Bakalarska- Manturzewska Mariola Maja Madej Jak nie zwariować do rana dziękujemy wszystkim tym, którzy przyczynili się do powstania tej ksišżki (patrz: Indeks osób, rzeczy i pojęć własnych). Wszelkie podobieństwo do osób, zdarzeń i faktów jest nie tylko nieprzypadkowe, ale wręcz zamierzone. „Prawda bywa dziwniejsza niż zmyœlenie”. 6 7 W czym niech nikt nie rozumie, żeby się stšd czarować miał nauczyć, dlatego iż tu rozmaite sposoby w sprawowaniu czarów wspominajš się. Byłaby to albowiem rzecz nie tylko mało pożyteczna, ale i bardzo szkodliwa. (Jakub Sprenger, Henryk Justytor, “Młot na czarownice” – “Malleus maleficarum”) 8 9 Prolog TY MI TAK NIE KLIKAJ (BO TO BOLI, NIEEE?)! Teraz wszyscy do wszystkich zwracajš się per ty. Dziennika- rze podpisujš się pod tekstami: Iras, Sławek, Magda, Przemek. Nawet bankomat nas tyka: „Zabierz kartę i pienišdze”. Nie wie- my, czy paniš to drażni. Nas tak. I dlatego postanowiłyœmy zwra- cać się do pani właœnie tak: proszę pani. Bo nie jest prawdš, że nie można rozmawiać szczerze, otwarcie, nie unikajšc ryzyka i bez poklepywania po ramieniu. Zresztš prędzej czy póŸniej pew- nie przejdziemy na ty. A więc jest pani sama (samotna). Wszystko jedno, jak do tego doszło: czy odeszła pani od partnera, on paniš zostawił, czy tak się po prostu ułożyło. Niewykluczone zresztš, że jest pani z kimœ, ale jest to Piotruœ Pan, przy którym czuje się pani tak, jakby była sama. Dopóki jest pani mężatkš, jest pani bezpieczna i dla innych kobiet, i dla mężczyzn. Teraz znajomi odsunęli się od pani, prze- stali zapraszać, a jeœli już, to wtedy, gdy w ostatniej chwili oka- zało się, że jest jakiœ facet bez pary. Jedna z nas to przeżyła, dru- ga nie, obydwu nam jest to akurat obojętne, ale rozumiemy, że dla pani to może być problem. Chyba nie ma na œwiecie człowieka, który by nie miał na kon- cie jakiegoœ nieudanego zwišzku. Wiele pani koleżanek i znajo- mych w takich niesatysfakcjonujšcych zwišzkach tkwi po uszy, przedkładajšc doraŸne, na ogół materialne, korzyœci ponad to, co w pani systemie wartoœci plasuje się najwyżej. Dlatego w życiu towarzyskim i przede wszystkim biurowym tak wielkš popular- noœciš cieszy się gra w złego męża (a mój jest jeszcze gorszy). Widziały gały, co brały. (odzywka społeczna) 10 Jest to jedno z najgłupszych powiedzeń w ogóle. Gdyby rze- czywiœcie widziały, toby nie brały. Człowiek zakochany albo zauroczony widzi zupełnie inaczej. Co myœlš i mówiš o pani ludzie, z którymi się pani styka? Prawdopodobnie, że jest pani egoistkš, która pozbawiła dzieci ojca. Postrzegajš paniš jako osobę, która tak naprawdę nie ma żadnych trosk. Przecież sama pani tak wybrała, więc powinna pani być zadowolona. Przytrafiš się pani po drodze koledzy, któ- rzy powiedzš: „A co ty możesz wiedzieć o męskich stresach?”. I tacy narzekajšcy, że wieŸli matkę staruszkę do lekarza, a akurat popsuł się im samochód. Nie wiemy, czy ma pani samochód, ale zapewne ma pani także i rodziców, i jeszcze dzieci. W ogóle ob- serwacja rzeczywistoœci wskazuje, że osoby, które powinny być zadowolone z życia, bardziej zrzędzš. Dlaczego? Bo majš na to społeczne przyzwolenie. Jeœli mówi się o kimœ, że „zachowuje się jak stara panna”, to tak naprawdę wcale nie chodzi o jego zacho- wanie. Chodzi o to, że ma czelnoœć żyć w pojedynkę. Co – jeœli rozpatrywać na płaszczyŸnie opłacalnoœci dla gatunku – rzeczy- wiœcie jest i dziwaczne, i nikomu nie przynoszšce korzyœci. Ma pani również koleżanki, które w obliczu dramatycznej sy- tuacji firmy (w której obie pracujecie) opowiadajš, szukajšc u pani wsparcia, że przecież nie pójdš pracować do firmy męża ani nie zostanš w domu, bo majš swoje ambicje. Dajmy na to, że pani największš ambicjš w ostatnim tygodniu było: zorganizować pie- nišdze, żeby zapłacić za telefon i zielonš szkołę dziecka, oddać dług przyjaciółce i nie zwariować do rana. Na marginesie: kole- żanka ma dosyć męża na co dzień. Bo jak postawili komputer w sypialni, to on jej przeszkadza. – TY MI TAK NIE KLIKAJ! W jednym kawałku kabaretowym tak było: No, to zataszczyli- œmy się z tej Warszawy do tego Krakowa, nie. To zrobili nam ten stan wojenny. I co tu robić: wracać czy nie wracać. Narzeczona mnie naciska, żeby wracać z tego Krakowa do tej Warszawy. Ja mówię, żeby nie wracać, żebyœmy jeszcze trochę zostali. To co tu robić? Zobacz, mówię, tu też jest ładnie, w tym Krakowie, nie. U nas w Warszawie jest Huta Warszawa. Tu też jest huta tego... tego... Tego mi nie możesz zarzucić, że tu nie ma huty! (...) A ta nic, tylko mnie naciska i naciska, żeby wracać. To ja jej mówię: 11 – Ty mnie tak nie naciskaj, bo to boli, nieee?! No i co, chciałaby pani zagrać w „złego męża”? Nie oszukujmy się: od czasu do czasu tak. Ale tak naprawdę najbardziej dolega pani œwiadomoœć, że sš decyzje, które podej- muje się o wiele łatwiej, gdy nie jest się matkš i ojcem jednocze- œnie. I nie chodzi tylko o bezpieczeństwo socjalne, chociaż uda- wanie, że to nie ma najmniejszego znaczenia, byłoby obłudš. Ale: chciałaby pani, raz na pół roku (nie częœciej, skšdże, przecież jest pani samobieżna, dzielna i zaradna), kiedy ma pani Rozpad Pod- stawowych Struktur Osobowoœci, usłyszeć: – Wiesz co? Jak chcesz, to płacz. WejdŸ do ciepłej wanny, a ja się wszystkim zajmę. A potem ci powiem, co ja bym zrobił, gdy- bym się znalazł w takiej sytuacji jak ty. A na razie jest, jak jest. Wszystko jedno, jakiej pani użyje techniki albo fortelu, żeby nie zwariować do rana: dzwonišc do przyjaciółki, pijšc ziółka, stawiajšc tarota, czytajšc ten poradnik czy stosujšc jakiœ inny rodzaj lobotomii. Oczywiœcie poradnik jest najlepszy, co jako fakt obiektywny w ogóle nie podlega dys- kusji. Witamy w klubie. Zdarzało nam się, że słuchacze uczestniczšcy w naszych rozmowach pytali: „O czym wy właœciwie mówicie?! Rozu- miemy słowa, a nie rozumiemy zdań!”. Uœwiadomiło nam to, że mamy swój volapük, prywatne esperanto, własne wejœcia i odzywy. Majš swój żargon nasto- laty, grupy zawodowe i etniczne, mamy i my. Nie chciałybyœmy, żeby, czytajšc „Jak nie zwariować do rana”, poczuła się pani jak w nieznanym towarzystwie, które wprawdzie o czymœ rozmawia, ale tak naprawdę nie wiado- mo o czym. Dlatego ułożyłyœmy Indeks osób, rzeczy i pojęć własnych. Jeœli jakieœ słówko albo całe sformułowanie wyda się pani nie doœć precyzyjnie wyjaœnione w tekœcie, proszę zajrzeć do indeksu. To samo dotyczy pana (bo my wiemy, że pan podczytuje tę ksišżkę). Indeks został ułożony tak, żeby również, gdy zachodzi taka potrzeba, szybko odszukać wła- œciwe miejsce, gdzie jest mowa o tym lub o owym. Laura Bakalarska Maja Madej 12 Rozdział I WSZYSTKO KWITNIE, A JA NIE LAURA: Nie jestem dzisiaj najlepszym partnerem do rozmo- wy. MAJKA: Słyszę, że masz taki zdechły głos. Co się stało? Były sobie dwa wróbelki. Jeden ładny, drugi smutny. (piosenka dwuletniej Aleksandry Manturzewskiej) LAURA: Nie przyjęli Alki do tej szkoły. Kiedy zobaczyłam, że nie ma jej na liœcie, to się po prostu rozpadłam. Szłam do domu i płakałam. Ona odpowiedziała doskonale na wszystkie pytania! I jeszcze robili jej nadzieje, zbulwysyny! Jakie warunki, do cho- lery, musi spełniać dziecko, żeby mogło się uczyć w prywatnej szkole?! MAJKA: Nie dziecko, tylko ty. Przede wszystkim nie powin- naœ być samotnš matkš. A gdy cię pytali, jakiej pomocy jesteœ w stanie udzielić szkole, powiedzieć: „Czasem to ja nie dysponuję, ale jestem w stanie zadeklarować takš a takš sumę”. A tak to z ciebie pożytek dla szkoły żaden, a na dodatek dziecko wyjšt- kowo sprawne intelektualnie, o silnej osobowoœci, jeszcze by im sprawiało kłopoty. Alka wie? LAURA: Nie. Chodzę całe popołudnie i udaję, że jest œwiet- nie. A w gardle roœnie mi gula jak stšd do Zaleszczyk. MAJKA: No tak, rozkleić możesz się dopiero, jak ona pójdzie spać. A teraz musisz być silna, zwarta i gotowa, żeby jej swoim przygnębieniem nie wpędzać w stresy. LAURA: ...z kranu w kuchni mi cieknie, jedni sšsiedzi smro- dzš kiszonš kapustš, drudzy robiš remont i rozwlekli swoje do- bra materialne po całej klatce schodowej, a zamrażarkę i lodów- kę postawili mi pod drzwiami, tak że mam zalanš mojš częœć korytarza. Wysiadło mi górne œwiatło w salonie, w kuchni złama- ła się klamka od okna i jeszcze długo tak mogę wyliczać. Za- dzwonił do mnie taki jeden, więc mówię, żeby się ode mnie od- stosunkował, bo mam chandrę giganta. A ten radoœnie: „Chan- 13 drę? Przecież jest wiosna, wszystko kwitnie!”. Tak jest, wszyst- ko kwitnie, a ja – nie! MAJKA: Ja nie jestem dobrym człowiekiem do pocieszania. Może dlatego, że sama nie cierpię, jak mi ktoœ mówi: „Nie przej- muj się tym, zobaczysz, że wszystko będzie dobrze”, podczas gdy ja widzę przed sobš wyłšcznie czarnš dziurę. LAURA: Nie zrozum mnie Ÿle, ale mam gdzieœ pański seka- tor. To musi samo minšć. Boże, zatrzymaj ten œwiat. Ja wysiadam! (napis na murze) MAJKA: Stara, miałam to samo. Wtedy, jak mi ta rura pę- kła i zalało sšsiadów, i walczyłam z niš dwa dni. Bo niby to w gruncie rzeczy żaden problem – trzeba wezwać hydraulika, przyjdzie, zrobi i po krzyku. A ja przez te dwa dni palcem nie kiwnęłam, tylko siedziałam przy komputerze i bezmyœlnie rżnę- łam w madżonga, ponieważ mi pęknięta rura i zwišzany z tym brak ciepłej wody zdominowały wszystko. Nie byłam w stanie na niczym się skupić, niczym się zajšć, tylko czekałam na hy- draulika. LAURA: Ja to rozumiem. Nic nie robisz, bo masz Rozpad Podstawowych Struktur Osobowoœci z powodu awarii wodociš- gowej. MAJKA: To brzmi absurdalnie, ale tak jest. Tylko nigdy nie jest tak, że cię jeden problem wprawi w taki stan. Zwykle masz ich całe mnóstwo, ale jakoœ je strawisz. Aż tu nagle wydarzy się coœ – zwykle jakaœ drobnostka, oczko ci w rajstopach pójdzie – i to jest to, co przeleje tę czarę goryczy i spowoduje, że jesteœ w stanie tylko usišœć i płakać. LAURA: No, jak jeszcze możesz płakać, to jest całkiem nie- Ÿle. A czasem jest tak, że chętnie byœ sobie ryknęła ile sił, a tu nic, nawet jedna łza nie chce ci polecieć. I to jest dopiero! Bez łez płacz jest nieważny, no nie? MAJKA: Któregoœ dnia popadłam w taki wredny nastrój z niewiadomych przyczyn, po prostu obudziłam się z chandrš. Je- chałam do pracy, słońce œwieciło, piękna pogoda, ludzie naoko- ło gadali takimi rozœwiergotanymi głosami, a ja myœlałam, jakie to życie jest podłe, œwiat obrzydliwy, że mam tyle kłopotów i za 14 jakie grzechy muszę męczyć się z nimi sama, że te moje dzieci sš tak strasznie pokrzywdzone, że na tyle miliardów mężczyzn na œwiecie nie ma ani jednego, który by mnie naprawdę kochał, a łzy miałam tuż pod powiekami i jakimœ nadzwyczajnym wy- siłkiem woli powstrzymywałam się, żeby się w tym autobusie nie rozpłakać. Weszłam do redakcji: szaro, beznadziejnie, bez sensu, od razu miałam ochotę zrobić w tył zwrot. A potem przy- szłaœ ty, zaczęłyœmy rozmawiać i powiedziałaœ coœ tak zabaw- nego, że nie mogłam powstrzymać się od œmiechu. I chandrę szlag trafił. LAURA: Nic z tego, koteczku. Dzisiaj jestem jak ten samo- bójca, który zostawił kartkę: „Nadojeło odiewatsia i razdie- watsia”. MAJKA: Poczekam do jutra. LAURA: Do jutra to ja się odegnę. Będę witalna, jak zwykle. A wtedy – ratuj się kto może. Bo podobno moje euforie sš znacz- nie gorsze od moich depresji. MAJKA: Dla otoczenia. LAURA: A jak!... Uważaj, byku, bo jestem z plastiku! (na szybie samochodu trabant) PARDON, MADAME MAŁE PODRĘCZNE NIESZCZʌCIE – Życie jest bez sensu – wyznała Baœka, jedna z moich kole- żanek. – Sprawa, w której występowałam, powinna być sšdzona z innego paragrafu. Jestem beznadziejna, jestem dno, Ÿle napi- sałam pismo procesowe, nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, nic mi się nie udaje. Mojego placka nie chciały jeœć nawet gołę- bie. A w niedzielę, gdy wysiadły mi korki, wezwałam pogotowie energetyczne. Okazało się, że wystarczy je wcisnšć, bo to auto- matyczne. 15 – A wiesz? – chciałam jš pocieszyć. – Faceci robiš mnie w konia. – Mnie to nawet w konia żaden zrobić nie chce – powiedziała Baœka. I w ryk. – No, no. Stara, tylko nie zazdroœć. Z nikim się nie wišż na stałe. Wiesz, gosposia na stałe, mężczyzna na przychodne. Bo każdy dzień będziesz zaczynała od zmywania i sprzštania. Jak będzie sobie parzył kubek herbaty, to zapaskudzi szeœć. Na podłodze znajdziesz garœć suchej herbaty pomieszanej z okru- chami chleba. Noże upaćkane w maœle. Będzie cię pytał: „A gdzie sš moje klucze?”, i reagował agresjš, jeœli nie będziesz wiedziała, jaki to mamy dzień miesišca. Będzie się wycierał twoimi ręcznikami, pił z twojego kubeczka, godzinami blokował telefon i snuł się nabzdyczony, gdy zechcesz zrobić damskie party. A ta nic, tylko beczy. Więc tłumaczę: – Słuchaj, babo jedna. Każdemu przytrafiajš się okresy samot- noœci, a nawet abstynencji. Mogš one trwać kilka godzin, tygo- dni, a czasami i lat. Niektórzy tak się w nich rozsmakowujš, że pozostajš w nich aż do œmierci. Czego lejesz œlozy, głupia. Masz tu chustkę i pomyœl tylko. Nikt cię nie upokorzy, pytajšc: „Napraw- dę palnęłaœ coœ tak głupiego?”, i nie będzie ci wmawiał, że nie po- wiedziałaœ czegoœ, co komunikowałaœ kilka razy. Nikt ci nie wle- zie do wanny, kiedy ty koniecznie musisz poprawić makijaż. Nikt ci nie będzie stał godzinami przy otwartej lodówce, medytujšc, co by tu zjeœć, podczas kiedy rozmrażanie lodówki to twój problem. I nikt ci tam nie postawi pustych kartonów po soku i mleku. Nikt ci nie poda gazety w takim stanie, że po pierwszej stronie nastę- puje siódma, po dziesištej – szósta, a repertuary sš wyrwane. Nikt ci nie zabierze poduszki, żeby mieć wyżej, bo czyta. Nikt cię nie będzie pytał, która godzina, chociaż ma zegarek pół metra od nosa. Nikt ci nie przełšczy Jasia Fasoli na inny kanał, gdzie wła- œnie leci jakieœ intelektualne pitu-pitu. Nikt ci nie zabierze pilota od telewizora. Możesz nie jeœć œniadania. Możesz nie jeœć obiadu. Możesz nie jeœć kolacji. Albo zjeœć wszystko, co jest w domu. Możesz sobie powiesić w salonie kicz. Możesz godzinami oglšdać „Dy- nastię”, pracować w „Skandalach” albo „Bez pardonu” i godzi- nami robić na drutach bez narażania się na zarzuty, że stać cię 16 na więcej. Możesz œmiać się homerycko, zionšc czosnkiem, jeœć w łóżku i nie strzepywać okruszków. Nareszcie możesz spać w czymœ nietwarzowym, a zamiast żywnoœci nakupować perfum i Najgłupszych Kryminałów Œwiata. Możesz sobie kupić jakieœ zwierzę. Zwierzęta domowe na ogół nie zabierajš pilota (wyjštkiem jest małpa), mało mówiš (poza papugami) i nie roz- pychajš się w łóżku (poza psami dużych ras, które raz wpusz- czone od œciany tak się do tego przyzwyczajajš, że zapierajšc się nogami, usiłujš nas zepchnšć na ziemię). Zwierzęta domo- we nie majš teœciów, rodzeństwa i narzeczonej w ogólniaku, nie gadajš godzinami przez telefon, kiedy jest on nam pilnie po- trzebny. Nie musisz zamykać drzwi od łazienki, chodzić z prostymi ple- cami i wcišgniętym brzuchem, odpowiadać, o której wrócisz, gdzie byłaœ, co tam jadłaœ i dlaczego masz takš wœciekłš minę. Nie musisz budzić się nad ranem, szczękajšc zębami, po to tyl- ko, żeby stwierdzić, że cała kołdra spoczywa na partnerze. No, wszystko możesz, a nie musisz nic! – Naprawdę? – Naprawdę! – O matko – jęknęła Baœka. – To czym ja się będę martwiła? DUCH DE SADE’A CHICHOCZE ZŁOWIESZCZO Splin. Weltschmertz. Melancholia. Chandra. Depresja. Dopa- da nagle, oblepia. Psychiczna migrena. Zatrucie organizmu. Jed- ne zmysły tępiejš, inne sš przeczulone. To boli. Nic nie jest takie jak wczoraj. Dlaczego? Mamy tendencję do powtarzania tych samych schematów i fałszywych rozwišzań. Wiedzšc, czym jest nieszczęœcie i jakie daje zadowolenie, stosujemy metodę „więcej tego samego”. Ostatecznie nikt w depresji nie będzie słuchał „La donna č mo- bile”, a wybierze raczej kanon Pachelbela, żeby jeszcze bar- dziej podkręcić się w melancholii. Umysł sam pracuje na tej fali. Freudowska pomyłka to nie żadna pomyłka. Reklama „Ła- godnoœć pełnego smaku” zmienia się w „Łagodnoœć pełnego smutku”. 17 LAURA (słuchajšc „Traviaty”): O, taki mam nastrój. MAJKA: Cohen jest jeszcze lepszy na zdołowanie. LAURA: Już słuchałam. MAJKA: I Händel. LAURA: „Lascia ch’io pianga” – „Rinaldo”. Już słuchałam. MAJKA: „Stabat Mater” Vivaldiego. LAURA: Już słuchałam. MAJKA: I co jeszcze robiłaœ? LAURA: Czytałam Rilkego i słuchałam „Podróży zimowej” Schuberta.A potem przedwojennych tang i czytałam „Wielki testament” Villona. I Francka oraz „Króla Olch”. MAJKA: Masz jeszcze coœ w planach? LAURA: „Una furtiva lacrima”. Niemieckie kolędy – patetycz- ne i sentymentalne do porzygania, jak życie. „Requiem” i „Księ- gę Hioba”. MAJKA: O Jezu. WeŸ ty się może rozpłacz. LAURA: Już płakałam. Nie masz nic trudniejszego do zniesienia nad kilka dobrych dni. Niech no tylko wszystko zacznie się pomyœlnie układać, a już człowiek zaczyna szukać sposobów na unieszczęœliwienie się. Człowiek, proszę pani, często jest nieszczęœliwy, ponieważ tak naprawdę to lubi. Tylko wstydzi się przyznać. Większoœć naszych działań ma na celu unieszczęœliwienie się. Najatrakcyjniejszy mężczyzna to ten tak trudny, że prawie nie- możliwy do zdobycia. Najatrakcyjniejsza kobieta to ta, która po- doba się innym. Łowišc w swoje sieci takiego partnera, zapew- niamy sobie zapas nieszczęœć na ładnych kilka lat. Cierpišcy na bezsennoœć próbujš usnšć, chociaż na dobrš sprawę powinni zrobić coœ odwrotnego: zmusić się do czuwania. Bezowocne usiłowania wybijajš ich ze snu jeszcze bardziej i na- reszcie majš to, do czego tak dšżyli – małe, podręczne nieszczę- œcie. Rodzice dorastajšcego dziecka skarżš się, że jest bezczel- ne, kłamie, póŸno wraca do domu, pyskuje i bałagani. I cišgle pilnujš, wymagajš, czuwajš, co wywołuje bunt. Ten, kto bez prze- rwy szuka kluczy i okularów, nie znajdzie na te rzeczy stałego miejsca. Będzie je odkładał byle gdzie, komplikujšc sobie co- dziennoœć bezustannie. 18 Szczęœcie jest monotonne. Dlatego zapewne „Piekło” Dante- go jest ciekawsze od „Nieba”, a „Raj odzyskany” płaski w porów- naniu z „Rajem utraconym”. ródłem utrapień może być wszystko. Kontakty z bliŸnimi, wła- snš jaŸniš, a nawet talentem. Grafomanowi słowa spływajš jak woda z nieszczelnego kranu i to mu wystarczy. Geniusz kreœli, poprawia, przerabia. Niepewny – odkłada i znowu dopisuje. Flau- bert potrafił pracować nad jednym zdaniem przez całš noc. Z masochistycznš satysfakcjš donosił w liœcie przyjacielowi: „W moim szarym życiu zdania sš przygodami”. A w innym miej- scu: „Pani Bovary to ja!”. Po prostu: lubił się chłopak męczyć. „Człowiek jest tym szczęœliwszy, im więcej mu klepek nie do- staje” – twierdził Erazm z Rotterdamu w „Pochwale głupoty”. A zresztš: i bez szczastia żyzń toże charoszaja. WUNDERWAFFE Co słychać? Niebo gwiaŸdziste nade mnš, rozkład moral- ny we mnie. Ludzie jacyœ tacy karłowaci. Galeria kurdupli, rzec można. Każdy pod mikroskopem okazuje się robaczywy. Nie- którzy zresztš po latach obserwacji. To też jest poniekšd pięk- ne – powiedziałaby Pollyanna, dziewczynka, która we wszyst- kim dopatrywała się dobrych stron. Ostatecznie każde defini- tywnie zatrzaœnięte drzwi to możliwoœć otwarcia następnych. A tłusty, napasiony robal œwiadczy tylko o tym, że w owocu nie ma chemii. Z drugiej jednak strony, co ci człowieku z tej wiedzy, że zasłu- gujesz na coœ ekstra? Nic! U Woody Allena znajdujemy taki dia- log: – Jesteœ najlepszym kochankiem, jakiego spotkałam. – Cóż, dużo ćwiczę w samotnoœci. A znowu z trzeciej strony, Kurt Vonnegut powiada, że naj- powszechniejszym ludzkim doœwiadczeniem seksualnym jest celibat. Ja jestem raczej zgodna z Woody Allenem: najpo- wszechniejszym ludzkim doznaniem jest wszechogarniajšca, oblepiajšca, paraliżujšca samotnoœć. Samotnoœć w pojedynkę, we dwoje, w trójkšcie, w czworoboku. Mało tego; ona narasta wprost proporcjonalnie do liczebnoœci stada. Myli się ten, kto 19 sšdzi, że kajdany małżeńskie łatwiej unieœć we dwoje czy troje. Kajdany to kajdany, i tyle. Każdy zasuwa z nimi sam. Niemniej – i to już będzie z czwartej strony: wolnoœć to prawo ulegania więcej niż jednemu suwerenowi. Co zrobić, żeby jako tako wyglšdać po przepłakanej nocy? W zasadzie, jak człowiek przepłacze pół nocy, to ma gdzieœ, jak wyglšda. Niemniej czasem trzeba się zakręcić wokół i tej sprawy, a to w celu, aby nikt do nas nie startował ze swojš lito- œciš i fałszywym współczuciem. Taka ładna dziewczynka, i płacze?! (odzywka społeczna) Długotrwały albo bardzo intensywny płacz widać natychmiast po nabrzmiałych powiekach. Można się ratować na kilka sposo- bów (podała je nam Janeczka Dybowska, genialna charakteryza- torka filmowa): S przykładajšc do nich kawałki lodu owinięte w chusteczkę papierowš S jeszcze lepszy jest zamrożony plasterek œwieżego ogórka S pocięty na cienkie plasterki ziemniak S zimny kompres z herbaty albo œwietlika lekarskiego. Oczywiœcie, najlepiej byłoby nie płakać w ogóle. Jednak du- szenie w sobie negatywnych emocji jest jeszcze gorsze, no chy- ba że komuœ się spieszy do zawału mięœnia sercowego. W każ- dym razie my sobie w takim wypadku mówimy: „Mój psychote- rapeuta zabronił mi się hamować”, a następnie płaczemy, ile wle- zie. Potem szef nas pyta: – Pani Maju, dlaczego pani jest taka blada? – Pani Lauro, coœ pani wyglšda na zmęczonš. A my na to: 20 – A, bo nam się nawet umalować nie chciało. I to jest prawda, niestety. W dniu, w którym wyjštkowo nie umyjesz głowy, na pewno spotkasz Mężczyznę Życia. (prawo Murphy’ego) 21 Rozdział II ...A JEŒLI BÓG JEST ANTYFEMINISTKĽ Tym razem, kochana, wyjštkowo muszę się z tobš zgodzić. (najczęstsza wypowiedŸ na kolegiach w damskiej redakcji) Nasze drogi zawodowe nadajš się do dobrego przedwojen- nego kabaretu. Chwilowo skupię się na sobie. Zaczynałam od redakcji pisma dla dorastajšcych panienek, żeby poprzez pi- smo orientacji centroprawicowej, następnie dziennik lewicy co najmniej laickiej, tygodnik typu „Skandale” i branżowy miesięcznik dla farmaceutów wylšdować w prasie popularnej. Dowodzi to, jak bardzo najemnš siłš jest dziennikarz i czegóż to nie zrobi dla pieniędzy kobieta, która musi je zarobić wła- snoręcznie. Ale nie to jest przedmiotem rozważań tego roz- działu. Moja pierwsza redakcja, w której siedziałam najdłużej i któ- rš dla niepoznaki nazwiemy roboczo „Alibabka”, składała się wyłšcznie z bab. Plštał się tam też fotoreporter. Co jakiœ czas na tym stanowisku następowała zmiana warty. Żaden nie był w stanie wytrzymać w takim kurniku. Kiedy przyszłam tam do roboty, œrednia wieku wynosiła do- brze ponad pięćdziesišt lat, a ja stanowiłam namacalny dowód na istnienie młodzieży. No, wyglšdałam tam jak pajšk na tor- cie. W zwišzku z tym panie te oczekiwały ode mnie zachowań niekonwencjonalnych. Muszę przyznać, że bez specjalnego wy- siłku dostarczałam im materiału do przemyœleń i głębokich uwag w rodzaju: „Bo pani to się wydaje, że...”, „Bo pani to so- bie myœli, że...”, „Bo pani to mnie uważa za kompletnš idiot- kę”. Najczęœciej wyszczebiotany tekst to ten w ramce na po- czštku rozdziału. W pewnym momencie zaczęłam notować wszystkie te wejœcia 22 i odzywy. Pomyœlałam też sobie, że może niech ja chociaż coœ z tego mam. Może by tak napisać sztukę teatralnš? Teatry cier- piš na brak wyrazistych ról kobiecych, a tu, proszę, nic nie trze- ba robić, sztuka sama się pisze, i to nie doœć, że dla wielu kobiet, to jeszcze w różnym wieku. Niestety! Nastšpiła zmiana ustroju i pan Jan Siekiera, rozda- jšcy stypendia w Ministerstwie Kultury i Sztuki młodym, zdol- nym dramaturgom, przepadł gdzieœ w odmętach kapitalistycznej kultury masowej. W cišgu tych oœmiu lat spędzonych w „Alibabce” uzyskałam masę dowodów potwierdzajšcych tezę lansowanš przez feminist- ki: że największymi mizoginami sš same kobiety. Tym razem, kochane, wyjštkowo muszę się z wami zgodzić. ...a jeœli Bóg jest antyfeministkš Czasem wydaje mi się, że jestem wierzšca. A potem się bu- dzę i okazuje się, że to był tylko sen. (Aleksandra Manturzewska w wieku lat 5) MAJKA: Zastanawiałam się nieraz, jaki właœciwie jest nasz stosunek do feminizmu, twój i mój. Czy to przypadkiem nie jest tak, że kobiety samotne sš feministkami nie z wyboru, tylko z koniecznoœci? LAURA: Jest w tym jakiœ pejoratyw. W potocznym rozumie- niu tego słowa feministka to baba niechlujna, z wšsami, fatalnie ubrana, w Ÿle dobranych okularach i której konstytutywnš cechš jest to, że nie lubi mężczyzn. To słowo budzi złe skojarzenia i silne emocje. Bezpieczniej jest mówić o „problematyce kobie- cej” niż o „feminizmie”. Deklarujšc feminizm, dobrowolnie za- mykasz się w getcie. Natomiast „problematyka kobieca” ustawia cię gdzieœ między półkš z tamponami a prezentacjš proszku do prania panamężowskiej koszuli. MAJKA: Wybór, że głowa spada! Ale jest to, jak sama powie- działaœ, odbiór społeczny wypaczajšcy ideę feminizmu. 23 Zdobywca, opanowawszy rzšdy, powinien przygotować i popełnić naraz wszystkie nieodzowne okrucieństwa, aby nie wracajšc do nich codziennie i nie powtarzajšc ich, mógł dodać ludziom otuchy i pozyskać ich dobro- dziejstwami. Albowiem krzywdy powinno się wyrzšdzać wszystkie naraz, aby krócej doznawane, mniej tym sa- mym krzywdziły, natomiast dobrodziejstwa œwiadczyć trzeba po trosze, aby lepiej smakowały. (Niccolň Machiavelli, „Ksišżę”) LAURA: Dlatego uważam, że mnie to tak sformułowane nie dotyczy. Jeœli jednak rozumieć feminizm jako brak zgody na nie- równe prawa, to pewnie jestem feministkš, bo nie mam innego wyjœcia. Znam swojš wartoœć, dzieci mnie męczš, prace domo- we irytujš, umiem się rzšdzić. Pracuję jak facet i w zwišzku z tym chcę mieć płacone jak facet. Zwłaszcza że nie pracuję na szmin- kę, ale nawet gdyby, to co? To będzie naszym ulubionym ruchem, mianowicie konika szachowego: zawsze gula mi rosła, kiedy w redakcji koledzy przy okazji jakiegoœ œledzika albo innego ja- jeczka usiłowali wmanewrować nas w dzierganie kanapek i sa- łatek. MAJKA: I to ci koledzy, którzy opowiadajš, jak to pomagajš w domu, żonie i córce codziennie rano kanapeczki szykujš do pracy i szkoły. LAURA: Niewykluczone, że to nie ma nic wspólnego z femi- nizmem i jest to tylko mój fioł na punkcie własnej wartoœci, ale właœnie œlubowałam, że od dzisiaj będę brała dwa dni urlopu przed Wigiliš i Wielkanocš. Nawet sobie, którš bardzo lubię, ro- bię coœ do jedzenia, kiedy już nie mam innego wyjœcia. Jestem przeciwna przenoszeniu elementów życia rodzinnego i tradycyj- nego rozumienia ról na grunt zawodowy. Dlaczego ja mam się grzebać w œledziach, a jakiœ Jacek albo Placek tylko przyjdzie na gotowe?! Wracamy do fenimizmu. Czasem jestem antyfeminist- kš, jak patrzę na niektórych... MAJKA: ...naszych kolegów. LAURA: No właœnie. Mówisz takiemu, żeby się odwalił ze swoimi głupimi dowcipasami, bo nie jesteœ dzisiaj w nastroju, 24 a on na to: „Kobieta raz na miesišc ma prawo”. Widziałaœ go, jaki dobry ubek? Się znalazła policja menstruacyjna. MAJKA: Albo ci się narzeczony pół godziny żali, jakie to on ma problemy, a na zakończenie dyskredytuje cię jako partnera do rozmowy: „Ale co ty możesz wiedzieć o męskich stresach”. Tym- czasem w twojej rodzinie to ty jesteœ mężczyznš, który pracuje na utrzymanie domu, martwi się o płacenie rachunków i dziecku naprawia rower. Tak samo jak facet drżysz o pracę, bo jesteœ je- dynš osobš, która zapewnia byt rodzinie. Tymczasem media usil- nie pracujš na wizerunek kobiety, której jedynym posłannictwem jest wywabianie plam i smarowanie namiastkš masła. LAURA: Poza tym wodę z mózgu robiš narodowi okrzycza- ne ksišżki, w rodzaju „Płci mózgu” (O prawdziwej różnicy mię- dzy mężczyznš a kobietš) Anne Moir i Davida Jessela. Tu nastš- pi cytacja, bo po co mi wyważać otwarte drzwi: Już w pierwszym zdaniu autorzy mówiš: „MężczyŸni różniš się od kobiet. Obie płcie sš równe jedynie ze względu na wspólnš przynależnoœć do gatunku – Homo sapiens”. A potem jeszcze po wielekroć powtarzajš: przedstawiciele tych dwóch płci różniš się od siebie pod każdym absolutnie względem i jest to wynikiem uwarunkowań biologicznych. (...) Z drugiej strony, już dużo ci- szej, jakby do własnego rękawa, informuje się czytelnika, że płeć zależy do stężenia hormonu męskiego i w zwišzku z tym istniejš mniej i bardziej męscy mężczyŸni, mężczyŸni z kobiecym mózgiem, mało kobiece kobiety i egzemplarze superkobiece. (...) Ludzie sš różni i, jak przyznajš półgębkiem sami autorzy, istnieje wiele płci. (Kinga Dunin, „Tao gospodyni domowej”). MAJKA: Przełożę to na przyziemny język codziennej anegdo- ty. Nasz ulubiony kolega Henio, co to cały jest jednym wielkim męskim stresem i swoimi kłopotami zamęcza otoczenie jak hipo- chondryczka w lekarskiej poczekalni, otóż Henio ci kiedyœ powie- działo: „Z tobš to jest tylko jeden kłopot, ale za to bardzo poważ- ny. Ty masz męski mózg”. A potem się z tego wycofał, najwyraŸ- niej uznał, że możesz się obrazić. I było coœ takiego jak u Wiecha: Pani Malinowska, po pierwsze – to ja tego rondla wca- le nie brałam, po drugie – oddałam cały, a po trzecie – od razu był dziurawy. 25 LAURA: Pozwolę sobie pocytować jeszcze: Statystyka jest narzędziem, którym możemy posługiwać się odpowiedzialnie; możemy też używać jako propagandowego taranu. (...) Szczegól- nie kuriozalny przykład takiej postawy znajdujemy w zamieszczo- nym w ksišżce teœcie na płeć mózgu. Osišgnięcie w nim wyższych wyników oznacza większe nasilenie „kobiecoœci”, aby zaœ wyni- ki ułożyły się zgodnie z tezami autorów, kobietom za odpowiedzi zalicza się dwa razy więcej punktów niż mężczyznom. W ten spo- sób można doprawdy udowodnić cokolwiek. (...) Obrońcy społecznej nierównoœci kobiet i mężczyzn nurza- jš swoje argumenty w hipokryzji, twierdzšc, że tak naprawdę ist- niejšce różnice nie sš ani sztuczne, ani niesprawiedliwe, tylko piękne, bo naturalne. Moir i Jessel dowodzš więc, że różnice za- robków między kobietami i mężczyznami sš wynikiem pewnej pięknej różnicy – mianowicie kobiety z natury nie sš zaintereso- wane pieniędzmi! (Kinga Dunin, op. cit.). MAJKA: Niekiedy odnoszę wrażenie, że jedynš różnicš mię- dzy płciami jest to, że kobiety w odróżnieniu od mężczyzn po- trafiš myœleć. Otwarłam czaszkę, w której ujrzałam szarš komórkę. Wydała mię się tak przerażliwie samotnš, że zrobiło mię się jej żal – i zamkłam czaszkę jak puzderko. (Ewa Szumańska, „Z pamiętnika Młodej Lekarki”) LAURA: Ta ramka, wyjaœniam to nie tobie, koleżanko, ani nie pani, proszę pani, tylko panu, który sięgnšł po tę ksišżkę w na- dziei, że dowie się czegoœ, co pozwoli mu łatwiej upolować ja- kiœ towar, otóż ta ramka nie dotyczy tego, co mówi Kinga Dunin, tylko tego, co powiadajš Moir i Jessel. Żeby była między nami pełna jasnoœć – jak zwykła była mówić szefowa w mojej pierw- szej redakcji. W œwiecie, w którym nadal istniejš niesprawiedliwe nierówno- œci między płciami, rozprawianie o słodkich różnicach należy do żelaznego repertuaru rozmiękczonych męskich szowinistów, nie- zależnie od ich płci, bowiem częœć kobiet dzielnie wspiera w ta- kim myœleniu mężczyzn – mówi Kinga Dunin w tym eseju. A ja mówię, że: TYM RAZEM, KOCHANE, WYJĽTKOWO 26 MAM OCHOTĘ WAS KOPNĽĆ W OSTATNI ODCINEK PRZEWODU POKARMOWEGO. MAJKA: A ja ci pomogę. WeŸmy na widelec tezę: „Pijana kobieta wyglšda gorzej niż pijany mężczyzna”. Albo: „Jak to, nie lubisz gotować?!”. LAURA: Właœnie takie widzenie ról mi nie odpowiada. Na spotkaniu z zarzšdem szkoły, do której chciałam zapisać mojš córkę, zostałam zapytana, jak widzę mój udział w życiu szkoły i co mogę dla szkoły zrobić. Więc mówię, że jestem dziennika- rzem, z wykształcenia antropologiem kultury, jeŸdziłam z trud- nš młodzieżš na obozy, gdzie prowadziłam zajęcia socjoterapeu- tyczne. Ale widzę, że intencja tego pytania była zupełnie inna. Więc pytam grzecznie: o jakiego właœciwie rodzaju pomoc by chodziło? Okazało się, że o upieczenie jakiegoœ gnieciucha na spotkanie rodziców. MAJKA:. Albo o parzenie kawy. ChodŸ się pobawimy w koœciół. Ja tu sobie siedzę, a ty gadasz, gadasz, gadasz... Ale ani słowa do mnie. (Aleksandra Manturzewska w wieku lat 4) LAURA: Woda mi się zagotowała w tyłku ze złoœci. Już po- mijam, że samotny ojciec wzbudziłby same ciepłe uczucia i po- dziw ze strony rady szkoły, składajšcej się przecież wyłšcznie z kobiet. Czy jakiemukolwiek mężczyŸnie zaproponowano by, żeby wypiekał mškę z tłuszczem na zebrania rodziców w szko- le?! O, QUERVA! A tak naprawdę mój bunt wynika z tego, że czuję się co chwila przymuszana do wykonywania szpagatu-gi- ganta. Muszę wyglšdać jak człowiek, bo przecież nie zwalę na żonę, że mi krzywo uprasowała koszulę i Ÿle dobrała krawat, muszę montować te cholerne kanapki na imprezkach i jeszcze sprawnie myœleć, równoczeœnie nie wpędzajšc mężczyzn w kom- pleksy. Czyli muszę umieć i robić dwa razy więcej od mężczy- zny, żeby zasłużyć na ocenę, że dorównuję mu w połowie. MAJKA: No, ale raz byłaœ mężczyznš w sposób oficjalny. LAURA: Ale mi się udało! Nie doœć, że mężczyznš, to jesz- cze tatš Mariuszka. To było tak. W jednej redakcji wstecz nie fraternizowałam się z nikim. Ale raz trafiły się połšczone imie- 27 niny głównej księgowej oraz kadrowej. Nie miałam wyjœcia, musiałam się napić. Niby tylko jeden kieliszek, ale za to jakiejœ wyjštkowo cuchnšcej wódy. Po czym udałam się po dziecko do żłobka. Żłobki wtedy podlegały służbie zdrowia i wydawanie dziecka to był cały rytuał. I słyszę taki oto tekst (rozmawia pani dyrektor z wychowawczyniš): „W całej szatni œmierdzi wódkš. To znowu ten tata Mariuszka! Trzeba zadzwonić do matki i po- wiedzieć, że nie będziemy wydawać dziecka ojcu w takim sta- nie”. I niech mi kto powie, że tata Mariuszka to ma nieklawe życie. I napić się może, i po dzieciaka nie musi chodzić. Za macierzyństwo nikt kobiety tak naprawdę nie podzi- wia, bo to jej naturalny obowišzek, a jeœli ma do niego stosunek ambiwalentny, powinna to jak najlepiej ukry- wać, płacšc nieustannym poczuciem winy i niepełnowar- toœciowoœci. (Kinga Dunin, „Tao gospodyni domowej”) A moja koleżanka Martunia to już na studiach tak mówiła: „Mężczyzna nie musi być mšdra, byle umiała gotować i była sexy”. MAJKA: To jak w jednym z naszych ulubionych dowcipów. W tym o facecie, który przeżył œmierć klinicznš. Odpytywany przez kumpli na tę okolicznoœć odpowiadał zblazowany i niechęt- nie. Dopiero na pytanie „A Bóg?” ożywił się i wykrzyknšł: „Chłopaki, SHE IS BLACK!” – Przegrałam konkurs w przedszkolu. – Trudny był? – Nie, łatwy. – Znałaœ odpowiedŸ? – Znałam. – Alka, litoœci. To czemu nie odpowiedziałaœ? – Bo było głupie. – No, to co? – To to, że to był konkurs z religii, a ja nie wierzę w Boga. A na nagrody były obrazki. Bardzo brzydkie. 28 PARDON, MADAME KOGO WEZWAĆ W KRYZYSIE – Nie będę głosowała na żadnš kobietę – mówi kategorycznie Anonimowa Słuchaczka w radiu. – Miałam szefa-kobietę i to było straszne! Używajšc argumentów z tej samej beczki, mogę stwierdzić z całš odpowiedzialnoœciš, że miałam wœród szefów także męż- czyznę i to było jeszcze gorsze. Tupał, krzyczał, wyrzucał za drzwi swoich podwładnych jak sztubaków i nie miał pojęcia, w jaki sposób działa jego firma. Co godzinę zmieniał decyzje i upierał się, że „od poczštku tak było”. Gubił ważne notatki. Organizował o każdej porze dnia i nocy zebrania oraz narady odrywajšce per- sonel od pracy albo od wypoczynku. Nie znał możliwoœci i talen- tów swoich pracowników, a nawet ich nazwisk. Nigdy nie chwa- lił, za to uwagi krytyczne rozdzielał bardzo hojnie. Cišgle nie miał czasu. Radził się, jak postšpić, tylko po to, żeby za chwilę i tak zrobić po swojemu. Otaczał się doradcami, którzy zawsze byli tego samego zdania, co on sam. Inny znowu szef, tym razem nasz wspólny, jako redaktor na- czelny używał maszynistek do przepisywania tekstów z prasy ogólnopolskiej, które potem drukował jako swoje. Pilnował, żeby dziennikarze siedzieli od dziewištej – choć żałował na karty zegarowe – w celu re-da-go-wa-nia, pisać natomiast mieli w domu, czyli po nocach. Taniej sile najemnej przysługiwał urlop biurowy, a nie dziennikarski. No i co z tego? Czy to musi oznaczać, że monopol na głupotę majš mężczyŸni? Albo że żaden chłop nie nadaje się na szefa? Wybory niby impreza przemijajšca. Sama sprawa jednak jest tak ważna, że można jš wałkować przez najbliższe stulecie. To bardzo proste: jeżeli nie zaczniemy traktować kobiet tak samo serio jak mężczyzn, nigdy nie osišgniemy solidarnoœci, zapewniajšcej nam zmianę istniejšcego stanu rzeczy. Tego, że decyzje dotyczšce życia i zdrowia kobiet podejmujš mężczyŸni, i to po andropauzie. Tego, że kobieta czterdziestoletnia ma mar- ne szanse na zdobycie dobrej i zgodnej z kwalifikacjami pracy za takie same pienišdze jak jej koledzy. Tego, że podporzšdkowu- 29 jemy się nie przez nas ustalanym regułom gry, które to reguły sš dla nas po prostu zabójcze. Solidarnoœć kobiet to klucz do przyszłoœci; stanowimy przecież 52 procent populacji! Kto pracuje w zakładzie, w którym 52 pro- cent udziałów należy do załogi, niech sobie to spróbuje przeło- żyć na realne korzyœci. – Damska solidarnoœć – mówi sarkastycznie jedna moja ko- leżanka, komentujšc sytuację w swojej firmie: koleżanki wybra- ły prezesem faceta. Jest gorszy niż jego konkurentka. Ale ma jednš zaletę: to mężczyzna. Jak to się dzieje, że cišgle sš ko- biety, które œwięcie wierzš, że mężczyŸni sš we wszystkim lep- si tylko dlatego, że nie sš kobietami? Takie myœlenie to podci- nanie gałęzi, na której siedzi się nie samotnie w przestrzeni kosmicznej, ale wraz z innymi matkami i przyjaciółkami, córka- mi i koleżankami. Kiedy postrzegamy kobiety wyłšcznie jako rywalki, które mogš nam odebrać naszych mężczyzn, same sobie najfatalniej szko- dzimy. Sš rodzaje pomocy i zainteresowania, które możemy otrzymać tylko od innych kobiet. Oczekiwanie, że dostaniemy je od mężczyzny, kończy się gorzkim rozczarowaniem. Te kobiety, które to rozumiejš, twierdzš, że ich rozmowy z kobietami sš bardziej szczegółowe, nastawione na pracę nad odsłanianiem uczuć. Ponieważ kobiety słuchajš z prawdziwym zainteresowaniem i dajš wsparcie emocjonalne bez oczekiwa- nia jakichœ korzyœci i bez zadawania upokarzajšcych pytań w ro- dzaju: – Naprawdę powiedziałaœ coœ tak głupiego? Kogo wezwiesz w kryzysie? Gdy zabraknie ci pieniędzy, stra- cisz pracę, będziesz miała depresję, powali cię ciężka choroba? Na ogół prawdziwe oparcie w tych sytuacjach można uzyskać tylko od innej kobiety. A jednak te umiejętnoœci i dary nie sš doceniane przez społe- czeństwo. Wszyscy ich poszukujš – mężczyŸni także, i to jesz- cze jak! – chętnie z nich korzystajš, potem jednak je dyskredytu- jš, okreœlajšc jako nadmiernie emocjonalne. Tak jest, dobrze wy- kształcone umiejętnoœci w sferze emocjonalnej po fakcie sš okre- œlane jako coœ nagannego! – Słuchaj – mówi Znajoma Nastolatka – powinnam pójœć do ginekologa. Ale nie wiem, co robić, bo u nas przyjmujš same le- karki, a mama mi mówiła, że kobiety sš brutalne... 30 Co to znaczy być kobietš w społeczeństwie, wiemy tylko my same. Jeœli nie stać nas na trzeŸwe spojrzenie na inne kobiety, to może przynajmniej nie przekazujmy własnych fobii naszym córkom? Prędzej czy póŸniej one także będš kobietami. GOSPOSIA NA STAŁE, MĘŻCZYZNA NA PRZYCHODNE Amerykanie, jak ich tylko dopadnie jakieœ nieszczęœcie, za- raz znajdujš, albo sami zorganizujš, grupę samopomocy. AA to już banalna sprawa. Sš anonimowe żarłoki, sekretarki molesto- wane przez szefów, rodzice umęczeni rodzicielstwem, właœci- ciele nieposłusznych psów i co kto chce, na każdš okolicznoœć życiowš. Człowiek sobie ponarzeka w grupie, wykona psychicz- ny striptiz, za to potem ma obowišzek nie jęczeć, tylko trzymać twarz. Kudy nam tam do takiej instytucjonalnej pomocy. Ale za to oni nie majš prawdziwych przyjaciół, z którymi się rozmawia o życiu. Na chandrę nie ma to jak sabat czarownic, tylko w dam- skim gronie. – No i o czym wy tam tak rozmawiacie? – dopytuje się kolega. – O tym samym co i wy, tylko mniej wulgarnie. Guzik prawda. Nareszcie można opowiedzieć ten œwietny dowcip, który zupełnie nie nadaje się do powtórzenia w miesza- nym towarzystwie. A w ogóle, co wam do tego? Damska solidar- noœć to klucz do przyszłoœci, może nie? – Matka, jak ty to wytrzymujesz? Ja bym już nie zniosła faceta w domu. Teraz gosposia na stałe, mężczyzna na przychodne. Taki nieboszczyk Gieraszewski wieszał skarpety na klamce, masz pojęcie? Mšż nieboszczyk to mšż rozwiedziony, oczywiœcie. – A mój – pociesza inna – czasem nawet robił kolację. Przy œwiecach! Tylko że ja przedtem musiałam przejœć przez kuchnię. Taki rozkład mieszkania. – Stara, oni tego nie robiš specjalnie. Męskie oko jest zbudo- wane inaczej. Matka-natura ich broni przed oglšdaniem œwiata, który wykreowali. – Dziewczynki, ja wam powiem lepiej. Nieboszczyk Małolep- szy to nic, tylko p o l e r o w a ł. 31 – Polerował? – No, polerował. Częœci do samolotów. Małolepszy niebosz- czyk modelarzem wielkim był. Nawet jak wracał ze Stanów, to miał nadbagaż, za który, zgadnijcie, kto zapłacił? Żeby te choler- ne częœci posklejać, najpierw trzeba je wypolerować. Czasem mnie nawet dopuszczał do tego misterium. Ja mam brzuch pod nosem, pralka wylała, korki wysadziło, woda się leje, nie mogę się schylić, a ten – imaginujcie sobie – poleruje! I jeszcze rzuca tekstem: „Ty to się w ogóle moimi sprawami nie interesujesz”. – A wiecie, panienki, Wolf nieboszczyk, jak mnie faceci obska- kiwali na imprezce, mówił: „Chłopaki, żebyœcie widzieli, jak ona œmiesznie w tych papilotach wyglšdała!”... Precz z kretynami, którzy naczytali się Zapolskiej, zamiast samodzielnie pomyœleć: Robi się na bóstwo, ale będš mi za- zdroœcić! I tak to trwa jakiœ czas, aż któraœ przytomna woła: – O czym my gadamy? O facetach? Szkoda naszego młode- go życia! Kiedy wracam do domu, Osobnik Zakontraktowany czeka, bębnišc palcami o poręcz fotela. Normalnie o tej porze przerabia kolejny sen – ostatnio œniš mu się orły i redaktor Zawisza. Snów gosposi nie znam. – No i o czym tak długo rozmawiałyœcie? – pyta podejrzliwie. Ha! Ha! Uważaj, bo się przyznam. – O niczym! Suplement WSZYSTKIE NASZE MĘSKIE SPRAWY Pierwszy mężczyzna, który przeczytał tę ksišżkę, powiedział nam, że „Jak nie zwariować...” jest straszliwie antymęskie. To cie- kawe: bo kiedy mężczyŸni zupełnie nie wiedzš, o czym by tu na- pisać, zaczynajš się znęcać nad prasš dla kobiet. I oto nagle oka- 32 zuje się, jak bardzo nas ceniš. Zasługujemy na coœ więcej niż plot- ki o gwiazdach, reportażyki o niczym i kursy gotowania. No i kudy nam do mężczyzn. Ci to majš szansę na wszechstronnš edukację! Ŕ propos. Niektórzy twierdzš, że tylko mężczyzna może być doskonałym szefem kuchni... Ma się to wyczucie proporcji i smak absolutny, no nie? W rzeczy samej, czy próbowała pani kiedyœ własnoręcznie wykonać kulki domowe? A członkowie koła w Reńskiej Wsi – o czym dowiadujemy się z „Wiadomoœci Wędkarskich” – do połowów karpia, a więc i do zanęcania, pod- chodzš metodycznie, w sposób przemyœlany. Kobieto, pójdŸ w œlady mężczyzn! Wystarczy: 1 kg kazeiny (Ÿródło zakupu: mleczarnia), 1 kg mški kukurydzianej, 1 kg mški tortowej, 300 g witaminy dla kanarków, pół szklanki miodu, 15 jaj, dowolny aromat oraz barwnik. Z produktów tych wyrabia się dosyć œcisłe ciasto i za pomocš maszynki formuje kulki, które gotuje się we wrzštku przez pięć minut, a następnie dokładnie suszy. W innym wariancie dodaje się galaretkę truskawkowš (jed- no opakowanie). Na ogół kulki bardziej słodkie sš skuteczniejsze wiosnš i latem. Jakby się kto pytał, z podanych iloœci wagowych otrzymuje się około 1500 szesnastomilimetrowych kulek. Zresztš wœród męż- czyzn też nie ma prawdziwej jednoœci gatunkowej. W tekœcie pod dramatycznym tytułem „W sprawie – jak nazwać muchę” „Wia- domoœci Wędkarskie” apelujš: Twórzcie więc, koledzy, federację muszkarzy, nie dajcie się zdominować przez ludzi z głowami wy- pełnionymi kulkami proteinowymi. Odezwijmy się wreszcie głoœ- no w naszych sprawach. Wszechstronna edukacja „Przeglšd Sportowy” w dodatku „Œwiat Koszykówki” opubli- kował listę „48 cudów NBA, czyli nigdy byœ nie przypuszczał, że...” I oto mamy cud oznaczony numerem 40: Pełne imię i nazwisko centra Denver Nuggets, Zairczyka Dikembe Mutombo, brzmi Dikem- be Mutombo Mpolondo Jean Jacques Wa- mutombo. " WYTNIJ! ZACHOWAJ! 33 Kulisy rajdu Camel Trophy – „ostatniej prawdziwej przygody naszych czasów” – przedstawia „Komandos”: W tegorocznym rajdzie Camel Trophy wzięło udział 16 ekip. Miały do pokona- nia 100 mil błota w dżungli na Borneo. Każdy uczestnik mógł li- czyć tylko na siebie i sšsiada z konwoju. Wprawdzie jeden zacho- rował na malarię, innego przygniótł samochód, a jeszcze inny do- stał udaru – niemniej redakcja wyraziła nadzieję, że w następnym rajdzie Camel Trophy znajdzie się także czytelnik „Komandosa”. Robaki XXI wieku Wiek XXI zapowiada się w męskich pismach szczególnie in- teresujšco. Na tę okolicznoœć „Wiadomoœci Wędkarskie” publi- kujš apetycznie ilustrowany materiał pod sensacyjnym tytułem „Robaki XXI wieku”. Firma Fishing Center wprowadziła w tym sezonie na rynek krajowy rewelacyjne odmiany robaków na ryby karpiowate i dra- pieżne. Felek, przeznaczony na ryby karpiowate – miękki, pach- nšcy miodem robak, ma słodki smak, zawiera proteiny, jest bar- dzo ruchliwy. Kacper, przeznaczony na ryby drapieżne, nadzwy- czaj ruchliwy, twardy, nie obgryzany przez drobnicę, doskonale się przechowuje, minimum 4 miesišce w temperaturze 15-20 st. C, w pudełku z trocinami bez pożywienia. Bioršc pod uwagę, że robaki mogš być rewolucjš w dziedzinie wędkarstwa, prosimy o nadsyłanie spostrzeżeń na temat łownoœci opisywanych przynęt pod adresem redakcji z dopiskiem „Robaki”. Redakcja obiecuje, że nagrodzi najciekawsze zwierzenia. Ro- bakami?! Ludzie listy piszš Siedziałem nad wodš od godziny 10 rano – pisze pan do „Węd- karza Polskiego”. – Około godziny 19.30 było pierwsze branie. (...) Karp miał 85 cm i ważył 15 kg. (...) Złowiłem go na białego robaka i dwa ziarna kukurydzy. Jak się ukazała moja ryba w ga- zecie „Ziemia Kaliska”, to wędkarze wykupili wszystkš kukury- dzę w sklepach. Inny czytelnik tej samej gazety pisze skromnie: To nie był mój pomysł. Podpatrzyłem go u starego wędkarza, który nie był chętny do zdradzenia tej, jak się okazało, rewelacyj- nej przynęty. Sš to najzwyklejsze żołędzie nanizane na grubš dra- 34 twę. Jedynš tajemnicš dobrego „chodzenia” jest nawleczenie ich od najmniejszego na poczštek do najmniejszego przy haczyku. Paciorki sš atrakcyjniejsze dla ryb, jeżeli doda się do kotwiczki lub haczyka czerwonš włóczkę. Cybula œwięci, Wachowski wišże Bystry odbiorca męskiej prasy nie potrzebował czytać gazet codziennych, żeby czerpać wiadomoœci o życiu mężów stanu. Wałęsa lubi wstawać wczeœnie rano. Latem jest na łowisku o brzasku. Ksišdz Franciszek Cybula œwięci złowione przez pre- zydenta ryby. Jednak nigdy nie zdarzyło się, aby złowione przez Wałęsę ryby podano na oficjalnym przyjęciu. Jego nieodłšcznym kompanem jest Wachowski. Do jego obowišzków należy noszenie wędek, dopilnowanie, aby przynęta była zgromadzona w odpo- wiedniej iloœci, oraz wišzanie haczyków. „Komandos” radzi, jak uciec z niewoli Każdy, kto choć trochę zna tajniki działań operacyjnych i in- terwencyjnych grup specjalnych wojska i policji, wie, że znajo- moœć niekonwencjonalnych technik obezwładniania przeciwnika jest w nich niezbędna i często decyduje o życiu lub œmierci. Ce- lem niekonwencjonalnych technik obezwładniania jest dopro- wadzenie w cišgu kilku sekund do omdlenia przeciwnika, a więc jego czasowa eliminacja. Przeciwnik jest skutecznie obezwład- niony tylko wtedy, gdy nic nam już z jego strony nie zagraża i możemy dalej prowadzić swoje działania. Przeciwnik, który leży na ziemi, nawet z ciężkim uszkodzeniem ciała, ale zacho- wał przytomnoœć, nie jest skutecznie obezwładniony. Czarne mniej się brudzi Wyżyty kulinarnie, bojowo i hobbistycznie mężczyzna musi trochę zadbać też o swój wyglšd. Jak to zrobić małym nakładem własnym, doradzi mu „Playboy”: Skarpetki sš mało kosztownym sposobem wyrażenia osobowo- œci oraz œwiatopoglšdu. Sš dwie możliwoœci doboru skarpet. Po- œredniš metodš podkreœlenia ekstrawagancji jest noszenie skar- pet odblaskowych. Abnegat natomiast ma w swojej szafie tylko 35 trzy rodzaje skarpet czarnych. Czarny nie powoduje żadnych sko- jarzeń ani nie wymaga myœlenia przy dobieraniu stroju. (...) Trze- ba też pamiętać, że majš być dostatecznie długie, by nie było wi- dać gołej, owłosionej nogi. Ten sam „Playboy” ostrzega jednak: Prawdziwie elegancki pan wie, że od męskiej uprzęży – koszuli i krawata – ucieczki nie ma! Kłóci się to nieco z radami tygodnika „Twój Weekend”, któ- ry poleca panom obcisłe spodnie – najlepiej dżinsy. Panie wów- czas na pierwszy rzut oka będš mogły ocenić walory rozmówcy. Jak to wszystko pogodzić? No cóż, mężczyzna zmiennš jest. NAJLEPSZE TYTUŁY Z PRASY MĘSKIEJ G Wyjęty spod prawa (o miętusie) G Wyłowione z poczty G Przeczytaj, zanim gwizdniesz G Proste jak haczyk G Przynęta jako zanęta G Koledzy po kiju 36 Rozdział III STOSUNKI MIĘDZYLUDZKIE Kiedyœ do profesora Szczepańskiego zwrócili się stu- denci, żeby interweniował w jakiejœ sprawie u profeso- ra Chałasińskiego. Nie wiedzieli, że ci dwaj sš w konflik- cie. Profesor Szczepański wysłuchał petentów, po czym zaczšł się wypowiadać: – Proszę państwa. Socjologia ponad wszelkš wštpli- woœć udowodniła jednš tezę... Studenci zamarli w oczekiwaniu. Jak wiadomo, socjo- logia nie udowodniła żadnej tezy, a już zwłaszcza ponad wszelkš wštpliwoœć. A profesor kontynuował: – ...stosunki międzyludzkie sš BARDZO skompliko- wane... LAURA: Zamierzam teraz, koteczku, wbić gwóŸdŸ do trum- ny, twojej i mojej. MAJKA: Czyli powiesz coœ, po czym będziemy musiały po- szukać sobie innej pracy. LAURA: Możesz mówić o ludziach, których znałaœ dawno temu, a i tak obrażš się ci, których znasz teraz. Każdy człowiek uważa, że on i jego życie stanowi niesamowity materiał na ksišż- kę lub przynajmniej artykuł, chociażby – obiektywnie – niego- dzien był nawet splunięcia. A teraz otwieram szafę i gadam do rzeczy. Zaczyna mi pokrywka skakać ze złoœci, gdy ludzie – bez względu na stopień okazywanego im zainteresowania – opowia- dajš mi o swoich problemach, żšdajšc zainteresowania i współ- czucia, a nie wykazujšc œladu empatii, że ja mam taki sam pro- blem, tylko się z nim nie obnoszę. MAJKA: A może nawet i większy, bo przecież wozisz się z nim sama. Tylko nie opowiadasz o tym wszystkim naokoło. Bo wiesz, że każdy ma swoje własne kłopoty i nie musi przejmować się twoimi. LAURA: Jak ginšć, to ginšć. Nasza koleżanka, ta, która ci się tak wyżalała, że jak firma padnie, to ona ma nieludzki problem, 37 bo przecież nie pójdzie pracować do firmy męża, a to dlatego, że ma własne ambicje, ta otóż koleżanka zaczęła mi dzisiaj jęczeć, jak strasznie drogo zapłaciła za podręczniki dziecka. I po raz pierwszy nie wytrzymałam. Rzekłam: „Ale pracujecie na to obo- je, więc jakoœ dasz sobie z tym radę”. Tšpnęło niš i usiłowała ra- tować sytuację, pogarszajšc jš jeszcze bardziej: „No tak, ale prze- cież te podręczniki sš tylko na rok”. Zatrzęsło mnš. „Moja córka też nie będzie chodziła z tym samym kompletem od pierwszej do ósmej klasy” – wypaliłam. I pomyœlałam – ruchem konika sza- chowego – jak różne rzeczy wiedzš o życiu nasze dzieci. Parę dni temu kupiłam Alce rajstopy w jakieœ misie czy cholera wie w co. I to dziecko mi mówi: „Marzyłam o takich, prawie wszystkie dziewczynki majš, ale cię nie prosiłam, bo wiem, że masz mało pieniędzy, tylko mi było tak przykro i smutno...”. MAJKA: A tobie było jak? LAURA: Nawet nie będę próbowała tego nazwać. A co ma powiedzieć jakaœ kobiecina w Kłaju, gdzie nawet najgorszej pracy nie ma na lekarstwo? I dlaczego ja mam wszystkim oka- zywać zrozumienie: koleżance z ambicjami; zmęczonemu ko- ledze (a czeka go prawdziwy dramat na emeryturze, bo nie bę- dzie mógł dorobić); damie, której się nie chce pójœć do lekarza po maœć na rozum; facetowi w autobusie niechybnie wracajš- cemu z patologii cišży, bo przecież w innym wypadku ustšpił- by mi miejsca; i takiemu, który mnie wprawdzie przepuœci w drzwiach, ale po to, żebym ja je otworzyła, bo one sš potwor- nie ciężkie; i jeszcze całej masie innych ludzi po drodze. Co ja jestem, Caritas? MAJKA: Taa, ty musisz mieć zrozumienie dla dziadygi, któ- ry tak się rozsiadł w autobusie, że dla ciebie zostało 10 centyme- trów kwadratowych miejsca. LAURA: Jak jestem w bojowym nastroju, pytam grzecznie: „Na jakš chorobę krocza pan cierpi?”. MAJKA: Za jakie grzechy mam wysłuchiwać opowieœci ko- legi, jak to nie mógł zapalić samochodu w ten straszny mróz i jak potem stał w korku. LAURA: Bo tobie ordynans zapala. MAJKA: A do pracy przyleciałaœ odrzutowcem. LAURA: Coœ ty, œmierdzšcym, spóŸnionym autobusem, 38 z pasażerami jak z obrazu nomen omen „Autobus” Bronisława Linkego, bo taka jestem perwersyjna. MAJKA: Nasz jeden szef ci powiedział, co zrobić. „Bo pani, pani Lauro, powinna mieć samochód”. LAURA: Ja jemu też: „A pan powinien mi oddać ksišżkę, którš ode mnie pożyczył dwa lata temu”. Dodam jeszcze, że Krzysztof Mętrak w „Dzienniku” napisał, że Kazimierz Brandys to przy nim Tołstoj, nie wspominajšc o Tacycie. MAJKA: Musisz też mieć mnóstwo zrozumienia dla Bardzo Zmęczonego Kolegi, który jęczy, że już dłużej nie wytrzyma bez urlopu, a jak wreszcie na ten urlop pójdzie, to wydzwania do cie- bie, że nie wie, co zrobić z czasem. LAURA: I dla estety, który ma strasznie dużo do powiedze- nia na temat wyglšdu kobiet, tylko nie zamyka drzwi od kibla po skorzystaniu z niego, aż człowiek popada w baranie zdumienie, czemuż to tej muszli nie weŸmie do swojego pokoju. MAJKA: A co tam, założę pętlę na nasze szyje. Jak u Wiecha: „Szlag trafił porzeczki, niech trafi i angrest”. Ŕ propos innego es- tety: panienkę sobie wybrał przystajšcš do jego ideału kobiety. Otóż ta panienka, wiecznie nieuczesana, niedoprasowana i w zwi- jajšcych się na łydkach rajstopach koloru izabelowatego, postępu- je tak samo jak wyglšda. Ponieważ w firmie odpowiadała za spra- wy administracyjne, do niej się zwróciłam niedługo po przyjœciu do redakcji o klucze do pokoju technicznego z kserokopiarkš, za- silaczami komputerów i wyłšcznikami sieci. A ona mi na to: „Klu- cze ci będę musiała dorobić, a to potrwa. A w ogóle – Laura ma komplet kluczy. Trzyma je w biurku w górnej szufladzie”. I tu mi się przypomniało wiele lat temu zasłyszane powiedzenie: „Mgr” nie zawsze znaczy magister. Czasem znaczy magazynier. LAURA: Widocznie uznała, że mamy w redakcji wspólnotę majštkowš. MAJKA: Pewnie dlatego listy, które przychodziły co prawda na adres redakcji, ale imiennie do ciebie, przynosiła ci otwarte? A gdy jej wreszcie zwróciłaœ uwagę, że istnieje coœ takiego jak tajemnica korespondencji, powiedziała ci: „Zawsze tak robię”. 39 LAURA: A jak się po roku upomniałam o ksišżkę „O naturze ludzkiej” Wilsona, to mi odszczeknęła: „No przecież ci jej nie zjem!”. Ale tam, pies ganiał ksišżkę. Jedna z zasad w stosunkach międzyludzkich brzmi: dobrze jest czasem pożyczyć komuœ ksišżkę, chociażby nam było jej żal. Taka osoba nie chce się z niš rozstać, unika nas i my mamy od niej œwięty spokój. Ty złodzieju co podpierdoliłeœ żarówki z korytarza a niech ci opłatek koœciš w gardle stanie. Dozorca. (kartka na drzwiach windy w bloku na Marszałkowskiej) MAJKA: Albo ci wszyscy ludzie, którzy obdarowujš cię mia- zmatami swojego oddechu, a w rozmowie dotykajš cię, jakby byli Latynosami. Nie cierpię tego. LAURA: Człowiek, który tak się zachowuje, podœwiadomie próbuje w jakiœ dostępny mu sposób panować nad rozmówcš. Jest w tym coœ z układu feudał–wasal. Ja też nie lubię kontaktu dotykowego z obcymi ludŸmi. Niby dlaczego miałabym lubić? W Anglii nawet na autostradach jest napisane wielkimi literami: „Keep your distance”. Oni, w tym byłym imperium kolonial- nym, sztukę zachowywania dystansu majš opanowanš do perfek- cji. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, rozmowy o pogodzie sš nie do przecenienia. Wolałabym konwersację o meteorologii od wysłuchiwania kogoœ, że mu się żyć nie chce, bo nie ma celu w życiu. Ja bym mu zresztš pomogła jakoœ rozwišzać ten pro- blem, tylko prawo nie zezwala, a ja mam dziecko do odchowa- nia i wykształcenia. MAJKA: Co mnie obchodzš problemy zupełnie obcych mi ludzi? Owszem, paru bliskich osób chętnie wysłucham i im po- mogę. A tu ktoœ, kogo tak naprawdę znasz tylko z widzenia, wrzuca ci swoje problemy. LAURA: Cóż, sš i tacy, którzy interesujš się wyłšcznie cudzy- mi sprawami, jakby nie mieli swoich. Sš chore/chorzy, gdy nie wiedzš, jak wydajesz swoje pienišdze, na co się leczysz i z kim 40 żyjesz. Kiedy już nie mogš wytrzymać, pytajš wprost: „Czy ty kogoœ masz?”, chociaż swoje życie osobiste majš niby to poukła- dane. Wiercš ci dziurę w przepuklinie linii białej: „Kiedy zrobisz parapetówę?”. MAJKA: Potem na jakiejœ imprezce Kompetentny Kolega... LAURA: ...dziennikarz niepiszšcy... MAJKA: ...to dopiero brzmi dla kogoœ nie z branży! Coœ jak chirurg niepraktykujšcy albo skrzypek niegrajšcy. Otóż ten dziennikarz niepiszšcy opowiada, jak to nasz kolega Heniutek obudził się po wódce na podłodze we własnym przedpokoju ze słuchawkš od domofonu przy uchu. LAURA: A tak naprawdę ciekawe by było, gdyby opowie- dział, w czyim mieszkaniu i gdzie obudził się sam. MAJKA: Na co jest dokumentacja w postaci zdjęcia. LAURA: Zdjęcia zięcia. Mówiła mi mama, bym się nie bał chama, bo cham to jest cham i boi się sam. (Jan Tadeusz Stanisławski) MAJKA: Albo jeden przyjaciel wywleka na biurowej inte- gratce – dla niepoznaki udajšc pijanego – szczegóły życia sek- sualnego drugiego przyjaciela. Albo dokładajš sobie publicznie: „Tortu urodzinowego nie ma, bo naczelny oszczędza na œwiecz- kach, a ten salceson jest dobry nie tylko dlatego, że smaczny, ale i dlatego, że tani”. Na co pada odpowiedŸ: „Każdy się wymšdrza, jak sam nie urzšdza”. LAURA: Czymże oni wszyscy zasłużyli sobie na taki szcze- gółowy opis? MAJKA: To taka specjalna kategoria ludzi, pasšca się cu- dzym, odporna na wiedzę i nie do wytępienia. Zawsze lepiej od ciebie wiedzš, co się z tobš dzieje, co powiedziałaœ, co zrobiłaœ. Wiedzš nawet, co myœlałaœ i jakie były twoje intencje. LAURA: Mogę z innej beczki? Po kilku latach œwiadomego życia chciałabym strawestować powiedzenie Marka Twaina. Otóż wiadomoœci na temat męskiej solidarnoœci sš mocno przesadzone. Miałam w pracy płytę z nagraniem kontratenorów. I jeden nasz kolega (koneser! namiętnie oglšda kanał Discove- 41 ry! kiedyœ dużo czytał!) obejrzał tę płytę, po czym powiedział tonem zazdrosnego kochanka: „To i tak sš pedały!”. Powiedzia- łam, że mam kilku takich znajomych i czuję się z nimi tak œwiet- nie, jak mało z kim, wobec czego poczuł się w obowišzku wy- głosić kilka okršgłych zdań z cyklu „Mnie tam nic nie obcho- dzi cudze życie seksualne, ja nic do nich nie mam, ale...” Ro- zumiesz: nie jestem antysemitš, ale dlaczego w tym sejmie jest tylu Żydów?! MAJKA: Jest w tym coœ podobnego do sytuacji, kiedy dwie koleżanki obgadujš trzeciš, aż się kurzy, ale czujš się w obowišz- ku od czasu do czasu zaszczebiotać: „Ale ja jš bardzo lubię!”. Ŕ propos, czy to ten sam kolega, co mało papierosa ze złoœci nie po- łknšł, gdy opowiedziałaœ blondinenwitze, przerabiajšc blondyn- kę na faceta? LAURA: A jakże. MAJKA: I popatrz, że nie przyjdzie takiemu do głowy powie- dzieć – że wrócę do kontratenorów – „Na pewno bijajš żony” albo „Na pewno się upijajš” czy „I pewnie œpiš w tej samej ko- szuli, w której łazili cały dzień”. LAURA: Nie? Albo: „Ci też pewnie majš gęby pełne fraze- sów”. Bo wiesz: Mężczyzna też człowiek. Tyle że mężczyzna. MAJKA: I tu muszę spytać, jak nasz ulubiony szef, kiedy na jakiejœ imprezie powiedziałaœ: „Lepiej być znanym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem”, najpierw ryknšł œmiechem, a potem zapytał: „Sama to wymyœliłaœ?”. LAURA: A ja wreszcie nie będę miała języka pogryzionego do krwi i odpowiem tak, jak mój tata odpowiadał na pytania podob- nej jakoœci, kiedy byłam mała: „Nie. Żyd mi na rynku powie- dział”. Ale wiesz co? Jest jednak jakaœ dobra wiadomoœć. Znałam przed laty Halinę Syrokomskš-Krüger. Była ona, jak wiadomo, alpinistkš i zmarła podczas wyprawy na K-2. Miałam z szesnaœcie lat, gdy Halina udzieliła mi nauki wszechczasów na temat ludzi i stosunków międzyludzkich. Nigdy nie byłam specjalnie sentymen- talna, ale wtedy zagaiłam rzeczywiœcie jak łysy do fryzjera, coœ w stylu: „No, ale ci alpiniœci to sš tacy œwietni...”. A ona mi na to: 42 Pani Lauro, wszędzie sš wuje i porzšdni ludzie. MAJKA: Tu jest miejsce, żeby powiedzieć o ludziach, którzy zawsze znajdš usprawiedliwienie dla swojej œwiniowatoœci. Obo- jętnie, czy chodzi o kasę, czy o bezinteresowne œwiństwo. Jedne- go na przykład mamusia mniej kochała niż starszego brata, drugi przeżył głód na Syberii, trzeciemu Cyganka ukradła dwa złote... LAURA: A jeszcze innemu kolega do wspólnego pokoju w akademiku sprowadzał sobie panienki. I zmusili go, żeby się zapisał do ZMP. Połowa populacji ma na koncie jakieœ trauma- tyczne przeżycie. No i co z tego?! MAJKA: Czy ty masz œwiadomoœć, że, jak dotšd, nie powie- działyœmy o ludziach niczego pozytywnego, jakby ci, z którymi mamy do czynienia, to byli wyłšcznie wuje na kaczych nogach. A przecież jest w naszym otoczeniu kilka porzšdnych osób, tyl- ko jakoœ mniej rzucajš się w oczy. LAURA: Bo nie robiš wokół siebie zamieszania, siedzš cicho i robiš, co do nich należy. Nie obwieszczajš wszem i wobec: „Tyle miałem roboty, że wzišłem na weekend do domu”, tylko biorš i czeœć. Mnie samš irytujš uogólnienia, powtarzane przy każdej okazji przez niektórych naszych kolegów, że „wszyscy lekarze biorš”. A moje doœwiadczenia w tej materii sš akurat zupełnie inne. MAJKA: Ja też ostatnimi czasy miałam ze służbš zdrowia sporo do czynienia. Nikt mi nawet nie zasugerował, że powinnam się „odwdzięczyć”. LAURA: Inna sprawa, że nikt nie jest tylko dobry albo tylko zły. MAJKA: A Henryka? Najœwiętszy człowiek na œwiecie. Być może niewystarczajšco jš znam, ale jakoœ nie mogę w niej do- strzec żadnych złych instynktów. LAURA: W każdym razie znamy ludzi, o których trudno po- wiedzieć coœ złego. Osoba, Która Czyta Tę Ksišżkę, też ma œwia- domoœć, że właœciwie powinno się myœleć o ludziach pozytyw- nie, i pewnie tak myœli, podobnie jak – wbrew pozorom – my. A chodzi o to, że na całym œwiecie ludzie sš do siebie podobni, obojętne, czy się pracuje w redakcji, w sklepie, w biurze, czy gdzie tam jeszcze. Na ogół tylko zamienia się jednych na drugich. Samotej kobiecie jest o tyle gorzej, że nawet nie ma komu po- 43 trzeszczeć, jaki miała okropny dzień w pracy. Więc rozmawiamy tu sobie z Majkš o ludziach, którzy na to wcale nie zasługujš, bo tylko w ten sposób możemy dać pani znak, że rozumiemy, jak pani czasem zazdroœci Robinsonowi Crusoe. MAJKA: No właœnie. My wiemy, że co dzień ma pani do czy- nienia z takš dawkš chamstwa i drobnomieszczaństwa (to cyta- cja z kabaretu „Dudek”), że trudno pani dożyć do rana. LAURA: Albo odwrotnie, gdy spotykamy się z kimœ bezinte- resownie życzliwym, zaczynamy natychmiast podejrzewać, że to nie jest takie całkiem bezinteresowne, i co on, do cholery, knu- je? Albo jeszcze gorzej: rozklejamy się i jest nam głupio, wsty- dzimy się własnych uczuć. MAJKA: Słyszałam, jak mówiłaœ swojemu dziecku: „BšdŸ trochę bardziej precyzyjna”. No to teraz ty bšdŸ precyzyjna. LAURA: No dobra. Dzisiaj od rana balansowałam na krawę- dzi. W południe załatwiałam sprawę, do której była potrzebna moja ksišżeczka zdrowia. W œrodku tkwiło zwolnienie lekarskie i skierowania na różne specjalistyczne badania. Pani w recepcji szpitala popatrzyła na mnie i mówi: „Nie wiem, co to jest, ale niech pani koniecznie te badania zrobi. le pani wyglšda... Ma pani kłopoty?”. Poczułam w gardle gulę, z tych, co to nie dajš wydusić słowa, a oczy mi momentalnie zaparowały, więc tylko kiwnęłam głowš. Wtedy ona mnie wzięła za rękę: „To minie, na pewno. To się przecież musi skończyć”. I nie chodzi tylko o to, CO powiedziała, ale również JAK. Słowa sš ważne, ale melodia też ma swoje znaczenie. Zauważ, że i odwrotnie: zwykle boli nie CO, tylko właœnie JAK. Miałam do załatwienia jeszcze kilka innych spraw, które – gdybym była w dobrej formie – opędziłabym w swoim zwy- kłym, błyskawicznym tempie. Dzisiaj gotowa byłam wszystko to odpuœcić. Ta pani holowała mnie przez cały czas, wycišgnęła lekarza ze stołówki, pozapisywała mi terminy, a wreszcie odpro- wadziła do drzwi. Nie musiała zrobić żadnej z tych rzeczy. Teraz przejdę od szczegółu do ogółu. Jesteœmy tak naprawdę przeraże- ni i zdezorientowani, kiedy człowiek zachowuje się jak człowiek, a nie jak œwinia. Ludzkie odruchy to skopać, opluć i upokorzyć. MAJKA: Skalpowanie to nie jest pomysł œwiata odkrytego przez Kolumba. 44 LAURA: To wynalazek wpisany do rejestru „łagodnych oskarżeń” w Centrali Inkwizycji. Gang Torquemady wieszał je wokół ołtarzy w koœciołach jako ostrzeżenie. Badacz, który by się zdecydował na napisanie „Historii okrucieństwa”, z pewnoœciš nie cierpiałby na brak materiałów od starożytnoœci po czasy współczesne. Poza tym jest jeszcze ćwierkanie dzieci, lody agre- stowe, a nawet miłoœć. Czasem. MAJKA: Uogólniajšc: nawet najgorszy bydlak i łajdak też ma jakšœ misję dziejowš do spełnienia na tej ziemi. OBIE CHÓREM: Więc tak w ogóle, ludzie, to my nic do was nie mamy, skšdże, my was bardzo lubimy. O tempora, o mores, o querva! Zadanie domowe Przepisz pani sto razy następujšce zdanie: Chamstfu w życiu należy przeciwstawiać się siłom i godnoœciom osobistom. Suplement ALE PLAMA, PROSZĘ PANA Szukajšc czegoœ zupełnie innego, natknęłyœmy się w Biblio- tece Narodowej na dziełko Ignacego Piotra Legatowicza. Ksiš- żeczka ta jest dalekim echem „De civilitate morum puerilium” Erazma z Rotterdamu. I chociaż niektóre zalecenia XIX-wiecz- nego savoir-vivre’u œmieszš do łez, to inne pozostajš wiecznie aktualne, niczym – przepraszamy za œwiętokradztwo – Dekalog. Wiemy, że „biórko” czy „pułmisek” dzisiaj pisze się zupełnie inaczej. Pozwoliłyœmy sobie jednak zachować oryginalnš pisow- nię, bo niby dlaczego nie? Proszę zważyć, że my byłyœmy w 45 znacznie trudniejszej sytuacji, czytajšc to dzieło po raz pierwszy w szacownych murach Biblioteki Narodowej, œród ludzi poważ- nych, nie chichrajšcych się lada z czego. Jednym słowem, pani to ma i tak dobrze! DAWNA PRZODKÓW NASZYCH OBYCZAJNOŒĆ TO JEST Ustawy obyczajnoœci, przyzwoitoœci, przystojnoœci i grzecznoœci, napisane i wydane PRZEZ IGNACEGO PIOTRA LEGATOWICZA Magistra filozofii, b. Etatowego Dozórcę Szkół: Lepelskiej, Połockiej i Wiłkomirskiej, Kollegialnego Radcę, Kawalera Orderu S. Stanisława 3 Klasy, majšcego znak nieskazitelnej służby za XXV lat. Nakładem Autora WILNO. w DRUKARNI JÓZEFA ZAWADZKIEGO 1859 O wstawaniu ze snu i ubieraniu się N Jeżeli nie œpisz, tedy inszym œpišcym przykroœci, psót i fi- glów nie wyrzšdzaj. Niegrzecznie by było, jeœlibyœ się wylegał, kiedy już starsi powstawali. N Umyj sobie codziennie twarz, uszy, szyję, ręce, ba nawet i nogi, aby dla drugich nie wydawały obrzydliwego smrodu. N Wstawszy zaraz się ubieraj, nie zostawaj długo w bieliŸnie, nie œwieć cielskiem i nie wystawiaj go na pokaz: jakkolwiek by- łoby piękne, przystojniej jest, kiedy będzie zakryte. N Nie noœ włosów długich, które brudzš suknie i nie noœ czu- 46 pryny, jako gniazdo wronie. Nie nastrzępiaj czuba, aby ciebie nie nazywano dudkiem. N Jeżeliœ nie wojskowy, tedy nie noœ wšsów: jeżeli nie masz praw ich nosić, nacóż się narażasz, ażeby Policya ogoliła ci je na rynku. Jeżeli nie wolno nosić brody, tedy czemuż się uganiasz za ozdobš żydowskš, i czemuż na przekorę zakazowi miałbyœ jš nosić usiłujšc z cywilizowanej Europy robić Azyš? N Nie noœ długich paznogci, jak gdybyœ niemi miał odkopy- wać mogiły przodków. N Nie ujuczaj siebie: spińkami, zegarkami, lornetkami, dewiz- kami, łańcuszkami, sylwetkami, grzebuszkami, cygarnicami, zwierciadełkami, pejczem i.t.p., bo wzbudzisz sobš głoœny œmiech obecnych będšc podobnym do kupca, który napchawszy temi towarami kieszenie, przemyca je, jako kontrabandę. O odzieży i strojach, oraz o ochędóstwie w ogólnoœci NUnikaj stroju o wielu niezgodnych z sobš, a krzyczšcych kolorach: bo najczęœciej lubišcy odzież różno-farbnš majš pstro- kato w głowie. N Nieprzyzwoitš jest rzeczš pokazować się zimowš porš w letniej sukni i nawzajem. O sprawowaniu się w towarzystwie N Wchodzšc do domu nie otwieraj i nie zamykaj drzwi z trza- skiem. N Nie wchodŸ do towarzystwa z psem wielkim, czy małym, chociażbyœ był przekonanym, że nikogo nie ukšsi. N Chodzšc uważaj żebyœ kogoœ nie potršcił, abyœ nie nadep- nšł komuœ na nogi, albo na suknie, abyœ nie zadeptał dziecięcia, ba nawet psa i kota. N SiedŸ spokojnie na krzeœle nie kołyszšc się na niem; nie wy- cišgaj nóg przed się, nie trzymaj ich rozrzuconych na północ i po- łudnie, albo na wschód i zachód, nie trzymaj jednej nogi przed sobš a drugiej pod krzesłem, jak gdybyœ czegoœ niš dostawał; nie zakła- daj jednej na drugš jako garncarz położywszy jš na kolanie drugiej, nie szastaj nogami, nie zgarbiaj się, ani się zbyt nie wyprężaj. N Nie cišgaj się, jako rewizor, po garderobach, bufetach, izbach dla sług, kuchniach i.t.d. Szafek nie otwieraj, szuflad nie wycišgaj, do skrzynek i biórek nie zaglšdaj. 47 N Nie opieraj się łokciami na sprzęty, nie bębnij palcami po stołach i meblach i nie pisz na kurzawie osiadłej na meblach, i spoconych lub zamarzłych oknach. N Wrzaskliwie nie odchrzškiwaj, przeraŸliwie nie kaszlaj, gło- œno na cały dom nie œmiej się, czchajšc jak z pistoletu nie kichaj. Poziewajšc na całš gębę nie wyj. N Wilgoci nosowej w głšb nosa nie pocišgaj, ale co rychlej nos oczyœć. Utarłszy nos chustkš nie rozcieraj w obec wszystkich, a tem bardziej nie wglšdaj weń, jak gdybyœ wštpił czy ci tam z nosa szmaragdy nie wypadły. N Nie œmiej się konwulsyjnie lada z czego, i nie chichotaj bez ustanku. N Nie wchodŸ do towarzystwa w odzieży przesyconej dymem smrodliwego tytuniu, ażebyœ karczemnš woniš nie zapowietrzał domu. N W towarzystwie nie sprawuj się tak, jako nierzadcy czyniš, którzy to jednych potršcš, drugich zdepcš, tam poplamiš, cóœ tam zrzucš, cóœ tam zepsujš, wylejš, rozbijš, a zawsze tem kończš: przepraszam, nieumyœlnie. O rozmowie N Pomyœl nad tem, co masz powiedzieć, przez co rzadziej z głupstwem na plac wyjedziesz. N Nie gadaj trzymajšc w gębie cygaro lub cokolwiek innego. N Mówišc nie wrzeszcz jako do głuchych. N Nie nudŸ, mianowicie kobiet, opowiadaniem zdarzeń i wy- padków nadzianych kłamstwem na polowaniu. O sprawowaniu się podczas przechadzki N Spotykajšc innych w przeciwnš stronę idšcych, natrętnie ich nie zatrzymuj, i na czczych zapytaniach oraz na próżnej gadani- nie czasu im nie marnuj. N Idšc ulicš nie pal cygar, papirosów i fajki mianowicie w zasuchę: bo możesz bydŸ przyczynš klęsk od pożaru. N Chodzšc po ulicach w nocy nie œpiewaj na całe gardło (choć- byœ i dobrze œpiewał) i nieproszony nie dawaj pod oknami sere- nady: bo możesz zatrwożyć chorych i rozbudzić œpišcych. NWchodzšc na wschody i wchodzšc stopni nie przeskakuj: bo możesz uledz wypadkowi. 48 O sprawowaniu się przy jedzeniu N Będšc zaproszonym, na obiad, czy też ucztę, nie daj długo na siebie czekać i przybšdŸ na porę naznaczonš. N Strzeż się, abyœ siedzšcych obok łokciami nie potršcał i trzy- maj łokcie przy sobie, a nigdy na stole. N Zupy nie miej zwyczaju siorbać; ani dmuchaj w łyżkę dla jej ostudzenia. Koœci nie ogryzuj i szpiku z nich, jeœli sam nie wy- padnie, nie wysysaj. N Mięsa ze swego talerza nazad do pułmiska lub wazy nie odkładaj, i zaczętej przez się potrawy drugim nie podawaj. N Gdy ci podadzš na półmisku potrawę, nie wybieraj zeń lep- szych i większych kawałków; i na wzięte przez drugich lepsze kawałki z pożšdliwoœciš nie poglšdaj. N Jedzšc nie ćmakaj; ale jedz cicho. N Jedzšc nie gadaj: bo mowa twoja będzie nie wyraŸna; i roz- mowš swojš tudzież zadawanymi pytaniami jedzšcym nie doku- czaj. N Do gęby wielkich kawałków nie napychaj, któreby ci guzy w twarzy formowały. N Chociażbyœ potrawę jakšœ bardzo lubił, jednakże bierz jej tak w miarę, aby się jej wszystkim dostało. O muzyce, malarstwie, architekturze, poezyi, tańcach, miłostkach i obejœciu się przy grze w karty N Jeœli umiesz grać lub œpiewać, tedy, gdy cię o to proszš, graj i œpiewaj nie dajšc długo się prosić. Jeœli grać czy œpiewać nie umiesz, tedy przez litoœć nad słuchajšcymi przestań rychło i nie udręczaj ich uszu. Nie umiejšc grać nie brzdškaj na instrumen- tach, bo to i instrumenty psuje, i razi uszy słuchajšcych. N Własnych wierszy i utworów, aż do znudzenia wszystkich, nie wygłaszaj, chybaby cię o to kto szczerze i usilnie prosił. N Zmordowanych kobiet i panien do tańca nie zamawiaj i sam zmordowany i spocony nie tańcuj. Nie zamawiaj do tańca zawsze jednej i tej samej kobiety: bo możeby ona chciała z kim innym, a nie z tobš tańcować. N Na maskaradach dla osób zamaskowanych bšdŸ grzecznym: bo nie wiadomo, kto jest pod zasłonš. N Grajšc, w cudze karty nie zaglšdaj. 49 O sprawowaniu się z ludŸmi w rozmaitych przygodach życia N Jeœli coœ komuœ winieneœ, oddaj w naznaczonem czasie, nie czekajšc, aż sam będzie się upominał. N O lada fraszkę nie pozywaj ludzi do sšdu i nie cišgaj się po juryzdykcyach, abyœ nie słynšł człowiekiem niespokojnem i pie- niaczem. N Jeœli piszesz list, mianowicie do osób starszych, wyższych i godniejszych, pisz go starannie: nieznoœnš jest rzeczš, kiedy któœ grzeba na papierze, jak kura na œmietnisku; zresztš, kto pi- sze nieczytelnie, nie chce bydŸ czytanym, jako ten, kto mówi nie- wyraŸnie, rozumianym bydŸ nie chce. N Jeœliœ u kogo pożyczył ksišżkę, chociaż pożyczajšcy o niej zapomniał, tedy jš oddaj mu w czasie całš i czystš. N Jeżeli nie znasz medycyny, jeżeli nie jesteœ lekarzem, tedy i sam siebie nie lecz, i nie wdawaj się, broń Boże, w leczenie dru- gich. N Konia œlepego i w ogólnoœci chorego zwierzęcia nikomu nie przedawaj: bo chociażby ci się udało oszukać nieostróżnych, za- wsze będziesz słynšł jako cygan i człowiek podły. N Nie wywiaduj się ciekawie o cudzych sprawach, które do ciebie nie należš. N Zawsze i wszędzie, w mowach i czynach twoich, pamiętaj na to, że kiedyœ, a może niezadługo, przyjdzie ci zdać rachunek z życia i przed ludŸmi i przed Bogiem. Pozwolono drukować z obowišzkiem złożenia w Komitecie Cenzury prawem znaczonej liczby egzemplarzy. Wilno, 29 Wrzeœnia 1858 roku. Cenzor Paweł Kukolnik. 50 Rozdział IV SKAZANA NA PRACĘ Hej rób, rób, bracie, rób! Hej rób, rób, bracie, i kwita! Hej rób, rób aż po grób, rób, bracie, aż wycišgniesz kopyta! (Kurt Vonnegut, „Kocia kołyska”) Większoœć ludzi (wyjštkiem sš Japończycy) traktuje pracę jako koniecznoœć życiowš i nie sš tym szczególnie zachwyceni. My tym razem wyjštkowo z przyjemnoœciš przyznajemy się do tego, że należymy do większoœci, więcej nawet – chętnie byœmy nie pracowały, gdyby nie to, że trzeba jakoœ utrzymać siebie i dzieci, coœ zjeœć czasem, w coœ się ubrać i opłacić komorne, bo jak nie, to obcišżš hipotekę. I to wcale nie dlatego, że jesteœmy takie leniwe, przeciwnie, pracowite jesteœmy jako te mróweczki. Tylko dlatego, że jest na œwiecie tyle ciekawszych zajęć niż pra- cowanie, a œciœlej rzecz bioršc – zarabianie pieniędzy absolutnie nie wystarczajšcych na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Bo gdybyż to jeszcze chodziło o Pienišdze, to może byœmy miały do tego inny stosunek. Podejrzewam, że nawet na pewno. Tym, którzy mówiš: „nie chodzi mi o pienišdze, tylko o zasadę”, zawsze chodzi o pienišdze. (prawda obiektywna) Przeciętny człowiek, to znaczy taki, który pracuje na jednym etacie w pełnym wymiarze czasu pracy i bez nadgodzin, spędza w firmie 6 do 8 godzin dziennie, co daje około 190 godzin w miesišcu, około 2100 rocznie, a w całym okresie aktywnoœci za- wodowej – około 63 tysięcy godzin. Zawrotna ta suma może przyprawić o zawał serca, jest to bowiem 2,6 tysišca dni, czyli ponad 7 lat. Aż 7 lat ciurkiem spędzonych w firmie! Przyjœć do pracy i wyjœć z niej dopiero po 7 latach! Zdobyłyœmy się na wy- siłek zmierzenia się z wyższš matematykš nie sobie a muzom, ale 51 po to, żeby uœwiadomić sobie i pani, jaki to kawał życia człowiek spędza w pracy, wykonujšc mniej lub bardziej chętnie różne czynnoœci, za które to wykonywanie ma z reguły płacone mniej, niż jest ono w rzeczywistoœci warte. I to w towarzystwie osób, na które jest skazany. Jedna nasza koleżanka, patrzšc na romanse innych naszych koleżanek, tak właœnie stwierdziła: „A ja to je- stem skazana na swojego męża”. Bernard szoł na szychta. (œlšska bajka o Bernardzie Shaw) Jeœli jest pani jakšœ przełożonš dowolnego szczebla, ma pani to szczęœcie, że przynajmniej do pewnego stopnia ma pani wpływ na to, z kim pani pracuje. Kapitalizm mamy co prawda jaskinio- wy, ale nawet taki ma tę zaletę, że szef może sobie dobrać współ- pracowników i na przykład wzajemna antypatia utrudniajšca lub uniemożliwiajšca harmonijnš współpracę jest argumentem tak samo istotnym jak, dajmy na to, brak odpowiednich kwalifikacji podwładnego. Jeœli to pani jest podwładnš – przepadło. Jest pani skazana i na szefa, i na współpracowników, i nawet nie może się pani na nich za bardzo skarżyć, bo jeszcze zostanie pani uznana za osobę kon- fliktowš. I musi pani znosić różnego rodzaju policję menstruacyj- nš albo innych kompetentnych kolegów, którzy więcej majš do powiedzenia na temat pani spraw prywatnych niż, powiedzmy, jutrzejszej konferencji. Lepiej się spotkać z niedŸwiedzicš osierociałš niżli z głu- pim w głupstwie jego. (Biblia – w przekładzie ks. Wujka) My obie jesteœmy w takiej właœnie sytuacji. Na dodatek mamy ten niefart, że pracujemy w małym zespole, co sprawia, że tego rodzaju problemy sš może nie tyle większe niż gdzie indziej, co bardziej widoczne. Tu ploty nie rozkładajš się na sto osób, tylko na dwadzieœcia, każda informacja ma krótszš drogę do pokona- nia, więc i rozprzestrzenia się szybciej, a szefowie majš znacz- nie łatwiejszy dostęp do każdego pracownika niż w takim FSO, więc jak chcš komu dowalić – nic prostszego, wystarczy wejœć 52 do sšsiedniego pokoju. A i to niekoniecznie, nieraz wystarczy tylko po prostu nieco głoœniej odezwać się zza własnego biurka, co słychać doskonale w każdym zakštku redakcji. Mimo tak niewielkiej liczebnoœci, zespół ten składa się dokład- nie z takich samych ludzi jak każdy inny. Od najlepszych, najbar- dziej życzliwych osób do... W każdym œrodowisku procent chamów i idiotów jest taki sam jak w całej populacji. Jest ich, niestety, więcej, a my musimy – chcemy czy nie – codziennie mieć z nimi do czynienia. Można udawać, że się znajomego nie zauważyło na stadionie podczas meczu, ale nie w kafejce na pięć stolików. I trzeba takiej Kompetentnej Kadrowej grzecznie odpo- wiedzieć „dzień dobry”, mimo że się człowiekowi wštroba prze- wraca, jakby była głupiš. Podejrzewamy, że pani również musi stykać się z osobami, na które tak naprawdę patrzeć pani nie może. Że przy sšsiednim biurku siedzi ktoœ, od kogo nieustannie zajeżdża stęchliznš, jak- by się ostatni raz mył ze trzy tygodnie temu. Dwa pokoje dalej całymi dniami rozwišzuje krzyżówki nawiedzona nimfomanka, na którš nie ma mocnych, bo jest kochankš prezesa. A przez œcia- nę facet, który nie doœć, że pozwala sobie odzywać się do pani podniesionym tonem, twierdzšc, że ma do tego prawo, bo jest pani przełożonym, to jeszcze publicznie wyraża poglšdy na te- mat pani prywatnych decyzji. Szef wypytuje paniš, czy kogoœ pani ma i ile pani zarabia na pozostałych etatach w innych fir- mach, inny – czy już umeblowała pani sobie pani mieszkanie, a jeszcze inny nie może oddać ksišżki, którš pożyczył od pani dwa lata temu. Albo wręczajšc pani służbowy list, oznajmia, że oto dostała pani list od kochanka. Albo obarczajš paniš obowišzka- mi, których pani umowa o pracę nie przewiduje, a nie płacš za to. Albo będšc w szpitalu po ciężkiej operacji, dowiaduje się pani, że jest pani umówiona na spotkanie z kontrahentem, które to spo- tkanie odbędzie się trzeciego dnia po pani powrocie do domu. Umowa o pracę to nie œlub koœcielny. (cenna wskazówka) Niestety, niestety, na łachudry nie ma skutecznego lekarstwa, a przeciętnie wrażliwy człowiek nie jest w stanie się na nich uod- pornić. Można oczywiœcie zmienić pracę, ale – bioršc pod uwa- 53 gę, że procent chamów i idiotów w każdym œrodowisku... etc. – trzeba mieć œwiadomoœć, że w nowej firmie trafi się na bagno takie samo albo jeszcze większe. Jedyne, co można zrobić, to sta- rać się jak najmniej mieć z takimi do czynienia. Wyłšcznie służ- bowo i to tylko wtedy, gdy jest to niezbędnie konieczne. „Do mnie służbowo: pani Janino. Pińć słów nie chcem z panem ga- dać” – jak mawiała ciocia Jania do swojego męża, gdy miała do niego uzasadnione pretensje. I przypominamy pani – lub infor- mujemy, jeœli jeszcze pani o tym nie wie – że Kodeks pracy zo- bowišzuje pracodawcę do poszanowania pani godnoœci i in- nych pani dóbr osobistych. A skoro jesteœmy przy zagadnieniach prawnych, to pozwoli- my sobie niniejszym zawiadomić paniš, że nie musi się pani go- dzić się na to, by pracodawca paniš wykorzystywał, oszukiwał i manipulował paniš. Kodeks pracy nakłada na niego okreœlone obowišzki wobec pracowników, trzeba się tylko zapoznać z tym dokumentem, żeby wiedzieć, do czego ma się prawo i jak nie dać się zrobić w konia. Zasady krykieta nie stosujš się do wojny. (pewien major o zasadach szkolenia snajperów armii brytyjskiej) Jeœli pracodawca nie wywišzuje się ze swoich obowišzków, można, a nawet trzeba, powiadomić o tym Państwowš Inspekcję Pracy, która funkcjonuje nie po to, żeby pracodawców głaskać po główkach, ale żeby ich karać za wszelkie nieprawidłowoœci i wykroczenia przeciw pracownikom. Istnieje także Sšd Pracy, gdzie pokrzywdzony pracownik – na ogół skutecznie – może dochodzić swoich praw. W tej sytuacji wcale nie musi być tak, że na te 42 godziny ty- godniowo, 190 w miesišcu i 2100 rocznie jest pani skazana. Ska- zany może być ktoœ zupełnie inny. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoœ na łożu œmierci powie- dział: „Ach, żałuję, że nie spędzałem więcej czasu w biu- rze”. (H. Jackson Brown, Jr) 54 PARDON, MADAME CZY PANI LUBI PRACĘ? W czasach, kiedy chodziłam do szkoły, nie wypadało być pra- cowitym. Najgorsza rzecz, jakš mógł o sobie usłyszeć uczeń, to ta, że jest pracowity. Niżej jeszcze był tylko „sumienny”. Uczeń sumienny miał na siebie towarzyski wyrok œmierci. Szkolne Vir- tuti Militari brzmiało: zdolny, ale leniwy. W naiwnoœci swojej sšdziłam, że coœ się zmieniło. Tymcza- sem, patrz pani, na œwiecie en vogue jest migać się od roboty. Dla tych, którzy nie wiedzš, co i jak – wydaje się czasopismo „The Idler”. Czyli „Leń”. Wychodzi w Londynie i jest bezcennym Ÿró- dłem rad, w jaki sposób pracować mniej lub wcale, i to bezkar- nie. Myliłby się ten, kto by sšdził, że tylko debiutant znajdzie tam coœ dla siebie. Pismo bowiem prezentuje nie tylko wybiegi dla nowicjuszy, ale też sztuczki, które samotnemu odkrywcy zajęły- by całe lata doœwiadczeń, specjalizacji i naraziły na ryzyko utra- ty posady. Wybieg prymitywny, prosty i skuteczny: pan Kitwasiński wprawdzie wyszedł, ale wróci za chwileczkę. Zostawił przecież płaszcz i zapalone œwiatło. Figa z makiem z pasternakiem! Kitwa- siński jest w domu, gdzie gapi się w telewizor. Nie wyważał otwar- tych drzwi, bo i po co, klucz do nich dało mu ulubione pismo – czyli „Leń”. Oczywiœcie taka sztuczka to sprawa doraŸna. Czytelnicy mogš się także dowiedzieć, naukowo, jak cykać dni zwolnień okolicz- noœciowych, urlopy, œwięta oraz choroby. Uczš się, jak prze- mknšć między przepisami i regulaminami. Taka żałoba w Zjed- noczonym Królestwie warta jest cztery dni wolnego. Podróż służ- bowa także jest mile widziana. Taka prosta sprawa: nigdy nie dać tego samego numeru tele- fonu klientom i przyjaciołom. Łażšc od biurka jednego kolegi do biurka drugiego koleżki i odbierajšc telefony do siebie, zapełnia się czas słodkim nieróbstwem. Stukać można tylko między godzinš czwartš i szóstš. (wywieszka na drzwiach Zofii Nałkowskiej) 55 Podobno jeden z najważniejszych tekstów „Lenia” został po- œwięcony obchodzeniu się z akcesoriami, które „uprzyjemniajš czas pracy”. Może to być ekspres do kawy albo œliczna koleżan- ka. Wystarczy postarać się o miejsce pracy położone doœć dale- ko od wspomnianych gadżetów, a już przemieszczanie się z jed- nego miejsca w drugie doskonale zapełni i zorganizuje czas pra- cy. Redaktorzy „Lenia” nie sš pionierami. W Stanach Zjednoczo- nych wychodzi inne czasopismo, „Clack movement” – „Ruch próżniaków”. Ta Międzynarodówka Gnuœnoœci ma filie rozsiane po całym œwiecie. Jej czołowy ideolog nazywa się Will Self, a jego credo to cytat z Oscara Wilde’a: „Palę, ponieważ młody człowiek taki jak ja powinien zawsze coœ robić”. I dodaje: „Niektórzy urodzili się zmęczeni. Inni, bardziej zasłu- żeni, stali się tacy przez praktykę”. Manifestem tych wszystkich ludzi jest dzieło Kanadyjczyka Douglasa Couplanda „Pokolenie X”. Jego autor najważniejszym punktem œwiata czyni łóżko: „Jesteœmy uczuleni na pracę. Zresz- tš to niewielka szkoda, skoro jesteœmy skazani na bezrobocie”. To podobno pod wpływem ksišżki Couplanda Brian Wilson, so- lista zespołu „Beach Boys”, powiadomił, że zamierza oczekiwać nowego tysišclecia bez opuszczania swojego domu. Leniuchy, oskarżane o nihilizm i tumiwisizm, powołujš się na swojego idola, Izaaka Newtona, który odkrył prawo powszechne- go cišżenia rozłożony pod drzewem, patrzšc na spadajšce jabł- ka. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, jeœli chcecie usłyszeć przypowieœć o talentach, kliknijcie dwa razy w ikonę monety. (Biblia w Internecie) Jest takie głupawe okreœlenie: mieszane uczucia. Ja je właœnie mam. W powszechnym odczuciu praca powinna utytłać, zamor- dować i zanudzić. A co, jeœli kogoœ praca po prostu bawi? Jeden mój kolega, zachwalajšc syna, powiedział: – Będzie œwietnym dziennikarzem – nie lubi pisać... Pardon, madame, wyobraŸmy to sobie wspólnie. Michał Anioł dostaje gęsiej skórki na widok czystych œcian Kaplicy Sykstyń- 56 skiej. Rubinsteinowi łeb urywa z kołnierzykiem na widok fortepia- nu. Szekspir rzuca pawia na myœl o czystej ryzie papieru. Hipo- krates brzydzi się chorymi. Pracodawcy zadajš mnóstwo pytań kobietom, najmujšc je do roboty. Czy majš męża? Bachory, których konstytutywnš cechš jest to, że chorujš? I ile wiosenek sobie liczymy? Czy ktoœ słyszał o pracodawcy, który zadał to jedno proste pytanie, które można i należy zadać? Brzmi ono: – Czy pani lubi pracę? Tako rzecze Bakalarska. Darwin, wypełniajšc ankietę, w rubryce „specjalne uzdol- nienia” napisał: „Żadne, prócz do interesów, jak œwiadczy prowadzenie rachunków, załatwianie korespondencji i bar- dzo dobrze zainwestowane pienišdze”. 57 Rozdział V ŁOBUZY, BLUSZCZE, FAJNI FACECI I INNI TOKSYCZNI KOCHANKOWIE Odmawiam, ale niech pan nalega Man kann singen, man kann tanzen, aber nicht mit den Sassrancen. (Można œpiewać, można tańczyć, ale nigdy z zasrańcami.) (Ignacy Daszyński w parlamencie CK Austrii) MAJKA: Mój syn nareszcie wrócił z zielonej szkoły. Niby zadowolony, ale się nieszczęœliwie zakochał i chodzi smutny, przygaszony. Aż mi go żal. LAURA: A dziwisz się? Przecież znasz smutek nieodwzajem- nionej miłoœci. MŁOTU NA CZAROWNICE CZĘŒĆ WTORA Sposoby leczenia Czarów w sobie zamykajšca Questia, abo pytanie do tej częœci należšce: Jeœli się godzi czarami czarów zbywać abo je leczyć? Uważajšc te trudnoœci nie widzi mi się rzecz przystojnš, żeby czary czarami miały być leczone. A to z tej przyczyny, że czary nie mogš być uleczone, tylko z pomocš szatańskš (...). (Jakub Sprenger, Henryk Justytor) MAJKA: Pewnie, że znam. Tylko że dla Karola to całkiem nowe doœwiadczenie. LAURA: Możesz się zakochać setny raz, a w pewnym sensie będzie to dla ciebie nowe doœwiadczenie. Ale to odkrywcze! 58 MAJKA: Jeœli o mnie chodzi, to chyba mam dosyć tych „no- wych doœwiadczeń”. Nie z nadmiaru, tylko że jak już się raz na sto lat zakocham – to w takim... tam... no... toksycznym kochan- ku. LAURA: Mam to samo. Jak podpadnę, to pod takiego, że gło- wa spada i toczy się z hukiem. MAJKA: Jak wtedy, gdy cię Marek Miller poprosił, żebyœ się za niego pomodliła, bo kogoœ takiego jak ty Pan Bóg wysłucha na pewno. Poszłaœ do koœcioła, który masz najbliżej domu, i co się okazało? Że jest pod wezwaniem œwiętego Augustyna. LAURA: W dodatku ksišdz, importowany z Niemiec, mówił „Cycylia” oraz „czeszmy sze i radujmy”. To nie na mój tempe- rament! Moje wštpliwoœci, czy Panu Bogu dogadza modlitwa agnostyka, a nawet ateisty, wzmogły się jeszcze bardziej. W tej sytuacji postanowiłam wcielić w czyn hasła ekumenizmu i po- szłam do cerkwi. A cerkiew – Marii Magdaleny... a przed carski- mi wrotami przechadza się, wywijajšc kadzielnicš, brat Abel, któ- rego miałam okazję poznać w męskim klasztorze prawosławnym w Jabłecznej, gdzie – Hospody! Pamyłuj! – mieszkałam przez dwa tygodnie. MAJKA: Nie dziwi mnie to. Ze wszystkim tak mamy, że Mro- żek by nie wymyœlił. Z mężczyznami też. LAURA: Podobno człowiek uczy się na błędach, ale jednak nie każdy. Bo czy wszyscy faceci, z którymi miałaœ w życiu do czynienia, nie sš w pewnym sensie do siebie podobni? MAJKA: Każdy z nich ma taki błysk w oku, że od razu wia- domo, co to za charakterek. LAURA: Krzaczasty (patrz Indeks...). I ładujšc się w taki zwišzek, dobrze wiesz, w co się pakujesz. A i tak rzucasz się po szyję, a bywa, że z głowš. Czyli bez głowy. MAJKA: Tylko czy gdyby nie ten błysk, zainteresowałabyœ się nim w ogóle? Mój ubogi żłobie, co ja widzę w tobie?! (fragment jednej z najstarszych ludowych kolęd) LAURA: Pewnie, że nie. A wiesz, jedna moja koleżanka stra- ciła zupełnie serce do takiego homo simplex, który zaraz po tym jak zleciał wypadkiem ze schodów, powiedział: „O-jejka, Ÿlobi- 59 łem siobie zia-zia”. Jakoœ sobie nie wyobrażam siebie z takim goœciem, co to do łóżka wchodzi jak do konfesjonału, wiosnš wywleka człowieka na działkę i katuje go gotowaniem na kuch- ni polowej, na pienišdze mówi pienišżki, „zdecydowałem, że będziemy mieli drugie dziecko” i „cholera jasna, gdzie moja ko- szula?!”. Ciekawa jestem, czy plšcze się po œwiecie chociaż jed- na kobieta, która pyta partnera: „Cholera jasna, gdzie mój biusto- nosz?!”. MAJKA: Całe mnóstwo. LAURA: Takie kobiety sš bardzo, bardzo mšdre. Facet aż trzeszczy pod ciężarem tej kobiecoœci. Tych biustonoszy, OZN- ów, ostentacyjnego macierzyństwa, polegajšcego na publicznym karmieniu niemowlęcia. MAJKA: To jest właœnie kwintesencja kobiecoœci, ten cyc na wierzchu. LAURA: Poza tym nie mam apetytu na długie nocne rodaków rozmowy: czyja praca jest ważniejsza. MAJKA: Kto tu w ogóle jest ważniejszy. LAURA: Tylko że to się odbywa pod takimi właœnie pretek- stami. MAJKA: Oczywiœcie. Ale czasem, mimo całego przywišza- nia do mojej samotnoœci, marzy mi się normalny mężczyzna. LAURA: No, Stwórca naprodukowała trochę tego towaru. Odliczywszy inteligentnych inaczej, inaczej zorientowanych i za młodych. MAJKA: W ten sposób prawie nic dla nas nie zostało. A pa- miętasz spinacz w poczekalni szpitalnej, który znalazłaœ pod moim krzesłem akurat wtedy, gdy go potrzebowałaœ, a żadna z nas nie miała? LAURA: Tylko że to myœlenie magiczne. Boby się chciało tak schylić jak po ten spinacz, i żeby ona tam była, ta mężczyzna, potrzebna i profesjonalna jak Word 7.0. A tymczasem zawsze znajdziesz takiego, jakiego akurat nie szukasz. Można postawić dolara przeciwko orzechom, że jeœli w pudełku zapałek jedna jest spalona, to ty wycišgniesz właœnie jš. MAJKA: I dostaniesz prymitywny edytor tekstu ze œwietnym arkuszem kalkulacyjnym. W dodatku faceci bez błysku w oku nie zwracajš na ciebie uwagi. A nawet jak zwracajš, to szybko od- wracajš. 60 LAURA: Bo się bojš. MAJKA: Czego? LAURA: Ciebie. Mnie. Takich kobiet jak my facet bez błysku się boi. Że mu powiesz, że dziœ jego dyżur na garach. A jeszcze jak zobaczy, że ta twoja przyjaciółka tak samo walnięta jak ty, to będzie uciekał z krzykiem. Robišc podwójny aksel i rittberger. MAJKA: A po drodze tulup, lutz i piruet siadany. LAURA: Majka, raich dich zucammen. Czyli weŸ się w garœć. On nie powie: koleżanka. W oczach faceta każda twoja znajoma jest twojš przyjaciółkš. MAJKA: Przyjaciółeczkš. Przyjaciółka jeszcze za mało cię dyskredytuje. LAURA: Zawsze mnie to doprowadzało do szału. Nie widzia- łam osoby ze dwieœcie lat, usiłuję sobie przypomnieć, skšd ja znam to Scaramello, toczę więc kretyńskš rozmowę o meteoro- logii i stanie nawierzchni, a ten mi wyjeżdża z przyjaciółkš. Co od razu ustawia mnie na pozycji infantylnej, egzaltowanej kre- tynki, niezdolnej do jakiejkolwiek analizy własnych uczuć. MAJKA: A przyjaciółka ex definitione jest idiotkš. LAURA: I oczywiœcie jedyny temat, na jaki możecie rozma- wiać, to on. Zdechnie z nudów, a zostanie w pokoju, kiedy od- wiedzi cię jakaœ kuma, tak się boi, że go obgadacie, i tak strasz- nie chce kontrolować sytuację. I czegóż to się on boi jeszcze? MAJKA: Że na pierwszš wizytę u jego matki założymy bur- delowe pończochy, na górę topless, a do tego różowš, skórzanš pilotkę. Zachowuj się tak dalej, zachowuj, to nigdy męża nie znaj- dziesz. (typowa uwaga rodziców do córki w wieku dojrzewania) LAURA: A to niedorozwojek. Przecież wiem, co wypada, a co nie, i tej pilotki nie zdejmę – wszak to pierwsza wizyta. Poza tym przyniosę ze sobš płetwy, żeby nie zadeptać podłogi. A jak mam chandrę większš niż Piotr Płaksin w mordobijskim powie- cie, to nie pytam pana w sklepie z płytami, czego słucha, tylko idę dopiero wtedy, kiedy mogę zaczšć kontaktować się z ludŸmi. MAJKA: I mówisz: „Przepraszam bardzo, wiem, że to głupio zabrzmi, ale spokoju mi nie daje, czegoż to pan słuchał tydzień 61 temu?”. A potem się dziwisz, że gdy pytasz: „Przepraszam, czy pan mnie pamięta?”, człowiek patrzy na ciebie jak na kosmitę. LAURA: Za to ty na pytanie: „Czy wybrałaby się pani ze mnš na bankiet?”, odpowiadasz: „Z panem – wszędzie” takim szep- tem macicznym, że facet natychmiast w popłochu daje całš wstecz: „A może by pani wolała z panem Tomkiem?”. MAJKA: To ja mu: „Pan Tomek interesujšcy mężczyzna, ale za młody”... LAURA: ...a on ci presto furioso rzuca drugie zaproszenie. Po czym oddala się espressivo con collera fortissimo impetuoso tut- ta la forza vivace. MAJKA: Ty natomiast na wywiadówce, gdy kolejny rodzic męczy wychowawczynię, po co na plastykę trzeba dostarczyć gruby pędzel, wyrywasz się przed orkiestrę: „Ani chybi do gole- nia”. LAURA: W ten sposób ustaliłyœmy, że nie umiemy być ano- nimowe. A co z tego wynika dla tego człowieka, który myœlał, że ma do czynienia z kimœ bardziej konwencjonalnym? MAJKA: On by lubił, żeby twój œwiat kręcił się wokół niego. LAURA: Mars się kręci wokół Słońca, a nie wokół Ziemi. Jakoœ osiš ani twojego, ani mojego œwiata nie jest żaden facet. Co nie znaczy, że nie jest ważny. Jest. Ale nie najważniejszy. A wiesz dlaczego? Bo to nie ten facet! MAJKA: No dobrze, ale krzaczasty nie ma się czego bać. Przecież sam bez przerwy nosi płetwy pod pachš, na wszelki wypadek. LAURA: Taki się boi, że porzucisz go, zanim jemu myœl po- rzucenia ciebie w ogóle przyjdzie do głowy. I że tak mu zapad- niesz w rozum i serce, że do końca życia nie będzie mógł się od ciebie uwolnić. W każdej następnej będzie szukał ciebie, a œwiet- nie wie, że nie znajdzie. MAJKA: Ja się jednak upieram. Skoro jest krzaczasty, to nie powinien wyobrażać sobie życia z jakšœ idiotkš. LAURA: Eee, u nich to inaczej funkcjonuje. Stwórca przypa- liła białko. Ŕ propos, na pewno pamiętasz jednš z moich ulubio- nych scen filmowych. Oto bezrobotny aktor (Dustin Hoffman) przebiera się za kobietę i dzięki temu dostaje rolę w operze my- dlanej. Wcielony w Dorothy, objuczony zakupami, zamierza wła- œnie wsišœć do taksówki... 62 MAJKA: ...gdy jakiœ – jak by powiedziały feministki – męski szowinista ładuje się do wozu przed nim. LAURA: I cóż robi Dorothy, ta maluœka? Wali męskš œwinię w cymbał siatami, wyrzuca z taksówki jak œmiecia i odjeżdża w sinš dal. MAJKA: Czasem i ja się tak zachowuję. Gdybym miała przy sobie silne męskie ramię, to ono by wyrzuciło takiego nachała z samochodu. A tak muszę sobie radzić sama. LAURA: A pomyœl tylko, co do tej pory napisałyœmy w tej ksišżce. Spójrz na to chłodno, męskim okiem. Już żaden normal- ny facet nie zwróci na ciebie uwagi. W życiu. Spytaj pana, który podczytuje tę ksišżkę. MAJKA: A może to my oczekujemy niemożliwego? LAURA: Wiem, z kim by należało, żeby było bezpiecznie, spokojnie i pewnie. Wiem, że zupa mleczna jest zdrowa, pożyw- na i nie powinna mi zaszkodzić, ale czegoœ jej, psiakrew, nie lu- bię. Wystarczy, że o niej pomyœlę, a już mam ochotę zwomito- wać na akapit. I to jest dopiero dysonans poznawczy, jak stšd do Kołomyi. Ludzkie mięso nie służy jednak rybożercom: 18 kwiet- nia 1935 roku schwytano w okolicach Sydney żywego 4,5-metrowego rekina tygrysiego, którego umieszczo- no w akwarium Coogee. Po upływie doby rekin zaczšł szaleć, uderzajšc o œciany akwarium, po czym zwy- miotował muskularnš męskš rękę. (...) W dzień póŸ- niej rekin padł z powodu zatrucia ludzkim mięsem. (Vitus B. Dröscher, „Rekiny i płaszczki”) MAJKA: Kiedyœ miałam takiego narzeczonego, nawet wyglš- dał na sensownego, ale – jak się okazało – do czasu, więc rozpa- dło się. W pewnym momencie on zaproponował, żebyœmy razem zamieszkali, co wtedy uważałam za spełnienie moich oczekiwań. Nic z tego na szczęœcie nie wyszło, ale przy tej okazji uœwiado- miłam sobie, że mam mnóstwo starokawalerskich nawyków i że chyba nie umiałabym z nich zrezygnować. Doszłam do wniosku, że stała obecnoœć mężczyzny by mi przeszkadzała. 63 LAURA: I to sš te względne zalety samotnoœci: robisz to, na co masz ochotę, nie musisz chodzić z wcišgniętym brzuchem, za to możesz snuć się w samej bieliŸnie przez okršgłš dobę i nie urazi to niczyjego poczucia estetyki ani nie zostaniesz posšdzona o ja- kieœ zamiary. Jeœli masz ochotę nie spać pół nocy, to nie musisz nikomu tłumaczyć dlaczego, ani siedzieć przy osłoniętej lampie. Nikt cię nie męczy, dlaczego masz takš skrzywionš minę. A obiad gotujesz i podajesz wtedy, kiedy ty jesteœ głodna, a nie jakiœ facet. Na przykład koło pierwszej w nocy. Albo nie gotujesz wcale. MAJKA: Poza tym, jak się ma dzieci, to problem mężczyzny na stałe zaczyna nabierać zupełnie innego wymiaru. LAURA: Nie tylko na stałe, ale w ogóle. Bo on może być œwietny dla ciebie, ale nie dla twoich dzieci. Najstarszym zawo- dem œwiata jest macierzyństwo. MAJKA: Po jakimœ czasie życia w samotnoœci zapominasz, jak to jest być z kimœ. Już właœciwie nie potrzebujesz podpory ani partnera, bo się nauczyłaœ sama sobie być podporš i partnerem. Samotne życie zaczęłaœ traktować tak samo normalnie, jak przed- tem życie z facetem, w stadzie. LAURA: A tu pojawia się jakiœ chłop i burzy ci z trudem zbu- dowany ład. Ale się zaangażowałaœ uczuciowo i chcesz z nim być. Zresztš, nie oszukujmy się, chciałabyœ, żeby ktoœ się tobš po prostu zaopiekował, podjšł od czasu do czasu jakšœ decyzję albo – gdy dopadnie cię zwykła chandra – przytulił cię i powiedział nawet takie nic nie znaczšce: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze”. MAJKA: Właœnie. Nic nie znaczšce. LAURA: Tego nie ma w żadnym kodeksie postępowania cy- wilnego damsko-męskiego, ale sšd ma obowišzek pouczyć po- wódkę, żeby nie zazdroœciła koleżance. MAJKA: A właœciwie obydwie powódki, bo i pani Bakalar- skiej to dotyczy. LAURA: Proszę zatem nie zazdroœcić koleżance. Że niby ma się do kogo przytulić i ktoœ jej powie takie nic nie znaczšce „Nie martw się, wszystko będzie dobrze”. Bo w tym cały jest amba- ras, że mężczyŸni nie wiedzš, co powiedzieć i jak naprawdę za- reagować, kiedy rzeczywiœcie masz Rozpad Podstawowych Struktur Osobowoœci. 64 MAJKA: Od tego jest przyjaciółka. LAURA: On może (ewentualnie) odkręcić słoik, wynieœć CI œmieci, przelecieć się po piwo... MAJKA: ...i w ogóle przelecieć. LAURA: I między innymi dlatego właœnie jest to gonitwa za cieniem. MAJKA: Cišgle oczekujemy od innych ludzi, że dadzš nam coœ, czego dać nie mogš. Firma nie prowadzi. Tych uczuć, któ- rych akurat potrzebujesz, nie ma w magazynie. Nie zamówili. Myœleli, że to się nie będzie sprzedawać. LAURA: Wróć to tempo. Przecież kochasz tego faceta... więc w tym całym uwikłaniu w ogóle nie bierzesz pod uwagę rzeczy najważniejszej: że jego przerażajš twoje emocje. Oni ekspresji uczuć bojš się bardziej niż ojca, więzienia i dentysty. MAJKA: Zamiast pocieszenia, uspokojenia, zrozumienia ite- de usłyszysz zatem: 1) rady natury ogólnej, 2) pytania, 3) kaza- nie, 4) błyskotliwš radę, żebyœ przestała histeryzować. LAURA: A jak! Kto nie słyszał tekstu: „Przecież to było do przewidzenia, przez ciebie znowu się nie wyœpię” – wystšp! MAJKA: „Cholera, przecież ja rano do pracy wstaję, a ty mi tu pierdami dupę zawracasz!...” LAURA: „O Jezu. Nie płacz, przecież to nic nie pomoże. Przez ciebie już mam mokrš całš koszulę”. MAJKA: No pewnie. Ty płaczesz przeciwko niemu. LAURA: W pewnym sensie tak jest. A wiesz dlaczego? Bo on uważa, że jest twoim Absolutem. Twój Weltschmertz musi, po prostu musi być zwišzany z nim. On to odbiera tak, że ty, płaczšc, obwiniasz go. MAJKA: Czyli jednak zdaje sobie sprawę, że nie daje ci cze- goœ bardzo ważnego. Ma w zwišzku z tym poczucie winy, więc przerzuca jš na ciebie. No, a poza tym oni to biorš dosłownie. LAURA: Oczywiœcie, bo skoro mówię, że mi nadojeło odie- watsia i rozdiewatsia, to znaczy, że już kupiłam od jakiegoœ Ukra- ińca na bazarze czterdziestkę pištkę i za chwilę, na oczach dar- mowej publicznoœci... MAJKA: ...oniemiałej gawiedzi... LAURA: ...przyłożę jš sobie do skroni. MAJKA: Kałasznikowa. LAURA: MoŸdzierz. 65 MAJKA: WeŸ ty się zdyscyplinuj. LAURA: U mnie to moment. Ustaliłyœmy zatem, że kochasz tego barana, do którego wracamy. MAJKA: A kiedy faceta kochasz, to zwišzek na przychodne przestaje ci wystarczać, to nie jest to, czego oczekujesz. Jedno- czeœnie masz œwiadomoœć, że stały zwišzek też nie jest taki do- bry. Masz masę wštpliwoœci, nie wiesz, czy umiałabyœ zmienić swoje życie i dostosować je do drugiego człowieka. Na dodatek z takim bagażem doœwiadczeń już wiesz, jakich komplikacji możesz się spodziewać, przewidujesz wypadki na dziesięć ru- chów naprzód i prorokujesz, że się nie uda. LAURA: I zachowujesz się jak kobieta na jezdni. To wejdzie na ulicę, to się cofnie na chodnik. A kierowcy tršbiš. Boby się chciało krew wypić, a dziurki nie zrobić. MAJKA: A z mężczyznš możesz być tylko albo na przychod- ne, albo na stałe, trzeciego wyjœcia nie ma... To znaczy jest – żyć samotnie. A to też nie jest dobre. Cokolwiek zrobisz – będziesz żałować. (Pytia z Delf) LAURA: Jest czwarte wyjœcie: kupić pół metra gumy i strze- lić sobie w łeb. Ale ta sprawa ma jeszcze jeden aspekt. Oto jesteœ narażona na prostackie zaloty rozmaitych... tam... no. Stanowisz łatwy cel. Przecież jesteœ sama. A nikt się nie zastanawia, dlacze- go tak jest. MAJKA: Gorzej nawet. To oznacza, że jest jakiœ feler w to- bie. LAURA: Jeœli on cię zostawił, to widocznie miał powody. A jeœli ty jego – to jesteœ podłš egoistkš. Ale ja nie o tym chcia- łam mówić. Chodzi o to, że taki zalotnik-amator jest wœciekły, bo w jego przekonaniu ty masz obowišzek pozytywnie reagować. MAJKA: Pewnie, trafia ci się taka okazja! Powinnaœ od razu bez namysłu rzucić się facetowi na szyję. LAURA: I ten niesamowity brak wyobraŸni! Dzwoni taki – a może obiad? A może kolacja? Tymczasem ja mam akurat ty- dzień, w którym w slalomie między dzieckiem a sprawami zawo- dowymi nie wiem już, gdzie mam przód, a gdzie tył, ze zmęcze- nia nie mogę jeœć i myœlę: nawet żadnej kšpieli, tylko umyję koń- 66 cówki i do wyra. A ten swoje: „To może chociaż umówimy się na piwo?”. MAJKA: Bo ty piwa w życiu nie piłaœ. LAURA: Zwłaszcza osobiœcie nawarzonego. „Rozumiem, ro- zumiem – powiada taki znawca kobiet – nie chce ci się wycho- dzić z domu. To ja do ciebie wpadnę”. I takie to dialogi na cztery nogi, ty jesteœ coraz mniej uprzejma, w końcu całkiem niemiła, bo nie masz czasu ani ochoty na jakieœ romanse intercity, a i tak wreszcie pada pytanie: „Kładziesz dziecko spać o dziewištej? To się przecież możemy umówić na dziesištš”. MAJKA: To i tak nieŸle. Mnie kiedyœ taki jeden... oznajmił przez telefon: „To ja wpadnę dzisiaj”. Więc pytam grzecznie oraz uprzejmie: „O której?”. A on: „Nie wiem, ale to przecież wszyst- ko jedno, BO TY I TAK SIEDZISZ W DOMU”. LAURA: A wiesz, Wanda T., która przed wojnš zdokumento- wała własnš skórš całego „Skamandra” – gdy podrywał jš jakiœ facet, który zupełnie, ale to zupełnie jej nie odpowiadał, mówiła: ODMAWIAM, ALE NIECH PAN NALEGA. MAJKA: Ty byœ spróbowała tak powiedzieć. LAURA: Oczywiœcie, że spróbowałam. MAJKA: Z jakim skutkiem? LAURA: W najlepszym wypadku, że to taka kokieteria. W trochę gorszym, że kobiety lubię, nawet wolę. No i przecież nie wiem, co tracę. MAJKA: Ten mój niby-narzeczony, czy jak go tam nazwać... Jakiœ czas temu pojawił się po paru miesišcach przerwy... I Anka mnie spytała: „Mamo, po co on właœciwie przyszedł?”. „Żeby powiedzieć, że mnie kocha”. A ona, znajšca przecież burzliwe koleje tego zwišzku, zadała kolejne pytanie: „Jak to możliwe, że komuœ się po pół roku przypomniało, że kocha?”. LAURA: W tym miejscu powinnaœ mu wstawić tę dedykację, którš sobie wymyœlił, że dostanie razem z tš ksišżkš. I że się bę- dzie zaczynała: „Kochanemu...”. MAJKA: Wypił mi ten drakuleńka całš krew i dziurek po- robił przy tym tyle, że mózg mam jak ser szwajcarski, a ja mam mu pisać dedykacje? Chyba że zaczynałaby się: „Toksycznemu kochankowi”. Poza tym wtedy żona na pewno by mu zafundo- wała całkowity rozdział od stołu, łoża i wszystkiego. Dzwonisz do takiego na komórkę przytomnie w samo południe, a on ci 67 szepcze konspiracyjnie i nerwowo: „Nie mogę teraz z tobš roz- mawiać, bo jestem w domu, zadzwonię póŸniej”, i pierdut! słu- chawkš. LAURA: I nawet mu nie przyjdzie do głowy, że może właœnie złamałaœ nogę i dzwonisz ze szpitala. Stać go tylko na to sotto voce. MAJKA: Bo można takiej żony nie kochać, zdradzać na pra- wo i lewo, upokarzajšc jš w ten sposób strasznie, albo – i nie wiem, co gorsze – mieć przez wiele lat jednš stałš kochankę i okłamywać i upokarzać je obie... to jest dopiero szmaciarstwo... Można nawet kiedyœ wreszcie od tej żony odejœć, choć to jed- nostkowe wypadki, bo to oznacza całkowite przemeblowanie życia i rezygnację ze swoich ulubionych kapciuszków, ale kiedy to żona mu powie, że ma doœć i niech się wynosi albo wyniesie się sama, to mu się wali cały œwiat. LAURA: Cios w splot słoneczny jest wtedy, kiedy to kobieta się zawinie. MAJKA: I wtedy pada pytanie: „Kogoœ masz?!”. LAURA: To nie do pomyœlenia, że można tak mało strategicz- nie odejœć po prostu w niebyt. Wtedy on się pociesza: tamten drugi ma na pewno większš kasę. Zresztš większoœć kobiet to nie takie lebiegi jak my i najpierw sobie zabezpieczy tyły. Ma kogo- kolwiek, ale ma. Mšdroœć życiowa, od której ja się zresztš odci- nam, polega na tym, żeby płynnie przesišœć się z jednych kolan na drugie. A ty się tak odgrażasz, odgrażasz, ale gotowa mu je- steœ dać nie tylko dedykację... MAJKA: Chciałaœ powiedzieć: idiotko. LAURA: Gdzieżbym œmiała!... MAJKA: Dobra, dobra... Ale on jest krzaczasty jak cholera... LAURA: Krzaczasty to on może i jest. I oczywiœcie jest się z chłopem nie po to, żeby się wymęczyć i wynudzić. Ŕ propos słonia: zadzwonił do ciebie na przykład przed Wigiliš? MAJKA: Przecież wiesz, że nie o to chodzi. LAURA: Przecież wiem. Przecież wiem, że nie chodzi o ży- czenia, tylko o œlad zainteresowania, nie od œwięta. Przecież wiem, że przyleci o drugiej w nocy, jak sam będzie tego potrze- bował. Przecież wiem, że w cišgu tych dwóch lat nie otrzymałaœ od niego ani razu pomocy, której tak bardzo potrzebowałaœ. Po- jawia się i znika jak Murzynka na przejœciu dla pieszych, kiedy 68 mu wygodnie. A ty się na to godzisz. Chcesz być tylko odpoczyn- kiem wojownika? MAJKA: Nie chcę. Ale nie umiem się od niego uwolnić. LAURA: Takie cóœ – nawet nie wiem jak to nazwać, bo prze- cież to nie jest zwišzek – tylko cię zubaża. On jest taki krzacza- sty jak ja hinduska tancerka. Ja bym go powiesiła za te krzaki. Krzaczasty opiekuje się swojš kobietš, wszystko jedno, czy ona jest żonš, kochankš, matkš czy córkš. I doprawdy nie o to cho- dzi, żeby za ciebie przeżył to życie. Twój niby-narzeczony nie jest wart nawet jednego mojego zdania, a rozmawiam o nim tyl- ko dlatego, że zapewne co któraœ czytelniczka tej ksišżki też ma podobnego niby-narzeczonego. A swojš drogš, jak tu nie sšczyć dziecku jadu na tematy damsko-męskie? MAJKA: Chyba nawet niespecjalnie trzeba. Wyglšda na to, że ono ma więcej rozsšdku ode mnie. „To ty, mamo, nie wiesz, że takim facetom wystawia się walizki za drzwi?” – skomento- wała go kiedyœ. Ja się rozżaliłam, że on nie ma u nas nawet jed- nej swojej rzeczy, a ona: „To i lepiej”. LAURA: Nie ma żartów z filozofiš, moja ty Pietrowna Zofio. Ta sobie da radę w życiu. MAJKA: Teraz Osoba, Która Czyta Tę Ksišżkę, pomyœli, że nie lubimy mężczyzn. LAURA: Ależ lubimy, proszę pani. I proszę pana także. Lu- bimy nawet bardzo. Tylko mi powiedz: czy miałaœ do czynienia z mężczyznš, który cię nie zawiódł? MAJKA: Nie, niestety. Kiedyœ nawet zadałam sobie pytanie, czy przypadkiem nie mam zbyt dużych wymagań? Ale czy ocze- kiwanie od faceta, że będzie odpowiedzialny i będzie miał œwia- domoœć tego, że aby zwišzek był udany, musi być w nim dobrze obojgu partnerom, to zbyt duże wymagania? LAURA: No właœnie: man kann singen, man kann tanzen, aber nicht mit den Sassrancen. MAJKA: Mimo to nieustajšco mam nadzieję, że się kiedyœ zakocham w mężczyŸnie, który będzie się troszczył o mnie tak samo jak o siebie i który oczekujšc ode mnie, że będę na każde jego zawołanie, sam będzie na każde moje. Że da mi mniej wię- cej tyle samo, ile ode mnie dostanie, mówišc krótko. 69 Bez miłoœci się nie sprzedam! (Magdalena Samozwaniec, „Na ustach grzechu”) LAURA: Pozwolę sobie zaprorokować, że wtedy byłabyœ gotowa zrezygnować ze swoich starokawalerskich nawyków. W ogóle byœ o nich zapomniała. MAJKA: I tak minš ze cztery lata ekstazy... kiedy to Mars bę- dzie się kręcił wokół Ziemi, bo uznasz, że to ten facet... Aż pew- nego dnia on powie, że zrobił CI zakupy. Jeżeli działanie suggestji u hipnotyzowanego osłabnie, lub wogóle zniknie (...) wówczas zahipnotyzowany wra- ca do opamiętania. Rozczarowanie, zgryzota, żal, mogš w takim wypadku łatwo przemienić miłoœć w niena- wiœć. (August Forel, „Zagadnienia seksualne w œwietle nauk przyrodniczych, psychologji, higjeny i socjologji”) LAURA: I że, cholera jasna, dlaczego nigdy nie ma kawałka chleba w tym domu. MAJKA: I że on ciężko pracuje. I gdzie sš jego skarpetki. LAURA: Tam, gdzie je położyłeœ, KOCHANIE. MAJKA: Jeszcze tylko tego brakowało, żebym ja pilnowa- ła twoich skarpetek. LAURA: Przecież widzisz, że jestem zajęta czym innym. MAJKA: Bo ja nie mam nic innego do roboty, tylko zajmo- wać się twoimi skarpetkami zakichanymi. LAURA: Twoimi, całymi, zakichanymi. MAJKA: I w ogóle ty mi tak nie klikaj! LAURA: A ten kwiatek to ci niedługo zdechnie. MAJKA: WeŸ się odczep od mojego kwiatka. Lepiej byœ umył wannę po sobie. LAURA: Zobacz, co przez ciebie zrobiłem! MAJKA: Gdybyœ się interesował, co się dzieje w domu, to- byœ wiedział, że w torebce po cukrze trzymam bułkę tartš. LAURA: Jeszcze chwila, a zgnijesz od tego nicnierobienia! MAJKA: I co z tego, że my o tym wiemy?! 70 LAURA: Nic. Rien. Nothing. Nichts. Niente. Na tym właœnie polega to nieszczęœcie kardiologiczne. MAJKA: Że człowiek niby taki mšdry, a jak co do czego, za- pomina, jak to było za każdym razem. Wiesz co? Może to i lepiej? LAURA: Widziałaœ, jaki ten organizm rozgarnięty? Rozgarnięty. Jak kupa liœci. (odzywka młodzieżowa) PARDON, MADAME PRAWIE WSZYSTKIE POWODY, DLA KTÓRYCH SETKA MOCNEJ KAWY Z PRZYJACIÓŁKĽ JEST LEPSZA OD MĘŻCZYZNY Setka Mocnej Kawy z Przyjaciółkš (SMKzP) nie wydaje z sie- bie hałaœliwie okrzyku: A gdzie moje skarpetki?! SMKzP nie prorokuje zjadliwie: A ten kwiatek to ci niedługo zdechnie!... SMKzP nie ma mamusi i tatusia, rodzeństwa, dzieci z poprzed- niego małżeństwa i narzeczonej w ogólniaku. SMKzP nie kšpie się upojnie, kiedy tobie koniecznie potrzeb- na jest łazienka. SMKzP nie gada godzinami przez telefon. SMKzP nie wstawi ci do lodówki kartonu po soku z telepišcy- mi się na dnie pięcioma kroplami napoju. SMKzP nie snuje się nabzdyczona, gdy chcesz zrobić damskie party. SMKzP nie powie ci, gdy zakomunikujesz, że właœnie pękła rura w łazience: Ja jestem redaktor (doktor, prawnik, muzyk .................. skreœlić, wstawić właœciwe), a nie hydraulik. SMKzP nie ziewa ostentacyjnie, gdy człowiek chce sobie po- czytać o drugiej wieczorkiem w łóżku. SMKzP nie powie ci: To jest typowo kobiecy sposób rozumo- wania. SMKzP nie klei samolocików. 71 SMKzP nie gromadzi wycinków z gazet. SMKzP nie krzyczy, gdy się zadraœnie nożem: Jestem ranny! SMKzP nie rzuci na podłogę mokrego, zwiniętego w gulę ręcz- nika. Ŕ propos: SMKzP nie wytrze się twoim ręcznikiem, a jeœli już nawet, to zatrze œlady. SMKzP nigdy, przenigdy ci nie powie: Wiedziałem! Przez cie- bie znowu się nie wyœpię. O Jezu, nie płacz, już mam przez cie- bie mokrš całš koszulę. A w ogóle, ja rano idę do pracy, a ty mi tu pierdołami zawracasz głowę!... SMKzP nie powie ci także z pewnoœciš: Och, nie płacz, prze- cież to nic nie pomoże. SMKzP nie zamieni się na zakupach w kulę u nogi, w dodatku kulę zrzędzšcš, upierdliwš i nacišgajšcš a to na piwo, a to na tru- skawki w styczniu. SMKzP nie wyjdzie w trakcie kłótni, trzaskajšc drzwiami (wyj- œcie bez trzaœnięcia byłoby mało szykowne). SMKzP nie zauważy po czterech latach ekstazy: Cholera, dla- czego nigdy nie ma kawałka chleba w tym domu?! SMKzP nie zostawi podniesionej deski na sedesie. SMKzP nie opowiada, jak to ona ciężko pracuje i przynajmniej w domu chce mieć chwilę spokoju. SMKzP nawet nie pomyœli, że ta twoja przyjaciółka jest tak samo walnięta jak i ty. SMKzP nie pluje po kafelkach. SMKzP nie przełšczy ci „Benny Hilla” na inny kanał, gdzie leci jakieœ intelektualne pitu-pitu, wbijajšc przy okazji szpilę, jakoby stać cię było na więcej. SMKzP nie zabierze ci pilota od telewizora. SMKzP nie zabierze ci także poduszki, żeby mieć wyżej, bo czyta. SMKzP nie poda ci gazety w takim stanie, że po pierwszej stro- nie następuje siódma, po dziesištej – szósta, a repertuary sš wy- rwane. SMKzP nie przyjdzie do ciebie z pretensjami, w chwili, gdy usi- łujesz wymienić kran, że się wcale nie interesujesz jej sprawami. SMKzP w życiu nie wymyœli sformułowania: Wyniosłem CI œmieci. SMKzP nie chrapie. 72 SZTUKA KONWERSACJI, CZYLI HASSLIEBE Lewa noga służy do tego, żeby o niej pamiętać i niš nie wsta- wać. Ja wstałam. Każdemu może się zdarzyć, nie? Zwłaszcza nam, biedakom, z przemieszanš lateralizacjš, czyli poprzestawia- nymi półkulami. Mam na myœli mózgowe. Poranki w ogóle nie sš mojš ulubionš porš dnia. Wschód słoń- ca jest atrakcyjny pod warunkiem, że się go oglšda z drugiej stro- ny, nie kładšc się spać. A tu ledwo otworzyłam oczęta, stwierdzi- łam, że Osobnik Zakontraktowany, wstajšc, zwalił na mnie swojš kołdrę. To już wiem, czemu œniły mi się koszmary. Zawlokłam grzeszne ciało do kuchni. Oba czajniczki były wypełnione zielo- nš herbatš. Pfuj. – Słuchaj no, kochanie – rzekłam, czerpišc ten typ dialogu z „Dynastii”. – Czy moglibyœmy dokonać chwilowego podziału ma- jštku? – Bo co? – spytał OZ hardo. – Bo nie mam w czym sobie zaparzyć herbaty. – Wielkie rzeczy, czajniczka nie ma! To weŸ kubek! No i o co chodzi! Słuchaj, a może ty będziesz tego... Noo, bracie, jakie wejœcie, taka odzywa: – Ależ ty jesteœ prymitywny. – Ja? – A kto, ja? Jest tu jeszcze ktoœ? Masz wyobraŸnię dzięcioła! Biologista! – Ożeniłem się z idiotkš, która nawet nie umie się kłócić! – Intelektualysta z Woly! – Nawet moja poprzednia żona... – No, to myk! Akurat czeka na ciebie! Nareszcie kobita rozkwi- tła, to potrzebuje kłopotu! – Psychiczny samiec! Ty byœ wykastrowała Rasputina! – Gdyby był taki beznadziejny, to pewnie! Wszystkie twoje żony były straszne, tylko ty jeden spolegliwy! – Kiedy wreszcie sobie pójdziesz? Wszystko mi leci z ršk! O, o, już mnie nerka boli! – Szantażysta! Wyszłam z domu, dla efektu trzaskajšc drzwiami, i udałam się do sklepu, żeby kupić sobie bułę – kwaterę opuœciłam wszak bez 73 œniadania. Już dobijałam do kasy, kiedy jakaœ baba wepchnęła przede mnie swój wózek: – Ja tu stałam. Właœnie tego było mi trzeba! – To czemu nie powiedziała mi pani o tym, odchodzšc? Wtedy ona wycofała się na koniec kolejki: – Ależ proszę, mnie tam wszystko jedno. No i upokorzyła mnie baba. URODA „Wolę brzydotę, jest bliżej krwiobiegu” – pisał Stanisław Gro- chowiak. Profesjonalizm, jak wiadomo, polega na udowodnieniu dowolnej tezy, nawet jeœli ona zaprzecza logice i praktyce życia. Na przedłużeniu myœli Grochowiaka znajdujemy przysłowie an- gielskie mówišce o tym, że „Piękno nie sięga poza naskórek”. Rzeczywiœcie. Pardon, madame, czy zdarzyło się pani, żeby ktoœ obejrzał się na ulicy za jej wytwornš inteligencjš, wdziękiem, talentem, erudycjš, o słodkim charakterze nie wspominajšc? Bo mnie nie. Za to z innych powodów – i owszem. Uroda to jest to, co chroni częœć młodych kocišt przed utopieniem. Grochowiak sobie ułatwiał. Brzydota jest łatwiejsza do opisa- nia. W moim poplštanym życiorysie uczęszczałam na kursa fran- cuskiego do pewnego Francuza. Na jednej z pierwszych lekcji ten pan postanowił wprowadzić przymiotnik „brzydki”. Laid, laid – powtarzał, ale ci, którzy wczeœniej nie zetknęli się z tym słowem, nie pojmowali, o co mu chodzi. Wreszcie pan, zdesperowany, ujmujšc w szczypczyki biologiczne ršbek swojej koszuli, powie- dział: – Ma robe est laide! – Ach nie, skšdże! – zakrzyknęli kursanci nieszczerze. Pardon, madame; niech się pani nie da nabrać tym, którzy pani wmawiajš, że najbardziej ceniš inteligencję, dowcip, odpowie- dzialnoœć, lojalnoœć itp. To się statystycznie nie potwierdza. Pytanie problemowe: lepiej być pięknš czy mšdrš? Tak jest! 74 Wygrała pani T-shirt, komplet gumek do wecków firmy Semperit oraz korkocišg. OdpowiedŸ prawidłowa brzmi: pięknš, ponieważ mężczyŸni sprawniej patrzš, niż myœlš. SPÓŁKA JEDNOOSOBOWA „Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie – moje prawo to jest pańskie lewo...” I tak dalej. Miałam kiedyœ takš koleżankę Katarzynę, w której rodzinie rozwód był zabiegiem mniej bolesnym od wyrwania zęba. No pewnie! Zęby to bardzo praktyczny wynalazek. (Ach, gdybym przerzuciła w życiu tylu chłopów, ilu miałam dentystów, Messa- lina nie miałaby z czym do mnie startować!...) A o małżeństwie dziadek tej mojej koleżanki powiadał, że po jakš cholerę ma kupować browar, jeœli chce wypić kufelek. Wstydliwa częœć hi- storii rodzinnej była taka, że dziadzio w czasie wojny wpraw- dzie trafił do oflagu, ale skšd? Podpowiem, bo się nie rymuje, że prosto od baby. Żon zresztš także zaliczył od groma; sš wi- dać browary, które nie sprzedajš piwa na kufle. Dzięki temu fenotypowi rodzinnemu moja koleżanka miała oœmiu dziadków, siedem babć, dwóch tatusiów i trzy mamusie. Mnie się to wszystko myliło, ale ona przywykła i orientowała się w tym œwietnie. Za to każde œwięta to był dla niej slalom gigant w pogoni za gotówkš i prezentami. Kiedy wychodziła za mšż, naj- większym problemem, logistycznym poniekšd, było usadzenie rodziny przy stole. W jednym z wywiadów Maria Czubaszek mówi coœ takiego: „Mieszkałam wtedy nad Horteksem na Marszałkowskiej; byłam szczęœliwa i wolna, jak każda kobieta po rozwodzie”. Ale przynajmniej było nam razem wesoło, prawda, ko- chanie? – jak powiedziała Konstancja, opuszczajšc umie- rajšcego Mozarta. Coœ w tym jest. Rzuć, póki jeszcze kochasz. W przeciwnym razie będziesz sobie powtarzać nieustajšco: „Ach, Oberonie, cóż za przewidzenie! Przyœniło mi się, że kochałam osła!”. Inna moja koleżanka pognała chłopa precz: – Najpierw były walentynki. Powiedział, że nie obchodzi takie- 75 go głupiego, importowanego z Zachodu œwięta. Potem był dzień kobiet. To znowu też mu nie pasowało, bo ruskie. Na koniec olał moje imieniny, bo to zwyczaj katolicki. Bardzo przy tym był z sie- bie zadowolony. Och, żesz ty, od podziwiania z nas dwojga je- stem ja! – powiedziała ona sobie. – Œwiat jest cały œliczny – objaœnia dalej. – Kwitnš bzy, sš fil- my, ksišżki, pyszne żarcie i kolorowe sny. To wcale nie jest sta- ropanieństwo. Dla człowieka zmysłowego, rzecz jasna. I to jako fakt obiektywny w ogóle nie podlega dyskusji. Albowiem trzy sš grzechy główne: pycha, obżarstwo, małżeństwo. 76 Rozdział VI NIE PŁACZ Siedzę przy oknie. Umyłem naczynia. Szczęœcie się skończyło. Nic się nie zaczyna. Josif Brodski GODZINA ZERO On: Kocham cię. Nie obchodzi mnie, że to się na zdrowy ro- zum w pewnym momencie musi skończyć. Bardzo ważne dla mnie jest, abyœ się w tym kontekœcie czuła nieŸle i żeby ci to coœ przyniosło. I ja sam muszę się od tego nie kurczyć, bo znam sie- bie jak zły grosz – ja nie mogę kochać zamiast, nie znoszę, kiedy sprawy damsko-męskie stajš się namiastkš życia, mysiš norš. I jak dotšd nic z tych rzeczy nie ma miejsca, dajesz mi niewy- obrażalnie dużo. Chcesz, to wierz, nie chcesz, to nie wierz – ja wszystkie co do jednej poprzednie perypetie odbieram tylko jako semestry przy- gotowawcze do zdania egzaminu z ciebie. Wiem, że to jest obiek- tywnie niesprawiedliwe wobec innych dam, ale nic na to nie po- radzę, tak stronniczo to we mnie ćwierka. Ona: Przepływajš obłoki, a to życie przepływa zapewne, przy- zwyczajaj się, przyzwyczajaj – œmierć tkwi w tobie dymišcym pociskiem, gdzieœ wœród czarnych gałęzi – obłoki, pełne głosów, miłoœci pełne, przepływajš obłoki, to œpiewajš obłoki, to œpiewa- jš dzieci, œpiewajš o wszystkim.* ROK PIERWSZY On: Nie doceniłem cię, szapo ba! Zaskoczyła mnie ta twoja swoista rzetelnoœć, nic z krowiego sentymentalizmu, to już raczej ja się wygłupiłem z tym scenicznym cielęcym szeptem „moja kobieta”. Bardzo bym chciał przymierzyć się do życia... Chciał- [Motto] „Zawsze twierdziłem, że los to zły kawał...” – tłum. S. Barańczak *J. Brodski „Przepływajš obłoki, a to życie przepływa zapewne...” – tłum. A. Mandalian 77 bym cię mieć przy sobie 24 godziny na dobę, zasypiać i budzić się z zaplštanymi nogami... Ona: Zlikwidowałam wszystkie swoje sprawy damsko-mę- skie. Kocham cię i pragnę. On: Ja chyba złapałem, na czym ty polegasz: w imię Ojca i Syna – ty się nie „oddajesz” – to jest raczej psie „szukaj, szukaj!”. To nie inwektywa, a komplement, zachwyciłaœ mnie, zaskoczy- łaœ i zdezorientowałaœ. On: Do tej pory żyłem bardzo skromnie. Gdy reżim dociskał artystów, ja w odpowiedzi obniżałem stopę życiowš. Ty zasługu- jesz na wszystko, co najlepsze. Teraz będzie inaczej, naprawdę. On: Tak się bałem, że mnie zostawisz po tym wszystkim. Ona: Oficer dochodzeniowy powiedział, że to niczyja wina. Zresztš, jakie to ma znaczenie? Pożar wybuchł, bo była Ÿle zało- żona instalacja elektryczna i wilgotne mury. To sš klucze od mieszkania moich przyjaciół; przez najbliższy tydzień masz się gdzie podziać, potem oni wracajš z wakacji. Jadę dać ogłoszenie, w cišgu tygodnia znajdziemy coœ do wynajęcia. Tam nawet nie ma co oglšdać, wszystko spłonęło, a Wawrzyniak wymienił zamki. Upokarza mnie, że mogłeœ o mnie tak pomyœleć. ROK DRUGI On: Nigdy nie miałem za dużo pieniędzy. Ale już zaczynam chodzić koło tego. Ona: Widziałeœ ten napis za plecami urzędnika? „Małżeństwo nie rozpada się nagle; zgłoœ się do poradni zdrowia psychiczne- go!” ROK TRZECI On: Strasznie mi przykro, że cię zostawiam bez niczego, bez pieniędzy. Ale przecież ty zawsze sobie radzisz. Jest trochę her- baty, cukru, chleb. Wracam za circa trzy dni. Gdyby przyszedł Kolankiewicz, właœciciel mieszkania, to kręć, że pojechałem po pienišdze i niedługo zapłacę. ROK CZWARTY On: Sš pisarze, którzy potrafiš pisać na serwetkach bibułko- wych w kawiarnianym tłoku – ja nie. Sš tacy, którzy potrafiš 78 nanizać konsekwentnie następujšce po sobie szyki słów i zdań w chwilach wyszarpniętych mieżdu proczim en passant. Ja nie. Mnie sš potrzebne „œwięte godziny”, zatyczki w uszach, œwierszcze cykajšce, stoły, które się nie kiwajš, białe arkusze na œcianie i ryzy dobrego papieru na stole. Styropiany, w które tak łatwo wepchnšć szpilkę dla przyszpilenia cytatu lub tytułu. To sš dla mnie symbole. I faktury. Zaraz na poczštku potrzeba mi ciebie i prawie cię mam. Trze- ba mi co dzień małego szoku: dinozaurów, które wydechły przez trzy lata, bo było prawie kompletne zaćmienie Słońca, schizofre- nii wykluczajšcej się z reumatyzmem; jakiegoœ rudego faraona utykajšcego na lewš nogę. ROK PIĽTY On: Przykro mi, że cię zostawiłem bez forsy. Ale to przecież nie ma znaczenia, kto jest na czyim garnuszku. Kolankiewiczo- wi trzeba było powiedzieć, że ty tutaj tylko podlewasz kwiatki. ROK SZÓSTY Ona: Mam dosyć tej tułaczki po jakichœ strasznych norach, po ciemniach fotograficznych, wynajętych mieszkaniach, gdzie żeby wejœć na pište piętro, najpierw trzeba zejœć do piwnicy. Mam doœć mieszkań bez łazienki. Nie mogę dłużej tak żyć. Pomyœl o tym. ROK SIÓDMY Ona: Powiedz, do czego ci byłam tak naprawdę potrzebna? Ludzie sš ze sobš, żeby się wzajemnie wspierać. Rodzina nie jest namiastkš życia, jest jego takim samym sensem jak praca. Nor- malny mężczyzna opiekuje się kobietš. On: Już chodzę koło czegoœ. Cierpliwoœci, już niedługo, nie płacz. On: Jestem na ciebie zwyczajnie wœciekły, jak każdy mężczy- zna, gdy kobieta jest chora. Dlaczego łaziłaœ bez czapki, chole- ro? ROK ÓSMY On: Nie mogę ci pomóc, nie uniosę tej twojej kruchoœci i la- bilnoœci. Mnie jest potrzebna dziewczyna-kowboj. Nie płacz. 79 ROK DZIEWIĽTY Ona: Zapłaciłam ostatniš ratę pożyczki bankowej na adapta- cję tej ruiny. Opłaciłam gaz i œwiatło. Znowu jesteœmy bez forsy. On: Przecież masz gdzie mieszkać, więc nie płacz. Patrz, na- reszcie mamy coœ swojego. Po naszym własnym mieszkaniu lata nasza pierwsza, wiosenna mucha. Nie wyrzucaj tego spodeczka z miodem. To dla niej. ROK DZIESIĽTY On: Po co to kupiłaœ? Ona: Mam już dosyć wieszania ubrań na sztalugach. ROK JEDENASTY Ona: Miłoœć? Œliskie jedwabie skręcone, napój cienisty Irlan- dii, poufałoœć błon œluzowych. Maska, jakš nakłada instynkt przedłużenia gatunku. Po powrocie ze szpitala zastałam kuchnię zastawionš trzydzie- stoma zaschniętymi słoikami po jagodach. Te jagody zbierałam z brzuchem pod nosem, żeby były zimš dla dziecka. Na dywanie poniewierajš się drzazgi po piłowanych deskach, wanna jest czar- na, podłoga się lepi. W kuchni kałuże rozlanej herbaty, w łazien- ce szkło z rozbitej żarówki. Krzyż pęka, szwy cišgnš, wszystko boli nawet wtedy, gdy leżę. Lodówka pusta. Matki bojš się wzišć swoje dzieci na ręce, bo takie miniaturowe i delikatne – ja się zataczam z osłabienia. On: Nie płacz. Przecież chciałaœ mieć dziecko. Ona: Znowu siedziałyœmy cały dzień same. Jadłam cebulę z majonezem – nic innego nie ma. Jakim cudem ja jeszcze mogę karmić? On: Nie wrócę dziœ wieczorem do domu. To nic takiego, nie płacz, po prostu potršcił mnie samochód. Ale wszystko jest w porzšdku. Tylko wiesz, wyleciałem jakiœ czas temu z roboty, i nie mam ubezpieczenia. Ona: Odkręć krany na cały regulator i puœć wodę do wanny. Płacz, teraz nikt nie słyszy. ROK DWUNASTY Ona: To za chwilę trzaœnie. Wstaję codziennie o wpół do szó- 80 stej. Kładę się o drugiej. Mała mi œpiewa piosenki w drodze do żłobka. Liczy na to, że mnie wzruszy, a ja zawrócę do domu i będziemy razem. W pracy przez cały dzień słyszę ten załamu- jšcy się głosik i zaczynam siebie nienawidzić. W drodze do domu patrzy łakomie na liche zabawki, na które mnie i tak nie stać. Gdzie ty jesteœ w tym czasie? On: Ja się muszę rozwijać. Ona: Nigdy nie wiem, o której skończę pracę. Mała łkała przez sen – znowu jej się œniło, że została ostatnia odebrana za żłobka. ROK TRZYNASTY Ona: Mała leje się przez ręce, majaczy, ma czterdzieœci stop- ni goršczki. Lekarz z rejonu nie chce przyjechać. Nie mam na taksówkę. Na ulicach œnieg po kolana. Cicha noc... Kurwa, gdzie ty jesteœ?! On: Miałem coœ tam pilnego. Ona: Lekarz mówi, że gdybym jš przywiozła kilka godzin wczeœniej, być może nie trzeba by było jej zostawiać w szpitalu. Leży taka biedna, obrysowuje paluszkiem zaciek na œcianie. Pielęgniarki majš pretensje, że nic nie chce jeœć. Ma założony wen- flon. Kiedy jš widzę, nie mogę wykrztusić słowa, gardło mi się zaciska. Więc urodziłam jš, żeby przeze mnie tak cierpiała? On: To się zdarza. Nie płacz, to nic nie pomoże. Ona: Zadzwoniłam w rozpaczy do telefonu zaufania. Jakaœ krowa po drugiej stronie ziewała, kiedy usiłowałam to z siebie wyrzygać. Odłożyłam słuchawkę w pół słowa. ROK CZTERNASTY Ona: Psychiatra dał mi tabletki nasenne. „Pani da sobie z tym radę, tylko musi pani odpoczšć”. Więc œpię bez snów, a rano czu- ję się tak, jakby mi ktoœ ukradł pół mózgu. ROK PIĘTNASTY Ona: Znalazłam całe pudło tych karteluszek, które pisaliœmy do siebie, wychodzšc z domu. Ja myœlałam, że żyliœmy w eksta- zie ze dwa lata i rok nie wychodziliœmy z łóżka. A to tyle trwa- ło? Gdzie to jest, co myœmy z tym zrobili? On: Nie wiem kiedy... ale już niedługo... 81 On: Ja się nie będę sprzedawał byle komu za parę groszy. Niech œwiat się dopasuje do mnie. Ona: Mama siedzi przy oknie, mama oczy ma mokre...* ROK SZESNASTY Ona: Brodzimy wœród popakowanych pudeł. Trochę ksišżek, ciuchów œredniej jakoœci. Zabawki dzieciaka. Jak repatrianci. Nie mamy nic, o co moglibyœmy się pokłócić, bo przecież „zaczyna się od jednej filiżanki, a kończy na kolaboracji z UB”. Mała pyta, czemu tata kazał popakować zabawki, skoro wyprowadzamy się za parę tygodni. Przecież nie powiem: tata panicznie się boi, że znowu zostanie sam. Coœ kręcę, zamiatam ogonem. On: PrzewieŸ ksišżki przed remontem. Ja się nie mam jak roz- łożyć z notatkami. Trochę wyobraŸni! Masz pracę, masz dokšd pójœć. Masz wspaniałe dziecko. Nie płacz. Ona: Ty nie masz dziecka? Ona: Ten zawrót głowy, to zaczepienie wzrokiem z okna tram- waju do ostatniego zakrętu. Ta torba karteluszek: „Gdzie ty się podziewasz, ja tu czekam i czekam”. Pożycz złotówkę. Kafka z Dostojewskim: jerzyki kołujšce z przeraŸliwym œwiergotem w podwórku studni, buty po filantropach, którym pociły się nogi, i nie ma nic oprócz dżemu. Czy możesz we mnie zainwestować cztery złote? Ty we mnie nie wierzysz. Rzeczy dobre i złe, pod- łoœć i uniesienia. Hassliebe. Mi-łoœć-i-nie-na-wiœć. Może gdyby nie było ekstazy, łatwiej przychodziłoby zamknięcie za sobš tych drzwi? Nie siedziałabym na tych cholernych pudłach, płaczšc? Coœ, czego mu nigdy nie powiem. Gdy mu przyprawiłam rogi – po tylu latach! – zrobiłam to, bo go kochałam. I dopiero wtedy przyjęłam jego nazwisko. Ona: Jesteœ pierwszym mężczyznš, z którym chciałam mieć dziecko. I ta œwiadomoœć nieuchronnoœci: przecież drugiego nie będzie. Siedzę przy oknie. Klony za nim moknš. Kochałem ludzi niewielu. Lecz mocno.** Wiem, że nikt nigdy, żaden mężczyzna nie rozumiał mnie tak jak ty. Kocham cię, ale nie mogę tak żyć. On: Przecież to zawsze będzie twój dom. Patrz, ukradłem tę różę dla ciebie. O Jezu. Nie płacz. * Danuta Wawiłow, „Mama ma zmartwienie” ** J. Brodski, „Zawsze twierdziłem, że los to zły kawał...” – tłum. S. Barańczak 82 Rozdział VII WIOTCZENIE TKANEK – Przepuklina? O rany boskie, wyglšda na to, panie dok- torze, że się sypię? Profesor Józef Jethon: – No cóż... to normalne. Po pro- stu zaczyna się wiotczenie tkanek. Nie sposób przebujać się przez to życie, unikajšc interwencji lekarza. Przy czym lekarze nie majš nawet pojęcia, jak pacjenci straszš się nawzajem. Opowieœci medyczne należš do ulubionych gier towarzyskich Polaków. Gra ta nazywa się „moje lepsze niż twoje”. W tym wypadku lepsze oznacza gorsze. Najwyżej punk- towane sš: dramatycznie przebiegajšce porody, skomplikowane operacje w obrębie jamy brzusznej, wybuchy prosto w twarz i ekstrakcje zębów. Konieczne mędrkowanie o chirurgii, stawia- nie diagnoz itp. Odmiana tej gry: kto miał większego kaca i gdzie się obudził po balandze. Powiedzmy, że dzwoni pani do kadr, żeby zakomunikować, że jest pani chora i zwolnienie dostarczy, gdy będzie pani w stanie podnieœć się z łoża boleœci. I natychmiast słyszy pani dziesištki dobrych rad: zbadać sobie dno oka (przy alergii), poprosić o an- tybiotyk (na katar), zmienić antybiotyk (dziecko ma zapalenie oskrzeli i po jednej łyżeczce leku mu nie przeszło), nie podawać wapna (bo wysusza œluzówkę), nie przegrzewać (w domu jest plus dwanaœcie), poprosić o witaminy (na wszelki wypadek) oraz że doktor O. jest œwietnym lekarzem, bo wszystko można z niš załatwić. Można by kontynuować dzieło Henryka Biegeleisena „Lecznictwo ludu polskiego” (ze 100 rycinami z klinik uniw. lwow., w Krakowie, Polska Akademia Umiejętnoœci, 1929). Zasada pierwsza brzmi tak: należy się na to uodpornić. Po to rodzice zrobili nam parę uszu, żeby takie mšdroœci jednym wpuszczać, a drugim wypuszczać. Zasada druga: po porady medyczne chodzi pani do lekarza, a nie do koleżanki z pracy, chociażby była ona kadrowš, sekre- 83 tarkš albo innš głównš księgowš. Szef także nie jest tu wyrocz- niš, mimo że miał studiować medycynę (ale ułożyło się inaczej), ani kolega, co miał teœcia ordynatora (na Sobieskiego). Księgo- wa skończyła ekonomię, kadrowa niektóre kursa w ZMP, szef rusycystykę (chociaż nie zdšżył napisać pracy magisterskiej), sekretarka biologię (co jej zajęło dziewięć lat), kolega polonisty- kę. Teœć umarł parę lat temu, więc nie ma o czym gadać, przepa- dło. (Informacja dla osób spoza Warszawy: na Sobieskiego mamy Instytut Psychiatrii i Neurologii.) Zasada trzecia: do lekarza chodzi pani nie po to, żeby zała- twiać sprawy, ale po to, żeby się leczyć. Od załatwiania spraw sš urzędy. Wybierz lekarza, który będzie się starzał razem z tobš. (H. Jackson Brown, Jr) Podstawš dobrego samopoczucia jest dobra znajomoœć własnego ciała. Warto wiedzieć, jak ono reaguje na zmiany po- gody, na pokarmy, używki, dotyk czy otoczenie. Ta wiedza o własnym ciele pozwala decydować, kiedy można sobie pomóc samemu, a kiedy skorzystać z pomocy lekarza. Uwaga technicz- na: lekarz jest dla pacjenta, a nie odwrotnie. Lekarz może pracować tak długo, dopóki odróżnia chłopca od dziewczynki. (Irena Polakowa, pediatra) W razie konfliktu z lekarzem ma pani prawo opuœcić gabinet. Jeœli zatem przychodzi pani do lekarza z bolesnš miesišczkš, a on paniš pyta: „A kiedyż to był ostatni stosuneczek?”, ma pani wszelkie podstawy do tego, żeby go potraktować tak jak on pa- niš. Jeżeli pani sama zapomni o swoich prawach, inni tym bar- dziej będš je lekceważyć. Złota ta myœl znajduje zastosowanie nie tylko na płaszczyŸnie medycznej. Na niej jednak tymczasem zo- staniemy. 84 Kondycja humana Dziennikarka (radiowa): Kto cię ubiera? Anna Maria Jopek: Różne firmy, ale mam podkreœlać, że sponsorem jest Polskie Radio. No, to podkreœlam; zresztš z przyjemnoœciš. Dziennikarka: E, do radia to nie musisz wyglšdać. Jest godzina 23. W ten niedzielny wieczór słu- chajš państwo Programu ll l Polskiego Radia z Warszawy. Czuje się pani tak, jak wyglšda. I na odwrót. Całkiem prostym sposobem poprawienia samopoczucia jest gimnastyka. Czasem się słyszy: „Chodziłabym na siłownię, gdybym miała z kim”. Siłownia to nie polonez czy inne tango, do którego startuje się w parze, to po pierwsze. Po drugie, kobieta samotna musi się na- uczyć żyć samodzielnie. Czy do wanny też chodziłaby pani, gdy- by miała towarzystwo? Po trzecie, gdzie jest niby powiedziane, że tylko siłownia zapewnia niezłš kondycję? Być może należy pani do tych osób, które powiadajš: Po co mi gimnastyka, ja mam sto metrów mieszkania do sprzštania. (nieœwiadomoœć zbiorowa) Proszę kupić kółko i stuknšć się w czółko. Gdyby sprzštanie było najlepszš metodš utrzymania się w formie, sprzštaczki ży- łyby sto lat, a sportowcy, zamiast ćwiczyć w salach i klubach, lataliby po domach ze œcierš i miotłš. Za darmo. Czy wróbel o sobie wie? (Aleksandra Manturzewska, w wieku lat 3) I tak oto wracamy do ad remu. Być może inteligentny wróbel wie. A pani wiedzieć powinna. Jeœli będzie pani wiedziała, jak pani organizm reaguje, znała swoje ciało, nie powinna mieć pani kłopotów z odprężeniem się po bardzo ciężkim dniu czy posta- 85 wieniem na nogi, kiedy sytuacja tego bezwzględnie wymaga, a kot za głoœno tupie. Co do mnie, jestem klinicznym przypad- kiem perypatetyka. Godzina latania jest dla mnie najlepszym le- karstwem niemal na wszystko. Pani sama musi ustalić, co dla niej jest najlepszym PA-CA-NE-UM. No, chyba że należy pani do tych ludzi, którzy lubiš się męczyć. Sš tacy. Sprawia im także przyjemnoœć zamęczanie innych swoimi chorobami. Na pewno miała pani takš koleżankę w pracy (my miałyœmy), która nie- ustannie przylatywała pożyczyć a to proszek od bólu, a to co in- nego, rozwlekle i bez cienia nadziei na pointę opisujšc przy oka- zji, co i jak jš boli. Poszłam do doktora z nogš. (kartka na kiosku z gazetami) Proszę pani, cudze opowieœci o chorobach sš równie ciekawe jak i cudze amatorskie zdjęcia z wakacji (ja z ciociš, ja z dzidziu- siem, ja z wiewiórkš). To samo dotyczy chorób dziecka, jak to pani z Kubusiem, Sebastiankiem, Dawidkiem czy innym Adrian- kiem była u osiemnastu specjalistów i jak smarkał zielonym gi- lem. Jeœli chce pani zainteresowania, to proszę iœć do psychote- rapeuty albo do wróżki ewentualnie do odpowiedniego lekarza – jeœli rzeczywiœcie jest pani chora. On tego wysłucha (bo i co ma nieborak robić). Chociaż nieroztropnie byłoby mówić na gruncie prywatnym: jest pan taki inteligentny, przystojny, interesuje mnie pan bardzo, a mnie tu tak w boku kłuje, jak pan sšdzi, doktorze, co to może być? Zawracajšc innym głowę swoimi bólami, gra pani w kilka gier społecznych naraz. To nie tylko „moje lepsze niż twoje”. To tak- że „Schlemiel” (przepraszam, to niechcšcy), „Drewniana noga” (czy człowiek z drewnianš nogš może dobrze tańczyć?) i „Och, jaki pan genialny, mister Murgatroyd” (zapisał mi pan œwietne le- karstwo, tylko ja je zapomniałam brać). Nagrodš w tych grach jest wymuszenie cudzego zainteresowania i współczucia (cho- ciażby było ono fałszywe) oraz przebaczenia za to, że się jest niekompetentnym, Ÿle zorganizowanym i destrukcyjnym. 86 Jeœli może się pani powstrzymać, niech pani nie dopytuje in- nych, co im było i z jakimi objawami. Może pani trafić na kogoœ, kto tego nie cierpi – tak jak my. Jest jeszcze jedna kwestia. Oto lšdujemy w towarzystwie (wszystko jedno, czy dotyczy to ukła- dów prywatnych, czy pracy), gdzie wielu osób nie znamy. I oto ktoœ życzliwy zaczyna nas oprowadzać teatralnym szeptem po zagadnieniach œwiata tego: „A ta też już ma przerzuty i prawie wszystko powycinane, a ten to jest po chemioterapii, a tamta...”. Czy pani chciałaby, żeby o pani też tak mówiono? Jest to po pro- stu naruszanie cudzej intymnoœci. I naprawdę, czy żeby się lepiej poczuć, koniecznie trzeba mówić o chorobach? Ręce opadajš od pisania. (Jerzy Z. Wójcik, dziennikarz prasy wojskowej) Una creatura bella, czyli „wiem, że jestem bardzo ładna” Do nastolatki dzwoni znajomy, człowiek dojrzały. Odbiera matka. Matka i córka majš łudzšco po- dobne głosy. On: Zgadnij, kto mówi. Ona: Zabij, nie zgadnę. On: Mówi twój starszy kolega. Ona: Ha! Ha! Ciekawe, który to się tak zestarzał? On: Ha! Ha! Poczekaj, poczekaj, ty się też tak ze- starzejesz. LAURA: Żyjemy w walniętym œwiecie. Kult młodoœci prze- kroczył granice zdrowego rozsšdku. Nie chciałabym, żeby o moim życiu decydował jakiœ instytut geriatryczny, ale wyglš- da na to, że lada moment szefowš dowolnej firmy zostanie Ali- cja z Krainy Czarów, a prezesem spółki Król Maciuœ Pierwszy. Myœlisz o tym, ile masz lat? MAJKA: Nie. To znaczy tak, ale nie jest to dla mnie problem. Po prostu przyjęłam do wiadomoœci, ile ich mam, i przestałam się 87 tym zajmować. Może dlatego, że przez wiele lat czułam się na o dziesięć więcej niż miałam i z takš liczbš na przykład czterdzie- œci się w pewnym sensie oswoiłam. A może dlatego, że teraz czu- ję się na mniej, niż mam. LAURA: Nawet jeœli dla ciebie to nie problem, to Osoba, Któ- ra Czyta Tę Ksišżkę, prawdopodobnie jednak o tym myœli. Bez względu na to, czy ma do tego taki stosunek jak ty, czy podobny do mojego, czy skłaniajšcy się ku postawom niektórych naszych koleżanek... Jezu, mrugnij! Ta dyskrecja kiedyœ mnie zabije! MAJKA: Ulżyj sobie, kobieto. LAURA: Uczestniczyłam kiedyœ w misterium szykowania się do wyjœcia. Jedna z naszych koleżanek zaczęła się smarować kre- mami, fluidami, podkładami. Obsypała się jednym pudrem, dru- gim pudrem. W robocie była jeszcze konturówka, szminka, jakieœ ołówki, a dzieło zwieńczyło pastowanie rzęs. Po czym te rzęsy, masz pojęcie, rozdzielała agrafkš, bo nawaliła za dużo tuszu. Patrzyłam na niš jak kobra zahipnotyzowana przez fakira. Coœ takiego musiała przeżyć moja córka, kiedy w wieku dwóch lat zobaczyła w Łazienkach kobietę z pomalowanymi paznokciami: „Mamusiu, pani ma guziczki na rękach!”. Wracam do naszej ko- leżanki. W pierwszej chwili pomyœlałam, że leci do kochanka, ale tę hipotezę skreœliłam, bo było dopiero wpół do jedenastej i jesz- cze przez chwilę należało posiedzieć w pracy. Oblała się perfu- mami, założyła futro i powiedziała: „Przynieœć ci coœ? Bo idę do sklepu po bułkę”. MAJKA: Lepiej ci? LAURA: Nie. Bo ja jej zazdroszczę. MAJKA: Czego?! Ty się jej kiedyœ dokładnie przyjrzyj. LEPSZE JUTRO BYŁO WCZORAJ (napis na murze) LAURA: Że tak dzielnie walczy z czasem. Mnie nie stać na to, żeby wstać pół godziny wczeœniej tylko po to, żeby nałożyć barwy wojenne. Rano wolę spać. To jest mój makijaż. Ubolewam 88 nad tym, bo to chyba jakieœ uszkodzenie. Na poziomie chromo- somalnym. MAJKA: Podyskutowałabym na ten temat. A co powiesz na takie hasło, wygłoszone przez tę samš koleżankę: „No, na plażę – to ja się nie maluję. Trochę rzęsy tuszem i troszeczkę usta”? To jest dopiero uszkodzenie. LAURA: Hm, jedna œwiatła osoba mówiła w takich wypad- kach: „Moje dziecko, pan Bóg ma różne dzieci...” Dajmy zresz- tš tej koleżance spokój, bo ona jest w porzšdku per saldo. Przez dwa lata nie usłyszałyœmy od niej ani jednej nietaktownej uwa- gi, ani jednej wycieczki na tematy osobiste, żadnego nieeleganc- kiego komentarza. Czyż nie? WeŸ ty się, Laura, uczesz, bo ja nie zamierzam załatwiać tego egzaminu głowš. (Katarzyna W. przed wejœciem na egzamin z Historii Ruchu Robotniczego) MAJKA: Czyż tak. Wszystko jedno, czy nasza czytelniczka maluje się, czy nie. Od czasu do czasu musi popatrzeć w lustro. I co ona tam widzi? LAURA: Wiotczenie tkanek! MAJKA: Nie posšdzałam cię o to, że aż tak bardzo przejmu- jesz się swoim wiekiem. W końcu na co jak na co, ale na upływ czasu nic nie można poradzić. On płynie, mój rekinie, bo nie ma nic innego do roboty. LAURA: Ja się nim nie przejmuję. Ale czasem myœlę. Jestem też dziwnie spokojna, że Osoba, Która Czyta tę Ksišżkę, potyka się o ten problem, czy tego chce, czy nie. Bez patrzenia w lustro wie, że do pracy w cukierni potrzebna jest osoba po dwóch fa- kultetach, z trzema językami, z doœwiadczeniem, najlepiej dwu- dziestoletnia. A do kwiaciarni – po Akademii Sztuk Pięknych, góra 25-latka. A do kiosku Ruchu – Dziewczynka z Zapałkami. A teraz wracam do siebie, bo na sobie najlepiej się znam. Po raz pierwszy pomyœlałam o swojej metryce po trzydziestce, pozy- tywnie. Nareszcie poczułam, że żyję. Na przykład zupełnie obcy ludzie przestali mnie permanentnie tykać. MAJKA: A kobieta balzakowska miała trzydzieœci lat, masz ty głowę? I to było stare pudło. 89 LAURA: Potem w moich refleksjach metrykalnych nastšpiła przerwa. A następnie miało miejsce kilka zdarzeń, które coœ tam we mnie poruszyły. Zmieniałam pracę i w nowym miejscu dopeł- niałam urzędowych formalnoœci. Wyszła do mnie kobita, z tych zadbanych, które wstajš te pół godziny wczeœniej, a nie gnijš w łóżku do ostatniej sekundy jak ja, i przemówiła ludzkim gło- sem: „A dzień dobry, pani Lauro!”. Nie byłam w stanie uœwia- domić sobie, skšd jš znam. W ogóle nie mam pamięci do twarzy i na tę okolicznoœć wymyœliłam nawet pewien greps. Brzmi on: „A gdzie toœmy się ostatnio widzieli?”. Przestałam go używać, odkšd jeden człek mi odpowiedział: „Na Czerniakowskiej!”. Kogóż widzę? Kogóż widzę?! Scaramello! Scaramello! (z commedii dell’arte) MAJKA: I w czym tu problem? LAURA: W dwa tygodnie póŸniej dowiedziałam się, że jest ode mnie starsza raptem o dwa lata. Wtedy po raz pierwszy po- myœlałam: czy ja też tak wyglšdam?! MAJKA: Nie wyglšdasz, skoro cię poznała po jakichœ chyba ze dwudziestu latach, a ty jej nie. LAURA: Mówisz jak nieboszczyk: „Moœci dobrodziejka bar- dzo ładnie dzisiaj wyglšda; najwyżej na 38 lat”. Potem zaczęłam myœleć o wieku, gdy odbierałam Alkę z przedszkola. Tak się zło- żyło, że sporo matek... MAJKA: Pierwszy raz w życiu zabrakło słowa? LAURA: Położnicy okreœlajš to niesłychanie dowcipnie: sta- ra pierwiastka. MAJKA: Metryka jak metryka i nie ma się czego wstydzić. Nie twoja wina, że urodziłaœ się akurat tyle lat temu. A gdybyœ nawet urodziła się póŸniej, to i tak w końcu kiedyœ byœ do tej czterdziestki dobiła. LAURA: Nie wstydzę się metryki, tylko niesprawnoœci. Wszystko jedno, czy to dotyczy gorzej działajšcej głowy, czy okulawienia. A te niesprawnoœci sš z wiekiem coraz częstsze. MAJKA: Ja o swoim wieku myœlę zawsze przy takich spek- takularnych okazjach jak na przykład urodziny dzieci. Boże – wzdycham – jak to możliwe, że moje dziecko skończyło pięt- 90 naœcie lat, i jeœli ono tyle, to ile ja mam? I gdy uœwiadamiam so- bie, ile lat majš moi rodzice, którzy sš już przecież starszymi ludŸmi. I jak do mnie dotarło, że jedna moja siostra cioteczna, którš zawsze uważałam za strasznie smarkatš, bo jest ode mnie młodsza – że ona ma ze trzydzieœci parę lat. LAURA: Czyli myœlisz o swoim wieku wtedy, gdy cię do tego zmuszajš okolicznoœci. No to czego się mnie czepiasz?! A w ogóle, nie minie pół roku i zadzwonisz do mnie przerażona, że twój cioteczny brat – co za odkrycie, Wasza Królewska Maœć! – liczy sobie już czterdzieœci pięć wiosenek. MAJKA: Ty nie kraczesz, ty mnie tylko ostrzegasz. LAURA: A niewykluczone, że tego dnia nic sensownego nie będę umiała ci powiedzieć, ponieważ akurat będę dumała nad faktem pokrewnym. MAJKA: A mianowicie? LAURA: Że mnie niespecjalnie interesowali rówieœnicy, mó- wišc eufemistycznie. Otóż różnica wieku między mężczyznami, którzy w tej chwili sš w stanie wzbudzić moje zainteresowanie, a mnš jest – na dobrš sprawę – kosmetyczno-kamuflażowa. To zmienił się tylko mój wiek. MAJKA: Mam to samo i nie powiem, żeby mnie ten fakt szczególnie radował. LAURA: A widzisz. Inne zagadnienie, jak sobie z tš smużkš cienia radzić. Jedna moja koleżanka, która na tę tu okolicznoœć pozostanie anonimowa, bo nie wiem, czyby sobie życzyła, żeby aż tak sprawę upubliczniać, zeznała mi, że kiedy skończyła bo- daj 35 lat, zaczęła popadać w dziwnie depresyjne nastroje. I wte- dy jakiœ facet powiedział jej: „Kochana, to zmień image. Na przy- kład zacznij nosić biustonosz”. MAJKA: No i? LAURA: Zaczęła nosić te dyby i mówi, że od tej pory jak rękš odjšł. Myœl o tym, ile ma lat, przestała jš przeœladować. MAJKA: Teraz będzie ruchem konika szachowego: poddała- byœ się operacji plastycznej? LAURA: Jakiœ dziennikarz z Radia Zet nagabuje każdš wy- wiadowanš osobę: „Co sšdzisz o kobietach, które poddały się operacji plastycznej?”. A czemu miałabym się nie poddać? Ale dla siebie. Gdybym uznała, że to, co mam, jest wadš. Że nie mie- œci się w ogólnie przyjętych oraz moich własnych normach es- 91 tetycznych. Też mi sensacja, że ktoœ sobie zmniejszył, powięk- szył albo całkiem zlikwidował. A najbardziej podniecajš się tym osoby, które kupujš tony szmat, całe popołudnie dumajš, w co się jutro ubiorš do pracy... MAJKA: ...a w pracy, co ugotujš na obiad... LAURA: ...obwieszajš kilogramami sztucznej biżuterii i ma- lujš przed wyjœciem ze œmieciami. MAJKA: No, kochana, ale za to zawsze, nawet z tym kubłem w łapie, czujš się eleganckie i że jest na kim oko zawiesić. LAURA: W jednej redakcji wstecz byłam wzywana na dywa- nik pod hasłem „Twoje felietony sš relatywne moralnie”. Otóż życie jest takie właœnie. Relatywne. Ludzie sš różni, na szczęœcie. Ja tam, jak zaspałam oraz kiedy mnie powaliła ciężka choroba, sprowadzałam dziecko do przedszkola w futrze narzuconym na bardzo ciepłe męskie kalesony. (Zwariuję, jeœli sobie nie pozwo- lę na dygresję. Facet kupował w sklepie damskie majtki, a obsłu- gant zadał pytanie problemowe: „To ma być dla żony czy coœ lepszego?”.) Jednym z warunków przetrwania homo od czasu do czasu sapiens jest różnorodnoœć oraz zdolnoœć przystosowywa- nia się do zmiany warunków. Jeœli w domu jest plus dwanaœcie, to nie widzę powodu, dla którego nie miałabym spać w męskich gaciach z rozporkiem i kurtce do wspinaczki. MAJKA: Dlatego uważam, że koniecznie należy mieć długi prochowiec. Żeby można było latem skoczyć do sklepu w piża- mie. LAURA: Po lody. Ach, gdybyż to jeszcze mogło być grzechem!... (pewna wenecka księżniczka, liżšc lody w upalny dzień) MAJKA: Oczywiœcie. Ale wróćmy jeszcze do naszego radio- wego barana. LAURA: To musi być „zawodnik ciekawy ORAZ interesujš- cy” – jak mówiš koledzy z redakcji sportowej Polskiego Radia. MAJKA: No bo on się prawdopodobnie nie obwiesza sztucz- nš biżuteriš, nie farbuje włosów i nie skubie brewek. LAURA: Za to kupił sobie nowe wišzania do nart i nawet nie pomyœli – pewnie na skutek wrodzonej tępoty tej siwej główki 92 – że to też jest jakiœ rodzaj protezy. Albo pod szeœćdziesištkę ma romans z młodš infantylnš mężatkš, a ponieważ ona nie ma mety i on nie ma mety, więc romansuje z niš w kawiarni. Czy to nie jest rodzaj operacji plastycznej? I jakiej bezpiecznej! Nie ma mowy o blamażu. MAJKA: No co ty! Przecież gdyby do czego doszło, to – jak twierdzi – chodziłaby po suficie. I gdzież to on jš znalazł? Po czterdziestce można jeszcze raz. (z ulotki kremu nawilżajšcego) LAURA: No co ty, dziecko? W pracy! MAJKA: Pomyœl tylko, ile to wymaga wysiłku. Najpierw odwieŸć do pracy żonę, potem zgarnšć panienkę z przystanku... LAURA: Pod warunkiem, że nikt z biura nie jedzie tym sa- mym autobusem i nie stoi na tym samym przystanku. Wtedy on udaje, że panienki nie widzi. MAJKA: A z powrotem ten sam manewr. Panienkę parę przy- stanków, ona jedzie dalej, się wysiada i myk! po żonę. LAURA: Chyba że do przystanku zmierza ktoœ z tej samej instytucji. MAJKA: Wtedy panienka chowa się za słupek. I cóż, że przybyłaœ do Aten, i nie poznał cię nikt (to Demokryt) (...) Co chcesz od tych mężczyzn, co wolš w kolorze indy- go się starzeć? Co chcesz od tych kobiet, co z sobš przywożš rodzin- ny magazyn? (...) Czy ty także wiesz, jak jest trudno cokolwiek stšd za- brać na własnoœć? I też pragniesz powracać do miejsc, w które wracać nikt nie potrafi? (Salon Niezależnych) LAURA: Jak dzidziuœ: jest panienka! Nie ma panienki! A po- wiedziałby: ludzie, jesteœmy razem i odwalcie się od nas. Zain- teresowanie opadłoby po tygodniu i byłby œwięty spokój. Ale nie powie. 93 MAJKA: Bo jest kawał tchórza. A tak to w niezręcznej sytu- acji sš wszyscy. LAURA: Potem on ma pretensje do całego œwiata, że kiedy szef ma zastrzeżenia do jakoœci pracy panienki, to on jej nie może bronić „z powodu jakichœ głupich plotek”. MAJKA: Niech on już wyjdzie z sagi, bo zwomituję na aka- pit. Dawaj jakiœ inny egzemplarz. LAURA: Voilŕ. WeŸmy takiego oryginała, który odbił żonę przyjacielowi syna. Z aptekarskš dokładnoœciš należy powie- dzieć, że ta już nie jest taka młoda i naiwna. MAJKA: A po czterech latach ekstazy on jej będzie próbował zrobić drakę, że mu nie przypomina, żeby brał leki na nadciœnienie. LAURA: U nich to trwało krócej – po roku. Na co ona: „Ja nie jestem od podawania leków. Ja mogę wypisać receptę, a co pa- cjent z niš zrobi – jego problem”. MAJKA: Bo niby dlaczego pani ordynator ma czuwać u łoża pana redaktora. Od tego jest œredni personel medyczny. Pani or- dynator nie dla pilnowania tabletek zgodziła się zwišzać losy swojego konta z losem konta pana redaktora. LAURA: Lekarstw pana redaktora pilnowałaby żona-rówie- œnica, która myœlała, że będš się starzeć razem. Staroœć nie radoœć, ale i młodoœć też nie uciecha. (Krzysztof Lipka, radiowiec) MAJKA: On też tak myœlał. Ale ułożyło się inaczej. LAURA: Tak właœnie on powie, a nawet napisze. Bo jest ob- łudny. MAJKA: Napisze nawet, że tak się ułożyło, bo rówieœnica przyprawiła mu rogi. LAURA: Rogi jak zęby; bolš tylko za pierwszym razem, kie- dy się wyrzynajš. On za to te wszystkie wspólne lata dzień za- czynał od Jutrzni, a kończył Kompletš. MAJKA: Coœ ty, wiara mu zabraniała. W KW czytali z inne- go brewiarza. LAURA: Będzie dygresja! W jednej zakłamanej, nabożnej re- dakcji dwaj koledzy porwali mnie na rękach z korytarza z okrzy- kiem: „Siostro Lauro od cywilizacji, pomodlim się troszku w celi sekretariatu!”. Pomyœlałam, że ci całkiem normalni ludzie też zwa- 94 riowali. Tymczasem w sekretariacie Janusz otworzył szafę pancer- nš i gdy z hukiem wytoczyło się z pięćdziesišt pustych butelek, powiedział: „Cholera, same okładki od brewiarzy zostały!”. MAJKA: A ta nowa to jest taka œwięta, taka œwięta... LAURA: ...jak Maria Magdalena. A tak naprawdę bolš nie rogi, tylko to, że po tylu latach ona znalazła kogoœ odpowiedzial- nego i jest szczęœliwa. MAJKA: Nie bšdŸ taka dokładna. Jakieœ inne wydanie poproszę. LAURA: Szybki samochód, czyli plastyka-estetyka dla fru- strata. MAJKA: No dobra, a jakiœ Kolankiewicz zza œciany, co ciš- gle nie może awansować w ministerstwie? LAURA: Ten sobie zrobił operację plastycznš, kupujšc nowy krawat. MAJKA: A na czółko zaczesał pożyczkę. LAURA: I żył długo i niezbyt szczęœliwie. I pies go drapał. – Mamo, a co to jest komplement? – Jeœli ci powiem, że jesteœ pedantkš, to to będzie kom- plement. – A kto to jest pedant? – Człowiek przywišzujšcy nadmiernš wagę do porzšd- ku. Ale ciebie to nie dotyczy. – A czy można sobie samemu powiedzieć komplement? LAURA: Kiedy byłam nastolatkš, napisała do „Filipinki” ja- kaœ panienka. Redakcja opublikowała tę epistołę na kolumnie li- stów. Zrobiła się z tego straszna afera, inne czytelniczki słały swoje wyrazy oburzenia. A co napisała ta panienka? Ona napi- sała list, którego osiš i tytułem była myœl: WIEM, ŻE JESTEM BARDZO ŁADNA. MAJKA: A ty nie wiesz, że jesteœ bardzo ładna? Właœciwie każda kobieta powinna tak o sobie myœleć. LAURA: Wiem, że jestem raz taka, raz taka. I mam œwiado- moœć, że to jest akurat bardzo kobieca cecha. Moja koleżanka, Goœka Gierzyńska, powiedziała kiedyœ: „A widziałaœ kiedyœ cho- ciaż jednš ładnš rewolucjonistkę? Te wszystkie Nadieżdy Krup- skie, te Klary Zetkin, Róże Luksemburg...”. Ja z pewnoœciš re- wolucjonistkš nie jestem. 95 Drób i dziczyzna. Nogi powinny być giętkie, mostek miękki, a piersi powinny być pełne i mieć œwieży kolor. („ABC gospodarstwa domowego”) MAJKA: Ale czegoœ się boisz. LAURA: Że nie będę umiała się zestarzeć. Mam takie znajo- me, które wyglšdajš jak Brigitte Bardot. MAJKA: Dzidzia piernik. LAURA: Na Œlšsku majš na to jeszcze lepsze okreœlenie: farfulka. Babsko, któremu szeœćdziesišt lat temu było œlicznie w farfulkach (kokardkach), więc je nosi do dzisiaj. MAJKA: Ale sama kiedyœ mówiłaœ, że jest takie zjawisko, jak stara dziewczyna. LAURA: A ty dzisiaj powiedziałaœ, że personel domu starców – który same dla siebie zbudujemy – będzie miał przy nas niesa- mowity ubaw. MAJKA: Ty za to powiedziałaœ, że będzie przy nas zajęcia dla tylu osób, ile akurat zostanie zatrudnionych. LAURA: Pomyœl tylko, nawet tam może się znaleŸć życzliwa koleżanka, która ci doradzi, żebyœ się umalowała, bo jakaœ blada jesteœ. MAJKA: A tobie powie jeszcze lepiej. Że chyba dzisiaj spa- łaœ za mało albo za dużo, no bo tak wyglšdasz. LAURA: A ja na to, że i tak nie powiem z kim żyję, jak wy- daję pienišdze i na co się leczę. MAJKA: A ona i tak cię obgada. LAURA: Ciebie też. MAJKA: O Mariollo, o moja dollo! PARDON, MADAME WITAJ, SMUTKU TROPIKÓW Nic, tylko się pochlastać. Pierwsza zmarszczka. Siwy włos. Okulary do bliży. Dojrzała miłoœć małżeńska: figura 96 – part- nerzy odwracajš się plecami i każde czyta swojš ksišżkę. 96 A zaczęło się niewinnie, od podwójnego nazwiska. – Przed wojnš podwójne nazwiska miały tylko primabaleriny i dentystki – powiada Doœwiadczona Znajoma. – Nie martw się, moje dziecko, ja też tak mam. Tylko? A taka Cezaria? Cezaria Baudoin de Courtenay Jędrze- jewiczowa primo voto Ehrenkreutz? Już się nie da bezkarnie zarwać kilku nocy z rzędu, a potem epatować œwieżymi myœlami i œwieżym wyglšdem. Ani chodzić z murzyńskim warkoczykiem i plecaczkiem. Może sobie kupić gar- sonkę z apaszkš i torebkš ŕ la Mama Muminka? Do tego, rzecz jasna, krem regenerujšcy. Żadnych trampek do futra, koniec z tym, nie wypada. Karakuły i perfumy „Madame Rochas” byłyby comme il faut. Coraz rzadziej pytajš: bilet normalny czy ulgowy? Ktoœ ustš- pił miejsca w autobusie. Panika – to chyba poczštek końca? – Kwasisz, matka – mówi przyjaciółka. – Ja to mam, odkšd skończyłam trzynaœcie lat. Widać jednego œwiadomoœć przemijania dopada wczeœniej, drugiego póŸniej, ale skuteczniej. Smuga cienia, jako rzecze re- daktor Komar. – Gdzie łazisz! Spadaj z tego trawnika, gówniaro, ale już! – wrzeszczy dozorca. Niestety. Gdy podchodzi bliżej, przeprasza zawstydzony. A to cham! MÓJ ROMANS Z CHIRURGIĽ Medycyny naturalnej boję się bardziej niż mężczyŸni dentysty. Medycyna naturalna to przykładanie ršk, picie wody na czczo, wysłanie kawy do wszystkich diabłów. To ziołowe tabletki nasen- ne, po których za cholerę nie można usnšć, i ziółka o zapachu szamba, które należy pić nie tylko regularnie, ale w dodatku na czczo. Medycyna naturalna jest nie dla mnie. Jestem idealnym pacjentem chirurgicznym i przekleństwem internisty. To ja wyna- lazłam grę „Przepisał mi pan nadzwyczajne lekarstwo, tylko je zapomniałam brać”. U mnie nawet infekcja z goršczkš 39 stopni nosi medycznš nazwę Właœciwie Nic Mi Nie Jest. Gdyby mi po- wiedziano, że mam do wyboru: ziółka, odwar, ziołowe tabletki – albo operację, wybrałabym oczywiœcie operację. Wolę cięcia ra- dykalne. Chirurgom ufam, uzdrawiaczom – nie. 97 Medycyna konwencjonalna stara się trzymać na dystans od opowieœci o tym, co pomogło œwiekrowej szwagra bratniemu sy- nowi. Na tym polega jej sukces. Losowo dobrana grupa osób, próby podwójnie œlepe, to sš, moim skromnym osobistym zda- niem, sposoby okreœlania, czy jakaœ metoda terapii jest skutecz- niejsza od innych, czy też nie. Placebo to najsilniejsze lekarstwo. (obserwacja własna) Opowieœci na temat zgubnych skutków narkozy, jakie sobie przekazuje w formie legend lud prosty, uważam za mocno prze- sadzone. Ostatecznie, narkomani ileż to lat muszš brać, żeby wreszcie się wykończyć, więc niby dlaczego od jednej narkozy miałoby się stać aż tyle złego, jak to: wypadanie włosów, sen- noœć, bezsennoœć, osłabienie ogólne i temu podobne. Tymcza- sem lekarze w ogóle nie zdajš sobie sprawy, jak pacjenci straszš się nawzajem. Nie naœladuj Sš ludzie, którzy nie umiejš ani chorować, ani się leczyć. Taka Laura. Kiedyœ bolała jš głowa. Po długich namo- wach zgodziła się połknšć tabletkę przeciwbólowš, któ- rš wygrzebałam z mojej teczki (ona nie ma w domu nic od bólu!). Po dwóch godzinach stwierdziła, że lek nale- żało zastosować doodbytniczo, bo pół głowy boli dalej. Zdziwiłam się, bo na mnie działa błyskawicznie, a migre- ny miewam potężne. Gdy poszłyœmy do kuchni zrobić herbatę, ujrzałyœmy tabletkę w całej krasie. Bo Laura co prawda wyjęła jš z opakowania, ale położyła na stole koło szklanki z napojem i tak zostało. Ponieważ opowieœci szpitalne należš do ulubionych gier towa- rzyskich Polaków, postanowiłam i ja podzielić się doœwiadczenia- mi szpitalno-chirurgicznymi. Dzisiaj mało komu udaje się przeżyć życie bez interwencji chirurga. Stosunek lekarzy do pacjentów zmienia się i trzeba się do tych zmian płynnie dostosować. Za reżimu totalitarnego z pacjentem cackano się. I tak wielki aplauz wzbudził fakt, że samodzielnie wstałam w pięć godzin po 98 operacji rozlanego z bulgotem wyrostka. Krwiożerczy kapitalizm powoduje, że chory sam podnosi swoje doczesne szczštki jak tylko może najwczeœniej. Biegajšce po całym szpitalu karakany pełniš rolę rehabilitantów. Człowiek wrażliwy albo za nimi gania, albo przed nimi ucieka. Trzeba przyznać, że działa to bardzo sty- mulujšco (sprawdziłam) i jako forma rehabilitacji jest niedrogie. Innš, bardzo taniš formš terapii ruchowej jest ćwiczenie się w ko- rzystaniu z toalety. Ponieważ przeważnie nie ma w nich haczy- ków, drzwi trzeba przytrzymywać nogš. O specjalnych uchwytach ułatwiajšcych skatowanemu operacjš człowiekowi podniesienie się lub opadnięcie w ogóle można zapomnieć.Tym prostym spo- sobem ćwiczymy mięœnie brzucha, wzmacniamy uda i łydki, wy- szczuplamy talię, a nawet podnosimy biust. I po co to wydawać pienišdze na siłownię? W ten oto sposób stanęłyœmy, madame, wobec zasadniczego pytania: jak przeżyć w szpitalu? ...to i o dziewištej wieczorem potrafi przylecieć, jak skšdœ tam wraca, i sprawdzić, co się dzieje na oddziale. Kiedyœ tak wpadł po nocy, u dzieci pocišgnšł palcem po półce i taka kreska się zrobiła. To zaczšł na mnie strasz- nie krzyczeć, że mnie z pracy wyrzuci. A ja mu na to: „Panie docencie (bo to było z osiem lat temu i jeszcze docenta wtedy miał), jak pan może! Żeby to był kurz z wczoraj, to by pan miał prawo mnie opieprzać, ale to kurz dzisiejszy!...”. No to rozeœmiał się tylko i poszedł. (pewna salowa o pewnym ordynatorze) Obecnie prawie w każdym szpitalu jest kiosk i można w nim kupić wszystko, od kliszy do aparatu fotograficznego i skarpetek po papier toaletowy, który jako osobista fanaberia higieniczna pacjentów nie istnieje w toaletach. Jednak tego, co rzeczywiœcie jest najbardziej potrzebne, kupić się nie da. Lepiej więc od razu wzišć to z domu. Sš to: kabel, lutownica i uszczelki. Kabel i lutownica posłużš nam do przedłużenia kabli od wszystkiego, które to kable ex definitione sš za krótkie. I nie dziwne, skoro leżymy w dziewięć osób w pokoju czteroosobowym. Jeœli w ogóle mamy dzwonek 99 przy łóżku, to na pewno nie przy sprawnej ręce. Uszczelka, jak sama nazwa wskazuje, uszczelnia kran, który przestaje dzięki temu torturować nas swoim kapaniem. W ostatecznoœci kran można obwišzać szmatš, ale to jest typowo damski sposób ra- dzenia sobie w warunkach polowych. Warto zaczaić się i w sprzyjajšcych okolicznoœciach zajšć miejsce pod oknem. Zyskujemy dzięki temu: dodatkowš po- wierzchnię parapetu (szafki sš bardzo małe) oraz komfort, że to my będziemy wietrzyć, kiedy zechcemy, a nie będš wietrzyć nam. Osobny problem to mycie. Stwierdzono doœwiadczalnie, że myć się należy około pierwszej w nocy. A oto dlaczego: prysz- nice sš na ogół dwa. W jednym nie działa odpływ, w drugim nie leci woda. Jeœli jest jakiœ trzeci, sprawny, to przez cały boży dzień siedzš pod nim palacze i prowadzš dyskusje. Pod prysz- nicem damskim mówi się o tym: 1. co, kto i jak będzie i/lub miał zoperowane, 2. o dzieciach, 3. ile żon miał pan ordynator i o ile lat jest od niego młodsza jego najnowsza narzeczona, 4. o fa- cetach w ogóle, 5. o pracy, 6. o naprawie Trzeciej Rzeczypospo- litej. W męskim nie byłam, więc nie wiem, ale drogš dedukcji, drogi Watsonie, przypuszczam, że o tym samym, tylko w innej kolejnoœci i proporcjach. Najlepszy szpital to ten, do którego nie trzeba iœć. (pan Bakalarski) Konstytutywnš cechš szpitala jest chaos organizacyjny. Jak każdy szanujšcy się chaos, ma on swojš strukturę. Struktura tego chaosu realizuje się wzdłuż upiornie długiego korytarza. Jest to zresztš cecha transkulturowa – wystarczy obejrzeć jaki- kolwiek zagraniczny film rozgrywajšcy się w scenerii szpitalnej. Na tym odcinku nie powinniœmy mieć problemów z wkroczeniem do zjednoczonej Europy. Można postawić dolara przeciwko orzechom, że pomieszczenie, w którym przeprowadza się ba- danie ginekologiczne, ma powierzchnię szeœciu hektarów, sam fotel natomiast osłonięty jest parawanem dla krasnoludków. Co chwila wpada tam siostra z rewelacjš, że nie może znaleŸć dok- tora Jakiegoœtam, albo sprzštaczka z egzystencjalnym pyta- niem: „Nie ma tu aby mojej mietły?!”. Gabinet ten znajduje się oczywiœcie o całe kilometry od toalety damskiej, za to bardzo 100 blisko kuchenki. Naprzeciwko natomiast jest: a) wejœcie dla od- wiedzajšcych, b) toaleta męska, c) pokój dziennego pobytu (te- lewizor, lodówka, te rzeczy), d) brudownik. Sala pooperacyjna jest koedukacyjna, co wpływa pozytywnie na integrację pacjen- tów. Co do sali opatrunkowej, to zazwyczaj nadzwyczajnym wysiłkiem woli wygospodarowano jš gdzieœ w łšczniku. Zastanawia mnie, skšd reżyserzy polskich filmów czerpiš wia- domoœci. Kiedy słyszę z ekranu: „przyj, kochana, przyj”, krew mnie zalewa. Pardon, madame, proszę posłuchać osoby do- œwiadczonej. Tam mówiš dokładnie odwrotnie: „proszę nie przeć”. A to dlatego, że najważniejszš sprawš dla personelu w tym momencie sš następujšce informacje: panin stan cywilny, data œlubu, data rozpoczęcia współżycia i data pierwszej mie- sišczki. Proponuję napisać to sobie zawczasu na kartce i wrę- czyć jš w stosownej chwili. Ponieważ amnezja w tych kwestiach jest surowo i głoœno piętnowana („nie pamięta pani daty swojego œlubu?!!!”), lepiej jest zmyœlić cokolwiek, niż przyznać się do dziur- ki w mózgu. Warto zaopatrzyć się w jakiœ suchy prowiant. Przestroga ta do- tyczy przede wszystkim pacjentów chirurgicznych. Bo matka jed- nej mojej koleżanki po resekcji nerki nie mogła się doczekać, kar- miona jakimiœ kleikami i wodš, pierwszego normalnego posiłku. Wypadkiem miał to być obiad. Na widok drugiego dania subtelna ta kobieta mało nie zemdlała: szef kuchni zarzšdził cynaderki. Do szpitala należy poza tym wzišć walkmana ze szczelnie przylegajšcymi słuchawkami i zatyczki woskowe do uszu. Dzięki tym wynalazkom możemy odizolować się od opowieœci, jak tu na tym samym łóżku to leżała taka pani, co się ledwo obudziła po narkozie, oraz: „A ja kiedyœ przeczytałam grubszš ksišżkę”. ...I tak się Ÿle goiła ta pacjentka, że jš przewieŸli na od- dział SCEPTYCZNY... (zasłyszane pod salš opatrunkowš) Tu nie mogę się powstrzymać przed opowiedzeniem historyjki z życia. Jedna otóż moja przyjaciółka poszła z facetem do łóżka. Kiedy tylko tam wylšdowali, okazało się, że każde z nich przeszło wiele operacji. Zaczęli się licytować, kto ma więcej blizn i czyje sš dłuższe. W rzeczy samej, niektóre z nich istotnie przypomi- 101 nały wczesne dzieła maestro Beksińskiego. No i szlag trafił eks- tazę. Ale podobno uœmiali się jak nornice. Suplement JUŻ NIGDY, CZYLI WSPOMNIENIA NIEBIESKIEGO FARTUSZKA Jeżeli – między odkryciem jednego siwego włosa i drugiego – coœ mnie w życiu cieszy do szaleństwa, to jest to œwiadomoœć, że już nigdy nie będę chodziła do szkoły. Byłby to czas ponury i stracony bezpowrotnie, gdyby nie doktor Argasiński. – Tu mnie boli, tu mnie boli i jeszcze tu mnie boli, nigdzie mnie nie boli; nienawidzę szkoły! – komunikowałam mu. – Dwa tygodnie wystarczy? – pytał pan doktor rzeczowo. – Na razie wystarczy – odpowiadałam przytomnie, otwierajšc sobie drogę do cišgu dalszego. „Depresja psychiczna drugiego stopnia” – pisał doktor Arga- siński w ksišżeczce zdrowia. I to się akurat nie mijało z prawdš. Uczennica płacze rozdzierajšco na lekcji, a zapytana o powód, uœmiecha się z politowaniem. (autentyczna uwaga z dzienniczka nadesłana na konkurs pewnego czasopisma dla młodzieży) Jestem ofiarš polskiego systemu oœwiaty. I szkoła podstawo- wa, i œrednia nie nauczyły mnie niczego. Na studiach byłoby za- pewne podobnie, gdyby nie to, że podpadłam wybitnym teorety- kom dziennikarstwa: Kškolowi i Kupisowi, a także panu, który na pierwszych zajęciach oznajmił: – Będę z państwem prowadził ćwiczenia z międzynarodowych stosunków politycznych, a nazywam się magister Tabor. – Magister! Co za piękne imię!... – wrzasnęłam z egzaltacjš ze swojej ostatniej ławki. 102 – Porozmawiamy sobie na egzaminie, jak pani taka elokwent- na – pogroził mi pan magister. Do zagadnienia podeszłam twórczo i złożyłam podanie o in- dywidualny tok studiów. Uratowało mnie to przed stresami i skre- tynieniem w kolektywie. Uczęszczałam do liceum, które miało zaszczytnš, przedostat- niš lokatę w Warszawie. Niestety, nikt nie chciał nam powie- dzieć, która to placówka jest za nami. NajwyraŸniej bali się, że się gremialnie przeniesiemy i zawyżymy poziom. Realnie to nie było możliwe: przeżyłam czterech matematyków (i do dzisiaj mam kłopoty z czterema działaniami), trzech polonistów i dzie- sięciu historyków. Znakiem tego o pakcie Ribbentrop–Mołotow dowiedziałam się podczas egzaminu na studia. Z matematyki miałam nacišganš tróję, chociaż z astronomii – pištkę. (Z basenu wycieka woda. W tym samym czasie mijajš się dwa pocišgi. Pospiesznym jedzie dziewczynka, która rozwišza- ła to zadanie. Odpowiedz: o której godzinie i na jak długo wylš- duje w Tworkach? Wskazówka: dziewczynka jest nonkonfor- mistkš.) Badanie przebiegu zmiennoœci funkcji przekraczało moje możliwoœci intelektualne, zapewne ze względu na œmiertel- nš nudę tego zagadnienia. Maturę zdałam dzięki zadaniom z ra- chunku prawdopodobieństwa i geometrii przestrzennej, chociaż do dzisiaj nie umiem pomnożyć 7 przez 8 bez użycia palców. Po studiach robiłam profesjonalny test, z którego wynikło, że mam niekwestionowany talent do komputerów, czyli – w uproszcze- niu – do matematyki. Gdym to ja wiedziała dwadzieœcia lat temu! Rozbiera atomy na czšsteczki i kładzie sobie na oczach. Z lektur byliœmy odpytywani metodš testów (Jakie grzyby zbierała Telimena? Jak miał na imię Wojski?) i „Zrobię wam quiz jak w telewizji: dziewczynki kontra chłopcy”. Raz testu nie było. Pani poprosiła dwie osoby do scharakteryzowania Aliny i Balla- dyny. Ja się zgłosiłam jako chłopczyk, a Krzysiek Siemieński, póŸniejszy naczelny „Ekspressu Wieczornego”, jako dziewczyn- ka. Scharakteryzowaliœmy i dostaliœmy po pištce. Potem pani powiedziała, że nie postawi dwójek, bo przecież musimy sobie ufać, i to będzie takie ciekawe, i niech no te osoby, co nie prze- 103 czytały lektury, przyznajš się do grzechu. No i to znowu byliœmy ja i Siemieński. A potem już zawsze były testy i quizy. Demonstrujšc działanie gejzeru, opryskał pomidorem całš klasę. Z konfrontacji po latach wynika, że Siemieński chodził do ja- kiejœ innej szkoły niż ja. W czasie gdy ja popadałam w depresję psychicznš II stopnia, on ćwiczył picie piwa w pobliskim barze „Radek” z koleżkami i obmyœlał haki na chwały polskiej peda- gogiki. Twórczym efektem tych rozmyœlań było podprowadzenie kapowniczka pani od polskiego. Zawierał on takie na przykład perwersyjne i trudne do zapamiętania plany: Zapytać Piotrka. Z czego zapytać. Prawidłowa odpowiedŸ. Poprosić Iwonę do tabli- cy, niech zapisze temat lekcji. Tu temat. Dopóki kajet nie został litoœciwie podrzucony, lekcje polskie- go zamarły. Uczennica wisi u okna, celem pożegnania kolegi. Dyrektor tej wybitnej placówki nazywał się Wincenty ŁaŸ- niczka. Kiedyœ chłopaki wzięli obraz „Dama z łasiczkš”, wycię- li łasiczce łeb, w to miejsce wstawili zdjęcie głowy dyrektora i podpisali: Leonardo da Vincenty – „Dama z ŁaŸniczkš”. Legen- da ta była mi osłodš kiblowania w szkole. Oszalał na lekcji wiedzy o społeczeństwie. Pani poszła na macierzyński i zastšpił jš pan. Ten nie robił te- stów i szczęœliwie gardził także quizami. Za to do żeńskiej czę- œci klasy zwracał się per „cipcia”, wyrywał do odpowiedzi za pomocš pstryknięcia palcami, a klasa myliła mu się z chłopskim weselem: krawat wieszał na krzeœle, a raz nawet zzuł trzewiki. Kiedy miał opisać koszmarny sen, opisał nauczyciela języka polskiego. Mam hiszpański temperament i ognistš krew i bardzo szybko weszłam z panem w konflikt. Zapytałam mianowicie, co oznacza 104 to pstryknięcie, a kiedy dowiedziałam się, że nic, poprosiłam, żeby wobec tego pan na mnie nie pstrykał, bo, po pierwsze, mnie to peszy, a po drugie, będę wiedziała, że chodzi tylko o odpo- wiedŸ. Zaraz potem opublikowałam swój pierwszy tekst w „Po- lityce” i pan przestał mnie odpytywać i czytać moje wypracowa- nia. A potem sam napisał do „Polityki” o stosunkach w naszym liceum i pani dyrektor rozwišzała z nim umowę o pracę. Następnie moje oblicze ukazało się na okładce „Filipinki”, co na gronie pedagogicznym zrobiło znacznie większe wrażenie niż wszystkie moje teksty w „Polityce” razem wzięte, dzięki czemu miałam trochę spokoju. Do matury doholowała nas paniusia, któ- ra twierdziła, że „Borysa Godunowa napisał Musorgski, przecież sama to widziałam”. Fizkulturę miałam z pewnš nastrojowš staruszkš, która na- uczała jeszcze babcie moich niektórych koleżanek, co miało miejsce we Wilnie. Dama ta ubóstwiała skoki wzwyż w naszym wykonaniu. Przy moim wzroœcie skoki wzwyż, siatkówka, ko- szykówka nie sš i nie mogš być ulubionš formš aktywnoœci fi- zycznej. Zagrożona repetš z wuefu, korzystajšc z krótkowzrocz- noœci owej damy, skoczyłam pod poprzeczkš, wzniecajšc dla zmyłki tumany kurzu. – No widzisz, jak chcesz, to potrafisz! – ucieszyła się pani pro- fesor. I zażšdała powtórzenia wyczynu. Niestety, taka rzecz uda- je się tylko raz. W desperacji skoczyłam, zrzucajšc podpórki i poprzeczkę na spracowane grzbiety niedysponowanych, zatrud- nionych przy grabieniu piasku. Uprzejmie proszę o interwencję, ponieważ córka pań- stwa na lekcji wf wiesza się na drzewie. Od tej pory pani zarzšdziła marszobiegi. Ja się chowałam z takš jednš koleżankš w pewnej bramie na ulicy Lisowskiej, a w stosownym momencie wyrywałam na czoło peletonu. Dodam jeszcze, że od czwartego do ósmego roku życia ćwiczyłam łyż- wiarstwo figurowe. Podobnie było z „wychowaniem muzycz- nym”. Pan mnie zaszczycił czwórkš. Równoczeœnie lata całe pobierałam nauki w klasie skrzypiec w szkole muzycznej. Bo do tego wszystkiego mam jeszcze słuch absolutny. 105 Ale najczulej wspominam paniš dyrektor, która zawezwała mnie do swojego gabinetu tuż przed maturš. Chciała szczerej odpowiedzi na pytanie: czy wszyscy moi znajomi to mężczyŸ- ni i czy przeważnie starsi ode mnie. Nareszcie mogę być szcze- ra: otóż nie wszystkich wystawiałam na próbę. Ale już wtedy wolałam obiad w męskim towarzystwie od skoków wzwyż, dra- matycznej budowy przewodu pokarmowego królika, przepisy- wania na czysto notatek z lekcji (sic!) i malowania marginesów w kajetach. Zwalnia się z lekcji, mówi, że jš boli głowa, a potem jš widzę z przystojnym brodaczem. Była w naszej szkole osoba wszechstronna, wykształcona, kulturalna i życzliwa. Ustrój sprawiedliwoœci społecznej resocja- lizował jš na stanowisku woŸnej za niesłuszne pochodzenie kla- sowe. To ona była autorkš rzekomo moich, bezbłędnie wykona- nych exersajsów z francuskiego na zgodnoœć czasu i tryb warun- kowy. Dama ta (w sformułowaniu nie ma ironii, to naprawdę była dama) umarła na stanowisku pracy, na skutek nadużycia alkoho- lu. Prawdę tę ukryto przed nami, podobnie jak wiele innych. Jak widać – nieskutecznie. Kradnie ze szkolnej kuchni ziemniaki i robi z woŸ- nš frytki. Ja cierpiałam codziennie, moja mama na wywiadówkach. Wychowawczyni powtarzała tam, czyszczšc paznokcie kartkš złożonš we czworo: „Uczniowie sš niekulturalni, uczniom brak kultury, uczniów trzeba edukować kulturalnie”. Rodzicielka py- tała mnie, czy nie mogłabym się przenieœć do klasy równoległej i czy często mam lekcje z wychowawczyniš. Przenieœć się nie dało, bo była tylko jedna klasa z francuskim. Co do lekcji nato- miast, to odbywały się codziennie. Utrudnia wejœcie do klasy, trzymajšc drzwi od œrodka. Szarpie drzwi sali 240 z kol. Górskim. Matka: Zapoznałam się z uwagš. Zabroniłam Agnieszce szarpania drzwi sali 240 z kol. Górskim. 106 Muszę uczciwie przyznać, że wyrzucona z lekcji za niesubor- dynację, miałam gdzie się podziać. Lšdowałam na zapleczu bi- blioteki szkolnej, akurat najlepszej w Warszawie. Dostawałam tam od pani Ali wsparcie emocjonalne, kawę i ksišżki nieosišgal- ne na ówczesnym niewolnym rynku księgarskim. Pani Ala jest jedynš osobš, której coœ zawdzięczam. No cóż, także na studiach szeœć razy polecono mi czytać „18 Brumaire’a Ludwika Napoleona Buonaparte” i cztery razy „Tezy o Feuerbachu”. Na przymusowej autorce wypracowań „Czy bogowie greccy sš mi bliscy, czy nie i dlaczego?” robiło to minimalne wrażenie. Temat: JAK SPĘDZIŁAM WOLNĽ SOBOTĘ I NIE- DZIELĘ? Wolnš sobotę i niedzielę spędziłam na rozmyœlaniu, o czym napisać w wypracowaniu, jak spędziłam wol- nš sobotę i niedzielę. (autentyczne wypracowanie uczennicy liceum) Moje œwiadectwo maturalne jest monotonne, gdyż składa się głównie ze stopni dostatecznych. Można na to spojrzeć inaczej: jest ono dowodem mojej konsekwencji. Studiowałam potem dwa kierunki studiów równolegle, miałam po siedemnaœcie egzami- nów w sesji i dawałam sobie radę ze wszystkim. Nie będę też ukrywać, że prowadziłam życie osobiste. Usprawiedliwiajšc się, powiedziała: Wczoraj był u mnie Józek i tak mnie uczył, że na fizę nie było czasu. Za to zdziwiłam się niepomiernie, gdy zaraz po wręczeniu in- deksów zaprowadzono nas do BUW-u i objaœniono, jak też się korzysta z takiej biblioteki. Dla mnie to było oczywiste. Dla in- nych niekoniecznie. Ja, dzięki zwolnieniom doktora Argasińskie- go, chodziłam na wagary do biblioteki. Nie wiem, gdzie pan dzi- siaj ordynuje, panie doktorze, ale przynajmniej tš drogš chciałam panu podziękować za ocalenie mnie od zidiocenia. Dzięki panu uniknęłam koniecznoœci poddania się lobotomii. 107 Nie nauczyłem się regółki. Już się nauczyłem regółki. Nie umiem pisać słowa regółka. (pisownia oryginalna) Wspominam was z szacunkiem i wzruszeniem, moi najdrożsi nauczyciele. A kiedy o was myœlę, dostaję skrętu mózgu. Laura Tamara Bakalarska Na plastyce zrobiłam portret wychowawczyni, który chyba z winy modela nie bardzo się podoba gronu pe- dagogicznemu i dyrektorowi. 108 Rozdział VII ...BO DZIECI TO TAKA RADOŒĆ No więc jest pani nie doœć że samotna, to jeszcze z dzieckiem. Nie będziemy wnikać, w jaki sposób do tego doszło: czy tatuœ okazał się nieodpowiedzialny, czy to pani œwiadomy wybór, czy tak po prostu potoczyło się życie. Nam na przykład najpierw się potoczyło, a potem dokonałyœmy œwiadomego wyboru. Bez względu na przyczyny efekt jest taki sam: ma pani dziecko (dzie- ci) i wychowuje je pani sama, co w praktyce oznacza, że: a) jest pani matkš i ojcem w jednym (co tak naprawdę jest niewykonal- ne), b) wyłšcznie na pani spoczywa całkowita odpowiedzial- noœć za dzieci. Dziecko to zajęcie dla tylu osób, ile akurat jest w domu. (Kalina Domańska, koleżanka) Hasła w rodzaju: „Ja się nie zgadzam, ale jak ci ojciec pozwo- li, to proszę bardzo”, „Poproœ ojca, żeby ci to naprawił”, „Daj mi spokój, idŸ trochę pomarudzić ojcu”, nie istniejš. Jeœli syn wybi- je piłkš sšsiadowi w samochodzie szybę, to wszystko, co się z tym wišże, musi pani załatwić sama, poczšwszy od rozmowy z rozgniewanym i agresywnym facetem, na problemie, skšd wzišć takš gigantycznš forsę na zrefundowanie szkody, skoń- czywszy. Po drodze jest jeszcze wychowawczo-dyscyplinujšca rozmowa z delikwentem, którš też lepiej, żeby odbył tatuœ. W szkole zebrania rodziców zwykle odbywajš się tego samego dnia i o tej samej godzinie u obydwu pani pociech: pozostaje tylko rozmnożyć się przez pšczkowanie, bo tatuœ nawet nie wie, w któ- rej klasie jest jego dziecko. To znaczy wie, że „chyba w pištej”, ale czy w „A”, czy w „C”? Rozwišzanie kwestii wakacji też spo- czywa tylko na pani. Że nie wspomnimy o różnych dramatycz- nych sytuacjach, gdy dziecko skręci sobie nogę albo w œrodku nocy dostanie ataku wyrostka robaczkowego – jeœli wpadnie pani w panikę, będzie to dla nas absolutnie zrozumiałe. Samotne wychowywanie dzieci ma swoje dobre strony, bo nikt 109 nie podważa pani tak zwanego autorytetu odwoływaniem pani nakazów czy zakazów. Nie krzyczy: „Gdzie idziesz z tymi no- życzkami?!”, gdy właœnie prosiła pani dziecko, żeby je pani po- dało, nie wyładowuje swoich złych humorów: „Matka ci pozwo- liła, ale ja nie pozwalam, rozumiesz?”. Nie musi pani przeprowa- dzać dwudniowych wojen o podjęcie najprostszych decyzji do- tyczšcych dziecka, bo podejmuje je pani sama. Jednak zalet takiej sytuacji jest zdecydowanie mniej niż trud- nych do udŸwignięcia, chwilami przygniatajšcych, zwalajšcych z nóg ucišżliwoœci. A poza tym dziecku potrzebni sš oboje rodzi- ce. Jeœli jakaœ bezdzietna przyjaciółka mówi: „Ty to masz przy- najmniej dziecko, nie jesteœ sama”, może jej pani spokojnie ka- zać puknšć się w głowę. Otóż jest pani sama, samotnoœciš po- dwójnš albo nawet potrójnš. Bo na pani jednej spoczywajš te wszystkie obowišzki, które w innych domach rozkładajš się na dwie, niekiedy nawet na trzy (babcia) osoby. Bo sama ponosi pani odpowiedzialnoœć nie tylko za siebie, ale także za dziecko lub dzieci. Oczywiœcie, że dzieci dajš człowiekowi dużo radoœci, ale także całš furę zmartwień, kłopotów, problemów. Na pytanie, czego więcej, niech odpowie pani sobie sama. Zwłaszcza że tej radoœci też nie ma kto z paniš dzielić. Mimo to najbardziej na œwiecie kocha pani swoje dziecko, bez względu na to, co zrobi i ile sprawia kłopotów. Na miano prawdziwej Matki-Polki zasługujš te kobiety, któ- rym udało się samotnie wychować dzieci i po drodze nie zwa- riować. Krew, pot i łzy LAURA: Czy ty też na kilometr poznajesz samotnš kobietę? To znaczy mam na myœli takš, która jest sama z dzieckiem (dzieć- mi)? MAJKA: Jest coœ takiego... Samotne matki otacza taka szcze- gólna aura. LAURA: Co one wlokš za sobš? Co my wleczemy, że to od razu widać? MAJKA: Inaczej się rozmawia z dzieckiem. Bardziej konkret- nie. Wiesz, że nic na nikogo nie możesz przerzucić. Nie powiesz: 110 „Człowieku, ja już nie mam do ciebie siły, ale jak ojciec przyj- dzie, to sobie z tobš porozmawia”. Każda rozmowa ma jakiœ kon- kretny cel, zawsze próbujesz dziecku coœ przekazać, jakšœ wie- dzę, jakieœ informacje. LAURA: Tak, ale to nie tylko to. Patrzysz na takš kobietę i bez względu na to, czy właœnie wysiadła z mercedesa, czy do szkoły dowlokła się z tramwaju, targajšc siaty z zakupami, od razu wi- dzisz, że to samotna matka. MAJKA: Być może więcej zdecydowania i samodzielnoœci w zachowaniu. Każdš decyzję musisz podjšć sama, nie masz się z kim skonsultować, spytać o radę. LAURA: Cišgle jesteœmy skupione, cišgle nad czymœ głów- kujemy. Po powrocie do domu nie biję tej piany, że „on na mnie popatrzył, a ja mu powiedziałam” albo w co też ja się jutro ubio- rę, tylko jak zorganizować dziecku resztę dnia, żeby nie kretynia- ło przed telewizorem, a ja żebym mogła spokojnie w domu pra- cować. MAJKA: Niektóre obce osoby nawet mówiš: „Bo pani to za- wsze taka spokojna i uœmiechnięta”, ale nam brakuje poczucia bezpieczeństwa i może to właœnie to jest widoczne? LAURA: Ale jest też chyba specjalny sposób mówienia o dziecku. I nadmierne inwestowanie. Coœ takiego majš póŸne matki. Mam takš koleżankę, która nie ma dzieci. Teraz, w okoli- cach pięćdziesištki, zajęła się studiujšcš w Warszawie bratanicš. Ale jej odbiło. Na przykład mówi: „Bardzo bym się chciała z tobš spotkać, ale w tym tygodniu nie mogę, bo się uczymy do egza- minu”. MAJKA: Tak, to jest bardzo podobne. Ale to nam nie wyja- œnia istoty zagadnienia. Jest różnica w zachowaniu samotnych matek i matek z tak zwanych normalnych rodzin, trzeba jš tylko uchwycić i nazwać. LAURA: Zastanawia mnie, dlaczego ja tak często jestem py- tana, czy mam dzieci. MAJKA: Kiedy cię poznałam, nie miałam pojęcia, że masz dziecko. W ogóle nic o tobie nie wiedziałam. Parę dni po moim przyjœciu do redakcji kupiłaœ jakiœ ciuch dla Alki. Oczywiœcie, zleciały się wszystkie baby, oglšdały go, odbywała się jakaœ dys- kusja. A ja patrzyłam na ciebie, słuchałam, co i jak mówisz, i nie miałam żadnych wštpliwoœci, że jesteœ z Alkš sama. 111 LAURA: Czyli rzeczywiœcie jakoœ inaczej mówimy o dzie- ciach. MAJKA: A dziwne? Przecież z powodu niemania chłopa w domu dzieci pełniš rolę zastępczego partnera. Poczuwajš się do odpowiedzialnoœci za dom w takim samym stopniu jak matka. Gdy zamówiłam regał na ksišżki i trzeba go było odebrać od stolarza, to problemem jego przetransportowania moje dzieci przejmowały się tak samo jak ja. A kiedy zapalenie płuc na miesišc unierucho- miło mnie w łóżku, to moje dzieci prowadziły dom, robiły zaku- py, karmiły mnie niemal na siłę: „Mamo, zjedz, bo musisz zaraz wzišć lekarstwa”. Trudno o nich mówić tak samo jak o dzieciach, których najważniejszym problemem jest to, że z powodu złych ocen ojciec zabronił przez tydzień grać na komputerze. LAURA: W porzšdku, ale to dotyczy sytuacji, w której obser- wujesz relacje matki z dzieckiem. A ja mówię o okolicznoœciach, kiedy dziecka w pobliżu nie ma, a ty i tak wiesz swoje. Jak od- bierałam Alkę z przedszkola, to wiele razy widziałam takš mat- kę, co do której miałam pewnoœć, że jest sama z dzieckiem, mimo że nigdy jej z nim nie widziałam, bo ja z Alkš wychodziłam, za- nim jej dziecko przyszło do szatni. Tak było przez dobrych parę miesięcy. A potem, kiedy raz przy ubieraniu dzieci miałam oka- zję zamienić z niš dwa słowa, okazało się, że moja Intuicja Pie- trowna była słuszna. O co tu chodzi? MAJKA: My musimy bardzo dobrze wiedzieć, czego chcemy, decyzje podejmować, jak to się mówi, „po męsku”. Mniejszš wagę przy odbieraniu dziecka z przedszkola przywišzujemy na przykład do tego, czy ono prosto założyło czapkę, czy trochę mu się przekrzywiła, a większš do tego, żeby się w ogóle ubrało, i to jak najszybciej, bo jeœli będzie marudzić za długo, to wszyst- kie plany nam trzasnš. LAURA: Chyba mam! Miałam takich znajomych, którzy po- brali się z powodu sporzšdzenia dziecka. Sšd im udzielał zezwo- lenia, bo oboje byli jeszcze niepełnoletni. Lata całe wyglšdało na to, że wszystko jest w porzšdku. Aż pewnego dnia nieboszczyk miał do nich jakiœ interes i pojechał do nich sam. Wraca i rela- cjonuje: ona wprawdzie była znowu w cišży, ale poroniła, on mieszka z jakšœ innš babš, szykujš kwity o rozwód, a ona – uwa- żaj, koleżanko, to jest dosłowna cytacja – STRACIŁA TĘ SWOJĽ CAŁĽ SAMICZĽ PEWNOŒĆ SIEBIE. 112 MAJKA: Jedna Henia, która potrafiła się przyznać, jak bar- dzo cierpiała, kiedy mšż odszedł. Była w stanie kompletnej de- presji, jechała na lekach. Dzieci były już prawie dorosłe i nie tyl- ko rozumiały, co jest grane, ale naprawdę jš wspierały w tej sy- tuacji. A trzeba było paru ładnych lat, żeby się jako tako pozbie- rała. LAURA: Henia jest po prostu bardzo dobrym i uczciwym człowiekiem. To jest ten przypadek, kiedy nie zastanawiasz się: „Dlaczego akurat ja zawsze muszę wdepnšć w takie gówno”, tylko dlaczego jej się to przytrafiło. Wczoraj widziałam się z Radkš, takš mojš znajomš, która za- wodowo zajmuje się psychoterapiš żon alkoholików. Powiedziała mi, że żonę alkoholika poznaje bez pudła bez względu na to, czy on jest facetem z fakultetami, czy degeneratem pod każdym względem. Powiedzmy, że to dewiacja zawodowa. Ale spytałam jš, czy na samotne matki też ma takiego nosa, a Radka bez na- mysłu: „No pewnie!”. Ponieważ wiem, że została sama z dziećmi, spytałam, jak so- bie radziła w tym pierwszym, najtrudniejszym okresie. A trzeba powiedzieć, że robi wrażenie silnej, zwartej, gotowej, pozbiera- nej i konkretnej. No, jednym słowem, jakby powiedzieli faceci, silnej baby. A ona mi na to: „W ogóle sobie nie radziłam. Byłam najnudniejszš osobš na œwiecie, wieczorami i nocami wisiałam na telefonie i trułam, łkajšc do słuchawki, znajomym. Na szczę- œcie byli tacy, co chcieli słuchać. A ty?”. „No, ja byłam w pew- nym sensie w luksusowej sytuacji – powiedziałam. – Ja nie zo- stałam sama, tylko odeszłam. A że do nikogo, to inne zagadnie- nie”. A Radka: „Niby tak. Tylko, że to na jedno wychodzi”. I co ona ma? MAJKA: Ona ma rację! Ponieważ zwišzek, który się rozpadł, to jest zawsze osobista klęska. Żeby człowiek zrozumiał, że coœ kochał, to musi to stracić. Albo zepsuć. Albo czekać, aż samo się zepsuje. (Aleksandra Manturzewska w wieku lat 4) LAURA: Klęska to nie. Raczej porażka. Ja myœlę, że kluczo- 113 wym problemem tutaj jest nieobwinianie się o to, że nie wyszło. Bo po pierwsze, to jest mało twórcze, a po drugie, nie da się żyć w cišgłym poczuciu winy. Czy można się bez przerwy bać? Nie można. MAJKA: Nikt przecież nie planuje tego, że coœ mu się nie uda. LAURA: O to, to, moja Anielciu. Gdyby człowiek z takš tro- skš pochylał się nad każdym swoim nieudanym krokiem, toby raczkował do końca życia. Co nie zmienia faktu, że ma trupa w szafie. MAJKA: Tak naprawdę to ma go każda rodzina. Dlaczego ktoœ niedobry zabija kogoœ dobrego, kiedy po- winno być odwrotnie? (Aleksandra Manturzewska w wieku lat 6) „Malinowski mnie bije!” W ostatnich latach wielkim problemem stała się przemoc i przestępczoœć. W wyniku obniżania się wieku osób będšcych zagrożeniem dla otoczenia zagadnienie dotyczy dzieci, nawet z najmłodszych klas. Nasze dzieci nie sš bezpieczne nie tylko na ulicy czy podwórku, ale nawet w szkole, w swojej klasie, niemal pod okiem nauczyciela. Strasznie mnie bolš nogi ze zmęczenia. No, ale po całym dniu w przedszkolu to chyba majš prawo boleć? Bo wiesz, jak to jest w przedszkolu. Tu cię uszczypnš, tam cię kopnš, to się trzeba odkopnšć. (Aleksandra Manturzewska) Podobno Laury młodsza pasierbica Agata wróciła kiedyœ z przedszkola z wielkim krzykiem: – Malinowski mnie bije! Ojciec Manturzewski z poprzedniš eks-Manturzewskš natych- miast polecieli interweniować. I co się okazało? Że to Agata leje wszystkie dzieci, a jeden Malinowski usiłuje się bronić. 114 Dziecko w kuchni Zagadnienie to ma trzy aspekty. Pierwszy – żywieniowy. Drugi – balsam na skołatane nerwy w postaci dziecka, które chce ka- napkę akurat wtedy, gdy obiera pani ziemniaki do obiadu. Trzeci – dziecko, które nigdy nie jest głodne albo chce jeœć to, czego akurat w domu nie ma. Jak powinna wyglšdać dieta dziecka, wie pani doskonale. Jego potrzeby żywieniowe sš różne w zależnoœci od wieku, ale ogól- ne zasady sš takie same. Warzyw w różnej postaci i owoców znacznie więcej niż pani jada. Nabiał. Koniecznie co najmniej szklanka mleka dziennie. Mięso i wędliny. Dużo ryb. Pieczywo jasne i ciemne. Masło, dużo masła i œmietany. Małe dzieci nie powinny jadać smażonych mięs, bigosu, kapuœniaku z kwaszo- nej kapusty, tłustych potraw z suchych nasion stršczkowych, marynat zakwaszanych octem, ostrej musztardy. Trochę starsze już mogš, ale i tak należy unikać potraw ciężko strawnych, zbyt tłustych i zbyt ostrych. Nie będziemy dawać pani nauk w rodzaju, że jeœli robi pani dla siebie golonkę w piwie, to dla dziecka należy upichcić coœ inne- go. Chyba że dziecko ma z siedemnaœcie lat i kieszonkowe wy- daje głównie na piwo właœnie. Jeœli jest młodsze – ma pani pro- blem, którego rozwišzaniem jest albo zrobienie dwóch obiadów jednego dnia, albo zjedzenie razem z dzieckiem mielonych kot- lecików z duszonš marcheweczkš. Doœwiadczenia w trudnym zagadnieniu żywienia nieletnich każda z nas ma inne. Dzieci jednej sš wszystkożerne, zjedzš każ- dš potrawę w dowolnych iloœciach, o każdej porze dnia i nocy, a jak dostanš za mało, to się awanturujš. Druga dla swojego wy- cinała z kanapek królewny, montowała statki pirackie Piotrusia Pana, a zamiast normalnej sałatki dziergała zegar Sowy Przemš- drzałej. Toteż czujemy się uprawnione, by – zebrawszy je do kupy – udzielić pani kilku zbawiennych rad. Nie dawaj mi tych klusków! Tak właœnie reaguje dziecko, które nigdy nie jest głodne, na 115 rosół, który przed piętnastoma minutami łaskawie zgodziło się zjeœć. Jeœli za to uda się pani namówić je do zjedzenia łyżki sa- łatki jarzynowej i plasterka kiełbasy, trzeba mu to bardzo szybko podać, bo jeszcze się rozmyœli. I nie martwić się, że nie zjadło nic gotowanego. Dobrze, że w ogóle cokolwiek zjadło. Szantaż w rodzaju: „Jak nie zjesz, to nie pójdziesz na podwór- ko”, odnosi skutek żaden. Ani nie zje, ani nie pójdzie na podwór- ko, a tak to by przynajmniej trochę pobyło na œwieżym powie- trzu, a pani miałaby chwilę œwiętego spokoju. W ogóle szantaż nie zasługuje na miano metody wychowawczej, ale życie poka- zuje, że niekiedy jest jedynym skutecznym sposobem wyegze- kwowania od dziecka rzeczy oczywistych. Gdy wieczorem usi- łuje pani zagonić dziecko do wanny, bo higiena i tak dalej, to ono ma to w nosie. Ale niech tylko padnie hasło: „Jak się nie umy- jesz, to nie będziesz oglšdać filmu” – jest gotowe do spania na długo przed kolacjš. Wiecznie głodne dziecko to też problem, i nie wiem, czy nie większy niż niejadek. Mój szeœcioletni syn zjadał na obiad por- cję większš niż ja, a ja nie narzekam na brak apetytu. Że nie wspomnę, jakie iloœci pochłania teraz, gdy ma prawie czterna- œcie. I niech mi ktoœ powie, że to takie œwietne. Zwłaszcza że gdy czasem uda mu się zmiękczyć mnie łzami i bólem głowy z głodu – najdalej po czterech dniach przestaje mieœcić się w spodniach. Jedne matki awanturujš się ze swoimi „pociechami” o zjedzenie choć jednej kanapeczki, ja ze swoimi toczę takie same batalie o niezjedzenie dodatkowej porcji spaghetti. I w jed- nym, i w drugim wypadku łzy dziecka i jego poczucie krzywdy sš tak samo autentyczne. Można spróbować poszarpać go za ambicję: „Jak będziesz tyle żreć, to będziesz wyglšdać jak ten potwór z szóstej ť A Ť i żadnej dziewczynie (żadnemu chłopakowi) się nie spodobasz”. Pomaga, ale nie jest to zabieg jednorazowy i trzeba od czasu do czasu po- wtarzać błyskotliwy ten argument. Zresztš komuœ, kto kocha jeœć, z reguły jest prawie wszystko jedno, jak wyglšda, a nawet jeœli nie, to i tak uczucie błogiego przejedzenia jest ważniejsze. Ostatni, najbardziej upiorny przypadek, to dziecko, które ow- szem lubi jeœć, ale tylko rzeczy: a) drogie, b) pracochłonne, czy- li – najlepiej – u Ritza. 116 – Czy łosoœ jest œledziem? – No, wiesz, to jest ryba i to ryba. – To ja wolę łosoœ. (Aleksandra Manturzewska w wieku lat 3) W ten sposób dowiedziała się pani, że urodziła smakosza. „Daj mi szansę” Na pewno nieraz pani dziecko aż się rwało, żeby jakieœ czyn- noœci wykonać samo. I na pewno mu pani nie pozwoliła w oba- wie, że przy robieniu kanapki skaleczy się, a przy œcieleniu swo- jego tapczanu przytnie sobie ręce ciężkim wiekiem. Jak każda matka, chciałaby pani ochronić swoje dziecko i nie dopuœcić, by stała mu się krzywda. Jednak nadmierna opiekuńczoœć powodu- je, że pani dziecko staje się czymœ w rodzaju wtórnego analfabe- ty, natomiast pani, która i tak ugina się pod nadmiarem obowišz- ków, wykonuje te czynnoœci, które dziecko z powodzeniem mo- głoby wykonać samo. Przez wiele lat położenie wieczorem dzieci spać traktowałam jak dopust Boży. Po całym męczšcym dniu musiałam przygoto- wać dwie kšpiele, potem zrobić i podać dzieciom kolację, na koniec poœcielić im łóżka. Gdy wreszcie zasnęły, nawet mi się nie chciało robić kolacji dla siebie. Aż któregoœ dnia – dzieci były wtedy w wieku 6 i 8 lat – zmęczenie zwaliło mnie z nóg i poło- żyłam się po południu zdrzemnšć. Uprzednio nastawiłam budzik na siódmš i nakazałam dzieciom, żeby mnie obudziły, gdy za- dzwoni. Obudziłam się sama, dobrze po ósmej, przerażona, że oto zaniedbałam obowišzki. Tymczasem oczy moje ujrzały mo- jego syna w piżamie. – Umyliœmy się – powiedział – poœcieliliœmy sobie łóżka, a Anka robi kanapki. Wyprysnęłam z łóżka jak gumka z majtek i pobiegłam do ła- zienki: po wannie telepały się resztki piany, znaczy – rzeczywi- œcie kšpali się. Łóżka były naprawdę poœcielone. Gdy zajrzałam do kuchni, Anka powiedziała: 117 – Robię tych kanapek trochę więcej, bo pomyœlałam, że jak się obudzisz, to na pewno będziesz głodna. Kanapki były oczywiœcie krzywo pokrojone, krzywo posma- rowane masłem i w ogóle krzywe, ale były. I wtedy do mnie do- tarło, że nieœwiadomie, w Ÿle pojętej trosce, systematycznie od- uczałam moje dzieci samodzielnoœci. Nie znaczy to oczywiœcie, że od tej pory nigdy nie zrobiłam im kolacji ani nie poœcieliłam łóżek, ale zaczęłam wyznaczać im obowišzki, którym mogły podołać. Jakby wszystko na jednego spadało, toby była do ni- czego rodzina. (Alka Manturzewska) Niech pani nie daje się wrobić w wykonywanie czynnoœci, które dziecko łatwo i na pewno chętnie może wykonać samo, a już na pewno nie musi pani pamiętać o jego zeszycie do matema- tyki, plastelinie czy bloku rysunkowym. Jak spakować dziecko na wyjazd Nadzwyczajnym wysiłkiem finansowym, oszczędzajšc kilka miesięcy, wykupiła pani dziecku kolonie w czasie wakacji. Albo cała klasa wyjeżdża na zielonš szkołę, więc i pani dziecko także. W pewnego rodzaju poczuciu winy – bo i tak nie ma wielu rze- czy, które majš inne dzieci – nie odmawia mu pani tej przyjem- noœci, choć taki nieplanowany wydatek wyszarpie potężnš dziu- rę w pani kieszeni. Oczywiste jest, że majšc w perspektywie wyjazd dziecka, pod- czas którego będzie przebywać ono bez pani opieki, z jednej stro- ny jest pani pełna różnego rodzaju niepokojów i obaw (czy nie rozbije sobie głowy, nie złamie ręki albo nie nażre się niedojrza- łych jabłek, a w ogóle to jak sobie poradzi?). Z drugiej jednak rozkoszuje się pani samš myœlš o ciszy i spokoju w czasie jego nieobecnoœci. Proszę nie robić sobie żadnych wyrzutów za tego rodzaju radoœć, ponieważ należy się pani odpoczynek i wytchnie- 118 nie. Jeœli ktoœ mówi pani, że dzieci to radoœć i pociecha na stare lata (a zwykle mówiš to osoby bezdzietne i w przekwicie sił), może pani spokojnie osobę takš uznać za wariata. Dziecko bo- wiem to przede wszystkim mnóstwo kłopotów, finansowych i nie tylko, wysiłku fizycznego, niekończšcych się obowišzków i od- powiedzialnoœci, dwadzieœcia cztery godziny na dobę, dzień po dniu, przez wiele lat, a tak naprawdę to do końca pani życia. Nie zmienia to jednak faktu, że najdalej pištego dnia po wy- jeŸdzie dziecka zacznie pani za nim tęsknić, zastanawiać się, co by pani w życiu robiła, gdyby go pani nie miała, i dochodzić do wniosku, że stanowi ono sens pani istnienia. Jest to jednak na szczęœcie stan przejœciowy. Zmieni się najdalej trzy godziny po powrocie dziecka, gdy usłyszy pani wypowiedziane jednym ciš- giem: „Czy mogę wyjœć na dwór? Daj mi dychę na lody. Kiedy pójdziemy do kina? Mamo, a co to sš pomyłki freudowskie? Dla- czego zrobiłaœ spaghetti, ja chcę kotlety mielone, tego nie będę jeœć!”, a na pani wyraŸnš sugestię o dziesištej wieczorem, żeby poszło się wykšpać i położyło spać, wrzaœnie: „Tak wczeœnie? O, nie!!!”. I bardzo dobrze, dzięki temu wróci pani do równowagi emocjonalnej, co umożliwi pani normalne, przytomne i rozsšd- ne funkcjonowanie. Zanim jednak wsadzi pani dziecko do pocišgu czy autokaru, musi je pani wyposażyć w potrzebne mu rzeczy na tyle rozsšd- nie, żeby nie obarczyć go praniem (bo przecież i tak prać nie będzie) i umożliwić wykonanie tych czynnoœci, z którymi jesz- cze nie umie sobie samodzielnie poradzić. Aby perfekcyjnie wywišzać się z tego zadania, najpierw powinna pani wieczorem, gdy dziecko już œpi, dzięki czemu może pani w ogóle zebrać myœli, zasišœć w fotelu z kartkš i długopisem i zrobić spis wszyst- kich rzeczy, które będš lub mogš być dziecku potrzebne. Następnie należy to wszystko pracowicie zapakować, najlepiej do plecaka, bo walizkę czy torbę podróżnš niech pani zgadnie, kto będzie dŸwigał najpierw w najlepszym wypadku do taksów- ki, a potem po peronach. A i dziecko będzie miało potem z takim bagażem problemy. Jako kobieta samotna jest pani niewštpliwie osobš rozsšdnš i nie pójdzie pani fałszywym tropem zapakowania dziecku tylu par majtek czy swetrów, ile dni trwać będzie jego wyjazd, aby nie zmuszać go do prania i w nadziei, że dzięki temu zawsze będzie 119 miało czyste ubrania. Istnieje bowiem uzasadnione podejrzenie, że dziecko z kolonii wróci do domu w tej samej koszulce i skar- petach, w których wyjechało, i z nierozpakowanym plecakiem. Jeœli jakimœ cudem tak się nie stanie, to pierwszš czynnoœciš, jaka paniš czeka po jego powrocie, jest pranie, które PANI musi wy- konać. Jeœli wyjeżdża pani razem z dzieckiem, na przykład na wcza- sy, proszę nie liczyć na to, że odpadnie pani połowa kłopotów. Przeciwnie, będzie ich dwa razy więcej, bo musi pani spakować także siebie, pamiętać o czekach i swojej ksišżeczce zdrowia oraz przeżyć podróż z dzieckiem (w obie strony!). Przede wszystkim zaœ proszę nie liczyć na to, że na takich wczasach pani odpocznie. Wyjazd z dzieckiem na wczasy to jest dla samotnej kobiety dopiero przyjemnoœć! Nawet jeœli nie natury finansowej, to w podtekœcie i tak sš pienišdze. Pewna znajoma, prowadzšca firmę budowlano-remontowš, wyznała, że syn, nastolatek, wykrzyczał jej w pewnym momencie: „Bo ty nigdy nie wyjechałaœ razem ze mnš na wakacje!”. – Rzeczywiœcie tak było. Wakacje to dla firm remontowych okres największych żniw. Ale gdybym wiedziała, że to dla niego jest takie ważne, powiedziałabym sobie: trudno, najwyżej mniej zarobię. Wnioski sš jasne, więc nie trujemy dalej na ten temat. Wczasy z dzieckiem to poza tym rozmaite zagadnienia natury organizacyjnej. Wypróbowanym sposobem, œwietnie zdajšcym egzamin, jest wyjazd z drugš samotnš matkš. Niestety, należy się liczyć z tym, że dziecko wrzaœnie w miejscu publicznym: – A mnie moja mama tego nie kupi, bo ma mniej szmalu od twojej mamy! Albo że w stołówce oœrodka wczasowego Ministerstwa Zdro- wia narobi straszliwego zamieszania rozpaczliwym krzykiem. A kiedy na pomoc zerwie się od stolików cały tabun pediatrów, laryngologów i chirurgów, dziecku momentalnie łezki obeschnš i poinformuje wszystkich zgromadzonych głoœno i wyraŸnie: – Ugryzłam się w język! Albo jeszcze lepiej: – Nic mi nie jest. Udawałam! Po wczasach z dzieckiem przydałby się turnus w sanatorium dla bardzo bardzo nerwowo chorych. 120 „Proszę Wysokiego Sšdu...” Będšc samotnš matkš, a także majšc przyjaciółki, koleżanki, znajome, będšce samotnymi matkami, wie pani dobrze, jak wiel- kim problemem sš kontakty rozwiedzionego ojca z dzieckiem (dziećmi). Problemem zaœ szczególnym jest, że użyjemy tu języ- ka prawniczego, „ponoszenie kosztów utrzymania i wychowania małoletnich dzieci” przez ojców. Sformułowanie to w praktyce oznacza coœ, z czego tatusiowie zwykle nie zdajš albo nie chcš zdawać sobie sprawy. Otóż że: alimenty to pienišdze przeznaczone na zaspokojenie potrzeb dziecka i jego utrzymanie. Że nie tylko uchylanie się od płacenia alimentów, ale także wszelkie targi zmierzajšce do maksymalnego ich obniżenia tak naprawdę sš okradaniem własnych dzieci. Wychowywanie dziec- ka to bardzo ciężka i kosztowna praca i jeœli pan w niej nie uczest- niczy, to niech pan przynajmniej zrekompensuje to swoim wkła- dem finansowym. Wracamy do ad remu. Właœciwie jest to nadal fragment dla pana, proszę pana. Rozróżniamy kilka kategorii rozwiedzio- nych ojców. Pierwsza to ci, którzy mimo że z dzieckiem nie mieszkajš i nie sš z nim na co dzień, czynnie w jego życiu uczestniczš. Ci ojco- wie wiedzš, co dziecko przedwczoraj jadło na obiad, że dzisiaj miało klasówkę z matematyki, że za dwa tygodnie wyjeżdża na zielonš szkołę, że się właœnie zakochało, a jego marzeniem gwiazdkowym jest rower górski. Nie doœć, że nie uchylajš się od obowišzku alimentacyjnego, to jeszcze w czasie wakacji zabio- rš dziecko na tydzień na Mazury oraz w miarę swoich możliwo- œci dorzucš jakieœ parę groszy ekstra. Albo drobny prezent, co dla dziecka ma wartoœć największš, bo jego zdaniem œwiadczy o tym, że zajmuje w życiu ojca ważne miejsce. Druga kategoria to ci ojcowie, którzy ani nie pamiętajš o tym, że sš prawnie zobowišzani do łożenia na dziecko, ani nie utrzy- mujš z dzieckiem żadnych kontaktów. Po prostu znikajš, a istnie- nie jakiegoœ bachora wymazujš ze œwiadomoœci. Następne kategorie to wariacje na temat dwóch poprzednich. 121 Albo płaci, ale się z dzieckiem nie widuje, albo nie płaci, za to sta- le go w życiu dziecka pełno, albo jeszcze inne, a pani je pewnie zna z doœwiadczenia własnego lub innych samotnych matek. Od tego, z jakim typem ojca ma do czynienia pani dziecko, często uzależniony jest pani stosunek do kwestii alimentów. Bo można na przykład wyjœć z założenia, że skoro tatuœ się z dziec- kiem nie kontaktuje wcale albo bardzo rzadko i o żadnym wycho- wywaniu mowy nie ma, to niech przynajmniej płaci. Albo uznać, że ponieważ właœnie się bardzo angażuje, to w kwestii pieniędzy da mu pani spokój. Ale może być też tak, że mimo wszystko, ja- kimiœ okolicznoœciami jest pani zmuszona wystšpić o podwyż- szenie alimentów. Na przykład zaczšł nagle rewelacyjnie zara- biać, a do podwyższenia alimentów z własnej woli się nie rwie. Uważa pani, że może i powinien płacić więcej, a on nie wyraża zgody. Albo właœnie się pani rozwodzi i chce pani wystšpić o ali- menty. Albo... I tu wrzucimy bardzo ważnš uwagę technicznš: tak naprawdę to nie pani występuje do sšdu o zasšdzenie alimentów, czyli „zo- bowišzanie pozwanego do ponoszenia kosztów... etc.”. To znaczy pani, ale nie jako pani, tylko jako prawny opiekun małoletniego dziecka, w jego imieniu, za nie. Bo dziecko, znowu się posłużymy prawniczym sformułowaniem, „nie ma zdolnoœci wykonywania czynnoœci prawnych”. Gdyby miało, wystšpiłoby samo. „Ten drań twój ojciec” MAJKA: Odbyłam dzisiaj z Ankš nieprzyjemnš i przykrš dla nas obu rozmowę. Nastrój mam w zwišzku z tym podły, zwłasz- cza że wszystko, co zostało powiedziane, jš zabolało znacznie bardziej niż mnie. LAURA: Znowu się z tobš kłóciła? MAJKA: Niezupełnie, choć parę razy podniosła głos. Ale się jej nie dziwię, bo rozmowa dotyczyła jej ojca. A ona ma w sto- sunku do niego mieszane uczucia i wiem, że jest to dla niej pro- blem, z którym nie może sobie poradzić. LAURA: No, wiesz... ty ledwo sobie dajesz radę, a co dopie- ro dziecko. 122 MAJKA: A zaczęło się od tego, że z powodu oczywiœcie nie- mania pieniędzy musiałam utršcić jej marzenie o worku nowych ciuchów i wspólnym wyjeŸdzie na wczasy. Ona się poczuła roz- goryczona, i nie dziwne, dotšd wszystko jest w porzšdku. Ale zaczęła mi wykrzykiwać, że ja to „nigdy nic” jej nie kupuję i jak to jest, że jej koleżankom rodzice kupujš „wszystko”. Więc wy- jaœniłam jej: „Bo na twoje koleżanki pracujš oboje rodzice, a na ciebie ja jedna. I jeszcze na twojego brata”. Na tym chciałam po- przestać, bo gdybym miała coœ więcej powiedzieć, to musiała- bym niezbyt dobrze wyrazić się o jej ojcu, a tego wolałam unik- nšć. Słowo daję, Laura, nigdy moim dzieciom nie powiedziałam o ich ojcu złego słowa. Ale tym razem pomyœlałam sobie: wła- œciwie czy to moja wina, że o stosunku nieboszczyka S. do jego własnych dzieci można powiedzieć tak niewiele dobrego? LAURA: Gdyby to jeszcze było oczernianie albo bezpodstaw- ne sšczenie dziecku jadu. Ale przecież Anka sama wie, co ma o nim myœleć. Jestem przekonana, że ma do niego cholerny żal. Natomiast pod rękš ma ciebie, więc na tobie wyładowuje całš swojš pretensję do niego, żal i poczucie krzywdy. Na podobnej zasadzie doroœli wrzeszczš na dzieci albo na współmałżonka, bo ich w pracy szef opieprzył. Mamo, dzwonił dzisiaj tata, jak byłaœ w pracy. Powiedział, że przyjedzie w niedzielę. Ale ja się z tego wcale nie cieszę, bo wiem, że on i tak nie przyjedzie. (Ania, Majki córka, w wieku 10 lat) MAJKA: Pomyœl, jaki to musi być dla niej dramat. Ojciec, którego przecież kocha i za którym tęskni, tak ważna osoba w jej życiu, nieustannie jš zawodzi. I ona nosi w sobie to poczucie sta- le, codziennie. To nie jest tak, że dopada jš okazjonalnie. LAURA: Ja myœlę, że większoœć dzieci ma poczucie winy. Myœli magicznie: „A może gdybym zrobiło/nie zrobiło tego czy tamtego, to tata...”. Bardzo trudno jest dziecku pomóc, zwłasz- cza gdy ma się œwiadomoœć, że człowiek ledwo się wyrabia z własnym życiem i też stosuje myœlenie magiczne, chociaż na in- nych płaszczyznach. I czym skończyła się ta rozmowa z Ankš? MAJKA: Powiedziałam jej, że nie jestem w stanie sama za- 123 robić tyle, ile zarabiałyby dwie osoby, i poinformowałam, bo do- tšd nie wiedziała, jakie œmieszne pienišdze ojciec łoży na ich utrzymanie. A że ona ma prawie czternaœcie lat, to doskonale wie, co można sobie z takš sumš zrobić. LAURA: Wsadzić w kieszeń i popchnšć wyciorem od arma- ty. A ty zasuwaj na dwa i pół etatu. MAJKA: Anka weszła w okres dojrzewania i hormony jej szalejš. Rozmowy z niš, a już zwłaszcza gdy występuje między nami różnica zdań, sš takie trudne... Doszłyœmy na koniec do porozumienia, ale pomyœl, ile w niej goryczy musiała zostawić œwiadomoœć, że ojciec nie bardzo się troszczy nawet o jej mate- rialne potrzeby. LAURA: I że właœnie dlatego nie będzie miała takiego kie- szonkowego jak jej koleżanki, nowego walkmana, bo stary się popsuł, a latem nie wyjedzie na kolonie. MAJKA: Właœnie tego rodzaju wartoœci wyznaczajš pozycję dziecka w grupie. To prawda, że pienišdze nieboszczyk S. przy- syła regularnie i terminowo. Ale pewnie dzięki temu nie czuje się już do niczego więcej zobowišzany. Nigdy nie dorzucił jakichœ pieniędzy ekstra na okolicznoœć na przykład wakacji czy zielo- nej szkoły, na którš moje dzieci jeżdżš zawsze, gdy tylko jest organizowana. On nawet nie wie, że jeżdżš. LAURA: No, nieboszczyk M. z reguły i zasady nie ma pienię- dzy, więc jak mi od czasu do czasu coœ podrzuci, traktuję to jako absolutnie nadprogramowy przychód. Jakbym znalazła na ulicy. On przez całe życie starał się nic nie mieć i trzeba powiedzieć, że w tej dziedzinie został mistrzem Polski. Prawdziwy perfekcjo- nista. MAJKA: A wiesz, dlaczego problemy z płaceniem alimentów sš takie nagminne? Bo faceci nie traktujš tych pieniędzy, zgod- nie z rzeczywistoœciš zresztš, jako pieniędzy dla swoich dzieci, tylko dla byłej żony. Żaden nie powie w kłótni z byłš żonš: „Nie będę utrzymywał moich dzieci”, tylko: „Nie będę CI płacił ali- mentów”. Do łba mu nie przyjdzie, że w ten sposób okrada włas- ne dziecko. I jeszcze im to służy jako argument w sporach, taki sposób na zaszantażowanie. LAURA: Nasza koleżanka Wiesia powiedziała kiedyœ, że oni kochajš te dzieci, do których matki jeszcze coœ czujš. Łaska po- płynęła przez jej usta. 124 MAJKA: Ale nieboszczyk M. przynajmniej ma dobry kontakt z waszš córkš. Odwiedza jš doœć często, zabiera jš na różne im- prezy, na spacery, przynosi jej ksišżki, czyta jej, rozmawia, bawi się, przekazuje jej swojš wiedzę o œwiecie. Wie o niej sporo, inte- resuje się jej rozwojem intelektualnym, codziennymi zajęciami. LAURA: Ale pod kštem własnych potrzeb. To jest bardzo egotyczne. On na przykład nie jest w stanie pojšć, że jeœli Alek- sandra prosi go o bajkę, to ma być to ta sama bajka, co zawsze. W takiej jest fazie rozwojowej, że potrzebuje równego rytmu dnia, powtarzalnoœci sytuacji. A on jej opowiada, co mu w du- szy gra, ona się wœcieka, ja też. Jak większoœć rozwiedzionych ojców, jest to ojciec niedzielny. Bo facet, kochana, rozwodzi się nie tylko z żonš, ale tak- że z własnymi dziećmi. (jedna Majki koleżanka, co też przez parę lat była samotnš rozwiedzionš matkš) MAJKA: Nie rozumiem tego, słowo daję. Wiele zwišzków się rozpada nie dlatego, że ludzie majš taki kaprys, tylko jest to na- prawdę ostatecznoœć. Ja na przykład decyzję o rozwodzie podej- mowałam kilka lat. Bo skoro mamy wspólne dzieci, to jesteœmy skazani na siebie do końca życia i możemy się nie lubić czy na- wet nienawidzić, ale akurat w tej sprawie powinniœmy przynaj- mniej starać się jakoœ współdziałać. Tymczasem z reguły jest tak, że większoœć byłych małżonków przestaje utrzymywać ze sobš kontakty... LAURA: ...albo jest w otwartym konflikcie, w który wcišga- jš dziecko. Chcšc ukarać swojego/swojš eks, karzš dzieci, robišc z nich zakładników. W zasadzie można powiedzieć, że w pew- nym sensie my i nasze dzieci mamy luksusowš sytuację. MAJKA: A o urodzinach Olesi nieboszczyk M. pamięta? LAURA: Nie za bardzo. Za to wymieni ci z pamięci zawody, jakie wykonywał Jean Jacques Rousseau (co najmniej czterna- œcie), powie, kiedy wybuchła druga wojna punicka i czym się różni kultura solutrejska od magdaleńskiej, a zwłaszcza od sza- telperońskiej. Wyrwany z najgłębszego snu odpowie ci natych- miast na pytanie, jakš pojemnoœć mózgoczaszki miał neandertal- czyk, a jakš pitekantrop. Sš to wiadomoœci pierwszej wagi. 125 MAJKA: Pomyœl o tych wszystkich dzieciach samotnych ro- dziców (ojców też, zdarzajš się takie wypadki). Ile je w życiu ominęło! LAURA: Samotnych rodziców jest więcej, niż nam się wyda- je. Znam parę takich matek, o których z czystym sumieniem można powiedzieć, że sš samotne, mimo że ich małżeństwa majš się niby całkiem nieŸle. Ale przykład podam z własnego podwór- ka. My jeszcze mieszkaliœmy razem, kiedy szłam do szpitala na planowanš operację. Spytałam nieboszczyka, czy zajmie się w tym czasie dzieckiem. OdpowiedŸ znałam z góry: nie, bo on ma strasznie dużo pracy i nie da rady. A imaginuj sobie, że od 8.00 do 17.00 sprawę opieki i posiłków załatwiało przedszkole. Dziecko wylšdowało więc u moich rodziców, co przewidujšco ustaliłam pół roku wczeœniej. MAJKA: Dobrze przynajmniej, że możesz liczyć na rodziców. LAURA: Pewnie, że dobrze. Ja to doceniam, bo przecież ani moi rodzice, ani w ogóle żadni dziadkowie nie majš obowišzku opiekowania się wnukami. Od opieki sš rodzice. Oboje. Ale to nie koniec historyjki. Ze szpitala mnie odesłano: „Będzie pani operowana za cztery dni, to po co ma pani tu siedzieć, niech pani idzie do domu i przyjedzie w niedzielę”. Wracam do domu, a nieboszczyk M. pyta: „To w tej sytuacji bierzemy dziecko do sie- bie?”. MAJKA: Jak mrówka do słonia: „Ale, słoniu, tupiemy”. Coœ podobnego przeżyłam, gdy jeszcze byliœmy małżeństwem. „Nie będziesz mogła pojechać do sanatorium – powiedział mi S. – bo moja mama dostała sanatorium w tym samym czasie co ty i nie będzie komu zajšć się dziećmi”. LAURA: No i co? MAJKA: No i z dziećmi przez miesišc bujała się moja mama. LAURA: A przynajmniej dzwoni ten nieboszczyk S. do dzie- ci? MAJKA: A skšd. To już raczej oni do niego. I teraz posłuchaj, pani koleżanko, jaki im tekst serwuje za każdym razem: „Dlacze- go do mnie nie przyjeżdżacie?”. LAURA: No, jako forma zaproszenia to się nadaje do księgi rekordów Guinnessa. A poza tym, czy to oni majš obowišzek przyjeżdżać do niego? MAJKA: Toteż jak kiedyœ poczuli się winni, wytłumaczyłam, 126 że na razie to on ma obowišzki wobec nich, a nie oni wobec nie- go. Że już nawet nie tyle zwykła przyzwoitoœć i jakieœ rodziciel- skie uczucia, ale prawo go zobowišzuje do zapewnienia im go- dziwych warunków życia, nauki i rozwoju, do zagwarantowania możliwie najlepszego startu w dorosłe życie oraz do opieki nad nimi. Że odwrotnie to będzie dopiero wtedy, jak one będš doro- słe i samodzielne. Anka, ty tak mamy nie denerwuj, bo jak mama wylšdu- je w szpitalu, to kto się nami zajmie? (Karol, Majki syn) LAURA: A jeszcze smutniejsze sš te uczucia, które nimi mu- szš na tę okolicznoœć targać. MAJKA: A jak! Z jednej strony kochajš go przecież i tak bar- dzo nie chcš mieć żadnych powodów do niezbyt pochlebnego myœlenia o nim. A z drugiej – zawiódł ich tyle razy. I co majš czuć, jeœli nie strasznš krzywdę? LAURA: A ty masz poczucie winy. Jest jeszcze jedna kwestia. Gdy ten ojciec, który teraz ma ich w nosie, będzie stary, chory, niedołężny i wymagajšcy opieki, czy będš umieli mu współczuć? Czy znajdš w sobie jakieœ choćby strzępy ciepłych uczuć? Czy mu wtedy pomogš, ja już nie mówię, że z potrzeby serca, ale z poczucia obowišzku? MAJKA: I to sš pytania skierowane nie do mnie ani nie do ciebie, ani do żadnej innej samotnej matki, tylko do Pana, Który Sięgnšł Po Tę Ksišżkę w nadziei, że się dowie czegoœ interesu- jšcego o towarach do rwania. Więc na te pytania niech pan, pro- szę pana, odpowie sobie sam. W ŁAGODNYCH OCZACH MAMUNI POWIEDZ, MAMO, ALE JUŻ! A jeden chłopczyk w przedszkolu to ma takš kitę z przodu, wiesz. Ale on jest jeszcze mały, głupi jest i wszystko i tak robi 127 w majty. A jeden chłopczyk to jest taki mały, że nawet kity z przo- du nie ma. Ja też nie mam, wiesz? A dlaczego ja nie mam? A panie mówiły do siebie, że jeden chłopczyk ma odparzonš pupę. Dlaczego on ma, powiedz. A Suzuka tak się schowała, że wszystkie panie jej szukały, bo jej nie mogły znaleŸć. A jedna dziewczynka weszła do szafki na ubrania i panie jej powiedziały, żeby tam nie wchodziła. A ta pani z jasnymi włosami to jest bardzo miła i ja jš lubię, wiesz. Ta pani w seledynowym fartuszku, ta z ciemnymi włosami też jest bardzo milutka, wiesz? A dlaczego ludzie majš różne kolory włosów, powiedz? A jak panie nas posadziły na nocnikach, to dzieci zaglšdały do sedesów i klapały klapami od nich klap! klap! klap! Ja się trochę bałam tego klapania, ale tak nie bardzo. I przyszła ta miła pani i powiedziała, żebyœmy tak nie klapali i usiadła na wannie. W przedszkolu jest wanna kwadratowa. A co jest w sedesie w œrod- ku, powiedz?! I czy gołębie kupajš na fruwajšco czy na kucajš- co? No?! – I TAK, I TAK. A czy siusiajš? – NIE. A wróbelki? I dlaczego gołębie paskudzš, a wróbelki sš milut- kie? I ja piłam takie coœ słodkiego. Zrobisz mi takie? Takie czer- wone, kisiel. I dlaczego gaz się pali na niebiesko? I CZY WRÓ- BEL O SOBIE WIE?! Naleœniki też jedliœmy, one miały w œrodku ser. I były dwie zupy; jedna czerwona, druga pomarańczowa, i mleczna też, i do- staliœmy białš kawę. Dlaczego myœmy dostali, a ty masz kawę nie dla dzieci, powiedz? I czy mucha ma język? Bo w przedszkolu na podwórku sš osy zamiast much i panie machajš wtedy pie- luszkami. Wiesz?! A chłopczyki nie majš sierœci z przodu, a tata ma. Dlaczego on ma, powiedz. A jeden chłopczyk to się zlał w majty i panie na- wet go na nocnik nie sadzały. Dlaczego on się zlał, powiedz. I myœmy wycišgali nocniki i panie powiedziały, żeby tyle œmy nie wycišgali, bo jest mniej dzieci niż nocników. Że nocników jest więcej. Że nie ma tyle dzieci. Rozumiesz mnie? A dzieci zbierały kasztany i ja zjechałam dwa razy na zjeżdżal- ni sama. Bo ja jestem terrorysta! Dlaczego my nie mamy w domu 128 zjeżdżalni? I dlaczego osoba a nie osób? No, dlaczego pani jest osoba, a pan też osoba, a nie osób? Dlaczego tak jest, powiedz? I czy my dwie jesteœmy ludzie? I ja budowałam z klocków kwadracikowych, trójkšcikowych i literkowych. Kupisz mi takie klocki literkowe, powiedz. A jedno dziecko cišgnšło drugie za włosy i pani powiedziała no, no, bo ja ciebie pocišgnę. I ja budowałam wieżę z klocków, takš większš niż mój pępek. Dlaczego jabłko też ma pępek, powiedz? Tam w przedszkolu to jest taki chłopiec, Papryk. Siusia na sto- jšco. Ma ogon z przodu, a nie z tyłu, strasznie œmiesznie, mówię ci. A panie powiedziały, jak leżeliœmy na tapczanach, żebym ja tyle nie mówiła. Że ja gadam bardziej niż starsze dzieci. Że mnie trzeba dać do czterolatków. A moja piżama wogle nie miała guzi- ków, ale panie powiedziały, że zaraz jakieœ znajdš i przyszyjš. A jedna dziewczynka miała dziurę w piżamie i tak jš cišgnęęęęła! I panie wchodziły pod łóżko, bo jednej dziewczynce but zginšł. Naprawdę tak było! I panie powywalały samochodziki i mówiły do mnie mój skar- bie. A jeden chłopiec to ma taki kapelusz jak mój, ale inny, bo on ma takie, o takie z przodu. No, daszek, mówię ci. A ja jadłam z jajka samo białko. Dlaczego żółtko jest żółte, a białko nie, po- wiedz? I czy żaby majš zęby? I czy ja pójdę innym razem do przedszkola? No?! – TAK. JUTRO. Mamo, powiedz: kropka. – KROPKA. Ha! Ha! Ha! Twój tata chodzi do żłobka! BUSINESSBABY – Mama. Wiesz co? Jakbyœcie byli dobre ludzie, tobyœcie mi dawali pienišdze jakieœ drobne. – A po co ci? – Potrzebne. Bo ja bym mogła już spać bez smoka. Już za parę dni. Za pienišdze. – Za ile? – Dwa tysišce. Niedrlogo, nie? – Rzeczywiœcie. A co byœ kupiła? 129 – Nic. Składałabym. Bo ja mam portfonefke. Chcę mieć szeœć milionów. Mama. A dlaczego oglšdałaœ małe telewizory. – Bo na duży mnie nie stać. – Ale ty kup duży! – Ciekawe, gdzie go postawimy. – W większym mieszkaniu. – To najpierw trzeba mieć większe mieszkanie. – To wiesz co. Ja kupię mieszkanie, a ty telewizor. Ten duży. Albo nie kupuj, tylko lepiej dostań. Mama, posłuchaj. ChodŸ, że ja mam dla ciebie prezent. – O? – Ale musisz zapłacić za niego. Chociaż trochę. Może być czek. A co to jest czek? – Gdybym nie miała pieniędzy w domu, ale miałabym w ban- ku, to wypisałabym taki specjalny papier – czek: proszę wypła- cić Aleksandrze pienišdze. – No dobra. Czek też może być. Nawet wolę. A wiesz? Ja to już nigdy nie będę niegrzeczna. – Ho, ho! – Ale musisz mi zapłacić szeœćdziesišt złotych. Tyle kosztuje moja grzecznoœć. Wies? – Obawiam się, że będziesz musiała być grzeczna za darmo. – Za darmo nie chcę. A ty nie masz pieniędzy, tak? – Oj, tak. – No to idŸ pracuj do taty pracy. Maaama! A po co ludzie pra- cujš? – Przede wszystkim po to, żeby mieć pienišdze. – Za darmo nie chcš? – Przeważnie nie. – No właœnie. Sama widzisz. A co tam piszesz? – To, co ty mówisz. – Do tekstu, tak. – Tak. – I to jest problem w głowie. A co to jest problem z głowy? No? – Jak znowu zgubisz jakšœ rzecz, na przykład... o, chustkę do nosa, i będziesz z tego powodu wrzeszczeć, a ja powiem: a co tam, Alka, weŸ mojš, i ty przestaniesz się drzeć, i zgodzisz się na takie rozwišzanie, to będzie problem z głowy. – O tym nie mów. Powiedz inaczej jakoœ. 130 – Ale to przecież prawda. Wrzeszczysz z błahych powodów, a do niedawna nawet rzucałaœ się na ziemię. – Człowiek nie może być bez przerwy grzeczny. Tak jest zro- biony. I koniec! – Który człowiek? – Każdy. Musi, po prostu musi być niegrzeczny. I wies? Ja od tego krzyku to mam taki... œwieższy oddech. To teraz powiedz inaczej. – Gdybym została zupełnie bez forsy, a ty byœ miała uskłada- ne pienišdze i powiedziałabyœ: och, mama, nie martw się, ja ci pożyczę, a ty mi oddasz, jak tylko dostaniesz – to też byłby pro- blem z głowy. Na jakiœ czas. – Tak to może być. A kto to jest biznesmen? – O, to interesujšcy mężczyzna. – Czym on się interesuje? – Zarabianiem pieniędzy. – Mamaaaa. Ty wiesz co. Ja będę spać bez smoka. Z tym aparatem ortodontycznym. Ty mi za to płać, dobra. A co jest barl- dziej interesujšce: portfel czy portfonefka? – Obawiam się, że portfel. Gruby. – Ale nie powiemy o tym tacie, dobra? Bo ja tak chcę. I już. KOBIETA SIEDMIOLETNIA Kobietę siedmioletniš do łez doprowadza fakt, że nie gra tak jak Artur Rubinstein. Kobieta siedmioletnia żšda za każdy pozytywnie zdany egza- min w szkole muzycznej – lalki Barbie. Odpowiada ona jej zapo- trzebowaniom estetycznym. Poza tym kobieta siedmioletnia pragnie posiadać: rower, de- skorolkę, domek dla Barbie, klocki Lego, czerwone lakierki w szpic na wysokim obcasie i z kokardkš i wszystko to, co „inni majš, tylko ja nie”. Dla lalki typu dzidziuœ kobieta siedmioletnia żšda pieluch typu Pampers-girl. Kobieta siedmioletnia pragnie odżywiać się mlekiem Kanny pełnym witamin oraz cola-cao, kalorycznym i zdrowym. Pożšda także proszku Persil, Orion błękitna siła i Bryza. Kobieta siedmioletnia często uprzedza o tym, co zrobi: 131 – Zobacz, ja skaczę z pięciu schodków! No, zobacz! Z pięciu schodków!... Potem sama sobie kibicuje: – Ja skaczę! Z pięciu schodków!... Na wypadek, gdyby komuœ umknęło z pola uwagi, co zrobiła, informuje: – A ja skoczyłam z pięciu schodków! Widziałaœ? Skoczyłam! Kobieta siedmioletnia jest najlepiej z całej rodziny poinformo- wana, gdzie w danym momencie jest największa przecena i wy- przedaż. Kobieta siedmioletnia łatwo nawišzuje kontakt z otoczeniem: – Czy mógłby pan ustšpić miejsca mojej mamie? Mamę bardzo bolš nóżki, bo jest bardzo stara, ma chyba ze trzydzieœci pięć lat... W ogóle na temat wieku kobieta siedmioletnia nie odczuwa żadnych zahamowań: – Ile masz lat? Czterdzieœci? A moja mama trzydzieœci osiem. A ja mam siedem. Kobieta siedmioletnia lubi kiwi, banany, wytrawnš czekoladę i kiełbasę z grilla. W drugiej kolejnoœci: żółty ser, sok pomarańczo- wo-grejpfrutowy, chipsy cebulowo-serowe i paluszki rybne. Resz- ty nie będzie jadła. Sama sobie to zjedz. Kobieta siedmioletnia miała œwinkę morskš, co było powodem do górowania nad otoczeniem: – A my mamy œwinię! Kiedy œwinka zdechła, kobieta siedmioletnia nie straciła pew- noœci siebie: – A myœmy mieli œwinię, ale zdechła! Poczęstowana przez dojrzałego mężczyznę sokiem z lodem, mówi tonem osoby œwiatowej: – Ooo? Z lodem? A do pediatry: – Jaki ładny ma pan krawat... I jak dobrze dobrany! Kobieta siedmioletnia pogardza tymi rówieœnikami, którzy jš adorujš. Używa ich instrumentalnie. Sš jej potrzebni, więc nagra- dza ich uœmiechami (skšpymi), czasem powie im coœ miłego. Ale nie za często, żeby im się w głowach nie poprzewracało. Praw- dziwe wyzwanie stanowiš dla niej ci obojętni na jej wdzięk i inte- lekt. Podchodzi więc do takiego nieœmiałego delikwenta, nadsta- wia policzek i mówi: 132 – O, tu proszę pocałować! Nawiasem mówišc, uważa ona, że „trzeba mieć długie włosy, żeby jakoœ kobieco wyglšdać, co nie?!” Kobieta siedmioletnia miewa przerażajšce sny. No, a może œniło ci się coœ ładnego? O, tak. Że chodziłam do przedszkola, i na leżakowaniu poszłam do łazienki, i ta woda z kibla tak mnie oblała... Prokreacja przed kobietš siedmioletniš nie ma żadnych tajem- nic, więc ordynuje: – Ja nie umiem szpitalować. Ty mi uródŸ dziecko! Poemat pedagogiczny „Każdy może być autorem jednej ksišżki” – powiadajš lu- dzie. W rzeczy samej. Od pięciu lat prawdziwym klejnotem na łóżkach polowych i w księgarniach jest dzieło H. Jacksona Browna, Jr. „512 rad, spostrzeżeń i przypomnień pomagajš- cych przeżyć szczęœliwe i owocne życie”. Pojawiły się już nawet parodie i kalendarze ze złotymi myœlami H. Jacksona Browna, Jr. A zaczęło się banalnie. Syn Jacksona pakował swoje graty, żeby rozpoczšć życie studenta. Tata zasiadł, napisał z wdziękiem grafomana ów poradnik i wręczył synowi na drogę. Trzeba po- wiedzieć obiektywnie, że H. Jackson Brown, Jr całkowitym gra- fomanem nie jest, bo grafomania polega między innymi na pisa- niu za darmo. No i cóż takiego radzi on swojemu synowi? Na przykład: Nie dłub w zębach przy ludziach. Zakręcaj tubkę z pastš do zębów. Myj po sobie wannę. Zostawiaj deskę klozetowš zawsze opusz- czonš. Trzymaj nerwy na wodzy. Nie przerywaj. Zakręcaj kurek, kiedy myjesz zęby. Dbaj o swojš reputację – to twój największy skarb. BšdŸ oryginalny. Bycie oryginałem bez jednoczesnego ukatrupienia dobrej re- putacji, tego największego skarbu, wydaje nam się prawie nie- możliwe. Sprzedawanie banałów jako prawd objawionych znane jest nie od dziœ. Na przykład prawdy La Palisse’a. 133 Jego pełne imię i nazwisko brzmiało: Jacques de Chabannes, seigneur de La Palisse. Żył ten mšż szlachetny na przełomie XV i XVI wieku; został zabity pod Pawiš w 1525 roku. Nie intereso- wałaby nas jego osoba nic a nic, gdyby nie to, że jego żołnierze ułożyli tren na œmierć swojego przywódcy, składajšcy się z sa- mych komunałów w rodzaju „Na kwadrans przed œmierciš był jeszcze żywy”. W połowie XIX wieku publikował komunały doprowadzone do czystego absurdu niejaki KoŸma Prutkow. Na tę arcyciekawš postać składało się czterech hrabiów: Aleksiej Tołstoj i bracia Aleksiej, Władimir i Aleksander Żemczużnikowie. Ten kwarte- cik pożyczył sobie imię i nazwisko od służšcego jednego z nich. Nawiasem mówišc, służšcy w pewnym momencie nie zdzierżył i wymówił służbę. Nie chciał własnym nazwiskiem firmować bzdur w rodzaju: Gdyby ktoœ zadał ci pytanie, co jest pożytecz- niejsze, słońce czy księżyc? odrzeknij: księżyc. Albowiem słońce œwieci w dzień, kiedy jest jasno. Przemawia przeze mnie gorycz straconej szansy. Jako trudna nastolatka wraz z przyjaciółkš i przyjacielem spisałam uwagi naszych rodziców. Uwagi te następnie konfrontowaliœmy z ró- wieœnikami i te, które potwierdzały się statystycznie („Jak sze- dłeœ ze œmieciami, to trzeba było p r z y o k a z j i kupić gaze- tę”, „Wyłóż ze swoich, bo jak ci dam sto złotych, to mi znowu nie oddasz reszty”, „Ty dnia nie możesz przeżyć, żeby mnie nie zdenerwować”); były szczególnie błyskotliwe („Dlaczego ty się zawsze ubierasz w najlepsze rzeczy; a co założysz w niedzielę?”, „Jak się gotuje mleko, to się go pilnuje, a nie beztrosko wycho- dzi z kuchni, specjalnie po to, żeby wykipiało”); ciekawie sfor- mułowane („Laura, kto znowu nie zgasił œwiatła w łazience?!”, „Jak się wchodzi do domu, to się wyciera nogi”); oparte na inte- resujšcej metaforze („A tych œmieci u ciebie w pokoju, to jak u Żyda czapek”) lub zawierajšce jakšœ głębokš prawdę o życiu („Zobaczysz, jak będziesz miała własne dzieci”), utrwaliliœmy w formie pisemnej. Zasadniczo niczym się nie różniš od rad udzie- lanych przez H. Jacksona Browna, Jr., a nawet bliższe sš życia. I tak to ciężki szmal przeleciał mi koło nosa, więc chociaż teraz so- bie ulżę. Zwłaszcza że specjalnie na użytek tej ksišżki wygrze- bałyœmy z Majkš z zakamarów pamięci jeszcze wiele innych bomb. 134 MBo trzeba wstawać wczeœnie rano, a nie gnić w łóżku do połu- dnia, to się wtedy wszędzie zdšży. MJakbyœ się spakowała wieczorem, tobyœ rano nie wracała do domu piętnaœcie razy. MSpecjalnie się spóŸniłaœ, bo wiedziałaœ, że nie mam klu- czy i będę stała pod drzwiami jak głupia. MA w kuchni podłoga cała zasrana, od razu widać, że to ty urzę- dowałaœ. MCzy jak jest obiad, to tobie trzeba wysyłać specjalne zaprosze- nie? MMiód (dżem) to się zakręca i chowa do szafki, a nie potem tylko muchy się pasš. MBo jak nie mogłaœ zjeœć tej kanapki, to trzeba było oddać Ar- turowi, a nie zostawiłaœ, to się zeschło i kto to teraz będzie jadł. MA to komu zostawiłaœ? Krasnoludkom? MNie zjesz œniadania, bo ci się nie chce robić, a potem chodzisz głodna i jęczysz, że cię głowa boli. MGdybyœ wypił tę herbatę jak każdy normalny człowiek w kuchni, toby się teraz nie wylała pod biurko. MCo tam dokarmiasz psa pod stołem. Pies to nie œmietniczka. Jak dostanie sraczki, to ty go będziesz wyprowadzać o drugiej nad ranem. MPrzestań tak zgrzytać tym widelcem po tym talerzu. MNie nalewa się wody do czajnika z kranu z ciepłš wodš, tylko z zimnš, bo w tej ciepłej sš zarazki. MJak się smaży, to się nie rozkręca gazu na cały regulator, bo smród idzie na całe mieszkanie, nie można wytrzymać i pianino się rozstraja. MSzafki to się zamyka, a nie zostawia porozwalane, żebym ja sobie oko wybiła. MJakbyœ zagotował mleko rano, toby się teraz nie zsiadło. MSkarpetki to się pierze, a nie wiesza na moim wieszaku. MJak się zrobiło pranie tydzień temu, to trzeba je było zdjšć ze sznurka, a nie czekać, aż ja będę skakała pod sufitem (po wan- nie). MJak jestem sam w domu, to nie odbieram telefonu, bo i tak wiadomo, że to do ciebie. 135 MOni zawsze dzwoniš do ciebie, jak my się kšpiemy albo jemy kolację, a ciebie i tak nie ma. MA ci twoi koledzy to niech się przedstawiajš. MMało ci było gadania przez cały dzień w szkole, to jeszcze całymi godzinami wisisz na telefonie, a jak cię o coœ spytać – to nie wiesz. MTy to żyjesz i nawet sobie sprawy z tego nie zdajesz. MŻebyœ codziennie poœwięciła na sprzštanie swojego pokoju dwadzieœcia minut, toby w nim było jak w pudełeczku. MA u ciebie to tylko dziada z babš brak. MA po pianinie można pisać, tyle kurzu. MTy się potkniesz, zabijesz, a nie sprzštniesz. MA w tej twojej szafce to niedługo robactwo się zalęgnie. MU ciebie to nawet robactwo by z brudu zdechło. MTo jest siedlisko bakterii, a nie pokój panienki. MJak to jest porzšdek, to ja jestem baletnica. MU ciebie to nawet nie opłaca się zmieniać poœcieli. MKrzesła nie sš od tego, żeby na nich wieszać ubra- nia. Krzesła sš od tego, żeby na nich siedzieć. MCiemno w tym twoim pokoju jak w norze. Byœ odsłoniła wreszcie to okno. MZasłoniłabyœ to okno, co się ludzie majš gapić na ten bała- gan. MWyłaŸ stamtšd, to nie czytelnia. MCzego plujesz po kafelkach. Pluje się do umywal- ki. A potem matka do mnie ma pretensje! MBo każda rzecz powinna mieć swoje miejsce. MJakbyœ położyła tam, skšd wzięłaœ, tobyœ teraz nie szukała. MJak ty nas o coœ prosisz, to my ci zaraz, a od ciebie najprost- szych rzeczy doprosić się nie można. 136 MJa wiem, co ty sobie myœlisz. MTy o niczym nie myœlisz. MMyœlisz tylko o tym, jak mi zrobić na złoœć. MI wydaje ci się, że strasznie sprytna jesteœ, że ja o ni- czym nie wiem. MGdyby jakiœ kolega ci o tym powiedział, tobyœ uwierzyła. MPo mieszkaniu to się przebiera, a nie donasza najlepsze ubrania. MJak się chodzi, to się podnosi nogi, a nie tylko szurr! szurr!, a starš matkę niech boli głowa, co tam! MWszyscy normalni ludzie to..., a ty... MInni to mogš, tylko ty nie. MTy nie mów co inni, ty mów za siebie. MCiekawe, że latać po koleżankach to nie zapomniałaœ. MJak nie możesz zapamiętać, to sobie notuj. MJa się tam do twoich spraw nie wtršcam, ale uważam, że... MZostawiłaœ jeden chodak na jednym końcu przedpokoju, a dru- gi na drugim, specjalnie po to, żebym się zabiła. MDoczekać się nie możesz, kiedy wreszcie umrę. MTak się nie mogę doczekać, kiedy ty wreszcie wyjdziesz za mšż. MTen twój mšż to przy tobie zwariuje. MJak nie krzyknšć, to nie zrozumiesz. MCzy ty zawsze musisz mnie przekrzykiwać?! MA ciekawe, czy do swoich koleżanek też się tak odzywasz. MI wydaje ci się, że strasznie dowcipna jesteœ. MWyrażasz się jak wozak. MA spróbuj mi tylko coœ pysknšć. MNo i co się nic nie odzywasz? MI tylko: hi, hi, ha, ha po kštach. MJak mnie napyskować, to potrafisz, ale jak ci wcisnęła na pół zgniłš włoszczyznę, toœ nie umiała gęby otworzyć. MDrzesz się jak wariatka, a sšsiedzi pomyœlš, że to ja. MTy się puknij w głowę. MJa nie kraczę, ja cię tylko ostrzegam. MTo, że koleżanka ma, to nie znaczy zaraz, że ty też musisz mieć. MNie po to ci kupiłam, żebyœ pożyczała koleżance. 137 MA ta twoja koleżanka to taka sama mšdra jak i ty. MTy tylko zobacz, jak ty wyglšdasz. MJak tyœ się ubrała. Przecież z tobš wstyd na ulicę wyjœć. MJak do swojej koleżanusi, to wszystko rzucisz i polecisz, a jak trzeba iœć po chleb, to nie ma komu. MWłóczysz się nie wiadomo gdzie, a nauka leży. MŻebyœ ty tyle czasu poœwięcała na naukę, co na latanie po ko- leżankach, tobyœ miała same pištki od góry do dołu. MWiersza z rosyjskiego to się nauczyć nie mogłaœ, ale jak takie gówno usłyszałaœ na podwórku, to zapamiętałaœ od razu. MJa za ciebie do szkoły chodził nie będę. Doœć się wstydu na- jem na wywiadówkach. MNastępnym razem sama pójdziesz na wywiadówkę. MMnie tam łaski nie robisz, że się uczysz. Proszę bardzo, naj- wyżej będziesz ulice zamiatać. MNie œpisz po nocach, a kto jutro za ciebie wstanie? MNic nie robisz cały dzień, a potem spać nie możesz. MŻebyœ zjadła kolację jak normalny człowiek z nami, tobyœ te- raz po nocy garami nie brzękała. MCzy to się nie da normalnie wejœć do tego łóżka, tylko tak łup! tym dupskiem, aż sprężyny jęczš? Zobaczysz, jak rozwalisz łóżko, będziesz spała na podłodze. MTaka mšdra byłaœ, a zobacz, co ci z tego wyszło. MCiekawe, jak to się dzieje, że do szkoły jedziesz pół godziny, a ze szkoły półtorej. MRozsiadłaœ się w samym przejœciu i zadowolona. MMoże jeszcze na lampę zadrzesz te nogi. MOtwórz okno, bo można się wykończyć z zaduchu. MZamknij okno, bo muchy nałażš. MPewnie! Nic się nie robi przez cały rok, a potem to się chce jechać na obóz. MA jedŸ, przynajmniej będzie trochę spokoju w domu nareszcie. 138 MCo to znaczy „obóz wędrowny”, przecież jakiœ adres musi być! MA rób, co chcesz, ja już nie mam do ciebie siły. Podbuduj się, samotna kobieto i matko. Wszyscy pouczamy nasze dzieci, w jaki sposób majš żyć, żeby NAM sprawić przy- jemnoœć. My się też łapiemy na tym, że wygłaszamy namaszczo- nym tonem takie złote myœli. Ponieważ: Dzieci sš zakałš ludzkoœci, a Herod to był bardzo mšdry król. (Antoni Słonimski) Dr Beniamin Spock powiada: jeœli nastolatek zachowuje się tak właœnie, to znaczy, że pewne normy sobie przyswoił i dlate- go œwietnie wie, gdzie nam przyłożyć. I co ma Spock? On ma rację! ...a kiedy dzisiaj na to patrzymy, widzimy – jak mawiali nasi rodzice – „obraz nędzy i rozpaczy”, że „nic, tylko usišœć i pła- kać”. I tym sposobem, proszę pani, wylšdowała pani razem z nami po drugiej stronie barykady, gdzie też jest „krzyk, płacz i zgrzytanie zębów”. Ja – to zupełnie co innego A czas płynie, mój rekinie. (na wygaszaczu ekranu komputera Laury) A czas płynie, bo i co ma lepszego do roboty. Spełniła się częœć proroctw pani rodziców. Teraz to pani „nic, tylko chodzi i sprzš- ta”, „skacze, żeby sobie zębów nie wybić” i „po piętnaœcie razy powtarza oczywiste rzeczy”, bo „przecież jakieœ zasady chyba obowišzujš, nie?”. NajwyraŸniej jest to i genotyp, i fenotyp tego gatunku. Ta sama treœć, ta sama melodia i nawet ta sama błyskot- liwa metaforyka. Nic dziwnego, bo przecież jak tu wytrzymać „w tej zbiornicy odpadków”. 139 MCiekawe, jak długo jeszcze będziesz latać po domu w butach. MNie ganiaj boso po podłodze, bo kataru dostaniesz. MU ciebie to nie ma jak nogi postawić, żeby sobie zębów nie wybić. MKarol, kto mi naniósł tego błota do pokoju? MOdłóż, skšd wzięłaœ, a nie potem ja latam i szukam po całym domu. MCzego mi tam grzebiesz po szufladzie? Masz tam coœ swojego? MNo i czego się tak cišgasz po mojej sypialni i zaglšdasz po wszystkich kštach jak rewizor. Co to, powierzchni do bałaganie- nia we własnym pokoju zabrakło? MJakbyœ tyle nie gadała, tobyœ dawno miała zrobione. MA trzaœnij mi jeszcze raz tymi drzwiami, to ja ciebie trzasnę. MCzy to nie można przejœć spokojnie, tylko trzeba lecieć jak wariat? A potem się dziwisz, skšd masz siniaki. MI czego się tak drzesz, ja głucha nie jestem. MJak się wchodzi do domu, to się mówi „dzień dobry”. MNie mówi się „co?” ani „co mówisz?”, tylko „słucham”. MJeœli sšdzisz, że ja siedzę na worku pieniędzy, to się grubo mylisz. MCzy ty zawsze musisz mieć do mnie interes, kiedy ja rozma- wiam przez telefon? Czy to się nie da pięć minut poczekać? MCzy ty w ogóle jeszcze coœ widzisz przez te okulary? MA ręce to kto umyje? MRęce to się myje, a nie tylko wyciera. MJak masz do mnie interes, to przyjdŸ, a nie coœ burczysz pod nosem u siebie, żebym ja przez całe mieszkanie do ciebie lecia- ła. MA ta twoja koleżanka to też niezła artystka. MGdzie mi z brudnymi kopytami do wyra?! MPodstaw sobie talerz pod brodę, bo mi znowu nakruszysz w całym mieszkaniu. 140 MCzego tak walisz tš nogš w ten stół. Meble chcesz porozwalać? MCzyœ ty widziała, żebym ja smarkała w rękaw? MPrzynajmniej byœ powiedziała: przepraszam. MA dużo mi teraz z twojego „przepraszam”. MWynocha do łóżka! Cztery razy mi już mówiłeœ dobra- noc, a jeszcze ani razu spać nie poszedłeœ! MA spróbuj mnie jeszcze raz w niedzielę o ósmej nad ranem obudzić, to zobaczysz. M No i dobrze, rób tak dalej. MW lustrze to się przeglšda, a nie je obmacuje tłustymi łapska- mi. MJa – to zupełnie co innego. Tak, proszę pani. Jak widać, niezupełnie. Takie jest c’est la vie. Czasem się pani zastanawia: Jak ja to wytrzymam? Otóż wy- trzyma pani, spoko-spoko. Pani rodzice jakoœ przeżyli, przeżyje i pani. Sztafeta pokoleń działa bezbłędnie. „U przšœniczki siedzš jak anioł dzieweczki” „Dzieci sš zakałš ludzkoœci” – napisał Antoni Słonimski w jednym felietonie i ja generalnie to zdanie podzielam. Od sie- bie dodam, że nawet najcięższa i najbardziej męczšca praca za- wodowa nie jest w stanie mnie tak wykończyć psychicznie jak weekend z moimi dziećmi. Jednakowoż gdyby nie dzieci, ludz- koœć przestałaby istnieć, dlatego jestem gotowa pogodzić się z ich istnieniem (swoje to nawet kocham jak nikogo na œwiecie). A także dlatego, że kiedyœ z tych dzieci wyrosnš doroœli ludzie i wtedy będzie można z nimi w miarę normalnie pogadać. Jacy doroœli – to już inne zagadnienie. I nie łudŸmy się, że w tej kwestii wszystko albo prawie wszystko zależy od nas. Nie zależy. Jeszcze nam oni sprawiš takie niespodzianki, że nie po- 141 zbieramy się z rozumem. Jak i my swoim rodzicom. Człowiek rodzi się z konkretnym charakterem, skłonnoœciami do okreœlo- nych rzeczy, upodobaniami i talentami, i kropka. Co prawda ko- repetytor mojej córki uważa, że twierdzenie, jakoby była ona matematycznym głšbem, jest z gruntu fałszywe, ale primo: wi- dzę, jaki spocony wychodzi po tych lekcjach, secundo: gdyby tak nie było, to ciekawe, po co w ogóle byłyby jej te korepetycje? I jeszcze tertio, ale już nie na temat mojego dziecka: skšd by się w takim razie brali złodzieje, alkoholicy, sadyœci? Innš sprawš jest to, czy rodzice stwarzajš dziecku odpowied- nie warunki rozwoju, czy stymulujš je do działania w tych dzie- dzinach, w których jest dobre, i czy w ogóle prawidłowo rozpo- znali uzdolnienia i zainteresowania swojej latoroœli. Ale też bez przesady. Jeœli coœ zaniedbajš, dziecko rozwinie się samo, spo- kojna głowa. Moi rodzice na przykład nie lubili muzyki tak zwanej poważ- nej, w zwišzku z tym niczego się od nich o niej nie dowiedzia- łam. To, że odróżniam allegro od andante, Schumanna od Schu- berta, wiem, kim był Enrico Caruso i co znaczy List napisany dużš literš, zawdzięczam wyłšcznie samej sobie. Szkoła tej luki też nie wypełniła, bo pani od muzyki najbardziej na œwiecie za- leżało na tym, żeby mnie (!) nauczyć œpiewać „U przšœniczki sie- dzš jak anioł dzieweczki”. Nawiasem mówišc, gdyby w ramach obowišzkowego wyjœcia do opery młodzieży nie prowadzano patriotycznie na łzawš „Hal- kę” Moniuszki, tylko na ognistš „Carmen” Bizeta (przykro mi, ale serce sztuki operowej znajduje się akurat nie w naszym kra- ju), to stosunek naszego społeczeństwa do muzyki klasycznej niewštpliwie byłby całkiem inny. Skoro o muzyce mowa. W ogólnym pojęciu rodziców, dziad- ków, ciotek i innych dorosłych krewnych młodzież słucha cze- goœ, czego słuchać się w ogóle nie daje. A ponieważ rodzaj pre- ferencji muzycznych w znacznym stopniu przystaje do systemu wartoœci, stylu życia etc., majš na temat swojego potomstwa jak najgorsze zdanie. Jacy to oni sš okropni, zimni, wyrachowani, rozwydrzeni, wszystko majš w nosie, bez przerwy coœ knujš, żadnej głębi i w ogóle ta dzisiejsza młodzież... Czy przypadkiem nie to samo mówili pani rodzice i dziadkowie o pani? I to tylko dlatego, że słuchała pani Hendrixa, Janice Joplin, Rolling Stone- 142 sów, zachwycała się Woodstokiem, nosiła buty na olbrzymich koturnach, a na obu rękach bransoletki z rzemyków? Toteż ja oprócz pytania, dlaczego oni słuchajš Kasy, Kultu i Formacji Nieżywych Schabuff, zadałabym jeszcze jedno: dlaczego pani się to nie podoba? OdpowiedŸ jest prosta: z tego samego powodu, dla którego pani rodzicom nie podobał się Black Sabath. I już. Jest jeszcze trzecie pytanie: czy my w ogóle naprawdę znamy nasze dzieci? Nie znamy i nie poznamy. W końcu dziecko też człowiek, tyle że dziecko. Co z tego, że nasze? Pani też była czy- imœ dzieckiem, a ze wszystkich ludzi na œwiecie najmniej o pani wiedziała pani matka. Na szczęœcie, te nasze dzieci nie sš tak beznadziejne, jak się nam nieraz wydaje, i potrafiš nas mile zaskoczyć. Niedawno mój syn wydał przyjęcie urodzinowo-imieninowe. Zimno mi się ro- biło na samš myœl o takiej chmarze wrzeszczšcej młodzieży w domu i o tej muzyce, której dzięki nim przez całe popołudnie i wieczór będę musiała słuchać (pójœć sobie do kina nie mogłam, bo miałam akurat całš stertę roboty do oddania następnego dnia). Pożyczył sobie co prawda ode mnie kasety Beatlesów, Erica Claptona i „Innuendo” Queenów, ale szanse, że będš one w ro- bocie, oceniałam na prawie zero. Jedynym wyjœciem wydawały mi się słuchawki na uszach z nastawionym na full Andreš Bocel- lim. Tymczasem okazało się, że pożyczył sobie ode mnie także jeszcze inne kasety. Niech pani zgadnie, czego ta młodzież słu- chała na balandze, czy jak oni to teraz nazywajš? Ta młodzież, proszę pani, na balandze słuchała „Symfonii nr 40 g-moll”, „Koncertu na róg i orkiestrę Es-dur” i „Koncertu fortepianowe- go nr 21 C-dur” Wolfganga Amadeusza Mozarta. 143 Rozdział VIII KUCHNIA KOBIETY SAMOTNEJ, CZYLI GRÓB WYKOPANY NOŻEM I WIDELCEM LAURA: Kuchnia kobiety samotnej to zazwyczaj przypadek kliniczny. MAJKA: Bo nawet jeżeli lubi gotować, to nie ma sensu robić tylko dla siebie na przykład szaszłyki. Szaleje więc ze szczęœcia, urzšdzajšc przyjęcie dla jednej koleżanki. W czasie, gdy hydrau- lik wymienia uszczelkę w kranie, ona z prędkoœciš œwiatła sporzš- dza dwudaniowy obiad z deserem i wmusza w nieszczęœnika. Przy- jaciółce zamiast prezentu urodzinowego wręcza własnoręcznie upieczony wielopiętrowy tort. Jest zmorš najbliższego otoczenia, bo nie dla wszystkich stanie przy garach stanowi sens życia. LAURA: Albo nie lubi gotować, a ma dziecko i w zwišzku z tym musi. Czasem przyjdš do niej goœcie, których nie da się opędzić herbatš i słonymi paluszkami. Gdy jej brat albo ojciec naprawia zamek w drzwiach, liczy na to, że zaproponuje mu przynajmniej kanapkę. Nie ma człowiek pojęcia, że robienie ka- napek ona uwielbia tak samo jak obieranie jarzyn albo patrosze- nie ryby. MAJKA: Bo dla takiej każde wejœcie do kuchni (wyjštkiem jest zaparzenie kawy) kończy się potwornie swędzšcš wysypkš. LAURA: Przy braku umiaru może się stać zmorš najbliższe- go otoczenia, nadmiernie zrzędzšc na prozę życia. MAJKA: Opowiedz państwu o sobie. LAURA: Ale kto mnie zrozumie? Tylko inna samotna kobie- ta, która tak ma ochotę gotować, jak kot pływać. Otóż ja, gdy okazało się, że moje dziecko nie może jeœć obiadów w szkole, bo mu to jakoby szkodzi, przepłakałam dwa dni, kompletnie tracšc kontakt z otoczeniem. Tak właœnie wyglšda czarna rozpacz. Trze- ciego dnia chciałam się upić, ale mi nie wyszło. W takš depresję nie popadłam nawet wtedy, gdy straciłam pracę. 144 MAJKA: A mnie już teraz niedobrze się robi na myœl, od cze- go się zacznie jutrzejszy poranek. LAURA: Od trzeszczenia. MAJKA: A wiesz na jaki temat? LAURA: Czy możesz dać pięć złotych na zeszyt szeœćdziesię- ciokartkowy w kratkę, bla bla blaaa... MAJKA: O, nie! Pierwsze pytanie – o dziewištej rano! – bę- dzie brzmiało: „Mamo, a co my zrobimy jutro na obiad?”. LAURA: A jaki to będzie dzień tygodnia? MAJKA: Czwartek. LAURA: To u mnie na obiad będzie œniadanie. MAJKA: Obydwie należymy do trzeciej kategorii: nienawidzi- my gotowania, mamy dzieci i œwiadomoœć, że i same też coœ zjeœć musimy, a nie zjemy, jak sobie same nie zrobimy. Pamiętasz, jak jedna z naszych koleżanek nas przekonywała, że „przecież to przy- jemnoœć coœ ugotować i potem patrzeć, jak domownikom smaku- je, i jak ta skórka na kurczaku tak się przyrumienia...” LAURA: Nie widzę nic ekscytujšcego w przyrumieniajšcej się skórce na kurczaku, zwłaszcza jeœli to ja mam być autorkš tego arcydzieła kulinarnego. Jeżeli pani widzi, może spokojnie ominšć ten rozdział. MAJKA: Narażasz się na potępienie społeczne, a nawet ostra- cyzm. Pamiętasz, jak kiedyœ poszłyœmy do baru na dole coœ zjeœć, a Kompetentny Kolega patrzył na nas ze zdumieniem i obrzydze- niem. „Ja – powiedział – też zaraz będę jadł. Kanapki. Bo ja nie jem po barach” – dodał dumnie i z naganš w głosie. LAURA: Ja też bym nie jadła w barze. Gdybym miała żonę. Albo przynajmniej lubiła gotować. Tylko widzicie, bracia i sio- stry, ja nienawidzę kuchni! Zamieniłabym jeden dzień bez do- tykania do garów na tydzień mycia kibla. Ja się irytuję jeszcze w godzinę po posiłku, że musiałam cišgać nożem po chlebie albo obierać jarzyny i że w całym domu œmierdzi żarciem. A do tego przez cały zeszły rok moje dziecko upokarzało mnie pytaniami, czy nie mogłabym pracować w kuchni przedszkola, do którego chodziło. Przez żołšdek mężczyzny do serca. (podobno mšdroœć ludowa) 145 MAJKA: Jest to chyba najgłupsza mšdroœć, jakš ludzie wy- myœlili. Pani co prawda, jako kobieta samotna, nie ma tego pro- blemu (kto wie, może dlatego jest pani samotna, że go pani mia- ła), ale proszę nam pokazać mężczyznę, którego podnieca wi- dok kobiety w fartuchu, z ubabranymi rękami, bo właœnie za- gniata makaron do rosołu, w oparach tłustej pary wydobywajš- cej się z gara. Albo jak wielkim tasakiem odršbuje z kawała mięcha kotlety schabowe razem z gnatem. Albo jak we wdzięcznej pozie stoi przy zlewie i szoruje przypalony sagan po bigosie. LAURA: Do tego wystarczy gosposia. MAJKA: Prawdziwy mężczyzna mówi: „Ja zrobię tę jajecz- nicę, zobaczysz, jaka będzie œwietna”. Jeœli ma pani na oku ja- kiegoœ, błagamy, proszę mu nie gotować. LAURA: A w dodatku, jeżeli serio potraktować złote myœli, którymi zaœmiecajš Wszechœwiat antyfeminiœci i antyfeministki, że najlepszymi kucharzami sš mężczyŸni, to ja mam pytanie: dla- czego, wobec tego, nie gotujš na co dzień? MAJKA: Wyglšda na to, że jednak jesteœ feministkš. LAURA: To weŸ pilota, otwórz jakškolwiek telegazetę i sprawdŸ, co wydawca umieœcił w dziale „Dla pań”. Nie kursy walut, nie wartoœci funduszy powierniczych, nie instrukcję na- prawy gaŸnika, a przepisy kuchenne! Wynika z tego, że skoro ja mam gotowanie gdzieœ, to jestem niepełnowartoœciowa i mało kobieca. Wcale mi się nie podoba taki œwiat. Mam potrzebę roz- winięcia wypowiedzi. Mogę? MAJKA: Œmiało. LAURA: Sš ludzie, którym przeszkadzajš pisma, nazwijmy je umownie pornograficznymi. Ja natomiast irytuję się, gdy kupuję pismo o tematyce rzekomo medycznej i połowę jego zawartoœci stanowiš przepisy kulinarne. Wiedza na temat zdrowego żywie- nia nikomu nie zaszkodzi, także studentom farmacji, narzekajš- cym na zajęcia z tego zakresu. Ale między tš wiedzš a algoryt- mem na wyprodukowanie „œwištecznego obiadu z deserem” jest miejsce na pięć butelek szampana. A jeszcze jak czytam: czas przygotowania potrawy – 3,5 godziny (bez czasu oczekiwania), to uważam, że wyłudzono ode mnie pienišdze. Podobno przed wojnš Amerykanie zwrócili Polsce transport „raczków”, bo ich nazwa nie odpowiadała zawartoœci. Niech seksoholik oglšda 146 œwierszczyki, jadłoholik magazyny kulinarne i niech się rzeczy nazywajš po imieniu. MAJKA: Ale czytajšc jakiœ przepis, wiesz, czy on jest dobry, czy zły, i jaki będzie efekt końcowy eksperymentu kulinarnego. LAURA: Nie ma tu żadnej sprzecznoœci. Czy to, że ktoœ lubi się œwietnie ubrać, jest tożsame z tym, że lubi szyć? Już profesor Henryk Jankowski wiele lat temu przystępnie sformułował to zagadnienie, pytajšc: czy drogowskaz musi iœć drogš, którš wskazuje, a ornitolog fruwać?! Skoro wiem, że działanie zielo- nej herbaty i czerwonego wina jest takie samo, wybieram wino. O, takie informacje uważam za pożyteczne. Ŕ propos przepisów. Powiadajš ludzie, że dobre, stare ksišżki kucharskie zaczynały się takš oto inwokacjš: „Wbić do dzieży kopę jaj, kazać dziew- ce, niech uciera z cukrem”. To nieprawda. Pewna moja znajoma miała takš starš ksišżkę kucharskš, która to ksišżka była jednym z elementów jej majštku. Majštek rozparcelowano, służbę przepę- dzono, a ksišżkę ukradł bibliofil z zaprzyjaŸnionej armii wyzwo- licieli. Ale zaczynała się ona nieŸle (ksišżka, nie armia). O tak: Kazać służbie, niech umyjš ręce. MAJKA: Zauważyłaœ, że wszyscy trudni ludzie to przeważ- nie wegetarianie albo abstynenci, co na jedno wychodzi? LAURA: Należy założyć, że jakiemuœ odsetkowi populacji regularne posiłki i kotlety z białka fa-sojowego rzeczywiœcie dobrze robiš. Jednak człowiek jako gatunek jest wszystkożercš. Jako gatunek przetrwał także dzięki temu, że umiał się przysto- sować do długotrwałych okresów głodu i obżarstwa. Kultury tra- dycyjne i wszystkie religie sš zgodne w jednym: po okresie po- stu zalecajš objadanie się. Œwišteczne obżarstwo nie jest cechš specyficznie polskš, ale transkulturowš. MAJKA: Można, oczywiœcie, namawiać Eskimosa do odży- wiania się kiwi, sokiem z grapefruita, sałatš i chudym twarogiem. Można karmić lwa winogronami, a potem lać go parasolkš i krzy- czeć: „Czemu nie żresz, niewdzięczne bydlę?!”. LAURA: Tak, kochanie. Wegetarianie sš przeważnie kanibalami. MAJKA: Tu mamy kolejny egzemplarz. Zmorę, która patrzšc wzrokiem bazyliszka na koleżankę jedzšcš ciasteczko, tzn. na ciebie albo na mnie, wylicza kalorie. 147 LAURA: Widziałaœ kiedyœ kalorię? MAJKA: W życiu. Bakterię to owszem. Albo atom. LAURA: Nawet życie na Marsie i potwora z Loch Ness. MAJKA: Ta koleżanka bez przerwy się odchudza, bo odchu- dzanie się stało się czymœ w rodzaju społecznego nałogu i terroru. LAURA: Nie je, więc chodzi głodna. Ponieważ jest głodna, jest wœciekła i swoimi humorami zatruwa życie osobom, które nie majš ochoty wyglšdać jak biologiczny wieszak na ubrania. MAJKA: Koœciotrup powleczony skórš. I jeszcze sšczy jad, że ta setka mocnej kawy wykrada ci z organizmu witaminę B, wi- taminę C i wapń. LAURA: A Goœka Gierzyńska mówiła na damskim wieczor- ku do innej naszej koleżanki: „Anka, zjedz marynatkę, popij drin- kiem, po co ja to wszystko robiłam?! Ty umrzesz, matka, od nad- miaru witamin”. MAJKA: Kiedy nie wylicza kalorii, witamin, mikroelemen- tów i białka, zadręcza cię rewelacjami z popularnej prasy na te- mat cholesterolu. LAURA: Na tym poziomie i ja dysponuję mšdroœciš zasłyszanš w „Teleekspresie”: uczeni doszli do wniosku, że zarówno zawał ser- ca, jak i udar mózgu sš chorobami zakaŸnymi, którymi zainfeko- wana jest od urodzenia większoœć populacji. Dieta, używki, stre- sy i nieodpowiedni tryb życia tylko bardziej pomagajš chorobie. MAJKA: Grzechem byłoby umierać ze zdrowš wštrobš. Wra- camy do tego egzemplarza, twierdzšcego, że tyje od wody. Gło- dzi się tygodniami, a gdy wybije ostatnia godzina diety, rzuca się na żarcie jak lis na kurę. Waga ma tu głos decydujšcy. Potem czę- stuje cię takimi rewelacjami, że sport Ÿle robi, bo od niego czło- wiek więcej waży. LAURA: No pewnie. Nabity mięsień waży więcej niż roz- mamłane mięcho. MAJKA: A to centymetr powinien być ważniejszy od wagi. Jest jeszcze jeden podgatunek. Ugotuje coœ pysznego, a potem ci obrzydza, mówišc, że to bardzo zdrowe. Wozi się z chipsami, orzeszkami i herbatnikami po całym biurze lub domu i udaje, że tylko sprawdza, czy nie zapleœniały. A my nie mamy okruchów w klawiaturze komputera, bo po prostu jemy wtedy, kiedy jeste- œmy głodne. Niemniej upadek cywilizacji zaczyna się od kuchni. LAURA: Doœwiadczyłam tego na własnej skórze. Jakiœ czas 148 temu dopadła mnie wyjštkowo wredna grypa. Przez cztery dni nie wyruszałam do kuchni. Pištego przestałam myœleć o tym, że jestem jednak œmiertelna. Coœ trzeba było zjeœć. Wzięłam pugilares i po- wlokłam się do miasta. Wróciłam jeszcze bardziej głodna i wœcie- kła. Wiesz, że polskš potrawš narodowš jest pizza, czyli kanapka na ciepło? Tuż za niš plasuje się gyros (giros?), kebab i hambur- ger. Z surówek œwięty Coleslaw od fast foodu. Potrawy te, poza niewielkimi wariacjami w wyglšdzie zewnętrznym, można odróż- nić tylko po rodzaju rozstroju żołšdka, jaki powodujš. MAJKA: Wczeœniej szanse sš minimalne. Albo buła z mielo- nym, albo buła z kawałkami. Narodowym sposobem przyrzšdza- nia ziemniaków, znanym od Piasta Kołodzieja jeszcze, sš frytki – czyli kartofle wymęczone w głębokim tłuszczu. Szlag trafił golonkę. Diabli wzięli flaki. LAURA: W odmętach masowej kultury kulinarnej zaginęła sztuka mięsa. Krew nagła zalała pierogi. Galaretkę z nóżek Ży- dzi na dršgu ponieœli. Barszcz czerwony to taki proszek, który sypie się ze słoika i zalewa wrzštkiem. MAJKA: A wnioski jakie? LAURA: Nie wszyscy mamy jednakowe żołšdki. Piosenka, piosenka, jak ta prostytutka Udaje wesołš, a naprawdę smutna. (Salon Niezależnych) PARDON, MADAME NOWE SZATY TŁUŒCIOCHA A w trzecim siedzš same grubasy, Siedzš i jedzš tłuste kiełbasy. Julian Tuwim Tak było pięćdziesišt lat temu. Współczesny grubas obżera się po kryjomu. Oficjalnie natomiast jest na diecie, bo „tyje nawet od [Motto] „Lokomotywa” 149 wody”. Spoko-spoko, tobie też policzy kalorie. Patrzy boleœciwym wzrokiem na twojš bułkę i posyła ci spojrzenie bazyliszka, gdy dobierasz się do swojego codziennego ciasteczka. Ciekawe, że jakoœ nie zazdroœci ci tych kilometrów, które codziennie musisz przelecieć na piechotę, i to szybko. Owszem, powie, że ćwicze- nia fizyczne to dla niego za duży wysiłek i katorga, na którš go nie stać. Albo jeszcze lepiej: „Po co mi gimnastyka, ja mam sto metrów mieszkania do sprzštania”. Dieta jest o wiele lepsza. Die- ta polega zazwyczaj na tym, że się nie je obiadów przez trzy ty- godnie, katujšc otoczenie humorami i kwaœnš minš. Proszę nie mówić, że grubasowi trudno kupić coœ przyzwoite- go z odzienia. Tak naprawdę tłuœciochy majš boskie życie. To do nich œwiat należy, to dla grubych jest co drugi sklep. I cackajš się z nimi, tytułujšc puszystymi. A ja się pytam, co takiemu Małemu Koteczkowi proponuje przemysł odzieżowy? I sama sobie odpo- wiadam: psińco. Ostatnio kupiłam ogrodniczki na 1,46 metra wzrostu i dopiero takie sš idealne. A przysięgam, że mam jednak więcej. Zacnoœci porcięta, ale i takie majš swoje wady. Na przy- kład nie nadajš się do uœwietnienia w nich swojš osobš spekta- klu w operze. Nawet kameralnej. Także ludzie wcale nie otyli, a zbudowani całkiem normalnie poddajš się terroryzmowi speców od marketingu, gonišc za po- jęciami i produktami przez nich wykreowanymi. Lista tych szka- radzieństw mogłaby być długa: poczynajšc od dodatków do po- pularnej prasy o cudownych dietach. Ten przemysł sam się na- pędza, produkujšc przy okazji zdrowš żywnoœć, co jest zresztš jednym z najbardziej bałamutnych wynalazków i pojęć dwudzie- stego wieku i nie ma nic wspólnego z godziwym posiłkiem. Takš karykaturš jedzenia sš kotlety z wytłoków sojowych, odtłuszczo- na œmietana, masło z margaryny, szampan bezalkoholowy i her- batki owocowe, co nie leżały ani chwili koło owoców, tylko obok jakiejœ podłej perfumy. Po drodze taka podatna na hipnozę osoba wypoci się jeszcze na siłowni, nie dowierzajšc, że w domu też można zrobić mostek, parę przysiadów i poćwiczyć mięœnie brzucha bez żadnego przy- rzšdu. Da się nacišgnšć na ciuchy do ćwiczeń, bo w tym sezo- nie getry wyszły z mody, ale za to koniecznie trzeba być odzia- nym w idiotyczne gacie w ukoœne paski i o różnej długoœci noga- wek, które z najzgrabniejszej kobiety czyniš pokrakę. 150 Do tego dochodzš przychody parafarmaceutów za cudowne odżywki odchudzajšce i odchudzajšce smarowidła do cielska. Na końcu zarobi prywatny anestezjolog w państwowym szpitalu, pracujšc w pocie czoła nad spustoszonym organizmem. Ach, by- łabym zapomniała o zakładzie pogrzebowym i jego wizażyœcie, zacierajšcym kadaweryczny wyglšd klientki. A tak w ogóle, do tłuœciochów œwiat należy. Taka puszysta jak się rozsiadła dzisiaj w autobusie, niczym w żydowskiej herbaciar- ni, to mi zostawiła dziesięć centymetrów kwadratowych miejsca. No, nie wiem. Mimo że kubatury trzykrotnie mniejszej, zapłaciłam za bilet tyle samo, chociaż autobus zużywa na przewiezienie mnie dużo mniej energii. Zawsze, gdy widzę wolne miejsce obok takiego kaszalota, wszystko jedno, męskiego czy damskiego, zastanawiam się, czy w ogóle warto siadać. Bo tak: jeœli wpuœci mnie od okna, to ani zipnę, zgniecie mnie jak nic, ani złapać po- wietrza, ani wyjšć chustkę do nosa z kieszeni. A znowu jak mi udostępni jakiœ ochłap miejsca od strony przejœcia, to będę zwi- sać poza słupek. Cokolwiek zrobię, będę żałować. Albo stanie taka nad tobš i wzdycha ciężko. Jej się siedzšce miejsce należy bardziej, bo jest puszysta i ciężko jej dŸwigać hodowane latami sadło. Już czuję, jak grubasy się na mnie rzucajš z pazurami, prze- kreœlajšc zresztš tym samym całš tę mitologię o słodkim, dobro- dusznym i spolegliwym charakterze zbiorowym tłuœciochów. Panie Marszałku, Wysoka Izbo! Wnoszę o zniżkę za wszyst- kie krzywdy życiowe dla chudych i normalnych. Ponadto pragnę spostrzec, że król jest tylko puszysty. 151 Rozdział IX NIE DAJ SIĘ WYKIWAĆ! Od pół wieku właœciciele małych i wielkich sklepów stosujš pewne strategie, żeby wycišgnšć z pani pienišdze. Miotajšc się od półki do półki, zdarzyło się pewnie pani nie raz i nie dwa, że wróciła pani do domu z masš niepotrzebnych rzeczy, za to potęż- nie zubożonym portfelem. Zanim stanie pani przed obliczem ka- sjera, niech pani pamięta, że na pani forsę czyha klika teorety- ków i praktyków handlu. Pani natomiast, jako osoba samotna, uważniej musi kontrolować stan swojej kasy, bo nie ma co liczyć na zaskórniaki męża. Chwilowo trzeba się także pożegnać z ko- liš od Bulgariego, zegarkiem od Cartiera i wieloma zakupami, które można nabyć w systemie ratalnym (bo jak je spłacać, jeœli się, odpukać, straci pracę?). Na co dzień warto wiedzieć, że: % Na ogół w dużych supermarketach wejœcie zostało zapro- jektowane po prawej stronie. Większa częœć populacji jest le- wopółkulowa, czyli praworęczna, i po wejœciu do sklepu bez- wiednie skręca w prawo (tak jak czytamy od lewej do prawej). Ergo: klienci najczęœciej kupujš towary ustawione po pra- wej stronie, zaraz za drzwiami i tam też umieszcza się rze- czy najdroższe. % Półki, których zawartoœć znajduje się na wysokoœci wzroku klienta o przeciętnym wzroœcie, sš najdroższe. Pro- dukty tańsze (na przykład krajowe) leżš tam, gdzie wzrok nie sięga, tj. na ogół przy samej ziemi. % Przejœcia w supermarketach sš wšskie i trudno się w nich wyminšć. Chodzi o to, żeby nie oddalać się od półek z towarem. % Wejœcie musi być jak najdalej od wyjœcia, żeby musiała pani obejrzeć wszystko, co jest w sklepie. % Muzyka w tle zwiększa obroty i wpływa na to, jak się czu- je osoba kupujšca. Muzyka spokojna powoduje, że snuje się pani po sklepie tam i siam, szybka zmusza do zwiększenia tempa. % Żeby wycišgnšć z pani szmal, obok kiełbas postawiš przy- prawy i sosy, tuż koło słodyczy karmę dla zwierzšt, a jak karmę, to i obróżki, żwirki, drapaki do pazurów i zabawki do gryzienia. 152 Co, kotu pani żałuje? (Nawiasem mówišc, każdy normalny kot woli zrobić grata z biedermeierowskiej komódki po babci, a pies podrzeć na strzępy pani ulubione lakierki.) % Większoœć ludzi codziennie je chleb, a żeby zjeœć, to musi i kupić. Dlatego pieczywo zawsze znajduje się maksymalnie daleko od drzwi, żeby przeszła pani obok mnóstwa innych rzeczy. % Z tych samych powodów towary pierwszej potrzeby sš rozrzucone po całym sklepie. Jak można się bronić? Warto mieć ze sobš listę zakupów i trzymać się jej w sposób zdyscyplinowany. Za komuny nawet były takie specjalne plasti- kowe tabliczki z guzikami do odhaczania. % Jeœli pani sšdzi, że mleko tańsze o 30 groszy (promocja!) to taka niesamowita okazja, jest pani w błędzie. Zostawi pani w tym sklepie znacznie więcej niż zaoszczędzone 30 groszy, do- kupujšc płatki do mleka, słodycze dla dziecka, męskie gacie w żyrafy (bo żeby dotrzeć do mleka, trzeba było minšć dział kon- fekcji męskiej) i jeszcze bukiet kwiatków na pocieszenie. % Skoro kupiła pani sos do spaghetti, a wcale go nie planowa- ła, a teraz leci pani z włosem rozwianym po makaron, bo diabli wiedzš, czy w domu w ogóle jakiœ jest, to znaczy, że się dała pani wrobić. % Jeœli sšdzi pani, że musi mieć to, co podobno majš wszyscy (zwłaszcza w reklamach), to pozwala pani sobš manipulować. % Skoro wierzy pani, że tego lata nie wypada nie mieć bluzki w róże, spódnicy z szeœcioma rozporkami, a bez zielonego swe- tra ani rusz (w zieleni notabene wyglšda pani jak zombie), daje się pani wpuœcić w maliny. % Specjaliœci od marketingu, psychologowie i inni spece do- skonale wiedzš, że kobiety tak naprawdę wybierajš racjonalny model kupowania. Poza jednym, jedynym wypadkiem. Na całym œwiecie, pod każdš szerokoœciš geograficznš smutna, zestresowa- na, nieszczęœliwa kobieta wpada na jeden i ten sam pomysł: ku- pić coœ, natychmiast! Otóż nie wolno, pod żadnym pozorem, kupować nic w chandrze. No, chyba że ma się wyjštkowy ta- 153 lent do robienia zakupów. Jeœli jednak na co dzień jest się osobš, która ma problemy z podjęciem decyzji: ten chleb czy może tam- ten, należy bezwzględnie dać sobie spokój z zakupami. Co, oczy- wiœcie, nie wyklucza szwendania się po sklepach. Spokojnie, to tylko awaria MAJKA: Jeœli jest pisane, że pęknie ci rura w łazience, to ona to zrobi na pewno albo w œrodku nocy, albo w niedzielę po połu- dniu. W każdym innym wypadku mogłabyœ po prostu natych- miast wezwać hydraulika, a to by było za proste. Życie nie za bardzo lubi stawiać samotne kobiety w prostych sytuacjach. LAURA: Jeszcze by nie zauważyły, że ze wszystkim bujajš się same. MAJKA: Potoczna obserwacja rzeczywistoœci wskazuje, że samotna i niezbyt gramotna w technicznych sprawach kobieta poradzi sobie nawet z lejšcš się strumieniem wodš. Bo nie ma innego wyjœcia. A facet, spoglšdajšc na ciebie wzrokiem tonšcej krowy, zaraz by zaczšł œciemniać, że to się da naprawić, ale... ...to trzeba mieć narzędzia. LAURA: Niby tak. Ale jeszcze trzeba wiedzieć, jak ich użyć. MAJKA: To akurat na ogół nie jest jakaœ straszna filozofia. LAURA: Dla mnie filozofia polega na zastosowaniu odpo- wiedniej siły. To jest taka filozofia, że bełkot Hegla jest przy niej jasnym, klarownym wywodem. MAJKA: Gdybyœ wiedziała, że albo w ogóle nie położysz się spać, albo zalejesz sšsiadów, to byœ nabyła i siły. LAURA: W absolutnie kryzysowej sytuacji – pewnie tak. Ale na co dzień brak końskiej siły fizycznej jest barierš nie do poko- nania, choćbyœ nawet miała i talent w jakimœ kierunku, i umie- jętnoœci. WeŸmy twoje przemeblowanie, które ci się od jakiegoœ czasu œni po nocach. MAJKA: Tego nie jestem w stanie wykonać sama, choćby żabami z nieba biło, ponieważ wišże się z pewnymi przeróbka- mi stolarskimi, ale przede wszystkim z dŸwiganiem mebli. I nie jakimœ głupim przesuwaniem, bo z tym to i moje dzieci by sobie 154 poradziły, ale z rozmontowaniem regału, przestawianiem jego częœci z góry na dół i z dołu do góry, przenoszeniem jego dwu- metrowej wysokoœci fragmentów z pokoju do pokoju, a do tego potrzeba mężczyzny z mięœniami. LAURA: Nawet taki bez mięœni ma znacznie więcej siły od ciebie i, jak się okazuje, w pewnych okolicznoœciach jest ona warta o wiele więcej niż ten nasz zadziwiajšcy IQ. MAJKA: Niby prawda, ale może przypomnij sobie, kto zmontował wszystkie twoje meble kuchenne i u Alki w poko- ju? LAURA: My, ty i ja. Ale, po pierwsze: zmachałyœmy się jak wariatki, aż nam się ciemno robiło w oczach, po drugie: miały- œmy potem przez miesišc bšble na dłoniach i po trzecie: byłyœmy we dwie. Twoje przemeblowanie nie musi być wykonane natych- miast, więc możesz się wstrzymać z bólami. Albo poprosić pa- niš Laureczkę o pomoc; coœ jestem dziwnie spokojna, że i temu diabłu ukręciłybyœmy rogi. Tylko że miałyœmy mówić o sytu- acjach, kiedy jesteœ całkiem sama, a czekanie jest niemożliwe. Otóż ja już zasuwałam ze słoikiem do sšsiadów. MAJKA: Ooo? Tobie chłop jest potrzebny przede wszystkim do otwierania słoików? LAURA: A ja dałam podstawy do tak daleko posuniętych wniosków? MAJKA: Odpowiadasz pytaniem na pytanie! LAURA: Doprawdy? MAJKA: No, wiesz... poœrednio tak. LAURA: Jest to aspekt życia, którego nie można lekce sobie ważyć. Jeœli spadnš mi sznurki z bloczków w suszarce, to z wan- ny do nich nie dosięgnę, a drabiny w wannie nie da się rozstawić. Muszę wtedy jak ten góral, który zawišzał trzewik dżdżownicš, radzić sobie sposobem. To dotyczy wielu innych zagadnień – właœnie słoików z mocno dokręconš zakrętkš, zamknięcia wy- paczonego okna, aż po pękniętš rurę. MAJKA: Dlatego uważam, że: jeżeli czegoœ nie da się naprawić nożem do masła albo pilnikiem do paznokci, można to spokojnie wyrzucić. LAURA: A jeœli nie można czegoœ zwrócić, nie warto tego 155 w ogóle kupować. Jakiekolwiek skojarzenia sš, oczywiœcie, cał- kiem przypadkowe. MAJKA: Jeœli myœlisz, że w razie jakiejkolwiek awarii męż- czyzna to jest pa-ca-ne-um na kłopoty, to się głęboko mylisz. Bo albo ci powie: „Ja jestem redaktor, a nie hydraulik”, albo będzie jak u tych twoich sšsiadów. LAURA: Rzeczywiœcie. Kiedy wywaliło u nich korki, było słychać przerażone basso continuo: „Gieniusia, coœ się stało ze œwiatłem!”. MAJKA: O to, to, moja Anielciu. A do znalezienia w gazecie ogłoszenia i wykonania telefonu do fachowca męska pomoc nie jest ci potrzebna. Zanim on by ci tę gazetę w ogóle znalazł, już by był zalany cały pion aż do parteru. Tak czy siak, w razie awa- rii możesz liczyć tylko na siebie. Najważniejsza sprawa to nie wpadać w panikę i nie poddawać się defetyzmowi. LAURA: I to mówi osoba, która przez trzy dni pogršżała się w depresji z powodu pękniętej rury i która w oczekiwaniu na hydraulika bezmyœlnie rżnęła w madżonga. MAJKA: Mogę dawać dobre rady... LAURA: ...skoro nie mogę dawać przykładu. MAJKA: Bo mnie zawsze szlag trafia w sytuacjach, w których jedyne, co mogę zrobić, to bezczynnie czekać na rozwój wypad- ków. A ciekawe, kto to miał Rozpad Podstawowych Struk- tur Osobowoœci z powodu niemożnoœci założenia nowego car- dridge’a do drukarki? Kto odebrał telefon takim głosem, że myœlałam, że stracił całš rodzinę? LAURA: To byłam, oczywiœcie, ja. Przecież od dziesięciu minut mówię, że jeœli zagadnienie jest natury mechanicznej, to ja wymiękam. Mogę zastšpić młotek drewniakiem, sznurówkę dżdżownicš, suszarkę naprawić, kładšc na wannie specjalnie trzymanš w tym celu deskę, a z braku chleba, idšc za radš Ma- rii Antoniny, mogę – chociaż niechętnie – zjeœć bułkę. Ale ka- łamarza w drukarce nie da się niczym zastšpić. Obawiam się, że będę nad nim płakała za każdym razem. Nie umiem tego zrobić. Za to umiem co innego. Może już skończymy z tym kałama- rzem, co?! MAJKA: Jeszcze tylko powiedz państwu, jak go w końcu za- łożyłaœ. LAURA: Nie ja, tylko sšsiad, i też się mordował nad nim ze 156 dwadzieœcia minut. Następnym razem poproszę paniš Majkę, jak taka mšdra. MAJKA: W questii akurat tego kałamarza jestem równie bez- radna jak ty. Mogę nim co najwyżej bez gniewu grzmotnšć o podłogę, bo i moja cierpliwoœć ma granice. Albo pójœć po sšsia- da. Za to umiem naprawić żelazko, kontakt, a nawet podłšczyć żyrandol. Umiem naprawić cieknšcy kran, wymienić w nim nie tylko uszczelki, ale i głowice, o założeniu wylewki nie wspomnę. LAURA: Wiem, wiem. Sama sobie pomalowałaœ mieszka- nie, a nawet położyłaœ tapety, i trzymajš się do dziœ. MAJKA: Szafkę w kuchni też sama sobie powiesiłam. Co nie znaczy, że jestem taka genialna. Dodatkowej zasuwy w drzwiach nie mam do dziœ, bo tego akurat zrobić nie umiem. Jak i wielu innych rzeczy. LAURA: Ale naprawiłaœ domofon. MAJKA: A ty wymieniłaœ klamkę i nie została ci żadna œrub- ka. Za to w celu poprawienia urody obie, nie liczšc się z koszta- mi, gnamy do fryzjera, bo w przeciwieństwie do większoœci nie- wiast nie potrafimy i za cholerę się nie nauczymy same sobie ufarbować włosów. LAURA: Za to one same nie wkręcš żarówki. MAJKA: Wkręcš. Jak jesteœ 24 godziny na dobę zdana tylko na siebie, to musisz różne rzeczy umieć zrobić, bo jak ci w œrod- ku nocy walnš korki, a nie masz automatycznych, to nie szarp- niesz żadnego faceta za nogawki. LAURA: A ja ci mówię, że nie wkręcš. Zanim rozstanš się z jednym, zabezpieczš sobie tyły w postaci następnego. MAJKA: Wróćmy może do tej rury, czyli do awarii dużego kalibru. LAURA: Należy ustalić, czy to tylko własna rura, czy awaria dotyczy całego kwartału albo dzielnicy. Jeżeli rura jest własna, to w gazecie sš telefony naprawiaczy. Zazwyczaj jeszcze na tym samym podwórku mieszka dozorca. MAJKA: No, jak u mnie rura pękła i sšsiad zakręcił wodę w całym bloku, to mój dozorca przyjœć nie mógł, żeby mniej wię- cej ustalić rozmiary awarii, bo się kšpał. Jakoby. LAURA: Jeœli sprawa jest szersza i dotyczy całego bloku, to zawsze znajdzie się osoba, która uważa kuchnię za Oœ Kosmicz- 157 nš Wszechœwiata i już przed tobš zadzwoniła na pogotowie wo- docišgowe, bo, biedula, nie może ugotować tego lub owego. MAJKA: Zagadnienie polega na tym, co zrobić, żeby nie zwa- riować, jeœli wody nie ma i nie ma i nie można nawet umyć ršk. LAURA: Jeœli temperatura na dworze nie spadła poniżej mi- nus dwudziestu, albo nawet spadła, ale nie ma wiatru i jakimœ cudem jesteœmy osobš bezdzietnš, zakładamy capę y espadę (zob. comedia de capa y espada w Indeksie) oraz Cosaques (ibi- dem) i z okrzykiem Pour l’honneur, pour la patrie! wychodzimy z domu. MAJKA: Brudne. LAURA: Przecież w każdej chwili możesz przyjechać do mnie i kšpać się nawet cały dzień. MAJKA: Dziękuję, stara, za dobre chęci. Ale u ciebie bym chyba zamarzła na koœć przy twoich 14 stopniach Celsjusza w mieszkaniu. LAURA: Kurna, jakaœ ty marudna. MAJKA: Lubię normalnoœć. Jakiekolwiek zakłócenie zwykłej równowagi doprowadza mnie do szału. LAURA: Dzisiaj jest u mnie plus 21. Dla mnie trochę za zim- no, ale da się żyć. A ty właœnie zagrałaœ w podstawowš grę spo- łecznš: „Dlaczego ty nie? – Tak, ale...”. Ledi und gientelmanes oraz pani Majeczko. Z powodu chcesz mieć wszystko naraz, to siedŸ sobie w te koze sama ze swojš rurš i miej cicho jak kot na- płakał. A potem ty zmień wyznanie i idŸ męczyć księdzu! MAJKA: Ciekawe, co doradzisz domatorowi z dziećmi? LAURA: Rżnšć w madżonga, płakać, postawić tarota, za- dzwonić do naprawiaczy i spytać niegrzecznie i stanowczo, kie- dy zamierzajš to wreszcie usunšć. Ale najlepiej oczywiœcie wskoczyć do łóżka i poczytać sobie jeszcze raz „Jak nie zwario- wać do rana”. Można wreszcie, jak ten dociekliwy etnograf, któ- ry znalazł w jakichœ starych dokumentach recepturę „Maœć na czarownice” i sporzšdził jš, ukręcić sobie takš maœć, a potem, jak on, lewitować. MAJKA: „Jak nie zwariować do rana” jest właœnie takš ma- œciš. A w ogóle, weŸ ty zostaw coœ na drugi tom. LAURA: Nie wytrzymam. Jak Alka: „Mamusiu, jest dla cie- bie pod choinkš niespodzianka. Ale nie powiem ci, co to jest, bo 158 to niespodzianka. W takim małym pudełeczku z różowš wstš- żeczkš. Niespodzianka, więc nie powiem, co to jest. To pudełko wyglšda, jakby w nim była biżuteria. Ale to niespodzianka. Bo to jest biżuteria. Czyli niespodzianka. Więc się nie zdziw”. Jeżeli nie da się czegoœ przykleić lakierem do paznok- ci, nie jest to warte przyklejania. MAJKA: Możemy jeszcze podzielić się kilkoma spostrzeże- niami dotyczšcymi napraw. Znane sš jako prawa Murphy’ego. Na przykład: każdy przedmiot spada tak, żeby spowodować jak największe szkody. LAURA: Dlatego nie można z góry okreœlić, która strona chle- ba powinna być posmarowana masłem. MAJKA: Każde narzędzie, spadajšc, potoczy się w najtrud- niej dostępny zakamar pomieszczenia pracowniczego. LAURA: Ale zanim tam wpadnie, najsampierw uderzy cię w nogę. MAJKA: Niemniej wszystko będzie działać, jeœli pomajdru- jesz przy tym wystarczajšco długo. LAURA: Jeœli zawodzš wszystkie próby uruchomienia urzš- dzenia, trzeba jeszcze spróbować włšczyć je do kontaktu. To zwykle genialnie pomaga. MAJKA: Jeœli coœ się zablokowało, jak twój cardridge w dru- karce, pchaj na siłę, podważ nożem itd. Jeœli się rozleci, wniosek jest prosty: i tak trzeba to wymienić. LAURA: Oczywiœcie. Jeœli pracujesz nad zepsuciem czegoœ odpowiednio długo, w końcu osišgniesz sukces. MAJKA: Jeœli wszystko zawiedzie, przeczytaj instrukcję. LAURA: I nie rób nic na siłę. Po prostu weŸ większy młotek. PARDON, MADAME KARTKI Z KALENDARZA Dziœ imieniny: Bolka, Lolka, Zapalniczki, Zbiega, Zabiega, Operacji, Anestezjologa, Zygi, Rzygi, Żegoty, Żaluzji, Żanety, 159 Żonkila, Żurka, Sznurka, Ogórka, Zyska, Straty, Imaża, Wizaża, Witraża, Hajdawerego, Hamburgera, Harmonograma, Wszecie- cha, Uciecha, Przemysła, Prywatnej Inicjatywy oraz Zylbersztaj- nów. Ważniejsze rocznice: 1491 – królowa Izabella Katolicka wy- najduje drogš indywidualnego namysłu kolor izabelowaty. Wisła się pali. Pęka rura. Myœl dnia: Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło. Porady praktyczne dla pań: „Łatwy sposób złowienia ja- strzębia. Przy gołębnikach osadza się na dachu gołębia wypcha- nego na grubym ostrym drucie tak, aby ostrze tegoż na kilkana- œcie centymetrów ponad grzbiet gołębia wystawało. Jastrzšb zwabiony – uderzajšc nagle na gołębia – na drucie się przebije i najczęœciej osadzi”. Dziœ imieniny: Agencji, Agenta, Ungaro i Armaniego; Win- dowsa, Programa, Interneta, Emaila i Emalii; Szlusa, Blusa i Le- jauta; Teœciowej i Przyjaciółki, Turybiusza, Aniceta, Polikarpa, Eufemii i Czciciela; Reseta, Ruprechta i Ruptury; Safijana, Nubu- ku, Giemzy, Gizmy, Ciżmy i Kozaka; Redaktora, Traktora, Bacho- ra i Upiora; Rygora i Rygi; Dezyderii i Dezynterii; Prospera, So- tera, Miry i Mizerii; Diora i Estée Lauder; Cymy, Cytryna oraz Rabinowicza. Ważniejsze rocznice: Jan Przygłup œmieje się do sera. Femi- nistki chcš poprawić wyniki i golš nogi. Bal w operze. Myœl dnia: Przyglšdaj się kręgom na wodzie, gdy rzucasz ka- mienie, inaczej bowiem rzucanie będzie czczš zabawš. (KoŸma Prutkow) Porady praktyczne dla pań: „Brzytwy – wpływ temperatu- ry na ostroœć tychże. W czasie zimowym, osobliwie podczas tę- gich mrozów, brzytwy golš i zadzierajš, jeżeli nie będš ogrzane; pochodzi to stšd, że ostrza brzytew robiš się gšbczastymi, jak pił- ka, co dostrzec można przez drobnowidz (lupę), lecz gdy brzy- twę się ogrzeje, ostrze jej robi się równe i gładkie. Przekonano się także, że brzytwa zanurzona w goršcej wodzie staje się lep- szš i lepiej goli”. Dziœ imieniny: Solitera, Sotera, Miry, Mizerii, Spacji, Kurso- ra, Specjalisty, Komunisty, Czekisty, Wopisty, Spirydiona, Pira- midona, Aspiryny, Agrypiny, Psychoterapii, Scysji, Puszki, Pan- dory, Perpetuy, Mobila, Perfidii, Perfidiusza, Parafiny, Parafii, 160 Decyzji i Diecezji; Róży i Malarii; Fatsji, Fuksji, Szeflery, Sylwii i Szufli; Ficusa, Beniamina i Hawajskiego; Fidelisa, Witalisa, Kleta; Fileta, Filodendrona, Filemona, Filona oraz Baby Jagi. Ważniejsze rocznice: Henryk Rudobrody zapuszcza wšsy. Marka Pijaka diabli wiodš przez piekło. Jerzy Janosik odbiera bogatym, a oddaje biednym. Myœl dnia: Nie zazdroœć bogatemu: francuski mędrzec stwier- dził raz dowcipnie, że zgorzkniałego pana często niosš w pozła- canej lektyce weseli tragarze. (KoŸma Prutkow) Porady praktyczne dla pań: „Sposób wygubienia œwie- czów, karakonów itp. owadów w domach. Ugotować grochu polnego w miękkiej wodzie, odcedzić, utrzeć na masę, roztopić słoniny, zlać tłustoœć do grochu i znowu przetrzeć, a gdy masa dobrze ostygnie, wlać żywego srebra dosyć dużo, i z niem trzeć groch tak długo, dopóki œlad żywego srebra jeszcze pokazywać się będzie. Tak przygotowanš masę nakłada się na deszczułki lub patyczki i takowe w tych miejscach rozkłada, gdzie owad najwię- cej zbiera. Massę tę robactwo z chciwoœciš zjada i natychmiast ginie”. Dziœ imieniny: Pijusa, Pijanisty i Pijaka; Pijotra, Pompejusza i Pompona; Placyda, Dominga, Popiela, Popielniczki i Papryka- rza; Obrusa, Serwetki, Serwisa i Besserwisera; Pani i Pana; Modema, Modesta i Modystki; Szeligi, Teligi i Kwiczoła; Serwe- ra, Swetera i Klakiera; Astora i Pijazzoli; Bachusa i Bachora; Bałagana i Wizyty; Dyskietki, Zipa, Epsa, Tifa i Tifaniego; Este- tyki oraz Scholastyki. Ważniejsze rocznice: Plemiona Gotów przechodzš przez zie- mie prasłowiańskie, zostawiajšc gdzieniegdzie napis: Gott mit uns. Redaktor Mrzygłód wynajdywa nazwę dla skoku łyżwiarskie- go z pięcioma obrotami. Myœl dnia: Co za dużo, to niezdrowo. Porady praktyczne dla pań: „Paznokcie, œrodek na odra- dzanie się tychże. Roztopić wosku żółtego, przestudzić o tyle, aby w nim rękę trzymać można było, zanurzyć w tymże koniec palca ogołocony z paznokcia i wyjšć, a gdy warstewka wosku na palcu osišdzie, zamoczyć powtórnie, a następnie jeszcze kilka- krotnie. Ten woskowy naparstek dopóty trzyma się na palcu, do- póki paznokieć nie odroœnie. Wosk, wstrzymujšc przystęp powie- 161 trza do miejsca, w którym był przedtem paznokieć, przyspiesza tym sposobem tworzenie się nowego”. Dziœ imieniny: Prospera, Zyska, Utracjusza, Posejdona, Po- sady; Pulpeta, Pulardy, Pulpecji, Lumpa, Łachudry, Łajzy, Obe- rwańca, Pajaca, Maggi, Curry; Maksyma, Maksymy; Kobiety Ozdobnej, La Lecha, La Czecha, La Russa, Kadrowej, Księgo- wej, Reklamy i Prezesa, Konstantego, Kostuchy, Huragana, Upa- ła, Spiekoty, Żara, Inhalatora, Insuliny, Prozaca, Witaminy; Mę- koły, Juana, Carlosa y Mendozy, Magnetowida oraz Œwiatowida. Ważniejsze rocznice: Okupant żšda okupu. Kadrowa zalewa się łzami, bo pisze wypowiedzenia. Małemu Draculi wyrastajš stałe zšbki. Myœl dnia: Piosenka jest dobra na wszystko. (Jeremi Przy- bora) Porady praktyczne dla pań: „Apopleksja. Najskuteczniej- szym sposobem jest rażonego piorunem lub tkniętego apoplek- sjš rozebrać z sukien, wsadzić do wykopanego dołu i ziemiš pulchnš obsypać aż po szyję, po czym odzyska przytomnoœć i zdrowie”. JAK ZORGANIZOWAĆ SKLEP? 1. Sklep powinien mieć wytwornš nazwę, na przykład: Ex- clusiv, Mini-Europa, Drugstore, Family-shop, Pharmacy. 2. Shoping is schocking. 3. Czynny jest całš dobę, z tym że od 3.00 do 5.00 obowišzu- je przerwa. 4. Walka z drzwiami ma zastšpić walkę z wiatrakami. 5. Personel jest obowišzany do rzucania się w pogoń za klien- tem między półki, czujnie baczšc, czy aby nie zamierza czegoœ zwędzić. 6. W Buthali z tego powodu zabieramy klientom torby. 7. W sklepie obowišzuje obnoszenie się z koszykiem. Wymóg przestrzegany jest surowo, zwłaszcza przy zakupie: łóżka dzie- cinnego, kojca, namiotu, lodówki, roweru, kajaka, dywanu i kar- niszy. Wejœcie bez koszyka jest karane kolejno: upomnieniem, grzywnš, aresztem. 162 8. W spożywczych, w których robiš zakupy matki-Polki, obo- wišzuje nakaz wózków, a koszyków nie ma wcale. Pchanie przed sobš dwóch wózków – jednego z zakupami i drugiego z bacho- rem, znakomicie poprawia kondycję fizycznš 52 procent społe- czeństwa. 9. Wózek powinien znienacka skręcać, pomimo wysiłków mo- torowej, żeby jechał prosto. 10. Skręcanie może być bezładne, ale lepsze jest w kierunku półek droższych. 11. Produkty tanie umieszczamy poza zasięgiem ręki, pół me- tra od sufitu. 12. Jeœli w ogóle piszemy ceny, to maluœkie. 13. Perfumy, z natury rzeczy, ceny nie majš. 14. Jeœli klient pyta o cenę, to znaczy, że go nie stać. 15. Co drugi dzień chleb lšduje na miejscu kosmetyków, na- biał tam, gdzie były wędliny, soki na proszkach do prania. Dozwo- lone sš wszystkie możliwe kombinacje tych przekształceń. 16. Generalne zasady oznaczania towarów: mianownik liczby pojedynczej. Przykłady zaczerpnięte ze sklepów warszawskich. Burak. Truskawka. Galarepka. Winogron (b. słodki!). Słusznie! Klienta przeważnie stać tylko na jednš sztukę. 17. W sklepie rybnym obowišzuje następujšcy tryb postępo- wania przy opisie towaru. Karp żywy. Po dwóch dniach: karp œwieży. Po tygodniu: karp mrożony. Oczywiœcie cały czas chodzi o tego samego przedstawiciela gatunku. Tak to karp ze œwiata istot żywych przemieszcza się do œwiata idei. 18. A my do salonu sprzedaży. Obsługant decyduje, co ma kupić klient. 19. Słodycze ustawiamy przy kasie; nudzšcy się w kolejce bachor na pewno nacišgnie matkę na jakieœ paskudztwo. A i dentysta się ucieszy! 20. W kasie w każdej chwili może zabraknšć drobnych. 21. Zrobienie całych zakupów przy jednej kasie musi być nie- możliwe. W zasadzie klient powinien mieć zakaz wstępu do sklepu, chy- ba że nic nie kupi, a zapłaci. 163 Apteczka domowa W każdym nowoczesnym domu powinna być gaœnica i apteczka pierwszej pomocy. A w niej: 1. Telefon radio taxi (na sztywnym kartoniku). 2. Spirytus (rektyfikowany). 3. Wódka (czysta). 4. Wódka (kolorowa). 5. Piwo (strong). 6. Adwokat. 7. Chipsy. 8. Ogórek (konserwowy). 9. Byczki (mała puszka). 10. Korkocišg. 11. Kieliszek (do płukania oka). 12. Alka-prim. 13. Plaster i inne pierdoły – wedle uznania. 164 Epilog TRZEBA WYŻEJ OGON NIEŒĆ (hymn małp z „Księgi dżungli”) LAURA: Teraz będę jęczeć pozornie nie na temat. Bo ja je- stem nieszczęœliwa. MAJKA: A na jaki temat? LAURA: Jestem nieszczęœliwa, bo po zaprowadzeniu wirusa do naszych komputerów, sformatowaniu twardego dysku i wgra- niu Windows 95 zamiast lasera mam siekierkę neolitycznš. Co ja mówię, siekierkę. Gdybyż to był szlachetny neolit! Ale to tłuk pięœciowy! Edytor tekstu, który jest pod tym Windows całym, to prymityw i nie ma funkcji, które sš mi potrzebne do szczęœcia. A u ciebie poszedł i Word, i PageMaker, i Corel. Mój komputer nie ma znowu aż tak dużo mniej pamięci od twojego. MAJKA: Nie chodzi o pamięć, tylko o CD-ROM. Ja mam CD-ROM ósemkę, a ty dziesištkę. Człowiek, który nam grzebał w komputerach, miał te programy na chałupczniczo sporzšdzo- nej płycie CD. W moim poszła, bo jest gorszy. A u ciebie nie dało się odtworzyć kiepskiej płyty w dobrym CD-ROM-ie. LAURA: Poršbanie drewna na opał narzędziami jubilerskimi na ogół jest niemożliwe. MAJKA: Wyprawa na Everest w szmatach od Armaniego skończy się fiaskiem. LAURA: Podobnie z brzytwš na poziomki. MAJKA: WeŸ ty się zdyscyplinuj. LAURA: Ja tylko rozwijam swoje talenta popularyzatorskie. Otóż: podobnie się dzieje z nami i mężczyznami albo z nami i resztš œwiata. Mamy za dobry CD-ROM. MAJKA: W ten oto sposób możemy przystšpić do finału. LAURA: Każdy typowy poradnik zapewnia, że na wszystkie problemy życiowe istnieje jakiœ prosty algorytm. Coœ w rodzaju zaklęcia. I że po jego przeczytaniu Osoba zdobędzie tę wiedzę tajemnš, pozwalajšcš łatwo, lekko, przyjemnie i z sensem pokie- rować swoim życiem. Osoba, Która Czyta Tę Ksišżkę, ma pra- wo czuć się nieco zawiedziona. 165 MAJKA: A jednak to jest poradnik. Nie było naszym zamiarem napisanie prostej recepty na cholerę, tylko podzielenie się z Oso- bš, Która Czyta Tę Ksišżkę, naszym doœwiadczeniem, z nadziejš, że znajdzie ona jakieœ PA-CA-NE-UM przynajmniej na niektóre spędzajšce jej sen z powiek sprawy. Nie ma tak, żeby wszyscy lu- dzie rozwišzywali w identyczny sposób swoje problemy. Uzupełniłem swojš rozprawę o brakujšce zagadnienia, których omówienie poczštkowo wydawało mi się zbędne, ponieważ nie pasowały do treœci pierwszej i drugiej księ- gi. Po namyœle uznałem jednak, że nie warto pomijać ich milczeniem i tym samym zachęcać innych do pisania. (Artemidor z Daldis, „Oneirocritica”) LAURA: Szanowna pani! Życie to jest zadanie. To zadanie można rozwišzać na wiele sposobów. W testach na inteligencję kluczowš sprawš jest ta, żeby nie skupiać się na zadaniach, w których nie wiadomo o co chodzi albo które sš czasochłon- ne, upierdliwe i nisko punktowane. Trzeba zasuwać do przodu. MAJKA: I wyżej ogon nieœć. LAURA: Chciałabym wygłosić dłuższy monolog. MAJKA: Proszę cię grzecznie. Tym razem, kochana, wyjšt- kowo będę ci robić za wdzięcznego słuchacza. LAURA: Hasła „głupota” nie ma w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej ani w katalogach rzeczowych Biblioteki Narodo- wej. Wielki Słownik Języka Polskiego podaje definicję w uwikła- niu: „Zespół cech charakterystycznych dla człowieka głupiego; brak rozumu, bezmyœlnoœć”. Tak rozumiana głupota jest zaprze- czeniem inteligencji. Po prostu. Definicji ludzkiej inteligencji jest wiele. Złoœliwi mówiš, że jest ona tym właœnie, co mierzš specjaliœci testami, próbujšc usta- lić tzw. iloraz inteligencji. Ale wyniki rozmaitych testów bywajš kłopotliwe. Okazuje się na przykład, że Murzyni amerykańscy majš IQ przeciętnie o 15 punktów niższy niż amerykańscy An- glosasi. Za to Japończycy sš przeciętnie o 7 punktów lepsi niż biali Amerykanie. W gruncie rzeczy nie oznacza to nic, co mo- głoby ucieszyć rasistów. Zdaniem Alberta Jacquarda, francuskie- go genetyka populacji, testy wymagajš konformizmu, specyficz- nej uległoœci i zdyscyplinowania. Pewien rodzaj uległoœci istot- 166 nie czasami uderza u Japończyków, a u Murzynów amerykań- skich – niechęć do przestrzegania pewnych reguł. Tymczasem Siegfried Streufert, jeden z najwybitniejszych badaczy inteligencji, powiada w wywiadzie dla „Sterna”: „Od- kryłem coœ, co przyniesie ulgę niezliczonej liczbie osób: głu- pota ma przyszłoœć!”. „Czy wobec tego największš szansę majš ci, którzy wcale nie zauważajš, co się dzieje?” – pyta dziennikarz „Sterna”, a czytelnik prawie słyszy, jak mu drży głos. „A co pan myœli – Streufert na to – sam byłem wstrzšœnięty, gdy doszedłem do tego wniosku”. Profesor Zofia Sokolewicz: – Panie Kokotkie- wicz, a właœciwie na którym pan jest roku? Kokotkiewicz (budzi się, rozglšda nieprzytom- nie, noc ani chybi spędził na nauce): – A na tym! MAJKA: To jeszcze oœwieć naszych czytelników, jakš drogš dochodził profesor do tych prawd. LAURA: Najpierw przeprowadził „grę na giełdzie” wœród stu- dentów. Zbadał ich testami na inteligencję, podzielił na głupich i mšdrych i rozdał po sto dolarów, którymi mogli operować przez cały semestr na symulowanej giełdzie papierów wartoœciowych. Wynik eksperymentu: mšdrzy zbankrutowali, forsę capnęli głu- pole. Jeszcze tego nie przetrawił, gdy z innych badań wypłynšł oczywisty wniosek: inteligentniejsi częœciej cierpiš na migotanie przedsionków, przyspieszone bicie serca i inne rodzaje niemia- rowoœci oraz zwężenie naczyń wieńcowych. „Głupsi sš zdecy- dowanie zdrowsi – mówi Streufert – co odnosi się nie tylko do serca, ale i do przewodu pokarmowego”. MAJKA: Jeżeli głupi odnoszš większe sukcesy i sš szczęœliw- si od inteligentnych, to w jakimœ sensie sš od nich lepsi. LAURA: Taka jest prawda, niestety. MAJKA: Czyli istnieje coœ, czego inteligentni mogš się od nich nauczyć. LAURA: Streufert jeszcze raz przeanalizował zabawę w gieł- dę. Studenci nigdy wczeœniej nie mieli do czynienia z podobny- mi interesami. Głupi w prostocie swojego rozumowania potrak- 167 towali jš tak, jak na to zasługiwała, i dlatego podejmowali na czas trafne decyzje. Inteligentni tracili czas, zastanawiajšc się nad komplikacjami, których wcale nie było. A więc największš siłš głupiego jest to, że wie, o co mu chodzi. MAJKA: To było jasne już dla Erazma z Rotterdamu, bez żad- nych badań, kiedy w „Pochwale głupoty” napisał: „Człowiek jest tym szczęœliwszy, im więcej klepek mu nie dostaje”. LAURA: Streufert pokazuje dwa wykresy: typowe schematy myœlenia w umyœle człowieka inteligentnego, drugi – głupiego. U głupiego wszystko jest prostsze. Nieliczne, ale mocne i czyste linie myœlenia prowadzš ku pewnym punktom pewnych wnio- sków i w porę podjętych decyzji. U inteligentnego taki schemat wyglšda jak kłębek włóczki po zabawie kota. Linie myœlenia bie- gnš to w tę, to w tamtš, wnioski sš przesunięte, a decyzji brak. MAJKA: Czyli – jako się rzekło – największš siłš głupiego jest to, że œwietnie wie, o co mu chodzi. A inteligentny, niby taki mšdry, a traci czas na jałowe rozmyœlania. LAURA: To się nawet nazywa. Inteligentnym brakuje CAPA- CITY TO CLOSE – właœnie umiejętnoœci zaprzestania rozmy- œlań, a przejœcia do działania. Inteligentny przegrywa na korzyœć głupiego, gdy nieodpowiednio używa swojej inteligencji – w nie- odpowiedniej chwili, z nieodpowiedniš siłš, tak że zamiast mu pomagać, przeszkadza w uporaniu się z życiowymi problemami. Zwłaszcza w prostych, jednoznacznych sytuacjach ten sobie lepiej daje radę, kto ma tak mało inteligencji, że nawet nie jest w stanie nieodpowiednio jej użyć. MAJKA: No, toœ pocieszyła Osobę, Która Czyta Tę Ksišżkę. LAURA: Jest jeszcze lepsza wiadomoœć! Streufert rozpoczšł nowš serię doœwiadczeń. Na widelec wzišł ludzi inteligentnych, zdrowych, odnoszšcych sukcesy w pracy i w życiu prywatnym. A wyniki sš takie: oprócz inteligencji wszyscy ci ludzie majš zdolnoœć orientowania się, kiedy jest wskazane myœlenie, a kie- dy lepiej wyłšczyć umysł. Przyszłoœć należy do tych spoœród inteligentnych, którzy sš dostatecznie inteligentni, aby się uczyć od głupich. Tylko oni potrafiš, w zależnoœci od sytuacji i zadań, raz być inteligentni, a raz głupi. MAJKA: Nie ma rady, proszę pani. Najwyższy czas zgłupieć. LAURA: Proszę zmienić CD-ROM na gorszy. 168 Kto œni, że popadł w obłęd, a ma na oku ryzykowne przedsięwzięcie finansowe, może być pewny, że mu się powiedzie; wariat, który czegoœ pragnie, nie spocznie, aż dopnie swego. (Artemidor z Daldis, „Oneirocritca”) Teledurniej  Tryton to nazwa: a) kwarty zwiększonej b) kwinty zmniejszonej (w przewrocie) c) zwierzęcia wodnego d) ozdoby fontanny barokowej e) bóstwa w orszaku Posejdona f) belki stalowej wzmacniajšcej œcianę noœnš ‚ Nobel to: a) kometa mijajšca Ziemię co 60 lat b) rodzaj loterii c) ostrze chirurgiczne do cięć specjalnych d) pseudonim szpiega radzieckiego, który podgryzał korzenie CIA e) prawdziwe nazwisko Bolesława Prusa f) nazwa waluty Unii Europejskiej ƒ Autorem baœni „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” jest: a) Hans Chrystian Andersen b) Miguel de Unamuno c) Koszałek Opałek d) Maria Konopnicka e) Ludwik Waryński f) Kazik Staszewski „ „Bitwa pod Grunwaldem” to obraz: a) Hanny Bakuły b) Leonarda da Vinci c) Jana Matejki … Stolicš Polski jest: a) Poznań b) Białystok 169 c) Gdańsk d) Warszawa e) Kraków † Odgłos kukułki brzmi: a) a kuku! b) kuku! c) a kuku, panie kruku! ‡ Polski alfabet składa się z: a) 24 znaków b) 26 znaków c) 36 znaków d) to zależy ˆ Słowami „O, œwięta naiwnoœci!” zaczyna się: a) „Kamasutra” b) reklama bimbru c) każda ceduła giełdowa w Internecie d) księga pierwsza „Pana Tadeusza” e) „Ksišżę” („Il principe”) Niccolň Machiavellego f) pieœń 9. poematu „Myszeidos” biskupa Ignacego Krasickiego (dalej jest: kochanej ojczyzny) g) monolog Hamleta h) „365 obiadów za pięć złotych” Lucyny Ćwierczakiewiczowej i) uwertura „Cosi fan tutte” j) „Opera za trzy grosze” Bertolda Brechta k) „Międzynarodówka” l) dziennik telewizyjny (po wyborach) Pytanie dodatkowe: Która aktorka ma syna? (odpowiedŸ na samym dole strony) Przekształcenie liczby punktów w Iloraz Inteligencji: Jeœli odpowiedziała pani poprawnie na wszystkie pytania, mamy dla pani dobrš wiadomoœć. Znaczy to, że nie musi pani chodzić na zajęcia wyrównawcze. Jeœli nie odpowiedziała pani poprawnie na żadne pytanie, mamy dla pani dobrš wiadomoœć: przejdzie pani przez to życie suchš nóżkš i bez bólu. odpowiedŸ na pytanie dodatkowe: Giulietta Masina 170 K EEP I T S IMPLE S TUPID! (Zrób to jak najproœciej, głupku!) 171 Co było póŸniej, napisałem wczeœniej. (W.K., dziennikarz prasy wojskowej, nazwisko i adres do wiadomoœci autorek) 172 Indeks osób, rzeczy i pojęć własnych WSZYSTKIE TE RZECZY SĽ PEŁNE ZABAW, a człowiek nie może ich wymówić, oko nie nasyci się widzeniem, a ucho nie napełni się słyszeniem. I przyłożyłem do tego serce swe, abym szukać po- szedł mšdroœciš swojš wszystkiego, co dzieje się pod niebem. Tę zabawę trudnš dał Bóg synom ludzkim, aby się niš trapili. (Eklezjastes) Abel, brat 58 Abramowicz Alina, genialna bibliotekarka 106 ach, jaki pan genialny, mister Murgatroyd, gra społeczna dla dwu osób: pacjent–lekarz. Gra się w niš tak: „przepisał mi pan rewelacyjne lekarstwo, tylko ja je zapomniałam brać” (ŐJ’aœka Wędrowniczka, Őwłaœciwie nic mi nie jest). 85, 96 alimenty, humorystyczna suma zasšdzana przez sšd, z przezna- czeniem na utrzymanie dziecka; element szantażu: „Nie będę CI płacił takich alimentów!” 120–121, 123 apteczka domowa 163 Argasiński, lekarz–wybawca (Őjuż nigdy) 101, 106 Artemidor z Daldis (Kasjuszu Maksimusie (...) Nie dziw się, że jako autor figuruje Artemidor z Daldis, nie zaœ Artemidor z Efe- zu – jak w pozostałych moich pracach. Efez to sławny gród i wie- lu wybitnych pisarzy chętnie dodaje jego nazwę do swego imie- nia, natomiast Daldis, niewielka mieœcina w Lidii, pozostaje w cieniu, ponieważ nie wywodzš się stamtšd żadne znakomitoœci. A zatem poœwięcam to dzieło rodzinnej krainie, z której pochodzi moja matka – przekład: Iwona Żółtowska), jeden z największych znawców ludzkiej psychiki 165, 168 a spróbuj mi tylko coœ zrobić, forma ostra drugiego stopnia gry społecznej „Dlaczego ty nie? – Tak, ale...” a ten kwiatek to ci niedługo zdechnie, rozgrywka małżeńska 173 (Őcztery lata ekstazy; Őgonitwa za cieniem; Őkochanie; Őkrza- czasty; Őnieszczęœcie kardiologiczne; Őprzecież; Őty mi tak nie klikaj; Őzgnijesz od tego nicnierobienia) 69 Augustyn, œwięty – został œwiętym mimo bujnego życia erotycz- nego i słynnej modlitwy „uczyń mnie czystym, ale jeszcze nie teraz”. Przewidział kartezjańskie Cogito i rozwinšł teorię czasu, zgodnie z którš Bóg znajduje się poza czasowym strumieniem wydarzeń. Ergo: Najwyższy nigdy nie wie, która godzina. 58 Bardot Brigitte, aktorka francuska, ur. 1934, okrzyknięta sym- bolem seksu w latach 50., a wylansowana przez Rogera Vadima (rozwód w 1957). Doskonały przykład na to, że miernota aktor- ska o urodzie neandertalki może zrobić œwiatowš karierę. Bry- dzia wylansowała bardotkę – biusthalter, który powiększa cyc jeszcze bardziej. W 1975 zajęła się walkš o prawa fok. Zabrakło jej natomiast pomysłu na to, z czego mieliby żyć Eskimosi, utrzy- mujšcy się z polowań na foki. Tak to zacne idee stajš się swojš własnš karykaturš. 95 Bardzo Zmęczony Kolega (ŐHenio) 37, 38 Baudoin de Courtenay Jędrzejewiczowa (primo voto Ehren- kreutz) Cezaria 96 Bovary, Emma, pani. Wyszła za mšż za poczciwego, dobrodusz- nego, a przy tym doœć głupiego lekarza prowincjonalnego Charlesa Bovary. Sentymentalna, czachę miała nabitš marzenia- mi o luksusie i romantycznej miłoœci. Tymczasem dwaj kolejni kochankowie porzucili jš, a ona zabrnęła w monstrualne długi. Szantażowana przez lichwiarza popełniła samobójstwo (ŐFlau- bert Gustave) 18 brewiarz, okładki od brewiarzy 94 Brown Jackson H. Jr, współczesny KoŸma Prutkow (ŐPrutkow KoŸma oraz ŐLa Palisse) 53, 83, 132, 133 brzytwa, z brzytwš na poziomki 164 CD-ROM (Őgłupoty pochwała) 164, 167 Chałasiński Józef, profesor, socjolog Ž Szczepański Jan chamstwo Ž stosunki międzyludzkie chandra (Őniebo gwiaŸdziste nade mnš, rozkład moralny we mnie oraz: ŐRozpad Podstawowych Struktur Osobowoœci) 12– 19, 60, 63, 64, 152 174 chirurgia Ž romans z chirurgiš comedia de capa y espada, hiszp. komedia płaszcza i szpady 157 Cosaques (ko-za-kes), jak powiada jedno z najstarszych wydań „Larousse’a”: „Dziki lud znad stepów Morza Kaspijskiego. Bardzo odważni (trés courages). Do boju rzucajš się z okrzy- kiem „Job twaďou mat’! (pour l’honneur, pour la patrie!)”. 157 co zrobić jutro na obiad – pytanie z gatunku egzystencjalnych, kwestia wałkowana do zdechu w pracy; my proponujemy grzy- by grzane z grzebieniem lub grzyb pokojowy na szaro 91 Cybula Franciszek, ksišdz osobisty, tu: œwięci połowy 34 cyc na wierzchu (styl plasujšcy się między Ludwikiem XV a Dyrektoriatem, kiedy to niejedna Nike sankiulotów karmiła pu- blicznie niemowlę na sali Konwentu w czasie obrad Ž gra w pończoszkę; Ž ostentacyjne macierzyństwo cztery lata ekstazy (Őa ten kwiatek to ci niedługo zdechnie; Ődziury w mózgu; Őgonitwa za cieniem oraz: Őkrzaczasty) 69, 93 Dante Alighieri, jakby kto nie wiedział, jedna z wielkich posta- ci literatury œwiatowej. Wraz z ojcem Francesca Petrarki musiał opuœcić Florencję w 1303 roku, a wszystko dlatego, że był zwo- lennikiem Białych Gwelfów. Wyobraził sobie nieborak, że Flo- rencja może być niezależna i od papieża, i od cesarza. 18 Demokryt (gr. Dhm Dhm Dhm Dhm DhmB BB BBkritoz kritoz kritoz kritoz kritoz), presokratyk, zwany Abderytš lub Œmiejšcym się (gr. Gelasios – Gelas Gelas Gelas Gelas GelasA AA AAoz oz oz oz oz) filozofem, jako prze- ciwieństwo depresyjnego Heraklita. Według Jima Hankinsona, autora poradnika „Filozofia – jak blefować z głowš”, w towarzy- stwie można błysnšć rewelacjš, że Demokryta i Leucypa obar- cza się odpowiedzialnoœciš za zbrojenia atomowe; jest to błšd, bo atomów Demokryta nie można rozbić. Warto dorzucić (szczyt erudycji!), że Demokryt nie lubił seksu. Może dlatego był taki wesoły?! 92 diabolus in musica Ž tryton dlaczego ty nie...? Tak, ale... gra społeczna, jako pierwsza od- kryta przez Erica Berne’a podczas grupowych zajęć terapeutycz- nych. Jako najstarszy przedmiot analizy, jest najlepiej poznana. Jest najpospolitszš grš towarzyskš (np. na przyjęciach). Niezła jako gra małżeńska. Œwietnie sprawdza się w pracy. Na przykład: 175 *A: – Mam już dosyć tej roboty. *B: – To dlaczego jej nie zmie- nisz? *A: – Tak, ale nawet nie mam kiedy się za tym rozejrzeć. *B: – Podobno u Kitwasińskiego szukajš kogoœ o takich kwalifi- kacjach jak twoje. *A: – Tak, ale Kitwasiński mało płaci. *B: – Z Kitwasińskim można negocjować. *A: – Tak, ale przepadłby mi urlop. *B: – No to zostań tu, gdzie jesteœ. *A: – Tak, ale to nie do wiary, jak się wykorzystuje ludzi w naszej firmie. Ludzie gra- jšcy w „Dlaczego ty nie...? Tak, ale...” udowadniajš całkiem sku- tecznie, że nikt im nie potrafi zaproponować niczego sensowne- go. Grę tę można uprawiać w formie ostrej drugiego stopnia jako „A spróbuj mi tylko coœ zrobić”. 157 drakuleńka, krew wypije, a dziurki nie zrobi. To znaczy zrobi, ale w głowie, czego na pierwszy rzut oka nie widać Ő dziury w mózgu; Ő gonitwa za cieniem; Ő krzaczasty oraz Ő nieszczęœcie kardiologiczne 66 drewniana noga, gra społeczna. Jej teza brzmi: „Czego można się spodziewać po człowieku, który ma drewnianš nogę?”. Kla- syczny przykład gracza to facet, który się jška i nie może znaleŸć pracy z powodu tej ułomnoœci. Nic dziwnego: interesuje go wy- łšcznie praca sprzedawcy. Jako wolny człowiek w wolnym kraju ma oczywiœcie do tego prawo, jednakowoż wybór budzi podej- rzenia co do czystoœci intencji. Gracz oczytany zawsze znajdzie dla siebie jakieœ usprawiedliwienie: migrenę, przeziębienie, ura- zy głowy, stres, bolesnš miesišczkę, urodził się w zamartwicy, popsuł mu się budzik, zamek zacišł się w drzwiach, chandra go tłucze, potwornie długo czekał na autobus, miał takie przejœcia, że można by o tym napisać ksišżkę, a przede wszystkim jest tak strasznie zmęczony, że na nic nie ma siły, itd. (ŐJ’aœka Wędrow- niczka, ŐOZN) 85 Dybowska Janeczka, koleżanka, genialna charakteryzatorka fil- mowa 19 dysonans poznawczy Ž drakuleńka; Ž krzaczasty; Ž nieszczę- œcie kardiologiczne; Ž rekin dziecko Őpokój dziecinny; Őszantaż oraz: Őwypluwka 108– 120, 126–142 dziennikarz niepiszšcy, żurnalistów dzielimy na dziennikarzy i redaktorów. Dziennikarze piszš, natomiast redaktorzy redagujš, wypaczajšc sens i ukatrupiajšc ciężkš robotę dziennikarzy. Wie- lu dziennikarzy chciałoby redagować, a wielu redaktorów pisać. 176 Dlatego do dziennikarza zwracamy się „panie redaktorze /pani redaktor”, a redaktorzy mówiš o sobie, że sš dziennikarzami nie- piszšcymi. Dziennikarza niepiszšcego można z grubsza porów- nać do skrzypka niegrajšcego, chirurga nieoperujšcego albo, naj- lepiej, do solisty duetu. Dziennikarz niepiszšcy to wierzšcy, że na poczštku było słowo, ale niepraktykujšcy. 40 dziury w mózgu, spadek, z którym człowiek zostaje po czterech latach ekstazy Ődrakuleńka; Őgonitwa za cieniem; Őkrzaczasty; Őnieszczęœcie kardiologiczne 66 eliminacja przeciwnika Ž męska prasa Erazm z Rotterdamu, arbiter savoir-vivre’u Renesansu. W in- wentarzu spadku po uczonym natykamy się na zdumiewajšco dużš liczbę chustek do nosa, ale tylko dwa widelce: złoty i srebr- ny. Żeby było œmieszniej, któryœ z tych przyborów ma polskie pochodzenie. Bo oto w 1555 opat cystersów w Mogile posyła Erazmowi w darze luksusowy nóż i widelec jako złoœliwš szpi- lę ŕ propos dzieła Erazma „De civilitate morum puerilium”, w którym Erazm dużo rozprawia o posługiwaniu się łyżkš i no- żem, ale ani słowem ten najkulturalniejszy człowiek Europy nie wspomina o widelcu. U nas powołany jako biegły ds. głupoty 18, 44, 167 Felek Ž robaki feminizm, w praktyce jest to zorganizowany ruch na rzecz praw kobiet. Jego istotš jest (słuszne) przekonanie, że kobiety do- œwiadczajš niesprawiedliwoœci i przeœladowania z powodu płci, której przecież nie wybierały. Z punktu widzenia mężczyzn, któ- rzy bojš się kobiet, feministki to baby niechlujne, zezowate, z wšsami, fatalnie ubrane i pożerajšce mężczyzn. Według starych legend, posypujš głowy (feministki, nie mężczyŸni) popiołem ze spalonych biustonoszy 21–30, 145 Flaubert Gustave, w liœcie do przyjaciela napisał: „W moim szarym życiu zdania sš przygodami”. A w innym miejscu: „Pani Bovary – to ja!” 18 gdzie moje skarpetki?!, programowy okrzyk męski, wydawany hałaœliwie po kilku latach zwišzku Őa ten kwiatek to ci niedługo zdechnie; Őcztery lata ekstazy; Őgonitwa za cieniem; Őkocha- 177 nie; Őnieszczęœcie kardiologiczne; Őprzecież; Őteraz cię mam, ty sukinsynu; Őty mi tak nie klikaj, Őzgnijesz od tego nicniero- bienia oraz Őzobacz, co przez ciebie zrobiłem) 69, 70, głupiego siła 166, 167 głupoty pochwała ŐErazm z Rotterdamu; ŐCD-ROM 18, 166–167 gonitwa za cieniem Őcztery lata ekstazy; Ődziury w mózgu; Ődrakuleńka; Őkrzaczasty; Őlobotomia; Őnieszczęœcie kardio- logiczne 64 gra w pończoszkę: „ojejku, oczko mi poleciało!”, gra towarzy- sko-społeczna, obliczona na zainteresowanie mężczyzn i roz- wœcieczenie kobiet. Inicjatywę w uziemieniu graczki należy po- zostawić inwencji pozostałych kobiet, ponieważ w tej akurat grze mężczyŸni sš mniej zręczni od nich (por. Őcyc na wierzchu oraz Őostentacyjne macierzyństwo) gry dla dam i dżentelmenów Ž ach, jaki pan genialny, mister Murgatroyd; Ž a ten kwiatek to ci niedługo zdechnie; Ž drew- niana noga; Ž gdzie moje skarpetki?!; Ž gra w pończoszkę; Ž kochanie; Ž moje lepsze niż twoje; Ž przecież; Ž Schlemiel; Ž teraz cię mam, ty sukinsynu; Ž ty mi tak nie klikaj; Ž zgni- jesz od tego nicnierobienia; Ž zobacz, co przez ciebie zrobiłem Hassliebe, niem.: Mi-łoœć-i-nie-na-wiœć (Őcztery lata ekstazy; Ődziury w mózgu; Őgonitwa za cieniem; Őkrzaczasty oraz Őnieszczęœcie kardiologiczne 72, 81 Henio, nasza kolega. Koneser! – zdarza mu się oglšdać kanał Discovery. Arbiter elegantiarum! – kiedyœ chodził w garniturze (Őpolicja menstruacyjna) 24, 37, 38, 40, 41 Hipokrates (gr. Gppokr Gppokr Gppokr Gppokr GppokrD DD DDthV thV thV thV thV), ok. 460–377 p.n.e., najsławniej- szy lekarz grecki, z lekarskiej rodziny Asklepiadów. Główny przedstawiciel szkoły lekarskiej na wyspie Kos. O nim i jego życiu wiadomo bardzo mało. Prawdopodobnie był niskiego wzrostu i wiele podróżował. Żaden z 53 tekstów składajšcych się na dzieło „Corpus Hippocraticum”, zebranych 100 lat po jego œmierci, nie może być mu przypisany na pewno. Hipokrates na- ucza, że chorób nie wywołujš demony ani bóstwa, lecz siły na- turalne. Zdrowie jest wyrazem równowagi między składnikami natury człowieka. Wszystko, co dzieje się w umyœle – wpływa na ciało, a to, co się dzieje z ciałem – wpływa na umysł. Co zaœ do 178 medycyny, to jest ona zawodem wymagajšcym moralnoœci i sza- cunku dla losu człowieka. 56 Hoffman Dustin, jako Dorothy, odważna kobietka pacyfikujšca szowinistycznš męskš œwinię 61 homo simplex, w uproszczeniu niby przedstawiciel tego same- go gatunku, z którym jednakże się nie identyfikujemy (ŐJ’aœka Wędrowniczka; ŐKompetentny Kolega; Őkontratenor; Őlekar- skie porady oraz Őpienišżki) 58–59 imięŽ Magister Tabor; ŽWamutombo Dikembe inteligencji badanie ŐCD-ROM; ŐErazm z Rotterdamu; Őgłupiego siła; Őgłupoty pochwała oraz ŐStreufert Siegfried 165–167, 168–169 Intuicja (Pietrowna), wiedza lub pewnoœć uzyskana w jakiejœ sprawie bez rozumowania albo wnioskowania. Synteza faktów pozornie nie majšcych ze sobš żadnego zwišzku. A dlaczego Pietrowna? OdpowiedŸ prawidłowa brzmi: a dlaczego nie? Prze- cież to się rewelacyjnie solmizuje, jeszcze lepiej niż, dajmy na to, Agafia Pietrowna 111 Izabella I Katolicka, hiszp. la Católica, 1451-1504, żona księ- cia aragońskiego, póŸniejszego Ferdynanda II. Była œredniego wzrostu, miała niebieskie oczy i kasztanoworudawe włosy. Le- piej wykształcona od Ferdynanda, umiała mecenatować poetom i dyskutować z filozofami – chociaż wolała towarzystwo księży. Otaczała się wybitnymi i bardzo różnymi doradcami. Po trzy- dziestce postanowiła nauczyć się łaciny i udało jej się. Wzięła za twarz feudałów: ukróciła ich nadużycia i łupiestwo. Matka wychowała jš w ortodoksyjnej nabożnoœci i tak już jej zostało. Jednoczeœnie nie żałowała sobie na kiecki i złote drobiażdżki, które przy jej urodzie prezentowały się całkiem niczego. Popar- ła podróż Kolumba, ale opowieœć o tym, że zastawiła swoje klejnoty w celu jej sfinansowania, jest mocno przesadzona. Bezpoœrednio odpowiedzialna za powołanie Inkwizycji hisz- pańskiej, poœrednio za ludobójstwo i masowe zniewolenie mieszkańców kontynentu odkrytego przez Kolumba. Jako prawdziwa Osoba Renesansu kolekcjonowała cenne rękopisy, tapiserie i obrazy. Zmarła na wrzód, którego nie pozwoliła zba- dać lekarzom. Metodš indywidualnego namysłu i doœwiadczeń wynalazła kolor izabelowaty. 38 179 J’aœka Wędrowniczka Őach, jaki pan genialny, mister Murga- troyd; Ődrewniana noga oraz ŐOZN 38–39, 92 Jasio Wędrowniczek, męska odmiana J’aœki Wędrowniczki, Ž J’aœka Wędrowniczka Jethon Józef, prof. dr hab. med., chirurg-plastyk 82, 98 już nigdy (na szczęœcie, nie pójdę do szkoły), antidotum na myœl o starzeniu się (ŐArgasiński; ŐŁaŸniczka Wincenty; Őmózgu skręt i ՄU przšœniczki siedzš jak anioł dzieweczki”) 101 Kacper Ž robaki klasztor (tu: prawosławny, męski, w Jabłecznej) Ž Abel, brat kobieta balzakowska Ž una creatura bella kochana, najczęstsza inwektywa szczebiotana na kolegiach w damskiej redakcji, np. „Tym razem, kochana, wyjštkowo mu- szę się z tobš zgodzić” (Őkochanie) 21 kochanie, słowo po kilku latach zwišzku stosowane ze znakomi- tym skutkiem zamiast innych słów uznanych powszechnie za obelżywe; intonacji i udarienija nabywamy odruchowo (Őprze- cież) 69 Kokotkiewicz (pan), kolega z innego roku 166 Kompetentny Kolega (zwłaszcza w kwestiach chirurgii plas- tycznej, bo miał teœcia ordynatora – na Sobieskiego), nosorożec w ataku – a mimoza w defensywie, „wiesz wogle, wogle wiesz” (Ődziennikarz niepiszšcy; Őlekarskie porady oraz: Őmoje lep- sze niż twoje) 24, 37, 38, 40, 83, 92, 144 Konstancja, née Weber, żona Mozarta 74 kontratenor, w kompozycjach polifonicznych XIV–XV w. trzeci głos, kontrapunktujšcy tenor i discantus. Mówišc po prostemu, jest to facet, który cienko œpiewa. Homo simplex mniemajš, że kontratenorzy sš kastratami lub homoseksualistami. I tu mamy do czynienia z kastracjš mózgu. 40 końcówki, występujš w wyrażeniu: jestem taka zmęczona, że umyję tylko końcówki i spadam do łóżka 66 Kozacy Ž Cosaques krzaczasty (facet), „ma takie œliczne niebieskie oczki, i kwadra- towš bródkę, i charakterek wampirka, i takie krzaczaste brewki, że na sam widok kolana się człowiekowi uginajš, i z takim krza- czastym na pewno będę miała przechlapane jak w czołgu, a po czterech latach ekstazy on mi powie: – a ten kwiatek to ci nie- 180 długo zdechnie – i zapyta: – a gdzie sš moje skarpetki?! – na co ja mu: – odstosunkuj się od mojego kwiatka – i: – tam, gdzie je rzuciłeœ, kochanie – a potem pozagryzamy się, ale przecież te cztery lata też jest coœ warte, no nieee?” (Ődziury w mózgu; Ődrakuleńka; Őgonitwa za cieniem; Őnieszczęœcie kardiolo- giczne) 58, 61, 67, 68 Ksantypa (gr. Canáqpph Canáqpph Canáqpph Canáqpph Canáqpph), przeszła do historii jako sekutnica, kłótliwa jędza zatruwajšca życie mędrcowi Sokratesowi, który przypadkiem był jej mężem. Tę opinię zawdzięcza cynikom, pro- gramowym wrogom kobiet. Ksantypa była matkš trzech nielet- nich synów Sokratesa, który całe dnie spędzał, przechadzajšc się po Agorze i wymyœlajšc teorie, z których nie bardzo dawało się zmajstrować obiad dla dzieci. Monologi Sokratesa sprzedał Pla- ton. Jako dialogi. Ksantypa poœrednio występuje niemal na każ- dej stronie tej ksišżki. kuchnia, w pewnym sensie miejsce kaŸni 114–116, 143–148 La Palisse, właœc. Jacques de Chabannes, seigneur de La Pa- lisse, przyczyna sprawcza (gr. arche – ârcă ârcă ârcă ârcă ârcă) komunałów. Żył na przełomie XV i XVI wieku; został zabity pod Pawiš w 1525 roku. Jego żołnierze ułożyli tren na œmierć swojego przywód- cy, składajšcy się z samych komunałów, a zaczynajšcy się od słów: „Na kwadrans przed œmierciš był jeszcze żywy”. (ŐPrut- kow KoŸma) 132–133 Legatowicz Ignacy Piotr, Magister filozofii, b. Etatowy Dozór- ca Szkół: Lepelskiej, Połockiej i Wiłkomirskiej, Kollegialny Rad- ca, Kawaler Orderu S. Stanisława 3 Klassy, majšcy znak nieska- zitelnej służby za XXV lat, et caetera 44 lekarskie porady Ž Kompetentny Kolega; Ž romans z chirur- giš oraz Ž moje lepsze niż twoje Lipka Krzysztof, kolega, radiowiec 93 lobotomia a. defrontalizacja, operacyjne przecięcie istoty białej mózgu między płatem czołowym a wzgórzem. Ma na celu prze- rwanie połšczeń z korš tego płata i uwolnienie chorego od ata- ków szału albo bólu. Niestety, zabieg ten wychodzi z mody (Őchandra; Őniebo gwiaŸdziste nade mnš, rozkład moralny we mnie; ŐRozpad Podstawowych Struktur Osobowoœci) 106 ŁaŸniczka Wincenty, w latach 70. dyrektor XXII Liceum Ogól- 181 nokształcšcego im. José Martí w Warszawie, bohater happenin- gu, kompozycji przestrzennej zatytułowanej: Leonardo da Vin- centy – „Dama z ŁaŸniczkš” (Őjuż nigdy) 103 Machiavelli Niccolň, autor jednego z najmšdrzejszych i gorzkich dzieł: „Księcia”. Makiawelizm ma jakoby cechować podstęp, obłuda, brak skrupułów, wyrachowanie i cynizm. Niesłusznie: Machiavelli jako pragmatyk rozumiał, że dominujšcš cechš na- tury ludzkiej jest zło i był bystrym, obiektywnym obserwatorem. Stworzył pojęcie racji stanu. Sformułował wspaniałe teorie, ale nadmiar inteligencji przeszkodził mu zastosować je w praktyce – postawił nie na tego konia. 23 Magister Tabor, dobroczyńca mimo woli, dzięki któremu Lau- ra wzięła indywidualny tok studiów. 101 Masina Giulietta, właœc. Giulia Anna Masina, aktorka włoska. Ofiara talentu swojego męża, Federico Felliniego, obsadzana przez niego tak genialnie, że nikt nie œmiał zaproponować jej ról o bardziej zróżnicowanym charakterze. 169 maœć na czarownice; maœć, którš sporzšdził pewien dociekliwy etnograf po wyczytaniu w jakichœ starych dokumentach (ach, czy przypadkiem nie w raportach Inkwizycji?) receptury pod takš właœnie nazwš. Po czym wysmarował się niš starannie, a następ- nie zaczšł lewitować. Nazwijmy to po imieniu, jesteœmy wszak po wojsku: po prostu wyprodukował halucynogen. Maœć zosta- wiamy na drugi tom. 157 mšż nieboszczyk, były mšż, z którym łšczš już tylko wspólnie przeżyte lata i ewentualnie dziecko 30, 31, 89, 111, 122, 123, 124, 125 medycyna naturalna, ziółka, diety, czary mary, lepiej Ž romans z chirurgiš męska prasa 32–35 męskie kulinaria (ekstaza dla ryb i robaków) 32 męskie stresy ŐHenio i Őpolicja menstruacyjna 10, 24 Miller Marek, kolega, autor m.in. „Arystokracji” 58 moje lepsze niż twoje, gra społeczna, sprawdzajšca się fenome- nalnie na przyjęciach, spotkaniach towarzyskich i w pracy. Przy czym lepsze może oznaczać gorsze. Ulubione tematy: wybuchy prosto w twarz, operacje w obrębie jamy brzusznej i skompliko- wane porody. Trudne do usunięcia zęby także mile widziane. 182 Konieczne mędrkowanie o chirurgii, stawianie diagnoz, udziela- nie porad lekarskich, przepisywanie leków, wypytywanie o ob- jawy itp. Odmianš gry jest rozgrywka towarzyska: kto miał więk- szego kaca i gdzie się, ku swojemu zdumieniu, obudził po balan- dze. (ŐKompetentny Kolega oraz Őzły mšż) 82, 85 moralny rozkład Ž chandra i Ž Rozpad Podstawowych Struk- tur Osobowoœci Mozart Wolfgang Amadeusz (ŐKonstancja i ՄU przšœniczki siedzš jak anioł dzieweczki”) 142 mózg (Ődziury w mózgu; Őwiotczenie tkanek oraz Őwypluw- ka) 24, 25 mózgu skręt 107 niebo gwiaŸdziste nade mnš, rozkład moralny we mnie ŐRoz- pad Podstawowych Struktur Osobowoœci) 18–19 nieszczęœcie kardiologiczne Ődrakuleńka; Ődziury w mózgu; Őgonitwa za cieniem; Őkochanie; Őkrzaczasty; Őprzecież; Őzobacz, co przez ciebie zrobiłem 70 oczy po przepłakanej nocy 19 ostentacyjne macierzyństwo, kiedy to karmi się niemowlę pu- blicznie, czy jest taka potrzeba, czy nie. Wolnoœć z wyższych sfer wiodšca lud na barykady, wydanie kieszonkowe (Őcyc na wierz- chu oraz Őgra w pończoszkę) 59 OZN (Ostry Zespół Niedotego), nazwa jednostki chorobowej, używana głównie przez sanitariuszy pogotowia ratunkowego, nieobca także lekarzom (Őwłaœciwie nic mi nie jest) 59 pienišżki, właœciwie nie wiadomo, co to jest. Z kontekstu zwy- kle wynika, że chodzi o pienišdze, a nawet pienišchy, ponieważ sš one wynikiem własnej ciężkiej pracy (Őhomo simplex) 59 plastyczne operacje ŐKompetentny Kolega 90–92, 93–94 pokój dziecinny, zwykle wysypisko œmieci i zbiornica odpad- ków 138 policja menstruacyjna Őfeminizm; ŐHenio 24, 51, 72 Pollyanna, dziewczynka, która we wszystkim dopatrywała się dobrych stron (Őchandra) 18 PPR (Problem Pękniętej Rury) w aspekcie psychologicznym 13, 155, 156 183 prawdy La Palisse’a Ž La Palisse Prutkow KoŸma, arcyciekawa postać. W połowie XIX wieku publikował komunały doprowadzone do czystego absurdu. Na tę osobę składało się czterech hrabiów: Aleksiej Tołstoj i bracia Alek- siej, Władimir i Aleksander Żemczużnikowie. Ten kwartecik po- życzył sobie imię i nazwisko od służšcego jednego z nich. Służš- cy w pewnym momencie nie zdzierżył i wymówił służbę. Nie chciał własnym nazwiskiem firmować bzdur w rodzaju: „Przyglš- daj się kręgom na wodzie, gdy rzucasz kamienie, inaczej bowiem rzucanie będzie czczš zabawš”, „Nie zazdroœć bogatemu: francu- ski mędrzec stwierdził raz dowcipnie, że zgorzkniałego pana czę- sto niosš w pozłacanej lektyce weseli tragarze”. „Dlaczego cudzo- ziemcy częœciej przebywajš u nas niż my u nich? Ponieważ oni i tak znajdujš się za granicš”. „26 lipca, wieœ Chwostokurowo. Leżę pod brzózkš. Bardzo goršco, nawet w cieniu też musi być dużo stopni. Dwa dni póŸniej. Rtęć wcišż idzie w górę i wydaje się, że wkrótce dojdzie do miejsca, gdzie jest napis: Sankt Petersburg”. 133, 159, 160 przecież, słowo, którym po czterech latach zwišzku się zaczyna co drugš wypowiedŸ, np.: przecież ci mówiłam, przecież widzisz że, przecież się nie rozerwę, przecież słyszę (Őkochanie oraz Őty mi tak nie klikaj) 64, 69 przyjaciółeczka, w oczach mężczyzny każda znajoma żony. Obie majš nawalone w głowie jak Cyganka w tobołku, mózgi rozwielitek i wyobraŸnię dzięcioła pstrego. Spotykajš się tylko po to, żeby pić kawę i obgadywać mężów. 29, 60, 64 przynęta jako zanęta Őmęskie kulinaria 34, 35 Pytia, wieszczka-kapłanka, medium wyroczni œwištyni Apollina w Delfach. Na frontonie œwištyni widniał napis: „Znaj siebie sa- mego”, przypisywany Solonowi. Pytia miała zdrowo po pięćdzie- sištce, żyła w separacji z mężem, odziewała się w dziewicze sza- ty. Zasiadała na œwiętym trójnogu i żujšc liœcie laurowe (wawrzyn był œwiętym drzewem Apollina), plotła, co jej œlina na język przy- niosła, bezładnie i bezskładnie. Z tego bełkotu kapłan układał pi- semnš wyrocznię heksametrem niczym tłumacz kazanie Wałęsy. Obfitoœć błędów w metrum i stylu zdziebko dziwiła Greków, bo przecież wyrocznia pochodziła od Apollina, było nie było, boga poezji. Treœć przepowiedni była tak wieloznaczna, że zagadko- woœć wyroczni pytyjskich stała się przysłowiowa. Taki Aleksan- 184 der Wielki przed wyruszeniem na Persję udał się najsampierw do Delf, żeby zasięgnšć rady wyroczni. Akurat tego dnia była ona nieczynna (pewnie Grecy znali wolnš sobotę). Aleksander się uparł, odszukał kapłankę i siłš zacišgnšł do œwištyni. „Synu, nie ma na ciebie rady – jęknęła Pytia. Aleksander na to: – Doœć, to mi wystarczy za wyrocznię!”. 65 Rasputin Grigorij Jefimowicz, najsławniejszy znachor, hipno- tyzer i szaman rosyjskiego fin de siecle’u, och, sorry, Gregory – uzdrowiciel, praktyk medycyny niekonwencjonalnej, czyli bio- energoterapeuta, rzekomo leczšcy carewicza Aleksieja Romano- wa, obcišżonego hemofiliš (wadliwy chromosom X otrzymał w posagu, jak połowa potomków królowej Wiktorii). Rasputin był chytrusem, charyzmatykiem obdarzonym niezwykłym ma- gnetyzmem, analfabetš – jak to szaman. W pałacu księcia Jussu- powa przeciwpancerny organizm „œwiętego człowieka” oparł się cyjankowi potasu (wzór: KCN) i w ten sposób spiskowcy zostali zmuszeni do wpakowania w niego kilku salw z pistoletów, a dla wszelkiej pewnoœci utopienia go w przeręblu w Newie. 72 rekin – informacje o ludojadztwie rekinów sš częœciowo przesa- dzone (Ődrakuleńka i Őkrzaczasty) 62 robaki XXI wieku 33 romans intrercity, coœ, co nas nie interesuje 66 romans z chirurgiš 96–101 Rousseau Jean Jacques, chciał koniecznie z ludŸmi umawiać się społecznie. Próbował przynajmniej trzynastu zawodów. Był gra- werem, lokajem, seminarzystš, rolnikiem, urzędnikiem, guwerne- rem, kopistš nut, kasjerem, pisarzem i prywatnym sekretarzem. W 1743 otrzymał posadę sekretarza u francuskiego ambasadora w Wenecji, hrabiego de Montaigu. Po roku R. został zdymisjonowa- ny i musiał uciekać przed aresztowaniem przez senat Wenecji. Chlebodawca oœwiadczył, że przeznaczeniem jego sekretarza „jest życie w nędzy, cechujš go bowiem złe skłonnoœci, jawna bezczel- noœć, obłęd i wygórowane mniemanie o sobie”. I nic dziwnego: gdy ambasador, dyktujšc pisma, nie mógł znaleŸć odpowiedniego słowa, Rousseau ziewał ostentacyjnie, a także przechadzał się od œciany do œciany i odwrotnie. Był pierwszym intelektualistš noszš- cym zarost, a jego stroje były wystudiowane w swojej prostocie. Szczęœcie, według R., to „nigdy nie musieć czynić tego, czego nie 185 pragnę”. Kobiety, z którš się zwišzał, nigdy nigdzie nie zabierał ze sobš i nie pozwalał jej siadać do stołu z zaproszonymi goœćmi. Żeby zabawić pewnš damę, opracował słowniczek błędów swojej kobiety. Swoje pierwsze dziecko R. oddał do przytułku, wyposa- żajšc je w kartkę z monogramem. Z czworgiem następnych postš- pił tak samo, tylko odpuœcił sporzšdzanie karteluszek. Żadne nie otrzymało imienia. Poza tym R. był zdania, że człowiek jest dobry, tylko zdeprawowała go cywilizacja. Jeden z badaczy tak go okre- œlił: neurastenik, hipochondryk, onanista, ukryty homoseksualista, narcystyczny introwertyk, kleptomaniak, infantylny, irytujšcy i skšpy. Współczesna mu osoba, chyba jedyna jego prawdziwa miłoœć, powiedziała o nim: „A jednak porywajšcy szaleniec”. 124 Rozpad Podstawowych Struktur Osobowoœci, Weltschmertz, chandra-gigant, graniczšca ze stanem zejœciowym (Őgonitwa za cieniem; Őlobotomia; Őniebo gwiaŸdziste nade mnš, rozkład moralny we mnie) 11, 12, 63, 64, 155 różowa pilotka 60 Rubinstein Artur, w zapowiedzi radiowej: gra Artur Rubin- stein – fortepian 56 Sade Donatien Alphonse François, markiz de (1740–1814), w trzynastym pokoleniu potomek Laury de Noves, natchnienia Pe- trarki (Őchandra) 16 samotnoœć, pewne jej realne zalety (Őstarokawalerskie nawyki) 63 Scaramello, właœc. Scaramuccia, postać z włoskiej commedii dell’arte. Osobnik odziany na modłę hiszpańskš w czarnš bluzę z białym kołnierzem, w krótkiej pelerynie, ze szpadš u boku. Ma to być hiszpański szlachcic, kapitan. Bufon, samochwała i tchórz. Kiedy nie wiadomo, jak ożywić akcję, zjawia się Arlekin i wali Scaramella pałš w cymbał. Scaramello ma jednak zalety: umie prowadzić subtelny, intelektualny dyskurs pełen kpin i docinków, jest mimem i tancerzem. Przygrywa sobie na gitarze lub na lut- niej. 60, 89 Schlemiel (jidysz: spryt, chytroœć), jedna z podstawowych gier społecznych. Przykładowe posunięcia w grze: *Pan wydelego- wany do zmywania tłucze talerz. *Pani najpierw się wœcieka, ale podœwiadomie czuje, że jeœli ujawni swoje uczucia, pan wygra. Więc się opanowuje. *Pan mówi: przepraszam. *Pani krzyczy, że 186 nic nie szkodzi, wzmacniajšc swoje złudzenie zwycięstwa. *Wte- dy pan zaczyna siać spustoszenie. A to obtłucze garnek, a to zła- mie nóż, przy okazji obficie krwawišc na sukienkę pani, a to coœ rozleje, naœwini i zachlapie. Psychiczne dziecko pana szaleje ze szczęœcia. Narobiło mnóstwo szkód, podczas gdy pani dała przy- kład samokontroli podszytej wœciekłoœciš i cierpieniem. Pan uzy- skał to, czego chciał: œwiadomoœć, że może być destrukcyjny i cišgle uzyskiwać przebaczenie. Co można zrobić? Tylko zagrać w antyspryt, odmawiajšc przebaczenia. Zamiast miauczeć „nic nie szkodzi”, powiedzieć: – Możesz nas wysadzić w powietrze, możesz nas podpalić, ale nie mów przepraszam” (Őteraz cię mam, ty sukinsynu oraz Őzobacz, co przez ciebie zrobiłem) 85 Shaw Bernard 51 Siekiera Jan 22 siekierka neolityczna Őgłupoty pochwała 164 Siemieński Krzysztof, kolega szkolny 103 Sokolewicz Zofia, profesor, etnolog 166 sotto voce, półgębkiem, konspiracyjnie i nerwowo, np.: – Jestem teraz w domu, żona może usłyszeć, zadzwonię póŸniej 67 stara panna, okreœlenie to ma obelżywy charakter od co naj- mniej XVII wieku. Konstytutywne cechy starej panny to zacofa- nie, nerwowoœć, egzaltacja, pedanteria, pruderia, zakłamanie i zajmowanie się duperelami. Wszystko to dlatego, że nie ma chłopa, który by nadawał sens jej istnieniu i czynił ciut bardziej użytecznš społecznie poprzez – na przykład – rodzenie dzieci i usługiwanie reproduktorowi. 10 starokawalerskie nawyki, repertuar zastrzeżony dla ludzi wol- nych albo dla chamów: głoœne ziewanie, œpiewanie bas-barytonem podczas malowania oka arii Don Basilia „La Calunnia”, bek piw- ny, snucie się półnago po domu, wysysanie szpiku z koœci itp. 15, 62, 63, 69 stary, miałam to samo! – tak podobno reagowała pewna bardzo znana poetka, kiedy podobał jej się jakiœ facet. Najœmieszniej było, gdy chłop dochodził do wspomnień z wojska 58, 62 stosunki międzyludzkie 36–49 Streufert Siegfried, profesor 166 Syrokomska-Krüger Halina, alpinistka, redaktor 41 Szczepański Jan, profesor, socjolog (Őstosunki międzyludz- kie) 36 187 szantaż, jako metoda wychowawcza, niby nie metoda, ale spraw- dza się idealnie 115 szpital, jak w nim przeżyć? (Őromans z chirurgiš) 96–100 tata Mariuszka Őfeminizm 26–27 teraz cię mam, ty sukinsynu, gra społeczna. W klinicznej po- staci obserwowana w szkole, gdy nauczyciel nie lubi ucznia i tak długo czyha na jakieœ jego potknięcie, aż się doczeka. Stosowa- na z powodzeniem w pracy lub w relacji specjalista wezwany do wymiany rury – właœciciel mieszkania. Sprawdza się doskonale jako gra małżeńska. Profesjonaliœci stosujš odmianę zwanš „nę- kanie” (Őgdzie sš moje skarpetki?!) 52, 59, 69 teœć–ordynator ŐKompetentny Kolega oraz Őmoje lepsze niż twoje 83 tłuk pięœciowy Őgłupoty pochwała 164 trudni ludzie ŐHenio; ŐJ’aœka Wędrowniczka oraz ŐKompe- tentny Kolega tryton, jak słusznie twierdzi Krzysiek Lipka, tryton jest nie tyl- ko nazwš kwarty zwiększonej i kwinty zmniejszonej (w przewro- cie), ale także zwierzęcia wodnego. Jakby tego było mało, rów- nież bóstwa w orszaku Posejdona, często ozdoby fontanny (prze- ważnie barokowej). W chorale gregoriańskim, we wczesnej po- lifonii i w regułach kontrapunktu œcisłego trytonowy krok melo- dyczny był zabroniony (tzw. diabolus in musica). Toby była nie- powetowana strata, gdyby nie wystšpił w tej ksišżce. 168 trzy grzechy główne, Pycha, Obżarstwo, Małżeństwo 75 ty mi tak nie klikaj (Őa ten kwiatek to ci niedługo zdechnie; ŐSchlemiel oraz Őzły mšż 10, 69 tytulatura Ž dziennikarz niepiszšcy oraz Ž kochanie una creatura bella Őwiotczenie tkanek 86–95 „U przšœniczki siedzš jak anioł dzieweczki” 140 Wachowski Mieczysław, tu: wišże haczyki 34 Wałęsa Lech, tu: wędkarz 34 Wamutombo Dikembe Mutombo Mpolondo Jean Jacques, center Denver Nuggets, 40. cud NBA 32 wiek, myœlenie o nim (ŐArgasiński; Őjuż nigdy; Őwiotczenie tkanek) 86–90, 93, 95–96, 101 188 wiotczenie tkanek 82–107 właœciwie nic mi nie jest, infekcja z goršczkš 39 st. C, przeci- wieństwo ŐOZN 96 włóczka (czerwona) i jej zastosowanie Ž męska prasa wróbel 12, 84, 127 wypluwka, w miarę œciœle rzecz ujmujšc, jest to to, co w ramach transakcji wišzanej zeżre np. sowa, a co do zjedzenia tak napraw- dę się nie nadaje, np. sierœć, w którš jest opakowana mysz, pazu- ry, którymi jest zakończona, itp. Sowa to po jakimœ czasie wyplu- wa i to jest właœnie wypluwka. Stanowi ona bezcenny materiał badawczy, dzięki któremu można się dowiedzieć, jak się kształ- tuje populacja małych zwierzšt na danym terenie. W naszym ro- zumieniu wypluwkš jest to, co człowiekowi zostaje z mózgu po kilku godzinach obcowania z własnym dzieckiem. 140, 144 zgnijesz od tego nicnierobienia, rozgrywka małżeńska (Őa ten kwiatek to ci niedługo zdechnie) 69 zięć Ž Kompetentny Kolega oraz Ž stosunki międzyludzkie zły mšż, gra społeczna. Uprawiana w pracy z koleżankami i na przyjęciach. Zasady – oczywiste. (Őkochanie; Őmoje lepsze niż twoje; Őprzecież; ŐSchlemiel; Őteraz cię mam, ty sukinsynu; Őty mi tak nie klikaj; Őzobacz, co przez ciebie zrobiłem) 9 zobacz, co przez ciebie zrobiłem, gra społeczna. Najlepsza ze wszystkich gra małżeńska. Może się również toczyć między rodzi- cami i dziećmi, a także w zakładzie pracy. Pan zajmuje się czymœ, co pozwala mu się odizolować od otoczenia. Nagle jakiœ nachał przychodzi po „głaski” i zadaje pytanie w rodzaju: „Nie wiesz, gdzie sš moje klucze?”. Wtedy panu wyœlizguje się z ršk co tam w nich trzyma, dajmy na to maszyna do pisania albo lewarek samo- chodowy, no i pan może wrzasnšć: „Zobacz, co przez ciebie zro- biłem!”. Gry tej błyskawicznie uczš się małe dzieci, dzięki czemu przechodzi ona z pokolenia na pokolenie. 69, 72 Panaroja – jak mówi Lechu. (senator Zbigniew Romaszewski na gruncie prywatnym, wypowiedŸ nieautoryzowana) 189 SPIS TREŒCI Prolog čTY MI TAK NIE KLIKAJ (BO TO BOLI, NIEEE?)! . . . 9 Rozdział I ęWSZYSTKO KWITNIE, A JA NIE . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 PARDON, MADAME Małe podręczne nieszczęœcie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14 Duch de Sade’a chichocze złowieszczo . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Wunderwaffe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18 Co zrobić, żeby jako tako wyglšdać po przepłakanej nocy? . 19 Rozdział II ę...A JEŒLI BÓG JEST ANTYFEMINISTKĽ . . . . . . . . . 21 ...a jeœli Bóg jest antyfeministkš . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 PARDON, MADAME Kogo wezwać w kryzysie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 Gosposia na stałe, mężczyzna na przychodne . . . . . . . . . . . 30 Suplement: Wszystkie nasze męskie sprawy . . . . . . . . . . . 32 Rozdział III čSTOSUNKI MIĘDZYLUDZKIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36 Suplement: Ale plama, proszę pana . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 Rozdział IV ęSKAZANA NA PRACĘ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 PARDON, MADAME Czy pani lubi pracę? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 Rozdział V ęŁOBUZY, BLUSZCZE, FAJNI FACECI I INNI TOK- SYCZNI KOCHANKOWIE . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57 Odmawiam, ale niech pan nalega . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57 190 PARDON, MADAME Prawie wszystkie powody, dla których Setka Mocnej Kawy z Przyjaciółkš jest lepsza od mężczyzny. . . . . . . . . . . . . . . 70 Sztuka konwersacji, czyli Hassliebe . . . . . . . . . . . . . . . . . . 72 Uroda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 Spółka jednoosobowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 74 Rozdział VI čNIE PŁACZ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76 Rozdział VII ęWIOTCZENIE TKANEK . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 82 Kondycja humana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 84 Una creatura bella, czyli „wiem, że jestem bardzo ładna” . 86 PARDON, MADAME Witaj, smutku tropików . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 Mój romans z chirurgiš . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 96 Suplement: Już nigdy, czyli wspomnienia niebieskiego fartuszka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Rozdział VIII ę...BO DZIECI TO TAKA RADOŒĆ . . . . . . . . . . . . . . . 108 Krew, pot i łzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109 „Malinowski mnie bije” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113 Dziecko w kuchni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114 „Daj mi szansę”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 116 Jak spakować dziecko na wyjazd . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117 „Proszę Wysokiego Sšdu...” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 120 „Ten drań, twój ojciec” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121 W ŁAGODNYCH OCZACH MAMUNI Powiedz, mamo, ale już! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126 Businessbaby . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 128 Kobieta siedmioletnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 130 Poemat pedagogiczny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132 Ja – to zupełnie co innego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138 „U przšœniczki siedzš jak anioł dzieweczki” . . . . . . . . . . . 140 191 Rozdział IX ęKUCHNIA KOBIETY SAMOTNEJ, CZYLI GRÓB WYKOPANY NOŻEM I WIDELCEM . . . . . . . . . . . . . . . 143 PARDON, MADAME Nowe szaty tłuœciocha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 148 Rozdział XI ęNIE DAJ SIĘ WYKIWAĆ! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151 Jak się bronić? . . . . . . . . . . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 152 Spokojnie, to tylko awaria . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 PARDON, MADAME Kartki z kalendarza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158 Jak zorganizować sklep? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 161 Epilog čTRZEBA WYŻEJ OGON NIEŒĆ . . . . . . . . . . . . . . . . . 164 čINDEKS OSÓB, RZECZY I POJĘĆ WŁASNYCH . . . 172