Jacek Bieriezin Linia życia Wybór poezji 2 Tower Press Gdańsk 2001 Copyright by Ewa Sułkowska–Bieriezin 3 Nowa Fala powraca do morza Zabieram glos sprowokowany wypowiedziami przyjaciół i kolegów w numerze czwartym „NaGłosu” * , który jest poświęcony „pokoleniu 68”, a który dotarł do mnie z opóźnieniem. Swego czasu Bronek Maj proponował mi napisanie wypowiedzi teoretycznej czy samookreślającej się dzisiaj w stosunku do Nowej Fali, ale jak zwykle nie zdążyłem na czas, bo byłem wtedy w Alpach, a często wolę się wspinać i robić dużo innych rzeczy, niż pisać. Dlatego też wolałbym, żeby podmiot liryczny wiersza Adama Zagajewskiego, ów „R” z wiersza „R. mówi", przemawiał w swoim imieniu – a nie w imieniu jakiejś zbiorowości, np. artystów – kiedy mówi: znają nas wielkie miasta, gorący asfalt, dobroczynne damy, nie widziały nas nigdy pustynie, ocean i gęsta dżungla. Jeśli chodzi o mnie, to ponad asfalty wielkich miast zdecydowanie wolę pustynie, ocean, góry, w których spędziłem na pewno większą część życia niż przy biurku. Wracam jednak do początku. Podobnie jak Barańczak uważam, że termin „Nowa Fala” jest niefortunny. Kojarzy się zresztą nie tylko z pewnym prądem w kinematografii francuskiej. Mówiło się także o nowej fali kina angielskiego (reżyserzy: Andersen, Richardson; filmy: „Sportowe życie”, „Miłość i gniew”, „Samotność długodystansowca”, „Z soboty na niedzielę” itd.) i nowej fali kina czeskiego (reżyserzy: Miloš Forman, Jirzi Mentzel; filmy: „Miłość blondynki”, „Pali się, moja panno!”, „Pociągi pod specjalnym nadzorem” itd.) w latach sześćdziesiątych. Z kolei „pokolenie 68” to również twórcy, którzy nie mieścili się w ramach światopoglądu Nowej Fali. Określenie „pokolenie 68”, którego krytycy literaccy nie używali przez długi czas ze względu na cenzurę, jest lepsze, ale również nieprecyzyjne. Mówi zresztą o tym Julian Kornhauser pisząc, że Nowa Fala to jeden z kierunków literackich w łonie prądów, który ma swój początek w okolicach 1968 roku. Nie unikniemy tych wszystkich nieprecyzyjności, trzeba się więc umówić, że – po prostu – mówiąc o Nowej Fali mówi się o najlepszych poetach Pokolenia 68, czy też o tendencji dominującej w pokoleniu. Bo czy Nowa Fala w ogóle istniała? Mój punkt widzenia jest następujący: Nowa Fala istniała jako formacja światopoglądowa, natomiast nie istniała w sensie jakiejś generalnej zbieżności poezji czy poetyk, czyli jako „formacja estetyczna”. To, co nas naprawdę łączyło, a do czego przyczyniło się w wielkim stopniu tak zwane „przeżycie pokoleniowe”, jakim był marzec 1968, to były wybory światopoglądowe, moralne, ludzkie, wybory na co dzień, to był bunt przeciwko zniewoleniu jednostki, to była – że użyję określenia nieco górnolotnego – wrażliwość na tragizm historii i na rzeczywistość właśnie (a nie na współczesność), o której Herbert na Kłodzkiej Wiośnie Poetyckiej mówił, że jest sferą działalności poety. Dlatego, to nie ja polemizowałem wówczas z Herbertem. Chociaż, można powiedzieć – jak to zresztą zauważył słusznie Marian Stala – że w moim szkicu o „Napisie” próbowałem włączyć Herberta w krąg najbliższej mi tradycji filozofii poezji, co – być może – było nadużyciem interpretacyjnym, na pewno nie odczuwanym wówczas przeze mnie jako nadużycie. Przeżycie pokoleniowe nie było własnością kilku czy kilkunastu poetów. Tysiące młodych ludzi czuło podobnie. Na szczęście nie wszyscy pisali wiersze. I to właśnie nasze wybory 4 światopoglądowe czy moralne, a nie wzajemne powinowactwa artystyczne powodowały, że pisaliśmy o tych samych sprawach, choć nie ta sama frazą, nie tym samym językiem, nie w tym samym tonie, nie w tej samej poetyce. Zdarzyło nam się z Adamem Zagajewskim napisać identyczne przesłanie, takie samo zdanie, dwa te same słowa: „powiedz prawdę”. Nie wiem i wydaje mi się zupełnie nieważne, kto je napisał pierwszy. Ważne jest to, że napisaliśmy je w tym samym czasie, nie znając się jeszcze, nie znając tych dwóch naszych wierszy (nie były jeszcze wówczas drukowane) i nie komunikując się z sobą. W wierszu „Prawda” z tomu „Komunikat” Adam pisze: zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza i powoli pamiętając o regułach składni powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce trzymasz miłość a w prawej nienawiść. W wierszu „Linia życia” z tomu „Wam” napisałem: Linia życia w twej dłoni urywa się nagle Bqdź spokojny Powiedz Prawdę Dopóki jesteś jeszcze w kręgu światła Pożegnaj bliskich Opanuj drżenie rąk napisz list do dziewczyny o dziesięciu dniach które wstrząsnęły waszym światem. Wybory światopoglądowe i moralne były wspólne. Wybory języka, poetyki czy tradycji (co zawsze jest bardzo ważne) były czasem bliskie, ale w gruncie rzeczy pozostawały sprawą absolutnie indywidualną. Mówienie o wspólnej poetyce, o tym, że wszyscy się upodobniali, przypominali siebie nawzajem, że pisaliśmy pod sznurek, że – jak to określa Machej –„etyka zdominowała poetykę” lub odwrotnie, jest kompletnym nieporozumieniem, jeśli nie złą wolą. Nie istnieje etyka bez poetyki, poetyka bez etyki, forma bez treści i treść bez formy. Istnieją wiersze bardzo dobre, dobre, lepsze lub gorsze, które zawsze są całością. I mówię tu o najlepszych poetach pokolenia, a nie o naśladowcach. Trudno – i jest to moje głębokie przekonanie – naprawdę bardzo trudno nie odróżniać młodej Ewy Lipskiej od młodego Barańczaka, czy młodego Zagajewskiego od młodego Krynickiego. Wszyscy oni od początku byli indywidualnościami. (Nie lubię mówić o indywidualnościach ukształtowanych lub nie ukształtowanych do końca.) To tylko oficjalna krytyka usługowa starała się przylepić Pokoleniu 68 etykietkę „stadności”. Co zostanie z poezji Pokolenia 68? Nie wiem i nie do umie należy osądzać. Mogę tylko podzielić się. odczuciami, owym – jak powiada Barańczak – „dreszczem, który przebiega po krzyżu”, co rzeczywiście dla poważnych badaczy może zabrzmieć jak herezja lub żart. Kto jest mi najbliższy, kogo najbardziej cenię z kolegów poetów Pokolenia 68? Najbliżsi mi: to Barańczak, Zagajewski, Lipska, Krynicki, Kornhauser. Trochę brak mi w czwartym numerze „NaGłosu" Leszka Szarugi (szczególnie z nowych wierszy), przypomnienia działalności kabaretu Salon Niezależnych oraz grafiki i rysunków Wojtka Wołyńskiego. Wracając do poetów; najbliższy mi jest, jako przyjaciel, ale także paradoksalnie – jako poeta, Stanisław Barańczak. Paradoksalnie, ponieważ zdaję sobie sprawę, że Staszek nie może lubić moich wierszy, mimo że napisał przedmowy do tomu „Wam”, bo przecież za bardzo się różnimy. W największym uproszczeniu można by powiedzieć, że dla Staszka nie istnieje dobra poezja bez nowego, indywidualnego języka poetyckiego, a ja pragnę stworzyć coś nowego za pomocą 5 języka znanego i używanego. Staszek jest tytanem pracy. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak on to robi. Bardzo dużo tłumaczy, co na pewno wzbogaca jego osobowość poetycka i – że użyję słowa, którego nie rozumiem – warsztat. Jest bardzo aktywny także w innych niż poezja rodzajach wypowiedzi, co mnie cieszy, ponieważ nie mam zaufania do poetów, którzy piszą za dużo wierszy. Konstandinos Kawafis pisał bardzo mało, Dylan Thomas niewiele, Herbert pisze mało, ale każdy jego wiersz jest głębokim przeżyciem intelektualnym i emocjonalnym, każda jego krótka proza poetycka jest perłą, małym arcydziełem, mądrym, czasem ironicznym, czasem dowcipnym, zawsze celnie spuentowanym. Z bogatej twórczości poetyckiej Miłosza pozostanie po latach prawdopodobnie mniej wierszy niż z twórczości Herberta. Zaryzykowałbym twierdzenie, że – być może – twórczość eseistyczna Miłosza przewyższa rangą jego twórczość poetycką. Ale to tytułem dygresji. Wracając do rzeczy, należy powiedzieć, że szczególnie w ostatnich zbiorach wierszy Barańczak udowodnił nam, iż – parafrazując słowa Jesienina – jeśli anioły w duszy się gnieździły, to demony także w niej mieszkały. Staszek mógłby jednak przestać kokietować nas swoim „mieszczańskim” życiorysem. Przecież w poezji – aż trudno przywoływać taka oczywistość – najważniejsze są przygody duchowe i „krótkie spięcia” naszego „ja” z rzeczywistością. Kondycja ludzka jest – znowu powiem rzecz powszechnie znaną – tragiczna niezależnie od tego, czy określony człowiek jest poszukiwaczem przygód, urzędnikiem lub profesorem. Poezja jest nazwaniem, ale i oswajaniem tego dramatu. Adam Zagajewski to osobowość bardzo złożona. Potrafi zachwycić niesłychanie precyzyjnym opisem stanu rzeczy, nazwaniem, przeczuciem, subtelną refleksją, ironiczną mgiełką, a w innych momentach kompletnie wyprowadzić z równowagi swoim byciem w artyzmie i dla artyzmu. Ostatnio zdenerwował mnie nadgorliwym antykombatanctwem. Gdy Adam pisze, że nic obchodzi go Nowa Fala, chociaż należy ona do jego życia, tak jak pierwsza komunia święta i mecz piłkarski Polska – ZSRR na stadionie w Chorzowie, to jest w tym jakaś prowokacyjna prawda – ale leż i trochę minoderii, bądź niepotrzebnej kokieterii. Adam ma sporo wierszy pięknych i przejmujących, jak choćby mój ulubiony „Jechać do Lwowa”, ale żałuję, że niektóre wiersze Adama nie zostały rozwinięte w eseje. Ostatecznie, nie każda lektura filozoficzna musi kończyć się napisaniem wiersza. Te kilkanaście zdań o Barańczaku i Zagajewskim to luźne impresje, napisane tak sobie, en passant. I tak właśnie, a nie inaczej należy je traktować. Gatunek literacki – luźna wypowiedź towarzyska. Czas już kończyć refleksje o tym, co nie jest zakończone. Żyjemy i piszemy dalej. Nowa fala uderzyła o brzeg i powraca do morza. Do tego co żyje i przetwarza się w nas, do tego co jest również zwarciem z rzeczywistością, co jest tradycją i współczesnością zarazem, co tworzy teraźniejszość przeszłości. O przyszłości wolę się nie wypowiadać. Swego czasu za dużo poetów mówiło o przyszłości lub o świetlanej przyszłości. Zostawiam więc tę domenę astrologom, którzy są przecież na swój sposób poetami. * W 1991 r. w 4 nr „NaGłosu” zamieszczony został apel Redukcji do Czytelników zapraszający do dyskusji na temat Pokolenia 68 i Nowej Fali. Udział w niej wzięli, m. in.: Julian Kornhayser, Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak, Marian Stala, Zbigniew Machej i Tadeusz Nyczek (przyp. red.). 6 Matka Znałem ją z portretów dawnych mistrzów ale były tu twarze otrzymujące słodycz światła farby pastelowe rzewne i ciepłe Chropowaty blask skóry odrapanej codziennością powieki walczące ze snem twarz ukryta w dłoniach ręce trzymające garnek – to widoki prawdziwe W zimowe wieczory gdy leżę już bosy stąpa cicho podchodzi na palcach i wkłada mi pod powieki bajecznie kolorowe księżyce 1966 7 Modlitwa mojemu ojcu, partyzantowi AK O ziemio powróć do rąk naszych okryj nas chwały wieczystej żałobą byśmy nie mieli tajemnic przed tobą i skrzydła burzy upiętego w twarzy O ziemio w twoim twardym leżu kręgosłup karabinu w piasku próchno na kolbie świeci chorym blaskiem leży w zasiekach drutu Bóg O ziemio w bólach rodząca ogień pod zadymioną i daleką gwiazdą 8 Las Mam las brzozowy wycięty z dzieciństwa huczą w nim sowy śniegu nad okopem ziemia z łoskotem zapadła w pamięć drewniane wspomnienia wyrastają krzyżem Mam las brzozowy wycięty z dzieciństwa w nim każde drzewo nawet jego zamysł sprawdzam czy będzie rzeczą stosowaną badam ostrożnie dotykiem i krwią Mam las wycięty w pień z dzieciństwa co dziś wygląda jak spłowiały płaszcz Dokąd odchodzę gdy ogień las trawi W jakich popiołach odciskam swój ślad 9 Teraz już ujrzę Ewie Teraz już ujrzę tamtą stronę ognia dotąd niepełny z grudą u powieki tak mało kocham pozostając sobą tak dużo mówiąc kiedy mówię „kocham” Jesteś jedynym i już bliskim progiem każdym milczeniem mówiąc tylko dla mnie a jest to język zapomnianych znaczeń który zakłada jedną tylko prawdę Powiedz co bywa – bywa nieprzerwane nocne odloty ziemi ciągły upał żył nie korzystając z daru zapomnienia wciąż po raz pierwszy wieszaj w oknie świt Powiedz co bywa – bywa nieskończone i choć wiara ta zbędna aby umieć przeżyć jeszcze nieśmiało z wyroku nadziei – wierzę – żyjemy by od nowa wierzyć 10 Przebudzenie Witkowi Sułkowskiemu Nieostrożne ranne przebudzenie. Przypływ spojrzenia. Rodzę się na kamieniu. Codzienności. Do morza spojrzeń dokładam swoje spojrzenie. Zapominam, że niosę niebo odbite w oczach. Dzień klęczy na skraju snu i jawy. Dzień z kamienia. Dzień bez nadziei. D z i e ń g ł u c h o n i e m i e j ą c y . Dzień nowych pytań. Dzień bez odpowiedzi. Świat zatrzaśnięty w ramy okna. Powoli mija sen. Sen śniący mimo wszystko. Sen o odwadze. Sen o spojrzeniu. Sen o odwadze spojrzenia. 11 Do młodego poety współczesnego Andrzejowi Biskupskiemu Czym jest poezja, która nie ocala Narodów ani ludzi? Twoje czyny już zawsze zostaną nadzieją choć znasz ich cenę tak jak znasz te słowa wpychane poecie z powrotem do ust opowiedzieć o nich można tylko kłamiąc Znasz już nieufność Ten wiersz choćby skłamał nie zdoła ocalić narodów ni ludzi lecz spróbuj jeszcze nazwać to bogactwem to że ocalasz nim człowieka w sobie I znowu piórem odkrywasz pogardę broń nieprzydatna dla nas czuwających wiarą podszytych lub usypiających z tym wierszem o tym czego jeszcze nie ma Cokolwiek jednak opowiedzą o nas kiedy ciemności porażają twarz zostają jeszcze ramiona i myśli i światło dzienne kilku kruchych prawd 1967 12 Pozwólcie... Tomaszowi Burkowi Pozwólcie patrzeć na zrudziałe pole do zaprószenia oka sypką grudą odejść w korzenie by spojrzeć od wewnątrz i raz doświadczyć mądrości kamienia Pozwólcie zaszumieć koronami kłosów w prawdziwym powietrzu przelotnością ptaków rozpoznać serca czule te dalekie gwiazdy udowodnione w płomieniu otwarte na oścież Pozwólcie mówić zawsze jasnym głosem rozpoznawalnym na pierwszy rzut słowa uwierzyć w prawdę w tę słoneczną bliznę w miłość wierną na miarę oddalenia Pozwólcie umrzeć zanim umrę w sobie w pożodze trwogi w zamieci kamieni w zakutym w gardle oddechem znużonym uderzyć twarzą w pociemniałą ziemię 13 Elegia II Pamięci Andrzeja Bursy Ta chwila krótka – pogrzeb kroków wciąż niespokojnych smagających ziemię teraz bezwolnych – czy za wiarę że człowiek musi być człowiekiem Ta chwila krótka – raca mrozu w oczach w szczelinach powiek zatrzymana gorycz już głos się węgli – płuca zapalone do końca krzyku wyrywają oddech Ta chwila krótka – usychają drzewa „Hamlet kryguje się do śmierci” zadrwi z widowni – liście spadną z nieba stopi się w oczach złota blacha słońca 14 Pegaz Na pewno nie jest potomkiem Anglika ani Araba. Ryża szczotka zamiast ogona i odstające uszy wskazują raczej na pochodzenie niejasne. Jedynie oczy błyszczą jak Syriusz prawdziwie zwierzęcą dobrocią. Wieczorami przychodzi do mnie. Palimy „Sporty” i rozmawiamy do późna o nowych proroctwach i cenach siana. Czasem bierze mnie na grzbiet i cwałujemy przez epoki w bezskutecznej ucieczce przed piołunową gwiazdą apokalipsy. O północy musi iść spać. Ponieważ nie jestem w stanie go wyżywić, dorabia na pół etatu w transporcie miejskim. Woli raczej wywozić śmieci, niż występować w powieściach Sienkiewicza. 1969 15 Wygnańcy Czesławowi Miłoszowi Idą i echem kroków biją w niebo Pragnąc zachować swe rysy do końca Niczego więcej zabrać im nie można Wygnanym z ziemi odartym ze słońca Spod żagli gnanych przypadkowym wiatrem Echo przenosi sygnały do portów Gdzieś pod osłoną nieprzychylnych brzegów Rozdrapią kamień i przysypią oddech 1969 16 Elegia [III] Popiele wiersza piękny i bezradny Przywracaj życie osieroconym czasom Błogosław kroki wchodzących na szczyty ulecz ranę powietrza za spadającymi Tym co zdążyli zwyciężyć daruj gałązki oliwne z mroków wydobądź dobroć i przywróć im sumienia Posyłaj bohaterów do armii która przegrywa lub powytrącaj miecze stojącym w równych szeregach Popiele wiersza piękny i bezsilny wygnańcom przenieś góry przez ocean Zawróć wiatry i powieki podnieś czekającym niech ujrzą upragnione białe żagle na morzu Pokochaj ludzi lecz nie miej narodów wybranych w nich rodzą się prorocy marzący o imperium Wiarę odbierz konającym a daj tym co zostają rozwiewaj kłamstwa mitów i uczyń duszę śmiertelną Popiele wiersza piękny i bezbronny nadzieję ześlij tym którzy nie wiedzą I pozwól odejść tym którzy chcą odejść świadomie z okiem niewzruszenie czystym 1970 17 Mandelsztam Zmowa ciemności. Ścisk w pociągu. I bledną dzienne sny. Wszystko gdzieś niknie. Mroźny blask, Pociąg i sen i my. Dzisiaj żółw–lira i słońce Epiru. Czas nędzy majaki gna. Szczęśliwe wyspy i błękit Hellady, A jutro pot i strach. Samowar szumi. Kipi noc wzburzona. Wstrzymany zegarów bieg. Czas ruszyć wzorem achajskich mężów Po złote runo i krew. Jest święta wyspa gdzie Jenisej huczy, Gdzie wilk nie kona jak wilk. Kłami chce walczyć o wolność i życie, A wkoło pustka. I Nic. Czas przyszedł wilkom przyjaciołom Serdeczną podawać dłoń. I wyrwać twarze z sieci utrudzenia, I oczom dać złudną broń. Noc od słów gęsta. Kobieta z obrazu Ma uskrzydlony i lekki krok. Otworzą jej ciało. Czapkę frygijską Pochłonie ludzki skowyt i mrok. Kto milczy zdaje się zezwalać. Dzień wyrwał sen z powiekami. A wrony ścierwo lepkie od kiwi Darły dziobami i szponami. Już Władywostok. I przerwa w podróży. A pociąg toczył się dalej. A mnie się śniły wzgórza Pierii, Kamiennej i doskonalej. 1970 18 Przychodzą po mnie Mówią: przychodzimy po pana Odpowiadam im uprzejmie choć stanowczo że niestety nie zdążyłem załatwić pewnych ważnych spraw ba nie zdążyłem nawet uporać się z sobą Tłumaczą mi (równie grzecznie choć stanowczo) że nie można odkładać Uroczystości że kat Jej Królewskiej Mości od jutra ma przejść na emeryturę że sam obrządek wpłynie zapewne kojąco na rozdygotane nerwy następcy tronu co może mieć kolosalne znaczenie dla kraju Odpowiadam że niestety mam żonę i dzieci (co jest nieprawdą) którym muszę zapewnić utrzymanie Nie dają się przekonać Wtedy jednemu z nich podsuwam tabakierkę Kicha i odpada mu nos Chwytam za nos i zaczynam nim wywijać jak szablą Przypadkowo kładę obydwu wysłanników na łopatki Później wszystko staje się proste We fraku jednego z nich wychodzę i częstuję zdobycznym „Carmenem” (sam palę tylko „Sporty”) strażnika z którym za pół godziny rozpoczynam rewolucję pałacowa (jak dotąd w naszym kraju wszystkie się udawały) w wyniku której zostaję obwołany dyktatorem i trybunem ludowym zarazem Na mocy pierwszego dekretu rozwiązuję wszelkie umowy społeczne oraz więzy międzyludzkie i idę na piwo do kawiarni „Kameralna” Stworzywszy w ten sposób sytuację prawdziwie rewolucyjną przekonywuję znajomego policjanta że oświecony absolutyzm jest lepszy od demokracji 1970 19 Bezsenność I Wóz z bańkami na mleko zatrzymał się przy sąsiedniej bramie Ulica wybucha łoskotem żelastwa Za oknem nic się nie zmieniło Trochę dalej leż nie Eskalacja wojny w Wietnamie Kometa spadła do oceanu Aleksander Dubczek usunięty z KPCz Komandosi palestyńscy porywają dwa samoloty Nasz brak miłości Nasze kłamstwa codzienne Wiele wojen o których nie pisze się w gazetach Poeta wyskoczył z dziesiątego piętra wieżowca i spadł na jezdnię pod nadjeżdżający tramwaj który obciął mu skrzydła W łóżku zostawił literacką kurwę a w popielniczce dziesięć niedopałków Na drugi dzień był wielki a na trzeci znów żywi mieli rację Młode małżeństwo – członkowie spółdzielni mieszkaniowej – poszukuje pokoju w centrum miasta i wielu innych rzeczy Młode małżeństwo prosi o przydział mieszkania kwaterunkowego i prawa do obecności Czy można prosić o ..................................................................... Owszem prosić można Głowę do przebijania muru w dobrym stanie tanio sprzedam – tel. 857 – 02 Oddać Andrzejowi 200 złotych Zapłacić raty za następny kawałek życia Skąd wziąć forsę – do rozwiązania Udawać że się czegoś nowego nauczyłem Odwalić część edukacji państwowej tzn. nauczyć się czegoś niepotrzebnego z niepotrzebnego przedmiotu przez który mogę zawalić studia Udawać że jeszcze w coś uwierzę albo udawać że już w nic nie uwierzę Przespać się z pewną damą z elity która ma mi załatwić pracę po studiach (Dama to taka sama kurwa jak kurwa tylko że siusia perfumami) 20 Zegarek Użyć wreszcie glimid Nie myśleć Myślenie ma kolosalną przeszłość Rozluźnić mięśnie Oddychać głęboko Liczyć Jeden dwa trzy cztery pięć sześć siedem osiem dziewięć dziesięć jedenaście dwanaście trzynaście czternaście piętnaście szesnaście siedemnaście osiemnaście dziewiętnaście dwadzieścia dwadzieścia jeden dwadzieś............. (Właściwie liczyłem do trzech tysięcy dwustu czterdziestu dwóch... ale by mi nie wydrukowali) 1970 21 Rzecz Z rzeczą niematerialną należy się obchodzić niezwykle ostrożnie. Chronić od wilgoci i chłodu. Także od upału. Najlepsza jest temperatura pokojowa. Polerować codziennie. Najlepiej pawim piórem lub szczoteczką do zębów. W dni świąteczne unikać ustawiania jej w pokoju w miejscach bardziej eksponowanych. Może się stremować i ulotnić. Uwolnieni od niej możemy już odejść w krainę zegarów i bezkonfliktowego życia zbiorowego. 22 Piec Siedzimy razem w pokoju. Piec i ja. On jest bardzo stary i przepalony. To nas jeszcze dzieli. Ma już dość sadzy, dymu i skażonego czadem powietrza. Marzy o spokojnej starości upływającej przy lekturze wielkich filozofów, w pokoju pełnym kaloryferów i pelargonii. Kiedy buntował się i wybuchał gryzącym dymem, zaczęto go przebudowywać. Wbrew jego woli. Siedzi teraz w swoim kącie osowiały i bez nadziei. To nas łączy. W sumie jest zimno, bardzo zimno. 23 Świnia Przez przypisywanie jej nadmiaru cech ludzkich została znieważona i ośmieszona. Prawie przez wszystkich. Jej świadomość ludzkich nieprawości nie ma sobie równej. Prostoduszna i tolerancyjna nauczyła się wybaczać bezinteresownie, bez obietnic pozaziemskich rozkoszy. Przypadek osobliwy, nie znany w historii religii, i heroiczna postawa godna najwyższego szacunku. 24 Zegar Oprawca wymierzający dokładnie czas niewypełnianych obowiązków. Jego wnętrzności mają w sobie coś z precyzyjnych i użytecznych reliktów przeszłości, np. gilotyny, koła do łamania żeber. Przyszłości nie widać. Ani szybko ku niej biegnąca wskazówka duża, ani powolna mała nie potrafią wyjść z zaczarowanego koła, z zaklętego kręgu biurokratycznej powtarzalności. Nic z metafizyki, nic z mistyki tajemnicy. Apologeta codzienności i zastanych porządków, piewca stagnacji, niezmienności i szarzyzny. Wnętrze katowni. Bezczelność posunięta tak daleko, że nie łudząca nas niczym, żadnym mirażem. Mamy takie zegary na jakie zasłużyliśmy. 1971 25 Wam! Wam, zwykłym czytelnikom prasy codziennej (sprawozdanie z wojny, sprawozdanie z obrad, doniesienia z raju, kronika wypadków, wyniki gier liczbowych, powieść kryminalna plus ogłoszenia drobne) Wam, zwykłym oglądaczom programów telewizyjnych (dziennik telewizyjny, kapitan Klos wykonał zadanie, mistrzostwo w jeździe figurowej, spotkanie z cieniem Jana Kiepury, Dziewczęta z Nowolipek) Wam, zwykłym i sympatycznym radiosłuchaczom (rozrywka – gra polska kapela pod dyrekcją Feliksa Dzierżanowskiego, Moskwa z melodią i piosenką słuchaczom polskim, Program z dywanikiem, kultura – Nasze zwykłe sprawy, Dobranocka, Z partyzanckiej płytoteki, dziesięć minut z Violettą Villas po powrocie z Las Vegas, pięciotysięczny odcinek powieści radiowej Matysiakowie) Wam, zwykłym pasażerom dziennych i nocnych tramwajów (z pracy do pracy, z pracy do pracy, z pracy do pracy, z pracy do pracy, nie pchaj się pan, to pan się nie pchaj) Wam, znającym Marksa z fotografii w „expresie wieczornym” i z reprodukcji pierwszomajowych (zbiórka, trzy godziny czekania, trzy setki w restauracji na rogu i okrzyki „niech żyje!” przed trybuną) Wam, zwykłym entuzjastom ustawy o pasożytach, krótko ostrzyżonym i podgolonym (strzyżenie podstawą ładu) pijącym piwo i w pogoni za kulturą szturmującym drzwi nocnych lokali Wam, wtopionym bez reszty w idealne społeczeństwo, śpiewającym „sto lat” i „czerwony pas” na rodzinnych przyjęciach obfitujących w kiełbasę, na którą w pocie czoła zapracowaliście Wam, ludziom zwykłym choć naprawdę myślącym o niedzielnym obiedzie, o szóstce w Toto-lotka, pragnącym spokoju i wspólnoty z tłumem, masą, społeczeństwem Wam, którzy jesteście pod wpływem przemożnej logiki codzienności, konieczności, strachu i podłości dalszego socjalistycznego rozwoju osobowości życzy święty Mikołaj 6 grudnia 1971 26 Święta Bożego Narodzenia Na całym świecie rozpoczęło się świąteczne zawieszenie broni i praw dialektyki Czekało nas kilka spokojnych ahistorycznych dni szedłem ulicą Obrońców Stalingradu Była noc Z domów odpadła secesja Dwóch mężczyzn biło się przed Sejmem nadjeżdżał świątecznie odprasowany patrol na Placu Wolności spawano szyny W neonie PZPR PRZODUJĄCA SIŁA NARODU nie paliło się kilka liter jak w większości neonów reklamowych w naszym mieście KAŻDY POŻAR NISZCZY MIENIE SPOŁECZNE I OSOBISTE wieszczyła brama remizy strażackiej Myślałem o pożarze serca i mieniu osobistym Włodzimierza Majakowskiego a także o wszystkich innych argonautach bardziej odważnych bardziej zrozpaczonych o ich ewolucjach i rewolwerach Na całym świecie rozpoczęło się świąteczne zawieszenie broni i praw dialektyki Czekało nas kilka spokojnych ahistorycznych dni Faszyści zmienili koszule z czarnych na non–ironowe w wierszu Ryszarda Krynickiego i w rzeczywistości nadal nie było wiadomo kto zajmie miejsce U Thanta Nadal jesienne Święta bez opadów śnieżnych Tramwaj mijał patrole Patrole mijały tramwaj Zaczynało się jutro 1971 27 * * * Pasażer wielu dworców Rozbitek kilku podróży (moim prawdziwym domem jest rozogniona bezsenność nie przewidziałem podróży w twoje znajome brzegi w cudze na nowo brzegi twoich warg i piersi w rżyska twoich krótko ostrzyżonych włosów w wierność twoich myśli w dzwonnice oddechów w urwiska twego płaczu w stromość twego śmiechu Na brzegu białej kartki niepowstałego listu na brzegu życia i na brzegu brzytwy na brzegu krwi na najwyższych strunach świadomości na brzegu twojej odwagi i nieprzebytej rozłąki na brzegu pięknej stromizny zgody na rozłąkę na wysokim brzegu ostatniej pierwszej miłości na ostrzu najbardziej karkołomnych myśli Kocham Cię luty 1972 28 Emigracja Śpieszyłem się bardzo żeby zdążyć na statek pijany który odchodził z dworca wschodniego o godzinie 640 Walizka była spakowana Potrzebowałem tylko trochę książek jak każdy zwykły choć myślący człowiek Po zanegowaniu związków przyczynowo–skutkowych rewolucji w sferze świadomości oraz piękna i szczęścia (patrz księgi Sankhja: ten kto potrafi rozróżniać uważa ludzkie szczęście za rodzaj cierpienia) nic mnie nie łączyło z tym miastem Na moje pytanie jak daleko stąd do Indii milicjant odpowiedział twierdząco a przede wszystkim zgłosił poważne pretensje o to że przestałem pisać wiersze pozbawiając go tym samym życia wewnętrznego Na ulicy tramwaje jazgotały radośnie Syzyf toczył swój kamień Rozwożono mleko Na pozór wszystko wyglądało normalnie My jak zresztą wszyscy zwyczajni niewolnicy nie przekraczający lądu ustalonych porządków mający za sobą dwudziestowiekowe doświadczenia udawaliśmy że nic się nie stało i czekaliśmy na przyjście nowych barbarzyńców Wczorajszego wieczoru wyrokiem sumienia odebrałem sobie prawo do wewnętrznej emigracji Nie bez wysiłku zamknąłem za sobą ciężkie drzwi jedynego niemożliwego wyjścia Próbowałem zająć się czymś zwyczajnym i na początek starłem ślady krwi z kilkuset zabitych książek Tradycyjne metody przezwyciężenia poczucia osamotnienia znane mi z lektury Fromma i praktyki życia tym razem nie zdały egzaminu (jak zresztą przewidywałem) Zacząłem czytać rozkład jazdy niepewny czy zwracać uwagę na przyjazdy czy na odjazdy pociągów Zdarzyło się to wszystko jednego zimowego wieczoru gdy bezradność słów zajrzała mi prawdą w oczy 29 Teraz śpieszyłem się żeby zdążyć na statek pijany który odchodził z dworca wschodniego o godzinie 640 chociaż wiedziałem że nie ma już żadnych statków pijanych że pewne podróże są jak zawsze niemożliwe Podróż od kresu nocy i milczenia miała smak krwi a jednak z kątów wyłaziła ciągle nędza codzienności Nadal nie mogłem zrozumieć chociaż wiele wiedziałem Torturowane pióro uparcie odmawiało zeznań Wreszcie buchnęło światło Z otwartych żył 30 Próba opisu Ciało można opisać wzruszeniem które podchodzi do przymkniętych powiek gdy w przymierzu skóry napiętej do bólu zwiedzają je spragnione dłonie Spojrzenie można opisać wybuchem pamięci w chwili gdy przywołasz twarz tamtej legendy gdy sen jej przerwiesz a nie spłoszysz rysów i przywrócisz ziemię wracającym stopom Miłość można opisać cierpieniem niosąc tę nieobecność w sobie co wciąż się budzi o tej samej porze dając ci słowa nigdy nie mówione Nadzieję można opisać okolicą progu nieomylnym znakiem czyjegoś powrotu gdy równinę bierzesz w posiadanie oka i niebo w promieniu światła spada 31 Platon Nie mam do niego pretensji o to, że chciał mnie wypędzić z Republiki. Wiem, że składał mnie na ołtarzu w ofierze żywiołom jasnym i życiodajnym. Wiem, że byłem tylko cieniem, spoza którego pragnął dotknąć istoty rzeczy i zyskać wiedzę p e w n ą . Jasność sylogizmu przeciw ciemnej i strasznej jak noc mocy metafory, rodzącej dramat i n i e p e w n o ś ć , budzącej chaos i przerażenie. Jego jednowymiarowe państwo, płód ciężkiej fantazji, nie było jeszcze najgorszą z tyranii. Poza tym żyło na pergaminie. Współczesny Platon nie jest filozofem. 32 Zdarzenie Wszyscy czekamy na to zdarzenie. Ma ono wytracić nas z zardzewiałych trybów dnia, pojednać z sobą, przywrócić równowagę żywiołom. Wreszcie przychodzi list. Otwieramy go drżącymi rękami i z należytą powagą. Dopiero po chwili wraca nam zdolność czytania. Wydział Finansowy zawiadamia nas o obowiązku zapłacenia zaległego podatku od posiadania psa. Koperta jest w pomiętym kolorze nadziei. 33 Byłem Byłem tak blisko Twojej twarzy, że zatrzymałaś mnie w objęciach powiek. Byłem tak blisko Twoich piersi, nieruchomych jak przycichły zamęt. Byłem tak blisko Twojego brzucha, pulsującego rytmem podziemnych rzek krwi. Byłem nami w Tobie, byłaś we mnie nami, byliśmy w sobie przerażeni i szczęśliwi z utraty poczucia granic własnego ciała. Byłem w tym głosie, w którym – zdumiony – rozpoznawałem swój głos. Byliśmy tak blisko w milczeniu, szukając siebie, niepewni, czy wzięliśmy całe swoje istnienie we wszystkim. Odnajdując się w sobie byliśmy jedynym sobą, we wszystkich stronach życia tak jedynie tacy sami. 34 Szachy Nawet koń ma już tego dosyć. Parska gniewnie i wierzga. Król, bardzo zmęczony ciągłymi nawrotami historii, ulokował się w cieniu wieży i śpi. Od czasu do czasu budzi go jakiś goniec i zmusza do przeniesienia się w inne miejsce. Większość zwykłych piechurów już poległa. W obydwu armiach panują nastroje pacyfistyczne. Tylko dwaj dziarscy hetmani nadal szafują zlotem, obietnicami i cudzą krwią. Gdyby nie ci – ongiś wybrani z braku mądrych kandydatów – wojna dawno by się skończyła. 35 Sezon w piekle Na wszystkich dworcach świata na których nie byłem (brak pieniędzy paszportu i tylu innych rzeczy) na szczytach wszystkich gór których nie zdobyłem w buddyzmie zen szukałem sposobów wyzwolenia Kiedy dzień był zbyt wielki by się w nim odnaleźć kiedy noc obdarzała jedynie bogactwem bólu ściskałem ręce tych którzy jeszcze nie sprzedali swych rąk których usta i oczy pozostały spragnione Po ostatnim sezonie w górach postanowiłem spędzić sezon w piekle Usiłuję bezskutecznie poprawić swój nieudany życiorys niecenzuralny ze względu na słowo bezdomność słowo wygnaniec słowo wolny i wyrażenie frazeologiczne wewnętrzna emigracja W sferze obyczajowości obowiązuje większa tolerancja nie muszę więc ukrywać na dnie oka wszystkich kobiet które były zegarami słonecznymi Po ostatniej została mi szpilka do włosów Obawiała się że mnie pokocha Nie będę ukrywał mojego cierpienia Cierpię na niedorozwój uczuć słabą wolę potrzebę silnych wrażeń nieumiejętność żmudnej pracy bez perspektywy natychmiastowej satysfakcji Cechy te dają w sumie skłonność do anarchii narkomanii i alkoholizmu Jedną piątą życia będę czekał na mieszkanie jeśli uda mi się przeżyć to najsmutniejsze popołudnie Otworzę sobie telewizor w samą porę aby zobaczyć jeszcze wyścig zbrojeń wyścig pokoju a także moment uroczystej dekoracji orderem 36 Dopóki są te stosy... Zbigniewowi Herbertowi Ci którzy umarli przychodzą do nas niespodziewanie i o różnych porach Stukają do drzwi skrzypią pod podłogą jakby chcieli się dostać do naszego ziemskiego raju choć wiedza że nasz raj jest stosem na którym się umiera lub stosem ofiarnym na którym płoniemy wszyscy mimo że jest jeszcze światło które niesiemy w sobie na północ i południe z tą wieczną nadzieją odwiecznym lękiem Dopóki są stosy którym jesteśmy winni dopóki ich gałęzie dławią nas wychodzą przez usta zasłaniają okna dopóki są te stosy żyjemy przeciw i dzięki nim A jednak wierzę głęboko że czeka nas los straszny któremu niezmiennie wychodzimy naprzeciw 37 * * * Niech zmęczenie ogarnie wszystkie nasze drogi Smugą deszczu przejdzie po gorących twarzach Kojącą muzyką zagra nieznużonym a szczęśliwym przyniesie ulgę wątpliwości I niech sen ogarnie wszystkie nasze noce Dobrodziejstwa zatopi w rzece zapomnienia Niech będzie bardziej gorzki od piołunu piołun Miłość niech będzie bezdomna i niema Wolność niech będzie nadal niebezpieczna Prawda daleka i obecna ziemia 38 W połowie życia W obcym mieście W pokoju hotelowym o dwóch wyjściach przez drzwi na schody i przez balkon na jezdnię W pokoju hotelowym ze śladami pobytu referentów aktorów ministrów i rolników W pokoju pamiętającym defloracje i spiski miłosne szepty ważne sprawy i kaszel gruźlików W obcym mieście Zbudzony w środku nocy w pokoju hotelowym o dwóch wyjściach Śmiertelnie zmęczony bo nie wypadało zawracać w połowie snu i jak zalecał poeta trzeba było dośnić do końca bo rzeczywistość była złym snem w środku nocy wszystkie niepokoje którymi żyłem i dzięki którym żyłem które trzymały mnie w szponach uszczęśliwiały rzadkim rozbłyskiem wracały w ciągu tej nocy w ciągu wszystkich godzin ostrych jak brzytwa o których nie zdążę opowiedzieć Widziałem zakrwawione ręce ludzi o czystych rękach i innych ludzi dźwigających ołów w sercu Bohaterowie byli naprawdę zmęczeni lub nie było bohaterów Prometeuszowi przeszczepiano wątrobę Radio nadawało komunikat specjalny Kobieta z którą widywałem się najczęściej na dworcach całowała mnie w kilku listach na zapomnienie Ci którzy mieli kłopoty z zaaklimatyzowaniem się w codzienności wrażliwi i nieprzystosowani (wojsko by się przydało wojsko by wychowało) nadal próbowali ruszyć z posad bryłę kamiennego świata Na ulicach polewaczki zmywały krew z bruków i domów a prorocy biblijni śpiewali piosenkę o następnym pożarze Większość ludzi trwała w oczekiwaniu na poranne gazety by dowiedzieć się nareszcie o ruchach wojsk w Wietnamie zamieszkach w Belfaście podróżach mężów stanu Bezrobotna sztuka jak w znanym aforyzmie została zaangażowana pracz kilka instytucji Można było się buntować Oczywiście w rozsądnych granicach Ze ściśniętym gardłem ze świadomością szaleństwa spokojnie pozwalałem pochłonąć się historii 39 W połowie życia W tym mieście bez imienia (bo imię jest nieważne dla wygnańca) gdy wszystko trzeba było przeżyć raz jeszcze ale bez możliwości wprowadzenia korekty gdy świadomość była rodzajem wymyślnej tortury wkraczałem – jak chciał poeta – w erę wyzwolonego ognia W tej jednej chwili gdy popsuły się zegary uniemożliwiając tym samym posuwanie się naprzód gdy widziano gromady ptaków ukrzyżowane na niebie gdy zmęczenie ogarnęło wszystkie nasze drogi w tej chwili wkraczałem w erę wyzwolonego ognia W obcym mieście W pokoju hotelowym o dwóch wyjściach przez drzwi na schody i przez balkon na jezdnię wszystkie niepokoje którymi żyłem i dzięki którym żyłem wracały w ciągu tej nocy w ciągu wszystkich godzin ostrych jak brzytwa o których nie zdążę opowiedzieć Widziałem siebie maszerującego w nieustających pochodach czołgającego się bo nie wypada zawracać w połowie życia gdy światła przyszłości były dalekie jak latarnie morskie gdy żyliśmy ciągle zamknięci w jednym dniu W tym dniu bez okien i bez drzwi w którym zbyt wiele się zdarzyło gdy dokoła w oczach ludzkich płonęły stosy a od jednego spojrzenia mogły zająć się domy gdy na jezdniach umierały bezbronne tramwaje brocząc krwią i dysząc jak ranne zwierzęta gdy krew ludzka zmieszała się z krwią kamieni które do końca nie chciały przelewać niczyjej krwi Kiedy wszystkie godziny były przeciwko nam w każdej z nich zmuszeni byliśmy wybierać miłość lub nienawiść bezsenność lub sen pancerz codzienności lub codzienność krat nasze życie lub inne niemożliwe wyjście Pamiętnej strasznej zimy i bezsennej wiosny kiedy nie można było pójść w przyszłość lub wrócić i nie można było czekać w tym samym dniu gdy trzeba było wolnej myśli by zrodziła się wolność gdy trzeba było wolności aby zrodziła się myśl gdy rzeczywistość była pusta choć nieprzenikniona i mogliśmy żyć jedynie w republice myśli na tym przylądku dobrej albo zlej nadziei chcieliśmy stwarzać życie na podobieństwo wierszy powtarzaliśmy że każdy mur jest bramą 40 tak długo aż wiara stała się doskonała Matki płaczem witały każde nasze wyjście Zwiększyła się liczba poronień i nawróceń ludzie zmieniali religie gdy zawodzili bogowie Pamiętnej strasznej zimy i bezsennej wiosny kiedy świadomość przestała czynić nas tchórzami czytywaliśmy Hegla i listy romantyków rozmawialiśmy z Maratem Mochnackim i Marksem zajmowaliśmy się tylko tym co być powinno W połowie życia W tym mieście bez imienia (Warszawa miasto portowe którekolwiek z miast) wybieraliśmy perspektywę nieustannego wyboru na przekór naszym kobietom pokusom i rozsądkowi Kiedy opanowaliśmy to jedyne nieposłuszne życie miasto było gotowe na przyjście starego dnia W oknach zakładu pogrzebowego plakaty zapraszały wszystkich do urn – dziewiętnastego marca 1972 41 Wiersz odświętny o codziennym milczeniu Milczymy o wygnańcach naszych czasów skazanych na wolność za oceanem Milczymy o Najwyższej Radzie o Sołżenicynie i Brodskim o dalekich łagrach pod gwiazdą Piołun Braterskie milczenie zrównuje oprawcę i ofiarę Milczymy w pustyniach naszych dusz o pustyniach w duszach prześladowców Bryła naszego świata nie ruszona z posad trwa w milczeniu od lal Milczymy także o codziennym milczeniu Mój kraj staje się powoli eksporterem publicznego milczenia Późna nocą kiedy zasypiamy bez słowa ożywa milcząca wrzawa zebrań Przez nasze sny i dusze jadą transporty wygnańców Łódź, 1974 42 Święto wiosny Na ukwieconych ulicach karmiono transparentami nadwątloną przez bratnie pomoce ideę braterstwa ludów W Alejach Niepodległości panowała wolność z racji wstrzymania ruchu kołowego Równość była jednakowa dla wszystkich Dziś decydowało o Jutrze Jutro było zachmurzone i ze straciłem patrzyło na Dziś Panował nastrój radosnych igrzysk Obiecywano coraz więcej chleba Ludzie zamieszkali w pochodzie I oddychali sztandarami Byłem wolny tzn. miałem świadomość że przebywam na świeżym powietrzu 43 Linia życia Nic zwyczajnego się nie zdarzy Czeka cię podróż z której nie powrócisz Linia życia w twej dłoni urywa się nagle lecz nie będzie ci dane otworzyć żyły w wannie strzaskać się o skały albo wpaść pod tramwaj Nie doczekasz pięknego i gwarnego dnia gdy zmywać będą barwy ze sztandarów i z ciał Możesz tylko o nim przeczytać w złej pieśni do której sięgasz gdy nie możesz zasnąć Narzucasz koc na ramiona Wstajesz Parzysz herbatę Czytasz słowo o Szeli lub piszesz list „Do wszystkich...” Jak sprzęty w twoim pokoju chorujesz na samotność i w ciszy słyszysz głosy zgubione na ulicy Pamiętaj o tym że jutro zostanie skazany Dreyfus Giordano Bruno na rynku w środku miasta spłonie Borowski gaz otworzy Wystrzeli Aurora Artur Ui którego znałeś od dziecka do wczoraj wygłosi przemówienie przed nocą długich noży Nic zwyczajnego się nie zdarzy Czeka cię podróż z której nie powrócisz Linia życia w twej dłoni urywa się nagle Bądź spokojny Powiedz prawdę Dopóki jesteś jeszcze w kręgu światła Pożegnaj bliskich Opanuj drżenie rąk Napisz list do dziewczyny o dziesięciu dniach które wstrząsnęły waszym światem 44 Nowy Rok Był styczeń roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego piątego szóstego Gdzieniegdzie w Europie Zachodniej zaczynał się wiek dwudziesty W Warszawie słońce wschodziło normalnie o godzinie 740 Szkoły witały dzień hymnem narodowym Odbywały się lekcje wychowania fizycznego i obywatelskiego Z zajęć praktycznych na razie zrezygnowano ze względu na zmniejszanie się mniejszości narodowych W aulach uniwersyteckich językoznawcy wykładali zasady składni polskiej W rezerwatach dla profesorów zainstalowano sztuczne słońce Deszcz był na indywidualne zamówienia W tych warunkach mogły powstawać dzieła o dobrej robocie W sąsiednim kraju dla ratowania budżetu państwa wymieniano Żydów na pszenicę kanadyjską co można by uznać za przykład dobrej roboty Nasi dzielni obrońcy pokoju dzięki tropikalnym koszulom czuli się dobrze Einstein i Sacharow nadal oczekiwali aresztowań Partie nazistowskie nie agitowały Systemy były monopartyjne Występował jedynie teatr „Eref” który jednak nie jest partia Wzrosła liczba znaków nakazu i zakazu Znaki ostrzegawcze informowały o niebezpiecznych zakrętach w lewo lub w prawo a także o skrzyżowaniu z drogą podrzędną Nie licząc jednej komety znaków na niebie nie było Zmęczone pociągi zwiększały kilkakrotnie obszar kraju Zmęczeni ludzie nie wiedzieli albo nie widzieli I nikt naprawdę nie wierzył że jutro zaczyna się dziś I nikt się nie domyślał że dziś już było za późno Łódź, 1976 45 Powrót Po wielu latach krzyku po kilku latach milczenia postanowiłem wrócić na ring i opowiedzieć wam wszystko jak było naprawdę Chciałbym opowiedzieć o tym że miejsce poety było znowu na ulicy i że napisać kolejny wiersz dla ludzkości znaczyło naprawdę zbyt mało W drugiej połowie lat siedemdziesiątych znów znalazłem się w środku kraju skazany na dworce które nie były już z moich wierszy i nie oznaczały motywu podróży ani poszukiwania nowej drogi do prawdy które były rzeczywiste jak ze snu dworce–fabryki dworce–więzienia dworce–kopalnie dworce–stocznie podziemne stacje męki krzyżowej na których w bólach rodziła się druga Polska podczas gdy pierwsza Polska była już w stanie przedzawałowym i wydawało się że znowu trzeba będzie przetoczyć krew lub zapłacić krwią lub oddać swą krew Honorowi krwiodawcy z całego kraju czekali na znak na przypływ odwagi na cud nad Wisłą na przebudzenie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza lansowała hasło „Krwiodawco – oddaj swą krew krwiopijcy” Krew była potrzebna do farbowania sztandarów W Radomiu i w Ursusie przecięto żyły ulic Serce biło nadal Otworzono na oścież bramy szpitali więziennych i kostnic Ci którym udało się uciec schronili się w domach które zresztą nie chroniły przed niczym i oglądali czerwone pająki w telewizji 46 Jadowite tarantule dobierały się do serca Polski W drugiej połowie lat siedemdziesiątych znów znalazłem się na rozstajnych dworcach i usłyszałem głos bitych i poniżonych i usłyszałem głos proroka Ezechiela i usłyszałem głos Pana i głosy wszystkich świętych agnostyków i usłyszałem własny głos wzywający do wyruszenia w drogę I wyruszyłem Łódź, 1977 47 Nieobecność Nasz wyścig z czasem trwał 24 godziny Start odbył się w miejscu dokładnie nieokreślonym na metę wpadliśmy razem tuż przed odejściem pociągu Zwycięzców nie było Odtąd budzę się codziennie (przyznaję że niezbyt wcześnie) Ludzie są szarzy jak zwykle rano w moim kraju Pociągi są przemęczone jak zwykle w moim kraju Chodzą za mną tajniacy jak zwykle w moim kraju za większością pisarzy i uczciwych ludzi Więc budzę się codziennie Myję się jem śniadanie i piję herbatę Szukam Twojej nieobecności która zawsze jest tak blisko że czuję jej oddech i jej niebezpieczne szare oczy które czasem ranią mi twarz i natychmiast łagodnieją Więc budzę się codziennie mimo że odjechałaś do Paryża odeszłaś na Tamten Świat Wydaje mi się że odchodziłaś już wielokrotnie a Ty odjechałaś tylko raz zostawiając mi swoją nieobecność tak bardzo podobną do Ciebie z którą chodzę po ulicach pracuję piszę listy której pragnę i wieczorem idę z nią do łóżka Twoja nieobecność klęczy nade inną obejmując uda dotykając brzucha W dłoniach trzyma moją męskość (nie sposób tego inaczej nazwać w tym erotycznie ubogim języku) która nabrzmiewa i powoli zbliża się do krzyku Więc budzę się codziennie w kraju w którym żeby być wolnym nie można mieć nic do zabrania w dniu w którym miłość jest niemożliwa budzę się codziennie Warszawa, 1977 48 * * * Jest już druga w nocy i usnęłaś ze mną po raz pierwszy Mogę zostać z Tobą do rana i słuchać gwizdu pociągów na moście Od dzisiaj jesteś Innym Krajem w moim stałym tym samym kraju I za oknem jest inne drzewo i inni przyjaciele w domach Od dzisiaj jesteś Pieśnią nad Pieśniami i nie obudzą Cię córki jerozolimskie Jesteś śniada i wdzięczna i moja ręka jest pod Twoją głową Od dzisiaj jesteś Pasją nad Pasjami i Twój szczyt góruje nad górami świata Pokochałem Twoje szalone ręce które zostawiły mi krwawe pręgi na plecach Od dzisiaj jesteś Ziemią Obiecaną której oczy i usta rozmawiają ze mną Możesz wejść – mówisz – przebij mnie bo pokochałam ból i twoją nienawiść A ja – ja wejdę w Ciebie by Cię oddalić i by cię zatrzymać I może nasze gorące ciała urodzą śmierć której tak pragnę z Tobą Warszawa, 1978 49 Szkic do scen z Grottgera Przyszli o pierwszej w nocy wyłamali drzwi łomem Nie byli w mundurach milicyjnych lecz w mundurach armii zbawienia w kożuszkach garniturach krawatach i niebieskich skarpetkach z przydziału bo oszczędzają cywilne na cywilne okazje Z marynarkami nieco wypchanymi po lewej stronie z czego wniosek że żaden z nich nie był mańkutem Nic nie będzie już panu potrzebne – mówili – wyrzucając mi z torby długopis zeszyt i scyzoryk Nie będziemy robili rewizji pan pojedzie z nami Zawieźli mnie na śmierdzącą komendę kolejną w życiu śmierdząca komendę Zadawałem sobie retoryczne pytanie dlaczego komendy komunistyczne muszą śmierdzieć Zobaczyłem wielu ludzi wyglądających tak jak wygląda człowiek po godzinie snu podczas której zatrąbił piąty anioł spadła gwiazda z nieba na ziemię i zaczęła się noc długich noży Zobaczyłem wielu ludzi po tej i po tamtej stronic przezroczystego powietrza często nazywanego barykadą Wtedy zrozumiałem że jeszcze żyję i że na razie była to noc długich łomów Jaworze, 1982 50 Młodzi jasnowłosi Młody jasnowłosy żołnierz rezerwista Bruzda zdecydowania jak okop przecina mu czoło Mówi że nie będzie nas pilnował i że najlepiej postrzeli się w nogi Zastanawia się czy wyjdzie ze szpitala już po wojnie Długo i cierpliwie tłumaczę mu że dla dobra nas obu powinien być moim oprawcą Nie wiem jeszcze wtedy że te nogi utną mu do kolan a mnie będzie pilnował młody jasnowłosy żołnierz Darłówko, 1982 51 Kiedy przyjdzie wiatr Mietkowi Grudzińskiemu Kiedy przyjdzie wiatr niczego już nie będzie Ogrodu Luksemburskiego i Parku Monceau ruchomych schodów kafejek na rogu pod platanami Chińczyka w restauracji „Mandarin” w Massy i ocalonych Wietnamczyków wyławianych z morza którzy woleli śmierć od czerwonego raju ich ojczyzny Kiedy przyjdzie wiatr ze wschodu niczego naprawdę może nie być ani katedry w Chartres i winnic Burgundii ani kruczowłosej wróżki z Saint Cloud która przepowiedziała mi długą podróż ani dentysty z ulicy Vaugirard ani żadnej rzeczy która nasza jest To nie będzie dziesięć dni które wstrząsnęły światem to będzie jeden brunatno–czerwony dzień jak brunatny kolor nie tak dawnych czasów który w naszych czasach myślach i uczuciach zmienił się w kolor krwi na krawatach a skrzyżowany z młotem sierp przypomina już tylko skrzyżowane haki swastyki Muśnięcie tego wiatru trzeba poczuć na twarzy w sercu rozbudzonej wyobraźni sumienia Ten czerwony wiatr wieje ze śnieżnobiałych pól Kołymy z białych kart książek proroka Sołżenicyna O tym dniu coraz trudniej jest opowiadać wszystkim trockistom anarchistom pacyfistom którym wiatr kojarzy się jedynie z różą wiatrów Więc usiądźmy przy winie pogadajmy o wierszach Dylana Thomasa o powieściach moralisty Raymonda Chandlera o piosenkach Galicza i mojego przyjaciela Jacka i może jeszcze raz spróbujmy – wbrew wszystkiemu – dać świadectwo powiedzieć prawdę I jeszcze raz — wbrew przekonaniu że świat w którym żyjemy zmierza do końca świata — spróbujmy w naszych górach na naszych morzach w przerwach w naszym życiu między demonstracjami widokiem krwi obozami i więzieniami w których 52 zamyka się naszych przyjaciół i nasze dusze spróbujmy z naszymi kobietami dziewczynami kochankami żonami tego co nasze babki nazywały szczęściem bo przecież tak krótkie bywa szczęście a tak długie bywają pożegnania od których nigdy i nigdzie nie potrafimy uciec w powszednią noc zapomnienia Paryż, maj 1984 53 Tyle rzeczy Tyle rzeczy których nie zrobiłeś Tyle wierszy których nie napisałeś Słońce wschodzi i słońce zachodzi Są jeszcze kobiety które cię kochają Tadeusz Kościuszko i Romuald Traugutt robią powstania w twoich wierszach W koszarach podchorążych na razie panuje cisza Adam Mickiewicz romansuje na Krymie z Karoliną Sobańską która jest agentką carskiej policji Aleksander Wat opowiada ci znane wschodnie historie Książę Józef skacze na koniu do nieznanej ci rzeki „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały.” W Polsce objęty ochroną gatunkową Orzeł – gwiazdozbiór równikowy ciągnie za sobą Herkulesa Węża i Rimbauda który wyrusza właśnie statkiem pijanym w podróż do kresu swojej nocy Pomieszały ci się czasy i historie W połowie drogi do Canossy zawracasz do La Manchy lub do Warszawy gdzie Maurycy Mochnacki detronizuje cara Mikołaja a Zbigniew Herbert pisze raport z oblężonego miasta Jest przy tobie jesień Pora płonących wierszy Między tobą a damą kier wyrosło lato Żurawie ciągną na południe Pocieszasz się starymi zaklęciami Wsiadasz z Jazonem na statek Argo lub wyruszasz z Cendrarsem transsyberyjską koleją Kartezjusz mówi ci w Paryżu „Cogito ergo sum” W Królewcu Kant idzie na swój codzienny spacer ale nie zauważa cię w bocznej alejce Niebo gwiaździste jest w tobie Prawo moralne nad tobą Jesteś z dziewczyną w parku w Sceaux Przed bramą jecie naleśniki z rumem Potem idziecie alejkami pachnącymi deszczem wzdłuż stawu z zielonymi kaczkami Gdzieś niedaleko mieszka duch Curie–Skłodowskiej I jest ten park niebo liść klonu i woda Jest jeszcze bezgraniczna ziemia Tyle Ameryk do odkrycia 54 Tyle rzeczy do zrobienia na które nie starczy tchu Tyle wierszy do pomyślenia na które nie siarczy odwagi Tyle krwi do przelania Własnej Paryż, listopad 1984 55 Widok z wieży w Sydney Sydney Tower – największa palma na świecie Z jej złotej korony oglądamy białe muszle Opery Harbour Bridge który stalową tęczą łączy północ z południem wiktoriańskie wieżyczki Uniwersytetu Królewski Ogród Botaniczny wody Port Jackson i ocean w którym błyskawicznie tonie słońce a ja nie zdążę już na ratunek Sydney, grudzień 1984 56 Fioletowe kwiaty jacarandy Z głową jeszcze nie ostygłą po Europie chodzę wśród fioletowych kwiatów jacarandy tęskniących za liśćmi które przyjdą po nich Z sercem zostawionym w klatce Polski oglądam wiecznie zielone araukarie i nagie pnie eukaliptusów w kolorze stali W Górach Błękitnych paprocie są wysokie jak palmy Głośno śmieją się ze mnie ptaki kookaburra Ich śmiech spływa po buszu w dolinę Kryształki wody migocą przed oczyma daleko od huku wodospadów Wieczorem oszalały księżyc spada nam na głowy Woda jest zimna jak nóż na czole Pływam w oceanie przy plaży w Bondi i widzę że stoisz na brzegu ubrana w fiolet jak jacaranda Widzę cię i myślę że to wszystko istnieje i że zostałem poddany próbie przerażającej urody życia Adelaide – Sydney, grudzień 1984, lato 57 Po koncercie Cohena Małgosi Wolanin Po koncercie Cohena w Paryżu w sali Pleyel poszliśmy na Nowy Most i nie będę ukrywał że było nam ze sobą jak tylko nam być potrafi Na moście przy pomniku Henryka IV z szumem Sekwany wpływającym nam w uszy i później w umownej wielkomiejskiej ciszy w hotelu na placu Clichy rano zapytałaś dlaczego ten most nam się zdarzył Być może po to kochana by móc się zatrzymać i nie słyszeć bezustannego kołatania do serca By nie być skazanym na protest na gniew na sztandar Ten most jest być może po to żeby się zdarzał jak wszystkie porty i parki i porzucone przez nas miasta i górskie potoki pachnące pstrągami jak skrzypiące schody w hotelu i białe noce we dwoje Tak na pewno nie wiem Ale w końcu to jest przecież sprawa mostów między epokami od ciebie do mnie od do od do do od Paryż, marzec 1985 58 W naszych czasach W naszych czasach w których nie mamy czasu by zatrzymać chwilę poeci ponawiają pytanie kto da świadectwo czasom które dla radzieckiego żołnierza oznaczają zegarek zdjęty z ręki żywego lub umarłego według ojców kościoła i świętej księgi stworzonego na obraz i podobieństwo W naszych czasach w których czytamy oficjalne sprawozdania z procesu morderców świętego księdza i tysięcy sumień i naprawdę nie wiemy już czy jest proces morderców czy ofiary W naszych czasach w których przebrała się miara krzywdy w czasie i krew obecna w żyłach wiersza nie będzie już świadectwem czasów słuchamy nawoływań nieprawdziwych proroków do spokoju pokoju rozwagi albowiem terror rodzi terror i królestwo nasze nic jest z tego świata A przecież spokój panuje w Warszawie wisielczy spokój panuje w Warszawie rozważni stają się powoli Armią Zbawienia inteligenci mogli zostać tylko krótkowidzami a działalność charytatywna zastępuje działanie Oddalony o czas pokonywania dużych przestrzeni modlę się by po naszych czasach nie pozostali tylko katastroficzni poeci i miasta umierające w wierszach Modlę się o kamień do ręki 59 o celność dla oka o nienawiść prosta jak tragedia grecka czysta jak miłość o nienawiść która przecież także kiedyś umiera by dać świadectwo czasom Paryż, marzec 1985 60 W końcu W końcu przecież każdy prawdziwy poeta pisze Wielki Testament Od początku do końca pisze testament życia po śmierci Czasem dłuższy czasem krótszy ale każdy wiersz jest testamentem Nie powinno być niedobrych wierszy skoro każdy ma być ostatnią wolą naszych niepokornych uczuć naszych zakazanych myśli naszego udanego życia od morza do morza krwi Paryż, maj 1985 61 Nowy Jork, trzynasty miesiąc roku, godzina dwudziesta piąta Chciałbym opisać samotność w Nowym Jorku czy ktoś już kiedyś opisał samotność w Nowym Jorku Kiedy jest druga w nocy i gasną światła wieżowców na Manhattanie I jest tylko nocna tajemnicza muzyka Central Parku I Billie Holiday wznosi się w ciemności w podmuchach lepkiego powietrza I pozostaje spacer do Rockefeller Center lub do pomnika Shermana na Placu Wielkiej Armii z nią lub bez niej żeby przypomnieć sobie poprzedni spacer Gdzieś daleko neony zachodzą za horyzont .wysyłając promienie rdzawego światła Na Szóstej Alei zaczepiają mnie dwie prostytutki Czarna ma czerwone szpilki i długie błyszczące nogi które powinny się znaleźć w Museum of Modern Art Jej oczy przypominają obraz Roy Lichtensteina „Drowning Girl” Murzyn w zielonym wełnianym berecie proponuje mi marihuanę albo kokainę Uśmiecham się do nagiego skojarzenia tej sytuacji ze starą piosenką „Wczoraj ty, a dzisiaj kokaina...” Czy mógłbym pisać po nocach szczęśliwe wiersze miłosne Szczęśliwe wiersze miłosne pisze się w łóżku Sympatycznym atramentem Paznokciem na ciele Zębami na ramionach Tak naprawdę o miłości pisze się z żalu Bólu Nieukojenia Odwzajemnionej tęsknoty Bojąc się czasem że przyjdzie miłość i wszystko to zagarnie Schowa w tajemnicy jej rąk w jej ustach Ustach odkrywcy świata W muzyce buszu między jej udami w jej bezgranicznie zapamiętałych oczach w oczach które się zapomniały Jest trzynasty miesiąc roku Jest milczenie którego staram się nie słyszeć 62 Jest godzina dwudziesta piąta na którą się umówiliśmy i która żyje w nas wieczornymi ogniskami ulic żarówkami tego miasta płonącymi pod niebem Fajerwerkami ciepła i jasności wokół których skupiają się ludzie Każdy dzień rodzi Cię na nowo I mój kraj staje się innym krajem A ja mam znowu dwadzieścia dwa lata i jestem Kolumbem któremu pomnik postawiono w Central Parku Gdybym nie odkrył Ameryki mieszkałabyś gdzieś bliżej w Europie Nazywałabyś się Emmą Bovary lub Julią nieskończenie jasną Julią Chciałbym opisać samotność w Nowym Jorku Osiemnaste piętro domu na Central Park West Wyciszone światła Ciemnozielone ściany Piękny żyjący czarny fortepian jak okaz z Muzeum Historii Naturalnej i balkon z widokiem na księżycowy park i mleczną drogę Manhattanu Po północy przychodzi czasem Lechoń i mówi „Nie rób tego, nie powtarzaj błędów, i tak powiedzą, że zagrałeś się na śmierć.” W tym mieście miłość jest obok śmierci Bardziej niż gdziekolwiek miłość jest obok śmierci Śmierć dla każdego ma jakieś spojrzenie Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy A może tak jest we wszystkich miastach świata We wszystkich portach i hotelach gdzie zatrzymała się miłość i może na tym polega życie Chciałbym opisać samotność w Nowym Jorku Którego dzisiaj nie lubię Jak nie lubię żółtych samotnych taksówek które zabierają cię z Manhattanu na drugi brzeg Wschodniej Rzeki jak nie lubię pięćdziesięcioletnich hippisów i Allena Ginsberga za jego wiersze o Rosji pacyfizmie i Ameryce która nas zdradza 63 jak nie lubię mafiosi strzelających w plecy i sprężynowych noży Portorykańczyków i wielkości formy i metafizyki braku miasta bez białego lub czarnego Boga miasta z szatanem zaczajonym w uliczkach wschodniego Harlemu Chciałbym opisać samotność w Nowym Jorku i muszę jutro go polubić bo przecież to twoje miasto w którym z tobą rozpaczam że pozabijano tylu Indian że wyniszczono stada brodatych bizonów że nikt nie zabił wcześniej Buffalo Billa że Patt Garret jest na tropie i zastrzeli Billy Kida Z tobą w kinie na Czterdziestej Drugiej Ulicy cieszę się z całą salą gdy Sylwester Stallone jednym strzałem rozbija radziecki helikopter w Wietnamie a po filmie „Łowca jeleni” śpiewam „God bless America" Z tobą ciągle jeszcze jadę pięknym Verrazano Bridge I promienie słońca rozpryskują się o stalowe liny i spadają snopem iskier na twoje włosy I pozostawiam ci niemilknące oddalenie i – być może – mocniejsze bicie serca kiedy przychodzi niewidzialny listonosz który przynosi hieroglify mojej krwi serdecznej owinięte w biały bandaż koperty Nowy Jork – Paryż, sierpień 1985 64 Greenwich, Connecticut Ewie i Wojtkowi Fibakom Jestem w Greenwich w stanie Connecticut w domu przyjaciół który jest małym gotyckim zamkiem I jest tam las jak wielki sen i kolorowe obrazy Dzieci Makowskiego ze spiczastymi czapeczkami na głowach Kobiety Witkacego stworzone cienką kreską w narkotycznym transie Płótna Kanelby grubo ciosane kontury ludzi i świata I wzruszający w swym tysiącletnim semickim cierpieniu Menkes Malarz Wieczny Tułacz latający Holender który po latach odnalazł tu swój autoportret malowany w Rzymie w latach dwudziestych lub trzydziestych Pijemy kawę Czytam wiersze I zza czternastowiecznego tryptyku ze świętą Zofią z szarych kamieni patrzą na nas oczy gotyckiego Boga Później kolacja w „Maya of Japan” Po raz pierwszy jem surową rybę i jestem szczęśliwy że się śmiejesz Japończyk żongluje nożami i przyprawami i rozrzuca wprost z gorącej blachy na talerze sukiyuki steak hibachi Wracamy przez południowy Bronx gdzie policjanci radzą nie zatrzymywać się na światłach i znowu jesteśmy w kosmosie Manhattanu w przygodzie świata któremu wymierzamy sprawiedliwość w wierszach Nowy Jork, sierpień 1985 65 Wiadomości z kraju Listy z Kraju są jak listy z więzienia Trzeba czytać je trzy razy głównie między wierszami Czuję się lepiej (znaczy że było źle) ale potrzebuję nowych lekarstw (znaczy Zeszytów Historycznych) Ostatnio udało mi się kupić szynkę na święta Janek jest już w domu ale nie wiadomo czy zostanie Zbyszek wyjechał do Barczewa Paczka od ciebie doszła cytryny się nie popsuły (znaczy nie było rewizji na granicy) Sprawiłeś nam dużą radość (znaczy że już czytali) Proszę cię napisz Choćby na Berdyczów Gołębie z Kraju są gorsze niż listy Nie używają poetyckich przenośni Trzaskają dziobami Poruszają wnętrzności Domagają się rzeczy niemożliwych I psują nam smak niedzielnego popołudnia popijanego czerwonym Haut Medoc Paryż, 1986 66 W czasach niespokojnego słońca Świat obumiera wraz z poezją Poezja obumiera wraz ze światem Może w innym nowym świecie narodzi się nowa poezja niepowtarzalnych gestów rozpaczy czynionych z wiarą że tylko odchodząc można czasem dotrzeć poezja bezdomnych zdobywców odchodzących w stronę horyzontu w stronę przepaści do Ultima Thule To nie poezja umarła To umarł świat w którym było miejsce na poezję Dziś w czasach niespokojnego słońca buntownicy zostają łagodnymi myślicielami prorocy zakładają stragany dyletanci produkują książki i pieniądze O mnie – być może – powiedzą przed śmiercią pisał w gorączkowym pośpiechu Dziś w czasach niespokojnego słońca A mimo to sejsmografy nie zapowiadają na jutro Generalnego Trzęsienia Ziemi Paryż, marzec 1987 67 * * * Nie piszę listu Wolę cię słyszeć gdy wyjesz do księżyca Nie sięgam po telefon Wolę cię widzieć na wilczym szlaku Nie jadę do ciebie Wolę cię poczuć w ranie na skórze Drżę kiedy drżysz gdy cię dotykam na innym kontynencie w innej epoce w świecie miłosnego wilczego tańca Paryż, kwiecień 1987 68 Bezsenność, ptaki, wiersz Whitmana Gałązka platanu uderzała o szybę. Nad ranem śpiewały ptaki. Myśli się wtedy o nie wysłanych listach, nie zapłaconych rachunkach, komorniku, zapomnianych miastach. Ja myślałem dodatkowo o trzech kobietach, jednej górze, przyjacielu w więzieniu i wierszu Whitmana. Kogo obchodzą, tak naprawdę, cudy? Co do mnie, znam tylko i jedynie cudy. Słońce przejechało ostrzem po oczach. Chciałaś mnie obudzić, myśląc że śpię. To wszystko. Paryż, maj 1987 69 Bezsenność, jawa, sen Śniła mi się jawa, jawił mi się sen Granica była do przekroczenia. Nie było żadnych straży, prócz straży wspólnego języka i własnego sumienia. Przekraczałem granicę przez zieloną granicę, na czarno, nie po raz pierwszy, raz jeszcze w stronę życia. Lizbona, październik 1987 70 Jest taka pora, jest taki czas Jest pora trudnych wierszy, jest pora płonących wierszy. Kwitnie głóg i czeremcha. Żurawie znowu lecą na południe. Bociany wracają do domów. Napiłem się whisky z Waltem Whitmanem i Philipem Marlowe. Zapomniałem czy jest wiosna czy jesień. Zostałem poetą metafizycznym. Świat się nie zmienił. Josif Brodski powiedział niedawno że wiersz jest wytworem dwu samotności – pisarza i czytelnika. Być może. Nasza samotność jest świadomością w trójkę. Ty, Ja i Świat. Schodzisz do mnie z wiersza Cendrarsa wymalowanego na ścianie. Wysiadasz z prozy transsyberyjskiej kolei albo przyjeżdżasz z Gare du Nord. I chciałbym Ci powiedzieć jak Cendrars, w ważę swoje osiemdziesiąt kilo... I wiesz co było dalej. I wypełnia nas czas nie zapisanej miłości. Paryż, lipiec 1988 71 San Esteban, Salamanca W klasztorze San Esteban, w Salamance, przybity do kamiennej posadzki rozmyślałem o gotyckiej, wysokiej, samotności Bogów. Wysokiej jak kościoły Hiszpanii, jak złoty ołtarz katedry w Sewilli. I było niebo gwiaździste nade mną. I było prawo moralne we mnie I nie poczułem się Bogiem. Bogiem był ten długowłosy staruszek nie pogodzony ze światem, stojący obok mnie i wsłuchany w spiżową ciszę dzwonów. 72 Oświadczyny Jedni mówią, że jestem erotomanem. Drudzy mówią, że naśladuję Hemingwaya. Trzeci mówią, że to nowy Marek Hłasko. W salonach mówią, że za dużo piję. Inni mówią, że jestem byłym bokserem. Chciałbym raz wreszcie i po poetycku oświadczyć: Odpieprzcie się, jestem sobą. Paryż, sierpień 1988 73 * * * Nie widziałem nigdy tego dnia Nie zamieszkałem nigdy w tej nocy Ten brak Ta samotność Ta grań Oczywiście są jeszcze nieśmiertelniki Paryż, wrzesień 1988 74 Między nami a nami... Antkowi Pawlakowi Wiesz, to nie jest kwestia innej perspektywy. Te rzeczy rozstrzygają się między nami a nami. I nikt nie ma prawa wejść. To mój dworzec, moja podróż, moja stacja męki, mój krzyż do dźwigania na piersi. To nie mnie widziałeś przy metrze Odeon. Ja nie wyjeżdżam z Paryża, żeby strzelić sobie w skroń w dalekiej Moskwie. Ja nie jestem Nim, choć, być może, nasze torsy są podobne. A i nie w Moskwie można zrobić to samo. Paryż, październik 1988 75 Te kilka słów pamięci André Chéniera Wiesz, te kilka słów przed śmiercią czasem wystarczy i zastąpi te kilkaset wierszy, które napisano później. Paryż, październik 1988 76 Różne strony Maćkowi Niemcowi Wiesz, byłem przez chwilę po tamtej stronie. Już wszystko w porządku. Trochę się wstydzę tych myśli. Można dać się zabić w różnych miejscach. Będąc po prostu po właściwej stronie. Paryż, październik 1988 77 Tak się zdarza pamięci Hemingwaya to tak jest, czasem tak się zdarza. Nie trzeba wcale być na polowaniu w Afryce. Ja w ogóle nie lubię polowań i myśliwych. Ta wojna zdarza się, po prostu, w tak zwanym normalnym życiu. Paryż, listopad 1998 78 Ta trudna miłość pamięci Marka Hłaski Wiesz, ta trudna miłość, która nas łączy, do tego nie znanego mi kraju, jedynego, w którym moglibyśmy być żołnierzami. Ale ja zaniosłem pół litra na Twój grób. Nie możemy być razem żołnierzami... Przynajmniej w tamtym kraju. Paryż, listopad 1988 79 Książę Nocy Markowi Nowakowskiemu Wiesz, świat nie rozwija się w moja stronę. Choruję na bezsenność. Ale pocieszam się, że Ty, Książę Nocy, nie sypiasz z tych samych powodów. Paryż, grudzień 1988 80 Niekiedy nad ranem dzwonię do przyjaciół Tomkowi Kłosińskiemu Ja w nadmiarze, płynny, duch dziwnie wędrujący, teraz tu zatrzymany... niekiedy nad ranem dzwonię do przyjaciół. Mówisz: nie ma problemu, czytaj te nowe wiersze, ważne, że piszesz. Odbieram Ci pół godziny snu przed całodzienną pracą. Dobrze, że są niektórzy ludzie w miejscach blisko nas. Paryż, listopad 1988 81 Rzeczy małe dla... Mój przyjaciel, alpinista powiedział: Rzeczy trudne robimy od razu. Niemożliwe, zajmują nam trochę więcej czasu. Więc, wiesz już wszystko. Tylko rzeczy małe mogą nas zniszczyć. Paryż, grudzień 1988 82 Chaos Dla... w odpowiedzi na list o chaosie Chaos, stan całkowitego bezładu, zamieszania, rozprzężenia, zamęt. Chaos w głowie, chaos barw, glosom, uczuć, pojęć, poglądów. Chaos panuje gdzieś, powstaje w kimś, ogarnia kogoś lub coś. Chaos może być kompletny. Woda gasząca wodę. Ogień podpalający ogień. Ziemia przysypana ziemią. Miłość? Śmierć? Śmierć, która minęła. Miłość, która nie przyszła. Nienawiść, której nie ma. (Gdzieś na marginesie przelatują jaskółki i odrzutowce tworząc chaos linii na niebie.) Chaos. Woda, która parzy lodem. Ogień, który pragnie łyku wody. Ziemia w gorączce spragniona powietrza. Ani więcej. Ani mniej. Paryż, luty 1989 83 Kiedy zaczyna się noc... Noc, czas od zachodu do wschodu słońcu, cześć doby kiedy stonce znajduje się poniżej horyzontu i panuje ciemność. Ciemna, jasna, gwiaździsta, bezksiężycowa noc. Ciepła, mroźna noc. Czerwcowe, wiosenne, zimowe, długie noce. Dzisiejsza, wczorajsza noc. Głęboka, głucha noc. Noc poślubna. Mroki, ciemności nocy. O dwunastej, drugiej w nocy. Spędzić bezsenną noc. Spędzić noc gdzieś, u kogoś. Robić coś w nocy, nocą, całą noc, przez całą noc. Wałęsać się po nocy. Nie sypiać po nocach. Rozmawiać, pracować, siadywać do późna w noc, do późnej nocy. Przyjechać do kogoś, zatrzymać się gdzieś na noc. Skradać się, uciekać pod osłoną nocy. Noc idzie, nadchodzi, nastała, zapada, zbliża się... Kiedy zaczyna się noc i kiedy kończy. Jest dwunasta w nocy. Być może trzecia w nocy. A czwarta w nocy czy nad ranem? A jedenasta – czy wieczorem? Czy noc trwa tylko trzy godziny? A może noc jest wieczna jak sen, jak ziemia, woda, niebo, ogień, rośliny i sól morza, jak spalona trawa, która bujnie odrasta. Może to noc w jaskrawy dzień spada na powieki i otwiera je szeroko. Kiedy zaczyna się noc i kiedy kończy? Jak długo trwa noc poślubna? Jak długo noc świętego Bartłomieja? I czy skończyła się noc długich noży? I czy tylko noc rozdaje ciemne karły dziejów? I czy na pewno Manicheusz miał rację? 84 Czy światło i dobro, ciemność i zło? Czy może ciemność i dobro, światło i zło? Czy jest dzień miłosny tak jak noc miłosna? Bywa, że sen w nocy jest nieskończoną dobrocią i bywa, że światło złowróżbnym błyskiem wdziera się do czaszki. Jak błysk noża w słońcu przychodzi dzień... Jasność wydobywa dzień na światło dzienne. Po nocy wstaje dzień, co jest niby na porządku dziennym. Dzień, okres od wschodu do zachodu słońca; także światło spowodowane znajdowaniem się słońca nad horyzontem. Dzień słoneczny, skwarny, upalny. Dzień bezsłoneczny, mglisty, pochmurny, słotny. Dzień wiosenny, jesienny, zimowy, letni. Dzień wolny od pracy. Dzień wstaje, wschodzi, budzi się, chyli się ku zachodowi. Dzień wlecze się. Cały boży dzień. Dzień po dniu. Dzień w dzień. Dzień dzisiejszy, wczorajszy, jutrzejszy. Do dnia dzisiejszego, do dziś dnia, nie znać dnia ani godziny, żyć z dnia na dzień. I dożyć do dnia urodzin lub do Sądnego dnia, Święta Pojednania, choć dni Boga – jak bywało nieraz – wydają się być policzone. Paryż 5 sierpnia 1989 85 Język gestów Kindze Wiesz, jestem zmęczony. Przeżyłem śmierć i narodziny miłości. Nauczyłem się kochać i pracować. Byłem w wielu krajach. Miałem dużo kobiet i kilku przyjaciół. Widziałem trochę dobra i wiele zła. Bliscy mi ludzie nie umieli milczeć. Obcy mi ludzie nie umieli patrzeć. Wrogów miałem marnych. ...byłem niemal wszędzie i wszystko to zostawiłem za sobą. I tam gdzie idę teraz, idę sam. W jakim języku to powtórzyć. Opowiedzieć od nowa. Może pozostał już tylko język gestów. Ostatecznych. Paryż, sierpień 1989 86 Z tobą bez ciebie Paryż. Paryż bez Ciebie jest tylko jeszcze jednym, smutnym, wyludnionym, wschodnioeuropejskim miastem, jak Wieluń, Warszawa czy Władywostok. To nie będzie wiersz, to list, wyznanie, wyzwanie, wołanie, włóczęga, walka, wyjście na ring – jednym słowem wszystko na „w”; jak Weda, jak wielkość, jak wielki brak, jak vestibulum vaginae, woda, wino, wódka i wygnanie z kolejnej ojczyzny wykolejeńców wtopionych w widnokrąg, w wielki pejzaż, wschód i zachód tego miasta wytatuowanego na skórze (na imię zawsze będziesz miała Wschód), jak wyścig z czasem, jak wola wygranej, a nie ma wrogów wartych... Jak wyjść z Ciebie: opuścić jakieś miejsce, zwykle udając się dokądś, w jakimś celu, Wyjść z domu. Wyjść na spacer. Wyjść po zakupy. Wyjść do miasta. Wyjść naprzeciw kogoś. Wyjść na wolność i widzieć Ciebie. I nie moc wyjść z podziwu, z osłupienia, ze zdumieniu, nie moc się nadziwić Twojej miłości, Twojej skórze, włosom, rzęsom, oczom, piersiom, udom, zapachowi podróży do Ciebie i w Ciebie. I coś wychodzi na jaw, na światło dzienne, przestaje być tajemnicą, staje się znane, zostaje ujawnione, wychodzi obronna ręka, krzykiem, bez szwanku, bez skazy, piękne jak Twoja bliskość i Twoje oddalenie. Jak wyjść z Ciebie, zacząć grę, rozgrywkę, kładąc najważniejsza kartę; wyjść w damę karo, wziąć początek, wywieść się skądś, robić dla Ciebie wszystko, ale żebyś nie była wszystkim. 87 I jak wyjść z Ciebie nie wychodząc nigdy, być zawsze w Tobie i zawsze odchodzić. Paryż, sierpień 1989 88 Czerń, zawsze czerń Bywa, ze jesteś delikatny i wszystko co zrobisz staje się złem. Bywa, że jesteś nieuważny i wszystko obraca się na dobre. Przeciw tobie. Paryż, sierpień 1989 89 Wielomiesięczne kryzysy Ta bezbrzeżna, poważna, lirycznie uczona pogarda w oczach artysty S. gdy się przysiadał w kawiarni chuchając czterodniowym bibliotecznym kurzem: jak to, on pod krawatem, a ja pod muchą, on skrępowany, zapięty, a ja ostatnią z koszul rozrywam jak krwawiąca pierś! Czysta dostojewszczyzna! Wielomiesięczne kryzysy. Ja wiem, ja się ich wstydzę, od lat poniżej poziomu: co za honor; mieć w biografii rozwód, dewiacje, zboczenia, parę większych nałogów, złamany nos, kurację psychiatryczną, burzliwe romanse, pełnokrwiste podcięcie żył; jakieś tęczowe skandale zamiast szarych gaf: chandry trwające pół roku, zamiast żeby z szacunkiem szeptano: „B. został profesorem w Harwardzie”; ciągłe dzwonienie po nocy do przyjaciół z żądaniem wysłuchania nowego wiersza, pożyczki na zapłacenie mandatu, znalezienia w ich życiu miejsca na mnie, całego; tak wiele – listy z okrzykiem „Pomocy!", bez eufemizmów typu: „Ostatnio jesieni w złej formie”. Ja wiem, to jest materiał na mit, kult, legendę, film z Robertem De Niro, Mickym Rourke, marines, ringiem i tłuczeniem szkła. W którym momencie zszedłem, nieuleczalny chuligan, na tę złą drogę? Skąd ten chorobliwy przymus imponowania, uprawiania sportów, ciągłego niszczenia barier i makietek? Z pewności, że nie będę i tak słyszany ze swoim krzykiem donikąd w chórze profesjonalnie dźwięcznych dywagacji szarości? Także ze śmiałości? Z nie do zniesienia jaskrawej świadomości, że nie można przez cale życie powtarzać: „Ostatnio jestem w zlej formie”? Z przewrotnej chęci do zakłócenia spokoju ratownikom czy z naiwnej wiary w ich ratownicze talenty? Z pokory: że nie dam sobie rady z upchniętym do wnętrza złem? Czy innej pokory: kogoś, kto jest tak niedościgłą ofiarą swoich braków i mroków, że wciąga w ich system zamknięty innych, nie myśląc: och, gdybym lak nie zdradził, co wiem, czybyście mieli odwagę powiedzieć o czym milczycie? Paryż, grudzień 1989 90 Czasem kiedy umieram dla Sylviane Najokrutniejszy miesiąc – kwiecień. W miesiącu kwietniu nie dzwoni telefon, nie przychodzi listonosz, pociągi tkwią nieruchomo na stacjach, nie odlatują żurawie, orły i samoloty zawisają ciężko w powietrzu. Oprócz narodzin, i śmierci, i lęku, wszystko zdarzyło się w innych miesiącach, o innych porach roku, w innych górach. Inne pstrągi były wtedy w rzekach i cała ziemia, rośliny, zwierzęta, minerały, kamienie na pustyni i żaglowce na morzu były wtedy nasze. Już nie przelatują nad nami jaskółki z tamtych gniazd, uwitych nad nieznaną rzeką, w cudzym domu nad framugą okna, w obcym mieście, które pamiętamy z biegiem lat coraz lepiej i o którym dawno już zapomnieliśmy. Wszystko się dzieje wtedy i teraz, i zaczyna, zaczyna dziać się równocześnie. Przychodzą do nas kobiety, które nas kochały i których nie kochaliśmy wybierając inne drogi, inne kobiety. Jesteśmy u boku Leonidasa w wąwozie Termopile. Bronimy naszych terenów łownych i wigwamów przed kawalerią Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy manichejczykaini, którym nie szczędzą anatem Ojcowie Kościoła. Bronimy z Rajmundem VI hrabstwa Tuluzy, naszego królestwa ducha Zachodu i Wschodu, przed najazdem chrześcijańskich barbarzyńców. Pijemy z Amundsenem ostatnią, gorącą herbatę przed wyruszeniem w drogę i jedziemy metrem na wystawę Andy Warhola w Centrum Pompidou. Jestem słaby, chociaż jestem zbyt silny. Jestem silny, chociaż może zbyt słaby, by zatrzymać cię na jedno życie 91 w objęciach powiek, w zatoce ramion. Zatrzymać na twojej twarzy ten nieuchwytny wyraz tęsknoty, zmarszczki wokół oczu, linie uśmiechu jak linia życia na dłoni. Zatrzymać cię i nie dać się zatrzymać, dać się unosić, być w niepohamowanym pędzie, grać w pokera ze skałą i powietrzem, oddychać, kochać, wspinać się, pisać, pracować, boksować, gwizdać, być agnostykiem i wierzyć w swojego Boga; niekiedy kłamać i strzelać jeśli trzeba wybierać i naprawdę nie ma innego wyjścia. Czasem, kiedy umieram jest z nami cały świat. Jestem szczęśliwy i witam się ze śmiercią w do–tkliwym śnie. Wierzę, że śmierć będzie miała twoje oczy. Byłem w wielu pięknych miastach. Zwiedzałem kościoły, porty i dzielnice otoczone złą sławą. Znam zapach pustyni, krzyk kookaburra w buszu, złoty ołtarz katedry w Sewilli, chłód wschodniej ściany Mont Blanc o brzasku i kolor tamaryszku. Tej wiosny tamaryszek zakwitł bardziej liliowo niż wrzosy jesienią. Płynąłem już po złote runo i do Ultima Thule. Wiem co znaczy walczyć i być zwyciężonym. Odróżniam słabość od siły i kolor czarny od białego, ale żyłem długo, zbyt długo, w dwu kolorach. Byłem na krańcach naszej miłości i nie chcę, żeby się oddalała. 92 I nie wiem, którą drogą pójdę, bo wspinałem się na najpiękniejsze góry, a jestem znużonym kamieniem, który spada z grani; pływałem w najczystszych rzekach, a jestem zmęczoną rzeką zmierzającą do morza, które czai się za każdym zakrętem i na każdym skrzyżowaniu życia. Paryż. lipiec 1990 93 Ostatni papieros, ostatnia miłość, ostatnie metro... Pamięci Serge’a Gainsburga Na niemożliwej granicy między miłością a śmiercią. Na stacji symboli metafizycznych. To już ostatni papieros, ostatnia whisky, ostatnia miłość i ostatnie metro w kierunku Porte du Ciel. Nie przejechało czterech jeźdźców Apokalipsy, którym dano władzę nad czwartą częścią ziemi, by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta. Nie spadła gwiazda Piołun z nieba na ziemię. To takie dziwne – wyszedłeś z życia, a zostawiłeś żyjąca Nieobecność. Twoja Obecność jest teraz tam, gdzie dużo pięknych kobiet i mówiący ludzkim głosem czarny fortepian. Szokujesz Boga i aniołów piosenkami o miłości i pragnieniu. Palicie – Bóg Hawany, Ty Gitany. On mówi: ogol się, Serge, i nie pij. To nie wypada. W końcu jesteś w niebie. Ty mówisz: Ta gueule, je voudrais baiser une belle putaine. I śpiewasz: je vais et je viens entre tes reins et je me retiens. Budzisz się nad ranem i wreszcie na kacu rozmawiacie z Bogiem poważnie. I być może rozstrzygniecie parę spraw; dla Ciebie Tamtego, dla mnie jeszcze Tego coraz bardziej szalonego świata zmierzającego do końca świata. I być może po wielu sporach zgodzicie się co do kilku spraw ostatecznych, prostych czyli zawiłych, jak tragedia grecka; jak miłość, nienawiść, jak ziemia, powietrze, 94 jak popiół, gwiaździsty diament, woda i ogień, które z trudem usprawiedliwiają życie, które z trudem umożliwiają śmierć. Paryż, marzec 1991 95 Motyw przewodni po czterdziestce Olkowi Jurewiczowi Wszystko jeszcze może się zacząć: miłość i ból, wspólnie nieprzespane noce, druga młodość i lata klęsk ostatecznych. Będziemy zdobywali najtrudniejsze góry i nauczymy się znowu tańczyć nad ranem. Nauczymy się kochać nasze kobiety i przynosić im żółte kwiaty. Uśmiechać się. Rozrywać bandaże kopert z naszym niespełnionym losem w środku dnia i nocy, o każdej porze roku. Będziemy czekać na śmierć cywilną tych, którzy zawiedli nas najboleśniej, wracać starą szalupą na pokład „Patny”, już uratowanej, a dla nas nie utopionej. Wszystko jeszcze może się zacząć: armie stoją naprzeciw siebie, rzeki płyną do źródeł. Jesteśmy bogatsi o stare fotografie, świeże blizny, znoszone prochowce, nie wysłane listy i czarne podwiązki, których właścicielka zamieszkała w innym kraju. Wszystko jeszcze może się zacząć, co czeka białe i czyste jak świeży śnieg na poszarpanej grani Mont Blanc, podczas gdy języki lodowców na dole wypluwają śmieci, metalowe puszki i ciała zaginionych alpinistów sprzed czterdziestu lat. Wszystko jeszcze może się zacząć, dopóki nie zdradziliśmy naszej przeszłości. Książki, których nie doczytaliśmy dopiszą swój koniec, losy się spełnią. Z naszymi zagojonymi ranami, gniewnymi głosami, z naszymi kobietami, które zawsze będą piękne i czarno–białe jak jaskółki, jak światło i mrok, mamy szansę dożyć nawet do śmierci świata. Paryż, 13 marca 1993 96 Od autorów wyboru Wybieranie wierszy Jacka do druku na chłodno było niemożliwe. Dopuściliśmy więc jawnie do głosu nieucichłą miłość, także w tym sensie, że ocenialiśmy wszystko bardzo surowo, odrzucając niemal każdy wiersz, który budził wątpliwości jakiejkolwiek natury. Mieliśmy nieco inną niż wybrana, koncepcję układu i inną propozycję tytułu – Ten brak Tu samotność Ta grań – zaczerpniętą z czterowiersza, który poruszył nas oboje, przez co wydawał się nam szczególnie ważny, a wątek niespełnienia, osamotnienia, posuwania się po wąskiej ścieżce między niemożliwościami uznaliśmy za najbardziej wszechobecny. Jednak propozycja redaktora tego tomu, z tytułem Linia życia i układem chronologicznym, jest bezdyskusyjnie lepsza. Nie tylko ze względu na prostotę i czytelność. Także dlatego, że umieszcza na końcu Motyw przewodni po czterdziestce (w naszym układzie ten wiersz miał otwierać tom), co wydobywa inny, przewijający się od początku do końca w poezji Jacka temat – potrzebę nadziei i wiary. Kazało nam to sięgnąć z powrotem do odrzuconych wierszy i wyłuskać z tych juwenilijnych Teraz już ujrzę, który kończy się sentencją: Powiedz co bywa – bywa nieskończone i choć wiara ta zbędna, żeby umieć przeżyć jeszcze nieśmiało z wyroku nadziei – wierze – żyjemy by od nowa wierzyć Jacek, jakim go pamiętamy, zwłaszcza z ostatnich miesięcy, nieustannie szukał spraw, w wartość których mógłby uwierzyć i rzeczy, którym można zaufać. Jego decyzja była więc nie aktem desperacji, lecz najtrudniejszym wyborem. Ewa Sułkowska–Bierezin Zdzisław Jaskuła 97 Spis rzeczy Nowa Fala powraca do morza Matka Modlitwa Las Teraz już ujrzę Przebudzenie Do młodego poety współczesnego Pozwólcie... Elegia II Pegaz Wygnańcy Elegia [III] Mandelsztam Przychodzą po mnie Bezsenność I Rzecz Piec Świnia Zegar Wam! Święta Bożego Narodzenia * * * Emigracja Próba opisu Platon Zdarzenie Byłem Szachy Sezon w piekle Dopóki są te stosy... * * * W połowie życia Wiersz odświętny o codziennym milczeniu Święto wiosny Linia życia Nowy Rok Powrót 98 Nieobecność * * * Szkic do scen z Grottgera Młodzi jasnowłosi Kiedy przyjdzie wiatr Tyle rzeczy Widok z wieży w Sydney Fioletowe kwiaty jacarandy Po koncercie Cohena W naszych czasach W końcu Nowy Jork, trzynasty miesiąc roku, godzina dwudziesta piąta Greenwich, Connecticut Wiadomości z kraju W czasach niespokojnego słońca * * * Bezsenność, ptaki, wiersz Whitmana Bezsenność, jawa, sen Jest laka pora, jest taki czas San Esteban, Salamanca Oświadczyny * * * Między nami a nami... Te kilka słów... Różne strony Tak się zdarza Ta trudna miłość Niekiedy nad ranem dzwonie do przyjaciół Książę Nocy Rzeczy małe Chaos Kiedy zaczyna się noc... Język gestów Z tobą bez ciebie Czerń, zawsze czerń Wielomiesięczne kryzysy Czasem, kiedy umieram... Osiami papieros, ostatnia miłość, ostatnie metro... Motyw przewodni po czterdziestce Od autorów wyboru 99 Korekta: Anna Jęsiak