Makary Sieradzki Życie bez chorób Drogiej pamięci synów moich Jana i Ignacego poświęcam Spis treści Informacje wstępne 1. Próba charakterystyki człowieka zdrowego 2. Jak straciłem zdrowie Część pierwsza: Jak odzyskałem zdrowie 1. Podstawowe zasady medycyny wschodu Kim jest człowiek? Świadomość jaźni Jednostronność medycyny i oświaty 2. Głodówki lecznicze Część druga: Jak pielęgnuję zdrowie I. Ćwiczenia oddechowe II. Sen III. Odżywianie Wegetarianizm Moja droga do wegetarianizmu Sposób odżywiania a charakter człowieka Lista sławnych mężów - wegetarian Sposób odżywiania a zaburzenia krążeniowe Etymologia "wegetarianizmu" Cztery wegetariańskie ścieżki Dziwne seminarium żywieniowe Teoria kalorii anachronizmem Patogenne libacje Piąte przykazanie Dekalogu Głosy i opinie godne uwagi Asceza warunkiem zdrowia Skutki niedoceniania wegetarianizmu Szatańska matnia nałogów Perspektywa samozniszczenia i jak jej zapobiec IV. Higiena ciała V. Wysiłek fizyczny na wolnym powietrzu VI. Życie rodzinne. Dom. Mieszkanie VII. Praca. Życie aktywne VIII. Sztuka milczenia. Kultura i etyka słowa. Prawdomówność IX. Dobro i piękno. Myślenie pozytywne X. Lektura XI. Pogoda ducha. Poczucie humoru. Uśmiech XII. Joga Definicja jogi Systemy jogi Niebezpieczeństwa jogi Medytacja Warunki niezbędne dla bezpieczeństwa i skuteczności jogi Część trzecia: Uwagi, wnioski i propozycje ogólne Projekt Centralnego Programu Profilaktyki Zdrowotnej Zakończenie Dodatki Przysięga i przykazania Hipokratesowe Tirukkural Rady tyczące zachowania zdrowia i życia I.P. Legatowicza Błogosławieństwa ks. T. Fedorowicza Dziesięcioro europejskich przykazań Światowa deklaracja praw zwierzęcia Krótki życiorys, marzenia i kredo autora Informacje wstępne Wobec zawrotnych rewolucyjnych przeobrażeń, zachodzących w Polsce i innych krajach tzw. obozu socjalizmu, niektóre zawarte w książce spostrzeżenia, diagnozy i prognozy straciły w pewnym stopniu na aktualności. Jednakże postanowiłem, zostawić je bez zmiany jako testimonium temporis, a także jako świadectwo człowieka, który - już od 1920 roku - obserwował, widział, przeżywał i w miarę możności reagował na działalność siły niszczącej - niszczącej człowieka, oświatę, kulturę, służbę zdrowia, gospodarkę, siły, która na swych sztandarach wypisywała hasło wyzwolenia człowieka i to w skali globu, wyzwolenia znanymi metodami przemocy i kłamstwa. Rzecz znamienna: system ten przetrwał tyle dziesiątków lat głównie dlatego, że perfidnymi metodami agitacji, propagandy, przekupstwa, orderami, przywilejami, intratnymi stanowiskami, udziałem, w sprawowaniu władzy zjednał i przyciągnął do współpracy wielką liczbę zwolenników, w tym także znakomitych umysłów, które cieszyły się ongiś szacunkiem i zaufaniem, społecznym jako niezależni twórcy w różnych dziedzinach działalności ludzkiej. Narzucają się tu natrętne pytania: Kim jest człowiek? Jak odróżnić prawdę od fałszu, by nie zejść na manowce iluzji, by zachować swą godność, tożsamość i niezależność w służbie prawdzie? Jak to się robi? Pytanie to słyszę od roku 1960. Pytają schorowani przyjaciele, rodzina, sąsiedzi, znajomi wiedząc, że lekarze zakwalifikowali mnie w roku 1956 do kategorii "nieuleczalnych" i że dopiero gdy z nimi zerwałem i sięgnąłem do innych, naturalnych metod leczenia i samoleczenia, począłem stopniowo odzyskiwać zdrowie i w ciągu kilku lat odzyskałem je w pełni. Opracowanie niniejsze stanowi próbę odpowiedzi na to pytanie. Zrodziło się na konkretne zamówienie społeczne. Będzie w nim mowa o tym, jak straciłem, jak - przez naturalne samoleczenie - odzyskałem zdrowie i jak je pielęgnuję. Rzecz będzie o takim modelu życia człowieka, by choroby nie miały doń dostępu - o życiu bez chorób. Zapyta ktoś: Czy w czasach dzisiejszych, w czasach daleko posuniętego zatrucia środowiska naturalnego - wody, powietrza, gleby, żywności - życie bez chorób jest możliwe? (Polska jest jedynym krajem w Europie, a zarazem na świecie o najwyższym stopniu degradacji środowiska naturalnego w wyniku niekontrolowanej z punktu widzenia ochrony środowiska działalności przemysłu, gospodarki komunalnej i rolnictwa" - czytamy w Książce "Zagrożenie ekologiczne" wydanej w roku 1985 przez Akademię Nauk Społecznych przy KC PZPR, s. 3-4.) Czy w takich warunkach - zwłaszcza wobec braku wyraźnych perspektyw na odczuwalną poprawę sytuacji w tej dziedzinie w najbliższych latach - możliwe jest życie bez chorób? Czy możliwe jest takie życie w czasach szerzących się groźnych plag alkoholizmu, nikotynizmu i narkomanii, w czasach powszechnej pogoni, zamętu, lęku, napięć, frustracji, stresów i rozkojarzenia człowieka? Próbuję tu wykazać, że nawet w takich warunkach, w takich czasach życie bez chorób jest nie tylko całkowicie możliwe, ale i konieczne dla zapewnienia zagubionemu człowiekowi warunków odzyskania siebie, normalnego rozwoju i wzrostu, normalnego życia, wydajnej, radość dającej pracy. Zależy to przede wszystkim od nas samych, od człowieka. Przekonanie to opieram na zaufaniu, na wierze w człowieka, w jego szerokie, wręcz nieograniczone możliwości. Wszelako zdrowie człowieka jest wartością tak wielką, że środki, metody, wysiłki doń prowadzące muszą być proporcjonalnie duże i dla większości ludzi niełatwe. Wymaga to wielu ograniczeń, wyrzeczeń, wyzwolenia się z różnorakich szkodliwych nawyków, nałogów, przyzwyczajeń, przesądów - wymaga to swoistej ascezy, dyscypliny wewnętrznej. Wielce przydatne jest tu także jakieś rozeznanie w anatomii i fizjologii człowieka. Zdrowie wymaga również przezwyciężenia, zwalczenia w sobie poważnego schorzenia natury psychicznej - lekomanii, która jest źródłem wielu chorób m.in. dlatego, że osłabia i niszczy naturalne mechanizmy obronne, odpornościowe, w jakie wyposażony jest każdy żywy organizm. Na lekomanię cierpi, jak się wydaje, większość Polaków. Życie nasze jest nadmiernie przesycone farmacją, medycyną, ze szkodą dla zdrowia człowieka. Dziś niemal w każdym polskim domu, szczególnie tam, gdzie żyją ludzie starsi, znajduje się mniejsza lub większa apteczka - zjawisko patologiczne; poświęcam mu więcej miejsca w ostatniej części tej pracy. Od 32 lat nie korzystam z porad lekarskich, nie przyjmuję żadnego leku sztucznego, chemicznego. (W ciągu tego okresu miały miejsce 4 wyjątki, które omawiam na str. 18.) Zdrowie i energię czerpię z innych źródeł o czym niżej. Przestawiłem całkowicie swą świadomość higieniczną z medycyny konwencjonalnej na dobroczynne, lecznicze prawa Natury. Wyzwoliłem się także - rzec mogę - z niewoli żołądka, gdy zrozumiałem, że jedzenie nie jest najważniejszym źródłem zdrowia i siły; najczęściej jest źródłem różnorakich chorób, o czym niżej. Aby uniknąć niejasności, świadom wielości definicji zdrowia, próbuję na wstępie określić, co rozumiem pod pojęciem człowieka zdrowego, biorąc pod uwagę okoliczność, że większość chorób ma swe źródło w psychice. Jogowie indyjscy twierdzą nawet, że wszystkie choroby, także pochodzenia urazowego, mają swe źródło w psychice, bo jeśli np. wpadam na jezdni pod samochód, to znaczy, że moja uwaga, moja spostrzegawczość szwankują. Towarzyszy mi przy tym świadomość, że droga do zdrowia, jaką próbuję tu wskazywać, oparta głównie na moim własnym doświadczeniu, ale i na obserwacji wielu ludzi, a także na lekturze dotyczącej różnych systemów profilaktyki, diagnozy i terapii, jest jedną z możliwych. Cieszę się nadzieją, że większość Czytelników przyjmie ją z wielkim dla siebie pożytkiem; inni odniosą się do niej z rezerwą, a może nawet z negacją. Nie istnieje bowiem jedna recepta dla wszystkich. Medycyna "jako nauka o zdrowiu i chorobie człowieka oraz sztuka (umiejętność) zapobiegania chorobom i leczenia chorych", zaliczana do nauk przyrodniczych (Wielka Encyklopedia Powszechna), zajmuje się głównie ciałem człowieka, a także tymi schorzeniami psychicznymi, które kwalifikują się najczęściej do zakładów psychiatrycznych. Wszelako potoczna obserwacja życia dostarcza nam niezliczonych dowodów na to, że między chorobami somatycznymi i psychicznymi, objętymi urzędowym wykazem chorób, istnieje rozległa przestrzeń, w której występują niezliczone odstępstwa od powszechnie przyjętych norm postępowania, przeróżne deformacje i schorzenia o wielkiej szkodliwości indywidualnej i społecznej, nie objęte tym wykazem. Nie ma na nie także środków leczenia w urzędowym spisie leków. Znane mi definicje zdrowia także nie obejmują tych deformacji, nawet - jak mi się wydaje - najlepsza z nich definicja zdrowia Światowej Organizacji Zdrowia ("Zdrowie jest pełnią fizycznego, psychicznego i społecznego dobrostanu, a nie tylko brakiem choroby lub kalectwa". Człowiek dobry, etycznie dojrzały, świadczący dobro ludziom ma złe samopoczucie, że za mało dobra czyni. Złodziej odczuwa dobrostan, gdy udaje mu się okraść bezkarnie sklep lub mieszkanie.) nie obejmuje całości schorzeń i deformacji człowieka. Czy można uznać za zdrowego człowieka, który cieszy się zdrowiem fizycznym, ale przy tym: - nienawidzi własnej żony (męża), urządza w domu awantury, bije dzieci, nienawidzi brata, sąsiada i innych ludzi za to jedynie, że nie podobają mu się ich twarze (już Platon twierdził, że człowiek zły jest człowiekiem chorym). - nie uznaje żadnych powszechnie przyjętych norm moralnych; kłamie, oszukuje, kradnie, gwałci bez skrupułów, - pali, pije, prowadzi życie rozwiązłe i w takiej atmosferze wychowują się, wzrastają jego dzieci, które później uczestniczą w gangach rozwydrzonych wyrostków, demolujących budki telefoniczne, przystanki itp. urządzenia publiczne, ograbiających sklepy itd., - lawinowym gadulstwem oczernia bezmyślnie bliźniego i wyrządza mu krzywdę, - gromadzi wszelkimi sposobami dobra materialne, a obok skrajnej nędzy przechodzi obojętnie, - nie ma poczucia obowiązku i etyki pracy, a "pracuje" tylko o tyle, o ile musi dla zdobycia koniecznych środków utrzymania, - myśli tylko o sobie, a wszelkie zjawiska i potrzeby społeczne są mu całkowicie obojętne, - podlega różnym nałogom, stresom i nie czyni nic, by się od nich wyzwolić, - zawiera różne umowy, obiecuje ich realizację w uzgodnionych terminach, których z reguły nie dotrzymuje, lekceważąc partnera i jego oczekiwania, jego plany, zakłócając tym samym stosunki międzyludzkie, tracąc - jako człowiek nieodpowiedzialny - prawo do zaufania i szacunku ze strony otoczenia itp. Czyż możemy uznać za zdrową parę małżeńską, gdy jedna strona nie dotrzymuje wierności stronie drugiej mi szuka przygód poza domem, przyczyniając się w ten sposób do osłabienia więzi małżeńskiej, a nawet, nierzadko, do rozbicia gniazda rodzinnego, co pociąga za sobą nieuchronnie różnorakie deformacje, deprawacje i dezintegrację osobowości i to nie tylko małżonków, ale - co gorsza - także ich dzieci? Czy notorycznego ponuraka i mizantropa, który nie dostrzega w drugim przejawów Dobra, Światła i Piękna, możemy uznać za człowieka zdrowego? A cóż powiedzieć o olbrzymiej armii ponurych demonów w ludzkiej postaci z Hitlerem i Stalinem na czele, demonów, którzy opętani przestępczą doktryną w klimacie kultu Wodza z zimną krwią torturowali i zabijali dziesiątki milionów niewinnych ludzi?! Wielu z nich jeszcze żyje. Powiadam: ponurych demonów. Czy kto kiedy widział pogodny uśmiech na twarzy Hitlera, Stalina, Bieruta, na twarzach ich fanatycznych czcicieli? Podejrzliwość, nieufność, lęk, nienawiść, żądza mordu. Zbrodniarz, człowiek zdeprawowany, niekiedy - jak łatwo zauważyć - wysila się na sztuczny, konwenansowy, teatralny uśmiech, ale na prosty, naturalny, pogodny, z serca płynący śmiech czy uśmiech zdobyć się nie jest w stanie. Nieomylny to znak rozpoznawczy. Na teren tych schorzeń, deformacji, przestępstw i różnorakich odchyleń od powszechnie przyjętych norm postępowania medycyna nie sięga. To teren działania rodziny, szkoły, Kościoła, opieki społecznej, organizacji społecznych, prokuratury, policji. W obliczu tej rzeczywistości, w wyniku długoletnich obserwacji i rozważań, zrodziło się we mnie poczucie nieodpartej konieczności sformułowania odpowiedzi na pytanie: co rozumiem pod pojęciem człowieka zdrowego? 1. Próba charakterystyki człowieka zdrowego Człowiek zdrowy to człowiek wolny, pełny, etycznie nieskazitelny, niezależnie myślący, wewnętrznie zdyscyplinowany, skoncentrowany, z natury aktywny, pracowity, twórczy, ciągle poszukujący i chłonny, stale się dokształcający, rozszerzający swe horyzonty poznawcze, pogodny, z poczuciem humoru, czynnie życzliwy dla każdego, dla wszystkiego co żyje, ofiarny, uspołeczniony. Jego życie wewnętrzne, rzutujące na stosunki międzyludzkie, ozdabia kwiat najrzadszy i najpiękniejszy - prostota w całym jej dostojeństwie. Ma poczucie odpowiedzialności za sytuację w kraju i w miarę swych możliwości stara się uczestniczyć w jego sprawach, w jego życiu. Swe zainteresowania, uzdolnienia i pasje realizuje przede wszystkim w pracy zawodowej, z którą się utożsamia, a która stanowi manifestację jego ambicji twórczych. Konflikty wewnętrzne i zewnętrzne, od których nikt nie jest wolny, łagodzi i rozstrzyga w duchu wyrozumiałości i miłości człowieka. Charakteryzuje go silna wola, odwaga cywilna, panowanie nad sobą, nad słowem, spokój, postawa służenia, wyrozumiałość i tolerancja w stosunku do inaczej myślących, realny optymizm, umiar w ocenie rzeczywistości, wrażliwość na piękno, które dostrzega wszędzie - w Naturze, w człowieku. Czynnie reaguje na wszelkie zjawiska nieprawości i niesprawiedliwości, świadom tej prawdy, że bierność i potulność w obliczu oczywistego kłamstwa, krzywdy wyrządzanej człowiekowi lub dobru publicznemu, a tym bardziej w obliczu zbrodni - jest aprobatą, a nawet uczestnictwem w kłamstwie, w krzywdzie, w zbrodni, że gest Piłata jest obrzydliwością dla człowieka zdrowego, etycznie dojrzałego, mającego poczucie godności. Ma określoną wizję sensu i celów życia, a pług codziennego trudu wiąże ze swą gwiazdą przewodnią, która ten trud ułatwia i uszlachetnia. Jest świadom swej godności, siły i możliwości oraz swego autonomicznego statusu i niepowtarzalnej indywidualności, która to świadomość nie pozwala mu poddawać się jakimkolwiek formom manipulacji i zniewolenia, propagandy i dezinformacji, a niezależne od niego zagrożenia i trudności potrafi sobie z pogodą wytłumaczyć ogólnymi, wyższymi racjami historycznymi, społecznymi, moralnymi. Świadom swej konstytucji wewnętrznej jako Jaźń-Duch troszczy się o swą osobowość, tj. o zdrowie i sprawność fizyczną, o czystość uczuć, o prawość i sprawność intelektu - jako swe narzędzia, które są mu poddane. Jest świadom starej prawdy, że o człowieczeństwie przede wszystkim stanowią: czystość i wrażliwość moralna, siła woli i charakteru, odwaga cywilna, mądrość, dobroć, życzliwość. Żyje w harmonii z prawami Natury, wolny od jakichkolwiek somatycznych i psychicznych schorzeń, deformacji i uzależnień, które przejawiają się zwykle jako psychozy, neurozy, nałogi: alkoholizm, nikotynizm, narkomania, rozpusta, obżarstwo. Obce mu są uczucia nienawiści, podejrzliwości, pychy. Jest świadom prawdy, że nie ma pokoju, nie ma twórczości bez wolności, a wewnętrznego ładu, spokoju i ciszy bez miłości człowieka, które to uczucie stara się w sobie rozbudzać i obejmować nim całość rzeczywistości. Żyje tylko prawdą nawet za cenę cierpień, a gdy nie może lub nie chce mówić prawdy, bo mówienie prawdy nie zawsze jest wskazane - milczy. W tym też duchu - jako mąż i ojciec - prowadzi życie rodzinne i wychowuje własne dzieci. Jako człowiek wszechstronnie zdrowy promieniuje swą energią na otoczenie i samą swą obecnością wpływa nań uzdrawiająco. Według prof. Juliana Aleksandrowicza: "Nie jest zdrowy człowiek, który: - sam cierpiąc, świadomie wyzwala również cierpienia innych, - karci innych za kłamstwa i czyny, które sam popełnia, - sam syty, obojętnie patrzy, jak inny przymiera głodem, - nienawidzi innego człowieka z przyczyn irracjonalnych, jak uprzedzenia narodowe, religijne, rasowe i nie potrafi się z tej nienawiści wyzwolić, - świadom, jak szkodliwe dla zdrowia jest zakłócenie równowagi środowiska naturalnego, nie przeciwdziała mu w miarę swych możliwości (choroba obojętności), - nie potrafi obiektywnie ocenić siebie i ma albo zbyt wygórowane mniemanie o sobie albo nie docenia swojej wartości, - czuje się upokorzony niedoborami fizycznymi lub psychicznymi i nie ma woli ich wyrównania, - nie potrafi odnajdywać radosnych i pięknych stron życia swojego i innych, a tylko smutek i bezsens istnienia, - boi się zarówno wroga rzeczywistego, jak i urojonego, i nie potrafi się od tego lęku wyzwolić, - nie ma wyobraźni i nie potrafi nakreślić wizji lepszego życia, lepszego jutra, mając świadomość skażoną zgubnym mitem "Złotego Cielca". Nie są zdrowi ani człowiek ani społeczeństwo, gdy: - akceptują wzory kulturowe podlegające nieludzkiemu prawu "sprawiedliwości mocniejszego" - nie dostrzegają, że w zgodzie z rytmem życia wegetatywnego, tj. narodzin, dojrzewania, starzenia się i śmierci, wszystkie żywe istoty są sobie równe, - nie potrafią rozwiązać osobistych i międzynarodowych konfliktów bez krzywdy innych, - z jakichkolwiek powodów wywyższają się nad drugimi, - nie wykorzystują naturalnych możliwości nieustannego dojrzewania duchowego, - nie potrafią się zmobilizować do wysiłku koniecznego dla przełamania samych siebie i tych społecznych stereotypów myślenia i działania, które powiększają cierpienia własne i innych ludzi, - sens swego życia widzą jedynie w posiadaniu jak największej ilości dóbr konsumpcyjnych bez określenia ich pułapu, miast dążyć do tego, aby mieć po to, by móc być coraz doskonalszym, by odnaleźć cel swego istnienia w przyczynieniu się swym postępowaniem do przetrwania rodzaju ludzkiego (Sumienie ekologiczne s. 42-43). Georges Ohsawa (Japończyk, zmarły przed kilkunastu laty, mistrz leczenia dietą makrobiotyczną; odnosił wielkie sukcesy w tej sztuce, którą szerzył w krajach zachodnich, łącząc "filozofię, medycynę i kulturę orientalną z naukami Zachodu", gdzie - w wyniku jego działalności - funkcjonują liczne instytucje, fundacje i instytuty szkoleniowo-badawcze, zajmujące się makrobiotyką, zdrowym, leczniczym pożywieniem. Już w roku 1977 w USA "istniało 10 000 placówek handlowych, w których sprzedawano produkty spożywcze pochodzące wyłącznie z upraw naturalnych".): "Człowiek o dobrym zdrowiu cieszy się wolnością od gniewu, strachu lub cierpienia oraz jest pogodny i miły w każdej sytuacji. Im więcej przeszkód i wrogów spotyka, tym bardziej szczęśliwy, dzielny i pełen zapału się staje. (...) Jeśli nie potrafisz głęboko zaprzyjaźnić się ze swoją żoną lub dziećmi, to jesteś bardzo chory. (...) Ludzie cieszący się dobrym zdrowiem powinni posiadać umiejętność myślenia, sądzenia oraz postępowania w sposób szybki i jasny" (Makrobiotyka zen s. 40, 41, 44). Takie, naszkicowane wyżej, pojęcie człowieka zdrowego będzie stanowiło punkt odniesienia w dalszych rozważaniach. Uzasadnia ono zarazem liczne dygresje, pozornie tylko nie związane z problematyką zdrowia. Uzasadnia ono także cytaty, w niektórych częściach pracy dość rozległe, dla wykazania wagi omawianego problemu dla zdrowia człowieka tym bardziej, że autor nie jest lekarzem i musi się odwoływać do uznanych autorytetów. Można zapytać: ilu ludzi w Polsce odpowiada tym kryteriom człowieka zdrowego? Niewielu. Jesteśmy społeczeństwem schorowanym jak nigdy dotąd i nie widać znaków, które rokowałyby poprawę w najbliższych latach. Odwrotnie - są podstawy do pesymizmu, jeśli idzie o przyszłość. Tylko jednostki o jasnej świadomości higienicznej i silnym charakterze mają szanse uniknąć wpływów czynników patogennych i zachować pełnię zdrowia, sił, sprawność, tj. prowadzić życie bez chorób. Głównym zadaniem tej pracy jest rozbudzenie tej świadomości u jak największej liczby ludzi. Nie jestem lekarzem, ani felczerem, ani znachorem ani bioenergoterapeutą. Z wykształcenia polonista, zawód: bibliotekarstwo pedagogiczne. Mogę o sobie powiedzieć: laik absolutny w konwencjonalnych naukach medycznych, ale muszę także powiedzieć, że od młodości interesuje mnie medycyna praktyczna, a ściślej - jej aspekt humanistyczny, choć w istocie medycyna bez humanizmu, bez miłości człowieka, jest parodią medycyny. Zjawisko dehumanizacji medycyny nie jest niestety rzadkością. Większość lekarzy, jak się wydaje, interesuje się chorobą, a nie człowiekiem. Lekarz patrzy na wyniki badań laboratoryjnych, a nie na twarz i w oczy chorego, pisze receptę, a nie udziela choremu wskazówek, jak żyć, by nie chorować, by nie używać leków. Szersze, poważniejsze zainteresowanie sztuką leczenia zrodziło się we mnie z konieczności w roku 1956, kiedy to musiałem podjąć intensywne poszukiwania ratunku dla zagrożonego życia. Wróciłem do jogi, której wiele zawdzięczam, i rozpocząłem lekturę klasyków różnych systemów leczenia. I dotąd śledzę, kupuję, gromadzę, czytam wybrane popularne i popularnonaukowe, a także niektóre naukowe pozycje z zakresu historii i filozofii medycyny, dietetyki, higieny społecznej, ochrony środowiska naturalnego, pracy przychodni, szpitali itp., ale przede wszystkim z zakresu niekonwencjonalnych, naturalnych systemów leczenia i samoleczenia, jak np. joga z pranajamą i medytacją, głodówki lecznicze, chiropraktyka, receptologia zwana też refleksologią (jap. shiatsu), radiestezja, ziołolecznictwo, makrobiotyka zen i in. Można by mnie zapytać, czy ta moja amatorszczyzna medyczna może stanowić wystarczający tytuł do zabierania głosu publicznie na temat zdrowia, leczenia, samoleczenia. Oto moja odpowiedź. 1. Zdrowie człowieka jest wartością zbyt poważną o znaczeniu ogólnospołecznym, byśmy troskę o nie mieli powierzać wyłącznie przedstawicielom medycyny oficjalnej, lekarzom, nie zawsze - jak wiemy z potocznej obserwacji - stojącym na właściwym poziomie zawodowym i etycznym, nie zawsze godnym miana uczniów Hipokratesa. Służba zdrowia jest funkcją życia publicznego, utrzymywana z pracy całego społeczeństwa i każdy obywatel ma prawo i obowiązek śledzić i oceniać jej działalność. Śmiem bowiem sądzić, że niefachowiec w sztuce medycznej, ale uwrażliwiony na losy i dobro człowieka, bezstronny obserwator, wolny od różnych uwarunkowań i stereotypów myślenia lekarskiego, patrzący krytycznie, syntetycznie i samodzielnie na działalność służby zdrowia z pewnego dystansu, świadom hierarchii wartości - może łatwiej dostrzec i trafniej ocenić pewne luki, mankamenty i błędy, a także i zasługi tej służby niż lekarz, zwłaszcza wyznający tradycyjne, sztywne, zrutynizowane poglądy na istotę o tak nieskończonej złożoności i nieograniczonych wręcz możliwościach, jaką jest człowiek. Iluż to dzisiejszych lekarzy zadaje sobie trud podjęcia studium nad filozofią człowieka, jego naturą i konstytucją psychiczna? Iluż to lekarzy interesuje się filozofią i socjologią medycyny? A wszakże lekarz - to wielkie, czcigodne słowo. 2. Do pisania i mówienia na temat zdrowia, leczenia i samoleczenia człowieka mam jak mi się wydaje, tytuł szczególny. W pewnym okresie mego życia los spowodował, że straciłem zdrowie, a ściślej - odebrano mi je w czasie dziewięcioletniego pobytu w więzieniu, o czym niżej. Lekarze interniści po przeprowadzeniu wszelkich analiz i badań zgodnie orzekli, że stan mego zdrowia nie rokuje żadnych nadziei, że sprawa jest spóźniona, a jeden z nich, któremu najbardziej ufałem, bo znałem go od wielu lat podczas wspólnej pracy w Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego jako człowieka prawego i bardzo mi życzliwego, wręcz mi powiedział: zbyt dobrze się znamy, bym miał przed panem ukrywać, że sprawa jest beznadziejna, że trzeba się liczyć w każdej chwili z możliwością następnego ataku serca bez szans uratowania życia (Był to dr Bohdan Rajpert, wizytator higieny szkolnej w Kuratorium Warszawskim, a następnie kierownik ambulatorium w Ministerstwie Oświaty i Wychowania. Zmarł w roku 1976). Zalecał spokój, leżenie, unikanie wszelkiego wysiłku, przyjmowanie minimalnej ilości płynów i aplikował mi różne leki na serce, na nerki, na wątrobę, na zaburzenia krążeniowe, na reumatyzm i artretyzm, zastrzyki glukozy i witamin, które przynosiły mi doraźną, krótkotrwałą ulgę, ale nie miały wpływu na poprawę mego stanu zdrowia i samopoczucia. Cały wysiłek, pański i mój, skupić musimy na tym, by stan pańskiego zdrowia się nie pogarszał, bo o całkowitym wyleczeniu marzyć już nie można - mówił mi z całą koleżeńską szczerością i życzliwością. Podobnie lekarz rentgenolog w Spółdzielni Pracy Rentgenologów przy ul. Waryńskiego 9 oświadczył mi, że rozedma płuc powodująca zadyszkę jest nieuleczalna i że zadyszki się pan nie pozbędzie, trzeba tak żyć, by się nie powiększała. Taką opinię o rozedmie płuc wypowiadali i inni lekarze. Jakież to były schorzenia? Badania potwierdzające na ogół opinię lekarzy-więźniów we Wronkach wykazywały: Rozdygotany system nerwowy. Serce: silna nerwica, arytmia, rozszerzenie aorty, powiększenie lewej komory; nadto na elektrokardiogramie dopisek kulawą polszczyzną: "Cechy podejrzane uszkodzenia mięśnia". Płuca: rozedma i towarzysząca jej męcząca zadyszka. Zaburzenia krążeniowe: pod- i nadciśnienie, na przemian, stałe zawroty głowy, omdlenia. Jama brzuszna: żołądek - nieżyt, nerki, wątroba - uszkodzenie niewydolność. Reumatyzm, artretyzm: znaczne usztywnienie stawów kolanowych i barkowych. Lumbago, ischias, bóle w krzyżu. Nogi: dolna część goleni i stopy opuchnięte. Przez cały okres pobytu w więzieniu rozmyślałem, koncypowałem (zwłaszcza gdy siedziałem w izolatce - 17 miesięcy), dyskutowałem z kolegami-nauczycielami, planowałem różne prace w dziedzinie reformy oświaty i wychowania, nie tracąc przy tym ani na chwilę nadziei odzyskania wolności. Braki i niedostatki programowe, organizacyjne i metodyczne w oświacie i wychowaniu dostrzegałem jeszcze przed wojną. Toteż po opuszczeniu więzienia w maju 1956 roku nie mogłem dopuścić myśli o rezygnacji z tych planów, którymi żyłem, nie mogłem przyjąć do wiadomości orzeczeń lekarskich o nieuleczalności i beznadziejności mego stanu zdrowia. Buntowałem się wewnętrznie przeciwko tym orzeczeniom jako powierzchownym i jednostronnym. Godziły one w moje poglądy o możliwościach człowieka. W nadziei odzyskania zdrowia umacniał mnie towarzysz niedoli więziennej dr Bruno Fiałkowski, znany w Warszawie irydolog i fitoterapeuta, który do medycyny oficjalnej miał stosunek zdecydowanie krytyczny. Dużo też zawdzięczam memu przyjacielowi, znanemu zielarzowi, Błażejowi Włodarzowi, "mistrzowi ze Złotokłosu", który swą dobrocią i ofiarnością, swymi radami z zakresu wegetarianizmu i ziołolecznictwa budził we mnie otuchę i pewność powrotu do pełnego zdrowia, twierdząc - zgodnie z medycyną Wschodu - że nie ma chorób nieuleczalnych. Wówczas to, w roku 1956, zerwałem z medycyną oficjalną, wszystkie przepisane mi leki znalazły się w koszu i dotąd nie mam do czynienia z lekarzami. Ratunek znalazłem na innej drodze, na drodze praktykowania jogi, wegetarianizmu i głodówek leczniczych. I począłem powoli powracać do zdrowia, a jego pełnię odzyskałem w ciągu kilku lat i wróciłem do swej największej namiętności życiowej - do turystyki wysokogórskiej, którą w ograniczonych rozmiarach uprawiam dotąd. Przewidywany atak już nie nastąpił, serce i sprawy krążeniowe wróciły do normy. Zniknęła także rozedma płuc i zadyszka. W okresie tego 30-lecia miały miejsce cztery wyjątki: 1. W roku 1961 zaziębienie, gorączka, zaflegmienie. Lekarz (z ramienia Spółdzielni Lekarzy Internistów) orzekł: lekkie zapalenie płuc i aplikował mi niepotrzebnie penicylinę. Nieobecność na służbie trwała 3 tygodnie. 2. W roku 1970 schodząc ze szczytu Krywania w czasie deszczu, pośliznąłem się, uderzyłem kręgosłupem o wystającą skałę, pękł kręg; powrót do domu w bólach, lekarz, rentgen, dwa tygodnie leżenia na twardym łóżku. 3. W marcu roku 1986 najniespodziewaniej uległem zakażeniu wirusem półpaśca (herpes zoster). Dwa miesiące dojmującego bólu, bo tym charakteryzuje się ta choroba, której etiologia nie jest medycynie znana i nie ma na nią skutecznego leku. Z usług służby zdrowia nie korzystałem. Jedynie lekarz-przyjaciel z własnej inicjatywy odwiedzał mnie często i śledził przebieg choroby. W czasie kryzysu choroby, po kilku bezsennych nocach, przyjmowałem przez kilka dni pastylki przeciwbólowe, które umożliwiały mi sen. Model życia, jaki praktykuję, w zasadzie wyklucza wszelkie choroby, toteż trudno mi wytłumaczyć sobie, dlaczego wirus półpaśca mógł zaatakować mój organizm. W lutym i w marcu wypadło mi kilka dalszych podróży, w czasie których nie mogłem odbywać swych codziennych ćwiczeń jogi. Może więc powstała furtka dla złośliwego intruza. Nie wiem. 4. W lutym roku 1987 - wizyta u laryngologa. Nie gwoli samochwalstwa, lecz dla wykazania możliwości człowieka w zakresie samoleczenia naturalnego, uważam za właściwe zanotować tu, że corocznie odbywałem kilkutygodniowe wędrówki w Wysokich Tatrach słowackich, osiągając wielokrotnie prawie wszystkie szczyty i przełęcze powyżej 2 tys. metrów w tych górach. Dwukrotnie, w sierpniu 1974 r. i w lipcu 1976 r. osiągnąłem szczyt Gerlach (2655 m), najwyższy w Tatrach, nie objęty siecią tras turystycznych z uwagi na grożące niebezpieczeństwo; wejście na szczyt Gerlacha wymaga dużej zaprawy wysokogórskiej. Pierwszy raz wszedłem z przewodnikiem tatrzańskim, wytrawnym alpinistą, Romanem Twardzikiem z Korviny, który ubezpieczał mnie linkami w dwu miejscach: przy pokonywaniu Próby Wielickiej (wejście kilkanaście metrów pionowo) i przy zejściu Próbą Batyżowiecką(około 70 metrów pionowo). Drugą wyprawę odbyłem bez ubezpieczenia w towarzystwie trojga Łodzian: dwu dzielnych kobiet, Haliny Jagiełło i Haliny Trąbskiej oraz 18-letniego licealisty Aleksandra Iwaszkiewicza. Śmiem sądzić, że te dwie wyprawy na szczyt Gerlacha są wystarczającym sprawdzianem mego stanu zdrowia, siły i sprawności. Trudno sobie wyobrazić pokonanie takiego trudu z jakimkolwiek mankamentem organicznym, a szczególnie z rozedmą płuc, z niedowładem serca czy z zaburzeniami krążeniowymi. Mamy tu do czynienia z oczywistym zjawiskiem rewitalizacji. Od roku 1982 bracia Słowacy nie puszczają turystów indywidualnych z Polski (tylko w zorganizowanych grupach pod nadzorem) w obawie, jak sądzić należy, przed "polską kontrrewolucją". Jestem w posiadaniu czterech zdjęć rentgenologicznych, wykazujących rozedmę płuc, a także zaświadczenia Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej, ul. Pasteura 10, z dnia 14 stycznia 1970 r. nr 3651, stwierdzającego: "Zespół Radiofotograficzny zawiadamia, że w wyniku przeprowadzonych badań u Obywatela nie stwierdzono zmian w obrębie klatki piersiowej". Odmedyczniłem gruntownie swoje życie, swój dom, a przyszło mi to tym łatwiej, że żona moja, nauczycielka, wegetarianka, przez całe swoje dorosłe życie, jak sięga pamięcią, tylko 5 razy korzystała z porady lekarskiej. Urodzona w roku 1901, a więc o rok ode mnie młodsza, jest zdrowa i sprawna. Przed kilku laty byliśmy oboje na szczycie Rysów (2503 m). Urodziła i wychowała dwu synów. W niektórych przychodniach i aptekach warszawskich wyeksponowano tablicę z napisem: "I zdrowi muszą sprawdzać swe ciśnienie". Pewien znany lekarz, docent, w publicznej prelekcji doradzał słuchaczom, by w swych łazienkach instalowali wagi osobowe. Czy nie jest to szkodliwa patogenna lekkomyślność pomieszana z nadgorliwością? Wprowadza zdrowego człowieka w stan niepewności i niepokoju, rodzi skłonności do urojonych schorzeń, do hipochondrii. Wyeksponowałbym inny apel: Unikajcie leków chemicznych. Korzystajcie z dobrodziejstw Matki-Natury. Fakt odzyskania zdrowia bez pomocy medycyny, a także płynące z tego doświadczenia moje głębokie przekonanie, że choroba, nawet w starszym wieku, nie musi towarzyszyć człowiekowi, nakazuje mi nieodparcie wskazywać ludziom nieświadomym, schorowanym, cierpiącym i umierającym przedwcześnie prostą drogę zdrowia, zgodną z prawami Natury, bez uciekania się przy najmniejszej dolegliwości do pomocy lekarza alopaty, który lecząc środkami chemicznymi jedną chorobę, często wywołuje inną, cięższą. Jest to przede wszystkim, jak się wydaje, przejaw zaniku naturalnego instynktu zdrowia, a także niedocenianie własnych możliwości. I nie widać szerszego działania czynników urzędowych, odpowiedzialnych za stan zdrowotności społecznej, w kierunku rozbudzania tej świadomości. Choroby jatrogenne szerzą się coraz bardziej, co nie świadczy chlubnie o naszej służbie zdrowia. Oto drugi powód do zabierania głosu - poczucie obowiązku głoszenia prawdy o człowieku i jego możliwościach życia bez chorób. Ta zasadniczo krytyczna moja postawa wobec służby zdrowia, a także moja wiara w samolecznicze własności organizmu człowieka żyjącego zgodnie z prawami Natury, dotyczy głównie tych nagminnych chorób, tych przypadków, w których interwencja lekarza nie jest konieczna, a nawet niekiedy szkodliwa. Istnieją przecież różne poważne choroby o trudnej do ustalenia etiologii, wymagające badań i zabiegów specjalistycznych z udziałem całej naukowej aparatury medycznej; są choroby wymagające zastosowania kuracji uderzeniowej z pomocą wszelkich środków i metod dla ratowania człowieka. Są to wszak, jak śmiem sądzić, przypadki stosunkowo rzadkie. Większość chorób ma swe źródło w niewłaściwym trybie życia, lekceważącym dobroczynne działanie praw Natury, a głównie w niewłaściwej, szkodliwej diecie. One to głównie oraz naturalne metody ich przezwyciężenia i eliminacji są przedmiotem tej pracy.3. I wreszcie powód trzeci. Odzyskanie tak wielkiego skarbu, jakim jest zdrowie, tylko częściowo zawdzięczam własnym wysiłkom. Czerpałem pełną garścią z dorobku myśli i doświadczeń różnych wielkich umysłów przeszłości, z różnych prac znakomitych autorów dawnych i współczesnych o szerokim spojrzeniu na człowieka i jego dolę, torujących drogę nowej medycynie, medycynie przyszłości. Trudno mi tu nie wymienić (w porządku chronologicznym) z uczuciem czci, hołdu i wdzięczności takich postaci, jak: Pitagoras, Hipokrates, Platon, Galen, Epiktet. Awicenna, Paracelsus, Erazm z Rotterdamu, Hufeland, Aleksis Carrel, Apolinary Tarnawski, Antoni Kępiński, Władysław Szenajch, Władysław Biegański, Władysław Szumowski, Marian Zdziechowski, Włodzimierz Badmajeff, Wincenty Lutosławski, Dag Hammarskjold, ks. Wacław Majewski, Ludwik Hirszfeld, Albert Schweitzer, Julian Aleksandrowicz, Antoni Horst, Kinga Wiśniewska-Roszkowska. Oni to - a także tacy mistrzowie mądrości wschodniej, jak: Budda, Gandhi, Nehru, Aurobindo, Tagore, Ramakrishna, Wiwekananda, Siwananda, Sri Ramana Maharishi, Radhakrishnan, Rama Czaraka (Atkinson), Krishnamurti - umacniali moją wiarę w człowieka i jego wielkość, w człowieka jako istotę boską o nieograniczonych możliwościach i wskazywali mi drogę życia bez chorób. Oni też otworzyli mi oczy na medycynę oficjalną, na jej zasługi i sukcesy, ale też na jej zacofanie, nieudolności i błędy. Były to swoiste, amatorskie, samorzutne studia filozoficzno-medyczne, prowadzone z uporem w trosce o życie i zdrowie, niejako "po drodze", ukazywały mi nowe horyzonty, nowe możliwości pracy i umacniały we mnie nadzieję odzyskania pełnego zdrowia i normalnego statusu społecznego. Mimo wymienionych wyżej tytułów do zabierania głosu i nieodpartego poczucia obowiązku służenia ludziom nieświadomym nie mogę ukryć pewnego niepokoju i obaw, że ingerując jak intruz swą medyczną amatorszczyzną w dziedzinę równie starą, jak szacowną, ozdobioną długim szeregiem wielkich, czcigodnych postaci, wchodzę w rolę owego przysłowiowego słonia w porcelanie, a zarazem mentora w stosunku do znacznej części stanu lekarskiego. Przekonanie o potrzebie dzielenia się swym doświadczeniem pogłębia jeszcze okoliczność, że pierwsze wydanie tej pracy w nakładzie 16 tysięcy egzemplarzy szybko się rozeszło, a wywołało taki rezonans ze strony Czytelników, że skłoniło mnie to do opracowania nowej jej wersji rozszerzonej i wzbogaconej nowymi materiałami. Świadom swej medycznej niekompetencji, kończę te wstępne informacje słowami Juliana Ursyna Niemcewicza: Umysły nieuprzedzone niechaj mnie sądzą, przez wzgląd na dobre chęci niech nieudolności przebaczą. ("Powrót posła" - z przemowy do czytelnika). Poczuwam się do miłego obowiązku wyrażenia serdecznej wdzięczności czcigodnym recenzentom tej pracy: Panu Profesorowi Mieczysławowi Cenie oraz panu Docentowi Janowi Dobrowolskiemu, a także Pani Redaktor Janinie Ratajczak za wnikliwą lekturę i cenne uwagi krytyczne, które w sumie przyczyniły się do usunięcia różnych mankamentów i wzbogaciły całość książki. 2. Jak straciłem zdrowie Urodzony i wychowany w sielskich warunkach Kielecczyzny w pobliżu rozległych lasów, w których do 13 roku życia od wczesnej wiosny do późnej jesieni spędzałem większość dnia, do 47 roku życia byłem człowiekiem całkowicie zdrowym. Dopiero w więzieniu, w którym przebywałem w latach 1947-1956 z wyrokiem dożywotnim, straciłem zdrowie. Siedziałem 9 lat i 5 dni: 7 dni w piwnicy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej 6 w żałosnych warunkach higienicznych (zawszenie), rok i pięć miesięcy w więzieniu na Mokotowie, resztę w Więzieniu Karnym we Wronkach, w tym 17 miesięcy w izolatce. Kwalifikacja przestępstwa - szpiegostwo, oparta na przepisach Dekretu Krajowej Rady Narodowej z dnia 13 czerwca 1946 r. (Dz. Ust. nr 30, poz. 192). (Na podstawie tego dekretu wiele tysięcy ludzi skazano na więzienie, wiele tysięcy stracono. Potoczna świadomość prawna, elementarne poczucie sprawiedliwości rodzą wątpliwość, czy ten stalinowski dekret Krajowej Rady Narodowej może być uznany za obowiązujące w Polsce prawo. Prezydentem KRN był Bolesław Bierut.) Był to głośny pokazowy proces grupy AK-owców, obejmujący 8 osób z Witoldem Pileckim jako głównym oskarżonym.(Rotmistrz Witold Pilecki we wrześniu 1940 r. z inspiracji władz wojskowych poszedł do Oświęcimia - oddał się z własnej woli Niemcom w łapance ulicznej w Warszawie na Żoliborzu - by tam stworzyć organizację bojową oficerów-więźniów, która miała działać od wewnątrz i ułatwić planowane rozbicie obozu dla uwolnienia więzionych. W kwietniu 1943 r. uciekł z obozu i zameldował władzom wojskowym o wykonaniu zadania. Nowy komendant AK koncepcji tej nie podzielił jako zbyt ryzykownej i kosztownej. W powstaniu warszawskim Pilecki dowodził kompanią w zgrupowaniu "Chrobry". Skazany na karę śmierci został stracony w maju 1948 r. Cała jego fantastyczna epopeja oświęcimska jest opisana w licznych publikacjach zarówno w kraju, jak i na emigracji; na wyróżnienie zasługuje tu wyczerpująca dokumentalna praca Józefa Garlińskiego Oświęcim walczący, Londyn 1974, dostępna w Bibliotece Narodowej.) Pozostałymi oskarżonymi byli: Maria Szelągowska, Tadeusz Płużański, Witold Różycki, Maksymilian Kaucki, Ryszard Jamont-Krzywicki, Jan Nowakowski. (W dniu 1 października 1990 r. Najwyższy Sąd Wojskowy wydał wyrok uniewinniający wszystkich oskarżonych.) Proces odbył się w marcu 1948 r., opisany w prasie z licznymi zdjęciami jako proces "szajki szpiegowskiej". Nigdy w moim życiu nie zajmowałem się szpiegostwem i nikomu nie pomagałem w tym procederze. Całe moje życie, świat moich zainteresowań dzielą od tego rodzaju funkcji odległości astronomiczne. O ile mi wiadomo, nikt z całej grupy nie zajmował się szpiegostwem stricto sensu. Są to w istocie ponure igraszki semantyki, znamienne dla owych czasów, Ten ludobójczy okres (1944-19n6), gruntownie zakłamany, czeka na ujawnienie całej prawdy. Dopiero żona po wyjściu z więzienia w Fordonie w roku 1953, (żona moja odsiedziała 6 lat za to, że była łączniczką AK oraz żoną "zdrajcy narodu i państwa polskiego" - z przemówienia prokuratora) przy pomocy syna, po długich staraniach doprowadziła do procesu rewizyjnego na którym zmieniono mi szpiegostwo" na "pomoc w szpiegostwie", a "pomoc" ta polegała na tym, że Witold Pilecki mieszkał u mnie przez krótki czas. W rezultacie obniżono mi wyrok do 8 lat, a było to po śmierci Stalina i Bieruta, gdy nowe wiatry historii wyłoniły nowe siły polityczne z więzionym dotąd Władysławem Gomułką na czele, reprezentujące "socjalizm z ludzką twarzą". W kraju zaszły duże zmiany w wyniku VIII plenum PZPR pod przewodnictwem Władysława Gomułki, ujawniono daleko idącą samowolę władz bezpieczeństwa i podporządkowanego im sądownictwa, a zwłaszcza nieludzkie metody wymuszania zeznań pod władzą sławnego pułkownika Różańskiego, któremu wytoczono proces i którego skazano na 15 lat więzienia. Skazano także wielu innych funkcjonariuszy bezpieczeństwa i więziennictwa. W prasie owych czasów łatwo znaleźć sprawozdania z procesów politycznych z informacją: "Oskarżony przyznał się do winy". Wszyscy przyznawali się do niepopełnionych win. To w śledztwie. A na procesie wymuszonych zeznań nikt nie odwoływał wiedząc, że gdyby to uczynił - następnej serii tortur mógłby nie wytrzymać... Bardzo niechętnie wspominam ten okres grozy i obłędnego poniewierania człowiekiem, zwany eufemicznie okresem "błędów i wypaczeń" lub okresem "kultu jednostki". Był to okres masowego ludobójstwa, okres planowego niszczenia inteligencji polskiej, świadomego żywiołu polskiego. Myślę jednak, że powinienem przytoczyć fragment obrad VIII plenum PZPR, które uchyliły rąbka rzeczywistości więziennej. Plenum odbyło się w dniach 19-21 października 1956 r. Towarzysz Leon Wudzki: ...ludzi łapano na ulicach i wypuszczano po 7 dniach niezdolnych do życia. Ludzi tych trzeba było odwozić, do Tworek. Ludzie chronili się do Tworek, żeby nie dostać się do UB. Udawali wariatów. Ludzie w popłochu, w panice, nawet ludzie porządni uciekali za granicę, żeby tylko uniknąć naszego systemu. (...) Towarzysz Berman tłumaczy się brakiem kolegialności niewiedzą, niedostatecznym nadzorem. Towarzysz Berman należał do Komisji Biura Politycznego do spraw Bezpieczeństwa i tow. Berman, nie wiedział nic, co się tam działo. Całe miasto wiedziało, że ludzi mordują, całe miasto wiedziało, że są karce, w których ludzie po trzy tygodnie stoją w ekskrementach po kostki, całe miasto wiedziało, że Różański zdziera ludziom paznokcie osobiście z rąk, całe miasto wiedziało, że oblewa się ludzi zimną wodą i stawia na mrozie, tow. Berman, członek komisji do spraw bezpieczeństwa - nie wiedział. ("Nowe Drogi" 1956, nr 10, s. 60-61). Trzeba dodać, że w okresie zimowym więzień nago przebywał w takim karcu, pod schodami, gdzie nie mógł stać, lecz tylko klęczał lub siedział na zlodowaciałych ekskrementach. Jak wspomniałem, wielu funkcjonariuszy bezpieczeństwa i więziennictwa osądzono i ukarano więzieniem, ale - rzecz znamienna - głównych sprawców tego stanu rzeczy - Stanisława Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa publicznego oraz Jakuba Bermana ręka sprawiedliwości nie dotknęła. Byli ponad prawem. Trzeba także powiedzieć, że władzą naczelną nad całą służbą bezpieczeństwa i więziennictwa był NKWD, który w poszczególnych sprawach określał wyroki na więźniów dla marionetkowych sądów. Były to czasy planowego tępienia AK jako organizacji wrogiej ludowi ("zaplute karły reakcji" itp. epitety), posądzanej nawet, i to przez wysoko postawione osoby, jak np. "tow. Wiesław" (Władysław Gomułka) o współpracę z Niemcami. W "Życiu Warszawy" z dnia 16 grudnia 1944 roku czytamy: Wstąpienie do AK to przejście na stronę niemiecką. Toteż dzielnie, patriotycznie i internacjonalistycznie, a bardzo skutecznie przy pomocy NKWD tępiono "bandy zbrojnego podziemia", to jest "bandy leśne AK" i "bandy leśne BCh". Czynili to ludzie, którzy dziś jeszcze funkcjonują na wysokich stanowiskach państwowych i partyjnych. W jednotomowej Encyklopedii Popularnej PWN pod hasłem "Jaruzelski Wojciech" czytamy: 1945-1947 uczestniczył w walkach z bandami zbrojnego podziemia. Nie było to "zbrojne podziemie", lecz zbrojny opór wolnego narodu przed nową rzeczywistością, która w tym czasie nosiła cechy nowej okupacji: przepełnione więzienia, zakaz posiadania radioodbiorników, ścisła cenzura prewencyjna itp. Godzi się tu chyba tytułem przykładu przytoczyć wypowiedź generała brygady, zastępcy dowódcy I Armii Wojska Polskiego, późniejszego długoletniego premiera, Piotra Jaroszewicza, fałszującą fakty historyczne, zamieszczoną w formie przedmowy w książce Henryka Baczki: Osiem, dni na lewym brzegu (Warszawa 15-22 IX 1944), wyd. 2, wydawn. "Prasa Wojskowa", nakład 10 tys. egz.: Plan powstania został uzgodniony z wywiadem hitlerowskim. Pertraktowali z nim konkretnie w tej sprawie przedstawiciele Komendy Głównej AK, korzystając z kontaktu, który z gestapo i wywiadem niemieckim stale utrzymywał Bór-Komorowski i jego otoczenie. Hitlerowcy, licząc się w obliczu ofensywy radzieckiej z możliwością ewakuacji Warszawy, zgodzili się na oddanie miasta w ręce swoich reakcyjnych kontrahentów, uzyskując w zamian za to zobowiązanie nieatakowania wojsk niemieckich i umożliwienie im wyjścia z Warszawy. Polscy reakcjoniści lojalnie wypełnili swe zobowiązania wobec hitlerowców.(...) Wiemy, że od pierwszych niemal dni powstania Bór-Komorowski prowadził pertraktacje z hitlerowcami, wówczas gdy krwawiła ludność Warszawy, na śmierć dziesiątków i setek tysięcy ludzi - mając przy tym dla siebie zapewniony gestapowski glejt bezpieczeństwa - aby wykorzystać mękę, krew i łzy stolicy dla prowokacji przeciwko Związkowi Radzieckiemu i polskiemu Rządowi Ludowemu. Potwierdzają to dziesiątki faktów, potwierdzają to przede wszystkim fakty odmawiania ze strony Komendy Głównej AK wszelkiej współpracy z nadciągającą ze wschodu Armią Radziecką i I Armią Wojska Polskiego. (...) Na drugim brzegu Wisły toczyła beznadziejną walkę sprzedana przez reakcyjnych wodzirejów Warszawa. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z reakcyjnym dowództwem AK w Warszawie zawodzą. Oszczerstwo tak ciężkie w państwie demokratycznym znalazłoby swój epilog na sali sądowej, ale w Polsce Ludowej, gdzie partia jest wszystkim: i sejmem, i rządem, i sądem, nie jest to możliwe. (Mamy jednak, na szczęście, wyższą, najwyższą instancję wymiaru sprawiedliwości - Panią Historię, która osądziła już towarzysza generała do spraw politycznych i wymierzyła mu ciężką karę: zaliczyła go do kategorii kłamców i szkodników, pozbawiła go prawa do szacunku. Co za biedny człowiek. Rzecz zastanawiająca: zaślepienie doktrynalne (arcytemat dla socjopsychopatologa, dla psychiatry), połączone z prymitywnym kłamstwem, osiągnęło tu chyba swój szczyt. Towarzysz generał uznał widocznie, że: 1) Polacy w ciągu tych 3-4 lat całkowicie utracili pamięć i nie wiedzą, kto się przyjaźnił i współpracował z Niemcami hitlerowskimi, kto je wydatnie wspomagał rozległymi dostawami różnych dóbr, także o charakterze strategicznym, kto zawarł z nimi 28 września 1939 r, traktat o przyjaźni i granicy (tj. o czwartym "ostatecznym" rozbiorze Polski), a także tajny układ o współdziałaniu w zakresie tępienia wszelkiego żywiołu polskiego, co znalazło swój wyraz po jednej stronie m.in. w Katyniu, a po drugiej m.in. w Oświęcimiu; 2) Polacy - po wymordowaniu w czasie wojny setek tysięcy inteligentów - stanowią bezmyślną masę robotników i chłopów, która podobnie jak "ludzie radzieccy" przyjmie wszystko, co jej władza do wierzenia poda; 3) AK nie jest organizacją masową, w której robotnicy i chłopi, zwłaszcza w przemysłowych i rolniczych rejonach kraju, stanowili dużą większość, lecz organizacją obszarników, bogaczy i wyzyskiwaczy. W głowie się nie mieści, że taki człowiek mógł przez dziesięciolecia zajmować najwyższe stanowiska w państwie. Co to za państwo? Dziś tow. Jaroszewicz, acz dla pozoru usunięty z partii, "spożywa" wysoką dygnitarską emeryturę jako zasłużony dla partii i żyje w luksusowych warunkach, podobnie jak jego szef Edward Gierek, który głosząc mit o jedności moralno-patriotycznej narodu, o dynamicznym rozwoju gospodarczym, pogrążył Polskę w długach i spowodował głęboki, beznadziejny kryzys ekonomiczny i społeczny.) Uczestnicząc wraz z kolegami AK-owcami w roku 1945 w pochodzie majowym, dostrzegłem wielki transparent z napisem: "Śmierć bandytom AK". Jako "bandyci" opuściliśmy natychmiast pochód i przypomnieliśmy sobie, że Niemcy AK-owców także nazywali bandytami. Na czele tego pochodu szedł Bolesław Bierut. W systemie komunistycznym nie ma przeciwników politycznych. Są tylko wrogowie i bandyci. W takim to klimacie odbywały się wówczas liczne procesy AK-owców. Męczące śledztwo w atmasferze grozy, proces publiczny (pokazowy) "szajki szpiegowskiej", ciężkie warunki i surowy rygor więzienny, nader ubogie wyżywienie, brak drukowanego słowa, metody "wychowawcze" w traktowaniu więźniów, działalność NKWD i oficerów "specjalnych" (sieć kapusiów) - wszystko to stanowiło o swoistej psychopatogennej atmosferze więziennej i złożyło się na utratę zdrowia. Ostatni rok pobytu w więzieniu leżałem w szpitalu i izbie chorych. Dodatkową ciężką udręką, która towarzyszyła mi w ciągu pierwszych sześciu lat pobytu w więzieniu, była świadomość, że żona także siedzi w więzieniu, z wyrokiem sześcioletnim, a dziecko, bezdomne, pozostaje pod opieką przyjaciół (mieszkanie zajęły władze bezpieczeństwa), kolegów ze szkoły i z Kuratorium Szkolnego, chociaż władze szkolne, (kuratorem był wówczas Teofil Wojeński) zabroniły opiekowania się nim jako dzieckiem przestępców antypaństwowych. Były to czasy powszechnego bezprawia, terroru, grozy i lęku. Toteż z najgłębszą wdzięcznością wspominam tych przyjaciół, dość licznych, którzy mimo zakazu opiekowali się naszym dzieckiem. (W wyroku nie było postanowienia o konfiskacie mienia, ale mienie zabrano. Odzyskaliśmy tylko 3 sztuki mebli. Przepadły zbiory biblioteczne, wszystkie dokumenty i pamiątki rodzinne, co stanowi największą, niepowetowaną stratę. Wystąpiłem do władz o odszkodowanie, przedstawiając wykaz zabranego mienia oraz jego wartość w łącznej sumie 100 tysięcy zł. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oświadczono mi, że mogę otrzymać tylko 20 tysięcy, a to z braku w skarbie państwa funduszów na ten cel i to pod warunkiem, że zrezygnuję na piśmie z wszelkich pretensji wobec skarbu państwa. Sumę tę przyjąłem zmuszony sytuacją materialną.) Więzienia były przepełnione ponad wszelką miarę. Oto kilka liczb. W "Mokotowie", po wyroku, od kwietnia do września 1948 r. siedziałem w celi o powierzchni 60 m2, przeznaczonej przez władze carskie (więzienie zbudowano przed pierwszą wojną światową) dla 24 więźniów, w gromadzie liczącej powyżej 100 więźniów; wyposażenie celi: stoły, ławki, taborety, sienniki, WC. Byli tam też więźniowie z wyrokami śmierci oczekujący na egzekucję. Uczuciem głębokiego szacunku byli otoczeni dwaj księża-więźniowie: Edward Grzechnik i Jan Pawlina, obaj z Warszawy, którzy tym i innym więźniom świadczyli usługi kapłańskie, niosąc słowa paciechy, rozbudzając wiarę w wartości wyższe, ponadczasowe. Odprawiali też msze wbrew zakazom władzy. We Wronkach siedziałem w celi o powierzchni około 8 m2, przeznaczonej przez władze pruskie dla jednego wieźnia, w grupach liczących 5-10 więźniów; wyposażenie celi: łóżko z siennikami, szafka na żywność i miski, stolik, 2-3 taborety i "kibel" (w celach nie było urządzeń higieniczno-ściekowych). Szerokość izolatki, w której siedziałem 17 miesięcy (gwoli "miękczenia") wynosiła 130 cm, długość około 4 m. Do więźniów politycznych nie dopuszczano słowa drukowanego. Toteż niezrozumiały wyjątek stanowi przekazanie mi - gdy siedziałem w izolatce - nadesłanej przez syna książki Tomasza a Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Ratowała mnie ona od deformacji psychicznych. Umiałem ją prawie całą na pamięć. Dzięki tej lekturze, mimo bardzo ciężkich warunków więziennych, miałem takie dni, kiedy czułem się człowiekiem wolnym i szczęśliwym. Pod koniec okresu izolacji następowała zwykle - równie perfidnie jak prostacko pomyślana - propozycja... "współpracy", tzn. kapowania i donosów na kolegów za obietnicę skrócenia wyroku, za gazety, za książki, za obietnicę pracy, a nawet za wyjście na wolność. Takie propozycje zeszmacenia człowieka kierowano bodaj do wszystkich więźniów, ale tylko bardzo nieliczni, wyjątkowo słabi, ograniczeni i rozkojarzeni ulegali tym pokusom stając się przedmiotem pogardy i nienawiści ze strony więźniów, którzy bez trudu wykrywali i demaskowali kapusiów. Miały nawet miejsce samosądy. Organizacja sieci kapusiów stanowiła - obok ogólnego nadzoru politycznego nad całością życia więzienia i cenzury korespondencji - główne zadanie oficerów "specjalnych". Pewnego dnia, 30 grudnia, podaję koledze ogień dla zapalenia papierosa. W tym momencie otwierają się drzwi, wchodzi oddziałowy: "Co wy tu robicie? Chcecie podpalić więzienie? Wychodzić". Wskazał na mnie i na Jana Szatkowskiego, majora z 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Prowadzi nas do karca. "Rozbierać się do naga, ubranie złożyć w kostkę". Wpuszcza nas do dużej celi bez żadnego sprzętu, padłoga betonowa, jak we wszystkich celach, okno na rozcież otwarte. Na zewnątrz mróz. Perspektywa 48 godzin męki, bo taka była norma. Biegamy, by nie zamarznąć, masujemy sobie nawzajem plecy. Po kilku godzinach otwierają się drzwi: "Za co tu siedzicie?" "Oddziałowy mówi, że chciałem podpalić więzienie" - odpowiadam. Po kilkunastu minutach: "Wychodzić, ubierać się". Okazało się, że odbywała się okresowa wizytacja więzienia, zaglądano do każdej celi, do karców. Dla oddziałowych każdy pretekst był dobry, byle zniszczyć człowieka. Muszę powiedzieć, że w tych koszmarnych warunkach, zarówno w śledztwie, jak i we Wronkach, sprzyjało mi niejakie szczęście: 1. Ominął mnie, nie wiem dlaczego, wątpliwy zaszczyt stawania przed obliczem sławnego pułkownika Różańskiego w "Mokotowie". Wzywał wszystkich, a z jego gabinetu chyba żaden z więźniów nie wychodził (czy to mężczyzna, czy kobieta) bez szwanku cielesnego, jeśli jego zachowanie nie szło po linii śledztwa, z góry założonej. Jeśli sam nie chciał się trudzić biciem czy kopaniem oraz innymi "zabiegami", wydawał podwładnym stosowne dyspozycje. Z jego rozkazu niektórzy więźniowie byli wzywani przez pułkownika Humera z takim samym skutkiem; nawet moja biedna żona była przezeń badana, czego ślady odczuwała przez długie lata po wyjściu z więzienia. 2. Jeden z oficerów śledczych, Żyd, któremu Różański zlecił szczegółowe, protokolarne przesłuchanie mnie na okoliczność różnych materiałów, notatek zabranych z mieszkania, okazał mi dużo współczucia i ludzkiego zrozumienia; większość materiałów zniszczył, a przesłuchanie - protokół miał charakter formalny, nie obciążający. 3. We Wronkach panował swoisty "ceremoniał przyjęcia" na dziedzińcu więziennym. Otóż 23 września 1948 r. przywieziono z Warszawy około 100 więźniów, którzy musieli się rozebrać do naga, poddać się gruntownej rewizji, a następnie przebiec nago z ubraniem i "samarą" (worek z rzeczami osobistymi) pod pachą przez "ścieżkę zdrowia", tj. przez szpaler kilkudziesięciu oddziałowych, z których każdy miał obowiązek uderzyć lub kopnąć każdego z przebiegających nagusów. Wyszedłem z tej opresji nietknięty: albo ręka lub noga oprawcy okazała się o kilka milimetrów za krótka, albo moja elastyczność i sztuka uchylania się uchroniła mnie od razów, gdy inni - jak się okazało w celach - byli posiniaczeni i pokrwawieni. Całością tego powitania kierowali oficerowie "specjalni". Do celi, w której się znalazłem po tej gonitwie nagusów, wpędzono 5 więźniów, a wśród nas był podpułkownik, wykładowca historii wojskowości w Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, doc. dr Wacław Lipiński, który - nie licząc się z realiami więziennymi - głośno protestował przeciwko takiemu traktowaniu więźniów politycznych. Wkrótce zabrano go z celi. Nie wyszedł z więzienia. Siedziałem z nim kilka miesięcy w "Mokotowie". Był to człowiek wybitny, prawy, czysty, budził szacunek otoczenia. Po śmierci Stalina, po XX Zjeździe KPZR, warunki w więzieniu znacznie się poprawiły. M.in. dopuszczono książki. Była to wielka radość wielkie przeżycie. Pierwszą książką, jaka mi przypadła były "Popioły" Żeromskiego. "Ogary poszły w las..." Językiem tego pisarza zawsze się delektowałem, ale tym razem wzruszenie było tak wielkie, że musiałem usiąść w kącie, tyłem do celi, by ukryć łzy, nad którymi trudno mi było zapanować - z radości; system nerwowy był w ruinie. Wspomnienie 9-letniego więziennego koszmaru udało mi się całkowicie przezwyciężyć i usunąć ze świadomości. Nie pozostawił on, jak mi się wydaje, żadnych skaz na mojej psychice. Czasu spędzonego w więzieniu nie uważam za stracony. Jego owocem jest przecież m.in. niniejsze opracowanie. Swoista to, jedyna w swoim rodzaju szkoła życia, nieocenione, acz kosztowne studium psychosocjologiczne. Szczególnie przetrwanie w izolatce z obostrzonym rygorem daje mi niejaką satysfakcję. Funkcjonariuszy więziennych, którzy się nade mną z obowiązku służbowego znęcali i poniżali mają ludzką godność, (Na przykład niektórzy przedstawiciele władz więziennych często przy różnych okazjach pytali wieźnia: Za co siedzicie? Pierwszy raz, wkrótce po przybyciu do Wronek, odpowiedziałem: Nie wiem. - Jak to nie wiecie! Nie znacie wyroku sądowego? - Wyrok mówi o szpiegostwie, a ja nigdy nie zajmowałem się szpiegostwem. - To kwestionujecie wyrok sądowy. Czy byliście już w karcu? Możecie się tam w każdej chwili znaleźć. Macie odpowiadać zgodnie z wyrokiem: za szpiegostwo. Tak też odpowiadałem.) starałem się usprawiedliwiać i darzyć ich w głębi serca szczerym uczuciem chrześcijańskiej miłości bliźniego, na jakie mnie tylko było stać, wiedząc, że są to nieświadome ofiary panującego w owym czasie nieludzkiego systemu politycznego. Wszak warunki więzienne i metody "wychowawcze" były dziełem ukrytej "ręki", a nie "ślepego miecza". Taką postawę zajmowało wielu więźniów, ale byli i tacy, którzy jej nie podzielali, a nawet sobie z niej szydzili. To moje doświadczenie więzienne, a także codzienna obserwacja życia, utwierdza mnie w przekonaniu, że chrześcijaństwo przejawia się w twardych warunkach życia, w cierpieniu. Dopiero przezwyciężenie istniejących trudności, od których ludzie słabi uciekają i szukają łatwizny życiowej, wzmaga wiarę w siebie, daje poczucie siły, wolności, pokoju, zdrowie, radość, tj. dobra nie znane słabeuszom. Na oddziałowych - sadystów więźniowie wynaleźli skuteczny sposób. W czasie dość częstych wizytacji więzienia ze strony władz warszawskich lub wojewódzkich padało pytanie: Jak wam się żyje, czy nie macie skarg, zażaleń? Odpowiadano: Nie mamy. Mamy bardzo dobrego, ludzkiego oddziałowego. To wystarczyło, by tegoż dnia zniknął. I. Jak odzyskałem zdrowie 1. Podstawowe zasady medycyny wschodu Z czasem, w miarę rozczytywania się w filozofii wschodniej i w medycynie wschodniej, w systemie jogi oraz praktykowania ćwiczeń jogi, odkryłem następujące zasady medycyny wschodniej. Zasada pierwsza Człowiek jest akumulatorem nieprzebranych zasobów energii. Rzecz w tym, by sobie tę prawdę uświadomić, rozbudzić w sobie uśpione energie, wydobyć je użyć dla dobrych celów, w tym dla ratowania i utrwalania zdrowia. Informacje o sposobach rozbudzania tkwiących w człowieku energii Czytelnik znajdzie w następnych rozdziałach tej pracy, a szczególnie w rozdziale "Joga". Nasza służba zdrowia tę podstawową prawdę zdaje się całkowicie ignorować. Nic dziwnego: w programie kształcenia lekarzy w akademiach medycznych dla filozofii człowieka miejsca nie ma. Spośród zebranych przeze mnie wielu świadectw, potwierdzających prawdę tej zasady, przytaczam w porządku chronologicznym niektóre z nich, pochodzące z różnych epok historycznych i z różnych kręgów kultury. Budda (560-480 przed Chr.), sławny Hindus, twórca głośnego systemu moralnego, wyznawanego dotąd przez wiele milionów ludzi na całym świecie, w ostatnich latach szerzącego się także w kręgu kultury europejskiej: "Wyzwolenia szukaj jeno w samym sobie, każdy bowiem człowiek jest twórcą własnego więzienia. Każdy posiada taką władzę, jak najwyżsi. (...) Wy, którzy cierpicie, wiedzcie, że cierpicie przez siebie samych" (E. Arnold: Światło Azji s. 211, 213). "Buddyzm głosi zupełną samoistność, nieliczenie na nic poza sobą, opieranie całej pracy na własnym wysiłku" (W. Dynowska: Buddyzm-Mahajana s. XIX). Bhagawad Gita, starożytna sławna księga święta Hindusów: "Kto z głębi swej pokój czerpie i radość, kto światłość w sobie samym znajduje, ten z Jogą zharmonizowany w ciszę Brahmana (Boga) wchodzi i wyzwolenie w Brahmanie zdobywa" (Rozmowa 5). Sofokles (495-406 przed Chr.), jeden z wielkich tragików greckich: "Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga dziwy człowieka potęga" (Antygona). Św. Paweł z Tarsu: "Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? (...) Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście" (l. Kor. 3, 16-17). "Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga? (...) Chwalcie więc Boga w waszym ciele" (1. Kor. 6, 19--20). Epiktet (I-II wiek n.e.), filozof-niewolnik rzymski, stoik, cynik, asceta: "Nosisz w swym wnętrzu jakąś cząstkę bóstwa. Czemuż więc nie uznajesz swego z nim pokrewieństwa? Dlaczego nie jesteś świadom, skąd pochodzisz? (...). W swym wnętrzu go nosisz i ani ci przejdzie przez głowę, że go zbezczeszczasz brudnymi myślami i ohydnymi czynami. (...) Gdy jednak sam Bóg jest w tobie obecny i wszystko widzi i słyszy, nie wstydzisz ty się mieć takich myśli i takich czynów popełniać? O, jakże nie znasz własnej natury" (Diatryby... s. 127). Jan Tauler, sławny XIV-wieczny kaznodzieja dominikański: "Ach, moi drodzy, jak przedziwnych rzeczy moglibyśmy dokonywać gdybyśmy się zwrócili ku sobie i trwali w tym skupieniu, świadomi obecnej w nas łaski! Wszystko byłoby wówczas w naszej mocy i znaleźlibyśmy w sobie naprawdę Królestwo Boże.(...) Wszyscy natomiast, którzy chcą należeć wewnętrznie i zewnętrznie do Boga, niech zwrócą się ku sobie i wejdą w siebie! Jeżeli chcecie się stawać coraz bliżsi Bogu, musicie zaniechać zewnętrznych poszukiwań i zwrócić się ku wnętrzu" (Kazania s. 258, 388 - kazanie do sióstr). W tym pokaźnym tomie Kazań kaznodzieja wielokrotnie apeluje do słuchaczy, by przede wszystkim w sobie szukali światła, mądrości, mocy. Erazm z Rotterdamu (1467-1536): "Duch zaś, to ta część, dzięki której ujawnia się w nas samych podobieństwo do natury Bożej, ta, w której najlepszy stwórca wedle wzorca myśli swojej wyrył palcem swoim, to jest duchem swoim odwieczne prawo szlachetności. Tą częścią duszy ściśle zespalamy się z Bogiem, stajemy się jednym z nim" (Podręcznik żołnierza Chrystusowego s. 6). Anioł Ślązak, Angelus Silesius, właśc. Jan Scheffler (1624--1677), polsko-śląski poeta-myśliciel (tłumaczył go Adam Mickiewicz): "Jeśli mam znaleźć koniec i początek siebie, Muszę Boga odnaleźć w sobie nie na niebie. Muszę Nim stać się cały, blaskiem w blasku świecić, Słowem w Słowie i Bogiem w Bogu się rozkwiecić. Bóg we mnie jest jak ogień, jam blaskiem w Jego chwale, Czy nie jesteśmy z sobą złączeni doskonale? Sam się staję wiecznością, ponad czas wzlatuję, Gdy siebie w Bogu, Boga w sobie obejmuję" (Pątnik anielski s. 5-6). Gottlieb Johan Fichte (1762-1814), filozof niemiecki: "Jak bardzo dotąd nie doceniałem samego siebie! Nie chcę, by tak było nadal. Od tej chwili chcę wejść w swoje prawa i wziąć w posiadanie należną mi godność. Precz ze wszystkim, co cudze. Chcę dociekać sam" (Powołanie człowieka s. 5). Adam Mickiewicz: "Człowieku, gdybyś wiedział, jaka twoja władza! Kiedy myśl w twojej głowie jako iskra w chmurze Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze; Gdybyś wiedział, że ledwie jedną myśl rozniecisz, Już czekają w milczeniu jak gromu żywioły, Tak czekają twej myśli szatan i anioły: Czy ty w piekło uderzysz, czy w niebo zaświecisz! Ludzie! Każdy z was mógłby samotny, więziony, Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony!" (Dziady) "Wszystko z siebie wydobyć trzeba (Z przemówienia w Kole 1843). "Siła człowieka wewnętrzna jest niezmierna, jakiej rozum ani przewidzieć nie może. Człowiek w duchu swoim ma wszystko, co go czyni podobieństwem, obrazem Boga. Jest w nim nieskończoność ciemna i w nią rzucone wszystkie zarody, które krążąc póty go niepokoją, aż póki który nie zabłyśnie czystym światłem. Błysk taki łączy go z Bogiem, a mą z chaosem" (Z przemówienia w Kole 1847). (S. Pigozi: Adam Mickiewicz o życiu duchowym, s. 32, 97). J.C. Chatterji (1838-1881), pisarz i filozof indyjski: "Tylko wgłębiając się w siebie odnajdziemy prawdę. Przekonamy się, że człowiek nie tylko ukrywa w sobie odpowiedniki wszystkich rzeczy istniejących na świecie, lecz że posiada też w sobie całkowitą Energię kosmiczną. Ale poznawszy do dna siebie, poznaje zarazem naturę Energii kosmicznej. (...) Chcąc poznać ową istotę rzeczy, człowiek musi poznać samego siebie; wiedzieli o tym mistrzowie wszystkich krajów. Znacie zapewne stare wezwanie Sokratesa: "Poznaj samego siebie". Zaleca nam ono głęboką znajomość naszej własnej natury jako początek do badania wszechświata. Takie też mają znaczenie słowa Chrystusa, gdy zalecał swym uczniom szukać Królestwa Bożego wewnątrz siebie samych" (Filozofia ezoteryczna Indii s. 2-3). Prentice Mulford (1834-1891), pisarz amerykański: "Duch każdy musi więc czerpać z siebie samego! Kto jest zależny od drugiego, nie przyciągnie do siebie siły najwyższej; może tylko pożyczyć lub wchłonąć w siebie wiarę cudzą. Czasami może to tworzyć cuda, lecz na ogół jest to budynek z piasku - i tylko żywe źródło wewnątrz nas samych jest trwałe - bije ono nieprzerwanie, karmione ciągle na nowo - wodą wieczności" (Przeciw śmierci s. 164). Adam Asnyk (1838-1898): "Siedzi ptaszek na drzewie I ludziom się dziwuje, Że najmędrszy z nich nie wie, Gdzie się szczęście znajduje. Trwonią życia dzień jasny Na zabiegi i żale, Tylko w piersi swej własnej Nie szukają go wcale" (Dzieła poetyckie t. 3, s. 130). Ellen Key (1849-1926), pisarka szwedzka, obrończyni praw matki i dziecka: "Albowiem dusza żyć powinna wyłącznie z siebie samej. Wszyscy jesteśmy bogatsi niżeli przypuszczamy, chociaż wychowuje się nas do pożyczania, do używania bogactw cudzych zamiast własnych" (Potrzeby życia. Uszlachetnienie kultury. Spokój s. 42). Wiwekananda (1863-1902), sławny indyjski filozof, uczeń sławnego mistrza i świętego Ramakrishny (1834-1886), do swych rodaków: "Nieśmiertelna, bezgraniczna jest wasza dusza, wolny, odwieczny wasz duch. (...) Jeżeli wierzycie we wszystkie bogi waszych prastarych tradycji i w te, które wam obcy przynieśli, a nie macie wiary w siebie, nie ma dla was prawdziwego życia. Wiara w siebie to opoka, na której wspiera się wielkość. (...) Gdy jednostka lub naród traci wiarę w siebie, ogarnia go martwota. (...) Historia świata jest opowieścią o nielicznych ludziach, którzy mieli wiarę w siebie. Tylko ta wiara wywołuje w przejawieniu ukrytą w nas boskość. (...) Widzę jedno godne człowieka zadanie: oto odkryć boską moc w sobie i głosić, iż trwa utajona w każdym i wskazywać, jak ją obudzić, jak w każdym czynie i ruchu życia przejawiać" (Karma joga s. 111). Petro Danow (1849-1926), mistrz, filozof bułgarski: "Musicie rozumieć wewnętrzny język natury. Wielka siła, która czyni ludzi mądrymi, idzie od wewnątrz. Wielka siła, która ludzi leczy, idzie od wewnątrz. Miłość, która podnosi człowieka, idzie od wewnątrz" (Mistrz t. 1, s. 89). Sarvepalli Radhakrishnan (1888-1975), filozof i polityk indyjski; prezydent państwa (1962-1968): "Wyostrzone zdolności zmysłów (hiperestezja), pozwalające joginowi widzieć i słyszeć na odległość, są wynikiem koncentracji. (...) Całkiem możliwe jest przekazywanie myśli przez jednego człowieka drugiemu bez uciekania się do normalnego mechanizmu komunikatywnego. Przez koncentrację (...) zdobywamy zdolność poznawania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Jogin może uczynić swe ciało niewidzialnym" (Filozofia indyjska t. 2, s. 314). Dag Hammarskjold (1905-1961), ekonomista szwedzki, sekretarz generalny ONZ (1953-1961). "...jesteś jednością z Bogiem a Bóg jest w całej pełni w tobie" (Drogowskazy s.124). Włodzimierz Badmajeff (1884-1961), dr medycyny, lekarz tybetański, ordynujący przed wojną w Warszawie: "Pożałowania godny jest człowiek, który zatracił swoje ja, wiarę w siebie" (Tajemnica zdrowia s. 45) Jiddu Krishnamurti (1895-1986), jeden z największych współczesnych mędrców i wtajemniczonych mistrzów Indii: "Lecz ty - istotne ty - jesteś iskrą Bożego ognia i Bóg, który jest wszechmocny, przebywa w tobie; nie istnieje więc nic, czego byś nie mógł dokonać, jeśli będziesz miał wolę po temu. (...) Wola twa powinna być jako stal hartowana" (U stóp Mistrza s. 22). "Wychowanie w prawdziwym tego słowa znaczeniu jest zrozumieniem samego siebie, gdyż w każdym z nas zawiera się całość istnienia" (Samopoznanie i nowy umysł s. 9). Pierre Teilhard de Chardin (1881-1955) pisze, że "wystarczyłoby zrozumieć człowieka, by zrozumieć wszechświat" (Człowiek s. 13). Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia : "Dzieci kochane! Chciejcie sobie zapamiętać, że Bóg-Człowiek mieszka w świątyni, ale każdy z was też jest świątynią Bożą. Bóg mieszka w każdym z was i to Bóg w Trójcy Jedyny" (Kazanie 28 VIII 1980 - "Znak" 1982, nr 335, s. 1188). George Basil Hume, kardynał aktualny prymas Anglii: "Już w początkowym etapie modlitwy istnieje świadomość, że Bóg jest obecny w głębi każdego z nas. Św. Teresa z Avilli pytała: Po co szukać Boga tu lub tam? Bóg istnieje w nas" (W poszukiwaniu Boga s. 109). Bede Griffiths, benedyktyn angielski, w swej książce "Powrót do środka (s.113) pisze: "Czy wielki Atanazy (Atanazy (295-373), dyrektor kościoła wschodniego, biskup Aleksandrii, wybitny pisarz i działacz kościelny, autor licznych dzieł.) nie powiedział: "Bóg stał się człowiekiem po to, aby człowiek stał się Bogiem? Czyż Jezus nie modlił się... aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie, aby i oni stanowili w nas jedno? (J. 17, 21). Czyż nie staliśmy się uczestnikami Boskiej natury?" (2 J.1, 4). Maria Szyszkowska, filozof, pedagog: "Sił żywotnych jest w nas z reguły więcej niż sądzimy. (...) Wciąż nie znamy wystarczająco samych siebie, chociaż rozwiązujemy trudne problemy otaczającego świata" (Jak dbać o zdrowie - "Życie Lit." 1977 nr 19). "Najtrudniej pojąć wielowymiarowość świata: czasami staje się radosny, a w innym wypadku smutny. Nie da się jednoznacznie zdefiniować. Nie w nim więc, lecz w samym sobie szukać trzeba źródła siły" (Człowiek wobec siebie i wobec innych s. 85-86). Człowiek wierzący wszystko, co dzieje się w nim i poza nim, zarówno pomyślne, jak i niepomyślne dlań okoliczności, zwykł przypisywać Panu Bogu. Wola Boska - mówi się. Ta swoiście pojęta, bierna, wygodna pokora nie przemawia już na ogół do dzisiejszego człowieka. Jeszcze w średniowieczu genialny poeta włoski Dante Alighieri (1265-1321) w swym sławnym poemacie "Boska komedia" pisał: "Czemu przyczynę każdej ziemskiej sprawy Upatrujecie w niebie, jakby zawsze wszystko Miało dziać się wedle wyższej konieczności? Taki porządek zniszczyłby wam Wolną Wolę. (...) I jeśli świat dzisiejszy zbacza z prostej drogi, W sobie samych musicie odnaleźć przyczynę." Czyściec, pieśń 16, tłum. T. Łubieński). Podobne opinie można by cytować bez końca. Rzecz znamienna, że ludzie wybitni, jednostki najwyższej miary, żyjący i działający w różnych epokach historycznych i w różnych kręgach kultury, wyznający różne systemy i kierunki filozoficzne i religijne, dochodzili do tych samych prawd o potędze człowieka. Pomijam tu zjawiska szczególne, jak lewitacja, dematerializacja, stygmaty itp. Jeden tylko przykład - doświadczenia fakirów indyjskich - podwójnie uwiarygodniony. Władysław Szumowski (1875-1954), historyk i filozof medycyny, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, w swej "Historii medycyny" (Warszawa 1961) pisze: "Zakopywanie fakirów w ziemię było wielokrotnie obserwowane, szczególnie przez Anglików. Robiono z fakirami umyślne próby, którym towarzyszyło zasypywanie trumny ziemią, sianie na ziemi trawy, która po pewnym czasie wyrastała, a wszystko pod ścisłą strażą wojskową. Po 6 tygodniach fakir żył i wychodził z trumny. Protokołów spisanych z podobnych prób, zawsze z całym aparatem wszelkich ostrożności, Anglicy ogłosili znaczną liczbę, tak że w Anglii dzisiaj się mówi o human hibernation, o ludzkim "śnie zimowym", analogicznie jak o śnie zimowym zwierząt. Fakir przygotowuje się do tej sztuki długi czas. Wielka wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu, przestrzegana w ogóle przez fakirów, tutaj stopniowo przechodzi w coraz większy post. Na parę dni przed zakopaniem fakir bierze na przeczyszczenie, po czym odżywia się tylko małą ilością mleka. W dniu zakopania czyści sobie żołądek za pomocą tasiemki płóciennej, długiej na kilkanaście metrów, którą powoli łyka i zaraz potem wyciąga. Potem bierze enemę z wody. Gdy to wszystko już jest gotowe, fakir kładzie się, zatyka sobie wszystkie otwory ciała woskiem, cofa język głęboko w tył, składa ręce na krzyż na piersiach i zapada w sen. Teraz można go włożyć do trumny, zakopać w ziemię" (s. 28-29). Wincenty Lutosławski (1863-1954), prof. Uniwersytetu im. Stefana Batorego, filozof, w roku 1910 w swej książce "Rozwój potęgi woli" pisał: "Dzieła pisane bądź przez Hindusów, bądź przez Anglików, a wydawane przeważnie w Ameryce, uprzytamniają te ćwiczenia, dzięki którym Hindusi dochodzą do niepospolitego panowania nad swym ciałem. Dawno już wiadomo było, że fakirzy indyjscy umieją wstrzymać całkiem przemianę materii w organizmie na całe miesiące, gdy w pewnym letargu spoczywają w zamurowanym grobie po szczelnym zamknięciu wszystkich otworów ciała, bez odżywiania: bez wszelkiego widzialnego oddychania. Te fakty, sprawdzane wielokrotnie, wielce wzbudzały uwagę, ale nikt nie przypuszczał, by one mogły mieć dla nas praktyczne znaczenie przy całkiem innych warunkach naszego życia" (s. 1). Jak z powyższego wynika, możliwości człowieka są wręcz nieograniczone. "Przez zagłębienie się w swoim duchu i kontemplacji asceci dochodzą do połączenia się z Bogiem i przez to również uzyskują panowanie nad prawami przyrody" - mówi Ramakrishna (J. Starża-Dzierżbicki: Radża Jogi Ramakrishna s. 68). Kim jest człowiek? Skoro jest on wyposażony w tak wielkie możliwości, to godzi się chyba próbować odpowiedzieć na to odwieczne pytanie. Człowiek od wieków podróżuje, szuka, bada, zdobywa, osiągnął księżyc i planuje wyprawy na inne ciała niebieskie, ale jakże zaniedbał wyprawy w niezgłębione przestrzenie własnego wnętrza, własnej duchowości! Uformowany i skrępowany schematami różnych systemów społecznych, filozoficznych, religijnych, nie jest w stanie rozwiązać problemu tkwiącego w prostym, jak się wydaje, pytaniu: kim jestem? Teza wielkiego Francuza Alexisa Carrela (1873-1944), że człowiek jest istotą nieznaną, jest ciągle aktualna. A ks. prof. Włodzimierz Sedlak w ostatniej swej książce "Na początku było jednak światło" pisze: "W poznaniu natury człowieka jesteśmy jeszcze na poziomie elementarnym. Odpowiednia byłaby tymczasowa nazwa Homo elementaris" (s. 254). Warto tu wspomnieć o Sokratesowej majeutycznej metodzie nauczania. Nie kładł on uczniowi do głowy własnej mądrości, lecz rozbudzał tkwiące w nim wartości i wspólnie - na drodze prostego rozumowania i pytań wydobywał je na światło dzienne i nawoływał za wyrocznią delficką: Poznaj samego siebie (gr. maieutikos - położniczy). Nauki o materii daleko wyprzedziły wiedzę o człowieku, rozwinęły się niejako obok niego, w imię jego wygód i różnych ułatwień, ale także - rzec trzeba - dla jego nieszczęścia. Zagrożenie atomowe i zatrucie środowiska naturalnego doprowadza do deformacji człowieka - fizycznej, umysłowej, moralnej. Gruntownie zbadano ciało ludzkie, wszystkie jego cząstki, organy, funkcje, ale człowiek jako całość psychofizyczna jest nadal istotą nieznaną. Czy rzeczywiście nieznaną? Nieznaną w kręgu cywilizacji europejskiej, opartej na jednostronnej, powierzchownej, materialistycznej i racjonalistycznej koncepcji świata, kultury, człowieka. Człowiek jako byt transcendentny był, jest i pozostanie tajemnicą dla nauki europejskiej, ale wielcy mistrzowie i święci Wschodu przed wiekami przeniknęli jego istotę wewnętrzną w stopniu dla tej nauki niedostępnym, ostrzegli i uznali w nim boskość. Spróbujmy w sposób uproszczony na podstawie wschodniej koncepcji człowieka odpowiedzieć na pytanie: Kim jest człowiek sam w sobie? i rzucić nieco światła na jego strukturę wewnętrzną. Jakie siły, jakie mechanizmy w nim funkcjonują i jakie zachodzą między nimi relacje? Czy jest on może jakimś konglomeratem różnych skłębionych, bezwładnych, wzajemnie się zwalczających czy wzajemnie obojętnych sił, czy też jest w człowieku naturalny ład, harmonia i hierarchia tych sił i mechanizmów? Rozważania na ten temat są - wbrew pozorom - ściśle związane z problematyką zdrowia, jako że nie ma chorób lokalnych, bo w każdej chorobie uczestniczy cały organizm i całość psychiki człowieka. Prawdą jest także, że większość chorób ma swe źródło w psychice ludzkiej. Warto więc mieć choćby niewielkie rozeznanie w konstytucji wewnętrznej człowieka, istoty "cudownie zawiłej" (Carrel). Mistrz Ramakrishna: "Bóg przejawia się wszędzie, lecz gdy szukacie pierwiastków boskich, winniście przede wszystkim poszukać ich w człowieku; boskość bowiem przejawia się w istocie ludzkiej silniej niż gdziekolwiek" (J. Starża-Dzierżbicki: Radża Jogi Ramakrishna s. 122). Mistrz sri Ramana Maharishi (1879-1950): "Trzeba wciąż zadawać sobie pytanie: kim jestem? Badanie to, czynione sumiennie, musi nas w końcu doprowadzić do odkrycia w sobie czegoś większego nad umysł, czegoś, co jest ponad myślą, Gdy się to największe zagadnienie rozwiąże, wszystkie inne rozwiązują się same przez się. (...) Poznaj rzeczywistą Jaźń, wówczas prawda, jak samo słońce, zajaśnieje w twym sercu. Myśl stanie się spokojna i beztroska. (...) Wraz z osiągnięciem tej świadomości Siebie znikają na zawsze wszelkie wątpliwości i wahania. (...) Zanim człowiek puści się w tę wielką odkrywczą podróż w poszukiwaniu Siebie, niepewność, zwątpienie, męka muszą być jego nieodstępnymi towarzyszami. (...) A największa potęga jest w ręku tego Człowieka, który sięgnął w najistotniejszą głębię swej istoty" (Paul Brunton: Ścieżkami jogów s. 211, 215-216). Thomas Merton (1915-1978). amerykański filozof, teolog, pisarz religijny, trapista: "Dla mnie być świętym - to - znaczy być sobą. A więc zagadnienie świętości i zbawienia sprowadza się w istocie do problemu poznania, kim jestem i odkrycia swego prawdziwego ja. (...). Jeżeli idąc śladem mistyków Wschodu potrafisz uwolnić się od wszelkiej myśli i wszelkiego pożądania, zdołasz może istotnie wycofać się w głębię swego wnętrza i skoncentrować całego siebie w tym jakby punkcie, w którym życie twoje wytryska, z łona Boga - ale i tak prawdziwie Go nie znajdziesz. Żadne naturalne ćwiczenia nie zdołają nawiązać w tobie żywego kontaktu z Bogiem. Dopóki On sam nie wypowie się w tobie, nie objawi swego własnego Imienia w głębi twej duszy, nie będziesz go mógł poznać lepiej niźli kamień poznaje ziemię, na której spoczywa w swym bezwładzie" (Posiew kontemplacji s. 23. 28). Wincenty Lutosławski: "Kto chce dobrze pojąć życie ludzkie i jasno sobie określić cele istnienia, ten musi zacząć od zrozumienia samego siebie, czyli własnej duszy. (...) Przede wszystkim trzeba poznać samego siebie, do czego wiedzie skupiona medytacja i oparta na niej kontemplacja prawdziwego Bytu, którą ułatwia i przygotowuje asceza" (Nieśmiertelność duszy s. 1, 305). W świadomości intelektualisty uformowanego w kulturze europejskiej problem poznania ogranicza się do sfery umysłowej jako jedynej i najwyższej instancji poznawczej, która ma swe źródło w mózgu. Inaczej na Wschodzie, gdzie instancją najwyższą jest Człowiek. Co to znaczy? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie przedstawiając ogólny zarys wschodniej koncepcji człowieka, jego struktury wewnętrznej. Teza 1. Człowiek zdrowy, normalny włada swym ciałem, które jest mu posłuszne. Władam swym ciałem. Jeśli jednak z braku wiedzy, siły woli i charakteru nie władamy swym ciałem i stajemy się jego niewolnikami, jak w przypadku alkoholizmu, nikotynizmu, narkomanii, rozpusty itp., mamy do czynienia z sytuacją patologiczną: poniżamy i ograniczamy nasze człowieczeństwo, naszą ludzką godność, ograniczamy tym samym nasze możliwości, możliwości wolnego człowieka i pozbawiamy się uroków życia, nieznanych niewolnikom ciała. Teza 2. Władam swym uczuciem, całym światem uczuć. Mogę uczucie rozbudzać, wzmacniać, osłabiać, przenosić z przedmiotu na przedmiot, niszczyć. Jeśli ktoś swym postępowaniem budzi we mnie uczucie gniewu czy odrazy, jestem w stanie oprzeć się tym, uczuciom i zbudzić w sobie Chrystusowe uczucie miłości bliźniego ze wszystkimi tego uczucia konsekwencjami. Mogę sobie wytłumaczyć, że np. uczucie nienawiści jest uczuciem destrukcyjnym, prymitywnym i mogę je w sobie całkowicie zniweczyć jako przejaw niższej natury. Teza 3. Władam swą myślą, swym intelektem i całym jego aparatem. Myśl mogę rozbudzać, pomnażać, rozjaśniać, przenosić z przedmiotu na przedmiot, zawieszać jej funkcje przechodząc w stan "bezmyślenia" znany ludziom praktykującym medytację, o czym niżej; możemy ją niweczyć. Intelekt możemy kształcić, formować według założonego programu, jak to czyni szkoła, dom, propaganda. Różne systemy różnymi metodami kształtują poglądy i postawy intelektualne człowieka dla różnych celów, najczęściej ignorując jego prawo do zachowania indywidualnego autonomicznego statusu; jest to fundamentalny problem wychowania. Narzuca się pytanie: Kto włada ciałem, uczuciem, intelektem? Kim jest ten władca, który sobie podporządkowuje oporne ciało, rozwichrzone uczucie, wyniosły umysł? Odpowiedź: To Człowiek właśnie, sama istota, treść, rdzeń bytu zwanego człowiekiem, zakorzeniona w świecie transcendencji, w Bogu; w źródle życia i miłości, który nie ma początku ani końca, istnieje poza czasem, przestrzenią i wszelkim ludzkim pojęciem, niedostępny dla ludzkiego aparatu intelektualnego. Człowiek w tym świetle "to nie fragment zbiorowości, lecz jej najwyższa synteza" - nieśmiertelny. W terminologii filozoficznej Wschodu ciało eteryczne czyli żywotne, towarzyszące ciału fizycznemu, ciało astralne czyli świat uczuć oraz ciało mentalne czyli intelekt - te trzy ciała stanowią duszę, a łącznie z ciałem fizycznym, składają się na pojęcie osobowości. Z chwilą śmierci osobowość, a więc i dusza ginie. (Niektórzy czytelnicy-chrześcijanie mogą się dziwić, a nawet gorszyć przedstawioną wyżej strukturą człowieka. W potocznym wykładzie chrześcijańskiej filozofii człowieka jego obraz jest uproszczony i składa się z ciała i duszy. Po śmierci ciało idzie do mogiły lub do krematorium, a dusza - zależnie od jakości życia - do nieba, do czyśćca lub do piekła. Już św. Paweł, najbardziej autorytatywny znawca i egzegeta nauki Chrystusa, w pierwszym liście do Tesaloniczan pisze: "Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza wasza i ciało wasze bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa" (5, 23). Także Orygenes rozróżniał w człowieku ciało, duszę i ducha, o czym wspomina Erazm z Rotterdamu w swym Podręczniku żołnierza Chrystusowego (s. 75). Współczesny teolog amerykański Georg T. Montague w swej książce Na skrzydłach wiatru (Warszawa 1980) również analizuje osobno ciało (soma), duszę (psyche) i ducha (pneuma), który "jest moim ja" zrodzonym z góry i zwróconym ku górze, jest moim otwarciem na transcendencję, na dążenie do przekroczenia własnych ograniczeń" (s. 33). W psychologii europejskiej istnieje około 50 definicji osobowości. Sformułowana tu wschodnia, prosta definicja osobowości oparta jest głównie na pracy Kazimierza Chodkiewicza "Człowiek istota nieznana" - Londyn 1965). Osobowość jest (powinna być) narzędziem "w rękach" człowieka. Wspomnianą istotę (treść, rdzeń) Człowieka określamy terminem jaźń, adaptowanym do filozofii polskiej przez Bronisława Trentowskiego (1808-1869), ale także - najczęściej - terminem duch, który to wyraz jest często nadużywany, używany w różnych znaczeniach, także w znaczeniu dusza. Niektórzy autorzy używają zaimka "Ja" na określenie owej duchowej istoty człowieka w odróżnieniu od małego "ja" określającego osobowość. Jest to podmiot, władca wszelkich zjawisk tak somatycznych, jak i psychicznych w człowieku. Wśród jego atrybutów można wymienić: wolę, świadomość, wiarę, mądrość, intuicję, wyobraźnię, odwagę, natchnienie twórcze, a także świadomość moralną, która manifestuje się jako głos sumienia, świadomość dobra i zła. Sumienie jako atrybut jaźni jest tak doniosłą dyrektywą postępowania w życiu, że godzi się poświęcić mu tu chwilę refleksji, przytaczając wypowiedź wybitnego współczesnego uczonego psychoterapeuty, profesora Uniwersytetu Wiedeńskiego, Viktora Emila Frankla: "Otóż panem mej woli już jestem, o ile jestem człowiekiem i zarazem właściwie pojmuję ten mój byt ludzki, o ile całe moje bytowanie pojmuję jako pełne bycie odpowiedzialnym. Jeśli jednak powinienem być sługą mojego sumienia, jeśli w ogóle tylko powinienem być, owo sumienie musi być czymś innym, czymś więcej niż ja sam; ale też musi ono być czymś wyższym niż człowiek, który jedynie słucha głosu sumienia, musi być czymś pozaludzkim. Innymi słowy, dopiero wtedy mogę być sługą mojego sumienia, gdy w autorefleksji pojmuję sumienie jako zjawisko transcendujące mój byt ludzki, a tym samym ujmuję siebie, moją egzystencję z perspektywy transcendencji. Nie mogę tedy zjawiska sumienia pojmować w jego psychicznej faktyczności, lecz jako coś z istoty transcedentnego. Tylko wtedy więc mogę być "sługą mojego sumienia", gdy rozmowa z nim jest prawdziwym dialogiem, a więc czymś więcej od zwykłego monologu, gdy więc moje sumienie jest czymś więcej niż ja, gdy przemawia w imieniu czegoś innego. Czy język miałby się więc mylić, gdy mowa o głosie sumienia? Sumienie przecież już choćby dlatego nie może mieć głosu, że samo "jest" głosem - głosem transcendencji. Człowiek wysłuchuje owego głosu, ale nie płynie on od człowieka. Na odwrót, dopiero transcendentny charakter sumienia, w głębszym sensie, człowieka, a szczególnie jego osobowość. Słowo "osoba" uzyskuje w tym świetle nowe znaczenie, możemy bowiem powiedzieć teraz: poprzez sumienie osoby ludzkiej rozbrzmiewa głos (per-sonat) jakiejś siły pozaludzkiej (Nieuświadomiony Bóg s. 47). Dla pełniejszej jasności tego doniosłego problemu przytaczam wypowiedź wielce w tej materii kompetentnego ojca Bede Griffithsa: "Duchowych potęg nie można poznać zmysłami czy instrumentami naukowymi, ani drogą matematycznych obliczeń. (...) To jest rewolucja, która powinna nastąpić w umyśle człowieka Zachodu. Człowiek ten od stuleci zwraca się na zewnątrz, ku światu zmysłów i gubi się w pozaziemskiej przestrzeni. Musi znowu nauczyć się zwracać do wewnątrz i odnajdywać swoją Jaźń. Musi nauczyć się badać nie zewnętrzną przestrzeń, lecz wewnętrzną, w sercu, odbyć tę długą i trudną podróż do Środka, do wewnętrznej głębi i wyżyny bytu, jaką Dante opisał w "Boskiej Komedii"; w porównaniu z tym badanie księżyca i innych ciał niebieskich jest dziecinną igraszką. Lecz jak odnaleźć drogę do Środka, drogę powrotną? I znów Upaniszada daje odpowiedź: "Tej Jaźni nie można osiągnąć przez studiowanie pism, ani przez intelekt, ani przez naukę...". Jaźni, Prawdy, wewnętrznego Środka bytu nie osiągnie się żadnym ludzkim wysiłkiem, ani przez naukę, ani przez filozofię, ani przez teologię, ani jakąkolwiek techniką, a jeszcze mniej przez technologię czy mechanizmy społeczne. Jaźń nie jest w zasięgu umysłu. To nie umysł ogarnia Jaźń, lecz Jaźń ogarnia umysł. (...) Jak mówi znów Upaniszada: "Mądry winien poddawać mowę umysłowi, umysł - wiedzącej Jaźni, wiedząca Jaźń - wielkiej Jaźni, wielką Jaźń - Jaźni pokoju". Oto droga mądrości, droga powrotu do Jaźni. (...) Nie należy sądzić, że kiedy rozum ulega Jaźni, traci jakiekolwiek siły. Przeciwnie, dopiero wtedy wznosi się do szczytu swej potęgi" (Powrót do środka, s. 81-82). Człowiek jako jaźń-duch, wyciszony i czysty, wysiłkiem woli może tak dalece opanować osobowość (w rozumieniu filozofii wschodniej), że takie zjawiska, jak lewitacja, telepatia, jasnowidzenie, jasnosłyszenie, dematerializacja ciała stają się zupełnie możliwe; dla wysoko wtajemniczonego mistrza jogi są to zjawiska zwykłe. Zjawiska takie badają liczne na świecie instytuty naukowe i towarzystwa psychotroniczne, także w Polsce. (Według tradycji indyjskich wielcy mędrcy i święci indyjscy przed wiekami wykryli w organizmie ludzkim liczne ośrodki energii, w tym 7 głównych, zwane czakramami. Są one skoordynowane i połączone z nerwowym systemem mózgowo-rdzeniowym i sympatycznym. Rozbudzenie i opanowanie energii tych ośrodków daje człowiekowi władze nadzwyczajne, dla Europejczyka-racjonalisty wręcz niewiarygodne. Może on leczyć wszelkie choroby, stawać się niewidzialnym, jasnowidzem, przenosić się w ciągu sekund o setki mil, może rozkazywać żywiołom itd. Tylko bardzo nieliczni wysoko wtajemniczeni mistrzowie mogą rozbudzać i władać tą energią. Praktyki te nie są dostępne dla zwykłych ludzi, a próby rozbudzania energii czakramów są dla niewtajemniczonych bardzo niebezpieczne. O czakramach pisze m.in. Claude Bragdon w swej książce Joga dla ciebie czytelniku.) Jeśli Człowiek traci władzę nad osobowością, wówczas mamy do czynienia z różnego rodzaju zjawiskami patologicznymi. Gdy Człowiek całkowicie panuje nad osobowością, nie ulega zachciankom ciała fizycznego, utrzymuje je w granicach rozsądnego rygoru, należycie się o nie troszczy - może dożyć późnego wieku w stanie pełnego zdrowia i sprawności. Śmierć następuje zgodnie z wolą Człowieka w atmosferze pogody i radości, zwykle po wykonaniu głównych zadań życiowych, po wyczerpaniu i zużyciu ustroju biologicznego, zazwyczaj po przekroczeniu 100 lat. Człowiek może i powinien być czynny i pożyteczny do samej śmierci. Aleksander A. Mikulin w swej książce "Aktywna długowieczność" (Warszawa 1984) pisze, że w Związku Radzieckim przeszło 30 tysięcy ludzi pracujących i emerytów liczy sobie ponad 100 lat. "Biologowie oceniają - mówi prof. dr med. Bogdan Kamiński ("Słowo Powszechne" 1984 nr 101) - że normalnie organizm ludzki może funkcjonować do 85 lat". W imię jakich pojęć i wyobrażeń o strukturze i możliwościach człowieka feruje się takie orzeczenia? Pisząc te słowa pod koniec 90 roku życia, muszę odrzucić tę opinię jako jednostronną i szkodliwą. Wyzwoliłem się z niewoli, ale i z przesądów medycyny konwencjonalnej oraz ze stereotypów myślowych te przesądy aprobujących. Jiddu Krishnamurti pisze: "Ciało jest zwierzęciem, które ci służyć musi, rumakiem, którego dosiadasz. Dlatego też powinieneś dbać o nie i dobrze się z nim obchodzić; nie przemęczać go, a żywić odpowiednio - tylko czystymi pokarmami i napojami, utrzymywać je zawsze w najsurowszej schludności, wolnym od jakiegokolwiek brudu. (...) Musisz sam rządzić twym ciałem, a nie ono tobą. Astralne ciało (świat uczuć - M.S.) ma swoje żądze - całe ich mnóstwo. Chciałoby, abyś się gniewem unosił, byś szorstkie mówił słowa, był zazdrosny i chciwy pieniędzy, pożądający cudzego dobra, poddający się przygnębieniu. A chce tego i jeszcze wielu innych rzeczy, nie aby szkodzić ci chciało, lecz dlatego, iż znajduje upodobanie w gwałtownych wibracjach i w nieustannym ich zmienianiu. Lecz ty nic z tego nie chcesz, umiej więc zawsze twoją chęć odróżniać od życzeń twego ciała astralnego. Twe ciało mentalne (intelekt - M.S.) pragnie się dumnie uważać za oddzielne od wszystkich, chce wiele myśleć o sobie, a mało o innych. (...) Gdy się w medytacji pogrążasz, ono usiłuje zwrócić twą myśl ku wielu różnym przedmiotom, których samo pragnie, zamiast ku jedynemu, którego ty pragniesz. Lecz umysł to nie ty; a twoim jest on tylko jako narzędzie. I w tym więc rozpoznanie jest konieczne. Czuwać musisz nieustannie, inaczej nie sprostasz zadaniu" (U stóp Mistrza s. 21-23). Do jakiej sprawności i perfekcji można - siłą woli, ćwiczeniem - doprowadzić ciało ludzkie, podziwialiśmy w telewizji, która pokazała fragment igrzysk "dobrej woli". odbytych w lipcu 1986 r. w Moskwie z udziałem drużyn Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. Świadomość jaźni (przebudzenie w duchu) Informacje powyższe nie dają nam, rzecz oczywista, pełnego obrazu człowieka, istoty o nieskończonej złożoności, ale ułatwiają nam ogólne rozeznanie w jego strukturze podstawowej oraz panowanie nad osobowością, a to już wiąże się z problematyką zdrowia. A także - co najważniejsze - umożliwiają nam rozbudzenie świadomości jaźni, a rzecz to wielkiej doniosłości życiowej, praktycznej; chciałoby się rzec: nie ma rzeczy ważniejszej. Człowiek o rozbudzonej świadomości jaźni inaczej widzi drugiego człowieka w którym odróżnia jego istotę od jego cech osowych, staje się bardziej tolerancyjny i wyrozumiały, co podnosi i sublimuje kulturę współżycia, łagodzi i uszlachetnia stosunki międzyludzkie, a tym samym staje się czynnikiem zdrowia. Świadomość jaźni ułatwia mi zbliżenie do Jaźni Najwyższej, od której pochodzę. "Ciało może chorować na suchoty, dusza może być obłąkana, lecz jaźń nie zna żadnej choroby" - pisze Bronisław Trentowski w swym dziele "Wstęp do nauki o naturze. Istota człowieka pod względem jakościowym" (s. 482). Dla rozbudzenia i utrwalenia w sobie świadomości jaźni warto od czasu do czasu powtarzać w myśli lub słowem: Jestem jaźnią, duchem nieśmiertelnym, transcendentnym, bytem autonomicznym, indywidualnością niepowtarzalną, istotą wolną, niezależną, wolną od lęku i niepokoju. Mam dobrą i silną wolę, dzięki której panuję nad osobowością, tj. nad ciałem, uczuciem, myślą, które są mi posłuszne, utrzymuję je w dobrym stanie, troszczę się o ich dobre zdrowie, o ich wzajemną harmonię, nie dopuszczam do stresów, rozkojarzeń, gadulstwa i innych anomalii. Nigdy nie będę niewolnikiem osobowości i jej samowoli. Nigdy też nie będę narzędziem w cudzych rękach bez mojej zgody. Gdy oceniamy człowieka według wyglądu zewnętrznego, jego elokwencji czy nawet jego twórczości umysłowej, ocena nasza jest powierzchowna, cząstkowa, bo dotyczy jedynie osobowości, a pomija to, co najważniejsze - istotę Człowieka (Jakże znamienną i pouczającą jest ocena Sokratesa sformułowana przez Erazma z Rotterdamu: "Gdyby się bowiem oceniało Sokratesa tak, jak to mówią "na podstawie skóry", nie wart nawet jednego grosza. Twarz pokraczna, wyraz oczu jak u wołu, nozdrza małpie, pełne śluzu. Można sądzić, że to jakiś tępy, głupi błazen. Zaniedbany ubiór, mowa prostacka, plebejska, wulgarna. To język furmanów, rzemieślników, foluszników, murarzy. I oto z takiego ciała wydobywa się argumentacja zwyciężająca w dyskusjach. Ubogie mienie, żona, której by nie ścierpiał nawet najbardziej nędzny węglarz. (...) Jego ciągłe żarty sprawiały, że wydawał się niekiedy wesołkiem, podczas gdy właśnie w tamtych czasach rzeczywistych głupców ogarnęła szaleńcza ambicja głoszenia mądrości. Nie tylko Gorgiasz chełpił się, że wie wszystko! Tego typu głupców było pełno wszędzie. Sam tylko Sokrates powtarzał, iż wie jedno, że nic nie wie. Robił wrażenie człowieka do tego stopnia nie nadającego się do żadnych obowiązków publicznych, że gdy pewnego razu zaczął przemawiać do ludu, wygwizdano go wśród śmiechu. Gdybyś jednak zajrzał do wnętrza tego śmiesznego Sylena (stary satyr o szpetnym wyglądzie - M.S.), zobaczyłbyś bóstwo, nie człowieka: umysł wielki, wzniosły, prawdziwie godny filozofa, wzgardzający wszystkim, o co inni ubiegają się z wielkim mozołem na lądzie i na morzu, o co toczą zaciekłe boje. Człowiek ten wzniósł się ponad wszelką niesprawiedliwość, żadnych praw nie miała do niego kapryśna fortuna. W swej niezwykłej odwadze czuł pogardę nawet do budzącej we wszystkich lęk śmierci: wypił cykutę z takim wyrazem twarzy, jakby wychylał kielich zwykłego wina. Nawet jeszcze w momencie śmierci żartował... (...) Natury rzeczywiście szlachetne to, co w nich godne podziwu, ukrywają głęboko, ukazują zaś rzeczy bez wartości... (...) U marnego pospulstwa panuje zupełnie inna zasada: nęcą złudnymi pozorami wielkości, wszystko co najlepsze, wystawiają na widok ogólny" (Adagia s. 205-208). Na problem jaźni warto też spojrzeć z perspektywy śmierci. Boimy się śmierci. Sama myśl o śmierci przeraża nas, bo nie wiemy co po niej nastąpi. Ów lęk przed śmiercią nie sprzyja także naszemu zdrowiu. Otóż świadomość jaźni, która nie kończy się ze śmiercią naszej osobowości, lecz zmienia jedynie warunki egzystencji, niewątpliwie łagodzi, a nawet niweczy naszą postawę lęku przed śmiercią. Śmierć jest jedynie nieuchronnym etapem na długiej drodze życia, pracy i wzrostu człowieka. Warto sobie to uświadomić, by posiąść mądrość umierania - umierania w aurze wiary, nadziei, pogody i radości, nie lęku i przerażenia. Jednostronność Medycyny i oświaty Harmonia między ciałem, uczuciem i intelektem oraz między nimi a jaźnią-duchem jest warunkiem zdrowia. Jest rzeczą medycyny, wychowania, duszpasterstwa, by harmonia ta nie była zakłócana. Niestety. Nasza medycyna oficjalna koncentruje swoje wysiłki, całą sztukę leczenia, na ciele fizycznym, bo i zjawiska, i procesy psychiczne wywodzi z mózgu. Antropologia filozoficzna nie zdobi programu kształcenia lekarzy. Brak tam nawet filozofii medycyny, o którą tak walczył przed wojną prof. Władysław Szumowski i wywalczył należną jej pozycję w tym programie. "Traktowanie ciała - co robi nowoczesna medycyna - jak gdyby było ono niezależną jednością, nie związaną z duszą i Duchem, jest przeciwne naturze. (...)...każda choroba ma przyczynę duchową i w ostatecznym rachunku wynika z grzechu - zakłócenia harmonii między ciałem, duszą i Duchem, Oto zasadnicza przyczyna choroby współczesnej cywilizacji: Materia oddzielona od Ducha, ciało od duszy, człowiek od natury" (B. Griffiths: Powrót do środka s. 73, 74). Czyż lekarz, który z racji swego zawodu (powołania) ma się troszczyć o zdrowie człowieka i formować w nim postawę zdrowia, energii, sprawności, może to skutecznie czynić bez znajomości człowieka jako całości psychofizycznej, bez znajomości jego struktury wewnętrznej? W Słowniku języka polskiego pod red. Witolda Doroszewskiego pod hasłem "medycyna" czytamy: Nauka obejmująca całość wiadomości o człowieku zdrowym i chorym, mająca za zadanie utrzymywanie zdrowia, leczenie chorych i zapobieganie chorobom; sztuka leczenia. Całość wiadomości o człowieku zdrowym i chorym. A iluż to lekarzy zadaje sobie indywidualnie trud podjęcia studiów nad filozofią człowieka, jego naturą i konstytucją wewnętrzną? Wspomniany wyżej Włodzimierz Badmajeff pisał: "Organizm człowieka w swej budowie i funkcjach odsłania naszym oczom tajemnice i cuda nie mniejsze niż te, które odkrywamy we wszechświecie, piękno i wielkość tego tworu, jakim jest człowiek, dorównywa piękności i wielkości wszechświata, którego on jest rozumnym odbiciem" (Chi Szara Badahan s. 5) Obowiązujący obecnie w akademiach medycznych "Wykaz przedmiotów dla wydziału lekarskiego", udostępniony mi w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, obejmuje m.in. takie oto przedmioty do przerobienia w ciągu 6-letnich studiów: Etyka lekarska: 15 godzin - zaliczenie (bez egzaminu) Psychologia 30 godzin - zaliczenie (bez egzaminu) Historia medycyny 45 godzin Higiena z epidemiologią, oświata sanitarna i statystyka medyczna 105 godzin Ekonomia polityczna 60 godzin Nauka o polityce 6O godzin Filozofia (marksistowska) 60 godzin Socjologia (marksistowska) 60 godzin Szkolenie wojskowe 330 godzin Nie ma w programie kształcenia lekarzy ani filozofii człowieka, ani filozofii medycyny. Nie ma także profilaktyki jako osobnego przedmiotu, jako ogólnej metody zapobiegania wszelkim schorzeniom - jest ona uwzględniana przy omawianiu innych przedmiotów, dotyczących różnych kategorii chorób. Szczególnie razi brak ekologicznej profilaktyki chorób. Także żałosne ograniczenie pensum godzin dla tak podstawowych przedmiotów, jak etyka lekarska, psychologia i historia medycyny w sumie zubaża i obniża rangę autorytetu lekarza i całej służby zdrowia. Założenie, że lekarz sam się ma stale dokształcać jest założeniem utopijnym, nie liczącym się ze smutną rzeczywistością. Lekarz mizernie, jak wiadomo, uposażony, jest na ogół przepracowany, zabiegany, by w różnych instytucjach lekarskich dorobić dla utrzymania się - wraz z rodziną - na poziomie życia człowieka kulturalnego. I zamiast być swego rodzaju filozofem i mistrzem w trudnej, odpowiedzialnej sztuce leczenia staje się wyrobnikiem, urzędnikiem o ograniczonych horyzontach umysłowych. Brak także miejsca na informację o innych, niekonwencjonalnych, bezspornie skutecznych, naturalnych systemach i metodach profilaktyki, diagnozy i terapii, jak np. akupunktura, akupresura, chiropraktyka, głodówki lecznicze, fitoterapia, joga, radiestezja, bioenergoterapia i in., gdzie indziej oficjalnie uznane i praktykowane dla dobra człowieka. Zdarzają się niestety, fałszywi uzdrowiciele. Można jednak wątpić, czy dobrze się stało, że Minister Zdrowia i Opieki Społecznej zakazał korzystać z usług prawdziwych bioenergoterapeutów. Chyba nie jest dobrze, gdy z chwastem wyrywamy pszenicę. Według nauki chrześcijańskiej warunkiem skuteczności zabiegów bioenergoterapeutycznych jest nieskazitelność moralna uzdrowiciela, jego całkowita bezinteresowność. W Piśmie Św. Nowego Testamentu i w Tradycji mamy liczne fakty uzdrowień charyzmatycznych. Chrystus sam uzdrawiał, a rozsyłając apostołów nakazywać im: "Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mat.10, 8). Życie i zdrowie człowieka jest wartością nadrzędną i żadne metody i środki leczenia, które mu skutecznie służą, nie mogą być dyskryminowane tylko dlatego, że nie są zgodne z panującymi w danym okresie teoriami i poglądami lekarzy kształconych według sztywnego, tradycyjnego schematu. "Światowa Organizacja Zdrowia sprawiła, że afrykańscy szamani i czarodzieje otrzymali oficjalnie prawo praktyki" - informuje Jerzy Rejner w "Życiu Warszawy" z dnia 13 lipca 1982 r. W łonie Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia i Opieki Społecznej w roku 1982 powołano do życia Komisję do spraw Niekonwencjonalnych Metod Leczenia. Zależnie od składu osobowego tej Komisji może ona podtrzymać dotychczasową postawę władz, ignorującą i negującą wartość wszelkich pozanaukowych metod diagnozy i terapii, ale może też spowodować przełom w tej postawie, zważywszy, że wielu dobrych bezinteresownych ludzi, którzy zdobyli pewien zakres wiedzy specjalnej, skutecznie służy ludziom biednym, cierpiącym, którym medycyna oficjalna, "naukowa" pomóc nie jest w stanie. Podciąganie tych ludzi pod jeden strychulec i kwalifikowanie ich jako znachorów, szarlatanów i mistyfikatorów jest równie nienaukowe, jak krzywdzące. Lekarz, który poza tradycyjnymi kanonami medycyny oficjalnej, zwanej naukową, nie dopuszcza myśli o możliwości istnienia innych, niekiedy skuteczniejszych metod profilaktyki, diagnozy i terapii, daje smutne świadectwo niedokształcenia ogólnego, szczególnie w zakresie historii i filozofii medycyny, a także w zakresie filozofii człowieka. Lekarz powinien być tak wynagradzany, mieć taki wymiar godzin zajęć i tak zorganizowaną pracę, by mógł się systematycznie dokształcać, śledzić rozwój myśli medycznej na świecie i co pewien czas wyjeżdżać na staż do krajów, gdzie medycyna stoi wysoko, także do krajów dalekiego Wschodu. "Kto nie idzie naprzód, ten się cofa". "Medycyna jest dziś medycyną retro" - mówił mi pewien profesor, socjolog medycyny. Zahamowanie w ostatnich latach swobodnego dopływu literatury medycznej z zagranicy wyrządza naszej służbie zdrowia szkody niepowetowane. "Ideał doskonałej pomocy wymaga, aby lekarz stał na wysokości współczesnej nauki lekarskiej, aby śledził ruch naukowy i jego zdobycze medyczne. Zaniechanie tej powinności nie tylko upośledzi wartość osobistą lekarza, ale stanowi nawet wykroczenie przeciw obowiązkowi etycznemu" - to słowa Władysława Biegańskiego, wyjęte z "Programu studiów specjalistycznych" Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Treść i metody kształcenia lekarzy nie mogą być obojętne społeczeństwu. Od tego przecież w dużym stopniu zależy stan zdrowotności społecznej. A wiemy z prasy, że Polska zajmuje 29 miejsce w Europie pod względem zdrowotności społecznej. Prof. Janusz Jeljaszewicz, przewodniczący Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia, w wywiadzie zamieszczonym w "Życiu Warszawy" z dnia 13/14 października 1984 r. mówi: "Odwoływanie się dzisiaj do medycyny chińskiej jest tym samym, co powoływanie się w mechanice na epokę przed wynalezieniem koła. Szanuję tradycję, ale nie widzę żadnych możliwości aplikacji metod medycyny starożytnej do współczesności. Gdyby prof. Jeljaszewicz zapoznał się z cyklem artykułów dra Stefana Włoszczewskiego pt. Moje widzenie medycyny ("Tygodnik Kulturalny" 1975 n-ry 36-44) nie ryzykowałby z pewnością takiej wypowiedzi. Trudno gratulować profesorowi, pełniącemu tak wysoką funkcję, znajomości historii medycyny, a także współczesnej medycyny amerykańskiej czy radzieckiej. Trudno doprawdy pojąć to lekceważenie dorobku starych i wielkich kultur, jak chińska, indyjska, japońska czy egipska w zakresie profilaktyki i terapii. Na przykład akupunktura, której miejsce w naszej medycynie z takim trudem wywalczył prof. Zbigniew Garnuszewski, czy joga, która w ostatnich latach wręcz lawinowo szerzy się w kręgu kultury europejskiej, przynoszą ludziom wiele dobra, otwierają nowe horyzonty w medycynie europejskiej i nowe możliwości życia bez chorób dla dzisiejszego znękanego i zagubionego człowieka, który traci wiarę w skuteczność medycyny konwencjonalnej i sięga do systemów sprawdzonych i wypróbowanych w ciągu tysiącleci. Julian Aleksandrowicz na pytanie: Jak humanizować medycynę? Co można w naszym kraju już zrobić dzisiaj? odpowiada: "Przypomnieć sobie starego Hipokratesa. On jest również moim mistrzem. Mawiał: medycyna tkwi korzeniami w filozofii czyli umiłowaniu mądrości. Odcięta od korzenia więdnie jak roślina. Taką dekadencję medycyny społecznej przeżywamy obecnie. Konieczna nam jest szeroko pojęta dyskusja nad reformą studiów medycznych, w której wypowiedzą się nie tylko lekarze wąskich specjalizacji wychowani w neopozytywizmie, ale i stara generacja, która ze szkół średnich wyniosła klasyczne wykształcenie. Uważam, że warunkiem humanizacji jest wprowadzenie do programu filozofii i historii medycyny. Przedmioty te powinny trwać całe studia, być rygorystycznie egzekwowane i zakończone egzaminem nawet bardziej surowym niż egzamin z anatomii, później w praktyce lekarza specjalisty bez większego znaczenia. Adeptów medycyny trzeba również uczyć, że ich obowiązkiem jest nie tylko leczenie uszkodzeń struktur i funkcji narządów, ale także szerzenie oświaty zdrowotnej, dotrzymującej kroku postępowi wiedzy. Powołań, niestety, spotyka się coraz mniej wśród adeptów zawodu lekarskiego. Nasza medycyna staje się rzemiosłem, źródłem prestiżu i dochodów, rzadko kiedy radości najwyższej, jakiej człowiek może doświadczyć w swoim życiu - uwalniania innych od cierpienia" ("Kobieta i Życie" 1985 nr 28). A w miesięczniku "Znaki Czasu" (1986 nr 5-6) prof. Aleksandrowicz mówi: "Zdrowie społeczne jest takie, jakich mamy lekarzy, lekarze są tacy, jacy są ich nauczyciele, nauczyciele są tacy, jakie są programy nauczania". Podobną - jak w medycynie - jednostronność ze szkodą dla człowieka obserwujemy w naszej oświacie. Szkoły wszelkich stopni i kategorii wszystkie swe zabiegi i wysiłki koncentrują na kształceniu umysłowym, na gromadzeniu wiedzy pamięciowej z pominięciem innych warstw egzystencji ludzkiej, które dopiero w sumie składają się na pojęcie człowieka jako całości psychofizycznej. Nie oświecony, samodzielnie myślący, wolny, pełny, dojrzały moralnie i społecznie współczesny Człowiek o silnym charakterze i szerokich horyzontach umysłowych i duchowych, lecz dobry, sprawny, wydajny, zdyscyplinowany pracownik ma być finalnym produktem tych wysiłków. Przecież z programu kształcenia robotników w zasadniczych szkołach zawodowych usunięto nawet tak ważny dla człowieka przedmiot, jak historia.Krishnamurti dowodził, że "intelekt jest (...) tylko małą cząstką całości życia, całości istnienia. Żyjąc w płaszczyźnie głównie intelektualnej - pisał - upodabniamy się do gospodarza, który z wielkiego obszaru ziemi obrabia tylko małe poletko i korzysta wyłącznie z usług tego poletka, podczas gdy człowieka żyjącego pełnią swych władz przyrównać możemy do gospodarza korzystającego z bogatych owoców całego pola" (z artykułu Magdaleny Jasińskiej: O Krishnamuratim - Colloquia Communia" 1987 nr 1-2, s. 159). A wychowanie moralne? W tej dziedzinie obserwujemy daleko posuniętą, głęboką anarchię. Uznawany powszechnie, utrwalony przez wieki w świadomości porządek moralny uległ rozchwianiu, rozprzężeniu, rozbiciu. Porządek taki, tkwiący w naturze każdego zdrowego człowieka w różnych cywilizacjach i pod różnymi szerokościami geograficznymi, i to niezależnie od panujących doktryn i systemów etycznych, jest fundamentem ładu i spokoju społecznego. "Dekalog we wszystkich wielkich religiach i filozofiach jest podobny" (Antoni Kępiński). Wydaje się, że w świadomości większości społeczeństwa polskiego normy Dekalogu są dziś anachronizmem. Dziś w Polsce funkcjonują trzy systemy etyczne: 1. Odwieczny, zakodowany w naturze Polaka, w obyczaju, w literaturze, w języku, wyznawany przez dużą większość naszego narodu ściśle określony system etyki chrześcijańskiej. 2. System etyki niezależnej, której rzecznikiem i wyznawcą był zmarły przed kilku laty Tadeusz Kotarbiński, znany ze swej prawości i nieskazitelności moralnej; wyszedł ze środowiska katolickiego, ale już w młodym wieku rozstał się z Kościołem, adaptując jednakże do swego systemu etycznego dwie podstawowe wartości chrześcijańskie: - zasadę czynnej miłości bliźniego, której był wierny przez całe swoje długie życie, - uznanie głosu sumienia za główną dyrektywę życiową w zakresie moralności. System ten wywodzi się ze starożytności i miał w ciągu wieków licznych wyznawców. Ma ich także dziś. 3. Najmniej określony, jeszcze w stadium eksperymentalnym, system komunistyczny, zwany także socjalistycznym. Jego istotę określił Lenin: "Wszelką etykę wysnutą z pojęć o czymś nadludzkim, pozaklasowym - negujemy. Powiadamy, że jest to oszustwo, że jest to łgarstwo oraz zaśmiecanie umysłów robotników i chłopów w interesie obszarników i kapitalistów. (..) Walka klasowa trwa i zadaniem naszym jest podporządkowanie wszystkich interesów tej walce. I temu zadaniu podporządkowujemy naszą komunistyczną etykę. Powiadamy: etyką jest to, co służy zburzeniu dawnego społeczeństwa, opartego na wyzysku oraz zjednoczeniu wszystkich ludzi pracy wokół proletariatu budującego nowe społeczeństwo komunistów. (...) Gdy mówią nam o etyce, powiadamy: dla komunisty cała etyka sprowadza się do tej zwartej solidarnej dyscypliny oraz świadomej walki masowej przeciwko wyzyskiwaczom. Nie wierzymy w wieczystą etykę i demaskujemy fałsz wszelkich bajek o etyce" (O moralności socjalistycznej s. 71- 75). Wykładnię i rozwinięcie tego systemu etycznego Lenina znajdujemy w podręczniku I. Kairowa pt. Pedagogika, t. 1-2 (Warszawa 1950), przeznaczonym dla nauczycieli. Wydany w dużym nakładzie (290 tys. egz.), obowiązywał w polskich uczelniach kształcących nauczycieli. Czytamy tam: "Oznacza to, że moralne jest tylko to, co burzy stary świat, ucisk, nędzę, co wzmacnia nowy socjalistyczny ustrój" (t. 1 s. 9). "Miłość ludzi radzieckich do ojczyzny jest nierozerwalnie związana z głęboką nienawiścią do wrogów ojczyzny. Nie można wychowywać w duchu miłości ojczyzny bez wszczepienia nienawiści do tych wszystkich, którzy nienawidzą ojczyzny. Wychowanie młodzieży w nienawiści do wrogów opiera się na gorącej miłości ojczyzny, narodu i na szacunku dla godności człowieka. Jest ono z natury prawdziwie ludzkie i wysoce moralne. Takie uczucie nienawiści - to nie przypadkowy wybuch gniewu, nie pobudliwa a przelotna zapalczywość. Ta nienawiść to uczucie czynne, domagające się walki z tym, co nienawistne. Uczucie nienawiści odzwierciedla przekonanie człowieka,jego światopogląd.Uczucie to jest organicznie związane ze świadomością człowieka" (t.2,s.60). W klimacie tej koszmarnej, patologicznej, karkołomnej sofistyki "moralnej kształcono polskiego nauczyciela i polską młodzież. W klimacie takiej "oświaty" i takiego "wychowania" rodzą się nieuchronnie typy fanatyków, zaślepieńców, psychopatów, przestępców, owocujące anarchią, rozprzężeniem. Tę niszczącą człowieka filozofię nienawiści szerzono programowo wśród młodzieży nie tylko w szkole. Na przykład w Deklaracji ideowo-politycznej ZMS z roku 1957 czytamy: "Tylko dając młodzieży skupione w jego (ZMS) szeregach poczucie cechującej klasę robotniczą siły i solidarności, tylko ucząc młodzież najgłębszej proletariackiej nienawiści do wyzysku i wszelkiej niesprawiedliwości, tylko kształtując w niej poczucie dumy z więzów łączących ją z najbardziej rewolucyjną częścią narodu - związek nasz stanie się klasową proletariacką organizacją" (s.7). Cytowane wyżej fragmenty wypowiedzi o moralności komunistycznej, ta prymitywna rozkosz nienawiści, z natury swej destrukcyjna i wychowawczo bardzo szkodliwa, jest szczególnie rażąca i obca polskim, chrześcijańskim ideałom wychowawczym, polskim pojęciom o przeciwniku o stosunkach międzyludzkich - obca naturze Polaka. "Nienawiść jest zarazą, która zakaża całą duszę człowieka. W każdej zakażonej nienawiścią duszy każde uczucie, każdy popęd do czynu, słowem każdy przejaw duszy nosi na sobie piętno chorobliwe" - pisze Władysław Biegański w swej pracy "Myśli i aforyzmy o etyce lekarskiej" s.79. Stefan kardynał Wyszyński w swych "Zapiskach więziennych", pod datą 23 stycznia 1955r. pisze: "Przed trzema laty czytaliśmy w prasie uchwałę zjazdową: "Musimy wychowywać się w nienawiści: musimy bardziej nienawidzieć". Owoce takiego wychowania widzimy, zbieramy, spożywamy na co dzień w różnej postaci. Z takiej szkoły wychodzą jednostki ułomne, psychicznie i duchowo okaleczone. Chora oświata chorzy ludzie chore społeczeństwo. Do czego to prowadzi? Posiadamy przecież własny, polski system wychowawczy, stworzony przez Komisję Edukacji Narodowej, uzupełniony i wzbogacony przez wybitnych pedagogów i myślicieli XIX i XX wieku. Zmieniają i doskonalą się formy organizacyjne oświaty, metody nauczania i wychowania, ale trzon systemu, który wyrósł z polskich najlepszych tradycji kulturalnych i odpowiada polskiej naturze, polskim pojęciom o człowieku i jego godności nie może być ignorowany. Nie możemy, nie wolno nam dłużej znosić zatruwania naszej młodzieży obcą szkodliwą, destrukcyjną doktryną wychowawczą. A oto kwiatuszek nowszej daty z łączki ideologicznego aroganckiego sobie państwa: Wytyczne programowo-organizacyjne - Lato '87 autorstwa Wydziału Oświaty i Wychowania w Gdańsku, nakazujące wychowawcom kolonii i miejskich półkolonii realizowanie następujących celów wychowawczych: "Program wypoczynku letniego powinien zawierać elementy, które są skutecznym nośnikiem treści ideowych, służą rozwojowi samodzielności, samorządności przy zachowaniu właściwej dyscypliny. Praca szkoleniowo-wychowawcza powinna być realizowana w ramach siedmiu głównych tematów: 1. Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa a współczesność. 2. Demokracja - reforma gospodarcza - przemiany. 3. Bieżąca sytuacja kraju, stan stosunków gospodarczych w ramach RWPG. 4. Stosunki gospodarcze PRL-ZSRR. 5. Światopogląd marksistowski a wychowanie młodzieży. 6. Socjalistyczny Związek Młodzieży Polskiej spadkobiercą lewicowych tradycji organizacji młodzieżowych w Polsce. 7. Wybrane problemy sytuacji międzynarodowej. Problemy pokoju i bezpieczeństwa światowego". Program ten jest przeznaczony dla dzieci szkół podstawowych w wieku od 6 do 15 lat. Informację tę zaczerpnąłem z tygodnika "Wybrzeże" 1987, nr 35 z dnia 30 sierpnia 1987 r., s. 17 (artykuł "Nieszczęsne małolaty"). Komentarze zbędne, bo żywa troska gdańskich władz szkolnych o słuszny światopogląd, o należyty wypoczynek, o dobre samopoczucie i zdrowie dzieci i nauczycieli jest tu nader oczywista. Jedna tylko uwaga władze te nie zauważyły dotąd, jak się wydaje, że funkcjonują nad Wisłą, w kraju odwiecznie chrześcijańskim oraz że rodzice, a nie władze decydują o kierunku wychowania swych dzieci (zgodnie z międzynarodowymi, ratyfikowanymi przez władze PRL, Paktami Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych z dnia 16 grudnia 1966 r.), nadto, że większość nauczycieli (około 80 % deklaruje swą religijność, wiarę chrześcijańską. Do tego typu arogancji i lekceważenia społeczności chrześcijańskiej zaliczyć trzeba podręcznik Przysposobienie do życia w rodzinie, który w półmilionowym nakładzie ukazał się w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych i znajduje się w rękach młodzieży, choć formalnie został wycofany pod naciskiem opinii publicznej. Dzieło to, zatwierdzone przez Ministra Oświaty i Wychowania dla szkół średnich, ubrane w szaty naukowo-postępowe, godzi w istocie w zdrowie moralne młodzieży, choć zawiera także - trzeba to zanotować w imię prawdy - szereg słusznych zaleceń, które jednak bledną w zestawieniu z niektórymi częściami tekstu i obrazkami o treści pornograficznej. Niechże sobie nasi komuniści wychowują własne dzieci według własnych pojęć i własnych programów; to ich sprawa. Ale nie możemy się godzić, aby nam, chrześcijanom, arbitralnie narzucano treści i metody wychowawcze, obce naszej kulturze. Zasada druga Natura jest sama przez się dobroczynna i lecznicza. Trzeba jej tylko zaufać, "otworzyć się" na jej działanie, eliminować przeszkody hamujące to działanie i dążyć do harmonii z jej prawami. Aby osiągnąć harmonię z Naturą, trzeba tak organizować życie, by żywe kontakty z nią były jak najczęstsze i w warunkach sprzyjających takiemu wyciszeniu wewnętrznemu, byśmy mogli słyszeć i rozumieć jej głos w nas i poza nami. Hipokrates twierdził, że Natura jest lekarzem, a lekarz sługą Natury i wołał: "Przede wszystkim nie szkodzić!" ("Primum non nocere!"). Nie przeszkadzać Naturze w dobroczynnym działaniu na człowieka! Pliniusz Starszy (I wiek po Chr.), uczony, pisarz, autor sławnej Historii naturalnej: "Medicus curat, Natura sanat" - Lekarz sprawuje opiekę, Natura leczy. Galen (II wiek po Chr.), wielki lekarz rzymski, filozof, pisarz: "Najlepszym lekarzem jest Matka-Natura". Johan Gottfried Herder (1744-1803), niemiecki poeta, filozof, bodaj największy - obok Goethego - w kulturze niemieckiej obrońca praw i godności człowieka: "Nikt nie radzi sobie tak wszechstronnie i tak łatwo, jak wszechstronna natura ludzka; i trzeba było dopiero obłąkanej rozwiązłości i nałogów, do jakich doprawdy żadne zwierzę nie jest oczywiście zdolne, by maszynę naszego ciała osłabić i zepsuć... (...) Ale i na te, przez nas samych spowodowane dolegliwości, dała nam przyroda dobro również przez nas samych osiągnięte, jedyne, jakiego byliśmy godni a mianowicie lekarza który dopomaga przyrodzie, jeśli idzie za nią, a jeśli iść za nią nie może lub nie umie, to przynajmniej w sposób naukowy doprowadza chorego do grobu" (Myśli o filozofii dziejów t. 1, s. 174). Mahatma Gandhi (1869-1948): "Niepotrzebne są lekarstwa, raczej szkodliwe. Choroba to ostrzeżenie Natury, że coś jest nie w porządku w naszym organizmie. Pozwólmy więc Naturze działać i z tym nieporządkiem sobie poradzić; nie przeszkadzajmy jej wprowadzaniem leków" (70 żywotów s. 462). Gandhi twierdził, że "człowiek nie ma potrzeby uciekać się do wszelkiego rodzaju leków. W 999 wypadkach na tysiąc można się wyleczyć odpowiednią dietą, leczeniem ziemią i wodą, a także podobnymi zabiegami domowymi. Człowiek, który przy najmniejszym zasłabnięciu wzywa lekarza (...) łyka różne leki, spreparowane z roślin lub minerałów, nie tylko sam skraca sobie życie, ale staje się niewolnikiem swego ciała zamiast być jego panem, wreszcie traci panowanie nad sobą i przestaje być człowiekiem" (Autobiografia s. 316). Podobne poglądy wyznawał i w praktyce lekarskiej stosował dr Apolinary Tarnawski w swej sławnej lecznicy w Kosowie. "Przyrodolecznictwo stosowane w Kosowie było "czyste", - pisze Wit Tarnawski w swej książce "Mój Ojciec". - Nie korzystało z pomocy żadnych lekarstw, nawet roślinnych. Ojcu szło o przekonanie chorego, że warunki dane przez przyrodę, jeśli wykorzystane w pełni, wystarczą, aby go uczynić zdrowym. Najważniejszym jednak powodem usunięcia leków z kosowskiego zakładu było przeświadczenie Ojca, że każde lekarstwo, choćby pomocne, przynosi więcej szkody niż korzyści, tłumi bowiem i rozstraja te zdolności samolecznicze ustroju, które są najpewniejszą ochroną zdrowia i na które w swym leczeniu Ojciec przede wszystkim stawiał" (s. 127). Georges Ohsawa: "Z punktu widzenia medycyny Dalekiego Wschodu, tak jak ja ją rozumiem, nie mamy potrzeby stosowania żadnych metod czy środków leczniczych, albowiem sama Natura, matka wszelkiego życia we wszechświecie, jest najlepszym ze wszystkich znanych nam lekarzy. Wszystkie choroby, nieszczęścia, zbrodnie i kary są wynikiem postępowania skierowanego przeciwko niej - działań gwałcących ład wszechświata. Dlatego kuracja jest bardzo prosta: Przestań jedynie gwałcić ten ład oraz pozwól Naturze wykonywać jej cudowne dzieło" (Makrobiotyka zen s. 29). Antoni Horst, prof. Akademii Medycznej w Poznaniu, w swej książce "Ekologia człowieka" poddaje w wątpliwość potrzebę przyjmowania leków w ogóle. Pisze: "Z wszystkich wymienionych wyżej powodów przed ludzkością stanął problem szkodliwości leków w ogóle. Niemal wszędzie na świecie rozpowszechnił się niczym nie uzasadniony zwyczaj zażywania leków przy okazji każdej, nawet najmniejszej dolegliwości, z których najczęstszymi są złe samopoczucie, bezsenność, ból głowy itp. (...) Jak wykazały badania, wiele z nich wybitnie szkodliwie wpływa na prawidłowy rozwój płodu. (...) Dlatego też tak, jak zwalczamy nałogi palenia papierosów i picia alkoholu, powinniśmy zwalczać również nałóg nieuzasadnionego przyjmowania leków, nawet jeśli są to tylko - wydawałoby się - niewinne witaminy, gdyż doświadczenie wykazało, że ich nadmiar może być również szkodliwy" (s. 232-233). Wypada zauważyć, że zwierzę gdy zachoruje - wiedzione naturalnym instynktem zdrowia - przestaje jeść. Człowiek zatracił ten naturalny instynkt i zamiast przestać jeść i pozwolić Naturze zwalczać chorobę idzie do lekarza, po czym zażywa leki, najczęściej chemiczne, które przynoszą doraźną ulgę, ale zwykle pociągają za sobą uboczne skutki ujemne osłabiając naturalny mechanizm odpornościowy organizmu. Każdy organizm wyposażony jest w naturalne mechanizmy samoobronne, odpornościowe, które w chwili zagrożenia zaczynają funkcjonować angażując do walki z intruzem zarówno sferę somatyczną, jak i psychiczną - o ile nie natrafiają na przeszkody w postaci leków czy trucizn takich jak, alkohol, nikotyna i inne narkotyki, o ile nie są osłabione rozwiązłością seksualną czy zaburzeniami typu psychonerwowego. "Każdy ustrój posiada własną autonomię i celowe urządzenia ochronne" pisze Władysław Szumowski w swej "Logice dla medyków". W razie uszkodzenia jakiegoś organu poczyna funkcjonować tkwiąca w każdym zdrowym organizmie naturalna siła samoodradzania o ile tylko zapewnimy mu warunki spokoju. Z potocznej obserwacji wiemy, że rana urazowa sama się goi, bez żadnych leków, gdy tylko zapewnimy jej warunki czystości, a ból głowy zwykle ustępuje, gdy zastosujemy odpowiednie ćwiczenie oddechowe albo - w przypadku zaburzeń w przewodzie pokarmowym - przestajemy jeść. Pisarz amerykański Alvin Toffler w swej książce "Szok przyszłości" (Warszawa 1970) pisze, że "pewne wirusy żyjące w organizmie wywołują chorobę tylko, wtedy, kiedy osłabieniu ulegają mechanizmy obronne samego organizmu (s. 347). Byłoby jednak rzeczą nierozumną, gdybyśmy absolutyzowali postulat nieprzyjmowania leków w ogóle, żadnych leków. Są przypadki wyjątkowe, kiedy człowieka trzeba ratować wszelkimi środkami. Wszelako nie wolno nam zapominać, że bodaj każdy lek, zwłaszcza chemiczny, jest mniej lub więcej toksyczny i że organizm ludzki nie jest przystosowany do faszerowania się lekami. Każdy lek, choćby najskuteczniejszy, osłabia, czasem niszczy, a co najmniej neutralizuje mechanizmy samoobronne, odpornościowe. Większość ludzi - rzec można - czyni wszystko, by te mechanizmy osłabić, a nawet zniszczyć lekami, nałogami, gdy troska o nie, o to, by funkcjonowały bez zakłóceń, powinna być przedmiotem naszej ciągłej uwagi. Sprawa nie jest ani prosta, ani łatwa, bo cóż to za lekarz - powie ten i ów emeryt, codziennie połykając pastylki - który nie przepisuje lekarstw? A lekarz ma pod ręką urzędowy spis leków, zatwierdzony przez powagi naukowe i przez władze. Przesadna troska o leki, zwłaszcza chemiczne, i powszechne ich stosowanie, bez względu na ich jakość, nie świadczy jako żywo o postępie w medycynie. Nie tędy droga do zdrowia! Życie w naszym kraju jest, jak się wydaje, nadmiernie umedycznione. Nie ma chyba w Polsce domu który nie korzystałby by z takich lub innych usług służby zdrowia. Bezpłatne porady lekarskie, bezpłatne leczenie szpitalne, sanatoryjne, bezpłatne lub półpłatne leki stwarzają klimat sprzyjający hipochondrii i lekomanii, co w rezultacie pogarsza stan zdrowotności społecznej. Ludzie przestają dbać o zdrowie własnym wysiłkiem, powierzając je lekarzom, instytucjom, narzędziom, którymi te instytucje dysponują. Wegetarianin, żyjący zgodnie z prawami Natury i korzystający z ich nieprzebranych dobrodziejstw, w obecnym niezadowalającym stanie świadomości higienicznej społeczeństwa oraz - tym samym - w niepokojącym stanie zdrowotności społecznej dostrzega objawy swoistej karykatury służby zdrowia i przypisać ją musi owemu nadmiernemu umedycznieniu życia. Choroby jatrogenne stanowią jakiś groźny sygnał, wskazujący, iż ... nie tędy droga do zdrowia. Sławny Ivan Illich w artykule pt. "Wywłaszczenie zdrowia" pisze: "Nadmierna ekspansja medycyny występuje w społeczeństwie, w którym zanika radzenie sobie z bólem, chorobą czy kalectwem we własnym środowisku, w obrębie pierwotnej podstawowej wspólnoty. Chodzi tu także o panowanie nad lękiem, zwłaszcza lękiem przed śmiercią. Nadmiar zawodowych usług z zewnątrz zmniejsza gotowość i wprawę w rozwiązywaniu tego typu problemów. Jatrogeniczny wpływ medycyny ma dwa aspekty: aspekt społeczny i aspekt intymny, symboliczny. Umedycznienie rodziny jest faktem dokonanym, skoro umieranie w domu staje się rzeczą nie do przyjęcia, a organizacja życia sprawia, że starzenie się w domu staje się coraz trudniejsze i smutniejsze zamiast pięknieć dzięki postępowi wiedzy i techniki. Umedycznienie pielęgnacji chorych dokonuje się z chwilą, gdy najzwyklejsze środki lecznicze, jakie nasi przodkowie mieli do własnej dyspozycji stają się monopolem lekarzy i wymagają recept. (...) Są dowody, że w pewnych krajach jeden na czterech bądź jeden na pięciu hospitalizowanych pacjentów pada ofiarą choroby spowodowanej pobytem w szpitalu" (W: Sens choroby, sens śmierci, sens życia s. 125-127). Zasada trzecia Należy przede wszystkim leczyć człowieka jako jedność psychofizyczną, a nie choroby. Trzeba go leczyć z wszelkich nałogów, z narkomanii, z lekomanii, z zabobonnej wiary w medycynę, z różnych przesądów i dogmatów, którym hołduje także - jak się wydaje - większość lekarzy, jak np. z przesądu, jakoby białko zwierzęce było nieodzowne dla człowieka jako źródło zdrowia i sił. Należy wskazywać ludziom sposoby życia prostego, zdrowego, zgodnego z prawami Natury, bez sztuki kulinarnej i otwierać im oczy na możliwości życia bez leków i bez chorób. W ostatnich latach na horyzoncie medycyny europejskiej oraz w katalogach bibliotek medycznych pojawiło się nowe hasło: medycyna holistyczna czyli całościowa, choć już Platon (427-347 przed Chr.) pisał: "Największy błąd w leczeniu chorób polega na tym, że inni leczą ciało, a inni duszę, choć ciało i dusza stanowią niepodzielną całość" (J. Nehru: Odkrycie Indii s. 588). Julian Aleksandrowicz: "Dzisiejsze niepowodzenie medycyny upatruję głównie w nadmiernie rozwiniętej, a wąsko rozumianej specjalizacji. (...) Ale największym błędem dzisiejszej medycyny jest jej jednostronność. Nie traktuje ona pacjenta i jego cierpień, tak somatycznych, jak i psychicznych, niepodzielnie, jako całość" (J. Mikke: Wizerunki ludzi myślących s.17,19). Zasada czwarta Człowiek jest dla siebie najlepszym lekarzem. Aby to było możliwe, trzeba słyszeć głos i odczuwać potrzeby organizmu; aby go słyszeć, trzeba się samemu wyciszyć. Ład wewnętrzny jest nieodzownym warunkiem usłyszenia głosu i odczucia potrzeb organizmu. Czcigodny profesor Sarvapalli Radhakrishnan pisał: "Ten, kto osiągnął wewnętrzną ciszę, posiada instynktowny wgląd w prawdę rzeczy. (...) Pocieszającą jest wiadomość, że starożytni myśliciele żądali od ludzi zdania sobie sprawy z możliwości, jakie stwarza dla duszy samotność i cisza oraz przeobrażenia zanikających przebłysków widzenia w stałe światło, które może oświetlić długie lata życia" (Filozofia indyjska t. 2, s. 308, 320). Czy radio, telewizja, prasa i cała atakująca człowieka lawina przeróżnych informacji i bodźców sprzyja temu wyciszeniu? Nie tylko nie sprzyja, lecz - odwrotnie - rozkojarza i rozbija naszą duchowość, utrudniając, a nawet uniemożliwiając jakiekolwiek skupienie, życie uładzone i twórczą pracę. Nie lada to sztuka umieć oprzeć się tej ofensywie informacji, które nas zalewają, obezwładniają i paraliżują, umieć - jak mówi R.W. Emerson - wśród tłumu zachować z doskonałą słodyczą niezmąconą niepodległość samotności. Mistrz mojej młodości, Wincenty Lutosławski, apelował do swych uczniów: Jeśli chcesz w życiu coś zrozumieć i coś osiągnąć, nie czytaj gazet. Podobnie negatywny stosunek do żurnalistów miał J.W. Goethe. Gazety jedynie przeglądam i rzadko znajduję coś do czytania. Czytam za to periodyki. Wspomniany wyżej Alvin Toffler w swej książce "Szok przyszłości" dowodzi, że człowiek bez szkody dla swego zdrowia może adaptować tylko określoną liczbę informacji. Nadmiar informacji i bodźców, przekraczający naturalną barierę adaptacyjną, pociąga zwykle za sobą takie lub inne deformacje psychiczne. Także zbyt intensywne "bicie serca, drżenie, bezsenność, niewytłumaczone zmęczenie mogą być objawami przeciążenia bodźcowego". Warto sobie uświadomić i pomyśleć o takiej organizacji życia, która by zabezpieczała człowieka przed tymi deformacjami, następującymi niepostrzeżenie, by nie było za późno. Ćwiczenia jogi, paranajama i medytacja, o czym niżej znakomicie ułatwiają wyciszenie i ład wewnętrzny, wzmacniają odporność na owe bodźce oraz utrwalają zdrowie - bez leków. Zaufałem tym zasadom medycyny wschodniej i dotąd jestem im wierny. W miarę moich możliwości głoszę je i przekazuję ludziom chorym, cierpiącym, zabłąkanym w labiryntach oficjalnej medycyny wskutek nieświadomości. Choroby są przede wszystkim skutkiem nieświadomości, biernego, bezkrytycznego ulegania szkodliwym, anachronicznym tradycjom, obyczajom i pojęciom, poddawania się sugestiom i opiniom często sprzecznym niedokształconych lekarzy, różnym dogmatom i przesądom, a także skutkiem braku siły woli. Choroby nie muszą towarzyszyć starości. Człowiek może powinien być młody, chłonny i sprawny do końca życia niezależnie od wieku biologicznego. Tadeusz Kotarbiński: "Żółtodzióbów porywczość liczne sprawia szkody, Ich nierozum, niewiedza słusznie starych złości. Jedną wszakże zaletę przyznam młodzieńczości: Oto dobra jest młodość, gdy stary jest młody." (Wesołe smutki s. 147) Gdyby ludzie, zwłaszcza starsi, cierpiący na różne schorzenia, nerwowi, zesztywniali, uświadomili sobie te stare prawdy i - zamiast wystawiania w kolejkach u lekarzy, w aptekach, zabiegania o miejsce w sanatorium czy w szpitalu - zaufali Naturze i wysiłki swe skierowali na to, by nie utrudniać jej dobroczynnego działania na organizm ludzki - inny byłby stan naszej zdrowotności społecznej, a ten gigantyczny aparat, zwany służbą zdrowia, mógłby być znacznie zredukowany. 2. Głodówki lecznicze Środkiem, który radykalnie zmienił moją sytuację i trwale przywrócił mi zdrowie, stały się głodówki lecznicze. Odbywałem je według metod Alieksego Suworina (Praktyczny kurs leczenia głodem Warszawa 1934), bądź też Wincentego Lutosławskiego (Rozwój potęgi woli, wyd. 3 Wilno 1923). Różnią się oni w szczegółach. Toteż z czasem wypracowałem sobie własny system głodowania, stanowiący rodzaj syntezy obu metod. Suworin: "Moja metoda leczenia przez głodowanie ulecza wszystkie choroby, gdyż sprawdza wszystkie odchylenia organizmu do normy, przywracając go do pierwotnego stanu, jakim dla każdego człowieka jest - zdrowie" (s. 3). Lutosławski: "Celem postu nie jest tylko polepszenie zdrowia, pozbycie się choroby, oczyszczenie krwi, choć to wszystko przez post się osiąga. Daleko ważniejszym celem postu jest zdobycie sobie, przez uniezależnienie ciała od wpływu przemożnego odżywiania i trawienia, takiej jasności ducha, która ułatwia rozstrzyganie teoretycznych i praktycznych zagadnień życiowych. Jasność myśli i łatwość decyzji moralnych są najcenniejszymi skutkami postu. (...) Tych prawd nie można nikomu inaczej udowodnić, jak doświadczeniem" (s. 135, 137). Zaufałem tym słowom. Wartość lecznicza głodowania, znanego i praktykowanego w różnych cywilizacjach od czasów najdawniejszych, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Arnold de Vries w swej książce "Głodowanie lecznicze" (Therapeutic Fasting, Los Angeles 1963, wyd. 4) pisze: "Początki głodowania datują się od chwili powstania współczesnych form życia zwierzęcego. Wśród zwierząt nieoswojonych powszechnym zjawiskiem jest głodowanie w czasie choroby, choć jest to oczywiście instynktowne, a nie zamierzony zabieg leczniczy". Pierwsze dane o głodowaniu w celach leczniczych pochodzą od starożytnych cywilizacji Grecji i Bliskiego Wschodu. Platon i Sokrates mieli odbywać dziesięciodniowe posty w celu uzyskania sprawności umysłowej i fizycznej". Pitagoras pościł 40 dni przed przystąpieniem do egzaminu na Uniwersytecie w Aleksandrii, a później wymagał od swych uczniów, aby również odbywali głodówkę przed wstąpieniem do jego szkoły. Starożytni Egipcjanie mieli leczyć syfilis kuracjami głodowymi, a wielki lekarz grecki, Hipokrates, zalecał głodówkę w krytycznych okresach choroby. Głodówki stosowali Aslepiades i Tassalus; Celsus miał zalecać post w leczeniu żółtaczki i padaczki, a lekarz arabski Avicenna przepisywał głodówki trwające od 3 do 5 tygodni. Później Tertulian pisał o głodowaniu, a Plutarch powiedział: "Zamiast brać lekarstwa, lepiej głodować jeden dzień". W wieku XVI sławny lekarz szwajcarski Paracelsus głosił, że "głodowanie jest najlepszym lekarstwem". W wieku XVII dr Hofman napisał książkę pod tytułem "Opis znakomitych wyników osiągniętych we wszystkich chorobach dzięki głodowaniu". W następnym stuleciu dr Anton Nikolai zalecał chorym głodowanie zamiast jedzenia. Później Von Zeeland, mieszkający w Rosji, pisał: "W wyniku przeprowadzonych doświadczeń doszedłem do wniosku, że głodowanie jest nie tylko zabiegiem leczniczym o najwyższej wartości, ale zasługuje również na uwzględnienie go w nauczaniu". W Niemczech dr Adolf Mayer uznawał, że "głodowanie jest najbardziej skutecznym sposobem leczenia wszelkich chorób", a dr Moeller napisał: "Głodowanie stanowi jedyny naturalny sposób, powstały w wyniku ewolucji, dzięki któremu przez systematyczne oczyszczanie można stopniowo powrócić do normalnego stanu fizjologicznego". Dopiero jednak w ciągu ubiegłego stulecia zebrano większą ilość danych naukowych. Zarówno w Europie (zwłaszcza w Niemczech), jak i w Ameryce dokonano poważnych badań nad głodowaniem eksperymentalnym i fizjologicznym. W wyniku tej pracy powstały setki publikacji, które zapewniły gruntowną i ścisłą wiedzę na temat aspektów głodowania. (...) Historia daje zatem świadectwo znanych badań naukowych i klinicznych nad skutecznością głodowania. Ta metoda leczenia nie jest nową i niewypróbowaną; znano ją od stuleci i zajmowały się nią najwybitniejsze umysłowości w dziedzinie medycyny i nauk pokrewnych" (s. 2-3). "Można tu również przytoczyć przypadek Mahatmy Gandhiego, znanego ze swych licznych postów. 18 maja 1933 r. lekarze zbadali Gandhiego w dziesiątym dniu głodówki. Jeden z lekarzy stwierdził, że mimo swych 64 lat z fizjologicznego punktu widzenia indyjski przywódca posiada zdrowie czterdziestoletniego mężczyzny" (s. 6). Ks. Wacław Majewski (1891-1983), prof. dr, późniejszy biskup sufragan warszawski, w swej pracy, opartej na rozległych studiach w kilku językach, pt. "Higiena i etyka postu w świetle wiedzy" (Warszawa 1936, wyd. 2), przeznaczonej, jak się wydaje, głównie dla duchowieństwa, pisze: "Minęły te czasy, kiedy medycyna pokładała ufność w obfitym pokarmie i oczekiwała od niego sił, zdrowia. Dzisiaj uważa się posty jako czynnik leczniczy i wzmacniający. Nie jest to atoli nowa zdobycz współczesnej terapii, lecz powrót do przeszłości i naśladownictwo przyrody. (...) Bramini hinduscy używają postu jako środka na wszystkie prawie choroby, a fakirzy, poszczący całymi nieraz tygodniami, dowiedli jaką on jest rzeczą naturalną. U Greków za czasów wielkiego filozofa i lekarza Hipokratesa stosowano posty jako nakaz higieniczny. Znane są słowa tego ojca medycyny: "Jeśli człowiek mało je i pije, to nigdy nie zachoruje". Sokrates nazywał "barbari" tych, co więcej niż dwa razy na dzień jedli. (...) Rzymianie mieli swoje posty, ustanowione przez Numę, a według Liwiusza w czasach wielkich klęsk publicznych wyrocznie nakazywały posty specjalne, (...) a Wespazjan, Marek Aurelisz, Sewer pościli kilka razy na miesiąc. Znaną jest surowość obyczajów Seneki i jego umiarkowanie. W myśl nauk Koranu posty są przestrzegane i wśród wyznawców Mahometa. (...) Pierwszym, który rozpoczął stosowanie postu jako środka leczniczego, a raczej go przypomniał, był dr E. Dewey z Pensylwanii, a z jakim skutkiem, o tym świadczy jego praca "Leczenie postem". (...) Te cudowne rezultaty osiągnęły nie tylko w chorobach gastrycznych, wadliwej przemiany materii, lecz także w chorobach nerwowych, umysłowych i przy różnego rodzaju ranach, które nadzwyczaj szybko się goiły. Na razie jednak spotkał się z szyderstwem, a nawet z prześladowaniem wśród grona kolegów, lecz wkrótce, przekonawszy się o prawdziwości i racjonalności jego metody, znaleźli się naśladowcy w osobach dra Carringtona w Ameryce, Keitha, Mayera w Niemczech, Domeniciego we Włoszech, Tarnawskiego w Polsce. (...) Sam Dewey (...) zalecał wszystkim powstrzymanie się od śniadań, błogich skutków czego sam na sobie doświadczył. Prof. Pentecost świadczy, że po kilkumiesięcznym powstrzymywaniu się od śniadań stracił zbyteczną otyłość, nie ma bólów, czuje świeżość, siłę, jego chód stał się lżejszym, elastyczniejszym, trawienie się poprawiło, skóra wydelikatniała, słowem cały wygląd stał się zdrowszy. Patrząc na tak zadziwiające rezultaty z zachowania rannego postu u wszystkich swoich pacjentów, Dewey konkluduje, że post to najprostszy środek pielęgnacji zdrowia, środek, którego siły lecznicze nie dadzą się z niczym porównać. (...) Wobec powyższego należy zerwać z przesądem, że częste i obfite jedzenie utrzymuje siły w człowieku (s. 33-37). Władysław Spasowski (1877-1941), wybitny polski pedagog, w swej książce "Zasady samokształcenia" (Warszawa 1961, wyd. 3) każdemu pracownikowi umysłowemu zaleca przeprowadzanie periodycznych głodówek, pisząc: "Należy wobec tego często zmieniać dietę na całkowicie roślinną i co kilka tygodni, zależnie od potrzeb indywidualnych, przeprowadzać całkowite głodówki z gruntownym przeczyszczeniem żołądka i kiszek. Jest to niewątpliwie najskuteczniejsza i najradykalniejsza ze wszystkich metod kuracyjnych" (s. 164). Kinga Wiśniewska-Roszkowska: "Leczenie głodem należy do metod przyrodoleczniczych, jak balneo- i klimatoterapia, ziołolecznictwo, leczenie dietą surówkową i inne. Metody te budzą ostatnio duże zainteresowanie i są coraz lepiej opracowywane naukowo. Już w XIX wieku istniały w różnych krajach Europy i w Ameryce zakłady przyrodolecznicze różnego typu, a także środki leczenia głodem. W XX wieku światową sławę zdobyło sanatorium dra Bircher-Bennera w Zurychu. W Polsce w okresie międzywojennym znany był zakład dra Tarnawskiego w Kosowie, gdzie oprócz innych metod przyrodoleczniczych, stosowano również leczenie głodem. Obecnie najsławniejsze ośrodki leczenia głodem to klinika prof. Nikołajewa w Moskwie, sanatorium dra Buchingera w RFN i dra de Vriesa i Sheltona w USA. Trzeba tu podkreślić, że w USA najpoważniejsze pracownie biologiczne i fizjologiczne opracowują dziś naukowo tę metodę, a w Związku Radzieckim ponad 50 wiodących klinik różnych specjalności włączyło głodówki do arsenału swych metod leczniczych" (Wiek, płeć, zdrowie, wyd. 2, s. 197-198). Trzeba też zauważyć, że - według Ewangelii - Chrystus przed podjęciem swej misji odbył czterdziestodniowy post na pustyni. A ile ośrodków leczenia głodem mamy w Polsce? Ani jednego. Nasza medycyna jest zbyt "naukowa" i zbyt "postępowa", by stosować nienaukowe, choć jawnie skuteczne metody leczenia - ze szkodą dla zdrowia człowieka i całej gospodarki narodowej. Dużą sławą cieszy się w USA także metoda leczenia głodem prof. Arnolda Ehreta zwana kanałowo-śluzową. Wyłożył ją w książce pt. "Racjonalna głodówka w celu fizycznego, umysłowego i duchowego odmłodzenia", która ukazała się w roku 1981 w języku polskim w Poznaniu (nakładem CUW "Różdżkarz"). Czytamy w niej: "Jest znamiennym objawem naszych czasów, czasów degeneracji, że głodówka, przez którą rozumiem obywanie się bez stałego i płynnego pożywienia stanowi nadal wielką trudność dla przeciętnego człowieka, a także dla tradycyjnie myślącego lekarza. Nawet naturoterapia potrzebowała kilku dziesięcioleci rozwoju, aby przyswoić sobie jedyne naturalne, wszechstronne i wszechmocne "lekarstwo". Dalszym znamiennym objawem jest to, że post uważany jest za "szczególnego rodzaju kurację", ale dzięki pewnym występującym niekiedy "cudownym" wynikom stał się ostatnio światowym przebojem. (...) Z drugiej strony post jest przedmiotem takich obaw i nieporozumień, że przeciętny człowiek uważa cię za głupca, jeżeli opuścisz kilka posiłków w przekonaniu, że zagłodzisz się na śmierć, gdy w rzeczywistości od śmierci się oddalasz (...) Doktor medycyny na ogół potwierdza te nierozsądne przekonania i właściwie ich uczy, lekceważąc jedyne podstawowe prawo natury dotyczące wszelkiej poprawy zdrowia i leczenia. (...) Czy kiedykolwiek zastanowiliście się, co oznacza brak apetytu przy chorobie? Albo nad tym, że zwierzęta nie mają lekarzy, aptek, sanatoriów, ani całej maszynerii do leczenia? Natura dowodzi i naucza przez ten przykład, że jest tylko jedna choroba i że nabywa się ją przez jedzenie, a zatem, że wszelka choroba, dla jakiej człowiek może wynaleźć nazwę, może zostać wyleczona tylko jednym "lekarstwem" - przez czynienie czegoś odwrotnego do przyczyny, przez naprawę błędu, to znaczy przez ograniczenie ilości pożywienia lub przez post. (...) Ośmielam się przypuszczać, że może w całej historii nie ma człowieka, który by badał, dociekał, sprawdzał i eksperymentował z postem tak wiele jak ja. Obecnie nie ma, o ile mi wiadomo, znawcy, który by przeprowadzał tak wiele jak ja kuracji głodówkowych w najgroźniejszych przypadkach. Założyłem pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium poszczenia połączonego z moją dietą bezśluzową, a post stanowi istotną część mojego systemu leczenia dietą bezśluzową. Dokonałem również czterech publicznych naukowych eksperymentów poszcząc kolejno 21, 24, 32, i 49 dni w celu przeprowadzenia dowodu naukowego. Ta ostatnia próba stanowi światowy rekord postu przeprowadzonego pod ścisłym naukowym nadzorem funkcjonariuszy rządowych" (s. 30). Do metody odżywiania prof. Ehreta wrócimy jeszcze w rozdziale III - Odżywianie. Głodówka lecznicza jest ponad wszelką wątpliwość metodą zbawienną, ale pomyślny przebieg i pełna efektywność głodowania wymaga trochę kłopotliwych zabiegów, dużo cierpliwości, ostrożności, wytrwałości i siły woli. Jak głodowałem? Zacząłem od głodówki jednodniowej, którą dotąd praktykuję co tydzień. W sobotę nie jadam. Piję jedynie zimną wodę źródlaną (mamy w pobliżu ujęcie wody źródlanej dla całej dzielnicy) lub mineralną. Picia wody nie należy rozumieć jako przelewania jej do żołądka z naczynia, jak czyni to większość ludzi. Trzeba ją "fleczerować", tj. przepuszczać do żołądka po kilka, kilkanaście kropli po zmieszaniu ze śliną,która wodę neutralizuje pod względem smaku i temperatury oraz pozbawia ją ewentualnych szkodliwych drobnoustrojów. (Horace Fietcher (1849-1919), amerykański żywieniowiec i socjolog, propagator tej metody jedzenia i picia. Dzięki niej wyleczył się z chorób przewodu pokarmowego. Z tego też tytułu przeszedł do historii medycyny.) Przepuszczenie do żołądka szklanki wody trwa około 20 minut. Dopiero takie picie tego zbawiennego daru Natury jest pożyteczne i lecznicze: oczyszcza krew, ułatwia wydzielanie się z ustroju szkodliwych i trujących substancji, a cerze nadaje rumieniec. Nie miejsce tu na rozwijanie tego ważnego problemu leczenia wodą. Zainteresowanym można zalecić lekturę prac ks. Sebastiana Kneippa (1821-1897): "Moje leczenie wodą", "Tak żyć trzeba", "Mój testament", które doczekały się licznych wydań i przekładów na wiele języków, a także pracy Rama-Czaraki "Hatha-Joga" (rozdziały: "Zaopatrywanie organizmu w wodę" oraz "Popiół i ług organizmu ludzkiego"). Oto kilka godnych uwagi fragmentów z książki Rama-Czaraki: "Jedną z głównych zasad filozofii zdrowia - Hatha-Jogi - jest rozumne zużytkowanie daru Natury - wody. (...) Jogowie przypisują tak wielkie znaczenie wodzie do picia, że uważają ją za główny warunek zachowania zdrowia. (...) Bez dostatecznej ilości wody szkodliwe cząstki pożywienia, odpadki organizmu nie mogłyby być rozmiękczone do tego stopnia< żeby przechodzić swobodnie przez pory ciała. Jogowie wiedzą, że dziewięć dziesiątych chorób chronicznych pochodzi z tej przyczyny i wiedzą także, że dziewięć dziesiątych wszystkich chorób można usunąć szybko, wracając do przyzwyczajenia naturalnego - do picia czystej wody. (...) Woda w dostatecznej ilości niezbędną jest dla prawidłowego krążenia krwi, dla wydalania zepsutych cząstek organizmu i normalnego przyswajania pokarmu przez organizm. Osoby, które przyjmują za mało płynów, prawie wszystkie cierpią na brak krwi, mają wygląd anemiczny i bladą cerę. Skóra ich bywa prawie zawsze sucha, gorączkowa i nie pocą się prawie nigdy. Wyglądają na chorych i przypominają zeschłe owoce, którym potrzeba soków, by stały się żywymi i normalnymi. Prawie zawsze cierpią na niestrawność, co ze swej strony pociąga za sobą setki chorób. (...) Przed pójściem na spoczynek Jogowie piją kubek wody. Organizm ją przyswaja i oczyszcza się za jej przyczyną w ciągu nocy, przy czym wszystkie substancje szkodliwe usuwane są rano wraz z moczem" (s. 55-56, 59-60, 63). Głodówki dłuższe zacząłem od trzydniowych i odbywałem je co 2-3 miesiące. Pierwsze głodówki 5-7 dniowe nie zawsze mi się udawały. Miarą udanej, normalnej głodówki jest dobre samopoczucie, o którym mówi Lutosławski, całkowity brak zainteresowania jedzeniem (uczucie głodu znika już pierwszego lub drugiego dnia głodówki) oraz dobry sen, który trwa zwykle 4-5 godzin i całkowicie zaspokaja potrzeby organizmu. Głodówka trzydniowa i dłuższa wymaga starannych zabiegów. Na 2-3 dni przed rozpoczęciem głodowania jem potrawy lekko strawne: owoce, surowe jarzyny, soki owocowe, sok z marchwi z mlekiem itp. W przeddzień wieczorem przyjmuję silny środek przeczyszczający (liście senesowe). Skutek następuje rano, po czym przystępuję do irygacji: 2-3 wlewy, pierwszy 1-1,5 litra, drugi 2 litry, trzeci 3-4 litry czystej wody. Pierwszy wlew o temperaturze 37-390C, drugi i trzeci do 400C i więcej, do granic wytrzymałości zależnie od samopoczucia. Należy przy tym wystrzegać się przesady i nadmiernego wysiłku. Umiar i rozwaga są tu nieodzowne. Jeśli wydalana woda jest czysta już po drugim wlewie, następnego można zaniechać. Wlewu dokonuje się w pozycji klęczącej z przechyłem w przód tak, by jama brzuszna swobodnie zwisała, bez naprężenia. Po dokonaniu wlewu kładziemy się swobodnie na wznak i rozprężamy mięśnie brzucha. W tej pozycji pozostajemy 5-7 minut, po czym przewracamy się na prawy bok na przeciąg 5-7 minut, aby woda wypełniła całe jelito grube. Następnie wstaję i przechadzam się przez 1-2 minuty, po czym oddaję wodę. Zatrzymanie wody przez 12-16 minut jest niekiedy, zwłaszcza przy pierwszych próbach, dość trudne i wymaga dużego wysiłku woli, by zwieracz napór wody wytrzymał. Po wypłynięciu pierwszych fal wody (trwa to kilka minut) wstaję i pięściami masuję brzuch w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, co powoduje wypłynięcie reszty wody. Irygację taką przeprowadza się codziennie rano przez cały okres głodowania, codziennie bowiem - nawet przy trzecim wlewie - z fałdów jelita grubego wydostają się wraz z wodą - brązowa woszczyna, śluz i ciemnobrązowe gruzełki, jakby resztki pokarmu w stanie gnilnym, które zatruwają organizm; po każdym ich wypłynięciu odczuwa się bezpośrednio wyraźną ulgę. Z czasem, po dłuższym doświadczeniu, zabiegi te przychodzą nam bez trudu, bez wysiłku, a nawet odczuwamy swoistą przyjemność, świadomi ich pożytku. W czasie głodówki piję ("fleczeruję") jedynie półtorej do dwu szklanek wody dziennie. W przypadku osłabienia lub wzmożonego niepokoju serca dodaję łyżkę miodu i łyżeczkę soku cytrynowego. Podstawowym warunkiem udania się głodówki jest zachowanie jak największego spokoju, unikanie wszelkich napięć nerwowych, kontaktów i rozmów, które takie napięcia mogą powodować. W czasie głodówki tryb mego życia na ogół zmianie nie ulegał - tyle, że zajęcia w pracy zawodowej mogłem sobie odpowiednio organizować i całkowicie się izolować. Pracy z powodu głodówki nie przerwałem. Nadmienić jednak muszę, że autorzy prac o głodówkach leczniczych zalecają całkowitą izolację i zupełny spokój. Zdarza się niekiedy, że w czasie głodówki pojawia się uczucie głodu. Wówczas kierujemy myśl i wyobraźnię na inny przedmiot, a jeden łyk zimnej wody zazwyczaj likwiduje to uczucie. W razie odczucia ukłuć w sercu Suworin nie radzi przerywać głodówki, gdyż znaczy to, że schorzenia serca ustępują. Tak też postępowałem. W czasie głodowania, już pierwszego dnia, pojawia się na języku biały cuchnący osad. Są to wydzielane przez organizm toksyny i nieczystości. Co kilka dni, a szczególnie po zakończeniu głodówki oczyszczamy język mieszanką: pokruszony czerstwy chleb razowy, pokrojona cebula, sól, rozcieramy ją w ustach do stanu płynnego, czyścimy język odpowiednimi jego ruchami i wypluwamy. Nic nie może dostać się do żołądka! Powtarzamy ten zabieg kilka razy aż język przyjmie normalną barwę. Ten sam rezultat osiągamy płukaniem jamy ustnej naparem mięty z rumiankiem (po łyżce na szklankę wody), choć pierwszy sposób jest bardziej radykalny i wypada dać mu pierwszeństwo. Można także ów osad zeskrobać nożem. Dwie ważne sprawy: okres głodowania, i sposób przerwania głodówki. Zakładanie z góry okresu trwania głodówki powinno mieć charakter orientacyjny, nigdy bowiem nie możemy przewidzieć, jaki będzie jej przebieg, jakie będą reakcje organizmu w poszczególnych jej fazach. Na przykład jedna noc zakłócona nie powinna powodować przerwania głodówki, bo następnej nocy sen może być normalny i wyrównać braki nocy poprzedniej. Dopiero po 2-3 zakłóconych nocach głodówkę przerywamy. Głodówkę przerywamy także przy silnym, uporczywym osłabieniu; jest to najczęściej skutek niedostatecznego oczyszczenia przewodu pokarmowego. Można - zależnie od samopoczucia - głodówki nie przerywać, lecz przyjąć na noc środek przeczyszczający, co zwykle powoduje poprawę samopoczucia. Dopiero w kilka godzin po rannej irygacji - gdy osłabienie nie ustąpiło - głodówkę przerywamy. Głodówkę przerywamy także w przypadku dużego obniżenia temperatury ciała, odczuwania nadmiernego zimna, dreszczy, wysokiej temperatury ciała przy zimnych kończynach, dużego spadku ciśnienia, gwałtownej palpitacji serca, gwałtownej arytmii. Są to zjawiska bardzo rzadkie i występują przy braku izolacji, spokoju i ciszy wewnętrznej. Największych trudności przysparza okres po zakończeniu głodówki: głód jest tak wielki, że trzeba dużego wysiłku woli, by mu nie ulec, by nie popełnić błędu, który może zniweczyć owoce głodówki i spowodować groźne następstwa. Jest to zarazem swoisty sprawdzian siły naszej woli i charakteru, a tym samym sprawdzian stopnia opanowania narzędzia, jakim jest nasz organizm (Hasło głośnej przed wojną lecznicy dra Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie, leczącego głodowaniem i dietą wegetariańską: Władaj sobą!). Do normalnego jedzenia przechodzimy stopniowo: najpierw płyny, a potem potrawy stałe, ale lekko strawne - wszystko fleczerując. Tu oddajmy głos wspomnianemu wyżej autorowi książki "Głodowanie lecznicze", który w USA prowadzi sanatorium leczenia głodem, doktorowi Arnoldowi de Vries'owi: "Sposób, w jaki głodówka zostaje przerwana, ma istotne znaczenie dla głodującego. Okres abstynencji może być uwieńczony pełnym powodzeniem, ale jeżeli nie jest właściwie zakończony, skutki mogą być zdecydowanie niekorzystne. Wielu laików przeprowadzało swe głodówki bardzo starannie, a następnie przerywało je jedząc cokolwiek się trafiło i doprowadziło się do wręcz rozpaczliwego położenia. (...) Jeżeli nie poświęca się odpowiedniej uwagi tej sprawie, ściąga się klęskę; w pewnych przypadkach może to być sprawą życia i śmierci. Gdy ustaje dostarczanie pokarmu, organizm przystosowuje się do nowych warunków. Narządy trawienne przestają wykonywać swe stałe funkcje; gruczoły trawienne nie produkują wydzielanych zwykle soków, a żołądek kurczy się do znacznie mniejszych rozmiarów. Są to objawy towarzyszące fizjologicznemu spoczynkowi (...) Organizm traci w ten sposób zdolność trawienia i metabolizmu. (...) Jeżeli pierwszy posiłek składa się z pokarmu stałego, trudnego do strawienia, narządy trawienia mogą się zbuntować: aktywność trawienia jest niewielka albo żadna i pokarm gnije, fermentuje, powodując liczne cierpienia i dolegliwości. Jeżeli zachodzi to w niższym odcinku przewodu pokarmowego, w jelicie cienkim, reakcje są nadzwyczaj gwałtowne i jeżeli ruchy perystatyczne w celu poruszenia pokarmu są jeszcze niemożliwe, może nastąpić śmierć. (...) Stąd wniosek, że pokarm po głodówce należy dobierać z jak najdalej idącą troskliwością, (...) pierwszy pokarm powinien być płynny, ponieważ jest szybciej przyswajalny i łatwiej trawiony. (...) Dla niektórych pacjentów mleko jest zbyt ciężko strawne bezpośrednio po głodówce i jeżeli przyjmuje się je w dużych ilościach, organizm przyswaja z trudem i przejawia się tendencja do opóźniania powrotu normalnych wypróżnień. Rosół z mięsa ma inne niekorzystne działanie i po długich głodówkach może dawać reakcje szkodliwe, chociaż jest łatwo strawny. Przecedzony wywar z gotowanych jarzyn jest znacznie lepszy, ale nie gotowane soki świeżych owoców i warzyw są w najszerszym użyciu i z reguły dają najbardziej zadowalające wyniki. (...) Przerywając głodówkę zwykle wybiera się raczej soki owocowe niż jarzynowe, chociaż stosuje się jedno i drugie. Większość praktykujących wybiera niecedzony sok pomarańczowy, zwłaszcza na kilka pierwszych posiłków, ponieważ zapewnia on, być może, najłatwiejszy i najskuteczniejszy powrót normalnej pracy kiszek. Soki z grejfrutów, pomidorów, winogron, ananasów, brzoskwiń, gruszek, moreli, jabłek, kantalup (odmiana melona), melonów, truskawek i innych soczystych owoców można również stosować, przerywając głodówkę, albo jako dodatek do soku pomarańczowego po przerwaniu głodówki. Z soków warzywnych najodpowiedniejszy jest w tym okresie sok z marchwi. (...) Bezpośrednio po głodówce najlepiej podawać soki o temperaturze pokojowej, ponieważ ułatwia to trawienie. W tym okresie należy bezwzględnie unikać soków zimnych i mrożonych. Pierwsze porcje soku trzeba pić małymi łykami. Jeżeli pije się je bardzo szybko, nie mieszając dobrze ze śliną, mogą wystąpić skurcze żołądka oraz gazy. Jeżeli soki "żuje się" przed połknięciem, kwas i cukier owocu miesza się ze śliną, dzięki czemu praca żołądka zostaje zredukowana do minimum. Czas trwania diety sokowej mieści się w granicach od jednego do sześciu dni, odpowiednio do długości głodówki: Czas trwania głodówki Czas trwania diety sokowej 1 - 3 dni 1 dzień 4 - 8 dni 2 dni 9 -15 dni 3 dni 16 -24 dni 4 dni 25 -35 dni 5 dni ponad 35 dni 6 dni Tabelka ta podaje ogólne wskazówki, a nie ścisłą regułę. Pewne odchylenia mogą być dokonywane w różnych warunkach. Po diecie sokowej można jeść wszelkiego nie gotowane potrawy. Niepotrzebne jest stopniowe przechodzenie na dietę normalną, jeżeli piło się soki przez zalecony okres. (...) Jeżeli jednak mamy zamiar odżywiać się wszelkiego rodzaju środkami spożywczymi poddawanego procesom silnego ogrzewania, należy najpierw zastosować dietę składającą się z potraw nie gotowanych, która spełni rolę diety przejściowej. Należy ją kontynuować co najmniej tak długo, jak dietę sokową. Chcąc zapewnić maksimum korzyści z głodówki, można taką dietę utrzymać przez dłuższy czas. Pierwsze regularne posiłki po diecie sokowej powinny być małej objętości. W ciągu następnych dni można stopniowo powiększać ilość spożywanych pokarmów, trzeba jednak starannie unikać nadmiaru. Przechodzenie do bardziej obfitych posiłków w celu zrekompensowania poprzednich ograniczeń jest zdecydowanie niepotrzebne i szkodliwe. Umiarkowanie w jedzeniu jest zawsze pożądane i jest to jeszcze ważniejsze po okresie abstynencji. Równie ważne jest odpowiednie żucie wszystkich pokarmów. Płyny należy pić małymi łykami i przetrzymywać w ustach, a pokarmy stałe żuć, aż do mimowolnego przełknięcia. Nie można doprawdy przecenić znaczenia sposobu, w jaki przerywa się głodówkę. Z całą pewnością więcej trudności może wyniknąć z niewłaściwego przerwania głodówki niż z jakichkolwiek innych względów. Aby uniknąć wszelkich trudności, trzeba pamiętać, że właściwe stosowanie diety składające się z nie gotowanych soków owocowych jest zasadniczym kluczem powodzenia w okresie następujących bezpośrednio po głodówce. Kiedy zatem następuje dieta składająca się z urozmaiconych potraw nie gotowanych, spożywanych w umiarkowanych ilościach i dobrze żutych, funkcje fizjologiczne organizmu wracają do normy w idealny sposób" (Cytaty wyjęte z rozdziału IX - "Przerwanie głodówki"). Suworin radzi, aby pierwsze pożywienie po zakończeniu głodówki składało się ze szklanki napoju w składzie: 1/3 wody, 1/3 mleka, 1/3 soku z marchwi - o temperaturze ciała. Po każdej udanej głodówce czułem się lepiej: byłem silniejszy, lżejszy, sprawniejszy fizycznie i umysłowo. A co najważniejsze - poprawiało się ogólne samopoczucie, wracała radość życia. Ścisłą prawdę zawierają słowa Kingi Wiśniewskiej-Roszkowskiej: Głód leczy, odmładza i przedłuża życie ("Druga i trzecia młodość kobiety" - tytuł rozdziału). W czasie głodówki doznajemy szczególnego, trudnego do opisania uczucia swoistej lekkości fizycznej i jasności umysłowej. Całą rzeczywistość, każdego człowieka widzimy w innym, lepszym świetle i sami czujemy się lepsi. Kto raz doznał rozkoszy i pożytku głodowania, będzie co pewien czas z radością głodował - przez całe życie. Nigdy w związku z głodówką nie korzystałem z opieki i porady lekarskiej. Moje samopoczucie na ogół nieomylnie wskazywało mi sposób postępowania. Myślę jednak, że początkujący w sztuce głodowania dobrze uczyni, jeśli zapewni sobie opiekę doświadczonego, poważnego lekarza-przyjaciela, aprobującego tę metodę leczenia i utrwalania zdrowia. Na zakończenie informacji o głodowaniu wypada poświęcić kilka słów wyjaśnienia, czym należy tłumaczyć ową skuteczność leczenia głodem. Otóż każdy organizm żywy posiada pewien zasób tajemniczej energii życiowej, której część zużywana jest na trawienie i asymilację substancji odżywczych. Z chwilą gdy przerywamy dostarczanie organizmowi pożywienia, energia ta, siła ustawicznie czynna, poczyna działać w kierunku odwrotnym: wydala z ustroju wszelkie toksyny, złogi i nieczystości, nagromadzone wskutek błędów w odżywianiu i niehigienicznego trybu życia, przez co umożliwia organizmowi powrót do normalnego funkcjonowania, powrót do zdrowia, jako że każdy organizm żywy ma własności samoodradzania się, jeśli tylko nie natrafia na przeszkody w postaci leków, nałogów, niewłaściwej diety, niehigienicznego trybu życia, niezgodnego z prawami Natury. Część druga: Jak pielęgnuję zdrowie Moje wysiłki zmierzające do odzyskania i utrwalania pełni zdrowia i sprawności nie ograniczały się do głodowania. Doświadczenie życiowe, potoczna obserwacja codziennego życia ludzi, a także lektura z zakresu różnych pozamedycznych systemów profilaktyki, diagnozy i terapii umożliwiły mi opracowanie zestawu dwunastu niekonwencjonalnych czynników zdrowia, energii i sprawności - Do dekalogu zdrowia. Oto on: 1. Ćwiczenia oddechowe. Prana Leczenie rozpocząłem od ćwiczeń oddechowych. W medycynie wschodniej, w świadomości każdego oświeconego człowieka Wschodu, istnieje określona hierarchia źródeł zdrowia i energii. Na pierwszym miejscu w tej hierarchii mamy oddychanie, ćwiczenia oddechowe, następnie sen, a dopiero na trzecim miejscu odżywianie. Jednocześnie z ćwiczeniami oddechowymi począłem ćwiczyć łatwe asany (postawy) Hatha-Jogi, szczególną uwagę skupiając na tych ćwiczeniach, które koiły mój rozdygotany system nerwowy. Na przestrzeni kilku lat dobierałem różne ćwiczenia oddechowe i wypróbowałem różne asany nim ustaliłem ich zestaw dla moich potrzeb najlepszy, który w następnych latach korygowany - ćwiczę dotąd codziennie. Przedstawiam go poniżej w rozdziale "Joga". W znanej książce wybitnego znawcy jogi, Rama-Czaraki (właśc. William Walker Atkinson, 1862-1932) pt. Hatha-Joga czytałem: "Nie tylko życie człowieka jest uwarunkowane oddychaniem; oddychanie jest również warunkiem prawidłowości jego przyzwyczajeń, jego długowieczności i braku chorób. Rozumna kontrola siły oddychania może przedłużyć nasze dni na ziemi, może powiększyć siłę życiową i odporność. (...) Całe szkoły filozofii wschodniej opierają się na oddychaniu... (...) Jogi wie o istnieniu "prany" (...) Zbadał on naturę tej potężnej zasady energii i umie kierować tą zasadą, zmuszając ją do oddziaływania na ciało i ducha. Jogi wie, że oddychanie rytmiczne prowadzi człowieka do harmonijnej wibracji z Naturą i pomaga rozwojowi jego sił utajonych. Wie, że umiejąc kontrolować oddychanie, może nie tylko wyleczyć swoje i cudze choroby, lecz nawet przezwyciężyć trwogę, zdenerwowanie i uczucia niższego rzędu" (s. 76-78). Tenże autor w innej swej pracy pt. "Nauka o oddychaniu" pisze: "Praktyka pełnego oddychania uodporni każdego człowieka, jak mężczyznę, tak kobietę; obroni go przed niebezpieczną chorobą lub jakimś rozstrojem organów oddechowych, wybawi go raz na zawsze od katarów, przeziębień, kaszlu, bronchitów itp." (s. 24). Zaufałem tym słowom i podjąłem ćwiczenia. Wszyscy autorzy piszący na temat oddychania szczególną wagę i znaczenie przywiązują do oddychania rytmicznego. Trudno je przecenić. W tej samej książce Rama-Czaraki czytamy o oddychaniu rytmicznym: "Rytm ruchu płuc rozszerza się na całe ciało i cały system, działając w harmonii z wolą, stwarzającą rytmiczny ruch, odpowie z łatwością rozkazom idącym od woli. Posługując się właśnie takim dobrze nastrojonym ciałem, jogowie nie znają trudności, aby spotęgować krążenie krwi w upragnionej części ciała i mogą kierować wzmożoną czynność nerwową w ulubioną część ciała lub organ, wzmacniając i pobudzając jego czynność. Tymi samymi sposobami jogowie za pomocą rytmicznego oddychania ujarzmiają siły swego organizmu i stają się zdolnymi pochłaniać znaczne zapasy "prany", która znajduje się do ich rozporządzenia pod progiem świadomej woli. Jogowie posługują się praną jakby przewodnikiem w celu wysłania drugim swoich myśli i w celu przyciągania do siebie ludzi, których myśli są jakby nastrojone na ten sam ton. Fenomeny telepatii, przekazywanie myśli, leczenie myślowe, mesmeryzm itp. (...) - wszystkie te zjawiska mogą być spotęgowane w znacznym stopniu, jeśli osoba wysyłająca swoje myśli włada oddychaniem rytmicznym. Oddychanie rytmiczne pomnaża energię leczenia myślowego, magnetycznego itp. i nadaje mu taką siłę, o jakiej bez niego marzyć nawet nie można. W rytmicznym oddychaniu trzeba przede wszystkim zdobyć po prostu ideę rytmu. Dla ludzi obeznanych z muzyką idea miarowego taktu jest zupełnie jasna, innym pomoże przyswoić tę myśl wyobrażenia o miarowym kroku kroczących żołnierzy. Jogowie opierają rachunek swego rytmu na jednostce odpowiadającej biciu serca. Serce bije z różną szybkością u różnych ludzi, ale bicie serca przyjęte jako jednostka rytmiczna rachunku jest dla każdej osoby zupełnie prawidłową miarą oddychania tego właśnie indywiduum" (s. 37). Ćwiczenie oddychania rytmicznego zasługuje na szczególne zalecenie, jest ono bowiem równie proste, jak pożyteczne i - jeśli wykonujemy je prawidłowo - nie pociąga za sobą żadnych niebezpieczeństw, o których mowa na str. 195-196 niniejszej pracy. Można zacząć od wersji najprostszej idąc powoli, uspokojeni, 4 kroki wdychamy, następne 4 wydychamy, następne 4 wdychamy itd. bez przerw. Oddychamy tylko nosem. Czynimy to powoli, harmonijnie, bez wysiłku, bez nadymania płuc, ale staramy się podczas wydechu usunąć z płuc całą ich zawartość, a podczas wdechu wypełnić całe płuca. Oddychamy tylko czystym powietrzem, daleko od spalin i innych zanieczyszczeń. Miarą, a zarazem sprawdzianem prawidłowości i pożyteczności ćwiczenia jest swoiste uczucie przyjemności przy jego wykonywaniu. Uczucia tego doznajemy dopiero po pewnym okresie wykonania ćwiczeń. Z czasem, gdy dobrze opanujemy tę uproszczoną wersję i wyraźnie odczujemy jej dobroczynne owoce, możemy próbować ćwiczyć pełną wersję oddychania rytmicznego: 4 kroki wdech, 4 zatrzymanie powietrza w płucach, 4 wydech, 4 bezdech. Zależnie od samopoczucia możemy przedłużyć tę normę czasu do 6, a nawet do 8 i w ten sposób zwiększyć siłę oddziaływania na cały ustrój. Jest to możliwe dopiero po dłuższym czasie ćwiczeń według normy 4. Ćwiczenie to praktykuję od 30 lat podczas moich wszystkich wędrówek po polach i lasach, z których zwykle - po przejściu 15-20 km - wracam wypoczęty, wzmocniony, odmłodzony. Ćwiczę je także w Warszawie w czasie i miejscu, gdzie powietrze jest względnie czyste. Z czasem, po dłuższej praktyce, ćwiczenie to niejako się mechanizuje i staje się jakby własnością natury człowieka. Pomijam tu problem synchronizacji rytmu ćwiczenia z rytmem tętna jako trudny, wymagający dużego wysiłku i dłuższego czasu. Nie zawsze się to zresztą udaje. Ale próbować można, by osiągnąć maksimum korzyści z oddychania rytmicznego. Prócz oddychania rytmicznego praktykuję także: 1) oddychanie oczyszczające, 2) tzw. pełne oddychanie jogów oraz 3) pranajamę klasyczną według proporcji 1:4:2, o której Claude Bragdon pisze, że "odwieczne i powszechne doświadczenie wykazało", iż stosunek 1:4:2 jest "najlepszy i najnaturalniejszy". "To jedno ćwiczenie pranajamy - pisze Bragdon - powinno przyzwyczaić nas do właściwego oddychania, utrzymać nas w dobrym zdrowiu przez przewietrzanie całego organizmu, wygładzić zmarszczki na twarzy, złagodzić i pogłębić brzmienie głosu oraz doprowadzić z czasem do wyzwolenia" (Joga dla ciebie, czytelniku s. 109-110); przedstawiam je na str. 193. W czasie ćwiczeń oddechowych staramy się kierować prąd powietrza na przeponę. Po pewnym czasie takie głębokie oddychanie, tzw. "oddychanie przeponą", przychodzi nam bez trudu i owocuje w postaci dobrego samopoczucia, energii i sprawności. Wincenty Lutosławski wymienia główne warunki powodzenia ćwiczeń oddechowych. "1. Czystość ciała zewnątrz i zewnątrz, osiągnięta przez staranne obmywanie ciała, wciąganie wody do nosa, oczyszczenie jamy ustnej (...) staranne żucie jedzenia tak, by się w ustach rozpływało. (...) 2. Przeniknięcie wolą i wyobraźnią wszystkich tych czynów ze świadomym wpływem na prąd prany, który z jedzenia i napojów wyciągamy, a który ożywia nasze nerwy, wzmacnia je i oczyszcza. Działanie bezpośrednie na poszczególne organy, polecając im dobre spożytkowanie pokarmów i napojów. Umiarkowanie w jedzeniu, odstępy także między jednym pożywieniem a drugim, abyśmy czuli prawdziwy głód, bez którego jedzenie pełnego pożytku nie przynosi. 3. Bezwzględna wstrzemięźliwość od alkoholu, tytoniu, rozpusty i wszelkiej nieczystości. 4. Wstrzemięźliwość od zabijania, zawiści, nienawiści, kłamstwa, oszczerstwa, plotek, kradzieży i od przyjmowania darów, które naszą niezależność krępują. Kto warunki te zachowa, ten jest przygotowany do właściwych ćwiczeń oddychania, mających usunąć z ciała wszelkie choroby i zapewnić niezwykłe siły ciała i ducha. Z tych warunków najtrudniejsza dla Polaków jest wstrzemięźliwość od ujemnych lub nieżyczliwych myśli o tych, którzy wyrządzili nam jakąś krzywdę lub w ogóle o naszych znajomych, co mają inne niż my przekonania polityczne lub religijne. Takie myśli są najgorszą przeszkodą dla duchowego rozwoju i wzmożenia siły woli" (Rozwój potęgi woli, wyd. 3, s. 20-21). Zdrowy człowiek wykonuje w ciągu minuty 10-15 oddechów. Jeśli przekraczamy liczbę 15 znaczy to, że w naszym organizmie zachodzą jakieś nieprawidłowości czy zmiany chorobowe, wymagające stosownych zabiegów; liczba moich oddechów wynosi 10-12 na minutę. Dodatkowym sprawdzianem stanu zdrowia jest stosunek oddechu do tętna. U zdrowego człowieka na jeden oddech przypada 6 uderzeń tętna. O znaczeniu i wartości oddychania dla każdego organizmu świadczy także fakt zapadania przez niektóre gatunki zwierząt w kilkumiesięczny sen zimowy, w czasie którego oddychają... praną. Co to jest prana? Niech na to ważkie pytanie odpowiedzą kompetentni znawcy przedmiotu. Jogi Rama-Czaraka: "Imieniem "prany" oznaczamy energię kosmiczną, istotę każdego ruchu, siły lub energii, która występuje w prawie ciążenia powszechnego, w elektryczności, w krążeniu planet i we wszystkich formach życia - od najwyższej do najniższej. (...) Prana nie jest materią, choć znajduje się we wszystkich formach materii, nie jest powietrzem ani jedną z jego części składowych, chociaż znajduje się w powietrzu. Prana jest w pokarmie, który spożywamy, lecz nie jest jedną z substancji spożywczych w nim zawartych. Znajduje się w świetle słonecznym, lecz nie jest ciepłem ani światłem jego promieni. Jest ona energią, cechą materii i każda materia jest przewodnikiem prany" (Hatha-Joga s. 187-193). Sri Swami Sivananda w pracy "Ćwiczenia jogów" (Yogic home excerises) pisze: "Prana jest główną, podstawową energią dającą siłę; jest to siła życiowa. Prana ogarnia wszystko i wszystko przenika. Może pozostawać w stanie biernym lub czynnym (dynamicznym). Znajduje się ona we wszystkich formach życia - od najniższej do najwyższej, od mrówki do słonia, od jednokomórkowej ameby, do podstawowej jednostki życia roślinnego aż do rozwiniętych form życia zwierzęcego. Jest to ta sama prana, która świeci w twych oczach. To właśnie dzięki sile prany ucho słyszy. oczy widzą, skóra czuje, język posiada smak, również zapach, mózg i intelekt wykonują swe funkcje. Uśmiech młodej dziewczyny, melodie w muzyce, przekonywująca siła w słowach mówcy, czar słów kogoś ukochanego - wszystko to dzieje się dzięki pranie. Dzięki niej płonie ogień, wieje wiatr, płyną rzeki, poruszają się samochody i pociągi, fale radiowe rozchodzą się w przestrzeni. Prana jest elektronem, siłą, magnetyzmem. To ona pompuje krew z serca do arterii naczyń krwionośnych. Pranie zawdzięcza się trawienie, przemianę materii oraz wydzielanie organiczne. Pranę używamy wszędzie i zawsze myśląc, działając, wykonując ruchy, mówiąc, pisząc, używając woli itp. Zdrowy, silny człowiek posiada obfitość prany, tej siły życiowej. Pobieramy ją z pokarmu, wody, energii słonecznej itp., a jej zapas gromadzi się w systemie nerwowym. Kiedy energię rozrodczą (nasienną) pożytkujemy nie w celu podtrzymania gatunku, lecz skierujemy ją w celu potęgowania zdolności umysłu, dostarcza ona wtedy organizmowi wielką obfitość prany, która magazynowana jest w mózgu. Człowiek taki promieniuje wokół siebie siłą i żywotnością, jest jakby potężną siłownią. Ci, którzy są w bliskim kontakcie z takim człowiekiem, wchłaniają jego pranę, przez co nabywają siły, wigoru nerwowego, żywotności. Pranajama (ćwiczenia oddechowe) regulują pranę i siły życiowe człowieka... (...) Ten wreszcie, kto uprawia pranajamę, zdobędzie dobry apetyt, urok osobisty, przyjemną zgrabną sylwetkę, wielką siłę, odwagę, entuzjazm i zapał, zdrowie w wysokim stopniu, żywotność i wigor nerwowy oraz wielką zdolność łatwej koncentracji umysłu. Pranajama ta całkowicie się nadaje dla ludzi Wschodu i Zachodu, dla mężczyzn i kobiet. (...) Kiedykolwiek czujesz się niespokojny, przygnębiony lub zmęczony - wykonaj pranajamę". Szczególnie intensywną koncentrację prany mamy w powietrzu, w wodzie i w słońcu. Umiejętne wykorzystanie tych trzech żywiołów z myślą o pranie staje się walnym czynnikiem zdrowia i energii. Mamy tu oczywiście na myśli czyste powietrze, czystą wodę i promienie słoneczne nie osłabiane parasolem dymu z kominów fabrycznych. Warunki takie możemy jeszcze znaleźć w lasach, na polach, a szczególnie w Wysokich Tatrach oraz w rozległym północno-wschodnim rejonie kraju, także na Ziemi Lubuskiej, w Bieszczadach. W czasie ćwiczeń oddechowych, a z czasem i przy zwykłym oddychaniu mamy sobie uświadomić, że wdychając wprowadzamy do organizmu życio- i siłodajną, leczniczą energię - pranę, a z nią spokój, ład wewnętrzny, natomiast podczas wydechu usuwamy z siebie wszelkie zło w postaci różnych zanieczyszczeń i schorzeń zarówno fizycznych, jak i psychicznych, wszelki zamęt. Sześciotygodniowy pobyt z żoną w dobrych, izolowanych warunkach klimatycznych, w lesie w pobliżu Gielniowa, w czasie którego prowadziłem intensywne ćwiczenia odechowe, wzmocnił mnie na tyle, że już w sierpniu 1956 r. mogłem podjąć - wbrew zaleceniom lekarzy - z synem i jego koleżanką dwutygodniową pieszą wędrówkę turystyczną, przechodząc trasę: Kraków-Jura-Częstochowa-Kielce-Góry Świętokrzyskie-Sandomierz. W czasie tej pięknej, radosnej wycieczki ćwiczyłem oddychanie rytmiczne, które wyraźnie wzmagało moje siły i nadzieję powrotu do pełnego zdrowia. Wycieczkę tę nazwałem radosną, bo stanowiła ona jakiś sprawdzian i potwierdzenie słuszności wiary w siebie, a także przywracała mnie do normalnego życia i pracy. Poprawa zdrowia i samopoczucia była tak wyraźna, że już 15 września 1956 r. mogłem powrócić do pracy zawodowej. Omdlenia zdarzały się rzadko i już na przełomie lat 1956/1957 ustały całkowicie. Męcząca zadyszka ulegała stopniowo łagodzeniu, ale całkowicie ustąpiła dopiero pod koniec roku 1959. II. Sen Na drugim miejscu w tej hierarchii stawiamy sen, którego wartości i znaczenia dla zdrowia na ogół się nie docenia. Dobry sen nas uzdrawia, wzmacnia, odradza i koi nasze udręki. Stefan Żeromski: "O, śnie! O, niepojęta siło odradzania nas do życia rzeczywistego i przeistaczania w inną naturę. Nasycasz ciało nowymi siłami, a w tym samym czasie nosisz nas o setki tysięcy mil od miejsca, gdzie powłoka nasza spoczywa. Nosisz nas po przestworzach i głębiach, czyniąc z nas istoty inne niż jesteśmy na ziemi - lekkie, zwinne i lotne.O, śnie, tajemnicza potęgo!" (Międzymorze). Wincenty Lutosławski: "Obok odżywiania najważniejszą funkcją ciała i ducha zarazem jest sen. Śpij przy otwartym oknie latem i zimą, dobrze przykryty wełnianymi kocami (...) jeśli możesz bez poduszki pod głową. Staraj się zawsze spać kilka godzin przed północą - wtedy sen najlepszy: bo we śnie potrzebujemy dla ciała największego spokoju, a to najłatwiej osiągamy w godzinach, kiedy nas od budzących promieni słońca (...) dzieli najgrubsza warstwa ziemi, wciąż rosnąca wskutek obrotu planety. Jak tylko się rano przebudzisz, zacznij jeszcze w łóżku ćwiczenia oddychania, które cię orzeźwią i wstań. Wstawaj rano. Te ranne godziny przesypiane przez próżniaków bywają najpłodniejsze dla pracy" (Eleusis t. 1, s. 298-299). Włodzimierz Badmajeff: "Sen to nie tylko wypoczynek fizyczny po pracy. I nawet nie tylko (...) regeneracja czyli odrodzenie sił i zdolności fizjologicznych i psychicznych. To przede wszystkim przejście od stanu subiektywnego, do nieopanowanych i nieświadomych odruchów, do stanu obiektywnego, w którym organizm człowieka nawiązuje ścisły i bezpośredni kontakt z prawami natury materialnej i niematerialnej i przez ten nieświadomy kontakt właśnie odradza się. Sen - to bodaj jedyny okres w życiu doczesnym człowieka, w którym ma on możność oderwania się od subiektywnych, materialnych pożądań i pragnień, w którym staje się tym właściwym człowiekiem - częścią przyrody (...) związaną z każdym rytmem swego podświadomego wówczas życia, z rytmem życia przyrody. Skoro w świadomości człowieka utrwali się już to właściwe znaczenie snu, skoro utrwali się obiektywne zrozumienie, że sen to nie tylko podstawa i warunek zdrowia fizycznego i duchowego, lecz również i pewnego rodzaju oczyszczenie natury fizycznej i natury duchowej z wszelkich materialnych, szkodliwych, a nawet występnych wobec siebie oraz wobec otoczenia myśli, uczuć, czynów - wówczas nietrudno już pojąć, iż w łańcuchu dążeń ku doskonaleniu natury fizycznej i duchowej sen jest jednym z zasadniczych ogniw. Dlatego też zwrócenie bacznej uwagi na zagadnienie snu, odpowiednie ustosunkowanie się do tego fizjologicznego spoczynku, wreszcie czynne i świadome zaspokajanie potrzeb organizmu w zakresie warunków gwarantujących spokojny sen, jest nie tylko zadaniem, lecz obowiązkiem człowieka. Obowiązkiem względem siebie oraz obowiązkiem wobec bezwzględnej dobroci praw natury, która na każdym odcinku życia człowieka, poprzez jego czynniki psychomoralne, obiektywną świadomość, czynną i niezależną wolę i prawdziwą dobroć, dają mu możność trwania w doskonałej harmonii z całą otaczającą go Rzeczywistością materialną i niematerialną" (Na drogach życia i zdrowia, Warszawa 1935, s. 156-157). Jogi Rama-Czaraka: "Najlepszy sen bywa między zachodem słońca a północą, najlepszy zaś czas do pracy pod gołym niebem i do wchłaniania przez człowieka siły życiowej - to wczesny poranek, zaraz po wschodzie słońca. (...) Nie śpij nigdy w bieliźnie, którą nosiłeś za dnia - jest niezdrowe i niehigieniczne. Nie kładź pod głowę za dużo poduszek - wystarczy jedna i to niezbyt duża. Zwolnij od naprężenia wszystkie nerwy i mięśnie; naucz się być "leniwym" w łóżku i sprawiaj wrażenie lenistwa, gdy tylko owiniesz się kołdrą. Naucz się nie myśleć w łóżku o tym, co robiłeś we dnie; uczyń z tego prawidło nienaruszalne, a nauczysz się wkrótce spać, jak sypia zdrowe dziecko. (...) Bądź dzieckiem udając się na spoczynek - oto rada, którą warto zapamiętać; gdyby ludzie stosowali się do niej, rasa nasza wydoskonaliłaby się znakomicie. (...) Chłodna kąpiel nóg przyjęta wieczorem wywołuje zdrowy sen. (...) Unikajcie, ile się da, siedzenia do późnej nocy i podniecenia, a gdy tylko nadarzy się sposobność, kładźcie się spać i wstawajcie wcześnie. (...) Prędzej czy później ludzkość powróci do prostszego trybu życia i późne udawanie się na spoczynek będzie uważane za rzecz równie niebezpieczną, jak wobec używania narkotyków, pijaństwo itp.(...) Jeśli możesz w ciągu dnia udzielić pół godziny na zwolnienie mięśni lub po to, aby "zdrzemnąć się" nieco, zobaczysz, że wywoła to skutek cudowny - odpoczynek ów odświeży cię i praca pójdzie ci po nim znacznie lepiej. Wielu naszych działaczy społecznych, którzy osiągnęli wielki rozgłos zna tę tajemnicę i często, gdy mówi się, że są "nadzwyczaj zajęci", w rzeczywistości leżą oni, nadawszy mięśniom stan zupełnego spoczynku, wykonują pełne oddychanie i pozwalają przyrodzie, by im wróciła, utracone siły. Przerywając pracę krótkim odpoczynkiem, człowiek może uczynić dwa razy tyle niż gdyby pracował cały dzień bez wytchnienia. Zastanówcie się nad tym, wy, ludzie świata zachodniego, możecie stać się bardziej energiczni, gdy poczniecie przerywać swą pracę, odpoczynkiem i spokojem. Małe "uwolnienie się" pomaga człowiekowi uzupełnić zapas sił i pracować dalej do znużenia" (Hatha-Joga s. 187-193). Oto kilka wskazań praktycznych: 1. Sen jest walnym czynnikiem zdrowia i trzeba czynić starania, by był spokojny, twardy, pełnowartościowy. 2. Należy zrezygnować z posiłków na 4-5 godzin przed położeniem się do snu; można najwyżej zjeść jabłko lub wypić trochę mleka (kefiru, jogurtu) lub soku owocowego, a najlepiej szklankę czystej wody. 3. Do snu należy się układać 2-3 godziny przed północą, gdyż sen o tej porze jest najzdrowszy, najpełniejszy. 4. Ciało w czasie snu powinno być usytuowane poziomo, równolegle do osi północ-południe z głową na północ; równolegle do tej osi przez glob ziemski przepływają prądy magnetyczne, dobroczynnie działające na ustrój; poduszki są zbędne, gdyż utrudniają normalne funkcjonowanie organów klatki piersiowej - wystarczy jedna, niegruba lub "jasiek" dla wypełnienia różnicy płaszczyzn między tułowiem i głową. 5. Sen pełnowartościowy możliwy jest tylko przy zdrowym systemie nerwowym. Toteż zdrowie tego systemu powinno być przedmiotem szczególnej troski z pominięciem leków farmakologicznych. Niełatwa to sprawa w naszych czasach, tym bardziej więc wymaga to szczególnych zabiegów i wysiłków. O leczeniu systemu nerwowego będzie mowa niżej przy omawianiu jogi, medytacji. Tymczasem można zalecić następujący prosty zabieg przed snem: Mając przed oczyma obraz stopy, możliwie ostrą szczotką szczotkujemy ją od spodu, szczególną uwagę zwracając na miejsca gdzie swe zakończenie mają przewody nerwowe połączone z tymi częściami ciała, z tymi organami, które niedomagają. Następnie myjemy nogi w ciepłej wodzie z użyciem mydła i przystępujemy do silnego tarcia pumeksem całej płaszczyzny stopy od dołu, a szczególnie miejsce - jak wyżej. Godne polecenia jest także silne tarcie rękoma całej stopy, szczególnie od spodu, gruboziarnistą solą ciechocińską, bocheńską lub inną (do nabycia w każdej aptece). Można zresztą stosować obie metody równocześnie: rozprowadzić sól po całej stopie i trzeć silnie pumeksem. Trąc solą rękami należy także objąć miejsca między palcami nogi. Po wykonaniu tych czynności spłukujemy nogi ciepłą wodą, a następnie zanurzamy je w zimnej wodzie na przeciąg kilku - kilkunastu sekund. Cała ta operacja trwa około 15 minut; stosowana codziennie wieczorem przed snem ułatwia nam spokojny i twardy sen, a ponadto pozbawia skórę warstwy martwicy, usuwa stwardnienia i umożliwia powierzchni stopy normalne oddychanie. 6. Sen jest także w dużym stopniu uwarunkowany organizacją i stylem życia, organizacją dnia. Jeśli nasze życie upływa w spokoju, jest wolne od różnych powikłań, ostrych konfliktów, napięć i stresów, powstają warunki dobrego snu. Zależy to przede wszystkim od nas samych, od umiejętności selekcjonowania bodźców zewnętrznych i uodparniania się na ich działanie, od sztuki wyciszania się. Także określona pozytywna wizja sensu i celów życia wpływa na treść i kształt naszego dnia powszedniego. 7. Zdarza się niekiedy, że nawet w optymalnych warunkach fizycznych i psychicznych sen mamy zakłócony przez promieniowanie przepływające pod nami podziemnych cieków wodnych. Można je unieszkodliwić, zneutralizować. Doświadczony radiesteta może mieszkanie zbadać i wskazać sposób ich unieszkodliwienia, ewentualnie doradzić zmianę miejsca spania. Do snu kładę się o godzinie 21. Sypiam przy otwartym balkonie, gdy tylko temperatura zewnętrzna nie spada poniżej 100C. Śpię twardo. Wstaję o godzinie 4. Niekiedy, w razie znużenia dłuższą pracą, zażywam 5-10 minutowej drzemki przed obiadem. Zasypiam szybko. Mogę zasnąć prawie w każdej chwili. Znaczy to, że system nerwowy - jak mi się wydaje - wyleczyłem całkowicie.III. Odżywianie Problem odżywiania, stojący według medycyny Wschodu w hierarchii źródeł zdrowia i sprawności - po oddychaniu i śnie - na trzecim miejscu, jest problemem wielkiej doniosłości życiowej nie tylko dla jednostki, ale także dla całego społeczeństwa, dla przyszłości narodu. Truizmem jest prawda, że większość chorób zaczyna się przy stole, a zwłaszcza chorób wewnętrznych z zaburzeniami krążeniowymi i metabolicznymi. Wszystko jest równie ważne, co jemy, ile jemy; ważne jest także, kiedy jemy. Na ogół jemy za dużo, za często, nie tak, jak należy i przeważnie nie to, co zapewnia nam zdrowie, energię i sprawność. Poza tym dieta nasza jest nie dość urozmaicona. Według Światowej Organizacji Zdrowia optymalny zestaw miesięczny naszego jadłospisu powinien obejmować 60 różnych składników potraw. Kierujemy się zwykłe nie naturalnym uczuciem głodu, który jest najlepszym wskaźnikiem potrzeb organizmu, lecz złudnym uczuciem apetytu, który jest symbolem łakomstwa. Gdybyśmy rozbudzili w sobie zatracony u większości ludzi naturalny instynkt zdrowia, którym kierują się zwierzęta oraz świadomość funkcji i potrzeb organizmu, to panowanie nad jego zachciankami przyszłoby nam daleko łatwiej, bo instynkt ów dyktuje bezbłędnie, co jeść, ile jeść i jak jeść, a także ułatwia odróżnienie głodu od apetytu, który jest uczuciem natury raczej psychologicznej niż fizjologicznej. Pewna, choćby elementarna znajomość anatomii i fizjologii człowieka jest w dziedzinie odżywiania wielce przydatna. Wincenty Lutosławski: "Większość ludzi przechodzi przez życie nigdy nie doznawszy tej nadzwyczajnej rozkoszy, jaką daje zaspokajanie prawdziwego głodu, bo zawsze jedzą nie czekając na głód i narażają się na ciągły szereg niestrawności" (Rozwój potęgi woli s. 140). Wegetarianizm Jestem wegetarianinem. Jedzenie mięsa, jego przetworów i tłuszczów zwierzęcych traktuję jako szkodliwy nałóg, który jest źródłem wielu chorób i słabości. Ale nie tylko. "Mięso nasila w nas cechy zwierzęce" (Claude Bragdon: "Joga dla ciebie, czytelniku" s. 64); drapieżne, agresywne instynkty, nienawiść, zazdrość, podejrzliwość. W Autobiografii Mahatmy Gandhiego czytamy: "ja i moi współpracownicy sami przekonaliśmy się, ile słuszności mieści się w hinduskim przysłowiu, które powiada, że człowiek staje się taki, jak to, co zjada" (s. 318). Jedząc mięso, zabijamy zwierzęta (nie zawsze własnymi rękami) naszych - w ciągu ewolucyjnym - młodszych braci, a zabijając je stępiamy naszą wrażliwość etyczną i łatwiej nam przychodzi zabicie człowieka, co - bez względu na okoliczności - uznać musimy za wielkie zło, które jest źródłem różnych deformacji człowieka i stosunków międzyludzkich, o czym niżej. Moja droga do wegetarianizmu W końcu roku 1922, mając lat 23, gdy byłem nieco zagubiony w poszukiwaniu drogi życia, szczęśliwe losy sprawiły, że zetknąłem się z głośnym wówczas filozofem i działaczem społecznym, Wincentym Lutosławskim (1863-1954), profesorem Uniwersytetu im. Stefana Batorego, który często przyjeżdżał do Warszawy i wygłaszał wykłady publiczne z zakresu filozofii narodowej. Propagował przy tym prosty, higieniczny, wegetariański tryb życia jako środek i warunek rozwoju duchowego. Jego wegetariańska postawa pochodziła z dwu źródeł: 1. Była owocem długoletnich studiów w zakresie starożytnej filozofii greckiej, szczególnie filozofii Pitagorasa i Platona, którzy praktykowali i propagowali ideę wegetarianizmu. 2. W roku 1893 uczestniczył w pierwszym światowym kongresie religii w Chicago, gdzie zetknął się z mistrzami indyjskimi (m.in. ze sławnym Wiwekanandą), którzy wywarli na niego trwały wpływ, wzbogacając jego myśl filozoficzną na całe życie. Bezpośrednim owocem tego wpływu była głośna wówczas książka "Rozwój potęgi woli" (3 wydania), poświęcona jodze. Jest to pierwsza w Polsce prezentacja jogi, starożytnego, indyjskiego systemu filozoficznego.Przedstawione w tej książce ćwiczenia to nie są "ćwiczenia mięśniowe, lecz psychofizyczne, więc wykonanie samych ruchów bez towarzyszących im wyobrażeń nie miałoby wcale tego samego znaczenia. (...) Najważniejszym pierwszym krokiem na drodze psychofizycznych ćwiczeń jest stopniowe, świadome ograniczanie ilości jadła przez doskonałe przeżuwanie każdego kąska tak, żeby sam rozpływał się w ustach. Przy takim jedzeniu mniejsza ilość jadła nasyci, a głód nie będzie tak często dokuczał. Następnie trzeba i na jakość jadła zwrócić uwagę, wykluczając przede wszystkim ze stałego użytku - kawę, herbatę, czekoladę, a także wszelki alkohol - potem jeszcze mięso, ryby, jaja, ciastka, słodycze, fasolę, groch, soczewicę, grzyby" (s. XIV, XXII). Człowiekiem, który umacniał we mnie fascynację filozofią i medycyną Wschodu, głównie jogą, był Błażej Włodarz (1896-1979), "mistrz ze Złotokłosu" (powiat grójecki, około 20 km od Warszawy, gdzie miał skromne gospodarstwo), autor "Kuchni jarskiej" (Warszawa 1951), także uczeń i wyznawca szkoły filozoficznej Wincentego Lutosławskiego, praktykujący ścisły wegetarianizm, znakomity znawca leczniczych własności ziół, z wykształcenia przyrodnik. Do medycyny urzędowej miał stosunek bardzo krytyczny i nie korzystał z usług służby zdrowia. Żył w pełni sił fizycznych i umysłowych tylko 83 lata, bo nieszczęśliwy wypadek (spadł z jabłoni) spowodował uszkodzenie kręgosłupa i skrócił mu życie. W ostatnich latach życia opracował obszerną książkę pt. "Gwiazdy, człowiek, zdrowie" zawierają zestawy ziół leczniczych na różne choroby w powiązaniu z wpływem energii kosmicznych. Obok inspiracji płynących od Lutosławskiego i Włodarza o słuszności i dobrodziejstwie diety wegetariańskiej przekonywała mnie także lektura różnych dzieł traktujących o jodze. Filozofia jogi, wszystkie jej gałęzie, kategorycznie wykluczają z diety mięso i jego przetwory. Przyjąłem tę filozofię i jestem jej dotąd wierny widząc w niej poważne źródło i możliwości trwałego uzdrowienia człowieka i stosunków międzyludzkich. Na tej drodze zbliżyłem się do naturalnej medycyny Wschodu, przyjąłem jej zasady, które wskazują mi kierunek poszukiwań źródeł zdrowia, energii i sprawności w błogosławionych prawach Natury i we własnym wnętrzu (jestem także częścią natury), a nie w przychodni i w aptece. Mięso przestałem jeść w roku 1947 z konieczności, bo w diecie więziennej nie było dlań miejsca. Wegetarianizm świadomy począłem praktykować w roku 1956. A więc mam za sobą 43 lata życia bez mięsa, choć i w okresie międzywojennym i w czasie wojny mięso w moim domu nie stanowiło potrawy podstawowej, codziennej. Do końca życia nie wezmę już do ust zwierzęcego trupa, nie sprzeniewierzę się podstawowemu prawu - Prawu Życia: nie zabijaj. Odrzucam wszelkie argumenty uczonych lekarzy, żywieniowców, ekonomistów, filozofów i duchownych, którzy tolerują, zalecają jedzenie mięsa jako pożądanego, a nawet niezbędnego składnika pożywienia, bo nie dostrzegają, jak się wydaje, bezmiaru zła płynącego z zabijania i szkodliwego wpływu na organizm ludzki, na zdrowie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Sam widok mięsa budzi we mnie obrzydzenie trudne do zniesienia. Jeśli gatunkowy homo sapiens grozi zagłada, to m.in. dlatego, że w pewnym okresie historii człowiek począł zabijać i dotąd zabija, a zabijając stępia swą wrażliwość etyczną i naturalny szacunek dla życia. Sławni starożytni mężowie Starego Testamentu żyli po kilkaset lat w pełnej harmonii z prawem Matki-Natury, nie zabijali, nie podlegali wynaturzeniom, jak człowiek dzisiejszy. Patriarcha Matuzalem, jak wiemy z zapisu biblijnego, miał żyć 969 lat! Od roku 1981 praktykuję wegetarianizm ścisły, to znaczy, że dieta moja składa się z owoców i jarzyn surowych, choć zachowuję jeszcze kilkuprocentowy margines dla potraw niesurowych: jadam chleb (razowy, niewiele), placki z jabłek z płatkami, a także - niekiedy - ulegając pokusom ze strony żony - podpieczonego ziemniaka lub łyżkę kaszy gryczanej. Jest to dieta optymalna. Nie ma pod słońcem lepszej, zdrowszej, prostszej, bardziej energetycznej i posilnej oraz ... tańszej. Uodparnia organizm na wszelkie choroby i dolegliwości, leczy, odmładza. Proces przemiany materii przy diecie surowej ma przebieg optymalny. Jest dostępna dla wszystkich. Przyświecają mi tu przykłady różnych znakomitych postaci, a wśród nich przykład Mahatmy Gandhiego, który twierdził, że "namiętności u mężczyzny idą przeważnie w parze z dogadzaniem podniebieniu" i zalecał posiłki "skąpe, proste, pozbawione przypraw korzennych oraz w miarę możliwości spożywane w stanie surowym". Wzór czerpię także z życia zwierząt roślinożernych, dziko żyjących, które nie znają żadnych recept, norm, preparatów zalecanych przez naukę, a przy tym imponują nam zdrowiem, odpornością, sprawnością, pięknem. Gdy zasłabnie przestaje jeść i wraca do zdrowia. Ale sprawa nie jest łatwa, bo droga do takiej diety, zwłaszcza dla człowieka, który przywykł do diety tradycyjnej (mięso, tłuszcze zwierzęce, białe pieczywo, słodycze, różne przysmaki, ciastka, ostre przyprawy, aperitify i inne produkty sztuki kulinarnej), do alkoholu i papierosów, wymaga wielu wyrzeczeń i ograniczeń, a nie wielu na to stać. Słyszę: "Nie jestem trapistą i nie zamierzam pozbawiać się przyjemności jedzenia i picia tego, co mi smakuje, mam w życiu aż nadto ograniczeń i wyrzeczeń i nie będę z własnej woli pomnażać ich liczby". Sprawa jest bezdyskusyjna, boć to problem pojmowania istoty człowieczeństwa oraz sensu i celów życia - problem filozofii człowieka, filozofii życia. Trudno wymagać od człowieka, który w polędwicy, w szynce, boczku czy kiełbasie upatruje źródła sił, by delektował się, jak wegetarianie surową marchewką z chrzanem lub surową kapustą z cebulą, jabłkiem, czosnkiem z dodatkiem odrobiny oleju słonecznikowego lub sojowego, które to potrawy dostarczają daleko więcej sił i energii niż potrawy mięsne a przy tym nie są obciążone piętnem zabójstwa i cierpień. Jest to przede wszystkim problem przedstawienia świadomości ze szkodliwej diety mięsnej na życio- i siłodajną dietę wegetariańską, ale to proces dłuższy i na ogół niełatwy. Warto jednak nad tym - dla własnego dobra i dla dobra ogólnego - popracować, poczytać, podumać. Nie mamy wprawdzie, niestety, zbyt wielu poważnych prac na temat wegetarianizmu i racjonalnego trybu życia, jak w innych cywilizowanych krajach, ale i te. które mamy, mogą ułatwić dostrzeżenie wielkiej szkodliwości mięsa oraz niezastąpionych walorów wegetarianizmu, mogą ułatwić wyjście na drogę zdrowia, młodości, długowieczności. Innymi słowy idzie o rezygnację z diety nienaturalnej, sztucznej, szkodliwej na dietę zgodną z dobroczynnymi, leczniczymi prawami Matki-Natury. Unikamy (z żoną) wszelkich potraw, które były poddawane procesowi fermentacji, potraw "z puszki". Wszystkie produkty przeznaczone do spożycia powinny być świeże, nigdy nie odgrzewane. Ale unikamy skrajności, bo np. kapusta kwaszona ma duże wartości odżywcze. Ograniczyliśmy zarówno rozmiary posiłków, jak i ich częstotliwość świadomi tej oczywistej prawdy, że istota rzeczy nie leży w jedzeniu, lecz w asymilacji treści pokarmowych, a rozmiary i intensywność asymialacji pozostają w stosunku odwrotnym do ilości spożywanych potraw: im mniej jemy, tym łatwiej i więcej asymilujemy. Obfite najadanie się ponad miarę i co gorsza bez dokładnego przeżuwania i mielenia w ustach treści pokarmowych utrudnia przebieg procesu trawienia i asymilacji, co naraża organizm na marnotrawienie energii i powoduje ociężałość fizyczną i umysłową, a to pociąga za sobą obniżenie sprawności umysłu i wydajności pracy. Plenus venter non studet libenter (pełny żołądek nie sprzyja pracy umysłowej) - mówi nam mądrość starorzymska. Wiadomo, że "wielcy żarłocy są małymi myślicielami". Objętość sumy potraw przeznaczonych do spożycia na obiad dla dorosłego człowieka nie powinna przekraczać - średnio biorąc - jednego litra. Śniadania i kolacja powinny być daleko skromniejsze objętościowo i lżejsze jakościowo. Przeładowany organizm wydala niestrawioną część pokarmu w postaci cuchnącej obrzydliwej masy, zanieczyszczającej i zatruwającej cały ustrój. Ekskrementy wegetarianina, stosującego zasady higieny żywienia, zwykle objętościowo minimalne, prawie suche, lekkie są bezwonne - jak bezwonne są ekskrementy zwierząt roślinożernych, żyjących w warunkach naturalnych, a nawet - gdy np. 6-8 dni jemy wyłącznie lub przeważnie potrawy pszenne: płatki, kiełki, otręby, chleb razowy - ekskrementy nasze mają woń pszenicy a więc przyjemną. Ów obrzydliwy odór, przejaw procesu gnilnego, świadczy, że przebieg trawienia jest nienaturalny, chorobliwy, że nasze odżywianie wymaga rewizji w zakresie składu, ilości spożywanych potraw oraz sposobu i częstotliwości jedzenia. Proces taki zachodzi z reguły w organizmie człowieka jedzącego mięso. Już z chwilą zabicia zwierzęcia rozpoczyna się proces rozkładu i nim dochodzi do jego spożycia proces ten acz hamowany różnymi przyprawami, jest już daleko posunięty i nieuchronnie powoduje w organizmie człowieka procesy gnilne, których produkty toksyczne przechodzą do krwiobiegu i zatruwając cały organizm są źródłem różnych chorób nie tylko przewodu pokarmowego. Człowiek, w którego organizmie przez całe życie mają miejsce procesy gnilne, nie może być w pełni zdrowy, sprawny i długo żyć bez chorób. Sama świadomość obecności w naszym organizmie tej cuchnącej, trującej, obrzydliwej masy powinna nas skłonić do rewizji naszych poglądów na sprawę odżywiania. Ma to szczególne znaczenie dla kobiet, zwykle zatroskanych o czystość, estetykę i wygląd zewnętrzny, a przecież toksyczne działanie tej masy nie wpływa korzystnie na cerę i na woń wydzielaną przez cały ustrój. Jakże by zyskał urok kobiety, jej sylwetka, gdyby zatroszczyła się o racjonalne żywienie. I makijaże, które kobiety zwykle szpecą, okazałyby się zbędne, bo cóż jest w człowieku piękniejszego nad prostotę i naturalność? Gdy np. zjadamy fleczerując dojrzałe jabłko, które w ustach szybko zmienia się w płyn, i powoli przepuszczamy je do żołądka - nie ma tu warunków do powstania procesu gnilnego. Płyn ten zostaje szybko zasymilowany. Obyśmy wszyscy wszystko tak jedli! Wówczas znikną wszelkie trudności i zaburzenia w przewodzie pokarmowym i nastąpi ogólna poprawa zdrowia i samopoczucia. Wyłączyliśmy całkowicie z jadłospisu domowego wszelkie tłuszcze zwierzęce z masłem włącznie, źródło cholesterolu, a tłuszczu roślinnego używamy minimalnie, głównie oleju słonecznikowego i sojowego do surówek z kapusty, pomidorów, cebuli i innych. Wyzwoliliśmy się dawno z przesądu, któremu hołduje medycyna urzędowa, jakoby mięso i tłuszcze zwierzęce były niezbędne dla zdrowia. Przyświeca nam tu przykład zwierząt roślinożernych, zwłaszcza żyjących w warunkach naturalnych. Zjadamy codziennie, przez cały rok, po kilka jabłek, wypijamy po szklance i więcej soku jabłkowego ("Posilcie mnie plackiem z rodzynek, wzmocnijcie mnie jabłkami, bo chora jestem - mówi Oblubienica w "Pieśni nad pieśniami".) oraz prawie codziennie 2-4 ząbki czosnku. Chroni nas to trwale przed zaburzeniami krążeniowymi, których w ogóle nie znamy. Pijemy także sok z marchwi, z buraka, z selera, z kapusty. Są to napoje wybitnie zdrowe i energetyczne, szybko przyswajalne - trudno przecenić ich wartość. Prawie codziennie zjadam także 1-2 cebule średniej wielkości. W okresie od marca-kwietnia do października jadmy - obok surówek z jarzyn i owoców - także sałatki surowe z takich ziół, jak pokrzywa, mlecz, podbiał, babka lancetowata, mięta. Zbieram je zwykle poza miastem w czasie cotygodniowej wędrówki po lasach i polach, względnie w miejscach nie zatrutych spalinami. Zioła te, wysuszone, w okresie zimowym służą nam także jako napoje. Codziennie rano, na czczo, około godziny 5, wypijamy po szklance naparu z tych ziół (+ dziurawiec, rumianek, melisa) - z przewagą pokrzywy (ziele niedocenione, wybitnie energetyczne i lecznicze). Co pewien czas przerywamy picie tych ziół na tydzień - dwa. Sałatki te oraz napar ziołowy regulują przemianę materii, zabezpieczają i leczą schorzenia dróg oddechowych i organów jamy brzusznej. Leczą także i wzmacniają system nerwowy. Pijemy też często drożdże, zalane wrzącym mlekiem. Taka surowa dieta owocowo-warzywna z dodatkiem wymienionych ziół uodparnia nas trwale na wszystkie schorzenia i dolegliwości - przy zachowaniu innych elementarnych warunków zdrowia, o których mowa w tej pracy. Moje śniadanie: po dość intensywnych ćwiczeniach Hatha-Jogi około godziny 6 wypijam mały kubek mleka, ewentualnie z łyżeczką miodu, a około godz. 8 - większy kubek (około półtorej szklanki) soku z jabłek, od czasu do czasu także z marchwi, z kapusty, z buraka, z selera. Mój obiad składa się z owoców i surowych jarzyn o różnym składzie i w różnych proporcjach z ogólną tendencją jak największej rozmaitości, tj. możliwie szerokiego asortymentu owoców i jarzyn. Poszczególnych owoców i jarzyn staram się na ogół nie mieszać z innymi - z pewnymi wyjątkami, jak np: grubo tarta marchew z chrzanem, grubo tarty burak z chrzanem, Kapusta z cebulą, z jabłkiem, z czosnkiem, pomidory z cebulą. Kolacji nie ma. Najwyżej, niekiedy, jabłko, kubek mleka, kefiru, jogurtu. Przed położeniem się do snu wypijam szklankę surowej wody źródlanej lub "mazowszanki". Wszystko dokładnie fleczeruję. W sobotę nie jadam. Piję tylko wodę i soki. Unikamy cukru, słodyczy z wyjątkiem miodu w niewielkiej ilości. Sławny szwajcarski lekarz-dietetyk, M. Bircher-Benner (1867-1939) wskazywał trzy białe trucizny: biała mąka, biała sól, biały cukier. Najlepsza mąka - to mąka pszenna razowa. Jeżeli sól - to tylko kamienna, jeśli cukier - to nierafinowany, którego w Polsce, niestety, w handlu nie mamy. Takie wytwory sztuki kulinarnej, jak majonez, musztarda, torty i wszelkie ciastka wykluczyliśmy dawno z jadłospisu domowego. Także kawę i kakao. Przynoszą one więcej szkody niż pożytku. Znany dr Apolinary Tarnawski z Kosowa zaliczał używanie soli do podniecających nałogów. Dziś jednak dopuszcza się używanie niewielkiej ilości soli kamiennej, gdyż zawiera ona pożyteczne dla organizmu mikroelementy. Włodzimierz Czachowski, badający problemy żywienia w buddyzmie zen, autor pracy "Zarys makrobiotyki dla początkujących" (Poznań 1981), wykazuje wszechstronną szkodliwość cukru. W innej jego pracy pt. "Makrobiotyka zen" czytamy: "Sukurazawa powiedział: ... mam nadzieję, że zachodnia medycyna uzna pewnego dnia to, co na Wschodzie wiedziano zawsze, że cukier jest bez wątpienia mordercą nr 1 w historii ludzkości, bardziej zabójczym niż opium czy opady promieniotwórcze. (...) Cukier jest największym złem, jakie nowoczesna cywilizacja przyniosła narodom Azji i Afryki". Mam zaufanie do mądrości i kultury Japończyków. Toteż nie mogę zlekceważyć tej opinii. Kinga Wiśniewska-Roszkowska w swe pracy "Rola dietetyki i higieny jako czynnika zdrowotnego" (zamieszczona w tomie pt. "Teoria i praktyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących" pod redakcją prof. S. Grochmala, Warszawa 1979, wyd. 3) pisze: "O ile nie ma jeszcze zgody wśród dietetyków co do ilości białka i znaczenia pokarmów mięsnych, o tyle wszyscy badacze są całkowicie zgodni z tym, że oczyszczone węglowodany (cukier, słodycze, biała mąka) stanowią największą szkodliwość naszego europejskiego sposobu odżywiania. Pożądanie słodyczy to typowy nałóg wyniesiony z dzieciństwa. Toteż chcąc zwalczyć miażdżycę geriatria stanowczo sprzeciwiać się musi rozpowszechnionemu (i niestety przez lekarzy często popieranemu) zwyczajowi karmienia dzieci cukierkami, ciastkami, lodami itp. Nie ma żadnego dowodu naukowego na to, że cukier i słodycze potrzebne są małemu dziecku do zdrowia (zważmy, że w tych zakątkach świata, dokąd przemysł cukrowniczy nie dociera, dzieci chowają się dobrze bez tego), natomiast istnieje wiele dowodów ich bardzo szkodliwego działania - w dzieciństwie, jak w późniejszym wieku (próchnica zębów, otyłość, miażdżyca itp.)". Diogenes Laortios, historyk filozofii z II wieku po Chrystusie, w swym dziele "Żywoty i poglądy słynnych filozofów" (Warszawa 1968) charakteryzując Pitagorasa (572-497 p.n.e.) pisze, że sławny ten mędrzec, "zabraniając spożywać cokolwiek, co ma duszę, przyzwyczajał ludzi do wstrzemięźliwości w jedzeniu; twierdził, że najodpowiedniejsze są dla nich pokarmy, które przygotowuje się bez ognia; wreszcie polecał pić tylko czystą wodę. Takie odżywianie zapewnia zdrowie i bystrość umysłu" (s.477). Lew Tołstoj: "Bóg dał ludziom pożywienie, a szatan kucharzy" (Aforyzmy s. 19). Organizm człowieka czystego i wyciszonego, uładzonego sam nieomylnie orzeka, jakie są jego naturalne potrzeby jedzeniowe, zwłaszcza gdy praktykuje na co dzień zasady ascezy umiarkowanej, nie najada się do syta. Obok względów natury zdrowotnej, etycznej, biologicznej i społecznej istnieje także estetyczny motyw wegetarianizmu: sam widok mięsa - zwłok naszego młodszego brata - który nie potrafił obronić swego życia i padł ofiarą przemocy, podstępu czy kalkulacji handlowej, jest z estetycznego punktu widzenia odrażający bez względu na to, jakimi nazwami, ozdobami czy przyprawami usiłujemy nadać mu - dla celów konsumpcyjno-handlowych - cechy smakowitej atrakcji. Z tego względu zawody, zajęcia, rozrywki, których treścią jest zabijanie (najczęściej okrutne i bezlitosne), jak np. rzeźnictwo, myślistwo, kłusownictwo, rybołówstwo, szczególnie wędkarstwo, budzą wśród wegetarian odrazę i obrzydzenie. Smutne świadectwo naszemu wychowaniu domowemu i szkolnemu wystawiają nierzadkie przypadki znęcania się przez dzieci i młodzież nad ptakami, żabami czy psami. Trzeba także nadmienić, że kobiety w stanie błogosławionym, praktykujące dietę wegetariańską, odbywają poród bezboleśnie, lekko, łatwo i rodzą dzieci zdrowe, podobnie jak kobiety praktykujące hinduską jogę czy japoński buddyzm zen, o czy pisze J. Toulat w swej książce "Sztuczne poronienie" (s. 135); oba te systemy całkowicie wyłączają z diety mięso i jego przetwory. Godzi się też dodać, że: 1) przy diecie surowej nie odczuwamy potrzeby przyjmowania różnych używek podniecających czy zaostrzających apetyt, jak sól, pieprz, musztarda, kawa, kakao itp., 2) pełnię pożytku i przyjemności jedzenia osiągamy tylko wówczas, gdy jesteśmy głodni i tylko w atmosferze spokoju, ciszy, ładu wewnętrznego, pogody. Lepiej nie jeść wcale niż jeść w stanie podrażnienia, pośpiechu czy roztargnienia; kwiaty na stole jadalnym uprzyjemnią jedzenie. Kinga Wiśniewska-Roszkowska w swej niezwykle cennej książce "Asceza, moralność, zdrowie" pisze: "Życiowy hedonizm z biegiem lat nader często owocuje przesytem i niezadowoleniem, szkodliwymi nałogami i poważnymi chorobami. W przeciwieństwie do tego asceza zdrowotna, która z początku stanowi ciężkie jarzmo, stopniowo przechodzi w przyzwyczajenie, potrzebę i przyjemność, a jej korzystne skutki są źródłem coraz większego zadowolenia i satysfakcji" (s. 217). Należy życzyć wszystkim, a w pierwszym rzędzie ludziom schorzałym, zgorzkniałym, malkontentom, przejedzonym i ociężałym, ospałym i gnuśnym, osłabionym, cierpiącym na deficyt energii, aby ograniczając rozmiary jedzenia podjęli wysiłek stopniowego przechodzenia na dietę wegetariańską, prostą, naturalną, dającą zdrowie, siłę, energię, sprawność fizyczną i umysłową, co w sumie przyczynia się do upogodnienia całego życia mimo niesprzyjających warunków zewnętrznych, w jakich przyszło nam żyć. Trzeba także doradzić, by zaczynali nowe życie od smakowitych a krzepiących soków owocowych (głównie z jabłek) i warzywnych, najlepiej produkcji domowej, bez zapraw chemicznych; pić na czczo fleczerując. Wszak jabłka i warzywa są dostępne przez cały rok. Warto podjąć taką próbę np. na miesiąc lub na kwartał. Nikomu nie zaszkodzi, odwrotnie - przyniesie pożytek, a może się przyczynić do wejścia na prostą drogę zdrowia, na drogę życia bez chorób. Sposób odżywiania a charakter człowieka Jedzenie mięsa wpływa na usposobienie i charakter zarówno zwierząt, jak i ludzi, przyczynia się do zakłócania stosunków międzyludzkich, do konfliktów. Wniosek ten zdaje się potwierdzać obserwacja życia zwierząt, a także ludzi i narodów jedzących i nie jedzących mięso. Zwierzęta roślinożerne: jeleń, koń, łoś, owca, słoń itd. - ciche, zdrowe, odporne na choroby, silne, piękne, przyjemne i - rzec można - szlachetne. Ciężko pracujący koń lub wielbłąd, który - obciążony - przemierza setki kilometrów pustyni, nie czerpią siły z białka zwierzęcego. Zwierzęta mięsożerne: hiena, lampart, lew, sęp, szakal, tygrys, wilk, itd. -agresywne, krwiożercze, podstępne, odrażające. Żarłoczny, krwiożerczy wilk podstępnie lub w pogoni napada, morduje w cierpieniach i rozrywa zatrwożoną, niewinną, szlachetną sarnę. Czyż ta oczywista, głęboka różnica (niemal przepaść) charakterów zwierząt roślino- i mięsożernych nie nasuwa refleksji natury metafizycznej, etycznej? Czyż nie jest to manifestacja odwiecznej walki siły dobra z siłami zła? Czyż człowiek zabijający fokę, wydrę lub łasicę dla pokrycia i ozdobienia swego ciała ich futrem nie zasługuje na miano mordercy współdziałającego z siłami zła? Czy kobieta okryta i ozdobiona futrem karakułowym uświadamia sobie jego pochodzenie i cierpienia zarówno matki, jak i jagniąt w jej łonie? Czyż ta niewrażliwość ludzka na bezmiar trwogi i cierpień zwierząt mordowanych nie poniża i nie degraduje człowieka? Czyż nie jest to tolerowanie i utrwalanie w sobie morderczych instynktów i świadomości, funkcjonujących także w stosunkach międzyludzkich? Czy człowiek jedzący mięso uświadamia sobie, że te smakowite dania są okupione zabójstwem, trwogą i cierpieniem naszych - w ciągu ewolucyjnym - młodszych braci i że on jest tego sprawcą? Czyż wyższość człowieka nad nimi ma się wyrażać w tym, że potrafi je zabić zamiast się nimi opiekować? Nie da się zaprzeczyć, że nienawiść (uczucie równie prymitywne, jak z natury swej destrukcyjne), instynkty agresywne, konflikty i wojny najobfitsze żniwo zbierały wśród ludów i narodów, które mięso traktują jako główne źródło sił i spożywają je w dużych ilościach. Nasuwa się tu oczywiście przykład Europy i Ameryki. W tym to przecież kręgu kultury osiągnięto tak wysoki stopień rozwoju, także w zakresie narzędzi i metod zabijania, że człowiek żyje w atmosferze lęku i niepewności jutra, bo w perspektywie widzi ... zagładę. Dr G.S. Arundale, filozof i pedagog w Enares (Indie), zmarły w roku 1945, wielki przyjaciel Polski, "występował silnie i energicznie przeciw okrucieństwu wobec zwierząt (wiwisekcji, polowaniom, przesądowi, że mięso jest potrzebne człowiekowi dla zdrowia itp.), twierdząc z całym przekonaniem, że właśnie ono prowadzi do wojen i nieskończonych kataklizmów (...), że zawsze nasila w ludziach brutalność, czynną nienawiść, zaciętą twardość, co musi prowadzić do wojen" - pisze Wanda Dynowska we wstępie do książki tego filozofa pt. "Duch młodości. Everest. Joga" s. XVIII. Bircher-Benner twierdzi, że "im więcej miejsca w pokarmach zajmuje mięso i środki podniecające, tym mniejsza jest sprawność, cnoty i siły psychiczne narodu, tym różnorodniejsze i powszechniejsze są objawy zwyrodnienia" (Podstawy żywienia leczniczego s. 125). Ks.Wacław Majewski: "A dzisiejsza wiedza nie waha się wprost głosić: "Człowiek jest tym co je". To, co je, stanowi jego ciało, jego krew, to też zabarwia z konieczności jego myśli. Czysty pokarm daje czysta krew; czysta krew - czyste myśli - czyste, szlachetne czyny. Gdy krew jest zanieczyszczona, czynność mózgu musi być wadliwa. Jeżeli jakieś jady krążą we krwi, mózg zaraz to odczuwa (np. wpływ alkoholu) i konsekwentnie obniża się poziom czynów. W tym świetle zrozumiałym jest powiedzenie prof. Tyndalla: "Moralność czystości krwi powinna być jedną z pierwszych lekcji etycznych" (...) Wpływ pokarmu zwierząt na usposobienie i charakter zauważono od dawna. (...) I dzisiejsze poskramianie oraz tresura dzikich zwierząt polega przede wszystkim na zmianie pokarmów. Taki sam wpływ pokarmów na usposobienie zauważono również wśród ludzi. Mieszkańcy krajów gorących, gdzie natura roztacza w całym przepychu nadmiar roślinności, którą się karmią, są spokojni i łagodnego charakteru. A ludy krajów umiarkowanych, zimnych, które żywią się mięsem, noszą w swoim charakterze ostrość, dzikość. Nie klimat atoli jest przyczyną tej różnicy w usposobieniu, jak niektórzy pragną to tłumaczyć, lecz pokarm. Dowodem tego mogą być Samojedzi i Finnowi pod tą samą szerokością geograficzną mieszkający. Gdy pierwsi, żywiący się jedynie pokarmami pochodzącymi ze zwierząt, przedstawiają zupełne zwyrodnienie, godny politowania szczep, to drudzy, żywiący się przeważnie roślinami, stanowią piękną i szlachetną rasę. Pokarmy przyrządzane bezpośrednio z roślin są czystsze od pokarmów zwierzęcego pochodzenia, przeto muszą wytwarzać krew czystszą i urabiać charakter szlachetniejszy. (...) Mięso, działające jednak na nerwy, podnieca i centra nerwowe organów rozrodczych, budzi się wskutek tego i zwierzę zmysłowe. (...) Pedagogika seksualna przestrzega przed pokarmem mięsnym w odżywianiu młodzieży. Chcesz ją zachować w czystości obyczajów nie karm mięsem. (...) Już Homer przedstawiając Cyklopów jako ludzi strasznych, okrutnych, czyni ich wielkimi żarłokami mięsa. Rozwiązanie kwestii seksualnej uzależnia dr Ryszkiewicz od nowożytnej nauki żywienia, gdyż pod wpływem pokarmu energetycznego (roślinnego) uspokaja się zbyt podniecony popęd płciowy i wzmacnia możliwość jego opanowania. (...) Kto zaś wątpi w tak decydujące działanie czynników materialnych na moralność, to niechże żywi się przez pewien czas mięsem, jajami, alkoholem i mocną kawą, a sam się przekona o tym" (Higiena i etyka postu... s. 42-47). Wegetarianizm narodu indyjskiego sprawia, że polityka zaborcza, agresywna, jakakolwiek ekspansja, są mu obce, a zasada tolerancji wśród hindusów i buddystów w dziedzinie światopoglądu i religii jest chyba najdalej posunięta. Wojna domowa między hindusami i muzułmanami, która doprowadziła do podziału kraju - to z jednej strony dzieło Anglików (divide et impera), a z drugiej skutek mahometańskiego fanatyzmu i jego naturalnej, z ducha Proroka płynącej ekspansji religijnej; fanatyzm owocuje zwykle płomieniem nienawiści ze wszystkimi jej skutkami. Walki Sikhów o autonomię zdają się świadczyć, że fanatyzm etniczny czy religijny przybiera czasem formy tak ostre, że przezwycięża - jak w tym przypadku - łagodzący wpływ wegetarianizmu. Także zbyt radykalna i okrutna w stosunku do aspiracji Sikhów polityka Indiry Gandhi, niezgodna z duchem Indii, z duchem Mahatmy Gandhiego, wyzwoliła prymitywne instynkty nienawiści i odwetu. Są to wszak w tym kraju wydarzenia wyjątkowe. Ten równie powszechny, jak fałszywy pogląd, a raczej przesąd jakoby w naszej diecie mięso stanowiło główne źródło sił i energii, był w ciągu wieków wyjaśniany i demaskowany. Długa jest lista wybitnych lekarzy, filozofów, uczonych, wielkich twórców na różnych polach działalności ludzkiej, sławnych mężów, którzy dostrzegali wielostronną szkodliwość jedzenia mięsa oraz związanych z tym nałogów, jak alkoholizm i nikotynizm; swym życiem, długowiecznością i twórczością manifestowali swój sprzeciw wobec tych zniewalających człowieka praktyk i wskazywali drogi odrodzenia człowieka. Lista sławnych mężów-wegetarian (wybór): Zoroaster VII-VI p.n.e. Pitagoras 572-497 p.n.e. Budda ok. 560-ok.480 p.n.e. Herodot ok. 485-ok. 425 p.n.e. Sokrates 469-399 p.n.e. Hipokrates 460-377 p.n.e. Platon 427-347 p.n.e. Epikur 341-270 p.n.e. Cyceron 106-43 p.n.e. Wergiliusz 70-19 p.n.e Owidiusz 43 p.n.e.-18 n.e. Seneka 3-65 Plutarch ok. 50-ok. 125 Tertulian 160-240 Leonardo da Vinci 1462-1519 Michał Anioł 1475-1564 Morus 1478-1535 Montaigne 1533-1592 Szekspir 1564-1616 Rubens 1577-1640 Spinoza 1632-1677 Newton 1642-1729 Swedenborg 1688-1772 Rousseau 1712-1778 Goethe 1749-1832 Schiller 1759-1805 Beethoven 1770-1827 Byron 1788-1824 Schopenhauer 1788-1860 Heine 1797-1856 Emerson 1803-1882 Lincoln 1809-1865 Darwin 1809-1882 Wagner 1813-1883 Ibsen 1828-1906 Tołstoj 1828-1910 Limanowski B. 1835-1935 Edison 1847-1931 Shaw B.G. 1856-1950 Zamenhof L. 1859-1917 Tagore 1861-1941 Maeterlinck 1862-1949 Lutosławski W. 1863-1954 Gandhi 1869-1948 Schweitzer A. 1875-1965 Einstein A. 1879-1955 Listę tę sporządziłem na podstawie różnych publikacji autorów-wegetarian. Uzupełniłem ją ostatnio listą zamieszczoną w pracy Filipa Kapleau: "Ochraniać wszelkie życie" (s. 116). Znana i opisana jest w książkach Ireny Gumowskiej i Kingi Wiśniewskiej-Roszkowskiej historia walki o życie i zdrowie kanadyjskiego lekarza dr R.G. Jacksona, którego koledzy uznali za beznadziejnie chorego i przepowiadali mu zaledwie kilka miesięcy życia. Za pomocą głodówek i racjonalnej diety owocowo-warzywo-mlecznej odzyskał pełnię zdrowia i sprawności, a w osiemdziesiątym roku życia pisał: "Ponosi mnie entuzjazm młodości". W dziewięćdziesiątym roku życia mogę to samo powiedzieć o sobie. Jestem głęboko przekonany, że każdy człowiek, wolny od nałogów, od wszelkich szkodliwych nawyków i przesądów, stosując na co dzień, konsekwentne zasady higieny życia (zgodne z prawami Natury), które próbują w tej pracy wskazywać, może dożyć późnego wieku bez chorób i cieszyć się pogodnym życiem. Tymczasem ogromna większość ludzi - przez brak uświadomienia, odpowiedniego klimatu społecznego i stosownego doradztwa ze strony czynników fachowych - czyni wszystko, by skrócić sobie drogę do trumny, a ostatnie lata życia spędzić pod opieką lekarzy, w przychodni, w aptece, w szpitalu, chorując. Odwiedziłem ostatnio w pewnym szpitalu warszawskim 88-letnią staruszkę. Leży na korytarzu obok innych staruszek. Pytam o dietę: na śniadanie kiełbasa, masło, biały chleb, kawa słodzona cukrem, na obiad rosół, mięso różnego rodzaju, na kolację masło, szynka, biały chleb lub bułeczki, herbata. Owoców i jarzyn minimalnie lub wcale. Słowem dieta - źródło cholesterolu - skracająca życie. Ale szpital, choćby chciał, jest tu bezradny. Jeśliby chorym staruszkom podawano żywność zdrową, energetyczną, bez masła, mięsa i cukru, powstałby problem ... głodzenia i rodziny dokarmiałyby "głodujących" złorzecząc na szpital. Co więc czynić, by takich staruszków wzmocnić i przedłużyć im życie, co stanowi elementarne zadanie szpitala? Uświadamiać, uświadamiać, uświadamiać! A kto ma uświadamiać? Ministerstwo Zdrowia ze swymi 11 akademiami medycznymi, a także instytut ŻywnoŚci i Żywienia, hołdujący anachronicznym teoriom o odżywianiu człowieka jakby tego wielkiego problemu nie dostrzegały. Sporadyczne, od przypadku do przypadku, wystąpienia ich przedstawicieli nie mają - jak widzimy - żadnego wpływu na stan świadomości higienicznej społeczeństwa. Ilu jest w kraju ludzi, którzy słyszeli o oświacie zdrowotnej, a ilu takich, którzy spożywają jej owoce? Wielka trudność, prawdziwy dramat tkwi w tym, że wieloletnie rządy stalinowców, dla których kłamstwo, strzeżone przez cenzurę, należało do uprawnionych środków działania sprawiły, że społeczeństwo nie wierzy w nic, co płynie z góry, od władzy. Śmiem sądzić, że służba zdrowia spod znaku "Solidarności" ma tu duże możliwości i ważną rolę do odegrania. Także sieć izb lekarskich, która niewątpliwie powstanie dla dobra człowieka, może tu mieć duże znaczenie i dobroczynny wpływ na całość działalności służby zdrowia. Sposób odżywiania a zaburzenia krążeniowe Jak wiadomo, najwięcej ludzi umiera dziś w wyniku zaburzeń krążeniowych, głównie nadciśnienia tętniczego. Na drugim planie mamy śmiertelność z powodu nowotworów. Czytamy w prasie, że "w kraju znajduje się ponad 4 miliony chorych z nadciśnieniem tętniczym i blisko milion z chorobą wieńcową. Na zawał serca zapada rocznie ponad 80 tysięcy osób. W tej grupie przeważają mężczyźni w wieku produkcyjnym. Przytoczone wskaźniki nadal wzrastają. Mamy więc ponad 10% całej ludności Polski - miliony indywidualnych katastrof..." (z art. prof. Janusza Kuczyńskiego - "Życie Warszawy" 29.XII.1986). Jak wyżej wspomniałem, zaburzenia krążeniowe są nam (żonie i mnie) przez całe życie całkowicie obce. Pragnę podzielić się tu, językiem niefachowym, moim doświadczeniem i skromną wiedzą w tej dziedzinie. Tryb życia, a głównie sposób odżywiania ma tu, jak śmiem sądzić, znaczenie decydujące. Dieta owocowo-warzywna, o ile możności surowa, z jabłkiem i czosnkiem na czele zabezpiecza nas trwale przed zaburzeniami krążeniowymi. Codziennie 1-2 szklanki soku z jabłek (można częściowo mieszać z sokiem z marchwi) na 30-40 minut przed jedzeniem plus 2-3 (i więcej) ząbki czosnku przy całkowitym wykluczeniu białka i tłuszczu pochodzenia zwierzęcego z masłem włącznie, przy dużym ograniczeniu potraw zawierających skrobię, tj. mącznych i ziemniaków i przejściu - stopniowo - na dietę owocowo-warzywną - likwiduje wszelkie zaburzenia krążeniowe. W razie braku sokowirówki picie soku można w dużym stopniu zastąpić jedzeniem jabłek do kilograma dziennie, fleczerując. Zaleca się przy tym unikanie wszelkich okazji do napięć, konfliktów, stresów i zachowanie spokoju i ładu wewnętrznego. Chleb i ziemniaki, bez których wielu ludziom trudno się obejść, w dużym stopniu tracą skrobię przy podpiekaniu (na patelni z niewielką ilością tłuszczu roślinnego). Ten prosty sposób likwidacji nadciśnienia może budzić wątpliwości. Ale też nikomu nie zaszkodzi, gdy spróbuje zastosować go w ciągu 1-2-3 miesięcy z pominięciem leków farmakologicznych. Problem zaburzeń krążeniowych sprowadza się w istocie do problemu drożności kanalików krwionośnych, którą utrudnia nadmiar cholesterolu i śluzu w tych kanalikach. Nadmiar ten powstaje, utrudniając, hamując normalny krwiobieg w wyniku stosowania diety zwierzęco-białkowej, zwierzęco-tłuszczowej i skrobiowej. Nadmiar ten likwiduje i umożliwia drożność arterii krwionośnych dieta owocowo-warzywna z jabłkiem i czosnkiem na czele. Jakiekolwiek zakłócenia w normalnym krwiobiegu powodują różne choroby, a wspomniany wyżej prof. Arnold Ehret dowodzi w swojej pracy "Racjonalna głodówka...", że wszystkie choroby mają swe źródło w zaburzeniach drożności arterii krwionośnych. Oto godne uwagi fragmenty pracy Ehreta: "Podstawowe zło wszelkich niewegetariańskich form diety polega zawsze na przejadaniu się mięsem, co jest zresztą źródłem wszelkiego innego zła, zwłaszcza w wypadku alkoholu. Jeżeli odżywiamy się prawie wyłącznie owocami, jesteśmy uodpornieni na pragnienie kufla czy kieliszka po prostu dlatego, że mięso wywołuje widmo pragnienia. Alkohol stanowi niewątpliwą odtrutkę na mięso i żarłok z wielkiego miasta, który praktycznie nic nie je poza mięsem, musi pić wino, aby przynajmniej do pewnego stopnia przeciwdziałać ciężkiemu zatruciu mięsem. (...) Wypowiadam zdecydowaną wojnę jadaniu mięsa i piciu alkoholu, poprzez owoce i umiarkowanie w jedzeniu to wielkie zło można radykalnie zmniejszyć. Jednakże kto nie jest w stanie całkowicie porzucić mięsa i alkoholu to i tak, jeżeli używa ich umiarkowanie, znacznie góruje nad wegetariańskim obżarstwem. Amerykanin Fletcher udowodnił to ponad wątpliwość odnosząc niezwykły sukces, a jego tajemnicę wyjaśniają moje doświadczenia, dowodzące, że człowiek staje się najbardziej sprawny i cieszy się najlepszym zdrowiem, jeżeli je jak najmniej! Czy ludzie dożywający najbardziej sędziwych lat nie należą z reguły do najuboższych? Czy najwięksi odkrywcy i wynalazcy nie wywodzą się z warstw najuboższych, to znaczy jedzących mało? Czy najwięksi ludzie, prorocy, założyciele religii itd. nie byli ascetami? Czy kultura polega na tym, aby jeść obficie trzy razy dziennie i czy postęp społeczny na tym polega, aby każdy robotnik jadł pięć razy dziennie, a następnie pompował w siebie wieczorem piwo? Jeżeli chory organizm może się odrodzić przez brak jadła, to chyba logicznie z tego wynika, że zdrowy organizm wymaga niewielkiej ilości jedzenia, aby pozostać zdrowym, silnym i odpornym. Wszelkie tak zwane cuda sprawiane przez świętych mają swoje jedyne źródło w ascezie i dziś nie są możliwe dla tej prostej przyczyny, że choć wiele się modlimy, to wcale nie pościmy. Jest to jedyne rozstrzygnięcie sporu o cuda. Nie mamy już cudów, bowiem nie mamy świętych, to znaczy ludzi uświęconych i uzdrowionych przez ascezę i post. (...) Czy ktokolwiek mógł mi dowieść, że najzdolniejszy szef kuchni czy cukiernik jest w stanie wytworzyć coś lepszego niż jabłko, winogrono albo banan? Jeżeli odżywianie się śluzem i przejadanie stanowi prawdziwą podstawową przyczynę wszystkich bez wyjątku chorób, czego mogę dowieść każdemu na jego własnym przykładzie, to może istnieć tylko jedno naturalne lekarstwo, to znaczy post i dieta owocowa. (...) Na podstawie mojego założenia, że śluz powstały wskutek korzystania z przetworzonego pożywienia jest podstawową przyczyną i głównym czynnikiem wszelkich chorób, objawów starzenia się, otyłości, wypadania włosów, zmarszczek, słabości nerwów, osłabienia pamięci itd., można wywieść uzasadnioną nadzieję na powstanie nowego etapu rozwoju postępowych metod leczenia i medycyny biologicznej" (s. 16, 18). Nadto: śluz jest dobrą pożywką dla bakterii chorobowych. "Liczba zgonów na serce od lat systematycznie wzrasta. Zajmujemy pierwsze miejsce na świecie w tej smutnej konkurencji" - pisze Wanda Falkowska w "Gazecie Wyborczej" (1989 nr 45 s. 3). Trzeba się cieszyć, że oto powstało nowe stowarzyszenie pod piękną nazwą: Polskie Towarzystwo Przyjaciół Serca i Życia, które stawia sobie za zadanie walkę z chorobami nadciśnienia tętnicznego i serca. Pragnę wyrazić nadzieję, że ten zespół ludzi szlachetnych i mądrych nie będzie ograniczał swej działalności do sfery medycyny konwencjonalnej, lecz sięgnie do wszelkich skutecznych metod pozamedycznych, znanych, uznanych i zweryfikowanych przez doświadczenia wieków, a nawet tysiącleci - metod dziś odgrzebywanych i reaktywowanych. Etymologia "wegetarianizmu" W wielkim słowniku łacińsko-polskim PWN czytamy: Vegetus - zdrowy, silny, wypoczęty, ochoczy, ruchliwy, czynny Vegetare - ożywić, pobudzić Vegetatio - ożywienie, podniecenie, urozmaicenie Vegetator - ten, który daje życie Vegetamen - siła życiodajna Vegetabilis - orzeźwiający, życiodajny. Cztery wegetariańskie ścieżki Maria Grodecka w swej książce "wegetarianizm" (Poznań 1982) pisze, że "wegetarianizm niejedno ma imię" i wyróżnia cztery "wegetariańskie ścieżki". 1. "Weganizm reprezentuje stanowisko wegetariańskie w wersji bardziej radykalnej i konsekwentnej, głosząc potrzebę odżywiania wyłącznie roślinnego z wyeliminowaniem nie tylko mięsa, ale i wszystkich pokarmów pochodzenia zwierzęcego, jak mleko i jego przetwory oraz jajka...(...) Weganizm nie łączy się z żadną wiarą religijną ani ideologią społeczną, filozoficzną czy polityczną, szuka jedynie kontaktu z ludźmi, którzy również chcą współdziałać w kierunku moralnego postępu ludzkości" (s. 40). Weganie zwalczają również eksploatację zwierząt w postaci produkcji futer, obuwia i kosmetyków i szukają innych rozwiązań postulując zastępowanie surowców zwierzęcych surowcami roślinnymi i chemicznymi. Organizm ruchu wegan angielskich jest czasopismo "The Vegan". 2. "Witarianizm (łac. Vita - życie) jest inną, bardziej radykalną formą wegetarianizmu. Wyklucza on z diety wszystkie potrawy gotowane, zalecając tylko potrawy "żywe", to znaczy te, które można jadać w stanie surowym, a więc owoce i warzywa. (...) Owoce są jedynym źródłem nietoksycznego białka i w takiej ilości, jaka odpowiada wrodzonym potrzebom ludzkiego organizmu. W owocach są również wszystkie składniki mineralne niezbędne dla zachowania zdrowia i zdolności regeneracji komórek ciała. Pełna zdolność do nieprzerwanego regenerowania komórek pozwala zachować młodość i długowieczność...(...) Owoce i soki jarzynowe są nie tylko źródłem siły, młodości, długowieczności, ale mają również własności lecznicze i działają skutecznie w różnych chorobach. Sok z buraków ma właściwości krwiotwórcze i przeciwnowotworowe, podobnie jak sok z marchwi i kapusty. Sok z selera uspokaja nerwy, leczy biegunki i reumatyzm. Na kamicę żółciową zaleca się soki z marchwi, buraków i ogórka. Wrzód żołądka leczy sok z kapusty i selera. Szczególnie wskazany jest sok z kapusty, który leczy skutecznie owrzodzenia układu pokarmowego. Przy zaburzeniach żołądkowych sok z marchwi i selera oraz oddzielnie sok z jabłek. Reumatyzm leczy sok z marchwi i selera. Cukrzycę - marchew, seler, pietruszka (w proporcji 6:5:2). Na serce - marchew i czosnek w proporcji 8:2. To samo jest również dobre przy wysokim ciśnieniu. Każdy z soków leczy nie tylko wymienioną chorobę, ale zapobiega także innym. Sok z marchwi i selera okazał się skuteczny przy takich schorzeniach, jak: alergia, artretyzm, choroby nerek, astma, grypa. Takim uniwersalnym połączeniem leczniczym i profilaktycznym jest sok z marchwi i buraka. Marchew, buraki, selery dostępne są przez cały prawie rok, natomiast dynia tylko przez kilka jesiennych miesięcy. Tym staranniej należy wykorzystać ten okres i pić codziennie szklankę soku z dyni. Znakomicie regeneruje cały organizm. Niektórym osobom lepiej smakują i służą soki rozcieńczone przegotowaną letnią wodą. Wszystkie badania nad długowiecznością wskazują na to, że przyjmowanie pokarmów w postaci płynów, soków poprawia stan zdrowia i przedłuża życie" (s. 42-44). 3. "Frutarianizm (łac. fructus - owoc) w zakresie żywienia tym się różni od witarianizmu, że kładzie większy nacisk na jadanie owoców, pomijając warzywa" (s. 44). 4. "Bresarianizm (ang. breath - dech, oddech, oddychanie) polega na umiejętności czerpania substancji odżywczych z powietrza i światła. (...) Naukowcy zaczynają dopiero odkrywać, że światło przenikające do oczu pobudza aktywność przysadki mózgowej i szyszynki, a zapewne i innych obszarów międzymózgowia, które kontrolują cały system endokrynalny i działalność hormonów" (s. 46-47). O znaczeniu oddychania dla życia człowieka była mowa wyżej. Ale warto, jak sądzę, przytoczyć za Marią Grodecką opinię Mariana Lemejdy w związku z problemem bresarianizmu. W swej książce "Przedłużanie życia" pisze: "Organizm ludzki jest akumulatorem, jest naczyniem, które służy do przechowywania prądu elektrycznego w żelazie czerwonych ciałek krwi i innych solach. W organizmie poza tym znajdują się różne transformatory i aparaty rozdzielcze, wysyłające odpowiednie prądy elektryczne do poszczególnych organów. Skoro człowiek jest zbiornikiem elektryczności, a gotowa elektryczność znajduje się w powietrzu, wtedy nie pozostaje nic innego, jak dostroić anteny odbiorcze i pochłaniać tę życiodajną siłę kosmosu. Kto więcej pochłonie, ten jest zdrowszy, kto więcej pochłonie, ten jest silniejszy, kto więcej pochłonie jest weselszy. Łatwo się o tym przekonać. Komu w długiej wędrówce omdlewają nogi ze znużenia, ten niech naje się powietrza. Pięć minut intensywnego oddychania sprawia cuda. Człowiek czuje się lekko nasycony, lecz i wypoczęty. Tak oto kilka oddechów przywraca siły" (s. 38-39). "(...) Na podstawie tych faktów i przesłanek bresarianizm stwierdza, że dla człowieka pierwotnego organami życia są płuca, a nie żołądek, kanałem życia - rdzeń kręgowy, a nie przewód pokarmowy, najważniejszą funkcją życiową - oddychanie, a nie trawienie. Cały system trawienny stanowi według tej koncepcji rodzaj urządzenia rezerwowego, asekuracyjnego, czy uzupełniającego, który w następstwie jakiegoś błędu popełnionego w niewiadomych a odległym niezmiernie momencie ludzkich dziejów, przejął funkcję odżywcze systemu oddechowego. Stało się to źródłem wielu dalszych błędów i nieszczęść. Ponieważ jakość i ilość pobranej przez ciało energii przestała być regulowana przez nieomylne mechanizmy ochronne, błędy popełniane przez ludzi w tym zakresie pozbawiły ich zdrowia i długowieczności. Nadmiar białka stał się nienaturalnym stymulatorem energii seksualnej, co spowodowało nadmierne rozradzanie, ekspansję i agresję. Skoncentrowanie się na sprawach związanych z nieustannym napełnianiem żołądka absorbuje odtąd całą energię psychiczną i podporządkowuje ją takiej tylko działalności, która zmierza do wytwarzania wartości konsumpcyjnych, podczas gdy energię fizyczną pochłaniają procesy trawienia. Nie starcza jej więc na rozwój duchowy, na aktywizowanie nieczynnych dotąd w mózgu ludzkim dziewięćdziesięciu procent szarych komórek, na uzyskanie nowych, wyższych władz psychicznych. O wartości energetycznej słońca i powietrza świadczy choćby to, że wieśniacy indyjscy, pracujący przez cały dzień w polu w słońcu, nie jedzą nic więcej oprócz prostej potrawy z ryżu raz dziennie, tak samo dziś, jak przed wiekami, a mimo to nie mają żadnych niedoborów pokarmowych. (...) Bresarianizm podobnie jak frutarianizm i inne wegetariańskie ścieżki, postuluje taki sposób odżywiania, który wymaga spełnienia pewnych warunków, pozornie odległych i nie mających z odżywianiem nic wspólnego. Okazuje się, że bezmięsny sposób odżywiania wiąże się nierozerwalnie z określonym sposobem myślenia i reagowania, ze stopniem uczuciowej wrażliwości, z poziomem moralnym, kierunkiem aspiracji i zakresem potrzeb duchowych. Można chyba powiedzieć bez przesady, że wegetarianizm to pierwszy niezbędny krok do zmiany jakości całej kultury ludzkiej" (s. 47-50). Dziwne seminarium żywieniowe W roku 1982 uczestniczyłem w Pałacu Kultury i Nauki w dwudniowym (16-17 XI) seminarium żywieniowym, zorganizowanym przez Polskie Towarzystwo Nauk Żywieniowych i Komitet Żywienia Człowieka PAN z udziałem pracowników Instytutu Żywności i Żywienia z dyrektorem prof. Wiktorem Szostakiem na czele. Cała elita polskich żywieniowców w liczbie około 200, wszyscy z wykształceniem akademickim: profesorowie, docenci, doktorzy, magistrzy. Temat seminarium: "Aktualne problemy sposobu i stanu odżywiania ludności kraju". Wygłoszono 38 referatów, a były to w większości prace zbiorowe z udziałem - łącznie - 137 autorów, oparte na wynikach badań naukowych. Prezentowano tam obecny stan odżywiania ludności i wysuwano postulaty poprawy tego stanu. W ciągu całej tej pracowitej imprezy ani razu nie padło słowo wegetarianizm. Trudno uwierzyć, by nikt spośród całej elity żywieniowców polskich nie dostrzegł tego doniosłego problemu. Czym to tłumaczyć? Ruch wegetariański na świecie jest bardzo żywy. Odbywają się różne kongresy krajowe i międzynarodowe, ukazują się różne czasopisma, w różnych językach, temu ruchowi poświęcone, które przecież muszą docierać i do Polski. (W Polsce nie mamy ani jednego). We wszystkich krajach cywilizowanych funkcjonuje sieć restauracji wegetariańskich - prócz Polski. Czy to nie jest dziwne? Trudno także pojąć, że na seminarium nie padło ani jedno słowo o stosunku diety do takich plag narodowych, jak alkoholizm, nikotynizm, niszczących substancję biologiczną narodu. Rozprawiano o diecie jako czynniku zdrowia, a nie dostrzeżono związku zależności tych plag od jakości diety. Czy to nie jest dziwne? Gdy jedyny z referentów, doc. Kinga Wiśniewska-Roszkowska, opowiedziała się za dietą bezmięsną jako najzdrowszą, najprostszą i najbardziej dla człowieka naturalną, prof. Jan Hasik z Poznania, wiceprezes Towarzystwa Nauk Żywieniowych, poparty przez innych profesorów i docentów, zareagował słowami: Propozycja doc. Roszkowskiej jest ryzykowna i niebezpieczna. Tak więc w oczach elity żywieniowców polskich dieta wegetariańska jest ryzykowna i niebezpieczna. A sam prof. Hasik, prominent w środowisku nauk żywieniowych, autor poważnych dzieł naukowych, swą imponującą tuszą daje dobry przykład ... jak nie należy się odżywiać. Tę zadziwiającą obojętność elity żywieniowców polskich wobec owych plag narodowych może łatwiej będzie zrozumieć, gdy powiem, że kuluarach sali obrad, w czasie przerw, widoczność była mocno ograniczona tumanami dymu papierosowego. Wśród palących dostrzegłem utytułowanych żywieniowców z kaszlącym profesorem Aleksandrem Szczygłem na czele. Około połowy palących stanowili żywieniowcy płci pięknej. I ludzie ci rozprawiają o zdrowiu narodu! Jestem bardzo tolerancyjny wobec ludzkich słabości, bo sam nie jestem od nich wolny, ale moja tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się ludzka krzywda. Wolno palaczowi skracać sobie życie trucizną nikotynową - na to nie ma sankcji, ale nie wolno mu szkodzić otoczeniu. Lekarz czy żywieniowiec palący i rozprawiający o zdrowiu społeczeństwa - to postać groteskowa, contradictio in adiecto, budząca współczucie, źródło humoru i satyry. Po zakończeniu seminarium opuszczałem Pałac Kultury i Nauki w stanie głębokiej melancholii, Jakże nam daleko do racjonalnej, naturalnej, prostej i taniej, energetycznej diety, zapewniającej życie bez nałogów i bez chorób. Chyba nie będzie od rzeczy, gdy wspomnę, że w pewnym poczytnym miesięczniku pojawił się cykl artykułów o wegetarianizmie pióra wytrawnego specjalisty. O ile mi wiadomo, zainteresowanie czytelników tym cyklem było tak duże, że spowodowało zwiększenie nakładów pisma. Redaktor naczelny tego pisma otrzymał od ważnych przedstawicieli władzy telefoniczne polecenie zaniechania druku tego cyklu. Nazwę pisma i nazwiska przedstawicieli władz pomijam. Bez komentarzy. Maluczko, a idea wegetarianizmu będzie uznana za antypaństwową. W Encyklopedii popularnej PWN, wyd. 11 czytamy: "Wegetarianizm (jarstwo) odżywianie się pokarmami wyłącznie roślinnymi (w. absolutny) lub roślinno-nabiałowymi; w absolutny prowadzi do zmian chorobowych". Podobną informację zawiera "Wielka Encyklopedia Powszechna". Przerażające! Teoria kalorii anachronizmem Nie mogę także zalecić prac i norm żywienia prof. Aleksandra Szczygła i jego szkoły, choć aprobują je wysokie władze; jest to bowiem szkoła oparta na tradycyjnej fałszywej mięsno-tłuszczowo-kalorycznej teorii żywienia, a więc ze stanowiska filozofii wegetarianizmu szkodliwa. Dzienna ilość spożywanych przeze mnie kalorii wynosi 900-1500, gdy prof. Szczygieł dla mężczyzn w wieku powyżej 65 lat przypisuje 2300 kalorii, zaleca dlań mięso, jaja, masło, cukier itp. Wskazówki te zawarte są w książce trzech autorów: A. Szczygła, L. Nowickiej i J. Sieczkówny: "Normy wyżywienia dla 18 grup ludności", wyd. 3. Obowiązują one w punktach zbiorowego żywienia, w tym także - jak to stwierdziłem korzystając z wczasów FWP - w domach wczasowych, które w pewnych miesiącach roku skupiają emerytów i rencistów. Zamiast wzmacniać ich dietą lekką, niskokaloryczną, nisko- i bezbiałkową, roślinną, energetyczną, domy te skracają im życie obfitą, ciężką dietą mięsną, tłuszczową, mączną, zwiększając im wagę, co utrudnia im normalne ruchy. Ale domy wczasowe są tu bezradne, bo staruszkowie, przywykli do diety tradycyjnej wskutek braku stosownych informacji i fachowego doradztwa narzekaliby, gdyby ich karmiono dietą zdrową,wegetariańską. Odrzuciłem obowiązującą teorię kalorii jako fałszywą, szkodliwą, anachroniczną. Gdybym się odżywiał wedle tej teorii - przy moim intensywnym i ruchliwym trybie życia - dawno rozstałbym się z tym światem. Wzrost mój wynosi 169 cm, waga 52 kg bez ubrania, a więc proporcja także niezgodna z normami medycyny, ale całkowicie adekwatna do moich indywidualnych warunków, zapewniająca mi zdrowie, siły, sprawność i dobre samopoczucie. Tabelka urzędowa "wzrost - waga" jest tworem wątpliwym. Człowiek, każdy człowiek, jest indywidualnością niepowtarzalną i przepisywanie jednolitych norm dla wszystkich świadczy o nieznajomości natury ludzkiej i moralności człowieka. Nie mamy jeszcze niestety Ligi Obrony Człowieka przed Fałszywymi Teoriami Żywienia i ich rzecznikami. Patogenne libacje Istniejący w dziedzinie odżywiania utrwalony w zwyczajach i obyczajach stan świadomości higienicznej świadczy o daleko posuniętej zatracie u ludzi naturalnego instynktu zdrowia. Wygląd stołu biesiadnego podczas różnych uroczystości i przyjęć w rodzinie polskiej, także - a może głównie - na wsi, dziś na ogół dobrze prosperującej, imieniny, wesela, święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy i in., przebieg i skutki takiej imprezy są przerażające. Znam przypadki, że na weselu u średnio zamożnego chłopa, trwającym dwa dni, wypija się kilkadziesiąt litrów wysokoprocentowych napojów alkoholowych i setki litrów piwa. Byle dogodzić zwyrodniałemu podniebieniu, byle się najeść i upić do syta, do przesytu, ponad wszelką miarę bez względu na skutki. Czym? Tłuste mięso, wędliny (zabija się 1-2 świnie, krowę), słodycze różnego rodzaju, torty, czarna kawa. A najmniej lub wcale owoców. W uczcie takiej uczestniczy także młodzież, dzieci, a izba biesiadna wypełniona jest tumanami nikotynowej trucizny. A co się dzieje na drugi, trzeci dzień? Pogotowie ratunkowe, szpital, a stanowiska robocze w zakładach pracy świecą pustkami. W takiej wyuzdanej, bezmyślnej, wrzaskliwej, pijackiej uczcie weselnej, w atmosferze niepohamowanego obżarstwa i alkoholowego zamroczenia młodzi rozpoczynają nowe życie i to - najczęściej - po ślubie kościelnym, sakramentalnym. Przerażające! I tak oto przez nieświadomość i brak informacji, kompetentnego, przyjaznego, skutecznego doradztwa czy perswazji ludzie chorują, cierpią i przedwcześnie umierają. Czy Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej, Instytut Żywności i Żywienia nie widzą tu swej roli, pola działania? Wiadomo przecież, że łatwiej (i taniej) zapobiegać chorobom niż je leczyć. Czy nie widzą tu swej roli organizacje społeczne, lekarskie, młodzieżowe, kobiece? Czyż nie ma żadnego sposobu oddziaływania na zdrowy rozsądek tych bezmyślnych obżartuchów i opojów dla ich dobra, dla dobra społecznego? Czy Kościół - zwłaszcza gdy idzie o pijackie uczty świąteczne, weselne, przyjęcia z okazji pierwszej komunii - nie widzi tu swej roli? Proboszcz - idzie tu głównie o prowincję - praktykujący, jak przystało na kapłana, zasadę ascezy i ubóstwa, mógłby tu z pomocą Rady Parafialnej i innych organizacji przykościelnych wiele zdziałać. Gorzej jest - a zdarza się to nierzadko - gdy proboszcz, w imię fałszywie pojętej intencji zbliżenia się do życia parafian, uczestniczy w takich libacjach, pali, pije i nie stanowi wzoru osobowego dla swych owieczek; traci wszelki autorytet ze szkodą dla siebie, dla ludzi, dla swej misji duszpasterskiej, dla Kościoła. Nie zmienimy tych szkodliwych, chorobotwórczych obyczajów werbalnymi pouczeniami w kazaniach, listach pasterskich czy w środkach społecznego przekazu. Niezbędne tutaj są działania instytucjonalne, planowe, konsekwentne i to zarówno ze strony Kościoła, jak i społeczeństwa, państwa. Piąte przykazanie dekalogu Człowiek pierwotny był wegetarianinem, na co wskazuje jego anatomia, jego uzębienie. Żywił się owocami. Nie jest on istotą z natury "mięsożerną", zatem zwłoki zwierzęcia nie mogą stanowić naturalnego pokarmu człowieka. Nałóg jedzenia mięsa jest przejawem zwyrodnienia człowieka i jego powolnej dekadencji, o czym świadczą ciągłe mordercze wojny, a w perspektywie całkowita samozagłada. Starożytni Żydzi z XIII wieku przed Chrystusem byli wegetarianami. I Jahwe uznawał i zalecał wegetarianizm. Także historia o raju przemawia za tym, że człowiek ówczesny mięsa nie jadał. Dopiero gdy Żydzi zaczęli polować, dobry Jahwe nie tylko dopuszczał, ale w Księdze Kapłańskiej zalecał jedzenie mięsa określonych "czystych" zwierząt, udzielając nawet dokładnych instrukcji, jak zabijać, ćwiartować i jeść zwłoki zwierząt. Księga Genesis: "I rzekł Bóg: Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie; dla was będą one pokarmem" (1, 29). Księga Kapłańska: "Kapłan, który będzie składał ofiarę przebłagalną, będzie z niej spożywał. Na miejscu poświęconym będzie spożywana, na dziedzińcu Namiotu Spotkania. Każdy, kto dotknie jej mięsa, będzie uświęcony" (6,19-20). Także z następnych części Pięcioksięgu i z innych ksiąg Starego Testamentu wynika, że Jahwe-Bogu przypisywano różne zalecenia co do jakości pożywienia człowieka. Znajdujemy tam liczne wypowiedzi za i przeciw jedzeniu mięsa (Bóg jest jeden, niezmienny, ale różne społeczności ludzkie - zależnie od stopnia rozwoju kulturalnego - mają różne wyobrażenia swego Boga, takie, na jakie ich stać; ujawniają tym samym, kim w istocie są. Bóg - rzec można - jest projekcją ich samych. Wersji, wyobrażeń Boga jest niemal tyle, ilu jest ludzi, nawet w ramach określonego systemu teologiczno-filozoficznego. Czyż z punktu widzenia dzisiejszego człowieka oświeconego Bóg jako Miłość może nakazywać czy dopuszczać zabijanie i spożywanie istot żywych? Zabijaniu nieodłącznie towarzyszy cierpienie). Piąte przykazanie Dekalogu brzmi: Nie zabijaj. Prosto, jasno, jednoznacznie. Potwierdził je w sposób nie budzący żadnych wątpliwości Chrystus: gdy bogaty młodzieniec zwrócił się do Nauczyciela z pytaniem, co czynić, aby osiągnąć życie wieczne, Chrystus odpowiada: "Jeśli chcesz wejść do żywota, zachowaj przykazania". "Jakie" - pyta młodzieniec. Chrystus odpowiada: "Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij...". Nie przypadek to przecież, że Chrystus na pierwszym miejscu wymienia piąte przykazanie (Mat. 19,16-19). Ani w Starym, ani w Nowym Testamencie nie znajdujemy formuły: "Nie zabijaj człowieka", lecz wszędzie: "Nie zabijaj", bez żadnych ograniczeń i uwarunkowań. W pierwszym Liście św. Jana (4,8) czytamy, że "Bóg jest miłością", bo Chrystus przyniósł na świat zasadę miłości. Dekalog, zestaw fundamentalnych przykazań Bożych, stanowi podstawę życia moralnego nie tylko w religiach mojżeszowej i chrześcijańskiej, ale - rzec można - całej cywilizowanej ludzkości. Jednakże znaleźli się mistrzowie biegli w dialektyce, egzegetyce i hermeneutyce, którzy uznali to podstawowe przykazanie Boże za niewygodne i tak je poprawili, zawęzili i zinterpretowali, że cały jego sens odwrócono: zabijaj ilekroć uznasz, że w pewnych okolicznościach leży to w interesie twoim (np. dla dogodzenia własnemu podniebieniu) czy społecznym w imię twardych racji ekonomicznych, społecznych czy politycznych. Trudno wegetarianinowi o formacji chrześcijańskiej nie ubolewać nad tym, że Kościół przyjął ze Starego Testamentu tradycję mięsną, tradycję zabijanie wbrew jasnemu, jednoznacznemu piątemu przykazaniu, a nie tradycję wegetariańską, tradycję poszanowania życia zgodnie z piątym przykazaniem, które jest Naczelnym Prawem Życia, a także zgodnie z powszechnym odczuciem ludzi etycznie wrażliwych, bo nawet gdy muszą zabijać, czynią to z odrazą, instynktownie świadomi łamania tegoż naturalnego Prawa Życia. Znalazło to swój wyraz nawet w liturgii mszalnej: 28 niedzieli zwykłej czytamy: "Jahwe Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win" (Iz. 25,6). Jakkolwiek byśmy interpretowali te słowa, szacunek dla życia, świadomość biologiczna, wrażliwość etyczna, a także zmysł estetyczny wegetarianina reagują na nie negatywnie. Jedynie kilka zakonów katolickich praktykuje jarstwo. Ludzie etycznie dojrzewali, a zwłaszcza my, chrześcijanie, niejako z definicji, z obowiązku potępiamy wszelką przemoc jako nieludzką, okrutną, prymitywną formę walki. A czyż zabijanie w celach konsumpcyjnych zwierząt, naszych młodszych braci, i to tych najniewinniejszych i najszlachetniejszych, które nie potrafią obronić swego życia przed siłą i podstępem człowieka - nie jest przemocą? Jak można mówić o miłości, moralności i zabijać, zwykle w okrutnych cierpieniach szlachetne istoty dla dogodzenia własnemu podniebieniu? A cóż powiedzieć o tak okrutnym i dzikim zwyczaju, jak corrida w krajach uchodzących za cywilizowane i tradycyjnie katolickie? Trudno pojąć, jak zabijanie, tak rażąco sprzeczne z piątym przykazaniem, a także z Chrystusową zasadą miłości, może iść w parze z wiarą w Boga, który jest Miłością i obejmuje nią wszystkie stworzenia. Czym tłumaczyć tę dziwną perwersję w umyśle i sercu ludzkim? Nawet przykład wspaniałego św. Franciszka z Asyżu, który zwierzęta uważał za swych braci i stworzył w Kościele osobny seraficki nurt, nie wpłynął na zmianę tej zadziwiającej niewrażliwości chrześcijan, a zwłaszcza teologów i duszpasterzy, na cierpienia i losy zwierząt. Z głębokim smutkiem stwierdzić trzeba, że najwięcej nienawiści, wojen i rzezi, najwięcej krzywdy ludzkiej w ciągu wieków notuje historia w kręgu kultury chrześcijańskiej. Wiek XX, wiek triumfu nauki, osiągnął szczyty barbarzyństwa i sponiewierania człowieka właśnie wśród chrześcijan, przez chrześcijan. Fanatyzmy japoński i mahometański, barbarzyństwo ludów prymitywnych, Dżyngis-chany wszelkiej maści nie dorównują w sumie rozmiarom barbarzyństwa i zbrodni, jakich dopuścili się tzw. chrześcijanie w drugiej wojnie światowej: 55 milionów istnień ludzkich, miliony inwalidów, oceny cierpień i krzywd. Przedstawiciele pobożnego, chrześcijańskiego, cywilizowanego narodu niemieckiego, narodu poetów i myślicieli, wymordowali z premedytacją 6 milionów Żydów metodami, które porażają wyobraźnię ludzką. Gdzie tu Chrystus? Modlitwy o zwycięstwo odbywały się po obu stronach frontu... Czy narody Europy i Ameryki zasługują na miano narodów chrześcijańskich? Oto tematy do rozpraw doktorskich, habilitacyjnych (w uczelniach chrześcijańskich), wdzięczne, rozległe pole do badań historyczno-naukowych nad przyczynami i skutkami odejścia Europy i Ameryki od nauki Chrystusa, Boga Miłości - tym bardziej aktualne, że w tym samym kręgu kultury, wśród chrześcijan, zgromadzono i gromadzi się nadal gigantyczne arsenały środków zagłady całej ludzkości. Żyjemy w patogennej atmosferze lęku. Głosy i opinie godne uwagi (wybór w układzie chronologicznym) Druga Księga Machabejska (II wiek p.n.e.): "Wtedy Juda Machabeusz wraz z około dziesięciu innymi wycofał się na pustynię i tam na sposób dzikich zwierząt był na górach razem ze swymi ludźmi. Żywili się oni tylko roślinami, aby się nie splamić" (5,27). Owidiusz (43 p.n.e. - 18 n.e.), sławny poeta rzymski, w swym największym dziele "Metamorfozy" cały długi rozdział poświęca Pitagorasowi jako zdecydowanemu przeciwnikowi zabijania i zwolennikowi wegetarianizmu, pisze: Żył w Krotonie mąż z Samos (...) On pierwszy na stoły Bronił dawać zwierzęta. Choć wiary nie zyskał, Prawdę w uszy słuchaczów tymi słowy ciskał: Przestańcie niecnym ścierwem kazić wasze ciała. Śmiertelni, zbóż obfitość natura wam dała, Wam pod jabłek ciężarem zginają się drzewa, Wam w nabrzmiałej jagodzie winny sok dojrzewa. Macie smaczne warzywa: te wam ziemia słodzi, Tamte ciepło i woda miękczy i łagodzi. Dla was pełne wymiona zdrowe mleko ronią, Wam pszczoły znoszą młody, tchnące kwiatów wonią. Szczodra ziemia, łagodne dająca potrawy, Bez rzezi, sama bankiet zastawia niekrwawy. Nie każde nawet zwierzę je mięso, krew pije, Bo koń, trzoda i bydło trawą tylko żyje. Lecz dziksze, jak tygrysy, jak lwy zapalczywe, Jak wilki lub niedźwiedzie na mięso są chciwe ... Itd. - 14 stron. (Tłum. B. Kiciński) Św. Paweł (ok. 8 - ok. 67): "Dobrze jest nie jeść mięsa i nie pić wina i nic nie czynić takiego, przez co brat twój uraża się albo gorszy albo słabnie" (Rz. 14,21). Plutarch (I-II w.n.e.), pisarz i filozof grecki, w swej Etyce pisze: "Odrzuca się jedzenie mięsa zarówno z punktu widzenia higieny, jak i z uwagi na doktrynę reinkarnacji oraz nakaz powszechnej życzliwości. Odrzucenie jedzenia mięsa nie wymaga usprawiedliwienia, przeciwnie, obowiązek usprawiedliwienia się spoczywa na każdym, kto zabija zwierzęta. Pitagoras i Empedokles byli wegetarianami" ("Etyka" 1980 nr 18 s. 262). "Mięsa w ogóle nie jedz" - czytamy w "Regułach" św. Antoniego Pustelnika (reg. 20). (Św. Atanazy Aleksandryjski: "Żywot św. Antoniego" s. 179). Św. Bazyli Wielki, dr Kościoła Wschodniego (329-379): "Mięsne potrawy zawsze nieczyste żądze wywołują i światło ducha zaciemniają" (z książki J. Jastrzębowskiego: "Precz z mięsożerstwem").Debrejne Pierre Jean Corneille (1786-1867), francuski trapista, dr med., prof. medycyny praktycznej, w swym dziele "O teologii moralnej..." pisał: "Wszyscy filozofowie starożytności pogańskiej mniej lub więcej wychwalali zbawienne skutki postu, a nade wszystko wstrzemięźliwości. Plato, ten wzór trzeźwości, za przykrość sobie uważał dwa razy dziennie jadać. (...) Post, wstrzemięźliwość, dieta trzeźwa, skromna, pytagorejska, bez używania wina, czynią obyczaje czystymi i cichymi, łagodzą natury ludzkie, uśmierzają gorycz i gwałtowność charakteru, na koniec studzą kipiące brudy temperamentów gwałtownych i humorów krwistych. Wstrzemięźliwość jest palladium i strażnicą mądrości. (...) "Pewną rzeczą jest, mówi J.J. Rousseau, że wielcy żarłocy mięsa są zwykle okrutniejsi i dziksi od innych ludzi". (...) Post podnosi i wzmacnia umysł. Stan czczości żołądka, który jest skutkiem postu, zostawia umysłowi całą jego swobodę, podnieca jego władzę, nadaje im siłę i żywość świeżą, gdy przeciwnie pełność żołądka i zbyt obfite pokarmy krępują je, ogłupiają i niejako paraliżują. Nie można spełniać jednocześnie dwu ważnych czynności bez uszczerbku jednej z nich, nie można razem dobrze razem trawić i dobrze myśleć. Pitagoras ustanowił wstrzymanie się od mięsa, żeby ułatwić bardziej działalność umysłową, ponieważ umysły uginające się pod ciężarem ciała są naturalnie ociężałe i ledwo pełzają, nie potrafią się wznieść do czystej krainy prawd umysłowych. Dlatego też zdolniejsi jesteśmy do nauki i rozmyślania rano, na czczo. (...) Wszyscy lekarze i prawdziwi filozofowie wychwalają umiarkowanie, które jest matką zdrowia, jak mówi św. Bazyli, mater sanitatis. (...) Wiadomo, że bramini indyjscy postu i umiarkowania używają jako środka na wszystkie prawie choroby. (...) Powietrze, powiedział Hipokrates, jest pokarmem życia, pabulum vite. (...) Post, wstrzemięźliwość i umiarkowanie są niezaprzeczenie początkiem i źródłem zdrowia i długiego życia" (s. 367-369, 372-374, 381). Lew Tołstoj: "Nie zabijaj" nie odnosi się wyłącznie do zabójstwa człowieka, lecz do wszystkiego, co żyje. A przykazanie to zostało zapisane w ludzkim sercu wcześniej niż na górze Synaj. (...) Zabójstwo jest zawsze zabójstwem bez względu na motywy i okoliczności. I dlatego ci, którzy zabijają lub przygotowują zabójstwo, to przestępcy bez względu na to, kim są: sędziami, generałami, królami. (...) Kara śmierci jest najoczywistszym dowodem, że organizacja naszego społeczeństwa jest absolutnie obca chrześcijaństwu" (Aforyzmy s. 60,63). "Jeżeli człowiek poważnie i szczerze szuka drogi moralnej, to pierwsze, z czym on rozbrat zupełny uczynić musi, jest pokarm mięsny. Gdyż oprócz podniety zmysłowej, jaką ten pokarm sprowadza, jest on jeszcze nadzwyczaj niemoralnym, wymagając tak bardzo ohydnego czynu, jak zabójstwo oraz że takowego domagają się jedynie rozpieszczone podniebienia i ... obżarstwo" (J. Jastrzębowski: "Precz z mięsożerstwem" s. 537). Bolesław Limanowski (1835-1935) nestor socjalistów polskich, historyk, działacz społeczny i polityczny: "Mięso zawiera trucizny, które działają powoli, lecz skutecznie; sprowadzają choroby i przyspieszają śmierć człowieka. Poza tym nie posiada ono tego zasobu odżywności, jaki dotąd mu przypisywano; błąd zaś przeceniania jego siły odżywczej polegał na tym, że mięso sprawia podniecenie, któremu, jak i podnieceniu alkoholem, przyznano dobroczynne znaczenie" ("Naprzód" 1907 nr 263). Czcigodny senator (z ramienia PPS) żył 100 lat. Jan Hempel (1877-1937), działacz komunistyczny, pisarz, tłumacz: "Sam jestem wegetarianinem, wierzę w przyszłość wegetarianizmu i przyznaję mu olbrzymi wpływ na przyszły rozwój ludzkości. (...) Bardzo liczne już dziś prace uczonych specjalistów dostatecznie wykazały całą mylność mniemania, jakoby mięso było najpożywniejsze z pokarmów; przeciwnie - jest ono źródłem wielu trapiących ludzkość chorób. Jarstwo w szerszym zakresie prowadzi do odczucia jedności człowieka z naturą, do odczucia braterstwa, które gwałci każdy mięsożerca, zabijając codziennie (lub nakazując czynić to innym) zwierzęta w celu karmienia się ich ciałem. Stosując jarstwo, człowiek staje się pogodny, wesoły i przyjemnym spojrzeniem cały świat obejmujący. Toteż im dłużej jestem jaroszem, tym bardziej się cieszę, żem nim został" ("Myśl Niepodległa" 1909 nr 33). Marian Zdziechowski (1861-1938), prof. Uniwersytetu im. Stefana Batorego, historyk kultur i literatur słowiańskich, praktykujący katolik, w swej rozprawie "O okrucieństwie" (Kraków 1928) pisze: "W księgach świętych, tak żydowskich, jak chrześcijańskich, nie znajdujemy wyrazu litość dla zwierzęcia; między człowiekiem-panem a zdanymi na jego łaskę istotami niższymi chrześcijaństwo kopało przepaść, której nie znała Grecja starożytna, gdzie świat zwierzęcy miał opiekunkę swoją w bogini Artemidzie. (...) O ileż głębszym i realniejszym był w tej kwestii Budda! (...) Miarą stosunku człowieka do zwierząt, tych zwłaszcza, które w rzadkich dobrych chwilach przyjaciółmi swoimi nazywa, jest język: wyraz "zwierzę" synonimem jest miłości i nikczemności. Jak często, jak niesłusznie, jak krzywdząco zamiast dzikość czy okrucieństwo mówi się zezwierzęcenie. Czyżby zwierzęta nie miały większego prawa do używania w podobnych wypadkach wyrazu sczłowieczenie? Człowieka zasługującego na pogardę nazywamy bydlęciem, głupca - osłem, a pies? Ten największy nieodstępny przyjaciel, który nieraz na grobie swego pana umiera z tęsknoty? Odpowiedzią na to - psiakrew, psiamać, u Rosjan - sukinsyn; zamiast wdzięczności za wierność, wierność tę bierzemy jako symbol najnikczemniejszej uniżoności i spodlenia. I jakże wreszcie jest wstrętną ta zachwaszczająca i judaizm i chrześcijaństwo filozofia, według której zwierzę nie "umiera", lecz "zdycha". Oburzyło to Schopenhauera. (...) Ale kto na zasadzie tat twam asi (ty jesteś Nim. Aforyzm indyjski wskazujący na jedność z Bogiem, na jedność wszystkiego.) stanął, ten wyrzec się musi zwierzożerstwa; z jego stanowiska zwierzożerstwo jest nie mniej wstrętne niż ludożerstwo. Ludzie o duszach szlachetnych i subtelnych wstrzymywali się od mięsa: Shelley, Ryszard Wagner, Włodzimierz Sołowiew, Lew Tołstoj. Wegetarianizm stale się rozwija i z krajów germańskich i protestanckich, gdzie ma najliczniejszych wyznawców, wkracza do krajów łacińskich i katolickich" (s. 46, 48, 57). Leszek Prorok (1919-1984), pisarz, w swej cennej, szlachetnej książce "Zapiski psubrata" (Warszawa 1981), która powinna wejść do kanonu literatury obowiązkowej we wszystkich szkołach, a także w seminariach duchownych, zebrał obfity materiał i przedstawił gehennę zwierząt w krajach cywilizowanych, w tym także w krajach chrześcijańskich. We wspomnianej wyżej "Historii medycyny" Władysława Szumowskiego, w rozdziale "Indie", czytamy: "Buddyzm wysunął na pierwsze miejsce miłość bliźniego, za czym szła pomoc lekarska, okazywana z miłosierdzia. Napisy wskazują, że jeszcze przed naszą erą królowie zakładali tam przytułki i szpitale dla bezdomnych i chorych, ale nie tylko dla ludzi, lecz także dla zwierząt" (s. 28). Albert Schweitzer (1875-1965), myśliciel francuski pochodzenia niemieckiego, filozof i teolog protestancki, lekarz, muzykolog, misjonarz: "Etyka poszanowania życia nie uznaje etyki względnej. (...) Poszanowanie życia jest poddaniem się bezwzględnej i przemożnej woli, która istnieje we wszystkim bycie. Wznosi nas ona ponad wszelkie poznanie i sprawia, że stajemy się jak gdyby drzewem, któremu nie zagraża susza, ponieważ rośnie nad strumieniem. W człowieku pozostającym pod wpływem etyki poszanowania życia budzi się płomień ukryty w tym suchym na pozór określeniu. Etyka poszanowania życia jest etyką miłości rozszerzającą się na cały wszechświat. Jest to wynikająca z przesłanek rozumowych etyka Jezusa. Przez poszanowanie życia człowiek nadaje wartość swemu istnieniu, jakikolwiek byłby jego los i przeciwności, z którymi musi się zmagać. (...) Jak na biały promień światła składają się różnobarwne promienie, tak poszanowanie życia zawiera w sobie wszystko, co składa się na etykę miłości, życzliwości, współcierpienia i współradości, postawy pokojowej, zdolności do przebaczania. (...) Dla człowieka prawdziwie etycznego wszelkie życie jest święte, także i to, które wydaje się nam z ludzkiego punktu widzenia niższe. (...) Kto kieruje się etyką poszanowania życia, szkodzi życiu i unicestwia je tylko z konieczności, której nie może uniknąć, nigdy zaś nie czynił tego przez bezmyślność. (...) Według uniwersalnych zasad etyki poszanowania życia współczucie dla zwierząt, które tak często ironicznie nazywa się sentymentalizmem, stanowi obowiązek każdego myślącego człowieka" ("Życie" s. 39, 40-41, 52, 59, 60, 63). Aleksander Werycha (1894-1971), dr, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, w swej książce "Żywienie człowieka w świetle rzeczywistości" (Warszawa 1939) twierdzi, że "Więcej niż połowa ludzi na kuli ziemskiej nie używa mięsa; ale też ludy te nie znają gruźlicy ani raka". Cytowany wyżej prof. A.Ehret pisze: "Mięso nie jest pożywieniem, ale tylko środkiem pobudzjącym, który fermentuje i psuje się w żołądku, z tym że proces gnilny nie zaczyna się w żołądku, ale bezpośrednio po zarżnięciu zwierzęcia. Zostało to już udowodnione na ludziach przez prof. S. Grahama, a ja uzupełniłem to doświadczenie twierdzeniem, że mięso działa jako środek pobudzjący tylko dzięki tym truciznom gnilnym i wskutek tego uważane jest za pożywienie wzmacniające" ("Racjonalna głodówka..." s. 16). Kinga Wiśniewska-Roszkowska w swej książce "Nowe życie po sześćdziesiątce" pisze: "Tak powszechne pożądanie mięsa nie jest bynajmniej związane z jego wartością odżywczą, lecz z jego walorami smakowo-zapachowymi. Można to łatwo udowodnić. Połóżmy przed naszym gościem do wyboru świeżo usmażony pachnący befsztyk oraz kawałek białego sera. Można się założyć, że sięgnie po mięso, nie po ser, choć ten ostatni zawiera białko bardziej wartościowe. Ale w mięsie przy smażeniu, pieczeniu i gotowaniu powstają tzw. "produkty przypiekania" względnie "ciała wyciągowe", które przyjemnie drażnią zmysł smaku i powonienie, potęgując wydzielanie śliny i soku żołądkowego. Substancje te działają również pobudzająco na korę mózgową (podobnie jak kofeina). Stąd wrażenie "siły" po pokarmach mięsnych - wrażenie, które nie ma nic wspólnego z istotą, odżywczą wartością mięsa. Te przyjemne, pobudzające smakowo-zapachowe substancje są istotną przyczyną tak wielkiego powodzenia pokarmów mięsnych. Że pokarmy te nie są bynajmniej konieczne dla życia i zdrowia dowodzą zarówno przykłady ludzi-jaroszów, którzy nigdy albo też od bardzo dawna mięsa i ryb nie jedli, a czują się doskonale, są zdrowi i sprawni i zwykle długo żyją. Jak stwierdzili liczni badacze, w "ośrodkach długowieczności" mięso jada się na ogół rzadko - główne pożywienie stanowią jarzyny, owoce, ciemny chleb i mleko, zwłaszcza owcze oraz sery. Są i inne fakty przemawiające za tym, że człowiek nie jest istotą "mięsożerną" i organizm jego nie jest nastawiony na duże ilości białka" (s. 81-82). A w innej swej książce pt. "Wiek, płeć, zdrowie", wyd. 2 Kinga Wiśniewska-Roszkowska pisze: "W jelicie grubym po kilkudniowym obfitym mięsnym odżywianiu zaczynają przeważać procesy gnilne, których cuchnące produkty są bardzo toksyczne i przenikając do krwi uszkadzają organizm. Cuchnienie nie jest wcale nieodłączną cechą stolca - na diecie mleczno-jarskiej zarówno stolec, jak gazy jelitowe, są bezwonne. U człowieka, który jada dużo mięsa, wchłaniane do krwi toksyny gnilne mogą wydalać się z potem i z oddechem - nieraz takich ludzi cechuje przykry zapach. Poza tym mięso działa toksycznie przez zakwaszanie organizmu i przez wysoką zawartość ciał purynowych, które odkładając się w tkankach stają się przyczyną schorzeń artretycznych. (...) Zwierzęta zabijane w rzeźni są chore, choć choroby te nie są zaraźliwe ani widoczne pod mikroskopem. Zwierzęca otyłość jest bardzo ceniona przez rzeźników, a przecież jest ona ciężką chorobą" (s. 193). Trzeba dodać: otyłość człowieka jest także ciężką chorobą. Tadeusz Żychiewicz, znany pisarz katolicki, w swej książce "Dziesięcioro przykazań" (Kalwaria Zebrzydowska 1982) pisze, że "Nikt nie jest w stanie przekreślić przykazań. Także i tego: "Nie zabijaj". Niech świeci nad nami, jak wielka pochodnia w mroku. Jest bowiem słuszne razem z całym swym zapleczem, szacunkiem i czcią dla życia. (...) Niechaj świeci ta pochodnia w mrokach świata, gdyby bowiem zgasła, bylibyśmy jak ślepi" (s. 74). Julian Aleksandrowicz: "Fakt, że amerykańskie grupy wyznaniowe mormonów i adwentystów dnia siódmego wykazują najniższe wskaźniki zachorowalności na choroby cywilizacyjne i nowotworowe, a których wzór kulturowy i reguła ogranicza chemizację rolnictwa, unikanie stresów i wegetarianizm przemawia za słusznością koncepcji o ekologicznym uwarunkowaniu i ekologicznym leczeniu chorób nowotworowych" ("Znaki czasu" 1985 nr 5/6 s. 34). A jak wygląda problem stosunku do piątego przykazania i do wegetarianizmu w innym kręgu kultury, w kraju uznawanym za nadzieję ludzkości - w ojczyźnie Gandhiego, który obejmował miłością wszystkie stworzenia, wyznając pogląd, że "wyższość człowieka nad zwierzętami powinna polegać nie na tym, że potrafi je zabić, lecz na tym, że potrafi się nimi opiekować"? (N. Łubnicki: "Światopoglądy" s. 678). Ten prawdziwie święty człowiek, "wielki politycznie przez wielkość w świętości" jest dla zdechrystianizowanej i zdemoralizowanej Europy wyrzutem sumienia. Jest "przypomnieniem wielkiej dezercji ideowej, opuszczenia prawdy Ewangelii. Podjął dzieło porzucone w Europie przez marnotrawnych synów: zrealizował chrześcijaństwo" (S. Stomma: "Myśli o polityce i kulturze". Kraków 1960, s. 40). Budda (ok. 500 - ok. 480 p.n.e.) "gdybyście zechcieli, jakże piękną stałaby się nasza posępna ziemia! Jak pięknymi i szczęśliwymi bylibyście sami, gdybyście żyli zgodnie z odwiecznym prawem, oszczędzali i kochali wszystko, co żyje, i bezlitosną ręką nie zgładzili życia tego co próżno, lecz spożywali pokarmy bezkrwawe i czyste; gdybyście z zabójstwa nie czynili zabawy, nie plamili serc i rąk waszych na łowach" (J. Strzębowski: "Precz z mięsożerstwem" s. 50). Bhagawad Gita: "Ludzie zharmonizowani lubią instynktownie to, co wzmaga siły żywotne, odporność i jędrność organizmu, co myślową i fizyczną zasila energię, co zdrowie, radość życia i pogodę zwiększa, a więc pokarm soczysty, pożywny, lekki, o łagodnym i przyjemnym smaku. Niespokojni i namiętni upodobanie znajdują w pokarmach kwaśnych, słonych, gorzkich, lubią też ostre i podniecające przyprawy; lecz te niedomagań, chorób i cierpień stają się przyczyną. Zaś ludzie gnuśni, niemrawi do nieświeżych, stęchłych, psujących się, nadgniłych potraw niezdrowe mają upodobania, a nieraz nawet nieczyste, po innych spożywają resztki" ("Rozmowa 17"). Tirukkural, święta księga Indii południowych, napisana w I lub II wieku n.e.: Pożeraczem żywego nie może być człowiek, Co wyznaje zasady pokoju. Leń nie zazna bogactwa, choć stanie na głowie, Mięsożerca nie zazna spokoju. Serce, które pobłaża cierpieniom jagnięcia, Zabić kogoś tak samo jest w stanie. Wiele człowiek ma cech drapieżnego zwierzęcia, Przecież ubój to też mordowanie. Jakżeż to, co Bóg darzy radością i życiem, Można jeść bez obawy kacerstwa? Gdybyś ty nie kupował tych zwłok na spożycie, Nikt nie czerpałby zysków z morderstwa. Trzeba wreszcie zrozumieć, że mięso to rana, Którą z ciała wyżerasz jak hiena. Niech więc śmierć ta przedwcześnie zwierzęciu zadana Nie obciąża twojego sumienia, Bo ważniejsze jest stokroć od żertw całopalnych Kres położyć zwierzęcym cierpieniom. Kiedy mięso wykreślisz z produktów jadalnych, Ludzie twoją decyzję docenią. S. Rathakrishnan w swej "Filozofii indyjskiej" pisał: "Winniśmy praktykować ahinsę czyli niestosowanie przemocy, prawdomówność, uczciwość, czystość. (...) Najważniejszym z tych przykazań jest ahinsa czyli niestosowanie przemocy, uważana za cnotę, z której wywodzą się wszystkie inne. (...) Nie polega ona jedynie na stosowaniu gwałtu lecz również na braku nienawiści. Kultywowanie uczuć przyjaznych, współczucia, pogody i nieprzejmowania się zarówno dobrymi, jak i złymi rzeczami, tak przyjemnymi, jak przykrymi, daje w rezultacie pogodę umysłu. Musimy być wolni od zazdrości i nieobojętni na cierpienia innych. Nienawidząc grzechu, musimy postępować z grzesznikami łagodnie. Od tych zasad nie ma wyjątków; mają one charakter bezwzględny. "Nie zabijaj" to kategoryczny imperatyw i nie można nadwerężać jego bezwzględności twierdząc, że wolno zabijać wrogów własnego kraju, dezerterów z wojska lub renegatów wiary, bądź też tych, bluźnią braminom. Nawet samoobrona nie usprawiedliwia morderstwa" (t. 2 s. 302). Większość hindusów, wszystkie szkoły jogów, wszystkie odłamy i sekty buddystów - a jest ich w sumie (hindusów i buddystów) około miliarda - nie jadają mięsa. Pijaństwo wśród nich jest zjawiskiem wyjątkowym. A przecież zdaniem lekarzy i socjologów trzy czwarte przypadków ubóstwa i zbrodni ma swe źródło w państwie. Asceza warunkiem zdrowia Trzeba powiedzieć generalnie, że nie ma zdrowia - szeroko pojętego - bez pewnej ascezy, to jest takich ograniczeń i wyrzeczeń w stosunku do różnych szkodliwych zwyczajów, obyczajów i rozkoszy tego świata, abyśmy przy tym doznawali radości i pełni życia bez chorób, silni, energiczni, sprawni i - stosownie do indywidualnych zainteresowań i możliwości - twórczy. Wiemy z historii, że najwięksi geniusze i święci byli ascetami. Łakomstwo, dogadzanie swojemu podniebieniu, przejadanie się, nałogi i różnego rodzaju uzależnienia czynią z człowieka niewolnika, a twórczości, radości i pełni życia nie sprzyjają. Aby korzystać w pełni z uroków życia, trzeba być człowiekiem wolnym i zdrowym. Na szczególną uwagę zasługuje wypowiedź kardynała Karola Wojtyły w książce "Elementarz etyczny" (rozdział "Co to jest asceza?"): "Stwierdziliśmy uprzednio, że wartości duchowe są obiektywnie wyższe od materialnych - tylko przy takim uporządkowaniu etyka ma pełną rację bytu. Podporządkowanie etyki ekonomii nie tylko godzi w samą jej istotę, ale godzi też w człowieka. Jego pozycja w świecie, owszem, pozycja, jaką ma we własnych swoich oczach, zależy ściśle od prymatu wartości moralnych. Są one dla człowieka warunkiem wiary w siebie w swe specyficzne ludzkie energie i możliwości. Trzeba jednak zauważyć, że wartości duchowe, jakkolwiek obiektywnie wyższe, są poniekąd słabsze od wartości materialnych, niższych obiektywnie. Człowiek mocniej, bardziej bezpośrednio odczuwa to, co materialne, to, co podpada pod zmysły i przynosi im zadowolenie. Tym się właśnie tłumaczy siła wartości materialnych w człowieku jako podmiocie - ich siła subiektywna. Wartości duchowe nie mają takiej siły bezpośredniej, nie zdobywają człowieka z taką łatwością i nie przyciągają z taką mocą. Dlatego też w konflikcie z wartościami materialnymi, zmysłowymi często ponoszą klęskę. Klęska taka to klęska człowieka właśnie, bowiem wartości duchowe, moralne stanowią o jego doskonałości. Zrozumiała więc rzecz, iż człowiek musi się bronić przed tą klęską, że musi czynić wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić zwycięstwo wartościom, które słabiej przeżywa, które doraźnie mniej go pociągają i angażują. Musi zatem dokonać tego, aby wartości słabsze stały się w nim mocniejsze, dlatego, że są obiektywnie wyższe i ważniejsze - wartościom zaś niższym musi przejściowo odebrać tę ich sugestywną siłę, którą zawdzięczają one zmysłom, a która nie godzi się z obiektywną prawdą o dobru. Ażeby to osiągnąć w życiu, aby wszystkie wartości przeżywane przez człowieka znalazły się na właściwym dla nich miejscu, w tym celu trzeba szczególnego wysiłku. Wysiłek ten nosi właśnie nazwę ascezy. Jak widać stąd, asceza nie oznacza bynajmniej czegoś "nadzwyczajnego", ale jest ona, przynajmniej w dużej swej części, normalnym i koniecznym współczynnikiem życia moralnego człowieka. Oznacza po prostu tylko rzetelne i bezkompromisowe zaangażowanie. Inna rzecz, iż często nie poprzestaje na zakresie przykazań, ale usiłuje sięgać do dziedziny rad ewangelicznych. Owszem, realizacja tych ostatnich w szczególnej mierze domaga się ascezy. Nie wolno jednak z tego powodu mniemać, iż asceza polega na ucieczce od życia. Wręcz przeciwnie, ma ona człowiekowi zapewnić pełnię życia przez doskonałe opanowanie najtrudniejszych jego dziedzin. Przez ascezę ma człowiek właśnie wejść we wszystkie wartości i przeżywać je w ich jak największej prawdzie, bez złudzeń i bez rozczarowań. Asceza ma gruntowny sens realistyczny, tylko realista może ją właśnie uprawiać. Pasja rzeczywistości, zainteresowanie dla prawdziwego dobra, umiłowanie tego ładu, który zeń emanuje, to są te pierwiastki, na których opierają się wszelkie poczynania ascetyczne we właściwym tego słowa znaczeniu. Należy jednak słowu "asceza" przywrócić to znaczenie, bo utylitarystyczne poczucie moralne pozbawia go nas na ogół. Asceza ma niewątpliwie pewien znamienny rys religijny i zwykła się łączyć z religijnym pojmowaniem moralności. Potrzeba bowiem owego wysiłku, który stanowi charakterystyczną właściwość ascezy, szczególnie mocno wychodzi wówczas, gdy człowiek widzi w realizacji doskonałości moralnej drogę do obiektywnego Dobra bezwzględnego - drogę do Boga. Obiektywnie też służy ona do tego, aby wszystkie wartości rzetelnie uporządkowane wysiłkiem człowieka znalazły się w prawidłowym stosunku do Dobra najwyższego. Stosunek taki siłą faktu uwydatnia to Dobro bardziej, przynosi chwałę Bogu (mówiąc językiem religijnym), człowieka zaś wobec tego z Bogiem mocniej zespala. Człowiek tak jak każde stworzenie jest zależny od Boga w bycie, niejako zespolony z nim na zasadzie bytu. Asceza prowadzi człowieka do mocnego zespolenia z Bogiem na zasadzie dobra. W niej przeto wyraża się najgłębszy styl moralności" (s. 93-96). Książka ta ukazała się w roku 1982 we Wrocławiu. Papież-asceta w przemówieniu do Polaków w dniu 31 sierpnia 1983 r. powiedział: "Chrystus mówi: Jeśli kto chce pójść za mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje. Nieodzownym współczynnikiem chrześcijańskiego życia jest asceza, nieustanna walka przeciw wszystkiemu, co jest przeciwne tej przemianie". Jestem głęboko przekonany, że rozumna, wszechstronna asceza jest podstawowym warunkiem zdrowia i długowieczności, a także rozwoju wewnętrznego, natomiast dionizyjska filozofia nieumiarkowanego użycia nie tylko utrudnia proces myślenia i pracy, ale hamuje rozwój człowieka i wydatnie skraca drogę do grobu. Wypada też podkreślić, że asceza nie może być rozumiana jako praktyka o treści negatywnej, nie może być formą umartwienia, przymusu czy gwałtu zadawanego naturze. Asceza jest sztuką harmonijnego opanowania niższych poruszeń natury człowieka, dającą poczucie siły, wolności, radości, nieznanej nałogowcom i rozpustnikom. "Droga ascezy - dzisiejszemu zniewieściałemu chrześcijaństwu wydająca się czymś potwornym - polega na wieloletnim praktykowania życia religijnego; tylko dzięki niemu można osiągnąć boskie życie" - pisze Walter Nigg w swej książce "Księga pokutników" s. 64. Asceza, rzec można, należy do natury chrześcijaństwa. Problem ascezy, jej rolę i znaczenie w życiu przedstawiła obszernie Kinga Wiśniewska-Roszkowska w swej niezwykle wartościowej i pożytecznej książce pt. "Asceza, moralność, zdrowie". Skutki niedoceniania wegetarianizmu Jak wynika z powyższych rozważań, jedzenie mięsa ponad wszelką wątpliwość rozbudza skłonność do alkoholizmu i nikotynizmu oraz wzmaga potrzeby seksualne. Wegetarianin nie pije, nie pali, bo alkohol i papierosy mu nie smakują - organizm żywiony potrawami naturalnymi, łagodnymi nie znosi tych trucizn, a życie seksualne wegetarianina jest uładzone i - rzec można - podobne jak zwierząt roślinożernych, które w tym zakresie mogą być wzorem dla człowieka. Angielska lekarka medycyny, dr Anna Kingsford, w swej książce "Naukowe podstawy diety roślinnej" pisze: "Znieśmy używanie mięsa i towarzyszący mu alkohol, a zrobimy tym tysiąc razy więcej dla wyplenienia prostytucji niż mogą dokonać jakiekolwiek inne środki, jeśli będą zastosowane bez uprzedniego zniesienia owych dwu zgubnych warunków. W dzisiejszych czasach młody człowiek, który przywykł od dzieciństwa do obfitego pożywienia mięsnego, a od wczesnej młodości do trunków, zaczyna życie od nienormalnych, nieokiełznanych chuci, które częstokroć przyjmują charakter istnej choroby, paraliżującej wszelkie poczucie obowiązku, wszelką zdolność do wyższych rozkoszy duchowych" (s. 97). Słowa te, pisane blisko 100 lat temu, nic nie straciły na aktualności - tyle, że rozwiązłość seksualna młodzieży (i nie tylko młodzieży) jest dziś bardziej upowszechniona. Rzecz zastanawiająca, że różne, dość liczne organizacje i urzędy, powołane do zwalczania alkoholizmu i nikotynizmu, nie dostrzegają wegetarianizmu, jako skutecznego środka walki z tymi plagami. Z uwagi na to, że zachodzi tu stosunek wyraźnej zależności, a dodatkowo jest to problem wielkiej doniosłości dla jednostki, dla rodziny, dla społeczeństwa, dla państwa, dla narodu, wydaje się rzeczą słuszną poświęcić mu więcej uwagi dla wykazania skutków niedoceniania znaczenia wielkiej idei wegetarianizmu. Świadomość szkodliwości alkoholizmu jest od dawna dość upowszechniona. Nie można tego powiedzieć o pozornie niewinnym nałogu palenia, choć w ostatnich latach - w wyniku licznych badań naukowych przeprowadzonych w różnych krajach - świadomość szkodliwości tego nałogu wydaje się wzrastać. Spróbuję tu wykazać rozmiary tej szkodliwości. Z materiałów, jakie otrzymałem w Polskim Towarzystwie Przeciwtytoniowym, wynika, że: "Po drugiej wojnie światowej następował w Polsce bardzo szybki i systematyczny wzrost produkcji, a więc i konsumpcji papierosów. W roku 1950 na dorosłego mieszkańca kraju przypadało 1508 sztuk papierosów, a w roku 1979 już ponad dwukrotnie więcej - 3611 sztuk". Z innych źródeł, mianowicie z książki "Oświata zdrowotna w walce z paleniem tytoniu" (Biblioteka Medyczna Oświaty Zdrowotnej nr 47, Warszawa 1981) wynika, że w zakresie konsumpcji tytoniu "Polska wysunęła się na pierwsze miejsce w świecie, osiągając najwyższą wartość konsumpcji w kilogramach na głowę ludności", to jest 2,97 kg. Czytamy tam także, że gdy w innych krajach nastąpiło zahamowanie, a nawet tendencja spadkowa, to u nas spożycie to nadal rośnie. Przykład - produkcja papierosów w Polsce: 1938 - 7 698 980 sztuk 1960 - 44 056 000 sztuk 1979 - 90 769 000 sztuk To niezbyt chlubne miejsce w statystyce światowej potwierdza doc. dr hab. med. Wiesław W. Jędrzejewski ("Polityka" 1989 nr 37 s. 10) dodając, że nikotynicy "żyją średnio dziesięć lat krócej". W roku 1980 nastąpił spadek, spadek zwłaszcza wśród mężczyzn, konsumpcji papierosów w Polsce i ta tendencja spadkowa utrzymała się przez kilka lat, ale ostatnio "produkcja papierosów znów rośnie". Z broszury Polskiego Towarzystwa Przeciwtytoniowego pt. "Palenie papierosów albo zdrowie wynika, że "W latach 1965-1979 Polska charakteryzowała się najwyższym w Europie przyrostem zawałów mięśnia sercowego i raka płuc wśród mężczyzn. Częstość występowania zawału mięśnia sercowego (główne czynniki ryzyka: tytoń, konsumpcja tłuszczów zwierzęcych) wzrosła w Polsce w latach 1970-1979 wśród mężczyzn o ponad 70% Częstość raka płuc u mężczyzn w Polsce wzrasta najszybciej w Europie (ponad 8% rocznie tempo wzrostu), dwukrotnie szybciej niż w jakimkolwiek innym kraju. (...) Polska (...) stała się w roku 1980 krajem o najkrótszej w Europie długości życia mężczyzn" (s. 1-2). Kobieta w stanie błogosławionym paląca papierosy - według zgodnej opinii specjalistów, opartej na wynikach najnowszych badań naukowych - naraża dziecko na długoletnie cherlactwo, skłonność do różnych schorzeń, gdyż w jego organizmie zatrutym nikotyną naturalny mechanizm obronny, odpornościowy jest mocno osłabiony. Nie mniejszą krzywdę dzieciom narodzonym wyrządzają rodzice palący. Oddychanie powietrzem zatrutym nikotyną, oddechem palącego jest nie mniej szkodliwe niż samo palenie. Trzeba więc apelować do rodziców, do ich sumienia, do ich odpowiedzialności za zdrowie i przyszłość własnych dzieci, a tym samym - za zdrowie i przyszłość narodu, by zastanowili się nad tym, co czynią. Kary cielesne są zakazane. Za uderzenie człowieka, nawet nieszkodliwe, kodeks karny (art. 182) przewiduje sankcje karne. Za znęcanie się nad dzieckiem kodeks karny (art. 184) przewiduje także sankcje karne, a kodeks rodzinny i opiekuńczy (art. 109) - pozbawienie rodziców władzy rodzicielskiej i oddanie dziecka pod opiekę, która zapewnia mu lepsze warunki wychowania. Czyż wyrządzanie dziecku tak wielkiej krzywdy przez rodziców palących ma być społecznie tolerowane? Wszak dziecko nie jest wyłączną własnością rodziców. Dzieci - to przyszłość narodu. Rodziców takich, jako nałogowców, trzeba traktować jako chorych, zniewolonych i psychicznie niewydolnych, wymagających leczenia, a więc zasługujących na pewną wyrozumiałość. Ale postaci rzeczy to nie zmienia, bo idzie o dziecko. Rodzice palący muszą być stawiani pod pręgierzem opinii publicznej jako szkodnicy. W listopadzie 1974 r. odbyło się we Wrocławiu sympozjum naukowe na temat: "Palenie tytoniu w świetle badań naukowych", zorganizowane przez wrocławski oddział PAN, Wrocławskie Towarzystwo Naukowe i wrocławski oddział Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. W opublikowanym sprawozdaniu z tego sympozjum (Wrocław 1977) znajdujemy następujące opinie. Prof. dr Bogusław Bobrański, przewodniczący obrad, w zagajeniu w imieniu Zespołu do Zwalczania Palenia Tytoniu przy Komitecie Terapii Doświadczalnej PAN powiedział: "Zagadnienie szkodliwości palenia tytoniu, a szczególnie związku przyczynowego między paleniem tytoniu a zwiększoną zachorowalnością i śmiertelnością przeszło od stadium podejrzeń w latach trzydziestych naszego stulecia przez okres intensywnych badań w latach czterdziestych i pięćdziesiątych do potwierdzenia słuszności tych podejrzeń. Dziś nauka dysponuje nie budzącymi żadnych wątpliwości dowodami szkodliwości palenia, dostarczonymi m.in. przez specjalną ekipę ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia, będącej najwyższym autorytetem w dziedzinie ochrony zdrowia. Światowa Organizacja Zdrowia wezwała rządy wszystkich państw świata do energicznej walki z tym zgubnym nałogiem. Niestety, wyniki badań naukowych nad szkodliwością palenia tytoniu, opublikowane w licznych czasopismach specjalistycznych, nie tylko nie docierają do szerokich mas społeczeństwa, ale uchodzą nawet uwagi lekarzy" (s.5). Prof. dr Zygmunt Albert: "Podsumowując ten krótki referat należy stwierdzić, że palenie tytoniu u większości palaczy prowadzi do raka płuc i zawału serca. Przerwanie palenia zmniejsza niebezpieczeństwo zachorowania na te dwie poważne choroby. Im wcześniej palacz przerwie palenie, tym ma większe szanse ocalenia swego zdrowia i życia. Jeśli nie można przekonać palaczy o szkodliwości palenia dla ich zdrowia, nie wolno dopuścić, by ci samobójcy byli również zabójcami innych. Palacze nie mogą zatem palić w obecności ludzi niepalących, którzy chcą być zdrowi i pragną dłużej żyć" (s. 36). Prof. dr Karol Sosnowski kończy swój referat pt. "Wpływ palenia tytoniu na choroby układu nerwowego" słowami: "Szkodliwość palenia tytoniu dla ustroju ludzkiego i poszczególnych jego narządów i układów, a wśród nich dla układu oddechowego, w pełni uzasadnia jak najenergiczniejsze zwalczanie tego nałogu. Jest oczywiste, że w walce tej pierwszoplanowa rola przypada pracownikom służby zdrowia" (s. 44) Prof. dr Kazimierz Jabłoński w swoim referacie pt."Wpływ palenia tytoniu przez kobiety ciężarne na przebieg ciąży oraz dalsze losy i rozwój płodów" pisze: "Wielokierunkowe szkodliwe działanie dymu tytoniowego na ustrój człowieka nie podlega już dziś dyskusji. Toteż palenie papierosów, rozprzestrzeniające się coraz bardziej wśród kobiet, zwłaszcza młodych, właśnie w wieku rozrodczym, stanowi zagadnienie wymagające pilnie rozwiązania w trosce o biologiczną wartość naszego przyrostu naturalnego.(...) Reasumując należy stwierdzić, że palenie papierosów przez ciężarne kobiety prowadzi nie tylko do ich osobistych tragedii na skutek nieudanej ciąży, ale wywołując powikłania ciążowe zwiększa zachorowalność ciężarnych, procent wcześniactwa i śmiertelności u dzieci, przez co stanowi szkodliwość o szerokim zasięgu społecznym. Społeczny charakter tej szkodliwości nabiera jeszcze specjalnego znaczenia wobec faktu, że dzieci matek, które paliły przez okres ciąży, wykazują wyraźnie słabszy rozwój intelektualny. Nietrudno zdać sobie sprawę ze znaczenia tego ujemnego zjawiska wobec stale wzrastających wymogów dla ich pracy w szkole i kształtowania się późniejszych możliwości i kolei życiowych. Przytoczone fakty stanowią chyba wystarczającą podstawę do niezwłocznego podjęcia przez czynniki rządzące szeroko zakrojonej akcji zarówno propagandowej, jak i administracyjno-prawnej dla zwalczania tak szkodliwego, a bezsensownego nałogu palenia tytoniu, w celu ochrony rozwoju biologicznego i umysłowego naszych przyszłych pokoleń" (s. 47, 58). W autorytatywnej publikacji PAN (Komitet Badań i Prognoz "Polska 2000") pt. "Ekspertyza. Elementy zjawisk patologii społecznej w Polsce" 1980, czytamy: "Palenie jest szczególnie szkodliwe w okresie rozwoju płodu. Komórki, które mnożą się czy rozwijają są wielokrotnie bardziej wrażliwe na czynniki toksyczne i promieniotwórcze od komórek dojrzałych. Jeżeli kobieta ciężarna pali, zwiększa ryzyko poronienia i śmierci płodu. Dzieci są gorzej rozwinięte, ważą przeciętnie mniej (o 173 gramy) od noworodków urodzonych przez matki niepalące. Rozwój psychiczny dzieci palacze jest opóźniony. Niezwykle szkodliwy jest nałóg palenia wśród młodzieży. Oddziaływa on negatywnie na funkcje gruczołów wewnętrznego wydzielania, na przemianę materii, rozwój fizyczny i umysłowy. Stwierdzono, że młodzież paląca ma słabsze wyniki w sporcie, gorszą pamięć i gorsze wyniki w nauce od młodzieży niepalącej. (...) Palenie przestaje być sprawą osobistą i prywatną w chwili, gdy palacz przez swoją używkę zaczyna szkodzić otoczeniu, jeżeli powoduje to, że wdychając dym inni ludzie źle się czują, mają bóle głowy, łzawienie oczu, odczuwają duszność czy dostają ataku serca. Jest to sprzeczne z prawami osób niepalących. (...) Dym z tlącego się niedopałka zawiera 12 razy więcej substancji rakotwórczych od dymu wciąganego przez palacza do płuc. (...) Wchłanianie dymu jest szczególnie szkodliwe dla naszych dzieci. Dzieci pochodzące z domów, w których znajduje się tylko jeden nałogowy palacz, chorują o 50% częściej na schorzenia dróg oddechowych" (s. 114-115). W pracy dwu lekarzy-specjalistów, wykładowców Akademii Medycznej w Krakowie, opartej na wynikach wieloletnich badań nad szkodliwością nikotyny, doc. dr hab. med. Józefa Piotrowskiego i dr hab.med. Jerzego Lisiewicza pt. "Palenie tytoniu. Matka - ciąża - dziecko" wydanej w roku 1983 pod patronatem PAN, Oddział w Krakowie, czytamy: "Ostatnie lata przyniosły lawinę prac naukowych zajmujących się skutkami palenia. Nie jest to przypadek. Świat nauki jest coraz bardziej zaniepokojony skutkami palenia. Poszczególnym osobom palenie przynosi chorobę i przedwczesną Śmierć. Natomiast społeczeństwu - zwiększoną liczbę chorych i niezdolnych do pracy. (...) W badaniach przeprowadzonych na szeroką skalę w różnych krajach świata stwierdzono w ostatnich 20 latach bez żadnej wątpliwości, że palenie tytoniu zwiększa umieralność i powoduje szereg poważnych chorób. Ogólnie umieralność wśród palaczy, niezależnie od liczby wypalanych dziennie papierosów, jest o 70% większa niż niepalących. (...) Palenie zwiększa możliwość poronienia, upośledza rozwój płodu, wpływa na wzrost wskaźnika umieralności niemowląt bezpośrednio po urodzeniu. Te niepokojące aspekty skutków palenia u kobiet w ciąży wskazują na zaistnienie poważnego problemu społecznego. Podobnie rzecz się ma, jak idzie o wyniki badań nad rozwojem dzieci urodzonych z matek palących. Okazało się, że dzieci te wykazują częściej upośledzenie rozwoju umysłowego, zaburzenia rozwoju sfery uczuciowej, a także - gorszy rozwój fizyczny. (...) Paląc narażasz wszystkie osoby ze swego otoczenia. Powodujesz szkody zdrowotne u dzieci i osób starszych. Stanowisz rzeczywiste zagrożenie dla otoczenia. (...) Wszystkie wyżej przedstawione dane wskazują, że palenie tytoniu przez matki upośledza rozwój dzieci zarówno w okresie życia płodowego, jak i przez wiele lat po urodzeniu. (...) Pamiętaj, że palenie papierosów odbija się na rozwoju Twego dziecka. Będzie ono mniej sprawne w szkole, wyniki jego nauki będą gorsze niż innych dzieci, stanie przed problemem powtarzania klas i innych kłopotów szkolnych" (s. 8,9, 15-16, 31, 44). Z powyższych tekstów wypływa prosty wniosek: kobiety palące rodzą cherlaków o ograniczonych o ograniczonych możliwościach umysłowych, by nie rzec - matołków. W niemniejszym stopniu przyczyniają się do tego palący ojcowie. Z takiego środowiska nie wychodzi na ogół indywidualność twórcza, torująca nowe drogi myśli ludzkiej w służbie człowieka, w służbie ludzkości, wynalazca czy odkrywca dalszych tajemnic Natury. Powiększa jedynie liczbę przeciętniaków, pełzających po manowcach pospolitości. Potoczna obserwacja życia potwierdza tezę, że rodzice nałogowcy na ogół nie dają życia istocie zdrowej, normalnej, twórczej. Tezy tej nie należy absolutyzować. Zdarzają się przypadki, gdy mamy do czynienia z indywidualnością (jaźnią) wyjątkowo silną, która łamie i pokonuje wszelkie przeszkody ze strony zdeformowanej osobowości - ofiary środowiska. Są to wszelako przypadki wyjątkowe. W miesięczniku "Znaki Czasu" (1986 nr 5-6) czytamy, że według komunikatu Światowej Organizacji Zdrowia z dnia 16 stycznia 1986 r. każdego roku z powodu szkodliwego działania tytoniu umiera milion ludzi. Bezmiar zła płynącego z tego cuchnącego, a szkodliwego nałogu dostrzeżono wcześniej. Wincenty Lutosławski już w roku 1909 w przedmowie do pierwszego wydania swej głośnej książki "Rozwój potęgi woli" dostrzegł "zwyrodnienie moralne, umysłowe i fizyczne, wywoływane powoli i nieznacznie przez stałe używanie tytoniu w jakiejkolwiek postaci. Jest to - pisał - tym groźniejszy objaw, że liczne ofiary tej zarazy wcale sobie nie zdają sprawy ze swego stanu i zapatrują się na swój ohydny nałóg jako na niewinną przyjemność. Nie wiedzą, w jak bliskim stosunku jest tytoń do nadużyć i zboczeń płciowych, nie zastanawiają się wcale nad tym, że człowiek, który tyle razy na dzień pożąda zmysłowego zadowolenia i zaspokaja swe pożądanie, popełnia przez to najwstrętniejszy samogwałt i utrudnia sobie wszelką poważniejszą pracę nad wzmożeniem siły woli. Tytoń jest dziś jeszcze gorszym wrogiem ludzkości niż alkohol, bo alkoholicy rychlej znajdują naturalny kres dla swych nadużyć i nie mają wpływu na otoczenie, które nauczyło się nimi gardzić. Palacz zaś szkodzi nie tylko samemu sobie, ale zatruwa powietrze otoczenia i może czynić to na pozór bezkarnie przez długie lata - bez takich kryzysów, jak u pijaków. Więc otoczenie, choć cierpi, nie spostrzega od razu przytępienia umysłu i sumienia u palaczy i darzy ich zaufaniem oraz poważaniem. Dzięki temu charakterystyczna umysłowość i moralność palaczy panoszy się w życiu społecznym i towarzyskim, jak coś normalnego. Palacz nie umie się skupić, bo najpoważniejsze sprawy ciągle przerywają mu zachcianki wrażeń zmysłowych, które w ogóle tak wielkie role grają w jego świadomości, że czynią go niezdolnym do subtelniejszych duchowych zadowoleń" (s. XXI). Dziewczyna biorąca do ust - dla fantazji, z próżności, z ciekawości, z przekory, z bezmyślności czy wręcz z głupoty - pierwszego papierosa nie zdaje sobie sprawy, na jaką drogę wchodzi, nie uświadamia sobie, że staje się niewolnicą cuchnącego nałogu, zagrażającego jej zdrowiu i zdrowiu przyszłych dzieci, nie uświadamia sobie, że papieros zwykle prowadzi do kieliszka, a na kieliszku się nie kończy... Kończy się za to jej kobieca godność, jej kobiecy urok i prawo do szacunku - nawet ze strony przyszłych dzieci, gdy tylko uświadomią sobie, wielostronną szkodliwość palenia nie tylko dla matki, ale również dla siebie samych i dla swej kariery życiowej. Nie wszyscy palacze uświadamiają sobie, że cały ich organizm, ich odzież przeniknięte nikotyną, wydzielają swoisty odór, który dla człowieka o wrażliwym powonieniu jest trudny do zniesienia. Nie przydaje to atrakcyjności kobiecie palącej choćby stosowała nie wiem jakie zabiegi kosmetyczne. Zapach nikotyny pomieszany z zapachem perfum daje w efekcie specyficzną, niemniej odpychającą woń. Nie wpływa to dobrze na kulturę stosunków międzyludzkich. Niewielu ma odwagę wyrazić swoje niezadowolenie czy swój protest wobec palącej. Większość milczy, w duchu jedynie złorzecząc. Irena Gumowska w swej książce "Dookoła stołu" (Warszawa 1981, wyd.3) pisze: "Wszystko, co jest związane z tym nałogiem, jest kłopotliwe i czasem wstrętne. Nieprzyjemny jest na ogół zapach, który "idzie" za palaczem i od którego nie może się on uwolnić, podczas gdy niepalący muszą go znosić często z obrzydzeniem. Wstrętne są palce palaczy, zażółcone po wielu latach palenia i cera - szaroziemista i wymięta. Wstrętne są wreszcie ... myśli o raku płuc i innych chorobach, wywołanych przez nikotynę" (s. 119). Widok mężczyzny na ulicy z papierosem w ustach, to demonstracja słabizny, przejaw atrofii woli i charakteru, nie jest jako żywo widokiem budzącym szacunek dla nałogowca. Tym bardziej widok kobiety na ulicy z papierosem w ustach, fałszywie pojmującej równouprawnienie, która nie uświadamia sobie, jak bardzo poniża i oszpeca swą kobiecą godność, swój kobiecy urok. Przed wojną w sferach towarzyskich palenie papierosów na ulicy uchodziło za przejaw prostactwa i braku ogłady towarzyskiej. Znany w kraju dr Tadeusz Podbielski, skutecznie leczy bioenergią i mikroelementami, palaczy określa publicznie mocnym słowem: śmierdziel i nie toleruje palenia w swoim otoczeniu. Podobnie postępował Wincenty Lutosławski. W wyniku rozległych badań naukowych w wielu krajach wiadomo powszechnie, że wpływ nikotyny na powstawanie nowotworu nie ulega dziś najmniejszej wątpliwości. Jednakże zniewolenie palacza tym obrzydliwym nałogiem jest tak przemożne, że ani perspektywa raka, ani poczucie godności, ani wyrzuty sumienia nie mają wpływu na wyzwolenie się z tej szatańskiej matni. Atrofia woli. Atrofia poczucia godności. Zjawisko patologiczne, godne współczucia, groźne dla palacza, dla otoczenia, dla społeczeństwa, dla przyszłości narodu. A cóż powiedzieć o palącym nauczycielu, lekarzu, kapłanie? Jak na to reagują i co myślą uczniowie, pacjenci, wierni? Cóż powiedzieć o palącej pielęgniarce cuchnącej nikotynową trucizną? Wszak mają oni zawodowy, elementarny obowiązek chronić, uświadamiać, zwłaszcza młodzie, o szkodliwości tego cuchnącego nałogu. Verba docent, exempla trahunt. Są trzy zawody-powołania, które niejako z definicji, z założenia, z tradycji - w interesie porządku moralnego, ładu społecznego, dla dobra i przyszłości narodu - zawsze były i nadal powinny być otoczone szczególnym, powszechnym szacunkiem społecznym. W ludziach praktykujących te zawody-powołania zwykliśmy upatrywać wzory osobowe. To nauczyciel-wychowawca, lekarz, duszpasterz. Wielkie to, czcigodne słowa. Jeśli jednak się zdarza, niestety coraz częściej, że nauczyciel, lekarz, kapłan, który wszedł na tę drogę życia przez jakąś pomyłkę, nieporozumienie czy dla prestiżu, bez należytej selekcji, stał się niewolnikiem różnych nałogów, ofiarą płynących z nich deformacji i deprawacji i nie stanowi wzoru osobowego, jeśli posiedzenie Rady Pedagogicznej w szkole czy zebrania odpustowe lub dekanalne księży odbywają się w duszącej chmurze nikotynowej trucizny, jeśli gabinet lekarski cuchnie nikotyną - to mamy do czynienia ze zjawiskami patologicznymi, pozornie niewinnymi, a w istocie bardzo groźnymi. Można zapytać, czy nauczyciel, lekarz, kapłan jako niewolnicy nałogów mają prawo do zaufania i do szacunku społecznego? W miarę jak wygasa szacunek dla tych trzech zawodów-powołań, a ściślej dla ich przedstawicieli, całe życie pogrąża się w moralnej i społecznej anarchii z najgorszymi perspektywami na przyszłość. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi, 40% lekarzy pali nałogowo! (rozmowa z dr med.Tadeuszem Gdulewiczem - "Życie Warszawy" 13.IX.1984). Przerażające. Medice cura te ipsum! Analogiczna sytuacja istnieje wśród księży, a jeszcze gorsza, o ile mi wiadomo, wśród nauczycieli, co ma wpływ na rozmiary palenia przez młodzież. Zofia Korczak w broszurze pt. "Jak uchronić młodzież przed paleniem tytoniu", opartej na wynikach badań przeprowadzonych w szkołach i na uczelniach stwierdza, że "systematycznie pali papierosy ponad 50% młodzieży szkół średnich, a zwłaszcza zawodowych". Na podstawie tych badań ustalono procent młodzieży palącej codziennie lub sporadycznie w różnych grupach wiekowych. Wynosi on: wiek dziewczęta chłopcy 14-latki 25% 45% 15-latki 40% 46% 17-latki 50% 66% 19-latki 69% 78% Należy też zauważyć, że papierosowi często towarzyszy kieliszek lub kufel. Gdy widzę z papierosem w ustach lekarza, pielęgniarkę, nauczyciela, kapłana, kobietę, zwłaszcza młodą, to widok ten - arcyszpetny - rodzi we mnie postawę złożoną: agresywno-melancholijno-współczującą. Chęć atakowania słabeusza-szkodnika hamuje obawa przed konfliktem; smutek, przygnębienie, współczucie i żal, że nie mogę przemówić skutecznie do rozsądku słabeuszów i przyczynić się do wyzwolenia ich z tego cuchnącego, szkodliwego, chorobotwórczego nałogu. Kobieta w stanie błogosławionym lub kobieta z maleństwem i z papierosem w ustach - to widok szczególnie przerażający, boć to przecież nieświadoma przestępczyni, choć jej przestępstwo nie jest objęte przepisami kodeksu karnego. Nauczycielom, lekarzom, którzy są niewolnikami nałogów i nie są w stanie się z nich wyzwolić, chętnie bym doradził, by pomyśleli nad zmianą zawodu dla ich dobra, dla dobra otoczenia - uczniów i pacjentów. Dotyczy to także, a nawet przede wszystkim kapłana, który będąc niewolnikiem nałogów demonstruje lekceważenie dla postulatu ascezy, która powinna zdobić każdego kapłana. Niepodobna przejść do porządku nad tak przekonywującą powyższą wypowiedzią kardynała Karola Wojtyły. Czy kapłan-słabeusz, zatruty i cuchnący nikotyną, sprawujący Najświętszą Ofiarę, uświadamia sobie, jakie wrażenie wywiera na wiernych? Czy godzi się wprowadzać Eucharystię do organizmu cuchnącego? Czy dobro Kościoła, ewangelizacja życia, działalność katechetyczna, a także zdrowotność społeczna nie wymagają od władz kościelnych zajęcia w tej sprawie kategorycznego stanowiska? W trakcie wykańczania tej pracy otrzymałem z miarodajnego źródła wieść radosną: Ksiądz Prymas zabronił palenia papierosów alumnom seminarium duchownego w Gnieźnie, a kilku alumnów relegowano już z uczelni z powodu niestosowania się do tego zakazu. Zdrowotność społeczna, kultura stosunków międzyludzkich, a także postulaty wychowawcze wymagają, by zakaz taki - ze strony właściwych władz - objął wszystkie uczelnie kształcące duchownych, nauczycieli, wychowawców, lekarzy i wszystkich pracowników służby zdrowia. Rozprawiamy ciągle, od wielu lat, o odrodzeniu narodu, o roli rodziny i jej jakości, o jakości szkoły, służby zdrowia, ale owoców nie widać - nadzieja na odrodzenie narodu staje się iluzoryczna, popadamy w chorobliwy stan frustracji, która nie wróży niczego dobrego. Problem alkoholu i jego szkodliwości jest we wspomnianej "Ekspertyzie" PAN omówiony wszechstronnie. Przytoczę tylko parę informacji. "Polska jest obecnie krajem o najwyższym udziale spożycia napojów alkoholowych na świecie" - czytamy w "Ekspertyzie" (s. 81). Na str. 80 "Ekspertyzy" zamieszczono tabelkę spożycia alkoholu (w przeliczeniu na alkohol 100%) według danych GUS, z której wynika, że na jednego statystycznego Polaka przypadło rocznie: w roku 1938 - 1,5 l w roku 1950 - 3 l w roku 1960 - 5 l w roku 1970 - 8 l Biorąc pod uwagę różne źródła informacyjne oraz wszystkie źródła dostępności alkoholu z bimbrowniami i melinami pijackimi włącznie, mamy podstawę do stwierdzenia, że przekroczyliśmy już 10 litrów czystego spirytusu na głowę statystycznego Polaka rocznie. Wiemy z różnych publikacji, że codziennie około 5 milionów Polaków znajduje się w stanie zamroczenia alkoholem, że około 5 milionów dzieci i młodzieży polskiej jest dziedzicznie obciążonych skutkami alkoholizmu rodziców. Prawie w każdej wsi i miasteczku funkcjonują bimbrownie i meliny pijackie. Dotkliwie odczuwamy różne braki, ale alkoholu i papierosów nigdy nie brak. Produkcja tych trucizn jakoś nie zawodzi. We wspomnianej "Ekspertyzie" PAN czytamy dalej: "Kategorią w podziale według płci i wieku najbardziej pijącą są młodzi mężczyźni znajdujący się u szczytu swoich możliwości produkcyjnych, posiadający i wychowujący dzieci, zakładając rodziny lub sposobiący się do roli męża i ojca. Ich obyczaje nie stwarzają dobrych perspektyw dla wychowania przyszłego pokolenia. Równie niepokojący jest wzrost spożycia alkoholu wśród kobiet. Ze względu na rolę kobiety w rodzinie, jej funkcje prokreacyjne, wychowawcze i opiekuńcze - tendencja ta jest szczególnie groźna. (...) W roku 1978 wpływy ze sprzedaży alkoholu wyniosły 155 miliardów złotych. (...) a straty społeczne z powodu pijaństwa wynosiły około 310 miliardów złotych. (...) Polski obyczaj alkoholowy jest anachronizmem i stanowi przeszkodę w unowocześnianiu kraju. Szacuje się, że w "orbicie" jednego alkoholika znajdują się przeciętnie 4 osoby, których wikła on i komplikuje życie. Alkoholizm jednego człowieka pociąga za sobą jego psychodegradację. Alkoholizm milionów daje brzemienne skutki społeczne: rozbicie rodzin, załamanie się procesów wychowawczych dzieci w rodzinach alkoholików, upadek kultury pracy i morale społecznego. (...) Skutki te sprawiają, że należy uznać alkoholizm i zjawiska z nim związane za szczególnie brzemienny element patologii społecznej w Polsce, wymagający podjęcia bardziej radykalnych posunięć. Od tego, kiedy i w jakim zakresie działania te działania zostaną podjęte - zależeć będzie w niemałej mierze kształt przyszłości naszego kraju" (s. 80-95). Na tych przerażających danych, zawartych w "Ekspertyzie" PAN, nie kończą się skutki alkoholizmu. Nałogom tym towarzyszy zwykle rozwiązłość seksualna, która owocuje w postaci niechcianej ciąży. Telewizja, hołdująca zasadzie urzędowego optymizmu, łagodzi grozę prawd prezentujących wyniki badań naukowych dotyczących alkoholizmu i nikotynizmu i przekazuje społeczeństwu dane zaniżone. Szatańska matnia nałogów Istnieje wzajemnie ze sobą powiązana, poniżająca godność człowieka czwórka nałogów: jedzenie mięsa, które zwykle sprzyja powstawaniu dwu następnych - alkoholizmu i nikotynizmu, a wszystkie one nieuchronnie rodzą skłonności do rozwiązłości seksualnej, co nierzadko kończy się zbrodnią dzieciobójstwa nie narodzonych. I koło się zamyka, tworząc szatańską matnię, w którą łatwo, niepostrzeżenie, najczęściej w miłej grupie koleżeńskiej się wpada, ale z której wydostają się niekiedy tylko jednostki o silnym charakterze, a więc niezbyt liczni. Większość nałogowców pozostaje całe życie w tej strasznej matni, co nie tylko skraca im życie z powodu wywołanych nałogami różnych chorób, otępia ich umysł, ale także - nierzadko - jest źródłem rozlicznych wykolejeń, powikłań, konfliktów życiowych, a nawet zbrodni; pozbawiają się tym samym różnych uroków życia, które są udziałem człowieka wolnego, niedostępnych dla niewolnika-nałogowca. Uzależnień tych nie wolno jednak absolutyzować; zdarzają się bowiem wyjątki: jedzący mięso nie pali i nie pije, palący nie pije. Wyjątki takie nie podważają jednak prawdy o owej matni nałogów, widocznej w życiu. Trudno mi nie schylić czoła przed decyzją Wspólnoty Adwentystów Dnia Siódmego z roku 1855, która wprowadziła jako nakaz religijny dla swych członków obowiązek abstynencji od alkoholu i tytoniu. Wspólnota ta wymaga także od swych członków praktykowania wegetarianizmu. Słyszę: Czyż ludzi jedzących mięso i palących, których przecież jest większość, chcesz pozbawić prawa do szacunku? Jestem jak najdalszy od takich intencji. Odwrotnie - są mi równie bliscy i drodzy; chciałbym pomóc im w usiłowaniach wyzbycia się nałogów, ale przecież: - oni sami ograniczają prawo do szacunku przez słabość woli i podleganie nałogom wbrew ich własnemu dobru, - szacunek dla drugiego człowieka rodzi się sam (lub znika) pod wpływem postępowania, stylu życia partnera; szacunku dla drugiego nie można sobie nakazać czy bezpodstawnie w sobie rozbudzić; - nałogi ograniczają jedynie możliwości twórcze człowieka, ale - poza szczególnymi przypadkami - nie niweczą ich całkowicie. Gdybym jednak miał wybierać między produktami człowieka wolnego i zdrowego, a produktami niewolnika-nałogowca, zawsze wybiorę produkty pierwszego. Perspektywa samozniszczenia i jak jej zapobiec Piętnaście centralnych instytucji społecznych i państwowych, instytuty, komitety, zespoły naukowo-badawcze, stowarzyszenia zajmują się od wielu lat programowo zwalczaniem alkoholizmu i nikotynizmu. Mamy trafnie sformułowane ustawy, rozporządzenia, zarządzenia, uczone rozprawy, niezliczone posiedzenia, dyskusje, uchwały, propozycje, wnioski, memoriały do władz, sankcje, bardzo liczne książki, czasopisma, broszury, ulotki, afisze; setki poradni, różne komisje specjalistyczne, różnorakie inicjatywy i działania lokalne. A tymczasem plagi alkoholizmu i nikotynizmu ze wszystkimi ich konsekwencjami bujnie kwitną i obejmują coraz to szersze kręgi ludzi, zwłaszcza - co szczególnie groźne - kobiety i młodzież. I w tej dziedzinie przodujemy w skali światowej. Pierwsze miejsce. Nic tedy dziwnego - inaczej być nie może - że w dziedzinie wydajności, etyki i kultury pracy oraz liczby wynalazków i patentów zajmujemy jedno z ostatnich miejsc. Można zrozumieć, dlaczego władze carskie zwalczały ruchy społeczne hamujące rozwój pijaństwa, np. generał-gubernator Michaił Murawiew-Wieszatiel (1794-1866) zlikwidował skutecznie działające Bractwa Trzeźwości. Można zrozumieć, dlaczego niemieccy okupanci sprzyjali i popierali szerzące się pijaństwo. Łatwiej przecież rządzić społeczeństwem rozpitym. Wiadomo też - warto o tym pamiętać - że Niemcy, gdy byli u szczytu swych sukcesów militarnych, w swym imperialno-doktrynalnym zaślepieniu planowali zniszczenie narodu polskiego, rosyjskiego i ukraińskiego alkoholizmem. Szatański ten środek działa powoli, ale skutecznie. Ale czym tłumaczyć, że władza ludowa dopuściła do takiego rozpicia ludu polskiego? Dlaczego tak się dzieje? Kto to zrozumie? Jakie zaniedbanie, jakie mechanizmy, jakie siły hamują, neutralizują i przeciwdziałają wymienionym wyżej działaniom państwowym i społecznym? Jednym z czynników nieskuteczności tych działań jest, jak się wydaje, indolencja władzy na wszystkich szczeblach zarządzania, a także brak koordynacji wskazanych wyżej działań. Władza w swych nieskoordynowanych, doraźnych zabiegach skupia uwagę głównie na walce z objawami schorzenia, jakby nie dostrzegając źródeł zła. Te groźne zjawiska patologii społecznej zwalczamy, jak dotąd, głównie naradami, konferencjami i przepisami. Toniemy w powodzi przepisów prawnych, wyraźnie ignorując starorzymską mądrą maksymę: Summum ius, summa iniuria, co znaczy, że im więcej przepisów prawnych, tym więcej bezprawia, tym więcej przestępstw. "Im więcej praw i przepisów, tym więcej jest rabusiów i złodziei" -pisał w VI wieku p.n.e. sławny mędrzec chiński Lao-tsy ("Mądrość państwa środka" s. 39). "Im bardziej chore jest państwo, tym więcej w nim ustaw i rozporządzeń" - pisał Tacyt, sławny historyk rzymski (55-130) (Hellada i Roma s. 63). Potoczna obserwacja życia potwierdza tę prawdę oczywistą dla każdego otwartego umysłu. Ale nasi prawotwórcy tak daleko nie sięgają. Masowa, urzędnicza, biurokratyczna produkcja przepisów, zwłaszcza gdy nie towarzyszą im środki i sposoby egzekutywy, jest działalnością pozorną, twórczą społecznie i dla władzy szkodliwą, demoralizującą.Na przykład w roku 1974 Minister Zdrowia i Opieki Społecznej wydał słuszne i potrzebne rozporządzenie w sprawie ograniczenia palenia tytoniu ze względów zdrowotnych. Szkoda tylko, że nie jest ono realizowane, bo nie ma w nim ani słowa o odpowiedzialności właściwych kierowników za dopilnowanie, by było wykonane. W roku 1975 Minister Oświaty i Wychowania wprowadził do szkół - przy akompaniamencie szerokiej propagandy, wyolbrzymiającej znaczenie tego posunięcia - "Kodeks ucznia", w którym czytamy, że "Uczeń ma obowiązek (...) dbać o zdrowie, bezpieczeństwo swoje i kolegów, wystrzegać się wszelkich szkodliwych nałogów: nie palić tytoniu, nie pić alkoholu". Działanie pozorne. Jak ten "Kodeks" owocuje, informuje nas poniżej Zofia Korczak. Nie będzie owocował dopóki nauczyciel nie jest wolny od nałogów, pali, o czym młodzież dobrze wie, ale - rzecz znamienna - władze oświatowe wolą regulować życie szkoły przepisami, wyraźnie lekceważąc problem osobowości, jakości nauczyciela, który jest najlepszym, niezastąpionym kodeksem. Rada Ministrów z dnia 19 sierpnia 1983 r. uchwaliła zarządzenie zobowiązujące organy administracji państwowej wszystkich stopni do wprowadzenia "zakazu sprzedaży wyrobów tytoniowych dzieciom i młodzieży do lat 16". Czy w wyniku takiego papierkowego zakazu choć jeden 15-letni wyrostek - spryciarz, dotąd palący, przestanie palić? Któż serio potraktuje taki zakaz? Okazuje się, że niektórym naszym prawotwórcom nie zawsze towarzyszy świadomość rzeczywistości poczucia humoru. Można przypuszczać, że w swych studiach prawniczych i po ich ukończeniu nie sięgnęli do mądrości znakomitej, barwnej, głębokiej postaci pisarza, poety, polityka, Stanisława Herakliusza Lubomirskiego (1642-1702), który wołał: Chcesz zmienić prawo? Zmień wpierw obyczaje. Groźnym czynnikiem chorobotwórczym jest daleko posunięte zatrucie środowiska naturalnego - wody, powietrza, gleby, a także żywności o czym - na prawach marginesu, a dla pełności obrazu - kilka krótkich informacji. Wspomniana na wstępie tej pracy książka Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR pt. "Zagrożenia ekologiczne" (s. 320 + aneks) jest lekturą wstrząsającą. Redaktor naukowy książki nazywał ją we "Wstępie" "studium o bezmyślności, braku wiedzy i dobrej woli". Czytamy w niej: "Polska jest jedynym krajem w Europie, a zarazem w świecie o najwyższym stopniu degradacji środowiska naturalnego (podr. M.S.) w wyniku niekontrolowanej z punktu widzenia ochrony środowiska działalności przemysłu, gospodarki kommunalnej i rolnictwa. (...) Większa część żywności wyprodukowanej na Śląsku nie nadaje się do spożycia. Na skutek emisji do atmosfery około 2 milionów ton dwutlenku siarki giną lasy w Beskidach, a za kilka lub kilkanaście lat puszcze i lasy iglaste w Polsce mogą stać się wspomnieniem. Dwadześcia siedem regionów kraju znajduje się na krawędzi katastrofy ekologicznej" (s. 3-6). Europejska Rada Ochrony Środowiska w swym rocznym sprawozdaniu umieściła Polskę na pierwszym miejscu pod względem zniszczeń ekologicznych. I oto mamy niezbyt chlubną Wielką Trójkę Zagrożeń Egzystencji Narodu. W zakresie tej Trójki przodujemy światu. Wyniszczamy się sami. (Jest rzeczą wielce niepokojącą, że Minister Zdrowia i Opieki Społecznej Tadeusz Szelachowski, mógł powiedzieć w Sejmie w dniu 20 września 1983 r. na sesji poświęconej działalności służby zdrowia, że "Kłamstwem okazała się teza o biologicznym zagrożeniu narodu" ("Diariusz Sejmowy" nr 10/83). Trudno nie ubolewać, że pan minister był niedoinformowany, bo chyba tylko tym można tłumaczyć tę niefrasobliwą, usypiającą, nieodpowiedzialną informację.) Minister Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych, Stefan Jarzębski w wywiadzie prasowym w dniu 22 października 1986 r. powiedział: "Niestety nie mamy równie dobrych wyników w dziedzinie odsiarczania spalin, zapóźnienie jest tu znaczne. Ochrona środowiska wymaga wielkich nakładów, przekraczających nasze możliwości. Oblicz się, że osiągnięcie równowagi ekologicznej, a mówiąc inaczej pełne dotrzymanie parametrów przewidzianych w tej dziedzinie przez nasze prawo, wymagałoby zaangażowania 9 do 10 bilionów złotych" ("Życie Warszawy" 22.X.1986). Budżet roczny państwa polskiego w roku 1986 wynosił około 6 bilionów złotych. (Jak wiemy z doniesień prasy, w roku 1986 świat wydał na zbrojenia około biliona dolarów!). Podstawy biologiczne naszego narodu są zagrożone nie tylko plagami alkoholizmu, nikotynizmu i zatrucia środowiska. Niemniej groźna jest plaga masowego, "legalnego" dzieciobójstwa nie narodzonych jako - przeważnie - owoc alkoholizmu. Wiemy z prasy, ale i ze źródeł miarodajnych, że w ciągu ostatnich 34 lat liczba zabiegów przerywania ciąży przekroczyła 25 milionów, to jest około 1800 dziennie! Masowa "rzeź niewiniątek". Kobieta, która gwałcąc podstawowe prawo Natury zamordowała z rozmysłem własne dziecko, z tą chwilą przestaje być w pełni normalnym człowiekiem i to zarówno w sferze biologicznej, jak i psychicznej. Zabicie własnego dziecka nie da jej spokoju do końca życia, choćby nie wiem jak usiłowała zagłuszyć w sobie wyrzuty sumienia. Kobieta taka nie zazna już radości i uroku życia. Kobiety-morderczynie stanowią w Polsce około 80% stanu kobiet w okresie zdolności prokreacyjnych. Tylko około 20% kobiet polskich rodzi normalnie, uznając "wielkość i godność aktu porodowego". Znaczna część tych kobiet-morderczyń jest hospitalizowana, bądź zamknięta w zakładach psychiatrycznych. Okazuje się, jak słyszę, że są i takie kobiety, które mają za sobą kilka , a nawet - rzecz nie do wiary - kilkanaście dzieciobójstw. Trzeba zapytać, czy kobieta taka jest jeszcze człowiekiem, czy już tylko strzępem istoty zwanej - pożal się Boże - ... homo sapiens. Nie trzeba być psychologiem, czy psychiatrą by dostrzec, że twarz, oczy, odruchy i zachowania kobiety-morderczyni własnego dziecka są nienormalne, zdeformowane, bo jej system nerwowy jest stargany. Piękny twór Boży, przeznaczony do szczęścia, ulega rozkładowi, idzie w ruinę. Jak w świetle tej smutnej rzeczywistości oceniać szumne, urzędowe obchody Dnia Kobiet 8 marca i różne superlatywy do kobiet adresowane? Papieros, kieliszek, dzieciobójstwo - wzajemnie ze sobą powiązane, wyraźnie się upowszechniające - skłaniają raczej do smutku niż do radości. W kulturze chrześcijańskiej kobieta-matka zajmuje miejsce szczególne. "Fiat" Marii otworzył w dziejach ludzkości nową kartę, rozpoczął nową erę. Odwieczny kult maryjny w Polsce stanowi istotny element naszej kultury nie tylko ludowej. Najwięksi twórcy byli czcicielami Marii. Kobieta-matka była w dawnej Polsce otoczona szczególnym szacunkiem. Cośmy zrobili z dostojnym i czcigodnym pojęciem Matki-Polki, kapłanki ogniska rodzinnego, ostoi ładu moralnego, źródła siły w narodzie? Gorzkie owoce rozbicia domu rodzinnego i poniżenia kobiety-matki zbieramy na co dzień niemal we wszystkich dziedzinach życia i długo zbierać będziemy. Odrobienie tego dziedzictwa rządów argonautów i ignorantów będzie wymagało dziesięcioleci. Rzecznicy ustawy z roku 1956 o dopuszczalności przerywania ciąży, a także niektórzy ekonomiści niższego lotu pytają: A któż by wyżywił te 20 milionów, szczególnie dziś, w okresie kryzysu ekonomicznego? Mamy wiele przykładów w przeszłości i obecnie, że wśród narodów cywilizowanych nie ma takiego 5-, 10-milionowego, który nie wydałby jednostek wybitnie twórczych, genialnych wynalazców. Czyż można wątpić, że ta i owo kobieta-matka-morderczyni morduje może drugiego Kopernika, Mickiewicza, Skłodowską, Eisteina, Władysława Grabskiego czy Eugeniusza Kwiatkowskiego? Pszenica meksykańska, wyhodowana przez jednego genialnego wynalazcę, radykalnie zmieniła sytuację żywnościową w Indiach i uratowała życie tysięcy głodujących. "Dla chrześcijanina zaś to nie tylko ewentualność zabicia Mozarta, ale i Tego, który powiedział "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" - pisze J. Toulat (s. 156). Od wielu lat odczuwamy w Polsce brak ludzi do pracy. W imię dobra kobiety i jej godności, ale też z myślą o zdrowiu i przyszłości narodu dzieciobójstwo nie narodzonych nie może być i nie jest przez dużą większość społeczeństwa aprobowane. Nikt przecież nie zmieni tej rzeczywistości, że Polska jest narodem w ogromnej większości chrześcijańskim i tak zostanie. Ignorowanie tej rzeczywistości niczego dobrego nie wróży. Sumienie zbiorowe narodu nie zniesie dłużej tej haniebnej "rzezi niewiniątek", dokonywanej w "majestacie prawa", które jest dziełem ateistycznej aroganckiej nikłej mniejszości, bo przecież wielu członków partii jest wierzących. Uznając konieczność regulowania przyrostu naturalnego i planowania rodziny trzeba stwierdzić, że pozbawianie życia poczętych istot ludzkich pozostaje w sprzeczności z uznanymi powszechnie prawami człowieka również w okresie płodowym (np. w odniesieniu do prawa spadkowego), jak i w ratyfikowanym przez władze PRL Międzynarodowym Pakcie Praw Obywatelskich i Politycznych z dnia 16 grudnia 1966 roku (część III, art. 6, pkt. 1). W okresie okupacji niemieckiej ziemia polska została straszliwie skalana, zbrukana, zbeszczeszczona wymordowaniem milionów niewinnych ludzi. Czcimy ich pamięć pomnikami, tablicami, modlitwą, literaturą. Zbrodni tych dokonał najeźdźca, wróg ludzkości. Od roku 1956 zamordowano na ziemi polskiej, rękami polskimi, powyżej 25 milionów niewinnych Polaków - dzieci nie narodzonych - a wśród nich niewątpliwie wielu wybitnych, genialnych twórców, wynalazców. Czyniono to i czyni się nadal "w majestacie prawa". I cisza. Kto i kiedy przerwie tę straszliwą rzeź niewiniątek i wystawi im pomnik? Jak długo jeszcze sumienie zbiorowe chrześcijańskiego narodu znosić będzie tę hańbę? Jeśli oprawca wyciąga zbrodniczą rękę, by zabić dorosłego człowieka, musi się liczyć z tym, Ze ofiara może z rozpaczy krzyczeć, bronić się, zadać cios napastnikowi. Stąd przy egzekucjach oprawcy wiązali ręce, oczy, zalewali cementem usta przy silnej eskorcie. Toteż mordowanie własnego dziecka, istoty nie narodzonej, najniewinniejszej, która w żaden sposób bronić się nie może, jest zbrodnią tym bardziej ohydną, tym bardziej nikczemną, bezmyślną, jest przejawem zwyrodnienia człowieka. Paradoks prawny: pozbawienie życia dziecka po urodzeniu jest według kodeksu karnego (art. 148-164) zbrodnią i podlega karze; zamordowanie dziecka przed urodzeniem uchodzi bezkarnie. Zbrodnię dzieciobójstwa nie narodzonych potępiają wszyscy świadomi chrześcijanie, wszystkie episkopaty katolickie na świecie. Potępił ją także Jan Paweł II, a kodeks prawa kanonicznego (kan. 1398) wyłącza dzieciobójczynie ze społeczności kościelnej. Narody cywilizowane odchodzą od stosowania kary śmierci. "A czyż można dopuścić karę śmierci, gdy chodzi o najniewinniejszego z niewinnych?" - pyta wspomniany wyżej Jean Toulat (s. 157). Tenże autor na s. 161 swej książki pisze: "Wobec dezintegracji, która zagraża społeczeństwu zachodniemu, zasada, mocna jak skała, bezwarunkowego poszanowania osoby ludzkiej może być ocaleniem tej cywilizacji". Sto lat temu Dostojewski prorokował: "Sama nauka, doszedłszy do obojętności w stosunku do nowo narodzonych, pogrąży ludzkość w zdziczeniu... Jedynie chrześcijaństwo może doprowadzić człowieka do źródeł żywych i uratować go od rozkładu. Bez chrześcijaństwa ludzkość się rozpadnie i zginie". Parafrazując słowa Stefana Żeromskiego o puszczy, można powiedzieć: Dziecko jest niczyje, ani moje, ani twoje, ani nasze, jeno Boże, święte. Nie wolno go zabijać! Regulowanie sytuacji demograficznej zabijaniem dzieci nie narodzonych jest metodą najbardziej prymitywną, barbarzyńską, brutalną, odrażającą, a kobiecie-matce wyrządza niepowetowaną krzywdę i to na całe życie. Papież Jan Paweł II wielokrotnie, przy różnych okazjach, wypowiadał się bardzo kategorycznie przeciwko dzieciobójstwu nie narodzonych. A oto wypowiedź Ojca Świętego na Filipinach z roku 1981: "Tak, od momentu poczęcia poprzez wszystkie kolejne stadia, życie ludzkie jest święte, ponieważ stworzone jest na obraz i podobieństwo Boga. Życie ludzkie jest bezcenne, ponieważ jest darem Boga, którego miłość nie ma granic. A kiedy Bóg daje życie, daje je na zawsze. Ktokolwiek usiłuje zniszczyć życie ludzkie w łonie matki, nie tylko narusza świętość życia, wzrostu i rozwoju jednostki ludzkiej, przeciwstawiając się tym samym Bogu, ale również występuje przeciwko społeczeństwu, podważając szacunek dla życia ludzkiego w ogóle. Pragnę powtórzyć słowa, które wypowiedziałem w czasie wizyty w mojej ojczyźnie: Jeżeli się narusza prawo człowieka do życia w tym momencie, w którym poczyna się on jako człowiek pod sercem matki, godzi się pośrednio w cały ład moralny, który służy zabezpieczeniu nienaruszalnych dóbr człowieka. Życie jest pierwsze wśród tych dóbr" (O małżeństwie i rodzinie s. 164). Kardynał Stefan Wyszyński: "Jakim prawem człowiek, broniąc własnego życia, wydaje wyroki na życie innych, na życie nie narodzonych? Jak nikt nie ma prawa do zabijania w nas wiary w Boga, tak nikt na ziemi nie ma prawa do zabijania nie narodzonych czy też rodzących się! Zawsze to będzie przestępstwo, zbrodnia, jakichkolwiek delikatnych słówek by ludzie nie użyli i w jakąkolwiek bibułkę by to owinęli. Trzeba być nieludzko uformowanym lub moralnie zdeformowanym, aby próbować usprawiedliwiać jakiekolwiek poczynania przeciwko życiu. (...) Współczesnej matce tłumaczy się kłamliwie, że kształtujące się w niej życie to jest "najeźdźca" jakiś i "napastnik niesprawiedliwy". Wmawia się w nią, że ma ona prawo bronić się przed tym napastnikiem. A wreszcie - o zgrozo - daje się jej "prawo", którego nie ma nikt, nawet najbardziej niesprawiedliwy prokurator - godzenia w życie! Według kodeksów prawa karnego dopiero w długiej i uciążliwej procedurze można orzec: "Winien jest śmierci"! A tu bez wyroku, jedna wola człowieka, może chwilowo udręczonego, biednego czy chorego, skazuje na śmierć! Pytamy się: Jakim prawem? Dlaczego powszechne i podstawowe prawo życia: "Nie zabijaj!" ma być tutaj zawieszone? (...) Jest to uzurpacja i zuchwalstwo, a jeśli zostaje dokonane, jest zwykłą zbrodnią. Chociaż ludzie boją się tego określenia, w rzeczywistości jest to zabójstwo człowieka" ("Kimże jest człowiek..." s. 176-177). Mamy bogate piśmiennictwo ginekologiczne, mamy Polskie Towarzystwo Ginekologiczne i inne instytucje społeczne chroniące kobietę i jej godność przed uciekaniem się do dzieciobójstwa. Mamy - obok groszorobów-przestępców, zbijających fortuny na dzieciobójstwie - także dobrych, wspaniałych lekarzy ginekologów, którzy widząc smutną rzeczywistość i tragedię młodych kobiet gotowi są w każdej chwili służyć im fachową pomocą. Istnieją przecież znane, ludzkie, łagodne i skuteczne metody i sposoby regulowania poczęć i urodzin bez uciekania się do dzieciobójstwa, o czym świadczy bujna twórczość piśmiennicza takich wspaniałych lekarzy-działaczy-naukowców, jak prof. Ireneusz Roszkowski i doc. Włodzimierz Fijałkowski, znanych nie tylko w kraju, ale i na szerokim świecie. Byłoby to niesprawiedliwe i krzywdzące, gdybyśmy za to masowe dziciobójstwo nie narodzonych obwiniali tylko słabszą część rodzaju ludzkiego - kobietę. Główną, acz nie wyłączną, winę ponosi tu strona silniejsza - mężczyzna, który najczęściej pod wpływem alkoholu, w jakimś obłędnym zaślepieniu umysłowym i moralnym, bez żadnego poczucia odpowiedzialności za swoje czyny naraża istotę słabszą na cierpienia i - nierzadko - skazuje ją na całożyciowe kalectwo i mękę. Zezwierzęcenie? Nie! Nie obrażajmy zwierząt. Dżentelmen taki musi być piętnowany i pociągany do odpowiedzialności. Wszelako nie możemy upraszczać trudnego problemu i ubolewać tylko nad objawami zła. Trzeba sięgnąć do korzeni zjawisk, do ich złożonych źródeł. To dom rodzinny, szkoła, system wychowawczy, organizacje młodzieżowe, grupy koleżeńskie, internaty i domy studenckie, rozluźnione rygory obyczjowe - tzw. rewolucja seksualna, która przywędrowała do nas z Zachodu, głównie z USA, dalej treści metody kształcenia personelu medycznego, niewystarczająca działalność potężnego Kościoła. Kobiety-morderczynie - to przecież katoliczki, chodzące do kościoła, żyjące w środowiskach katolickich. Bezmiar pracy dla odrobienia skutków błędów, bezmyślności i zaniedbań czynników za to odpowiedzialnych. Trzeba mieć - jak pisał Żeromski - ręce na pół Polski długie, by temu podołać. Pewne nadzieje budzą trwające przemiany w naszym życiu publicznym, "okrągły stół", "Solidarność", która cieszy się zaufaniem społecznym i może - przy sprzyjającej koniunkturze - rozbudzić i uaktywnić bierne dotąd siły społeczne. Gdybyśmy założyli, że obecny stan zagrożeń potrwa dłużej, że będą się one nadal pogłębiać i upowszechniać, to narzucają się dramatyczne pytania: - Jak będzie wyglądał nasz naród w swych podstawach biologicznych oraz w swej samowiedzy, prężności i sile psychicznej i moralnej za lat 10, 20, 30? - Jaki będzie stan naszej gospodarki i naszej pozycji wśród narodów świata? - Ilu będziemy mieli zarejestrowanych patentów, nagród Nobla? - Czy nadal będziemy pariasami i żebrakami Europy i Ameryki bez możliwości dzielenia się nadmiarem dóbr, płodów nszej bogatej i urodzajnej ziemi, wyspecjalizowanych, wysokogatunkowych produktów naszego przemysłu? Nie dajmy się uśpić bałamutnymi informacjami, że gdzie indziej jest tak samo lub jeszcze gorzej. Jesteśmy narodem o specyficznym, niepowtarzalnym charakterze, o swoistych tradycjach i ambicjach i żadne analogie nie są tu adekwatne. Pokój światowy jest zagrożony. Ale jeśli chcemy uratować Europę i świat cały, musimy przede wszystkim ratować człowieka, bo ważne jest to, co człowiek wytwarza, ale ważniejsze jest to, kim i jakim on jest. Od tego wszystko zależy. Od wieków funkcjonują na świecie niezliczone instytucje różnego typu pracujące nad zbudowaniem nowego, lepszego świata, świata bez wojen. Ale rzecz dziwna: nie dostrzeżono, jak się wydaje, tej prostej prawdy, że świat bez wojen pozostanie w sferze utopii dopóki człowiek będzie zabijał, dopóki nie wyzwoli się z niskich prymitywnych instynktów wrogości, nienawiści, zabijania. "Ten kto zabija, psuje wszystko" (Budda). Co więc w tych warunkach czynić? Dalsza bierność społeczeństwa i indolencja władz, które dopuściły do obecnego stanu, nie może trwać dłużej. Skoro dotychczasowe metody i środki działania wielu instytucji nie dały żadnego rezultatu, narzuca się konieczność koncypowania i stosowania innych, bardziej radykalnych metod, środków i form walki z zagrożeniami. Obok koniecznego wzmożenia doraźnych akcji uświadamiających i represyjnych z uwzględnieniem umiarkowanej prohibicji należy proklamować Pospolite Ruszenie Narodu mobilizujące wszystkie świadome, zdrowe jego siły do walki z zagrożeniami według szczegółowego strategicznego planu, opracowanego przez zespół specjalistów. Wielki czas otworzyć społeczeństwu oczy na grożącą nam zagładę biologiczną i poruszyć sumienie każdego myślącego Polaka, by nie było za późno. Większość instytucji i urzędów, które dotąd zajmowały się zwalczaniem zjawisk patologii społecznej, powinna być zlikwidowana względnie skomasowana lub wcielona do nowego - powiedzmy - Komitetu do Walki z Zagrożeniami, podlegającego Sejmowi, koordynującego wszelkie wysiłki w tym zakresie, a wyposażony w szerokie uprawnienia z prawem nakładania kar włącznie. Komitet ten oraz jego oddziały wojewódzkie i gminne powinny skupiać wszystkie świadome, zdrowe siły narodu. Środki na jego działalność powinny się znaleźć w budżecie państwowym, w budżetach samorządu terytorialnego, a także przedsiębiorstwach produkcyjnych, zwłaszcza tych, które zatruwają środowiska naturalne. Spróbujmy wskazać niektóre, nieodzowne, jak się wydaje, metody, formy, tereny i środki działania. 1. W programach kształcenia nauczycieli, lekarzy i innych pracowników służby zdrowia oraz duchownych powinien znaleźć się osobny przedmiot nauczania o naturze i szkodliwości picia, palenia i narkomanii dla jednostki i dla narodu, a warunkiem przyjęcia kandydatów do uczelni kształcących nauczycieli, lekarzy i duchownych powinno być wyrzeczenie się tych nałogów. W oświacie, w służbie zdrowia i duszpasterstwie nałogi te nie mogą być tolerowane, nie mogą mieć miejsca. Nie jest to ograniczenie praw jednostki. Odwrotnie - jest to obrona tych praw przed zagrożeniem ze strony nałogowców - ludzi chorych, a zrazem - i to kryterium jest tu najważniejsze i decydujące - jest to obrona zdrowia i przyszłości narodu. Wszak każdy obywatel ma prawo nie tylko do życia i pracy, ale także do ochrony zdrowia. Postulatowi temu towarzyszy założenie i nadzieja, że uposażenie nauczyciela i lekarza będzie takie, by te zawody-powołania były szczególnie atrakcyjne, by na uczelnie kształcące nauczycieli i lekarzy byli przyjmowani kandydaci odpowiednio wyselekcjonowani. Wybitny uczony, prof. med. Rafał Radziwiłłowicz (1860-1929) pisał: "Ślubowanie bezwzględnej abstynencji powinno być włączone jako jeden z artykułów przysięgi lekarskiej" (wyd. "Pięciolecie koła abstynentów im. A. Małkowskiego ... s. 22). Dotyczy to również nauczyciela i kapłana. 2. Tereny działania: dom rodzinny, szkoła i uczelnia wyższa (w tym internaty i domy studenckie), służba zdrowia, Kościół i wszystkie jego agendy, związki zawodowe, samorząd terytorialny, urzędy i instytucje państwowe, środki społecznego przekazu, organizacje społeczne, a zwłaszcza lekarskie, rodzicielskie, nauczycielskie, kobiece i młodzieżowe. 3. W każdej wsi, miasteczku, dzielnicy, osiedlu, w każdym zakładzie pracy są ludzie rozumni, wolni od nałogów, ofiarni, widzący spustoszenia spowodowane nałogami, a nie mogący działać z braku inspiracji organizacyjnej i stosownego doradztwa. Można i należy te energie wyzwolić, zorganizować, uaktywnić. Wydaje się, że jedynie zespoły takich ludzi mogą skutecznie wykrywać i likwidować bimbrownie i meliny pijackie. Takież zespoły kobiet mogą chronić młode kobiety przed dzieciobójstwem. 4. Niezależnie od działań profilaktycznych nałogowych palaczy, alkoholików i narkomanów musimy stawiać pod pręgierz opinii publicznej jako chorych i szkodników, a przy przyjmowaniu do pracy - przy równych kwalifikacjach - preferować niepijących i niepalących. 5. Działalność kompensacyjna. Jak uczy nas doświadczenie historyczne, skłonność człowieka do poddawania się różnorakim środkom podniecającym i odurzającym jest niejako zakodowana genetycznie w naturze niektórych ludzi. Człowiek jest - rzec by można - areną nieustającej walki dwu sił, dwu tendencji: biernego ulegania, poddawania się, użycia i nadużycia, dysharmonii oraz czynnego, świadomego opanowania, spokoju, siły woli i harmonii, mądrości i piękna. Są to - inaczej mówiąc - nurty dionizyjski i apolliński. Tych właściwości natury ludzkiej niepodobna ignorować przy podejmowaniu walki z nałogami. Gdy zamierzamy pozbawić człowieka pewnych doznań i przeżyć, do których przywykł i które sprawiają mu przyjemność, to nie możemy dopuszczać do powstawania w jego świadomości stanu czy wrażenia próżni, niedosytu, frustracji. Trzeba mu oferować doznania inne, rozbudzać zainteresowania, potrzeby i aspiracje wyższej natury, które by go oderwały od niszczących nałogów. Wielką rolę ma tu do odegrania szkoła. Młodzieżowy ruch abstynencki, przed wojną żywy, głównie w harcerstwie, po wojnie zaniedbany, powinien być odbudowany i upowszechniony. Wielka rola przypada tu także Kościołowi. W zakresie działalności kompensacyjnej widzę rozległe pole do koncypowania, inicjowania różnorakich form atrakcyjnych zajęć i rozrywek, także w postaci osobnych instytucji powoływanych dla realizacji tych celów. Kończąc rozważania na temat odżywiania, wegetarianizmu i skutków jego niedoceniania, należy zauważyć, że cały obecny system odżywiania jest nienaturalny i szkodliwy, co w połączeniu z szerzącymi się plagami palenia i picia prowadzi nieuchronnie do degeneracji człowieka, której proces jest przyspieszony zatruciem środowiska naturalnego. Proces ten można zahamować przechodząc na prosty, naturalny, higieniczny sposób odżywiania, jaki proponuje wegetarianizm oraz przyjmując model życia racjonalnego, zgodny z prawami Natury - długowiecznego życia bez chorób. Również odwieczny wegetariański system jogi, o czym niżej, uodparnia człowieka na choroby, na destrukcyjne wpływy współczesnej cywilizacji, zapewnia mu zdrowie, energię i ład wewnętrzny. Powtarzam: wegetarianin nie pali, nie pije, bo jego organizm nie znosi tych trucizn. Godny uwagi jest ekonomiczny aspekt wegetarianizmu. Otóż Maria Grodecka w swej pracy "Wegetarianizm" pisze: "Aby uzyskać 1 kg substancji białkowych z pokarmu mięsnego, trzeba zużyć około 25 kg białek zawartych w pokarmach roślinnych, z czego 25% do 50% stanowią pokarmy najcenniejsze dla człowieka: soja, zboże, kukurydza, otręby, mleko. W przybliżeniu połowę całej obecnej światowej produkcji rolnej przeznacza się na paszę dla zwirząt rzeźnych (...)", a "na każdą tonę mięsa trzeba około 100 ton paszy" (s. 92, 93). "Każdy zjedzony 20-dekowy kawałek mięsa powoduje, że 40 do 50 ludzi pozostanie z pustymi miseczkami" (s. 96). Na świecie około miliarda ludzi nie dojada, głoduje, a wielu z nich umiera śmiercią głodową. Warto nad tym podumać. Człowiekowi, któremu trudno zrozumieć sens i wartość wegetarianizmu, wyrzec się mięsa, zaleciłbym wizytę w rzeźni, by już z pewnej odległości powąchał swoisty zapach krwi, usłyszał rozpaczliwy, przedśmiertelny lament zwierząt i prześledził proces pracy tej zwierzobójczej instytucji od przygotowania zwierząt do uboju, akt uboju oraz ćwiartowanie i rozprowadzanie zwłok zwierzęcych; gdyby także wnikliwie spojrzał w oczy owcy, cielęcia czy krowy oczekujących nieraz godzinami w długiej kolejce na śmierć - może zmieniłby pogląd na problem odżywiania. Anna Kamieńska w swym "Notatniku" pod datą 6 września 1974 r. pisze: "W drodze do Lublina "ubojnia zwierząt" - jakie straszliwe słowa. Jakiś człowiek prowadzi krowę do tej ubojni. Krowa nisko pochyla łeb. Już wie. Jest w niej głęboko ludzki smutek. Tak długo będziemy barbarzyńcami, jak długo będziemy się karmić mięsem zwierząt. Nie zabijaj - to przykazanie powinno być rozumiane w całej rozciągłości - nie zabijaj!" Od czasu do czasu dochodzi do mnie ze strony ludzi, niezbyt zorientowanych w filozofii, w problematyce wegetarianizmu fałszywa legenda, jakoby Hitler był jaroszem. Fałsz to wierutny. Hitler był mięsożercą i wrogiem jaroszy, którym nie pozwalał na zrzeszanie się w Niemczech i w krajach podbitych, o czym świadczą różni biografowie badający jego życie. Na przykład amerykański autor Robert Payne w swej książce "Życie i śmierć Adolfa Hitlera" (Nowy Jork 1974 -jest w zbiorach Biblioteki Narodowej) pisze, że Hitler bardzo lubił i często jadał bawarską kiełbasę i wieprzową pieczeń, a także szynkę i dziczyznę. Legenda owa jest tworem hitlerowskiego ministra propagandy i oświecenia publicznego Józefa Goebelsa, arcymistrza kłamstwa, fanatycznego przyjaciela Hitlera; gloryfikował swego wodza, chciał go uczynić germańskim Gandhim, świętym ascetą, a to dla rozbudzenia, upowszechnienia kultu, apoteozy Fuhrera ????? w zbaraniałym narodzie niemieckim, co - jak wiadomo - w pełni mu się udało. Wydaje się rzeczą oczywistą, dla wegetarianina bezsporną, że Hitler, psychopata, syfilityk, człowiek gruntownie schorowany, obłędnie zapatrzony w swą gwiazdę proroka i geniusza, twórca szatańskiego, rasowego programu podboju i eksterminacji całych narodów, nie mógł być jaroszem. Informacje te czerpię z czasopisma esperanckiego "Esperantista Vegetarana" 1987/I oraz z książki Aleksandra Rogalskiego "Taki był Hitler". Prawdopodobnie lekarze zalecali Hitlerowi co pewien czas dietę jarską, co ułatwiało Goebbelsowi szerzenie fałszywej legendy, którą niektórzy pisarze, historycy przyjęli za prawdę. Jest rzeczą równie zdumiewającą, jak przerażającą, że owa fałszywa legenda - twór Goebbelsa o jarstwie Hitlera przetrwała dotąd i funkcjonuje w niektórych, nawet światłych, umysłach Polaków. Sama myśl o jarstwie największego (obok Stalina) mordercy wszystkich czasów jest dla wegetarianizmu wręcz bluźniercza, jako że wegetarianizm i jakiekolwiek morderstwo wykluczają się nawzajem w sposób absolutny. Notabene: ci dwaj zbrodniarze-psychopaci, Hitler i Goebbels w chwili kapitulacji w maju 1945 r., świadomi losu, jaki ich czekał, popełnili samobójstwo (Goebbels zastrzelił najpierw sześcioro swych dzieci i żonę). IV. Higiena ciała Codzienna krótka kąpiel w ciepłej wodzie - nie w znaczeniu pławienia się, lecz obmycia całego ciała w wannie, w 40-50 litrach wody. Kąpieli pełnej zażywam raz na tydzień. Podczas codziennej kąpieli szczotkuję całe ciało ostrą szczotką albo pocieram gruboziarnistą solą ciechocińską lub bocheńską, po czym obmywam je najpierw ciepłą, a następnie zimną wodą i ponownie trę zgrzebną szmatą, zmoczoną w zimnej wodzie i dobrze wyżętą. Na ciało tak rozgrzane, parujące, niedosuszone wkładam bieliznę. Cała ta operacja trwa około 15 minut. Bezpośrednio po kąpieli przystępuję do ćwiczeń Hatha-Jogi, o czym niżej. Zgodnie z zaleceniem staroindyjskiego systemu Ayurwedy codziennie rano, przed kąpielą, szczoteczką lub nożem usuwam z języka biały nalot - toksyny i nieczystości wydzielone w ciągu nocy z organizmu, po czym przepłkuję nos, gardło i usta ciepłą, soloną wodą, wciągając ostro kilkakrotnie wodę nosem i wypuszczając ustami. Jeżeli tej ważnej czynności nie wykonam, toksyny owe wracają z pożywieniem do organizmu i zatruwają go. Cały ten zabieg, trwający 4-5 minut, ułatwia nam ćwiczenia i poprawia ogólne samopoczucie. Warto spróbować. Profesor Władysław Szumowwski w swej "Historii medycyny" pisze o starożytnym Egipcie: "Czystość osobista, częste kąpiele (w wykopaliskach egipskich spotyka się łazienki), strzyżenie włosów, obcinanie paznokci, namaszczanie ciała, gimnastyka, ubranie, jedzenie, życie płciowe, czystość mieszkania i sprzętu - wszystko to było ujęte w przepisy religijne. (...) Wodę (...) pito tylko przegotowaną lub filtrowaną.(...) Kapłani najwięcej dbali o czystość: kąpali się dwa razy w ciągu dnia i dwa razy w ciągu nocy, strzygli włosy na całym ciele co 3 dni, mieli szaty białe, unikali wielu potraw, zwłaszcza wieprzowiny ..." (s. 22). Trudno w naszych warunkach naśladować Egipcjan, ale godzi się zapytać: Ile razy w ciągu roku kąpie się mieszkaniec polskiej wsi czy miasteczka? Ile razy w ciągu roku kąpie się przeciętna wiejska kobieta? Ile jest w Polsce wsi czy miasteczek, które posiadają łaźnie? Mamy za to bodaj w każdym wiejskim domu, zwłaszcza tam, gdzie żyją ludzie starsi, mniejszą lub większą apteczkę. Mamy także domy kultury. Ale hasła "Łaźnia" w Roczniku Statystycznym w ogóle brak, co zdaje się wskazywać, że problem ten w ogóle nie istnieje. Wielką wagę do czystości ciała przywiązują także jogowie. Jogi Rama-Czaraka pisze: "Wszystkie rasy ludzkie mające roszczenia do kultury i cywilizacji używają kąpieli. Można nawet powiedzieć, że częste używanie kąpieli jest sprawdzianem stanu kultury danego narodu. Im bardziej rozpowszechniony jest między ludem zwyczaj mycia się, tym wyższa jest kultura danego narodu. Im mniej w danym kraju istnieje zakładów kąpielowych, tym niższa jest kultura owego kraju. Narody starożytne doprowadziły użycie kąpieli do śmiesznej przesady: zaczynając od naturalnych sposobów kąpieli dochodziły do kąpieli w wonnościach itp. Grecy i Rzymianie uważali kąpiel za obowiązek przyzwoitości; wiele narodów starożytnych wyprzedziło pod tym względem plemiona współczesne. (...) Najuboższy Japończyk obejdzie się raczej bez obiadu niż bez kąpieli. W mieście japońskim można znaleźć się w gęstym tłumie i nie odczuwać najmniejszych śladów nieprzyjemnego odoru. Czy można powiedzieć to samo o tłumie w Europie lub w Ameryce? (...) Człowiek winien myć swe ciało najmniej raz dziennie. Nie twierdzimy, że koniecznie używać kąpieli (chociaż jest ona o wiele skuteczniejsza), lecz koniecznie trzeba dobrze obmywać ciało. Kto nie posiada wanny, może doskonale ją zastąpić miednicą i ręcznikiem; mokrym ręcznikiem należy dobrze wytrzeć ciało, następnie wypłukać ręcznik i obetrzeć się nim powtórnie. Najlepszą chwilą do mycia się lub kąpieli jest ranek, gdy człowiek wstaje z łóżka. Kąpiel wieczorna jest również bardzo pożyteczna. Nigdy nie należy kąpać się bezpośrednio przed jedzeniem lub zaraz po nim. (...) Nie kąpcie się nigdy w zimnej wodzie, jeśli odczuwacie chłód. Wykonajcie najpierw ćwiczenia gimnastyczne, aby się rozgrzać, zanim weźmiecie zimną kąpiel. Jeżeli chcecie pogrążyć się w wodzie całym ciałem, zawsze umoczcie wpierw głowę i piersi. (...) W rezultacie, po kąpieli uprawianej przez pewien czas według systemów jogów, człowiek staje się krzepki, ciało jego czyni się wytrzymałe, jędrne i elastyczne, a przeziębienie jest dlań rzeczą obcą. Człowiek staje się podobny do silnego i wytrzymałego drzewa, zdolnego znosić każdą pogodę i temperaturę w każdej porze roku. (...) Ludziom zmuszonym do długotrwałego siedzenia lub stania polecamy nożną kąpiel przed udaniem się na spoczynek; okaże ona działanie uspokajające i wywoła dobry sen w nocy" ("Hatha-Joga" s. 165-170). Osobny ważny problem stanowi pielęgnacja stóp, o czym była mowa wyżej. V. Wysiłek fizyczny na wolnym powietrzu Wysiłek fizyczny na wolnym powietrzu jest nieodzownym, ważnym czynnikiem zdrowia. Praca w ogródku, na działce, wędrówki (z obciążeniem) po polach i lasach, a dla osób starszych, schorowanych conajmniej spacer po parku; sporty. Turystykę pieszą, w tym wysokogórską, uprawiam dość systematycznie i z radością, świadom tej prawdy, że "urzekający kwiat zdrowia i długowieczności kwitnie na dzikich górskich zboczach i w zapadłych wioskach, daleko od cywilizacji i medycyny, a nie daje się hodować w naszych dusznych cieplarniach: (Kinga Wiśniewska-Roszkowska: "Wiek, płeć, zdrowie"). Ludziom przywykłym do wygodnego życia w mieście trudno pojąć, że sam widok plecaka rodzi w turyście swoistą radość i stanowi podnietę do wędrówki, tego błogosławionego trudu na łonie Natury. Ileż to razy słyszałem: Że się tak panu chce dźwigać, w tym wieku. Od roku 1956 jeden dzień w tygodniu spędzam na wędrówkach po Puszczy Kampinowskiej bez względu na pogodę i na porę roku - zwykle z obciążeniem (obuwie gumowe na wypadek deszczu, płaszcz, koc, posiłek, woda, lektura itp.) na trasie 15-25 km. Wędruję niekiedy i po polach, obierając zwykle kierunek pod wiatr. Już w roku 1959 odbyłem wycieczkę na Śnieżkę (1605 m), a w lecie 1960 r. odbyliśmy z żoną wędrówkę po plaży, z namiotem, na trasie od Świnoujścia do Helu przy optymalnym, radosnym samopoczuciu. Szliśmy dziennie 15 do 40 km. Był to także test mego stanu zdrowia. Wędrówki takie - na trasach nieco krótszych - odbywaliśmy i w latach następnych. Corocznie wędruję także po Tatrach, a od roku 1968 po Wysokich Tatrach słowackich, o czym była mowa wyżej; ostatnio po Tatrach polskich w ograniczonych rozmiarach. Wszystkie wyprawy na szczyty i przełęcze odbywam na czczo; pierwszy posiłek - na szczycie (przełęczy). Im wyżej się wznosimy, tym bardziej podlegamy działaniu dobroczynnych energii kosmicznych, tym lepiej się czujemy i posiłek możemy ograniczyć do minimum. W czasie wędrówki wypijam 1-2 litrów wody. W górach wodę czerpię ze źródeł lub potoków na wyższych piętrach. Wędrując, zwykle praktykuję oddychanie rytmiczne, dzięki czemu wracam do domu wypoczęty i jakby odmłodzony. Nie dotyczy to wędrówek górskich, w czasie których oddychanie takie nie jest możliwe. Zazwyczaj odróżniamy dwa rodzaje wędrówki: 1. Wędrówka-relaks, podczas której uwalniamy się, o ile możności, od wszelkich kłopotów i uwarunkowań - trwamy niejako poza czasem, w stanie "bezmyślenia", zasypiamy (w porze letniej), błądzimy bez określonego celu, włączamy się w rytm Natury, obserwujemy zwierzęta i rośliny. 2. Wędrówki dla rozwiązania określonego trudnego, zawiłego problemu, z którym nie możemy się uporać w atmosferze kłopotów domowych, zawodowych, w zgiełku miejskim. Samotny spacer w ciszy leśnej zwykle uładza i rozjaśnia nasze myśli oraz ułatwia ich skupienie na określonym przedmiocie. Zwolennikiem takich wędrówek był Fryderyk Nietzsche. Pisał on (w "Ecce homo"): Nie wierzyć myśli, która nie narodziła się na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu. Wartość takich wędrówek, przechadzek rozumieli starożytni filozofowie - perypatetycy. Szkoła Arystotelesa, założona przezeń w roku 335 p.n.e. w Likejonie, nosiła nazwę szkoły perypatetyckiej, bo wykłady i dyskusje odbywały się często podczas przechadzek. Także Chrystus był Nauczycielem Wędrownym. Nauczał w drodze. Takie samotne wędrówki po dzikim lesie cenię sobie najwyżej. Odbywam je także czasem w towarzystwie przyjaciół, a to dla omówienia różnych problemów, będących przedmiotem wspólnych zainteresowań. Dotyczą one najczęściej problemów zdrowia, stylu życia. Gdy tak z radością wędruję po lasach, polach, łąkach, siłą rzeczy wspominam dzieciństwo, spędzone na łonie Natury z całym jej nieogarnionym bogactwem, pełnym tajemnic i niewysłowionego uroku. Reaguję na te cuda natury jak dziecko. Ta moja miłość Natury, wyniesiona z dzieciństwa, stanowi istotny element mego życia, istotny czynnik mego zdrowia, sił, energii. Ale nie tylko. W Matce-Naturze widzę coś więcej. Posłużę się tu słowami Prentice Mulforda (1834-1891), pisarz-filozof angielsko-amerykański: "Szczęśliwy jest człowiek, który kocha drzewa - przede wszystkim wielkie, wolne, rosnące dziko w miejscach, gdzie je posadziła siła nieskończona, niezależnie od opieki ludzkiej. Gdyż wszystko nieuprawne, przyrodzone leży bliżej wszechświadomości niż to, co zostało przez wolę ludzką okiełznane, przeobrażone, wychowane. Rzeczy urodzone na wolności oddychają czystym rytmem duchowych nieskończoności, dlatego wśród dzikiej natury, w lesie, w górach, wszędzie, gdzie nie ma śladów pracy ludzkiej, promieniuje ku nam niewypowiedziana wolna radość, upojenie bez granic. Oddychamy emanacją, która z drzew, ze skał, od ptaków - z każdej formy nieskończoności płynie ku nam bezustannie. Uzdrawia ona i odnawia. Jest czymś więcej niż powietrze! Siłą duchową, która wypływa z życia powszechnego. Nie znajdziemy jej ani w miastach, ani w starannie utrzymanych ogrodach. Szczęśliwy ten, w kim rozpłonie żywa, silna i poważna miłość do drzew dzikich, do ptaków (...), kto je uważa za równe sobie urodzeniem i wie, że w zamian za jego miłość mogą one obdarzyć czymś bardzo cennym. Wszystko, co żyje, odpowiada na sympatię i antypatię.(...) Przyciągać ku sobie miłość z nieskończoności możemy w tym samym stopniu, w jakim kochamy każdy przejaw nieskończoności, czy to będzie krzew czy jagoda, owad czy ptak. A nikt przecież nie może gwałcić i niszczyć tego, , co rzeczywiście kocha.(...) Zniszczcie lasy, a odetniecie siłom tym drogi działania.(...) Czy warunki życia nie zmienią się czasem stosowania do naszej wrażliwości? Przecież już teraz milionom ludzi każe najgłębszy instynkt ze wstrętem odsuwać się od pożywienia zwierzęcego" ("Przeciw śmierci" s. 33-37). Wincenty Lutosławski: "Używaj najmniej godzinę dziennie intensywnego ruchu. Spacer nie wystarcza. Trzeba rąbać drzewo, piłować deski, tłuc kamienie, żąć żyto, kosić siano, wprawiać się w szybki bieg, jeździć na bicyklu, wiosłować, używać fechtunku lub innego sportu w zastosowaniu do sił organizmu" (Elusis t. I, s. 339). VI. Życie rodzinne, dom, mieszkanie Renacie Maciąg Doniosłym czynnikiem szeroko pojętego zdrowia jest życie rodzinne - małżeństwo, macierzyństwo, ojcostwo - wsparte na dwu filarach: na miłości i świadomości jej roli i znaczenia w życiu jednostki i w życiu narodu. Pod pojęciem miłości rozumiem nie kapryśne, ponętne w swym uroku, czasem wzniosłe, jakże często zwodnicze, zmienne, mylące, wygasające, niekiedy wręcz obłędne, prowadzące do samobójstwa, uczucie natury biologicznej, któremu towarzyszą zwykle dreszczyki natury seksualnej, lecz chrześcijańskie, czyste, owiane urokiem świętości, pogodne uczucie miłości jako dojrzałej siły duchowej, określone przez św. Pawła w I. Liście do Koryntian (13, 1-13): Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wiarę taką, iżbym góry przenosił a miłości bym nie miał, nie byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza do bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, jak proroctwa, które się kończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedz, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest częściowe. (...) Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość, te trzy: z nich zaś największa jest miłość. Małżeństwo z natury swej nie jest instytucją wygody i doraźnych przyjemności, lecz błogosławioną szkołą życia, szkołą ustawicznej służby, ofiary, poświęceń. Skłonność do dominacji, wyższości i ważności wobec partnera w małżeństwie świadczy, że nie pojęliśmy jeszcze ani istoty chrześcijaństwa, ani istoty chrześcijańskiego małżeństwa, że chrześcijaństwo nasze jest pozorne, płytkie, formalne. Kto ucieka od trudności i cierpienia w życiu małżeńskim i szuka wygody, nie pojął jeszcze sensu, wartości i głębi życia; ślizga się po jego powierzchni. Nie kosztował jeszcze smaku błogosławionych owoców trudu, cichej ofiary, cierpienia. Wzajemna życzliwość, zaufanie, prostota, stała skłonność do cichego bezinteresownego świadczenia dobra drugiej stronie, postawa przebaczania i zapominania wszelkich urazów daje wielkie dobro, jakim jest zdrowie, radość życia i pogoda ducha. Taka postawa eliminuje trudności typu charakterologicznego i gwarantuje trwałość i czystość ogniska domowego. W takiej rodzinie postacią centralną jest Matka, otoczona szacunkiem i miłością. Matka, mama, mamusia, mamunia, mateczka, mateńka - najczcigodniejsze słowo w języku ludzkim. W takiej normalnej, harmonijnej, trwałej, chrześcijańskiej rodzinie, jakiej kształt próbuję tu szkicować z jej bogactwem uczuć, uroków i olśnień w codziennym ofiarnym trudzie osiągamy pełnię człowieczeństwa, a kobieta-Matka, stale kwitnąca i pogodna osiąga szczyt zdrowia, piękności i uroku. W takiej rodzinie nie ma miejsca na kłopotliwą ciążę (wyraz o wydźwięku pejoratywnym), ale jest miejsce na stan błogosławiony, czcigodny, radosny, rozumnie zaplanowany. Nie ma tym bardziej miejsca na dzieciobójstwo nie narodzonych, tę hańbę rodzaju ludzkiego, która obciąża całe społeczeństwo. "Myślę, że największą tragedią naszego społeczeństwa, naszego narodu jest śmierć ludzi, którzy się jeszcze nie narodzili: poczętych i nie narodzonych. I nie wiem, czym zapłacimy wobec historii za tę straszliwą zbrodnię. Ale jest rzeczą oczywistą, że to nie może minąć bez konsekwencji" - słowa kardynała Karola Wojtyły (z miesięcznika "W Drodze" 1983 nr 12 s. 98). A jako papież mówił: "Uczyńmy wszystko, ażeby w najwyższym poszanowaniu była kobieta na ziemi polskiej, ażeby w najwyższym poszanowaniu było macierzyństwo na ziemi polskiej". Tak pojęty chrześcijański, harmonijny dom rodzinny jest niezastąpionym fundamentem życia, normalnego rozwoju i wzrostu człowieka, a zarazem warunkiem normalnego rozwoju narodu, jego kultury, gwarantem jego przyszłości. Żadne, choćby optymalnie zorganizowane i prowadzone instytucje opiekuńcze nie są w stanie zastąpić domu rodzinnego. Nie w żłobku, lecz przy piersiach, na kolanach, pod opieką matki wyrasta człowiek normalny, zdrowy, bez kompleksów i deformacji. Nawet małżeństwo niedobrane, zawarte lekkomyślnie, w którym nastąpiły nieprzewidziane trudności, np. natury charakterologicznej, przy takiej pozytywnej chrześcijańskiej postawie, przy postawie wyrozumiałości, cierpliwości, służenia i dobrej woli - choćby z jednej tylko strony - może się ostać i z czasem przybrać kształt wzorowego domu, a przysłowiowy krzyż pański, jaki przypadło nam dźwigać, może być znoszony z radością i słodyczą jako szkoła życia, jako okazja prób i doświadczeń charakteru, dojrzałości etycznej, kultury współżycia. Człowiek dojrzały, odpowiedzialny nie ucieka od trudności, lecz je pokonuje, co daje mu satysfakcję i poczucie siły. A oto uroki macierzyństwa. Wspomniany wyżej dr G.S. Arundale pisał: "Macierzyństwo jest otoczone szacunkiem we wszystkich królestwach przyrody z wyjątkiem licznych na nieszczęście przykładów wśród ludzi, gdzie jednostki zbeszczeszczą je, gdy przechodzą przez smutny okres najniższego upadku człowieczeństwa; potrafią wówczas bezwzględnie, okrutnie Macierzyństwu bluźnić, strącając jego świętość w piekło. A istota Macierzyństwa w całym wszechświecie nie ma sobie równej w promiennej wielkości. Czuję oto "boży dech" płynący przez to powołanie, na którym samo istnienie się wspiera. Płynie odeń niepowstrzymana, a przecie łagodna moc, która nie zna przeszkód, chwała świetlista, w której udział biorą wszystkie żyjące istoty. Tajemnica Macierzyństwa należy do wszystkich, tak jest powszechna, tak zdawałoby się przez swą powszechność zwykła, a tak niezgłębiona i tak przecudowna" (Duch młodości. Everest. Joga s. 129). Współczesny filozof francuski Jean Guitton: "istotnie, w pojęciu "matka" zawarta jest tajemnica.(...) Matka godzi się umrzeć, by wydać na świat dziecko: to wielkość każdego macierzyństwa. Umrzeć i dawać, wybaczać.(...) Być matką znaczy więc wydobywać ze swej istoty przyszłość i sprawiać, że w nas wszystko zaczyna się ponownie, jak na początku świata.(...) Oto atom, który może zniszczyć wszystko na ziemi. Ale jest też Dzieciątko, coraz bardziej cudowniejsze, coraz bardziej kruche i zdumiewające. Wchodzi w ten tak zagrożony kosmos. I uśmiecha się ("Kobieta, miłość, rodzina" s. 44-50). Włodzimierz Fijałkowski, doc. dr hab. med.: "Rodzenie jest darem. Rodzenie jest czynem. W rodzeniu dochodzi do szczyty kobiecy geniusz. Wyraża się zdolnością wydobycia czystego piękna z opornego tworzywa, jakim jest ludzkie ciało" (Dar rodzenia" s. 171). Przybywa oto z zaświatów Gość upragniony, z utęsknieniem oczekiwany, duch wolny, który ogranicza się "śmiertelną powłoką" i rozpoczyna tę wielką przygodę wrzaskiem, domagając się gościny, opieki, miłości; przybywa tu wypracować następny, wyższy stopień doskonałości i powiększyć sumę dobra na świecie. Przyjmujemy hałaśliwego Przybysza z radością i nadzieją, bo - któż to wie? - może w tym pisklęciu kryje się potencjalny geniusz, święty, wynalazca, który zmieni oblicze ziemi, a człowieka wyzwoli z instynktów nienawiści, agresji i wojny i wskaże mu drogę Światła, Dobra, Mocy, Wolności i Pokoju. Małżeństwo w różnych systemach etycznych i religijnych stanowi swoiste sacrum, świętość. W chrześcijaństwie jest także związkiem sakramentalnym i nierozerwalnym. Wszelkie odstępstwa od tej zasady pociągają za sobą skutki ujemne zarówno dla jednostki, jak i dla społeczeństwa, dla narodu. Rozwód, bez względu na motywy, zwykle pozostawia na całe życie skazę psychiczną, która źle wpływa na system nerwowy, na zdrowie, na duchowość człowieka, na jego charakter. Rozwód jest przejawem i skutkiem wewnętrznego zamętu, psychicznego rozkojarzenia, słabości charakteru. Wspomniana wyżej pisarka szwedzka Ellen Key pisała: "Nieprawe związki są zbrodnią przeciwko ludzkości ponieważ najczęściej pozbawiają tę ludzkość dzieci zdolnych do życia; potomstwo z tych nieprawych związków wyrasta bowiem w warunkach, które tę zdolność niszczą" ("Miłość i małżeństwo" s. 25). Jeśli idzie o racjonalny i optymalny wzór liczebności rodziny polskiej to nasza rzeczywistość zdaje się przemawiać - średnio, orientacyjnie rzecz biorąc - za wzorem pięcioosobowym (2+3). Sprawą wielkiej wagi jest sposób kojarzenia małżeństwa. Jeśli młodzi zauroczeni sobą, polegający - jakże często - zwodniczym uczuciu zwanym miłością, lekceważą i pomijają rodziców, ich doświadczenie, życzliwość i miłość do dzieci - trwałość takiego związku może być wątpliwa. Kandydatom do małżeństwa godzi się także zalecić korzystanie z konferencji przedmałżeńskich, prowadzonych w różnych ośrodkach duszpasterskich, a także z innych pozakościelnych poradni przedmałżeńskich. Jako lekturę uświadamiającą należy zalecić kandydatom do małżeństwa dwie książki Kingi Wiśniewskiej-Roszkowskiej: "Problemy współczesnego erotyzmu" (Warszawa 1986) oraz "Eros zabłąkany" (Warszawa 1986). Słowa powyższe o wydźwięku truistycznym morałów dyktuje mi nieodparta świadomość rzeczywistego zagrożenia bytu narodu. Musimy je z uporem powtarzać w obliczu daleko posuniętego rozkładu rodziny polskiej, bez widocznych perspektyw jej ratowania w najbliższej przyszłości ze strony czynników oficjalnych. I nie dajmy się uśpić informacjom, że to zjawisko światowe, że jakoby gdzie indziej jest jeszcze gorzej itp. Powtarzam: Siła i przyszłość narodu uwarunkowana jest przede wszystkim jakością rodziny, a jakość i trwałość ogniska rodzinnego zależy od stopnia dojrzałości umysłowej, moralnej i społecznej małżonków. Ale nie tylko. Także sytuacja ekonomiczno-społeczna. Mamy różne urzędy państwowe i instytucje społeczne, także wyznaniowe, które mają za zadanie ochronę całości i siły rodziny polskiej. Zbierają się co pewien czas różne szlachetne grona z udziałem wykształconych, utytułowanych ekspertów, którzy wygłaszają - obok nudnych banałów o rodzinie jako podstawowej komórce społecznej, która jest przedmiotem żywej troski państwa i społeczeństwa - mądre i głębokie przemówienia o tym, co i jak należy czynić, jak kształtować układy i stosunki społeczne dla dobra rodziny - po czym następuje słuszna uchwała, która jedynie wzbogaca wartościowe archiwa, bo na stan i sytuację rodziny polskiej nie ma - jak widzimy - żadnego wpływu. Słowem ciała gadające, gadające bezowocnie. A przy tym kosztowne. A rzecz jest zbyt poważna, byśmy mieli ją dłużej lekceważyć. Zarówno świadomość zagrożenia bytu narodu, jak i głosy sumienia i zdrowego rozsądku wymagają śmiałego spojrzenia na ten doniosły problem i domagają się śmiałego działania. Wielki czas: 1. zerwać ze stereotypem myślowym - jednostronnym, zniekształconym pojęciem o równouprawnieniu kobiety, 2. zerwać z obłędną filozofią kobiety-traktorzystki, 3. przywrócić kobietę-matkę domowi i dzieciom, 4. męża i ojca tak uposażyć, by mógł utrzymać dom (pracownik polski, jak wiemy, otrzymuje - średnio biorąc - połowę należnego mu wynagrodzenia (zob. wypowiedź prof. Józefa Kalety w "Życiu Warszawy" z dnia 29 marca 1989 r.). Toteż trudno się dziwić i gorszyć emigracją. zarobkową. Drugą połowę władza zatrzymuje i przeznacza na dwa wiadome resorty, na armię biurokratów, na dotacje itp. Ta nader prymitywna importowana metoda gospodarowania daje, jak widzimy, skutki żałosne, których nie odczuwają jedynie pracownicy owych uprzywilejowanych elitarnych resortów oraz owa armia dobrze płatnych biurokratów państwowych i partyjnych. Importowany system dwuwładzy jest systemem kosztownym.) Także kobieta-matka, zatrudniona w zawodach specyficznie "kobiecych", powinna korzystać z takich ulg i przywilejów, by mogła prowadzić dom i wychowywać dzieci. Te elementarne postulaty - przy dobrej woli i pewnym wysiłku władz - są, jak się wydaje, już dziś możliwe do stopniowego realizowania. Główna trudność tkwi, jak się wydaje, w tym, że zalety wolnego rynku nie są jeszcze dostrzeżone i uznane, toteż rezygnacja z pewnych uświęconych kanonów panującej doktryny społeczno-ekonomicznej - mimo iż nie zdały one egzaminu życiowego - wymaga dużej odwagi i śmiałości. Chyba czas zrezygnować np. z wątpliwego dobrodziejstwa dopłat do mleka, chleba, biletów do kina itd., na rzecz godziwego uposażenia pracownika. Nic nie pomoże efektywne, demonstracyjne proklamowanie (z inicjatywy polskiej) Międzynarodowego Roku Rodziny, dopóki dzieci nasze będą się wychowywać w żłobkach, a nie w domu pod opieką matki, na jej rękach. Znaczenie zdrowej rodziny dla zdrowia i przyszłości narodu oraz jego kultury rozumiał i doceniał nasz znakomity filozof i teoretyk kultury, Stanisław Brzozowski (1879-1911). Pisał w swych "Ideach" - za Jerzym Sorelem - że zwyciężają "tylko warstwy i narody o surowej, silnej, heroicznej moralności płciowej, o głębokim poszanowaniu rodziny". "Pragnąłbym - pisał - być wielkim poetą, aby narzucić epice, surowe piękno pojęcia rodziny..." (s. 269). Osoby, które świadomie wyrzekają się szczęścia rodzinnego, by poświęcić się wyłącznie innej pracy - umysłowej, duchowej - a także osoby, które z różnych przyczyn nie mogą lub nie chcą uczestniczyć w zakładaniu rodziny - o ile potrafią przekształcić energię umysłową czy duchową - odznaczają się zwykle w swym życiu dobrym zdrowiem oraz wyjątkowym dynamizmem twórczym. Gorzej jest, jeśli sztuka tego przekształcania jest im obca i nie czynią w tym kierunku żadnych wysiłków. Mamy wówczas do czynienia z różnymi formami komplikacji, dewiacji i zamętu, deformacji i deprawacji, z różnymi schorzeniami natury fizycznej i psychicznej. Stąd też troska o ścisłą selekcję kandydatów do stanu duchownego, a także ojcowska opieka nad młodzieżą duchowną już w czasie studiów, po ukończeniu studiów i w pierwszych latach jej działalności mają znaczenie kluczowe, decydujące o poziomie, wartości i skuteczności pracy duszpasterskiej. Innymi słowy, idzie o zrozumienie roli i doniosłości celibatu w pracy duchownego, o umiejętności wykorzystania jego wartości, o filozofię ascezy i ubóstwa. Także kształt i kultura mieszkania: czystość, ład, estetyczny wystrój, cisza, słońce, czyste powietrze, kwiaty i aloes, araukaria, kaktusy, paproć, róża - oto elementarne czynniki stanowiące o wartości zdrowotnej mieszkania. Nadto dobrze jest mieć w domu arcydzięgiel (całą roślinę z korzeniami), cebulę, chrzan, czosnek, gorczycę, miętę, melisę, pokrzywę, nostrzyk lekarski (żółty, całą roślinę z korzeniami), rumianek (całą roślinę), a także kasztany, szyszki sosnowe, żołędzie, bursztyn - a to z uwagi na ich promieniującą siłę biologiczną, własności lecznicze i przyjemny aromat, jaki wydzielają. Znaczenie zdrowotne tak urządzonego mieszkania można obniżyć i zniweczyć, jeśli przechowujemy w nim przedmioty czy żywność w stanie gnilnym, a szczególnie mięso w jakiejkolwiek postaci, albowiem wydzielają one różne miazmaty zdrowiu nie sprzyjające. Wincenty Lutosławski: "Mieszkaj na najwyższym piętrze, najdalej od kurzu i ziemi, a w pełnym południowym słońcu. Nie prześpij nawet jednej nocy w pokoju nieosłonecznionym. Choćbyś cały dzień był poza domem, miej słoneczne mieszkanie, bo tylko słońce może wyświecić przez dzień szkodliwe wyziewy, w ciągu nocy przez ciało wytchnięte. Bieliznę łóżek i pościel trzeba co dzień przewietrzyć i na słońce wystawiać, jak tylko świeci. Lepiej mieć komórkę słoneczną na poddaszu niż wspaniałe komnaty na parterze bez słońca" ("Eleusis" t. I s. 340). Dom rodzinny może być także ogniskiem życia kulturalnego. Nie będzie chyba od rzeczy, gdy dla przykładu, z zastrzeżeniem wszelkich proporcji przytoczę uroczy fragment utworu Jana Parandowskiego pt. "Aspazja" (to sławna żona sławnego Peryklesa, ateńskiego męża stanu, wodza i mówcy z V wieku przed Chr.): "Dla niej stanowisko żony "najpierwszego z Hellenów" było wymarzonym szczytem, z którego teraz mogła swobodnie panować. Dom zapełniał się jej wielbicielami i przyjaciółmi męża, a byli to wszystko najwybitniejsi ludzie tych czasów, potężni twórcy ogromnego złomu ludzkiej cywilizacji: Stary Anaksagoras, sofista Pitagoras, poeci Sofokles i Eurypides, rzeźbiarz Fidiasz, lekarz Hipokrates, historyk Herodot, budowniczy Itkinos, astronom Meton (...). Pomagał jej w tym młody Sokrates, który stanowił przeciwwagę wszystkich zasępionych i do zacisza tego wyjątkowego domu wnosił podmuch ulicy z jej rubasznością, humorem, zuchwalstwem.(...) Ci ludzie budowali Ateny jako najwyższą siłę moralną. Oni jedni w ówczesnym świecie rozumieli, że istotna potęga państwa zasadza się na jego cywilizacji (...) głosili rzeczy pozornie bez sensu, że najsilniejsze jest to państwo, gdzie najpiękniej tańczą, śpiewają, grają na cytrze, gdzie malarze, rzeźbiarze, poeci, filozofowie pracują z największym wysiłkiem, aby ku ziemi przybliżyć piękno i prawdę". VII. Praca. Życie aktywne W ostatnich dziesięcioleciach oduczono Polaków normalnej, solidnej, wydajnej pracy. Odrodzenie kultury pracy w Polsce będzie wymagało dużego wysiłku i dużo czasu. "Praca jest także lekiem. Stosujemy ją nie tylko w medycynie rehabilitacyjnej; służy nam również w życiu codziennym, pozwalając przebrnąć przez zgryzoty i niepowodzenia. Pracę trzeba jednak kochać, aby dała plon i radość w życiu.(...) Towarzyszami pracy winny być: uczciwość, bezinteresowność i życzliwość" - pisze prof. Wiktor Dega , sławny chirurg ortopeda ("Polityka" 1979 nr 29). "Gdyby mnie kto zapytał, jaki jest główny warunek szczęścia, odpowiedziałbym bez wahania, że praca umiłowana. Człowiek, który nie ma celu życia, dla którego praca jest nieznośnym ciężarem, nigdy nie będzie szczęśliwym" - pisze Władysław Biegański w swej pracy pt. "Myśli i aforyzmy o etyce lekarskiej", wyd. 2 s. 63. Poczytuję sobie za wielkie szczęście, że mniej więcej od 30 roku życia nigdy nie pracowałem z musu; zawsze się jakoś utożsamiałem z wykonywaną pracą, całkowicie się jej oddając. Nie dotyczy to okresu okupacji niemieckie, kiedy musiałem zajmować się handlem, którego organicznie nie znoszę. Praca może człowieka wzmacniać, budować, wyzwalać i pomnażać jego energię twórczą oraz radość życia, ale może też zniewalać, osłabiać i niszczyć, a dzieje się to szczególnie wówczas, gdy człowiek jest traktowany jako narzędzie produkcji, jako siła robocza, jako pozycja finansowa w rachunku ekonomicznym bez jego świadomego wpływu na przebieg procesu produkcyjnego, na treść i wyniki tego rachunku, bez uczestnictwa w podziale dóbr przezeń wyprodukowanych. Praca wyprana z elementów ideowości i etyki zawodowej, gdy nie towarzyszy jej świadomość służby społecznej, gdy jedynym jej motywem jest korzyść materialna - traci swój sens moralny i społeczny, a pracownik staje się wyrobnikiem, pozbawionym ambicji rozwoju. Trudno nie ubolewać nad smutną rzeczywistością ludzi, którzy pracują tylko dlatego, że muszą, by się utrzymać przy życiu i zapewnić sobie i rodzinie znośne warunki egzystencji. Jest to praca niewolnicza, która zdrowiu oczywiście nie sprzyja. Jest to przede wszystkim problem wychowania w klimacie szacunku dla pracy. Niestety, obecny stan naszej rodziny i naszej szkoły, a także obraz naszego życia publicznego nie sprzyjają krzewieniu kultury i etyki pracy, nie napawają optymizmem na najbliższą przyszłość. Zrujnowano naturalne hierarchie wartości, zdeformowano powszechnie uznane i przyjęte kryteria oceny pracy ludzkiej. I nic tu nie pomogą apele władz o dyscyplinę i wydajność pracy, nic tu nie pomogą doraźne bodźce materialne czy współzawodnictwo pracy, ani represji, jeśli młody człowiek nie wyniesie ani z domu, ani ze szkoły szacunku i zapału do pracy, z którą może się utożsamiać, która może stanowić manifestację jego uzdolnień, jego pasji twórczych oraz realizację jego ideałów życiowych, jego ambicji zawodowych, tylko bowiem taka praca ma sens i wartość, tylko taka praca może być czynnikiem zdrowia i radości życia. Narzucone z góry normy pracy oraz zalecone przez władze współzawodnictwo dla ich wykonania w określonym terminie (z ambicją wykonana przed terminem!), czemu zwykle towarzyszy pośpiech, atmosfera wyścigu, byle prędzej, byle więcej - to metoda prymitywna, spłycająca samą ideę pracy i niszcząca jej uroki. Praca w atmosferze pośpiechu i poganiania nie może dać produktu wysokiej jakości. Każda praca może i powinna być tak lub inaczej twórcza; każdy światły, ambitny pracownik pragnie osiągnąć w swej specjalności, przy swym warsztacie jakiś stopień mistrzostwa. Ambicjom takim nie sprzyja pośpiech; nie sprzyja on także jego zdrowiu. U większości ludzi zatracono poczucie sensu pracy, jej urok, radość i piękno. Tym samym zubożono, skrzywdzono człowieka, który pracuje, bo musi. I kto wie, czy tu właśnie nie należy szukać głównego źródła naszych trudności gospodarczych. Nie pozostaje to także bez wpływu na stan zdrowotności społecznej. Współzawodnictwo pracy, nastawione zwykle na pośpiech, na ilość, jest antytezą kultury pracy, niszczącą tę kulturę. Praca wymaga spokoju. Dzisiejszy robotnik to już nie bierna masa, którą można dowolnie manipulować, lecz człowiek światły, w większości wierzący, czytający, słuchający, widzący i wiedzący, co dzieje się na świecie, także w dziedzinie stosunku praca-płaca. Wie, że jest niedopłacony, pokrzywdzony, okłamywany, oszukiwany, a formułę konstytucyjną, mówiącą że "władza w PRL należy do ludu pracującego miast i wsi", potrafi stosownymi słowy z humorem ocenić. Wie, że owoce jego wysiłków są przeznaczone: - na spłatę procentów od gigantycznego zadłużenia , zaciągniętego przez Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza, którzy spożywają wysokie emerytury i żyją w luksusowych warunkach, a ręka sprawiedliwości jako zasłużonych prominentów partyjnych nie dotknęła ich - są ponad prawem; - na utrzymanie potężnych sił wojskowych, a przecież Polsce żadne państwo nie zagraża; - na utrzymanie potężnych sił policyjnych i służb specjalnych, a to dla "przestrzegania prawa, porządku publicznego i dyscypliny społecznej" - wiadomo, co się kryje pod tą formułą. Robotnik dzisiejszy wie, że człowiek nie może żyć tylko pracą zarobkową i dla takiej pracy. Praca nie może być celem życia, lecz tylko jednym ze środków, niezbędnych dla rozwoju i wzrostu człowieka, a droga i perspektywy rozwoju i wzrostu człowieka, a droga i perspektywy rozwoju nie mają granic. Hans Selye, lekarz kanadyjski, jeden z pionierów nowej medycyny, twórca głośnej teorii stresu, filozof: "Dobrze wiadomo, że terapia pracą jest jednym z najbardziej skutecznych sposobów walki z pewnymi chorobami psychicznymi (...). Wszystko zależy od rodzaju pracy, jaką się wykonuje i od sposobu, w jaki się traktuje.(...) Wielu najwybitniejszych spośród ludzi pracujących ciężko w każdej niemal dziedzinie, żyło długie lata (...) Wszyscy ci ludzie odnieśli sukcesy - a także, co najważniejsze, byli ogólnie biorąc szczęśliwi w zaawansowanych latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych lub nawet późnych dziewięćdziesiątych. Oczywiście żaden z nich nigdy nie "pracował" w znaczeniu wykonywania czynności, którą trzeba wykonywać, aby zarobić na utrzymanie, ale która nie daje zadowolenia. Pomimo wielu lat wytężonej działalności żyli tak, jakby życie ich składało się wyłącznie z czasu wolnego, dzięki temu robili zawsze to, co lubili robić" ("Stres okiełznany" s. 81, 92-93). Pracownik dzisiejszy, człowiek cywilizowany ma także zainteresowania i potrzeby fizjologiczne, religijne, etyczne, turystyczne, sportowe, a ten rodzaj zainteresowań i potrzeb wymaga pewnej swobody i niezależności od przygniatających trosk i ciągłych zabiegów o środki utrzymania, wymaga wolnego czasu i warunków na swobodną refleksję i kontemplację, na "twórcze próżnowanie". Aby to było możliwe, pracownik powinien tyle zarabiać, by część zarobku mógł odkładać i posiadać pewną rezerwę finansową. Tak się dzieje w rozwiniętych krajach demokracji. John Ruskin (1819-1900), angielski teoretyk i krytyk sztuki, socjolog: "Życie bez pracy jest przestępstwem, ale praca bez piękna jest zezwierzęceniem". Charles de Gaulle (1890-1970), francuski mąż stanu, generał, pisarz: "Życie nie jest tylko pracą. Nieustanna praca przyprawia o obłęd. Niedobry to znak, gdy ktoś musi bez przerwy pracować". Cyprian Kamil Norwid (1821-1883): Bo nie jest światło, by pod korcem stało, Ani sól ziemi do przypraw kuchennych, Bo piękno to jest, by zachwycało Do pracy - praca, by się zmartwychwstało. Walnym czynnikiem zdrowia jest życie czynne, pracowite, twórcze, proste i surowe, i to od dziecka, gdy życie komfortowe, konsumpcyjne, hedonistyczne, bezproblemowe, nijakie, nudne i bierne nie tylko zdrowiu nie sprzyja, ale jest źródłem różnorakich chorób. Człowiek zdrowy, aktywny, twórczy nigdy się nie nudzi. Nuda cechuje ludzi ospałych i gnuśnych.VIII. Sztuka milczenia. Kultura i etyka słowa. Prawdomówność Marek Skwarnicki rozpoczyna swój kolejny tomik wierszy słowami: "Wybranym dana jest łaska milczenia", trafiając w sedno problemu, bo w istocie nieliczni tylko są w stanie praktykować tę niełatwą, ale jakże zbawienną, wzmacniającą, mobilizującą i uzdrawiającą cnotą milczenia. Dla jasności sprawy wypada na wstępie stwierdzić, że niemówienie - zwłaszcza, gdy jego motywem są uczucia ujemne, niedołęstwo językowe czy niemoc intelektualna - nie ma nic wspólnego z błogosławioną sztuką milczenia. Kandydaci do sławnej szkoły Pitagorasa odbywali nowicjat trwający 5 lat, w czasie którego byli obowiązani zachować całkowite milczenie - mogli tylko słuchać. Także w szkołach kapłanów egipskich nowicjat z obowiązkiem całkowitego milczenia trwał 5 lat. Była to wielka próba charakteru i siły woli. Warto zanotować, że Pitagoras - nim rozpoczął swą działalność w Krotonie - w ciągu 22 lat kształcił się u kapłanów - lekarzy egipskich. Trudna sztuka milczenia sprawia, że człowiek staje się akumulatorem energii psychicznej. Słowem opanowanym, oszczędnym , dobrym, łagodnym, miłującym możemy człowieka ratować, wzmacniać, leczyć, a słowem bezmyślnym, bezładnym, złym możemy go krzywdzić, niszczyć i zabijać. Język niesforny przyczynia się do konfliktów międzyludzkich. Bezładne gadulstwo, lawinowa ekspresja, słowotok, zwany logoreą - to zjawisko patologiczne, przejaw dezintegracji człowieka, demobilizujące, osłabiające, źródło różnych trudności i zakłóceń stosunków międzyludzkich, stanowiące antytezę wszelkiego ładu wewnętrznego, niezbędnego do utrzymania zdrowia w należytym stanie. Czy problem ten nie powinien wejść do programu kształcenia lekarzy, nauczycieli, kapłanów? Ale: "Trzeba milczeć albo mówić rzeczy lepsze od milczenia" (Pitagoras). "Nie mów tego, o czym należy milczeć. Lecz nie przemilczaj tego, co należy powiedzieć" (G. Bossis: "On i ona" 1987 s. 98). Z uwagi na wielkie znaczenie zdrowotne problemu milczenia, kultury języka, wypada poświęcić mu tutaj nieco więcej miejsca. (W Szczecinie (ul. Fryderyka Chopina 22) funkcjonuje od kilku lat Ośrodek Regeneracji Ciszą pod kier. Jerzego Jaguckiego i cieszy się dużym powodzeniem. Nowa to, godna uwagi, forma ratowania człowieka zagubionego, sfrustrowanego, rozkojarzonego. Trzeba życzyć wszystkim miastom polskim, by wzięły przykład z doświadczenia szczecińskiego.) Wszystkie wielkie systemy filozoficzne, moralne, religijne postulują opanowanie języka, krzewienie kultury słowa i to od najdawniejszych czasów. Po języku poznajemy człowieka, stopień jego dojrzałości, wykształcenia, kultury. Rzecz zastanawiająca: różni wielcy święci, prorocy, mędrcy i reformatorzy, twórcy szkół i systemów filozoficznych, religijnych w różnych epokach i w różnych kręgach cywilizacyjnych rozpoczynali swą działalność od dłuższego pobytu na pustyni, w odludnych celach izolowanych klasztorów, w eremach, w aszramach, w odosobnieniu, w ciszy, w samotności milczenia. Ta metoda wyciszania, oczyszczania i akumulacji sił duchowych jest niezastąpiona i zawsze aktualna, choć w naszej ciągłej gonitwie, w naszym hałaśliwym świecie "postępu, nauki i techniki" tak mało dostrzegana, a jeszcze mniej praktykowana. Tak przygotowana - oczyszczona, wyciszona i wzbogacona - jednostka zwykle promieniuje swą mocą duchową na otoczenie, a jej słowa stają się skutecznym środkiem działania. W tym właśnie tkwi tajemnica wielkich mówców, wielkich kaznodziejów. Dyscyplina i kultura słowa, a także sztuka milczenia jako źródło siły słowa stanowi o dojrzałości umysłowej, etycznej i społecznej człowieka. Jeśli mam dobrze i bezbłędnie mówić i tylko wówczas, gdy to jest potrzebne i konieczne - rzecz oczywista - muszę umieć milczeć. Głosy i opinie godne uwagi Hezjod, poeta grecki, VIII/VII w. p.n.e.: "Największym skarbem jest powściągliwy język, a największa przyjemność to posługiwanie się nim z umiarem" ("Aforyzmy Greków" s. 7) W różnych księgach Starego i Nowego Testamentu znajdujemy bardzo liczne nauki o potrzebie i wartości milczenia, o znaczeniu kultury słowa dla konstytucji wewnętrznej człowieka. Księga przysłów (V wiek przed Chr.): "Usta nieprawe nienawiść ujawnią, głupi, kto rozgłasza niesławę. Nie unikniesz się grzechu w gadulstwie, kto ostrożny w języku jest mądry. Język prawego jest srebrem wybornym, a serce złych mało co warte" (10, 19-20). Mądrość Syracha czyli Eklezjastyk (II wiek przed Chr.): "Bądź skory do słuchania, a odpowiadaj po namyśle! Jeśli znasz się na rzeczy, odpowiedz bliźniemu, a jeśli nie, rękę twą połóż na ustach! W mowie jest chwała i hańba człowieka, a język może sprowadzić jego upadek" (5, 11-13). Św. Mateusz Ewangelista: "A mowa wasza niechaj będzie: tak, tak, nie, nie. Co więcej nadto jest, to od złego jest" (5, 37). "A powiadam wam, że z każdego słowa próżnego, które by ludzie wyrzekli, zdadzą sprawę w dzień sądny. Albowiem ze słów twoich będziesz usprawiedliwiony i ze słów twoich będziesz potępiony" (12, 36-37). Św. Jakub Apostoł: "A jeśli kto mniema, że jest pobożny, nie powściągając języka swego, lecz zwodząc serce swoje, tego pobożność próżna jest. (...) Wszyscy bowiem w wielu rzeczach upadamy. Jeśli kto w słowie nie upada, ten jest mężem doskonałym i może trzymać na wodzy całe ciało. A jeśli koniom wkładamy w pyski wędzidła , żeby nam były posłuszne, to całym ciałem ich kierujemy. Także i okrętami, chociaż są tak wielkie i miotane gwałtownymi wichrami, maleńki ster kieruje tam, gdzie chce wola sternika. Otóż i język małym jest wprawdzie członkiem, ale wielkimi rzeczami się chlubi. Patrzcie, jak niewielki ogień jakże wielki las podpala. I język jest ogniem. Ogromem nieprawości wśród naszych członków jest język, mogący skalać całe ciało i rozognić krąg życia naszego, sam będąc rozpalony przez piekło" (List powszechny 1,26; 3,2-6). Ammon (Ammonas), Ojciec Pustyni, uczeń św. Antoniego Pustelnika, IV wiek: "Spójrzcie umiłowani moi, ukazałem Wam, jak potężne jest milczenie, jak całkowicie uzdrawia i jak w pełni miłe jest Bogu. Dlatego też napisałem do Was, byście okazali się mocni w tej pracy, którą podjęliście, a przez to byście mogli poznać, iż właśnie dzięki milczeniu uświęcali się święci, właśnie z powodu milczenia moc Boża w nich zamieszkała i z powodu milczenia objawione im zostały tajemnice Boga" (z książki Tomasa Mertona: "Modlitwa kontemplacyjna" s. 37). Jan Tauler, XIV-wieczny kaznodzieja dominikański: "Trzeba jasno stwierdzić, że najlepsze, co możemy zrobić, by słyszeć jego słowa, jest zachowanie spokoju, słuchanie i milczenie" ("Kazania" s. 351). Św. Jan od Krzyża (1542-1591): "Mądrość przychodzi przez miłość, milczenie i umiarkowanie. Największą mądrością jest umieć milczeć i nie zważać na słowa, uczynki i życie innych.(...) Najpotrzebniejsze dla postępu jest milczenie przed Bogiem w pragnieniach i słowach; On bowiem najlepiej przyjmuje milczenie miłości" ("Dzieła" t. 2 s. 442-446). Adam Mickiewicz: W ustach jest otwór duszy. Najdroższe balsamy Prędko wietrzeją, gdy je często otwieramy. Mędrzec zwyczajnych ludzi z rozmowy ocenia, A nadzwyczajnych mężów poznaje z milczenia. Zaiste, miłe Bogu jest aniołów pienie, Ale daleko milsze człowieka milczenie. Głośniej niźli w rozmowach Bóg przemawia w ciszy I kto w sercu ucichnie, zaraz go usłyszy. ("Zdania i uwagi") Lew Tołstoj: "Ludzie uczą się mówić, najważniejsza zaś jest wiedza, jak i kiedy milczeć.(...) Każda wstrzemięźliwość wymaga wysiłku, najbardziej zaś wstrzemięźliwość języka. I właśnie on jest najpotrzebniejsza" ("Aforyzmy" s. 47-48). Władysław Spasowski: "W samotności i ciszy najłatwiej rodzą się myśli płodne i mądre poczynania. I talent wzrasta w samotności. Życiorysy wielkich ludzi świadczą, jak bardzo lubili oni samotność i uprawniają nas do wniosku, że zamiłowanie do samotności jest niezawodną wskazówką głębokości umysłu" ("Zasady samokształcenia" s. 191). Spasowski na poparcie tej tezy cytuje H.L. Wagnera: "Gdzie tylko wznosi się głos zdolny wywołać echo, wszędzie wychodzi on z ust, które milczeć umiały. Tajemnice słów potężnych i czynów bohaterskich leżą w wielkich ciszach duszy". Henryk Elzelberg (1887-1963), filozof, etyk, estetyk, prof. Uniwersytetu im. Stefana Batorego, a po wojnie - Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu: "Milczenie zastępuje samotność, odgradzając nas od ludzi i chroniąc od małostek, które by wraz z treścią wypowiadanych niepotrzebnych słów wtargnęły do duszy. Bo mówić o rzeczach błahych, to siłą rzeczy myśleć (chociażby powierzchownie) o rzeczach błahych, nie można paplać bezkarnie. No, a mówić o rzeczach poważnych? Niestety, to zbyt często odbierać im ich żywotność, ich siłę, ich zdolność krzewienia się w duszy; jakbyśmy podcinali łodygę z nierozwiniętymi pąkami. Mową rzeczy poważnych jest twórczość; mową rzeczy niezbędnych - możliwie najkrótszy znak, słowny lub inny; rzeczy błahe nie powinny mieć mowy ("Kłopot z istnieniem" s. 165). Witold Doroszewski (1899-1976), prof. filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim: "Praca nad językiem, to praca nad charakterem. Żeby panować nad językiem, trzeba panować nad sobą, dążyć do tego, żeby ludziom przekazywać określone treści, a nie olśniewanie samym sobą" ("Słowa i ludzie" - wywiad "Itd", 1973 nr 19). "Panowanie nad słowami to panowanie nad myślą i nad swoim działaniem, i nad stosunkiem z ludźmi" ("O funkcji poznawczo-społecznej języka" s. 14). Wszyscy wielcy mistrzowie i mędrcy Wschodu sztukę milczenia i samotności traktowali i traktują jako nieodzowny warunek siły i duchowego wzrostu. Mahatma Gandhi raz w tygodniu praktykował całodzienne milczenie. Rahondranath Tagore (1861-1941), wielki poeta i myśliciel indyjski, laureat nagrody Nobla: "My, szumiące liście, mamy głos, który odpowiada burzom. A ty taki milczący, kim jesteś? - Jestem kwiatkiem. Jesteś okryty pyłem martwych słów. Wykąp swą duszę w milczeniu". (Zbłąkane ptaki. W: "Sandhana"). Mistrz sri Ramana Maharishi: "Milczenie zawsze mówi; jest nieustannie mówiącym Słowem, a głos nasz tylko narusza i przerywa tę cichą wymowę milczenia. Wykłady i przemówienia mogą godzinami zajmować ludzi, a przecież nie czynią ich lepszymi. Milczenie natomiast jest czymś trwałym i wiecznym, podnosi całą ludzkość. Cisza jest największą "wymową". Krasomówstwo nie jest tak wymowne jak milczenie. Milczenie jest zaiste najlepszym, a nie przerwanym Słowem, jest najbardziej wyrazistą mową. Istnieje stan, gdy słowa milkną, a nastaje cisza. (...) Cóż można myśleć o człowieku, który słucha przez godzinę kazania i wychodzi bez dość silnego wrażenia, by go zmusiło do zmiany życia? Porównaj go z innym, który siedzi w milczeniu w obecności świętego, a po pewnym czasie, gdy odchodzi, cały jego stosunek do życia uległ przeobrażeniu. Cóż więc jest lepsze: głośne przemówienia pozostające bez żadnego wpływu na życie, czy też trwanie w ciszy promieniując naokół wewnętrzną Mocą? (...) Jeśli słowo może wywrzeć jakowyś wpływ, osądź sam o ileż potężniejsze będzie przekazywanie Wiedzy milczenia. Ale ludzie nie rozumieją tej tak prostej i oczywistej prawdy, prawdy ich codziennego, wiecznie obecnego doświadczenia.(...) Milczenie jest najpotężniejszą formą czynu (pracy). Jakkolwiek wielkie w swym zasięgu i silne w wyrazie są Pisma święte, wpływ ich nie sięga głęboko; a Guru przemawia ciszą i łaska spływa na wszystko. Owo milczenie jest szersze i potężniejsze w swym wpływie aniżeli wszystkie Księgi święte razem wzięte.(...) Milczenie jest kształtem Boga" (Nauka sri Ramana Maharishi s. 38-39, 66, 82). Maurycy Frydman, długoletni uczeń tegoż Mistrza, pisze w swych "Listach", że Mistrz mawiał: Milczenie jest obliczem Absolutu. Prof. Sarvepalli Radhakrishna: "W jodze odnajdujemy te kardynalne pojęcia myśli hinduskiej -- takie jak wyższość natury psychicznej nad fizyczną, apoteoza milczenia i samotności, medytacji i ekstazy.(...) Ten, kto osiągnął wewnętrzną ciszę, posiada intuicyjny wgląd w prawdę rzeczy" ("Filozofia indyjska" t. 2, s. 299, 308). Jiddu Krishnamurti: "Dobrze jest mówić mało, a jeszcze lepiej milczeć póki pewnym nie jesteś, iż to, co chcesz powiedzieć, jest słuszne, życzliwe i użyteczne. Naucz się raczej słuchać niż mówić" ("U stóp Mistrza" s. 14). Dag Hammarskjold: "Szacunek dla słowa jest pierwszym wymogiem dyscypliny, zdolnej wychować człowieka dojrzałego umysłowo, uczuciowo, moralnie. Szacunek dla słowa - używanie go z największą oględnością i uczciwą, głęboką miłością prawdy - jest warunkiem rozwoju społeczności ludzkiej i rodzaju ludzkiego. Nadużywanie słowa to okazywanie pogardy człowiekowi. To minowanie mostów i zatruwanie źródeł. To cofanie nas wstecz na długiej drodze rozwoju człowieka.(...) Najlepsze i najwspanialsze, do czego można w tym życiu dojść - to milczeć i pozwolić Bogu działać i przemawiać" ("Drogowskazy" s. 82, 118). Czesław Klimuszko (1905-1980), ojciec franciszkanin, jasnowidz, fitoterapeuta: "Samotność i milczenie nie tylko leczą nerwy i przywracają człowiekowi zdrowie, lecz nadto prowadzą do rekonstrukcji całej osobowości oraz stają się ciągłą szkołą życia. Wartości owe można osiągnąć nie tylko przez kontakt z żywą przyrodą, można je wypracować wewnątrz własnej jaźni przebywając we własnym mieszkaniu i otoczeniu. Nauka Wschodu oraz mędrcy tybetańscy i jogowie drogą koncentracji i medytacji doprowadzają swą osobowość do szczytu duchowej mocy i doskonałości, którą można osiągnąć w samotnej ciszy. Drogą ćwiczeń ducha opanowują oni swe ciała tak dalece, że potrafią nimi kierować bez wysiłku, zniweczyć wszelki rozdźwięk między żądzą ciała a aspiracjami ducha. Jasnowidzenie, telekineza, nawet moc leczenia chorych, równowaga w najsroższych cierpieniach, radosna pogoda ducha, dobroć, miłość do ludzi - atrybuty ascetów wypracowane w ciszy i milczeniu. Nie każdy jest powołany do praktykowania surowej ascezy, ale każdy z ludzi pragnie posiadać zdrowie i równowagę psychiczną oraz radość życia, a te wartości można osiągnąć jedynie w samotności i milczeniu przez analizę swego postępowania na co dzień.(...) Niestety, paradoksy dzisiejszej cywilizacji pogmatwały wszelkie prawa naturalne ludzkiego życia.(...) Środki masowego przekazu: radio, telewizja, prasa, widowiska całą siłą narzucają poszczególnej jednostce gotowe myśli, idee, dążenia. Zmuszają żyć w myśl narzuconych schematów, według jednego wspólnego modelu.(...) Normalny człowiek, chcąc więc ratować swą okaleczoną osobowość, uleczyć swe totalnie rozstrojone nerwy, odrodzić się na nowo i osiągnąć upragniony spokój, wyrwać się musi z jarmarcznego zgiełku życia i ukryć w zbawczej samotności" ("Moje widzenie świata" s. 132-134). Czesław Klimuszko cytuje dalej z uznaniem wybitnego znawcę jogi, C. Bragdona: "W samotności milczenia po raz pierwszy odczujesz rytmiczne pulsowanie energii życia, usłyszysz delikatny ton swego wnętrza, zagłuszonego przez niepokój i zgiełk nowoczesnego życia.(...) W procesie tym kryje się coś więcej niż oszczędzanie fizycznych i nerwowych sił bezcelowo rozproszonych, wyzwalają się bowiem potężne zasoby energii posiadanej, nie znanej naukowemu światu Zachodu.(...) Jest to energia czwórwymiarowa, która jest zdolna u ludzi zwyczajnych do nadzwyczajnych osiągnięć. Dzisiejsza nauka, jeśli chce uleczyć człowieka z przeróżnych nerwic, musi dążyć do zrozumienia energii psychicznej, jak doszła drogą hipotez i eksperymentów do odkrycia elektryczności i energii atomowej" (s. 133-134). Jarosław Rudniański, docent, prakseolog: "Po to zaś, by umieć mówić prawdę, mówić wtedy i tylko wtedy, gdy jest to potrzebne i konieczne - nauczę się milczenia. Często bowiem milczeniem pomóc mogę bardziej niż słowami, milczeniem również wyrazić mogę niekiedy prawdę, która w słowach się nie mieści. Stąd w starożytnym Egipcie mędrzec był określany jako "ten, który milczy", w hinduizmie zaś mówi się o "wymownym milczeniu" " ("Między Dobrem a Złem" s. 99). Thomas Merton w swej książce "Modlitwa kontemplacyjna" z aprobatą cytuje syryjskiego mnicha Izaaka z Niniwy: "Wielu gorliwie poszukuje lecz tylko ci znajdują, którzy pozostają w bezustannym milczeniu.(...) Każdy człowiek, który ma upodobanie w mnóstwie słów, chociażby głosił chwalebne rzeczy, jest pusty wewnątrz, Jeśli kochasz prawdę, bądź miłośnikiem milczenia. Milczenie jak światło słońca oświeci cię w Bogu i uwolni od widma ignorancji. Milczenie zjednoczy cię z samym Bogiem.(...) Jeśli tylko będziesz je praktykował, niewypowiedziane światło zaświta w tobie (...) odczujesz wkrótce nieznaną słodycz płynącą z tego ćwiczenia i ciało zostanie bez mała przymuszone do trwania w milczeniu. Umiłuj milczenie bardziej niż wszelkie inne rzeczy: przyniesie ci owoc, którego język nie jest w stanie opisać. Na początku musimy zmuszać się, aby zachować milczenie. Lecz później rodzi się coś, co pociąga nas ku milczeniu" (s. 24-25). Henryk Czyż w swym utworze "Jasnowłosa" powiada nawet, że: Jest taka kraina, gdzie każdy dzień jest świętem radości. A mowy tam nie ma, bo mową jest uśmiech, a uśmiech jest śpiewem. I słów zbędnych nie ma. Jest taka kraina. Gdzie szukać tej krainy? Nie trzeba jej szukać, jest blisko, jest w nas. Trzeba ją tylko odkryć w sobie, rozbudzić, ożywić i wydobyć. Trudno zrozumieć, dlaczego w działalności duszpasterskiej, w katechezie ten tak doniosły problem milczenia, dyscypliny języka, kultury słowa jako czynnik wyciszania, wzmacniania i wychowania człowieka jakby nie istniał. Człowiek dzisiejszy, zagubiony, uwikłany w hałaśliwą, zagadaną szamotaninę istnienia, może się odnaleźć tylko w ciszy milczenia, w medytacji. Ks. prof. Tadeusz Gogolewski we wstępie do książki francuskiego trapisty, ojca Lucjana Cheneviera pt. "Rozmowy o milczeniu" pisze: "Kaznodziejstwo i literatura religijna ulegają nawykowi posługiwania się słowem zużytym, niezdolnym do wywołania głębszego rezonansu. Mimo posoborowych zmian liturgicznych wciąż za mało jest milczenia w naszych kościołach. Zanika ono nie tylko w eucharystycznych zgromadzeniach, ale również w takich klasycznych formach chrześcijańskiej ascezy, jakimi są rekolekcje. Zamiast pozostać oazami ciszy i skupienia, stają się one często okazją do hałaśliwych eksperymentów i towarzyskich spotkań. Wobec tych obiektywnych i subiektywnych trudności w zachowaniu milczenia, specjalnej wagi nabierają wypowiedzi ludzi, którzy chcą i potrafią milczeć" (s. 10). A sam autor w pierwszej części pracy pt. "Bramy milczenia" cnotę milczenia uważa za nieodzowny warunek przywracania człowiekowi obrazu i podobieństwa Boga. Życie w prawdzie, dające spokój wewnętrzny, jest czynnikiem zdrowia. Człowiek dojrzały, zdrowy, pełny żyje tylko prawdą nawet kosztem cierpień. Świadome mijanie się z prawdą czy wręcz kłamstwo charakteryzujące ludzi słabych, tchórzliwych i przewrotnych, wcześniej czy później, ale nieuchronnie pociąga za sobą takie lub inne deformacje psychiczne, które zakłócają stosunki międzyludzkie i stają się źródłem różnych schorzeń psychosomatycznych. Kłamstwo samo w sobie jest - podobnie jak nienawiść - działaniem destrukcyjnym. Człowiek prosty, wyciszony, żyjący prawdą bez trudu dostrzega te deformacje w twarzy, w oczach, w odruchach, w słowie. Są ludzie, są filozofowie i systemy społeczno-polityczne, w których świadome kłamstwo należy do arsenału uprawianych środków działania w imię szatańskiej zasady: cel uświęca środki. I rzecz znamienna: rzecznicy tych filozofii i systemów czynią maksymalne wysiłki, by wytropić, wyolbrzymić i rozgłosić kłamstwa przeciwnika. Urzędowe kłamstwo w życiu publicznym deformuje to życie, zatruwa je i rodzi piekło, nieufności, podejrzeń i wrogości ze wszystkimi ich konsekwencjami, a ludzie uciekają w prywatność. Kłamstwo - jak nienawiść - jest siłą niszczącą. Rzecznicy kłamstwa, w których głos prawdy jest zagłuszony, nie uświadamiają sobie zazwyczaj, że wcześniej lub później prawda wychodzi na wierzch i zwycięża, a oni, zdemaskowani i skompromitowani, odpływają w niebyt społeczny zostawiając po sobie odpychający swąd obrzydzenia. Krótki jest żywot filozofii kłamstwa, która jest filozofią chorą, psychopatyczną, szkodliwą zarówno dla kłamcy, jak i otoczenia. "Kłamcy nie wierzymy nawet wówczas, gdy mówi prawdę" (Cycero). W maju 1776 r. ksiądz Hugo Kołłątaj mówił w kazaniu: "Chrońmy się podłej bojaźni, która by w nas tłumiła miłość prawdy, gdy z nią łączy się gorliwość, chrońmy się równie więcej niż wilczej zajadłości, która by nas ośmieliła pod pozorem gorliwości aż do postępowania na sławę innych; wszak te dwa przymioty (które w sercach naszych znajdować się powinny) łączą się nierozerwalnie z gorliwością: miłość prawdy i miłość tych, przed którymi ją niesiemy; pierwsza wyciąga, byśmy ją mówili zawsze, druga - aby pod jej pozorem nie mówić z krzywdą bliźnich" ("Znak" 1985 nr 357-358 s. 1039). Lew Tołstoj: "Nie można powiedzieć, by prawdomówność była największą cnotą, bez niej jednak niemożliwa jest żadna inna.(...) Niezawodną oznaką prawdy jest prostota i jasność. Kłamstwo jest zawsze skomplikowane, wymyślne i wielosłowne. Ludzie mogą się jednoczyć tylko w Prawdzie.(...) Zdemaskowanie kłamstwa jest osiągnięciem równie doniosłym dla dobra ludzkości, co jasno wyrażona prawda" ("Aforyzmy" s. 34, 45, 46). Na zapytanie, co to jest prawda? w istocie nie ma zadowalającej odpowiedzi, a te, które są, oparte na dociekaniach logicznych czy gnoseologicznych, są jednostronne i nieadekwatne. Mahatma Gandhi Prawdę utożsamiał z Bogiem. Tylko człowiek zdrowy, prawy, czysty, prosty i wyciszony rozeznaje prawdę w swym sumieniu i słyszy jej głos. Spekulacje intelektualne w jej poszukiwaniu do celu nie prowadzą. Powtarzam słowa Radhakrishnana: Ten, kto osiągnął wewnętrzną ciszę, posiada intuicyjny wgląd w prawdę rzeczy. Bez prawdy nie ma życia. IX. Dobro i piękno. Myślenie pozytywne Znaczenie dobroci jako czynnika zdrowia przy każdej okazji podkreślał dr Włodzimierz Badmajeff w ciągu całej swej działalności zawodowej i społecznej. Pisał: "Świadomość - wola - dobroć, synteza życia duchowego.(...) Ten potężny czynnik moralny tj. dobroć-miłość, nadaje prawidłowy kierunek w życiu i wskazuje tor postępowania człowieka przy pomocy obudzonej świadomości-wiedzy i prawidłowo rozwiniętej i opanowanej woli" ("Tajemnica zdrowia" s. 42). Dobro i piękno jest wszędzie: w człowieku, w Naturze. Trzeba je tylko dostrzec. Człowiek etycznie dojrzały, z natury dobry w drugim człowieku dostrzega przede wszystkim Dobro, a jeśli go dostrzec nie może, to znaczy, że egzystuje poza granicami jego królestwa. Lew Tołstoj: "Im człowiek mądrzejszy i lepszy, tym więcej dostrzega dobra w ludziach; im głupszy i podlejszy, tym więcej widzi w nich zła.(...) Prawdziwa dobroć jest nie tylko cnotą i radością, ale orężem, znacznie potężniejszym niż przemoc" ("Aforyzmy" s. 32, 64). Człowiek uwikłany w różne konflikty ze sobą, z otoczeniem z udziałem uczuć ujemnych, jak nienawiść, gniew, podejrzliwość, co z kolei rodzi stany zamętu i nerwowego napięcia - nie może być zdrowy. Toteż postawę dobroci i życzliwości wobec wszystkich, jako przejaw spokoju i ładu wewnętrznego, musimy uznać za wartość uzdrawiającą, za ważny czynnik zdrowia. Wymaga to niekiedy znacznego wysiłku dla przezwyciężenia w sobie różnych uprzedzeń i stereotypów myślowych. Edward Abramowski (1868-1918), filozof, socjolog, działacz społeczny, teoretyk spółdzielczości w swym studium "Co to jest sztuka? (z inspiracji rozprawy Tołstoja "Czto takoje iskusstwo?") postuluje, by człowiek miał także "prawo do lenistwa", do "próżniaczego stanu swych mięśni, do głębokiego oddechu ludzi kontemplujących, do radowania się bezcelowego, do przyjemności bezużytecznych dla życia.(...) Te bowiem momenty swobody próżniaczej są to jedyne zakątki duszy ludzkiej, gdzie może wytworzyć się, zaszczepić i rozwinąć pierwiastek piękna, zaczątek estetycznego odczuwania świata. Ludzie, którzy nie mają w sobie tych cichych przybytków, którym warunki życiowe nakazują zaprzedawać się pracy duszą i ciałem, są dotknięci nieuleczalną niemocą i ślepotą estetyczną i żadne bogactwo wrażeń zewnętrznych, dzieł sztuki nie będzie mogło przetworzyć się w ich duszy na świat piękna" (s. 358-359). Warto nad tym podumać i spróbować zbudować we własnej duszy - z pomocą odpowiedniej lektury - owe "ciche przybytki". W tymże studium czytamy, że wejście sztuki "w życie mas ludzkich zależeć będzie przede wszystkim od bezwzględnej swobody, jaka każdemu pozostawiona będzie do wyrażania swych potrzeb artystycznych, od bezwzględnego poszanowania indywidualności każdego człowieka" (s.423). Każdy czyn ludzki poczyna się w myśli - taki czyn. Myśl jest potęgą. Tworzy i burzy. Intelekt jest aparatem myśli. Myśl jest podstawą twórczości. Cała cywilizacja dzisiejsza jest dziełem myśli. Ale myśl przepojona nienawiścią, złością, zazdrością czy żądzą zemsty jest siłą niszczącą - dzieło ludzi myślących negatywnie. Różne są myśli: dobre, nijakie i złe, wielkie i małe. Zależy to od stopnia dojrzałości i kultury etycznej człowieka, który może i powinien myślą władać, myślą wpływać na stosunki międzyludzkie, na jakość życia. Winniśmy kierować do ludzi myśli dobre i piękne oraz to, co w nas jest najlepsze i najszlachetniejsze - miłość. Akumulacja myśli dobrych czyli nagromadzenie energii o ładunku dodatnim w danym środowisku ma własności uzdrawiające: uspokaja, uładza, wzmacnia. Akumulacja myśli złych działa destrukcyjnie, niszcząco, jest źródłem różnorakich chorób, konfliktów, zaburzeń, kataklizmów i wojen. Człowiek czysty, etycznie dojrzały, uduchowiony, istota wyższa, przyciąga do siebie z przestrzeni myśli dobre i tworzy promieniujący Ośrodek Dobra;emituje myśli czyste, wzniosłe, twórcze. Może myślą wyciszoną w samotności przenikać całe obszary rzeczywistości i docierać do istoty problemu, rzeczy, zjawiska. Może leczyć na odległość. Myśl ma być pozytywna, jasna, czysta. Trzeba myśleć dobrze o człowieku, o istocie rzeczy, a nie o jej peryferiach - koncentrycznie, syntetycznie, hierarchicznie. Myśli małe, nijakie, mgliste myślątka-zawalidrogi, bakcyle myśli złych muszą być eliminowane z naszego życia. Ale myśl dobra, prawidłowa, adekwatna do istoty rzeczy nie jest sprawą łatwą. Toteż trzeba nad nią pracować w samotności i ciszy milczenia, posługując się odpowiednio dobraną lekturą autorów-klasyków czystości i klarowności języka. Jest ich wielu. Praca nad myślą, nad językiem nie ma końca. Musimy stale czuwać nad własną myślą, nad własnym słowem, ustawicznie, do końca życia rozszerzając swe horyzonty poznawcze - wiedzę, która nie ma granic. Niedola ludzka pochodzi głównie z niewiedzy. ?? X. Lektura Książka towarzyszy człowiekowi od dziecka do starości. Każdy człowiek jako tako oświecony ciągle coś czyta: w domu, w bibliotece, w podróży. Co czytamy? Czy zawsze rzeczy najlepsze, godne czytania? Są książki godne i są książki niegodne czytania, na które szkoda czasu i energii. Są książki kształcące, wzmacniające, kojące, uzdrawiające i są książki o treści drażniącej, destrukcyjnej, szkodliwe, nijakie. Życie jest zbyt krótkie, byśmy mieli tracić czas na rzeczy bezwartościowe, których pełno w księgarniach - dopóki nieznamy najważniejszych dzieł klasycznych, powszechnie uznanych w świecie cywilizowanym, dzieł i arcydzieł o wartości nieprzemijającej. Szkoda czasu nawet na książki dobre, bo tych najlepszych jest tak dużo, że trudno w ciągu życia przeczytać, przemyśleć, przyswoić i utrwalić w pamięci treść wszystkich. Trzeba więc dobierać książki najlepsze spośród najlepszych. Lepiej przeczytać jedną taką książkę na miesiąc czy nawet na kwartał, dobrze ją przemyśleć i przyswoić sobie jej treść niż przepuszczać przez głowę byle co. Można zasadnie zapytać: co to znaczy książka dobra, lepsza, najlepsza? Jakie są kryteria oceny wartości książki? Odpowiadam: jej popularność w krajach cywilizowanych w ciągu setek i tysięcy lat. We wszystkich dużych bibliotekach funkcjonują działy informacyjne, które chętnie służą radą i pomocą w doborze upragnionej lektury, a bibliotekarz niejako z definicji, z natury swego zawodu cieszy się, gdy ma okazję wyświadczyć przysługę czytelnikowi. Dla orientacji w ruchu wydawniczym warto co pewien czas przeglądać czasopismo "Zapowiedzi Wydawnicze", dostępne we wszystkich księgarniach i bibliotekach. Obejmuje ono plany wydawnicze większych oficyn wydawniczych w kraju. W znajomej księgarni można zamówić określone pozycje. Spróbujmy wymienić - w porządku chronologicznym - nieco nazwisk autorów klasyków, których dzieła od wieków, a niektórych od tysiącleci cieszą się niezmienną, nie słabnącą popularnością w całym cywilizowanym świecie w kręgach ludzi kultury. Należą tutaj: Homer, Pitagoras, Platon, Sofokles, Eurypides, Ajschylos, Arystofanes, Arystoteles, Cezar, Cyceron, Seneka, Owidiusz, Tacyt, Plotyn, Orygenes, św. Augustyn, Dante, Horacy, św. Tomasz z Akwinu, Montaigne, Rabelais, Cervantes, Szekspir, św. Jan od Krzyża, Molier, Corneille, Racine, Lessing, Kartezjusz, Spinoza, Herder, Pascal, Rousseau, Hegel, Goethe, Schiller, Lew Tołstoj, Dostojewski, Tagore, Gandhi. Także Stary i Nowy Testament, Bhagawad Gita, Koran. Ta twórczość nie podlega procesowi starzenia się, jest ponadczasowa, a zawsze żywa, zawsze nas wzbogaca, inspiruje, pobudza natchnienie, podnosi na duchu; przenosi nas z codziennej rzeczywistości, zgiełku, pogoni i rozkojarzenia w świat ładu, pogody, dobra i piękna - a więc uzdrawia. Spośród polskich twórców trudno nie wymienić takich nazwisk, jak: Jan Kochanowski, Mikołaj Rej, Ignacy Krasicki, trzej wieszczowie, Cyprian Kamil Norwid, August Cieszkowski, Bronisław Ferdynand Trentowski, Stanisław Wyspiański, Jan Kasprowicz, Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Władysław Reymont, Bolesław Prus, Eliza Orzeszkowa, Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Bolesław Limanowski, Maria Dąbrowska, Jan Parandowski, Tadeusz Zieliński, Wacław Berent, Tadeusz Kotarbiński, Władysław Tatarkiewicz, Ludwik Krzywicki, Maria i Stanisław Ossowscy.Lew Tołstoj: "Lepiej nigdy nie przeczytać żadnej książki niż czytać ich wiele i wierzyć we wszystko, co w nich napisane.(...) Nieważna jest ilość wiadomości, lecz ich jakość. Można wiedzieć bardzo wiele, nie wiedząc nic z tego, co najpotrzebniejsze.(...) Z czytania głupich książek wypływa pewnego rodzaju zadowolenie, ale jest to zadowolenie otępiające" ("Aforyzmy" s. 43, 44, 54). Gruntowne przeczytanie, przemyślenie i przeżycie np. "Iliady", "Odysei", "Bhagawad Gity", "Boskiej komedii", "Don Kichota", "Hamleta", "Fausta", "Dziadów", "Genesis z Ducha", czy "Chowanny" trwale nas wzbogaca. Warto też wielkie dramaty zobaczyć w teatrze. Książka jest także środkiem leczniczym, stosowanym w szpitalach, w sanatoriach. Psychoterapeutyczne walory książki nie podlegają dziś żadnym wątpliwościom. Dobrze dobrana książka niesie ulgę w cierpieniu, odrywa myśli chorego od męczącej rzeczywistości, choroby i otoczenia. Julian Aleksandrowicz: "Na wzmiankę zasługuje próba włączenia książki do stałego "arsenału leków" (dokonano tego w III Klinice Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Krakowie). Niektórym zagubionym w konfliktach ludziom cierpiącym z powodu ciężkich nerwicopochodnych dolegliwości somatycznych, przeżywanie losów fikcyjnego bohatera pozwalało odnaleźć własną drogę życia i tym samym doznać ulgę w cierpieniach. Dla tego rodzaju leczenia za pomocą książki wprowadzono termin - biblioterapia" ("Nie ma nieuleczalnie chorych" s. 82). Z artykułu Jerzego Celma-Panka ("Uzdrowić czytelnictwo chorych" - "Zdrowie" 1984 nr 10) dowiadujemy się, że Akademia Medyczna w Poznaniu od roku akademickiego 1984/1985 wprowadza na Wydziale Pielęgniarstwa biblioterapię jako przedmiot obowiązkowy. Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich ma znaczne zasługi w szerzeniu czytelnictwa chorych, ale trudno powiedzieć, by ogół lekarzy polskich doceniał rolę tego czytelnictwa w sztuce leczenia, a zwłaszcza leczniczą wartość literatury pięknej. Jak dowiadujemy się ze wspomnianego artykułu Jerzego Celma-Panka "obserwacje nad oddziaływaniem lektury na stan psychiczny ludzi chorujących bądź schorowanych są prowadzone od lat, najintensywniej w Anglii, Francji, Szwajcarii, Szwecji, Danii, Belgii, Niemczech, USA i w Kanadzie. Wanda Dąbrowska (1884-1974), docent, działacz oświatowy, pracownik Biblioteki Narodowej: "W odległej starożytności biblioteka publiczna nosiła miano "Lecznicy dusz" ("Walka o książkę" s. 52). Żyjemy w czasach, gdy nerwice, psychonerwice, frustracje, stresy i inne schorzenia psychiczne są zjawiskiem niemal nagminnym. Nadto: pogoń życiowa, troska o sprawy elementarne, moloch technokracji - wszystko to stłumiło w nas życie duchowe, "człowieka wewnętrznego". Dobra lektura sprawia, że się odnajdujemy, wracamy do siebie i w tym leży głównie jej wartość. Pozostaje do omówienia ważny problem: jak czytać. Sztuka czytania, jeśli mamy osiągnąć pełnię pożytku płynącego z lektury, nie jest - wbrew pozorom - sztuką łatwą. C.K. Norwid: "Ktoś powie, że czytać każdy umie; zaprawdę, mało kto czytać potrafi" ("Myśli o książce i czytaniu" s. 7). Czytaniem, analizą, objaśnianiem i interpretacją tekstu zajmują się wyspecjalizowane dyscypliny wiedzy, jak tekstologia, egzegetyka, hermeneutyka, a także technologia pracy umysłowej. Niepodobna ich tu omawiać. Na końcu tej pracy ("Piśmiennictwo") Czytelnik znajdzie podstawowe pozycje bibliograficzne dotyczące sztuki czytania. Godzi się jednakże przekazać kilka elementarnych, podstawowych wskazań dotyczących sztuki czytania. 1. Czytaj w samotności, w ciszy, powoli i uważnie z pełnym zrozumieniem tekstu; tylko leniwi czytają dużo, szybko, powierzchownie. "Piękna książka jest jak tajemnica, którą powinno się szeptać tylko w ciszy ukojonego serca. Ci, którzy czytają szybko i bez zastanowienia, nie znają słodyczy i siły, jaka promieniuje z dobrej książki, którą się pije powoli, jak nektar, kropla po kropli" (Zofia Hartingh: "Ku światłu" wyd. 2 s. 238). 2. Nie pomijaj wyrazów i zdań niezrozumiałych czy trudnych; korzystaj ze słowników, encyklopedii. 3. Nie odrzucaj książki przeczytanej; zmarnujesz godzinę lektury, jeżeli nie dodasz do niej choćby chwili refleksji. Niekiedy - gdy dany fragment książki jest szczególnie cenny, gdy piękno formy lub ładunek myśli szczególnie cię olśniewa i zmusza do zadumy - odłuż lekturę dla przemyślenia i ustosunkowania się do jej treści, a fragment ten wpisz do "Dziennika lektury". 4. Higiena pracy umysłowej wymaga, byś - zwłaszcza przy lekturze tekstów trudniejszych, gdy odczuwasz znużenie - co pewien czas czytanie na krótko przerywał, poruszał się, pospacerował, wykonał kilka głębszych oddechów czystym powietrzem. 5. Ufaj autorowi, którego dzieło zamierzasz przeczytać, ale czytaj krytycznie. Hierarchia wartości, system pojęć i sądów autora i twój są różne, a godzi się mieć własne zdanie o jego twórczości. Nie dopuszczaj do tego, by twój umysł był terenem, glebą do zasiewu treści obcych. Powinieneś je przetrawić własną myślą i przyjąć tylko to, co uznasz za dobre, słuszne i pożyteczne. 6. Czytaj mało, ale gruntownie i tylko dzieła najlepsze o bezspornej wartości. Nie zaśmiecaj sobie głowy, nie trać drogiego czasu na rzeczy bezwartościowe - chyba że dla określonych celów pragniesz ustalić ich bezwartościowość. 7. Przed podjęciem lektury lub po jej zakończeniu warto zapoznać się z życiorysem autora i zorientować się w charakterze jego twórczości; korzystaj w tym celu z encyklopedii, ze słowników pisarzy. 8. Opracuj orientacyjny plan lektury na określony czas i staraj się plan ten realizować. Opracuj także sposób podkreślania (tylko ołówkiem i w książkach własnych) tych części tekstu, które pragniesz zapamiętać, wpisać do "Dziennika lektury" i trwale sobie przyswoić. 9. Aby treść czytanego dzieła nie przeminęła z wiatrem, prowadź "Dziennik lektury". Notuj w nim dane bibliograficzne czytanych pozycji: autor, tytuł, wydawca, miejsce i rok wydania, liczba stron. Zapisuj także "złote myśli" i "kwiatki językowe", które chciałbyś zapamiętać. Odczytuj je co pewien czas, a staną się twoją własnością. Notuj także numer stronicy, z której dokonałeś wypisu, abyś w razie potrzeby mógł bez trudu zajrzeć do tekstu drukowanego. Zamiast "Dziennika lektury" w postaci zeszytu (brulionu) - szczególnie przy rozległej lekturze - niektórzy czytelnicy - naukowcy, pisarze, dziennikarze, działacze społeczni - prowadzą specjalną kartotekę w porządku alfabetycznym lub w układzie zagadnieniowym, gdzie każde przeczytane dzieło ma swą kartę, obejmującą dane bibliograficzne, streszczenie, wypisy fragmentów tekstu in extenso. Kartoteka taka staje się z czasem swoistym bankiem wiedzy z danej dziedziny i zastępuje w pewnej mierze względnie uzupełnia posiadane zbiory biblioteczne. 10. Pamiętaj, że przy rozległym oczytaniu, przy wielkiej uczoności można być marnym człowiekiem. Staraj się więc dobierać i taką lekturę, która kształci i wzmacnia charakter, pogłębia kulturę moralną człowieka, nie tyle bowiem walory intelektualne, co charakter i wysoka etyka stanowią o dojrzałości i mądrości człowieka oraz jego pełni. Potoczna obserwacja życia dostarcza nam dowodów na to, że zwykły, prosty, spokojny człowiek przewyższa nierzadko mądrością, jasnością spojrzenia, trafnością ocen, dobrocią i czystością intencji ludzi błyszczących tytułami naukowymi. Wymienieni wyżej (i inni im podobni) twórcy gwarantują nam zaspokojenie naszych zainteresowań intelektualnych i chronią nas od błędu przy doborze lektury. Wypada tu zauważyć, że wiedza, choćby najszersza, nie stanowi o wykształceniu człowieka. Nasz wielki uczony Tadeusz Zieliński (1859-19440, pisze: "Wiedzę się zapomina, ale wykształcenia się nie traci; człowiek wykształcony, nawet gdy zapomni wszystko, czego się nauczył, pozostaje człowiekiem wykształconym" ("Po co Homer" Wyd. Lit. 1970 s. 19). Śmiem dodać, że człowiek wykształcony - to człowiek, który opanował 5 trudnych sztuk: sztukę myślenia, sztukę słuchania, sztukę mówienia, sztukę czytania i sztukę milczenia. XI. Pogoda ducha. Poczucie humoru. Uśmiech. Humor jako kategoria estetyczna, jako jedna z postaci komizmu, charakteryzuje zwykle jednostki zdrowe, wyposażone w takie zalety, jak dobroć, pogoda wewnętrzna, wyrozumiałość, optymizm, prawość. Ich postawa wobec świata, wobec otoczenia ma zazwyczaj charakter kontemplacyjno-filozoficzny. Ponuractwo jest przejawem jakichś deformacji, jakichś schorzeń. Nasze trudne czasy na ogół nie sprzyjają rozwojowi poczucia humoru i postaw optymistycznych, pogodnych. Jakże często uginamy się pod ciężarem niepomyślnych dla nas wydarzeń i okoliczności i popadamy w chorobliwy stan pesymizmu, depresji, mizantropii, stajemy się ponurzy, mrukliwi, podejrzliwi, nieufni, co nie tylko nie wychodzi nam na zdrowie, ale całe nasze życie traci swój naturalny urok i swój sens. I w rezultacie skracamy sobie życie. Tym bardziej warto uświadomić sobie dobroczynne działanie humoru na otoczenie oraz potrzebę jego rozbudzania i pielęgnowania. Poczucie humoru, elementy ludyczne, radość istnienia są istotnym i nieodzownym składnikiem kultury człowieka i kultury w ogóle; kto tego nie dostrzega, nie rozumie, nie czuje, ten - rzec można - nie żyje pełnią życia kulturalnego. Każdego człowieka, każde zjawisko, każdą rzecz można traktować ponuro, nieufnie, podejrzliwie, ale także można patrzeć nań pogodnie, z zaufaniem, z uśmiechem, z humorem. Uśmiech upiększa, umila życie, poprawia nastrój, łagodzi i ułatwia przezwyciężenie zmartwień, gniewu i nienawiści, otwiera serca, przebacza i prosi o przebaczenie, zbliża ludzi, pozyskuje przyjaciół. Nie zwalnia nas to, oczywiście, od obowiązku czujności, ale i człowiek zły, otoczony dobrocią i życzliwością, ulega jej wpływom. Zło dobrem zwyciężaj! Ludzie uśmiechają się różnym uśmiechem: jedni prostym, naturalnym, jak dziecko, inni sztucznym, teatralnym. Po uśmiechu poznajemy ludzi. Uśmiechajmy się więc jedni do drugich uśmiechem płynącym z serca, naturalnym. A jeśli nam czasem trudno, to popracujemy nad tym, by dostrzec wszędzie Dobro: w człowieku, w Naturze. Jest ono mniejsze lub większe w każdym człowieku, a jego rozmiary i od nas w pewnym stopniu zależą, bo w niektórych ludziach jest ono uśpione, nieświadome i możemy je rozbudzać stosownym postępowaniem. W całej naszej historii i literaturze występują elementy humoru i satyry. Nawet w okresach wyjątkowych trudności, niebezpieczeństwa i klęsk narodowych towarzyszyło nam poczucie humoru, a satyra była swoistym środkiem walki. Świadczą o tym liczne, poważne wydawnictwa, dotyczące humoru i satyry. Sławna Rzeczpospolita Babińska, którą Adam Mickiewicz w wykładach paryskich tak wysoko ocenił, podnosząc ją do rangi "wytwory wysokiej cywilizacji" świadczy, że poczucie humoru stanowi nieodłączną cechę zdrowego, wolnego, niezależnie myślącego człowieka. Skupiała ona niemal całą inteligencję Polski. Oto fragment 21 wykładu prof. Adama Mickiewicza z dnia 21 maja 1841 r.: "Rzecz godna uwagi, że w tym samym czasie, kiedy wielki kniaź Iwan urządził swój straszliwy monaster, w Polsce kilku panów, kilku wesołków szlachciców zakładało rzeczpospolitą, słynną w naszych rocznikach pod nazwą Rzeczypospolitej Babińskiej, która miała na celu zabawę i ośmieszanie wad owego czasu. Tak na przykład nadawano tytuł podczaszego tym szlachcicom, którzy uchodzili za największych opojów. Ci, co nie chcieli się kształcić, co nie umieli pisać, otrzymywali dyplomy na kanclerstwo. Rzeczpospolita obwieszczała, że wszyscy próżniacy, głupcy i kłamcy mieli w niej prawo obywatelstwa. Kiedy pewnego razu król Zygmunt August zapytał, kto był królem tego państwa, kanclerz mu odrzekł, że Jego Królewska Mość ma wszelkie przymioty wymagane, by rządzić Rzeczpospolitą Babińską. Król uśmiał się serdecznie z tego żartu" (A. Mickiewicz: "Dzieła" t. IX s. 92, W-wa 1955 Czyt.). "Babin w ogólnym przekonaniu wyrastał na jakąś akademię satyry i dowcipu, na salon, w którym koncentrowało się życie umysłowe kilku następujących po sobie pokoleń inteligencji polskiej, a wielki Jan Zamojski stał się spiritus movens klubu babińczyków... Rzeczpospolita Babińska wywierała potężny wpływ wśród ówczesnych zaognionych stosunków religijnych. Wyrażała wymownie opinię tolerancką swego czasu i skupiała w sobie mimo woli treść duchowną danej chwili. Jest ona w Polsce pierwszą afirmacją indywidualizmu ludzkiego w całej pełni i jako taka jest doskonałą kreacją czasów nowożytnych. Obywatelami Rzeczpospolitej Babińskiej byli: Mikołaj Rej, Jan Kochanowski, Andrzej Trzecieski, Mikołaj Sęp-Sarzyński i inni pisarze, a także senatorowie, hetmani, biskupi. Jan Matejko temu "państwu na opak" poświęcił osobne płótno. Hasło Babina: Ridendo castigo mores (śmiejąc się poprawiam obyczaje)". (K.Bartoszewicz: "Rzeczpospolita Babińska" s. 2-4). Czesław Matusewicz w swej pracy "humor, dowcip, wychowanie" wymienia 30 celów stosowania humoru w pracy pedagogicznej. Myślą przewodnią jego książki jest teza, że "humor może być sensownie i skutecznie wykorzystany w procesie wychowania". "Stosowanie humoru w wychowaniu i nauczaniu jest wyrazem pewnej filozofii życia, filozofii pogodnego optymizmu życiowego i radości życia wszędzie tam, gdzie uśmiech i dowcip czynią życie bardziej przystępnym? (...) Opowiadając się za włączeniem humoru do spraw poważnych możemy przyczynić się do demokratyzacji życia, obyczajów i stosunków międzyludzkich, do nadania realnych wymiarów spraw wyolbrzymionych i postaciom fasadowym" (s. 5-7). Prof. Maria Ossowska (1896-1974), kreśląc wizerunek obywatela w ustroju demokratycznym - obok takich cech, jak aspiracje perfekcjonistyczne, otwartość umysłu, dyscyplina wewnętrzna, tolerancja, aktywność odwagi cywilnej, uczciwość intelektualna, krytycyzm, odpowiedzialność za słowo, uspołecznienie, wrażliwość estetyczna - wymienia poczucie humoru. "Niechże nasz przyszły człowiek posiada tę zdolność, przy pomocy której Arystoteles próbował definiować człowieka: niechże będzie zdolny do śmiechu" ("Wzór obywatela w ustroju demokratycznym" s. 17-18). Tadeusz Kotarbiński: "Jeśli w domu wesoło, ciesz się. Gdy ponuro, Stwarzaj źródła radości sam, wewnętrzną mocą. Niech pogoda nad smutkiem zawsze będzie górą, Jak światło: w dzień od słońca, od latarni nocą." ("Wesołe smutki" Trudno tu także pominąć znakomitą rozprawę wybitnego psychologa, lekarza, artysty i pedagoga w jednej osobie, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stefana Szumana (1889-1972) "O dowcipie i humorze". Oto jej fragmenty: "Dowcip wypływający ze zmysłu humor krzepi, a nie tylko rozśmiesza. Zdrowy humor nie tylko dlatego dobrze działa na nerwy, ponieważ śmiech jest rzeczą zdrową, ale zdrowy humor dodaje i zdrowia, ponieważ uczy zdrowo patrzeć na rzeczywistość. Humor jest bogactwem.(...) Humor jest potrzebny i zbawienny nie tylko w drobnych niepowodzeniach codziennych spraw.(...) Człowiek jest stworzony do radości i szczęścia, mimo cierpień i smutków, a dni pogody nie są tylko krótką, przemijającą osłodą nieznośnego istnienia. Humor jest zasadniczym potwierdzeniem życia jedyną pozytywną filozofią życia.(...) Humor również wymaga odwagi. Ale spojrzenie humoru (czy "z humorem") jest ciepłe, pogodne, pozbawione napięcia i wysiłku. Humor nie znosi zbroi i nie trzyma w dłoniach oręża. Humor jest nieśmiertelny, nie potrzebuje więc puklerza. Jest wieczny jak samo życie, nie obawia się zatem zagłady. Jest silny jak wiara, bo sam jest wiarą w szczęście ludzkie i w sens ludzkiego istnienia.(...) Humor nie zwycięża, lecz wkrada się w serce, panuje, bo nie ma wrogów, nie potrzebuje walczyć, bo zawsze obdarza. Humor jest filozofią pogodnego usposobienia - inaczej - pogodą i wesołością ducha, który się ustosunkował pozytywnie, potakująco do dobrych i złych stron życia.(...) Myśl człowieka zna nie tylko mozolną, konsekwentną pracę, ale także swobodny, śmiały, beztroski lot. Myśl bawi się także, a nie tylko pracuje i dokonuje nieraz więcej w chwilach radości niż w ciągu wielu miesięcy codziennego trudu.(...) Dowcip polega na lotności myśli, na jej zdolności do skoków i przeskoków, na swobodzie myślenia uskrzydlonego.(...) Dowcip przezwycięża wszelki przymus, jest wyrazem niezależności uczucia. Ale i humor i dowcip zaprowadzają nowy porządek rzeczy. Humor stwarza w człowieku nową harmonię uczuciową, ustanowiwszy i ustaliwszy zwycięstwo pogody nad mrokiem, radości nad smutkiem, serdecznej wyrozumiałości nad potępieniem, uśmiechu nad tragizmem, życia nad śmiercią" (s. 4-13). A oto "Magia uśmiechu" - tekst wzięty z przedsionka pewnej świątyni na Śląsku: Najmniejszy uśmiech na ustach rozwesela serce, podtrzymuje dobry humor, pielęgnuje pokój w duszy, pomaga zachować zdrowie, nasuwa łagodne myśli, daje natchnienie do dobrych czynów. Uśmiechaj się do siebie tak długo aż zauważysz, że ponurość i surowość ustępują z twej twarzy; tak długo aż zauważysz, że ci się ogrzało w ciepłych promieniach własne oblicze. A potem dopiero wyjdź z domu aby rozlewać własny uśmiech na innych, napotkanych. Zatem uśmiechaj się do twarzy stęsknionych, bojaźliwych, smutnych, wątłych, młodych, starych, do tych kochanych twarzy w rodzinie i w gronie przyjaciół, aby wszystkie mogły nacieszyć się jej powabem i napić się radością jej uśmiechu. Są takie sytuacje i okoliczności, takie nienaturalne, chorobliwe układy stosunków międzyludzkich, że można je leczyć tylko humorem, satyrą, dowcipem, pogodnym słowem, ale także stosownym ośmieszaniem pewnych powag urzędowych, nadętych mądrością i nieomylnością. XII. Joga Joga to jeden z sześciu systemów filozoficznych Indii ściśle związany z historią i kulturą tego narodu. Prof. Sarvepalli Radhakrishnan twierdzi, że jest ona "równie dawna jak Brahma", co może znaczyć, że tonie w mrokach przeszłości, że ... nie ma początku. Definicja jogi 1. Ze stanowiska etymologii - to twórcze zjednoczenie, połączenie, więź jaźni indywidualnej z jaźnią powszechną czyli z Bogiem, - to jarzmo lub ujarzmienie, ujarzmienie "zjawisk świadomościowych" (L. Cyboran), ujarzmienie osobowości przez jaźń. tutej 2. To uwolnienie ducha od bagażu umysłu" (Patańdżali). 3. To "najstarożytniejszy znany ludziom system rozwoju i samodoskonalenia, nauczany i praktykowany przez wieki w cichych ustroniach i pustelniach wielkich Mistrzów i ich uczniów zarówno w Azji, jak i po całym świecie" (Claude Bragdon). 4. "Joga w samej swej naturze jest nowym narodzeniem. Jest przejściem ze zwykłego intelektualizującego (przeważnie) życia w wyższą świadomość, w szersze i bardziej duchowe istnienie" (Aurobindo Ghosh). 5. To "dążenie do przezwyciężenia i opanowania wszystkich odruchów pięciu zmysłów" (Ramakrishna). 6. "Według Patańdżalego joga jest usystematyzowanym wysiłkiem skierowanym ku osiągnięciu doskonałości poprzez opanowanie różnorodnych elementów natury ludzkiej tak fizycznych, jak i psychicznych" (S. Radhakrishnan). 7. To "nauka, która uczy metody łączenia ducha z Bogiem przy wstrzymaniu funkcji umysłu.(...) Joga stanowi bodaj najbardziej integracyjny system ujmowania człowieka" (Włodzimierz Sedlak). 8. To "metoda doskonalenia charakteru, uczuć i myśli człowieka - intelektu, intuicji i woli; jest tym, co wznosi jego świadomość do sfery czystego ducha" (Kazimierz Chodkiewicz). 9. To wiedza o metodach wyciszenia, oczyszczenia, oświecenia, przemiany i odrodzenia człowieka. 10. To ustawiczne dążenie wzwyż aż do osiągnięcia świadomości kosmicznej. 11. To system profilaktyki i terapii psychosomatycznej. 12. "Joga jest słowem, które w Europie i Ameryce jest dzisiaj dobrze znane, choć słabo rozumiane. Sam system (...) opiera się na założeniu psychologicznym, że przez odpowiednie ćwiczenia umysłu można osiągnąć pewne wyższe stany świadomości.(...) Zanim jednak osiągnie się końcowe stadium rozmyślania i kontemplacji, należy ćwiczyć ciało i umysł. Ciało powinno być sprawne i zdrowe, śmigłe i pełne gracji, sprężyste i silne.(...) Ta stara i typowa indyjska metoda zachowania sprawności fizycznej jest dość niepospolita, jeżeli porównać ją z powszechnie stosowanymi metodami rzucania się, szarpania, podskakiwania i przysiadania, po których człowiek jest zmęczony i nie może złapać tchu.(...) Jest w niej powaga i niezmącony spokój nawet w czasie ćwiczeń fizycznych. Stosując tę metodę zyskuje się siłę i sprawność fizyczną bez niepotrzebnej straty energii fizycznej lub wzburzenia umysłu. Dzięki temu asany nadają się dla każdego człowieka" (Jawaharlal Nehru). Stanisław Tokarski w swej książce: "Jogini i wspólnoty" pisze, że "wielkie słowniki wyszczególniają ponad 35 odcieni znaczeniowych jogi" (s. 19). "Niemal każdy system filozoficzny i wszystkie religie indyjskie mają swoją jogę" (L. Cyboran). "Słowo joga służy w ogóle do określenia wszelkiej techniki ascezy i wszelkiej metody medytacji" (Mircea Eliade). Dla dokładniejszego zorientowania się w naturze systemu jogi warto rozważyć następującą wypowiedź prof. Radhakrishnana: "Obecnie niektórzy myśliciele zaczynają wierzyć, że mózg nie jest wcale nieodzowny do świadomego działania. Psychologowie oświadczają, że umysł ludzki posiada inne zdolności percepcyjne poza tymi, które obsługują pięć zmysłów, a filozofowie z wolna skłaniają się ku poglądowi, że posiadamy inne zdolności umysłowe poza zdolnością rozumowania oraz pamięcią, uwarunkowanymi przez mózg. Starożytni myśliciele indyjscy mieli dobrą praktyczną znajomość tego, co można nazwać nauką metafizyki, a kryptetezja (uzdolnienia do postrzegania, poznawania, rozumienia i doznawania ukrytej rzeczywistości, ukrytych sił) i zdolności pokrewne były im w pełni znane. Powiadają oni, że zdolności widzenia i wiedzenia możemy nabywać bez narządów zewnętrznych i że możemy się uniezależnić od czynności wykonywanych za pośrednictwem zmysłów fizycznych i mózgu. Uznają oni, że dookoła nas istnieje świat szerszy od tego, który normalnie zdolni jesteśmy objąć świadomością. Gdy pewnego dnia oczy nasze otworzą się na ten świat, może nastąpić rozszerzenie naszej percepcji równie zdumiewające, jak to, które następuje u niewidomego, kiedy po raz pierwszy odzyskuje wzrok. Istnieją prawa rządzące pozyskaniem tego dalej sięgającego daru widzenia oraz przejawami ukrytych zdolności. Kierując się zasadami jogi, takimi jak wzmacnianie zdolności skupienia, powstrzymywania lekkomyślnych poczynań umysłu przez skupienie uwagi na najgłębszych źródłach siły, człowiek może ująć w karby własną duszę, tak jak atleta zdobywa władzę nad swym ciałem. Joga pomocna jest przy osiąganiu wyższego poziomu świadomości przez przekształcanie organizmu psychicznego, umożliwiające mu wykroczenie poza granice zakreślone zwykłemu ludzkiemu doświadczeniu. W jodze odnajdujemy te kardynalne pojęcia myśli hinduskiej - takie jak wyższość natury psychicznej nad fizyczną, apoteoza milczenia i samotności, medytacji i ekstazy oraz obojętności na warunki zewnętrzne - które sprawiają, że tradycyjne nastawienie Hindusów wobec życia wydaje się umysłom współczesnym tak dziwne i fantastyczne. Wielu jednak spośród tych, którzy się z tym nastawieniem zapoznali, przyznaję, że stanowi ono konieczną korektę naszej obecnej umysłowości, przeciążonej rzeczami zewnętrznymi i oddalonej od prawdziwego życia duchowego ciężką, monotonną pracą, materialną zachłannością i zmysłowym podnieceniem.(...) Ostatecznym celem jogi jest spowodowanie całkowitego przeobrażenia treści natury ludzkiej" ("Filozofia indyjska", t. 2 s. 287-288, 303). Anni Besant: "W prawdziwej jodze nie ma miejsca na dyskusję. Dyskusja to rzecz intelektu, a nie ducha, a joga jest sprawą Ducha, nie intelektu" (z książki K. Chodkiewicza: "Pierwsze kroki ... s. 71). Claude Bragdon: "Joga nie stra się kierować człowiekiem, ale rozszerza i pogłębia jego poznanie i umiejętności w każdej dziedzinie jego działania. Jednocześnie człowiek przekonywa się wkrótce, że nowych rozbudzonych przez jogę mocy i władz ma używać tylko w jednym kierunku (tj. wzwyż - M.S.), a gdyby chciał ten kierunek zmienić, joga obróci się przeciw niemu, zatrzyma jego rozwój, pozbawi go wszelkiej mocy, a może nawet całkowicie zniszczyć " ("Joga dla ciebie..." s. 9). Taka jest natura jogi. Systemy jogi Wymienię i krótko skomentuję - na podstawie książki Kazimierza Chodkiewicza "Pierwsze kroki w nowoczesnej jodze" - 7 głównych systemów jogi: 1. Radża-Joga czyli Joga Królewska, zwana też jogą świadomości. "Jest to joga najtrudniejsza i najmozolniejsza spośród tych siedmiu. Radża-Jogę znają starożytne Indie od niepamiętnych czasów. Nauczono jej i ustnie komentowano przez wiele stuleci, dopóki jeden z jej mistrzów, Patańdżali nie spisał tych przekazów i nie został uznany za założyciela szkoły Radża-Jogi" (nie wiadomo dokładnie, kiedy żył Patańdżali. Różni historycy podają różne daty jego życia i działalności - od VIII do II wieku przed Chrystusem). Przez pracę nad świadomością na drodze koncentracji i całkowitego wyciszenia i oczyszczenia odkrywamy Siebie czyli naszą właściwą istotę, to jest Jaźń, istniejącą poza i ponad umysłem, którym włada. Radża-Joga jest także drogą rozwoju potęgi woli. Nazwa pochodzi od wyrazu sanskryckiego "radża" - władca, król. 2. Karma-Joga czyli joga bezinteresownego czynu, pracy, działania, służby, ofiary. "Karma-jogin kieruje się wolą służenia, dawania i udoskonalania świata, jest sprawny w działaniu, wie czego chce, a jego wola staje się jak zahartowana stal". Jest to droga wielkich sług ludzkości, wielkich nauczycieli, organizatorów, władców i przywódców, którzy odziaływując na narody i cywilizacje podczas długich wieków ludzkiej ewolucji promieniują w mrokach historii, jak światła przewodnie. Nazwa pochodzi od pierwiastka sanskryckiego "kri"- działać. 3. Bhakti-Joga czyli joga miłości albo świętości. Działa uczuciem, intuicją. To droga mistyków i świętych. Nazwa pochodzi od sanskryckiego rdzenia "bhaj" -służyć lub czcić. 4. Dżnana-Joga czyli joga poznania, intelektu albo joga mądrości.Jest to droga dla ludzi o silnym intelekcie, podobnie jak Radża-Joga. "W tym systemie umysł uczy się wznosić na wyższe poziomy myśli abstrakcyjnej, dostrzegać Wyższą Jaźń we wszystkich rzeczach." Nazwa pochodzi od wyrazu sanskryckiego "dżnianam" - poznanie, mądrość. 5. Laja-Joga koncentruje się na sile życiowej w ciele eterycznym (Jest to niewidzialna część ciała fizycznego. "Do jego funkcji należy utrzymywanie życia wegetatywnego w organizmie fizycznym: oddychania, krążenia krwi, trawienia, odnawiania komórek i wzrostu organizmu". Fakir stąpa po rozżarzonych węglach dzięki tworzonej siłą woli tarczy ochronnej z ciała eterycznego). Prądy tej siły płyną z ośrodka u podstawy kręgosłupa i znane są na Wschodzie pod nazwą Kundalini - Wężowego Ognia. Przenosząc ten ogień z czakramu (ośrodek energii) u podstawy kręgosłupa w górę, w kierunku innych czakramów w ciele eterycznym, Laja-joging wpływa na swoje ciało astralne i mentalne, zdobywa władze psychiczne i jednoczy swą osobowość ze swoją indywidualną jaźnią w świecie duchowym". "Laja" w języku sanskryckim oznacza: "być rozpuszczonym" albo "wchłoniętym". 6. Muntra-Joga to metoda wykorzystywania siły dźwięku. "Dźwięki i słowa powtarzane rytmicznie z odpowiednio dobraną intonacją przenikają fizyczną barierę i oddziaływują na substancje eteryczne, a nawet astralne.(...) Uczeń Mantra-Jogi wykonuje specjalnie dobrane mantramy, aby udoskonalić przepływ prądów eterycznych, rozwinąć organy eteryczne i w ten sposób uzyskać określone władze psychiczne. Mantry, częściowo wpływają na ciała astralne i mentalne ucznia, przenikając całą jego osobowość". Mantra w języku sanskryckim oznacza "świętą zgłoskę", formułę dźwiękową. 7. Hatha-Joga zmierza do udoskonalenia narzędzia, jakim jest ciało, uwalniając je od podlegania zmęczeniu i powstrzymując skłonności do podupadania na zdrowiu i starzenia się (Radhakrishnan), a to poprzez surową dyscyplinę ciała, specjalną dietę (wegetarianizm) oraz ćwiczenia oddechowe i asany (postawy). System Hatha-Jogi działa od dołu wzwyż. Hatha- i Radża-Joga pozostają do siebie w takim stosunku, jak korzeń i kwiat. Nazwa pochodzi od wyrazów sanskryckich: "ha" słońce, symbol ładunków dodatnich i "tha" - księżyc, symbol ładunków ujemnych. "Hatha-Joga wyraża równowagę potencjałów dodatnich i ujemnych w naszym ciele uzyskaną przez samokontrolę czyli harmonię między ciałem i duchem" (M. Michalska). Ciało może być podstawą rozwiązłości niszczącej człowieka, ale może być także narzędziem boskiej mocy. Mistrz Aurobindo Ghosh (1872-1950) jest twórcą jogi integralnej, skupiającej wszystkie systemy jogi. Praktykował ją w swym słynnym aszramie w Pandiszeri koło Madras. Charakterystykę jogi integralnej zawiera wydawnictwo Biblioteki Polsko-Indyjskiej, Madras 1962, pod tytułem: "Joga i co w niej pomaga". Są to wypowiedzi Mistrza w przekładzie Wandy Dynowskiej. W wieku XX, a szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach, znaczną karierę robi nowa gałąź Jogi - Agni Joga czyli Joga Ognia szeroko pojętego. Wypada jeszcze - dla pełniejszej orientacji - przedstawić schemat 8-stopniowego systemu Radża-Jogi Patańdżalego. 1. Jama - wstrzemięźliwość, umiarkowana dieta, niezabijanie, niekrzywdzenie, prawdomówność, nieprzyjmowanie darów, karność, dyscyplina, opanowanie zmysłów. 2. Nijama - czystość wewnętrzna, zadowolenie z losu, przestrzeganie zasad moralności. Jama i nijama stanowią przygotowanie etyczne, niezbędne dla praktykowania jogi. 3. Asana - postawa; ćwiczenie, odpowiednie, najbardziej naturalne ułożenie ciała w czasie ćwiczeń. 4. Pranajama - ćwiczenia oddechowe, kierowanie oddechem. 5. Pratiahara - uwolnienie się od wrażeń zmysłowych. Te pierwsze pięć stopni według Radhakrishnana to akcesoria jogi, a nie jej elementy. To niezbędne przygotowanie do właściwej jogi, która obejmuje 3 stopnie następne. 6. Dharana - koncentracja. 7. Dhiana - medytacja. 8. Samadhi - kontemplacja, iluminacja, stan ekstazy, w którym eliminuje się funkcję intelektu i przechodzi się w stan transcendencji. Ten szczytowy stan w jodze, wymagający całkowitego wyciszenia, czystości i wolności, osiągają nieliczni. Stan ten nie ma w zasadzie charakteru religijnego, ale medytujący może mu ten charakter nadać. Maharishi Mahesz Jogi twierdzi, że "założyciel filozofii jogi, Patańdżali był mylnie interpretowany i porządek faz jego ośmiorakiej ścieżki został odwrócony.(...) Biegłość w cnotach można uzyskać jedynie przez powtarzanie doświadczenia samadhi. Stało się tak ponieważ skutek został pomylony z przyczyną i ta wielka filozofia życia została zniekształcona, a droga do samathi zablokowana". Ćwiczenia Hatha-Jogi odbywam od roku 1956 codziennie rano, po wykonaniu czynności toaletowych, w ciągu 40 minut. Ćwiczenia poprzedzam maksymalnym wyciszeniem się, by skupić całą uwagę na bezbłędnym ich wykonaniu. "Joga jest niemożliwa przy najmniejszym roztargnieniu. Pierwszą i najważniejszą rzeczą w jodze jest skupienie" (mistrz Ramakrishna). Ćwiczenia Hatha-Jogi mają charakter psychofizyczny. Na ćwiczenia te składają się następujące asany (postawy): 1. Powitanie słońca - suria namaskar: a. Postawa pionowa. Stopy razem, podeszwy aktywne - tzn. "świadomy" kontakt stóp z podłożem, wysklepione łuki stóp (przyśrodkowy, zewnętrzny, poprzeczny), rozstawione palce. Rzepki kolanowe podciągnięte w górę. W biodrach - od tyłu, kość krzyżowa obciągana w dół, a jednocześnie pośladki lekko rozsuwane na zewnątrz przez niewielką rotację ud (kolan) do środka. Kręgosłup i szyja od tyłu wyciągają się do góry wraz z tyłem głowy. Głowa trzymana prosto, czyli nie zadzierana do góry broda, ani czoło nie pochylone. Twarz odprężona. Ramiona opadają w dół i są lekko odchylone do tyłu. Dłonie złączone, dotykają się wzajemnie wnętrzami, z palcami skierowanymi ku górze - na wysokości klatki piersiowej złączone kciuki dotykają do mostka. Koncentracja, wyciszenie - 16 oddechów. b) Z pozycji (opisanej w punkcie a) unieść ręce do góry z wnętrzami dłoni skierowanymi do przodu. Wyciągając ręce do góry i prostując je w łokciach - przechylamy się lekko do tyłu wyciągając mocno przód i tył tułowia do góry. Głowa lekko zadarta, wzrok skierowany do góry. Pośladki ściągają kość krzyżową do dołu. Kolana mocne (rzepki podniesione), stopy w aktywnym kontakcie z ziemią. Intensywne wyciąganie rąk do góry tworzy przestrzeń w pachach. Dłonie staramy się dawać do tyłu (łokcie proste), a barki (pachy) do tyłu i w bok. Mostek wypychamy do góry i do przodu i robimy wdech. c) Z pozycji opisanej wyżej, starając się nie zginać nóg w kolanach, robimy skłon do przodu. ręce na ziemię - jeżeli możemy to zrobić. Głowa zwisa luźno na rozluźnionej szyi, a więc twarz zwrócona jest ku kolanom, nie zaś ku ziemi. Skłon do przodu staramy się uzyskać w jak największym stopniu z pochylenia miednicy do przodu, a nie ze zgięcia się do przodu w kręgosłupie i robimy wydech i bezdech. (a-wdech, b-wydech i bezdech) - 8 skłonów - po czym d) Kładziemy się plecami na rozłożonym, na równym podłożu, kocu - z rękami i nogami wyprostowanymi. Ręce ułożone są lekko skośnie do tułowia, dłonie na wysokości bioder. Głowa może być umieszczona nieco wyżej np. na złożonym kocu. Układając się w tej pozycji należy zadbać o to, by część lędźwiowa kręgosłupa była jak najbliżej ziemi, poprzez uruchomienie pracy pośladków, odciągających kość krzyżową i guzy kulszowe w kierunku stóp. Wyciągamy pięty do przodu, rozciągając tyły nóg - i rozluźniamy stopy, kolana i biodra. Odsuwamy - po jednym - barki do głowy, wyciągając ręce, przesuwając je po podłodze w kierunku - od głowy. Ręce rotujemy przy tym tak, żeby wnętrza dłoni były skierowane do góry, a łopatka przesunęła się trochę pod kręgosłup. Operację tę przeprowadzamy kolejno najpierw z lewą, a potem z prawą ręką. Rozluźniamy, pozwalając swobodnie opaść na ziemię - dłonie, całe ręce, barki, tułów, lędźwia, brzuch, biodra, kolana i stopy. Następnie wchodzimy w relaks pełny - sawanna 16 oddechów - całkowite rozluźnienie stawów i mięśni; ciało jakby nieżywe, ciężkie. (Stosowanie tej niezwykle pożytecznej asany zaleca się nie tylko w czasie ćwiczeń. Gdy w ciągu dnia, w trakcie lub po pracy, czujemy się zmęczeni, wyczerpani, rozkojarzeni, powinniśmy choć kilka minut poświęcić tej relaksowej asanie w warunkach izolacji i ciszy dla uzyskania spokoju i ładu wewnętrznego. Stosowana w tych ćwiczeniach liczba 8 lub jej wielokrotność jest liczbą zodiakalną spod znaku Koziorożca). 2. Świeca - Sarvangasana. Z pozycji opisanej w punkcie 1d (leżenie na plecach), robiąc wdech zginamy kolana, podnosimy je razem z ziemi i zbliżamy stopy do pośladków przesuwając je razem po ziemi. Odbijamy się stopami od ziemi i przerzucamy je do tyłu, poza glową. Robimy to na wdechu, pomagając sobie zaparciem się wnętrzami dłoni o ziemię z tyłu, za plecami. Stopy poza głową na ziemi, biodra w górze, opieramy się na ziemi na tyle głowy i na szczytach barków. Odchodzimy stopami, stojącymi poza glową na ziemi, w kierunku od głowy, podpieramy się dłońmi w plecy, umieszczając je jak najniżej na plecach (do ziemi) i dociskając przy tym łokcie do ziemi. Staramy się, by łokcie jak najmniej rozsuwały się od siebie - co nie jest łatwe. Aby sobie w tym pomóc, możemy założyć na ręce; powyżej łokci (przy samych łokciach, na części ramieniowej) - pętlę szerokiego paska (pętla o długości równej mniej więcej szerokości naszych barków). Zapierając się dłońmi w plecy podchodzimy stopami spowrotem do głowy i po jednej (najlepiej razem), lekkim odbiciem, podnosimy stopy z ziemi, sprowadzając pięty do pośladków. Robimy to wraz z wydechem. Opieramy się na ziemi jedynie na tyle głowy, na szczytach barków i na łokciach (ramionach). Nogi mamy zgięte (w powietrzu), pięty przy pośladkach. Pionizujemy uda, przesuwając kolana do tyłu i podnosimy stopy do sufitu, prostując nogi do góry. Staramy się by całe nogi (mocne kolana), biodra i plecy - tworzyły jedną linię. Cały czas podpieramy się dłońmi w plecy jak najniżej przy ziemi, łokcie blisko siebie i dociążone (nie unoszą się w powietrze). Jest tendencja do odrywania łokci od ziemi przez przesuwanie stóp nad głową. Nie poddajemy się jej, przesuwając stopy (mocne kolana) do tyłu, ruchem dociskającym łokcie do ziemi. Głowa, szyja, krtań, gardło i twarz - odprężone. Oddech spokojny, równomierny, nie forsowny. Rzepki kolanaowe ściągnięte, stopy aktywne tzn. śródstopia wyżej niż pięty. Przyśrodkowe krawędzie - do sufitu, zewnętrzne do ziemi. Palce stóp skierowane do głowy. - Sarvangasona, co znaczy "wszystkie części" 256 oddechów (16 minut), a z tej asany przechodzimy bezpośrednio do następnej. (Nazwa wskazuje, że postawa ta angażuje wszystkie części ciała; jedna z najwybitniejszych. Regeneruje, odmładza, uodparnia cały organizm, leczy i wzmacnia system nerwowy, organy jamy brzusznej i klatki piersiowej, leczy żylaki; dobroczynnie wpływa na funkcje mózgu i sprawność intelektu. Wymaga jednak dużej ostrożności. Praktykowanie tej asany zaczynamy od kilku sekund i stopniowo, zależnie od samopoczucia, przedłużamy do 5-10 minut. Może być niebezpieczna dla ludzi starszych, którzy jej nie praktykowali. Powrót z tej asany do pozycji normalnej, odwrotnej, następuje powoli przez pozycję leżącą, sawasanę (32 oddechy), przez asany 4, 5 i następne. Nagła zmiana pozycji ciała ze "świecy" na normalną przez nagły odpływ krwi od głowy jest bardzo szkodliwa i niebezpieczna.). 3. Pług - Halasana. Z pozycji opisanej w punkcie 2 (świeca) zginamy nogi, sprowadzając pięty do pośladków, opuszczamy kolana nad głową, w kierunku piersi i stawiamy stopy na ziemi poza głową (palce na ziemi, pięty w górze). Prostujemy nogi w kolanach i zapierając się dłońmi jak najniżej w plecy, podnosimy całe plecy do góry, dociążając tym łokcie do ziemi. W tej pozycji na początku płuca mogą być ściśnięte, więc podnoszenie pleców, uwalnia płuca. Głowa, szyja i krtań - odprężone. Mostek zbliża się do brody i podnoszony jest do góry. - 16 oddechów, potem przejście do relaksu (poz. 1d) i w nim 32 oddechy. (Leczy system nerwowy, reumatyzm, lumbago, organy jamy brzusznej). 4. Unoszenie nóg - Utthanapadasana. Z leżenia na plecach (poz. 1d) obracamy dłonie wnętrzami do ziemi, napinamy rzepki kolanowe i podnosimy proste nogi do góry, do kąta ich z ziemi ok. 60 stopni. Mocne rzepki kolanowe, aktywne stopy. Kończymy opuszczając proste nogi na ziemię. W przypadku kłopotów z lędźwiami, z kręgosłupem lędźwiowym dochodzimy do tej pozycji najpierw przez zgięcie nóg, podniesienie kolan i dopiero potem podniesienie stóp z ziemi i wyprostowanie nóg w powietrzu do 60 stopni. Kończąc, również najpierw zginamy nogi, stawiamy stopy i prostujemy nogi. - 8 oddechów, po czym relaks - 8 oddechów. 5. Półświerszcz - Ardha salabhasana. Kładziemy się płasko na brzuchu na rozłożonym na podłodze kocu. Ręce proste wzdłuż tułowia, dłonie w pobliżu bioder. Głowa oparta brodą o pdłoże. Dłonie mogą się płasko opierać o podłoże, mogą być też ściśnięte w piąstki, kciukami przy ziemi. Podnosząc kolana z ziemi, napinamy kolana, nogi proste, palce stóp na ziemi, pięty w górze. Włączając pracę pośladków ściągamy kość krzyżową i guzy kulszowe - do pięt. Z tej pozycji unosimy jak najwyżej lewą nogę. Staramy się podnosić najpierw kolano, a potem stopę. Śródstopie odciągnięte do tyłu, tylna część kolana lewej nogi - jak najwyżej. Rzepki w obu kolanach podciągnięte. Obie nogi, ta w górze i ta na ziemi, mocno wyprostowane. Oba kolce biodrowe na ziemi. Kolec biodrowy od strony podnoszonej nogi ma tendencję do unoszenia się z podłogi - dociskamy go mocniej. Trzymamy podniesioną nogę w górze przez 8 równych, długich, ale nie forsownych oddechów. Potem relaks - 16 oddechów. To samo dla drugiej nogi. Powtarzamy kilka razy. 5a. Świerszcz - Salabhasana. Leżenie na brzuchu opisane na początku punktu 5. Zaciskamy pośladki, podciągamy rzepki kolanowe i naciskamy dłońmi (mogą być one ściśnięte w piąstki, kciukiem do ziemi) na ziemię, przy biodrach. Ręce proste. Podnosimy obie proste nogi do góry, jak najwyżej. Staramy się bardziej podnosić kolana niż stopy. Kolana mocne, stopy aktywne. 8 oddechów, potem relaks - 8 oddechów. Obie te asany wzmacniają wiązadła biodrowe, leczą system erwowy, lumbago, bóle krzyża, wzmacniają organy jamy brzusznej. 6. Skłon tułowia do nóg - Pasczimottasana, zwana w pradawnej jodze "źródłem siły życiowej". Siad płaski - nogi wyprostowane do przodu. Osoby mające kłopoty ze skłonem do przodu, powinny siąść na brzegu grubo złożonego kilkakrotnie koca. Wyciągamy rękami spod siebie kolejno skórę pośladków do tyłu i na bok. Obciągamy pięty do przodu. Stopy trzymamy w ten sposób, że wewnętrzne krawędzie i punkty pod dużymi palcami wypychamy do przodu, a zewnętrzne krawędzie (punkty pod małymi palcami) do tyłu. Palce stóp skierowane są do głowy, a stopy są pionowe. Pochylamy tułów do przodu i chwytamy się palcem wskazującym i kciukiem za duży palec przeciwnej stopy. Możemy to zrobić "na krzyż" - lewa ręka chwyta prawą stopę i odwrotnie. Ściągamy tułów do stóp. Staramy się pochylać tułów nie przez zgięcie się w kręgosłupie, a przez pochylenie miednicy do przodu, obracanej na stawach biodrowych. Jeśli nie sięgamy rękami do stóp, możemy to zrobić poprzez pasek założony na stopy. Pętla paska założonego na wysokości podstaw palców stóp trzymana jest przez obie dłonie wyciągnięte w kierunku stóp. Kolana mocne (rzepki podciągnięte) lekko rotują do środka. Barki opadają na dół i odciągamy je do tyłu, a przód tułowia od pępka do mostka - wyciągamy do góry. 8 oddechów w tej pozycji i relaks na siedząco - dłonie płasko na kolanach. Wzmaga perystaltykę jelit, wzmacnia i leczy organy jamy brzusznej oraz stawy barkowe, biodrowe i nóg. 7. Korkociąg - Ardha-Matsyendrasana. 1) Na rozłożonym na podłodze kocu siadamy na prawej stopie w taki sposób, że pięta jest pod jednym pośladkiem (guzem kulszowym), a śródstopie pod drugim. Czyli prawa noga jest zgięta, kolano na ziemi przed nami, a prawa stopa z podbiciem do ziemi, a podeszwą ku górze, w poprzek jest umieszczona pod oboma pośladkami. 2) Przekładamy lewą stopę ponad prawym udem i stawiamy ją na ziemi tuż za zewnętrznym skrajem tego uda - jak najbliżej bioder. Lewe kolano w górze, goleń pionowa. 3) Wyciągając przód tułowia w górę, skręcamy się w lewo. Prawą ręką możemy trzymać się za zewnętrzną krawędź lewej stopy (spoczywającej po zewnętrznej stronie prawego uda) lub też możemy zgiąć ją w łokciu i założyć ten prawy łokieć za lewe kolano. Prawe ramię (przy łokciu) oprzez się wówczas za lewe udo (przy kolanie). Możemy się wówczas skręcić jeszcze mocniej. Lewa ręka z tyłu na plecach. Możeona również opierać się palcami dłoni na ziemi, z tyłu poza plecami i pomagać w ten sposób rotacji osiowej tułowia w lewo. Głowa wyciąga się od tyłu do góry (nie podnosimy przy tym brody). Jeśli mamy kłopoty z utrzymaniem się na podłożonej pod pośladki stopie, podkładamy między stopę a pośladki grubo złożony koc. 16 oddechów, po czym relaks - 32 oddechy. To samo dla drugiej strony. W czasie tego trudnego ćwiczenia energia rozbudza się i płynie w górę wzdłuż rdzenia pacierzowego do mózgu, co daje organizmowi maksimum siły witalnej; zwiększa elastyczność kręgosłupa, wzmacnia narządy jamy brzusznej, mięśnie grzbietu oraz stawy barkowe, biodrowe i kolanowe. "To jedna z najbardziej pożytecznych asan o bardzo rozległym oddziaływaniu" (M. Michalska). 8. Postawy "diamentowe" a. Matsajama - klękamy na rozłożonym kocu z kolanami razem i stopami oddzielnie. Podbicia stóp na ziemi, palce skierowane do tyłu. Wyciągając kciukami mięśnie obu łydek - do tyłu i na bok, siadamy między łydkami - pośladki na ziemi między piętami. Przechylamy się do tyłu i opieramy najpierw ręce, a potem łokcie na ziemi, z tyłu za stopami. Dłonie umieszczamy na podeszwach stóp. Lekko unosząc biodra (lecz nie odrywając zupełnie pośladków od ziemi) ściągamy kość krzyżową i guzy kulszowe w kierunku kolan. Przechylamy głowę do tyłu i wypaychamy do góry mostek, obciągając barki do ziemi. Kolana razem. - 8 oddechów. b. Suptawadżrasana - z pozycji opisanej wyżej przechylamy się jeszcze bardziej i opieramy czubek głowy na ziemi. Ręce wyciągnięte wzdłuż tułowia, wnętrze dłoni zwrócone do ziemi. Mostek do góry, barki do ziemi i od uszu. Kolana razem. - 8 oddechów. c) Sasankasana - klękamy na rozłożonym kocu, kolana razem, stopy razem. Podbicia stóp na ziemi, palce do tyłu. Siadamy na piętach. Dajemy ręce do tyłu i chwytamy lewą dłonią prawy nadgarstek, na wysokości kości krzyżowej - z tyłu. Robimy wdech i z wydechem pochylamy tułów do przodu, do oparcia czoła na ziemi. Jeżeli nie możemy dostać głową do ziemi - rozłóżmy przed sobą grubo złożony koc, by głowa mogla spocząć na czymś wyższym. Pośladki cały czas w kontakcie z piętami. - 32 oddechy. Ta bardzo przyjemna pozycja relaksowo-tonizująca ułatwia koncentrację, ożywia cały ustrój, pobudza funkcje przewodu pokarmowego. 9. Drzewo - Wrksasana. Stajemy w postawie zasadniczej. Stopy razem (patrz punkt 1a). Podnosimy prawą stopę i pomagając sobie prawą ręką umieszczamy ją na lewym udzie (lewa ręka może być wyciągnięta w bok dla lepszego utrzymania równowagi). Podniesione kolano skierowane do przodu (w klasycznej Wrksasanie jest ono skierowane w bok, a podniesiona stopa spoczywa na wewnętrznej powierzchni uda przeciwnej nogi). Podnosimy i wyciągamy ręce do góry, dłonie zwrócone wnętrzami do siebie. Musimy je złączyć. Stramy się wyprostować ręce w łokciach. Początkowo możemy to ćwiczyć stojąc plecami przy ścianie, a potem na środku pokoju. - 8 oddechów. To samo na drugą stronę. W czasie tych ćwiczeń siadam, kładę się i wstaję bez pomocy rąk, co stanowi sprawdzian siły, elastyczności i sprawności ciała . Ćwiczenia kończę pranajamą klasyczną według proporcji 1:4:2 w postawie siadu na piętach przy maksymalnym wyciszeniu i koncentracji. Siad na piętach z kolanami razem. Pięty opadają na bok, duże palce stopy w kontakcie ze sobą. Pionizujemy miednicę tzn. lędźwia nie są wypchnięte do tyłu, lecz brzuch też nie jest w przodzie. Wyciągamy do gory kręgosłup, szyja wychodzi spomiędzy barków do góry, od tyłu. Ramiona idą na dół i lekko do tyłu. Wyciągamy do góry tył głowy (nie brodę). Mostek do przodu i do góry. Dłonie spoczywają luźno na udach. Tułów wyprostowany, oczy i usta zamknięte. Po wydaleniu całej zawartości płuc duży palec (kciuk) prawej ręki kładziemy na prawym nozdrzu lekko je uciskając, a drugim i trzecim lekko dotykamy czoła między brwiami na czakramie adżna w myśl zalecenia mistrza swami Rayanandy ("Laja-Joga") (Należy ostrzec początkujących, że rozbudzenie energii tego czakramu może być niebezpieczne, a nawet groźne, jeśli nie jesteśmy dostatecznie uładzeni wewnętrznie, wyciszeni i oczyszczeni). Wdech (puraka) lewą dziurką nosa (prawą zatyka kciuk) - 8 uderzeń tętna. Zatrzymanie powietrza (kumbhaka) - 32 uderzenia tętna. Wydech (rechaka) prawą dziurką (lewą zatyka palec serdeczny - 16 uderzeń - i odwrotnie (zaczynamy wdech prawą dziurką nosa). Niebezpieczeństwa jogi Joga - rzec można - jest systemem zbawiennym. Należy ją zalecać, ale należy też przed nią ostrzegać ludzi niedojrzałych. Człowiek rozkojarzony, chaotyczny, nałogowiec, gaduła, uwikłany w różne namiętności, konflikty, podejrzenia, żywiący różne ujemne uczucia, jak nienawiść, gniew, zawiść nie powinien zajmować się jogą, gdyż nie tylko nic dobrego nie osiągnie, ale może wyrządzić sobie - jak wykazuje doświadczenie - poważną szkodę. Kazimierz Chodkiewicz, jeden z największych znawców filozofii jogi (mieszkał i zmarł w Londynie w roku 1980) we wspomnianej wyżej książce, ostrzegając przed pochopnym podejmowaniem praktyki jogi, cytuje obszerne wypowiedzi różnych kompetentnych autorów na temat niebezpieczeństwa jogi. "Te ćwiczenia są niebezpieczne nie tylko dla ciała fizycznego (...), lecz także dla równowagi umysłowej ucznia". Paul Brunton, ur. w r. 1898, angielski dziennikarz, autor głośnej książki "Ścieżkami jogów": "W tym miejscu jest absolutnie niezbędne ostrzeżenie przed praktykowaniem bez wyboru rozpowszechnionych niebacznie ćwiczeń oddechowych indyjskiej jogi.(...) Starożytni mistrzowie, którzy znali różne skutki różnych sposobów oddychania uczą, że poprzez oddychanie możemy sami uczynić się potężnymi na miarę bogów, lecz równie dobrze możemy wpaść w obłęd, nabawić się nieuleczalnych chorób, spowodować swoją nagłą śmierć. Zrozumiecie wtedy, że tam, gdzie korzyści są tak ogromne, nie mniejsze są niebezpieczeństwa". Annie Besant: "Fizyczne zamykanie różnych zmysłów, fizyczna kontrola oddechu rzeczywiście nadają - jak się to mówi - lekkość i ułatwiają umysłowi wycofanie się ze świata zewnętrznego. Ale tam, gdzie te wskazania, ujawnione tylko częściowo, zaczynają nagle praktykować ludzie dziedzicznie nie przygotowani do takich ćwiczeń i gdy przeprowadzają je z uporem i zachodnią energią, bez pomocy kogoś, kto wie jak pokierować uczniem, owe praktyki mogą się stać niesłychanie niebezpieczne". Niezależnie od książki K. Chodkiewicza przytoczę jeszcze dwa miarodajne głosy na temat niebezpieczeństwa jogi: Radhakrishnan: "Ćwiczenia oddechowe uważane są nawet w obecnej dobie za wysoce pożyteczne dla zdrowia.(...) Stosowanie niektórych tych ćwiczeń przez ludzi słabych jest rzeczą bardzo niebezpieczną" ("Filozofia indyjska", t. 2, s. 305). Claude Bragdon: "Cały jej (jogi) system samodoskonalenia był w przeszłości starannie strzeżony i otaczany tajemnicą, choć był zawsze dostępny dla ludzi szczerze szukających, a wyposażonych w odpowiednie przygotowanie. Jedną z przyczyn tej tajemniczości i ochrony są niebezpieczeństwa towarzyszące praktykowaniu jogi; wzmaga ona życie w człowieku, zwiększa siłę i moc, a jeśli charakter jego i cały organizm nie są dość odporne i wyrobione, by wytrzymać to wzmożone napięcie, może się z nim stać to, co z elektryczną maszyną, gdy się podwyższa wolty ponad jej normalne działanie: może się nadwerężyć, a nawet zupełnie zepsuć cały jej mechanizm. Niebezpieczeństwo to jest równie wielkie dziś, jak było ongiś, może nawet większe dzięki tak rozpowszechnionemu dogadzaniu swoim zachciankom i nałogom oraz niechęci współczesnych do surowej dyscypliny życia. Toteż nie namawia się nikogo do podjęcia praktyk jogi, kusząc go sowitą nagrodą; raczej należy poważnie przestrzec, a nawet odradzić każdemu, przynajmniej dopóki sam nie uświadomi sobie niebezpieczeństw, trudności i wyrzeczeń, jakich to wymaga oraz zanim jego charakter, uzdolnienia, a nade wszystko pobudki nie zostaną poddane rzetelnej próbie. Bo dopóki człowiek żywi chciwość i żądzę władzy, dopóki miotają nim żądze, a ze wszystkich stron narzucają mu się zobowiązania i nie spłacone "długi" życiowe, podjęcie pracy jogi jest niebezpieczne; wzbudzi w nim tylko nowe konflikty, zaostrzy dawne, uczyni walkę wewnętrzną bardziej niszczącą i groźną" ("Joga dla ciebie..." s. 10). Należy także ostrzegać przed dawaniem posłuchu rozmaitym dziennikarskim sensacjom na temat jogi. Medytacja Medytacja stanowi najistotniejszy element w jodze. Nie ma jogi bez medytacji. Z uwagi na jej kapitalne znaczenie dla zdrowia szeroko pojętego zajmuje to sporo miejsca. Wszystko, cośmy dotąd mówili o jodze i w związku z jogą, stanowi w istocie przygotowanie do medytacji, która jest esencją jogi. Na Wschodzie i poza nim istnieją różne odwiecznie praktykowane systemy medytacyjne i różne stawiają sobie cele. Cytujemy poniżej wybrane wypowiedzi znakomitych znawców przedmiotu, naświetlających ten doniosły problem z różnych pozycji filozoficznych, by umożliwić Czytelnikowi względnie pełną orientację w tym zakresie. Jogowie, wielu Hindusów, buddyści, szczególnie buddyści-zen (Japończycy) codziennie medytują, czerpiąc z tego niezawodnego źródła zdrowie, energię, spokój, światło. Rzeczą godną szczególnej uwagi jest nowe, znamienne zjawisko w piśmiennictwie katolickim: żywe, autentyczne zainteresowanie problematyką medytacji typu wschodniego. Poniżej cytujemy fragmenty wybranych dzieł autorów-katolików, traktujących o medytacji, które ukazały się w ostatnich latach. Czemu przypisać te zainteresowania? Widzę dwa źródła: 1. Człowiek dzisiejszy, ofiara - rzec można - lawiny różnego rodzaju bodźców, rozkojarzony, zapędzony, rozgadany, zagubiony i zagrożony, świadomie i nieświadomie (instynktownie) poszukuje ratunku i źródeł nowych mocy, dróg ratunku przed ruiną osobowości, nowych środków, które umożliwią mu ostanie się w jego ludzkim, autonomicznym, normalnym statusie. Joga, medytacja może uczynić zadość tym potrzebom i pragnieniom, bo wycisza, koi, oczyszcza, oświeca, wzmacnia, uzdrawia i przeobraża człowieka. 2. II Sobór Watykański określił stosunek Kościoła do nauk Wschodu. W "Deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich" czytamy: "Kościół katolicki nic nie odrzuca z tego, co w religiach (niechrześcijańskich) jest prawdziwe i święte. Ze szczerym szacunkiem odnosi się do owych sposobów działania i życia, do owych zakazów i doktryn, które chociaż w wielu przypadkach różnią się od zasad przez niego wyznawanych i głoszonych, nierzadko odbijają promień owej Prawdy, która oświeca wszystkich ludzi. Głosi zaś i obowiązany jest głosić bez przerwy Chrystusa, który jest "prawdą, drogą i życiem", w którym ludzie znajdują pełnię życia religijnego i w którym Bóg wszystko ze sobą pojednał.(...) Przeto wzywa synów swoich, aby z roztropnością i miłością przez rozmowy i współpracę z wyznawcami innych religii, dając świadectwo wiary i życia chrześcijańskiego uznawali, chronili i wspierali owe dobra duchowe i moralne, a także wartości społeczno-kulturalne, które u tamtych się znajdują. Jan Paweł II w czasie jednej z azjatyckich pielgrzymek powiedział, że Duch Święty działa i w innych systemach moralnych i religijnych. Mamy więc, jak się wydaje, do czynienia z faktem przełomu w stosunku Kościoła do innych systemów religijnych i moralnych, a tym samym - z faktem nowej orientacji eschatologicznej. Trudno przecież dziś bronić anachronicznej teorii, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Co to jest medytacja? Co jest jej istotą? Wierzącemu chrześcijaninowi łatwiej będzie uświadomić sobie sens medytacji, gdy - uogólniając - powiemy, że jest to w przybliżeniu odpowiednik modlitwy kontemplacyjnej, modlitwy uwielbienia. Zrozumienie sensu i wartości medytacji znakomicie ułatwia świadomość jaźni, o czym była mowa wyżej. Oddajmy głos znawcom przedmiotu. Wiwekananda (1862-1904), wielki uczeń wielkiego mistrza i świętego Indii, Ramakrishny (1834-1886): "Stan medytacji jest najwyższym stanem bytu" (Radża-Joga, Warszawa 1969, maszyn. powiel. s. 53). Mistrz Sri Ramana Maharishi (1879-1950): "Mouna jest to stan wewnętrzny ponad mową i ponad myślą; jest to medytacja poza wszelkim ruchem myśli. Całkowite opanowanie umysłu jest medytacją, a głęboka medytacja jest mową wieczną.(...) Żnana (mądrość) to całkowite zniknięcie intelektu, dzięki pełnemu zrozumieniu, jak i urzeczywistnieniu swej absolutnej tożsamości z Atmanem (Bogiem - M.S.). Pomocą w tym staje się nieustanne praktykowanie medytacji. (...) Ludzie, którzy ten wysoki stan osiągają, nie odchylają się już nigdy; jest on zwany Mouną, lub ciszą wewnętrzną, milczeniem, pokojem; jest to w istocie stan czystego Bytu". ("Nauka Sri Ramana Maharishi", s. 38, 136). Mistrz Sri Aurobindo Ghosh (1872-1950): "Szerokość, wszechogarniający spokój i cisza, w którą się zanurzamy (w czasie medytacji - M.S.) - to Atman, to "milczący" Brahman (utożsamiony z Atmanem - M.S.). Celem niemal wszystkich szkół jogi jest osiągnięcie tego stanu i nieustanne w nim trwanie" ("Joga...", s. 40). Kazimierz Chodkiewicz cytuje najpierw swego nauczyciela jogi, Józefa Świtkowskiego: "Oto dojdziesz do pojęć całkiem nowych o tych rzeczach, wśród których żyjesz, zaczniesz na nie patrzeć całkiem inaczej. A te pojęcia nowe utworzysz sobie ty sam, będziesz ich twórcą. Dojdziesz do nich rozmyślaniami, do których - prócz przedmiotu samego - nie bierzesz nic z zewnątrz, nic od kogoś drugiego, lecz wszystko czerpiesz wyłącznie ze swego wnętrza. Budujesz sobie te nowe pojęcia z materiałów własnych, jesteś zatem ich twórcą wyłącznym i jedynym, nikt ci w tym nie pomaga, wszystko tworzysz siłami własnymi. A te siły daje ci właśnie medytacja. Obywasz się w niej bez wszelkich wrażeń zewnętrznych, pracujesz tylko siłami wewnętrznymi. Nawet pobudki zewnętrzne nie były ci tu potrzebne, nic cię nie skłaniało do rozmyślań o tych rzeczach, lecz zabrałeś się do tego sam, aktem woli we własnym wnętrzu. Tym wprawianiem w ruch sił wewnętrznych nawiązujesz łączność coraz to częstszą, a coraz bliższą z twoją jaźnią wyższą. To, czego się dowiadujesz w medytacjach, te nowe pojęcia, nowe sądy, nowe oceny, to wszystko otrzymujesz od niej właśnie. Nie daje ci tego twój rozum, twój mózg fizyczny, tylko twoja jaźń wyższa". I dalej Chodkiewicz pisze: "Z powyższych cytatów wynika, że to, co nazywamy medytacją jest bardzo wysokim osiągnięciem w jodze, progiem wiodącym w światy duchowe, w sfery myśli abstrakcyjnej i intuicji.(...) Niesłychana cierpliwość, wytrwałość, ciężka praca, świątobliwe życie, całkowita ufność we własne siły wewnętrzne i w pomoc Mistrzów - oto szczeble drabiny doskonalenia się , po których uczeń jogi próbuje się wspinać" ("Pierwsze kroki...", s. 108-109). Claude Bragdon (1866-1944), amerykański filozof i architekt, autor książek o jodze, architekturze: "Wszystko, cośmy dotychczas mówili o oczyszczeniu myśli, uwadze, czujności, pilnym zdawaniu sobie sprawy ze wszystkiego, milczeniu i różnych ćwiczeniach, pozach i oddechach - stanowi tylko przygotowanie do najważniejszego, tj, do medytacji jogi. Jest ona w istocie błaganiem do Czuwającego w Milczeniu (najwyższego w nas Ducha), by zechciał zstąpić i trwać w naszej zwykłej świadomości, przemienić i przeobrazić to znikome i skrzywione "podobieństwo" Samego Siebie, jakim jest nasza osobowość.(...) Trzeba przede wszystkim oswobodzić się od wszelkich zewnętrznych zainteresowań, od osobistych chęci i pragnień, od małych, zwykłych spraw; nic ze znikomego, powierzchownego świata nie powinno wtargnąć gdy oddajesz się tej pracy medytacyjnej. Starajmy się o jak najlepsze otoczenie, tj. czyste, pełne harmonii i ładu i o ile możności - piękne. Dobrze jest nieraz medytować w przyrodzie, na otwartym powietrzu, w jakimś zacisznym zakątku, gdzie nie ma obawy, by ktoś nam przeszkodził; jeśli to nie jest możliwe, własny pokój będzie najlepszy, ale zawsze na tym samym miejscu i o tej samej godzinie. Wczesny ranek jest najodpowiedniejszy: jeśli się da - twarzą ku wschodzącemu słońcu. W jak najlżejszej odzieży, najlepiej białej, lnianej, bawełnianej lub jedwabnej. Usiąść w półlotosowej albo lotosowej postawie lub, jeśli te są zbyt trudne, w egipskiej (można także na piętach - M.S.), ale zawsze siedzieć należy prosto, gdyż właściwa pozycja kręgosłupa jest niezmiernie ważna; jest on bowiem piorunochronem, który sprowadza ogień z nieba.(...) Teraz powtórzmy ćwiczenie Kapalabhati pewną ilość razy, następnie Pranajamy (Ćwiczenie Kapalabhati: "Usiąść o ile możności w postawie lotosowej (lub innej, jak wyżej - M.S.) z kręgosłupem w linii prostej z rękami spoczywającymi na kolanach. Teraz silny wydech przez nagłe i mocne wciągnięcie muskułów brzucha i przepony i natychmiastowe ich rozluźnienie - czyli silny i aktywny ruch, a po nim parę chwil bierności, podczas których ponowne napełnienie się płuc powietrzem staje się instynktowne i automatyczne. Wydech - wyrzucenie silne powietrza - powinno zajmować tylko mniej więcej jedną czwartą czasu zużytego na wdech.(...) Myśl powinna w tym czasie skupiać się na uderzeniu muskułu brzusznego w środek splotu słonecznego (okolica pępka), gdzie się gromadzi energia żywotna".) po czym z oczami zamkniętymi oddychać głęboko, z samego dna naszej istoty niejako, ale spokojnie i rytmicznie. Następnie skupić uwagę na tym, co sobie obieramy za przedmiot naszej medytacji, oddalając wszelkie nasuwające się obrazy i myśli, mogące zwrócić naszą uwagę ku czemuś innemu. Spostrzeżemy ze zdumieniem, jak uparte i narzucające się są te obrazy i myśli, i jak nieznośne, ale powinno nam to wszystko dodać energii, by wreszcie wziąć nad nimi górę. Ilekroć uwaga oddala się od głównego tematu skupienia, należy ją przywołać z powrotem, nie poddając się temu tak silnemu i automatycznemu potokowi asocjatywnych myśli i pojęć, iż zdaje się nam być normalnym i przyrodzonym funkcjonowaniem umysłu, a właściwie bynajmniej nim nie jest. To ćwiczenie skupienia uwagi należy powtarzać wytrwale co dzień, gdyż medytacja nie jest możliwa bez uprzedniej umiejętności koncentracji. (...) Celem tego ćwiczenia koncentracji jest nauczenie się rządzenia własną myślą" ("Joga...", s. 111-113). Jiddu Krishnamuriti: "Medytacja jest przypływem miłości. Miłość ta nie uznaje podziałów: daleki jest dla niej bliskim, nie rozróżnia jednego i wielu. Podobnie jak piękna, nie sposób jej określić słowami. W medytacji umysł jest cichy. Ciszy tej nie sposób pojąć myślowo, nie jest to cisza spokojnego wieczoru. Cisza medytacji przychodzi, gdy ustaje myśl - wszelkie doznania, pojęcia i wyobrażenia. Tylko w takiej ciszy możliwa jest medytacja. Medytacja jest jedną z najpiękniejszych, być może najpiękniejszą sztuką w życiu, której nie można od nikogo się nauczyć. Na tym polega jej piękno. Nie posiada ona żadnej techniki, nie wymaga więc autorytetu nauczyciela.(...) Medytacja jest trudną sztuką.(...) Medytacja jest miłością. Jednak nie miłością do jednej osoby lub do wielu. Miłość jest jak woda, której może napić się każdy z jakiegokolwiek, złotego czy glinianego naczynia - jest niewyczerpana.(...) Medytacja to wędrowanie z tego świata, to zupełna emigracja. Wtedy świat ma sens, a niebo i ziemia są zawsze piękne.(...) Medytacja jest odkrywaniem obszarów jeszcze nie skażonych wiedzą.(...) Wiedz, że nigdy nie powinieneś medytować publicznie, ani z jedną osobą ani w grupie. Medytować można tylko w samotności, w milczeniu nocy albo w ciszy wczesnego poranka.(...) Medytować można tylko bez przymusu, bez najmniejszego wysiłku. Zaczynać jak strumyk, płynąć poza czasem i przestrzenią, gdzie nie sięga myśl ani uczucie, gdzie nie powstaje doświadczenie.(...) Piękna medytacji nie sposób przedstawić w słowach, na płótnie czy w marmurze. Jest ono nieosiągalne dla myśli i uczuć. Medytacja to radość i błogosławieństwo. Medytacja jest rozkwitem miłości.(...) Wolna od myśli medytacja jest ekstazą odkrywania prawdy.(...) Medytacja jest kresem myśli. Tylko wtedy otwiera się inny wymiar, poza myślą, poza czasem" ("O medytacji", s. 3-48). Vimala Thakar, indyjski filozof, uczennica Krishnamurtiego: "Medytacja jest działaniem ciszy. Lecz nie ciszy statycznej. Nie ciszy w znaczeniu negatywnym, będącej brakiem aktywności. To wcale nie jest cisza. Nie wystarczy zamilknąć, żeby była cisza. Cisza jest siłą twórczą o ogromnym potencjale. Jest siłą niesłychanie dynamiczną. Tak więc medytacja oznacza nowe podejście do życia, kiedy to równocześnie obserwujemy obiektywny bodziec, nasze reakcje i przyczyny, które te reakcje wywołują, bez utożsamiania się z czymkolwiek.(...) Medytacja oznacza samopoznanie" ("O przemianie człowieka", s. 14). Jerzy Prokopiuk, filozof, tłumacz literatury angielskiej i niemieckiej: "W medytacji - w przeciwieństwie do koncentracji umysłowej, jaka zresztą jest jej wstępnym założeniem (chcę teraz medytować) - umysł nasz przyjmuje postawę odprężoną, jest otwarty na sens i pełnię tematu medytacji. Występuje tu, podobnie jak w wielu innych czynnościach umysłowych i psychicznych, nieodzowne połączenie aktywności i bierności.(...) Obok medytacji parareligijnej istnieje medytacja naturalna, nie związana z żadną religią; taką też mam tu przede wszystkim na myśli. Wreszcie można mówić zarówno o medytacji przedmiotowej, jak i ponadprzedmiotowej (uwalniającej od przedmiotu). Warunkiem ułatwiającym rozwinięcie procesu medytacyjnego - choć nie jest to warunek sine qua non - jest podjęcie szeregu ćwiczeń zmierzających do nadania ciału człowieka medytującego odpowiedniej postawy, ułatwiającej medytację, wypracowanie umiejętności relaksacji psychofizycznej, jak również (...) opanowanie naturalnego sposobu oddychania. Ten trojaki warunek traktowany nader surowo w ramach orientalnych technik medytacyjnych, na gruncie europejskim przybrał formę silnie złagodzoną.(...) Do pozytywnych i głębszych warunków powodzenia praktyki medytacyjnej należą: możliwość i umiejętność przebywania sam na sam ze sobą, dysponowanie pewną ilością czasu, który można poświęcić na medytację (minimum 15 minut dziennie), odpowiedzialne i stanowcze postanowienie podjęcia medytacji, zdolność odprężania się, cierpliwość, zdolność rezygnacji z przyjemności uniemożliwiających lub utrudniających medytację, wyzbycie się hedonistycznych lub utylitarystycznych motywacji podjęcia praktyki medytacyjnej (na wyższym jej szczeblu), umiłowanie ciszy i milczenia, pełna czujność (zachowanie jasnej świadomości) w toku medytacji, wyrobienie sobie umiejętności koncentracji.(...) Osobnym, szczególnie ważnym problemem jest problem przedmiotu (tematu) medytacji. Wyróżniamy - w ramach medytacji naturalnej (tzn. niereligijnej) - siedem grup takich tematów: 1) medytację własnego życia, 2) medytację naszego działania, 3) medytację innych ludzi, 4) medytację natury, 5) medytację techniki, 6) medytację sztuki, 7) medytację symboli" ("O medytacji i jej metodach". W: "Medytacje - historia i zastosowanie" s. 170-171). A oto wypowiedzi autorów-katolików: Hans Waldenfels, niemiecki filozof i teolog, prof. religii niechrześcijańskich i filozofii religii; przebywał długie lata w Japonii, odbywał liczne podróże badawcze po krajach Dalekiego Wschodu; jezuita: "Medytacja jest magicznym słowem naszych dni; "magicznym", ponieważ człowiek rozgląda się za uzdrawiającymi mocami, które uwolniłyby od zagrożenia jego ludzką egzystencję i świat, do którego należy. "Magicznym", bo człowiek łączy z tym słowem coś nieznanego, tajemniczego, czego się lęka i pragnie równocześnie. Medytacja dla współczesnego człowieka niekoniecznie ma wydźwięk religijny. Pod naszą szerokością geograficzną nie łączy się z nią ani duchowych ćwiczeń Ignacego z Loyoli, ani ćwiczeń właściwych klasztorom i konwentom zakonnym, a tym bardziej nie wiąże się medytacji z różańcem i drogą krzyżową. Najwyżej wtórnie i w zadziwieniu odkrywa się to wszystko później jako medytacyjne dziedzictwo Zachodu. Właściwością dzisiejszej fali medytacji jest to, że poszukują jej ludzie - często młodzi - stojący z dala od Kościoła oraz że niejednokrotnie rozumiana jest areligijnie względnie bez odniesienia światopoglądowego. Genetycznie nawiązuje ona do metody wschodnioazjatyckiej, chce prowadzić do samoidentyfikacji, do poszerzenia świadomości, koncentracji, duchowo-cielesnego uzdrowienia. Na pierwszym planie nie znajduje się refleksja, lecz pragnienie dotarcia do autentycznego doświadczenia, do przeżycia. Człowiek na powrót chciałby się stać samym sobą. Chciałby wiedzieć, czy rzeczywiście nie jest niczym innym niż okaleczałym produktem biogenetyki, środowiska, wychowania i otoczenia socjoekonomicznego. Nadzieje wiązane z medytacją mają często charakter psychologiczno-psychoterapeutyczny, niekiedy wręcz medyczny. Są nachylone antropologicznie, gdyż człowiek na nowo dostrzega swe miejsce w świecie, dziejach i przyrodzie. Dopiero na szczytach doświadczenia, kiedy w nowy sposób przeżyje swą własną jaźń, objawi mu się być może fakt, że nie żyje dzięki samemu sobie, lecz że źródło życia znajduje się poza nim. Traci wówczas prawdziwe Ja i odczuwa szerokość i głębię istnienia, obojętnie, czy nazywa ją Bogiem czy nie. Intelektualizacja pobożności chrześcijańskiej widoczna jest zarówno w dwutorowości teologii i duchowości, jak i w przeciwstawieniu ascezy i mistyki. Sprawiła ona, że mistrzowie życia duchowego stawali się bardziej retorami, mówiącymi o życiu duchowym niż nauczycielami wprowadzającymi i kierującymi na drogach życia.(...) ...intelektualizacja pobożności sprawiła, że do powtórnego odkrycia wewnętrznej strony człowieka dochodzi poza chrześcijaństwem, w świecie technik psycho- i socjoterapeutycznych, w dynamikach grupowych, treningu autogennym, kursach jogi, niekiedy w kręgach psychodeliczno-okultystycznych (Psychodeliczny - Jasny, głęboko spokojny, skłonny do zachwytów estetycznych i natchnień twórczych. Okultystyczny - dotyczący wiedzy tajemnej). Tutaj po raz pierwszy pokazuje się znaczenie wschodniej medytacji i jej faktyczna przewaga nad Zachodem.(...) Medytacja kształtuje całego człowieka, odnawia i zmienia go.(...) Rewolucyjność dzisiejszej fali medytacji wiąże się między innymi z błędnym ocenianiem w czasach nowożytnych, nawet w ramach Kościoła, tradycji ignacjańskiej. Stąd bezprzedmiotowa medytacja głębi wzbudza entuzjazm swoją teologią wolności. Fascynacja ta osiąga punkt szczytowy w praktykach zen, skondensowanej formie azjatyckiej medytacji, kiedy to medytującemu daje się minimum wskazówek.(...) Pobożność zachodnia, najpierw katolicka, a potem także protestancka, biorąc globalnie, została zbyt mocno uformowana przez ideę działania względem Boga, a tym samym przez moralność. Obrona przed różnymi formami kwietyzmu sprawiła, że człowiek prawie bał się cichego trwania w obecności Bożej i w ten sposób niszczył ciszę swego serca poprzez własną gadaninę. Któż z nas miał szczęście spotkać na swej drodze ojca duchowego lub kierownika "dusz", który udzielił mu rady, by spróbował kiedyś cichego i milczącego trwania przed Bogiem i który sam trwał w ludzkim cierpieniu przed milczącym Bogiem...(...) Należy jednak uwzględnić fakt, że w buddyzmie uchodzącym za szczytową postać azjatyckiej praktyki medytacyjnej, nie można sensownie mówić o medytacji, jeżeli nie kończy się ona staniem się Buddą, tzn. oświeceniem, tak jak stało się ono udziałem historycznego Buddy. Stąd też widać, że sama koncentracja na ćwiczeniach jako takich, nie dotyka jeszcze całej rzeczywistości medytacji.(...) Od czasów oświecenia Buddy, dla buddysty oświecenie jest miarą wszystkich rzeczy. Buddysta jest człowiekiem, który dąży w swym życiu do samorealizacji wiedząc, że nie można jej osiągnąć bez radykalnego wyzwolenia.(...) Czy nie jest tak, że chrześcijanie i buddyści oraz przedstawiciele innych religii Azji, ludzie Zachodu i Azjaci, powinni pozostawać w nowej komunikacji głębi, wzajemnie otwarci lub usiłujący na nowo otworzyć się na rzeczywistość taką, jaką ona jest, jaka nas otacza, jaka nas niesie? Oświecenie, które promieniuje miłością oraz miłość, która oświeca i ogrzewa, powinny być owocami wzajemnej troski o medytację" ("Medytacja na Wschodzie i Zachodzie", s. 7-9, 14, 34, 36-37, 46, 72-73). ?? Ks. Edward Walewander, dr, wykładowca na KUL, specjalność: historia duchowości, nowożytna historia Kościoła: "Jednym z najbardziej interesujących fenomenów naszych czasów jest olbrzymie zainteresowanie medytacją. Właśnie w tym czasie, kiedy socjologowie przepowiadali spadek zainteresowań sprawami religii i życia wewnętrznego, zaczęła powstawać dzisiejsza fala medytacji, stająca się zjawiskiem niemal powszechnym. Niezależnie od poglądów czy religii człowiek zauważa dzisiaj niebezpieczeństwo utraty swojej identyczności. Dlatego dąży do utwierdzenia i ocalenia swojej głębi poprzez medytację. W niej człowiek widzi ratunek dla siebie.(...) Człowiek Zachodu patrzy z tęsknotą na spokój i opanowanie, z jakim zachowują się ludzie Wschodu dzięki medytacji. Dlatego w praktyce techniki medytacji i doświadczenia pochodzenia wschodniego zajmują dziś czołowe miejsce, gdyż oferują skuteczną pomoc do osiągnięcia wewnętrznego opanowania i spokoju. Zen i joga należą do tematów rozmów codziennych.(...) Cała działalność człowieka jest nacechowana utylitaryzmem. Nawet kontakty międzyludzkie są często tak utylitarne, że trudno się dziwić, że człowiek takie życie jeszcze znosi.(...) Z tego utylitaryzmu chce się człowiek jakoś wydobyć. Nie widzi już sensu w ciągłej pracy nie pozwalającej mu wejść w siebie. Człowiek pyta o sens życia w ogóle. Chce stać się na nowo człowiekiem. Są chrześcijanie chcący pozostać siłą woli wierni swej wierze, ale stwierdzają, że ich wiara słabnie. Podobne problemy nie oszczędzają także duchownych. Nawet gdy starają się systematycznie modlić i rozmyślać, stwierdzają w życiu wiary pustkę i wewnętrzne niezadowolenie. Wielu chrześcijan pyta więc, jak ożywić swoją wiarę, co trzeba czynić, żeby wiara nie była ciężarem, lecz źródłem radości. Wszędzie daje się słyszeć to samo stwierdzenie, że człowiek Zachodu znajduje się w procesie wyobcowania. Gubi się w pracy, technizacji życia, nauce czy postępie. W całokształcie kontekstu życiowego człowieka ma wartość nie tylko intelekt, lecz także przeżywanie, nie tylko jasność rozumowa, lecz także bogactwo życia niezgłębionego, nie tylko działanie, lecz także doznawanie.(...) W tym więc kontekście możemy szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego obecna fala medytacji mogła się tak szybko rozwinąć. Taka fala odpowiada niewypowiedzianemu i głęboko odczuwanemu parciu człowieka do takiego wyrównania. Era racjonalności i techniki opanowywała zbyt długo nasze myślenie, sposób życia i kulturę. Było faktem oczywistym, że z czasem ukaże się jej jednostronność oraz braki. Dlatego też powstaje potrzeba sięgnięcia do innych wymiarów życia, uzupełniających i poszerzających. Człowiek szuka dziś spokoju, refleksji i chce wejść w głębokie warstwy własnej istoty. I w tym właśnie otwiera przed nim medytacja szerokie możliwości. Dzisiaj jest więc człowiek niejako wyzwany do medytacji, która pozostaje dla niego szansą przetrwania i ocalenia.(...) Przez motywację uwalniają się głębiej leżące obszary osoby ludzkiej. Podświadomość dostaje się więc stopniowo do świadomości, ponieważ przez medytację nic nie jest spychane czy uciskane i stąd pojawiają się u medytującego treści podświadomości. To, co w naszym życiu psychicznym uciskamy lub spychamy na margines, to wcale nie przestaje egzystować, a żyje nadal poza świadomością, w podświadomości. Człowiek musi mieć czas, by poznać swoją podświadomość i uwolnić się od tego, co go obciąża, hamuje czy unieszczęśliwia. To właśnie można osiągnąć przez niejako wsłuchanie się w siebie w procesie medytacji. Przez to uświadamia sobie człowiek stopniowo to, o czym dotychczas w ogóle nie myślał, już dawno zapomniał albo nie przykładał żadnej wagi do tego. Asceza i duchowość widzi w uwolnieniu człowieka z nieumiarkowanych pożądań pierwszy ważny krok do głębszej religijności i osobowego spotkania z Bogiem. Tylko przez rachunek sumienia nie doszedłby nigdy człowiek do takiego głębokiego poznania siebie, jak to następuje przez medytację. Wejście w siebie wzmacnia ogólny odbiór i odczucia człowieka; także zauważa on przez to wszystkie odcienie tych spraw, których przez codzienne zapędzenie w ogóle nie spostrzega.(...) Także rozwój miłości znajduje w medytacji znaczne wsparcie. Medytacja jest źródłem wiary i miłości i jednocześnie miejscem ich najgłębszego wypełnienia oraz dojrzewania. Im więcej jest ona uprawiana, tym więcej staje się pełnią i doprowadza do pełni życia. Medytacja mobilizuje spontaniczne siły twórcze człowieka. Częsta medytacja może zapobiec utracie własnej osobowości przez człowieka i jego zagubieniu się w masie" ("Zjawisko medytacji w dzisiejszym świecie". W:"Medytacja", s. 17, 19-21). Ks. Walerian Słomka, prof. dr hab., specjalność: teologia życia wewnętrznego; KUL.: "Rola medytacji w dziedzinie promowania ludzkiej twórczości i samourzeczywistnienia inspirowała zawsze zalecenia medytacji wychodzące od wielkich mistrzów życia ludzkiego, szczególnie w wymiarze duchowości. Dziś wskazuje się ponadto na uzdrawiającą funkcję medytacji dla człowieka zagrożonego środowiska naturalnego i człowieka ulegającego pod presją czynników wrogich człowiekowi, różnego rodzaju frustracjom czy stresom. Właśnie uzdrawiającą funkcję medytacji można tłumaczyć masowe zainteresowanie ludzi Zachodu praktykami medytacyjnymi Dalekiego Wschodu, medytacją transcendentalną a także chrześcijańską. Człowiek współczesnej cywilizacji zachodniej bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości sięga po medytację jako po moc uzdrawiającą go zarówno przez samourzeczywistnienie, jak też przez twórcze życie oraz uzdolnienie do twórczego przezwyciężenia dezintegrujących go niekorzystnych uwarunkowań zewnętrznych i wewnętrznych.(...) Zjawisko medytacji przerasta zarówno granice przynależności religijnej, wyznaniowej, jak i kulturalnej. Względna masowość tego zjawiska w naszych czasach stawia przed teoretykami medytacji wielu pytań, a wśród nich pytania odnoszące się do wpływu medytacji na różne dziedziny życia, a szczególnie na kształtowanie i rozwój ludzkiej osobowości oraz hierarchię wartości. Problem ten podjął (...) na terenie polskim m.in. Kazimierz Dąbrowski (1902-1980), którego wypowiedź warto tu przytoczyć: "Zdolność do medytacji świadczy o powstawaniu osobowości. Medytacja jest bowiem wyrazem przejścia od powierzchownego sądu i postawy przytakującej do świadomych poczuć i wypracowania zasad postępowania. Wyraża ona zatem przejście od życia wrażeniowego do myślowego, od przeżyć zewnętrznych do wewnętrznych, od reaktywnego życia emocjonalnego do pogłębionego życia uczuciowego sprzężonego z intelektem, od przeżyć nie związanych do scalonych. Przede wszystkim zaś wyraża ona zharmonizowanie się indywiduum na poziomie wyższym. Stan kontemplacji - to moment oceny własnego postępowania, jego konfrontacja z wymaganiami, jakie sobie stawiamy; to równocześnie zapładniające przeżywanie wartości wyższego rzędu i niejako naładowanie się energią z nich płynącą. Medytacja harmonizuje w nas poziom biologiczny - w którym rozgrywa się większość doświadczeń życia codziennego - z nadbiologicznym; ucisza dramatyczność naszych przeżyć związanych z rezygnacją z pewnych dotychczasowych wartości i skłonności na rzecz innych, nadbiologicznych. Jest ona też wyrazem łączenie życia czynnego z samotnością.(...) Zdolność do medytacji u osobnika rozwijającego się wszechstronnie nie tylko nie upośledza jego zdolności do aktywnej pracy w społeczeństwie, ale ją uszlachetnia, oczyszcza z elementów powierzchownych i skłonności impulsywnych, pozwala na krytyczną ocenę siebie, ułatwia wygląd we własną osobowość i pozwala na wyraźną projekcję drogi do coraz wyższego poziomu indywidualnego" ("Osobowość i jej kształtowanie poprzez dezintegrację pozytywną", s. 30-31). Idąc dalej w podkreślaniu zróżnicowania poznania rozumowego i medytacyjnego należy zauważyć, że medytacyjne nie wyklucza obecności rozumu, lecz przerasta go o postawę angażującą samą istotę naszego jestestwa. Dokonuje się ono w najintymniejszych głębinach człowieka i prowadzi do odkrycia zarówno świata, jak i naszego "ja" w najgłębszych strukturach, jak również do przeżywania tej głębi we wzajemnym spotkaniu. Dzięki temu właśnie charakterowi poznania medytacyjnego rodzą się liczne owoce medytacji, które zresztą charakteryzują i ujawniają samo przeżycie medytacyjne. Wśród nich wymienia się następujące: 1) medytacja ożywia głębię naszego jestestwa, które często bywa zakryte lub zagłuszone przez różne rodzaje aktywności; 2) głębia życia jest osiągana przez proces odprężenia i oderwania się od wspomnianych aktywności poprzez otwarcie się na głębiny wewnętrzne; 3) w medytacji otwieramy się na ostateczny sens życia i podstawę naszego bytu, na świat transcendencji, który w terminologii chrześcijańskiej nazywamy Bogiem; 4) w procesie medytacji jawi się prawdziwe centrum naszego wnętrza i ożywcze, wręcz cudotwórcze jego moce; 5) medytacja prowadzi do coraz doskonalszej jedności naszego "ja", które jest podmiotem działania i ostatecznej głębi naszego jestestwa - podstawy naszego prawdziwego bytu; 6) osiągając tę głębię wyzbywamy się jednocześnie naszego "ja" powierzchownego, egoistycznego i przemieniamy się w prawdzie, jedności i miłości. Medytacja przemienia bowiem życie; jest procesem oczyszczania, przemiany i dojrzewania; pozwala zrozumieć przypowieść o ukrytym skarbie i odkryć taki skarb, dla którego warto wszystko poświęcić.(...) Chrześcijanin nie oddający się medytacyjnemu byciu z Bogiem, sobą, innymi i całym stworzeniem pozbawia się jednego z istotnych czynników warunkujących chrześcijańską świadomość i postawę duchową, którego niczym innym nie da się zastąpić. Jeśli prawdą jest, że "zdolność do medytacji świadczy o powstawaniu osobowości", to należy stwierdzić, że brak tej zdolności u chrześcijanina świadczy, że ten chrześcijanin jako osobowość jeszcze się nie narodził, a jego życie chrześcijańskie ma podstawowy niedorozwój. Chrześcijanie wszystkich czasów kultywujący życie wewnętrzne mieli swą świadomość roli medytacji dla tego życia. Dziś również w medytacji powszechnie widzi się ratunek ocalenia człowieka przed konsekwencjami zagrożeń, jakie rodzi współczesna cywilizacja. Wszyscy chrześcijanie winni zrozumieć rolę medytacji zarówno w ocaleniu naszego człowieczeństwa, jak w promowaniu życia ludzkiego na miarę naszego wszczepienia w życie Boże przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym i na miarę naszego chrześcijańskiego powołania do pełni życia. Ostatecznie możemy powiedzieć, że homo, także christianus, jest o tyle sapiens, o ile jest meditans". ("Wprowadzenie" i "Rola medytacji w chrześcijańskim życiu wewnętrznym". W: "Medytacja", s. 9, 43-44, 46-47, 53). Stanisław Siek, prof. dr hab., wykładowca psychologii osobowości i psychologii klinicznej w Akademii Teologii Katolickiej: "Przedstawiamy tu charakterystykę i praktyczne sposoby uprawiania medytacji w oparciu o książkę znakomitych specjalistów z tej dziedziny, Schw(a?)bischa i Siemsa ("Selbstentfaltung durch Meditation. Eine praktische Anleitung" tzn. "Samorozwój przez medytację. Przewodnik praktyczny"). Obaj autorzy zajmują się praktycznie medytacją jako jedną z form terapii i autopsychoterapii. Polecają oni praktyczne uprawianie formy medytacji najbardziej "strawnej" dla współczesnego człowieka Zachodu, wolnej od pseudomistycznych i pseudofilozoficznych naleciałości, jakimi często okrasza się uprawianie medytacji.(...) Rozwój osobowości, jaki możemy osiągnąć w wyniku uprawiania praktyk medytacji, polega między innymi na uwolnieniu zahamowanych i stłumionych na skutek wychowania, oddziaływań kulturowych i stresów życia psychicznych sił oraz na zdobyciu samoakceptacji.(...) Zatem pozbycie się, rozładowanie starych urazów i stresów rozbraja jakby wewnętrzną bombę, która zawsze może wywołać reakcję alarmową w organizmie i zabarwić stresowo percepcję nowych doznań i wrażeń. Podczas medytacji, która sprowadza stany głębokiego odprężenia, następuje rozładowanie starych stresów. Działa tu proces desentyzacji (uwalnianie od wrażeń zewnętrznych - M.S.). Człowiek znajduje się w stanie głębokiego rozluźnienia. W tym stanie stare urazy i stresy wyłaniają się "na powierzchnię", a człowiek nie tłumi ich, tylko może je "znieść".(...) W czasie procesu medytacji wzrasta poczucie bezpieczeństwa, samoakceptacji, poczucie wewnętrznego rozluźnienia, które działa uzdrawiająco i przyczynia się do wzmagania zaufania do siebie.(...) Osoby uprawiające medytację ponad rok ujawniają w badaniach testowych wyższy poziom inteligencji. Uprawianie medytacji ponad 28 miesięcy spowodowało poprawę pamięci i zdolności uczenia się nowego materiału. Grupa osób uprawiających medytację dwa razy dziennie ujawnia w porównaniu z grupą kontrolną większą zdolność rozwiązywania problemów matematycznych.(...) Medytacja wpływa korzystnie na obniżenie ciśnienia krwi, na wzrost wewnętrznej kontroli, na zmniejszenie stanów lękowych, zmniejszenie bezsenności.(...) Systematyczne uprawianie medytacji przez terapeutów powoduje u nich wzrost zdolności wczuwania się w innych. Praktyka uprawiania medytacji transcendentalnej (TM) Ćwiczenia medytacji rozpoczynamy w jakimś cichym, lekko zaciemnionym pomieszczeniu, gdzie nie jesteśmy narażeni na hałasy, dzwonki telefonu czy nagłe wtargnięcie kogoś nie powołanego. Rozpoczynamy medytację od zajęcia wygodnej pozycji siedzącej.(...) Tułów wyprostowany. Oczy skierowane przed siebie, lekko przymknięte. Stopy ustawione równolegle. Ręce oparte o górne części ud. Palce dłoni lekko wyprostowane. Prawa dłoń dotyka otwrtej lewej dłoni, tak żeby kciuki obu rąk się stykały.(...) Najtrudniejsze w uprawianiu ćwiczeń medytacji dla początkującego jest przyjęcie postawy siedzącej, wyprostowanej i wprowadzenie siebie w stan odprężenia. Medytację bowiem uprawia się w stanie odprężenia, a sama praktyka medytacji ma ten stan odprężenia i wewnętrznego rozluźnienia dalej pogłębiać. Kiedy już zajęliśmy odpowiednią pozycję i jesteśmy rozluźnieni, przystępujemy do właściwej praktyki medytacji. Praktyka ta jest bardzo prosta. Sprowadza się do powtarzania trzech sylab OM-AH-HUM. Sylaby te powtarzamy w myśli, tak żeby były zgrane z naszym oddychaniem. Wdychając powietrze powtarzamy sylabę OM, wydychając powietrze z płuc powtarzamy sylabę AH. Wydech ma być dłuższy niż wdech, a zatem powtarzanie w myśli sylaby AH trwa nieco dłużej niż sylaby OM. Po wydechu powinniśmy zrobić krótką pauzę, kiedy ani nie wdychamy, ani nie wydychamy powietrza i w czasie tej pauzy powtarzamy w myśli sylabę HUM.(...) Nie trzeba w czasie powtarzania sylab w myśli przesadnie ich przeciągać przy wdechu. Ważne jest, aby w miarę uprawiania praktyk medytacji wpaść w naturalny rytm niejako automatycznego sprzęgania w myśli sylab z wdychaniem i wydychaniem powietrza; żeby robić to swobodnie, nie w napięciu i nie zwracać na to uwagi. Kiedy zaczniemy tak powtarzać sylaby OM-wdech, AH-wydech, HUM-końcowa faza wydechu i przerwa między wydechem a ponownym wdechem, mogą nas nachodzić różne myśli, uczucia i wyobrażenia. Nachodzące nas w trakcie uprawiania medytacji wyobrażenia, myśli, uczucia należy spokojnie znosić. W żadnym wypadku nie należy ich usuwać ze świadomości, walczyć z nimi, tłumić ich. Należy spokojnie je znosić, jakby "przypatrywać się" im i kiedy ich intensywność nieco się zmniejszy, powracać do powtarzania sylab. Sylaby te nazywają się w praktyce medytacji Mantra. A więc z chwilą kiedy nachodzą nas przeszkadzające nam w medytacji myśli, obrazy, uczucia, nie przeciwstawiamy się im - spokojnie je znosimy i kiedy zanikają, spokojnie powracamy do mantry.(...) Po upływie 20 minut przerywamy medytację czyli powtarzanie sylab mantry w rytmie oddychania. Medytację powinno się w zasadzie uprawiać dwa razy dziennie, ale (...) uprawianie raz dziennie przez 20-30 minut też daje dobre wyniki. Najlepszy czas uprawiania medytacji jest rano i wieczorem. Ćwiczenia te powinno się uprawiać na czczo.(...) Ćwiczenia medytacji, praktykowanie medytacji wprowadza organizm człowieka w dwa specyficzne stany psychofizjologiczne: stan odprężenia, relaksu i stan specyficznej wibracji.(...) Stan głębokiego odprężenia polega z kolei na rozluźnieniu mięśni i naczyń krwionośnych. Rozluźnienie to zanik prądów bioelektrycznych płynących z ośrodków nerwowych, sterujących określonymi grupami mięśni, do mięśni. Mięsień napięty to jak wiadomo mięsień w stanie skurczu. Napięcie mięśnia związane jest z przepływem przez nerw sterujący mięśniem prądów bioelektrycznych. Zatem rozluźnienie mięśni to zanik lub maksymalne zmniejszenie aktywności bioelektrycznej układu nerwowego sterującego mięśniami zarówno szkieletowymi, jak i mięśniami funkcjonującymi wewnątrz organizmu, np. serca, mięśni oddechowych, mięśni związanych z pracą żołądka itp. Wprowadzenie organizmu w stan odprężenia oszczędza energię organizmu, która nie jest zużywana na napinanie mięśni.(...) Wzrasta zaufanie do siebie. Następuje wzrost akceptacji siebie.(...) Stan głębokiego odprężenia umożliwia też chwilę "oddechu" przed innymi negatywnymi emocjami i deprecjonującymi myślami. W stanie odprężenia następuje zanik myśli i wyobrażeń, a idealny stan głębokiego odprężenia to taki, w którym "nic się nie myśli". Powtarzanie mantry wprowadza cały organizm, wszystkie jego tkanki w specyficzne drgania, które stanowią dla organizmu i układu nerwowego rodzaj masażu. Medytacja umożliwia zmiany stanów świadomości i nastawień do siebie i do świata (...) jest ważnym i skutecznym narzędziem zapewniającym rozwój własnej osobowości (...) uczy też zaufania do działania (...) sił tkwiących w człowieku" ("Higiena psychiczna i autopsychoterapia", s. 102-116). Lektura książki prof. Stanisława Sieka, której fragmenty powyżej cytujemy, godna jest szczególnego zalecenia wszystkim pragnącym odzyskać ład i spokój wewnętrzny oraz zaufanie dla siebie, do nieograniczonych zasobów sił i własnych możliwości. Wypada też zauważyć, że według szkoły mistrza Maharishi Mahesh Jogi w medytacji transcendentalnej mantra ma charakter ściśle indywidualny i jest nadawana przez nauczyciela medytacji. Johannes B. Letz, współczesny teolog niemiecki, jezuita: "Wśród nieustannego zabiegania i bezgranicznego rozproszenia myśli w naszych czasach człowiek właśnie w medytacji szuka spokoju i skupienia. Udręka, jaką sprawia powierzchowność życia, każe mu się rozglądać za sposobami jego refleksyjnego pogłębienia. Bolesne doświadczenie, że wszystko, co wielkie i istotne przecieka jak piasek między palcami, skłania go do prób odzyskania pełnego życiowego bogactwa. Znudzony błąkaniem się po naskórku życia, szuka on dostępu do jego wnętrza. Wielu widzi w medytacji coś ze sztuki dojrzałego życia, która pozwala nam być całym człowiekiem i wieść życie pełne treści, będące zdrojem prawdziwej radości. Mając na względzie ten właśnie nęcący cel, coraz więcej ludzi z rzetelnym wysiłkiem i ofiarnie uprawia medytację, która już niezliczonym z nich przyniosła obfite owoce i by tak rzec stała się ich drugą naturą, która wyciska coraz silniejsze piętno na ich istnieniu.(...) Kierownictwo wewnętrzne wychodzi z własnej jaźni osoby medytującej. Owa jaźń jest wenętrznym mistrzem, od którego wszystko zależy. Wytycza on nam w ogólnych zarysach drogę, którą winniśmy iść, aby dojść do przeznaczonego dla nas, dla każdego konkretnego spośród nas, sposobu medytacji.(...) Kiedy mowa o metodach medytacji, pojawia się natychmiast pytanie, czy dla Europejczyka wchodzą w grę również metody wschodnie. Jest faktem, że metody takie od dawna już przywędrowały do nas i że wykazują one ogromną siłę przyciągania. Wielu posługujących się nimi uważa nawet, że jedynie na tej drodze możliwa jest medytacja.(...) Ponadto Wschód wykształcił takie drogi wejścia w siebie i skupienia, jakich Zachód nie rozwinął w ten sposób i w takim samym zakresie. Zachód czerpie więc z nich niezwykle cenne uzupełnienie i pogłębienie swoich własnych metod, co jest bardzo ważne dla ich ponownego ożywienia; ogromnie doniosłą rolę odgrywa tu zwłaszcza posługiwanie się oddechem. Tak więc Zachód wykształca w coraz większym stopniu nową postać ogólnoludzkiej i chrześcijańskiej medytacji, która przyczynia się w istotny sposób do przezwyciężenia wspomnianego wyżej kryzysu, udostępniając ponownie przeżywanie zachodniego dziedzictwa w całej jego żywotniej sile.(...) Do medytacji, ku której zmierzały już nasze dotychczasowe rozważania, będziemy mogli się zbliżyć, kiedy wprowadzimy rozróżnienie między człowiekiem medytującym, a przeważającym dzisiaj i nadającym życiu piętno człowiekiem technicznym. Ten drugi ma na względzie przydatność świata i wszystkich w nim rzeczy dla swoich poczynań; również człowiek jest mierzony według tej przydatności, co sprawiło, że określono go jako konstrukcję chybioną, ponieważ nie nadaje się do konkretnych celów technicznych. Kryterium przydatności odpowiada racjonalno-wyrachowany sposób myślenia, który wszystko odnosi do dzieł techniki i podporządkowuje im, który wszystko wykorzystuje dla realizacji swoich planów, a często zużywa.(...) W tym miejscu trzeba przytoczyć słowa Nietzschego: "Pustynia rośnie" i to w dwojakim sensie. Pustynia zewnętrzna powstaje przez to, że świat zostaje w ogromnym zakresie spuszczony przez technikę. Do tego dochodzi pustynia wewnętrzna, w jaką popada człowiek techniczny, skoro traci kontakt z tym, czym rzeczy faktycznie są i wskutek tego wypada z bogactwa świata.(...) Natomiast człowiek medytujący żyje w stanie słyszenia tego, co się zewsząd odzywa; jest otwarty na istotę świata, na najgłębszą tajemnicę rzeczy i człowieka.(...) Człowiek techniczny jest mianowicie obecny dla przydatności rzeczy, a zarazem nieobecny dla ich najgłębszej tajemnicy, gdy człowiekowi medytującemu dana jest obecność właśnie względem tej tajemnicy. Warunkiem tego, aby rzeczywistość mogła w ten sposób przemawiać ze swych głębin do człowieka medytującego, jest milczenie jego własnych myśli; człowiek techniczny natomiast właśnie te swoje myśli narzuca rzeczom i zagłusza przez to dźwięk ich głębszych głosów. Nasze uwagi na temat człowieka technicznego i medytującego nie mają bynajmniej na celu jakiegoś potępienia techniki, która przecież przyniosła nam imponujące osiągnięcia i bez której nikt by już dzisiaj nie potrafił żyć. Przez swoje impulsy technika rozwija też w świecie, w rzeczach i w człowieku pewne strony, które bez niej nigdy by się nie ujawniły; dlatego na swój sposób przyczynia się również do odsłonięcia istoty rzeczy, jak to odkrył Heideger. Gdyby zapytać o ściślejszy stosunek, w jakim pozostają do siebie człowiek techniczny i medytujący, to odpowiedź brzmiałaby tak, że jedynie w swych postaciach krańcowych wykluczają się wzajemnie.(...) Skoro jednak będą się obaj starać osiągnąć wyważony środek, mogą się wzajemnie na swój sposób dopełniać, co da w efekcie pełnię dojrzałego człowieczeństwa. Dla wielu ludzi jest to wydarzeniem przełomowym, odwróceniem wszystkich kryteriów i przewartościowaniem wszystkich wartości. To, co było na przednim planie, do czego człowiek był dotychczas przywiązany, traci na wadze i znaczeniu, gdy to, co było w tyle, niezwykle się wybija i swoją pełnię sensu wszystko przyćmiewa, porywając człowieka medytującego i nieodparcie go ku sobie przyciągając. Zniewolony tym, coraz bardziej przeobraża on swoje życie, czyli wszystkiemu, co się na jego życie składa, nadaje inny kierunek; wszystko staje się głębsze, bardziej pełne sensu, a tym samym niewypowiedzianie bardziej uszczęśliwiające niż błąkanie się w pustce, które dawniej było jego udziałem, a które dopiero teraz, w nowym świetle, widzi on w całej odstręczającej marności" ("Wprowadzenie w medytację", s. 8-10, 13, 15-18, 20-21). W dalszej części książki ojciec Lotz przestrzega także przed niebezpieczeństwami medytacji, twierdząc, że "wszystko co wielkie, jest niebezpieczne", niebezpieczne dla ludzi niedojrzałych, słabych, gadulskich, niecierpliwych, nie dość wyciszonych i oczyszczonych. Np. "Czysta ciekawość niszczy medytację aż do samego dna" - pisze m.in. Pisze także, iż "medytacja działając w kierunku przeciwstawnym wszelkim (...) wypaczeniom, przyczynia się walnie do uzdrowienia człowieka Zachodu i w ogóle każdego człowieka ujętego w karby cywilizacji" (s. 94). Andrzej Szyszko-Bohusz, prof. dr hab., kierownik Katedry Pedagogiki i Psychologii AWF w Krakowie: "Istotą medytacji jest łączenie się z esencją Rzeczywistości.(...) Jest to objęcie swoją istotą wszystkiego i wszystkich - całościowe i zupełne. Jest to zrozumienie wszystkiego - nie intelektem, ale całą swoją istotą.(...) Istotą prawdziwej medytacji, z której rodzi się poznanie, jest całkowite zjednoczenie się z samą esencją Bytu, stanie się wszystkimi i wszystkim, poza wszelkim ograniczeniem, jakąkolwiek konwencją, jak czas, przestrzeń, byt jednostkowy, prawa czy normy.(...) Medytacja, która ostatnio jawi się we mnie z ogromną mocą to Olśniewające Słońce (milionykroć jaśniejsze od słońca ziemskiego) - mieszczące w sobie wszelką wiedzę, inteligencję, moc i miłość - Słońce będące samą wieczystą istnością - jedynym konkretnym Bytem. W medytacji łączę się empatycznie z tym Bytem - Słońcem. Jest to Urzeczywistnienie - kwintesencja medytacji, kontemplacji, buddyjskiej próżni (Sunjata), hinduskiej Mokszy (wyzwolenia), Satori (Zen), zatracenie się w Bogu (chrześcijaństwo). Powrót z tej medytacji do codziennego życia jest bardzo trudny - jest to chyba ograniczenie porównywalne jednie z momentem poczęcia - gdy wolny Duch ogranicza się "śmiertelną powłoką" ciała. Owo doznanie jest "oddechem wieczności". Kto był na tej wyżynie, tego już nigdy nie zadowoli banał "codzienności" - choćby zawierał w sobie wszystko, czego ludzie tak bardzo pragną i czemu poświęcają cały swój czas i energię.(...) Podstawowym doświadczeniem wewnętrznym uzyskanym w wyniku medytacji jest podwójna prawda: 1. Znalezienie Boga "na zewnątrz" nie jest możliwe - droga zmysłów umożliwia jedynie poznanie rzeczy zależnych od podmiotu postrzegającego. 2. Pozostaje więc poszukiwanie Boga we własnym wnętrzu - przy czym fakt istnienia własnej świadomości jest nieporównanie bardziej konkretny i rzeczywisty od wszelkich teoretycznych rozważań. Należy więc zgłębić własną istotę" (...) ("Uniwersalny stan świadomości", s. 83, 88, 90). W ostatniej swej pracy pt. "Stan nie podlegający zmianom" (Kraków 1985) A. Szyszko-Bohusz pisze: "Wyrażam głębokie przekonanie, że osiągnięcie za życia ziemskiego przez człowieka Stanu Nie Podlegającego Zmianom czyli Uniwersalnego Stanu Świadomości jest wydarzeniem najdonioślejszym, stanowiącym moment przełomowy istnienia na tym planie bytu. W istocie bowiem osiągnięcie tego stanu świadomości oznacza Zjednoczenie ze Świadomością Chrystusa, a więc ze Świadomością Absolutu - Najwyższego Bytu - Pełnią Wszechogarniającej Prawdy - Wiedzy - Mocy - Miłości. W tym stanie ciało zatraca swe konkretne istnienie (...) wszelka działalność umysłu ustaje ...(...) Narzuca się pytanie: czy zwyczajny, "szary" człowiek, uwikłany w tysięczne obowiązki rodzinne, zawodowe, społeczne, pełen różnorodnych kompleksów, skostniały w swym jakże ograniczonym "garniturze" pojęciowym, konwencjonalnym, zwyczajnym etc., prowadzący tryb życia normalnego "zjadacza chleba" - ma jakiekolwiek szanse czy możliwości osiągnięcia szczebla świadomości pozbawionego kajdan i ograniczeń, stanu absolutnej wolności i niezależności. Czyż nie jest to stan świadomości przeznaczony jedynie dla elity intelektualnej o wyrafinowanym smaku i głębokiej kulturze osobistej, społecznej i naukowej? Na wątpliwości tego rodzaju winno się przytoczyć słowa Chrystusa, skierowane do wszystkich swoich braci i sióstr: "Czyż nie wiecie, że mieszkaniem Ducha Świętego jesteście? Bądźcie więc doskonali jako Ojciec Wasz Niebieski Doskonałym jest". To wezwanie, a nawet nakaz Chrystusa nie pozostawia żadnych wątpliwości, że droga wiodąca do doskonałości równej doskonałości Ojca Niebieskiego - Absolutu otwarta jest i dostępna każdemu człowiekowi. Wiedzie ona przez szereg prób i doświadczeń, przez wyrzeczenia i selekcję, przez samoofiarę i cierpienie do Źródła Życia, Światła i Wiecznego Szczęścia.(...) Odczucie zdumienia, nieopisanej radości oraz wstrząsającej konkretności własnego istnienia stanowi serce i rdzeń tego doświadczenia. Święte Księgi wielkich religii świata - chrześcijaństwa, buddyzmu, hinduizmu czy islamu wykazują olbrzymią zbieżność, w istocie zaś zupełną zgodność w określaniu istoty stanów mistycznych, głębokiej medytacji i skupienia. Wszystkie autentyczne święte księgi, jak również świadectwa wielkich założycieli religii wskazują na konieczność i możliwość zjednoczenia duszy człowieka z Duszą Absolutu na drodze przekraczającej wszelkie ograniczenia Transcendentalnej Medytacji.(...) Zbliżenie się do tego Najwyższego Stanu Świadomości oznacza równocześnie najgłębszą rewolucję wewnętrzną, a także najskuteczniejszą psychoterapię - leczącą wszelkie choroby, kompleksy czy zaburzenia osobowości.(...) Warunkiem podstawowym jest prawe i czyste życie oparte na węzłowej zsadzie "nie krzywdzić żadnej istoty w myśli, mowie i czynie".(...) Stan nie podlegający zmianom, będący rezultatem skoncentrowanej Miłości, Wiedzy i Mocy jest więc ratunkiem świata przed zagładą ...(...) Zgodnie ze stwierdzeniem najwybitniejszego ucznia Wielkiego Wtajemniczonego, Ramakrishny - Swami Vivekanandy istnieją trzy wcielenia Zła: 1. Przywiązanie do posiadania (pożądanie dóbr doczesnych). 2. Przywiązanie do sławy - zaszczytów - pochlebstwa (pycha). 3. Poddanie się władzy energii seksualnej. Przezwyciężenie tych trzech żyjących demonów daje człowiekowi wolność. Również księgi święte wielkich religii świata oraz tradycja ezoteryczna wielu szkół tajemnych wskazywały na konieczność oraz doniosłość opanowania umysłu oraz popędów zmysłowych przez adeptów dążących do prawdziwego postępu duchowego.(...) Nie chodzi więc o to aby "zwalczać" wszelkie poruszenia umysłu czy też zmysłów, ale przekształcić energię umysłową oraz energię zmysłów w taki sposób, aby służyła ona dobru człowieka, tj. jego wzrostowi duchowemu. Również energia seksualna może stać się groźna, destrukcyjna i chaotyczna - bądź też nieskończenie przydatna, konstruktywna i zbawienna dla twórczej ewolucji jednostki.(...) Zdobycie całkowitej władzy nad energią płci stanowi odwieczny i znany we wszystkich szkołach tajemnych określony etap na drodze ewolucji duchowej adepta. Nie ma bowiem większej utraty niż roztrwonienie energii życia, której najwyższym celem jest podniesienie rodzaju ludzkiego na wyższy szczebel oraz ratunek od nędzy upadku, straszliwego cierpienia i śmierci. Uporczywe, oparte na odwiecznej wiedzy oraz wsparte potęgą woli usiłowanie człowieka, aby podporządkować duchowi całą "zwierzęcopodobną" naturę, niezłomne postanowienie poznania smaku Stanu Nie Podlegającego Zmianom oraz prawe i czyste życie na co dzień, zgodnie z chrześcijańskim Dekalogiem oraz ascetyczną tradycją wszystkich autentycznych poszukiwaczy Prawdy - zostanie bez wszelkiej wątpliwości uwieńczone sukcesem" (s. 3-8, 11-12). Rozważanie o medytacji, którym celowo poświęciliśmy tu tak dużo miejsca, pobudzają do reflaksji ogólniejszych nad zagrożeniami, w obliczu których wszyscy stoimy, i nad sposobami ratowania człowieka, ludzkości, dóbr kultury. Nasuwają się także wnioski praktyczne. Obserwujemy na świecie jako zjawisko naturalne, normalne, powszechnie występujące - zjawisko dyskusji, obrad, konferencji, dialogów dla zbadania, naświetlenia i rozstrzygnięcia różnego rodzaju mniej lub więcej złożonych i trudnych problemów życia zbiorowego, nie zawsze, jak wiadomo, z wynikiem pożądanym i oczekiwanym. Nierzadko partnerzy rozchodzą się bez rezultatów w poczuciu zawodu, straty czasu i energii. Najczęściej, jak się wydaje, rezultaty są połowiczne, a protokoły obrad i uchwały są przedmiotem interpretacji, a nawet zaciekłych sporów wskutek braku precyzji sformułowań oraz wieloznaczności słów - zwłaszcza gdy partnerzy reprezentują odmienne systemy pojęć i sądów, odmienne hierarchie wartości, gdy nie darzą się wzajmnym zaufaniem. Trudno byłoby postulować, by tacy partnerzy, dla których intelekt jest jedyną i najwyższą instancją poznawczą, jedyną płaszczyzną wszelkich dociekań, jedyną drogą do prawdy szukali rozwiązań na drodze medytacji. Istnieje natomiast inna ważna sfera problemów, w której medytacja może w pełni zaowocować. Żyjemy w epoce ekumenizmu. Czynimy wysiłki zmierzające do zjednoczenia chrześcijan, którzy przed wiekami - z różnych przyczyn - odeszli od Kościoła. Od wielu lat trwa dialog z "braćmi odłączonymi", ale do zjednoczenia, jak się wydaje, jeszcze daleko. Pomyślmy: gdyby wysocy, wykształceni, uprawomocnieni przedstawiciele kościołów, znając smak, wartość i skuteczność medytacji, zamiast dociekań dyskursywnych i sporów o różne zasady i małe prawdy o treści dogmatycznej, liturgicznej czy zgoła prestiżowej, zasiedli zgodnie, odpowiednio przygotowani wewnętrznie, w cichości, do wspólnej medytacji i trwali w niej z wiarą przez dłuższy czas - istnieje duże prawdopodobieństwo, że na tej drodze dostrzegliby łatwiej Prawdę Jedyną, a owe małe prawdy tym samym straciłyby na znaczeniu. Bez słowa. Istnieje doniosły problem zbliżenia wszystkich wielkich religii świata, wszystkich wielkich systemów moralnych. Wszystkie one opierają się - w zasadzie - na uznaniu istnienia Najwyższego. I to, najważniejsze, je łączy. Co je dzieli? Tradycje, charakter narodowy, obyczajowość, systemy i hierarchie wartości, dogmaty, liturgia, ekskluzywizm wyznaniowy, uprzedzenia, podejrzliwość, nieufność. Chyba można dziś powiedzieć, że ich autentyczni przedstawiciele i rzecznicy uznają sens, znaczenie i wartości medytacji. I na tej drodze można upatrywać możliwości zbliżenia współdziałania wszystkich wielkich systemów religijno-moralnych, a to dla ratowania zagrożonej egzystencji człowieka, ludzkości. Angielski benedyktyn ojciec Bede Griffiths, który długie lata spędził w Indiach, w swej pracy "Złota nić" (Kraków 1974) wykazał, że nawet tak odległe w swej naturze systemy religijne, jak chrześcijaństwo i hinduizm mogą - na szczytach - znaleźć wspólne ideały i pole współdziałania. Trudno mi nie zacytować tu jakże znamiennych słów tego światłego kapłana: "Dochodzimy więc do paradoksalnej konkluzji, jednak teologicznie pewnej, że człowiek zostaje zbawiony nie przez zewnętrznie wyznawaną wiarę, obojętnie kim jest, chrześcijaninem, żydem, hinduistą, buddystą, muzułmaninem, agnostykiem czy ateistą, ale przez swą odpowiedź na wołanie łaski, które przychodzi do każdego w sposób ukryty, niezależnie od jego stanu religijności czy areligijności. Oczywiście, prawdą jest, jak to wierzymy, że w religii chrześcijańskiej i Kościele katolickim jest więcej możliwości otrzymania łaski, ale z jednej strony nikt nie jest wykluczony z przymierza łaski, a z drugiej strony wiemy, że od tego, komu więcej dano, więcej też będzie wymagane" (s. 327). Wielki Ramakrishna mówił: "Skoro człowiek spiera się o zasady wiary i dogmaty oraz prowadzi dyskusje - nie posmakował on jeszcze nektaru wiary prawdziwej. Gdy go popróbuje - stanie się całkiem cichym.(...) Nie bądźcie dogmatyczni, nie stwarzajcie dogmatów o Bogu. Bóg przejawia się wszędzie, lecz gdy szukacie pierwiastków boskich, winniście przede wszystkim poszukać ich w człowieku; boskość bowiem przejawia się w istocie ludzkiej silniej, aniżeli gdziekolwiek" (J. Starża-Dzierżbicki: "Radża Jogi Ramakriszna" s. 122). A oto obrazek z życia Indii, charakteryzujący kulturę tego kraju i naturę Hindusa. Dwaj mężowie stanu, prezydent i premier, mający różne poważne trudności w rządzeniu tym wielkim krajem, różne złożone problemy, które wymagają trudnych decyzji, udają się o pomoc i światło do znanego wielkiego Mistrza. Gdy przybyli do aszramu, służba informuje medytującego Mistrza o przybyciu wysokich, dostojnych gości. Mistrz ani drgnął. Goście siadają bez słowa naprzeciw Mistrza w postawie lotosowej i wspólnie medytują. Po upływie paru godzin goście wstają i skłoniwszy się Mistrzowi wychodzą, wracają do stolicy, oświeceni, i już wiedzą, jak działać. Wizyta bez słowa. Mistrz w czasie tej wizyty nieprzerwanie medytował w pozycji lotosu. Intelekt - powtarzam - nie jest jedyną i najwyższą instancją poznawczą. Także słowo nie jest jedynym i nie zawsze najlepszym środkiem porozumienia. Wydaje się całkowicie trafne porównanie duchowości człowieka z oceanem: na powierzchni niepokój, szum fal, piana, burze, huragany. Im głębiej, tym spokojniej, a na dnie całkowita cisza. W medytacji docieramy do własnej głębi i osiągamy pełną ciszę. I wreszcie - na zakończenie tych rozważań o medytacji - niech przemówi do nas sławny filozof i teolog-trapista, zafascynowany, podobnie jak Bede Griffiths, mądrością Wschodu. Thomas Merton: "Religia zawsze ma tendencję do utraty wewnętrznej zgodności i nadprzyrodzonej prawdy, kiedy brak jej żarliwości i gorliwości w kontemplacji. To właśnie owe pozornie bezużyteczne elementy życia modlitwy, kontemplacja, cisza i "pustka" czynią życie prawdziwie życiem. Bez kontemplacji liturgia staje się jedynie pobożnym widowiskiem, a paraliturgiczna modlitwa zwykłą paplaniną. Bez kontemplacji modlitwa myślna jest tylko jałowym ćwiczeniem umysłu.(...) Tym, co ma naprawdę znaczenie, jest kontemplacyjne ukierunkowanie całego życia modlitwy.(...) Bez kontemplacyjnego ukierunkowania życia budujemy kościoły nie dla chwały Bożej, ale aby wzmacniać struktury społeczne, wartości i dobra, w których dziś znajdujemy upodobanie.(...) Bez kontemplacji wewnętrznej modlitwy Kościół nie może wypełnić swojej misji przemiany i zbawienia ludzkości. Bez kontemplacji obróci się w sługę cynicznych potęg doczesnego świata niezależnie od tego, jak gorąco jego wierni będą zapewniali o swoim zaangażowaniu w walkę o Królestwo Boże. Bez prawdziwych, głębokich pragnień kontemplacyjnych, bez totalnej miłości Boga i bezkompromisowego pragnienia Jego prawdy, religia nieuchronnie staje się narkotykiem" ("Modlitwa kontemplacyjna" s. 106-108). Warunki niezbędne dla bezpieczeństwa i skuteczności jogi 1.Ramakrishna: "Joga jest niemożliwa przy najmniejszym roztargnieniu.(...) Pierwsza i najważniejsza rzecz gdy chodzi o jogę, a nawet, w ostatecznym rezultacie, wszystko - to koncentracja" (z książki J. Starży-Dzierżbickiego: "Radża Jogi Ramakrishna" s. 69). Aurobindo Ghosh: "Nie można stworzyć solidnej podstawy dla jogi jeśli myśl jest rozproszona i niespokojna. Pierwszą i najkonieczniejszą rzeczą jest spokój umysłu. A najważniejszym celem - otworzyć go ku wyższej świadomości. A to tylko w ciszy myśli może się dokonać.(...) Spokój i dogłębne oczyszczenie to najkonieczniejsze i najpierwsze warunki jogi" ("Joga i co w niej pomaga", s.1, 7). Kazimierz Chodkiewicz w swej książce "Pierwsze kroki w nowoczesnej jodze" ostrzega przed pochopnym podejmowaniem praktyki jogi i cytuje obszerne wypowiedzi różnych kompetentnych autorów na temat niebezpieczeństwa jogi. 2. Całkowite wykluczenie wszelkich nałogów i uzależnień, a w pierwszym rzędzie alkoholu, tytoniu, narkotyków, mięsa i jego przetworów, tłuszczów pochodzenia zwierzęcego. Zaleca się potrawy proste, lekkie, świeże (nigdy odgrzewane!), owocowo-warzywne, surówki. Produkty tzw. sztuki kulinarnej ogranicza się do minimum, a nawet eliminuje się całkowicie. 3. Uładzenie życia seksualnego. Jakakolwiek rozwiązłość w tej dziedzinie i joga wykluczają się nawzajem w sposób kategoryczny, gdyż grozi to powikłaniami natury psychicznej. Opanowanie żywiołu seksu wzmaga siły psychiczne i ułatwia postęp na drodze jogi. (Jogowie i niektórzy duchowni znają i stosują techniki opanowania i przetwarzania energii seksualnej na energię psychiczną. Są to jednak jednostki wybitnie zdrowe i twórcze, a swą energią uzdrawiająco oddziaływują na otoczenie. Taka też idea towarzyszy obowiązującej w Kościele katolickim zasadzie celibatu duchownych. Asceza i ubóstwo, te kwiaty czystego chrześcijaństwa, należące łącznie z celibatem do natury kapłaństwa, stanowią zarazem o dojrzałości i sile moralnej kapłana, a tym samym wzbogacają siłę moralną Kościoła oraz jego atrakcyjność w narodzie. Budzą szacunek i zaufanie, tak potrzebne, wręcz nieodzowne na co dzień w pracy duszpasterskiej, bo działają nawet bez słów - także na ludzi będących poza Kościołem - na wątpiących, obojętnych, niezdecydowanych. - Panujące wśród większości lekarzy poglądy, jakoby częste stosunki seksualne były potrzebą naturalną, a nawet wskazane dla zdrowia człowieka, są świadectwem niedokształcenia lekarzy w zakresie znajomości natury ludzkiej i możliwości człowieka. Jest rzeczą przerażającą, że znany lekarz psychiatra, profesor Akademii Medycznej, długoletni wychowawca młodzieży lekarskiej w swej książce "Psychoterapia w praktyce ogólnolekarskiej", wyd. 3, mógł napisać: "Stosunki częste, nawet do kilku na dobę w ciągu tygodni lub nawet miesięcy, są wyrazem tężyzny i zdrowemu człowiekowi nie mogą przynieść szkody na zdrowiu" (s. 311). Jest to przejaw tężyzny nie tyle człowieka, ile - chciałoby się powiedzieć - tkwiącego w nim zwierzęcia, ale, przepraszam, nie obrażajmy zwierząt, bo w tej dziedzinie one nad nami górują i winniśmy brać z nich przykład, bo wśród zwierząt nieznane są nadużycia seksualne i bezmyślne trwonienie tej naturalnej energii biologicznej, która przekształcona na energię wyższej natury może być źródłem bujnej twórczości i rozlicznego dobra. To wyłączna właściwość gatunku ... homo quasi-sapiens. Samica zapłodniona, co zwykle następuje przy pierwszym zbliżeniu, nie dopuszcza już do siebie samca. Wszelkie zbliżenia płci w świecie zwierząt mają na celu wyłącznie prokreację. Czy nie jest to "naukowa" propaganda rozwiązłości seksualnej, rozpusty?) 4. Postawa życzliwości wobec wszystkich, co nie może osłabiać poczucia obowiązku odważnego reagowania i podejmowania walki z przejawami zła, ilekroć zachodzi tego potrzeba w obronie człowieka czy dobra społecznego. Wiara w dobro istniejące wszędzie: w Naturze, w człowieku ("Cokolwiek by ludzie o was mówili pozostańcie zawsze łagodni i współczujący, a w miłującym sercu nigdy tajniej nie żywiący urazy ani nienawiści. Człowieka, który by źle o was mówił, otoczcie nieustannym prądem serdecznej myśli" (Budda do swych uczniów - z książki C. Bragdona: "Joga dla ciebie..." s. 118). "Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią?" (Mat. 5, 46). Prof. Julian Aleksandrowicz w nienormalnych układach i zakłóconych stosunkach międzyludzkich - tam, gdzie ludzie pielęgnują w sobie uczucia ujemne, jak nienawiść, podejrzliwość, zawiść - upatruje źródło poważnych schorzeń indywidualnych i społecznych.) 5. Praktykujący jogę żyje tylko prawdą i nigdy się z nią nie mija nawet za cenę cierpień; jeśli nie może mówić prawdy - milczy. 6. Dyscyplina języka, o czym była mowa wyżej. Nawyk gadulstwa, wszelkie słowa zbędne rozpraszają, osłabiają i utrudniają skupienie i praktykowanie jogi. 7. Uregulowany tryb życia i pracy. 8. Schematyczność, regularność, wytrwałość w codziennych ćwiczeniach jogi. Innymi słowy: Do świątyni jogi - jeśli mamy traktować ją serio i chcemy osiągnąć pełnię płynącego z niej dobra, a zarazem uchronić się przed ewentualnymi niebezpieczeństwami - wejść można tylko w stanie całkowitego oczyszczenia i wyciszenia zostawiając w przedsionku wszelkie pyły i brudy, wszelkie nałogi i uzależnienia, wszelkie uczucia ujemne, wszelkie schematy i stereotypy myślowe, narzucone przez zwyczaje i obyczaje, wszelkie stresy, depresje, rozkojarzenia, konflikty i powikłania, wszelkie maski i pozory - by znaleźć się w niej wolnym, prostym i czystym "jako dziecię". W "Ośmiorakiej ścieżce buddyjskiej" pierwsze 7 punktów dotyczy dyscypliny etycznej, przygotowania etycznego, a dopiero ósmy brzmi: "właściwe zatopienie się w sobie" czyli medytacja. Ćwiczenia Hatha-Jogi, odpowiednio dobrane do potrzeb i możliwości ćwiczącego - obok wskazanych wyżej zaleceń, dotyczących oddychania, snu, odżywiania i in. - trwale uodparniają organizm na różne nagminne dolegliwości i schorzenia, jak katar, grypa, angina, bóle głowy, bezsenność, artretyzm, ischias, lumbago, różne nerwobóle, zaburzenia krążeniowe, a także stresy, depresje, apatie i inne trudności natury psychicznej oraz zapewniają trwałe zdrowie, energię, sprawność i dobre samopoczucie. Pod jednym wszakże warunkiem: muszą być uprawiane systematycznie, codziennie. Czytamy w prasie: Przedstawienie w teatrze X odwołano z powodu choroby aktora Y; bilety można zwrócić i pieniądze odebrać. Sklep zamknięty do odwołania z powodu choroby personelu. Itp. Ileż to zebrań, konferencji, także na wysokim szczeblu, odwołuje się z powodu choroby głównego referenta! Katar, grypka, gorączka. Ileż to planów produkcyjnych nie wykonuje się w terminie z powodu absencji chorobowej pracowników - głównie przeziębień, kataru, grypy! Znakomity nasz publicysta, Władysław Kopaliński w swym felietonie w "Życiu Warszawy" wykazał kiedyś, ile to miliardów złotych strat rocznie ponosi gospodarka narodowa z powodu absencji chorobowej w zakładach pracy. Jakież to męki przeżywa dyrektor szkoły, gdy 2-3 nauczycieli, a zdarza się, że i połowa personelu nauczającego nie przychodzi do pracy z powodu przeziębienia, kataru, grypy. Podobna sytuacja bywa także w przychodniach i spółdzielniach lekarskich, choć lekarz chorujący to ... sprzeczność sama w sobie. Medice, cura te ipsum! Rzecz zastanawiająca, że tak nędzna istota, jak wirus czy bakteria, niedostrzegalne gołym okiem, kładzie na obie łopatki postać tak potężną, silną i ważną, a zarozumiała medycyna oficjalna, "naukowa", nie może się uporać z tym złośliwym i groźnym intruzem, gdy inne systemy profilaktyki, diagnozy i terapii dawno sobie z nim poradziły. Mówi się: katar nieleczony trwa tydzień, leczony - 7 dni. Czy negacja, nieuznawanie tych jawnie skutecznych systemów pozamedycznych jest także ... naukowe? Ileż to utrapień, biedy i cierpień ludzkich pociąga za sobą zrutynizowany styl pracy lekarzy. Trzeba życzyć naszym władzom służby zdrowia, by dla dobra człowieka i w interesie gospodarki narodowej zechciały zrzucić pychę z serca i uznać, że nasza medycyna tradycyjna, konwencjonalna nie jest jedynym i najlepszym systemem medycznym oraz zniżyć się do ignorowanych dotąd, a nawet zwalczanych, choć bezspornie skutecznych systemów zapobiegania chorobom i ich leczenia; by uznały, że możliwe jest życie bez chorób. Jako lekturę wstępną, wprowadzającą w świat jogi, można zalecić dwie prace autorów o wysokim i uzasadnionym poczuciu kompetencji: 1. Alcyone (Krishnamurti): "U stóp Mistrza". W: "Trzy drogowskazy", Madras 1960. Tłum. Wanda Dynowska. Bibl. Pol.-Ind. 2. Kazimierz Chodkiewicz: "Pierwsze kroki w nowoczesnej jodze". Poznań 1981. CUW "Różdżkarz". Joga jest w zasadzie dla wszystkich, ale nieliczni tylko są w stanie zdobyć się na tę dyscyplinę myśli i czynów, na te ograniczenia i wyrzeczenia, których ona wymaga. Powyższe informacje o jodze dotyczą jogi klasycznej. Winienem zauważyć, że znany na świecie, także w Polsce, system medytacji transcendentalnej (TM), o którym pisze prof. Siek, nie wymaga od swych adeptów spełnienia jakichkolwiek warunków wstępnych. Na kursy TM przyjmuje się wszystkich chętnych z założeniem, że po pomyślnym zakończeniu kursu w trakcie uprawiania medytacji, po dłuższym okresie systematycznej praktyki pozbywają się oni stopniowo wszelkich nałogów, uzależnień i słabości hamujących rozwój człowieka. Pewna naturalna selekcja kandydatów odbywa się już w trakcie i po zakończeniu kursu. Wiadomo mi, że system ten - w stosunku do jednostek czystych i silnych - daje dobre rezultaty. Twórcą systemu jest mistrz Swami Brahmananda-Saraswati (1870-1953), a całym ruchem w skali światowej kieruje Maharishi Mahesh Jogi, który dotąd rezydował w Szwajcarii, a ostatnio wrócił do Indii, gdzie organizuje szeroką działalność w kierunku uzdrowienia ludzkości staroindyjską naturalną metodą leczniczą - Ayurwedą. Metodę tę Maharishi Mahesh Jogi wywodzi i opiera na starożytnej filozofii Wed. Jest to ruch światowy, obejmujący około 3 milionów medytujących. Systematyczna codzienna medytacja (2 razy po 20 minut rano i wieczorem, na czczo) usprawnia funkcję umysłu, zabezpiecza przed chorobami, uzdrawia, odmładza, upogadnia, ma dobroczynny wpływ na otoczenie, na stosunki międzyludzkie, a także - jak wykazują liczne badania naukowe w różnych krajach - wpływa obniżenie przestępczości i wypadków drogowych. TM tym samym jest czynnikiem pokoju. Informacje te opieram na tekstach Maharishiego, na wypowiedziach nauczycieli medytacji i medytujących, a także na własnym doświadczeniu. Cenię ten ruch, ale nawet wszyscy mistrzowie i święci Indii, którym dużo zawdzięczam, nie mogą mi zastąpić Mistrza nad mistrzami, Jezusa Chrystusa i Jego Nauki. Kursy TM organizuje Polskie Towarzystwo Transcendentalnej Medytacji, 02-516 Warszawa, Starościńska 8 m. 21. ?? III. Uwagi, wnioski i propozycje ogólne Głodówki lecznicze jako kuracja naturalna, równie radykalna, jak wszechstronna, okazały się dla mnie zbawienne, bo dzięki nim odzyskałem pełnię zdrowia i sprawności. Ich znaczenie i wartość dla dobra człowieka trudno przecenić. Przedstawiony wyżej zestaw 12 czynników zdrowia, swoisty, z konieczności skrótowo sformułowany Dekalog zdrowia jest owocem wielu lat rozmyślań, obserwacji, doświadczeń, lektury - z pominięciem medycyny oficjalnej. W tym stanie rzeczy narzucają się następujące pytania natury retorycznej: Co człowiek w mojej sytuacji ma myśleć o tym gigancie, zwanym służbą zdrowia ze wszystkimi urzędami, szpitalami, przychodniami, sanatoriami, ośrodkami itp., który zatrudnia 700 tysięcy ludzi i pochłania olbrzymie fundusze publiczne? Co człowiek w mojej sytuacji ma myśleć o ogromnym przemyśle farmaceutycznym, który produkuje corocznie leki, głównie chemiczne, wartości dziesiątków miliardów złotych? Nasuwają się także pytania czysto praktyczne: Czy ten gigantyczny aparat czyni wszystko, co czynić należy, i tak, jak czynić należy dla ochrony zdrowia obywateli? Czy stan zdrowotności społecznej, stan higieny społecznej, a także obraz pracy w przeciętnej przychodni albo sytuacja w przeciętnym szpitalu - po 40 latach reform organizacyjnych, podnoszenia na wyższy poziom działalności służby zdrowia, działalności 11 akademii medycznych, 18 instytutów naukowo-badawczych, przy udziale 75 tysięcy lekarzy - dają podstawę do pozytywnej odpowiedzi na to pytanie? Jeśli człowiek ma się cieszyć życiem, pracą, twórczością, jeśli ma być świadomym współtwórcą rzeczywistości społecznej i dobrobytu obywateli - musi być zdrów. Toteż zdrowie człowieka, każdego człowieka musimy uznać za wartość naczelną, priorytetową, kluczową, warunkującą zdrowie społeczeństwa, a tym samym stan całych rozległych obszarów i licznych dziedzin życia i pracy ludzkiej. Dotychczasowe lekceważenie, poniżenie i pauperyzacja zawodu-powołania lekarskiego, podobnie jak zawodu-powołania nauczycielskiego, musimy uznać za godne ubolewania i domagać się przywrócenia tym zawodom należnej im pozycji zarówno w budżecie państwa, jak i w świadomości społecznej. Dzieła tego nie dokona sama władza, jeśli cała myśląca część społeczeństwa nie dostrzeże wagi problemu, nie potraktuje go stanowczo i twardo w interesie gospodarki narodowej, w interesie całego narodu i jego przyszłości. Wysiłek lekarzy, cała działalność służby zdrowia skupia się głównie na leczeniu chorób. Nie dostrzegamy działania władz służby zdrowia, które mają ustawowy obowiązek chronić człowieka przed chorobami, w zakresie zapobiegania chorobom. Minister Zdrowia i Opieki Społecznej w swych licznych wystąpieniach, zatroskany o zwiększenie liczby lekarzy, łóżek, leków, jakby nie dostrzegał tego wielkiego problemu, jakby nie uświadamiał sobie, że rozmiary zachorowalności pozostają w stosunku odwrotnym do rozmiarów działania profilaktycznego. Troska o budowę szpitali, o liczbę łóżek - to sprawy pilne i ważne dopóki chorzy leżą, cierpią i umierają na korytarzach szpitalnych, ale jakie takie oczytanie w historii medycyny i w bieżącym piśmiennictwie medycznym oraz potoczna obserwacja działalności służby zdrowia, a także stanu zdrowotności społecznej w kraju wskazują bezspornie, że równie pilny i ważny, a może nawet pilniejszy i ważniejszy jest problem zapobiegania chorobom. Za taką postawą przemawiają kryteria zdrowego rozsądku, także dlatego, że koszty zapobiegania chorobom są niższe od kosztów ich leczenia. Prof. Władysław Szejnach w swej książce "Przysięga i PrzykazaniaHipokratesa pisze: "W Egipcie lekarze, może pierwsi na świecie, doszli do genialnego poznania, że łatwiej jest zapobiegać chorobom niż je leczyć i dlatego dążyli do podniesienia na niebywale wysoki poziom higieny publicznej i osobistej, ujmując cały tryb życia Egipcjan w przepisy higieniczne usnakcjonowane prawem i religią. Przez całe tysiąclecia chronili skutecznie zdrowie publiczne w kraju, w którym było kilka wielomilionowych skupień ludzkich, jak np. Memfis posiadający przed 7 tysiącami lat 4 miliony mieszkańców" (s. 39). W innej swej książce pt. "Myśli lekarza" prof. Szejnach dużo miejsca poświęca problemowi profilaktyki, m.in. tak oto formułując zadania lekarza: "1) wzmocnienie stanu fizycznego i psychicznego człowieka, a przez to wzmocnienie jego odporności osobniczej i społecznej; 2) ochrona przed zachorowaniem, czyli zapobieganie chorobom lub usunięcie zewnętrznych warunków powstawania i szerzenia się chorób; 3) pomoc w chorobie, czyli leczenie chorych. Pierwsze dwa zadania stanowią dział medycyny zapobiegawczej - medicina praeventiva - czyli profilaktyki (nazwa profilaktyka pochodzi od wyrazów greckich: phylax - stróż, prophylektokos - zapobiegający). Trzecie zadanie należy do działu medycyny leczniczej - medicina curativa" (s. 51). "Cechą pozytywną medycyny Chin, wyróżniającą ją wśród innych krajów tego okresu (XII bwiek p.n.e.) była szeroko rozumiana profilaktyka" - czytamy w książce Macieja Borzęckiego "Akupunktura" s. 19. Także prof. Władysław Szumowski w swej "Historii medycyny" pisze, że w Egipcie "wysoko (...) stała: higiena i zapobieganie chorobom, tj. profilaktyka" (s. 22). (Rota przysięgi Hipokratesa (zob. "Dodatki" s. 241) dotąd składanej w wersji nieco zmodernizowanej przez absolwentów uczelni medycznych na świecie jest pochodzenia egipskiego). Prof. Julian Aleksandrowicz w miesięczniku "Znaki Czasu" (1986 nr 5-6) pisze: "Nie ulega wątpliwości, że szanse racjonalnej profilaktyki istnieją. Musimy jednak zdać sobie sprawę z tego, że winę za obecny stan "niewydolności profilaktycznej" ponoszą niedostatecznie odpowiedzialne procesy myślenia i co za tym idzie mówienia i działania, uwarunkowane strukturą i funkcją mózgu. Do naszych obowiązków przeto należy otoczenie szczególną opieką zarówno ludzi leczących , jak i leczonych, zwłaszcza kobiet ciężarnych. (Nie widzimy także dotąd owoców niedawnego udziału Ministra Zdrowia w 25 berlińskiej konferencji ministrów zdrowia, poświęconej problemom profilaktyki. Wielka Niemożność w służbie zdrowia nabiera charakteru klęski narodowej.) Sądzenie, że stan zdrowotności społecznej zależy od liczby lekarzy, łóżek, leków czy szpitali jest myśleniem żałośnie prymitywnym, świadczącym o daleko posuniętej ignorancji w zakresie filozofii człowieka, wiedzy o jego możliwościach. Nie trzeba być lekarzem, by wiedzieć, że źródłem zdrowia nie jest ani lekarz, ani apteka, a ni przychodnia, choćbyśmy maksymalnie nasycili kraj lekarzami, lekami, aptekami, szpitalami. Jest to chyba przede wszystkim problem wykształcenia, wiedzy oraz talentów organizacyjnych kierowników i rzeczników służby zdrowia z ministrem zdrowia na czele. Czy zatem nie czas pomyśleć o przesunięciu ciężaru trosk i funduszów na działalność profilaktyczną, na uświadamianie ludności, od wieku szkolnego poczynając, o możliwościach życia bez chorób? Rodzi się oczywista i nieuchronna potrzeba rewizji dotychczasowych tradycyjnych, zrutynizowanych, zkrzepłych pojęć, założeń, planów i metod ochrony zdrowia i życia człowieka - potrzeba swoistej rewolucji w służbie zdrowia, poczynając od reformy programu kształcenia lekarzy oraz metod rekrutacji kandydatów na studia medyczne. Wielki Galen postulował, by studia lekarskie trwały 11 lat. Projekt Centralnego Programu Profilaktyki Zdrowotnej Dramatyczna sytuacja w naszych szpitalach i przychodniach, stan zdrowotności naszego społeczeństwa, koszmar jego umedycznienia, przemedycznienia, a także zaufanie społeczne do służby zdrowia uległyby poprawie, gdyby Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej posiadało, prezentowało społeczeństwu i realizowało szeroki, wszechstronny, międzyresortowy, perspektywiczny Centralny Program Profilaktyki Zdrowotnej. Świadomość zagrożeń podstaw biologicznych naszego narodu oraz zwykły zdrowy rozsądek dyktuje, by Program taki zawierał następujące problemy: 1. Szeroko pojęta oświata zdrowotna. O ile zdołałem się zorientować na podstawie materiałów, znajdujących się w Głównej Bibliotece Lekarskiej, mamy tu znaczny dorobek teoretyczny. Seria "Biblioteka Medyczna Oświaty Zdrowotnej", a zwłaszcza Raport Zespołu Oświaty Zdrowotnej Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia i Opieki Społecznej z roku 1976 pod kierownictwem prof. Tadeusza Stępniewskiego zawierają bogactwo pomysłów i propozycji. (Raport ten, dokument dużej wagi o znaczeniu ogólnym, zawiera takie oto zdanie: "Jednocześnie oświata zdrowotna, zwalczając przesądy i zabobony z zakresu spraw dotyczących zdrowia czy higieny, stanowi jedną z ważnych i praktycznych dróg szerzenia materialistycznego światopoglądu". Elementy propagandy ideologicznej w takim dokumencie, w oświacie zdrowotnej są rażące i szkodliwe dla powodzenia tej oświaty. Problem przesądów i zabobonów jest także sporny. Czyż wyznawcy materialistycznego poglądu na świat są wolni od przesądów? A czy polska medycyna oficjalna jest wolna od przesądów? Różne metody leczenia, które w Polsce uchodziły i dotąd uchodzą za przesądy i zabobony, medycyna różnych krajów, w tym wysoko rozwiniętych, włączyła dawno do arsenału środków skutecznego leczenia, a także do programu kształcenia lekarzy, jak np. głodówki lecznicze, akupunktura, joga, hiropraktyka (kręgarstwo), radiestezja. Dr Stefan Włoszczewski, który z ciężkiej choroby wyleczył się u lekarz-kręgarza w USA, gdzie mieszkał długie lata, pisze w "Tygodniku Kulturalnym" (1975 nr 42), że w tym kraju od dziesiątków lat chiropraktyka jest jedną z oficjalnych specjalności lekarskich, wykładanych w uczelniach kształcących lekarzy, a ponad 30 tys. gabinetów przyjęć chiropraktorskich ściąga codziennie setki tysięcy chorych. Także niedawna historia akupunktury w Polsce charakteryzuje nasze władze służby zdrowia. Gdyby nie usilne zabiegi prof. Zbigniewa Garnuszewskiego ta odwieczna metoda na Wschodzie, głównie w Chinach, uchodziłaby nadal za zabobon. Akupunktura, chiropraktyka, głodówki lecznicze, radiestezja cieszą się uznaniem w Związku Radzieckim. Ostrożnie więc z przesądami.). Tu i ówdzie prowadzona jest oświata zdrowotna w rozmiarach ograniczonych, niewystarczających, nie skoordynowana. Społeczeństwo jej nie widzi i nie odczuwa jej owoców.) Prof. Julian Aleksandrowicz, jeden z nielicznych lekarzy-naukowców, którzy mówią prawdę o środowisku lekarskim i o stanie naszej medycyny (Dlatego jest krytykowany, zwalczany, nielubiany, a nawet nienawidzony przez niektórych lekarzy jako swego rodzaju enfant terrible. Takie były w przeszłości i takie są dziś losy ludzi torujących nowe szlaki myśli ludzkiej, o czym świadczy historia życia takich postaci, jak Pitagoras, Sokrates, Awicenna, Erazm z Rotterdamu i wielu, wielu innych.) pisze: że "nawet optymalne nasycenie kraju lekarzami nie poprawi zdrowotności naszego społeczeństwa, o ile poziom oświaty zdrowotnej nie będzie stale podnoszony i wzbogacany o wartości zarówno biologiczne, jak i etyczne zarówno ludzi leczących, jak i leczonych" ("Prognozy ochrony zdrowia społecznego do roku 1995". W: "Kultura polska a socjalistyczny system wartości", s. 421). 2. Groźne plagi alkoholizmu, nikotynizmu, narkomanii i dzieciobójstwa nie narodzonych, omówione skrótowo powyżej, powinny się znaleźć w Programie Profilaktyki Zdrowotnej. 3. Wielki i trudny, a bardzo zaniedbany problem ochrony środowiska naturalnego - zatrucia wody, gleby, powietrza, żywności, którego dotknęliśmy powyżej, wymaga wielkich wysiłków całego społeczeństwa, pobudzonych i zorganizowanych. Np. studnia na polskiej wsi, zlokalizowana najczęściej w pobliżu obory, stajni, chlewu, narażona na przecieki gnojowisk, jest źródłem wielu chorób z rakiem włącznie. Także problem wodociągów na wsi i w miasteczkach wymaga energicznego działania. 4. Problem kultury żywienia. W tej dziedzinie obserwuje się daleko posuniętą nieświadomość powszechną, by nie rzec anarchię pomieszaną z ignorancją, choć mamy wielki, rozbudowany Instytut Żywności i Żywienia, zatrudniający wielu profesorów, docentów, doktorów nauk żywieniowych. Nie widzimy, nie odczuwamy i nie spożywamy owoców jego działalności, choć statut tego Instytutu z roku 1978 postanawia w pragrafie 4 "udział, pomoc i instruktaż przy wprowadzaniu osiągnięć naukowych w zakresie żywienia człowieka do praktycznej działalności służby zdrowia oraz innych placówek zajmujących się tymi zagadnieniami". Służy zapewne wąskiemu gronu specjalistów, a nie całemu społeczeństwu, w dużym stopniu schorowanemu wskutek niewłaściwego odżywiania. Trudno powiedzieć, by sporadyczne, pożyteczne występy dyrektora Instytutu prof. Wiktora Szostaka i niektórych jego pracowników miały jakikolwiek wpływ na stan kultury żywienia w naszym kraju. Trudno się dziwić, że Instytut ten - jak przyznaje jego dyrektor prof. Szostak w miesięczniku "Znaki Czasu" 1987 nr 9 - dotąd nie dopracował się "ostatecznego stanowiska dotyczącego zdrowej żywności", choć funkcjonuje od roku 1963! Stan świadomości higienicznej i związany z nim stan zdrowotności na wsi, którą "uszczęśliwiono" bezpłatną służbą zdrowia, jest przerażający. Warto czytać Rocznik Statystyczny Ochrony Zdrowia GUS. Ale lepszym i bardziej miarodajnym źródłem informacji jest autopsja, bezpośrednie kontakty ze wsią, z ludnością wiejską, na miejscu. Jak odżywia się dzisiejsza wieś? "Za dobrze". Mięso, tłuszcze zwierzęce (smalec, słonina, boczek), jaja, bułeczki, cukier i różne słodycze, wymyślne ciasta, ciastka, majonez, musztarda, przeróżne marynaty, a wszystko bez miary, obficie, do syta i to 4-5 razy dziennie. Przy takim "wikcie" nieuchronnym towarzyszem jest kufel, kieliszek, papieros, a także szatańska nowość, przybysz z miasta, moda, która się upowszechnia i przechodzi w nałóg - czarna kawa. Otręby? Dla trzody, dla koni, nie dla ludzi. Razowy chleb? Wolimy bułeczki z masełkiem i wędlinką. Owoce, jarzyny? Bez znaczenia. Surówki? Nieznane. Rezultaty: nadmierna, chorobliwa otyłość i nagminne - jak nigdy dotąd - choroby przewodu pokarmowego, nowotwory (m.in. odbytu), choroby serca, zaburzenia krążeniowe, artretyzm, reumatyzm itd. Lekarz, apteka, leki, leki, leki w każdym domu; szpital, sanatorium. Ludzi chorobliwie opasłych, z trudem się poruszających obserwujemy w całym kraju coraz więcej. Dobrobyt. Żywność, która powinna człowiekowi służyć jako źródło zdrowia i sił, jest coraz częściej źródłem chorób. A przecież dieta wegetariańska, nisko- i bezbiałkowa, niskokaloryczna, lekka, złożona z potraw surowych, świeżych, prostych energetycznych, obfitujących w naturalne witaminy, mikroelementy, sole mineralne uzdrawia, wzmacnia, uodparnia organizm człowieka przeciw różnym chorobom. Prawdę, że taka dieta tak działa na organizm ludzki - potwierdziłem własnym długoletnim doświadczeniem; potwierdzają ją swym życiem wszyscy wegetarianie zarówno w przeszłości, jak i dziś. Wychodzące w USA (w Bostonie) czasopismo "East West Journal" w czerwcowym numerze z roku 1979 zawiera godną uwagi informację: Personel szpitala św. Franciszka w Nagasaki żywił się potrawami z soi i ciemnym nie polerowanym ryżem. Po zrzuceniu 9 sierpnia 1945 roku amerykańskiej bomby atomowej nikt z personelu nie zachorował na skutek promieniowania atomowego. Pisze o tym dr Akizuki, dyr. departamentu w tym szpitalu, w swej książce pt. "Documentary of A-Bombed Nagasaki". "Ostatnio podejrzewa się o rakotwórcze działanie te czynniki żywieniowe, które dawniej nie były brane pod uwagę, a mianowicie spożywanie nadmiernej ilości energii (kalorii) zwłaszcza tłuszczów i mięsa ..." - pisze prof. Światosław Ziemlański (art. "Dieta i rak" w miesięczniku "Znaki Czasu" 1986 nr 5/6). "Spożywamy za dużo tłuszczów zwierzęcych, natomiast za mało witamin" - pisze prof. Edward Kowalczyk (tamże). Wyłania się tu także ważny problem produkcji żywności bez szkodliwych nawozów sztucznych względnie problem minimalizacji lub szkodliwości. 5. Problem rozwoju i popularyzacji działalności immunologicznej. Sławny wrocławski Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. sławnego Ludwika Hirszfelda działa jakby na Olimpie i owoce jego działalności nie są znane szerszej publiczności - nie widzimy jego wpływu na stan zdrowotności społecznej. Jakżeż cenną rzeczą byłoby opublikowanie praktycznych wskazówek, jak uodparniać organizm w sposób naturalny bez środków chemicznych w imię haseł: "Najlepszym lekarzem jest Matka-Natura" oraz "Człowiek jest dla siebie najlepszym lekarzem". (Śmiem sądzić, że wartość wszelkich prac naukowych, teoretycznych oraz wszelkich słusznych idei, zasad, norm prawnych weryfikuje się w istocie w życiu praktycznym, w służbie człowiekowi, w jego samopoczuciu. Cóż nam z tego, że możemy być dumni z wielu osiągnięć w naukach podstawowych i klinicznych, z których wiele na miarę światową" (słowa ministra Tadeusza Szelechowskiego), skoro stan medycyny polskiej, sytuacja i los przeciętnego chorego w Polsce jest ... taki, jaki jest, skoro chorzy leżą, cierpią i umierają na korytarzach szpitalnych! Skoro nie możemy się jakoś wydźwignąć ze stanu Wielkiej Niemożności. Skoro jakość opieki nad chorym w szpitalu często zależy od koperty i jej zawartości, co jest tajemnicą poliszynela. Nauka, która nie służy człowiekowi, nie przyczynia się do jego zdrowia, rozwoju, wzrostu, która służy jedynie "sobie a muzom", jest tworem społecznie bezużytecznym. Przeceniamy intelekt, nie doceniamy etyki.). 6. Problem łaźni na wsi i w miasteczkach. Stan higieny osobistej, a także higieny otoczenia na naszej wsi pozostawia bardzo wiele do życzenia. Łaźnia na wsi czy w miasteczku jest wielką rzadkością, gdy np. - jak się dowiadujemy z pracy Bronisława Wawrzyszuka i Ryszarda Schneidera: "Łaźnie wiejskie i ich znaczenie zdrowotne" (Warszawa 1965): - "w Bułgarii prawie w każdej wsi czy też spółdzielni produkcyjnej znajduje się łaźnia", - w Czechosłowacji "prawie w każdym domu mieszkalnym jest łazienka", - w Finlandii, liczącej 4 i pół miliona mieszkańców, funkcjonuje blisko pół miliona saun (łaźni parowych), - w Związku Radzieckim "planowane i powszechne budownictwo łaźni realizowane jest we wszystkich republikach w myśl hasła: każda wieś, kołchoz powinny mieć u siebie łaźnię". Japończyk kąpie się codziennie. Mamy za to około 25 tysięcy (w tym na wsi ok. 17 tysięcy) domów kultury, ośrodków kultury, klubów, świetlic. Ale pojęcie "kultury" jest bardzo pojemne. Obejmuje także sprawy higieny osobistej, łaźnie itp. 7. Walka z uzależnieniami lekowymi, z lekomanią. Idzie tu głównie o leki chemiczne, których przyjmowanie nie jest konieczne dla zdrowia. Np. polopiryna, dostępna w kioskach "Ruchu", cieszy się ogromnym powodzeniem, przez wielu ludzi używana wręcz nałogowo; kilka głębszych oddechów czystego powietrza, prawidłowo wykonanych, usuwa bóle głowy, a seria takich oddechów, powtarzana kilka-kilkanaście razy dziennie, likwiduje, a co najmniej łagodzi przebieg zaziębienia, kataru. 8. Problem hałasu w miastach, w publicznych środkach masowej komunikacji. 9. Działalność wydawnicza. Problem profilaktyki zdrowotnej powinien zająć właściwe miejsce we wszystkich czasopismach poświęconych ochronie zdrowia. Dużą rolę mógłby tu także odegrać praktyczny przewodnik higieniczno-lekarski, rodzaj kompendium higieny i leczenia naturalnego, opracowany przez zespół cieszący się powszechnym szacunkiem i zaufaniem lekarzy, higienistów, żywieniowców, socjologów i filozofów medycyny, oparty na najnowszych światowych wynikach badań, gromadzonych przez Światową Organizację Zdrowia, które wskazywałyby ludziom, jak żyć bez chorób. Taki podręczny przewodnik-poradnik o charakterze prewencyjnym, określający model życia bez chorób, w solidnej trwałej oprawie, odpowiednio ilustrowany, powinien się ukazać w takim nakładzie, by mógł się znaleźć w każdym polskim domu. Można bez ryzyka zakładać, że każdy dom chętnie go nabędzie. 10. Kreowanie stałego radiowego i telewizyjnego programu pt. "jak żyć bez chorób", a to dla systematycznego przekazywania społeczeństwu zasad higieny życia, a szczególnie zasad racjonalnego żywienia, opartych na najnowszych zdobyczach dietetyki światowej, przyjętych i zalecanych przez Światową Organizację Zdrowia; także zasad samoleczenia naturalnego bez uciekania się do leków, zwłaszcza chemicznych. W artykule amerykańskiego lekarza Williama A. Nolena ("Polityka" 1984 nr 52, s. 10) czytamy: "Klasyczna medycyna ocenia, że 80% spośród pacjentów, którzy po raz pierwszy zgłaszają się do lekarza, cierpi na choroby samoleczące się ..." 11. Ten priorytetowy, jak sądzić należy, problem profilaktyki zdrowotnej zdaje się uzasadniać postulat kreowania w akademiach medycznych osobnych instytutów czy katedr dla kształcenia lekarzy specjalistów w tym przedmiocie. Wielkim wysiłkiem społecznym powstało w Warszawie Centrum Zdrowia Dziecka; w Łodzi Centrum Matki-Polki. Czy nie powinno powstać Centrum Profilaktyki Zdrowotnej Matki i Dziecka? 12. Brak w Polsce sieci restauracji wegetariańskich, istniejącej, o ile mi wiadomo we wszystkich krajach cywilizowanych. Sieć taka uczyniłaby zadość pragnieniu wielu tysięcy wegetarian i mogłaby się przyczynić do podniesienia stanu zdrowotności ogólnej. Wegetarianie nie palą, nie piją i na ogół nie chorują. Brak w Polsce czasopisma poświęconego problematyce wegetarianizmu. Lista powyższa oczywiście nie wyczerpuje problemów profilaktyki zdrowotnej. Prof. Tadeusz Kotarbiński w swej książce "Medytacje o życiu godziwym" podkreśla znaczenie profilaktyki twierdząc, że obok słusznej, odwiecznej zasady Hipokratesowej: primum non nocere powinna harmonizować z nią zasada druga: zastępować czynności lecznicze czynnościami zapobiegawczymi, podtrzymywać warunki zdrowia, a nie wtedy dopiero działać, gdy nastąpi schorzenie (s. 38). A w swej pracy pt. "Abecadło praktyczności" profesor pisze: "Odwieczne doświadczenie lekarskie przekazuje potomnym cenne hasło praktyczne, by raczej zapobiegać powstawaniu schorzeń niż biedzić się nad ich usuwaniem, co w krótkich słowach można ująć, doradzając, by zastępować terapię profilaktyką. Zakłada się przy tym, i słusznie, że profilaktyka kosztuje na ogół mniej niż terapia" (s. 51). Prof. Tadeusz Koszarowski: "Profilaktyka, zapobieganie chorobom jest pojęciem i zadaniem niezmiernie atrakcyjnym z punktu widzenia medycznego i społecznego. Najogólniej ujmując, zagadnienie to jest problemem higieny, tzn, nauki zajmującej się eliminacją z otoczenia człowieka czynników szkodliwych dla zdrowia i tworzenie warunków zdrowia wspomagających. W medycynie starożytnej Grecji bogini Higieja (ta od profilaktyki) była córką boga medycyny - Asklepiosa" ("Znaki Czasu" 1985 nr 5/6, s. 34). Gdybyśmy sobie wyobrazili, że taki, pełniejszy, Centralny Program Profilaktyki Zdrowotnej powstał i będzie przez dłuższy czas realizowany, to - kto wie, marzyć wolno - Pan Minister Zdrowia mógłby stanąć wobec problemu nadmiaru personelu medycznego, szpitali i łóżek, leków i miałby kłopot z przekwalifikowaniem części tego personelu, z jego redukcją, z redukcją przemysłu farmaceutycznego. Wielce to jednak wątpliwe, czy w najbliższym dziesięcioleciu będziemy mieli radość gratulowania Panu Ministrowi takich "kłopotów". Zakończenie Wszystkim zawartym w tej pracy rozważaniom, informacjom i sugestiom towarzyszy melancholijna myśl o chorych, którzy tracą nadzieję, a szczególnie o chorych, których tej nadziei pozbawiono umieszczając ich w najsmutniejszych pod słońcem instytucjach - w zakładach dla nieuleczalnych, zwanych zakładami dla przewlekle chorych, a mamy ich w kraju około 250. Sam fakt istnienia tych domów przedpogrzebowych jest przerażający i dla sumienia społecznego trudny do zniesienia, a sam pobyt chorego w takim zakładzie rodzi z natury rzeczy poczucie beznadziejności, która poraża układ immunologiczny i pogłębia chorobę, przyspieszając zejście. Czy to jest ludzkie? Samo pojęcie "nieuleczalności" jest wątpliwe, dyskusyjne. Medycyna Wschodu nie uznaje chorób nieuleczalnych, a prof. Julian Aleksandrowicz w swej niezwykłej książce "Nie ma nieuleczalnie chorych" zwalcza mit o nieuleczalności wielu chorób, także nowotworowych. "W przeszłości, i to niedalekiej, ludzkość zostanie zapewne uwolniona od wielu tragicznych dziś w skutkach mitów, w tym mitu o nieuleczalności rozmaitych chorób, zwłaszcza nowotworowych. Spętały one ludzi leczonych i leczących przeświadczeniem o bezcelowości podejmowania wysiłku, który jest z góry skazany na niepowodzenie" (s. 7). W artykule pt. "Śladami Hipokratesa" zamieszczonym w "Literaturze" (1981 nr 35) Julian Aleksandrowicz pisze: "Przeżywamy istotnie fazę niepowodzeń w zapobieganiu chorobom uznanym przez współczesną medycynę za nieuleczalne. Pojęciem tym świat lekarski wyraża swą niewiarę w postęp w profilaktyce tych chorób. Nie muszę podkreślać, że jest to zjawisko, z którym nie może się pogodzić żaden człowiek myślący według kryteriów zdrowego rozsądku, a więc humanizmu i humanitaryzmu.(...) Przyczynianie się przez nas lekarzy do pogrążania ludzi w przeświadczeniu, że ich choroba jest nieuleczalna, deprecjonuje prestiż naszego stanu lekarskiego". Georges Ohasawa w swej "Makrobiotyce zen" pisze: "Pojęcie choroby nieuleczalnej u człowieka jest nieporozumieniem terminologicznym i wytworem wyobraźni. Widziałem tysiące przypadków nieuleczalnych chorób, takich jak astma, cukrzyca, epilepsja, trąd czy różne postacie paraliżu wyleczonych metodą makrobiotyczną w przeciągu dziesięciu dni lub kilku tygodni. Jestem przekonany, że na całym świecie nie ma choroby nieuleczalnej, jeżeli tę metodę zastosujemy właściwie" (s. 31). Zawartym w tej pracy rozważaniom towarzyszy także myśl o lekarzach, którzy w oparciu o jednostronne, uproszczone pojęcia o człowieku, zboczywszy na manowce wąskich specjalności (skądinąd zrozumiałych), leczą choroby najczęściej środkami chemicznymi, osłabiającymi naturalną odporność organizmu, a nie człowieka jako całość psychosomatyczną o nieskończonej złożoności. Ferują przy tym apodyktyczne orzeczenia i tymi orzeczeniami niekiedy skracają człowiekowi życie. Chyląc czoło przed wielkimi wynalazcami, jak np. Pasteur, Koch, Weigl czy Miecznikow, którzy przyczynili się do likwidacji różnych groźnych chorób epidemicznych, dziesiątkujących zwłaszcza dzieci, chyląc czoło przed osiągnięciami chirurgii, trudno nie stwierdzić, że w wielu chorobach, głównie wewnętrznych dzisiejsza medycyna polska przejawia w swej działalności praktycznej daleko posuniętą nieudolność. Mamy 11 akademii medycznych, Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego, 18 instytutów naukowo-badawczych podległych Ministerstwu Zdrowia i Opieki Społecznej, 75 tysięcy lekarzy (+ 18 tysięcy stomatologów), bujną twórczość piśmienniczą, chlubimy się powszechnym bezpłatnym leczeniem - a jak wygląda rzeczywistość, stan zdrowotności publicznej, sytuacja w szpitalach, sytuacja chorego? Warto tytułem przykładu zastanowić się nad przebiegiem przeciętnej wizyty u przeciętnego lekarza w przeciętnej przychodni. Trwa ona zwykle około 10 minut. Znaczną część tego czasu lekarz poświęca na pisanie skierowania do laboratorium analitycznego, na pisanie recepty w oparciu o wyniki analiz, które skrupulatnie bada. Ale nie ma już czasu, by spojrzeć wnikliwie w twarz chorego, na jego język, w jego oczy, które dużo mówią o stanie zdrowia, na dokładne zbadanie tętna (lekarze chińscy rozróżniają kilkadziesiąt rodzajów tętna, co ma wpływ na sposób leczenia, na dobór leków). Nie jest w stanie zainteresować się sytuacją chorego, jakością jego życia, wypytać o atmosferę w jego domu, w miejscu pracy, o jego zawód, o jego nałogi, o jego uzębienie, o to, jak sypia, jak mieszka, co, ile, jak i kiedy jada, jak często się kąpie, czy uprawia ruch na powietrzu itd., itd. Iluż to lekarzy w Polsce przejawia takie zainteresowanie chorym i jego losem? Iluż to lekarzy, zorientowawszy się w sytuacji chorego, określa i wskazuje - choćby w zarysie najogólniejszym - taki model i tryb życia człowieka, by chory nie miał doń dostępu, by jego świadomość była ukierunkowana na naturalne źródła zdrowia, na samoleczenie bez szukania ulgi w aptece, w leku chemicznym? Chory powinien opuszczać gabinet lekarski niekoniecznie z receptą do apteki, ale z odpowiednią broszurą, zawierającą informacje, jak żyć, by nie chorować, skomentowaną i zaleconą przez lekarza. Medycyna polska uległa sformalizowaniu i dehumanizacji. Nigdy chyba nie wyeliminujemy całkowicie ze stanu lekarskiego groszorobów, karierowiczów, nałogowców, by zastąpić ich Judymami. Przecież już Hipokrates narzekał na istnienie tego szpetnego marginesu. Rzecz w tym, by ten margines był minimalny, nic nie znaczący, by słowo lekarz odzyskało pełny szacunek i zaufanie, tak bardzo ostatnio zachwiane. Jakże często lekarze robią z człowieka pacjenta, tzn. cierpiącego, zamiast budzić w nim wiarę we własne siły i nadzieję możliwości życia bez chorób. Wszak wiadomo, że wiara, że stan emocjonalny rozbudza siły witalne człowieka. "Medicus nemo, nisi psychologus" - "Nie będzie dobrym lekarzem ten, kto nie zna duszy swego chorego, kto nie potrafi nastroić duszy chorego tak, jak tego wymaga potrzeba" (W. Biegański - "Myśli i aforyzmy o etyce lekarskiej", cz.1, XXXVII). "Dobro chorego jest najwyższym prawem dla lekarza. W działalności swej musi on stawiać na pierwszym miejscu troskę o powierzonych jego opiece chorych; obowiązkiem lekarza jest także troska o zachowanie i podnoszenie zdrowotności całego społeczeństwa ze szczególnym uwzględnieniem zapobiegania chorobom" - czytamy w "Zasadach etyczno-deontologicznych Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Społeczną rolę lekarza, znaczenie profilaktyki zdrowotnej pojmował dobrze wielki marzyciel Stefan Żeromski, który przez usta dra Judyma wyraził swe poglądy na rolę medycyny przyszłości: "Medycyna będzie wykreślała drogi masom ludzkim, podniesie je i świat odrodzi" ("Ludzie bezdomni", rozdział "Mrzonki"). Wszystkie te wzniosłe, piękne zasady i postulaty pozostają i pozostaną martwą literą, dopóki lekarz nie będzie należycie uposażony, dopóki będzie zmuszony szukać dodatkowych zajęć zarobkowych, by nie wchodzić w kolizję z zasadami etyki lekarskiej ... Pragnąc zachować całą, na jaką mnie tylko stać subtelność odcieni w ocenie pracy służby zdrowia, zatrudniającej przecież pracowników o wysokim etosie zawodowym, nie jestem w stanie uznać i aprobować takiego traktowania leczących i leczonych jako sprzecznego z zasadami etyczno-deontologicznymi, z postulatami i ideałami największych lekarzy świata. Wydaje się, że znakomicie tu funkcjonuje sławne prawo Parkinsona. W potoku bujnej twórczości naukowej i publicystycznej, w atmosferze ustawicznych konferencji, sympozjów, narad, dyskusji na medycznym Olimpie oraz ciągłych reform organizacyjnych w służbie zdrowia i podnoszenia jej "na wyższy poziom" - jakby zapomniano o celu głównym, tj. o człowieku, o stanie jego świadomości higienicznej, o warunkach jego bytowania, które determinują stan jego zdrowia, jakby nie dostrzegano tej prostej starej prawdy, że łatwiej i taniej zapobiegać chorobom niż je leczyć. Choroby jatrogenne, tj. spowodowane przez lekarzy, szerzą się wskutek niewłaściwej, powierzchownej diagnozy i wadliwej terapii, a ludzie uciekają od przychodni, od medycyny i szukają innych, pozamedycznych metod leczenia. Zjawisko znamienne: do młodego Anglika, bioenergoterapeuty, Clive'a Harrisa zgłasza się corocznie setki tysięcy osób. Dopóki sytuacja w szpitalach i w przychodniach nie ulegnie zmianie, dopóki władze służby zdrowia będą zanidbywać profilaktykę zdrowotną, dopóki rekrutacja kandydatów na studia lekarskie, a także treść i metody kształcenia lekarzy nie będą poddane gruntownej rewizji i obecny stan rzeczy w służbie zdrowia, w medycynie będzie trwał nadal - władze te nie mogą liczyć na zaufanie społeczne. Ze stanowiska przeciętnego obywatela, który zmuszony jest korzystać z opieki służby zdrowia, trudno nie stwierdzić, że ta doniosła funkcja życia publicznego na ogół egzaminu nie zdała, nie sprawdziła się, a więc choruje. Rzecz oczywista, że niełatwy jest problem: 1. trafnego doboru ludzi na stanowiska kierownicze (zwłaszcza na szczytach zarządzania), talentów organizacyjnych, ludzi wolnych od dotychczasowych, tradycyjnych stereotypów myślowych, ludzi nowych, śmiałych, twórczych koncepcji, także ludzi twardej walki o środki; 2. środków, ale czy po wieloletnich doświadczeniach nie czas - dla dobra człowieka - poddać rewizji i wyzwolić się z pewnej doktryny apołecznej i uznać, że kasa państwa nie musi być jedynym źródłem środków finansowych potrzebnych do sprawnego i skutecznego zapobiegania chorobom i leczenia ich? Spółdzielnie lekarskie w roku 1986 tytułem podatków odprowadziły do skarbu państwa 1,5 mld złotych przy wyraźnie lepszej niż w przychodniach państwowych obsłudze 10 milionów pacjentów. Bez komentarzy. Ciężar troski o zdrowie człowieka powinien być przesunięty z biurokratycznego aparatu państwa na swobodne, spontanicznie zorganizowane społeczeństwo. Moloch państwa ze swym polipem biurokracji jest najbardziej kosztowny, najmniej wydajny, najmniej operatywny, najmniej postępowy i twórczy. Czas także rozprawić się z demagogicznym hasłem bezpłatności. Pracownik czy emeryt może i powinien być tak uposażony, by mógł płacić za wszelkie usługi, co w rezultacie wychodzi na jego dobro, gdyż w systemie etatystycznym rząd arbitralnie zatrzymuje część należności pracownika i tą częścią, okrojoną na rzecz aparatu biurokratycznego, bałamuci naiwnych wątpliwym dobrodziejstwem bezpłatności. Zdrowie i sprawność człowieka jest problemem zbyt poważnym, by jego stan był uzależniony od rozmiarów żebraniny społecznej w postaci NFOZ. Różni lekarze nawołują w swych publikacjach, by w razie jakichkolwiek dolegliwości zwracać się do lekarza. Do jakiego lekarza? Młody absolwent AM, posiadający dyplom, który go uprawnia do rozpoczęcia praktyki, jest w moich oczach dopiero kandydatem na lekarza, którym może się stać po latach praktyki pod odpowiednim kierunkiem z równoczesnym śledzeniem rozwoju światowej myśli medycznej, reprezentowanej przez różne organizacje lekarzy ze Światową Organizacją Zdrowia na czele. Jak wykazują badania, w Polsce tylko 9% kandydatów na studia lekarskie motywuje wybór tego zawodu chęcią niesienia pomocy choremu (informacja doc. dr Haliny Maślińskiej, kier. Zakładu Filozofii AM w Warszawie, zamieszczona w końcu roku 1986 w "Życiu Warszawy"). W pracy dr H. Maślińskiej pt. "Osobowość i postawa lekarza w świetle oceny i oczekiwań społeczeństwa PRL", zamieszczonej w tomie pt. "Polityka społeczna a zdrowie" pod red. Magdaleny Sokołowskiej i Jacka Hołówki, Książka i Wiedza 1978, czytamy, że według przeprowadzonych badań wybór zawodu lekarza młodzi ludzie motywują, jak następuje: korzyści materialne 66 % prestiż zawodu 27,2 % chęć niesienia pomocy 9,2 %. W rozmowie telefonicznej, przeprowadzonej w kwietniu 1987 r. p. doc. Maślińska poinformowała mnie, że ten stan rzeczy na ogół nie uległ zmianie, a jeśli uległ - to raczej na minus. Termin "uczeń Hipokratesa" staje się żenującym anachronizmem. Nie korzystam z pomocy służby zdrowia od dziesiątków lat i chyba już nie będę korzystał. Trudno mi wyobrazić sobie, abym dopuścił do siebie lekarza-groszoroba. Prof. Julian Aleksandrowicz (i inni) przy każdej okazji mówi, że "medycyna - jako wiedza, jako zawód i sztuka leczenia - przechodzi głęboki kryzys" i domaga się "głębokiej reformy służby zdrowia zarówno w programach nauczania, jak i w praktycznym działaniu" ("Biosfera a zdrowie społeczności", wyd. 2 s. 9-10). A prof. Józef Bohusz pisze: "Służba zdrowia jest chora. Niezadowoleni, rozgoryczeni, niekiedy zrozpaczeni są wszyscy. Narzekają lekarze, pielęgniarki, salowe, a najbardziej narzekają chorzy" ("Chora służba zdrowia" - "Polityka" 1987 nr 24). Służba zdrowia chora na chroniczny niedowład, zdrowotność społeczna się pogarsza, średnia życia się obniża, śmiertelność się podnosi (zob. wypowiedź prof. Marka Okólskiego - "Więź" 1987 nr 7/8 s. 24). Zdrowie człowieka, każdego człowieka, należy do kategorii wartości naczelnych, priorytetowych, warunkujących zdrowie społeczeństwa, a tym samym stan roległych obszarów i licznych dziedzin życia i pracy ludzkiej. Toteż możemy go powierzać wyłącznie lekarzom, zwłaszcza młodym, niedokształconym, niedoświadczonym, a tym bardziej lekarzom o wątpliwej etyce. Na szczęście, mamy zawsze wolny dostęp do najlepszego lekarza-przyjaciela, jakim jest Matka-Natura wiedząc, że "wszystkie łąki i pastwiska, wszystkie lasy i góry są aptekami" (Paracelsus). W pracy tej nie mam ambicji wyczerpania rozległego tematu "życia bez chorób". Świadom niezadowalającego stanu świadomości higienicznej i - co za tym idzie - zdrowotności społeczeństwa, a także niewydolności służby zdrowia, próbuję - w zwykłym poczuciu obowiązku służby społecznej w oparciu o własne doświadczenia i obserwację ludzi cierpiących - wskazać główne, jak mi się wydaje, naturalne, dla każdego dostępne czynniki zdrowia i skłonić Czytelnika do refleksji nad możliwością długiego życia bez chorób i bez pomocy państwowej służby zdrowia. Wyrażam nadzieję, że książka ta z wszystkimi jej brakami i słabościami okaże się pożyteczna dla wielu Czytelników. Gdybym miał na koniec uogólnić i streścić powyższe wywody oraz wykazać najważniejsze, naturalne czynniki zdrowia, energii i sprawności, to moja propozycja miałaby kształt następującego dekalogu. 1. Ustawiczna troska o ład wewnętrzny, o spokój i ciszę. Świadomość jaźni jako istoty człowieka, a także systematyczna praktyka medytacji ułatwiają nam osiągnięcie tego dobra. Nie poddawać się fali bodźców zewnętrznych, unikać uczuć ujemnych, napięć i rozkojarzeń psychiczno-nerwowych, które zwykle utrudniają nam poznanie i ocenę rzeczywistości. Praktykować myślenie pozytywne, stosunek życzliwości do człowieka, świadczyć mu dobro bezinteresownie. Czuwać nad językiem - praktykować wedle możliwości sztukę milczenia. 2. Wiara w siebie, we własne siły i możliwości. 3. Zaufać najlepszemu, niezawodnemu lekarzowi - Matce-Naturze i jej prawom. Korzystać z przebogatego, urzekającego świata ziół: pokrzywa, mlecz, perz, skrzyp, melisa, mięta, babka lancetowata itd., itd. 4. Systematyczne ćwiczenia oddechowe - pranajama. 5. Troska o dobry, spokojny, twardy sen. 6. Racjonalne proste pożywienie, złożone z możliwie szerokiego asortymentu głównie surowych jarzyn i owoców z jabłkiem na czele - z całkowitym wykluczeniem białka i tłuszczu zwierzęcego oraz słodyczy we wszelkiej postaci (prócz miodu), zwłaszcza cukru rafinowanego, a także białej miałkiej mąki i jej przetworów, z ograniczeniem spożywania skrobi (produkty mączne i ziemniaki) oraz soli (tylko kamienna, kopalniana), wszystko dokładnie fleczerując i przestrzegając zasad umiarkowanej ascezy - tak, by nie dopuszczać do powstawania w organizmie procesów gnilnych. 7. Ustawiczna troska o pełną drożność arterii krwionośnych z wyeliminowaniem wszystkiego, co tę drożność utrudnia, głównie białka i tłuszczu zwierzęcego oraz nadmiaru skrobi. 8. Ustawiczna troska o to, by naturalne mechanizmy obronne, odpornościowe, w jakie wyposażony jest każdy organizm, funkcjonowały normalnie, bez zakłóceń, a więc o eliminację wszelkich nałogów (alkoholizm, nikotynizm, narkomania we wszelkiej postaci) i leków chemicznych, racjonalne odżywianie. Każdy organizm ma naturalne własności samoleczenia, gdy nie przeszkadzamy mu wprowadzaniem trucizn i nieracjonalną dietą. 9. Codzienne - stosownie do wieku, sił, możliwości indywidualnych - metodyczne ćwiczenia fizyczne według Hatha-Jogi. 10. Higiena ciała, pielęgnacja stóp, ruch, wysiłek fizyczny na wolnym powietrzu stosownie do sił i możliwości indywidualnych oraz umiłowana praca. Dwie są lekarki-Panaceje: Matka-Natura i Umiarkowana Asceza. Kto je lekceważy, a zdrowia, sił i sprawności szuka w obfitym wysokokalorycznym pożywieniu, w przychodni, w aptece - schodzi nieuchronnie na manowce patologii, które skracają drogę do trumny. W takim układzie rzeczy państwowa służba zdrowia - poza szczególnymi, wyjątkowymi przypadkami - nie ma tu do odegrania żadnej roli. Jest zbędna. Dodatki Przysięga i przykazania Hipokratesowe (Na podstawie książki prof. Władysława Szenajcha: "Przysięga i Przykazania Hipokratesowe). Przysięga Przysięgam na Apollina, lekarza, na Asklepiosa, Hiegieję i Panaceję (Apollo w mitologii greckiej syn Zeusa i Latony, jeden z największych bogów greckich, utożsamiany ze Słońcem. Miał władzę nad całym życiem ludzkim, opiekował się zdrowiem, uchodził za cudownego lekarza ciała i duszy, za boga oczyszczenia i pokuty oraz za zbawcę (Soter). Był także opiekunem sztuk, dobra, piękna i radości. Asklepios był bogiem sztuki lekarskiej, a jego córki: Higieja - dawczyni zdrowia (stąd nasz higiena), a Panaceja uwalniała od wszelkich chorób - stąd panaceum - uniwersalny środek leczniczy.) oraz na wszystkich bogów i boginie, biorąc ich za światków, że wedle mej zdolności i możności będę dochowywał tej przysięgi i tego zobowiązania. Mistrza mego w tej sztuce będę szanował na równi z rodzicami, będę się dzielił z nim swym mieniem i na żądanie zaspokajał jego potrzeby; synów jego będę uważał za swoich braci i będę uczył ich swej sztuki, gdyby zapragnęli się w niej kształcić, bez wynagrodzenia i żadnego zobowiązania z ich strony; prawideł, wykładów, i całej pozostałej nauki będę udzielał swym synom, synom swego mistrza oraz uczniom wpisanym i związanym z prawem lekarskim, poza tym nikomu innemu. Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możliwości i zdolności ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy. Nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją. Nie będę stanowczo wykonywał wycięcia chorym na kamień, pozostawiając to ludziom, zawodowo stosującym ten zabieg. Do jakiegokolwiek wejdę domu, wejdę doń dla pożytku chorych, wolny od wszelkiej chęci krzywdzenia i uszkodzenia, jako też wolny od pożądań zmysłowych, tak względem niewiast jak i mężczyzn, względem wolnych i niewolników. Cokolwiek bym podczas leczenia czy poza nim w życiu ludzkim ujrzał czy usłyszał, czego nie należy rozgłaszać, będę milczał, zachowując to w tajemnicy. Jeżeli dochowam tej przysięgi i nie złamię jej, obym osiągnął pomyślność w życiu i pełnieniu swej sztuki, ciesząc się uznaniem ludzi po wszystkie czasy; w razie jej przekroczenia i złamania niech mnie los przeciwny dotknie. W. Szejnajch: Nie każdego wolno było nauczać medycyny, lecz tylko tego, kto przed rozpoczęciem nauki był wpisany i związany prawem lekarskim - przysięgą. Przysięga rozpoczynała i uświęcała studia. Przykazania 1. Sztuka lekarska jest najdostojniejszą ze wszystkich, lecz wskutek nieuctwa uprawiających ją, jak również wskutek powierzchownych zapatrywań ogółu, pozostała w tyle za wszystkimi innymi. Przyczyna tego jej upośledzenia jest, według mego zdania, następująca: nie istnieje w państwach żadna kara za nadużywanie sztuki lekarskiej, prócz niesławy, ta zaś nie rani tych, których dotknie. Podobni są oni bowiem do statystów, występujących w tragediach: jak ci mają postać, szaty i oblicza aktora, lecz nie są aktorami, tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy - nader niewielu. 2. Kto pragnie dokładnie zbadać arkana sztuki lekarskiej powinien posiadać następujące właściwości: wrodzoną skłonność, nabytą umiejętność, stosowne miejsce do studiów, odpowiednie wychowanie, pilność i cierpliwość na długi czas. Na pierwszym planie stoi wrodzona skłonność, gdy bowiem natura sama stawia opór, wszystko jest próżne; gdy jednak natura prawdziwą wskazuje drogę, studiowanie sztuki lekarskiej prowadzi do najlepszych wyników; studia zaś należy odbywać rozumnie, zawsze przybywszy na miejsce, które się najlepiej do tego nadaje. Niezbędna jest również wielka pilność na długi przeciąg czasu, aby wiedza, zapuściwszy głęboko korzenie, dobre i obfite wydała owoce. 3. Studia nad sztuką lekarską podobny przedstawiają widok, jak rozwijające się z ziemi rośliny. Natura bowiem nasza jest jak ziemia; przepisy nauczycieli są jak nasiona; nauczanie zaś w odpowiednim czasie jest jak rzucenie w porę nasion na rolę; miejsce zaś, gdzie się nauka odbywa, jest jak pielęgnowanie roślin stosownie do otaczającego klimatu; pilność jest jak uprawa roli; czas zaś wszystko umacnia, aby w końcu dobry plon wydało. 4. Ci więc, co takie wnoszą własności do studiów nad sztuką lekarską i dokładnie poznają jej arkana, mają prawo w miastach, gdzie przebywają, w istocie, nie tylko z imienia zwać się lekarzami. Nieświadomość zaś złym jest skarbem dla tych, którym przypadło w udziale: na jawie i we śnie pozbawia ich radości i myśl spokojną mąci, z jednej strony podsyca trwożliwość, z drugiej zuchwałość. Trwożliwość bowiem świadczy o bezsilności, zuchwałość zaś na nieuctwo wskazuje. Różne to dwie rzeczy - świadomość siebie i zarozumiałość; pierwszą rodzi wiedza, drugą - nieuctwo. 5. Święte sprawy tylko poświęconym ludziom mogą być ukazane; profanom zaś nie godzi się ich odsłaniać zanim nie będą wtajemniczeni w misteria nauki. W. Szenajch: Hipokrates żył już w okresie upośledzenia "najdostojniejszej z nauk", w okresie upadku stanu lekarskiego, czyli w takich czasach, jak obecnie, a przyczynę tego upadku Hipokrates widział w tym, że "tak wielu jest lekarzy z imienia, lecz w istocie rzeczy nader niewielu". Tirukkural święta księga Indii południowych, napisana w I lub II wieku n.e. (Wybór) O Wielkości Wyrzeczenia Wszystkie księgi natchnione tych sławią najwięcej, Co łączyli ofiarność i wolę. Tylko Bóg zna najdalszą granicę poświęceń, Jak zna liczbę pomarłych pokoleń. Człowiek, który zrozumiał istotę istnienia, Szczęście nieba i ziemską niedolę, Twardą uzdą potrafi bieg życia odmienić, Uprawiając swą duszę jak pole. Indra, pan na niebiosach i król wszystkich dewów Dał nam przykład, jak władać zmysłami. Walka z nim przystoi jedynie silnemu. Słaby już się na progu załamie. Świat ten tylko podbije, co zna należycie Wartość woni, dotyku i smaku, Słowa, co ma właściwość wcielania się w życie, Dźwięku, który utrwala się w znaku. Któż się oprze takiemu, co prawdę posiada, Wzniósł się myślą na szczyty wysokie? Aż przejęty ogromną litością dla świata, Sam się złączył z powszechnym potokiem. O Wadze Dobrego Słowa Ciepłe słowa, co płyną z ust pełnych dobroci, Oto serca jałmużna prawdziwa. Uśmiech więcej czasami radości przysporzy Niźli dar, choćby z serca wypływał. Tylko ten, co potrafi radością obdarzyć, Jest dopiero prawdziwym człowiekiem. Ilu ludzi podtrzyma na krok od rozpaczy Dobre słowo odziane uśmiechem. Najwspanialszą ozdobą jest zwykła prostota, Pobłażliwa na cudze przewiny. Ten, do kogo podejście ma każda istota, Bez goryczy wspomina swe czyny Dobre słowo zjednywa przychylność sąsiada I toruje mu drogę do ciebie. Ten, kto bólu nikomu na świecie nie zadał, Zazna szczęścia na ziemi i w niebie. Czemu człowiek, co poznał łagodną moc mowy, W gwałtowności swej szuka osłody? Znając słodycz owoców dojrzałych i zdrowych, Woli cierpkość zielonej jagody? O Samokontroli Władza nad samym sobą przybliża do nieba. Kto jej nie ma, ten na dół się stacza. To bogactwo, którego ukrywać nie trzeba, Skarb, co z ciebie uczyni bogacza. Ten, kto zrobił swą wolę uległym orężem, Słuszne prawo nabędzie do sławy. Szczytu gór zaśnieżonych, zaiste, dosięże, Kto swe zmysły okiełzna i zdławi. Wyraz wzniosłej pokory spoczywa na czołach Tych, co mają spokojne sumienia. Wszystko, coś w sercu zamknął i czemuś podołał, Na następne zachowasz wcielenia. Lecz gdy nikt cię nie karci, a sam nie masz siły, Aby język przytrzymać zawczasu, Łatwo zniszczysz gmach, który twe ręce wzniosły Kosztem wielu wysiłków i czasu. Pęcherz po oparzeniu niedługo zanika, Ślad po sławie do śmierci dopieka. Tego kocha Bóg, który używa języka Nie w tym celu, by ranić człowieka. O Zawiści Strzeż się brudnej zawiści. Należy ją w sobie Stłumić siłą rozumu i woli. Twoja prawość ci czoło spokojem ozdobi, Spojrzeć w oczy każdemu pozwoli. Ten, kto innym zazdrości bogactwa i sławy, Nie osiągnie sam żadnych sukcesów. Mądry człowiek zawiścią się nie chce plugawić Z jasnym wzrokiem dobiegnie do kresu. Zawistnemu nie musi nikt krzywdy uczynić, Sam opętał już siebie złą siłą. Stoczy się do swej zguby i zguby rodziny, Byle innym się źle powodziło. Rzuci Pani Fortuna takiego w ramiona Swej siostry najstarszej - Rozpaczy. Zazdrość jest ciężkim grzechem. Potrafi ci ona Zniszczyć szczęście i los przeinaczyć. Rzadko bywa zazdrośnik naprawdę szczęśliwy. Rzadko dobry swą cnotę przeklina. Spokój tego omija, kto jest niegodziwy. Zacny szczęście znajduje w swych czynach. O Lekkomyślnej Mowie Z takim, co lekkomyślnie na wiatr rzuca słowa, Nikt poważny się nie chce przyjaźnić. Lepiej z ludźmi czasami po trosze wojować, Niż raz jeden w ich oczach się zbłaźnić. Człowiek, który zanadto folguje swej mowie, Nie potrafi się zmienić, gdy trzeba. Łatwo taki przemiele swą myśl o pustosłowie, Lecz z tej mąki nie będzie jadł chleba. Kiedy plecie androny człek mądry a prawy, Gdzież się jego powaga podziewa? Należnego szacunku sam siebie pozbawi Czyje słowa są puste jak plewa. Mowa, która jest zgrzytem żelaza o krzemień, Lepsza jest od ględzenia gaduły. Zdanie mędrca potrafi zaciążyć jak brzemię, Bowiem wagę ma znaczną. Z reguły. Ludzie mądrzy przenigdy andronów nie plotą, Nawet kiedy ich coś oszołomi. Więc nie próbuj nikogo olśniewać głupotą, Lepiej staraj się w czas ją poskromić.O Pokucie Najwłaściwszą pokutą jest znosić swe jarzmo I nie krzywdzić zarazem nikogo. Tylko ci jej sprostają, co siebie ujarzmią. Innym trudno jest kroczyć tą drogą. Wprawdzie nieraz człek prawy zaniedba pokuty, Bo od modłów ważniejsze są czyny. W karmie ludzi szlachetnych czy z dobra wyzutych, Tkwią ich losów ukryte sprężyny. Mądry ceni pokutę, bo przez nią zdobywa Spokój ducha i miejsce na świecie. Dogadzanie swym zmysłom to równia pochyła I lawina, co kiedyś cię zgniecie. Złoto świeci najmocniej, gdy wyjdzie z płomieni. Człowiek płaci za blask swój cierpieniem. Świat czci tych, co potrafią naturę swą zmienić, Kiedy trzeba żyć zgodnie z sumieniem. Ludzie święci, co nic nie folgują swym ciałom, Nawet śmierć przezwyciężyć powinni. Wielu grzesznych na świecie, zaiste, lecz mało Tych, co pełnią pokutę za innych. O Prawdomówności Czym jest prawda? Czy trzeba zwać rzecz po imieniu, Kiedy może to strzechę zawalić? Czy nie lepiej tę prawdę pogrzebać w milczeniu I w ten sposób ją właśnie ocalić? Nie rozgrzewaj się jednak przewrotnym twierdzeniem, Że godziwość jest kwestią umowy. Tylko przed tym, kto ma wyczulone sumienie, Ludzie pochylą pokornie swe głowy. Większy niźli asceta w zacisznym klasztorze Jest ten człowiek, czyj rozum głęboki Ma rozległe korzenie w ojczystym ugorze, Z niego czerpiąc swą prawość jak soki. Służąc prawdzie nie musisz już siebie umartwiać, Bo w niej jednej się bezmiar ukrywa. Woda ciało obmywa z wszelkiego plugastwa, Prawda duszę z wszystkiego obmywa. Zwykła lampa nie płonie, gdy jej nie zapalasz, Lampa prawdy uparcie się żarzy. Jeśli się wszelkie cnoty położy na szalach, Prawdomówność twa wszystko przeważy. O Wystrzeganiu się Zabójstwa Kto by chciał sens ksiąg świętych powtórzyć w trzech słowach, To by rzekł: "nie zabijaj niczego". A gdy pragnie ten zakaz sensownie stosować, Niechaj w porę nakarmi głodnego. Wystrzeganie się gwałtu - to prawo wieczyste, Wszystko inne jest później dodane. Zawsze pnij się ku górze, gdzie niebo jest czyste, Bez oparów krwi próżno przelanej. Większy jest od ascety czy wręcz pustelnika, Mężny, który się gwałtu wyrzeka. Jama - Życia Niszczyciel starannie unika Krajów, gdzie oszczędzają człowieka. Nie zabijaj i wtedy, gdy nagłym atakiem Cię zaskoczą i chwycą za bary ... Wszelkie krwawe ofiary odrzucaj z niesmakiem, Choćby Nieba żądały ofiary. W oczach dobrze widzących mordercy i kaci Utytłani są we krwi jak w błocie. Spójrz jak cierpi szlachetny! Być może to znaczy, Że zabijał w poprzednim żywocie. O Wyrzeczeniu Się Nie odczuwa tęsknoty za szczęściem minionym, Kto się go dobrowolnie wyrzeka. Ważne dotąd maleje do skali znikomych, Wielki spokój ogarnia człowieka. Pokonanie swych zmysłów jest trudne, niestety, Wielu złudzeń się wyzbyć potrzeba Zanim zdołasz wyruszyć z miseczką ascety Po obranej ścieżynie do nieba. Zniwecz w sobie egoizm, a zniszcz pożądania I uśpione od lat niepokoje. Niebo czeka na tego, co już się nie wzbrania Zrezygnować z pojęcia: "to moje". Ten, co miękko spać pragnie, źle sobie pościele. Chciwych życia ściągają cierpienia. Bóg tych zbawi, co uciech zaznali niewiele, Inni przejdą przez dalsze wcielenia. Węzeł wcieleń jest twardy,lecz możesz go rozciąć, Nim zaplączesz się całkiem w te zwoje. Szukaj drogi do Tego, co sam jest Wolnością, A zarazem bezbrzeżnym Spokojem. O Dobroci Jeśli dotąd świat stoi, to jeno z powodu, Że w nim trochę dobroci ostało. Zacny człowiek jest chlubą każdego narodu, Jak nikczemnik jest jego zakałą. Jakaż korzyść jest z pieśni, jeżeli przestanie W sercach ludzkich odbijać się echem? Jakaż korzyść jest z oczu, gdy nie są już w stanie Na świat spojrzeć z łagodnym uśmiechem? Człowiek albo się z ludźmi spojrzeniem jednoczy, Albo oczy ma puste jak rana. Dusza, co nie jest zdolna przemówić przez oczy, Jest jak palma piorunem strzaskana. Ślepcem prawie jest taki, co nie ma we wzroku Ciepła, które dla wszystkich wystarczy. Miej życzliwość dla ludzi i wiele uroku, Gdy obejmujesz swój urząd monarszy. Ucz się puszczać w niepamięć pretensje i żale, Kiedy trzeba ugłaskać sąsiada. Czasem w imię pokoju z niesfornym wasalem I trucizny skosztować wypada. O Chorobach i Lekarstwach Mędrcy twierdzą, że chorób przyczyna i sedno Tkwi w nadmiarze, bądź też w niedomiarze. Jedz nie wcześniej nim strawisz, co zjadłeś poprzednio, A nie będziesz się kumał z lekarzem. Trza zachować w jedzeniu oględność i umiar - To ci życie ogromnie przedłuży. Nie zjesz więcej niż wolno, Jeżeliś zrozumiał Rolę jadła w twej ziemskiej podróży. Bardzo rzadko choroba takiego dopadnie, Kto je, kiedy odczuwa potrzebę. Powściągliwy - starości doczeka się snadnie, Żarłok goni za własnym pogrzebem. Bowiem jest, jak wiadomo, dosłownie bez liku Schorzeń, które ścigają łakomca. Każde ściśle określi konsylium medyków, Co potrafią lekarstwa sporządzać. Gdy lekarze zbadają stan zdrowia pacjenta, Możliwości i skutki leczenia, Pacjent, lekarz, lekarstwo i jeszcze recepta - Stworzą cztery składniki cierpienia. Tłum. z tamilskiego B. Gębarski. Rady tyczące zachowania zdrowia i życia Ignacego Piotra Legatowicza (1796-1867), pedagog, poeta, fraszkopisarz, zamieszczone w "kalendarzu Warszawskim", 1868 1. Zdrowie u tych w lepszym stanie, Co zwykli wietrzyć mieszkanie. 2. Izba sucha, jadło świeże, Myśl spokojna zdrowia strzeże. 3. Plugawe nieochędóstwo Tworzy w ciele chorób mnóstwo. 4. Do końca życia z początku Ani jedz, ani pij wrzątku. 5. Nade wszystko miej w pamięci Nie jeść i nie pić bez chęci. 6. W przeziębieniu i zmartwieniu Bądź wstrzemięźliwym w jedzeniu. 7. Częste mycie nóg, rąk, twarzy Zdrowiem i humorem darzy. 8. Kto nie jadł, ten nie żałował, Kto jadł nadto, przechorował. 9. Niż wiele, raczej jedz mało, By ci jeszcze jeść się chciało. 10. Ostrych trunków nadużycie Wątli siły, skraca życie. 11. Jeśli chcesz zdrów żyć wiek cały Zimnego nie pij spotniały. 12. Unikaj mieszanin sprzecznych, Z rybą nie jedz potraw mlecznych. 13. Pokarm dobrze nie przeżuty Sprawia bóle, jak zatruty. 14. Suknia, jak izba dogodna, Niezbyt ciepła, niezbyt chłodna. 15. Dobrze za lekarza zgodą Oblewać się zimną wodą. Paweł, lekarz bez sumienia, Żyć przestał przeszłego lata, Zmarł jak Zbawiciel świata: Dla naszego ocalenia. Ks. Tadeusz Fedorowicz Laski Błogosławieństwa dla tych, którzy mają trochę zmysłu humoru i szukają mądrości. 1. Błogosławieni, którzy potrafią śmiać się z samych siebie - będą mieli radość i zabawę przez całe życie. 2. Błogosławieni, którzy nie biorą siebie nazbyt serio - za to ludzie ich uszanują. 3. Błogosławieni, którzy odróżniają kretowinę od góry - będą widzieli sprawy we właściwych proporcjach. 4. Błogosławieni, którzy odróżniają owoce niedojrzałe od dojrzałych i potrafią czekać, aż dojrzeją - zaznają słodyczy dojrzałości. 5. Błogosławieni, którzy odróżniają to, czego ja chcę od tego, czego mnie się chce - znajdą łatwo właściwą drogę w życiu. 6. Błogosławieni, którzy rozróżniają między kochaniem kogoś a kochaniem się w kimś - znajdą prawdziwą miłość i unikną błędów własnych i zadawania bólu innym. 7. Błogosławieni,którzy doceniają obok dobrych uczynków, uczynki dobre - zobaczą, że w świecie jest więcej dobra niż zła oraz znajdą sens i radość życia. 8. Błogosłwieni, którzy wielce cenią małe rzeczy dobre, a nie martwią się małymi rzeczami niedobrymi - znajdą pokój serca i pokój z ludźmi. 9. Błogosławieni, którzy wreszcie odkryli swoją miłość własną i chcą ją nadal odkrywać - będą szybko wzrastać w prawdziwej miłości. 10. Błogosławieni, którzy nic nie muszą, a za to niejednego świadomie chcą - zaznają prawdziwej wolności. 11. Błogosławieni, którzy nie muszą mieć tego czy tamtego, a to i tamto chętnie odstąpią - zaznają smaku większych wartości. 12. Błogosławieni, którzy pomyślą, zanim zrobią, i pomodlą się zanim pomyślą - unikną wielu przykrości i nieporozumień. 13. Błogosławieni, którzy potrafią poczekać - doczekają się prawdziwego dobra. 14. Błogosławieni, którzy wiedzą, że rozum to dobra rzecz i starają się go często używać - będą szli bezpieczną drogą. 15. Błogosławieni, którzy umieją używać kija nie do bicia w ciemności, ale do zapalania go ogniem, by świecił i ogrzewał - wiele dobra uczynią w życiu. 16. Błogosławieni, którzy wiedzą, że kwiaty należy oglądać od przodu, a nie od tyłu, krytykując, że są nieładne - wiele pokoju znajdą i wniosą wokół siebie. 17. Błogosławieni, którzy wiedzą, że nie wystarczy, by woda podana komuś była świeża, ale że trzeba też podawać ją w czystej, nie szczerbatej szklance - unikną wielu nieporozumień z ludźmi. 18. Błogosławieni, którzy potrafią się uśmiechać nawet gdy jest trudno i gdy ktoś ich drażni - wiele radości rozsieją wokół siebie i łatwiej siebie samych zachowają w pokoju. 19. Błogosławieni, którzy mają zderzaki, jak wagony kolejowe - bardzo to ułatwi współżycie z drugim. 20. Błogosławieni, którzy zrozumieli, że większym szczęściem jest dawać niż brać i służyć niż być obsłużonym - znajdą prawdziwe szczęście. 21. Błogosławieni, którzy miłują prawdę bardziej niż jakiekolwiek korzyści - znajdą rzeczywiste wartości. 22. Błogosławieni, którzy nie stawiają nade wszystko wyników, ale wiedzą, że chodzi przede wszystkim o dobrą wolę i starania - znajdą Miłość Bożą i pokój serca. 23. Błogosławieni, którzy nie są szafami gdańskimi, a potrafią być lekkimi stoliczkami na kółkach - będą poręczni Bogu i ludziom. 24. Błogosławieni, którzy wiedzą, że modlitwa nie polega na uczuciu, myśleniu i rozumieniu, ale na szczerym oddaniu się Bogu. 25. Błogosławieni, którzy wiedzą, że jaśniej świeci lampa z czystym kloszem niż z zabrudzonym albo pomalowanym - będą nieść więcej światła. 26. Błogosławieni, którzy nie zasłaniają sobą Boga i ludzi - będą jaśniej wiedzieli prawdę o rzeczywistości. 27. Błogosławieni, którzy nie są jak obsypany pączkami krzak róży, który nigdy nie zakwita i egoistycznie zamyka się w sobie - znajdą szczęście służąc innym. 28. Błogosławieni, którzy nawet w wygasłym ogniu znajdują żarzący się węgielek i zdołają go rozpłomienić w nowe ognisko. 29. Błogosławieni, którzy dają się zemleć młynowi Bożemu, tak by każde ziarno było przerobione przez kwas ewangeliczny - staną się jak dobry chleb Boży. 30. Błogosławieni, którzy zrozumieli, że drabina nauki nie dosięga Nieba i że Wiara jest rozumna, choć nie rozumowa - zobaczą nieskończone horyzonty Boże i doznają radości tęsknoty za Pełnią. Dziesięcioro Europejskich Przykazań Przeciwko Rakowi W kwietniu 1987 r. odbyła się w Madrycie konferencja "Komitetu Onkologów, w skład którego wchodzą specjaliści z dwunastu krajów członkowskich Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej". Komitet ten przekazał prasie informację, "że według obecnych szacunków co czwarty obywatel Europy Zachodniej choruje bądź wkrótce zachoruje na chorobę nowotworową (popularnie zwaną rakiem), a o ile nie podejmie się drastycznych środków, do roku 2000 z powodu tej choroby umrze co trzeci Europejczyk. Onkolodzy zaapelowali o przestrzeganie dziesięciu europejskich przykazań przeciwko rakowi (podkr. M.S.). Przykazania te brzmią: 1. Nie pal. Jeżeli nie możesz się powstrzymać, staraj się palić papierosy o niskiej zawartości smoły i nie pal w miejscu, gdzie przebywają inni ludzie. 2. Napoje alkoholowe spożywaj jedynie w umiarkowanej ilości. 3. Spożywaj w odpowiedniej ilości owoców i warzyw. 4. Spożywaj w odpowiedniej ilości artykuły zbożowe bogate w błonnik. 5. Spożywaj pokarm zawierający mało tłuszczu i unikaj nadwagi. 6. Unikaj w miarę możności wystawiania ciała na brutalne, intensywne i długotrwałe działanie słońca; dotyczy to zwłaszcza dzieci oraz osób nie przyzwyczajonych do tego. 7. Kobieto! Nie zapominaj przeprowadzania regularnych (co 3-5 lat) badań cytologicznych od 20-30 roku życia. 8. Kobieto! Regularnie poddawaj kontroli swoje piersi, a jeżeli to możliwe, przeprowadzaj badania mammograficzne (łac. mamma - pierś, mammologia - nauka o ssakach - M.S.) poczynając od 50 roku życia. 9. Zwróć się do lekarza, jeżeli zauważysz jakieś znamię (plamę) na skórze, krwawiącą brodawkę lub inne zmiany kształtu i koloru skóry. 10. Zwróć się do lekarza jeżeli zauważysz jakiś guz lub też nienormalne krwawienie, zacznie dokuczać ci kaszel lub też nastąpią zmiany w twoim głosie. (Komunikat PAP - "Życie Warszawy" z dnia 4.V.1987) Uwaga. Tolerancja wobec nałogów palenia i picia (pkt. 1 i 2) jako źródła nowotworów osłabia wartość tych "przykazań". Zdrowie człowieka wymaga całkowitego wyrzeczenia się nikotyny i alkoholu o ile ten ostatni nie służy jako część składowa leku, np. nalewki bursztynowej, ziołowej, mieszanki aloesowej itp. (M.S.). Światowa Deklaracja Praw Zwierzęcia uchwalona przez UNESCO w roku 1978 w Paryżu Wstęp ...Z uwagi na to, że każde zwierzę, jako istota żywa, ma prawo w sferze moralnej, że nieznajomość i nieuznawanie tych praw sprowadziły człowieka i prowadzą go nadal na drogę przestępstw przeciwko naturze i zwierzętom, że uznanie przez gatunek ludzki prawa innych gatunków zwierzęcych do egzystencji stanowi podstawę do współistnienia wszystkich istot żywych, że człowiek dopuścił się zbrodni wytępienia wielu gatunków zwierzęcych i że nadal istnieje to sama groźba, że poszanowanie zwierząt przez człowieka wiąże się z poszanowaniem ludzi między sobą i że już od najmłodszych lat należy uczyć człowieka obserwować, rozumieć, szanować i kochać zwierzęta ... niniejszym obwieszcza się: Art. 1. Wszystkie zwierzęta rodzą się równe wobec życia i mają te same prawa do istnienia. Art. 2. Każde zwierzę ma prawo do poszanowania. Człowiek jako gatunek zwierzęcy nie może rościć sobie prawa do tępienia innych zwierząt ani do ich niehumanitarnego wyzyskiwania. Ma natomiast obowiązek wykorzystania całej swej wiedzy dla dobra zwierząt. Każde zwierzę ma prawo oczekiwać od człowieka poszanowania, opieki i ochrony. Art. 3. Żadne zwierzę nie może być przedmiotem maltretowania i aktów okrucieństwa. Jeżeli okaże się, że śmierć zwierzęcia jest konieczna, należy je uśmiercić szybko, nie narażając na ból i trwogę. Art. 4. Każde zwierzę, które należy do gatunku dzikiego, ma prawo do życia na wolności w swym naturalnym otoczeniu ziemskim, powietrznym lub wodnym oraz prawo do rozmnażania się. Każde pozbawienie go wolności, choćby w celach edukacyjnych, jest pogwałceniem tego prawa. Art. 5. Każde zwierzę, należące do gatunku, który żyje zazwyczaj w środowisku ludzkim, ma prawo żyć i rosnąć zgodnie z rytmem i warunkami życia i wolności właściwymi dla swojego gatunku. Każde zakłócenie tego rytmu i tych warunków przez człowieka w celach merkantylnych jest pogwałceniem tego prawa. Art. 6. Każde zwierzę, które człowiek wybrał na swego towarzysza, ma prawo żyć tak długo, jak długo pozwala na to jego gatunkowi natura. Porzucenie zwierzęcia jest aktem okrutnym i nikczemnym. Art. 7. Każde zwierzę pracujące dla człowieka ma prawo do rozsądnego ograniczenia czasu i intensywności pracy, do właściwego wyżywienia i odpoczynku. Art. 8. Doświadczenia na zwierzętach, które wiążą się z cierpieniem fizycznym i psychicznym, są pogwałceniem praw zwierzęcia, zarówno w przypadku doświadczeń medycznych, naukowych, handlowych, jak i wszystkich innych. Należy w tym celu stosować i rozwijać metody zastępcze. Art. 9. Jeżeli człowiek hoduje zwierzę w celach żywnościowych, należy je karmić, hodować, przewozić i uśmiercać, nie narażając na niepokój i ból. Art. 10. Żadne zwierzę nie może być traktowane jako zabawka dla człowieka. Wyzyskiwanie zwierzęcia na pokaz oraz widowiska z udziałem zwierząt narażają na szwank godność zwierzęcia. Art. 11. Każdy akt, prowadzący do zabicia zwierzęcia bez koniecznej potrzeby, jest mordem czyli zbrodnią przeciw życiu. Art. 12. Każdy akt, prowadzący do uśmiercenia dużej liczby zwierząt dzikich, jest masowym mordem czyli zbrodnią przeciw gatunkowi. Art. 13. Zwierzę martwe należy traktować z poszanowaniem. Sceny przemocy, której ofiarą padają zwierzęta, nie powinny mieć dostępu na ekrany kin i telewizji, chyba że jest to demonstracja zbrodni dokonywanych na zwierzętach. Art. 14. Stowarzyszenia ochrony i opieki zwierząt powinny mieć przedstawicieli na szczeblu rządowym. Prawa zwierząt powinny być ustawowo chronione jak prawa ludzi. Krótki życiorys, marzenia i credo autora (Recenzje książki nie obejmują tekstu: "Życiorys, marzenia i credo autora). Urodziłem się 1 stycznia 1900 r. jako ósme dziecko w średniorolnej rodzinie chłopskiej we wsi Brzezinki koło Gielniowa pow. Opoczno. (Gielniów, miasto do roku 1869, dziś osada na trasie Radom-Piotrków, ok. 2 tys. mieszkańców, urząd gminny, szkoła, kościół, poczta, posterunek MO; jest miejscem urodzenia błogosławionego Ładysława z Gielniowa (1440-1505), pierwszego znanego poety piszącego po polsku, sławnego bernardyna-kaznodziei, ucznia Uniwersytetu Jagiellońskiego, patrona Warszawy (przez ostatnie lata życia działał w Warszawie). Prochy jego spoczywają w kościele bernardynów (św. Anny) w Warszawie. Wieś Brzezinki należała ongiś do klucza dóbr rodu Dunin-Brzezińskich.) Już od wczesnego dzieciństwa zdradzałem ciekawość świata, bystrość, dowcip, a wyrażało się to m.in. w postaci różnych figli, jakie płatałem rodzicom i rodzeństwu. Moja użyteczność w gospodarstwie była problematyczna. Toteż rodzice postanowili mnie kształcić. W okresie 1913-1918 kształcono mnie na felczera w Opocznie i w Radomiu. W latach 1915-1918 w Radomiu, dzięki sprzyjającemu otoczeniu, zrodziły się we mnie aspiracje do zdobycia wyższego wykształcenia. Toteż czas wolny od pracy wykorzystywałem na lekturę różnych książek, głównie podręczników szkolnych. Lektura, kino, zwane wówczas iluzjonem, teatr radomski, w którym po raz pierwszy ujrzałem uroczą "Halkę" Moniuszki, otwierały przede mną nowy szeroki świat wiedzy i piękna i pobudzały mnie do wysiłków w zakresie samokształcenia. W tym to czasie zetknąłem się po raz pierwszy w Radomiu z hasłami walki o niepodległość Polski. Po raz pierwszy w roku 1915 ujrzałem wojsko polskie, legionistów, w jasnobłękitnych mundurach. Było to głębokie przeżycie. (W środowisku rodzinnym, a także w szerszym środowisku społecznym, w całej okolicy, w kościele, w szkole, w urzędzie gminnym nie istniał w ogóle problem Polski, jej niepodległości, jej losów. Sytuacja była ustabilizowana po myśli zaborcy.) Uczestniczyłem we wszystkich robotniczych manifestacjach patriotycznych pod hasłem "Niech żyje Polska Niepodległość" a także "Precz z dziadami", organizowanych przez Polską Partię Socjalistyczną. (Radom pozostał w strefie okupacji austriackiej. Załogę miasta stanowili żołnierze starsi wiekiem, mizernie umundurowani, niedożywieni, przygnębieni; żałośnie reprezentowali dogasającą monarchię.) Ruch robotniczo-patriotyczny, kierowany przez PPS, był w Radomiu, mieście przemysłowym, bardzo żywy. Wówczas to uświadomiłem sobie rolę, losy, poniżenie i krzywdy tej warstwy narodu. Sympatyzowałem z działalnością PPS, z doktryną masowej walki klas. I trzeba było wielu lat nim zrozumiałem, że doktryna ta i towarzyszące jej nieuchronnie prymitywne uczucia nienawiści, z natury swej destrukcyjne, nie jest stosowna dla Polski, kraju odwiecznie chrześcijańskiego, w którym ideały wolności i autonomii jednostki należą do wartości najwyższych, konstytuujących naturę istoty zwanej Polakiem; socjalizm wschodni tych wartości nie gwarantuje. Chłop polski jako jedyny w obozie komunistycznym Europy Wschodniej, nie przyjął "uszczęśliwiającej" obcej doktryny kolektywizmu mimo różnorakich nacisków, gróźb i prześladowań, bo wolał biedę na własnym w wolności niż wątpliwy dobrobyt w kolektywie, zwanym spółdzielnią. Po latach dostrzegłem i dziś widzę jasno inne, pokojowe możliwości likwidacji zatargów i krzywdy pracownika: 1. Katolicka nauka społeczna. 2. Spółdzielczość mająca w Polsce bogate tradycje. 3. Idea "Participation" de Gaulle'a. A jeśli 4. Socjalizm, to polski, demokratyczny, bez cenzury prewencyjnej, socjalizm, którego twórcami i rzecznikami były takie postacie, jak: Edward Abramowski, Ignacy Daszyński, Bolesław Limanowski, Antoni Pajdak, Kazimierz Pużak, Leon Wasilewski, Stanisław Wojciechowski i inni im podobni. (Zarówno oświadczenie historyczne, jak i potoczna obserwacja życia w kraju i na świecie uczą nas, że rewolucyjna filozofia walki klas, prowadząca zwykle do zastąpienia jednego typu niewoli na inny przy pozorach dobrobytu, sprawiedliwości społecznej i uczestnictwa w sprawowaniu władzy w warunkach nieuchronnej dyktatury, nie ma na ziemi polskiej szans ostania się bez przemocy. Totalna etatyzacja życia jest formą niewoli, która zwykle pociąga za sobą paraliż inicjatywy i twórczości jednostki. Rzecznicy etatyzacji życia, nie dostrzegający tych oczywistych prawd, zwykle z nieufnością i bojaźnią traktujący człowieka wolnego i niezależnego, pragnący wszystko upaństwawiać, rejestrować, kontrolować i zarządzać wszystkim i każdym w oparciu o siłę milicji i wojska - to zaiste niewolnicy, ludzie o mentalności prymitywnej, żałosne ofiary doktrynalnego zaślepienia i fanatyzmu. "To, co miłość zdobywa, na zawsze trwa, a to, co osiąga nienawiść, okazuje się w istocie brzemieniem, ciężarem, bo wzmaga nienawiść wokoło" - mówi Mahatma Gandhi. "Człowiek stosujący przemoc jest większym niewolnikiem od tego, który cierpi z jej powodu" - pisał Lew Tołstoj.) Rok 1919 spędziłem w Gielniowie jako felczer, uprawniony do praktykowania tego zawodu przez Cech Felczerów w Radomiu. Uprawnienia te uwarunkowane były posiadaniem umiejętności czytania, pisania i rachowania w zakresie czterech działań arytmetycznych. Egzamin eksternistyczny w zakresie tych umiejętności zdałem w roku 1918 w prywatnej szkole Kołowrockiego w Radomiu. Dziś wspominam tę moją przygodę felczerską z uśmiechem wyrozumiałości. W okolicznym środowisku wiejskim istniało przeświadczenie, że na wszelkie schorzenia skutecznym środkiem jest puszczanie krwi za pomocą ciętych baniek. Osiągnąłem w tej wątpliwej sztuce dużą perfekcję. Podczas mojej "nauki" i praktyki felczerskiej w Opocznie, w Radomiu i Gielniowie wypuściłem z ciał nieświadomych wieśniaków chyba kilkadziesiąt, a może kilkaset litrów krwi, krwi bratniej. W czasie pobytu w Gielniowie pobierałem korepetycje u miejscowych nauczycieli z myślą o maturze. W latach 1920-1922 odbywałem służbę wojskową w jednostce sanitarnej (Baon Sanitarny DOGW - Dowództwa Okręgu Generalnego Warszawskiego) jako felczer. Po zakończeniu działań wojennych kontynuowałem ją w Warszawie i wtedy moje aspiracje "naukowe" przekształciły się w mocne postanowienie. Jeszcze jako żołnierz w stopniu podoficera, bez matury, zapisałem się w charakterze wolnego słuchacza na Uniwersytet Warszawski, gdzie w czasie wolnym od zajęć służbowych uczęszczałem na wykłady różnych profesorów, w tym wybitnych uczonych, nim wykrystalizowały się we mnie zainteresowania humanistyczne - językiem polskim i historią literatury polskiej. Słuchałem profesorów: Jana Baudouin de Courtenay'a, Tadeusza Kotarbińskiego, Ludwika Krzywickiego, Stanisława Pigonia (wykłady gościnne o "Panu Tadeuszu"), Leona Petrażyckiego, Stanisława Szobera, Józefa Ujejskiego, Władysława Witwickiego. Wykłady te, obok podręczników szkolnych, znakomicie ułatwiały złożenie w maju 1925 r. maturalnego egzaminu eksternistycznego w gimnazjum państwowym im. Bolesława Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim. Pracę pisemną na temat "Zalety i wady szlachty polskiej na podstawie ????"Pana Tadeusza????" napisałem na stopień celujący, co wzmogło we mnie wiarę we własne siły. Po zwolnieniu z wojska w roku 1922 utrzymywałem się najpierw z korepetycji, a od lutego 1923 r. rozpocząłem 17-letnią pracę w Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego, gdzie powierzono mi funkcję pomocnika referenta; po złożeniu matury w roku 1925 awansowałem na referenta, a w roku 1930 - na kierownika referatu. Równolegle w latach 1925-1930 odbywałem studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim już jako student rzeczywisty. Na wykłady i seminaria chodziłem w godzinach popołudniowych i wieczorowych, a także - wyjątkowo, niekiedy - w godzinach dziennych korzystając ze zwolnień w pracy. Władze kuratoryjne (kurator Grzegorz Zawadzki i naczelnik wydziału szkół średnich Ignacy Górecki) z dużą przychylnością traktowały moje studia i szły mi na rękę ilekroć zachodziła tego potrzeba. Także koleżeńska atmosfera, wzajemne zaufanie i szacunek, sprzyjały moim wysiłkom. W roku 1930 pod kierunkiem prof. Józefa Ujejskiego podjąłem pracę nad rozprawą doktorską na temat: "Religijność Jana Kasprowicza. Elementy panteizmu w jego twórczości". Rozszerzający się po uzyskaniu awansu zakres obowiązków służbowych, powiększenie rodziny (przyszedł na świat drugi syn), przejście promotora do pracy w ministerstwie wyznań religijnych i oświecenia publicznego, a następnie jego śmierć - wszystko to sprawiło, że pracę nad doktoratem musiałem odłożyć "do lepszych czasów", choć była ona już poważnie zaawansowana. W czasie wojny nie miałem warunków do jej ukończenia. Po wojnie zamierzałem wykończyć dzieło. Niestety - wszystkie materiały, dokumenty i pamiątki rodzinne stały się w roku 1947 łupem przedstawicieli urzędu bezpieczeństwa. Nic nie odzyskałem. Z czasem moje zainteresowania uległy pewnemu przesunięciu w kierunku historii i filozofii, głównie starogreckiej i wschodniej (joga). Stało się to pod wpływem Wincentego Lutosławskiego, profesora filozofii na Uniwersytecie im. Stefana Batorego. (Uczony ten (1863-1954) główne swoje dzieła napisał po angielsku i znany był na Zachodzie, zwłaszcza w kręgu nauki anglosaskiej, ze swych odkrywczych prac o Platonie, którego twórczości - a także twórczości innych filozofów starogreckich - poświęcił długie lata studiów. Pod wpływem mędrców Wschodu, z którymi się zetknął w roku 1893 na pierwszym Światowym Kongresie Religii w Chicago, przyjął i całe życie głosił zasadę palingenezy, choć był praktykującym katolikiem. Podróżował po całym świecie, wykładał na uniwersytetach amerykańskich. Władał 10 językami.) Poznałem go w końcu roku 1922. Jego poglądy filozoficzne i historiozoficzne o zabarwieniu mesjanistycznym, które głosił w swych wykładach publicznych w czasie częstych wizyt w Warszawie oraz w swych książkach, podniecały moją wyobraźnię, zaspokajały głód wiedzy, inspirowały do samodzielnych studiów. Gdy zorientował się w mojej sytuacji i w moich aspiracjach, otoczył mnie jakąś ciepłą ojcowską troską, a lektura jego dzieł, kontakty osobiste w czasie wizyt w Warszawie, systematyczna wieloletnia korespondencja (odpowiadał dokładnie na każdy list) sprawiły, że z czasem jako wyznawca jego szkoły filozoficznej znalazłem się na długie lata w orbicie jego wpływów. Szczególnie trzy jego książki: "Rozwój potęgi woli" (wyd. 3), "Eleusis" t. 1 oraz "Nieśmiertelność duszy" wywarły na mnie trwały wpływ i dziś jeszcze do nich wracam, jakkolwiek z czasem mój stosunek do niektórych zachowań i poglądów mistrza przybierał charakter krytyczny; dochodziło nawet do ostrych sporów między uczniem i "ojcem". Szczególnie zafascynowała mnie praca "Rozwój potęgi woli" poświęcona jodze; jej lektura, rozmowy i korespondencja z autorem rozbudziła we mnie zainteresowania filozofią Wschodu na całe życie. W roku 1930 znalazłem się wraz z żoną w stworzonym przez Lutosławskiego Ruchu Kowali, który stanowił zmodyfikowaną kontynuację sławnej Eleuterii. W okresie okupacji niemieckiej pracowałem w prywatnej firmie przemysłowo-handlowej w charakterze akwizytora, a równolegle uczestniczyłem w konspiracji wojskowej: od stycznia 1940 r. do lutego 1942 r. w Tajnej Armii Polskiej (TAP), której komendantem głównym był Jan Włodarkiewicz, a szefem organizacyjnym Witold Pilecki, który zaprzysiągł mnie w pierwszych dniach 1940. Od lutego 1942 r. do września 1944 r. - Armia Krajowa (WSOP). W roku 1943 po odbyciu tzw, ćwiczeń aplikacyjnych w zakresie dowodzenia kompanią Komendant Główny AK nadał mi stopień oficerski ("podporucznik czasu wojny"), po czym powierzono mi funkcję zastępcy dowódcy rejonu (batalionu) do spraw organizacyjnych i szkoleniowych. W czasie powstania warszawskiego uczestniczyłem w walkach zgrupowania "Kryska" na Czerniakowie. Przez rok 1945 pracowałem w Resorcie Oświaty Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy, którym (Resortem) kierował Henryk Ładosz, a od stycznia 1946 r. do maja 1947 r. - w Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego w charakterze radcy. Jednocześnie w roku szkolnym 1945/1946 nauczałem języka polskiego w szkole wieczorowej dla dorosłych. Od 6 maja 1947 r. do 11 maja 1956 r. - więzienie w Mokotowie i we Wronkach, o czym mowa w rozdziale "Jak straciłem zdrowie". Ostatnie 20 lat (1956-1976 pracowałem w bibliotekarstwie pedagogicznym. W roku szkolnym 1959/1960 odbyłem roczny wyższy kurs bibliograficzny, zorganizowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki i Bibliotekę Narodową, a w latach następnych odbyłem szereg krótkich kursów specjalistycznych z zakresu bibliotekoznawstwa. W ten sposób zdobyłem piękny zawód, w którym mam jeszcze do wykonania pewne zadania natury teoretycznej i historycznej. W sumie mój staż pracy w szkolnictwie warszawskim trwał 40 lat. Jestem samoukiem; do szkoły powszechnej ani średniej nie chodziłem. Jestem więc zubożony o wartości płynące z tradycji szkolnych, z koleżeńskich stosunków, z węzłów przyjaźni, które zwykle trwają przez całe życie. Ale stratę tę kompensują inne wartości. Szkoła zwykle formuje człowieka według określonej ideologii, której wyrazem jest obowiązujący program nauczania i wychowania, a także panujący w kraju system i klimat społeczno-polityczny. Mnie nikt nie formował. Sam - wiedziony instynktem czy intuicją - dobierałem sobie nauczycieli i mistrzów, którzy wskazywali mi drogę życia godnego, a jednocześnie budzili we mnie świadomość wielkości człowieka, wpływali na treść i kształt mego życia. Wolność wyboru, niezależność myśli i czynu, autonomię osobistą cenię sobie najwyżej. Toteż wszelkie systemy totalitarne, dyktatorskie, despotyczne są obce mojej naturze. Zawsze je zwalczałem i do śmierci będę zwalczał. Wszelkie kształtowanie świadomości, charakteru, poglądów, postaw, wszelka tresura domowa, szkolna, ideologiczna czy wyznaniowa - to zabiegi szkodliwe, niszczące człowieka jako niepowtarzalną indywidualność, formujące zwykle typy posłuszne, niewolnicze, nijakie, także przestępcze. Nie dotyczy to oczywiście przypadków wyjątkowych, rzadkich, gdy na świat przychodzi jednostka obciążona cechami ujemnymi, czy niedorozwojem, wymagająca specjalnych metod wychowawczych. Wychowanie pożądane, prawidłowe wymaga szacunku dla indywidualności wychowanka już od wieku dziecięcego począwszy, a najlepszym czynnikiem wychowania jest dobry przykład rodziców i nauczycieli-wychowawców. Niestety, 45 lat rządów komunistycznej, niszczącej człowieka utopii owocuje przerażającym spustoszeniem w dziedzinie wychowania i oświaty, wymagającym wielkich, długotrwałych wysiłków dla uzdrowienia tej dziedziny życia. Największy i trwały wpływ na moją formację duchową wywarła Wielka Czwórka: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Cyprian Kamil Norwid i Mahatma Gandhi. To najwięksi moi mistrzowie i nauczyciele, arcymistrzowie, wielcy w cierpieniu, wielcy w miłości, wielcy w twórczości. Mam także całą plejadę innych, równie czcigodnych: Pitagoras, Sokrates, Epiktet, św. Franciszek z Asyżu, Erazm z Rotterdamu, św. Jan od Krzyża, Jiddu Krishnamurti, Thomas Merton i in. Ten kierunek zainteresowań zawdzięczam w głównej mierze Wincentemu Lutosławskiemu. Rodzina Spośród dziewięciorga rodzeństwa czworo zmarło w wieku niemowlęcym. Ojciec zmarł w roku 1917 w wieku lat 57. Matka, Marianna z Marczyńskich, zmarła w roku 1938 w wieku lat 78. Dwaj bracia i dwie siostry, wszyscy z dziećmi, pracowali na roli. W roku 1928 ożeniłem się szczęśliwie z nauczycielką Heleną Sobczyńską, o rok młodszą ode mnie. Mieliśmy dwóch synów. Starszy Jan zginął we wrześniu 1944 r. Ignacy po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Batorego w Warszawie odbył studia polonistyczne na KUL, pracował w bibliotekarstwie naukowym (IBL PAN i Uniw. Warsz.), ożeniony z Olimpią Szostek, absolwentką KUL (pracuje w instytucji wydawniczej), zmarł 28 września 1989 roku. Wnuk Jakub kończy studia archeologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Moje marzenia futurologiczne Od 19-20 roku życia interesuję się żywo problematyką życia publicznego, ale z postawy krytycznej, z dystansem. Nigdy nie należałem do żadnej partii, bo w żadnej nie znalazłem wartości, które by mi w pełni odpowiadały. Pluralizm i walki polityczne uważam za rzecz normalną, nieodzowną w systemie demokratycznym (lepszego dotąd nie wynaleziono), ale poziom tych walk, niska kultura dialogu, prowadzonego nierzadko przez ludzi małego formatu, zawsze mnie zrażały. Nawet tak wybitne postacie, jak Roman Dmowski (1864-1939) czy Józef Piłsudski (1867-1935) nie czyniły zadość moim wyobrażeniem o twórczej walce politycznej przeciwników, wzajemnie się szanujących. "Polityka jest dla ludzi świętych" (M. Gandhi). Mieliśmy za to znakomitych ekonomistów w osobach Władysława Grabskiego i Eugeniusza Kwiatkowskiego, którym Polska międzywojenna zawdzięczała ład i stabilizację gospodarczą z wielkimi perspektywami rozwojowymi. Niestety, szatańska zmowa dwu tyranów-psychopatów, Hitlera, Stalina, położyła kres tym nadziejom i ziemię polską oraz całą Europę pogrążyła w morzu krwi, nieszczęść i krzywdy ludzkiej w skali nieznanej historii rodzaju ludzkiego. Narzuca się tu, na marginesie, natarczywe pytanie: Co sądzić o systemach polityczno-społecznych, o kulturze, o narodach, które wydały, uformowały, czynnie z oddaniem wspierały, uwielbiały, ba - ubóstwiały takich zbrodniarzy?! Cały aparat państwowy tak w Związku Radzieckim, jak i w Niemczech hitlerowskich służył realizacji ludobójczej filozofii tych degeneratów. Największe zasługi w walce o wolność i niepodległość Polski przypisuję Polskiej Partii Socjalistycznej, która w tej walce ponosiła największe ofiary. Dlatego wysoko ją cenię, choć jej ateistyczna i materialistyczna filozofia mi nie odpowiada. Od pewnego czasu obserwuję pewną ewolucję ideologii PPS w kierunku uznania wartości duchowych. Obym się nie mylił. (Gdy w roku 1920 ważyły się losy Polski i całej Europy, jednak PPS zachowała godność, nieugiętą postawę i z pełną wiarą, bez wahań, z podziwu godną determinacją organizowała obronę porywając do walki rzesze robotnicze. Toteż robotnikom i młodzieży - łącznie z genialnym manewrem Marszałka Józefa Piłsudskiego znad Wieprza - zawdzięczamy ocalenie Polski i całej Europy kosztem ponad 100 tysięcy zabitych. Na czele państwa radzieckiego stał wówczas Włodzimierz Lenin. Bezkompromisowa postawa PPS w sprawie niepodległości Polski po drugiej wojnie światowej miała bezpośredni wpływ na decyzję Bieruta o jej likwidacji w roku 1948, kłamliwie nazywanej zjednoczeniem, która nastąpiła po uwięzieniu przywódców. Prezes Kazimierz Pużak wkrótce po owym "zjednoczeniu" zmarł w więzieniu w Rawiczu. I żadna rehabilitacja, przeprowadzona dla ratowania twarzy zbankrutowanej partii nie zmaże tej hańby.) Marzę sobie od dawna o elitarnym niezależnym ruchu społecznym, obejmującym ludzi wolnych, czystych, ofiarnych, odważnych, światłych i mądrych, ludzi różnych orientacji i specjalności, coś w rodzaju Kuźnicy Kołłątajowskiej, zmodernizowanej, dostosowanej do aktualnych potrzeb i realiów. Nazwijmy ją roboczo Kuźnicą Myśli i Służby Społecznej. Byłoby to forum wolnej myśli społeczno-politycznej, ekonomicznej, kulturalnej i wychowawczej, czuwające nad czystością życia publicznego, koncypujące zdrowy kształt tego życia oraz różne rozwiązania jego aktualnych problemów i trudności. Z myślą o takim forum kojarzy się inna myśl o kreowaniu - w jego ramach - Wolnego Uniwersytetu bez matur, egzaminów, świadectw, dyplomów i przywilejów, dostępnego dla wszystkich pragnących rozszerzyć swe horyzonty poznawcze, zdobyć czystą wiedzę opartą na wynikach najnowszych badań nauki światowej, a wolną od wszelkich uzależnień i zniekształceń ideologicznych. Wolną Polskę, wolnego w niej człowieka widzę w przyszłości w nowym szerszym układzie stosunków międzynarodowych w Europie. Marzą mi się od dawna - w dalszej perspektywie czasowej, w pewnym stopniu z inspiracji "Europy Ojczyzn" Ch. de Gaulle'a - Stany Zjednoczone Europy, obejmujące kraje od Atlantyku po Ural z całkowitą likwidacją granic międzypaństwowych, które były źródłem tylu konfliktów i wojen, z prezydentem na czele, wybieranym w wyborach powszechnych. Na tej drodze wolna od wszelkich bloków politycznych, a także wyzwolona z filozofii konsumpcyjno-hedonistycznej, z tradycji chrześcijańska, dziś zdechrystianizowana Europa z całym swym bogactwem kulturalnego dziedzictwa odzyska swą utraconą pozycję i stanowić będzie doniosły czynnik pokoju, równowagi i stabilizacji w układzie sił na globie. Jedna ochotnicza armia, jeden dwuizbowy parlament europejski (niezależnie od parlamentów krajowych), jedna polityka zagraniczna, jedna wolnorynkowa polityka gospodarcza i finansowa, oparta na inicjatywie i twórczości wolnej jednostki ludzkiej i dobrowolnych zrzeszeń, jedna sieć komunikacyjno-transportowa. Inne dziedziny życia publicznego pozostają w kompetencji krajów zgodnie z ich charakterem narodowym, tradycjami społecznymi, kulturalnymi, wyznaniowymi. Tym samym znika problem mniejszości narodowych, wysiedlania, przesiedlania ludności z państwa do państwa, co uznać trzeba za przejaw cywilizowanego barbarzyństwa. Znika też sprawa przynależności państwowej Lwowa i Wilna, miast tak bliskich sercu każdego Polaka. Znika także, w poszczególnych krajach chorobliwa obsesja podejrzeń o szpiegostwo, która deformuje człowieka i stosunki międzyludzkie. W świadomości pewnych ludzi w Polsce, zwłaszcza starszych wiekiem, pokutuje jeszcze anachroniczny, jak się wydaje, stereotyp lęku przed Niemcami, państwem, które w przeszłości wyrządziło w Polsce tak wielkie krzywdy. Ale musimy być sprawiedliwi. W dążeniu do pojednania z Niemcami po wiekach wzajemnych nieufności, wrogości i nienawiści nie możemy ukrywać smutnej prawdy: podczas wypędzania z Ziem Odzyskanych Niemców i Mazurów-autochtonów w latach 1945 i 1946 padło ich - jak twierdzi kanclerz Helmut Kohl (Gaz. Wyb. 1989 nr 131, s. 6 i inne dzienniki) - dwa miliony. Jest to ponure dzieło sfanatyzowanych stalinowców, działających z inspiracji (z rozkazu), z pomocą i pod komendą NKWD. Władza ludowa ukrywała przed narodem tę smutną prawdę - zbrodnię obcą naturze Polaka. Nie wolno ukrywać i zakłamywać prawdy! Jakże aktualne są dziś słowa Episkopatu Polski skierowane w roku 1965 do Episkopatu niemieckiego: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Niemcy dzisiaj jako część szerszych układów, to naród, który wszedł na drogę odrodzenia i przemiany swego zaborczego charakteru. Świadomość dwu przegranych wojen, bezmiar ofiar, zniszczeń i krzywdy ludzkiej wśród narodów Europy, także u siebie, nie mogła nie odcisnąć na naturze Niemca piętna winowajcy, co musiało doprowadzić do przekształcenia jego hierarchii wartości. Niemcy Zachodnie to dziś wzór państwa pokoju i demokracji, solidnej pracy i dobrobytu bez myśli od zaborczości i ekspansji. Ale władza ludowa w Polsce - by uzasadnić olbrzymie wydatki z budżetu państwa na obronę w ramach Układu Warszawskiego z wielką szkodą dla naszej gospodarki i stopy życiowej ludności - posłusznie propaguje fałszywy mit o zagrożeniu. Tradycyjną wrogość w stosunkach polsko-francuskich dzięki mądrej polityce de Gaulle'a zamieniono na przyjazną współpracę. W miarę, jak Polska wyzwala się z narzuconego obcego systemu i odzyskuje swą tożsamość, wyłania się pomyślna perspektywa układu stosunków polsko-niemieckich na zasadzie przyjaźni i współpracy, i to w szerokim zakresie, dla dobra obu narodów, w interesie całej Europy i świata. Nie podzielam także mitu o Rosji jako odwiecznym, dziedzicznym wrogu. Odróżniam naród rosyjski od systemu politycznego, od caratu zarówno białego, jak i czerwonego. Przeciętny Rosjanin jest dobrym człowiekiem i dobrym chrześcijaninem, choć chyba nigdy nie był obywatelem w europejskim rozumieniu tego pojęcia, lecz zawsze poddanym, wychowanym w kulcie cara, w atmosferze lęku. To, że część Rosjan, ludzi ciemnych, słabych, prymitywnych czy przewrotnych ulega deprawacji i stała się narzędziem w rękach despotów, tyranów i zbrodniarzy, często etnicznie obcych (Katarzyna II, Stalin, Chruszczow, Dzierżyński, Trocki, Beria, Unszlicht i in.) - nie charakteryzuje całego, tak licznego narodu. W każdym narodzie jest przecież mniejszy lub większy margines wykolejeńców. To prawda, że w ciągu trzech stuleci (liczę od Sejmu Niemego 1717 r.) doznaliśmy od Rosji wielu krzywd, ale po pierwsze: były one dziełem tyranów i psychopatów na tronie carów oraz posłusznych wykonawców ich woli, a nie narodu rosyjskiego, po drugie: jako chrześcijanie - mimo wszystko - wyciągamy braterską dłoń z braterskim słowem: przebaczamy, bo takie są nasze obyczaje. (Jako chrześcijanie mamy moralny obowiązek przebaczać i wpływać na regulowanie stosunków międzynarodowych na zasadach etyki chrześcijanskiej. A mamy wiele do przebaczenia. Ponieśliśmy w ostatniej wojnie największe procentowo straty, w sumie ponad 7 milionów obywateli, a także straszliwe straty materialne i kulturalne, ale zachowaliśmy w pełni chrześcijański etos naszej kultury. Nie tylko nie było zdrajców w rodzaju Hahów, Lavalów czy Quislingów, ale ponad 300-tysięczna Armia Krajowa walczyła z całą determinacją z barbarzyństwem niemieckim - tak, jak żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie walczyli na wszystkich frontach. O ile można zrozumieć, dlaczego tzw. władza ludowa, działająca z mandatu obcego i wedle obcych dyrektyw, potraktowała 76 wyższych dowódców tych Sił (w tym legendarnych bohaterów, jak gen. Władysław Anders, gen. Stanisław Maczek i in.) jako przestępców i pozbawiła ich obywatelstwa polskiego i prawa powrotu do kraju - to trudno pojąć, dlaczego alianci zachodni sprawili, że wyszliśmy z tej wojny okrutnie ukarani, czego skutki Polska ponosi dotąd w postaci wszechstronnego kryzysu i zacofania oraz dojmujących braków w zakresie elementarnych potrzeb, co stawia nas w rzędzie krajów trzeciego świata, bo wycofano nas przymusowo z uczestnictwa w naturalnym postępie cywilizacyjnym. Jest to w istocie dzieło Franklina Delano Roosevelta i Winstona Churchilla, którzy kupcząc narodami wbrew ich woli przydzielili Polskę do stalinowskiego systemu przemocy, lęku i biedy. Pani Historia, sędzia sprawiedliwy, ocenia i oceni postawę narodu polskiego i jego walkę "za wolność naszą i waszą", walkę o życie, prawo i godność człowieka: 1. Gdy w roku 1920 Tuchaczewski szedł "po trupie Polski" na Zachód, by go "wyzwolić", Polska, młode, dopiero co odrodzone po 123 latach niewoli państwo, w śmiertelnych zmaganiach z wielokrotnie liczniejszymi siłami najeźdźcy, kosztem ponad 100 tysięcy zabitych uratowała siebie i Europę. Jedynie Francja przysłała nam ... gen. Weyganda z grupą doradców. 2. Alianci zachodni w postaci Rady Najwyższej z udziałem premierów i generałów Anglii i Francji, zebrani w dniu 12 września 1939 r. w Abbeville postanowili wbrew zobowiązaniom sojuszniczym nie podejmować ofensywy przeciw agresji niemieckiej, zostawiając Polskę osamotnioną w beznadziejnej walce z potęgą militarną Niemiec hitlerowskich, skazując ją tym samym na los powszechnie znany. 3. Kapitulancki wobec Stalina, tchórzliwy, zdradziecki układ jałtański, tj. 5. rozbiór Polski - zmowa trzech panów, akt nielegalny, nie ratyfikowany przez parlamenty Ameryki i Anglii, nie mający prawa międzynarodowego, a jednak dotąd obowiązujący; jego skutki tragicznie owocowały w okresie rządów Bolesława Bieruta w postaci masowej eksterminacji inteligencji polskiej, szczególnie AK-ców, zwanych bandytami, za ... współpracę z Niemcami. 4. Państwa zachodnie - wbrew wszelkim pojęciom etyce i sprawiedliwości - skwapliwie uznały narzuconą przez Stalina grupę komunistów za rząd polski, odmawiając uznania legalnemu rządowi polskiemu. 5. Trybunał Norymberski. Za stołem sędziowskim zasiadali stalinowscy oprawcy i domagali się obciążenia Niemców zbrodnią katyńską, podając zawyżoną fałszywą liczbę zamordowanych oficerów polskich - 11 tysięcy. Władze amerykańskie i angielskie oraz sędziowie z ich ramienia wiedzieli, że sprawcami tej zbrodni był NKWD, ale w wyroku pominięto 2-letnią owocną, przyjazną współpracę radziecko-hitlerowską, wymierzoną przeciwko aliantom zachodnim, a także obustronne planowe tępienie świadomego żywiołu polskiego, w tym zbrodnię katyńską. Sprawiedliwość koniunkturalna, wybiórcza, tchórzliwa, niemoralna. 6. Konferencja helsińska w roku 1975 zatwierdziła status quo w Europie, w tym samym bezprawny, niemoralny układ jałtański, pomijając okoliczność, że układ ten przewidywał wolne demokratyczne wybory w Polsce, które się nie odbyły. Notabene: w konferencji tej uczestniczył przedstawiciel Watykanu. Trudno mi w tym rejestrze niesprawiedliwości i krzywd pominąć sprawę traktowania Polaków na Zachodzie. Nie cieszą się tam na ogół dobrą opinią. Złodzieje, spryciarze, oszuści. Dlaczego tak się dzieje? Gdy człowiek na Zachodzie w wolnym kraju w normalnych warunkach mógł normalnie żyć, rozwijać się i wzbogacać swą duchowość, swój charakter, Polacy w ciągu XIX i XX w. (z przerwą międzywojenną) toczyli zaciętą walkę z zaborcami, z okupacją, z narzuconym systemem, walkę o wolność i niepodległość, o godność człowieka i narodu, przypłacając tę walkę życiem, więzieniem, torturami, zsyłkami, konfiskatą majątku, łagrami, obozami koncentracyjnymi, przymusową pracą. Powstania, spiski, zamachy, partyzantka, konspiracja, nienawiść nie sprzyjają pielęgnacji cnót moralnych ani walorów społecznych czy ekonomicznych. W ostatnich dziesięcioleciach, w systemie totalnego etatyzmu i daleko posuniętej pauperyzacji świata pracy, zniszczono kulturę pracy, zamiłowanie do pracy i nauczono Polaków kradzieży w zakładach pracy; trzeba tu wielkiego długotrwałego wysiłku, by Polak odzyskał normalny, radość dający, etos pracy. I tak z pokolenia na pokolenie przez dwa stulecia charakter Polaka musiał ulec pewnej deprawacji - nie z jego winy. Niechże więc ludzie Zachodu, którzy lekkomyślnie ferują wyroki na Polaków i prawią im morały zechcą pomyśleć o moralności swych rządów i dyplomatów na przestrzeni XIX i XX w., o ich stosunku do sprawy Polski i Polaków. Prawdy i krzywdy tu wyliczone można zrozumieć, odczuć i trafnie ocenić tylko wówczas, gdy je czytamy sumieniem normalnego prawego człowieka, a nie spekulacją dyplomatyczną. Trudno tu także pominąć okrutną eksterminację społeczności żydowskiej na ziemi polskiej w czasie drugiej wojny światowej, o czym wiedziały państwa anglosaskie (polskie władze podziemne wysyłały na Zachód liczne raporty alarmujące o tych zbrodniach), ale - rzecz nie do wiary - nie uznały za konieczne stanąć w obronie tej społeczności i wymierzyć skuteczne retorsje w morderców. Wiedziała o tym także potężna finansjera żydowska w USA, ale nic nie uczyniła, by ratować Żydów w Europie, skazanych na zagładę. Powtarzam, jako chrześcijanie mamy obowiązek przebaczać, ale mamy także święte prawo i obowiązek twardego głosu o moralność, sprawiedliwość i prawdę w stosunkach międzynarodowych. Mamy też prawo liczyć na wydatną pomoc w odbudowie zniszczonej, zacofanej gospodarki, oświaty, kultury i służby zdrowia.) Musimy śledzić, doceniać i współdziałać z inicjatywą w tym wielkim, ale biednym narodzie rosyjskim rosnącą w siłę elitę moralną, artystyczną i polityczno-społeczną, wyczuloną na wszystko, co jest kłamstwem, mistyfikacją czy zbrodnią. Jesteśmy w podobnych sytuacjach, a to nas zbliża. Dostrzegamy znaki i zjawiska, które uprawniają do wniosku, że zbliżają się ponad wszelką wątpliwość czasy ostatecznej likwidacji wszelkich dyktatur, totalizmów, despotyzmów, i tyranii, a człowiek odzyskuje powoli swą przyrodzoną godność i prawo do życia w wolności. Zmiany, jakie zachodzą w Związku Radzieckim wydają się nieuchronne i będą się niewątpliwie pogłębiać, choć proces to dłuższy. Widzę wolną Rosję w wielkiej rodzinie narodów europejskich - w Stanach Zjednoczonych Europy. Łatwo tu wysunąć obiekcje: duchowość narodu rosyjskiego kształtowała się w klimacie Bizancjum, gdzie władz była przedmiotem kultu, gdzie władca był jedynym źródłem prawa, gdzie nie było obywateli, lecz tylko poddani, a ich cnotą główną była lojalność, posłuszeństwo i służba władzy, że zatem adaptacja do panujących w Europie pojęć, hierarchii wartości i norm współżycia natrafi na trudności. Idea Stanów Zjednoczonych Europy jest ideą nadrzędną i wszelkie różnego kalibru przeszkody i trudności napotykane na twej drodze są i będą powoli pokonywane. Wydaje mi się uzsadnioną prognoza, że chrześcijaństwo narodu rosyjskiego, tak boleśnie doświadczone, wolne wreszcie od prześladowań, ośmieszania i ucisku, odrobi się szybko i pozytywnie oddziała na zdechrystianizowane narody Zachodu, pogrążone w kulcie konsumpcji, że zatem ta konfrontacja dwu wersji chrześcijaństwa będzie pożyteczna dla obu stron. Dwa płuca w jednym organizmie. Raduje się widząc powolne, z oporami, ale wyraźne, systematyczne dążenie do Stanów Zjednoczonych Europy ze strony państw - członków Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, która stopniowo umacnia podstawowe dla człowieka wartości, jak wysoka stopa życiowa, szeroki margines wolności i swobody organizowania się, stabilizacja polityczna, przez co staje się atrakcją dla sąsiadów i daje podstawę do nadziei, Parlament Europejski w Strasburgu jest prototypem przyszłego parlamentu Stanów Zjednoczonych Europy. Granice W obrębie EWG granice międzypaństwowe praktyczne dla ludności już nie istnieją, a de iure będą ostatecznie zniesione w roku 1992. Granice między Stanami Zjednoczonymi i Kanadą, kilka tysięcy kilometrów długości, praktycznie dla ludności od dawna nie istnieje, bo każdy obywatel tych państw może ją przekraczać w dowolnym miejscu bez żadnych formalności. Analogiczna sytuacja istnieje na Półwyspie Skandynawskim. I rzecz znamienna: ani w Europie Zachodniej, ani w Ameryce Północnej nie słyszymy głosu o przyjaźni i braterstwie. Elementarne to przecież przyrodzone prawa człowieka. Traktowanie granicy jako nietykalnego tabu, strzeżonej zwyżkami z bronią maszynową, minami, zasiekami z drutu kolczastego, murem berlińskim i innymi urządzeniami nowoczesnej techniki - granicy okupowanej nierzadko trupami uciekinierów, jest prymitywnym, ponurym anachronizmem, utrzymywanym na udrękę zniewolonego człowieka przez system despotyzmu i tyranii przy hałaśliwym, kłamliwym akompaniamencie pokoju i przyjaźni, dobra człowieka i ojczyzny. Turysta przekraczający granicę w obrębie obozu bratnich krajów "socjalistycznych" jest legitymowany i rewidowany, ponieważ wywóz większości, niemal wszystkich rodzajów dóbr z kraju do kraju jest zakazany względnie dopuszczony po uiszczeniu wysokiego cła. Od wielu lat Czechosłowacja nie wpuszcza do siebie turystów indywidualnych z Polski. Tak, jak EWG stanowi dobry przykład i atrakcję dla państw sąsiednich, przykładem takim - tylko w szerokim zasięgu terytorialnym - będą Stany Zjednoczone Europy. Można przewidywać, że ludy i narody w różnych rejonach świata, dotąd skłócone, wyniszczające się w różnych konfliktach i wojnach (przykład: wojna iracko-irańska), pójdą w ślad Stanów Zjednoczonych Europy i będą tworzyć analogiczne stany zjednoczone, obejmujące stopniowo cały glob ziemski. Na tej drodze w dalszej perspektywie czasowej powstaną Stany Zjednoczone Świata, świata bez wojen, o czym od wieków marzy cała ludzkość. Śmiem sądzić, że EWG ma uzasadniony tytuł, by stać się zaczynem i wzorem dla całej Europy, dla całego globu. W tym też duchu, w duchu ogólnoludzkiego braterstwa, należy wychowywać nowego człowieka, także - w pierwszej kolejności - wychowującego. Te moje marzenia o Stanach Zjednoczonych Świata, o życiu bez wojen, zamącają: 1. Wyścig zbrojeń supermocarstw, a także zbrojenia atomowe innych państw, co stwarza atmosferę lęku o zagładę życia na globie, niepewność jutra. Zbrojenia te pochłaniają olbrzymie fundusze ze szkodą dla stopy życiowej ludności, dla oświaty, kultury, służby zdrowia. Historia nie zna przypadku, by dwa państwa maksymalnie uzbrojone, wzajemnie się podejrzewające o przygotowanie agresji, wyrzekły się wojny (obrony), zniszczyły arsenały broni i rozpoczęły nowe życie na zasadach pokoju, zaufania i wzajemnego szacunku - co nie znaczy, że jest to niemożliwe, a to w obliczu perspektywy zagłady wszelkiego życia, całkowitego braku szans na zwycięstwo wśród popiołów i ruin wszystkiego, co człowiek dotąd osiągnął. 2. Masowa produkcja i handel bronią. 3. Zagrożenia ekologiczne, których skutki już odczuwamy w postaci zatrutego powietrza, wody, gleby, żywności. 4. Eksplozja populacyjna. Za lat pięćdziesiąt, jak oceniają znawcy problemu, ludność świata zwiększy się do 12 miliardów. Już dziś miliony ludzi nie dojada i umiera z głodu. Nie dostrzegamy żadnych skutecznych działań w skali światowej, hamujących rozwój tych zagrożeń, które wywierają szkodliwy wpływ na formację współczesnego człowieka, na stan jego zdrowia fizycznego i psychicznego. Działalność ONZ sprowadza się do bujnego werbalizmu i słusznych uchwał, które jej członkowie honorują o tyle tylko, o ile to leży w ich interesie. Co więc począć? Potrzebna jest rewolucja umysłowa, obejmująca cały glob ziemski, nowe myślenie, nowa świadomość zagrożeń i skutecznych środków ratunku. Potrzebne jest międzynarodowe ciało, wyposażone w uprawnienia i środki, rozporządzające siłą militarną, reprezentującego autorytet moralny, które by: 1. czuwało, wykrywało i unicestwiało wszelkie ogniska i zamysły agresji i przemocy oraz likwidowało przemysł i handel bronią; 2. wykrywało i likwidowało źródła zagrożeń ekologicznych; 3. podjęło szeroką akcję uświadamiającą w zakresie planowania rodziny; 4. czuwało nad przestrzeganiem praw człowieka określonych w Paktach ONZ. Organ taki, działający z ramienia ONZ, musi być ratyfikowany przez parlamenty wszystkich członków tej Organizacji. I tu wystąpią trudności i opory w postaci egoizmów i ambicji narodowych ze strony niektórych państw. Jednakże w obliczu zagłady grożącej wszystkim mieszkańcom ziemi oraz pod naciskiem opinii światowej będą one, jak sądzić należy, stopniowo wygasać. Nie tracę więc nadziei, że znajdą się ludzie o nowym sposobie myślenia, ofiarni i mądrzy, wolni od egoizmu narodowego, którzy podejmą dzieło ratowania człowieka, jego życia, jego dziedzictwa, jego kultury, jego godności. Zarówno zmiana w sferze stosunków między supermocarstwami w ostatnich czasach, jak i głębokie pokojowe przeobrażenia w Europie środkowo-wschodniej nadzieję tę wzmacniają. Godzi się w tym kontekście zanotować, że po drugiej wojnie światowej - rzecz bez precedensu - dotąd nie zawarto traktatu pokojowego. Żyjemy w stanie prowizorium. Dalekowzroczna mądrość strategów Wolnego Świata mówi nam, że trwały pokój na świecie nie jest jeszcze możliwy ... Dopiero w miarę, jak agresywna utopia komunistyczna siłą własnego rozkładu schodzi z areny polityki światowej zbliżamy się do konferencji pokojowej, do trwałego pokoju w Europie i na świecie, do Stanów Zjednoczonych Europy, Europy bez granic, czyli do normalnego życia człowieka bez lęku, bez chorób, w warunkach umożliwiających pełny jego rozwój i wzrost bez granic. Marzeniu temu towarzyszy nadzieja, że ekolodzy powstrzymają wreszcie i wyeliminują szaleństwa przemysłu zatruwającego powietrze, wodę, glebę, żywność.Moje credo filozoficzno-religijne 1. Jest Bóg, wszystko obejmujący, wszystko wypełniający, transcendentny. Przebywa w całej Swej pełni w każdym człowieku. O jego istnieniu mówi mi nie tylko głos sumienia i gwiazdy na niebie, nieskończoność Wszechświata, przekraczająca myśl i wyobraźnię ludzką, ale także wszystko, co żyje, tajemnica Życia. Widzę Go wszędzie, w sile rozrodczej nasienia , w harmonii praw przyrody, w pięknie i woni kwiatu, w każdej istocie organicznej, a szczególnie w istocie o tak nieskończonej złożoności, jaką jest człowiek, w przecudownym świętym akcie poczęcia; w człowieku jako istocie suwerennej i niepowtarzalnej o niezgłębionej duchowości i możliwościach tworzenia, samodoskonalenia i wzrostu bez granic. Czyż mógł powstać zegar bez zegarmistrza, a komputer czy telewizor bez konstruktora? Pewność o istnieniu Boga jest fundamentem mego życia, źródłem spokoju, zdrowia optymizmu i pogody ducha. 2. Wiem, że Bóg jest, ale nie wiem, jaki On jest. Jest Tajemnicą i Milczeniem. Obecność nieznanego Boga w nas odczuwamy, gdy treścią naszego życia jest miłość realizowana w dobrych uczynkach dnia powszedniego, w czystości serca, w milczeniu, w ciszy wewnętrznej. W płaszczyźnie możliwości intelektualnych nikt nic prawdziwego o Nim wiedzieć i powiedzieć nie może poza tym, że jest. "Jam jest, którym jest". Boga nie można poznać ani słowem określić. Można Go jedynie doznać, jeśli jesteśmy dostatecznie wyciszeni i czyści - na drodze medytacji i kontemplacji (modlitwy kontemplacyjnej); a doznawszy - jak wiemy z życia wielkich świętych, mistyków i ascetów - człowiek odczuwa wielką radość i pragnienie ustawicznego wielbienia Boga milcząco codziennym życiem w bezinteresownym, cichym służeniu człowiekowi, każdemu człowiekowi. Kto raz doznał Boga, już się nie zniża do pospolitości życiowych, do czynów niegodnych, do jałowego gadulstwa. Jan Tauler: "Kazania", s. 418: "Bo Bóg nie jest niczym z tego, co możesz o Nim powiedzieć. Jest on ponad wszelką formą i wszelką istotą, wszelkim dobrem, a niczym z tego wszystkiego, co możesz o Nim powiedzieć i czym Go możesz nazwać; (...) nie jest ani wysoko, ani nisko, nie jest to lub tamto, lecz ponad wszelkimi określeniami". Mircea Eliade: "Dzienniki", zapis 7.VIII.1959 - "Znak" 1988 nr 400, s. 32: "O Bogu nic nie da się powiedzieć. Im adekwatniejsza wydaje się jakaś definicja (Bóg jest dobry, potężny, twórczy itd.), tym bardziej jest fałszywa. A przede wszystkim niebezpieczna, bo wówczas człowiek wyobraża sobie, że zrozumiał Boga, że wie o Nim coś konkretnego". Mahatma Gandhi z książki I. Lazari-Pawłowskiej: "Etyka Gandhiego", s. 237: "Bóg jest niedefiniowalny. Jest tym, co wszyscy czujemy, a czego nie znamy. Dla mnie Bóg jest Prawdą i Miłością, jest etyką i moralnością, jest nieustraszonością. Jest źródłem światła i życia, a przy tym jest ponad i poza tym wszystkim. Jest sumieniem. (...) Przerasta rozum i mowę.(...) Gdybym nie czuł w sobie obecności Boga, nie mógłbym żyć.(...) Wydrzyjcie z mego serca wiarę w Boga, a przestanę istnieć". Jean Marie Lustiger: "Kazania paryskiego proboszcza", s. 178, 280. "Wszystko, co o Nim możemy powiedzieć, jest już błędne jeszcze zanim zdołamy to wymówić, gdyż On przerasta wszelkie słowo. Myśl ludzka cofa się i milknie wobec Niego.(...) Nie wiemy, kim On jest. Gdybyśmy wiedzieli, nie byłby Bogiem". Bede Griffiths: "Powrót do środka", s. 21: "Nie można powiedzieć o Bogu niczego, co nie byłoby fałszywe, jeśli się nie odnosi transcendentnej Tajemnicy. Mówiąc, że Bóg jest dobry albo mądry, albo sprawiedliwy, albo nawet, że jest Bytem, Prawdą, Absolutem jest po prostu nieprawdą..." Jan Twardowski: Nic więcej: "Napisał "Mój Bóg", ale przekreślił, bo przecież pomyślał o tyle mój, o ile jestem sobkiem napisał: "Bóg ludzkości", ale się ugryzł w język, bo przypomniał sobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików wreszcie napisał tylko "Bóg". Nic więcej. Jeszcze za dużo napisał." Właściwą więc - jak śmiem sądzić - postawą wobec Boga milczenie i kontemplacja w ciszy samotności, a także czynna, ofiarna, bezinteresowna, cicha miłość człowieka. Wszelkie słowa, definicje, pisma, rozprawy, gesty, wszelkie nabożeństwa i manifestacje religijne mogą być pożyteczne jako środki i to zależnie od stopnia czystości, mądrości i świętości kapłana, a także od metod nauczania kościelnego, od kultury słowa. Exempla docent. Teologia jako droga poznania Boga za pomocą metod naukowych do mnie nie trafia, choć z należnym szacunkiem chylę czoło przed erudycją i dociekliwością teologów, którzy na przestrzeni tysiącleci napisali miliony tomów na temat Pana Boga, wykoncypowali, zanalizowali i sklasyfikowali wszystkie Jego właściwości. Np. dociekliwy teolog austriacki prof. Ladislaus Boros w swej książce "Doświadczenie Boga" (Warszawa 1983) twierdzi, że Bóg - obok wielu innych cech - jest także ... szlachetny. Czegóż to w przeszłości, czegóż to i dziś nie wmawia się Panu Bogu? Czegóż to nie czyniono i nie czyni się dziś w imię Boga, w imię Chrystusa? Można mu wszystko bezkarnie przypisać i czynimy to notorycznie i antropomorfistycznie, stosownie do naszych możliwości umysłowych, naszych pojęć, wyobrażeń, potrzeb, pragnień, gustów. A Bóg ... milczy. Czy nie są to jedynie supozycje, spekulacje, interpretacje czyli swoista teohipotezologia? Wystarcza mi świadomość, że Królestwo Boże, że Bóg w całej swej pełni przebywa w każdym człowieku, że każdy człowiek jest świątynią Boga. Ta świadomość, nie wymagająca dociekań teologicznych, wskazuje mi drogę życia zgodnego z prostą nauką Chrystusa; ta świadomość stwarza nowe horyzonty i nadzieje życia Bożego, zarówno indywidualnego, jak i społecznego. W każdym razie - dla moich potrzeb, a nie jestem tu odosobniony - wolałbym, by Kościół Nauczający zamiast straszyć mnie Bogiem uczłowieczonym, sprawiedliwym i groźnym (nawet - co nie jest rzadkością - z perspektywą piekła) rozbudzał i utrwalał we mnie świadomość, że jestem świątynią Boga, a więc życie moje ma być godne Boga, Boga Miłości, Boga Milczenia. 3. Różne społeczności ludzkie określają Boga różnymi nazwami, jak np. Absolut, Allach (mahometanie), Atman-Brahman (hindusi), Jahwe (Izraelici), Tao (Chińczycy) i - zależnie od stopnia ich dojrzałości i rozwoju, od natury i charakteru cywilizacji, w jakiej żyją - różne przypisują Mu właściwości i kompetencje. Ateiści, materialiści, agnostycy i sceptycy wszelkiej maści, którym trudno przyjąć ideę Boga jako Rzeczywistość Świadomą, wolą nazywać Go ... Naturą. Jest to wszelako problem terminologii, a nie istoty rzeczy. Można więc powiedzieć, że w życiu praktycznym w różnych systemach religijnych Bóg jest projekcją człowieka, a zjawisko antropomorfizmu jest, jak się wydaje, wśród wyznawców tych systemów prawie powszechne, także wśród teologów, jako że nie wszystkim dana jest możliwość myślenia abstrakcyjnego, nie wszyscy są w stanie uświadomić sobie świat transcendencji i jego naturę, tj. rzeczywistość istniejącą poza kategoriami czasu i przestrzeni, poza wszelkim pojęciem i ujęciem intelektualnym. 4. Podzielam w pełni opinię Lwa Tołstoja, Mahatmy Gandhiego i Alberta Schweitzera, że istotą religii jest moralność, która ma swe źródło w Bogu, manifestuje się zwykle w postaci głosu sumienia jako głównej dyrektywy postępowania w życiu praktycznym, a weryfikuje się nie udziałem w nabożeństwach, lecz przede wszystkim w codziennym życiu człowieka, w jego postępowaniu, a głównie w jego stosunku do drugiego człowieka, do ludzi, a także do świata zwierząt, do całego świata przyrody. Potoczna obserwacja nam mówi, że nie gorliwość liturgiczna, pielgrzymki, ofiary, lecz moralność człowieka na co dzień świadczy o jego chrześcijaństwie, o jego kulturze duchowej. Gorliwość dogmatyczna i liturgiczno-obrzędowa z rozbudowanym kosztownym splendorem zewnętrznym przy relatywnym traktowaniu i niedocenianiu moralności człowieka na co dzień zdaje się świadczyć o wypaczeniu istoty religii i prostej nauki Chrystusa-Biedaka, który "nie miał gdzie by głowę złożyć" i nauczał, że "nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę Ojca mego ...". Cóż nam z tego, że kościoły, coraz liczniejsze, coraz piękniejsze są pełne, gdy moralność potoczna przeciętnego katolika nie wyróżnia go pozytywnie np. w porównaniu z moralnością wyznawców innych kościołów chrześcijańskich, czy ateistów typu Tadeusza Kotarbińskiego; wyróżnia go, niestety, raczej negatywnie. Mamy także wspaniałe pałace biskupie i arcybiskupie. Cieszymy się ilością, masowością, ale nie doceniamy jakości człowieka-katolika, jakości jego dnia powszedniego, jego moralności na co dzień. "Ewangelia nie jest do samego słuchania i podziwiania. Przeznaczeniem Ewangelii jest czyn" - pisze Włodzimierz Sedlak w swej "Technologii Ewangelii" s. 126 i cytuje Mateusza (7, 26-27): "A każdy, kto tych słów moich słucha i wypełnia ich, będzie podobny do męża głupiego, który zbudował dom swój na piasku. I spadły deszcze, i wezbrały rzeki, i powiały wichry, i uderzyły na ów dom. I runął, a upadek jego był wielki". Obok bogactwa, przepychu, dobrobytu i wygody, w jakiej żyje duchowieństwo, mamy w tym bardzo, chyba najbardziej katolickim kraju najwyższe w skali światowej, jak nam mówią wiarygodne źródła (zob. rozdział "Perspektywa samozniszczenia ...) niszczące podstawy biologiczne narodu plagi alkoholizmu i nikotynizmu, a także plagi korupcji i przerażające rozmiary dzieciobójstwa nie narodzonych (ponad 25 milionów dzieciobójstw od roku 1956!). Jest rzeczą najgłębszego ubolewania godną, trudną do zrozumienia, że narzucona katolickiemu narodowi przez narzuconą oligarchię komunistyczną dzieciobójcza ustawa z roku 1956 tak długo dotąd funkcjonuje! Jej szkodliwość wykazałem w rozdziale "Perspektywa samozniszczenia ..." Ustępująca z areny partia komunistyczna, siła nie tyle przodująca, co zdegenerowana i niszcząca, pozostawia nam w dziedzictwie bezmiar demoralizacji i deprawacji: rozkład domu rodzinnego, rozkład odwiecznych norm etyki i ładu moralnego, rozwiązłość seksualną i wandalizm młodzieży, wychowanej w szkole "socjalistycznej", która od 45 lat deformuje świadomość historyczną młodzieży, w szkole, która jest szkołą łamania charakterów i niszczenia indywidualności, szkołą cynizmu i obłudy, bo nauczyciel, w dużej większości (ponad 80%) wierzący, realizuje program nauczania i wychowania w duchu obcej, antychrześcijańskiej ideologii marksizmu-leninizmu. (Nie słyszeliśmy, rzecz znamienna, protestu intelektualistów polskich, armii profesorów, sławnych polskich historyków, pedagogów, socjologów, filozofów, a sprzed ołtarzy padały, owszem, słowa sprzeciwu, protestu, słowa, słowa, słowa i nic więcej. Trzeba było dopiero "pierestrojki" Gorbaczowa, by nasza elita humanistyczna dostrzegła spustoszenia stalinizmu, dokonane nie przez Stalina, lecz przez tysiące jego gorliwych zwolenników i wyznawców jego ludobójczej filozofii. Ale sprawcy partyjni są nietykalni. Władza ludowa rozprawia się ze stalinizmem, a czyż sama nie jest dziełem Stalina?) "Za komunikatem PAP cała prasa codzienna podała jako sensacyjną wiadomość, że w Staszowie znalazca oddał 3 miliony złotych" - czytamy w tygodniku "Solidarność", 1989 nr 10. tego typu "sensacje" pojawiają się często w prasie polskiej. Najzwyklejsza uczciwość uchodzi w tym katolickim kraju za sensację! Jakież to smutne! Jak w świetle tej rzeczywistości oceniać usypiającą formułę, przekazywaną społeczeństwu z obu stron: "Stosunki państwo-Kościół układają się pomyślnie"? - zwłaszcza, gdy zważymy, że: 1) prasa katolicka jest notorycznie dyskryminowana: niskie nakłady, bo ... brak papieru, a pisarz katolicki w kraju katolickim w piśmie katolickim nie może swobodnie wypowiedzieć swych poglądów i opinii na temat rzeczywistości społecznej w kraju; np. "Tygodnik Powszechny" - ani jeden numer od grudnia 1981 nie ukazał się bez ingerencji cenzury, a były i takie numery, w których liczba ingerencji przekraczała 20, a nawet 30 (Ten stan rzeczy po objęciu rządu przez Tadeusza Mazowieckiego uległ zmianie i ostatnie numery "Tygodnika" ukazują się - nareszcie! - bez ingerencji cenzury.); 2) w MSW funkcjonuje departament IV, którego zadaniem jest inwigilacja duchownych, a jego działalność krwawo owocowała, o czym władze naczelne podobno ... nic nie wiedziały. Trudno się dziwić, że sprawców (prócz - dzięki przypadkowi - morderców ks. Popiełuszki) nie wykryto. Departament ten obserwacją milicyjną, tajną, obejmował działalność całego Kościoła. Mamy przy tym, jak nigdy dotąd, potężną Hierarchię, rozporządzającą różnorakimi środkami działania, ponad 100 biskupów, sieć różnego rodzaju szkół i uczelni wyższych, bujną twórczość piśmienniczą, liczne różnego typu agendy przykościelne, liczne zakony męskie i żeńskie, bujną działalność katechetyczną itd. Dostojny Episkopat zaleca, by - znany powszechnie, śpiewany w kościołach polskich od początku XiX wieku w czasie zaborów, okupacji, niewoli, ucisku - refren czcigodnego Hymnu Alojzego Felińskiego, hymnu wiary i nadziei Polaków, Lud Boży śpiewał: Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie. Jednakże Lud Boży, wiedziony poczuciem rzeczywistości, śpiewa: Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie. Vox populi - vox Dei. Czy mamy Ojczyznę wolną? Co tu ważniejsze: czy postawa lojalności i ugodowości wobec władzy komunistycznej, czy służba prawdzie? Czy prawda jest wartością względną? Przychodzi tu na myśl niechlubna postawa biskupów polskich po aresztowaniu ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego, wyrażona w "Deklaracji Episkopatu Polskiego" z dnia 28.IX.1953 r. Ani jeden nie miał odwagi stanąć w obronie swego zwierzchnika, w obronie godności człowieka, Kościoła i narodu i zaprotestować przeciwko bezprawnemu aktowi gwałtu. "Opuścili Cię Twoi Apostołowie, jak mnie opuścili biskupi, opuścili Cię Uczniowie, jak mnie opuścili kapłani. I jedni i drudzy poddali się trwodze..." - czytamy w "Zapiskach więziennych Prymasa" (s. 245). Gdzie szukać wzoru osobowego? Jako chrześcijanin mam obowiązek szanowania, miłowania każdego człowieka, także przeciwnika, ale gdy widzę jawne, oczywiste zło np. w postaci krzywdy ludzkiej czy kłamstwa, a tym bardziej krzywdy wyrządzonej narodowi i jego kulturze i nie reaguję skutecznie w miarę moich możliwości - to wówczas staję się współtwórcą zła, umacniam jego pozycję. Praktykujemy na ogół chrześcijaństwo obrzędowe, powierzchowne, łatwe, wygodne, formalne, chrześcijaństwo kościelne, które w dzisiejszym człowieku nie wywołuje głębszego rezonansu, zdolnego poruszyć jego spokojne sumienie i zmienić jego życie. Dotyczy to również większości kazań i spowiedzi. (Widziałem, jak w pewnym kościele na prowincji ksiądz w ciągu 5 minut wyspowiadał 7 osób, a innym razem w ciągu 20 minut - 9 osób. Nie ma czasu.) To chyba nie tylko problem jakości kapłana, proboszcza, jego wykształcenia, uzdolnień, ambicji i świętości, ale także opieki i nadzoru nad jego działalnością. Chyba wielki czas, by przepis Kodeksu prawa kanonicznego - kan. 396-397 - był realizowany. Piszę te słowa z goryczą, pomieszaną ze smutkiem, ale też w nadziei, że i w tej dziedzinie nieuchronnie nastąpią stosowne reformy. A pisać muszę, bo prawda, czasem przykra, nie jest dla mnie wartością względną, zależną od koniunktury. Będę szczęśliwy, jeśli będzie mi dane doczekać choćby części owych reform, a widzę je przede wszystkim w następujących dziedzinach w układzie hierarhicznym: 1) Zaostrzenie selekcji kandydatów do stanu duchownego. Nie bogactwo, dobrobyt, wygodne życie i dominacja mają być motywem wyboru tej drogi życia, lecz krzewienie i pogłębianie kultury religijno-moralnej w społeczeństwie przez własny przykład jako wzór osobowy, przez realizację cnót wskazanych i realizowanych przez Jezusa Chrystusa i wielu świętych zwłaszcza okresu patrystycznego, jak asceza, ubóstwo, świętość, bezinteresowne służenie, ofiarne poświęcenie, troska o chorych, cierpiących, nieszczęśliwych. Proboszcz, który nie dostrzega bezmiaru spustoszenia moralnego-dziedzictwa rządów komunistycznych - i nic nie czyni, by ten stan rzeczy zmienić, nie prowadzi żadnej działalności religijno-społecznej, nie stanowi wzoru osobowego, pali, pije - to dziś postać anachroniczna, szkodliwa dla Kościoła i narodu. Mamy opinię narodu katolickiego, ale w życiu codziennym odeszliśmy od nauki Chrystusa. Czas powrócić. Kapłan jako wzór osobowy może się walnie przyczynić do odrodzenia chrześcijaństwa w naszym narodzie. 2) Reforma kształcenia duchownych przez położenie głównego nacisku na formowanie wzoru osobowego. Doceniając wielkie znaczenie zakonów kontemplacyjnych, klauzurowych, dziś - z uwagi na stan moralności społecznej - preferować musimy działalność społeczną Kościoła, a głównie pracę społeczną parafii. Warunkiem nieodzownym efektywności tej pracy jest wzór osobowy kapłana, przede wszystkim proboszcza. Wyłania się tu także postulat krzewienia kultury kaznodziejskiej, która, jak mi się wydaje, jest w stanie zaniku. Kazania są przeważnie formalne, liturgiczne, oderwane od kontekstu społecznego, pomijające, jak śmiem sądzić, rzecz najważniejszą: dzień powszedni człowieka-chrześcijanina, jego życie w rodzinie, w zawodzie, jego działalność społeczną. Gdy pamiętam, w latach dwudziestych opuszczałem kościół w Laskach po wysłuchaniu kazania ojca Władysława Korniłowicza czułem się poruszony do głębi, jakby innym człowiekiem. I tu także wyłania się problem kapłana - wzoru osobowego. Kapłan bez tych ambicji nie wstrząśnie sumieniem ludzkim. Nie idzie tu bowiem o mocne słowa o wzorową kompozycję kazania, lecz głównie o działanie Energii Boskiej za pośrednictwem czystego, bożego człowieka-kaznodziei. 3) Powołanie do życia rad ekonomicznych we wszystkich parafiach zgodnie z nakazem Kodeksu prawa kanonicznego. Kanon 537 brzmi: "W każdej parafii powinna być rada do spraw ekonomicznych, która rządzi się nie tylko przepisami prawa powszechnego, lecz także normami wydanymi przez biskupa diecezjalnego". Będzie to zarazem ważny krok na drodze realizacji postulatu Soboru Watykańskiego II o współodpowiedzialności laikatu za stan i przyszłość Kościoła. Rada zwalnia proboszcza od wszelkich kłopotów natury gospodarczej i finansowej, by umożliwić mu skuteczną pracę duszpasterską, ewentualnie z pomocą rady duszpasterskiej, o której mowa w kanonie 536. Ten nowy układ rzeczy, a także nowa sytuacja społeczno-polityczna stwarzają możliwości rozbudzenia uśpionej dotąd aktywności społecznej przez powołanie do życia zespołów specjalistycznych, jak np.: - zespół do spraw opieki nad młodzieżą, ewentualnie z pomocą rady młodych, który zatroszczy się o tworzenie młodzieżowych kół abstynentów, które będą wykrywać i z pomocą czynnika administracyjnego likwidować meliny pijackie, których w Polsce pełno; - zespół (kobiecy) opieki nad kobietami w stanie błogosławionym, by je uchronić przed dzieciobójstwem nie narodzonych; - zespół opieki nad chorymi, biednymi, samotnymi; - zespół do spraw biblioteki parafialnej i kolportażu czasopism katolickich; - zespół dla organizowania ośrodków modlitewnych, dni skupienia i medytacji. I innych zależnie od potrzeby i możliwości miejscowych. Wszelako problem rad do spraw ekonomicznych nie jest łatwy. Większość proboszczów, jak się orientuję, głównie ludzi starszych, zasiedziałych na tłustych prebendach, nie chce rezygnować ze swej niezależności i autonowmii materialnej, z prawa do wyłącznego władania dobrami Kościoła, niechętnie odnosi się do nowego ładu określonego w Kodeksie prawa kanonicznego. Zależy to w dużej mierze od osobowości ordynariusza. Jako dobry przykład wskazać można diecezję przemyską. Ale przecież nowy Kodeks prawa kanonicznego, opracowany za pontyfikatu Jana Pawła II i przez niego promulgowany, regulujący życie i pracę Kościoła, nie może być lekceważony. Opory proboszczów nie mogą stać na przeszkodzie wprowadzenia go w życie. 4) Rozszerzenie udziału kobiet, także świeckich, w czynnościach liturgiczno-obrzędowych oraz w pracach o charakterze religijno-społecznym, w radach ekonomicznych, duszpasterskich itp. 5. Kim jestem? Nie ma chyba rzeczy ważniejszej dla człowieka na ziemi nad poznanie samego siebie i zdanie sobie sprawy, kim jest w swej istocie, sam w sobie, w swej konstytucji wewnętrznej. Od tego bowiem w dużym stponiu zależy styl, treść i wartość jego życia. Problem ten omówiłem dokładniej w rozdziale "Podstawowe zasady medycyny wschodniej". O ile religia katolicka uczyła mnie skromności, pokory i miłości bliźniego, o tyle filozofia Wschodu rozbudziła we mnie wiarę w człowieka, w jego wielkość. I nie zachodzi tu w moim przekonaniu, w moim sumieniu żadna kolizja czy sprzeczność. Jestem jaźnią, duchem nieśmiertelnym, zakorzenionym w transcendencji czyli w Bogu. Świadomość jaźni ułatwia mi zbliżenie do Jaźni Najwyższej, a także zbliżenie do człowieka jako jaźni bratniej, ułatwia mi empatię, jestem bardziej tolerancyjny w stosunku do drugiego człowieka, jego słabości i błędów, które są właściwością jego sfery fizycznej, uczuciowej czy umysłowej, a nie jego istoty, tj. jaźni-ducha. Świadomość jaźni nadaje nową treść, nową jakość stosunkom międzyludzkim, a więc stwarza perspektywę harmonijnego układu tych stosunków. Świadomość jaźni jako istoty człowieka, jego transcendentnego charakteru, a także świadomość wręcz nieograniczonych możliwości człowieka sprawiły, że dawno już zrodziła się i ukształtowała się we mnie samoczynnie, w sposób naturalny w płaszczyźnie egzystencji ziemskiej postawa antropocentryczna. W człowieku bowiem, w każdym człowieku widzę rzeczywistą lub potencjalną wielkość i nieograniczone możliwości rozwoju. Zapyta ktoś: Czy taka postawa nie sprzyja megalomanii, wywyższaniu się? Nie! Po stokroć nie. Odwrotnie: świadomość istnienia Królestwa Bożego w nas, w każdym człowieku, świadomość, że każdy człowiek jest świątynią Boga rodzi postawę pokory, ciszy, służenia. Wielkość człowieka przejawia się także w panowaniu nad sobą. Nie jest to antropocentryzm Odrodzenia, które Boga usiłowało pomniejszyć, człowieka wywyższając, a tym bardziej antropocentryzm Oświecenia, które Boga chciało całkowicie wyeliminować, człowieka apoteozując. Mój antropocentryzm ma charakter chrześcijański, a wywodzi się z wiary w istnienie Boga wszystko ogarniającego, wszystko wypełniającego. Kardynał Stefan Wyszyński wielokrotnie przy różnych okazjach akcentował swoje przekonania o wielkości człowieka. (Zob. "Czymże jest człowiek", s. 79 i następne). W "Dziadach" Mickiewicza czytamy: "Panie! czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem. Ale gdym Tobie moją nicość wyspowiadał, ja proch będę z Panem gadał". Filozofię człowieka jako prochu znajdujemy także w sławnym traktacie Tomasza a Kempis: "O naśladowaniu Chrystusa". Nie ma tu sprzeczności. Wielkość człowieka - to wielkość w pokorze, w wielkich czynach miłości i ofiary, w służbie człowieka, w twórczości, w ustawicznym wysiłku w kierunku rozszerzenia horyzontów poznawczych i wzrostu świadomości aż do świadomości transcendentnej, wzniesienia się - na drodze życia w czystości, na drodze medytacji i kontemplacji - ponad cielesność, poza przestrzeń i czas, do boskiej dziedziny światłości wiekuistej. W płaszczyźnie życia duchowego moja filozofia życiowa ma charakter chrystocentryczny. Przyjąłem prawdę słów Adama Mickiewicza: "Życie i osoba Chrystusa są zagadnieniem postawionym ludzkości i wzorem wiekuistym, który nigdy nie da spokoju sumieniom człowieczym" (Wykłady paryskie - wykład 19 marca 1844 r.). Nie odczuwam sprzeczności między postawą chrystocentryczną i postawą antropocentryczną. Te dwa "centryzmy" w moim odczuciu pozostają w harmonii ze sobą. Chrystus i Człowiek to w moim życiu wartości najwyższe: jedna w sferze duchowego, druga w płaszczyźnie bytowania ziemskiego - konkretne, jasne, dostępne i na tyle zrozumiałe, że bez zastrzeżeń, wahań i wątpliwości staram się służyć Chrystusowi przez bezinteresowną służbę człowiekowi w miłości na co dzień. W takiej też postawie rozumnej, w ciszy realizowanej ascezy i rozumnego ubóstwa upatruję istotę chrześcijaństwa. "Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich najmniejszych, mnieście uczynili". 6. Trudziłem się długo problemem, czy Bóg jest osobowy czy nieosobowy. Aż oto znalazłem trafne, jak sądzę, rozwiązanie u genialnej Simone Weil: "Bóg jest osobowy i nieosobowy zarazem - zależy dla kogo. Jest taki, do jakiego człowiek dorósł. Spór o to, czy Bóg jest osobowy czy nieosobowy wydaje się dziś sporem jałowym, anachronicznym". 7. Piekło - niebo. Nie mogę uwierzyć w dogmat o piekle jako karze wieczystej męki, gdyż przeczy to całej nauce Chrystusa, który przyniósł na świat światło miłości, miłości człowieka i z miłości dla niego, dla jego zbawienia dał się ukrzyżować. Przerażająca jest sama myśl o wiecznej męce kogokolwiek. Przeczy to także tkwiącemu w każdym człowieku poczuciu sprawiedliwości. Przerażających słów Chrystusa: "Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom" (Mat. 25, 41) nie potrafię pogodzić z Jego nauką o miłości, zwłaszcza z Kazaniem na górze (Mat. 5, 1-48) i jestem skłonny przypisać te słowa nadgorliwym wyznawcom-prozelitom pierwszego wieku jako interpolację, jako starotestamentowy relikt filozofii zemsty: oko za oko, ząb za ząb, tak rażąco sprzeczny z całą nauką Chrystusa. "Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze, lecz zbawić" (Łuk. 9, 56). Piekło człowiek nosi w sobie, gdy nienawidzi, zabija, kłamie, krzywdzi, cudzołoży, zdradza, oszukuje, unosi się pychą, gdy zamyka uszy na głos Boga w sobie w postaci głosu sumienia. "Piekło jest stanem bycia bez miłości" (B. Griffiths: "Powrót do środka", s. 41). Czy poza tym piekłem istnieje jeszcze inne, zlokalizowane? Gdzie? Dogmat o piekle pozostaje w pewnej kolizji z dogmatem o niebie, bo jeśli przeżyję życie godnie, w czystości i prawości, i zasłużę na niebo, to jakie będę miał samopoczucie wiedząc, że moi bracia, którzy przez słabość lub nieświadomość grzeszyli i cierpią wiekuiste męki w piekle? Nie chcę takiego nieba! Bliższy mi jest buddyjski ideał Bodhisatwy. (To człowiek, który po przebyciu wielu wcieleń i długotrwałej pracy nad sobą osiągnął stan świętości, który kwalifikuje go do wejścia do Nirwany, tj. stanu najwyższej szczęśliwości. Ale on, świadom cierpień i nędzy człowieka, rezygnuje z tego szczęścia i postanawia poświęcić się całkowicie pracy nad udoskonaleniem i uświęceniem człowieka dotąd, dopóki wszyscy ludzie nie dojdą do Nirwany. Bodhisatwowie działają na świecie mocą ducha i czynu w różnych narodach, systemach, zawodach, religiach, zakonach - jako ludzie zwykli, nieznani, cisi.). Piekło w człowieku rozkładowo działa na otoczenie, tworzy piekło w domu rodzinnym, w życiu społecznym, państwowym, narodowym, międzynarodowym. Wszelkie konflikty i wojny mają swe źródło przede wszystkim w umysłowości ludzi, którzy stłumili w sobie głos sumienia jako dyrektywy postępowania, ludzi, którzy pielęgnują w sobie piekło w postaci instynktów zaborczych, zachłanności, egoizmu, nieufności, podejrzliwości, nienawiści, megalomanii, podstępu, zakłamania itp. Z czego wniosek, że wojen nie unikniemy dopóki nie wychowamy nowego człowieka. W Polsce dzisiejszej problem ten jest całkowicie ignorowany. Nie tylko piekło, ale i niebo człowiek nosi w sobie, gdy życie jego jest etycznie nieskazitelnie, gdy jest wolny od wszelkich uczuć ujemnych, nie tylko nikogo nie krzywdzi ani słowem, ani myślą, ani czynem, ale do wszystkich żywi uczucie życzliwości, które potwierdza bezinteresownym - w miarę swych możliwości - świadczeniem ludziom dobra, powiększając w ten sposób sumę dobra na świecie; gdy treścią jego życia jest miłość, prawda, dobro, piękno, co w sumie daje poczucie wolności i mocy. Człowiek buduje w sobie niebo także na drodze systematycznej medytacji i kontemplacji (modlitwy kontemplacyjnej), na drodze ascezy i ubóstwa, co ułatwia mu sięganie poza barierę rzeczywistości przejawionej, gdy doznaje oświecenia (samadhi) i przechodzi w sferę transcendencji. Czy poza tym istnieje inne niebo, zlokalizowane? Gdzie? "Niebo jest dla mnie nie miejscem, lecz stanem, gdzie wiara ustaje, a zaczyna się pełna prawda w Bogu. Filozoficznie powiedziałbym, że niebo jest stanem, gdzie nie ma już prawdopodobieństwa. Jest wyłącznie prawda, czyli nieomylne przekonanie" - czytamy w książce W. Sedlaka "Technologia Ewangelii", s. 231). Każdy człowiek ma w sobie piekło, ziemię i niebo" - mówił Adam Mickiewicz w Kole 3 kwietnia 1847 r. Jako zauroczony filozofią Wschodu, w której nie ma miejsca na piekło jako karę wieczystej męki, cały ten problem biblijny piekło-niebo traktować muszę jako teoretyczy margines bez znaczenia praktycznego. 8. Zło - dobro. Obcy jest mi styl życia polegający na ustawicznym tropieniu zła, na wyolbrzymianiu jego roli, na ciągłej z nim walce, której zwykle towarzyszą uczucia ujemne, a więc zło. Taki stosunek do zła, jak nas poucza historia, a także potoczne życie, deprawuje człowieka, pomnaża siłę zła. Smutna historia inkwizycji i polowania na czarownice jest tego dowodem. Zło jest istotnym, nieuchronnym, niezbędnym elementem rzeczywistości życia - po to nam danym, by je z pogodą przezwyciężać dobrem. Zło - obok dobra - isnieje w Naturze: w człowieku, w świecie fauny i flory, zwierzęta mięsożerne, agresywne, krwiożercze, rośliny trujące. Taka jest - dualistyczna - natura rzeczywistości życia. Zło warunkuje istnienie dobra. Nie byłoby dobra, gdyby nie było zła. Nie byłoby w naturze człowieka instynktu wzrostu, wzlotu, ambicji, twórczości i tęsknoty do dobra, gdyby nie było zła. "Bez realności zła nie sposób pojąć w pełni także realności dobra, odkupienia, łaski, zbawienia" - pisze Jan Paweł II w książce "Wiara i kultura", Rzym 1986 (zob. "Przegląd Katolicki" 1987, nr 43). "Jasność bez cienia jest niedostrzegalna, jak ruch jednostajny jest niewyczuwalny. Mechanika odbioru dobra musi więc wynikać z natury dobra i cech naszej percepcji. Absolutne dobro bez kontrastu odebrać może tylko Bóg" (W. Sedlak: "Technologia Ewangelii", s. 15). Skoro zło nieuchronnie towarzyszy człowiekowi od początku jego istnienia, niepodobna nie założyć, że dzieje się to z Woli Najwyższej dla dobra człowieka. Nie mam ani poczucia kompetencji, ani potrzeby rozstrzygania teoretycznego problemu, czy zło ma charakter ontologiczny czy tylko egzysencjalny, ale nie mogę pozbyć się przekonania, że jest ono koniecznością stworzoną dla dobra człowieka. Taki realistyczny stosunek do zła, afirmacja zła, "siły, co by chciała zawsze źle robić a wciąż dobrze działa" (J.W. Goethe: "Faust") jest czynnikiem ładu wewnętrznego i pogody ducha, a tym samym czynnikiem zdrowia. Zło zwane szatanem panoszy się, gdy je tropimy, wyolbrzymiamy jego rolę, gdy walce z nim poświęcamy dużo uwagi i wysiłku; znika, gdy je lekceważymy, pomniejszamy, pomijamy, a energię naszą skupiamy na tworzeniu i mnożeniu dobra w sobie, w otoczeniu. "Zło dobrem zwyciężaj!" Warto także uświadomić sobie konieczność odróżniania człowieka o instynktach przestępczych, przewrotnego, degenerata od człowieka dobrego lecz słabego, błądzącego, nieświadomego, uformowanego w warunkach nieodpowiednich, szkodliwych. Gdy człowiekowi "złemu" świadczymy bezinteresownie dobro z miłością, z szacunkiem, zaufaniem i uśmiechem, możemy przekształcić jego postawę, jego świadomość. "Z dobrymi dobrym będziesz" - pisze Szymon Szymonowic w "Sielance" dziesiątej. Krzywdzimy człowieka, gdy bez należytego rozeznania posądzamy go o zło, gdy pielęgnujemy w sobie szatańskie uczucie podejrzliwości. Nasuwa się tu szereg pytań. Gdy człowiek przewrotny, degenerat o instynktach przestępczych, aspołeczny wykolejeniec jest człowiekiem złym, czy chorym? Czy człowiek słabego charakteru, nałogowiec, szerzący zło wokół siebie jest człowiekiem złym, czy chorym? Czy człowiek pielęgnujący w sobie szatańskie uczucia nienawiści, podejrzliwości, wrogości, zazdrości jest człowiekiem złym, czy chorym? Opowiadam się za drugą kwalifikacją. Wszak są to produkty nienormalnych, chorych stosunków społecznych, które tych ludzi formują: chory dom, chora szkoła, grupy i organizacje młodzieżowe, system społeczno-polityczny i metody sprawowania władzy, chory wymiar sprawiedliwości, duchowni, którzy nie stanowią wzoru osobowego itd. Czy zatem przestępcę należy tylko karać, czy także leczyć? Czy nałogowca, człowieka przewrotnego, człowieka nienawiści i podejrzliwości, notorycznego ponuraka i mizantropa, a więc ludzi biednych, bo słabych i nieświadomych należy krytykować, ignorować, lekceważyć, czy leczyć stosownymi metodami? Gdy zło występuje w postaci siły zorganizowanej, niszczącej jawnie agresywnej, musimy, rzecz oczywista, stawić mu opór stosownymi środkami dążąc równolegle do zneutralizowania jego źródła - byle bez nienawiści. Chrystus biczem wypędził kupczących ze świątyni. Chrześcijańskie metody niezawodnie skutecznej walki ze złem zorganizowanym w postaci okupacji czy despotyzmu i tyranii państwowej wskazał nam wielki Mahatma Gandhi. Filozofia walki Gandhiego jest żywa i aktualna. Uwaga końcowa "Credo" powyższe odbiega od ortodoksji katolickiej, ale też autor, wyznawca nauki Chrystusa korzysta z przywileju wolności dzieci Bożych, także z prawa do błęd