tytuł: "Mężczyzna, kobieta, świeczka" autor: Jan Paweł Krasnodębski Asi Olszewskiej z Salonu Wydawniczego w Żarnowskiej k. Łeby Jan Paweł Krasnodębski 2000 Wydanie I Rysunek wykonała Aleksandra Krasnodębska ISBN 83-901184-8-3 Wydano staraniem Gabinetu Terapeutycznego Katowice, ul. Kijowska 51/7 Druk: Drukarnia Chorzów, ul. Katowicka 115 I. CHŁOPCY I DZIEWCZYNKI Iwona Cud, Trzydziestka. * * * Córeczka zamyka moje oczy. To tylko bajka, papciu, mówi. I ma rację - jak Prezydent, Ojciec Święty, sam Bóg. To bajka. Dobranocka. * * * Jestem kobietą. Dotykam Cię delikatnie i czuję jak rośniesz. Muskam Twoje jądra czuję jak pęcznieją. Gładząc Cię odkrywam to o czym wiesz od dawna. I ja wiem. Widzę Twoją twarz. Jesteś szczęśliwy. Jestem szczęśliwa. Urosłeś już tak bardzo że ledwie mieścisz się w tym świecie w tym pokoju. Jesteś mój. Możemy poszerzyć świat wszystkie pokoje. Moje paznokcie zdrapują Twoją skórę ze wszystkich kobiet. Jesteś mój. Krzyczysz. Wtedy biorę Cię w usta. I zawsze. * * * Siedzę pod ścianą białą. W rękach sznur. Nie, to różaniec. Jednak sznur. Albo kokardka. * * * Sen po proszkach to taki sen w którym oszukuje się gwiazdy i patrzącego mimo Pana Boga Stwórca w kościele to ceremonia jarmarczna, okłamuje się oczy swoje, nie myśląc o bożych cieniach * * * Nie widzę już lustra Głowę umyłam, włosy wysuszyłam Liżę kredkę, pędzelek palce maczam w cieniu powieka mi upadła spiralką dotykam sutek tuszem znaczę uda róże Ci podaruję szminką wpiszę Twoje imię i perfumami Cię umyję * * * ^ Źródłem byłaś, wodospadem jesteś który swym pięknem zmywa wszystko sam nic nie dając, gdyż siłą natury odbita od drzew, masz do tego prawo. * * * Zostały same suche drzewa i gawrony. Liście gniją, przegniją. Słońce jest i zachodzi, zachodzi. Trudno czekać teraz na dotyk gałęzi. * * * Opowiadałaś o pielgrzymie, który lat idzie pieszo do Jerozolimy powoli odnajdując Boga. Mówiłaś, że był piękny i tak podobny do mnie, tak bardzo podobny do mnie. Przytulaliśmy się. Pies leżał w naszych nogach. Odparłem, że wszystko rozumiem. Że idę, idę, idę. Pies zawył. Płomień świecy zadrżał i drżał. Lecz nie zgasł. Pies zaszczekał głośno, chrapliwie, jakby toczył wielką walkę. Pocałowałem Twoje gładkie czoło i przytuliłem go. Był nieruchomy. Potem zimny. Płomień świecy drgał, drgał, drgał. Lecz nie zgasł. Podniósł się wysoko, wysoko. Oświetlił świat, oświetlił nas. Było bardzo jasno. I jeszcze księżyc. I nasz płacz. Nasze osiemnaście lub sześćdziesiąt lat. * * * Kocham Cię na torach. Jestem tak głęboko w Tobie, że jesteś jeszcze głębiej we mnie. Nie możemy się poruszyć. Jestem tak daleko w Twoich oczach, że tylko one są gwiazdami. I księżyc w nas. Krzyczysz. Krzyczę. Zagłuszamy szmer polnego konika. Zagłuszamy huk zbliżającego się pociągu, zdaje się... * * * Śmiejesz się tak, że płakać się chce ze szczęścia, który dawniej był płaczem I łzy kapią Kapią łzy Talerz łez pełen Pełna zupa Piękna dupa Świat za mgłą Oczy lśnią. * * * Jestem okrutna i wiem że w moim smutku zaistniał cień na powiece. * * * Byłaś tak delikatna i dotykając Twoich warg nie sądziłem że pragnęłaś, aby uderzał je dłonią mocniej i mocniej. To był dzień. Wieczorem rozluźniona mówiłaś o dominacji kobiet i o feminizmie. Nie myślałem, że pragniesz abym gryzł Twoje piersi, krwawił sutki. Nocą byliśmy tak bardzo razem, że nie było nocy i tylko świt wskazywał kolejną rzekę. Lecz zanim mogliśmy w nią wejść musiałem chwycić rzemień byś okaleczona najczulej mogła opaść na dno. I * * * Moje oczy Moje Oczy Moje oczy Zamkną się same. * * * Nie lubisz zimy, mówisz, że śmierdzi. Czekasz na wiosnę, która pachnie. Potem jest lato, które bardzo pachnie. A potem jesień, kolorowa, mówisz. Twierdzisz, że jesteś kotem. Być może. Lecz koty polują, a ty tak długo leżysz w łóżku, a ja parzę kawę, parzę kawę, parzę kawę i podaję ci, podaję ci, podaję. * * * Rozpalę w piecu Rozpalę tak, że nigdy już nie zmarzniesz Dom wyziębiony i czekam cierpliwie Już cieplej, już ciepło, gorąco już I blacha tak czerwona nocą Przytul się i śpij Drapię Twoje plecy i głowę Twoją drapię Chrapiesz delikatnie Cicho jest i odpoczywasz I jest pajęczyna piękna i w nią patrzę. * * * Myję ręce nad umywalką Płuczę twarz Patrzę w górę, lustra nie ma I widzę oczy, czyste I jeszcze Twoje oczy, mrugające. * * * Przytulasz się i dotykasz mnie Spokojnie jest i cała drżę Idę przynieść Ci jabłko lecz jeszcze jest śnieg. Byłam wiśnią, kiedyś na gałęziach siedząc Przytulasz mnie i dotykam Cię Ty Drzewo, ja z oddalonych tylko pestka. Trudno mi ją przełknąć. * * * Gdy patrzę w tę przestrzeń, zamkniętą lecz nieogarniętą, czuję prawdę swoją, prawdę zwierząt, ludzi, stolarskich szop. I wiem, że niebieski kolor jest najczystszym światłem, czerwony kolor jest rozlanym winem, czerń do czerni, biel do bieli. Siedzę na schodach i patrzę, może już zimno, od Zaduszek do Zaduszek, nagi siedzę, panie Boże, w ten horyzont siedzę. * * * Pobrudziłem Ci wiersze. Przeczytałem. Dopisałem. Zapłakałem. Nie ma kwiatu dla Ciebie. I jesteś kobieca jak dama w czerni. Jak biel. * * * Wiem, ja dobrze wiem, że kiedy dotknę Cię Znikną zmarszczki z Twojego czoła Ja wiem, dobrze wiem, że kiedy głaszczę Cię Twoje oczy zamknięte Twoje oczy otwarte Lśnią i lśnią. I wiem, czuję że wiem, że kiedy tak dotykamy się nie wiem, gdzie jesteś Ty, gdzie jestem ja Czy ja to Ty, czy Ty to Ty Czy Ty to ja. * * * Pod brzozą siedzę otulony śniegiem. Wiem, że zamarznę. I świerki, sosny, jodły, też dostojne buki Z ironią przyjmą moje pożegnanie Lecz ta kobieta biała zachowa mnie w sobie. * * * Chciałam się wyspowiadać. Nie mów do mnie córko. Ładne masz oczy, tak, ładne. Więcej grzechów nie pamiętam. Nie, nie odzywaj się, proszę pana, proszę księdza. Aha, było tak, że przyszedł do mnie jeden w sutannie i przekonywał, abym ja ubrała ten mundur. Mówił o swoich pragnieniach. I pragnął, bym go policzkowała. I błagał, bym go wiązała tym sznurem. Dopiero wtedy mógł osiągnąć to, no, szczytowanie, proszę pana, proszę księdza. Proszę mi nie przerywać. Ostatni raz byłam u spowiedzi, byłam. Jest też taki facio w zamku świętej Brygidy, Egidy, który wykrzykuje komiczne hasła z ambony i wymienia samochody, dziewczyny, wymienia, wymienia. To miasto grzeszy. Dużo ludzi grzeszy. Ktoś na to patrzy, proszę pana, proszę księdza. Kiedyś spadała gwiazda, gdy pomyślałam sobie o Bogu. Ten dreszcz był niesamowity. Dzisiaj mam urodziny i chciałabym przyjąć komunię świętą, rozpiętą, hostię najświętszą. Tak, rozgrzeszenie wpierw. Może ksiądz rozgrzeszyć wszystkich o ładnych oczach. Więcej grzechów nie pamiętam. Tak, pamiętam, jak mój ojciec wisiał na klamce a ja myślałam, że wreszcie naprawia zamek. Proszę się pospieszyć. Teraz wszystkim się spieszy. Mnie też. Muszę przyjąć ten płatek, opłatek i mam trzech mężczyzn w szybkiej kolejności. Teraz kolej na ciebie. Wychodź lub wchodź. Szybko. * * * Jeśli o kobietach można pisać piórem zanurzonym w tęczy, jak powiedział Diderot od Fatalisty Kubusia, to ja, miła, nie mam Ci nic do przekazania, nie mam Ci nic do oddania, gdyż mnie nie ma. * * * Kto zamknie moje oczy? * * * Nikt nie podawał mi długich papierosów w tak wyrafinowany sposób. Nikt nie budził mnie zapalniczką spalając przy tym brwi. Nikt nie śmiał się wtedy tak jak Ty. Brakuje świec w butelkach. Brakuje kwiatów żółtych. Brakuje prześcieradeł mokrych. Mrugają znicze, stopy kruszą szkło. Wszystkie płótna wykrochmalone. Rzucam się w nie, by odnaleźć choć łodygę kwiatu. Coraz ciemniej przede mną, czarny piach. * * * To było najpiękniejsze Boże Narodzenie moje Była choinka za oknem Cola i gin z tonikiem Karpia jedliśmy w łóżku Cukru zabrakło do kawy Śnieg zakrywał połowę szyb tego Domu. Gwiazdek nie było ale były oczy Twoje i śmiesznie mrugały. * * * Już wyjeżdżam, bo za kimś zatęskniłam. Zgubiłam kluczyki, poradzisz sobie. I szyba pękła i coś jeszcze, drobiazgi. Nie mam pieniędzy, rozumiesz. To co dawałeś to było mało, dżin jest drogi, szmaty drogie, i mandarynki. Obudź się! Poszukaj moich wierszy i notesu, bo się pogubiło. Aha, ładnie mnie przytulałeś nocami. Wstawaj szybko! Autobus odjedzie. Mogłeś mu powiedzieć, żeby nie odjeżdżał, żeby na mnie czekał. Tak, czekał. Na moją szminkę, którą kiedyś zamaluję świat. * * * Cóż, dumna Hiszpanko Stałaś się kostnicą I moje odmrożone dłonie są cieplejsze od Ciebie. * * * Wiem, że kiedy szron pojawia się na drzewach A ja jadę wąską wiejską drogą Widzę opustoszałe bocianie gniazda Skręcam w pole, by wyminąć rzężący traktor I widzę bezkres przestrzeni, bezkres czasu, bezkres siebie Nie myślę, czy samotny jestem, ale będąc samotny nie jestem sam. * * * I dopiero teraz mogę odczuć cały Twój smak. Patrzę z tego dołu na wysmukłą sylwetkę w czerni i w bieli. Twoje delikatne rysy. Twoja gładka szyja. Niedocenione dłonie, do których nie zdążyłem. * * * Krowo Piękna krowo umazana łajnem Zimno już Masz dzwoneczek na szyi A ja złoty łańcuszek na porysowanym sercu. I biegnę obok ciebie i jestem za tobą. * * * Twoje drzwi od sypialni zamykane to trzask trumny. Twoje łzy nad grobem to jak deszcz od Boga. Pan Bóg ma kaprysy. Pan Bóg to mur. * * * Szczęść Boże, niech tak będzie. Chciałem się wyspowiadać. Jestem grzesznikiem. Drzewo bardziej jest dla mnie Bogiem niż te świątki. Proszę księdza, pan jest tym z kim ktoś chce porozmawiać. Te kraty mogą zostać, żeby pana nie bolało ucho. Przede mną klęczała tutaj prześliczna dziewczyna, tak długo klęczała, Moja spowiedź będzie krótka. tak smutnie klęczała. Jedna nuta. Nie zabiłem. Cudzołożyłem. Przekraczałem dozwoloną prędkość. Ta dziewczyna... Czy mógłby mi pan powiedzieć, jak miała na imię. I jak miał na imię ten człowiek w przebraniu, który purpurowiał, purpurowiał, nagle zbladł. * * * Liżesz mnie całego a tylko chleb pragnę jeść z Twoich czarodziejskich dłoni. W chlebie tym Matka Moja. Z Tobą nie spotyka mnie nic złego. Ty, cała mokra, idziesz do innego. * * * Jesteś smutna lecz swego smutku nie podzielisz z nikim. Łza jest Twoją własnością. Jesteś dumna i bez skrupułów policzkujesz przechodniów. Żujesz gumę, by Twoje usta były niedostępne. Śpiąc otaczasz dłońmi twarz jakbyś chowała się przed światem mogącym skrzywdzić Twoje ręce. Tęsknisz za matką, która szlocha nic o tym nie wiedząc. Kochasz ojca, który sądzi że jesteś opuszczona. Jesteś piękna lecz nie musisz każdemu się podobać. Jesteś miłością lecz tylko Jeden Głaz może taką Cię ogarnąć. Więc jesteś. Można Cię przytulać. I milczeć. * * * Nie myślę. Patrzę. Nic. Zbliżam się. * * * To nie muszą być góry i to nie musi być górskie słońce To nie musi być morze i odbijane od morza słońce To mogą być kominy kopalniane dźwigi i też jest słońce Rysuje się też jeszcze w wielu oczach dziewcząt. Jest. Moja Czarodziejska Góra przypatruje się. * * * Przez tyle lat miałem okno na zachód Obserwowałem słońce kiedy chowa się dające te niezbadane odnogi, chmury, postacie, postacie, chmury, kolory. I noc. Ofiarowano mi okno na wschód Słońce unosi się coraz wyżej Niech tak będzie. Dopóki wstaje. * * * Tak brudno wokół nas Tak pięknie wokoło nas Dojechaliśmy małą ciężarówką przez zaspy. I mając pracować, jakieś zbierać, zapatrzyliśmy się w oczy jakieś, nasze. * * * Pokłoń się! Gdzie jesteś? Jesteś wolny! W sobie. * * * Marmury, marmury, marmurowy krzyż. Chryzantemy, znicze. Mogiły, mogiły, mogiły, mogę. * * * Byłem alkoholikiem. Jestem alkoholikiem i już mnie nie ma. Wybacz mi! Ty, i wybacz mi świerku, brzozo, grobowa desko. * * * Kobieta, mężczyzna Kiedyś świeczka Teraz deska. Ostatnia Moja ucieczka. * * * Napalę Ci w piecu Mam gazetki, drewno i węgielek jest Popiołu nie chce mi się zebrać Będzie ciepło i wypoczniesz Wyśpisz się wreszcie I usta wysmaruję Ci kremem Gorące usta, wargi spierzchnięte, Twoje Herbatę zrobię, cytrynę ukroję Tylko wyjdę na chwilę, bo zadzwonić muszę Zaraz wrócę, chyba że się przewrócę Polopirynę Ci rozpuszczę i radyjko puszczę Poczekaj moment, za godzinę będę albo jutro będę, przybędę. * * * Śnieg pada nocą na place składowe Kominy i tory i na nasze oczy. Ciężarówka stoi naprzeciwko i stoi naprzeciwko. Nigdy nie widziałem takiego śniegu odbitego w ostrych lampach. Nigdy nie widziałem takiego smutku Twojego w śniegu. Miała być wiosna i kiedyś coś krzyczało, błagało i wyło: Jestem gotowa! * * * Ironio, Ironio, jakże wdzięczna Pani Gdy Cię spotkałem na weselnej hucpie Kiedy Twe oczy rozbłysły, aż zgasiły moje. I pozostałem zwęglony, by kochać z oddali i walczyć o swoje. * * * Widzę go w lustrze Podoba mi się Smutny jak morze Lecz jakby można było się zanurzyć Fajkę zapala. Bankier, urzędnik lub makulaturę zbiera A może pisarz, jakieś książki leżą Też bym tak poleżała sącząc soczek z lodem Pójdę zapytać czy zegarka nie ma Dzisiaj sobota a jutro niedziela. * * * Dziecko odchowałam Męża pochowałam Gordon z tonikiem Paznokcie maluję Pilniczkiem kształtuję Gordon z tonikiem Do Ciebie dzwonię i mam czas Ballantines Jesteś blady i smukły Puszczę Ci Ravela Ballantines Mamy czas Dłońmi Cię naznaczę byś nie miał odznaczeń * * * Książki, obrazy, biurko. Moja pracownia, gabinet, psia buda. Sprzątam, nigdy nie robiłem tego tak dokładnie. Choć ten porządek pragnę zostawić zanim zbiję szybę. * * * Jeśli spotkam Cud Jeśli spotkałem Cud Jeśli z Cudem Cud Mam Cud Fatamorgana Cud. A ja jestem dwa Cudy Albo tuzin cudów jestem Mam domek drewniany Jest płot I jest Cud. * * * Boję się Boję się Boję się o Ciebie mały kolczyku * * * Śmierć, jeśli przyjdzie Okaże się kobietą w wykwintnej sukni lub dżinsowych spodniach Gdyż tylko ona, tak znająca ciemność Gdyż tylko ona, tak czująca oczy zmęczone nocami, może szczęśliwa, zostać świętym epizodem. II. KOBIETA Krysia El, Księży Las. * * * Nastał czas zemsty. Muszę cię skrzywdzić za te obce lata za olbrzymi garb. Wiem jak to zrobię. Będę okrutna. Lincz. Nie odezwę się do ciebie. Pozostaniesz sam. * * * Koniec października, a nasze włoskie drzewo gołe. I tyle orzechów. Chodzę po nich i chodzę, i zbieram je, do koszyka zbieram. Nigdy nie było ich tak dużo. Zawsze Ty o nie dbałeś. Nie mogę zrozumieć skąd się wzięły tak wielkie orzechy na wspólnie posadzonym drzewie. Nie pojmuję jak mogło tak uróść przez ten kwadrans lub dwadzieścia lat. Nie rozumiem suchych gałęzi, gnijących liści. Święto Zmarłych pojutrze albo po Mój Drogi - przyniosę Ci te zbiory na jeszcze świeży grób, rozsypię wokół zniczy. A jeden w donicę z chryzantemą wsadzę. I niech dodają Ci sił, rozjaśniają umysł. * * * Raz jeszcze przyjechałam, dziesięć lat minęło, w ten horyzont patrzę. Nie pytaj jakie mam karty w rękawie. Jesiennie już, jeden orzech spadł. Nie pytaj dlaczego piszę. Ten kraj jest jak każdy inny kraj, domy i dymy nad nimi, w domach ciepło. I chmury. Kochałam cię. Przebiegła sarna. Kocham cię. Chciałabym się jeszcze opalić, tak, George, opalić, a potem spalić. O tym guzie dowiedziałam się przypadkiem, podsłuchałam, zawsze słyszę. Mówią mi, że oczy mam takie przenikliwe. A w telewizji długo jeszcze będą miodowe lata. Pozdrów naszą córkę, miły, a jeśli ma dzieci, rozumiesz. Wszystko przemyślałam. Cześć. Przemyślałam i rozpisałam się, stara i głupia. Świat pisze się sam. Dlatego jest tak piękny. Teraz pada deszcz. * * * Musiałam zabić swoją matkę bo nie uszanowała najświętszej woli ojca, który był najczulszym kochankiem i pragnął, by pochowano go nago. Tak było umówione w liście na biurku i o to prosił podczas kradzionych nocy. Jego żona, moja matka, zaczęła go ubierać. Więc musiałam. Komedia wielka potem nastąpiła. Teraz, gdy z siwym ordynatorem biegam po cmentarzu - wiem, że leżą razem matka moja wytworna i upudrowana i on, dawny znajomy w koszuli sztywnej na ostatni guzik i krawat bordo. Mówię mu, że ptaki śpiewają na pocieszenie i na pogodzenie. * * * Weszłam i wybiegłam. Biegłam i zawróciłam. Oczy Twoje, noce moje do ukrycia w czyichś brwiach. * * * Milczałeś przez dwadzieścia lat małżeństwa. Zniknąłeś o wiele za późno. Teraz widzę cię w domu schadzek. Mówisz, że tylko ja i że dodatkowe godziny. Posiwiałeś sobie. W porządku, kliencie, pacjencie, mężu, impotencie. Wyleczę cię ze wszelkich urazów. Tym pejczem. Ostrogami, obcasami. Aż wyjąc, wrzeszcząc, jęcząc i drżąc wyspowiadasz się z każdego dzień dobry, do widzenia, dziękuję i proszę z tych dwudziestu lat. * * * Pokręciło mi się w głowie. Ojciec mieszał poranną kawę w złym kierunku. Nigdy zresztą nie zdążył jej wypić. Matka nie potrafiła policzyć drobniaków i zaczęły jej się mylić z banknotami. Mój chłopak chciał być kaleczony i kupiłam specjalną szczoteczkę do włosów. Wyszczotkowałam go na zawsze. Mój mąż chodził w pantoflach i nie wiem jak to się stało, że zrobił mi dziecko. Przytulałam to maleństwo lecz nie miałam pokarmu, więc musiałam kręcić, mieszać, i musiałam rozmieniać pieniądze, pieniądze, i musiałam czesać, czesać, czesać, zadusiłam dziecko. Myślę, że świat mnie zrozumiał. * * * Moje buty zmiażdżyły nasz ulubiony kieliszek. Pończochy obwiązały czułe od Ciebie listy. Majteczki powiesiłam na wspólnym portrecie. Biustonosz wyrzuciłam nigdy go nie lubiłam. Chusta w groszek pachnący kochana przez Ciebie na zawsze zatkała męskie usta. Palę sobie. Piję sobie. Moje oczy kolorowe. Twoje oczy Marmurowe zgasłe. * * * Ja potrzebuję snu. Ty potrzebujesz snu. On potrzebuje snu. Ona. My potrzebujemy snu. Wy potrzebujecie snu wiecznego. Amen. * * * Mój nieznajomy miły, drobiazg taki problem, coś ze mną robiłeś i zrobiłeś mi dziecko, skurwysynie. Po wędrówkach od profesora lekarza i biskupa księdza leżę na sali szarej i słyszę krzyki kobiet i swój krzyk też słyszę. I już mam przeć, aby ze mnie wyszło. Urodzę, lecz przysięgam: jeśli będzie żółte, czarne, niebieskie czy fiolet - podam mu pierś i wykarmię, lecz jeśli ujrzę czerwono-białe i z pupą jak orzeł - zawinę w gazetę "Życie" i będzie to samo życie, Buzek na wózek i nie ma wolności bez solidarności i pożegnam się z samą sobą i z tobą także się pożegnam, miły nieznajomy. * * * Moje usta nigdy nie potrafiły wypowiedzieć tego, co czuję a nawet zwykłego dzień dobry Moje piersi nie były w stanie wykarmić ciebie, mój synu ciebie, mój mężu i ciebie, mój ojcze A mój brzuch, moja wieczna pochwa nie mogła pomieścić dwudziestoletniego Jarka pamięci świętej Jerzego oraz jurnego Tomasza Teraz, czterdziestoletnia, wybrałam zachodni pokój i patrzę jak gaśnie słońce a pogorzelisku przygląda się siwa wiewiórka * * * Tak niewinna, stałam się okrutna. Zabijam psy. Kotom obcinam łapy. Kiedyś chciałam mieć pamiątkę z oczu sarny lecz kopnęła mnie uciekając. Od lat mam głowę w gipsie i pełen bandaży brzuch. Śnił mi się gołąb - anioł nieuchwytny. Powiedział, abym wszystko opowiedziała sobie. Czekam na koniec tej rozmowy. Na początek. * * * Biorę Cię na dwa druty i spuszczam oczka. Skarpety dla mojego męża. Bierzesz mnie w szybkim pociągu i na wibrującej pralce. Spuszczam oczka. Ciepłe skarpety dla kochanka. O, miły! Ręce bolą. Jeszcze Cię wezmę raz i drugi i druty wbiję w Twoje nozdrza. * * * To było smutne, gdy przy porannej kawie wypytywany o apatię, odparteś że nie potrafisz być inny, bo myślisz o śmierci ciągle. I wstajesz ze zdziwieniem, że żyjesz. Dzisiaj nie wstałeś. Zamknęłam Ci oczy czymś przerażone. I cieszę się, że poranna kawa nie jest smutna. Nekrologi zamówiłam. Różańca nie odmówiłam. * * * Zero zero niespodzianka , Pochowałam już kochanka Jeden jeden koleżanka , Smukłych dłoni wyliczanka Dwa i dwa kolega Złoty zegar omega Trzy i trzy dobre sny , Ja zabijam a on drży ! Cztery cztery chłopak szczery Poszedł sobie do chimery Pięć i pięć dobry zięć Gdy na starość najdzie chęć Sześć i sześć dobrze zjeść Potem rzygam mam to gdzieś Siedem siedem dobry trunek Polskiej wódki zły gatunek Osiem osiem pocałunek Jadowity przegryzł cyjanek Dziewięć dziewięć to jest pech Ja pod piachem a to grzech Dziesięć dziesięć zdechł Na mym grobie wierny pies Jedenaście. * * * Kiedy wreszcie zrzuciłam suknię Schowałeś się. Musiałam wejść w garsonkę wcisnąć buty i zmusić ręce do wszystkich bransolet abym uchwyciła Twój zapach. Potem poszedłeś na polowanie lecz zapomniałeś o nabojach. Nie miałeś szans w krótkim starciu. Śniły mi się wielkie ptaki krążące nad Tobą, coraz niżej. Byłam naga. * * * Miałam osiem lat, powiedziałam żeby nikt mi nie przeszkadzał bo medytuję jak tatuś i zamknęłam się na balkonie zapaliłam papierosa to były ulubione papierosy tatusia potem zapaliłam drugiego dym unosił się jak skrzydła kaczuszki myślałam o ognisku czułam się jak w dobrym piekle potem rzygałam rzygałam rzygałam miałam bóle w brzuchu i gorączkę ale dobrze było wszyscy zatroskani i nawet popiół z papierosa tatusia upadł obok mnie dzwoniono do lekarzy nie musiałam chodzić do szkoły i uczyć się matmy. Potem była komunia święta i podczas tajemniczej spowiedzi nie powiedziałam o tym papierosie bo to wcale nie był mój grzech a zresztą o grzechach nie należy mówić ani dobrze ani źle. Nie wiedziałam jeszcze co z tymi ogniskami i dymkami jak kaczuszki zrobię. Miałam dwadzieścia lat, gdy kończyłam szkołę i kolejny chłopak, trzeci mój wybrany potknął się na licealnych schodach i znowu to był uraz czaszki taki nieprzyjemny śmiertelny, zdaje się, szybko wyjechałam nad morze stopem, by moczyć stopy i odpoczywać z różnymi mężczyznami. Ktoś był też ze mną zaręczony i ten pierścionek musiałam oddać do jubilera, żeby kupić lody, a do lodów taki biały proszek, po którym było lekko lekko, dobre piekło. Kiedy skończyłam trzydziestkę coraz częściej odwiedzałam grób męża inżyniera, którego przerost serca nie nadążył za przerostem zawodowych ambicji. Obok leżał mój ojciec i tak przenosiłam jedną świeczkę stąd dotąd nie wyjmując papierosa z ust i żałując że rąk nie mogę trzymać w kieszeniach. Po czterdziestce poznałam człowieka, który był raczej niewidomy, nosił białą czapkę albo białą laskę, nie zwracałam na takie szczegóły uwagi, byłam zajęta sprzątaniem w ogrodzie kiedy znienacka powiedział zostań i opowiadał że jestem piękna i coś o ciepłym fajnym życiu i o jakiejś swojej chorobie, taki cymbał ale to był jego ogród, bardzo wspaniały i orzechy włoskie cudownie spadały. Dobijam pięćdziesiątki, wiem, że to trudny okres dla kobiety, podobno. Idę na balkon popękanej kawalerki. Tak to było. Dom z ogrodem przegrałam w ruletkę w jedną noc. Dziewiąte piętro. Tak to jest. Ulubione papierosy mojego ojca. Tak to bywa, małe grudki w piersi i teraz wreszcie mogę wyrzucić protezę. Nie oszukiwać siebie. Nie kaleczyć ciała. Dobra jest ta zima, taka ciepła. Pluszowe misie i skrzydła kaczuszki. Tak, gdzieś jeszcze matka moja i przyjaciółka miłosna Natalia z klubu Amazonek, mogłabym zadzwonić. W dobrym piekle. Czuła zima. Czasu nie ma. Nieba nie ma. Poręcz gładka, poręcz śliska. W dole lód. I mężczyzna z laską, białą. Ma otwarte dla mnie ramiona. * * * Zarumieniły mi się bransoletki, kolczyki i pierścionki. Tak wypoczęta i wymasowana wpatrzona w drzewa zrzucające jabłka nagle co po diable przypominam zdjęcie naszą ślubną fotkę. I choć od wieków Ciebie we mnie nie ma, drżę cała. Podczas ceremonii wkładałeś rękę, głębiej i głębiej. Twoja dłoń, paląca dłoń, i kiedy miałam powiedzieć, że chcę Cię na męża dozgonnego ryknęłam spazmem w twarz bladego księdza wielkim orgazmem, zemdlałam. Jabłka przestały spadać. Wszystko wokoło się rumieni, potem posiwieje. * * * Spóźniłeś się, kochany. Teraz mam męża, a z innym dziecko. Spóźniliśmy się wszyscy. Zimno wszędzie. Ani słowa. Twoje usta tak sączyły mnie. Wysączyły i dały siły. Milcz, proszę. Dłonie wskazały kierunek, wygodną drogę. A połączeni byliśmy telegrafem. Samochód słyszę, wraca mój wybranek. Biegnij do szopy, możesz rąbać drzewo. Wchodzi już, więc wychodź już. Bierz siekierę i zrób coś. Szybko. Zabij mnie, by zmierzyć się z rywalem. * * * Z komórki szybkiej do Ciebie dzwonię Na ekraniku widzę imię Twoje Zaraz usłyszę od lat stęskniony głos. Zaproszę na kolację, poproszę i zaproszę. Przeproszę wpierw. Ucieszysz się. Jesteś. Słyszę: abonent zmarł. Proszę zostawić wiadomość. * * * Zmarzłam. Następny wiek już przyszedł albo przyjdzie za pięć dni lub pięć lat. Przy kominku siedzę. Już cieplej. Moje papierosy, Golden Americany. Tak. Jedyne złoto, które mi pozostało z tych złotych lat, samochodów, domów, futer. Bardzo gorąco. Po co to było, czy mi się śniło, syjamskie koty i kaukaskie psy. Udręki, oszukane małżeństwa. Po co to było. Zostałam sama. Golden Americany. Ostatni papieros. I pudełko. Już płonie. Już firanki płoną, obrazy i meble z tamtego stulecia. Moja garsonka płonie, zasuszone róże. * * * Bawię się światem, tak jak świat bawi się mną. Wczoraj przebiłam parasolką dżentelmena z baru Porto Rico, prawdziwego Rico Porto oczach jak ogień. Nie zdążyłam zmyć śladów krwi, gdy nagły huragan porwał mój kapelusz, mój parasol, potem mnie. Fruwałam nad miastem i nad całym globem. Nie spotkałam anioła do szybkiego romansu, diabła, który by mnie ogrzał, ani Stwórcy, który... W tym momencie przyszedł telegram o mężu śmiertelnie rażonym prądem w Dejaneiro Rio. Zdążyłam zniszczyć jego portret, biegłam do zdjęcia ślubnego i nie zdążyłam. KOBIETA, MĘŻCZYZNA, ŚWIECZKA: I. CHŁOPCY I DZIEWCZYNKI ... Córeczka zamyka moje oczy ............................... estem kobietą.......................................,.............. Siedzę pod ścianą białą........................................ Sen po proszkach ................................................. Nie widzę już lustra ............................................. Źródłem byłaś ................................................... I... Zostały same suche drzewa.................................. Opowiadałaś o pielgrzymie .............................. I... Kocham Cię na torach ......................................... Śmiejesz się tak ....................................,.............. Jestem okrutna .................................................. I... Byłaś tak delikatna............................................... Moje oczy ............................................................ Nie lubisz zimy ................................................. I... Rozpalę w piecu................................................... Mylę ręce nad umywalką..................................... Przytulasz się ....................................................... Gdy patrzę w tę przestrzeń .................................. Pobrudziłem Ci wiersze ....................................... Wiem, ja dobrze wiem ......................................... Pod brzozą siedzę ............................................. ... Chciałam się wyspowiadać ............................... ... Jeśli o kobietach ...,........................................... ... Kto .................................................................... ... Nikt nie podawał mi .......................................... ... To było najpiękniejsze ...................................... ... Już wyjeżdżam ..................................................... Cóż, dumna Hiszpanko ........................................ Wiem, że kiedy szron........................................... I dopiero teraz...................................................... Krowo .................................................................. Twoje drzwi od sypialni....................................... Szczęść Boże ........,.............................................. Liżesz mnie całego .............................................. Jesteś smutna ....................................................... Nie myślę ............................................................. To nie muszą być góry ......................................... Przez tyle lat ........................................................ Tak brudno wokół nas .......................................... Pokłoń się! .........................................................,. Marmury .............................................................. Byłem alkoholikiem ............................................. Kobieta, mężczyzna ............................................. Napalę Ci w piecu..........................................,..... Śnieg pada nocą ................................................... Ironio, Ironio........................................................ Widzę go w lustrze .............................................. Dziecko odchowałam........................................... Książki, obrazy .................................................... Jeśli spotkam Cud ................................................ Boję się ................................................................ Śmierć, jeśli przyjdzie ...................................... II. KOBIETA... Nastał czas zemsty ............................................... Koniec października ............................,............... Raz jeszcze przyjechałam .................................... Musiałam zabić swoją matkę .............................., Weszłam i wybiegłam .......................................... Milczałeś przez dwadzieścia lat .......................... Pokręciło mi się w głowie .................................... Moje buty zmiażdżyły ......................................... Ja potrzebuję snu ................................................. Mój nieznajomy miły ........................................... Moje usta nigdy nie potrafiły............................... Tak niewinna ........................................................ Biorę Cię na dwa druty ........................................ To było smutne .................................................... Zero zero niespodzianka ...................................... Kiedy wreszcie zrzuciłam suknię......................... Miałam osiem lat ................................................. Zarumieniły mi się bransoletki ............................ Spóźniłeś się, kochany ..........................,............. Z komórki szybkiej do Ciebie dzwonię ...........,.. Zmarzłam ............................................................ Bawię się światem ............................................