Jony Cage Real Game PROLOG Łzy spływały jej po policzkach. W zetknięciu z zamarzniętą ziemią tworzyły się z nich krople lodu. Atmosfera stawała się nie do zniesienia. Kanri wybiegła z cmentarza nad pobliski zbiornik wodny i wyrzuciła swój skarb wspominając słowa - Śmierć to nie koniec. To początek drogi do celu, jaki sobie wyznaczyłaś... - Kanri, nie płacz już, przecież wiesz, że Życie to sen. Śmierć to przebudzenie... - Ach przestań... jak możesz teraz tak mówić... - Pamiętaj słowa Garda, to on powinien być teraz twoim przewodnikiem; w twoim śnie... - Lepiej już chodźmy... - Dobrze, idziemy. 1 REALITY - Podać Panu coś? Może herbaty? - Oj przestań. Dla ciebie jestem Gard i tylko Gard. Wiesz, że nie lubię, gdy mówisz do mnie per pan. To przeszkadza w naszych partnerskich stosunkach. Ale... o czym to ja mówiłem... - Czy podać... - Tak, tak, niech będzie ta wiśniowa. Bardzo mi smakuje. - Chwileczkę, zaraz będzie. - A powracając jeszcze do naszej historii - pamiętaj Aniu - Dziećmi czyni nas to, jak potrafimy sobie radzić z własnymi problemami. Jestem dzieckiem mimo wieku, bo problemy mnie przerastają. Ale do czasu. Przecież zawsze istnieje jakieś wyjście... - Tak... - Czy my aby na pewno się rozumiemy? - No, chyba tak... ale nie jestem pewna. Dlaczego tyle problemów mnie przerasta? Mam 18 lat, a korzyści z tego znikome. Z nauką sobie jeszcze jakoś radzę, ale z chłopakami... - Kanri, na tego właściwego przyjdzie jeszcze czas... - Ale ja go chyba już znalazłam. - No to się bardzo cieszę, w czym więc problem? - spytał staruszek opierając się łokciem o hebanowy fotel. - Mezin, tak ma na imię... ale nie jestem pewna, czy on na mnie zwraca uwagę... - Ach, nad tym można jeszcze popracować - odrzekł Gard uśmiechając się tajemniczo... - Kanri, pamiętaj - kobieta to stworzenie, które lubi się podobać mężczyźnie, a mężczyzna dla kobiety potrafi oszaleć. Wszystko zatem sprowadza się do efektu, jaki jedna istota zrobi na drugiej. Czyż to nie próżność? - ? - Kanri nie chciała uwierzyć w słowa Garda - Ten rodzaj próżności to miłość - zakończył Gard. Spojrzał na nią, ona siedziała naprzeciwko niego; patrzyła w okno, a z oczu poleciały jej łzy... - Hej, teraz naprawdę nie warto! Lepiej powiedz, co tam słychać po drugiej stronie miasta. Słyszałem, że otworzyli nowy cyberklub - Freedom. Byłaś tam? - Ja tego zupełnie nie rozumiem - powiedziała Kanri ocierając łzy - jesteś, Gard moim przewodnikiem po tym całym okrutnym świecie zdominowanym przez cyborgi, masz jakieś 120 lat, a interesujesz się rzeczami, które w Twoich czasach były jeszcze w marzeniach informatyków, architektów, inżynierów... Ale za to Cię lubię. Mimo wieku jesteś na bieżąco - na twarzy Kanri pojawił się uśmiech. Słońce przebiło się wreszcie przez grubą warstwę smogu i chmur. Promienie wpadały teraz do pokoju oświetlając całe pomieszczenie. Takie chwile stały się rzadkością od jakichś 30 lat po wielkiej katastrofie wybuchu elektrowni zasilającej całą południową część miasta. Pyłu nie udało się ściągnąć z atmosfery mimo rozwiniętej technologii utylizowania odpadów chemicznych.       Mezin miał 20 lat. Był informatykiem pracującym w Matrocom corp.. W swoim życiu poświęcił się karierze programisty, przynajmniej tak myśleli wszyscy. Ale w wolnych chwilach, czyli głównie w nocy Mezin tworzył. Tworzył wizje świata idealnego; bez tych przeklętych cyborgów, które w każdej minucie pracy w biurze przypominały mu, że ma pracować efektywnie, lub też nie zasypiać w czasie pracy. To jeszcze było do przełknięcia, ale ostatnie wymysły z cyborgami - reklamami wyprowadzały go z równowagi. Podchodzi taki, aby poinformować o nowych płatkach śniadaniowych. To go po prostu rozwścieczało. Żadnych wrednych cyborgów. Oczywiście zdarzały się maszyny bardzo przydatne, ale ich zasługi były w cieniu denerwujących robotów - reklam. Ale w swoim własnym domu, który wyglądał prawie, jak sklep komputerowy Mezin czuł się pewnie. Miał wszystkie urządzenia podłączone do komputera centralnego. Z niego wydawał polecenia do innych maszyn, które w tym czasie zajmowały się skanowaniem, drukowaniem, bądź też ściągały potrzebne dane na drugi dzień pracy. Tylko on i komputer. Pisał powieści, czasami wiersze. To w nich wyrażał swoją tęsknotę za pięknym, wytworzonym przez jego mózg światem. Często zdarzało się, że pochłonięty jakąś wizją zapominał o wszystkim i gdy właśnie miał się położyć spać - okazywało się, że ma iść do pracy. Takie było jego życie. Zawsze raz w tygodniu udawał się do jakiegoś cyberklubu. Tam mógł się odprężyć zanurzając się w Virtual Reality najwyższej jakości. Takie seanse były stosunkowo drogie, jednak jako pracownik Matrocom corp. mógł sobie na to pozwolić. Po takim seansie szedł zwykle do klubu muzycznego. Tam, przy głośnych dźwiękach mógł się wyżyć. Czasami, dla poprawienia nastroju łykał sobie Speedmar - środek oparty na mieszance dwóch substancji - jednej odprężającej, drugiej powodującej lekkie halucynacje i zwiększone tempo reakcji. Speedmar stał się najpopularniejszym środkiem odurzającym po okresie, gdy bardzo trudno było o wyhodowanie roślin. Teraz wszystko jest syntetyczne. Zdążył się do tego przyzwyczaić.       Całe jego życie wyglądało właśnie tak - w dzień zdolny i pracowity programista, a w nocy oddany swoim wizjom powieściopisarz i poeta. I gdyby nie ten jeden wieczór; wszystko byłoby jak dawniej - 19 marca w klubie Fly poznał Kanri.       Kanri - 18 - letnia dziewczyna, wychowywana przez Garda - jej opiekuna, który przygarnął ją po zaginięciu rodziców, gdy miała 12 lat. Z wiekiem stała się coraz bardziej samodzielna; teraz Gard pomaga jej w życiu, które jest dla niej prawdziwą tajemnicą. Kanri cały czas poszukuje swojej życiowej miłości. Jak dotąd wszyscy mężczyźni interesujący się nią byli z góry skazani na niepowodzenie. Kanri pracuje w pizzerii Red Hot. Dziewczyna nie wie, co ją czeka w przyszłości - przecież wiecznie nie będzie pracować sprzedając to syntetyczne żarcie. Bardzo lubi kluby muzyczne. Jej życie opiera się na zapracowaniu sobie na rozrywkę. W soboty i niedziele bywa w cyberklubach. Jednak na zafundowanie sobie Virtual Reality najwyższej klasy nie może sobie pozwolić. Zazwyczaj korzysta z umiarkowanie wyrafinowanych form symulacji komputerowych. Najczęściej można ją spotkać w klubach muzycznych, potrafi bawić się bez Speedmaru, jednak uwielbia stan, w jaki wprowadza ją ta substancja. Kanri oddaje się swoim marzeniom dotyczącym tego, co chciałaby zmienić, jednak zostawia to wyłącznie dla siebie i nigdzie tego nie zapisuje Gard - bardzo stary człowiek, włada potężną wiedzą. Potrafi przewidzieć sytuacje, które nierzadko uratują komuś życie. Kocha Kanri, jednak wie, iż nadejdzie moment, kiedy jego wychowanka zajmie się swoim życiem i wyjedzie, by mieszkać sama. Gdy dziewczyna miała 12 lat zaopiekował się nią. Mieszkał blisko, więc w pewnym sensie poczuwał się do odpowiedzialności za Kanri. Po tajemniczym zaginięciu jej rodziców rodziny nie udało się odnaleźć. Przygarnął ją więc i od tego czasu prowadzi ją przez trudną ścieżkę życia. Stara się być wyrozumiały, ale czasami mu to nie wychodzi. Bywa, że brakuje mu cierpliwości. Dziewczyna go jednak kocha. Opiekuje się nim. Uwielbiają razem rozmawiać i wymieniać poglądy. Gard pisze artykuły do portali internetowych. Źle mu się nie powodzi. Od czasu do czasu funduje sobie wymianę narządów. Z biegiem lat zaczęło go to jednak męczyć. Wie, że nadejdzie w końcu kres jego istnienia na Ziemi. 2 LOVE Była sobota, 17 marca. Na powierzchni ludzie pogrążeni w swoich problemach. Wydawało się, że tylko Mezin jest szczęśliwy. Złapał właśnie ostatnie metro powietrzne do klubu Fly. Wszedł do ciepłego wnętrza lokalu. Jeszcze tylko kontrola broni i może odpływać w dźwiękach swojego świata. Fly to 15 poziomów z różną muzyką. Od metalu do techno. Mężczyzna wszedł właśnie do sali z muzą w stylu love songs. Usiadł na kanapie. Zamówił drinka: - Dobry wieczór, czego pan sobie życzy? - To, co zawsze, ty blaszany kretynie... - westchnął z pogardą. - Brak danych na temat najczęściej spożywanych substancji. Proszę podać dokładne informacje. - Cholera! Niech będzie AcidFly. Razy dwa! - na wyświetlaczu pojawiła się informacja do zrealizowania zamówienia pozostało sekund 5, 4, 3, 2, 1... i krótki sygnał oznajmujący gotowość cyborga D512 do przekazania drinków klientowi. - Dobra, dzięki, masz tu 5,20. Zgadza się, tak? - Dziękuję, życzę miłej zabawy w klubie Fly - Mezin nie odpowiedział, a D512 poszedł zbierać dalsze zamówienia. Mężczyzna wypił pierwszego drinka. Mocne jak zawsze - pomyślał. Po AcidFly wystarczyło praktycznie 3 minuty do zapomnienia się. Mezin rozłożył się wygodnie na kanapie i przymknął oczy. W głowie wirowały mu myśli sprzed ostatniego tygodnia. Był tak zmęczony, że zaczął zasypiać. W pewnej chwili nad jego głową pojawił się cudowny zapach, zapach kwiatów, które oglądał w internecie, dzięki symulacji zapachu mógł je powąchać. To były chyba róże, czy jakoś tak. Zapach stawał się coraz silniejszy. Otworzył oczy. Zobaczył istotę piękną. Miała długie, ciemne włosy, śliczne zielone oczy i uśmiechała się do niego swoimi niebiańskimi ustami. Mezin uśmiechnął się do dziewczyny. Po chwili wahania usiadł bliżej niej. Brakowało mu słów, ale przecież jakoś trzeba było zacząć rozmowę: - Hej, może zatańczymy? - zarumienił się lekko, lecz na szczęście w lokalu było dosyć ciemno. - Z przyjemnością. Kanri jestem, a ty? - Yyy, Mezin, Mezin - uśmiechnął się, a na jego twarzy widać było zakłopotanie. - To chodźmy! - Czego tylko sobie życzysz! Kanri i Mezin byli sobą zafascynowani. Ich ciała spotkały się w gorącym uścisku miłości. Żar pożądania stawał się nie do ukrycia. Po kolejnym wspaniałym, przepełnionym harmonią kawałku złączyli się w pocałunku. Byli dla siebie, jak dwie nierozerwalne połówki, pasujące do siebie od momentu stworzenia. Rozumieli się bez słów. Ich myśli biegły przecież w podobnym kierunku. Oboje pragnęli tego samego. A było to szczęście, którego nie da się opisać. Marzyli o świecie swoich umysłów. Dla nich po kilku godzinach spędzonych tak blisko siebie nie było już spraw nie wyjaśnionych. Wszystko już sobie powiedzieli, a mimo to wciąż odczuwali niedosyt. Wtopili się wreszcie w miękką powierzchnię szerokiej kanapy: - Kanri? - Tak... - Jak Ci się tu... podoba? - wiedział, że to pytanie nie było zadane w odpowiednim czasie, ale nic innego nie przychodziło mu na myśl. - Muzyka to piękne ruchy powietrza. Jeżeli muzyka jest dla Ciebie powietrzem, to znaczy, że ją kochasz. Ona da ci przeżycia, które w rzeczywistości są tylko marzeniami... - dziewczyna sama się zdziwiła, że takie słowa padły z jej ust. On natomiast zrozumiał, że ją kocha. Właśnie wtedy. Tak, to jest ta kobieta, dla której jest gotów się poświęcić. - Ja... - Nic nie mów. Słowa nie są potrzebne... - I zatopili się w cudownych dźwiękach muzyki przytuleni do siebie. Nic nie było w stanie ich rozłączyć. Byli tak szczęśliwi, że nawet Speedmar okazałby się niczym w porównaniu do tego, co teraz przeżywali. Każde z nich marzyło, aby ta chwila trwała wiecznie. Ale to, co piękne zawsze się kończy... - Kanri? - Tak, Mezin? - Klub niedługo zamykają... Trzeba będzie się zbierać. Pracuję w firmie komputerowej. Wiesz, przecież już Ci mówiłem, a Ty masz Red Hot... Spotkamy się jutro, o tej godzinie, co dzisiaj, dobrze? - Będzie mi Ciebie brakowało... - Nie martw się. Zobaczysz, tutaj, w tym samym miejscu, dobrze? - O.K. Będę na pewno. - To idziemy? - To idziemy. Oboje ciepło się ubrali i podążyli w swoich kierunkach. Do swoich spraw, tak oderwanych od ich rzeczywistości. Mezin nie mógł zasnąć. Pierwszy raz miał szczęście spotkać taką osobę, jak Kanri. Czuł, że się rozumieją. Rano, gdy o 6.30 zadzwonił budzik, był zmęczony psychicznie i fizycznie. Szybko się umył, zjadł śniadanie i wyszedł z domu. Ona natomiast wróciła jak najciszej tylko mogła. Nie chciała obudzić Garda. Słabo sypiał. Cichutko wypiła szklankę wody i poszła spać. 3. FIRST TRIAL Następnego dnia dziewczyna szybko wyszła z domu do pizzerii. Przez cały czas myślała o tym, co ma zrobić. Na początku Mezin nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Po prostu była dla niego zwykłą dziewczyną. A teraz... Dopiero jeden dzień, nawet nie, minął od tego cudownego spotkania w klubie Fly. Zawsze o tym marzyła. Rozmawiała o tym przecież z Gardem. Mówił, że na tego właściwego przyjdzie czas. Chyba przyszedł. Ale ona nie miała pewności. O imieniu dowiedziała się od koleżanki, której udało się zdobyć dla Kanri tą cenną informację. Mezin - ciekawe imię. A tak swoją drogą to Kanri też przecież jest dosyć oryginalnym imieniem. Ale czy to było ważne? Oczywiście, że nie. To dlaczego dziewczyna zawracała sobie tym głowę? W tym momencie przestała myśleć o wydarzeniach ostatniej nocy; po prostu na razie chciała zostawić sprawy tak, jak są, niech płyną własnym torem. Zobaczymy, co z tego wyniknie - pomyślała. Czas pracy dłużył się niesamowicie. Po powrocie do domu zastała Garda studiującego coś na stronach www jakiegoś upadającego wydawnictwa. Zdziwiło ją to, ponieważ książki istniały prawie tylko pod postacią elektroniczną, a prawdziwe dzieła literatury wydrukowane na papierze to był ewenement, po prostu biały kruk. - Witaj Gard! - Hej moje dziecko! - Pamiętasz... tego chłopaka, o którym Ci wspominałam? - Eeeeh, tak! Pamiętam. On miał na imię... - Nie miał, tylko ma. Mezin. Prawda, że pięknie? - Pięknie? Hmm. Na pewno oryginalnie. - Też tak myślę. I wiesz, spotkałam go wczoraj w tym klubie - Fly. - Ooo... To świetnie! I co? Poszło jakoś... lepiej? - staruszek przestał sporządzać herbatę i z zainteresowaniem spoglądał teraz na Kanri. - Właśnie, przypomniałam sobie! Nie nasypałeś słodzika do herbaty! Daj, proszę, to ci wsypię. - dziewczyna zarumieniła się, a patrząc na ręce można było zauważyć, jak drżą pod wpływem jakiegoś napięcia... - No cóż, jak nie chcesz, to nie mów. Jestem pewien, że gdy będziesz miała problem, z którym trudno będzie ci sobie poradzić; opowiesz to staremu Gardowi, dobrze? - mężczyzna uśmiechnął się, a jego twarz rozpromieniła się nagle; wiedział bowiem, że między jej wychowanką, a tym chłopakiem zaszło coś więcej... - Tak Gard. Wiesz przecież, że oprócz Ciebie na tym świecie nie mam już nikogo. - Hmm. Światem nie rządzi to, co powinno, ale dzięki takim, jak ty, historię można śmiało zmienić. - Oj, nie przesadzaj. Lubię, gdy jesteś pogodny, ale to, co powiedziałeś odnosi się chyba bardziej do jakiegoś bohatera narodowego, a nie do zwykłej dziewczyny, takiej, jak ja - odparła Kanri. - Piękno tkwi w szczegółach, kwiatuszku! - Gard zaczął się życzliwie śmiać. - No, nie. Znowu robisz ze mnie gwiazdę. No, cóż - będę musiała z tym wytrzymać - Kanri wybuchła śmiechem. Staruszek i dziewczyna świetnie się rozumieli. Oboje byli sobie potrzebni, ale każde z nich wiedziało, że nastąpi moment rozstania. Nagle mężczyzna zasłabł. Kanri chwyciła go za ramiona, podsadziła na fotelu i zaczęła go cucić. On jednak nie reagował. Przyniosła szklankę wody i chlusnęła mu w twarz. Po chwili Gard ocknął się. Och, to nic... Czasami tak się zdarza, wiesz. A ta zmiana narządów źle na mnie działa. Za dużo tego wszystkiego. Po prostu za dużo... - wydusił z siebie z wysiłkiem. Kanri jeszcze przed chwilą przerażona, teraz z małym uśmiechem na twarzy, przez który przebijał się smutek. Zrozumiała, że mimo postępu technicznego i medycznego - żaden człowiek nie jest wieczny. - Strasznie mnie przestraszyłeś! Proszę nie rób tak więcej, bo byłam bliska płaczu! - Wzruszenia mogą być dobre, albo złe. Jedne i drugie mogą powodować łzy, ale tylko łzy szczęścia dają siłę, a łzy rozpaczy to znak, że jesteśmy zbyt słabi, by przeżywać te drugie. - Ty, jak zawsze swoje - Kanri rozpromieniła się. - ja tu trzymam ducha na ramieniu, a słyszę od ciebie jakieś mądrości... Ale za to cię lubię. Wieczorem, gdy dziewczyna przygotowywała się na wyjście do klubu, coś ją drażniło. Po prostu czuła, że coś jest nie tak. O 20.00 miała się spotkać z Mezinem. Gdy starannie przygotowany makijaż, fryzura i w ogóle image dziewczyny spodobały się jej i Gardowi, na pobliski przystanek powietrznego metra przyjechał środek transportu. Kanri wybiegła w ostatniej chwili i zdążyła przed odjazdem. Gdy była sprawdzana przez kontrolę broni przechodziły ją dreszcze. Ale to nic - pomyślała, Jak mi na czymś zależy, to tak jest. Rozejrzała się po klubie. Obraz, jaki malował jej się przed oczyma był taki sam, jak zawsze - tłum rozszalałych ludzi tańczących w rytm muzyki na różnych poziomach, na kanapach najczęściej całujące się pary, wszędzie dostrzec można było cyborgi. Jednak wśród oślepiających laserów, hologramów i innych efektów świetlnych; nigdzie nie widziała tego, na kogo czekała. Usiadła na kanapie - jednej z nielicznych jeszcze wolnych i zamyśliła się. Wszystko wydawało się jakieś dziwne. W powietrzu wyczuwała napięcie. Czekała pół godziny, godzinę. Wzięła dwie tabletki Speedmaru. Przez kolejną godzinę prawie zapomniała o wszystkim, jednak, kiedy zbawienna wtedy substancja przestała działać; Kanri zaczęła się niepokoić. Może powinnam gdzieś zadzwonić - myślała; Ale przecież zaginięcie można zgłosić dopiero po 24h. Nie wiedziała dokładnie, gdzie mieszka. Mówił jej tylko, że w zachodniej części miasta. Około godziny 2.00 AM dziewczyna wróciła do domu. Gard spał, nie czekał na nią. Wiedział, że często wraca późno. Spojrzała na niego i zrobiło jej się lepiej. Zjadła przygrzaną wcześniej pizzę, po czym zaczęła sprawdzać pocztę. - To powiadomienie o niezapłaconym rachunku za prąd, tu znowu reklamy, nic ciekawego... - Kanri... - starzec najwyraźniej się obudził. - Tak Gard, jestem już... - I co z tym chłopakiem? - Nic lepiej nie mów. Chyba mnie olał. Po prostu nie przyszedł. - dziewczynie zrobiło się przykro. Nienawidzę go! Jak można tak porzucić... - Nienawiść to zbuntowana siła miłości. Brak zdolności człowieka do kochania innego. - Co ty mówisz. Przecież ja go kocham. Nie wiem, jak można kogoś kochać po jednym wieczorze spędzonym razem, ale ja go kocham. Po prostu wszystko mi się wali. Całe życie! Wszystko! - To, co powiedziałem, nie odnosiło się przecież bezpośrednio do ciebie, Kan. Nie smuć się. Wszystko się jakoś ułoży. - Kanri niepostrzeżenie usiadła koło mężczyzny; staruszek przytulił ją do siebie. Mezin obudził się w nieznajomym łóżku, nie wiedział, ani gdzie jest, ani dlaczego. Wszystko go bolało. Na głowie miał umocowane rozmaite czujniki. Po chwili zorientował się, że leży na łóżku szpitalnym. O cholera. Prawie nic nie pamiętam. Co się stało... - pomyślał. - O, bardzo dobrze, już się pan obudził. Zrobiliśmy wszystkie potrzebne badania. Został pan bardzo poważnie zraniony. 67% powierzchni ciała była pokryta ranami. Gdyby przywieźli pana trochę później, nie wiem, czy bylibyśmy w stanie uratować panu życie - Mezin spojrzał przed siebie. Jak przez mgłę widział sylwetkę lekarza. - Dlaczego... - Proszę nic na razie nie mówić. Wskazany byłby odpoczynek. Regenerujemy poziom krwi w organizmie. Odbudowaliśmy masę mięśniową. Trzeba będzie jeszcze popracować nad ostatecznym efektem. Ma pan wiele blizn. Ale laser to załatwi. Po kilku dniach będzie pan wolny. - wytłumaczył lekarz. - Ale doktorze, ja mam pracę... - wydusił z siebie z trudem Mezin - miałem się spotkać z pewną dziewczyną... co się stało... - Przywieziono do nas pana w stanie krytycznym. Proszę odpoczywać. - chłopak zauważył odkryte przez przypadek ramię doktora; a na nim tatuaż. O cholera. Przecież to "T.A.C."! Organizacja terrorystyczna, która zajmuje się łamaniem zabezpieczeń w rządowych sieciach komputerowych... jestem skończony - przez głowę przelatywały mu teraz setki wspomnień i informacji. - Tak, oczywiście doktorze... - próbował zachować pozory, jednak jak się później okazało, lekarz w ciągu tych kilku dni miał poinformować Mezina o tym, czego na pewno nie chciałby usłyszeć. Chłopak zaczął gorączkowo myśleć. Na razie twierdzą, że im wierzę. To dobrze. Ale przecież kiedyś mi powiedzą, czego chcą. Ostatnio w Matrocom corporation nie wymyślono niczego wielkiego. Przynajmniej ja o tym nie wiem. Może chodzi o jakiś stary projekt? Cholera wie... Zobaczmy, postaram się trzeźwo ocenić sytuację. Pewnie naćpali mnie jakimś gównem... Jestem przywiązany, nie jest dobrze. Ale prawą rękę mogę... ehh... jest! Wyciągnąłem... teraz, tak! Zostawili komórkę na stoliku obok, za daleko, żebym mógł ją dosięgnąć... oops... lekarz idzie... - Pana rodzina została zawiadomiona, adres odczytaliśmy z pańskiej karty osobistej. Jest trochę... rozmagnetyzowana, ale udało się ją... wskrzesić... to byłoby dobre słowo - Co teraz, gdzie ja jestem... - Na razie wskazany jest odpoczynek. Wszystkiego dowie się pan w swoim czasie... - mówiąc to medyk wstrzyknął Mezinowi kolejną dawkę narkotyku, po czym odszedł Sytuacja robiła się coraz trudniejsza. Chłopak ogłuszony nieznanymi narkotykami starał się nie zasnąć i wytrzymać do momentu, który będzie mógł wykorzystać. Ucieczka wydawała się mało realna. Ale gdyby się zastanowić... Coś trzeba wymyślić - Mezin nadal nie tracił przytomności. Dookoła sam sprzęt. Medyczny? Chyba nie... Może to tylko zwykłe komputery... Nie, to wygląda jakoś dziwnie. Zbudowane z jakiegoś metalu. Widzę chociaż okna... cholera, zakratowane... jakieś szafki, aparatura chemiczna, rury, metalowe siatki... Chwileczkę... co mam przy sobie? Jakieś przewody? Dziwne... Ale zaraz! Mój reminder! Jeszcze z nim nic nie zrobili! To jedyna szansa. Jak fajnie, że mam model z telefonem. Wyślę sms'a do... do kogo? Fuck! Bateria zasilająca pamięć mi siadła. Energii starczy najwyżej na jedną wiadomość. Teraz to tylko z głowy... jedyny numer, który pamiętam, to ten do... Kanri! Tak... Wyślę jej wiadomość. Napiszę, że... po prostu napiszę, jak jest. Niech wezwie policję, jakieś wojsko, boże co ja gadam; za oknami widzę jakiś budynek, ale co to jest... nie wiem... 4. HELP - Gard... - Tak? - Niedługo rano, nie ma sensu spać... - Ooo... jakaś wiadomość - dziewczyna z zainteresowaniem spojrzała na podręczny ekran swojego reminder'a. - A z resztą... odbiorę w komputerze. - O tej porze... co to może być, jest dosyć jasno, ale godzina 5.00 AM, to nie czas na mail'e... - To nie mail! To sms. Ciekawe od kogo... - Też jestem... - Gard został zagłuszony przez krzyk Kanri. - To od Mezina! Przeczytam ci na głos: Kanri! Jestem chyba w laboratorium, za okratowanym oknem jest budynek z rynną, nie wiem, czy tam się dostanę... Podają mi jakieś paskudne narkotyki. Jestem prawie pewny, że to organizacja "T.A.C." ____________________DANGER - END OF ENERGY__________________ Jestem trochę skrępowany, ale rękami mogę ruszać. Proszę - pomóż mi. Poniżej znajdziesz moją lokalizację... ____________________DANGER - END OF ENERGY__________________ ____________________DANGER - END OF ENERGY__________________ LOCALIZATION - 4567 W, 7865 N, from Central Localization  of the City DAY……….. ____________________ END OF ENERGY__________________ ………    …….    …..          …                  ..                .                            ." - Jesteś pewna, że to nie jest jakaś głupia sztuczka? - Nie czas teraz na takie rozważania! - dziewczyna zaczęła się ubierać. - Miłość - największe uczucie. Mówią, że góry przenosi. Ale to mało powiedziane. Miłość potrafi znacznie więcej. I tylko od ciebie zależy, jak wiele możliwości potrafisz z niej wykrzesać... Ale pamiętaj - to, co potężne może działać w dwie strony. Miłość może więc Cię zabić. Możesz się w niej zatracić. Nie igraj więc z miłością i zawsze traktuj ją poważnie - Gard się zamyślił, smutnym wzrokiem popatrzył na widok za oknem. Jakaś stara fabryka procesorów. Nic ciekawego. A tak bardzo chciałby tam zobaczyć drzewa; tak, jak kiedyś... W dzisiejszych czasach istnieją tylko ogromne parki, płuca miast na ich obrzeżach... - Sama miłość niewiele tu zdziała Gard. A poza tym może byś mi coś poradził, zamiast tak filozofować. Muszę pomyśleć. Trzeba iść do najbliższej jednostki policji miejskiej. Nie wiem co się pod tym kryje... - Wygląda to na porwanie. - odparł starzec. - Właśnie. Tylko gdzie on jest! Tutaj go nie zlokalizuję. Ty zostań w domu. Będę musiała się spieszyć. - Dobrze, dobrze... poczekaj chwilkę... o mam! To jest coś w rodzaju talizmanu - łańcuszek, na nim, widać mały kryształ. Widzisz w nim ten czerwony proszek? To była kiedyś róża... Dostałem to od mojej żony, 15 lat temu. Powiedziała, że przyniesie mi szczęście. Mam nadzieję, że tobie również... - Dziękuję... To wychodzę, trzymaj się! - Kanri w pośpiechu założyła talizman. - Ty też Kan! Lało niemiłosiernie. Na odległość 10 metrów nie było praktycznie nic widać. Dziewczyna zdążyła na odjeżdżające właśnie air- metro. Pasażerów prawie nie było. Kilka osób zajmujących się własnymi sprawami. Jeszcze 10 minut do najbliższej jednostki policji miejskiej. Od dawna tak nie padało, jakaś kolejna anomalia pogodowa... - pomyślała Kanri. Metro wreszcie stanęło. Dziewczyna wybiegła z wagonu. Poślizgnęła, ale uniknęła upadku. Przeszła podziemnym przejściem do wejścia gmachu. Nad blisko 14 metrową bramą widniał napis "THE 17th POLICE CENTRAL STATION". Kanri weszła do środka. Cyborg D - 523 poinformował: - Znajduje się pani w jednostce policji miejskiej nr 17. Potrzebna jakaś pomoc? - Tak! Jakiś wydział kryminalny, albo osób zaginionych... Chodzi o porwanie. - Wydział kryminalny - piętro 37, pokój 468, wydział osób zaginionych - piętro 79, pokój 1340. - Dziękuję! - dziewczyna weszła do windy. Wydział kryminalny wyglądał dla niej nieswojo. Nigdy wcześniej tu nie była. Wszystko było w graficie - metalowe ściany, meble, a nawet doniczki sztucznych kwiatów. - Chciałam zgłosić porwanie. - Czy była pani wcześniej karana? - Boże! Nie! Czy możemy sobie darować te formalności. To bardzo poważna sprawa. - Niestety nie. Potrwa to znacznie szybciej, jak wypełni pani formularz. Proszę; tam jest stanowisko komputerowe, zaraz udostępnię odpowiedni program. - Tylko szybko... - Kanri jak najszybciej tylko mogła wykonała to, co powinna. - Już gotowe? To świetnie! - Dostałam wiadomość, proszę przeczytać... - Tak... - I co? Czy nazwa T.A.C. coś panu mówi? - Jezu Chryste! Mark! Mark! - policjant wył w telefon - Zawiadom wydział kryminalny! Mamy ich! Musi mi pani wybaczyć. Z T.A.C. walczymy od długiego czasu. Jakiekolwiek wiadomości na ich temat są dla nas bardzo ważne. T.A.C.. Dokładnie nie wiemy, co ten skrót skrót oznacza. Najprawdopodobniej mają powiązania z wieloma organizacjami terrorystycznymi. Ale oni zajmują się tylko przestępstwami w sieci. Bardzo trudno im coś udowodnić. Teraz mamy szansę! Dobrze, że jest lokalizacja! - A co z Mezinem?! Przecież oni go tam trzymają! Co chcą mu zrobić?! - Przepraszam na chwileczkę. Mark! Co jest! No, jesteś. Słuchaj - tu masz kopię wiadomości z lokalizacją. Wyślij tam oddział komandosów. Najlepiej oddział antyterrorystyczny... a z resztą... Ty się na tym najlepiej znasz! - Tak, oczywiście. - odparł szybko mężczyzna i pobiegł w stronę windy. - Tak, jak już mówiłem przepraszam. Bywały przypadki, że porwani byli wykorzystywani do łamania jakichś kodów, włamywali się do ich umysłów, same remindery, to przecież nic. Niektórzy potrafią się temu oprzeć, ale oni zawsze znajdą sposób... - I co teraz?! Może już mu się coś stało... - w oczach Kanri pojawiły się łzy. - Proszę się nie załamywać. Zrobimy, co w naszej mocy. - Pan też tam jedzie?! - Takimi operacjami zajmuje się tylko Mark. Ja jestem od spisywania raportów. Bardzo rzadko biorę udział w akcjach... - Proszę... to mój... chłopak - po policzku dziewczyny spłynęła pierwsza łza, potem następna... - Tylko błagam, niech pani nie płacze! Poproszę kogoś o zastępstwo i pojedziemy moim prywatnym samochodem. A tak przy okazji - jestem Tom. - Kanri. - Czasami mam przeczucie, że jestem za dobry, ale cóż... taki ze mnie typ. No to chodźmy! - Tylko proszę, jak najszybciej! 5. LONELY - Co z nim zrobimy? - zapytał gruby mężczyzna w kewlarowej kamizelce. - Nie jest nam już potrzebny, pewnie nawet kretyn nie wiedział, co ma w tym swoim reminderze. - odpowiedział drugi, złośliwie się uśmiechając. - Dostał taką dawkę, że nic nie poczuje. Trzeba go będzie zlikwidować. Nie chcemy przecież jakichś niepotrzebnych świadków... - Na razie jeszcze poszperamy w tym jego wielkim umyśle. Może ten kretyn ma jeszcze jakieś ważne informacje... - Teraz śpi, to dobrze. A jakby się obudził, to i tak nie będzie w stanie się uwolnić. Zapisałeś gdzieś ten kod? - Tak, mam go na tej płytce. W komputerze zresztą też. Jesteś pewien, że dzięki temu dostaniemy się tam, gdzie chcemy? - Rentef zapewniał, że tak. To on jest specem od tych spraw. Trzeba będzie wszystko dobrze zaplanować. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Podstawionych ludzi mamy. Broń jest. Maszyny też. Matrocom corp. - to już nie jest wyzwanie. To tylko kolejny krok do zdobycia posady prezes imperium T.A.C.. Pewnie nawet nie podejrzewają, że ktoś może złamać ich zabezpieczenia. A ten nieprzytomny facet... jak on miał? - Jakiś Mezin... nazwiska nie dało się odkodować. Mezin zbudził się; leżał bez sił skrępowany kablami i czujnikami. Nie był jednak nieprzytomny. Przez jego głowę przelatywało tysiące myśli. Na żadnej jednak nie mógł się skupić dłużej. Ból klatki piersiowej stawał się nie do zniesienia. Na razie był w stanie tylko leżeć. Przypominały mu się fragmenty jakiejś rozmowy. Nie pamiętał dokładnie treści, ale wydawało mu się, że rozmawiało dwóch mężczyzn. O jakimś... kodzie? Nigdy nikt go nie informował o tajnych kodach dostępu. A może to było ukryte gdzieś w reminderze... Przecież to firma zafundowała mu to bardzo przydatne urządzenie... On jednak nie miał żadnej pewności. To były tylko przypuszczenia... Na zmianę tracił i odzyskiwał przytomność. Czuł się coraz słabiej. Z trudem mógł podnieść rękę. Wszystko wirowało mu przed oczami. Zauważył, że zdemontowano mu reminder. Musiał przejść chyba jakiś zabieg medyczny... Dobrze, że zdążył wysłać tą wiadomość. Żeby tylko zaufanie, którym darzył Kanri nie okazało się tylko dużym kredytem bez pokrycia... Nagle usłyszał jakieś hałasy. Wybuch, a potem odgłosy strzałów. Ciągle ktoś biegał. Strach przed śmiercią paraliżował go. Nie był pewien, czy przeżyje następne pięć minut. Docierało do niego tak wiele dźwięków, że nie mógł zidentyfikować co się dzieje. W pewnej chwili poczuł, że temperatura gwałtownie się podniosła, a w powietrzu zauważył dym. Pożar! - pomyślał. O boże co ja zrobię... - mimo lęku przed śmiercią starał się nie panikować i zachować zimną krew. Gdy płomienie sięgały już sufitu poczuł unoszący się odór palącego się pomieszczenia. Płonęły urządzenia chemiczne, komputery, jak i ściany. Dziwne - pomyślał - "to musi być jakiś strasznie stary budynek, bo przecież teraz wszystko buduje się wyłącznie z niepalnych materiałów. Tutaj natomiast nie tylko wnętrze było palne, ale nieznane substancje chemiczne, które wręcz buchały językami ognia. Z całych sił starał się uwolnić. Musiał zebrać w sobie więcej mocy, bo tylko jedną rękę udało mu się wyswobodzić. W pewnej chwili usłyszał dźwięk wywarzanych drzwi. Trzech uzbrojonych mężczyzn wtargnęło do środka. Zaskoczeni płomieniami oddali kilka strzałów i uciekli. Nie trafili w chłopaka... - Fuck! Będzie trzeba wszystko spalić! Trzeba zatrzeć ślady! Biegnijcie za mną! Załóżcie te maski ochronne!!! - krzyczał gruby mężczyzna w kewlarowej kamizelce. - Wjedziemy windą na dach budynku! Tam będzie czekał na nas helikopter T.A.C.!!! - Tylko szybko!!! Gdy mężczyźni wybiegli z objętego płomieniami pomieszczenia w stronę windy zauważyli oddział antyterrorystyczny, który w ognioodpornych kombinezonach przeszukiwał wszystkie pomieszczenia. Wybuchła panika. Uzbrojeni w nowej generacji UZI w popłochu uciekali przed stróżami prawa. Było ich dla nich za dużo Gdy dotarli windą na szczyt budynku helikopter właśnie na nich czekał. Obracający się wirnik utrudniał wejście do śmigłowca. - Szybko, zdążymy!!! - krzyczał gruby - Jeeeezuuu!!! To nie nasz helikopter!!! - Coooo!!! - To nie nasz helikopter!!! Zawracamy!!! - JESTEŚCIE OTOCZENI. NIE PRÓBUJCIE UCIEKAĆ. NIECH WSZYSCY STANĄ W MIEJSCU I ZAŁOŻĄ RĘCE ZA GŁOWĘ!!! - pogłos był potężny. Policjant ze śmigłowca kierował akcją. Gdy bandyci usłyszeli te słowa nie stawiali oporu. Kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby komandosów otoczyło grupę mężczyzn. Wszyscy posłusznie pod eskortą brygady antyterrorystycznej weszli do helikoptera, który moment później odleciał. Przy wejściu do wieżowca, którędy próbowali uciec inni już czekali stróże prawa. Bandyci nie chcieli dać za wygraną. Podczas strzelaniny zginęło 4 policjantów, 8 zostało rannych; po drugiej stronie było kilka trupów. Nikt jeszcze nie zdążył ocenić sytuacji. Reszta się poddała. Rozpoczęła się akcja rozbrajania. Nie widząc szans na ucieczkę większość bandytów oddała się w ręce policji. Za innymi, którzy próbowali uciec nie rozpoczynano nawet pościgu. Ich szanse były minimalne, w każdej ulicy w promieniu pięciu kilometrów ustawiono patrole policji. Dowodzący akcją Mark Kendlers nie był z siebie do końca zadowolony. Ofiary śmiertelne nie należały do rzadkości, jednak tą akcję chciał przeprowadzić bezkrwawo. Nie udało się. Nieopodal miejsca zdarzenia czekała roztrzęsiona Kanri wraz z policjantem, który łamiąc prawo dowiózł ją na miejsce. - Kanri, tylko spokój... tylko spokój... Poczekaj chwilkę, spróbuję się czegoś dowiedzieć o tym chłopaku. Zaczekaj tu na mnie dobrze? - Dobrze... - dziewczyna miała łzy w oczach. Ktoś, do kogo od pierwszego spotkania miała zaufanie nie mógł zginąć... - Słuchaj, nie znaleziono jeszcze żadnej żywej osoby w tym wieżowcu. Poczekajmy... Nic więcej nie da się zrobić. Mezin desperacko próbował się uwolnić. Ogień zbliżał się nieubłaganie. Zaskoczył go potężny wybuch. Zewnętrzna ściana budynku z ogromnym hałasem runęła na zewnątrz. Kłęby pyłu i żar uniemożliwiły ocenienie sytuacji. Jednak dla chłopaka była to jedyna możliwość ucieczki. Ostatkiem sił oswobodził się. Nie było czasu na nic. Nie mógł nic ze sobą zabrać. Płomienie zaczęły go parzyć. Pod wpływem tlenu pożar gwałtownie się rozprzestrzenił. Mezin zauważył przed sobą wielką wyrwę w konstrukcji budynku. Postanowił przez nią wyskoczyć. Nie mógł ocenić wysokości, z jakiej będzie musiał spaść. Musiał zaryzykować. Nawet, jeżeliby oznaczało to śmierć. Z trudem wyskoczył... 6. BLESS - Mezin? Proszę... - łzy dziewczyny spływały po policzkach i spadały na twarz chłopaka. - Wiem, pewnie nie możesz mnie usłyszeć, ale ja cię kocham... tylko się obudź! Proszę otwórz oczy... - chwyciła jego dłoń w swoją; pocałowała go. - on otworzył oczy - Kocham cię, nawet nie wiesz, jak! - Ja ciebie też - Mezin uśmiechnął się. - Jak... wyglądam? Wszystko... mnie... boli... - Nie musisz nic mówić. Pamiętasz? Wyskoczyłeś przez wyrwę po wybuchu. Spadłeś z dosyć dużej wysokości... Od razu zawieźli cię do szpitala. Miałeś już operację. Nawet dwie. Strasznie się połamałeś. To w ogóle cud, że się nie zabiłeś...Przez pierwsze dwa dni nie odzyskiwałeś przytomności. Jechałam z tobą w karetce. Nie mogę opowiadać. Poczekaj chwileczkę; muszę dojść do siebie. - Kanri łyknęła trochę wody, otarła łzy... - Mów dalej, proszę... - Tak, już mówię. Jak jechałam z tobą w karetce byłam przerażona, wyglądałeś strasznie... medyk powiedział, że nie wie, czy z tego wyjdziesz, ale ja wiedziałam, że się wyliżesz... - Co mi robili? - spytał chłopak. - Na początku najważniejsze było wstępne opatrzenie. Miałeś oparzenia wszystkich stopni. Ale blizny da się bezboleśnie usunąć. Przez noc odtruwali cię na detoksie. Tam, gdzie cię więzili - dawali ci chyba jakieś narkotyki... - Tak, coś z tego pamiętam. Bardzo mnie osłabiły. Nie mogłem się nawet ruszać... traciłem przytomność; ale już jestem z tobą... - To naprawdę szczęście w nieszczęściu... tak bardzo się cieszę... no więc... poza tym, co ci mówiłam to jeszcze odbudowali ci ubytki tkanki i mięśni, szybko wrócisz do zdrowia... - Mam taką nadzieję - chłopak się zamyślił. - Wiesz co Kan? - Tak Mezin? - Będziesz mnie odwiedzała, jak wrócę do domu? - Nie zadawaj takich pytań wariacie! A myślałeś, że cię zostawię pod opieką cyborgów medycznych? Przecież ich nie lubisz... - Tylko dlatego... myślałem, że... - nie zdążył; dziewczyna pocałowała go nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że bardzo jej na nim zależy. - Kiedy wrócę do domu? - Może nawet za dwa dni. Twoja regeneracja potrwa bardzo krótko. Masz silny organizm. Tak przynajmniej twierdzi lekarz. Niestety większość tego, czego się dowiedziałam przekazywały mi cyborgi. A wiesz, jak to jest... - No wiem... Regeneracja Mezina potrwała jednak dłużej, niż przypuszczano. Kanri odwiedzała go codziennie. Zawsze, gdy kończyła pracę w pizzerii i wieczorem, gdy mogli porozmawiać o czym tylko chcieli. Matrocom zadbał o odpowiednią opiekę medyczną. Nie było jednak pewne, jak szybko będzie mógł wrócić do pracy. Pewnego dnia po powrocie dziewczyny ze szpitala Gard zaczął rozmowę: - Wiesz znalazłem taki piękny wiersz. Proszę, przeczytaj. Tylko w wersji elektronicznej, bo to było pisane bardzo dawno. A z resztą - przecież teraz i tak jest wszystko w wersji elektronicznej... Dziwny tytuł "Zabiłaś mnie"... - Tak, już czytam... dlaczego taki krótki? Nie wiem... może to nie wszystko... hmmm... nie wiem, może faktycznie jest ładny. Dawno nie czytałam żadnych wierszy. - odparła Kanri. - Wiesz; poezja to nie gra słów, poezja to pięknie powiedziane to, co jest w nas najlepsze. Po prostu szept duszy... - Może masz rację. - Ach, gdyby życie było prostsze... wszystko się komplikuje... - zamyśliła się dziewczyna. - Żyjmy tak, by kochać siebie i tak, aby inni nas kochali. Wtedy w pamięci ludzi pozostaniemy takimi, jakimi oni chcieli, żebyśmy byli. Nie jestem pewien, czy do dzisiejszych czasów też to się odnosi... - Mam dla ciebie propozycję Gard. Tak dawno nie widziałeś Mezina. Odwiedziłeś go tylko raz, gdy nie mógł mówić. Od razu po wypadku. Może byś tego wieczoru poszedł ze mną? - Wiesz, właśnie skończyłem projekt, nad którym pracowałem od dawna. Możemy iść. Szybko się ubrali i wyszli. Droga do szpitala była dosyć długa. Podróż metrem trwała najkrócej, jednak musieli się udać na drugi koniec miasta. W szpitalu medyków było tylko kilku. Większość zadań wykonywały cyborgi. Mezin bardzo się ucieszył widząc gości. - Dobry wieczór Gard! Witaj Kanri! Jak dobrze, że przyszliście. Tak tu nudno... - Hej! Jak się czujesz? Lekarz mówił, że jutro wyjdziesz do domu. - oznajmiła Kanri - Już to kiedyś słyszałem... - chłopak zmarszczył brwi. - Witaj chłopcze. Słuchaj Mezin, ważne, że już jutro. Rozmawiałem w sprawie pracy. Przyjmą cię. - pocieszył starzec. - Poczekajcie chwilkę. Skoczę po coś do picia! - powiedziała na odchodnym dziewczyna. - Wiesz, Gard; mogę tak do ciebie mówić? - No wiesz co? A jak inaczej; chyba nie dziadek! - Gard zaczął się śmiać razem z Mezinem. - Doszedłem do wniosku, że u kobiety piękne mogą być oczy, usta, włosy, czy figura. Ale najwspanialszą, nie wiem jak to nazwać, częścią kobiety jest jej dusza... - chłopak spojrzał na starca. - Chyba masz rację... Zawsze jest to coś... To może być dusza... - Tak... Pewnie zaraz powiesz, że wszystko w moich rękach. - Mezin uśmiechnął się. - Oczywiście. Sam jesteś panem swojego losu. Życie to wyzwanie. To ty jesteś w nim rycerzem. Twój bóg jest twoim królem. Też kiedyś będziesz miał zaszczyt walczyć o swoją księżniczkę. Co ja gadam. Pewnie już ją masz... - Gard szczerze się uśmiechnął. - Jakbyś zgadł... mistrzu. - Jaki mistrzu, raz coś powiesz i od razu mistrzu! Jeszcze jedno - kobiety są jak narkotyk, raz spróbujesz i chcesz więcej. Uważaj, żebyś nie przedawkował. - starzec poklepał Mezina po ramieniu. - Nie jestem podatny na nałogi. - chłopak zaczął się chichotać. Do pomieszczenia właśnie weszła Kanri. - I co tam, przyniosłam ci soku. Nie jest taki, jak kiedyś, ale zawsze sok. Wypij Mezin. - Dziękuję... Rozmowa toczyła się jeszcze przez pewien czas. Ta trójka doskonale się rozumiała. Rozmawiali o poezji, o książkach. Gard wspominał dawne czasy, kiedy to drukowano jeszcze na papierze. Następnego dnia Mezin wyszedł ze szpitala. Nie mógł jeszcze wrócić do pracy. Rehabilitacja potrwa jeszcze kilka dni - przynajmniej tak powiedział medyk. Czas pokaże... 7 LIFE & DEATCH - Kanri... - Tak, Gard, słucham. - Nie czuję się najlepiej... Jakoś... nie wiem, zrób mi proszę herbaty Kan... - Już, zaraz będzie. Wiśniowa, jak zawsze. Zgadłam? - Tak... Będę ci wdzięczny... - Co z tobą jest? Jakiś blady jesteś. Zadzwonię po lekarza. Poczekaj chwilkę... - Ale to nic. Zaraz przejdzie... Czasami tak jest. - odrzekł bez przekonania starzec. - Proszę, tu herbata. - Dziękuję. Kanri zadzwoniła do szpitala. Garda nie chcieli przyjąć. Gdy się dowiedzieli, ile ma lat, stwierdzili, że nie wytrzyma kolejnej wymiany narządów. Dziewczyna była załamana. Nawet nie chcieli go zbadać... Siedziała właśnie z Gardem w pokoju, gdy wszedł Mezin. - Dzień dobry Gard. Witaj Kanri! - Witaj chłopcze. - odrzekł mężczyzna. - Cześć Mezin. - odpowiedziała dziewczyna. - Co słychać. Dzwoniłem, ale chyba mają jakąś awarię. Nie mogłem się połączyć... - Nie wiem, co to może być. - oznajmiła Kanri. - Jak Twoje zdrowie, Gard? - Nienajlepiej, ale nie jest źle... - starzec posępniał. - A dzwoniliście do szpitala? Po co w ogóle pytam... Pewnie, że dzwoniliście... I co? - I nic. - Jak to; Kanri, przecież mają obowiązek przyjąć chorego! - Wiesz co? Obowiązków mają dużo... - No co jest do cholery!? Co to ma być? Ja dzisiaj do nich pojadę. Spróbuję coś załatwić... - Dobrze, czekamy... - odpowiedziała dziewczyna. Gdy Mezin wrócił ze szpitala oznajmił, że nie przyjmą Garda. Był też w prywatnej klinice. Mogą go wziąć na obserwację. Obydwoje z Kanri stwierdzili, że natychmiast go zawiozą. Wezmą samochód chłopaka. - Coś pana boli? - spytał medyk. - Właściwie nie. Czuję się, jakbym przygasał. Niby nic mi nie jest; sam nie wiem... - Weźmiemy pana na obserwację. Mamy najlepszy sprzęt. Proszę się nie obawiać... Mamy świetnie wyszkolonych specjalistów. Zaraz odwiozą pana do sali. - Nie trzeba, czeka na mnie dwóch młodych ludzi. - Dobrze, niech więc będzie, jak pan sobie życzy. Starzec wyszedł na korytarz, gdzie czekali na niego Kanri i Mezin. Zaprowadzili go do sali. Gard położył się i przymknął oczy... - Chcesz spać? - spytała dziewczyna. - Nie... Czuję się trochę zmęczony... Zostawcie mnie proszę... Minęło kilka dni, ale stan Garda nie poprawiał się. Mezin i Kanri odwiedzali go, kiedy tylko mogli. Mieszkali osobno, ale bardzo często się spotykali. Im więcej czasu upływało, tym bardziej obawiali się o starca. Pewnego dnia, gdy dziewczyna przyszła odwiedzić Garda powiedział jej coś, co ją przeraziło: - Kan... mój czas już się kończy. Teraz jest z tobą Mezin. Poradzicie sobie? - wydusił z siebie. - Jak możesz tak mówić?! - dziewczynie nie chciało się wierzyć, że Gard może odejść. - Życie to sen, Śmierć to przebudzenie. - Do czego? - Kanri była zaskoczona. - Na wszystko przyjdzie czas... pamiętaj... by nie obudzić się za wcześnie. Pozbawianie siebie życia to tylko brak przyjemności ze snu... - Przestań... proszę; nie mów tak. - Ale tak jest. Ja już nic nie osiągnę. Mogę tylko odejść... Dziewczyna się rozpłakała. Nie potrafiła rozmawiać z Gardem w takich sytuacjach. Było jej bardzo ciężko. Gdy wróciła do domu zadzwoniła do Mezina. Opowiedziała mu o wszystkim. On przyjechał i razem starali się pocieszać. - Ludzie starsi oczekują szacunku. Bo przeżyć tyle lat, co oni i nie być choć w małym stopniu autorytetem to porażka... Brak szacunku oznacza dla nich, że nie są nikomu potrzebni. A uczucie, że nie jest się potrzebnym powoduje brak chęci do życia - rozmyślał chłopak. - Tak, ale przecież ja kocham Garda. To on mnie wychował. Dzięki niemu odnalazłam się... - Wiesz, może jutro rano pojadę z tobą go odwiedzić... Byłem u niego dwa dni temu. Może chce ze mną porozmawiać? - Nie wiem. Nie potrafię już znieść tego napięcia. Ono rozsadza mnie od środka... - dziewczyna przytuliła się do Mezina. Gdy odwiedzili starca, tylko na chwilę się przebudził. Czuło się jego zmęczenie. Ten człowiek po prostu wygasał... Powiedział tylko dziewczynie: Śmierć to nie koniec. To początek drogi do celu, jaki sobie wyznaczyłaś, Kan. Bardzo ją to zmartwiło. Spojrzał na chłopaka i wydusił z siebie - Dbaj o nią. To twój skarb. Nie strać go... Dwa dni później, byli u Garda znowu. Nic już nie mówił. Nie chciał. Można było zobaczyć, że płakałby, ale zabrakło mu łez. Patrzył tylko na swoją wychowankę i jej chłopaka. Mógł jeszcze z trudem się poruszać. Był podłączony do specjalnej aparatury podtrzymującej jego funkcje życiowe. Każda minuta sprawiała mu ból. Wieczorem, gdy gwiazdy świeciły i swoim blaskiem wywoływały atmosferę magii starzec odważył się. Długo nad tym myślał. Postanowił już. Z trudem uniósł rękę. Trafił na kabel zasilający funkcje życiowe. Wyrwał go i zasnął snem, z którego nigdy nie miał się już obudzić... EPILOG Kanri i Mezin przytuleni do siebie stali nad grobem Garda. Słońce zaszło za chmury. Nie mówili nic. Nie musieli. Rozumieli się tylko na siebie patrząc. Po pogrzebie obydwoje zostali jeszcze nad mogiłą. Smutek sprawiał, że zrobienie czegoś racjonalnego graniczyło z cudem. Dziewczyna trzymała w dłoni talizman od Garda. W środku cały czas można było dostrzec skruszone płatki róży. Tego, że ich zostawił dziewczyna nie mogła znieść. Zaczął kropić deszcz. Obydwoje zauważyli niedaleko sztuczne jezioro. Dziewczyna chwyciła Mezina za rękę i pobiegli przed siebie... Dwa tygodnie później; gdy wracali razem przez stare zabudowania usłyszeli dziwne odgłosy. Po chwili rozpoznali kroki mężczyzny. Mrok nie pozwalał go zobaczyć. Bali się. Strasznie się bali. Usłyszeli trzask ładowanej broni. Nagle rozległ się męski głos: - I co, wesoło ci teraz? Zapłacisz za śmierć założyciela T.A.C. To musi zostać pomszczone. A może masz jeszcze jakieś życzenie, ty parszywy robaku?! - Kanri i Mezin byli tak zaskoczeni, że żaden dźwięk nie przeszedłby im przez gardło. Stali przytuleni do siebie na mrozie i czekali, czekali na to, co miało się wydarzyć... Spojrzeli na gwiazdy, po czym połączył ich namiętny pocałunek... Tylko to mogli zrobić... Stali tak zastygli, gdy nagle rozległ się huk strzałów. I tak trzymając się za ręce upadli. Śmierć przyszła szybko. Życie wypłynęło z nich tak gwałtownie, jakby tylko chciało ich przed chwilą odwiedzić. W tym miejscu kilka dni później postawiono krzyż. Na mogile widniał napis: Zginęli tragicznie Zabici złem, z którym sami walczyli. Połączeni na zawsze miłością niech znajdą raj. Porucznik Tom.