Maciej Kraiński Jelita Wydanie pierwsze: Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1981 © By Tower Press, Gdańsk 2001 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 Mój Ojciec ten brat Blaisa Pewien mój przyjaciel wyznał, że jego ojciec wymienia Poglądy na pieniądze w spółdzielni S—zm. Mój Ojciec jest dużym mocnym Ernestem i nie czyni tego, może dlatego, że nigdy nie miał ciągotek do spółdzielczości. Mój Ojciec jest kombatantem bez nogi i z tego żyjemy, kupczymy nie istniejącą kończyną mego Ojca. Mój Ojciec ma Order Podwiązki — dawniej przypinał go do kikuta, kiedy prosiliśmy o zabawę w B O H A T E R A. Mój Ojciec miał zawsze dużo przyjaciół, ale nigdy nie miał szczęścia do przyjaźni, bo wybierał z niewłaściwej strony „ogromnej przeszkody na ulicy” — jak mówił, kiedy pytałem, co to takiego „barykada”. Ciekawe, z czego żyją ci przyjaciele Mego Ojca, którzy takiego szczęścia nie mieli — jak Mój Ojciec z nogą? Mój Ojciec jest dużym, mocnym Ernestem — przynosi matce dymiącą wątrobę sarny żywicielki. Był olbrzymem, kiedy podskakiwał po ścianach pokoju i przykrywał mnie cieniem, by włożyć w moje ucho pozornie prosty, wznosząco opadający dźwięk — n o b l e s s e o b l i g e. 5 Moja matka Stoi w drzwiach strzepując spódnice. Spracowanymi dłońmi znaczy ciepłe bochny chleba. Przemyka nocą — patrzy, z przegiętą głową, na mój miarowy oddech. Nonsens. Moja matka krąży wokół stołu i przekładając łyżeczkę układa kabałę. Mówi: — Czuję, że mogłabym góry przenosić, ale na razie muszę przełożyć łyżeczkę. Nie znoszę bezczynnności — i krąży dalej. Kiedy wchodzę woła: — Qesi vede! Ale nie spostrzega mnie. Widzi chłopczyka w zsuniętej prążkowanej pończosze. Dziś, lejąc wodę do fuksji, odwróciła głowę i powiedziała: — Synu, czemu nie piszesz o miłości — i przelała wodę na parapet. Kiedy wróciła ze szmatą, zaczęła podlewać filodendron. A tak blisko była spalonego piasku smutku. Łudziłem się, że męża dostrzega, że w mojej odnajdzie głowie głowę ojca swego za — NIE — dymisjonowanego. Wychodząc powiedziałem: — Kocham Cię. Przenosiła góry. Dotarła właśnie do ulubionych fiołków parmeńskich. Nonsens..., też można opisać. 6 Próba zapisu genealogii po kądzieli Łyżka zamieszała zbrązowiały wiekiem bigos. Wtargnęła w te skoligacone apsmaczki, w sepię tę wiekową i degenerację hemofilicznie spaczoną — ze smakiem własnym, genem idei nieprzystawalnej i nieznaną strukturą drewna sprawcy. Mon Dieu! Nie rogowa, nie cisowa, nie z bukszpanu, trzmieliny czy orzecha nawet, lecz... m i g d a ł o w a. Migdałowe oko czerpaka mrugnęło na but generalski przypadkiem kroczący w pobliżu. Ten zadurzył się, jak sandał, w migdałowym łuczku zmrużonym kokieteryjnie i... babcię mą upchnął za generalski wężyk buta — no i wydało się wszystko, z moimi parantelami i tajemnicą mezaliansu generalskiego z migdałowym oczkiem czerpaka. Trącana szabliskiem, gnieciona bokiem końskim, musztrowana w defiladach, potrafiła babunia uwić gniazdko rodzinne w bucie generalskim — skubiąc sierść z onucki, oczywiście z wężykiem. W czasie podchodów, przewodząc łapciom żołnierskim, zaniemógł prawy but generalski. Nabrzmiały ucisk w bucie odejmował armii głowę. Dwie łyżki trzonkami w śnieg się wbiły, gdy cholewa wytrząsnęła zawartość. Moja matka — bo tak ją powito — będąc mniej rasowa w substancji, nie była czystym migdałem, nadrabiała w solidności trzonka i głębokości czerpaka. A i migdałowość nie była na tyle skundlona, by skonstatować jej nie było łatwo. Powstańczy kulas jął się krygować wokół tej butnej łychy — pospołu z babą mieszającą bigos wiekowy. Z krygowania tego nóż się sypnął i zaraz widelec, już myślano, że łyżka łyżkę zrodzi, bo to do kompletu, a i symetrycznie. Ale genetyka figę pokazała i... szczyptą okazałem się być. Szczyptą tego, szczyptą owego, ni to ni owo, Lelum Polelum, Polak najzwyklejszy — kciuk i wskazujący w dosmaczającym wiecznie potarciu. 7 Matuzalema czekanie na syna Więc teraz, nabrzmiały ósmym miesiącem, zakrzątam się wokół Ciebie, synu. Sprawdzam niebo, nogą grunt twardy próbuję. Czujnie wyglądam, z lewa, złego mzimu — czy nie nadciąga. Niepokoju pełen myślę o prawicy swojej — prawą li prawicę ułapi? Powtarzam bajki i wspinaczkę po drzewach. I choć narodziłem się onegdaj, za sprawą królewskiego tknięcia, to przecież Ciebie uczynić potrafię — jak Twych braci czyniłem dwudziestu. Dwudziestym pierwszym jesteś — synu Macieja, Adama, Romana, Wincentego, Edmunda aż do Floriana i królewskiego tknięcia. Więc teraz nabrzmiały czasem — jeszcze trzydzieści oddechów. Bądź godny... Boję się o Ciebie. 8 Szkic do historii Rewolucji Angielskiej Silva rerum — 1649 My Kraińscy dwudzieste pokolenie w Łaszczowie, Hermanowicach i Maćkowej Woli siedzim. Postyllę wyszykowałem i w Łaszczowie ją na prasie odbijam, com ją z Czech przywieźć kazał. Pszenica dobrze poszła. Krowa ocieliła się bliźniakami. Kozactwo się ruszyło. Serpentynkę cudnościm nabył, 500 talarów dałem za ową pięknotę, rytowana przednio i niello nieliche. Jak się dobrze złożyć, głowę jak świcę zdejmie. W Anglijej rewolta i huczek wielki w Europie caluchnej. Buntownik Cromwell motłoch podburzył — okrągłe głowy się zwą — i Stuartowi królewski czerep od szyi odkroił. Sam do rządów się wziął i pospólstwo obłaskawia. U nas Chmielnicki hardzieje. Potęgą pod Zbarażem leży. Burek mój zdechł, co na zajączki był przedni. Silva rerum — 1980 W dwudziestym pokoleniu osiedliśmy w Gdańsku. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka. Wierszyki, nad którymi biedziłem się parę lat, w tomik złożyłem, do wydawnictwa zaniosłem. Odkupiłem z Desy dwa talerzyki deserowe miśnieńskie, z herbem naszym, tłoczonym przez dziadka dla babci Miluni, co za frankistę barona Horoha wyszła. Serwis cały na 24 osoby rozkradli w wypadkach powojennych. Ojciec pojechał na dziki w bytowskie lasy. W Anglii Elżbieta Windsor królowa kłopocze się siostrą Małgorzatą, która rozwodzić się chce ze Snowdonem fotografem. Czarna reakcja rządzi Albionem — konserwatyści się zwą. Dogadują się, jak informuje prasa, z Chińczykami, żeby otoczyć ZSRR od wschodu i zniszczyć Rewolucję Rosyjską. Sąsiedzi nasi przyjaźni i poczciwi. Spokój. Czarna Lilka, co ją znaleźliśmy na wycieraczce pod drzwiami zeszłego roku na Wigilię, oszczeniła się. 9 Szkic do historii Rewolucji Francuskiej Oczywiste jest — początkowo działają sankiuloci, po czym żyronda, jakobini — nie dziwmy się krwi, nie odrzucajmy głowy z odrazą. Bądźmi mężni i wyrozumiali. Wszak Terentius — a krew ludzka, ludzką sprawą est. ...termidorianie, dyrektoriat i konsulat zaraz nastaje, 18 brumaire’a, tyrania i vive l’empereur! — Józefino de Beauharnais, oszczędź tej łzy — Rewolucja Cesarska żąda aliansu. Wawrzyn i orły. Dziś heraldykę francuską dzielimy na dwa koegzystujące działy: ancien régime oraz napoleońską. Spotkanie przy śmietnikach nie było zaaranżowane — on w tweedzie angielskim, ja w bonjource wystrzępionej. On z kubłem na śmieci, ja takoż. On patyczkiem podłubał w kubełku, ja podpatrzyłem. Spojrzeliśmy w dna oślizgłe, a potem w oczy. Uśmiechnął się i ja, owszem. Przełożył kubeł do ręki lewej i ja przestrzegłem tego konwenansu. Wystrzelił palcami z kułaka do shake—handu — nadążyłem biegowi historii: — Chruć Ciuciuruka — Dyrektor, Jelita — Kraiński — dopełniłem. Oczywiste jest — początkowo muszą działać sankiuloci, po czym żyronda, jakobini... — A ty, Józefino de Beauharnais, oszczędź nam tej łzy. 10 Peregrynacje Popas — Trattoria Belvedere, Parma Przesłanie: — A wy, don Cicio, jak głosowaliście dwudziestego pierwszego? Książę wziął jego zaskoczenie za strach i zdenerwował się: — Chciałbym wiedzieć, kogo się boicie? Jesteśmy tu tylko my dwaj, wiatr i psy. Lista świadków nie budziła, prawdę powiedziawszy, otuchy; wiatr jest przysłowiowym gadułą, a książę był tylko na pół Sycylijczykiem. Pełne zaufanie można było mieć jedynie do psów, i to tylko dlatego, że nie wydawały z siebie artykułowanych dźwięków. Don Cicio zdawał się już opanować i chłopska przebiegłość podsunęła mu właściwą, to znaczy nic nie mówiącą odpowiedź: — Ekscelencja wybaczy, ale jego pytanie jest zbędne. Ekscelencja sam wie najlepiej, że w Donnafugacie wszyscy głosowali na „tak”. (Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Lampart) — A wy, Signore Enrico, teraz po latach, kiedy namiętności wygasły, co myślicie o początkach? Garibaldi, kondotier wolności, na czele tysiąca koszul wspiera sycylijską rewolucję. Stary ład upada. Nowy organizuje wybory. Jednomyślność i nowe twarze. — Signore Polacco, wybaczcie, ale sami wiecie, jak bywa. Wypadki zaskakują ludzi i wtedy trzeba przełamywać zatwardziałe postawy, z konserwatyzmu myślenia wynikłe. Trzeba pomóc w wyborze, nie wszyscy rozumieją, co dla nich dobre. — A potem, Signore Enrico, a potem, potem to już jest demokracja — tak? 11 Cztery muły pędzone strzałami batów wywlekały mnie za nogi z historii Ciemny tunel, w którym stałem dość długo, oślepił mnie nieco, a i koń poniósł, gdy kopniakiem wyrzucono go na arenę. Przyłbica opadła. Kopia mierzyła w słońce. Sto tysięcy słoneczników wstało w zenicie z miejsc. Barwy księżniczki Gryzeldy wojowniczo podfruwały z mego hełmu. Spojrzałem ku trybunom królewskim — trybun nie było. Kapryśny Demos wystawił się do słońca iskając ze swego owalnego pyska co tłustsze wągry pestek. Dziarski kopniak ciury podrzucił łbem mego Bucefała. Stanąłem oko w oko ze swym końcem. Zadęto. Kopia wyprężyła się, mierząc w ciemne myśli przeciwległego tunelu. Wymyślił. Bez jeźdźca? Bez konia? Galopuje, mierzy ostrzem! — Ooole! Ooole! Cztery muły pędzone strzałami batów wywlekały mnie za nogi z historii. Widzę słońce o klepsydrę niższe. Sto tysięcy słoneczników splunęło pestkami we mnie — nie spuszczając na chwilę oczek swych czarnych z oblicza Wielkiego Przewodnika swego. Wciągany w tunel na mgnienie widziałem ją. — Gryzelda zbiera pestki z areny — jęknąłem do brata swego, który był następnym w kolejce — dumna szarfa spływała z hełmu — nie dosłyszał, jego koń poniósł, gdy kopniakiem wyrzucono go na arenę. Urżnięto mi uszy i nos, takie było życzenie Demosa. Dziś jestem zbroją i statystuję wydarzeniom. Stoję w domu Demosa jako trofeum wojenne. Gryzelda wyszła za Demosa — dba o mnie, po gospodarsku smarując olejem słonecznikowym. Ich złotowłosa dziatwa rośnie zdrowo — wystawiają swe pucołowate pyski do ciepłych promyczków. 12 Odrobina obiektywizmu A gdyby tak mój punkt widzenia zmienić, gdyby tak z v o n und z u w Maciejunia, Maćka Kołodzieja punkt widzenia przybrać. Didaskalia też trzeba by zmienić — korekta świateł, kulis, czerni i bieli, głos z innego gardła dobyć. I Z drągiem przeciw złej sile ucisku w pierścienie i szablę przyodzianej. Cios w podbrzusze — uciskani nie stosują kodeksu honorowego uciskających. II Szaty zdarte z trupa tyrana przyozdabiają mnie — potrzebującego bohatera przemian. Dziury po razach wypełniają nieporadne cery. III Czas. Czas. Pierwsze manicure, pierwsze pedicure.Drąg w złotej banderolce spoczął w muzealnej gablocie: — Prymitywna broń, którą zadano cios ostateczny rodzimemu uciskowi. Eksponat nr 1 — Muzeum Wzniosłości Dziejów. IV Buzujący kominek. Nad nim słusznych rozmiarów portret mężczyzny wspartego na globusie rozkraczonymi paluchami, wróć — gruby wolumen w dłoni przygiętej, wróć — buzdygan w wyciągniętej ręce. Gładko wygolony podbródek, wojowniczo podany do przodu, wyraz stanowczości w twarzy całej. Dobrze skrojone odzienie podkreśla słuszność portretowanego. — Jesteśmy w domu Macieja I hrabiego de... On to ongiś, w honorowym boju, pokonał smoka, co lud pożerał — nic nie robiąc sobie z praw ludzkich i narodowych. A gdyby tak mój punkt widzenia zmienić, gdyby tak z v o n und z u w... — Portret wodza szkoły polskiej. Proszę zauważyć wpływ maniery sarmackiej, A gdyby, jednak, tak dobrać się do jelit i wieszczyć z nich — Czy tylko taka alternatywa dla mnie. Tu ja a tu też ja. 13 Nagrobek Wielce Miłościwemu Obywatelowi Przypkowskiemu, Smakoszowi Jędrzejowskiemu Nie znałem Cię, Panie, lecz próbowałem. Przez prawowiernych z dziedzin ariańskich wygnany, nowożytnym kundlizmem osaczony, w kosmos czasu uciekłeś — parcelacji myśli sprawnie unikając. Hobbystą przezwany, przetrwasz — okiem kręcąc za ziarnkiem w mechanizmach Twoich zapodzianym. Ty wprawnym ruchem usuwać nie chciałeś intruza bibelotu swego. W porannym rytuale patrzeć raczyłeś, jak mechanizm ujmuje wielkości ciału obcemu, łamiąc kołem mijania. — Pyłek..., w pyłek, a hardy... „po wsze czasy” — mruczałeś. I jeszcze satysfakcje singla. Bez obawy rzucam grudą w ślepe wahadła twarzy. Twoje umiłowanie skruszy gest smakosza rytuału. Tyś mistrzem Talleyranda. Nie cały umarłeś, bo w czas się wdałeś... I wam gruda zadudni, chorążowie współczesności, oklep sekundą mknący. 14 Peregrynacje Powrót z Walii Spojrzyj, Macieju, Ziemia Jałowa. Twój kraj rodzinny, gdzie suchą myślą rzeki przejdziesz. Tu król boleśnie ugodzony, wzorem swej rany lud kastruje. Uniesiesz w górę miecz wiedzący i wbijesz w ziemię — nasienie treścią napęcznieje. Odnajdziesz słowa zapomniane, wyrzekniesz słowa — Król mężem będzie. Ostrogę daję przeznaczeniu i na od jezdnym wołam w dłonie — A gdzie jest oręż zbawczy ciosem? A jak rozpoznam słowa żywe, kiedy cupnęły w jałowiźnie mimikrą broniąc się w pustyni? 15 List Lancelota do Koła Rycerzy Nowo Pasowanych, zamki i poddanych zagarniających Dłoń w dłoń nie trafi, czas rozstania — ja idę prosto, gdzie krata dróg się szczepia w rozstaj. Szukać mi trzeba w życiu Graala, gdzie plotka o nim — ucho kładę. Lecz nie za cenę lisiej skórki czy Talma maski. Nie mi tam śledzić wargi Pana czekając drgnienia ust kącika. Szukać mi trzeba w życiu Graala, gdzie plotka o nim — ucho kładę. Wam kluczyć trzeba — mrugać na prawo z lewa będąc — za cenę wielką, cenę sławy. Potępić nie chcę, ba, nie mogę — któż na słabości nie zszedł drogę. Wam wszystko wolno, wyście nowi, historii swojej wy dymarze — cóż wam zapuścić sieć metafor we współczesności wody liche. Nie ze mną wszakże. Co ujść mi mogło w dziecka wieku, nie ujdzie w wieku ojca rodu. Spoglądam w ziemię — kręgi szare — tam ascendenty szyje dłużą, by zbliżyć do mnie twarzy zwoje, co zapisane są mym trwaniem. Na płytkie wody nie wypłynę, na sieciach waszych rąk nie złożę. Szukać mi trzeba w życiu Graala, gdzie plotka o nim — ucho kładę. Sensu mi szukać, sensu trwania. 16 Concordia discors discordia concord Nie wiedząc kiedy zbuntowani Nie wiedząc kiedy groźni wielce Nie wiedząc kiedy nieprzekupni Nie wiedząc kiedy polityki Nie wiedząc kiedy w swych mieszkaniach Nie wiedząc kiedy intrygi doły wygrzebują Nie wiedząc kiedy sztruks Wranglera Nie wiedząc kiedy coś gardłowania zaprzestali Nie wiedząc kiedy zgodnym tonem Nie wiedząc kiedy krok zrównali Nie wiedząc kiedy już niemali Nie wiedząc kiedy na pensyjkach Nie wiedząc kiedy tort w krajaniu Nie wiedząc kiedy L i t e r a t u r a Nie wiedząc kiedy kąski niosą — duże i małe, małe i ciupkie Nie wiedząc kiedy szafarz w rządowych okularach kraje coś wedle dziwnej miary Nie wiedząc kiedy wiem. 17 Jak w ruskiej bajce Odnażdy. Dawno, dawno... Ja — powiedział znany miejscowy poeta. Ja tego roku progres dwudziestotysięczny w dochodach osiągnąłem. On — wrzasnęły palce wskazujące, zbiwszy się w kozły, wytykając wielkość miejscową. I rósł, i przybierał na wadze, i puchł wspaniale, teatralnie — niczym summa zanokcic paznokci wskazujących. Pęczniał Babizmem z ruskiej Rybki. Stało się jak stawać się zwykło — palce do budy pięści powróciły. Ja zaś — znany miejscowy poeta, pacnął niczym prezent przelatującego ptaka. On — wrzasnęły dłonie, poniewczasie, starą rolę — wskazywały ku dołowi śniętymi brzuchami. — On własną pracą to wszystko osiągnął. I pozostał leżeć — jak mówią — w korycie rozbitym. — Łoj — westchnęła ruska baba w ruskiej bajce. 18 Historyjka krótka o tym, jak to synowiec królewski uczynił gest niezrozumiały dla hobbysty współczesnego Panie mój, Królu Miłościwy, Wuju Najukochańszy — cóżeś uczynił? Dwie bitwy wygrane, żołnierz do boju się rwie. Goryczy pełen jestem, jako i oficyjery moje, takoż i żołnierz prosty. Każden z odznaczonych Virtuti na ręce moje złożył krzyżyk, z oburzeniem wielkim, jak również na ręce Twoje, Miłościwy Panie, odsyłam, com miał zaszczyt otrzymać. Cóż nam cnotą wojskową dzieciska nasze przyszłe w oczy kłuć, kiedy one o Virtuti Civili pytać zechcą. Kroczą dostojni numizmatycy, Na piersiach zbiory wywiesili, Rodacy mili. A w pierwszym rządku same trójkąty. A w drugim kółka srebrne i złote, Rząd trzeci cały jest krzyżyków. Dalej zaś idą zbiory obce. Gwiazdy i wstęgi tuż przy wątrobie, Tak są zajęte już poły obie. Wszystko to dzwoni godnej osobie. A czemu to, po co to, czemu to brać? Jak to to, jak to, to łatwo tak dać? I rąk uściśnienia i cmoki buch, buch, Dialektyka dziejów wprawiła to w ruch. Wstążeczka, szpileczka i wprawny ten ruch. I gnają i pchają i medal ich toczy, Da capo historii ich tłoczy i tłoczy, Dyndają na szpilce wydarzeń na wspak. To to tak, to to tak, to to tak — 19 Bez alegorii Bajka polska na poły rymowana na poły prawdziwa Był czas, kiedy zalani obcymi narody, sztab cały pracował na ich win dowody. Czegóż nie powiedziano o Niemcu, Rusinie, Żydzie, Czechu, Litwinie, no i Ukrainie. I nadszedł czas taki i czystość się stała, radość oczyszczonych wszem wobec rozbrzmiała. Lecz obszarpani z przewinień współbraci drżymy z zimna i głodu klarowni Sarmaci. Komu winę przypisać? Kto spija kożuchy, gdy do kręgosłupa przysychają brzuchy. Kto winien? — Polaka pytanie —nie zwalisz na obcego, bo samowładanie. — Rozpuścić psy nam gończe, niech winnych ucapią. Lecz co dać do wąchania mastifom i dogom, bo przecież tak bez wiatru w gon ruszyć nie mogą. I rzekła pośród ciszy wiedząca persona — fartuch masona. 20 L’embarras de richesse lub Zbiór określeń względem Thomasa More’a mających być w użyciu. Wyszykowane przez kancelarię kanclerza i zalecane do użycia przy wszelakich wystąpieniach publicznych oraz dla wszystkich heroldów. Anno Domini 1535 Kosmopolita, kapitulant godności narodowej — wojujący paneuropejczyk. Jad swój i żółć swoją kieruje przeciw narodowi. Polityczny awanturnik, służący antynarodowej sprawie. Zdrajca robiący karierę handlując swoim talentem u obcych. Psychopata w paszkwilanckiej robocie odgrzewający reakcyjne mity wymierzone w narodową rację stanu. Quasi—artysta—naukowiec w grafomańskim swym urobku schodzący na jałowe bezdroża negacji. Obskurant i ideowy indyferentyk drapujący się na obrońcę wolności. Chory z nienawiści, plujący zaraźliwym jadem psychoz. Nadmiernie wyrafinowany egocentryk drażniący świadomość narodu tym, że nie poczuwa się do łączności z nim. Zakała rodziny, nadmiernie rozmiłowany w swojej córce, co można interpretować jako kazirodztwo. Polityczny agent. Ośrodek dywersji. Degrengolada moralna — podejrzany o niezdrowe kontakty ze swoimi młodymi podwładnymi, synami najlepszych rodzin tego kraju. Infantylny doktryner. Ignorant dydaktyk. Członek pseudoelity. Kreatura, sybaryta, rozrabiacz, „autorytet”, rozpustnik, Żyd, Lucyfer, czarownik, antysemita, pozostałość... etc. Nie należy wnikać w pobudki, które kazały — niegdyś znanemu — Thomasowi More zejść na bezdroża niełaski. Należy pomijać tytuły nadane w.w. osobie. Nota encyklopedyczna: Morus, More Thomas (1478—1535), angielski mąż stanu i pisarz polityczny. Członek parlamentu, zastępca szeryfa Londynu, członek Tajnej Rady, Lord Kanclerz Anglii. Humanista, jeden z głównych reprezentantów idei społeczno—politycznej i filozofii odrodzenia, pierwszy przedstawiciel nowożytnego socjalizmu i komunizmu utopijnego. Krytyk kapitalistycznych stosunków społecznych. W głównej pracy „Utopia” przeciwstawił im utopijną koncepcję idealnej organizacji społeczeństwa (wspólna własność, komunistyczna organizacja pracy). Za odmowę złożenia przysięgi uznającej Henryka VIII za głowę kościoła Anglii skazany na karę śmierci, 1935 kanonizowany. Osobisty przyjaciel króla. 21 O sztuce jedzenia „Rozpadła się budowa ucisku i dumy — kto z niej choć kamyczek podniesie, temu śmierć i przeklęstwo”. Zygmunt Krasiński, Nie—Boska Komedia Lewa, lewa widelec, nóż prawa, ręce przy sobie, trzymać się prosto. Mój Leonardzie, przecież mówiłem... Jakie dziś menu. Ryby. Zmiana nakrycia. Dwa widelce proszę — Francuzi widelec pospołu z szpatułką stosują. Wybierasz narodowe tradycje, świetnie. Luźniej, luźniej, więcej swobody, uśmiech. Kobietom usługuj No, mój Leonardzie — widelec do ust nieść należy najprostszą drogą, bez paluszków i zawijasów. Teraz najważniejsze — rozróżniaj smaki. Trudne, trudne, ale próbuj. Powiedzmy Chablis do ryby — dziewięćset siedemnaście a dziewięćset osiemdziesiąt. Szczep ten sam, idea ta sama a jak różne. Można by rzec — dwa różne wina. Bądź łaskaw spojrzeć Chablis i Chablis — jedna marka. Po posiłku swobodna rozmowa, broń Boże polityka — zakłóca trawienie. 22 O sztuce podróżowania Z listu do syna: A stroń od towarzystwa rodaków, bo oni, zerwawszy korzenie, na moment, w kupy swawolne skłonni są się zbijać. Uwieszają się u twych uczuć narodowych niczym wodorosty jakie, co ruchy tamują, na dno ciągnąc co mniej uważnych. Weźmy na przykład takie wróble. Pojedynczo dziobiąc swoją biedę budzą sympatię. A kiedy zbiją się w kupę wielką, kiedy w drodze drzewo jakie szczególnie ukochają i obsiądą je harmider straszny czyniąc i wypalając odchodami swoimi drzewo i okolicę — spustoszenie czynią wielkie. Unikać należy drogi w pobliżu — spotwarzą przechodzącego w godności jego osobistej. Straszy tam latem nagością swoją prawdziwe drzewo skazańców. Potem odlatują pojedynczo na swoje podwórka, budzą sympatię dziobiąc swoją biedę. Osobiście zmieniam marszrutę, kiedy spotkam wróbla. 23 O sztuce umierania Umierać można konno, obscenicznie. Widz widzi plecy i włócznię, co je dognała. Umierać można mężnie, walcząc do końca, lecz w oczach mając swego zabójcę. Umierać można spokojnie, drzemiąc wsparłszy się na łokciu z nogą zgiętą w kolanie. Umierać można ziemsko, w kołpaku z piórem, przy pełnym wykazie służb obywatelskich. Ze szramą przez twarz chlaśniętą. Umierać można tragicznie wraz z Ojczyzną swoją, w progu drzwi leżąc, rozdzierając szatę. Umierać można patetycznie, wykrzykując słowa ważne, wspiąwszy konia, nura dając w rzekę. Umierać można podle, w śniegu, na bosaka, ręce na plecach mając uwiązane, lecz z szyją twardą. Umierać można honorowo, zaparowując oksyd visa. Umierać można milcząc, z gipsem w ustach, spiesząc po przydział chleba, stojąc w kolejce nagich, by wziąć tusz. Umierać można chętnie, czołgając się z benzyną, w kanale, biegnąc... Umierać można piesko, pod płotem, chyłkiem, anonimowo, klasowo. Umierać można niepotrzebnie, będąc rehabilitowanym — korzystnie Komandorią. Umierać można administracyjnie, żyjąc de facto. Umierać można gestem, słowem lub pomyłką. Ja umieram tam, gdzie Się narodziłem— na drzewie naszym. Z nóg puszczając gałązkę progenitury. Nic nie jest w stanie zmienić tej kolei rzeczy. 24 O sztuce pielęgnowania paznokci Le roi est mort, vive le roi! Ceremonia intronizacji przebiegała zgodnie z harmonogramem. — Uff — sapnął władca uszczęśliwiając fotel. Ręką powiódł po namaszczonej twarzy. — Odpowiedzialność — mruknął. Barki, przyszłość — mamrotał. Jedyny — dumał. Ponowił głaskanie twarzy. Drgnął. Nerwowym gestem sięgnął po zwierciadło. Czerwona pręga ześlizgiwała się ze skroni ku brodzie. — Kto śmiał choćby palec podnieść? Spojrzał na dłonie, zlustrował paznokcie. Jest. Prawy serdeczny nadmiernie wybujał. Doświadczony — przykro — władca, przed snem, jął pedantycznie wyrównywać paznokcie. Nocne widzenie przeszło jego wyobrażenie o królowaniu: Długie, podeszłe czarną obwódką płyty paznokci, rwały płaty z jego twarzy. Nie minął rok, a władca rankami budzić się zaczął z obgryzionymi do krwi knykciami. Ścinał i ścinał. Paznokcie odrastały. Wieczorami, tajemnie w dyby zatrzaskiwał ręce, by twarzy mu nie orały. Padłszy w objęcia pasji kosmetycznej, nie przeczuwał, że spisek dojrzewa od dołu. Rankiem, czochrając noga o nogę, zemdlał ugodzony boleśnie w łydkę. Na trzy cale wyrosły pazur u nogi wrył się w ciało. Opriczninę powołał. Stopy zdradzieckie odjął. Machina ruszyła zdwojonymi uderzeniami sekatora. Ręce spadły jak zgubione rękawiczki. Ale sen trwał: Długie, podeszłe czarną obwódką płyty paznokci rwały płaty z jego twarzy. — Ratunku... — piszczał samodzierżawca. — One z głowy wyrastają. Wyrok podpisał. Ciemność. Aż ktoś wrzasnął — Vive la République! II Z uniesioną dłonią, leader parlamentarnej większości, złożył przysięgę na konstytucję. (................ etc... Aż ktoś wrzasnął — Cała władza w ręce! III Aklamacja, ta najnowsza forma parlamentaryzmu, lustrowała swoje oblicze w uniesionych dłoniach rzeczywistości. (................ Aż ktoś wrzasnął — ! 25 Erotyk wyuzdany A moja baba ma dwie nogi, może to dziwi — „też, pisać o tym?” Więc mnie raduje ten fakcik wielce i daję nura, po skarpetki — a wystających stóp mych para warczy, by wejść tam, gdzie — wara. Bo jedni lubią monstrum biusty i szepczą — wtedy — nic nad biusty. Inni znów gust swój umieszczają pod pachą pań i ach! wzdychają. Znam również takich południowców, co sixty nine preferują i krzycząc: — buźka, gęba, ryjek — się wysilają aż! do szyjek. A moja baba ma dwie nogi, może to dziwi — „też pisać o tym?” I myślę sobie — bahraj utra — co nam uczynić, by Kamasutra była ideą lepszego jutra. 26 List z deszczu Okraczam góry, przerzucam miesiące — tu czas zatrzymam, tam pchnę go co nieco. Przy Twym schronieniu staję Guliwera stopą i kroplą widzę Cię w dole biegnącą. Kołyszę Ciebie na paluchu małym u ręki prawej. Widzę Cię zawsze, bo — perspektywę posiadłem na własność Powiedz mi jedno — mon petit cochon, czy kiedy toczę dużą, mokrą kulę C z y u C i e b i e p a d a? 27 Na pytanie: Dlaczego pokojówce nie zezwala się zaścielać łożnicy Naszej? — Odpowiadam: Księżycowa mapa prześcieradła Naszego przywodzi na myśl tajemne erupcje niedociekłego. — A może to ślady przypływów i odpływów, a My zawzięci w poszukiwaniach źródła swego na dnie mórz, doznajemy zbyt wczesnego działania księżyca. Mając na uwadze to, co wyjawiam — nie bez pewnej dozy liryzmu — stanowczy zakaz dotykania pościeli Naszej winien być zrozumiały — któż bowiem lubi, by tykano jego świeże jeszcze erotyki racjonalną ręką — już słyszę tę myśl: — „Łeee... rzygać się chce!” 28 O cmoku Pan położywszy dłonie na ramionach Pani załadował usta pocałunkiem i wymierzył w kasztanowy pukiel, wijący się na karczku. Pani postąpiła krok do przodu. Nachyliła się nad lustrem, wargi zwinęła do środka i wypchnęła w dzioba. Szminka nie rozmazała się. — I to już wszystko?... to ma być wiersz?... — Gdzie metafora? — Pan i Pani, czemu nie Obywatel i Obywatelka? — Kobieta równa w prawach z mężczyzną może decydować o swoim losie. Obecnie, równie dobrze kobieta w kark mężczyznę emabluje. — Karczek i pukiel, jakie to tanie, landszaft wprost! Wszyscy...? O, nie, jeszcze jeden, proszę. — Kraiński, bzdurzycie. Zabierzcie się do solidnej roboty. Ot, choćby problem Afganistanu. O takich rzeczach pisać należy, a nie jakieś — ni sio ni pstro. A ja jednak upieram się przy wierszu. Usta z niewypałem, krok, usta testujące szminkę... Interpretacyjny ogrom pomiędzy moimi ustami jest nieporównywalny wobec wyślizganego spełnienia, którego finał jest równie płaski jak wypukły. Á propos landszaftu — wyrzuć go ze swojego życia, pożyj czystą sztuką. Za rok napisz, jak ci. Najlepszego życzę. 29 Peregrynacje Co uczyniła rewolucja Francuzom. Patrząc przez dziurkę zamkniętych drzwi kościółka romańskiego w niewielkiej osadzie, Gaskonia. Spodki świateł ze strzelnic spadają. Na krzyżu twarz człowieka, czegoś skrzywiona. O! Z czupryny mu wyskoczył włochaty pająk — olbrzym i biegnąc przez osnowę za czółenko robi. Zastygł. Ruszył. Już muchę krępuje tuż pod nosem pana. Wciskam oko w dziurę — znacznie, znacznie lepiej. Głowa przekrzywiona, nie, zwieszona raczej. Oczy, nieco kucnę, oczy zmrużone. Usta... chyba cierpienie. Pająk wciąż poluje, wlazł za ucho, czeka. 30 Peregrynacje Kruki z Tower Podobno zima ostra w kraju; gawrony z Azji nadlatują wielkimi stadami — pisze mi ciotka. Z krukowatych, kruki w Tower czasom się oparły, matuzalemy lotne, mądrością karmione, kolumny sanitarne świata intelektu. Żywiły je największe głowy tego świata. Kanibale ponoć konsumują wroga nie dla smaków przymiotu, lecz dla serca, głowy — bo tam zawarte wartości człowiecze. Jest coś zatem z ofiary w kanibalu sytym. Dbają o kruki angielskie dziwaki, jak o dwusetnego pretendenta tronu. A wy, w kraju, rodacy, o gawrony dbajcie. 31 Praca archiwisty: Nieznany list Mieczysława Romanowskiego do brata Emeryka z roku 1863, z rodzinnego archiwum wyjęty Drogi Emeryku! W Koronie powstanie! Ruszamy w pochód. Przygotuj na to rodziców. Błogosław nas wraz z twą zacną kochaną żoną i módlcie się za nami. Emeryku drogi, uściskaj ode mnie twe dzieci twą żonę, pożegnaj rodzinę całą, wszystkich a wszystkich naszych. Kostusia, Antosię Kostusiową, ich dzieci, Antosię Zabłocką, Apolinarego — ich dzieci. Wszystkich, wszystkich pożegnaj i uściskaj ode mnie. Idziemy pełnić naszą powinność. Błogosław bratu twojemu i proś Anielę, niech mi pobłogosławi, pani Komarowej rączki ucałuj i proś o błogosławieństwo dla mnie. Czytając ten list zrób krzyż, Emeryku! A dobry anioł, gdziekolwiek będę, zaniesie ten krzyż na głowę twego brata Mieczysława Karteluszek złożony we czworo, przedarty w środku. W lewym górnym rogu monogram M R. W prawym górnym rogu odcisk niezidentyfikowanych linii papilarnych. Papier pożółkły, u dołu nieco naddarty. Pisane czarnym atramentem. Pismo szybkie, niechlujne, niekaligraficzne — wyraźnie prywatne. Na odwrocie podwójnie złożonej karteluszki tą samą ręką ołówkiem skreślone: Emerykowi drogiemu. Wyraźne ślady kleju lub laku. Zapach kurzu i wietrzejącego papieru. List nie datowany. Śladów krwi brak. 32 O moim nosie — Ten Twój nos, Panie. Co to z nim. Taki on jakiś. Czemu profilem tak go podsuwasz. Zechciej wytłumaczyć częste na nos Twój wydatny powoływanie się. Myślimy, co w nosie Twoim zawiera się. To nadmierne uwydatnianie przygłusza Twoją fizjonomię. Zechciej skorygować tę.swoją wydatność, nie podkreślaj, że nosem stoisz. — Ten Twój nos, Panie. Wszyscy się nad nim zastanawiamy, martwi nas ten szczegół urody zbyt widoczny. Dochodzimy do wniosku, żeś snobem, Panie, dumę czerpiącym z wielkości w nosie zawartej. Wiedz, przyjacielu, że o nos pytając, na lep zamiarów moich lecą pytający. Ja rękę chronię, co zdąża za myślą, pastwie ciosów en face nosa wysuwając.