Wacław Berent Nurt z: Uwory wybrane Opowieści biograficzne Wydawnictwo Literazckie Kraków 1991 WSTĘP (1) Każdy z jego utworów był wydarzeniem literackim, każdy wywoływał burzliwe dyskusje, powodował zaciekłe ataki lub namiętną obronę. Każdy też reformował dotychczasowy model polskiej powieści, był wyzwaniem rzuconym artystycznym i intelektualnym polemikom schyłku pozytywizmu, modernizmu i Drugiej Rzeczypospolitej. Autora tych utworów szybko uznano za klasyka, za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej literatury. Pisano o nim często. Wymieniano jego nazwisko obok Orzeszkowej, Prusa, Reymonta, Wyspiańskiego czy Żeromskiego. I chociaż wielu czytelników szokowały stylistyczne eksperymenty w jego narracjach, zgadzano się, że każda jego powieść jest literackim fenomenem, że rozbija standardy powieściowej poetyki i semantyki, że zawiera najważniejsze wątki estetyczne i tematyczne przełomu XIX i XX wieku. Mowa o Wacławie Berencie. Urodził się w Warszawie w roku 1873 i tu zmarł w listopadzie 1940 r.1 Dla współczesnych był modernistycznym pięknoduchem, Wstęp ten jest rozszerzoną i zmienioną wersją eseju, który pt. Jaki elegancki nieboszczyk ukazał się w „Twórczości" 1983, nr 12. 1 W biografii Berenta więcej jest luk i zdarzeń niewiadomych niż faktów w pełni znanych i udokumentowanych. Jest to skutek ostatniej, przedśmiertnej decyzji pisarza: zniszczył on wtedy wszystkie notatki, rękopisy i materiały biograficzne. Postąpił więc tak, jak napisał Gustaw Flaubert w liście do Ernesta Feydeau: „Myślę [...], że pisarz powinien zostawić po sobie tylko swe dzieła. Jego życie nie ma wielkiego znaczenia. Precz z łachmanami [...]" (21 sierpnia 1859). Co o biografii Berenta wiadomo? Urodził się 28 IX 1873, zmarł prawdopodobnie 20 XI 1940. W latach 1873—1894 uczęszczał najpierw do gimnazjum rosyjskiego, potem do polskiego w Warszawie, a następnie studiował w Krakowie, Zurychu i w Monachium. 22 IV 1895 obronił prucc doktorską '/• dziedziny ichtiologii pt. Zwr Kenntnis des Parahlattes und Keimbldtlerdiffercnxiru>iK im lii der Knm-henfische. Praca ta ukazała się w Jenie w r. 1896. W Zurychu Bercnt poznnl wiciu wybitnych działaczy polityc/.nych, m.in. Juliana Marchlewskiego, Ignacego Daszyńskicgo, Hdwardii Ahun Piłsudskiego, Romana Dmowskicgo i Różę I ,uksrinlmt|< W "•' wówc/as francuski, rosyjski, niemiecki i wioski, | obronie doktoratu mieszka) kolejno w Wnrs/;mi w Kr;»kowir i w Hti/ylci. Nu Htułc zamicn/kul II' bez /.imc/.cnia. Tak wic.c po Hcrcncic /om. pi»ur/ii >lnla nic, jego tworczoik' Dane M< i ». (iabridu Narutowicza, Jó/efa w zwird/.il Piiryż i Berlin (/na) 40 l ładny średniowiecznej). Po Monachium, a od r. 1901 także 10 Inne fakty /. życia Bercniu są mli leilyną znaną nam biografią •lyOnw Studencki w knią/cc pt. odludkiem i gabinetowym erudytą. Trzymał się z dala od literackich i politycznych sporów prasowych, nie brał udziału ani w grupowych manifestacjach, ani w artystycznych skandalach. Nie grał po pijanemu Chopina, jak Stanisław Przybyszewski, i nie nosił buta w butonierce, jak Bruno Jasieński. Gdy już leżał w trumnie, siostra właściciela domu, w którym umarł, wpięła mu w klapę fraka białą chryzantemę i powiedziała: „Jaki elegancki nieboszczyk!" PRACA, OSOBA, SZTUKA Debiutował — mając 22 lata — powieścią Fachowiec (1895), która do dziś jest niewątpliwie jednym z naj świetniej szych debiutów książkowych w dziejach polskiej prozy2. W swym pierwszym utworze pokazał pokraczność realizacji pozytywistycznego ideału pracy jako wartości bezwzględnej. Pytał: w jaki sposób wartości i ideały mogą ulec degeneracji, w jaki sposób między ideą a jej realizacją powstaje sprzeczność, a wartości stają się swym własnym zaprzeczeniem. Bohater utworu (Kazimierz Zaliwski, którego pierwowzoru dopatrywano się w Julianie Marchlewskim) opowiada o kolejach swego życia. Zaczyna od opowieści o fascynacji ideologią pracy, która ludziom obiecywała powszechną równość i sprawiedliwość. Wkrótce jednak spostrzega, że idea pracowania sprowadzona tylko do kultu siły fizycznej, zwiększania produkcji materialnej i podnoszenia wydajności zamienia człowieka w zwierzę robocze i nie ma nic wspólnego z pracą jako czynnikiem duchowej samorealizacji. Narracja w pierwszej osobie umożliwiła Berentowi nadanie powieści charakteru osobistego, biograficznego doświadczenia jednostki, opowiedzianego jej własnym językiem. Odtąd Berent w swej twórczości zawsze będzie bronić racji jednostki przeciw doktrynom. Będzie wskazywał na zagrożenia, jakie powstają dla osoby i wspólnoty z ideologii nie zakorzenionych w kulturze, a W pojedynczych biografiach zobaczy problemy całego społeczeństwa. O ile Fachowiec przyniósł pisarzowi uznanie krytyki i czytelników w kraju, to Próchno (1901 — wydanie książkowe: 1903) przysporzyło mu już międzynarodowej sławy3. Próchno to opowieść o modernistycznych artystach-dekadentach — tak jak ówczesne utwory Huysmansa, Wilde'a, d'Annunzia czy Tomasza Manna. W losach bohaterów tej książki (m.in. aktora, dziennikarza i pisarza) Berent przedstawił dylematy modernistycznej świadomości: pytania o funkcję sztuki w społeczeństwie, o sens jednostkowej twórczości w kulturze, o konflikt między twórczością a życiem ' 1'is/i; tu jedynie o debiucie książkowym. Faktycznie Berent debiutował pod pseudonimem Wl, Kawie/ opowiadaniem pt. Nauczyciel w piśmie „Ateneum" (1894). W tym samym roku Berent, tak/c pod pseudonimem, opublikował jeszcze szkic pt. Przy niedzieli (w piśmie „Gazeta Polska"), {''achmoiec był początkowo także drukowany w „Gazecie Polskiej" (1894-1895), a dopiero później w wydaniu książkowym. Ponadto w roku 1896 opublikował Berent opowiadanie W puszczy (w piśmie „Biblioteka Warszawska", t. XXIV) oraz trzy prace przyrodoznawcze w piśmie „Wszechświat": Jeszcze o domniemanym praloplaide człowieka (1896), Nowe badania nad zapłodnieniem i rozwojem jaja zwierzęcego (1896) ora/ (.V<|tfi piakino (1901). Żadne z opowiadań Berenta nie było później przedrukowane w wydaniu książkowym. Wit/.yHtkic ukużą się w tomie l'ism rozproszonych Wacława Berenta przygotowanym pr/ez Rys/arda Nycza i ni/ej podpisanego. 1 PrAdmo drukowano w r. 1901 w piśmie „Chimera". PrAchno miało kilka przekładów. W jeżyku roiyjtkim uka/.alo się dwukrotnie — w Petersburgu pt. Hlesliatcczain pyl ora/, w Moskwie pt. (.inijennijt („Nowyj put'" IWM, tu 7-9, II). W roku IW7 ukazało nic w Moskwie wydanie książkowe pt. (iniluszki, 1'rzrH.nl niemiecki pt l''ilelfJule uka/.al nic w Berlinie w r. I9OK w wydawnictwie Gustawa l'i«ctirrii. 1*0 i opublikowano l*róthno w r. 1920, i po >ydow«ku w r. 1929 OMumic polikic wydanie krv > pr/' .MI! |erzv l'u»/ek (Wrocław W70), Mli l :nym. Przede wszystkim jednak — ustami bohaterów swej powieści — wypo-ał podstawowe pytanie epoki: po co istnieje sztuka, skoro interesuje tylko nych, i jaki jest społeczny sens kultury duchowej, jeśli można bez niej azić sobie codzienne życie ludzkich zbiorowości? Dczekiwano od Berenta jednoznacznej oceny zjawiska dekadentyzmu, tym-i autor sprawę tę zostawił czytelnikom. Za swoje zadanie uznał natomiast mię, że kwestia społecznej funkcji sztuki i roli artysty w społeczeństwie była ycznym problemem generacji modernistów. Pokazał więc w Próchnie środowis-. dekadentów nie jako zbiór okazów z ogrodu zoologicznego (a tak widzi ich do 'iclu publicystów), lecz jako ludzi nadwrażliwych, przeżywających w najwyż-nasileniu emocjonalnym i moralnym załamywanie się norm, wartości i dog-r. W ich jednostkowych biografiach i problemach światopoglądowych do-ał ponadindywidualny problem tworzenia i przekazywania wartości w kulturze. :iaż bohaterowie Próchna miotają się między kabotynizmem postaw a bezwyjś-ścią programów estetyczno-egzystencjalnych, Berent w ich duchowym wysiłku :cgł wielką wartość społecznej wrażliwości — „płodną mierzwę", na której aną arcydzieła sztuki następnych pokoleń4. Rewelacyjność Próchna polegała nie tylko na pokazaniu rozterek pokolenia rnistów jako pytań o tworzenie kultury i o społeczny sens sztuki — powieść i ta była także radykalnym przekształceniem formy powieściowej. Autor Próchna usunął bowiem z utworu te elementy, które gwarantowały ardową komunikację literacką na początku naszego wieku: odrzucił więc wieczny typ narratora podpowiadającego czytelnikom właściwe oceny powieś-:go świata, zwartą fabułę zamienił na luźno powiązane sceny, a dialogom nologom postaci nadal charakter autonomiczny. I znów, tak jak w Fachowcu, Berent przyjął wewnętrzny punkt widzenia: terowie Próchna mówią o sobie swoim własnym językiem, a zadaniem autora jest „pomoc" w wysłowieniu ich egzystencjalnych problemów. Świat w Próchnie Istawiany jest czytelnikowi zatem tak, jak postrzegają go pojedyncze postacie: wilach emocji, skupienia, w odrębnych kategoriach filozoficznych, etycznych Mycznych. W ten sposób sensy powieści stały się wieloznaczne i symboliczne, a sama utworem-zagadką. Kryła się w tym oryginalna filozofia pisarska, która odtąd pojawiać się będzie w późniejszych utworach Berenta: dylematy, konflikty i dramaty poszczególnych winny być przekazywane w żywej, „gorącej" mowie ich własnych wypowiedzi, razem: to w tych wewnętrznych rozterkach ludzi wyczulonych na konflikty swego .1 krystalizują się kulturowe, ponadindywidualne problemy całego społeczeństwa. hno było nie tylko najwnikliwszą literacką analizą modernistycznego światopo-u, było także manifestem pisarskim Berenta: autor wykorzystał w tej powieści rażniejsze założenia artystyczne impresjonizmu, naturalizmu i symbolizmu. Zre-icjonizował kształt fabularny i kompozycyjny powieści. Stworzył utwór, który do swą nowoczesnością konkuruje z naj ambitniejszymi osiągnięciami prozy świato-w XX wieku. Problematykę Próchna podejmował jeszcze dwukrotnie: w Oziminie i w Żywych ieniach*. W obu jednak zupełnie inaczej. 4 Jest to cytat /. autokomcntarza Berenta do Próchna. Ten cenny dokument ukazał nic jako List autora kno d» /cnona Przcsmyckicgo (ps. Miriam), redaktora „ChinuTy". Opublikowano go w „Chimerze" , t. IV, jest leż pr/.cdrukowywany w wydaniach ksii|żkowv> li '• i powiciu <>k»>r ul? tak*c w wydaniu rosproszonych. ' '/.» /yii« Hcrcnlu iV.i/«ly ii; trzy wydania <>simmv«i»lalnlc Hcrcm .«..ki;i,,„»ul iM.imwiiIc M MC l |VII uka/iil Ozimina — tak jak Fachowiec i Próchno — była w założeniach powieścią „współczesną", tzn. że realia tego utworu dotyczyły bieżących spraw ówczesnego życia umysłowego. O ile jednak Próchno było analizą sytuacji duchowej artys-tów-dekadentów, pokazującą środowiskową niemożność wyjścia poza problematykę sztuki i jednostkowe powikłania biografii, to w Oziminie centralne pytanie dotyczy sensu uczestnictwa jednostki w życiu społeczeństwa. Berent przedstawia więc ponownie sytuację środowiska dotkniętego paraliżem działania, zagubionego i osaczonego własną niemocą, a przede wszystkim pozbawionego wiary w możliwości zmian społecznych i politycznych. Jednakże w tym środowisku zarysowują się dwie perspektywy wyjścia poza zaczarowany krąg niewiary we własne siły. Pierwsza ma charakter intelektualny — jest nią chrześcijańska tradycja polskiego romantyzmu, nakazująca jednostce aktywizm, walkę i poświęcenie się w imię nadrzędnych racji narodu. Źródłem wiary w sens takiej działalności jest kultura rozumiana jako system wartości określających tożsamość jednostek i społeczeństwa. Berent wprowadza w ten sposób wymiar historii w obszar refleksji powieściowych postaci. Bohaterowie Próchna mieli kompleks wyizolowania, zawieszenia w próżni społecznej, oparcia jedynie w sobie, we własnym przekonaniu o wartości spraw, jakim poświęcili swe życie. Tymczasem bohaterowie Oziminy „odkrywają" nowy wymiar: tradycję historyczną, wzorce osobowe minionych pokoleń, kulturę narodu jako dziedzictwo zastane po poprzednikach. Drugim wyjściem jest bezpośrednia działalność polityczna, zaangażowanie w sprawy publiczne, w walkę zbrojną (w akcję powieści włączone są wydarzenia rewolucji 1905 r.). W obu wypadkach wyjście z zamkniętej „przestrzeni niemocy" ma dla powieściowych bohaterów charakter heroiczny: wymaga od jednostek najwyższego poświęcenia, odwagi wzięcia na siebie odpowiedzialności za losy zbiorowości, czasem ofiary z własnego życia. Ta bardzo subtelna modernistyczna problematyka polskiego aktywizmu ma w powieści rozmaite odcienie: podmiotowo-egzystencjalny, polityczno-niepodległościowy i religijno-mitologiczny. We wszystkich pojawia się figura postaci-wzorca, osoby własnym życiem dającej przykład takiego typu postępowania, który dla potomnych jest wzorem decyzji moralnych i zachowań w życiu publicznym. Filozoficznym zapleczem takiego wzorca osobowego była Nietzscheań-ska koncepcja wychowawcy narodu i twórcy kultury. Berent stopił w jedno tradycję polskiego aktywizmu niepodległościowego, chrześcijański etos samopoświę-cenia i różne wątki europejskiego heroizmu (popularnego m.in. za sprawą książki Thomasa Carlyle'a). Ale fenomen Oziminy polega nie tylko na niezwykłych perspektywach intelektualnych tego utworu. Ozimina była także dalszym krokiem na drodze zmiany tradycyjnego modelu powieści europejskiej. Podobnie jak w Próchnie,, Berent zrezygnował z odautorskiego komentarza, a opis świata związał z indywidualnym widzeniem postaci. Ale tu poszedł jeszcze dalej niż w Próchnie — językową warstwę powieści wyposażył w sensy dodatkowe: symboliczne i mityczne. Tak jak w Ulissesie Joyce'a — czytelnik obserwuje jakby dwie rzeczywistości. Pierwsza dosłowna i realistyczna — to zdarzenia, które miały miejsce w ciągu jednej nocy w salonie, w czasie spotkania kilku osób. Druga symboliczna i mityczna, to wizje, w których rozgrywają się misteria eleuzyńskie i droga krzyżowa Chrystusa: przenikanie śmierci i zmartwychwstania, klęski i zwycięstwa, ofiary, jej spełnienia i jej ponadczasowego sensu. cknpresjimistów pt. „Zdrój" (1917-1918), t. I-IV. W wydaniu książkowym Żywe kamienie ukazały się w roku 191H. l'rxcklady: ożenki 1937, francuski 1931, niemiecki 1918 (pt. Saxa laąmmtur). Ponadto w r. 1927 ukazały nie Inmmciity po wlonku (w c/asopiśmir ,,Kcvista di l.etteraiure Slaavc" (Roma). Nujn • ''• polttkic opi i "vnnir ' \:(h kamieni pr/ygotowitła, dla biblioteki Narodowej, M. Popiel. W l !9<)V-l<łl! rnl i' c /.y! roy.pruwe Nirt/.nfhrgo Taka rzecze Zaratustra, sztukę ••••-• — *••-• . • »/, nmrrntr »rn/ nupiMil niudium pt, '/rtidla i ujicia nictzschea- Lompozycję powieści oparł Berent na schemacie klasycznego dramatu (jedność , czasu i akcji), albowiem zdarzenia utworu (z wyraźną polemiką ze sztuką iwa Wyspiańskiego pt. Wesele) rozgrywają się w jednym mieszkaniu w cią-godzin. ednakże, tak jak w dramacie romantyczno-modernistycznym, w tę realistyczną ę powieści przenikają postacie mitologiczne — jednostkowym zdarzeniom ciom nadając sens uniwersalny. w warszawskiego pozytywizmu, a mianowicie z Władysławem Smoleńskim leuszem Korzonem. Historii Polski rozumianej jako dzieje państwa, jaką riali historycy krakowscy, warszawscy pozytywiści przeciwstawili historię rozu-i jako dzieje społeczeństwa, jako dzieje cywilizacji, narodu i jego kultury. Ten ie sposób rozumienia historii, silnie związany z pozytywistycznym zaintereso-m dziejami różnych cywilizacji — najwybitniejszym przedstawicielem takich był wówczas Hipolit Taine — jest jednym ze źródeł problematyki ostatnich •ów Wacława Berenta. Sposób wykorzystania prac warszawskiej szkoły his-mej, zwłaszcza Władysława Smoleńskiego, odnotowuję w Komentarzach (zob. nes w kontuszu). Tu zatem przedstawiam tylko najbardziej ogólne źródła :acji autora opowieści biograficznych. Jedna z podstawowych tez szkoły warszawskiej, którą sformułował Smoleński, a, że państwo nie jest jedyną wartością tworzoną w historii i dlatego upadek wa polskiego w XVIII w. nie może oznaczać przekreślenia cywilizacyjnego jku całego narodu. Tam więc, gdzie szkoła krakowska dostrzegała przepaść ie państwa, uczeni warszawscy pokazywali ciągłość ideowych i reformatorskich ań społeczeństwa. Dlatego też tytuł książki Tadeusza Korzona Odrodzenie adku, jaki zaproponowali wydawcy jego studiów, trzeba uznać za wyjątkowo y skrót tej postawy intelektualnej. Określi ona także, toutes proportions gardees, :t wyjścia trylogii Berenta. Kilka obszarów zainteresowań warszawskiej szkoły rycznej stało się tematami podjętymi przez Berenta w Nurcie i w Diogenesie ntuszu. Był nim przede wszystkim wspólny Smoleńskiemu i Korzonowi temat ikształcaniasię dawnej Polski szlacheckiej w model nowoczesnego społeczeń- . Historycy warszawscy analizowali więc przejście od koncepcji stanowej do ^kratycznej, od modelu feudalnego opartego na statusie urodzenia do modelu tego na osobistych zasługach jednostki. Obaj wskazywali na ogromną rolę zczaństwa w procesach przeobrażeń społecznych w Polsce w XVIII w, i obaj /.yli wielki nacisk w swych badaniach na wykazanie istnienia twórczych sił cię społecznej ostatniego okresu I Rzeczypospolitej. Ich zainteresowanie dziejami ili/.acji pozwoliło im na pokazanie polskiego Oświecenia jako ruchu wielkich obrażeń cywilizacyjnych, kulturowych i świadomościowych. Pozwoliło więc na dstawienie okresu stanisławowskiego nie jako epoki ostatecznego upadku postaw iotycznych i samego państwa (wizja Kalinki i Bobrzyńskiego), lecz jako epoki iowania się takich idei, wartości i pojęć, które stały się fundamentem nowożytnej idomości społecznej. Ta właśnie perspektywa jest jednym z kluczy do dwóch wszych tomów trylogii Wacława Berenta. Jak wspomniałem, w koncepcji Korzo- Smoleńskiego główne miejsce w ideowym przeobrażeniu społeczeństwa Rzcc/y- mlitcj szlacheckiej w Rzeczpospolitą obywatelską przypadło pisar/om i d/.iała- ii mieszczańskim Kor/on wydobywał pr/cde wszystkim zasługi Stanisława • • «^.-i-.._... <\u:_ ._ „,,„,„„;„ „t,,,,,, ti,. ii»i1nvmi / uluwtweh przekonania, że koniec wieku XVIII oglądany z perspektywy dziejów narodu i jego kultury był epoką wielkiego odrodzenia i przeobrażenia wewnętrznego życia Polski. Wspólny jednak dla historyków krakowskich i warszawskich był krytycyzm wymierzony w romantyczną ideę słowiańskiej swoistości dziejów Polski. Pozytywiści posługiwali się bowiem w swych rozważaniach dyfuzjonistyczną koncepcją kultury, toteż w procesie historycznym (i w dziejach cywilizacji) szukali nie potwierdzenia pierwiastków oryginalnych i niepowtarzalnych — co było składnikiem his-toriozofii romantycznej — lecz przenikania i przyswajania ponadnarodowych idei, wartości i instytucji cywilizacyjnych. Niewątpliwie fundamentalnym składnikiem prac historyków pozytywistycznych było okcydentalistyczne rozumienie źródeł kultury narodowej. Nie słowiańskość zatem określa kierunek historycznego rozwoju Polski — twierdzili pozytywiści — lecz jego związek z kulturą łacińską i zachodnimi instytucjami, takimi np. jak państwo i prawo. Rozumienie dziejów Polski przełomu XVIII i XIX w. jako części kształtowania się cywilizacji zachodniej, a zarazem jako okresu kształtowania się kultury narodowej z różnorodnych pierwiastków etnicznych i cywilizacyjnych, stanie się podstawowym składnikiem historiozofii „opowieści biograficznych" Wacława Berenta. Natomiast jeszcze jeden punkt widzenia będzie łączyć autora Nurtu i historyków szkoły warszawskiej. Dzieje przełomu XVIII i XIX w. nie są dla nich historią intryg dyplomatycznych (jak w pracach Kalinki), lecz procesem przemian świadomości, postaw i wartości. Dlatego też Berent pominie wszystkie ściśle polityczne tematy, które różniły historyków Krakowa i Warszawy — a mianowicie spór o elekcyjny czy dziedziczny model monarchii czy relację między władzą króla (rządu) i sejmu. Tezy szkoły warszawskiej współgrały z nowymi nastrojami społecznymi u schyłku wieku XIX. Budziły wiarę w sens działań reformatorskich, pozwalały chronić ciągłość narodowych wysiłków patriotycznych, a przede wszystkim przywracały wiarę w sens dążeń do większej samodzielności społeczeństwa. Pozwalały historii pełnić główną rolę w edukacji obywatelskiej, a przede wszystkim wychodziły naprzeciw rozwijającym się coraz gwałtowniej tendencjom aktywistycznym. Ale chociaż Berent dzielił ze szkołą warszawską jej cywilizacyjną i optymistyczną wizję dziejów polskiego społeczeństwa, to jednak z głównym przedstawicielem tej szkoły, Tadeuszem Korzonem, w jednej — ale za to podstawowej sprawie — różnił się w sposób radykalny. Korzon mianowicie był wrogiem ideii legionowej i działalności gen. J. H. Dąbrowskiego, chociaż równocześnie gloryfikował Tadeusza Kościuszkę. Otóż najważniejszy czynnik przeobrażenia świadomości narodowej w XIX w. Berent dostrzegł tam, gdzie Korzon widział jedynie największą historyczną pomyłkę epoki porozbiorowej. Chodzi oczywiście o historyczną i kulturotwórczą rolę Legionów. Tu jednak trzeba wymienić nazwisko historyka, bez którego prac podstawowe części opowieści biograficznych (Pogrobowcy, Zabawy Przyjemne i Pożyteczne, Zmierzch wodzów) nigdy by nie powstały. Tym historykiem był Szymon Askenazy. Askenazy nawiązał do rehabilitacji przeszłości w pracach historyków warszawskich. Tak jak i oni był rzecznikiem bezwzględnego odrzucenia tez historiografii pruskiej i rosyjskiej głoszących niezdolność Polski do samodzielnego bytu państwowego. Był najgłębiej przekonany o cywilizacyjnej równorzędności Polski wobec wielkich narodów Europy i o prawie Polski do niepodległości — nie ograniczonej żadnymi warunkami sąsiadów. Dlatego też w sposób bezwzględny ocenił stan badań nad historią Polski doby porozbiorowej. Na III Zjeździe Historyków (Kraków 1905) dotychczasowe opinie o działalności Legionów (i o samym J. H. Dąbrowskim) oskar/yl n kompromitujące fałsze. Równocześnie przedstawił projekt badań nad dziejami l'ol:.ki po r. 1795, którego efektem stały się słynne dzieła: Łukasiński i Nafn •/ a l'olska, oraz cala seria prac jego uczniów, nazwanych wkrótce szkołą Askcn; D'". Sposoby wykorzystywania prac Askcnazcgo odnotowuję szczegółowo mentarzach. Tu natomiast zwrócić chcę uwagę na znaczenie prac Aske-> dla ściśle historiozoficznej i narracyjnej perspektywy w opowieściach wa Berenta. Askenazego uważał Berent za najwybitniejszego historyka dziejów poroz-vych, co podkreśla wielokrotnie cytując jego prace. Niektóre fragmenty Po-uców (Nurt, t. II) i Zmierzchu wodzów są nawet streszczeniami i parafrazami iżań tego historyka. Liczne cytaty, interpretacje zdarzeń, opinie o poszczegól- postaciach i tezy historiozoficzne czerpał Berent bezpośrednio z dzieła As-;ego. Wszystkie te zależności staram się odnotować bądź zasygnalizować w Ko-irzach. Tu wymienić warto natomiast kilka kwestii generalnych — wykraczają- poza sprawę bezpośrednich, materiałowych zależności między opowieściami nta i dziełami Askenazego. Niewątpliwie od Askenazego przejął Berent tezę, że historyczna doniosłość onów Dąbrowskiego spoczywa w dziedzinie duchowej, a nie tylko w militarnej, rwątpliwie za Askenazym rozwija Berent myśl, że to właśnie Legiony Dąbrow-',o przeniosły ponad przepaścią 1795 r. nadzieję,! wolę odzyskania niepodległości. Legionów — tu Askenazy i Berent są całkowicie zgodni — nie byłoby Księstwa szawskiego i Królestwa Kongresowego. I być może nie byłoby w ogóle sprawy kiej w XIX w. Ta teza jest historiozoficzną podstawą Pogrobowców, ale wraca :e w Zabawach Przyjemnych i Pożytecznych oraz w Zmierzchu wodzów. Od enazego przejął również Berent przekonanie o niezwykłych i niedocenionych ugach gen. J. H. Dąbrowskiego dla sprawy ocalenia idei niepodległości — tak wymiarze politycznym, jak i duchowym, a przede wszystkim dla rozwoju podległościowego nurtu w polskim wolnomularstwie w XIX w. W Pogrobowcach, Zabawach Przyjemnych i Pożytecznych odnaleźć też można bez trudu podstawowe y filozofii politycznej Szymona Askenazego. A więc: uznanie okcydentalnego irakteru polskiej kultury, a równocześnie potępienie wszelkich form ugody z zabor-ni Polski. Ugody, dodajmy, rozumianej przez Askenazego zawsze jako niewolnicza irność, jako fatalistyczne poddanie się porządkowi narzuconemu Polsce po 1795 r., jrzede wszystkim rozumianej jako ideologia dziejowej konieczności, uzasadniająca :uchronność faktu trzeciego rozbioru i jego konsekwencje w XIX w. Charakterystyczną cechą twórczości Askenazego była wyrazista koncepcja occsu historycznego. Autor Łukasińskiego wszystkie opisywane fakty oglądał perspektywy ich ważności dla rozwoju dziejów. Odrzucał więc fakty mało istotne, pozostałe — umieszczał w nadrzędnej perspektywie politycznej. Mimo drobiaz-)wej, monograficznej analityczności swych rozważań, nigdy nie pisał kroniki, ekonstruował natomiast wielkie nurty procesów historycznych, pokazując w nich :ns zachowań jednostek i zbiorowości. Wszystko to odnaleźć można na kartach opowieści biograficznych". Najważniejszą tezą filozofii politycznej Askenazego było irzekonanie, że kwestia polska nie jest wewnętrzną sprawą poszczególnych państw aborczych, lecz że ma charakter międzynarodowy i niezależny od ich terytorialnych oszczeń i politycznych uzasadnień. Odrzucając więc wszelkie koncepcje politycznego wdporządkowania sprawy polskiej wewnętrznej polityce ówczesnych wielkich mo-:arstw, stawał się Askenazy apologetą takich działań historycznych, które w XVIII i XIX w. nic pozwalały wchłonąć polskich dążeń niepodległościowych przez żywioły polityczne Austrii, Prus i Rosji. Ze szczególną siłą podkreślał (zwłaszcza w Łukasińs-kim) cywilizacyjną obcość historycznych tradycji Polski i carskiej Rosji i dlatego oilr/ucal wszystkie koiu cpcjc oddające w XIX w. Polskę pod polityczne i cywilizacyjni wpływy Pcter.bmya lako rzci /ml ulci br/względnej suwerenności Polski stał się -—. :..L ,.,,.,,t,,1,1,, H-iluym / n npopulannejszych— ohok ZcromskieRO— pisa- '—:-- —"•>"«" W koncepcjach przyszłości. Toteż uprawiana przez niego historiografia miała wiele cech powieś-ciopisarstwa adresowanego do najszerszego ogółu czytelników. Ale nie tylko tezy historyczne Askenazego odżyły na kartach opowieści biograficznych. Także wiele elementów z jego warsztatu literackiego. Charakterystyczną cechą narracyjną całej szkoły Askenazego (a autora Łukasińskiego przede wszystkim) było biograficzne przedstawianie historii. Była to oczywiście podstawowa teza metodologiczna tego nurtu dziejopisarstwa: podmiotem dziejów jest jednostka, osoba, indywidualność, a jej biografia jest nicią Ariadny, za którą podąża badacz w labiryncie historii. Ale teza ta miała także wykładnik ściśle narracyjny: we wszystkich pracach szkoły Askenazego wydarzenia historyczne prezentowane są zawsze przez pryzmat losów jakiejś postaci. Podobnie jak w powieści młodopolskiej, tak i w dziełach Askenazego fabuła historyczna przedstawiana jest zawsze w oparciu o losy „bohaterów prowadzących" (Napoleon a Polska) lub protagonistów wydarzeń dziejowych (Łukasiński). Wykładnikiem procesu dziejowego jest w książkach Askenazego symboliczne przedstawienie najważniejszych momentów historii. Najczęściej jest to symbolika personalna, którą przejmie Berent — choć nie bez własnych korektur. A więc: Kościuszko jest dla Askenazego reprezentantem narodowej cnoty, Poniatowski (Józef, oczywiście) — narodowego honoru, Dąbrowski — zasady narodowego o c a l e n i a, a Konstanty — wrogiego systemu i mechanizmu niszczącego polską tradycję narodową. Są też u Askenazego liczne symbole sytuacyjne: np, obecność Suworowa we Włoszech jako przeciwstawienie cywilizacji Wschodu i Zachodu (nb. Zachód to u Askenazego i Berenta kultura łacińska — głównie Włochy i Francja). A wreszcie są symbole cywilizacyjne, w więc przede wszystkim wielkie mias-ta-stolice Europy: Rzym, Paryż, Mediolan. Inną ważną cechą narracji Askenazego jest wielka rola anegdoty, dygresji, wtrącania uwag i obserwacji jakby en passant głównego wątku dyskursu. Wszystko to stanie się naturalnym składnikiem narracji w opowieściach biograficznych Wacława Berenta. „Opowieści biograficzne" nie pojawiły się więc jak deus ex machina w twórczo-M i Berenta — o co pisarza posądzało wielu czytelników. Problematyka tych utworów bylu bowiem przygotowana przez intelektualne i społeczne wydarzenia przełomu wieków. Tkwiła, w nieco innym opracowaniu, we wszystkich wcześniejszych utworach autora „opowieści biograficznych". A liczne fragmenty Idei w ruchu rewolucyjnym wskazują, że Berent już w r. 1905 podejmował studia nad nurtami idei, których źródła biją w XVIII w., a których ujścia prowadzą w głąb naszego stulecia. BIOGRAFIA JAKO MOWA GORĄCA: ŹRÓDŁA — CYTATY — ALUZJE Centralną kategorią poetyki „opowieści biograficznych", decydującą o odrębności i oryginalności cyklu Berenta, jest „słowo żywe". Celem „opowieści" było bowiem „odtworzenie dążeń i ducha pokoleń trzech — nade wszystko ich własnym . Iowem żywym". Nietrudno zauważyć, że wszystkie „opowieści" nasycone są cytatami z listów, pamiętników, opracowań, dzienników, autobiografii i innych dokumentów tego typu, powstałych w XIX wieku i odnoszących się do wydarzeń z historii Polski przełomu XVIII i XIX stulecia. Niektóre fragmenty utworów Berenta są nawet jakby tylko monta/i-m takich cytatów. Zestawia więc Berent różne wypowiedzi z epoki, w których utrwalono <>pisv /.dar/.eń, zachowali i sformułowań ludzi tworzących historię tamtego czasu, i 11 nkcja przy tac/an i a, u kion-i ,.i narratora była wyraźnie różna od ............. ..!...,/..., ., .ru«lri rwOlnhi Inni ,,- , nl.l, ii aiUCIU YC/.IW li s yciowrotny", tj. taki, który ocala bezpośrednie świadectwa ludzkiej ekspresji, typ opowieści o przeszłości miał być warunkiem wstępnym rekonstrukcji u" historii. Rzecz jasna, sam cytat nie mógł być jeszcze świadectwem „głosu żywego". Są i w „opowieściach" zarówno bezpośrednie wypowiedzi bohaterów, jak i cytaty wiedzi postaci o innych osobach. Jest wyrazisty komentarz narratora nasycony imi, sugestiami, sterujący uwagę czytelników. Są liczne scenki, dialogi i frag-y fabularne odwołujące się zawsze do jakiegoś źródłowego utrwalenia. Taka ipiętrowa struktura cytatów pokazywała uwikłania danej postaci lub sprawy ć różnych punktów widzenia, sposobów opowiadania i kryteriów oceny moralnej, ycznej czy filozoficznej. Z różnych źródeł wysupłuje zatem Berent relacje czasem :czne, czasem dopełniające się, zawsze jednak gorące — spisywane na bieżąco, >szące się do wydarzeń chwili, utrwalające doznania, obserwacje i przemyślenia .ych osób. W ten sposób strukturalnym elementem narracji stała się kategoria u: zarówno kronikarskiego, jak i filozoficznego — przemijania i przekształcania się tości w strumieniu dziejów. Wszystkie takie wypowiedzi obramowuje Berent naitymi elementami komentarza podkreślającymi modalność poszczególnych wy-dedzi; cytat w „opowieściach" jest bowiem zawsze tak dobrany, aby stał się ;nkiem, przez które widać żywego człowieka: jego temperament, charakter ustawę. Słowem, stylistyczna konstrukcja przytoczeń była jednym ze sposobów rackiego ożywiania głosów zamarłych w papierach i legendach, w plotkach murach domów, w kamieniach kościołów i pomników, a nawet w brukach ulic11. Charakterystyczne jednak, że zdarzenia, o których opowiada Berent, nie są me i popularne. Autor sięga bowiem najchętniej do takich epizodów, które były ryte w przekazach rękopiśmiennych, w zakamarkach pamiętników i listów, do irzeń, które rzadko wkraczały na arenę historii, pozostając najczęściej przypadkami jedynczych losów. Celowi temu służą w opowieściach aż cztery typy narracji. Narracja prowadzo- z perspektywy słów własnych postaci — polegająca na prezentacji głosu danej oby za pomocą jej własnych wypowiedzi. Narracja prowadzona z perspektywy idzych słów o postaciach — polegająca na przedstawianiu bohaterów historii tak, jak h widzieli współcześni. Narracja przypuszczeń — odwołująca się do zdarzeń •awdopodobnych, do plotek czy podań (i sygnalizująca te przypuszczenia za-rzeżeniami typu: „pono", „zapewne" etc.) lub tworząca dyskretnie fikcyjne sytuacje bularne. A wreszcie rozmaite komentarze odautorskie — od podkreśleń (spacja, ursywa) i wykrzykników po rozbudowane dyskursy eseistyczne, które są wyraźnie formułowaną Berentowską propozycją rozumienia procesu historycznego i literatury iograficznej. Ale punktem wyjścia wszystkich tych sposobów opowiadania są - o czym już wspomniałem — „cudze słowa": a więc różnorodne dokumenty będące lla pisarza magazynem fabuł, postaci, sformułowań i myśli. Szczegółowa dokumentacja źródeł opowieści biograficznych znajduje się w Ko-iicniarzach dołączonych do poszczególnych tomów trylogii Berenta. Tu natomiast — ipr/.edzając lekturę zawartych tam materiałów — chciałbym scharakteryzować główne źródła wypowiedzi, z jakich powstały „opowieści biograficzne", i sformułować kilka syntetycznych uwag nt. posługiwania się przez Berenta cytatami. Podstawowym źródłem informacji o życiu publicznym w Polsce między trzecim ro/.biorem a Powstaniem Listopadowym była kronika Aleksandra Kraushara nt. Warszawskiego To war/y stwa Pr/.yjaciót Nauk. O jej /nac/eniu dla swych rozważań « nteh tnnwich W kłląłce pt. Miliona i biuuni/ta. Opauńtlct hii>grnfirent Wadami ----- ••".-!——-«»„„,„. Wiiriuwa i dla biograficznej wiedzy o tej epoce pisze sam Berent obszernie we Wstępie i Źródłach do Wywłaszczenia Muz, które zamieszczam w Odmianach tekstu. Kronikę Kraushara wykorzystał Berent przede wszystkim na kartach Nurtu i Zmierzchu wodzów (a nieco wcześniej w Onegdaj). Ponadto na poszczególne części opowieści składają się następujące grupy dokumentów źródłowych. Dla Nurtu są to: wspomnienia F. Karpińskiego, J. U. Niemcewicza, F. Morawskiego, H. Rzewuskiego, J. Drzewieckiego, A. J. Czartoryskiego, J. Wybickiego, J. H. Dąbrowskiego, A. Fredry i in., z materiałów rękopiśmiennych: Archiwum Dąbrowskiego, a z opracowań historycznych: Napoleon a Polska Szymona Askenazego (i prace jego uczniów) oraz Ostatnie lata Hugona Kołłątaja Wacława Tokarza. Z kolei źródłowe zaplecze Diogenesa w kontuszu (Opowieść o narodzinach literatów polskich) stanowią pisma F. S. Jezierskiego i różne, często anonimowe, druki publicystyczne z czasów Sejmu Czteroletniego, a ponadto wspomnienia: J. D. Ochockiego, J. Kitowicza, M. Wolskiego i M. Czackiego, a z opracowań — studia Władysława Smoleńskiego i ks. Waleriana Kalinki. Natomiast Zabawy Przyjemne i Pożyteczne (druga część Diogenesa...) swą bazę źródłową zawdzięczają przede wszystkim rękopiśmiennemu archiwum Towarzystwa Republikanów Polskich, materiałom dokumentującym pobyt Antoniego Kosińskiego we Włoszech, Encyklopedii Orgelbranda, pamiętnikom J. Franka i niektórym dokumentom wykorzystanym już wcześniej w Nurcie czy w Onegdaj. W trzeciej części trylogii, w Zmierzchu wodzów, Berent wykorzystuje oczywiście arcybogatą literaturę wspomnieniową z czasów Królestwa Kongresowego, a więc teksty J. U. Niemcewicza, F. Morawskiego, T. Lipińskiego, W. Zamoyskiego, N. Sierawskiego, I. Komorowskiego, A. Goczałkowskiego, A. Fredry, L. Sczaniec-kiego, F. Skarbka, K. i A. Koźmianów, A. J. Czartoryskiego i M. Mochnackiego, a ponadto studia historyczne Askenazego, Tokarza i Bronisława Gembarzewskiego. Oprócz tego w każdej opowieści Berent przywołuje oryginalne utwory literackie, m.in.: F. Karpińskiego, F. Kniaźnina, F. Zabłockiego, C. Godebskiego, J.U. Niemcewicza, M. Molskiego, F. S. Jezierskiego, J. Słowackiego czy A. Mickiewicza. 1'r/cważają tu, rzecz jasna, tzw. materiały osobiste, a nie opracowania historyczne. A jeśli już narracyjnym źródłem opowieści staje się studium historyka, to autor Nurtu /.aws/.e wydobywa z takiej pracy epizody dotyczące losu pojedynczego człowieka i jego usadzenia wśród wyborów i postaw innych bohaterów historycznych. Nitką Ariadny, •UL którą Berent prowadzi czytelnika przez labirynt Historii, jest bowiem nieodmiennie biografia jednostkowego bohatera — takich nitek można oczywiście znaleźć w opowieściach dziesiątki, jednak każda z opowieści ma swego własnego, wyraźnego bohatera. Dokładne przedstawienie sposobów wykorzystania przez Berenta źródeł his-K>rv /.uych wymagałoby osobnego studium. Tu zatem tylko kilka szkicowych uwag o h|< lawach ważnych dla warsztatu pisarskiego autora opowieści biograficznych. /namicnne jest, że Berent wielokrotnie posługuje się tymi samymi utworami, ;i nawet tymi samymi cytatami — za każdym razem zmieniając nieco kontekst, ten p r/.ytoczeń i ich stylistyczne sformułowanie. Widać to najwyraźniej na przy-Uihi u pierwszej (prasowej) i drugiej (książkowej) wersji Nurtu; także w obu C*<. i ii h Dwtfenesa i w Zmierzchu wodzów pojawiają się fragmenty źródeł (cytaty), k« i uż wcześniej — i nieco inaczej — zostały użyte w Nurcie czy w Onegdaj. Najbard/.icj typowym zabiegiem Berenta jest przedstawianie zdarzeń historycznych w taki sposób, w jaki postrzegali je (oceniali, referowali i rozumieli) ich UOWttnicy luh świadkowie. Cytat pełni tu funkcję głosu człowieka niegdyś ży-WtfO» a autor opowieści występuje w roli archiwisty wyciągającego na światło dltauic postacie z nocy historyc/.nir.o /.apomim-nia lub — co najwyżej — z półmroku aczeniem filologicznym. Niewątpliwej dbałości Berenta o wierność przytoczeń •zyszą wszakże dyskretne działania redakcyjne: skróty, zmiana szyku wyrazów, la kolejności zdań, wymiana słownictwa i kontekstów i rozmaite zabiegi ijące cytowane fragmenty do norm współczesnej Berentowi polszczyzny. Nie jest da rozpowszechnione przekonanie, że Berent stylizuje język opowieści na język mentów historycznych. Jest dokładnie odwrotnie: Berent wszędzie dostosowuje ;czyznę materiałów z XVIII i XIX w. do polszczyzny czytelnika z lat trzydzies-Natomiast zachowane osobliwości dawnej polszczyzny, które pojawiają się także owie własnej Berenta, przytaczane są zawsze jako wyodrębnione cytaty. S ty lianie i cytowanie są — pod względem stylistycznym — dwoma całkowicie [uczającymi się sposobami opowiadania. Czyniąc z tego drugiego klucz do acyjnej techniki swych ostatnich utworów, Berent radykalnie przełamał wzorzec wiadania o historii, jaki stworzył wiek XIX, a na Parnasie umieścił Henryk ikiewicz. Ponadto wszystkie cytaty w opowieściach biograficznych podporząd-ane są zawsze takiej dramaturgii, którą określa własna narracja Berenta — stąd śnie biorą się rozmaite scenki, fabuły czy fikcyjne epizody, które Berent konstruuje ze statycznego najczęściej materiału źródłowego. Widzieć w tym lak należy nie tylko oryginalną technikę pisarską, lecz także swoiste zabiegi erpretacyjne, zamieniające amorficzne wspomnienia i dokumenty w suges-rną wizję historycznego losu jednostek i pokoleń. Dokumentacji wszystkich tych ian — pokazując warsztat pisarza jakby in statu nascendi — służą w tej edycji mentorze. Ważną cechą wielu przytoczeń jest pozbawianie cytatów odsyłaczy do ich ideł, np. pomijanie nazwisk autorów przytaczanych relacji czy tytułów cytowanych vorów. Taki cytat staje się głosem anonimowej opinii publicznej, świadectwem staw czy poglądów wielu osób. Wydaje się, że dla Berenta ważniejsze jest pokazanie nej wypowiedzi jako „głosu z epoki" niż szczegółowa atrybucja przytoczenia. Ale drugiej strony Berent celowo wydobywa (lub nawet kreuje) anonimowy charakter dch cytatów. Żywa historia oglądana z perspektywy następnych pokoleń — powie Berent najwyraźniej w Diogenesie — bywa często cmentarzyskiem wydarzeń czy >staw, których bohaterowie pozostają nieznani. Kilka ocalałych gdzieś przypadkiem ypowiedzi — oto czasem jedyny ślad istnienia ludzi w czasie historycznym. Istnieje szakże jeszcze jedna funkcja tego zabiegu. Pozbawiając cytat jego autorstwa, Berent r. premedytacją" uniwersalizuje sensy przytaczanych zdań. W ten sposób głosy .mkretnych ludzi stają się symbolicznymi znakami biografii jednostek lub zbiorowo-:i: archiwalna dosłowność zmienia się tu w literacką metaforę, jednostkowe wydarze-ia — w wieloznaczne przypowieści, szczegół — w uogólnienie. Tu właśnie biegnie rąska, a czasem i niewidoczna ścieżka, którą Wacław Berent prowadzi czytelnika liędzy historią a literaturą, między faktem historycznym a kreacją, między prawdą y.c/.egółu a jego literackim uogólnieniem. Obok różnych sposobów przytaczania typowym zabiegiem Berenta jest montaż nis/c/ególnych cytatów. Zdarza się często, że Berent tworzy jeden cytat z różnych i-kstów, że wyrywając cytat z kontekstu nadaje mu sens autonomiczny — nie związany '. pierwotną wypowiedzią. Takimi montażami są przede wszystkim rozbudowane, iabularne fragmenty opowieści. Ale utwory Berenta nic składają się tylko z zamączonych cudzysłowem prc-tckstów. Są w nich także liczne ąuasi-cytaty i krypto-L-ytaty, a ponadto alu/.je. Te pierwsze twor/ą jakby pastisz autentycznego źródła i wolno w nich wid/.ieć analogie do techniki dialogów niewypowiedzianych, którą posługiwał siv już w swych młodopolskich utworach. /. kolei kryptocytaty, n /ytocy.cnia, si» najwyni/niejszym śladem pt/ejmowania przez • --:-'•••>...., i, u/vrii/ów. że mowa własna autora nt. historii wyrasta z mowy cudzej (relacji, wspomnienia, opracowania etc.) i że pisanie o historii jest zawsze kontynuacją wcześniejszych wypowiedzi. Natomiast aluzje (np. do twórczości Dantego, Szekspira, Goethego, Mickiewicza czy Słowackiego) polegają w opowieściach na przyporządkowaniu postaciom lub zdarzeniom rozpoznawalnych formuł literackich. Najczęściej przyporządkowanie takie ma charakter polemiczny. Historia okazuje się bogatsza i bardziej dramatyczna niż jej literacka wersja. Ale nie tylko. Symbolika literacka — zdaje się mówić autor opowieści — jest niezniszczalna i to ona jedynie stwarza uniwersalne wzorce rozumienia ludzkich losów. Któż nie zna Fausta i wielu, wielu innych bohaterów naszej wyobraźni stworzonych przez literackie fikcje? Ale właśnie dlatego warto pamiętać o żywych niegdyś ludziach, których prawdziwe biografie oplotła w końcu barwną przędzą wyobraźnia pokoleń. Literatura może pełnić różne funkcje. „Opowieść biograficzna", sięgając po cytaty, źródła i dokumenty, próbuje zmarłych przywrócić pamięci żywych. Oto — jak się zdaje — najkrótszy testament autora Nurtu, Diogenesa w kontuszu i Zmierzchu wodzom. O jakich ludziach i o jakich sprawach opowiada zatem Wacław Berent w kolejnych tomach swej biograficznej trylogii? NURT Akcja „opowieści biograficznych" rozgrywa się między Sejmem Czteroletnim (Diogenes w kontuszu) a wybuchem Powstania Listopadowego (Zmierzch wodzów). Obejmuje jeden z najtragiczniejszych okresów w dziejach Polski nowożytnej: oto po wielkiej reformie społecznej, kulturalnej i politycznej w XVIII w., uwieńczonej Konstytucją 3 maja, następuje rozbiór Polski. Polska jako państwo znika z mapy Europy. Polska upadła — powiada szkoła historyków krakowskich — ponieważ myśl państwowa i postawy obywatelskie polskiej szlachty nie dojrzały do cywilizacyjnego poziomu państw europejskich. To nie Polska upadła — polemizuje z taką tezą szkoła warszawska — lecz instytucja państwa: przetrwał natomiast cywilizacyjny i kulturalny dorobek narodu, który już w XVIII w. miał tysiącletnią tradycję swego historycznego rozwoju. Polska sama nie upadła — wzmacnia tę polemikę szkoła Askenazego — lecz n.-i skutek cynicznych intryg dyplomatycznych, wiarołomnych traktatów i zdradzieckich partyjnych intryg magnaterii została zlikwidowana w momencie swego rozkwitu, l lisioriografia i dyplomacja prusko-rosyjska w XIX wieku narzucały Polakom tylko jedno rozwiązanie: uznać swój byt państwowy za wewnętrzną sprawę ówczesnych wielkich mocarstw. A jednak — to właśnie przesłanie wpisywał Szymon Askenazy W każde ze swych wielkich dzieł — już w pierwszych miesiącach po trzecim rozbiorze rozpoczęła się walka o utrzymanie suwerennego statusu sprawy polskiej niepodległości. Kto zatem sprawił, że naród pozbawiony państwa rozpoczął natychmiastową wulke o swe istnienie, że zachował swą tożsamość, język, świadomość narodową, religię i kulturę? Oto pytania, od których Wacław Berent zaczynał swą trylogię. Bohaterami wszystkich opowieści są postacie, które odegrały ważną rolę w iwor/.eniu kultury i krystalizacji świadomości narodowej tamtej epoki. Czasem są to •ylwetki zapoznane, innym razem znane tak stereotypowo, że to, co pisze o nich Brrcnt, staje się opowieścią o ludziach zupełnie nieznanych. Bohaterowie tych opowieści byli świadkami morderstwa popełnionego na ich ojczyźnie przez trzy monarchie absolutne ówczesnej Europy. Pytał więc Berent: jak zachowują się ludzie, któr/.y wid/.i), że ginie ich ojczy/.na, likwidowane jest państwo, nisx.c/,onc i prześladowane są instytucje narodowe, ku l mrą i obyczajowość społeczeństwa. Odpowiedź ••—• • .......i—i~; lf,.;,)., '\naf**'t Irir/i1v / inticuo nilnktU a polskiego Oświecenia: śródziemnomorskiego Rozumu uderzonego knutem tajką. Lub inaczej mówiąc: były epopeją o dwóch ideach „co nie nowe" (Norwid): •awach człowieka i obywatela i o koncepcji „narodu w swoim stanowieniu tcstwie" (Mochnacki). Jeśli o takich sprawach myślał pisarz polski przed rokiem >, to nie ma powodu udawać, że nie jest to pisarz współczesny. Nurt składa się z dwóch tomów, które na pozór niewiele mają ze sobą ólnego (pierwodruk tego utworu, zatytułowany Wywłaszczenie Muz, omawiam 'oslowiu). Tom pierwszy złożony jest bowiem z trzech opowieści poświęconych jno Franciszkowi Karpińskiemu, zasługom pijarów dla kultury narodowej oraz anowi Ursynowi Niemcewiczowi. Tom drugi obejmuje natomiast dzieje Legio-' oraz biografię gen. Jana Henryka Dąbrowskiego doprowadzoną do czasów ęstwa Warszawskiego — a dokładniej: do roku 1809. Pierwotny zamysł tomu I ujawnił Berent we Wstępie do Wywłaszczenia Muz. nysł ten jednak w wydaniu książkowym został nieco zmieniony (zob. Posłowie}, ale ulega wątpliwości — na co zwraca uwagę Nota z r. 1934 (autora? wydawcy?) — że i tomy Nurtu stanowią narracyjną całość (zob. s. 283). Powiem nawet więcej: rwszy tom Nurtu byłby niezrozumiały bez tomu drugiego. I vice versa. Ludzie 'odawni mają sens kompozycyjny jedynie jako Yorgeschichte Pogrobowców. Tematem Nurtu nie są bowiem chronologicznie ułożone życiorysy kilku postaci ących na przełomie XVIII i XIX w. Gdyby tak było, opowieść o Karpińskim nie ałaby oczywiście nic wspólnego z opowieścią o gen. J. H. Dąbrowskim. Tematem irtu jest natomiast finał polskiego Oświecenia, w którym Berent dostrzegł źródło Iski nowożytnej i, co często podkreśla, nowoczesnej. Był to moment skoku nad z e p a ś c i ą, przed którą w r. 1795 znalazła się polska kultura i polska historia. Kto :em i w jaki sposób tego skoku dokonał? Odpowiedź Berenta we wszystkich owieściach (a także w Onegdaj, wyd. 1933) jest taka sama: dokonało tego ostatnie kolenie oświeceniowej inteligencji, którego instytucjonalnym symbolem stało się a Berenta Towarzystwo Warszawskie Przyjaciół Nauk. Trzy różne opowieści trzech różnych postaciach zmierzają właściwie do tej samej puenty. Natomiast żnice między tymi opowieściami sprowadzają się do szkicowego przedstawienia .słowem żywym") różnych sylwetek intelektualnych i artystycznych tej generacji, ie są to jednak postacie dobrane dowolnie: rysem wspólnym ich biografii są bowiem isługi dla nowożytnego piśmiennictwa w Polsce. Karpińskiego dla poezji, Kopczyń-aego (pijarów) dla języka, Niemcewicza dla prozy powieściowej. Słowem — dla teratury polskiej. Bo właśnie miejsce literatury (i literatów — w najszerszym łączeniu) w formowaniu nowożytnej świadomości Polaków jest podskórnym tema-:m każdej z opowieści. Ale zarazem są to sylwetki pierwszych literatów niepokor-ych. Karpiński wobec Stanisława Augusta, Kopczyński wobec władz pruskich francuskich, Niemcewicz wobec Rosjan. Bohaterowie Ludzi starodawnych byli ik/e świadkami najważniejszego doświadczenia biograficznego owego pokolenia: U4ski maciejowickiej, rzezi Pragi i rozbioru 1795 r. O zapomnienie tych właśnie fydar/.cń oskarżał Berent najsurowiej logos literatury romantycznej. W pierwot-K-J wersji opowieści o Niemcewiczu pisał, że winę za obraz tych wydarzeń v historycznej pamięci narodu ponosi „niemota romantyzmu naszego" (zob. Od- niany tekstu, s. 318). Wydarzenia roku 1794 są także elementami ważnymi dla kompozycji obu :omów Nurtu. Tom drugi jest bowiem opowieścią nic tylko o tym, o czym literatura romantyczna /upomniała lub co /banali/.owała (TWPN, Macicjowicc, historia Legionów), lecz tak/r historią o wysiłkach kontynuacji życia państwowego, jakie podjęto na/a jut r/ po \ \uiicjowicach i 1'rud/c. W dniiMin uuiiic Nurtu (l'i>Krobou>cy) Hcmn opowiada wici' o d/.taluliiości --t- —_ vv/i.„..,_„i, „r,,., i m , 11,-uj-yjm Dubiowskii-^o. Ali- dostrzegł bowiem w Legionach instytucję kulturotwórczą, miejsce tworzenia się i głoszenia najwyższych wartości ogólnoludzkich: poszanowanie jednostki, ideał solidarności społecznej, stawianie dobra publicznego nad partykularne interesy i przywileje. A także: ogólnoeuropejski nurt walki o demokrację i prawa człowieka przeciw despotyzmowi i barbarzyństwu. Autor opowieści sygnalizuje bowiem w dziejach Europy także stałą obecność despotyzmu rosyjskich carów tłumiących bezwzględnie wszelkie przejawy demokracji, walki o obywatelskie prawa i godności człowieka oraz o „samostanowienie narodu w jestestwie swoim". W drugim tomie Nurtu Berent wielokrotnie wraca do postaci, sformułowań czy wydarzeń przedstawionych w tomie I. Tworzy symboliczne kontrapunkty, w których uwyraźnia się jego filozofia historii i kultury — jak np. w zaskakującym zestawieniu bitwy maciejowickiej z bitwą nad Trebią. Trebia jako kontynuacja walk pod Maciejowicami, Legiony w Rzymie jako symbol powrotu do źródeł kultury łacińskiej — oto historiozoficzne znaki, którymi Berent interpretuje wydarzenia osiemnastowiecznej Europy. Przede wszystkim jednak opowiada w Nurcie o najwyższym etapie kształtowania się świadomości, że siłą narodu jest nie oręż (wplątany w grę sił politycznych innych państw), lecz kultura, oświata i wierność tradycji historycznej. Wybitnych przywódców wojskowych (np. J. H. Dąbrowskiego i T. Kościuszkę) ukazuje więc Berent jako nauczycieli i patriotycznych wychowawców ówczesnej inteligencji. Ona właśnie stanie się — po masakrze Legionów dokonanej przez Napoleona — wyrazi-cielką przekonania, że naród trwa, póki walczy o swą tożsamość, póki broni źródeł swej kultury i religii, póki pamięta, że społeczeństwo ginie bez kultury, oświaty i wykształcenia. Toteż właściwym tematem „opowieści" stają się obywatelskie działania na rzecz obrony kultury przed jej unicestwieniem. Jednym z nich będzie d/.iałalność pisarzy i uczonych skupionych wokół Towarzystwa Przyjaciół Nauk (1800-1890). Wypowie tu jednak Berent zdanie zaskakujące: TWPN było kontynuacją tych duchowych form odradzania się (przekształcania) narodu polskiego, które kilka lat wc/.eśniej rozpoczął orężem gen. J. H. Dąbrowski. Oto dlaczego tytuł pierwszej opowieści tomu II brzmi Szabla i duch i oto dlaczego Berent dostrzega łączność między Maciejowicami a studiami legionistów na Sorbonie czy między bitwą nad Trebią a działalnością TWPN. I oto dlaczego poeci, gramatycy i legioniści stają się wyrazicielami tej samej sprawy. Tematem Nurtu jest bowiem niezwykła cywilizacyjna • klywność i historyczna ciągłość działań jednego pokolenia. Powie o nim Berent, że dwa razy walczyło o nowożytną Polskę. W czasach wielkiej reformy Oiwiccenia i po klęsce roku 1795. I nazwie je — pokoleniem „ratowników"*. *v m Forma opowieści biograficznych wzbudza u nas wciąż jeszcze głębokie nieporozumienia. Kojarzy sieją często z „próbą charakterystyki", mimo że tzw. essayom, mającym choćby wszystkie wyższości nad inne utwory, brak jtdnej cechy — opowieści właśnie. Bardziej uporczywe jest mierzenie tej formy narracji założeniami powieści w oczekiwaniu od niej des vi e s romancees, których ciężar gatunkowy stanowić będzie zawsze romans, czyli po naszemu pmuicść. — Jednym słowem krąg magiczny nie do przekroczenia; zaczarowały go n,im, jak i w wielu innych dziedzinach, konwencje. 1'rzed laty niespełna dziesięciu w jednym z Kolegiów m\iastd\ Cambridge W\ ii znany powieściopisarz angielski szereg odczytów, omawiających między tłu '.; różnicę postaci powieściowych od bohaterów życiorysu w utworach J.- \zych. Replikował mu tamże w roku następnym zaproszony pisarz '• ^ki, mówiąc o nowych dziś możliwościach biografii narracyjnej. Było to ',•:•«<• wyniesienie przed obce forum zagadnienia, którym we Francji •iititi nic nie od wczoraj: stosunku środków artystycznych i powieściowych ,</i-/y/ną i sercem, gdy on sam wypełnić to miał duchem Sądzono było cichym sielankom starego poety stać się kontra- , 'cdśpiewem tej burzy romantyzmu polskiego, co rozpętać się i«i duchem i ogniem ponoć nie tylko nad literaturą. I nic z Mickiewiczem wyłącznie łączą go więzy chrzestne. Drugi i u* nowoczesnej poezji naszej, co sam jeden zdołałby przcstroić lutnie M» « spalił się w arcydziele jedynym, Antoni Malczewski, uległ wi-** miodu równie silnie muzie swego poprzednika, skoro cały początek ogo / nil-ulocianych poematów swoich wziął niemal żywcem z wiersza II r l h i;n. • tną była mu wreszcie nic tylko poc/ja sama. Mimo konwen-ium łyd i sielanek i pusierck, żywe w nich odc/iu ic przyrody / tchnieniem SWois/.C/v/nv W k;i/i1ri mmlii', nrycnn ,-.(« «i«* Krw4ai z jego to pióra na ołówek i pędzel Norblina, za czym Vogla, a z czasem Piwarskiego, Orłowskiego i tylu innych, wyciskając od razu to odrębne, swojskie piętno na rodzącym się malarstwie polskim. Matka sztuk, poezja, posiała i tu ziarna plemne, bodajże za głównym przyczynieniem się tak rozgłośnych na długo w Polsce całej sielanek Karpińskiego — gdy dworską poezję Stanisławowską zgilotynowały rozbiory: zmilkła nagle i bez echa. Wymierali po rozbiorach ci poeci w głuchej obojętności ogółu. Gdy Krasicki w r. 1801 'poszedł do potomnych', jak przemawiano pięknie na jego cześć w Towarzystwie, przejęło się tą stratą jedynie ono. O śmierci Trembeckiego podały pisma warszawskie krótką notatkę... po dwóch latach od czasu jego pochowania w Tulczynie! Węgierskim, który przepadł w Ameryce, nikt się w kraju nie interesował. Przy gwałtownej odmianie życia kraju i stolicy cała polerowność tamtej muzy wydawała się młodym jak to wymuskanie postarzałych gładyszów byłego dworu, snujących się teraz, niczym widma cmentarne, po opustoszałych i trawą porosłych ulicach Warszawy. Spoglądały na nich ciemne, bez szyb i ram nawet okiennych, czeluście w gruzy jak gdyby walących się pałaców, w których przed kilku laty zaledwie wrzało dla nich życie tak huczne. Dopełnienie Sądu Bożego, mówił lud warszawski, wycisnęło się na tych murach. Więc nie w stępiałe tak nagle satyry (kogóż one obchodzić teraz mogły?), nie w panegiryki lub wierszowe po ulotkach swywole byłych biskupów-dworaków wsłuchiwało się teraz pokolenie młode, lecz w jakże inne już tony poezji proboszcza z Powsina, upartego dzwonnika Rz[eczypos-po]litej pogrzebanej, co w Warszawie pruskiej jęczał i rzewnił jak Bernardynów dzwon: ...my w proch się rozsypali, — Szczątki nasze wiatr rozniósł z pyłem i z imieniem, Morza niemi igrają pozaświatnej fali. Biegunowo od Woronicza odmienny, śpiewak sielanek, umknął się był dawniej na zawsze z Warszawy. — 'Okropnością wojen ustawicznych zmordowany i tym fałszem ludzi, że z nimi żyć muszę odtrącony od świata' (jak pisał na starość), uwziął się już teraz, jeśli nie wykarczować sobie wręcz kawał puszczy, to przy pomocy kilku parobków wytrzebić z wysokich już zarośli dawny wyrąb u jej skraju, 'aby się tu snadniej od wilków i niedźwiedzi odgrodzić niż od ludzi (w Warszawie)'. Omylił się jednak pustelnik w nadziejach swych: odgrodzony od ludzi, aie zdołał odgrodzić się od siebie. Zdrada jest! w pośrodku mnie oszukanym srogo; Mój główny nieprzyjaciel, nie wiem jakim kształtem, Opanował me serce i mieszka w niem gwałtem. I tego wroga starości swej wywróżył sobie w Sumieniu., wraz z okropnym smutkiem czasów, jakie nastać miały. Już go teraz prawdziwie ten smutek 'wszędzie otac/.ał, zarazą owionął', kazai 'bać się słońca, chmury, ' i„i,.i tcskna i ró/a nie/.vw;i... Dogoniła go i w puszczy straszliwa zaraza psychiczna czasów onych: 'czarna melancholia, której — skarży się z trwogą — doświadczam coraz częściej'. — Wszystkoś, królu, dał na zatratę, a na ten koniec i pamięć narodu samą: śpiewaki twoje! Schłonęła ciemna noc melancholii Naruszewi-cza, Kniaźnina, Trembeckiego, wzionie i mnie... Bo niewątpliwie wieści o tym wzniecać w nim musiały ową trwogę. Rz[eczpospo]lita pogrzebana wyciągała swe ramię trupie i po najpogod-niejszego śpiewaka swego, co stał się dziwnym zrządzeniem losu jej pokutnikiem puszczańskim. I dobywała mu oto z piersi ten krzyk... pustelników średniowiecza: O mundus immundus, a vita invita libera me! — libera me! Nie wyzwoliła śmierć, nie ogłuszyło duszy na zawsze tępe uderzenie melancholii; dosięgła go natomiast w puszczy druga czarna zaraza serc: nienawiść. Po Targowicy i Kilińskim, w nagłej ruinie wszystkiego, tliły się wszędzie dymiące żużle pomsty niedokończonej. I oczadzały serca. I oto stawał się pustelnik, jak ci z średniowiecza, biczem niecnot ludzkich, wyczuwając, jak Hieronim w pustyni, tym ci bardziej cały zamęt ginącego świata. Złorzeczy tedy magnatom, 'że w ostatnim już w kraju nierządzie, każdy z nich albo zabijał, albo cudze majątki bezkarnie zabiera}'. Nienawidzi ich za niedawne rozpętanie najdzikszych i zawsze bezkarnych instynktów przemocy, 'za upodlenie ludzi... za łakomstwo i zawiść wzajem-iu(... -/.a rozpustę lubieżną do ostatnich granic posunioną' i za takie przy tym •-poniewieranie ludu, 'że chłopstwo, do wojska brane, nie mając już Polski za i nutkę swą, z początku walki na ziemię padając i do nieprzyjaciela przechodząc, /wiekszało siły jego'. Tuk pr/.emawiał teraz łagodny śpiewak pasterek. A że tym gromieniem wołającego na puszczy przytakiwały tylko ponurym s/umem drzewa Białowieży, więc sączyła się ta zaciekłość cała jml ni w serce jego własne. I cieszy się w końcu samotnik, niemal do rąk kl> mia, panów polskich nowej pod rządami rosyjskimi 'preferencji' — 'że Itł 'iiz pierwszych po pyskach walą, zanim się do nas, uboższej szlachty, A' ują' I powiedział to nawet któremuś z nich w oczy, przy uciesznej HM '"Hele jcniTiilńw rosyjskich. /iiniu/l MV tymczasem pustelnik u nowego traktu; tuż przed domo- •Iwetn jego jęły przebiegać telegi zesłańców w kurzawie kozactwa. ! IM / nad myślą o tym górowała łatwa nienawiść wstecz (jak po lr/,-1 i' ui pięciu latach śród emigracji paryskiej). Z pomstliwości nad PHII.IIIII iii/rosła się ona niebawem na wszystko i wszystkich. l .ii mściło się /.resztą pokolenie całe za swą dolę, za zmarnowane swe iMi|lcpM/.c porywy i wysiłki. Te pr/.echerne porachunki jadem nieustannej goryc/.y wsączały się w Mniolnic/łi mi/.antropie jego. A/ wieść niespodziana wichrem m/turlała na chwile te chmury: Król J Mc sam w sąsied/iwie!... Juk/.c §/l:u hcicowi im- /.łożyć hnm.iruim' Tu stary pnria /był nic- i jak gdyby im na przekór przystroił się teraz godnie, z polska: wdział kontusz, przypasał szablę i na swej taratajce litewskiej ruszył co tchu do Grodna. Przed samym miastem dopiero rozważył, że u boku króla pewnie teraz straże moskiewskie, a nowa na dworze służba pozwoli mu chyba tylko w książkę się wpisać. Ale oficerzy moskiewscy zadowolili się przyjrzeniem się jemu na wszystkie strony i akuratnym zapisaniem sobie nazwiska, jakoś im nieobcego widać, bo pogrzecznieli nagle. — A że osamotnionego Pana mało kto odważał się tu pewnie nawiedzać, więc szambelan zdziwiony pobiegł ~ czym prędzej na pokoje, przy dreptał z powrotem jeszcze raźniej i otwierał przed nim drzwi na oścież. Zaledwie po kilku minutach oczekiwania na sali pozwolono mu przejść do Najjaśniejszego] Pana. Oczy sarnę patrzeć nie chciały, tak się postarzał i zeszpetniał, potyrany losem. Na twarzy, świeżo przymączonej pudrem, rysowały się jawnie, niewygubne już chyba, rysy przerażenia (po rzezi Pragi, powiadano). — 'Błysnęło nam szczęście' — przemówił (nie wiedzieć o jakim to szczęściu roiło mu się jeszcze wtedy) — 'i jakże prędko zgaś...' Tu i uszy same słuchać nie chciały, jak nagłe w nim załamanie głosu zakończyło się łkaniem. Przysłaniał król twarz czym prędzej tą dłonią wymuskaną, koronkową w niej fiszutką i żabotem rękawa. Więc były dworak, udając, jak trzeba, że nie spostrzega tego wcale, zamiatał bez końca lansady witalnego pokłonu; a zbeczał się przy tym sam — rozgłośnie i sapliwie — w tę kraciatą, czerwoną chustę u nosa. I bodajby się skończyło na tym niemym homagium poety byłemu królowi, a w jego osobie i Rz[eczypospo]litej byłej. Zażądał jednak Pan, by się tu w Grodnie dla niego zatrzymał. Spędzał z nim odtąd 'długie, smutne wieczory'. Powtórzyły się dokładnie rapsody legend starych; jak to król na wygnaniu znajduje ostatniego powiernika w byłym trefnisiu lub śpiewaku swoim, który — jak chce zwykle legenda — okazuje się na koniec zawsze sędzią żałośliwie surowym. 'Cieszyłem go, jak mogłem, ale myśliłem, że i ty, królu, do tego nieszczęścia przyłożyłeś się'. Raz mu tydzień cały pozostawać kazał Pan pod dachem swoim, zdawałoby się, dla rozproszenia swych myśli, przerażanych dniem i nocą wspomnieniami, a w istocie, na niemilknące swe biady, wyrzekania i żale. Lecz tego nadmiaru rozpaczy było już nad kruchą duszę śpiewaka: zdawało mu się, że ułapia go wreszcie uściskiem śmiertelnym poczwarna zmora melancholii. A opowiadana przy tym wciąż przez króla polityka przyprawiała poetę wręcz o zawrót głowy. Więc się zrywał i tłumaczył pilną pracą na roli. — 'Albo masz tu kolonię? Dajże jej imię Justyna' — wyrwało się królowi nieopatrznie. Na zakończenie wszystkich poufałości pogłaskano poetę, jak tego pudla, podstrzyżonego niegdyś na ucieszną modę jaśniepańską. Poczerwieniał szlachcic w jednej chwili. A z tą krwią uderzyły mu wraz do głowy wszystkie pasje, trawione ostatnio w mizantropii samotnej, wszystkie znów porachunki z przeszłością: — zmarnowała w nim Warszawa nie tylko dolę jego własną, lecz coś trwalszego nad nią! — 'Owa Justyna — rzekł twardo — i Karpiński wraz x. nią z głodu by _.-!_. U.. I wystawił królowi pod oczy swe łapy, umozolone na starość przy najznojniejszej glebie. Zmieszał się król i zamilkł. Tak obrzydliwym zgrzytem zakończyła się sielanka poety z królem na wygnaniu. Podobnie mógł był przemawiać Benvenuto Cellini lub nadworny poeta-humanista do któregoś z upadłych książąt Renesansu. I zgłaszać równie pamiętliwe pretensje, wylawszy zresztą wprzódy nie mniej szczere łzy nad upadkiem pana i nad zdradnej Fortuny zmiennością. Nie inni byli poeci i artyści z czasów Oświecenia, miotani, jak tamci, między żywą wrażliwością serc miękkich a żądzą naiwną, między wielką nieraz wartością tych głów lub rąk twórczych a pospolitą zawsze lichotą ludzi, zależnych tylko od łask i kaprysów pańskich. Po ucieczce i tego powiernika klęski, został grodzieński więzień Re-pnina sam. Zdawało mu się, że skarbił sobie w poecie narodu pamięć, a świadka przed sądem potomnych: chybiło i to. Rzuciły się na niego znów w myślach kruki niesławy, co za żywa kiwały go, jak trupa. Gdy się przed nimi umykał, dłońmi ściskając skronie obie i błąkając się tak bez celu po komnatach, targnął nagle jedyne już okno ku wolności — ku wolnym myślom bodajby: — rozchylił drzwi biblioteki, którą zwieźć tu sobie kazał z War-s/awy. Że o książkach mało kto pisywał w Polsce do rzeczy, więc je omawiał, bywało, w Monitorze, za Krasickim, równie jak on nie podpisany, i Król l Mc. Tak się nazwyczaił przemyśliwać książki i autorów. A gdy sięgnął teraz na półki, w ręku jego znalazł się jakiś tomik Karpińskiego. Traf to sprawił czy wolu, nic wiedział. Więc tłumaczył to sobie: „By nie przy starości twej niepoczciwej, lecz przy muzie twej wiecznie mliuirj odpocząć myślom znękanym... Od tych satyryków wszystkich, co buwtli niegdyś, dziś ręka sama odpada; sięgła ku tobie, coś był za młodu jak H-TI ^i>t;ib bez żółci. Tyś mi jedyny satyrami nad ludzi się nie wypyszniał, »< Sumienie nie tylkoś napisał, aleś je w sobie miał, Karpiński!... « Jak tobie niegdyś, tak ono i mnie dziś 'z goryczą miesza M k o, co j a dam i pij ę'. I ja przezeń 'codziennie umierając, If l akic tony mocne miałeś na strunach swych, gęślarzu sielanek! 'l {o l«i kumicnia dawne zmory nawiedzać mnie dziś jęły nieustannym |» uicnicm wspomnień: ...niecnot ludzkich drużyny 'podobne jak H 'lnu bywa do gadzin y'. I na takiej Dantowej grozy zwidzenia stać (i ylo za miodu, pasterek śpiewaku!... Na starość takąż gadziną wypeł/łeś ir i i i /.cd chwilą i ty spod gruzów tronu mego. Inna bo rzecz muza czyja, inna i, l l nam — osobliwie na starość. C./.ytam. I Boga samego dozierasz się sercem, jak Dant w Raju. Bo nic Go widzą oślepłe, lecz serce twe samo. I mówi za cię: Najpierw skroś mnie przejąl strach upokorzony; lłoltm niewymowna wonność weszła tłumem, A t nią cichość n/^boka: Bóg nie idzie e szumem Potem się nawał światła białego naciśnie I mdlę zmysły zalała słodycz niepojęta. Boże, któż Cię zobaczy!?... Jam Cię tylko czuło. Aż tam wzleciałeś, gołębiu! w takim wybieliłeś się promieniu. Mnie nic już nie wybieli. Mogłyż być wiersze bardziej niewczesne w czarnym deistwie uczonych biskupów i masonów na Zamku warszawskim? Zaniepokoił się przecie Naruszewicz, czy ten młody autor nie zabił czasem człeka, że doznał podobnych utrapień sumienia. I dziwił się biskup niezmiernie, że takiej aż tęsknocie do Boga podlega osoba nie zakonnego stanu. Nie doczytał się nawet tych wierszy przede mną i mój Albertrandi. I ten biskup wolał, jeśli nie satyry, to sielanki. Zatopilić w nich tamte wiersze i dla pamięci potomnych niechybnie. Kazanoć sielanki i pasterki bez końca! Kto w porę odgadnie, co kryje się w czołach młodych, palcem Bożym tkniętych?... Żem w porę nie wyczuł, żem cię zgoła przepomniał w zgiełku dworu i zubożył muzę twą, daruj mi to, Karpiński, stary już dziś, małolichy człeku!" Jął robić w myślach skupiony przegląd najzdolniejszych czół młodych, co za Bożą wolą są dziś w Polsce. I natrafiał wciąż na te dwa imiona: Staszic i Niemcewicz. Lecz obaj trzymali się z dala od dworszczyzny i tronu, jakby w pogardliwości; pierwszy z nich owiany, jak Kolłątaj, krwawym tchnieniem z Paryża... A inni z nich już ludzie, inna przyszłość się wróży. Tak oto Król JMć gotów był znów mecenasować komu, zapomniawszy i tym razem, przy książkach, że był więźniem już tylko. Poeta, poróżniony z królem, przed powrotem do pustelni, załatwiał tymczasem w Grodnie swe drobne sprawy dzierżawcy, skłopotanego nagłym przewrotem wszystkich stosunków majątkowych i prawnych na ziemiach zabranych: — nowe troski oplatały żyjących. Zawiodły go one niemal wprost od króla z jakąś supliką... do Repnina. I stało się niebawem, że w tych zabiegach i wchlebianiach się w nowe łaski jął — suplikant całe życie niepoprawny — wiązać dawno potargane struny lutni, by swe ostatnie pieśni wyśpiewać nowym panom: gubernatorowi Koszelewowi, temuż Repninowi, a po kilku latach i 'pieśń do Najjaśniejszego Imperatora Aleksandra z powodu jego przybycia do Grodna'. Ów pean nie obciąża oczywiście jego wyłącznie: wypowiadał tylko uczucia powszechne wtedy na Litwie. Inaczej witano tu i żegnano, po kilku latach zaledwie, tego pana. A że pieśń ta była odśpiewana 'na teatrze' grodzieńskim 'przez sześć panien ubogich', obdarzonych za to posagami, więc i autor sam otrzymał od cesarza cenną tabakiere z zawartością kilkudziesięciu dukatów. Ku wiecznej rzeczy pamiątce, zapisuje to skrzętnie wdzięczny staruszek. Co dziwniejsze, że w nieustannych wtedy przemarszach wojska rosyjskiego przez Litwę samotnia jego u nowego traktu zaroiła się niebawem od jenerałów, pułkowników, kniaziów rosyjskich w służbie wojskowej, którzy, widząc jego zamiłowania do książek, znosili mu je obficie — znala/ł przez Petersburg. Cokolwiek się działo na rozszarpywanej przez nich ziemi, kultura polska wraz z jej przedstawicielami fascynowała wtedy tych ludzi. (Czym były dla nich Puławy!) Ci Karpińskiego 'Moskale, co mnie lubili', byli prototypami Mickiewiczowskich „Przyjaciół Moskali". Wielka wtedy popularność sielanek poety polskiego (tłumaczyli mu owi Rosjanie ze swoich ż u r -na łów, jak to i w Petersburgu piszą o Karpińskim), łącznie z ówczesną manią sztambuchową, sprawiła, że ci panowie dopominali się natarczywie o jego wiersze. Repnin zbaczał nawet z podróży do niego w tej jedynie sprawie. — Że na świeżym grobie ojczyzny nic pogodnego napisać nie zdoła — wypraszał się poeta — ani nic takiego, co mogłoby być miło Rosjaninowi. — Napisz choćby i tak, pisz i smutno, byłeś napisał. Zdobył się wreszcie po czasie na ów wiersz obiecany solennie i przesłał mu go już do Petersburga. Otrzymał bardzo chłodną odpowiedź Repnina: 'Masz mnie widocznie za dobrego przyjaciela, skoro pod surowym rządem rosyjskim odważasz mi się przysyłać wiersz taki'. Po coś budził duszę zastygłą i na krzywdy stępiała?! — mógłby mu odpowiedzieć pustelnik. — Non veder, non sentir m'e grań von tur a! przypomina się mimo woli wiersz Tego, co pogromcom ojczyzny swojej rzeźbił niegdyś grobowiec wiekopomny. Świadoma niezależność wewnętrzna pisarzy i artystów Renesansu, idąca il/.iwnie w parze z ich krańcowym oportunizmem życiowym, otrzymała w dworackiej kulturze osiemnastowiecza obrzydliwy przydatek uniżoności pokłonnej. Znosił i Karpiński to moskiewskie, Repninowskie 'ty', na które Król JMć pozwalał sobie tylko w wyjątkowych razach serdecznego akcentu. I .cc/, i spod pogiętego grzbietu, nawet z duszy tak kruchej, zrywałoż się pr/ccie raz po raz buntem uraźliwe poczucie duchowej niepodległości poety mimo braku godności i rycerstwa w duszy. Mamyż ich w Polsce o wiele więcej dzisiaj? po kilkudziesięcioletniej, precz pokolenia całe, surowej tresurze romantyzmu, co wreszcie i Murzynów urumiintycznić by zdołała? lak wiec i dzisiejszej poezji polskiej najmłodsi choćby Halunkcn, i> i wuhnen: naddziad to wasz i chrzciciel, mimo tylu wątłości (dus/y ii*« • /v c/MÓW jego: jak wolicie) — ten ostatni „pieśniopisarz gęsiowego >••»•", n il/iwnic /apóźniony na Parnasie polskim Minnesanger ('śpie-|MI m miłości tkliwej' zwano go w dosłownym jak gdyby przekładzie) l (••'\ny mi nim trubadur, od którego, powiadał Mickiewicz, „Polacy u> ile powinni toku śpiewnego swojej mowy". — W początkach ostatniego ' Ucnia polskiego był to wreszcie jedyny, acz nieświadomy, siewca i:/yzny i po innych zagonach sztuk naszych. \ gdy Irii wa^ant z gitarą, wrastający doli fatalnością nieustannie •', wyrwał \\ivs/cie po śmierci stopy swe z ziemi, błąkał sii; duchem •były ponoć .r/, po tym Pary/a bruku tak pełnym zgiełku, stuku, gd/ic rric/C swary Polaków wyplas/.ały / j-.lowy Mickiewicza ws/clkio skupic- • órCiSC. Niepodobny /gola do ^rail "\\ lanu-i /nvch, stawał wulmrin • Litwy pod jeno oknami nu ulicy I ni, l c- 1,1,111.1 i mirr/a! \<« ii<« y M~ . - -- l - I ' - * uśpiły — i ktoś tam klaszcze za borem'... Tajemnicą skojarzeń niegdyś dziecięcych stała się i dla geniusza ta prostotliwa piosenka magicznym zaklęciem tęsknoty do kraju. I rwała się jego dusza nagle ocknięta „do tych łąk zielonych, szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych,... gdzie nad brzegiem ruczaju, na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju, stał dwór szlachecki...": — rodziły się nieśmiertelne Księgi Pana Tadeusza. I jak cię wynagrodził? Aż z katedry swych wykładów paryskich odebrał ci godność polskiego poety narodowego — za owe przyjaźni moskiewskie i oportunizmy życiowe, nieobce ponoć za młodu i surowemu sędziemu. A może w Nowogródku i Wilnie nie wiedziano nawet, że poeta z prużańskiego powiatu, jak kwakier Ameryki ówczesnej, na puszczy ostępie wytrzebionym, nie tylko zagospodarował się znośnie, lecz na owym kar-czowisku i wieś nawet założył, Karpinem nazwał i obdarzył z litewska prawem, rządem i sądem swoim — jak to za Rz[eczypospo]litej! Pobudowane zaś było to wszystko na królewszczyźnie dzierżawnej, a z nowym porządkiem rzeczy przejść miało bez odszkodowania na skarb rosyjski. Stąd ostatnie pieśni i zażyłości stroskanego poety serca. I na tę głowę spaść miała na długie lata największa bodaj po Kochanowskim popularność poetycka w Polsce, a po śmierci poczytność prawie nieprzerwana w ciągu stulecia przeszło, i to w czasie niepodzielnego, zdawałoby się, panowania romantyków. Natknąwszy się znienacka w roku 1811 na te, martwe już dlań, bo bezimienne szczątki swej sławy, powitał je tylko zdumionym przerażeniem odludka. Bo jakże to: pod stropy wszystkich kościołów Warszawy uderza codziennie po dwakroć pieśń jego! a przy pogaszonych już na wieczór świecach w klęczkowych przyj ękach mamrocze w kruchcie i po nawach największa tu bieda i troska ludzka — jego znów pacierz! Po wszystkich zaś pałacach najcudniejsze tu dziś — mój ty Boże! — Laury śpiewają tkliwie przy klawikordach jego sielanki. A i na teatrze: co trzecia z tych pań zwie się dziś jeśli nie Justyna, to Laura — a wszystkie rzewne i tęskne jak jego pasterki. Od jego Brósellówny Augusty lubo Augustyny wywodzą się te wszystkie polskie Justynki, jak od Pilonowej kochanki wszystkie tu dziś Laury; a nie doliczyć się ich chyba w Warszawie, bo nawet po gospodach każda bawarka fertyczna opowie ci się z dygiem Justynką albo Lorcią. Po prostu nie wiedział, gdzie się ukryć przed tym wyzieraniem i / samych murów stolicy sławy już bezimiennej nad jego grobem otwartym i jak/e innymi dziś troskami! I o co tej Warszawie idzie? O jego wiersze dawne, których dziś sam już nie pamięta. 'Nie przyniosły mi te zabawki /.adnego w życiu pożytku'. Jak tropiony kluczył po ulicach starszy pan nikłej postaci w peleryn-kowej szubie, w trójrożnym pierogu na harbejtlowej peruczce, wspierając się na lasce długiej jak posoch. A błąkał się tak po mieście w nieznośnym oczekiwaniu największego utrapienia: umyślili tu sobie ludzie zgotować mu po latach nowe /.nów honory (tak całe życie: zawsze tylko honory, a nigdy pożytek!) i pokazać go nawet publice, jak to się spodohało niegdyś Pani K Przed jedenastu laty — przypomina — otrzymał był od nieżyjącego dziś biskupa Albertrandiego, z pruskiej wtedy Warszawy, minutę tej treści zwięzłej, że u hr. Sołtyka zawiązało się jakoweś zgromadzenie przyjaciół nauk, które pragnie — pisano grzecznie — 'ozdobić swe grono jego imieniem', czyli wpisać go między założycieli. Niech im służy! Alić teraz, ledwie zjechał tutaj, otrzymał, jakby na potwierdzenie ówczesnego pisma, patent obszerny, na którym z lewa po polsku, z prawa po łacinie wydrukowane było — raz jeszcze wyszarpnął z irytacją ten papier z zanadrza i nasadził pod murem okulary: — Ceniąc w Tobie, Franciszku Karpiński — odmachnął się niecierpliwie palcami od tego, co oni sobie tam w nim dziś cenią — Towarzystwo Królewskie nasze... — Królewskim się mianują — mruczał — choć Najjaśniejszego] Pana i królestwa jego już dawno na świecie nie stało. I prawdziwie, jego to pono towarzystwo — przykrólewskie i bez króla — bo, jak mówiono, zastać tam, prócz tych kilku, co zmarło tymczasem, wszystkich niegdyś gości z obiadów 'rozumnych' na Zamku. Za onym patentem nadeszła wnet i kartka od Niemcewicza, który go przed laty sprowadził do Warszawy i przed oblicze królewskie — że owo dzisiaj, dnia 3 listopada 1811 r., odbędzie się uroczyste posiedzenie publiczne Towarzystwa Królewskiego, ku uczczeniu, pisał, Twojej, zacny kolego, przytomności w Warszawie. — Chciał się umknąć tym honorom i wracać czym prędzej na Litwę, ale zahukały go pijary znajome, że nie godzi się szlachcicowi uwłaczać ziomkom, którzy go uczcić pragną. Więc, by nikomu nie uchybiać, dobył Jegomość ze skrzyni strój ku takiej okazji, przywdział perukę i, jak każdy akuratny pan z prowincji, wyruszył na miasto o dwie godziny za wcześnie: jeszcze po widu — któż bo po nocy z domu wychodzi? I błąkał się po ulicach, póki nagły wieczór jesienny nie przywarł go do murów. Posuwał się przy nich omackiem, zanim nie ujrzał w dali i nie pr/vwolał latarnika. „Gdzie jestem?" — pytał. Ten, świecąc mu pod nogi i podtrzymując starszego pana na podołkach ulh/nych, wywiódł go przez zaciszną, pańską ulicę Ś [wie] to j er ską od razu w )« M.i/dów i ludzi największy zgiełk i tumult stołeczny na ulicy Freta. Stąd, pln ricmjac się z nim w tłumie, prowadził go już pod ramię człek dobry, w. i "/iliybotuniu bowiem na wsze strony świateł ręcznych długie cienie od pot,1.1, i lud/kich, skaczące nawet po murach, tak płoszyły konie w zaprzęgach 11 'l' pod uzdą jeźdźców, że tylko patrzeć, jak stratują kogo. Na Rynku, l utcs/., święci się główny w stolicy sabat ponocny tańcem ogników • Inych i cieniów, najgorszy u tego wylotu wrzaskliwych czarownic, K' /cwających się nad garami żużli czerwonych u swych straganów. Szli iluk-j, przed wącha Ratusza, omijając starannie niedobre miejsce szubienic, iiiiwiunych tu w potrzebie, i jeszcze dalej! ulicą Jezuicką, na której, powiadają hul/ic, straszy; aż z Bożą pomocą dotarli wreszcie na tyły Fary. Tu jak pr/.ed teatrem albo na bal: cały plac — jeden rój karoc, /.mu -nych państwa i służby; a jasny jak w biały dzień od latarni haj-diu li. Wice nie napatrzeć się tu ilo syta, jedynie niezmiennemu w Polsce, młodzieży i starców. Pisał mu wszak Niemcewicz o uroczystym dziś posiedzeniu publicznym — jest tedy i publika: z wizytą do 'uczonych' na obejrzenie 'rzewnego kochanka Justyny' zjeżdżają tak hucznie te panie. Najpiękniejsze długo każą czekać gawiedzi, zanim z pudła pojazdu nie wysuną spod wąskich sukien tej nogi niewieściej aż za kolano i te falbanki dla gawiedzi śmieszne. Zawstydzone modą zdradną, zstępują na ziemię tak delikatnie, że powiedziałbyś w pantofelkach szklanych. I zwioną w sień na tych motylich skrzydłach woalu u swych pasterek, w poszumie mantyli a jedwabnych zaszelestkach tych szat, co tchną perfumą w samo serce śpiewaka miłości tkliwej. — Wystawiajże teraz tym twoim tu dziś Justynkom i Laurom — westchnął głęboko — swą starość na widowisko żałosne!... Z ciężkim jak kamień sercem przestępował próg Staszicowego gmachu na Kanoniach. „Malowniczy był widok rzeczonego posiedzenia — opisuje zachwyt-liwie Frfanciszek] Morawski. — Najznakomitsze damy stolicy zasiadły pierwsze ławy; za niemi różni dygnitarze, wojskowi, kapłani, uczeni, obywatele — w tyle młodzież". W głębi sali przy długim zielonym stole siedział pośrodku Staszic „z obliczem mędrca greckiego"; po prawej jego stronie Niemcewicz, „to cieszący się każdą nową myślą czytających, to na drobnym świstku podający jakiś dowcip, ołówkiem skreślony, siedzącym przed nim damom". Po lewej stronie Staszica — kierownik wskrzeszonej oświaty polskiej, Stanisław Potocki, w bogatym futrze sobolowym, zrzuconym z jednego ramienia, „dla okazania błyszczącej gwiazdy orderu". Tuż obok ministra przy stole „Żyd Stern z Hrubieszowa w szacie polskiego Izraelity z brodą czarno-rudawą. Przy nim pułkownik Chodkiewicz w mundurze sztabu gwardii z rozpostartemi wzorami płatów, czerwcem barwionych... Ściany przybrane były w popiersia sławnych niegdyś piórem mężów; w głębi wisiał portret Fryderyka Augusta". Staszic wygłosił zagajenie, skończył swą rozprawę Potocki, gdy ruchliwy Niemcewicz począł zdradzać zaniepokojenie i oglądać się niecierpliwie po publiczności. Wreszcie okrzyknął głosem donośnym: — 'Panie Karpiński, prosim zająć miejsce, zaszczycić grono nasze!' Oczy wszystkich skierowały się na „wtuloną trwożnie w wnękę drzwi figurkę w staroświeckim zielonym surducie z pętlicami". Wd/iał swój pięknie zachowany strój z obiadów uczonych u króla na /amkii, ro/.umiej;|c, że okazja jest całkiem ta sama. Tymczasem obiadu, jak wul.u , ni mc dad/a. — każą tylko siedzieć i słuchać. A z jego zielonego Miiiliii.i , pei lnami szyd/.a najwyraźniej oczy ludzkie. Drwią zda się i z tego, /.« M" i IM i uki;, choć nic jest ministrem ani radcą stanu. Ale kto na wsi modę iluKtMii' Wiec tym bardziej „pomieszany i drżący, coraz głębiej chronił się w »\V"i ii itek". l'!<>.im! — ('.('raczkował się Niemcewic/. !'• n;powan<> się wszed/ie przez uszanowanie dla... zgrzybiałego • h niki | ir.tyny (i pamicmikar/. nic oszczędził mu tej niedorzecznej nalepki — Powstało całe towarzystwo 'uczonych' za zbliżeniem się jego, wskazując mu miejsce w pierwszym rzędzie. Wybrał najskrytsze". Gdzież te miłostki, które opiewał! — z Yillonowskim jakby westchnieniem zadumał się nad nim pamiętnikarz. Pozostały tylko te gęśle, czy też gitara, „z narodowego jeszcze wystrugana jaworu", którą — zdawało się obecnym śród publiczności poetom młodym — im to właśnie zdać pragnął i jak gdyby na to jedynie do stolicy przed śmiercią zjechał. Starzec samotny okazał się bardzo bystrym obserwatorem: 'Wszystko, co za moich czasów (Stanisławowskich) tak ohydnie się rozprzęgało, zlewa się u was jakoś w mocniejszą całość;... zda mi się przecież, że naród ten teraz już nie z siebie, lecz obok siebie rośnie' — zakończył tą zdumiewającą parabolą ogrodnika, która i dziś ponownie w zadumę przecie wtrącać musi!... Że prócz posiedzenia uroczystego nie rzucono nań żadnym kwiatem 'przedpogrzebowej' pamięci, że nawet 'obiad nie był dany', wypomni to 'z boleścią' młodzież poetycka Towarzystwu jeszcze po latach. Jakoż te obiady dla 'uczonych', acz teraz przy uroczystych już tylko okazjach, stały się od czasów króla Stanisława zwyczajem w tych sferach. By załagodzić ten nietakt ziomków, Brodziński i Morawski, jako przedstawiciele poezji młodej, postanowili tegoż jeszcze wieczoru złożyć mu hołd osobiście. „Lecz gdyśmy już zbliżali się ku drzwiom jego, zatrzymaliśmy się nagle i w najgłębszej stanęli ciszy; usłyszeliśmy bowiem starca naszego przygrywającego na gitarze i nucącego swoją piosnkę: Rzeka w górę nie popłynie, Nie powrócą moje lata..." Kilka dziesiątków lat minęło — powiada na starość Moraw-»k i jak gdzieś na pograniczu Śląska słyszałem po domach szlacheckich tę pio nke. ,,Tysiąc razy pielgrzymką swoją okrążyła ona Polskę całą, przebiła •łt; r t zez ws/ystkie francuszczyzny, przez wszystkie burze, szczęki broni i / v jest laka świeża i wdzięczna, jak niegdyś" — choć „jesienny to tylko ll»! ' / jc^o życia uleciał"... i nk Chodkiewicz — gotów przerwać kto ten sentyment omszały, LI do owego posiedzenia Towarzystwa — pułkownik Chod-| '.ni;) czerwienią swych rabatów bywał niewątpliwie częstym n r.osciem na ówczesnych weselach. Za pół roku (w maju 1812) w Stiplicowie, na powtórzenie owych „Kochajmy się!" i „Wiwat am•!!", jakimi Warszawa, jak widać, wyprzedziła Litwę. Zresztą, IM podobne: Staszic, „kłaniając się damom, starcom i młodzie-/ miną gęstą na czołowym miejscu pr/y stole, niczym Pod-Niemcewicz zachowuje się tu jak Hrabia; siary Prota/y służbiście przy zielonym suknie, dotykając / namaszczeniem ii-./a papieru; Jankiel zaś — tu u nieh Ahrainck rudy — grać towar/VSt\Vti wpiawdziC niC na i'Vlnl ialai h. lei1/ /a tu ":» ni ano w nie brak tu na pewno; nie ujrzy tylko najbarwniejszych ludzi z Dobrzyńskiego zaścianka, choć kontusze, głowy podgolone, a twarze kobuzie lub sumiaste widać jeszcze tu i ówdzie na sali. Obyczaj jest po prostu ten sarn, polski, ludzie nie inni, a nade wszystko duch czasów tenże. Z gliny tego wszak pokolenia i czasu ulepił Mickiewicz ostatnie na świecie epos narodowe. Olbrzymia jego sugestia sprawiać oczywiście musi, że i przez tę glinę samą przeświecać będą oblicza uwiecznione w Soplicowie, mimo barw tam wspanialszych jednak o 'pół tonu' za nisko — jak to sobie wyrzucał Mickiewicz po ukończeniu swego arcydzieła. Co zaś do ludzi Dobrzyńskich, to nie brak było podobnych i w Koronie; pogięła ich tu jednak ku szarzyźnie miejskiej, wtłoczyła w nędzę przedmieść i przytarła ich butę twarda pięść niedawnych rządów pruskich. Rychło patrzeć, jak na placach i przed hotelami Warszawy otworzą istne giełdy zastępców na wielką wojnę moskiewską, sprzedając za liche sumy i siebie, i te resztki wojennego animuszu dawnych żołnierzy Kościuszkowskich, a który w tęgim zdrowiu się zachował, i Barszczan nawet. Śniegi Rosji przysypią na zawsze te przeżytki ostatnie. Sala zaś na Kanoniach — aż czasem na Krakowskim — pełna będzie jeszcze lat dwadzieścia mądrych hrabiów, o wiele więcej niż o te 'pół tonu' wyższych, oraz szlachty zgoła innej niż tamta grodzieńska, bo składającej się z najzdolniejszej starszyzny i młodzieży wojskowej, co wraz z chwałą Legionów przyniosła do Polski w mantelzakach książki, a w głowach twórczy ferment zachodniego ducha. Buchmanów było tu istotnie bardzo wielu, wraz z ich pastorem nawet, a wieloletnim skarbnikiem T[owarzyst]wa. Przytrafiali się wśród nich i tacy, których rozprawy musiał odczytywać kto inny „dla niedostatecznej zacnego kolegi biegłości w języku polskim". Do mniej potocznie biegłych w tym języku należałoby zaliczyć i... 'twórcę pomnika mowy polskiej', autora Wielkiego Słownika, 'naszego Linde', który pisał sam bardzo lichą polszczyzną, a wymawiał tak okropnie z niemiecka, że był z tego powodu przedmiotem nieustannych drwin i przedrzeźniań swych uczniów z Liceum. Do Buchmanów za nic zaliczyć by się nie dał 'nasz Vogel', czyli Ptaszek. Było w tym początkowo nieco żartobliwości może, więcej na pewno renesansowego niemal sentymentu dla przydomka artysty, najwięcej zaś chłonności asymilacyjnej Polski ówczesnej, aż po samą jej miąższ narodową. — „Vogel, czyli Ptaszek" — stawia najpoważniej jego kandydaturę na członka T[owarzyst]wa hr[abia] Wincenty Krasiński. Wśród zacnych kolegów nie doliczyć się niemal dawnych Niemców, Włochów, Szwedów (rodzice Lindego z Szwecji przesiedlili się do Torunia), Francuzów, S[z]kotów. Rozrodzeni przez sto lat, wsiąkli oni w wszystkie warstwy społeczeństwa polskiego. W tym zlepku, tak bardzo wtedy świeżym, urabiał się duch czasów nowych. Z porozbiorowych 'szczątków dawnej chwały', za czym z poetów, pisarzy i uczonych legionowych, wreszcie z mądrej szlachty i mieszczan — dawnych i z przychodźców — lepiono mozolnie elitę umysłową Polski nowoczesnej, przy niedocenionej wciąż jeszcze kierowniczej i wychowawczej myśli Towarzystwa Królewskiego — a nade wszystko jego twórcy, MNICHY Upłynęło lat pięć od owego posiedzenia ku czci Karpiriskiego. Na kraj klęsk niewyczerpanych zwaliły się kataklizmy nowe, przerzucając jak trzęsienie ziemi krótkotrwałe kopce graniczne, odmieniając po raz c/.warty od rozbiorów władze, rządy i prawa śród zdziesiątkowanego znów pokolenia, a w takim wyssaniu kraju z wszystkich sił żywotnych, że chłopstwo gdzieniegdzie i wsi już opuszczało, koczując z resztką dobytku po lasach. Wraz z pogromem 1812 r. zwinął się sam ten obóz Napoleoński ' wojną co trzy lata, zwany Księstwem Warszawskim. Po trzyletnim 'TCRnum jenerałów rosyjskich zbudowano w Wiedniu, znów dla przy- .'.iiwskiej jedynie ziemi, domek karciany Kongresu na nowe Polaków v, nadzieje i optymizmy — w tym pokoleniu bardziej jeszcze niewyczer- I jego klęsk nieustannych. Nastał rok 1816 a pierwszy Królestwa ! i tWCgO. my być naocznymi świadkami innej znów uroczystości Towa- 'iltworzonej tym razem nie piórem, lecz co ciekawsze — pędzlem. icciolecie bowiem zasług wychowawczych ks[iędza] Onufrego KU postanowiono złożyć hołd jego gramatyce — choć jest to '-./wh cntuzjazmów na świecie, a nie przypomnieć, by kiedykol- t|(iw obcych sławił aż pędzel malarza tryumf gramatyki. Taki i i/ dużych rozmiarów, jak gdyby w zastępstwie Apolla z muzami, tm Iry/.ie Malińskiego w wielkiej auli Staszicowego pałacu, zdobi i nil dole salę dzisiejszego Towarzystwa Naukowego. .ród malarzy doby naszej znalazł się przypadkowo potomek rodu * ifłkieh, Bronisław. Na tej dziwnej drodze genealogicznej, jeśli idzie IWI-KO malarza, trafiono przypadkiem na bardzo tęgiego rysownika, 'il">Kiej palecie barw, a ro/miłow:mrgo, jak ws/.ysry krakowianie, Miknch murów dawnych. Toteż >'."ivckie wnetr/i- hyłej biblioteki i n.i ulicy Miodowej wypadło w d/i K jego najudaimej. W te ramy ' "i ii ciszy wrysował artysta rzecz rzsnii i w całej sztuce naszej: portret niej szych członków byłego Towarzystwa Królewskiego, lecz całej niemal elity ówczesnej, łącznie z rządem. Daremnie szukalibyśmy tu jednak tych dosadnie charakterystycznych postaci na przełomie dwóch wieków, jakie w krótkich rysach przedstawił nam Morawski; nic nie zasugeruje nam tutaj, choćby z największych oddali skojarzeń, ludzi z Soplicowa lub Dobrzyna. Niepodobna, by w krótkim czasie lat pięciu kompania ta cała przeistoczyła się tak gwałtownie i uwspółcześniła prawie: duch dzisiejszych wotantów obrazu wycisnął się niewątpliwie — jak to i dawniej bywało — na całości dzieła. Ta postać z stygmatem woli nieustępliwej, z zadziornym jak u sokoła czołem twardego starca, którego kołnierz nawet futrzany zda się jak to kobuzie nastroszenie szyi — Staszic z świetnego portretu Lampiego odmienił się tu nagle w szlachetną, łagodnie dobrotliwą osobę najdostojniejszego w tym gronie profesora. Wiotkie dłonie splótł oto na stole gestem pastora i, rzekłbyś, egzaminuje. Największy zaś w Towarzystwie ruchliwiec, starzec młodzieńczy — Niemcewicz, który i w kościele by nie przymilkł a w spokoju nie wysiedział — przygasł tu niespodzianie, zblakł na 'różowych' zawsze policzkach i okrzepł w tym surowym gronie na dziekana niemal, sekretarzującego pośrodku stołu. Dość pospolity kędzierzawiec z małego miasteczka (jak go przedstawiają sztychy ówczesne), Żyd Stern w swej jarmułce, wyszlachetniał tu i stajem-niczał w wyrazie, jeśli nie na maga, to co najmniej na profesora hebraistyki. (Jako jej znawca występował istotnie w Towarzystwie ten mechanik). Jeden z ostatnich natomiast, upartych kontuszowców, a pierwszy w Polsce znawca sanskrytu i badacz początków Słowiańszczyzny, Skorochód Majewski, powstydził się jakby w tym gronie statecznym staromodnego stroju zawadiaki i, stropiony, skrył się w całym tłumie duchownych i świeckich profesorów przyszłego uniwersytetu. Nawet obleśne wejrzenie Lindego sili się tu na dostojność; a wichrowaty jeszcze śród tych starszych panów młodzieniec, ledwie przed rokiem na członka wybrany, Lelewel, udaje już zrównoważonego docenta. — Po lewej stronie stoi rektor przyszłego uniwersytetu, ksfiądz] kanonik Szweykowski, w przedwczesnej bądź co bądź todze i z takimże łańcuchem rektorskim na szyi. Koniec końców jesteśmy tu raczej na jakimś uroczystym publicum tego uniwersytetu, jaki miał powstać za półtora roku. Lecz że w tym właśnie czasie rozpoczął się ów cichy przełom w Towarzystwie, ku wybitnej przewadze nauk i umiejętności nad literaturą, więc może istotny nastrój jest tu — acz przedwcześnie — utrafiony. Tak czy owak główna postać ks[iędza] Kopczyńskiego wypadła na tym zbiorowym portrecie najlepiej. Tu, do pięknej biblioteki pijarskiej na ulicy Miodowej, do swej pierwszej przez lat sześć siedziby, udało się dziś gremialnie x gmachu na Kanoniach całe Towarzystwo z członkami r/adu na czele, by nc/cić jubilata w siedzibie jego zakonu i nie utrud/ać sł:uv:i. Tloc/no jn/ Inlo mi sali od najwybitniejszych przedstawicieli społeczeństwa; nie brakło też tu, w owych czasach wszędzie niezbędnych, i dam najznakomitszych. Tuż nad zgrzybiałą, szeroko rozlaną w fałdach i zmarszczkach sędziwą twarzą jubilata, co zda się jak ta spękana kora zmurszałego dębu, umieścił artysta w kontraście mocnym, nie krępując się i tym razem chronologią, przedziwnie młodzieńczą głowę Chopina — zasłuchanego tu z rozmarzeniem w wykład o gramatyce. Lecz oto na znak Staszica cisza zaległa na sali. I w kamień zasłuchali się wszyscy: do 'prawodawcy języka polskiego' przemawia 'książę wymowy' — Stanisław Potocki. Powstał starzec dla wysłuchania tej 'pochwały' i drżącymi ze wzruszenia rękami czepia się omackiem i wspiera ciężko na czym się da, rysując się niekształtną, czarną plamą rozwianego habitu pijara. W drugim doń kontraście stoi przed nim, jak smukła świeczka w kinkietowym błysku (choć nazbyt tu może kukiełkową postacią), Potocki, pełen koronkowej grandezzy dygnitarza dawnego stylu: w peruce, białych pończochach i mundurowym fraczku o bogatych haftach. Dłonie aż obie do starca otwiera, przemawiając doń tym razem w imieniu 'Rządu, Towarzystwa i Narodu' społem. Za chwilę wręczy mu medal zasługi: „Za gramatykę języka polskiego — wdzięczni ziomkowie". Oto minister kończy właśnie przemówienie swoje: — 'Niechże będzie ten medal najpóźniej szym wiekom dowodem jeszcze zaszczytnie)szym dla nas niż dla Kopczyńskiego, żeśmy za czasów naszych nie tylko posiadali tak znakomitego męża, ale żeśmy go kochać i s/anować umieli'. A że bez wierszy żadne posiedzenie publiczne Towarzystwa odbyć się i nr mogło, odczytano 'stosowny do okoliczności' wiersz Brodzińskiego. A U- wiersze wierszami! Każdy uważał je w chwilach uroczystych wciąż M i /c /a niezbędne, lecz nikt ich już nie słuchał. Trzeźwe, jak zawsze, p ^ "lenie powojenne, otrzeźwione tym bardziej klęską, odwróciło się gwał-i"-Miu-
    ty polskiej. Gdy tak diabła Belzebub zamienił, ksfiądz] prowincjał Zakonu, nie sając, jakie tam Nikolsburgi mają u siebie Francuzy, ogarnął jak się patrzy irstkę swych pauprów starszych, co zuchowatszej miny i, przybrawszy kilku •ofesorów zakonnych śmielszego ducha, ruszył z nimi na odsiecz czegoś ięcej niż mienia i czci oo. Pijarów. — Ciemnota polska! — zalewało mu co chwila purpurą pęczniejącą raz szyję. — Szerzyciele wstecznictwa! — pulsowało mu w skroniach i pod zami, aż do bólu i zawrotności głowy, że raz po raz twarz spotniałą obcierać usiał to grzbietem dłoni, to rękawem habitu. Furkały w tym pośpiesznym marszu suknie mnichów, uganiających się c owczarki bokiem przy żakach, by powściągać groźną już w tej chwili ich ińczuczność. Co nieco wiedziano już o tej sprawie na mieście, a dokucz-vość Francuzów w rekwizycjach i kwaterunkach zalała już sadła za skórę jednym rozczarowaniem; więc mieszczaństwo rade przyłączało się do nich. księża krzywda!" — wrzasły u któregoś kościoła gromady dewotek i nuże dyrdy za tym pochodem — za nimi gawiedź, a w końcu i ciżba. Duch rs/czan nie wygasł jcs/cze w byłej stolicy, :\ rebelią pospólstwa nk-trudno h> skrzesać i mnichom w tych c/us»ch )',"';Kvrli — Polska ciemnota! — zwierał się kułak pijarowi, kroczącemu już na czele tłumów — ja wam nią przed oczy zaświecę!... Jakoż żaków awangarda wzięła szturmem przestęp przez nabity od żołdactwa francuskiego olbrzymi dziedziniec pałacu Potockich na Krakowskim Przedmieściu. Francuzy, a ich szarże nawet, ustępowały zrazu w stropieniu; po czym w nagłej, jak to u nich, decyzji wyparli w mig gawiedź i tłum z podwórca. Bo żaki były już na pokojach, za nimi mnichy zziajane. Nie mniejszym zdziwieniem powitała ich tu jeneralicja, ustawiona służbowo, rządkiem, widać na 'odprawę' codzienną przed drzwiami głównodowodzącego. Bardziej od nich wojowniczy w tej chwili pijar przepchał się z swymi żakami pierwszy na audiencję. I tu bez wielu wstępnych dworskości, sermone latino wezwał wręcz Murata, by zapytał kogokolwiek, kto w Polsce w życiu publicznym lub prywatnym coś wart: — gdzie brał nauk początki? A że strojny książę Bergu (wrychle król Neapolu, a tu, w Warszawie jeszcze, cichy pretendent do tronu polskiego) łaciny coś bardzo wstydliwie nie rozumiał i w ogóle nie wiedział, czemu to najście zawdzięcza, więc mu pijar i na francuskie rzecz swą tłumaczyć raczył. I wraz jakby stary wyga przedmieść paryskich zarechotał w gardle ks[iędza] prowincjała Zakonu — bo nie inszą francuszczyzną, na lepsze rozumienie takiego właśnie księcia udzielnego z oberżystów, wyłuszczał mu, że pijarów obowiązuje prócz ślubów zakonnych i drugie jeszcze ślubowanie: służenia ludzkości — uczą dawno — i wiernego trwania przy narodzie swym w okoliczności każdej. Tedy i pod Napoleonem, skoro taka jest objawiona orężnie wola narodu polskiego. I dlatego tu jest. A nie z upraszaniem, bo nie żebraczej pijary reguły, lecz ze skargą na krzywdy i klęski doznane od Prusaków. A więc: zagrabienie cennej biblioteki i zbiorów na rzecz szkół i uniwersytetów pruskich, odebranie dóbr zakonnych, wygnanie ze stolicy co najświatlejszych profesorów; a ciosem ostatnim: zamknięcie nowicjatu, by to ognisko oświaty polskiej zgasło powoli w popiołach własnych. — Chcąż pójść tą drogą i Francuzy? acz nie z pruska, metodycznie powolnym niszczeniem wszystkiego, co ten naród spaja, lecz raptem wojska samego? Od dziś my na brukach — z dziećmi tymi! Tu zagarnął z stron obu żaków i pchnął na te wyorderowane po brzuch piersi Murata, w których grały już wszystkie pasje kawaleryjskie wraz z furią na Prusaków — jakby stary pijar konia pod nim za uzdę szarpnął i ściągnął go na dęba. — Mająż setki, ba, tysiące chłopców takich w całym kraju pozostać bez Światła nauki? i bez poloru wychowania? do którego Polacy ambicjonują nie mniej od Francuzów? Profesorom zakonnym, kłaniającym się tymczasem w pas, rosły, rzekłbyś, i wydłużały się ramiona w geście desperacji: — Toż i drukarnie nawet obie zajęło wojsko!... A tłoczą się w nich nie tylko książki dla żaków, ale Roczniki i wydawnictwa Towarzystwa Przyjaciół Nauk, w którym, wiedzą ludzie, więcej pono deistwa niźli pobożności. Taką to ciemnotę i wsicc/.nictwo siejemy w Polsce, pijary! Na życzenie Towarzystwa zdwoiliśmy ilmkarnię naszą clla Wielkiego Słownika pana Lindy. I sami pana Lindy (choć on Luter) w pałacu Saskim, jako że trzeba ku temu ludzi świadomych języków aż sześciu. Alić i tę tłocznię kazano nam usunąć z owego gmachu w ciągu godzin ośmiu; co jako żywym jest niepodobieństwem, już się wojsko szykuje wyrzucać to wszystko na Ogród Saski. Rozniosą wszystkie wiatry te kilkanaście tysięcy kartek, z których składają się manu-skrypta tego dzieła. Nie sczezną przeto te białe ptaki mowy naszej; powrócą pod strzechy, skąd wyszły. Zubożeje tylko w ustach naszych mowa ojców, już i bez tego „skażona aż do żalu", skarży się w pismach swoich książę-jenerał Czarteryski... Ratunku tu trzeba bez zwłoki. Już pan Potocki gońce śle do Napoleona samego... A stało przecie to dzieło dotychczas pod wysoką protekcją Najjaśniejszego Króla pruskiego i Najjaśniejszego Cesarza Wszech Rosji — przybodły pijary Murata już z umysłu. Jakoż schmurzył się natychmiast. Co to znaczy? — myślał — Potocki, pomijając jego, sam przez gońce z cesarzem się znosi?... — Skoro wam te księgi luterskie takie święte, czemu pchacie się z nimi przed trony obce i wrogie? Tę troistą aż przymówkę przemilczały mnichy w dąsie pokornym. — Zabiegało o to Towarzystwo w braku środków własnych — podjęły po chwili. — Onego zaś Towarzystwa uczonych, które jest tu w Warszawie jakoby Instytutem, ojciec i rzecznik tu nasz członkiem być się szczyci. — Mimo niezasługi — pochylił skromnie czoła ksfiądz] prowincjał. Tu już Murat tropić się począł. A w miarę jak się zastanawiał kawalerzysta, widać było, że mąci się w nim wszystko. Jakoweś tam księgi tą porą wojenną, która ten naród wyzwala, Polakom właśnie najważniejsze? Przy tych księgach te najważniejsze w Polsce nazwiska: Czartoryskich i Potockich, bez których tu nic z miejsca nie ruszy? A na koniec: owo słowo „Instytut", wiadomo, w jakim respekcie u paryżan. — Książę-jenerał, feldmarszałek Czartoryski, i obaj panowie Potoccy należąż do Instytutu? — Są jego założycielami, Sire. — A P a b b e należysz doń również? — Jakom rzekł. Myśli Murat. I widać, jak mu w przydechu głębokim zagrały znów w piersiach wszystkie pasje rycerskie. — Oczerniono was! — zdecydował nie tyle słowem nawet, co szabli i ostróg nagłym pochrzęstem. — A Poniatowski? — przypomniało mu się nagle, czy w związku ze sprawą, czy też po prostu myślą spóźnioną. — O, jego obchodzą książki francuskie — nie nasze. — Tiens! — coś jakby złośliwość błysło w oczach Murata. Więc ksfiądz] prowincjał dobija czym prędzej — pro aliąuo: — Jeżeli tedy przeciwko rozumieniu mniemanych mędrków (masonów francuskich lub sfrancuziałych, przełknęło mu się z przezorności) Zakon nasz ma być w Polsce utrzymany, niechże będą naprawione i krzywdy pruskie w godziwym zaopatrzeniu szkół i konwiktu. Otrzymał najuroczystsze obietnice w imirniu wojska Iram uskicgo — Te zaś księgi wasze, o które tak stoicie, weźmie pod swą potężną protekcję sam Cesarz Francuzów. Tak to Słownik Polski pana Lindy znalazł już trzeciego protektora śród mocarzy Europy. Pochylili wszyscy głowy — i żaki nie w ciemię bite. A zwrotne ordynanse już tam na dziedzińcu dosiadały szparko koni, by przepędzić wojsko, zakwaterowane w dziuplach pijarskich. Tu najmłodszy z profesorów zakonnych, w salonach nieobyty, a z krwią nie wodą w żyłach, doskoczył nagle do okna, rozwarł je i, wychylając się ku owym ordynansom... — I drukarnież obie, na Boga!... — wołał do nich w językach chyba sześciu. A Murat, bez przygany i bez naśmiechu nawet, przymrugnął tylko ku niemu: „Takiego by na kapelana bodaj — że w decyzji prędki". Za czym przeniósł te oczu przymrugi i na samego ks[iędza] prowincjała, niezrażony całkiem osoby otyłością: teraz dopiero ocenił — jego impet w działaniu. Tak się zakończyła audiencja mnichów u kawalerzysty. Osiągnął tedy stary pijar wszystko, po co tu wtargnął, nie licząc uścisków Murata i poczęstunku dla pauprów. Tylko że po tym ugoszczeniu francuskim, że ich obyczajem i wina chłopcom nie żałowano, taki animusz wstąpił w smarkaczy (którym Murat bardzo się podobał), że w powrotnej drodze przez on dziedziniec dwóch pauprów najstarszych z miejsca przystało do wojska, byle dostać się najprędzej pod Dąbrowskiego — za onych czasów powiewem na młode głowy przemożnym. Wszczął się zamęt przeraźliwy i lamentacje śród zakonnych profesorów. I /.nów, niczym owczarki, dopadają żaków ze wszech stron, by ich w kupę /.bić — jak gdy wilki porwą dwoje jagniąt najbardziej odhodowanych. A polami rozwiewanych habitów przysłaniają oczom młodzieży widok wojska. Wiwaty a pohuki grubych śmiechów żołnierskich rozlegają się po podwórcu całym. I te urągliwe szyderstwa złośliwych Francuzów, że Polacy leją młode wino wciąż jeszcze w stare i dziurawe już miechy. /. ciężką obrazą w oczach spoglądają na nich z góry mnisze profesury. linpetyczny ksfiądz] prowincjał ani spojrzał na kogo. W jednej chwili pnepail się otylec w sam środek wojska, odnalazł swe owce w tym dzikim itad/K I długo tulił do piersi ich młode głowy autor Carmen heroicum. A w/burzony wrzaskliwszymi wyśmiechami żołdactwa, wrócił gniewnie miriJ/y swoich. Tu z głębokiej kieszeni habitu wytargnął brewiarz (pacier/,y Im nie bardzo pamiętały pijary), okulary nasadził, modły o nawrócenie się jukohinów i masonów w książce odszukał, ramieniem całym odmachnal w powietrzu wielki znak krzyża i czyta... Niebawem rozbrzmiał zgodnie basowy chór mnichów pod wzniesione Uli ramiona nad całym tu wojskiem francuskim na d/.icd/ińcu. I pr/yjjłus/ył wrą/, pohuki /oldacMwa. — „Aeterne rerum o m n i u m e ITe e l o r Deus mi-me n to a b 8 t ' unimas i n l'i d e 11 u ni procrcatas c- a s i| u e..." Wy r,a piały się na to niemo bc/bożn< 1'nmcuzy, a / umn i Mmai Jakoż miech był istotnie sędziwy; przeciekało z niego w przedwczesnym fermencie młode wino, a kisło w nim przaśne wino stare. Przez te lat dziesięć najzawodniejszych nadziei narodu i w nowej znów po klęskach odmianie społeczności tak się pogarbił sędziwiec, że i nieba nad sobą nie zobaczy za życia ta głowa, już pod stopy swe tylko, w grób patrząca. I stoi tak oto — na obrazie — w zakłopotaniu wielkim; godzi mu się bowiem podziękować uczonym rodakom za ten medal, jaki trzyma w dłoni, za 'pochwał' tyle (bo przemawiali i inni) i zdać może raport z swej pięćdziesięcioletniej służby wychowawczej. Daremnie zwlekać, skoro mowa musi być tu 'miana': oczekują wszyscy. Cóż, kiedy retoryka jego cała przeniosła się już w głowy i na usta uczniów: wywietrzała całkiem z głowy starej. Więc sapie i chrząka w przydługiej już ciszy na sali. Musimy pilnie baczyć na te jego wargi rybie, bo staruszek mówi głucho, przez nos i bardzo już niewyraźnie: — Wyślęczałem nową języka polskiego gramatykę od łaciny odłączną... Odłączna od niej była istotnie po raz pierwszy, a wyślęczana również, bo 'gramatyki narodowej' pierwsze opracowanie zlecił mu niegdyś najmiłoś-ciwiej nieboszczyk Król JMC przez 'Szanownego Dantyska samego' (pseudonim księcia-jenerała Czartoryskiego), czym się gramatyk szczególnie dziś chlubi. — Działo się to więc dobrze przed „kilką młodszych latek", jak wyznaje jubilat w roku 1816! — 'Kilka tedy już lat — przypomina staruszek, nie liczący już sobie akuratnie swych latek ostatnich — spoczywa i dojrzewa to dziełko. Ale dzisiejsza literatów burza, wsparta widać na przesądnym przysłowiu o wolności polskiej, łamiąc bezkarnie Komisji Edukacyjnej wiele prawideł!...' Należałoby może starszemu panu o krótkiej szyi oszczędzić afektu takowej alteracji: nie zniewalać go w tym wieku do przemówień publicznych, bo aż przykro spojrzeć na tę twarz jego szeroką, spurpurowiała tak nagle w gniewie starczym. Odwrócony od ducha społeczności dzisiejszej, żyje oto starzec jawnie w Rz[eczypospo]litej Starej; więc zagniewany, apeluje wprost do Najwyższej Magistratury, przez Sejm rozbiorowy (1773) ustanowionej! Nie zdziwiło to zbytnio nikogo na tej sali: uczeni rodacy wiedzieli dobrze, że i dla Kołłątaja nawet był Komisji Edukacyjnej duch i wskazania „jak ta księga owego Xisistra, co przetrwała klęskę potopu". Na tę księgę i jej prawidła, jak żyd na Torę, klnie się gramatyk, gdy s/lachcic wrzeszczy: „Nie pozwalam!" Na cóż tu się nie pozwala, u Boga? Jakież to burze literatów — w roku 1H16? gdy ich dalekie echa z Anglii, a bliższe z Niemiec uderzały raczej w stronę młodzieńczego i uniwersyteckiego Wilna niż ku bezuniwersyteckiej jeszcze i sędziejącej literaturze Warszawy, gdzie rozpętany tak nagle duch polityki i partii wpędzi młodzież od razu w fakcje, junty i kluby, a potępieńcze swary rodaków zagłuszać będą na długie lata głosy muz. — Więc jakaż to literatów burza w roku 1816? i czym ona tak Polskę gorszy? — 'Ortografię polską tak miesza i kłóci, że nikt nie wie, czego się trzymać w pisaniu!' Odsapnął. Odetchnęła i sala icwic. literatów hnr/:i ni z portu. Może po moim utonięciu w wieczności na spokojniejsze puści się morze i ustatkuje rozhukane fale'. Daj jej to Boże! — przyklasnęli z ulgą wszyscy, aplauzem może niezbyt stosownym przy tym właśnie napomknieniu o śmierci, lecz z dobrego serca. Lecz gdy to słowo o grobie z ust padło, popsuła mu się wraz mowa: myśli odbiegły wstecz, w latka dawne, a oczy mówcy wbiły się w ów medal trzymany w dłoni. Pod ciężkie przydechy piersi, aż pogwizdliwe w tej ciszy, pod coraz to bardziej nieopanowane dygotanie głowy, wspomina starzec utrudzony całe te pięćdziesiąt już lat wiernej służby narodowi w chowaniu tych jego pokoleń nowych, których przedstawiciele zeszli się oto tu na salę. Kark zda się w tej chwili przełamie, usiłując sprostować ten grzbiet kuziemnie stężały, a że mu się to nie udaje, więc wejrzeniem kury: boczkiem, ku górze obziera się wokół, by spojrzeć wreszcie w lica tych ziomków zebranych. I te wszystkie paupry jego dawne, te żaki jego własne 'przed kilką lat' odmieniły mu się nagle w surowy areopag społeczności swoczesnej: w jakoweś Sądu Ostatecznego Przedruki na ziemi. Więc tę twarz, jak gromnica znów w tej chwili żółtą, kierując to tam, to ówdzie, zapyta wszystkich — jakże dziwnie: v — 'Masz mi co więcej do rozkazania... Ojczyzno?' Więc cisza — tym głębsza. — 'Gdy w zbiorze waszym postrzegam czoło obywatelstwa, nie imion tylko, lecz rozumu i umiejętności światłem błyszczące, a i najwyższe kraju urzędy — pokoju, wojny, religii, sądów i wychowania publicznego, któż mi nie pozwoli nazwać was imieniem ojczyzny?'... Nieme poruszenie powstaje wszędy na sali, a nie mniejsze śród członków rządu. Na fotelu pocześnie wysuniętym i przed rządową ławę, zasiadł tu był jak gdyby przedstawiciel nieboszczyka króla JMCi, jego w oczach wielu następca piastowy mimo zaborców, ten 'co wywiódł Polskę ze zdrożności wychowania i niedostatku oświecenia' — zasiadł osobą swoją książę-ojciec, jenerał Ziem Podolskich, Dantiscus sam. — Tonie w swym fotelu z czarną jak przystoi starcowi kokardą w harbejt-lu. Przywiędłe, suche jego dłonie, wychylone z koronek rękawów, uderzaj;) raz po raz głucho w poręcze — tronu, rzekniesz — mierzą ciszę. A że jej napięcie ku niemu się skierowało instynktownym odruchem spojrzeń ludzkich, więc, głoszone wszem wobec, ku niemu padaj;) i słowa mówcy: — 'Po coś tu do mnie zawitała? — boś Ty najmniejszym krokiem swoim pewny i znaczny cel zamierzać zwykła... Co znaczą te sławnych wymową ust dla mnie pochwały? Co ten nieśmiertelności zadatek w ofiarowanym mi podarku? Przynosisz mi znów rozkaz jaki? Niestety! nierychłoś si<,-wybrała. Młodsi ode mnie oczekują zleceń Twoich... Ja, osiemdziesiątka dwoma laty obciążony, nie za Twoją już, ale za nieuchronnej natury w«l:| idąc, o grobowym spoczynku myśleć muszę'... Taka była ostatnia mowa wychowawcy oratorów wielu — od najświet-nicjszych mówców Sejmu Czteroletniego po 'księcia wymowy' Stanisława Potockiego, który arkana tej s/tuki ginącej w 1'olsn /achowai nam w wydanym z inicjatywy Towar z y s t w a cztcrotomnwyrn M/iele swoim O wymowie l- ............. .,:_ ., ..:m ., rwaniu/.,.ii,.rn \ Mi, l. ii'u;i«"y Ostatnia, rzekło się. Należało istotnie oszczędzić sędziwcowi tego stawania przed areopagiem. Ledwie zdawszy swój raport ojczyźnie, zległ w łoże i 'zsunął się z ziemi' — zatonął w wieczności. A że i nad samym grobem łacniej mu się mówiło o wieczności niż o tamtym świecie, snadniej o nieuchronnej woli natury niż o woli Bożej, że zadatkiem nieśmiertelności stał się dlań medalik pochwały od ziomków — był ten pijar, a wróg masonów, równie nieodrodnym dzieckiem czasów swoich, jak ci bracia jego, profesory zakonne, co w potrzebie i przy szachtach drukarskich stawali, składając zbożnie książki nieraz zgoła niepobożne — w wiernym, ślubowanym stróżowaniu u dóbr duchowych narodu. Tak w średniowieczu najpracowitsze i najświatlejsze mnichy przepisywały w kamiennym trudzie księgi pogańskie, aż im się Bóg w Trójcy rozszczepiał w Naturę, Fatum i Fortunę, Parki stawały się służebnicami Jego, a Apollo posiadł siłę i tajemnicę modłów samych, przenikał bowiem do tronu najwyższego Ojca — Jupitera czy Boga, nie wiedzieć już w końcu! I oni czcili wymowę z entuzjazmu dla Cicerona. I te dusze najcichsze a bezimienne poczynały skrycie wielbić sławę ('pochwałę' żywotów), przekazując zresztą iszczenie tych rojeń Renesansowi. — Pracy i zbłądzeniem tych mnichów zawdzięcza Zachód uratowanie źródeł cywilizacji swojej. Te „echa prawieków" odezwały się przez pijarów i w Oświeceniu polskim, na uratowanie — wychowawcze przede wszystkim — o wiele skromniejszych, własnych źródeł nowoczesnej cywilizacji naszej. I ponadto jej nurtu uczuciowego w wieku Oświecenia, a Romantyzmu tym bardziej: „O żądzo narodowej sławy!" — wybucha mnich korny, który w ślubach zakonnych wyrzec się chyba musiał, za siebie i za ojczyznę, tej vcmitas vanitatum — woła ks[iądz] Onufry od świętego Andrzeja Kopczyriski. Mimo dąsów Krasińskiego i Mickiewicza na gramatykę i na Kopczyń-skiego, nie wydzierajmy mu po stu kilkunastu latach z kościotrupowej dłoni tego medalika 'pochwały', który okazał się przecie skutecznym zadatkiem nieśmiertelności u ziomków. Niepotrzebnie jednak nastawiał stary głowę na 'literatów burzę' — wtrąci tu może akcentem współczesnym niejeden z dzisiejszych. — Zapewne! choć sprawiła to impetyczność kawaleryjska tego pijara, za którą Austriacy wsadzili go do Nikolsburga, a Murat wyściskał. Że zaś tej burzy literatów najbardziej 'rozhukanymi falami' były dla gramatyka — myłki ortograficzne, to musi chyba zupełnie rozbrajać?... Nie robił z kantówki buławy Herkulesa i nie wystawiał swego ucha — ołowiem zalanego — muzom za kamerton. Miał co innego do roboty. Swe 'przestrogi' zwracał (jak Staszic!) nie w stronę muz, lecz właśnie nauki i jej przedstawicieli. „W każdym piśmie — wywodził w Towarzystwie — są dwie nauki: rzeczy i mowy". I największy uczony winien tak pisać, 'by siebie i język zaszczycił'. — 'Język jest ojcem, gospodarzem i sędzią nauk wszystkich!' — nawoływał w Towarzystwie. Odwrócony od swoc/csnych i żyjący wciąż duchem Rz[eczypospo]litej Starci, nic Int on optymista c/asów swoich. ..I,osv hvtu nas/e^o h:ird-/ii v;ii- chylą ku zgubie, i język też za sobą ciągną" — czytamy w IV Roczniku T[owarzyst]wa — „O, zacności języka polskiego, czyliż razem z odmianą panów (w Warszawie) ginąć masz!?" To płonienie umiłowaną sprawą, zrastanie się powołania z całym jestestwem człowieka — bez reszty i dla życia osobistego nawet — oto co wyróżniało profesorów zakonnych od ich kolegów świeckich. Czym było w początkach XIX wieku to ramię i serce Towarzystwa Królewskiego? —• Czy podobna scharakteryzować tych wychowawców Polski nowoczesnej jakimkolwiek tu ogólnikiem, zwłaszcza wobec tak całkowicie zatraconej dziś tradycji? Wspomnijmy więc choćby tylko olbrzymiej wiedzy i wielostronnej wrażliwości profesora literatury polskiej w Krzemieńcu, umiłowanego przez młodzież pijara ks[iędza] Alojzego Osińskiego (nie należy go mylić z bratem Ludwikiem, wściekłym „klasykiem" warszawskim). On to nazwał Karpińskiego ostatnim pieśniopisarzem gęsiowego rytmu: już to samo wskazuje, jak wyczuwał wartości poetyckie — ten nauczyciel Malczewskiego. Oddał się cały pokoleniom przyszłym, aż do mniszego wykreślenia spośród żywych siebie i swego cienia. Pozostawił (zm. w r. 1842) — 102 tomy rękopisów! „sprzedanych różnym osobom", dodaje dobrodusznie źródło wiadomości kościelnych. A były tam rzeczy przecenne. Zaledwie o ich cząstce wie się dziś co nieco. Czternastotomowe jego „Bogactwo języka polskiego, słownikowo ułożone" oceniano przed laty w Towarzystwie z pierwszych rękopiśmiennych arkuszy wręcz z zapałem, wywyższając je nad Słownik Lindego — za głębsze ujęcie języ-ko/.nawcze, większą ilość synonimów i w setki aż idących, przykładowych autorów. (Sprawozdawcą tego osądu był właśnie Kopczyński, najbliższy /resztą współpracownik i korektor Lindego). Zaprzepaściło się to na zawsze wraz z takimi dziełami, jak Materiały do historii synonimiki języka polskiego i wielu podobnymi. Znajdował się w tej nieprawdopodobnej puści/nie i Słownik pisarzy polskich oraz liczne życiorysy wybitnych i /usłużonych Polaków: łącznie więc zaczątki ówczesnej Biografii polskiej, którei nowoczesne podjęcie obiecuje nam dziś Akademia Umiejętności. Drukiem przeżył go przypadkowo plon ubocznych jego zamiłowań klasycznych: trzy tomowy Słownik mitologiczny, za który powołano go na członka To warz y s t w a. Rękopis tego dzieła wyrwał mu wprost Czacki i wydal własnym nakładem. Czemu ta cała ogromna wiedza zamykała się w ciasnej wic/.i słów inkow? — gotów kto zapytać. Jesteśmy w okresie cncyklopcdy/mu polsku !'.<>, nic należy zapominać. — l'o powstaniu zabłąka} się do Wilna jaku \\v. str/epek urywkowy jego H,ii!,icrwu języku polskiego i wydany tani /o •.ul pod osobliwym i dziwnie melancholijnym tytułem ł.za i Nn•./< m< • -im wyra/ Bóg. W najgłębszym średniowieczu jedynie kwitły pokrewne dusze siewców, tak zgoła nie dbających o życiowy plon równie benedyktyńskich i równie zaprzepaszczonych prac żywota. Jesteśmy wprawdzie w Polsce, i to nowoczesnej, wkroczyliśmy tu jednak na popowstaniowe cmentarzysko zaprzepaszczonych ludzi i doli, pogrzebanych dzieł, piachem niepamięci zasypanych prac, trudów i tradycji najcenniejszych właśnie pokoleń. Czyż trzeba przypominać aż Norwida? i kilkudziesięcioletnie losy puścizny Słowackiego? Cmentarze te są nie mniej ludne od tamtych — na pobojowiskach [18]31 roku. — A gdy zbrakło Towarzystwa, czyimże to pracom sądzono było przede wszystkim zmarnieć i zaginąć, jeśli nie siewców najcichszych? Lecz oto mnich drugi. Ks[iądz] A[ntoni] Dąbrowski, nauczyciel szkół pijarskich, w pierwszych latach uniwersytetu warszawskiego dziekan wydziału filozoficznego, twórca polskiego słownictwa matematycznego, bezimienny, jak te pijary wszystkie, był zarazem wielkim miłośnikiem i znawcą literatury polskiej. Pozostawił pono liczne rękopisy z tej właśnie dziedziny — równie zaprzepaszczone. Rocznik XX[I] Towarzystwa podaje o nim ciekawą wiadomość uboczną. — Gdy król Fryderyk August saski, a Książę Warszawski, znający dobrze język polski, z tradycji, obowiązującej od Augustów na dworze saskim, zapragnął mieć u swego boku — i w Dreźnie nawet — kogoś, kto by informował go sumiennie o ruchu literackim i umysłowym w Polsce, wybór rządu padł jednomyślnie na ks[iędza] A[ntoniego] Dąbrowskiego. Nawiązywało to niejako do tradycji naszej. Czym Krasicki i Albertrandi byli u boku króla Stanisława, tym miał być ks[iądz] Dąbrowski przy Fryderyku Auguście. A ówczesny rząd polski dbał o to, by do tak wysokiego miejsca rozglądu w rzeczach narodu polskiego docierały nie naszepty sympatii i uprzedzeń, lecz odpowiedzialne osądy istotnego znawstwa — nawet w tych duchowych sprawach kraju. Tak było niegdyś. Wśród upartego naśladownictwa obumarłych już form pseudoklasycyz-mu francuskiego przez „klasyków warszawskich", istotnymi klasykami, miłośnikami i znawcami Antyku byli jedynie pijarzy. Jeden z nich umiał Horacego 'na pamięć', inny zdumiewał oczytaniem, już nie w poetach rzymskich (jak Albertrandi), lecz, co ciekawsze, greckich, kierując umysły ku tym istotnie twórczym źródłom klasycyzmu. Dostarczali po prostu substratu wiedzy wrzącym polemikom — i byli przez nie oczywiście zagłuszani. Tak za naszych lat młodzieńczych inny, były już pijar, ksfiądz] Franciszek Krupiń-ski, w ówczesnym zgiełku polemik dziennikarskich miał najwięcej do powiedzenia o Szkole pozytywnej w Europie, o Comcie oraz o Skutkach romantyzmu — i był również zagłuszony. „S chuch t er n" — charakteryzują niejednego z tych mnichów twardzi z Berlina wizytatorzy szkół Prus Południowych. „Dowcipny i słodki" — nazwą bodaj że tych samych miękkie głosy polskie. Inni nie przestają się dziwić ich rozległej i cichej wiedzy, która, nie wiedzieć jak i kiedy, opanowywała dysputy ludzi poważnych. Roczniki wreszcie oddają hołd ich „wytrzymałej cierpliwości w dochodzeniu prawd fizyki". Stali sii,- bowiem pijarzy i ojcami nowoc/esncj fizyki u nas. 'Za- zakupienie instrumentów, broniąc 'nowej filozofii' przeciw przesądom i znosząc w tej obronie nieprawdopodobne paszkwile i oszczerstwa jezuitów. Za Fizykę!... Jego następca, ks[iądz] pijar Józef Osiński, 'wystawił całą fizykę'. A gdy „fizyka chimiczna" wzrastała tak szybko, 'zwłaszcza, gdy Chimia nową postać wzięła' — „obwieszczał ją ziomkom przez pisma i publiczne doświadczenia". Przypomniał to wszystko w Towarzystwie swą rozprawą O wzroście nauk fizycznych w Polsce inny znów fizyk i badacz niepośledni, ks[iądz] prowincjał Jan Gwalbert Bystrzycki od świętego... Nie doszukałem, od jakiego, nawet w źródłach wiadomości kościelnych. Znajduję natomiast, że za swe prace z zakresu fizyki został doktorem honoris causa uniwersytetu warszawskiego. Po kilkudziesięciu latach takiego siewu zbierali wreszcie i plon. W roku 1816 mógł już z dumą powiedzieć pijar ks[iądz] Sawicki: — „Te są chlubne cechy narodowości (polskiej): męstwo i przywiązanie do nauk, którym ze swej strony wiele mocy i niepospolitej sprężystości nadają miłośnicy języka polskiego". Niedługo już wszakże trwało tak zbożnie w Zgromadzeniu xx. Pijarów. Jak w wiekach średnich, pod brzaski humanizmu wzrastać jęła gwałtownie dufność uczonych, naczytanych wtedy w poganach i pełnych wiedzy pism, jak wory nabite. I ta największa vanitas umysłu ludzkiego sprawiła, że w ich sercach, jak za siedmioskórną tarczą pychy, zamierała nie tylko poezja (ta dawna, której arcydzieła średniowieczne przekazali nam przecie), lecz i wiara sama. Łamiąc śluby zakonne, odpadali od zakonu i — 'ginęli w kłach małżeństwa'. Pijarskie to powiedzenie — tak świętym oburzeniem przejmowała ich podwójna zdrada: zakonu i nauki. Ci nasi clerici pauperi (tak ich nazywano w Polsce) brali bowiem wtedy z panią Nauką śluby wierności dozgonnej. Odduchowniła się już dawniej nauka wszędy, by w zamkniętej wyłączności swych mistrzów wiązać się jednak ponownie w jakoweś zakony świeckie, czy to 'kolegiów niewidzialnych' (z których zrodziła się w Anglii Royal Society), czy też, uprzednio, udzielnych 'republik' uniwersyteckich, związanych wewnętrznie zakonną niemal solidarnością uczonych. Stało się to z wielką korzyścią niezależnej myśli badawczej, z niemałym wszakże uszczerbkiem dawnej siły bezpośredniego oświecania i uszlachetniania życia. Lecz wróćmy do Kopczyńskiego. Wiemy, że nie z gramatyk wszczęła się nowoczesna jasność i potoczys-tość mowy naszej, jej łacińska niekiedy zwartość i francuska tak często giętkość, lub własna śpiewność rytmiczna — lecz z Tacytowych usiłowań Naruszewicza, z geniuszów czy talentów Krasickich, Węgierskich, Trembeckich, Woroniczów, Karpińskich. Lecz ten duch, który wionie kędy chce, wzbudzać zwykł pełną rezerwy nieufność pracowników metody akuratnej: mężów uczonych wiedzy ścisłej. C,/.cść dla prawidłowości wszelkiego stawania się w dociekaniach swych pr/.enoszą oni nii-ra/ w respekcie dla jurydyki i logistyki — na prawidła w zakresie cn! i humanistyki (mimo że ona sama odr/.eka się d/iś raz po rax. l *i.,4->.„-ti ; ..,,,, i, ,,, ,ujii4i»l1 Ni«* H?iw tr<łv. ie /:uli'n /. tam!vi:h wu II ich twórców nowoczesnej mowy polskiej, lecz właśnie jej (spóźniony jak zawsze) kodyfikator spogląda na nas ze ścian dzisiejszego pałacu Staszica. Nie gramatyka jednak wywołaliśmy tu z owego obrazu, lecz cnego pijara wraz z duchem jego Zakonu, wiedząc dziś zresztą, że samo prawodawstwo języka nie uszlachetni go, jak prawodawstwo cywilne i karne — obyczajów i moralności, choć wszystkie te trzy kodeksy są równie niezbędne. A że są konieczne, darujmy więc staremu i te jego nieznośne ymi, emi, imi, jakiem? za jego to prawodawstwem porać się nadal musimy — my wszyscy po dziś dzień wciąż jeszcze żaki pijarskie! ŻYWA PAMIĄTKA Śród 'nieustannych omyleń i nieszczęść bez przerwy', jakie spadały na to pokolenie, a natychmiastowych dźwigań się jego otuchy, w tylokrot nych odmianach życia i dążeń narodu, wyobrażało imię Niemcewicza niezwalczoną żywotność polskiego ducha — stało się w końcu jej symbolom śród swoich i obcych. „Przebóg! jak długie pasmo!" — zdumiewał się sam na starość: śmierć Augusta III, sądy kapturowe, elekcja Stanisława Augusta, rządy i gwałty moskiewskie pod bokiem króla, konfederacja barska, porwanie króla, pierwszy rozbiór; Sejm Czteroletni i Konstytucja 3 maja; Targowica, sejm grodzieński i rozbiór drugi; powstanie Kościuszki i Kiliński — pogrom! — grób czasów pruskich, wskrzeszenie, Księstwo, pogrom (1812 r.); Królestwo, powstanie Listopadowe, pogrom i — exodus! (najżywotniejszych właśnie sił narodu)... W dziedzinie życia duchowego ogarnia to okres: od samego dna zastoju i sarmatyzmu pod pieczą najcicm-nicjs/ych opojów jezuickich, przez odrodzenie polskie, nasz wiek Oświcceni:i, *>. po całkowite wypowiedzenie się romantyzmu emigracyjnego — który n u r/wM już wprawdzie duszami, przecie po dziś dzień panuje odświętnie nad li.i-'vrn sentymentem publicznym. Słowem — od Augusta III aż po t»p.idai;iiv lale duchowe dni naszych! /'dawałoby się, stulecia całe dziejowego pasma na osnowie, co tu gadać! iv.uiu'i, po której przewija się 'znikomy wątek' życia człowieczego -nu- \\ul/a bynajmniej, lecz orężnego i duchowego czy ń c y, a żywotności polsku i sztandaru. l i o/ my d/iś wiemy o tej „żywej pamiątce dziejów naszych"? Monogra lii wspoli /rsnoj o nim wciąż jeszcze nic ma! historia polityczna milczy o nim niemal; a na l r j aslodelowcj łące bezcielesnych cieniów jaką z konieczności • iiiWiii się musi sumaryczna historia literatury — wiedzie ów niewczesny iomanivk W umiłowaniach poetyckich, a przodownik dramatu i powieści polskiej dość Żałosny /y wól u irczm , Im opails ud 8\V\»li i i.iislabs/ych \\ > ni-ułWłuaih. Tal-1 fliciill.i i' N '111:1 i>'-.\r.la l lalalilOŚĆ 'api '-pasZC/eń n:> li Tymczasem zda się, że rozpierzchliwość i doraźną zawsze pośpieszność twórczości jego powodowało rozszerzenie w nim 'żyły' aktualności przy sercu nadwrażliwym. One to sprawiły, że współtwórca i najpłomienniejszy w sejmie rzecznik Konstytucji 3 maja, pisarz o temperamencie przede wszystkim politycznym, płomienny autor pamfletu „Na hersztów Targowickich" i „Narzekań Szczęsnowych", jako autor 'dramatyczny' tak wstrząsnął ze sceny opinią publiczną, że przytomny temu Król JMć, mieszając spektakl, z loży się wychylił, by wszem tu wobec ślubować, że w obronie Rz[eczypospo]litej „wystawi się". — Nie spełnił, jak wiadomo, król-artysta i teatru miłośnik obietnicy, danej narodowi właśnie 'na teatrze'; w życiu wolał przymknąć do Targowicy. Wystawił się natomiast — na dziejowej tym razem scenie i na wszystkie jej istotne już dramaty — autor sam. I uwiecznił się — jako bohater prawdziwy — w ich epilogu ostatecznym. Kanonizowało go to za żywa na Parnasie polskim — dworował sobie zeń na emigracji Mickiewicz. Za czasów Królestwa piastował istotnie 'władzę moralną w Warszawie — aż do despotyzmu', oburza się oportunistyczny biurokrata Skarbek. Sprowadzała się ta władza do drukowanych satyr i bajek, oraz do zjadliwszych jeszcze, krążących z ust do ust, epigramatów jego, którymi pragnął powściągać zapędy ówczesnego rusofilizmu, „lękając się — zrozumiał to przecie inny biurokrata, Koźmian — wystąpienia naszego z drogi cywi lizać j i (zachodniej) i skażenia charakteru narodowego (przez duszę Wschodu); marzył bowiem inną przyszłość dla Polski". — Nie była to więc kanonizowana mumia na Parnasie, lecz najżywszy bodaj i najdalej patrzący umysł ówczesnego pokolenia. Ten najwierniejszy towarzysz Kościuszki, wbrew późniejszym nawet wskazaniom samego wodza, zawsze 'nieprzejednany wróg Moskali', pozostawił osobliwy legat na składane procenty dla tego (słowa testamentu), „który by pierwszy odniósł zwycięstwo nad Moskalami". — Nie idzie o dzisiejszą realność tego zapisu, lecz o to przedziwne przezeń nawiązanie przyszłego odwetu do Maciejowickiego pola, które było dla ludzi jego pokolenia tak 'gorzkie i miłe'; na nim bowiem — wierzono — 'zmazał naród polski, mimo klęski, ciążącą na nim hańbę rozbiorów' i — 'zratował ducha swego od śmierci wiecznej'. Śród obcych nazwisko Niemcewicza kojarzyło się przez długie lata wręcz z imieniem Polski, Dzięki poufałym stosunkom osobistym z Waszyngtonem i całą jego rodziną, z późniejszymi prezydentami Ameryki: Adamsem i Jcffersonem, z jenerałem Hamiltonem, z księciem Orleanu (późniejszym królem Francji), z księciem Sussex (bratem króla angielskiego) itp. — był ten "kawaler europejski' nieobwołanym przedstawicielem imienia polskiego na s/.crokim świecie. Pomagała mu w tym nie tylko biegłość w językach obcych, lec/ lotność myśli czujnej i dowcip, celniejszy w żywym słowie tego światowca niż pod jego piórem; pomagał zaś nade wszystko ten wszędzie nieodparty urok towarzyski: żywotność człowieka wraz z zaraźliwym uśmiechem jego oczu bystrych. Kobiety ówczesne szły, rzecz jasna, na ten urok, jak na lep, „rozpieszczając go i rozkapryszając do niemożliwości" — zazdroszczą mu pamiętnikarze. (//.łęk cały byt inkhy i)l;i P:UV/;I. Toteż popularność jego we Francji iirzewv/s/.:iła nó/nit r ..T i.nn p»\\ a/.amr Mickif\vic/.u, była co najmniej bardziej bezpośrednia, powszechna i żywa, jak zrosła na zawsze z jego imieniem legenda Kościuszkowska oraz 'krążące wciąż o niej echa w umysłowej atmosferze świata' — „Najczcigodniejszy", zwraca się doń w liście do Towarzystwa i Goethe sędziwy. — Po wybuchu powstania Listopadowego stał się Niemcewicz nieutrudzonym rzecznikiem sprawy polskiej przed potęgami zachodniego świata — dyplomata osobliwy, bo trzaskający drzwiami i gwałtownik większy bodaj niż później Mickiewicz przed papieżem. Im mniejsze sukcesy odnosiła ta dyplomacja, tym bardziej urastała oczywiście jej popularność. Ten nie nasz już prawie, lecz europejski heros-poete stał się w opinii Francuzów uosobieniem zakamieniałej nienawiści tyranów, a pod rewolucyjne wrzenie lat czterdziestych, w zapalnej wyobraźni paryżan i w szumnym słowie francuskim — venerable champion de la liberte mourante! co więcej — un grand type de 1'humanite resumee dans un homme. I Kościuszki kalwaria zaczęła się od wieczerzy ostatniej. I jego nikt wtedy pytać nie śmiał „Dokąd idziesz, Panie?" — choć rozumiano, że nastał czas i wszystko wypełnić się musi. I on był dla (obecnego tu może) Kniaźnina właśnie jak sam „ów świata Kochanek: — gdy otchłań ludzi pożerała wściekła, od śmierci wiecznej i od władzy piekła stawił się zbawcą! niewinny Baranek"... Nawet dla chłodniejszego po wielekroć Czartoryskiego młodego był on wręcz objawem 'cudu': — 'mężem świętym', którego 'umysł boski z człowiectwa się wyzuł': snu i pokarmu nie zna w czynności nieustannej, 'z niczego tworząc' zwyciężające przecie siły obrony ostatniej. Poeta najgorętszego tonu, Woronicz, wierzył nawet, że to ramię najłagodniejszego wodza było 'uświęconą prawicą... z gromem na zbrodnie'. Te zbrodnie rozbiorów obu, a pastwienie się obcych nad krajem nieobronnym, ich łupiestwo i grabież od lat dwudziestu, sprawiły, że inny znów z poetów nie tylko 'Rejtana świętym ogniem oszalał', lecz, że żołnierz, i krwią się chyba upił, wołając: „Dozwól dla zemsty walczyć, w zgonie zemstę głosić, i pełną zemsty duszę ze świata unosić!" Inny z najgorliws/ych wyznawców, Molski — znów poeta — wysłany kurierem na północ, w drod/.e powrotnej zajeżdżał w tej chwili konie na śmierć, a ptakiem by do Warszawy pr/yleciał z meldunkiem o triumfalnym zwycięstwie Dąbrowskiego pod Bydgoszczą. Ostatni z tych poetów-apostołów pomstą dla niej samej się brzydził, 'trąby rewolucyjnej nigdy do ust nie przykładał', szczęśliw, że wreszcie 'nieba raczyły bohatera wskazać, co śmiał kraj uwolnić i wstyd jego zmazać'. I ten ledwie powrócił kurierem — od rozbitego, niestety, korpusu Sierakowskicgo na Litwie. Teraz siedzi oto u stołu pobok Kościuszki, najbardziej przezeń umiłowany i wzajem, jak Kniaźnin, ufny, iż Naczelnik to sprawi, że „i polska ziemia znów będzie zielona — odżyją ludzie!" Głowę rzekłbyś gotów w tej chwili wesprzeć na jego piersi, by odtąd nieodstępni1-1 już dopełnić wraz z nim przeznaczeń jego ostatek — Niemcewicz. Lecz oto słowu 1'ilata (nie M;n us/owego, co rccc przed Żydami chędogiej myśli — oto sąd Staszica o Kościuszce: uważał on go za 'człowieka prawego i walecznego', lecz nie dość biegłego w politycznym stanie Europy i nie znającego dość Polski. „On na czele wojska chciałby być Waszyngtonem, a Polski nie zbawi tylko jaki Sulla". Nie sądzono było Arystydesowi Polski przeobrazić się w jej Sullę. Stał się tym, czym go zawczas niemal uczynili jego tragiczni apostołowie. Co znaczy jednak ten gromadny szał poetów pod koniec sceptycznej doby Stanisławowskiej, który ich wszystkich odmienił nagle w wyznawców wiary okupnej? — „Naród czuł wtedy potrzebę pomieścić swą żądzę wyłącznego entuzjazmu i wyłącznej ufności w obrazie swych dawnych wielkich ludzi" — powiada jeden z najrozważniejszych wtedy. Już sama 'różność' nieograniczonej wtedy władzy Naczelnika Narodu w porównaniu z całym przebiegiem dziejów polskich i z królem zawsze bezwładnym działać musiała na wyobraźnie. „A Kościuszko był zdolny przemawiać do ludzkiej, a zwłaszcza do polskiej imaginacji przez swą przedziwną prostotę, wysoką cnotę i pogardę bogactw". — Lecz to uwielbienie powszechne, łącznie z ekstazą poetów, poczynało istotnie 'wyzuwać z człowiectwa' uświęconego wybrańca, czyniąc z wodza czasu wojny okupiciela na zmazanie win narodu, pogromcę wrogów, a i bohatera 'cichej postaci' zarazem: prawdziwie obraz, zrazu dla imaginacji polskiej, a z czasem i świata. Historycznie wierne oblicze Kościuszki ukazali nam właściwie dopiero znakomici historycy doby naszej. Wyprzedziła je o lat sto legenda. I te jej echa, krążące tak długo po świecie, co jego imieniem chrzciły miasta na drugiej półkuli, największą górę w Australii i wpisały to imię między tych najczystszych bohaterów ludzkości, którzy — nie w świetle historii, oczywiście, lecz w wyobraźni ludów — graniczą ze świętością. Tak go wyczuwali ówcześni poeci. Tak go pojął, odgadując instynktownie potrzebę ówczesnej psychiki narodowej, młody Czartoryski. A nie powstydził się tego sądu i na starość. Jedynie od tej strony wewnętrznej: od tego obrazu w psychice i imaginacji narodu, których najżywszym wyrazem bywają wszędzie poeci, dotykamy tu — ubocznie zresztą — legendy Kościuszki, idąc śladem życia nie jego, lecz Niemcewicza. Dziejowy węzeł Kościuszkowego naówczas fatum (w które wnikać tu niepodobna!) splótł się w 'raptownie i na jedną kartę wszystko stawiającą decyzję'. Rozumieli to z głuchym niepokojem wszyscy obecni na owym pożegnaniu, zdając sobie sprawę z ogromnego rozproszenia ostatnich sił obronnych w kraju, zagarnianym już ze wszech stron przez wojska wszystkich trzech potęg zaborczych. — Skryty zawsze i skąpy w słowa, najbardziej zaś wtedy, gdy powziął postanowienie po długim wahaniu, miał zarówno przyjaciołom, jak i wrogom tu swoim jedno tylko do powiedzenia: „Szukam boju". A że ten kielich ufnej rozpaczy uchylony być od niego już nie mógł, więc gdy świtać zaczęło, „Wstariże, pójdźmy!" rzekł do Niemcewicza. I opuścili obaj wieczerznik. Dosiedli koni pod 'błękitnym' pałacem, a minąwszy most i Pragę, wzięli się ostrożnie w bok od traktu, na polne drożyny i ścieżki. Zmicniajitc co kilka chłop zda się w świtce spełzłej, drugi włodarz w burce z kapucą, zarzuconą na się dla niepoznaki wieczorowego stroju. Osobliwie przedstawiała się ta ostatnia stawka Polski, gdy na tych chłopskich rosynantach odpoczywali obaj — pod osłoną przydrożnego wiatraka może? — wypatrując spod dłoni, czy z pobliskiego boru nie wychynie się czata kozactwa, buszującego po całym kraju. Do Korytnicy dojeżdżali, wciąż na tych chabetach, w strojnej już asyście jeneralicji polskiej, która ze swymi oddziałami ściągała tu zewsząd, z uprzedniego rozkazu. Tu ich dogonił ów poeta Molski z raportem o triumfalnym rozgromieniu całego korpusu pruskiego przez Dąbrowskiego i zwycięskim rozgorzeniu powstania w Wielkopolsce. Tą wieścią pokrzepiony, zajął się Naczelnik przekształcaniem pobitych niedawno oddziałów Kniaziewicza i Sierakowskiego w nowy szyk bojowego wojska, by na jego czele nazajutrz pod wieczór stanąć kwaterą sztabu w maciejowickim dworze: zameczku starym na wzgórzu, opodal Wisły. Nie zwlekając, pocwałował wraz z Niemcewiczem bokiem, przez lasek, by po drugiej jego stronie 'rozpoznać nieprzyjaciela'. Jak oko zajrzeć mogło — przypomina Niemcewicz — rozciągał się jego obóz nad Wisłą, a gwar tego niezmiernego mrowia ze Wschodu, wrą/ z rżeniem koni, napełniający powietrze, mógł był i z ziemi samej przypomnieć niejedną jej chwilę dziejową. Oto ostatnie promienie zachodzącego słońca uderzyły nagle w te bezliki bagnetów, czyniąc poecie widok 'wspaniały i przerażający'. Podświetlone słońcem i oderwane jakby tym blaskiem nad pobliską rzeczkę Okrzeję i nad płomienistą smugę Wisły, na wyży krwawego horyzontu zawisły, rzekłbyś, te nieprzeliczone chmary — powietrzną zjawą Antychrystowego wojska. Zapatrzyli się obaj nazbyt: jeden w ten widok grozy wspaniałej, drugi w baczne rozpoznawanie pozycji nieprzyjaciela... Nagle wywinie się ku nim z dala półksiężycem zagonu cała secina tej dziczy z zaświstem stugębnym. Czuwali tu jednak nad tymi dwoma ludzie przezorniejsi — bo ów świst przeraźliwy odmienił się błyskawicznie w zawycie popłochu. A ledwie przetarli oczy oślepione blaskiem zorzy wieczornej, ujrzeli w dali kilku kozaków, kopiących ziemię w drgawkach ostatnich, i rozbiegane na przedpolu konie... Szwadron pułku Kamińskiego cofał się tymczasem w składnym już szyku do pobliskiego lasu. Rychło patrzeć, jak z tej drogi leśnej wykraczać jęły pułki warszawskie na przednie pozycje jutrzejszego boju. Oddział za oddziałem wynurzał się z lasu niespodzianym, jak z cudu, wyrojeniem się odsieczy zbrojnej i rozwijał się na podzamczu nieskończonym wężem. Acz z powstańców teraz dopełniane, w karbach piechoty regularnej maszerowały najchlubniejsze pułki Rzfeczypospo]litej: szła moc. W podwieczornej ciszy bębnem zadudniła i ziemia sama pod tych pułków jakiś żwawo odrębny krok, rytm i takt — Dzia-tyńczycy!... Żołnierz z zwinnych rzemieślników warszawskich, chłop w chłopa, podążał lekko, x. rynsztunku pnbr/ckicm, s/cdł 'wesoły i śpiewający'. Prysł tedy rychło tamten miraż Kro/y nic/.walczonej. A nieodparta sugestia wspólnoty pogodnej i Dobrego ducha w gromadzie spnmily, że i :l.linl;inl Mim livl Iruo wicc/oi:i 'SDOl- "HIV. CO wicCC). WC8ÓI'. l Był nim, wiadomo z natury, śmieszek całe życie ochoczy. Może i za to upodobał sobie w nim naczelnik, że Iżały przy nim struny duszy nazbyt zawsze napięte. Pobłażał więc i tej nocy pustocie jego, gdy w istnym rumowisku tego dworu, zrabowanego niedawno przez kozaków, śród porąbanych mebli i posiekanych szablami portretów, gdzieś w skrzyni rozbitej znalazł jakoweś szpargały sprzed stulecia, z czasów Augusta II, i jął je odczytywać Kościuszce przy posiłku wieczornym, 'niczym damom i literatom w salonie warszawskim', by go rozerwać poczciwym meszkiem czasów dawnych. Z półuśmiechem roztargnienia, goniąc myśli własne, słuchał tego czas jakiś naczelnik, zanim nie przerwał ledwie rozpoczętego posiłku i nie powrócił do swych map. A literat, pocieszony byle czym jak dziecko, zasnął niebawem z obciążoną powieką. Tymczasem wprowadzono tu pochwyconego w polu majora od inżynierów moskiewskich, który podkradł się pod obóz, by zrysować teren i pozycje. Okazał się szlachcicem z Litwy, nazwiskiem Podczaski. Zdrajca, czując stryk, próbował się ratować zdradą drugą; jął wskazywać siły i pozycje swych nowych panów. Tak pochylili się niebawem z Naczelnikiem nad jedną mapą, każdy z ołówkiem w ręku. — Gdy szponiastą kusą łapę chciwca o tłustych palcach nakrywała nagle jego dłoń — że łże — kulił się człek jak jeż. Milkł, potniał i spuszczał oczy niespokojne. I wraz prostował, co rzekł był wprzódy. Tak wychodziła zeń prawda z potem oblicza. Za chwilę znów się załgał, teraz jedynie, by pomnożyć gorliwość swoją. A gdy go znów dotknęła ta dłoń i zatrzymała się na jego ręce dłużej, opadł mu łeb, jak gdyby ta dłoń jasna w pierś mu wnikła i ścisnęła serce. Wyrzucił z siebie nagle wszystko: narysował, wypisał starannie na mapie i stanowiska nieprzyjaciela, i ich umocnienia, ile gdzie armat, strzelb i szabel. Wtedy dopiero odważył się podnieść spojrzenie na naczelnika. I zdumiał się, z gębą rozdziawioną, jego chłopskiej sukmanie, której ani spostrzegł w pierwszej trwodze. Spojrzał wreszcie w jego oczy. Z lękiem, zgoła odmiennym, niźli oczekiwał po sobie, nie dostrzegł w nich ani śladu badawczości zaciekłej, wzgardy lub szydu. Co w nich wyczytał, nie wiedzieć — dość, że zwalił się w końcu do nóg. Zdawało się, że będzie skomlił o darowanie życia. Tymczasem szlachcic ów zryczał się naprzód ast-matycznie w połę onej sukmany, a potem wyłamując z trzaskiem splecione jak do modlitwy palce, błagał już tylko, by na Boga wszechmogącego! uchylić słabe siły polskie od jutrzejszego boju: — Nazbyt wielka tam przemogą! — bełkotał. Kazał go naczelnik uprowadzić i nie wieszać. Judasz Iskariota obwiesił się sam. Była już druga po północy. Zbudzono adiutanta i kazano mu pisać rozkaz do Ponińskiego, by ze swym korpusem 4000 ludzi najforsowniejszym marszem pospieszał tu czym prędzej; a przybywszy w czas boju, uderzał w nieprzyjaciela flankę lewą. — „Za późno! nie zdąży!" — iskrą nagłego wstrząsu przebiegło Niemcewicza aż po stopy. — „Stoi Poniński gd/ieś nad Wicpr/em, nie zdoła przybyć w porę!... 5600 żołnierza i 21 armat krótkosieżnych pr/cciw tamtei nawało1" Z swym gęsim piórem w garści zapatrzył się literat w wodza po raz pierwszy spod czoła, w posępnej z nagła nieufności. Zapiały kury wtóre we wsi pobliskiej. Wyprawił kuriera przed gankiem i zasłuchał się na chwilę w jego cwał po nocy; po czym wrócił do sali i przysiadł na stołku pode drzwiami. Lecz pod brzemieniem jakowegoś smutku bez granic, co mu rozdymał grdykę i pchał się do gardła, poeta zdrzemnął się niebawem z obciążoną powieką. Czuwały wraz z tym nad mapą już tylko portrety na ścianach, posiekane przez kozactwo, co dla większej swawoli i zohydzenia pradziadów cudzych spisami poprzebijało im oczy. Owym pohańbieniem wzbudzili w nich nowe jak gdyby życie, przekłuwszy im źrenice od stuleci martwe. W żółtym blasku świec kandelabrowych na stole, pod ich płomyków kapryśne rozbłyski, zmrugiwały się wzajem te Prymasy, Kanclerze i Hetmany dawne, to /nów zdumieniem jakby głuchym wpierały swe oczodoły puste w siermiężnego tu człeka nad mapą, na którym zawisł ostatni los Rzfeczypospo] litej Najjaśniejszej. Urzekli widać, bo odrzucił się nagle od mapy na stole w głąb fotelu. I po krótkiej zadumie padł twarzą w dłonie. Poruszony do najgłębszych tajników sumienia, 'stawał wódz przed sądem Boga i potomnych'... A w tej niemej burzy nad wszystkie miary C/lec/c mógłby prawdziwie wyzuwać się z człowiectwa duch jego — ona chwilą już dlań niecielesną może. Nie dziw, że — powiadano — dwoił się wtedy. W tejże chwili widziano go tam, u ognisk, krążącego śród pokotem spoczywających żołnierzy. Niejeden z nich zrywał się i prężył — już w próżnię przed sobą. Widziano go i po tamtej stronie. A gdy doń poskoczyli kozacy, w zjawę — powiadali potem — ro/pływał im się w oczach. I choć tak ciałem pierzchł, oczami koia przecie pozostał: „O!-o!-o!" — pokazywała sobie tych oczu łyskanie w dali tłuszcza przesądna. I wszczynała bezładną strzelaninę wzdłuż całej linii ogromnej. Aż ścichło to równie nagle, jak powstało, i cisza nocna śród rżenia koni /.alcgia oba obozy. Pod tę ciszę zjawił się marą i adiutantowi sennemu. Zamajac/yl mu w swej świtce jasnej, cały w rdzawym otoku oliwnicowej jakby poświaty. Ręce obie przed obliczem swym rozkłada i rzecze: „Śpiszże znowu \ odpoczywasz? Duch w was ochotny, ale ciało mdłe"... Więc pyta go m* ino, c/.emu jawi mu się lubo /widuje, jakby w Przemienieniu Pańskim... l u.lyszy odpowiedź jego słyszeniem wewnętrznym: „Takim chcieliście n m u- przecie mieć? i takim wystawiliście pr/ed narodem... Dosyć! pr/ys/ta tu r.iul/.ina". A gdy s«v /crwał /c snu jak na rożka/, gdv poczuł świt pod powieką, nn 11 j>o ujr/.ał okiem, usłyszał — jawnie ju/ jak adiutant słu/by poltu-j l imicwski melduje, że nieprzyjaciel, uprzi-d/ajai natarcie, ruszył napr/ód. ].il hy na potu u-rd/.enie, zadrżał w tej/e rhwih dom cały i br/eklv w nim %/•, hy ws/.ysiki. nic milknącym już odiad m/jekiem—: czujny Fis/u grodził pucstcp pt/.e/ ry.cc/kv <>kr/.ejc. W mii-, byli na ki.m.ich i zic/d/..li w bój wszczęty. Nie trwało to wszystko nawet do południa, mimo długiej zrazu przewagi ducha nad mrowiem. Zarzucili jednak w końcu tę garstkę swą przemogą, zagnietli mnogością swych trupów, których tam nigdy nie liczą. Gdy w owym zalewie ognia, bagnetów i spis kozackich oddział konnej milicji litewskiej 'zszedł z pola', grenadierzy krakowscy 'nie dotrzymali placu', a Poniriski nie przybywał — na twardszym żołnierzu piechoty obu pułków warszawskich zaciężył bój cały. Przywarł do ziemi i, jak kazano, dał się zdziesiątkować pod nawalnym ogniem dział ciężkich w ciągu godzin sześciu — wciąż w oczekiwaniu na ów atak flankowy Ponińskiego; — póki ludzie z resztek któregoś batalionu nie spostrzegli, że nieprzyjaciel wdziera się na wzgórze zamkowe. Tu w obronie Naczelnika, jak im się zdawało, porwali się do ataku, wbrew dowództwu, pociągając za sobą i szczątki sąsiedniego batalionu. Powstał fatalny rozłam w szyku bojowym: runęło w ten otwór kozactwo; zaczęło się oskrzydlanie i rychły zamęt pogromu. Tamci zaś, dopadłszy pustych jeno i postrzelanych murów, 'kłuli się' przy nich dalej, w rozsypce już teraz i w pojedynkę, a niebawem jeden przeciw kilku — to wyrywając któregoś z tej sfory bagnetem, jak zwierz osaczony doskokiem i kłów chlapnięciem, to z bliska przybijając kolbą, jak łapy zdzieleniem. Daremnie okrzykiwano im pardon, obwieszczając zakończenie boju tam, na polu; odpowiadali przekleństwem grubym, jak śliny i juchy bełkotem w zębach. I kłuli się wciąż, bez niczyjej komendy nakazu, bez potrzeby teraz i celu nawet, już tylko w tej Mazurów pasji psiąkrewnej — zrazu na dziedzińcu pałacu, potem na jego ganku, po salonach, na schodach, po komnatach pięter wszystkich, wreszcie, gdy z nich wyparto, i w piwnicach maciejowickiego dworu. Tu dokonała się ich rzeź ostateczna. Bluzgając krwią i klątwami, zwalał się każdy z kolei pod sztyków przybicie. Tak wyginął co do nogi ów żołnierz wczoraj 'wesoły i śpiewający' z rzemieślników warszawskich, który walczył tu z większą zaciekłością i w ważniejszej sprawie od tamtych hałaburdów w Soplicowie — choć te Macieje w żadnym nie uwieczniły się dla nas eposie. W bezładnym już zamieszaniu na właściwym polu bitwy trafił się któremuś z ciurów moskiewskich, wałęsających się konno po opolu, łup nie lada: gładyszek strojny, panek polski, ranny w prawe ramię, a więc nieobron-ny, i obfitym skrwawieniem tak przy tym osłabły, że osuwający się już z siodła tuż przed zagajnikiem, w którym ukryć się zamierzał. „Sam w ręce lezie!" — rozgrzeszył się natychmiast oficer rosyjski i pociągnął go na koniu w gąszcz pobliską, by go tu ograbić z konia, worka pieniędzy, zegarka, strojnej, acz zakrwawionej kurtki i z całego przyodziewku na piersiach. A że pierścień kosztowny z obrzmiałego palca rannej ręki zsunąć się łatwo nie dał, więc wsadził sobie ów palec jego w gębę, chcąc go odgryźć wraz z pierścieniem. Wypadło ograbionemu oszczędzić mu zębów i samemu stargać sobie z palca ten cudzy już łup. Oporządziwszy go tak doszczętnie, a widząc, jak obnażony przezeń dygoce gwałtownie z zimna i krwi coraz to większej utraty, poczuł ów oficer, z rosyjska, niespodziany przypływ litości przewrotnej, niczym jego wielki wódz dla rannego indyka. Z niemałym tera/ trudem zwlókł mundur / pobliskiiT.u 11 upa, nakrył nim starannie swą ofiarę i, nie stojąc o zad t u- «i<* iulr nmii-v'/M Zapobiegli temu kozacy. Ci, nie znajdując przy nim już nic do złupienia, j$li go śród przekleństw batożyć 'kańczukami'. (Słowa „knut" nie nauczyło się jeszcze wymawiać to pokolenie). Skatowaliby może, gdyby się tu nie nawinął podpułkownik Tołstoj, który w łapach kozackich ujrzał niespodzianie znajomka z salonów litewskich. Ten dopiero ujął go jeńcem i poprowadził uprzejmie, konwersując po francusku, przed oblicze głównodowodzącego, jenerała Fersena: osoby w stroju cywilnym — w jakowymś tułubie pąsowym, butach jak pocztylion i z rajt-pajczem w ręku. Człek ten smukły i suchy, a pogarbiony w sobie, przechadzał się oto statecznie, krokiem bociana, przed zdobytym wreszcie dworem macie-jowickim — gdy jęki i klątwy konających 'przerażały powietrze'. Ograbiony do krwawych strzępów koszuli, ubroczony od rany w tętnicę, obity knutami do bezwładu ramion i szyi, i z głową na piersi opadłą, podtrzymany w ramionach przez sołdatów, stanął jeniec przed zwycięzcą. Hrabia Tołstoj przedstawił go dwornie: „Mój znajomy"... Tu zdziwił się i zatrzymał na chwilę. „A jak widzę z żywych powitań panów jenerałów Chruszczewa, Tormasowa, Denisowa i Engelharda — nasz wspólny znajomy z Litwy, pan Ursyn-Niemcewicz, poeta polski". Głównodowodzący powitał go suchym pocieszeniem żołnierskim: ,,Taka to dola nasza, wojenna" — rzekł doń po niemiecku. Krótkimi gestami rajtpajcza przywołał cyrulika i kazał opatrzyć osobę. Dopiero odwróciws/y się tyłem, dał folgę okrzepłej twarzy w wyrazie żałośliwej pogardy. I przechadzał się dalej tam i sam krokiem poważnym. W salonie pałacu, który przed kilkoma godzinami opuścił jako swą kwaterę sztabu, zastał jeniec całą niemal starszyznę polską, zagarniętą z pola, /. Knia/.iewiczem, Sierakowskim i Fiszerem na czele, oraz tamtych jenerałów rosyjskich, jako uprzejmych już teraz gospodarzy. 'Ubieganie się ich w atencjach dla jeńców nie miało granic': byli to obecnie zakładnicy jedynie i poręczyciele ich awansów, orderów, karier, spodziewanych z nadania majątków i włości w kraju, ostatecznie już teraz przez nich zawojowanym. Ci nic potrzebowali obgryzać palców z pierścieniami. „Kościuszko umknął pono" — mówili w rzetelnej chęci pocies/e-nia jeńców. Lecz oto zamarłe pole bitwy, widziane oczami Niemcewicza. Dwóch r.iul/.in wystarczyło szakalom, by je zamienić w goły żer dla kruków. 'Pobojowisko całe zasłane było trupami, okradzionymi do naga. Ogromne ich i lała, silne ich członki, zlane krwią krzepnącą, wyrazy grozy i rozpaczy na martwych już twarzach, miały coś wielkiego w okropności swojej'. Cuchnąca jatką wyobraźnia artystów niemieckich doby naszej przed .lawialu nad podobną, z luba przez nich wymyśloną, rzezią — germańskiego w wnwr/.ynic bohatera, a pogromcę plemienia obcego, jak tratuje konno takąż pudlim,- ludzką. Nasz poeta przed stu kilkudziesięciu laty widział na żywe i" -v r/rtelniejszy tu symbol. Tr/ebać bo było ji-s/cze i rliichotu wiedźm na i'MI polu śmierci! Jcncral Chrus/czcw, wlok;n v w p<» -bodzie 'żonę swą i iki,-', jakoby, w przewidywaniu boju POZOM i wił ji IM uboczu. Ledwie >.> u hly sir/aly ostatnie, przedzierały się doń te koincty pi /e/, pobojowisko na ponury podziw zarówno żołnierzy rosyjskich, jak jeńców polskich, 'prze- Zagrały tymczasem rytmicznie w rozhukach przybijanych ciszą — właśnie jak te dzwony na T e D e u m, wciąż podrywane — salwy armatnie na ich zwycięstwo. Oddawane były te strzały z baterii polskiej, stojącej jak wprzódy pod murem zameczka w istnym teraz okopie powybijanych co do nogi ludzi i koni przy nich. Rannego jeńca chwytała już gorączka w rozjątrzeniu rany, zsondowanej przez cyrulika, i rozognieniu po całym ciele pręg od niedawnej chłosty. Ułożono go na podesłanym snopie w kącie sali i zarzucono szynelami. Niebawem zerwał się jednak i na pół już przytomny przysiadł, nadsłuchując. Nozdrza, sapliwe gorączką, rozdymały mu się w chrapy: instynktem zdwojonym w tej chwili wyczuł z nagła i na ślepo czyjeś drogie tu pobliże... Jakoż przed ganek dostarczano właśnie z pola na noszach — dużo pokaleczonego człeka, mówili żołnierze rosyjscy: pchniętego włócznią w bok, a z ran na głowie broczącego wąskimi strugami spod włosów, jak spod cierniowej korony. Do izby wpadł oficer jakiś, szepnął coś jeneralom rosyjskim, zwracając natychmiast oczy i ku polskim. Cała tu starszyzna, jeńce i zwycięzcy razem, rzuciła się tłocznie ku drzwiom. Ranny jeniec w sali zerwał się rysiem ze swego barłogu na słomie, przepchał przez owe jenerały i w tych krwawych strzępach koszuli wypadł jak obłędny przed ganek. A, że ramionami i szyją ruszyć wciąż nie mógł, stanął — ubiczowany — drętwo, jak na rozkaz. Niebawem zachwiał się jednak i runął piersią na te mary. Ciężkie dymy armatnie, których żaden wiatr w tej chwili nie zwiewał, kłębiły się nad dworem maciejowickim prosto pod chmury: bogowie wojny przyjmowali narodu polskiego żertwę. W otrzeźwieniu tak gwałtownym począł 'żal trwogą osłupiały' podsuwać myślom, że właśnie bitwa maciejowicka wykazała 'całą niemoc i niepodobieństwo ocalenia naszego', że była dopełniona raczej dla honoru... ...'jakoby za średniowiecznych czasów'. — Istotnie, wszystkie widma średniowiecza wynurzyły się nagle z przeszłości w trzytygodniowej już tylko agonii państwa. Lud rzemieślniczy Warszawy, a zwłaszcza Pragi, dowiedziawszy się po kilku dniach o wzięciu do niewoli Naczelnika, wyroił się z gołymi rękami na trakt, wiodący ku Maciej o wicom — ledwo zdołano opanować tę ostatnią już chyba w dziejach krucjatę bezbronnych. Rój, pozbawiony matki, wyczuwał instynktownie zagładę nieuniknioną. W Warszawie wszczęły się już targi ambicji. Za duszę narodu, która mu ubyła, starano się znaleźć 'człowieka, który by był miły partiom'. Lud tymczasem roił się, kłębił i mrowił jeszcze pr/.c/ dni kilkanaście, by pod pierwszym szturmem nieprzyjaciela zdobyć się w okopach zaledwie na opór dwugodzinny i wydać szesnastotysięczną ludność Pragi na rzeź, która przeraziła świat upiornym wskrzeszeniem nie tylko najczarniejszych dni średniowiecza, lecz wszystkich 'zniewag ludzkości', jakich dopuszczono się kiedykolwiek na świecie. Przyszedł Sulla zinąd i nie na targowickic spadł karki. Gdy pożar trawił po nocy Pragę całą — już nie pod bagnetem i kolbą, zda się, lecz pod obuchem i zgadłem: tępą, długą rzezią — pr/y niemilknącym wyciu kobiet Po największych nawet klęskach średniowiecza — wojny, moru i spustoszeń — nie nastawał równie gwałtowny wstrząs psychiki gromadnej. Nagminna zaraza melancholii czarnej, której ofiarą padło aż trzech najwybitniejszych poetów narodu — tego nigdzie nie było! 'Zmożona rozpacz, bierna, rozbrojona' zapadała w chaos. Co dziwniejsze, że nie szukała zrazu, jak wszędzie i zawsze po kataklizmach wielkich, ratunku w wierze. Przepełnione w chwilach trwogi, po wkroczeniu najeźdźców opustoszały kościoły. 'Żółć wciśniona' zwracała się buntem przeciw Opatrzności, a kończyła na zaciętej niewierze w jej rządy nad światem: prze-możniejsze moce gwałtu, zdrady i zbrodni kierują losem narodów. 'Wszystko na próżno! wszystko już zginęło!', a ratunek każdemu 'już w zgonie, nie w życiu'. 'Opadły ręce, myśl z lutnią oniemiała jękliwe tylko wydaje mruczenie'. Prawdziwie, mruczeniem jakichś pacierzy bez wiary, litanią złorzeczeń, różańcem lamentów i skarg staje się poezja onych czasów — dziwnie obfita już od drugiego rozbioru, przeważnie bezimienna, a od niedawna wykopywana częściowo również ze złożysk rękopiśmiennych po bibliotekach naszych. Nie mają te wiersze dziś innej wartości nad bezpośredni wyraz uczuć wtedy powszechnych. Stąd niekiedy desperacka moc ich wyrazu, jak w owym okrzyku: „Dzieci, wy tak gińcie razem!", jak na myśl o targowiczanach: „miotając przeklęstwa, zrujnujem mogiły!", lub za serce chwytająca żałosność cichego lamentu, jak tego starego dziecka, Karpińskiego: „Droga matko, jeśli mnie słuch nie myli, jęk twój sły-s/.e ostatni!" Słowa te stają się tym tragiczniej bezradne, że umiesz-e/.onc zostały we wspomnianym już tu wierszu... do Repnina. Zdziecinniały pustelnik z Białowieży zwierza się w końcu — jemu właśnie! — że 'ii-n język i te wiersze słowami polskiemi może za lat sto nieznane będą na lej ziemi'... Podobnych objawów rozpaczy nagminnej, istnego zawrotu umysłów nad krawędzią przepaści dziejowej, należałoby szukać aż w V (i początkach VI) wieku ery naszej, w obliczu ostatecznej zagłady Rzymu. Tylko że ("on so l a tionem nie szukano u nas po rzymsku: w filozofii stoickiej, lecz po dlowtańsku: przy lutni, 'by łzy spiekłe wylać'. Nawet najtrzeźwiejszy x ir/.c/wych naszych, Kołłątaj, nie oparł się w więzieniu austriackim takim lamentom, jakże mimo wszystko przypominającym, w początkowych zwłasz-c/.u rymach, wiersze i zadumy ostatniego konsula Rzymu, Boecjusza, oczeku-HCCKO każni w więzieniu Gotów. Ginie świat stary! to uczucie mieli i nasi — nie „wieszcze": nie znano wtedy prawic romantycznego koturnu tego słowa; mówiono prostotliwej i hardziej klasyc/nie: „wics/czek". — Po rozbiorach i oni wybiegali myślą wrec/ w świata /agładc. Roi się coś Niemcewiczowi, że później jeszcze, kiedyś (— nad nas/ymi to jakby wróży się głowami! —) ktoś inny „ziemie krwią /.rumieni, wywróci grody, postać narodów odmieni, stanie M<; Mtras/ny /dradą i silą oręża — iwiat zbur/.y!..." Potężniej wypowie-t/iul te myśl wics/czek inny — co sic wówc/as stan 'gdy stary Chaos Wówczas dumne wierzchołki w przepaści zapadną, Korne doliny wzbite górami zawładną, Gwiazdy wstecz ruszą, blade rozbiegną się słońca, Rozuzdane żywioły w przestrzeni bez końca Bujać będą, ład niszcząc wszechrzeczy do szczętu. I nowy kwiat wystąpi z strasznego zamętu. Tak wróżyli wieszczkowie. Dalibóg, nie gorzej od wieszczów! Nie runął świat z Polską. A że nie runęła i ona wraz z państwem, sprawiła to niespożyta odporność tego pokolenia. Zratować i zachować! co się jeszcze uratować da — było pierwszym odruchem ockniętej jego żywotności. Tak w Rzymie ginącym załoga rozbitego okrętu dziejów starała się ratować rzeczy najkonieczniejsze (skrótowe, treściwe), ładując je jakby w toboły pośpieszne — powiada nasz dziejopis kultury antycznej. W tym zestawieniu nawet poczciwy ks[iądz] Kopczyński, niczym Donatus, ów grammaticus urbis Romae, staje się kodyfikatorem języka... ginącego, zdawało się wszakże i jemu. Podobnież „Śpiewy historyczne" Niemcewicza, o których napisanie tak niestrudzenie zabiegał Staszic u autora, miały być dla serc i umysłów prostotliwych jak owe Mirabilia dawne, by chwała miniona nie zginęła całkowicie w pamięci powszechnej. — „W y b ó r pisarzów polskich", podjęty przez Towarzystwo, a z takim pośpiechem wykonany przez Mostowskiego, odpowiadałby gorączkowej niegdyś pracy mniszych antiąuarii, przepisujących żarliwie arcydzieła dawne pod niecierpliwą troską i zachętą „ostatniego rzymianina" Kasjodora. Można by te zestawienia snuć dalej. Czymże był Słownik Lindego, rozpoczęty przezeń właśnie w roku maciejowickiego pogromu, a staraniem i zabiegami Towarzystwa tak szczęśliwie doprowadzony do końca, jeśli nie zagrożonego języka encyklopedią i wielkim Komentarzem pisarzy dawnych? Ratownikiem 'szczątków dawnej chwały', Kasjodoriuszem naszym, stał się Staszic i jego antiąuarii. Takim był samych czasów imperatyw przemożny. „Zratować i zachować!" brzmiało wciąż hasło heroicznego okresu konserwatyzmu polskiego. Działoż się to wszystko w żałobniczym tylko Ignieniu do rzeczy minionych? i pod ich impulsem jedynie? Wszakże nie tylko o język i literaturę dawną szło tym ratownikom i organizatorom życia, pracy i twórczości polskiej? Że z maciejowicką ruiną państwa nie odmieniła się samej narodowości 'postać' i nie sczezła jej mowa (jak niegdyś po Białogórskim pogromie C/cchów); że teraz dopiero, wbrew nawet klęskom późniejszym, spoił się w warstwach wszystkich duch narodu aż do promieniowania na -Słowiańszczyznę; że zagrożona mowa polska zakorzeniła się głębiej i rozkonarzyła w spokoju klasycznym na objęcie słowem polskim wszystkich myśli i badań Europy współczesnej — sprawił to zlekceważony trud ówczesnego pokolenia. Że zaszczepiły się u nas nauki, rozkwitła sztuka: już nic na dwor/.e króla l Mci, jego faworem, szkatuł;) i kaprysem, lecz w narodzie samym, jego 'reprezentacyjne', na ponowną dzisiaj siedzibę rządów polskich — że wyrosły miasta w kraju, rozkrzewiły się kunszty, rzemiosła, fabryki — że uszanowano wreszcie i w Polsce pracę oświeconą, jedyną wskrzesicielkę ludów pobitych — sprawiło to późne Oświecenie polskie za Księstwa i Królestwa. Tego ducha, który w Maciejowicach 'zmazał z siebie hańbę rozbiorów' i 'zratował się od śmierci wiecznej', pobudziło ono do życia nowego — nowoczesnego! Niestety, romantyzm nasz, który przemilczał rozpaczliwe zmaganie się narodu pod Kościuszką, zlekceważył całkowicie i te późniejsze ratownicze wysiłki w organizowaniu rozgromionego życia — jako zbyt mrówcze i przyziemne, pomawiane nadto o bezbożność, a obciążone nie tylko 'mędrca szkiełkiem', lecz czekanem górniczym, triangulem i barometrem... Z tymi to przyrządami stary już, pięćdziesięciokilkoletni, Staszic czynił z jakiejś doliny orawskiej kolejne w ciągu kilku miesięcy wypady na szczyty, turnie i zbocza tatrzańskie, by zbadać tajemnice i skarby 'byłej' ziemi polskiej. Wrychle jeden z geniuszów przyszłego romantyzmu — młodzieńczy Malczewski — wdrapie się tryumfalnie za przewodnikami, jako jeden z pierwszych turystów świata, na szczyt — Montblancu (o czym gęsto pisały swego czasu gazety europejskie). Minie lat niewiele, a młodzieniec drugi „jak posąg człowieka na posągu świata" stanie na szczycie — Czatyrdahu. Daleko i wysoko ponosiło już za młodu orlęta pokolenia następnego. Nie oczekiwać od nich zrozumienia przyziemnej pracy ojców, którzy przysposobili ich — także i do wzlotów. Legenda jak świat stara. Dajdalos był mędrcem, badaczem wnętrza ziemi, odkrywcą źródeł gorących, złoży miedzi i złota, budowcą, wynalazcą wszystkich narzędzi pracy ludzkiej — a miał syna Ikara. Koniec tomu pierwszego SZABLA I DUCH Ta garstka rozbitków, jaka z hucznego do niedawna życia na Zamku pozostała w Warszawie pruskiej, odnosiła się z głuchą obojętnością do nowo powstałego Towarzystwa Przyj[aciół] Nauk, usiłującego zratować polszczyznę i życie umysłowe narodu. A jednak te właśnie koła z otoczenia 'księcia Pepi' wystąpiły w obronie godności narodowej, gdy Albertrandi, jako pierwszy prezes Towarzystwa, pragnął uratować jego istnienie obrzydliwym oportunizmem wobec najeźdźców. Ten karłowaty czy tak króla JMCi, wór erudycji, potwór pamięci, a muł pracowitości, wypromowany łaską królewską aż na biskupa, zmienił pana z włoską giętkością dawnych humanistów. I w obecności generałów pruskich jął wywodzić na jednym z pierwszych posiedzeń Towarzystwa o potrzebie 'przelania narodowości (polskiej) w bryłę narodu potężniejszego' (pruskiego). Na taki głos oficjalnego już wręcz przedstawiciela elity umysłowej kraju odbrzękły nagłym oburzeniem przodowne do niedawna szable polskie w Warszawie. Publicznym rzecznikiem tego gniewu stał się przyszły adiutant 'trzymający pióro' ks. Józefa, jenerał Hebdowski. Uczynił to, kto wie czy nie za krewkim impulsem, jeśli nie wprost pod dyktandem swego pana. Przedrzeźniając odwieczną scholastykę oportunizmu uczonych, którzy już w Grecji pono pierwsi kłaniali się wszelkiej przemocy, radził jenerał biskupowi, by wywodził dalej, jak to 'obcięcie języka polepsza mowę, zabór książek pomnaża wzrost nauk, a rozcięcie ciała na trzy części wzmacnia je fizycznie'. Poetom zaś i artystom polskim zarzucał gorzko, że nazbyt rychło zapomnieli 'o źródle swej chwały': o królu Stanisławie. Nowemu ich Towarzystwu wróżył na koniec, że będzie ono płonym jeno wznowieniem królewskiego towarzystwa uczonych (zebrań czwartkowych). Te bowiem usiłowania, godne ludzi wolnych, są z góry skazane na bezpłodność pod zaborcą. Także i dla braku s/katuły królewskiej, dzięki której co naj/dolniej-sza młodzież polska kształciła się w Paryżu, Rzymie i... Atcnarh, gdy „...Nie pozostawiłże on na Zamku, w bliskości sali obrazów królów, swych poprzedników, pokoju dla obrazów uczonych Polaków, iżby te dwie świątynie przedstawiały następcom Jego tę naukę, że chcąc dobrze panować, trzeba mieć obok siebie radę i oświecenie..." (Pozostawały te portrety na Zamku do czasu sprzedania ruchomości po b[yłym] królu, co nastąpiło dopiero w roku 1815. Nabył je wonczas hr[abia] Tarnowski z Dzikowa). Właściwym jednak celem tego głosu spod Blachy była rehabilitacja Stanisława Augusta przed 'załogą niegdyś niesforną, a spędzającą dziś całą winę na sternika'. I nic ponadto. Nie pytać było bowiem autorów tej pierwszej polemiki z Towarzystwem — co czynić teraz? Żałosną odpowiedź na to dawało samo życie pod Blachą i w Jabłonnie, rozpustne już nawet nie po dawnemu: po królewsku czy jaśnieparisku, ale na sposób czczy i desperacki, jak w kasynie zależałego gdzie na prowincji garnizonu. Nawet stosunek do żyjących jeszcze przedstawicieli tej sławionej przeszłości był bardzo osobliwy. I zaprzeczający na żywo wszystkim słowom wspomnianej broszury. Nieszczęsny Trembecki, który po śmierci króla w Petersburgu znala/ł się, jak tylu innych, w nędzy ostatecznej, zwrócił się do ks. Józefa z suplik;) jakowąś, niezbyt może składną, bo pisaną niemal na progu tej melancholii, jaka pochłonąć go miała beznadziejnie. Najznakomitszy poeta czasów, na) większy po Kochanowskim odnowiciel mowy polskiej (za takiego przynaj mniej uchodził wtedy powszechnie), były przy tym szambelan dworu i przyjaciel króla, nie odstępujący go nawet w niewoli petersburskiej, miał, zdawałoby się, niejakie prawo zwrócenia się do synowca. W niedbałej odpowiedzi raczył sobie książę coś tam przypominać, że petent pisał wiersze polskie dla króla, lecz to przypomnienie, rzecz dziwna, zwiększyło tylko \v dalszym ciągu wzgardliwość tonu. — Inaczej odnosił się Repnin do Karpińskiego, Katarzyna i młody Konstanty do Orłowskiego, ba! Suworow do Hoene-Wrońskiego, wreszcie car Paweł do tegoż Trembeckiego — osobliwi mecenasi kultury polskiej po królu Stanisławie. Synowiec tych jego skłonności nie miał. Ów lekceważący list do Trembeckiego zdołał ciężkiego melancholika, który niebawem na mury i pmc dr/.ewne nałazić pocznie, wstrząsnąć tak gwałtownie, że docucił się w nim godności dawnej: „...Niech spytać mi się godzi, jaka przymuszała potrzeba, by biU-i kioii/.ccy do mnie napisany był samym persiflażem?... Były niegdyś wieki lak grube i ciemne, w których mniemano, że człowiek umiejący czytać i pisać nicwicściuch jest i do niczego więcej zdać się nie może. W naszych c/asach inne jest /danie... Kiedy komu dystyngowane ciągle okazują względy, jest w tym trochę barbarzyństwa chcieć takowe serca odpychać i obra/.ać..." Trochę podobnego barbarzyństwa okazywać radzi wobec życia duchowego junkry ws/ysikich c/asów i krajów. Przygarnięty pr/ez byłego twórcę Targowicy, Szczęsnego Potockiego, będzie niebawem T n mbecki błąkał się po jego parku tulc/yńskim jak ów v:ilcniec /. baśni w rhmarze ro/ćwicrkancgo ptactwa, co obsiadało i.imiona i głowę obl;(kainy.o pudy. Widywała stu/ba nicra/, jak, oskrzydlony t ni rojem świcgotliwym n.il.i/.il w zadumie na pień przydrożny > poczynał Tam, na wieży Zamku warszawskiego, gdzie była uczonych królewskich gwiezdnica, 'sowy zastępują dziś Poczobutów i Bystrzyckich'... A podle Zamku, w króla bibliotece, gdzie niegdyś z najświatlejszymi ludźmi czasów dnie całe spędzał nad książkami, tam, jakże rychło, plugawe kozactwo rozniecało swe ogniska pod białymi posągami muz polskich. Zamarło życie w samym mózgu narodu, jak pod jego czaszką chorą. Minęłaś, niestety, piękna nauk wiosno! Tam, gdzie wprzód kwitły róże, dzisiaj chwasty rosną. A co były zasiane pięknem ziarnem role, Okryły dziki owsik i smutne kąkołe — — obwoła się za lat kilka poeta następnego pokolenia: Cyprian Godebski. Chwasty te rzuciły się przede wszystkim na książkę polską wzmożonym nagle zalewem trzeciorzędnej literatury cudzoziemskiej, w tłumaczeniach, co 'kaziły język nasz aż do żalu'. Zagłuszył dziki owsik i ledwie posiane ziarna na scenie narodowej: — „gdzie dawniej grano Powrót Posła, Meropę i Cyda, tam na polskim Teatrze diabli biorą Żyda". To poniżenie książki i sceny polskiej do upodobań ulicy było — widać już przed półtora wiekiem — niemylnym wskaźnikiem opadu i nieodporu kultury polskiej. I groźnym, jak zawsze, zwiastunem zamierania publicznego ducha — aż po jego bezwład i prostrację w nędzy. Dociskiem nędzy ostatecznej wypłaszano z b[yłej] stolicy na cztery wiatry najgroźniejszą dla najeźdźców, a tak liczną wtedy, ludność rzemieślniczą, sprawców niedawnej rewolucji warszawskiej. Wychowana w nowych szkołach Komisji Edukacyjnej pierwsza w Polsce inteligencja niezależna z drobnej szlachty i mieszczan jakby istnieć nagle przestała. Wśród pozostałej w Warszawie biedoty dławił ów docisk w samym zarodku wszelką możność przeciwu, kierując resztki myśli stępiałych wyłącznie ku sprawom chleba codziennego. Tak gruntowały się nowe władze na nędzy powszechnej, na zastoju i zamieraniu życia. Rzeczy te są znane. Przypomnijmy tu jedynie, iż najbardziej beznadziejne stało się wówczas położenie starszyzny i młodzieży do niedawna orężnej. Żony i siostry nawet wyższych wojskowych wynajmowały się w zamożniejszych domach do szycia, a nawet do prania, lub krzątały się jako bawarki po gospodach. Urodziwszym naprzykrzał się łatwy chleb w ramionach oficerów rosyjskich. — Niezwykłą zaradność życiową okazała, tak popularna wówczas, Magdalena, była wywiadowczyni głównego sztabu Kościuszki, która w potrzebie zarobku zasiadła z fantazją za straganem na Rynku, równie teraz pyskata, jak do niedawna milkliwa i roztropna. Reszta obojga pogłowia ludności niegdyś wojskowej żebrała, zwłaszcza przed hotelami, gdzie oblegała ziemian przyjezdnych. Przedmurza kościelne zalegał ponury plon wojen ostatnich — wyrojem kalek i połamańców w fantastycznych łachmanach glorii wojennej, wystawą niezliczonych kikutów, kosturów i ruszydcł, czyli samorodnych podwo/i u kadłubów bc/.nogich. Przed nimi na wyludnionych i trawą już pomstych ulicach Wars/.awy rozlegał Kiedy niekiedy słychać było miększą, bardziej śpiewną mowę słowiańską. I sypały się jałmużny szczodre. Oficerowie rosyjscy opuszczali opornie zdobytą dla Prusaków Warszawę. A że roznosili po całym mieście gęste na nich klątwy, więc ludność byłej stolicy żegnała ich niemal z żalem. Ludzie łatwiej godzą się w myślach z chwilami grozy, co przeminęła jak burza, niźli z wampirami dnia powszedniego: wiedział o tym i Machiavel. Skutki tego zamętu uczuć powszechnych, słaniających się od diabła do szatana, okazały się niebawem. Nadmiar onej młodzieży do niedawna wojskowej, której 'ciążyły za kąty puste kieszenie', jął zrazu w pojedynkę, a niebawem i gromadnie zaciągać się do wojska Suworowa, przenikając nawet do jego sztabu głównego. Działo się to niemal nazajutrz po Maciejowicach i Pradze. A miało już za lat kilka ponure epilogi rzezi bratnich, bagnet w bagnet, z najdzielniejszymi ówczesnego pokolenia — na polach Trebii, Austerlitzu, Frydlandu... Lud prosty wcielała w wrogie sobie szeregi na wytępianie się wzajemne przemoc obca. Oficerowie szli z dobrawoli. Gdy zamarło życie w mózgu narodu, i szablami jego pokierowały brzuchy. Na zapuszczonej do cna niwie duchowej pienił się już tylko ten naj żałośnie j szy chwast spod opłotków nędzy oświeconej: poezja pochlcbc/a. Na razie pisano wprawdzie tylko nieliczne ody na cześć Katarzyny i gubernatorów moskiewskich na Litwie; za lat dziesiątek natomiast oczekiwał te poezję rozkwit nie lada, gdy Warszawa stała się istnym domem zaje/dnym wszystkich kolejno świata zwycięzców i bohaterów, a Polski 'pomścicieli', 'zbawców' i 'odnowicieli'. — Lecz już za czasów Godebskiego pienić się musiał ten chwast dość bujnie, skoro tak żarliwie świadczy się on przed Niemcewiczem, że 'muzy swojej pochlebstwy nie skaził'. Cóż ponadto wydawać mogła rola, na której zmarniały ziarna wiosną posiane? Już chyba tylko te istne kąkołe smutku: tak zwaną dziś 'poroz-biorową poezję elegijną', o której mówiło się poprzednio. — Tutaj ominąć wręcz niepodobna wspomnienia o jej płodzie najosobliwszym, acz powstałym niewątpliwie pod wpływem Karpińskiego i Niemcewicza, bo zaczynającym się, jak u nich, od smętnego zwrotu 'do lutni', a kończącym na 'żalach Sarmaty'. Wiersz to... niemiecki. I dodajmy od razu: bardziej twardy, męski nareszcie, pisany jak gdyby z szabli przybrzękiem, a z szerszym ro/ejr/.cniem się po świecie. Spróbujmy odczytać go w skrócie po polsku: '...Nie na tej ci ziemi, lutnio, radosną wszczynać pieśń, nie tu ci sławić wino, kobiety i śpiew. Gdzie na tronie zasiadł gwałt, gdzie przemoc pisze księgę praw, samochlubny gdzie pochlebca do rąk lutnię wziął, tam zmilknąć twojej! — drum hdngc Leier bis ich wieder...' Lecz, że podobne ewokacje do lutni 'zamilkłej' stroją zaledwie ułos muzy, więc za rytmicznie dość mocnym okrzykiem: Wo bis: ilu hiii ^ar-niatiens Zierde? snują się dalej żale osobliwego Sarmaty, /wrócone jednak tym razem nie łzawić do Opau/ności, lecz z przestrogą i wręcz POJMO/;} w stronę ludów /achodu, że dopuściły do zbrodni rozbiorów. Ów wiersz rękopiśmienny / datą 17M5 r. zachował s ii,- w papierach lego, który ju/ \v roku n.iM.,-pm m wywiódł n/aN. i sztnn.lary pnKkie miedzy ..i——:__ i...i.. i;.,. ... Ten jedyny jenerał powstania Kościuszkowskiego zwyciężał zawsze. To rozdrabniając swe siły na dawne podjazdowe komuniki wojny szarpanej, to skupiając je niespodzianym zaskoczeniem boju walnego, bił, doprowadzał do wyczerpania i dezorientacji naj świetnie j szą podówczas i niezwalczoną armię pruską. Nie wódz powstania niestety, nie dyktator, jak biadał jenerał Kołaczkowski, nie bohater narodowy za życia — odmówiła mu natura i w zewnętrznym wyglądzie, i w całym trybie oraz wysławianiu się wszystkiego, co działa na wyobraźnie ludzkie — lecz po prostu żołnierz udały, dźwigał zwycięsko cały ciężar działań wojennych na zachód od Wisły. 'W klęsk potopie on jeden zbierał wojenne wawrzyny' — przyznawała mu nawet niechęć zawistna. Po poddaniu się Warszawy i ogólnej kapitulacji radoszyckiej został przez Suworowa otoczony szczególnymi względami — oficerom sztabu pruskiego na złość i nieustanne jątrzenie ich pychy. Wódz rosyjski wychwalał przed nimi z upartą dokuczliwością 'wysoce interesującego człowieka, generała polskiego Dąbrowskiego, który tak dał się wam we znaki' — lub innym razem wręcz: 'który was bił i zwyciężał zawsze'. To przekorne honorowanie Dąbrowskiego — a było i publiczne, właśnie na bankiecie wydanym na cześć sztabowców pruskich — wydało rezultat zdumiewający: list Fryderyka Wilhelma do Suworowa, w którym król pruski w nieprawdopodobnie brutalnej formie oskarża 'ex-generała' i 'rewolucjonistę' Dąbrowskiego o... kradzież dworskiej porcelany z Bydgoszczy. Starannie zachował Dąbrowski w swych papierach to niebywałe oskarżenie łącznie ze swą odpowiedzią, dostatecznie wzgardliwą. Suworow bowiem odesłał mu ten list dla osobistego załatwienia tej błahej dlań sprawy. I swym chytrym śmiechem złośliwego s z u t a, którego nienawidzono nawet na dworze petersburskim (nienawidził go i Paweł) za tę jego niepokojącą manię uporczywego komedianctwa w odgrywaniu całych scen dokuczliwych — Suworow chichotał pewnie w kułak nad tym, jak łatwo rozjątrzana przezeń pycha pruska chwyciła w końcu netę aż tak niewybredną. Wygląda ona istotnie na delację rosyjską o niewyszukanej treści, celem ostatecznego uniemożliwienia jakichkolwiek porozumień się rządu pruskiego z Dąbrowskim. Równocześnie bowiem proponował mu wódz rosyjski służbę w sztabie swoim, łudząc go dla zachęty równie niewiarygodną, jak nieponętną nadzieją tworzenia jakiegoś nowego wojska polskiego pod egidą Katarzyny. Ten 'ex-generał' a żołnierz zawodowy w trzecim już pokoleniu (po ojcu i dziadzie), od dziecka prawie wychowaniec najlepszej podówczas wojskowej szkoły saskiej, uczeń, z czasem adiutant słynnego wówczas stratega Bellegardy, w końcu jenerał polski, mógł być dla obu najeźdźców czymś więcej niźli wysoce interesującą osobistością. Zastanawiał ich nie tylko swą głęboką wiedzą wojskową i ogólną, lecz doznanymi tak dotkliwie przez Prusaków talentami wodza w polu. Niepokoić zaś mógł nade wszystko zdolnościami organizatora — wszakże to żołnierzem na poły nowozaciężnym, któremu zbywało na wszystkim, kompromitował on najświetniej wyćwiczoną i zasobną armię pruską. Ten c/łowiek mói',1 ka/ih-j i-hwili /.amienić się L.i,,. K;. CI..L-, 'jak spod ziemi'). Należało go czym prędzej zjednać, by w rychłej może już potrzebie wygrać przeciw sprzymierzeńcowi w tych nieustannych tarciach z bronią w ręku. Przekreślając tedy swe kramarzenie się o porcelanę, wszczynał król pruski targi inne: o duszę wodza polskiego. A przesadził niebawem i Suworowa w zabiegach o pozyskanie 'rewolucjonisty' dla swej armii. Że w obecnych okolicznościach nie mógłby korzystać sam z tej łaski królewskiej — brzmiała odpowiedź Dąbrowskiego na osobistą propozycję Fryderyka Wilhelma w Berlinie — 'Gdy król pruski ogłosi się królem polskim, natenczas Dąbrowski stanie na czele wojska narodowego'. Wysłuchano tego bez najlżejszego gestu sprzeciwu, lecz w głuchym milczeniu. Ile okazał tu Dąbrowski godności osobistej i narodowej (nawet w zewnętrznym wystąpieniu), zaświadczył niespodzianie czujny świadek z ubocza: poseł francuski w Berlinie w swych tajnych i zdumiewająco szczegółowych raportach do Dyrektoriatu. Tych reminiscencyj historycznych niepodobna było tu ominąć. Bez nich niepojęte wręcz stawały się najtragiczniejsze właśnie przeżycia Dąbrowskiego, ani ta potworna nagonka, jakiej tyloletnim celem był bohater polskiego hymnu narodowego. Z tej bowiem jego 'konduity' w 'konszachtach' z zaborcami uwarzyła dlań zawiść przeraźliwie jadowitą cykutę. Jej ciemna struga przelewa się nieustannie po papierach sztabu Legii włoskiej, czerni najbielsze karty samozaparcia i poświęcenia się Dąbrowskiego, a / usi najbardziej mu oddanego Wybickiego wyrywa raz w liście ten kr/y k rezygnacji, by 'zejść z gościńca' straszliwych zawiści polskich. Sentyment narodowy wybaczał Kościuszce wszystko — a czyni to po dziś dzień — ile że był on nawet w słabościach swych kością z kości, krwi;) z krwi rodaków swoich — a stał się słusznie najczystszym sztandarem wiekowego w Polsce kultu ofiarności klęskowych. Tamten 'Niemiec' natomiast miał mało wspólnego z sentymentem swych ziomków rodowych, a najmniej z kultem klęski. Był po prostu żołnierzem zakamieniałym z jego niestrawionym optymizmem. 'Teraz właśnie — głosił na ruinach — nastała pora wykazania największej energii'. Zorientował się wszakże po niejakim czasie, że 'król pruski będ/.ie sii, wiecznie wahał z podjęciem sprawy polskiej' i że z Suworowem, który jcsi tylko rozchełstanym biczem w rękach Katarzyny, nie ma nawet co gad;n słowem, że wojsko polskie nie da się 'sformować w kraju' — na czym mu najbardziej zależało. Poniechawszy tej 'koncepcji', wymknął się szpiegom pruskim i dotarł niebawem do armii francuskiej. Zastanowił głęboko sob;| i zdobył trwałą odtąd przyjaźń jenerała Klebera. Dyrektoriat w Pary/u skierował go do Bonaparty za Alpami. Na dalekiej północy, w s/wcd/kim porcie Goetcborgu dogoniła wieść o Legionach Kościuszkę, ^dy /. nieodstępnym Niemcewiczem powracał do Ameryki. — Opuścił Nar/elnik wic/icme pi-irrsburskie W całkowitym ro/hiciu fizycznym i diuliuwyin. 'Niepojęty ihirli poiK-jr/liwości — powiada Nu-mrrwicz— jnmiicH/.il mu pruwic /.mysh, o na)oU>iviniejs/.ych r/.cc/ach c,,,,n,l i vllr» n«»tM,-in u/vl IM iiit*vi>tiltitmir n:i wsyr •lin i r.\\ i.ipm l>y| nujs/p<-tniejszy \\ l '-'.n • *-hi«n,"*tmti *%f«t> t«»m , , l , l , l , • i i , , i i i , | i i i \JU i *•!<•(• li l t l i (l il\A/vl . H li • ! : l l l l ! waleczności już, czy brawury nawet, lecz szaleństwa, jaka wszędy poprzedzała teraz jego rodaków!... Aż się nadziwić nie mogli Dąbrowski z Kniazie-wiczem, gdzie też to przytuliła się miłość tak cudnej kobiety. Zdarzyło się jenerałowi przydybać późną nocą swego adiutanta a przyjaciela, tak zatopionego w pisaninie jakowejś i tak odbiegłego gdzieś myślą, że się z nim nie mógł dogadać. — Cóżeś tu pisał po nocy?! — fuknie nań niecierpliwie. — Wiersze-m klecił — wyznaje oficer skruszony. — A jutro mi z konia zlecisz... Italia i kobiety! Gitara i sonety!... Tylko że nasze przeznaczenie twardsze. Dlatego strzegłbym was, jak od zarazy, od omiękłości włoskiej. — Kocioł garnkowi... — przekomarza się z nim w myślach adiutant. I wybłyśnie ku niemu okiem, nie adiutanta w tej chwili, lecz przyjaciela, jak gdyby zagadywał go bez głosu: „A obywatel generał sam skądże to, o tej porze? taki galantny przy tym i wyświeżony, z piersią całą w gwiazdach?" I dokończył głośno. — Pewnie! Comtessa wielce baczy na szarżę i aspekta. Wiem coś o tym, nieborak. Wierszami już tylko koić mi tęskliwość. — Boś fryc do tego. — Mhm?!... — zatkało adiutanta. Przybladł bardzo na twarzy. — A w drogę mi nie właź. Po co młodemu aż hrabina za kochankę? — Ee?... — otwierała się gęba adiutantowi. Po chwili zwiesił głowę smutną. „Stary i młody!" — pomyślał gorzko. Jenerał tymczasem parsknie sucho, jakby coś z wąsów otrząsał. — Że leż te szelmy adiutanty muszą o każdym kroku człowieka!... Trzasnął ilrxwiami. Kroczy tam długo po marmurowych płytach posadzki, coraz to głośniej do siebie gada: — zły. Traf chciał, że przyprowadzono w tej chwili do komendy, mieszczącej się w tymże pałacu, kilku oficerów zawałęsanych po nocy na mieście: zwykłe ot popijawy oficerskie od botegi do kafehauzu. Kramarzą się tam po pijanemu, aż echo rozlega się po ulicy. Wyskoczy jenerał ku nim jak tygrys i wywiera na nich całą tę pasję, w jaką wgadał się przed chwilą samotnie: — Wolę już po stokroć tych oficerów, co do późnej nocy ślęczą nad książkami lub trącają gitary, by się ugrzecznić dla dam, niźli takie ot chamy polskie, co tylko sczerniają konduitę naszą u obcych! — I znów w gniewie najniesłuszniej przymówił Polakom — mruczy poci nosem adiutant. Babskie to były w czambuł sprawy, jakże rychło ckliwe dla duszy l zmicrzłe myślom! By wywietrzyć głowę z swędów damskiej perfumy, nie kładąc się wcale spać tej nocy, imał się tej góry papierów legionowych, jaka co dzień zwalała mu się na biurko. Wraz cała lawina trosk i odpowiedzialności surowych stoczyła się nań z tej góry, odmieniając nie tylko myśli, lecz człeka całego. Inny był, gdy rankiem, zdarłszy ordery z munduru, wyjeżdżał na miasto. Ku zdumieniu swemu natknął się w bocznej gdzieś uliczce na porucz-nic/.ync iakiruoś. klórv tkwił m i ni. r»H v\Łritii u-łiri/^iiio^ n:in;_ «•„.,„.!. najpiękniejszego w mieście pałacu. Zeskoczył z konia, by przyjrzeć się tej jego robocie. Zatajony w chłopcu architekt czyni rzecz swą roztropnie, bo z dodatkiem widoków 'matematycznych' — także i tego ślimaka schodów wspaniałych na podwórcu tego pałacu. Ku czemu tym się zabawia z uszczerbkiem snu? — pytał jenerał, przerzucając karty jego szkicownika. A porucznik, zarumieniwszy się jak panna, pręży się w strunę i melduje, jako po powrocie Legii do kraju będzie budował pałace w Warszawie. — Daj ci to Boże — odmruknął, zwracając mu zeszyt — nie masz bo dotychczas w kraju pałacu, co by go nie stawiał cudzoziemiec. I zamyślił się wraz nad tym, jak to wszystko, czym tak niedawno zabawiał się Król Jmć w swym gronie wytwornym, spadło z ich stołu — przewróconego — w jakże inne ręce?!... Czyżby nauki i kunszta, by zstąpić z opustoszałego Zamku w powszechność polską, przejść musiały owo aż przez Italię?... I znów przez nią?... Jak przed wiekami?... Nie student ty przecie padewski — zwracał się myślą do porucznika — nie króla już, panów lub kanoników faworyt uczony, lecz porozbiorowy nędzarz, wczoraj jeszcze bosy. I tylko żołnierz mój. A dosiadając z powrotem konia: — Inne my zasię, niż królewskie, zaprowadzim porządki w Warszawie! — odbijał po swojemu, twardo sylaby polskie. I aż mu się przy tym zacisnęły szczęki. Rzekłbyś, on duch Paryża, co przewiał za Alpy, owionął go nagle w tej chwili. Owo ślęczenie 'koru' oficerskiego nad książkami po nocach, które go z początku niepokoiło w obawie o dobro służby, jęło go teraz zastanawiać chmurnie. Cenił bo nade wszystko ambicję w młodzieży: ich dążenia wybiegające poza szranki z prosta nakazanych obowiązków codziennych. Szanował je w ciągu całego życia. — „Czcigodny młodzieniec": czy użył kto w języku polskim zestawienia tych dwu słów?... Uczynił to Dąbrowski, w późniejszym zresztą okresie, już w kraju. Szło o (wspomnianego w tych Opowieściach) zbiega od Pijarów do wojska. Z tą pochwałą, wymienioną w rozkazie dziennym z kwatery w Łowiczu, odesłał chłopca Pijarom — 'na dalsze ukształcenie ducha do czynów chwalebnych, a sposobienie serca i umysłu dla stania się prawdziwie użytecznym przez nabycie potrzebnych wiadomości'. Jego własną ambicję za młodu zbudził i rozjątrzył swym przykładem Bluecher (zresztą saski imiennik tylko tamtego spod Waterloo), 'który mnie nauczył pracować' — wyznaje po latach Dąbrowski. Reszty dopełniła zasobna i wszechstronna biblioteka Bellegardy oraz uczone z tym szefem swym rozmowy. Wycisnęło to dożywotnie znamię na skłonnościach i szerokich zainteresowaniach jego. Podróżnik niemiecki z owych czasów, niejaki J. G. Seume, natknąwszy się w swym Spacerze (wycieczce?) do Syrakuz na Legię polską, tak pisze o Dąbrowskim: „Mied/.y dzisiejszymi jcnerałami jest on jeden, co najwięcej wiadomości posiadają, /najdują się u niego d/.ieła i mapy, których by na próżno w wielu innych miejscach s/.ukać". Pod/.iwia piękny jego wybór kopers/tychów, a wśi i n l nich „popiersia" (podohi/ny?) wielkich ludzi / historii polskiej lub ni.n.u s> li lakikolwick •/. nią zwią/.ck. (Juko/, był Dąbrowski „nailiic Zwrócił wreszcie podróżnik uwagę na zbiór kosztownych „narzędzi matematycznych", jakie jenerał sprowadzał sobie z Paryża. A widział, zda się, zaledwie cząstkę tych zbiorów. Na postojach bowiem wypruwał się i jenerał z oszczędności, nabywając, gdy się dało, szczęty bodaj rzeźb starożytnych, takież amfory i oliwnice. Odsyłał to, wraz z innymi obiektami kunsztów dawnych, do Mediolanu, gdzie te rzeczy stawały się może przedmiotem zastawu w chwilach dla Legii cięższych; gdyż po latach dopiero, już za Księstwa i Królestwa, wysyłali mu to do kraju ekspedytorzy mediolańscy, czyniąc i wtedy jeszcze, jak wynika z rachunków, nowe dlań zakupy w tymże duchu. Po jego śmierci stało się to wszystko za legatem najczcigodniejszą częścią zbiorów Towarzystwa Królewskiego w Warszawie. Jenerał tymczasem obchodził swych oficerów, ślęczących w każdej chwili wolnej nad książkami, i baczył. W końcu jął ich nawiedzać po kwaterach. Zaglądał im w książki i, wmiast fukać po swojemu, doradzał dzieła lepsze, w dysputacje zapuszczał się z młodymi. Nie wywiązała się jednak z tego rozmowa 'uczona'. Młodzi bowiem, uradowani zaszczytem takiej wizyty, dobywali czym prędzej flaszek wina, a jenerał rozpinał mundur na brzuchu. I w takiej to chwili najbardziej niefrasobliwego humoru przy winie jął 'sypać jak z rękawa zabawnymi dykteryjkami... o Polakach'. Rzedły miny koru oficerskiego. Pokwaśniało i wino we flaszach. — Nie miał zdolności pedagogicznych. — Licho starego poniosło w te dykteryjki! — klął przez kilka dni i miotał się adiutant. Jemu na pocieszenie, innym razem przydarzyło się nieco lepiej. Wszyscy wiedzieli, że 'o cudach sztuk Italii rozumuje jenerał z wyższym smakiem', więc słuchano go z wielką uwagą, gdy raz w przytomności jenerałów nawet i sztabowców wpadł na umiłowany temat sztuki 'u starych', którą obdarzyła ich wszakże Bogini orężna. Zapalał się. A gdy tak kroczył po izbie, rozprawiając w ferworze, 'językiem Petrarki' dla odmieny, przy tym 'co chwila podciągając wiecznie opadające pludry' — gdy z włoskiego języka na niemczyznę nagle zboczył, by z swym Schillerem pod koniec wyjechać — jenerałów dziwił wtedy i zastanawiał, pułkowników śmieszył zapewne, gdy oficerów prostotliwego serca pociągał i porywał aż do ich młodych oczu rozżarzenia: — Obyż i Atena polska...! Nazajutrz stawał się tym bardziej szorstki i cięty w służbie, jakby żałując swego wystąpienia. Nie mógł jednak zapomnieć wyrazu tych oczu młodych ani wyzbyć się myśli, że Polska rozgromiona oddała mu w ręce ten kwiat młodzieży swej, wyedukowany najstaranniej w odrodzonych szkołach Komisji Edukacyjnej — już tą porą zadławionych przez najeźdźców. Lichy byłby stąd dla kraju pożytek, gdyby ostatnie pokłosie roztrwonić do cna dlu cud/ego tymczasem Marsa i w dodatku na obcej ziemi. Była to wreszcie w jego własnych zamysłach ledwie 'zawiąż' przys/łych d/iałań wojennych — w kraju. W cudzych młynach nie zamierzał bynajmniej zemleć l Coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z obowiązków, jakie nań spadły, i z niewojennego już zgoła tytułu. By w gorliwą ambicję swej młodzieży wprowadzić ład i celową dorzeczność jej studiów, ustanowił 'metrów' każdego przedmiotu spośród światlejszych sztabowców, na dłuższych postojach wciągając w to nawet i uczonych włoskich. Zalecał jednakże oficerom przede wszystkim dalsze doskonalenie się w językach, matematyce, geografii i historii, jako najnie-zbędniejszych w ich powołaniu wojskowym. Za czym dopiero niechby sycili i swój tu 'głód starożytnictwa', a ozdabiali umysły i naukami pięknymi, bez których nie masz już nie oświeconego, ale ogładzonego człeka. Nie czując w sobie istotnie skłonności pedagogicznych, oddał kierownictwo rzeczą całą w ręce inne; nie miał zresztą na to czasu. 'Ja zaś starać się będę — głosił w rozkazie dziennym — aby Instytut ten jak najmniej uczącym się był uciążliwym i jak najwięcej przyniósł korzyści'. I wlókł ze sobą w pochodach, przez krwawe bitwy a pracowite potem 'rasztagi', ten swój Instytut, nie z uczonych wprawdzie złożony, lecz z tym żarliwszej do nauk młodzieży 'poczciwej'. 'Der Himmel segne dein Werk, ein Werk des Recht-schaffen, des Biedermannes!' — tym okrzykiem w liście do Dąbrowskiego wita Rymkiewicz wieść o powstaniu Legionów. Kogo zaskoczy ta niemczyzna, temu przytaczamy słowa, jakimi zgłaszał swój, akces do Legionów jenferał] Sokolnicki, nie znajdując wyrazu... 'avec ąuelle satisfaction j'ai appris les details de cette admirab-le production de Yotre genie Martial! 1'ardeur qu'elle m'inspirait, 1'impatience de voler sous les drapeaux de la victoire!' Trudno doprawdy o bardziej zawiesistą i ciepłoflegmatyczną niemczyznę z onych czasów 'de ces bons allemands', jak powie pani de Stael, niźli w ówczesnej korespondencji Rymkiewicza. Niełatwo też znaleźć równie charakterystyczny wzór gallijskiej rodomontady z okresu rewolucji francuskiej, jak w liście Sokolnickiego. — By to szczególne mimicry zobra/ować choćby jeszcze jednym z licznych przykładów ówczesnych, oto stary przyjaciel Dąbrowskiego, Wey[g]tynowski, podpisuje swe listy z Zurichu całkiem poważnie jako Weygti. Z obcą mową w ustach, wciągano wtedy na siebie ochoczo cudzą skórę, szczelnie przylegającą do giętkich postaci osiemnastowiecza. Niepłona bądź co bądź była największa po rozbiorach troska przys/łych założycieli Towarzystwa Przyjaciół Nauk : obawa przed groźna la 1:| obczyzny, zalewającą wtedy zewsząd rozgromione życie polskie. Dziwnym przyświadczeniem tej trosce mogły być stosunki językowe, jakie zapanowały w Legionach. A nie o ję/.yk sam tu idzie, lecz o to wszystko, co wrą/, /. ohc;| mową i obyczajem domieszało się w duszach do on,-/n ego porywu polskiego. /:itr/.ymuj:(i. sn,- tymczasem mi 8ZC/yi:uli Im-rarcliu legionowej i p«tni- U umb i •lnu T «•(> ECniaziewicz, rad wyraża swe najbardziej intymne lub poufne myśli w dopiskach niemieckich do polskich zresztą listów — a władał niemczyzną nie mniej świetnie od Rymkiewicza. Skądże ten znowu?... I trzeba sobie dopiero uprzytomnić, że pochodził on z Kurlandii, z rodziny protestanckiej jakoby ^później dopiero miał przyjąć katolicyzm). — Najbliżsi przyjaciele Dąbrowskiego i jego współpracownicy przy tworzeniu kadr legionowych w polu: Tremo, Pflugbeil, Chamand, korespondują nie tylko z jenerałem, lecz i między sobą po niemiecku. — Współtwórca wreszcie Legionów wraz z Dąbrowskim, Wybicki, był gdańszczaninem. A choć pisywał wyłącznie najpoprawniejszą polszczyzną, żywił — jak wielu dzisiejszych Wielkopolan i Pomorzan — głębokie nabożeństwo do literatury i nauki Niemców, zwłaszcza do ich filozofii, której poświęcał z umiłowaniem wszystkie wolne chwile. 'Zabity Prusak' — powiedział o autorze polskiego Hymnu narodowego zły i niechętny Legionom Sułkowski. Te nastroje u szczytów nie mogły pozostać bez wpływu i na 'kor' oficerski. Daremnie by szukać śród najbardziej wykształconych legionistów interesowania się, jak niedawno jeszcze w Warszawie, pisarzami francuskimi; nawet o tak popularnych tam Wolterze i Rousseau nic tu nie słychać. Nie zdziwi nas, jeśli w rękach oficerów znajdzie się tu niekiedy i Ariost. Zastanowią natomiast i stropią inne książki, czytywane przez oświeconych legionistów — tu właśnie, we Włoszech, po czym w Paryżu, lub na dłuższych postojach w Alzacji. Nie będą to bynajmniej dzieła pisarzy francuskich lub włoskich. Za przykładem z góry popularnością niemal cieszyć się będzie Schiller. A gdy komuś tam 'smutek doskwiera, czyta Herdera', lub z najpoważniejszymi kolegami zatapia się w dzieła Leibniza i Kanta. Wypowiedzenie się ostatniego przeciw rozbiorowi jednało mu tym bardziej głębsze umysły polskie. Oto jak pod wpływem lektury Kanta wynurza się w liście 'filozoficznym' swym przyjaciołom legionowym nie kto inny, jak Wybicki sam: — 'Zimne Niemcy zaczynają mieć gorączkę w klęskach, które ponoszą. Gdyby ten lud krok jaki uczynił, dla całej podobno ludzkości drogę by prawdziwą pokazał'. Mówiż to pierwszy ideowy inicjator Legionów, wyprzedzający nawet swymi zabiegami u Dyrektoriatu czyn Dąbrowskiego? współtwórca posiłkowego wojska polskiego obu republik: francuskiej i włoskiej? po tylo-letnim pobycie w atmosferze na wkroś latyńskiej? w czasach najsroższego ro/petania germanizacji na połowie ziem polskich? w liście właśnie do ii Naddunajskiej, a w chwilach krwawego jej zmagania się z największą germańską?... Na wspak polityce i niezachwianemu nigdy bohaterstwu Legionów rod/iła te nastroje umysłów poezja, filozofia i mistyka niemiecka — o całe ćwierćwiecze przedwcześnie, jeśli idzie o ogólną umysłowość polską. Pewien nalot obcej mowy i obyczaju wnosili ponadto liczni oficerowie /. mieszczaństwa Warszawy i miast prowincjonalnych, te Bauery, Schuberty, Miillcry, Billingi, Junge, Lange, Kuntzcl, Reinhold, Móllcr, Schultz, Sand itd., warszawiacy szkockiego pochodzenia, jak Stuart, Ross, l loppen, Schott, Te właśnie średnie zrazu, za czym i niższe szarże, pochodzące z jeńców austriackich, mając największy wpływ na codzienny żargon wojskowy, zakorzeniły w nim owe 'lony', 'geltagi', 'rasztagi', 'abszyty', przedziwne 'forsztelowanie', nieśmiertelne po dziś 'fasowanie' itp. A gdy i popitki nawet zwą się 'trynkgelaże', wkracza to już w dziedzinę obyczaju. Zastanawia znaczny odsetek tych oficerów legionowych o nazwiskach mieszczańsko-niemieckich lub latyńskich: to tłumne wtargnięcie w polskie życie publiczne stanu trzeciego nazajutrz po Konstytucji 3 maja i rewolucji warszawskiej. W rękach Dąbrowskiego stały się te właśnie sfery (z kilku zaledwie wyjątkami) niezastąpionym cementem ładu i karności w Legii — w przeciwieństwie do tej młodzieży drobnoszlacheckiej, tak z polska 'skaczącej sobie do oczu' w nieustannych zwadach politycznych, że przezorny Rymkiewicz musiał w Konstantynopolu 'ambarkować' tych ochotników drobnymi oddziałami na inne kolejno okręty, by wmiast oficerów nie przysyłać Dąbrowskiemu żmijowiska. Jaki zaś duch panował w owych świeżo spolszczonych sferach mieszczańskich, wypowiada chyba do dna ten przedziwny list kapralski do Dąbrowskiego: Pisze 'Michał Wigandt, w regimencie I-szym Buławy Wiel[kiego] X[ię]stwa Litew[skiego], aktualny bywszy podporucznik, a w wojsku cesarskim oberkapral'. Wolność Równość Braterstwo 30 Fructidora roku VII-go Obywatelu generale! Nie mam Ci więcej wyrazić generale, jak tylko to, że byłem synem ojczyzny polskiej i dotąd pragnę Ją mieć za matkę. I że teraz tu Ciebie generale słyszałem być z obywatelem Kościuszką, naczelnikiem bywszym, spodziewam się wkrótce na me wyrazy rezolucji. Z domu mego byłem wzięty przemocą do cesarskiego wojska, wydobyłem się z niego do francuskiego i teraz mam pod władzą głów 300 samych rodaków, czyli obywatelów polskich, którzy nie mają już woli powrócenia się do cesarza. A tych, chociaż są w biednym stanie, utrzymuję od dezercji i cieszę ich mocno, że jeszc/c możemy powstać i być wolnymi. Racz tedy generale abyś jak najprędzej pośpieszał zrobić z nami jaki koniec, byśmy byli zaspokojeni w swych zamysłach. Zdrowie i Braterstwo. M.W. Nie mniej interesującym dokumentem jest list gromadny całej kompanii polskiej z jeńców, wcielonych wbrew umowie z Dąbrowskim do wojska włoskiego. W biblijnym wręcz pomieszaniu języków pisze ta kompania, adresując skrupulatnie: Al Cittadino, Cap o di mezzobri-gada, Comandante delia T r u p [ p ] a Cisalpina a Brescia i, żaląc się przed tym Włochem na nieznośne dokuc/liwości doznawane od tych s/.elmów Welszów (Włochów właśnie!), domaga się usilnie, dass wir M li i> i li r n w C T d C n '/u n n SCTCT N a t i on — I .ogiormni pnlskitn mi:n i»u ii i Obchodząc francuski przywilej werbowania jeńców Polaków, zapędzono ich jak bydło nie do armii lombardzkiej jedynie, lecz i rzymskiej lub neapolitariskiej; potajemni werbownicy zaciągać ich będą nawet do wojska hiszpańskiego lub tureckiego. Nie licząc tych licznych tysięcy w armiach trzech zaborców, nie było wojska w Europie bez Polaków, a wszędzie z dobrawoli jakoby. Dąbrowski — jak pisze on sam o sobie — 'nie przybył tu w roli werbownika, dla kupczenia honorem i wolnością ludzi wolnych'. Ostatnią ratowniczą nawą rozbitków polskich kierowała wytrwałość i kamienny upór tego... 'Niemca': — Żołnierz mój jest przywiązany do mnie osobiście: 'mir person-lich attaschiert'. Nie mógł tego, niestety, powiedzieć, choćby tylko o większości oficerów swoich, jak pogodzić się musiał z tą myślą, że część tylko Polaków na Zachodzie zgarnęła się pod jego sztandary. — 'Nicht die Menge, aber Q u a l i t a t'! — zaciął się w tej wierze ostatniej przeciw zawiści, potwarzom, zawodom, najcięższym rozczarowaniom co do zamierzeń Bonaparty i rozpaczy niekiedy. Zaciął się na lat dziesięć: aż po tryumf swego ducha i czynu — w Warszawie wolnej. Tymczasem robił swoje. — A gdy śród oficerów jego 'kursować jęły ustawicznie listy i odezwy patriotów polskich z Paryża', gdy koło Legii zaroiło się od 'przejazdów i przechodniów, tak pieszych, jak konnych lub barkowych awanturników' polskich po cywilnemu — natenczas próbował tym złowróżbnym zwiastunom rozkładu politycznego w swych szeregach zabiec drogę perswazją przede wszystkim. Odpasawszy szablę, imał się cięższego dlań pióra. I klnąc swym zwyczajem na przeklętą pisaninę — zaczynał od pieca: od potrzeby karności wojskowej. Uporawszy się z tym wstępem nieodzownym, szkicuje sobie — w tym oto autografie, który światła zresztą nigdy nie ujrzał — główne myśli takich dwu rozdziałów: oraz: Von den Meinungen (opinions) Von der Pflicht alles fur sein Yaterland zu thun. * * * Kościuszko wskrzesi! — gruchnęło nagle w Legii, gdy gazety włoskie przyniosły krótką wiadomość, że z któregoś okrętu, co przybił niedawno do portu w Bajonnie, wysiadł na ląd sam jeden, bez świty, były naczelnik narodu polskiego. I zajął miejsce w zwykłym dyliżansie pocztowym, kierując się w stronę Paryża. Wieść była, jak zawsze tymi czasy, spóźniona; mógł więc lada dzień /.jawić się tutaj. Zaroiło się w Legii jak w ulu, aż po nagłe rozluźnienie dyscypliny w gorączce, jaka opanowała wszystkich. Niebawem rozeszła się wieść druga: nadeszły listy od Kościuszki — pierwszy adresowany do szeregowców wszystkich; mają go wnet odczytywać po kompaniach. Poczęli Inil/iie biegać po kos/arach jak opar/cni i ro/nosić pos/cptv tajemnicze, że skoro zjawia się tu On, to widać nastała godzina — zbożny czas... Nikt nie rozumiał, co to znaczy, tym bardziej wzburzali się wszyscy. Samo to imię sięgało wtedy w niemą głąb rasowego instynktu. Dubienka, Racławice, Szczekociny... Może tymi wspomnieniami jeżył się wtedy niejeden z oficerów. Temu chłopstwu z szeregów wydało się po prostu, jakby śród tych nagich opok włoskich to zaszeleściały sucho chude żyta na piaskach, to zaszumiał głęboko bór sosnowy nad drogą leśną. A gdy w myślach tłukło się słowo „Kościuszko", w uszach dźwięczało nagląco, jak te podzwonki rzęsiste w słoneczny dzień Bożego Ciała. Oficerów nie ujrzeć. Był list i do nich, odczytuje go im właśnie jenerał w kwaterze głównej. Lecz oto wkroczył do koszar kapral krokiem wielce poważnym. W dyr-dy, jak te kury rozpierzchłe, zbiega się ku niemu z dziedzińca kompania rozproszona. Ten i owy zawczas ociera sobie oczy, zaciągając od łokcia. Szarża tymczasem, wytargawszy z kieszeni portek jakąś kartkę, świeżo widać przepisaną, odczytuje gromko list naczelnika: Obywatele-żołnierze! — Bracia oręża! — Polacy! — Przestaniesz ty tam chlipać tak głośno, cholero rzewna! — klnie z miejsca kapral. I czyta dalej. W siódmą rocznicę Konstytucji 3 Maja wstępowały Legiony na 'kapi-tolińską górę'. — 'Na której przez tyle wieków sława błyszczała' — zwracał się l ">;)browski do szeregów swoich, wskazując im z konia na wynurzające się kolejno — to Palatynu gruzy nieobjęte, to rum przeogromny Colosseum, to i /eźbami jeszcze żywe łuki Trajana i Konstantyna. Pada w końcu to krótkie słowo: Forum! Duchem zbiegli się w jedno miejsce oficerowie. Ta młodzież, przejęta Y.łodem starożytnictwa' widzi oto tam, na dole, obumarły chaos złomów pogruchotanych — bogów i wieków cmentarzysko, ziejące stąd na świat cały. W szkołach wszędy go przecie uczą, w Paryżu do życia teraz wskrzeszają. Każdy c/yn wielki — myślą młodzi — jaki rodzi się dziś na świecie, u tego W8/.ak grobu wylęga się myślami: — co to jest wola i moc człecza? co wielkość? co potęga?... Nad pożółkłym gruzem świątyń powietrze samo wibrować poczyna tych młodych serc biciem — tak się zadumali w ciszy. Ledwie ockną ich nieco pobr/.ęki broni. Tera/, dopiero postrzegą, że tuż za ich plecami przystanęły po iiu-woli s/eregi, również zapatrzone w tę starodawność dziwną. Szczęka wciąż o n,-/, piul ,;ipli\\r otkki liy — „kohort", myślą w tej chwili setnicy — co pytać MV /d:i|:i ,,Dol ;ul nas wiedziecie, oficerowie polscy?!"... (;n:, tam v, l t/(-,;i -widem oczu inlodyh i podejmuje się ku nim /. tych rum: juk widm.i i pobojowiska dziejów wyłaniają sit n:l okolu kolumny, — 'Niech to tchnienie chwały — kończy wódz — wraz z miłością kraju w sercach waszych pozostanie na zawsze'. Ludność Rzymu, stateczniejsza od tamtej na północy włoskiej, nie wlepiała w nich świdrowatych oczu nieufności, baczyła godnie, nieco z góry, acz z nietajonym zdumieniem na obliczach. Od pstrych mundurów polskich wionęło Wschodem na Rzym wyniosły. A gdy, krocząca na czele tego wojska, jego banda, czyli srogobarwna kapela, z okrutnie mosiężnym łoskotem uderzyła hucznie — choć nieco fałszywie — w poskoczne takty 'mazurka' Legionów, rozjaśniały uśmiechem pobłażania rzymian sępie twarze. Ciżby na ulicach zwiedziały się wnet od przelicznie rojnych tu księży, że temu wojsku obcemu towarzyszą kapelani, acz ukryci strojem przed oczami 'bezbożnych' Francuzów. Innego więc ducha lud zbrojny zajmuje teraz Rzym. Nazajutrz ujrzano żołnierzy polskich leżących krzyżem, z karabinem pobok, nie tylko przed schodami Świętego Piotra, lecz i przed środkową 'Iglicą' na olbrzymim placu: przed obeliskiem egipskim, a ówdzie nawet przed tym pogańskim symbolem płodności: przed wielką Szyszką — niegdyś z grobowca Hadriana. Prostotliwa jest widać wiara tego ludu — myśleli rzymianie — lepsza zapowiada się z nimi zgoda niźli z Francuzami. ('Ta nabożność naszych — wtrąca nawiasowo jeden z pamiętnikarzy — uchroniła nas może najbardziej od sztyletów'). Nawiało w uszy tłumów, że lud ten obcy pogromiono gdzieś na Wschodzie, więc błąka się odtąd po świecie — sam nie wie dokąd. Zapadły te gadki w mroczne zaułki Transtevere i dojrzewały w gawędach. Aż się z nich wyłoniła baśń — że oto naszły na miasto potomki rycerzy ostatniej wyprawy krzyżowej, co ponownie 'pogromieni od Mongołów', pragną tu w Rzymie obwołać krucjatę nową. Te baśni 'motłochu' (jak replikowali niesłusznie urażeni legioniści) nie były tak bardzo chybione. Lud rzymski wyczuł — pierwszy! — tchnienie romantyzmu, bijące wręcz od Legionów, czyniąc z nich nieledwie ostatnich rycerzy błędnych. Pod ruinami antycznego Rzymu, drzemiący wciąż w wyobraźni motłochu, średniowieczny Rzym czarodziejski osnuł i tych zbrojnych pątników polskich swoją legendą i mitem. Dawał Dąbrowski rozkazy z Kapitelu nie tylko wojsku swemu. „Wiecznego miasta gospodarz" przed Napoleonem, wyprzedzał go również pierwszą inicjatywą porządku, ochędóstwa i oświetlenia ulic w zapuszczonej wtedy stolicy papieży. Tych uzdolnień nie miał jenerał sposobności okazać potem w kraju; był wszakże u jego boku ktoś, komu się przyda ta nauka włodarstwa miastem: przyszły, a bardzo sprawny prezydent Warszawy za Królestwa, w czasach jej najgorliwszej rozbudowy przez Staszica. (Przyszły tego Królestwa administrator naczelny, Zajączek, stanie się, po roku niespełna od wkroczenia Legii do Rzymu, gubernatorem paru prowincyj Egiptu). Tak wszechstronna była ta szkoła wojenna, jaką przechodziło to pokolenie. Dąbrowski czynił ją niemal Instytutem młodzieży zbrojnej, gdy Kościuszko w pierwszym doń liście pisze swym słowem ciepłym: 'Proś wszystkich, by w zgodzie żyli ze sobą i 7. l''rancu/:imi, ;i sposobili się bvć x cl ;i I n v m i o i f / v / n i i1 w rńinvi-ti u .• i ,-n , • i-i , li ' Te nieustanne nawoływania wodzów sprawiały, że pod sztandarami Dąbrowskiego dojrzewał istotnie duch nowego pokolenia. Doznane to może tchnienie mocy i wielkości Rzymu sprawiło, że tu właśnie wypowiedział się ów duch po raz pierwszy — w jakże twardych słowach Dąbrowskiego na Kapitolu! Stanął tam pod spiżowym ramieniem Marka Aureliusza i zdjąwszy czapę, jak w kościele, z ukrytej w niej kartki odczytuje — w przekładzie polskim — swój Befehl beim Einmarsch nach Rom. (Idziemy tu raczej za tym autografem niźli za nader luźnym w wielu miejscach tłumaczeniem adiutanta Chamanda): 'Do officierów!' — 'Dobre służby sprawowanie, zgodność, jaka między nami panuje, prawdziwie republikancka dyscyplina, co wojskiem naszym rządzi, na koniec czysta ojczyzny i wolności miłość — jedyny cel, jaki nas tu zgromadził — zjednały nam zaufanie jenerałów francuskich, a zarazem miłość i szacunek całego ich wojska... Karność przykładna, jakąśmy w obecnym uciążliwym pochodzie zachowali, gdy żołnierz niepłatny, bosy i na pół nagi to w góry, to na padoły przepierać się musiał, stanie się kiedyś jednym z najpiękniejszych rysów w rocznikach Legionów naszych... Karność ta dzielna — a nie lic/ba naszych — Europie o Polsce mówić każe, a nas, wolnych od zarzutów, radośnie do ojczyzny z czasem nawróci'. Od karności wojskowej, wiadomo było, rozpoczynał jenerał wszystko; inac/.ej nie potrafił. Dziś jednakże obchodzono tu, na obczyźnie, pamiątkę n; i/byt uroczystą: inne przetrawiono w sobie rozpamiętywania w rocznicę M odmą tych lat dla Polaków rozpacznych. Tym niecierpliwiej czekano il;ils/cgo ciągu przemówienia: — 'Obywatele i bracia orężni! — ...Młodzież nasza, która tak pięknie początki w naukach wszystkich w ojczyźnie wzięła, znajdzie tu karmu wiele illa dopełniania i rozszerzania wiedzy swojej'. Tu obwieścił uroczyście ostateczne już zorganizowanie Instytutu swego, wra7. z zaręczeniem, iż pilnie baczyć będzie, by te nauki jak najwięcej przynosiły korzyści. — 'W one umiejętności zasobni, niosąc prawdziwe i czyste republikańskie serca, gdy do ojczyzny powrócimy, staniemy się dla niej bard/.icj użyteczni niźli dawni bracia nasi pielgrzymujący po świecie'. I wtedy uderzył niespodzianie w te słowa wojenne, twarde: — "A zarazem podamy w ohydę i wytępimy zniewieś-cialość, marnotrawstwo i rozpustę, jaką ci jaśniepańscy woja ż er o wie nasi z uciemiężeniem ziomków ubogich do Polski sprowadzali'. Coś więcej niźli traf to sprawił, iż tu właśnie na Kapitolu, u samej krynicy kultury latyńskicj, a spod spiżowego posągu wielkiego stoika na największym niegdyś tronie świata — padły słowa be/.względncgo potępienia kultury stanisławowskiej. Nic sprawiedliwości dziejowej, ani rozwagi w przesianiu ziaren przeszłości od jej plewy, oc/.ckiwać było od tych tułaczy pokutnych za winy ojców. W młodych sercach republikańskich, opanowanych pomstliwym • • • • i ;».._! _!___ ojców', co na Zamku warszawskim i w Łazienkach 'pięknemi snami nas bawił, a rozpacz następcy w spadku zostawił' — powie Godebski. „Wytępimy i podamy w ohydę!" — tak grozić mogła nie tylko pasja rewolucyjna tej młodzieży, którą Dąbrowski wdrożył wreszcie w karność męską — w Mannszucht., pisał do odczytania... na Kapitolu, w obliczu Forum. Tak mogli mówić ci, którzy tu właśnie poczuli się po raz pierwszy na siłach, by wziąć na barki swe dziejowe brzemię — odnowy ducha polskiego. WÓDZ Daleka, za Oceanem, już nie postać, lecz powszechna wizja Naczelnika w męczeńskiej niemal aureoli polskości (coś jak na krakowskich oleodrukach doby niedawnej) rzucać musiała cień przede wszystkim na narodowy hyb-rydyzrn twórcy Legionów. Trudne wysławianie się jego po polsku, wyłączna prawie niemc/y/na w korespondencji osobistej, język francuski natomiast w sprawach wojskowych i wojennych, wreszcie mowa włoska, ilekroć w gawędach zapalał się do rzeczy sztuki, na koniec tomy Szyllera zawsze pod ręką — nie dziw, że to wszystko drażniło ową młodzież spod znaku Kościuszki, co zbiegła się teraz pod jego sztandary. Uwierzyli w końcu, że całą sprawę swej narodowości traktuje jenerał, jak w pałacach pańskich, z dobrodusznym indyferentyzmem, odwzajemniając się zaplecowym złośliwościom — zabawnymi dykteryjkami o Polakach. Przekazali nam to znów weterani legionowi. I tak uwiecznili — właśni r bohatera polskiego hymnu narodowego. Lecz oto zachowany w rękopisie z roku V, nie list jego, lec/ wybuch gwałtowny, świadczący o czymś wręcz przeciwnym. Trzeba było jednak a/ całego spiętrzenia intryg, by spod narosłej skorupy wszelakiej obc/y/ny wyjrzała purpurowa pasja szlachcica polskiego, gdy uderzył wreszcie pięścią w stół. Ta gorąca fala gniewu wyrwała mu, rzekłbyś, z najskrytszych zakamarków pamięci — jakże jędrną niespodzianie polszczyznę! — 'Donoszą mi — pisze do jen[erała] Grabowskiego — żeś miał pr/.ed osobami rządu [cisalpińskiego] udać, żem nie Polak. Tej bezwstydnej kalumnii nic wierzę, byś był autorem. Odbierać komuś ojczyznę to jest d/.icło haniebnego człowieka! Zaprzeczać mi /iemię, na której życiem odebrał, tr/cba być z charakteru i honoru wyzutym! Niech ten brudny kalumniator /ajrzy w xiegę ostatniej rewolucji nas/cj i całej wyprawy Wielkopolskiej'... Nic pisze się jednak do c/łowicka, którym się tak gardzi, a nade ws/.ystko nie c/yni siv i w /wrotach pr/yja/m na ,>ty" — gotów pomyśleć cwirlnik il/isifis/v. Był Grabowski — 'stary organ kabały', pożywiający się na wojnie 'przemysłem' wielce rozmaitym — jenerałem mimo wszystko walecznym i sprawnym towarzyszem broni. A te właściwości oślepiały zawsze Dąbrowskiego na inne cechy człowieka. Miał nie tylko daleko posuniętą pobłażliwość na ciemne sprawki tych ludzi, lecz i zdumiewającą niepamiętliwość na doznane od nich krzywdy. Ta dobroć wojacka w przyjaźniach z siodła otwierała doń przystęp zuchom wszelakim. — 'To cię gubi i wszystko złe za sobą ciągnie' — ostrzegał go jeden z najbardziej prawych oficerów, szef bat[alionu] Zabłocki — acz nie wiekiem, przecie najbardziej poważany, Nestor Legionów, z którego słowem rozważnym liczyli się wszyscy, od wodza po żołnierza. — '...Patrzy na nas Europa cała — pisze do Dąbrowskiego (4 Fruc-tid[or] r. V); — potrafisz w jej oczach wielkimi rzeczami kierować; umiesz, gdy zechcesz, powściągać dobroć serca, Tobie i interesom naszym szkodliwą'... Przepraszając za to wystąpienie śmiałe, zaklina się na swą 'poczciwość'. Oraz na swe 'czucie i niespokojność'. — 'Bo chcę Cię widzieć szczęśliwym' — kończy się ten list posępnych przeczuć, które ostrzem swym zwróciły się tymczasem w wróżą samego. Po kilku miesiącach przypłaci Zabłocki życiem te stosunki śród burzliwych typów z otoczenia Dąbrowskiego. Zginął śmiercią tragiczną w pojedynku 'przez płaszcz'. Dla największego uczczenia swego Nestora pochowali go towarzysze broni... na Forum. Starożytnicy legionowi zgotowali mu pogrzeb klasyczny: z wystawieniem ciała na wysokich marach w mundurze zbroczonym krwią — by zaklinała Polaków ku opamiętaniu się, ku zgodzie. Przysięgano ją sobie znów we łzach, jak niedawno na powrót Kościuszki. A w tchnieniu tych ruin, zawsze zadumy pełnych, czuli Polacy głucho, że zaródź swych nieszczęść nosi i człowiek, i naród w naturze własnej. Tak prawił im to może nad głowami któryś z humanistów legionowych r. Rostry trybunów dawnych. Dąbrowskiego nie widziano śród żałobników. Spoglądał pewnie na ten abrządek półpogański z góry, spod potężnych murów Ara Coeli, gdzie były teraz koszary Legionów, lub z olbrzymiego pałacu z prawa, podle Palatynu, tiad Skałą Tarpejską, widną pod oknami jego. W takim to miejscu przeinaczył mu kwaterę los. Baczył teraz zapewne okiem czujnym na tę garstkę swoich w rumowisku kolumn i na tłoczący się niespokojnie lud rzymski, zgorszony tym pogwał-:eniem Forum przez żołdactwo obce. Siwe za dnia dymy pochodni tam, M dole, znaczą mu miejsce, gdzie wystawiono mary. — Co ten szlachetny jwał jego 'dobrocią serca', inni osądzali surowiej. Oto stary Weygti z Zuri-•hu, który wiedział zawsze wiele, pisał doń wręcz (10 czerwca [17J98 r.): — 'Nikomu nie wierz, nikt Cię nie zdradzi... Obejrzyj się tam wkoło iiebic, a znajdziesz stosunki potrzebne mocno tej maksimy. Okoliczności nie io/walają mi tłumaczyć się jaśniej, a znając głęboki Twój rozsądek, uwalniam iię od tego śmiało'. Tak — myślał — i bliscy, i dalecy, i ten wróż na marach, i ci szaleńcy, X) go zabili: zgoła i źli, i ilobr/.y społem zmówili się na jedno: skruszyć w nim do cna wiarę w ludzi i owo serce, o którym gadają, napełnić żółcią — jak niegdyś onych tam... Podrzucił oczy na ponure gruzy Palatynu. Nie tylko żądzą chwały uskrzydlał im dusze Rzym, mroził je nieraz okrutną surowością potęgi dawnej. I oto sami poruszyli te rumy: ku oburzeniu tłumów kopią grób towarzyszowi swemu na tymże Forum śród kolumn Świątyni Pokoju. Czynią to, widać — szemrze lud — dla uświęcenia wycałowanej tu z gąb swoich nowej między nimi zgody. Pod progiem ołtarza Bogów pradawnych grzebią w Rzymie barbarzyńskiego żołdaka. Tego nigdy nie było!... Dąbrowskiemu i tego snadź mało; słychać, że ten Atylla chce na owym szczęcie ołtarza pogańskiego wystawić pomnik swemu najwierniejszemu. Niech stawia — sobie na nieszczęście! — skoro się uwzięli odkląć na się pomstliwego ducha tych ruin: Fatum odwieczne... I gdybyż na siebie tylko! Gotowi tu oni odgrzebać i wypłoszyć z tych ruin samą Moirę pomstliwą na kołyski dzieci naszych — żegna się krzyżem motłoch zabobonny. Przydarzyło się niebawem, że któryś z oficerów legionowych, wychodząc nocą z Kafehausu, padł trupem na bruki. Sztylet Włocha ugodził go tuż pod czaszkę, w sam węzeł życia. Powróćmy jednak do Dąbrowskiego przyjaźni arcypolskich. To osobliwe w liście do Grabowskiego przeplatanie się wyrzutów, pogardy i — roz-żaleń miało inną jeszcze przyczynę, tym razem ponuro cywilnej natury. List był pisany w drugiej połowie roku V Rewfolucji] Franc[uskiej], w czasach nieustannie wznawianych poszeptów o bliskim zamachu jakobinów na Dyrektoriat i o zamierzonym przez nich wznowieniu 'sistemy terroru'. Niejeden z dowódców francuskich o niezmąconym spokoju w obliczu wroga orężnego mógł był wtedy zżymać się i otrząsać całym ciałem na nieuchwytne cienie wrogów cywilnych: na to najbrudniejsze człowieczeństwo szpiegów i siepaczy, ku którym ledwie niżyła się wzgarda jego... Wie/ienic w Tempie (zastępujące niedawną Bastylię), stawanie a la b ar r e sadu rewolucyjnego w cieniu gilotyny... Ten koszmar wyobraźni zachwiał na chwilę nieustraszonością i polskiego wodza: — 'Piszą mi — zwraca się dalej do Grabowskiego — że mnie udajes/. xa arystokratę, za człowieka niebezpiecznego. Ja arystokrat?!... Jestem ojcem, zlituj się nade mną!... Patrz na dzieci moje, którym edukację czas dawać, a ubóstwo odmawia mi tej pociechy, że z czasem złorzeczyć będą nieszczęśliwym niedostatkom ojca'... Inną porą przyjąłby oskarżenie takie spokojniej zapewne i wzgardliwiej. W tej chwili c/łck cały wrzał od doznanych niegodziwości w gorączkowym uświadamianiu sobie potwornego Splotu intryg, jakie osaczyły go ze ws/ech stron. Aż wytargnął / siebie urazę najgłębszą, która mu w mi^ i o dzieciach własnych zapomnieć ku/.uiu: — 'Miah mówić, /.c Legie s samytli a wun i u i n ików zło- Jedyne to w tym autografie słowa podkreślone, a tak grubą krechą zaciśniętego w tej chwili kułaka, że rozczepiło się i prysło łamliwe pióro gęsie. Chwyta drugie. — 'Pasja dręczy na tę potwarz!... Ci awanturnicy honor Polsce przez ostatnią rewolucję zrobili! — Ci Polskę z niewoli dobyć usiłowali, a za Prawo Człowieka w Polsce oręż w ręce wzięli i życie na szańc nieśli! — Ci awanturnicy majątki, żony, dzieci opuścili, by się pod chorągiew na obcej, zaprzyjaźnionej ziemi zebrać. — Ci to awanturnicy dzielą się wysłużoną gażą z bracią, którzy już miejsca tutaj nie znaleźli'... List ten urywa się jak gdyby pod zbyt może gwałtownym naporem pulsów w skroni na twarzy i bez tego czerwonej. Ociężało czoło i opadło w ramię u stoła. Raz po raz tylko podrywał mu się kułak na — 'a 11' di e Laidaky!'... Dopiero w jakimś dopisku na innej karcie, bez daty — nazajutrz chyba — acz znów pod adresem Grabowskiego, tłumaczy sobie raczej wzburzenie wczorajsze i całą treść tej nocy nieprzespanej: — 'Gdyby na mnie tylko kłamstwo jad swój wyzionęło, przyłączyłbym to do nieszczęść mego życia. I pogardzałbym tylko nikczemną i podłą zajadłością'. Lecz i te nawet słowa ostatecznej zdawałoby się pogardy kojarzą się znów z wyrzutami, jeśli nie z rozżaleniem: — 'Sytuacja Twoja w kraju dawała ci tysiąc okazyj patrzeć na moje czyny w życiu publicznym, na niedostatek i ubóstwo. Przekonać Cię to powinno, że los osobisty nigdy nie zajmował ani umysłu, ani serca mego'. Ta miękkość w pogardliwości nawet samej, przebaczanie pochopne, niepamiętliwość doznanych krzywd — są-że to cechy niemieckie? Fatum Dąbrowskiego było — dogłębna polskość 'serca'. Przy obrządku pogrzebowym Zabłockiego powiewać by mogła na Forum zwrócona Legionom z Loretto chorągiew Sobieskiego. Właśnie jego! I teraz oto nie przeczuwał Dąbrowski sercem z polska nieopatrznym, że tragedia jego — wszczynała się zaledwie. Co gorzej, że on sam wszczynał ją w tej właśnie chwili. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się bodaj pisać z taką szczerością w sprawach osobistych, nigdy w takim wybuchu pasji najszlachetniejszej. A skierował to wszystko — do delatora, koniec końców. Jakiż mógł być rezultat takich wynurzeń? Pełzające wokół niego, nieuchwytne cienie ludzi nikczemnych wystąpią ze ścian i ozioną brudem swym jego czyn dziejowy. Grabowski, otrzymawszy ów list niespodziany, rozesłał go czym prędzej w kopiach wszystkim zawistnikom Dąbrowskiego. Nie brak ich było w onych czasach, bezpośrednio po rozbiorach, gdy każdy czuł się wciąż jeszcze równy wojewodzie. Odezwali się zewsząd. Uczynił to przede wszystkim 'pierwszy legionista', stąd pierwszy adiutant Dąbrowskiego, a zarazem pierwszy na obczyźnie jego przyjaciel. (I ten także). Te lic/nc pierwszeństwa w Legii ważyć sobie bed/.ie wielce, pretendując w końcu, /.e twórcą Legionów był właśnie on, nic Dąbrowski, Legionów polskich, gdyby nie Kosiński Amilkar — chrzestne imię Antoni było mu zbyt liche dla wysokich przeznaczeń. Równie górnych ambicyj naliczyć by można w onych czasach — także legion cały; poskromi je wszystkie i ukoi gwiazdami orderów Napoleon. I wtedy stanie się dojrzały Kosiński bardzo cywilizowanym jenerałem, nawet pisarzem wojskowym i historyc/.-nym (po włosku). Tymczasem chorzeje Amilkar rozjątrzoną raną pychy. A rana była świeża. Za władcze zmaltretowanie któregoś z oficerów polskich w oczach zgorszonych tym Włochów musiał mu Dąbrowski przyciąć pióropusz. Urażony pyszałek wystąpił z Legionów, pożegnawszy je purchaw-kowym listem. 'Gdyby było w jego mocy — pisze o nim wtedy Chamand — świat by zburzył dla nasycenia swej zemsty'. On to pierwszy odpowiedział Grabowskiemu na przesłaną mu kopię listu Dąbrowskiego. A że jenerał w pasji serdecznej wybuchnął tak niespodzianie po polsku, więc Amilkar — z przekory samej — cedzi swoje po francusku: — 'Dombrowski perd son temps en youlant nous gag-ner par — oczom wierzyć się nie chce! — par ses bassesses. Les patriotes se sont decide enfin d'agir ouvertement'. Jakoż zagrali w karty otwarte. Wystąpił Kosiński z artykułem w pismach francuskich i włoskich, w których tłumaczy owym cudzoziemcom, że dowódca Legionów polskich, zawsze wyrachowany Sas, przywędrował do Polski dla kariery, zrazu tar-gowickiej, po czym w mętnych konszachtach z Prusakami i Suworowem. Przeszłość tę stara się teraz ukryć za parawanem Legionów w urabianiu sobie kariery nowej. Takie było preludium przyjaciół do gehenny Dąbrowskiego. Kryta ich kabała i publiczne wylanie zemsty stało się pobudką do rozpętanego zaszczuwania twórcy Legionów i osaczania go jak dzika. Nie będziemy przyglądali się tej nagonce, zadowalając się momentem (późniejszym), gdy cywilni jakobini polscy wgryźli się w napędzonego odyńca na śmierć. W roku VII ukazało się w Paryżu czernidło niejakiego Neumana, emigranta z Wielkopolski, informujące Francuzów, jak to Dąbrowski, zaledwie przybywszy do Saksonii, przyłączył się do Targowicy i, jaki) narzędzie Sieversa, denuncjował przed nim swych niedawnych towar/.ys/.y broni. Miecz sprawiedliwości zawisł od razu nad głową nikczemnika, ale znaleźli się tacy, którzy go osłonili przed zemstą narodową. (To o Wy-bickim). Z równą perfidią kontynuował swą karierę: przekupywany stale przez Prusaków dał im się bić na każdym kroku. (Tak o jedynie zwycięskim wodzu powstania Kościuszkowskiego, pogromcy armii pruskiej pod Hyd goszczą itd.). 'On le vu ramper servilement aux picds du barbare Souvoroff et baiscr scs mains fumantes encorc ilu są n g...' Tuk szumnie wywodził w paryskim Journal des hommes libres lnl\ dependent jakiegoś adwokata z Po/nania, kończąc swą anau-mę rewohu \ iu;| dcnum I;K -ja publiczną, że, przekupiony /. kolei pr/ez Suworowa, zawta/al Dąbrów, k i Legiony w tym jed\nu- celu, by wnieść iK-Mmkcję i /dnuli.-w armii, icmcuską. i i,/kwil MI nta. odbity w licznych nlotktuh /.r/ucono między członków Ciała Prawodawczego i po klubach' — powiadamia Dąbrowskiego Kniaziewicz z Paryża. Oskarżenie tedy zrazu o arystokratyzm, za czym o zdradę Republiki i jej armii zostało przybite wysoko. Tylko że nie nawracała jakoś 'sistema terroru' ani gilotyna nie wznawiała swych czynności. Groźne mimo to stawały się podobne paszkwile dla samego bytu Legionów. A uprawiał je Neuman już wcześniej z równie płomienną wymową rewolucjonisty. I rozsyłał pilnie odbitki tych paszkwilów oficerom legionowym. Czujny Kniaziewicz alarmował był informacją poufną, otrzymaną z Mantui, o rzekomym spisku oficerów polskich 'pour tramper la perte du gen. Dąbrowski' z zaręczeniem, że na czele tej zmowy stoi Kosiński. Informacje Kniaziewicza okazały się zbyt gorączkowe, dowodzą one jednak, że do Tarpejskiej Skały dla wodza Legionów było już niedaleko. — '...Za pierwszym postawieniem stopy na ziemi ojczystej wołać będę do współbraci o ukaranie... tego hipokryty jaszczurczego plemienia... tej najpryncypialniejszej przyczyny nieszczęść naszych' — grzmi oto w liście kasztelan Mniewski, magnat-warchoł, który utrzymywał w Paryżu głównych prowodyrów owej czeredy. Tak więc, jeśli nie gilotynę na Placu Bastylii, to szubienicę na rynku Starego Miasta w Warszawie obiecywali Dąbrowskiemu jakobini polscy. W Rzymie urastały dusze młodzieży 'poczciwej', nagarniając w siebie łakomie siewne ziarna duchowego życia, jakie rozrzucą z czasem po Polsce zamarłej. I w taką to atmosferę wtargnął duch polityki zażarte] z jej poziomem umysłowym, któremu i Rzym nawet sam widział się 'przeklętą dziurą'. Przybył z Paryża Neuman wraz z serdecznym przyjacielem Turskim dla rozrzucenia paszkwilowych ulotek w wojsku polskim i związania oficerów w 'klub porządny'. Obaj byli nędzarzami o gorącym myśleniu fanatyków politycznych. A narzędziem rąk czyich? Czy wiedzą o tym kiedykolwiek podobne tumany? Zachowało się przedziwne obnażenie owych dusz rewolucyjnego p o d -p o Ha tamtych czasów; przeżywały one już przed stuleciem najbardziej ponure nastroje modo russo. Pisze oto Turski do swych przyjaciół w Paryżu: — 'Przybyłem do Rzymu i w nim siedzę bez nadziei żadnej, nie mając często kawałka chleba przez dzień cały w gębie... Siedzę sam w stancji jak ślimak w skorupie i wzdycham w myśleniu... o śmierci. A chcę żyć — bym choć jednego z szelmów zadusił lub powiesił'. Daremnie wył szakal. Nic nie zwiastowało z Paryża powrotu rządów terroru. Nastał natomiast 18 Brumaire'a. — 'Paryż skacze z radgści' — powiadamia Bars Legiony w kilka dni po zamachu. Najczerwieńszych jakobinów polskich z Dmochowskim i Szaniawskim na czele wymiotło niebawem z Paryża z powrotem do Warszawy — na bytowanie najlojalniejsze pod twardym kułakiem pruskim. Ta przede wszyst- zaciekły rewolucjonizm 'obywatela Kalasantego' z klubów jakobińskich Paryża w nie mniej zażarte potem jego służalstwo Moskalom w Warszawie. Neumana przyjaciel, obywatel Turski, nie czekał aż na Królestwo i Konstantego; został szpiegiem rosyjskim nad ludźmi Księstwa Warszawskiego. Odmieniłże się tak bardzo, rewolucjonista?... Nie trzeba tu było aż metamorfozy. Wierny swej naturze szakala, powlókł się za nienawistnym cuchem zwierza grubszego. I trafił przypadkiem na żerowisko. Tropił więc przywódców Polski ówczesnej w ich niedosięgu, kluczył po zakolu ich działań, pasł się żołdem szpiega — i wył pewnie modo russo duszy nieukojem. Bardziej obchodzi nas tu główna sprężyna tej kompanii całej. Luminarz polski, czołowa postać emigracji pierwszej, za Księstwa Katon, był Szaniaw-ski w Paryżu, jeśli nie wręcz autorem, to bezpośrednim suflerem wszystkich paszkwilów i oszczerstw na Dąbrowskiego. Jakiż był cel tej nagonki potwornej? Groteskowych imion — jenerał Amilkar i obywatel Kalasanty dorywali się kolejno do władzy. A nie daj Boże, gdy próżności takie oćmi szał chwały. Szło o władzę nad Legionami. Oświadczyli to bez ogródek 'filozof Szaniaw-ski, 'ksiądz' Dmochowski i kasztelan Mniewski; obwieścili to imieniem 'Delegacji patriotów polskich' w swej Odezwie do rodaków, pióra Szaniawskiego: — 'Przykro było Republikanom widzieć na czele Legionów człowieka bez duszy, bez principiów, bez charakteru, przykrzej jeszcze widzieć, w ręku jego złożoną, despotyczną władzę nad wolnymi Polakami... Żądaliśmy i żądamy, aby Legiony spod arbitralności jednej osoby wyjęte były, i pragniemy, aby zostały zorganizowane w sposobie prawdziwie republikanckim'. Tak od duszy, charakteru i principiów odsądzał Dąbrowskiego przyszły cenzor rosyjski, pod którego 'obuchem' zamarło ostatecznie w Warszawie Oświecenie polskie — wskrzeszane po rozbiorach szablą i duchem Legionów. Najboleśniej, bo aż do ciężkiego rozchorowania się, wziął tę nagonkę do serca Wybicki (w liście z Genewy z r. VII): — '...Rozpuszczone usta wściekłych bestyj na resztę nędznych lini swych braci!... Choć sam na zęby tych wyrodnych nie wpadłem, bez potu szenia myśleć o tem nie mogę, y ledwie na to nie umarłem — co w gruncie i u > • jest, jak tylko kloaka smrodów'. (Podkr[eślenie] autogrfafu]). Łudził się: niebawem wpadnie i on na te zęby w paszkwilach bard/*) obrzydliwych, nie oszczędzą one w końcu Kniaziewicza i Kościuszki nawet. ("Kościuszko był na tyle nikczemny...' — pisać o nim będą). Potargał \ss/ystkie względy emigracyjny furor polonicus. Tego było już za wiele illu kobiecej natury Wybickiego; już chce machnąć ręką na wszystko, już pr/emyśliwa nad tym, by zejść z traktu i 'na ustroniu' oddać się całkowicie umiłowanej filozofii. Wraz z myślą o niej nawiedziły go rozważania spokojniejsze, iście r.iulne 'lilo/.ota': — 'Wszystko to było! — jak ie kalumnje Wtorhów, k torem i pok" 11114 się wzajem. Tak w każdem rhma lud/u- są solne podobni. Uczq nas tego dzieje, doświadczamy tego mu Y mi i cy n. i na ię zarazę serca czlowic- Jakże oddziaływał Dąbrowski na te oszczerstwa i spotwarzania publiczne? Po gwałtownym wybuchu w liście do Grabowskiego z zaciętym teraz opanowaniem siebie. Zdobywać się zresztą na nie musiał, najjadowitsze bowiem strzały miotano nań z umysłu w czasie najgorętszych bojów we Włoszech. — 'Odebrałem rozkaz, abym z mą Dywizją więcej na lewo pociągnął. Co się tyczy paszkwilów, co na mnie w gazetach podali, ...kto ma czas, a urażony, niech odpisze na to. Ja nie czuję się bydź urażonym, ani czasu nie mam'... Jest to zresztą opryskliwa odpowiedź na obleśną kondolencję szefa szwadronu Różnieckiego (przyszłego generała, a w końcu naczelnika tajnej policji Konstantego). Nie zawierzajmy zbytnio zapewnieniom tego listu. — Kamień rzucony w jego studnię zatrzymała wojna w pół drogi; dopiero z chwilą zelgi w bitwach runie on na dno głębokiej, a tajonej uczuciowości Dąbrowskiego. Co myślał o genezie tych paszkwilów w okresie pierwszej nań nagonki, powiedział wymownie w ówczesnym liście do Barsa (z Rimini 6 Fruct[idora] V r.). — 'Nieszczęśliwy nałóg naszych jest, że każdy rozumie się być reprezentantem wysłanym od narodu; dlatego żąda przydać wagi próżniactwu i nieumiejętności swojej. Widziałeś doskonale, jak spokojnie i dobrze była zachowana harmonia Legionów. Ale do momentu, jak się tu zjeżdżać zaczęli Reprezentanty miast (polskich), Delegaci korespondenci, generalni Inspektorowie nad wojskiem, Negocjatorowie od wielkich układów sekretnych, Legislatorowie od przyszłej formy rządu, Pełnomocniki rozmaitych Deputac-jów, członki rozmaitych Assocjacyj, uzbrojeni w nieograniczoną moc wydawania najwyższych rozkazów — tak mi pomieszali jedność, poróżnili umysły, że ledwie to wszystko w swe kluby wprowadzić potrafiłem'... Gdy po roku z większą jeszcze furią rozpętała się nad nim ta nagonka, człek cały okrzepł, oskorupiał na zewnątrz i — wódz Legionów — odstrych-nął się... od Polaków. Oficerska młodzież jęła zasypywać Kościuszkę w Paryżu listownymi żalami, że 'gen. Dąbrowski ściślejszych unika stosunków z rodakami'; stare natomiast wygi jeneralskie spośród zawistników nie wahały się już teraz kierować wprost do 'generała en chef jawnych już denuncjacyj na 'feudalną (znów!) arbitralność i wzgardliwość dowódcy polskiego'. Tak opisowo tłumaczono Francuzom pojęcie, które w innym języku wypowiada się słowem jednym: — w obejściu Dąbrowskiego pojawił się znowu, znany jeszcze z kraju, sprzed insurekcji, a przywieziony z pułków saskich zwięzły, cięty schneid. Szkalowany nad wytrzymałość ludzką, na którą zdobywać się przecie musiał, jął spoglądać na rodaków ostrym, zimnym wejrzeniem, przywożonym z pola bitwy: — A możeś ty dawał tu wiarę tym potwornym kalumniom na mnie? Może tamtych jenerałów zdwojona dziś pokłonność jest ich dwulicowością tylko? A wasze, towarzysze, zastawianie się za mną w 'papierach publicznych' i te adresy nagle hołdownicze — nie jest to wszystko przykrym, jak wobec ciężko chorego, nadmiarem delikatności, dobroci waszej fałszem nienawistnym?!... Do 'czerpania wstrętu' do ludzi przyznaje się dwukrotnie sam. Podejrzenia nienawistne, jakie mniemał wyczytywać wokół, odwracał zimnym spojrzeniem — rodakom w twarze. Atmosfera w pobliżu niego stawała się powoli duszna dla płuc młodych. Gdy z daleka syczały oszczerstwa i paszkwile, z bliska mlaskały pochlebstwa i niżyły się karki. Młodzież oficerska jęła marzyć o przeniesieniu się do Legii drugiej (mantuańskiej) za wymownym Rymkiewiczem, który ją ku temu podmawiał i tam pociągał — pod Wielhorskiego chłodną rozwagę i stateczność pańską. Złe Fatum — myśleli bardziej wierni — opętało serce najłagodniejszego z wodzów. Jak dawniej dał się zbyt powodować owym przyjaźniom z siodła, mimo wróżebnych zaklęć Zabłockiego, że oni to właśnie wysadzać go poczną z tegoż siodła — tak w podejrzliwości obecnej ufał już tylko ludziom oddanym sobie ślepo i głucho. A nie będą to już po dawnemu woje najszumniejsze. Co gorzej, nie będą to nawet Polacy. Wyłączną ufność jego zaskarbią sobie teraz innoplemienne — rzekłbyś — wyzwoleńce. Z całego korpusu oficerskiego i tylu w nim dzielnych i godnych Polaków wynurzył się teraz u łokcia i ucha wodza Sas Pflugbeil, adiutant niby, a w gruncie majordomus 'Hofstaatu' (czyli dworu reprezentacyjnego) samej pani jenerałowej, jak podrwiwał zresztą z siebie. Kolega Dąbrowskiego od najniższych ław wojennej szkoły saskiej, wstąpiwszy do Legionów polskich we Włoszech, w tym otoczeniu na wskroś obcym i na ziemi innej znów obczyzny wiązał się nieuniknienie na śmierć i życie z losem dowódcy: w poddaństwo oddawał mu się wręcz. I to bodaj właśnie uczyniło zeń powiernika najmilszego, przy którym mógł jenerał dawać folgę temu napięciu, do jakiego zmuszało go teraz obcowanie z 'naszymi'. (Powiedz im — zlecał nieraz). A im surowsze bywało to napięcie, tym żywszą rodziło ono potrzebę odprężenia w poufałej atmosferze przyjaźni, tym większy pociąg do chwilowej beztroski, do pustoty bodaj — jak to w trybie żołnierskim, zwłaszcza na wojnie. Osobliwa była jednak piosnka (czy nie z Drezna rodem? bo jest w niej i przedrzeźnianie języka naszego), jaką nucił wtedy wódz polski: — 'Czym-dzi-rym-dzi, panie Polak'!... — uporczywie czepiła siv LI nutka glossolaliczna jego pamięci. Kościuszko w Paryżu celebrował polskość dla tych tułaczy; tu w szeregach słyszeli oto oficerowie taką piosenkę, którą, wmiast ich 'Jeszcze Polska' i 'Marsz, marsz Dąbrowski', nucił sobie tenże Dąbrowski na swój własny niefrasunek i w odwecie złośliwym. Hyło w tym jednak i ponowne obrastanie w skorupę obcego ducha, jaka odpadła, zdawałoby się, już z niego. Tyle osiągnęły szkalowania go nieustanne. Pr/y Pflugbeilu mógł był wspominać one c/asy, kraj i lud/.i, gd/ie L0 poważano tak powszechnie, gd/.ic nikomu do głowy nie pr/.ys/ło m hybić mu bodaj cieniem myśli kr/.ywd/.i|cej. Oto sied/ij gd/.ieś w Osterii przydrożnej — a oku lubili laku zakamarkową intymność-— i gwarzą przy cynowym dzbanie \vma, obejmując w butli i rzuca żółte blaski równie ostro na dzban cynowy, na te wielkie szabliska u ich boków, na te dwoiste pistolety za pasem, jak na łysą głowę i czerwoną twarz wodza: rzekłbyś z holenderskiego obrazu dwa Landsknech-ty jakie. — A było to w czasach, gdy o szalonej brawurze Legionów polskich poszedł już słuch szeroki po świecie. Pochyleni ku sobie, to stukną się czarkami i spełnią je, to dolawszy, wspominają dalej: — 'Jakżeby się cieszyli — powiada Dąbrowski — nasi zacni rektorzy: Yoigt i Pretorius, gdyby dziś z grobu powstali i dowiedzieli się, jakich to dochowali się dwu dzielnych wojaków'. — Nieprawda? co? H ans? — przytakuje pytajnikami Pflugbeil zgodny. — Takich dwu KerTów! Dwu, jak dwu! no, ale po przyjaźni!... Ten Sas ciężkawy, przytakujący i łagodnie przypochlebny (g emu 11 ich, zwą to u nich), wypompowywał tylko osady niemieckiego sentymentalizmu z serca swego pana — a wychowanie saskie od dziecka nagromadziło w nim tego pod dostatkiem. Za tę kopcącą świeczkę niemieckiego Gemiith'u stanął na szczęście przy Dąbrowskim w polu żywotny duch francuski: — to skrą i płomieniem entuzjazmu, to błyskiem dowcipu i rozumu. Dwu ich bowiem było, jakby z obu tych krańców galijskiego ducha, ledwie spolszczonych w Warszawie, pół-Francuzów: Tremo i Chamand. — Tremon i Chaman — mówiono w Legionach. Z kwatery głównej tchnęło jawną już obczyzną i rządem ludzi nie swoich. Jeden za drugim poczynają się usuwać ze sztabu ludzie dawni /. nieutrudzonym adiutantem Wasilewskim na czele. Ten łącznik Dąbrowskiego z Kościuszką, a więc chyba najbardziej /.aufany spośród godnych, był także jedynym człowiekiem, który starał się opanować językową wieżę Babel kwatery; zaprowadził bowiem księgowe Kxcepta najważniejszych listów i rozkazów jenerała w sumiennych przekładach na język polski wraz z sygnowaniem każdej niemal karty na całkowitą jej /.godność z brulionem obcojęzycznym: — taką wagę przypisywał każdemu słowu swego wodza. (Po nim wkradł się w to nieład i wielka dowolność przekładów, za których wierność nikt już nie ręczył). W końcu miał i Wasilewski dosyć tej atmosfery nowej, tego schneidu w traktowaniu oschłym, tej nieufności wejrzeń zimnych. W liście pełnym rzetelnego rozgoryczenia prosi o przeniesienie do Legii drugiej. Pociągną za nim inni. Na wieść o tworzeniu Legii Naddunajskiej zamieni się to w istną przeprowadzkę oficerów z Włoch do Palatynatu, pod Kniaziewicza. Tak więc długotrwała nagonka spotwarzań osiągnęła — po raz wtóry na niespodzianej dla się drodze — sukces drugi: zmierzienie w sercu szkalowanego lud/i swoich, wrychle naszych, a w końcu ich. Już tylko w obcoplemien-nym duchu Pflugbeila, Tremo i Chamanda znajdywać będzie oparcie wódz Legionów. A działo się to wszystko w Rzymie, gdzie 'dzielna imaginacja' najlepszej młodzieży legionowej karmiła się dzień po dniu naocznymi w/.orami starożytnego ducha, co rozpłomieniał w niej ów 'bohaterski charakter", jaki wsławił t:. l Z wielu przykładów choćby tylko te dwa, obrazujące dość wszechstronnie ludzi i przeżywane przez nich czasy: Major Kamiński, wiodąc swój batalion do ataku, zostaje ciężko ranny w nogę i natychmiast potem otrzymuje ostry postrzał w nogę drugą; zwalony na ziemię, pełza przodownic na brzuchu, póki nie spłynie krwią. 'Nie starożytne dziejopisy przekazały nam ten czyn — powie poeta legionowy — lecz świadkowie żywi'. Tylko że ów dziejopis starodawny uwieczniłby niewątpliwie czyn taki jako podjęty w obronie ziemi własnej przed najeźdźcami. Kamiński wiódł do szturmu legionistów polskich na dorywczo uzbrojone chłopstwo włoskie, które pod komendą swych księży szło do boju z okrzykiem: Eviva Maria! — Na toż to przyszło synom konfederatów barskich, by zwalczać takie hasło i takich bojowników. Znajdą się przecie chłopi galicyjscy, którzy pod wpływem kilku księży polskich w Rzymie skierują swe skryte sympatie ku tamtej stronie: Baurów, jak zwać będą — niedawni żołnierze austriaccy — owych powstańczych chłopów włoskich. Przytrafi się i taki, który oskarżenie o zdradę swoich i wyrok śmierci za to przyjmie czołem jasnym, w pogodzie ducha niepojętej. Głucho o tym chłopie w archiwum Dąbrowskiego, u pamiętnikarzy polskich i u dawniejszych historyków. Uwiecznią natomiast pamięć jego aż dwa) kronikarze włoscy, jak to stwierdził, częściowo w rękopiśmiennych zbiorach rzymskich, najwnikliwszy historyk nasz owej doby: Szedł straceniec na miejsce kaźni tym krokiem legionisty podrywnym, szumnym, pieno di brio, znanym już ludności rzymskiej; a tak dziwnie w tej chwili ochoczym w oczach tłumu, come se fosse andato a no z -ze: jak gdyby kroczył na wesele. Salwę śmiertelną uprzedził tymże okrzykiem: Eviva Maria! i — mori con una indifferenza grandissima. Egzekucja ta odbyć się była winna nie naPiazza del Popolo, jak w rzeczywistości, lecz choćby w ruinach Koloseum, a zwłoki tego chłopa polskiego mogły były spocząć w starorzymskich Katakumbach — skoro Zabłockiego pogrzebano u podnóży świątyni pogańskiej. (Zresztą nie w ruinach Świątyni Pokoju, jak tu mylnie podano za pamiętnikarzem polskim, lec/ jakoby pod murami S. Francesca Romana, dawnej świątyni Wenery. Pochowano go bacznie o dziesięć kroków od tych murów obecnego kościoła, ponieważ okazało się, że ów Nestor Legionów był — jak twierdzi historyk papieski — protestantem). Temu nadmiarowi paradoksalnych rozdźwięków duchowych i rozterek, nurtujących Legiony, mogły były przeciwdziałać — rzetelny republikani/.m i wiara w ideały rewolucji, za które tu ponoć walczono. Przebrzmiewały już one tam, w Paryżu, pod schyłek rządów dyrektoriackich; tu jednakże, w polu, były wciąż jeszcze doraźnym bodźcem ambicji i ducha. Lecz oto nowe zachowanie się wodza polskiego, wywołane nieustannymi oczernieniami jego> podcinało lub jątrzyło tę właśnie wiarę śród młodzieży legionowej, pozostawionej już sobie lub wpływom innego ducha. Nic było onymi czasy książki, /. której przenośni i pouc/cń nie przemawialiby bogowie lub bohaterzy tych oto ruin rzymskich. Pogrzebem /abłockie^o przeżyli wręcz iv i.nodawnośc, osnuli nią wyobraźnie. A w sądzeniu i/rr-/y wszelkich |ta\\.ih - jak iliuh czasu sam — na koi umarł) Przez tę omglę imaginacji klasycznej dziwny wydać im się musiał teraz wódz własny, otoczony ludźmi na poły obcymi, gdy przenosili nań oczy z uświęconego Forum twórców Arcyrepubliki, a sępiej nad nią grozy Palatynu. Niepokój targać poczynał dusze młode, gdy raz po raz przybywające do Rzymu członki asocjacyj paryskich podsuwały im wciąż do podpisu ostre 'konwencje' przeciw 'dumie i samowładztwu jednego człowieka' — w mniemanej obronie ideałów republikańskich. Honorem służby powodowani, odrzucali te propozycje, a skrycie jątrzyła się w nich przecie zadrażniana wciąż nieufność. Zjechał tu wreszcie z Konstantynopola, tak dawno przez wszystkich oczekiwany, jenerał Rymkiewicz. Oto jak po krótkim pobycie w Rzymie opisuje on 'charakter komenderującego' w swych jawnych przemówieniach do oficerów mantuańskich: — 'Więcej w nim pro niż c o n t r a patriotyzmu, więcej republikaniz-mu niż nieprzyjaźni...' — Hmm!... — '...A że ambicja najwyższa, dlatego nie jest i nie może być w stanie źle zrobić krajowi, tylko dobrze'. — Hmm!... — zamyślać się mogli jakby w pomruku głuchym oficerowie milkliwi. Te Antoniuszowe pochwały wodza, wygłaszane przez poważnego Rym-kiewicza, szerzyły sceptycyzm i śród najwierniejszych. — 'Zbijał nas!' — powie z prosta wspomniany przed chwilą bohaterski Kamiński, cichy w wierszach rywal Godebskiego. Głębiej jeszcze odczuć musiał to zachwianie wiary adiutant i poufnik zawistnego Rymkiewicza, Godebski właśnie — rychły piewca Legiów Włoskich przemilczy głucho ich twórcę i wodza. Tak posępnie uwieczniła się w literaturze polskiej zagrobowa nawet potęga intryg i potwarzy. Któryś z oficerów, sfukany przez jenerała jego ostrym, obcego tonu schnę idem, obraża się ciężko i, powróciwszy na kwaterę, pisze z miejsca podanie o abszyt. Po tygodniu w tymże wyszarzanym ubraniu cywilnym, w jakim dotarł niegdyś za Alpy, z chudym węzełkiem na wędrówkę nie wiadomo dokąd, lecz z miną gęstą i ambitem na czole zgłasza się do kancelarii pułkowej po swe papiery. Ku jego zdumieniu wręczają mu wmiast dymisji list od jenerała: — 'Gdziekolwiek przystępują do służby publicznej, biorą na się zwięzłe prawidła, właściwe duszom wolnym. Porzuć, oddal postanowienie swoje. Poczciwy Lipczyriski opuszczać mnie nie powinien...' Tchnienie wodza, bijące wręcz od lapidarności słów wstępnych, i wraz potem akcent życzliwości osobistej sprawiły, że obrażony oficer zbeczał się w kancelarii, jak melduje jego pułkownik. Do obowiązków służbowych powrócił 7. takim impetem, że przepomniał całkowicie o konieczności zek wersalski ciąży mu na głowie jak ołów. Zgotował wreszcie respons równie krótki, jak rzetelny: — 'Nie znajduję czasu i słów na wyrażenie czuciów moich...' Człek był jednym słowem z tych, którym natura sama włożyła ambicję nie w piersi lub w głowę, lecz w serce. W tym ambitniku serdecznym była cała rasa jego. Taką bodaj — poza drobną bądź co bądź garstką wichrzących intrygantów — taką właśnie była olbrzymia większość tej drobnej szlachty, mieszczan i chłopów, która, zanim znalazła się na obczyźnie pod Dąbrowskim,, tam w kraju wywyższyła ponad naród jako sztandar swego czucia i ducha — Kościuszkę. Miał wtedy Kościuszko dar, intuicję, geniusz niemal sięgania każdym słowem i gestem do dna dusz ludzkich po ich najszlachetniejsze impulsy. Powierzchnej natomiast niskości wielu rodaków swych nie raczył dostrzegać, a cóż dopiero przejmować się nią. Gdy tu, w Paryżu, poczęto mu dołączać do listów w wycinkach z gazet francuskich najplugawsze paszkwile na Dąbrowskiego, odpowiedział flegmatycznie: — 'Co do Annexów w listach, załączanych w dowód niespokojności niektórych współziomków, uważam to za prostą stratę czasu u tych, którzy się temi korespondencjami trudnią. Rząd francuski nie będzie was sądził podług tego, co kto nieukontentowany o was pisze. Będzie on was sąd/il podług czynów waszych'. Jakoż nigdy nie zaprzątały jego myśli 'niespokojności ziomków'... w hańbieniu się wzajemnym, ani nawet ich 'nieukontentowania'... z jego własnej osoby. A bywały ostre, czy w Paryżu, czy też dawniej w kraju. Te sprawy nie sięgały wręcz jego uszu. Nawet to błoto, jakim nań bryzgano za rewolucji warszawskiej, nie czepiało się, rzekłbyś, jego sukmany białej. Tak rzecz wygląda przynajmniej w ramach tradycji uczuciowej. Współczesnych mu, zwłaszcza legionistów, zastanawiać musiała jednak ta flegma, choćby w zestawieniu z szlachetną pasją Kniaziewicza, który rwał się wprost, by 'zetrzeć łby hydrze potwarzy', lub rozpaczą Wybickiego aż po ciężką z tego powodu chorobę. Dziwnie dużo chłodu — nawet dla ludzi najbardziej mu oddanych — było przecież w tamtym cór cordium polskim. Porzucenie na brukach Filadelfii tak głęboko doń przywiązanych: Niemcewicza i wiernego sługi swego, którzy na jego niegdyś prośby i ł/y w Petersburgu pociągnęli z nim za Ocean z przekreśleniem życia własnego; kryta ucieczka po tak długiej gościnie z domu głęboko oddanego mu Barsa w Paryżu; tak przykre z czasem oziębienie do Dąbrowskiego i Kniaziewic/.a: a w zamian nieobliczalne sympatie, choćby dla chaotycznego samouka i ła/ik:i Pawlikowskiego, którego zrobił swym sekretarzem, dla usynowioncgo Kv.:i tem arcykarierowicza Paszkowskiego — wszystko to było i będ/ic pt;u\ dopodobnie nieraz przedmiotem rozważań. Nie ma powodu wnikać m w szc/cgóły tych spraw. Odmieniły się czasy. 'U n ser A b go 11', jak pisać będzie Knia/icwic/ do Dąbrowskiego, przestawał być ho/ys/c/em. 'Stoik Legionów', tak miły mu lMs/er, wypowie, jak zawsze, ciil;i pmwili,- bez ogródek: — '/ułujv Koś-(.!< kc, /.c pr/y tak obs/.crnym do> •• l> -niiii jeszcze nii- dos/cdl do My a no/.nal t vi. h. którymi sic olm — 'Wszyscyśmy mu jednakowo podejrzani' — stwierdził wreszcie Kniaziewicz w imieniu swoim i przyjaciół. — Lecz i niedawną serdeczność Waszyngtona nawet spłacał ponoć Kościuszko kosooką nieufnością. Ten głęboki uraz psychiczny, tę ropną bliznę Wschodu na swym sercu polskim zawdzięcza niewątpliwie śledztwom i przejściom petersburskim. Był zbyt prosty i prawy nawet w stosunku do samego siebie, by móc nie utrapiać się tym niekiedy: — 'Wiek to podobno najbardziej poduszcza do podejrzeń — próbuje tłumaczyć siebie z tą przedziwną prostotą swą. — Wyznaję — powie innym razem — żem nieufny, ale dziwnaż to: po tylu przejściach?!'... Był Naczelnik 'kochany od żołnierzy', jak zresztą przez wszystkich. Przyjmował te trybuty hołdowniczej miłości dlań niczym kobieta: przesyłał w zamian legionistom 'ucałowanie dla każdego'. Dąbrowski troskał się o swych 'gemajnów' po męsku: żaden dowódca chyba nie wypisał w życiu tyle o butach i gatkach; przewija się tego bez liku w jego korespondencji, w najrozmaitszych tonacjach uczuciowych: istny poemat niedoli żołnierskiej. Żołnierz natomiast żywił dlań respekt wielki, a w boju ufność żelazną. I również, tyle tylko. Żadnej dobroduszności w imionisku (jenerałem tout court zwali wszyscy), żadnych na ciepło anegdot o nim lub kawałów serdecznych po koszarach, jakich nie brakło nawet w wojsku... Suworowskim. Zbywało mu w duszy na Kościuszkowej magii serdecznej. Nie był zdolny przemawiać do imaginacji polskiej. f Wnuk pancernego towarzysza spod chorągwi Sobieskiego, żołnierz w trzecim pokoleniu, człek o twardym grzbiecie, wysztywnionym w dodatku edukacją niemiecką, powiększał rozdźwięk z sentymentem swych rodaków i tym jeszcze, że w przeciwieństwie do Kościuszki i tylu mniejszych, o popularność nie tylko nie zabiegał, lecz wyraźnie — gardził nią, czyniąc jej po tylekroć na wspak i na przekór. W czas nagonki paryskiej powołuje się aż dwukrotnie (w rozmaitych wersjach) na słowa pisarza wojskowego Mon-tecucculego: — być jak skała odpornym; robić swoje jak najlepiej i znosić obmowy; lekceważyć opętańców, gardzić oszczercami, a oglądać się j e d y -nie na sąd ludzi najbardziej wartościowych. Martwiło to wszystko z dawna już jego niańkę polityczną, Wybickiego: — 'Jenerał nie miał pojęcia o tej popularności, z którą liczyć się jednak trzeba, a w republikanizmie ulec niekiedy wypada'. Nastał czas, gdy ulec jej musiał. Onego dnia, gdy nadeszły pierwsze listy Kościuszki, a kaprale w koszarach odczytywali ludziom odezwę jego 'do obywateli żołnierzy', wezwał Dąbrowski wszystkich oficerów do kwatery głównej, by im oznajmić, że posłał już Naczelnikowi 'raport powinny' z dotychczasowych działań swych pod jego nieobecność w Europie, wraz z zaręczeniem, że uznaje nadal w 'Osobie Jego' swego naczelnika i wodza. W jego też ręce złożył przez adiutanta Wasilewskiego komendę Legionów. Co obwieściws/y, powiódł swym okiem wyłupiastym — n:i surowość, znaczy sic no lwar/:iih Sprężyli się w mig. I słuchają, co powie. Opięty tym razem szczelnie w mundur, z głową uwisłą na uszach w tym olbrzymim kołnierzysku munduru polskiego, z twarzą bardziej czerwoną niż zwykle, stoi tak oto przed nimi, świeci łysiną i sapie tymczasem. Sposępniał coś bardzo. Podjął wreszcie rękę do gestu — przemówi. Lecz oto ramię opadło mu samo w łokciu. I nagle opuścił izbę. W prężnym zwrocie i chrzęście równym jak pod komendę zwrócili się za nim wszyscy, wbijając oczy wojskowego posłuchu w drzwi już zamknięte. Zbyt krótko, zwięźle i szorstko odbyła się dla nich ta chwila uroczysta; sentyment polski nie wyszedł na swoim. Więc jęli szeptać między sobą i radzić jak w klubie. Gdy panowie w tych naradach doszli do Punktu, trzymający pióro (a znalazł się wnet taki) zasiadł u stołu, jakby na spisanie konwencji. Tym razem był to jednak tylko list do przytomnego za ścianą, podpisany wraz przez wszystkich: — ...'Umie korpus oficerski Polaków czuć szacunek wielkości tego kroku Twego, a ufność jego w Tobie niech ci przynajmniej zaręczeniem na czas przyszły będzie, że sprawiedliwość duszy i czuciu Twemu odda'... Dobrze trzymał pióro sekretarz przygodny. Jeszcze wymowniej wypowie to zbiorowy list Legii drugiej (x. 4 Br[umaire'a] VI r.): — 'Wyznajem słabość naszą, iżbyśmy zupełnie stracili nadzieję na odnowienie ojczyzny naszej, gdybyś Ty nie był na naszem czele. Nikt lepiej, nikt rzetelniej prowadzić nas do niej nie może, jak Ten, który w klęskach naszego bytu był sławny zwycięstwy, jak Ten, który nas tu we Włoszech utworzył i gotował nam drogę chwały — co mówią i przysięgają na słowo honoru:...' (następują podpisy). List ten wywołały niewątpliwie okoliczności ówczesne (może na przeciwwagę oszczerstwom i knowaniom). Odczuwano bądź co bądź potrzebę wypowiedzenia się aż z takim naciskiem — przysięgłym tym razem zaręczeniem świadków żywych przed ona sprawiedliwością czasów przyszłych, o której wspomina odezwa rzymska. Czas jednak i ludzie najmniej pochopnie oddają sprawiedliwość 'c/u-ciom' wyrzeczenia i samozaparcia. PRZYJAŹNI WOJACKIE Kult przyjaźni był czymś więcej niźli modą owych czasów, a idealizował to uczucie w poezji nie tylko Schiller. Młodzież legionowa, przerzucona tak gromadnie w świat Zachodu, nasiąkała jak gąbka nie tylko duchową, lecz i uczuciową atmosferą Europy ówczesnej. Listy tych ludzi, tak jędrnego zazwyczaj słowa, zaskakują nas w rzeczach przyjaźni niespodzianą afektacją. Nawet starszy już, chłodny i sztywny półpanek Wielhor-ski potrafi napisać do poczciwca Wybickiego: — 'Spójrz na samego siebie oczami duchowemi, a poznasz, że kto doznał Twojej przyjaźni, cenić ją będzie do śmierci'. Młodzi oficerkowie przed otwarciem listu tegoż Wybickiego całowali kopertę, jak kobiety; a były to listy — mój ty Boże! — 'filozoficzne'. Nie darmo sceptyk Chamand nazwie Wybickiego sofistą: była przyjaźń od wieków dialektyczną piastunką filozofii — czyż trzeba wywoływać aż cienie greckie? — 'Jeśli się mylę — wypisywano żarliwie przy świeczce koszarowej — oświeć mnie, a bądź pewien, że pójdę bez wahania za światłem przyjaźni i rozumu'. Były to dwa kanony czasów. — Pójdę i w śmierć, dodać by mu mógł każdy z nich, bo ona to przede wszystkim zaglądała im w oczy co dzień. Tacy to byli miłośnicy 'filozofii'. Ponadto listy z samego Paryża pozwalały im w cieśni koszarowej odetchnąć bodaj chwilę szerokim tchnieniem 'epoki', na której ołtarzu mieli lada d/.ień złożyć swe życie młode — 'także i dla dobra ludzkości'. Oto miłośnicy humanizmu! najrzetelniejsi chyba? Taką też nasiąkali i poezją i póki, ucząc się spoglądać na siebie 'oczami duchowemi'. Starym rodakom w kraju za ich wtedy ścianą pruską, rosyjską, i austriacką obce były całkowicie sentymenty podobne. Tam wystarczało po dawnemu rubaszne kamractwo wspólnych apetytów i interesów, a wspólna nienawiść do osób trzecich utrwalała najskuteczniej przyjaźni polskie. 'U nas — powie twardo Rzewuski — potrafią się ludzie przyjaźnić bez cienia wzajemnego szacunku'. y.rcs/ta. na świeżych ruinach państwa, rodów i rodzin, w nai:łvm potarganiu tylu społecznych więzów między ludźmi, nie mógł zakwitać przedromantyczny kwiat drużby rycerskiej. Zastanawiać będzie zawsze przedziwny chłód, z jakim Kościuszko otrząsał z siebie najgłębsze przywiązania doń ludzi, z chwilą gdy stawali się dla niego zbędni — o czym mówiło się tu już. W biegunowym przeciwieństwie do Kościuszki stała się przyjaźń dramatem życiowym dla Dąbrowskiego. Miał przeżyć ów dramat niemal po groźną granicę załamania się wewnętrznego. — 'Gdym dla Rzeczy powszechnej pomieniał swój spokój i szczęście na te utrapienia bez liku — pisze do Tremona (26 Vent[óse'a] r. V) — nic mi tak bardzo nie dolega, jak to życie bez przyjaciół, bez kogokolwiek, komu by można się zwierzyć, wyznać zgryzoty swe, obcować z całym zaufaniem i uradzić niejedno'. Tremo, na pół spolszczony syn Stanisławowskiego dworaka, miał ludziom do rozdania nie tylko galijski entuzjazm swej duszy młodej. Prawdziwie jak rycerz średniowieczny, gotów był bronić każdego z uciemiężonych, który by potrzebował jego pomocy. Poznaje przypadkowo w Poznaniu jakiegoś jenerała polskiego, któremu grozi więzienie pruskie; z miejsca ofiaruje mu swą pomoc i przewozi, przenosi go nieomal na wolną y.ie-mię... saską. Z giętkością Francuza okaże przy tym na wesoło niezwykłe zdolności konspiratorskie. Niebawem znajdzie się w Paryżu. Niedługo tu zabawił, bo z równą gotowością narażania życia swego będzie pierwszym emisariuszem porozbiorowej emigracji do Dąbrowskiego, przebywającego wtedy jeszcze w Warszawie pruskiej. A potrafił przy tym Francuz skojarzyć swą ofiarną służbę ideową z sprawą bardzo odmiennej natury: będzie zarazem wysłańcem bankierów paryskich do ich zbankrutowanego dłużnika, byłego króla Stanisława. Ten Don Kichot rewolucyjny, obarczony aferą finansową, wpadnie na kapitalny pomysł podwójnego zakonspirowania: będzie już od Lipska podróżował do Polski z obrazami 'szkół starych', jako ich handlarz. Osłoni go to najniezawodniej przed czujnym okiem policji pruskiej i otworzy niechybne widoki dotarcia do strzeżonego bacznie pr/.e/ Rosjan króla w Grodnie. Misja polityczna udała mu się lepiej od pieniężnej. Gdy ten splot okoliczności konspiracyjno-finansowych, a docisk biedy w dodatku zmusi go do długiego ukrywania się w bezczynności, żali się w liście do Larochc'a, byłego posła francuskiego przy królu Stanisławie: — 'L'odieuse inaction! Albo służyć ojczyźnie, albo bić się / innymi w dobrej sprawie...' Która to była ojczyzna, którzy zaś ci inni, nie ustaliło się w nim nm/c tymczasem; wiele bo rzec/y nic /akr/.epło wtedy jeszcze dogmatem w sercach lud/kich. Nie najgot/cj wychoil/.iła na tym ich bujność. Tak c/y owak, im syn francuskiego pr/i-ilpokojuui a na zgniłym dwor/c Stanisławowskim siał się jednym z najs/l.1. hctnirjv/\ i h mtu/jastów nowego pokolenia. — 'Siostra m» i a, któi i 1111111 je i c/c/ę nad wszelki wyraz' •— wykrzyknie vo, właśnie jak w średniowieczu. Nie szło tu oczywiście o konia, miecz zbroję, lecz o chudą kabzę na dyliżanse pocztowe, by móc dotrzeć za Alpy. Dąbrowski bowiem nie zmarnował czasu: po porozumieniu się przez niego r. emigracją paryską już tam we Włoszech tworzył Legiony. Z pół drogi do nich, z Lipska, pisze Tremo do tegoż Laroche'a: — 'Je goute deja le plaisir de voir ces heros, ces defen-icurs de la liberte!... Oh! que de raisons pour relever le :ourage...' Niewiele rąk bohaterów uścisnął w Reggio, był bowiem sam jednym : pierwszych. Stał się bezpośrednim w polu organizatorem pierwszych ;adrów legionowych. On pierwszy objeżdżał wraz z Dąbrowskim 'zakłady' eńców armii austriackiej, by swym gorącym sercem Francuza wywabiać : nich ochotnika polskiego; on nie tylko ćwiczył ich na ład nowy mustry ewolucyjnej, lecz przepajał owym duchem 'obrońców wolności'; on wreszcie wym 'en avant, citoyens!' porywał do pierwszych bojów to wąsate ciężko następliwe chłopstwo polskie. Niedługo bił się tak pod Dąbrowskim w jego dobrej sprawie. Poległ miercią najstraszliwszą i na wojnie. Mieszkańcy któregoś z górskich miasteczek włoskich napadli znienacka la szczupły garnizon francuski, przetrzebili go nieco i spędzili w dół. 'rzerażony tym Tremo doprasza się, narzuca za pośrednika i mediatora: małą garstką żołnierzy polskich udaje się do zbuntowanego miasta, by amtych Włochów oświecić, co im grozi, oszczędzić nieszczęsnym pożogi, uin i rzezi w pień. Przyjęty kornie i zwabiony w zaułki, tu opadnięty spętany, zostaje na rynku tej mieściny spalony za żywa. Spłonął entuzjazmem. Dwaj najwierniejsi przyjaciele Dąbrowskiego, Tremo i Chamand, obierali się swą żywotnością do dawnej w nim pogody ducha, a ukrytym owinowactwem temperamentu obu narodów wyzwalali w nim wręcz pol-kość, którą zatłumiać już w nim poczynała ona porą rozpętana nagonka jdaków i sentymentalno-ołowiane kamractwo Pflugbeila. Nie brak było owodów, że tak głęboko przywiązał się do tych obu pół-Francuzów. Po śmierci Tremona przerzuci całą potrzebę uczuciowości swej na Ihamanda. — 'Wreszcie wyrwaliśmy się z Neapolu i jesteśmy w pełnym mar-'.u' — powiadamia go o wszczętym pochodzie na wojnę przeciw połączonym łom austriacko-rosyjskim. Idzie wreszcie przeciw obu zaborcom Polski, wojsko jego jest dobrego ducha. Zostało też ono po raz pierwszy nalepcie /aopatrzone przez naczelne dowództwo francuskie. — 'Niczego nam ie będzie brakowało. Co mówię! A Tremo?!... Gdy się uściśniemy na świtanie, łzy nasze jemu się będą należały, bo był przyjacielem naszym, i to takich, którego strata wszystkich nas dojmie zrozumieniem, co nam ubyło raz 7, nim'. Wbrew rozka/om marszu przez Sienę do Florencji /baczą Dąbrowski MHHl/irlnir n:i lVrugię między innymi i dlatego — 'ponieważ jest to do Chamanda. Z północnego frontu dochodzą tymczasem wieści złe. Ogarnia go wzrastający z dnia na dzień niepokój. I niecierpliwość ujrzenia co prędzej tak potrzebnego mu teraz powiernika. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się napisać słów równie ciepłych: złych przeczuć zmora wyziera z tego wybuchu serdeczności: — 'Jakże się cieszę, że Cię ujrzę, że Cię uścisnę i powiem, żem jest Twój szczerze. D...' Doczekał się go wreszcie. Nie na długo. Ledwie wyruszyli razem w pochód dalszy, gdy na pół drogi do Florencji poległ i Chamand. W ciągu niespełna pięciu miesięcy odebrała mu wojna obu najbardziej oddanych mu i najbliższych ludzi. Podobnej rozpaczy nad stratą przyjaciół daremnie by szukać w uczuciowości polskiej, zwłaszcza takiego jej wyrazu. Obie te mary nie odstępują go na krok: żyje wspomnieniami 'w bólu i męce', jak wyznaje. Te wspomnienia nieustanne podrażnił tylko list żony, pełen zapewne tyleż perswazji, co i wymówek za uleganie takiemu aż przygnębieniu, a kończący się — po kobiecemu — na szczegółach błahych. Idzie jej o... di e Mopka: ot! o psinę jakowąś tego wabienia polskiego. Staje się tu owego stworzenia pół-polskie miano istnym symbolem sentymentalizmu, co przyła-sza się, bywa, natrętnie do nóg i w takiej chwili nawet, gdy najrzetelniejs/,y ból za gardło wręcz chwyta. Bo tego właśnie drobiazgu uczepił się z szczególnym poirytowaniem, odpisując jej przekornie: — 'Polubiłem Mopkę i mam ją u siebie nieustannie na oczach. Dlaczego? Bo należała do przyjaciela mego... Pamięć o nim tkwi mi w głowie jak oko me własne. Dlaczego?!... Bo był przyjacielem moim'. Toż to krzyk targniętego bólu. Listy do Dąbrowskiego pisywał Chamand przeważnie po niemiecku, wiersze natomiast 'klecił' polskie. A że po francusku wysławiał się 'pięknie' (zazdroszczono w Legionach), po włosku niebawem jak Toskańczyk, że 'mówił dobrze i mówić lubił', rozrywały go sobie damy po salonach Rzymu. Miał stąd 'koneksje towarzyskie' we wszystkich miastach włoskich. Ale młódek w tamecznych towarzystwach nie uświadczy, ich zaś kobiety dojrzałe widzą się nam przekwitłe — nie dziw, że wracając z salonów znakomitych dam włoskich, użalał się przed Dąbrowskim (z tą zarazem złośliwością w stronę 'starożytników' legionowych): — 'Koledzy pomówić mnie mogą teraz słusznie, żem się, jak oni, rozmiłował w Antiąuarium rzymskiem'. Wysłał go raz jenerał wraz z drugim oficerem 'w expedycji poufnej' do rządu Cisalpiny w Mediolanie. Po drodze, z Florencji, pisze doń Chamand (9 Prair[ialaJ VI r.), tym razem po polsku: — '...A że wszystkie nad/.wyczajne przypadki na mnie właśnie czekają, więc musiało mi się trafić, żeśmy w Sienie najechali na straszliwe trzęsienie ziemi, które wszystkich mieszkańców i papieża wypędziło...' (Po zajęciu Rzymu wywic/.iono papieżu iło Si OKu legioniści tymczasem nie kwapili się do ucieczki zu muty: raz. że u iku l-oiiie nrzcpatłh' iianlr / niasta, DO wtóre, że byli głodni. Wśród zabitych na głucho sklepów znaleźli ku zdumieniu swemu otwartą botegę — 'której właściciel, kalwin z Szwajcarii, chciał pokazać, że ponieważ katolicy nie wierzą w predestynację, przeto są wszyscy tchórze, a największy między nimi jest papież'. W tej to lokandzie śród walących się murów kalwin zagorzały zgotował im wieczerzę. Zakropiwszy ją suto, jął Chamand z towarzyszem deklamować szumnie z Horacego, aż się roznosiło po ciemnym mieście w nagłych ciszach śród gru-chotów zwalisk: — 'Et si fractus illabitur Orbis impavidum ferient ruinae' — gdy się zawali świat zachwiany, nieustraszonego zasypią ruiny. 'Tandem te f a c e c j e — pisze do Dąbrowskiego o trzęsieniu ziemi ten zuch legionowy — bardzo opóźniły podróż naszą'. I w toku tegoż wiersza następuje jego... raport służbowy. — Francuz-że to, do licha, w takich aż barwach fantazji polskiej?! No i polskiego niedbalstwa wraz? Nieco wolteriań-skiej farby Francuza puścił mimo wszystko: nie sprostował urągliwości kalwina. Papież nie tylko nie opuszczał Sieny, lecz obnoszony po ulicach w lektyce z narażeniem życia powściągał panikę tłumów błogosławieństwami. Co więcej, nazajutrz, gdy ziemia ledwie chwiać się przestała, przyjął Polaków właśnie, a był na tej audiencji — jak wiemy skądinąd — i Chamand sam. Pius VI, mówiąc o Legionach w Rzymie, uniósł się tak bardzo, że pobożny towarzysz Chamanda wyszedł przerażony, nie wiedząc, 'czy nas Ojciec Święty błogosławił, czy przeklął?...' Chamand, trzeźwieć i sceptyk, tak dalece nie przejął się tą chwilą groźnie uroczystą, że po prostu przemilczał ją w swoim liście. W życiu koleżeńskim trzymał się dość na uboczu. Wśród największego rozgwaru oficerów potrafił przycupnąć w kącie przy stoliku i, ogłuchły na wszystko, pisać coś gorączkowo. Przytrafiło mu się niegdyś, w kraju jeszcze, że na taką właśnie chwilę wpadł Kniaziewicz, by mu się użalić na wielką przegraną w karty. Chamand słucha niby, ale pisać nie przestaje. Nagle uderza w stół: — 'Poddałeś mi końcówkę do umiłowanej myśli'. (Po dzisiejszemu znaczy to po prostu: rym do wiersza). — 'Ja mu się zwierzam z nieszczęścia, a on końcówki wierszowe z tego wyławia?!... Bij się ze mną!' I omal nie doszło do pojedynku — o rym. Jedyny to chyba wypadek iv dziejach poezji. Nie tylko takie perypetie przechodziła jego muza wojenna. W swych stosunkach towarzyskich nasiąkł tak dalece obyczajem włos-Kim, że uległ nawet niechęci pań rzymskich do munduru wojskowego. W barwnym fraczku, w kapeluszu stosowanym i peruce harcował po alejach Villa Borghese, asystując konno damom wcarozzachi nawiązując te preliminaria romansowe, jakie zadawnionym obyczajem rzymianek trwać Tiusiały — z reguły przynajmniej — bardzo długo. (Trubadurska cierpliwość imantów rzymskich, tak przecząca pozornie wszystkiemu, co wiemy o nich >d czasów Renesansu, zdumiewała jeszcze Taine'a nawet. Dość liczne lowody tej cierpliwości złożył przedtem Stcndhal w Mediolanie. To wielkie mię Chamandowego rodaka i współc/eśnika przypominać się tu może będzie liejednemu; a sprawi to może coś więcej nad powinowactwo rasy, czasu, ibyczaju i atmosfery włoskiej). Owe zaloty nieskończone Chamanda zniecierpliwiły wreszcie nawet jego konia wojskowego pod wierzchem. — To nieobyczajne zwierzę na sam widok karet wpadać poczyna w dziki szał uskoków, wierzgów i wolt — uskarża się znów w liście do Dąbrowskiego. — Do własnej wolty z siodła i ośmieszenia się przed damami wolał się nie przyznawać. Wiedziano o tym co nieco w pułku, gdzie jego niefortunne zaloty musiały być przedmiotem częstych wesołości, skoro uwieczniły się aż w czyichś pamiętnikach: Gdy na przedpokojach któregoś pałacu gotował się Chamand przed zwierciadłem do wkroczenia na posadzki, sprzączka zdejmowanego pieroga zdana mu z głowy perukę. Jego zaś 'Mopka', stworzonko, widać, równie towarzyskie, wesołe i złośliwe jak jej pan, schwyciła tę perukę w zęby i dała z nią susa wprost między damy w salonie. Nieopanowanym odruchem poskoczył za nią — pod okrutną salwę kobiecego śmiechu. Zwłaszcza księżna Lamertini, wymachując rączką i wachlarzem, zanosiła się jak trelem włoskim wybuchem nie tyle wesołości, co zdumienia: ten jej wielbiciel polski okazał się znienacka... i łysym, i starszym już panem. Takimi to anegdotami, Bogiem a prawdą może i zapożyczonymi z jakiejś Commedia dęli'ar t e, upamiętniła zazdrosna młodzież afekty starszyzny legionowej do znakomitych dam włoskich, mając coś podobnego do opowiedzenia również o Dąbrowskim, o Wielhorskiego wąsach na zielono i o innych. Drogi tych złośliwców młodych były tu, oczywiście, mniej głośne i jawne, a zmierzały ku znacznie niższym progom. Wszystko to nie warte by było wspomnienia, gdyby nie ojcowska — i w tych rzeczach nawet — troska Kościuszki o młodzież legionową. Łącząc dwie, jakże odległe, sprawy potrafił Naczelnik napisać do Wybickiego jednym tchem: — 'Komponuj na (!) wszystkie piękne marsze, a staraj się, abyś się uchronił od zarazy dam włoskich'. (Kogo interesują ciągłe u nas kontrowersje co do autorstwa dzisiejszego hymnu: — Wybicki? Ogiński? — ten zwróci zapewne uwagę na to drugie już zaświadczenie, przemawiające pośrednio za Wybickim, w sensie przekom-ponowania przezeń motywu dawnego). Ilekroć przytrafiło się Dąbrowskiemu wracać na kwaterę późną nou|, zastawał w tej porze Chamanda nad mnóstwem zapisanych ćwiartek papieru. I on coś tam komponował, choć nie muzykę; pewnie nie klecił też i wierszy tym razem, sądząc choćby z ilości tych kart zabazgranych. Jenerał, chrząkając z nieukontentowania, nawet rozmowy z swym adiutantem nie wszczynał; mruczał tylko coś pod nosem o dwojakiej tu cnocie kobiet: łatwej dla mądrego, trudnej dla takiego ot niezguły, co woli się wypisać, wmiast... Ten zawiew kobiecości, niczym zwierzyny łownej, jaka trafem zabiegała im drogę w pochodach, świdrując Polakowi w nosie jak tabaka, stawał się dla światowca Francu/a delikatni) perfumą: l'odeur de la fcmme /alotów nieskońc/.onych. Tylko /c mvśl jego ponośna odbiegała od nich niewątpliwie daleko na onych rwiai ikach papieru, zapisywanych po nocach. Nic /.najdyw . literatura aprobaty dowódców obu: jeden chciał sic korespondencją swoją mógł był znienawidzić 'przeklętą pisaninę!' (Minęły te czasy, gdy sam wiersze pisywał). By temu rozmiłowaniu się przyjaciela w papierze dać folgę przydatną, obarczył go wódz zadaniem nie lada. Szło o 'chorągiew Mahometa' i szablę Sobieskiego, złożone ongi po zwycięstwie wiedeńskim jako wota królewskie w Loretto. Chamand stwierdził przede wszystkim nie bez sytysfakcji wolteriańskiej, że drogocenne kamienie szabli zamieniono już dawno szkłem barwnym. O zwrot tych pamiątek dopominała się Legia gwałtownie. Rzecz nie była łatwa. Samo jej poruszenie podrażniło opinię włoską. Kazał mu tedy jenerał zgotować umotywowany historycznie memoriał w tej sprawie, zasobny zarazem w akcenty, trafiające do przekonania rewolucyjnym komisarzom francuskim w Rzymie. Chamand musiał zaciągnąć na głowę kaptur mniszy: zagłębić się w dokumenty łacińskie archiwum watykańskiego. Z tego podwójnego zadania, bo historycznego i dyplomatycznego zarazem, wywiązał się świetnie, jak zaświadcza dzisiejszy badacz dyplomatyki polskiej. Wydobytą owym trudem Chamanda chorągiew Mahometa przekaże z czasem Dąbrowski warszawskiemu Towarzystwu Królewskiemu (Przyj[aciół] Nauk). Będzie ona powiewała na ulicach Warszawy w Noc Listopadową. On tymczasem, wylazłszy z tych papierzysków watykańskich, otrząsał się jak szczur opylony w młynie. I całą złość za tak długie przysiadywanie fałdów wywarł na 'relikwiach narodowych', o których wywodził tak szumnie w swym memoriale, by niebawem w kościele św. Stanisława w Rzymie przyjmować je w imieniu Legionów z namaszczeniem oficjalnym. — 'Radziłbym dies Zeug — napisze do Dąbrowskiego w poirytowaniu — te graty wywieźć stąd czym prędzej, bo mam to polityczne przeczucie, że my niedługo wylecimy z Rzymu'. Zachował się po tym sceptyku przekornym jedynie ów memoriał francuski i niemiecka przeważnie korespondencja. Co zawierały inne 'pisaniny Chamanda', niewątpliwie polskie, jak i wiersze jego, odgadywać by daremnie. To pewna, że nie brakło im 'ducha i dowcipu' (jak wtedy mówiono o talencie), a nade wszystko francuskiej pasji do wnikania w naturę ludzką: zaświadczą o tym dalsze jego listy. On jedyny poza Kniaziewiczem postanowił 'zetrzeć łby hydrze spot-warzań' Dąbrowskiego. — 'Chciałbym, aby generał mógł mieć wgląd w korespondencję Kończy. — Generał nic nie wie, co tamto bractwo w cichości nań knuje'. No i dostarczał sam takich wglądów. A nie tylko w tym wypadku. Na tej śliskiej drodze potoczy się gładko. Doszło niebawem do tego, że otrzymywał zlecenie od jenerała, by dostarczył, na przykład, list Neumana do Grabowskiego 'możliwie w oryginale'. I Chamand wierny — na ciemnych drogach takich zabiegów — zdobywał podobne oryginały. Pełno ich w archiwum sztabu. Zaskakuje nas ten Fouche Legionów. J;ik tamten przy Napoleonie, wiedział i on niebawem wszystko o wszystkich przez chwilę podejrzewał zazdrośnie o wpływ na Dąbrowskiego. — Ledwie Rymkiewicz zjechał do Rzymu, Chamand donosi: — 'Niech sobie generał wyobrazi, Rymkiewicz był przez pięć lat jezuitą w Nowogródku!'... (Tu nieskończone wielokropie domyślników, aż po długi koniec wiersza. Wyobraźnia wolterianina rada by każdą z tych kropek zamienić w żmijkę sugestywną). Po niejakim czasie pisze: — 'Ex-jezuita Rymkiewicz wraz z trzema adiutantami (był między nimi, jak wiemy skądinąd, i Godebski) wyjechał z Rzymu w mgłę i noc. Naszym chwalebnym zwyczajem wyprawił nam na odjezdnem strzemienną popitkę ('Trinkgelage'), na której toastowano w rozlicznych językach, a zawsze z budującym entuzjazmem na zdrowie światła i prawdy'. Takim to językiem aluzyj dalekich i sugestyj jadowitych będzie mówił i o Wybickim, podrażniony tą przyjaźnią i szacunkiem, jakie żywił dlań Dąbrowski. Donosząc mu mianowicie w rezultacie swych przeszpiegów, jak to 'generał Grabowski zapija się z rozpaczy, siedzi bowiem po uszy w długach', wzdycha sentencjonalnym z umysłu banałem: — 'Tak to niecnota sama się karze!' — by dodać wraz z przecherną złośliwością: — 'Podobnież sama wynagradza się i cnota, w własnem zwłaszcza mniemaniu. Więc miejmy nadzieję, że wynagrodzi tak samego siebie i sofista Wybicki'. Nie jezuita, to sofista! Nie lubił 'cnoty' polskiej, jakby nazbyt dlań wystawnej w gestach. Więc cierpiał coś i do Kościuszki. Dworował sobie z siermiężnego niegdyś Naczelnika, że on to właśnie nie zna 'tonu ludowego' żołnierza polskiego. Wydrwiwał jego zacne pomysły republikanckiego w wojsku katechizmowania parobczaków pańszczyźnianych z Galicji. Wesoło usposabia go ogłoszony w tym celu przez Kościuszkę konkurs literacki oraz patriotyczna nagroda tego konkursu: 'polska klacz szpakowata'. Z tego wejrzenia Francuza na sprawy i sentymenty polskie wyziera wolteriańska pasja pamfletowa z jej żądłem świdrowatym. Umiał bądź co bądź ppdkopywać się pod wszystkie sympatie i poważania wodza: oczyszc/ać sobie pole wpływu na niego. Nie przeoczy na wszelki wypadek i Godebskiego. Z nim załatwi się nic tyle złośliwością, co chwytem fachowym już niestety: przejmie listy jego, pisane z wielką serdecznością do wrogów Dąbrowskiego. Z Kniaziewiczem będzie postępował oględniej, upatrzył sobie bowiem jego miejsce tymczasowe: szefa Legii pierwszej. I nie zaśpi odtąd spraw swoich. Trudno obronić Dąbrowskiego od zarzutu pielęgnowania faworytów i ich nałogów odwiecznych: zabicgliwego dyskredytowania wszystkich, którzy jakkolwiek wejść mogą w drogę kariery. Mimo dwuznacznego co najmniej stosunku do kolegów oficerów, był Chamand powszechnie kochany w szeregach (twierdzi Dąbrowski), choć żołnierzom nic szczególnego nie wyświadc/ył. Po prostu charmcur salonów miał widać dar czarowania i gromad. A przychodziło mu to łatwo, był bowiem — Francuz — szczerszym i r/rielniejszym demokratą nawet od tej drobnej szlachty polskiej i '• mieszczan, którym równość i braterstwo protekcjonalizmu, wystarczała mu i przed frontem dość pospolita kokieteria francuska w obejściu z ludem: lada jaki gest fraterni, żart niezbyt złośliwy i wraz potem zez wesoło-serdeczny. Rozbłyskiem oczu i zębów oglądała się wszędy za Chamanem, budzona z zadrzemania, pogoda i wesołość Polaków. Na jakichże to jednak drogach dobierał się Chamand do schowków tajemnic cudzych? Wskazał mu ją, przyznać trzeba, Dąbrowski sam: — 'Niech Ci dostarczy oryginału lub przepisze Chadzkiewicz'. Tu wynurza się przy Chamandzie ostatni bodaj z wielkich awanturników osiemnastowiecza, bujniejszy od Casanovy, słynny wtedy okpiświat potrójnego rzemiosła: szpieg, szuler i kawalerzysta 'odwagi lwiej'. Ledwie zjechał ten były kapitan Suworowski, były podpułkownik polski, w krajach niemieckich wsławiony szulerką jako graf Denhoff, zakrzątał się, odmieniec, i w Rzymie za żerem nowym. W samej Villa Borghese powstała polska jaskinia szulerki pod jego ukrytym kierownictwem, dystyngowanym na zewnątrz patronatem jenerała Grabowskiego, a z przynętą osobliwych balów dla bogatej młodzieży rzymskiej. Jeśli który z oficerów poczciwych w trosce o 'konduitę naszą' ściskał pięści na 'imposturę łotra', powściągał się mimo to ostrożnie: spotkanie się na włoskie florety z tym ostatnim zabójcą markizów wróżyło na jedno tylko. Osłaniała człowieka pancerzem czelność nade wszystko, za czym odwaga, a w końcu — magicznym już kręgiem — zabobonna wiara ludzi w jego niezwalczone szczęście życiowe i orężne. — 'Rzecz trudna do uwierzenia — powiada stary Rzewuski — że szal-bierze kartowi utworzyli w ostatnie lata bytu Polski istne władztwo, potęgę silniejszą od tej, jaka opierała się na prawie krajowem... Ta osobliwa federacja miewała w Warszawie swoje zjazdy, swą organizację, swą policję, swoich podkomendnych w zawodzie szachrajstwa. Wszystkie bilardy, wszystkie domy publiczne były pod ich dyrekcją; w każdym zamtuzie były zielone stoliki'. A zaciągała się do tej federacji młodzież ogładzona, 'nawet z wyższych sfer towarzyskich, ograna i w długi wpędzona przez Miączyńskiego i Chadzkiewicza...' Ci młodzi ludzie, 'co zerwali z ukształceniem swego narodu, a nie doszli do francuskiego, w chwilach wolnych od kart i rozpusty cielesnej oddawali się rozpuście intelektualnej, dowcipnemu rozumkowaniu', które wiodło ich drogą ąuasi-francuską 'do całkowitego cynizmu życiowego i publicznego'. Sądzono było, że na najzdrowszym ciele synów, w Legionach, wezbrać miała wrzodem osoby Chadzkiewicza cała ta ropa przedrozbiorowej zgnilizny ojców. Nie o nią jednakże tu idzie, lecz znów o Dąbrowskiego — w przedziwnym zbliżeniu się tych obu krańców ówczesnego życia polskiego. — 'Ja, syn Fortuny, zawżdy szczęśliwy!' — czy podobną fanfarą na cześć życia obwieszczał kto kiedykolwiek tryumf swej doli? Te słowa nawiązują niejako jego korespondencję v. Dąbrowskim. I same w? ..._... .u ...:-ii.:„ l awanturników kochało się osiemnastowiecze; ulegał tej ciekawości i król Stanisław. Tamten zaś uwodziciel, nie kobiet (stał o nie mało), lecz życia samego, piennym kielichem swej żywotności upajał, odurniał sądy ludzkie o sobie. Tu, w Legionach, sąd Chamanda przede wszystkim, który całkiem stracił głowę dla nowego przybysza; za czym i Dąbrowskiego po trosze. W mętne wody swarów legionowych zarzuciły niewiadome ręce nader przebiegle wędkę niezaprzeczalnej waleczności tego przybłędy. Mimo ostrzeżeń samego instynktu wodza (w pierwszej chwili przeraził go jakoby przyjazd Chadzkiewicza), połknął jednak Dąbrowski tę przynętę: pokumał się z osobnikiem. I zaliczył go do nadkompletnych w Legii pierwszej. Jakże mógł być zresztą obojętny na obietnice jego, że własnym sumptem (niechby i karcianym!) wystawi brakujący wciąż Legionom regiment kawalerii. Inną szczodrość zechce przybysz zaaplikować oficerom i żołnierzom Legii nieco później, już po wojnie neapolitańskiej: wykupić na własny rachunek ich żołd zaległy niemal od roku: proponował krocie asygnat austriackich — podrabianych i puszczanych w obieg w cichej spółce z samym Barrasem w Paryżu. Do ubicia takiego targu Dąbrowski oczywiście nie dopuści (jedna dywizja francuska wpadnie), ale o tej wysokiej, acz podziemnej protekcji w samym rządzie rewolucyjnym mógł się był zwiedzieć zawczasu. I stąd może także jego oględność w postępowaniu z człowiekiem. Nagły wybuch wojny neapolitańskiej uwyraźnił stosunki wzajemne. Zapowiadając się głucho na północy pochodem wojsk koalicyjnych austro-rosyjskich przeciw armii francuskiej, wszczęła się ta wojna nagłym od południa zagrożeniem Rzymu przez wojska neapolitańskie pod dowództwem austriackim. To zaskoczenie oraz bunt ludności rzymskiej zmusiły słaby garnizon francusko-polski do opuszczenia miasta. Stało się, jak przewidywał niedawno Chamand; ziściło się jednak, jak zwykle przewidywania takie, nagle i niespodziewanie: — 'Miałem tyle tylko czasu, by pożegnać panią generałową, która wyjechała z Pflugbeilem'. (Czyżby nawet w tym nagłym raporcie służbowym dawał Chamand folgę swej złośliwości niepohamowanej?) — 'Wszystko było już w rewolcie — melduje dalej. — W niespełna godzinę wzmógł się zgiełk na mieście. Poczęto ścinać Drzewo Wolności... Nadolski pozostał na Kapitolu. Wziąłem więc piętnastu grenadierów i rozpędzając wszystko po drod/.c, dotarłem doń i szczęśliwie do obozu'... Wraz z Kniaziewiczem wyprowadzili z Rzymu garnizon cały, by /.a murami niemal wpaść w war bitew nieustających 'to z prawej, to z lewej strony Tybru, to z nieprzyjacielem (neapolitanami), to z chłopstwem, które wszędzie powstaje'. — Chamand 'sprawuje expedycje' trudne i krwawe: zdobywa szturmem miasteczko na wzgórzach, drwiąc potem złośliwie, w braku kogo innego, z siebie samego; nade wszystko z swych trofeów zdobycznych: — 'apteka i polowa... kaplica!' (wykropkowanie jego). Wyrwała go bądź co bądź wojna / grzęzawiska spraw śledczych, pozwalając doświadczyć ponownie sil i ducha na polu swych większych ambicji: wojskowych. Pr/erwały się na^li' i C '.had/kiewic/a wc/.asy obo/.owc; musiai czym pręd/ej opus/c/ać swój kmk karciany w R/ymic. /dążył jednak wywieźć ze sobą wielki 'wóy, smakołyków', win najpr/nlniejs/ych i kntin\\ ,wcj obfitej u:inliTolu Wvrus/-;i! aioirw. nici l i i /winny iak Wioch IM i'-,itr/<- — 'Heros s'en va-t-en guerre' — przypomina się natrętnie strzęp jakowegoś kupletu z zapomnianej opery-buffo. I prawdziwie: z takiej to właśnie opery Cherubiniego zaczerpnął był Chadzkiewicz swój dziwaczny pseudonim: L o do i s ca. Jednakże, ledwie w polu, ledwie poczuł zapach prochu i ujrzał szarże kawaleryjskie — bił się znów 'jak lew'! Czy nie jak wilk raczej? Mimo bowiem stroju, szyku i gibkości południowca, miał wyraz twarzy aż nazbyt północny — jawnie pono wilczy. Będzie niebawem Dąbrowski mozolił się nad odczytywaniem raportów jego, bazgranych w kulfonach przedziwnie nieporadnych. (A oddaje się tu listy jego w transkrypcji najściślejszej co do litery. — Z Foligńo tedy, bez daty, r. VII): — 'Proszę Generała, abyś do mnie na pisał do Folina Co mam ze sobą Robić? Teraz oczekuionc Generale twoich rozkazów mam honor wyznać żem jest...' Lub innym razem: — 'Wzienty w niewole od chłopów... powróciłem stamtont'. I wnet potem: — 'Ale ja jestem słaby gdyż mi dzisiaj Kule wyrżnęli. Ci chłopi są brutale...' Nie dość, że mu wzięli 150-u ludzi — 'moich własnych', pisze, oraz 'garderobę', oburza się szczególnie — ale w dodatku zabili mu 'hułana' i czterech oficerów francuskich. — 'A mnie dali kulę w sam bok'. Na wojnie był w tym może i wdzięk pewien, wprawdzie kapralski raczej niż jeneralski, ale mogący od biedy rozbrajać niechęć, a nawet zatajoną w instynktach nieufność. Po francusku wyrażał się i pisywał Chadzkiewicz bynajmniej nie lepiej, ale z tymże tupetem oszałamiającym: kto by tam baczył na jego pisownię! Niebawem dochodzić jęły wieści szczegółowe o Chadzkiewiczowym bohaterstwie. Przede wszystkim o jego pochopnym rwaniu się do 'oświecenia mieszkańców, aby ich przysposobić do przyjęcia zbawczych haseł Rewolucji' — jak się wyrażał wesoło, puszczając z dymem miasto Maj ano, by z tej pożogi na górze wywozić pod łunę na dolinach całe tabory złupionego mienia. Bardziej niepokojąca była wiadomość o przepchaniu się jego do samego Cham-pioneta, przeniesieniu się do armii francuskiej i tak serdecznym wnet zaprzyjaźnieniu się z jenerałem e n - c h e f e m, że wszystkie sprawy legionowe zależały odtąd od poparcia Chadzkiewicza. Gdy przed kilku zaledwie tygodniami 'miał honor wyznawać że jest', teraz oto proteguje łaskawie Dąbrowskiego, klepie go niemal po ramieniu, przechodząc niepostrzeżenie na „Ty". — 'Co chcesz zrobić dla Legionów, to teraz... Czampionet nic ci nie odmówi'. A wart był ten protektor Legionów przyjaźni nie mniej chciwego odeń wodza francuskiego: w zdobytym Neapolu uknuł mu spisek mieszkańców co na j zamożniej szych i karał ich za to ponocnymi kontrybucjami w doszczętnym ograbieniu ich pałaców z wielkich tym razem bogactw i arcydzieł — do wspólnego podziału z 'Czampionetem'. Na jego rozkaz współdziałał w tej grabieży oddział grenadierów legionowych — 'wynosząc, jak się dowiaduję — pisze z oburzeniem Dąbrowski do Chamanda — / domu partykularnego cale wory /.łola do ('hamnioncta'. W przeciągu niespełna pół roku zdołał ten fenomenalny opryszek polski nie tylko zdemoralizować całkowicie oba wojska współdziałające; zarzucał ponadto jakieś przemyślne sieci na wziętego do niewoli przez Francuzów głównodowodzącego armią nieprzyjacielską, jenerała austriackiego Macka. Ów słynny wtedy strategik i uczony od wojny, który uwieczni się z czasem jeszcze bardziej pogromem, doznanym pod Ulmem, wlókł wtedy ze sobą fantastyczny tabor dobytku, czy też przybytku wojennego (między innymi aż kilkadziesiąt rasowych koni). Było na kim pożywić się przy zielonym stoliku, nie mówiąc o innych może kartach, jakiejś ciemnej gry politycznej. Żwawo zakrzątał się Chadzkiewicz. I oto już w swoim pałacu neapolitańskim urządzał dla wysokiego jeńca przyjęcia 'publiczne' (czy nie z 'balami'?). Niebawem odstawiono Macka do Rzymu z wielkimi honorami wprawdzie dla tak wysokiego jeńca, lecz już bez koni. 'Czampionet' zaś, syt zdobyczy wojennej, pomyślał i o swej chwale. Należało się przy tym coś i Republice, a jakieś święto patriotyczne Paryżowi. Z trofeami sztandarów zwycięskich wysyłać do Dyrektoriatu któregoś z zawistnych jenerałów francuskich było, wobec tych świeżych grabieży, rzeczą bardzo niebezpieczną. Wówczas to zdecydował się generał e n - c h e f (czy nie za poradą Chadzkiewicza?) wysłać do Paryża polskiego bohatera tej kampanii całej, który z pola bitew, początkowo jednak ciężkich, nie schodził wcale, niewiele wiedząc, co się dzieje na tyłach. Olbrzymia postać i wspaniały gest Kniazie-wicza czyniły zeń 'wymarzonego' na Paryż reprezentanta obu wojsk zwycięskich. Ten przemyślny wybór Championeta odurzył wyobraźnię Polaków. W ocalałym po dziś numerze Dekady obwieszcza Legionom bodaj że Godebski sam: — 'Głos waszego rodaka da się słyszeć w Świątyni Świata. Echo jego rozlegnie się po Europie — przerazi najeźdźców waszych!'... Ten dzwon wielki wywoła po trzech dziesiątkach lat echo znane nam wszystkim — jak to Kniaziewicz... ...wydartych potomkom Cezarów Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów. Było ich w rzeczywistości czterdzieści, i nie tak znów przeraźliwie krwawych. Dąbrowski sam wyraża się o tej wojnie południowej z pogard-liwością wymowną w liście do Chamanda (28 Frim[arie'a] VII r.): — 'Hańbą jest zwać wojną to ich umykanie. Te szelmy nie chcą się bić! — oburza się na nieprzyjaciela. — Uciekają tylko, śpiewając'. 'I plądrując'. — Oni także. Syn Fortuny tymczasem już stał się bogaczem, a wielka kariera wojenna za plecami Barrasa i Championeta słała się przed nim sama. Tak prędko się uwinął. Oto wkracza zwycięsko do równie swego pałacu w Rzymie, między nagromud/onc arcyd/ieła wieków, by w ich uświęconej ciszy ro/stawić zielone stoliki polskiej jaskini gry. I otworzyć może sezon swych balów osobliwych. — l! i r bura gente dcl Norte chiamata Poi o • , l, ii' —— r.. Ten wilk z swym cuchem ohydnym będzie odtąd ciągnął krwawym śladem Legionów po Europie całej. W tejże kampanii neapolitariskiej zginął najczystszego serca pierwszy druh Dąbrowskiego, Tremo. W bardziej od Rzymu rozwiązłym wtedy Wilnie przekształcą się po dwóch latach niespełna wspomniane bale u tegoż Chadzkiewicza w grube i sprośne, choć z polska pieszczotliwe, 'wieczorki rajskie'. — Był podobno w Legionach Dąbrowskiego, przebąkiwano w Wilnie, nie interesując się tym wiele. (Co ksiądz Robak po dworach "pokazywał w gazecie" o Legionach, jest echem nastrojów późniejszych; Litwa Pawiowa mało przejmowała się Legionami). Po powrocie z Włoch otrzymał Chadzkiewicz, wiedziano, od cara Pawła pensję dożywotnią; dla jej wytłumaczenia sobie wymyślono jakąś anegdotę karciarską z petersburskich sfer gwardyjskich, które imponować będą niezadługo ówczesnemu Wilnu szykiem, brawurą i rozrzutnością jaśnie paniczów rosyjskich. W zdumiewającą niepamięć poszła niedawna rola Chadzkiewicza za Insurekcji i jego heroiczne matactwa w Legionach; zwyciężyły — w pamięci potomnych nawet — stoliki zielone i zawrotne przy nich tryumfy tego króla karcianego Litwy i Ukrainy. I to jak zwyciężyły! „Szlachetny król łotrów w całej powadze i potędze majestatu — czytamy w wydanych przed kilku laty zaledwie dawnych wspominkach lekarza wileńskiego — geniusz, po którym płaczą, ...którego każde słowo skrzyło się dowcipem... Wytworność, hojność, grzeczność i wspaniałość wielkiego pana". Jest po czym oczy przecierać! Osobnik, który w Rzymie pohańbił swą osobą i Legiony, jako zgraję barbarzyńców, rozbłysnął w ojczyźnie swej aż taką świetnością! Skok z Wilna do Rzymu był duży, a im głuchsza prowincja, tym świetniejsza droga ściele się dla szalbierzy z wielkiego świata. Reszty dokonał stół suty, którego pasożyty dosztukują, i dowcip gospodarza; wreszcie czelność jego wystąpienia i aureola najszczęśliwszego w Europie gracza. Pamiętnikarz wileński spisał zresztą gawędy, jakie zastał za młodu: nie na niego więc rzecz spada, lecz na famę litewską. By ją zestawić z typem, oto — raz jeszcze — jak wygląda ów majestat, genialność i arcypańskość w zwierciadle słów własnych tego chama. (Z Neapolu, bez daty, r. VII): — 'Oznajmiam ci Generale, że Generał Mak już mnie parę Razy pytał o Tobie u mnie publicznie oddawał sprawiedliwość Twojej nauki militarnej Kadał o Bigoszy (ma być Bydgoszczy) y kazał abym Ci kłaniał w tych dniach bcd/ie jechał Przez Twoją dywizję. Przym go jako Generała co szuka schronienia Pod Bagnetami wolnych Republikanów. Całuję Ciebie generale. — Kniaziewiczowi Milion ucałowań. — Au major niech mnie kocha'. Z takiej to gliny surowej lepi fama swe bałwany. Lecz wróćmy wraz z tym listem do jego działalności na Zachod/ic. Kim był wspomniany major Au? Oto tego bractwa karcianego właściwy, acz bard/o swoisty, m a B i s t c r c K -r ;i n t i n r u m — / «wn r-mrna hn«mwski do wyboru między zagadkową dlań bujnością awanturnika .1 i 'la/cm nikczemnym, stanął całym autorytetem swym — po stronie bujnego KM i a raczej. Nie każdego stać na to; nie każdemu wolno to czynić. Obaj wodzowie polscy, równie skorzy do przyjaźni z siodła, musieli n-iluak nazbyt nieopatrznie pełnić z nim kielichy przygodne: inaczej niepodobna wytłumaczyć sobie tych czelnych obcałowywań ich obu w liście. Wtvs/cie zapożyczano się niekiedy u szczęśliwego gracza. Pod nieobecność jencrała w Rzymie czynił to i m a j o r d o m u s Pflugbeil na doraźne potrzeby gościnnego stołu samej pani jcnerałowej. Natarc/ywie wciskał raz Chad/.-kicwic/. wod7.owi większy dar pienię/n y (dla syna! - dla /olnier/.y!). Odr/u-cil H- datowi/nc Dąbrowski, lic/, patosu ji-ilnak/e, ze skrobaniem się w głowę; urlivlił '-n,' po prostu oil pokusy. rohimal /;iś tuk oiui wód/.ó w polonii /. tym., nasłanym na nich szpiegiem rosyjskim najbardziej w tym wszystkim nieopatrzny, sceptyk właśnie nieufny i podejrzliwiec, Chamand. Ale sceptycy bywają nieraz raj furami diabła, a przenikliwcom z mrocznych dziedzin wywiadów przytrafiają się najłatwiej zamroczenia takie. Dla Chamanda, żyjącego bądź co bądź bardziej niż orężem fantazją 'zdarzeń nadzwyczajnych', stał się Chadzkiewicz istnym Heraklesem przygód życiowych — 'Herkulesem na rozdrożu', którego godzi się wprowadzić na właściwe tory — jak żarliwie zastawiał się za nim przed Dąbrowskim. — 'Wyjąwszy jego rzemiosło karciarskie', nad którym sceptyk wycnot-liwiać się nie pragnie, wydaje mu się on 'dobrze myślącym człowiekiem'. (Znaczyło to z wywiadowczego stanowiska Chamanda: lojalnym wobec Dąbrowskiego). A przy tym potrzebował go wraz z najosobliwszym jego pomocnikiem: wynalazcą cudownego 'kiedronika', otwierającego najopor-niejsze choćby zamki i skrytki cudze. (Gdy za Napoleona wypuszczą Chadzkiewicza z więzienia, wpadnie on jak mucha w zastawione sieci najpotężniejszego pająka czasów: będzie przez czas jakiś razem ze swym wynalazcą i pieściwie polskim 'kiedronikiem' narzędziem samego Fouchego. Ten poznał się na talentach jego). Ocenił je o wiele wcześniej Chamand, wkraczając tym bezwiednie na prekursorską drogę tej dziedziny podziemnej. A uczynił to przede wszystkim dla obrony Dąbrowskiego od intryg, knowań i spisków mniemanych. Gdy drgnęła w nim ta struna czujności, gdy zwiedział się niespodzianie czegoś więcej o swym Herkulesie, melduje mimo wszystko natychmiast: — 'Kniaziewicz i Wysłouch mają jakoby pewne wiadomości, że Hadz-kiewicz jest szpiegiem'... 'Nie wierzę temu zupełnie' — dodaje natychmiast sceptyk dziwnie tu uparty. Rymkiewicz to według niego rozpowszechnia owe plotki z nienawiści do Chadzkiewicza za to, że ten zdemaskował go nierozważnie jako byłego jezuitę. — Prosty głos roztropności zagłuszyły tedy duchy czasów: wolterianizm i szeroka, jak dziś, tolerancja dla synów Fortuny. Czemu nie chciał wierzyć Chamand w Rzymie, było dla wielu w Polsce rzeczą z dawna nie nową: podczas Insurekcji był Chadzkiewicz nie tylko agentem tajnej policji rosyjskiej (jak przyznaje i Rzewuski), lecz i prowokatorem z jej ramienia, zarówno w Wilnie, jak i pod szubienicami Kilińskiego w Warszawie. ('Brak wam stryczków?! Litwa konopi dostarczy!'). Do wydania Działyńskiego przyznawał się powstańcom sam ('Uwolniłem was od durnia'). A równocześnie ukrywał u siebie, najcenniejszego dla Insurekcji, Jasińskiego, asekurując się, jak zwykle takie typy, na obie strony. — Nie pr/es/kadzało mu to opowiadać po latach, że wtedy właśnie, gdy gościł u siebie Jasińskiego, nauczył się od tego bohatera narodowego najcenniejszych dla się... tricków szulerki. Osadziwszy się teraz mocno w siodle przy Barrasie i Championecie, będ/ie niebawem rozgłaszał w Paryżu, że Dąbrowski i Kniaziewicz 'pójdą w dół', a jego wezmą na czoło Legii, jako najbardziej 'dostatniego' z generałów. Gotował się szpieg rosyjski do roli naczelnego dowódcy Legionów Polskich. Tego wprawdzie nie osiągnął, otrzyma natomiast z czasem szarżę i tytuł polskiego general-adiutanta przy sztabie głównym generała e n - c h e f Masseny. — Daremnie Chłopicki z Biernackim słać będą z pola rozpaczliwe wezwania aż do Kościuszki w Paryżu, by ratował oręż polski od pohańbienia przez tego człowieka... 'bez moralności', skarżyć się będą naiwnie. Daremnie zechce Kniaziewicz swego niegdyś obcałowywacza w Rzymie z miejsca teraz tu, nad Renem rozstrzelać — zbyt potężne ramiona osłaniać będą generała Lodoiskę nie tylko w naczelnym dowództwie francuskim, lecz i w nowym rządzie paryskim. Tymczasem, we Włoszech jeszcze, najbardziej pognębiony czuć się mógł Chamand, gdy mu wreszcie otworzono oczy. On w tamtych górach złota na zielonym stole pałacu Borghese rąk nie maczał, choć na balach tamecznych bywał niewątpliwie, człek wielce towarzyski, nie gorszący się niczym sceptyk, a przygód miłośnik. Zresztą z całego 'koru' polskiego nie ukazywali się tam nigdy Dąbrowski jedynie i Kniaziewicz. — 'Ludzie nie do towarzystwa!' — tłumaczył ich Chadzkiewicz przed gośćmi. Poważnobrody major Au przegarniał tamto złoto gracą krupiera przede wszystkim na doraźne ograbienie bogatych rzymian, lecz w intencjach Chadzkiewicza bardziej bodaj na przynętę i ku deprawacji oficerów polskich, których — 'koniecznie zgubić chciał'. Zaczęło się u Chamanda całe to zbliżenie się z Chadzkiewiczem nie z ciekawości zrazu, ta przyszła później, lecz z najgłębszego przywiązania do wodza, którego rad był własną piersią osłonić; skończyło zaś na roli tajnego dozorcy i delatora towarzyszy broni w zażyłości z największym opryszkiem wojennym. Urodzony w nim pisarz z werwą swoistą a rozrywany po salonach światowiec wielojęzyczny, który po dowcip do kieszeni nie sięgał, staczający się tak szybko po pochyłości spraw ciemnych i wulgarnych przedstawia widok posępny. Wojna, co traci i bogaci, zatracała tu bogactwo zdolności wielkich. Wódz-przyjaciel nie spostrzegł tego nawet śród swych 'utrapień bez liku'. Potrzebował po prostu tą porą takich właśnie wysług jego, rad był /.resztą wygadać się niekiedy przed nim, czy też wypisać, odświeżać myśl > y wolnością bystrego Francuza; ufał wreszcie wierności swego Chanmna. Czyż tego nie dosyć? Po śmierci jego dopiero poczuć miał, że było mało. — 'Widać nie umiałem nigdy zaskarbiać sobie przyjaciół — napisze przy innej sposobności (29 Mars r. VII) — widać nie robiłem dla nich wszystkiego, com czynić był winien, lub czego oni mieli powody wymagać ode mnie'. (Na takie w nim chwile nęku sumienia, jakby w dziedzictwie po matce protestantce, natrafiamy nieraz). Gdy w kilka miesięcy po Tremonie poległ i ten drugi z najbardziej oddanych mu ludzi, a on w zdwojonym teraz bólu wertował w tej chwili listy obu, przyjaźń ich cała odwijać mu się poczęła od drugiego końca. Po krótkich /.a/wyczaj drużbach rodaków ambitnych i /aws/e /.awistnych, po ospałym sentymencie Niemca Pflunhcila, w ciężką atmosferę intryg i waśni polskich wtargnęła radosna żywotność obu Francuzów, niczym ponośne tempo Marsy lianki: zalopotala przed nim niecierpliwie Nike ówczesna: la g l o i r e! chwały, tu, na ziemi włoskiej odczytywał ją Dąbrowski jedynie w żarliwych i oddanych wejrzeniach Tremo i Chamanda. Z ciemnego gdzieś kąta pokoju wypełzła oto nagle i przyłasza mu się do nóg 'di e Mopka', jak ten ocalały strzęp wierności przyjaciela: biernej już i niemownej. Mógłby poczuć w tej chwili nienawiść do niemieckiego w sobie sentymentalizmu, jaki wszczepiono weń za młodu. Bo jeśli prawdziwie pamięć o tym człowieku tkwiła w nim 'jak oko własne', tak wrazić się w głowę czyją zdoła tylko przyjaciela umysł i duch — nie wierność jego sarna. Czy one przypadkiem nie dały się tu za Mopkę? Opędzając się od tego koszmaru wyrzutów, wolał wskrzeszać chwilę jednej z ostatnich rozmów z Chamandem — przed samym wybuchem wojny neapolitańskiej. Dawał mu wtedy rozkaz wyruszenia natychmiast do Ankony, w intendenckich jakoby celach zgotowania tam czap i mundurów dla Legii na zapowiadającą się kampanię nową. Chamand, nie w ciemię bity, wybłysnął natychmiast okiem czujnym, z tą krawiecczyzną uporałby się równie dobrze i kto inny, a niekoniecznie aż w Ankonie. Pojął z miejsca, że idzie tu o sprawę wielce poufną: że jenerał chce mieć tam, nad Adriatykiem, pierwsze czujki jakowychś tajnych zamierzeń, sięgające bodaj aż za morze. Jakoż wódz podjął wnet głosem z nagła ściszonym, oglądając się po niewoli za siebie: — Myśmy tu z nimi ślubu nie brali. Czy nie pora nam uwolnić się z uścisku już mdłego? Pod ich rządem w Paryżu dyrektoriackim wszystko już gnić poczyna, i w ich i w naszym wojsku tutaj. Widzę co dnia. Czy nie pora nam po tamtej stronie morza, na Bałkanach — bliżej kraju! — zebrać się, skrzepić, ściągnąć z kraju więcej ludzi swoich? I czekać — niedługo, wierzę. Trzeba przepatrzyć porty po obu stronach morza, o ilość okrętów przepytać — dokładnie!... — Tnwiefern unsere Leut na szyfry pójść zechcą' — wtrącił poufnik tym dziwacznym w ustach Francuza żargonem dwujęzycznym. — Zetknąć ci się trzeba z dyplomatami onych państw, z mądrymi ludźmi tamtych stron — ostrożnie!... — I gdzież to nam? Wyziębłe czoło Chamanda, na którym wyrastać już jęły czarcie rogi karierowiczostwa wojennego, rozpromieniało nagle porywem. W przygasłych oczach sceptyka roziskrzył się do łez — entuzjazm. Z ust bowiem wodza padło słowo krótkie: — S p ar t a. Nie powtarzać było po raz drugi tego słowa humaniście onych czasów: wydało mu się, że teraz dopiero wstąpią Legiony, niczym Bonaparte tam, w r.i-ipcie, na drogę jakowejś wielkości nowej w zorzy chwały odwiecznej — w y na się rapsod najwyższy ich epopei. Zamierzeniom Dąbrowskiego ot l l 11 się sceptyk entuzjasta całą duszą. Już był nad Adriatykiem, już * i wiał na wsze strony czujki sekretne w grze na owe czasy niebezpiecznej. Ni • iwem znajdzie się na Korfu, będzie penetrował wybrzeża egejskie, ItUmi- się z mądrym poetą, dyplomatą, a uc/onym greckim Stamatim, 'który •na ('"laków — pisze Chamand — zarówno z charakteru jak i innych Nawiązał tedy sprawnie nici wspólnych polsko-greckich dążeń w powierzonej mu sprawie. Tych porozumiewań wiatr chwycił jakowyś lis z onych dyplomatów osiemnastowiecza, którzy pracując dla jednego rządu bywali zarazem na żołdzie państwa wrogiego, a kluczyli i węszyli wszędy. W podróży jakoby do Rzymu nawiedził go taki w Ankonie. — 'Powiadał mi bez ogródek — melduje o nim Chamand — że dla Legionów Polskich nastał czas całkowitego zrzucenia z siebie jarzma Francuzów, że już niczego nie mamy się od nich nadal spodziewać i że powinniśmy działać sami'. Właśnie do Kościuszki w Paryżu dla omówienia tej sprawy wybiera się specjalnie książę dyplomata kosmopolityczny — z tego odwiecznego ich klanu, co żeruje na entuzjazmach czasów swoich i na wysiłkach najszlachetniejszych ludzi pokolenia. Długo i szczegółowo wywodził tak, podjudzał i doradzał czołobitnik Kościuszki pod zmrużonym okiem wysłańca Legionów. — 'Szelma wydaje mi się wariatem lub szpiegiem' — kończy Chamand szczegółowe raporty z tych rozmów, przesyłane Dąbrowskiemu z Ankony (10 i 25 Nivós[e'a] r. VII). Mógłby to był pomyśleć w Rzymie przede wszystkim o Chadzkiewic/.u. Niestety, teraz dopiero wtajemniczał się na dobre w arkana polityki potęg wojennych. Po walecznym generale L o d o i s c a nasyłano na Legiony wielce pobożnego (jak podkreśla Chamand) księcia dyplomatę Dolci v. Wiscowitsch. Z ścian, które słyszą, wyzierały ku Dąbrowskiemu coraz to lic/niejs/c cienie nikczemników — 'by ozionąć mnie brudem swym!' targał się niegdyś w pasji po nocach bezsennych. I zdławić mu Legiony w sieciach swej ohydy. Tym cenniejszym, a jedynym tu narzędziem obrony stawać się dlań musiał Chamand — człek już teraz doświadczony, dojrzały i bardzo roztropny. Nie tylko Dąbrowski w polu, lecz tąże porą Kościuszko i Kniaziewicz w Paryżu trapili się tym, że oręża polskiego nie wspiera dyplomacja własna, '/e sprawy nasze zdane są na los'. Czyniono nieudałe próby: to z miernym spryciarzem politycznym, literatem niemieckim, Wojdą, to później z filozofem Hoene-Wrońskim, który idąc za powołaniem, tak ciężko zawiódł pokładane w nim nadzieje Kościuszki i Dąbrowskiego. O Chamandzie jakoś nie pomyślano: może dla bliskości perspektywy, ile że mądrego szuka się /uws/e — raczej dalej niż bliżej. Po spędzeniu w takich właśnie sprawach dyplomacji legionowej i atr] /.imy w Ankonie, wiosną tegoż roku z całym taborem umundurowania ciągnie Chamand na spotkanie Dąbrowskiego do Perugii. Sędziwy pamiętnikarz legionowy, mający do opowiedzenia o Chaman-d/.ic, jak o wszystkich zresztą, jedynie wspominki anegdotyczne, opisuje — /. s/c/.cgółami późniejszych jakoby potwierdzeń — że zginął on w tym właśnie pochod/ie taborowym ku Perugii z ręki guerrillasa włoskiego. Ta błędna wersja pamictnikar/a utrwaliła się, jak tyle innych, w U-gend/.ie i w powieści. A nic ho/ powodu, /abójcy pomagać miała jakoby Mama, u które) Chamami nocował w podró/y'. Miłośnika pr/.ygód ('jakie na mnie właśnie ws/cily C7.c) u i1 — powiadał niegdyś) dosie^nalby tedy pr/c/nac/enicm ów 1'mlriir d la fcriime, /a jakim ugiiniiii się pr/.c/. całe życic. \\icw.i !''-:u.ła i powiesi swr pt/ctwiit/imiu oilwicc/nc, których Ul :eważyć nie należy. Fatum natury i doli człeczej odsłania nam poezja, gdy rzeczywistość obnaża nam po wielekroć traf tylko, sam przez się nagi. Ma ednak rzeczywistość swą wymowę twardszą, przemawiającą właśnie do skłonności czasów naszych, gdy losy i twarze człecze przysłania nam groźniejsze od antycznego i bardziej tragiczne Fatum: — surowa dola i oblicze gromady. One to wycisnęły niespodzianie swe ponure piętno na ostatniej chwili Chamanda. Wiemy, że był 'kochany od wojska'... Nawracając do źródła najbardziej autorytatywnego, do Pamiętnika wojennego samego Dąbrowskiego, stwierdźmy przede wszystkim, że Chamand zginął po powrocie do Perugii w ataku na Arezzo, zajęte przez powstańców włoskich, przeciw którym odkomenderował go jenerał na czele iwóch batalionów piechoty i oddziału kawalerii. I oto ze zdumieniem chyba niemałym dowiadujemy się z raptularza vodza polskiego: — 'Wieść o śmierci jego, doszedłszy do szeregów, taką wściekłością lapełniła żołnierzy naszych, iż wycięli w pień paręset buntowników i porąbali v kawałki ich naczelnika1. Korpus legionowy wysforował się tymczasem w stronę Florencji: rzeź iziała się na tyłach; Dąbrowski nie był jej przytomny; nie na niego ona ipadła. Mamy uboczne jej zaświadczenie przez rannego pod tymże Arezzo iwiadka i współczyricy, por[ucznika] Tańskiego. W swym pamiętniku (pisa-lym znów na starość) wspomina on ogólnikowo a cierpko, jak to 'niektóre niasta zbuntowane szturmem zdobywać musiano, wśród klęsk, nadużyć nieszczęść, takiej zwykle towarzyszących wojnie'. Lecz oto zestawienie jeszcze bardziej zdumiewające: Przed pięciu zaledwie miesiącami, po zgładzeniu pierwszego przyjaciela dąbrowskiego, Tremona, przez powstańców Traety, ekspedycja karna, v większości swej francuska tym razem, rozstrzelała tamtą mieścinę w gruzy loszczętnie i wycięła co do nogi wszystkich jej mieszkańców, by pośrodku zala-icgo krwią rumowiska, na miejscu gdzie Tremo zamęczony był przez pow-tańców, wystawić na wysokiej żerdzi tablicę z napisem: 'Tu była Traeta'. Tak pomścili najszlachetniejszego z entuzjastów ci właśni jego ludzie, >d których chciał on uchronić miasto nieszczęśliwe. Taką bywa logika vydarzeri wojennych. Zrobili to żołnierze, wnoszący tu na swych sztandarach >rackie hasła Rewolucji i obietnicę wolności ludów. Największe zaś okrucień-twa w ciągu tych wojen włoskich popełniono dwukrotnie w pomście za mierć obu przyjaciół — łagodnego wodza polskiego. Choć on sam ręki do tego na pewno nie przykładał, ponure to wwietlenie tych przyjaźni wojackich, które zostawiają nam na ostatek ów cłki posmak nadmiaru krwi przelanej, co z gardła sięgnąć mógł aż po umicnie. Czyje?!... Bogowie wojny rozpłomieniali gniew swój namiętnoś-iami walczących i brali w swe dłonie pioruny odwetu. — 'Gdy będę miał jednego konia — pisał niedawno do Chamanda — >ędę co drugi dzień szedł na piechotę, abyś Ty mógł go dosiadać'. REWOLUCJA ZUŻYTA Wojny republiki francuskiej odciągały Legiony od utęsknionej drogi na północ wciąż na południe, przez Rzym aż po Neapol (z czasem i po Kalabrię). Coraz to bardziej ułudne obietnice mazurka jęły z dawna szeregi zniecierpliwione tłumaczyć sobie w gwarze żołnierskiej na chęć 'bryknięcia' o własnych siłach, zrobienia 'hopki' ku Polsce. Skoro niewykonalne były dawne zamierzenia, by z Lombardii, a raczej ziem weneckich przebić się zbrojnie do kraju, to stąd, z południa półwyspu, uda się może owędy: przez Bałkany i Wołoszczyznę. Z tych niecierpliwości wynurzyła się dość wcześnie w zamierzeniach wodza legionowego — Sparta, na wzmożony, jak się spodziewał, zlot orężnych Polaków, na godniejszą od sztucznej Cisalpiny 'ojczyznę tymczasową' tego pokolenia młodzieży oficerskiej, co swój 'klasycyzm' polski przeżyć by miała aż po granice tak romantycznych wcieleń. Gdy po gwałtownej odmianie rządu i ducha w Paryżu, a niebawem i stosunków politycznych w Grecji, przedstawi Dąbrowski Konsulowi swój odpowiednio zmieniony projekt d'Etablissement des Polo n a is dans la Republiąue E g e e n n e, zaskoczy w pierwszej chwili i wyobra/-nic Napoleona. A będzie mógł stwierdzić, że — 'wtajemniczeni w te zamysły oficerowie polscy przyjęli je z zapałem. Nie wątpię — doda — że z równym entuzjazmem powita ów projekt cały korpus oficerski Polaków', gotów nic szczędzić sił i krwi także i'pour le bien de 1'humanite en generał'. Najambitniejszy, śród intryg wprawdzie, lecz najpracowitszy zarazem, jen[erał] Kosiński znalazł w Legionach czas na napisanie dziełka Rzytn i Grecja. (Przeleżało ono u nas jako rękopis archiwów aż po rok 1871). Tak wybiegała wtedy z Włoch myśl polska do Rzymu kolebki duchowej, kędy y.amier/ał Dąbrowski skierować i szable młodzieży swej. Inny był wyrok d/icjów. Dążąc nieustiimiie do swego głównego celu — jak pisze o sobie w swym Pamiętniku wor.kowym na picrws/.;( wieść, że wojna z ccsar/cm jest nieunikniona, za/iiv dwóch sierżantów i siedmiu żołnierzy do majora Wierzbickiego. Ten nie chciał żadnej prośby wysłuchać. Odpowiedzieli: Obywatelu Majorze, kiedy nam obywatel satysfakcji uczynić im chce, będziemy przymuszeni udać się do generała francuskiego. Obywaul major, usłyszawszy te słowa, kazał ich wziąść do I'rezonii wszystkimi il/irwiv'ciu. Wkrótce wydany był rozkaz, aby i-:ile DI-PO stiiiu-l« •/. bronią na pluć. Kazano nam wszystkim /.łożyć broń 7 i amunicję i zabrawszy tych wszystkich 9-ciu aresztowanych, natychmiast ów kapral i jeden żołnierz rozstrzelani zostali; zaś co do reszty 7-iu zaczęli ich zabijać bez miłosierdzia kijami, że musieli wszyscy iść do Lazaretu. 'Na które to morderstwa i krzywdy przyznajemy wszyscy, cala komenda, i dopraszamy się od obywatela Generała jako Protektora (obrońcy: protecteur) i Komendanta naszego o uczynienie nam sprawiedliwości'. Jest i post-scriptum: — 'Będąc na ten czas przytomny, obywatel porucznik (franc[uski]) Kombre, i widząc co się dzieje... zaczął gorliwie płakać i uczynił wyrok, że nie chce więcej wiedzieć i słyszeć o Polakach'. — W tym rozżalonym eposie jakby ze Starego Testamentu — gdzie węzeł tragiczny zgubił się całkowicie w ważności tego, co rzekli i odpowiedzieli — ukrywać się mógł na dobrą sprawę wszczynający się rozruch. Więc można by nie ufać nawet śląskiej biblijności owego pisma. Ów Nielepiec jednakże już po dwóch dniach wynurzył się w Rzymie, by złożyć naglącą prośbę o przeniesienie do Legii II 'dla uniknięcia dalszego złego, którego mogę się spodziewać, i jakiej krwawej sceny'. — Krwawą miała być dlań, widać, taka dopiero scena, która groziłaby jego własnej skórze. Dąbrowski każe mu natychmiast, jakby pod kułakiem swym, napisać w trzech słowach prośbę o całkowitą dymisję. Okaże się on niebawem wielkim szkodnikiem Legionów, jako werbownik i naganiacz Polaków do wojsk obcych; będzie dezorientował do ostateczności to błędne chłopstwo polskie, odbijane armiom zaborców. Major Wierzbicki odgraża się tymczasem oficerom komendy całej za ich odmowę asystowania przy owej kaźni: 'Ich imiona w dziejach Legionów miejsca mieć nie mogą'. Pomawia ich wręcz o trwożliwe ukrywanie się przed grożącym rozruchem i zemstą żołnierzy. I wystawia w ten sposób siebie wraz z Nielepcem jako twardego stróża karności wojskowej — w momencie groźnym. Dodajmy jednak, że rozstrzelany przezeń kapral był — jak zgrzyta z satysfakcją — 'szczególnym ulubieńcem Dąbrowskiego'. Jakżeby pod takimi synami Marsa nie miało się postarzeć serce żołnierza? przy równoczesnym na domiar obcowaniu z drwiącym duchem Francuzów i Włochów? Zwłaszcza włoscy wrogowie wojen wszelkich mogli teraz tryumfująco mlaskać i cykać, a wymachiwać palcami przed osowiałym wejrzeniem chłopstwa polskiego. Nie chybiły te natrząsania się mieszczan: nauka w las nie poszła. Niebawem po koszarach legionowych poczęto przedrwiwać nawet słowa mazurka: 'za Twoim przewodem wszyscy zemrzem głodem' ('Udawałem, że tych śpiewek nie słyszę' — powie Dąbrowski); albo też: 'nas nauczył Bonaparte, jak rabować mamy', choć nie Bonaparte uczył tego w niedawnych bitwach pod Alpami, jeno 'Czampionet' z Chadzkiewiczem w Neapolu. Włoska zapamiętałość i vendetta nie dała się, mimo wszystko, wszczepić w te serca chłopskie; zbyt wielkie było ich Ignienie do mowy i obyczaju ludzi swoich na obczyźnie, aby w życiu obozowym nie miały się z czasem zabliźnić nawet tamte urazy krwawe. Odmieniali się jednak coraz bardziej pod wpływem c/asu, do/nań i obcego świata. Siali siv też i bardziej jurni za sprawa południowego słońca. Dąbrowski \ ••',- ' • . '. . : .'•' cię: ile ma być ich do prania, ile do szycia, ile za markietanki. Coś nazbyt dużo wozów wlokło się teraz w pociągach, a spod niejednego ich płótna słychać było nieustanny szwargot tych cyganich czarnych. W tych pochodach wojennego generał-marszu to brzegiem morza, to za ścianą gór wiódł ich teraz, ku dumie i uciesze Dąbrowskiego, konny hufiec 'czterdziestu dziewięciu muzykusów w kurtkach karmazynowych': — 'przej-dziem Wisłę, przejdziem Wartę!'... Od lat dwóch wkoło to słyszą — spowszedniało. Zanim się ta wiosenna markotność szeregów u bram pierwszego miasta nie rozswywoli w nierząd, kaprysi oto na postojach krótkich. I sprawia, że głosem cienkim zadźwięczy tu i ówdzie gitara. Tylko bacz, jak któryś z chłopców zdatnych wydzierać się pocznie o amorach: tak to omiękłość włoska zabłąkała się od panów z 'koru' i między 'gemajny' — na frasunek Dąbrowskiego. Oto któryś z kapralów wytrząsa ze strun piosnkę, jakże obcą znienacka: Scaramella va a la guerra Colle scarpe! colle scarpe!... Wrzawa ucieszna, o jaką tak łatwo śród tych ludzi śmierci jutrzejszej, zawtórzyła onej śpiewce: — że niby w butach teraz wszyscy, tym się pysznili i wyśmiewali wzajem. Scaramella zaś, cwaniak bosy z łbem rozczochranym, udał się bardzo tym parobczakom galicyjskim; przytrafiało się bowiem, że niejeden z nich zagapiał się rozumniej w one szopki na placach Neapolu, które tam wystawiają równie w zapusty jak i na odpusty. Lecz oto zew trębaczy — w tony trzy, jak te trójhasła pochodowe, przerzucane na tyły — każe równać się szeregom. Zadrobią krokiem kusym, oczekując nogami na bęben lub orkiestrę. Aż tu niespodzianie gruchnie im kapela Scaramellę właśnie — za generała samego, widać, ustępliwym rozkazem. Zaszum ukontentowania powiał po szeregach znużonych. Ledwie ścichła muzyka wesoła, gdy tamburów niecierpliwy kołat przynagla ich w pochodzie: — wartko! — wartko! — wartko! Colle scarpe!... colle scarpe!... — w takt przekornie inny niźli wciąż 'marsz, marsz Dąbrowski' odbijają swą ochoczość, odmienioną przez czas i świat obcy. Suol beato (szczęsna kraina — słońca i wina! jak postponowano w końcu i gitary włoskie nutką kujawiaka) nasączyła im krwi lżejszej w żyły. Odmieniłaby może i serca, gdyby nie tej krwi nieustanne upusty. Natura sama tam, w kraju, nie zna plemnego trwania, jak tutaj, lecz przemijanie i odnowę. Chciała zaś surowa dola tych ludzi Północy, by się u nich wszystko odnawiało krwią, nawet karność, nawet wytrwałość sama. Lecz oto na koniec, porą już najwyższa, ciągną wreszcie — do kraju. Wicr/ono w to przynajmniej niezłomnie. W tym marszu spod Neapolu wkrac/.ano podróżnie do Rzymu, trafem szczególnym, po raz drugi w samą rocznicę Trzeciego Maja — ósmą tym razem. Targnictc wspomnienia sprawiły to niewątpliwie, ze irójh.isło pochodowe brzmiało dnia tego gro/nic: — *Szc/eMiv — S/ui:i Szu- Nie Targowicy jedynie była to pogrożą równie późna, jak daleka. Echem zaszłorocznej mowy Dąbrowskiego na Kapitelu przypomnieć się musiała niejednemu owa groźba rewolucyjna, jak to za powrotem niejedno w Warszawie 'wytępimy i podamy w ohydę', a policzym się za 'uciemiężanie ziomków ubogich!'... Śród zaprzepaszczonych w tradycji refrenów mazurka znajdywała się niegdyś i ta strofka: ; Z ziemi włoskiej do Polski s? Przyjdź Prawem Człowieka, Marsz, marsz Dąbrowski, Naród na Cię czeka! — '...a lanterne les aristos!'... — wtórowała temu w oddziałach francuskich wciąż tu jeszcze żywa Carmagnola. Zawarkotały bębny na krok podwójny: — Ca ira, ira, ira! — qui vivra, verra!... Tak na drodze powrotnej z ziemi włoskiej tuż pod murami Wiecznego Miasta zagrzmiał nad szeregami polskimi ostatni pogłos onej burzy, co minęła na świecie. W Rzymie witała Legię oklaskami ta sama ludność, która ją przepędziła przed pół rokiem. Cieszyła zwłaszcza gapiów kawaleria polska, sformowana teraz dopiero, pod koniec kampanii neapolitańskiej. Nim na żałosny koniec epopei legionowej harcować będzie ona z siarczystą ambicją popisów przed Konstantym na placu Saskim w Warszawie, tu była jej parada chrzestna: ów cwał przez Miasto Wieczne, odLateranuaż do Porta Popolo. Wzdłuż całego Corso towarzyszyły jej brawa rzęsiste za te barwy żyworadosne, za te proporczyki, furkające nad brawurowym impetem koni i ludzi. — 'Nie mogli się dość nadziwić i naklaskać'. Wyruszono dalej ku Perugii, gdzie ich dogonił pospieszający z Ankony Chamand. Niedługo się nim Dąbrowski nacieszył: już go pod Arezzo nie stało. Od granicy Toskanii bowiem wkroczyli w bitwy nieustające. Kraj cały, podburzony przez Austriaków i reakcję przeciw-rewolucyjną, porywał się do broni. A powstańcze oddziały tych stron, zasobne nawet w armaty, szły wprawdzie do ataku niekiedy i pod dowództwem swych księży, częściej jednak pod sprawną komendą oficerów cesarskich. Legia poczęła mocno krwawić. To 'poskramianie burzycieli' na drogach pełnych barykad, zasieków, zniszczonych mostów, zdobywanie takich miast warownych na wyżach, jak Arezzo, Cor-ilona, Castelfiorentino, trwało niemal aż po mury Florencji. Tu dodano l )ąbrowskiemu i dywizję francuską, podnosząc go do osobliwej rangi 'Dowódcy Wojsk Apenińskich'. Owe przejścia górskie ku Lombardii, obsadzone mocno przez regularne już wojsko austriackie, miał sforsować dla armii całej. Jak przed pięciu laty na równinach Kujaw i Pomorza dezorientował 'wojną szarpaną' i bił najsprawniejsze w Europie wojsko pruskie, tak po przepastnych wertepach apenińskich nieoczekiwanymi manewrami w górach zaskakiwał, na pod/i w Francu/.ów, i zwyciężał w ka/dym natarciu pruwid- \ żony i córki w Mediolanie to zlecenie naglące, acz wypowiedziane, jak nakazywały okoliczności, w formie bardzo ostrożnej (2 Prair[iala] VII r.): — 'Rzeczy tak się znośnie układają, że będziesz mogła tymi dniami przenieść się do Genui. Nie szczędź pieniędzy dla zabezpieczenia sobie spokoju i bezpieczeństwa'. Innymi słowy: mimo doraźnych powodzeń własnego oręża nie wierzył, by tak daleko na zachód odrzucona francuska 'Armia Włoska' zdołała przy pomocy zdemoralizowanej do cna t[ak] z[wanej] 'Armii Neapolitańskiej' utrzymać Mediolan. Zawalić się miała w gruzy krótkotrwała Republika Cyzalpijska: cała dotychczas polityczna i materialna ostoja Legionów. Resztę ufności odbierał mu jakże inny teraz duch śród dowódców francuskich, przeżeranych obecnie zawiścią, intrygami i przekupstwem. Rozkładowe tchnienie wiało na nich od agonii Rewolucji w Paryżu. — Przy kontroli nadsyłanej Legionom amunicji stwierdził kilkakrotnie liczne kule woskowe i pociski drewniane. Ręka w tym czyja?!... W myślach stawał mu upiór Suworowa, z którego jegrami żołnierz polski zetknąć się miał tym razem nie nad Wisłą, lecz tu gdzieś, nad Padem. Na równinach Lombardii owiała wnet Legię zapowiedź bitwy walnej. Pomykają na wsze strony sztafety francuskie, z chrzęstem wielkim ciągną zewsząd armaty; raz po raz urywają się marsze w zatarasowaniu dróg. Godzinami całymi wystają u tych rozdroży bataliony wzajemnie na się złe. Zsurowiał duch legionowych szeregów: w sobie się zamknął żołnierz pospolity, ten z chałup od żon i dzieci pobrany: wojen wszystkich wyrobnik krwawy. I czeka zły — na robotę. Jak zwyczajnie przed bitwą krzepną w zimnych wejrzeniach oficerowie nagle milkliwi; pyskują za nich i srożą się kaprale. Zmilkła orkiestra kar-mazynowa, zgłuszonym tonem warczą tambury; tylko gruchotem nieustannym toczą się tych tysięcy marsze i kontrmarsze po drogach wszystkich. Stadkiem z daleka tu przylotnym, o barwach odmiennych śród tych Francuzów tysięcy przemyka się bokiem a polami, spychana ze wszystkich gościńców, Legia. — 'Dnia 29 Prairiala o godzinie czwartej — zapisze Dąbrowski kwatera główna z korpusem maszeruje do Placencji i na drugiej stronic u j>o miasta razem z całą Armią Neapolitańską pod komendą generała en-chcl Macdonalda bierze pozycję przeciw nieprzyjacielskiej armii z cesarskiego i moskiewskiego wojska złożonej. Wnet tamże batalia wszczęta'. Zrazu było to starcie z strażami przednimi zaimprowizowane pr/.ez wyrywną i niesforną kawalerię francuską przy tak niecierpliwej wtedy rywalizacji dowódców. Pr/ebieg tego uderzenia wstępnego był dość niefortunny. 'Gdy Suworow zaatakował nas wszystkiemi siłami, musieliśmy się cofnąć za Tidonę — pisze Dąbrowski. — A gdy noc nastała, otrzymaliśmy ro/kaz zajęcia pozycji poza 'I'robią'. 'Starożytnicy' spośród oficerów światłych mieli czas tłumaczyć kole-Ri>m, jak to w tymże miejscu, mi<,-d/v r/ckami Trchii) i T i d ona Legiony si:itvgo K/ymu /asiqpiły dn>i',v uimiiilyjsku-i r/nm I lanmktla. Wy drwi win H' pr/e/ ("h:im;iiul;i Ani 111 i i.; i i 11 Mi r/y nr. k i i.1, którego cień Kiinl sic /:i I .eiriiiM.mii no ]|;iln ;.iln, /.r.l .11 n h i IIM MI ilrnuc m/ illko /moru. A przecie niejeden porucznik rozłakomił się ku naukom tą porą niewczesną. I dalejże rozpytywać, jak też to było — lat temu 2000?!... Więc któryś z owych zagorzalców starożytnictwa mógł był przy ogniskach obozowych tej nocy recytować towarzyszom z swego Liwiusza, z którym nie rozstawał się od pobytu w Rzymie: — 'Hannibal prima luce Numidas eąuites trangressos Trebiam flumen obeąuitare jubet hostium portis...' W głuchej ciemni za ogniskami i rzeką straże przednie tymczasem macały się strzałami z nieprzyjacielem. Wszczęło się wszystko i tym razem prima luce: z pierwszym brzaskiem — jak to było zresztą i pod Maciejowicami. Na długim łańcuchu pagórków za rzeką wynurzyła się nagle 'cała, zda się, masa jazdy nieprzyjacielskiej', czyniąc może komu widok równie wspaniały i przerażający jak Niemcewiczowi w kraju — takimże lasem pik kozackich w płomieniach ostrzy pod zorzy obrzaski. Zjawiona jak miraż, mirażem zapadnie się tą jazda za ono podgórze, na którym się wynurzyła. Kawaleria francuska oraz dwie dywizje piechoty — pisze dalej Dąbrowski — przeszły znów Trebię. Po długim wyczekiwaniu, koło południa dopiero, przyśmignie kędyś, bokiem, nie wiedzieć skąd, kurier wtulony w konia. Przyniósł Dąbrowskiemu rozkaz zajęcia tam, na flankach, trzech miasteczek. Przeprawił tedy za Trebię po raz drugi najbliższą pobok półbrygadę francuską, swą kawalerię umiłowaną i dwa bataliony Legionów, przy których 'generał znajdował się osobiście' — pisze tak Dąbrowski o sobie w swym raptularzu. Na drugim brzegu rozsypie się Legia z miejsca w tyralierkę, by pognać, rzekłbyś, mrowiem skoczków, dla niskich tu wszędy usypisk kamiennych miedzy poletkami winnic. Pod niespodzianym z tyłu natarciem 'cofnął się natychmiast nieprzyjaciel z pozycji pierwszej', '...lecz zaledwie przybyliśmy na pozycje, a cała armia austriacko-moskiewska uderzyły na nas'. Przed chwilą jeszcze pierzchający czernią Numidae eąuites Suworowa wywiną się w nagłe zagony nawrotu — ogłuszającym zaświstem przydając sobie impetu: — 'Niebojś!... Wpierod!'... — uderzy pohukiem dzikim na pola i winnice włoskie, by powrócić echem jak gdyby zdumienia z hen! spod Alp. Jeszcze się długie piki kozackie nie starły z bagnetem piechoty, gdy ów świst tysiącgębny odmieni się nad głowami Polaków w ten wrzask jeden i zawycie: — 'Praga!... Praga!'... Z tym hasłem rzeźnym kazał wódz rosyjski atakować Polaków swym kozakom i jegrom przesławnym. O sławie wojennej gromko było wtedy i w Petersburgu: jej żywym ucieleśnieniem nie tylko dla Rosji, lecz i dla liuropy był wtedy 'geniusz' Suworowa; jej zakrzykiem bojowym w po-gromianiu latyriskiego Zachodu stać się miało — ku wymowie dziejów — przypomnienie nieszczęsnego przedmieścia Warszawy. Powtórzony na tych polach historycznych manewer punicki z odwiecza pozostał jedynie upustem kosookiej złośliwości wschodniego wodza nad tymi s/.kolar/ami latynów. Nic tak łatwo rozgromił niedawnych żołnierzy obywatela generała Bonaparty, mimo ro/kladu śród ich dowódców obecnych. Nic /ahukal, oc/vwiście, i I .eirionów wr/.askami kn/iirtwa. Tr/.v ilolw trwał ten \ bój zażarty w nieustannym przepieraniu się między Trebią a Tidoną. Stopniała w nim Legia pierwsza do połowy niemal, jak niedawno Legia druga opodal Werony. Po owej bitwie trebijskiej rozeszły się szeroko wieści, że Dąbrowski poległ. Zaniepokojony w Paryżu Kniaziewicz pisze do Wybickiego w Genewie (10 lip[ca] 1799 r.): — 'O Dąbrowskim nic tu nie słychać. Mówią, że w przegranej Mac-donalda pod Piacenzą miał być ranny'. Po dniach pięciu śle list drugi: — 'Posyłam ci nowy paszkwil na Dąbrowskiego i kopie mojej noty do Ministra (domagającej się aresztowania i stawienia pod sąd wojenny oszczercy Neumana). Utraciwszy już może tego generała, zachowa j -myż sławę jego od potwarzy'. 'Oblegany przez patriotów' w Chambery pod Genewą bronił go Wybicki w mowach ulicznych — iście jak sofista na Agorze — tłumacząc rodakom 'życie i serce' przyjaciela swego, poniechanego w bojach za górami. Gdy jednakże 'filozof przeczytał nadesłane mu paszkwile 'bestii, jakiej w naturze nie masz', przejął się tak bardzo ohydą tych potwarzy na poległego już może, iż rozchorował się, człek sił wątłych, obłożnie i na długo. Bąd/. co bądź obaj przyjaciele polscy Dąbrowskiego bronili wtedy w swym mniema niu już tylko jego czci pośmiertnej. On tymczasem zratował się jednak. W wirze bitwy trebijskiej 'p o d d a i S'ję' usłyszy znienacka 'po rusku'... Rany wraz otrzymanej broczeniem i widokiem obskakującej go dziczy rozjątrzony aż po tę ostateczną w c/łekn pasję ramienia i garści — sam — w walce wręcz — 'otworzył sobie drogę szablą' w takiejże obieży kozackiej, jakiej uległ w kraju przed laty pięciu Kościuszko boleści wy. W sam dzień Wielkanocy odbył Suworow wjazd triumfalny do zdobytego Mediolanu. Wjeżdżał na koniu białym, sam biały: w jakowychś nanki-nach, nie sięgających mu do kolan gołych. Gdy strzymał się przed rozło/ys-tym ogromem katedry, prawdziwie tu u nich białokamiennej, gdy miasto całe, jakby stucerkiewne, zagrało na jego zwycięstwo niemilknącą r,; n na dzwonów, tchnieniem swojszczyzny rozjaśniło mu się wejrzenie kosr — Chrystos waskres! — uradował się ludziom. I jął rozdawać z konia pocałunki, zwyczajem rosyjskim na on dzień. Wyłamując języki w ustach, przymilnie odpowiadali na te całunki Włosi doraźnie pouczani: Wa istinu waskres!... Od łokcia zwieszał mu się na rzemieniu, najdosłowniej, knut, gdy toż ramię, wyciągnięte ku wrotom Katedry, rozśpiewanej w tej chwili jemu na Te De u m, błogosławiło Zachodowi troistym znakiem krzyża wschodniego. Pod agonię rządów Dyrektoriatu w Paryżu dogorywała Rewolucja Wielka właściwie tu, na pobojowiskach włoskich. Cofającą się znad Trebii jej armie osłaniał tym ra/em w aricrgardzic — l^ibrowski z szczątkami Legionów, wal. /,o.cych tu już nie w swojej sprawie polskiej, lecz w obronie ostatnich rch >> k tego ihu ha, który obwieścił świat n Prawo Człowieka ŻOŁNIERKA V Pocztą zieloną przez oba fronty, przy niewątpliwej pomocy Polaków w armii austriackiej, utrzymuje Dąbrowski stały kontakt z rozbitkami swymi, wziętymi do niewoli nad Trebią i w Mantui. Oto pisze doń kapitan Legii pierwszej, Amira — znów jeden z spolszczonych Francuzów, a ludzi w Legionacn najzdolniejszych. ('Przyślij mi czym prędzej Amirę, potrzebuję oficera o jego talentach' — pisał tak niedawno Dąbrowski do Chamanda). Jak w tamtym kojarzyła się w Amirze fantazja i brawura polska z bystrą orientacją i przenikliwością Francuza, a wypowiadały się te jego talenty pochopnie i piórem. Niczym zagrobowy glos Chamandowych wciąż jeszcze przygód czyta się tę opowieść przedziwną o zetknięciu się wziętych do niewoli legionistów z zwycięskim Suworowem, i to niemal nazajutrz po bitwie trebijskiej. (W liście francuskim wysłanym dziewięć dni później, / Gorlic, dnia 29 Mes[sidora] r. VII): — 'Ograbieni doszczętnie na placu boju, odbywamy ten marsz (jeńców) w koszulach jedynie i w najnędzniejszych kapotach, kupionych za kilka funtów u wydrwigroszów przygodnych. Sprawiamy wrażenie żebraków'... Kilku oficerów legionowych wyłączono niespodzianie z austriackiego konwoju jeńców, by zaprowadzić ich do rosyjskiej kwatery głównej. Spotyka ich tam młodzieniec o wejrzeniu wyniosłym i każe iść za sobą na schody jakiegoś pałacu. Wychodzi naprzeciw nim starzec do pasa w koszuli 'wy-s/ywanej na czerwono', a spostrzegłszy z pomieszaniem nagłym owego młodzieńca, słania się przed nim natychmiast na kolana, krzyżuje ręce na piersiach i pochyla grzbiet nisko. Po czym wsparłszy się na dłoniach, całuje ziemię kilkakrotnie. Wreszcie podźwignął się z tysiącznymi błogosławieństwami.— 'J'ai cru que cet homme etoit un bouffon' — za błazna, za śmieszka pułkowego bierze go zdumiony Amira. Pokłonnik tymczasem, skończywszy przed młodzieńcem 'długą Kyrelję' swych błogosławieństw, /wrócił się do sprowadzonych jeńców, zapytując ich 'miękkim glosom', czy są tymi Polakami, któryrh sprowadzić tu miano? — W tej/c rliwili szepnięto \ Prężą się wojskowo. Amira zdobywa się z punktu na dworność: przeprasza i w imieniu kolegów za późne oddanie honorów, nie mieli bowiem sposobności widzieć Feldmarszałka na własne oczy, choć znają go oczywiście, jak świat cały — komplementuje — z rozgłosu, ze sławy. — 'Polacy znają mnie dobrze... O, bardzo dobrze pamiętają mnie oni!' — wyszczerzył się nagle starzec przed chwilą miękki. I w mknieniu oka stał się znów inny. Szerokim gestem kazał podać wódkę na tacy, a nalawszy czarki, przemówił niespodzianie najpoprawniej po polsku: — 'W ręce pańskie. Teraz będziemy dobrymi przyjaciółmi. Na pańskie zdrowie'. 'Oddał mi flaszę, każąc nam przepijać do siebie kolejką, na sposób polski, mówił. Po czym zadał mi kilka pytań dotyczących bitwy. I czy Dąbrowski jest z nami. Odpowiedziałem, że jenerał winien znajdywać się i nadal wraz z Legią pierwszą przy Armii Neapolitańskiej i że dowodzi dywizją1. — 'Wiem, wiem! — przerwał wódz rosyjski. — Jego koń zwie się Pomella? Hę?...' (Wiem wszystko, do takich nawet szczegółów — mówiły jego oczy zmrużone. — Nie udało nam się jeszcze pochwycić go, ale to nic, przyłapiemy innym razem). Zagadnięty przez tajemniczego młodzieńca, przyjął w mgnieniu oku znów postawę arcykorną, każąc domyślić się wreszcie legionistom, że ów oficer młody był to Wielki Książę Konstanty, ujrzany, widać, po bitwie lora/, dopiero przez Suworowa. Klęczkowa przed chwilą czołobitność Feldmarszałka byłaby zatem bogomolnym składaniem wawrzynów zwycięstwa trobij-skiego przed Bogiem i tronem carów zarazem u stóp przytomnej tu osoby carewicza-następcy. Otworzono tymczasem drzwi na pokoje. Suworow prosi W[ielkiego] Księcia o zaszczyt spożycia z nim obiadu, zagarniając nań i jeńców polskich. Przy wielkoksiążęcym i feldmarszałkowskim stole zrobił się, ku osłupieniu sztabowców rosyjskich, Wersal bardzo osobliwy — z tymi gośćmi w koszulach zaledwie i najmizerniejszych kapotach. A tu schodzi się strojna świta wojskowa, jakoweś markizy cywilne... Fantazję odzyskali jeńcy niebawem; «ul czegóż bo ambit polski, a dworność i nonszalancja francuska. Prze/ mi h wszczęta — 'rozmowa potoczyła się o rozmaitych rzeczach'. Ale Suworow powracał i u stołu uparcie do Legii polskiej — 'rozpy 1111: i • na wszystkie sposoby, ilu nas jest i czy Dąbrowski jest z nami'. — Jomn roztropny odbębnił swoje: 'Jenerał znajduje się przy Armii wraz z IA\IM;| pierwszą i dowodzi dywizją'. Wówczas Suworow, idąc w nagłym zamyśleniu biegiem myśli swoich, westchnął niespodzianie: — 'Dąbrowski?!... O, ten okazał się wielkim wobec mnie niewdzięcznikiem!' 'Odpowiedzi nasze nie zadowalały jego ciekawości'. A niewątpliwie w tym jedynie celu sprowadzono ich tutaj. (Może nawet w złudnych nadziejach nawiązania jakiegoś kontaktu z Dąbrowskim). Amira pochodził / Wiclkopol ,1 i, jrr.o iowarzys/e, Kowalski i Bndzyński, z Warszawy bodaj; byli więc podilans mi pmskimi, a jeńcami, wedle umowy sprzymierzeńców, austriackimi: wl.iJza rosyjsku nie sikała do nu h Pozostała jedyni, poi • aż kompanii, a po owych 'kolejkach' na sposób polski, roztopią się jeńcy w czysto serdecznych wynurzeniach. Gdy zawiódł ten rachunek rosyjski, 'konwersacja zwróciła się na inne tematy'. Mówiono, między innymi, o waleczności i dyscyplinie 'w ogóle'. — 'Nie mając zamiaru schlebiać komukolwiek, a tym bardziej uchybiać — powiada Amira — wyraziłem się, że gdyby można było skojarzyć brawurę Francuzów z wytrzymałością i dyscypliną niemiecką, byłoby to najlepsze wojsko na świecie'. (Dąbrowski to potrafi, przełknął tu jak gdyby Amira). Suworow wyczuć musiał intencję, gdyż, sądząc z miny — 'bardzo nie zaakceptował tej uwagi mojej'. Utknęła rozmowa, zamknęły się usta wszystkie. Na zupie skończył się cały obiad wersalski: oficer służbowy szepnął Polakom, że winni wyjść. Suworow, w żywej niby rozmowie z markizem, zignorował ich odejście. Skwitowali go natychmiast: wyszli bez ukłonu w jego stronę. Zatrzymano ich jednakże na dalszych pokojach, gdzie służba wyniosła niebawem na olbrzymich półmiskach 'dwie ogromne pieczenie i kawalisko sera'. Głód skłonił nas do przyjęcia tego ugoszczenia (na przedpokojach) — stwierdza Amira rzetelnie swą niewrażliwość jeńca w tej sprawie kardynalnej. Spożyli. A gdy z ostatnim kęsem skierowali się natychmiast ku wyjściu, natknęli się znów na W[ielkiego] Księcia Konstantego, który oczekiwał ich widocznie za drzwiami. Odmienił mu się humor, a wraz z nim niema dotychczas wzgardliwość. Z młodzieńczą alteracją jął zadawać jeńcom 'niezliczone pytania, jak dotarli do Legionów?'. Któryś bowiem z przytomnych u stołu oficerów austriackich przypatrywał się Amirze badawczo, po czym powiadomił Wfielkiego] Księcia, że widział tego osobnika przed dwoma laty w Wiedniu. — Przez Wiedeń tedy? Ale jakimi drogami i sposobami dalej? — Jak Suworowa dręczył w myślach Dąbrowski, tak W[ielkiemu] Księciu nie dawała spokoju zagadka stworzenia i nieustannego urastania Legionów. Wysłannik konwoju austriackiego melduje tymczasem, że pora wyruszyć, by dogonić wielki transport jeńców, który wysforował się tymczasem. Amira uprasza, jako o jedyną łaskę, o jakiekolwiek nakrycie głowy, dla uchronienia się od porażenia na tej spiekocie. Twarz W[ielkiego] Księcia wykrzywiła się nagle, wejrzał z pogardą, a po niedawnych uprzejmościach towarzyskich trzasnął słowem „ty" jak z bicza: — 'Cóż to, nie możesz iść... bez kapelusza?' — zgrzytnął urągliwie. 'Ukłoniłem mu się z wyrazem politowania' — kończy jeniec. Tak to legionista w niewoli natknął się we Włoszech na wróżbę czasów przyszłych — pod Konstantym w Warszawie. Co ważniejsza — i ku czemu się przytacza tę opowieść rękopiśmienną — otarł się Amira o granicę duchową tamtego świata Wschodu, dla ludów Europy tak wonczas groźną, a Polsce sądzoną. Ledwie ów próg przestąpił, jak dymem kadzideł spod ikon, ozionęło go Bizancjum — ową Kyrelją pokłonną, a niżeniem się grzbietu niezwalczonego ich wodza. Wejrzał nań Wschód kosookim poleganiem na kruchości sumień ludzkich. Gdy Amirę pędzono spod Gorlic aż po Brody w Galicji, gdy Dąbrowski, osłaniając odwrót Fancuzów, cofać się będzie aż po Genuv i Niceę, milkła i posiana przez nią bezbożność. Na widok bowiem, jakim to huraganem przemogi pędzi to wierne niewolnictwo sołdackie przed sobą niezwalczoną dotychczas armię rewolucyjną — o biczu Bożym prawić jęli wszyscy. Bo nie tylko lud ciemny po wsiach. I w najbardziej oświeconych miastach, nie objętych nawet wojną, wypierać się jęli Francuzów i Polaków ich włoscy przyjaciele z republikanów. Poddawanie się przemocy trwożne i korne, jakby ze Wschodu nawiane, szerzyło się zarazą. Szpiegostwo i denuncjacje spętały życie. Omartwica duchowa zaległa kraj. Nastała onych czasów reakcja pierwsza: tak słynne wnet Tredici mesi odwetowych rządów austriackich w Lombardii. Jak przed pięciu laty na takiż koniec zdobył Suworow Warszawę dla Prusaków, tak obecnie Mediolan dla Austrii. Nienawidził też serdecznie tych sprzymierzeńców obu, zbierających owoce jego zwycięstw. Wolał po stokroć Francuzów i Włochów, których mu bić kazano. (Tak niedawno jeszcze cieszyły go zwycięstwa Dąbrowskiego nad Prusakami w Polsce; pod rychły już koniec życia radować go będzie gromienie Austriaków przez Bonaparte). Dla Polaków i Dąbrowskiego żywił obecnie 'Tamerlan Pragi' uczucia... żalu dobroserdecznego. Świadczy o tym nie tylko jego osobliwa pretensja do twórcy Legionów, lecz całe to, iście epickie, ugoszczenie Polaków, a uszanowanie przed dworakami swymi nawet ich pobitewnych łachmanów w niewoli. Nie przeszkodziło to satrapie wschodniemu w rychłym wyczerpaniu się łaski wyrzucić za drzwi jeńców nieugiętych. A przecie w zdumiewające) u niego szybkich odmianach usposobienia kazał, zły przed chwilą starzec, pożywić tamtą młodzież nieprzyjacielską, rzemiosła wojennego bądź co bądź — respektował je w każdym. Młodzieńczy Konstanty potrafił tu ujawnić tylko nienawiść plemienną, zimną wzgardę carewicza i, jakże zapowied-nią, brutalność swą. Statury kościstej i suchej, z twarzą pociągłą o rysach nawet bardzo regularnych i mocno zwartych, zbliżałby się Suworow raczej do szablonowego podówczas typu jenerałów wszystkich nacyj (był pono z pochodzenia Szwedem), gdyby nie oczy nieco skośne, zmrużone wyrazem nie tyle wyniosłym, co skrytym. Zresztą myli może ówczesny szablon portrecistów przypochlebnych. Ta stateczność godna kłóci się bowiem z całym jego zachowaniem, o którego wysokiej 'nienormalności' krążyły już wtedy słuchy szerokie. Nurtująca go choroba, z tak ponurymi szczegółami obnażona przezeń na łożu śmierci (w liście do Rumiancewa), rzuca wymowne światło na owe nienormalności jego lat ostatnich. Bądź co bądź im dziksze bywały niejedne znalezienia się i wyskoki rosyjskiego wodza, tym ucieszniejs/ym echem rozlegały się one śród oddanego mu sołdactwa. Lud rad widzi ostre, groteskowe bodaj rysy bohaterów swoich. Pouczył o tym świat ówczesny i sępi Fryderyk, protektor rysunkowych karykatur swej osoby. Car Paweł nienawidził owych 'szutostw' i dokuczliwego komedianci\va bohatera Rosji, podejrzewając go, zda się, że w owych jego scenach klcczkowo pokłonnych u dworu kryją się jakoweś obleśne, chytro-płaskie drwiny z jego osoby. W polu dopiero czuł się Suworow sobą; /;i dalekimi Alpami potężniejszy, widać, nad cary, skoro raz, w : i l > iv południowej pory, potrafił pr/.yjąć n,>ul.'%<» n/l^nlri/.h __ nantt- innum , i, \u <•'/ tii<*Hwnowcii —— ttifll/lir nO rondeli, czyli na stolcu pokojowym — podają źródła rosyjskie. Ów indywidualizm wschodni o tak szerokich przejawach pogardy dla ludzi mógł niepokoić Zachód dziejowym widmem Tamerlana. Pamiętano Pragę i tutaj. Łagodziło tamtą famę daleką jego tu na co dzień obcowanie z rosyjska tak proste — podziwiali Włosi, choć wyczuwali niewątpliwie chytro-mąd-re zawsze przyczajenie się tych oczu kosych. W on dzień, gdy zajmował Mediolan, kazał okapującemu najsutszym złotem dygnitarzowi austriackiemu wysforować się na czoło wkraczającego wojska, podjudzając go może tym, że Austria jest tu właściwym zwycięzcą. Lud wyległy przed bramy wznosi grzmiące wiwaty na cześć mniemanego Suworowa, gdy on sam gdzieś na tyłach chichocze złośliwie wraz z kompanią swą. U bram miasta przy przejmowaniu kluczy należało przerwać tę maskaradę, a raczej zastąpić ją inną: wystawieniem siebie — w tych nankinach białych z nogami od kolan gołymi. W chwili gdy przed katedrą rozdawał one pocałunki rosyjskie z konia, a ów Austriak wychylił się w tym celu ku ramionom jego, Suworow ściągnął raptownie konia: o bruki plusnął dygnitarz austriacki, ku szerokiej jakoby uciesze żartobliwego wodza. Podobne, na długi dystans obliczone sceny dokuczliwej pogardy dla świata i ludzi odgrywał z wiekiem coraz to częściej — satrapa o instynktach poskramianych kornością przed jedynymi dlań potęgami na świecie: Im-peratorowej, którą czcił, i cara Pawła, którym gardził. Rosyjski apologeta współczesny Suworowa przytacza dość liczne szczegóły jego najdzikszego zachowania się niekiedy, by powracać nieustannie do swego refrenu: a jednak geniusz, mimo wszystko — a może właśnie nieodłącznie z tym wszystkim. I wpisuje się ów historyk rosyjski na koniec w żarliwą obronę Suworowa przed ówczesnymi i późniejszymi pomawiania-mi go o sporadyczny... obłęd. Tak rozgłośne wtedy na Europę całą wielkanocne dzwony Mediolanu rozdzwoniły po świecie wielką sławę i grozę tego grabarza Republik trzech, a pogromcy dwóch Rewolucyj, który spod Warszawy i Pragi wynurzył się po latach pięciu za Alpami owym widmem białym z knutem w ręku: istnym obrazem Bicza Bożego. Choć wedle Godebskiego 'Polak płochych z Ikarami nie dzieląc układów', myślał nie o świata naprawie, lecz o sprawie własnej, tym razem walczył jednak — siłą przeznaczeń dziejowych — w obronie Ikarów. — 'Nie mogliście wyrwać ojczyzny waszej z ujarzmienia — zwracał się niegdyś do Legionów polskich sam Dyrektoriat — lecz przysięgliście bronić wolności wszędzie, gdzie ona swój sztandar podniesie... Spajacie krwią waszą gmach Republiki' (francuskiej). Po upływie półtora roku zaledwie po trzykroć obfitszą daniną krwi bronili ostatnich już szańców owej Republiki przed uderzeniami tegoż Suworowskiego młota, który rozwalił w gruzy ich Rzeczpospolitą własną. Po przegranej Macdonalda nad Trebią osłaniał Dąbrowski tak skutecznie odwrót armii francuskiej, że 'nie uronił ani jednego wozu z ich parku'. Przed pościgiem pr/cmagających sił zapadał w góry, w najmniej spodziewanym miejscu wypadu! /. w;iwo/ów - 'pr/ewracal i ro/hiial niL-ntwiarirhi odbierając mu wszystkie armaty, któremi nas dotąd ścigał' — zapisze o samym sobie słowem z nagła energiczniejszym w swym rzeczowym Pamiętniku wojennym. Ta polska 'wojna szarpana' była najoczywiściej żywiołem jego. W tej furii bitewnej został powtórnie obskoczony przez jazdę nieprzyjacielską i raz jeszcze przebił się szablą własną. Z ciężką raną ramienia lewego, a niebawem i z kontuzją piersi zsiadał z konia tylko wtedy, gdy go pod nim zabito lub okaleczono. Legia stopniała w owym odwrocie pod Alpy Liguryjskie do żałosnej liczby 800 ludzi, 'odartych prawie do zupełnej nagości'. — 'Żołnierze — pisze w raporcie do Kościuszki (21 Termid[ora| r. VIII) — komenderują się sami między sobą na żebranie po ulicach i na szukanie fruktów po ogrodach; a i ci wszyscy w podartych koszulach i gatkach'. Nie lepiej przedstawiała się i cała Armia Rewolucyjna. Suworow zwyciężał wciąż, a przy nim i 'Monarchia' (austriacka): — Mantua na tyłach padła. W tym właśnie odwrocie znad Trebii otrzymuje Dąbrowski, wciąż tą pocztą zieloną przez oba fronty, najdokładniejsze sprawozdania z owej kapitulacji, wszystkie szczegóły tej sceny judaszowej, jaka rozegrała się pod murami upadłej fortecy: — jak to żołnierze Legii II, niemal bez wyjątku 'dezerterzy' niegdyś z armii austriackiej, idąc w swym przeświadczeniu pod stryczek, 'wysztyftowali się mimo to starannie' i jak tuż za bramą rzucili s i v na nich Austriacy — 'i zaraz ich w pyski, a wraz kolanami i kolbami; oficerów też bili w boki i gęby; ...wreszcie, starych puściwszy, młodych szarpaniem przybierali'. — Brali zaś nie pod stryczek wprawdzie (to jedynie było zastrzeżone w onej kapitulacji sromotnej), ale za to na chłostę i więzienie. Tak skwitowały ojczyzny tymczasowe swych obywateli krwawo uznojonych od 'wywracania tronów' na półwyspie i od sadzenia wszędy Drzew Wolności. Tędy ich wywiodły stargane już na strzępy sztandary i hasła rewolucji 'zużytej'. Ta rozpaczliwa sytuacja armii południowej, a wraz z nią i resztek Legionów skłoniła słusznie Kościuszkę do tym usilniej szego zabiegania w Paryżu o utworzenie pod Kniaziewiczem Legii nowej nad Renem. Lecz to właśnie było wtedy ciosem dla ambicji Dąbrowskiego. Jął podejrzewać wszystkich, mieszając wrogów swych z przyjaciółmi, o złe knowania — 'ażeby niedojrzałem i niedokładnem organizowaniem (Legii nowych) Rzeczy jak najbardziej zaszkodzić mogli'. — Na domiar Szaniawski i Dmochowski wraz z Neumanem uznali tę krwawą wojnę za najwłaściwszą porę do wznowienia kampanii swojej. — 'Zaczęli znów na mnie pisać i umieszczać w gazetach' — żali si(,-z omicrzłością już znużoną nad ohydą tych paszkwilów. A podrzucano mu owe gazety pod rękę, między jedną bitwą a drugą; bywało, i z kondolen-cjami obleśnymi. — 'Niech się obraża, kto ma czas; ja nie mam czasu'. — Istotnie nic miał go wtedy. Jako dowódca zachowywał spokój niezachwiany, pełen najgłębs/rj wiary, że los wojny odmienić się wrychle musi: wiedział i wyczuwał w pniu, jak krus/i-M mimo ws/.ystko, siły zwycic/ców, -JJ-' — -.-«- •_!. u.._..!..„ l .,..,.,„k ..>.,,(.,,,, l ifiluń' m\\i \tii\ Krunrii która drgnęła wreszcie, tworzą się gwałtownie rezerwy nowe. Tą zimną krwią wojskową tchnie cały Pamiętnik jego, spisywany wonczas właśnie. — Wojna i żurnal działań! — Tym się odgradzał od złości ludzkiej. Gdy nagle opadły mu ramiona: na toż dwukrotnie przebił się szablą z zasadzek w tych polowaniach bitewnych i na jego osobę, by w niewolę Suworowa wpaść miała — romansową rzekłbyś przygodą wojen starodawnych — córka jego? Dobiegła doń ta wieść z ciężarem myśli dokuczliwej, że śród tak licznych wszędy we Włoszech Polaków nie znalazł się nikt, kto by ją w porę wywiózł z Mediolanu. — Miałże w ogóle przyjaciół? Czy umiał zaskarbić ich sobie? poczyna znów dręczyć i nękać wyrzutami siebie samego. Ledwie zabliźniona rana tęsknoty za poległymi — Tremo i Chamandem — rozjątrzyła się w nim do ostateczności. W takiej chwili, gorszej od nieszczęścia, bo załamania się niemal, 'nie mieć nikogo, przed kim można by się wynurzyć' (jak pisał niegdyś do Tremona), było dlań nie do zniesienia. Więc jak tylu innych wtedy, młodych i starych, wybucha całym żalem — przed kimże jeśli nie przed Kościuszką! A w tej alteracji polszczyzna zwikłała mu się całkiem: — 'Wystaw siebie Naczelnik w postaci ojca, a niezawodnie dzielić będziesz los mej córki, względem której nie widzę sposobu wydobyć ją z Mediolanu, gdzie była pozostawała na edukacji'. Bardzo frasobliwie odczytywać musiał Naczelnik te słowa: raz dla sprawy bolesnej, potem, że każą mu się wystawić w postaci ojca, a w końcu — dzielić los cudzej córki. Lecz westchnienie końcowe tego listu musiało i Kościuszkę chwycić za gardło: — 'Znosić tyle przykrości, trzeba być Polakiem na to'. Przykrości: tym słówkiem żałośliwie łagodnym nazywa człek, sam dosłownie ociekający krwią w bojach nieustannych, ów nawał niedoli, jaki /walił się nań wtedy właśnie: tej krzywdy wielkiej w wydzieraniu mu z rąk dzieła życia, Kniaziewiczowi na dokończenie i chwałę — rozpaczy nad losem córki — i tych nieustannych hańbień jego imienia po gazetach. — 'Na co sobie człowiek nie zasłużył'. Tyle tylko. Pod tą łagodnością z przypadku niedołężnego wysłowienia się wrzała w nim jednak burza. Świadczy o niej choćby to raptowne — wojskowym trybem — opanowanie siebie: rzekłbyś opiął się nagle w mundur aż po ów kołnierz wysoki. Bo tak skomenderowawszy sobie na baczność, melduje dalej Naczelnikowi — jakże innym już, szorstkim tonem: — 'Słyszałem, że Neuman miał być aresztowany w Paryżu. Jeżeli l>i/yczyną tego miały być paszkwile na mnie rozrzucone, martwiłoby mnie to nieskończenie, gdyż w mojem przekonaniu, skutek obowiązków moich: aprobowana uczciwość, opinia ludzi poczciwych i zaufanie położone nadto odpowiadają na żółć i chytrość czerniących'. Tak zameldował, salwując razem i dumę, i godność własną. Innego /.dania był Kniaziewicz, który swym listem do ministra francuskiego sprawił to aresztowanie Neumana: — 'Nam wstydu nie przynosi ścigać złych Polaków!' Na ściganie zemstą kogokolwiek nie stać było wręcz Dąbrowskiego, jak i Kościuszko: no uw:ihownvm wvt->m Im i>l->nrvi-ni.i «>•! />L ,,••,,.r-,•..,. ,11. . ,«IM pastępnie udręczaniu się w myślach, przemagalo w nim zawsze w końcu — rozżalenie. Nie tak dawno pisał do Wybickiego: j — 'Albo przyjdzie ta chwila, kiedy wspólnie przypominać będziemy, że wtenczas nas najbardziej szykanowali, męczyli, truli, kiedy my najwięcej ogólności służyli'. Tymczasem od progu rozpaczy o los córki oderwie go wieść zgoła innej treści, dotycząca nie spraw osobistych, ale Rzeczy, 'ogólności'. Bonaparte powrócił z Egiptu. — 'Geniusz jego poradzi wszystkim trudnościom' (rządu i wojny) — zapisze na gorąco w liście z dni owych. — Niezadługo wieść druga: zamach 18 Brumaire'a i przewrót. Zakotłowało się wśród oficerów polskich. 'Racz generale czuwać nad Legii zwiększeniem: jedź co prędzej do Berthiera i Buonaparty'. — Na tak daleką podróż środków nie miał wtedy żadnych. — 'Ja do stanu pierwiastkowego ubóstwa powróciłem; bez konia, bez siodła, bez wszystkiego jestem'... Uprzedzali ten szkopuł oficerowie w swym adresie gromadnym: - 'Naśladując Twój przykład dzielenia się z nami wszystkiem, co posiadasz, ofiarujemy ci na koszta tej podróży jednomiesięczny żołd nasz'. Niebawem tłuc się będzie dyliżansem do Berthiera i Buonaparty — 'by znieść nędzę korpusu'. — Stawał się ostatnio już nazbyt człowiekiem rzemiosła wojennego, zatroskanym najbardziej wyżywieniem i zaopatrzeniem ludzi, aby mogli bić się nazajutrz; degradował się mimo woli na francuskiego generała brygady, to znów dywizji — inaczej nie tytułowali go już dowódcy francuscy. Ledwie dowlókł się do Paryża w początkach miesiąca Nivoza, gdy otrzymał pismo, którego tytulacja sama szarpnęła mu myśli na zgoła inne, szersze tory: — 'Bonaparte, konsul Republiki, do generała Dąbrowskiego, dowódcy Wojsk Polskich. — Obywatelu generale! Po powrocie do Europy dowiedziałem się z prawdziwem zadowoleniem o zachowaniu się Twojem i Twych walecznych Polaków we Włoszech w czasie ostatniej kampanii. Niepowodzenia zaćmiły na chwilę chwałę naszego oręża, lecz wszystko wskazuje, że zaświeci ona wkrótce nowym blaskiem. Powiedz, generale, Twym walecznym, że są nieustannie obecnymi w mej myśli'... Ze wszystkich działań Legionów we Włoszech te ostatnie jedynie były niedaremne i owocne w przyszłości: wartość żołnierza polskiego, a co ważniejsza, możność ustokrotnienia tych szeregów aż po całą armię bitną wryły się odtąd w myśl Napoleona. W polityki jego fluktuacjach, a przenikaniu w nią z każdym zawieszeniem broni wpływów Polsce wrogich, nie był wprawdzie ów żołnierz zawsze obecny w myślach tyleż pierwszego konsula, co cesarza (nie bywał zwłaszcza podczas pertraktacyj pokojowych), a przecie siłą wojen nieustannych narzucał się coraz bardziej nieodparcie myślom jego. Pozostawiając na wiek cały troskę o chwałę Dąbrowskiego Jankielowi z Soplicowa, powieść polska aż pod dobę naszą uwieczniała coraz to posępniej — bierną już pod koniec katastrofę Legii mantuańskiej, czarną gro/ę San Domingo, wreszcie ponuni ekspedycję hiszpańską. Romantyczna fuga późniejszej szarży kawaleryjskie -j K oy.ict niskiego i ponure laury Sanigos-av nryvsloi\tlv riilkou/ifi? hunl/ic-i hnli ilcrsk n ho stokroć \v\ 11 wals/f hoie — od Apenin i Padu, przez Alpy Liguryjskie, Novi, Bosco, Genuę aż po Niceę: zmagania tak przeraźliwie krwawe i wyniszczające siły polskie, że aż — 'Racz czuwać, giną już ostatni!' — ocknąć musieli oficerowie dowódcę swego z jego zapamiętałości bojowej. Ta klasyczna tym razem fuga nie znalazła żadnego oddźwięku w romantycznej z czasem legendzie o Legionach, mimo że te właśnie boje opisał najszczegółowiej Dąbrowski sam, nie przemilczając żadnego nazwiska, które 'uznakomiciło się' na polach owych walk iście pour le bien de Fhumanite en generał. Ani jedno z tych imion nie utrwaliło się w tradycji polskiej, choćby na równi z owymi bohaterami Somosierry i Saragossy. — 'Jakże niesprawiedliwą jest Fama!' — pisze Dąbrowski w onych właśnie czasach, dziwnie wróżebnie dla towarzyszy swoich. Czarna chmura Suworowska przeszła tymczasem niespodzianie bokiem: aby spaść na Francję od Renu, przewaliła przez Alpy i rozwiała się żałośnie w Szwajcarii, dzięki uprzedniemu zwycięstwu Masseny nad Kor-sakowem i zawiściom austriacko-rosyjskim. Paweł odwołał wojsko swoje. Bicz Boży odniosło z powrotem w jego pielesze odwieczne. Tu szło jedynie o postaci Suworowa i Dąbrowskiego (a wnet i Kniaziewicza) śród tych zmagań się pod agonię pierwszej Republiki francuskiej. I o ducha polskiego w owych czasów kipieli. Powodzenie Masseny pod Zurichem i druzgocące zwycięstwo pierwszego Konsula pod Marengo dostarczyło znów ochotnika polskiego z jeńców obu najeźdźców. Dąbrowski formuje w Marsylii nową awangardę, czy też na przemian ariergardę, wolności wciąż jeszcze cudzej tylko. Tworzy nowe wojsko polskie. Czyni to już po raz trzeci w życiu. Nad Renem tymczasem stanęła Legia Kniaziewicza. Jej atmosfera była wielce odmienna od nastrojów włoskich, jak odmienni byli wodzowie obaj i gwałtownie przeobrażający się duch czasów, jak wreszcie Ren i Dunaj od Tybru i Padu, powietrze niemieckie od tchnienia Italii. W przeroście ducha wojskowego nad obywatelskim zaciągano pośpiesznie do tej Legii Rusinów, Węgrów i, co osobliwsza, rozbitków rosyjskich z armii Suworowa. Przerażało to z daleka Kościuszkę, groziło bowiem całkowitym zatraceniem znamion politycznych tej formacji polskiej. Martwiło wiernego republikanina i społeczne usposobienie tej mieszaniny /.uciężnej; nastawał na to, by każdy żołnierz składał dawną przysięgę na nienawiść tyranom, królom i arystokracji. Spełzło to na niczym z powodu córa/, to większej niechęci Kniaziewicza do doktrynalizmu Kościuszki, przed którym wódz Legii Naddunajskiej w końcu po swojemu 'trzaśnie drzwiami'. Z tak wielką czcią i nie mniejszą ofiarą ambicji Dąbrowskiego złożona niegdyś Kościuszce buława naczelnego wództwa nad Legionami wypadała sama z rąk starzejącego się Naczelnika. Przestawał być ośrodkiem Rzeczy. Niepostrzeżenie dla niego odmieniały się czasy. 'Obywatele generały' stawali się pr/e/.ytkicm. Wic/ią szeregów nie byt jir/ n-pnMikański duch icrn/ OSll!listV. s*linml/ nowych. Wykluwać się poczynała soldateska późniejszej Napoleoniady Wielkiej. W nieustannych wojnach Republiki lud jej orężny tkwił zbyt długo w mundurze wojskowym, aby nie miał w końcu wyodrębnić się ze społeczności: 'porządne żołnierze republikanccy' odmieniali się niepostrzeżenie i dla samych siebie w zwartą gromadę ludzi rzemiosła wojennego — wŻołnier-kę, oglądającą się jedynie na dowódców swoich. Kohorty wierne były już gotowe, nim się zjawił Cezar. Odmieniła się 'fizjonomia obozu polskiego'. Przybywali z kraju ludzie inni, którzy nie przeżyli porywów i złudzeń rewolucji francuskiej; odżyły wraz z nimi wszystkie dawne nałogi i narowy polskie, tłumione niegdyś obywatelskim duchem obu Legij Dąbrowskiego. Srodze energiczny i groźnie pohukliwy Kniaziewicz nie dawał sobie z tym wszystkim rady; zaklina na wszystkie świętości cywila Wybickiego, by zjechał z Paryża 'związać mu korpus jednością celu i ducha'. — 'Twoje światłe rady — pisze — będą balsamem dla nie mających stałości'. A równocześnie żali się Dąbrowskiemu (z Strasburga r. VIII): — 'Zazdrość rang, przesądy stanu i urodzenia, wszystko tu się widzieć daje... Berek (Joselewicz), co w Polsce był pułkownikiem, co dwie kampanie we Włoszech odprawił, tu przybywszy, tym dobrowolnie miejsca ustąpił, którzy tu (na Zachodzie) żadnej kampanii nie odprawili. Dlatego jednak prześladować go nie przestają, któremu niczego więcej zarzucić nie można, jak że się nie szlachcicem urodził'. — To jedynie ma mu za złe i Kniaziewicz zacny. Nie o Berka mu szło, lecz o bojową wartość korpusu: o wypieranie przydatnych przez bardziej dufnych: przez rangi, pychy, zasługi mniemane, a w ich braku, przez czelność i fawory w dowództwie naczelnym. W ten sposób 'wcisnąć się zdołał do Legii i Turski', a na czele jej kawalerii stanie ponownie 'poławiacz w wodach mętnych' — jak go już w Legionach przejrzał Dąbrowski — Różniecki (przyszły szef tajnej policji rosyjskiej w Warszawie). Niepokonany przez żadne moce europejskie, polski arcymistrz międzynarodowej impostury, Chadzkiewicz — 'już sobie wyrobił (u Francuzów) wolny werbunek do Legionów — przeraża się tym Kniaziewicz w liście do Dąbrowskiego; — pomaga mu w tym Twój i Rzeczy publicznej nieprzyjaciel Wołodkiewicz...' Owego Wołodkiewicza, pięknego zięcia bankiera Tepera z Warszawy, faworyzował mocno sam Konsul Bonaparte za jego świetną prezentację militarną: zwykł go nazywać Henri le beau. Nieodłącznym towarzyszem tego galanta wojskowego, a zarazem i Chadzkiewicza, był najdzikszy hałabur-da i rębajło od spluwania w garść, Mirosławski. Na zasadzie swych uprawnień werbunkowych hulała ta trójka muszkieterów polskich, niedościgłych mistrzów na szable i florety, po Francji całej, a gdzie się zdar/yło, szukała zwady z nienawistnymi dla się ludźmi Dąbrowskiego, by wyzwać ich na rękę i pokaleczyć przynajmniej ile się da. — 'Znamy (śród zwierząt) takie bestie drapieżne — filozofował nad tymi militarystami Wybicki — ale tamte nie szarpi;) przynajmniej własnego gatunku'. Inni ID już byli ni/ dawniej wrogowie Dąbrowskiego: jakobińskich oszczerców PD ^a/etach z:r.upili mipr/.yjacieK l«>daj gorsi, zrodzeni / nowe- r.f. /4.wli.. i , , l. l-i i,, v l/ i i i»i .1 i 11 111 , J itnuch !i \> ni v \vitwvrh. —— '( iil/ir l vlko mogą, szkodzą Tobie'. Zwiedział się Kniaziewicz ponadto, że niejeden z werbowników Chadzkiewicza obarczony był dodatkowym zleceniem sekretnym: wypatrywania 'po Badach' i hucznie j szych zjazdach towarzyskich graczy bogatych a hazardowych: mistrz Chadzkiewicz zjeżdżał wtedy i łupił upatrzone ofiary kartami fałszywymi. A wszystko to działo się pod egidą Legionów polskich. Zakwitali na tym bagnie, jak to zwykle u Polaków, najszlachetniejsi ofiarnicy niezmordowanego trudu. Nie tylko wojskowego. Garstka niewczesnych zapaleńców nauki, przyszłych uczonych, półfilozofów, humanistów na koniach, muzyków po koszarach, fizyków z artylerii, grenadierów-matematy-ków, artystów wreszcie i poetów — z Jakubowskim, Sokolnickim, Paszkow-skim, Wybickim, Fiszerem, Drzewieckim, Suchodolskim, Godebskim i tyloma innymi — po całodziennych zajęciach mustry i ćwiczeń będzie uczyła oraz uobywatelała żołnierzy, oficerom zaś i sobie wskrzeszała tu rzymski Instytut Dąbrowskiego. Po nocy sięgał niejeden do swej biblioteczki i zaledwie o świcie 'zasypiał literatem'. — Po rozwiązaniu Legii Kniaziewicza wystąpią oni wszyscy z Legionów i zaludnią uczelnie Paryża. O wielkim z czasem wpływie na życie umysłowe Polski tych 'łakomców nauki i kunsztów' spod sztandarów Dąbrowskiego mówiło się gdzie indziej. Dozna niebawem Dąbrowski tej ulgi mdłej, że oszczercy jego poniechają go niespodzianie, przerzucając nagle całą furię swych napaści na Kniaziewicza, który zaczai teraz wyrastać, a więc wzbudzać zawiść i nienawiść. W nieustannych znów paszkwilach, umieszczanych w gazetach paryskich, wystawiano go za takiego aż nędznika, że miał jakoby z samej zawiści pchnąć na śmierć swego najbliższego przyjaciela Fiszera (dostał się wtedy Fiszer do niewoli). Mniej opanowany od Dąbrowskiego, szamotał się olbrzym Kniaziewicz w tej sieci potwarzy jak ryba wielka, ku głębokiej satysfakcji głównych intrygantów, Turskiego i Różnieckiego. W wojsku na tyłach (w Strasburgu), podjudzanym nieustannie i zbieraniem podpisów na petycji do jenerała Moreau przeciw Kniaziewiczowi, nastała w końcu taka dezorientacja, że 'wielu oficerów szukało środków uwolnienia się'. Przytrafiały się i dezercje. Przeraziło się wreszcie tym piekłem polskim i naczelne dowództwo francuskie: jenerał Moreau nakazał wręcz Kniaziewiczowi 'zdusić te intrygi'. Groźny wódz Legii Naddunajskiej po powrocie z pola odczytał na odprawie oficerom wszystkim ów rozkaz i, podarłszy, rzucił go im pod nogi: Oto me ukaranie! — Gdy niejednego rozbroił niewątpliwie tym gestem, ambitniejsi odczuć K<> mogli jako policzek ostatecznego zlekceważenia. Jak w Rzymie Zabłocki, paść miał ofiarą tego żmijowiska w Strasburgu znów jeden z najczystszych ludzi i najlepszych oficerów: wysoko za prawość ceniony przez Kościuszkę pułkownik Gawroriski. Nie wyznawał się człek prostoduszny tak dalece w intrygach, że zawierzywszy naiwnie owym spotwarzaniem Kniaziewicza, uwikłał się w kabałę ambicyj cudzych; a gdy przetarł oczy, zohydził sobie tak do głębi wzajemne szarganie się Polaków, że nie wytrzymał tej atmosfery: — 'w Ren wskoczył'. W przekonaniu Kościus/ki do śmierci jego pr/yczynił się Kniaziewicz. Nastanie między nimi ro/łam ostateczny. Mogli byli panowie z koru polskiego kopać do woli dołki pod Kniazie-wiczem, żołnierz cenił go po swojemu: był dlań i ten wódz z onej starej szkoły generałów, którzy heroizmem osobistym i naocznym porywali do boju lud zbrojny. Samo wystawienie się przed atakiem tego wielkoluda z karabinem w garści budziło w ludziach otuchę i ambit. Umiał moc pozorną swej kolosalnej postaci przelewać w niezłomną siłę gromady. Brawurowe czyny jego Legii przewyższyły bodaj efektownością hart i męstwo Legionów włoskich. Tak i chwały ognisko dogasa w rozpłomienieniach ostatnich. Idzie tu jednak o jej płomię pierwsze. Nie Kniaziewicza działalność, lecz żywot Dąbrowskiego stanowi tu nić przewodnią, i nie szczegółowy przebieg spraw dziejowych sprowadzanych tu wszędzie do najniezbędniej-szych uzwięźleń. O Legii Naddunajskiej wspomniało się zaledwie — dla tak wymownej odmiany obozu polskiego w atmosferze czasów nowych pod Konsulatem; będzie też szło i o duchowy kontrast obu wodzów legionowych. Miał Kniaziewicz szczęście w Legionach (jak jego serdeczny przyjaciel, Niemcewicz, w literaturze; był takimże enfant gate Marsa, jak tamten Muz). Chciał bowiem los, że słabymi siłami Legii zarówno w wojnie neapolitańskiej, jak i w tej nad Innem i Dunajem, przyczyniał się walnie do zwycięstw decydujących całej armii. Tak też było i pod Hohenlinden. Gdy w wszczętym przez dowództwo ruchu oskrzydlającym „na moczarach leśnych pod gęsto walącą śnieżycą... zachwiali się Francuzi" — powiada historyk — niepowstrzymana furia flankowego uderzenia batalionu Kniaziewicza przyczyniła się nad miarę sił jego skromnych do szczęśliwego rozstrzygnięcia boju. Być może, iż te dwie wielkie bitwy Legionów: pod Hohenlinden, a zwłaszcza dawniejsza nad Trebią, będą w oczach niejednego dziejopisa wojskowego przedstawiały się inaczej, choćby przy konfrontacji z źródłami austriackimi (czy też rosyjskimi). Tu szło o widzenie tych bojów oczami Dąbrowskiego, względnie Kniaziewicza: to podkreślenie, zważywszy na biograficzny charakter rzeczy, jest konieczne. Stąd oparcie tu bitwy trebij-skiej niemal wyłącznie na Pamiętniku wojskowym Dąbrowskiego, hohenlin-dejskiej zaś na takiej relacji historyka, która wybrzmiewa w dumnym okrzyku Legii Kniaziewicza: 'Bój był nasz!' — choć zwycięstwo ostateczne przypadło oczywiście armii francuskiej. Końcem tej wojny był już tylko pościg i polskiej znów awangardy za rozbitą doszczętnie armią austriacką. Moreau przerwał jej pogrom (miał w tym rywal Bonaparty swoje jakoby widoki i konszachty). Legię na pr/.o-dzie zdołał pohamować u murów jakiegoś opactwa, skąd niegdyś — powiadały mnichy — słychać było huk dział ...gdy Sobieski był pod Wiedniem, Jakżeby nic miało to uderzyć do głowy Polakom? Wiedeń tuż! a stamtąd do kraju już tylko mil 60! (za dawne pod Dąbrowskim 600). W oczekiwaniu na pokój gorączka ogarnia wszystkich. Nic oparł się tej febrze nadziei i we Włoszech dalekich najro/wa/.nicjs/y Widhorski. — 'Jc/cli Polsce egzystencję przywróć;), powinniśmy darowanemu kumowi w żeby nie patrzeć' przemawia zeń nr/.cde ws/.vslkiin oniuimii/m lasnienaiiski. / . Iruinei stnuiw. ie*t nas dosyć — mógł był rozmyślać — broń mamy w garści, a stamtąd do kraju niedaleko... 'Nie wiem, co o tem myśli Dąbrowski?' — rozpytuje na wsze strony. Kniaziewicz natomiast postanowił nie darowanemu jeszcze koniowi zajrzeć w zęby zawczasu: przyjrzeć się onej Polsce oczekiwanej od wewnątrz: jaką też ona być zdoła z ducha własnego?... Z przedziwnym sceptycyzmem żołnierza dworuje sobie z onej 'Niepodległej', na której cześć wiwatują nieco przedwcześnie oficerowie jego. Pisze oto do Dąbrowskiego (z Strasburga r. VIII): — 'Więc nie walcząc już, lecz śpiewając: Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, aż do Warszawy zajedziemy — gdzie nie wchodząc w to, czy my 5-ciu Dyrektorów, czy 3-ch Konsulów mieć mamy, ja sobie tylko urząd buń-czuczego waruję. Jeżeli Madaliński (ten zacny jenerał Insurekcji Kościuszkowskiej uchodził w Legionach za starego ramola), jeżeli Madaliński Hetmanem zostanie, ja pucharów najrozmaitszych przysposobiwszy, nie spytam — jaką Pawlikowski (ultra-radykalny mętogłów, wielce niefortunny sekretarz Kościuszki), jaką Pawlikowski formę rządu nam układa? — jak Chadzkiewicz skarbem zarządza? — jak Wołodkiewicz wojsko organizuje? albo Mirosławski artylerię? — byle mi było wolno nalać i wypić za zdrowie Rzeczypospolitej Polskiej'. PACYFIZM •i Wobec wszczętych przez Francję rokowań pokojowych największy w Legionach ulubieniec Marsa, szczęściarz chwały wojennej, Kniaziewic/ kreślił w liście do Dąbrowskiego tak żałosną zawczas karykaturę tej Niepodległej, która wszystkich jego towarzyszy broni wprowadzała wtedy ba d x w gorączkową ekstazę oczekiwań, bądź też w niepokój ułudnych może 'snów'. — 'Jeżeli mój sen tak piękny nie ziści się — kaprysił on tymczasem na zakończenie ironizowań swoich — jeżeli przy rokowaniach o nas zapomną, to pałasz za piecem zawiesiwszy, do lemiesza się biorę, bo mnie życie żołnierskie znudziło'. — 'Albo chcesz nam dać lepszy przykład swego patriotyzmu' — ofuknął go Dąbrowski. Sam niegdyś tak skory do niewinnych 'facecyj i dykteryjek' o Polakach, zbył Kniaziewiczowe złośliwości o przyszłym obliczu Rz[eczypospo] litej polskiej posępnym milczeniem. Tak odmienne poczucie odpowiedzialności za ostateczny przecie rezultat sprawy, za którą walczono, ostudzi nie tylko ich zażyłość, lecz spowoduje niebawem całkowite zerwanie. Uporczywości Dąbrowskiego bowiem nie znudzi się nigdy sprawa przezeń podjęta, mimo że w pokoju lunewilskim, jak i w poprzednich, nie będzie ani słowa o Polsce — Kniaziewicz natomiast, 'głuchy zarówno na obietnice, jak i na groźby Francuzów', podał się do dymisji. Legię jego, pozbawioną dowódcy, odstawi generał en-chef pod ostrożnym z daleka konwojem zbrojnym — Dąbrowskiemu za Alpy. Postępek, a raczej gest Kniaziewicza zrodziła niewątpliwie urażona godność narodowa: świadczą o tym dwa jego uprzednie, a impetycznc listy: do Napoleona i do Moreau. 'Trzasnął drzwiami po swojemu i odszedł. Naśladować go będą najcenniejsi właśnie oficerowie, składając komendy nad swymi oddziałami często w ręce zdecydowanych karierowic/ów wojenim li. Tak od wewnątrz przede wszystkim poczęła sii,- zairacać nie lylko pnliiyczna, lecz i moralna wartość Legionów. Symp:iiu pows/erluu- przet .-iir:| si<;, oczywiście, na sironę szkalowanego do nic M;I Kiiiii/.icwii/.a; cala ".Ipowiedzialność za wszystko, co >inm> nil l):ilm»u/«;L i"i Kniaziewicz przeniesie się do Paryża, gdzie uczęszczając wraz z innymi wykłady w College de France, będzie zarazem ciężką łapą olbrzyma alowai miniatury właśnie — podobno bardzo udatne. To idyliczne zakoń-iMiic wojac/.ki świadczy bądź co bądź o spokojnym sumieniu żołnierza, lino tak impetycznego w pierwszej chwili rozdzierania szat, że — 'nędza ibóstwo nas czekaj jeszcze i zgryzota truć nas będzie, żeśmy ojczystej ziemi odarli kilkanaście tysięcy ludzi'. Ale i to nawet było ostatnim tylko :aśnięciem drzwiami, za którymi pozostało tym razem owe kilkanaście >ięcy chłopstwa polskiego. Nie dokuczyły mu też nędza i ubóstwo: ;zadługo znajdzie się na intratnej dzierżawie, jaką ofiaruje mu pół darmo nguszko na Podolu, paradujący wtedy w mundurze jenerała rosyjskiego Ay wojskowi powinniśmy trzymać ze sobą', powiadał). Była to pora, gdy Dąbrowski szamotał się rozpaczliwie w daremnej ronię Legionów. Zbyteczne byłoby tu przenikanie za nicią historii w istne labirynty, ;imi wodzono wtedy formacje polskie na ich ostateczne zaprzepaszcze-:, aż po odebranie komendy nad nimi Dąbrowskiemu. W tak zwanej cyfikacji ówczesnej los ich był całkowicie przesądzony w nawiązywanych edy rokowaniach Bonaparty z wszystkimi zaborcami Polski. Legie były edy na zawadzie Europie całej. Począł je zrazu Napoleon 'rozdawać' wo erygowanym przezeń tronom i królewiątkom włoskim; rychło przyjdzie użycia Polaków w wszczętej przez Francję wojnie kolonialnej: 'za-cedania nas' mówili oficerowie. Jakoż zaprzedano ich — zresztą z licz-:jszymi o wiele siłami francuskimi — nowej po rewolucji potędze kapi-u, ku obronie jego zamorskich plantacyj kawy, bawełny i trzciny cukrowej Haiti. Wywoływanie tu w jakimkolwiek ujęciu podwójnie murzyńskiej gehen-San Dominga byłoby również zbędne. Ci polscy murzyni zrobili swoje do atka. Tamci zaś czarni, zwyciężywszy jednak w końcu, spod wszelkich >resyj wykluczyli ich jedynie: nowe prawa tuziemców zwracały się przeciw zystkim białym — wyjąwszy Polaków. Taki był tej młodzieży daleki laur owieczeństwa. Nie ostatni bynajmniej. Nie brak było w Legii Kniaziewicza ludzi czujnych, przewidujących kowite bankructwo haseł rewolucji w 'najbardziej na świecie zmiennym •odzie' francuskim: rychło patrzeć, myślano, jak skreślą w Paryżu i 'wol-ić narodów'. Po miastach Nadrenii i Bawarii karmił się ten niepokój nieco •adną 'przyjaźnią filozoficzną' z masonami niemieckimi, szczególnie gar-;ymi się wtedy do światłych oficerów polskich. Gdy po wojnie austriackiej stawiono Legiony za Alpy, na glebie przygotowanej przez masonów ;yjcły się łatwo tajne posiewy rozjątrzonego patriotyzmu włoskiego i głu-i zaciętość wiernych rewolucji 'Brutusów' z armii francuskiej. Zawiązały 'bractwa' wiosko—polskie, w których 'najgłębsza tajemnica była duszą nności' — a sercem, dodajmy, takie poczucie wspólnej niedoli, że ;erowie polscy dzielili się z prześladowanymi patriotami włoskimi nie co żołdem swym i strawą z kos/ar, lecz i kwaterą. Wtedy to nawiązana lała wiekowa potem łączność irmlont obu. Sprawiły to I.ćmiony. — 'Takie to były — powiada pamiętnikarz — pierwsze zawiązki Węglarzy, w późniejszych czasach rozmnożone w wielu krajach'. — Historyk naczelny tych czasów, mówiąc o centralnym potem zawiązku tych pierwszych Karbonarów w Paryżu, do którego prócz Polaków, Francuzów i Włochów należeli i przedstawiciele innych narodów, powiada: „Była to jedna z najwcześniejszych zarodkowych organizacyj późniejszego Internacj onału''. I w tym współdziałały Legiony. Za sprawą 'Brutusów' francuskich, nie bez podniety Włochów, którzy tu pierwsi oddadzą głowy pod topór, zawiązał się w Paryżu t[ak] z[wany] 'spisek Opery', rozgłośny chybionym zamachem na Napoleona. Sieci szpiegostwa i prowokacji zarzucono z Paryża na wsze strony. Znalazł się de-nuncjant i śród Polaków, bardzo przy tym osobliwy: ich własny dowódca z Livorno (Axamitowski). Aresztowano kilkudziesięciu oficerów polskich i wożono na indagacje śledcze. W Paryżu zapadła decyzja co rychlejszego użycia Legii jako 'półbrygad' już francuskich w ekspedycji zamorskiej. — Najbardziej ideowi oficerowie z korpusu polskiego przyczynili się tak tragicznie do zagłady dzieła Dąbrowskiego. U progu ich hekatomby na San Domingo zrodzić się jednak miała ta siła podziemna, co później przez Wolnomularstwo narodowe i pierwsze w Warszawie spiski wszczepić się miała na wiek cały w dzieje irredenty polskiej. I to przyniosły do kraju Legiony. Tymczasem pozostały z nich we Włoszech jedynie ocalałe półtorej brygady polskiej i pułk kawalerii (rozrzucone teraz po półwyspie) oraz garstka starszyzny i młodzieży koło Kościuszki w Paryżu. — Nie kto inny jak były redaktor Dekady, Godebski, pisze już z Warszawy do pozostałych we Włoszech towarzyszy broni, jak to 'powrót (z Legionów) tylu osób światłych i patriotycznych' obudził w odrętwiałych zaborach 'wielki ruch umysłowy', który 'utwierdza mnie w opinii, że Legie więcej nam przyniosły korzyści niż straty'. Tak więc nawet w oczach Bayarda i piewcy Legionów największą z nich korzyścią było to, że zapałem młodzieży najzdolniejszej w tym pokoleniu, a dzięki Dąbrowskiemu ockniętej światłem Rzymu i Paryża, roznieciły one pogaszoną przez zaborców pochodnię Oświecenia. Ceni się dziś patriotycznie krwawą chwałę każdej szabli starej, wywieszając je za relikwie po muzeach, oczom młodym na zbudowanie — ducha tego pokolenia przekazano piwnicom archiwów. Wręcz przeciwnie dzieje się wszędzie na Zachodzie, gdzie duch przeżywa i zwycięża nawet klęski wojenne — twierdził Napoleon. Wraz z pierwszym powiewem pacyfikacji ruszyła w wojaże dyliżansowe Europa cywilna. Powracające do kraju rozbitki legionowe spotykały wszędzie rodaków, zwłaszcza z jaśniepaństwa. Po gilotynach rewolucji pierwsza bodaj zjechała tak licznie do Francji arystokracja polska. Ci nowi przybysze z kraju, jakże odmienni od niedawnych jakobińskich, jęli szerzyć tuż pod bokiem Bonaparty sympatie prorosyjskie / głuchą w/gardą dla 'Uzurpatora' fran- r-l.ulri.-oo Pr/.-,1r, >l, t v L-, „.., rw, „,, l, i,.i ,^,-„ ^ l,„,,.,!,, i w tych intrygach paryskich polskie damy znakomite, a na ich czele straszliwie dziś pomstliwa za zatratę Legionów, ich wierna do ostatka przyjaciółka, księżna Sapieżyna. 'Czarnemu duchowi awanturnika z Korsyki' na jego własnych salonach w Tuileriach przeciwstawiały te panie 'białego anioła' na tronie rosyjskim. Tak po zatracie Legionów Dąbrowskiego okazał się nagle dla jednych 'dobry król pruski' nad Warszawą, dla innych 'biały anioł' rosyjski nad Wilnem i Ukrainą. Olbrzymi wciąż jeszcze wpływ Puław na zabory wszystkie spotęgowany został, jak wiadomo, stanowiskiem przy carze i polityką młodego Czartorys-kiego; osobisty zaś urok Aleksandra, najliberalniej szego z monarchów ówczesnych i najszczodrobliwszego szafarza obietnic, jednał mu wszędzie i tamtą awangardę uczuciową, sięgającą wpływami swymi nawet do ostatnich resztek Legionów. — 'Aleksander byłby rozkoszą ludów, gdyby Moskale godni byli Tytusa' — pisze do nich Godebski. — 'Światło zgasłoby w Polsce, gdyby nie zapaliło się w Wilnie i Krzemieńcu' — głosi Staszic w Warszawie; a przez ułatwione w tych czasach pokojowych korespondencje z krajem dociera to wnet i za Alpy. Sięgnęła w końcu ta agitacja i po wielką w tych czasach rozterkę Kościuszki. Niezłomny obywatel republik trzech żywił, wiemy, dla 'Uzurpatora' z dawna niechęć głuchą; obecnie po zatraceniu Legionów, wreszcie po ukoronowaniu się jego, doszedł Kościuszko w swej indygnacji do tych granic, że gotów był zwalczać nowego cesarza Francuzów. Zgodzić ten ostatni poryw wierności republikańskiej z myślą o zjednoczeniu ziem polskich pod berłem cara potrafił nie tylko omot zręcznej polityki, lecz i nietajne Legionom, gwałtowne starzenie się Naczelnika. Daleki od zaprzysięgłych wierzeń, republikańskich czy też innych, obcy całe życie zażartościom politycznym, rezerwował sobie Dąbrowski niewygasłą w nim, mimo wszystko 'ostatnią nadzieję' wywalczenia niepodległości — w trwałość bowiem Napoleońskiej pacyfikacji nie wierzył. O zrozumienie tego stanowiska swego doprasza się wręcz rodaków najwybitniejszych w kraju, jak choćby w tym liście do Czackiego w Krzemieńcu (z maja 1803 r.): — '...Kiedy okoliczności rozdzieliły obcowanie nasze, przynajmniej ostatniej pociechy zachowajmy ślady, to jest utrzymać wzajemny szacunek i zaufanie, z któremi sentymentami do schyłku dni moich dla J.M. Pana pozostaję'. Brzmi to dość smętnie. (Czacki był od początku Legionom niechętny, a do końca Napoleonowi wrogi). Mimo podobnych grzeczności spod serca stosunki byłego wodza Legionów z nową opinią polską — czuć i to w liście — zrywały się ostatecznie. Niebawem pozostanie sam z swą 'nadzieją ostatnią'. W samotności pogrążała go i dola osobista. Córka nic ucierpiała wiele w niewoli; mógł ją był odesłać pod opiekę — r/vi:i/ In ji-śli nic Kościuszki, który kierował in/wychowaniem svna ie«ł w )'n \ n ' i i >l i nm-a Hania tvm dzieciom edukacji staranniejszej, niźli to było możebne w czasach wojen nieustannych. — Oto Naczelnik powiadamia go, że Jaś niezbyt przykłada się do fizyki i matematyki, spędzając dni całe nad wykreślaniem zadań strategicznych. Taka była atmosfera czasów i takie dziedzictwo skłonności. Przesyła mu raz syn do Włoch dwa plany bitewne 'swojej roboty', za które — śpieszą zawiadomić przyjaciele — 'od Naczelnika i innych connaisseurów otrzymał pochwałę'. Ojciec dumny, choć w pochwały skąpy, prosi czym prędzej Naczelnika o wyszukanie chłopcu metra muzyki, ku ogładzeniu młodego umysłu i tą nauką piękną, a zarazem metra tańca, dla uobyczajnienia młodzieńca do dam, rzeczy równie niezbędnej w karierze wojskowej. Synowi zaś nakazuje równocześnie: — 'zdobywaj wiedzę wszelką, przede wszystkim Artylerię i nauki matematyczne, staraj się opanować całkowicie główne języki, a we wszystkim radź się Kościuszki'. O wyruszaniu na wojnę nie myśl tymczasem. — 'Nie chcę, byś mógł służyć ojczyźnie jedynie karabinem, jak grenadier, a potem zdatny był tylko do domu inwalidów'. Takie były jego troski ojcowskie i metody wychowawcze. Jaś, bardzo niezwykle uzdolniony młodzieniec, był honorowany prze/ paryskich przyjaciół Dąbrowskiego niczym Delfin: Monsieur 'pan Jan' mówili wszyscy. Co dekada odbywał się egzamin z progresów i aplikacji pana Jana. Te colloąuia publiczne zamieniały się pono każdym razem w długie dysputy naukowe i filozoficzne między egzaminatorami. A były to głowy nie lada: fenomenalnie wszechstronny i uzdolniony Sokolnicki, zresztą członek Instytutu francuskiego; bardziej odeń skupiony, uczony matematyk w Legionach, Jakubowski; młodzieńczy Paszkowski, były /. Godebskim współredaktor Dekady, pierwszy bodaj w Polsce miłośnik Goethego, poliglota, a niebawem ceniony przez uczonych francuskich orien- tiilista; wreszcie tacy żarliwi dyletanci nauk i filozofii, jak głodujący dla nich Fi-./cr, jak Wybicki i kilku innych (którzy schodzili się osobno na od- vwanic Kanta). Głównym wychowawcą pana Jana był wybitny chemik h c/asów, lekarz legionowy, Markowski (później profesor Uniwfer- tu] Jagiellońskiego). Dodajmy samo imię trzeciego w tym gronie mło- uias/.ka, Hoene-Wrońskiego, i jego częste przed Naczelnikiem filo/.ofo mię, uby uwyraźnić, jak niezwykłe musiały być te polskie Sympozjony pml przewodnictwem Kościuszki. K/ckl im raz Naczelnik swym cichym głosem intuicji serdecznej: 'Nauka świeci jak błyskawica, a uderza jak grom'. /a dni naszych dopiero nauka, skojarzona z wojną, grozi lud/kości ironiami zniszczenia. Czyżby te dni wróżył? Tamtymi czasy — jak później za pozytywizmu — samo imię nauki starczało ludziom za wiarę. Schodzili się tedy u Kościuszki, jak niedawno u króla we czwartki, jn wy/nawcy: francuskiego encyklopedyzmu uczniowie polscy — tylko już im w lansadach dworaków dowcipnych z sprośnymi wierszykami w kieszeniach, l ' /. szabli pobrzękiem, a z słowami twardymi, przekornymi niekiedy. ('Nic •ś całym narodem, Naczelniku, pozwól i nam mieć swe mniemanie1). I nic c to już byli, lecz meże w pełni sił, a z nimi młodzieniaszkowie -tcd/.iwnic wczesnej dojrzałości. Przemawiało pokolum- nowe. Pewien wgląd, acz uboczny, w atmosfer? ICRO koła dair nam przeklął rowskicgo, który chciał dostarczyć lektury szlachetniejszej swym oficerom, a chyba przede wszystkim synowi. Dokonał przekładu pod okiem Kościuszki jego sekretarz: niepodobna, by owo 'pismo' nie było przedmiotem omawiari na tych zebraniach. Zaprzepaściło się ono, jak i wszystko z onych czasów. Przypadkiem znamiennym zachował się jednakże w rękopisie tego pisma rozdział II, komuś widać najcenniejszy, pt. „Odwaga i męstwo", a w nim znamienne wywody: — jak to męstwo jest we krwi, pochodzi z temperamentu, bywa rodzajem natchnienia, a rzeczą żołnierza; gdy odwaga jest w duszy, pochodzi od rozumu i bywa właściwą generałowi. Inne to już gawędy niż przy królewskim stole i winie. Ścichły Muzy, przemawia Mars. Na każdym zdaniu tej filozofii praktycznej i psychologii militarnej wyciska się, jakże wymownie, piętno czasów nowych. Że męstwo i odwaga są to odmienne właściwości natury ludzkiej, zaświadczyć by mogli ci sami panowie, zwłaszcza tak dzielni między nimi artylerzyści, gdy niebawem pogadywać będą między sobą z niepokojem, bo aż z francuska — szeptem w ucho — o 'la Machinę infernale!', o bombie rzuconej wtedy na Napoleona. — Jestże to męstwo czy odwaga? — debatowano może. Około 'boskiej tajemnicy' bohaterstwa osnuwało się filozofowanie tych wojaków w czas rekreacji pacyfistycznej pod wschodzącą gwiazdą Napoleona. Zastanawia i to, jak dalece bohaterowie greckiego Antyku byli w niełasce 'rozumu' francuskiego ową dobą... 'klasycyzmu' i wybujałej w sztuce mitologii: — 'Achilles — czytamy w owym piśmie filozoficznym dla oficerów polskich — Achilles nieubłagany, okrutny, gardzący wszelkiem innem prawem prócz mocy, nie pokazuje jak tylko nieustraszoność napastnika'. W takim to tchnieniu najszlachetniejszego rycerstwa, jakże dalekim od dworskiej morbidezzy kultury Stanisławowskiej, w filozofii czasów zawsze — podkreślmy — wychowawczej, dojrzewał młody Jan Dąbrowski. Przybywało tych impulsów i z zewnątrz. W tych właśnie czasach kazał Napoleon sprowadzić prochy najznakomitszego poprzednika swego, wielkiego rycerza Francji za Ludwika XIV, marszałka Turenne'a, i złożyć / największą okazałością w niedawnym (za rewolucji) 'Kościele Marsa' — u Inwalidów. Mogłyż nie rozpłomieniać ambicyj te nieustanne pouczenia, wzory i podniety? Nie dziw, że główny metr pana Jana, Markowski, był przeświadczony, że pod okiem Kościuszki kształci — 'przyszłego Napoleona Polski'. To osobliwe Orlątko polskie piastowało już wtedy urząd i szarżę — adiutanta przy osobie 'Naczelnika Narodu Polskiego', jak za Dyrektoriatem tytułował Kościuszkę i Konsulat. Pobierał też pan Jan za to i francuską gażę urzędową, dość sutą* Nie wystarczała mu ona jednak. Listy jego do ojca — jak to korespondencja synów na edukacji — były bardzo jednostronne. — 'Tę rozrzutność przejął od matki' — konstatował stary cierpko. I przeniósł cały smęt swego osamotnienia we Włoszech na listy do bardziej bezinteresownej córki — bliżs/ej mu jak gdyby, ile że temperament dziewcząt, powiadają, wrad/a się w ojców, gdy ehanikter synów idzie w matki. Dembowski w Paryżu nie szczędzi mu wiadomości o córce. Oto po długich zwlekaniach zdecydowała ta wojskowa rada wychowawcza wysłać ją na pensję do S[aint]-Germain: — 'Powóz już czeka, matka i pan Jan płaczą, a Karolinka szczypie nas wszystkich z radości, że już na pensję idzie'. To „już" było u pannicy z czasów wojennych mocno zapóźnione, liczyła sobie bowiem wiosen siedemnaście i zdążyła zaręczyć się z byłym adiutantem ojca, majorem Pakoszem. Łatwo sobie wyobrazić, jaką atencją otaczać ją musiał cały ów bezniewieści zakon starszyzny legionowej. Córy Dąbrowskiego nie stawiono sobie oczywiście na stole i nie obracano ją wkoło, jak ciż sami panowie czynić będą za lat dziesięć z Zosią w Soplicowie. Tym bardziej na widok jej poprzednicy — powiedzmy: jeszcze klasycznej, bo i rosłej a jędrnej jak jej matka saska — niejeden z nich targać musiał wąsiska. Nawet Kościuszko, mało dostępny, jak wiemy, wdziękom niewieścim, w pewnym liście do ojca dopisuje najwyraźniej z zażenowaniem, bo tak niezwykłym u niego post-scriptum francuskim: — 'Vous serez jaloux que j'ai deux fois embrasse votre lilie'. Wolał powiedzieć sam, zanim dziewczyna się wygada. — Ale karesy poczciwe karesami, coś w wychowaniu tego dziecka nie podobało się Naczelnikowi; przez sekretarza swego wypomni to ojcu twardo: — aby d/iewczyna, 'Polką będąc, umiała język ojczysty'. Narzeczeństwo z nią majora Pakosza było, zda się, nieporozumieniem jego afektu: kochał się właściwie w jenerale samym, nie zasypiając przy tym bynajmniej spraw swego awansu. Człek natury biernej i, sądząc ze wszystkiego, ospałej, potrzebował nie tylko oparcia o cudzą wolę mocną, lecz oczekiwał ponadto, że ta wola postawi go życiowo. Tak czy owak nie nadawał Htę całkiem do zalotnego tańca koło nieuchwytności uczuć dziewczęcych. — 'Przyznam się generałowi ze wstydem — pisze — że rzadko bywam w S(aint]-Germain'. — Nie chce bo major przeszkadzać pannie Karolinie w jej aplikowaniu się do nauk, Madame nie lubi częstych wizyt i, asystując przy nich, nie pozwala fruktyfikować z rozmowy swobodnej; wreszcie w S|aint]-Gcrmain mieszka Zajączek (mowa o bracie przyszłego namiest-MI! i , którego major fizycznie nie znosi — może dlatego, że ten nicpoń n .'ykr/ony nagabuje wszystkich natarczywie o pożyczki. W rzeczach zaś j< v/nych był major Pakosz skrupulatem: jak kwatermistrz, nieustannie HOH "iv "im rozlicza drobiazgowo. Oj! nie nadawali się do siebie tamci młodzi — frasować się musiał ojciec '•'('los/ech. A gdy i Karolinka jakby z warg odęciem bąkać coś pocznie i< ni FU/A /.arowania, stary zatroska się poważnie. I będzie czynił adiutantowi swemu gorzkie wymówki za 'brak czułości' dla córki. Pani przełożona, 'słuszna i uczona kobieta', ujrzawszy pannisko takiej mi postawy i kibici, zakłopocze się poważnie dziecinnymi przejawami jej temperamentu. Toteż zakaże jej z miejsca korespondowania po polsku lub po niemiecku: wszystkie listy do niej i od niej będą podlegały kontroli Madame < '.ambon, /a dawne wynurzenia senl < /tic bed/ie odtąd i ojciec we Włos/eeli otr/ym wał liściki grzeczne, z przyd 'icm, pisane jak gdyby pod dyktando; tam ; pocznie wypacać z siebie w\ i .n-owama h mcuskic do córki w strof u- a wymagała najwidoczniej wyższa już edukacja panieńska, na której generał nie znał się wcale. Odebrano mu serce dziecka. A nie tylko jemu. Safanduła Pakosz doczeka się, że zmądrzała Karolinka zerwie z nim grzecznie. Na nic się nie przydały i monity Naczelnika: zobczała do ojca i do swych wojskowych opiekunów w Paryżu, sfrancu-ziała na wskroś, zaręczy się niezadługo z pułkownikiem włoskim, półarysto-kratą, cavaliere Palombini. Zwyciężyła w niej matki ambicja i spryt — w duszach bo dzieci przemaga zawsze natura w rodzinie praktyczniej sza. Pan Jan pisuje coraz częściej, może za mamy podszeptem, w sprawych pieniężnych — wyłącznie. Tyle mu dała ta rodzina (pierwsza), tyle dzieci z matki obcej. Ta małżonka z dostatniego domu jenerałostwa saskich była główną przyczyną nieustannych trosk pieniężnych męża. Ledwie z dziećmi zjechała z Drezna do Włoch, rozpytywać jęła spotykanych po drodze legionistów, ile też mąż ma karet i służby; a dowiedziawszy się, że posiada jedynie konia pod wierzch i ordynansa na posługi, rozpłakała się rzewnie. Kobieta towarzyska, żyła dworem szerokim i gościnnym; otoczona rojem młodzieży wojskowej, rada uczęszczała na bale i spektakle rzymskie, gdzie mąż pokazywał się rzadko. Zastępował go nieodstępny Pflugbeil, jej rodak w służbie legionowej, oraz rywal tego starszego i otyłego Sasa, bardzo jeszcze nieopierzony młodzieniec, Tremo młodszy (brat poległego). Nie przeszkadzało to pani jenerałowej towarzyszyć niekiedy mężowi w pochodach, by ze swej landary niemieckiej (kazała ją sobie arcykosztownie sprowadzić przez Alpy) obserwować zapewne przez l o r g n o n przebieg utarczek i bitew. (Podobne zresztą 'karety małżonek prawych i lewych' towarzyszyły wtedy nierzadko pułkom zarówno francuskim jak i polskim, długim szeregiem na czele taborów zajeżdżając do ledwie zdobytych miast). Pokój nie posłużył tej kobiecie wojennej: zaczęła się pielęgnować, poddawać starannym traitements. Nie wygodził pacyfizm nade wszystko jej urodzie, albo też: co ponętne bywało na wojnie... Pflugbeil już jej nie asystuje, topniały szybko korowody młodzieży koło niej. W Paryżu zachorzeje poważnie i zemrze jeszcze za pobytu Dąbrowskiego we Włoszech. Był sam. Nadmiarem obowiązków służbowych nie przeciążony, a w porównaniu z nędzą legionową wyposażony teraz szczodrze, powrócił do umiłowań nabytych za młodu w Dreźnie: gromadził książki, mapy i sztychy, sprowadzał je sobie i z kraju. Zatapiał się ponownie w studia wojskowe i historyczne, dawał folgę upodobaniom do poezji i sztuki, dopełniał swe zbiory dawne. — Rząd włoski zgłasza do Paryża pretensję, że ten jenerał polski kosztuje dużo, choć niewiele teraz robi. Francuzi nakazali uszanować zasługi byłego wodza Legionów. Serdeczne dawniej Ignienic do przyjaciół zamienił, samotnik obecny, w niemniej żarliwe umiłowanie kilku wod/.ów — z wojen dawnych. A że miał wyobraźnię gorącą, uplastycznień głodną, więc otaczał się ich podobiznami podobał sobie niegdyś Turenne, więc nosił się w jakowej ś 'kurtce sarmackiej' starodawnego kroju, 'w każdym kroku chcący kopiować Czarneckiego' — przymawia mu któryś z pamiętnikarzy. Tym naiwnym wybiegiem fantazji samotniczej wiązał się z Polską, gdy więzy z jej ludźmi już się stargały. Tyle było w nim upartej wiary w przeznaczenie swoje. W tych latach pacyfikacji (do r. 1805) stykał się z Napoleonem nieraz. Jako delegat włoski jedzie z Mediolanu aż do Moguncji na wielką paradę rewii nadreńskiej. Do Paryża wzywa go już Napoleon sam na bliskie asystowanie koronacji w Notre-Dame. Każe mu wtedy pozostawać w Paryżu kilka miesięcy, po to tylko, aby swą obecnością powiększył grono dygnitarzy włoskich, 'ofiarujących' cesarzowi Francuzów koronę lombardz-ką. Na mediolańskiej znów koronacji znajdzie się Dąbrowski na życzenie Napoleona znowuż w najbliższej jego świcie. Wtedy to widzimy, choć na chwilę, jego oblicze dawne: nie dworaka na uroczystościach i nie zatroskanego ojca, koniec końców. Bezpośrednio po owych paradach koronacyjnych miał jakoby przypierać Napoleona do muru — 'ze łzami w oczach żaląc się przed nim, czyli Polskę należy uważać za straconą? Bonaparte miał go /.apewnić, że sam we właściwej porze odbuduje państwo polskie'. Ta relacja, mimo 'woli wróżebna, pochodzi ze źródeł austriackich, szpiegowsko-policyjnych, może więc wzbudzać dużą nieufność. Napoleon, y.awsze tak oględny w obietnicach (w przeciwieństwie do Aleksandra), nie mógł wtedy dawać podobnych zaręczeń. Niejednym natomiast słowem pytyjskim umiał niewątpliwie podtrzymać w nim nadzieje zamierające oraz ir/.ymać go sobie w odwodzie — pod tłokiem swej woli mocniejszej i po tysiąckroć zasobniejszej w środki działań. Korzyć się będzie przed nią niebawem świat cały, jakżeby nie miał maleć i niedawny wódz Polaków? Nie stały już za nim Legiony, nie pr/cmawiał też z godnością i naciskiem, jak niegdyś do obywatela generała Bonaparty, gdy się dopominał o przedstawicielstwo polskie w pertraktacjach pokojowych (czasu Campo-Formio). A jeśli załamywał teraz ręce przed ccsur/em, to dlatego, że były one już bez oręża. Stał się zwierciadłem bezsiły Wlciły polskiej. Móglżc czerpać z niej dumę? Nie nauczył jeszcze tego romantyzm. Nu czele bosych Legionów, jako sił posiłkowych Rewolucji Wielkiej, i i icruło go, rzekłbyś, fizyczne aż poczucie wolności pod zawsze rozpiętym Tiimuhircm w barwach polskich; pierś tę pod szczelnie teraz opiętym »IIH|MI mcm obcego dygnitarza 'zdobiły' najwyższe odznaki cudzoziemskie: tu .-i l /.loty Legii Honorowej, order żelaznej korony lombardzkiej i nie mniej n/umtH zapewne gwiazdy Dwojga Sycylii, Trojga Abruzzów i tak dalej, od •xyi a/ po pas, mimo owej kurtki Czarneckiego na po domu i Tureniuszo-wycli koni przyszłego wództwa — w tych czasach pokoju 'przeklętego!' Tak złorzeczyli wonczas ci oficerowie polscy, którzy wzięli wprawdzie 'abs/yt', ale do kraju wracać nie zamierzali, nie mieli bowiem za co, do kogo i po co. Rozwałęsam teraz po brukach Paryża, karmili się poniżeniem, nędzą i gorzkim chlebem inwalidzkim. Że w takich okolicznościach wynurzyć się m usiało /. serc, niegdyś walecznych, wicie mizerii lu l kk-j, świadczą wymowni te słowu 1'akos/a, który byłemu wodzowi H v u mimo rozdźwicków familijnych składa wiernie raporty dalsze — bez takich raportów nie mógłby, zda się, żyć pan major: nie wiedziałby, co począć ze zdarzeniami. — 'Naczelnik kazał się starać o jak na j prędsze wyekspediowanie z Paryża naszych abszytujących, bo takie się pokazują niegodziwości'. Ten arcyludzki finał epopei rycerskiej sprawił, że nawet ludzie stateczniejsi, nie mówiąc już o karierowiczach wojskowych, modlili się niemal do — 'zbawczego bóstwa wojny'. Nie ulegając tej białej gorączce każdej emigracji, postanowił Dąbrowski przeczekać po prostu pacyfikację, w której trwałość nie wierzył; a że praktyki bojowej nie było, użytkować z pokojowego czasu: gromadzić wiedzy jak najwięcej, dojrzewać ustawicznie ku czynom przyszłym. Wiara w nie była jedyną podówczas otuchą dni jego. Na przekór całej opinii kraju, nadziei samej na wspak, czerpał z tej otuchy już nie siły wytrwania — nie starczyłoby ich — lecz 'B e h a r r u n g', zgrzytał: uporczywość, uwziętość! — 'Ostatecznie nie wystarcza sama waleczność przed wrogiem; stan nasz wymaga niekiedy rezygnacji filozoficznej w przeciwnościach. Dałeś sam tego nieraz najlepsze dowody. Natchnijże teraz temi uczuciami i Twoich podwładnych'. Tak pisał doń (14 Fruct[idora] r. VII) major z Legii II, Mościcki, bezpośrednio po upadku Mantui. Gdy zawaliło się wszystko, dawni jego podkomendni zwracali się doń już tylko o oparcie moralne w jakże rzetelnie i głęboko przeżywanej rozterce: — 'Po pierwszym momencie zdumienia i indygnacji (za wydanie ich Austriakom) poczęli ludzie jak gdyby winić siebie, sprawdzać w myślach całe swoje postępowanie podczas oblężenia. Powoływali się na swą przeszłość pod Dąbrowskim (pisze do niego samego), świadcząc się, że robili wszystko, co powinni i mogli, że Dąbrowski sam osłoni ich konduitę przed oszczercami'. Ta z głębi duszy wydarta rozpacz rozbitków jego zaciążyć na nim musiała odpowiedzialnością najbardziej surową. To jedno nie dało się przezwyciężyć żadną wytrwałością. — Osłoń cześć naszą, nie o Twoją tylko idzie! — echem przypomnień nieustannych powracać doń musiało tamto rozżalenie jego ludzi. Pod niejednym zapewne naciskiem podobnym rozpoczął był spisywać najniewłaściwszą porą odwrotu spod Trebii, wręcz między jedną bitwą a drugą, swój „Pamiętnik wojskowy Legionów Polskich". Z tamtych not i fragmentów, kreślonych w polu dorywczo, redaguje go teraz starannie przy pomocy Haukego. I w tym oto czasie, gdy pochylony nad mapami przeżywał raz jeszcze wszystkie bitwy Legionów, pisząc w sumienności wojskowej oschły aż raport działań na terenie, ubiega go niespodzianie głos Muzy, sławiący w ogólnikach szumnych te właśnie czyny jego towarzyszy broni, które on w najdrobniejszych szczegółach wskrzesza mozolnie w pamięci. Z dziwnym uczuciem brać musiał do rąk nadesłany mu z Warszawy Godebskiego „Wiersz do Legio w Polskich". Wiemy, że był zawsze wrażliwy słowo poe/.ji, a pr/cświadc/ony ro/umnic o 'i n fl u c n cc des urts et lettres sur les nations', jak prawił o nim niedawno Wojda w gazetach francuskich. Ktoś został w tym wierszu zapomniany, przemilczany z umysłu: ten mianowicie, który upamiętniony być powinien przede wszystkim i na czele. Jedyny to chyba w poezji hymn na czyjeś dzieło z całkowitym pominięciem jego twórcy. — Mógł był na upór z tego milczenia nawet wyczytać złym okiem co nieco o sobie, ale w zwrotach jakże z umysłu bezimiennych, zatartych: — 'Takąż nam do ojczyzny ukazałeś drogę?' — /.wraca się ta gorycz niby do 'niewdzięcznego narodu' francuskiego, a mierzy wprost w twórcę Legionów i obietnicę jego 'mazurka'. Wodzem jest na tych kartach nie on, lecz poległy Rymkiewicz, lecz Kniaziewicz, co — 'przeniósł ziomków szacunek nad cudze zaszczyty'. — To już nazbyt wyraźne! Ten rozbrat z sumieniem i duchem swej młodzieży był ostatnim ciosem, jaki spaść mógł na niego. Bardziej od tego milczenia wszystkie potwarze razem skrzywdzić by go nie zdołały. Skoro tak sobie poczyna ten miody, o intencjach, mimo wszystko, czystych, cóż dopiero czynić będą stare wygi, dokarmiające się na dni swych ostatek zawsze snadniej nienawiścią? A nagromadziło się jej nad nim tyle, że starczy tego na lat kilkadziesiąt i po śmierci jego. Czyżby to była jego obrona czci już zagrobowej jedynie? — ów pożółkły strzęp zapisanej karty bez daty? Jeśli nie pochodzi ona niemylnie z tego a tego dnia, miesiąca i roku, poczęła się niewątpliwie w takiejże chwili ostatecznego /\\ "(ipienia o porozumieniu się z rodakami. Odpadły tu bowiem wszystkie l»nachimki z ludźmi, wszelkie żale do nich — w tę godzinę wielkiego i",amotnicnia. Sprawa była wyłącznie z samym sobą. Więc skreślił to znów po niemiecku. Płomiennemu słowu poety p.iKkicKo przeciwstawia żołnierz stary szczególnie nieznośną Polakom szwa-t'.u hę i mowę niemiecką — na swą przegraną z góry. Czy godzi się tu ścierać / ł<>w jego ów zakrzepły w niemczyźnie żar polskiego serca? i ten jego smct ni' pntadny? Czy godzi się tu tłumaczyć tamtą kartę pożółkłą z miejsca na i-. -;\ nitsz? Niechże więc jej początek bodaj tylko pozostanie, choćby dla kom i i ,iu, w br/mieniu oryginału: 'Ich habe die Legionen gestiftet um mein Yaterland • U fcllcn: nicht fur Frankreich; nicht fur Italien; am aller WCnignien fur diejenigen...' Tu myszy archiwów petersburskich wgryzły się głęboko w kartę ormzalą; a w tym właśnie miejscu, u postrzępionego dziś brzega, rozszczepiło •ic znów nieznośne pióro gęsie i grubą szwabachą maże już zgoła nieczytelnie. Lecz tłumaczmy ciąg dalszy na polski. Było więc tam: — 'najmniej zaś dla tych'... — '...lecz jedynie i wyłącznie dla Narodu Polskiego (duże litery i podkreślenie autografu), za co na nagrodę lub uznanie anim liczył, ani kn-ilykolwick liczyć będę'. Niczmożona żołnierska wiara podnosi w mm hnm nagły. Na dnie serca, wbrew wszystkim klęskom, tkwi to uparli- pi wiadczenie, że będzie w kraju, bcd/.ic na i/.cle wojska pohi ' i " — 'Lecz wynagrodzona zasługa przestaje być zasługą' — przekreśla niespodzianie tę myśl sumienie tak purytańsko dla się surowe w tej chwili. Urywają się słowa. Cóż bowiem po takim samozaparciu powiedziane być jeszcze mogło? I pozostała ta karta stoicka, w niemczyźnie zakrzepła, a zgryziona przez myszy petersburskie, najosobliwszym chyba na świecie fragmentem spowiedzi wodza przed narodem swym: jego sumienia dziejowego sprawą surową. W papierach jego najbardziej osobistych, śród pamiątek, zda się, mu najdroższych znajdują się wszystkie refreny 'mazurka' (dzisiejszego hymnu), między nimi i zapomniane, a dziś zgoła nieznane, jakieś tam w rymach toasty włoskie i ody polskie na jego cześć pisane, bojowe rymy młodzieży warszawskiej na jego powrót do kraju, nawet laurkowe powinszowanie żaka od Pijarów — ot, za trochę owych rupieci miłosnych w listach i erotykach, jakie pozostawiają po sobie poeci, ta garstka wspominek intymnych człowieka czynu. Nie brak i wstydliwych, jeśli kto chce: skąpych pozostałości jego własnej 'lutni' i kilku liryk Szyllerowskich, przepisanych starannie z własnych książek, by w swym życiu ruchliwym mieć je zawsze pod ręką. — Zastanawia tu najbardziej wiersz zPrzypowieści Konfucjuszowych (acz bez podania autora w przypisie). Był odwieczny Konfucjusz filozofem wielce modnym w salonach przedrewolucyjnych: ten prorok nie Boga, lecz rozumu pociągał ku sobie bardzo encyklopedystów; osiemnastowiecze pozostawiło liczne o nim rozprawy. (U nas z bardzo erudycyjną 'Pochwałą Konfucjusza' wystąpił prozą Godebski właśnie). — W osobliwym spadku po encyklopedystach stało się imię na j trzeźwiej szego mędrca Wschodu nader częstym wehikułem mistycznych podówczas 'wtajemniczali' masonów. — Tyle napomknień niezbędnych. Trudno tu wkraczać w dziedzinę „racjonalistycznej mistyki" ówczesnej. Kędyż tu na Boga mistyce?!... — żachnąć się może niejeden. Wonczas, gdy werble tylko warkotać będą wrychle w krajach wszystkich, a kuriery wojenne cwałować tam i sam po Europie całej — gdy na wiekopomnych niebawem polach Austerlitzu, Ulmu, Jeny wrogie czworoboki grenadierów w bermycach mijać się będą dumnie korowodem szachownicowym, póki nie pluną na się ogniem na tuj! cel! pal! wprost między nieprzyjaciela oczy widne -- gdy spod lasu porywać się będzie ku nim kawaleria pawiobarwna i śmigać po /agonach, by tygrysim doskokiem przez trupów zwały spadać na karki jeszcze żywe — gdy armaty z straszliwym impetem i zgiełkiem zajeżdżać będą nieprzyjacielowi pod nos i kosić narodów pokolenia młode — gdy wreszcie nad te kłębowiska huku, dymu, rzezi i jęków drzeć się będą kaprale: „Niech żyje Cesarz!..." W onych to czasach, gdy umierano tak na widowni, a strojnie, tak batalistycznie i pejzażowe, mogłaż się komu roić mistyka?! Właśnie wtedy! I to nader licznie, a wojnie na wspak. Miewa bowiem duch 11 ul/k i koleje własne, tak po wielokroć nie/.ależne od Ulmów i Austerli-i/ów, i mi 10 koniec końców /aws/c /wycieża or/ekl nie kto inny, iak krzyżowców wyłaniać się poczęła zapowiedź romantyzmu, który skruszy niebawem skorupę racjonalistycznego świata. Uległy temu prądowi, jak wiemy, i Legiony polskie w zaległych śród nich bractwach włosko-polskich. Mógł tenże duch czasów ominąć ich przywódcę? i to właśnie w czasach jego największej samotności nad książkami? Lecz oto wiew z głębi jego rozmyślań w uporczywym trwaniu przy swej 'nadziei ostatniej': Uwziętość tylko do celu nas wiedzie. Z pełni jedynie jasność na nas spływa, Gdy prawda w bez dni jedynie spoczywa. Oba podkreślenia nie pochodzą z książek Szyllera, lecz z przepisu Dąbrowskiego: oto nad czym zamyślił się najbardziej. — Jak można przetworzyć klęskę swej doli w złudnego dajmona sił odpornych, kajdany u nóg w poczucie wolności wewnętrznej — pytać tych, którzy długie lata przeżyli na zesłaniu. Bo czymże był dlań, mimo blichtru dygnitarstwa i blaszek orderów, cały ów czas pacyfikacji? zwłaszcza pod koniec? Czy ten wymuszony na nim okres wznowionych studiów i życia kontemplacyjnego nie musiał stać się w końcu groźny dla człowieka czynu? Czas chyży pomykał obok zadumanego nad wewnętrzną drogą do celu — migały miesiące... Bezczynne stały konie Tureniuszowe, ugrzązł jego wóz wojenny. W rozpętanym ponownie huraganie wojen, który wyrwał jakby spod ziemi i sprawę polską — wtedy właśnie nie masz Dąbrowskiego. W najbar-d/.icj zapadłym kącie Włoch: w Abruzzach i Kalabrii, ukryła go teraz wola Napoleona. Podejmując wojnę z powtórną koalicją austro-rosyjską, wolał tcsar/ tym straszakiem sprawy polskiej nie drażnić przynajmniej Prus tymc/ascm lub nie utrudniać sobie z góry przyszłych, po zwycięstwie, ni-Kocjacyj i aliansów. Darował go tedy bratu swemu Józefowi, którego Idlwic posadził na tronie neapolitańskim — bardzo wtedy chwiejnym wobec j wania za broń ludności, buntującej się przeciw narzuconym rządom l cu/.ów. Nie pozostawało ostatnim resztkom Legionów nic innego nad v wunie z chłopami neapolitańskich stron, a zwłaszcza z bandami 'frate l>i ivola' i groźniejszym odeń zbójem Sciabolone, oraz z desantami angiel-nkunt, uzbrajającymi te bandy. Wojował, a raczej szarpał się z tymi okrut-mkami gór /nów nie schodzący z pola Chłopicki. O bezpośrednim współ-lut/.iaU- samego jenerała w tych krwawych polowaniach niewiele słychać} t no/r micr/ila go ta czynność, zwią/ana dlań z jawnym już poniżeniem. Jako konu-iulani Trojga Abruzzów zadowalał się /ręczną administracją i tłumieniem w /arodku buntów nowych, y.a co spotykają go niejednokrotnie słowa u/.nama już nic /e strony Napoleona bynajmniej, lecz... /. ministerstwa policji w Neapolu. Na to pr/ys/.ło mu w końcu. lak znosili ii, '.łużbc oficerowie jego? — Z ro7.br;ii 11 n ;i naiwnością -;AI , ,-u .,1,1,K.. w kraju wyszukać dostatniego ożenku, omierzła mu bowiem i obrzydła do ostatka wszelka służba w wojsku. Sprzedawał na odległość to, co po krwawym trudzie życia jedynie mu pozostało: ów strzęp legionowej niegdyś chwały na świecie. Naśladować zresztą zamierzał, człek znużony, swych dawnych dowódców, którzy powrócili do kraju. I Kniaziewicz, i Wielhorski, i głodujący niegdyś w Paryżu 'stoik' Fiszer przyżenili się tam, w kraju, do włości wdów zamożnych — ziomkom na szacunek. Minęła Legionom młodość górna i chmurna. Klęską o grozie niemej stawały się te czasy dla tych, którzy mieli nieszczęście wpaść w ręce powstańców bandyckich. Nikt by im teraz wytłumaczyć nie zdołał, nawet Kościuszko swym 'katechizmem republikanc-kim', jakim to bogom narodowym na ofiarę ginąć im przyszło śmiercią tak okrutną: — pojmanym wyłamywali zbóje członki w stawach i spalali ich potem za żywa na ogniu powolnym. Zdawałoby się, że jest to ostateczna granica bestialstwa. Miało być jeszcze potworniej. — 'Dokazują! — pisze z pola lekarz wojskowy, Puchalski (d. 30 sierp[nia] 1806 r.) — ścinają (pojmanym ludziom) głowy i temi głowami grają tak, jak w kręgle'. Na taki koniec przyszło na świecie niejednej głowie zapalnej młodzieży Dąbrowskiego. — Calabria ferox — jak za pisarzami starego Rzymu nazwie te strony Chłopicki w swym ostatecznym raporcie wojennym — owa Kalabria od prawieków drapieżna i dzika, oraz nie lepsze od niej Abruzzy stać się miały już nie miejscem jak gdyby zesłania, lecz więzieniem tortur moralnych dla byłego wodza Legionów. Ówczesne koleje tych resztek legionowych, ich niespodziane z nagła przerzucenie za Wenecję na nową wojnę wielką, u granic włoskich wszczętą, ostatnie już tam, a świetne odznaczenie się Legionów pod Cas-tel-Franco (znów Chłopicki!) i niepojęte dla nich odesłanie ich spod Lubiany z powrotem wypada tu pominąć zaznaczeniem jedynie. Kręte drogi de la politiąue, jak z francuska zgrzytał Dąbrowski, zapalały tak oto i gasiły na przemian jego 'nadzieję ostatnią', i to w chwilach właśnie, gdy się ona wraz z nową wojną ziścić obiecywała. Pogięła w końcu ta Napoleońska polityka i najtwardszego śród Polaków uporczywca. Wpędziła go na ostatek iście nad niepowrotną krawędź b e z d n i — tylko nie urojonej już prawdy mistycznej, lecz nagiej, człeczej rozpaczy. Bo gdy się zwiedział o decydującym pogromie obu zaborców Polski: Rosjan i Austriaków razem, mógł tłuc głową o mur — a nie tylko że Legiony w tym zwycięstwie udziału nie wzięły. Najgroźniejszym pod Austerli-tzem momentem dla armii Napoleońskiej, który w jej klęskę omal się nie zmienił, był nawałnicowy na Francuzów atak... ułanów polskich gwardii cesarzewicza Konstantego. Na opak odwracała się w oczach Napoleona Rzecz polska. Oto po czyjej stronie opowiedziała się tego narodu waleczna niemoc. I Tyś jej sprawcą! — targnąć się mógł Dąbrowski na swym łańcuchu włoskim. Kto zmarnował Legiony moje utwierdzone przez Rewolucję? które 'krwią polską spajały gmach Republiki' waszej, wedle waszych słów własnych. Kto, zmarnowane, przed kilkoma zaledwie miesiącami znów wskrzeszał, do dawnego imienia przywracał, by je wnet odesłać z powrotem i swych najwaleczniejszych nasadzać znów na zbójów mi/.crnych? — Z tego narodu miata. — Kto ostatniego wodza zratowanego wojska Rz[eczypospo]litej naszej przykuł do tych gór od wieków przeklętych?... Pod tłokiem woli Napoleońskiej był to najniższy stan barometryczny jego woli własnej w tej wytrwałości już contra spem. Był ojcem, w żarliwości całej natury swej przywiązanym do dzieci — nadmiernie, jeśli mierzyć te sentymenty skalą dzisiejszych więzów rodzinnych, zwłaszcza gdy ten przychówek żołnierza, chowany poza gniazdem, już się usamodzielnił i pokierował na własne drogi życia. Oto otrzymuje szarmanckie od panów oficerów powinszowania z racji zaślubin 'pięknej panny Karoliny' z cavalierem Palombini w Rzymie. Poszła ta dziewczyna w świat włoski na całkowite zobczenie; chłód przeraźliwy wieje z jej grzecznych liścików francuskich. — Syn zjechał z Paryża do Włoch. Nie chciał go, widać, ojciec mieć pod swoją komendą w niezaszczytnej tu bądź co bądź służbie w Abruzzach; tę wziął na siebie. Wolał go widzieć raczej w faworach pr/cdwczesnej rangi pułkownika na dworskiej służbie u króla Józefa w Neapolu. 'Pan Jan' zażył pierwszej wolności młodzieńczej w sposób szczególny. Nawiązał znajomość z jakimiś Włoszkami konduity dwuznacznej i nie miał nic pilniejszego, ku zgryzocie ojca, jak ożenić się z Emilią di Negri. Tak wstępował w życie pupil Kościuszki i swych metrów wojskowych w Paryżu. Ojciec jego tymczasem w nieustannych pościgach wojska swego za nieuchwytnym w górach zbójem Sciabolone i tym drugim, Fra Diavolo, otr/ymuje rozkazy już nie od ciężkiego w podobnych sprawach sztabu ułówncgo, lecz wprost z ministerstwa policji, zwiadującego się o wiele sprawniej, gdzie raki zimują i jaką je łowić siecią. Stawał się wręcz wykonawcą /Icccń i metod policyjnego działania, aż po pokątne znoszenia się z owymi licrsztami zbójów, w celu ich przekupienia, ku zdradzie swych kompanów lumdyckich. Zlecano mu też pono brać jako zakładników... żony prowodyrów powstańczych. Do takiej aż służby dowiodło go na ostatek uporczywe trwanie pr/.y Napoleonie, który zrazu 'darował go' tronom włoskim na ich ozdobę i nitlonc, a w końcu na wysługi tym ostatnim narzędziom każdej władzy. Miała policja neapolitańska — prastara macierz pasportów oraz wszystkich wymysłów publicznego bezpieczeństwa, utrapienia, ucisku i szpie-gottwa — z dawien dawna sławę w Europie najbardziej ponurą. Ta końcowa łączność byłego wodza 'Wojsk Polskich' we Włoszech z ona władzą ciemną mielą się zemścić — rzekłbyś, wywołaną Ananke za tragiczną niegodność narodową — na jego sprawach najbardziej osobistych: spaść na dumę jego ciosem niespodzianym. Najwyższy komisarz tej policji neapolitańskiej, wszechwładny i ws/cch-wiedzący Duca di Lauren/iana, rac/ył powiadomić komendanta listem osobistym (z d. 3 wrześ[nia] 1806 r.), że młoda pani Dąbrowska, poróżniws/.y nie /e swym małżonkiem pułkownikiem, zamieszkała u marki/,a Cetronio, jej powinowatego jakoby, dodaje o^lulnie. 'Pan pułkownik —- powiadamia dalej książę komisarz nar/.elny — pi /\ /n.il się /r skruchą (co n l"e s s e), że mó^ł hyl dawać ąualcht motivo di .li : n i« alla sua s i y;nora i że ro/laka l żoną byłaby mu mul \wt.i i>»i< .n.i |olnym słowom wystiiwił się aż lak 11, 11 -, -i i l. 11 n mi «lolirr rnt:i i' l u n i 11 r O H O. i:il- przyznaje jaśnie komisarz sam. — Oszczędźmy tu sobie długiego widoku ojca poniżonego: świadczy się wszystkimi, którzy go znali kiedykolwiek w życiu, ile trosk, kosztów i zgryzot dalekich wkładał zawsze w wychowanie swych dzieci. A przecie przed tą łapą obcą osłania i w tym znękaniu dziecko swoje, nie obwinia nawet jego żony niewiernej — ich to sprawa, myśli, widać; — cała pasja jego skupia się na jej matce, która 'skandaliczną konduitą dawała córce swej stały przykład i zachętę na tej drodze contre la d e c e n c e et la moralite'. Dosyć tego!... Do całego piekła udręk publicznych, jakie przeżywał wtedy w Abruzzach i Kalabrii, trzebaż było jeszcze i sromoty rodzinnej! Klęska nigdy nie uderza ciosem jednym; zwala się lawiną, porywając sobą wszystko zło, jakie się zataiło w nas i w kruchości naszych ostoi. A tyle najświatlejszych umysłów — mógł był wspominać — zastanawiały tak niezwykłe zdolności tego chłopca... Co powie Kościuszko?!... Wystaw siebie Naczelnik w postaci ojca i popatrz, jak się dziś widzi ten wasz z Paryża 'przyszły Napoleon Polski'. W małość doli, w mizerność przeznaczeń rozwłóczyły te suki, kobiety, jego dziecka cześć i chlubę przyszłą, które tą właśnie porą stawać się dlań mogły droższe nad walące się w gruzy przeznaczenie własne. Oto spadkobierca jedyny jego czci i imienia, gdy ludzie zapomną — lub przeklną. Bywało 'u starych', że przecinano taki węzeł publicznej i osobistej klęski mieczem ku sobie zwróconym. Nie szukać mu było zresztą aż tak dalekich przykładów. Iluż to oficerów legionowych, złamanych beznadzieją, skończyło samobójstwem? Byłżeby to i dla niego ostatni już nakaz 'poczciwości': — życia wedle czci? Syn zszargał swą przyszłość. Z niego zaś przeszłość nawet stargał i w ziemię wdeptał — pacyfizm. DAL I KRES «•- W kamienną ciszę zapadłej w górach mieściny Chieti, jakby z wichrem od pobliskiego Adriatyku, wpadł dnia 5 października 1806 roku kurier od szefa sztabu głównego, a w rozpędzie służbistego cwału ledwie strzymał konia przed kwaterą komendanta Trojga Abruzzów. Hauke adiutant, odgadując widać depeszę, szepnął w alteracji któremuś z oficerów wyższych: — Kampania pruska wszczęta!... Za chwilę odczytywał jenerałowi minuty Bert-hiera treść zwięzłą: — 'Wskutek dyspozycji Najjaśniejszego Pana, Cesarza i Króla, a z ro/-kazu Najjaśniejszego Króla Neapolu zechce Pan Jenerał wyruszyć niezwłocz-nie w drogę, by z jak największym pośpiechem stawić się w Ulm...' Teraz dopiero stało się Dąbrowskiemu jasne, co mimo wszystko wyczuwał z dawna: trzymano go tu po prostu jako zakładnika polskich sil zbrojnych, gdy zajdzie ich potrzeba dla Francji nieodzowna. Całym wojskiem byłej Rz[eczypospo]litej polskiej stał się w końcu — on sani Napoleon nagli, aby mu je przywiózł — w piersiach swych. Hę/ zwłoki zarekwirowano w mieście pojazd co najlżejs/y: niski u dwukołowy, z przodem wysokim: caretto prastarego kształtu, jakie sit,-uchowało i po dziś w najgłuchszych ustroniach Włoch. Masztalerzem wedle załączonej z ministerstwa policji w Neapolu feuille de route miał być pr/ysłany tu za kuriera 'le sergent Fedor', zapewne jeden z tych ro/.bitków i maroderów rosyjskich, co radzi przystawali do nieprzyjaciela. C/yżby narzucano mu opiekuna na podróż daleką? oko i ucho cudze?... Mogia tego człeka zalecać ku temu niejaka znajomość polszczyzny. (Podobnych dowodów ufności doświadczali nieraz dowódcy polscy w swej służbie u obcych). To wielkie chłopisko u maleńkiego wó/ka sprawiało, że wmiast Fieilora mógł się był /wid/ieć odmienny od rzeczywistości woźnica tego wehikułu / tuk pilnie pr/c/, jcnerala oglądanych w Neapolu wykopalisk Partni<>pv odwiecznej. Stał niegdyś niewolnik taki tuż za wypukłą tarczą ryd\\.mu polskich na osłonę jenerała od zbójeckich tu band. Konie domyślnie brały już* w nozdrza wyciągnięty cwał. Poniosło. -\ Mijał pola swych dawnych tu bitew, jakże zapamiętane każdym wzgórzem, oliwnikiem, sadem, każdym strumieniem, mokradłem i groblą; w nagłym tupocie konnicy na mostach przelatywał nad rzekami, tak — zdawało się niegdyś w czas bitwy — nieprzebytymi dla wojska; w tętencie eskorty przelatywał na wylot miasta, po tylekroć w marszach nawiedzane: Ankona, Perugia, Florencja, Modena i... Reggio! Stanęły konie, drogę zastąpiły im widma: — tu przed laty dziewięciu poczęło się wszystko; tu poległy Tremo zgarniał ochotników pierwszych i formował kadry; tu Wybicki ułożył swój 'mazurek'... Dalej: Piacenza nad Trebią! — tu klęsk legionowych początek, a Rewolucji Wielkiej grób na tym pobojowisku już kopany. Wskrzesło mu w oczach grabarza Republik, Suworowa, widmo warszawskie. Zezem mimowolnym spojrzał niedbale na Fiedora. Za Mediolanem zabielały w błękicie dalekim szczyty Alp całą rozciągłością olbrzymiego łańcucha — hen, od morza do morza: pod niebo wy-dźwignięty szaniec Opatrzności, za którego tu ścianą zachowała ona ludom świata najpłodniejsze owoce geniuszu ludzkiego. — 'Niech tchnienie chwały od pomników tej ziemi w sercach waszych wraz z miłością własnego kraju pozostanie na zawsze' — pouczał młodzież swą na Kapitolu rzymskim. Mógłże teraz bez wzruszenia żegnać tę ziemię, która i młodzież legionową, i jego razem uczyniła przez te lat dziewięć synami latyńskiego ducha? Gdy na wyżynach już alpejskich owiał go przed czasem chłód rodzimej północy, w mozolnym wspinaniu się pod górę oglądać się musiał nieraz poza siebie. W onym rozdole słonecznym pozostawiał przecie swej ostatniej młodości popioły: prochy niezapomnianych przyjaciół: Zabłockiego, Tremo-na, Chamanda. Tam, Polak w dzieciństwie niemczony, żegnał po francusku swe dziecko całkiem zobczałe, tam marnotrawił mu się syn w gnuśnych i grzęskich ^sprawach kobiecych: dwie gałęzie odpadłe od pnia — czuł je na sobie dwiema niezagojonymi bliznami. I tą zapowiedzią, że zbliża mu się lat męskich skłon. Bardziej niźli kiedykolwiek odczuć to musiał w tej właśnie chwili, gdy przeszłość swą pozostawiał — za górami. Lecz nad te wspomnienia stokroć większy ciężar stłaczać mu musiał pierś: obok tych nagrobków doli osobistej pozostawiał w tej przeszłości całe cmentarze owej 'młodzieży statecznej i pięknej, straconej na zawsze dla familij swych w kraju!' — tymi słowy przerażał do niedawna zadumy samotne. Warszawa dokończyła okrutniej: obwołała go kondotierem, co /.marnował kwiat porozbiorowego pokolenia. Na gór samym grzbiecie, u mnichów, zachłysnął się niewątpliwie i on tym powietrzem wyżyn, jak przed laty siedmiu Godebski, jak młodzież ta cała, co przez tę oto przełęcz ściągała do ziemi włoskiej na jego wezwanie... Patrzały nań teraz zewsząd Alp opoki srogie, sterczące strzałem prostym w sam nieba strop, by się tu widzieć nad bielą ośnieżonego klasztoru, jak te czarne tablice Mojżeszowe: nie zabijaj\... Mnichów ani dojr/eć: pod psów dalekie naszczckiwania grzebią się gdzieś te krety inilosiriJ/ia, dobywają^v spod śniegów choćby najlichszego życia Niedługo trwać mógł w tym przygnębieniu, bo gdy z najwyższego tu widoku powiódł okiem po błękitu oceanie zwełnionym w te obłoków fale, co rozbijają się tu wciąż o one tołby lodowców i śniegów odwiecznych — i jemu niechybnie... 'gubiły się zmysły w roz[s]trzeni, w niezmierności świata'. Odczuł niewątpliwie i on, jak to — 'wzrok olśnion, zmysł rozumu prawie osłupiony nie ma już wyobrażeń żadnych, tylko pełnię wewnątrz czucia'... Doznał tego — przed rokiem niespełna — największy w kraju mędrzec, gdy stanął na nie tkniętym stopą ludzką szczycie tatrzańskim. Wczołgał się w ona pustać podniebną stary Staszic — po co?! Z samego głodu nauk pono, a w żądzy badania 'byłej ziemi polskiej'. Przed kilku zaledwie miesiącami (w maju 1806 r.) wypowiedział to Staszic tak mądrze na tymże posiedzeniu Towarzystwa Przyj[aciół| Nauk w Warszawie, na którym wybrano pod koniec za członków dwóch mężów uczonych z Legionów: jenerałów Fiszera i Kosińskiego, przybierając ponadto za korespondenta kapitana Kosseckiego. Mógł się był zwiedzieć o tym nie tylko z częstych podówczas listów Kosińskiego, z książek i pism, jakie sprowadzał z kraju, lecz i wprost z druków i listów samego Towar/y-stwa. Nawiązali bowiem i z nim swe uczone korespondencje: umyśliły sobie mędrce warszawskie pisać już teraz historię nie zakrzepłej jeszcze krwi legionowej: wszystkie papiery sztabu kazali przesłać panu kapitanowi Kos-seckiemu do Paryża. Odmówił wręcz; miał dość rymowanej historii Godebs-kiego. (Jakże inaczej odpowie, gdy po kilku latach zwróci się doń o to Niemcewicz. Inny to już był dlań człek i inne imię). Tymczasem nie zazdrościł bynajmniej owych laurów nauki tamtym trzem towarzyszom broni, którzy porzucili go tu, we Włoszech. Nie to sprawiło, że zapamiętał sobie nazbyt dobrze te ostatnie wieści z Warszawy. Oto pod koniec swych wywodów „O górach polskich" zwrócił się Staszic najniespodzianiej — 'do młodzieży, narodu jedynej nadziei', pouczając ją, jak to — 'nie wolno jej już chodzić w zawody o narodową sławę bohaterstwa', jak to — 'wzywają nas, prawił, Europejskie Narody w zawody inne: w cnotach, pracach, naukach'... A te pouczenia swoje zakończył na onym wciąż posiedzeniu uczonych słowami, które powtarza tam tera/, ponoć cała Warszawa: — Paść może i naród wielki, zniszczeć tylko nikczemny. Wiec, aby nie zniszczeć i nie znikczemnieć w niewoli, już tylko — prace, nauki, cnoty?... Były nauki i w Legionach; sam założył ku temu •woj Instytut w Rzymie, wskrzeszono go i nad Renem: nie z innej to gliny i tamci trzej wybrańcy; a przebywa ich obecnie o wiele więcej i cenniejszych w Paryżu, których nie dopatrzyła się jeszcze i nie doceniła Warszawa. Kwitły tedy nauki i u niego, pracy zaś nie brak żołnierzowi na wojnie — gorzej było z cnotą, ale ze Staszica i ksiądz, mimo ws/ystko, przemawia. Nie nowiny tedy głoszą w kraju, prócz tej jednej: — ulcgłośn. Wiadomo, jakie to słońce przyświeca im teraz zza kordonu, od Wilna i Kr/.cmieńca: Aleksander rosyjski. Tak to uczona Warszawa łamie s/ablv polską i odr/.uca j:( precz. Wędrowiec nre/.ny, który w tym właśnie czasie dążył przez Alpy, aby 'byłą /.ieinn, polską' do bytu pr/.ywrot u', w/.budzal w sol>i< n.i pr/ypom ,,i,.,,.,. ni,!, ,,. i n,,, l, uii<-ufi '/ trruiii -suu r , mclfn<-u• inni In n w.ul/r >rzed młodzieżą i gdzie indziej odwodzą jej ducha, po którego on tu z dala :zy nie daremnie już pośpiesza?... A Niemcewicz! Co myśli Niemcewicz?!... choć on teraz znów w Ameryce). Porwał go ów zamęt wątpliwości nagłej, której nienawidził w sobie: co nyśli Staszic? co Niemcewicz? co sądzi ten, co mniema owy?... A jednak, :zyichże to mniemań będzie zwycięstwo na ostatek? Gdzie większa przewidywania moc? Gdzie prawda o wojnie? I czyja?!... Mędrca? Poety? Żołnierza? Mnichów?... Z bez dni niewiedzy ludzkiej kto prawdę dobywa narodowi? Cto odgaduje wolę Opatrzności, której tu — na ziemi wierzchu — człek żywą >iersią niemal dotyka?!... (Nie woli Bożej, przypadkiem: starego Boga niechętnie wspominał zmysł rozumu' w onych czasach Opatrzności lub Jestestwa Najwyższego nasonów. — Małozbożny, jak całe to pokolenie Oświecenia, a wrażliwszy już id wielu innych na 'czucia' i magię mistyki, był i on przedromantykiem). Lecz dość tych wspomnień i żalów do ludzi, które wloką się tylko za ;nuśnymi! Niechże sobie mężowie uczeni myślą tak lub owak — nie myślenie ozstrzyga — oby tylko ta narodu nadzieja jedyna... Więc nade wszystko dość popasu. Skoczył w wóz. Na Tureniuszowych koniach jeżyła się w szczeć omarzająca sierść, a z ich lozdrzy dymiła w mróz piana biała. Doskakiwały im do pysków te wielkie jak ielaki psy mnichów, czyniąc to z tak zażartym ujadaniem, że wygłosy ich ;ardzieli głębokich podjęło echo gór skowytem grozy: Wojna-a!... Po tęgo przymarzłym śniegu zaskrzypiały zgrzytem koła zhamowane, le że na tamtą stronę świata znosiło je same na schwał. Fiedor musiał teraz irawdziwie sprężeniem goleni i łyd ściągać lejce co sił w zakrętach u samych ;rawędzi urw, na miń lub zgiń! w tym pędzie ponośnym w dół, w dal, na lółnoc, gdzie dążeń kres. 'Dnia 13 października stanął w Ulm' — pisze Dąbrowski w swym 'amiętniku wciąż tak w osobie trzeciej. — Kwatery już nie zastał. W dalszej Irodze do Dessau napotkał tłumy jeńców pruskich: 'już było po bitwie • od Jena'. — 'Ogromne mocarstwo — powie niebawem Napoleon Polakom — tóre okazało się największym wrogiem narodu waszego, zniszczone jakby udem zostało'. W kraju przecierano oczy, tylko że dno duszy narodowej okazało się goła inne niźli w oczekiwaniach: nie Warszawa ocknęła się pierwsza i nie nlod/ież bynajmniej, lecz na prowincji ludzie starszego pokolenia, dla tórych to niepojęte pokonanie zrazu obu 'orłów dwułbistych', a teraz tego :/arnego' ziścić się mogło jedynie cudem ubłaganej wreszcie łaski Bożej. ,ecz że modły starcze nie wskrzeszają same, łup tych orłów odpędzonych :żałby nadal bez drgnienia i ruchu, gdyby nie ów wędrowiec, który co sił •ospieszał z ziemi włoskiej. Dogonił tymczasem Napoleona w Dessau. Po d/icwięcioictnim współ-Iziaianiu Dąbrowskiego, /akońc/onym tak głębokim ro/goryc/eniem jego x ul koniec, rozmowa ich wtedy mogła i musiała hyc krótka. Te czarne — Ile?!... — 'Czterdzieści tysięcy ludzi ochoczych i bez żadnego przymusu branych'. Jakim sposobem mógł dawać to kategoryczne, meldunkowe niemal zapewnienie w tak wielkiej niepewności, jak go przyjmą w kraju? I tym razem przemogło w nim 'czucie': instynktowna pewność przewidywań. — Cesarz mógł był skinąć tylko tą głową swą okrągłą o kształcie kuli z granitu wyciosanej. W zamęcie pobitewnym nie miał czasu na rozmowy; kazał mu się stawić za tydzień, w Poczdamie. Resztę dopowiedział pierwszej delegacji polskiej, jaka stawiła się przed nim w Berlinie. — 'Gdy ujrzę 30-ci do 40-tu tysięcy ludzi pod bronią, ogłos/.i; w Warszawie niepodległość waszą; a gdy ją ogłoszę, niewzruszoną będzie'. Niemal w przeddzień swej audiencji poczdamskiej otrzymał Dąbrowski naglącą przesyłkę z kancelarii cesarskiej: — 'Najjaśniejszy Pan rozkazał mi przesłać Panu załączony pamiętnik o rewolucji w Polsce z roku 1794. Życzy sobie Cesarz, aby Pan Generał przeczytał to pismo i wyraził o niem swą opinię'. — Był to francuski w rękopisie pamiętnik byłego kwatermistrza wojska Igelstróma w Warszawie. (Znów zagadkowy cień jakiegoś Fiedor a, tym razem na Napoleońskim rydwanie w przeddzień jego wyjazdu do Polski). Niedocieczone bywają źródła informacji u tych, którzy kierują losami narodów. Odbiły się one niewątpliwie na pierwszych sądach i uprzedzeniach Napoleona w Polsce. Jakoż na owej audiencji Dąbrowskiego w Poczdamie rozwiązał się Napoleonowi język w sposób bardzo osobliwy: — 'Cesarz wiele bardzo mówił o rewolucji warszawskiej i zdumiewał wiadomościami swymi...' Mógł był Napoleon szperać w niedawnej historii kraju, może dla zorientowania się w ludziach, z którymi mieć będzie do czynienia; nie pora była na to Dąbrowskiemu: rwał się całą duszą na wschód. Lecz jak niegdyś w Paryżu i Mediolanie, kazał mu Napoleon czekać i tu na paradę. Jakoż w umówionym dniu i miejscu — 'Cesarz spostrzegłszy generała Dąbrowskiego (pisze tak były wódz Legionów o własnych doznaniach) wyznaczył mu najpierwsze miejsce w świcie swojej, gdy w tym orszaku z najwięks/.ą okazałością wszedł do Berlina'. Fryderyk Wilhelm, patrzący na to zza szyb swego pałacu, mógł był przywoływać niejedne wspomnienia: jak to przed dziesięciu laty kramar/.yl się z tym jenerałem o porcelanę bydgoską, by odmieniwszy niebawem humor i łaskę, tu na swych pokojach berlińskich zaszczycać go, jak mniemał, propozycją służby w swoim wojsku prześwietnym. U boku Napoleona wkracza on teraz sprzymierzeńcem Francji, jako wskrzeszonej Rz[ec/ypos-po]litej polskiej niechybnie wódz naczelny. Nazajutrz po ja/d tak niedawnego jeszcze komendanta Trojga Abru/-zów turkotał po twardych droj-adi pruskich, unosząc go do kraju. Tak w pojedynki; iściły su, d,M<-n K.•> lolnmr obicinici- 'mazurka', śpiewane co dnia dla tych ilwml/.k-Mn i •. > pr/.cwinv!y MV pr/i-/ Legiony. — Wład/c >,.,,,, , .n < i nr/i-wriiifin iuhiawalv mu DO drodze onory wojskowe, jak gdyby tuż za nim ciągnęło do Polski te dwadzieścia fsięcy zatraconych. Nocą, w październikowy czas dżdżysty, ocknął zdrożonego wiew z pól, agle jakoś odmienny, gdy koła stoczyły się wraz z szosy wartkiej na iejezdne wertepy szerokiego do woli gościńca, a, wstrzymane w biegu, iskrzypiały cierpliwie... Ziemia swoja! — chwycił go sentyment za gardło. I skołysał w tak tęboką zadumę, że długo potem cucić się musiał na widok, jak z mroków ocy, skędyś, od chat niewidnych pędzi ku niemu przez pola z ramion ymachiwaniem 'lud i gromady całe' (zapisze). Hauke to i Wybicki podążyli kilka dni przodem, by na jego przybycie przysposobić 'kraj'. Niebawem cerwone błyski pochodni wyiskrzyły się w ciemności: tak wyruszał zza )gatek lud miejski. Dwoją się nagle te ognie i czarne pod nimi postaci idzkie odbite spodem, w wodzie. — Trzejdziem Wisłę — słyszy — prze j-ziem Wartę'... To oni tam śpiewają. Ułudny woźnica partenopejski przerzucił, rzekłbyś, w tej chwili lejce ręce jego. I sczezł wraz z końmi. W rydwan wodza swego wprzęgał się lud. — 'Mieszczanie, wyprzągnąwszy konie, sami ciągnęli powóz' — zapi-;e nie bez zdziwienia, podobne bowiem uhonorowanie nie było jeszcze tedy zwyczajem znanym. — 'Te kupy ludu rozmaitego wieku i płci', ipełniające ulice — po nocy — z pochodniami w rękach — mogły rodzić yobrażenia osobliwe powracającemu wprost spod ruin Rzymu, pod którymi iii niedawno o wskrzeszeniu Sparty... Ta oto, pędząca obok pojazdu, >bieta bosa w sukniach na wietrze zwiewnych a z włosem na poły rozwitym, krzykiem 'wielkiego uniesienia' na ustach rozwartych, a z pochodnią jak mieczem ognistym w ręku — nie jestże to jawna Nike .w ciele żywym? Nie tylko u rzymskich lub greckich ruin wskrzesają spod ziemi widma :iejów i duszy gromadnej. Śpiewają wciąż legionowego marsza piosenkę starą, na której słowa już iwno baczyć przestał. Tym razem jednak czoło przecierać musiał: czy aby i słuch nie myli? Słyszy przecie najwyraźniej pod wybijane rytmy swego lazurka': 'Jak Czarniecki wracał z Danii — Po szwedzkim rozbiorze — Ty m wracasz z ziemi włoskiej...' Zerwał się z siedzenia, a ręką, która dotychczas salutowała ludziom, zysłonił nagle twarz. Dzieją się bo rzeczy niepojęte: najskrytsze rojenia jego samotności włoskiej wyśpiewuje mu oto na ulicach lud swój. Śpiewają wciąż, a raczej wcale nie z żołnierska zawodzą z uroczystym /ejęciem, jakby lamentem jednotonnym, niczym to chłopstwo nasze po ścioiuch. Jak w kościele rozjarzają się już oto świece w oknach całego usta. I nad wszelkie spodziewanie ludzkie, usłyszy w tych oto słowach ficc/nioną tu w kraju chwałę swych Legij włoskich: Przodków naszych słyszem dzieła, Gdy o was słyszemy. Marsz, marsz... Hejnałem w/biło się imię jego nad ulice Poznania. Stoi w powozie wciąż rezony. Daremnie tw;ir/ ohurac/ iir> r>ryu«loniu- tui/ niejeden, jak raz po raz drgnęły mu ramiona i zipnęła pierś, nim odchylił oblicze opanowane spokojem. Poczuł się u celu życia. Ciałem się stały uwzięte dążenia jego. Wicher dziejowy zdmuchnął w jednej chwili ten mur uprzedzeń i niesławy, jakim go od tego ludu oddzieliła Warszawa — a tych tłumów pochodnie rozniosą żagiew powstania po kraju całym. Skądże się jednak wzięły te późniejsze, a dziś zapomniane zwrotki piosnki legionowej? Byłaż i w tym batuta Wybickiego? Po Jenie przerwał on natychmiast swe nad Kantem i Leibnizem filozofowanie w Lipsku i już w Berlinie doskoczył ponownie do Dąbrowskiego. Gdy tak się ziściły wróżby jego piosenki z Reggio, onże to snuł je teraz dalej? Lub sprawiło to może samego ludu 'uniesienie wielkie', co przekształciło nagle zwrotki w strofy, a strofy w hejnał? Późniejsze czasy zagubiły i to, przechowując natomiast zwrotki dzisiaj nieco już naiwne. (Czy gdziekolwiek na świecie grzmią dziś jeszcze tak codziennie wszystkie orkiestry i radia na cześć Bonaparty?) Najmuzykalniejsza niegdyś, zachodnia dzielnica dała niespodziany zaśpiew do istotnego Hymnu. Zaprzepaścił się i on w zarodku. Lecz po Poznaniu, który zgotował Dąbrowskiemu tryumf iście klasycz-ny, jakże go powitała pseudoklasyczna Warszawa, głosem tej młodzieży, o której ducha tak się niepokoił w swym pośpieszaniu od Alp? W dzień przyjazdu swego do stolicy (dn. 6 grudfnia] 1806 r.) mógł wyczytać w pismach to powitanie: — 'Nikt podobno prócz Ciebie, służąc obcej sile — Przez lat dziewięć dla kraju nie wysłużył tyle. — Dąbrowski, wszyscy za Twoją pójdziemy przewodnią!' — Jest w tym wprawdzie tyle poezji, co muzyki w bębnie, rzadko jednak wypowiadał się poryw młodzieńczy równie prosto i rzetelnie. Oficjalna poezja onej doby miała zawsze w odwodzie tę wierną towarzyszkę czynów dziejowych, 'lutnię żołnierską', i wiersze tak pochopnej do ulotek młodzieży ówczesnej. Nie miały obie te 'lutnie' nic wspólnego z szumnym patosem i zimnym kanonem muzy pseudoklasycznej. Kto szuka akcentów życia onych czasów, znajdzie je raczej w rękopisach ocalałych. Po latach niewielu, kierując swój niepokój już nie w stronę zapomnianych Prusaków, lecz Moskali pod Konstantym, zwróci się młodzież warszawska do Dąbrowskiego: — 'Generale, jakikolwiek los nam Bóg przeznaczy — ...Nie będzie nad sercami przemoc panowała: — Ty żyjesz!' — Może przypadkowe współdźwięki początku i końca przypomną tu niejednemu słowa wieszcza: 'Jenerałe. Ciebie długo Litwa nasza — Czekała, długo, jak my Żydzi Mesjasza — Ciebie prorokowali dawno między ludem — Śpiewa-ki, Ciebie niebo obwieściło cudem — Żyj...' itd. Ta emfaza judejska cymbalisty w Soplicowie była oczywiście zamierzona: szło o duchowe rysy tej postaci i o rodzącą się wtedy legendę. Wydźwignięta jednak na ów koturn romantyczny, już z niego nie zejdzie legenda o Legionach. Pokolenia uczyć się będą w szkołach tei',<> wiersza, mimo lepszej dziś wiedzy naszej: — że /. Żydami i ich MeM:I-,/nn mini Dąbrowski tyleż wspólnego, ile oni wtedy z krwawymi /m;ir..mumi się 1'nlaków • nr/.rn 11 U y.all BO • nic imię lub z Kosseckim zwalczali go wręcz — że nie obwieszczały go nieba znaki, ale zniesławienia i oszczerstwa nieustanne. „Prawdziwsza od historii" legenda odbiegła tu nader dowolnie od dziejów; lecz że była to dowolność geniusza, żyć przeto będzie zawsze. Zacna szlachta dobrzyńska będzie po wieki składała w oczach pokoleń u nóg Dąbrowskiego i Kniaziewicza epickie narzędzia swych swywoli ostatnich: wszystkie „swe Scyzoryki i te swoje Brzytwy" oraz te Rózgi i Konewki, które „Dąbrowski, śmiejąc się, podziwiał". Będzie też po wieki obwoływała go ta szlachta litewska „Jaśnie Wielmożnym Hetmanem Koronnym", choć w Koronie, wiadomo, postanowiono inaczej: naczelnym wodzem wojska, które on stworzył, został ktoś inny: książę krwi spod Blachy w Warszawie. Z najwyższego mianowania Mickiewicza ostatnim Hetmanem Polski został jednak — dla ludu i legendy — Dąbrowski. Lecz od pieśni i legendy — od spraw legionowego 'mazurka' i Zosinych zaręczyn — przejdźmy jednak do dziejów. Zanim i tamte Promessi 5 p o s i staną się wiekową karmią niewoli smutnej, przeżyć miała stolica (o lat 6 wcześniej niż Litwa) swą porę „tęskną i radosną". Oto tej nadziei radosnej istota i treść główna: spod Frydlandu melduje Dąbrowski — 'o wypadkach dnia tego, który będzie zapewne epoką w dziejach odradzania się narodu naszego' (Taka była wtedy jego myśl pierwsza!). — 'Legion 3-ci — raportuje dalej (16 lipca 1807 r.) — który ledwie powrócił z oblężenia Gdańska, zaraz otrzymał rozkaz udania się do Wielkiej Armii. Żołnierz bez obuwia (znowuż! jak gdyby sądzone mu było dowodzić bosymi), bez żywności, osłabiony pracą trzymiesięcznego oblegania, zdawał się... wywyższać siły człowieka... Nie omieszkiwam wymienić tej szczególności, która mnie zadziwiła, a dla narodu naszego winna być otuchą'. Omieszkał natomiast powiadomić Warszawę o wszystkim, co dotyczyło jego osoby. Gdy bosi żołnierze Legionu trzeciego, nie zaopatrzeni jeszcze w naboje, dobywać musieli Tczew bagnetem, on sam został kontuzjowany w nogę; pod Frydlandem otrzymał w też nogę ostrą ranę od granatu. Sprowadzony przez niego z Włoch i pod bokiem jego teraz walczący syn Jan przypłaci ranę podobną kalectwem: odprysk granatu pod Frydlandem strzaskał mu łokieć prawy. — Wychowaniec Kościuszki w Paryżu odziedziczył niestety jego szczęście wojenne. Pokój zawierany na słynnych tratwach pośrodku Niemna, za czym w Tylży, musiał być przez Napoleona odważony na wagach trzech. Polska walcząca zaciężyła na nich tym jedynie, że ważono ją. Wynik rozgoryczył, jak zwykle, najbardziej ludzi nie walczących. Musiano się zadowolić Księstwem Warszawskim. Najcenniejszy narodom wszystkim, a najrzadszy u Polaków dar organizacyjny zastanawia dziś głęboko w Dąbrowskim historyków rzemiosła wojennego. Zastanawiał i wtedy, na gorąco: pruski obrońca Gdańska, jen[erał] Kalkreuth, nie mógł po swej kapitulacji 'dość nadziwić się, że wojsko polskie w tak krótkim czasie tul jego powstania i przy obleganiu Warszawa natomiast swego nie zrobiła. W liście z Gniewa pod Gdańskiem (z d. 23 czerw[ca] 1807 r.) użala się na nią: — 'Przykro było żołnierzowi naszemu, że wojsko saskie (sprzymierzone) dostawało z Drezna Medykamenty, instrumenta chirurgiczne, ryż, wino, aż do cytryn i cukru dla chorych, kiedy nam w swoim kraju brak wszystkiego'. Ale są to sprawy fatalistycznie swojskie. W trzy lata po tej skard/.c w braku onych instrumentów i ładu wszelkiego w lazarecie już stołecznym spłynie krwią swą cenną Godebski. Dekret Napoleona powołał tymczasową Komisję Rządzącą. Niebawem wyśle ona wojsku pod Gdańsk (wmiast medykamentów i cukru) najśpieszniej opracowany Regulamin Służby, a w nim co artykuł niemal, to zapowiedź — wierzyć się nie chce! — chłosty. Jak Dąbrowski spędził młodość w koszarach saskich, tak książę Józef otrzymał wykształcenie wojskowe w Austrii. Oderwany nagle od zabaw i kobiet w Warszawie, sprężył się i wysrożył w mundurze ponad miarę — jak to bywa w takich razach. I w najlepszej wierze wprowadził to, czego się nauczył za młodu: wprawdzie nie austriacką ustawę, lecz bodajże gorszy od niej dawny, polski 'Proceder wojskowy'. Inni zaś członkowie Komisji, ludzie nieposzlakowanej intencji, głosowali za tym w najrzetelniejszym przeświadczeniu, że skoro do ochotników szlacheckich i mieszczańskich przybywają już regularni brańcy od ilości dymów, chłopy pańszczyźniane, ten wypróbowany środek /.upewni nowemu wojsku ład i porządek największy. Zresztą tak zwane stanowisko klasowe nie sięga zazwyczaj aż do sumień ludzkich, a przy zielonym stole panuje nad prawodawcami konieczność ścisłych formułowań prawnych i nuda. (Zdarzyło się właśnie, że na jednym z posiedzeń podobnych zdrzemnął się któryś z starszych i sapliwych panów. Siedzący obok ksią/.t; Józef trącił go łokciem: 'Ministrze, zasnąć można na posiedzeniu, ale chrapać nie godzi się'). Kośćcem kadrowym i duchowym Legii trzeciej i Nadwiślańskiej były przybiegłe znów pod sztandar Dąbrowskiego z wszystkich zaborów i krajów Europy ostatnie resztki jego Legionów dawnych: ci znad Padu i Tybru, ci z Werony, Mantui, Rzymu i Neapolu. Łatwo wyobrazić sobie, jak zawrzeć śród nich musiało na wieść o podobnym regulaminie. Z Dąbrowskim stała się rzecz zgoła nieoczekiwana: najwytrwals/.emu opadły ręce u samego celu. Ziemia swoja!... Gdy tęsknota lat długich dozna tak gwałtownego otrzeźwienia, gorycz i omierzienie zalewa wszystko nad miarę. Ogarnia go po raz pierwszy, nigdy w życiu nie doznawana, apatia: niech się dzieje co chce! Weźmie abszyt jeneralny od wojska i rodaków razem — 'skoro zamiast pochwał i nagród nie znajduje żołnierz, jak tylko smutne przypomnienia o kijach i rózgach' (pańszczyźnianych). Tak wybuchnął w liście (z Gniewa d. 20 lut|ego] 1807 r.), 'do Dyrektora Woyny Jaśnie Oświeconego Xiecia 1'oniatowskiego' — pisząc dalej: — 'Pierwszy to raz podczas mej %-cioletniej służby wojskowej, że sii; waham uskutecznić ro/.ka/y mojej zwierzchności. 1'icrws/y to ra/ w c/asie l (>-tolotniej służby mej ojczyźnie, że pros/ę o uwolnienie mnie <••! niej, .kom pod lakierni prawami, hańbiucemi wojsko, mam komenderow.>• --—'-- —....!..«.;• V.«miuii K/iul ;nci. &\1 Najjaśniejszego] Cesarza mógł prosić o uwolnienie mnie od komenderowania takiem wojskiem'. Komisja cofnęła się. Miałże w te jej rózgi wejrzeć Napoleon, który w podyktowanej przez się konstytucji Księstwa polskie poddaństwo pańszczyźniane nazwał najtwardszym słowem francuskim: esclavage. Targnięty rozdźwięk sięgał jednak głębiej. Gdy za insurekcji, podczas oblężenia Warszawy przez Prusaków, Poniatowski pokpił sprawę pod Powązkami i Marymontem, Kościuszko odsunął go natychmiast od komendy, powierzając ją Dąbrowskiemu, który porażkę księcia zamienił w swe zwycięstwo, zmuszające Prusaków do wycofania się spod Warszawy. Tę dawną ranę ambicji Poniatowskiego rozjątrzyła mocno waśń nowa. Wysłużne kancelarie wszczęły z Dąbrowskim dokuczliwe pisaniny w sprawach drobnych rachunków pieniężnych. Zakipiał znów pasją na to 'niedowiarstwo' i przedstawił natychmiast swą 'dotkliwość' Królowi (Księciu Warszawskiemu). Król załagodził. Czubiły się i te dwa orły w jednym gnieździe — przypominają się tu mimo woli słowa Maćka z Dobrzyna. Ten młody porastał nader pochopnie w pióra orłów Napoleońskich, stary nie wyzbył się, mimo wszystko, galijskiego czuba Rewolucji. Kim zresztą mógł być dlań wtedy jeszcze ten warszawski książę Pepi, wymuskany na galanta? ten 'arystokrat' spod Blachy, tak wyniośle obojętny równie orężnym, jak i duchowym ratowaniem się rodaków jego z toni pruskiej?... Toż mógłby mu przed oczami zadzwonić na dłoni — ilomaż to kulami dobytymi z swych ran? — nie liczył! Niespodzianie przycicha w nim na czas krótki ta wrogość: słowem bardziej niż zgodnym doprasza się o odznakę za waleczność dla ciężko rannego pułkownika Jana Dąbrowskiego. Sam musiał o to zabiegać, inni nie pomyśleli. Ale to podanie pisał ojciec, nie rywal. Chciał synowi swemu osłodzić bodaj tym dolę jego złamaną tu, w kraju, na samym wstępie. Książę, ujęty widać prośbą, postarał się natychmiast, aby ranny na koszt rządu został wysłany do Włoch na kurację dłuższą. Dodano mu nawet lekarza na tę podróż. (Czemu z powrotem do Włoch? Czyżby wciąż ta nieszczęsna dlań Emilia di Negri? żona, bądź co bądź. Rycerskość księcia była tu bynajmniej nie po myśli ojca: w 'stanie służby' syna zapisał go w kraju jako 'kawalera' zapewne w tej myśli, by chłopak nie zagradzał sobie dróg życia). W kilka zaledwie miesięcy po pierwszym sformowaniu wojska przez Dąbrowskiego otrzymuje nominację na naczelnego wodza książę Józef właśnie. Działo się to na hucznym balu w Łazienkach, jaki wyprawił na cześć marszałkostwa Davout. — 'Pewny jestem — rzekł wtedy — że gdyby Zajączek lub Dąbrowski otrzymali naczelne dowództwo, tak by mnie szykanowali, tak by dokuczali, ażby mnie zagryźli.' — (Pomińmy tu całkowicie typową postać Zajączka, pyszałka wobec swoich, a służalca wobec obcych). W Legionach, wiemy, grzeszył Dąbrowski, wręcz przeciwnie, nazbyt wielką niepamiętliwością uraz i krzywd. Dozna tego z czasem i książę od 'warchoła', jak w chwilach nie dobrodusznego już chyba humoru obzywał siebie wódz były. Nic dość było i tego. Przy numeracji pułków — sprawie lak szczególnie wtedy jairzącej opinie wojskową — numery picrws/c otrzymały pułki regimenty Zajączka, a w końcu dopiero skrwawione wojsko Dąbrowskiego %pod Tczewa, Gdańska, Frydlandu. Tak się to wszystko prędko odmieniło w kraju. Oto on sam, odsunięty od dowodzenia wojskiem, które stworzył, z nogą wciąż jeszcze w bandażach, trawiony gorączką od jej ran, przez ludzi na konia wsadzany; umiłowany syn już kaleką, inwalidą mizernym na zawsze, a dawni żołnierze jego legionowi ('gemajny moje') za tyle krwi przelanej na świecie mieli być niemal na samym tu wstępie (tak wybuchnie przed Wybickim:) — 'pędzeni przez rózgi i kije'. Ziemia swoja!... Po raz trzeci od czasów włoskich odmieniło się oblicze obozu polskiego. Co tak złowróżbnie zapowiadało się w Legionie Naddunajskim Kniaziewicza, ziściło się nad Wisłą. Po licho zawsze odzianych, a tak żarliwie garnących się do wiedzy oficerach legionowych z drobnej szlachty i mieszczan, nastali w kraju panicze, których po dworach wiejskich nie musnęło nawet wielkie przeobrażenie się psychiki narodowej po rozbiorach. Sprawą kapitalną dla nich stał się teraz mundurów kolor, strój i krój. A musiał ich mieć wtedy każdy oficer zasobniejszy niezliczoną ilość — od tak zwanych 'mundurów małych', przez uniformy od parady zwykłej i 'wielkiej', aż po 'balowe' — istny róg obfitości dla dzisiejszych miłośników strojów militarnych. Tkwili zaś ci panowie pod czapicami, wielkimi jak cebry, z kitą po sufit, lub pod stosowanymi w poprzek głowy olbrzymimi pierogami — od ramienia po ramię — jak czarna strzecha nad człekiem. Srogo przedstawiał się korpus oficerski Księstwa. Wyniosłością najbardziej wtedy uprzywilejowanego stanu zarazili wojskowi francuscy swych kolegów polskich. Skojarzyło się to u nich z przedrozbiorową purchawkowością sampanów i odęło pod mundurem Napoleońskim w pychę bez granic. — Nudzą mnie listy pańskie — odpisywał Zajączek ministrowi wojny i naczelnemu wodzowi. Gdy tak przemawiahi starszyzna, nie oczekiwać było lepszego tonu oficerów w stosunku do ludności. Dozna tego niezadługo i wyzwalana Galicja. Przedrozbiorową plagę karciarstwa tępił Dąbrowski w Legionach. W jednym z najopryskliwszych rozkazów dziennych (z r. VII) powiada, że skoro znajdują się oficerowie nie cofający się przed ogrywaniem swych kolegów z gaż, ledwie starczających im na przyodziewek, niechże przynajmniej nie czynią tego publicznie, ku zgorszeniu cudzoziemców. — Książę dla zaskarbienia sobie sympatii oficerów rad zasiadał z nimi do kart 'i przegrywał do nich po królewsku'. Przykład z góry działał oczywiście zaraźliwie: ubodzy podporucznicy z piechoty, a i sierżanci, ogrywali się wzajem zgoła po szewsku, niejeden odbył i kampanię /. kartami w zanadrzu. Podejmował książę podkomendnych swoich hucznie; a gdy znudzony prędko ich towarzystwem, wycofywał się na pokoje, prosił uprzejmie młodzież, aby be/ żenady zabawiała sic dalej sama. Końc/.yły sic te zabawy jak dawne uczty sejmikowe (odżyło i to!), choć nie zrazy i bigosy dymiły obecnie •/. mis, l .!:mia wytwornu-js/e obnosiła u -i służba. Bombardowano sic /. ni . i M l-n l karni chli-ha, /a c/.ym owoi , deseru; w końcu fruwało wszystko ze stołu. Jak oparzony biegał koło tych swywolników stary kamerdyner księcia, wyrywając im z rąk co się dało: — Um Gottes Wił len, seid doch gescheid, meine Herren! Jeśli idzie o przyszłe junactwo bojowe, to fermentowanie pierwszego moszczu było zgubniej sze dla porcelany książęcej niźli dla owej młodzieży, którą rozsadzał tymczasem nadmiar sił żywotnych; — a że tylu z nich polegnie hen, na śniegach Rosji, pod Lipskiem i w odwrocie pod Paryż, więc nie procesujmy się z nimi o zastawę nie swoją. Gorsze było to, że niewygubny sarmatyzm szlachetczyzny, tłumiony dotychczas twardym kułakiem pruskim, święcił swe odżycie i wolność w pierwszej wtedy ostoi ładu — w wojsku. (Na podobnej zabawie, już podczas wojny, w Lublinie, spalono srogiemu a pedantycznemu Fi-szerowi na psotę jego 'papiery' — sztabowe prawdopodobnie. Książę wybaczył). Protekcjonalizm zakwitł: wyższe nieraz szarże osiągali ludzie bez żadnych ku temu przygotowań i uzdolnień. Wartości były i tu przetasowane, jak przy numeracji pułków, jak karty przy zielonym stoliku. — Dlaczego tacy właśnie osiągali owe stanowiska? — pyta się jeden z młodzieńczych niegdyś wielbicieli księcia. I odpowiada sobie na starość: — Bo mieli czelność żądać. Twardo wystąpi to wojsko przy oswobadzaniu Galicji. Nie dość mu było entuzjazmu powszechnego; każdy rozkaz obwieszczano pod karą śmierci. Podrwiwała wprawdzie ludność z tej grozy niewczesnej; a przecie tu i ówdzie przyszło do szubienic, zwłaszcza za błahe maruderstwa świeżych zaciągów. Owiała tych paniczów aura miejscowa: austriacka. Niechże i w naszym wojsku, myślano, będzie wszysto stramm. Po obywatelach-żołnierzach i światłych oficerach Legionów Dąbrowskiego, po na poły rewolucyjnej jeszcze żołnierce Kniaziewicza, hodować się poczęli w kraju militaryści. 'Cywiliści' tymczasem uginali się pod ciężarem nędzy powszechnej. Wyniszczenie kraju od czasu rozbiorów ujawniło się w całej wymow-ności teraz dopiero, gdy przyszło mu udźwignąć nieodzowne brzemię uzbrojenia narodu. Surowe rekwizycje Francuzów wyciskały wszystko, co się doraźnie wycisnąć dało; za resztę należało wystawiać wojsko własne. W beznadziejność dnia za nadzieje jutra wpędzał wtedy tak zwany system kontynentalny, wymierzony przeciw Anglii, a odcinający wszelki wywóz przez Gdańsk. Jak dzisiejszymi czasy nastała nędza, dla nadmiernej ob-fitości zboża. Przybyło na koniec gwałtowne przez rząd polski ściąganie daniny nadzwyczajnej na pokrycie nie tak wielkich znów, a przecie przysłowiowych odtąd 'sum bajońskich', w celu umówionej w Bayonne konwersji długów Księstwa wobec Francji. Nędza nie oszczędziła i wojska. Zdarzyło się, że któryś z oddziałów polskich powitał Cesarza niespodzianym pomrukiem: chleba! Zdumiony, udał Napoleon, że nie słyszy tego, lecz straciwszy wnet cierpliwość, rozłożył ramiona i wybuchnął: 'Eh hien — nie ma chleba!' Nie było go w Księstwie. Zniesienie poddaństwa bez uwłaszczenia namnożyło w dodatku bczroboczego parobczaństwa, które napływało do stolicy, tworząc picrws/.y w Polsce zawiqxck pr/.ys/lcgo prok-iarmiu miejs-kirun t lhi-i;u-i« •/ iluin n:i M/ii-ń mifs/c'/.:ińst wo wnachllo w Iiiinii ul i kutiami szwargotały Żydy — tłumy nadmierne roiły się po ulicach. Za odwieczne w takich razach circenses starczyć musiały w onych czasach niewymagają-cych częste parady, czyli rewie wojskowe na dziedzińcu Saskim. Mimo dziesięcioletnich współdziałań Dąbrowskiego nie mógł Napoleon nabrać tego przeświadczenia, że był to całkowicie jego człowiek. Wolał nie powierzać sił zbrojnych kraju tej duszy uwziętej jedynie na swoją Rzecz polską, kanciastej przy tym i rogatej, w wrogów osobistych wszędy zasobnej, a nierozgryzionej nawet przez rodaków swoich. — O czasach ostatecznego pogromu Armii Wielkiej po roku 1812 powie nie byle jaki podkomendny księcia, bo Fredro Aleksander: — 'Poniatowski poszedłby za Napoleonem do końca świata, a za nim i wojsko polskie'. — Nie omylił Cesarza Francuzów instynkt w wyczuwaniu ludzi najbardziej przydatnych. Tymczasem klepiący swych jenerałów po łopatce lub szczypiący ich za ucho, na widok Dąbrowskiego z daleka uchylał cesarz pieroga: — 'Comment ca va, papa Dombrowski?' A nie miało to bynajmniej rubasznego sensu: jak się masz, stary? Znaczyło to raczej: pamiętam o nim i respektuję zasługi jego, a xc niezupełnie on mój — więc ukłon... Była w tym może i niesroga przymówka do zaniedbanego wyglądu tego jenerała. Przy pierwszym rozdawnictwie dowódcom francuskim donacji z włości polskich nie ominął przede wszystkim i swego 'egipcjanina' Zajączka, za czym przypomniał sobie i Dąbrowskiego. Obdarzył go Winnogórą w Poznańskiem. Regulował tym mimowiednie i rachunek polski: na rozjazdy, zabiegi, tworzenie i utrzymanie przez czas jakiś pierwszych kadrów we Włoszech poświęcił twórca Legionów przed laty dziesięciu cały swój majątek rodowy, sprzedany coś za trzysta tysięcy złotych ówczesnych. — Kwita i z nami! — w tej myśli przyczynić się mógł do owej donacji Napoleońskiej i nowy rząd polski wraz z księciem Józefem. 'Papa Dombrowski' wtedy już otyły, postaci przysadzistej, w mundurze dla tej otyłości zawsze niedopiętym, w szarawarach o pół łokcia przydługich, wlókł za sobą szablisko z wielkim łoskotem po brukach Warszawy. 'Postać niewojskowa' — powie zwięźle Fredro. — Twar/y już obr/.ekłej, artretycznie czerwonej, o oczach wypukłych, wyłupiastych: mówili inni — był żywym zaprzeczeniem wszelkiej okazałości, i to w czasach, gdy dygnitarstwo francuskie w nieustannym tańcu koło Cesarza, a w istnej maskaradzie strojów i szychu promieniowało splendorem na Europę całą. Ten polor epoki przejęli skwapliwie 'Panowie Rząd krajowy', tworząc z połączenia dawnych peruk, koronek i pończoch z nowym mundurem narodowym swoistą grację dygnitarzy owych czasów. W sztucznej mimo wszystko i blichtrowcj atmosferze Księstwa nawet ówcześni przyjaciele Dąbrowskiego sarkali mocno na 'nieszczęsna tualetę!' i 'niefortunny wygląd jenerała'. Powierzchowność jego stawała sic istotnie wyzwaniem i Fortuny samej. U wywalczonego celu dążeń udcr/.yl jak o mur o najosnhliws/a, /aporę ambicjom, na jaka, kiedykolwiek natknął się mąż stanu i wojny. Mial/c iak — 'Nic sprawiedliwszego na świecie, jak że Ty, cnotliwy Generale, na czele powstawania Polski jesteś — pisze doń pozostały jeszcze we Włoszech Dembowski. — Zacząłeś to dzieło, skończyć je powinieneś. Imię Twoje idzie do nieśmiertelności'. Nie daj jej sobie wydrzeć! — wołać by gotowi wszyscy jego dawni towarzysze z Włoch, i ci zgodni, i kłótliwi niegdyś, dziś w poniżeniu wodza swego wyczuwający jak gdyby sponiewieranie swych zasług i zdeptanie własnej chwały. W ledwie sformowanym wojsku groziłby jawny bunt, gdyby nie ta polityczna trzeźwość, która mimo pasje gorące nie opuszczała nigdy Dąbrowskiego: uległ, jak zawsze, skoro dojrzał nieuniknioną konieczność chwili. A łatwo mu to nie przyszło; każda parada na Placu wystawiała przed oczy stolicy zdegradowanie jego. Gdy tłumy niezliczone okoliły dziedziniec Saski, patrzeć musiał wraz z nimi, jak z kwatery głównej występuje szumnie wódz nowy. Drepce za nim szef sztabu Fiszer, który wobec księcia dobrotliwości utrzymywał wszystko w znośnym jeszcze ładzie i ryzach, a jaśnie paniczów z książęcej świty i orszaku 'kpał jak studentów'. Postaci drobnej, ułomny i nieco pokraczny, ledwie przy pomocy ludzi wygramolił się na szłapaka, co widział się w tej chwili pod nim, jak ten muł pod Sancho Pansa. Książę tymczasem rzucił się lekko na swego konia karego, smukły jak panna pod tym czako wysokim, a w barwach kawaleryjskich dziarski i urodziwy — oczom na uciechę! ('Był Poniatowski jednym z najpiękniejszych ludzi swego czasu' — powiada o nim zachwytliwie właśnie stronnik Dąbrowskiego, jenferał] Kołaczkowski). W mig obskoczy go kawalkadą świta cała, aż do bruków sypnęły skry. Jeszcze paradny regiment lansjerów nie ustawił się na placu szykiem należytym, gdy po mieście zadudniły szyby od armat, przez ulice ciągnionych. Z Modlina przez Pragę wali bez końca piechota. Przybyłe pod koniec paradne bataliony Legii trzeciej i Nadwiślańskiej ustawiono w dziedzińcu Bruhlowskim, jak gdyby za kratą. Pod niedźwiedzimi czapami grenadierów tkwią tu chłopy stare, wąsate, o twarzach już nie opalonych, lecz na kamień spiekłych i surowych. W ciszy poważnej tego miejsca podsłyszał ten i owy klątwy oficerów, a wnet potem czyjś pomruk groźny i słowa zgoła nieprzystojne. Powtarzano je sobie w ciżbie gapiów — rozkołysał się tłum i wyciągał szyje, wlepiając oczy w Dąbrowskiego. Konie same stupotały się pod panami ze sztabu: grozi skandal na rewii. Z niedbałości pańskiej, czy też na wyzwanie jak gdyby, wsadzi książę w zęby lulkę zimną. I ukryje ją wraz w rękawie salutującego ramienia, gdyż w tejże chwili przeciągać oto przed nim poczęły — wysztyw-nione w ruchach defilady — oddziały saperów, artylerii, woltyżerów, szaserów, fizylierów... A gdy się wysunęły na koniec najbarwniejsze ułany, dawna Legionów kapela karmazynowa na swych koniach białych zagrzmi po staremu: 'Masz, Marsz Dąbrowski]...' Tak prezentowało się stolicy wskrzeszone przez niego wojsko byłej Rz[eczypospo] litej. — Moje!! — wrzasnąć by /eń mogło na cały Plac Saski echo Polski starodawnej. dziada pod Sobieskim, ojca za Leszczyńskiego i swoją trzydziestosześciolet-nią, a w mózgu wszczepiany od dziecka 'porządek niemiecki'. Przemogły w nim te moce. Niezadługo Legia Nadwiślańska wyruszy do Hiszpanii, by ledwie wolna, 'nieść drugim pęta'. Odczuł to jak wtóre San Domingo, a przerażało go ogołacanie kraju z wojska, które ledwie był stworzył. Niebawem odebrano mu jeden pułk konny Legii trzeciej i odesłano do Francji, by służy! tam Cesarzowi; za czym dwa pułki piechoty dla wzmocnienia załogi gdańskiej. Pozostał na koniec przy jednym tylko pułku i batalionie artylerii. Dawano mu do zrozumienia, że zrobiwszy swoje, stawał się zbędny. Dojrzał wreszcie plon jego 'myślenia i działania na dal' — jak mawiał we Włoszech — lecz tąże porą odmieniło się narodu oblicze: narosło pokolenie nowe. Nie dość było tyloletniego trudu w uporczywym przeprowadzaniu dzieła swego, należało przeprowadzić i siebie. Nie dość zdziałać swoje, trzeba umieć wygrać w życiu i siebie samego. Nie przegrywałże w te karty zawsze? I we Włoszech? I przed Napoleonem? Oto za wszystkie trudy koło wskrzeszania Polski i za jej uzbrojenie na koniec dano mu żołd: Winnogórę. Kwita z nami! Oddalił się z Warszawy, wziąwszy urlop nieograniczony. Czekał na onij chwilę — 'gdy wielkie operacje i ruchy zatłumią drobne zawiści'. — Tak wznosił się nad swoją i cudzą zawiść, pełen niezłomnej wiary w przeznaczenie swoje, w dośmiertną nieodzowność swą dla narodu. Tymczasem sprowadzał z Drezna i Mediolanu liczne paki swych zbiorów dawnych, zlecając i synowi we Włoszech, i Dembowskiemu tamże nowe zakupy map, książek, sztychów i dzieł sztuki. (Każe między innymi zamówić u rzeźbiarzy kopie popiersi sławnych Polaków, którzy studiowali niegdyś w Padwie). Porządkuje równocześnie, przesyłane mu w kufrach, archiwum legionowe. Pozwolił wejrzeć w te dokumenty Niemcewiczowi wyłącznie (pisząc doń dn. 9 lut[ego] 1809 r.): — 'Zgłoszenie J.W. Pana, w imieniu Towarzystwa Królewskiego do mnie uczynione, jak najmilej zgadza się z uczuciem mojem. Rad bym zawsze przypominać rodakom i wskazywać im tych, którzy poświęceniem się dla ojczyzny w jakimkolwiek sposobie pierwsi utorowali tę drogę trudiu), którą dziś dochodzimy do prawdziwego szczęścia, to jest do posiadania ojczystego kraju'. Kończy się zaś ów list wysokim uznaniem dla Niemcewicza, wypowiedzianym w jakże szlachetnym tonie obyczaju ówczesnego: — "Znając partykularnie delikatność J.W. Pana, Jemu samemu tylko kopiowanie tychże (papierów) za osobistcm widzeniem się honorować bcdc... Ufność położona w Jego osobie jedynie przekona J.W. Pana, w jak wielkim zostaję szacunku'. Choć tymi c/asy ożeni się po raz drugi i założy nową rod/inę, los dzieci 7 picrws/ego małżeństwa utrupiuć go I>vi1/ic nadal. Małżonek Km linki, cavnlicre )' il«mhmi, pocznie z c/asem robić i*\ .i-—__i.i_i —i- życie walczył najzacieklej. A i wtedy jeszcze będzie córka w grzecznych liścikach francuskich dziękować mu 'za wszystko, coś dla nas czynić nie przestawał'. Wypadnie nie przestawać i dalej. A zobczeje mu to dziecko jego na świecie aż po próg wrogości narodowej. W one czasy dowiaduje się, że syn we Włoszech rozwiódł się wreszcie ze swą fatalną Emilią. Było oczywiście inaczej, mógł się domyślać: obie Włoszki omierziły sobie w końcu nazbyt pobłażliwego męża i zięcia, a dziś inwalidę już tylko mizernego. Gdy ojciec w Polsce nic już nie znaczy, czymże dla takich kobiet obcych mógł być jego syn? Skąd on taki?! — zalewać go mogła pasja czerwona, ilekroć uprzytomnił sobie jego naturę: lekkomyślny, a gnuśnie przylepny do kobiet; mimo pochopności do popisów, ambicji w gruncie miernej — krew ciężka. Unser Jaś! — zwracać się mógł cierpką myślą do żony nieboszczki. Przeżyje Jaś swego ojca o lat dziewięć zaledwie, a w swym życiu kaleki będzie żonaty razy cztery! Czyżby ten sentymentalny Sinobrody przepełniał istotnie swe kobiety jakimiś bardzo niepowszednimi 'motivi di disgus-to'?... Kształcony przez najświatlejsze umysły polskie pod pieczą Kościuszki w Paryżu, tak oto zakończył 'pan Jan' wróżoną mu karierę 'Napoleona Polski'. — Matczynej-że to krwi ciężki war zaciężył tak w żyłach nad charakterem i dolą syna? Smętne i żałośliwe Orlątko polskie. Oto une vie romancee! Nie znalazło ono swego liryka i seks[u]o-loga — może dlatego, że zataiło się w szpargałach starych. Otrząśnijmy jednak syna z myśli i powróćmy do wielkiego żywota jego ojca. Po latach dwóch, gdy wybuchnie nowa wojna Napoleona, a więc i Księstwa, z Austrią, na pierwszą wieść o tym rzuci się Dąbrowski w bryczkę, i tym razem dla pośpiechu najlżejszą, a odmieniając co mila konie po wsiach, pędzić będzie dniem i nocą do Warszawy, by tu z miejsca zawrócić, powiadają niektórzy, pod Raszyn. Był może przypadkowym świadkiem, jak dwukrotnie a śmiertelnie został ranny ten, co w swych wierszach ujął mu chwały na wieki. I jak książę Józef uznakomicił się swym atakiem na grobli pod laskiem falęckim. — Z Godebskim zresztą pogodził się już był dawno; ledwie stanąwszy na ziemi polskiej, wezwał go z Warszawy pruskiej do Poznania: mimo urazy głębokiej wyczuwał w nim serce czyste i bodajże najpłomienniejsze w kraju, a więc potrzebne mu w obliczu Powstania. Taka była jego pamiętliwość krzywd. Tą porą wszakże nie myślał na pewno ani o poecie padłym w polu, ani o głównodowodzącego brawurze oficerskiej . Jeśli z tak naglącym pośpiechem zameldował się dobrowolnie komenderującemu e n - c h e f, sprawiła to głębsza nad ambicje wszelkie troska o Rzecz. Może przeczuwał, że gdy po tej wstępnej z polska brawurze raszyriskiej przyjdzie na żałosne opuszczenie Warszawy, naonczas całą tą wojną (na ziemiach polskich przynajmniej) pokieruje nie kto inny, tylko on sam. Na rad/ie wojennej w /egrzu nar/uci wszystkim swój plan działań. I nie zwlekając, pr/cdr/c siv w przebraniu przez nieprzyjacielskie podjazdy z po- rln J. L-i wrychle żołnierzy ściągnąć nowego rekruta. W nieprawdopodobnie krótkim czasie powróci już na czele wojska. I będzie wraz bił najeźdźcę swą metodą wojny szarpanej pod Łęczycą, Rawą, a najdzielniejszym w tej wojnie ramieniem Sokolnickiego — pod Górą Kalwarią; niezadługo i świetniej jeszcze pod Sandomierzem (gdzie pokpił wprzódy sprawę sztabowiec księcia, uczony Fiszer). Tymi uderzeniami bocznymi i zagrożeniem tyłów w Galicji wykurzy już po miesiącu Austriaków z Warszawy. Swą zaś niezwłocznością działań 'w dobrze skoncentrowanym celu' (jak mawiał; wolą zwycięstwa, mówi się dzisiaj) udzieli wojsku całemu legionowego impetu, błyskawiczności decyzji i hazardu. Wojna, wrychle tak krwawa na północy kraju (pod Górą, na przykład, po wdarciu się w okopy austriackie zamieniła się bitwa w rzeź wzajemną na bagnety, z której uszły jedynie dwie barki nieprzyjaciela, zatopione zresztą na Wiśle), wojna ta wydała się Aleksandrowi Fredrze w Galicji 'spacerem wojskowym i zrywaniem łatwych wawrzynów'. Książę Józef bowiem, który tam dowodził, kierując się niewczesnymi względami polityki, starał się stwarzać fakty dokonane przez zajmowanie jak największych obszarów. Rozstrzygnęło wszystko, jak wiadomo, zwycięstwo Napoleona pod dalekim Wagram. — Księstwo powiększyło się w dwójnasób. Napomknijmy tu jedynie o ponurej, iście san-domingowej znów służbie, tym razem Legii Nadwiślańskiej oraz kilku innych pułków polskich, walczących wtedy za Pirenejami. (Słowo 'P o lać ci!' budziło w tamecznej ludności grozę nie mniejszą niźli w kraju do niedawna zakrzyk: Kozaki! a los infernos z Polski przeklinały po latach wielu kobiety i dzieci Hiszpanii). Ten najtragiczniejszy dla ówczesnego pokolenia rozdźwięk równoczesnej walki o wolność własną i o niewolę cudzą potrafi z czasem przezwyciężyć romantyzm, który owładnie legendą o Legionach, wywyższając w niej wszystko, co chmurne, groźne, dalekie i — Napoleońskie. Tam za Pirenejami — dantejskie Inferno po dwakroć burzonej Saragossy, lub niedościgła brawura bohaterów Somo-Sierry; tu zaś w Polsce, gdzie Napoleon poznał 'piąty żywioł przyrody: błoto', gdzie koniotopne drogi 'stepów polskich' wiodły tak niedawno jeszcze wojska jego od niechlujnej mieściny żydowskiej do drugiej jeszcze brudniejszej — tu, pożal się Boże! Radzymin, Rawa, Góra Kalwaria, Łęczyca... A ji-dnak imiona tych miasteczek — 'chwały odtąd niespożytej', wierzyli klasycy — płonęły czerwonymi głoskami u murów w on tryumfalny po zwycięstwie dzień Warszawy: 11 listopada 1809 r. Ostatni u nas historyk tej wojny, skłonny przypisywać księciu Józefowi jak 11:11 więcej w niej zasług, powiada mimo to o Dąbrowskim: „Może to jego dud i wiódł pułki Poniatowskicgo do y.wycięstwia? może on sam lepiej by to UC/YIM!' ;i MU pewno lepiej by poprowadził organizację wojskową w Galicji. Jedn.ii iln największych jego zasług zaliczyć trzeba te właśnie, że umiał si? wyr i drugorzędną rolę, narzuconą mu przez wypadki, spełnić całą sit:) HWI-|',« !'.i-iiiuszu i serca". ! M nr.ic z tych słów można !>v zaitosowac i J» księcia Józefa, pu rwsx fl4« «.! u i. i ii l Całą wielkość serca okaże Poniatowski po katastrofie 1812 r., gdy wbrew namowom i perswazjom postanowi powieść dalej wojsko polskie za Napoleonem. W tych chwilach najtragiczniejszych dla siebie wahań będzie po dwakroć kierował broń nabitą przeciw sobie, odrzuci ją przecie: uchyli w myślach wraz z rozpaczą i podszepty rozpaczliwej polityki narodu, który tonął; pójdzie za głosem wszystkich instynktów swego rycerstwa i godności narodowej. Pozostawi też po sobie nową w Europie legendę o Rolandzie. Ludowi zaś francuskiemu przekaże — po Dąbrowskiego zapomnianych już walkach w obronie Republiki — bardziej tam pamiętne memento: jak to przeznaczenia Francji kojarzą się nieuniknienie z losem Polski. Stanie się tej łączności symbolem nieledwie. W legendzie swojskiej natomiast spoczciwieje dość obrazkowe: jako wcielenie 'udałości polskiej' — wraz z jej nieodłącznymi wtedy atrybutami: czapką hułańską na bakier i baczkami pod nią. W najosobliwszym przeciwieństwie do tej ikony narodowej uwieczniło go dłuto cudzoziemca szablonem klasycyzmu: zapożyczoną postacią Marka Aureliusza na koniu kapitolińskim — figurą na placu. Historia dopiero, i to dni naszych zaledwie, wystawiła mu pomnik godnie j szy — nad francuskie rapsody o wiernym wasalu, nad legendę u nas obrazkową i nad cudzoziemski spiż. Wróćmy jednak do Dąbrowskiego w roku 1809. I w tej wojnie zrobił on swoje, choć 'zwycięskiego wodza' — mógł się spodziewać melancholijnie — oczekiwać będą w Warszawie bramy tryumfalne. I wiersze. Wieczorem onego dnia wjazdu księcia do Warszawy trupa imć p[ana] Bogusławskiego miała zaszczyt dać na Teatrze Narodowym uroczystą reprezentację dla p[anów] oficerów. Zaczęła się ta gala od apoteozy Wskrzesiciela i Zbawcy: w purpurowej zorzy, a w syku ogni bengalskich ukazała się na scenie wielka herma Napoleona. Pod orłem cesarskim z berłem w szponach piętrzą się w łunie krwawej rzeźbione snopy sztandarów, bagnetów i armat ziejących; gdzie spojrzeć, szable i rózgi liktorskie, spowite wawrzynem, niezliczone litery N, każda w wieńcu chwały, sfinksy na przypomnienie kampanii egipskiej oraz laury w festonach — górą unosi się zwiewnie 'geniusz sławy' z trąbą archanielską. (Brak jeszcze tylko księcia Józefa na koniu i Chronosa z smętną klepsydrą, zanim się to wszystko nie uwieczni u nas jako „styl Księstwa" i nie omszeje sentymentem pokoleń). Ledwie ścichła kantata wielka na chór i kapelę, gdy 'w obłoku' wpłynie na scenę postać kobieca w hełmie rzymskim i pancerzu — nie aktorka to chyba, szeptano na widowni, lecz z dam znakomitych stolicy najbardziej dorodna — Minerwa! I wieńczy czoło posągu wawrzynem złotym. Z trzaskiem, z rumorem rozstąpiła się przed nią podłoga sceny, niby grób ziejący, z którego wynurza się trupio Łazarz półnagi. Zrozumiano. Aplauzem rozrzewniły się loże, gniewnie szurać i chrząkać jęła galeria; oficerowie milczeli, prawdziwie jak groby. Zgasła /.or/.a purpurowa, jak uasna łuny wojny; w nowym syku ogni bengalskich ro/.błckitniał Cesarz, nic/ym święty w tym złotym wieńcu nad czołem, cały w glorii niebieskiej. A Minerwa sunie na obłoku przed rampę, wznosi laskę wieszczenia i wygłasza ze sceny Odę: Natura długo poczeka, tysiąc wieków strawi, Nim się drugi dla Polski Napoleon zjawi, — zapamiętano koniec tylko. Okrzyki przede wszystkim dam w lożach: niech >,yjc Cesarz! za czym wiwaty tłumu, oficerów prężne, jak trzeba, zerwanie się na baczność — zapadła kurtyna. Występuje przed nią 'antreprener' Bogu-lawski z Minerwa i autorem Ody, kłaniają się rozklaskanej publice. Rozejrzawszy się w czas pauzy po sali i lożach, sposępnieli coś rowie. Poczęli kupić się na korytarzach i szeptać między sobą półgeb- 11 Nagle jakby ich targnęło: wszyscy, ilu ich tu było, opuścili teatr, by uvić się na placu Krasińskich w milczącym oczekiwaniu na przybycie l >.|hrowskiego. I stali tak w tę noc listopadową bez płaszczów i pałas/y, ,v mundurach 'balowych', jak te żałobniki nieme pod czarnymi pierogami .wych kapeluszy olbrzymich. Wieść o tej zrywce oficerów dobiegła i',<> na mieście. Zaniepokojony przyjechał niezwłocznie i sfukał ich na wsivi>ic. •\ pr/ecie / nim dopiero na czele powrócili do teatru, obciągając na nim mundur i poprawiając mu szabli przydługie zwisanie na pasie — aln się wid/ial ludziom jak należy. Na scenie podjęto spektakl przerwany. Wysławiano zapewnię z kolei 'trajedię narodową' autorki znakomitej. (W onych i/.asach rycerskich każda autorka była znakomitą). Uczciła Dąbrowskiego młodzież wojskowa, jak w ówczesnych okolicznościach uczcić go jedynie mogła: gestem — sumienia głosem niemym. Hyło wtedy w Warszawie narodu sumienie drugie, bardziej cierpliwe i mateczne: ośrodek i ognisko duchowego życia nie tylko wolnego Księstwa, l /.aborów pozostałych: Towarzystwo Królewskie (Przyj[aciólj ik). Okryło się ono żałobą świeżą, straciwszy w tej wojnie Godeb- r.<>. Dla podwójnej pochwały poległego poety odprawiono najbli/s/o liliowe) posiedzenie w kaplicy sztabu. Zamieniło się ono w uc/r/rmc k i ego wojska, a ustami Staszica — nade wszystko tych, któr/.y s/a Ni,-i narodu zratowali z ruin byłej Rz[eczpospo]litej — Dąbrowskiego i"iiów jego. D/.iało się to zresztą pod jego nieobecność: wymknął się już dawno do •.uej żołdowej Winnogóry. Miał dosyć Warszawy. Dość zwłaszcza jej parad, festynów, spektaklów... A wszędy dam znakomitych wścibstwa. (Nic /.nosił tego w stolicy polskiej i Napoleon). Wszystko zaś, co mu się nazbierało w duszy, co o księcia l'<>nia-towskicgo zwierzchnictwie i o swojej pod nim służbie mniemał od ilawnat wypowiedział był w liście doń — 'z całą otwartością' — jak za/naczył n; i wstępie: — '...(iilyliy /nis/c/ono len wielki cel, jal im jest sława, i tę największą uauroilę, jak;| inilnsi własna /najdujc we •• l isnych c/.ynach, AlcxamU*r Wi< II i i Napoleon Uyliby kapucynmin l m «otów, Mci Xiążę, ilo ostatniej kropli przelać krew za ojczyznę, lecz nie mam tak wygórowanej cnoty, żebym czuł potrzebę być albo narzędziem cudzej sławy, albo ofiarą niewiadomości'... A że mowa wiązana wyrywa nieraz ku całkowitej otwartości i najbardziej zatajone 'czucia', więc stary miłośnik poezji rzucił księciu w tymże liście i to wyzwanie, w którym wypowiedział się cały: — 'Kocham sławę. I nie zmilczę dłużej. Prawym znojom żywota ten tylko żołd płuży. Kto nie śmiał sięgnąć po nią, nie godzien jest chwały'. Rozdźwięki między starym i nowym wodzem trwały do ostatka. Należał Dąbrowski do tych, którzy na zły koniec wróżyli pochodowi roku 1812; nalegał przed Poniatowskim na pozostawienie w kraju zatajonych rezerw kadrowych i ukrytych zapasów broni. Otwarta zawsze przyłbica księcia nie pozwalała mu wdawać się w te zamysły podziemnego działania. W ogromie Armii Narodów, idącej na Rosję, wojska Księstwa, rozdzielone w niej i rozproszone z umysłu, odegrały — w tej 'wojnie polskiej' jakoby — rolę uboczną i, mimo olbrzymich strat, mierną. Dąbrowskiemu przypadło w udziale osłaniać ponownie odwrót Francuzów, tym razem nad Berezyną właśnie. Tamże znów ranny, zjawi się w kraju późno, gdy Poniatowski zdecydował już był dalsze cofanie się z Napoleonem. Nie pozostawało mu nic innego jak pociągnąć za wojskiem — pod Lipsk. Po śmierci Poniatowskiego 'wodzem Polaków' został mianowany ks[iążę] Sułkowski Paweł. — Zgroza najwyższa objęła wszystkich umysły — powie Prot Lelewel. — Powtarzano: Jak to? ten, który bez przestanku służył wiernie sprawie jego (Napoleona), który poświęceniem swym tyle przyczyniał się do jego tryumfów, którego czyny nad Berezyną i teraz w obronie Lipska rzeczywiście zasłoniły armię od większych klęsk — człowiek ten obecnie odepchnięty, zhańbiony! kiedy i prawa starszeństwa, i prostej sprawiedliwości nie miano na względzie. Co mógł zawinić Napoleonowi? Czyżby on uląkł się patriotyzmu Dąbrowskiego?' 'Z tymi czarnymi myślami za armią postępowaliśmy dalej. Czas deszczowy, droga śliska lub błoto rozrobione. Przy osłabionych siłach po tylu nocach bezsennych wlokłem się wśród kolegów niedoli. Tak dostrzegł mnie przejeżdżający Dąbrowski, przystanął do nas. Serdeczny żal ścisnął mnie... bo cóż to za wyraz ogromu boleści był na nim wyryty! Ileż to on naraz utracił: klęska, odjęte znaczenie i upadek sprawy...' Tu nastał też jego wysiłków dziejowych kres; wszystko inne było już tylko przystosowywaniem się do nieuniknionych okoliczności klęski w nieustannej myśli ratowania resztek wojska. Nadziei związanych z Aleksandrem nie podzielał; za Królestwa wycofa się ostatecznie z areny publicznej. Mimo to nie przestanie do ostatniego tchnienia, w oblic/u oficjalnego wojska polskiego pod Konstantym, myśleć o zawń|/.kach isioinie odpornych sił narodu, choćby ic na c/.as dłuai przyszło ukryć — w pod- ziemiach. Ponad głowami starych towarzyszy broni zwiąże się znów z duchem pokoleń idących. A zatajony w nim samym mus działań, do którego 'z całą otwartością' pr/.y/.nał się Poniatowskiemu? — ów 'geniusz sławy', jak z koturnu antycznego przemawiali klasycy? — ta 'dzika żądza pośmiertnego żalu', jak smętniej i bierniej mówić będą romantycy?... Poniatowski stanął posągiem konnym w samym sercu stolicy; na niedawne stulecie śmierci Dąbrowskiego upamiętniono go tabliczką na rntiiM/.u Warszawy, którą po dwakroć obronił od nieprzyjaciela. Zanim całej ' tiiosłości jego roli dziejowej nie uprzytomniła nam historia — znowuż >V nas/ej dopiero! — najżywsze echo jego legendy odezwało się z Litwy, i ą nawiedził jedynie w pochodzie. Będzie ten mały ustęp z ostatniej księgi nu Tadeusza jedynym jego pomnikiem. 'Wiersze', na które był tak czuły, poezja, późniejsza zwłaszcza, przemil- i •(> za Godebskim. Lepszą pamięć o nim zachowała proza epicka, idąc !,by za wezwaniem Staszica sprzed lat stu z okładem. Wprawdzie v niemal wybitniejsi powieściopisarze nasi podejmowali kolejno wielką • I .cgionów, usuwali oni jednak zawsze osobistość Dąbrowskiego na Klj|b tła dziejowego, zadowalając się bardzo mgławicowym rysunkiem ••luci dla tym większego reliefu zmyślonych osób powieści i romansu. i to zwykły los legendy. Nad głównego bohatera i sprawcę chwili ej wybujało życie, jakie stwarzał. Stało się to już w wspominka h ! n h pamiętnikarzy legionowych; a na tej właśnie kanwie snuła dalej /e barwne wyobraźnia pokoleń. Dla zmyślonych Odyseuszów ptimieć o Troi. ć jedynie na sąd ludzi najbardziej wartościowych — zalecał sobie tylckroć (dość spornie zresztą z nurtującą go żądzą chwały). Tego i IM uznania doczekał się doraźnie — za Księstwa — od tych, którzy >ic juk on sam umieli 'myśleć i działać na dal'. nicnicm Polski myślącej złożył mu wtedy hołd Staszic sam, wieńcząc oręż jego po tylekroć zwycięski, nie wielkość jego dziejowych rrt, tak wrychle daremnych, lecz jego zasługi nad wszystko trwalsze. . i w nim Staszic: ,mczu zadziwiającej stałości, który pierwszy po rozbionn h innsttl dzieje odradzania się narodu polskiego, będąc tego odrodzenia nn-MI ({łownym czyńcą, ale oraz i pisarzem'. KOMENTARZE Po co tak obszerne komentarze do opowieści biograficznych Wacława Berenta? Można było — tak jak to uczynił wydawca Nurtu i Diogenesa w kontuszu z r. 1958 — sporządzić przypisy zawierające tylko encyklopedyczne informacje o ważniejszych postaciach czy zdarzeniach wspomnianych w tekście i tłumaczące zwroty obcojęzyczne. Przypisy takie spełniały co prawda swe konwencjonalne zadanie, ale w minimalnym stopniu dotyczyły literackiej i źródłowej faktury opowieści (co do tej ostatniej zawierały zresztą wiele rażących błędów). Nie pomagały zatem rozumieć literackiej budowy utworu, nie umożliwiały badania techniki narracyjnej tekstu czy rodowodu historycznych tez autora. Słowem, były jedynie uzupełnieniami niektórych informacji pozatekstowych, a nie objaśnieniami utworu literackiego. Toteż taki typ przypisów wydawał mi się nie do przyjęcia jako komentarz „opowieści biograficznych". Są one przecież — o czym była mowa we Wstępie — montażem cytatów i parafraz wielu dokumentów źródłowych (listów, pamiętników, wierszy, rozkazów wojskowych, monografii historycznych etc.). Ale dokumentarność tych utworów jest starannie ukryta przed okiem czytelnika. Bo chociaż Berent niekiedy ostentacyjnie wskazuje zdania, które są cytatami ze źródeł historycznych, to jednak w wielu wypadkach faktyczność przytaczania prawdziwej wypowiedzi jest starannie zatarta. „Opowieści biograficzne" miały być przecież czytane — w intencjach autora — jako forma literacka, nie wymagająca od czytelnika ani znajomości tekstów z epoki, ani szczegółowych informacji historycznych rozświetlających mroki i półcienie zdarzeń z przeszłości. I chociaż jest faktem, że sama opowieść Berenta była jedyną warstwą tekstu, jaką otrzymali czytelnicy, to jest oczywiste, że w dokumentach, z których Berent korzystał, kryją się rozwiązania wielu literackich i historycznych zagadek „opowieści biograficznych". Nieocenione znaczenie dla zorientowania się w skali źródłowego zaplecza tego cyklu miała książka Zofii Mołodcówny (Opowieści biograficzne Wacława Berenta, Warszawa 1978), a rangę tej problematyki dla całej twórczości autora Oziminy uświadamiają filologiczne dociekania Jerzego Paszka nad tekstem Próchna. Nikt jednak nie badał dotąd źródłowego zaplecza poszczególnych „opowieści biograficznych", chociaż wielokrotnie wypowiadano się z uznaniem o historycznej erudycji Berenta. Nie zajmowano się zatem mechanizmami wykorzystania cytatów, techniką montażu, stylistycznymi parafrazami źródeł i innymi ściśle tcks- t,>,„,,.^; —..ui.—.— ; -- - • • ••• Nie powinno to jednak dziwić: takie studia są przecież niemożliwe bez ujawnienia tekstów, z których Berent korzystał, z których wyjmował, preparował i montował cytaty, które wreszcie parafrazował lub których opinię powtarzał. Z tego względu nie mogłyby być zadowalające takie komentarze, które składałyby się z rozszyfrowanych adresów bibliograficznych. Byłyby to zresztą w wielu wypadkach wskazówki bezużyteczne dla większości czytelników, gdyż spora część wykorzystanych przez Berenta dokumentów to druki bardzo rzadkie i trudno dostępne. A o tekstach rękopiśmiennych już nie wspomnę. Wybrałem więc taki typ komentarza, który — będąc wolny od wspomnianych niedogodności — powinien przede wszystkim gromadzić najważniejsze fragmenty tekstów, którymi Berent posługiwał się przy pisaniu swej trylogii. Chodziło o to, by czytelnik sam mógł wczytać się w fabularne, językowe i merytoryczne odmienności między dokumentami historii a ich literackim przetworzeniem. Uchwycić bowiem specyfikę Berentowskiej narracji to móc dostrzec, jak autor „opowieści biograficznych" z cudzych formuł stylistycznych i z opowiedzianych gdzie indziej zdarzeń konstruuje własne określenia, sądy, sytuacje, jak wycina cytaty i wtapia je w swa opowieść. Pełna edytorska realizacja takiego zamiaru wymagałaby jednak przygotowaniu komentarza o objętości większej niż objętość samych opowieści Berenta. Już samo Moczenie oryginalnej wersji każdego cytatu (a jest ich czasem kilka na jednej mię) powoduje powstanie obszernego tekstu Komentarzy. A trzeba przecież tu lać wielką ilość notek biograficznych, wyjaśnień wielu zdarzeń historycznych, i ylaczy, sprostowań czy uściśleń filologicznych. Żaden z elementów tego komentarza nie mógł być przecież pominięty. Toteż ze względów „oszczędnościowych" (inne wymieniam w poszczególnych komentarzach) zamieszczone tu Komentarze do opowieści biograficznych są kompromisem między ambicjami komentatora a możliwościami wydawcy. Wszęd/.ie /mcm, gdzie to możliwe, podaję jedynie te fragmenty przytoczeń, które Berent r' iścił lub zmienił — a nie oryginalną wersję cytatu wraz z jego kontekstem. telnik chcąc zatem rozpoznać cytowany oryginał musi uzupełnić tekst Berenta •.inentami podanymi w Komentarzach. Jednakże kilka fragmentów opowieści rinożliwiuło taki „oszczędnościowy" komentarz. Berent nie tylko bowiem przy-'.i cudze zdania, ale także wtapia we własną narrację rozbudowane części •wanego źródła — streszcza cudze rozważania, opowiada zapisane w pamięt-tch anegdoty etc. Wymagało to więc w kilku miejscach przytoczenia rozbudowali fragmentów źródeł, np. Pamiętników Karpińskiego i Niemcewicza w Nurcie, nt l'. S. Jczierskiego w Diogenesie w kontuszu czy Wspomnień F. Morawskiego \'urcie i Zmierzchu wodzów. W innych miejscach zamieszczenie obszerniejszych v toczeń było konieczne dla uniknięcia filologicznych niejasności związanych ze i skrótowymi komentarzami, a przede wszystkim dla uniknięcia mnożenia od-i.iczy wewnątrz Komentarzy. Co do opracowań historycznych, to cytuję jedynie te, które wykorzystał Berent. Zamieszczenie tu dzisiejszej literatury przedmiotu dotyczącej zagadnień poruszanych w opowieściach nie miałoby sensu. Wyjątek robię dla źródłowego dzieła J. Pachoń-akicgo o Legionach Dąbrowskiego, co bliżej wyjaśniam w odpowiednim miejscu Komentarzy. Dane biograficzne mają charakter kompilacyjny: czerpię je przede wszystkim t Polskiego Slii ' lit się od dworu Czartoryskiego i objął funkcje guwernera. W dwa lata później l" >t:ił na wieś, odbył kilka podróży, a w r. 1785 znów przyjechał do Warszawy, (h /bli/yl się do otoczenia I. Branickiej. W czasie Sejmu Czteroletniego przebywał * ituzawie. W latach 1791-1793 był guwernerem. Jesienią 1793 wyjechał do !•• nu, posiadłości na skraju Puszczy Białowieskiej, gdzie pozostawał przez wiele ku ik») mieszkaniec ziem zagarniętych przez Rosję dwukrotnie składał przysięgę * lici Katarzynie II (1794/5 i 1796). W listopadzie 1800 r. powołano go lin Uinka Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Jesienią 1812 r. Karpin został spalony. V, l H l H Karpiński nabył Chorowszczyznę, gdzie zamieszkał z rodziną siostrzeńca, l iszka Kozierowskiego. Został pochowany na cmentarzu w Lyskowie. Koleje • v • życia opisał w tzw. „Pamiętnikach". W dalszych komentarzach podaję Un : i nacje o twórczości literackiej Karpińskiego. (W. 9] „pieśniopisarzem gęsiowego rytmu" nazwał Karpińskiego Aloj/y Osiński (Zob. Nurt, s. 57). Źródła tego cytatu w l'i .mach Osińskicgo nic /nnlu/.łem. [W. 12| POETA SERCA — cytat z rozprawy Jmu 1'awła Woronic/.a pt. A'c>.:/v,;;-c pieśniach nart>tli>"t'vch odczytanej na posiedzeniu Towarzystwa Pr/.yjaciól N.ml- s V 1H01. „...wvil.nu- przed kilk:i hity pobożne piosenki IT. Karpińskiego, ktot< !'•> r1 ' ' vic poet i ii nazwać nu MI [ | mogą wiele geniuszów naprowadzić, i >i • > rchgi wietn prostot > ul»wj zro» jednak pamiętać, że określenie to stało się popularną formułą poezji Karpińskiego. Tak pisali o twórczości autora Sielanek m.in. Feliks Bentkowski, Kazimierz Brodziński czy Euzebiusz Słowacki. [W. 14] Jest to zapewne echo opinii Bentkowskiego, który pisał: „Czułość serca, iako główny zarys charakteru naszego poety, pomiędzy innemi rodzaiami poezyi do gatunku elegicznego nayzdolnieyszym go uczynić się zdawała: dlatego też w rytmach takowych, naywięcej się czytelnikowi podoba". (Historya literatury polskiej, Warszawa-Wilno 1814, t. I, s. 304). [W. 17-18] W oryginale: „Już miesiąc zaszedł psy się uśpiły I coś tam klaszcze za borem Pewnie mnie czeka mój Filon miły Pod umówionym jaworem" (Karpiński, Laura i Filon, 1. zwr.) Wiersz ten opublikował Karpiński w swoim pierwszym tomiku pt. Zabawki wierszem i przykłady obyczajne, Lwów 1780. [W. 22-23] W wykładzie XX wygłoszonym 19 IV 1842 r. „Do najpiękniejszych i najpowszechniej znanych należy sielanka Laura i Filon [...] W tych strofach wszystko jest narodowe, polskie: obraz miejsca, to naszczekiwa-nie psów rozlegające się co wieczór po naszych wioskach, ten las na którym zwykle kończy się widok okolicy; te maliny, plecianka z kwiatów, słowem każdy szczegół jest tu wzięty z pospolitego życia w Polsce. Cała poezja Karpińskiego nosi na sobie cechę miejscowości krajowej i obecnego Czasu". (A. Mickiewicz, Literatura słowiańska, kurs II, wykład XX, t. 2, przeł. F. Wrotnowski, Poznań 1865, s. 176). do s. 31 [W. 6] Powyższe cytaty są fragmentami następujących pieśni Karpińskiego: Pieśń poranna (incip. „Kiedy ranne wstają zorze"), Pieśń wieczorna (incip. „Wszystkie nasze dzienne sprawy"), O narodzeniu Pańskim (incip. „Bóg się rodzi, moc truchleje"), O wierze, nadziei i miłości (incip. „Ojców naszych Boże stary"). Wszystkie te utwory opublikował Karpiński w tomiku pt. Pieśni nabożne (1792), który uczynił go poetą niezwykle popularnym. Komentarz Berenta wydaje się jednak być echem... wykładu Mickiewicza: „W epoce Stanisława Augusta, Karpiński jeden z pomiędzy głośnych pisarzy pozostał wiernym religii swojej; on sam tylko trafił na popularny ton modlitwy, i dlatego miał to wielkie szczęście być przyjętym od ludu. Za jego życia jeszcze, po wszystkich wiejskich kościołach Polski katolickiej śpiewano jego pieśni nabożne, pełne prostoty i uczucia" (Literatura słowiańska, op. cit., wykład II, s. 176-177. [W. 10-11] W cytowanym już wykładzie: „Ale uczyniłże on co mógł i powinien był uczynić dla poezyi ojczystej? Mamyż go nazwać poetą narodowym? Tego tytułu nie możemy mu przyznać. Był on pobożny, religijny, wytrwały, jak w ogólności prosty jest lud polski, ale zdaje się nie pamiętać o tem, że tysiąc lat przeminęło nad tym ludem, że była Polska; że jej przeszłość wkładała obowiązek religijny i poetycki na potomka starego rodu Polaków. Darmożto przodkowie Karpińskiego panowali gminom słowiańskim, prowadzili je do boju? Godziłoż mu się bez wykroczenia przeciw tej przeszłości zamknąć się w cichej rezygnacyi, która uchodzi kmiotkom, nie może zaś być darowana obywatelowi, prawem nawet powołanemu do obrony kraju? Z tego względu Karpiński nie jest Polakiem" (op. cit.,-s. 180). [W. 20] Chodzi tu o wiersz Karpińskiego pt. Duma Lukierdy czyli Luidgardy, którego temat zaczerpnął Karpiński z kroniki M. Bielskiego. Lukierda pochodziła z książąt Syrbskich z Sasi (Łużyce) lub z Kaszub. Była pierwszą żoną księcia Przemysława. Przemysław posądzał ją, że jest niepłodna z własnej woli, i kazał ją udusić. Długosz podaje w swej Kronice, że w Wielkopolsce śpiewano pieśń, w której Lukierda prosi Przemysława, aby darował jej życic i odesłał do domu w jednej koszuli. Duma Lukierdy ukazała się w 2 tomie Zabawek wierszem i f>r»zi( opublikowanym w r. 1782. r O wierszu tym pisał Mickiewicz — zob. kom. do ». 41, w. 36-37, Nurtu. [W. 21-22] Do Jwjf^n^. Tęskność na wiosnę (powsi. najpóźniej 17(>5). Sielanka Karpińskiego opublikowana w pierwszym tomie Zabawek wierszem (1780). W tekście Berenta aluzja do trzeciej zwrotki tego utworu: „Już słowik w sadzie zaczai swe pieśni, Gaj mu się cały odzywa. Kłócą powietrze ptaszkowie leśni; A mój mi ptaszek nie śpiewa". W swych Pamiętnikach Karpiński wspomina o tym utworze dwukrotnie: „Ona to jest moja Justyna, do której tę najpierwszą z moich sielanek Tęskność na wiosnę do Justyny napisałem, i którą pod tym imieniem wielokrotnie wspominałem" (s. 35-36; Sob. 42). Sielankę tę „ w szkołach jeszcze będąc, napisałem do pierwszej mojej Justyny Brósellówny i ze dwie, prócz tej do tejże napisane, wszystkie inne sielanki, pod tytułem Justyny, napisane już do drugiej Justyny Marianny Ponińskiej należą", (i. 108; Sob. 80. — Zob. F. Karpiriski, Historia mego wieku i ludzi, z którymi żytem, Lwów 1849. Odtąd utwór ten cytuję jako Pamiętniki. Pisał je Karpiński lat kilkanaście, ukończył w r. 1822. W XIX w. miały one kilka wydań: 1844, 1849, 1862, 1884, 1896. Skrót: Sob. odsyła do edycji opracowanej przez Romana Sobola, Warszawa 1987). (W. 26] Ignacy KRASICKI (1735-1801), poeta, prozaik, komediopisarz, tłumacz. Po ukończeniu seminarium (1754) zbliżył się do wielu dworów magnackich (Kajetana Sołtyka, Franciszka Potockiego, Aleksandra Lubomirskiego, Hieronima Rud/i-willa, Jerzego Mniszcha, Karola Sapiehy), dzięki którym otrzymał liczne bencficju. Po elekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego (7 IX 1764) został kapelanem królew-iikim. W grudniu 1766 otrzymał tytularne biskupstwo uranopolitańskie ora/, biskupstwo warmińskie (po śmierci poprzedniego biskupa A. S. Grabowskiego), co wiit/.uło się z tytułem książęcym i wejściem do grona senatorów Rzeczypospolitej. W roku 1795, na zalecenie Fryderyka Wilhelma II, otrzymał arcybiskupstwo gnieźnieńskie po zmarłym prymasie Michale Poniatowskim. Stanisław TRHMBli-CKI (ok. 1739-1812) — poeta, dramatopisarz, tłumacz, historyk. Spokrewniony 'Ł Radziwiłłami i Massalskimi. Ok. r. 1762 otrzymał tytuł generała adiutanta buławy wielkiej litewskiej. Od r. 1769 generał-major Konfederacji Barskiej, zdradził jednak tajemnice konfederatów agentowi króla i musiał się ukrywać przed zemstą. Zadłużył »ic ponad wartość posiadanego majątku i od r. 1773 rozpoczął służbę na dwor/.c Stanisława Augusta. 9 lipca tego roku otrzymał tytuł rzeczywistego szambelana królewskiego wraz z odpowiednią pensją. Dalsze losy Trembeckiego zob. kom. do i, 77. [W. 31-32] „Czuciem przejęty tego okropnego losu krajowego, wtenczas to napisałem pieśń pod tytułem: Dziada Sokalskiego, zaczynającą się: «Śladem bieda, przyszła bieda ślademo, którą to pieśń w samej rzeczy dziadowi Sokalskiemu, chodzącemu z lirą, przy której śpicwywał na jedną nutę z jego żałosnych pieśni •komponowaną, do śpiewania dodałem, za co on biedny potem od Niemców ucierpiał". (Karpiński, Pamiętniki, s. 115; Sob. s. 84). Chodzi o Pieśń Dziada Sokalskiego w kordonie cesarskim zaczynającą się od dystychu: „Śladem bieda przyszła, śladem! // Za zbytkami za nieładem". Wiersz ten Karpiński napisał prawdopodobnie po ratyfikacji pierwszego rozbioru Polski (30 IX 1773). Ze względów politycznych nic umieścił go jednak w pierwszym lwowskim tomiku swych utworów. Wiersz krążył w odpisach rękopiśmiennych. W druku ukazał się w pierwszym tomie zbiorowego wydania utworów Karpińskiego, które przygotował F. K. Dmochowski (1806). |W. 34] KARAIMI albo Karaitowie (Linde) albo KARA I MOWIE (Karłowicz, Kryński, Niedźwiedzki, Doros/.cwski) - (trupa etniczna wy w< u lżąca się z plemion tur<> kich, wyznająca mozaizm, uznająca tylko Stary Testami-nt, a odrzucająca Tulmud. Członkowie tej grupy pt byli do Politki w XIV w. z Krymu i osiedlili HIV w <>)• ulicach T rok, Wilna, Ponio i, Łucka, Halicza. Mieszkają dziś w War»zawii na Wybrzeżu, w Opolu i Wrocławiu. [W. 40-42] „Do kościołów nieczęsto kwapiłem się, ale widuje Cię Boże mój na słońcu wschodzącem siedzącego i oglądającego światy niepoliczone. — Gry hazardowej i pijaństwa nie lubiłem" (Karpiński, Pamiętniki, s. 350). do s. 32 [W. 4] Księciu Adamowi Kazimierzowi Czartoryskiemu zadedykował Karpiński swój pierwszy tom wierszy wydany w r. 1780 i w tymże roku doszło w Galicji do pierwszego spotkania Karpińskiego z Czartoryskim. „Nie wiedziałem o niczem w domu moim w Dobrowodach, kiedy po wieczerzy czytając książkę, wchodzi do izby nieznajomy mi piękny młodzieniec po francusku ubrany, był to Julian Ursyn Niemcewicz z księciem Czartoryskim przybyły i wcześniej mnie poznać żądający, od Witosławskich, o pół mili ode mnie odległych, przyjechał. On mi o bytności księcia tam powiedział i na obiad jutrzejszy zaprosił; ciekawy nazajutrz poznania pana, o którym mi tyle dobrego powiadano, wcześniej do sąsiada przyjechałem i znalazłem księcia jak dla wszystkich tak i dla mnie najgrzeczniejszego" (Pamiętniki, s. 142-143; Sob. 98). W czasie tego spotkania Czartoryski zaprosił Karpińskiego do Brzeżan, do dóbr swojego ojca, gdzie Karpiński spędził kilka dni. W Brzeżanach — wspomina Karpiński — „nawet dać mu słowo musiałem, że przyjadę do niego do Warszawy". (Pamiętniki, s. 147-148; Sob. 100). Po pewnym czasie Karpiński otrzymał od Czartoryskiego list z propozycją pełnienia u niego funkcji sekretarza do spraw politycznych, którą przyjął. A. K. CZARTORYSKI (1734-1823) — generał ziem podolskich, komendant Szkoły Rycerskiej, członek Komisji Edukacji Narodowej, zwolennik Konstytucji 3 maja. Mecenas sztuk, nauk i artystów. Jego rezydencja w Puławach konkurowała pod tym względem z Zamkiem w Warszawie. W swych pismach zajmował się teorią i krytyką literatury i teatru, pisał komedie, tłumaczył. [W. 7 i n.] „Wjechałem na koniec w stołeczne narodu polskiego miasto w roku 1780, gdzie w domu księcia Adama Czartoryskiego G[enerała] Zfiem] P[odolskich] jako łaskawie zaproszony, tak i przyjęty byłem, po kilku dniach przez księdza Naruszewi-cza, natenczas koadjutora biskupa smoleńskiego, na rozumnym (jak nazywano) obiedzie królowi prezentowany byłem, który mi powiedział: Waćpana Sielanki, we Lwowie drukowane, dawniej go nam zaleciły; kochanek Justyny będzie i w Warszawie kochany. — Kazano mi siedzieć i słuchać tłumaczenia pięknej ody Horacjusza do Postuma, którą ja także przetłumaczyłem" (Karpiński, Pamiętniki, s. 150; Sob. s. 102). [W. 16 i n.] „Bawiąc w Warszawie, prócz dawniejszych znajomości, poznałem się z panią Krakowską Branicką, siostrą królewską, która mnie uprzejmie w domu swoim przyjąwszy, 3 razy na tydzień w Niedzielę, we Wtorek i Czwartek na obiady zaprosiła, w których dniach, że i król u niej bywał na obiadach znowu mnie nadzieja opanowała, że widując tak często króla, za wstawieniem się siostry jego, będę mógł los mój poprawić. Kiedy raz na obiedzie u niej przed królem kłamca jeden u stołu siedzący, a faworyt królewski, niepodobne rzeczy za prawdziwe udawał, powiadając między inszemi, że w Anglii wynaleziono perspektywę, przez którą w noc najciemniejszą o 3 mile na morzu widzieć można okręty, albo ląd bliski, i długo takie baśnie udawał, ja zaś cały obiad milczałem; król do mnie rzecze: czemuż dziś nam nic nie mówisz? odpowiedziałem: ja tylko prawdę chciałbym mówić, a prawd daleko mniej jest jak fałszów, dlatego też i mniej gadam" (Karpiński, Pamiętniki, s. 197-198; Sob. s. 127-128). Zdarzenie to miało miejsce podczas drugiego pobytu Karpińskiego w Warszawie. A więc nie „po kilku dniach", lecz — po kilku latach. do s. 33 [W. 3 i n.] „Pani Krakowska wyjeżdżając na letnie 3 miesiące (jak zwyczajnie robiła) do Białego Stoku i mnie prosiła, ażebym tam za nią przyjechał. — Przyjęty byłem w tem jej mieście z grzecznością od niej największą, /e nawet w oczy to drugich uderzyło, a jam sobie pomyślił, «ja chleba potrzebuje, nie honorów», ta pani chociaż mi nic nie wyświadczyła i tylko mnie nadzieja, /.awsze uwodziła, puszczenia mi dóbr Orli, koło Białego Stoku, żem uwiedziony 4 roki na letnie miesiące przyjeżdżał, dla bawienia jej do Białego Stoku, wszelako za jej grzeczności największe dla mnie, Wii/ięe/ny byłem i najwięcej za to, że mnie odwiodła od poślubienia jednej wdowy, ł którą zapewne byłbym najnieszczęśliwszy, i do której już wyjeżdżałem dla koric/enia ł Białego Stoku, a tu pani gwałtem mnie przytrzymała, kazawszy konie i pojazd mój pozamykać" (Karpiński, Pamiętniki, s. 198-199; Sob. s. 128-129; jest to ciąg dnls/y relacji cytowanej w kom. do s. 32). KRAKOWSKA PANI — Izabella Branicka, siostra króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ur. w 1730 w Wołczynie, w r. 174H wydano ją za mąż za 59-letniego Jana Klemensa Branickiego, wojewodę krakowskiego i hetmana polnego koronnego. Czartoryscy spodziewali się wówczas (Izabella by!u córką Konstancji Czarteryskiej), że przez to małżeństwo uzyskają wpływ na Branii kicgo. Owdowiała w r. 1771, wzięła potajemny ślub z gen. Andrzejem Mokronow łkim. Lato spędzała w Białymstoku, zimę w Warszawie, należąc do kręgu najhli/s/ycli doradców króla. Prowadziła w Warszawie czynne życie towarzyskie, skupiając wokół •iebie poetów, artystów, dyplomatów. W czasie Powstania Kościuszkowskiego po/os tala w Warszawie, współpracowała z rządem powstańczym. Zmarła w Białymsiokn w r. 1808. Wielokrotnie wspominana w pamiętnikach tego czasu (P S B). [W. 5|. (:\ lat fikcyjny, skonstruowany zapewne z następującego zdania Karpińskiego: „Mananua Brósellówna, córka kapitana saskiego, z Turkulówny urodzona, sierota bez inaiki i ojca, za najpiękniejszą i najcnotliwszą pannę miana na Pokuciu, najpierwsza, byhi, do której się w życiu przywiązałem". (Pamiętniki, s. 35; Sob. s. 41-42), [W. 10J „chudy literat" — aluzja do tytułu satyry A. Naruszewicza pt. Chudy literat (powst. 1772). [W. 13 i n.] „Po roku bawienia się na wsi, zachciało mi się znowu do miasta, tak raz zakosztowawszy życia na wielkim świecie, jak ów pijak gorzałczany, chociaż ten trunek cierpki i palący, przecież mu miło zawsze powracać do niego. [...] Najpierw poszedłem do Czartoryskiego, który mię dosyć zimno przyjął, a Skowroriski mi powiedział, że książę to czuł, jakobym go w wierszach moich ((Powrót z Warszawy na ,-•'((•.<» opisał, odpowiedziałem: alboż to książę do siebie bierze te wiersze? — po kilku .liliach król kazał mi być na obiedzie u siebie; już on czytał dawniej moje wiersze 1'iiwrót z Warszawy na wieśo i tak mnie obaczywszy, ze łzami radośnemi wita: cóż ci 10 Warszawa zrobiła, żeś ją tak w wierszach swoich opisał? odpowiedziałem: «właśnie 10 samo, że nic nie zrobiła*. Król zagadnął mnie czem inszem, zamawiając sobie, że /.ara/ po obiedzie powiadać mu miałem o rządzie w Galicyi..." (Karpiński, Pamiętniki, s. 194-195; Sob. s. 125). [W. 20 i n.] „Kiedy to w Polsce w czasie 3-go Maju dzieje się, ja tymczasem bawiący w Warszawie i często widując króla, raz mu stan mój ubogi przypomniałem, a on mi na to najpochlebniej odpowie: «Honor wpan robis/ panowaniu mojemu, że wtenczas żyjesz, kiedy ja na tronie jestem*. To królewskie • wiadczenic chociaż mi nie dało pieniędzy, ale jakże wielką dało nadzieję polepszenia i"Mi mojego, którego około dwóch lat czekając nadaremnie, znowu się królowi i u /.ypomniałem, a on mi rzecze: «Krzywdę mi wpan robisz tą prośbą swoją, ja bez l>i wypomnienia o wpanu myśleć powinienem i proszę nigdy prośbą swoją mnie nic 1 >"krzywdzić». Słuchałem króla, nic mu o sobie nie mówiąc i on też nic mi o mnie nic mówił do śmierci swojej, żeby mi datek z siebie ofiarował, wtenczas kiedy marni pot hlcbcy jego brali biskupstwa, pensyc dożywotnie, krok-wszc/yzny, dobra poje/ui-i'ku- ilho kaduki rozbierali. A tak widząc marności nad/u-i moich, wyjechałem nu wieś do NIK hodoliny w Litwie, po ogłoszeniu w Wars/awie Konstytucji 3 Mujii" (Kiiii-inski, Pamiętniki, s. 207-208; Sob. s. 132-1 H). [W. 2*>\ Ks. Jan AI.BKRT-RANDI (1711-1808) — jezuita; pracował w Bibliotece /.alnskich i Collegium Nobilium W 1770 r. redagował (z A. Naru»/cwic/i m > ,,/ab.m \ Pi/yjcnmi- i Pożyteczne", /ajmował się historia,, litrrunmi, filologia, imim/inii- l .1 Myl Ickioirm króla 2 I 179ft został mianowuny bi^np. m - • n-p"1"-1"1^ im IM pu-rws/ym ptr/i-M-n Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Na kartach Nurtu jego postać pojawi się jeszcze kilkakrotnie. Scenki z Albertrandim nie ma w Pamiętnikach Karpińskiego. [W. 31] KOPERSZTYCH (niem. Kupferstich) — miedzioryt, rycina. [W. 45] BISKUPSTWO ZENOPOLITAŃSKIE — godność tytularna, nie związana z istniejącą diecezją, lecz nadawana tradycyjnie in partibus infidelium (na ziemiach należących do niewiernych). Miasto Zenopolis znajduje się na terenie obecnej Syrii. Podobne tytularne biskupstwa otrzymali m.in. Krasicki i Naruszewicz. [W. 46] KOSTERA — szuler, oszust w grze w kości (wg Lindego). Tomasz Kajetan Jan WĘGIERSKI (1756-1787) — poeta, tłumacz, podróżnik. Przebywając w Anglii (1784) zaprzyjaźnił się z księciem Walii, późniejszym Jerzym II, i wygrał od niego w karty, w ciągu roku, ok. 5000 funtów szterlingów (zob. Diogenes w kontuszu, s. 370). [W. 47] RAJFURA (od starop. raić — nastręczać) — pośrednik, osoba, która „jedna sposoby rozmaitych rozrywek i bawienia panom" (wg Lindego), „stręczyciel nierządu" (wg Doroszew-skiego). [W. 48] Adam NARUSZEWICZ (1733-1796) — jezuita, biskup smoleński i łucki, poeta, historyk (autor Historii narodu polskiego}, publicysta i tłumacz. Studiował w Wilnie, następnie nauczał poetyki i retoryki. Pozostawał w bliskich stosunkach z Familią, w r. 1764 Adam K. Czartoryski przedstawił go królowi, którego Naruszewicz stał się nadwornym poetą, powiernikiem, przyjacielem i doradcą. Po kasacji zakonu jezuitów (przez papieża Klemensa XIV w 1773), król obdarzył Naruszewicza najpierw dwoma probostwami na Litwie, a następnie (w r. 1775) koadiutorią biskupstwa smoleńskiego z tytułem biskupa emauskiego. Naruszewicz dba! także o beneficja dla swoich krewnych. W r. 1788 otrzymał biskupstwo smoleńskie, a w r. 1790 król mianował go biskupem łuckim. Po przystąpieniu króla do Targowicy złożył także przysięgę wierności, ale nie wziął udziału w sejmie w Grodnie i nie przyjął żadnych funkcji zlecanych mu przez ten sejm. Wycofał się całkowicie z życia politycznego, przebywał w Janowie Podlaskim, gdzie zmarł w r. 1796. do s. 34 [W. 4] Ignacy KRASICKI po zaborze Warmii przez Prusy (wrzesień 1772) został wezwany do Berlina przez Fryderyka II w związku z zawieszeniem jurysdykcji biskupiej i sekwestrem dochodów kościelnych. Nową administrację wprowadzono na Warmii w r. 1773. Po spotkaniu w Elblągu (VI 1773) król Prus zapraszał wielokrotnie Krasickiego na dwór w Poczdamie i w Sans-Souci, gdzie biskup warmiński stał się częstym gościem. [W. 16] KADUKI (od łac. caducus — zużyty, zniszczony) — dobra opuszczone, pozostałe po zmarłych właścicielach (Karpiński, Pamiętniki, s. 208; zob. kom. do s. 33, w. 20 i n.). [W. 17-18] Marcello BACCIARELLI (1731-1818), ur. w Rzymie, malował na dworach w Dreźnie i w Wiedniu. Na zaproszenie Stanisława Augusta Poniatowskiego osiadł na stałe w Warszawie w 1765. Namalował ogromną ilość portretów (dla samego króla — 250). Od r. 1786 był generalnym dyrektorem budowli królewskich, organizował królewską galerię sztuki. Był jednym z najbliższych przyjaciół króla — hojnie przez niego opłacany i wynagradzany. W r. 1772 otrzymał od króla plac (przy dawnej ulicy Okopowej), na którym zbudował pałac nazwany później Bagatelą. [W. 23-24] Cytat z wiersza pt. Życie w osobności. Z francuskiego: „Chytra zawsze fortuna kiedy inszych truła, // Do wozu swojego nigdy nie przykuła" (Pieśni, ks. III, p. XXVI). [W. 32] Karpiński, Pamiętniki, s. 194, zob. kom. do s. 33, w. 13 i in. [W. 35] Nie zajmował się „guwernerką u Branickich". Bywał u nich w Białymstoku towarzysko. [W. 35 i n.] Cytaty z wiersza Powrót z Warszawy na wieś: „Trzeba wyznać, jak było, że mi coś dawano: Ale wszystkie godziny życia kupić chciano, Żebym wieczny niewolnik nosił jarzmo czyje, Żył cały komuś, a sam /upomniał, że żyje; A wres/cii' mi nad/n k/:ilnu/an*\ •vt Nikomum źle nie zrobił, ani mnie nikt dobrze" (ww. 37—42) >' „Byłem, i byłbym pewnie panom na coś zdatny; 5 To wiem, a tego nie wiem, za com niepopłatny. Stało się! nie mam swojej, kopmy cudzą grzędę, Podeprzeć tę lepiankę, jeszcze w niej pobędę". (zakończenie) [W. 43 i n.] „Ja tymczasem przy mojej Justynie różnego losu doznawałem, czasem najgoręcej ślubem małżeńskim z nią się połączyć chciałem, a czasem bojąc się jej humoru, ustawicznie prawie sprzecznego (lubiła zaufana w rozumie swoim dys-putować ustawicznie) ostygnąłem pomału w żądaniach moich, co chociaż postrzcgła ta najszacowniejsza kobieta, wszelako widząc mnie ubogim, na dzień imienin moich darowała mi 5000 złtpol., i ten od niej dar miałem w życiu jedyny, chociaż potem przy królu i między pierwszemi osobami w kraju żyjąc, na łaskę każdego zasługiwałem. Za te pieniądze zaraz trzymać wioskę zacząłem, i przy ciężkiej pracy przez lat 30, rękoma nawet własnemi na chleb robiąc (bo ci jedni prawdziwi przyjaciele naj szczerzej wesprą) przyszedłem na starość do chleba, którego nie do zbytku, ale do sytości używam" (Karpiński, Pamiętniki, s. 125-126; Sob. s. 89). Marianna PONIEŃSKA (Ponińska) — Po raz pierwszy zetknął się Karpiński z Marianną Ponińską w r. 1764, następnie, w r. 1771, przebywał w jej majątku pod Lwowem. Za otrzymane pieniądze wydzierżawił w r. 1775 wieś Wierzbowiec. do s. 35 [W. 10-11] Wyrażenie to jest ukrytym cytatem. Użył go Adam Mickiewicz w wykładzie o poezji Karpińskiego w następującym kontekście: „Inny poeta współc/csny, Julian Niemcewicz, który nie posiadał wartości artystycznych Karpińskiego, który nic dorównywał mu natchnieniem ani nawet formą, pozostał jednak poetą narodowym, bo nie strzaskał swojej lutni jak Karpiński, nie porzucił wszelkiej nadziei" (Literatura słowiańska, k. II, w. XX, op. cit., s. 254). Podstawą tego wyrażenia było natomiast zakończenie Żalów Sarmaty..., w którym Karpiński pisał: „Składam niezdatną w tej dobie // Szablę, wesołość, nadzieję // I tę lutnię biedną!... //" [W. 13] „Insi na koniec, a tych najwięcej, którzy mnie wychwalali i grzeczności wyrządzali, w jedynym celu, żebym co na ich pochwałę napisał. Ale po wierszach moich pod tytułem Żale Sarmaty, jeszcze na początku panowania Pawła napisanych, jak w nich dałem sobie słowo wierszów odtąd niepisania, tak odtąd żadnych nie pisałem" (Karpiński, Pamiętniki, s. 315; Sob. 186). [W. 14 i n.] Pełny tytuł tego wiersza: Żale Sarmaty nii,l grobem Zygmunta Augusta ostatniego Polskiego króla z domu Jagiellów. Wicrs/ u n powstał najprawdopodobniej w 1801 r. Po raz pierwszy opublikował go F. K Dmochowski w edycji zbiorowej utworów Karpińskiego (1806, t. 1). Cytat z U-K<> wiersza: „... jak twardy wyrok jakiś kazał, // Inszych popisał, a Polskę wymazał". [W. 23-26] Cytat z wiersza Sumienie. Zakończenie fragmentu, z którego pochodzi ten cytat: „Ja sam tylko wnijdę w tę pociechy bramę: // Do was już nic powrócę, zostańcie tu same". [W. 32 i n.] „Nie napisałbym ballad — miał podobno powiedzieć Adam Mickiewicz do Malewskiego — gdyby nie było Karpińskiego i Niemcewicza" (W. Mickiewicz, Żywot Adama Mickiewicza, t. I, s. 247). W wierszach filomac-kich Mickiewicza (Pieśń Filaretów, Pieśń Adamowa) wyrażone są zapożyczenia •/. Karpińskiego Pieśni przyjacielskiej przy kielichu (pieśń XLV). W Hal ladach l romansach (Kurhanek Maryli} — niemal cytaty z wiersza Karpińskiego KiiryJtm smutny na śmierć Palmiry. Motywy z wiersza Karpińskiego pt. (',zas odnaleźć można w balladzie Switeż Mickiewicza, a z I.aury i 1'iland w Stuitcziance. Liczne /drobnieniu w wiciu wczesnych wierszach Mickiewicza n IMIWIIJU tak/.e analogie / pnczjq Kurpinskicgo. Stylisi " wpływy K.IM Urp tuk wyraźne w :< •''•'• h Mickiewicza. Podolu sic mu i • i • lik;i ;| niektórych ski—Mickiewicz, Nowy Sącz 1930, s. 30-63, i zapewne znał ją Berent. [W. 40—43] Antoni MALCZEWSKI (1793-1826) — poeta, autor Marii (1825), powieści poetyckiej uznanej przez Maurycego Mochnackiego za najwybitniejsze, obok utworów Mickiewicza, osiągnięcie romantyzmu polskiego przed r. 1830. Wychował się na Wołyniu, uczył w Krzemieńcu, wstąpił do armii Księstwa Warszawskiego, brał udział w obronie Modlina (1813). Na początku Królestwa Kongresowego (12 XII 1815) poprosił o dymisję. Od r. 1816 podróżował po Europie Zachodniej (Niemcy, Szwajcaria, Włochy, Francja). Marię dedykował Malczewski J. U. Niemcewiczowi i wydał własnym nakładem. Utwór przeszedł bez echa, niedoceniony (jedna recenzja F. S. Dmochowskiego). Malczewski zmarł w nędzy (na raka?) 2 V 1826. Pochowany został na Powązkach, ale grób jego nie jest znany (PSE). Jednym z pierwszych utworów Malczewskiego była Oda do wojny zapisana w albumie Fr. Skibińskiego (pierwodr. K. Wł. Wóycicki, Cmentarz na Powązkach, t. l, s. 248). St. Pigoń zauważył, że oda ta przypomina wiersz Karpińskiego Przeciw fanatyzmowi (zob. J. Ujejski, Antoni Malczewski. Poeta i poemat, Kraków-Warszawa 1921, s. 45, 421—422). Nb. w relacji Morawskiego znajduje się jeszcze następny ślad uznania Malczewskiego dla Karpińskiego. Karpiński zwraca się do Brodzińskiego i Morawskiego, którzy przyszli do niego z wizytą: „Otóż wiedzcie, moi panowie, gdybym nie był starym, byłbym i ja się odważył na komedyjkę prawdziwie polską, a wiecież skąd bym wziął treść do niej? Oto po prostu z bajeczki Krasickiego. Zgadnijcie z jakiej? Bawił się staruszek czas niejaki memi i Brodzińskiego domysłami, rzekł na koniec, że bajką tą są Przyjaciele, gdzie jeden drugiego z całą ufnością posyła w swaty do swojej Bogdanki: «...Jakoż się nie lenił, // Poszedł, poznał Irenę i sam się ożenił*. Zajęło nas dojrzenie tak prawdziwej treści w drobnej bajeczce. Opowiadałem później tę anegdotę Malczewskiemu (autorowi Maryi), która tak mu się podobała, że w kilka dni przyniósł mi plan na tej bajce przez siebie osnuty; nie słyszałem przecież, aby później zamiaru swego dokonał". (F. Morawski, Pisma, op. cit., t. IV, s. 102-103). do s. 36 [W. 1-2] Jan Piotr NORBLIN de la Gourdaine (1745-1830) — rysownik, malarz, grafik. Do Polski przyjechał w r. 1774 na zaproszenie Czartoryskich i jako ich malarz nadworny przebywał w Warszawie, Wołczynie i w Puławach. Tworzył początkowo sceny z życia dworskiego w stylu rokoko. Następnie w gwaszach i w akwarelach utrwalał obrazki z życia polskiego: targi, odpusty, sejmiki, sceny w karczmach, typy ludzi. Ten nurt jego twórczości zapoczątkował w Polsce realistyczne malarstwo rodzajowe i wywarł wpływ na uczniów Norblina: Aleksandra Orłowskiego i M. Płońskiego. Zygmunt VOGEL (1764-1826) — malarz i rysownik. Od r. 1780 pracował w malarni Stanisława Augusta wykonując widoki Warszawy, od r. 1786 podróżował po Polsce (z polecenia króla) i malował widoki zabytków, miast, miasteczek i typów ludzkich. Część tych rysunków wydano w Zbiorze widoków slawniejszych pamiątek narodowych... w r. 1806. Jan Feliks PIWARSKI (1794-1859) — malarz, grafik. Zajmował się tematyką rodzajową i pejzażową. Kontynuował Norblinowską tradycję malarstwa realistycznego. Swych uczniów zachęcał do studiowania natury. Aleksander ORŁOWSKI (1777-1832) — rysownik, malarz, grafik; uczeń Norblina. Brał udział w Powstaniu Kościuszkowskim, później wyjechał na stałe do Petersburga. Malował sceny batalistyczne i obozowe, typy ludzkie, wizerunki jeźdźców, studia koni, pejzaże morskie i miejskie. Łączył elementy realizmu i romantyzmu. Wywarł wpływ na malarstwo polskie i rosyjskie. [W. 8] Pamięć zmarłego Ignacego Krasickiego TWPN uczciło uroczystym posiedzeniem 12 XII 1801 r. Wygłos/.ono trzy odczyty (J. Albcrtrandi, Al. Sapieha, T. C/acki) ora/ pochwali,- Krasickiego, którą odc/ytał F. K., Dmochowski. Quasi-cytat Berenta pochod/i /. /.akom /cnia mowy jopis, Krasicki jako — poeta" (cyt. za Kraushar, ks. I, cz. III: 1800-1807, s. 183). [W. 10 i n.] Stanisław TREMBECKI zmarł w Tulczynie 12 XII 1812 r. i został pochowany obok Szczęsnego Potockiego, w podziemiach kościoła oo. Dominikanów w Tulczynie. Informacja o śmierci Trembeckiego dotarła jednak do Warszawy dopiero dwa lata później — zapewne z powodu wojny — i była odczytana na posiedzeniu TWPN 4 XII 1814 (zob. Kraushar, ks. III, s. 83). Kajetan WĘGIERSKI wyjechał z Polski w r. 1779 towarzysząc Kajetanowi Potockiemu do Spa. Następnie odwiedził Akwizgran, Frankfurt n. Menem, Kolonię, Moguncję, po czym (1781) Weronę, Padwę, Wenecję, Florencję, Neapol, Turyn, z kolei był w Grcnoblc i w Paryżu (1783). Dalej pojechał przez Martynikę do San Domingo, skąd podróżował do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, będąc jednym z pierws/ych Europejczyków odwiedzających wolne Stany. We wrześniu 1783 spotkał się w Filadelfii z T. Kościuszką, 8 X w Princeton — z G. Washingtonem. Podróżował do jezior Jerzego i Champlaina, odwiedził Elizabethtown, Nowy Jork, West Point, Alabamę, Saratogę i Boston. 5 XII 1783 odpłynął do Irlandii, do której pr/ybył 15 I 1784. Następnie podróżował przez Szkocję, Anglię, Niemcy, Holandię, Belgię i Szwajcarię do Francji, do której przybył na początku 1786 r. Zmarł w Marsylii 11 IV 1787 pozostawiając spory majątek. [W. 26-28] Cytat z wiersza Jana Pawia Woronicza pt. Hymn do Boga. O dobrodziejstwach Opatrzności narodowi polskiemu wyświadczonych: „Jakiż dziw, że przed niemi królowie klękali, Sąsiedzcy, jednowładce, kniazie i królowie Ich rady, pokrewieństwa, przyjaźni szukali, Nędzni biegli po wsparcie, po rozum mędrcowie? Wtedyś Ty, Boże! był Polaków Bogiem, Ani im sąsiad śmiał być chytrym wrogiem. Cóż się wżdy podziało z późnym ich plemieniem? Tyś twarz odwrócił... a my... w proch się rozsypali! Szczątki jego wiatr rozniósł z pyłem i z imieniem. Morza niemi igrają po zaświatnej fali, Ciskając z gniewem na murzyńskie piaski Ciała zakrzepłe piętnem Twej niełaski". Hymn do Boga powstał w r. 1805, a opublikowano go po raz pierwszy ok. r. 1809. Jan Paweł WORONICZ (1757-1829) — poeta, kaznodzieja, mówca, od 1828 prymas Polski. W latach 1800-1802 był proboszczem w Kazimierzu Dolnym, a od 1803 do 1815 r. w Powsinie k. Warszawy. W 1815 został biskupem krakowskim, a w 1828 arcybiskupem warszawskim. 24 V 1829 koronował Mikołaja I na króla Polski. Utwory swe publikował od ok. 1780 r. Do najbardziej znanych należą poematy Sybilla (inny tytuł: Świątynia Sybilli) powstała ok. 1801 (druk. 1818); Zjawienie Emilki (powst. 1793), Hymn do Boga. W swych utworach głosił przekonanie o opiece Opatr/ności nad światem i o szczególnym posłannictwie Polski w dziejach świata. Wics/c/tn przyszłość Polski w licznych przepowiedniach i tworząc historiozofie jej upadku. Woronicz zapoczątkował prcromantyczny mcsjani/m (zauważony przez K. Brod/.iii skiego i S. Gos/c/yńskicgo). Był członkiem TWPN od 1800 r. [W. 30-32) „)« okropnością wojen ustawicznych /mordowany, tym fałszem lud/i, którzy mnie otac/ają, że / niemi żyć mus/e, oilstręc/ony od świata, nie mogąc mieć rozrywki /. c/ytania dla słabości oc/.u ani / pisania, c/ego dla niedostatku /. wiekiem myśli i wyrazów, które kiedyś w ulowir mojej jak w /.ajiaśnej komor/.e /.ara/ /najdowalcm, a teru/ ten mój maga/Yn /.upclnu pusty, c/.ckum -|'"I "iny śmierci, ani jej wzywając ani jej się obawiają', śmierci, klin i mgło burd/o •• a wicie nies/c/.ęść w życiu Wszystkie cytaty pochodzą z wiersza Karpińskiego pt. Sumienie. Zapis wersowy jest zgodny z oryginałem, fragmenty w narracji znajdują się w następujących kontekstach: „Przecie mój nieprzyjaciel próżnować nie lubi: Wszystkie moje rozrywki w ich początkach gubi. Z goryczą miesza wszystko, co jadam i piję: Z jego ręki, codziennie umierając, żyję. Okrutną jakąś rozkosz i pociechę miewa, Gdy widzi jak mi czasem srogi ból dogrzewa. ; Lubi jątrzyć me rany, lubi gdy się trwożę: ; Ale zabić mnie nigdy nie chce, czy nie może Co mię tylko otacza, zarazą ozionął, Boję się słońca, chmury, wiatru, co powionął. Smutno mruczą strumyki, ptak żałośnie śpiewa, Łąka stała się tęskna i róża nieżywa". Do tego fragmentu nawiąże Berent raz jeszcze na s. 39 Nurtu. Wiersz Sumienie był dedykowany Naruszewiczowi, o czym świadczy utwór Karpińskiego pt. Do J. W.J. Księdza Adama Naruszewicza B.K.S., oddając mu wiersze na sumienie. Wiersz Sumienie był drukowany w pierwszym zbiorze utworów Karpińskiego (1780), osobne wydanie (bez miejsca i roku) ukazało się równocześnie z wydaniem książkowym. do s. 37 [W. 1-11] „Co do mnie, spodziewając się umrzeć niezabawem, już testament napisałem, czyniąc podług woli mojej zupełne rozporządzenie, a chcąc doprowadzić stałe postanowienie, uważając siebie coraz bardziej cierpiącym i doświadczającym od lat 20stu czarnej melancholii, która coraz bardziej się powiększa, przedsięwziąłem kupić wieś dziedziczną, abym usunąwszy się od zgiełku wielkiego świata, z miłą dla mnie wnuka mego Franciszka Kozierowskiego familią, przepędził ostatek dni życia mojego. Ale już obrzydziłem sobie świat i ten wiersz często powtarzam: «O mundus immundus, a vita invita libera me, libera me» [O świecie nieoświecony (dosł. plugawy), od życia nieżyczliwego uwolnij mnie, uwolnij mnie]" (Karpiński, Pamiętniki, s. 348-349; Sob. s. 205). Franciszek Dionizy KNIAŹNIN (ok. 1750-1807) — poeta, dramatopisarz, tłumacz. Wstąpił do zakonu jezuitów, ale po jego kasacji powrócił do stanu świeckiego. Był sekretarzem A. K. Czartoryskiego i nauczycielem literatury Adama Jerzego. Stale związany z dworem w Puławach. Po drugim rozbiorze popadł w obłęd. Do końca życia przebywał pod opieką Franciszka Zabłockiego. Jego debiutanckim tomikiem były Bajki (1776), pisał także rokokowe Erotyki (1799) i uprawiał refleksyjną lirykę osobistą (także okolicznościową). Obok F. Karpińskiego należy do najwybitniejszych poetów polskiego sentymentalizmu. [W. 14] TARGOWICA — czyli Konfederacja Targowicka, zawiązana w miasteczku Targowica na Ukrainie przeciw reformom Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 maja. Zawiązano ją pod patronatem Katarzyny II 27 IV 1792 (ogłoszono dopiero 14 V 1792 r.). Na jej czele stanęli magnaci: St. Sz. Potocki (jako marszałek), F. K. Branicki, S. Rzewuski, Sz. Kossakowski. Konfederaci wezwali na pomoc wojska rosyjskie, co dało początek wojnie 1792 r. W miarę posuwania się wojsk rosyjskich targowiczanie usuwali władze powołane przez Sejm Czteroletni i ustanawiali swoje. W ramach normalizacji potargowickiej zlikwidowano ustawodawstwo Konstytucji 3 maja, posłowi francuskiemu nakazano opuszczenie Warszawy, zamknięto wszystkie postępowe czasopisma i rozpoczęto represje wśród działaczy obozu reform. Rozwiązano ją w czasie sejmu w Grodnie 15 IX 1793 r. (zob. W. Smoleński, Konfederacja Targowicka, Kraków 1903). Jan KILIŃSKI (1760-1819) — szewc, radny miejski w Wars/.awie, uczestnik spisku powstańczego w 1794 r. Zwia/any / ra- dvkalnvin skiw«łliim M««/«roil»-A««F ,.,<.......» ..i.'-.—- —t- --• ------ niowych i czerwcowych (wieszanie zdrajców). Przez Kościuszkę mianowany pułkownikiem., po upadku powstania aresztowany przez Prusaków i wydany Rosjanom. W więzieniu napisał pamiętniki, a w latach 1814-18 opracował ich drugą, zmienioną wersję. [W. 17] Św. HIERONIM ze Strydonu (ok. 331-429) — jeden z najbardziej zasłużonych Ojców i Doktorów Kościoła katolickiego. Wiele lat spędził na pustyni oddając się rozmyślaniom, ćwiczeniom ascetycznym i pracom naukowym. Pozostawił kilkanaście tomów dzieł, a w tym m.in. prace z zakresu historiografii (żywoty świętych, mnichów i sławnych mężów), listy oraz uzupełniony i poprawiony łaciński przekład Biblii (Wulgata). [W. 18-25] „Takeś upadła ojczyzno moja! i kiedy dzieci twoje w rospaczy nad taką stratą zgon twój opłakiwały, sąsiad spuści/.ny po tobie rozbierał. Gdzieżeście się wtenczas zapodzieli: Zamojski, Żółkiewski, Chodkiewicz, Czarnecki, kiedyśmy patrzyli na konającą ojczyznę naszą. l. K 11 .u Polski wy najpierwsi magnaci pięścią w pyski braliście, a potem niektórych / naszych ubogich policzkowano». Mówiłem to śmiało, bo blisko siedział i słuchał jeneruł rosyjski, lubiący mnie, i w tym powiecie komendę mający, który wkrótce mnie jeszcze pochwalił, mówiąc: «Dobrześ mu powied/.ial, bo dumny durak». Magnat zaś zrobił się dla mnie potem najgrzeczniejszym" (Karpiński, Pamiętniki, s. 313-314; Sob. s. 188-189). [W. 35) TKl.KdA (roś. iu-tic-na) konny wóz rosyjski, prosty, / przodem nieco wy/.s/ym ...l tv!n |\X II | I'K/.K('.HHRNY (urch. i kłótliwy, pr/.ckorny, pr/.cwroiny. otitmli r l.r.hwy, chytry. |W. M| l'or :y lt:iirmcnt Ntirlii oinirlv |i".l ni > n l K.Urplllskie»{o; ,,. l\i-pnn 1,1) gubernator wojenny, mieszkając w Grodnie, rządził Litwą całą, dokąd i król nasz nieszczęśliwy z Warszawy przeprowadzony. Pojechałem do niego zaraz i po opowiedzeniu się przez szambelana, w kilka minut przyjść mnie do siebie pozwolił. Zastałem go samego i obaczywszy mię, zalany obfitemi łzami, rzecze: «Błysnęło nam szczęście i jakże prędko zupełnie zniknęło». — Cieszyłem go jak mogłem, ale myśliłem, że i ty królu do tego nieszczęścia przyłożyłeś się. Puścić mię nie chciał więcej tygodnia z Grodna, gdzie wieczory z nim smutnie przepędzaliśmy. W tym czasie [1795], z księciem Repninem przez podskarbinę litewską Dziakońską i szefa Stryjeńskiego poznałem się, który mię szczerze polubił i wiele tego dowodów mi potem dawał: znał już od Dziakońskiej niektóre moje wiersze, a między innemi: «Ja, co nieszczęściami słynę, umiem przetrwać złą godzinę etc.;», umiał na pamięć niektóre najtkliwsze strofy. Szef do tego Stryjeński, a mój doświadczony przyjaciel, wiele mu o mnie nagadał, że zawsze w Grodnie będąc, najlepiej od Repnina przyjmowany byłem. Króla wtenczas w Grodnie żegnając, kiedy mię jeszcze wstrzymywać chciał, wymówiłem się potrzebą wyjazdu do gospodarstwa w kolonii mojej zostawionego. «Albo masz kolinią (okrzyknie mnie)? dajże jej imię Justyna». A ja mu na to: «I ta Justyna i Karpiński przy niej z głodu zdechnie bez pieniędzy*. Król zamilkł, a ja wyjechałem do domu". (Karpiński, Pamiętniki, s. 289-290; Sob. s. 175-176). [W. 45] HOMA-GIUM (łac.) — hołd, wyraz uszanowania. W stosunkach lennych ceremonia polegająca na publicznym uznaniu danej osobistości za seniora. do s. 38 [W. 2] TARATAJKA (roś.) — taradajka, teradajka — prosta bryczka, zwykle bez resorów. [W. 20] FISZUTKA (fr. fichu) — chusteczka. do s. 39 [W. 6] Benvenuto CELLINI (1500-1571) — słynny złotnik i rzeźbiarz włoski okresu manieryzmu. Napisał pamiętnik Benvenuta Celliniego żywot własny spisany przez niego samego (1568), w którym zostawił barwny obraz epoki. Mimo finansowych uzależnień od swych mecenasów zachowywał zawsze niezależność sądu i postawy. [W. 14-15] Mikołaj REPNIN (1734-1801) — generał, ambasador rosyjski w Warszawie (1764-1769). Zwalczał próby reform podejmowane przez Czartoryskich, w 1768 wywiózł siłą do Rosji 4 opozycyjnych senatorów. Po wybuchu Konfederacji Barskiej odwołany ze stanowiska. Dowodził wojskami rosyjskimi tłumiącymi Powstanie Kościuszkowskie na Litwie. W latach 1795-1797 generał-gubernator ziem litewskich wcielonych do Rosji, nadzorca Stanisława Augusta przebywającego w Grodnie. [W. 17] KLWAĆ — kłuć. [W. 22] „MONITOR" — najważniejsze czasopismo społeczne Oświecenia Stanisławowskiego), wychodziło w latach 1765-1785). [W. 31-32] — te fragmenty wiersza Sumienie przytaczam w kom. do s. 36, w. 38-40 i n. do s. 40 [W. 3] Powyższe fragmenty pochodzą także z wiersza pt. Sumienie. Cytat wpleciony w narrację znajduje się u Karpińskiego w następującym kontekście: „Oczy krwią zapłynione, najeżone włosy, Pożar wszystkim zabójczy i chrypliwe głosy, Twarz śniada, wpuszona, kolor w ustach siny: Podobni jak gadzina bywa do gadziny". Cytat następny: „Najpierw wskroś mię pojął strach upokorzony; Potem niewymówiona wonność weszła tłumem, I z nią cichość głęboka. Bóg nie idzie / szumem. Potem się nawał światła białego naciśnie; Potem mię ogarnęła miłość jakaś święta, I mdłe zmysły zalała słodycz niepojęta. Boże któż cię obaczy; jam cię tylko czuło, Tak jest gościu, mieszkał Bóg, ale się popsuło Z czasem wszystko, nóg jego ślady pościerane I wyszły z domku twego cnoty zapłakane". [W. 6] W CZARNYM DEISTWIE — kryptocytat z wiersza Karpińskiego Przeciwko deistom, opublikowanego w pierwszym tomie wierszy poety: „Niech się, jako chce, swym pozorem zdobi Czarne Deistwo, wszędzie go poznają: A Bóg jak żyje i żyjąc coś robi, Tak końca jego działania nie mają" (1. zwr.) [W. 7-10] Fragment o Naruszewiczu jest natomiast kryptocytatem z Pamiętników Karpińskiego: „Naruszewicza tak nie znałem jak i Czartoryskiego, pobudka była przypisania mu wierszy, że on wtenczas jeden słynął z rymotwórstwa i że miedzy pierwszymi łaskami króla zaszczycał się, ażeby tak wstęp mieć i do monarchy; z którym to Naruszewiczem, kiedy potem w Warszawie poznałem się, z tak tkliwej opisanej zgryzoty sumienia, myślił o mnie, że kogoś może zabiłem, a ja pomyślałem kiedy mi to mówił, że u nas w Galicyi zgryzota sumienia napada, gdyby kto dal i życie, a nie powinien dawać" (s. 138-139; Sob. s. 96). [W. 19-20] Stanisław STASZIC (1755-1826) — kształcił się w Poznaniu, gdzie w 1779 otrzymał świecenia kapłańskie. Studiował w Lipsku, Getyndze i Paryżu. Po powrocie zwią/al się z rodziną Zamoyskich. Podróżował po Polsce prowadząc badania geologiczne. Od r. 180K był prezesem TWPN, którego siedzibę zbudował własnym kosztem. Jako pisar/ polityczny propagował daleko idące reformy społeczne i ustrojowe (Uwagi nad życietn Jana Zamoyskiego, 1787, oraz Przestrogi dla Polski, 1780). Był czynny w życiu publicznym Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Położył niezwykle zasługi dla rozwoju kultury narodowej. Dla Berenta jest jednym z najwybitniejszych ludzi swej epoki, a jego postać pojawia się we wszystkich tomach „opowieści biograficznych". Osobna opowieść Berenta o Staszicu zaginęła podczas II wojny światowej (pozostawił ją Berent w rękopisie). Julian Ursyn NIEMCEWICZ (1758-1841) — poeta, dramaturg, powieściopisarz, tłumacz, działacz polityczny, pamiętnikarz. Wychowanek Szkoły Rycerskiej, związany blisko z A. K. Czartoryskim, któremu towarzyszył w podróżach i który zachęcił go do pracy literackiej. Poseł inflancki na Sejm Czteroletni, sekretarz i adiutant Kościuszki. Przebywał w Ameryce w latach 1796-1802 i 1804-1807. W Księstwie Warszawskim i Królestwie Kongresowym sekretarz Senatu. Od 1831 przebywał na emigracji. Berent poświęcił mu dwie „opowieści" (w Nurcie i Zmierzchu wodzów), uważając go za najbardziej przenikliwy i dalekowzroczny umysł swego czasu. [W. 21] Hugo Stumberg KOO.ĄTAJ (1750-1812) — historyk, pisarz i działacz polityczny, poeta, doktor filozofii, teologii i prawa. Studiował w Wiedniu, Neapolu i w Rzymie. Aktywny działacz Komisji Edukacji Narodowej i Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych. Założyciel tzw. Kuźnicy Kołłątajowskiej — ośrodka propagandy politycznej stronnictwa reform. Jeden z organizatorów Insurekcji Kościuszkowskiej, przez współczesnych nazywany polskim Robcspicrrem. Po upadku powstania więziony przez Austriaków, a po uwolnieniu pod stałą opiek:) policyjną. Pud koniec życia zajmował się pracą naukową, oświatową i pisał prace /, /.ikrcsu tilo/ohi społecznej. Obszerne fragmenty poświecił mu Berent w Diof,'cnesie •:<• I.-KHIUSZU. |\X'. U 40] Choil/i o następujące wiersze Franciszka Karpińskiego: /)<) Dymitra /\.>\.:r/<-«iu, Liitit^ko linhisicńakicgo (.ntbcrnatora, oddając mu książką Rozmów Platona. W r. 1802 K;n piński opublikował w Grodnie kitiąikc —... m....— _ ..—.•„_.• „,„.,„,. i,,,-,, , nr/pku^ai Wt:i/ /. wierszami dedykacyj- nymi różnym osobom. W Pamiętnikach Karpiński tak przedstawia Koszelewa: „Na miejsce Repnina gubernatorem cywilnym grodzieńskim był Dymitr Koszelów, gubernator przeszły tobolski, wsławiony pochwałami za Pawła, na Syberii wówczas będący a bardziej jeszcze głośny najłagodniejszym swym rządem w guberni grodzieńskiej. Ze słodyczą wspomnieć z jakiem ten człowiek był przywiązaniem do Polaków. Po Litwie, po Wołyniu szukał Koszelewskich, ażeby on Koszelów do nich należeć mógł i najmilsze mu zawsze było bawienie się z nami Polakami. Wiedziano o tem w Petersburgu i to było przyczyną, że go z grodzieńskiej na tambowską w starej Rosji przeniesiono gubernią. On mię nazwał swoim bratczykiem a ja temu cnotliwemu człowiekowi oddając książkę, mego Platona, drukowanego natenczas w Grodnie, oddałem mu razem i wiersze osobne, jak wart był, na pochwałę jego drukowane, [...] w ćwierć roku odebrana mu tutejsza gubernia i wyjechał z Litwy" (s. 304-305; Sob. s. 183-184). Drugim wymienionym przez Berenta wierszem Karpińskiego był dłuższy utwór pt. Do książęcia Mikołaja Repnina Generała, Gubernatora Litwy 1796. Pod takim tytułem wiersz ten został opublikowany w edycji utworów Karpińskiego z r. 1806. Wcześniej natomiast krążył w odpisach, które miały inne tytuły. Najczęściej powtarzał się tytuł: Do Ojca Nieszczęśliwych, Jaśnie Oświeconego Księcia Mikołaja Repnina, Feldmarszałka Wojsk Rosyjskich, Gubernatora Generalnego Inflant, Estonii i Litwy, wielu orderów Kawalera. Obszernie pisze o tym wierszu Roman Soból w artykule Karpiński—Repnin, „Pamiętnik Literacki" 1980, z. 3. Repnina poznał Karpiński ok. r. 1795, a historię powstania swego wiersza przedstawił następująco: „Bywałem potem [1796?] częściej w Grodnie, tak dla króla tam mieszkającego, jak i dla księcia Repnina, który lubiąc mię, prosił w poufałości, żebym i dla niego też co napisał. Obiecywać musiałem, alem myślił, że mi ciężko będzie obietnicy dotrzymać. Po dwóch leciech, kiedy ten książę był na polowaniu w puszczy białowiejskiej, w której i ja mieszkałem, przyjechałem do niego; wtenczas, kiedy mi przypomniał niedotrzymaną obietnicę moją, napisania dla niego wierszów, ja mu odpowiedziałem: «Cóż mam pisać mości książę? po upadku ojczyzny mojej jestem smutnym, a smutny pisząc, nikogo zabawić nie może». A on mi na to rzecze: «Napisz mi i smutno, bylebyś napisał*. A wtenczas napisane ode mnie wiersze, pod tytułem do księcia Mikołaja Repnina, które potem wszyscy je czytający, zanadto śmiałemi uznawali, a sam Repnin, kiedy mu je posłałem do Petersburga, w liście swoim do mnie to umieszcza: «iż widać to w moich wierszach, że go miałem za prawdziwego przyjaciela, kiedy mu takie wiersze pod surowym rządem rosyjskim posyłałem*. Ten opryskliwy i w zapale czasem nieumiarkowany książę, był w gruncie serca poczciwym człowiekiem". (Pa-miętniki, s. 291-292; Sob. s. 176-177). List Repnina (oryginał francuski z 27 I 1797 r.) brzmi jednak nieco inaczej: „Otrzymałem list Pański oraz wiersze, które Pan raczył mi przysłać. Znając Pańską szczerość i prawość charakteru jestem przekonany, że wszystkie uprzejme słowa podyktowane są Pańską przyjaźnią dla mnie, i to jeszcze tym bardziej zwiększa mą wdzięczność za łaskawe względy. Będzie mi zawsze miło dowieść Panu mej życzliwości, jak też prawdziwego poważania, z którym pozostaję Pana najniższym i najpowolniejszym sługą" (cyt. za: Korespondencja Franciszka Karpińskiego z lat 1763-1825, opr. T. Mikulski, R. Soból, Wrocław 1958, s. 89-90). Trzecim wymienionym przez Berenta utworem jest Pieśń do Najjaśniejszego Imperatora Aleksandra przez dwanaście panien ubogich z powodu przybycia jego do Grodna wyposażonych przez obywatelów, śpiewana. O napisanie takiego utworu, a ściślej ody, prosił Karpińskiego Stanisław Ursyn Niemcewicz, ówczesny marszałek guberni grodzieńskiej, w celu uroczystego powitania w Grodnie Aleksandra I, który po spotkaniu z królem pruskim wracał z Kłajpedy. Było to w czerwcu 1802 r. Zachował się list S. Ursyna Niemcewicza w tej sprawie (zob. Korespondencja, op. cit., s. 136—138). Pieśń Karpińskiego nic ukazała sic w wydaniu zbiorowym z r. 1806, była natomiast drukowana w dodatku do „Cła/ety Warszawskiej" (1802, nr 52) oraz w „(la/ci u Krakowskiej" (1802, nr 55), a po lutach w „Dzienniku Wileńskim" (1827. t. 2, nr 8). Wszystkie szczegóły filologiczne dotyczące wierszy Karpińskiego znaleźć można w pracy: R. Soból, Ze studiów nad Karpińskim, Wrocław 1967. [W. 38-40] „Siedząc jak mówię w domu, napisałem najulubieńszą mi książkę: Rozmowy Platona z uczniami swoimi i tę wydrukowaną imperatorowi Aleksandrowi przyniosłem, któremu, gdyby pozwolono iść tak jak go powodzi serce jego najlepsze, nie można by żądać dogodniejszego narodowi monarchy. Przysłana mi od niego tabakierka kosztowna, pamiątką będzie, jak był łaskawy na mnie". (Karpiński, Pamiętniki, s. 336; Sob. s. 198-199). Historia z tabakierką imperatora miała ciąg dalszy: „W roku 1812, podczas nieszczęśliwych rozruchów wojny, zniszczony w mojej kolonii, nie ws/.ystko utraciłem, bo 150 dukatów wrzucone w studnią ocalały, wkrótce wpadli Kozacy, zabierając odzienie i bieliznę moją. A z tych jeden przystąpił do mego kantorka i rzecze, otwórz, bo siekierą rozbiję i daj pieniędzy. Dobyłem tam będących 60 dukatów zlokowanych w tabakierze mi danej od monarchy Aleksandra I, wysypałem je na stół i z czuciem rzekłem do kozaka: «Nie zabieraj, na Boga proszę, biednemu starcowi tych pieniędzy*. On odrachowawszy sobie 20 dukatów resztę mnie oddal. Ti| jego dobroczynność uwielbiam". (Karpiński, Pamiętniki, s. 351; Sob. s. 206). ALEKSANDER I z dynastii Romanowów (1777-1825), car Rosji od r. 1801, syn Pawła I — uczestniczył w spisku na jego życie. W pierwszych latach XIX w. uchod/il za zwolennika przywrócenia wolnej Polski (ks. A. J. Czartoryski był wówc/as ministrem spraw zagranicznych Rosji) i wroga Prus. W r. 1805 zmienił polityki; na propruską i ograniczał jak mógł dążenia Polaków do suwerenności. Po klęsce Napoleona wrócił do koncepcji odbudowy Polski, przyczynił się do utworzenia Królestwa Kongresowego, sam zaś koronował się na króla Polski (1815). Ok. r. 1820 zmienił kurs z polityki liberalnej na represyjną, O tym okresie pisze Berent w Zmierzchu wodzów. [W. 41—45] „W tęsknicy domowej osobności najwięcej bawią mię książki i gitara, książek mi najpiękniejszych pożyczał, grzeczny dla mnie jak dla innych w powiecie obywatelów, blisko w Szereszewie konsystujący z pułkiem swoim jencrał rosyjski Kamieński. Młody ten panicz dawał to często poznawać, że był synem feldmarszałka i ja wymawiałem mu to w poufałości, którą do niego miałem. Insi się płaszczyli przed nim, ale mnie on poważał, bez mego upodlenia żyjąc z nim. Między książkami, które corocznie mu z Francji najnowsze przychodziły, była i książka, par Mr. Michau, o wierze, prawach i obyczajach Indianów i tę przetłumaczyłem na język polski, wyrzuciwszy z niej wiele mniej ciekawych opisów". (Karpiński, Pamiętniki, s. 325-326; Sob. s. 194). do s. 41 [W. 3] „Po Repninie i Koszelewie, Moskalach, którzy mnie lubili, policzyć tr/.eba trzech Georgianów, w wojsku moskiewskim służących: jenerała księcia Bagrationa, księcia Cycyanowa i pułkownika Jakowlewa. Znałem dobrze tych trzech lud/i, że wszyscy serce najlepsze i szczerość rzadką mieli". (Karpiński, Pamiętniki, s. 317; Sob. s. 190). [W. 4-8] „Między jenerałami, którzy u mnie bywali, był jencrał Hlebów, bogaty Rosjanin. Nie mam tylko dwa osobne pokoje dla gości, które mu ofiarowałem, ale przyszedł z prośbą, ażebym jemu samemu pozwolił przed pokojem u mnie nocować, gdyż tamte dane mu, ledwie syna jego i służących tyle obejmą. Pozwoliłem — ale może do 3ciej po północy, raporta do jenerała przychod/.ijce i różne głośne gadania przed pokojem spać mi nie pozwoliły. Nazajutrz pytam go czy upal wygodnie w domu ubogiego Karpińskiego? a on mię zapyta: «Alboż wy Karpiriłki i czy nic ten, co wiersze pisywał*. Kiedy mu sic pr/.y/.nałem, że ten sam, kazał sobie przynieść żurnal miesięczny drukowany w Moskwie, w którym mi czytał wspomnienie «i mnie w takim sklm!/.ie: «/c w nujnies/.czvśliws/ych c/asach Polski, n:iili:ird/.ici nim kwimcla liti-Kitura, ki - i podnieśli ptor/ inszych NaruB/.cwicz, l- i ; irki i i u piński". — Stul n iuiic i / ir/y dm llli-lmw, i już tuulegi miałem mnie. Tak pierwszy raz wiersze moje zrobiły mi dobrze między ludźmi, bo wprawdzie z tej miłej zabawki w mojem życiu żadnego pożytku nie miałem". (Karpiński, Pamiętniki, s. 326-328; Sob. s. 195). [W. 11-15] Zob. kom. do s. 40, w. 31-40. [W. 17-18] „Mentreche 'l danno, e la yergona dura: // Non veder..." — nie widzieć, nie czuć jest dla mnie rozkoszą. Cytat z sonetu pt. Riposta Michała Anioła Buo-narottiego (1475-1564). [W. 31-32] HALUNKEN, NICHT WAHNEN... (niem.) — łajdaki (szubrawcy), nie łudźcie się. Cytat z wiersza H. Heinego pt. Fresco-Sonette an Christian S[ethe\, w którym tzw. porządni ludzie przedstawieni są jako przebrani łajdacy, a bohater utworu, aby się od nich odróżnić, przebiera się z kolei za szmaciarza. Odpowiedni fragment jest następujący: „Gib her die Larv, ich will mich jetz maskieren In einen Lumpenkerl, damit Halunken, Die prachtig in Charaktermasken prunken, Nicht wahnen, ich sei einer von den Ihren". (H. Heine, Werke in mer Bdnden, t. l, Basel und Stuttgart 1956, s. 127). Filologicznie można by tę zwrotkę przetłumaczyć: „Podaj mi maskę, przebiorę się teraz za szmaciarza, aby szubrawcy, którzy tak wspaniale paradują w cudzym przebraniu, nie roili sobie, że jestem jednym z nich". (Przekład poetycki pt. Do Christiana Sethe zob. A. M. Swinarski, w: H. Heine, Dzieła wybrane, opr. A. Sowiński, t. l, Warszawa 1956, s. 104). Berent posłużył się tym cytatem już w Próchnie dla podkreślenia modernistycznego przeciwstawienia artysty i filistra. („Nicht wahnen, Halunken! — ich sein einer von den ihrigen" — Nie łudźcie się, łajdaki, jestem jednym z was. Zob. Próchno, opr. J. Paszek, BN, S. I, Nr 234, Wrocław 1979, s. 127). Wydaje się, że pojawienie się tego cytatu w Nurcie, w nawiązaniu do najmłodszej poezji międzywojennej, jest echem młodopolskich rozważań nt. statusu artysty w społeczeństwie. Cytat z Heinego w tym miejscu opowieści o F. Karpińskim byłby równocześnie echem eseju Stanisława Witkiewicza, w którym cytowany jest ten właśnie fragment wiersza Heinego. Witkiewicz pisał: „Nic też dziwnego, że ludzie, dla których równie śmiesznym jest protektor, jak wstrętną protekcja; ludzie, którym bieda wkładała na kark strzępy ubrania, robili w końcu z nędzy i obdartego wyglądu coś szacownego, po prostu stawiali się tym, że są obdartusami, żeby ich nie mieszano i. gładką i miłą młodzieżą...." (następuje cytat z Heinego). (Zob. S. Witkiewicz, „Największy" obraz Matejki /„Wędrowiec" 18877, w: Sztuka i krytyka u nas, opr. M. Olszaniecka, Kraków 1971, s. 302. Por. J. Paszek, Iryzujące aluzje „Próchna", jp. cit., s. 288). [W. 34] MINNESANGER (niem.) — nazwa niemieckich poetów dworskich z XII-XIV w. Poezja ich, podobnie jak twórczość trubadurów, poświę-:ona była miłości do wyidealizowanej kobiety. Minnesang była pieśnią stroficzną, stórej budowa rytmiczna podporządkowana została towarzyszącej jej melodii harfy ub wioli. Najwybitniejszymi przedstawicielami tego typu poezji byli W. von der Vogclweide i W. von Eschenbach. [W. 36-37] Cytat z rozprawki A. Mickiewicza 11. Franciszek Karpiński, która ukazała się jako wspomnienie pośmiertne w rosyj-ikim czasopiśmie „Moskowskij Tielegraf' 1827, t. IV, nr 12, s. 367-372, a po polsku •Kłosił ją z autografu Roman Piłat w artykule Nieznana rozprawka Mickiewicza ) Karpińskim („Pamiętnik Literacki" 1890, r. IV, s. 177-182). W oryginale zdanie ;ytowane przez Berenta jest następujące: „Jak dalece co do formy zewnętrznej K.arpiński studiował śpiewy gminne i przejął się ich charakte[re]m, służyć może :a dowód jeden z najpiękniejszych jego tworów, duma historyczna o Ludgar-Izie, z której piszący w tym rodzaju Polacy uczyć by się powinni składni i toku ipiewncgo swojej mowy" (cyt. za: A. Mickiewicz, Dzielą, t. V, cz. l /Pisma proza/, i. 231, Warszawa 1950). [W. 45] Mickiewicz przyjechał do Paryża w r. 1832 /.amies/kat pr/y ulicy Luis-K < Iraml nr 24. Cytat / sielanki Karpińskiego pt. Laura do s. 42 [W. 3-6] Pan Tadeusz, ks. I, ww. 15, 23-25. [W. 11] KWAKIER (od ang. ąuakers — drżący) — członek ugrupowania religijnego (powst. w Anglii w XVII w.), głoszącego konieczność powrotu do pierwotnego ubóstwa ewangelicznego w imię pokuty („drżeć przed gniewem Bożym"). Kwakrzy odrzucali wszelkie formy kultu i nie uznawali różnic stanowych między ludźmi. [W. 31] „Pierwsza Justyna" Karpińskiego miała na imię Marianna (Brósell), podobnie jak i druga — Ponińska. [W. 38-39] Karpiński, Pamiętniki, s. 328; zob. kom. do s. 41, w. 4-8. [W. 41-42] HARBEITEL (od nicm. Haarbeutel) — worek na włosy. Woreczek noszony przez mężczyzn z tyłu peruki, chroniący ubranie przed pudrem, lub warkoczyk z tyłu peruki. POSOCH (z roś.) — berło dawnych ruskich książąt. Także: kij, laska biskupia, pastorał. do s. 43 [W. 3] Stanisław SOŁTYK (1753-1831) — podstoli wielki koronny w latach 1784-1789, wybitny działacz stronnictwa reform na Sejmie Czteroletnim, jeden z założycieli Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk (zob. kom. do s. 76). Działacz Towarzystwa Patriotycznego w Królestwie Kongresowym, oskarżony o zdradę stanu w 1825 i aresztowany, skazany na 2 lata więzienia. [W. 10-12) W aktach TWPN zachowały się tzw. minuty zaproszeń osób, które były nieobecne przy zakładaniu Towarzystwa. Wszystkie napisał własnoręcznie ks. Albertrandi. Przedrukował je Kraushar (razem 12 zaproszeń) zaznaczając, że są to jedyne, jakie przetrwały do naszych czasów. Ponieważ nie ma wśród nich zaproszenia Karpińskiego, przypuszczam, że odpowiednie fragmenty Nurtu nie są cytatami — na co wskazuje cudzysłów — lecz stylizacjami Berenta opartymi na autentycznych „minutach zaproszeń". (Zob. Kraushar, TWPN, Kraków 1900, ks. I: 1800-1807, s. 130-134). [W. 16-17] „Obiady rozumne" — Karpiński, Pamiętniki, s. 150; zob, kom. do s. 32, w. 7 i n. [W. 44] Od 1808 r. TWPN miało własną siedzibę w kamienicy na Kanoniach. do s. 44 [W. 15] Cały poniższy fragment oparty jest na następującej relacji F. Morawskiego: „Nim śp. czcigodny Staszic obdarzył towarzystwo przyjaciół nauk wspaniałym gmachem na Krakowskim Przedmieściu, posiedzenia jego publiczne odbywały się na tak zwanych Kanoniach. Przypadło wówczas podobne posiedzenie, zebrała się mnoga publiczność, liczba nawet członków towarzystwa nie była szczupłą. Wszedłem i ja za drugiemi, a nie widząc w gronie uczonych żadnej nieznanej mi twarzy, tem bardziej się upewniłem, że wieść przybycia starego wieszcza /.myślorui została. Malowniczym był widok rzeczonego posiedzenia. Najznakomitsze damy sio licy zasiadały pierwsze ławy, za niemi różni dygnitarze, wojskowi, kapłani, uc/cni, obywatele a za tymi młodzież uniwersytetu. Miejsce przeznaczone dla członków towarzystwa odcięte było długim, wąskim i zielonym stołem, za którym w środku sicd/.iał Staszic, ówczasowy prezes towarzystwa, cały czarno przybrany, z obliczem mędrca greckiego; po lewej jego stronie Stanisław Potocki, w bogatym futrze sobolowcm, zrzuconem z jednego ramienia jakby dla odsłonienia gwiazdy, na aksamitnym surducie błyszczącej; po prawej zaś Staszica Niemcewicz, to cieszący się każdą nową myślą czytających, to na drobnym świstku podający jakiś dowcip ołówkiem skreślony siedzącym przed nim damom. Obok Potockiego siedział, ile pomnąc mogę, Żyd Steni z Hrubieszowa, w szacie polskiego i/raclity, / broiła czarno-rudawą, przy nim pułkownik Chodkiewic/, w mmulm/i- s/inlni nwniilyi z ro/.postartemi w/oraiui płatów, krajowym c/.iTWCcm nhaiu i"n\ th, ilalr] i w iii in-.icm r/rci/ic rcs/ta m/onvcb. Ściany pr/ybranc były w P»|>H-IM.I -.l.twnyili niegiK piórem mr/ow, w v,K'l'i >•*& wielki portret Fryderyka AuguMn, pędzla HncciarcIK-no. (^A,..-,t«\ !•••'. K.il Vii. „,.,• .ui»i« .n..,.!-.,i/. -l,li/nł •!• 4 l>,,in, Li I. L , ,M.'B rozprawy, kiedy wtem jakąś niespokojność ujrzałem na twarzy Niemcewicza, jakąś niecierpliwość, której sobie wytłumaczyć nie mogłem. Zrozumiałem ją wreszcie; zaledwie bowiem Potocki ostatnie wyrzekł słowa, powstał Niemcewicz i donośnym zawołał głosem: «Panie Karpiński, prosim między siebie, prosim zająć należne mu miejsce, zaszczycić nasze grono». Zwróciliśmy wszyscy oczy w stronę, którą Niemcewicz wzrokiem swym oznaczył i ujrzeliśmy przy drzwiach jakąś niską, potulną figurkę, która zawstydzona tak publicznem wezwaniem coraz głębiej chroniła się w swój zakątek. Trzeba było powtórnego wezwania Niemcewicza, aby zmusić nareszcie Karpińskiego do udania się na miejsce wskazane. Nie, nigdy nie zapomnę tej chwili, tak mię żywo zajmującej. Szedł powoli blady i wychudły staruszek, w zielony surdut z pętlicami przybrany opierając się na grubej i wysokiej trzcinie z gałką kościaną. Pomieszanie jego było tak uroczem, kroki już drżące. Rozstępowano się wszędzie przez uszanowanie dla tego zgrzybiałego kochanka Justyny, dla tej osiwiałej już sielanki, niegdyś po calem kraju tak brzmiącej! Gdzież te miłostki, które opiewał! Zdawało się, że przychodzi młodszym wieszczom zdawać tę lutnią starożytną, z narodowego jeszcze wystruganą jaworu, a z której tak serdeczne wywołał dźwięki. Uderzyliśmy oba z Brodzińskim w dłonie na przyjęcie go oklaskami, lecz czyli niezwykłość podobnego witania w towarzystwie, czy też w części zapomnienie już wielkich zasług Karpińskiego, nikt oklaskom naszym nie odpowiedział. Powstało tylko całe Towarzystwo uczonych za zbliżeniem się jego, wskazano mu miejsce w pierwszym rzędzie; obrał najskrytsze". (Morawski, Pisma izebrane, t. IV, op. cit., s. 97-99). [W. 23] Stanisław Kostka POTOCKI (1755-1821) — .polityk, krytyk literacki, pisarz, kolekcjoner i teoretyk sztuki. W 1788-1792 poseł na sejm, członek Rady Nieustającej i Stronnictwa Patriotycznego. Przez współczesnych nazywany „księciem mówców". Walczył w wojnie 1792 r. By! współautorem dzieła O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja (1793) i współzałożycielem TWPN. Działacz masonerii, prezes rządu Księstwa Warszawskiego, od r. 1817 minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, organizował szkolnictwo elementarne i uniwersytet w Warszawie. Autor m.in. Podróży do Ciemnogrodu (1820). [W. 25] Abraham , STERN (ok. 1769-1842) — mechanik, wynalazca maszyny do liczenia i maszyny do i młócenia. Członek TWPN. Prapradziadek Antoniego Słonimskiego. [W. 26] Aleksander CHODKIEWICZ (1776-1838) — poeta, dramatopisarz, chemik. Po Powstaniu Kościuszkowskim wystąpił z wojska w stopniu pułkownika. Pułkownik w armii Księstwa Warszawskiego. Brał udział w obronie Modlina. Od r. 1804 członek TWPN. Prowadził salon literacki. Podejrzany o tajną działalność polityczną na Wołyniu, śledzony przez policję rosyjską. Aresztowany w 1826. Członek wielu towarzystw naukowych. [W. 29] FRYDERYK AUGUST I, król saski, Książę Warszawski w latach 1807-1815. do s. 45 [W. 8-12] Po skończeniu posiedzenia TWPN Karpiński wrócił do pałacu Chod-kiewicza na ul. Miodowej, gdzie się zatrzymał. Tam też udaje się Morawski i Brodziński, aby mu złożyć wizytę. Berent odwraca tu kolejność relacji Morawskiego: „... lecz gdyśmy już zbliżyli się ku drzwiom jego, zatrzymaliśmy się nagle i w najgłębszej stanęli ciszy, usłyszeliśmy bowiem starca naszego, przygrywającego na gitarze i nucącego swoją piosenkę: «Rzeka w górę nie popłynie. Nie powrócą moje lata...» Nie wiem, czy są w świecie dźwięki, które by głębiej w duszę moją uderzyły, zwłaszcza też, gdy przy końcu każdej strofy, wracał do owej zwrotki: Schylam się już do wieczora // Już ja nie ten com byl wczora. Kilka dziesiątków lat minęło, jak gdzieś tam, na pograniczu Szląska słyszałem tę piosnkę po domach szlacheckich śpiewaną i dziś mi wróciła jak echo mego ranka i wróciła prze/, usta tego wics/.cza, który ją z serca swego wydobył. Piosnka ta tysiąc razy pielgr/ymką swoją okrążyła szczęki broni i znów tak świeża i wdzięczna, jak niegdyś. Jesienny to tylko listek z jego życia uleciał, a przecież mocny, ileż to serca i prawdy w tej łzie, co na nim spoczywa a w której tak oćmione już odbija się niebo! Zaledwie ucichł, weszliśmy do niego. Ale jakież było nasze zadziwienie, gdy odwiedziny nasze nie zdawały mu się być przyjemnemi. Przyczyną tego w części była odwykłość już od świata; w części też i ten niełatwy humor, o który sam poniekąd w pamiętnikach swoich się oskarża". Karpiński jednak „rozruszał się" i gościom powiedział m.in.: „Wieleć to teraz rzeczy inaczej jak dawniej, moi panowie; wiele z tego, co widzę i słyszę, zdaje mi się nieco lepszem; rozumniej sze wychowanie po szkołach, świetniej sze gmachy stolicy, to nawet, co się za mojej pamięci tak się ohydnie rozprzęgało; zlewa się jakoś w mocniejszą całość, ale jak my mieliśmy nasze «mea culpa», tak i wy je macic. Może to moje widzi mi się; powiem przecież, że, jak mi się zdaje, naród ten jakoś nie z siebie, lecz obok siebie rośnie. Toż samo i z literaturą. Drzewo to, nie z Bolcs-ławowego wyrosło już łanu. Grunt-ci to niby polski, ale słońce i powietrze pożyczane; i dziwnym zdarzeniem my starzy, figurujemy na własnej ziemi jakby egzotyczne planty". (Morawski, op. cit., t. IV, s. 99-101). [W. 13-15] W czasie następnego pobytu w Warszawie Morawski nie zastał już Karpińskiego. „Z boleścią tylko serca dowiedziałem się, że ani towarzystwo, ani teatr, ani żaden poeta, głośniejszym nieco hołdem nie uczcił jego pobytu. Czemuż nie było tego kwiatu przedgrobowego rzucić mu pod stopy? czemuż nie umilić wieczoru życia tak zasłużonego? Czytałem w kilkanaście lat później o wystawnem przez towarzystwo przyjęciu obcego literata, i z łzami przypomniał mi się Karpiński". (Morawski, op. cit., t. IV, s. 104). [W. l H) Kazimierz BRODZIŃSKI (1791-1835) — poeta, tłumacz, krytyk i historyk literatury. Po ukończeniu gimnazjum (1809) wstąpił do wojska Księstwa Warszawskiego. Wziął udział w kampanii 1812 r. i w bitwie pod Lipskiem. Pracował potem juko urzędnik i nauczyciel literatury polskiej (od 1819). W 1822 został członkiem przybranym TWPN, w 1822 r. prof. zwyczajnym Uniwersytetu Warszawskiego. Jego rozprawa O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej (1818) miała wielkie znaczenie dla rozwoju romantyzmu w Polsce. Domagał się w niej tworzenia literatury zgodnej z cechami „ducha narodowego". [W. 37] W Panu Tadeuszu Podkomorzy „idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży" (Ks. I, w. 821). do s. 46 [W. 3] KOBUZI — od kobuz — ptak drapieżny, wyróżniający się ostrym w/.rokiem; rodzina sokołów (falco subbuteó). [W. 8-9] W broszurze Józefa Bohdana /aleskicgo (napisanej na zamówienie Władysława Mickiewicza) pt. Adam Mickiewicz pmicsa* pisania i drukowania „Pana Tadeusza" (Paryż 1875) znajduje się relacja o uwagach wypowiadanych przez przyjaciół Mickiewicza nt. rękopiśmiennej wersji tego poematu. Berent nawiązuje do następującego fragmentu: „Inny z przyjaciół czynił innego rodzaju zarzuty, przy mowach Buchmana i przy swarach szlachty zaściankowej, że zniżają nieco nastrój poważnej epopei. Adam podkreślił naznaczone przez niego wiersze, ale dodał: «Hę! wiem ja mój drogi czego ty chcesz, ale nie tylko w tych miejscach, co wskazałeś, ale i w całym poemacie potrzeba by podnieść nastrój o jakie pół tonu. To naprędce nie da się zrobić, klamka już zapadła»" (op. cit., s. 15). Por. Zmierzch wodzów, s. 555. [W. 22] MANTELZAK — tobołek, tłumok pdróżny, zawiniątko (z niem. der Mantclsack). [W. 26 i n.] ZACNY KOLEGA — na wniosek T. Czackicgo (z 2 grudnia 1802 r.) zwracano sic,- w len sposób do wszystkich członków TWPN, pomijając wszelkie tytuły. Samm-l Bogumił (Gotlieb, Teofil) LINDH (1771-1847) — jc/yko/nawra; iłumiir/. pcdai••••• Nb. — bcdqc jednym /. założycieli TWPN, Linde nalr/.il |... i l sil do H,.,, |,| itorów ('.harnku-rystykę B. S. Lindego czerpie Berent l i.m ii na (t. VI, s. ) X'. !<• ') Kań iluiury Zygmunta Vogla zgłosił W. KII n l , '<> \ 180S r. VC my i \Sir l I (17H2- 1HSH) — skich, od r. 1811 gen. brygady, 1813 gen. dywizji. Członek TWPN, prowadził salon literacki w Królestwie Kongresowym, adiutant cesarski, jako członek sądu sejmowego domagał się uznania działaczy Towarzystwa Patriotycznego winnych zdrady stanu i skazania ich na karę śmierci. Przeciwnik Powstania Listopadowego. W 1844 założył prywatną Bibliotekę Ordynacji Krasińskich. [W. 43] Jest to zapewne przekształcone sformułowanie J. Albertrandiego. Na posiedzeniu 5 XII 1803 r. ówczesny prezes TWPN witał słuchaczy złożonych „ze szczątka szanownego narodu, u którego ojczystej chwały miłość przytłumioną nie została..." (Kraushar, ks. I, s. 249). do s. 47 [W. 16 i n.] Onufry KOPCZYŃSKI (1735-1817) — ksiądz, nauczyciel szkół pijarów i Collegium Nobilium. Od 1802 r. członek TWPN. Z polecenia KEN napisał Gramatykę języka polskiego i łacińskiego dla szkół narodowych (wyd. 1778-1783). Paweł MALIŃSKI (1790-1853) — rzeźbiarz. W latach 1820-1822 pracował u B. Thorvald-sena w Rzymie. Tworzył w stylu klasycznym (fryzy, posągi, rzeźby religijne, nagrobki). Bronisław KOPCZYŃSKI (1882-1964) — malarz i grafik. Tematem jego twórczości była architektura miast, dużo prac poświęcił starej Warszawie. Kopczyński studiował co prawda w Krakowie (m.in. u J. Malczewskiego), ale związany był całe życie z Warszawą. Tu się urodził i tu mieszkał. W prasie warszawskiej zamieszczał początkowo rysunki satyryczne, następnie malował dekoracje dla teatrów, a litografie poświęcone starej Warszawie zaczął w 1913 r. Obraz, który opisuje Berent, powstał w 1916 r. i miał tytuł: Wręczenie medalu ojcu pijarowi Onufremu Kopczyńskiemu za pierwszą gramatykę polską; przed wojną znajdował się w Pałacu Staszica. Od 1923 r. Kopczyński związany był ze stowarzyszeniem Pro Arte, wystawiał w Zachęcie, a po II wojnie był prezesem grupy artystów o tej nazwie (PSB). do s. 48 [W. 8] WOTANT — neologizm Berenta o niejasnym znaczeniu. Utworzony prawdopodobnie od łac. votum (l.m. — vota) — życzenie, głos, ofiara. Tu: zleceniodawca. [W. 12] Franciszek Ksawery LAMPI (junior) (1782-1852) — malował portrety i pejzaże. Portretu Staszica jednak nie namalował. Berent wspomina zapewne o portrecie namalowanym przez Rafała HADZIEWICZA (1803-1886), uważanym za jeden z najwierniejszych wizerunków Staszica. Portret ten znajdował się w galerii T. Zielińskiego w Kielcach. Dziś znany jest tylko z reprodukcji drzeworytniczej i prawdopodobnie jest identyczny z portretem reprodukowanym w: A. Pomian Kobierzycki, Przewodnik monograficzny po Lublinie, Lublin 1901, s. 85 (Słownik Artystów Polskich). [W. 26] Walenty Skorochód MAJEWSKI (1764-1835) — archiwista, historyk, pierwszy w Polsce badacz sanskrytu. Autor rozpraw nt. związków języków słowiańskich i staroindyjskiego. Od r. 1809 członek TWPN. [W. 33] Ks. Wojciech SZWEYKOWSKI (1773-1838) — pisarz i pedagog. Od r. 1818 rektor uniwersytetu w Warszawie. [W. 35] PUBLICUM (od łac. publicus) — forum, miejsce spotkania, zebranie. [W. 42 i n.] Opis tej uroczystości (odbyła się M XI 1816 r.) oparł Berent na relacji Kraushara (ks. III: 1816-1820, s. 75-81). do s. 49 [W. 9] Wyrażeniem „nasz prawodawca językowy" określił O. Kopczyńskiego Szwey-kowski w swej przemowie na cześć jubilata (Kraushar, op. cit., s. 79). [W. 15] GRANDEZZA (wl.) — wzniosłość. [W. 22-25] Cytat z Kraushara (ks. III, s. 76). [W. 27] „Czytany był jeszcze stosowny do tej uroczystości wiersz przez Brodzińskiego" (Kraushar, op. cit., s. 76). Była to Oda przy oddaniu złotego medalu W.J.Ks. O. Kopczyńskiemu. Pierwodr. „Ga/.cta Korespondenta Wars/.awskiego i Zagranicznego" 1816, nr 97, przcdr. w „Pamiętniku Wars/awskim" 1817, t. 7, i w osobnej 1817). [W. 43 i n.] Berent przywołuje tu relację Kajetana Koźmiana. Ta jednak nie dotyczy opinii Staszica o polskiej poezji w ogóle, lecz... twórczości samego Staszica. Staszic odczytał Koźmianowi fragment swego poematu pt. Ród ludzki, który Koźmian skomentował m.in.: „Skąd przyszło mężowi tak mądremu zapragnąć zostać poetą, gdy harmonia, która jest duszą, szatą poezji, przez którą wchodzi do serca, słuchowi jego tak była obcą, jakby mu kto ołowiem uszy zalał". (K. Koźmian, Pamiętniki, opr. M. Kaczmarek, K. Pecold, t. II, s. 221, Wrocław 1972). [W. 47] Wojciech BOGUSŁAWSKI (1757-1829) — aktor, dramatopisarz, nazywany ojcem teatru polskiego. do s. 50 [W. 8] CARMEN HEROICUM — chodzi o wiersz pt. De Varsaviensi convicn<, Martem inter atąue certamen, a Galliarium legato Varsaviae residente, J. Serra armis ci scriptis inclyto, diremptum. Carmen historicum, 1808, bez miejsca wydania. [W. M| S.K. POTOCKI był w latach 1812-1821 przedostatnim wielkim mistrzem wolnu mularstwa polskiego. [W. 20-22] W 1799 r. ks. Kopczyński za kontakty z emigracją paryską został skazany przez Austriaków na „jednoroczne rekolekcje w domu korekty duchowej w krajach niemieckich", a potem na stałe osiedlenie w jednym z niemieckich klasztorów pijarskich. Pod dozorem policyjnym przebywał w Krakowie do końca maja 1800 r., następnie w klasztorze w Nikolsburgu na Morawach, a od marca 1802 r. w klasztorze Freudenthal na Śląsku Austriackim. Został zwolniony wskutek interwencji Aleksandra I spowodowanej przez A. J. Czartoryskiego. Wcześniej o interwencję na rzecz ks. Kopczyńskiego emigranci polscy zabiegali u Kościuszki. (P S li} do s. 51 [W. 4] PAŁAC POTOCKICH — wzniesiony w końcu XVII w. dla Ernesta Denhoffa, następnie własność rodziny Czartery skich, a później Izabeli Potockiej. W XVIII pracowali przy nim Sz. B. Zug i J. Ch. Kamsetzer, w XIX — przebudowano go wg projektów W. i L. Marconich. Zburzony w 1944, odbudowany wg projektu J. Zachwatowicza. [W. 12-13] SERMONE LATINO (lać.) — po łacinie. Joachim MURAT (1767-1815) — adiutant Bonapartego (od 1796), ożeniony z jego siostrą Karoliną (1800), marszałek Francji (od 1804), dowódca kawalerii Wielkiej Armii (od 1805), książę Bergu i Kliwii (od 1806), odznaczył się w pościgu za wojskami pruskimi i 28 XI 1806 wkroczył do Warszawy; by! zaprzyjaźniony z Polakami. W 1808 r. stłumił powstanie Madrytu, był królem Neapolu (od 1808), dowodził kawaleri;| w wyprawie na Moskwę (1812-1813), w 1814 przeszedł na stronę koalicji aniyna-poleońskiej, poparł Napoleona w czasie Stu Dni, w 1815 wystąpił przeciw Austrii pod hasłem zjednoczenia Włoch. Pobity pod Tolentino, schwytany i rozstr/.elany. [W. 19 i n.] O pobycie Murata w Warszawie zob. Kraushar, t. II, s. 10-11. [W. 44] ROCZNIKI TPN zaczęły się ukazywać w 1808 r. Ich charakterystykę zob. Źródła do Wstępu do „Wywłaszczenia Muz", s. 311 i n. do s. 52 [W. 8] Chodzi tu o Myśli o pismach polskich z uwagami nad sposobem pisani ii w rozmaitych materiach (1801, właśc. 1810) Adama Kazimierza Czartory.k HT.O (1734-1823). Cytat wyjęty z następującego zdania: „Należałoby tedy złąc/ouvm naleganiem zaklinać towarzystwo pr/yjaciól nauk, na imię szczerych dhi >l«hi;i publicznego ich własnych chęci, na imię tylorukich świateł, które w kole swojan gromadzą, aby na wzór niegdyś akademii francuskiej, przez kardynała Rklulieu ustanowionej, wyghul/.enic, /b<>Kuc:enie ojczystej mowy, pr/.eśladowanic stylu i iorm galickich, które j:| il<> >.alu a/ sk;i/ilv, uczyniło luijwit/niejsy.ym pr/.i-diniotoin uwag i d/iahin swoich i >!<> nich nuj-. n"li'"'i p .losowało IMMCC swoje m/.one" (wyd. l HM), Kraków, s. r> <0). |W l'AI!i;i ,., ksia.l.- |W. -l 11 TIKNS! (fr.) — do s. 53 [W. 32] MIECHY — tu: worki. Aluzja do przypowieści Chrystusa o mJodym winie, którego nie należy wlewać do starych bukłaków (Mat 9, 17, Mk 2, 18—22, Łk 5, 39). Nb. w Próchnie na pytanie Jelskiego: „Co robią nasi pisarze?", Borowski odpowiada: „Leją przeważnie w puste miechy współczesnych dusz tęgie stare wino" (wyd. 1979, s. 117). [W. 45^6] AETERNE RERUM OMNIUM EFFECTOR... (łac.) — Wieczny Boże, Stwórco wszystkich rzeczy, pamiętaj, że stworzyłeś także dusze niewiernych i one... do s. 54 [W. 15 i n.] Fragmenty wypowiedzi Kopczyńskiego, znajdujące się na s. 54-55 Nurtu, zaczerpnął Berent z podziękowania Kopczyńskiego za przyznany mu przez TPN medal. Ostatnią mowę Kopczyńskiego zamieścił Kraushar. Oto jej tekst: „Panowie moi! gdy w zbiorze waszym postrzegam czoło obywatelstwa, nie imion tylko i przymiotów, rozumu i umiejętności światłem błyszczące, lecz najwyższe kraju urzędy pokoju, wojny, religii, sądów i wychowania piastujące; takich mówię obywateli, któż mi nie pozwoli nazwać najwspanialszem Ojczyzny imieniem? Witam cię tedy z głębokim uszanowaniem luba Ojczyzno! W śmielszej już i weselszej postaci, z łaski Wielkiego i Wspaniałego Alexandra; a jako dobrej matki poufale się pytam: po coś tu do mnie zawitała? boś ty najmniejszym krokiem swoim, pewny i znaczny cel zamierzać zwykła. Co to znaczą te sławnych wymową ust dla mnie pochwały?, co, jakiś nieśmiertelności zadatek w ofiarowanym mi podarku? Przynosisz li dla mnie rozkaz jaki? niestety! nie rychłoś się wybrała. Jestci jeszcze ochocze serce, ale osłabione ciało boleje srodze, iż Ci już służyć nie potrafi. Ledwiem zdołał wykonać wolę Twoją, którąś mi przed kilką młodszych lat przez Szanownego Dantyska zaleciła. Wyślęczałem nową języka polskiego Gramatykę, odłączną od łaciny, skróconą wprawdzie, ale zwiększoną nowemi spostrzeżeniami, a nade wszystko niewidzianą dotychczas teoryą akcentów, których prawidła z odwiecznej najlepszych czasów praktyki, prosto i jasno wyprowadzone, są potrzebą tak języka, jak Gramatyki, koroną. Kilka już lat spoczywa i dojrzewa to dziełko: ale dzisiejsza literatów burza, wsparta na przesądnym przysłowiu: o źle zrozumianej wolności polskiej: łamiąc bezkarnie, Komisyi Edukacyjnej, jako krajowej Magist-ratury przez Sejm ustanowionej, wiele prawideł; Ortografię polską tak miesza i kłóci, że nikt nie wie, czego się ma trzymać w pisaniu; ta, mówię literatów burza nie pozwala nowej Gramatyce ruszyć z portu; może po mojem utonieniu w wieczności, na spokojniejsze puści się morze i ustatkuje rozhukane fale. Maszli co więcej do rozkazania, kochana Ojczyzno! Młodsi i zdolniejsi Zakonu mojego towarzysze oczekują zleceń Twoich. Ja, osiemdziesięcią dwoma laty obciążony, nie za Twoją, ale za nieuchronnej natury wolą idąc, nie o pracy, ale o grobowym spoczynku myśleć muszę, mając zwłaszcza takich, którzy mnie wyręczyć mogą..." (Kraushar, ks. III: 1816-1820, s. 80-81). [W. 18] „Dantyska samego" — A. K. Czartoryski podpisał pracę Myśli o pismach polskich (powst. 1801) pseudonimem A. Dantiscus. do s. 55 [W. 47] Chodzi tu o dzieło Stanisława Kostki Potockiego pt. O wymowie i stylu, t. 1-4, opublikowane w r. 1815. [W. 48] W artykule O krytykach i recenzentach warszawskich (przedmowa do drugiego wydania Poezyj, Petersburg 1829) Mickiewicz wyraził jednak pogląd przeciwny pisząc, że „ten wielki mówca i zasłużony mąż" niepotrzebnie [się] wdawał w retorykę i krytykę". do s. 56 (W. 3| Cytat hodzi / mowy l I J. Niemcewicza wygłoszona d IM uczczenia pamięci przepaść wieczności" (Kraushar, t. V, s. 342). Szczegółowe informacje o życiu i twórczości ks. O. Kopczyńskiego znajdują się w książce L. Słowikowskiego Dla tej, co nie zginęła. Z dziejów edukacji narodowej na ziemiach polskich w latach 1795—1831 (rozdz. W trosce o język ojczysty i narodową szkołę), s. 22-49, Poznań 1985. [W. 20] Aluzja do tytułu książki Jana Karola Kochanowskiego pt. Echa prawieku i błyskawice praw dziejowych na tle teraźniejszości (Warszawa 1910), poświęconej zasadom powstawania, rozwoju i trwania cywilizacji. (Zob. W. Bolecki, Historia i biografia. „Opowieści biograficzne" Wacława Berenta, Wrocław 1978, s. 131). [W. 25-26] YANITAS YANITATUM (et omnis yanitas, łac.) — Marność nad marnościami (i wszystko marność). Zdanie z Księgi Koheleta, czyli Eklezjastesa (I, 2). [W. 37] „ucha ołowiem zalanego" — zob. kom. do s. 49, w. 43. [W. 39] „PRZESTROGI" — aluzja do tytułu rozprawy Stanisława Staszica pt. Przestrogi dla Polski z teraźniejszych politycznych związków i praw natury wypadające. Przez pisarza „ Uwag nad życiem Jana Zamoyskiego", Warszawa 1790. Cytat pierwszy: „W jednem piśmie są dwie osobne nauki, rzeczy i mowy; dobry pisarz obie posiadać powinien, i obu zachować prawidła, żeby siebie i język swóy zaszczycił". Jest to fragment przemówienia ks. Onufrego Kopczyńskiego (wygłoszonego na posiedzeniu TWPN 16 XI 1804 r.) pt. O duchu Języka Polskiego (zob. Roczniki..., t. IV, Warszawa 1807, s. 195). Cytat drugi (Język... wszystkich) jest dokładnym przytoczeniem słów Kopczyńskiego (Roczniki..., t. IV, s. 193). Dwóch ostatnich cytatów nie znalazłem. do s. 57 [W. 13] Ks. Alojzy OSIŃSKI (1770-1842) — historyk, bibliograf, językoznawca, kaznodzieja. Wychowanek i nauczyciel szkół pijarskich. W latach 1806-1824 profesor Liceum Krzemienieckiego. Członek TPN w Warszawie od r. 1811. Ludwik OSIŃSKI (1775-1838) — poeta, tłumacz, dramatopisarz, krytyk. W swej działalności literackiej (i teatralnej) rygorystycznie przestrzegał zasad estetyki klasycystycznej. Zwalczał romantyków i Mickiewicza. Przypisuje mu się parodię Dziadów: „Ciemno wszędzie — głucho wszędzie, Głupio było — głupio będzie". [W. 22 i n.] Bogactwa mowy polskiej zebrane. (Słownik frazeologiczny języka polskiego). Ukończony w r. 1818 (rękopis niekompletny) jest właściwie ogólnym słownikiem normatywnym opracowanym na podstawie prozy renesansowej. Osiński zgromadził materiały bibliograficzne do Spisu polskich pisarzów (24 tomy) i napisał pierwszą monografię historycznoliteracką o ks. Piotrze Skardze (1812). Pierwszy tom SB ukazał się pod red. W. Konopczyńskiego w r. 1935, w Krakowie, nakładem PAU. Słownik mitologiczny z przyłączeniem obrazopisma. T. 1-3, Warszawa 1806-1812. Hasło „Bóg" opublikowano w „Ćwiczeniach Naukowych" 1818, t. 1. Hasła „J,za" i „Nadzieja" w r. 1835 (Wilno). Rękopisy większości prac A. Osińskiego zachowały się w zbiorach Baworowskich we Lwowie (dziś Biblioteka AŃ USRR). O powojennych przedrukach prac Osińskiego i studiach na ich temat zob. PSB i Nowy Korbut. [W. 35] Tadeusz CZACKI (1765-1813) — twórca Liceum Krzemienieckiego, historyk, ekonomista, bibliofil, członek TPN w Warszawie. do s. 58 [W. 12] Ks. Antoni DĄBROWSKI (1769-1826) — pijar, nauczyciel geologii, ii/.yki i matematyki. Tłumacz Cycerona i Horacego. Członek TWPN, dziekan wydziału filozofii Uniwersytetu Wars/awskicgo. (W. 18| Informację tę podaje Berent za mową ks. Ksawerego Szaniawskicgo, wy Kloszom) 4 maja 1828 r. i poświęconą pamięci ks. A. Dąbrowskiego (Krótki rv.v życiu A-.v. Anti»ti?KO Dąbrowskiego). W oryginale: „Gdy c/,ci)',lsk;|, przeinaczony Inl 11:1 lt> MiieJHCC Mu, l nr ni l )i|lłrowsli l i l itciirt. MI li nt / vw.'\ l 11 111 \ -JvK/t i '•! n!.HM.i l ("iltł C/VIIO\A i m/vLmd: fcim nirsi 11 dały nam najwcześniej uczuć wdzięki poezji, są to nasze najstarsze poetyckie znajomości; w Jego obrazie szanowaliśmy rysy męża, który charakterem i talentami stał się jedną z naj celnie j szych ozdób swojej epoki i za życia już by! kanonizowany w izbie obrad i na Parnasie" (cyt. za: W. Mickiewicz, Z Teki Franciszka Malewskiego w Roku Mickiewiczowskim, Lwów 1899, s. 260-261, przedr. w: A. Mickiewicz, Dzielą, opr. St. Pigoń, t. XIV, Warszawa 1955, s. 358). Por. Zmierzch wodzów, s. 579 i 587. [W. 15-17] „Tego ducha narodowego w towarzystwie warszawskiem podtrzymywał szczególniej Niemcewicz, który złośliwym dowcipem karci! wszystkich, co śmieli zbaczać z drogi obywatelskich powinności; gromił jawnych stronników rosyjskiej dążności i piastował moralną władzę nad całem towarzystwem, będąc poniekąd despotą jego". (F. Skarbek, Pamiętniki, Poznań 1878, s. 123). O „moralnym despotyzmie" Niemcewicza wspominają wszyscy pamiętnikarze tych czasów. [W. 17 i n.] O tych bajkach i epigramatach zob. Zmierzch wodzów (s. 567 i n. oraz Komentarze). „Niemcewicz, zawsze marzący niepodległość Polski i za wypadkiem pomyślnych okoliczności oderwanie się od Rosji, w ścisłym związku z nią uważając skażenie charakteru narodowego i wyzucie się z europejskich cywilizacji, mniemał zdradą losów Polski bezwarunkowe przywiązanie się do dobrodziejstw cesarza Aleksandra, którego wspaniałym chęciom wierzył, lecz następców jego i naród podzierał na przypadek wczesnej śmierci, obawiał się podobnych losów dla swego kraju, jakie go po upadku Napoleona spotkały, że przeznaczenie kraju do jego osoby przywiązał". (K. Koźmian, Pamiętniki, op. cit., t. II, s. 202). Por. Zmierzch wodzów, s. 544 i 580. [W. 26] Zapewne przekształcony cytat z Pamiętników K. Koźmiana: „Niemcewicz [...] nieubłagany w swojej nienawiści do namiestnika" (op. cit., t. III, s. 136). Podobne sformułowania w wielu wspomnieniach o Niemcewiczu. W tzw. kodycylu (dodatku) do Testamentu napisał Niemcewicz: „5000 fr. pewnie umieścić na procent, który niech rośnie do czasu odzyskania niepodległej Polski. A wtenczas niech razem z kapitałem dany będzie Polakowi, który by pierwszy odniósł zwycięstwo nad Moskalami. Dań w Paryżu 22 lipca 1840 r." Testament napisał Niemcewicz 12 XII 1838 r. (cyt. za: A. J. Czartoryski, Żywot J. U. Niemcewicza, Berlin-Poznań 1860, s. 295). „Dzisiejsza realność" — zapewne aluzja do wojny 1920 r. [W. 33] Zob. kom. do s. 73, w. 5-6. [W. 36-38] John ADAMS (1735-1826) — prezydent USA w latach 1797-1801, lub John Quincy ADAMS (1767-1848) — prezydent USA w latach 1825-1848. Thomas JEFFERSON (1743-1826) — prezydent USA w latach 1801-1809. Aleksander HA-MILTON (1757-1804) — adiutant gen. J. Waszyngtona, wybitny polityk. KSIĄŻĘ ORLEANU — Ludwik Filip I (1773-1850), król Francji (1830-1848) z orleańskiej linii Burbonów, syn Ludwika Filipa zw. Philipe Egalite, zgilotynowanego w 1793 r. FRYDERYK, książę Sussex (1775-1843), brat króla Jerzego IV. [W. 45] W podobnych słowach pisali o Niemcewiczu wszyscy pamiętnikarze i jego biograf A. J. Czartoryski (Żywot, op. cit., s. 213). Cytat najbliższy jest zdaniu Skarbka: Niemcewicz „zepsuty przez kobiety jak pieszczone dziecko [...]" (Pamiętniki, op. cit., s. 123). do s. 63 [W. 3 i n.] Chodzi o list Jana Wolfganga Goethego, w którym dziękuje on TWPN za wybranie go na członka Towarzystwa. List był napisany po łacinie i datowany z Weimaru 13 maja 1830 r. Goethe pisał: „największą wyrażam wdzięczność prześwietnemu Towarzystwu Waszemu i Tobie, najczcigodniejszy Prezesie, za to, żeście mnie do bardzo świetnego grona swojego przyjąć raczyli" (cyt. za: Kraushar, ks. III, t. 7, s. 376). [W. 9] HEROS—POETĘ (fr.) — bohater-poeta. [W. 12 i n.] VENERABLE CHAMPION... (fr.) — czcigodny bojownik konającej wolności. [W. 13 i n.] UN GRAND TYPE... (fr.) — jeden z wielkich wzorów ludzkości uosobiony w jednym człowieku. [W. 20-23] W poemacie Bard Polski (1795). Zob. kom. do s. 64, w. 17. fW. 24-25] Swobodna parafraza następującego fragmentu l &. „Wstał jeden z kości waszych, z piasku bicz ukręcił I byłby nim prawicę Wszechmocną wyświęcił, Gdyby tej na grom zbrodni wymierzonej strzały Wasze własne, niestety! zbrodnie nie wstrzymały". [W. 30] Zakończenie Wiersza do Polaków roku 1794 opublikowanego w „Pamiętniku Naukowym" 1819, t. 2 pod kryptonimem A.H.W. Przedruk w: Świat poprawiać — zuchwałe rzemiosło. Antologia poezji polskiego Oświecenia, opr. T. Kostkiewiczowa i Z. Goliński, Warszawa 1981, s. 380. Sformułowania o Rejtanie nie ma w tym tekście. [W. 31] Marcin MOLSKI (1751-1822) — poeta. Podczas Powstania 1794 r. słu/yt jako porucznik, a następnie major w Wielkopolskiej Brygadzie Kawalerii Narodowej. Wziął udział w tzw. wyprawie wielkopolskiej J. H. Dąbrowskiego. Zob. kom. do s. 65 oraz Zmierzch wodzów. [W. 37-38] Cytat pierwszy pochodzi z Żywoni J. U. Niemcewicza A.J. Czarteryskiego: „Wierny syn ojczyzny, to płakał nad jej upadkiem, to łajał i gromił z całą mocą swej nienawiści i wzgardy niecnych Polaków i obcych ciemięzców; lutnia jego głosiła potem dawnych bohaterów naszych: ule Niemcewicz nigdy nie przyłożył ust do trąby rewolucyjnej, nie zapowiadał powstaniu, do niego nie wołał" (s. 86). Cytat drugi z wiersza J. U. Niemcewicza pt. Wiosna napisanego w 1793 r.: „O Polsko! Gdyby jeszcze można cię ratować, Któż by, kiedy ty giniesz, chciał życie zachować? Czemuż nieba nie raczą bohatyra wskazać, Co by śmiał kraj uwolnić i wstyd jego zmazać?" (w. 25-28) [W. 38] Karol SIERAKOWSKI (1777-1849) — generał, dowódca korpusu na Litwie, pobity przez Suworowa pod Krupczycami i Terespolem. [W. 40 i n.] Cytat z XXII ody Franciszka Dionizego Kniaźnina pt. Do Tadeusza Matuszewica (r. 1794): „[...] Klio [...] Gotuj, rzekła, twoje płody Do Melpomeny zwrócona, Szczęśliwe ujrzym narody! Ziemia znów będzie zielona Po klęskach i srogim trudzie Odżyją ludzie". [W. 44 i n.] Relacja Joachima Owidzkiego zapisana przez K. Koźmiana: „Staszic okiem badacza zgłębił jego [Kościuszki — W.B.] umysł i zdolności, o sercu i waleczności nie wątpił, stąd częste z nim rozmowy i spory o sposobach powstania Polski, którym przytomny był Joachim Owidzki i mnie powiadał, iż Stus/ic nic |iow/.iął tej opinii o Kościuszce, jakiej szukał, osądził go mało biegłym w politycznym sklaii/.ie Europy i rzekł o nim: «To jest człowiek prawy i waleczny, lec/ mało zna Polskę, a mniej jeszcze Europę. On na czele wojska chciałby być Washingtonem, a Polski nie uratuje, tylko jaki Sulla»" (Koźmian, Pamiętniki, t. II, op. cit., s. 167). ,/.> ,v. (W | W. -H l.ucius Cornclius SULLA (przydomek Fclix, Szczęśliwy; 138-78 p.Ch). Jak" wini/, r/.ymski wsławił się licznymi zwycięstwami (wojny / Jugurtą, Cymbrami, Ti-uiomimi i /. Mitrydatesem). Jako polityk zasłynął / bezwzględności i okrucieństwu •A postępowaniu /.e swymi przeciwnikami politycznymi (mordował ich i ogłaszał listy pioskrypcyjne). W r. 81 zosta! dyktatorem (nit c/.«s nieograniczony), ale w dwa latu |M,/mej /lo/vl urząd. (W. 5| ARYSTYDI S / Aten (ok. 530-467 p. Ch.) — wódz n-iki tiwil sic w wojnach jn-i-.kich, ! >l n-l •' >' IMIWIC pod Maratonem (4W), od S mi.) (480) i l'l:Mi-|iimi l M, Oi n.il i k Sprawiedliwy, dla potom- „Na Kościuszkę obracały się wówczas oczy całej Polski. Naród, a raczej jego lepsza część, chcąc gdzieś pomieścić swoją żądzę wyłącznego entuzyazmu i wyłącznej ufności czuł potrzebę natrafienia w kimś obrazu swoich dawnych wielkich ludzi i znalezienia w nim dawnej cnoty i dzielności. Kościuszko zdawał się być tym ideałem, którego szukał [...] przez swoją przedziwną prostotę, która mu dawała często kolor oryginalności, przez swoją wysoką cnotę i pogardę bogactw [...]". (Żywot Niemcewicza, s. 94). [W. 17 i n.] Chodzi o poemat A. J. Czartoryskiego pt. Bard Polski napisany w r. 1795 w Grodnie i znany w wersji rękopiśmiennej małej grupce osób. W Pamiętnikach Czartoryski pisał o tym utworze następująco: „Pod tytułem Pieśń Barda opisałem wierszem ówczesny stan mojej duszy podczas pobytu naszego w Grodnie. Przesłałem tę poezyę Kniaźninowi i często ją potem z rozrzewnieniem odczytywano w gronie rodzinnem. Przeżyła ona już czas swój, straciła na wartości". (Pamiętniki ks. Adama (Czartoryskiego, przeł. K. Scipio, Kraków 1904, t. l, s. 34). Bard Polski został wydany anonimowo dopiero w r. 1840 w Paryżu ze wstępem J. U. Niemcewicza. Istnieją dwie wersje Barda: pierwsza z r. 1795, przepisana w r. 1803 i od tego czasu przechowywana w Puławach przez siostrę Czartoryskiego, księżnę Wirtemberską, oraz druga — paryska. Obie wersje opublikował Józef Kallenbach w r. 1912 w Brodach. Między obiema wersjami istnieją znaczne różnice (wersja pierwotna jest prawie dwukrotnie krótsza). Berent pisząc o „młodym Czartoryskim" cytował wersję z lat 1795/1803, natomiast „sąd na starość" dotyczy nowej redakcji Barda z r. 1840. W roku 1795 A.J. Czartoryski miał lat 25, w r. 1840 — 70. Oto fragment poświęcony Kościuszce, o którym pisze Berent (cytat: „wyzuwać z człowiectwa"): „Umysł jego boski z Człowiectwa wyzuje; // Snu i pokarmu nie zna, za wszystkich pracuje" (wersja 1795/1803, w. 91-92). „O gniazdo Polski i jej dawnej chwały! Promień ostatni na twem błysnął łonie, Mąż (cnotliwszego kiedyż nieba dały?) Ducha wyższego, szlachetnej prostoty, Z swem tylko sercem pośrzód braci staje; Już mężne kniemu zbierają się roty Ojczyzna siły i władzę oddaje", (wersja 1840, w. 92-98). [W. 24] KOŚCIUSZKO — miasto w USA, stan Missisipi. Kościuszki Góra — najwyższy szczyt w Australii (2230 m.), zdobyty i nazwany w 1840 przez P.E. Strzeleckiego [W. 31-32] Tym śladem będą poniżej obszerne fragmenty Pamiętników czasów moich Niemcewicza, a przede wszystkim opowieść o bitwie pod Maciejowica-mi (część II, roz. IV-V, s. 171-186, Lipsk 1868). [W. 33 i n.] Poniższy akapit jest oparty na relacji Adama Jerzego Czartoryskiego (Żywot J. U. Niemcewicza, Ber-lin-Poznań 1860). Relację tę wykorzysta Berent ponownie w Diogenesie w kontuszu ;zob. kom. do s. 425), „wnikając" już w sprawy tu pomijane. Jak pisze Czartoryski, iv r. 1794 uknuto spisek, o którego znajomość opinia publiczna obwiniała Kołłątaja i którego celem miało być wymordowanie wybitnych przedstawicieli ówczesnej elity ląc/nie / Kościuszką. Kościuszko niewątpliwie dowiedział się „o knujących się pr/.cciw niemu zamysłach". Ponieważ Niemcewicz w Pamiętnikach czasów moich iprawę te celowo przemilczał, Czartoryski snuje następujące przypuszczenia: „Okoliczność także w pamiętnikach Niemcewicza godna uwagi jest, że Kościuszko odjeżdżający do wojska, jednemu Kołłątajowi powierza swój zamiar, jak gdyby na ostrzeżenie go, że szuka boju, aby zwycięzcą wrócić, i że w jego niebytności wszelkie poruszenie przeciw jego władzy byłoby niebezpieczne: a razem, że przyjaciołom najpoufalszym, na których przywiązaniu najbardziej polegał, i z którymi ostatnią wiec/erze, ostatnie pożegnanie pr/ed odja/dem sobie pr/ygotowa), Nac/.elnik nic nie ulkrywa, jakby się bal, aby go od kroku niebe/.piec/.nego i prawie ro/pac/liwego nie wszystko stawiającego, co zdaje się strategicznych kombinacyj w ówczesnych okolicznościach nie powinno być skutkiem" (s. 103). Ponadto niektóre drobne określenia w tekście Berenta są reminiscencjami lub kryptocytatami ze słownictwa Czartoryskiego. [W. 44] PAŁAC „BŁĘKITNY" — nazwa od koloru dachu. Wzniesiony prze/. Augusta II w 1726 r. przy ul. Senatorskiej róg Żabiej. Należał do Czarteryskich, potem do Zamoyskich. Namalował go Canaletto. [W. 46] CHĘTKA (hetka) — koń byle jaki, szkapa. do s. 65 [W. 3] ROSYNANT — nazwa pokracznego konia w powieści Cervantesa Don Kichot. Nie ma takiej relacji w Pamiętnikach. Niemcewicz wspomina jedynie o ubiorze Kościuszki: „Ubrany w szarą kapotę [...] na kształt siermięgi chłopskiej" (s. 165). „Ubrany jak wieśniak [...]" (s. 168). [W. 7 i n.] „Pod wieczór przeciągnęliśmy pod Korytnicę, również złupioną. Dom właściciela oznaczony na jeneralną kwaterę, zburzony był zupełnie przez Kozaków. Stoły, stołki, krzesła, kanapy, biurka, wszystko posiekane w kawałki, książki, papiery powyrzucane, porąbane w kawałki, zawalały podłogę". (Niemcewicz, PCzM, s. 170). Było to siódmego października 17(H r. [W. 9] Od tej informacji rozpoczyna się rozdział IV (Cz. II) relacji Niemccwic/a: „Z południa przybył Molski, niepośledni poeta, gońcem od jenerała Dąbrowskiego z urzędowem doniesieniem o wzięciu przez niego Bydgoszczy i zniesieniu korpusu pruskiego pod Sekulim" (s. 171). Było to ósmego października 1794. [W. 13J Karol Otton KNIAZIEWICZ (1762-1842) — generał. 15 IX 1794 wysłano go z pułkiem Działyńskich na odsiecz gen. Karolowi Sierakowskiemu, ale nie zdążył dotrzeć na pole bitwy. Pod Maciejówkami dowodził lewym skrzydłem i dostał się do niewoli. Zwolniono go 17 XI 1796 r. We Włoszech organizował wraz z J. H. Dąbrowskim Legiony. Był dowódcą tzw. Legii II. Podał się do dymisji w 1801 i wrócił do kraju. [W. 14] „Wieś Maciejowice, dziś Podzamczem zwana, leży w nizinie, lecz sam dom murowany na wzgórzu, naprzeciw Wisły, długa grobla prowadzi do niego; po prawe] ręce rzeczka Okrzeja, po lewej błota i zarośla. Położenie to zdało nam się wybornem. ('ale siły nasze umieściły się na wzgórzu, od domu postawiono działobitnie, przeszywającą całą długość grobli". (PCzM, s. 172). [W. 18] Obszerny poniższy fragment Nurtu zachowuje kolejność zdarzeń relacjonowanych przez Niemcewicza w Pamiętnikach. Oto one: „Dzień 9. października równie był jasny, jak dżdżystym był poprzedzający. [...] O dziewiątej z rana ruszyło wojsko naprzód; o czwartej wyruszyli- iny / lasu i przybliżać zaczęli do Maciejowie. Naczelnik ze mną i kilkoma ułanami posunął się naprzód, by rozpoznać nieprzyjaciela. Ujrzeliśmy wkrótce wojsko mrpr/yjacielskie. Rozciągał się obóz jego nad brzegiem Wisły jak tylko oko zajrzeć mogło. Lubo odległość nie dozwalała dobrze rozeznawać przedmiotów, wspaniałyni l'vi widok ten! Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się jasno o bagnety piechoty; rżenie koni, gwar niezmiernego mnóstwa tego, napełniający powietrze, miał w sobie coś przerażającego. Rzuciliśmy naprędce strzelców naszych po obu stronach boczącego nas lasku. Przednie czaty nasze zaczęły z kozakami utarczkę na równinie io/.ciągajacej się od Wisły do wzgórza, na którcm stoi dom Maciejowie. Nasi zabili kilku ko/aków i obdarli natychmiast z trzosów,"zawierających same monety polskie. Na widok ten leci w /awód ich odd/iał w szyku półksiężyca (jak jest zwyczaj kozacki», pi /rski /yilla nas, zews/ad otacza, nagli lak, że il/uly ko/ackie tuż widzieliśmy za sohi|, i mi- pojmuje jak nie byliśmy schwytani. S/AYCM'leni poka/anic się szwadronu pułku Kamili:,kirf.o zagro/.iio ko/akom, tak, że się w lvi lolncli. O r.od/iiiie piątej uspokoiło ,u, u ,/\-.[ko; całe nas/e wojsko ściągnęło 1111 micjsi <• | ] l )\\a pułki il/.yljerów i pułk l )/i.il\ n-.ku-go były poił ilowod/twem jeneruhi Sin al-ow.k icgo; rcsy.tę okręgu naprt mul. piechota, brygada ia/.dy Kopcia, ulany Km n i KO, dwu szwadrony ja/J> wały, lecz noc zaskoczyła, gdy je ledwo zaczęto. Całe wojsko zostało przez noc pod bronią. Podwojono czaty, każdemu konnemu przydano strzelca pieszego. Poczyniwszy te rozporządzenia, udaliśmy się do pomienionego powyżej domu. Nie wierzę odtąd przeczuciom. Była to wigilia jednego z najnieszczęśliwszych dni życia mego, dnia, w którym straciłem mą wolność, a co stokroć boleśniej szem, dnia, w którym ojczyźnie mojej cios śmiertelny zadany. Przecież byłem spokojny, co więcej, wesoły. Pałac murowany, do któregośmy się schronili, był zrabowany i zniszczony, jak wszystkie te, przez które przechodzili Moskale. Maciejowice w dawnych czasach należały do rodu Maciejowskich, później do Potockich, od których je nabył Andrzej ordynat Zamoyski. Sala górna ozdobiona była portretami prymasów, kanclerzów, hetmanów, biskupów; wszystkim tym wizerunkom Moskale powykałali oczy dzidami, szablami porąbali twarze. Takie to było wojsko sławnej Katarzyny II., protektorki nauk i sztuk pięknych. Nie znaleźliśmy już biblioteki, zabrali ją oficerowie moskiewscy; skrzynia tylko jedna, zawierająca małe druki i zbiór gazet polskich z początku XVIII, wieku, leżała rozbita, a zawarte w niej gazety zawalały posadzkę kaplicy. Między innemi znalazłem gazety donoszące o śmierci Augusta II., i dziennik sejmu konwokacyjnego. Nadęty styl, pełne makaronizmów łacińskich periody, pobudzały mnie do śmiechu; wziąłem z nich kilka i przy wieczerzy czytałem Kościuszce. Rozmawialiśmy o dniu jutrzejszym, o trudnościach, jakie znajdą Moskale w atakowaniu nas. O drugiej z północy obudził mnie Kościuszko i napisać zlecił rozkaz Ponińskiemu, by jak najprędzej pospieszał złączyć z nami. Niestety! już to było za późno: za daleko zostawiony nie mógł już zdążyć, i z tej strony wolnym być powinien od posądzań i winy". (Niemcewicz, PCzM, s. 171-173). [W. 35] Michał Ignacy KAMI[E]ŃSKI (1758-1812) — wychowanek Korpusu Kadetów (1776). Walczył w wojnie 1792 r., w 1794 mianowany przez Kościuszkę generał-majorem (10 IV). Odznaczył się w bitwie pod Szczekocinami i w czasie obrony Warszawy. 7 X 1794 r. prowadził przednią straż ku Maciejówkom, a w czasie bitwy dowodził prawym skrzydłem. Dostał się do niewoli rosyjskiej. Po zwolnieniu, w latach 1795-1807 mieszkał na wsi. Wstąpił do wojska Księstwa Warszawskiego. (PSB). [W. 43^4] DZIAŁYŃCZYCY — 10. pułk piechoty utworzony w 1788 r. z pułku Augusta Sułkowskiego, dowodzony przez generała I. Działyńskiego, zasłynął w kampanii 1792 i 1794. do s. 66 [W. 6] AUGUST II FRYDERYK zw. Mocnym (1670-1733) — elektor saski i król Polski w latach 1697-1706 i od 1709 r. [W. 7-8] — nie ma takiego sformułowania w Pamiętnikach Niemcewicza. Jest to zapewne ąuasi-cytat z relacji A. J. Czarto-ryskiego (streszczającej ten fragment Pamiętników). U Czartoryskiego: „W wilią bitwy maciejowickiej, Niemcewicz, podczas kolacyi w zamku miejscowym, znajduje między potłuczonemi sprzętami reszty rękopismu starego, który był uszedł grabieży moskiewskiej, zapewne z archiwum Zamoyskich, i opisujących elekcyą Augusta II. Czytanie tego manuskryptu cieszy go, zajmuje, śmieszy, jak gdyby go czytał spokojnie zebranym damom i literatom w Warszawie" (A. J. Czartoryski, Żywot, s. 105). [W. 12-13] O swym zaśnięciu Niemcewicz, w cytowanym fragmencie, nie wspomina. Natomiast całe to zdanie zostanie tu przez Berenta powtórzone niemal dosłownie o stronę dalej w innym kontekście (s. 67). Z kolei zaczynający się niżej fragment o Podczaskim w relacji Niemcewicza umieszczony jest w zupełnie innym miejscu, bo w zakończeniu rozdziału poprzedniego (tj. III, w opowiadaniu o zdarzeniach, które rozegrały się 7 X 1794). Tymczasem w relacji Berenta epizod / Podczaskim ro/grywa się w nocy z 9 na 10 X 1794 r. na kilka godzin przed bitwą iiKicicjowickn. Oto wersja nazwiskiem Podczaskiego, wysłanego na zdjęcie planu okolic. Nieszczęsny ten człowiek był z województwa bracławskiego; przelękniony niezmiernie, bo jako walczący przeciw ojczyźnie wart był szubienicy. Zapewniliśmy go jednak, że będzie żyw, byle nam dał jak najdokładniejsze wiadomości o liczbie i położeniu Moskali. Zadość temu uczynił: skreślił obóz moskiewski, dał liczbę żołnierza i dział, zapewnił, że nieprzyjaciel silnie nas przewyższał strzelbą i ludem, i walczyć nam nie radził. Nie chcieliśmy dać mu wiary", (s. 170). [W. 42] Adam PONIŃSKI (1758-1816) — syn marszałka sejmu rozbiorowego w 1773-1775 r. W czasie powstania 1794 r. by} generał-majorem. W październiku 1794 r. jego dywizja (ok. 3500 ludzi) znajdowała się k. Białek nad Wieprzem, skąd nie udało jej się przybyć na czas — na rożka/ Kościuszki do Życzyna k. Maciejowie. Z tego powodu obciążano go winą za klęskę maciejowicką, a nawet oskarżono o zdradę. Błąd popełnił jednak Kościuszko — w ówczesnych warunkach dywizja Ponińskiego nie mogła zdążyć pod Maciejowice (PSB). do s. 67 [W. 3] To zdanie jest jedną z wielu aluzji do Ewangelii, które w narracji Berenta symbolicznie towarzyszą postaciom i wydarzeniom historycznym. Z „wsią pobliską" było faktycznie następująco: „Naczelnik postrzegłszy w tyle wioskę, by jej nic opanowali Moskale, kazał ją zapalić. Nie zapomnę nigdy okropności widoku tego: obejmują wieś tę płomienie, wznoszą się nad nią kłęby dymu czarnego, wieśniacy i kobiety z dziećmi na łonie, bydło, ptastwo, ucieczka we wszystkie strony, napełniając powietrze płaczem i jękami" (s. 173). [W. 20-21] Przekształcony cytat z A. J. C/.ar-toryskiego, który streszczając relację Niemcewicza dodaje do niej taki psycho-logizujący komentarz: „W milczeniu jadą, każdy zatopiony w własnych myślach: ale jakież one są, jakie wzruszenia, jakie przeczucia burzą ich dusze, to boleścią, to pokrzepieniem, to zwątpieniem, to odwagą i nadzieją? O! momenta straszne, w których cała istność i sumienie do najgłębszych tajników są poruszone i w okropnej nicspokojności — nie o siebie, ale o drogą ojczyznę, o braci wystawionych na r/c/, i klęski, o przyszłość młodych i następnych pokoleń, o sławę imienia polskiego, o sąd Boga i potomności..." (Żywot J. U. Niemcewicza, s. 104). „Adiutant służby polnej Kuniewski" nie figuruje w Aktach Powstania Kościuszki (t. 3, Wrocław-Kraków l')55, wyd. W. Dzwonkowski, E. Kipa, R. Morcinek). Być może chodzi tu o Karola K UNICKIEGO, porucznika 4 regimentu litewskiego, który otrzymał patent na kapitana 4 X 1794 r. w obozie pod Mokotowem (Akta, t. III, s. 104). [W. 44] „O samym świcie adiutant od służby Kuniewski dał nam znać, że niepr/yjaciel w s/.yku wojennym postępuje naprzód. Szczupłe wojsko nasze do przyjęcia go wkrótce było gotowem. W minutę jużeśmy byli na koniach" (s. 173). |W. 4h| Stanisław FISZER (1769-1812) — generał, w 1794 r. był adiutantem Kościuszki, ranny pod Maciejowicami, dostał się do niewoli. W Legionach był szefem brygady w Legii Naddunajskiej. Poległ w 1812 r. w bitwie pod Winkowem. O Fiszcrze zob. Odmiany tekstu, s. 330 i n. do s. 68 (W. 1] Poniższy fragment oparty jest na następującej relacji Niemcewicza: „Moskal, mając działa większego kalibru, pierwszy kulami swemi dosięgać nas zaczął. Ogromne te kule ze straszliwym łoskotem przedzierając się przez drzewa i krzaki łamały je i okrywały nas galę/iami. Nie mieliśmy jak trzy lub cztery dwunastofuntowe działu. Skoro nieprzyjaciel na ich dosięgnienie zbliżył się, wypuściliśmy z nich ogień; nam je naczelnik celował /. rakiem skutkiem, iż widać można było chwiejące się s/.yki. Przez trzy godziny mieliśmy mul nieprzyjacielem górę, tak dalece, iż przy-ntąpiwHzy do naczelniku jem-ral Sicrakowuki, rzeki: — Zdaje się, że Moskaluszki zabicrujt) nic do odwrotu. Wkrótce poku/iilo się przeciwnie: w cswornatób Iłczniejii od nai i w in.i/.iach i w działach, stratę ludzi licząc za nic, nie zważając ni na trudności przystępu, ni na morderczy ogień nasz, coraz zbliżali się więcej. Ogień ich stawał się prędszym i coraz straszniejszym. Grad kuł i granatów gwiżdżąc bez ustanku około uszu, padał pomiędzy hufce nasze; nie pojmowałem jak w porównaniu gęstości kuł tych nie więcej ludzi padało. Ze wszystkich stron śmierć latała koło nas. Przypominani sobie, że rozpalony granat padł w miejsce, gdzie naczelnik, Fiszer i ja staliśmy razem, pękł i o pięćdziesiąt od nas kroków kanoniera trupem położył. Za większem zbliżeniem się nieprzyjaciela z ręcznej strzelby gęsty z obu stron zaczął się ogień. Okrywała się ziemia trupami, przerażały powietrze jęki ranionych i konających; żaden atoli z naszych nie opuścił miejsca, na którem walczyć zaczął. Już pobito konie od dział, już wypróżniono amunicję, gdy pułkownik Krzycki, nie mogąc dłużej utrzymać stojącego przez sześć godzin żołnierza ruszył naprzód i przerwał stykające się dotąd z sobą szyki. Stał się roztwór. Podbiegłem do Kościuszki, oznajmując mu, że nieprzyjacielska jazda już do luki tej się zbliża w zawód. [...] [wkrótce ujrzałem] zupełną przegrane naszą. Oddział milicji, który prowadziłem, zszedł z pola. Wszędzie pomieszanie i nieład. Już całe wojsko moskiewskie ustępowało i otaczało nas zewsząd. Piechota nasza, acz przerzedzona, walczyła jednak, kłuła się z Moskalami, ustępując ku pałacowi, na dziedzińcu onego, na ganku, w piwnicach nawet". (Niemcewicz, PCzM, s. 173-174). [W 33. i n.] Owym „gładyszkiem strojnym" był Julian Ursyn Niemcewicz. Niektóre z przytoczeń z relacji Niemcewicza, które Berent zaznacza cudzysłowami, są jednak zupełnie fikcyjne. Oto pełna relacja Niemcewicza, obszernie wykorzystana przez Berenta: „Sam zbliżam się do szwadronu powstańców brzesko-litewskich i zachęciwszy ich, rzucam się naprzód — gdy kula z pistoletu przeszywa mi na wskroś rękę prawą powyżej łokcia. Wypada mi oręż, krew się leje obficie, Boga atoli biorę na świadectwo, że widząc lejącą się krew moją, pierwszem uczuciem mojem był nie ból rany, lecz jakaś pycha, żem nią się broczył w obronie lubej ojczyzny mojej. [...] Odpieramy jeszcze na chwilę kozaków, lecz cała massa dragonów moskiewskich wpada na nas, oficer chwyta konia mego za cugle; raniony, bez oręża, dalej bronić się nie mogłem — stałem się jeńcem. Oficer ten zaprowadził mnie do pobliskiego lasku i tam stał się mym szatnym: wziął mi naprzód zegarek i worek z pieniędzmi. Zdejmując skrawioną mą kurtkę, po-strzegł piękny pierścień antyk na palcu moim. Rzucił się nań, chcąc go zdjąć; lecz ręka i palec z przyczyny odniesionej rany krwią nabiegłe, czyniły rzecz trudną. Oficer ją[ł] się do prędszego sposobu! Włożył palec mój w gębę i chciał go wraz z pierścieniem odgryźć. Czując już zęby jego, zawołałem: - Poczekaj, ja go sam zdejmę. Jakoż dobrze pośliniwszy ów palec, acz z ciężkością, zdjąłem pierścień i oddałem mu go. Tu nic już nie mając do wzięcia, zdjąwszy mundur z zabitego żołnierza, narzucił go na mnie i puścił. Coraz bardziej upływem krwi słabieć zacząłem. Przebiegali oficerowie moskiewscy na wszystkie strony, radosne barbarzyńskie krzyki nad zwycięstem swojem wydając, a każdy z nich lżąc mnie grubiańskiemi słowy, kańczugiem po plecach okładał. Nie wiem jak długo trwałoby to pastwienie, gdyby szczęściem nie przybył podpułkownik Tołstoj. Ten zgromiwszy tych oprawców, wziął mię z sobą i do głównej kwatery zaprowadził. Przejeżdżaliśmy przez całe pobojowisko. Pobojowisko to całe zasłane było trupami, obdartymi do naga. To krwawe śmierci widowisko miało coś wielkiego, w samej nawet nagości swojej. Ogromne te ciała po większej części z przebitemi bagnetem piersiami, silne ich członki zlane krwią już skrzepłą, z wyrazem jeszcze zgrozy lub rozpaczy na martwych ich twarzach, nade wszystko myśl, że waleczni ci ludzie polegli, zasłaniając ojczyznę piersiami swemi, wszystko to napełniało duszę moją wrażeniami, które się nigdy nie zatrą. Przybyliśmy na koniec do najwyższego wodza, jencrała Fcrscn, już sześćdziesięcioletniego starca. Pr/cchod/il się po d/icd/.ińcu. Suchy, wysoki, zamiast słowem po cywilnemu jak tylko można, zwłaszcza w dzień bitwy. Byłem mu przedstawiony i zaprowadzony do domu, który siedmiu godzinami wprzódy służył mu a główną kwaterę. Izba napełniona była jenerałami moskiewskimi i wielu naszymi jako to jenerałowie: Rniaziewicz, Sierakowski, Kamiński, brygadier Kopeć. Łzy nam się puściły, gdyśmy spojrzeli na siebie. Jenerałowie moskiewscy byli następujący: Chruszczew, Tormansów, Denisów, Engelhard. Znali oni wszyscy familię moją i przyszli mię cieszyć oraz wielkie czynić oświadczenia. «Nie jesteśmy barbarzyńcami! Nie jesteśmy barbarzyńcami!* powtarzali ustawnie. Usilność, z którą powtarzali to zapewnienie, dowodziła, jak własne ich sumienie przypominało, że byli nimi. Bezstronność jednak wyznać mi każe, iż w tej chwili grzeczność ich dla nas może była nieudawaną. W chwilach powodzenia i radości złym nie jest człowiek. Wyszli oni szczęśliwie z krwawej i uporczywej walki, pozbyli się wodza powstania, z którym wojnę uważali za skończoną ha zawsze. Zamiast trudów obozowych, niebezpieczeństw, śmierci, świetne nagrody: gwiazdy, wstęgi, krzyże, ruble, nadane włości w pięknym orszaku tańcowały w ich głowach. Powtarzam więc, że w tych pierwszych chwilach radości, uważając nas jako narzędzia przyszłego ich szczęścia nic mogli nas nienawidzić. Ubieganie się ich w atencjach [w okazywaniu szacunku — W.B.] nie miały granic. Oblany byłem krwią i nieopatrzony jeszcze. Pułkownicy Moronzow i Chlebów posłali natychmiast po cyrulików swoich; ci w tych chwilach, jak wnosić łatwo, aż nadto byli zatrudnieni: przyszli jednak i zgłębili mą ranę. Kula pr/,eszyła na wylot prawą mą rękę, w miejscu, gdzie zwykle krew puszczają, poprzerzynawszy mniejsze żyły, nie naruszywszy kości. W pierwszem opatrywaniu nie czułem wielkiego bólu; nie przewidywałem, na jakie później wystawiony być miałem boleści. Tymczasem główna kwatera coraz bardziej się zaludniała. Między przybywającymi ujrzeliśmy żonę i synowice jenerała Chruszczewa; przebierały się one prze/, plac bitwy. Nie mogliśmy się dość dziwić, z jaką zimną krwią i wesołością przekraczały one rozciągnięte ciała pobitych, zawalające im przejście. Okropniejsze nad wszystko czekało nas widowisko; właśnie, gdy niespokojny pytuin wszystkich, co się stało z Kościuszką, gdy Moskale powiadają mi, że poległ w bo|n, widzę żołnierzy dźwigających na noszach skaleczonego człowieka: był to waleczny, lecz nieszczęśliwy nasz naczelnik. Krew oblewająca go całego, okropną czyniła sprzeczność z siniała bladością twarzy jego. Kościuszko odniósł głębokie ciecie w głowę i dwie rany od dzidy poniżej biodr; ledwie oddychał. Ścisnęło się serce moje, I/V puściły mi się z oczu; od tej chwili aż do tej, w której stanąwszy w twierd/.y petersburskiej, zamknięci byliśmy osobno, nie opuściłem go i na moment. Zaniesiono K" do sali na górę a chirurg opatrzył rany. Jam smutny usiadł przy nim, dwóch 1'jenadicrów stanęło przy drzwiach. Ku zmierzchowi, że Fersen potrzebował K-J sali itu jadalną swą i/.bę, przeniesiono ranionego do dolnego pokoju nad samą piwnic;). Noc następująca po dniu tym nieszczęsnym była najboleśniejsza dla mnie. Leżałem na •łomie p r/, y chorym, cierpiąc więcej na umyśle niż na ciele. Tłum Moskali napełniający iłom już się powoli rozchodził, już gasły światła, gdy gwar ten pomięs/;my wykrzyk n);|ccj tłuszczy ustąpił jękom i wyr/ekaniom ranionych i konających I't>\\ u il/Kilcin już wy/ej, iż przy końcu okropnej tej bitwy, a raczej r/e/i okulu i.t żołmei/A1 / pułku Dziutyńskiego i fizylierów, ustępując krok '/.'A krokiem i kol:n się l MHiictami / iin-pi /yjacielem, przewagą onego wpędzeni hyli aż do sklepów pal,K u m.icicjowicku -)M i a/ nic /ostali tylko ciężko ranni i nie mogący się bronie. |cc/cni:i uli i krzyki, usiaunc glosy: Niech nas kto dobije! — rozdzierały mi duszę. Biedni wojownicy waK /:|cy z;i ojczyznę, nic mogący jej ocalić, kormłi w bateHfiach, to»tuwi:n:i •. ! dkie; niewoli \vtlowy i HK cny, V\|."si... i U ^.losow bolesnych, wp >ul krzyków < l iirzyńskich Htia/y, przyjaciela, przepędziłem noc najokrutniejszą. Jutrzenka na koniec rozpędziła smutne tej nocy cienie. Ocknął się naczelnik jak człowiek, co się z ciężkiego przebudza letargu. Widząc mnie ranionego przy sobie, zapytał: — Co się to znaczy i gdzież jesteśmy? — Niestety! jesteśmy ranni i jeńcami Moskali. Ja cię nie opuszczę. — Jaka pociecha w nieszczęściu — rzekł ze łzami Kościuszko — mieć tak wiernego przyjaciela! Z radością postrzegłem naówczas, że naczelnik nie był tak niebezpiecznie rannym jak się tego lękałem. Nadejście oficerów moskiewskich nie dozwoliło nam dłuższej rozmowy". (Niemcewicz, PCzM, s. 174-176. Por. wyd. Dihma, s. 113-114). Kościuszkę na pobojowisku odszukał J. Drzewiecki (zob. Pamiętniki, 1891, s. 30 i n.). Nb. niemal dokładnie te same fragmenty Pamiętników Niemcewicza wykorzystał w swej powieści pt. Rumieńce wolności (1937) T. Kudliński. [W. 39] Był to „pierścień antiąue, scarabee [skarabeusz], na odwrocie wyrażający rannego gladiatora". Pierścień ten musiał być Niemcewiczowi zwrócony, skoro zapisał go w swym Testamencie ks. A. J. Czartoryskiemu w r. 1840 (zob. A. J. Czartoryski, Żywot J. U. Niemcewicza, op. cit., s. 293). do s. 69 [W. 7] Iwan Jewstafiewicz FERSEN (1747-1798) — uczestnik wojen z Polską 1792 i 1794 r. Dowodził korpusem na Litwie, brał udział w bitwie pod Szczekocinami i w szturmie Pragi. [W. 17] Aleksiej Iwanowicz CHRUSZCZEW (zm. 1805) — rosyjski generał major, uczestniczył w wojnach z Polską 1792 i 1794 r. Słynął z grabieży. Russkij Biograficzeskij Słowar (Petersburg 1901) nie podaje jego życiorysu. Aleksander Pietrowicz TORMASOW (1752-1819), rosyjski generał kawalerii i hrabia, uczestniczył w wojnach z Turcją (1787-1791) i z Polską (1792, 1794), dowodził pod Racławicami. Jeden z dowódców w wojnie z Napoleonem w 1812 r. Fiodor Pietrowicz DENISOW (zm. 1819) — generał kawalerii, hrabia, pochodził z Kozaków Dońskich. Za walkę przeciw powstaniu Kościuszki otrzymał ordery św. Grzegorza i Aleksandra Newskiego oraz stopień generała lejtnanta. Fiodor Chris-toforow Antonowicz ENGELHARDT (1762-1831) — podpułkownik smoleńskiego pułku dragonów. Walczył z wojskami polskimi na Litwie (1792) i w 1794 r. pod Maciejowicami. Brał udział w szturmie Pragi. Zwolniony ze służby z powodu choroby (1805). [W. 40] Być może chodzi o obraz Franza von Stucka pt. Wojna (ok. 1910). do s. 70 [W. 24] ŻERTWA — ofiara (często spalana) składana bóstwom. [W. 25] Cytat początku Barda Polski A. Czartoryskiego: „Żal trwogą osłupiały, rospacz nawet głucha! // Z podłych gwałtu służalców czy tu kto nie słucha?" (ww. 1-2). [W. 36-37] Chodzi o T. Wawrzeckiego wybranego 12 X nowym Naczelnikiem Powstania. Cyt. za H. Mościcki, Gen. Jasiński i Powstanie Kościuszkowskie: „... partyom na nieszczęście naród nasz dzielącym" (Warszawa 1919, s. 337). [W. 41-42] Cytat z Barda Polski A. J. Czartoryskiego: „Słowem, co tylko może w ludzkości zniewadze // Dopuściła się ludzkość na nieszczęsnej Pradze" (wersja 1793/1803, ss. 463-464). do s. 71 [W. 5 i n.] Cytaty z Barda Polski A. J. Czartoryskiego: „Niech się z mym czuciem poznam, choć roziątrzy duszę: // Żółć wciśnioną, łzy spiekłe muszę wylać, muszę" (wersja 1795/1803, ww. 5-6). „Niech się z mem czuciem poznam! — Choć rozjątrzy duszę // Żółć wciśnioną — łzy spiekłe muszę wylać — mus/ę" (wersja 1840, ww. 5-6). „Cieszyła siv Oye/.yzna, patr/uc na swe Syny, // Ale ws/ystko na pró/.no wszystko iuż „ii,|/i; Może d/i. u •.:,,ln i,ir,kii> — (;... i Bór l >i.r.>. it illiwy U l K* i I nowy świat wystąpi z strasznego odmętu". lały ten fragment obejmujący cytat Berenta, tu opuszczony, mieści się w wersach 46-656 Barda Polski. Autor przypisów do wydania Nurtu z r. 1958 za owego wieszczka" uznał Jana Pawła Woronicza, a cytat zlokalizował w Świątyni Sybilli Vurt, Warszawa 1958, s. 303). o s. 72 W. 13] DZIEJOPIS KULTURY ANTYCZNEJ — aluzja do zdania Tadeusza ielińskiego (1859-1944): „W ostatnich czasach istnienia inteligencji starożytno-rzymskiej działalność jej przypomina zachowanie się załogi przy rozbiciu okrętu; siłuje ona związać w jeden, możliwie niewielki węzełek wszystkie zapasy na ajbliższą chwilę. Do tych rzeczy najniezbędniejszych należały przede wszystkim rzedmioty nauki — znane od dawna siedem artes". Wykład VII z cyklu: Świat ntyczny a my (wygłoszony w Petersburgu w 1901 r.). Przedr. w: T. Zieliński, Po co łomer?, wyd. A. Biernacki, Kraków 1970, s. 167. Pierwsze wyd. polskie: Zamość 922; pierwodruk rosyjski). [W. 14] Aelius DONATUS — gramatyk Rzymu. Żył r IV w. Autor Ars Donati gramatici urbis Romae. [W. 16 i n.] Śpiewy historyczne owstały w latach 1808-1811. Całość wydano w 1816 r. MIRABILIA — rzeczy odne podziwu. [W. 21] Tadeusz Antoni MOSTOWSKI (1766-1842) — publicysta, rytyk, wydawca. Członek TPN. Założył drukarnię, w której ukazało się ok. 85 jrtułów, m.in. Wybór pisarzów polskich dawniejszych i świeższych (1802-1806). Minister Spraw Wewnętrznych w Księstwie Warszawskim. [W. 23] Flavius Magnus lurelius CASSIODORUS (ok. 490-575) u schyłku cesarstwa założył w swym majątku w Vivarium (Kalabria) klasztor, który stał się ośrodkiem życia religijnego naukowego. Przepisywano w nim Pismo św., tłumaczono greckie rękopisy na łacinę. W. 37] W 1620 w Białej Górze k. Pragi armia habsburska pokonała wojska czeskie. •o tej bitwie Czechy utraciły niepodległość. -W S -6] Być może jest to parafraza cytatu z wiersza Kołłątaja na cześć Kościuszki napisanego w więzieniu w Józefsztadzie w I. rocznicę bitwy pod Maciejówkami — o pa/.d/.iernika 1795 r.): „Błogosławcie rycerza, który własną zgubą Nic dał wam zginąć z wstydem, zginęliście z chlubą. Los srogi nie dozwolił, żeby was obronił, Zginęła Polska, lecz ją od hańby osłonił". Smutek I w: Pamiątkowa Księga ku uczczeniu Józefa Tretiaka, op. cit., s. 9, lub W. Tokarz, Ostatnie lata Hugona Kołłątaja, op. cit., s. 41. Nb. Tokarz był pierwszym >adaczem, który podał ten cytat i wspomniał o Smutkach Kołłątaja. Pełniejsze omó-vienie filologiczne tego utworu zob. St. Krzemiński, Sprawozdania TNW, Warszawa 909, z. IV, r. II, a następnie I. Chrzanowski, op. cit.). [W. 13] Było to w sierpniu oku 1805, Staszic miał wówczas dokładnie 50 lat. Owocem tych wypraw, w czasie ;tórych dokonał pierwszych wejść na Krywań i Łomnicę, było dzieło O Ziemiorództ-uie Karpatów i innych gór i równin Polski (Warszawa 1815). Zob. jeszcze kom. lo s. 177. Antoni Malczewski wszedł na szczyt Mont Blanc w początkach sierpnia 1818 r. Swoje wrażenia opisał po francusku w Liście do prof. Picteta... (druk v Genewie, w Bibliotheąuc Universclle, t. 9). List ten ukazał się po polsku w „Dzien-liku Wileńskim" w r. 1818, t. 2 i był później jeszcze kilkakrotnie pr/edrukowywany. Jor. jeszcze pierwszą wersji,- tego fragmentu w Odmianach tekstu, s. M9. [W. 19-20] / Kordiana Słowacki ren caki II, w. 249: Kordian na Mont Blanc) zastosowany do s. 76 [W. 4] Inicjatorem powstania Towarzystwa Przyjaciół Nauk był Stanisław Sołtyk. Główny cel Towarzystwa, sformułowany w tzw. „Ustawie Pierwotnej" TWPN, był następujący: „przykładać się do rozszerzenia nauk i umiejętności w polskim języku" (par. I, p. 1). Pierwszym organizatorem TWPN był ks. Jan Albertrandi, u niego w domu przy ul. Kanonia nr 85 odbyło się 16 listopada 1800 r. posiedzenie inauguracyjne, na którym zebrało się czternastu członków TWPN. Wówczas też wybrano ks. Jana Albertrandiego na pierwszego prezesa Towarzystwa. Do 1807 r. posiedzenia publiczne Towarzystwa odbywały się w bibliotece pijarów przy ul. Długiej, natomiast sesje wydziałów: matematycznego, fizycznego, literatury, historii i języka (powołanych w 1804 r.), odbywały się w pałacu Stanisława Kostki Potockiego (Krakowskie Przedmieście 32), w pałacu Tarnowskich (stoi w tym miejscu hotel „Bristol") oraz w mieszkaniu Kajetana Sołtyka przy Nowolipkach. W 1804 r. za pieniądze Staszica kupiono od kapituły warszawskiej trzy budynki przy ul. Kanonia (nry 85-87), które po wyremontowaniu (zniszczył je pożar) stały się nową — aż do wybudowania Pałacu Staszica — siedzibą Towarzystwa. [W. 8] Opinia Berenta o Albertrandim jest tu kompilacją następujących charakterystyk sporządzonych przez F. Skarbka i gen. L. Dembowskiego. „Albertrandi był polihistorem i takim erudytą, iż równego jemu stawić u nas nie można" (F. Skarbek, Wspomnienie o Towarzystwie Przyjaciół Nauk, Kraków 1860, s. 4; por. Kraushar, op. cit., t. I, s. 139). „Był to prawdziwy muł pracowitości a podówczas już starzec zgrzybiały, chudy, mizerny, zmarszczkami pokryty, tak był niskiego wzrostu, że mało co dwunastoletniego chłopca przewyższał" (L. Dembowski, Moje wspomnienia, Petersburg 1898, t. l, s. 225). [W. 13] Było to 23 listopada 1800 r., gdy na pierwszym publicznym posiedzeniu TWPN (w gmachu księży Pijarów) ks. J. Albertrandi wygłosił mowę inauguracyjną. Powiedział wówczas m.in.: „utrata autokracji albo samowładztwa nie jest przeszkodą do utrzymania i rozkrzewienia nauk narodu w obcą bryłę przelanego" (Kraushar, op. cit., t. I, s. 141-142). [W 17.] Kajetan HEBDOWSKI (1756-1834) — generał brygady. Uczestniczył w wojnie 1792 i Powstaniu Kościuszkowskim. Należał do najbliższego towarzystwa ks. Józefa Poniatowskiego. Chodzi o wydaną anonimowo broszurę gen. K. Hebdowskiego pt. Do Prześwietnego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Broszura ta ukazała się nakładem Michała Melchina i była podpisana: „Przyjaciel Rozsądku". Pod tekstem data: 30 lipca 1801 r. Głównym przedmiotem ataku w broszurze Hebdowskiego jest cytowane wyżej zdanie Albertrandiego. Hebdowski wykazuje absurdalność tez „Mówcy" — jak nazywa prezesa TWPN — i zapytuje: „Jakże można utrzymać i rozkrzewiać Nauki Narodu w obcą Narodów bryłę przelane^. Kiedy każda rzecz przelana w obcą bryłę rzeczy gubi byt, imię i własność swoją oddzielną. Możnaż, na przykład, utrzymać i pomnażać Kształt i dźwięk dzwonu przelanego w bryłę Armat?" (s. 8). Następnie, ostro polemizując z antycznymi przykładami w mowie Albertrandiego, Hebdowski drwi z jego tezy, że pod obcym panowaniem literatura i nauka polska będą się mogły rozwijać bez przeszkód. „Naród przelany w inne Narody utracił swój byt, imię, prawa, rząd, język i doświadczył tego samego, czego doświadczyły od wieków Narody słabsze od Narodów mocniejszych, swoją im Autokrację narzucających, to tylko wyłączając, że mu Xięgami i jej dozorców nic spalono, ale ją z nad brzegów Wisły nad brzegi Newy przewieziono" (s. 9). Celem każdego mocarstwa, które podporządkowało sobie słabszy naród — pisze Hebdowski — nie jest „rozciąganie opieki" nad kulturą tego narodu, lecz narzucenie „jcdnostajności Religii, języka, praw i obyczajów" (s. 10). Owa „jednostaj-tiośc" właśnie „nieskończenie ułatwia sposoby każdej /.wicrzchnnśi i do władania rozmaitym ludem swemu panowaniu podległym [ |" (s. 10) l >, >/cść swojej polemiki z Albertrandim kończy Hi-l>dowski ti:iM<,-pumco; „Nas "'<>v\,.i na przekór /myślom, doświadczeniu nauce i prawd, n j uw/ity! tlę .. n.im ic od- i uwagi wieków pomnaża wzrost naukom i umiejętnościom. Na koniec, że rozcięcie ciała na trzy części wzmacnia fizycznie jego związek i byt przedłuża" (s. 13). Dwa kolejne cytaty w Nurcie zostały zaczerpnięte z następujących fragmentów pamfletu Hebdowskiego: „Pisarz nowego Pamiętnika Warszawskiego [...] w Artykule życia uczonych ludzi sławiąc znakomitego w Literaturze Polskiej Męża Ignacego Krasickiego nie przepomniał ani zamilczał o źródle jego chwały: [Stanisławie Auguście] [...]" (s. 46). „Nie poświęciłże w Zamku swoim w bliskości Sali Obrazów Królów, swoich poprzedników, pokoju dla obrazów uczonych Polaków, iżby te dwie Świątynie przedstawiały Następcom jego naukę: że chcąc mądrze panować potrzeba mieć obok siebie radę i oświecenie?" (s. 50). Natomiast fragment poprzedzający u Berenta ten cytat jest daleką parafrazą apostrofy do TWPN zamykającej broszurę Hebdowskiego. do s. 77 [W. 7] Jan Feliks Amor TARNOWSKI (z Dzikowa) (1779-1842) — bibliofil, historyk, tłumacz. Zgromadził w Dzikowie wspaniałą bibliotekę rzadkich druków, rękopisów, dzieł sztuki i antyków. Od 1811 członek TWPN, od 1818 senator — kasztelan Królestwa Polskiego. [W. 8-10] Albertrandi — pisał Hebdowski — przemilczał Stanisława Augusta „obwinionego o stratę kraju tak jak się zazwyczaj obwinia każdy Sternik okrętu, do którego rozbicia przyłożyła się była wielu pierwszych majtków gnuśność, niesforność albo osobistość." (op. cit., s. 45). Por. Kraushar, ks. I, cz. II, s. 163-169. [W. 12] Pod Blachą i w Jabłonnie — pałace, które w Warszawie pruskiej (po r. 1795) zasłynęły jako miejsca hulanek ks. J. Poniatowskiego i jego towarzystwa. [W. 17 i n.] Trembecki przebywał w Petersburgu w latach 1797-1802. [W. 29] 25 XII 1794 Hoene-Wroński został przyjęty do armii rosyjskiej. Suworow zatrzymał go w swoim sztabie w stopniu kapitana. Szczegóły tych zdarzeń zob. Odmiany tekstu, s. 337-338. [W. 40] Trembecki zwrócił się do ks. Józefa z prośbą o wypłacenie mu 1080 dukatów zapisanych w darze przez Stanisława Augusta. Ks. Józef nawymyślał mu od „robienia wierszy". Edmund Rabowicz twierdzi, że formalnie miał rację. (S. Trembecki w świetle nowych źródeł, Wrocław 1965, s. 414). Odpowiedź Trembeckiego: „Teraz niech mi się spytać godzi [...], aby bilet Książęcy do mnie napełniony był persyflażem od początku do końca? [...] człowiek umiejący pisać albo czytać [...]". Ostatnie zdanie cytatu Berenta znajduje się na początku listu Trembeckiego: „Monseigneur! Stylu do mnie użytego nie przewidziałem i nie mogłem się spodziewać. Kiedy komu [...] oświadczają względy [...] chcieć rozmyślnie [...]". List ten ogłosili: S. Wężyk-Groza (1848); J. Kott, R. Kaleta, S. Trembecki, Listy, t. II, s. 132-133 (Wrocław 1954). PERSYFLAŻ — drwina w pozorach uprzejmości. [W. 43 i n.] Stanisław Szczęsny POTOCKI (1751-1805) — hetman konfederacji targowickiej. W jego posiadłości na Ukrainie, w Tulczynie, przebywał Trembecki od 1805 do śmierci. do s. 78 [W. 7] W wierszu pt. Na odjazd Juliana Niemcewicza do Ameryki: „Przeminęłaś niestety! Piękna nauk wiosno! Tam, gdzie w przód kwitły róże, dzisiay chwasty rosną A co były zasiane pięknem ziarnem rola. Okryły dziki Owsik i smutne kąkole. Gdzie grano: Powrót Poślą i Meropę i Cyda Dziś na polskim Teatrze diabli biorą Żyda. Ów duchem napuszony anti Poetycznym Co tylko nie jest ciemnym, zowie prozaicznym". (cvt. za: Dzielą wierszem i prozą Cypryana Godebskitgo, wstvr | K Szaniawski, grana w Warszawie w 1786 r. [W. 11] Cyprian GODEBSKI (1765-1809) — poeta, żołnierz Legionów Dąbrowskiego. Zginął w bitwie pod Raszynem (1809). [W. 15] Zob. kom. do w. 7. do s. 79 [W. 6] Niccolo MACHIAYELLI (1469-1527) — włoski historyk i pisarz. Autor Księcia. [W. 14] W 1799 nad Trebią wojska rosyjskie pod dowództwem gen. Suworowa pokonały armię francuską gen. Macdonalda, w składzie której walczyła Legia I gen. J. H. Dąbrowskiego. Pod Austerlitz w 1805 r. Napoleon pokonał koalicję austriacko-rosyjską. W 1807 pod Frydlandem pokonał koalicję prusko-rosyjską. [W. 27] W wierszu Na odjazd Juliana Niemcewicza do Ameryki: „'Lecz gdy twoja powinność, lub los raczey srogi, Jeszcze Cię raz rozłączą z Oyczystemi Bogi, Pozwól! by ten, co Muzy podchlebstwy nie skaził Powiedział, co powinien, co czucie wyraził". (Godebski, Dzielą, op. cit., s. 384). [W. 40] DRUM HANGE LEIER... (niem.) — dlatego znów zawieszam lutnię. [W. 42-43] WO BIST DU HIN... (niem.) — gdzie jesteś teraz Sarmacji ozdobo. do s. 80 [W. 1] W tym miejscu zaczyna się najtrudniejszy dla komentatora fragment „opowieści biograficznych". Berent korzystał bowiem z rękopiśmiennego Archiwum Dąbrowskiego, które prawie w całości zostało zniszczone przez hitlerowców w r. 1944. A oto jego losy: dokumenty Legionów gen. Dąbrowski sprowadził w r. 1815 z Mediolanu do Winnogóry. Tu je uporządkowano i wzbogacono o materiały z lat 1807-1815. Powstało w ten sposób 60 tek zawierających zarówno materiały prywatne (listy), jak i służbowe legionistów. Po śmierci gen. Dąbrowskiego (6 VI 1818) Archiwum zostało przekazane, na jego życzenie, TPN w Warszawie (zob. Zmierzch wodzów). W 1831 Archiwum zostało wywiezione do Petersburga i włączone do Biblioteki Cesarskiej. Powróciło do kraju po pokoju ryskim zawartym z Rosją Radziecką, znajdowało się w Bibliotece Narodowej. Z 60 tek ocalały jedynie teki nr 6-12. Korespondencja i materiały prywatne legionistów, które często wykorzystuje Berent w Nurcie, znajdowały się głównie w tekach nr l, 2, 4, 5. Archiwum Dąbrowskiego ocalało jednak w przedwojennych odpisach prof. Jana PachońskicKi' i stało się podstawą wielkiego dzieła pt. Legiony Polskie. Prawda i legenda 1794-IN07, t. 1-4, Warszawa 1969-1979, cyt. dalej Legiony, oraz General Jan Henryk Dąbrmuski (Warszawa 1980), cyt. dalej General. Odnaleźć w nim można dziś wiele materiałów (cytatów), które wykorzystał wcześniej Wacław Berent. Do czasu opublikowaniu Archiwum Dąbrowskiego, co zapowiadał prof. J. Pachoński (zm. 1986), pełen komrn tarz tej części Nurtu jest oczywiście niemożliwy. Część materiałów legionisto" publikowano jednak już od XIX w. z innych źródeł i te — o ile są w nich materi.il: wykorzystane przez Berenta — będę sukcesywnie cytował. Szczególne mir) przypada tu Archiwum Wybickiego, które opublikował Adam Skałkowski ((.klan 1948-1950, t. 1-2; t. 3 wyd. A. Bukowski, 1978; cytuję dalej jako AW). O jedmm trzeba wszakże pamiętać: Berent czytał dokumenty legionistów pisane w polszczyźnic XVI 11-wiecznej. Ws/.ystkie ich publikacje są natomiast dostosowane do norm polszczyzny każdego z edytorów. Konfrontacja cytatów Berenta / ich opublikowanymi źródłami daje więc jedynie pr/yhli/cnic si Irtycznych opri.icji autom Nurtu. Dotyczy to jednak wyłucznic materiałów / Ar< > m D^hrowski,! |W (>| Klemens KOł.AC/KOWSKl (17|,,uj<>wcgi>, we >l i i-r Polskich we Włoszech (Kraków 1901; zdanie, do którego nawiązuje Berent — s. 10). Pozostawił cenne Wspomnienia (1901). [W. 12] RADOSZYCE — miejsce, gdzie 18 XI 1794 r. podpisano kapitulację Powstania Kościuszkowskiego. [W. 15-17] Być może jest to niedokładny cytat z Pamiętników Drzewieckiego: „Suwarów był go przy sobie zatrzymał w Warszawie, a gdy jenerałowie pruscy przyjeżdżali po niego, sadzał Dąbrowskiego wyżej od nich, mówiąc: «To mu się należy, boć był waszym zwycięzcą»" (Wyd. I opr. J.I. Kraszewski: Pamiętniki Józefa Drzewieckiego spisane przez niego samego 1772-1802 tudzież Reszty pamiętnika tegoż (1806-1851) z papierów po nim pozostałych zebrane, z przydaniem wiadomości o życiu autora, Wilno 1858. Wyd. II opr. ks. dr S. Pawlicki, Kraków 1891, s. 96. Autor drugiego wydania zmodernizował pisownię i ortografłę, w wielu miejscach wprowadził także liczne zmiany stylistyczne). O stosunku Suworowa do Dąbrowskiego pisali: A. M. Skałkow-ski, J. H. Dąbrowski (1904), Sz. Askenazy, Napoleon a Polska, 1919, t. I, s. 120 i n. Cytuję dalej tę książkę jako NaP. [W. 19 i n.] List Fryderyka Wilhelma napisany był 23 III 1795 r. w Berlinie i adresowany do JP Tarracha w Warszawie. Zarzuty Fryderyka Wilhelma odrzucił Dąbrowski w obszernym liście z 7 IV 1795 r. Oba dokumenty przedrukował A. M. Skałkowski w nie dokończonej monografii J. H. Dąbrowskiego (obejmuje lata 1755, 1795), s. 232-233. Zob. też s. 362. Kopia odpowiedzi Dąbrowskiego znajduje się w zbiorach Ossolineum, rkps nr 485, póz. 27, k. 187). Według Askenazego „nagonka pruska" na Dąbrowskiego była spowodowana propozycją Dąbrowskiego, by uwięziono go zamiast gen. Madalińskiego, który — przetrzymywany w więzieniu we Wrocławiu — pozostawił żonę i pięcioro małych dzieci (NaP, t. I, s. 250). [W. 39] Maurycy (Moritz) BELLEGARDE (1743-1792) — saski generał--lejtnant, kawalerzysta, reformator regulaminów wojskowych. Dąbrowski wpływ Bellagarde na swoją biografię żołnierza opisał w tzw. Wyjątku z autobiografii dodanym do rozprawki pt. Wyprawa gen. J. H. Dąbrowskiego do Wielkiej Polski w r. 1794. (Oryginał niemiecki 1796 r., przekł. polski E. Raczyński 1839 r.). O wpływie Bellegardy na Dąbrowskiego wspomina także jego córka, B. Mańkowska, w swych Pamiętnikach (t. III, s. 11-12). Berent korzystał z nich przy pisaniu Nurtu, o czym świadczy jego list do Janiny Morstinowej z 8 I 1935 r.: „Pamiętniki [Bogusławy Mańkowskiej] wywarły na mnie niegdyś mocne wrażenie i stały się jednym z impulsów do napisania mej publikacji ostatniej. Były te Pamiętniki jak gdyby zagrobowym głosem jej wielkiego ojca w najposępniejszych latach 80-tych u.w., a więc u progu naszego pokolenia. Prawdziwie Horacjuszowe «lampy gorejące* [...]". Cyt. za: Listy W. Berenta, opr. R. Nycz (w przygotowaniu). do s. 81 [W. 7-11] Relacja o tej rozmowie jest fragmentem notatki J. H. Dąbrowskiego o jego działalności po upadku Powstania Kościuszkowskiego. Napisał ją Dąbrowski po niemiecku (prawdopodobnie w 1. 1797-98), a opublikował Askenazy (NaP, I, s. 251-255). [W. 15] Wyciągi z tych raportów opublikował Dąbrowski w swym Pamiętniku Legionów Polskich we Włoszech (przeł. Ludwik Miłkowski, Poznań 1864, s. 143-146). Raport, o którym wspomina Berent, ma nr 54 i dotyczy wizyty gen. Dąbrowskiego na dworze Fryderyka Wilhelma 19 III 1796: „Król chciał mu dać posłuchanie szczegółowe, lecz na jego odpowiedź: «że nie mając zamiaru ani prosić go o żadną łaskę, ani czynić mu żadnej propozycyi, ten szczególny wzgląd zdawał mu się być niepotrzebnym», odstąpiono od tego postanowienia. Król rozmawiał z nim przeszło godzinę" (s. 144). DYREKTORIAT - rząd I Republiki Francuskiej (1795-1799), składający się z pięciu osób, szerzej — ustrój Francji od konstytucji z sierpnia 1795 luh okres od rozwiązania Konwentu (X 1795) do zamachu stanu •"•"= --—•—•...,:..!« 4* władza uatawodawczt z listu Wybickiego do Dąbrowskiego (z 8 IX 1799, Genewa). Obszerny fragment tego listu cytuję w kom. do s. 109. [W. 33-34] parafraza oryginału niemieckiego (NaP, t. I, s. 251-255; o pobycie Dąbrowskiego w Warszawie zob. s. 120 i n.). [W. 39] Jean Baptiste KLEBER (1753-1800) — jeden z najwybitniejszych generałów Republiki Francuskiej. Zginął w Kairze. [W. 44] „Niepojęty duch podejrzliwości pomieszał mu prawie zmysły, nie mówił o obojętnych nawet rzeczach, lecz szeptał je tylko po cichu; a gdym ja słowo głośno wymówił, szeptał mi: Tu wszędzie za ścianą pod podłogą, nad sufitem siedzą szpiegi. Przywitał mię jednak uprzejmie [...]". (J. U. Niemcewicz, PCzM, 1868, s. 228). do s. 82 [W. 8] Ignacy POTOCKI (1750-1809) — jeden z twórców Konstytucji 3 maja. [W. 10] Po śmierci Katarzyny II (17 XI 1796), jej syn i nowy car Rosji, Paweł I, 26 XI 1796 r. przybył w towarzystwie synów i wielu dostojników do pałacu hr. Orłowa, gdzie przebywał Kościuszko. Wkrótce wszystkich więźniów polskich uwolniono. Dokładna relacja w PCzM Niemcewicza. [W. 11] Cytat z A. J. Czartoryskicgo: „W istocie, Naczelnik narodu, okryty ranami, i jak Łazarz, na łożu boleści, kosztem zwycięzcy wieziony, nie mógł pobudzić do przekonań, w których by moc, stałość, nadzieje na przyszłość górowały, ale tylko rozradzał same grobowe żałości, obrane z podobieństwa zmartwychwstania" (Żywot J. U. Niemcewicza, s. 120). [W. 16-17) J. H. Dąbrowski napisał dwie odezwy do Polaków zachęcające do uczestnictwa w nowych wojskowych formacjach polskich. Pierwsza ukazała się 4 I 1797 r. w prasie włoskiej, a następnie w niemieckiej. Drugą opublikowano 11 I w „Corriere Milanese" (jej tekst zatwierdził Napoleon 4 XII 1796), następnie ukazała się w tłumaczeniu polskim oraz jako ulotka w wersji niemiecko-włoskiej i francusko-polskiej (/. data 20 I 1797 r.). Tekst tej drugiej odezwy zaczynał się od słów cytowanych pr/.r/. Berenta. Tekst odezwy w: J. H. Dąbrowski, Pamiętnik Legionów, op. cit., s. 186-1H7, J. Pachoński, Legiony, op. cit., t. I, s. 192-193. [W. 27] „Dziwić się wiec nie trzeba, że przybycie jenerała Kościuszki po Londynie rozgłoszone, sprawiło największe wrażenie i ściągnęło do widzenia go najznakomitsze w kraju osoby" (Niemcewicz, PCzM, s. 248). [W. 33] Było to 17 października 1799 r. Według relacji Drzewieckiego: „Tymczasem Bonaparte dyrektoryat odwiedza; jedzie na zgromadzenie rady pięciuset; stamtąd prosto do Kościuszki wieść się każe. Była to godzina, gdyśmy właśnie u niego byli; wszedł bohatyr do naczelnika naszego, a pierwszem jego słowem było: Chciałem usilnie poznać bohatyra Północy. Kościuszko odpowiedział mu skromnie, że jest szczęśliwy z widzenia zwycięscy Europy, bohatyra Wschodu" (Pamiętniki, 1891, s. 146). [W. 34] Charles (1RHY (1764-1845) — polityk brytyjski, minister spraw zagranicznych (1806-7), premier rządu (1830-1834). [W. 36] GUSTAW IV ADOLF (1778-1837) — król S/.wccji. Wróg Napoleona, abdykował w 1809 r. [W. 37 i n.] „Przez całą [...] drur.c, y.arówno na ziemi szwedzkiej jak angielskiej był [Kościuszko] pod najczujniejs/vm, jawnym i tajnym dozorem rosyjskim" (Sz. Askenazy, NaP, t. III, s. 31). [W w| Według relacji Niemcewicza: „Wypłynęliśmy przy końcu czerwca [1797 — W.l! ], Wszystkie znajomości nasze bristolskie, osobliwie damy, odprowadziły nas na |iomn-,t i kilka mil płynęły z nami, aż gdy wiatr tęgi powstawać zaczął, wsiadły do b;im |.U> lodzi, ang. boat — W.B.] i nie bc/. niebezpieczeństwa powróciły na ląd" /'< ,M, s. 249). [W. 39 i n.) Cytat pierwszy / A (',/anot-yskiego: „Okręt, na kimsiu Kościuszko z Niemcewiczem odpływał cul In/cc.uw lvninpv, /.dawał MV uwo/u / "U|, |x»/.a wielki Ocean, skruszone Renaty nanniu i ..-.umu- . nikajin c- sui:iilu OMI-IO. »t .'/. ' \i>»ii,..;. .;,s. l.'o i< M |(ll,l .\utij /nii)ciumtcgo NIC wyżej na tej Ktmnie Nurtu). (lytut i.ijgi; ,M -..|/mi ,.mej l.,),,,!,, [|,j. IJ|H ,,|',,lic |>. UtWO się doń, zaciągnęło go do hotelu pani Loyeson na Second Street" (Niemcewicz, PCzM, s. 253). [W. 46] Parafraza opinii Askenazego: „Ster przeszedł w inne ręce" (NoP, t. III, s. 214). do s. 83 [W. 10] R. Kaleta („Stary Dąbrowskiego mazurek" w: Oświeceni i sentymentalni, Wrocław 1971, s. 718) oraz J. Pachoński („Jeszcze Polska nie zginęła", Wrocław 1972) nawiązując do tego zdania Berenta sądzą, że „księżna Sapieżyna" to Elżbieta Branicka, siostra jednego z przywódców Targowicy, hetmana Branickiego. Dodana jednak przez Berenta informacja o „fortepianie Szopena" (w. 18) wskazuje, że była to raczej Anna z Zamoyskich SAPIEŻYNA, córka Andrzeja, żona Aleksandra Sapiehy. Jedna z najbardziej światłych i patriotycznych kobiet swego czasu (zob. J. Falkowski, Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce, Poznań 1877, t. 1). [W. 16] SZPI-NET — rodzaj klawesynu. AMTSMAN (niem.) — urzędnik pruski. [W. 18] Aluzja do wiersza Norwida pt. Fortepian Szopena. Po zamachu na gen. Berga dokonanym 19 IX 1863 r. żołnierze rosyjscy wyrzucili przez okna pałacu Zamoyskich, skąd dokonano zamachu, liczne sprzęty — w tym fortepian, na którym grywał młody Chopin. [W. 27] Józef WYBICKI (1747-1822) — publicysta, działacz polityczny, pisarz, autor polskiego hymnu narodowego. Uczył się w Gdańsku i w Lejdzie, brał udział w konfederacji barskiej, działał w Komisji Edukacji Narodowej i w zespole reformatorów opracowujących tzw. Kodeks Andrzeja Zamoyskiego. W czasie Sejmu Czteroletniego bronił sprawy miast wolnych, w Powstaniu Kościuszkowskim zwalczał jakobinizm. Od r. 1795 przebywał w Paryżu działając w tzw. Agencji na rzecz utworzenia Legionów Polskich. Przyjaciel, doradca, współpracownik J. H. Dąbrowskiego. Mazurek Dąbrowskiego napisany został w r. 1797 w Reggio. W latach 1802-1806 przebywał we Wrocławiu i w Dreźnie, w 1805 został członkiem TWPN, w Księstwie Warszawskim zaopatrywał armię, w Królestwie Kongresowym był prezesem Sądu Najwyższego (1817-1820). Pozostawił Pamiętniki (1840, 1927) i cenne Archiwum listów i pism z okresu Legionów. [W. 37] Izydor Zenon Tomasz hr. KRASIŃSKI (1774-1840) — generał piechoty, minister wojny w 1830 r. W 1794 wystawił własnym kosztem batalion wojska. [W. 47] Franciszek Ksawery KOSSE-CKI (1778-1857) — legionista, najbliższy przyjaciel C. Godebskiego. Po 1815 r. zwolennik procarskiej polityki władz Królestwa. W 1830 dochował wierności w. ks. Konstantemu, generał rosyjski. do s. 84 [W. l i n.] Cytaty z wiersza C. Godebskiego pt. Wiersz do Legiów Polskich: „Gdy się myśli unoszą po krainach marzeń, Snując pasmo zwodniczych obrazów i zdarzeń, Na skrzydłach urojenia niesiony po świecie Ujrzałem się na Alpów niebotycznych grzbiecie Skąd hesperyjskie pola i łamane brzegi Postrzegłem lechickiemi okryte szeregi" (Godebski, Dzielą, op. cit., s. 250). „Gdziem tylko wzrok zapuścił i za każdym krokiem, Smutny obraz ojczyzny snuł mi się przed okiem; To znów sen w łudzącej stawiając postaci, Chciałem nim cieszyć siebie i moich współbraci • • Afi lr»i Drugi, snów nawet samych słuchając z ostrożna, Mówił, że za podobne karze podpaść można; Inny zwykł brać wszystko pod rachunek ścisły Liczył mile po skali do Padu od Wisły; I gdy cerklem na karcie miejsc odległość zmierzył, Wstrząsnął głową i radził, bym we sny nie wierzył" (Dzielą, s. 252). [W. 7 i n.] WERGILIUSZ (70-19 n.e.) — wybitny poeta rzymski, autor Eneidy. ENEASZ (w mit. greckiej i rzymskiej) — na rozkaz bogów opuścił płonącą Troję i dotarł do Italii. Figura jego losów była bardzo popularna wśróci uchodźców polskich po r. 1795. Kraj AUZONÓW — Italia. HESPERYDY (w mii. grec.) — strażniczki ogrodu, w którym rosły złote jabłka. DRIADY — nimfy drzew i lasów. do s. 85 [W. 26] FRYGIJSKA MYCKA republikanów — miękka, czerwona, wydłużona i opadająca na bok czapka używana podczas Rewolucji Francuskiej jako oznaka klubu jakobinów i symbol wolności. Znana już była w starożytności, wg mitologii greckie] nosiły ją Amazonki z Frygii. do s. 86 [W. 14] Ten i następne cytaty z Wiersza do Legiów Polskich C. Godebskicgo: „Liczbą zbrojnych przychodniów mieszkaniec zdziwiony Trwożliwym okiem przebiega obce Legijony; Jakie ich przedsięwzięcie, jaki zamysł, bada, Sam siebie zapytuje i sam odpowiada: «Może umysł napadów albo zwycięstw chciwy < Nowych wiedzie Attylów na auzońskie niwy?» Nie. — To naród szlachetny, łagodny, spokojny: Zawsze był mężny w boju, lecz nie szukał wojny. «Może klima niewdzięczne, chciwość lub potrzeba Zagnały tych wędrowców pod te szczęsne nieba, Gdzie ziemia, co rok płodna, nie znając odłogów Lubym niegdyś pobytem była ojca bogów?» Nie — zamożny i w niwy, i stada, i trzody, Ten lud inne odziewał i żywił narody; Gościnny, dzielił z obcym dostatek krajowcem, Lubił wspierać przychodniów, sam nie był wędrowcem. «Może smutne Pergamu rzuciwszy zwaliska, Nowi jacy Trojanie szukają siedliska, Chcąc na wzór Eneaszów nowym państwem słynąć?* Nie. — Przyszli kraj swój zbawić lub za niego zginąć". (Dzielą, s. 258). h. Nurt, s. 189, oraz Zmierzch wodzów. do s. 95 [W. 4] METR (fr. maitre) — tu: nauczyciel. [W. 13] Instytut — akcja oświaiowu w Legionach miała przede wszystkim uzupełnić wiadomości rekrutów w/.ictych z wojsk austriackich i podnieść uświadomienie kulturalne i obywatelskie pozostałych żołnierzy. Już w czerwcu 1798 Dąbrowski założył szkołę w Bolonii. Dla bard/.iej wykształconych stworzył natomiast Instytut Militarny, którego organi/.acją kierował Józef Chamand. Instytut mieścił się na Kapitelu, ale na rozwinięcie jego działalności zabrakło czasu. Dalszym ciągiem akcji oświatowej w Legionach była Szkoła Militarna w Mantui (kierował nią gen. Rymkiewicz) oraz Szkota 7oliiier/.« i Obywatela założona w Legii Naddunajskicj (1'halsburg), a także S/kola |a/dy W Heidelbergu, (/ob. Pachoriski, Lcni»ny, t. IV, s. 65V-| RAS/TA(il. (od niem. Rasttag) dni wypoczynku. [W. 1H| l)HR HIMMKI. Sl-GNli DlilN \VKRK... (niem.) ,,Nieln\X/S k l f,,li 1770-1798) przebywając w Paryżu od początku r. 1796 związany był silnie z Deputa-cją. Franciszka Barssa nazywał „sprzedawczykiem", a Wybickiego „zabitym Prusakiem". Cytat ten wraz z biografią Sułkowskiego podał Askenazy (zapewne za Pamiętnikami Wierzbickiego. Zob. NaP, t. II, s. 47). Wybicki (Życie moje, Kraków 1927, s. 227) pisał: „cała partia Mniewskiego nazywała w swych posiedzeniach Dąbrowskiego Niemcem a mnie Dąbrowszczykiem". Córka Dąbrowskiego, Bogusława Mańkowska, pisze, że w r. 1794 gen. Madaliński powiedział „sucho i krótko" o gen. Dąbrowskim: „To jest Niemiec" (Pamiętniki, Poznań 1883, z. 3, s. 31). [W. 19 i n.] WOLTER (Yoltaire, właśc. Francois-Marie Arouet, 1694-1778), Jean Jacąues ROUSSEAU (1712-1778) — wybitni pisarze i filozofowie francuskiego Oświecenia. Lodovico ARIOSTO (1474-1533) — wybitny poeta włoskiego Renesansu, autor poematu Orland szalony (1516, przekł. poi. 1779). Friedrich SCHILLER (1759-1805) — pisarz niemiecki, jego twórczość miała wielkie znaczenie dla rozwoju europejskiego romantyzmu. Johann Gottfried HERDER (1744-1803) — filozof i pisarz niemiecki, pastor. Jego poglądy nt. znaczenia poezji ludowej dla kultury narodowej i odrzucenie estetyki normatywnej stały się podstawą ruchu społecz-no-literackiego zw. Sturm and Drang i wywarły wielki wpływ na romantyzm europejski. Gotfried LEIBNIZ (1646-1716) — niemiecki filozof i matematyk. Twórca koncepcji monad, wg której rzeczywistość składa się z odrębnych substancji duchowych harmonijnie uporządkowanych przez Boga. Immanuel KANT (1724--1804) — niemiecki filozof, twórca tzw. idealizmu transcendentalnego. Jego twórczość otwiera okres tzw. klasycznej filozofii niemieckiej i wywarła wpływ na rozwój całej filozofii europejskiej. W Polsce najbardziej znanymi zwolennikami filozofii Kanta byli na przeł. XVIII i XIX w.: Jędrzej Śniadecki (1768-1838), Józef Kalasanty Szaniawski (1764-1843), Wacław Yoigt (1765-1830), Jan Henryk Abich (1762-1816), ks. Feliks Jaroński i Józef Maria Hoene-Wroński (1778-1853). do s. 97 [W. 3] LONY (niem. Lohn) — wynagrodzenie; GELTAGI (niem. Geldtag) — dniówki; ABSZYTY (niem. Abschied) — rezygnacja, zwolnienie ze służby, dymisja; FORSZTELOWANIE (niem. Yorstellung) — tu: w l.m. zarzuty, wymówki, za/ale nią, protesty, pretensje; FASOWANIE (niem. fassen — chwytać, pobierać) — tu. pobierać coś z magazynów wojskowych. TRYNKGELAŻE (niem. Trinkgclagc) libacja, popijawa (Berent tłumaczy to słowo jako „popitka", zob. list Chamanda n i s. 125). [W. 13] AMBARKOWAĆ (fr. embarąuer) — załadować. [W. 15) /ap• skicgO woyski do służby w<>ysl.m\ey; w. d. in •-!<• f tev piczoncm ||rii. tcraźnicJHZcin ii.incuzkicm i teraz m.un tu p'"i i > •' '.m • ..mvch rodaków •--—.-. —l.'..... i 1_:,.U l, ......... „i-.,, ,„r»l, , ., , ni.l -a. Ii) (X"wl l /;!, U t możemy tak powstać, iż będziemy wolnemi z pryzonu a orze! czarny porosnie w białe pióra, na czem zawisł los każego rodaka oyczyzny naszey, a nie zostaniecie w tym despotycznem jarzmie niemieckiem, gdzie wasze sąsiady tego nie cierpieli ani doświadczali i na tym fundamencie wszyscy oczekują rozrządzenia Obywatela Generała. — Ja zaś słyszałem, że maią się formować Legiony polskie, racz tedy, Obywatelu Generale, abyś jak najprędzej pośpieszył i wybór ludzi zrobił [...]. Prześliy więc do nas kogo, lub z nami rób jaki koniec, aby ja i ci ludzie, którzy pragną swojey oyczyźnie przywrócić sławę i Tobie Obywatelu, nieśmiertelny zaszczyt ziednać, byli zaspokojeni w swoich zamysłach. Zdrowie i uszanowanie". Po raz pierwszy list ten został opublikowany w tomie: Listy znakomitych Polaków wyjaśniające historyą Legionów Polskich, Kraków 1831, s. 69-71. Zachowuję pisownię tej edycji. (Przedr. w: AW, t. I, list nr 334, s. 430. Por. NaP, t. III, s. 112). 30 Fructidora roku VII, czyli 16 września 1799. W dniu proklamacji Republiki Francuskiej (22 września 1799 r.) Konwencja uchwaliła zniesienie kalendarza gregoriańskiego i wprowadzenie kalendarza rewolucyjnego. Odtąd lata zaczęto obliczać nie od narodzin Chrystusa, lecz od pierwszego roku Republiki, czyli od 1792. Początek roku przypadał na jesienne zrównanie dnia z nocą (21/22 września), a zarazem na datę zniesienia monarchii i proklamacji Republiki. Autorami kalendarza rewolucyjnego, który ostatecznie skodyfikowano we wrześniu 1793, byli Gilbert Romme (matematyk) oraz Fabre d'Agtantine (poeta i polityk). Rok dzielił się na 12 miesięcy w następującej kolejności: vendemiaire, brumaire, frimaire (jesień), nivóse, pluvóise (zima), ger-minal, floreal, prairial (wiosna), messidor, thermidor, fructidor (lato). Kalendarz rewolucyjny zniesiono w r. 1806. [W. 41] „AL CITTADINO, Gapo di mezzob-rigada..." (wł.) — Do Obywatela Głównodowodzącego Półbrygady, Dowódcy Oddziałów Cisalpińskich w Brescii. [W. 44] „DASS WIR ABGEGEBEN..." (niem.) — abyśmy zostali zwróceni naszemu narodowi. do s. 98 [W. 8] Pomyłka (?) Berenta. Jest to cytat z francuskiego listu J. Wybickiego (Mediolan 1797 r.): „...General Dombrowski, qui n'est point venu ici pour jouer le role de recru-terer et pour trafiąuer 1'honneur et la liberte des homrnes libres" (Lettre... au Citoyen N.N. Membre du Corps Legislatif de la Republiąue Cisalpine, cyt. za: Listy znakomitych Polaków..., Kraków 1831, s. 133, por. Askenazy, NaP, t. III, s. 9, Skałkowski, AW, 1.1, s. 309 i n., cyt. s. 312). [W. 16] „NICHT DIE MENGE..." (niem.) — nie ilość, lecz jakość. [W. 31 i n.] VON DEN MEINUNGEN (Opinions) (niem.) — O sądach (opiniach); VON DER PFLICHT... (niem.) — O obowiązku nakazującym uczynić wszystko dla ojczyzny. [W. 39] Kościuszko wypłynął z Filadelfii 5 V 1798 r. i przybył do Bajonny 28 VI 1798 r. Pierwszą osobą, którą powiadomił o swym powrocie do Francji, był Franciszek Barss (list otrzymał 5 VII). U Barssa Kościuszko mieszkał w Paryżu do 14 VIII 1799. Legioniści dowiedzieli się o powrocie Kościuszki 26 VII 1798 r. Zob. kom. do s. 116. do s. 99 [W. 17] Zob. Nurt, s. 116, w. 38. [W. 22] Dąbrowski przybył do Rzymu l V 1798 r. i zamieszkał w palazzo Borghese, 2 V przeniósł się do palazzo Teano. Legia wkroczyła do Rzymu 3 V (w czwartek). do s. 100 [W. 3] Według relacji J. Drzewieckiego legioniści „szli w trzech kolumnach na kapitolińską górę. [...] potem rozwinęliśmy sic w szeregi, a w środku posa^ Marka Aureliusza / podniesion;) ręką /dawał siv nas/ym hyc wod/cm. ddyśmy •",' dokoła wstępujecie tutaj, w dniu drogiej dla Was pamiątki. Niech godło sławy i miłości kraju w sercach waszych na zawsze pozostanie». Nikt nie wejdzie na tę górę bez wzruszenia, komu dzieje Rzymian świadome; w nas podwójne obudzało się wspomnienie i każdy uczuł się głęboko przejętym" (J. Drzewiecki, Pamiętniki, s. 84). [W. 21] Był to Drzewiecki. Uwaga ta kończy opowiadanie o pogrzebie szefa batalionu Zabłockiego (zob. Nurt, s. 105) i w oryginale jest następująca: „Upowszechnione o naszej pobożności mniemanie niejednego z nas może od sztyletu ocaliło" (Pamiętniki, s. 90). [W. 24] TRANSTEVERE — czyli Zatybrze: uboga dzielnica w Rzymie, położona nad Tybrem, odpowiednik dawnego warszawskiego Powiśla. [W. 25] „Baśń" te zapisuje Berent za Drzewieckim: „Motłoch nas za wojsko cesarza rzymskiego uważał, kapłani za lud kościołowi przychylny, a zawsze zbierający się pod chorągiew Maryi, inni za pogrom Muzułmanów, za towarzyszów ostatnich krzyżowych wypraw, tera/ przychodzących na obronę krzyża i wiary jego". (J. Drzewiecki, Pamiętniki, s. 84). [W. 34] Początek zdania jest kryptocytatem z C. Godebskiego Wiersza do Legiimi Polskich: „Tam okryty laurami na werońskim polu // Dzienne rozkazy Polak dawał z Kapitelu" (w. 332). W przypisie autorskim do tego wersu czytamy: „Kapitolium było pod strażą Polaków. Sztab Legii I-ej i szef jej generał Kniaziewicz, mieli tam swoją kwaterę. Dzień zaś 3 maja, którego polskie bataliony weszły na Kapitolium, stal się dwakroć pamiętnym w dziejach tego narodu". W tym wierszu i w przypisie Godebski całkowicie pomija gen. Dąbrowskiego. Jego słynny rozkaz z 3 maja 1798 sygnalizuje jakby en passant dopiero w przypisie do w. 348. Mickiewicz pisząc Pana Tadeusza informacje o Legionach czerpał właśnie z tego utworu i utrwalił fałszując:) historię wersję Godebskiego: „Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu" (ks. I, w. 921). Kryptocytat Berenta jest więc wyraźną polemiką z wersją Godebskiego i Mickiewicza, utrwaloną w świadomości społecznej. Celowe pominięcie gen. Dąbrowskiego w tym wierszu jest tematem, do którego Berent wraca w Nurcie kilkakrotnie (zob. s. 114, 169, 195). [W. 41] Józef ZAJĄCZEK (1752-1826) — generał, jakobin w Powstaniu 1794 r., od 1815 namiestnik Królestwa Polskiego. Informacja o gubernatorstwie /a Askenazym, NaP, t. III, s. 65. [W. 48] Cytat z listu Kościuszki do Dąbrowskiego (22 VII 1798). (Z korespondencji Kościuszki urzędowej i prywatnej 1790-1817, wyd. A.M. Skałkowski, Kórnik 1939, s. 36; podkr. Berenta). do s. 101 [W. 8] BEFEHL BEIM EINMARSCH NACH ROM (niem.) — Rozkaz pr/y wkroczeniu do Rzymu. W papierach po gen. Dąbrowskim zachował się oryginał niemiecki tego rozkazu oraz, zawierające opuszczenia, tłumaczenie polskie. Fragmenty tego rozkazu przedrukował Askenazy, NaP, t. III, s. 23, 393-394. do s. 102 [W. 2] W poetyckim liście do Ksawerego Koseckiego pisanym „Z Kassel pod Moguncją" 13 XII 1802 r. (Dzieła, s. 391). [W. 5] MANSZUCHT (niem. Manneszucht) — dyscyplina. do s. 103 [W. 22 i n.] Oto jak doszło do tej sprawy: 17 XI 1797 gen. Dąbrowski podpisał z rządem cisalpińskim tzw. nową konwencję dotyczącą organizacji i umundurowania Legionów (poprzednia była podpisana z rx:|ck-m Lombardii). Stawką było ocalenie odrębności Legionów, a tak/e ii li istnienie. Przeciwko ratyfikacji tej konwencji występowała t/w. Deputat p |>.n\ska /uli koni. do s. 109), której d/ia-lar/c (IV Mniewski, J.K S/aniuwski, l l^ Mim» liowski, P. Males/ewski i in.) obawiali MV w/niornicma po/yi-ji (.M-H l >.|l >i. iu -.1 - i. ru Wysłali wi<,-i' do Mediolanu IM'II |n/r)M> ( liabou'.k K r<'. kiiin>'.i liimin b-. 1.1 .'•,!.ibii- |io/yi'](,' Dąbrowskiego, .1 laki \ i .'nic iM/nai wl.iil/i: n.nl l n.mu i, n | (inibowskl olwi'V'W!lł wtcC w cisalpińskim ministerstwie wojny, że pod jego komendą legioniści zrezygnują z warunku odrębności armii polskiej (czyli z nowej konwencji). Na wiadomość o tym gen. Dąbrowski wystąpił 19 I 1798 r. z listem otwartym do gen. Grabowskiego. W odpowiedzi na list Dąbrowskiego jego przeciwnicy skupieni wokół tzw. Deputacji (zob. kom. do s. 109, w. 20) zredagowali paszkwil pt. List Jana Woytyńskiego Polaka, do gen. Dąbrowskiego komendanta Legiom Polskich. Paszkwil ten rozpowszechniano wśród władz i prasy francuskiej. Sprawę tę dokładnie omawia J. Pachoński (Generał, s. 203 i n. oraz Legiony, t. I, s. 57-60). Tamże cytat z tego listu. Za Pachońskim (s. 206) poprawiam: „rządu [cisalpińskiego]" — w pierwodruku było ,,(franc[uskiego])". [W. 22] Jerzy GRABOWSKI (ok. 1756 — data śmierci nieznana). Szef wojsk litewskich i ich generalny inspektor (1785 r.), darzony zaufaniem przez Kościuszkę w czasie powstania w r. 1794. Komendant i obrońca Wilna. Po upadku powstania w niewoli rosyjskiej, wypuszczony po śmierci Katarzyny II. Przybył do Paryża, gdzie związał się z Deputacją. Nosił się z zamiarem utworzenia legionu litewskiego. Zamieszany w afery agentów Deputacji, skompromitował się w oczach dowództwa francuskiego. Po r. 1801 ginie po nim ślad w dokumentach. — Cytat z listu Wybickiego do Dąbrowskiego (Milan, b.d. — przed 10 I 1798): „Zda się, iż intrygi i kabały przeciwko nam pracują, ale co najnieznośniej, że ich sprężyną jest gen. Gra-bo[w]ski, organ «stary kabały»". Skałkowski poprawia „stary" na „starej" (AW, t. I, list nr 219, s. 316). do s. 104 [W. 19] Cytaty pochodzą z listu Macieja Zabłockiego (szefa batalionu IV) do gen. Dąbrowskiego (Bolonia, 21 VIII 1797). Obszerne fragmenty tego listu wydrukował : Skałkowski, ale z kilkoma opuszczeniami. Można się z nich jednak zorientować, że < cytaty w Nurcie są kompilacją z różnych zdań tego listu. I tak np. ostatnie zdanie jest ; następujące: „Trzeba [...] abyś tylko był stałym [...] bo na nasz koniec cała patrzy Europa" („Kwartalnik Historyczny" 1917, z. 31, s. 300). [W. 22] Cytat „przez płaszcz" wskazuje, że Berent relacjonuje tę historię za Askenazym (NaP, t. III, s. 26). Mjr M. Zabłocki pojedynkował się z kpt. Antonim Haumanem (sekundantami byli: Józef Chłopicki i Józef Szumlański). Do pojedynku doszło 12 V 1798 w villa Borghese. Pogrzeb Zabłockiego odbył się 14 V. (O tym pojedynku pisał także Skałkowski, Z kwatery głównej komendy Legionów, „Kwartalnik Historyczny" 1917, t. 31, s. 300-301. Por. Pachoński, Legiony, t. II, s. 188 i n.). [W. 26] Według Drzewieckiego — za którym idzie Berent — ostatnimi słowami umierającego Zabłockiego była prośba o wystrzeganie się w Legionach nienawiści osobistych. (Pamiętnik, s. 89-90. Tamże opis pogrzebu). Zob. autokorektę Berenta na s. 113 i komentarz. [W. 31] ROSTRA — starorzymska mównica publiczna ozdobiona dziobami zdobytych okrętów (od łac. rostra, l.m. od rostrum — dzioby okrętów). [W. 32 i n.] Pomyłka Berenta. Gen. Dąbrowski brał udział w pogrzebie i jechał za trumną na koniu (zob. Pachoński, Legiony, t. II, s. 119). ARA COELI — nazwa klasztoru na jednym z siedmiu wzgórz, na których położony był historyczny Rzym. SKAŁA TARPEJSKA — zbocze w północnowschodniej części Kapitelu, z którego w starożytnym Rzymie strącano przestępców skazanych na śmierć. do s. 105 [W. 16] MOIRY — w mit. greckiej boginie przeznaczenia człowieka. Inaczej Parki (w mit. rzymskiej). [W. 31] A LA BARRE (fr.) — przed kratkami. [W. 46] Na podstawie listów Wielhorskiego do Dąbrowskiego (Milan 22 XII 1797) oraz L. Dembowskiego do Tremona (20 XII) Pachoński relacjonuje, że gdy „w imieniu Legionów Strzałkowski i Konopka zażądali tłumaczenia się ze słów, że legioniści «to awanturnicy, dezerterowie i ws/.ystko z nimi można /robić», Grabowski /aprzcc/.ył, jakoby je ~-ioł t-w«,/;,.,fvii-,'-" (I.faimtM. t H. on. cit.. s. S7). Hdio wypowiedzi Cirabowskiogo znaleźć można w cytowanym już tu liście M. Zabłockiego do Dąbrowskiego: „Cóż teraz powiedzą. Oto, że Generał Legie ma złożone z awantażystów i hultajów; [...]". („Kwartalnik Historyczny" 1917, t. 31, s. 300). do s. 106 [W. 12] ... ALL' DIE LAIDAKY (niem.) — wszystkich łajdaków. [W. 28] Przekazanie legionistom tej chorągwi opisał Drzewiecki (Pamiętniki, s. 83) oraz Godebski (Wiersz do Legiów..., w. 110-118). Zob. Nurt, s. 124 i komentarz. [W. 33] DELATOR (łac.) — donosiciel, denuncjator. Chodzi o list Dąbrowskiego do Kosińskiego z 5 II 1798 r. (z Rimini). [W. 41 i n.] Na ostre słowa Dąbrowskiego odpowiedział Kosiński dwoma listami. Pierwszy, napisany po francusku (11 II 1798 r.), skierowany był do samego Dąbrowskiego i zapewne ten nazywa Berent „purchaw-kowym". Drugi — był listem otwartym do kolegów-legionistów. Wszystkie te listy opublikowano w tomie: Amilkar Kosiński we Włoszech 1795 r. —1803 r. /.biór materiałów do historyi Legionów Polskich we Włoszech, Poznań 1877, s. 40-48. Por. Askenazy, NaP, t. III, s. 21 i n.; Pachoński, Legiony, t. II, s. 58. Antoni KOSIŃSKI (1769-1823) — uczestnik powstania 1794 r., pseudonim Amilkar przybrał we Francji. W Legionach był szefem batalionu, aresztowany w Mantui, więziony przez 11 miesięcy. Wrócił do Legionów. W 1803 podał się do dymisji. Wrócił do wojska w 1806. Generał w czasach Księstwa Warszawskiego, walczył na Pomorzu, w 1812 r. dowodził dywizją nad Bugiem. Dymisjonowany w 1820. do s. 107 [W. 16] „DOMBROWSKI PERD SON TEMPS..." (fr.) — Dąbrowski traci czas chcąc nas pozyskać przez swe podłości. Patrioci zdecydowali się w końcu działać otwarcie. [W. 29] Ataki i paszkwile na gen. Dąbrowskiego zaczęły się już w c/.asic Powstania Kościuszkowskiego. Oskarżano go o zdradę stanu, o przestępstwa kryminalne, o wrogi stosunek do powstania oraz współpracę z Suworowem i wojskiem pruskim. W kwietniu 1794 r. Dąbrowskiemu groził sąd wojskowy, a być może nawet lincz z rąk rozwścieczonego tłumu. Wtedy też tylko dzięki odważnej obronie Jó/cla Wybickiego na ulicy, a następnie przed Komisją Wojskową (29 i 30 IV 1794) uniknął gen. Dąbrowski wyroku skazującego na podstawie oszczerstw. Sprawę tę opisał Wy-bicki w swoich pamiętnikach (zob. Życie moje), a za nim A.M. Skałkowski w monografii J.H. Dąbrowski 1755-1795, s. 74-77 (ostatnio Pachoński, Generał J.H. Dąbrowski, s. 59—67, rozdz. Infamia i rehabilitacja). Drugi etap nagonki na Dąbrowskiego przypada na pierwszy etap tworzenia Legionów (1797/1798). Akcją przeciw l labmw-skiemu kieruje już wówczas Deputacją Paryska (K. Szaniawski, F.S. DIIHH h >\\ .kj, D. Mniewski). Etap trzeci, o którym tu pisze Berent, rozegrał się w r. 17(>l>. |\V '•.!) Józef NEYMAN (Nayman, Neuman, Neumann), h. Spława (ok. 1764—l H łS) pułkownik, działacz polityczny, publicysta. Brał udział w Powstaniu Kościuszkowskim. Już wtedy miał żal do gen. Dąbrowskiego, że go nie docenia, a Dąbrowski uwa/al K" za ,,samozwańczego pułkownika". Po powstaniu przebywał w Dreźnie (w 17')(> r.i, związał się z najbardziej radykalnym nurtem emigracji. Jako wysłannik polskich jakobinów (D. Mniewski, J.K. Szaniawski, F.S. Dmochowski) 23 I 1797 r. przyjechał z Saksonii do Mediolanu z misją pr/eszkod/enia w organizowaniu Legionom (powołanych 9 I 1797 r.). Brał ud/.iał w akcjach zniesławiania Dąbrowskiego, o czym szc/.egółowo Berent pis/.e w tekście Nurtu. (W. ^5| Jakob Julian (Jaków Jefimowicz) SIKYHRS (1731-1H')8) Niemiec, poch. /. lnllant, ambasador rosyjski w Polsce od r, 1792, sprawnie pr/.cprowad/.il ratyfikacji, ilnigu-- <>/bioru Polski (na sejmie grodzieńskim w 1791 r.). [W. 47| Jest to stn-, mir ulu Józefa Ncymana, który ukazał sic w czasopiśmie „Journal il<->, llmmn. ', Fury/. 28 mcssidor VII 17 VII I70O1. K 1-4 /danie cytowani MI i . l imjdlljc nic na «. 3—4 i jt" sement de notre revolution ii s'est remis entre les mains de Cosaąues a Radoszyce; et bicntót apres, on l'a vu ramper servilement aux pieds du barbare Suwarow, et baiser sos mains fumants encore du sang de nos malhereux patriotes egorges". Neyman podpisywał się „patrioe polonais refugie". Paszkwil Neymana był zredagowany przez l H-putację (akcją kierował K. Szaniawski z pomocą F.S. Dmochowskiego) jako odpowiedź na otwarty list Dąbrowskiego do gen. J. Grabowskiego. W obronie I ):|ltrowskiego wystąpili generałowie Kniaziewicz, Sokolnicki oraz Francuz Bonneau. !•' iturss nazwał autorów paszkwilu agentami rosyjsko — austriackimi, co zmusiło N . , 1 1 urna do przyznania się, iż tekst swój napisał w imieniu republikanów polskich. ( .. ii Kniaziewicz zażądał od władz francuskich służbowego ukarania Neymana, a syn II 1 1 i >wskiego, Jan, wystąpił do sądu o zniesławienie. W liście do Dąbrowskiego d IX 1 799) Kniaziewicz pisał, że Neyman jest szpiegiem rosyjskim nasłanym przez n o wii, a jednym z jego zadań ma być informowanie o działalności Kościuszki .iMuliiik Historyczny" 1889, s. 530). Cała ta sprawa pojawiała się wielokrotnie 1 41 li legionistów. Przed Berentem omawiali ją m.in. M. Sokolnicki, Generał k.ihmki, Warszawa 1912, r. 3-4; A.M. Skałkowski, Z papierów głównej kwatery '•••"• i „Kwartalnik Historyczny" 1917, t. 31, O kokardę Legionów, Lwów 1912, i M oi u/ w AW); Sz. Askenazy, NaP, Kraków 1919, t. 2, s. 66 i n., t. 3 s. 11 i n., mci o później A. Grodek, Piotr Maleszewski (1767-1828) i jego nauka Wiits/awa 1936 itd. Z pomniejszych publikacji: Jeneral Henryk Dąbrowski, .•MficłH' i jego oszczercy, „Czas" 1877, nr 261-3; M. Kukieł, Dąbrowski i jego •.mieć" 1928, nr 9. Liczne wzmianki na temat paszkwilu Neymana oraz wokół niego powstała, znajdują się w listach K. Szaniawskiego do Itrsiitu ('/Mory Czartoryskich, rkps 3930, s. 59-61, 67). Niewątpliwie dla • tu narracji o paszkwilach na Dąbrowskiego było studium Askenazego '/UM. Ostatnio szczegółowo na temat tych pamfletów pisał J. Pachoński '•(•• I'r,uvda i legenda 1794-1807, t. II, s. 60-61, 590-594 oraz Generał >n, Warszawa 1980, s. 178-185). Zob. też S. Kirkor, Polscy donatariusze .młyn l'»74, s. 115, 133-135. Do sprawy Neymana wraca Berent jeszcze .M,, „ON LE VU RAMPER..." (fr.) — widziano go jak czołgał się i i inp luthar/.yńcy Suworowa i całował jego ręce dymiące jeszcze krwią. | W II > h .1,' n i ni listu Kniaziewicza do Dąbrowskiego napisanego 24 VII 1799 w l'.n . l li imulor an. VII). Kniaziewicz pisał następująco: „Neyman podał najzlo:,liv. [ dH.i. N. | pr/.eciw Tobie, rozrzucił ją między członków Ciał prawodawczych i po kłuli. K li, |...|". Cyt. za: Listy Kniaziewicza do Dąbrowskiego, „Kwartalnik Historyczny' l H'J'», t . l ł, s. 527. [W. 10] „POUR TRAMPER..." (fr.) — aby uknuć zgubę generała l )ąbrowskiego. [W. 17] Jest to cytat z listu Dionizego Mniewskiego do gen. Rymkiewic/a z 29 VI 1798 r. Na list ten powołuje się Askenazy (NaP, Kraków 1919, t. III, s. 397). Dionizy MNIEWSKI (ok. 1750 — przed 1807) — zwolennik Konstytucji 3 maja, organizator powstania w Wielkopolsce w 1794 r. W Paryżu był faktycznym kierownikiem Deputacji i opowiadał się za natychmiastowym powstaniem w Polsce. Po utworzeniu Legionów był ich nieprzejednanym wrogiem, a na Dąbrowskiego pisał donosy do policji francuskiej. Gdy Kościuszko opowiedział się za Legionami, Mniewski rozwiązał Deputację (marzec 1799 r.). Informacje o paszkwilach Mniewskiego Berent mógł czerpać z prac: Askenazego (NaP), Skałkowskiego (O kokardę..., s. 209-210), Smoleńskiego (Emigracja Polska w latach 1795-97, Warszawa 1911, s. 17-20) i A. Gródka (op. cit., 1936). [W. 30 i n.] PODPOLIE (roś.) — podziemie. Tu także aluzja do książki F. Dostojewskiego pt. Zapiski tu ok. 14 września incognito. Z tego okresu pochodzi cytowany przez Berenta list. Jego fragment zamieszcza Pachoński w: Legiony, t. II, s. 211. Po okresie patologicznej nienawiści do Dąbrowskiego J. Turski wstąpił do Legionów i nawet bił się dzielnie. W czasach Księstwa Warszawskiego pracował w Białymstoku jako agent rosyjski (zob. Askenazy, NaP, t. III, s. 26-27, 336). [W. 39] Fragment zdania z listu Barssa do Wybickiego z 24 brumaire'a (l XI 1799 r.) AW, t. I, s. 444. do s. 109 [W. 20] Po trzecim rozbiorze Polski emigranci, którzy znaleźli się w Paryżu, utworzyli dwie organizacje. Pierwsza, Agencja, skupiała umiarkowanych działaczy insurekcji i popierała organizację Legionów pod dowództwem Dąbrowskiego. Jej najwybitniejszymi działaczami byli F. Barss i J. Wybicki. Druga, Deputacja, skupiała działaczy radykalnych (m.in. F.K. Dmochowski, J. Dembowski, J.K. Szaniawski, J. Pawlikow-ski, ks. J. Meir, D. Mniewski) i zwalczała politykę Agencji. Akt Deputacji podpisano 22 VIII 1795 r. (zob. W. Smoleński, Emigracja..., op. cit.). O działalności Deputacji zob. M. Kukieł, Próby powstańcze..., op. cit., v. III, Askenazy, NaP. Józef Kalasanty SZANIAWSKI (1764-1843). W swej ewolucji ideowej przeszedł od jakobinizmu i programu niepodległościowego do wiary w posłannictwo Rosji. Był członkiem TWPN, prezesem Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych. Z wykształcenia filozof, odegrał wielką rolę w propagowaniu kantyzmu w Polsce. Franciszek Ksawery DMOCHOWSKI (1762-1808) — poeta i działacz polityczny. Był sekretarzem H. Kolłataja, działał w „Kuźnicy", redagował pisma polityczne i publicystyczne (o tym okresie zob. Diogenes w kontuszu). Po upadku powstania przybył do Paryża w r. 1795 i związał się z Deputacja. Przypisuje mu się paszkwil na gen. J.H. Dąbrowskiego podpisany |an Woytyński (1798). W 1798 wyjechał do Warszawy i zaczął pracować nad przekładami z literatury greckiej i rzymskiej. Korzystał wówczas z opieki I. Krasickiego, kloty «o chronił przed władzami pruskimi. Był bardzo czynny jako sekretarz TWPN, edytor (pisma Krasickiego 1803-4, Karpińskiego 1806) i redaktor („Nowy Pamiętnik Warszawski", 20 tomów w latach 1801-1805). [W. 26] Tę Odezwę Deputacji (z wiosny 1798 r.) cytuje w identycznej postaci J. Pachoński, Generał J.H. Dąbrowski, s. 143. | W. 35] Cytat z listu J. Wybickiego do J.H. Dąbrowskiego pisanego z Genewy 22 Fruc-lidora VII (8 IX 1799): „O hańbo!! Kościuszko wyprowadził się od Barsa, chcąc tym powolnym krokiem, uśmierzyć rozpuszczone usta, albo raczej wściekłe bestyje, na resztę nędznych Braci... Podobnego przykładu w naturze nie masz... Mnie jeśli moc jakaś niewidzialna z rąk mych tyranów wyrwała, uwielbiam bardziej jeszcze Opatrzność, żem na tych wyrodnych Polaków zęby nie wpadł... Wszak to tkliwiej boli nad gidy ko/at-kie... Uwolnij mnie, Generale, abym Ci tego obraz cały rysował, d o my ś lis/. Hię tatwo reszty, a ja bez poruszenia myśleć nie mogę i ledwo na to wszystko nic umarłem. Co jednak w gruncie nie jest tylko kloaka smrodów. Tu umyślnie zus/.cd-km, abym zszedł z traktu i na tej ustroni przynajmniej żył spokojnie, ile mi dole mojej ojczyzny, nieszczęścia Legijów żyć pozwolą!" (AW., t. l, list nr 332, s. 428). |W. 39] MJROR POLONICUS (łac.) — szał polski. Cytat z listu Wybickiego do Dąbrowskiego (Genewa, 30 Fructidor VII = 16 IX 1799 r.): ,,S[z)częściem że te kalumnijc t "/siane nie przylgły do serc osób rządowych, tak jak kalumnije Włochów, ktorcmi v Inę pokostują nawzajem; [...] Tak pod każdym klima ludzie są sobie podobni! Uou| ni. tego dzieje dawne, doświadczamy sami i nasi następcy na tę zarazę serca człowieka .Mli. siv będą" (AW, I, s. 432). lik :|hiosy,kn>.., lormacje. o p. \ilu A R >.niccfcicgo i 3 VIII l .uhgcłc do rrpliki (A '..t, 2. t. VMj Ali '>'> — we Włoszech, w Księstwie Warszawskim członek sztabu ks. J. Poniatowskiego, w Królestwie Polskim szef żandarmerii i organizator tajnej policji. [W. 16] Franciszek BARSS (1760-1812) — prawnik, działacz polityczny, współpracownik J. Dekerta w czasie Sejmu Czteroletniego. Od 1794 r. przebywał w Paryżu. W jego domu zatrzymał się Kościuszko po powrocie z Ameryki. Od 1802 przebywał we Włoszech. Zginął w nieznanych okolicznościach, zapewne w czasie marszu Napoleona na Moskwę. [W. 34] GENERAŁ EN CHEF — głównodowodzący. (Ten francuski zwrot używany był stale w polskiej korespondencji i pismach urzędowych tego okresu). [W. 39] SCHNEID (niem.) — szorstkość. do s. 111 [W. 8] Józef WIELHORSKI (1759-1817) — generał, brał udział w wojnie 1792 r, i powstaniu 1794 r. (na Litwie). Jeden z organizatorów Legionów włoskich, szef Legii I, pseud. „Brutus". W Księstwie Warszawskim zastępca ministra wojny (od 1811), w Królestwie Kongresowym minister wojny (od 1816). do s. 112 [W. 12] KERL (niem.) — zuch, chłop (tu: facet). [W. 17] GEMUTH (niem.) — uczucie, dusza. [W. 25] Józef Drzewica WASILEWSKI (ur. ok. 1762) — matematyk, szef batalionu, w 1799 przeszedł do Legii II, w r. 1812 generał brygady. do s. 113 [W. 11] EVIVA MARIA! (wł.) — Niech żyje Maria! Kult Matki Boskiej był najważniejszym składnikiem religijności barżan. [W. 23] PIENO DI BRIO (wł.) — pełnym animuszu. MORI GON... (wł.) — umarł z najwyższym opanowaniem i spokojem. Fragment o rozstrzelanym chłopie oparł Berent na następujących informacjach Askenazego (NaP, t. III): „Nie obeszło się przecie bez śledztwa a nawet smutnej ofiary, rozstrzelania jednego legionisty" (s. 25, tekst). „O rozstrzelaniu legionisty na Piazza del Popolo, rankiem 11 lip. Galimberti, Mens., 11 ługi.: «mori con una indifferenza grandissima»; Sala, 11 ługi. 1798: «marciava (alla morte) pieno di brio a passo militare, comme se fosse andato a nozze»" (s. 395, przypisy). Askenazy podkreśla w tym miejscu konflikt polityczny (legiony u boku Francuzów a przeciw Włochom) i religijny (walka Francuzów z papieżem) w sumieniu szeregowych legionistów (ib., s. 24—26). Natomiast J. Pachoński twierdzi (za F. Fortunatu), że legionista ów rzucił się z bronią na przełożonego, który mu nie chciał oddać długu, i za to został rozstrzelany, a „akcenty religijne [...] wydają się przesadzone" (Legiony II, s. 144-145). Legionistą tym był Stefan Dziordzy. Na s. 164 Pachoński podtrzymuje jednak interpretację Askenazego, tj. oskarżenie o dezercję z powodów religijnych. [W. 32] Na s. 105 Nurtu Berent podawał informacje o śmierci Zabłockiego na podstawie Pamiętników Drzewieckiego. W tym miejscu (za Askenazym, który wytknął Drzewieckiemu nieścisłość) Berent dokonuje autokorekty na podstawie przypisów do dzieła Askenazego (NaP, t. III, s. 396). [W. 38] Drzewiecki, który o tych sprawach pisał, wspomina, że spowiednik legionistów, ks. Falęcki, „na spowiedzi kazał kochać Baurów (tak mieszkańców zwali), bo oni lepsi chrześcijanie od Francuzów". Z kolei wśród Włochów zaczynało się rozpowszechniać przekonanie o katolickim, a więc odrębnym od francuskiego, charakterze legionistów, i że z tego względu „Polaków odłamać należy". W efekcie „kilku mieszkańców rozstrzelano. Dla tych nieszczęśliwych było mocne współczucie, bo po ich śmierci rzucono chustki w zakrwawione miejsca i rozdzierano je, jako po męczennikach za wiarę relikwie" (Pamiętniki, 1891, s. 86-87). do s. 114 [W. 22] ATONIUSZOWE POCHWAŁY WODZA... — aluzja do słynnego L ironii, -~.-^,,,i,; ; nr-^MurKirmuiM nryi-mńu/irtiisi Antoniusza w III akcie tragedii Szekspira l także w monologu Jelsky'ego w Próchnie (wyd. BN, Nr 234, S. I, opr. J. Paszek, s. 182). [W. 40] LIPCZYŃSKI — mjr l batalionu I Legii, szef 2 batalionu II Legii. Poległ pod Weroną 26 marca 1799 r. do s. 115 [W. 21] Cytat z listu Kościuszki do Dąbrowskiego (z 19 X 1798 Paryż): „Co się tyczę annexów w listach, które w dowód niespokojności niektórych współziomków przyłączacie, te uważam jako próżną zgubę czasu dla tych, co się temi korespondencjami zatrudniają. [...] Rząd francuski nie będzie nikogo z Was sądził z tego, co kto nieukontentowany o Was mówi. Sądzi on Was z uczynków a ten sąd jest wcale na Wasz awantaż" (Skałkowski, Z korespondencji Kościuszki..., Kórnik 1939, s. 46). [W. 33] CÓR CORDIUM (łac.) — serce serc. [W. 35] sługa Kościuszki — Murzyn Jean. [W. 40] Józef Herman PAWLIKOWSKI (1767-1829) — publicysta od czasów Sejmu Czteroletniego, związany potem z Deputacją i Towarzystwem Republikanów Polskich (zob. Diogenes w kontuszu}, dla którego w 1799 r. pozyskał Kościuszki;. Autor słynnej broszury pt. Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość (1800 r.). Za powiązania z Towarzystwem Patriotycznym, w 1826 r., osadzony w więzieniu (w klasztorze Karmelitów w Warszawie), gdzie zmarł. Przez wiele lat zupełnie zapomniany. [W. 41] Franciszek PASZKOWSKI (1778-1856) — matematyk, lingwista, generał brygady. Wykładowca w Mantui, redaktor „Dekady", studiował orientalistykę i filozofię. Od 1801 pozostawał w bliskich kontaktach z Kościuszką. Zostawił Dzieje T. Kościuszki (opublikowane dopiero w 1872). Niechętna uwaga Berenta jest zapewne echem opinii Askenazego (NaP, t. III, s. 368). Pozytywnie oceniał Paszkowskiego W. Tokarz. Z niechętnymi opiniami Askenazego i Bcrentu zdecydowanie polemizuje Pachoński, Gen. F. Paszkowski, Warszawa 1982, s. 249. O Paszkowskim zob. też Odmiany tekstu, s. 323 i n. [W. 44] UNSER ABGOTT (niem.) — nasze bożyszcze. Wyrażenie to oraz poniższe cytaty znajdują się w liście cytowanym w Odmianach tekstu, s. 327. do s. 116 [W. 10] Cały ten fragment oparty jest na relacji J. Drzewieckiego. Kościuszko 14 VIII 1799 opuścił w tajemnicy dom F. Barssa (u którego mieszkał od przybycia do Paryża) i nie zostawił nowego adresu, co wywołało konsternację jego przyjaciół. Wieść o tym wydarzeniu gen. Kniaziewicz miał skomentować następująco: „To może być tylko skutkiem zdziwaczenia; nie ręczę, czy już może nie wsiada w jakim porcie na okręt do Ameryki, tak jak wprzód, gdy wyjeżdżał ze Stanów Zjednoczonych, nikomu się nie zwierzył i porzucił Niemcewicza, co jego niewoli towarzyszył. Nawet Washingtonowi nie zaufał, bo mu się zdawało, że i on do stronnictwa przeciwne r,» mu należy. Tak może teraz o niejednym z nas mniema". Drzewiecki powtórzył iv »i"i'W Kościuszce, który z kolei tak ją skomentował: „Gdyby to był Niemcewicz, In Ibym pewien, że to jego domysł, bo ja go zostawiłem samego; ale dziwnaż to po tylu doświadczeniach!" (Pamiętniki, s. 151, wyd. 1891). Wspomnienia DrzewieckieRo zakwestionował jako nieścisłe (chodziło o daty i powody wyprowadzenia się Kościuszki) A. Kraushar w swej monografii nt. Barssa (1904). [W. 13] List Kościus/.ki do Dąbrowskiego z 22 VII 1798 kończy się słowami: „Całuje was wszystkich i ściskam was przyjaźnią jak najstalszą" (Z korespondencji Kościuszki..., s. 36). | W. 19] TOUT COURT (fr.) — po prostu. [W. 32] Rajmund hr. MONTECUCUL1 (1609-1680) — feldmarszałek austriacki, teoretyk wojskowości. Przypisuje mu się |H)wiedzenie, że do prowadzenia wojny potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy. Cytował m> Dąbrowski w liście do Rożnieckiego (/. 5 VI11 17C>9), y,dh kum. do s. 195, w. 26. | W. 14] Cyliii /. Pamiętnik^o ] \X'vbirkicno ,.ni(nrowski w m In, l,. •„ i w ft/kolc wojskowości suskiej wychowany, r w-. » pn.l pcwiui :mu.| ści, jaką trzeba uzyskać i jakiej niekiedy ulec w republikanizmie wypada" (Poznań 1840, t. II, s. 100; Życie moje, opr. A. Skałkowski, Kraków 1927, s. 200). [W. 47] Legioniści zostali poinformowani o powrocie Kościuszki listem Barssa z 7 VII 1798 (adresowanym do J. Dembowskiego). „Pierwsze listy Kościuszki" były adresowane m.in. do gen. Dąbrowskiego (22 VII 1798), Wybickiego i gen. Rymkiewicza (22 VIII 1798). 22 sierpnia 1798 Kościuszko wystosował dwie odezwy, w których zwracał się do „braci Żołnierzy" (zob. A.M. Skałkowski, Z korespondencji Kościuszki urzędowej i prywatnej, op. cit., s. 36-39. O powrocie Kościuszki i reakcji legionistów zob. Askenazy, NaP, t. III, s. 34-35). Dąbrowski wysłał do Kościuszki Tremona i kpt. Wasilewskiego z osobistą odezwą, której fragmenty cytuje w Nurcie Berent. Pisał w niej m.in.: „Oświadczam Ci, obywatelu, że jako Polak i żołnierz uznaję w osobie Twej Naczelnika mego i Wodza. [...] Posyłam Ci, Najwyższy Naczelniku, raport powinny. [...]" (cyt. za: Askenazy, NaP, t. III, s. 39). do s. 117 [W. 28] Jest to fragment listu załogi polskiej w Mantui z 25 X 1797 r. List ten Dąbrowskiemu przesłał Ludwik Dembowski. „... my, chociaż z niecierpliwością dosyć oswojeni jesteśmy, wyznajem jednak słabość naszą, iżbyśmy zupełnie resztką nadziei odnowienia ojczyzny utracili, gdybyś nie ty, poczciwy Generale, nie był na naszym czele!... [...]" Po tym opuszczeniu następne zdanie cytowane dokładnie (Skałkowski, Z papierów..., op. cit., s. 323). do s. 118 [W. 9] „Spoyrzyi się moralnem okiem sam na siebie, a poznasz że kto raz został twoim przyjacielem, do zgonu nim bydź nie przestanie". (Wielhorski do Wybickiego, 10 Vendem., r. 9, 2 X 1800 r. Cyt. za: Listy znakomitych Polaków, op. cit., s. 102). [W. 17] Wielhorski do Wybickiego (jw.): „Otóż masz nawzaiem moię spowiedź, nayuko-chańszy przyjacielu; może się mylę, ieżeli tak iest oświeć mnie, powiedz co myślisz, i bądź przekonanym, że za radą światła i przyjaźni iść zawsze gotów iestem". (Listy, op. cit., s. 103-104). Por. I. wersję tego fragmentu w Odmianach tekstu, s. 328. [W. 29] „...przyjaźń nie oparta na szacunku, nie dotrwa w dniach, kiedy jej pociechy są tak potrzebne" (Rzewuski, Pisma, t. III, s. 162). do s. 119 [W. 35] Kazimierz LAROCHE (La Roche) Skalski (1769 — po 1850) — działał we francuskiej służbie dyplomatycznej, w 1797 r. organizował propagandę Legionów, w 1798 r. poparł gen. Grabowskiego, co zniechęciło doń Dąbrowskiego. [W. 37] L'ODIEUSE... (fr.) — hańbiąca bezczynność. do s. 120 [W. 6] „Je GOUTE... (fr.) — Napawam się już rozkoszą oglądania tych bohaterów, tych obrońców wolności!... Ach, ileż to przyczyn, aby wzbudzić odwagę... [W. 15] EN AVANT, CITOYENS! (fr.) — Naprzód, obywatele! [W. 26] Zob. Nurt, s. 136. do s. 121 [W. 28] Cytaty ze wspomnień Drzewieckiego o Chamandzie: „... pięknie po francusku mówił [...]. Lubił mówić i dobrze mówił; [•••]"• To ostatnie zdanie nie dotyczy jednak znajomości włoskiego — jak sugeruje Berent — lecz... gawędziarstwa Chamanda (Pamiętniki, s. 90-91). Po zdaniu tym następuje opowieść o sprzeczce Chamanda z Kniaziewiczem (zob. kom. do s. 122). do s. 122 v. H l „I-:T SI FRAC- propositi vinum" (Ks. III, 3). [W. 11] TANDEM (łac.) — jednak. [W. 21] Spotkanie legionistów z Ojcem świętym Piusem VI w Sienie opisał J. Drzewiecki i na jego relacji opiera swą opowieść Berent. Po kolejnym wstrząsie przenoszono Piusa VI w bezpieczniejsze miejsce: „Był wzrostu znacznego i dosyć otyły; z trudnością obracał głowę, lud jednak błogosławił ciągle; [...]". W czasie spotkania z legionistami „Mówił on z żalem, iż tego przynajmniej nigdy pomyśleć nie mógł, aby Polacy, których ojcowie żyli w miłości Maryi, co Jej tyle postawili świątyń, o których i teraz go zapewniano, że w wierze katolickiej żyją i władzę głowy Kościoła uznają: mieli z tak daleka lecieć, o broń prosić i walczyć z Rzymem, który ich tyle razy wspierał... Jakby urok jaki, spadły Ojca świętego słowa na nas; przez część podróży żaden nie przemówił i słowa te tylko powtarzały się w uszach naszych, bośmy nie widzieli jak je tłómaczyć sobie: czy były klątwą, czy błogosławieństwem zawieszonem nad naszą głową?" (Pamiętniki, s. 94, wyd. 1891). [W. 34] Opowieść Chamanda zanotowana przez Drzewieckiego: Kniaziewicz „w nocy powraca do domu, kiedy ja przy stoliku piszę i na niego nie zważam, choć się silnym krokiem przechadza. Właśniem wtenczas wiersze moje układał; czy to jego wejście, czy moja zła głowa była tego powodem, dość że do ulubionej myśli końcówki mi zabrakło i wyszukiwałem jej, gdy Kniaźewicz czule się na los swój skarżąc coś zamruczał, co mi do ukończenia wiersza wybornie przypadło. Prosiłem go, aby słowa powtórzył. — Dlaczego? ostro mnie zapytał. — Boś mi dał końcówkę, której w mej głowie nie znalazłem, alem jej nie dosłuchał dobrze. — Kniaźewicz porywa mnie za ramię mówiąc: Ty szydzisz z mojego nieszczęścia, mnie do ostatniego zgrano, a ty się naigrywasz jeszcze, przypłacisz za ten żart srogi, bij się ze mną zaraz. — Mimo żeśmy kamracką przez czas długi zachowywali przyjaźń, tłomaczenie łatwe nie było i z trudnością go uspokoić potrafiłem". (J. Drzewiecki, Pamiętniki, s. 91). [W. 40] VILLA BORG-HESE — pałacyk w Rzymie. [W. 44] Hipolit TAINE (1828-1893) — filozof i historyk francuski, wybitny przedstawiciel pozytywizmu i naturalizmu. W swych studiach analizował m.in. cechy kultury europejskiej. Aluzja Berenta odnosi się do uwag zanotowanych przez Taine'a w Podróży po Włoszech (przeł. A. Sygietyński, Warszawa 1908, t. I, s. 343-345). STENDHAL (właśc. Henri Beyle, 1783-1843) — znakomity pisarz francuski. Aluzja do największej miłości Stendhala, mężatki Angeli Pietragrua, spełnionej po 11 latach oczekiwania. Stendhal poznał Angelę w Mediolanie ok. r. 1801 i historię swego uczucia (nazwał je „stałością") przedstawił w Życiu Henryka Brulard (powst. ok. 1836). Angela „była wspaniałą włoską dziwką, w stylu Lukrecji Borgia" (przeł. T. Żeleński, Warszawa 1959, s. 28). do s. 123 [W. 16] Anegdotę zapisał Drzewiecki (Pamiętniki, s. 99-100). [W. 28] Cytat z listu Kościuszki z 22 VIII 1798 (z Paryża). Według zapisu Skałkowskiego: „...staraj się, aby się [...]" (Z korespondencji Kościuszki, s. 38). W AW, t. I, s. 362 list ten (nr 266) przedrukowany jest bez tego fragmentu. [W. 29] Michał Kleofas OGIŃSKI (1765-1835) — muzyk i kompozytor (autor słynnych 28 polonezów), a ponadto: pamiętnikarz, uczestnik powstania 1794 r., wybitny działacz emigracyjny, później senator cesarstwa i tajny radca Aleksandra I. Spór wokół autorstwa melodii Jeszcze Polska... toczył się wiele lat. Wg R. Kalety melodia hymnu narodowego /nana była już w połowic XVIII w., co likwiduje przedmiot sporu. Ogiński skomponował natomiast w latach 1794-1797 kilka marszów wojskowych, m.in. Marsz wojskowy dla legionistów polskich w Lombardii (zachowany w Bibliotece Jagiellońskiej) (PSU}. [W. 42] 1,'oniUIR... (fr.) — arotiKit k..ln| Cyi:n tym zdań n iBttcpujące) rclu> n f. Drzcwicckicgo Mahometa i ten sam pałasz, co go Jan III po wygranej pod Wiedniem, zwycięstwa swej Opiekunce w hołdzie ofiarował, a rząd francuski legiom polskim jako narodową pamiątkę oddać polecił". (Pamiętniki, s. 83). [W. 16] Chodzi o J. Pachońskiego i jego artykuł Dwie najsłynniejsze chorągwie zdobyte na Turkach przez Jana III w 1683 r. („Dodatek Naukowo-Literacki IKC", Kraków 1933, nr 189). Pod Wiedniem Sobie-ski zdobył chorągiew Mahometa IV i ofiarował ją papieżowi Innocentemu XI z listem zaczynającym się od słów: „Yenimus, vidimus, Deus vicit!" Chorągiew tę zawieszono w Bazylice św. Piotra. Po zwycięstwie pod Parkanami Sobieski przesłał papieżowi inną chorągiew, którą zawieszono w kaplicy cudownej Matki Boskiej w Loretto. I tę właśnie chorągiew 7 VI 1798 r. doręczyli legioniści Dąbrowskiemu. Drogocenne kamienie z szabli Sobieskiego (117 szmaragdów i 161 rubinów) zużyto z polecenia Piusa VI na tzw. kontrybucję toletyńską. Głownię szabli, ale bez rękojeści, otrzymał Dąbrowski 20 VI 1798 r. na Kapitolu i polecił dorobić brakujące części (Pachoński, Legiony, t. III, s. 147-148). [W. 26] DIES ZEUG (niem.) — ten przedmiot. [W. 38] Fortunat KOŃCZĄ (ur. 1776) — pochodził z Wilna, kapitan Legii włoskiej. Należał do zdecydowanych przeciwników gen. Dąbrowskiego. Cytat w tekście Berenta odnosi się zapewne do wydarzeń z maja 1798 (w Rzymie), gdy przeciwnicy gen. Dąbrowskiego zamierzali usunąć go ze stanowiska wodza Legionów. Zob. kom. do s. 107 i n. Pachoński pisząc o tych wydarzeniach także posługuje się cytatem z listu Chamanda: „Doradcami [Dąbrowskiego - W.B.] «jak zetrzeć łeb hydrze* byli Wybicki, Kniazie-wicz, Chamand i Chłopicki". (Legiony, t. II, s. 141). [W. 44] Joseph d'Otrante FOUCHE (1759-1820) — minister policji za Dyrektoriatu, Konsulatu, I Cesarstwa i Restauracji. Wygnany w 1816 r. do s. 125 [W. 13] Zapewne aluzja do przynależności Rymkiewicza do masonerii. [W. 29] Tak o tym pisze Askenazy: „Zabrano się do ułożenia zalecanego przezeń katechizmu", a nawet ogłoszono w tym celu przy rozkazie dziennym konkurs literacki, którego nęcącą nagrodę stanowiła „pięcioletnia pod wierzch klacz szpakowata polska" (NaP, t. III, s. 49). [W. 44] CHARMEUR (fr.) — ulubieniec. do s. 126 [W. 8] Ignacy CHODZKIEWICZ (Chadźkiewicz, Chackiewicz, Hadzkiewicz, ok. 1760- ok. 1823) — najsłynniejszy szuler i awanturnik tego czasu. Agitator i prowokator policji rosyjskiej, a później francuskiej. Szczegóły jego biografii znajdują się w pamiętnikach S. Morawskiego (Kilka lat mojej młodości w Wilnie, 1924; 1959), J. Drzewieckiego3 L. Potockiego (Wspomnienia o Swisłoczy, 1910), J.D. Ochockiego (1882), J. Puzyniny (W Wilnie i w dworkach litewskich, 1928), K. Skibińskiego (1912), M. Czajkowskiego (1898), a przede wszystkim w Pismach H. Rzewuskiego (t. IV), a także w studium Askenazego (NaP, t. III, s. 79 i n.). A. Czartkowski nazwał go „polskim Casanovą" („Kurier Warszawski" 1932 nr 49) zapożyczając to określenie z listu S. Morawskiego do T. Bułharyna (Kilka lat..., op. cit., s. 113, wyd. 1924). Giovani Giacomo CASANOVĄ (1725-1798) — jego nazwisko jest synonimem uwodziciela. Napisał Pamiętniki. [W. 13 i n.] H. Rzewuski, Pisma, t. IV, s. 37, 47. [W. 14] Opowiada o tym Drzewiecki (Pamiętniki, s, 101-102). [W. 30] Kajetan Adam MIĄCZYŃSKI, h. Suchekomnaty (1751?-1801) — konfederat barski, poseł na sejmy, generał wojsk koronnych i litewskich, targowiczanin. Zasłynął jako szuler karciany grający z najbogatszymi arystokratami, których ogrywał na setki tysięcy złotych. Z duszpasterzem targowiczan ks. Michałem Sicrakowskim grywał na msze, które ks. Sierakowski odprawiał następnie w kościele Św. Krzyża w Warszawie. rw. 341 Cytaty pochodzą /. dzieła H. Rzewuskiego pt. Teitfrast pohkit t. II (rozdz. a przynajmniej te pierwsze, które po jej upadku nastąpiły: że szalbierze kartowi byli utworzyli dla siebie w Polszcze istotne władztwo, że byli potencyją silniejszą od tych, które się opierały na prawie krajowem, i że często minister lub senator bywał zacieranym w towarzystwie, od członka tej osobliwszej federacyi. W Warszawie miała ona swoje zjazdy, na których układały się jej plany. Miała swoją organizacyę, swoją policyę, swoich podkomendnych, którzy w zawodzie szachrajstwa wszystkie jej rozkazy wykonywali, bądź służąc im za szpiegów, bądź ogrywając tych, którzy zanadto nisko stali, ażeby sami wodzowie z nimi przestawali. Wszystkie bilary i nierządne domy, były poniekąd pod ich dyrekcyą. W każdym zamtuzie były stoliki, zielonym suknem okryte, z kartami i pieniędzmi, a za nimi szulerki, którzy na pewno ogrywali niższe warstwy społeczeństwa. [...] Bywały przykłady, że syn senatora lub dygnitarza zgrany i w długi wprowadzony przez Miączyńskiego lub Hadzkicwicza, przystawał do ich służby, naprowadzał im nowe ofiary, krupierował, podrobione karty podrzucał w domach gdzie urodzeniem swojem wstęp znajdywał [...]. U nas wcale co innego [niż we Francji — W.B.]; ludzie światli jak ich nazywano, ludzie wyższego towarzystwa, uroili sobie, że byli ukształceni, a w rzeczy samej tyle tylko, że byli zerwali z ukształceniem narodu własnego, a nie doszli do francuskiego. Byli więc zniekształceni, chociaż tłumaczyli się dość czystą francuzczyzną, i w chwilach wolnych od rozpusty cielesnej, jakąś rozpustę intellektualną we Francji drukiem ogłoszoną czytali". (H. Rzewuski, Pisma, t. IV, s. 10-11, 14). Ostatniego cytatu nie udało mi się w tym tekście odnaleźć. Jest to zapewne „streszczenie" fragmentu ze s. 13. do s. 127 (W. 12] „Jego przybycie, zamożność przeraziły Dąbrowskiego, może nawet większe wzbudziły podejrzenia; [...]" (Drzewiecki, s. 101). [W. 16] O fałszowaniu pieniędzy: Rzewuski, s. 45-46; Askenazy, NaP, t. III, s. 110. [W. 17] Jean Nicolas BARKAS (1755-1829) — jakobin, współorganizator obalenia Robespierre'a, członek Dyrektoriatu w latach 1795-1799, od 1796 dowódca armii francuskiej w Italii. [W. 33) Józef NADOLSKI — mjr 1. batalionu II Legii, potem 1. batalionu I Legii. Odznaczony pierścieniem w 1798 r. [W. 48] „Chack... [...] nie tylko konie miał, ale swój furgon ładowny winami i przysmakami nawet [...]" (Drzewiecki, s. 111). do s. / 28 (W. 1) HEROS... (fr.) — bohater wyrusza na wojnę. Por. Nurt, s. 141. [W. 3] Luigi CHERUBINI (1760-1842) — słynny kompozytor włoski, autor oper (Lodoi.tka 1791, Midea 1797, Woziwoda 1800) oraz muzyki religijnej (Requiem 1817) i kameralnej. Operę Lodoiska skomponował także w 1791 r. kompozytor i skrzypek nii-miccki Rudolf Krcutzer (1767-1837). Obie opery były oparte na powieści l .om,-;n dc (x)urvaya opowiadającej o przygodach kawalera de Faublas (1787-1790) PM-mlotmn przybrał Chadzkicwicz po wstąpieniu do armii francuskiej (Rzewuski, K> t (W. 33) Jean Etiennc CHAMPIONET (1762-1800) — generał, dowożą \\»i'.k fraiHUskich we Włoszech. Pod koniec stycznia 1799 Championet zdolni Neapol ł «r.tosił Republikę Partenopejską, na którą nałożył kontrybucję w wvM>k..',.-i 10 milionów, a wycisnął 200 milionów w myśl powiedzenia ,,vac victis". ,,/ar/i,-K -ae gin: /r wprost niesłychane, i to na tle najciemniejszych krętactw politu/n\. U" (A »a/v, NaP, t. III, s. 79). Chadźkiewicz został wówczas generałem polu n i. |\l. -l'>| Rzewuski, 8. 43. i/O {«' O » l 41 oi von MACK (1752-1826), gen. austriacki, walczył z Fraiu uzami w haln i Mm.-m (1H05) poddał armie liczącą 80 tyś. żołnierzy. (W. 28) Cytat . piuiia ,,Dekada" z l m n>u l7«W(Mantua): „Polm-y! (ilos waszego ..,;„,„ ł;, d., jruo rozlegnie się po Europie, przerazi waszych najeźdźców i zawstydzi tych, co o losie ojczyzny rozpaczać śmieli" (AW, t. I, s. 380) „Dekadę" redagowali w Mantui w chwilach wolnych od służby wojskowej gen. Rymkiewicz, C. Godebski, J. Paszkowski i Faustyn Kamiński. Celem pisma była informacja żołnierzy o ówczesnych wydarzeniach politycznych. Gen. Rymkiewicz kazał cytować fragmenty „Dekady" obok dziennych rozkazów. Pismo ukazywało się co 10 dni. Wyszły prawdopodobnie tylko 4. numery. Cytat pochodzi z „Dekady" nr 2. [W. 32] Cytat z Pana Tadeusza (ks. I, ww. 921-923). Kniaziewiczowi w drodze do Paryża towarzyszył Drzewiecki. (Opis tej wyprawy, wzmianki o słabości Dąbrowskiego do Chadzkiewicza, o roli Championeta i inne szczegóły w Pamiętnikach Drzewieckiego, s. 125 i n.). Ilość sztandarów: Pachoński — 40 (zob. Notatki..., s. 295); Kieniewicz — 35 (PSB, hasło: Kniaziewicz). [W. 45] „Barbara... (wł.) — barbarzyński lud Północy noszący miano Polaków. O legionistach wkraczających do Rzymu w maju 1798 r. krążyło wiele nieprzyjaznych pogłosek, także i taka, że Polacy zjadali małe dzieci. Zanotowali ją m.in. K. Lux i P.B. Wierzbicki w swej Historii Legionów (rkps w Zbiorach raperswilskich): „barbara gente del Norte chiamata Polacchi che mangiano gli bambini". Wynotował ten cytat Sz. Askenazy w: NaP, Kraków 1919, t. III, s. 394. Por. Tański, Pamiętniki, 1909, s. 23; F. Morawski, Śniadanie u Dąbrowskiego, cytat w Kom. do s. 546 Zmierzchu wodzów. do s. 130 [W. 7] Na tych „wieczorach" panie i panowie występowali nago (Morawski, 1959, s. 152 i n.). Anegdota: na pytanie gen. policji, dlaczego ograł syna dostojnika carskiego, Chadzkiewicz miał odpowiedzieć, że „nie mając z czego żyć chwycił się gry jak tonący brzytwy". Otrzymał 1000 rubli rocznej pensji z zakazem pobytu w Petersburgu, osiadł na wiele lat w Tulczynie (Rzewuski, s. 48). [W. 24] „... był to geniusz wyuzdanych swawolników, psotników, otoczony zadziwieniem, przychylnością, miłością, owszem, szacunkiem wszystkich słojów europejskiego towarzystwa [...]. Był to Rinal-do czy Fra Diavolo, łotr [sic], po którym płaczą na całym świecie [...].«[...] w którym wytworność [...] pana łączyły się z cynizmem diogenesowego brutala, najwyższa drażliwość miłości własnej z zupełną abnegacją punktu honoru»" (Morawski, Kilka lat..., 1924: s. 112-113; 1959: s. 144-145). Stanisław MORAWSKI (1802-1853) — należał do filaretów wileńskich. Jego wspomnienia z lat 1818-1825 ogłosili z rękopisu A. Czartkowski i H. Mościcki w r. 1924. [W. 44] MAGISTER ELEGANTIARUM (łac.) — mistrz wytworności. Opis pułkownika Au zrobił Berent zapewne na podstawie następujących zdań J. Drzewieckiego: „Chack... wkrótce powyszukiwał znajomych, co z nim w Polsce grywali, między nimi pułkownika Au, którego dość bezwstydnie ojcem swoim ogłaszał, bo się pozbył wszelkich uczuć skromności i przyzwoitości. Au miał tak skromną i łagodną postać, że go prędzej za naczelnika mnichów, niżli przewodnika graczów uważać było można" (Pamiętniki, s. 101). do s. 131 [W. 30] Cytat z listu Kniaziewicza do J.H. Dąbrowskiego pisanego w Paryżu 24 VII 1799 r.: „Znajduje się tutaj Kralewski, szukając Generalstwa Brygady, o którym mówi, że mu się po Rymkiewiczu należy, i Chadzkiewicz jego nieprzyjaciel za to, iż Szeffostwa w Kawaleryi nie znalazł" (cyt. za: „Kwartalnik Historyczny" 1899, r. 13, s. 527, do druku podał Wł.M. Kozłowski). [W. 33] A LA MORT (fr.) — na śmierć i życie. do s. 132 '-.-:«--" K,.l !>,,!,L ( l idzkiewic/ wyszedł byli Bernadotte i Barras (Askenazy, NaP, III, s. 110). O udziale Chadzkiewicza i jego aresztowaniu zob. Rzewuski, s. 43 i n. [W. 24] Emanuel WYSŁOUCH (ur. 1757) — pochodził z Podlasia, wychowanek Szkoły Rycerskiej, porucznik 1. batalionu I Legii. Zmarł 9 VIII 1798 na skutek ran odniesionych w bitwie pod Terraciną. [W. 32] „agent policyi tajemnej" (Rzewuski, s. 40). [W. 34] Cytat z relacji Drzewieckiego: „Gdy w Wilnie Kossakowskiego Szymona, hetmana] wieszano, on do Warszawy z raportem go wysłał; tu Chack... między ludem się kręcił, podburzał, zajątrzał i pytając: «Czy to wam konopii brakuje? to ich Litwa dostawił) przyczynił się do zamieszek warszawskich" (Pamiętniki, s. 101). Potwierdza tę informację W. Tokarz, wg którego Ch. przybył do Warszawy 8 V 1794 i „zapalił lud" do wieszań 9 V 1794 (Ostatnie lata Hugona Kołłątaja 1794-1812, Kraków 1905, s. 100-101). O wydaniu Działyńskiego Chadzkiewicz tak miał powiedzieć: „doniosłem go [...] że chciałem uwolnić spisek od człowieka, który nieostrożnością swoją więcej szkody przynosił niżby mógł mu przynieść zysku swojemi cnotami i męstwem" (Rzewuski, s. 40). Wg Rzewuskiego gen. J. Jasiński był „obeznany ze wszystkimi tajemnicami szulerskimi" i „ciągle ogrywał" Chadzkiewicza (s. 40). O ukrywaniu Jasińskiego zob. Rzewuski, s. 39; por. H. Mościcki, Gen. Jasiński i Powstanie Kościuszkowskie, op. cit., s. 111-112. do s. 133 [W. 1] Andre MASSENA (1758-1817) — wódz armii rewolucyjnej i napoleońskiej, wsławił się w kampaniach włoskich. W 1797 objął dowództwo po Macdonald/.ic i Championecie i pokonał koalicję rosyjsko-austriacką pod Zurychem. Mars/alek Francji. Józef CHŁOPICKI (1771-1854), służył w armii rosyjskiej, potem polskiej, (od 1790) siłą wcielony do wojska rosyjskiego w 1793 r. uciekł zeń i zdążył na koniec Powstania 1794 r. Od 1797 w Legii Dąbrowskiego, odznaczył się w bitwie nad Trebią. Po reorganizacji Legionów walczył z partyzantami w Abruzach (/ob. Nurt, s. 172), potem w Hiszpanii (1808-1812). Dyktator Powstania Listopadowego (/ob. Zmierzch wodzów}. Józef BIERNACKI — zob. kom. do s. 155. [W. 141 „Dąbrowskiego tam nie ma [w Villa Borghese]; zatrudniony w domu, może nawet przeczuwa, na co się to kroi; Kniaźewicz z żołnierzem w koszarach albo manewrów swoich officcrów uczy — to ludzie nie towarzyscy wcale i tak też o nich na balu mówią." (Drzewiecki, s. 102). [W. 44] LA GLOIRE (fr.) — chwała. do J. 134 |W. 27] INWIEFERN... (niem.) — O ile nasi ludzie do s. 135 |W. 161 W styczniu 1798 mjr Chamand przebywał w Ankonie /.:ijmu|:|c się przygotowaniem mundurów dla legionistów. W tym samym czasie wyspv Kmiu, na której /.najdował się mały garnizon francuski, zaatakowały wojska rosyjsko-tureckłe. W ladze francuskie zastanawiały się wówczas nad przerzuceniem korpusu polskiego na Kortu, a sprawę te sądowa! z ramienia tzw. Komisji Handlowej Grek Konstanty Stumati, dyplomata w służbie francuskiej. Zbliżył się on do mjra Chamanda, chcąc pr/.c/. niego pozyskać zgodę gen. Dąbrowskiego. Następnym agentem Komisji Handlowej był ks. Franciszek Dolce de Wiscovich, Dalmatyńczyk, byty wikury * Petersburga, o którym Askenazy sąd/.ił, że był agentem koalicji antylruiu u kicj (Nnl\ 111, 409). Raporty o rokowaniach /. Doki Wisctwichem pisał Chamami do !> .1 iciwskiego po niemiecku. Fragment jednego (/. 20 I 1798) przedrukował A .kc-ii TIHHŻ.C ostatnie określenie „D. Kerl scheint mir entwcder cin Spion oder i-in t t(-in..." (ibid.). O szczegółach tn pruw\ -ob. l>:u hoński, Legiimy, t. II, 1-H l 'f.c cytaty z listu cytowanego i lici o orn nżc, Polacy na Wys/" '-- ——• "li 1H07), Katowice l" i w Berlinie, studiował w Getyndze i w Lipsku. Był sekretarzem legać j i polskiej w Berlinie (1792). W 1796 r. opublikował dzieło poświęcone Powstaniu Kościuszkowskiemu (Yersuch Einer Geschichte Der Letzen Polnischen Revolution Vom Jahr 1794 [...], bez miejsca druku, przekł. polski — Poznań 1876) oraz Listy o Francji i Paryżu w 1797 r., oryg. niemiecki, Zurich 1798, 2 t., i książkę o Włoszech (Lipsk 1798-99). Pod pseudonimem Aleksander Adamowicz opublikował Praktische Polnische Gram-matik (Berlin 1794 i nast. — 6 wydań). W Legionach służył jako adiutant gen. Wiel-horskiego, odbył kampanię włoską 1799 r., po oblężeniu Mantui przebywał w niewoli austriackiej. Po pokoju w Luneville (1801) przybył do Warszawy i pracował jako urzędnik. W Królestwie Kongresowym był prezydentem Warszawy (1816-1830). Obszerniej o tych sprawach (o Woydzie oraz o Hoene-Wrońskim) Berent pisze w I wersji Nurtu. Zob. Odmiany tekstu, s. 335 i n. Józef Maria HOENE-WROŃSKI (1778-1853) — matematyk, astronom, fizyk, wynalazca, ekonomista, wybitny przedstawiciel filozofii mesjanistycznej. Dostał się do niewoli pod Maciejowicami i wstąpił do wojska rosyjskiego (sztab gen. Suworowa), w którym służył do r. 1797. Zamierzał wstąpić do Legionów, ale zmienił zamiar, przyjął obywatelstwo francuskie i osiedlił się w Marsylii. [W. 37] „Sędziwy pamiętnikarz legionowy" — Józef DRZEWIECKI (1772-1852). Uczył się w Krzemieńcu, w wojnie 1792 komisarz cywilno-wojskowy, w 1794 aresztowany przez Austriaków po bitwie pod Szczekocinami. Uciekł z niewoli austriackiej i pod Maciejowicami dostał się do niewoli rosyjskiej (na rozkaz gen. Tołstoja odszukał na pobojowisku Kościuszkę). Zwolniony wkrótce, lata 1795-96 spędził w Galicji, następnie udał się wraz z K. Kniaziewiczem do Legionów. Służył najpierw w pierwszej legii Dąbrowskiego, następnie (od 1799) w Legii Naddunajskiej. Brał udział w kampanii 1800 r. (w bitwie pod Hohenlinden), był zaufanym gen. Knia-ziewicza. W r. 1801 poprosił o dymisję i wrócił do Polski, gdzie poświęcił się idei pracy organicznej, zwłaszcza w oświacie, gdzie kontynuował dzieło Czackiego na Wołyniu. Pamiętniki zaczął spisywać w r. 1844, ich część I (do r. 1801) ukazała się w Wilnie w 1850 r., całość tamże w 1858 r. (zob. kom. do s. 80, w. 15). „Guerrilla-sem" (powstańcem), który w relacji Drzewieckiego zabił Chamanda, był „intendent majątku Braschiego". Osobnika tego spotkał Drzewiecki w karczmie w drodze do Neapolu. Rozpoznawszy w jego rękach rozkaz Dąbrowskiego wydany Chamandowi, poprosił o wyjaśnienie pochodzenia zdobyczy. „Służyłem w gerylasach, odpowiedział, w dniu tym śniadałem razem z nim, hojnie uczęstowanym w podróży od damy, u której nocował. Trochę wcześniej z ochotnikami byłem na jego przechodzić spodziewając się, że kogoś pojedynczo sprzątniemy. Zasiedliśmy za jedną z oberż przydrożnych. Chamand znacznie się przed swoich wysunął, tak dalece, że nie tylko był czas strzelić, ale i obedrzeć zabitego" (Pamiętniki, s. 189). do s. 136 [W. 18] Pełna wersja Dąbrowskiego: „...dowiedzieliśmy się, że powstańcy z Arezzo z kilku działami zajęli pozycyą na przeciw swego miasta z postanowieniem zbraniania nam. przejścia. — W skutek tego Dąbrowski dał rozkaz pułkownikowi Chamand'owi udać się naprzód na wielki trakt z dwoma batalionami i jednym szwadronem kawaleryi, aby ich trzymał w szachu, gdy tymczasem sam jenerał z korpusem udał się na lewo, aby zająć pozycyą pod Bastardo, stawiając się przez ten ruch między Florencyą i Arezzo. Buntownicy spostrzegłszy nasz plan, postanowili przeszkodzić jego wykonaniu, uderzając na nas całemi siłami; lecz wszystkie ich usiłowania były bezskuteczne i dnia tego samego przybyliśmy na pozycyą. W tym attaku zginął pułkownik Chamand; wieść o śmierci tego powszechnie kochanego, walecznego i godnego oficera, którego do dziś dnia jeszcze cały korpus nie może odżałować, doszedłszy do szeregów, taką wściekłością /upaliła żołnierzy naszych, iż wycięli w pień .11,, ,-fc r.,., ,..|„iU„ u,v.l-.Mf.raiar mu <-rmrn. kowski, Poznań 1864, s. 70-71; zob. Pachoński, Legiony, II, s. 466. [W. 25] Dokładny cytat z pamiętników K. Tańskiego (Piętnaście lat w Legionach. Z przedmową i przypisami St. W. Turowskiego, Warszawa 1905, s. 24). Kazimierz TAŃSKI (1774-1853) do Legionów wstąpił w Mediolanie w 1797 r. W 1799 (od 10 marca) był porucznikiem. Służbę wojskową ukończył w stopniu generała brygady. Jego „pamięt- niki" są nieautoryzowanym zapisem ustnych opowieści. [W. 32] Oto kolejność zdarzeń opowiadanych tu przez Berenta. W końcu grudnia 1798 na tyłach wojsk francuskich zgromadzonych pod Neapolem i dowodzonych przez gen. J. S. Cham- pionneta wybucha powstanie — głównie z powodu rekwizycji żywności i rabunków na rzecz wojska. Powstańcy, którymi byli mieszkańcy miasteczek dowodzeni przez lokalnych przywódców, zajmują najpierw Castelforte i zmuszają do odwrotu oddział kpt. Kosińskiego. Na wieść o tym sukcesie, pod wpływem agitacji wysłanników Fra Diavolo, wybucha powstanie w Traćcie. Powstańcom nie udaje się jednak pokonać oddziału mjr. Wierzbickiego, który zarekwirowawszy żądaną żywność wycofał się z Gaetty. Dla wojsk republikańskich Traeta miała znaczenie strategiczne — znaj- dowała się blisko głównego traktu komunikacyjnego obok mostu na rzecze Garigliano. Traeta uchodziła dotąd za miasto lojalne i spokojne, więc szef szwadronu jazdy polskiej Eliasz Tremo udał się do niej na czele ok. 40 ułanów, aby pokojowo nakłonić mieszkańców do złożenia broni. Był to początek stycznia 1798. Według relacji Drzewieckiego „Tremo [...] mniemał, że mieszkańcy niechciwi powstania dopomogą do wypędzenia postronnych [...]. Widząc tak małą siłę, przybylcy zbuntowani do miasta go wpuścili, a nie bacząc na prośby mieszkańców, powiązali w ciasnych uliczkach, pod pachy przez okna rozciągnęli sznurami a spodem ognie zapalili". (Pamiętniki, s. 116-117). Tremo został upieczony, a pozostali — wedle relacji cytowanej przez Pachońskiego — „męczeni, ręce, nogi poucinane, oczy wydłubane mając, w oliwę gorącą rzucani lub na ogniu żywo pieczeni, życia nieszcześliwem) dokonali" (Legiony, t. II, s. 352). Ciąg dalszy tej historii Berent opowiada za relacją Dr/.ewieckiego: „Jenerał en chef kazał nam wyruszyć z Sessi, a z drugiej strony od ( iaety atakować, zniszczyć całą osadę i położyć pamiątkę na głazie: «Tu była Traetta; wzburzyła się przeciwko francuskiemu wojsku i już jej nie ma»" (Drzewiecki, Pamiętniki, s. 117). [W. 44-^15] — ten fragment Nurtu stał się mottem wiersza A. Międzyrzeckiego o Chamandzie (zob. kom. do s. 96). do i. 137 JW. 5] O marzeniach Dąbrowskiego (na początku 1799 r.), by z połączonymi Legionami „bryknąć" na Raguzę, Węgry i do Galicji lub „hopkę do Toskani /.robić", pinał Askcnazy (NaP, t. III, s. 83, 409). Cytat ostatni pochodzi /. Pamtftnikóui Wojciecha Dobieckiego (druk w Dodatku do „Czasu" 1859, XV, s. 207). [W. IŁ-19) DT.TAHLISSEMENT... (fr.) — osiedlenia Polaków w Republice Egejskiej. POUR Lii BlliN... (fr.) — dla dobra całej ludzkości. [W. 27] Zapewne parafraza zdania J. H. Dąbrowskiego o sobie i rodakach, którzy nie przestali „myśleć o odbudowaniu •Wcj ojc/.y/.ny i działać w tym celu" (Pamiętnik, s. 106). [W. 29) BarthcU-my Luis J«v,i pli SC.HERKR (1747-1804) — generał francuski, dowódca armii włoskiej po B«'ii.i|i:irtcm (1799). Jego stanowisko objął następnie gen. Morcau. «/> K- brała ów fatalny rożka/, pozostania w Muntuy, aby tam stanowić CZCŚĆ |i onu, którego nujwy/.s/e dowód/t wo powicr/oiu- /.ostało jcncralowi l-oiuac-• i 'i«r'oK»i'" (H. 105). „Dowieil/.ii-listiiY MV wtem •/.:»•. l | ic Mantua była blokowana, l uiza druga Icniju z artylcryit l.\la w niej /nm1 m" (». 68). 11 Tl^mn.!.. ki. ..-l —— .1... l.,.. „.!„ nnA umnirik l. -n, inlWrOlU W, / S li /.OlnSCTZy dO Ffll h | l , l gdy Polacy wyszedłszy z fortecy defilowali przed Austryakami, ci rzucili się na nich i w sposób gwałtowny, brali z ich plutonów żołnierzy a nawet oficerów, obrzucając ich obelgami i pakując gwałtem w swoje szeregi lub zamykając ich w sąsiednich domach. Wszystkie przedstawienia jenerała Wielhorskiego i oficerów wyższych na nic się nie zdały; spełniono więc ten gwałt w taki sposób, że szef artyleryi Axamitowski [...] nie mógł odprowadzić ich do Lyonu więcej jak tylko sto pięćdziesiąt ludzi; [...]" (s. 105-106). [W. 29] Montaż dwóch cytatów z Pamiętnika: „Tak więc owe wszystkie piękne widoki, które przedstawiały nam się w początku roku siódmego [tj. 1799], rozchwiały się jeszcze przed jego upływem" (s. 106). „Zdawało się więc, że myśl, którą jenerał Dąbrowski miał, działania przeciw jednemu skrzydłu armii austryackiej w celu wynalezienia wreszcie środka przedarcia się do Polski, znikła po raz trzeci" (s. 68). do s. 139 [W. 30] APAR (fr. a part) — tu: oprócz tego. [W. 32] Adam Ignacy NIELEPIEC h. Prus (1770-1800). Brał udział w wojnie 1792 r., w 1794 należał w Wilnie do spisku płk. J. Jasińskiego, jesienią 1794 r. dostał się do niewoli rosyjskiej. Zwolniony w 1796 r., wstąpił do Legionów w styczniu 1798 r., w których pracował na tzw. tyłach, ścigając maruderów. Podczas konfliktu podkomendni złamali mu szablę i zranili go. Dwóch spośród nich rozstrzelano, a pozostali poprzysięgli Nielepcowi zemstę, w związku z czym gen. Dąbrowski przeniósł go do Legii II. Tam z kolei urażony Nielepiec nawiązał kontakt z przeciwnikami Dąbrowskiego (PSB). [W. 47] PREZON (fr. prison) — więzienie. DEPO (fr. depót) — oddział wojskowy. do s. 140 [W. 8] KOMBRE — Claudet COMBRETTE (ur. 1769 r. w Mediolanie), porucznik 1. batalionu Legii I, od 1801 r. — kapitan, „narzucony Legionom" w 1797 r. (Pachoński, Legiony, t. II). W 1803 r. przeszedł do Legii Włoskiej. [W. 22] Piotr Bazyli WIERZBICKI (ok. 1776-1852) — służył w pułku Działyńskiego, wziął udział w powstaniu 1794 r. W Legionach służył od lutego 1797 r. (w maju tr. awansowany na majora), brał udział w wojnie neapolitańskiej (1798-1799). Po konflikcie z gen. Dąbrowskim przeniósł się do Legii II (marzec 1800). W 1801 r. wziął udział w wyprawie na Elbę, w 1802 r. wysłany na San Domingo (w składzie 113 francuskiej półbrygady piechoty). Do Polski powrócił w 1807 r. Razem z Kazimierzem Luxem (1780-1846) jest współautorem Historii Legionów Polskich, której oryginał znajdował się w zbiorach raperswilskicb, zniszczony przez hitlerowców w 1944 r.; kopia zachowała się w zbiorach J. Pachońskiego (Nowy Korbut, t. 6*, s. 422-3). [W. 37] Wg opowieści Dąbrowskiego zapisanej przez F. Morawskiego: „Pamiętam jak raz jechałem wzdłuż maszerujących batalionów. Witano mnie jak zwykle moim mazurkiem; przecież gdy wszyscy śpiewali: za twoim przewodem złączym się z narodem, jeden wisus Krakowiak ozwał się: za twoim przewodem wszyscy pomrzem głodem, i nuż za nim drudzy powtarzać i całemi to śpiewać batalionami. Udawałem, że nie słyszę, konia puściłem w galop, a tymczasem zaczęła się bitwa, po której znowu wszystkiego było pod dostatkiem". (Śniadanie u Dąbrowskiego. Wyjątek z moich wspomnień (1850), cyt. za: F. Morawski, Pisma zbiorowe, t. IV, s. 114. Całość relacji Morawskiego w kom. do s. 546 Zmierzchu wodzów). Pachoński twierdzi, że refren o głodzie powstał w okolicach Neapolu i Genui w 1799 r. (Jeszcze Polska nie zginęła..., op. cit., s. 81). Według pamiętników Luxa i Wierzbickiego żołnierze zmieniali zwrot „Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy" na „jak rabować mamy", a po każdej strofce powtarzali: „marsz, marsz Dąbrowski z ziemi włoskiej do Matki Boskiej Częstochowskiej". Informacja za: Skalkowski, AW, t. I, s. 243, przypis. Por. cytat w liście Dąbrowskiego do Kniaziewicza, Milan 27 X 1798 (Pachoński, op. cit., s. 82). FW 401 VKNnKTTA fwl.) — krwawa zemsta w waśniach miedzy rodami, której do s. 141 |W. 13] GEMAJNY (niem. Gemeine) — żołnierze. [W. 16] SCARAMELLA... (wł.) — Scaramella, obuty, wyrusza na wojnę. Scaramella — imię postaci z włoskiej commedii dell'arte. [W. 45] Było to 3 maja 1799 r. Według Askenazego hasło na ten dzień brzmiało: „Szczęsny, Szelma, Szubienica". Hasła z poprzednich dni: „Wol-no:ć, Warszawa, Wanda", „Kraków, Karność, Kościuszko", „Polak, Poczciwość, 1'atryotyzm" (NaP, t. III, s. 96). Szczęsny — Stanisław Szczęsny Potocki (1751-1805) — marszałek konfederacji targowickiej . .v. 142 (W. 10] Tę wersję podał K. W. Wójcicki, Pieśni Ojczyste, 1830; Bard Oswobodzonej 1'olski, 1831; przedr. L. Finkel, O pieśni Legionów, Lwów 1894; por. R. Kaleta, Oświeceni..., op. cit., s. 718-719, 721, przyp. 28, oraz por. J. Pachoński, „Jeszcze Polska nie zginęła", op. cit., s. 85. [W. 11] „A LANTERNE LES ARISTOSL." — „...arystokraci na latarnię!..." — wyrażenie, które pojawiło się w późniejszych wersjach rewolucyjnej pieśni Ca ira (tj. ok. r. 1792). CARMAGNOLA — pieśń •komponowana w r. 1792 z okazji zdobycia miasta Carmagnola we Włoszech. CA IRA — jedna z dwóch najsłynniejszych (obok Marsyliankf) pieśni Rewolucji francuskiej. Powstała przed świętem Federacji w lipcu 1790. Melodię skomponował Cicrvais-Francois Couperin, słowa ludowe. Ulubiona pieśń francuskich jakobinów. „Ca ira... qui vivra, verra" — „Tak będzie (jakoś to będzie)... kto do/yje, ten oobaczy". Berent cytuje ją także w Próchnie (wyd. 1979, s. 179). 4> i. 143 |W, 13) Zob. Askenazy (NaP, III, s. 101-102). [W. 36] Zapewne cytat fikcyjny. W Pamiętniku Dąbrowskiego zapis odnoszący się do tego dnia jest inny (s. 78). [W. 40) Niedokładne cytaty z Pamiętnika: „Nasza straż przednia odparła przednie straże Suwannua a/ do Sain-Giovani do jego korpusu armii, lecz gdy ten zaattakowa! nas wuystkicmi siłami musieliśmy się cofnąć. Ws/ystko, co przeszło przez Tidonę, wpadło było wkrótce w ich ręce, musiało *l< przeto przeprawić na powrót przez tę rzekę" (s. 79). „Gdy noc nadeszła, armija (Mfcbrala ro/.kaz, aby zajęła pozycyją poza Trebią na prawym brzegu tej rzeki" (s. 80). ttllcnnc Jacqucs MACDONALD (1765-1840) — marszałek Francji. Uczestnik wojen rewolucyjnych i napoleońskich. Pobity przez Suworowa nad Trebią (1799), wstawi! »H pod Wagram (1809). Negocjował abdykację Napoleona, przeszedł na służby-l mlwika XVIII. '*' i<] l IANNIBAL... (łac.) — „Hannibal o pierwszym brzasku rozkazał jeńcom i l.i.kim, którzy pr/ebyli już rzekę Trebię, podjechać pod bramy wroga..." lir, cytat z Liwius/a Ab urbe condita, Libri, ks. XXI, w. 39-61). [W. 11] „Na T /.egu Trcbij < ah\ armia nieprzyjacielska stanęła na przeciw nas/rj; [...]" •nk, ». 81.) |\V. .'(>! „Około południa jenerał Dąbrowski odebrał ro/.ka/ pr/rjsc \ 'U wizja, rzeki, 'irchbią i zająć Cassaligio, Tuna i Gazzono. Przeznac/.yl r.< s l ). u-gionowy rodem z (Julicyi, »ls tu: upi. Uiku '.wi/.dy .... l. .....,.•..,„ nf>»ri>;K>iuf obi iU/r li , l'l. i'l:IUUI zwycięzcom" (Askenazy, NaP, t. III, s. 100). [W. 41] Manewr punicki — podczas drugiej wojny punickiej (218-201 p.Ch.) Hannibal pokonał nad Trebią (w r. 218 p.Ch.) wojska rzymskie dowodzone przez konsulów Scipiona i Semproniusza. Dzięki temu zwycięstwu Hannibal opanował Galię Przedalpejską i miał otwartą drogę do środkowej Italii. Zima zatrzymała go jednak w okolicy Placencji. Historycy rosyjscy w XIX w. (np. A.F. Pietruszewski) porównywali strategię Suworowa nad Trebią do sukcesów Hannibala. Chodziło o to, że tak jak niegdyś Hannibal Numidów, tak Suworow (17 VI 1799) wysłał kilka pułków kozackich, które wciągnęły gen. Ruscę w pościg, a następnie w zasadzkę. Był to początek bitwy. Na idący z odsieczą batalion legionistów uderzył z kolei całą siłą swej awangardy, w wyniku czego batalion został wykłuty. (Zob. Askenazy, NaP, t. III, s. 98). do s. 145 [W. 5] Fragment zdania z listu pisanego w Paryżu (nie w Genewie) (AW, t. I, s. 400). [W. 12] „Posyłam Ci, szanowny Obywatelu, paszkwil, nowy dowód złości osobistej na Dąbrowskiego. Kopię noty podanej do ministra de la marinę [marynarki] masz po drugiej stronie listu mego. Staraniem mojem będzie, iż utraciwszy już może tego generała zachować sławę jego od potwarzy". List z 15 VII 1799 r. (AW, t. I, s. 403—404). [W. 14] „jak sofista na agorze" — agora, miejsce zgromadzeń publicznych w starożytnej Grecji. Sofiści — filozofowie działający w Atenach w V w. Sofiści spełniali funkcję pośrednią między uczonymi a publicystami. Starając się wychować ludzi do aktywnego życia publicznego, często występowali jako mówcy i działacze. Najwybitniejszymi przedstawicielami tej szkoły byli Protagoras i Gorgiasz. [W. 28] Suworow wjeżdżał do Mediolanu rankiem 18 IV 1799 r. Opis tego wjazdu Berent oparł na książce: A.F. Pietruszewski, Generalissimus kniaź Suworow, Petersburg 1900, wyd. II, s. 58 i n. oraz 545-550. Na tej samej relacji oparł się także Askenazy (NaP, t. III, s. 92). do s. 146 [W. 4 i n.] Jan AMIRA (ur. ok. 1767 r. w Stambule) — pochodził ze spolszczonej rodziny francuskiej. Walczył w wojnie 1792 r. i w Powstaniu Kościuszkowskim. W Legionach Dąbrowskiego był szefem sztabu głównego. W bitwie pod Trebią dostał się do niewoli rosyjskiej, a po uwolnieniu służył w III batalionie Legii włoskiej (PSB). Obszerniejsze streszczenie tego listu (zachwycał się nim Askenazy) podaje Pachoński, Legiony, t. II, s. 499-505. [W. 26] „J'AI CRU..." — sądziłem, że to błazen. do s. 147 [W. 45] Szymon KOWALSKI (ur. ok. 1776), Piotr Jan BUDZYŃSKI z Krakowa (ur. ok. 1778). do s. 149 [W. 9] TREDICI MESSI... (wł.) — trzynaście miesięcy. Tyle czasu upłynęło od wycofania się Francuzów z Włoch (wiosna 1799) do rozgromienia armii austriackiej przez Napoleona pod Marengo (czerwiec 1800 r.). [W. 17] TAMERLAN — zwany inaczej Timurem (1336-1405), władca mongolski, twórca państwa sięgającego od Chin przez całą Azję aż do Turcji (ze stolicą w Samarkandzie). Jego podbojom towarzyszyły okrutne rzezie, m.in. obcięte głowy mieszkańców podbitych miast kazał układać w wysokie kopce. [W. 41] „SĘPI FRYDERYK" — Fryderyk Wielki, król pruski. [W. 43] Ws/ystkic informacje o życiu i zachowaniu Suworowa podaje Berent do s. 150 [W. 17] Pietruszewski, Generalissimus..., op. cit., s. 797. [W. 27] Tenże, s. 761 i n. [W. 33] Cytaty z Wiersza do Legiów Polskich: „Polak pragnął szczególnie swą własność wydostać I płochych z Ikarami nie dzieląc układów, Żądał tylko odzyskać szczęśliwość naddziadów; Ufny w dzielnym ramieniu, a bardzo w swej sprawie, O własnej, nie o świata zamyślał poprawie;" Ikarios Lacedemończyk, król Sparty, zażądał od Odysa starającego się o rckv Penelopy pozostania z żoną w Sparcie. Odys żądanie odrzucił i wrócił z Penelop:| do Itaki. [W. 39] Jest to cytat z odezwy wystosowanej przez Dyrektoriat Wykonawc/.y „do Wojsk Polskich, które walczyły dnia 6 Germinal we Włoszech wrą/. / armią Rzeczypospolitej Francuskiej". Przedrukował ją w Notatkach do swego Pamiętnika J.H. Dąbrowski (s. 222-223) oraz, w innym nieco tłumaczeniu, K. Kołae/kowski w książce Henryk Dąbrowski, twórca Legionów Polskich we Włoszech, Kraków l'>()!, s. 39. List Dyrektoriatu był odpowiedzią na raport pochwalny dotyczący waleczności Legionów, wystosowany przez naczelnego wodza wojsk francuskich, gen. Schcrcra. Wspomina o tym J.H. Dąbrowski w Pamiętniku (s. 101-102). [W. 44] „...ani jeden wóz nie wpadł w ręce nieprzyjaciela" (Dąbrowski, Pamiętnik, s. 88). Następnego cytatu nie ma jednak w Pamiętniku. do s. 151 [W. 9] „...głód i prawie zupełna nagość [...]" (Dąbrowski, Pamiętnik, s. HO). [W. M| Cytaty pochodzą z listu W. Aksamitowskiego do J.H. Dąbrowskiego pi', ui kiesce armii francuskiej nad Trebią (17-19 VI) kom< n il.mi twierd/v i^en. J'oiss;u l atour skapitulował (29 VII). Legioniści, dawni żolnui i i>«dduni iiiiMi iaccy, /.ostali wydani Austriakom na mocy tajnego poro/.umieniu. ( . l l' . loniści opn ,:/.ali twierdzę, wojsko austriackie rzuciło się na nich bijqc, chl<> *./.4C i /aleMU.ii.|c żołnierzy w liinciuhy Kcltun; o tych wydur/eniach spór/.] min. C. <.<>.!'i >'.ki w Pamtftniku oblftrnui Mtintui. /!»-U-iry/owiił je S, /.croi - • • - -•- —~-~ ........... ... i ..„„.„n,, m ii i HO n Auitria i !•>.. zobowiązały się nie popierać swoich wewnętrznych przeciwników, co oznaczało koniec nadziei na uzyskanie niepodległości Polski u boku Francji. Już w końcu 1801 r. obie Legie polskie zostały przekształcone w trzy półbrygady i wysłane (w 1802) na San Domingo jako korpus ekspedycyjny mający stłumić tam niepodległościowe powstanie Mulatów. Na San Domingo znalazło się 6 tyś. Polaków, ocalało kilkuset. W ekspedycji hiszpańskiej wzięła udział Legia Nadwiślańska utworzona z resztek Legionów oraz trzy najlepsze pułki piechoty Księstwa Warszawskiego. Jan KOZIE-TULSKI (1778-1821) — pułkownik, dowodził szarżą polskich szwoleżerów na przełęcz Somosierra w górach Sierra de Guadarama (1808), bronioną przez powstańców hiszpańskich. Sukces tego ataku umożliwił Napoleonowi marsz na Madryt. W zdobywaniu Saragossy (1808-1809), podczas którego doszło do wielu okrucieństw, brała udział polska Legia Nadwiślańska. Wydarzenia te zbeletryzował Żeromski w Popiołach. do s. 154 [W. 8] POUR LE BIEN... (fr.) — dla dobra całej ludzkości. [W. 16] Andre MASSENA (zob. kom. do s. 133, w. 1) pokonał pod Zurichem (26 IX 1799 r.) liczebniejsze wojska rosyjskie dowodzone przez generała majora Aleksandra KOR-SAKOWA-RIMSKIEGO (1753-1840). Sukces ten zmusił armię Suworowa do wycofania się ze Szwajcarii (X 1799), za co Suworow został odwołany do Petersburga, gdzie wkrótce zmarł (V 1800). [W. 27] 14 VI 1800 r. Napoleon pokonał pod Marengo wojska austriackie. Legię Naddunajską zaczęto organizować jesienią 1799 r., nad Renem znalazła się w kwietniu 1800. do s. 155 [W. 22] Pomyłka Berenta. Oba cytaty pochodzą z listów Kniaziewicza do Wybickiego. Cytat* pierwszy z listu pisanego 10 I 1800: „Zaklinam kochanego Wybickiego na miłość tej sprawy, dla której wszystko poświęcił, żebyś z nami chciał dzielić kłopoty nieoddzielne od pierwiastkowej formacji korpusu: Twoje światłe rady w momentach, kiedy bieda najwięcej dokucza, staną się balsamem dla nie mających doświadczenia i stałości [...]" (AW, t. L, s. 450). Cytat drugi z listu pisanego w Strasburgu 16 VI 1800 r. (AW, t. I, s. 468-469). [W. 27] Obaj Turscy służyli w Legii II (Nad-dunajskiej). Chodzi zapewne o Józefa — wroga gen. Dąbrowskiego. Jego brat, Wojciech Turski (pseud. Albert Sarmata), był szefem brygady kawalerii. [W. 34] Cytat z listu Kniaziewicza do Dąbrowskiego pisanego w Paryżu 24 VII 1799 r.: „Chadzkiewicz już sobie wolny wyrobił werbunek i posłał Łapińskiego do zbierania ludzi. Włodkiewicz, Twój publiczny nieprzyjaciel, jest emplojowany jako Generał Brygady przy generale Joubert w służbie francuskiej" (cyt. za: „Kwartalnik Historyczny" 1899, r. 13, s. 527). [W. 37] HENRI LE BEAU (fr.) — piękny Henryk. Zdanie to jest przekształconą relacją Askenazego: „... Jan-Henryk Wołodkowicz. Pochodził z Mińszczyzny, bogaty z domu, rzecz na wychodźstwie rzadka i ceniona, żonaty z córką bankiera warszawskiego Teppera, oficer waleczny, bardzo piękny, «Henri le beau», jak go potem nazwał Napoleon, ale głowa niespokojna, [...]" (NaP, t. III, s. 109). Witold Jan (zw.) Henryk WOŁODKIEWICZ (1766 — ok. 1836) służył jako ochotnik w armii Włoch (od 1796 do 1801). Od 1799 gen. brygady. Ranny pod Breo Longo (XI 1799). W r. 1806 organizował II Legię Północną. Od 1897 w wojsku Księstwa Warszawskiego. (Skałkowski, AW, t. I, s. 400). [W. 39] Askenazy, za którym Berent podaje te charakterystyki, pisze o Mierosławskim: Ten „nieposkromiony zawadyaka" napotkawszy w Lyonie wysłannika Dąbrowskiego, Bier-nackiego, wyzwał go na poczekaniu na pojedynek i ciężko zranił (NaP, t. III, s. 114). [W. 44] Pomyłka Berenta. Jest to fragment listu Kazimierza Konopki do Józefa Wybickiego (list z 21 VIII 1799): „Znamy rodzaj zwierząt krwiożerczych, ale czy[/] t. I, s. 421). W poprawniejszej, zapewne, lekcji Askenazego: „...ale ci nie swego, lecz..." (NaP, t. III, s. 114). Zdania te są aluzją do zranienia Biernackiego i Mierosławskiego — wysłanników gen. Dąbrowskiego, w pojedynku z Mierosławskim — agentem Deputacji paryskiej. Maciej MI[E]ROSŁAWSKI (1762-1813) — podpułkownik artylerii. Był początkowo osobistym sekretarzem Kołłątaja, a następnie kierownikiem archiwum Szkoły Głównej (zwolniono go za nadużycia). Wziął udział w wojnie 1792 r. na Litwie, potem przebywał w Warszawie, gdzie — zapewne dzięki Kołłątajowi — miał dostęp do prac konspiracyjnych. W 1793 r. przeszedł niespodziewanie na stronę targowiczan. Jego udział w powstaniu 1794 r. nie jest jasny. Na emigracji związał się z działaczami nurtu jakobińskiego i należał do zaciekłych przeciwników gen. Dąbrowskiego. Z Chadzkiewiczem i Wołodkiewiczem s/ukał kariery w sztabach Championneta i Jouberta, brał udział w różnych aferach kryminalnych. Wrócił do kraju bez potwierdzenia służby w Legionach. Wziął udział w wojnach z Austrią (1809) i Rosją (1812). Popełnił samobójstwo (PSB, Pachoński). O pojedynku z Biernackim informował Dąbrowskiego Wybicki w liście z Genui 8 VIII 1799 r. (AW, t. I, s. 428). Gabriel Józef BIERNACKI (1774-1834) — brał udział w kampanii 1792 r., Insurekcji Kościuszkowskiej, od lutego 1797 w Legii I, kapitan sztabu, zaufany Dąbrowskiego. do s. 156 [W. 11] Stanisław Ignacy JAKUBOWSKI (1763?-1810) po upadku powstania 1794T. wstąpił do Legionów Dąbrowskiego w stopniu majora artylerii. W Mantui pnirowul nad Słownikiem działobitnictwapolskiego, pragnąc wyeliminować obce nazwy u-j Ino ni. Po kapitulacji Mantui przebywał w niewoli austriackiej, a następnie był komcmian tem placu w Pavii i stacjonującej tam artylerii polsko-francuskiej. Służył potem w amm francuskiej, w 1807 r. organizował wojsko Księstwa Warszawskiego, a w 1808 r. w/.i;|l udział w ekspedycji, francuskiej w Hiszpanii, podczas której zmarł (PSB). [W. I.' Por. Nurt, s. 163 oraz Odmiany tekstu, s. 328. W Legionach było dwóch SUCHOIX > LSKICH: Franciszek (ur. ok. 1770-1776) oraz Joachim (ur. ok. 1777) — nu wiadomo, o którym myśli Berent. Z kolei w I wersji tego fragmentu (zob. Odmiany tekstu, s. 328) Berent pisze o „malarzu Suchodolskim". Jeśli miałby to być znany malarz batalistyczny January, to jest pomyłka Berenta, gdyż urodził się on w 1797 r. [W. 30] Jean Victor MOREAU (1763-1813) — generał francuski, dowódca armii, w której skład wchodziła Legia Naddunajską Kniaziewicza. Dowodził pod Hohenlin den. Oskarżony w 1804 r. przez Napoleona o zdradę stanu (co było intrygą), musia! wyjechać do Ameryki. W 1813 r. wstąpił na służbę rosyjską i walczył przeciw Frum ji (W. 44] O intrygach w Legii Kniaziewicza, o liście strasburskim, o samobójstwu pułk. Gawrońskiego i innych wydarzeniach wspomnianych tu przez Berenta opowiit da obszernie Askenazy w: NaP, t. III, s. 194-198. „[...] Gawroński w Ren wskoczył [...]" (cyt. z: Drzewiecki, Pamiętniki, s. 164). Ambroży GAWROŃSKI (1764-1800) — podpułkownik artylerii, wiceszef Legii Naddunajskiej. Po przystąpieniu króla do Targowicy (1792) demonstracyjnie wyemigrował. Po powrocie odznaczył się w Powstaniu Kościuszkowskim, a po jego upadku związał się z przeciwnikami gen. Dąbrowskiego. Dzięki pomocy Kościuszki i znajomości z gen. Kniu/iewi-ezcm otr/.ymał nominację na adiutanta generała (28 XI 1799). Podpisał nieopatrznie hut zbiorowy do gen. Morcau domagający się usunięcia gen. Knia/icwicza z komendy I-egii II (intrygę przygotowali zwolennicy Deputacji). Zrozumiawszy, że padł ofiarą manipulacji, popełnił samobójstwo skacząc do Renu (29 VII 1800) pod Kehl (PSB). do « /57 (W l M l NFANT (łATfc (IV.) —don!, ro/.pji- Błt«>, i>" i Hohrntindcn stoczono ^ XII IHn inc ii ' ! tu: ulubieniec. [W. 20] liiYyla noiiiid Moreau w celu uderzenia na tyły wojsk austriackich. Cytat pochodzi z dzieła Askenazego: „Już w tem miejscu, na moczarach leśnych pod Sankt-Christophem, śród walącej gęsto śnieżycy, naciskani przez piechotę austryacką i jazdę ułańską, zachwiali się Francuzi. Wtem, właśnie w chwili, gdy śnieg ustał i nagle spoza zimowej chmury pełne wybłysnęło słońce, Kniaziewicz z batalionem legii, idąc na bagnety, poparty przez jazdę legionową, z niepowstrzymaną uderzając furyą, o powodzeniu całego flankowego natarcia, a tem samem, na skromną miarę liczebną możności swojej, jak najskuteczniej do wielkiego sukcesu całej hohenlindeńskiej przyłożył się batalii" (NaP, III, s. 221). Niektóre szczegóły tego opisu wziął Askenazy ze wspomnień Drzewieckiego (uczestnika tej bitwy). Także „okrzyk legii Kniaziewicza" zaczerpnięty jest zapewne z tego Pamiętnika, a nie, jak sugeruje komentarz Berenta, z „relacji historyka". Chodzi mi o następujące zdanie Drzewieckiego: „Nie wiem, jaki był los inszych kolumn, lecz nasza je uprzedziła i do nas miał należeć bój i zwycięstwo" (Pamiętniki, s. 168). [W. 45] Wielhorski do Wybickiego (2 X 1800, Marsylia): „... powinniśmy dawnego, polskiego trzymać się przysłowia: [...] nie zaglądaj; [...]" (AW, t. I, s. 494). do s. 158 [W. 9] Pomyłka Berenta. Jest to fragment listu Kniaziewicza do Wybickiego (z nieznacznymi zmianami) pisany w Strasburgu 27 VI 1800 (AW, t. I, s. 471^172). [W. 13] Antoni Józef MADALIŃSKI h. Laryssa (1739-1804) — poseł na sejmy, generał, jeden z dowódców Powstania Kościuszkowskiego. do s. 159 [W. 9] Cd. listu Kniaziewicza do Wybickiego cytowanego w poprzednim przypisie. Zmiany: „ten sen" oraz „przy pokoju" zamiast „przy rokowaniach". do s. 160 [W. 12] Według świadectwa K. Koźmiana (Pamiętniki, t. I, s. 274) gen. Kniaziewicz po powrocie z emigracji zamieszkał w Sławucie, w domu ks. Hieronima Sanguszki, a w towarzystwie pokazywał się w mundurze generała francuskiego z krzyżem polskim i Legią Honorową, którą otrzymał 26 XI 1803 r. H. Sanguszko był w latach 1775-1794 ostatnim wojewodą wołyńskim i generałem wojsk koronnych, lejtnantem wojsk rosyjskich, który to tytuł otrzymał od Katarzyny II. Zmarł w 1812 r. Pobyt Kniaziewicza na dzierżawie w Sławucie potwierdza także C. Godebski w liście do A. Kosińskiego (z 11 XII 1802). S. Kieniewicz pisze, że Kniaziewicz otrzymał w dzierżawę wieś Zieleńce na Wołyniu od ks. Eustachego Sanguszki (1768-1844), syna Hieronima (PSB). W Pamiętnikach ks. E. Sanguszki (Kraków 1876) fakt ten nie jest odnotowany. Ponadto Koźmian zaznacza, że E. Sanguszko (uczestnik Powstania Kościuszkowskiego i legionista), „dobry Polak", czuł się „niezmiernie strapiony" rosyjskim mundurem swego ojca. Berent myśli tu więc chyba o pobycie gen. Kniaziewicza u Hieronima Sanguszki i myli ten pobyt z późniejszą dzierżawą Zieleniec. Listy Kniaziewicza pisane z tej wsi od r. 1807 opublikował J.L Kraszewski w dodatku do Pamiętników J. Drzewieckiego (op. cit., s. 217 i n.). [W. 21] Prośbę o dymisję złożył gen. Kniaziewicz na ręce marsz. Moreau 5 III 1801 r. Legię Naddunajską odprowadzał do Włoch gen. Michał Sokolnicki. „Fiszer, prowadząc pierwszy batalion, wykrył przypadkiem, że kolumna legionowa znajdowała się w marszu pod tajnym dozorem zbrojnym, że mianowicie przed i za nią, jak gdyby dokoła jeńców, postępowały dwa regimenty jazdy francuskiej" (Askenazy, NaP, t. III, s. 247). do s. 161 [W. 7] Niepełny cytat Askenazego: „...Internacyonalu, skąd apele zapaleńców t. III, s. 257). Do tej sprawy powróci Berent w Zmierzchu wodzów. [W. 9] Nieudanego zamachu na Napoleona dokonano 25 XII 1800 r. na ulicy Saint-Nicaisc, gdy jechał do Opery. Zginęło wówczas kilka osób. Informacje o tym zamachu czerpie Berent zapewne z Askenazego (NaP, t. III, s. 224-258 i n.). [W. 14] Wincenty AKSAMITOWSKI (Axamitowski) (1760-1828) — uczestnik Powstania Kościuszkowskiego, w Legionach Dąbrowskiego zorganizował artylerię, w Mantui dostał się do niewoli austriackiej, uwolniony wkrótce wraca do służby, awansuje na szefa brygady. Miał powiązania z wolnomularstwem francuskim i włoskim. W lecie 1802 wpada na trop spisku w Legionach (inspirowanego przez rząd włoski), przez co naraża oficerów na śledztwo. Wydarzenia te przyspieszyły decyzję wysłania drugiej pól-brygady (wtedy 114 liniowej) na San Domingo. Aksamitowski był jej dowódca., ale pozostał w Europie (szczegóły tych spraw: Askenazy, NaP, t. II, s. 271 i n.; Pachoński, Legiony, t. III, s. 599 i n.; tenże, Polacy na Antylach i Morzu Karaibskim, Kraków 1979). [W. 30] Cytat z listu C. Godebskiego do A. Kosińskiego (Poznań, 11 XII 1802): „Powrót kilku osób światłych i patriotycznych z zagranicy, stal siv użytecznym krajowi. On im winien w części założenie Towarzystwa Przyjaciół Nauk a zupełną odmianę w obyczajach młodzieży. [...] Mogę powiedzieć na chlubv powracających z legiów, że ich postępowanie w kraju zgodne jest z ich poświęceniem za granicą. To mnie utwierdza w opinii, że legie więcej nam przyniosły korzyści niż straty, wyjąwszy stratę kilku osób, których wspomnieć nie można bez żalu", (cyt. za: Amilkar Kosiński we Włoszech, s. 346). Por. Odmiany tekstu, s. 321, oraz Oncudii/ (Pisma rozproszone'). [W. 31] Pierre du Terrail de BAYARD (ok. 1473-1524) słynny wódz francuski, w legendzie średniowiecznej ideał rycerza „bez trwogi i skazy". do s. 162 [W. 1] „DAMY ZNAKOMITE": Anna Sapieżyna z Zamoyskich, Maria /, Radziwiłłów Krasińska, Zofia z Czartoryskich Zamoyska. O niechęci do Napoleona w środowisku polskiej arystokracji we Francji (lata 1803-1804), o propagowaniu koncepcji Adama Jerzego Czartoryskiego (związek Polski z Aleksandrem I) zob. Askenazy (NaP, t. III, s. 335-336) oraz Falkowski, Obrazy (t. I, s. 219). TUILERIES — paląc w Paryżu między Luwrem a Polami Elizejskimi. Siedziba króla Francji, rezydencja Bonapartego, spłonął w czasie Komuny Paryskiej (1871), na jego miejscu założono ogród. [W. 15] Cytat z listu Godebskiego do Kosińskiego (Poznań, 11 XII 1H02); jest: „ludu" (cyt. za: Amilkar Kosiński, s. 344). Titus Flavius YESPASIANUS (39-81 p.Ch.), cesarz rzymski. Utrwalił się w pamięci jako władca wyrozumiały nuwi-t dla wrogów. [W. 23] INDYGNACJA (łac. indignatio) — gniew, oburzenie, j W. 271 O stosunku Kościuszki do Rosji zob. Askenazy, Przysięga Kościuszki, „HiNioti-k.i Warszawska", t. I, s. 477; O stosunku do Napoleona — Askenazy, U (;: -icrgan nach Syrakus, op. cit., s. 340). |W. 4] Kilka wzmianek o postępach edukacji Jana Michała l > ibrowskiego znui.lnjc 119 w listach Kościuszki do Dąbrowskiego (Skalkowski, / k>>n-xf>ondencji K<>«iuszki, ». 42, 50, 54, 56-70) oraz w Archiwum Wybidue^u |W. <>| <'.(>NNAISELM< fr.) — znawca. [W. 18) DHLFIN — tytu! nastąpi v n i w< l i m ii (W. 21! Iłercnt generalizuje tu następujące wydarzenie W mu miu i wydano m <\.ty obiad na czcić senatora Garata, który prugnąl p . K , i jego i ! .1 Polski. Pierwszy konsul — mówił Garat — zamierza ogłosić, że car Rosji Paweł I jest „pośrednikiem pokoju Europy". Odeśle mu więc trzydzieści tysięcy(?) jeńców rosyjskich w pełnym uzbrojeniu oraz równie uzbrojonych legionistów, a „wspaniałomyślność" cara będzie wystarczającą rękojmią niepodległego bytu Polski (sic). Sojusz Rosji i Francji doprowadzi Europę „do ogólnego związku" — a dla Anglii ten sojusz będzie oznaczał zagrożenie jej posiadłości kolonialnych. „W końcu już tej mowy rumieniła się twarz naczelnika, gdy Kniaźewicz błyszczał nadzieją; zniecierpliwiony Kościuszko nie mogąc stłumić niechęci, wybuchnął gorąco sprzeciwiając się tej myśli. Wtem i Kniaźewicz się burzy. — «Jenerale, rzecze, nie sam jesteś całym narodem, pozwól nam o tem pomyśleć i własne mieć także mniemanie*. — Tak się skończył obiad i powszechne nastąpiło milczenie" (Drzewiecki, Pamiętniki, s. 149-150). Wydarzenie to miało mieć miejsce tuż przed wyprowadzeniem się Kościuszki od Barssa (14 VIII 1799), ale z relacji Drzewieckiego wynika też, że jest już po 18 Brumaire'a (9 XI 1799). Ścisłej daty na podstawie tych Pamiętników określić niepodobna. [W. 28] O Fiszerze obszerniej w pierwszej wersji Nurtu. Zob. Odmiany tekstu, s. 330 i n. [W. 30] Józef MARKOWSKI (1758-1829) — lekarz, profesor chemii i mineralogii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Chemię studiował we Francji w Szkole Głównej, a chirurgię w Szkole Lekarskiej w Paryżu. Prowadził prywatne kursy matematyki, fizyki, chemii i medycyny. Opiekował się synami Dąbrowskiego i Wybickiego. Po powrocie do kraju (1810) znalazł się w konflikcie z profesorami Wydziału Lekarskiego w Krakowie — zwolennikami Kołłątaja. W 1818 r. N. Nowo-silcow, ówczesny komisarz uczelni, mianował go swoim zastępcą. Markowski w swych raportach oczerniał rektora, donosił na studentów, popierał system szpiegowania uczniów w szkole i w domu oraz policyjną kuratelę nad środowiskiem uniwersyteckim, zmierzającą do ograniczenia jego autonomii (PSB~). [W. 36] Por. Odmiany tekstu, s. 339. do s. 164 [W. 16] LA MACHINĘ INFERNALE (fr.) — dosł. maszyna piekielna. [W. 27] MORBIDEZZA (wł.) — zniewieściałość. [W. 31] Henri de la TOUR d'AUVER-GNE, hr. TURENNE (1611-1675) — wicehrabia i marszałek Francji. Odniósł wiele zwycięstw podczas wojny trzydziestoletniej i w innych kampaniach. [W. 33] INWALIDZI (Hotel des Invalides) — gmach zbudowany w 1670 r. w Paryżu przez Ludwika XIV jako szpital i przytułek dla żołnierzy i oficerów-inwalidów wojskowych. Napoleon I uczynił go pomnikiem chwały oręża francuskiego, umieszczając tu trofea wojenne. Obecnie mieści się tu muzeum artylerii i muzeum Wielkiej Armii. Znajduje się tu także trumna ze zwłokami Napoleona I. do s. 165 [W. 3] w Saint-Germain-en-Laye pod Paryżem mieścił się zakład wychowawczy dla dziewcząt, którym kierowała Joanna Ludwika de Campan — ówczesny autorytet pedagogiczny. [W. 8] Karol Czesław PAKOSZ (1776-1812), bił się pod Maciejowica-mi, do Legionów wstąpił na pDcz. 1798 r. (por. 2. bat. Legii I). Był honorowym adiutantem Kościuszki i rzecznikiem Legionów we francuskim Ministerstwie Wojny. Wg J. Pachońskiego „sprzeniewierzył się Karolinie" będącej wówczas na pensji, co spowodowało ochłodzenie stosunków z Dąbrowskim i dymisję Pakosza (V 1802). Natomiast adiutantem Dąbrowskiego Pakosz został dopiero pod koniec 1806 r. Zmarł najprawdopodobniej od ran odniesionych w grudniu 1812 r. podczas wyprawy na Moskwę (PSB). [W. 17-18] VOUS SEREZ... (fr.) — pozazdrościsz mi, że dwa razy ucałowałem twą córkę. W przypisie do listu z 30 IX 1800 r. (z Paryża). Zob. Z korespondencji Kościuszki..., s. 55. [W. 30] APLIKOWAĆ (łac. applico) — stosować. [W. 31] FRUKTYMKOWAO — kor/ysiac. |W. 32] Chod/.i o Ignacego do s. 166 [W. 22] Paweł TREMO (ok. 1778-1812) — major, adiutant Dąbrowskiego. [W. 24] LANDARA (niem. Landauer) — ciężka kareta podróżna. [W. 25] LOR-GNON (fr.) — rodzaj okularów na długiej rączce. [W. 30] TRAITEMENTS... (fr.) — zabiegom. [W. 33] Gustawa Małgorzata von Rackel, pierwsza żona Dąbrowskiego zmarła 3 X 1803 r. Po raz drugi Dąbrowski ożenił się 5 XI 1807 r. z Barbar;) Chłapowską. do s. 168 [W. 20] Leon MOŚCICKI (1770-1803) — major 2. batalionu Legii II, który objął po śmierci kpt. Lipczyńskiego. Był w Mantui podczas kapitulacji, a 31 VII 1799 r. napisał do gen. Dąbrowskiego list przedstawiając w nim szczegóły napaści wojska austriackiego na kolumny legionistów (zob. Pachoński, Legiony, t. II, s. 540-544). [W. 38] Maurycy HAUKE (1773-1830) — brał udział w wojnach 1792 i 1794 r., w Legionach służył od 1798 r., po kapitulacji Mantui (był autorem planu jej obrony) dostał się do niewoli austriackiej. Znał biegle cztery języki. W 1802 r. razem /, gen. Dąbrowskim przeszedł na służbę Republiki Włoskiej. W 1805 r. był adiutantem polowym gen. Dąbrowskiego w Abruzzach. Jesienią 1806 r. towarzyszył Dąbrowskiemu w drodze do Poznania, następnie organizował wojsko polskie, walczył w wojnie z Prusami (1807) i z Austrią (1809), w 1813 bohatersko bronił Zamościa. W 1814 r. przeszedł na służbę w.ks. Konstantego, przyjmując stanowisko generalnego kwatermistrza. Dążył do wprowadzenia w wojsku bezwzględnego posłus/cństwa, opowiedział się za policyjnymi metodami rządów Konstantego. Od Mikołaja I otr/.y-mał tytuł hrabiego. 29 XI 1830 r. podchorążowie zastrzelili go przed pałacem namiestnikowskim — z munduru zerwano mu dystynkcje i ordery rosyjskie, zostawiając odznaczenia francuskie i polskie (PSB). Postać Haukego pojawi się jeszcze w Zmierzchu wodzów, zob. s. 537. [W. 46] INFLUENCE... (fr.) — o wpływie s/tuk i literatury na narody. Pełny cytat znajduje się w Odmianach tekstu, s. 334. do s. 169 [W. 13] Na przemilczenie nazwiska Dąbrowskiego w tym „cudnym wierszu" Godebskiego pierwszy, w bardzo ostrych słowach, zwrócił uwagę S. Askenazy. Zob. NaP, t. III, Kraków 1919, s. 365-366. Cyt. z Wiersza... Godebskiego, ww. 446, 412. [W. 34] „ICH HABE DIE LEGIONEN..." (niem.) — Utworzyłem Legiony po to, aby ratować mą ojczyznę; nie dla Francji, nie dla Włoch, najmniej zaś dla tych... [W. 39] SZWABACHA — alfabet gotycki. do s. 170 [W. 23] Pochwala Konfucjusza ukazała się po raz pierwszy w zbiorowym uvil:mm pism Godebskiego z r. 1821. [W. 27] Cytat ten jest zapewne aluzją do siiklmm J. Ujejskiego Król Nowego Izraela. Karta z dziejów mistyki wieku Oiwif, ,-m,i, Warszawa 1924, poświęconego właśnie racjonalistycznej mistyce przełomu XVIII i XIX w. [W. 32] Pod Ulm Napoleon zmusił wojsko austriackie do kapitul:uii (20 X 1805), pod Austerlitz rozgromił koalicję austriacko-pruską (2 XII 1805), a i»»i J cną /niszczył armię pruską (14 X 1806). n.nracjv Id .ciii:i n:i s. 166, w. 43-46; poi. s. H)4, w. U. Cłuul/.i o konie pstrokatn MM i, nu kim vi li MIM! jeźd/ić marszałek Tiiii-iinc (y.nli. kom. lin s. l <>4) i klnie — W/OMMI. niv IM lviii in:nszałkii l TOnCJi — ilMinci.il sobu- pud wii-i.-i h p-rj. Dni • l i .>!> K Knl i ' i i Henryk l^ibrowski, ; h>' |W. W| Koiiii-M.l.iiii. m ,,'! . m iiw"nni -'i.ilgcn l >:|browski otrzymał od min. policji Salicettiego wystosowane w imieniu króla (wrzesień 1806). Były one obroną gen. Dąbrowskiego przed zarzutami o brak zdolności do kierowania prowincją (zob. Pachoński, Gen. J.H. Dąbrowski, s. 386-388). Chłopicki zostawił relację o tych walkach (zob. Żurnal oficera, wyd. S. Askenazy, „Bellona" 1926, t. 23, r. IX, s. 1-32). Inne dokumenty, a w tym obszerne pamiętniki, Chłopicki spalił w r. 1846. Józef SCIBALONE — przywódca powstania neapolitańskiego w r. 1806. Otoczony przez oddziały Jana Michała Dąbrowskiego w dolinie Leotase (19 VIII 1806), podddał się, a w zamian za amnestię i pensje dla swych ludzi zgodził się współdziałać w zwalczaniu powstańców. Wówczas na czele powstania stanął Fra Diavolo, który przybył z Sycylii na czele oddziału (500 osób). Wkrótce siły Fra Diavolo osiągnęły 3000 osób i zajęły miasto Sorę. Wobec ożywienia ruchu powstańczego oddziały gen. Dąbrowskiego i gen. d'Espagne otoczyły Sorę i 24 IX 1806 rozbiły ugrupowanie Fra Diavolo. On sam wcześniej usiłował przedrzeć się przez Salermo na Sycylię. Ujęty l IX przez Polaka por. Karola Emerycha został mocą sądu wojskowego stracony w Neapolu 12 IX 1806 (Pachoński, Legiony, t. 4, s. 538; Gen. J.H. Dąbrowski, s. 388). do s. 172 [W. 12] Cytat pochodzi z listu Kościuszki do Wybickiego i jest fragmentem następującego zdania: „Potrzeba by także katechizm republikancki ułożyć dla nich [tj. żołnierzy w Legionach — W.B.], który by zastępował miejsce opinii zabobonnej, której się już zapewne w części pozbyć musieli" (Paryż, 22 VIII 1798; AW, t. I, s. 362). [W. 16] Józef Grzegorz PUCHALSKI (1766 — po 1830). Otrzymał patent na sztabschirurga w wojsku koronnym 22 VIII 1794 (Akta Powstania Kościuszki, t. III). [W. 19] CALABRIA FEROX (łac.) — Kalabria nieustraszona. [W. 21] Zapewne aluzja do zdania: „Mieszkańcy tego kraju mściwi, okrutni, czasem zuchwali są godni dawnego powiedzenia: Calabri mali, sed Simili pessimi" (Chłopicki, s. 32). [W. 26] 24 XII 1805 r. Francuzi pokonali wojska austriackie. Chłopicki był wówczas dowódcą II batalionu i zdobył uznanie dowództwa francuskiego. do s. 173 [W. 4] CONTRA SPEM (łac.) — skrócone przysłowie: contra spem spero — wbrew nadziei mam nadzieję. [W. 18] Ślub Karoliny Aurelii Beatrycze Dąbrowskiej z Józefem Fryderykiem Palombinim, pułkownikiem włoskiego regimentu dragonów Napoleona, odbył się 28 VIII 1806. Jan Michał Dąbrowski na życzenie ojca przybył do Włoch w marcu 1802 r. (miał wtedy lat 20) pod opieką kpt. Froussarda. W Genui poznał 14-letnią Mademigellę Emilię di Negro, z którą się od razu zaręczył. Ich ślub odbył się 26 XII 1803 po awansie Jana na szefa batalionu w sztabie ojca i w dwa miesiące po śmierci matki Jana Dąbrowskiego (Pachoński, Generał J.H. Dąbrowski, s. 389, 346). [W. 36] ANANKE — grecka bogini nieodwracalności losu i przeznaczenia (fatum). [W. 45 i n.] QUALCHE MOTIVO DI DISGUSTO... (wł.) (mógł był dawać) swej Pani niejaki powód do wstrętu; CLAMOROSO (wł.) — żałośnie. do s. 174 [W. 7] CONTRE LA DECENCE... (fr.) — sprzecznej z obyczajami i moralnością. [W. 9] W wyniku tej sprawy gen. Dąbrowski oświadczył, że nie przyjmie w swym domu ani Emilii, ani jej matki. Syna, do czasu wyjaśnienia skandalu, zawiesił w funkcji szefa sztabu. A. Skałkowski (AW, t. II, s. 124) sugeruje, że powodem rozwodu mogła być choroba wcncryc/na, z której Jan Dąbrowski „nie wylec/.yl się pr/cd ślubem". Inne s/c/ególy tej afery zob. Pachoński (J.H. Dijbroiwiki, s. 'W>). (W. l S] I do s. 175 [W. 15] Napoleon przygotowując się do wojny z Prusami postanowił rozegrać „kartę polską" (Polska miałaby być wschodnią bazą wypadową cesarstwa). Gen. Dąbrowski był potrzebny Napoleonowi jako doświadczony organizator wojska polskiego (zwłaszcza że znana była niechęć Kościuszki do Napoleona). 3 X 1806 szef sztabu generalnego, marszałek Ludwik Cezar Berthier, wysłał do gen. Dąbrowskiego depeszę polecającą mu udanie się „z całym pośpiechem" do Ulm. Dąbrowski otrzymał ją 5 X, w swojej siedzibie w Chieti i wyruszył tego samego dnia w towarzystwie Maurycego Haukego, adiutanta i szefa szwadronu (zob. Pachoński, J.H. Dąbrowski, s. 392, zob. też kom. do s. 178). [W. 19] FEUILLE... (fr.) — marszruta. [W. 28] PARTE-NOPE — nazwa osady, na której miejscu założono Neapol. do s. 176 [W. 23] Wg Pamiętników Drzewieckiego, s. 84 (zob. kom. do s. 100). [W. 381 KONDOTIER (wł. condottiere) — żołnierz najemny. [W. 39] Zarzut ten powtórzy Korzon w swej monografii o Kościuszce (s. 498-500, 521-524) i ta opinia stanie sit,' m.in. powodem ostrego ataku Askenazego podsumowującego wiedzę ówczesnych historyków o Legionach. do s. 177 [W. 3] TOŁBY (roś. tołpa) — tłum, gromada (o ludziach), tu: (o przedmiotach) — nagromadzenie, fałda, zgrubienie. [W. 10] 12 VIII 1805 r. Stanisław Staszic wszedł na Krywań (wys. 2494 m n.p.m.), szczyt w Słowacji, w Tatrach Wysokich, położony między Doliną Koprową, Nefcerką i Ważecką. Swoje wrażenia opisał w drugiej rozprawie O Beskidach i Krywanie w Tatrach, którą referował na public/.nym posiedzeniu TWPN. Fragment, który cytuje Berent, w oryginale jest następujący: „Trudne do pojęcia, trudniejsze jeszcze do opisu te pierwsze wrażenia, które na umyśle z wysokich gór sprawia razem zoczona rozstrzeni niezmienność, i tylu przedmiotów ogromnych nieprzeirzałość. Jest to nagle jakieś dziwne zachwycenie: wzrok olśnion, wewnętrzny zmysł rozumu prawie osłupiony i pełno poruszeń, pełno wewnątrz czucia, ale przy tem żadnych wyobrażeń" (cyt. za St. Staszic, O ziemioródz-twie Karpatów i innych gór i równin Polski, Warszawa 1815, s. 108). [W. 15] Fiszera i Amilkara Kosińskiego wybrano na członków „przybranych" TWPN (byli jeszcze członkowie „czynni") na posiedzeniu 11 V 1806 r. Na posiedzeniu TWPN 16 XII 1806 r. Staszic zaproponował, by kpt. Ksaweremu Kosseckiemu, przebywającemu wówczas w Paryżu, zlecić zajmowanie się „historią ostatnich czasów polskich" (Kraushar, TWPN, ks. I, cz. IV, s. 312, 318). [W. 23] Zob. Nurt, s. 189. |W. U| Fragment, który cytuje tu Berent, jest zakończeniem St. Staszica „pierwszej ro/pruwy O równinach Polski, o paśmie Łysogór, o części Beskidów i Bielaw" / prucy pt, O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski (Dzielą, t. 3, Wars/uwa IH16, ł. 6H-70). Rozprawę swą Staszic odczytał na publicznym posidzeniu TWPN H XI l 1805 r. (a więc tuż po bitwie pod Austerlitz, 2 XII 1805) pt. O ziemiorództwie #<•; Jawnej Sarmacji a później Polski. Staszic powiedział: „Młodzieży! Ty każdego narodu droga, narodu naszego jedyna nadziejo! Oto prace, do których cię wzywają; ot" wiadomości, których od ciebie o twojej ziemi wyglądają obce narody. [...] Jeżeli wum ju/ nie wolno / innemi ludy chodzić w zawody o narodową sławę bohaterstwu, IM wolno wam owszem, wy/.ywają was Europejskie Narody w /.awód, o sławi; wszystkich innych nul/ajów. Idźcie/ w te s/lachetne zabiegi i /. cudzoziemcami i wspól/obywu tcloncnn ludy; .1 nie ustępując na waszej ziemi nikomu pierws/eristwa, w cnotach, W pruć.K h, naukach, połóżcie na tcm wszystkicm, cokolwiek /.iemia waszych ojców W n u- :vch górach, w najgłębszych wnętrzu zakupach i w mor/ach i w powici i,-u c(f! uiytrc/.iiego zawicru; połóżcie — mówię — na «ym wszystkim IM i •>, wielki; zniszczeć nie może tylko — nikczemny!" (Rozprawa ta była wydrukowana przez pijarów, następnie w r. 1810 w Rocznikach TWPN, t. 6, oraz w r. 1816 w t. 3 Dzieł Staszica. Przedr. fragm. A. Kraushar, TWPN, ks. l, cz. IV, s. 306-307). do s. 178 [W. 28] Cytowany do tej pory Pamiętnik wojskowy Legionów Polskich we Włoszech J.H. Dąbrowskiego urywa się na r. 1801. Natomiast przywołany tu przez Berenta pamiętnik zdarzeń r. 1806 był w istocie wstępem do zbioru korespondencji J.H. Dąbrowskiego (od r. 1806). Opublikował go Janusz Staszewski pt. Fragment pamiętnika gen. Dąbrowskiego w rozprawce zatytułowanej Z ziemi włoskiej do polskiej („Roczniki Historyczne" 1932, r. VIII, rubryka Miscellanea, s. 72-83). Zdaniem wydawcy pamiętnik ten „nie był pisany ręką Dąbrowskiego, ale zapewne jednego z oficerów sztabu, możliwe, że pod dyktando" (s. 74), a niektóre jego „ustępy i ton rozmów jest może nieco przesadzony" — niemniej „zasługuje, aby mu wierzyć" (ibid.). Fragment tego pamiętnika zaczyna się od informacji o rozkazie gen. Berthier (3 X 1806), który dotyczył wyjazdu Dąbrowskiego z Chieti do Ulm. Kończy się na informacji o wyjeździe Napoleona z Poznania do Warszawy (16-18 XII 1806). „Gen. Dąbrowski [...] 13 Octobris stanął w Ulm. Tam nie zastawszy już wielkiej armii, pośpieszył w jej ślady i, im więcej się ku niej zbliżał, tem większej doświadczał trudności w dostaniu koni po stacjach. Już po drodze napotykał tłum niewolników pruskich i saskich. Już było po bitwie pod Jena, gdy ledwo mógł dopędzić główną kwaterę cesarską 22 w Dessau" (Dąbrowski, Z ziemi włoskiej, s. 75). [W. 34] Słowa te wypowie Napoleon w Berlinie 19 XI 1806 podczas audiencji deputacji obywateli poznańskich. Mowę Napoleona spisał Działyński, jeden z członków tej delegacji, i była ona przechowywana we Lwowie w Tekach Gołębiowskiego z Biblioteki Poturzyckiej (Zbiory Dzieduszy-ckich). Relację Działyńskiego przedrukował Maciej Loret w książce pt. Między Jena a Tylżą, Warszawa 1902 (Źródła i przypisy, s. 103-104). Berent tłumaczy z oryginału francuskiego zamieszczonego przez Loreta: „Une puissance formidable qui toujours s'est montree le plus grand ennemi de votre pays, se voit anneanti par une espese de miracle" (s. 104). Por. też kom. do s. 179, w. 12. do s. 179 [W. 10] Rozmowa ta odbyła się nie w Dessau, lecz w Charlottenburgu 26 X 1806. W pamiętniku tak ją przedstawił Dąbrowski: „Na zapytanie [Napoleona] jak wielką siłę zbrojną wystawić może kraj zabrany przez króla pruskiego, gen. Dąbrowski odpowiedział i zaręczył go, że na 40000 ludzi ochoczych i bez żadnego przymusu, bezpiecznie rachować może" (Dąbrowski, Z ziemi włoskiej, s. 75). Następne spotkanie Napoleon wyznaczył Dąbrowskiemu nie „za tydzień w Poczdamie", lecz „jutro w Berlinie" (ibid., s. 76). [W. 12] W skład tej delegacji weszli: Dezydery Chłapowski, ks. Dąbrowski, Ksawery Działyński, Fiszer, Józef Jaraczewski, Jakub Kęszycki, ks. Kuszel, Józef Lipski, Łącki, Stanisław Mycielski i Walichnowski. Audiencja odbyła się o godz. 9 rano. Według cytowanej już relacji Działyńskiego Napoleon powiedział: „...ąuaud je verrai 30 a 40000 hommes sur pied, je declarai a Varsovie votre independence, et ąuaud je 1'aurai dit, elle sera immuable" (Loret, s. 104). Streszczenie mowy Napoleona (z powyższym fragmentem) ukazało się w „Gazecie Warszawskiej" 1806, nr 96. Powoływał się na nią także gen. Dąbrowski w odezwie do mieszkańców Poznania z 22 XI 1806 r. (napisanej wspólnie z J. Wybickim). [W. 22] Rozmowa gen. Dąbrowskiego w Poczdamie odbyła się 25 X 1806 r. Chodzi o rękopis kwatermistrza armii rosyjskiej Johanna Jakuba Pistora pt. Memoires sur la revolution de la Pologne trouvees d Berlin. Ukazał się on drukiem w Paryżu w r. 1806, a w r. 1860 w tłumaczeniu polskim w Poznaniu (w serii Pamiętniki XVIII w., redagowanej przez K. Źupańskicgo) oraz w r. 1925 jako IV i. Biblioteki Historyczno Wojskowej pisze Dąbrowski — był raportem „o duchu publicznym Polaków przed rewolucją" 1794 r. Fragment, na którym opiera się narracja Berenta, jest następujący: „N. Cesarz wiele bardzo mówił o tej rewolucji, wchodził w najdrobniejsze onej szczegóły, tak iż wiadomością swoją zadziwił gen. Dąbrowskiego. Dn. 31 Octo[bris] odebrał gen. Dąbrowski list od ppłk. Bader d'Alber, inż.-geografa przy boku N. Cesarza, wraz z przyłączonym owym manuskryptem, który mu przesyłał imieniem Napoleona, aby mu o tem dziele dał swoją opinię" (Dąbrowski, Z ziemi włoskiej, s. 79). Dąbrowski odpowiedział pisemnie, Napoleon kazał natychmiast książkę wydrukować, a jeden egzemplarz wysłać gen. Dąbrowskiemu (ibid.). [W. 27] Na temat wiedzy Napoleona o ówczesnej Polsce zachowała się ciekawa relacja gen. Dezyderego Chłapowskicgo: „O Litwie nie wiedział nic, ani tego nawet, jakim sposobem się z Polską połączyła. Musiałem mu to opowiadać. W ogóle naszą historyą mało znał, a pruską jak mi się wydawało tylko od Fryderyka drugiego. Więc go zdziwiło, kiedy powiedziałem, że w korpusie pruskim, stojącym około Królewca, służą nie Polacy, lecz Litwini i Żmudzini, ale że ci choć po polsku mało mówią, jednak są, jak i cała moskiewska Litwa do Polski przywiązani. [...] Słuchał cesarz bardzo cierpliwie tych wszystkich szczegółów, nareszcie się o Żydów zapytał. Myślał, że oni z Azji do nas przybyli. Odrzekłem, że przeciwnie od zachodu, wtedy kiedy ich niemal z całej wypędzono Europy, bo przodkowie nasi zawsze największą mieli dla wszystkich wyznań tolcran-cyą" (D. Chłapowski, Pamiętniki, Poznań 1899, s. 6). Relacja Chłapowskiego dotyczy rozmowy z Napoleonem w czasie obiadu w Poznaniu 13 XII 1806 r. [W. 34] Parada ta wyprzedza o 4 dni przesłanie gen. Dąbrowskiemu manuskryptu Pistora. Wjazd do Berlina odbył się bowiem 27 X 1806. Zdanie cytowane przez Berenta w relacji Dąbrowskiego wygląda następująco: „N. Cesarz spostrzegłszy gen. Dąbrowskiego na koniu, wyznaczył mu najpierwsze miejsce przed wszystkimi w świcie swojej będącymi cudzoziemcami i tak w największej okazałości na czele tego orszaku wszedł do Berlina" (Dąbrowski, Z ziemi włoskiej, s. 76). do s. 180 [W. 6] Droga gen. Dąbrowskiego „z ziemi włoskiej do Polski" była następująca: 5 X 1806 z Chieti przez Cesnę, Kapuę, Ankonę, Bolonię, Monre, Weronę, Teri (miasto na granicy Tyrolu), Ulm (13 X), Dessau (22 X), Kropstadt (23 X), Poczdam (24 X), Charlottenburg (26 X), Berlin (27 X), Frankfurt n. Odrą (5 XI). (Pachoński, t. 3). [W. 15 i n.] Opowieść o wjeździe do Poznania oparł Berent na następującej relacji Dąbrowskiego: „Goniec jadący przodem dla obstalowania koni, /ustawiał proklamacje po wszystkich stacjach pocztowych i tym odwieścił powszechnie przyjazd Generała. Przyjmowano i witano go wszędzie z największym uniesień n -m. Lud i gromady całe biegły na spotkanie go, na widok jego malowała się radość we wszystkich twarzach. Gdy wjeżdżał do Poznania, mieszkance [!] oświecili miasto. Kupy ludzi różnego wieku i płci napełniali [!] ulicę. Orszak młodzieży szlacheckiej wyjechał na koniach naprzeciwko niego i w tryumfie wprowadził go do miasta. Mieszczanie wyprzągłszy konie, sami ciągnęli powóz jego aż do domu, który na pr/yjęcic jego był przygotowany. W całem powietrzu rozchodził się powszechny miałoś: niech żyje N. Cesarz! niech żyje Polska! Szef szwadronu Excclmans wyjechał i;ik/c na spotkanie generała. Nic mógł on dosyć wychwalić zapału, który ożywiał 1'nluków dążących do odzyskania bytu i odrodzenia swojego. Po wszystkich ulicach dała się natychmiast słyszeć znana w Polsce piosneczka: innrsz, mur./. Dąbrowski, którą zrobił p. Wybicki, wtenczas, gdy w r. 1797 pierwszy i u/, wojsku polskie w Kcggio we Włoszech obaczy!" (s. 81). Informacja o „październikowym i nie dżdżystym" pochodzi ze H"\/><>WMI'«| ttarego kołnierza A Hmlkow-»Vi'-i-i> (VC':n /.awa 1903, s. 3). Zanott>vvil u \- :•• \pf.i l lo pumictnik:t l'ubrow-t > J. ' i r./cwski („tego dnia był t | ,,)«• -.m tatique de votre corespondance" (w liście z 19 IV 1807 r.). Informacje i. p.ułan Herent za Askenazym, Książę Józef Poniatowski 1763-1813 (zob. wyd. ll>74 r><>, W\). [W. 38] Cytat ze Wspomnień K. Kołaczkowskiego: „Po obicd/ic, jeżeli mv me byli w marszu, rozpoczynała się zwyczajnie gra hazardowa, w której wie.kN/.i < /esi oficerów sztabu nie tylko udział miała, lecz książę naczelny wódz sam stawiał HM karty l do podkomendnych swoich po królewsku zwykł był przegrywać. [...] Pr/ykhul głównej kwatery wpływał, samo się rozumie, na inszc sztaby i na drobniejsze mUl/uK wojska; WB/ed/.ie grywano: Kiedy August pil, Polska byia pijaną" (t. I, 1793^ 1HI ł, s. 32). do t. IKi> (W. 2) r M (,niTKS WILLEN... (nicm.) — Na miłość boską, bądźcie panowie rozumni! |\v i'M nlatego niejeden z na§ pytał się potem, illiiczcgo ten lub ów bc/ /.> .I>KM , .•, ,10 bez iadnci zdatności otr/ymiil tuk ), ulbo — co jest burd/iej prawd" podobne — następująca relacja Michulu Jackowskiego dotyczł|cu wydar/.eń /. r. IMIIO (po bitwie raszyńskicj): „W nu-obecności kn. |<> (;, wi-rko i nowe pułki w Gulu n formowane, którym dano orły li.mruskic i koku i trójl«>l"towc, pr/.ci:ii|galy w pm teatrze bal i widowisko teatralne dla oficerów. Grane były sztuki «Krakowiacy i Górale* i «Okopy na Pradze». Między aktami przed balem wszyscy wojskowi wyszli przed teatr, czekając na gen. Dąbrowskiego. Przywitawszy Go, z nim razem weszliśmy do sali, gdzie muzyka zagrała jego marsz: Jeszcze Polska nie zginęła. Zacząwszy od niego damy wszystkich wieńczyły laurami z kwiatów i girlandami; zasypano cały teatr kwiatami z lóż i galerii, a po skończonym akcie w laurach poszliśmy do sali balowej ubranej w trofea wojenne i godła narodowe" (zob. Pamiętniki polskie zebrane przez Ksawerego Bronikowskiego, Przemyśl 1883, t. l, s. 128-129). [W. 30] Odbyło się 22 XII 1809 r. do s. 194 [W. 3] Wysłanie wojsk Księstwa do Hiszpanii spowodowało zanik, a faktycznie rozwiązanie dywizji gen. Dąbrowskiego. List ten pochodzi z sierpnia 1808 r. Zażądał w nim Dąbrowski bezterminowego urlopu. Zob. Gembarzewski, Wojsko, s. 65; Pawłowski, Historia wojny..., s. 26 i n.; por. Pachoński, Generał..., s. 461 i n. [W. 23] Paweł Antoni SUŁKOWSKI (1785-1836) — w 1807 pułkownik piechoty w Księstwie, w 1808 walczył w Hiszpanii, w 1810 generał brygady, walczył pod Smoleńskiem w 1812, po śmierci Poniatowskiego naczelny wódz armii polskiej. [W. 37] Cytaty ze Wspomnień moich o działaniach wojennych korpusu pod dowództwem generała Jana Henryka Dąbrowskiego w roku 1813 napisanych przez Prota Lelewela. Odpowiednie fragmenty są następujące: „Zgroza [...] głębokie to zranienie serc naszych. Powtarzano: [...] służył sprawie jego, [...] żal ścisnął mnie spojrzawszy na niego, gdy naraz ta krzywda wyrządzona mu stanęła mi na myśli [...]. Klęska w boju, odjęte znaczenie, pozostała żona w Lipsku i upadek sprawy" („Biblioteka Warszawska" 1878, t. l, s. 243-244). do s. 195 [W. 20] RELIEF (fr.) — tu: uwypuklenie, uwydatnienie, uświetnienie. [W. 26] Zdanie Montecucculego cytowane w liście do Różnieckiego (zob. Nurt, s. 116). W oryginale następujące: „Trzymam się w tym razie Montecucculego: ...faire le bien et souffrir le mai qu'on dit de [vous], se moąuer de fous, mepriser le mechants et se contenter de 1'approbation de gens de bien et de merite" (cyt. za Askenazy, NaP, t. III, s. 415; por. Pachoński, Legiony, t. 2, s. 593). [W. 36] Fragment przemówienia Staszica z okazji jednomyślnego wyboru gen. J.H. Dąbrowskiego na członka TWPN. Było to 30 IV 1811 r. „Szanowny ten mąż, swojemi zadziwiającej stałości czynami, pierwszy rozpoczął dzieje odradzania się narodu polskiego. On owych pierwiastkowych tego odrodzenia się zawiązków nie tylko był głównym czyńcą, ale oraz i pisarzem. Własnoręczne pismo, które oddał Towarzystwu, zostawi następnym wiekom nieocenioną, bo tę otwartą, walecznym właściwą rzetelnością, pamięć legij polskich, tej świetnej, w szczególniejszej części historyi naszego narodu" (Kraushar, TWPN, ks. II, cz. III, s. 258). NOTA EDYTORSKA (Podstawa i zasady wydania) Według Urzędowego Wykazu Druków Nurt ukazał się między 7 a n października 1934 r. Opublikowano go w Wydawnictwie Gebethnera i Wolfa w Warszawie, drukowany był w Zakładach Drukarskich F. Wyszyńskiego i Spółki jako VIII i IX tom Pism Wacława Berenta. Tom I Nurtu pt. Ludzie starodawni składał się z trzech opowieści, t. II pt. Pogrobowcy składał się z siedmiu opowieści. „NOTA [z r. 1934] Warunki wydawnicze Wyboru Pism spowodowały podział całościowych utworów na tomy prenumeracyjne. Podobnemu podziałowi uległa i ta książka; trudno zaś było wypuszczać równocześnie więcej nad dwa tomy. Narracyjnie stanowią one całość. Konstrukcja natomiast podjętego cyklu opowieści uwyraźni się wraz z jego zamknięciem w tomie następnym pt. «ODNOWICIELE»". Drugi tom Nurtu opublikowano, po śmierci pisarza, w R/.ymie w 1943 r. w Bibliotece Orła Białego (było to wydawnictwo II Korpusu) pt. Nuri. fV>,..-n'.-<, i biograficzne. Pogrobowcy. Intencją wydawcy było pokazanie analogii mii;d/\ I.. ..mu Legionów Dąbrowskiego a losami współczesnego pokolenia żołnicr/y-tulac/> l »U i ne wydanie Nurtu miało miejsce w Warszawie w 1956 r. Nurt ukazał się naU.ulcm S. W. Czytelnik, z drzeworytami St. Ostoi-Chrostowskiego i z przedmową J. Willu l mic^o Wydawca opuścił Wstęp Berenta z 1934 r. Trzecie powojenne wydanie Nurtu uka/al.. się również nakładem S.W. Czytelnik w Warszawie w 1958 r. jako kolejna — p" l iJiowcu, Próchnie i Żywych kamieniach — pozycja Dzieł wybranych Wadawa l ma. Wydawca opuścił wstęp J. Wilhelmicgo (y. 1956 r.), a przywróci! prmlmowę i mi / 1934 r. Ponadto wydawca lak dalei c /modernizował pisownię pierwodruku, piwnym sensie narus/.yl jcc.o siylisis i /.iii| inii r.ralność. W wydaniach /. 1956 skasowano więc pisownią .lu/v<.li lner, e\i.ny wiers/y włączone w narrację wvt» >' < . liniono juko osolmi Ira^nn ntv .il.ipitv) lekstu, nie /u/nuc/ono mi. i iinw, a w killu micr.' .i< h p»nr l ii/:mii1ninm wr W\tw czwarte, wniosek o „przełamaniu" opowieści wyciąga Pigoń z faktu, że TI opublikował utwory nie zapowiedziane przez Berenta we Wstępie do Wywłaszczenia Muz. Pigoń sądził zatem, że Wywłaszczenie Muz jest tytułem całości utworu. Było jednak niewątpliwie tylko tytułem jego pierwszej części (co potwierdza edycja książkowa). Projekt kolejnych opowieści dotyczył więc wyłącznie pierwszej części utworu, o czym, oczywiście, czytelnicy PW nie mogli wiedzieć. Berent nie spełnił tylko jednej zapowiedzi — nie zamieścił w Wywłaszczeniu Muz opowieści ostatniej: o Stanisławie Staszicu. Informacja, że „cdn.", zamieszczona po Żywej pamiątce, mogłaby znaczyć, że Berent tę opowieść zamierzał opublikować, ale w ostatniej chwili wycofał ją z PW. Jeśli tak było, to jest to jedyny dowód zmiany koncepcji Wywłaszczenia Muz. Berent zatem nie „przełamał" opowieści, ale mógł ją po prostu skrócić. Ale informacja, że „cdn.", mogła również zapowiadać taki ciąg dalszy, jaki opublikował TI. Czyli taki sam, jaki Berent zachował w wydaniu książkowym: po Żywej pamiątce (koniec t. I) następuje wszak Szabla i duch (początek t. II). W tym drugim wypadku mogłoby to znaczyć, że Berent w r. 1931 opowieści o Staszicu jeszcze nie napisał. Ale i tu trzeba stwierdzić, że Berent nie „przełamał" Wywłaszczenia Muz, lecz że mógł po prostu nieco zmienić koncepcję swego utworu. Jaka to mogła być zmiana? Ponieważ wiemy, że Berent opowieść o Staszicu w końcu napisał (pt. Pogrzeb urzędnika) i że rękopis tej opowieści znajdował się w Bibliotece Narodowej w latach 1939-1945 (zob. Nowy Korbut, t. 13, s. 227), sądzić wolno, że: 1. Berent nie zamierzał opublikować osobno tej opowieści w swej książkowej trylogii, ponieważ Staszic pojawia się wielokrotnie już na kartach Nurtu, Diogenesa w kontuszu i Zmierzchu wodzów. 2. Tom Odnowiciele miał „zamykać" opowieści, a Zmierzch wodzów nie wspomina o kontynuacji cyklu, więc Berent mógł napisać Śmierć urzędnika dopiero po wydrukowaniu Zmierzchu wodzów i nie zdążył tej opowieści już opublikować. Żadna z tych możliwości nie pozwala przyjąć tezy Pigonia. W jednym wszakże Pigoń ma niepodważalną rację: Berent usunął Wstęp do Wywłaszczenia Muz, a zatem coś zmieniło się w jego koncepcji. Żeby tę sprawę rozważyć, trzeba przejść do drugiego ze sformułowanych tu pytań — czy istnieje czasopiśmienna wersja (pierwodruk) Nurtu? Moim zdaniem takiej wersji nie ma, co znaczy, że utwór opublikowany w PW i TI należy uznać za tekst od książkowego Nurtu odrębny, chociaż bezsprzecznie będący jego pierwszą redakcją. Oto argumenty w tej kwestii. Po pierwsze, wyraźne są daleko idące zmiany wprowadzone w wersji książkowej przez Berenta. O ile jeszcze Pustelnik i Mnichy przedrukował Berent z niewielkimi poprawkami, to już Żywa pamiątka, a przede wszystkim Szabla i duch oraz Wódz są tekstami zasadniczo przeredagowanymi i innymi niż w wersji książkowej. Dotyczy to przede wszystkim Wodza, z którego w wersji książkowej powstało kilka dalszych opowieści. Jednocześnie jednak obszerne fragmenty publikacji czasopiś-miennej Berent wycofał lub całkowicie zmienił. Wszystkie te zmiany dokumentuję w Odmianach tekstu. Po drugie, Berent usunął Wstęp do Wywłaszczenia Muz nie tylko dlatego, jak utrzymuje Pigoń, że uznał go w całości za chybioną inwektywę pod adresem Kasy im. Mianowskiego. Powodem usunięcia był przede wszystkim fakt, że większość stwierdzeń o historycznych zasługach TWPN wprowadził Berent do poszczególnych opowieści. Usunął zatem te fragmenty, które miały charakter doraźnej „publicystyki", a także te, dla których znalazł inne sformułowania. Tak więc Wstęp do Wywłaszczenia Muz w edycji książkowej był już niepotrzebny. Jego najważniejsze tezy wtopił Berent w literacką fakturę opowieści. Po trzecie, Wstęp został nic tylko wycofany, lecz także zastąpiony zupełnie inną przedmową, w której po ra/ pierwszy użył Berent sformułowania „opowieści biograficzne". To samo sformułowanie pojawiło sic juko podtytuł całego cyklu. Myślo, /.c to icst różnica nniumin;.•;..,« ii....... i...•._.. i. .___- w PW i TI, był zbiorem „Opowieści o Oświeceniu polskim". Ten tematyczny wyróżnik jest charakterystyczny dla tej fazy twórczości Berenta. W niewielkich odstępach czasu opublikował Berent trzy dyskursywne teksty o pokoleniu poroz-biorowej inteligencji. Były to: Wstęp do Wywłaszczenia Muz, Źródła do tego Wstępu (1932) oraz Onegdaj (1933). Natomiast publikacji książkowej towarzyszy już zatarcie tej „publicystycznej" dyskursywności i jednoznacznego sformułowania tematu utworów. Zamiast formuły tematycznej pojawi się natomiast formuła gatunkowa („opowieści biograficzne"), i ona też stanie się przedmiotem kilku ważnych sformułowań Berenta w nocie wstępnej do Nurtu (aluzja do wykładów A. Maurois na temat biografii), w Diogenesie w kontuszu (np. rozróżnienie biosu i logosu historii), których próżno by szukać w pierwszej wersji Nurtu. Sądzę zatem, że publikując opowieści w PW i TI Berent nie miał jeszcze skrystalizowanej gatunkowej koncepcji całego utworu i niewątpliwie nie miał jeszcze literackiej koncepcji cyklu opowieści. Jest już ona natomiast w autorskim przedsłowiu do książkowego wydania Nurtu. Sądzę zatem, że między pierwszą wersją Nurtu (1931/32) a wydaniem książkowym (1934) Berent dopracował się jednolitej formuły gatunkowej utworu i koncepcji cyklu opowieści. Z powyższych rozważań nasuwają się dwa wnioski. Pierwszy: w latach 1931/32 Berent opublikował w prasie utwór bez tytułu, który składał się z dwóch części — z Wywłaszczenia Muz oraz z dwóch opowieści pt. Szabla i duch oraz Wódz. Wszystko wskazuje, że jedynie pierwsza część tego utworu rysowała się Berentowi wyraziście: trzy różne opowieści objął jednym tytułem (Wywłaszczenie Muz} natomiast dwie następne a bliskie sobie opowieści (z TI) pozostawił bez wspólnego tytułu. Obie części były ze sobą powiązane problemowo i dlatego redakcja TI mogła zaznaczyć, że opowieści o Legionach są ciągiem dalszym Wywłaszczenia Muz. Ale równocześnie brakowało Berentowi jednolitej formuły gatunkowej, a także wspólnego tytułu pozwalającego spiąć te części jedną klamrą. I dlatego też redakcja TI podkreślała, że są to „niezależne i odrębne całości". Utwór ten należy zatem traktować jako różną od Nurtu pozycję blibliograficzną. Wniosek drugi — tytuł Nurt należy wyłącznie do książkowej wersji tego utworu, tak jak i formuła gatunkowa cyklu: „opowieści biograficzne". Innymi słowy, Berent nie publikował w PW i TI „opowieści biograficznych", co bezzasadnie przyjął Pigoń. Wniosek trzeci — nie należy mieszać wersji czasopiśmiennej i wersji książkowej, czyli oceniać drugiej na podstawie y.amysłów sformułowanych w pierwszej. A tak właśnie postąpił Pigori. W jednej sprawie trzeba się tu jednak z Pigoniem zgodzić bez zastrzeżeń. Tytuł Nurt przyjęty dla wersji książkowej jest o wiele szczęśliwszy niż Wywłaszczenie Muz. Chociaż, Ir/.ymając się wniosków przedstawionych wyżej, trzeba by powiedzieć, że tytuł Wywłaszczenie Muz zosta! zastąpiony przez Ludzi starodawnych. Ludzie starodawni i Pogrobowcy — oto sugestie semantyczne opowieści biograficznych, które pojawiają się dopiero w wydaniu Nurtu z r. 1934. Pozostanie im Berent wierny w kolejnych dwóch tomach swych opowieści: w Diogenesie w kontuszu oraz w Zmierzchu wodzów. Toteż ciąg dalszy tych rozważań znajdzie Czytelnik w Notach dołączonych do tych dwóch utworów. NOTATKI JANA PACHOŃSKIEGO DO „NURTU" WACŁAWA BERENTA ••'•V ' 'V •_-o -d Pani Zofia Pachońska, wdowa po śp. prof. Janie Pachońskim, znalazła w papierach swego męża kilka listów Wacława Berenta oraz notatki Jana Pachońskiego do prasowej i książkowej wersji Nurtu. O istnieniu listów Berenta do Pachońskiego wiadomo było od dawna. Z prośbą o ich udostępnienie zwracali się do adresata m.in. J. Paszek, J. Zieliński, R. Nycz i niżej podpisany. Prof. Pachoński za każdym razem jednak odmawiał, motywując to zamiarem przygotowania własnej publikacji na temat swych związków z Wacławem Berentem. Odnalezione po śmierci prof. Pachońskiego listy ukażą się w opracowaniu Ryszarda Nycza. Listy te są cennym przyczynkiem do dziejów powstawania „opowieści biograficznych" i pozwalają wyjaśnić kilka spraw, których wcześniej można było się tylko domyślać. Drugim cennym dokumentem są wspomniane już notatki J. Pachońskiego. Są to dwa rękopisy (oba w wersji brulionowej) zawierające uwagi, korek-tury i zapytania do tekstów W. Berenta. Pierwszy z tych rękopisów dotyczy opowieści pt. Szabla i duch oraz Wódz w takiej wersji, w jakiej zostały one opublikowane w „Tygodniku Ilustrowanym" w 1932 r. (zob. Odmiany tekstu). Drugi rękopis zawiera propozycje poprawek do arkuszy korektowych Nurtu. Listy Berenta do Pachońskiego wyjaśniają okoliczności powstania tego drugiego rękopisu — o czym za chwilę. Nie ma w nich natomiast żadnej wzmianki na temat propozycji zmian, jakie Pachoński sformułował po lekturze opowieści drukowanych w „Tygodniku Ilustrowanym", tzn. nie ma w nich uwag dotyczących pierwszego rękopisu. Bez ryzyka pomyłki można zatem przyjąć, że rękopisy te nie powstały równocześnie — w przeciwnym wypadku w listach Berenta ten fakt zostałby odnotowany. Dodatkowym argumentem może być fakt, że rękopis pierwszy napisany jest innym atramentem niż drugi i na papierze nieco innego formatu. Najprawdopodobniej zatem rękopis pierwszy powstał w roku 1932 (data publikacji „opowieści" w „Tygodniku Ilustrowanym"). To, że zawiera on uwagi przeznaczone dla Wacława Berenta (a nie np. notatki sporządzone przez Pachońskiego na własny użytek), jest sprawą bezsporną. W uwagach nad siódmym fragmentem opowieści /umieszczonym w dziewiętnastym numerze „Tygodnika Ilustrowanego" /.na j duje się bowiem zdanie skierowane jetino/nuc/nie do autora: „Jakie jest P.[uniil /danie o dymisji Knia- Berentowi. Sam Pachoński wspomina co prawda, że jego ściślejsze związki z Berentem przypadają na okres nieco późniejszy, tj. na okres powstawania książkowej wersji Nurtu, niemniej różnice czasowe są tu nieznaczne. Można zatem chyba przyjąć, że Berent znał opinię Pachońskiego dotyczącą pierwszych (prasowych) wersji swych opowieści. Lokalizacja miejsc, których dotyczą uwagi Pachońskiego, nie przedstawia żadnych trudności. Autor zaznaczył bowiem na lewym marginesie swego rękopisu numery „Tygodnika Ilustrowanego" i numery części utworu Berenta. Powstaje zatem pytanie, w jakim stopniu uwagi Pachońskiego wpłynęły na zmiany wprowadzone przez Berenta do pierwszej wersji Nurtu? Zmiany te — o czym świadczą Odmiany tekstu — były ogromne, niemniej precyzyjna odpowiedź na to pytanie nie wydaje się możliwa. Zakres zmian, jakie wprowadził Berent, jest bowiem o wiele większy, niż mogły to sugerować uwagi Pachońskiego. Z drugiej wszakże strony, z wielu merytorycznych sugestii Pachońskiego Berent nie skorzystał. R/cc/ dotyczy przede wszystkim tez interpretacyjnych. Ich pozostawienie świadczy, ze Berent bardzo był przywiązany do własnej wizji epoki, jaką przedstawił już w pierwszej wersji Nurtu. Ponadto Berent pozostawił bez odpowiedzi pytania Pachońskiego dotyczące źródeł niektórych sądów. I tu także był konsekwentny: już w nocie o źródłach do Wywlaszczenia Muz informował, że nie zamierza, ze względów literackich, sporządzać przypisów do swych opowieści (zob. „Pamiętnik Warszawski" 1931, z. l oraz Odmiany tekstu). Niewątpliwie Berent był całkowicie świadomy oryginalnych cech narracji zastosowanej w „opowieściach biograficznych". Charakterystyczne zresztą, że już w pierwszym — jaki znamy — liście do Pachońskiego uważał za stosowne zwrócić uwagę na osobliwość narracyjną swych utworów. List ten świadczy zresztą jednoznacznie, że Pachoński czytał „opowieści" drukowane w „Tygodniku Ilustrowanym" i że poinformował o tym Berenta. Oto odpowiedni fragment tego listu: „Znane W. Sz. Panu fragmenty początkowe mej pracy ostatniej zainteresowały go zapewne jako miłośnika literatury swą odrębnością ujęcia i narracji. (Czym jest •Opowieść biograficzna», jaki jest jej stosunek do historii i do powieści będę miał stosowność powiedzieć we «Wstępie»)". Pozostawiam odsyłacze zamieszczone przez Pachońskiego. Równocześnie w nawiasie kwadratowym podaję lokalizację odpowiednich fragmentów wg niniejszego wydania. Literka „N" odsyła do Nurtu, literka „O" do Odmian tekstu, natomiast lic/.by do odpowiednich stronic. Mała literka „w" odsyła w niektórych miejscach do poszczególnych wersów. W tekście Pachońskiego sygnalizuję wyrazy nieczytelne, rozwijam końcówki wyrazów (w nawiasie kwadratowym), a każdą uwagę autora poprzedzam — dla większej czytelności tych notatek — myślnikiem. Do wyrażeń pytających dodaje takie graficzny znak zapytania. RĘKOPIS W. lU-rent: Szabla i'Dui-li 0i m^a cz?ść Wywlaszczenia Mu-, ilnikowanych w „Pimuetniku Warszawskim" w. I., 1. i 5—ym zeszycie, tim/n:i nabyć u Gchnhnera i Wolffa) (i), s ''!'>; N, 78] 5 Doskonali u)vur k went ł i tycia w Wartzawie zabranej przez Pruna-ków i atakowania prxcx tychfce kicny radej — co /musza ludzi >l« walki i> chleb (*>*•/• ' • — pewna tyntpaii* >' powoduje, ie >upcii niyngcnt min [N, 80-81] 6/2 — Bardzo dobre przedstawienie stosunku Suworowa (w Warszawie do Dąbrfowskiego] Uwaga przekreślona: Należało zaznaczyć o zbiorach map [słowo nieczytelne] z Saksonii) [N, 83] 7/3 — Skąd wie o tym, że Sapieżyna ją przywiozła do kraju (pieśń Jeszcze Polska)?1 [N, 83 i n.] — Skąd opowieść o przybyciu Godebskiego i Kosseckiego do Włoch? 9/4 — doskonale podkreślona również [słowo nieczytelne] pol[ska] (kultura) i franc[uska] — testament (pierścień z cezarem) [N, 91] — O jakiej damie mowa (kochanka), „romanza", Comtessa Pandol- finii [ib.] — porwanie mniszki — i te rozmowy [N, 93] 10/5 — Kto architekt rysujący? [N, 94] — o dykteryjkach skąd? 13/6 — Wybicki zwał Lipsk swą 2-gą ojczyzną — uczenie syna po niemiecku i nakaz nauki Pakoszowi — co to byli Różokrzyżowce (w Legii Naddu[najskiej]) — Przy (oficerzy i żołnierze) 19/7 — [przekreślone: chorągiew] i szabla Sobieskiego — jaki pamiętnikarz mówi o tych religijnych? [N, 93] — b. dobre podkreślenie, że Dąbrowski zaprowadzał ład w Rzymie — Jakie jest P.[ana] zdanie o dymisji Kniaziewicza? — czy rzeczywiście w 1801 r. H. Rzewuski był w Rzymie [O, 323 i n.] 20/8 — bardzo słuszna rehabilitacja częściowa Paszkowskiego [O, 326]; 22/9 — Dekada Legii istnieje u Czart[oryskich] i u Przeźdz[ieckich]. Zgadzam się co do przeceniania (?) 22/9 — słownictwo polskie [dwa wyrazy nieczytelne] [O, 328]; 22/9 — (wątpliwości co do roli Wybickiego w Legii Naddunajskiej) [O, 330, w. 8] — skąd wieść o sukursie pieniężnym Sapieżyny? [O, 331, w. 41]; 25/10 — nie zgadzam się na słowa: „tyle było udziału Fiszera w Legionach" (ważna rola jego w odwrocie) [O, 330, w. 28]; 26/11 — (co za urywek pamiętników Fiszera?) [O, 337 i n.]; 28/12 — Hoene-Wroński (usprawiedliwia się o zdradę) 29/13 — przerwa ów ... — o wodzu Wódz 44,45 — [przy tych numerach nie ma notatek Pachońskiego] [O, 334 i n.]; 46 — Grabowski nie służył w Legionach! [ib.] — obrona Grabowskiego przeciw paszkwilowi [N, 111, w. 26-27], 47 — „nasz stary" zwą jednak Dąbrowskiego — ciekawe listy [nazwisko nieczytelne] — dobroć serca Dąbrowskiego? [N, 120, w. 46]; 51 — kwestia zobaczenia się w r. 1799 z Chamandem (raczej potrzeby Legii) [N, s. 136]; 51 — śmierć Chamanda inaczej wyglądała Berent chyba nic udzielił odpowiedzi, ikoro Pichorinki w uwojcj ktlątce m. hymnu narodowego .!,.. .i-A.Ji.. .— f—-—----- »•--- ... - -- -- Nie wiadomo, jak bliskie były związki J. Pachońskiego z W. Berentem w okresie publikacji „opowieści" w „Pamiętniku Warszawskim" i „Tygodniku Ilustrowanym" (1931-1932). Wiadomo natomiast, że w okresie późniejszym, tj. w czasie, gdy Bercnt przygotowywał już książkową wersję Nurtu, kontakty historyka i pisarza były częste i ożywione. O spotkaniach z Berentem Jan Pachoński wspominał po latach następująco: „Okres mych bliskich, bezpośrednich kontaktów z W. Berentem — to jesień 19 5 ł i pierwsza połowa 1934 r. Wtedy prowadziłem badania nad Archiwum Legionów Polskich i gen. J. H. Dąbrowskim w Bibliotece Narodowej przy ul. Rakowickiej. Przy sąsiednim stoliku wertował te teki Wacław Berent. Wspólnota zainteresowań — ja prowadziłem badania nad wersją historyczną, a W. Berent interesował się rac/.cj ujęciami literackimi — doprowadziła do stałych dyskusji, które z Biblioteki przeniosły się do prywatnych mieszkań. Ja mieszkałem w 1933 r. przy ul. Włodar/.ewskiej, a w 1934 przy ul. Fałata nr 6. U W. Berenta bywałem w mieszkaniu przy ul. Wspólnej 77 m. 8, potem — w 1935 r. — przy ul. Piusa XI 10 m. 4, a w 1939 r. na ul. Promenada 19 m. 6. Dyskutowaliśmy wtedy godzinami przy kawie czy winie. Dodatkowym we/łcin łączącym nas była dobra znajomość Francji i Włoch — studiowałem na Sorbonie, a znałem dobrze i Włochy, gdzie prowadziłem badania archiwalne. Kiedy przeniosłem się do Krakowa (związany służbowo z Uniwersytetem Jagiellońskim), W. Berent prosił mnie, bym się wypowiedział w pewnych nurtujących go wątpliwościach i przeprowadził korektę jego Nurtu, poprawiając ewentualne błędy i nieścisłości. Kiedy tego dokonałem, wyszły dwa tomy Nurtu (wyd. Gebethner i Wolff), dostałem świeżo wydane książki z taką dedykacją (10 X 1934): „Wielce Szanownemu i zacnie uczynnemu Drowi Janowi Zbigniewowi Pachońskiemu z najszczerszym pragnieniem, by ten mój szkic literacki zdołał jednać Mu c/ytel-ników żądnych jego wiedzy gruntownej". (List do Jerzego Paszka z 12 maja 1()KO r. Cyt. za: J. Paszek, Wprowadzenie do: Studia o Berencie, pod red. J. Paszka, Kaio-wice 1984, s. 10). Z opracowanych przez R. Nycza listów wynika, że Berent zwracał sic,- do Pachońskiego z prośbą o uwagi na temat książkowej wersji Nurtu w lisich z 8 i 19 kwietnia oraz 6 maja 1934 r. Powoływał się w nich na daną mu pr/cz Pachońskiego kilka miesięcy wcześniej obietnicę konsultacji historycznej. W pierwszym liście prosił o „najogólniejszą choćby kontrolę historycznego wątku" i dodawał: „Mam na myśli dość liczne niestety ustępy («opowieści») dotyczące Dąbrowskiego [...]". W liście tym znajduje się także ważny autokomcntarz Bcrcnta: „Ws/yscy powieściopisarze doby przedwojennej korzystali w swych pracach historycznych z wskazówek i pomocy historyków naszych; co do mnie byłem zawsze kotem, który chadzał zawsze własnymi drogami. W pracy mej o Średniowieczu europejskim zechciał to zrozumieć i ocenić Porębowicz. Oby Pan by! równie wyrozumiały dla rzeczy opowiadającej o Oświeceniu polskim, bo o nie idzie mi w ujęciu i konstrukcji". W liście drugim Berent „precyzował swoj;| prośbę": „Szłoby jedynie o to, c/y syntetyczne rysy życia i ludzi tej epoki nic wykraczają może u mnie g d/, i c niegdzie poza więź historyc/. na. — W przedstawianiu zdarzeń natomiast, tak bardzo wtedy zmiennych, a niekiedy zawiłych, mogłem się niekiedy uwikłać w drobne anachronizmy. /miany mogłyby dotyc/.yć tylko skorygowan koniecznych i polegać: 1) Na skreśleniu kilku wicrs/.y mniej sluszm l tub huloryc/.nic zbyt ryzykownych. 2) Na dodaniu pr/c/r mnie kilku \vicrr/v w jtcuth /,n/,nuc/.onych przez S/ l':ina < hi /. k .wal 1'achoriskicgo o wysłań n Natomiast w liście z 19 maja tr. Berent powiadamia Pachońskiego, że otrzymał już z powrotem arkusze korektowe swej książki oraz „notę" — którą stanowiły, jak można się domyślać, poprawki i uwagi Pachońskiego do Nurtu. Przesyłka ta musiała jednak nadejść kilka dni wcześniej, gdyż Berent prosi Pachońskiego o wybaczenie, że odpisuje z dużym opóźnieniem. Możliwość porównania arkuszy korektowych Nurtu z uwagami Pachońskiego a następnie z ostateczną, książkową wersją tego utworu byłaby niezwykle cennym przyczynkiem do dziejów formowania się tekstu „opowieści biograficznych". Niestety, ani arkuszy korektowych Nurtu, ani noty Pachońskiego nie udało się odnaleźć. Istnieje natomiast rękopiśmienny brulion notatek, które następnie niewątpliwie w formie obszerniejszej i przepisanej „noty", otrzymał Berent. Odczytanie tych notatek ze względu na ich związek z ostateczną wersją książki Berenta wiąże się z trzema rodzajami trudności. Po pierwsze, niektóre sformułowania rękopisu Pachońskiego są nieczytelne. Po drugie, większość sformułowań czytelnych ma charakter niepolemiczny — są to uwagi, które zapewne w „nocie" Pachońskiego zostały inaczej sformułowane. Po trzecie wreszcie nie zawsze można ustalić, do których fragmentów (zdań) Nurtu Berenta odnoszą się uwagi Pachońskiego. Co prawda, po lewej stronie rękopisu znajdują się odsyłacze do stron i wersów tekstu, ale ich numeracja nie pokrywa się z numeracją stron pierwszego wydania Nurtu (z 1934 r.). Prawdopodobnie zatem liczby znajdujące się na marginesie brulionu Pachońskiego odsyłają do numeracji arkuszy lub szpalt korektowych, która musiała być inna niż ostateczna numeracja stron w książce. Uzupełniam zatem numerację brulionu Pachońskiego odsyłaczami do stron niniejszego wydania Nurtu. Uzupełnienia te — i tylko te, które udało mi się zlokalizować — umieszczam w nawiasie kwadratowym. Litera „N" wskazuje zatem na niniejsze wydanie, a liczba po niej następująca — konkretną stronę. W niektórych wypadkach litera „w" wskazuje także kolejny wers. [N, 92] Berent: Nurt str./w. 29/6 — zdanie bardzo ciężkie: „Nie uświadczyć"... i „melan-choliji drugiej" wydają mi się mało zrozumiale 33/15 od dołu — opuścić „starego" 36/26 — „regiment za regimentem"jest wyraźnym anachronizmem, bo Legie dzieliły się na bataliony (a w wojsku republikańskim w ogóle zniesiono terminologię pułk, regiment - zwąc je pólbrygadami). Stąd poprawnie: batalion za batalionem. 37/33 od dołu — „prócz wacht krążących po ulicach". Lepiej: „prócz patrolów", bo pojęcie „wacht" oddaje raczej straże stojące na pewnym posterunku, patrol zaś krąży po mieście etc. 39/28 — o porwaniu mniszki 39/30 od dołu — czy „dukwią" czy nie „tkwią"? 42/45 od dołu — John warszawiak szkockiego pochodzenia 42/38 od dołu — czy zamiast „forszlagowanie" nie ma być „forsztelowa-nie"? 44/3 — zamiast „panią" winno być „kampania" 44 — zamiast (każdy batalion etc.)> co jest fals/.ywe, bo wygląda na to, że każdy batalion w Polsce (u nie pułk) by) inaczej umuiuiurnwuny. Proponuję: „Ku/dy hutulion Lc- [N, 100, w. 41] 45/3 bowiem za powrotem do kraju miał być jądrem pułku, którego mundur nosił". — Zajączek, administracyjnym wielkorządcą Egiptu? [N, 107] [N, 110] v- i « :ot. •' [N, 119] [N, 120] [N, 126] [N, 127] | N, 128] (Mml [129, w. 34] Wódz 48/18 — Jan? Kosiński Amilkar — wystąpił z Legiów? — jego paszkwil na Dąbr[owskiego] 50/22 — zam[iast] jenerała Różnieckiego musi być: Różnicc-kiego (przyszłego generała, 1806), a niebawem i szefa tajnej etc. w tym czasie Różniecki był szefem szwadronu kawalerii polskiej. Przyjaźni wojackie 55 — Kastor i Polux legionowi co razem polegli? 55/40 — Tremo ofiarowuje się za uwięzionego generała [słowo nieczytelne] 56/50 — było to jednym z powodów tylko, decydującym była chęć ubrania wojska — z „zakładem" zaś legionowym (tj. z mundurami etc) był jako jego „komendant" < JiainunJ, jest to ważne — bo miało spore konsekwencje 59 — potwa[rz?] Chadzkiewicz b. kpt. Suworowski, h. podpułkownik pol[ski], w krajach niemieckich] wsławiony szulerką jako graf Denhoff 60/25 — anachronizm — Chadzkiewicza oszustwo z końcem 179') r. — kampania neapolitańska początek — Pisownia już ustalona na CAadzkiewicz przez historyków, stąd poprawić H na Ch, wiersz 16, 60, 10, 14 od dołu — pseudonim nie Lodoisca, lecz 61/4 — Chadzkiewicz — nie Hadzkiewicz (ustalone przez historyków i w herbarzach), (wersy): 40, 56, 30 od dołu, 12, 5 61/18 — zamiast „Ochoczo" które jest niczym nieuzasadnione — [zdanie przekreślone: potrafił on (Chad/[kiewicz|) u/y-wać do tego i grenadierów polskich] — Na jego rozkaz [ dalej słowo nieczytelne] |pr/.ckre-.lniic: tu nawet] etc. — sztandarów złożył Kniaziewicz 40 — nie rozumiem sensu zdania przy śmierci Tremo :"I tm prędko się [słowo nieczytelne]"? od dołu — nie zgadzam się: by legenda polska wyolbrzymił i chlubę tej kampanii — min bowiem Polaków bylu wybitn.i i zaszczytna. Nicporo/iumeniem jest dla mnie zwrot: "ni Kniaziewiezu pr/cpium \< przy tym: Dąbrowskiego i hw.i lę" — !>» IM •• i l •• jurnym polskim hohatnrm i> i kampanii ' : l >nhrowski pr/.ybył z Mritmh nu )ui il.i•-• n i ni i /ustuwil komendę Km.i/u-wicz|ov >r im m (iacty ma wickiizy uii/ul 62 —P"P H ..l/kiewic*, (wcruy): 60, łl, 61/33 61/35 wertowałem dokumenty. Niestety co do okresu następnego musiałem się ograniczyć — dla czasu i zwięzłości — do pamiętników i dzieł historycznych. O Legii Naddunajskiej napomykam zaledwie; szło mi bowiem najbardziej o wymowną dla tego okresu odmianę ducha i nastrojów tej Legii. Zbyt daleko odwiodłoby mnie zapuszczanie się w szczegóły dziejowe Legii Kniaziewicza. Musiałem zadowolić się naszkicowaniem kontrastu duchowego obu wodzów. Szło mi przede wszystkim o Dąbrowskiego. Od roku 1800 blednie wraz z działalnością i samo oblicze jego; zblakły też i te karty moje w braku żywszego impulsu epickiego. Opowieści Żołnierka i Pacyfizm uważam, mimo ustępów, które zainteresować mogą, za słabsze — zgodnie z sądem Pańskim. Odnosi się to aż do października 1806 r., gdy po tragicznym dlań okresie w Abruzzach wstępuje D. w okres czynów dla Polski już nieśmiertelnych. Tu ponownie wracam do korespondencji i dokumentów, które wedle sił i uzdolnień starałem się przeżywać i odtwarzać. Co do zamierzeń i wyrazu całości, które Pana interesują, nie chcę nadużywać dobroci Pańskiej „zwierzeniami literackimi", tak modnymi dziś zresztą; wolę pozostawić rzecz samej książce, gdy będę mógł ją Panu nadesłać (zapewne po wakacjach dopiero). — W fragmentach, z którymi zwróciłem się do W.Sz. Pana, szło mi tyleż o duchowe oblicze Legionów, ile o możliwie żywy portret Dąbrowskiego — subiektywny oczywiście. Ale czyż namalowano kiedykolwiek pędzlem lub piórem portret niesubiektywny? W wstępie, o którym Pan napomyka, nie poruszam ani słowem meritum rzeczy, ograniczając się wyłącznie do omówienia formy: opowieści biograficznej, która w Anglii np. i we Francji wzbudza od lat dziesiątka zainteresowanie tyleż powieściopisarzy, co historyków kultury i dziejów, u nas natomiast dość częste nieporozumienia, zwłaszcza w sferach literackich. Jest to bądź co bądź pierwsza u nas próba tego rodzaju opowieści biograficznych z zakresu dziejów naszych. Przyjdą z czasem inni literaci zasobniejsi nie tylko w talent, lecz i w metodę historyczną — napiszą lepiej. Tymczasem to, na co stać było. Nie będę oczywiście nużył Pana szczegółowym nawracaniem do jego łaskawych korektyw; skorzystałem niemal ze wszystkich. Zatrzymuję się jedynie na 2* sprawach, w których wyczuwam jego zdziwienie lub pytajnik. — „Mokradło i śnieżyca" pod Hohenliden — choćby tylko u Askenazego (Nap. i Polska, t. III str. 221). — Córka Dąbrowskiego z pierwszego małżeństwa (Karolinka) ur. się r. 1783, wedle tablicy genealogicznej rodziny D-*1"*, jaką podaje Skałkowski. — Inne sprawy (np.: Niele-piec, Wierzbicki) zostawiam do omówienia może kiedyś osobistego. Wierzbickiego pamiętnik istnieje w Warszawie aż w 20*1 egzemplarzach; jeden z marginesowymi notkami Kraszewskiego. (O pomstliwej furii Wierzbickiego pisze ciekawie już historyk wrocławski sprzed półwiecza, Mosbach — w «Czasie» krakowskim, Rocznik 1877)". Nie znając arkuszy korektowych Nurtu nie wiemy, jakich zmian dokonał Berent pod wpływem „noty" Pachoriskiego. Trzeba tu poprzestać na zdaniu autora Nurtu, że „skorzystał niemal ze wszystkich" propozycji zmian. Ale — co wynika z porównania brulionu Pachoriskiego z tekstem „opowieści" oraz z odpowiedzi Berenta (z 19 V) — z kilku merytorycznych sugestii Pachoriskiego Berent świadomie nie skorzystał. Nie zmienił mianowicie opinii, że w „legendzie polskiej" wyolbrzymiono rolę Kniaziewicza nad zasługi Dąbrowskiego, nie zgodził się na zmianę interpretacji skargi żoł-i nierzy przeciw kapitanowi Nielepcowi, podtrzymał swe zdanie co do zmiany marszruty Dąbrowskiego do Perugii (przyjaźń z Chamandem) i co do całkowitej demoralizacji Armii Neapolitańskiej, nie zmienił opisu bitwy nad Trcbią (mimo że Pachoński zarzucił mu jej „fantastyczne pr/edstawienie") a wreszcie podtrzymał swój opis bitwy pod Hohenlindeii. Naicii-kaws/r iriłnat •>«• ruł»»r»u>jii^n;...- «» „..»_" \ swych utworów oraz na podkreślenie ich gatunkowej i narracyjnej specyfiki. Szczególnie charakterystyczne jest tu wyminięcie przez Berenta sugestii Pachońskiego, by Wstęp zawierał także informacje historyczne2. Wszystko to świadczy, że przygotowując ostateczną, książkową wersję Nurtu Wacław Berent miał pełną świadomość odrębności swych „opowieści" od wzorów, metod i celów narracji historycznej oraz pewność, na czym polega ich „biograficzny" charakter. W każdym z przytoczonych wyżej przypadków Berent poprzestał bowiem na takim sposobie narracji o historii, który wiernie podążał za osobistymi relacjami uczestników pos/.c/egól nych wydarzeń. Toteż w nieuwzględnieniu niektórych sugestii Jana Pachońskiego można się doszukać ściśle literackich a zarazem historiozoficznych motywów decyzji Wacława Berenta. Autorowi Nurtu zależało niewątpliwie na zachowaniu we wszystkich przypadkach narracji z perspektywy „biosu" historii (zob. na ten temat mój Wstęp, s. 11 i n.). Jednak nie o wszystkich okolicznościach powstawania Nurtu (i całego cyklu „opowieści biograficznych") mamy świadectwa tak bezpośrednie jak listy Berenta c/y zapiski Jana Pachońskiego. Wiele faktów pozostało nie zapisanych i nie da ich sit także odczytać z utworów Berenta. Wiadomości o nich zawdzięczamy jedynie wspomnieniom osób blisko w owym czasie związanych z autorem „opowieści biograficznych". Jedną z nich jest Maria Danilewicz-Zielińska, której życzliwe i nic słabnące zainteresowanie towarzyszy utworom Berenta od przeszło pół wieku. Pisulii o Berencie wielokrotnie, a jej dwa wspomnienia (fragment pierwszego z nich cytUK we Wstępie, s. 11) należą do podstawowych źródeł wiadomości o tym okresie życiu pisarza. Zdaniem Marii Danilewicz-Zielińskiej wielki wpływ na formowanie «i<; „opowieści biograficznych" wywarł osobiście prof. Józef Ujejski oraz jego wykłady uniwersyteckie na temat przełomu XVIII i XIX wieku w kulturze polskiej. W nir publikowanej recenzji z mojej książki o „opowieściach biograficznych" I).mil. wicz-Zielińska pisała następująco: „Gdy po krótkim okresie warszawskiej pioU u. Kleinera zjawił się w stolicy prof. Józef Ujejski, katedra historii literatury .i.il.i i ogniskiem swoistej odnowy. Na warsztat profesora i jego uczniów dostał MV li /-n s odłogiem odcinek naszych dziejów literackich — przełom osiemnastego i dziewictnas tego wieku, pseudoklasycyzm i preromantyzm — aż po wystąpienie Mickiewic/.a. A tt właśnie jest tłem historycznym «opowieści biograficznych)) Berenta. I nie jest sprawi przypadku, że w czasie, gdy prof. Ujejski z katedry w przepełnionej auli analizowa okoliczności powstania Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a potem pamiei nik Karpińskiego i wiersz Do Legióia Cypriana Godebskiego — że w tym wt i czasie Berent zanurzył się w lekturę dokumentacji epoki. Gdy go po/.nulam i w Bibliotece Narodowej przynosiłam potrzebne mu książki, i sporząd/alum od nie! — wypisy zakreślonych ustępów — szczegółowe relacje z wykładów Ujcji.l stały się częścią naszych rozmów — a w rezultacie prowadziły do pos/er/.cniu h-i Tak np. rysuje się w mojej pamięci związek między wykładami Ujejskiego .\ usti, o Trembeckim w Nurcie". W innym miejscu znajduje się jeszcze takii- w.poinn M. Danilewicz-Zielińskiej: „Trudno określić jak pasjonowałam sic uli |»i"' ' biograficznych!) — W. B.] powstawaniem i lekturą w rękopisie — jak ,i.u .ii.n dopomóc w wyszukiwaniu książek, w odczytywaniu dokumentów / • l <•!•• l i.\\ skiego», ile było dyskusji na temat włączania i wyodrębniania slo\\ l...lin powieści i opinii o nich itd. Dodać tu muszęi, a rac/.ej powtórzyć /. n:u i l i.m, /.i u genezy opowieści stoją rozmowy z prof. Józefem Ujejskim [...]" iliM do mnii z 7 listopada 1985 r.). ' Wielka ukoda, >r prof P.choifcki nk wlały' rozprawkl o Wacławie Bernu ic l Mmrmu ikemapcnwić ti> i tamiaron otteamili Nunu Kcrtnu / witanymi koomu /•powiadane) w linach prywu i liiire mnlcrul wydać. Notil m t'h uulailohy »n t* Wpływ prof. Ujejskiego — a także innych osób — na powstanie oraz ostateczny kształt Nurtu wymaga jeszcze szczegółowych badań, na które nie ma tu miejsca. Miejmy nadzieję, że z czasem uda się zebrać bogatszą dokumentację dla tych spraw i poświęcić im więcej uwagi. Tymczasem jednak podstawowym dokumentem drogi, jaką przebył Wacław Berent od Wywłaszczenia Muz do Nurtu są jego własne utwory. Wacław Berent WYWŁASZCZENIE MUZ Wstęp l Dokonany w początkach XIX wieku wielki wysiłek ówczesnego pokolenia w dziedzinie społecznej i państwowej organizacji życia naukowego, literackiego 1 artystycznego w Polsce został tak doszczętnie zaprzepaszczony w pamięci potomnych, że po upływie stulecia ponownie dziś podejmowane próby takiejże organi/aeji potrafią nawiązywać jedynie — w rzeczach nauki do zapomogowej „Kasy Mian.>\v-skiego" — w rzeczach zaś literatury i sztuki do utęsknionych wzorów akademii cudzoziemskich. Każda z takich akademii na świecie miała własną rację powstania, swe nvhy odrębne, zakorzenione w duchowej przeszłości narodów obcych, i właśni) d/iś u podstaw tradycję. Tego wszystkiego wraz z wzorem i ustawą żywcem przejąć niepodobna. Trudno również w najbardziej choćby zasłużonym ochronnym okopie nauki 2 najgorszych czasów rusyfikacyjnych, w instytucji, która z nazwy i patrona swego była podwójnym parawanem wobec władz rosyjskich, dopatrywać się arcyw/oru urbanizacji — w warunkach wolnego już życia: trudno „Kasę Mianowskicgo" u/nar •.i s/,czyt naszej tradycji naukowej, na której w niepodległej już Polsce nalc/atohy iuulować kulturalną przyszłość narodu. Mamy tradycję, sięgającą o wiele głębiej w niedawne dzieje cywili/ani n:r./i-j, Na ruinach Rzeczypospolitej] Starej, w pięć lat po upadku powstania KOM nj. ./ki, w obliczu niemieckich już urzędów i gwałtownie niemczonych \/h>t ,,1'rui Południowych", najwybitniejsi członkowie i współdziałacze wickopomnci K miii x} l l ii ukacji Narodowej przyłożyli po raz wtóry swe dłonie do ratowaniu kultury poKkiej. Postanowili tym razem na świeżych gruzach swych prac państwowych ilwiii/yć instytucję, która objęłaby pieczę bodaj już tylko nad narodu samego „rm-wYKubnym" duchem: nad wszystkimi przejawami jego twórczości. Obdarzyli nas OfK-ini/acją, która, odradzając się niewątpliwie w prądach czasów, przetrwałaby l pewnością, po dziś dzień, gdyby i te ponowione wysiłki nie przeciął zwycięski bagnet FOlsiski w roku 1811 Twórcami tej organizacji byli: Czartoryski (ojciec), Potocki Ir.nacy, a wryrhle l Stanisław, ks[i;|d/] l'namowicz, niebawem Knllątaj; główni inu jator/.y: St.i-./ic l S"ityk; wres/cie oba: Sniadcccy, Czacki, Poc/obut, z poci<>\\ /as: Knr u ki, T»-inlłccki, Karpiński, \Vnionicz, a po powrocie / Ameryki i \i<-m. rwio/,; • KI!-HM Iowcm najwybitniejsi lud/n- polskiego Oświecenia, a pi.."i,,wne umysły l'»Kki n< /etne). przed powstaniem Kościuszki, a zmarły po [l8]63 roku, Fryderyk Skarbek, kończy swą zadumę nad ruiną i tej instytucji takim oto westchnieniem: „Być może, że potomność zapomni nawet kiedyś, co mieścił w sobie gmach po Towarzystwie przyjaciół nauk pozostały". Stało się, jak przewidywał. Mimo pięknego odnowienia fasady Pałacu Staszica, zapomniano, że ta wspaniała darowizna służyła niegdyś bynajmniej nie nauce wyłącznie. Sam główny twórca tej instytucji, jej darodawca i kierownik w ciągu lat dwudziestu kilku, Staszic, rozpoczynał każde sprawozdanie z działalności Towarzystwa od spraw i potrzeb piśmiennictwa, kierując najgorętsze swe wezwania do Wydziału Literatury. A bywał zawsze albo promotorem, albo najgorliwszym współdziałaczem we wszystkich przedsięwzięciach tego właśnie wydziału, pozostawiając bliższe mu, zdawałoby się, sprawy Wydziału Nauki raczej najbardziej zaufanym współpracownikom swoim — jak to ze zdziwieniem podkreśla jeden z dzisiejszych biografów Staszica. Bardziej jeszcze zdumiewać może, iż ten uczony geolog, a twórca przemysłu i górnictwa polskiego, założyciel kilku miast (w Królestwie), najgorliwszy krzewiciel szkół technicznych, otaczał najżyczliwszą zawsze pieczą, nie tylko literaturę, lecz i „Sztuki Przyjemne". Bo taki to właśnie wydział, acz niedługo pod tą nazwą swoistego słownictwa swego, założył w Towarzystwie. Ów wrychle Wydział Sztuk Pięknych zapisał się trwale w dziejach sztuki naszej. Z niego to bowiem, za inicjatywą i pod kierownictwem organizacyjnym Staszica, wyłoniła się pierwsza w Polsce Szkoła Sztuk Pięknych (początkowo przy Uniwersytecie) pod kierownictwem członków Towarzystwa: Bacciarellego, Vogla, Brodowskiego, Aignera i Corazziego — a równocześnie pierwsze w Polsce wystawy obrazów. Z tego wydziału wyłoniło się (również pod ręką organizacyjną Staszica) iKonserwatorium Muzyczne, którego jednym z pierwszych uczniów był, jak wiadomo, Szopen. — Tak wysoko ceniona przez muzyków dzisiejszych wiekuista polskość muzyki jego miała niewątpliwie także i swe podłoże wychowawcze. Niezmiernie interesujące rozprawy członków: Kurpińskiego i Elsnera w Towarzystwie przyczyniły się nie tylko do wyodrębnienia w nim Sekcji Muzyki, lecz do ustawowego nawet sformułowania naczelnego zadania tej Sekcji: „Upowszechnienie w muzyce smaku odrębnego, narodowego". — Nie dziw, że pierwsze fortepianowe kompozycje chłopięcego jeszcze Szopena powitano w tych kołach z takim entuzjazmem. „Gdyby młodzieniec ten urodził się w Niemczech lub we Francji, ściągnąłby już zapewne uwagę na siebie wszystkich społeczeństw". — Dziś samo to imię „Chopin" zapewniłoby we wszystkich społeczeństwach wieczną pamięć i tym, którzy pierwsi poruszyli glebę oraz dali się sami na jej użyźnienie. Zapewniłoby też w każdym narodzie europejskim wdzięczne zapamiętanie instytucji, która tę pracę zorganizowała. Artyści i pisarze polscy zapomnieli do cna, co mieścił w sobie gmach, po Towarzystwie przyjaciół nauk pozostały. Przyczyniła się do tego poniekąd i niefortunna nazwa dawnej organizacji. Jak słowa: „uczeni rodacy", a nawet „uczeni mężowie" oznaczały wtedy jedynie czołową inteligencję kraju, ludzi oświeconych, klerków — podobnie rozciągliwe było i pojęcie „nauki", zwłaszcza w liczbie mnogiej tego słowa. Należałaż wtedy i poezja wrą/ z literaturą do „Nauk Pięknych". Nazbyt mocno i twardo stawiał nieustępliwy za życia Staszic każdą myśl i zamierzenie swoje, aby w przyszłości mógł powstać choćby cień wątpliwości co do istotnych zamierzeń tej fundacji jego. W swych Myilach o książkach najpożyttczniijszycti, skierowanych w roku \ wydziały (nauk) w swoich pracach mają pomoc z prac zagranicznych, bo w umiejętnościach i obce narody pracują wspołem dla światła wszystkich ludów. Tej pomocy nie ma Wydział Literatury. On tylko z swoich prac własnych może współziomkom oddawać korzyści". „Tamte dwa wydziały, trzymając postęp umiejętności swego narodu w równej mierze z innymi europejskimi narody, mogą tylko oświecać, mogą do dalszego światła i znaczenia go prowadzić. Wydział zaś Literatury nie tylko potrafi Narodowi w następnem Oświeceniu go z tamtymi wydziały czynić równe korzyści, ale nadto on jeden ma tę moc, on jeden obejmuje te nauki, które dawają ludom nieśmiertelność, które narodu język mogą zachować, uświetnić, uwiecznić go mogą, aprzeszłe jego istnienie połączyć jeszcze z jego następnym jestestwem". W tymże piśmie nalega Staszic usilnie na jak najprędsze wydanie „rzadszych i doskonalszych płodów pisarzy polskich"; spodziewa się bowiem, że „zachęci to rodaków do swej literatury"... i „wzmoże ich przywiązanie do języka polskiego", ukazując im całą jego „piękność, harmonię, przyjemność i moc"!... Nawet suchy erudyta Albertrandi, pierwszy prezes Towarzystwa, uważa, że „wydoskonalenie i wzbogacenie języka naszego jest nieustanną Towarzystwa nas/ego powinnością, ściśle z jestestwem jego spojoną". Mówi on o pieczy nad rozwojem piśmiennictwa, aby się w nim wyrażały wielu skłonności, i doradza obmyślenie sposobów dla zapewnienia większej wziętości celniejszym utworom literatury naszej. Żadna ze współczesnych akademij literackich nie mogłaby zwięźlej i trafniej określić celu swego. Ostrożne w każdym słowie alokucje prezesów Towarzystwa do Fryderyka Wilhelma, Fryderyka Augusta, do Aleksandra i Mikołaja wymieniają jednak jako jedno z głównych zadań Towarzystwa sprawy języka i piśmiennictwa. Powraca to rykoszetem w szablonowych odpowiedziach, patentach lub reskryptach tych kolejnych władców kraju. A nade wszystko podkreślają to zadanie naczelne sprawozdania czteroletnie samego Staszica. Przytaczamy tu słowa jego umyślnie z środkowego właśnie okresu działalności Towarzystwa (z 2 maja 1815 r.): „Uczeni mężowie! Naszego Towarzystwa głównem jest przedsięwzięciem — udoskonalić ojczystą mowę, tę najistotniejszą narodowości cechę, przez samą moc twórczą w ludach oznaczoną, podług której od wieków podzielonemi są narody. Drugiem naszem zatrudnieniem — starać się zachować pamięć odwiecznych ojczystych zaszczytów i znamion... wielkich czynów wielkich mężów, narodu uławy, tych to nietykalnych i najszanowniejszych narodowości części. — Na koniec naszym jest usiłowaniem dać poznać współrodakom we wszystkich stosunkach, Wt wszystkich płodach wewnętrznych i zewnętrznych Polaków rodowitą ziemię, tf najdroższą narodu własność. — Takie są naszego Zgromadzenia zamiary"... Nie dla Swoczesnych użytków, a dla dobra i użytku pokoleń następnych — pod tym hasłem Staszica przejmowało Towarzystwo darowany mu w r. 1823 pałac na Krakowskim. Pogrom powstania po latach siedmiu i, gorsza od tego pogromu, klęska wyludnienia się kraju z jego inteligencji czołowej pozbawiły pokolenia przyszłe nawet pamięci tego „dobra" swego. Zapomniane mury pokryły się pamiętną nam ultrabi-Untyjska pstrokatą pałubą tryumfu rosyjskiego ducha. Z nastaniem Rz[eczypO8po]litej Nowej oskrobano czym prędzej tę plechę jak gdyby .zastoju naszego pod jarzmem WKhodnim. Po odbudowie fasady wyjrzało ku nam z tychże murów dawne, godne lice kultury Zachodniej Nie wejrzało jednak dawnym przeznaczeniem tego gmachu. Wioską mową jego późniejszego twórcy, C.orazziego, pisze w r. 1816 lekarz dr Hłjalkowski imieniem Towarzystwu do słynnego lekarza włoskiego i sekretarza uluulrmii 1'adc-wskici proi. V. Luigi Krem, /c głównym /udaniem Towarzystwa V.ir./awskirgo jest ,// tonitniart tullu *IM motiKiiir purctta /'II/IOWM f>olacco, col ajuto Inne zapanowały dziś u nas oceny dóbr duchowych w życiu społecznym, inne niż za Staszica hierarchie użytku i dobra powszechnego. Wszechwładny w umysło-wości starszego pokolenia duch pozytywizmu każe wywyższać naukę nad wszelkie duchowe cele rozumu i woli, nad wszystkie dążenia twórczych sił narodu. Sta-szicowy 'przybytek muz' stał się w Polsce niepodległej dziedzictwem nauki wyłącznie i jej potrzeb. Historyk Jerzy S. Bandtkie, późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego, a w początkach XIX wieku nauczyciel wrocławski i tłumacz przysięgły pierwszego wizytatora szkół „Prus Południowych", przesłał był do Berlina w r. 1802 memoriał, protestujący żarliwie przeciw niemczeniu szkół polskich. Wyłuszczał on cały szereg potrzeb oświaty i kultury polskiej, łącznie z koniecznością założenia uniwersytetu, a przekładając Berlinowi, jak to — Die Yernachlaessigung der Muttersprache mehr Barbarei und Yerwilderung nach sich ziet... als się żur Cultur fuehre — zakończył niespodzianie takim oto wnioskiem: „Nawet bez wielkich kosztów można by wiele uczynić dla literatury polskiej przez założenie w Warszawie Akademii". To przypomnienie winno wzbudzić i dziś poważne zastanowienie. Współczesną inicjatywę Żeromskiego, popartą z czasem przez ogół pisarzy polskich, wyprzedził Bandtkie o lat sto dwadzieścia swym podaniem.... do króla pruskiego. Odpowiedzi oczywiście nie otrzymał. Pismo jego wywarło jednak skutek uboczny. Towarzystwo Przyjaciół Nauk, w zabiegach o zatwierdzenie państwowe swego istnienia płaszczące się daremnie przed Prusakami (wybrano aż kilku jenerałów pruskich na członków honorowych), otrzymało niespodzianie reskrypt Fryderyka Wilhelma z zapowiedzią jego „królewskiej protekcji". Sprawiły to oczywiście względy polityczne, które zniewoliły prawdopodobnie także do rozważenia i memoriału Bandtkiego. Zapowiedź wskrzeszenia Uniwersytetu Wileńskiego i stworzenia Liceum Krzemienieckiego jak błyskawica rozjaśniła beznadzieję czasów pruskich. „Gdyby światło nie zapaliło się w Wilnie, zgasłoby w Polsce całej" — mówił Staszic, wyrażając tym opinię powszechną. Oczy wszystkich zwracały się za kordon wschodni, w stronę Aleksandra. Należało temu w Berlinie przeciwdziałać. Skończyło się po prusku: na późnym zrozumieniu konieczności i — na chęciach zaledwie. Stąd kilka, z pruska mizernych jak zwykle, ustępstw i zapowiedzi niewiążących. Skorzystało z nich i Towarzystwo. W cieniu tej protekcji z Berlina, przy nieustannych szykanach władz miejscowych, a pod żmudnym przewodnictwem bibliofila, numizmatyka i „muła pracowitości", Albertrandiego, wiodło Towarzystwo w początkach swych żywot pracowicie anemiczny, który takim niepokojem napełniał Kołłątaja (w jego Korespondencji z Czackim). Odmieniło się wszystko z ustąpieniem Prusaków, tyleż pod tchnieniem wolności, co ożywczego fermentu myśli Zachodniej, jaki przywieźli ze sobą duchowi przodownicy Legionów. Prywatne dotychczas Zgromadzenie otrzymało prawa i przywileje instytucji narodowo-państwowej, a jej kierownictwo przeszło w mocne ręce Staszica samego. Najcenniejsi ludzie z czasów Księstwa i pierwszego okresu Królestwa garnęli się do Towarzystwa Królewskiego prawdziwie nie dla 'swoczesnych użytków', a najmniej dla pożytków własnych. Rozumiejąc jak gdyby swoją rolę w dziejach kultury polskiej: konieczność odbudowy jej fundamentów, zburzonych przez rozbiór i germanizację pruską, zapatrzeni, jak Staszic, z fanatyczną wiarą w przyszłość, potrafili niekiedy, jak on, oddawać i to czym byli i to co mieli 'dla dobra i użytku pokoleń przyszłych'. Najwybitniejszym z takich członków był jen[erał] Henryk Dąbrowski. Obrano go (w styczniu 1810 r.) jednomyślnie za — motywy Staszica: — „za- polskiego, ...będąc tego odrodzenia nie tylko głównym czyńcą, ale oraz i pisarzem...". Przekazana przezeń Towarzystwu jego praca rękopiśmienna, napisana „z nieocenioną, bo otwartą, rzetelnością walecznych, zostawi wiekom pamięć Legii Polskich, tej świetnej części historii naszego narodu". — Do tych rękopisów swoich, do zbioru wszystkich pism i druków, odnoszących się do Legionów, dołączał Dąbrowski legatem (zmarł, jak wiadomo, w rok po Kościuszce, w r. 1818) „broń i zbroję, wszystkie rękopisy, dotyczące przedmiotów wojskowych, historycznych, politycznych, nauk pięknych, wszystkie plany, mapy, rysunki, kopersztychy, portrety... całą bibliotekę, wszystką broń i rynsztunki jakiegokolwiek nazwania"... itd. „I zaklinam mych sukcesorów — kończył testament — aby wszystkie te rzeczy sumiennie Towarzystwu oddali". Jakoż wypadło im niebawem otwierać i grób dla dobycia należnych T[owarzyst]wu trzech szabel nieboszczyka: polowej i dwóch honorowych — daru Kościuszki i, zdaje się Rz[eczypospo]litej Cizalpijskicj. Słowem, „wszystkie Jego dzieła — przyjmował ten zapis Staszic — jego uczucia, jego myśli i te oręże, którymi bronił narodu, przekazano naszej piec/.y; zachowamy je potomnym starannie, jako święty płomień miłości ojczyzny". — Obok głównej sali posiedzeń założono drugą, imienia Dąbrowskiego, gdzie przechowywano u ścian wszystkie te pamiątki. — Był zaś w tej darowiźnie jeszcze jeden szczegół wymowny: dołączał do niej Dąbrowski i cały swój osobisty dorobek żołnierski, ciułany starannie (był jak Staszic Wielkopolaninem!). A zabezpieczał sobie niegdyś żołnierz ten kapitał cały... w asygnatach Kościuszkowskich. Lecz i o tę 'gotówkę', jako nie wymienioną w legacie, zgłosili się sukcesorzy /, rodziny. Należało zwrócić. To przygarnięcie się pierwszego żołnierza Polski porozbiorowej całą duszą i całą treścią życia swego do Staszicowego dzieła wskazuje wymowniej nad wszystko inne, że ludzie ówcześni widzieli w Towarzystwie Królewskim duchowy środek tego odrodzenia, które on rozpoczął był orężem. Jakoż ze wszystkich stron ziem polskich spływały drobniejsze legaty lub dary: księgozbiory, rękopisy dawne, dużej wartości dokumenty i pamiątki historyczne, dobyte z nie wiedzieć jakich lamusów, a równocześnie: minerały, skamieliny, zielniki, zbiory przyrodnicze, okazy archeologiczne, wykopaliskowe, „z których powstały cenne księgozbiory oraz muzeum Towarzystwa" — pisze ostatni ich kustosz, Skarbek. Zdobyto wtedy naród polski i dla przyrodoznawstwa; zmarnował to ruch romantyczny, zwracając umysły w inną stronę — skarży się nie bez pewnej słuszności dzisiejszy przyrodnik polski. Bądź co bądź takiego współdziałania prowincji z życiem umysłowym stoik v nabyło w dziejach naszych ani przedtem, ani potem. Za pałac, ofiarowany Towarzystwu Warszawskiemu, przesyła Staszicowi Im M dziękczynny i... sejmik ziemi Sandomierskiej. Jeszcze za czasów pruskich pis/r < /.u ki zza kordonu (z dalekiego Brusiłowa): „...Przejęty byłem radością, kiedy cala niihci mu kijowska z rozrzewnieniem oddawała hołd Waszej pracy, uczyniwszy składką o! o -.111 tysięcy rubli na wychowanie publiczne... JMć ks. Fizykicwicz cały swój m u:)ti-k /.apisał na szkoły pod tą kondycją, aby nauki podług sposobu, jak Wy, zacni n" "wic, przepiszecie, były dawane". — Specjalna delegacja Towarzystwa na m» /.yste otwarcie Liceum Krzemienieckiego pis/e w sprawo/daniu swoim: ,, l .uleuiz Czacki mówił z czułością o obowiązkach, jakie kraj winien Prześwietnemu Towarzystwu". W Płocku, Lublinie, Wilnie i Krakowie powstawuly pmwincjoiulue towarzystwu naukowe, utrzymujące stalą łar/nnść /.c iwi| mticicr/4) wm-./.uwska. Jedyne ocalałe / pogromu kultury polskiej po IMłl roku, T<>w»rxy»twi> N.mkowr Krakowskie — pr/y s/.ła A k :nl«-in i n l J m i e K i nośc i /wraca łlc ii l "war/yhiwa w r. IHI fi / taki| oto tul. v i mości, kunsztów i przemysłu, lecz po różnych odmian i nieszczęść kolejach wiele? uronił... i ujrzał się na koniec w potrzebie naśladowania innych przykładów... Ile wdzięczny głos narodu ocenił i uwielbia dotąd zasługi Warszawskiego Towarzystwa P[rzyjaciół] N[auk], ...tyle Tow[arzystwo] Naukfowe] z Akad[emią] Krak[owską] złączone, obrawszy sobie za przewodniczkę gorliwość Towarzystwa Warszfawskiego], hołd swemu wzorowi oddać pragnie, ...zwłaszcza, iż Towarzystwo Królewskie P[rzyjaciół] Nfauk] składa się z mężów, którzy nieśmiertelną w zawodzie literackim zasłużyli sobie chwałę... Wszelako i Warszawa znajdzie przynajmniej i tę korzyść, gdy na dawnej, klasycznej ziemi Polaków nauki (Towarzystwa Królewskiego) uważane będą za naczelną część jednego Przybytku Muz Słowiańskich". *. - Odmieniły się losów koleje. Po [dziewięćdziesięcioletniej prawie niewoli > 'uroniła' Warszawa nawet pamięć tej czcigodnej przeszłości swej. < Ostatnie słowa odezwy krakowskiej nie były zwrotem tylko retorycznym. Odnowiciele czeskiej świadomości narodowej: Hanka, Jungmann, Szafarzyk, utrzymywali stałą łączność z Towarzystwem, a ostatni z nich zwraca się do Niemcewicza tymi słowami: „Z pomiędzy wszystkich w narodach słowiańskich istniejących towarzystw literackich Towarzystwo Królewskie należy do tych, na które zawsze z najwyższem spoglądałem uszanowaniem". — Kilku poetów i uczonych rosyjskich ceniło rzetelnie godność członków Towarzystwa Warszawskiego, a sam kanclerz rosyjski, hr[abia] Rumiancew, pisze: „Le gout de lettres, 1'habitude de les cultiver prend aujourd'hui dans le Royaume de Pologne un noble et nouvel essor qui honore cet E;at". Nie dałoby się tego powiedzieć ó dzisiejszym państwie polskim. Działalnością Towarzystwa zainteresowano się i w Europie. Stało się to przede wszystkim za sprawą jego członków honorowych spośród cudzoziemców. Dwaj z nich: słynny geolog amerykański Maclure i Aleksander Humboldt, bawili w Warszawie; ostatni wygłosił nawet dwugodzinny odczyt w Towarzystwie. Jedna z naj-ruchliwszych wtedy akademii: Bolońska (dei Lince i) pierwsza zwraca się do Towarzystwa z życzeniami nawiązania korespondencji naukowej oraz wymiany wydawnictw. Najpoważniejsze czasopisma ówczesne naukowe („Bulletin universel de sciences", „Revue encyclopediąue") i literackie („Globe"), dawały sprawozdania z prac i działalności Towarzystwa. Czyniły to nawet dzienniki niemieckie: początkowo Jenajska „Literaturzeitung", później „Yossiche Zeitung", która rozszerzała swe sumienne i życzliwe sprawozdania na całokszałt życia umysłowego i literackiego w Polsce. Pisał te korespondencje ktoś widocznie bardzo przenikliwego i niezależnego sądu; bo gdy w ówczesnej Warszawie traktowano dość lekko 'autora wesołych komedyj', Fredrę (lub atakowano z furiacką napastliwością, jak Seweryn Goszczyń-ski), informator czytelników niemieckich sygnalizował im pojawienie się największego wśród Słowian samorodnego talentu scenicznego o sarmackim rozmachu, porównując go z największymi poetami sceny. Był zresztą Fredro członkiem Towarzystwa. Muzy obce reprezentowali w nim, acz nazwiskami jedynie, dwa takie aż tuzy, jak Chateaubriand i Goethe. Niemałym zdziwieniem przejąć może natknięcie się na to ostatnie imię w bezpośrednim splocie spraw naszych; rzekłbyś, niespodziane wkroczenie Fausta samego do 'przybytku muz polskich': „...Najgłębszą wyrażam wdzięczność Prześwietnemu Towarzystwu i Tobie, najczcigodniejszy Prezesie (zwracał się do Niemcewicza), ...zwłaszcza bacząc na cel, jaki założyliście sobie jako najgodniejszy dla szlachetnego narodu polskiego". Tak godnie ich powitał. W liście tym (z maja 1830 r.) tłumaczy się wprawdzie-wiekiem podeszłym i niemożnością współzawodnictwa z młodszymi, „bądźcie jednak przekonani — dodaje — że w miarę sił sprawię, byście nic mniemali, że skojarzyliście się z człekiem opieszałym" — lub: „wybrali leniwego członku" •— jak tłumacza, uv \ \ pro yiribus ita acturum esse, ut desidem Vobis adjunxisse non yideamini". — Coś bardzo niepokojącego w obliczu naszych dzisiejszych zamierzeń literackich powiada tu Faust stary — co nie chciał być 'nieużytkiem' nawet w dalekiej i obcej mu Warszawie. Czy pisarze nasi współcześni nie kierują aby mylnie auspicyj swych zamierzeń dzisiejszych pod uporczywym adresem: Paris, rue Mazarin, Academie Franęaise, retro 295 lat? Skoro już przyszło na to magiczne adresowanie w przeszłość, może by sumienny członek honorowy naszego Towarzystwa Królewskiego, Goethe sam wskazał dzisiejszym literatom warszawskim adres właściwy: — Warszawa. Plac Akademiczny. Tak jest. Plac między lewym skrzydłem pałacu Zamoyskich a zburzonym dzn 'Karasiem', gdzie stanął posąg Kopernika, zwał się przez powstaniem Listopadowym (rozporządzeniem Rady Administracyjnej Król[estwa] Pol[skiego] z dn. \(i sierpniu 1817 r.) Placem Akademicznym*. Tworząc Towarzystwo w roku 1800, wolał najczynniejszy jego inicjator, Staszic, „usunąć określenie akademia, przy równoczesnym zachowaniu cech organizacji, pielęgnującej język ojczysty", powiada jeden z młodszych i wnikliwszych biografów Staszica (Fr. Bielak, w Jubileuszowej] Księdze Lubelskiej), tłumacząc to jego demokratycznym uprzedzeniem do akademii paryskiej — dał temu Staszic wyraz jeszcze za Rz[eczypospo]litej w Uwagach nad życiem Jana Zamoyskiego — u radykalis-tyczną sympatią do uczonego przeżytku rewolucji francuskiej, do S o c i ć t ć p h i l o -matiąue de Paris. Societas philomatica nazwała się tedy i instytucja warszawska; na.d w przekładzie polskim poczciwe jej brzmienie: „przyjaciół nauk". I trzebaż było aż uczonego Greka Ekonomidesa, by objaśnić Towarzystwo (już w końcowym jego okresie; w lutym 1830 r.), że i źle się nazwało, i źle przetłumaczyło. Czyni to słynny podówczas uczony w liście pisanym... po grecku. (Tak rozmaitą wiedli korespondencję ci panowie z Towarzystwa!). W długich wywodach językowych wykłada on, że słowo philomaticos „nie pochodzi od Greków", lecz jest wytworem Hellenistów nowszych, fabrykujących podobne terminy na użytek nauk przyrodniczych i medycznych. „Zdaje mi się — kończy — że i celowi T[owarzyst]wa i godności jego nie przystoi nazwisko philomaticos. T[owarzyst)wo bowiem nie ma wprost na celu kształcenia chciwych lub żądnych wiedzy, amalortt scientiae aut scientiarum, lecz skupia przysposobionych już do niej. Chciałbym przeto, kochany Kolego, aby zamiast greckiego i błahego nazwiska philomatica, Towarzystwo nazwało się jakimś innym, poważniejszym i piękniejszym imieniem łacińskim", Tak czy owak Towarzystwo Filomatyczne powstało, jak wiadomo, i w Wilnu w r. 1805. A że składało się ono tam przeważnie ze studentów, mogło tedy z wickn^i słusznością językową i rzeczową zwać się Towarzystwem Przyjaciół Nauk. Choć skromny swojak Brodziński upierał się do ostatka i w Warszawie prasy tych przyjaciołach, dopatrując się jak gdyby i w tym jakiejś swojszczyzny, najbardziej na świecie bywali członkowie Towarzystwa zdawali sobie dokładnie sprawę z zachodnioeuropejskiego ducha i charakteru instytucji warszawskiej. Tak np. emir Wacław Rzewuski (zresztą, jako znawca Wschodu, członek kilku akademii europejskich), a nade wszystko najbardziej reprezentacyjny w kraju i na świecie przedstawiciel 'muz * Podaje t" jako ciekawe przypomnienie, nic upierając «lc zresztą, przy rodowodzie nazwy tn " u, mulącego w r. 1H17 dopiero rozszerzyć się do d/inicju/ych rozmiarów p» rozbiórce opustoszałego <4a Pndotninikaritkicgo. Wprawdzie w roku naatcpnym mówi lei Rada A,lm|im .muyjna| o ,,» ' " projektowanego tu gmachu", o co zabiegał Sia»/.ic, i pruuiacai nawrt n i >»( muim.ii t jednakie i drugiej ilrony błąkał nic te* i projekt wyhu V rutę mówiłaby Rada nim K m ach u chyba, In-z ukoicin mwii. -Aludamleklm" — /m/u. nie n nlac mleiłki lii Idłtr >im<' i polskich', tłumaczony wielokrotnie na języki obce, przyszły prezes Towarzystwa otoczony i u cudzoziemców aureolą legendy Kościuszkowskiej, 'żywa pamiątka dziejów naszych' — Niemcewicz. W organizacji Towarzystwa: dwa wydziały — niczym dwa instytuty — nauk i umiejętności, oraz dwie jak gdyby akademie: literatury i sztuki, dopatrywał on się analogii z Instytutem Francji (z tą chyba różnicą, że tych podinstytutów i akademii jest tam więcej). Mawiał wszak i Staszic pod koniec, nawet na publicznych zebraniach: „Instytut Nasz". — Niemcewicz poszedł jeszcze dalej, bo zaprojektował, 'by członki nasze nosiły strój sobie tylko właściwy na wzór członków Instytutu paryskiego'. Na posiedzeniu grudniowym 1809 r. zgłosił wniosek taki, obowiązując się nawet zgotować odpowiedni rysunek barwny. (Miał to być jakiś mundur brązowy z zielonymi haftami). Staszic obiecał postarać się u rządu o zatwierdzenie tego stroju; sam jednak zawsze zaniedbany w swym odwiecznym surducie na poły księżego kroju, a wróg wszelkiego blichtru, pozy i parady, nie spieszył się bynajmniej z wykonaniem tej obietnicy, której powadze Niemcewicza odmówić publicznie nie mógł. I ten szczegół wskazuje jednak wymownie, jak sobie wyobrażano wtedy Towarzystwo. Czy zdawano sobie przy tym dokładnie sprawę z celów i zadań tej instytucji? Sądzę, że rozważniej, oględniej i bardziej krytycznie, niźli — w ramach mniejszych zamierzeń — dzieje się to dzisiaj. „Użyteczność i zasługa każdego zgromadzenia naukowego — pisze jeden z najczynniejszych pod koniec członków Towarzystwa, Skarbek — polega zawsze więcej na wpływie, jaki ono wywiera, niźli na pismach, jakie samo pod powagą swą ogłasza". Wpływ ten wyciska się przez „kierunek nadawany zamierzeniom, przez ocenę i nagradzanie prac najcenniejszych, a przede wszystkim przez inicjatywę, jaką na się bierze". Wszystko to jest z konieczności zamknięte w ramach czasu i ducha, jaki w nim panuje, „bo nie można uprzedzać postępów oświaty, ani odgadywać dążności (przyszłych)". Stąd nieunikniony konserwatyzm takich zrzeszeń, które zawsze i wszędzie wyprzedzać będzie indywidualny polot czy badawczość geniusza. Tej myśli jedynym chyba w Europie trwałym symbolem w kara i e n i u jest nierozłączna całość tej fundacji Staszica: gmach Towarzystwa, a przed nim posąg 'największego geniusza z plemienia Polaków'. (Taka była dla ówczesnych symbolika posągu Kopernika i taka myśl Staszica; bo nie zamiar wyłącznego uczczenia astronomii, na przykład). Jasny i dobitny w każdym zamierzeniu swym, wyłuszczył Staszic niedwuznacznie i tę myśl swoją w Towarzystwie: „Dzieje postępu umiejętności i nauk wskazują dowodnie, że tylko przez nadzwyczajne geniusze wszczynały się główne światła". Zachowaniem ich i rozpowszechnianiem trudniły się dawniej 'bractwa' (powiada ogólnikowo; dokładniej: klasztory pewnej reguły, później wielka w Europie łączność i solidarność humanistów). W nowszych czasach zadanie to przypadło Towarzystwom naukowym i literackim. „Bez takowych towarzystw — kończy — mogą w narodzie powstać nadzwyczajne dowcipy [talenty], ale wydane przez nich światła nie mogą się utrzymać, ani wznieść i narodów oświecać". Nie podołają temu uniwersytety, których powołaniem jest raczej kształcenie pokoleń — pisze wspomniany Skarbek, sam profesor UW. „Uniwersytet nie stanowi zbiorowego ciała naukowego: nie odbywa jako takie żadnych zebrań; ...nie wydaje sądu o obcych (poza uniwersytetem) dziełach w zawodzie umiejętności i literatury". W kamień węgielny posągu Kopernika obok zwyczajowych aktów i monet wmurowano i medal na c/.eść pracy, 7. racji niedawnego wykończenia jakiejś większej roboty public/ru-j. W archiwach Towarzystwa przechowywano ciekawy dokument. \ (jak się to dzieje dziś na cokole każdego mostu), lecz obok kilku inżynierów cały szereg nazwisk wybitniejszych wykonawców z 'kompanij rzemieślniczych' — po dzisiejszemu: robotników. Daremnie by szukać po stu latach choćby cząstkowego objawu podobnego ducha w rządach i akademiach dzisiejszych. W pierwszym piętnastoleciu przeważały w Towarzystwie sprawy języka i literatury, oraz jej duch. Bezpośrednio przed założeniem Uniwersytetu (w r. 1817) i w jakiś czas potem dominowała tu nauka i wiedza lekarska. Trwało to lat kilka zaledwie, zwłaszcza po wyodrębnieniu się samodzielnego Towarzystwa Lekarskiego; a skargi na nagły opad produkcji naukowej rozbrzmiewają odtąd nieustannie na Wydziale Nauki. Podzieliła nauka los ówczesnej literatury warszawskiej: zadławił je obie system rządzenia policyjno-szpiegowski, wdzierający się do domów, szkól, auli i kościołów, i niechybny owoc tego systemu: reakcja i apatia społeczna. Wars/awskie dzieje martyrologii Łukasińskiego obrazują aż nadto wymownie życie ówc/esne. Chyliło się Towarzystwo do upadku także i z najbardziej wewnętrznych powodów, w ostatecznym jak gdyby wyczerpaniu się tej siły, która je stworzyła: całej dynamiki duchowej prądów Oświecenia. Grzyb reprezentacji, toczący z czasem każde zrzeszenie podobne, podziałał rozkładowo przede wszystkim na Wydział Literatury, pociągający najbardziej próżności ludzkie. Daremnie Staszic protestował już z dawna przeciw „zasługom literackim", domagając się wymienienia pism kandydata oraz wykazania ich... „doskonałości". — Wydział ten zaludnił się pod koniec od jenerałów, dygnitarzy, ambitnych urzędników państwowych, którzy potrafili zbiurokratyzować i poezję nawet samą. Nic orientując się jeszcze w doniosłości nowych prądów, idących z Wilna, a zaniepokojony zastojem w literaturze warszawskiej, wygłosił Staszic w Towarzystwie niecierpliwą odezwę: Do trudniących się składaniem wierszów, by zdziałali wreszcie poema jakowe. Toż pasję żywą słychać w tych słów samym toku. Batem — by pognał muzy opieszałe. Niestety, opadały niebawem ręce i jemu nawet. Po wygryzieniu przez rodzimą reakcję odnowiciela oświaty polskiej i jej kierownika w ciągu lat dwudziestu kilku, Stanisława Potockiego, przyszła kolej i na Staszica. Pogaszono i jemu pochodnie oświaty: przede wszystkim powszechnej, w obawie, by pańszczyzna nie doznała prze/ nią uszczerbku; następnie średniej i wyższej przez dokuczliwy dozór policyjny nad całym życiem młodzieży i jej kierowników. Szkoły przerzedzały się gwałtownie, ku rozpaczy Staszica. Porzucił wszystkie stanowiska urzędowe. Obrzydził sobie nawet współudział w rządzie (jako minister), „gdzie rozum musi to stawać, to się cofać, to ulegać przed cudzą względnością, przed cudzym uprzedzeniem, przed nieprzepartą nieświadomością cudzą". Omierził sobie w końcu i pracę w Towarzystwie, gci/.ic i wśród najbardziej niegdyś poważnych członków okazały się już jawne „infamisy". Jedyny śród 'zacnych kolegów' filozof prawdziwy, Kanta samego uczeń Kró-k-wiecki, a przed kilkunastu laty Katon Polski, J.K. S/aniawski, jął obecnie jako cen-/.or naczelny zadławiać całe życie duchowe kraju. „Wszystko śpi pod jego obuchem — pisze już w r. 1823 Niemcewicz do Czartoryskiego— ...W stolicy smutno i pusto". Wiele, aż nazbyt wiele, powodów złożyło sic na schyłek Towar/.ystwa, przy < /.ym równie nieuniknionych, jak ówczesny los dziejowy narodu i jak ta lala reakcji powszechnej, przed którą nie obroniły si? pr/i-il rokiem IHto i o wicie większe, asobniejszc, a wolniejsze narody. Najmniej od przemocy rosyjskiej i n-iikijł rodzlmn /:ilc/.iu-, spotęgowane uomiast rozwojem przemysłu nmirjctno^d' * /vli wl»«ł/M •.ruMiwiiiłii i tcchnir/mi, była ostatnim — i to mocnym a^ ' ! ••••>. In/ym^/y i technicy mywali cześć <> latniili In u-i ,kicj i oli.im.-j nym — bez wynagrodzenia) zachowują jedynie Roczniki i archiwa Towarzystwa. Zaledwie dwa z tych nazwisk przekazały nam po dziś dzień imioniska popularne: sprowadzonego przez Staszica wynalazcy machiny tkackiej, kawalera de Girarda, i architekta-ogrodnika Szucha. Gdy na kostniejącym — pod prezesurą Niemcewicza właśnie! — Wydziale Literatury, dygnitarze, duchowni i radcowie stanu oklaskiwali wobec law pustych pilną gorliwość autora w składaniu wierszów 'według pana Delilla wzorów doskonałych' — na publicznych posiedzeniach Wydziału Umiejętności tłoczyła się aż na schodach ta młodzież, którą Staszic wzywał za życia tak żarliwie, by się nie garnęła do urzędów i kancelaryj rządowych, „tych bezdennych przepaści naszej młodzieży", ani rwała do wojska „przed udoskonaleniem się w umiejętnościach". „Oręż bowiem — wywodził — aby być dzielny, potrzebuje w teraźniejszej sztuce wojennej wiele umiejętności i nauk... Bez nich odwaga, jeżeli nieszczęśliwa, może ściągnąć narodów zatratę, a na siebie zuchwalstwa naganę; jeżeli szczęśliwa — tylko zjedna sławę, lecz nie nada narodowi trwałości i spokoju... W tych narodach jest moc niezłomna, moc największa, które, mając na j po wszechnic j rozwinięte władze fizyczne i moralne, znają najwięcej sposobów do użycia sił swojej masy i rzeczy swojej ziemi. Tylko z taką w narodzie umiejętnością i mocą może kraj stawiać wojsko, a oręż zwycięski nadawać będzie ludom stały wzrost, trwałość, pokój i szczęśliwość". Nie mająca podówczas swego ośrodka wiedza wojskowa przyłączyła się do tego Wydziału Umiejętności. Jednym z najczynniejszych tu członków Towarzystwa i autorem wygłaszanych w nim rozpraw fachowych był młody kapitan artylerii polnej, Józef Bem. Dość tych przypomnień! Nie o dzieje Towarzystwa idzie tu bowiem, ani o jego schyłek nieunikniony w warunkach ówczesnych, lecz o ducha najlepszych lat i najlepszych stron tej tradycji, której żaden przecie naród cywilizowany nie dałby sobie zaprzepaści^ — aby sięgać potem wyłącznie po wzory i tradycje obce. Zdołająż ożywić ją, odtworzyć wyobraźniom dzisiejszych zwłaszcza czytelników, same tylko wywody, obiekcje i abstrakcje? ...By cieniom tu wywołanym nadać przede wszystkim ciało i życie, a sięgając z konieczności nieco wstecz, uplastycznić to nieustanne zazębianie się twórczej pracy pokoleń i dobyć na ostatek spod tego popiołu zapomnień gorącą niegdyś żagiew zapału i niebywałej ofiarności ogółu w obronie dóbr duchowych narodu — nie widzę tu dla się innej drogi nad rozpoczęcie rzeczy swojej od wstępnej opowieści o Janie Chrzcicielu nowoczesnej poezji polskiej — o patriarsze naszej prozy powieściowej i dramatu a pierwszym niezależnym 'literacie' polskim — o języka polskiego 'prawodawcy' oraz o obiadach 'rozumnych' u króla na zamku i o Towarzystwie Królewskim; o zagrobowym żywicielu tylu, aż po dziś dzień, pokoleń ludzi pracy w kraju naszym, a wskrzesicielu nauki i sztuki polskiej. ŹRÓDŁA DO WSTĘPU DO WYWŁASZCZENIA MUZ Kto, zainteresowany dziejami Towarzystwa P[rzyjaciół] N[auk] przez pamiętniki Skarbka, Wójcickiego, Koźmiana, Morawskiego i innych, sięgnąłby do jego Roczników, doznałby niemałego zawodu. Te 21 tomów nie ma oczywiście nic wspólnego z cennymi wydawnictwami tegoż Towarzystwa; zawierają one jedynie częściowy materiał dawnych rozpraw, dziś całkowicie zwietrzałych (z wyjątkiem kilku 'pochwał' świeżo zmarłych poetów lub pisarzy owej doby). Kontrast to może sprawia, że z tych zbutwiałych i martwych kart płomieniem życia i ducha bucha wprost każda mowa Staszica. Odszukanie ich będzie dosyć mozolne. Jego, na przykład, Zagajenie posiedzenia d. 30 kwietnia 1809 r. znajdujemy (w skrócie zresztą) dopiero w tomie IX z roku 1816. Dlaczego tak późno? Bóg raczy wiedzieć. Może sprawiały to jakieś oględności polityczne w czasach tak zmiennych. — Roczniki tedy są skąpym, niewytłumaczalnym dziś w układzie i suchym źródłem dziejów Towarzystwa. Pamiętniki natomiast odtwarzają ułamkowo jego dzieje raczej zewnętrzne — zawodną i egotyczną najczęściej pamięcią starców, jako wspominki onych czasów, spisywali przeważnie ludzie sędziwi. Całe życie wewnętrzne Towarzystwa i jego treść istotna zawarte są w protokołach posiedzeń, debat, dysput i swarów, tak nieraz wyrazistych, że pr/cbiju z nich wprost gest i żywy akcent ludzi, znanych z portretów. Archiwa te zawicnij:) dzieje wszystkich zamierzeń, tarć wewnętrznych, wahań, prób i tryumfów . l.-konari, wreszcie cenne autografy korespondencji — jednym słowem żywy wizerunek Jucha, pracy i plonów najwybitniejszych w Polsce ludzi pewnego okresu. Wszystko to jako Akta sądów in contumatiam (nad emigrantami) wraz z olbrzymim na tom cały protokołem oskarżającym Komisji Cesarskiej Stroganowa i jej swoistym 'memoriałem historycznym' pogrzebano w archiwach jenerał-gubernatorstwa warszawskiego — pokoleniom polskim na zapomnienie. Jakoż po latach kilkudziesięciu zapomnieli wszyscy. Do tego grobu zdołał przeniknąć (za czasów Imcrctyńskiego) Al. Kraushar. Z istnego rogu obfitości, jaki BIQ nań wysypał nagle, jak na szczęśliwca z bajki, uczynił on użytek bajecznie szc/odry: w H aż wielkich tomach swej nie monogr.iln nir pm • •• it się na nią „wobec ogromu odnalezionego materiału" - lec/ Krom^ i.il- 11 ni t, umirncil wszystko, co nie dało dolsji/ skiłilinitii opisy pr/c|.i..l m..n M h l >wndów korni 'j-nych, uroc/.yst pogrzebowych i tym i">-1 •• > l> u/n nów owych, ik najobfitsze wiadomości o Towarzystwie — i po dziś dzień jedyne. W zabiegliwości o całkowity obraz spraw podjętych, zdołał autor przeniknąć do czarnego Sezamu tajnego archiwum berlińskiego, przechowującego niezmiernie interesujące dokumenty z najgłębszego dna niewoli naszej, czasów „Prus Południowych". Te więc 8 tomów, mimo wielu zastrzeżeń i zniecierpliwień niekiedy na te d i -siecta membra kroniki tak luźnej, a pozbawionej (niestety!) indeksu*, mimo łatwych wygrymaszań tych właśnie, którzy krytyczną monografię dziejów Towarzystwa już dawno podjąć powinni — tomiska te są po dziś dzień i pozostaną zapewne na długie lata jedynym źródłem wiadomości szczegółowych już nie tylko o Towarzystwie, lecz i o jego członkach najwybitniejszych. Najsumienniejsi monografiści pewnych tylko dziedzin nieobjętej działalności Staszica (w olbrzymiej Księdze Jubileuszowej Lubelskiej) powołują się nieustannie na tę Krausharową kronikę, niektórzy czynią to po kilka razy na jednej stronicy; a są między nimi i tacy, co nie sięgają już nawet do Roczników, zadowalając się i w tym relacją kroniki. Najcenniejszymi w niej pozostaną na zawsze przepisy dokumentów i listów, znalezionych w archiwach Towarzystwa, najczęściej w mowie oryginałów, a umieszczonych w tzw. Annexach do tomów. Na te właśnie Annexa, jako na najbardziej bezsporne źródło wiadomości dokumentarnych powoływać się tu będę — poza Rocznikami T[owarzyst]wa. Takie są źródła. I oto użytek z nich w Wstępie: do s. 301 LISTA ZAŁOŻYCIELI TOWARZYSTWA, po trosze odmienna u każdego z pa-miętnikarzy, obejmuje w połowie co najmniej głośne imiona ludzi nieobecnych w Warszawie w r. 1800. Za „najpierwszego założyciela i ojca Towarzystwa" podaje Albertrandi w swym pierwszym Zagajeniu hr. Sołtyka. Jest to jednak hołd, złożony może raczej inicjatywie, oraz gościnności gospodarza, w którego salonach zrodziło się Towarzystwo; o żywszym bowiem, dalszym współdziałaniu Sołtyka niewiele potem słychać. Kilka osób wpisały na tę listę ich stosunki towarzyskie lub majątkowe. Duszą organizacyjną, najenergiczniejszym i najbardziej ofiarnym członkiem był, jak to się rychło okazało, Staszic; kamieniem zaś węgielnym autorytetu i ducha byli obecni w Warszawie najwybitniejsi działacze b[yłej] Komisji Edukacyjnej: książę-jenerał Czartoryski, ojciec, Ignacy Potocki, Chreptowicz, ks[iądz] Piramowicz. do s. 302 STASZICA: „Myśli o książkach najpożyteczniejszych". Patrz: Kraus- har. Tom I, s. 376. Annexa (z autografu). do s. 303 ALBERTRANDIEGO: „Myśli o sposobach wydoskonalenia i zboga-cenia ojczystego języka". Kr[aushar]. T. I, s. 365. Annexa (z autografu) — oraz Zagajenia pierwszych posiedzeń. PRZEMÓWIENIE STASZICA d. 2 maja 1815 r.: Rocznik Towarzystwa] P[rzyjaciół] N[auk]. T. X (wyd. 1817), s. 448. DR FIJAŁKOWSKI imieniem Towarzystwa do Akademii Padewskiej. — Krfaushar], t. IV, s. 363. Annexa. do s. 304 MEMORIAŁ BANDTKIEGO „ujawnił się niespodzianie" w wspomnianych tajnych aktach berlińskich, cyt. jako Acta generalia T. 76. I Abth. Nr 1809, s. 246 i n. (Kr[aushar], t. I, s. 42 i d.). O PRZYJĘCIU DĄBROWSKIEGO do T[owarzyst]wa w r. 1810 dopiero (!) w Roczniku z 1816 r. l — Rocznik, t. IX, s. 192. do s. 305 TESTAMENT DĄBROWSKIEGO. — Rocznik, t. XIII, s. 23. LIST TOWARZYSTWA NAUKOWEGO KRAKOWSKIEGO z r. 1816 do Towarzystwa] Przyj[aciół] N[auk] w Warszawie. — Kr[aushar], t. IV, s. 368. Annexa. do s. 306 LIST ROSYJSKIEGO KANCLERZA RUMIANCEWA do Staszica. — Kr[aus har], t. V, s. 440. Annexa. LIST GOETHEGO do T[owarzyst]wa. — Kr[aushar|, t. VII, s. 497. Annexa. do s. 307 LIST (grecki) OEKONOMIDESA pisany był do Lindego i zaczyna się iście klasycznie: „Sławnemu Samuelowi Lindemu — Ekonomos Konstanty Ekonomidcs, zdrowia!" — Kr[aushar], t. VII, s. 490. Annexa. do s. 309 Tego PRZEMÓWIENIA STASZICA z 18 września 1809 r. nie znajduję w Rocznikach. Kr[aushar], t. II, s. 189 — przepis z protokołu w archiwum T[owar/yst]wa. do s. 310 PRZEMÓWIENIE STASZICA DO MŁODZIEŻY, ORAZ W SPRAWIE ORĘŻA, wygłosił w styczniu 1812 r., podają znów Roczniki dopiero w r. 1816! — Rocznik, t. IX, s. 279. Ponadto podaję przy każdym liście lub przemówieniu ich datę, co ułatwić winno weryfikację wszelką, czyniąc zbędnymi dalsze odsyłacze. Wszystko to pozwoliło nie przeciążać cytatami kart Wstępu i nie rozsadzać jego konstrukcji przemyślanej ku jak największej zwięzłości. Ten dopis dotyczy wyłącznie Wstępu. W sprawie kart dalszych, podlegających zgoła innym kryteriom, głosu zabierać nie zamierzam. W[acław] B[ercnt] i ODMIANY TEKSTU W przytoczonych poniżej fragmentach pierwszej wersji Nurtu znajdują się te części utworu Berenta, które nie weszły do wydania książkowego z 1934 r. (różnice konstrukcyjne między obiema wersjami omawiam w rozdziale pt. Od „Wywłaszczenia Muz" do „Nurtu"). Przytaczam zatem poszczególne słowa, wyrażenia a nawet całe zdania, które w książkowym wydaniu Nurtu otrzymały inną postać stylistyczną. Jednakże większą część zamieszczonych tu odmian tekstu stanowią bądź duże fragmenty, które w ogóle nie weszły do edycji z 1934 r., bądź rozbudowane całości, które w wersji książkowej stały się zupełnie nowymi utworami. Odsyłacze nad cytatami wskazują numery stron niniejszej edycji Nurtu. Pod cytatami, w nawiasach, znajdują się natomiast odsyłacze do czasopism, z których zaczerpnięto kolejne przytoczenia. Stosuję następujące skróty: PW — „Pamiętnik Warszawski", TI — „Tygodnik Ilustrowany". Liczby po tych skrótach oznaczają rok, numer oraz kolejne strony czasopisma. W całym tym rozdziale cudzysłów francuski « » jest znakiem przytaczania wprowadzonym przez wydawcę. Pozostałe znaki graficzne należą do pierwodruku. Niedokończenie cytatu sygnalizuje nawias z trzema kropkami [...], natomiast opuszczenie początku cytowanego zdania sygnalizuje mała litera po cudzysłowie. PUSTELNIK s. 46, w. 48 Po słowach „i duszy w nim całej — Stanisława Staszica" znajdowało się jeszcze następujące zakończenie tej opowieści: «Gmach jego na Kanoniach był jedynym progiem w tak bardzo jeszcze stanowej i plemiennie wyłącznej Polsce ówczesnej, który przestępując, składać musiał każdy przyrzeczenie równe przysiędze, bo z zaręczeniem honoru przy uroczystym podaniu ręki, że rozterek politycznych i religijnych nigdy tu nic wniesie, że swe przywileje rodu, hierarchii, szarży lub urzędu tu w myślach odkłada, gotów zacnym kolegą y,wać i za takiego mieć każdego, kogo wieks/ość na te godność powoła, a /.a całej ustawy ..»,...,.„..„.„,,. KI-O,'. nu «;,. \vra-f •> nhuwi:r/kii-m nr:u'v unwslowei to krótkie pr/.yka/anie O tej użyteczności głównym tu zadaniu pisało się dosyć na kartach Wstępu. Dołączmy jedynie słowa członka T[owarzyst]wa, Tadeusza Czackiego, pisane bezpośrednio po otwarciu przezeń Liceum Krzemienieckiego: „Oddałem (w mowie swej) świadectwo tej prawdzie, że po zgonie Ojczyzny Zgromadzenie nasze pierwsze przemówiło za potrzebą zachowania mowy naddziadów i rozszerzania umiejętności". Tak było i w okresie późniejszym. Na posiedzeniu Wydziału Nauk d[nia] 15 stycznia 1823 r. postanowiono wybierać do czytania na posiedzeniach publicznych „szczególniej materie odpowiadające właściwemu celowi Towarzystwa, a tym jest (pokreślenie oryginału) język polski i historia polska, rzeczy ściągające się do dobra i użytku narodowego i różnych wydziałów naukowych". Wspaniałą salę posiedzeń objętego w tymże roku pałacu na Krakowskim zdobił fryz dłuta Malińskiego: Apollo z dziewięcioma muzami, a nad szeregiem popiersi w niszach królewskich biust Jana Kochanowskiego. Codesto celebrato Corpo Academico — jak powie o nim grzec/nie Akademia Padewska — zwało się od roku 1808 i wybijało na medalach pochwał swoich: Societas Regia literaria — Varsaviae instituta». MNICHY x. 47, w. 22 «na fryzie Malińskiego zdobi skromną salę posiedzeń w dzisiejszym pałacu Staszica*. s. 48, w. 9-12 «na całości dzieła: Ta z granitu jakby wykuta głowa z stygmatem woli nieustępliwej w zacisku warg z przenikliwie ostrym wejrzeniem w przyszłość, ponad ludźmi, z olbrzymim w tył ściętym, jak u sokoła zadziornym, czołem twardego starca, którego kołnierz nawet futrzany zda się jak to kobuzie nastroszenie szyi: [...]». [W. 41] «na tym zbiorowym portrecie wręcz świetnie. A o nią nam tu idzie». x. 56, w. 42 «by siebie i język zaszczycił. Upomnienia te były wygłaszane w porę. Już polszczyzna Czackiego stawała się wątpliwa, a Lelewel prześcigający nawet Czackiego w modnym wciąż słoworóbstwie, pisał stylem ciężko przeładowanym i nieraz zgoła nieczytelnym. „Należałoby to tłumaczyć na język polski" — mówiono w Wilnie. „Język jest ojcem, gospodarzem i sędzią nauk wszystkich!" — nawoływał Kopczyński w domu, w którym mowa ojczysta gospodarzem już być przestawała. W swym najcenniejszym wyrazie twórczym omal że nie znalazła się ona niedawno poza tymi murami. Już w roku 1815 przemyśliwał senior poetów Niemcewicz, jeśli nie o gromadnym exodusic poetów i pisarzy z Towarzystwa, to o ich całkowitym wyodrębnieniu się w nim. W liczebnej przewadze naukowców i osób reprezentacyjnych (przy wadliwej organizacji owych właśnie „Wydziałów", zamiast całkowicie samoistnych, jak we Francji, instytutów i akademij) stawało się poezji duszno. I z tej atmosfery, dla niej dus/.ncj, rodzi się dziś niczym nie uzasadnione uroszczcnie do roztaczania pieczy nad... gn'.p" li...» i : ><>c/.ynaja. w pierwodruku nowy podrozdział, ty.n. że dwu mtnim wv,i < książkowego były w pierwodruku dwoma picrws/ymi akuiui.iini l n W tym n vm -.. j—...i..:..i_ _.. ..!„.......», .;„K i... !..,»,, u.. MM., ii >-/.c na»U n:y rozpoczął się, jak wiadomo, od Konarskiego. Najskuteczniejszym jego Rad Sposobem była wszczęta przezeń „wielka w dziejach naszych epoka zmiany edukacji narodowej". — „Ten nieśmiertelnej chwały mąż — mówi o nim dalej Staszic u pijarów w r. 1814 — wystawiając się na wszystkie prześladowania i ogólną nieoświeconych nienawiść, nie tylko błędy praw i rządu wykazywał... lecz zarazem i szkołę tutejszą zakładał, aby ta oświeceniem zbłąkania narodowe niszczyła. Wyszli z niej obywatele, którzy... jeśli nie zdołali ocalić narodu, ocalili jego sławę, wyratowali jego pamięć od tej w Europie wzgardy, jaką zatamowana w nich cywilizacja i postęp na niego rzucały"... Czym było w początkach XIX wieku to ramię i serce Towarzystwa Królewskiego? — W koniecznej tu zwięzłości wspomnijmy choćby kilku z tych wychowawców ówczesnego pokolenia. A więc, olbrzymiej wiedzy i wielostronnej wrażliwości profesor literatury polskiej w Krzemieńcu, umiłowany przez młodzież pijar Ks[iądz] Alojzy Osiński [...]» i dalej jak w wydaniu książkowym. .1. 58, w. 18 «Rocznik XX[I] Towarzystwa podaje...* XX[I] podaje [...]». — pierwotnie: «Szaniawski w Roczniku s. 59, w. 34 «i uszlachetniania życia. Czyż ma być Historia tylko rzeczą uczonych a nie rzeczą narodu? — użalał się już przed stu laty Brodziński w Towarzystwie. Uczeni dzisiejsi nie są bynajmniej pochopni (wyjątkom cześć i pamięć wdzięczna!) do obwieszczania ziomkom zdobyczy swej wiedzy — tymi właśnie czasy gdy każda niemal nauka inną postać bierze. Poróżnili się bowiem z dawnym gospodarzem a sędzią ich rzeczy i mów razem: z języka polskiego zacnością». Jest to koniec osobnego podrozdziału. Nowy, ostatni podrozdział tej opowieści zaczyna się w pier-wodruku następująco: «Nie będziemy przeczyli Kopczyńskiemu, że gramatyka jako narzędzie wychowawcze i gimnastyka główek młodych może w nich naprostować mowę, a na swym wy/s/ym poziomie, za murami szkolnymi, oświecić język umysłom wnikliwym. Wiemy natomiast, że za Stanisławowskich czasów nie z lichych gramatyk ówczesnych wszczęła się nowoczesna jasność i potoczystość mowy naszej [...]». Dalej jak w wydaniu książkowym. Ale po wyliczeniu «Woroniczów, Karpińskich», jest jeszcze następujący fragment: «Wraz z twardym i ciężkim słowem Staszica przybyła mowie naszej (niedoceniona wciąż) młotowa czasem siła, a w zaciekłej pasji językowej tego górnika — odwalania całych złożysk cennego gruszcu mowy naddziadów. I by wspomnieć wreszcie największego po Chopinie geniusza w ówczesnej Warszawie — z arcydziełem Malczewskiego nabogaciła się mowa polska po wieki całą muzyczną harfą Ukrainy*. ŻYWA PAMIĄTKA s. 61, w. 30 «zaprzcpaszczeń naszych. Wiersze jego najbardziej wartościowe, ogłaszane dziś kapryśnie, we fragmentach, spoczywają nadal po zbiorach wraz z rękopisami powieści pono najlepszych. (Tak twierdzą przynajmniej znawcy tych rękopisów, a wierzymy im chętnie, gdyż są to powieści typu pamiętnikarskiego, ku czemu miał arcypolską wenę gawędy epickiej). Któraż z większych bibliotek naszych nie „szc/yci się" posiadaniem ni c drukowanych rękopisów Niemcewiczu? Może znujdz.ie się wn-s/.di- ktoś, co te dusze wieczny. Wtedy sprostują się może dzisiejsze nasze o nim sądy, spaczone przez cenzurę rosyjską, galicyjską, do niedawna, piłę szkolną i te przeklęte już koniec końców zaprzepaszczenia polskie! Tymczasem [...]» 5. 63, w. 23 «obrony ostatniej. (Ledwie zratował oto oblężoną Warszawę: zmusił Prusaków do ustąpienia) Poeta [...]» [W. 35] «poetów-apostołów wiary w niego pomstą [...]>> 5. 64, w. 11 «wtedy ludzi. Już sama [...]» j. 65, w. 2 «dla niepoznaki mundura. Osobliwie [...]». [W. 16] «Nie zwlekając [...] nieprzyjaciela* — zakończenie poprzedniego akapitu. [W. 27] «Zapatrzyli się [...] nieprzyjaciela....* — początek akapitu. [W. 34] «na przedpolu konie: — szwadron pułku [...]». [W. 37] «Rychło patrzeć [...]» — w tym samym akapicie. s. 66, iv. 12 «A literat [...] powieką* — zakończenie akapitu. [W. 18] «naczelnikiem» — z małej litery. [W. 22] «z potem. Za chwilę [...]». [W. 26] «Wyrzucił z siebie [...]» — ciąg dalszy akapitu. [W. 40] «Kazał go [...] sam». — zakończenie akapitu. [W. 45] «Za późno [...]» — ciąg dalszy akapitu. 5. 67 w. 2 «nieufności. A pod jego wejrzeniem schytrzał wraz z miną by pisać z flegmą posłuszną, co każą. Zapiały [...]». [W. 4] «Ledwie wyprawił [...] po nocy, wrócił [...]» [W. 32] «Aż ścichło [...] obozy». — koniec akapitu. [W. 38] «jakby w przemienieniu, a przemawia doń głosem i słowem z kościoła. I usłyszy [...]». s. 68, w. 43 — s. 69, w. 5 «Oporządziwszy go f...] salonów litewskich)). — jeden akapit. s. 69, w. 23 «I przechadzał [...] poważnym* — zakończenie akapitu. [W. 38] «„w okropności swojej" — straszliwym krzykiem tego pobojowiska obwoła się niebawem dzieciom własnym ktoś z ocalałych tu może. Cuchnąca [...]» [W. 48] «ciała pobitych. Rzekłbyś, właściwej tu pogromczynl plemienia polskiego - nierządnicy wielkiej na tronie połowy świata — wysłannicc plugawe. Zagrały [...]». 5. 70, w. 46 Po słowach «akt ostatni* a przed nowym akapitem zaczynającym się od słów «Po największych [...]» znajdował się w pierwodruku następujący fragment: «Gdzie ten warszawski kopiec Kościns/ki? gdzie te kości dziś z onych stosów ciał żołnierzy, rzemieślników, księży, rmmhów, kobiet, dzieci, które z takicm 'omicrzieniem' a 'serca zamieraniem' wspomina samo bierne narzędzie tej rzezi: rosyjski jenerat Engclh;ird? — te same, o k im M li opowiada w „Bardzie" C/artorvs-kiego drugi świadek naory.ny, starzec z Prun iak to... ,,mn,-il/y różnych płci, u K i n na pół martwe kupy — konaniem spodnich v > hnc rus .-ii1 •>!<,• trupy"?... Po- liano uli WSZy St ku h pono n. K .imion)., n, wrił/ '/ ! K.1'1 Wybickiego w Paryżu: „W Prusach nie masz terroru na ludzi, a na szkatuły. Jako/ ów terror okazał się bardziej celowy od rosyjskich na Litwie kibitek i zsyk-k lul> austriackich podówczas szubienic"». «nędzy» — było: „beznadziei". [W. 31-32] «do niedawna orężnej. Byłym oficerom polskim niepodobna było znaleźć innego zarobku nad usługi latarników ponoenych*. [TI 1932 nr 5, s. 77-78] s. 82, w. 46 «pogrobowców. Za porywem najdzielniejszych PIH i;iK.uął i cały ferment duchowy tej młodzieży na wielkim przełomie owych wieków, po,l tchnienie rewolucji francuskiej. Za c/ym i, wypłoszona z Warszawy, twńrc/n im-,l młodego pokolenia „opadła ptakiem wędrownym na sztandary Dąbrowski, >< ' i 1,1 pr/nlc wszystkim obchod/u nas tu bed/.ic w dalszych dzicj:trh tego, co po ,,,. i. h jłowiiiiluł Staszic w To w u r/, y s t wic: „pierwszy ro/.pm /;|| dzieje txlio, l.. m n.m»Uu pol-,kiego"». [T l l1' *-' s. 86, w. 43 «ludy Europy zużytej». j. 89, w. 11 «Legiów naszych». i. 94, w. 12 «w Warszawie — nieme świadki, że w swej służbie orężnej żyła pierwsza Legia polska nieustanną myślą o tym, iż — winna przynieść nie tylko wolność narodowi, lecz i udział światła społeczności". Tak jej to nakazywał w pierwszym swym liście Kościuszko sam». [TI 1932, nr 9, s. 143-144] 5. 95, w. 21 jest «zaskoczy» — było: «zadziwi» s. 96, w. 19 «nie słychać. Zmora warszawskiej literatury pseudoklasycznej, Delile, pokutuje wprawdzie w twórczości Godebskiego, lecz tu właśnie wyzwalać go poczyna spod tego wpływu klasycyzmu naoczny i dotykalny, wraz z Tacytem i Horacym, których znaleźć było można w „mantelzaku" niejednego oficera. Nie zdziwi [...] umysły polskie. Przypomnijmy raz jeszcze, że do Legionów zgarnęła się licznie młodzież wykształcona jak najstaranniej w doskonałych przed ostatnim rozbiorem szkołach polskich: świeżyzna umysłów ockniętych, chłonnych i ciekawych rzeczy duchowych. — Jawnie przy tym gnilny rozkład końcowych rządów Dyrektoriatu, przenikający w oczach Legii już i do armii francuskiej, musiał wzbudzać coś więcej niż sceptycyzm wobec światoburczych do niedawna obietnic rewolucji francuskiej. I zdwoić niepokój duchowy tej młodzieży, biorącej udział tak bezpośredni i krwawy w olbrzymim zamęcie czasów swoich. W dłuższych postojach Legii Naddunajskiej po miastach niemieckich otworzyło to przystęp do tych dusz młodych nie tylko, oschłemu w racjonalizmie swym, okultyzmowi masonów, lecz, co ciekawsze, żarliwemu mistycyzmowi Różokrzyżowców. Te „przyjaźni filozoficzne" z zatajonym w nich ziarnem filogermanizmu jęły fascynować młodzież polską także i ponętą zakazanego owocu „bractw tajnych". Gdy nieco później pod wpływem żarliwego republikanta i mistyka włoskiego, Aurory, zalcgni się te bractwa tajne i śród oficerów polskich, staną się one ponurą fatalnością resztek Legii we Włoszech. — „Takie to... [cytat ten: Nurt, s. 161, w. 1]... krajach..." Poważniejsze tymczasem i bardziej dojrzałe umysły pozostawały wierne oficjalnej niejako filozofii niemieckiej. Lecz oto nawet pod wpływem [...]» [W. 43] «umysłowość polską. Nie był że to jednak zapowiedny już ferment duchowy przedromantyków naszych przy szabli? tej młodzieży „poczciwej", wyprzedzającej o ćwierćwiecze i filaretów wileńskich? Powiedzmy skromniej: nie ferment to jeszcze przyszłego wina romantyzmu polskiego, lecz przedwczesny jego moszcz zaledwie — niedostały. I zaprzepaszczony, zapomniany, jak całe niemal życie duchowe tego pokolenia, wytrzebionego przez wojny kilkunastoletnie. A przecie zawiązkowe ślady tego fermentu pozostawił nam — i urwał pod Raszynem — Godebski. Lecz o tym później. Zewnętrzne, powicd/.my, przynicmczenie atmosfery zawdzięcza Legia szcrego-n i kapralom, pm |HM|/:H \m m.-mai wyłącznie z wieloletnich nicrn/ żołnierzy i austriiickiei, l'< \\ i. n nah>i l !•• s. 98, w. 6 «jakoby. Co do oficerów rozmaicie bywało... To błędne zaś chłopstwo polskie, porwane w wiry spraw Zachodu, żołdacy-ż to byli najemni? Nie. Kondotierzy za darmo, żywy towar najciemniejszych werbowników. Jeden był tylko, co nie przybył tu [...]". attaschiert. Inaczej być nawet nie mogło w ówczesnym chaosie polskim. Nie mógł tego [...]»> (TI 1932, nr 10, s. 156; nr 13, s. 205-206) 5. 100, w. 2-3 Między «na zawsze* a «Ludność» zwiększony odstęp między wersami. [W. 33] «i mitem. Jakby pod ich tchnieniem urastać jęła odtąd i polska legenda Legionów. Uwieczniła ona najmocniej ten właśnie moment dziejowy — w strofach Godebskiego, owianych na tę chwilę jakby surową plastyką średniowiecza: Gdzie... na TroJanów i Tytusów tronie Siadłszy, święty rybołów w troistej koronie Z schodów marmurowych, na kształt majestatu, Dwa palce zamiast berła pokazywał światu, ...Tam okryty laurami na Werońskim polu, Dzienne rozkazy Polak dawał z Kapitelu. Dawał zaś Dąbrowski rozkazy nie tylko [...]» i. 702, w. 2 «Godebski. Sprawili zaś to nie tylko jawni zdrajcy kraju. Wyprzedzili ich w tym dziele „ukształceni trzpiotarze" zniewieściałej kultury Stanisławowskiej. [W. 8] „Wytępimy [...] polskiego". „Ustawy uczone Warszawy dwojakie we mnie wzbudzają uczucia — pisze po niejakim czasie szef sztabu Legii I. Kosiriski: jako człowiek wielbię gorliwość ludzi, którzy pracują nad pomnożeniem światła w narodzie, jako Polak boleję, że te same talenty nie mogły się zgromadzić w czasach..., gdy nie dałoby się odczuć podłość niewoli... Lecz wina rządu poprzedniego (Stanisławowskiego) nie może zmniejszyć szacunku i wdzięczności, którą każdy człowiek winien stwórcom tak chwalebnej ustawy". Mowa o ustawie Towarzystwa Przyj[aciół] Nauk. Pisane zaś to było w liście do Godebskiego, który po gorzkim rozczarowaniu pokoju Lunewillskiego podał się wraz z Kniaziewiczem i wieloma innymi o abszty, by wraz z nimi powrócić do kraju. Prusy i Rosja, lekceważąc zbrojny wysiłek Legionów, nie czyniły tym reemigrantom zbyt wielkich wstrętów. 'Powrót tylu osób światłych i patriotycznych do Warszawy — odpisuje Godebski — stał się użytecznym krajowi. Im to właśnie winien on w części założenia Towarzystwa Przyj [aciół] Nauk'. (Część druga zasługi, przypomnijmy, przypada światłym paniom: Sołtykowcj i Sapieżynie, staremu Czartoryskiemu, Ign[accmu] Potockiemu, a w realizacji nade wszystko Staszicowi. Inni, wymienieni tu we Wstępie, byli raczej nominalnymi i honorowymi założycielami Towarzystwa, przebywającymi ponadto stale poza Warszawą). Do rewolucyjnego 'wytępienia i podawania w ohydę' nie przyszło. Kleszcze pruskie ściskały mocno życic polskie A i na /achod/ic odmieniły się czasy wraz z Napoleonem. Opadła ostatecznie lala n-\vohu \ ma. Naaal<> natomiast w Warszawie coś o wicie głębie i -ai/iMiacc^o: od'l i H- ••• mu • i pi M mięt n mię ofiarnego, a światłego /ara/cm ducha li 'r ( lodchski nade WYI lal. i nr/.v lud/ °w ii/ po .tkn M • " iiai h' krajowych pis/e inakcria nic najk-pic i i hwaly. » spokoii Na spokojności tedy skończyły się prognozy rewolucyjne. Była w tym nie tylko melancholia orężnego zawodu, lecz świadome skupienie w pracy na polu innym, na tenże koniec największego pożytku dla kraju. — 'Towarzystwo nadało już sobie w zeszłym miesiącu organizację ostateczną — pośpiesza Godebski gorączkowo powiadomić przy pierwszej sposobności pozostałych pod bronią legionistów. — Szaniawski został sekretarzem. Wydał on Wstęp do Logiki... rzecz pierwiastkową u nas w tym rodzaju nauki... Śniadecki i Poczobut — następcy Kopernika!... Aleksander ks. Sapieha szczęśliwie nad chemią pracuje, — entuzjazmuje się poeta, — jen. Komarzewski przoduje w mineralogii. Staszic, tak znany jako tłumacz Epok natury... pracuje nad dziełem o „Człowieku" Itd... Czacki i Albertrandi bogaci w erudycję... Dmochowski pierwszy w krytyce literackiej... Woronicz jest dobrym poetą, niezrównanym, gdy go ogarnie zapał...' Ten hejnał na cześć odradzającego się w Polsce życia duchowego, przesłany pozostałym w szeregach towarzyszom broni, kończy się pracowitym dla nich przepisaniem długiego szeregu wierszy Woronicza. Pisał te słowa, ledwie odpasawszy szablę, czołowy poeta młodego wtedy pokolenia. Jesteśmy tu, chwalić Boga, daleko jeszcze od romantycznego zlekceważenia 'mędrca szkiełka i oka', a jeszcze dalej od sutego rewanżu, jaki na poezji i sztuce wziął pozytywizm — i wywierają po dziś dzień jego w Polsce Mohikanie. — Dążenie do pełni człowieczeństwa to rzecz tamtych czasów. Lecz oto, za poetą, jeden z największych powieściopisarzy naszych, Henryk Rzewuski, tak ocenia w wspomnieniach swoich z onych czasów, doniosłość tamtych usiłowań: — 'Wyrzucano, i nie bez słuszności, szkolarstwo naszym zwolennikom klasycy-zmu, związanym w Towarzystwie, znanem w narodzie pod firmą Przyjaciół Nauk. Jednak nie można zaprzeczyć, że rozpowszechnili u nas smak do litery narodowej, że uszlachetnili zawód autorski, który przed ich pojawem był uważany za dworszczyznę, albo za zabicie czasu oderwanego od usług publicznych. Nie zapomnijmy, że z chwilą, gdy się zawiązało Towarzystwo, żadnego przedsiębiorstwa księgarskiego nie było w naszej społeczności, że już twory złotego wieku Zygmun-towskiego ginąć zaczynały w stagnacji umysłowej, tak dalece, że były rzadkościami bibliograficznemi, że nawet pisma świeżych czasów Stanisławowskich wychodziły z obiegu — że dopiero jego członkowie wzniecili potrzebę jakiegoś pokarmu umysłowego w duszach zniechęconych klęskami powszechnemi, lub odrętwiałych życiem domatorskim i szukaniem korzyści materialnych — kolej zwykła społeczeństw, które utraciły wszelką ważność polityczną — że ich twory naśladownicze pobudziły ten ruch umysłowy, który później siebie wyraził zjawiskami genialnemi'. Ów ruch umysłowy... 'utwierdza mnie w opinii — wyznaje zdumiewająco Godebski — że Leg j e więcej nam przyniosły korzyści niż straty'. Pisał on to jednak, zaznaczmy, na trzy lata przed Jena i powstaniem Księstwa, a na lat sześć przed oddaniem życia swego w obronie Warszawy. Bądź co bądź nawet w oczach samego Bajarda Legionów największą z nich korzyścią było to, że swym duchem zapalnym i światłem Zachodu roznieciły one pogaszoną w kraju pochodnię Oświecenia. Tak odradzała i duchowe życie Polski daleka szabla Dąbrowskiego». [TI 1932 nr 19, s. 301-302] SZABLA I DUCH «Różne sciencje, jak chciał Kościuszko, a wraz nimi i nsiuki piękne nic były bynajmniej ohcc i starszemu pokoleniu Icttionistńw: imrau/nit i-- ; ,..,,.(•«.«..;» w/:.——. antycznej. Kniaziewicz malował, acz z rzadka, świetne pono miniatury z uderzającym podobieństwem portretowanych osób. Kościuszko oddawał się w wolnych chwilach nie tylko „ubocznej robocie" dość niemądrego tokarstwa, lecz uprawiał z zamiłowaniem i sztycharstwo, sam tłocząc 'z blach' swe 'ryciny', przeważnie portretowe. Te zabawy ludzi osiemnastowiecza przekroczyły w młodszym pokoleniu raptownie granice umilnego dyletantyzmu dawnych salonów; dostały się natomiast w rozwichrzoną atmosferę republikancką i wichrowaty niestatek młodych tułac/y polskich. Mimo to jęły talenty Polaków ściągać na siebie zdziwioną uwagę Włochów i Francuzów. Ruchliwy ciałem i duchem Sokolnicki — polityk, wojażer, naukowiec, artysta, poeta, żołnierz, strateg i... architekt w dodatku — oddawał się z najgorliwszym zamiłowaniem 'naukom fizycznym' i matematyce. Wielkie bezspornie jego uzdol-nienia, acz rozpraszane na wszystkie wiatry, wydały jednak — w zakresie matematyki — owoce, widać, nie tylko samodzielne, lecz bądź co bądź wybitne, skoro powołany został na członka korespondenta Instytutu Francuskiego. Fantastycznie już wręcz brzmią wiadomości o architektonicznych sukcesach jenerała: o jego domie czarodziejskim, który miał być ostatnim wyrazem — techniki, higieny i komfortu, powiedzielibyśmy dzisiaj — 'nauki', mówiło się wtedy. Wykresy i modele tego gmachu zaciekawiły między innymi (także w duchu czasów) ukrytą kamerą... podsłuchową na wszystkie w nim izby. Ten rozkoszny domek — zaopatrzony zresztą i w teleskop na użytek światłych lokatorów — wyda się nam w najlepszym razie znamiennym może dziwactwem wieku rozumu. W onych czasach wzbudzać musiał ów projekt sensację nie lada, skoro poważany wówczas poeta włoski, Gianni, nie szczędził mu długich rapsodów w swym poemacie Bonaparte in Italia. Szczodrobliwa siostra jenerała, rozentuzjazmowana tym peanem na cześć brata, utopiła cały swój majątek w nieudałą próbę zbudowania w kraju jego zamku 'czarodziejskiego'. Istne to przed wiekiem wcielenie i dzisiejszej wiary w czarodziejską wszechstronność ludzi wojskowych. 'Ćmił go szał nabycia wszystkich rodzajów chwały' — powie z czasem Niemcewicz o tym jenerale. Krańcowym jego przeciwieństwem był, nazbyt z czasem cichy, młodociany druh samego Kościuszki, usynowiony prawie jego zapisem testamentowym, dziewiętnastoletni wówczas przybysz do Legionów ze Lwowa — Paszkowski. Władając w mowie i piśmie 'wieloma' językami europejskimi, 'karmił się' on pisarzami starożytnymi, Goethem i Dantem. (Ta ostatnia strawa nie była na owe czasy bynajmniej pospolitą). Zasobny już wtedy w wiedzę nie tyle rozległ;) k-szc/e, co niezwykle sumienną, stał się z czasem ten chłopak cenionym 'metrem' nauk w Legii mantuańskiej, za czym naddunajskiej. Płonął jednakże i on, nie tyle żądzą czynu i chwały jak Sokolmcki, lec/. całkowicie na równi z tym jenerałem, żądzą kariery. Działając wtedy ji-./i .',<.• wbrew Kościuszce, niechętnemu rządom 'Uzurpatora', chwycił zabiegliwy mloii/icnici w porę wiew czasów; odszczepił się, wzorem wielu innych, od Hulaków, by wyżeglować niebawem jako adiutant Murata. Pamiętnikarze, poza uznaniem dla jego wied/.y i talentu, mało mają o nim do powiedzenia; historyk zbywa krótko jego charakter „lichy", niegodny przywiązania Kościuszki. Coś tam więcej być na nim musiało, bo samo znamię karierowiczostwa wyciskało się w onym pokoleniu wojcn-nvm na wielce ro/maitych czołach: od miedzianych aż po najcenniejsze. l'omijamy jego godne, zdawałoby się, zachowanie na Kongresie Wiedeńskim, M! " -.prawe polityczni), mogąca podlegać i"'in;ni\ m komentarzom, (idy ninrlo 1'Aioiif przezeń 'święte bóstwo wojny', st:il u, poKki już od czasów Ksit,-'.i \\;i riHi.i) brygady, Pas/kowski osobliwym na mlliul/iu pokutnikiem glorii, pni/ ności i kariery wojenn.-|: z i l " wvin, •/. o»obn swi) i.il i:ul by się schowa! \»i >vrin Snrowud/it ivlko i umu ksmżki w w»/vMkuli K wkiich i. cnuKi zachłanny, studiował i studiował bez końca — z fają w zębach (coś jak Trembecki za Stanisława). Pisał niewiele. Na wydanie z dawna gotowego życiorysu Kościuszki nie mógł się zdecydować za życia, dlatego jedynie, nie będąc najbardziej wtajemniczony w wszystkie myśli naczelnika, musiał z konieczności wspominać i o sobie — tego zaś... 'rozgłosu' za nic na świecie nie chciał sobie nadawać. Stał się wreszcie nie tylko inicjatorem, lecz w niezmordowanych zabiegach i odezwach właściwym twórcą kopca Kościuszki w Krakowie. Najczystszemu sercu epoki swej usypał rękami ludu tę górę pamięci wiecznej. Odwdzięczał się za tego serca kaprys człowieczy, co — wśród tylu lepszych w Polsce całej — jego to właśnie przygarnęło za syna. A z własnym koło tego dzieła trudem niemałym, z pismami swymi, z nazwiskiem swym i pamięcią ludzi o nim, kretem, rzekłbyś, wrył się pod ten kopiec — na zapomnienie wieczne. Lecz nie starzec nas tu obchodzi, jeno młodzieniaszek o fenomenalnie zapowiadających się zdolnościach; dwudziestoletni kapitan, a uczony 'metr', co więcej; 'p o radca' duchowy młodzieży legionowej. Po okrutnym rozczarowaniu pokoju lunewilskiego, gdy Dąbrowski, drukrotnie ranny w niedawnych kampaniach włoskich, całkiem pochorował się z rozpaczy, nie chcąc odtąd poddawać się leczniczym 'traitements', gdy olbrzym o byczej szyi, Kniaziewicz, znów sobie krew puszczać musiał, a oficerowie gromadnie porzucali Legiony, podał się i Paszkowski wraz z Godebskim o abszty. Udali się do Paryża na studia. Litwin, czy też zacny Poleszuk z naiwnie zadartym nosem, o wystających kościach policzkowych, o przejawnym, ufnym wejrzeniu dziecka, był Godebski predysponowany, bardziej niż do studiów, do 'czułych przyjaźni', do małżeństwa z poczucia obowiązku ('Sentyment mój dla niej najmocniejszy jest moja uczciwość' — wyznaje smętnie Koseckiemu), do studenckiego zawczas przychówku, a więc i do nędzy oczywiście. Dla tych przyczyn poniechać musiał dalszego perfektowania się w naukach i powrócił do Warszawy, pod jarzmo pruskie. Tu jakąś schedę drobną, czy też zasób Kosseckiego, przeredagował wraz z nim w kilku zaledwie zeszytach miesięcznika, założonego — celem obudzenia ruchu umysłowego śród ogółu światłych obywatelów kraju... Zakończył na ciężkim zarobkowaniu belferką po dworkach szlacheckich, gdzie go lubiono bardzo, karmiono obficie a należności nie wypłacano wcale. I na entuzjazmowaniu się z daleka tym ruchem umysłowym, jaki w warszawskim Towarzystwie P[rzyjaciół] N[auk] tworzyli tymczasem inni. Ćwik i gładysz ze Lwowa, Paszkowski, jak każdy wielki ambitnik bez zasobów, brzydzący się i u ludzi bliskich 'wstrętnem ubóstwem', zanim dopnie się do Murata, potrafi i tu, w Paryżu, wydeptać, wymerdać sobie (bodajże u Kościuszki i Francuzów razem) obyt dostani — w rozumnym zresztą celu beztroski przy naukach. Zatonął w studiach nad... arabszczyzną. O powadze tych studiów, jak wprzódy o zdolnościach Sokolnickiego, mamy znowuż autorytatywne zaświadczenie francuskie: tym razem najwybitniejszego wtedy w Europie orientalisty ('pana de Sacy'). Zachował się i Koran z notami Paszkowskiego. — Stał się tedy młody uczony z Legionów prekursorem dość licznych potem arabologów i orientalistów polskich — byłych, oczywiście, bo iluż ich dzisiaj? Cieszył się Paszkowski u rodaków poważaniem profesorskiem, a z wiekiem 'czcią powszechną' — powie Wężyk. W zgoła odmiennej „karierze" poety klepano czas jakiś po ramieniu 'kochanego Cypriana', zanim go nie przepomniano dla innych. I pozostawiono by go niechybnie na zmarnowanie się doszczętne w tej belferce opasowej, z żoną i dwojgiem dzieci, gdyby nie ożywczy duch Legionów, wskrzesły teraz już w kraju — gdyby nie Dąbrowski. W tworzeniu przezeń raz jeszc/.c wojska polskiego i tym razem 'jak spod ziemi', potrzebny mu był tyle/, oficer doświadczony w formowaniu kadrów nowych, co Ledwie stanąwszy na ziemi polskiej, wezwał go Dąbrowski do Poznania. Dla zwięzłego odtworzenia poziomu i charakteru życia umysłowego w Legionach należało się tu ograniczyć do tych trzech jedynie, dość przeciwstawnych natur i uzdolnień polskich. — Zgoła odmienne, czerwone i czarne piętno czasów i obyczajów nosiło na sobie życie ówczesnej emigracji paryskiej, z jej chlubą na czele: z oficjalnym niejako filozofem polskim, uczniem Kanta, Szaniawskim. Przyszły cenzor i kat myśli polskiej był wtedy najżarliwszym jakóbinem, łącznie z ex-pijarem rewolucyjnym, 'głodnym szubienic w kraju', Dmochowskim — czołowym krytykiem literatury polskiej. Ci dwaj najambitniejsi z 'Delegacji patriotów polskich' nie wyrzekali się do ostatka nadziei opanowania Legionów, by je uczynić narzędziem swojej polityki, a z czasem może i wymarzonej rewolucji socjalnej w Polsce. Stąd ich zażarta nienawiść do Dąbrowskiego, a w zwalczaniu jego iście osiemnastowieczne nieprzebieranie w środkach: — od anonimowych denuncjacyj do władz wojskowych francuskich na gotującą się zdradę 'przekupionego' przez Austrię Dąbrowskiego, aż po umiejętne 'przejmowanie' na korzyść polskich jakóbinów w Paryżu tych skromnych zasiłków, jakie przesyłano niekiedy z kraju dla walczących we Włoszech bosych legionistów. W samym ośrodku tych intryg krzątało się kilku osobników, co spalą wrychk dusze konopiane w ogniu swarów rewolucyjnych i zakończą czerwoną karierę juko płatni szpiedzy rosyjscy. Potężne nurty i wiry onych czasów ponurzały nie takich pływaków francuskich, a cóż dopiero tych polskich prymitywów namiętności politycznych, a idiotów życiowych i nędzarzy w dodatku, rzuconych bez najmniejszego oparcia na rewolucyjne i napoleońskie bruki Paryża. Lecz oto Paryż ówczesny widziany nie oczyma zapóźnionych jakóbinów polskich, lecz wnikliwym wejrzeniem legionistów z pola, podczas ich przejazdu z Włoch do Legii Naddunajskiej (w liście do Dąbrowskiego z Fructidora roku VII-go): — „W całem ciele prawodawczem nie masz ludzi, którzy by interesom i radzie kierunek nadawali. Jakóbini nie siłą talentów rządzeni, ale tylko zapaleni prze/ 1'esprit du corps. Dyrektoriat pokłada całą nadzieję w siłach fizycznych; nie dochlebia żadnej partii, frakcji i opinii... Paryż jest przyozdobiony bardzo pięknie i przyozdabia się co dzień pięknościami sztuk i kunsztów, zwożonych z obcych krajów. Tłumy ludzi cisną się do gabinetów i zbiorów; a ja biorę to wszystko za skutek próżniactwa. Ludzie bez żadnego przysposobienia w kunsztach, aby mogli sądzić dzieła i profilować z ich piękności, cisną się tam, nie mając nic innego do roboty... Próżniactwo, przypisywane dawniej obcym narodom, przechodzi teraz w charakter paryżan. Na Polach Elizejskich tysiące ludzi, którzy powinni by pracować. Starzy i młodzi trawią cały czas przy grach. W teatrach gust zepsuty, na balach nie masz wesołości, a w całem mieście nie masz żadnego Ducha publicznego"... W on świat Zachodu, w którego sprawach przelewano obficie krew polską, patrzano otwartymi oczyma ludzi myślących. Jednego natomiast nie cierpiano w szeregach: 'marzyć o czynnościach gabinetów', jak otrząsa się Godebski z lektury gazet. — Zachował się i taki oto koncept oficerski w rymach: Gdy mi przypadkiem kartacz urwie zadek, Natenczas, delfickiemu czesi oddając DOKU, Siede zdrowym pól... na wii-s/.czym trójnogu Mimo to zdawano sohic ilo\konulc §pnm. . hunikicn rządów zarówno Dyrektoriatu, jak konsulm i h i o .kuli. Ot ,r I.CKIKI i h poczęta, ac/ >| .mu, i lu i .-ryMyku r/ud" > — 'Jak każdy mistrz, odrzucał on narzędzia nieprzydatne, a gardził zużytemi. Nadające się zaś narzędzia ludzkie w i k ł a ł w sidłach ich własnych chuci'.— Ta jest tajemnica rządów ludźmi — powiada sceptycznie Paszkowski. Tkwi w niej jednak i zaląż zguby w coraz to liczniejszym koło władzy korowodzie aspiracyj miernych, żądz pospolitych: 'Pociągnął na swe szczyty — poziomy, które, swą materialnością ciężarne, ściągnęły go z tych szczytów'. Nie o historiozofię tu idzie, lecz o wysoki wręcz poziom duchowy u tych ludzi w wejrzeniu na czasy swoje; a zarazem o plastykę, dosadność i sugestywną moc w nader zwięzłym wyrażaniu swych myśli. Uderza przy tym dziwnie zaostrzony u towarzyszy Dąbrowskiego Duch Publiczny. (Oba te słowa pisywano najczęściej dużymi literami; tak nawet i Interes Publiczny. A stale i zawsze piszą oni wszyscy dużą literą słowo: Rzecz — w dzisiejszym znaczeniu naczelnej sprawy publicznej, idei...). Nie dziw, że za Kościuszką i Wybickim w Paryżu frasował się i Dąbrowski na dłuższych (jak w Rzymie) postojach pochodów swoich: — 'Gorliwi obywatele przekonają się, że gdyby był fundusz dostateczny, ileż by można nabywać nauki i talentów, które dla restauracji Ojczyzny dewelopować się użytecznie mogą'. Ale ogół gorliwych Obywateli obchodziły te sprawy akurat tyle, co i dzisiaj. Ułudne nadzieje Dąbrowskiego rozwiał stary jego przyjaciel Weygti (wspomniany tu Weytynowski), pisząc doń z Zurichu, czy też tym razem z Drezna, po niedawnym opuszczeniu Warszawy (w czerwcu 1798 r.): — '...Szacunku i zaufania powszechnego (w kraju) pewnym być możesz, ale wsparcia znacznego bynajmniej. Znasz, co to jest szlachta polska'. [TI 1932, nr 20, s. 317-318]. Podtrzymywanie ducha publicznego w Legiach zalecał nieustannie Kościuszko z Paryża, wskazując zarazem na drogi, wiodące ku temu. Jedną z ważniejszych — jak nakazywał — miało być wydawanie pisma tygodniowego (ściślej dekadowego: miesiąc kalendarza rewolucyjnego składał się z trzech dekad). Rymkiewicz przekazał to zlecenie naczelnika Godebskiemu. Tak powstała wydawana w Mantui, słynna Dekada legionowa, która pamiętnikarzy rzewni w wspomnieniach, buduje swym tonem niezapomnianym i bogatą jakoby treścią... literacką. Sprawdzić tego dziś niepodobna. 'W niedostatku drukarni polskiej' przepisywano to pismo pracowicie na rąk wiele i rozsyłano po batalionach rozsianych we Włoszech na odczytywanie co dni dziesięć przed frontem kompanii każdej. Nie dziw, że już po latach kilku pozostały z tego pisma ledwie strzępy i wspomnienia. Do naszych czasów dochował się iście 'rozerwany szczątek' jednego numeru złożonego niegdyś przez syna poety w D o m ku Gotyckim Puław u Czartoryskich. Kto ma sposobność wejrzeć w ten szczątek, dozna niewątpliwie rozczarowania. Zaskoczy go przede wszystkim niepopularność stylu i treści. I zastanowi się może nad tym, czy tradycja nie przeceniła znaczenia i wpływu tej gazety wojskowej. Zgadzałoby się to z bardzo skromnym stosunkiem samego poety do swego przedsięwzięcia redakcyjnego: — 'Ażeby nie próżnować — pisze w liście z Mantui (14 Vent: r. VII) — wydaję dekadowe pismo, czyli Gazetę Legionową. Nie umiem Ci wyrazić mej stąd pociechy, że mogę jakąkolwiek dla powszechności uczynić przysługę'. — (Jako 'nadkompletny' był wtedy Godebski, wraz z wieloma innymi, utrzymany kosztem powszechności; z dobrowolnych uszczerbków gaż oficerskich). W dalszej dbałości o ducha w Legionach przemyśliwał naczelnik sprawę ułożenia dla żołnierzy 'katechizmu rcpublikunckicgo', który by ich dobył z 'zakorzenionych przesądów', przywiezionych /. kraju. Chcąc słusznie, by rzecz całą przcmyś- l ciuszko. Była ona, jak na czasy i okoliczności, wcale ponętna: mianowicie — 'polska klacz szpakowata'. Dworuje sobie z tego konkursu, a i z celowości nagród literackich (już wtedy; z punktu!), bystry adiutant Dąbrowskiego Chamant, który zabiegał właśnie o kupno konia: — ...'Mógłbym wprawdzie — pisze po niemiecku do Dąbrowskiego — pokusić się o Kościuszkowską klacz szpakowatą, ale nie mam odwagi wstępować w szranki... Że jednak Kościuszko hat keine Ahnung wie der Ton unsrer Soldaten klingi, więc nagroda byłaby może i do zagarnięcia — tylko że cel konkursu nie byłby osiąg* nięty' — kończy drugim sceptycyzmem pod adresem jurora. Z osłupieniem czyta się ten zarzut niemiecki, wygłoszony przez połowicznego Francuza, że Kościuszko nie ma pojęcia o właściwym „tonie" ludu polskiego, w jakim przemawiać doń należy. Jest to najosobliwszy już chyba wykwit językowej wieży Babel w wyższej hierarchii legionowej. Byłże ten zarzut, mimo wszystko, tak bardzo niesłuszny? Przypomnijmy, że jeden z najrozważniejszych ludzi w pokoleniu całym, Staszic, po jedynym wid/.cmu się z naczelnikiem, podczas insurekcji, wypowiadał podobne zastrzeżenia — że nic /na on kraju i ludzi, że chciałby im być Waszyngtonem... Gestem Waszyngtona była bodaj i ta próba doraźnego odmieniania w Obywali-li (nieistniejącej Republiki) owych chłopów z Galicji, ledwie wyrwanych spml polskich kańczuków pańszczyźnianych i austriackich rózeg w regimentach Monarchii, a wcielonych do Legionów na boso i półnago. Że i tu ich turbowano, ba! bito niekiedy, widzieć mógł i Chamant. Podrwiwa sobie tedy z rzewnych zamierzeń republikańskiego katechizowania tych rekrutów. Któryś z literatów wpadł potem na pomysł ogólnego moralizowania żołnierzy i odpowiedni elaborat przesłał Dąbrowskiemu. Odpowiada mu jenerał respektownie, z bardziej od Chamanta ukrytą ironią, w tym mniej więcej skrótowym sensie: — Moralność jest istotnie czymś, o czym żołnierz najłatwiej zapomina. Tym chętniej stanę się szermierzem idei Pańskich. — Wszelkie znęcanie się nad szeregowcami, lub nawet dokuczanie oficerom prze/, zwierzchników, tępił z całą bezwzględnością, nie cofając się przed wykluczaniem z Legionów bardzo skądinąd przydatnych szarż wyższych — czym mnożył sobie wrogów zapamiętałych i wieloletnich. Nad wszystkie jednak katechizmy republikanckic, Dekady ciężkokształcące i morały uzacniające żołnierzy przekładał żywe słowo własne, rozkaz dzienny, za czym i karność, a w ostrzejszej potrzebie — kodeks wojskowy. Między sercem Kościuszki a twardą ręką Dąbrowskiego rysował s i v rozłam coraz większy. Autorytet moralny Kościuszki, olbrzymi bezpośrednio po jc^o powrocie ł Ameryki, nie zwiększał się z czasem w Legionach, lecz malał nicsu-ty. < onui'- \X* nic op;m. "A .mym irszcze ili.iosic f/ądów podyrcktoriackirh brakło l tn w ,•• l ,i r., ,. M,-i ., Mi* i,,IŁ, lecz i szarże nie mieli się w co obuć i czym ogarnąć; poowijani w koce, ledwie odważali się wychylać za wrota koszarowe. Po cichych brukach Metzu zakolatał raz przeraźliwie pojazd tu jeszcze nie widziany: na roztrajkotanej bryczce trząsł się Żyd brodaty i targał lejcem na heta! nędzne szkapiny chłopskie, by w hucznej asyście gawiedzi z całego miasta zajechać przed koszary. W ten sposób swojski i sielski przesyłała wierna przyjaciółka Legionów, ks. Sapieżyna, znaczniejszy tym razem sukurs pieniężny z kraju. [TI 1932, nr 22, s. 348-349] Legia włoska otrzymywała dotychczas z kraju zgoła inne sukursy: nieustanny od roku VI przypływ byłych oficerów, szukających w Legionach — trudno rzec z prosta: chleba. Była to młodzież, co przed dwoma ostatnimi rozbiorami 'z powołania obrońców ojczyzny uczyniła swój zawód' i jedyną umiejętność. Wobec rychłego nadmiaru kandydatów oficerskich do korpusu Dąbrowskiego spotkał ją — po trudach włóczęgi przez Europę całą — zawód wielce gorzki. Pierwszy zaniepokoił się losem tych licznych przybyszów szef sztabu Legii drugiej Strzałkowski w liście do Dąbrowskiego (z d. 17 Messid, r. VI): — 'Potrzeba, generale, abyś ustanowił w Milanie jaki fundusz na utrzymanie tych, którzy głodni i nędzni do nas przychodzą. Bez tego znosić trzeba widok okropnej nędzy braci... Jeżeli złośliwe usta źle przeciw sobie mówią, bać się trzeba, aby nie gadały gęby głodne, bo tych mowa gorsza jest'. Aż nazbyt rychło sprawdzić się miały te przewidywania, z tym jednakże sprostowaniem życia samego, że za naj głodniej sze wystawiały się gęby karierowiczów, zezujących z Legionów ku złotej karierze francuskiej, lub rabusiowe niebawem typy awanturników wojennych. Nie głodnych to mowa, lecz niesytych stawała się, jak wszędzie, najgorsza i siejąca na j fatalniej sze zamęty; gdy usta głów wartościowych umiały i tu milczeć najgodniej. „Majątku żadnego nie mam... nie wiem, co będę robił" — wyznaje Fiszer Kniaziewiczowi bezpośrednio po opuszczeniu więzienia rosyjskiego. Dwa lata z okładem minęło dlań w ponurym samotnictwie Petropawłowska i więzienia w Niż-nim-Nowgorodzie od czasu — „kiedy byłem taki nieszczęśliwy być rozłączonym od J.W.P.D." — pisze do Sztokholmu, nie zastawszy już Kościuszki w Petersburgu. (Naczelnikiem, lub choćby tylko generałem, nie było widać wskazane tytułować go wtedy w korespondencji z Rosji). — „Bez służenia żyć wcale nie jestem w stanic, przymuszony będę w pruską wnijść służbę". Nie uczynił oczywiście tego, co mu dyktowała rozpaczliwa niezaradność pierwszej chwili. Kościuszko przed wyjazdem pozostawił dlań w czyichś rękach sto dukatów. Odesłał. Nie mam najmniejszych widoków, pisze, spłacenia kiedyś tego długu, a naczelnikowi przydać się może ta suma w zamierzonej podróży do Ameryki. „Pokazałbym się Jego niegodnym, gdybym w takich okolicznościach ofiarowaną mi pomoc J.W.P.D. przyjął". — W Warszawie pruskiej i na prowincji czyni w ciągu roku beznadziejne wysiłki znalezienia jakiegoś zarobku. Któryś z dawnych przyjaciół wojskowych dopuszcza go wreszcie do współdzierżawy jakiejś lichej wioszczyny. Nie gospodarzył nawet miesiąc cały: na wieść o powstaniu Legionów i o wzywanym jakoby do Mediolanu sejmie porozbiorowym „bez dalszego namyślania" przedziera się do Paryża. Trafił właśnie na ledwie zawarty pierwszy pokój z Austrią (w Campo l;ormio). I znalazł się na brukach Paryża w podobnej nędzy, jak ci przybysze do Mediolanu, o których pis/.c Strzałkowski. Fiszer otr/.ymal od natury najcenniejszy dar szczęścia; nieodparty unik rados-iiości życiowej i - 'nierKiczncuo słowa'. Pr/cjścia pomuciejowickic i dwuletnia katoruu ronviaka odmieniły uo mi wskroś Iło I'iirv/u y.irrhuł mili iejt i •, nn, ,i nile zatopiony w studiach wojskowych i naukach. W biegunowym przeciwieństwie do Wybickiego zamknął dla rodaków nie serce, lecz usta. Nazbyt w sobie teraz zamknięty, by w swe położenie wtajemniczać kogokolwiek, żywił się w Paryżu suchym chlebem i czymś w rodzaju obierzyn naszych: nabywanymi w Hallach wytłoczynami gron winnych. Dni całe spędzał pracowicie w Bibliotheąue Nationale. Łatwo ulegając popularności ludzi wylanych, miał jednak wtedy polski duch publiczny swe szale niemylne, na których ważył Rzecz samą, a więc i wartość ludzi z nią związanych. Opinia wojskowa Fiszera, najlepszego ze sztabowców polskich, jak go oceniono z czasem, a świetnego pod egidą ks. Józefa organizatora wojska Księstwa Warszaw-skiego przed rokiem 1812, była ustalona już u starszyzny legionowej, zwłaszcza od czasów tworzenia nowych formacyj Legii Naddunajskiej, czemu oddał się dus/a całą. — O wartości człowieka mówiła zbyt wymownie zacięta, bałtycka nieugictość jego charakteru. Ze wszystkich zeznań więźniów pomaciejowickich w Petersburgu, zeznania jego, nie wyjmując niestety protokółów śledczych chorego Kościuszki i „teatralnego" Niemcewicza, były — powiada historyk — najbardziej godne w zwięzłej wzgardliwości dla przemocy. Pokarano go natychmiast ciężką zsyłką do więzienia w Niż-nim-Nowgorodzie. Podobny los zgotuje sobie i w niewoli austriackiej. Nic uginał się nigdy, nie znał podszeptów oportunizmu. Złamało też życie jego pogodę dawną. Obok wylanego dla wszystkich sofisty Wybickiego znalazł się u boku Kościuszki w Paryżu milkliwy lub surowo prawdomówny jedynie 'stoik Legionów' — jak go wtedy nazywano. Wysokie 'szacowanie' go przez ludzi najlepszych udzieliło się — wyjątkowo tym razem — całej emigracji paryskiej bez różnicy fakcyj politycznych; pamiętano zresztą 'kochanego Fiszerka' z kraju i powszechną dlań sympatię. Powróci ona rykoszetem do Legionów z Paryża w okolicznościach bardzo przykrych. Osłabiwszy wzrok nad książkami przy równoczesnym odżywianiu się jak nędzarz, miał Fiszer to nieszczęście, że w jednej z pierwszych potyczek natknął się ślepo na posterunek austriacki i był wzięty do niewoli. Nad dowództwem Legii rozpętała się z tego powodu istna burza śród rodaków — że na starcia forpoc/towe nie wysyła się szefa brygady, że Kniaziewicz z zawiści wojskowej chciał zgubić własnego przyjaciela itp. Był to oczywiście tylko podatny menierom jakobińskim pretekst do nowych ataków na Kniaziewicza. Po Dąbrowskim bowiem miał zakosztować z kolei i wódz Legii drugiej nie mniej zażartej naganki w paszkwilach i oszczerstwach. Taki był los obu wodzów legionowych. Zdarzyło się potem Legii pochwycić jeńca nie lada: ks. Lichtensteina. l'» czyniono natychmiast kroki, by tę grubą rybę austriacką zamienić na 'Fiszeika' Ziściło się to niestety późno, bo bezpośrednio przed zawarciem pokoju lunewilskicgo, po którym zaczęła się agonia obu Legii. Tyle było udziału Fiszera w Legionach. Zsumujmy tylko. Natychmiast po wypuszczeniu z dalekiego więzienia „biegi pocztą dniem i nocą" do Kościuszki w Petersburgu: — przed tygodniem wyjechał był naczelnik do Ameryki. Po roku pośpiesza na gwałt do Paryża: — trafia właśnie na pierwszy pokój z Austrią, zawarty bodaj czy nie przed tygodniem. Dorywa się wreszcie w Legii Naddunajskiej do utęsknionej pracy wojskowej: — w jednej / pierwszych potyczek dostaje się do niewoli i wydobywa MV nic) dosłownie: na tydzień przed zawarciem pokoju dru^in'". l akiż był i jcg<> !• onicc. Pada od pocisku annamu-go w picrws/ej bitwie odwi»iowej z Rosji: - w nic w sicdi ni dni po opn-./i/.cniu Moskwy?... Nic tr/ch.i m i kabalistyki! l1. >d»>bnc .i pokutni;) od pi ulawnu śród lud/i r/cmioNl.i wojennego. Tak lo rudM.ny / n.nury Fiftzcr NI >l ów najcenniejszy talizman eścia Pomieniał znów w Paryżu szablę na książki. To uporczywe powracanie do nauk, aż do zapamiętywania się w życiu, nie było wtedy rzeczą szlachecką, lecz czemuś z niemiecka. Świadczył o tym wymownie... znów Szyller. Piersze dary zwiastującego się romantyzmu przypłacali wrażliwsi ludzie tego pokolenia — pechem życiowym. (Przypomnijmy Kleista i Grabbego w Niemczech, Malczewskiego u nas!) Jakoż wraz z romantyzmem i jego tonem tragicznym szedł na to pokolenie pesymizm — nie tylko u nas. I tkliwość, zgoła odmienna od dawnej, która rzewniła się głośno u źródeł sielanki. W teatrze gdańskim płakał cicho Fiszer na przedstawieniu Szyllerowskiej Kabale und Liebe. Gdańsk zresztą pociągał go w kraju najbardziej. Osędziała, patrycjuszowska powaga cichego portu, pobliż okrętów z tak łatwym dla imaginacji wylotem myśli w świat: wszystko to sięgało do jego najgłębszych instynktów rasowych. Przed insurekcją Kościuszki umyślił uczynić z Gdańska bazę ostatecznej obrony kraju. Biorąc rzecz zmysłem 'urodzonego sztabowca', dokonał na własną rękę szczegółowej inspekcji fortyfikacji, zapasów amunicji itp., badając przy tym gotowość najlepszych mieszkańców niemieckich do obrony. By zaś ich ku temu zagrzewać, nawiązywał wtedy jak najszersze z nimi stosunki. Za czym powziął niestety najzgubniejszy pomysł przedstawienia całego projektu królowi Stanisławowi. (Przez damy zwiedział się o tym oczywiście i Igelstrem). Miał więc gorliwiec i w tym pecha. — Lecz są to już sprawy polityczne i wojskowe, o których mówi Historia. Obchodzi nas tu inne oblicze Fiszera. Omawiając życie duchowe ówczesnego pokolenia, niepodobna było wręcz ominąć największego w Legionach 'łakomcy' nauk i kunsztów. Gdy wraz z innymi postanowił opuścić zamierające Legiony, 'męczyła go żądza zwiedzenia Rzymu i Włoch południowych'. Odbywa tę podróż z Drzewieckim, który przebywając przed dwoma laty w Rzymie pod Dąbrowskim, 'tam się poznaniem starożytnictwa i kunsztów więcej roku ubiegał'. Był tedy przewodnikiem, a nie tylko po antycznych pomnikach Rzymu. Zajmuje ich żywo i sztuka renesansowa; trafiają do zbiorów prywatnych, do których rzadko kiedy zagląda zwiedzacz dzisiejszy. Biadają nad stanem fresków watykańskich... Legioniści pod Dąbrowskim uważali straż nad skarbami sztuki rzymskiej za rzecz honoru. (— 'Górski źle się nam spisał' — raportuje Dąbrowskiemu ze zgorszeniem nawet sceptyk Chamant. Ot! przywłaszczył sobie, ten ceniony zresztą oficer, kilka drobnych miniatur z pałacu, w którym stał na kwaterze. Zrobiono z tego całą sprawę, miano go oddać pod sąd). Ledwie ustąpili z Rzymu legioniści polscy, gdy wojsko któregoś z państewek włoskich zabiwakowało w Sykstynie i Stanzach watykańskich, a rozniecając tam ognie, zadymiło najcenniejsze na świecie freski Michała Anioła i Rafaela, rabując przy tym wszystko, co na pokojach połyskiwało złotem. — 'Francuzi wywozili arcydzieła — uskarżali się Włosi legionistom (wyście ich strzegli, mówiło ich zaufanie samo) — ci jak barbarzyńcy je niszczyli!' [TI1932, nr 25, s. 402] W Neapolu zetkną się obaj podróżni z francuskim jen. Dampierrem, który tu przybył, w celach artystycznych i naukowych'. Przede wszystkim w tych drugich, zda się, przywiózł bowiem ze sobą liczne 'uwagi i wyciągi naturalistów', dotyczące Wezuwiusza oraz 'zdobyte w historii naturalnej postrzeżenia nad nim'. Wtajemniczył w nie szczegółowo obu legionistów, czym nie tylko zapalił ich, lecz wzbudził 'najżywszą wolę odkrycia czegoś nowego'. Nie żałując trudu, wspinają się z nim dwukrotnie po nocach na Wezuwiusz, dźwigając 'potr/ehnc do doświadczeń przyrządy fizyczne' — a wędrówka taka była wtedy mo/olna, tym bard/icj, że po niedawnym wybuchu ziemia na kamiennych he/dro/ai h poił kraterem bytu mocno zrozumieniem współdziałali z badaczem, świadczy chyba wymownie to, że wprowadził on potem obu podróżników polskich na posiedzenie uczonych (a był tam i Anglik, i Rosjanin jakiś), gdzie zdawał sprawozdanie z poczynionych spostrzeżeń, rozwijając zarazem iście wojskowo-naukowy pomysł rozwalenia krateru "potężnymi minami' (może pobocznego?), dla dokładniejszego zbadania wulkanu i 'natury jego wzburzeń'. Jesteśmy tu jeszcze w pełnym tchnieniu czasów Oświecenia i osiemnastowiecz-nego ducha! A niedawna w tychże stronach postać Goethego wynurza się w myślach. Zwiedzano oczywiście Pompeję i Herkulanum, gdzie 'grzebie ciekawość ludzka, doszukując się... materialnych śladów cywilizacji starej' — powiada z wymowna niedbałością jeden z nich, zaczytując się wtedy w Tacytowe dzieje Tyberiusza na przeciwległym Capri. Tam, po drugiej od Wezuwiusza stronie Neapolu pokazywano im niewątpliwie „grób Owidiusza", a ówdzie, na skałach przybrzeżnych, rumowisko wspaniałego zamku jego przyjaciela i mecenasa, a jednego z czołowych ludzi ówczesnego Rzymu. To były, widać, dla nich pomniki cywilizacji antycznej, a nic owe wille żydo-greckich bankierów i kupców pompejańskich. Nie miano wtedy zmysłu dla realizmu rzeczy powszednich: starych, czy nowych. Każdą odrębność natur czy gromad ludzkich odczuwano, może dlatego właśnie, tym żywiej, choć nie szukano ich teraz już po salonach. — Tu w porcie neapolitańs-kim, gdzie przed dwoma zaledwie laty Drzewiecki z obowiązku służbowego w wojnie przejmował i spisywał wszystkie zdobyczne okręty (czując się wtedy 'jak gdyby w służbie samego Czarneckiego'), w tymże porcie — obaj już jako cywile — wylęgali się na piachu, śród barek, w dobrej teraz zażyłości z 'synami słońca' — lazaronami. A byli to przed dwoma jeszcze laty wrogowie zażarci, dzielniejsi od neapolitańskiego wojska obrońcy miasta i jego świętego: San Genariao krwi kipiącej. Losem wojny odmieniły się rządy i nastroje ludu; nienawiść dla Francuzów odżyła, sympatia dla legionistów przetrwała — nawet śród tych nędznych pół-Faunów Południa. Tak będzie zresztą i śród Murzynów na San Domingo. Coś odrębnego od wszystkich narodów promieniowało wtedy wszędzie na świecie od tych orężnych tułaczy polskich. Gdy się załamał ich tu czyn wojenny, co poniosło tych obu na te szlaki włoskie powtórnie, już nie z szablą, lecz z książką? 'Męczyła ich żądza' — miewano wtedy takie — poznania najwyższych dzieł człowieczego geniuszu na tej ziemi, która po tylekroć w dziejach odradzała myśl ludzką. Starożytnictwo i kunszty?... Niewątpliwie. Choć słowo „piękne" nie pada, rzecz dziwna, ani razu z ust tych Polaków, w zastanawiającym przeciwieństwie do tych Szyllerowskich Italienschwaer-merów lub Goethowskich Wertherów smętnych, co tak licznie pojawią się niebawem na tychże drogach. Do romantyzmu polskiego było jeszcze daleko: nie obwożono jeszcze po świecie siebie i swojej doli, nie drapowano się w zadum? próżności u srogich skał, na szczytach gór niedostępnych — jak to czynić będzie i nas/. Malczewski. Byliż oto na szczycie wielce trudnym wtedy, a i porą niebezpieczną: rzucili się natychmiast z przyrządami fizycznymi do wymiarów, zapaleni w lot przez kogoś do wydzierania tajemnic Naturze, — jak to czynił w tymże właśnie czasie na szczytach gór polskich Staszic ze swymi narzędziami geologa. Raz, raz jedyny padło jednak tamto słowo zachwytu: objęła obu wędrowników włoskich owa potęga uroczna, nie w obliczu kunsztów przecie, lecz Natury — jak się to przytrafiło w tymże właśnie czasie i Staszicowi na szczycie Łomnicy tatrzańskiej. Podróżnikom naszym przydarzyło się to po nocy spędzonej na Wezuwiuszu. — Już świtało, (irudioiał wulkan pod nogami, szumiało w dali — 'morze, najpiękniejsze m.u/o1' W lej liowiem chwili w skalnym rozłamie dalekiego Capri stundo nur/ni 01'iomcni i<> słom r i-ote/nc' 'ślizgały BIĆ promienie jego po bałwanach', /apal.iK na.l mmi ŻUK i, WC/.CMI, l |<:utłn światło na gmachy Neapolu', a 'zorza bl. l na w ..,,..„;,, '„.w, ,,,!,,,,, _ Wdu»zv zai ta mvii lcdvna: »a orzecie chwile nam Komuż to odjęte? O sobie i o swojej doli pomyśleli wtedy? Bodajże i tym razem nie. — Oto w rychłej drodze powrotnej ockną się aż w Sienie, w kunszta wielce zasobnej. Tu jednak obchodzić będą już tylko... szpitale, zwiedziawszy się po drodze, że do Sieny właśnie z innych miast włoskich zwieziono ostatnio wszystkich ciężej rannych i chorych na febrę żołnierzy legionowych. Obaj podróżnicy polscy zastali tu wielu byłych podkomendnych swoich. Odnajdywali ich łatwo po szpitalach; nad tapczanami żołnierzy polskich zawiesiła czyjaś ręka ich czapy z biało-pąsowymi kitami, na oznakę żałosną, że mimo ukończenia wojny i zagłady Legionów nie przestają być oni, jak ten towar raz kupiony, własnością cudzą. Obaj byli oficerowie wracali za abszytem do Paryża i do kraju; chłopi polscy musieli wypełnić do dna dziejową dolę narodu swego. Przeczuwano już San Domingo; były poszepty. Wypadło pożegnać tych ludzi: — 'jedna z największych boleści, jakich w mem długim życiu doświadczyłem' — wyznaje któryś z nich jeszcze po latach kilkudziesięciu. Inaczej kończyła się wędrówka włoska Goethemu, francuskiemu jenerałowi Dampierre, inaczej „Spacer do Syrakuz" Niemcowi rosyjskiemu, panu Seume, i tylu innym podróżnikom angielskim, niemieckim, rosyjskim, nie zawsze bardziej światłym, wrażliwym i chłonnym od obu legionistów naszych. Odjęła opatrzność Polakom także i te bodźce kultury, jakie czerpano wtedy wszędzie w Europie nie tylko z ówczesnych podróży włoskich. Co gdzie indziej oddziaływało na życie duchowe, u nas tonęło w archiwach mniej lub więcej niedostępnych — widokiem ówczesnych mundurów i szabel budować się możemy po muzeach. Fiszer jest, zdawałoby się, postacią popularną tradycji porozbiorowej; po latach * stu(wr. 1910) ukazało się pierwsze i jedyne w piśmiennictwie polskim głębsze nad ' nim zastanowienie — wraz z fragmentami jego rękopiśmiennego Dziennika. Oto jeszcze jeden przykład z tejże otchłani milczenia wiekowego: Pierwszy w zaczątkach Legionów adiutant Dąbrowskiego, Kosiński, ówczesny pisarz z zakresu wojskowości (po włosku), zapalony przy tym zbieracz we Włoszech ł (cenny zbiór numizmatów i medali daruje Towarzystwu warszawskiemu), znalazł w Legionach czas na napisanie dziełka: „Rzym i Grecja". Ukazało się ono drukiem w kraju — po latach [siedemdziesięciu!... Pod wpływem podróży włoskiej oddał się Fiszer z zapałem — naukom przyrodniczym właśnie. Słuchał w Paryżu „fizyki u Charlesa chemii u słynnego Fourcroy, mineralogii u Hauy" itp. Nie odbywał jednak tych studiów sobie tylko przy dostatnim zabezpieczeniu siebie, jak Paszkowski: namawiał do nauk wszystkich rodaków, pod pachę ciągnął ich na wykłady — między innymi i zacnego Kniaziewi-cza, który dla dobrej przyjaźni uczęszczał z nim ulegle na lekcje... anatomii! Na usprawiedliwienie ich obu: nawet ówcześni stypendyści uniwersytetu Jagiellońskiego przerzucali się niestatecznie 'od nauki do nauki'. Nie inaczej studiowali wtedy i w Niemczech koledzy Fausta. Taka była zachłanność wiedzy encyklopedycznej w tym ostatnim pokoleniu osiemnastowiecza. Za pierwszym pobytem w Paryżu pociągała go jednak najbardziej matematyka i jej to bodaj poświęcał się wtedy niepodzielnie w swych studiach bibliotecznych. Zapalony artylerzysta przez balistykę trafił na rozległe pole matematyki, jej zaś myśl spekulatywna wywodzić go poczęła na tory filozofii i zagadnień poznania. I on wczytywał się w Kanta. Wraz z Markowskim, metrem syna Dąbrowskiego, Wybickim i Paszkowskim zapewne schodzili się co pewien czas, 'by pofilozofować'. — Wkraczał w dziedzinę wiedzy osobliwą, militarną rzekłbyś, drogą intelektu samego: balistyka — matematyka — filozofia... Tymc/.asem spędzał c/as bądź na wykładach, bądź, jak się r/.eklo, w paryskiej Bibliotece Narodowej. 'Karmił się' lani matematyką. Co/., kiedy niebawem nie 'Fiszerka', a późniejszego we Włoszech przyjaciela 'synów słońca', lazaronów, opuściło szczęście i w nauce. Zdarzyło się, że ten zapomniany patron intelektualistów polskich, wracając któregoś dnia z Biblioteki, zachwiał się i osłabł na brukach Paryża — z głodu. Tak za wolą Kościuszki i Dąbrowskiego uprawiano w Legionach różne sciencje, dewelopując się na użytek ojczyzny. [TI 1932 nr 26, s. 420] Wśród niezliczonych podań o przyjęcie do oficerskich kadrów w Legionach znajduje się ciekawy list, w którym Carl Woyde zwraca się na wstępie do Dąbrowskiego, by się nie gorszył, że od Polaka otrzymuje pismo niemieckie. (Ten się wybrał z swą ekskuzą grzeczną!) I opowiada dzieje swoje. Urodził się w Wielkopolsce von buergerlichen Eltern — podkreśla grubą kreską w liście. (Była to podówczas rekomendacja, odpowiadająca „pochodzeniu proletariackiemu" w Rosji dzisiejszej). Dzieckiem wysłany był do Berlina; tamże i w Lipsku odbywał potem nauki uniwersyteckie, zapomniawszy języka ojczystego i pochodzenia. Na wieść o powstaniu Kościuszki coś się w nim niespodzianie ocknęło — i zniosło go do Warszawy. Cóż, kiedy 'Buerger Ignatz Potocki', oceniając widać właściwie animusz wojenny bursza, wolał go używać jako tajnego kuriera w korespondencji z zagranicą. Okazał się w tej roli bardzo przydatny. Po upadku insurekcji udaje się z pierwszymi emigrantami do Paryża, skąd już po roku przedziera się z powrotem do Warszawy — pierwszy bodaj kurier tajny i emisariusz emigracyjny. Po czym napisał kilka elegii i wraca znów, student już niemłody, na cierpliwe łono Almae Matris — do Berlina, Getyngi, Lipska: studiuje dalej Jurisprudenz und Philosophie, literaturę, sztuki piękne, starożytnictwo, archeologię; pociąga go, zda się, i wiedza okultystyczna, a może leider auch Theologie. I jak Fautt nie zaznał ukojenia w tym wiedzy nadmiarze. Gdy go doszły słuchy o Legionach Dąbrowskiego, porwał się znów, by raczej 'szablą... przysłużyć się ludzkości'. — Tak z polska przecinał dla się faustyczny węzeł życia kontemplacyjnego. A przy tym Włochy pociągają go bardzo. — 'Więc gdybym mógł — wzdycha pod koniec listu — otrzymać jakąkolwiek posadę (Anstellung) w Legii polskiej, wykrzyknąłbym radośnie: In mihi hac otia fecisti!' Odpowiedzi nie otrzymał, może i dla tej gaffy mimowolnie ohrażliwcgo usprawiedliwienia się z niemczyzny przed Dąbrowskim właśnie. Po niejakim czasie znalazł się znów w Paryżu. Tu w nagłym fermencie myśli wysadziło czop w beczce wiedzy niemieckiej: zaczął pisać z impetyczna płodnością. Wir rewolucji (końcowy już wprawdzie) musiał sobie jakoś z niemiecka a filozoficznie w głowie ułożyć. Pisze tedy „O duchu Praw Człowieka in seiner Anwendung auł' die Yorderungen..." itd., itd. — cały warkocz niemiecki uwieszony w samym tytule książki do krótkiego hasła rewolucji francuskiej. Tak czy owak spisał ją sobie z dus/.y. Ciążyły na niej, widać bardziej nieodparcie, wspomnienia innej sprawy dlań wielkiej, w której brał bądź co bądź udział bezpośredni. Tu więc w Paryżu pisze aż w dwu tomach: „Yersuch eincr Geschichtc der polnischcn Revolutiun" — rzecz pr/e/naczoną dla czytelników niemieckich, a więc lic/.ącą się z ich 'manierc d'envisaKcr les c h osę s', jak się sumitujc pr/.ed Dąbrowskim, pisząc doń tym razem ju/ roztropniej: po francusku. - O ile generał raczy spojrzeć na te prac? moji|, juko na r/.ccz popularna,, nic zechce i'i może odmówić HWCJ miuim ii VC i':irvżu wvm«t.il »ic wr ic z \ <- -wydi >|M>K iiuii-ktyki niemieckiej A przy tym zbył kanciastości bursza i oszlifował się gładko na światowca, nie bez przyczynienia się kobiet zapewne. Krwi polskiej w sobie zawdzięcza niewątpliwie, że w zdumiewająco krótkim czasie nasiąkł nie tylko lekkością obyczaju francuskiego, lecz, co ważniejsza, tonem i stylem francuskim, gdy pisał z kolei swe „Listy intymne o Francji i Paryżu". Z kokona uniwersyteckiej wszechwiedzy niemieckiej wykluł się w Paryżu polski uczeń Fausta jako literat. Honoraria za tę literaturę, w krótkim czasie tak obfitą, umożliwiły mu wyjazd do Włoch i bez posady w Legionach. Patrząc jednak dalej, nie spuszczał z oka i tej sprawy. Jakże innym tonem, z jak gęstą pewnością siebie pisze teraz do Dąbrowskiego z Mediolanu: — 'Przybyłem tu jedynie w celach kontynuowania mych studiów nad starożyt-nictwem i sztuką. Skoro osądzisz jednak, generale, że mogę ci być przydatny, jestem zawsze na rozkazy twoje'. — Przy czym uprasza już z góry o fawory dla swej osoby, by mógł pogodzić służbę w Legionach z swymi studiami: — 'Wiedząc zresztą, jak nieodmiennie jesteś, generale, skłonny d'apprecier 1'influence salutaire des arts et des lettres sur le bonheur des nations, je ne dois craindre un refus'. W istocie liczył na co innego. Pierwsze bądź co bądź uhistorycznienie w książce europejskiej czynów orężnych Dąbrowskiego w kraju, a zapewne i obecnych, we Włoszech — nie chybiło wrażenia. Po kilku miesiącach miał autor sposobność podziękować niemniej szumnie za szarżę kapitana Legionów. I prosić o przeniesienie do Rzymu, który mu bardziej dogadzał, a zarazem o możność zatrzymania się we Florencji, dla koniecznego zwiedzenia tamtejszych muzeów i kościołów. Wstępna ranga kapitana była dla cywila skokiem w armię dużym, zważywszy choćby takie z dawna przepełnienie kadrów, że Godebski np. był przez rok niemal 'nadkompletnym' bez szarży, a utrzymywanym przez kolegów; do stopnia zaś kapitana dosłużył się zaledwie po tragicznej Mantui i odbyciu całej kampanii Legii Naddunajskiej. Jak Paryż literata, tak Rzym zrodził poetę — za jakiego zresztą Godebski w Legionach jeszcze nie uchodził. Był zbyt skromnym, nazbyt swoim — z Polesia — człekiem o oczach smutnego dziecka, 'kochanym Cyprianem', aby nadawać sobie jakikolwiek ton. Schoengeistemod sztuk włoskich (bo ich cichym miłośnikiem i znawcą był P<> dawnemu jenerał sam), literatem całą gębą stał się w Legionach kapitan Wojda — pr/yszły prezydent m. Warszawy. Wzorem Ignacego Potockiego w kraju zorientował się szybko i Dąbrowski w właściwej przydatności człeka. Nie spieszno mu było bynajmniej wzywać go do Rzymu; przesłał mu natomiast rekomendację do posła francuskiego w Mediolanie L poufnym nakazem nawiązania z nim jak najbliższych stosunków. Wojda wywiązał się z tego sprawnie, a nie w ciemię bity, domyślił się, o co tu idzie: wkręcił się i w towarzyskie koła członków rządu Cisalpiny. Miał więc Dąbrowski szczegółowego informatora środy tych czynników, od których zależały Legiony, a zarazem kogoś, kto by na nieoficjalnych drogach zabiegał w sprawach nieustannie zalegającego żołdu i lichego zawsze zaopatrywania Legionów. Wojda mierzył jednakże wyżej nad rolę wywiadowcy i petenta na przemian. W jednym z listów do Dąbrowskiego podaje bardzo dorzeczne uwagi o całym Jotychczasowym systemie zabiegania w interesach polskich — nie tylko w Mediolanie, lecz bardziej jeszcze w Paryżu. — Nieszczęsny, pisze, którego położenie zmusza nieustannie de sc prćsenter dans 1'humble costume d' u n p e t i t i o n -laire, o ile po niejakim czasie wzbud/a jeszcze jakiekolwiek zainteresowanie, 'rzadko ciedy osiąga, co zamierzy". (Wyraźna to przymówka do iście nieutrudzonych n spruwach Legii zabiegów Kościuszki przód członkami Dyrektoriatu). 'Jestem przekonany — dodaje — że zmiana naszego położenia zależy jedynie od nas samych, łącznie z tą szczęśliwą odmianą, jaka w rozwoju zdarzeń, a w duchu czasów nastać niewątpliwie musi'... Trzeba jednak wyczuwać go i współdziałać z nim za wczasu — dopowiada przemilczenie już respektowne — a nie ograniczać się do najbierniejszej roli upraszalników. Uderzył mocno w strunę wtedy napiętą. Najpoważniejsze bowiem umysły w Legionach utrapiały się całkowitym jak gdyby zanikiem jakiejkolwiek dyplomacji polskiej; zwycięstwa legionowego oręża szły wyłącznie na pożytek cudzy, a samo imię polskie ścierało się u rządów obcych w upraszaniach nieustannych — o mundury, buty, żołd. Kościuszko, rozumiano, jest zbyt wielkim atutem moralnym narodu przed opinią świata, aby go zgrywać na audiencjach u ministrów obcych: stroić wciąż w 'skromną szatę petenta'. A przy tym to jego nieszczęsne pochylenie się ku jakóbinom, właśnie wtedy, gdy z powrotem Bonaparty powiał wręcz przeciwny duch czasów! Bars, dawniejszy poseł Polski, dziś jej przedstawiciel in partibus, przestawał wchodzić w rachubę, zwłaszcza od czasu, gdy utracił wpływ na Kościuszkę. Wojda więc zgłaszał między wierszami kandydaturę swoją. Spryt i przenikliwość jego — nie łudził się Dąbrowski — przydać się może czas jakiś ledwie w małym Mediolanie. O zgoła innym kalibrze człeka i umysłu przemyś-liwał wtedy. A nie tylko on. — 'Widoki dla ojczyzny naszej zdane są całkowicie na los' — pisał wszakże doń Kniaziewicz niemal w przededniu objęcia dowództwa nad Legią Naddunajską. Szable legionowe, zanim się nie staną biernym narzędziem pod orłami Napoleona, w ostatnich chwilach swej samodzielności ułudnej wyczekiwały gorączkowo współudziału ducha. W atmosferze takich oczekiwań i niezłomnej podówczas wiary w 'potcgc rozumu' zameldował się niespodzianie u Kościuszki i Dąbrowskiego najmłodszy niegdyś artylerzysta z pod Warszawy i Maciejowie. Obu wodzów zastanawiał głęboko zasiąg jego wiedzy gruntownej i żarliwe skupienie w oczach tego młodzieńca, na którego czole osiadła, rzekłbyś, myśl jak ptak czujna i ptakiem wraz podrywana — w taką dalekosiężność ducha, że ledwie za nią podążała cudza myśl zdumiona. Nie talent to już, tak życzliwie zawsze witany w młodzieży przez wodzów obu — po raz pierwszy natknęli się obaj w dziedzinie myśli ludzkiej na ten fenomen natury, któremu na imię genialność. Poprzedziła ją zresztą i fama. Ci, którzy do Legii przedarli się z wojska rosyjskiego, wiedzieli, że nikt inny tylko Suworow sam przygarnął do się tego chłopca, wziętego od armat pod Macie j o wicami. Wiadomo było, że w otoczeniu świty wiódł z nim chętnie długie rozmowy: zabawiał swój umysł ciekawy wywodami młodzieńca o... 'strategii spekulatywnej' jakoby, która stanie się może kiedyś każdorazowym zadaniem matematycznym do najściślejszego przed bitwą rozwiązania — lub o takim może z czasem wydoskonaleniu armat, że przy obliczaniu ich strzałów wielce dalekich trzeba będzie może wciągnąć w rachunek i obrót ziemi. -— Prawdziwie ziemia zaczynała wirować pod stopami rosyjskiego wodza. Podszyty, jak wiadomo, 'szutem', Suworow wybuchał niewątpliwie szerokim uśmiechem, z uciechy walił łapą w stół, by za chwilę, pokazując go sobie palcem, wlepić w jeńca swe oczy skośne. Tak przynajmniej wyobrazić to sobie można, — Baczył 'Scyta' bądź co bądź córa/, poważniej na ten uuloiwór pacholęcej głiftwy zdobycznego (Jreka: liczyło wszak/c in Nopie /aldlwu- lal \n-ilciiiiiascie! Szerokim gest et" rosyjskiego w ul.1 i:ił trn •. n • l • • ni n .1 •. i i • l :i i e k mianowany majoi i-in głowni-; '< .ii"' rosyjsku y.< i• l"i l i wór.t-1 •• wity Suworo-W8klC| A me tylk i ..im, lec/, l n.u •• i- )CK<> "i iill Żywili >!!• j, chłopca nie mniejszy podziw i respekt, świadczy przede wszystkim to, że gdy p z wstąpieniem Pawła na tron, Suworow wpadł w czasową niełaskę, major awansował '<« na pułkownika garnizonu — w Wilnie. Tu dosięgła go wiadomość o Legionach '.; Dąbrowskiego. I ocknęła wyrostka z onej roli uczonego dziwotworu w wojsku ; najeźdźcy. Pod pierwszym pretekstem podaje się do dymisji. Na pożegnanie wyróżniony został osobistą audiencją u cara. I nadarzony przezeń rzadkim pono a wtedy odznaczeniem: prawem dożywotniego noszenia munduru rosyjskiego. — Miał wtedy lat 18-cie. i Do Legionów zjechał Hoene-Wroński po trzyletnich naukach w Niemczech, ••< gdzie zetknął się osobiście z Kantem. Oddawał się tam studiom przede wszystkim « filozofii, za czym nauce prawa publicznego i... dyplomacji, której zamierzał się wtedy oddać. To była strzała w samo serce Dąbrowskiego i Kościuszki. Opatrzność, zdawało się, zsyła im tego młodzieńca, tak przez nią obdarzonego. Kościuszko już był gotów przywdziewać znów son humble costume d'un petitionnaire: zamierzał udać się w tej sprawie wprost do Konsula samego (którego nie znosił). Lecz Konsul był pod Marengo. [TI 1932, nr 28, s. 451^1] Nawał olbrzymich wtedy spraw wojny i polityki europejskiej podał oczywiście w odwlokę te drobne zabiegi polskie. Dopiero po roku mógł Naczelnik powiadomić młodzieńca (dnia 16 Brumaire'a r. IX): — 'Obywatelu! Użyłem osób do Consula dla rekomendacji Ciebie. Mówili mu oni w terminach honor Ci czyniących... W tych dniach mówić będę z ministrem interieur i doniosę Tobie. Dziękuję za przysłanie wynalazków swoich. Oddaję mnie dobremu Jego sercu. Kościuszko'... Z miejsca zabrał się Wroński do uzupełnienia swej wiedzy dyplomatycznej. Z jaką powagą i sumiennością (dla nas już nieprawdopodobną) przystępował do rzeczy, świadczy cały szereg ówczesnych jego rękopisów, spisywanych, zda się, nie w celu książkowego ich wydania, lecz jako Yademecum w rychłej, jak zamierzał, praktyce dyplomatycznej. Są to szczegółowe dane ówczesne dotyczące geografii, ekonomii i statystyki państw europejskich; ich ludności, ich dyplomacji, ich sposobów wojowania, zasobów i sprzętów wojennych, jakości i rozmieszczania ich fortec itp. Czas powstania kilku tych rękopisów jest wprawdzie tymczasem nie ustalony, polskie jednak W.I.B. (w imię Boże) na czele tekstów francuskich świadczyłoby o wczesnym ich we Francji napisaniu. Zbierał zaś te dane niewątpliwie w tejże Bibliotece paryskiej, tak rojnej wtedy od wojskowych i cywilnych Polaków. Pracował tam wtedy cały szereg przyszłych członków Towarzystwa warszawskiego, przyszłych profesorów uniwersytetu krakowskiego i wileńskiego. Jeden z tych ostatnich wyda po kilku latach w Wilnie książkę l pt. „Paryż pod względem nauk uważany". t Wiadomo było już wtedy, czym Polacy okupywać muszą oddanie się naukom. j Nędza, jak cień mściwy, to wlecze się za ich krokiem, to staje w poprzek między ich •i dolą a tym dalekim celem, jaki wyznaczyli sobie — tak mówiono po latach > kilkudziesięciu właśnie nad grobem tegoż Wrońskiego. : By oszczędzić młodzieńcowi głodowej doli Fiszera i tylu innych rodaków, radził i mu Dąbrowski wstąpić natychmiast do Legionów i udać się niezwłocznie do ich zakładu ówczesnego w Marsylii. Przyjęty został przez dawnych towarzyszy broni taką ' serdecznością, że i po latach wspomina o tym z rozrzewnieniem. Starano się ' zastępować go w służbie, zostawiano uzdolnieniom jego czas wolny. Odwdzięczył się niebawem: wynalazł w Legionach boleometr: pierwszy w ówczesnej artylerii przyrząd ku wymierzaniu odległości do czynnego działania przeciwnika. Za nadesłane modele tych właśnie wynalazków dziękuje mu Kościuszko. Niepodobna, hy te pr/yr/ndy nic /.afrapowaly N:u:/i-lnika bardzo: był wszakże sam najmłodsze już oto pokolenie śle mu plony udzolnień swoich — hej, jakże innych i wyższych już dzisiaj! wspominał niewątpliwie swe rozmowy z Wrońskim. Gdzie bo nie mierzy, kędyż nie dąży ta młodzież dzisiejsza!... Tak to zawsze bywa. Kto by więc chciał doszukiwać się melancholii starego w onych czasach odczyta ją łatwo w ostatnich słowach jego odpowiedzi zwięzłej: 'Dobremu sercu' pokoleń idących polecał się Kościuszko. Temu ojcu młodzieży ówczesnej przedstawiał się każdy z przybyszów: pr/.y-chodził jakby po to jedynie, by mu zajrzano w oczy. Wroński kajał się pono przed nim z swej służby rosyjskiej. — W długich potem z nim rozmowach dalekosiężność myśli młodego udzielać się musiała i Naczelnikowi, którego mądre serce wypowiadało się nieraz słowami intuicji cichej. Rzucił wtedy słowa, siegaja.cc jakby wręcz w epokę naszą: — 'Nauka oświeca jaśniej od błyskawicy, a uderza potężniej od gromu' — r/,ekł Kościuszko. Nad drugą pracą Wrońskiego z tegoż roku kiwał pewnie długo głową, gdy trzymał w ręku napisaną przezeń książkę pod tytułem: Critiąue de la Rai son pure. — O Kancie i innych filozofach niemieckich?! Mądre to zapewne bardzo, ale gdzież przyobiecane mi przez ciebie zajęcie się wyłączne sprawą polską?! — Podziękował chłodno: 'zdrowie i braterstwo', kończy formułkowo wmiast serdeczności tak niedawnej. Żywszym umysłem Dąbrowski przeczytał rzecz całą: — 'Dziękuję ci, Obywatelu, z równą serdecznością, ile pouczenia i przyjemności zaznałem, odczytując pracę Jego'. — Jednakże i on ze swego stanowiska zastanowić się musiał: a gdzież przyobiecane zajęcie się sprawą naszą? — 'Życzyłbym sobie — dodaje tonem wodza — by tak dzielny republikanin i filozof tej miary podjął się opracowania Memoriału o konieczności odbudowania Polski dla szczęścia Europy'. Uwagę tę przyjął autor kwaśno. — 'Znałem się już wtedy na tych rzeczach lepiej od gen. Dąbrowskiego — powie po latach — odwoływanie się do sprawiedliwości (czy też szczęścia Europy) nie jest zwyczajem w dyplomacji...' Trzecia praca Wrońskiego (wydana w roku następnym) mogła była wprowadzić w zupełną konsternację jego przełożonych i kolegów wojskowych. Były to trzy kolejne rozprawki francuskie o — „Aberracji gwiazd niestałych": owoc pracy tego legionisty w obserwatorium astronomicznym Marsylii. — Może i odpowiedź Kościuszki sprawiła to, że po niejakim czasie prosi go Wroński respektownie o zaniechanie wszelkich starań wprowadzenia go w służbę dyplomatyczną, postanowił bowiem poświęcić się całkwoicie badaniom naukowym. Inaczej postąpił Dąbrowski. Potrafił on stłumić w sobie uczucie zawodu i żalu do młodzieńca: — zrozumiał wewnętrzny w nim nakaz powołania. — '...Proszę Cię — pisał, jak zawsze, swym imperatywnym tonem wodza — o kontynuowanie swych badań z niezmiennym zapałem, dla pójścia w ślady pełnego chwały Kopernika naszego. I zachowaj dla mnie przyjaźń niezmienną'. Któż by odgadł, że tych kilka słów stanic się dla młodego badacza i filo/ofa nic tylko otuchą i zachętą, lecz wręcz wodza swego 'zleceniem', co wiece): 'jak gdyby prorocze m' — wyznaje sam po latach czterdziestu! gdy Dalm>wski dawno już nie żył. W wstępie do ówczesnego dzieła, które uważał za jedno z najdumu•.!(•) szych w planie swoim, pisze o sobie: — 'Hocne-Wroński sądzi, że wywia/Ml MV /. tego /lecenia pr/.e/. m/wiązanie wszystkich zagadnień mechaniki nii lnr ,1 i. |'... Nic tu miejsce, ani rzeczą płożącego te słowa, wkraczać choćby n in«mknicnicm w meritum tej sprawy naukowej. Nic o Wrońskiego idzie na tv> h kuuieli, lecz K I V|hrowskii'KO. \v; /4^tv,iź wawrzynu Dąbrowskiego, na świecie zakwitać poczyna ten wawrzyn dawny. Zapomniany przez tyle lat dziesiątek, nieobjęty wprost ogrom puścizny Wrońskiego w wszystkich dziedzinach wiedzy ludzkiej — dochodzi powoli do głosu i uznania na Zachodzie. Wydają tam jego pisma niegdyś niedoceniane, narasta biblioteka krytyczna o nich. Dostał-że się ten 'mocarz myśli polskiej' trafem do Legionów? z ich duchem nie związany? ani z nurtem tych myśli jakie tam już przed nim żłobiły sobie drogę? Nie bez powodu mówiło się tu o poważnej erudycji równie młodzieńczego Paszkowskiego, o skromnym Fiszerze iokolejnościnaukowychzamiłowań w jego łakomstwie wiedzy, nie bez powodu o Wojdzie i jego rwaniu się do dyplomacji. Nie miało się przy tym na myśli żadnych Janów na pustyni; bez takich jednakże jak Fiszer, Kosiński, Paszkowski, Godebski, Wybicki, Wojda, Drzewiecki i tylu innych 'filozofów' lub 'łakomców wiedzy i kunsztów' w Legionach Dąbrowskiego, na skałę padałyby w Polsce wszystkie ziarna. Była to mierzwa czasów porozbiorowych. Pierwszy po klęsce zawiązek sił zbrojnych uczynił Dąbrowski i schronem duchowego życia polskiego. Z kraju ziało pustką. Stanie się jego młodzież motorem życia i myśli w Warszawie i po innych zaborach — o czym później. Komu zaś tego z góry będzie mało, niechże szuka zapowiedzi reszty tamtego pokolenia na polach chwały i klęsk Napoleońskich, w mogiłach Raszyna, pod śniegami Rosji z roku 1812. Tyle o sercu i duchu przedromantyków polskich przy szabli. A teraz — kim-że był ich wódz sam? Od Redakcji: Dalsze rozdziały „Szabli i Ducha" zaczną się ukazywać po przerwie wakacyjnej we wrześniu r.b.» [TI 1932 nr 29, s. 469] WÓDZ s. 103 Początek tej opowieści: «Legendarne za życia oblicze Kościuszki hen, w Ameryce, tworzyć musiało kontrast ostry do realnej, tu we Włoszech, postaci legionowego wodza — o twarzy ceglastej, nosie grubym, nad mundurem rozchełstanym u szyi i rozpiętym na brzuchu, przy ciągle opadających i nieustannie podciąganych 'plud-rach'. Taki to portret jego w barwach brutalnych (z akcentem na owych pludrach) przekazali nam... weterani legionowi, którym nawet rapsody porywu młodzieńczego przeinaczała starość w anegdoty i facecje. Czyżby na prawdę takim widzieli wodza swego oczami młodości? Inaczej wspominali go Sasi: vortrefflichster Mann: mąż nad wyraz udały! Bądź co bądź daleka [...]» [TI 1932, nr 44, s. 705] 5. 108, w. 6 «Nie mniej groźne stawały się [...]» s. 109, w. 29-30 Między »duchem Legionów* a «Najboleśniej» powiększone światło między wersami. i. 110, w. 27 «w swe kluby wprowadzić potrafiłem'... W surows/e ryzy ściągnęła wszystko siłą rzeczy zapowiadająca się niebawem w R/ymie wojna nowa (neapolitariska). W jej oblic/u musiał wreszcie rznę sprawy legionowego ducha. (Nie posiadały Legiony egzekutywy żadnej). Przez 'generała e n chef sprawił wreszcie, że obu tamtych delegatów asocjacyj paryskich: Turskiego i Neumana odstawili żandarmi francuscy za Alpy: buszujcie sobie w Paryżu. Tyle tylko, nic ponadto. Jenerał Grabowski, omotany w własne intrygi, musiał był wystąpić z Legionów i przenieść się do sztucznie tworzonej armii rzymskiej, jak Kosiński do lombardzkicj. Teraz oto pociesza z Rzymu 'poczciwego Neumana' (21 Fruct. r. VI). — 'Wojna zda się pewna, a na ten czas nasza pora będzie... Adieu mon cher ami; jak tylko przyjdę do pieniędzy...' Do pieniędzy dochodził Grabowski w Rzymie często, zwłaszcza na 'przemyśle' karcianym, ale o przyjacielu swoim coś bardzo nie pamiętał. Siepie się on tam w ned/y paryskiej, póki całą pasją nie rzuci się — w stronę Kościuszki. — 'Kiedy partyzanccy zdrajcy Dąbrowskiego nurzają się w złocie i zbytkach, patrioci cierpią niedostatek potrzeb najniezbędniejszych. Mieszkasz w lochu, który jest kuźnią intrygi, a jego gospodarz (Bars) sprzymierzony z Moskalami'. Odpowiedź Naczelnika, nie własną oczywiście ręką Neumanowi dana, była zwięzła; napisał Bars: — 'Niedoperz w ogniu nie światła, lecz zaślepienia i zguby szuka'. Długo jeszcze z całą furią zaślepionej pomsty semickiej miotać się będzie złowieszczy 'niedoperz' nad łagodnemi i bezradnemi głowami swych współziomków. Za drugim z wydalonych ujął się w Rzymie zgoła inny 'niedoperz' Polski, arcyswojski tym razem: brat pokrzywdzonego, pan Wojciech Turski. — 'Mości generale!'... Tak w wstępnej alokucji jedynie, poczem już tylko: 'Waćpan'! — prosto z mostu, a raczej z zuchwałego czuba: — 'Widzę i owszem srogość wielką w umyśle Tego, który nie wzdrygnął się wystawić na ostatnią nędzę (ściągnionych z kraju) współobywatelów. Natężyłeś ja Waćpan, przydając do niej obelgę'. Nie — nie w kontuszu już wystawiał się tu w Rzymie czupryną podgoloną, nie zarzucał wyłogów, nie rozkraczał się, nie zasuwał łap na bokach za pas suty; — w mundurze oficera Legionów prychał tak w nos dowódcy swemu. — 'Upraszam o dymisję — kończył — a dopóki jej nie otrzymam, o urlop proszę'. — Proszę! — mógł był mu Dąbrowski obiecać jedno i drugie, przedrze/niając akcentem to polerowane chamstwo szlacheckie, co za byle słowem dwornym mniema ukrywać całe swe kołtuństwo. Tylko że ten typ nie nadawał się już chyh;i do zabawnych dykteryjek jenerała o rodakach. Minął zresztą czas na dawne po^w-nki dobroduszne. Ono porą nagonki nań ściągnęły się jakby wszystkie jego rysy ku ir.mm gorzkim; człek cały okrzepł [...]» [TI 1932 nr 46, s. 738] [W. 39] «cięty sdnu-ul w stosunku nie tylko panów z „koru"». [W. 48] «już nikomu. Neumanowe czernidła, uczona wzgardliwość w paszkwilach Szaniawsku-^o i Dmochowskiego, wreszcie wypysznianic się pr/.ed nim byle szlachciury, osi:|gnvlv rezultat przez nich zgoła nic oczekiwany: —- diabla, którym go chciano nasi ras/\\ , wpędzono w niego samego. Do 'czerpania wstrętu' [...|» i. 112, W. 16 •tego |n)ii dostatkiem. N.i kanipunijc n'-.i <>bowi:i > i m.ijordorrui ii nr WY n r i zatrzymały go właśnie i ik« h.,.! i iv krzątał po kramach radzi składają nam swe uszanowanie porą obiadową'. Swej pani jenerałowej, damie postury wspaniałej, jak to kobiety saskie na przekwitaniu, asystuje coś nazbyt gorliwie, prowadząc ją na bale i do teatru. 'Honny soit qui mai y pens e' — zastawia się zuchowatym konceptem od możliwego licha, zdając zresztą sumienne sprawozdania z tych eskapad jenerałowi w polu. Nie zamyślajmy się tedy i my nad tymi balami, stwierdzając po prostu, że był to powiernik — mały, 'materialnością ciężarny'. I usypiacz ambicji. Bo nawet do prawej, żołnierskiej przyjaźni Kniaziewicza zrazi się na czas dłuższy — za Legię Naddunajską, którą uważał słusznie za dalsze, po mantuańskiej, rozbijanie jedności Legionów, a więc i zatracanie ich narodowej oraz politycznej wagi. 'Nasz zacny Kniaziewicz — powiada o nim Dąbrowski — który wszystko robi z trzaskiem (i m m e r, m i t der Thuer ins Haus schallt)' — politykiem, oj! nie był. Dlatego, może, wraz z Kościuszką, tak się kochać dali. Zresztą koleje wojny rozdzielały ich nazbyt często. W pobliżu czuwali przy Dąbrowskim już tylko ci dwaj przyjaciele francuscy, jak się niebawem okazało, z głębi duszy oddani jemu i jego sprawie. Gdy raz uniósł się nazbyt przed naszymi i rzucił im wprost na głowy pomięty arkusz jakowej ś konwencji klubowej tych panów z 'koru' — wolterianin i spokojny sceptyk Chamand wypada z równowagi w tym wybuchu niespodzianym: — 'Oby Bóg zachował Panu cierpliwość, bez której tylu ludzi wielkich rozbiło łódź swą!' — 'Uspokój się, drogi, ja nigdy nie stracę cierpliwości. A gdy będę mógł polegać na niezmiennej przyjaźni waszej i Kniaziewicza, czerpać z niej będę zawsze uspokojenie własne'. Lecz Kniaziewicz przebywał, jak się rzekło, zawsze w oddali, a na ich przyjaźni była rysa. — Tak więc już tylko do tych obu Francuzów przygarniał się ufnym sercem wódz polski. [TI 1932, nr 47, s. 753] [W. 21] «pół-Francuzów: Tremo i Chamand. Nie obeszło się oczywiście i tym razem bez zawiści, pominiętych na te adiutantury, bliższych współrodaków. Nieufnym tatarskim niemal brzmieniem spolszczyła gwara żołnierska imiona tych obu poufników władzy najwyższej: — Tremon i Chaman — mówiono [...]» 5. 113, w. 43 «już sobie lub wpływom ludzi innych. Wódz bowiem — jak się uskarżali Kościuszce — odsunął się od niej. Urastania ducha swej młodzieży w obliczu 'naukodajnych' pomników Rzymu spodziewał się był i Dąbrowski, gdy wprowadzał swe wojsko na Kapitol: 'Niech to tchnienie chwały — nawoływał wszakże — wraz z miłością kraju w sercach waszych pozostanie na zawsze'. Pozostało tym bardziej, że nie było onymi czasy książki, z której przenośni i pouczeń nie przemawialiby bogowie lub bohaterzy tych oto ruin. Pogrzebem Zablockiego przeżyli wręcz tę starodawność, osnuli nią wyobraźnie. A w sądzeniu rzeczy wszelkich stawali — jak duch czasu sam — na koturnach antycznych, czyniąc to w dodatku z żarliwością młodzieńczą aż po hipostazę. Przez tę omgłę imaginacji klasycznej dziwny wydać im się musiał teraz wódz własny, otoczony ludźmi na poły obcymi, gdy przenosili nań oczy z uświęconego Forum twórców i obrońców Arcyrepubliki a sępiej nad nim grozy Palatynu. Niepokój targać poczynał dusze młode, gdy raz po raz przybywające do Rzymu członki assocjacyj paryskich podsuwały im wciąż do podpisu ostre 'konwencje' przeciw 'dumie i samowładztwu jednego człowieka' — w mniemanej obronie ideałów rcpublikanckich. Honorem służby powodowani, odrzucali te propozycje, a skrycie jątrzyła sic w nich przecie zadrażniona wciąż nieufność. [ ] — > Najgłębiej przeżył to zachwianie wiary ten, co rychłe nie tylko utrwali w pokoleniach tragiczną chwałę swych towarzyszy broni, lecz pomnoży ją potem swoim zgonem w polu: Cyprian Godebski. Najbardziej 'uporczywy w pracy', przede wszystkim wojskowej, co z czasem 'postawi go w rzędzie najświatlejszych oficerów polskich — powie o nim ówczesny jego przyjaciel i biograf— nie przestawał równocześnie obcować w Rzymie z pisarzami starożytnymi, a zwiedzając miejsce ich pobytu, przenikł się coraz bardziej tym duchem, co ich płody nieśmiertelnemi czyni'. Istotnie, jego szerokie oczytanie w pisarzach klasycznych, zdumiewający zakres wiedzy encyklopedycznej pr/y żywym interesowaniu się ludźmi i 'charakterem narodów', wreszcie pasja sentencjonalnej wnikliwości u tego autora romansów (a raczej nowel) 'filozoficznych' — czyniły go prawdziwie 'grenadjerem-filozofem'. Na członka „Towarzystwa Warszawskiego" powołany też został zrazu nie jako poeta (były przeciwy upartych już wtedy pseudoklasyków warszawskich; przepadł w wyborach pierwszych), lec/, jako 'mąż uczony'. W onej to atmosferze rzymskich czasów legionowych, tak przesyconych intrygą polityczną, uległ, człek wielce wrażliwy, przemożnym wpływom republikanckim Rymkiewicza. (Został też jego adiutantem). I tu, w Rzymie, gdzie ledwie budził się poetą, odstrychnie się całą duszą przyszły piewca Legionów od... Legionów twórcy i wodza. — Już w swej 'powieści prawdziwej' z tułaczki legionowej, której pierwszy szkic powstał zaledwie po roku od jego wyjazdu z Rzymu, uczci / serca pamięć — poległego tymczasem — 'wodza' (!) Rymkiewicza, a przemilczy głucho Dąbrowskiego. W tym ponurym milczeniu o nim zatnie się jeszcze bardziej w swym słynnym niebawem Wierszu do Legiów polskich, którym żyła tradycja Legionów w ciągu lat kilkudziesięciu. Nie masz w nim ani słowa o Dąbrowskim. — Hmm!... — słyszy się niemal zawziętość tego milczenia. O wy! których opiewać przedsięwziąłem czyny, I przenieść na ojczyste z cudzych ziem wawrzyny, Macież dla nas pić gorycz wszędy rozproszeni? Albo ginąć? a jeszcze ginąć zapomnieni?! Oto klamra — z początku i końca poematu. Ktoś został w nim jednak zapomniany, przepomniany z umysłu: ten mianowicie, który upamiętniony być winien przede wszystkim i na czele. Jedyny to chyba w dziejach poezji Hymn na czyjeś dzieło z tak zawziętym przemilczeniem jego twórcy. Trzeci to z kolei — i znów na zgoła niespodzianej drodze — sukces oszczerczej kampanii na twórcę i wodza Legionów. Tak posępnie uwieczniła się w piśmiennictwie polskim i zagrobowa potęga potwarzy. Nastanie czas, gdy po okrutnym rozczarowaniu, jakie zgotował Polakom pokój lunewilski, i po straszliwych wieściach o wytępianiu w pień — przez Murzynów i febrę — resztek Legionów wysłanych na San Domingo, cała opinia w kraju odwróci się od 'kondotiera', co zmarnował, mówiono wtedy, kwiat młodzieży poroz-biorowej. Oziębnie dlań gwałtownie i Kościuszko w Paryżu. Porzuci go i Knia/.iewicz, który z tyloma najlepszymi oficerami wróci do kraju. 'Alboś sobie postanowił dać nam lepszy przykład swego patriotyzmu?' — ta goryczą pożegna Dąbrowski ostatniego przyjacieki Polaka. Po/ostal sam. Ci dwaj bowiem jego najwierniejsi: Tremo i Chamand, odil:ul/;(, jeden po drugim, swe życic na chwale Legionów polskich. To ji-ilvtne pozostało w ruinie nud/.ici ws/ystkich: — sława. I w takim "to opus/c/cmu, gd/icŃ u/ w ki|< i<- Kalabrii dosivr;| RO pierwszy glos uwiecznianej w kraju sławy jego Legionów wl> h w tej k /.ynic l»mli-h»- 1, .....,, ;olro nti.l. Kinrt 11111 f Wliru / LIVJU V '/_ luku n, nripm Iłi l \'WBĆ IB l:.'l'.llll Dąbrowski, tak zawsze wrażliwy na poezję (nie tylko Schillerowską przecież!), oceniający tak rozumnie 'influence des arts et des lettres sur les nations', jak prawił o nim Wojda? Czytał — tragiczną chwałę swoich Legionów i głuche milczenie o sobie. Ten rozbrat z sumieniem i duchem swej młodzieży był ostatnim ciosem, jaki spaść mógł na wodza. Bardziej od tego milczenia i wszystkie potwarze razem skrzywdzić by go ona porą nie zdołały. Bo skoro ten młody, o intencjach czystych, wykreśla go tam w Warszawie tak bezwzględnie z pamięci narodu, cóż dopiero czynić będą stare wygi, dokarmiające się na dni swych ostatek zawsze snadniej nienawiścią? A nagromadziło się jej nad nim tyle, że starczy tego na lat kilkadziesiąt i po jego śmierci. Najokrutniejsza z Parek, która każdemu z nas przecina nić chwilą zgonu, wlecze się za bohaterem i po tamtej stronie grobu: szczuje cień jego oszczerstwami z niegdyś, zatruwa jeszcze raz jadem z dawna trupim; a zbrukawszy go tak i pod ziemią raz jeszcze, morduje po raz wtóry zatratą jego chwały na ziemi — bohaterów pomstliwa Moira». Tu następuje fragment «Czyżby to była jego obrona [...] jego sumienia dziejowego sprawa surowa», który Berent umieścił na s. 169-170, Pacyfizm [s. 169, w. 45] zamiast «niezmożona» było «niestrawiona». [TI 1932, nr 48, s. 771-772] i. 115, w. 26 «sukmany białej. Toteż i teraz po powrocie z Ameryki mógłby jednym słowem, ni to zakrzykiem zrozumiałym jedynie dla swego gatunku, porwać, jak to rojne ptactwo na skałach wiecznym wrzaskiem skłócone — te wiecznie swarliwe rzesze polskie» [TI 1932, nr 49, s. 785] i. 116, w. 10 «po tylu przejściach?!...»— było «'doznaniach'». I dalej od nowego akapitu: «To bodaj jest kluczem do wszystkich 'dziwaczeń starego', jak mawiano smętnie w Legionach, nie zdając sobie już wtedy po trosze sprawy z jego gwałtownego starzenia się w Paryżu. Twardy i opryskliwy Dąbrowski przeżywał każde rozczarowanie do przyjaciół, każdy rozłam z człowiekiem, do którego ufnie się zbliżył, jak dramat wewnętrzny. Ten wrzątek uczuć i pasyj serdecznych pod zimną i szorstką skorupą kipiał w nim nieustannie. Czyż trzeba przypominać list do Grabowskiego? A przecież w rzeczach przyjaźni chwile o wiele boleśniejsze, iście tragiczne. Kościuszko 'był kochany od żołnierzy' [...] poemat niedoli żołnierskiej. Dwa miał w życiu umiłowania najżywsze, przy których rozświecały mu się zawsze oczy; syna i żołnierzy legionowych. Gdy któryś z łotrów karcianych w Rzymie (a i szpieg bodaj), upojony kuszem wielkiej wygranej i wraz pijany, rzucił się obcałowywać go i wtykać mu natarczywie w ręce grubą sumę pieniędzy (dusza była szeroka: z kresów wschodnich), uderzał właśnie w te struny w nim najtkliwsze: — dzieci jego nie zaopatrzone i żołnierze bosi!... I omal nie skusił. 'Unser Jaś' — jedyny temat w listach Dąbrowskiego do żony — był wyrostkiem jak matka rozrzutnym, który potrzebował w Rzymie czy Paryżu wiele pieniędzy: — tyle też było w jego listach do ojca. Żołnierz żywił dlań respekt wielki, a w boju ufność żelazną. I również, tyle tylko. Żadnej dobroduszności w imionisku (jenerałem tout court zwali wszyscy), żadnych na ciepło anegdot o nim, lub kawałów serdecznych po koszarach, jakich nic brakło nawet w wojsku... Suworows-kim. Z zachowanych skarg żołnierskich wieje chłodem hierarchicznego dystansu. Stare dopiero wcrerany /gryzą go i spoufalą się doń serdecznie. Nic można tedy powiel/In o l i:|bn>wskim uświęconą formułką, /.e 'byt kochany od żołnierzy'. /}t\\v:!lu nlll W i)lls/v l\:l lC(Wi'!li»;/lrnu/i'i maoti VIT,\I'I vt-n»i Czyżby magowie uczuć gromadnych miewali zawsze na dnie duszy jakowyś chłód zatajony? A kto węgiel żarzący ma nie na wargach, lecz w sercu, choćby najdzielniejszym, czyżby taki spalać się musiał postokrotniej sam, zanim zapalić kiedy zdoła uczucia gromady? Głowę Kościuszki w okresie maciejowickim wieńczyła aureola bezgranicznego uwielbienia wszystkich poetów polskich; jedyny przy Dąbrowskim poeta, właśnie w swym hymnie na Legiony, miał dlań jedynie przemilczenie głuche. Dawno zamarłe waśni i uprzedzenia ludzkie mogą rzecz oświetlić, wytłumaczyć jej nie zdołają — przyczyna musi tkwić głębiej. Może to 'ratownicza Opatrzność', o której tyle wtedy mówiono, dała w czas deprawacji przedrozbiorowej i nieuniknionej klęski naprzód 'cnotorodne serce Kościuszki', za czym twarde i na poły obce ramię Dąbrowskiego, by odbiło Polaków od zaległego wtedy właśnie kultu ofiary — do uporu, jego uporu! do kamiennego wytrwania w 'dobrze skoncentrowanym celu' (jak powiadał), do woli zwycięstwa. Miękka imaginacja polska pozostała wierna swemu arcysercu i jego kontynuowanej wciąż w dziejach ofierze — drogi do ramienia narodu nie znalazła. Jak nie znalazł jej i późniejszy romantyzm dość mazurkowe traktujący Dąbrowskiego. Z chwilą wkraczania na Litwę wojska polskiego, które z ruin Rzeczypospolitej zratował przecież on, w naj patriotycznie j szym Soplicowie cześć jego zasłudze wiekopomnej odda jedynie — Jankiel na Zosinym weselu. Twardo wypowie to Mickiewiczowi wierny niegdyś towarzysz broni Dąbrowskiego, jenerał (i poeta) Morawski. Po raz drugi narzuca się tu zestawienie osobliwego kontrastu: — jakże inaczej odczuwał jego wielkość duch obcoplemienny! jeszcze w włoskich czasach Legionów, na gorąco, gdy sława wodza polskiego rozbrzmiewać jęła po Europie: — „V c r e h -rungswiirdigster! Glorreicher!..." — piszą doń z Saksonii ludzie mu nic znani. Jakiś kupiec gdański naprzykrza mu się listownie o szczegóły genealogiczne rodu Dąbrowskich: i o tym dowiedzieć się musiał czym prędzej politicus daleki. — ...'Grań' generale, anima dolce, spirito marciale... — rymuje o nim w Rzymie jakiś poeta włoski. — Tej anima dolce na dnie natury marsowej nie wyczuł w nim żaden rodak. Nie był Dąbrowski zdolny przemawiać do imaginacji polskiej. Wnuk [...]» [TI 1932, nr 49, s. 785] i. 117, w. 20-34 W pierwszej wersji nie było fragmentu znajdującego się w wydaniu książkowym między słowami: «sekretarz przygodny. [...]» «Czas jednak [...]» [TI 1932, nr 49, s. 786] [W. 35] Po słowach: «wyrzeczenia i samozaparcia* znajdował się jeszcze następujący fragment opowieści (który w wydaniu książkowym stanie się częścią, opowieści pt. Przyjaźni wojackie): «O człowiecze jego rysy idzie tu wciąż — nie o wielkość jego postaci dziejowej, odtworzoną przez stokroć bardziej powołane ręce historyka — o 'duszę i czucia' jego człecze, których inną znów 'wielkość' odczuwała rzymska młodzież legionowa tak głęboko, bo aż po spontaniczną potrzebę zaręczenia tych uczuć czasom przyszłym. Jeszcze wymowniej wypowie to zbiorowy list Legii drugiej (z 4 Br. VI r.): — 'Wyznajem słabość naszą, iżbyśmy zupełnie stracili nadzieję na odnowienie ojczyzny naszej, gdybyś Ty nie był na naszcm czele. Nikt lepiej, nikt rzetelniej prowadzić nas do niej nie może, jak Ten, który w klęskach naszego bytu był sławny zwycicstwy, jak Ten, który nus tu we Włoszech utworzył i gotował nam drogę chwały — co mówi.) i pr/. ysicgajn na słowo honoru:...' (następują podpisy). List ten wywoływały nicwMM wie okoliczności czasów (może na przeciwwagę. z takim naciskiem, przysięgłym tym razem zaręczeniem świadków żywych przed ona sprawiedliwością czasów przyszłych, o których wspomina odezwa rzymska. Jakoż do tej sprawiedliwości dalekiej apelować będzie przez lat wiele. Tak bowiem czczony, z chwilą pierwszych niepowodzeń i zawodów zostanie przez rozgoryczoną opinię kraju odrzucony wraz między kondotiery. I nie było nikogo, kto by się zań wtedy zastawił; potępi go milczeniem zaciętym i głośny piewca Legionów. Czy źródłem tych gwałtownych odmian opinii polskiej a nieustannie wznawianej nagonki nie była mimo wszystko odrębność tej właśnie 'duszy i czucia', której hołdowano tak żarliwie w czas powodzeń i nadziei, by brać na niej odwet z chwilą pierwszych zawodów i rozgoryczeń? — Zastanawiano się niedawno w Europie nad tym, że owa odrębność od współczesnych, pozorna obcość niejednego wodza, bywa dopełnieniem braków psychiki narodowej — nie jest taki kością z kości, krwią z krwi ludzi swoich. Przesiąkły na wskroś niemczyzną, przekuł jej zdobycze wojskowe na nowy oręż Polaków — powie historyk. I na oręż duchowy. Wytrwałość i upór w dobrze skoncentrowanym celu zamierzeń jest bodaj najznamienniejszym w nim rysem, tak obcym na ogół rodakom jego. Kojarzy się to dziwnie z miękkim jego stosunkiem do ludzi i z tą zdumiewającą niepamiętliwością uraz, by najdotkliwszych. Dość powiedzieć, że najwięksi jego krzywdziciele, Kosiński i Grabowski, znajdą się z powrotem w Legionach; że ledwie stanąwszy z czasem na ziemi polskiej, wezwie przede wszystkim do swego boku — Godebskiego. Łączy się z tymi trzeci, nie mniej znamienny rys jego natury ludzkiej: głębi serca sięgająca potrzeba przyjaźni, tkwiąca może korzeniami w sentymencie niemieckim lat młodzieńczych. Nie odczuwają bowiem zbytnio tej potrzeby Polacy, jeśli zawierzyć staremu Rzewuskiemu. Nie znał jej i Kościuszko. Stanie się ona natomiast przyczyną najboleśniejszych przejść człowieczych Dąbrowskiego we Włoszech. — 'Gdym dla Rzeczy (...) uradzić niejedno'. Ten jego przyjaciel Francuz miał ludziom do rozdania nie tylko płomienny entuzjazm swej duszy, lecz wraz i życie swe młode — niczym rycerz średniowieczny — każdemu z uciśnionych, który by potrzebował jego pomocy. Poznaje przypadkowo w Poznaniu jakiegoś jenerała polskiego, któremu grozi więzienie ^ruskie; z miejsca ofiaruje mu swą pomoc i z wielkim narażeniem siebie przewozi, przenosi go niemal za granicę. Z takimże narażeniem się będzie pierwszym wysłańcem ['olaków z Paryża do Dąbrowskiego, przebywającego podówczas jeszcze w Warszawie iniskicj. Gdy okoliczności konspiracji i docisk biedy zmuszą do go chwilowej ic/.czynności, żali się w liście do Laroche'a, byłego posła francuskiego przy królu Stanisławie — 'L'odieuse ination! Albo służyć ojczyźnie, albo bić się z innymi v dobrej sprawie'. — Siostra jego — którą miłuję i czczę nad wszelki wyraz — (tak niłował i czcił zachwytliwie wszystkich ludzi zacnych), dostarczyła mu wreszcie rodków na rycerstwo — właśnie jak w średniowieczu — na udanie się do Legionów. '. pół drogi, z Lipska pisze do tegoż Laroche'a: — 'Je g o u t e deja le plaisir de roir ces heros ces defenseurs de la liberte... Oh! que des raisons >our relever le courage...' Takim był ów francuski rycerz Legionów. Taką tu była i śmierć jego wczesna. Mieszkańcy któregoś z górskich miasteczek włoskich napadli znienacka na szczupły ;;irnizon francuski, przetrzebili go nieco i spędzili w dół. Gotuje się krwawa ksprdycja karna francuska. Przerażony tym Tremo doprasza się, narzuca za 'ośn-ilnika i mediatora; z małą garstką żołnierzy polskich udaje się do zbuntowanego ii:is!;i, liy tamtych Włochów oświecić, co im grozi, oszczędzić nieszczęsnym pożogi, im i i/r/i, w pień. Pr/yjęty kornie i zwabiony w zaułki, tu opadni<,-ty i spętany, •-.i n< p.-,uniku rynku spalony żywcem na o^niu wolnym nieukojoną żałobę. Tak wielką była wiążąca potęga kontrastu jego natury do solidnych, ciężkawych nawyknień niemieckich generała. Ci obaj przyjaciele francuscy dobierali się swą radosnością życia do dawnej w nim pogody ducha, a ukrytym powinowactwem temperamentu francuskiego wyzwalali w nim wręcz polskość, którą zatłumiło już sentymentalno-ołowiane kamractwo Pflugbeila. — Były więc dlań powody do rzetelnego przywiązania człowieczego. Po śmierci Tremona przerzuci je całą pasją uczuciowości żywej na Chamanda. — 'Wreszcie wyrwaliśmy się z Neapolu i jesteśmy w pełnym marszu do „Armii włoskiej" (francuskiej na Północy Włoch)' — powiadamia go o wszczętym pochodzie na wojnę przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Jest tymczasem najlepszych myśli, żołnierz bowiem jego jest dobrego ducha i zaopatrzony jak nigdy dotychczas. •— '...Niczego nam nie będzie brakowało. (...)' — pisze do Chamanda. I wlecze w tym celu za sobą wojsko całe. Nieświadomy jakby niepokój złych przeczuć kierował jego decyzją, dość odpowiedzialną wobec naczelnego dowództwa francuskiego. Chamand z taborem umundurowania ciągnie na to spotkanie z Ankony. Po drodze powiadamia go Dąbrowski o upadku Mantui i o klęsce Legii drugiej, pocieszając się myślą, że na czele był Wielhorski, który 'w każdej okoliczności zachowa się z honorem'. Pocieszenie to kruszeje w zastanowieniu, cóż on tam może teraz? oddzielony już pewnie dawno od nieszczęsnych jeńców, których czeka, jako 'dezerterów' austriackich, chłosta i więzienie. Taki będzie koniec krótkoterminowych citoyen'ów z kokardą Republiki — a nasadzili dosyć Drzew Wolności po wszystkich miastach włoskich, nakrwawili za nie. Nie Wielhorski, nikt z dowódców, który przesyła mu tu, na podrożę doraźne raporty tamtej klęski; jakiś podoficer mu nie znany w ostatecznym zamęcie kapitulacji śle wiernie wodzowi swemu sprawozdanie naoczne i pełne plastyki ponurej. Niosą mu one przygnębienie. I niepokój. Już nie tylko o los Legii tamtej. Przy kontroli nadsyłanej amunicji stwierdza bo tymczasem liczne naboje drewniane: potworna zdrada wyszczerzyła się zawczasu. Ręka w tym czyja?... W myślach staje mu upiór Suworowa, z którym lada tydzień zetknąć się ma żołnierz jego; nie nad Wisłą tym razem, po latach pięciu, lecz tu, gdzieś nad Padem. — 'Powiadają, że nowa armia (francuska) stoi na prawym brzegu Po' — rozmawia listownie z przyjacielem. A raczej ze sobą: o Chamandzie ani słychu. Tu, w Perugii już ogarnia go wzrastający z dnia na dzień niepokój. I niecierpliwość ujrzenia wreszcie tak potrzebnego mu teraz powiernika 'zgryzot'. Nigdy nie zdarzyło mu się napisać słów równie ciepłych: złych przeczuć /.mora wyziera z tego wybuchu serdeczności: — 'Jakże się cieszę, że Cię ujrzę, że Cię uścisnę i powiem, żem zawsze jest Twój szczerze. D...' Doczekał się wreszcie, ale trupa. Przywieziono mu go z powiadomieniem, że jak tamten, nie padł w polu, lecz z zasadzki mieszkańców: skrytobójczy sztylet Włocha ugodził go tuż pod czaszkę, w on-że węzeł życia. Podobnej rozpaczy nad stratą przyjaciół [...] Toż to krzyk targniętego bólu. W takiej oto męce wspominał wciąż i wciąż tych obu Patroklów swych — póki głowic i sercu na ulgę nie owładnie nim całkowicie wojna. [TI 1932, nr 51, s. 828] Tą zagrobową wierności;), rzekłbyś dawną T r u vć germańską, darzył miłośnik Schillcra pamięć obu poległych Francuzów. Pr/y i alej sile tego powinowactwa — z kontrastu i sentymentalnego wyrazu w listach, wmi/i-przyjacicl nie oszczędzał ich bynajmniej za życia: były to jego najbczpu i lnu iszc ramiona działań i czujki zamierzeń, a obaj Francu/i o krwi lekkiej bni li h... /:<» w ogień swych przcznac/cń. Męska to była przyjaźń Iml/j czynu i v. i i i < i! < m — ł mUili prawic zawsze, całych Włoszech. W listach tedy wypowiada się niemal całkowicie i bez reszty ta przyjaźń, której tak tragiczny z czasem ton był sprawą dogłębnego życia uczuciowego Dąbrowskiego — a o nie szło, przede wszystkim. Dlatego ustąpić tam na razie musiały osobistości tych Francuzów. Nim go wojna ogłuszy całkowicie na sprawy osobiste, wspominał ich tymczasem bez końca. Przede wszystkim młodego Tremona, gdy w pierogu nad krótkim harbajtlem, a z cienką szpadą w ręku porywał oficer rewolucyjny do szturmów swym: E n avant citoyens! — to wąsate i ciężko następliwe chłopstwo polskie. Był Tremo bezpośrednim w polu organizatorem pierwszych kadrów legionowych. On pierwszy objeżdżał wszystkie 'zakłady' jeńców austriackich, by swym gorącym sercem Francuza wywabiać z nich ochotnika polskiego. On też pierwszy nie tylko ćwiczył go na ład nowy, lecz przepajał duchem swym, który potem przekazywać się będzie w szeregach. — I takiego właśnie odjęło nam przeznaczenie! — Sięgał po dawne listy tych obu, jakie w rozjątrzeniu bólu wyłożył sobie na biurko. W Tremonowych niewiele: same sprawy organizacyjne i wojskowe; odkąd imał się on rzemiosła wojennego, doznania osobiste jakby istnieć dlań przestały. Tamten drugi w całkowitym przeciwieństwie, gada tylko o sobie. Ale jak! Nie przypomina, by mu listy czyje przynosiły kiedy tyle żywotności człeczej, co słowa tego pół-Francuza. Dobywa któryś z nich na chybił trafił. I przypomina: — przed rokiem niespełna wysłał go wraz z drugim V ekspedycji poufnej' do rządu Cisalpiny w Mediolanie. Po drodze, z Florencji, pisze doń Chamand (9 Prair. VI r.), tym razem po polsku: — '...A że wszystkie nadzwyczajne przypadki [...] i papieża wypędziło'. (Przed wkroczeniem Legionów do Rzymu papież wycofał się do Sieny). Oni obaj tymczasem nie szukali ucieczki za mury przed tym trzęsieniem ziemi, raz: wszystkie konie przepadły nagle z miasta, powtórzę — że byli głodni. Wśród zabitych na głucho sklepów [...] czy nas Ojciec Święty błogosławił, czy przeklinał? Charnanda nic to nie obeszło. Stał przy Dąbrowskim i kwita. A stal honorowo. On jedyny [...] Od zarzutu pielęgnowania faworytów, ich nałogów odwiecznych i tak nagłych zwykle uroszczeń ich ambicji trudno obronić Dąbrowskiego. A zaczęło się to u Charnanda z najgłębszego przywiązania do wodza, którego nul był piersią własną zasłonić. Stoczyło go po pochyłej spraw ciemnych. I skończyło MV' tilań 7. sceptycyzmem wewnętrznie niezależnego człeka. Przemogło nagle w nim rozjątrzenie ambicji i żądzy znaczenia, gdy blask i blichtr jeneralskich szlif fascynować go począł z ciemnej jamy „wywiadu". Wojna uszlachetnia — mógłby westchnąć sentencjonalnym banałem, jak to czynił nieraz z sceptycznym zezem oka — ale Tremonów, którzy uszlachetniać się nie potrzebują, a odszlachetnić nikomu nie dadzą. Jego zaś zmienić mogła iście w Chamana. Lecz wojna to właśnie wyrwała go z grzęzawiska. Stało się to nagle i niespodzianie: — ...'Miałem tyle tylko czasu, by pożegnać p. generałową, która wyjechała i Pflugbeilem. Wszystko było już w rewolcie. W niespełna godzinę wzmógł się zgiełk na mieście; poczęto ścinać Drzewo Wolności... Nadolski pozostał na Kapitelu. Wziąłem więc piętnastu grenadierów i rozpędzając wszystko po drodze, dotarłem doń i szczęśliwie do obozu'... Wraz z Kniaziewiczem wyprowadzili z Rzymu garnizon cały, by za murami tvpaść w war bitew nieustających — 'to z prawej, to z lewej strony Tybru, to '. nieprzyjacielem (Neapolitanami), to z chłopstwem, które wszędzie powstaje'. Chamand 'sprawuje expedycje' trudne. A gdy się /jawi doskokicm w Sztabie, sterczy mii nim ten wielkolud Knia/.iewicz z swym głosem tubalnym nad wojsko niemal całe. nonszalancją francuskiej maniery. I dworuje sobie złośliwie, w braku kogo innego, z samego siebie; nade wszystko z swych trofeów zdobycznych: — 'apteka i polowa... kaplica!' (Wykropkowanie jego). 'Szczupłość wojska, która zrobiła rejtyradę naszą' (z Rzymu) — jak raportował Kniaziewicz Dąbrowskiemu — została niebawem wyrównana przyciągiem głównych sił legionowych od Neapolu. Niezadługo wkroczyły Legiony z powrotem do Rzymu, witane oklaskiem przez też ludność, która je niedawno przepędziła. Cieszyła zwłaszcza gapiów włoskich teraz dopiero sformowana (pod koniec kampanii neapolitańskiej) kawaleria polska. Taka była po rozbiorach jej geneza nowoczesna. Nim na żałosny koniec epopei harcować będzie po Placu Saskim w Warszawie, tu był jej występ pierwszy: ów cwał przez Miasto Wieczne od Lateranu do Porta Popolo. Wzdłuż całego Cór s o towarzyszyły jej brawa rzęsiste za te barwy żyworadosne i za te chorągiewki furkające nad brawurowym impetem ludzi i koni. Regiment był 'jak lala': — nacieszyć się nie mógł Dąbrowski jego wyglądem. I tym aplauzem rzymian. Takie to koleje wojny. Ale nie o nie tu idzie. W sprawach, które nas tu obchodzą, zastanawiać muszą niezwykłe zdolności i dola Chamanda. Urodzony w nim pisarz z werwą swoistą, z całą żywotnością, nie fantazji polskiej, lecz mózgu francuskiego, z swym sceptycyzmem mądrym i wnikliwością w naturę ludzką — paskudzący myśli i duszę rolą Fouche'a Legionów, przedstawia widok bardzo przykry. Do intendentury powołał go niespodzianie Dąbrowski. Czyżby chciał ratować przyjaciela z grzęzi jego? Lecz wódz-przyjaciel nie dostrzegał tego wcale śród swych 'utrapień bez liku'. Potrzebował niekiedy wygadać się przed kim, czy też wypisać, uradować myśli bystrą żywotnością przyjaciela; ufał wreszcie wierności jego. Czyż tego nie dosyć? Póki żył Chamand, wystarczało to — na odrębny sposób — stronic każdej, ale po nagłej jego śmierci, gdy teraz wertował listy jego, przyjaźń ich cała odwijać mu się poczęła od drugiego końca. Oto wypełzła nagle z ciemnego gdzieś kąta pokoju i przyłasza się do nóg jego milczkiem 'd i e Mopka', niczym ocalały strzęp owej wierności, biernej już i niemownej. I poczuł nagle nienawiść do niemieckiego w sobie sentymentalizmu, jaki wszczepiono weń za młodu. Bo jeśli prawdziwie pamięć o tym człowieku tkwiła mu w głowie jak oko własne, tak wrazić się w głowę czyją może tylko przyjaciela intelekt i duch — nie wierność jego sama! Czy one przypadkiem nie dały się tu za Mopke? Tymczasem — nie w intendenckich bynajmniej celach, nie po owe mundury i czapy kawaleryjskie, wyprawiał go natychmiast do Ankony. Z tą krawicczyzna uporałby się równie dobrze każdy inny. Pragnął mieć co rychlej tam, nad Adriatykiem, pierwsze czujki swych najtajniejszych zamierzeń, z których nic zwierzał siv jeszcze nikomu. Jemu, Chamandowi, wyznawał je po raz pierwszy. Mówił cicho, tchem jednym, po niewoli oglądając się na siebie: — Myśmy tu z nimi (Francuzami) ślubu nie brali. Czy nie pora uwolnić si