Florence Littauer - "Sztuka zachęcania" Oficyna wydawnicza "Vocatio" Gdy dacie to, co najlepsze możecie zatrzymać resztę. Księga liczb 18, 30 (parafraza autorki) Srebrne puzdereczka Moje słowa były szorstkie, Szybko, bezmyœlnie rzucane. Aż dostrzegłem ból, udrękę Przez złš mowę wywołane. Gorzkie słowa, co już padły, Zmusiły mnie do myœlenia: Nieraz ból swym słowem ostrym Zadałem nie do zniesienia. Pomyœlałem też o ludziach, Których zraniłem swš mowš; O tych wszystkich zniechęconych Przez me nierozważne słowo. Pomyœlałem nad swym życiem: Jakiej krzywdy sam doznałem, Jaki byłem zniechęcony, Kiedy słowa złe słyszałem. Jak dokładnie dziœ pamiętam Wszystko to, co mógłbym zdziałać, Ale złe sprawiło słowo, Że nawet nie próbowałem. Panie, niech me słowa będš "Srebrnymi puzdereczkami", Które hojnie będę dawać, Ozdobione kokardami. Puzdereczka pełne skarbów, Cennych darów z wysokoœci. Tak, by każdy, kogo spotkam, Posiadł skarb Bożej miłoœci. Michael Bright 1989 Spis treœci Wstęp: Czy to działa budujšco? 1. Srebrne puzdereczka ozdobione kokardami 2. Srebrne puzdereczko w każdym pokoju 3. Dziecięce dary 4. Dawać samego siebie 5. Dawanie w ukryciu 6. Korespondencja pełna życzliwoœci 7. Kwiaty zamiast chwastów 8. Szkoła: mobilizacja czy zniechęcenie? 9. Słowa, które zabijajš 10. Ktoœ wyjštkowy 11. Pokój w sercu 12. Cenny depozyt 13. Przyjmowanie pochwał 14. Nie spełnione marzenia 15. Muzyka Wstęp Czy to działa budujšco? Kiedy Fred i ja pobraliœmy się, mieliœmy zwyczaj uczyć się na pamięć wersetów z Pisma Œwiętego, które majš praktyczne znaczenie w codziennym życiu. Ten, którym posługiwaliœmy się, by nadać odpowiedni ton naszym rozmowom, to 29 werset z 4 rozdziału Listu do Efezjan: "Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budujšca, zależnie od potrzeby, by wyœwiadczała dobro słuchajšcym". Cokolwiek mówiliœmy, musiało spełniać kryteria tego wersetu. Nasze słowa miały być pozytywne, a nie negatywne. Miały podbudowywać poszczególnych członków rodziny, przynosić korzyœć słuchajšcym. Rozmawiajšc o tym wersecie i starajšc się stosować go we własnym życiu, streszczaliœmy go w czterech zaledwie słowach: "Czy to działa budujšco?" Fred i ja uzgodniliœmy z dziećmi, że i one mogš zadawać nam to pytanie. Gdyby któreœ z nas wypowiedziało sarkastycznš lub negatywnš uwagę, dziecku wolno byłoby spytać: "Czy to działa budujšco?" Musielibyœmy wówczas przyznać, że nasz komentarz nie był budujšcy i nie wyœwiadczył dobra słuchajšcym. Usłyszałam kiedyœ, jak nasz syn Freddie wyjaœnia swemu małemu koledze: "Jeœli ona cię spyta "Czy to działa budujšco?", to znaczy, że powiedziałeœ coœ złego. Jak nie chcesz mieć kłopotów, to lepiej przeproœ i od tej pory uważaj, jakie słowa wychodzš z twoich ust". Freddie dobrze zapamiętał naszš naukę. Właœnie 29 werset z 4 rozdziału Listu do Efezjan zainspirował mnie do napisania tej ksišżki, która, mam nadzieję, pomoże nam wyeliminować z naszego słownika wyrazy negatywne i zastšpić je takimi, które będš wpływać budujšco na innych ludzi i stanowić dar dla słuchajšcych nas osób. "Niech z ust waszych nie wychodzi żadna zła mowa, ale tylko dobra ku zbudowaniu wiary, aby przynosiła łaskę słuchajšcym" (Ef 4, 29; Pismo Œwięte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie polskim W. O. Jakuba Wujka S. J.). "Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, które może budować, gdy zajdzie potrzeba, aby przyniosło błogosławieństwo tym, którzy go słuchajš" (Ef 4, 29; Nowy Testament. Nowy przekład. Tłumaczenie z języka greckiego). "Niech na waszych wargach nie pojawia się żadne złe słowo, ale tylko słowo dobre, przynoszšce pożytek i miłe dla tych, którzy słuchajš" (Ef 4, 29; Nowy Testament. Nowy przekład z języka greckiego na współczesny język polski). Rozdział 1 Srebrne puzdereczka ozdobione kokardami Była to typowa, stara œwištynia zbudowana w stylu charakterystycznym dla Nowej Anglii (Nowa Anglia - częœć Stanów Zjednoczonych położona na północnym wschodzie, obejmujšca stany: Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Connecticut i Rhode Island - przyp. tłum.), z długš nawš œrodkowš, wyłożonš czerwonym chodnikiem, i wysoko sklepionymi oknami, w których znajdowały się witraże przedstawiajšce Mojżesza, gdy oznajmia ludowi Dziesięć Przykazań. Œwištynia, do której ludzie przychodzš wczeœnie, by zajšć tylne ławki, obawiajšc się chyba, że gdyby usiedli z przodu, zanadto by się uduchowili, a poza tym znaleŸliby się w zasięgu wzroku duszpasterza. Do tej właœnie tradycyjnej wspólnoty zostałam zaproszona, żeby nauczyć miejscowych duszpasterzy wygłaszania lepszych kazań, takich, które poruszyłyby pogršżone w letargu serca tamtejszej trzódki. Odbywało się właœnie poranne nabożeństwo niedzielne. Przyjechałam specjalnie dzień przed swoim wykładem, żeby wzišć udział w tym nabożeństwie i w ten sposób poznać tamtejszych ludzi i ich po trzeby. Gdy tak siedziałam odprężona i szczęœliwa, że przynajmniej w tę jednš niedzielę nie muszę nic wygłaszać, usłyszałam słowa duchownego prowadzšcego nabożeństwo: - Widzę, że jest wœród nas Florence Littauer. Myœlę, że wszystkim byłoby miło, gdyby zechciała powiedzieć nam parę słów. Przemawianie nie sprawiało mi nigdy trudnoœci, teraz jednak poruszyłam się niespokojnie. Kiedy zaczęłam podnosić się z miejsca, duchowny dodał: - A może pani Littauer wygłosiłaby kazanie dla dzieci? Nigdy dotšd nie przemawiałam do dzieci i sšdziłam, że jest ogromna różnica między powiedzeniem paru słów a kazaniem adresowanym do najmłodszych. Miałam ochotę odpowiedzieć: "Nie wygłaszam kazań dla dzieci", uœwiadomiłam sobie jednak, że skoro jestem tu po to, żeby uczyć spontanicznego przemawiania, nie mogę się wycofać. Kiedy szłam w stronę ołtarza, z ławek zaczęły wyskakiwać maluchy, podšżajšc za mnš jak kurczęta za kwokš. Co miałam powiedzieć? Nie mogłam ich zawieœć, bo moja wiarygodnoœć przepadłaby z kretesem. Zawołałam w duchu: "Panie, ratuj!" i natychmiast przyszedł mi do głowy 29 werset z 4 rozdziału Listu do Efezjan. Werset, którego wraz z Fredem nauczyliœmy nasze dzieci, chcšc aby odnosiły się do siebie nawzajem z życzliwoœciš. Tymczasem dzieciaki, w wieku od trzech do dwunastu lat zapełniały puste rzędy z przodu, ja zaœ odwróciłam się, by stanšć twarzš do nich. - Chcę was dzisiaj nauczyć pewnego wersetu, którego nauczyłam moje dzieci. Czy sšdzicie, że jesteœcie w stanie zapamiętać jeden werset? Wszystkie dzieci radoœnie kiwnęły głowami, a ja byłam zadowolona, że tak żywo reagujš. - Zawsze, kiedy rozważamy jakiœ werset - wyjaœniłam - interesujš nas trzy rzeczy: co on mówi, co znaczy i jak stosuje się do mnie dzisiaj. Następnie przeczytałam ów werset :"Niech nie wychodzi z waszych ust żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budujšca, zależnie od potrzeby, by wyœwiadczała dobro słuchajšcym" (Ef4, 29). Kiedy spytałam dzieci czy któreœ z nich wie, co oznacza ten fragment, wszystkie potrzšsnęły przeczšco głowami. Te wielkie słowa przerastały je. - Spróbujmy podzielić werset na częœci - zaproponowałam. - Co to jest mowa? Dzieci natychmiast udzieliły odpowiedzi: rozmawianie, wypowiadanie słów. - A co to jest mowa szkodliwa? Jakiœ chłopiec, mniej więcej dziesięcioletni, odrzekł z błyskiem w oku: - Złe słowa. - Właœnie - potwierdziłam. - Bóg nie chce, żeby z naszych ust wychodziły jakiekolwiek złe słowa. A zatem chce, żebyœmy co mówili? Słowa, które sš dobre i które budujš. O jakie budowanie tutaj chodzi? Dzieci zaczęły zastanawiać się nad właœciwš odpowiedziš; na ich twarzach malował się wyraz głębokiego namysłu. Po chwili odezwała się jakaœ dziewczynka: - Czy chodzi o to, żeby podnosić kogoœ na duchu? Byłam zachwycona, że znalazła prawidłowš odpowiedŸ. - Doskonale - rzekłam z entuzjazmem. - Mamy nie mówić złych słów, tylko dobre, takie, dzięki którym będziemy podnosić się nawzajem na duchu. A jak możemy wyœwiadczać komuœ dobro? Rozpoczęła się dyskusja, z której wynikło, że wyœwiadczamy innym dobro służšc im i dajšc im siebie. Jedna ze starszych dziewczynek powiedziała: - Pan Bóg wyœwiadcza nam dobro, chociaż nieraz na to nie zasługujemy. Pozostałe dzieci patrzyły na niš zdumione, ja natomiast pogratulowałam jej cennej uwagi i powtórzyłam: - Rzeczywiœcie, nie zawsze zasługujemy na wyœwiadczane nam dobro. Potem wyjaœniłam, że apostoł Paweł napisał te słowa do chrzeœcijan w Efezie, ponieważ dowiedział się, że ci mili ludzie mówiš o sobie nawzajem nieprzyjemne rzeczy. Chociaż byli dobrymi chrzeœcijanami, wypowiadali złe słowa, musiał więc pouczyć ich, jaka mowa powinna wychodzić z ich ust. Musiał powiedzieć tym ludziom, majšcym skšdinšd jak najlepsze intencje, żeby przestali obrzucać się złymi słowami, a zaczęli mówić tak, aby się nawzajem podbudowywać i wyœwiadczać innym dobro. - Czy jest możliwe - zapytałam następnie - że w niektórych rodzinach obecnych na dzisiejszym nabożeństwie mówi się czasami rzeczy, które nie sš dobre? Oczy maluchów otworzyły się szerzej; niektóre dzieci kiwnęły głowami, że owszem, jest to możliwe. - Zastanówmy się teraz, jak ten werset odnosi się do was i do mnie. Podzieliliœmy go na częœci, żeby zobaczyć, o czym naprawdę mówi; dowiedzieliœmy się, co oznaczał dla ludzi mieszkajšcych w starożytnym Efezie. A czego uczy on nas, praktykujšcych chrzeœcijan, którzy się tu dziœ zebraliœmy? Jaka szkodliwa mowa, jakie złe słowa często wychodzš z naszych ust? - Przekleństwa. Wulgarne słowa. Plotki. Mówienie do innych tonem wyższoœci. Mówienie przykrych rzeczy mamie. Po tym ostatnim przykładzie dzieciom jakby zabrakło tchu. Zgodziliœmy się wszyscy, że mówienie przykrych rzeczy mamie to zdecydowanie szkodliwa mowa. - A co możemy zrobić, żeby nasze słowa działały budujšco? - zapytałam. Otrzymałam wiele odpowiedzi: - Mówić innym dobre rzeczy. Prawić komplementy. Być wesołym. Pomagać rodzicom, kiedy sš zdenerwowani. Mówić prawdę. Kiedy tak zastanawialiœmy się wspólnie, jak można podnosić się nawzajem na duchu, odezwał się jakiœ bystry chłopiec: - Nasze słowa powinny być jak klocki. Byłam zachwycona tym prostym, jasnym przykładem. - To doskonały pomysł. Powinniœmy traktować każde słowo jak klocek i dodawać coraz to nowe dobre słowa do naszych wież ustawianych z klocków, tak żeby te wieże stawały się coraz wyższe. Kiedy demonstrowałam czynnoœć ustawiania klocków jeden na drugim, jakiœ chłopczyk zawołał: - I nie wolno rozwalać ludziom ich wież! Dzieciarnia zachichotała, ja natomiast uchwyciłam się tego znakomitego porównania. - Co za wspaniała myœl! Œwietny przykład! Oto mamy wysokš wieżę zbudowanš z dobrych słów, a tu przychodzi ktoœ z nieżyczliwš uwagš, którš stršca wszystkie klocki. Zrozumieli dokładnie, o co mi chodzi, a ja cieszyłam się z ich zapału i aktywnego uczestnictwa. Reagowali żywiej i bardziej entuzjastycznie niż niejedno dorosłe audytorium, toteż zaczęłam się zastanawiać, dlaczego dotšd nie przemawiałam do dzieci. W końcu przeszłam do ostatniej częœci wersetu, mówišcej o tym, że nasze słowa powinny wyœwiadczać dobro, przynosić korzyœć słuchajšcym - powinny być darem. Wyjaœniłam, że kiedy wypowiadamy jakieœ słowa, powinny one być jak drobne prezenty, ładnie opakowane i przeznaczone do rozdania. Koncepcja prezentów wywołała ogólne ożywienie, a jedna z dziewczynek wstała z miejsca, podeszła do ołtarza i oznajmiła głoœno wszystkim zebranym, jakby była moim tłumaczem: - Ta pani mówi, że nasze słowa powinny być jak małe srebrne puzdereczka ozdobione kokardami. Doroœli kiwali głowami na znak aprobaty, ja zaœ wykrzyknęłam: Jaka piękna myœl! Nasze słowa powinny być podarunkami, srebrnymi puzdereczkami udekorowanymi kokardami. Co jeszcze mogłam powiedzieć? Dzieci nauczyły omawianego wersetu i mnie, i siebie nawzajem w niezapomniany sposób. Nie wolno wypowiadać złych, wulgarnych, nieżyczliwych słów. Każde słowo trzeba traktować jak kolejny klocek dostawiany do wieży, która staje się dzięki temu coraz wyższa. I nie wolno stršcać ludziom klocków z ich wież. Powinniœmy pilnować, żeby nasze słowa były jak srebrne puzdereczka ozdobione kokardami - prezenty, które podbudowujš innych. Kiedy nauczycielami sš dzieci, wykład staje się na tyle jasny, że nawet doroœli mogš go zrozumieć i zapamiętać. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkie znaczenie będzie miało porównanie dokonane przez tę dziewczynkę - wtedy był to tylko przykład, a teraz dzięki niemu powstała ksišżka pełna "srebrnych puzdereczek". "Sprawiłeœ, że (nawet) usta dzieci i niemowlšt oddajš Ci chwałę" (Ps 8, 3). Rozdział 2 Srebrne puzdereczko w każdym pokoju Chociaż nigdy więcej nie poproszono mnie o wygłoszenie kazania dla dzieci, wcišż pamiętam słowa tamtej małej dziewczynki: "Ta pani mówi, że nasze słowa powinny być jak małe srebrne puzdereczka ozdobione kokardami". W listopadzie 1987 r. przemawiałam na wieczornym nabożeństwie w Koœciele Męki Pańskiej w Winter Park na Florydzie. W moim wystšpieniu, opartym na 29 wersecie z 4 rozdziału Listu do Efezjan, posłużyłam się przykładem srebrnych puzdereczek. Zauważyłam, że dzieci i młodzież słuchajš z niezwykłš wprost uwagš. Pewien chłopiec, mniej więcej dwunastoletni, powiedział mi potem: - Mówiła pani tak ciekawie, że nawet nie otworzyłem ksišżki, którš wzišłem sobie do czytania. Byłam taka zadowolona! Następnego wieczoru, kiedy przybyłam do tego samego koœcioła, by poprowadzić seminarium na temat typów temperamentu, podeszła do mnie jakaœ kobieta z malutkim puzdereczkiem o srebrzystych, lustrzanych œciankach, przystrojonym kokardkš. Była to ozdoba choinkowa, którš zobaczyła w sklepie. Wręczyła mi puzdereczko mówišc: - Robiłam dzisiaj zakupy œwišteczne i kiedy dostrzegłam to maleńkie srebrne puzdereczko z kokardkš, nie mogłam się oprzeć - po prostu musiałam je dla pani kupić. Proszę je powiesić na choince, a za każdym razem, kiedy będzie pani przechodziła obok, przypomni sobie pani, że należy mówić dobre słowa - jak srebrne puzdereczka ozdobione kokardkami. Puzdereczko nigdy nie znalazło się na choince; zaczęłam je wszędzie ze sobš wozić. Kiedy otwieram walizkę i widzę w niej srebrne puzdereczko, przypominam sobie, że wypowiadane przeze mnie słowa majš działać budujšco i przynosić korzyœć słuchaczom. Tego samego wieczoru podeszła do mnie zdecydowanym krokiem energiczna kobieta z puzderkiem na prezenty, owiniętym w srebrny papier. Podziękowała mi za to, co mówiłam dzień wczeœniej, a następnie dodała: - Dzięki pani uœwiadomiłam sobie, że przez całe lata nie powiedziałam mojemu mężowi ani jednego miłego słowa. Stojšca za niš nastoletnia córka była zdumiona szczeroœciš swej matki. Spoglšdajšc jej przez ramię, kiwnęła do mnie głowš na znak, że to prawda. Kobieta zaœ wyznała: - Dzieciom też mówiłam niewiele dobrego. Dziœ po południu poszłam więc do garażu i odkurzyłam kilka starych puzderek po prezentach gwiazdkowych. Potem kupiłam w mieœcie rolkę srebrnego papieru oraz wstšżki. Owinęłam puste puzderka srebrnym papierem i zawišzałam na nich kokardy. Postawiłam po jednym puzderku w każdym pokoju; w ten sposób zawsze będę widziała srebrne puzderko z kokardš i pamiętała, że mam mówić moim najbliższym miłe słowa. Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie majšce oznaczać: "Chciałabym to zobaczyć!", jej matka zaœ wręczyła mi srebrne pudełko mówišc: - To jest dla pani, proszę je zatrzymać. Zabrałam to pudełko do domu; stoi do dziœ na biurku Freda w naszym gabinecie, a jego widok przypomina nam wszystkim, że powinniœmy mówić życzliwe słowa. Goœcie pytajš nas często, czy to czyjeœ urodziny. Mamy wtedy okazję wyjaœnić, że nasze słowa powinny być jak srebrne puzdereczka ozdobione kokardami. Poproszono mnie kiedyœ, abym na spotkaniu dla małżeństw w Wichita w stanie Kansas opowiedziała o wzajemnym budowaniu się poprzez słowa. Członkinie komitetu organizacyjnego owinęły srebrnym papierem setki puzdereczek na prezenty i przyozdobiły długie stoły stosami błyszczšcych zawiništek. Zajęło im to wiele godzin, uznały jednak, że warto się potrudzić, by przygotować odpowiedniš oprawę dla tematu mojego wystšpienia. Poza tym zamierzały zebrać puzderka po spotkaniu i wykorzystać je ponownie do udekorowania stołów na bożonarodzeniowe przyjęcie. Cieszyło je zarówno to, że stoły wyglšdajš bardzo pięknie, jak i to, że za miesišc łatwo będzie wszystko przygotować: wystarczy tylko ozdobić pudełeczka zielonymi gałšzkami - i prezenty gotowe. Słuchaczy tak zainteresował mój wykład, że kiedy uniosłam w dłoni pudełeczko mówišc: "Nasze słowa powinny być jak srebrne puzdereczka ozdobione kokardami", powtarzali za mnš te słowa jak echo. Kończyłam już przemawiać, kiedy spostrzegłam, że panie z komitetu ustawiajš się rzędem pod œcianš wielkiej sali gimnastycznej, trzymajšc w rękach duże torby na œmieci. Pomyœlałam przelotnie, iż nigdy nie widziałam ludzi, którzy aż tak palš się do sprzštania, że stojš w pogotowiu, by na dŸwięk ostatniego słowa mówcy zabrać się do pracy. Po wykładzie obecny na spotkaniu duchowny poprowadził krótkš modlitwę. W miarę jak słuchacze kierowali się do wyjœcia, panie z torbami zaczęły posuwać się do przodu. Miały zamiar pozbierać srebrne puzdereczka, by je zachować na następny miesišc. Kiedy jednak dotarły do stołów, stwierdziły, że pudełeczka zniknęły. Każdy z uczestników zabrał jedno, by postawić je w domu na widocznym miejscu i dzięki temu pamiętać, jakie powinny być słowa, które kieruje do innych ludzi. Organizatorzy innego spotkania, na którym mówiłam na ten sam temat, przygotowali maleńkie srebrne pudełeczka dla wszystkich uczestników. W każdym puzderku znajdowała się kartka z parafrazš 29 wersetu z 4 rozdziału Listu do Efezjan oraz zdaniem: "Niech każde wypowiadane przez nas słowo będzie jak srebrne puzdereczko ozdobione kokardš". Kiedy indziej znów organizatorzy spotkania pocięli lustro na niewielkie kwadraty, a do każdego z nich przykleili kokardkę, pod którš były wypisane słowa z Listu do Efezjan. Na odwrocie umocowali kawałki magnesu, aby te lustrzane puzdereczka można było przyczepić do lodówki, gdzie będš stale widoczne jako przypomnienie. W miarę jak koncepcja "srebrnych puzdereczek" stawała się coraz bardziej popularna, moja kolekcja rosła. Teraz, kiedy przemawiam, mam przed sobš stos różnych pudełek, które wykorzystuję jako ilustrację moich słów. Jest wœród nich i œliczne maleńkie pudełeczko po lekarstwach, i parę ozdób choinkowych, i kilka większych puzderek. W 1988 roku przed Bożym Narodzeniem wybraliœmy się z Fredem na zakupy do Nowego Jorku. W jednym ze sklepów znaleŸliœmy czarny sweter, ten, w którym pozowałam do zdjęcia umieszczonego na okładce z tyłu tej ksišżki. Kiedy zobaczyliœmy tę lamówkę ze srebrnych cekinów, tworzšcš z przodu wielkš kokardę, wiedzieliœmy, że sweter został zrobiony specjalnie dla mnie. Już po œwiętach, kiedy oglšdałam w sklepie przecenione buty, zauważyłam nagle fantastyczne srebrne pantofle z wielkš kokardš z boku. Sięgnęłam po nie zastanawiajšc się, jaki to rozmiar i ile mogš kosztować. Były w sam raz na mnie, leżały na nodze idealnie, ale nie miały kartki z cenš. Był to ekskluzywny butik, więc ledwo odważyłam się zapytać, ile kosztujš. Sprzedawczyni znalazła pudełko i pokazała mi oryginalnš cenę - dwieœcie dolarów. Serce we mnie zamarło, ponieważ nie przypuszczałam, żeby obniżono jš o ponad sto dolarów. Ekspedientka jednak obejrzała pudełko dokładnie i rzekła: - To nie do wiary. Przecenili je na 29, 95. Kupiłam te pantofle i od tamtej pory z największš radoœciš zakładam je za każdym razem, kiedy mam mówić o srebrnych puzdereczkach ozdobionych kokardami. Marte Simpson napisała do mnie krótki liœcik, w którym opowiada, jak jej nauczycielka zachęciła jš do zajęcia się fotografiš. Na zakończenie dodała: "PS Uwielbiam Pani strój z kokardš i srebrne pantofle. Jak niesamowity jest Bóg, że dał Pani specjalny ubiór pasujšcy do tematyki pani wykładu. To ubranie jest doskonałe!" Chociaż skompletowałam ten strój dla zabawy, przekonałam się że pomaga on ludziom zapamiętać moje przesłanie. Każda ilustracja, którš można zachować w pamięci, przyczynia się do przetrwania najważniejszych treœci. Moja znajoma Dee Dee napisała, że dorastajšc otrzymywała od rodziców wsparcie i zachętę, jednak póŸniej, z powodu pewnych problemów małżeńskich, przez całe lata nie mówiła najbliższym dobrych słów. Po wysłuchaniu Twojego przesłania uœwiadomiłam sobie, że odkšd zaczęły się nasze problemy, ani z moich, ani z ust mojego męża nie wyszły żadne budujšce słowa. Poczucie własnej wartoœci u mojej oœmioletniej córki jest zerowe. Robi wszystko, co w jej mocy, żeby ludzie dawali jej srebrne pudełeczka. Słyszałam, jak przemawiałaœ w zeszłym roku, ale tak naprawdę Twoje słowa dotarły do mnie dopiero dzisiaj. Powinnam zawsze mieć przed oczami srebrne puzdereczka wszędzie tam, gdzie przebywam - w samochodzie, w domu, w przyczepie kempingowej. Dziękuję za to, co dla nas zrobiłaœ. Zachowam Twojš podobiznę w tym stroju ze srebrnš kokardš, zatrzymam też w pamięci Twoje przesłanie. Srebrne puzdereczka muszš być obecne w moim życiu teraz i na zawsze. Na rekolekcjach dla kobiet w południowej Kalifornii podeszła do mnie nastolatka, Cherie Simpson, i wręczyła mi malutkie srebrne pudełeczko. Zostało wykonane z odpowiednio poskładanego papieru. Cherie pokazała mi, jak je zrobiła, posługujšc się japońskš sztukš origami. Zachwyciło mnie, jak szybko potrafi złożyć pudełko z arkusika papieru; zapytałam, czy przysłałaby mi instrukcję, abym mogła jš umieœcić w mojej ksišżce. Przesyłka od Cherie zawierała trzy srebrne pudełeczka, opakowanie papieru do origami oraz instrukcję, która znajduje się na końcu tego rozdziału. Cherie załšczyła także wizytówkę założonej przez niš Dziecięcej Galerii Sztuki. Kiedy miała dziesięć lat, zachęcana przez rodziców zorganizowała w Northridge w Kalifornii coœ w rodzaju klubu, w którym do dziœ pomaga innym rozwijać uzdolnienia artystyczne - a teraz również rozdawać srebrne puzdereczka. Dorothy McKendry napisała: "Dziękuję Wam milion razy za wszystko, co od Was otrzymałam w cišgu tego weekendu. Ten wiersz jest krótki i prosty, ale kiedy patrzyłam na Florence przemawiajšcš na tle tej przepięknej choinki i słuchałam jej słów, po prostu czułam, że muszę go dla Was napisać: Gwiazdka bywa raz do roku Z saneczkami, z Mikołajem. Lecz przyjaŸnie przez rok cały Coraz mocniejsze się stajš. Już podarki pod choinkš skrzš się złotem - Oto *srebrne puzdereczko*: weŸ je, zachowaj na potem". "Nierozważnie mówić - to ranić jak mieczem, a język mšdrych - lekarstwem" (Prz 12, 18). Rozdział 3 Dziecięce dary Dzieci uwielbiajš dostawać pudełka z prezentami, pełne gier, lalek i ciężarówek. Podobnie zdajš się lubić i rozumieć srebrne puzdereczka pełne słów zachęty. Po moim wystšpieniu w Koœciele Męki Pańskiej podszedł do mnie pewien chłopiec i wręczył mi krótki liœcik napisany na kartce wyrwanej z notatnika. Florence! Niech Paniš Bóg błogosławi! Kocham Paniš! Pani słowa naprawdę mnie poruszyły! Będę uważał na to, co mówię! Pozdrawiam - Jason (10 lat) Kiedy mam przemawiać, zabieram ze sobš list Jasona. Odczytuję go, by pokazać, jak potrafš reagować dzieci, kiedy rozumiejš treœć przesłania i czujš, że osoba mówišca jest nimi rzeczywiœcie zainteresowana. Któregoœ wieczoru, gdy opowiedziałam o Jasonie, podszedł do mnie jakiœ siedmiolatek, również z liœcikiem w dłoni. Pochyliłam się, żeby go dobrze słyszeć, on zaœ wyszeptał: - Ja też mam na imię Jason i chciałem dać pani list, żeby o mnie także mogła pani opowiadać. To mówišc, wręczył mi kawałek kartki wyrwany z notesu, a uczynił to z takš dumš, jakby był on ze szczerego złota. Na jednej stronie znajdowały się serduszka i napis "Od kochajšcego Jasona", na drugiej natomiast dom z licznymi oknami oraz wizerunek Jasona stojšcego na pudełku. Przypuszczam, że miało to być srebrne puzdereczko ozdobione kokardš; być może nawet on sam był tš kokardš. Jego autoportret zawierał trójkšt symbolizujšcy tułów, którego wnętrze wypełniało duże serce. Wzruszyło mnie, że ten zaledwie siedmioletni chłopiec nie tylko mnie wysłuchał, ale także zrozumiał i tak wspaniale zareagował. Od pewnej dziewczynki imieniem Angie otrzymałam kartkę następujšcej treœci: Florence Littauer, kocham Paniš i to, co Pani mówi. Byłam naprawdę wzruszona. Dziękuję za srebrne puzdereczka! Z serdecznymi pozdrowieniami Angie U dołu kartki dziewczynka narysowała duże pudełko, a kiedy wręczała mi liœcik, wyjaœniła: - To jest moje srebrne puzdereczko dla pani. Pewnego wieczoru po nabożeństwie podszedł do mnie chłopiec o wielkich, jasnych oczach. Wskazał na jedno z pudełeczek, które otrzymałam w prezencie i których używałam jako ilustracji w czasie wykładu i rzekł: - Chciałbym zabrać to pudełko do domu. - Chcesz wzišć moje srebrne puzdereczko? - powtórzyłam. - Tak, muszę je mieć. - Przykro mi - odparłam - ale ono mi będzie potrzebne do następnych wykładów. Łzy napłynęły mu do oczu. - Ja naprawdę potrzebuję tego pudełeczka - powtórzył. - A co chcesz z nim zrobić? - Postawię je na szafce w moim pokoju i będę na nie codziennie patrzył, żeby pamiętać o mówieniu dobrych słów. Nagle zdałam sobie sprawę, że ważniejsze jest, żeby on dostał to puzderko niż żebym ja zatrzymała je dla siebie. Przypomniał mi się werset z Listu œw. Jakuba: "Kto zaœ umie dobrze czynić, a nie czyni, grzeszy" (Jk 4, 17). Kiedy nachyliłam się, wsuwajšc mu w dłoń pudełeczko, wspišł się na palce, pocałował mnie i wyszeptał: - Nigdy pani nie zapomnę. Zastanawiałam się póŸniej nad ewentualnymi konsekwencjami odmowy spełnienia jego proœby. Mógłby odejœć myœlšc: "Tyle mówi o rozdawaniu srebrnych puzdereczek, a sama nie chciała mi dać". Mógłby dojœć do wniosku, że wszyscy doroœli sš samolubni, a wykładowcy obłudni. Nie wiem, co zrobił ten smutny chłopczyk z moim pudełkiem. Może będzie je trzymał na szafce całymi latami i powie kolegom, co ono symbolizuje. A może jego matka wyrzuci je kiedyœ w zapale robienia porzšdków. Tak czy inaczej, jestem pewna, że postšpiłam dobrze. Kto wie, może będzie to miało istotne znaczenie w życiu tego chłopca. Dziesięcioletnia dziewczynka napisała do mnie krótki liœcik tej treœci: Kochana Pani Florence! Bóg Paniš kocha! Ja Paniš kocham! Zmieniła Pani moje życie! Jest Pani małym srebrnym puzdereczkiem. Mam kilka Pani ksišżek i kaset. Oby tak dalej! Całuję Carissa PS Pani praca bardzo mi się podoba. Narysowała też pudełeczko, a przy nim strzałkę, na wypadek gdybym nie zrozumiała, co miała na myœli. Państwo Regazzi od lat słuchali kaset z moimi wykładami na temat typów temperamentu. Kiedy wygłaszałam odczyt na Andrews University, siedzieli w pierwszym rzędzie. Zaprosili mnie potem do swego domu, gdzie poznałam ich dzieci: szesnastoletniš Marlę i dwunastoletniego Marka. Marla napisała póŸniej: Droga Pani Littauer! Dziwnie się czuję, zwracajšc się do Pani w ten sposób, ponieważ u nas w domu nazywamy Paniš po prostu Florence. Ja osobiœcie traktuję Paniš jak przyjaciółkę albo najbliższš sšsiadkę. Stanowi Pani nieodzownš czšstkę mojego życia. Ulubionym zwrotem w naszej rodzinie było dotšd pytanie: "Czy to wpływa pozytywnie?" Jestem pewna, że teraz będzie ono brzmiało: "Czy to działa budujšco?" To był dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogłam spędzić z Paniš tych kilka chwil. Tak bardzo Pani dziękuję za wszystkie srebrne puzdereczka, które mi Pani podarowała z wielkš życzliwoœciš. Serdecznie Paniš pozdrawiam - Marla Siedemnastoletnia Keri Simms napisała mi: Florence! Jesieniš byłam na zjeŸdzie zorganizowanym przez Koœciół Południowych Baptystów, który nazwano "Freefall". (Freefall - swobodne opadanie skoczka spadochronowego - przyp. tłum.). Podzielono nas na małe grupki, w których codziennie studiowaliœmy Pismo Œwięte. Pod koniec weekendu poproszono wszystkich, aby wyjęli kartkę papieru, podpisali jš, a następnie napisali coœ miłego o każdym ze współuczestników na jego kartce. Chociaż robiliœmy to na polecenie prowadzšcych, za każdym razem, gdy wpadam w przygnębienie, wyjmuję swojš kartkę i czytam umieszczone na niej opinie. Ci ludzie, poznani zaledwie trzy dni wczeœniej, ofiarowali mi "srebrne puzdereczka", które bardzo sobie cenię. Często łatwiej jest powiedzieć coœ dobrego komuœ, kogo się zna. Ale to, że ludzie, których spotkałam po raz pierwszy, napisali: "Wykazujesz zainteresowanie, umiesz słuchać i masz piękny, pełen czułoœci uœmiech, który odzwierciedla obecnoœć Jezusa w twoim życiu", uderza mnie za każdym razem, kiedy czytam te słowa. To było ogromne srebrne puzderko z wielkš kokardš, przeznaczone specjalnie dla mnie. Keri Simms Dzieci to bystre stworzenia; one rzeczywiœcie chcš poznawać siebie i doskonalić swojš osobowoœć, jeœli tylko przedstawimy im niezbędne do tego informacje w sposób jednoczeœnie prosty i zabawny. W mojej ksišżce Raising the Curtnin on Raising Children (Jak wychowywać dzieci? Odsłonięcie tajemnicy) pokazuję, jak można przekazywać wiedzę o różnych typach temperamentu, aby ta nauka sprawiała dzieciom frajdę. Doprawdy zadziwia mnie, że dzieci, które znajš moje kasety i zostały zachęcone przez rodziców, przychodzš na całodzienne seminaria, przysłuchujš się uważnie wykładom i robiš notatki. Mała Amanda Thar ma dopiero osiem lat. Słuchała już moich kaset, wysłuchała też mojego wykładu na temat mówienia ludziom słów pełnych życzliwoœci. PóŸniej przysłała mi własnoręcznie wykonanš kartkę walentynkowš wraz z liœcikiem. Na rysunku umieszczonym na kartce widniejš cztery postacie, symbolizujšce cztery typy temperamentu. Melancholik robi porzšdki w domu. Sangwinik to mam być ja w czasie wystšpienia; stoję obok stolika zastawionego srebrnymi pudełeczkami ozdobionymi kokardami. Flegmatyk wygrzewa się na słonecznej plaży, zaœ choleryk to nauczycielka, która wydaje uczniom polecenia, siedzšc za biurkiem. Jak widać, mała Amanda ma już niezłe rozeznanie w różnych typach temperamentu. Wie także, co oznaczajš małe srebrne puzdereczka ozdobione kokardami. John przyszedł po raz pierwszy na moje seminarium na temat typów temperamentu, kiedy miał jedenaœcie lat. W czasie każdej przerwy podchodził, żeby ze mnš porozmawiać. Powiedziałam mu, że to wspaniałe, iż chłopiec w jego wieku chce przez całš sobotę uczyć się, jak rozumieć siebie i innych. ZaprzyjaŸniliœmy się i teraz za każdym razem, kiedy jestem w Arizonie, John przychodzi na moje wykłady, nawet jeœli odbywajš się one w ramach seminarium dla kobiet. Staje wtedy z tyłu przy stoliku z ksišżkami i kasetami i zachęca uczestniczki spotkania do ich kupna. Od dwóch lat matka Johna przyjeżdża na rekolekcje dla kobiet w południowej Kalifornii i zabiera syna ze sobš. Chłopiec pomaga mojemu mężowi przy sprzedaży ksišżek. Po tegorocznych rekolekcjach matka Johna napisała do mnie: Florence, podarowałaœ mi i moim najbliższym tyle srebrnych pudełeczek! Nasz John dzieli się Twoim przesłaniem ze wszystkimi. Latem zeszłego roku mówił swej babci i cioci o typach temperamentu. We wszystkim, co robi, wykorzystuje to, czego go nauczyłaœ. Pomaga w ten sposób innym, a i sam lepiej rozumie drugiego człowieka, dzięki czemu łatwiej mu współżyć z ludŸmi trudnymi. Niedawno John wzišł udział w rekolekcjach dla mężczyzn, które zorganizowaliœmy w Irvine w Kalifornii. Był najmłodszym uczestnikiem, a jednoczeœnie jednym z najbardziej zaangażowanych. Podziwiam tego młodego chłopca, obecnie czternastoletniego, i wiem, że entuzjazm, z jakim się uczy, a potem dzieli się wiedzš ze wszystkimi, przyniesie mu ogromne korzyœci w jego dorosłych relacjach z ludŸmi. Nie tylko małe dzieci słuchajš uważnie mojego przesłania o budowaniu poprzez słowa. Również nastolatki, które na ogół nie lubiš prawienia "kazań", entuzjastycznie podchodzš do myœli, że ich słowa mogš mieć tak duże znaczenie. Jeanine, która miała poważny problem, ponieważ ludzie wyœmiewali się z jej tuszy, napisała: Bardzo z tego powodu cierpiałam - tak bardzo, że w końcu na dwa dni w ogóle przestałam jeœć. Zwróciłam się do naszego duszpasterza młodzieżowego; on powiedział mi różne pozytywne rzeczy o mojej osobie. Okazał mi, że naprawdę go obchodzę i mój wyglšd nie ma dla niego znaczenia. Ofiarował mi "srebrne puzdereczka". To dzięki niemu zobaczyłam swoje dobre strony wtedy, gdy całkiem poważnie myœlałam o samobójstwie. Jestem szczęœliwa, że otrzymuję od niego tak wspaniałe słowa wsparcia. PS Jest Pani bardzo dobrym mówcš. Pomogła mi Pani. Poza tym podoba mi się Pani strój. Mam nadzieję, że ten list będzie dla Pani srebrnym puzdereczkiem. Życzę powodzenia. "I kto by przyjšł jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzš we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza" (Mt 18, 5-6). Rozdział 4 Dawać samego siebie Każdego roku przed Bożym Narodzeniem piszę list noworoczny i rozsyłam go członkom rodziny i znajomym. W 1987 roku z jakichœ powodów nie udało mi się napisać go, jak zwykle, na Boże Narodzenie, wysłałam go więc 1 stycznia 1988 roku. Nowy rok rozpoczęłam od propozycji, aby obok tradycyjnych podarunków ofiarowywać naszym bliskim także życzliwe słowa. Nie pamiętam już, jakie prezenty otrzymałam w dzieciństwie, wcišż jednak tkwiš w mej pamięci różne budujšce słowa. Ojciec zaszczepił we mnie miłoœć do języka ojczystego. Ciocia Sadie mówiła: "Możesz się nauczyć grać na pianinie". Nauczyłam się i póŸniej grałam marsza weselnego na jej œlubie. Moja nauczycielka angielskiego, pani Croston, wybrała mnie do konkursu recytatorskiego; udzieliła mi dodatkowych lekcji i zwyciężyłam. Ciocia Jean zachęciła mnie, żebym wystšpiła o stypendium, które pozwoliłoby mi na podjęcie studiów. Pomogła mi też wypełnić odpowiednie formularze. Przyznano mi stypendium w pełni pokrywajšce czesne; mogłam się uczyć i pójœć w œlady cioci - zostałam nauczycielkš angielskiego. Nie pamiętam już, od kogo dostawałam szmaciane lalki, pamiętam za to słowa zachęty otrzymywane od kochajšcych osób. Zawsze się staram, by moje słowa były nie tylko zabawne i przekonywajšce. Chcę, by stanowiły także zachętę dla innych, aby osišgali maksimum swoich możliwoœci. Dlatego zajmuję się szkoleniem przyszłych mówców. Mówię im: "Owszem, potrafisz to zrobić", "Masz coœ ważnego do powiedzenia", "Jesteœ wartoœciowš osobš", "Bóg może się tobš posłużyć do podbudowywania innych ludzi". Wkraczajšc w nowy 1988 rok zastanówmy się nad tym, komu przydałoby się "srebrne puzdereczko" od nas i ofiarujmy mu ten słowny podarunek. Kieruję do Was, Drodzy Przyjaciele, słowa apostoła Pawła: "słyszšc o twojej miłoœci i wierze, jakš żywisz względem Pana Jezusa. (... ) doznałem wielkiej radoœci i pociechy z powodu twojej miłoœci, że [mianowicie] serca œwiętych otrzymały od ciebie pokrzepienie" (Flm 5. 7). Reakcja na ten list przekroczyła moje najœmielsze oczekiwania. Żaden z poprzednich trzydziestu pięciu listów nie spotkał się z takim odzewem. Był to dla mnie bodziec, by kontynuować temat budowania ludzi przez słowa zachęty i w końcu zawrzeć tę koncepcję w ksišżce. Pierwsza odezwała się ciocia Jean, siostra mojej nieżyjšcej już mamy. Od dziecka podziwiałam ciocię. Ukończyła z wysokim wyróżnieniem Tufts College i została nauczycielkš angielskiego. W czasie, gdy nasza rodzina borykała się z trudnoœciami kryzysu gospodarczego, gnieżdżšc się w trzech małych pokoikach na tyłach sklepu mojego ojca, ciotka Jean poœlubiła zamożnego mężczyznę i przeniosła się do prawdziwego domu. Był dokładnie taki, o jakim zawsze marzyłam: nie za wielki, biały, z zielonymi okiennicami i spadzistym dachem, otoczony dużym podwórkiem, na którym można było grać w krokieta, a w dodatku położony w pobliżu parku miejskiego. Wujek Ethan zasadził w ogrodzie truskawki, borówki amerykańskie i maliny; w jego sadzie rosły jabłonie, œliwy, brzoskwinie i wiœnie. Zbiorami grochu, fasoli, kukurydzy, pomidorów i cukini mógłby wyżywić całš okolicę. Odwiedziny u cioci Jean i wujka Ethana stanowiły dla mnie w dzieciństwie największš letniš atrakcję. Kiedy dorosłam, to właœnie ciotka Jean zachęciła mnie do pójœcia na studia. Miałyœmy podobne osobowoœci i takie samo poczucie humoru; chciałam być taka jak ona. Była dla mnie wzorem kobiety, poszłam więc w jej œlady. Kiedy uzyskałam stypendium na Massachusetts University, przeniosłam się do zachodniej częœci stanu, niedaleko miejscowoœci, w której mieszkali wujostwo. Nie miałam wprawdzie samochodu, ale często znajdował się wœród znajomych ktoœ chętny, aby podwieŸć mnie do Westfield, a przy okazji zjeœć prawdziwy domowy obiad cioci Jean i skosztować jej pysznego placka z wiœniami. Ciocia pomogła mi wybrać przedmioty w ramach studiów i zachęciła mnie, żebym tak jak ona została nauczycielkš angielskiego. Była dla mnie drugš matkš, a potem drugš babciš dla moich dzieci. Mobilizowała nas wszystkich do wysiłku, powtarzajšc często: "Oczywiœcie, że potrafisz to zrobić!" Po œmierci mojej matki ciocia Jean stała się najstarszš osobš w naszej rodzinie. Moi bracia i ja utrzymujemy z niš stały kontakt; pilnujemy, by mogła dotrzeć na œluby i pogrzeby członków rodziny. Jej reakcja na mój list noworoczny była niezmiernie wzruszajšca. Ciocia napisała: Czasem myœlę, że nie wiem, co bym zrobiła bez Was - rodziny Katie. Kiedy przeczytałam Twój list, zrozumiałam, że Wasza trójka (Ty, Jim i Ron) to "srebrne puzdereczka", które zostawiła mi Wasza matka. Kocham Was wszystkich i jestem taka dumna z tego, czego zdołaliœcie dokonać. Często podkreœlałam, że każdy z nas powinien dołożyć starań, aby choć trochę ulepszyć ten œwiat przez swojš obecnoœć, a Wy właœnie to robicie. Łzy wdzięcznoœci napłynęły mi do oczu, kiedy przeczytałam te słowa. Czasami myœlimy, że komplementy powinny mieć formę pełnych znaczenia, starannie przemyœlanych pochwalnych fraz, a nie zdajemy sobie sprawy z tego, iż możemy kogoœ obdarować, mówišc mu zwykłe "dziękuję". Nasza dobra znajoma, Jan Frank, autorka ksišżki Door of Hope (Drzwi nadziei), opowiedziała mi, że któregoœ wieczoru jej mšż rozpalił dla niej ogień w kominku. Zwykle traktowała jego troskliwoœć jako coœ oczywistego, tym razem jednak podziękowała mu za to. Następnego dnia Don uœciskał jš i rzekł: "Dałaœ mi wczoraj srebrne puzdereczko, dziękujšc za napalenie w kominku". Jakiœ czas póŸniej Don przekazał koncepcję srebrnych puzdereczek swoim uczniom w szkole. Sš to chłopcy trudni wychowawczo; wielu z nich pochodzi z rozbitych rodzin. Pomysł zachęcania się poprzez pochwały bardzo im się spodobał i postanowili ofiarowywać sobie nawzajem takie "srebrne puzdereczka". Może nigdy nie dowiemy się, jakš korzyœć przyniosły tym młodym ludziom niezwykłe dla nich słowa afirmacji ze strony nauczyciela i kolegów. Być może jednak któryœ z nich spojrzy kiedyœ wstecz i powie: "To nauczyciel, który opowiedział nam o [srebrnych puzdereczkach], zmienił kierunek mojego życia". Kiedy Bev Lane była osiemnastoletniš studentkš college'u, nie wiedziała, co chciałaby robić w przyszłoœci. Potrzebowała kogoœ, kto by niš pokierował. Spotkała Adele, która powiedziała jej o organizowanych na œwieżym powietrzu zajęciach edukacyjnych dla uczniów szóstej klasy, na których Bev mogłaby pomagać. Dziewczyna zapaliła się do tego pomysłu i zawołała: - Może mogłabym tam zmywać naczynia? Adele popatrzyła jej prosto w oczy i rzekła: - Tak, mogłabyœ zmywać, ale myœlę, że byłabyœ wspaniałš wychowawczyniš dla tych dzieci. Bev osłupiała słyszšc, że Adele pokłada w niej aż takie zaufanie, ona sama bowiem nie była pewna swoich możliwoœci i trochę się obawiała wzišć na siebie odpowiedzialnoœć zwišzanš z kierowaniem ludŸmi. Powiedziała sobie jednak: "Skoro Adele wierzy we mnie, to może jakoœ sobie poradzę". Od tamtego czasu minęło już dwadzieœcia pięć lat. Bev zachęcona przez Adele przez półtora roku poœwięcała się pracy wychowawczyni, po czym wróciła do college'u, by po jego ukończeniu zostać nauczycielkš. Odkryła, że ma wrodzony talent do pracy z dziećmi i nadal się tym zajmuje. A oto, co mówi ona sama: "W zeszłym roku pojechałam tam znowu z mojš szóstš klasš, ale tym razem nie jako pomoc kuchenna czy opiekunka grupy, lecz jako wykwalifikowana nauczycielka. Były to dla mnie wspaniałe chwile - jak dar, jak [srebrne puzdereczko]. Ktoœ uwierzył we mnie, kiedy ja nie wierzyłam w siebie, i to zmieniło moje życie". Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak wielkie znaczenie w czyimœ życiu może mieć wypowiedziane przez nas słowo. Nancy Peavey jest drobnš, czarujšcš dziewczynš z Baton Rouge. Kilka lat temu była osobš bardzo niepewnš siebie. "Wydawało mi się, że jestem strasznie chuda - wspomina - brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Jak dotšd, nikt tak naprawdę nie pomógł mi dostrzec wartoœci we mnie samej". Wyczuwajšc jej przygnębienie, matka Nancy podarowała jej ksišżkę I'm Out to Change My World (Zamierzam zmienić mój œwiat), napisanš przez Ann Kiemel. Nancy czytała jš przez całš noc, czujšc instynktownie, że wiara Ann jest zupełnie różna od jej własnej. Wydawało jej się, że Ann ma w sobie radoœć nawet w obliczu przeciwnoœci życiowych. Gdy Nancy dowiedziała się, że Ann przyjeżdża do Baton Rouge, by przemawiać w jej koœciele, ucieszyła się bardzo i poszła na ten wykład. PóŸniej narysowała węglem obrazek i zadzwoniła do Ann z pytaniem, czy może go jej przynieœć. Nancy tak opowiada dalej: Ann była tak wzruszona, że aż się rozpłakała. Spędziłam u niej tylko krótkš chwilę, ale kiedy zbierałam się do wyjœcia, podniosła się i odprowadziła mnie do samochodu. Na pożegnanie objęła mnie mówišc: "Kocham cię, Nancy". Nie mogłam w to uwierzyć - ona kocha mnie, chudš, niepewnš siebie. Czułam się tak, jakby te słowa wypowiedział Jezus. Wróciłam do domu w ten grudniowy wieczór, padłam na kolana i ofiarowałam Mu siebie całkowicie, w stu procentach. Może z moim życiem zrobić, co zechce - należę do Niego. Napisałam do Ann, dziękujšc za to, co mi ukazała; zaznaczyłam, że nie musi mi odpisywać. Przekonałam się, że mogę być miłoœciš tutaj, w Baton Rouge w stanie Luizjana. Innymi słowy, mogę przekazywać dalej tę miłoœć, którš mi okazała - miłoœć Chrystusa. Ann odpisała mi jednak i już czternaœcie lat korespondujemy ze sobš. Pojechałam nawet na jej œlub do Bostonu. Stale przesyłamy sobie za poœrednictwem poczty "srebrne puzdereczka". Nancy mieszka obecnie w Kalifornii i jest jednš z najbliższych przyjaciółek mojej córki Marity. Nie wiedzšc nic o jej znajomoœci z Ann, obejmowałam jš i mówiłam słowa zachęty. Nancy uczestniczyła w seminarium dla animatorów i mówców chrzeœcijańskich, podczas którego starałam się pomóc jej w dostrzeżeniu własnych możliwoœci. W zeszłym roku wygłaszała w swoim koœciele wykłady na temat typów temperamentu. Kiedy się poznałyœmy, sšdziła, że jest melancholiczkš, jednak po pewnym czasie doszła do wniosku, iż była typem przygnębionego sangwinika, osobš przytłoczonš przez okolicznoœci. Gdy w końcu odnalazła swš prawdziwš tożsamoœć, poczuła się wreszcie szczęœliwa i mogła uczyć innych, jak rozumieć samego siebie. Jestem pewna, że Ann nie miała pojęcia, iż dzięki jej prostym słowom "Kocham cię, Nancy" Nancy padnie na kolana i ofiaruje swe życie Panu. Ja też nie wiedziałam, gdy œciskałam Nancy i mówiłam jej, że może zostać animatorkš, iż okazane przeze mnie zainteresowanie zmieni jej nastawienie. Napisała mi póŸniej: "Do końca życia nie przestanie mnie zdumiewać, w jaki sposób Bóg nas zbliżył do siebie. To On zaplanował, że poznamy się z Maritš i zostaniemy przyjaciółkami. Ja naprawdę czuję duchowe pokrewieństwo z Tobš i z Maritš. Wydaje mi się, że znamy się od zawsze. Dzięki Wam poznałam Bożš miłoœć; jestem stale pod wrażeniem tej miłoœci". Jakże często sšdzimy, że aby podnieœć kogoœ na duchu, musimy użyć wielkich, pełnych mšdroœci sentencji, gdy tymczasem otoczenie kogoœ ramieniem i szepnięcie mu paru życzliwych słów jest często wystarczajšcš pociechš w trudnej sytuacji. Po wysłuchaniu przesłania o srebrnych puzdereczkach Ceci Anthis napisała mi o tym, jak jej syn pocieszał jš słowem i gestem. W cišgu ostatnich czterech lat wielokrotnie czułam się odrzucona z powodu niesprawnoœci, której nabawiłam się w pracy. W tym samym czasie moja córka Rachel miała poważne kłopoty ze zdrowiem, tak więc nasza rodzina wkroczyła w bardzo trudny okres. Wiele było takich chwil, kiedy bardzo chciałam czuć się kochana, doceniana i potrzebna. Któregoœ dnia w takiej właœnie chwili podszedł do mnie mój syn, popatrzył mi w oczy i zapytał: "Mamo, chyba czas na uœciski?" Momentalnie otrzšsnęłam się z rozpaczy i osamotnienia; poczułam się kochana i otoczona troskš. Ktoœ dostrzegł mojš potrzebę! Od tamtej pory często stosowaliœmy ten prosty, a tak skuteczny sposób dodawania sobie nawzajem otuchy, okazywania, że jesteœmy œwiadomi potrzeb emocjonalnych drugiej osoby i że jesteœmy tu dla siebie nawzajem! Były to nasze własne, bardzo szczególne "srebrne puzdereczka". Dziœ Joel ma już czternaœcie lat, a nasza wzajemna więŸ pogłębia się za każdym razem, kiedy otwieramy się na siebie i dzielimy tym, co akurat przeżywamy. Dzięki tym chwilom bliskoœci rozwinęliœmy w sobie zrozumienie potrzeb drugiej osoby i jej emocjonalnych słaboœci. Nie sšdzę, by kiedykolwiek udało nam się ustanowić tak szczerš i otwartš więŸ oraz porozumienie, gdyby nie te szczególne podarunki ofiarowywane sobie nawzajem. Gdy Brendę Hollis opuœcił mšż, była zdruzgotana. Serce jej się krajało na myœl o tym, że rodzina się rozpadła i nigdy już nie będzie pełna. Robiła, co w jej mocy, aby zachować różne tradycje rodzinne: przyjęcia urodzinowe, obchody œwišt, chwile wspólnej zabawy. Kierowała się 9 wersetem z 6 rozdziału Listu do Galatów: "W czynieniu dobrze nie ustawajmy, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy". Po latach każda z córek podziękowała jej za to, że mimo smutku w sercu tak się starała, aby w ich domu panowała atmosfera miłoœci i wzajemnego oddania. Brenda dodaje innym otuchy mówišc: "Jeœli robimy to, co należy, Bóg zatroszczy się o przyszłoœć. Moje córki stały się [srebrnymi puzdereczkami] ofiarowanymi mi przez Boga". Vicki wzięła udział w rekolekcjach dla kobiet odbywajšcych się w południowej Kalifornii, a po ich zakończeniu napisała mi, jak wielki wpływ na jej życie wywarło przesłanie o "srebrnych puzdereczkach". Gdy tamtej niedzieli słuchałam Pani wykładu, Bóg wycišgnšł do mnie rękę, by ofiarować mi prezent - dar zrozumienia czy raczej doœwiadczenia po raz pierwszy w życiu, co naprawdę znaczy podnosić innych na duchu. Dzięki przykładom podanym przez Paniš zrozumiałam w pełni, jakš moc majš moje słowa kierowane do innych ludzi: mogš ich zranić albo uleczyć. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że za każdym razem, gdy otwieram usta, mam przed sobš wybór: dodać otuchy, podnieœć na duchu i dać nadzieję albo przeciwnie - zniechęcić, załamać i osšdzić (choćby niezwykle subtelnie). Jak łatwo sobie wyobrazić, w cišgu ostatnich paru miesięcy miałam mnóstwo okazji, by dokonywać tego wyboru na co dzień, zarówno w życiu prywatnym (wobec męża, córki i znajomych), jak i zawodowym. Nie ma takiego tygodnia, żebym nie pomyœlała o "srebrnych puzdereczkach", kiedy mam właœnie wypowiedzieć jakšœ bezceremonialnš lub nie przemyœlanš uwagę. Pani wykład uœwiadomił mi także, że powinnam dziękować ludziom, którzy jakoœ szczególnie podnoszš mnie na duchu. Pobiegłam do sklepu, gdzie nabyłam mnóstwo maleńkich pudełeczek z kokardkami, i teraz od czasu do czasu wysyłam je komuœ jako podziękowanie za słowa wyjštkowej zachęty. Wierzę, że Bóg chce, aby ci, którzy w Jego imię podnoszš mnie na duchu, sami otrzymywali zachętę, by nie ustawać w działaniu - a jak mogę ich lepiej wesprzeć niż dziękujšc za to, że pomogli mi swoim życzliwym słowem?! Uff, ale skomplikowane zdanie! Dziękuję Bogu za to, że posługuje się Paniš w tak potrzebny, a zarazem skuteczny sposób. Wcišż polecam Mu Paniš w moich modlitwach; modlę się także za tych, których życie przemieni się pod wpływem Pani słów pełnych zachęty. Jeœli pomyœlimy o dawaniu ludziom w miejsce kosztownych prezentów słów pełnych życzliwoœci - naszych srebrnych puzdereczek - zgodzimy się z tym, co powiedział Ralph Waldo Emerson: "Pierœcionki, biżuteria to nie sš prezenty, lecz ich namiastka. Jedynym prawdziwym podarunkiem jest czšstka samego siebie". Nasze materialistyczne społeczeństwo utożsamia dawanie z pieniędzmi i przedmiotami, a więc tym, co można wzišć do ręki. Jeœli jednak zastanowimy się nad punktami zwrotnymi w naszym życiu, stwierdzamy często, że spowodowała je zachęta kogoœ, kto w nas uwierzył i kto nie szczędził czasu, by ofiarować czšstkę samego siebie człowiekowi znajdujšcemu się w potrzebie. Jednš z ulubionych lektur mojego męża jest niewielka ksišżeczka pod tytułem Try Giving Yourself Away (Spróbuj rozdawać samego siebie), napisana przez Davida Dunna, a opublikowana w 1947 r. (David Dunn - Try Giving Yourself Away "Spróbuj rozdawać samego siebie", Prentice-Hall, Inc., Nowy Jork 1947, s. 4) Jest to ksišżka o sztuce ofiarowania samego siebie, dzień po dniu, po to, by podnosić innych na duchu, wspierać ich, nawet jeœli sš to zupełnie obcy ludzie. Szukanie sposobów ofiarowania drugiemu człowiekowi czšstki siebie daje wielkš satysfakcję i poczucie spełnienia. Aby to jednak czynić, trzeba mieć oczy i uszy otwarte na sytuacje oraz ludzi wokół nas i reagować szybko, pomagajšc słowem lub czynem. Dunn pisze: "Okazje do odcinania kuponów szczęœcia sš krótkotrwałe. Musimy działać szybko, inaczej nam umknš. Ale to tylko dodaje smaku całej sprawie". W jego ksišżce znajdziemy opisy sytuacji, w których autor ofiarował siebie innym, a także zdumiewajšce opisy reakcji ludzi, dla których stał się "srebrnym puzdereczkiem". Z bezinteresownego dawania Dunn uczynił swoiste hobby, które chciałabym polecić każdemu z nas. Fred i ja staramy się każdego dnia umilać życie znudzonym recepcjonistkom, żyjšcym w napięciu stewardesom, kelnerkom uwijajšcym się po sali, œmiertelnie zmęczonym księżom, porzuconym żonom, samotnym kobietom w kolejce. Znacznie łatwiej byłoby unikać tych ludzi, udawać, że się ich nie dostrzega, ale jakaż to radoœć, gdy uda się poruszyć jakšœ ukrytš strunę i wywołać uœmiech na pochmurnej dotšd twarzy. Dawanie siebie innym to przeciwieństwo zagarniania dla siebie wszystkiego, co tylko uda się wydrzeć życiu. Dawanie jest o wiele bardziej satysfakcjonujšce i może nawet zostać użyte przez Boga do przemiany życia osoby w ten sposób obdarowanej. W dalszej częœci tej ksišżki pokażemy, jakie sš skutki mówienia ludziom słów wsparcia i słów dezaprobaty. Postaramy się zachęcić czytelników, by ofiarowywali innym "srebrne puzdereczka". Może warto uczynić z tego nasze hobby, do czego zachęca David Dunn. To jest fantastyczne hobby. Nieustannie szukasz nowych okazji do ofiarowania siebie innym, by dodać je do swojej kolekcji, tak jak kolekcjoner zbiera cišgle nowe eksponaty. Ty jednak nie potrzebujesz żadnych sejfów ani szafek do przechowywania swych skarbów; nie musisz też dokładać jakichœ specjalnych starań, by wcišż wzbogacać swoje zbiory. Musisz tylko patrzeć uważnie dookoła, gdziekolwiek się znajdujesz, by dostrzec kolejnš okazję, by ofiarować siebie innym. Polecam dawanie siebie innym ludziom jako wspaniałe, w pełni satysfakcjonujšce hobby. Jeœli potraktujecie je poważnie, gwarantuję wam szczęœliwsze życie - i to od zaraz! "Jak miłe jest zdanie stosowne!" (Prz 15, 23) Rozdział 5 Dawanie w ukryciu Większoœć z nas lubi być chwalona za dobre uczynki. Zawsze starałam się dostrzegać ludzi, którzy potrzebowali wsparcia, i nigdy nie wahałam się wkroczyć szybko do akcji, by udzielić emocjonalnej "pierwszej pomocy". Uważałam przy tym za rzecz naturalnš, iż za taki ogrom poœwięcenia należy mi się uznanie; zwykle je zresztš otrzymywałam. Kiedy jednak zaczęłam studiować Biblię i stosować w życiu zawarte w niej zasady, zwróciłam uwagę na fragment Ewangelii œw. Mateusza: "Kiedy zaœ ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie" (Mt 6, 3-4). Polecenie to wydawało mi się wówczas niemożliwe do wypełnienia. Ochoczo rozdawałam "srebrne puzdereczka", ale chciałam, by osoby nimi obdarowywane otwierały te błyszczšce podarunki przy licznie zgromadzonych œwiadkach, nie szczędzšc pochwał pod moim adresem. Poprzestanie na nadziei, że kiedyœ, w jakiœ tajemniczy sposób, Bóg wynagrodzi moje starania, zupełnie nie leżało w moim charakterze. A jednak Bóg przekonał mnie, że taka jest Jego wola, zrobiłam więc to, co zawsze: zaczęłam mówić o tym innym, wyznajšc im, że sama jestem dopiero w trakcie wprowadzania tej zasady w życie. Najpierw tłumaczyłam moim dzieciom, jakš wartoœć ma dawanie bez oczekiwania na pochwały; uczyłam je, że Bóg widzi i wynagrodzi to, co robimy w ukryciu. Pozbycie się wieloletnich nawyków nie jest łatwe, toteż niejednokrotnie łapałam się na tym, że mówię do dzieci: "Zobaczcie, co mama dla was dzisiaj zrobiła! Czy zauważyliœcie, że sprzštnęłam wasze rzeczy, które porozrzucaliœcie po całym domu? Czyż nie zachowałam się wspaniale, pozwalajšc twojemu koledze zostać na noc? Popatrzcie na to wielkie pranie, które dla was zrobiłam". Zanim zaczęłam walczyć z tym nawykiem, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, na czym on naprawdę polega. Postępowałam wedle zasady: jeœli coœ robię i jestem za to chwalona, będę to robić dalej. Dzieci doskonale pojmowały ten mechanizm i gdy postanowiłam zmienić moje nastawienie, pomagały mi. Kiedy domagałam się pochwały, otrzymywałam jš. "Jakš mamy wspaniałš mamę, że to wszystko dla nas robi" - mówiły. Uœmiechałam się z dumš, a wtedy dzieci dodawały: "To wstyd, że dostałaœ nagrodę tutaj, bo w niebie już nie dostaniesz". I tak żartujšc, wszyscy uczyliœmy się w praktyczny sposób, że trzeba dawać bez oczekiwania na pochwały. Mamy obsypywać wszystkich "srebrnymi puzdereczkami", ale nie powinniœmy się przyglšdać, jak rozwijajš nasze podarunki. Pewnego wieczoru przemawiałam w hotelu Concord Hilton w ramach kalifornijskich rekolekcji dla kobiet. Po wykładzie boy hotelowy przyniósł mi do pokoju prezent: ogromny bukiet kwiatów, talerz z serem i krakersami, czasopismo kobiece oraz kartkę walentynkowš z takim dopiskiem: Chociaż nigdy się nie spotkałyœmy, dzięki kasetom z Pani wspaniałymi wykładami zmieniło się moje życie. Nie mogę się doczekać, by poznać Paniš osobiœcie. Zważajšc na Pani radę, że należy dawać tak, by nie dowiedziała się o tym nawet najlepsza przyjaciółka, pozostaję anonimowa. Ciekawa tylko jestem, jak to jest, kiedy się nie wie, kto Paniš skrycie podziwia. Czy można to wytrzymać? Wytrzymałam z największym trudem. Następnego dnia podziękowałam tajemniczej ofiarodawczyni z podium. Wyjaœniłam, że chociaż wyrażam jej uznanie publicznie, otrzyma swojš nagrodę w niebie, ponieważ nie wymieniam jej nazwiska - bo go przecież nie znam. Odkšd zaczęłam publicznie przemawiać na temat obdarowywania innych słowami, wiele osób opowiadało mi o ludziach, którzy pomogli im w trudnej sytuacji nie szukajšc uznania. Doris Gibbos miała już czworo dzieci i była w siódmym miesišcu cišży, kiedy w grudniu 1962 r. jej mšż zginšł w wypadku samochodowym. Krewni i przyjaciele pomagali jej w pierwszych dniach po tej tragedii, ale wkrótce po pogrzebie wszyscy powrócili do swoich codziennych zajęć, a Doris została sama ze swym smutkiem. Kiedy przyszło na œwiat dziecko, krewni znowu przez krótki czas interesowali się niš i jej rodzinš, nie wspominali jednak o jej wielkiej stracie. Tylko jedna osoba stale otaczała Doris troskš. Była to sekretarka z biura, w którym pracował jej zmarły mšż. Ta kobieta nie miała wobec Doris żadnych zobowišzań, nie musiała pocieszać pogršżonej w żalu wdowy, a jednak dzwoniła do niej dzień w dzień przez ponad trzy miesišce. Rozmowy nie trwały długo; sekretarka dowiadywała się tylko, co się dzieje z Doris i dawała jej znać, że o niej myœli. "Była dla mnie wielkim błogosławieństwem i podporš w chwilach, w których zdawało mi się, że moje życie już się skończyło" - powiedziała Doris o swej cichej ofiarodawczyni. Wiem, jak bardzo samotny czuje się człowiek pogršżony w żałobie, ponieważ sama straciłam dwóch synów. Nie chodzi o to, że nasi przyjaciele nagle przestajš nas lubić; rzecz w tym, że czujš się przy nas skrępowani, ponieważ nie wiedzš, co powiedzieć. Nasza córka Lauren, która przeszła okres żałoby razem z nami, a póŸniej straciła jedno z własnych dzieci, napisała wzruszajšcš, mšdrš ksišżkę zatytułowanš What You Can Say When You Don't Know What to Say (Co powiedzieć, gdy brakuje słów). Pamiętajmy, że jeœli nauczymy się, jak postępować w trudnych sytuacjach, Pan będzie mógł nas używać do pocieszania i podnoszenia na duchu innych ludzi. W dzisiejszym zagonionym, pełnym cierpienia œwiecie jest niewiele osób, które chcš i potrafiš wysłuchać ludzi majšcych poważne problemy oraz podtrzymać na duchu kogoœ, kto znajduje się w potrzebie. Każdy z nas powinien codziennie ofiarować drugiemu człowiekowi przynajmniej jedno "srebrne puzdereczko" i być gotów otoczyć go ramieniem mówišc: "Zależy mi na tobie". W Księdze Izajasza czytamy: "Pocieszcie, pocieszcie mój lud!" - mówi wasz Bóg. "Przemawiajcie do serca Jeruzalem" (Iz 40, 1-2). Podnoszenie innych na duchu nie jest łatwe, a ponadto dar zachęty bywa nie doceniany w kręgach chrzeœcijańskich. A przecież w dzisiejszych czasach tak bardzo potrzebni sš ludzie, którzy chcš ofiarowywać innym słowa pełne otuchy, nie oczekujšc niczego w zamian. Nawet jeœli sami cierpimy, obdarowanie kogoœ słowem zachęty może i nas podnieœć na duchu. Wanda Smith została wspaniale obdarowana przez dziewięćdziesięciodwuletniš staruszkę, która mieszkała z jej matkš w jednym pokoju w domu opieki. Matka Wandy, Sara, w wieku pięćdziesięciu lat zapadła na chorobę Alzheimera; przez pięć lat Wanda starała się zapewnić jej codziennš opiekę. Dzień w dzień modliła się o pomoc, pociechę i jakšœ współczujšcš duszę, ale wydawało się, że nikogo to nie obchodzi. Pewnego dnia Wanda weszła do pokoju, w którym matka mieszkała już od roku, i nie zastała tam jej współmieszkanki, filigranowej staruszki. "Myœlałam, że umarła - pisała potem. - Lubiłam jš, bo kiedy przychodziłam, budziła się i rozmawiała ze mnš. Czy to o północy, czy podczas œniadania, czy po południu, zawsze uœmiechała się do mnie i pytała, co słychać". Gdy tego samego dnia Wanda zabrała matkę na przejażdżkę po korytarzu, spostrzegła owš staruszkę siedzšcš gdzieœ w kšcie, całš we łzach. Podeszła do niej pytajšc, co się stało, a ta wyszlochała: - Zabrali mnie z pokoju pani mamy. Skoro nie mogę mieszkać z Sarš, to wolałabym umrzeć. Wanda nie mogła zrozumieć, dlaczego staruszka tak się tym przejmuje - przecież jej matka nie chodzi, nie mówi, nie rusza się, nie reaguje na niczyjš obecnoœć. Czemu tej kobiecie zależy na tym, żeby być z osobš, z którš nie ma żadnego kontaktu, skoro mogłaby mieszkać z kimœ, z kim można porozmawiać? - Dlaczego chce pani być blisko mojej mamy? - zapytała. OdpowiedŸ troskliwej starszej pani była sama w sobie "srebrnym puzdereczkiem": - Bóg pragnie, bym pilnowała, żeby pielęgniarki dobrze się Sarš opiekowały. To była œwięta kobieta; uważała, że jej obowišzkiem jest troszczyć się o współmieszkankę, wzywać pielęgniarki, kiedy trzeba, być aniołem stróżem kogoœ, kto nie może jej nawet podziękować. Wanda tak wyraziła się o tej staruszce: "Zbierała [srebrne puzdereczka] dzień po dniu i ofiarowała mi je wszystkie naraz. Bóg wysłuchał moje modlitwy". Jestem pewna, że Bóg hojnie nagrodzi tę drobnš staruszkę w niebie. Pewna kobieta zaczęła uczyć młodzież ze swego koœcioła, jak wspierać innych słowem. Uœwiadomiła sobie, iż wielu młodych ludzi cierpi i potrzebuje dojrzałej, dobrze przemyœlanej porady, ale nie chcš rozmawiać z dorosłymi o swoich problemach. Oto, co napisała ta kobieta o swej działalnoœci: Przy współpracy duchownego zajmujšcego się tutejszš młodzieżš licealnš zaczęłam prowadzić coœ w rodzaju "duszpasterstwa srebrnych puzdereczek". Piszę listy do dzieci, o których wiem, że sš nieszczęœliwe, nie majš przyjaciół, nie sš œwiadome tego, że Bóg je kocha. Występuję anonimowo, jako Tajemniczy Anioł. Napisałam już setki listów do nastolatków, którzy nie mogš odnaleŸć się w życiu. Otrzymałam wiele odpowiedzi (adresowanych do Tajemniczego Anioła i zostawianych u duszpasterza młodzieży) i czuję, że Bóg naprawdę błogosławi to dzieło. Mówię tym młodym ludziom, że sš kochani, wskazuję im fragmenty Pisma Œwiętego odnoszšce się do ich problemów, a następnie modlę się za nich, przypominajšc im, że Bóg ma dla nich wspaniałe plany i zawsze będzie z nimi. Kończę zapewnieniem, że sš kimœ wyjštkowym i że ich kocham. Rozdawanie "srebrnych puzdereczek" to dla mnie wielka radoœć! Jakież to błogosławieństwo dla tych młodych ludzi, że pewien Tajemniczy Anioł niesie im pomoc, nie oczekujšc w zamian żadnej pochwały ani nagrody. Uczestnicy kilkudniowych seminariów przebywajš zwykle wœród nowo poznanych osób, z którymi prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkajš. Niektórzy z nich wymieniajš wprawdzie adresy i obiecujš sobie solennie, że pozostanš w kontakcie, rzadko jednak realizujš to postanowienie. Jeffie była inna. Ta siedemdziesięcioletnia wdowa po pastorze, która przez całe życie wykładała Pismo Œwięte i nie miała problemów ze zrozumieniem innych, nie musiała brać udziału w seminarium dla animatorów i mówców chrzeœcijańskich. Niektórzy ludzie o jej zaletach być może traktowaliby z góry pozostałe osoby w grupie bšdŸ dawali im do zrozumienia, że właœciwie sš tu tylko dla towarzystwa. Ale nie Jeffie. Ta skromna kobieta uważnie słuchała wypowiedzi prowadzšcych i starała się podnosić na duchu tych, których ogarniało przerażenie na samš myœl, że będš musieli wstać i głoœno się przedstawić. W cišgu trzech dni zapoznała się ze wszystkimi osobami ze swej grupy i zapisała ich adresy. Kiedy kolejni uczestnicy wstawali, by powiedzieć parę słów o sobie, robiła notatki dotyczšce historii ich życia, zainteresowań oraz dodatnich cech fizycznych. A wykonywała tę swojš mrówczš pracę tak dyskretnie, iż nikt tego nie zauważył. Mówiła swoim nowym przyjaciołom komplementy i mobilizowała do działania, nie wspominajšc nawet o własnych talentach. Pod koniec trzydniowej sesji Jeffie była najbardziej lubianš osobš w grupie. Trzy tygodnie po powrocie z Kalifornii, gdzie odbywało się seminarium, Jeffie napisała list do każdego z jego uczestników. Pisała w nim o tym, jakie było jej pierwsze wrażenie po spotkaniu z danš osobš, co z wypowiedzi tej osoby najbardziej utkwiło jej w pamięci, a także jakie cechy wyglšdu i osobowoœci podobały jej się w tym człowieku. Jeœli ktoœ dzielił się jakimœ swoim problemem lub ważnš dla siebie sprawš, pytała o to, zapewniajšc że modli się w tej intencji. Być może listy Jeffie to nic nadzwyczajnego, ale odpowiedzi, które otrzymała, były niezwykłe. Te osoby 2 grupy, które jej odpisały, wprost nie mogły uwierzyć, że zapamiętała tyle szczegółów z ich życia i zadała sobie trud napisania do nich, chociaż wcale nie musiała tego robić. Niektórzy przyznali, że nigdy nie przyszłoby im do głowy uczynić coœ podobnego. Najbardziej wzruszajšce były jednak odpowiedzi tych, którzy pisali, że nigdy przedtem nie otrzymali listu pełnego słów zachęty, a podyktowanego miłoœciš i prawdziwym zainteresowaniem, nie zaœ poczuciem obowišzku. Listu, którego nadawca wyraził im swojš aprobatę i o nic nie prosił. Jakiż to smutny komentarz do naszego obecnego stylu życia! Dobre słowo ofiarowane bez oczekiwania na coœ w zamian jest zjawiskiem tak rzadkim, że aż wywołuje szok i niedowierzanie u obdarowanego. Nie zawsze trzeba prawić komuœ komplementy, by podnieœć go na duchu; czasem wystarczy powiedzieć zwykłe "dzień dobry". Wielu ludzi jest tak bardzo samotnych, że każdy przejaw zainteresowania doda im otuchy. Pewnego wieczoru wraz z innymi osobami prowadzšcymi seminarium Class poszłam na kolację do restauracji. Kiedy usadowiliœmy się przy długim stole, zauważyłam jakšœ kobietę siedzšcš samotnie przy pobliskim stoliku. Poczułam, że muszę z niš porozmawiać, podeszłam więc i przedstawiłam się. Poprosiła mnie, żebym usiadła. Powiedziała, że pracuje jako nauczycielka w miejscowej szkole œredniej. Ja natomiast wyjaœniłam, że Class to seminarium dla animatorów i mówców chrzeœcijańskich. Wydawała się zainteresowana tym, co robimy. Zapytałam jš, jak często jada w tej restauracji, a ona odparła, że prawie co wieczór. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można codziennie, całymi latami, jadać samotnie kolację w tej samej restauracji, przy tym samym stoliku. Kiedy zaczęłam się żegnać, kobieta podziękowała mi za nawišzanie rozmowy i wyznała: "Siedzę tutaj co wieczór sama i pani jest pierwszš osobš, która podeszła i odezwała się do mnie". Czasem zwykłe "dzień dobry" lub nawet skinienie głowy może zostać odebrane jako "srebrne puzdereczko". Mój mšż Fred jest istnym rekordzistš, jeœli chodzi o mówienie "dzień dobry" nieznajomym w windzie otwieranie drzwi paniom obładowanym pakunkami, podnoszenie upuszczonych przez kogoœ przedmiotów, rozweselanie przygnębionych kelnerek. Pogwizduje radoœnie w bankach i sklepach i często słyszy pytanie: "Dlaczego pan jest dziœ taki szczęœliwy?" Fakt, że ludzie zadajš to pytanie œwiadczy o tym, jak niewiele osób sprawia wrażenie radosnych i zadowolonych. Fred prowadzi działalnoœć, zwanš przez nas "duszpasterstwem kosmetycznym". Uwielbia wodę kolońskš i ma całš kolekcję miniaturowych buteleczek rozdawanych w stoiskach z kosmetykami. Jego duszpasterstwo rozpoczyna się, kiedy wšcha próbki poszczególnych kosmetyków, a sprzedawczyni pyta, czemu jest tak szczęœliwy. Chwali go za to i porównuje ze zrzędliwymi klientami, których musiała obsłużyć tego dnia. Już po paru minutach Fred dzieli się z ekspedientkš swojš wiarš w Chrystusa, wysłuchuje opowieœci o jej nieszczęœliwym życiu, wyraża współczucie z powodu jej sytuacji, odpowiada na pytania, a często także modli się razem z niš nad ladš z kosmetykami. Fred odkrył, że może jednoczeœnie uprawiać swoje hobby i obdarzać ludzi słowami życzliwoœci. Często, kiedy wracam do stoiska z kosmetykami, zastaję go dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Jeœli słyszę: "To jest twoja nowa siostra", wiem, że przyprowadził jš do Chrystusa. Czasami mówi mi póŸniej, że sprzedawczyni jest chrzeœcijankš od wielu lat, ale potrzebowała umocnienia swojej wiary. Fred zawsze dzieli się ze mnš tym, czego zdołał dokonać w sercu ekspedientki. Często idzie do samochodu po któršœ z moich ksišżek, by ofiarować jš ekspedientce. Ona daje mu próbki słodko pachnšcych wonnoœci, on zaœ rewanżuje się "srebrnymi puzdereczkami" - słowami, które mogš zmienić jej życie. "Kto poda kubek œwieżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody" (Mt 10, 42). Przeciwieństwem obdarowywania ludzi "po cichš", bez oczekiwania na nagrodę, jest mówienie życzliwych słów tylko wtedy, gdy wiadomo, że otrzyma się za to wyrazy uznania lub gdy osoba nimi obdarowana to ktoœ ważny, zasługujšcy na uwagę. Kiedy wyjeżdżamy z Fredem na konferencje, zjazdy czy rekolekcje, często przyłšczamy się do grupy uczestników zanim się zorientujš, kim jesteœmy. Zdumiewajšce jest, jak często ludzie obrzucajš nas szybkim spojrzeniem, jakby pytali: "Kim jesteœcie?", a potem odwracajš się od nas bez słowa powitania. Pewnego wieczoru przybyliœmy na wielki zjazd chrzeœcijan, który odbywał się w przepięknym hotelu. Staliœmy w holu, kiedy otworzyły się drzwi sali konferencyjnej, z której zaczęli wychodzić uczestnicy seminarium. Uœmiechaliœmy się do mijajšcych nas osób, pochylajšc głowy w lekkim ukłonie, nikt jednak nie odezwał się do nas ani słowem. Gdy już wszyscy wyszli, przeczytaliœmy napis na drzwiach i dowiedzieliœmy się, że ludzie ci zostali właœnie przeszkoleni w dziedzinie "Metod osobistej ewangelizacji". Nie wiem, czy ewangelizacja została tam zawężona do afrykańskiej dżungli, czy też jednotygodniowych misji gdzieœ na prowincji, w każdym razie z pewnoœciš nie nauczono tych ludzi uœmiechać się do nieznajomych w hotelowym holu. Często przed rozpoczęciem mojego wykładu z jakiegoœ pomieszczenia na tyłach budynku wychodzi fachowiec od dŸwięku z przenoœnym mikrofonem i kompletem baterii. Czasem, kiedy nie mam przy ubraniu paska ani kieszeni, muszę przymocować zacisk baterii do górnej częœci rajstop, co wymaga znalezienia jakiegoœ ustronnego miejsca albo udania się do damskiej toalety. Wyjaœniajšc to wszystko owemu człowiekowi, mam okazję zawrzeć z nim znajomoœć. Po zakończeniu programu staram się go odnaleŸć, by podziękować za pomoc i uprzejmoœć. Często słyszę wtedy zdumiewajšce, a jednoczeœnie napawajšce smutkiem słowa: "Jest pani pierwszym wykładowcš, który mi podziękował. Większoœć mówców tylko narzeka. Jeœli mikrofon nawali, ja jestem winien, a jeœli jest w porzšdku - nie należy mi się żadna pochwała". Pewien specjalista od spraw dŸwięku wyznał mi: "Im ważniejszy lub bardziej znany piosenkarz czy mówca, tym gorzej nas traktuje. W ich oczach jesteœmy nikim". Czy to nie dziwne, że niektórzy z nas potrafiš dzielić się publicznie Dobrš Nowinš, a po zejœciu ze sceny patrzeć z góry na tych, którzy nie wydajš się godni ich uwagi? A przecież tak niewiele trzeba, by ofiarować słowa uznania - "srebrne puzdereczko" - skromnemu słudze Pana. Często przed rozpoczęciem mojego wykładu z jakiegoœ pomieszczenia na tyłach budynku wychodzi fachowiec od dŸwięku z przenoœnym mikrofonem i kompletem baterii. Czasem, kiedy nie mam przy ubraniu paska ani kieszeni, muszę przymocować zacisk Zaobserwowaliœmy jeszcze jednš prawidłowoœć. Otóż uczestnicy zjazdów rozmawiajš tylko z tymi osobami, które majš plakietkę z imieniem i nazwiskiem, œwiadczšcš o ich przynależnoœci do grupy. Tak jakby szkoda im było marnować słów dla kogoœ, kto przybywa z zewnštrz. Nie ma plakietki - nie ma znajomoœci. Pewnego ranka usiedliœmy z Fredem przy dużym okršgłym stole na wspólnym œniadaniu dla uczestników kongresu chrzeœcijańskiego. Przywitaliœmy się z całš grupš, uœmiechajšc się uprzejmie i przedstawiajšc. Wszyscy jednak byli tak pochłonięci tym, co mówiła pani siedzšca po drugiej stronie stołu, że nikt się do nas nie odezwał. A kiedy Fred nalewał swym sšsiadom kawę, dziękowano mu machinalnie, jakby był kelnerem. Potem przyszła kolej na mój wykład, wstałam więc i weszłam na podium. Gdy skończyłam mówić, jedna z kobiet siedzšcych przy naszym stole wykrzyknęła: - Dlaczego nam pani nie powiedziała, że jest pani kimœ?! - Po czym zwróciła się do pozostałych mówišc: - WyobraŸcie sobie, że mieliœmy tutaj, przy naszym stole wykładowcę i nic o tym nie wiedzieliœmy. Dziękowałam za to, że jestem wykładowcš, bo gdybym była sceptycznie nastawionym dziennikarzem prasowym, mogłabym nie mieć wiele dobrego do powiedzenia na temat chrzeœcijańskiej goœcinnoœci. Pewnego wieczoru przybyłam do hotelu, w którym miałam przemawiać na bankiecie. Kiedy minęłam stolik, przy którym dokonywano rejestracji, zostałam zatrzymana przez paniš usiłujšcš mi wręczyć plakietkę identyfikacyjnš. Uœmiechnęłam się i rzekłam: - Ja nie potrzebuję plakietki. Kobieta odrzekła cierpko: - Nie pytałam, czy pani chce plakietkę, tylko powiedziałam, żeby pani jš sobie przypięła. Zdziwił mnie trochę ton jej głosu, a kiedy ujrzałam tę wielkš pomarańczowš dynię, którš usiłowała mi przyczepić do ubrania, zaprotestowałam: - Ona zupełnie nie pasuje do mojej różowej sukienki. Pani wzięła się pod boki i rzekła bez ogródek: - Nie projektowaliœmy tych plakietek po to, żeby pasowały do pani stroju. Widziałam, że nie wygram z tš kobietš, wzięłam więc plakietkę i skierowałam się w stronę stołu prezydialnego. Pani z poœwięceniem kontynuowała przypinanie goœciom plakietek w kształcie dyni i nie patrzyła w moim kierunku aż do chwili, gdy przewodniczšcy uciszył zebranych i zaczšł przedstawiać grono zgromadzone przy stole prezydialnym. Obserwowałam reakcję pani od plakietek, kiedy dotarł do mojej osoby: stała z szeroko otwartymi ustami i mało brakowało, żeby rozsypała swoje dynie. Po chwili, kiedy wszyscy zasiedli do stołów, próbowała niezauważenie przemknšć do mojego miejsca. Zapewniła mnie, że naprawdę nie muszę nosić pomarańczowej dyni na różowej sukience, jeœli nie mam na to ochoty. - Gdybym tylko wiedziała, że pani ma tutaj przemawiać, nie zwracałabym się do pani w ten sposób - powiedziała. Zapewniłam jš, że nie czuję się urażona. I pomyœlałam, jak to dobrze, że zdarzyło się to mnie, osobie przemawiajšcej, a nie komuœ, kto przyszedł na tego typu bankiet pierwszy raz, samotnie, w poszukiwaniu miłoœci. PóŸniej spotkałam kogoœ takiego w damskiej toalecie, kiedy poszłam odœwieżyć się przed wystšpieniem. Była to młoda, samotna wdowa, rozpaczliwie szukajšca ulgi w swym cierpieniu. Przyszła do tego hotelu z zamiarem udania się do baru dla samotnych. Zaproponowałam, by posłuchała mojego œwiadectwa, na co chętnie przystała. Przeprowadziłam jš obok stolika pani z plakietkami, która uœmiechała się słabo i nie próbowała udekorować dyniš tej bezimiennej osoby. Moja nowa znajoma płakała, kiedy opowiadałam o œmierci moich dwóch synów, a potem modliła się razem ze mnš, zapraszajšc Jezusa do swego życia, by zmienił je i wypełnił pustkę panujšcš w jej sercu. PóŸniej dziękowała mi za uratowanie jej od baru dla samotnych i ukazanie nowego celu na ten wieczór i na całe życie. Przedstawiłam jš jednej z pań z komitetu organizacyjnego, która mieszkała w jej okolicy. Obie kobiety bardzo przypadły sobie do gustu. Tego wieczoru przekonałam się po raz kolejny, że można przyprowadzić do Chrystusa kogoœ, kto nie zapłacił za wstęp, nie należy do grupy i nawet nie nosi plakietki z nazwiskiem. Po przybyciu na pewne wieczorne spotkanie połšczone z bankietem przywitałam się ze wszystkimi goœćmi czekajšcymi w długiej kolejce do wejœcia. Kiedy dotarłam do końca kolejki, zauważyłam skromnš kobietę, która niewštpliwie była sama. Zanim przewodniczšca poprowadziła mnie do stołu prezydialnego, zamieniłam z nieznajomš kilka słów. Następnie poproszono uczestników o zajęcie miejsc przy stolikach; spostrzegłam, że samotna pani usiadła dokładnie naprzeciwko mnie. Za każdym razem, kiedy spoglšdałam w dół z podium, na którym ustawiono nasz stół, widziałam, że nikt z niš nie rozmawia. Właœciwie wszyscy odwrócili się do niej plecami i rozmawiali między sobš, niejako ponad jej głowš. Zapytałam przewodniczšcš, czy zna tę kobietę, a ta odparła, że nie należy ona do ich wspólnoty parafialnej. Kiedy podano deser, przeprosiłam wszystkich przy stole prezydialnym i podeszłam do miejsca, gdzie siedziała ta kobieta. Krzesło naprzeciw niej było wolne, usiadłam więc i nawišzałam rozmowę. Dowiedziałam się, że jest ona córkš pastora innego koœcioła i wybierała się tu razem z matkš, którš coœ w ostatniej chwili zatrzymało. Gdy tak rozmawiałyœmy, pozostałe panie zauważyły mojš obecnoœć i odwróciły się w naszš stronę zachwycone, że przysiadłam się do ich stolika. Przedstawiłam im mojš nowš znajomš i zaproponowałam, by się z niš zapoznały. Wyjaœniły, że należš wszystkie do jednej wspólnoty i chciały spędzić ten czas we własnym gronie, włšczyły jš jednak do rozmowy na tych parę minut, które pozostały do rozpoczęcia mojego wykładu. PóŸniej pani ta podziękowała mi za to, że zauważyłam, iż jest sama i nawišzałam z niš rozmowę. Tak niewielu ludzi, nawet spoœród gorliwych chrzeœcijan, stara się dotrzeć do kogoœ, kogo nie znajš. Jeœli dana osoba nie nosi plakietki z nazwiskiem, wydaje się nie pasować do grupy albo - nie daj Boże - wyróżnia się nieco dziwnym lub ekscentrycznym wyglšdem, jesteœmy skłonni odwrócić się w drugš stronę, a z niš niech się dzieje, co chce. A przecież wystarczy dostrzec czyjšœ obecnoœć, powiedzieć "dzień dobry", by podnieœć tę osobę na duchu i obdarować "srebrnym puzdereczkiem". "Otwiera usta z mšdroœciš, na języku jej miłe nauki" (Prz 31, 26). Rozdział 6 Korespondencja pełna życzliwoœci Wiele słów, które bardzo podniosły mnie na duchu, dotarło do mnie pocztš, w listach od troskliwych przyjaciół. Jest coœ szczególnego w słowie pisanym, które można odczytywać raz po raz. Anna Garrity ma na swoim biurku harmonogram moich wykładów i wysyła liœciki w takich terminach, bym je zastała po powrocie do domu. Kiedy przyjeżdżam póŸno w nocy, zmęczona dalekš podróżš, mogę liczyć na kilka słów wsparcia od Anny. Nie sš to długie listy, traktujšce o jej problemach, ani też zapis dokonań jej dzieci. Na tych paru linijkach Anna daje wyraz zainteresowania mojš osobš i zapewnia o modlitwie w mojej intencji. Przed kilkoma dniami, kiedy ukryłam się przed wszystkimi, żeby spokojnie pisać tę ksišżkę, otrzymałam od Anny liœcik następujšcej treœci: Będę się za Ciebie modliła w tym tygodniu. Uwielbiam wszystkie Twoje ksišżki i wiem, jak wiele wysiłku trzeba w nie włożyć, by wypłynęło z nich tyle Bożej miłoœci, mšdroœci i uzdrawiajšcego działania. Niech Bóg Ci błogosławi i kieruje Twoim pisaniem, i niech się spełniš wszystkie Twoje marzenia. Piszšc te słowa, mam przed sobš liœcik od Anny; jest to dla mnie "srebrne puzdereczko", przewišzane wstšżeczkš i ozdobione kokardš. Anita Sepp napisała mi, jak bardzo ceni sobie liœciki i drobne prezenty od swego troskliwego męża: Jestem matkš dwójki dzieci w wieku przedszkolnym i żonš zapracowanego oficera lotnictwa. Rozumie się więc samo przez się, że mój dzień często bywa długi i wyczerpujšcy. Co jakiœ czas mšż w drodze do domu wstępuje do kwiaciarni i kupuje dla mnie kwiaty (bardzo skromne - jednš czy dwie różyczki). Do bukietu dołšcza zawsze rzecz najbardziej dla mnie cennš - kartkę, na której pisze parę słów. Nie sš to żadne wymyœlne zdania, ale dla mnie stanowiš wielki skarb. Czasem jest to proste: "Bardzo Cię cenię", innym znów razem - "Œwietnie radzisz sobie z dziećmi" albo, Jesteœ wspaniałš żonš". Zdarza się, że treœć jest żartobliwa. Któregoœ dnia otrzymałam kartkę tej treœci: "Przygotuj się do drogi... ". Zdziwiłam się, ponieważ nigdzie się nie wybieraliœmy. Dalej przeczytałam jednak: "... do naszej wspólnej, fantastycznej drogi przez życie". Przechowuję wszystkie te kartki w specjalnym pudełku w kuchni i zawsze, kiedy mam chandrę albo czuję się zniechęcona, sięgam po nie, by czerpać z nich nadzieję i radoœć, które sš więcej warte niż wszystko inne! Jakież to szczęœcie mieć przy sobie oddanego człowieka, który umie dawać "srebrne puzdereczka" pełne wsparcia i zachęty. I jakaż to pociecha dla Anity, że zawsze ma pod rękš kartki od męża, którymi może pokrzepić się na duchu w ciężkim dniu. Mało kto zastanawia się nad znaczeniem słowa pisanego. A przecież tak niewiele czasu trzeba, by skreœlić na papierze kilka słów wsparcia. Gilda Gearhart napisała w tym roku do swego męża specjalny liœcik walentynkowy, zamiast po prostu podpisać się pod gotowym tekstem na pocztówce. Mšż był wzruszony treœciš listu, będšcego wyrazem miłoœci, a jednoczeœnie napisanego z polotem. Czytajšc go, uœmiechnšł się i rzekł: "Ten tekst jest œwietny, doprawdy mogłabyœ pisać ksišżki". Leslie Pilkington tak napisała o swojej przyjaciółce: Marlene cišgle przysyłała mi kartki i bardzo często do mnie dzwoniła. Była mojš pierwszš prawdziwš przyjaciółkš od czasu, gdy skończyłam pięć lat. Ja byłam wtedy samotna i nieprzystępna, ale Marlene nie zrażała się i wcišż starała się do mnie dotrzeć. W końcu stałam się zdolna do tego, by jej odpowiedzieć, zostać jej przyjaciółkš i także jš obdarowywać. Dzięki niej jestem bardziej otwarta także na innych ludzi. Teraz już się nie boję. Przy pomocy Pisma Œwiętego zachęciła mnie, bym szła do przodu z Chrystusem, i to właœnie robię! Kiedy staramy się do kogoœ dotrzeć, a on pozostaje zamknięty w sobie, wydaje nam się, że spełniliœmy nasz chrzeœcijański obowišzek i przestajemy się zajmować tš osobš. Powinniœmy jednak uœwiadomić sobie, że ludzie najbardziej cierpišcy sš najmniej skłonni reagować pozytywnie na nasze słowa zachęty i wsparcia. Mogš nie odbierać telefonów i nie otwierać drzwi, ale na ogół czytajš otrzymywanš korespondencję. Emilie Barnes, która - podobnie jak ja - jest bardzo zajęta z powodu licznych podróży ewangelizacyjnych, nigdy nie przestaje mnie zdumiewać liczbš odręcznie pisanych liœcików, które wysyła w każdym tygodniu. Zawsze ma przy sobie notatnik, by móc napisać do paru osób czekajšc na samolot. Często posługuje się niewielkimi karteczkami, które sprzedaje wraz ze swymi ksišżkami. Na karteczkach tych wydrukowany jest napis: "Kocham Cię, ponieważ...". Wystarczy więc dopisać jedno czy dwa zdania odzwierciedlajšce nasze myœli i można wysłać kartkę. Emilie pisze takie karteczki do swego męża Boba i chowa je w jego szufladzie ze skarpetkami, biurku lub w Biblii. Ludzie, których zachęciła do posługiwania się tymi kartkami, piszš do niej, że taki dowód miłoœci ofiarowany współmałżonkowi, matce, dziecku czy przyjacielowi sprawił im ogromnš radoœć i że noszš oni te karteczki ze sobš, aby móc w każdej chwili odczytać je na nowo. Emilie jest prawdziwš specjalistkš od rozdawania "srebrnych puzdereczek". Ma specjalny koszyczek, który trzyma przy sobie w czasie codziennej modlitwy. W koszyczku tym znajdujš się kartki, na których może napisać parę słów do osób, za które się modliła. Pewnego dnia wysłała takš kartkę do swej znajomej Mary Jo. Napisała na niej tylko jedno zdanie: "Mary Jo, modliłam się dzisiaj za Ciebie". Mary Jo wyznała mi, że wcišż przechowuje tę kartkę i dodała: "Myœlę, że Emilie nie umie żyć bez rozdawania [srebrnych puzdereczek] wszelkich kształtów i rodzajów. Z każdym oddechem wypowiada życzliwe słowa. Ona jest dla mnie prawdziwym natchnieniem". Emilie ma jeszcze jeden miły zwyczaj. Często zaprasza goœci na obiad. (A gotuje naprawdę wspaniale. Można być pewnym, że obiad u Emilie będzie to uczta, która na długo pozostanie w pamięci goœci.) A gdy goœcie wychodzš, ona - zamiast odpoczšć po męczšcych przygotowaniach i zmywaniu sterty naczyń - pisze do nich kartkę z podziękowaniem za to, że przyszli zjeœć ugotowany przez niš obiad! Cišgle mnie to zaskakuje! Kiedy ja jeszcze myœlę: "Trzeba będzie napisać do Emilie i podziękować jej za goœcinę", listonosz przynosi kartkę z podziękowaniem od niej! Dana Berry wyraziła uznanie dla swej matki piszšc: W dniu ukończenia szkoły œredniej mama dała mi list - pierwszy, jaki w ogóle od niej otrzymałam. Był cudowny; nie miałam pojęcia, że potrafi tak pięknie pisać. Dziękowała mi w nim za to, że nie przysparzałam jej żadnych kłopotów w okresie dorastania i że napełniałam nasz dom œmiechem. Dalej zapewniła mnie, że zawsze mogę liczyć na jej wsparcie i nawet jeœli nie dokonam w życiu niczego wielkiego, wystarczy, że będę sobš. Cišgle mam ten list; jest on moim srebrnym puzdereczkiem. Mama naprawdę mnie kocha! Jak bardzo każdy z nas pragnie pisemnych dowodów na to, że "ktoœ naprawdę nas kocha". Kiedy mężczyzna ma poważne problemy finansowe, potrzebuje szczególnego wsparcia od swej żony. Jakże często my, kobiety, w takich momentach wycofujemy się i uważamy, że jesteœmy bardzo szlachetne, ponieważ nie powiedziałyœmy głoœno, co naprawdę myœlimy. Przeciwnoœci losu mogš albo zbliżyć do siebie małżonków, pragnšcych swej wzajemnej obecnoœci, albo wręcz przeciwnie - zniszczyć zachwianš wczeœniej więŸ małżeńskš. Większoœć par, które szukajš u nas porady w trudnych chwilach, należy do tej drugiej kategorii. Bardzo się więc ucieszyłam, kiedy Janet Pohlhammer pokazała mi list od swojego męża Chucka, który otrzymała w 1989 roku w dniu œw. Walentego. List napisany był na zwykłym papierze w linie, bez żadnych ozdób. Gdy zapytałam, czy mogę go wykorzystać do zilustrowania koncepcji "srebrnych puzdereczek", Janet zgodziła się, ale pod warunkiem, że potem oddam jej ten list, aby mogła zawsze go przy sobie nosić. Oto list Chucka: Droga Janet, Żadna kartka z okolicznoœciowym tekstem nie mogłaby wyrazić moich uczuć do Ciebie. Ostatnie miesišce były dla mnie bardzo ciężkie. Po raz pierwszy w życiu zawalił się œwiat mojej pracy. Wczeœniej zdarzały się różne trudne chwile, kiedy chciałem rzucić wszystko - i faktycznie rzucałem, nigdy jednak nie doszło do tego, by szef zdecydował, że mnie nie potrzebuje. Bez Twojej pomocy nie dałbym sobie rady w tych ciężkich chwilach. Wydaje mi się, że przeciwnoœci losu jeszcze bardziej nas do siebie zbliżajš. Dziękuję za Twojš miłoœć i niezachwiany optymizm - bardzo mi tego potrzeba. Zamierzam zrobić, co tylko możliwe w tej nowej sytuacji; przy Twojej pomocy mogę wszystko zmienić. Ale niezależnie od tego, co się stanie, wiem, że Ty jesteœ przy mnie i tylko to tak naprawdę się liczy. Kocham Cię z każdym dniem coraz bardziej. Chuck Nigdy nie jest za póŸno, by wysłać list z podziękowaniem lub wyrazami uznania. Lois czekała ponad czterdzieœci lat, żeby dowiedzieć się od swej matki, że ta jš ceni i jest z niej dumna. "Majšc czterdziestkę na karku i trójkę dzieci, nadal odczuwam potrzebę akceptacji" - wyznała. Wreszcie, kiedy zorganizowała wspaniałe przyjęcie z okazji pięćdziesištej rocznicy œlubu rodziców, nadeszło upragnione "srebrne puzdereczko". Lois opowiadała mi: "Miesišc póŸniej otrzymałam od matki niesamowity list, w którym pisała, że włożyłam tak wiele wysiłku w przygotowanie dla nich tej uroczystoœci i że były to wspaniałe i wiele znaczšce chwile. Wspomniała także, iż moja miłoœć do Zbawiciela, którš przekazałam moim trzem synom, daje się zauważyć w ich miłym usposobieniu. Czytam ten list przynajmniej raz w tygodniu". Nigdy nie jest za póŸno, by wysłać lub otrzymać "srebrne puzdereczko". Pisemna zachęta lub wsparcie może podnieœć kogoœ na duchu i sprawić, że poczuje się bardziej wartoœciowym człowiekiem. Rozdawajmy hojnie słowa zachęty, nie wiemy bowiem, jak wielki wpływ mogš mieć na czyjeœ życie. Wštpię, czy szczęœliwy absolwent Harvardu zdawał sobie sprawę, jak cenna okaże się kartka, którš napisał do żony swego przyjaciela. Pam zwierzyła mi się, że po urodzeniu drugiego dziecka czuła się zupełnie bezwartoœciowa: Zrezygnowałam z wymagajšcej dużego zaangażowania pracy na kierowniczym stanowisku, by być w domu z dziećmi. Straciłam poczucie własnej wartoœci, które dawała mi ta praca, i poddałam się "syndromowi superkobiety". Krótko mówišc, nie ceniłam swojej pozycji w domu. Pewnego dnia zupełnie niespodziewanie otrzymałam kartkę od przyjaciela mojego męża, w której podbudowywał mnie w mojej roli mamy na pełnym etacie. Ten człowiek prowadzi udane interesy na dużš skalę i nigdy nie przyszłoby mi na myœl, że przywišzuje wagę do tradycyjnych wartoœci. Porównał mnie z Christš McAuliffe, nauczycielkš i członkiem załogi Challengera, która powiedziała: "Uczę, a więc dotykam przyszłoœci". Bardzo potrzebowałam takiej zachęty. Pewien duchowny, który nie otrzymał w swym życiu zbyt wielu "srebrnych puzdereczek", opowiedział mi, że pomógł dziewczynie ze swojej parafii dostać się na studia. Napisała do niego póŸniej list z podziękowaniem. Przyznał się, że nosi ten list stale ze sobš i dodał: "Kiedy czuję się przygnębiony, wycišgam go i czytam na nowo". Piękno słowa pisanego polega na tym, że to, co raz zostało zapisane, można odczytywać wielokrotnie. Każde kolejne czytanie dodaje słowom blasku, tak jak polerowanie sprawia, że złota moneta staje się jeszcze piękniejsza. Sherry przechowuje w swojej Biblii "srebrne puzdereczko", które regularnie "poleruje". Oto, co mi powiedziała: "Znajoma, która nauczała mnie jako œwieżo upieczonš chrzeœcijankę w obcym mieœcie, dała mi w zeszłym roku na gwiazdkę kartkę ze słowami zachęty; przechowuję jš w swej Biblii. Napisała w niej, że Bóg mnie kocha, ma dla mojego życia wspaniały plan i że najlepsze jest jeszcze przede mnš. Kocham jš za to, że wlała mi otuchę w serce, ofiarowała [srebrne puzdereczko] - coœ, czego nigdy nie otrzymałam od nikogo innego. Zawsze podtrzymywała mnie na duchu, była ze mnš w chwilach zwštpienia, chaosu wewnętrznego, cierpienia i strachu". Niektórzy z czytajšcych te słowa mogš pomyœleć: "Nie mam takich karteczek jak Emilie; nie umiem się modlić tak jak Anna; nie mam żadnych zdolnoœci do pisania". Co możemy zrobić, jeœli chcemy wspierać innych na duchu, ale nie mamy naturalnego daru wysławiania się, nie wiemy, co powiedzieć albo brakuje nam twórczych pomysłów? Każdy z nas nosi w sobie uczucia, które chciałby wyrazić. Często nie umiemy jednak ubrać tych uczuć w słowa; wydaje nam się też, że nie wiemy, czego życzyliby sobie inni ludzie. Najcenniejsze sš oczywiœcie osobiste słowa zachęty, ale wybranie odpowiedniej kartki też może być pasjonujšcym zajęciem i równie dobrym sposobem rozdawania "srebrnych puzdereczek". Historia opowiedziana przez Lindę pokazuje, że wysłanie kartki lub listu ze słowami aprobaty może czasem przynieœć dodatkowe korzyœci. Zawsze miałam ogromne trudnoœci z wybraniem kartki na Dzień Matki dla mojej teœciowej. Nigdy tak naprawdę mnie nie lubiła i cišgle krytykowała wszystko, co robię. Wyszukanie odpowiedniego tekstu okolicznoœciowego było dla mnie istnš mękš - żaden do niej nie pasował. Pewnego dnia Pan przemówił do mnie: "Wybierz tekst, który opisuje jš takš, jakš chciałabyœ jš widzieć, a ja dopełnię reszty!" Od tej pory więc wybierałam dla niej kartki, które zawierały piękne opisy idealnej teœciowej. Z czasem zaczęła się stawać takš właœnie osobš - Bóg przemienił jej serce. Teraz naprawdę mnie kocha i nawet mówi o tym innym. Trzeba było, żeby Bóg najpierw zmienił moje serce, abym dzięki Niemu mogła jš pokochać! To było "srebrne puzdereczko" dla dwóch osób jednoczeœnie: obdarowana poczuła się kochana, a ofiarodawczyni odczuła poprawę wzajemnych relacji. Czy nie jest tak, że każdy z nas zna kogoœ, komu powinien wysłać "srebrne puzdereczko"? Kiedy mam wolnš chwilę na lotnisku w czasie moich podróży, wstępuję do sklepu z upominkami, aby rzucić okiem na różne pamištki i pocztówki. Często wystarczy kwadrans, by znaleŸć idealnš kartkę dla kogoœ z przyjaciół lub z rodziny. W supermarketach zatrzymuję się przy stojakach z pocztówkami i staram się znaleŸć coœ ciekawego. Na seminariach Class uczymy ludzi, którzy pragnš porozumiewać się z innymi w sposób twórczy, by stawali się "czujni wobec życia". Chodzi nam o dostrzeganie wokół siebie tego, co mogłoby zostać póŸniej wykorzystane jako wymowny przykład lub symbol. Niezależnie od tego, czy ktoœ chce zostać mówcš czy nie, może lepiej służyć innym będšc wyczulonym na to, co ich interesuje. Ludzie sš zachwyceni, kiedy dostajš kartkę lub list nawišzujšcy do ich osobistych doœwiadczeń czy jakiœ przedmiot uzupełniajšcy ich kolekcję albo po prostu kojarzšcy się z ich osobš. Jeœli chcemy trafić w dziesištkę, musimy słuchać, co ludzie mówiš. Dzięki temu można się zorientować, jakie sš ich zainteresowania i co ich bawi. Minęło już ponad dziesięć lat od czasu, kiedy Connie Teilborg prowadziła w Phoenix seminarium na temat typów temperamentu. Za dekorację posłużyły jej żaby, a główne przesłanie oparte było na słowach piosenki: "Czy choć jednš żabę pocałowałaœ dziœ? Czy pomogłaœ komuœ przez życie iœć?" Teza była taka, że jeœli obdarzamy innych ludzi słowami zachęty, to dzięki nam kilka "żab" może zmienić się z powrotem w "księżniczki". Od tamtej pory przesyłamy sobie z Connie żaby we wszelkiej możliwej postaci. Im brzydsza żaba, tym lepszš mamy zabawę. Kiedy wracam do domu z długiej podróży i znajduję paczkę lub list od Connie, zaczynam się œmiać, zanim jeszcze zajrzę do œrodka. Przysłała mi już zegar słoneczny, dzwoneczki poruszajšce się na wietrze i choršgiewkę ogrodowš w kształcie żaby. Udało jej się także zdobyć podkoszulkę z olbrzymiš ropuchš z przodu oraz żółto-zielonš spódnicę w purpurowe żabki. Connie potrafi wprawić mnie w dobry humor, nie mówišc ani słowa. Ostatnio otrzymałam pokaŸnych rozmiarów pakunek zawierajšcy nadmuchiwane koło do pływania dla dziecka w formie œlicznej zielonej żaby. Mój mały wnuczek Bryan uważa, że pływanie w nim to wielka frajda. Gdy oglšdam stojaki z pocztówkami, zawsze znajduję jakšœ żabę. Widziałam już kartkę na Œwięto Dziękczynienia z żabš wyskakujšcš z dyni, na Boże Narodzenie z żabami pod choinkš, a także pocztówkę z żabš całujšcš legendarny kamień w Blarney. (Chodzi o kamień z inskrypcjš, stanowišcy fragment murów zamku w irlandzkiej miejscowoœci Blarney, niedaleko miasta Cork. Pocałowanie tego kamienia ma - jak głosi legenda - uzdolnić do mówienia rzeczy, które pochlebiajš ludziom, przekonujš ich do czegoœ lub wprowadzajš w błšd. - przyp. tłum.) Kiedy ma się oczy i uszy otwarte, można znaleŸć zdumiewajšco wiele drobiazgów, które rozweselš naszych przyjaciół i bliskich. Emilie Barnes mieszka w czerwonym domu przebudowanym ze stodoły. Gdy tylko widzę pocztówkę, na której znajduje się stodoła, myœlę o Emilie. Evelyn Davison prowadzi wykłady, które zatytułowała "Jabłka Ewy". Jeœli zobaczę gdzieœ kartkę z jabłkami, kupuję jš z myœlš o Evelyn. Missy Chavez bardzo podoba się to, że Jezus jest pasterzem, a my Jego owcami, kupuję więc dla niej pocztówki z kudłatymi owieczkami. Pierwsza ksišżka Marilyn Heavilin nosi tytuł Róże w grudniu; ilekroć znajduję pocztówkę, notatnik, plakat lub obrazek z różami, kupuję je dla niej. Ostatnio Marilyn podarowała mi œliczne srebrne pudełeczko na lekarstwa, ozdobione różami, podkreœlajšc w ten sposób, że tematyka naszych wykładów jest pokrewna. W zeszłym roku na Boże Narodzenie jedna z moich znajomych ofiarowała mi duże srebrne pudełko pełne malutkich srebrnych puzdereczek, które zbierała specjalnie dla mnie. Każda kartka lub drobiazg, odpowiadajšce czyimœ zainteresowaniom, zostanš przyjęte ze szczególnš radoœciš. Kiedy jestem u kogoœ w domu, staram się zaobserwować, co może trafić w jego upodobania. Na przykład w domu pewnej pani mieszkajšcej w Baltimore zauważyłam podœwietlanš gablotkę z pięknymi muszlami, wysłałam jej więc kartkę, na której widniały właœnie muszle. Mam znajomš, której pasjš jest konstruowanie miniaturowych domów, sklepów, budynków koœcielnych. Kiedy spotkałam przypadkiem pocztówkę z miniaturami, kupiłam jš z myœlš o niej. Barbara Cooper powiedziała mi, że zbiera piasek - po prostu zwykłš ziemię z miejsc, które odwiedziła. Nigdy nie słyszałam o podobnej kolekcji, ale kiedy byłam na Złotym Wybrzeżu w Australii, pomyœlałam o niej i przywiozłam jej stamtšd pełnš torebkę piasku. Z przytoczonych przeze mnie przykładów widać, jak w sposób twórczy możemy umilić komuœ życie przez odpowiedniš kartkę lub podarunek. Aby pamiętać o urodzinach i innych ważnych rocznicach, zaznaczam daty w kalendarzu, który noszę w torebce. Pod koniec każdego miesišca, kiedy mam parę wolnych chwil między jednym lotem a drugim, przeglšdam wykaz na następny miesišc i staram się wybrać kartki okolicznoœciowe na każdš z tych okazji. Czasem kupuję je z wyprzedzeniem i umieszczam w specjalnej przegródce na dany miesišc. Oprócz podziału na poszczególne miesišce mam też przegródki na kartki z podziękowaniami, życzeniami powrotu do zdrowia, a także z okazji narodzin dziecka oraz z wyrazami współczucia. Staram się zawsze mieć po kilka kart każdego rodzaju, żeby bez wychodzenia z domu móc napisać odpowiedniš. W miarę jak bycie "czujnym" wobec zainteresowań innych ludzi staje się naszym sposobem życia, odkrywamy, że rozdawanie "srebrnych puzdereczek" - słów wsparcia i zachęty - to nasze powołanie. Zadbajmy o to, by w naszych rodzinach uroczyœcie obchodzić różne ważne okazje oraz by szukać niekonwencjonalnych sposobów sprawiania domownikom radoœci. Gdy nasze dzieci dorastały, zachęcałam je, żeby na każde œwięta dekorowały mieszkanie. Teraz jestem szczęœliwa, kiedy odwiedzam mojš córkę - Lauren i widzę, jak angażuje swych trzech synów w przygotowania przedœwišteczne. Pielęgnowanie tradycji to bardzo pozytywny element wychowania dzieci, dajšcy im szczególne wspomnienia, które w przyszłoœci znajdš wyraz w ich własnych domach i rodzinach. Pomagajmy naszym dzieciom w rozwijaniu zainteresowań, do których pozostali członkowie rodziny mogš coœ wnieœć, gdy dzieci już dorosnš i opuszczš rodzinny dom. Kiedy nasza córka Marita była mała, nazywaliœmy jš "Króliczkiem". Pozwoliliœmy jej, jako dorastajšcej pannie, trzymać parkę holenderskich królików. Teraz w swoim domu również ma królika w klatce. Za każdym razem, gdy widzę gdzieœ kartkę z królikiem, figurkę albo podkoszulkę z wizerunkiem tego zwierzęcia, kupuję je dla Marity. Lauren była zawsze małš "mamuœkš". Opiekowała się Maritš od chwili jej narodzin, całymi miesišcami doglšdała naszych dwóch synków, którzy przyszli na œwiat z uszkodzeniem mózgu i krzyczeli przez dwadzieœcia cztery godziny na dobę. Bardzo cierpiała, kiedy chłopcy zmarli. Była i jest wzorowš matkš dla swych trzech synów; niestety, nie ominšł jej ból po stracie bardzo oczekiwanej maleńkiej córeczki. W zwišzku ze swš szczególnš, głębokš miłoœciš do dzieci, Lauren zbiera wszystko, co przedstawia kochajšcš matkę i jej dziecko - obrazki, pocztówki, figurki. Nasz adoptowany syn Fred ma wielkiego angielskiego bulteriera. Jest to potężny biały pies z czarnš obwódkš wokół jednego oka. Kupowanie Fredowi zabawnych drobiazgów zawsze było sprawš trudnš, ale że ostatnio pojawiło się mnóstwo plakatów, pocztówek, podkoszulek i figurek przedstawiajšcych bulteriery, o wiele łatwiej teraz wybrać coœ dla niego. Niedawno Marita zauważyła, że jej brat od czasu do czasu czuje się samotny i potrzebuje kogoœ, z kim mógłby porozmawiać. Postanowiła więc okazać mu, że ma w niej oddanego przyjaciela - kogoœ, do kogo może zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Marita wyszukuje odpowiednie dla Freda pocztówki i co kilkanaœcie dni wysyła mu pięknš kartę pełnš słów zachęty. Treœć kartki jest czasem poważna, a czasem żartobliwa; tak czy inaczej, dzięki Maricie przynajmniej dwa razy w miesišcu Fred dowiaduje się, że ktoœ się o niego troszczy. Nie należy on do ludzi, którzy wyrażajš uznanie słowami, kiedy jednak Marita odwiedziła Freda w pracy, zauważyła niektóre ze swoich kartek ułożone na jego biurku - "srebrne puzdereczka", pełne słów wsparcia i zachęty, trzymane na wierzchu po to, by dodawały blasku szarym dniom. Niezależnie od tego, czy rozdajemy "srebrne puzdereczka" w postaci liœcików wysyłanych do ludzi będšcych w potrzebie, kartek do przyjaciół czy też drobnych upominków ofiarowywanych z jakiejœ okazji albo i bez okazji, ludzie będš nam wdzięczni za podnoszenie ich na duchu. Jakże się cieszyłam, kiedy otrzymałam srebrne pudełeczko od pań z Towarzystwa Syjońskiego; białe skarpetki z czerwonymi serduszkami na œw. Walentego od Dany, a od Carole na dzień œw. Patryka - białš lnianš chusteczkę do nosa, pochodzšcš z Irlandii, z wyhaftowanym motywem koniczyny. Podarunek, list lub kartka nie muszš być kosztowne; powinny natomiast być starannie dobrane, nieœć zachętę i mówić: "Kocham Cię, ponieważ... " Dziękuję Wam, Fredzie i Florence, za Wasz bezcenny podarunek miłoœć i troskę pięknie opakowany w srebro osobistego zaangażowania, ozdobiony różnobarwnymi wstšżkami poœwięcenia. Dzięki Wam moje życie stało się bogatsze. Tym bogactwem podzielę się z innymi. Marvel Bergland "Z mego serca tryska piękne słowo" (Ps 45, 1). Rozdział 7 Kwiaty zamiast chwastów Gdy mój syn Fred, z usposobienia melancholik, był dzieckiem, wiozłam go kiedyœ samochodem do szkoły. W pewnym momencie zerknęłam przez okno i spostrzegłam, że wzdłuż szosy cišgnš się całe łany kwiatów. - Spójrz, jakie piękne kwiaty! - zawołałam. Traf chciał, że akurat w tym momencie mijaliœmy jakiœ wybujały chwast, panoszšcy się wœród drobnych stokrotek. - Tak, ale popatrz na to zielsko - odpowiedział Fred. Zbił mnie z tropu na moment swojš negatywnš uwagš. Po chwili, jakby czytajšc w moich myœlach, zapytał: - Mamo, dlaczego ty zawsze widzisz kwiaty, a ja chwasty? No właœnie, dlaczego niektórzy z nas widzš kwiaty, a inni chwasty? Nasza osobowoœć, poczucie własnej wartoœci, œrodowisko, z którego się wywodzimy, a także okolicznoœci, w jakich się znajdujemy - wszystko to kieruje nas na drogę myœlenia pozytywnego lub negatywnego. Kiedy uœwiadomimy sobie, że wyrastajšcy chwast może zdusić nasze kwiaty, zdamy sobie także sprawę z tego, jak ważne jest kultywowanie uprawy dobrych, ciepłych słów. Powinniœmy być "siewcami dobrego ziarna", którzy wiedzš, że będš żšć to, co posiali. Czy nasze skrzynki sš pełne kwiatów, czy chwastów? Cindy Parsons brała udział w rekolekcjach dla kobiet w południowej Kalifornii i wysłuchała mojego wykładu o "srebrnych puzdereczkach", w którym opowiedziałam także o cioci Jean. Napisała do mnie potem dziesięciostronicowy list, w którym wychwalała swojš ciocię, będšcš dla niej wzorem kobiety. "Ciocia Cheri - pisała - zawsze była przy mnie, gdy tego potrzebowałam, zawsze interesowała się moim życiem i podnosiła mnie na duchu pokrzepiajšcymi słowami, mówišc na przykład: [Możesz to zrobić. Skoro mnie się udało, to uda się i tobie. Wiem, że to boli, ale czas leczy rany]". Cindy wspomina okres, w którym jej rodzice rozwodzili się, jako najtrudniejszy w swoim życiu. "Ciocia Cheri starała się ulżyć mi w cierpieniu, często rozmawiała ze mnš do póŸnej nocy, a czasem nawet do białego rana. Była przy mnie, żeby mnie trzymać za rękę, dać odczuć, że rozumie mój ból i obawy i przekonać mnie, że przebrnę przez to. To było osiemnaœcie lat temu, a ja wcišż czuję ten ból, ale na szczęœcie wcišż jest przy mnie ciocia Cheri, nadal obsypujšc mnie słowami pełnymi zachęty i otuchy". Ciocia Cheri udzielała Cindy praktycznych rad, kiedy ta przygotowywała się do zamšżpójœcia, pocieszała jš po œmierci babci i wskazała jej właœciwš drogę zwišzanš z pracš ewangelizacyjnš. Cindy rozważała podjęcie pracy w kobiecej organizacji ewangelizacyjnej, ale wydawało jej się, że sobie nie poradzi. "Miałam różne koncepcje, sugestie, plany, itp. Przedstawiłam wszystkie mojemu duszpasterzowi i zaoferowałam się, że pomogę mu znaleŸć odpowiedniš kobietę do poprowadzenia tej pracy. On zaœ powiedział: [Cindy, ty jesteœ odpowiedniš osobš]. Nigdy przedtem nie robiłam czegoœ na tak wielkš skalę, zadzwoniłam jednak do cioci Cheri, a ona jeszcze raz podniosła mnie na duchu mówišc: [Cindy, myœlę, że wiesz, co powinnaœ zrobić]. I tym razem miała rację. Od tamtych chwil upłynęły już prawie dwa lata; przez ten czas Bóg posługiwał się mnš w cudowny sposób po prostu dlatego, że byłam do Jego dyspozycji i chciałam działać". Ciocia Cheri miała istotnie pozytywny wpływ na życie Cindy. Zastanówmy się, czy jesteœmy takš ciociš Cheri lub ciociš Jean dla kogoœ, kogo znamy? Być może jest ktoœ, kto potrzebuje słowa wsparcia i zachęty. Ja staram się mieć oczy i uszy otwarte na to, dokšd prowadzi mnie Bóg. Kiedy kieruje mnie ku jakiejœ osobie, często widzianej po raz pierwszy w życiu - idę. Cindy kończy swój długi list zapewnieniem, że będzie podtrzymywać innych ludzi na duchu tak, jak jej ciotka podtrzymuje jš. Ma nadzieję, że uda jej się tak wpływać na innych, by "stali się tym, czym dla mnie jest ciocia Cheri. Wsparcie i zachęta z jej strony odegrały w moim życiu ogromnš rolę. Często zastanawiam się, czy znalazłabym w sobie doœć siły i pewnoœci siebie, by przebrnšć przez te wszystkie lata, gdyby nie jej budujšce słowa. Tak, słowa naprawdę majš ogromne znaczenie!" Słowa sš potężnym narzędziem - zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jeœli pochodzš z ust rodziców lub innych osób, od których dziecko jest w jakiœ sposób zależne, mogš mieć istotny wpływ na całe jego życie. Mšż i czwórka dzieci Raquel cieszš się, że postanowiła ona w końcu wrócić do szkoły, by uzupełnić braki w wykształceniu. A Raquel wyznaje: "Moja matka nigdy nie miała dla mnie żadnych słów zachęty. W rezultacie nie ukończyłam szkoły œredniej". Kiedy powiedziała matce, że wraca do szkoły, usłyszała jedynie: "Najwyższa pora". W pištej klasie nauczycielka muzyki powiedziała Loreen, że ta nieładnie się œmieje. Loreen wspomina, jak wielki wpływ miały te słowa na jedenastoletnie dziecko: "Do piętnastego roku życia ani razu nie rozeœmiałam się głoœno". Kiedy Elizabeth chodziła do szkoły podstawowej, ojciec nigdy nie pomagał jej odrabiać lekcji z matematyki. Tłumaczył, że jako dziewczynka i tak nigdy matematyki nie zrozumie. Przez całš szkołę œredniš otrzymywała z tego przedmiotu trójki i dwójki. Dwadzieœcia lat póŸniej, goršco namawiana przez męża, zapisała się na kurs algebry, i oto ta dziewczynka, która nie była w stanie pojšć matematyki, dostała szóstkę! Rodzice Christine rozwiedli się, kiedy dziewczynka była jeszcze bardzo mała. Tata mieszkał w Teksasie, mama zaœ przeniosła się z dziećmi do Kalifornii. Mama obdarowywała dziewczynkę "srebrnymi puzdereczkami" słowami wsparcia i zachęty. Kiedy jednak Christine jechała do ojca, ten nie tylko nie mówił niczego budujšcego, ale wykazywał się szczególnym talentem do odbierania jej tych drogocennych skarbów, które już posiadała. Christine opowiadała mi: "Majšc dziewiętnaœcie lat zostałam chrzeœcijankš i Bóg zaczšł działać w moim życiu. Postanowiłam przenieœć się do Teksasu, pod pretekstem podjęcia nauki w college'u, aby odnowić kontakty z ojcem. Bóg nie zmienił mojego taty, ale mnie - tak! Chętnie rozdawałam [srebrne puzdereczka], czułam jednak, że potrzebuję ich od mojego taty bardziej niż od kogokolwiek innego. W końcu zrozumiałam, że Bóg jest moim Ojcem i od Niego mogę przyjmować [srebrne puzdereczka], które powinien dawać mi mój ziemski ojciec. Dzięki temu mogłam pozbyć się złudnych oczekiwań, wytrzymać kolejne chwile odrzucenia przez tatę, a także nauczyć się kochać go bezwarunkowo i przebaczać mu. Mój ojciec nadal kocha mnie warunkowo i czasami burzy mojš wieżę z klocków, ale ja uczę się obdarowywać go [srebrnymi puzdereczkami], zamiast odgradzać się od niego murem. Wcišż nie tracę nadziei, że pewnego dnia on odpłaci mi tym samym". Gdy Rod miał dziewięć lat, postanowił uczynić coœ, co poprawiłoby sytuację finansowš jego rodziny. Był niezwykle dumny, że sam, bez niczyjej pomocy, znalazł pracę przy roznoszeniu gazet. Jego entuzjazm szybko jednak wygasł, bo gdy wpadł do domu jak burza, żeby podzielić się ze wszystkimi wspaniałš nowinš, zamiast okrzyków podziwu usłyszał: "Czy zdajesz sobie sprawę, ile ci to zajmie czasu? Nie dasz rady wstawać tak wczeœnie! Chłopcy w twoim wieku nie mogš wykonywać takiej pracy" - i podobne komentarze. Rod był zdruzgotany; zrezygnował z pracy jeszcze przed jej rozpoczęciem. Kiedy trzydzieœci lat póŸniej dzielił się ze mnš tš historiš dodał, że nigdy więcej o niczym rodzicom nie opowiadał. Nigdy nie pytał ich o zdanie ani nie dyskutował na temat swych decyzji. Nie otrzymał od nich "srebrnych puzdereczek". Loree miała trzy starsze siostry, bardzo ładne i zdolne. Wszystkie œpiewały w zespole i cieszyły się dużš popularnoœciš. Żyjšc w ich cieniu, Loree czuła się brzydka, pozbawiona talentu i niewiele warta; uważała, że nie może się z nimi równać. Wyrosła na bardzo niepewnš siebie nastolatkę. Wydawało się, że nic ani nikt nie jest w stanie jej pomóc, aż pewnego dnia usłyszała przypadkiem fragment rozmowy, jakš prowadzili rodzice jednej z jej koleżanek. Pan Clithroe stwierdził: "Gdyby tylko Loree czuła się kochana, byłaby najładniejsza z całej czwórki". Loree wyznała mi, że to jedno zdanie zmieniło całe jej życie. Kathy Gozur z czułoœciš wspomina słowa zachęty, jakie słyszała od ojca: "Tata był wspaniałym wzorem prawdziwego chrzeœcijanina. Choćby moje pomysły były nie wiem jak bezsensowne lub zwariowane, zawsze zachęcał mnie, bym je zrealizowała. Powtarzał często: [Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz]. Uważał, że powinniœmy sami podejmować decyzje, czy to słuszne czy niesłuszne, dobre czy złe. Tylko w ten sposób możemy się nauczyć ponoszenia konsekwencji swoich czynów. Mówił nam tak: [Jeœli wy, dzieci, podejmiecie złš decyzję, to my, rodzice, będziemy przy was i pomożemy wam pozbierać to, co pozostało]. I rzeczywiœcie, zawsze byli przy nas, choćby nie wiem ile mieli zajęć". Każdego dnia tata Kathy ofiarowywał jej "srebrne puzdereczka" ozdobione kokardami. Nie ma nic bardziej krzepišcego niż widok ojca dumnego ze swych dzieci. Kiedy jestem na nabożeństwie z mojš córkš Maritš widzę, jak tata Janie Seltzer dosłownie promienieje patrzšc na swojš córkę, która - jako żona pastora - stoi z przodu, blisko ołtarza. To oczywiste, że Jim jest dumny ze swojej córki. Janie wspomina, że kiedy jako dziecko wróciła do domu z jakiegoœ obozu i opowiadała ojcu o wszystkich przyjaŸniach, które tam nawišzała, powiedział jej: "No pewnie, że tak. Każdy chce się przyjaŸnić z mojš Janie". To było jego "srebrne puzdereczko" dla niej. Pewnego wieczoru, w trakcie pisania tej ksišżki, wybrałam się na kolację do restauracji w Palm Springs. W drzwiach minęłam dwie eleganckie panie, które właœnie wychodziły, i usłyszałam fragment ich rozmowy: - Ojciec powiedział mi, że przypominam mu mysz. - Dlatego, że jesteœ taka chuda? - Nie, dlatego że nie mam osobowoœci. - Nie pamiętam, żeby coœ takiego mówił. Na to pierwsza z nich odrzekła dobitnie: - Za to ja pamiętam doskonale. Wcale nie szukajšc, wcišż spotykam ludzi cierpišcych z powodu jakiejœ uwagi, którš ktoœ rzucił ot tak sobie, nie myœlšc o skutkach, jakie może ona wywołać. Czy pamiętacie, jak się zarzekaliœcie: "Nigdy nie będę tak postępować! Nigdy nie będę taka, jak moja matka!"? Darlene opowiadała mi, że wychowywała się w negatywnej, pełnej krytycyzmu atmosferze stworzonej przez matkę. Obiecała sobie, że nigdy nie będzie mówić do swych dzieci tak, jak jej matka mówiła do niej. Darlene pracowała nad tym, by do swych dwóch synów zwracać się w sposób pozytywny. Wyznała mi jednak, że mniej więcej od roku ma coraz większe trudnoœci z porozumieniem się ze starszym, pięcioletnim. "Stopniowo moje nastawienie do niego stawało się coraz gorsze, zaczynałam mówić mu nieprzyjemne rzeczy, tak jak moja matka mówiła mnie. Pani przesłanie o [srebrnych puzdereczkach], słowach wsparcia i zachęty, przypomniało mi, jak czułam się jako dziecko. Mam zamiar postawić w każdym pokoju srebrne puzderko, żeby cišgle o tym pamiętać. Dziękuję!" Rodzice często obawiajš się, że zbyt wiele słów aprobaty i pochwały może sprawić, iż dziecko stanie się zarozumiałe. Być może pamiętamy jeszcze, jak ktoœ nam mówił: "Uważaj, żeby ci woda sodowa nie uderzyła do głowy". Cindy z Manhattan Beach wiedziała że jest piękna i inteligentna, gdyż mówiło jej to wiele osób. Jej matka jednak nie należała do nich. "Nigdy nie powiedziała mi komplementu, który mogłabym zachować w pamięci, natomiast nazywała mnie głupiš i leniwš". Obecnie, w wieku czterdziestu lat, Cindy rozumie, że nie jest ani głupia, ani leniwa, nadal jednak musi walczyć z tym głęboko zakorzenionym przekonaniem. Powiedziała mi, że słowa matki wcišż kładš się cieniem na niemal wszystkim, co robi i mówi. "Uwierzyłam we własnš brzydotę, chociaż sygnały, jakie otrzymuję od ludzi œwiadczš o tym, że jestem doœć atrakcyjna. Pani wykład był fantastyczny i dał mi tak wiele. Jest pani błogosławieństwem dla tylu ludzi. Przez sporš częœć mojego życia starałam się podœwiadomie udowodnić, że moja matka ma rację. Teraz pracuję nad tym, by dawać mojemu mężowi i synowi [srebrne puzdereczka], których sama nie otrzymywałam". Carolyn to kolejna osoba, która pamięta, jak matka nazywała jš głupiš, tępš idiotkš. W rezultacie każda próba stanowiła dla niej barierę nie do przejœcia. Głębokie przekonanie o własnej głupocie sprawiało, że nie była w stanie zdać żadnego egzaminu za pierwszym razem. Jeœli podjęcie nowej pracy wišzało się z poddaniem się jakiemukolwiek testowi, Carolyn rezygnowała bez walki. Nawet egzamin na prawo jazdy musiała zdawać kilkakrotnie, zanim w końcu jej się powiodło. Słowa matki powstrzymały jš przed spróbowaniem wielu rzeczy. Niedawno Carolyn musiała ponownie zdawać na prawo jazdy. Już na wiele dni przed terminem egzaminu przypominała kłębek nerwów, wiedzšc, ile upokorzenia przyniosš jej wyniki. Znajomi modlili się za niš przed egzaminem i w czasie jego trwania. Dzięki Bożej pomocy Carolyn zaczyna widzieć, że opinie matki były niesłuszne. "Dostałam maksymalnš liczbę punktów! - powiedziała mi. - Czy może pani w to uwierzyć? Byłam taka szczęœliwa!" Mogłam uwierzyć. Nie minie wiele czasu i sama Carolyn też będzie w stanie w to uwierzyć. Ofiarowywanie ludziom słów wsparcia i zachęty to coœ więcej niż robienie im przyjemnoœci. Słowa sš potężnym narzędziem, które może sprawić, iż poczujemy się kimœ albo wręcz przeciwnie - uznamy, że jesteœmy nikim. Elaine napisała mi, że kocha swoich rodziców, ale wydaje jej się, iż mogłaby dużo więcej osišgnšć, gdyby jš zachęcali, zamiast zniechęcać. W dalszych słowach wyjaœniła, że matka była przeciwna wszystkiemu, cokolwiek ona, jej bracia lub siostra usiłowali robić niezgodnie z wyobrażeniami matki co do ich postępowania. "Ojciec nie był aż taki, ale też nie mówił nic, co działałoby mobilizujšco - pisze Elaine. W rezultacie wzrastałam tłumišc swoje pragnienia. Kiedy dorosłam, poœlubiłam pierwszego mężczyznę, który poprosił mnie o rękę. Rozwiedliœmy się w niespełna dwa lata póŸniej. Potem wyszłam ponownie za mšż, ale to małżeństwo także nie przetrwałoby, gdyby nie miłoœć i wsparcie ze strony siostry i matki męża. Ich podejœcie było dla mnie prawdziwym œwiadectwem chrzeœcijańskim, a one same - moimi [srebrnymi puzdereczkami]!" Joanne Provost była dzieckiem o silnej woli, agresywnym i nigdy nie zmieniała zdania. Takie dzieci często słyszš: "Nie odzywaj się, dopóki cię o to nie poproszę! Dlaczego nie robisz tak, jak ci mówię?" albo "Jesteœ trudnym dzieckiem". Tymczasem matka Joanne kierowała do niej życzliwe, podnoszšce na duchu słowa, jak gdyby nigdy nic. Joanne pamięta, jak matka raz po raz powtarzała jej: "Pewnego dnia będziesz przewodzić innym!" I kiedy inne dzieci spełniały negatywne przepowiednie swoich rodziców, jej życie potwierdziło pozytywne uwagi matki. Joanne powiedziała mi: "W szkole byłam typem przywódcy. Czy chodziło o przygotowanie jasełek, czy o organizację ferii, zawsze wiodłam prym". Kiedy opuœciła bezpiecznš przystań chrzeœcijańskiej szkoły podstawowej i zaczęła uczęszczać do państwowego liceum, stała się nieœmiała - ale tylko na krótki czas. "Gdy byłam w ostatniej klasie, kwestia przywództwa została ostatecznie rozstrzygnięta. Zaangażowałam się w zorganizowanie wielkiej uroczystoœci w naszej szkole. Słowa mamy mobilizowały mnie do działania i realizowania celów jeden po drugim". Obecnie Joanne jest dyrektorem do spraw nauczania w lokalnym centrum biblijnym. Pełnišc kolejne funkcje zwišzane z przewodzeniem innym ludziom, nauczyła się jednej ważnej rzeczy: "Przewodzenie nie oznacza bycia szefem. Przewodzić można tylko zachęcajšc i mobilizujšc innych do działania". Joanne ma pięcioletniš córeczkę, przejawiajšcš takš samš silnš wolę jak kiedyœ ona. Często powtarza małej: "Pewnego dnia, Katie, będziesz przewodziła innym, prowadzšc ich do Chrystusa!" Jakże często matki, które dobrze wypełniły swoje zadanie wychowania potomstwa, odchodzš z tego œwiata, nie usłyszawszy słów pochwały: "Spisałaœ się dzielnie, dobra i wierna matko". Kobieta opisana w 31 rozdziałe Księgi Przysłów miała dzieci, które potrafiły wyrazić jej swoje uznanie. Pewnie niektóre z nas się dziwiš, gdzie takie dzieci znalazła. Widocznie należały one do innego gatunku; w końcu to było tak dawno temu... Byłam bardzo szczęœliwa, kiedy Marita zgłosiła chęć napisania pierwszego i ostatniego rozdziału do mojej ksišżki Raising the Curtnin on Raising Children (Jak wychowywać dzieci? Odsłonięcie tajemnicy). W pierwszym napisała, że nasz dom nie był żadnš bajkowš krainš zamieszkanš przez aniołki, ale że ja potrafiłam dostosowywać się do konkretnych sytuacji. W rozdziale końcowym zaœ wyraziła przekonanie, że jako matka wykonałam wspaniałš pracę. Oto, co napisała: "Tak się cieszę, że kiedy dorastałam, moja mama powtarzała mi, że jestem kimœ wyjštkowym i dodawała mi otuchy. Cenię sobie wszystkie te chwile, gdy słuchała mojej bezustannej paplaniny i opowieœci o nie spełnionych marzeniach. Jestem wdzięczna za jej modlitwy, za to, czym dzięki niej dzisiaj mogę być". Aletha przysłała mi list, który otrzymała od swojej córki. Mam nadzieję, że będzie on dla nas natchnieniem i zachętš do napisania podobnych słów uznania naszym matkom. Kochana Mamo, myœlałam dziœ o Tobie wielokrotnie i odkryłam nowš, zdumiewajšcš prawdę o sobie. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, ile udało mi się osišgnšć, iloma rzeczami mogłam się cieszyć teraz, ostatnio, a wszystko dzięki temu, że przez szereg lat Ty chciałaœ mnie uczyć, pokazywać mi różne rzeczy na przykładach. Może po prostu zaczynam się już starzeć (w końcu mam trzydzieœci jeden lat!), ale widzę wyraŸnie, że jeœli matka jest wytrwała i "w czynieniu dobrze nie ustaje", to ma wpływ nie tylko na całe życie swego dziecka - nawet wtedy, gdy opuœci ono już rodzinne gniazdo - ale i na przyszłe pokolenia! Na przykład dzisiaj ugotowałam kilka oryginalnych i smacznych potraw. Nikt nigdy nie narzeka na przygotowywane przeze mnie dania, wiem zatem, że nauczyłaœ mnie dobrze gotować. (Pamiętam, że wœród swoich przyjaciółek cieszyłaœ się sławš doskonałej kucharki.) Poza tym spędziłam trochę czasu na szyciu i ozdabianiu mieszkania własnoręcznie wykonanymi drobiazgami. (Dziękuję za przypominanie mi, że dom musi ładnie wyglšdać nie tylko na zewnštrz, ale i w œrodku!) Siedziałam podziwiajšc mój nowy pokój goœcinny i rozmyœlajšc o tym, ile zdołałaœ mnie nauczyć na temat kolorów, wzorów, jakoœci i piękna. A przecież tak niewiele miałaœ do dyspozycji w tamtych ciężkich czasach, kiedy urzšdzałaœ nasz dom. Potem œpiewałam moim dzieciom piosenki (oczywiœcie nie tak pięknie, jak Ty œpiewałaœ nam, kiedy byliœmy dziećmi, ale z radoœciš i entuzjazmem!). Zrobiłam też parę rzeczy zwišzanych z naszym koœciołem, takich jak załatwianie spraw organizacyjnych, telefonowanie, pieczenie ciasta itp. Dziękuję Ci za stworzenie w domu prawdziwej atmosfery chrzeœcijańskiej, za przykład - Twój i Taty - wiernoœci nawet w rzeczach małych. Nawet kiedy piszę ten list, uœwiadamiam sobie, że to Ty nauczyłaœ mnie znajdować właœciwe słowa i przelewać je na papier. Zbliża się Œwięto Dziękczynienia, więc chcę Ci podziękować za tę radoœć, piękno i wiarę w siebie, które pozwoliłaœ mi odnaleŸć w życiu. I proszę Cię, miej zawsze œwiadomoœć wszystkich darów, które Bóg Ci ofiarował. Możesz być spokojna, że dobrze wypełniłaœ swoje obowišzki macierzyńskie. BšdŸ pewna, że Bóg i Twoja rodzina majš jeszcze wobec Ciebie wiele wspaniałych planów. Nie ustawaj w osobistym rozwoju i dzieleniu się otrzymywanymi darami. Rozdawaj miłoœć. Kocham Cię bardzo i pozostaję Twojš wdzięcznš córkš Jeœli jako dzieci otrzymywaliœmy słowa wsparcia i zachęty, łatwiej nam póŸniej ofiarowywać je innym. Elane, najstarsza z czwórki rodzeństwa wspomina, że jej matka posiadała cały magazyn "srebrnych puzdereczek", wystarczajšco duży, by obdzielić nimi całš gromadkę. Mama Elane miała twórcze podejœcie do życia i zachęcała każde dziecko, by realizowało wszystkie swoje pomysły. Elane wspomina, że największym darem ofiarowanym jej przez matkę była umiejętnoœć widzenia błędów i potknięć w pozytywnym œwietle, a nie jako niepowodzeń. "Kiedy nie wychodziły nam rysunki albo malunki farbami, mama mówiła: [To nie jest żaden błšd; zróbmy z tego kwiatek - zobacz, jaki piękny jest teraz twój obrazek!] Moje malowidła były pełne chmurek, kwiatków i drzew, które powstały po to, by zatuszować jakšœ plamę. Teraz sama uczę w szkole rysunków i robię to tak jak moja matka. Prace moich dzieci sš pełne chmurek i kwiatków. Mama zmieniła mój obraz samej siebie i sprawiła, że moje życie jest piękne. Dopiero w zeszłym roku uœwiadomiłam sobie, jak doskonałš ilustracjš do wersetu Rz 8, 28 jest postawa mojej matki. Ileż to złych wyborów dokonanych przeze mnie w życiu Bóg przemienił póŸniej w kwiaty". Elane ma wiele "srebrnych puzdereczek" pełnych kwiatów. "Báo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł. Na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic" (Pnp 2, 11-12). Rozdział 8 Szkoła: mobilizacja czy zniechęcenie? Oprócz rodziców największy wpływ na życie dziecka majš nauczyciele. Pamiętam, jak sama spoglšdałam z nadziejš na moich nauczycieli, tak bardzo pragnšc usłyszeć od nich jakieœ słowo zachęty. Pamiętam paniš McCormick, œwieżo upieczonš absolwentkę uniwersytetu, która przekonywała mnie, iż mogę nauczyć się łaciny i będę kiedyœ zadowolona, że rozumiem rdzenie, przedrostki i przyrostki angielskich wyrazów pochodzenia łacińskiego. I miała rację. Stawiała przed nami wyzwania, które - jak sšdziliœmy - przekraczały nasze możliwoœci; doprowadziła do tego, że konwersowaliœmy po łacinie; i dała nam mocne podstawy do rozwoju bogatego słownictwa, do których to podstaw odwołuję się jeszcze i dziœ. Pamiętam także wykładowcę geologii, który zauważył, jak pochylam się do przyjaciółki coœ do niej szepczšc i postanowił dać mi nauczkę. Nigdy nie zapomnę tego upokorzenia, kiedy kazał mi stanšć przed wszystkimi studentami zebranymi na sali wykładowej i powtórzyć dziesięć razy: "Góra jest skrajnym przykładem diastrofizmu". Pamiętam również pewnš starszš nauczycielkę, wysokš, eleganckš paniš Croston, która uczyła nas, że nie należy nigdy mówić: "A ja wcale tak nie myœlę", tylko: "Myœlę, że to nie jest tak". Powtarzała nam cišgle: "Nigdy nie dajcie innym poznać, że nie myœlicie. I tak wkrótce sami to odkryjš". Po dziœ dzień, jeœli złapię się na tym, że powiedziałam komuœ: "Wcale tak nie myœlę", w uszach dŸwięczš mi słowa pani Croston. Kiedy spoglšdam wstecz na moje lata szkolne, przypomina mi się, że oprócz zeszytów i piórnika z długopisem, ołówkiem, linijkš i gumkš nosiłam w tornistrze dzienniczek ucznia, w którym od czasu do czasu pojawiały się notatki od nauczycieli. Niektóre z nich to były zawiadomienia o zebraniach, inne zawierały pochwałę, a niektóre uwagę: "Florence rozmawia na lekcji". Czasem dzienniczek bywał "srebrnym puzdereczkiem"; innym razem trwało parę dni, zanim odważyłam się wyjšć go z teczki i pokazać rodzicom. Gdy w swoim wystšpieniu podkreœlam rolę życzliwych, pełnych zachęty słów, słuchacze dzielš się ze mnš opowieœciami, które potwierdzajš, że wpływ nauczyciela na życie ucznia może być ogromny. Esther Pearson, zajmujšca się poradnictwem małżeńskim i rodzinnym, pamięta wydarzenie, które zaważyło na jej życiu. Będšc w ósmej klasie dokładała wszelkich starań, by uzyskać pištkę ze swej ulubionej historii. Pracowała więcej niż przewidywał program i była pewna, że przeœcignęła samš siebie. Tymczasem kiedy wystawiono stopnie okazało się, że dostała same czwórki. Zebrawszy wszystkie siły, stanęła przed nauczycielem historii i œmiało rzekła: "To musi być jakaœ pomyłka". Ten odpowiedział bez chwili wahania, nie myœlšc o tym, jakie wrażenie wywrze jego komentarz: "Nie, Esther, nie ma żadnej pomyłki. Jesteœ uczennicš czwórkowš i tyle". Esther czuła się pokonana; od tej chwili przestała walczyć o to, by stać się kimœ więcej niż czwórkowš uczennicš. Dopiero w wieku dwudziestu szeœciu lat uœwiadomiła sobie, że gdyby włożyła w to odpowiednio dużo wysiłku, mogłaby mieć same szóstki, ale - jak sama mówi - "wiele zostało zaprzepaszczone". Nauczyciele majš duży wpływ na poczucie własnej wartoœci i wiarę we własne siły swych wychowanków. Dzięki prostej uwadze pochodzšcej z ust kogoœ, kto ma władzę nad dzieckiem, może ono nabrać przeœwiadczenia, że jest w stanie czegoœ dokonać. Pani Harmon należała do nauczycieli, z których uczniowie się œmiejš. Była to kobieta bardzo niska, miała włosy ufarbowane na czarno i "pachniało od niej jak w perfumerii". Pomimo to pani Harmon potrafiła dostrzec w każdym ze swoich uczniów coœ dobrego i zachęcała ich do rozwijania własnych zdolnoœci. Margaret Begly pamięta, jak tuż przed dwudziestym zjazdem uczniów jej klasy przeglšdała pamištki z czasów szkolnych. Znalazła wœród nich króciutki liœcik - zapomniane "srebrne puzdereczko" od pani Harmon. Margaret wspomina: "Pamiętam, że w czasach szkolnych byłam naprawdę okropna, a jednak pani Harmon dostrzegła we mnie coœ, czego ja nie widziałam i w co nie mogłam uwierzyć. Swój podziw dla mnie wyraziła w tych kilku zdaniach: [Masz niezwykłš, przykuwajšcš uwagę osobowoœć. Przynosisz mi radoœć i wiem, że daleko zajdziesz w życiu]". Upłynęło wiele lat, zanim Margaret była w stanie uwierzyć słowom pani Harmon; a kiedy przed szkolnym zjazdem odczytała je ponownie, to małe "srebrne puzdereczko" stało się dla niej Ÿródłem nowej siły i zachęty. Leanne Williams opowiedziała mi o nauczycielce, która uczyła jš w szóstej klasie i w sposób znaczšcy wpłynęła na jej życie. Leanne uważała, że jest w najlepszym razie uczennicš przeciętnš, a może nawet nieco poniżej przeciętnej. Nauczycielka zmobilizowała jš do maksymalnego wysiłku. I chociaż Leanne nie osišgnęła wybitnych wyników, podczas uroczystoœci rozdania œwiadectw nauczycielka posadziła jš wœród uczniów, którzy otrzymali wyróżnienie. Dzięki zachęcie ze strony tej nauczycielki, dzięki temu, że chciała ona zaryzykować i umieœcić Leanne powyżej jej poziomu w nadziei, iż do niego docišgnie, ta młoda dziewczyna przeszła samš siebie i od tamtej pory otrzymywała najwyższe oceny. Debbie Heavilin pamięta uwagę jednej z nauczycielek, która wywarła wielki wpływ na jej życie. Było to "srebrne puzdereczko", które udało jej się przechować przez lata. "Z angielskiego byłam przeciętna. Nauczycielka mogła skrytykować moje wypracowanie, powiedziała jednak: [Podziwiam cię, bo potrafisz zmobilizować się do dużego wysiłku]. Od tamtej pory, ilekroć staję przed jakimœ problemem, przypominam sobie jej słowa. Pomaga mi wykrzesać z siebie doœć siły, by stawić czoła pojawiajšcym się trudnoœciom". Dzieci potrzebujš pieszczot i pocałunków. Jeœli nie otrzymujš ich w domu, w szkole sš często niespokojne. Grajš kolegom na nerwach, starajšc się w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Pani Bell, wychowawczyni Bonnie Ramirez w drugiej klasie, rozwišzała ten problem okazujšc każdemu z uczniów, jak bardzo go kocha. Bonnie wspomina: "Codziennie rano, kiedy wchodziłam do klasy na jej lekcję, przytulała mnie i całowała na powitanie". WyobraŸmy sobie podekscytowanie piętnastoletniej dziewczyny, która ma po raz pierwszy pojechać na wycieczkę z grupš młodzieży ze swojej parafii. Podekscytowanie to wzrosło w dwójnasób, kiedy się okazało, że ma siedzieć w autobusie obok najprzystojniejszego i najbardziej lubianego chłopca. Tš dziewczynš była Carol Hulin, która uważała się za osobę zupełnie przeciętnš. Niecierpliwie czekała na ten wielki dzień, a gdy wreszcie nadszedł, spakowała rzeczy i udała się na umówione miejsce. W końcu już prawie wszyscy zajęli miejsca w autobusie, tylko Carol wcišż stała, czekajšc aż zjawi się Greg. Nadeszła godzina wyjazdu, a ona nadal była sama. Wtedy podszedł do niej opiekun grupy i powiedział: "Carol, Greg sam nie wie, co traci - ominęło go szczególne wyróżnienie, jakim jest spędzenie tego dnia w twoim towarzystwie". To jedno zdanie odmieniło całš sytuację: zamiast czuć się głupio, Carol poczuła się kimœ wyjštkowym; otrzymała "srebrne puzdereczko", którego w tamtej chwili rozpaczliwie potrzebowała i którego nigdy potem nie zapomniała. Jedno życzliwe zdanie może zmienić czyjeœ życie na lepsze, ale wystarczy parę złych słów, by komuœ życie zrujnować. Barbara Aro ma straszne wspomnienia ze szkoły œredniej. Scenariusz został napisany już w pierwszym tygodniu nauki. Barbara nie odrobiła pracy domowej z angielskiego na lekcję z paniš McKinley, gdyż poprzedniego dnia zapomniała zabrać ze szkoły podręcznik. "Byłam przerażona konsekwencjami!"napisała do mnie. "Odrabiałam tę pracę w czasie lekcji, kiedy pani McKinley wyrwała mnie do odpowiedzi. Odpowiedziałam błędnie na pytanie, które ona uważała za proste, na co zareagowała okrzykiem: [Mój Boże, aleœ ty głupia!] Cała klasa się ze mnie œmiała". Barbara już wczeœniej miała trudnoœci z nawišzaniem przyjaŸni w nowej szkole, teraz zaœ stało się to wręcz niemożliwe. Błagała matkę, by przeniosła jš do innej szkoły, ta jednak zdecydowała, że córka musi się nauczyć radzić sobie z przeciwnoœciami życiowymi. Barbara zyskała więc przydomek "Mój Boże, aleœ ty głupia!"; lata szkolne były dla niej pełne cierpienia i rozgoryczenia. Dopiero w wieku dwudziestu oœmiu lat Candy uœwiadomiła sobie, że ma wszystko, czego potrzeba, by rozpoczšć naukę w college'u. Chciała to uczynić bezpoœrednio po ukończeniu szkoły œredniej, ale komentarze rodziców i nauczycieli odwiodły jš od tego pomysłu. "Powtarzali mi, że powinnam zostać zawodowym wodzirejem, bo mam pusto w głowie. Uwierzyłam w to. Nie zdawałam sobie sprawy, że to nieprawda, dopóki mój mšż nie zachęcił mnie do podjęcia nauki". Terri Geary chodziła do chrzeœcijańskiej szkoły œredniej. Zdecydowała się na kierunek ekonomiczny. Dyrektorka chciała, żeby Terri wybrała raczej kierunek pielęgniarski lub nauczycielski, żaden z nich jednak nie interesował jej, nie miała też odpowiednich uzdolnień. Terri lubiła maszynopisanie, stenografię, pisanie listów i inne rzeczy zwišzane z biurem. Kiedy poinformowała dyrektorkę o swojej decyzji, ta powiedziała: "Przykro mi. Nie myœlałam, że będziesz chciała pójœć na łatwiznę". Terri uważała, że dokonała właœciwego wyboru, jednak ta uwaga sprawiła, iż poczuła się zupełnie bezwartoœciowa. "Nigdy nie zapomniałam, jaka mała, nieważna i głupia się poczułam, kiedy to powiedziała. Miałam wrażenie, że moje życie będzie całkowicie bezużyteczne". Jestem pewna, że dyrektorka chciała sprowokować Terri do dokonania lepszego, jej zdaniem, wyboru, zamiast tego jednak zniszczyła jej inicjatywę. Czy jesteœmy nauczycielami, czy rodzicami, starajmy się, by dzieci otrzymywały jak najwięcej szkolnych "srebrnych puzdereczek". "Boże, Ty mnie uczyłeœ od mojej młodoœci, i do tej chwili głoszę Twoje cuda" (Ps 71, 17). t Rozdział 9 Słowa, które zabijajš Barry, młody, pełen entuzjazmu chrzeœcijanin, zapisał się na kurs ewangelizacji, aby skuteczniej głosić Dobrš Nowinę. Pod koniec kursu on i jeden z instruktorów mieli chodzić od domu do domu, dajšc œwiadectwo wiary; dla Barry'ego było to coœ w rodzaju egzaminu końcowego. Zapukali do pierwszych drzwi. Otworzył im mężczyzna, i zaprosił do œrodka. Po długiej i szczegółowej prezentacji, przyjętej przez gospodarza pozytywnie - obiecał przyjœć na nabożeństwo w najbliższš niedzielę - Barry wyszedł, œciskajšc mocno pod pachš swoje "srebrne puzdereczko". Zanim jednak zdšżył się nim nacieszyć, zostało wytršcone z jego objęć przez instruktora, który wydał następujšcš opinię: "252 razy słyszałem dzielenie się Ewangeliš; sam robiłem to 67 razy. To była najgorsza prezentacja, jakš zdarzyło mi się słyszeć". Jeœli tacy ludzie sš odpowiedzialni za ewangelizację, to nic dziwnego, że trudno znaleŸć chętnych do głoszenia Dobrej Nowiny po domach. Teraz, kiedy rozumiemy znaczenie pozytywnych słów, musimy zadać sobie ważne pytanie: czy my sami rozdajemy "srebrne puzdereczka", czy też zdarza nam się w pewnych okolicznoœciach kierować do innych słowa, które trudno uznać za życzliwe? W liœcie œw. Jakuba czytamy: "Wszyscy bowiem często upadamy. Jeœli kto nie grzeszy mowš, jest mężem doskonałym, zdolnym utrzymać w ryzach także całe ciało" (Jk 3, 2). Wszystko wskazuje na to, że niewielu z nas potrafi całkowicie panować nad własnym językiem i nigdy nie wypowiada negatywnych słów. Pomyœlmy przez chwilę o ludziach, z którymi rozmawialiœmy w cišgu ostatnich kilku dni. Przypomnijmy sobie tych wszystkich, których swoimi słowami podtrzymaliœmy na duchu, tych, których wspomnienie wywołuje uœmiech na naszej twarzy, którzy zgadzajš się z nami, starajš się nas zadowolić i wzbudzajš w nas to, co najlepsze. (Więcej na ten temat w ksišżce Alana Loy McGinnisa Sztuka motywacji, czyli jak wydobyć z ludzi to, co w nich najlepsze, "Vocatio", Warszawa 1993). Kim sš ci ludzie? Czy należš do naszej rodziny, przyjaciół? A teraz pomyœlmy o tych, których sama obecnoœć w pokoju wystarczy, by wywołać w nas irytację. O ludziach, którzy nigdy nie majš dla nas życzliwego słowa, którzy patrzš na nas z góry i sprawiajš, że nie czujemy się bezpiecznie. O tych, którzy bardzo niechętnie - jeœli w ogóle - przyznajš nam rację. Kim oni sš? Jeœli sš to ludzie, których moglibyœmy unikać, a których obecnoœć postanowiliœmy znosić w ramach Ÿle pojętego umartwienia, to może spróbowalibyœmy trzymać się z daleka od ich destrukcyjnego wpływu. Czasami współmałżonek próbuje nakłonić nas do spędzania czasu z osobš, której towarzystwo po prostu nas męczy. Jeœli tak się rzeczy majš, wyjaœnijmy mu, że kiedy jesteœmy przybici problemami tej osoby, zostaje nam bardzo niewiele sił, by okazywać miłoœć i aprobatę jemu i pozostałym członkom rodziny. Przebywajšc w towarzystwie ludzi myœlšcych negatywnie dłużej czy częœciej niż to konieczne, sami narażamy się na kłopoty. Jeœli nie czujemy się w najmniejszym stopniu odpowiedzialni za programowy pesymizm tych ludzi - wiemy, że to nie nasza wina, iż przez całe lata nie zdarzył im się szczęœliwy dzień - to może uda nam się zaczšć traktować całš sytuację z humorem. Oczywiœcie łatwiej œmiać się z czegoœ, co nas osobiœcie nie dotyczy, ale często zdarza się, że kiedy przestajemy brać sobie różne uwagi do serca i nabieramy pewnego dystansu, jesteœmy w stanie przynajmniej się uœmiechnšć. Nasz przyjaciel Jim przysłał mi list, który otrzymał od swojej kuzynki. Osoba ta pojawiła się na pogrzebie jego matki z aparatem fotograficznym. Na Boże Narodzenie Jim, który wcišż opłakiwał matkę, dostał od owej kuzynki list, a w nim podobizny matki w trumnie w najróżniejszych ujęciach. I jakby same zdjęcia nie wystarczyły, by wyprowadzić go z równowagi na resztę dnia, kuzynka dołšczyła jeszcze parę słów, które raczej trudno nazwać "srebrnymi puzdereczkami". Oto one: Przepraszam, że nie napisałam wczeœniej. Ale wiesz, ojciec mojego męża umiera na raka i zamieszkał z nami. Teœciowa naszej najmłodszej córki ma przed sobš zaledwie kilka tygodni życia, więc muszę zajmować się wnukami, kiedy ona przesiaduje w szpitalu. W zeszłym miesišcu nasza najstarsza córka została napadnięta w Waszyngtonie i znajduje się w szpitalu w doœć ciężkim stanie. Od jakiegoœ czasu walczę z depresjš, ale nie wiem, czy uda mi się kiedykolwiek jš przezwyciężyć. Mam nadzieję, że ten list rozweseli Cię trochę przed œwiętami - wiem, jak bardzo musi Ci brakować mamy. Gdybyœ był kiedyœ w Wirginii Zachodniej, koniecznie mnie odwiedŸ. Czy mielibyœcie ochotę odwiedzić takš kuzyneczkę? Nigdy w życiu! Jim napisał: "Za żadne skarby nie chcę się znaleŸć w promieniu stu kilometrów od tej kobiety! Jestem pewien, że natychmiast dostałbym raka, napadliby na mojš żonę, ktoœ bliski umarłby na jakšœ nieuleczalnš chorobę, a moje dzieci wpadłyby w krańcowš depresję. Przysięgam, że nie przesadzam ani trochę!" Czy to nie zdumiewajšce, że obiektywne spojrzenie na sytuację często wywołuje œmiech, który przynosi ulgę i oczyszcza jak ożywczy powiew? A co zrobić, jeœli nie możemy unikać takiej osoby, nie potrafimy uwolnić się od emocji ani traktować tego rodzaju sytuacji z humorem? Można zrobić dwie rzeczy równoczeœnie. Po pierwsze: zaczšć się modlić - nie o to, żeby Bóg zmienił winowajcę, ale żeby zmienił nasze nastawienie albo przynajmniej poziom tolerancji. Bóg nie zawsze spełnia życzenia "z drugiej ręki", to znaczy dotyczšce innych osób, natomiast zdumiewajšco szybko odpowiada, kiedy prosimy, by zmienił nasze serce. Modlšc się o zdolnoœć do pokochania kogoœ, kogo kochać jest nam bardzo trudno, mamy obowišzek być otwarci na Bożš moc i Boże cele. Nie możemy mówić: "Pozwól mi przebaczyć wujkowi Charliemu, pozwól mi go zrozumieć i pokochać", a jednoczeœnie myœleć w głębi duszy: "A ja i tak będę go nienawidzić aż po kres moich dni". Drugš rzeczš, którš można zrobić, jest dawanie takiej trudnej do kochania osobie pozytywnych sygnałów, niezależnie od tego, czy odpowiada na otrzymywane kartki, listy lub podarunki czy nie. Nasz obowišzek kończy się z chwilš, kiedy zrobiliœmy, co do nas należało; nie musimy słyszeć pochwał ani podziękowań. Jeœli zwróciliœmy się już do tej osoby z życzliwym słowem lub gestem, odpowiedzialnoœć spoczywa odtšd na niej. Krótko mówišc, chcemy uznania i podziękowania za to, co zrobiliœmy, ale w oczach Boga liczy się nasz bezinteresowny czyn. Możemy spełniać dobre uczynki i mówić życzliwe słowa, nie otrzymujšc żadnej odpowiedzi. Wiemy wówczas, że wykonaliœmy naszš częœć pracy zmierzajšcej ku odnowieniu stosunków, a przemianę serca tamtej osoby pozostawmy Bogu. W rodzinie męża mojej znajomej jest pewna osoba wyjštkowo trudna w pożyciu. Na Boże Narodzenie, w ramach prezentu gwiazdkowego, znajoma opłaciła dla niej abonament na comiesięcznš dostawę œwieżych owoców wysokiej jakoœci. Po kilku miesišcach spotkała się z następujšcš reakcjš: "Mam już powyżej uszu tych owoców. Nie cierpię ich. Powiedz im, niech przestanš je przysyłać". Tym, którzy byliby zachwyceni tego rodzaju podarunkiem, taka reakcja wydaje się nieprawdopodobna. Jeœli jednak pochodzi ona od człowieka, który postanowił nie dostrzegać niczego dobrego, stanowi integralnš częœć jego skrzywionego spojrzenia na życie. Nasza odpowiedzialnoœć kończy się wraz z życzliwym gestem; gdy nasze dary zostanš odrzucone, pozostaje nam już tylko współczuć tej osobie. A jeżeli zauważymy, że kierujemy złe słowa do kogoœ, kogo naprawdę kochamy, kto nie jest nastawiony negatywnie, nie zachowuje się wobec nas obraŸliwie, ale najwyraŸniej wywołuje w nas to, co najgorsze? Czy jest ktoœ taki w naszym życiu - współmałżonek, syn, córka? Zadajmy sobie kilka pytań, zwišzanych z dwoma zagadnieniami. Po pierwsze: Czy istnieje jakaœ przyczyna tkwišca w mojej przeszłoœci, która sprawia, że Ÿle reaguję na tę osobę? Czy mój ojciec lub matka mówili do mnie podobne rzeczy? Czy w dzieciństwie doznałem jakiegoœ urazu, którego wspomnienie ta osoba we mnie wyzwala? Może usiłuję podœwiadomie brać odwet za coœ, co zostało kiedyœ powiedziane lub zrobione? Czytelnikom, w których te pytania wywołujš jakiœ oddŸwięk, polecam naszš ksišżkę Freeing Your Mind from Memories That Bind (Jak oswobodzić umysł od zniewalajšcych wspomnień). Jeżeli w dzieciństwie doœwiadczyliœmy odrzucenia lub złego traktowania, często nasze reakcje pochodzš z głębi tamtego cierpienia. A wtedy same próby zmiany zachowania na ogół nie skutkujš. We wspomnianej ksišżce zamieœciliœmy szereg pytań, które majš zaprowadzić czytelnika do Ÿródła jego problemów, tak aby mógł zostać uzdrowiony od wewnštrz, zamiast dalej przylepiać na swoje rany chrzeœcijańskie "plasterki", które odpadajš, gdy mocne postanowienie zaczyna się chwiać. Pytania dotyczšce drugiego zagadnienia brzmiš następujšco: Czy ta kochana przez nas osoba nie sprawia wrażenia, jakby ceniła nas mniej niż inni? Czy wyglšda na znudzonš, kiedy mówimy, albo mija nas bez słowa? Czy nie zauważa naszego nowego stroju albo nie stara się wprawić nas w dobry humor? Większoœć z nas nie ma problemów z kontaktowaniem się z osobami, które wyraŸnie nas kochajš i zapewniajš nas o tym, które z uznaniem przyjmujš każde nasze słowo, reagujš żywo na nasze poczucie humoru i chwalš nas. Tacy ludzie dajš nam "srebrne puzdereczka", a my staramy się, by każdy dzień był dla nich œwiętem. W każdej rodzinie znajdzie się jednak ktoœ, kto swojš obecnoœciš nie wyzwala w nas radoœci i entuzjazmu; ktoœ, kto - szczerze mówišc - raczej gasi w nas te uczucia. Jako porzšdni, praktykujšcy chrzeœcijanie nie lubimy przyznawać się do tego, że tak naprawdę nie kochamy wszystkich ludzi bezwarunkowo. Wolimy myœleć, że wina leży po stronie drugiej strony. Gdyby tylko on (ona) się zmienił (zmieniła)... Kiedy jednak przestaniemy życzyć sobie gwiazdki z nieba i przyznamy, że sami też nie jesteœmy bez skazy, Bóg wkrótce rozpocznie dzieło uzdrowienia w naszym sercu. Spoglšdajšc wstecz na lata, kiedy wychowywałam swoje dzieci, widzę, jak łatwo było dawać "srebrne puzdereczka" Lauren. Zawsze była grzeczna i posłuszna. W sposób dojrzały i odpowiedzialny zajmowała się młodszym rodzeństwem, przynosiła ze szkoły dobre stopnie, była duszš towarzystwa i wracała wieczorem do domu na czas. Lubiła, kiedy uczestniczyłam w tym, co robi, i wiedziała, że może urzšdzać w domu prywatki lub spotkania biblijne, a także zapraszać do niego - jak do bezpiecznej przystani - przyjaciół, którzy znaleŸli się w tarapatach. Dziękowała mi za to, co robię, a ja ceniłam jš za to, kim jest. Marita nie była typem grzecznego, posłusznego dziecka, ale wszystko, co robiła, było œmieszne. Często gdy miałam jš za coœ ukarać, występowała z tak komicznym tekstem, że wybuchałam œmiechem. Zawsze potrafiła mnie rozbroić. I chociaż wiedziałam, że mnš manipuluje, nie miałam jej tego za złe, gdyż była to jednoczeœnie znakomita zabawa. Patrzšc na to wydarzenie z perspektywy czasu wiem, że Fred nie potępiał ani moich wykładów, ani mnie osobiœcie. Jako nastolatek po prostu zaczynał sobie uœwiadamiać, czym się zajmuję i był szczerze zdumiony, że słowa jego zupełnie zwyczajnej matki mogš coœ ważnego oznaczać. Wypowiedział tylko na głos to, co akurat przyszło mu do głowy, i nigdy więcej już do tego tematu nie wrócił. Starałam się œwiadomie zignorować ten jego komentarz, ale gdzieœ w moim umyœle istnieje rejestr zatytułowany "afronty i krzywdy" i wydaje mi się, że musiałam w nim wtedy postawić ledwo widoczny znaczek przy imieniu Freda. Niedługo po tamtym zdarzeniu Fred przyszedł któregoœ dnia ze szkoły i oznajmił wesoło: - Pani Johnson powiedziała mi, że mam czarujšcš osobowoœć. Niewiele myœlšc wypaliłam: - Chętnie zobaczyłabym trochę tego czaru tu, w domu. Ledwie skończyłam mówić, ujrzałam na jego twarzy wyraz kompletnego załamania i zaczęłam się zastanawiać, skšd wzięły się we mnie te słowa. Co sprawiło, że kochajšca matka rzuciła nieżyczliwš i niepotrzebnš uwagę swemu dobremu synowi, który cieszył się z otrzymanego komplementu? Czyżby przyczynš była ta kolumna w moim umyœle, w której zaznaczyłam doznanš krzywdę i podœwiadomie czekałam, aż traf się okazja, żeby wyrównać rachunki? Jakże trudno jest nam, rodzicom, przyznać się do tego, że jednak notujemy w pamięci tego typu incydenty, że zapamiętujemy to, co wydało nam się negatywne. Patrzšc z perspektywy czasu widzę, że pani Johnson ofiarowała Fredowi duże "srebrne puzderko", które przyniósł z dumš do domu. Mogłam dodać jeszcze jedno od siebie, ale zamiast tego chwyciłam "puzderko" od pani Johnson i wyrzuciłam je, Freda zaœ odesłałam do jego pokoju z pustymi rękami. Czy mieszkajš z tobš pod jednym dachem osoby, których ręce sš puste? Dzieci, które rozpaczliwie pragnš usłyszeć parę życzliwych słów, a ty im ich nie dajesz? Współmałżonek, który boi się podzielić się z tobš otrzymanym komplementem, bo może usłyszeć: "Taak? Spróbowaliby trochę z tobš pomieszkać!" Czy jest ktoœ, kogo naprawdę kochasz, a kto nie odważyłby się pokazać ci swojego "srebrnego puzdereczka", gdyż wie, że je zgnieciesz, kopniesz albo wyrzucisz do œmieci? Jakże bym chciała uratować choć częœć z tych "srebrnych puzdereczek" należšcych do mojej rodziny, które w ten czy inny sposób zostały obrócone w œmieci. Jakże bym chciała je odnaleŸć, wygładzić srebrny papier i przewišzać je nowš wstšżkš z pięknš kokardš. W odpowiedzi na moje opowiadanie o tym, jak zabrałam synowi "srebrne puzdereczko" napłynęło wiele listów na podobny temat. Mary przyjechała na rekolekcje, na których mówiłam o znaczeniu wypowiadanych przez nas słów, i tych dobrych, i tych złych. Poprzedniego wieczoru zwierzyła się swoim przyjaciołom, że ma problemy wychowawcze ze swym pięcioletnim synem Johnem Richardem. Inni podzielili się swoimi trudnoœciami zwišzanymi z wychowywaniem dzieci; jedni drugich podnosili na duchu przykładami zwycięskich "bitew". W niedzielę podczas wykładu, kiedy zacytowałam mojš odpowiedŸ na "czarujšcš osobowoœć" Freda, przyjaciółka Mary szepnęła do niej: "Biedny John Richard", co miało oznaczać, że to biedne dziecko czeka ciężkie życie u boku takiej matki. Te trzy słowa dokonały w Mary spustoszenia. Napisała mi póŸniej: "Czułam, że moje klocki walš się na podłogę. Zaczęłam płakać. W końcu musiałam opuœcić salę, tak bardzo mnie to bolało. To, co pani mówiła, jest prawdš. Słowa mogš zabijać!" W jednej chwili możemy być w siódmym niebie, a chwilę póŸniej - kiedy padnie kilka gorzkich słów - czujemy się bezwartoœciowi i nic nie znaczšcy. Ktoœ może nam wyrwać nasze "srebrne puzdereczko" z ršk, zanim zdšżymy za nie podziękować ofiarodawcy. Ból będzie jeszcze większy, kiedy osobš tš jest ktoœ, kogo szanujemy, poważamy lub podziwiamy. Jeœli to mama odbiera nam nasze "puzdereczko", możemy przez resztę życia czuć się jak œmieć. Greta opowiedziała mi o szczególnym podarunku, jaki siostra ofiarowała jej z okazji ukończenia szkoły. "Podarunkiem tym była umówiona wizyta w salonie pięknoœci, gdzie obcięto mi włosy według najnowszej mody, krótko, z podstrzyżonym tyłem. Uważałam, że w tym nowym uczesaniu wyglšdam wspaniale i nie mogłam się doczekać, żeby pokazać się rodzinie. Kiedy przyszłam, jedli akurat obiad. [Jak wam się podoba moja nowa fryzura?] - zapytałam. Mama spojrzała na mnie i odrzekła: [Jeœli miałaœ choć odrobinę urody, to teraz straciłaœ jš do reszty]". Gretę ta uwaga dotknęła do żywego. Nigdy nie czuła się kochana, a teraz otrzymała na to dowód. Przez całe życie marzyła o "srebrnym puzdereczku" od matki, o czymœ, co pozwoliłoby jej zabłysnšć, poczuć się kimœ wyjštkowym. Dopiero w wieku osiemdziesięciu trzech lat, leżšc już na łożu œmierci, matka Grety powiedziała córce, że jš kocha. Becky twierdzi, że nie umie dobrze opowiadać dowcipów. Zazwyczaj ludzie œmiali się z opowiadanych przez niš zabawnych historyjek, ale jedna uwaga matki sprawiła, że Becky zaczęła uważać, iż œmiejš się z niej, a nie razem z niš. Po dwudziestu latach Becky nadal pamięta, jak zabawiała goœci w czasie zjazdu rodzinnego. Kiedy skończyła opowiadać jakšœ wesołš historię, matka skrytykowała jš za złš dykcję i za to, że mówišc zbyt dużo się uœmiechała. "Były to w sumie drobne uwagi - stwierdziła Becky - ale natychmiast pomyœlałam sobie: [Ale się wygłupiłam. Wszyscy się ze mnie œmiali]". Dziesięć lat zajęło mężowi Becky odbudowanie jej wiary w siebie. Kiedy się poznali, powiedział jej, że jest ładnš, zdolnš i inteligentnš dziewczynš o bogatej wyobraŸni, a także dobrym pracownikiem. "Minęło dziesięć lat - mówi Becky - a on nadal mi to powtarza. Teraz zaczynam się z nim wreszcie zgadzać". Gdy komuœ zostanie odebrane "srebrne puzdereczko", potrzebuje ich potem o wiele więcej, by wypełnić próżnię, która w ten sposób powstała. Dzięki Bogu, mšż Becky kochał jš na tyle mocno, że był w stanie całymi latami wrzucać "puzdereczka" w tę jej studnię bez dna. Pod koniec szkoły œredniej Martha pisała na maszynie najlepiej ze wszystkich uczniów, została więc wytypowana na stanowe zawody w tej konkurencji. Na swej zwykłej, tradycyjnej maszynie osišgnęła zdumiewajšcy wynik 112 wyrazów na minutę bez żadnego błędu. Zajęła drugie miejsce, za innš uczennicš, która - posługujšc się maszynš elektrycznš - napisała szeœć słów więcej. Martha pamięta, że druga lokata była dla niej zupełnie satysfakcjonujšca. Kiedy dumnie zaprezentowała matce otrzymane w nagrodę trofeum, usłyszała: "Mogłaœ zwyciężyć, gdybyœ nie była tak leniwa". Padło zaledwie kilka słów, ale Martha już nigdy więcej nie usiadła do maszyny. Matki majšce jak najlepsze intencje często dajš swoim dzieciom "srebrne puzdereczka", a potem, w wyniku jakiegoœ załamania w swej macierzyńskiej mšdroœci, natychmiast zabierajš je z powrotem. W niektórych przypadkach odbywa się to niemal w rytmie oddychania: wdech - wręczenie "puzdereczka", wydech - "puzdereczko" zostaje odebrane, a dziecko stoi z pustymi, wycišgniętymi rękami. Nawet jeœli to dziecko jest już osobš dorosłš, matka często uważa, że upominanie go nadal do niej należy. Poznawszy moje przesłanie o znaczeniu życzliwych i krzywdzšcych słów, Wanda Mishler zrozumiała, że jest jednš z tych osób, które dajš i odbierajš. Opowiedziała mi o pierwszym kazaniu wygłoszonym przez swego syna. Kiedy skończył, powiedziała mu, że było bardzo dobre, a w następnej sekundzie dodała: "Ale nie podałeœ numerów wersetów, które mieliœmy odszukać". Wanda opowiadała mi dalej: "Kiedy zobaczył swojš żonę, rzekł do niej: Mówiłem ci, że mama to zrobi. Najpierw dała mi "srebrne puzdereczko", a za chwilę zabrała je z powrotem". Potem powtórzył żonie, co mu powiedziałam. A ona, niech jš Bóg błogosławi, przyszła do mnie i powiedziała mi o wszystkim. Odtšd staram się jak mogę, żeby się zmienić". Pam dobrze wspomina konkurs pięknoœci, który odbywał się w ramach wielkiego festynu. Ale choć zajęła w nim pierwsze miejsce, jej radoœć była zaprawiona goryczš. Pamięta, że odniesione przez niš zwycięstwo ogromnie ucieszyło rodzinę. Po festynie cała rodzina znalazła się na estradzie, rozkoszujšc się tš wielkš chwilš. Była tam również przyrodnia siostra Pam ze swym œlicznym maleńkim synkiem. (Siostra wyszła za mšż w wieku szesnastu lat, a jedenaœcie miesięcy póŸniej urodziła dziecko.) Radoœć Pam z tego szczególnego wydarzenia znikła, kiedy jej ojczym zwrócił się do jej przyrodniej siostry mówišc: "Dlaczego ty nie mogłaœ dokonać czegoœ równie dobrego?" Pam wcišż przechowuje otrzymane trofeum, które jest jej "srebrnym puzdereczkiem", jednak jego blask został zgaszony. I chociaż komentarz nie pochodził z ust siostry, stosunki między nimi popsuły się zupełnie. Martha pamięta, jak w wieku czternastu lat wybrała się kiedyœ z matkš po zakupy. Jedna z ekspedientek zachwycała się, jak wspaniale Martha wyglšda w sukience, którš mierzyła, i sugerowała, że dziewczyna powinna zostać modelkš prezentujšcš modę młodzieżowš. Podała też nazwisko jednego z pracowników sklepu, który zajmował się tymi sprawami. Kiedy skończyły zakupy, podniecona Martha zwróciła się do matki: - Czy możemy tam teraz pójœć? OdpowiedŸ matki rozwiała jej złudzenia: - Martho, przecież ona to powiedziała tylko po to, żeby więcej sprzedać. Pod koniec szkoły podstawowej LeAnne miała nauczyciela, dzięki któremu mogła czuć się kimœ wyjštkowym. Nauczyciel ten fundował lunch w szkolnym barku każdemu uczniowi, który otrzymał szóstkę z jego przedmiotu na koniec semestru. LeAnne pamięta, jak bardzo się starała, żeby uzyskać najwyższš notę; jej wysiłek został nagrodzony celujšcym stopniem i zaproszeniem na lunch. W następnym semestrze dziewczyna uczyła się równie pilnie i sytuacja powtórzyła się. Trwałoby tak zapewne i dalej, gdyby LeAnne nie powiedziała o tym matce. Ta zabroniła jej chodzić na lunch z nauczycielem, odbierajšc jej tym samym motywację do wytężonej pracy. LeAnne wyznała mi: "Od tej pory nie miałam już po co się starać - straciłam cel". Alyson jako pierwsza dziewczyna w swym liceum została wybrana na przewodniczšcš samorzšdu szkolnego. Podniecona rzuciła się do telefonu, żeby zawiadomić matkę o tym wielkim wydarzeniu. Usłyszawszy o sukcesie córki, matka powiedziała: "Żeby ci się tylko od tego nie przewróciło w głowie". Radoœć Alyson znikła równie szybko, jak się pojawiła. Droga Pani Florence! Bardzo mi się podobał Pani dzisiejszy wykład o "srebrnych puzdereczkach", dzięki któremu zrozumiałam, że jest ktoœ, dla kogo powinnam być milsza. A w ogóle to cały czas się zastanawiam, czy istnieje jakiœ sposób na to, żeby ludzie przestali jedni drugim zabierać "srebrne puzdereczka", które tamci dopiero co dostali od kogoœ innego. Jeszcze raz dziękuję! Vicki (15 lat) Czy można zawišzać nowš kokardę na starym pudełku? Czy da się wygładzić wstšżkę poszarpanš przez krzywdzšce słowa? Wszyscy wiemy, że jeœli rozcišć poduszkę, pierze rozsypie się na wszystkie strony i nigdy już nie uda się go pozbierać i wepchnšć z powrotem. Podobnie jest z naszymi słowami - nie możemy odzyskać raz wypowiedzianych. Kiedy nam się wymknš, już ich nie schwytamy i choćbyœmy nie wiem jak chcieli, nie połkniemy ich z powrotem. Czy zatem powinniœmy dać za wygranš? Uznać, że nie ma nadziei? Siedzieć i użalać się nad sobš? Założyć włosienicę i posypać głowę popiołem? Zapalić œwiece? Odprawić pokutę? Pierwszy krok powinien polegać na zdaniu sobie sprawy z tego, że niszczymy więcej "srebrnych puzdereczek" niż dajemy. Uœwiadomienie sobie problemu to dobry poczštek. Następnie, polecajšc tę sprawę Bogu w modlitwie, powinniœmy poszukać w zakamarkach pamięci wszelkich "znaczków", które stawialiœmy przy nazwiskach innych ludzi. Zróbmy to spokojnie, w samotnoœci, spisujšc wszystko, co nam przyjdzie do głowy. Nie przerywajmy napływajšcych wspomnień, mówišc do siebie: "Ale ja przecież nie chciałem, żeby to zabrzmiało w ten sposób". Zapiszmy i to także. Jeœli ktoœ nie może przypomnieć sobie niczego krzywdzšcego, co powiedział innej osobie, ani też nie nosi w sercu żadnych uraz do nikogo, to albo jest doskonały, albo oszukuje sam siebie, nie chcšc spojrzeć prawdzie w oczy. Kiedy już pozwolimy wszystkim tłumionym dotšd myœlom, ocenom i komentarzom ujrzeć œwiatło dzienne, będziemy zdziwieni, jak szybko można się ich pozbyć. Wyznajmy je Bogu i powiedzmy Mu tak: "Panie Boże, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że rejestruję każde nieżyczliwe słowo, które ktoœ wypowiada pod moim adresem. Nie wiedziałem, że usiłuję wyrównać rachunki, mówišc przykre rzeczy tym, którzy mnie skrzywdzili. Daruj moje winy i spraw, żebym odtšd dawał [srebrne puzdereczka] mojej rodzinie i przyjaciołom". Siedmioletnia córka Sue, Emily, była często chwalona przez swš nauczycielkę za dobre zachowanie. Pewnego dnia, kiedy Sue poszła odebrać Emily ze szkoły, dziewczynka usłyszała szczególnie cennš pochwałę od nauczycielki: "Emily jest tak dobra, że co miesišc mogłaby zwyciężać w konkursie na najlepszego obywatela!" Sue wyznała mi: "Szybko odebrałam córce to [srebrne puzdereczko], rzucajšc z przekšsem: [Czy na pewno mówimy o tym samym dziecku?], Wyglšdało na to, że poza domem Emily była uœmiechniętš i miłš dziewczynkš, zaœ [ciemnš stronę], swej natury zachowywała dla rodziny". Sue opowiada dalej tak: "Ostatnio Emily przyniosła do domu dzienniczek z wystawionymi stopniami oraz uwagš nauczycielki: [Bardzo lubię Emily za jej miły, przyjemny sposób bycia],. Tym razem postanowiłam nie odbierać małej jej [srebrnego puzdereczka]. Zrobiliœmy z uwagi nauczycielki wielkš sprawę i goršco chwaliliœmy Emily. Od tego czasu upłynęło parę tygodni, a jej zachowanie bardzo się poprawiło". Czy jest możliwe odbudowanie zerwanych stosunków? Czy można stare opakowanie przewišzać nowš wstšżkš? W czerwcu 1984 roku miałam pojechać z wykładami do Europy i do Ziemi Œwiętej. Przedstawiciele koœcioła, który sponsorował mojš podróż chcieli, żebym mówiła na temat typów temperamentu i udzielała indywidualnych porad wszystkim zainteresowanym. Powiedziano mi, że mogę zabrać ze sobš osobę towarzyszšcš; ja miałam opłacić podróż samolotem, oni zaœ zapewniliby noclegi i wyżywienie. Oczywiœcie najpierw zaproponowałam wyjazd mężowi, ale nie mógł wtedy wzišć trzech tygodni urlopu. Następnie pomyœlałam o Lauren. Przy jej energii podbiłybyœmy Europę i niczego byœmy nie pominęły. Zwiedziłybyœmy każde muzeum, każdš katedrę, weszłybyœmy na każdš wieżę i wieżyczkę. Ale Lauren miała dwoje małych dzieci, których nie mogła zostawić na tak długi czas. Moje myœli powędrowały więc ku Maricie. Ale byœmy się zabawiły! Przeœmiałybyœmy się przez całš Europę. Marita ma niezwykłš zdolnoœć dostrzegania zabawnej strony każdej sytuacji. Ale dopiero co wyszła za mšż i nie mogłam jej porwać na całe trzy tygodnie. W końcu pomyœlałam o moim synu Fredzie, wiedziałam jednak, że nie będzie chciał ze mnš jechać. Pamiętam, jak się modliłam: "Panie, czy powinnam spytać Freda? On nie przepada za moim towarzystwem, więc jak wytrzyma ze mnš te trzy tygodnie, kiedy będziemy siedzieć obok siebie w samolotach, pocišgach, autobusach i mieszkać w jednym pokoju w hotelu?" Przedstawiłam synowi możliwoœć wyjazdu, a on się do niej zapalił. Przed podróżš modliłam się o to, żebym umiała zachować pozytywny stosunek do niego, nie zmuszała go do robienia rzeczy, których nie lubi; żebym potrafiła dostosować się do jego osobowoœci, a nie oczekiwała, że zmieni jš dla mnie. Uœwiadomiłam sobie, że to ja jestem dorosła, znam się na typach temperamentu i posiadam mšdroœć wystarczajšcš do tego, by zaakceptować jego sposób bycia i odpowiednio zmienić moje postępowanie. Mój mšż odbył z Fredem poważnš rozmowę, podczas której wyjaœnił mu, że on będzie odpowiedzialny za bilety i pienišdze. Miał mi pomagać w przygotowywaniu sal, w których będę wykładać, a także pilnować, by nasze bagaże były każdego dnia spakowane i odwiezione na czas. No i wreszcie, miał "uważać na matkę". Fred wypełnił wszystko, co zostało mu zlecone, i jeszcze więcej. Kiedy wymieniał pienišdze przy wjeŸdzie do kolejnego kraju, nie wtršcałam się, pozwalałam mu dokonać tego samodzielnie i nie sprawdzałam potem, czy wszystko się zgadza. W czasie tych trzech tygodni nasze wzajemne stosunki uległy przeobrażeniu: w miejsce małego synka kontrolowanego przez mamę pojawił się dorosły mężczyzna zaspokajajšcy potrzeby swojej matki. Staliœmy się przyjaciółmi. Nasza podróż nie była jednak nieprzerwanym pasmem szczęœcia, a przyczyna tkwiła w różnicach temperamentu. Moja silna natura domagała się obejrzenia wszystkiego, co się dało, podczas gdy jego temperament melancholika kazał mu siedzieć spokojnie i rozważać. Zatrzymywaliœmy się w jakimœ punkcie miasta, a przewodnik oznajmiał: - Pójdziemy zwiedzić jeszcze jednš katedrę. - Wstawaj, Fred - mówiłam - idziemy zwiedzać jeszcze jednš katedrę. - Nie chcę już oglšdać żadnej katedry - odpowiadał mój syn. Dawniej rzekłabym mu na to: "Ja cię nie pytałam, czy chcesz oglšdać katedrę czy nie. Powiedziałam, że masz wysiadać i marsz do katedry. Czy nie rozumiesz, ile pieniędzy wydałam, żeby cię tu przywieŸć? Im więcej katedr zobaczysz, tym taniej mnie wyniesie zwiedzanie każdej z nich". Na szczęœcie nic takiego nie mówiłam, tylko pozwalałam mu zostawać w autokarze, a potem przynosiłam mu foldery. W czasie tej podróży odkryłam, że mojemu synowi jednakowš przyjemnoœć sprawia wpatrywanie się w sufit autokaru i Kaplicy Sykstyńskiej. Kiedy jechaliœmy przez Alpy, obudziłam go mówišc: - Fred, wyjrzyj przez okno: to Alpy. Otworzył oczy, popatrzył przez szybę po prawej stronie autobusu, potem przed siebie i na lewo, po czym znów zamknšł oczy. Nie mogłam uwierzyć, że go to nie zachwyca, więc powtórzyłam: - Fred, to Alpy! - Wiem - odparł - właœnie je widziałem. Mój syn uważa, że jeœli zobaczyło się jednš Alpę (a może jednego Alpa?), to widziało się je całe! Dzień, w którym przejeżdżaliœmy z Jordanii do Izraela, był niezwykle upalny. Kontrola graniczna, polegajšca na dokładnym sprawdzeniu bagaży i paszportów w asyœcie uzbrojonych żołnierzy, trwała długo. W autokarze panowała duchota nie do wytrzymania, wyszliœmy więc na zewnštrz i oparliœmy się o przód wojskowej ciężarówki, która stała obok. Poczułam mdłoœci i kiedy myœlałam o tym, jak mi jest niedobrze, zaczęłam tracić przytomnoœć. Osunęłam się po kracie ciężarówki na kamienistš drogę; Fred powiedział mi póŸniej, że robiłam się jakby coraz krótsza. Złapał mnie i podtrzymał, tak że doszłam do siebie i obyło się bez upadku na ziemię. Potem Fred zaprowadził mnie do autokaru, ułożył na tylnym siedzeniu i wachlował aż do momentu, gdy mogliœmy wreszcie ruszyć i przez otwarte okna wpadło trochę œwieżego powietrza. Podróżowała z nami pewna młoda dziewczyna, której szczególnš przyjemnoœć sprawiało fotografowanie mnie z zaskoczenia, w różnych dziwnych pozach. Nie dawała mi czasu na upozowanie się i przybranie miłego wyrazu twarzy. Zrobiła mi na przykład zdjęcie z tyłu, gdy zwieszałam się oparta o maskę autokaru. Pewnego dnia podeszła do mnie i powiedziała: - Pani syn naprawdę paniš kocha. Byłam zachwycona i z niecierpliwoœciš czekałam, aż zacznie wymieniać wszystkie moje macierzyńskie cnoty, ona jednak rzekła: - Wczoraj zasnęła pani w autokarze. Głowę miała pani opartš o szybę, usta otwarte i wyglšdała pani naprawdę œmiesznie. Bardzo mi się nie podobała ta historia, ona jednak cišgnęła dalej : - Siedziałam po drugiej stronie przejœcia i postanowiłam zrobić pani zdjęcie w tej dziwacznej pozie. Wycelowałam w paniš aparat i w chwili, kiedy właœnie miałam pstryknšć, syn zasłonił paniš swoim ciałem. Spytałam go, co robi, a on zapytał, co ja robię. Powiedziałam mu: "Mam zamiar zrobić zdjęcie twojej mamie, bo tak œmiesznie wyglšda". Spojrzał mi w oczy i oœwiadczył: "Nie będziesz już więcej robiła zdjęć mojej mamie, póki nie spytasz jej o pozwolenie - głos dziewczyny złagodniał. - Tak, syn naprawdę paniš kocha". Jej opowieœć nie była dokładnie tym, czego się spodziewałam, ale dzięki niej dowiedziałam się wspaniałej rzeczy - kiedy sytuacja jest rzeczywiœcie poważna, Fred bierze mojš stronę. Ostatniego wieczoru tej podróży wyszliœmy z Fredem na balkon naszego pokoju w jerozolimskim hotelu Hilton, by popatrzeć na to starożytne miasto. Kiedy tak staliœmy w milczeniu, zastanawiałam się, jak wyglšdałaby ta podróż z Lauren. Z pewnoœciš biegałybyœmy po wšskich uliczkach i alejkach, starajšc się zobaczyć absolutnie wszystko. Gdyby była ze mnš Marita, œmiałybyœmy się z miejsc i ludzi. Z Fredem jednak po prostu staliœmy obok siebie. W końcu, po długim - jak dla mnie - milczeniu, Fred odezwał się: - Mamo, to była najwspanialsza podróż w moim życiu. - Naprawdę? Dlaczego? - Bo było tak spokojnie i nie kazałaœ mi rozmawiać. Miałem czas na myœlenie i rozwijanie mojej filozofii życiowej. Nie sšdziłam, że Fred w ogóle wie, co to jest filozofia, a dowiedziałam się, że on przez cały ten czas właœnie jš rozwijał! Chwalę Boga za to, czego nauczył nas oboje w czasie tej podróży. Mieliœmy okazję poznać się jako przyjaciele, a ja się przekonałam, że mogę zemdleć albo zasnšć, a mój syn będzie nade mnš czuwał. Kiedy osiemdziesięciojednoletnia Evelyn Doyle wysłuchała mojego wykładu o "srebrnych puzdereczkach", odnalazła wiersz, który kiedyœ napisała, i przysłała mi go, abym mogła go przeczytać i udostępnić także innym. Wielomównoœć Me usta wcišż paplajš o czymœ, Z czym dawno już się rozprawiłam A miłoœć, dobroć i pokora To cechy, o których marzyłam. Dzieje się ze mnš coœ dziwnego, Gdy rzuca temat ktoœ naprędce. Ja nie potrafię cicho siedzieć, Trzymajšc filiżankę w ręce. Do innych kawy nalać trzeba, Więc się na równe nogi zrywam. Nie trzeba długo mnie namawiać, Po chwili znów ciszę przerywam. Streszczam, wyjaœniam, upominam I mogłabym tak godzinami, Aż Bóg w swym miłosierdziu mówi "Zlitujże się nad słuchaczami". Słowa sš darem lub przekleństwem, Mogš budować, niszczyć mogš. Trzeba być mšdrym i uważnym, By innych swš nie ranić mowš. Myœlę, że chyba bym wolała W dar słowa raczej być ubogš. Wtedy bym nigdy nie mówiła, Rzeczy, które zabijać mogš. Proœbš do Boga dzień zaczynam O pieczę nad mymi ustami. Jeœli mam mówić - niech me słowa Stanš się błogosławieństwami. "Postaw, Panie, straż moim ustom i wartę przy bramie warg moich!" (Ps 141, 3) Rozdział 10 Ktoœ wyjštkowy W liœcie do Tymoteusza œw. Paweł przekazuje swemu uczniowi słowa zachęty i nazywa go swoim "dzieckiem w wierze". W ten sposób okazuje, że Tymoteusz jest dla niego kimœ wyjštkowym, czyli wyróżniajšcym się, bardzo rzadkim, szczególnym, osobliwym. Czy i my nie chcielibyœmy być wyjštkowi, szczególni w oczach choćby jednej osoby? Kiedy mówię o tym, że Tymoteusz był dla Pawła kimœ szczególnym, spotykam się z różnymi reakcjami. Ci, którzy wiedzš, że sš dla kogoœ wyjštkowi, przyjmujš moje słowa z uœmiechem i pogodš. Ci natomiast, którzy nigdy nie czuli się kimœ szczególnym w czyichœ oczach, stajš się smutni, a czasem nawet płaczš. Każdy z nas może okazać drugiemu człowiekowi, że jest on dla niego kimœ wyjštkowym. Czy to będzie współmałżonek, któreœ z rodziców, dziecko, wnuk, znajomy z koœcioła czy z pracy - możemy stać się dla tej osoby prawdziwym błogosławieństwem, jeœli damy jej odczuć, jak wiele dla nas znaczy. Bill Garrity uczestniczył w zjeŸdzie mężczyzn, podczas którego Fred i Bob Barnes mówili o tym, że mężowie powinni robić niezwykłe rzeczy dla swych żon - takie, które je zaskoczš i nie pozwolš, by życie małżeńskie zmieniło się w nudnš, szarš egzystencję. W sobotę po południu, podczas dwugodzinnej przerwy w wykładach, Bill poszedł do centrum handlowego i kupił serpentyny, czerwone serduszka, kwiaty, baloniki oraz ulubione cukierki swej żony Anny. Serpentyny porozwieszał w pokoju hotelowym, serca poprzylepiał na lustrach, na każdym stoliku ustawił kwiaty, a w rogach pokoju powiesił balony. Obok cukierków dla Anny położył liœcik o romantycznej treœci. Ponieważ siedemnaœcie lat wczeœniej dał Annie pierœcionek zaręczynowy w pudełku czekoladek, teraz kupił jej takie same czekoladki. Wieczorem, gdy Anna przybyła do hotelu na przyjęcie, Bill powitał jš w pokoju pełnym niespodzianek. Kiedy opowiadała mi o tym, miała w oczach łzy - łzy radoœci. "Mógł spędzić popołudnie, odpoczywajšc w towarzystwie innych mężczyzn - powiedziała - albo ucišć sobie drzemkę, a on poœwięcił ten czas na udekorowanie pokoju, żeby mi zrobić przyjemnoœć po długim dniu pracy". Rozmawiałam póŸniej i z Annš, i z Billem o tym niezwykłym wieczorze, który spędzili razem w hotelu. Anna stwierdziła: "Ze wszystkich rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobił, ta sprawiła mi największš frajdę. Było to [srebrne puzdereczko] ozdobione kokardš". Wiele osób mówiło mi, że podnosi je na duchu odczytywanie co jakiœ czas na nowo listów pełnych słów wsparcia i zachęty. Wielkš radoœć sprawił mi przykład Moniki Wooff. Monica urodziła się i wychowała w chrzeœcijańskiej rodzinie w Republice Południowej Afryki. Jej rodzice budowali w niej poczucie własnej wartoœci i dawali do zrozumienia, że jest dla nich kimœ wyjštkowym. Matka, która była typem sangwinika, napełniała dom radoœciš i potrafiła znaleŸć trafny komentarz do każdej sytuacji. Monica napisała: To zabawne, że różne powiedzonka, które słyszymy w dzieciństwie, pamiętamy przez całe życie. Jako dziecko uważałam, że moja mama jest niezwykle błyskotliwa, bo zawsze miała pod rękš jakieœ dowcipne sformułowanie. Dopiero gdy dorosłam uœwiadomiłam sobie, że cytowała Pismo Œwięte. Wszystkie jej powiedzenia pochodziły z Księgi Przysłów. Kiedy póŸniej wychowywałam swoje dzieci, byłam zdumiona, z jakš łatwoœciš przychodzš mi do głowy odpowiednie cytaty z Księgi Przysłów, tyle razy powtarzane przez mojš mamę. Matka Moniki dawała jej słowa wsparcia, które ona teraz, jako dorosła kobieta, przekazuje innym. WyobraŸmy sobie, jak ciężko jej było, kiedy jedenaœcie lat temu opuœciła wraz z mężem dom rodzinny w Afryce, by przenieœć się do Kalifornii. Poczštkowo czuła się osamotniona, brakowało jej bowiem tych życzliwych, zachęcajšcych słów, które zawsze otrzymywała. W krótkim czasie znalazła jednak dom prowadzony przez koœciół, w którym przebywało wielu skrzywdzonych ludzi, bardzo potrzebujšcych kogoœ, kto by im pomógł. Monica podjęła pracę w tym domu, służšc radš jego mieszkańcom i dodajšc im otuchy. Ponieważ zawsze potrafiła znaleŸć jakieœ słowo pocieszenia, ludzie uważali, że sama nie ma żadnych potrzeb. Jej praca polegała na cišgłym dawaniu, bez otrzymywania czegokolwiek w zamian. Pewnego dnia, kiedy czuła się zupełnie wyczerpana tš bezustannš służbš, w skrzynce na listy znalazła kartkę z podziękowaniem. Tak jš to ucieszyło, że zachowała tę kartkę i często do niej wracała. Wkrótce zaczęły napływać inne kartki i listy ze słowami zachęty. Monica tak to opisuje: W niedługim czasie miałam ich całš stertę. Postanowiłam więc okleić kilka pudełek po butach kolorowym papierem, pomyœlałam bowiem, że takie wyjštkowe kartki trzeba przechowywać w ładnych pudełkach. Teraz, kiedy jestem przygnębiona i potrzebuję wsparcia albo po prostu mam ochotę spotkać się we wspomnieniach z kimœ bliskim i kochanym, wycišgam jedno z moich pudełek ze skarbami, wyjmuję z niego pełnš garœć kartek i odczytuję je po kolei. Œmieję się i płaczę; czuję się wzruszona, uœwiadamiajšc sobie, że jakieœ Boże dziecko mnie kocha. Ta œwiadomoœć zaspokaja moje potrzeby. Cóż za oryginalny pomysł, żeby założyć wcišż rosnšcš kolekcję "srebrnych puzdereczek", przechowywanych jak największe skarby. Paula Allaire napisała mi o swojej potrzebie poczucia się kimœ wyjštkowym. "Z rzadka otrzymywałam pochwałę lub zachętę od mojej matki. Jako dziecko błagałam jš w duchu, żeby się do mnie odezwała, dotknęła mnie. Ale te słowa czy dotyk nie nadchodziły. W cišgu ostatnich kilku lat, już jako osoba dorosła, otrzymałam nieoczekiwanie szereg bardzo szczególnych kartek i listów, które wzruszyły mnie i podtrzymały na duchu. Chciałam trzymać je gdzieœ pod rękš, żeby móc łatwo je odnaleŸć i przeczytać, gdybym czuła takš potrzebę. Umieœciłam je w Biblii, z którš się nie rozstaję, ale cišgle z niej wypadały. Bałam się, że pogubię te tak bardzo dla mnie cenne skarby, włożyłam je więc do sztywnej koperty o wymiarach 13 na 18 cm, którš przykleiłam z tyłu Biblii. Teraz, ilekroć potrzebuję [srebrnego puzdereczka], otwieram Pismo Œwięte i już tam na mnie czekajš, by dodać mi otuchy i pomóc iœć dalej przez życie". Przed ostatnim Bożym Narodzeniem kupiłam dla moich trzech wnuków specjalne notatniki. Z przodu każdego notatnika umieœciłam coœ w rodzaju kieszonki, przeznaczonej do przechowywania kartek i liœcików, które będę im przysyłać. Napisałam też do każdego wnuka osobny list, mówišcy o tym, co czułam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy tuż po jego narodzinach. Opisałam, jak wtedy wyglšdali, a w przypadku Jonathana wymieniłam też po kolei wszystkie wydarzenia, które stawały mi na przeszkodzie, kiedy usiłowałam zdšżyć do szpitala, zanim się urodzi. (Chociaż wtedy te wydarzenia nie były przyjemne, widziane z perspektywy czasu wydajš się zabawne.) W moich listach zamieœciłam także opowieœć o każdym z wnuków, zwišzanš z pewnymi szczególnymi, wyjštkowymi chwilami, które z nimi spędziłam. Każdy list jest pełen "srebrnych puzdereczek" - słów pochwały, które będš zawsze mogli odczytać, gdy ich poczucie własnej wartoœci ulegnie chwilowemu zachwianiu. Jonathan często przychodzi do mnie z pytaniem: "Babciu, poczytasz mi twojš ksišżkę o mnie?" Mały Bryan, który ma dopiero trzy lata, bierze mnie za rękę, prowadzi do swego pokoju i wycišga swojš specjalnš ksišżeczkę. Otwiera jš, żeby mi pokazać zdjęcie, na którym trzymam go w ramionach jako noworodka. "To ty i ja, kiedy byłem takim zupełnie malutkim dzidziusiem". Dziadkowie, którzy chcš mieć pewnoœć, że ich wnuki zachowajš słowa zachęty przesłane przez nich pocztš, niech ofiarujš im stosowne pudełko, dużš, sztywnš kopertę lub album, które stanš się dla dziecka skarbnicš wspomnień. Kiedy mały człowiek poczuje się zniechęcony, niebo nad nim zachmurzy się na cały dzień, będzie wiedział, gdzie znaleŸć własne, prywatne "srebrne puzdereczko". Mojego pierwszego wnuka, Randy'ego, nazywałam od samego poczštku mym wyjštkowym chłopcem. On wie, że babcia go kocha. Kiedy chodził do przedszkola, poszłam któregoœ dnia go odebrać, a wychowawczyni spytała, czy chciałby przedstawić mnie kolegom. Ujšł mnie za rękę, zaprowadził do grupy dzieci bawišcych się na podłodze i rzekł: "To jest moja babcia, a ja jestem jej wyjštkowym chłopcem". To zdanie było dla mnie prawdziwym błogosławieństwem - jakże się cieszę, że Randy wie, iż jest wyjštkowy! Nasłuchałam się już tylu opowieœci o dzieciach, które nie otrzymywały zachęty od nikogo, że dobrze wiem, jak ważne jest to, abyœmy my, dziadkowie, obdarzali nasze maluchy słowami pełnymi życzliwoœci. Randy ma bardzo gładkš skórę, która łatwo się opala. Często głaszczę go po policzku i mówię: "Twoja skóra jest jak aksamit". Pewnego dnia nauczycielka Randy'ego dała dzieciom do wypełnienia ankietę. Na pytanie: "Co najbardziej u siebie lubisz?" Randy odpowiedział: "Mojš skórę". Nigdy dotšd nauczycielka nie otrzymała podobnej odpowiedzi. Gdy moja córka powiedziała mi o tym, uœwiadomiłam sobie, jakie to ważne, by budować w małych ludziach poczucie własnej wartoœci na wszelkie możliwe sposoby. Kiedy bowiem Randy ujrzał to pytanie, pierwszš rzeczš, jaka mu przyszła do głowy, była często powtarzana przeze mnie uwaga, że ma skórę jak aksamit. A co odpowiedziałoby dziecko, które nie wie, że ma gładkš skórę, bystre oczy, piękne włosy? Co myœli o sobie dziecko, jeœli nigdy nie poczuło się kimœ wyjštkowym pod żadnym względem? Kiedy syn Judi Resha, Scott, chodził do przedszkola, był wyraŸnie niższy od swoich rówieœników. Wszystkie dzieci dokuczały mu z powodu jego wzrostu wołajšc: "Jesteœ za mały, żeby się z nami bawić! Co ty robisz w tej sali - ty chyba masz dopiero rok!" Wychowawczyni widziała po jego minie, że chłopcu jest przykro, zwróciła się więc do pozostałych dzieci: "Scott jest najmilszym i najukochańszym chłopcem z całej grupy i chcę, abyœcie sobie zapamiętali, że to, co najlepsze, występuje w małych opakowaniach". Judi słyszała tę pozytywnš opinię i widziała, jak dzieci uœmiechajš się z aprobatš. PóŸniej, w szkole, Scott często słyszał szydercze komentarze na temat swojego wzrostu, miał jednak gotowš odpowiedŸ: "To, co najlepsze, występuje w małych opakowaniach". Jakim błogosławieństwem była dla Scotta jego wychowawczyni, która potrafła zmienić sytuację negatywnš w pozytywnš i dała mu odczuć, że jest kimœ wyjštkowym. Bonnie napisała mi, że pierwszego dnia nauki w szkole matka dała jej klapsa na oczach całej klasy. Nie pamięta już przyczyny, pamięta natomiast, jak się wtedy poczuła. Sšdziła, że nikt nie będzie jej lubił, poza tym była niezwykle zażenowana. Nauczycielka starała się pocieszyć dziewczynkę, a następnego dnia zaprosiła jš na herbatę. Bonnie wspomina te wydarzenia: Nauczycielka pokazała mi, że jestem dla niej kimœ wyjštkowym. Chodziłam tak do niej przez tydzień, a reszta klasy zazdroœciła nam tych "herbatek". Po tygodniu zaproponowała mi, żebym przyprowadziła na nasze miniprzyjęcie jednš osobę z klasy. Codziennie zapraszałyœmy więcej osób, aż w końcu zjawiła się cała klasa w komplecie. Wtedy "herbatki" się skończyły, a ja byłam zaprzyjaŸniona ze wszystkimi i odzyskałam pewnoœć siebie. Dzisiaj sama uczę w czwartej klasie i staram się dać odczuć każdemu dziecku, że jest kimœ wyjštkowym. Spoglšdajšc wstecz na swoje dzieciństwo, Diana Williams widzi małš, zaniedbanš dziewczynkę o melancholicznym usposobieniu i niskiej samoocenie. Dopiero póŸniej jedna z jej ciotek postanowiła przekonać jš, że jest kimœ wyjštkowym. Chwaliła Dianę mówišc, że jest miła i kochana i dobrze gra w przedstawieniach wystawianych przez szkolny teatrzyk. Dla dziecka, które było przeœwiadczone o swej małej wartoœci, miłoœć okazywana przez tę jednš ciotkę miała ogromne znaczenie. Diana wyznaje: "Dziœ także, chociaż mam już czterdzieœci trzy lata, z niecierpliwoœciš wyczekuję rozmów z ciociš, która mieszka ponad półtora tysišca kilometrów stšd. I wiem, że za każdym razem usłyszę, iż jestem kimœ wyjštkowym. Ona we mnie wierzy, a ja staram się spełniać jej oczekiwania wobec mojej osoby". Niektórzy z nas - rodziców, cioć, wujków, dziadków i nauczycieli - nie zdajš sobie sprawy z tego, jak wielkš wartoœć ma słowo otuchy i jak rozpaczliwie dziecko potrzebuje czuć się kimœ wyjštkowym w tym trudnym, pełnym problemów œwiecie. Po nabożeństwie, podczas którego mówiłam o obdarowywaniu ludzi słowami wsparcia i zachęty, podeszła do mnie pewna kobieta i powiedziała, że córka obarczyła jš opiekš nad trójkš wnuczšt, z których żadne nie ma jeszcze czterech lat. Nie zdawała sobie wczeœniej sprawy z tego, że urazę, jakš żywi do swojej córki, usiłowała odreagować na jej dzieciach, mówišc im różne krzywdzšce rzeczy. I chociaż nie sš winne niefortunnej sytuacji, w jakiej się znalazły, one właœnie ponosiły za niš karę. Pani ta wyznała mi, że nie była œwiadoma krzywdy, jakš wyrzšdza tym maluchom mówišc im negatywne rzeczy o nich samych oraz ich matce. Po wysłuchaniu mojego odczytu kobieta postanowiła zmienić swój stosunek do wnuków i uważać na to, co do nich mówi. Uœwiadomienie sobie znaczenia życzliwych słów w życiu dziecka pomogło jej dostrzec, jak ogromna odpowiedzialnoœć spoczywa na jej barkach. Na każdym z nas, niezależnie od naszej sytuacji życiowej, spoczywa obowišzek pokazania innym, że sš kimœ wyjštkowym. Być może jesteœmy jedynš osobš, która ofiaruje temu drugiemu tak bardzo mu potrzebne "srebrne puzdereczko" z pięknš kokardš. "Smutek przygnębia serce człowieka, rozwesela je dobre słowo" (Prz 12, 25). Rozdział 11 Pokój w sercu Byliœmy z Fredem typowym amerykańskim małżeństwem lat pięćdziesištych. Prowadziliœmy przykładne życie jako porzšdni, praktykujšcy chrzeœcijanie i wzorowi obywatele. Wybudowaliœmy duży dom, jeŸdziliœmy dużymi samochodami, osišgnęliœmy duży sukces. Robiliœmy wszystko tak jak trzeba aż do chwili, kiedy urodziłam dwóch synów - jednego po drugim - dotkniętych œmiertelnš chorobš mózgu. Nie mogliœmy uwierzyć, że dobrym ludziom zdarzajš się złe rzeczy. Jeœli Bóg naprawdę istnieje, to jak mógł dopuœcić, by ta podwójna tragedia spadła na pracowitych, uczciwych ludzi takich jak my? Rozczarowani i przygnębieni, porzuciliœmy Koœciół, chowajšc nasz wizerunek Boga do pudełka na półce z myœlš, że wycišgniemy go kiedyœ w przyszłoœci, jeœli chłopcy wyzdrowiejš lub odmieni się nasz los. Przestaliœmy chodzić na nabożeństwa, gdyż wyglšdało na to, że nikogo ze spotykanych tam ludzi nasza tragedia nie obchodzi. Wszyscy wydawali się pochłonięci własnymi sprawami. Ci, którzy z nami w ogóle rozmawiali, unikali jakiejkolwiek wzmianki o naszych umierajšcych synach. W latach pięćdziesištych dobrym ludziom nie mogły się przytrafiać złe rzeczy. To były przecież "szczęœliwe dni" i jakakolwiek skaza na tym doskonałym obrazie sprawiała, że ludzie odwracali wzrok w drugš stronę. Wszyscy dšżyli do osišgnięcia tego, co niemożliwe, a "Bóg lat pięćdziesištych" był dobroczyńcš, gotowym obsypać pomyœlnoœciš, spokojem i innymi podarunkami poszukiwaczy sukcesu tam, na dole. Kiedy z jakiejœ przyczyny pojawiał się problem, którego On nie rozwišzywał, dawaliœmy sobie z Nim spokój, pakowaliœmy Go do pudełka, które zawišzywaliœmy porzšdnie sznurkiem i odstawialiœmy gdzieœ na bok mówišc: "Od tej pory sam zajmę się swoim życiem". Magazyn Time ogłosił, że "Bóg nie żyje", a my w to uwierzyliœmy. Fred i ja zrobiliœmy z naszym smutkiem jedyne, co umieliœmy - zostawiliœmy wspomnienia za sobš udajšc, że to wszystko nigdy się nie zdarzyło, i zaczęliœmy żyć dalej. Ja wróciłam do pracy w teatrze i atelier, Fred zaœ od œwitu do nocy był pochłonięty swymi restauracjami, a potem jeszcze przesiadywał do białego rana w klubie nocnym. To, że zaprzeczaliœmy œmierci naszych synów, podzieliło nas emocjonalnie, natomiast rozczarowanie i depresja sprawiły, że rósł między nami dystans fizyczny. Właœciwie w duchu byliœmy już rozwiedzeni i każde z nas o własnych siłach zaczęło budować swoje życie. Oprócz duchowej pustki każde z nas miało także poczucie winy spowodowane odejœciem od Koœcioła i naszym stosunkiem do Boga. Pewnego dnia na spotkaniu w Chrzeœcijańskim Klubie Kobiet usłyszałam coœ, co poruszyło moje zatwardziałe serce. Był to fragment Listu do Rzymian: "A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyœcie dali ciała swoje na ofiarę żywš, œwiętš, Bogu przyjemnš, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego œwiata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyœcie umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe" (Rz 12, 1-2). Po raz pierwszy dotarło do mnie, że moja relacja z Bogiem powinna być czymœ bardziej osobistym niż tylko oczekiwanie na dużš premię za to, że tak dobrze rozgrywam swoje życie. Mam ofiarować siebie Bogu, oddać Mu swojš osobę, stać się "srebrnym puzdereczkiem". I tylko ja sama mogę ofiarować siebie w akcie œwiadomej wiary. Nie mam prawa odsuwać Boga na bok ani Go ignorować. Powinnam natomiast stanšć przed Nim jako żywa ofiara, całkowicie porzucajšc moje goršczkowe plany i niezdrowe ambicje. Wykładowca przekonywał, że jest to akt rozsšdku i że Bóg przyjmie mnie takš, jaka jestem. Że nie muszę mówić, iż jest mi przykro, przysięgać, że będę chodzić na nabożeństwa; nie muszę stawać się innš osobš. Muszę tylko oddać się Bogu i pozwolić, żeby mnie przemienił. Potem mówca zapytał, czy ktoœ z nas "brał wzór z tego œwiata" i rozczarował się efektami. Ja z całš pewnoœciš byłam takš osobš. Podjęłam wszelkie działania majšce zapewnić osišgnięcie sukcesu i co mi to dało? Dwóch zmarłych synów i rozpadajšce się małżeństwo. - Ale jest nadzieja - zapewnił wykładowca. Możemy przestać brać wzór z tego œwiata i pozwolić, by Bóg odmienił nasz umysł i uzdrowił naszš duszę. Wiedziałam, że potrzebny mi jest odnowiony umysł i uzdrowienie duszy, więc modliłam się razem z tym człowiekiem. Wtedy właœnie ofiarowałam się Panu; stałam się podarunkiem, ofiarš dla Niego. Niektórzy z czytajšcych te słowa majš, być może, poważne problemy. Zastanawiajš się, jak to się stało, że przy tak wysokich oczekiwaniach wobec życia znaleŸli się w swym obecnym położeniu. Niektórzy czytajš tę ksišżkę, szukajšc w niej słów zachęty, œwiatła, błagajšc o małe "srebrne puzdereczko". Wiem, jak się czujecie, bo sama przez to wszystko przeszłam - patrzyłam, szukałam, pukałam. Jezus powiedział, że widzi naszš rozpacz, kołacze do drzwi, a jeœli zechcemy je otworzyć, wejdzie do nas (Ap 3, 20). Ale to my musimy uczynić pierwszy krok. My musimy Mu się ofiarować. WyobraŸmy sobie siebie jako puste pudełko po jakimœ prezencie. Nie ma ono żadnej wartoœci - ot, trochę zmiętej bibułki i stara, pognieciona wstšżka. A teraz zawińmy pudełko w srebrny papier, przewišżmy kokardš i ofiarujmy się Chrystusowi. "Oto jestem, Panie - wycišgnij rękę i weŸ mnie. Jestem owinięty błyszczšcym papierem, pięknie przystrojony. Jestem żywš ofiarš, podarunkiem dla Ciebie". Ofiaruj się dzisiaj Chrystusowi. On bowiem jest drogš, prawdš i życiem. Bóg Ojciec wie, co to znaczy dawać ofiarnie - ukochał przecież ciebie i mnie tak mocno, że ofiarował Swego Jednorodzonego Syna. Jeœli tylko w Niego uwierzymy, będziemy mieli życie wieczne (J 3, 16). Kiedy my dajemy za wygranš, On nie zostawia nas jak nie rozpakowane podarunki; otwiera nowe możliwoœci w nas samych i daje nam wspaniały plan na dalsze życie. Każdemu z nas pragnie ofiarować życie wieczne (Rz 6, 23). Bóg obiecuje, że wszystkim, którzy w Niego wierzš i przyjmujš Jego dar, da moc, aby stali się dziećmi Bożymi (J 1, 12), a także pokój, który przewyższa wszelki umysł (Flp 4, 7). Musimy tylko uczynić pierwszy krok - ofiarować się Chrystusowi. Jeœli dotšd tego nie zrobiłeœ, to módl się teraz ze mnš. Panie Jezu, ofiaruję Ci dzisiaj siebie. Chcę być dla Ciebie darem. Chcę być słodko pachnšcš wonnoœciš dla Ojca. Oddaję Ci kontrolę nad moim życiem i wiem, że przyjmiesz mnie takim, jakim jestem. Obiecałeœ, że dasz mi pokój, moc i życie wieczne, jeœli tylko zechcę przyjšć Twój dar. Oto dzisiaj przyjmuję Twoje błogosławieństwo i dziękuję za to, co zamierzasz czynić w moim sercu, umyœle i duszy, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen. Kiedy ofiarujemy się Bogu i przyjmiemy Jego dary, zaczniemy poznawać Jego doskonały plan wobec naszego życia. Być może nie będzie on taki, jakiego my byœmy sobie życzyli, może nie być w nim miejsca na bogactwo i sukcesy, ale zapewni nam spokój ducha, siłę potrzebnš do wznoszenia się ponad sytuację, w jakiej się znaleŸliœmy, a także "emeryturę" w postaci życia wiecznego. Karen pisze: Moja matka miała szesnaœcie lat, kiedy postanowiła poœlubić ojca, ale jedynym sposobem, żeby do tego doprowadzić, było zajœcie w cišżę. Tak więc odbył się pospieszny œlub, a niedługo potem pojawiłam się na œwiecie. Mama miała szesnaœcie lat, a tata dwadzieœcia trzy. Szalał na punkcie szybkich samochodów, łatwych kobiet i alkoholu. Ani jemu, ani mamie nie zależało na mnie. Ona chciała mieć tylko jego. W przerwach między kłótniami, biciem i przenoszeniem się z miejsca na miejsce pojawili się dwaj moi bracia. Mama cišgle uciekała, a tata uganiał się za innymi kobietami i mówił mi, że to przeze mnie został uwišzany przy mamie. W końcu rodzice rozwiedli się. Potem mama miała różne romanse, aż w końcu spotkała męża numer dwa, który miał czworo dzieci. Byłam najstarsza z siódemki rodzeństwa, obarczono mnie zatem największš odpowiedzialnoœciš. Kiedy byłam w ósmej klasie, mój ojczym nieraz próbował dostać się do mojego łóżka. Pewnej nocy matka przyłapała go na tym; odesłała mnie do ojca, żebym zamieszkała z nim, jego dziewczynš i ich dzieckiem. Tata należał do gangu motorowego, a jego dziewczyna była narkomankš. Tata wysyłał mnie na randki z różnymi swymi "przyjaciółmi". Potem, w drugiej klasie liceum, kiedy poszłyœmy z koleżankš kupować prezenty gwiazdkowe, zatrzymał nas policjant pod pretekstem, że mamy narkotyki (co nie było prawdš) i musiałyœmy zrobić to, czego chciał on i jego kolega. To było okropne; sama nie wiem, jak potem wróciłyœmy do domu - domu, w którym nikogo nie obchodziło to, co się stało. Tak wyglšdało moje życie, zanim spotkałam Chrystusa. On mi przebaczył i pomógł mi wybaczyć rodzicom. Ale nie mogłam przebaczyć sama sobie i uwierzyć, że jestem coœ warta. Stało się to możliwe dopiero w 1987 roku, kiedy poznałam Paniš i Lanę Bateman. Pomogłyœcie mi uœwiadomić sobie, że dla Boga jestem kimœ wartoœciowym, muszę więc sobie wybaczyć oraz pamiętać o tym, że moje życie tutaj, na ziemi, ma swój cel. Obecnie jestem mężatkš, mam dwoje uroczych dzieci i przemiłego męża. Działam aktywnie w naszym koœciele, uczšc w szkole niedzielnej dziewczęta z trzeciej i czwartej klasy. To Pani i Lana pomogłyœcie mi wyzwolić się z więzów przeszłoœci; to Pani swymi- słowami i ksišżkami pełnymi zachęty pomaga mi trzymać się œcieżek Pańskich. Kiedy Szatan próbuje swoich sztuczek, ja jestem w rękach Boga i wiem, że mogę odpędzić Szatana, wzywajšc imienia Pańskiego. W takich chwilach przypominam sobie Paniš i wypowiadane przez Paniš słowa wsparcia i zachęty. Gdy Fred i ja ofiarowaliœmy się Bogu, nie zatrzymujšc nic dla siebie, On usunšł nas z domu, w którym z pokoju do pokoju przemieszczały się powoli czarne chmury œmierci i pozwolił nam zaczšć wszystko od nowa. Poczštkowo mała, ciasna kwatera, w której nas umieœcił, wydawała nam się krokiem w tył, ale to właœnie w pawilonie numer jeden należšcym do zarzšdu ruchu Campus Crusade for Christ (W Polsce działa pod nazwš Ruch Nowego Życia - przyp. tłum.) staliœmy się naprawdę chrzeœcijańskš rodzinš. Tam zaczęliœmy rozważać Słowo Boże, modlić się wspólnie całš rodzinš i prowadzić kółko biblijne w naszym małym domku. Jednak w pawilonie numer jeden nie ma tyle miejsca, by pomieœcić was wszystkich, a poza tym Bóg jest zbyt pomysłowy na to, żeby wszystkich prowadzić dokładnie tš samš drogš, co nas. Pamiętajmy, że ma On dla każdego osobny, indywidualny plan. Dajcie więc "ciała swoje na ofiarę żywš, œwiętš, Bogu przyjemnš, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej" (Rz 12, 1). On przemieni wasze dusze i ofiaruje wam dar pokoju, miłoœci i mocy. "Łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym" (Rz 6, 23). Przyjmijmy ten dar jako duże srebrne puzderko ozdobione kokardš. "GromadŸcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczš, i gdzie złodzieje nie włamujš się i nie kradnš. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje" (Mt 6, 20-21). Rozdział 12 Cenny depozyt Apostoł Paweł nigdy nie uczęszczał na kurs uroku osobistego ani seminarium na temat motywacji w businessie. Nie czytał poradnika How to Win Friends and Influence People (Jak zdobywać przyjaciół i wpływać na ludzi), nie oglšdał filmów wideo z serii The Seeds of Greatness (Ziarna wielkoœci). Miał nieatrakcyjny wyglšd, cierpiał na dokuczliwš chorobę, którš nazwał "oœcieniem dla ciała" (por. 2 Kor 12, 7), nie jeŸdził po Rzymie włoskim samochodem i nie czesał się u fryzjera. Jak to możliwe, że taki zwykły, przeciętny człowiek cieszy się popularnoœciš jako autor już prawie dwa tysišce lat? Dzieje się tak dlatego, że znał on sekret obdarowywania słowami pełnymi zachęty tych, którzy takich słów potrzebowali. Gdziekolwiek się udawał, zabierał ze sobš torbę pełnš "srebrnych puzdereczek". Nawet z więzienia głosił przesłanie radoœci i nadziei. Oni zaœ [Paweł i Sylas], wyszedłszy z więzienia, wstšpili do Lidii, zobaczyli się z braćmi, pocieszyli ich i odeszli (Dz 16, 40). Gdy rozruch ustał, Paweł przywołał uczniów, dodał im ducha, pożegnał się i wyruszył w podróż do Macedonii (Dz 20, 1 ). Paweł nauczał, że każdy człowiek ma przynajmniej jeden dar duchowy, który może zostać wykorzystany dla zbudowania innych. "Mamy zaœ według udzielonej nam łaski różne dary: bšdŸ dar proroctwa - [do stosowania] zgodnie z wiarš; bšdŸ to urzšd diakona - dla wykonywania czynnoœci diakońskich; bšdŸ urzšd nauczyciela - dla wypełniania czynnoœci nauczycielskich; bšdŸ dar upominania - dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwoœciš; kto jest przełożonym, [niech działa] z gorliwoœciš; kto pełni uczynki miłosierdzia, [niech to czyni] ochoczo" (Rz 12, 6-8). Zachęcanie innych jest niezwykle cenne, gdyż dodaje im otuchy, poprawia ich poczucie własnej wartoœci, a także upewnia co do nadziei na przyszłoœć. Œwięty Paweł wiedział, że to, iż ktoœ jest atrakcyjny fizycznie, wykształcony i pełen uroku osobistego, ma niewielkie znaczenie, jeœli Pan nie posługuje się tš osobš w celu podnoszenia na duchu innych ludzi. Oceniajšc własnš posługę wobec Tesaloniczan napisał: "Wiecie: tak każdego z was zachęcaliœmy i zaklinaliœmy, jak ojciec swe dzieci, abyœcie postępowali w sposób godny Boga, który was wzywa do swego królestwať i chwały" (1 Tes 2, 11-12). We wszystkich listach Pawła, w każdym przesłaniu przez niego głoszonym, jest choć parę słów wsparcia i zachęty. Jesieniš 1980 roku Bóg posłużył się jednš z budujšcych wypowiedzi‹ œw. Pawła do Tymoteusza, by poprowadzić mnie ku służbie majšcej na celu zachęcanie i podnoszenie na duchu innych ludzi. W cišgu poprzednich dziesięciu lat prowadziłam grupy studium biblijnego, przemawiałam w chrzeœcijańskich klubach kobiet, wygłaszałam wykłady w całym kraju i pisałam ksišżki. Nie miałam żadnego instruktora, który wskazywałby mi kolejno, jakie kroki mam podejmować, uczyłam się więc na własnych błędach. Lata służby zaczęły przynosić owoce - czułam, że Bóg wzywa mnie do dzielenia się tym, czego się nauczyłam, z poczštkujšcymi mówcami i autorami ksišżek. Nie miałam czasu, żeby napisać podręcznik, który mógłby być używany na kursach, nie byłam też pewna, czy znajdš się chętni do przeszkolenia. Kiedy modliłam się, by Bóg wskazał mi drogę, uœwiadomiłam sobie, iż On chce, abym zaprosiła czterdzieœci osób na seminarium, którego jeszcze nie przygotowałam, i przekonała się, jaka będzie ich reakcja. W krótkim czasie otrzymałam trzydzieœci pięć odpowiedzi pozytywnych, należało więc uczynić następny krok, czyli opracować program seminarium, które potem zostało nazwane CLASS - Christian Lenders and Speakers Seminars (seminarium dla animatorów i mówców chrzeœcijańskich). W tym samym czasie Bóg podsunšł mi pewien werset, by potwierdzić moje powołanie do kształcenia i zachęcania innych. Œwięty Paweł napisał te słowa, by podnieœć na duchu młodego Tymoteusza, biskupa Efezu: "a to, co usłyszałeœ ode mnie za poœrednictwem wielu œwiadków, przekaż zasługujšcym na wiarę ludziom, którzy też będš zdolni nauczać i innych" (2 Tm 2, 2). Bioršc te słowa do siebie, zdałam sobie sprawę z tego, że otrzymałam dobre przygotowanie do przemawiania i nauczania. Kiedy byłam małš dziewczynkš, ojciec zachęcał mnie do uczenia się na pamięć różnych wierszyków i rymowanek. PóŸniej, gdy chodziłam do szkoły podstawowej, ćwiczyłam dykcję, a będšc w liceum, zwyciężyłam w konkursie recytatorskim. Występowałam w przedstawieniu przygotowywanym przez klasę maturalnš i pomagałam w jego reżyserowaniu. W college'u zajmowałam się obsadš wszystkich ważniejszych komedii muzycznych, byłam asystentkš dziekana Wydziału Muzycznego, laureatkš konkursu na mowę politycznš, a także jedynš osobš wybranš do napisania pracy specjalizacyjnej z zakresu przemawiania. Po uzyskaniu specjalizacji z języka angielskiego, przemawiania i nauczania zaczęłam uczyć w szkole œredniej i w college'u. Byłam przewodniczšcš licznych organizacji, a w końcu zostałam chrzeœcijańskim mówcš i autorkš chrzeœcijańskich ksišżek. Pracowałam ciężko, gromadzšc wiedzę i doœwiadczenie, i byłam dobrze przygotowana do tego, by przekazywać innym wszystko, czego sama nauczyłam się przez wszystkie te lata. Słowa apostoła Pawła uœwiadomiły mi, że powinnam przekazywać swojš wiedzę ludziom, którzy potrafiš zrobić z niej właœciwy użytek - powierzyć im jš niejako w depozyt. Wszyscy chcielibyœmy, aby nasze skarby znajdowały się w "sejfie" - w rękach ludzi wiarygodnych, takich, na których można polegać. Nie powierzylibyœmy przecież swoich oszczędnoœci pierwszemu człowiekowi, który znalazłby się akurat w banku w tym czasie, co my; trudno byłoby liczyć na to, że umieœci je na naszym rachunku. Wręczylibyœmy pienišdze kasjerowi - osobie, która jest wiarygodna i rzetelna. Tak samo powinno być z naszym nauczaniem. Wiedzę należy przekazywać ludziom, którzy chcš się uczyć, sš zainteresowani tym, co mamy do powiedzenia i mšdrze wykorzystajš to, czego się nauczš. Przekazujšc wiedzę takim osobom mam pewnoœć, że one z kolei przekażš jš innym. I co najważniejsze, wiem, że pomnażam dzieło, którego wykonywanie powierzył mi Bóg. Kiedy po całodziennym seminarium siedziałam wraz z grupš studentów college'u w kawiarence, jeden z młodych ludzi zapytał mnie: - Od jak dawna pisze pani ksišżki? - Od dziesięciu lat - odparłam. Popatrzył na mnie jak na nobliwš staruszkę i zadał następne pytanie: - Dlaczego zaczęła pani tak póŸno? Z perspektywy jego młodego wieku wydawało mu się, że marnowałam życie aż do momentu, kiedy znalazłam się u progu staroœci. Za prawdziwy cud uznał to, iż Bóg ocalił mój talent, nim stałam się zbyt stara, by go spożytkować. Nigdy nie patrzyłam na siebie z takiego punktu widzenia, ale odpowiadajšc temu studentowi przypomniałam sobie, że kiedy sama byłam w college'u uważałam, iż każdy, kto ukończył czterdzieœci lat, powinien szykować się do przejœcia na emeryturę. Dlaczego tak póŸno zaczęłam pisać? Odpowiedziałam temu młodemu człowiekowi, że całe moje życie było przygotowaniem do pisania. Uczenie się w dzieciństwie wierszyków na pamięć, role w sztukach w szkole œredniej, nauka przemawiania i gry aktorskiej w college'u, nauczanie języka angielskiego i sztuki mówienia w szkole, utrata dwóch synów, zaangażowanie w działalnoœć chrzeœcijańskš, prowadzenie studium biblijnego, głoszenie wykładów - wszystkie te wydarzenia prowadziły mnie do tego, by przelać swoje doœwiadczenie życiowe na papier, a następnie szkolić innych, by czynili podobnie. Jestem pewna, że moja odpowiedŸ przerosła oczekiwania tamtego studenta, ale jego prowokujšce pytanie sprawiło, że zastanowiłam się nad różnorodnoœciš doœwiadczeń w moim życiu. Dlaczego tak długo zwlekałam z rozpoczęciem pisania? Potrzebowałam czasu, by przebrnšć przez moje urazy i tragedie, a także by rozważać Słowo Boże, uczyć się go na pamięć i nauczać go innych. Nie od razu też uœwiadomiłam sobie, że moje cierpienia i zwycięstwa mogš stać się Ÿródłem nadziei dla innych ludzi. Całe moje życie było polem doœwiadczalnym dla posługiwania chrzeœcijańskiego. Trudnoœci, przez które sama przeszłam, pozwoliły mi lepiej rozumieć ludzi skrzywdzonych, ze złamanym sercem. Zamiłowanie do nauczania i doœwiadczenie w komunikowaniu się z ludŸmi skłoniły mnie do podjęcia działalnoœci polegajšcej na publicznych wystšpieniach. A że mam odpowiednie przygotowanie filologiczne, pisanie stało się naturalnš konsekwencjš, jakby "przedłużeniem" mojego przemawiania. Przeszłam pięćdziesišt lat przygotowań, polegajšcych na gromadzeniu wiedzy i doœwiadczenia. W ksišżce zatytułowanej My Utmost for His Highest (Wszystko dla Jego Majestatu) Oswald Chambers pisze: "Gdy Bóg mówi, wielu z nas zachowuje się jak człowiek we mgle - nie dajemy żadnej odpowiedzi. (...) BšdŸmy gotowi na nagłe, niespodziewane odwiedziny Pana. Człowiek gotowy nie musi się już przygotowywać. Pomyœlmy, ile marnujemy czasu, starajšc się przygotować dopiero wtedy, gdy Bóg nas wezwał!" Kiedy zrozumiałam, że Bóg może wezwać każdego z nas do służby, która stanie się dobrodziejstwem dla innych, postanowiłam pomagać ludziom w przygotowywaniu się na takie wezwanie. Zainspirowana wersetem z 2 Listu do Tymoteusza 2, 2 opracowałam program seminarium dla kobiet. Wcišż nie mogę się nadziwić, jak szybko Bóg namaszcza swego sługę, który jest już gotowy. Marilyn Heavilin pojawiła się na naszym seminarium półtora roku po tym, jak pijany kierowca zabił jej nastoletniego syna. Ta pogršżona w rozpaczy kobieta nie spodziewała się, by Bóg miał się niš posłużyć w jakiœ szczególny sposób. Poprosiłam jš, by opowiedziała o swych przeżyciach innym uczestnikom seminarium. Niedługo potem, z ramienia organizacji MADD (Mothers Against Drunk Driving - Matki przeciw pijanym kierowcom), Marilyn zaczęła wygłaszać pogadanki dla uczniów szkół œrednich o tragediach, które może spowodować prowadzenie samochodu po pijanemu. Następnie nadeszły zaproszenia od organizacji The Compnssionate Friends (Współczujšcy przyjaciele) grupy samopomocy założonej przez rodziców, którzy stracili dziecko; jej przedstawiciele chcieli, by Marilyn przemawiała na ich krajowych zjazdach. W cišgu czterech lat Marilyn przeszła prawdziwš metamorfozę: z osieroconej matki, która nie wiedziała, co zrobić ze swym bólem, w autorkę czterech ksišżek i goœcia ogólnokrajowych programów telewizyjnych i radiowych. W wieku pięćdziesięciu lat odnalazła nowy cel w życiu - pocieszanie innych. A było to możliwe dzięki temu, że kiedy nadeszło wezwanie, była gotowa. Uczestniczka seminarium Georgia Venard, wykwalifikowana pielęgniarka i była narkomanka, poczuła się zniechęcona, kiedy duszpasterz powiedział jej, żeby nie wspominała o swym dawnym uzależnieniu, gdyż rzuca to złe œwiatło na Koœciół. Tymczasem wielu członków Koœcioła bardzo potrzebowało jej pomocy. Zachęciłam Georgię, by opisała swe doœwiadczenia zwišzane ze zwalczaniem nałogu, a następnie poprosiłam o wygłoszenie odczytu na konferencji. Obecnie, w wieku trzydziestu kilku lat, Georgia często przemawia, zajmuje się poradnictwem, a wkrótce napisze ksišżkę o tym, w jaki sposób chrzeœcijanin może pokonać swoje uzależnienie. Patsy Clairmont uciekła z domu majšc piętnaœcie lat, w zwišzku z czym szkołę œredniš ukończyła dopiero jako kobieta czterdziestoletnia. Ze względu na brak wykształcenia oraz brak pewnoœci siebie nie umiała sobie wyobrazić, że Bóg mógłby posłużyć się niš w jakiejœ wielkiej sprawie. Kiedy usłyszałam jš po raz pierwszy - recenzowała wtedy ksišżki na rekolekcjach dla kobiet - zafascynował mnie jej dynamiczny sposób mówienia i pełna energii osobowoœć. Zaprosiłam jš na nasze seminarium, gdzie zaimponowała mi znajomoœciš Pisma Œwiętego, niesamowitym poczuciem humoru, a także opowieœciš o tym, jak zwalczyła agorafobię, czyli lęk przed otwartymi przestrzeniami. Jej słuchacze na przemian to œmiejš się, to płaczš; moim zdaniem jest ona w tej chwili najbardziej dynamicznym mówcš płci żeńskiej w USA. Patsy przyszła do mnie z otwartym sercem i umysłem; obecnie - w wieku czterdziestu kilku lat - sama prowadzi seminarium, ma również kontrakt na napisanie ksišżki zachęcajšcej inne kobiety, które czujš się niepewnie i uważajš, że brak im wiedzy, do przygotowania się na niespodziewane wezwanie ze strony Boga. Bonnie Green (żona Johna Greena, kompozytora, pięciokrotnego zdobywcy Oscara) przez wiele lat udzielała się w œrodowisku hollywoodzkim. Zaprosiła mnie do siebie, żebym poprowadziła spotkanie dla kilku jej przyjaciółek. Zaproponowałam, aby przyszły na nasze seminarium. Były to osoby wierzšce, kobiety w œrednim wieku, które jednak nie potrafiły mówić innym otwarcie o swojej wierze. Bonnie zaczęła sobie uœwiadamiać, ile kobiet cierpi w milczeniu z powodu niewiernoœci w małżeństwie, i postanowiła im pomóc, dzielšc się z nimi swoim doœwiadczeniem w leczeniu zranionej duszy. Obecnie Bonnie prowadzi cotygodniowe spotkania modlitewne i pisze historię swego życia. A jak to jest z tobš? Czy wydaje ci się, że jesteœ za stary albo za młody, by Bóg mógł się tobš posłużyć? Czy uważasz, że nie masz odpowiedniego wykształcenia lub przygotowania, żeby zaczšć przemawiać, nauczać, doradzać lub pisać? Czy jakiœ sceptyk odebrał ci cały entuzjazm? A może nie udało ci się dostrzec, że twoje doœwiadczenia życiowe w połšczeniu ze Słowem Bożym stanowiš wystarczajšcš podstawę do rozpoczęcia aktywnej działalnoœci? Zatrzymaj się teraz na chwilę i przyjrzyj się swemu życiu. Czy jest w nim coœ - jakieœ doœwiadczenie, umiejętnoœć lub talent - co przeoczyłeœ? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że Bóg może użyć każdego naczynia, które da się chętnie napełnić Jego mocš i Duchem? Czy wiesz, że Bóg w swoim Słowie nakazuje nam pocieszać innych tak, jak On pociesza nas? Nie zwlekaj dłużej. Zapytaj Boga jeszcze dziœ, gdzie chciałby cię posłać i jakie zadania ci wyznaczyć. Cóż to byłby za wstyd, gdyby Bóg cię wezwał, a ty byœ odpowiedział: "Poczekaj chwilę, Panie, nie jestem jeszcze gotowy". Dni sš krótkie, czasy niebezpieczne, ludzie cierpiš. Przygotujmy się na wezwanie Pana. Dlaczego ja tak długo czekałam? Myœlę, że przygotowywanie się zajęło mi dużo czasu, teraz jednak, kiedy Bóg posługuje się mnš w celu szkolenia innych, chcę was zachęcić do działania. Moim "srebrnym puzdereczkiem" dla was jest otwarcie wam oczu na własne możliwoœci. Bóg może uczynić z waszego życia coœ wspaniałego. Poczštkowo celem seminarium CLASS było przygotowywanie kobiet do przemawiania. Jest to nadal główne zadanie, jakie sobie stawiamy, ale Bóg znacznie rozszerzył nasze horyzonty. Dla wielu osób, tak jak dla Delores, seminarium staje się poczštkiem nowej drogi życiowej. Delores napisała mi: "Z całego serca dziękuję Bogu; dziękuję też Tobie za to, w jaki sposób wpłynęłaœ na moje życie. Mogłabym Cię słuchać bez przerwy! Fascynujesz mnie, intrygujesz. Już nigdy nie zadowolę się przeciętnoœciš! Przechodziłam trudny, niespokojny okres i to Ty mi pomogłaœ, dostarczajšc motywacji do przeanalizowania wielu spraw. Czuję się dostatecznie przygotowana do osišgnięcia pełni moich możliwoœci. Dziękuję Ci za to wielkie [srebrne puzderko] z pięknš kokardš, które mi dałaœ!" A ja dziękuję Delores za jej "srebrne puzdereczko" dla mnie; sš to odsetki na moim rachunku. Kiedy opracowywaliœmy program seminarium CLASS dla zaawansowanych, nie przypuszczałam, że kasety video, które zamierzaliœmy dawać każdemu uczestnikowi na zakończenie, mogš stać się "srebrnymi puzdereczkami". Każdy uczestnik seminarium dla zaawansowanych musi przygotować dwie krótkie prezentacje ustne, które sš nagrywane na video. Potem ja oceniam te wystšpienia; mój komentarz także zostaje nagrany. Annie Rodriguez brała udział w seminarium dla zaawansowanych, które odbyło się latem 1988 roku. Otrzymałam od niej póŸniej taki liœcik: "Kaseta z seminarium to jeden z moich najcenniejszych skarbów. Nie dlatego, że jest tam nagrane moje wystšpienie, ale ze względu na Twoje uwagi - pochlebne, życzliwe i zachęcajšce. Sš to moje [srebrne puzdereczka] od Ciebie". Kiedy słyszę, że ktoœ, kto uczestniczył w seminarium CLASS przekazuje innym to, czego się nauczył, mówię, że sš to odsetki dopisane do mojego rachunku. Czasami używam tego sformułowania w sensie dosłownym. Droga Florence! Załšczam czek na pięćdziesišt dolarów. Przyjmij go, proszę, jako dar wdzięcznoœci za to, że dałaœ mi tak bardzo potrzebnš wiarę w siebie. Wiem, że Pismo Œwięte mówi, iż nauczyciel powinien za swojš naukę otrzymać zapłatę. Wykorzystałam już wiele myœli, które nam przekazywałaœ, a zwłaszcza koncepcję "srebrnych pudełeczek". Mówiłam o poczuciu własnej godnoœci do grupy stu pięćdziesięciu trzecioklasistów. Otrzymali ode mnie "srebrne puzdereczka". Serdeczne dzięki za ten i liczne inne pomysły; sš one Ÿródłem nadziei dla wielu i mogš zmienić ich życie w bardzo pożšdany, pozytywny sposób. Oczarowana, pewna siebie i zaangażowana Mary Anne Od poczštku istnienia seminarium CLASS Fred bardzo popierał tę inicjatywę. W cišgu ostatnich kilku lat zrezygnował ze swojej pracy, by podróżować razem ze mnš i zajmować się harmonogramami, sprzedażš ksišżek oraz przygotowywaniem sprzętu. A że serce ma pełne współczucia dla ludzkiej krzywdy, rozmawia i udziela porad osobom, które cierpiš z powodu zranionych uczuć lub duchowego chaosu. Przed kilkoma laty uœwiadomił sobie, że sam nie jest wolny od problemów emocjonalnych. Postanowił poznać przyczyny negatywnych emocji, które pozostały z okresu dzieciństwa. Korzystał z pomocy chrzeœcijańskich doradców, a przede wszystkim pracował nad zacieœnieniem swej więzi z Bogiem. Codziennie spisywał swoje modlitwy, w których prosił Boga, by uleczył jego duszę. Do dziœ codziennie spisuje te rozmowy z Bogiem; zwykle zajmuje mu to godzinę, ale często dwie godziny lub więcej. Z roku na rok coraz łatwiej mu rozmawiać z ludŸmi, którzy cierpiš z powodu ran emocjonalnych wyniesionych z dzieciństwa. Potrafi im pomóc w odkryciu przyczyn tych skrywanych urazów i poprowadzić ich drogš uzdrowienia ku odnowie duchowej. Tworzymy więc zgrany duet: ja przemawiam, zachęcajšc ludzi do zastanawiania się nad sobš, Fred zaœ udziela porad tym, którzy majš problemy z własnš tożsamoœciš. Jego bezinteresowna troska i zaangażowanie w sprawy cierpišcych chrzeœcijan przyniosły zdumiewajšce rezultaty. "Pan umacnia kroki człowieka i w jego drodze ma upodobanie" (Ps 37, 23). Fred zaczšł przekazywać innym wszystko, czego się nauczył poprzez modlitwę, rozważanie Pisma Œwiętego, pracę doradcy oraz uczestnictwo w seminarium CLASS, aby i oni mogli zmienić swoje życie i pomagać osobom potrzebujšcym duchowego wsparcia. W maju 1988 roku podczas rekolekcji dla kobiet Fred prowadził zajęcia na temat wpływu urazów z dzieciństwa na dorosłe życie. Reakcja na treœć jego wykładu była tak żywa, że udzielał porad indywidualnych do godziny drugiej nad ranem, a przez cały następny dzień co pół godziny, w czasie kiedy ja mówiłam. Kiedy wracaliœmy do domu z tych rekolekcji, Fred rzekł: "Musimy coœ napisać. Nie możemy zostawić tych cierpišcych kobiet z otwartymi, krwawišcymi ranami. Powinniœmy dać im coœ namacalnego, trwałego, żeby umocnić w nich nadzieję". Zgodziłam się z nim i zaproponowałam napisanie krótkiej broszury, w której omówilibyœmy kolejne kroki prowadzšce do odnowy duchowej. Fred jednak uważał, że powinniœmy napisać ksišżkę. Ponieważ w tym czasie byłam już w trakcie pisania dwóch innych ksišżek - Raising the Curtain on Raising Children (Jak wychowywać dzieci? Odsłonięcie tajemnicy) oraz Personalities in Power (We władaniu osobowoœci) - nie mogłam nawet marzyć o pracy nad następnš. Przy moim napiętym harmonogramie podróży nie bardzo wiedziałam, jak uda mi się skończyć te, które zaczęłam. Fred zapewnił mnie jednak, że jeœli ten pomysł jest słuszny, Bóg znajdzie jakiœ sposób, by dać nam czas na jego realizację. Fred nigdy przedtem nie napisał żadnej ksišżki ani nawet artykułu. Nie lubił pisania wypracowań w szkole œredniej, chociaż z gramatyki i ortografii dostawał niezłe stopnie. Nauczyciele mówili, że pisze dobrze i gdyby kiedykolwiek miał coœ istotnego do powiedzenia, prawdopodobnie poradziłby sobie bez trudu. Teraz Fred miał coœ istotnego do powiedzenia. Ze względu na napięte terminy dostarczenia do wydawcy dwóch ksišżek, które już miałam rozpoczęte, zawarłam z Fredem układ. Jeœli on naszkicuje plan całej ksišżki, rozdzieli między nas poszczególne tematy, a następnie napisze swojš częœć, to i ja napiszę swojš. Wydawało mi się, że w tym układzie uwzględniłam kilka ewentualnoœci. Jeœli on nie spełni choćby jednego warunku, ja nie będę musiała pisać. Jeżeli Bóg chce, żeby ta ksišżka powstała, Fred zostanie po raz pierwszy autorem; jeżeli nie - ja nie będę musiała poœwięcać jej swojego czasu. Po kilku dniach Fred wręczył mi gotowy plan rozdziałów. Następnie uporzšdkował swoje materiały i wyjechał na dwa tygodnie, żeby pisać. Kiedy ujrzałam tę stertę papierów, z którš wrócił, zrozumiałam, że to Bóg kieruje naszymi krokami i że muszę posłuchać Jego wezwania i zabrać się do pracy. Napisałam swojš częœć ksišżki nie czytajšc tego, co napisał Fred, a on połšczył obie częœci w jednš całoœć, po czym zrobił korektę ostatecznej wersji. Do dziœ trudno mi uwierzyć, że wysłaliœmy do wydawnictwa rękopis, którego ani razu nie przeczytałam od poczštku do końca. Redaktor dokonał bardzo niewielu poprawek, a następnie przesłał nasz tekst psychologowi chrzeœcijańskiemu w celu zatwierdzenia treœci. Psycholog nie tylko ocenił tekst bardzo pozytywnie, ale dodał też odręcznie napisany komentarz: "Wprawdzie widniejš tu nazwiska dwojga autorów, ale jest oczywiste, że tę ksišżkę napisała jedna osoba". Czyż to nie wspaniałe œwiadectwo twórczej mocy naszego Pana? Kiedy on daje natchnienie i kieruje, istnieje jednoœć celu i harmonia struktury. Dwoje autorów stało się jednym; nie ma już dwóch częœci napisanych przeze mnie i przez Freda - powstała całoœć, której autorem jest Bóg; całoœć, która jest większa od sumy poszczególnych częœci. Ze wszystkich ksišżek, które napisałam, żadna nie jest w takim stopniu natchniona i pobłogosławiona przez Pana jak Freeing Your Mind from Memories That Bind (Jak oswobodzić umysł od zniewalajšcych wspomnień). Żadna z moich piętnastu ksišżek nie spotkała się z tak żywš reakcjš czytelników, żadna nie sprzedawała się tak dobrze jak ta. W cišgu niespełna dwóch lat życie Freda bardzo się zmieniło. Pozbył się brzemienia przeszłoœci oraz pokładów tłumionego gniewu. Przestał być tylko moim pomocnikiem, który załatwia sprawy organizacyjne i podtrzymuje mnie na duchu. Rozpoczšł własnš działalnoœć jako doradca i pocieszyciel cierpišcych ludzi. Teraz jest samodzielnym autorem, częstym goœciem programów radiowych i telewizyjnych. Przemiana, której Bóg dokonał w życiu Freda, nie przestaje mnie fascynować. Była ona możliwa dzięki temu, że Fred chciał dokładnie przeanalizować swoje życie, przedstawić swe potrzeby Panu, rozważać Słowo Boże, spisywać codzienne modlitwy, a następnie rozpoczšć dzieło pomagania innym. Pewien dziennikarz, którego znamy od wielu lat, przeprowadzajšc z nami wywiad zapytał: "Co się z tobš stało, Fred? Jesteœ pełen wigoru i energii, której nigdy u ciebie nie widziałem". Fred okazał się wierny Bożemu wezwaniu w swoim życiu, toteż Bóg wynagrodził go darem wnikliwoœci i intuicji, dzięki któremu może pomagać ludziom dotrzeć do Ÿródeł ich problemów zaledwie w kilka godzin. Kiedy rozmawia z ludŸmi, wzywa Ducha Œwiętego i prosi Go o odkrycie prawdy przed potrzebujšcym pomocy człowiekiem, tak by mógł on przedstawić Bogu swe cierpienia majšce Ÿródło w przeszłoœci z nadziejš, że Bóg go od nich uwolni. Dzięki temu ludzie ci nie przylepiajš już "plasterków" na swe zewnętrzne rany, ale odnajdujš przyczyny cierpienia i przyjmujš rozwišzanie, jakie ma dla nich Bóg. Nigdy nie starałam się szkolić mojego męża, a jednak stał się on moim uczniem; jestem bardzo dumna z tego, co pozwolił Bogu uczynić w swoim życiu. A przede wszystkim jestem wdzięczna Bogu - za to, że dał mi za zadanie podnoszenie na duchu innych ludzi i za to, że wzbudził we mnie pragnienie przekazywania dalej tego, czego nauczyłam się w cišgu szeœćdziesięciu lat mego życia. Jestem wdzięczna, że Bóg pozwala mi dzielić się tym wszystkim z innymi, powierzać to, czego doœwiadczyłam, wiernym i godnym zaufania ludziom, takim jak Patsy, Bonnie, Georgia, Marilyn, Fred i moje dzieci oraz wielu innych, którzy z kolei nauczajš następnych potrzebujšcych, niosšc im błogosławieństwo i nadzieję. Nie będę żyła na tej ziemi wiecznie, ale zostawię po sobie œlad w postaci "srebrnych puzdereczek", a Bóg będzie nadal wišzał na nich wielkie kokardy. "Jestem bowiem œwiadomy zamiarów, jakie zamyœlam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłoœć, jakiej oczekujecie" (Jr 29, 11). Rozdział 13 Przyjmowanie pochwał Maleńkie słówko życzliwoœci, Łza, albo miły gest, Uleczy serce, może sprawić, że przyjaŸń szczerš jest. Nie sšdŸ więc, że to zwykła próżnoœć Mówienie miłych rzeczy. Wszystko, co powiesz, może koić, Może też okaleczyć. Daniel Clement Colesworthy fragment wiersza Małe słówko Ludzie często pytajš: Co zrobić, jeœli staram się obdarowywać innych słowami wsparcia i zachęty, ale oni nie chcš ich przyjmować?" Istnieje kilka przyczyn, dla których pochwały mogš osobę obdarowanš wprawić w zakłopotanie. Zdarza się, że ludzie odrzucajš nasze życzliwe słowa, ponieważ nie pasujš one do ich osobowoœci. Poznanie typu temperamentu danego człowieka może nam pomóc w doborze takich pochwał, które przyjmie on z zadowoleniem. Ludzie różniš się od siebie. Tymczasem często mówimy innym takie komplementy, jakie sami chcielibyœmy słyszeć, a potem czujemy się urażeni, kiedy nie przyjmujš naszych słów z entuzjazmem. Z pewnoœciš częœć czytelników zna cztery podstawowe typy temperamentu (O typach temperamentu pisałam w ksišżkach Personality Plus "O osobowoœci raz jeszcze", Your Personality Tree "Twoje drzewo osobowoœci" oraz Raising the Curtain on Raising Children "Jak wychowywać dzieci? Odsłonięcie tajemnicy"). i wykorzystuje tę wiedzę na co dzień, zwłaszcza w kontaktach z ludŸmi trudnymi we współżyciu. Tym, którzy się z tymi wiadomoœciami nie zetknęli, przedstawię pokrótce najważniejsze cechy charakteryzujšce poszczególne typy temperamentu. Sangwinik to osoba dšżšca do popularnoœci, która w każdej sytuacji chce się dobrze bawić i być duszš towarzystwa. Sangwinicy uwielbiajš mówić. Choleryk to osoba dšżšca do władzy, która chce kontrolować każdš sytuację i decydować za innych. Cholerycy uwielbiajš pracować. Melancholik to osoba dšżšca do doskonałoœci, która chciałaby, żeby wszystko było uporzšdkowane i robione we właœciwy sposób. Ceni sztukę i muzykę; uwielbia analizować. Flegmatyk to osoba dšżšca do osišgnięcia spokoju, która nie życzy sobie kłopotów, chce płynšć przez życie bez wstrzšsów i być w dobrych układach ze wszystkimi. Flegmatycy uwielbiajš odpoczywać. Kiedy poznamy typ temperamentu danej osoby - zwykle nie jest to trudne - będziemy wiedzieli, jakich zachęt i pochwał potrzebuje. Najłatwiej rozpoznać sangwiników, rozgadanych, rozeœmianych, pełnych osobistego uroku, przycišgajšcych uwagę otoczenia. Tacy ludzie chcš słyszeć, że sš atrakcyjni, że podoba nam się ich uczesanie, makijaż czy cokolwiek innego; byleby mieli pewnoœć, że zostali zauważeni. Liczy się dla nich to, co można dostrzec, pragnš więc, byœmy się zachwycali ich strojem, poczuciem humoru albo nowym samochodem wyœcigowym. Jeœli ktoœ jest melancholikiem, chwalenie rzeczy oczywistych przyjdzie mu niełatwo; uważa, że œmianie się z żartów i historyjek opowiadanych przez sangwinika zachęci go tylko do dalszej paplaniny. Niezależnie od tego, jaki jest nasz typ temperamentu, jeœli chcemy ofiarować sangwinikowi "srebrne puzdereczko", musi ono być wielkie, błyszczšce i ozdobione cekinami, a wręczyć je należy w obecnoœci wiwatujšcych tłumów. Choleryka łatwo zauważyć, gdyż kroczy pełen majestatu i sprawia wrażenie, jakby wszystko było pod jego kontrolš. Tacy ludzie nie lubiš tracić czasu na banalne czynnoœci, które nie przynoszš wyraŸnych efektów, ani rozmawiać z kimœ, kto nie ma nic istotnego do powiedzenia. Często narzucajš innym swoje zdanie. Osišgajš więcej niż osoby o jakimkolwiek innym typie temperamentu, potrafiš szybko ocenić, co należy robić, i zazwyczaj majš rację. Nie potrzebujš komplementów dotyczšcych swojego wyglšdu, uwielbiajš natomiast być chwaleni za dokonania, umiejętnoœć szybkiego rozwišzywania problemów, cišgłe wytyczanie sobie celów, lojalnoœć wobec Boga, Koœcioła, matki, pracodawcy czy ojczyzny, a także za poczucie sprawiedliwoœci. Jeœli ktoœ jest flegmatykiem, męczy go samo patrzenie na choleryka. Jeżeli jednak chcemy zrobić na choleryku wrażenie, powinniœmy mu powiedzieć, że jesteœmy zdumieni tym, ile potrafi osišgnšć w bardzo krótkim czasie. Choćby do tej pory w ogóle nas nie dostrzegał, nagle uzna nas za osobę o wielkiej wnikliwoœci. Melancholik jest zwykle człowiekiem uporzšdkowanym, spokojnym, powœcišgliwym, nieco skrępowanym w towarzystwie ludzi, których dobrze nie zna. Woli prowadzić poważnš rozmowę z jednš osobš niż żartować w grupie znajomych. Komplementy dotyczšce ubrania i innych zewnętrznych szczegółów uważa za przyziemne; chce słyszeć o swych wewnętrznych cnotach prawoœci i mšdroœci oraz wartoœciach duchowych. Melancholicy często zawierajš małżeństwa z sangwinikami, którzy nie potrafiš dotrzeć do tej głębi cnót i nie przestajš im powtarzać, jak ładnie wyglšdajš. Jeœli nie rozumiemy tych różnic, rozdajemy "srebrne puzdereczka", których nikt nie chce. Melancholicy sš bardzo wrażliwi, łatwo ich urazić; to, co inni mówiš w żartach, biorš często za osobisty przytyk. Ponieważ sangwinicy i cholerycy mówiš wszystko, co przyjdzie im na myœl, nie ważšc swoich słów, często raniš melancholika, który czeka, by ktoœ wręczył mu "srebrne puzdereczko" z napisem: "Rozumiem cię". Flegmatyk jest osobš sympatycznš i łatwš we współżyciu. Taki człowiek dostosowuje się do każdej sytuacji, niemal "zlewa się" z tapetš na œcianie i tak modyfikuje swš osobowoœć, by nie wdawać się w konflikty. Œmieje się z tymi, którzy się œmiejš, płacze z tymi, którzy płaczš. Wszyscy lubiš zrównoważonych, pogodnych flegmatyków. I chociaż nie sš oni głoœni jak sangwinicy, również posiadajš poczucie humoru. Nie potrzebujš wielu pochwał, jak sangwinicy, nie chcš rzšdzić, jak cholerycy, ani też angażować się zbyt głęboko, jak melancholicy. Lubiš natomiast od czasu do czasu zostać zauważeni czy zaproszeni do rozmowy, do której sami się nie włšczš; lubiš słyszeć, że sš ludŸmi wartoœciowymi i że ich opinie się liczš. Ponieważ często poœlubiajš choleryków, którzy wartoœć człowieka mierzš tym, ile jest on w stanie osišgnšć w danym dniu, ich spokojne, łagodne usposobienie bywa niedoceniane przez współmałżonka. Im z kolei trudno jest chwalić cišgle nowe pomysły choleryka, ponieważ męczy ich nawet myœlenie o nich. Mam nadzieję, że ten krótki szkic poszczególnych typów temperamentu wyjaœnia, dlaczego różne osoby należy obdarowywać "srebrnymi puzdereczkami" różnej wielkoœci i kształtu. Kolejnš przyczynš, dla której niektórzy ludzie nie potrafiš przyjmować pochwał jest fakt, iż od dzieciństwa wpajano im przekonanie, że sš nic niewarci. Ci, którzy słyszeli od rodziców negatywne uwagi, mogšce zachwiać ich poczuciem własnej wartoœci, wštpiš, czy zasługujš na jakiekolwiek pochwały. Ludzie, którzy doznali w dzieciństwie przemocy - fizycznej, seksualnej lub słownej - uważajš, że nie ma w nich nic dobrego. Wiele osób, które sprawiajš wrażenie pewnych siebie, tak naprawdę uważa się za brzydkie, głupie lub niemoralne. Niektórzy ubierajš się niedbale i noszš strški zwisajšce im wokół twarzy, jakby starali się potwierdzić poczucie własnej brzydoty. Inni przeciwnie - wydajš masę pieniędzy na stroje i wcišż zmieniajš uczesanie, aby dowieœć, że sš atrakcyjni. Jednak kiedy ktoœ chwali ich strój, nie mogš uwierzyć, że mówi to szczerze. Juliene była w dzieciństwie poniżana, czuła się "samotna, wstrętna i warta tyle, co œmieć". Jej poczucie własnej wartoœci było niezwykle niskie. Kiedy duchowny opiekujšcy się grupš młodzieży powiedział jej, że jest ładnš dziewczynš, nie mogła w to uwierzyć. Pragnęła przyjšć komplement, ale czuła się niegodna takiej pochwały. Duchowny cierpliwie podbudowywał jej poczucie własnej wartoœci, aż w końcu poczuła, że jest osobš wartoœciowš, godnš szacunku. "Dzięki niemu uwierzyłam, że akceptuje mnie Bóg i ludzie, że można mnie kochać i lubić. Zrozumiałam, że Bogu naprawdę na mnie zależy, więc może i ludziom będzie na mnie zależało". Niektórzy ludzie żyjš w rozpaczliwej pogoni za wykształceniem: uczęszczajš na wcišż nowe kursy i zdobywajš coraz wyższe stopnie naukowe; wszystko po to, by zwalczyć poczucie własnej głupoty, wywołane czyimœ niewłaœciwym postępowaniem wobec nich w przeszłoœci. (Zdarza się, że rodzic, który poniżał dziecko słownie, stosował również wobec niego przemoc fizycznš lub wykorzystywał je seksualnie). Kiedy mówimy tym ludziom, że sš inteligentni, bystrzy, dowcipni, nie potrafiš w to uwierzyć. Może także być odwrotnie - dziecko, które wcišż słyszy, że jest głupie, zniechęca się i przestaje się uczyć. Kiedy Jane miała osiem lat, jej ojciec został skazany na dwadzieœcia lat więzienia. Tak bardzo za nim tęskniła, że codziennie pisała do niego list. A ojciec odpisał jej, że ma najgorszy charakter pisma, jaki widział w swoim życiu. Jane była dosłownie zdruzgotana. Nigdy już nie napisała do niego, a i on nie pisał do niej. Zmarł, zanim którekolwiek z nich zrobiło pierwszy krok, by przerwać to bolesne milczenie. Nietrudno sobie wyobrazić, jak Jane przyjęłaby pozytywnš ocenę swego charakteru pisma. Rodzice Dottie powtarzali cišgle: "Od myœlenia sš chłopcy". I ona w to uwierzyła! "Zawsze czułam, że jestem głupsza od moich braci. Nie czytałam zbyt płynnie, miałam lekkš nadwagę i byłam wyższa niż moje rówieœnice. Nauczyciele oczekiwali ode mnie więcej niż mogłam z siebie dać i upokarzali mnie, kiedy nie umiałam czegoœ dobrze przeczytać na głos przy całej klasie". Często się zdarza, że poœlubiamy osobę popełniajšcš te same błędy, które popełniali nasi rodzice. Dottie wyszła za melancholika, mężczyznę bardzo inteligentnego. Mšż wytykał jej brak wykształcenia, utwierdzajšc jš tym samym w przekonaniu, że jest tępa. W końcu rozwiedli się. Majšc przed sobš perspektywę życia w samotnoœci, Dottie czuła się zagubiona i bezradna. Kiedy dostała posadę ekspedientki, sama się dziwiła, jak dobrze jej idzie w pracy. Obecnie Dottie studiuje zaocznie, uzyskujšc bardzo dobre wyniki. "Nigdy nie myœlałam, że mi się to uda" - mówi zdumiona. Osoby, które były w dzieciństwie wykorzystywane seksualnie, często odrzucajš słowa życzliwoœci, które do nich kierujemy, ponieważ uważajš, że sš niegodne jakichkolwiek pochwał. Ofiary przemocy seksualnej - niezależnie od tego, czy pamiętajš te wydarzenia czy nie - majš poczucie winy, obcišżajš się odpowiedzialnoœciš za to, co się stało, czujš się zepsute i niemoralne. Nie ufajš ludziom, oczekujš, że zdarzy się najgorsze - i często faktycznie tak się dzieje. Bertha napisała do mnie list, który ukazuje, jak czuje się osoba wykorzystywana w dzieciństwie, kiedy otrzymuje słowa pochwały. Pamiętam, że gdy miałam trzynaœcie lat, matka nazwała mnie flšdrš i dziwkš. Zdarzyło się to niedługo po tym, kiedy jeden z jej kochanków przez pewien czas wykorzystywał mnie seksualnie. Nadal czuję się jak kobieta lekkich obyczajów, ohydna, niegodna miłoœci. Niedawno wyszłam za mšż i nie jestem w stanie przyjšć miłoœci mojego męża; wzdragam się przed jego dotykiem. Przyjechałam na te rekolekcje modlšc się, aby Bóg spotkał się ze mnš. I tak się stało, wiem jednak, że to musi potrwać dłuższy czas, zanim zniknš skutki złych doœwiadczeń z dzieciństwa. Zauważyłam, że czasami nie potrafię przyjšć od kogoœ życzliwych słów, gdyż to, co otrzymywałam przez całe życie, było negatywne i destrukcyjne. Może w swojej ksišżce mogłaby Pani poradzić coœ mšdrego tym z nas, którzy nie sš w stanie przyjmować tego rodzaju darów. Sš chwile, kiedy nie wierzymy w szczeroœć intencji ofiarodawców. Niech Bóg dalej Pani błogosławi, gdyż jest Pani cennym narzędziem w Jego rękach, podnoszšc na duchu wielu spoœród ludzi, którzy doznali podobnych cierpień. Nie sposób zareagować na te słowa inaczej, jak tylko ogromnym współczuciem dla tej dziewczyny, wykorzystywanej seksualnie przez kochanka swojej matki, a następnie zwymyœlanej i obrzuconej obelgami przez samš matkę, która całš winę zrzuciła na ofiarę zajœć. Nic dziwnego, że Bertha czuje się bezwartoœciowa. Nic dziwnego, że ma problemy seksualne w małżeństwie i nie jest w stanie przyjšć dobrych, życzliwych słów. Matka Stefanie zmarła młodo, ojciec był alkoholikiem, a ciotka opiekowała się niš z wyraŸnš niechęciš. Nazywała dziewczynkę swojš niewolnicš i kazała jej wykonywać różne upokarzajšce czynnoœci, takie jak nacišganie jej pończoch na nogi i umocowywanie ich do podwišzek. Stefanie dorastała w przekonaniu, że nie jest nic warta. Przez wiele lat tłumiła gniew, kiedy jednak warknęła do swego dwuletniego dziecka: "Nie jestem twojš niewolnicš!", zrozumiała, że ma problemy o podłożu emocjonalnym. Po pewnym czasie zdała sobie sprawę z tego, że jej emocje nadal znajdujš się pod kontrolš ciotki, chociaż ta już nie żyje, i że wyładowuje na swym małym dziecku gniew i złoœć, których nie mogła nigdy okazać okrutnej ciotce. Kiedy uœwiadomimy sobie, że wiele osób, z którymi kontaktujemy się na co dzień, było w ten czy inny sposób wykorzystywanych w przeszłoœci, będziemy w stanie przyjšć ich negatywne reakcje nie bioršc ich do siebie; będziemy też mogli zwrócić się do takiego człowieka ze współczuciem, a nie wycofać się urażeni. Gdy z kolei zastanawiamy się, dlaczego ktoœ nigdy nie daje innym "srebrnych puzdereczek", życzliwych, wspierajšcych słów, przyjmijmy, że być może ta osoba nigdy ich nie otrzymywała. Trudno jest dawać coœ, czego się samemu nie dostawało. Jeœli komuœ wpojono przekonanie, iż jest niewiele wart, to uważa on, że nie może ofiarować innym ludziom czegokolwiek wartoœciowego, czy to słów, czy podarunków. Tak się obawia, że zostanie wyœmiany, poniżony, iż rezygnuje z dawania innym czegokolwiek. Zdarza się, że ktoœ negatywnie reaguje na życzliwe słowa po prostu dlatego, że jest chory, właœnie usłyszał jakšœ złš wiadomoœć albo czuje się przygnębiony. Jeœli dzwonimy do koleżanki, z którš zwykle bardzo dobrze nam się rozmawia, a tymczasem ona ucina rozmowę albo nie daje się sprowokować do żartów, nie bierzmy tego do siebie i nie wpadajmy w przygnębienie. Przyjmijmy, że zwróciliœmy się do tej osoby w niewłaœciwym momencie. Nie była to nasza wina, i jej też prawdopodobnie nie; wycofajmy się zatem i spróbujmy innym razem. Dobrš ilustracjš tego problemu jest list Alethy. Napisała go wkrótce po tym, jak próbowała ofiarować "srebrne puzdereczko" przyjaciółce, która była œwieżo po operacji. Bardzo mi się podobał Pani wykład o "srebrnych puzdereczkach". Do tej pory nie uœwiadamiałam sobie, jaki wpływ na ludzi wywierajš wypowiadane przeze mnie słowa. Wprawdzie zawsze starałam się uważać na to, co mówię innym, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że czyjeœ złe słowa mogš zburzyć mojš "wieżę z klocków". Nie wiedziałabym też, jak sobie z takš sytuacjš poradzić. Piszę ten list o wpół do drugiej nad ranem, ponieważ nie mogę spać. Dlaczego? Kupiłam dzisiaj kwiaty dla koleżanki, która w poniedziałek miała operację. Zadzwoniłam do niej około dziewištej wieczorem z pytaniem, czy mogę przyjœć jutro do szpitala i przynieœć jej kwiaty. Odpowiedziała mi: "Nie. To bardzo miło z twojej strony, ale możesz znaleŸć jakšœ innš sympatycznš paniš, która się z nich ucieszy". Proszę mi wierzyć, nie jesteœmy nastolatkami. Obie mamy powyżej pięćdziesištki i przyjaŸnimy się od kilku lat. Nie rozumiem, dlaczego tak zareagowała. Czuję się zawiedziona, moje "srebrne puzdereczko" wydaje mi się zgniecione, a kokarda postrzępiona. Myœlę, że jutro znajdę kogoœ, kto chciałby dostać czerwone róże, i w ten sposób z kawałków starego puzdereczka zrobię nowe. Nigdy nie jest za wiele "srebrnych puzdereczek" ozdobionych kokardami. Kiedy napisałam do Alethy z proœbš o pozwolenie na zacytowanie jej słów, zgodziła się i nadesłała post scriptum do owego listu: Otrzymałam od mojej koleżanki pięknš kartkę z podziękowaniem za kwiaty, których ode mnie nie dostała. Rozdałam róże trzem innym osobom. Było to bardzo miłe doœwiadczenie, ale radoœć została przyćmiona tš pierwszš odmowš. Jestem pewna, że to moja wina! Tak naprawdę nikt nie był winien. Aletha postšpiła ładnie i wspaniałomyœlnie, kupujšc kwiaty dla koleżanki, która być może była jeszcze pod wpływem œrodków odurzajšcych albo też miała wokół siebie tyle kwiatów, że czuła się jak na własnym pogrzebie. Tak czy inaczej, w danym momencie nie chciała tego podarunku, chociaż napisała póŸniej do Alethy kartkę z podziękowaniem za jej troskę. Obdarowane zostały trzy inne osoby, a ja mogłam użyć tego przykładu, aby pokazać, że nie należy się załamywać lub czuć odtršconym, jeœli ktoœ nie chce tego, co mamy mu do zaofiarowania. Kolejnš przyczynš, dla której niektórzy ludzie nie sš w stanie przyjšć słów pochwały jest to, iż od dzieciństwa uczono ich, że dobry chrzeœcijanin musi być skromny, i to do takiego stopnia, by w ogóle nie mieć poczucia własnej wartoœci. Pamiętam, jak spytałam mojš matkę, dlaczego nigdy nie mówi mi komplementów, a ona odrzekła: "Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba potem odszczekiwać". Jeœli nam wmówiono, że aby być uduchowionym trzeba, tak jak œwięty Paweł, nie widzieć w sobie "nic dobrego", albo że otrzymywane komplementy uderzš nam do głowy, to za każdym razem, gdy ktoœ wręcza nam "srebrne puzdereczko", mamy poczucie winy. W naszej podœwiadomoœci tkwi przekonanie, że nie zasługujemy na pochwałę, ponieważ przez całe życie wbijano nam do głowy pokorę; natomiast na poziomie œwiadomoœci postępujemy zgodnie z poglšdem, iż nie można przyjmować komplementów, nie tracšc tym samym swej duchowoœci. Melissa była córkš pastora. Kiedy poszła do szkoły œredniej, rodzice powiedzieli jej, że jest próżna, i zabronili naœladować inne dziewczęta. Nie wolno jej było ubierać się tak jak koleżanki ani golić nóg. Zawsze czuła się tak, jakby stała gdzieœ na zewnštrz, przyglšdajšc się temu, co dzieje się w œrodku. Jako osoba dorosła nie miała poczucia bezpieczeństwa w kontaktach z ludŸmi. Niedawno odważyła się powiedzieć rodzicom - obecnie już ponadszeœćdziesięcioletnim - że poczucie wyobcowania, jakiego doznawała jako nastolatka, a także ich dziwaczny model religijnego samowyrzeczenia wypaczyły jej osobowoœć. Sšdziła, że œwištobliwi rodzice przeproszš jš albo przynajmniej przyznajš z perspektywy czasu, że byli dla niej zbyt surowi. Tymczasem ojciec popatrzył na niš zimno i rzekł: "Rozmawialiœmy o tym w tamtych latach i uznaliœmy, że dobrze zrobi twojemu charakterowi, jeœli nauczysz się żyć z nienawiœciš". Melissa poczuła się zdruzgotana tš bezdusznš uwagš. Kiedy rozmawiała ze mnš kilka tygodni póŸniej, wcišż jeszcze trzęsła się na jej wspomnienie. To że ma dziœ jakiekolwiek poczucie własnej wartoœci i że w ogóle jest chrzeœcijankš, zawdzięcza wyłšcznie łasce Bożej, a nie rodzicom. Gdy ktoœ taki jak Melissa słyszy komplement pod swoim adresem, podœwiadomie natychmiast go odrzuca. Tylko poprzez terapię połšczonš z modlitwš można sprawić, że taka osoba poczuje się godna "srebrnego puzdereczka", choćby było ono zupełnie niewielkie. Jeœli czytajšc ten rozdział uœwiadomiliœmy sobie, że po prostu nie potrafimy przyjmować pochwał, to teraz zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Czy dlatego, że inni nie zrozumieli naszej osobowoœci i mówili nam rzeczy, które trafiały nie tam, gdzie trzeba, które wydawały nam się nieszczere? Jeœli taka odpowiedŸ wydaje nam się prawdopodobna, poœwięćmy trochę czasu na poznanie typów temperamentu, tak byœmy mogli zaspokajać potrzeby innych i przyjmować ich komplementy z wdzięcznoœciš, zdajšc sobie sprawę z tego, że będš mówili to, co dyktuje im ich natura, niekoniecznie rozumiejšc naszš. Kiedy zaczniemy wyczuwać mocne i słabe strony innych ludzi, niepodobnych do nas, będziemy w stanie odczuwać wdzięcznoœć za każdy rodzaj okazanej uprzejmoœci. Wraz z akceptacjš przyjdzie zdolnoœć dostrzegania, że komplementy, którymi obdarowuje nas dana osoba, sš dokładnie takie, jakich sama pragnie. Jeœli kobieta-sangwinik zachwyca się twojš sukienkš, w której nie widzisz nic specjalnego, wiedz, że liczy na to, iż ty docenisz jej strój. Jeœli na choleryku robiš wrażenie twoje osišgnięcia, a ty uważasz, że po prostu spełniasz swoje obowišzki, znaczy to, że chciałby, abyœ zapytał, czego on dzisiaj dokonał. Jeœli melancholik dostrzeże coœ głębokiego i znaczšcego w twojej wypowiedzi, nie mów, że to tylko przypadek; podziękuj mu za wnikliwoœć i spostrzegawczoœć. Jeœli kobieta o temperamencie flegmatyka podziękuje ci za to, że dotrzymujesz jej towarzystwa na jakiejœ imprezie, chociaż nie mówisz przecież nic istotnego, nie podkreœlaj tego faktu, tylko powiedz jej, że jest bardzo miłš osobš, dobrze się z niš rozmawia i masz nadzieję, iż następnym razem również będziecie wspólnie spędzać czas. Wielu ludzi w sposób zupełnie nieœwiadomy rani osoby, które wręczajš im "srebrne puzdereczka", nie umiejš bowiem przyjšć ich z wdzięcznoœciš. Jeœli przez całe życie powtarzano nam, że nie jesteœmy zbyt inteligentni albo urodziwi, "odpieramy" wszelkie komplementy słowami: "Nie jestem znowu taki bystry", "Prawdę mówišc, ta sukienka jest stara (tania, brzydka)" albo "Moje włosy sš dzisiaj okropne". Obrażamy w ten sposób osobę obdarowujšcš nas, gdyż podważamy słusznoœć jej oceny, a jednoczeœnie okazujemy, jak bardzo niepewnie się czujemy. Może należałoby na nowo dokonać samooceny i - na drodze modlitwy - pozbyć się mylnych sšdów, tak byœmy potrafili przyjmować życzliwe słowa z wdzięcznoœciš. Pamiętajmy, że jeœli często odmawiamy przyjmowania podarunków, ludzie przestanš nam je dawać. Kobiecie, która odmówiła przyjęcia bukietu róż, nie zaproponowano ich ponownie następnego dnia, ponieważ zostały ofiarowane trzem innym osobom, które przyjęły je chętnie. BšdŸmy wdzięczni za każdy rodzaj darowanej nam uprzejmoœci i dziękujmy ofiarodawcy za jego troskę. "Srebrne puzdereczka" sš zbyt cenne, by odmawiać ich przyjęcia. Jeżeli uœwiadomimy sobie, że nie wierzymy w żadnš pozytywnš opinię na nasz temat i jesteœmy podejrzliwi wobec osób, które wydajš się zbyt wesołe, być może oznacza to, że nie rozprawiliœmy się dotšd ze skutkami jakiegoœ odrzucenia przeżytego w dzieciństwie. Jeżeli łatwo nas urazić, często wpadamy w przygnębienie albo wydaje nam się, że ludzie, którzy nas chwalš, sš obłudni i nieszczerzy, być może powinniœmy zastanowić się nad przeszłoœciš i w niej poszukać korzeni naszej niepewnoœci i niskiej samooceny. Jeœli stwierdzimy, że w pewnych okresach łatwo wpadamy w rozdrażnienie, że stajemy się nieprzyjemni, kiedy boli nas głowa, a gdy nie wiedzie nam się w pracy, przenosimy swš złoœć na rodzinę, musimy sobie uœwiadomić, że otoczeniu trudno jest zrozumieć nasze chwiejne zachowanie. Czasami liczymy na to, że jeœli będziemy ignorować nasze cierpienie, nikt inny go nie zauważy. Lepiej jest jednak wyjaœnić, co czujemy i poprosić najbliższych o wyrozumiałoœć, niż stłumić emocje, a potem wyładować złoœć na pierwszej osobie, która nas nieœwiadomie sprowokuje. Moje dzieci zawsze potrafiły poznać, kiedy jestem rozdrażniona; mówiły wtedy: "Mamo, chyba powinnaœ odpoczšć. IdŸ się położyć, a ja dokończę zmywanie". Jeœli ktoœ prawi nam komplementy w chwili, kiedy nie jesteœmy w stanie ich przyjšć i reagujemy burknięciem, przeproœmy go natychmiast. To nie jest jego wina; starał się, jak mógł. Ludzie o wiele lepiej przyjmš lakoniczne choćby wyjaœnienie niż odrzucenie. Jeżeli w domu lub w koœciele wpajano nam, że przyjmowanie jakichkolwiek pochwał "kłóci się" z duchowym wzrostem, że umniejszanie samego siebie prowadzi prosto do œwiętoœci, że wszelkie wygłupy i żarty sš grzechem, to być może najwyższy czas, by odrzucić te błędne przekonania. Wystarczy zajrzeć do Słowa Bożego, by się przekonać, jak wiele warta jest zachęta i serce pełne radoœci. Nie pozwólmy, by legalizm w wychowaniu religijnym stanšł na przeszkodzie naszemu poczuciu szczęœcia oraz zdolnoœci do przyjmowania pochwał. Kiedy odrzucamy "srebrne puzdereczko", którym nas właœnie obdarowano, ofiarodawca nie widzi w tym żadnej wartoœci duchowej, tylko osobisty afront. Niektórzy z nas uważajš, że jako dobrzy chrzeœcijanie powinniœmy służyć innym z oddaniem, ale nie możemy pozwolić, by oni robili coœ dla nas. Wydaje się, że taka postawa œwiadczy o głębokiej duchowoœci, częœciej jednak wynika ona z tego, że brak nam poczucia pewnoœci i chcemy wiedzieć, iż mamy nad innymi przewagę. Pozwólmy innym obdarowywać nas pochwałami i dziękujmy im za nie z całego serca. Chrystus pozwolił Marcie, by Mu usługiwała, a jawnogrzesznicy - by wylała drogocenny olejek na Jego stopy. Dzięki temu obie poczuły się nagrodzone. Bóg jest obecny w pochwałach wypowiadanych przez ludzi, powinniœmy więc przyjmować je chętnie, z wdzięcznoœciš i czuć się nimi zaszczyceni. "Słowa Pańskie to słowa szczere, wypróbowane srebro, bez domieszki ziemi, siedmiokroć czyszczone" (Ps 12, 7). Rozdział 14 Nie spełnione marzenia Kiedy zaczęłam mówić innym o "srebrnych puzdereczkach" i obserwować reakcje moich słuchaczy wiele rozmyœlałam nad własnym życiem. Zastanawiałam się, kiedy ja sama zaczęłam otrzymywać słowa wsparcia i zachęty. Kto dawał mi "srebrne puzdereczka"? Z łatwoœciš przypomniałam sobie różne negatywne uwagi: "Jaka szkoda, że ona nie ma kręconych włosów, tak jak jej bracia. Jak to się dzieje, że uroda zwykle przypada w udziale chłopcom? Czyż oni nie sš cudowni?!" A potem o mnie: "Dobrze, że przynajmniej jest bystra". Pomyœlałam też o kobiecie, która powiedziała mojej matce: "Szkoda, że nie ma żadnej nadziei dla pani dzieci. A wydajš się takie inteligentne". Trudno nazwać to "srebrnym puzdereczkiem"! Wzrastałam w przekonaniu, że muszę rozwijać swe zdolnoœci umysłowe, ponieważ pod względem urody nie osišgnę sukcesu - jeœli w ogóle osišgnę cokolwiek! Uczyłam się pilnie w szkole œredniej, starajšc się uzyskać najlepsze stopnie. Nauka weszła mi niemal w nałóg, wiedziałam bowiem, że jeœli nie zdobędę stypendium na studia, to już po mnie. Nie będzie dla mnie "żadnej nadziei". Skończę w fabryce obuwia podobnie jak inne ubogie dzieci z Haverhill. Ponura perspektywa dalszego ubóstwa, rutynowej, nudnej pracy oraz szarej, monotonnej egzystencji sprawiła, że postanowiłam uczyć się wszystkiego, czego się da. Francis Bacon napisał w 1597 roku: "Wiedza to potęga", zaœ Samuel Johnson w 1759 roku powiedział: "Wiedza jest czymœ więcej niż siłš" (Francis Bacon (1561-1626) - angielski mšż stanu, prawnik i filozof; główny przedstawiciel empiryzmu poczštku XVII w. - przyp. tłum.) (Samuel Johnson (1709-1784) - angielski poeta, eseista, leksykograf; autor normatywnego słownika języka angielskiego - przyp. tłum.). Uwierzyłam im obu i postanowiłam zdobyć jak najwięcej wiedzy, aby kiedyœ, w przyszłoœci, mieć kontrolę nad swoim życiem. Ojciec dostrzegł we mnie lotny, otwarty umysł i uczył mnie wielu rzeczy, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem. Gdy miałam trzy lata, nauczył mnie historii narodzenia Pana Jezusa z Ewangelii œw. Łukasza i zachęcił mnie, żebym jš wyrecytowała na œwištecznym nabożeństwie. Zanim poszłam do przedszkola, nauczył mnie następujšcej odpowiedzi na trudne pytania: "Nie majšc w tej materii dostatecznego rozeznania, nie oœmielam się wypowiadać z obawy o ewentualnš pomyłkę". Ojciec znał cykl wierszyków o małym Williem i uczył ich całš naszš trójkę. I choć wydawały mi się łatwe do zapamiętania, nie zawsze rozumiałam ich znaczenie. Na przykład: Mały Willie miał lusterko I zlizywał zeń sreberko, Myœlšc - pełen animuszu Że wyleczy się z kokluszu. W dniu pogrzebu jedna ciotka Rzecze drugiej: To nie plotka. Zimno mu się wnet zrobiło, Kiedy rtęci tak ubyło. Recytowałam ten wierszyk jako dziecko, ale dopiero jako nastolatka zdałam sobie sprawę z tego, że owo "sreberko" to była rtęć, którš pokrywa się lustra. Nagle œmierć małego Williego nabrała dla mnie sensu. Ojciec nauczył mnie, że "zwięzłoœć jest istotš dowcipu", jak mówi Szekspir w Hamlecie. Podał mi przykład - pamiętam go do dziœ - pewnego reportera prasowego, który pisał zbyt rozwlekłym stylem. Redaktor polecił mu ograniczyć się do najistotniejszych informacji, zredukować liczbę słów do minimum. Następny artykuł owego dziennikarza brzmiał tak: Mały Willie, Łyżwy dwie. Dziura w lodzie, Trup na dnie. Ojciec zachęcał nas do poszerzania słownictwa i ćwiczenia dykcji. "Jeœli potrafisz dobrze mówić, właœciwie dobierać słowa i robisz to szybciej od innych - mawiał - zawsze będziesz mieć większe szanse na otrzymanie pracy niż ludzie, którzy mamroczš". Podkreœlajšc znaczenie słowa mówionego, ojciec nie wiedział jeszcze, że wszyscy troje wybierzemy zawody zwišzane z publicznym przemawianiem. Ojciec zachęcał nie tylko nas do osišgania pełni możliwoœci. W mrocznych czasach kryzysu gospodarczego lat trzydziestych dawał także iskierki nadziei klientom, którzy przychodzili do jego sklepu przygnębieni niepowodzeniami życiowymi. Kiedy nie mieli pieniędzy na bochenek chleba, dawał im go za darmo. Gdy potrzebowali kogoœ, kto by ich wysłuchał, siadał i rozmawiał z nimi. Kiedy fryzjer, który mieszkał na poddaszu nad naszym sklepem, wracał do domu pijany, mój ojciec wstawał w nocy, wcišgał go po schodach na górę i kładł do łóżka. Gdy matka narzekała, że musi pracować przez siedem dni w tygodniu w sklepie, prać nasze ubrania w kamiennym zlewie i wymyœlać coraz to nowe potrawy z mielonki - a były to skargi jak najbardziej uzasadnione - ojciec starał się jš pocieszyć mówišc: "Mogłoby być o wiele gorzej. Na szczęœcie wszyscy jesteœmy zdrowi". Często œpiewaliœmy naszš ulubionš, starš piosenkę: Dom, dom na prerii, Gdzie jeleń z antylopš bawiš się zgodnie, Gdzie rzadko słychać złe słowo I zawsze jest pogodnie. Potem ojciec pytał żartobliwie, jak też może wyglšdać ten "dom na prerii", w którym jelenie i antylopy baraszkujš w salonie. Na tę myœl wybuchaliœmy œmiechem, a potem wracaliœmy do głównego przesłania piosenki. Nieważne, gdzie mieszkasz - na prerii wœród zwierzšt czy w trzech pokoikach na tyłach sklepu. Jeœli ty i twoi bliscy mówicie sobie nawzajem słowa wsparcia i zachęty, to zawsze jest wam wesoło. Pod koniec nauki w college'u przyjechałam do domu na ferie zimowe, nastawiajšc się na dwa tygodnie dobrej zabawy z moimi braćmi. Tak bardzo chcieliœmy być razem, że zaproponowaliœmy rodzicom, iż zastšpimy ich w sklepie, aby mieli swój pierwszy po latach dzień wolny od pracy. W przeddzień ich zaplanowanego wyjazdu do Bostonu ojciec zaprowadził mnie do maleńkiego pomieszczenia za sklepem. Było tam tak ciasno, że zmieœciło się tylko pianino i kanapa. Kiedy rozłożyło się kanapę, wypełniała pokój; można było usišœć na jej brzegu i grać na pianinie. Ojciec sięgnšł za wysłużony instrument i wycišgnšł stamtšd pudełko po cygarach. Otworzywszy je, pokazał mi stosik wycinków z gazet. Tyle się naczytałam kryminałów, że patrzyłam na to tajemnicze pudełko szeroko otwartymi oczyma, czujšc dreszcz podniecenia na plecach. - Co to jest? - zapytałam, na co ojciec odparł poważnym tonem: - Sš to napisane przeze mnie artykuły i listy, które zostały opublikowane. Kiedy zaczęłam je przeglšdać, zauważyłam u dołu każdego podpis: Walter Chapman. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeœ, że piszesz? Oto ja, studentka ostatniego roku college'u, specjalizujšca się w sztuce twórczego pisania, nie miałam najmniejszego pojęcia o tym, że mój ojciec pisze artykuły nadajšce się do publikacji. - Dlaczego mi nie powiedziałeœ, że to robisz? - powtórzyłam pytanie. - Bo nie chciałem, żeby twoja matka się o tym dowiedziała. Zawsze mi mówiła, że skoro nie mam porzšdnego wykształcenia, nie powinienem się brać za pisanie. Chciałem również ubiegać się o jakieœ stanowisko w polityce, ale powiedziała mi, że nie powinienem próbować. Myœlę, że obawiała się, iż będzie się czuła nieswojo, jeœli przegram. A ja chciałem spróbować po prostu dla zabawy. W końcu pomyœlałem, że mogę przecież pisać bez jej wiedzy, i tak też zrobiłem. Za każdym razem, kiedy ukazywał się mój artykuł lub list, wycinałem go i chowałem do tego pudełka. Wiedziałem, że kiedyœ komuœ je pokażę, i ty właœnie jesteœ tš osobš. Na dnie pudełka znalazłam list od naszego senatora z Massachusetts, Henry'ego Cabota Lodge'a seniora. Nie mogłam pojšć, co skłoniło Lodge'a do napisania tego listu. Nigdy wczeœniej nie widziałam też firmowego papieru listowego z Senatu. - Czemu Lodge do ciebie napisał? - zapytałam. - Wysłałem do niego list - odparł mój ojciec - w którym sugerowałem, w jaki sposób mógłby zwiększyć skutecznoœć i usprawnić przebieg swojej następnej kampanii. To jest jego odpowiedŸ zawierajšca wyjaœnienie, które z moich sugestii może przyjšć, a których nie. Przeczytałam ten list w całoœci i stwierdziłam, że nie była to gotowa formułka, lecz dokładne omówienie - punkt po punkcie - tego, co proponował ojciec. Zaczynał się tak: Otrzymałem Pański list z 11 maja 1923 r., za który bardzo dziękuję. Jestem Panu niezwykle wdzięczny za pamięć oraz słowa przyjaŸni i gratulacje. Zapewniam Pana, że wysoko je sobie cenię. Senator napisał do mojego ojca - zrobiło to na mnie ogromne wrażenie! Tego dnia spojrzałam na tatę zupełnie inaczej niż dotšd: w moich oczach stał się nagle pisarzem. Umieœciłam list z powrotem na dnie pudełka i przykryłam go wycinkami z gazet. Kiedy spojrzałam na ojca - wcišż pod wrażeniem jego osišgnięć - zobaczyłam, że jego duże niebieskie oczy sš wilgotne. - Zdaje się, że ostatnim razem porwałem się na coœ zbyt wielkiego - powiedział. - Czy to znaczy, że napisałeœ jeszcze coœ? - Tak. Wysłałem do naszego czasopisma koœcielnego artykuł, w którym sugeruję pewne zmiany w sposobie wyboru członków krajowego komitetu nominacyjnego. Chodziło mi o to, żeby odbywało się to bardziej sprawiedliwie. Minęły już trzy miesišce, a artykuł jeszcze się nie ukazał. Tak, chyba tym razem porwałem się na coœ zbyt wielkiego. Byłam tak zaskoczona nowym wcieleniem mojego pogodnego, lubišcego pożartować ojca, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu wykrztusiłam: - Może jeszcze się ukaże. - Może, ale nie musisz wstrzymywać oddechu - ojciec uœmiechnšł się lekko, mrugajšc do mnie, po czym zamknšł pudełko po cygarach i schował je za pianino. Następnego dnia rano rodzice wsiedli do autobusu i pojechali na dworzec kolejowy, z którego odchodził pocišg do Bostonu. Jim, Ron i ja zajmowaliœmy się sklepem. Wcišż rozmyœlałam o tym ukrytym pudełku. Nie powiedziałam jednak o nim braciom - miał to być sekret mój i taty. Tajemnica Ukrytego Pudełka. Wczesnym wieczorem wyjrzałam przez sklepowe okno i zobaczyłam matkę wysiadajšcš z autobusu - samš. Przeszła przez skwer i żwawym krokiem wkroczyła do sklepu. - A gdzie tata? - zapytaliœmy zgodnym chórem. - Wasz ojciec nie żyje - odparła cicho. Potem opowiedziała nam, jak to się stało. Szli właœnie przez stację metra wœród tłumów ludzi, kiedy ojciec nagle upadł na ziemię. Pielęgniarka, która przechodziła obok, pochyliła się nad nim, spojrzała na matkę i rzekła po prostu: "On nie żyje". Matka stała nad nim, nie wiedzšc co robić; ludzie potykali się o ciało ojca, biegnšc do pocišgu. Jakiœ ksišdz powiedział: "Wezwę policję", po czym zniknšł. Mama spędziła nad ciałem taty około godziny. Wreszcie przyjechała karetka i zabrała ich oboje do kostnicy, gdzie mama musiała opróżnić kieszenie taty i zdjšć mu zegarek z ręki. Wróciła sama pocišgiem, a potem miejscowym autobusem. Opowiedziała nam tę przerażajšcš historię, nie ronišc ani jednej łzy. Nieokazywanie uczuć było dla niej zawsze kwestiš dyscypliny oraz przedmiotem dumy. My również nie płakaliœmy i na zmianę obsługiwaliœmy kupujšcych. Pewien stały klient zapytał: - A gdzie się podział staruszek? - Nie żyje - wyjaœniłam. - O, to fatalnie - powiedział i wyszedł. Nie myœlałam nigdy o ojcu jako "staruszku", więc zabolało mnie to okreœlenie; po chwili jednak pomyœlałam, że ojciec miał przecież siedemdziesišt trzy lata. Zawsze był zdrowy i szczęœliwy, bez słowa skargi opiekował się wštłš matkš. A teraz odszedł. Nie będzie już radosnego pogwizdywania, nie będzie œpiewania nabożnych pieœni przy wykładaniu towaru na półki. "Staruszek" nie żyje. Rankiem w dniu pogrzebu siedziałam przy sklepowym stole, odczytujšc kolejne telegramy z kondolencjami i wklejajšc je do specjalnego albumu, kiedy w stosie korespondencji zauważyłam czasopismo koœcielne. Normalnie nigdy nie sięgnęłabym po to, co wydawało mi się nudnš publikacjš religijnš, ale pomyœlałam, że może jest tam ów tajemniczy artykuł? I był! Więcej demokracji! Prawdziwe tajne głosowanie, takie, jakie sugerowałem, spotkałoby się z zainteresowaniem i zapewniłoby serdeczne przyjęcie nowych delegatów, którzy majš tremę przed pierwszym wystšpieniem. Nowy delegat czułby się chciany, oczekiwany, podczas gdy obecnie czuje się ignorowany. Smutne to, ale prawdziwe, że przeciętny członek koœcioła nie wykazuje doœć zainteresowania, czy może inicjatywy, by zabrać głos w czasie zebrania, choćby w taki sposób, jak niżej podpisany. Jest skłonny uważać, że - jak to miało miejsce w przeszłoœci - wszystko, co ma zwišzek z wyborami w koœciele, przebiega według utartego schematu. Trzyma się więc na uboczu, przez co niejednokrotnie koœciół traci cennego działacza. Zabrałam czasopismo i poszłam do owego pokoiku za sklepem. Gdy zamknęłam za sobš drzwi, wybuchnęłam płaczem. Długo byłam dzielna, ale œmiałe sugestie taty opublikowane na łamach czasopisma to było więcej niż mogłam znieœć. Czytałam i płakałam, a potem znów czytałam. Wsunęłam czasopismo za pianino, obok pudełka po cygarach, i nikomu nie powiedziałam ani słowa. Pudełko wypełnione nie spełnionymi marzeniami mojego ojca pozostało tajemnicš do czasu, kiedy - dwa lata póŸniej - zamknęliœmy sklep i przenieœliœmy się do babci, nie zabierajšc ze sobš pianina. W dniu przeprowadzki po raz ostatni obrzuciłam spojrzeniem opustoszałš kuchnię, a potem poszłam do małego pokoiku i, jak gdybym spełniała jakiœ rytuał, sięgnęłam za wiekowe pianino, na którym ćwiczyłam gamy, a w niedzielne wieczory grałam pieœni religijne. Wycišgnęłam zza niego pudełko - pełne nie spełnionych marzeń. Jakże jestem wdzięczna ojcu za to, że tamtego szczególnego dnia pokazał mi to pudełko; inaczej nigdy nie dowiedziałabym się o jego istnieniu. Ojciec nie zostawił mi żadnych pieniędzy, ale zostawił swoje pudełko. Nie miał porzšdnego wykształcenia, stopni naukowych, przekazał jednak mnie i moim braciom zamiłowanie do języka angielskiego oraz umiejętnoœć pisania. Kto wie, czego mógłby dokonać przy odrobinie zachęty? Nigdy się nie dowiem, kim mógłby stać się Walter Chapman. Czy w jego duszy tkwiła wielka powieœć amerykańska? A może przynajmniej stała rubryka w lokalnym tygodniku? Czy jego urok osobisty i poczucie humoru mogły mu przynieœć sukcesy w polityce? Może mógł zostać burmistrzem Haverhill? Przez trzydzieœci lat przechowywałam w ukryciu pudełko po cygarach pełne wycinków z gazet oraz czasopismo z artykułem taty. Kiedy pisałam mojš pierwszš ksišżkę, The Pursuit of Happiness (Dšżenie do szczęœcia), przypomniałam sobie o pudełku i wycišgnęłam je ze schowka. Oprawiłam w ramkę ten ostatni artykuł oraz zdjęcie ojca, które również znajdowało się w pudełku. Gdy wybrałam się z Kalifornii do Bostonu, by nieco odœwieżyć wspomnienia, weszłam do sklepiku, na którego wystawie widniały stare fotografie oraz autografy sławnych ludzi. Mieli tam jedno zdjęcie Henry'ego Cabota Lodge'a seniora z jego własnoręcznym podpisem; kupiłam je i umieœciłam w ramce wraz z listem, który napisał do mojego ojca. Zawiesiłam obie ramki z pamištkami na œcianie w moim gabinecie i za każdym razem, kiedy na nie spoglšdam, przypominam sobie na nowo, jakš wartoœć majš słowa zachęty. Ilu z nas mieszka pod jednym dachem z osobš, której prawdziwego talentu nigdy nie poznaliœmy? Ilu z nas próbowało odwieœć kogoœ od wyboru zawodu, który nam wydawał się dla niego nieodpowiedni? Pamiętam swojš nauczycielkę angielskiego ze szkoły œredniej, której zwierzyłam się z moich pragnień zwišzanych z karierš aktorskš. Nie powiedziała mi, że moje marzenia sš œmieszne, chociaż wiedziała, że nigdy nie osišgnę szczytów sławy. Namawiała mnie, bym uczęszczała na wszystkie zajęcia z gry aktorskiej, jakie oferował college, a na koniec dodała: "Ale zawsze miej w zanadrzu plan B". Umiała połšczyć pozytywne słowa z realistycznym ostrzeżeniem. Niewielu z nas będzie zawodowymi pisarzami, aktorami, muzykami, poetami czy dramaturgami, ale nigdy nie powinniœmy wykluczać takiej możliwoœci. Powinniœmy natomiast zachęcać siebie i innych do realizowania marzeń, a także do tego, by zawsze mieć "plan B", na którym w razie czego można się oprzeć. Oliver Wendell Holmes (Oliver Wendell Holmes (1841-1935) prawnik amerykański; reprezentował postawę liberalnš; jego poglšdy wpłynęły na rozwój funkcjonalistycznej teorii prawa - przyp. tłum.) powiedział: "Wielu z nas umiera z muzykš wcišż grajšcš w duszy". Dlaczego tak się dzieje, że tylko nieliczni osišgajš pełnię swoich możliwoœci? Czy dlatego, że gdzieœ na naszej drodze ktoœ, kogo opinię sobie ceniliœmy, zniechęcił nas swymi słowami? Jako dziecko Francis Steckman marzyła, że zostanie artystkš. Każdš wolnš chwilę poœwięcała na malowanie i rysowanie. Jednak w wieku czternastu lat usłyszała coœ, co jš zniechęciło. Jej matka powiedziała: "Umrzesz z głodu, jeœli zamierzasz sztukš zarabiać na życie". Francis wyznała mi: "W tamtej chwili skończyłam ze sztukš. Nigdy potem nie czułam, że mam choć odrobinę talentu. Jakieœ osiem lat temu mšż zachęcił mnie, żebym znowu spróbowała. Teraz maluję dla przyjemnoœci i jest mi z tym bardzo dobrze. Żałuję lat straconych przez te zniechęcajšce słowa". Deanne Davis napisała: Pobraliœmy się już ponad dwadzieœcia lat temu; jesteœmy dobrym małżeństwem, kochamy się, ale ostatnio przestało mi wystarczać życie w cieniu męża i robienie tego, co on robi. Jest tyle rzeczy, które chcę robić sama. Czuję, że ja też mam uzdolnienia i talenty, i tak bardzo bym chciała je spożytkować. Nie muszę chyba dodawać, że wywołało to pewne tarcia. Wytworzył się pewien dystans między nami, może było też trochę urazy, a na pewno brak zrozumienia. Ostatnio jedliœmy razem kolację na mieœcie. W drodze powrotnej zrelacjonowałam mężowi Pani opowieœć o ojcu. Był bardzo wzruszony, gdyż zawsze uważał, że niezależnie od tego, jak bliskie stosunki łšczš nas z dziećmi, nie majš one zielonego pojęcia o tym, kim jesteœmy. Historia opowiedziana przez Paniš oczywiœcie potwierdza tę opinię. Postanowiłam kontynuować rozmowę; powiedziałam mu o "srebrnych puzdereczkach" dodajšc, że to właœnie najbardziej chciałabym robić: dawać ludziom nadzieję, sprawiać, by się œmiali, by poznali Jezusa i radoœć życia. Oczywiœcie zaczęłam płakać, zanim dotarłam do końca - tak bardzo się przejęłam tymi myœlami. On także wzruszył się do łez i sšdzę, że ma teraz lepsze wyobrażenie o tym, co dzieje się ze mnš. Starałam się uœwiadomić mu, że odchowałam już dzieci, spełniłam wszystkie zwišzane z tym obowišzki, a teraz chcę poszerzyć swoje horyzonty i zajšć się nowymi rzeczami. Kiedy mšż Deanne zrozumiał jej szczere pragnienie rozmawiania z ludŸmi, przekazywania im prawdy o Jezusie i pomagania przez słowa wsparcia i zachęty, przestał czuć się zagrożony. Gdy na naszym seminarium CLASS poznałam Woody'ego, byłam pod wrażeniem jego urody i pewnoœci siebie. Wydawało się, że jako dobrze prosperujšcy businessman ma pełnš kontrolę nad swoim życiem, a jednak w czasie rozmowy wyznał, że żałuje, iż nie umie dobrze pisać. - A czemu nie umiesz? - zainteresowałam się. - Kiedy byłem w szkole œredniej i kazano nam pisać wypracowania, nauczycielka powiedziała mi, że nie mam talentu i nie powinienem się zabierać za pisanie. Uwierzyłem jej i od tamtej pory nie napisałem nic - nawet jednego listu. - A jak radzisz sobie bez tej umiejętnoœci w prowadzeniu interesów? - zapytałam. - Płacę ludziom, żeby pisali za mnie - odparł. Zaczęłam go podbudowywać; przekonywałam, że skoro jest tak dobrym mówcš, na pewno mógłby i pisać, gdyby tylko potrafił zapomnieć o tamtej krytycznej uwadze nauczycielki. Pod wpływem tych słów zachęty Woody zmienił zdanie na temat swoich umiejętnoœci. Napisał już kilka ksišżek oraz założył własne wydawnictwo pomagajšce debiutować autorom, których koncepcje wzbudzajš zainteresowanie bardzo wšskiego kręgu osób. Woody często przemawia na konferencjach, podbudowujšc innych pisarzy; zaczšł także wydawać biuletyn dla chrzeœcijańskich autorów i mówców. A wszystko dzięki paru słowom zachęty, na które tak długo musiał czekać. Judy nie miała żadnych planów na przyszłoœć; na szczęœcie znalazł się ktoœ, kto jej pomógł i dodał sił. Była to mama jej przyjaciółki Michelle. Kiedy Judy chodziła do szkoły œredniej, postanowiła wraz z koleżankami zgłosić się do pomocy w szpitalu. Nie wynikało to wprawdzie z jej wewnętrznej potrzeby, ale skoro wszystkie dziewczęta to robiły, cieszyła się na myœl, że zostanie "młodszš pielęgniarkš". Kupiła więc strój służbowy w biało-czerwone pasy i zaczęła się przygotowywać do niesienia pomocy chorym. Jednak właœnie w okresie szkolenia pokłóciła się z kilkoma koleżankami i stwierdziła, że się nie nadaje do tej ochotniczej pracy. Judy opowiada: "Zadzwoniłam do Michelle, żeby jej zaproponować odstšpienie stroju, który już kupiłam. Nie było jej w domu; telefon odebrała jej mama i powiedziała, że przekaże wiadomoœć. Kiedy wyjaœniłam, o co chodzi, ta mšdra kobieta rzekła: [Dlaczego kierujesz się opiniami innych dziewczšt? Jesteœ inteligentna i dobra; mogłabyœ pomóc wielu ludziom. Mam wrażenie, że spoœród wszystkich dziewczšt ty najlepiej się nadajesz do tego zajęcia. Wiem, że jesteœ na tyle mšdra, by nie poddawać się z powodu nieżyczliwoœci koleżanek]". Ta pozytywna ocena sprawiła, że Judy ochłonęła nieco i przemyœlała sprawę jeszcze raz. Jak się póŸniej okazało, ona jedna poważnie zaangażowała się w tę pracę. Postanowiła zostać pielęgniarkš; wykonuje ten zawód już od szesnastu lat! W pracy korzysta z wszelkich nadarzajšcych się okazji, by dawać œwiadectwo swej wiary. Powiedziała mi: "Bóg posługuje się mnš do niesienia pomocy i otuchy pacjentom, którzy dochodzš do siebie po operacji. Dzięki słowom zachęty usłyszanym od mamy Michelle wykonuję zawód, który jest dla mnie Ÿródłem radoœci. Gdyby nie ona, nie wiem, co by się ze mnš stało. Wiele razy, kiedy mój mšż był bez pracy, ratowała nas właœnie moja pensja". Moja córka Marita opowiedziała mi o swej przyjaciółce Sherry: "Trudno mi wyobrazić sobie, że można żywo interesować się jakšœ dziedzinš, słyszšc jednoczeœnie: [Nie dasz sobie rady], [Nie jesteœ na to doœć bystry] albo [Co ci strzeliło do głowy, żeby się tym zajmować?] Widzę teraz, jakim błogosławieństwem było dla mnie pełne zachęty otoczenie, w którym dorastałam. Rozmawiałam z tyloma ludŸmi, którzy w dzieciństwie i młodoœci słyszeli słowa krytyki, i uœwiadomiłam sobie, iż taki dom jak nasz był wyjštkiem potwierdzajšcym regułę. Moja przyjaciółka Sherry zawsze chciała być lekarzem. Kiedy zdradziła się ze swym pragnieniem, jej matka orzekła, że nigdy jej się to nie uda. W rezultacie Sherry nawet nie spróbowała. Dorastała w poczuciu, że jest bezwartoœciowa. Niedawno Sherry powierzyła swš przyszłoœć Panu, a on otworzył przed niš nowe możliwoœci. W maju kończy studia w San Diego, a jesieniš wybiera się na kurs metodyki nauczania. Nie zostanie lekarzem, ale cieszy się, że będzie mogła zachęcać i podtrzymywać na duchu młodych ludzi, którzy tego potrzebujš". Andrew Murray napisał: "Od samego poczštku młody chrzeœcijanin musi rozumieć, że otrzymał łaskę w konkretnym celu - aby stać się błogosławieństwem dla innych. Proszę, nie zatrzymujmy dla siebie tego, co Bóg daje nam dla innych. Ofiarujmy się Panu definitywnie i całkowicie, po to, by posługiwał się nami dla dobra innych. W ten sposób nam samym Bóg będzie obficie błogosławił". (Andrew Murray, Living the New Life (Żyć nowym życiem). Kiedy tak jak Sherry powierzamy swojš przyszłoœć Bogu, możemy oczekiwać, że będzie nam "obficie błogosławił". Wszyscy potrzebujemy wsparcia i zachęty. Możemy bez nich żyć, tak jak młode drzewo może żyć bez nawożenia, ale jeœli nie zostaniemy przez nie zasileni, nie osišgniemy nigdy pełni naszych możliwoœci i - podobnie jak drzewo pozostawione samo sobie - rzadko będziemy przynosić owoce. Mój ojciec w czasie swego ziemskiego życia nie przyniósł wielu owoców: raptem parę artykułów do gazet i list do senatora. Nie żył na tyle długo, by się przekonać, że choć jedno z jego dzieci odniosło sukces w życiu, ale dzięki temu, że dostarczał strawy naszym umysłom i duszom - "zasilał" nasze zdolnoœci twórcze - wszyscy staliœmy się dorodnymi drzewami przynoszšcymi obfity owoc. Mój brat Ron, najpopularniejszy prezenter radiowy w mieœcie, podnosi na duchu mieszkańców Dallas w stanie Teksas, kierujšc do nich codziennie rano słowa zachęty. Dziennik Dallas Morning News opublikował trzystronicowy artykuł poœwięcony Ronowi, w którym napisano m. in.: "wiernoœć jego słuchaczy jest legendarna". W artykule tym wspomniano również o słynnej już akcji Rona z kwietnia 1988 roku, kiedy to poprosił słuchaczy, by przysłali mu po dwadzieœcia dolarów. W cišgu trzech dni otrzymał 240 tysięcy dolarów. Ron przekazał całš sumę na cele dobroczynne, między innymi Armii Zbawienia. W artykule podkreœlono, że "u podstaw powodzenia spontanicznej akcji Chapmana leżało zaufanie jego słuchaczy". O naszym ojcu Ron powiedział: "Prowadził swój sklep tak, jakby był dyrektorem teatru. Nie można go było œcišgnšć ze sceny, bo to była jego miłoœć. Ja mam swój program; on miał swój sklep". Wychowywaliœmy się wszyscy w tym sklepie, uczšc się tam współżycia z ludŸmi i podnoszenia ich na duchu. To była nasza scena, na której odbywaliœmy próby twórczego życia. Mój brat Jim odziedziczył po ojcu zdolnoœci językowe, a po matce muzyczne. Napisał słowa i skomponował muzykę do wielu piosenek, bywał dyrygentem w musicalach, często pisze swoje kazania wierszem. Jako młody kapelan Sił Powietrznych został wyróżniony nagrodš za wybitne osišgnięcia. Ukończył cztery fakultety i wykorzystuje swš wiedzę w służbie duszpasterskiej. Obecnie jest pastorem w Bath w stanie Ohio. Wychował szeœcioro wspaniałych dzieci, które również wykazujš uzdolnienia twórcze. W 1988 roku w swoim przesłaniu skierowanym do wiernych z okazji Bożego Narodzenia Jim mówił o zaangażowaniu chrzeœcijańskim, którego potrzebujemy jako rodzice, aby przygotować nasze dzieci do życia w dzisiejszym œwiecie. Kiedy rodzice przekazujš dziecku cudownš prawdę o Dobrej Nowinie, Kiedy sami w sprawy Chrystusa angażujš się czynnie, Kiedy dokonujš chrzeœcijańskich wyborów, choć niejedna czyha pokusa, Rodzice ci przygotowujš w sercu dziecka wcielenie Jezusa Chrystusa. Kiedy businessman odrzuca cielce ze złota i po stronie dobra opowiada się szczerze, Kiedy robi to, co mu sumienie nakazuje - swoim przykładem pomaga innym w wierze. Kiedy lekarka pracuje długo w nocy, by uleczyć zbolałš duszę przyjaciela czy nieprzyjaciela, Kiedy poœwięca się, by jš przywrócić do życia - pełni rolę Chrystusa-uzdrowiciela. Kiedy nastolatek patrzy z góry na pokusę i podšża drogš wšskš, wyboistš, Kiedy wybiera przykazania Boże - sprawia, że Pan jest tak blisko. Kiedy prawnik bardziej dba o to, co słuszne niż o to, co zyskać by mógł, Kiedy dla sprawiedliwoœci naraża swe dobre imię - wynagradza cierpienie, którego w Chrystusie doznał Bóg. Kiedy nauczycielka znosi bezczelnych uczniów i ich rodziców zachowanie upokarzajšce, By dotrzeć do tego jednego dziecka, które pragnie się uczyć - usuwa jarzmo umysł zniewalajšce. Kiedy dostrzegamy drugiego człowieka, który jest w potrzebie, Chce widzieć, że kochamy bliŸniego, żyjemy Słowem Bożym i umiemy dawać siebie, W imię Jezusa Chrystusa wycišgamy rękę do tamtego brata, tamtš siostrę na duchu podtrzymujemy, Krzywdę, winę i wstyd z ich dusz zmywamy, z umysłów ich wymazujemy. Kiedy, jako Koœciół naszego Mistrza, otrzymawszy tak wiele, na potrzeby ludzi jesteœmy wyczuleni, Tych, którzy bez naszej życzliwoœci i współczucia całkiem byliby opuszczeni, Kiedy się o nich troszczymy, osobno czy razem - jako jedno ciało - w imię Dziecięcia w żłobie, Torujemy drogę do Boga każdemu: skrzywdzonym, ubogim i obcej osobie. Chociaż mój ojciec umarł z muzykš wcišż grajšcš w duszy, pozostawiajšc nam tylko pudełko pełne nie spełnionych marzeń, jego dziedzictwo miłoœci, uzdolnień twórczych i życzliwych, zachęcajšcych słów będzie trwało w nas trojgu, naszych dzieciach i dzieciach naszych dzieci. Jesteœmy owocem tych "srebrnych puzdereczek", którymi nas obdarowywał. Nie umrzemy z muzykš wcišż grajšcš w duszy. "Przewlekłe czekanie jest ranš dla duszy, ziszczone pragnienie jest drzewem życia" (Prz 13, 12). Rozdział 15 Muzyka Przez wszystkie lata mojego małżeństwa z Fredem czułam, że właœciwie nie znam jego matki. Była osobš serdecznš, ciepłš, przyjaŸnie usposobionš, ale nigdy nie wiedziałam, jaka jest naprawdę, "w œrodku". Podziwiałam jš za to, że tak wspaniale podejmuje goœci, ubiera się gustownie i potrafi prowadzić zajmujšce rozmowy. Była jednš z tych osób, które wszyscy znamy - imponujšcych, lecz w jakiœ sposób niedostępnych, wznoszšcych wokół siebie niewidzialny mur. I chociaż nie można tej bariery zobaczyć, czuje się, że ona istnieje. Matka Freda zawsze rzucała się w wir różnych zajęć. Teraz rozumiem, że ta cišgła krzštanina miała jeden cel - zajęcie umysłu po to, by nie mieć czasu na realne spojrzenie na siebie lub nie pozwolić innym zajrzeć do swego wnętrza. Stosunki między nami były niby przyjacielskie, ale w jakiœ sposób sztuczne - aż do czasu, kiedy niespodziewanie znalazłyœmy się sam na sam w jej mieszkaniu w Miami. Nie bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć; nigdy dotšd tak naprawdę ze sobš nie rozmawiałyœmy. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to wyœwiechtany banał: - Jak to było, kiedy byłaœ młoda? Zaczęła opowieœć o swoich studiach na Cornell University. Nagle wydała mi się młodsza i bardziej promienna niż kiedykolwiek przedtem. - Chodziłam wtedy z pewnym chłopakiem - mówiła podekscytowana. Jakoœ nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja teœciowa mogła mieć chłopaka. - Był taki przystojny i interesujšcy; bardzo go kochałam. Zamierzał zostać prawnikiem. - I co się stało? - zapytałam wyczuwajšc, że ta historia nie skończyła się happy endem. - W któršœ sobotę przyprowadziłam go do domu, a moja matka zaczęła go wypytywać o rodzinę. PóŸniej powiedziała mi, że on się dla mnie nie nadaje, ponieważ jego rodzina ma za mało pieniędzy. Matka zawsze powtarzała: "W bogatym człowieku równie łatwo się zakochać, jak w biednym". Widywaliœmy się nadal i kiedy kończyliœmy studia, byliœmy zdecydowani na zaręczyny. Rozjeżdżaliœmy się na wakacje w różne strony, ale jesieniš miał do mnie zadzwonić i mieliœmy już być razem. - I co było dalej? Nagle przerwała, a nƒ jej twarzy pojawiło się napięcie. - Nie zadzwonił - rzekła po prostu. - Nie zadzwonił? - powtórzyłam. - Nie zadzwonił. - A czemu ty do niego nie zadzwoniłaœ? - W tamtych czasach dziewczęta nie dzwoniły do chłopców, a poza tym mało kto miał telefon. Po prostu czekałam, a on nigdy nie zadzwonił. Siedziałam w milczeniu, szukajšc jakichœ odpowiednich słów, kiedy teœciowa dodała: - Ale to jeszcze nie koniec. Kilka lat temu byłam na przyjęciu i tam, w drugim końcu pokoju, dostrzegłam mężczyznę, ponadsiedemdziesięcioletniego, o takim samym profilu jak tamten chłopak, którego kochałam. Podeszłam bliżej, by móc spojrzeć w jego twarz, a on popatrzył na mnie i powiedział: "Ty jesteœ Marita". Odrzekłam: "A ty jesteœ John". Kiedy tak staliœmy obok siebie, zadałam mu pytanie, które tkwiło we mnie przez te wszystkie lata: "Dlaczego nie zadzwoniłeœ?" "Przecież dzwoniłem - odparł - i zawsze odbierała twoja matka. Za każdym razem powtarzała mi, że mnie nie kochasz, i prosiłaœ jš, żeby mi powiedziała, że mam już nie dzwonić. A ostatnim razem oznajmiła mi, że zaręczyłaœ się z kimœ innym!" Opowiedziawszy mi tę niewiarygodnš historię, teœciowa rzekła szlochajšc: - Słowa mojej matki zrujnowały mi życie. Kiedy już wypłakałyœmy się razem, dokończyła swš opowieœć. Matka przedstawiła jš Fredowi Littauerowi mówišc, że jest on "miłym człowiekiem z zamożnej rodziny. Zajmujš się produkcjš jedwabiu". Zaczęli chodzić na randki, a w końcu się pobrali. Teœciowa zakończyła tymi słowami: - Nigdy nie kochałam Freda. Nauczyłam się o niego troszczyć, wychowałam pięcioro jego dzieci. Był dobrym człowiekiem, ale ja nigdy go nie kochałam. Chcšc przerwać milczenie, które zapadło po tych słowach, spytałam: - A kim byœ została, gdybyœ mogła zostać, kim chcesz? - Œpiewaczkš operowš - odparła bez namysłu. Chciałam studiować muzykę, lecz moi rodzice uważali, że to strata czasu, że więcej zarobię jako modystka. Ale występowałam w jednym przedstawieniu w college'u i grałam tam głównš rolę. Wstała, podeszła do szafki i wyjęła z niej pudełko ze starymi zdjęciami. Pokazała mi dużš fotografię, na której zobaczyłam scenę, a na niej upozowanych aktorów. - Ja jestem tutaj - wskazała dumnie na pięknš młodš dziewczynę usadowionš na bogato zdobionym krzeœle stojšcym na œrodku sceny. Było oczywiste, że to gwiazda przedstawienia. Nie wiedziałam wczeœniej o jej ambicjach zwišzanych z operš. Opowiedziałam jej o moim zamiłowaniu do teatru, o tym, że chciałam zostać aktorkš, dopóki nauczycielka nie powiedziała mi, że znacznie lepiej nadaję się do kierowania ludŸmi. Patrzyłyœmy przez chwilę na dziewczynę na scenie, po czym teœciowa wręczyła mi zdjęcie mówišc: - Proszę, możesz je wzišć. Daj je swojej córce Maricie; odziedziczyła po mnie imię. Niech wie, że jej babcia mogła zostać œpiewaczkš operowš, gdyby tylko otrzymała trochę zachęty. Dałam tę fotografię do powielenia i teraz obie z Maritš mamy po odbitce. Często pokazuję to zdjęcie w czasie wykładów o "srebrnych puzdereczkach" i cišgle mnie zdumiewa, jak wielu ludzi opowiada mi o swym talencie muzycznym, który został stłumiony przez jakšœ krytycznš uwagę. Ze wszystkich opowieœci i listów, jakie otrzymałam, najwięcej dotyczy właœnie tematu muzyki. Kiedy Tammi była w czwartej klasie, chciała się dostać do chóru klasowego. Jednak podczas eliminacji nauczycielka powiedziała jej, że nie umie œpiewać i nie powinna już więcej próbować. I Tammi nigdy więcej nie zaœpiewała. A gdy jej syn zamierzał starać się o przyjęcie do koœcielnego chóru młodzieżowego, odradzała mu mówišc, że ma "taki słaby głos", iż na pewno się nie dostanie. Czy to nie dziwne, że robimy innym to samo, co zrobiono nam, nie dostrzegajšc między tymi faktami żadnego zwišzku? Kiedy Tammi miała trzydzieœci lat, wyznała swojej matce: "Byłam taka zażenowana tym, że nie przeszłam eliminacji". Więc kiedy jej syn miał podjšć podobnš próbę, starała się go powstrzymać, by oszczędzić mu ewentualnego odrzucenia. Minęło już tyle lat, a Tammi za każdym razem gdy bierze do ręki œpiewnik koœcielny, słyszy słowa nauczycielki: "Nie umiesz œpiewać". Musimy bardzo uważać na to, co mówimy, gdyż skutki nawet jednego pochopnego zdania bywajš nieodwracalne. W Liœcie œw. Jakuba czytamy: "Tak i język jest ogniem, sferš nieprawoœci. Język jest wœród wszystkich naszych członków tym, co bezczeœci całe ciało i sam trawiony ogniem piekielnym rozpala kršg życia" (3, 6). Nie możemy dopuœcić, by ogień nieżyczliwych słów ogarnšł nasze ciało i wypełzł z naszych ust. Wysłuchawszy mojego wykładu o "srebrnych puzdereczkach", Pat opowiedziała mi następujšcš historię o swojej córce, obecnie piętnastoletniej: "Kiedy miała trzy, może cztery lata, uwielbiała œpiewać. Œpiewała całymi dniami, a ze szczególnym zapałem w czasie nabożeństw. Pastor często podchodził do niej i mówił, jak bardzo go cieszy to œpiewanie, a chór zapraszał jš do siebie, gdy nieco podroœnie. Była taka dumna! Trzeba wiedzieć, że słowa, które wyœpiewywała, nie pochodziły ze œpiewnika, jednak wiedziałam, że radujš one naszego Stwórcę. "Pewnego dnia była z nami na nabożeństwie moja matka. Nie rozumiała delikatnego dziecięcego serduszka i nie wiedziała, jaki skutek wywrš jej słowa. Do dziœ nie jest w stanie tego pojšć. Kiedy rozległy się pierwsze dŸwięki muzyki i wszyscy powstali, by zaœpiewać pieœń, moja córka zaczęła głoœno wyœpiewywać swój hymn pochwalny: [Panie Jezu, wszystkiego najlepszego, kocham Cię]. Moja matka kazała jej się uciszyć, tłumaczšc że robi za dużo hałasu, nie zna słów i przeszkadza innym. Od tej pory moja córka już nie œpiewała. Nadal robi to bardzo rzadko, a już nigdy nie œpiewa głoœno. "Pani przesłanie o [srebrnych puzdereczkach] przypomniało mi tamto wydarzenie. Przypomniałam sobie także, że i ja nie zaznałam od matki czułoœci. Nie mam jednak do niej żalu, raczej jej współczuję; przypuszczam, że ona sama nie zaznała w życiu wiele życzliwoœci. Natomiast wielkš radoœciš napełniła mnie œwiadomoœć, że starałam się kierować do moich dzieci dobre, pozytywne słowa; słowa, które teraz majš swojš nazwę: [srebrne puzdereczka]! [Srebrne puzdereczka] to najwspanialsze prezenty pod słońcem; one sš najbardziej trwałe!" Koncepcja "srebrnych puzdereczek" zainspirowała wiele osób do ofiarowania takiego "puzdereczka" komuœ, kto je nimi obficie obdarowywał. Kiedy Kim wysłuchała mojego przesłania o "srebrnych puzdereczkach", postanowiła wysłać kasetę z nagranym wykładem swemu nauczycielowi muzyki ze szkoły œredniej. Do kasety dołšczyła liœcik, w którym dziękowała panu Aldstadtowi za życzliwoœć i słowa zachęty. Kim tak wspomina swego nauczyciela: "Pan Aldstadt był dla mnie zdrojem œwieżej wody, kiedy tonęłam w oceanie pesymizmu". Kim wychowywała się w domu, w którym rzadko można było usłyszeć jakieœ pozytywne słowo. Jej rodzice byli alkoholikami, musiała więc matkować swemu młodszemu rodzeństwu. Gdy chodziła do szkoły œredniej, zmarły obie jej babcie; wkrótce potem dziadek zaczšł wykorzystywać jš seksualnie. Nic dziwnego, że "tonęła w oceanie pesymizmu". Kim grała na altówce. Nie była wybitnym muzykiem, ale pan Aldstadt zawsze jš zachęcał i chwalił jej talent. Zaproponował jej, by pomagała mu szkolić następnych uczniów, i mówił, że jest jedynš nastolatkš grajšcš na altówce, o jakiej słyszał. Umiał sprawić, że dobrze się czuła w szkole; uœmiechał się do niej na korytarzu. Kim wzięła udział w przesłuchaniu kandydatów do międzyszkolnej orkiestry i chociaż została posadzona na ostatnim krzeœle, pozwolił jej przesišœć się na pierwsze. Dziesięć lat póŸniej, kiedy pan Aldstadt uczył jej młodszš siostrzyczkę, Kim przyszła kiedyœ do klasy. Pan Aldstadt przedstawił jš jako niezwykle utalentowanš osobę. Rzeczywiœcie był dla niej "zdrojem œwieżej wody"! Pan Boettgu miał bardzo oryginalny sposób podtrzymywania na duchu swoich uczniów; Sally Cummins pamięta go do dziœ. Pan B, jak go nazywano, był jej nauczycielem muzyki w szkole œredniej. Co tydzień wybierał z klasy jednš osobę, której imię pisał na tablicy. Pozostali uczniowie musieli pomyœleć coœ pozytywnego o tej osobie. Następnie, przechadzajšc się po klasie, słuchał po kolei wszystkich komentarzy i zapisywał je na tablicy. Sally wspomina: "Kiedy przyszła moja kolej, spisałam tę listę pochwał na kartce, którš potem wszędzie ze sobš nosiłam i odczytywałam w chwilach przygnębienia. Zawsze poprawiało mi to samopoczucie". W pištej klasie Michelle grała na klarnecie w klasowym zespole muzycznym. Tak naprawdę chciała grać na flecie, ale klarnet jej siostry "marnował się", a rodzice nie mieli pieniędzy na kupno nowego instrumentu. Nie przepadała za klarnetem, ale ponieważ kochała muzykę i nie miała nic innego do wyboru, starała się jak mogła. Niestety, klarnet wydawał z siebie nieprzyjemne dŸwięki; nie pozwolono jej też ćwiczyć tyle, ile by chciała, musiała bowiem pomagać w domu i odrabiać lekcje. Wydawało jej się, że nigdy nie zrobi postępów. Nawet w klasie klarnet wydawał skrzekliwe, okropne dŸwięki, tak przykre, że Michelle płakała z rozczarowania. Jednak pan Pelossi, nauczyciel muzyki, nie przestawał jej zachęcać. Kiedy płakała, przytulał jš i mówił: "Ćwicz dalej; będziesz najlepsza". Przez cały okres nauki w szkole był jej opiekunem, przyjacielem i "przyszywanym" tatš. "Nigdy go nie zapomnę" - mówi Michelle. - Dziękuję Bogu, że postawił go na mojej drodze". Gayle opisała następujšcš historię ze swego życia: W moim domu niewiele się mówiło - ani dobrych, ani złych rzeczy. Miałam jednak w ósmej klasie nauczycielkę, która działała na mnie mobilizujšco. Poradziła mi, żebym spróbowała dostać się do chrzeœcijańskiego zespołu muzycznego. Zostałam przyjęta. Grupa składała się z oœmiu dziewczšt i wykonywała utwory ludowe. Przez dwa lata jeŸdziłyœmy z występami po całej Południowej Kalifornii. W cišgu tego okresu nikt z mojej rodziny ani razu nie przyszedł, żeby mnie posłuchać, ani też nie okazał najmniejszego zainteresowania tym, co robię. I chociaż nigdy mnie nie zniechęcali, to jednak brak pozytywnych komentarzy z ich strony był dla mnie tak przygnębiajšcy, że przestałam œpiewać. Obecnie, rok po tym, jak w sercu Gayle zostało posiane ziarno - a stało się to dzięki temu, że wysłuchała przesłania o "srebrnych puzdereczkach" - zaczyna ona znowu "słyszeć muzykę". Gayle, nie umieraj z muzykš wcišż grajšcš w duszy. Jako młoda dziewczyna Sandy marzyła o tym, by œpiewać w zespole, który tworzyli członkowie rodziny jej matki. Byli bardzo muzykalni i często zapraszano ich, by wystšpili w jakimœ koœciele. Sandy godzinami uczyła się słów pieœni i szkoliła głos, aby móc wstšpić do zespołu, gdy doroœnie. Ćwiczyła sama, kiedy nikogo nie było w domu. Pewnego wieczoru sprzštała w kuchni, œpiewajšc pełnš piersiš jeden z hymnów. Nie zauważyła, że wróciła jej matka wraz z ciotkš. Kiedy weszła do pokoju, by wytrzeć stół, usłyszała takš ich rozmowę: - Słyszałaœ, jak œpiewała? - Czy to nie żałosne? Sandy opowiedziała mi tę historię, po czym wyznała: "Do dziœ dnia nie œpiewam głoœno w niczyjej obecnoœci, z wyjštkiem moich wnuków. Gdy niedawno œpiewałam memu wnukowi Evanowi, on ujšł mojš twarz w swe maleńkie dłonie, zbliżył nieco do swojej i powiedział: [Babciu, ty tak pięknie œpiewasz!]" Sandy wyrzekła się swojej miłoœci do œpiewu. Być może nie zostałaby nigdy wielkš artystkš, jednak przy odrobinie zachęty mogłaby czerpać ze œpiewania wiele radoœci. Radoœnie œpiewajcie Bogu, naszej Mocy, wykrzykujcie Bogu Jakuba! Zacznijcie œpiew i w bęben uderzcie, w harfę słodko dŸwięczšcš i lirę! Psalm 81, 1-2 Pewien duchowny wyznał mi, że zawsze chciał grać na skrzypcach. Jako dziecko pobierał lekcje gry na tym instrumencie i bardzo dużo ćwiczył. Był dumny ze swoich postępów, a nauczycielka zachęcała go do dalszych wysiłków. Aż któregoœ dnia usłyszał, jak jego ojciec krzyczy do matki: "Uciszże w końcu tego dzieciaka, bo dłużej tego skrzeczenia nie wytrzymam!" Dzieciak uciszył się całkowicie. Powiedział mi: "Odłożyłem skrzypce w kšt i nigdy ich już więcej nie ruszyłem!" Kristina Lemons uwielbiała grę na pianinie. Wymyœlała różne wariacje pieœni, które znała, a w końcu napisała zupełnie nowy utwór. Pewnego dnia, kiedy ćwiczyła go w podziemnej salce koœcielnej, weszła żona pastora i przysłuchiwała się jej grze. Pochwaliła Kristinę i poprosiła, żeby zagrała tę pieœń na nabożeństwie. Kristina dobrze pamięta "srebrne puzdereczko", które otrzymała tamtego dnia: "Gdy zagrałam tę pieœń, podeszła do mnie jakaœ kobieta i powiedziała, że to najpiękniejsza pieœń, jakš w życiu słyszała. Spytała, kto jš napisał. Kiedy powiedziałam, że ja, była zdumiona i obiecała modlić się o to, żebym mogła napisać więcej takich pięknych utworów. Dodała jeszcze, że ta pieœń powinna zostać rozpowszechniona. Nigdy nie czułam się tak zainspirowana do komponowania, jak wtedy". Wiemy wszyscy, że nie jest łatwo utrzymać się z aktorstwa, sztuki czy muzyki. Rodzina Judy nie tylko odradzała jej karierę tancerki, ale wręcz wyœmiewała ten pomysł. Rodzice podkpiwali sobie z niej mówišc, że nigdy nie zostanie tancerkš, ponieważ jest po prostu za wysoka. Judy wspomina: "Prawdę mówišc, jeœli ktoœ z rodziny zrobił coœ w niezgrabny sposób, nazywano to [małpowaniem Judy]". Cišgłe wzmianki o tym, jak jest niezręczna sprawiły, że porzuciła myœl o zawodzie tancerki i szła przez życie stale oczekujšc, że się o coœ potknie albo coœ upuœci. Wiele lat póŸniej Judy otrzymała niespodziewanie list od matki. W liœcie tym matka wyjaœniła, że chociaż nigdy wczeœniej nie powiedziała jej tego, zawsze jš kochała, była z niej dumna i uważała za ładnš dziewczynę. Jaka szkoda, że te słowa nadeszły tak póŸno. PóŸniej również ojciec Judy napisał list, w którym wyrażał jej swš miłoœć. Judy wspomina: "Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przedtem mi to powiedział. Te dwa listy sš teraz wszystkim, co pozostało mi po rodzicach. Bardzo sobie cenię te [srebrne puzdereczka]". Kiedyœ mówiłam o znaczeniu życzliwych, pełnych zachęty słów do studentów pewnej chrzeœcijańskiej uczelni. Po wykładzie podeszła do mnie czarnoskóra dziewczyna imieniem Dinah i powiedziała, że bliski jest jej przykład matki Freda, ponieważ sama od dzieciństwa pragnęła zostać œpiewaczkš. "Wychowałam się daleko na Południu, gdzie wcišż powtarzano nam, że dla czarnych nie ma żadnej nadziei. Œpiewałam dla przyjemnoœci, ale nigdy nie myœlałam o zajęciu się muzykš na poważnie. Dzięki wytężonej pracy dostałam się na uczelnię. Potem zaczęłam chodzić na zajęcia z muzyki; nauczyciel powiedział mi, że mam niezwykły głos i powinnam się postarać o rolę w operze La Boheme. Wczeœniej nigdy nie byłam na żadnej operze, poszłam jednak na przesłuchanie i otrzymałam rolę Mimi. Nie mogę uwierzyć, że uboga czarna dziewczyna dostała głównš rolę w operze". Trudno opisać wdzięcznoœć, jakš Dinah czuła wobec nauczyciela, który dał jej tak bardzo potrzebne słowa zachęty. Pewnej niedzieli przemawiałam na porannym nabożeństwie. Kiedy skończyłam moje przesłanie o "srebrnych puzdereczkach", podszedł do mnie młody człowiek o smutnych oczach. - Czy pani wie, że otworzyła pani dziœ drzwi mojego umysłu? - zapytał. Patrzyłam w zdumieniu, jak jego oczy napełniajš się łzami, on zaœ cišgnšł zdławionym głosem: - Dzięki pani zrozumiałem, kim mogłem zostać, gdyby tylko ktoœ mnie do tego zachęcił. - Kim mógł pan zostać? - spytałam. - Mogłem zostać pianistš, ale moja rodzina nie znosiła, kiedy ćwiczyłem; przezywali mnie Liberace. (Liberace popularny współczesny pianista amerykański wykonujšcy sentymentalne, rzewne utwory - przyp. tłum.) Za każdym razem, gdy siadałem do pianina, mówili z przekšsem: "Szykujcie kandelabry, on znów będzie nas zabawiał graniem". W końcu miałem dosyć tych złoœliwoœci i dałem sobie spokój. - Ile pan ma lat? - Dwadzieœcia szeœć. - Jest pan jeszcze młody. Może pan zaczšć od nowa - rzekłam z przekonaniem. - Ale oni uważajš, że ze mnie nic dobrego nie będzie. Wyjaœniłam temu przygnębionemu młodemu człowiekowi, że ma dwa wyjœcia. Może iœć przez życie okaleczony emocjonalnie przez to, co mówiła jego rodzina. Ale może też uœwiadomić sobie, że jego bliscy prawdopodobnie uważali, iż sš bardzo dowcipni, i jeœli zignoruje ich upokarzajšce słowa, będzie mógł wrócić do swojej muzyki. - Ale za każdym razem, kiedy siadam do pianina, słyszę ich œmiech. Ten wrażliwy młodzieniec imieniem Jim, o usposobieniu melancholika, tak bardzo wzišł sobie do serca słowa, którymi oceniała go rodzina, że nie potrafił uwolnić się od nich i pójœć dalej. Spróbowałam od innej strony: - Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że jeœli zrezygnuje pan z dalszego zajmowania się muzykš, pozwoli pan rodzinie utrzymywać kontrolę nad swoim życiem? Chociaż rodzice nie sš fizycznie obecni w pana pokoju, majš jednak nad panem władzę, skoro wypowiedziane przez nich dawno temu uwagi wpływajš na pańskie obecne zachowanie. Oni już prawdopodobnie zapomnieli, co mówili, pan jednak pozwala, by ich opinie z przeszłoœci determinowały pańskie życie. Jego oczy rozjaœniły się nagle. - Oni cały czas majš nade mnš kontrolę, prawda? - Tak - odparłam. - Czy nie sšdzi pan, że nadszedł czas, by wreszcie dorosnšć i zrzucić więzy przeszłoœci? Ma pan - dwadzieœcia szeœć lat. Czy pańscy rodzice powinni nadal kierować pańskimi emocjami? - Chyba nigdy nie myœlałem o tym w ten sposób. - Kto powinien mieć władzę nad pańskim życiem? - zapytałam. - Chrystus? - odpowiedział niepewnym głosem. - Właœnie - potwierdziłam. - W Liœcie do Rzymian 12, 1-2 czytamy, że powinniœmy powierzyć Bogu kontrolę nad sobš, pozwolić, by przemienił i odnowił nasz umysł, abyœmy umieli rozpoznać, jaka jest Jego wola wobec nas. Czy sšdzi pan, że jest wolš Bożš, aby był pan przygnębiony i zniechęcony, aby żył pan w rozczarowaniu, ponieważ nie rozwinšł pan talentu, który On dał panu na swojš chwałę? W tym momencie z oczu Jima popłynęły łzy; położył głowę na moim ramieniu i łkał. Zaczęłam się modlić, by Bóg usunšł z jego umysłu te negatywne myœli, które hamowały jego życiowe osišgnięcia. Prosiłam Boga, aby uwolnił Jima z więzów przeszłoœci, zniewalajšcych jego emocje. Gdy powiedziałam "Amen", Jim oddychał już normalnie i spojrzał na mnie ze słabym uœmiechem. Poradziłam mu, by zaczšł ćwiczyć natychmiast, a przy najbliższej okazji wspomniał matce, że zamierza wrócić do grania. Dwa tygodnie póŸniej otrzymałam od Jima list, w którym pisał, że nigdy w życiu nie czuł się tak dobrze jak teraz. Zadzwonił do matki i napomknšł, że być może zacznie znowu grać. Przeżył szok, kiedy usłyszał w odpowiedzi: "Najwyższy czas. Wszyscy się dziwiliœmy, dlaczego przestałeœ, skoro tak dobrze ci szło". "Proszę sobie wyobrazić - pisał Jim - że przez te wszystkie lata żyłem pod panowaniem czegoœ, czego oni wcale nie mieli na myœli. Ale w końcu jestem wolny i mogę być sobš". W ostatnich latach życia błyskotliwy umysł matki Freda przygasł, pamięć jš opuœciła, przestała także mówić. Kiedy szliœmy do niej z wizytš, zastawaliœmy jš wcišż pięknš, ale milczšcš. Uœmiechała się do nas, jakbyœmy byli miłymi nieznajomymi, którzy wstšpili na herbatę. Gdy próbowaliœmy z niš rozmawiać, patrzyła na nas, jakbyœmy mówili obcym językiem. Widok tej kobiety, niegdyœ silnej i pełnej energii, a teraz siedzšcej w milczeniu i wpatrujšcej się w jakiœ punkt poza nami, bardzo nas przygnębiał. Potrafiła samodzielnie jeœć i wykonywać automatyczne ruchy, ale łšcznoœć między jej ustami a umysłem została przerwana. Zwróciłam się do pielęgniarki, która się niš opiekowała: - Czy mama kiedykolwiek coœ mówi? - Nie, ani słowa - odparła. Kiedy rozmawiałyœmy o tragedii, jaka spotkała tę dawniej błyskotliwš, a teraz całkowicie bezradnš kobietę, pielęgniarka wypowiedziała interesujšcš uwagę: - To bardzo dziwne. Ona nie mówi, ale często œpiewa arie operowe. Nie mogła pojšć, jak matka Freda może œpiewać, skoro nie jest w stanie wymówić ani słowa. Czy to nie dziwne, iż nie spełnione marzenia pozostajš w umyœle nawet wtedy, gdy wszystko inne znika? Ostatniego wieczoru swego życia mama zjadła kolację, a potem stanęła przy krzeœle i zaczęła œpiewać. Œpiewała tak pięknie, że kiedy na koniec kłaniała się rozdajšc uœmiechy, pielęgniarka biła jej brawo z niekłamanym uznaniem. Gdy następnego ranka pielęgniarka weszła do jej pokoju, zobaczyła że mama leży z rękami złożonymi na piersiach i uœmiechem zastygłym na twarzy. Wyœpiewała swojš ostatniš pieœń na ziemi, a oklaskiwali jš aniołowie. Mama miała talent, którego nigdy nie rozwinęła. Umarła z muzykš wcišż grajšcš w duszy. W cišgu ostatnich kilku lat poznałam wielu ludzi, których emocje wygasły, lecz muzyka wcišż gra w ich duszach. Czy znacie kogoœ, kto ma: Piosenkę, która czeka na zaœpiewanie? Scenę, która czeka na odegranie? Obraz, który czeka na powieszenie? Sztukę, która czeka na wystawienie? Ksišżkę, która czeka na wydanie? Wiersz, który czeka na przeczytanie? Historię, która czeka na opowiedzenie? Mowę, która czeka na wygłoszenie? Jeœli tak, nie pozwólcie mu umrzeć z muzykš wcišż grajšcš w duszy. "Na wieki będę opiewał łaski Pana, moimi ustami będę głosił Twš wiernoœć przez wszystkie pokolenia" (Ps 89, 1).