ANNE McCAFFREY MERCEDES LACKEY STATEK KTÓRY POSZUKIWAŁ ( Przełożył: Andrzej Łukaszewicz ) POWRÓT MIĘŚNIOWCA - ŁADOWNIA - ROZBAWIENIE Powodowany czymś, co było mieszaniną natchnienia i szaleństwa, włączył silniki hamujące. Ślizgowiec zatrzymał się w połowie obrotu; siła odśrodkowa cisnęła Alexem w bok, na pasy bezpieczeństwa oraz wyrzuciła szakala na sam koniec pojazdu i w ogóle z sań. Zwierzę poleciało w kierunku sfory, robiąc przy tym co najmniej tuzin koziołków. Pojazd pomknął w stronę Tii; w tym czasie ona otworzyła wnękę ładunkową i włączyła pole siłowe. Miała nadzieję, że Alex zdoła na czas wyhamować, by nie uderzyć w tylną ścianę. Wiedziała, że nierówno lecący ślizgowiec bardzo łatwo mógł otrzeć się o coś, wchodząc z taką szybkością w pole siłowe. Nawet nie zwolnił, gdy zahaczył o drzwi ładowni. Tia zamknęła je tuż za nim. Nie zwracając na to uwagi, Alex zmniejszył moc silników; pojazd wytracał prędkość, sunąc brzuchem po podłożu, co wywołało deszcz iskier. Zboczył z kierunku lądowania i uderzył w tył ładowni. Przytomny manewr Alexa, wspierany działaniem pola siłowego, osłabił jednak impet uderzenia do tego stopnia, że ślizgowiec lekko tylko wgniótł ścianę wychwytującą. Jeszcze raz Alex zawisł na pasach bezpieczeństwa. Na bokach i z tyłu ślizgu widoczne były ślady zębów próbujących go zatrzymać szakali. Alex siedział przez chwilę nieruchomo, ciężko dysząc. Sensory Tii nie sygnalizowały jakichś obrażeń, więc postanowiła poczekać, aż złapie oddech. Kiedy wreszcie podniósł głowę, Tia z uwagą przyjrzała się jego twarzy. Pokrywał ją rozpalony rumieniec, ale nie było na niej widać oznak szoku lub bólu. - Cóż - powiedziała spokojnym i zrównoważonym głosem. - Zdaje się, że wiesz, jak zrobić na kimś wrażenie. Zamrugał oczami - zaraz potem opadł swobodnie na fotel i szczerze się roześmiał. CZĘŚĆ PIERWSZA Rubinowe światło comu pulsowało, gdy Hypatia Cade oderwała się od lekcji. Przed oczami siedmiolatki wciąż tańczyły równania kwadratowe, zwróciła jednak uwagę, że pulsacja comu nie była taka jak zwykle. Urządzenie zatem nie nagrywało wiadomości ani nie sygnalizowało próby połączenia się z nią rodziców. Błyski były parzyste i powtarzały się w regularnych odstępach czasu. Znaczyło to, że ktoś był na orbicie i czekał, aż Hypatia odpowie na wezwanie. Pojawienie się kogoś na górze oznaczało niespodziewane przybycie jakiegoś statku - Tia na pamięć znała rozkład przylotów. Wszystkie wizyty wahadłowców były bowiem dokładnie zaplanowane, a AI rozpoczynał swój codzienny raport przy śniadaniu właśnie od przypomnienia ewentualnych odwiedzin. Tia poczuła dreszcz emocji i postanowiła jak najszybciej odpowiedzieć. Zdecydowała, że nie będzie traciła czasu na powiadomienie rodziców. Zresztą, to nie mógł być jakiś nagły wypadek, gdyż wtedy AI na pewno przerwałby jej lekcję. Przetarła oczy, by wymazać obraz tańczących zmiennych, i podsunęła swój stołeczek pod tablicę kontrolną comu. Mogła teraz z łatwością dosięgnąć wszystkich przycisków sterujących. Z godną podziwu sprawnością dostroiła com, rozgrzała przekaźniki i włączyła linię. - Grupa poszukiwawcza C - 121 - powiedziała, zwracając uwagę na dykcję, ponieważ mikrofon był stary i często gubił słowa wypowiadane niewyraźnie. - Grupa poszukiwawcza C - 121, powtarzam. Linia wolna. Odbiór. Odliczyła nerwowo cztery sekundy, które musiały upłynąć, by dotarła do niej odpowiedź. Jedna przeciwprostokątna, dwie przeciwprostokątne, trzy przeciwprostokątne, cztery przeciwprostokątne. Kto to może być? Nie zapowiedziane wizyty nieczęsto tu się zdarzały. Tia zdawała sobie sprawę, że mogło to być coś niebezpiecznego. W swoim młodym życiu słyszała wiele opowieści o napaściach na bezbronne stacje archeologiczne. Nie mogła zatem odrzucić takiej możliwości. Chociaż na terenie wykopalisk na Salomon - Kildaire rzadko można było znaleźć przedmioty cenione przez kolekcjonerów zabytków, to czy złodzieje musieli o tym wiedzieć? Gdyby ktoś taki się pojawił, miała natychmiast zanurkować do ukrytego tunelu ewakuacyjnego, który wyprowadziłby ją z kopuły do schronu poza wykopaliskami. Była to pierwsza rzecz, o której dowiedziała się od matki i ojca, gdy tylko kopuła została wzniesiona... - Tutaj kurier TM - 370. Tio, moja droga, czy to ty? Nie bój się, kochana, odbywamy właśnie niezbyt pilną misję, a że było nam po drodze, więc przywieźliśmy wcześniej waszą pocztę. Odbiór. Mocny, kontraltowy głos był trochę zniekształcony przez nie najnowsze już głośniki, mimo to sprawił Tii wielką radość. Zaczęła lekko podskakiwać na swoim stołeczku, nie mogąc ukryć podniecenia. - Moira! Tak, tak, to ja! Ale... - Jej radość trochę przygasła. Kiedy ostatnio Moira tu zawitała, jej kod wywoławczy brzmiał CM, nie TM. - Moiro, co się stało z Charliem? - Jej głos stał się jakby poważniejszy. - Czyżbyś przestraszyła kolejnego mięśniowca? Wstydź się! Nie pamiętasz już, co ci mówiono, gdy wyrzuciłaś Ariego?! Uh - odbiór. Cztery sekundy; wieczność. - Moja droga, ja go wcale nie przestraszyłam - odpowiedziała Moira, jednak Tia wyczuła w jej głosie nutkę poczucia winy. - Zdecydował się ożenić, wychować potomstwo, osiąść naboje jak szczur lądowy. Nie martw się, ten będzie już ostatni jestem tego pewna. Tomas i ja pasujemy do siebie doskonale. Odbiór. - To samo mówiłaś o Charliem - przypomniała ponuro Tia. - I o Arim, i Lilianie, Julesie, i... Moira przerwała jej tę nie kończącą się wyliczankę. - Zapal, proszę, światła lądowania. Dokończymy naszą dyskusję, gdy wyląduję. - Jej głos stał się bardziej stanowczy. - Poza tym przywiozłam ci prezent urodzinowy. Dlatego nie mogłam tu nie wstąpić. Odbiór. Tak jakby prezent urodzinowy zdołał powstrzymać ją przed wymienianiem kolejnych chybionych prób Moiry z mięśniowcami! Cóż - może troszeczkę. Zapaliła światła lądowiska, po czym, czując lekką dumę, wykonała pozostałe czynności niezbędne do lądowania. Ustawiła reflektory, włączyła monitory pomocnicze, następnie poleciła AI, by nawiązał łączność z systemem nawigacyjnym Moiry. Gdyby Moira przybyła tu parę miesięcy temu, musiałaby wylądować bez niczyjej pomocy. Dzisiaj jednak Tia doskonale wiedziała, co ma robić. Dziewczynka przysunęła się bliżej mikrofonu. - Wszystko sprawdzone i gotowe do rozpoczęcia ostatniej fazy lądowania, Moiro. Ciekawe, co też mi przywiozłaś? Odbiór. - Och, ty mała spryciaro! - wykrzyknęła Moira głosem pełnym zachwytu. - Uruchomiłaś cały system. Sporo się nauczyłaś od naszego ostatniego spotkania! Dziękuję ci, moja droga, a o tym, co ci przywiozłam, dowiesz się, gdy już będę na dole. Bez odbioru. No cóż, próbowała. Zeskoczyła ze swojego stołka, pozwalając, aby AI i zewnętrzne systemy nawigacyjne przejęli kontrolę nad wprowadzeniem statku mózgowego do bazy. Moira nie oddawała nikomu sterów, jeżeli to nie było konieczne. Stanowiło to jedną z przyczyn jej odwiecznych problemów z mięśniowcami. Nie ufała im, gdy mieli prowadzić i do tego zupełnie się z tym nie kryła. Szczególnie Ariemu było to nie w smak. Za wszelką cenę chciał udowodnić, że równie dobrze czuje się za sterami AM - 370. Doszło nawet do tego, że próbował uniemożliwić jej kontrolę nad statkiem. Teraz trzeba było podjąć następną decyzję: czy powinna się ubrać i pójść zawiadomić rodziców? Złapanie ich przez com nie było takie proste; prawdopodobnie nie mieli przy sobie osobistych nadajników. A jeżeli nawet je mieli, to nie oczekiwali żadnego wezwania. Nie był to nagły wypadek i z pewnością nie byliby zadowoleni, gdyby przerwała im jakąś istotną pracę, na przykład dokumentację znalezisk czy żmudne oznaczanie ich wieku. Nie pomógłby nawet fakt, że statkiem, który przyleciał, była Moira. Poza tym Moira nie wspomniała o niczym, co byłoby dla nich istotne. Z pewnością nie poruszałaby tak błahych tematów, jak zmiana mięśniowców czy prezent urodzinowy, gdyby miała do przekazania coś naprawdę ważnego. Tia zerknęła na zegar; do przerwy na lunch nie zostało więcej niż pół godziny. Wiedziała, że dla jej rodziców, Poty Andropolous - Cade (doktora nauk biosądowniczych, ksenologii, archeologii) i jej męża Braddona Maartensa - Cade'a (doktora nauk geologicznych, fizyki astralnej i licencjonowanego astrologatora), punktualność była sprawą podstawową. Dokładnie o godzinie siódmej każdego ranka, niezależnie od miejsca pobytu, rodzina Cade'ów spożywała śniadanie. Punktualnie o dwunastej rodzice wracali do kopuły, by wspólnie z Tią zjeść lunch. AI miał dopilnować, żeby o szesnastej Tia zjadła coś na przekąskę. Natomiast o dziewiętnastej powracali na wspólną kolację. Zatem za trzydzieści minut Pota i Braddon przybędą do kopuły. Moira nie mogła wylądować później niż za dwadzieścia minut. Gość ze statku powinien zatem zjawić się tu jeszcze przed nimi. Tia krzątała się po pokoju gościnnym kopuły, zbierając swoje książki i łamigłówki, wyrównując poduszki na sofie, zapalając lampy i holoskop, który wyświetlał falujące niebieskie drzewa na tle zielonej laguny na Myconie, gdzie poznali się jej rodzice. Poleciła AI, by zaparzył kawę. Pominęła przy tym program przygotowania lunchu, włączając system V - l, który Braddon zainstalował, by mogła przyjmować gości. Sama wybrała muzykę; żywszą część Suity Arkenstone, która według niej najbardziej pasowała do sytuacji. Ponieważ skończyła przygotowania, a nikt się jeszcze nie pojawił, czekała. Czekanie było czymś, czego nauczyła się bardzo wcześnie. Sądziła, że umie to robić bezbłędnie, gdyż sporo miała takich "pustych" chwil w swoim młodym życiu. Czas dziecka archeologów przepełniony był czekaniem, zazwyczaj samotnym, co czyniło je o wiele bardziej samodzielnym. Tia nie znała innych dzieci, nie miała kolegów w swoim wieku. Rodzice zazwyczaj prowadzili prace wykopaliskowe tylko we dwoje, gdyż specjalizowali się w stanowiskach pierwszej klasy; gdy takich nie było, prowadzili wykopaliska drugiej klasy. Nigdy natomiast nie uczestniczyli w pracach trzeciej klasy. A tam właśnie znajdowały się setki ludzi wraz ze swymi rodzinami. Nieczęsto się też zdarzało, by inni naukowcy w wieku jej rodziców, pracujący na stanowiskach drugiej klasy, mieli siedmioletnie dzieci. Wiedziała, że to, iż rodzice zabierali ją na każdą wyprawę, było uważane za postępowanie dość ekscentryczne - zwłaszcza że była tak małym dzieckiem. Większość małżeństw pracujących z dala od domu zostawiała swe pociechy u krewnych lub wysyłała je do szkół z internatami. Tia słuchała toczących się wkoło rozmów dorosłych, a oni nie zwracali na nią uwagi, sądząc, że niczego nie rozumie. Sporo się dzięki temu nauczyła; prawdopodobnie dużo więcej niż rodzice mogli przypuszczać. Wielokrotnie podsłyszała twierdzenie, iż była efektem czegoś nie przemyślanego. Kiedy indziej dotarło do jej uszu słowo "wpadka". Bardzo dobrze rozumiała, co znaczyły owe komentarze. Kiedy ostatnim razem ktoś znów się tak wyraził, stwierdziła, że ma już dosyć tego wszystkiego. Zdarzyło się to na przyjęciu, podczas przeglądania pism naukowych. Podeszła prosto do kobiety, która zadała tego rodzaju pytanie, i rzetelnie ją poinformowała, że ona, Tia, była zaplanowana bardzo "uważnie". Braddon i Pota uzgodnili wspólnie, iż dziecko nie będzie kolidowało z ich karierami, jeżeli zdecydują się na nie w odpowiednim momencie. Zatem urodziła się, gdy jej rodzice mieli już ustaloną renomę w świecie nauki. Była zaplanowana od samego początku; od decyzji, że się urodzi, po każdy detal z nią związany; od miniaturowego nadmuchiwanego pojemnika, który służył jej za kołyskę, zanim zaczęła raczkować, przez pneumatyczny namiot, który był jej dziecięcym pokoikiem, po wybór AI, który najlepiej spełniał podwójną funkcję nauczyciela i opiekuna. Nieszczęsna kobieta, która zadała pytanie, zaczerwieniła się po same uszy i nie wiedziała, co powiedzieć. Pozostali próbowali zatrzeć niekorzystne wrażenie, śmiejąc się i tłumacząc jednocześnie, iż dziecko właśnie powtarzało to, co usłyszało w rozmowie dorosłych i z pewnością nie rozumie ani jednego słowa. Jednak chwilę potem Tia, posługując się etnologicznym nazewnictwem czterech różnych gatunków, włączając w to homo sapiens, udowodniła bezpodstawność uwag swego przedmówcy. Następnie, w czasie gdy całe towarzystwo nie było w stanie wykrztusić ani słowa, odwróciła się do oniemiałej kobiety. Poradziła jej, by zamiast zajmować się cudzymi sprawami, pomyślała o swoim potomstwie, bo jak tak dalej pójdzie, może nie zdążyć przed menopauzą. Tia dosłownie zamknęła usta wszystkim w tej części pokoju. Gdy później gospodarz przyjęcia skarżył się na nią, nie żałowała ani jednego słowa. - Ona była niegrzeczna i złośliwa - powiedziała. Kiedy gospodarz zaprotestował, że uwagi nie były przeznaczone dla niej, Tia odrzekła mu z niezaprzeczalną logiką: - Wiec nie powinna tego mówić tak głośno. Robienie niegrzecznych uwag za czyimiś plecami jest gorsze, niż powiedzenie czegoś niemiłego prosto w oczy. Braddon, zmuszany do rozprawienia się ze swoją córką, niedbale wzruszył ramionami i stwierdził tylko: - Ostrzegałem cię. A ty mi nie wierzyłeś. Tia nigdy nie dowiedziała się, przed czym właściwie tato ostrzegał doktora Juliusa. Od tamtego zdarzenia uwagi o tym, że była "nie zaplanowana" czy też "przypadkowa", przynajmniej w jej obecności, skończyły się. Mimo to, ludzi wciąż niepokoiła jej przedwczesna dojrzałość oraz to, że nie miała wielu okazji do zabawy ze swoimi rówieśnikami. Tak naprawdę jednak Tia nie dbała o to, że nie znała dzieci, z którymi mogłaby się bawić. Pobierała najlepsze lekcje w znanym jej wszechświecie dzięki centrum bazy danych; miała również AI, z którym mogła rozmawiać, mnóstwo rzeczy do zabawy, a także nieograniczoną swobodę w decydowaniu o swoich zajęciach; oczywiście, gdy tylko lekcje były odrobione. A co najważniejsze - miała mamę i tatę, którzy spędzali z nią o wiele więcej czasu, niż większość rodziców poświęca swym dzieciom. Wiedziała o tym z książkowych statystyk dotyczących opieki nad dziećmi, jak i od Sokratesa z AI, który wszędzie z nimi podróżował. Rodzice nigdy nie byli znudzeni jej pytaniami i rozmawiali z nią zawsze, niezależnie od jej wieku. Jeżeli czegoś nie rozumiała, wystarczyło jedno jej słowo, by zaraz tłumaczyli wszystko i powtarzali aż do znudzenia. Gdy praca przy wykopaliskach nie angażowała ich bez reszty, zabierali ją ze sobą. Nigdy nie słyszała, by jakiekolwiek dziecko przebywało z rodzicami w ich miejscu pracy. Jedyne, co mogła im zarzucić, to fakt, że czasem tłumaczyli jej coś zbyt dokładnie. Doskonale pamiętała moment, w którym zaczęła pytać: "dlaczego?" przy każdej okazji. Sokrates powiedział jej, że to pytanie jest etapem, przez który każde dziecko musi przejść - zazwyczaj po to, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Ale Pota i Braddon brali ją bardzo dosłownie... AI stwierdził niedawno, że jej etap "dlaczego?" był chyba rekordowo krótki. Stało się tak, ponieważ rodzice odpowiadali na każde jej pytanie, wdając się w najdrobniejsze szczegóły. Gdy byli pewni, że wszystko rozumie, nie miała już właściwie o co pytać. Po miesiącu "dlaczego?" przestało ją bawić, więc zajęła się innymi rzeczami. Zupełnie nie tęskniła za innymi dziećmi. Kiedy się z nimi spotykała, traktowała je z przezornością antropologa odkrywającego nowe, potencjalnie groźne gatunki. Uczucie to narastało do tego stopnia, że inne dzieci zaczęły się jej jawić jako nudne kreatury. Ich zainteresowania, ich światy były bardzo ubogie, ich zasób słownictwa był ledwie cząstką tego, którym posługiwała się Tia. Poza tym większość z nich nie miała najmniejszego pojęcia o grze w szachy. Mama opowiadała w towarzystwie historię, jak to pewnego razu dwuletnia Tia do tego stopnia oszołomiła jedną ze swoich dorosłych rozmówczyń, że ta aż zamilkła. W pomieszczeniu, w którym przebywały, stały na stoliku piękne, zabytkowe szachy. Mała przez pół godziny wpatrywała się w nie błagalnym wzrokiem, zanim kobieta zorientowała się, o co jej chodzi. Tia także doskonale pamiętała to wydarzenie. Kobieta wzięła do ręki pięknie rzeźbionego skoczka i zaczęła poruszać nim przed oczami Tii. - Widzisz konika? - rzekła przymilnie. - Czyż nie jest śliczny? W tym momencie Tia wstała urażona, wyprostowała się dumnie i spojrzała kobiecie prosto w oczy. - To nie jest konik - oznajmiła chłodno i wyraźnie. - To jest skoczek. Porusza się po literze L. I mama mówi, że jest to figura często pośw... pwś... puwś... W tym momencie przyszła jej z pomocą mama. - Poświęcana? - podpowiedziała. - To znaczy "poddawana". Tia skinęła główką, promieniejąc wdzięcznością. - Bardzo często poddawana, zaraz po pionkach. - Następnie spojrzawszy na kobietę dodała: - Które bynajmniej nie są małymi ludzikami! Kobieta skryła się w kącie i nie opuściła go, dopóki Tia i jej rodzice pozostawali w pokoju. Rozbawiony tą sytuacją przełożony mamy zdjął ze stolika szachy i zagrał z Tia partię. Oczywiście wygrał, ale Tia pokazała, że w istocie szachy nie są jej obce. Mężczyzna był pod takim wrażeniem, iż zabrał ją ze sobą na taras, gdzie razem rozpoznawali gatunki żerujących tam ptaków. Wtedy właśnie odkryła, że istnieją dwa sposoby zwracania uwagi dorosłych: albo poprzez wprowadzanie ich w zachwyt, albo poprzez gorszenie. Moira należała do tych oczarowanych, w przeciwieństwie do większości jej mięśniowców. Jedynie Charlie był tu wyjątkiem i dlatego Tia sądziła, że właśnie on pozostanie na statku mózgowym. Poza tym nie miał nic przeciwko temu, by wygrywała z nim w szachy. Westchnęła. Prawdopodobnie nowy mięśniowiec będzie należał do tego drugiego rodzaju ludzi. - Twój gość jest na lądowisku - powiedział AI, wyrywając ją z zamyślenia. - Ma na imię Tomas. Moira prosiła, żebyś włączyła przeze mnie powierzchniową linię radiową, by mogła z tobą porozmawiać, w czasie gdy Tomas pomaszeruje w kierunku kopuły. - Zrób to Sokratesie - rzekła do AI. Oto cały problem z AI: jeżeli nie dostanie wyraźnego polecenia, to trzeba mu wszystko potwierdzać, zanim cokolwiek zrobi. W podobnej sytuacji człowiek z kapsuły dobrze wiedziałby, jakie czynności należy wykonać. - Tomas ma twój prezent urodzinowy - powiedziała po chwili Moira. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. - To znaczy, czy on mi się spodoba? - odpowiedziała sprytnie. - Masz nadzieję, że go nie przestraszę. - Powiedzmy, że użyję cię jako papierka lakmusowego, dobrze? - spytała Moira. - I pamiętaj, kochanie - Charlie naprawdę zakochał się w ziemskim pyle. Odkąd poznał Michiko, loty kosmiczne przestały go bawić. - Westchnęła. - Jakież to było romantyczne. Prawdziwa miłość w stylu Romea i Julii, taka, o jakiej rzadko się już słyszy. Michiko jest czarującą, małą laleczką - naprawdę nie mogę go o nic winić. Właściwie... częściowo to jest też twoja wina. Tak był tobą zafascynowany, że mówił już tylko o tym, jak bardzo chciałby mieć dziecko podobne do ciebie. Cóż, Michiko namówiła Centralę, by znalazła mu pracę na ziemi, a na jego miejsce zaproponowano mi Tomasa, i to bez żadnej grzywny, gdyż tym razem to nie ja byłam sprawczynią całego zamieszania. - Płacenie za odpadających mięśniowców jest chyba twoim odwiecznym problemem - zaczęła Tia, gdy wewnętrzne drzwi dla przylatujących rozsunęły się i ktoś w antyciśnieniowym kombinezonie przeszedł przez próg, trzymając w ręku pudełko i hełm. Tia z dezaprobatą spojrzała na jego hełm; zdjął go w łączniku, gdy tylko ciśnienie zostało wyrównane. To nie był najlepszy pomysł. Łączniki znane były bowiem z nieszczelności, szczególnie te stare, które znajdowały się w eksploratoriach pierwszej klasy. Tak wiec na samym początku musiała postawić mu punkt w kolumnie minusów. Powierzchowność jednak miał miłą, co łagodziło pierwsze wrażenie. Jego okrągła, opalona twarz otoczona była kruczoczarnymi włosami, miał jasnobrązowe, budzące zaufanie oczy i szerokie usta. Tak więc jego wygląd wywarł na dziewczynce korzystne wrażenie. Dość szybko wszedł do środka. - Cześć, Tomas - powiedziała bez emocji. - Nie powinieneś zdejmować hełmu w łączniku, wiesz? Należało poczekać, aż wewnętrzna śluza zostanie zasunięta. - Ona ma rację, Tomas. - Głos Moiry zabrzmiał z tablicy comu. - Te wykopy pierwszej klasy zawsze miały najgorsze wyposażenie. Wszystko tu jest stare, a niektóre urządzenia z pewnością nie są niezawodne. Zabezpieczenia śluz puszczają bez przerwy. - Ostatni raz coś takiego wydarzyło się miesiąc temu, kiedy wchodziłam do środka - potwierdziła słowa Moiry Tia. - Mama przez wiele godzin instalowała nowe zabezpieczenia, a mimo to nie była z nich do końca zadowolona. Tom zaczął się powoli wycofywać, a w jego oczach można było zauważyć wyraz głębokiego zdziwienia. Prawdopodobnie chciał zapytać, gdzie są jej rodzice. Nie spodziewał się powitania zaczynającego się od wykładu na temat bezpiecznego korzystania z kombinezonu antyciśnieniowego. - Och! - To było wszystko, co zdołał wykrztusić. - Ach, dziękuję, będę o tym pamiętał w przyszłości. - Nie ma za co - odrzekła. - Moi rodzice są na terenie wykopalisk. Wybacz zatem, że nie mogą się w tej chwili z tobą spotkać. - Powinnam was sobie przedstawić. - Usłyszeli głos Moiry z comu. - Tomas, to jest Hypatia Cade. Jej matką jest doktor Pota Andropolous - Cade, natomiast jej ojcem - doktor Braddon Maartens - Cade. Tia, to jest Tomas Delacorte - Ibanez. - Miło mi cię poznać, Tomas - odpowiedziała z wyszukaną grzecznością. - Mama i tata będą tutaj za - spojrzała na swój zegarek - dziesięć minut. Może zanim się zjawią, napijesz się świeżej kawy i coś zjesz? Znów wydawał się cofać w kierunku wyjścia. - Proszę o kawę - powiedział po chwili. - Jeśli będziesz tak dobra. Obserwowała go z kuchni. Tomas w tym czasie zdjął skafander i gdy wróciła z filiżanką kawy oraz z czymś do zjedzenia, musiała w duchu przyznać, że był bardzo przystojny w obcisłym, skórzanym kombinezonie pokładowym. Nie był jednak wyjątkiem, wszyscy mięśniowcy Moiry byli dobrze zbudowani. To była także część problemu; Moira miała skłonności do ich wyboru na podstawie wyglądu, dopiero później zwracała uwagę na ich osobowość. Przyjął kawę i jedzenie z lekkim zakłopotaniem, tak jakby zdecydował się traktować dziewczynkę jako rodzaj nieznanego, nowego doznania. Ona ledwo mogła powstrzymać się od śmiechu. - To bardzo niezwykłe imię - powiedział po niezręcznie długiej przerwie. - Hypatia, czy nie tak? - Tak - odparła. - Dano mi tak na imię na cześć ostatniej opiekunki wielkiej biblioteki aleksandryjskiej na planecie Terra. Tia zauważyła, że nieobce są mu historyczne imiona i fakty. Tak więc, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Julia, nie był kompletnym ignorantem, jeżeli chodziło o historię. - Ach, to mogło być wtedy, kiedy spalili ją Rzymianie, za czasów Kleopatry - zaczął. Przerwała mu, kręcąc głową. - Nie, biblioteka nie została wtedy zniszczona. Przetrwała aż do czasów Konstantyna - kontynuowała, rozkoszując się swoją ulubioną opowieścią i przekazując ją dokładnie tak, jak usłyszała ją od Poty i jak zapisana była w historycznym centrum bazy danych. - Działo się to, gdy sfora brudnych chrześcijańskich fanatyków zdobyła bibliotekę, której opiekunką była Hypatia. Nakłonili ich do tego ludzie zwący siebie prorokami i świętymi, a pragnący, aby spłonęła do cna, gdyż zawierała "pogańskie książki, kłamstwa i herezje". Kiedy Hypatia próbowała ich powstrzymać, została zamordowana - ukamienowana i stratowana na śmierć. - Och - rzekł słabo Tomas zupełnie zaskoczony; wydawał się szukać czegoś odpowiedniego do powiedzenia i wybrał pierwszą myśl, która mu przyszła do głowy. - Uch, dlaczego nazwałaś ich "brudnymi chrześcijanami"? - Bo tacy byli - odpowiedziała zniecierpliwiona. - Byli fanatykami, w większości wyrzutkami lub pustelnikami, którzy przyrzekli się nie kąpać, gdyż kąpiel była domeną Rzymian i pogan. - Tia udała, że wącha. - Przypuszczam, że nie przeszkadzało im to, iż przy tej okazji stwarzali doskonałe warunki do życia pchłom, a ich ciała wprost cuchnęły. Nie wspomnę o chorobach! - Przypuszczam, że byli zaślepieni swoim fanatyzmem - stwierdził nieśmiało Tomas. - Uważam, iż Hypatia była bardzo odważna, lecz trochę za mało sprytna - kończyła Tia. - Nie sądzę, bym na jej miejscu stała bezczynnie i pozwoliła rzucać w siebie kamieniami. Uciekłabym albo pozamykałabym wrota - lub coś w tym rodzaju. - Cóż, może nie miała wyboru - powiedział ostrożnie Tomas. - Myślę, że w takiej chwili nie była w stanie zatrzymać tych ludzi i było zbyt późno, żeby uciec. Tia skinęła powoli głową i pomyślała o ciężkich aleksandryjskich szatach, w których na pewno nie można było swobodnie biegać. - Sądzę, że masz rację - zgodziła się. - Odkąd pamiętam, trudno było mi pogodzić się zmyślą, że Ona była głupia. Tomas roześmiał się. - To znaczy - nie mogłaś pogodzić się z faktem, że kobieta, na której cześć dano ci imię, była głupia? Doskonale cię rozumiem. O wiele przyjemniej jest nosić imię bohatera, który był odważny, bo nie miał innego wyjścia, niż kogoś, kto był za mało przebiegły, by uniknąć kłopotów. Tia roześmiała się szczerze i zrozumiała, że polubi To - masa. Zauważyła, że choć początkowo nie wiedział, jak ją traktować, to jednak szybko zaczął z nią rozmawiać jak z kimś równym sobie, inteligentnym i wrażliwym. Najwyraźniej Moira też to spostrzegła, bo kiedy mówiła, jej głos był o wiele spokojniejszy. - Tomas, czyżbyś o czymś zapomniał? Przecież przywiozłeś Tii jej spóźniony prezent urodzinowy. - Rzeczywiście zapomniałem! - wykrzyknął. - Wybacz mi, Tia! Podał jej pudełko, a ona musiała bardzo uważać, by nie porwać go natychmiast, jak z pewnością zrobiłoby małe dziecko. - Dziękuję ci, Moira - powiedziała w kierunku tablicy comu. - Nic nie szkodzi, że spóźniony. Wiesz dobrze, iż sprawiłaś mi wielką radość. - Jesteś po prostu zbyt dobrze wychowana, by okazać swoje uczucia - zaśmiała się Moira. - No dalej, otwórz prezent! Tia ostrożnie zdjęła klamry kurierskiej skrzynki, by ujrzeć pod spodem kolorowe opakowanie. W środku znajdowało się coś o nieregularnych kształtach... ...Nie wytrzymała dłużej i dopadła do prezentu jak każde zwyczajne dziecko. - Och! - wykrzyknęła, gdy dotarła do ukrytej zabawki. Schwyciła ją bez słowa i uniosła do góry, przyglądając się jej w jasnym świetle kopuły. - Podoba ci się? - spytała niespokojnie Moira. - To znaczy, wiem, że o to prosiłaś, ale rośniesz tak szybko; bałam się, że dostaniesz go za późno. - Kocham go! - wykrzyknęła Tia, ściskając mocno jasnoniebieskiego misia i tuląc policzek do jego miękkiego futerka. - Och, Moiro, ja go po prostu kocham! - Cóż, niełatwo było go zdobyć; pozwól, że ci o tym opowiemy. - I Moira zaczęła opowiadać z ożywieniem, a szeroki uśmiech na twarzy Tomasa stał się jeszcze szerszy. - Wy, delikatnicy, jesteście w ciągłym ruchu; musiałam znaleźć misia, który odpowiadałby określonym wymaganiom; takiego, który wytrzymałby wszelkie próby. Musisz wiedzieć, że w ogóle niełatwo jest znaleźć pluszowego misia w tej części kosmosu. Chyba po prostu wyszły z mody. Nie przeszkadza ci to, że jest niebieski? - Lubię niebieski kolor - rzekła uszczęśliwiona Tia. - A czy może być taki puszysty? To był pomysł Tomasa. - Dziękuję ci - zwróciła się do mięśniowca. - Jest cudowny w dotyku. - Miałem kudłatego psa, kiedy byłem w twoim wieku - wyjaśnił. - Gdy Moira powiedziała, że chcesz misia podobnego do tego, jakim ona się bawiła, zanim została człowiekiem z kapsuły, pomyślałem sobie, że ten oto kolega będzie lepszy niż jakikolwiek inny miś. Pochylił się nad nią poufale i przez chwilę Tia bała się, iż zaczyna traktować ją protekcjonalnie tylko dlatego, że tak entuzjastycznie zareagowała na zabawkę. - Muszę ci się do czegoś przyznać, Tia. Przekopywanie tych wszystkich sklepów z zabawkami sprawiło mi naprawdę wielką przyjemność - wyszeptał. - Mnóstwo tych rzeczy nigdy nie dotrze do dzieci. Znalazłem na przykład logiczne łamigłówki, o jakich ci się nie śniło, zestaw do robienia magicznych sztuczek, któremu nie mogłem się oprzeć, i obawiam się, że wydałem zbyt dużo pieniędzy na modele statków kosmicznych. Roześmiała się. - Nikomu o tym nie powiem, jeśli ty nie powiesz - odpowiedziała, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Pota i Braddon są w łączniku - przerwał Sokrates. - Czy mam zarządzić, żeby kuchnia przygotowała lunch? - Zatem właściwie dlaczego się tu znaleźliście? - zapytał Tomas, kiedy mieli już za sobą wymianę grzecznościowych zwrotów i rozmowa nieuchronnie poczęła zmierzać ku kwestii pracy Braddona i Poty. Wskazał ruchem ręki na krajobraz rozpościerający się za oknem widokowym. Wokół pięły się w niebo góry o wiele, wiele wyższe niż na planecie Terra, czy też na jakiejkolwiek innej znanej mu planecie. Ta niewielka kula skał, pokryta cienką warstwą pyłu, była bardzo podobna do owych dzikich części Marsa, z czasów gdy jeszcze nie został uformowany na podobieństwo Terry. Niebo nad tą planetą było tak ciemne w środku dnia, że obok słońca doskonale było widać wszystkie gwiazdy. - Nie sądzę, by było tu coś ciekawego dla archeologa. Przecież nie ma tu powietrza w atmosferze, a sama sceneria, choć fascynująca, nie jest chyba warta spędzenia tutaj wielu miesięcy. Braddon zaśmiał się, a jego wydatne usta rozszerzyły się, ukazując mocne zęby. Także Tia skryła uśmiechniętą twarz. Świadomie czy też nie, Tomas pobudził jej ojca do udzielenia wyczerpujących objaśnień. Całe szczęście, że Braddon miał dar ciekawego opowiadania. Zawsze był wykładowcą bardzo chętnie zapraszanym na rozmaite sesje naukowe, oczywiście jeżeli dysponował czasem. - Nikt nie spodziewa się znaleźć czegokolwiek na planetach takich jak ta, Tomas - odpowiedział Braddon, opierając się wygodnie na rozrzuconych na sofie poduszkach. - Dlatego właśnie te wykopaliska są tak intrygujące. James Salomon i Tory Kildaire odkryli pierwsze budowle na czwartym księżycu Bety - Orionie Trzy; a tam z pewnością nie było normalnych warunków. Praktycznie każdego ważnego odkrycia dokonywano na całkowicie lub prawie całkowicie pozbawionych powietrza planetach. Pota i ja pracowaliśmy na ponad dwunastu stanowiskach archeologicznych, wykonując badania pierwszej klasy; wszystkie były podobne do tego. Tomas znów spojrzał przez okno widokowe. - Z tego wynika, że byli oni... - ...kosmicznymi wędrowcami, tak? - dokończyła Pota, potrząsając głową, aż zawirowały jej szarobrązowe włosy. - Myślę, że co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Mimo iż nie znaleźliśmy śladu czegokolwiek, co mogło im służyć do przenoszenia się z kolonii do kolonii - ale to nie jest bynajmniej najistotniejsza kwestia. Braddon skinął głową. - Prawdziwą zagadką jest to, dlaczego nigdy nie zakładali stałych osad. Nigdy też nie pozostawali w jednym miejscu dłużej niż kilka dekad. Nikt nie wie, dlaczego przybyli akurat tutaj i dlaczego stąd odlecieli. Tomas roześmiał się. - Coś mi się wydaje, że zmieniali planety tak często, jak wy dwoje - powiedział. - Być może robili po prostu to samo co wy - odkrywali dawne cywilizacje i podążali ich śladem wśród gwiazd. Braddon wykrzyknął z udawanym przerażeniem. - Proszę! Nawet nie myśl w ten sposób! Pota tylko się roześmiała. - Gdyby tak było, znaleźlibyśmy ślady ich działalności - stwierdziła, uderzając jednocześnie Braddona w kolano z figlarną przestrogą. - Reasumując: mimo tak niekorzystnych warunków umieli doskonale przechowywać różnorakie przedmioty. Gdyby EsKaysi byli archeologami, z pewnością znaleźlibyśmy podstawowe narzędzia ich pracy. Ciągle zużywamy szczotki i łopaty, które po prostu zostawiamy na bezużytecznych stanowiskach. Oni robiliby prawdopodobnie to samo. - A co z odpadami? - podjęła Tia. - Przecież bez przerwy wyrzucacie nieudane odlewy znalezisk, mamo. Gdyby byli archeologami, musielibyśmy odnaleźć stosy odpadów. - Rzeczywiście, Tia ma rację - przyznał Braddon. - Oto i masz, Tomasie, niezbity dowód. - Przekonaliście mnie - odrzekł dobrodusznie Tomas. - I gdyby ta teoria była prawdziwa, czyż nie powinno tu być śladów wcześniejszych cywilizacji? - wtrąciła Moira. - A wy nigdy nie znaleźliście niczego, co byłoby wytworem innej rasy niż EsKaysów. - W tym właśnie rzecz - potwierdziła Pota i uśmiechnęła się. - Sam widzisz, Tomasie, jak łatwo można obalić archeologiczne teorie. - Powinienem więc być wdzięczny za to, że jestem partnerem Moiry - powiedział Tomas. - I zostawić wszelkie teoretyzowanie lepszym ode mnie. Po chwili rozmowa zeszła na sprawy Instytutu oraz związanych z nim nowinek zawodowych i towarzyskich. Tia znowu zerknęła na zegar; było już dawno po czasie, kiedy jej rodzice powinni wrócić na teren wykopalisk - musieli więc zdecydować, że resztę dnia spędzą w domu. Tematy, które poruszano, nie bardzo ją interesowały, zwłaszcza gdy w rozmowie zaczęła dominować polityka, i to zarówno Instytutu, jak i rządu Organizacji Światów Centralnych. Zabrała misia, uprzejmie wszystkich przeprosiła i poszła z powrotem do swojego pokoju. Od kiedy dostała od Tomasa zabawkę, nie miała jeszcze okazji, żeby się nią nacieszyć. Ostatnio Moira opowiedziała Tii, skąd się biorą ludzie z kapsuł. Sama, w przeciwieństwie do większości, została w niej umieszczona, gdy miała prawie cztery lata. Aż do tego czasu istniała bowiem nadzieja, że jej postępująca, wrodzona wada rozwojowa cofnie się. Wadą tą było przedwczesne starzenie się. Choroba spowodowała, że w wieku trzech lat Moira miała ciało sześćdziesięcioletniej kobiety. Niestety, nie było na to lekarstwa, dlatego zanim jeszcze skończyła czwarty rok życia, jej rodzina zadecydowała umieścić jaw kapsule. Od tej pory nic złego nie mogło się przytrafić jej nieprzeciętnemu mózgowi. Wkrótce dorównała intelektualnie wielu starszym szkolnym kolegom, a nawet przerosła tych, którzy przebywali w kapsułach od samych narodzin. Jedną z jej ulubionych zabawek w tamtym czasie był szmaciany miś. Moira lubiła wymyślać przygody Iwana Groźnego, który przemierzał w trojce śnieżne stepy Nowej Gagarinady. Tia uwielbiała te opowieści. To one właśnie, jak i książka Kubuś Puchatek, którą otrzymała od Moiry, wzbudziły tęsknotę Tii do nierzeczywistego świata. Marzenia znalazły odbicie w baśniach i w Puchatku - dlatego właśnie pragnęła mieć takiego misia, jakiego miała Moira. Chciała mieć prostą zabawkę, która nie umiała mówić, nauczać lub chodzić, nie posiadała elektronicznej inteligencji; coś, co istniało tylko po to, by to nosić i przytulać; coś, w co można było się wsłuchać, gdy nie chciało się słyszeć niczego innego... Moira obiecała. Moira nie zapomniała. Tia zamknęła drzwi od swojego pokoju i wezwała AI - Sokratesie, czy mógłbyś połączyć mnie z Moira? - spytała. Wiedziała, że Moira doskonale sobie poradzi z prowadzeniem konwersacji w innym pokoju i jednoczesną rozmową z nią tutaj. - Tia, czy rzeczywiście podoba ci się prezent? - zapytała Moira z niepokojem, gdy tylko połączenie zostało zrealizowane. - On jest wspaniały - odparła dziewczynka bez namysłu. - Mam nawet imię dla niego: Teodor Edward Miś. - Czyli Ted E. Miś w skrócie? - zaśmiała się Moira. - Jest świetne, doskonale do niego pasuje. On ma taki poważny wyraz twarzy. Ktoś mógłby pomyśleć, że był kiedyś kierownikiem jakiegoś konsorcjum. Wygląda jak miś, który ma wielkie plany w głowie. Tia obejrzała uważnie Teda. Moira miała rację; był małym, statecznym misiem; wyglądał tak, jakby wsłuchiwał się w każde wypowiedziane tutaj słowo. Jasnoniebieski kolor futerka, a nawet śmieszna, czerwona koszulka z nie - biesko - żółtym znaczkiem fluorescencyjnym, przedstawiającym błyskawicę przecinającą okrąg, nie zakłócały w żaden sposób powagi, jaka malowała się na jego twarzy. - Czy jeszcze o czymś powinnam wiedzieć, Moiro? - zapytała, tuląc swojego nowego przyjaciela. - Wyniki ostatniego zestawu twoich testów wydają się zadowalać wszystkich psychoanalityków. Jesteś doskonale zrównoważoną i samodzielną dziewczynką - odpowiedziała Moira, dobrze wiedząc, co Tia miała na myśli. - , Tak więc nie będzie już mowy o tym, by namawiać twoich rodziców, żeby wysłali cię do szkoły z internatem. Tia odetchnęła z ulgą; było to jej największe zmartwienie, od czasu gdy Moira odwiedziła ją ostatnim razem. Statek odleciał z wynikami wielu testów i psychoanaliz, których przeprowadzenie zabrało aż dwa dni. - Muszę ci się jeszcze do czegoś przyznać - tajemniczo dodała Moira. - Powiedziałam lekarzom, o jaki prezent urodzinowy mnie poprosiłaś. - I co oni na to? - zapytała zaniepokojona Tia. Czy pomyśleli, że jest słabo rozwinięta lub - jeszcze gorzej - iż jest to oznaka jakiejś nerwicy? - Och, mówię ci Tio, to było bardzo zabawne. Rozmawiali ze mną przy włączonym comie, tak jakbym była jakimś AI, który rozumie tylko to, co się mówi wprost do niego. Dzięki temu słyszałam każde wypowiedziane przez nich słowo. Na początku milczeli, aż wreszcie jeden z nich przemówił: "Dobry Boże, to dziecko jest normalne". Tak jakby się spodziewał, że będą mieli do czynienia z małym potworem - zaśmiała się Moira. - Przypuszczam nawet, kto był owym zaskoczonym lekarzem - powiedziała Tia. - Doktor Phelps - Pittman, czyż nie? - Trafiłaś w samą dziesiątkę! Co za dziewczyna! - rzekła Moira, wciąż nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Nie sądzę, by już wybaczył ci to, że rozgromiłaś go w Bitwę Szachów. A właściwie, jak ci się to udało? - Zbyt często poruszał królową - stwierdziła od niechcenia Tia. - Myślę, że on uwielbia obserwować jej kołyszące się podczas chodzenia biodra. Freud miałby więcej do powiedzenia na ten temat. Jej wywodom towarzyszył nieustający śmiech Moiry, który doprowadził ją do utraty tchu. - No, nie - powiedziała, gdy odzyskała mowę. - Ty mała terrorystko. Ktoś mógłby cię posądzić o to, że masz tyle opanowania, co człowiek z kapsuły! Tia przyjęła to jako komplement, nic więcej. - Przyrzekam, że nie powiem mu o twoich słabych punktach. - Głos ze statku zabrzmiał tym razem trochę uszczypliwie. - O jakich słabych punktach? - Tia była zdziwiona, gdyż nie przypuszczała, że ma jakikolwiek słaby punkt. - Nie znosisz poświęcać pionków. Myślę, że jest ci żal tych młodych chłopców. Tia zastanowiła się nad tym przez chwilę w milczeniu, by niezbyt chętnie przyznać Moirze rację. - Muszę się z tobą zgodzić - powiedziała. - To, że wszyscy mogą ich pobić, nie wydaje się w porządku. - Jednak nie masz takich problemów, gdy grasz na zwykłej planszy - zauważyła zdawkowo Moira. - To dlatego, że na zwykłej szachownicy są tylko małymi figurkami, symbolami - wyjaśniła Tia. - W Bitwie Szachów natomiast są gwardzistami, do tego bardzo ładnymi, wdzięcznymi - zaśmiała się. - Uwielbiam patrzeć, jak pionek atakuje skoczka i uderza go swoją piką prosto w... - I dlatego właśnie stary Phelps - Pittman się ciebie boi - powiedziała ostro Moira, gdyż przypuszczała, że Tia spróbuje temu zaprzeczyć. - Myśli, że możesz zrobić z nim to samo. - Cóż, przynajmniej nie będę musiała oglądać jego starczo skwaszonej miny przez następne półtora roku - rzekła wymijająco. - Może przez ten czas poćwiczę, jak ma zachowywać się normalna dziewczynka. - Możesz spróbować - odparła Moira - ale nie sądzę, by to coś dało. Co powiesz jednak teraz na partyjkę Bitwy Szachów? Miś Ted może sędziować. - Świetnie - zgodziła się. - Możesz skorzystać z pomocy komputera. Dam ci nawet przewagę jednego piona. - Chwileczkę! Chyba nie zrobiłaś aż takich postępów od mojego ostatniego pobytu na Salomon - Kildaire? - Po stronie Tii nastała cisza, więc statek powtórzył pytanie. - Czyżby jednak? Tia wzruszyła ramionami. - Sprawdź mój rekord w grze z Sokratesem - zaproponowała. Znów nastała cisza, tym razem to Moira milczała. - A niech to - odezwała się nagle z udawanym niezadowoleniem. - Irytujesz mnie. Powinnam zażądać dwóch pionów. - Nie ma mowy - odparła Tia, polecając AI umieszczenie gry z polem Bitwy Szachów naprzeciwko niej. - Zatem masz przewagę nad dzieckiem. - Mam przewagę nad dzieckiem? Ha! - powiedziała ironicznie Moira. - Ty nie jesteś dzieckiem. Zaczynam przyznawać rację Phelpsowi - Pittmanowi. Jesteś osiemdziesięciolatka wciśniętą w kostium małej dziewczynki. - Och, no dobrze - uległa Tia. - Nie dam ci drugiego piona, ale pozwolę ci zacząć białymi. - W porządku! - Moira szybko zapamiętała początkową sytuację na planszy. - No dobrze, nadnaturalne dziecko, zaczynajmy! Moira i Tomas nie mogli zostać długo; po kolacji statek odleciał i lądowisko znów było puste, a rodzina Cade'ów wróciła do swych zwykłych zajęć. Pota i Braddon spędzili wieczór na sprawdzaniu poczty, którą dostarczyła im Moira. Były to informacje od przyjaciół z innych eksploratoriów, plik naukowych pism z rozmaitych dziedzin oraz zalecenia z Instytutu. Ponieważ Tia już wiedziała, że żadne z nich nie dotyczyło jej bezpośrednio, mogła swobodnie oglądać jeden z holosów, które przywiozła jej Moira. Wszystkie były oczywiście sprawdzone przez wykładowców z Instytutu, którzy nadzorowali wychowanie każdego dziecka mieszkającego z rodzicami. Ale nawet oni nie mieli nic przeciwko historycznym hologramom, pod warunkiem, że były właściwe pod względem dydaktycznym. Fakt, że większość z nich była przeznaczona dla dorosłych, bynajmniej ich nie martwił. Gdyby jednak psychoanalitycy dowiedzieli się, jakie rzeczy ogląda Tia, z pewnością popadliby w ciężką histerię. Moira miała niezwykłą zdolność do wybierania holosów opartych na dobrych scenariuszach i takich, w których grali dobrzy aktorzy. Nie mógł się tym, niestety, poszczycić Czasoprzestrzenny Departament Edukacji, który także przysyłał Tii zestawy hologramów. Czteroczęściowy holos o Aleksandrze Wielkim wydawał się Tii szczególnie interesujący, mimo że ukazywał wczesne lata jego życia, zanim jeszcze stał się wielkim wodzem. Dziewczynka czuła więź z każdym, kto napiętnowany był "nieprzeciętnym" dzieciństwem. Chociaż dobrze wiedziała, iż dzieciństwo Aleksandra Wielkiego dalekie było od szczęścia, koniecznie chciała mu się przyjrzeć. Podczas oglądania holosu cały czas trzymała przy sobie Teda, by szeptać mu do uszka gorące komentarze, by było jej raźniej. Gdy skończyła się pierwsza część, mimo że była nią zafascynowana, posłusznie kazała Sokratesowi wszystko wyłączyć i udała się do głównego pomieszczenia, żeby powiedzieć "dobranoc" rodzicom. Termin kolejnego przybycia kuriera nie był jej jeszcze znany i dlatego chciała przeżywać wszystkie nowości możliwie jak najdłużej. To one przecież sprawiały jej największą przyjemność. Rodzice tak bardzo pochłonięci byli lekturą, że musiała potrząsnąć ich za ramiona, by zdali sobie sprawę z jej obecności. Gdy jednak oderwali wzrok od dokumentów, czule się z nią pożegnali. Nie mieli pretensji o to, że im przerwała. - Mam naprawdę wspaniałych rodziców - powiedziała Tedowi przed zaśnięciem. - Naprawdę wspaniałych. Nie tak jak Aleksander... Następny dzień stał pod znakiem zwykłych czynności. Obudził ją Sokrates, po czym umyła się i ubrała, pozostawiając Teda na starannie pościelonym łóżku. Kiedy weszła do głównego pomieszczenia, zastała tam Potę i Braddona, siedzących nad filiżankami kawy. - Dzień dobry, kochanie - powitała ją Pota, gdy Tia niosła z kuchni swoje mleko i pieczywo. - Czy podobał ci się holos o Aleksandrze? - Cóż..., to było interesujące - powiedziała szczerze Tia. - Podobali mi się aktorzy i sama fabuła. Kostiumy i konie były naprawdę niesamowite! Jednakże jego rodzice byli swoistymi... dziwakami, nie uważacie? Braddon łypnął na nią okiem i krzywo się uśmiechnął. - Jak na nasze realia byli rzeczywiście parą wariatów - odpowiedział. - Ale przecież nikt wtedy nie odważyłby się myśleć kategoriami naszych czasów. - Nie było też żadnego Departamentu Zdrowia Psychicznego, który mógłby ich ubezwłasnowolnić - dodała Pota z łobuzerskim uśmiechem, kontrastującym z jej szczupłą, delikatną twarzą. - Nie wolno ci zapominać, ty mały, dociekliwy kurczaczku, że nie oni mieli największy wpływ na Aleksandra. Pozostawał pod opieką nianiek i swego nauczyciela Arystotelesa, będącego najważniejszą osobą w jego otoczeniu. Myślę, że pomimo takiego dziedzictwa jego osobowość rozwinęła się bez ich udziału. Tia skinęła głową ze zrozumieniem. - Czy będę mogła dziś wam pomóc w pracy? - zapytała z ożywieniem. To, że jej rodzice specjalizowali się w poszukiwaniach śladów EsKaysów, było dla niej jedną z najmilszych okoliczności. Brak atmosfery dawał bowiem pewność, że nie ma tu żadnych obcych form życia, których można by się obawiać. Już w wieku pięciu lat dostała swój antyciśnieniowy kombinezon i Cade'owie nie widzieli powodów, dla których nie mieliby jej zabierać na stanowiska poszukiwawcze. Pozwalali jej także wędrować po okolicy w granicach, które sama sobie wyznaczyła. Braddon nazywał te granice "największą piaskownicą we wszechświecie". Dopóki pozostawała w zasięgu ich wzroku i słuchu, nie mieli nic przeciwko temu, by znajdowała się na zewnątrz kopuły. - Nie dzisiaj, najdroższa - powiedziała Pota przepraszająco. - Właśnie znaleźliśmy dawne wyroby ze szkła i zamierzamy je zarejestrować na holosie. Gdy tylko skończymy, będziemy robić odlewy. Potem możesz przyjść i trochę nam pomóc. W rzadkiej atmosferze i chłodzie niełatwo było zrobić odlew; to był jeden z powodów, dla których Pota często musiała powtarzać swoją pracę. Nie można było ruszyć żadnego przedmiotu przed wykonaniem dobrego odlewu; podobnie jak przed nakręceniem odpowiedniego holosu rejestrującego eksponat we wszystkich możliwych ujęciach. Zbyt często znaleziska rozsypywały się w proch podczas ich wydobywania, i to pomimo ostrożności, z jaką je wyciągano z podłoża skalnego. Wiedziała, że na to nie ma rady. Nakręcanie holosów i wykonywanie odlewów oznaczało zakaz zbliżania się do stanowiska. Wibracje, jakie wywoływałaby chodząc, mogłyby spowodować wiele szkód. - Rozumiem - zgodziła się. - Czy mogę jednak wyjść na zewnątrz? Nie będę odchodziła daleko od łącznika. - Dobrze, tylko trzymaj się blisko kopuły i nie rozstawaj się ze swoim czujnikiem - powiedziała Pota; po chwili uśmiechnęła się i dodała: - A jak przebiegają twoje prace wykopaliskowe? - Tak naprawdę, czy dla zabawy? - spytała. - Oczywiście, że dla zabawy - odrzekł Braddon. - Zabawa zawsze sprawia więcej przyjemności niż poważna praca. To jedna z przyczyn, dla których zostaliśmy archeologami. Miesiącami możemy doskonale się bawić, zanim zostaniemy zmuszeni do pisania poważnych prac naukowych. Mrugnął do niej konspiracyjnie i Tia roześmiała się. - Có...óż - powiedziała z rysującym się na twarzy udanym frasunkiem. - Znalazłam szczątki osady z ery kamienia łupanego, której mieszkańcy byli wykorzystywani przez EsKaysów do pracy w miejscu waszych wykopalisk. - Naprawdę?! - wykrzyknęła zaskoczona Pota, a Braddon dodał poważnie: - To tłumaczy, dlaczego nie natknęliśmy się na żadne ślady ich działalności. Z pewnością używali niewolników do wszelkich manualnych czynności! - Tak. Poza tym ci prymitywni ludzie traktowali EsKaysów jak bogów przybyłych z niebios - kontynuowała Tia. - Dlatego nigdy się nie buntowali; traktowali swoją niewolniczą pracę jako rodzaj ofiary składanej bogom. Kiedy wracali do swojej wioski, próbowali wykuć z krzemienia narzędzia podobne do tych, jakich używali EsKaysi. Prawdopodobnie umieli także wykonywać wyroby garncarskie, ale nie udało mi się jeszcze znaleźć niczego poza paroma skorupami. - Cóż, gliniane garnki są bardzo wrażliwe na warunki tak ekstremalne, jak tutejsze - zgodziła się z nią Pota. - Duże różnice temperatur powodują ich szybkie rozpadanie się. A co znalazłaś do tej pory? - Kamienny młotek, pięściak, krzemienną lampę i jeszcze parę rzeczy - odparła z powagą. - Nie natknęłam się natomiast na żadne groty strzał, czy też pozostałości po włóczniach. To dlatego, że w okolicy nie było nic do upolowania, a mieszkańcy wioski byli wegetarianami. Żywili się tylko rosnącymi wszędzie porostami. - Okropne - powiedział zdegustowany Braddon. - To musiało być gorsze od jedzenia w kantynie Instytutu. Nic dziwnego, że wyginęli; taki monotonny pokarm z pewnością zanudził ich na śmierć! Pota wstała i pozbierała naczynia, ustawiając je w zmywarce. - Baw się dobrze podczas swoich lekcji, maleńka. Zobaczymy się w czasie lunchu. Tia uśmiechnęła się, pożegnała się z nimi, zanim włożyli kombinezony - i poszła do sali lekcyjnej. Tego popołudnia, już po lekcjach, zdjęła swój kombinezon z wieszaka stojącego tuż przy wewnętrznych drzwiach łącznika. Jej antyciśnieniowy kombinezon różnił się trochę od strojów rodziców. Na kostkach, kolanach, łokciach i nadgarstkach miał swego rodzaju fałdy, które pozwalały na zwiększanie jego rozmiaru, gdy dziecko rosło. Tia dostała go tuż przed przylotem na to stanowisko, gdy wyrosła ze starego stroju do spacerów w przestrzeni kosmicznej. Nie ukrywała, że nowy kombinezon o wiele bardziej jej się podobał. Zwłaszcza że tamten uszyty był w myśl głupiej zasady, iż dziecięce skafandry powinny być ozdobione śmiesznymi wizerunkami polnych kwiatków. Czuła się w nim jak mały klown i starała się nie pokazywać w nim nikomu, poza, oczywiście, rodzicami. Stary kombinezon pochodził od dziecka, którego rodzice pracowali w wykopaliskach trzeciej klasy. Tą drogą zresztą rodzina Cade'ów zaopatrywała się w większość rzeczy, gdyż ich wykopaliska były zazwyczaj spychane na sam koniec listy niezbędnych wydatków. Gdy jednak zbliżały się jej urodziny, Tia postanowiła poprosić pracodawców rodziców o nowy kombinezon. Kiedy do tego wyszło na jaw, że naśladuje mamę i tatę, robiąc własne wykopaliska, rozbawiła do tego stopnia decydentów z Instytutu, że przysłali jej zupełnie nowy antyciśnieniowy kombinezon. Mógł być noszony przez Tię jeszcze przez co najmniej trzy albo i cztery lata. Poza tym różnił się od kombinezonów dorosłych tylko tym, że posiadał zainstalowane w hełmie dodatkowe światła, a jego łączność z comem nie mogła być przerwana. Umożliwiało to natychmiastowe określenie miejsca pobytu Tii. Do tego na rękawach i nogawkach błyszczały fluorescencyjne szlaczki. Całość nie wyglądała tak źle i Tia nie czuła się już w nim niezręcznie. Ponadto wyposażony był w filtry powietrza lepszej klasy i nie było w nim czuć stęchlizną, jak w starym skafandrze. Strój w kwiatki powędrował z powrotem do Instytutu, by unieszczęśliwić kolejne dziecko. Żeby wyjść na zewnątrz, musiała podporządkować się jeszcze jednemu nakazowi. W łączniku czekał na nią specjalny pojazd podobny do tych, którymi bawiły się dzieci, jednak podobieństwo było tylko zewnętrzne. Miał on własny napęd gąsienicowy, dodatkowe pojemniki tlenowe oraz osobisty sprzęt ratunkowy. Gdyby coś się stało z jej kombinezonem, doskonale wiedziała, co ma robić. Po pierwsze - wziąć głęboki oddech i odrzucić hełm. Po drugie - założyć maskę i upewnić się, czy jej zabezpieczenia szczelnie przylegają do twarzy. Po trzecie - włączyć dopływ powietrza i po czwarte - podłączyć się do APU, czyli do systemu utrzymywania stałej temperatury ciała. Następnie należało powoli i ostrożnie iść w stronę łącznika, holując za sobą pojazd. Takie zachowanie gwarantowało pełne bezpieczeństwo, a jedyną pamiątką po niefortunnej przygodzie mogło być lekkie przemarznięcie. Do tej pory nic takiego się nie przytrafiło. Nikt nie mógł jednak zapewnić, że się nie przytrafi, a Tia nie zamierzała stać się bohaterką tragicznej historii zamieszczanej w ho - logazetach. Takie sensacje mogły być fascynujące, kiedy działy się gdzieś daleko, w jakimś odległym świecie, ale nie były niczym przyjemnym w realnym życiu. Dlatego właśnie, mimo związanej z tym niewygody, nigdy nie zapominała o pojeździe. Wreszcie, wzbijając tumany kurzu przy każdym kroku, wyszła na nierówną powierzchnię planety. Krajobraz był tutaj niezwykle poszarpany, ale przy tym wyrazisty. Wokół niej rozciągała się żółto - czerwona pustynia, otoczona purpurowymi górami, nad którymi zwisało prawie czarne niebo. Sigma Marinara, słońce tego układu, znajdowało się nad głową Tii. Cienie otaczających ją przedmiotów były maleńkimi punktami. Dziewczynka nie była w swoim "wykopalisku" od kilku tygodni, to jest od czasu, kiedy rodzice zabronili jej wychodzenia na zewnątrz. Zaczęła się tam bawić zaraz po przybyciu na tę planetę, gdy Cade'owie dokonali dostatecznej liczby odkryć, by udowodnić, że maj ą do czynienia z pozostałościami po EsKaysach. Od tamtej pory przetoczyło się tu kilka burz piaskowych i Tia obawiała się, że jej stanowisko zostało zasypane. Nie miała bowiem zainstalowanych żadnych przeciwburzowych zabezpieczeń, jak to było w przypadku prawdziwych wykopalisk. Kiedy jednak dotarła na miejsce, ze zdziwieniem stwierdziła, że wichury jeszcze bardziej odkryły jej wykop. Teren był oczyszczony z piasku i kurzu. Na krańcu wykopu wystawało z ziemi kilka zlepionych ze sobą skalnych brył. Wspaniale! Zapowiadała się dobra zabawa. Będzie mogła ostrożnie wydobywać je z piasku, oczyszczać z wiekowych naleciałości i odgadywać, co też ludzie pierwotni chcieli w ten sposób naśladować... Zdjęła z pojazdu narzędzia, które dostała od rodziców: niepotrzebną już łopatę, startą szczotkę, zużyte sondy - i zabrała się do pracy. Kilka godzin później przykucnęła tuż przy wykopalisku i zaczęła przyglądać się pierwszej z wydobytych próbek. Nie był to z pewnością odłamek krzemienia. Wyglądało to raczej na materię złożoną z wielu dziwnych pasków, jakby ktoś ułożył warstwę na warstwie. Nigdy przedtem nie widziała takiej skały. Nie przypominała też żadnej ze skał, które znajdowały się w okolicy. Zagryzła wargę i w skupieniu oglądała znalezisko, próbując domyślić się, co to mogło być. Z pewnością nie była to skała osadowa. Tak naprawdę to wcale nie wyglądało na skałę... A jeżeli to nie było skałą ? Zmrużyła oczy i nagle domyśliła się, co jej to przypominało: warstwy cienkiego materiału lub papieru, złożone jedna na drugą i potem porzucone. Niesamowite! Czyżbym... Niezwykle delikatnie wydobyła drugi kawałek skały i oczyściła go z warstwy skamieniałego piasku. Tym razem nie miała już żadnych wątpliwości, że to, co znalazła, było wytworem istot inteligentnych. Pod skorupą stopionej materii i warstwami kurzu można było dostrzec fragment jasnej porcelany. Wyraźne też były na niej ślady pęknięć. Z pewnością dlatego została wyrzucona. A niech to! Znalazłam śmietnisko! Wyglądało to co najmniej na niewielką stertę niepotrzebnych rzeczy. I tym chyba było, bo niczego więcej poza dwoma bryłami nie zauważyła. Jednakże wszystko, co Es - Kaysi pozostawili po sobie, było ważne. Wiedziała, że teraz musi przestać kopać, oznaczyć stanowisko na wypadek, gdyby rozpętała się burza piaskowa - i zabrać ze sobą jakiś dowód odkrycia. Wiedziała, że dopiero rodzice mogli dokładnie określić znaczenie jej znaleziska. Niestety nie miała przy sobie holokamery ani niczego, czym mogłaby je utrwalić. W końcu dała za wygraną i postanowiła zabrać ze sobą do kopuły obie skamieliny. Bryła złożona ze skrawków materiału mogła nie przetrzymać zetknięcia z powietrzem, ale porcelanie z pewnością nic nie groziło. Była ona, w przeciwieństwie do szkła, bardzo odporna na zmiany temperatury i nie zamieniała się w pył w wyniku kontaktu z powietrzem. Tia wróciła do kopuły i przez chwilę szukała czegoś w jej wnętrzu. Po minucie pojawiła się, niosąc plastikowy pojemnik na żywność, do którego zamierzała zapakować znaleziska, plastikową rurę i ogon bezużytecznego latawca. Był to jeden z tych głupich prezentów, jakie otrzymywała od współpracowników swego ojca. Ktoś, kto jej go dał, nie pomyślał, że na planetach podobnych do Marsa nie ma wielu możliwości puszczania latawców... Kiedy tylko oznaczyła stanowisko, jak mogła najlepiej, wróciła wraz ze skamielinami do kopuły i niecierpliwie czekała na pojawienie się rodziców. Miała nadzieję, że pojemnik będzie na tyle szczelny, by nie dopuścić powietrza znajdującego się w pomieszczeniach kopuły do znalezisk. Gdy ciśnienie zaczęło się wyrównywać, zdała sobie sprawę, że jej nadzieje były płonne. Zanim zdążyła zdjąć hełm, usłyszała, jak pojemnik zaczął zasysać powietrze. Gdy przyjrzała mu się pod światło, zobaczyła, że jedna z brył właśnie się rozpada. Szybko zerwała wieko, by zerknąć do środka i kichnęła, wdychając tumany kurzu. Wiedziała, że niewiele zostanie z tej bryły do przyjścia rodziców. Rozpadnie się, pomyślała z goryczą. To niesprawiedliwe! Ostrożnie postawiła pudełko na podłodze. Wiedziała, że jeżeli nie będzie nim zbyt trzęsła, to może do powrotu mamy i taty zostanie dostatecznie dużo materiału, by określili, co to mogło być. Zdjęła kombinezon i usiadła czekając. Próbowała czytać książkę, ale nie zdołała się skupić. Pota i Braddon będą na pewno bardzo zaskoczeni, nie mówiąc o psychoanalitykach z Instytutu. Nie będą mieli już argumentu, by nie dopuszczać jej do stanowisk drugiej klasy. Dzisiejsze zdarzenie z pewnością jest dowodem na to, że doskonale wie, co należy zrobić, gdy przypadkowo natrafi na znalezisko. Cyfry zegara przesuwały się nieubłaganie wolno. Niebo za oknem widokowym nie mogło stać się ciemniejsze, ale cienie znacznie się wydłużyły, a światło gwiazdy było przyćmione. Niedługo, już niedługo... W końcu usłyszała, jak wchodzą do łącznika i serce zabiło jej mocniej. Nagle nie była już tak pewna, czy zrobiła wszystko poprawnie. A jeżeli będą się gniewać, że naruszyła dwie pierwsze bryły? Jeżeli błędem było przynoszenie ich tutaj? Wątpliwości kłębiły się w jej głowie, gdy czekała, aż usłyszy dźwięk otwieranego zamka łącznika. W końcu drzwi wewnętrzne zasyczały i pojawili się w nich Pota z Braddonem. Żywo dyskutowali na jakiś temat, zdejmując jednocześnie hełmy. Ich rozmowa musiała zacząć się jeszcze w wykopie, bo dotyczyła pracy. - ...ale ten teren jest zupełnie nieprzydatny do produkcji pożywienia... - ...tak, tak - odrzekła Pota niecierpliwie. - Lecz zauważ, jaka tam jest powierzchnia gruntu... - Mamo! - zawołała Tia, podbiegając do rodziców i szarpiąc matkę za ramię. - Ja coś znalazłam! - Witaj, słoneczko, to bardzo ładnie - odpowiedziała mechanicznie Pota, nie przerywając rozmowy z mężem. Wyraz jej twarzy wskazywał na to, że zupełnie nie dotarło do niej to, co mówiła Tia. Wzrok miała utkwiony w twarz Braddona, tak jakby poza nią nic nie istniało. - Mamo! - nalegała Tia. - Znalazłam pozostałości po EsKaysach! - Za chwilę kochanie - odrzekła Pota. - A co powiesz na... - MAMO! - krzyknęła Tia, wbrew wszelkim formom dobrego wychowania. Uczyniła to jednak świadomie, gdyż wiedziała, że w żaden inny sposób nie zwróci na siebie uwagi dyskutujących rodziców. Ich rozmowa mogła bowiem przeciągnąć się w nieskończoność. - Znalazłam pozostałości po EsKaysach! Rodzice przerwali w pół słowa i spojrzeli na córkę. W pomieszczeniu nastała złowroga cisza. Tia przełknęła nerwowo ślinę. - Tia - odezwał się w końcu Braddon, a w jego głosie dało się wyczuć dezaprobatę. - Przerwałaś mamie i mnie bardzo ważną dyskusję. Nie mamy teraz czasu na zabawę. - Tato, tu nie chodzi o zabawę! - upierała się Tia, wskazując na plastikowy pojemnik. - Ja nie udaję! Odkryłam coś ważnego i jest tam tego więcej... Pota ze zdziwieniem spojrzała na męża. Braddon uniósł dość niedbale pudełko i Tia skrzywiła się, gdy jedna z brył jeszcze bardziej się rozsypała. - Tylko dlatego, że jesteś inteligentna i nigdy nie kłamałaś, przyjrzę się temu, co "niby" znalazłaś - odpowiedział Braddon, unosząc wieko pojemnika. - Ale wiesz bardzo dobrze o tym, że... Zajrzał do środka i zrobił taką minę, jakiej Tia nigdy jeszcze u niego nie widziała. - A nie mówiłam? - Tia nie mogła się powstrzymać przed wypowiedzeniem tych słów. - ...zatem zabrali olbrzymie reflektory i specjalistyczny sprzęt do wykopu - opowiadała Tedowi E. Misiowi, kiedy kładła się do snu. - Nie było ich przez cztery godziny. Tyle czasu musiałam czekać, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę znalazłam. Wreszcie okazało się, że odkryłam wysypisko śmieci! Bardzo duże wysypisko śmieci. Mama specjalnie dzwoniła do Instytutu, ponieważ jest to pierwsze takich rozmiarów odkrycie pozostałości po EsKaysach. Mocniej przytuliła Teda, wciąż czując przyjemny dreszcz, który przeszywał ją od stóp do głów. - Uczyniłaś wszystko, jak należy, zwłaszcza że dysponowałaś takim wyposażeniem - powiedziała do niej Pota. - Miałam studentów, którzy nie potrafiliby tego zrobić tak dobrze jak ty, najdroższa! Pamiętasz, co ci mówiłam, kiedy pytałaś mnie, dlaczego tak bardzo chciałabym znaleźć śmietnisko? - Mówiłaś, że ze starych śmieci możemy więcej się dowiedzieć o przeszłości niż z czegokolwiek innego. Więcej nawet niż z tekstów pisanych - wyrecytowała Tia. - Cóż - powiedziała Pota, siedząc w rogu łóżka i lekko trącając palcem nos Tii. - Mój mały, ciekawski kurczaczek podniósł klasę wykopaliska z pierwszej do trzeciej. I to w ciągu czterech godzin pracy! Czegoś takiego nie dokonałam nigdy w swojej karierze. - Czy to oznacza, że opuścimy to miejsce? - spytała lekko zirytowana. - Prawdopodobnie tak - rzekła Pota, nie kryjąc dziwnego uśmiechu. - Jednak stworzenie zespołu do prowadzenia wykopalisk trzeciej klasy zabierze trochę czasu, więc do tej pory zostaniemy tutaj. Zanim zespół nas zmieni, będziemy z twoim ojcem wykonywać komputerowe opracowanie najważniejszych odkryć. Istnieje szansa, że jeżeli bardzo zaangażujemy się w pracę, to... nie odeślą nas stąd! Tia pokręciła głową. Pota przygarnęła ją do siebie. - Chcę przez to powiedzieć, że wiele wskazuje na to, iż zostaniemy tutaj, aby nadzorować prace wykopaliskowe! Być może awansujemy na stanowisko nadzorujących prace zespołu trzeciej klasy. Dostaniemy lepsze wyposażenie, nowocześniejszą kopułę do mieszkania. Będziesz miała wiele koleżanek i kolegów, a wahadłowce kurierskie będą tu przybywały nie co parę miesięcy, ale co tydzień. Nie wspomnę już o wzroście wynagrodzenia i rangi naszej rodziny! Każdy dokument stąd wychodzący będzie podpisany naszym nazwiskiem. A wszystko to dzięki temu, że jesteś mądrą, inteligentną i uważną małą dziewczynką, która zdała sobie sprawę z tego, co zobaczyła, i wiedziała, kiedy należy przerwać zabawę! - Moi rodzice są naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwi - mówiła do Teda, przypominając sobie ich promieniejące szczęściem twarze, kiedy skończyli rozmawiać z sąsiednim eksploratorium Instytutu. - Myślę, że dokonaliśmy czegoś ważnego. Być może to ty przyniosłeś nam szczęście, Ted - ziewnęła Tia. - Może tylko niepotrzebnie zlecą się tu te wszystkie dzieci. Ale przecież nie będziemy musieli się z nimi zadawać, jeżeli nie będziemy tego chcieli, prawda Ted? Ted zgodził się z nią milcząco i znowu mocno go przytuliła. - Wolę rozmawiać z tobą - rzekła do niego. - Ty nigdy nie mówisz nic głupiego. Tato stwierdził, że jeżeli kogoś nie stać na to, by powiedział coś inteligentnego, to lepiej, by nic nie mówił. Mama zaś twierdzi, że ludzie, którzy wiedzą, kiedy powinni zamilknąć, są bardzo mądrzy. Przypuszczam zatem, że jesteś bardzo mądry. Mam rację? Nie zdążyła się już jednak przekonać, czy Ted zgadza się z nią, gdyż w tym samym momencie pogrążyła się we śnie. W ciągu następnych kilku dni okazało się, że znalezisko Tii nie było zwykłym wysypiskiem śmieci, lecz składem odpadów badań naukowych, może medycznych. To podnosiło rangę odkrycia z "ważnego" do "bezcennego". Pota i Braddon spędzali każdą wolną chwilę na stanowisku lub przy zabezpieczaniu i opisywaniu znalezisk. Robili przy tym mnóstwo notatek, które miały dopomóc w identyfikacji wybranych przedmiotów. Prawie nie widywali się z Tia. Zmienili swój rozkład dnia; wstawali, zanim jeszcze Tia się obudziła, a gdy wracali do kopuły, ich córka dawno już spała. Tego ranka Pota przeprosiła Tię za pomocą holosu za to, że ich życie tak diametralnie się zmieniło. - Kochanie - przemówił trójwymiarowy wizerunek Poty, w czasie gdy Tia otwierała pojemnik z sokiem. - Mam nadzieję, że rozumiesz dlaczego tak się dzieje. Im więcej uda nam się wydobyć i opisać, zanim zjawi się tu cały zespół, tym większe będą nasze szansę na awans. - Matka rozgarnęła ręką włosy. Tia zauważyła, że jest bardzo zmęczona i przygaszona, ale jednocześnie zadowolona z tego, co robi. - To nie potrwa dłużej niż kilka tygodni, obiecuję. Potem wszystko będzie po staremu, a właściwie nawet lepiej. Obiecuję, że urządzimy sobie wspólny piknik, zanim przybędą tu inni, w porządku? Zacznij zatem obmyślać, co chciałabyś robić w tym dniu. Ach, to byłoby wspaniałe. Tia doskonale wiedziała, co chciałaby robić. Pragnęła pojechać w góry dużym ślizgowcem i chciała sama nim sterować. - Tak więc wybacz nam, kochanie. Kochamy cię najbardziej na świecie, przez cały czas myślimy o tobie i tęsknimy za tobą z całego serca. - Pota złożyła usta jak do pocałunku. - Wiem, że potrafisz zająć się sama sobą; prawdę mówiąc, bardzo na to z ojcem liczymy. Jesteś dla nas wszystkim. Chcę, żebyś o tym pamiętała. Do zobaczenia, córeczko. Jednocześnie z zakończeniem przekazu Tia skończyła jeść śniadanie. W jej głowie zaświtała kusząca myśl. Dlaczego nie miałaby trochę się rozerwać? Mama i tata z pewnością nie będą sprawdzali systemu nauczania, by przekonać się, jak poszły jej lekcje, a psychoanalityków z Instytutu mało to obchodziło. Zawsze uważali, że jest zbyt rozwinięta jak na swój wiek. Mogła zatem niepostrzeżenie wejść do biblioteki, by obejrzeć holosy nie dla niej przeznaczone... - Och, czy powinnam? - szepnęła po chwili zastanowienia. Byłoby to niezwykle zabawne, ale równocześnie bardzo ryzykowne. Gdyby rodzice dowiedzieli się, co robiła, to koniec. Żadnego pikniku, ani innych przyjemności. W duchu zaczęła rozważać, czy skusić się na oglądanie zakazanych holosów, czy zrezygnować z tego na rzecz przyjemności prowadzenia ślizgowca w góry. Wybrała to drugie. Prowadzenie ślizgowca było bardzo podobne do sterowania statkiem kosmicznym, a tego nie będzie mogła spróbować jeszcze przez długie, długie lata. Wiedziała, że jeżeli zawiedzie zaufanie rodziców teraz, kiedy tak bardzo jej zawierzyli, to być może nieprędko dane jej będzie wyjść poza kopułę. - Nie opłaca się - westchnęła, zeskakując ze stołka. Dziwne mrowienie w palcach nóg wciąż nie ustępowało. Poczuła je, gdy tylko obudziła się dziś rano. Czuła je wczoraj i przedwczoraj; podczas śniadania jednak o nim zapomniała. Nie zmartwiło to jej na tyle, by nie pamiętała o czekającej ją lekcji łaciny. - Co za nudny język - wymamrotała. - R, ris, tur, mur, mini, ntur! Cóż, im szybciej będzie to miała za sobą, tym lepiej. Potem zajmie się ulubionymi równaniami kwadratowymi. Ponieważ mrowienie w stopach nie przeszło, gdy minęło popołudnie postanowiła skonsultować to z AI Zwłaszcza że rodzice z pewnością tego by od niej oczekiwali. - Sokratesie, uruchom, proszę, program medyczny - zadysponowała, siadając niechętnie w małym pomieszczeniu diagnoz medycznych. Nie lubiła tu przychodzić; pachniało w nim środkami dezynfekującymi i czuła się przygnębiona panującą tu atmosferą. Być może wrażenie przytłoczenia wywoływała panująca w pomieszczeniu ciemność. Dodać do tego trzeba, że nic tu nie pasowało do jej rozmiarów, gdyż całość zaprojektowana była z myślą o dorosłych. Kiedy polecono jej, żeby położyła dłonie na bocznych elektropłytkach, musiała zsunąć się na sam brzeg fotela, a gdy miała dotknąć stopami dolnych elektropłytek, musiała wstać. Naprzeciwko niej rozbłysnął ekran i pojawił się na nim ktoś, kto miał być lekarzem. Tia powątpiewała, czy ten ktoś z ekranu miał wiele wspólnego z medycyną. Był zbyt... ugłaskany. Zbyt troskliwy, uprzejmy i wszechwiedzący. Za każdym razem, kiedy zamierzał zakomunikować coś poważnego, wydawał się robić taką minę, jakby chciał krzyknąć: "zaufaj mi!". Być może działało to uspokajająco na dorosłych, jej jednak przywodziło na myśl psychoanalityków z ich aż nazbyt serdeczną troską i wścibskimi pytaniami. Być może człowiek z ekranu tylko grał lekarza. - Cóż, Tio - zabrzmiał głos AI, który zmienił się w "doktora". - Co cię do mnie sprowadza? - Coś dziwnego dzieje się z moimi palcami - odpowiedziała. - Cały czas czuję w nich mrowienie. - Czy to wszystko? - spytał po chwili "lekarz", w czasie gdy AI porównywał podane symptomy z bazą danych. - Czy są zimniejsze niż normalnie? Połóż dłonie i stopy na elektropłytkach. Z trudem wykonała polecenie. - Cóż, krążenie jest w porządku - stwierdził "lekarz", podczas gdy AI zmierzył jej temperaturę i ciśnienie krwi. Wyniki pojawiły się w górnym rogu ekranu. - Czy oprócz tego dolega ci coś jeszcze? - Nie - odpowiedziała. - Nie, zupełnie nic. "Lekarz" zamilkł na chwilę, by AI mógł przeanalizować dane zebrane z kilku ostatnich dni. Sprawdził, co jadła, jak dużo jadła, czym się zajmowała, jak spała. "Lekarz" przemówił ponownie. - Czasem, gdy dzieci rosną bardzo szybko, ich ciała nie nadążają za przyrostem tkanki kostnej - powiedział AI. - Dawno temu nazywano to bólami wzrostu. Teraz wiemy, że dzieje się tak dlatego, iż niektóre części ciała rosną szybciej niż inne. Sądzę, Tio, że na tym polega twój problem. Nie ma się więc czym martwić. Przepiszę ci trochę witamin i po paru dniach objawy powinny ustąpić. - Dziękuję - odrzekła grzecznie i z uczuciem ulgi wyszła z pomieszczenia. Minęło kilka dni i mrowienie w palcach rzeczywiście ustąpiło, dłużej więc o tym nie myślała. Jednak gdy pewnego dnia wyszła na zewnątrz, by bawić się w nowym wykopalisku, przydarzyło jej się coś dziwnego. Idąc dobrze znaną sobie drogą, nagle upadła. Chciała przestąpić nad dużym kamieniem i zahaczyła o jego krawędź palcami stóp. Po prostu runęła bezwładnie na kolana. Na szczęście nic się nie stało kombinezonowi i właśnie miała wstać, by iść dalej, gdy zdała sobie sprawę, że nic ją nie boli. Upadła z taką siłą, że powinna ją boleć przynajmniej noga, którą uderzyła o wystające kawałki skalne. Nie poszła dalej, tylko wróciła do kopuły, zdjęła skafander, but i skarpetkę. Wtedy uświadomiła sobie, że nie ma czucia w stopie. Noga w miejscu uderzenia o kamień była sinozielona. Kiedy uszczypnęła się w stopę, stwierdziła, że nie czuje nic od palców po piętę. Szybko zdjęła but i skarpetkę z lewej nogi i przekonała się, że z tą stopą rzecz ma się podobnie. - A niech to - wymamrotała. Oznaczało to kolejną wizytę w pomieszczeniu diagnoz medycznych. Jeszcze raz udała się do wywołującego klaustrofobię pomieszczonka w tyle kopuły i przywołała "lekarza". - Wciąż odczuwasz mrowienie, Tio? - spytał przymilnie, w czasie gdy Tia gramoliła się na twardy fotel. - Nie - odpowiedziała - ale moje stopy zrobiły się całe sinoczarne. Wyglądają okropnie. - Postaw stopę na elektropłytce, żebym mógł ją obejrzeć - polecił "lekarz". - Obiecuję, że nie będzie bolało. Oczywiście, że nie będzie bolało - pomyślała. - Przecież zupełnie niczego tam nie czuję. Uczyniła jednak to, o co ją poproszono. - Cóż, nie ma żadnych złamań, ale widzę tu porządne stłuczenie! - stwierdził "lekarz" po chwili. - Co ty robiłaś? Próbowałaś kopnąć swojego wykładowcę? - dodał żartobliwie. - Nie - wymamrotała. Nie znosiła, kiedy AI traktował ją protekcjonalnie. - Uderzyłam się o skałę na zewnątrz kopuły. - Bardzo cię bolało? - spytał "lekarz", nie zwracając uwagi na jej oburzenie. - Nie - odparła krótko - Nie mam czucia w nodze. - Cóż, jeżeli tak, to zalecę ci kilka pigułek - rzekł "lekarz" z przesadną troskliwością. - Idź zaraz do apteczki i zażyj je, oczywiście jeśli uważasz, że są ci potrzebne. Zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, ekran wyłączył się. Myślę, że nie ma się czym przejmować - wywnioskowała. - Inaczej AI powiedziałby coś konkretnego. To wszystko prawdopodobnie niedługo ustąpi. Lecz objawy nie ustąpiły, a siniaki były coraz większe. Nie czuła już niczego aż do kostek. Cały czas jednak powtarzała sobie, że AI wiedział, co mówi, obiecując, iż to ustąpi. Poza tym w pewnym sensie bawiło ją to, że gdy się uderzy, niczego nie czuje. Wciąż się bawiła w swoim małym wykopalisku, oczywiście w innym miejscu niż poprzednio. Tym razem były to szczątki starożytnego cmentarza. Pierwotne istoty paliły zwłoki swych zmarłych, następnie grzebały ich prochy wraz z kamiennymi podobiznami boskich przedmiotów. Wierzyły, że ich najbliżsi zmartwychwstaną kiedyś i powrócą w sile i chwale jako bogowie niebios... Nie była to jednak już tak dobra zabawa jak dawniej, gdyż nie mogła o niej porozmawiać z rodzicami. Powoli zaczęła się nudzić bezowocnym przesypywaniem skalnego pyłu na nowym "stanowisku". Jak do tej pory, nie uszkodziła jeszcze swojego kombinezonu, ale ponieważ okolica usiana była ostrymi głazami, mogło się to zdarzyć w każdej chwili, a wtedy... nici z obiecanego pikniku rodziny Cade'ów. Dlatego w końcu zrezygnowała ^ wychodzenia na zewnątrz i popołudnia spędzała w kopule. Kilka nocy później do jej sypialni zajrzała Pota. - Chciałam tylko ci się pokazać, żebyś wiedziała, że wciąż jesteśmy prawdziwymi ludźmi, a nie tylko widmami na holosie, kochanie - powiedziała, siadając na brzegu łóżka. - Jak przebiegają twoje poszukiwania? Tia pokręciła głową. - Zaprzestałam zabawy, bo bałam się o swój kombinezon - wyjaśniła. - Bez przerwy potykałam się o ostre przedmioty. Myślę, że starożytni rzucili klątwę, by chronić swój cmentarz. Dlatego wydaje mi się, że nie powinnam już więcej tam kopać. Pota uśmiechnęła się, przytuliła ją i powiedziała: - To bardzo prawdopodobne, moja droga. Nie należy lekceważyć siły religii. Kiedy przybędą tu inni, postaramy się zrzucić tę klątwę, dobrze? - Dobrze. - Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna wspomnieć o swoich nogach... ale Pota ucałowała ją i wyślizgnęła się z pokoju, zanim zdążyła podjąć decyzję. Nic szczególnego nie wydarzyło się przez następnych kilka dni i Tia zaczęła przyzwyczajać się do tego, że nie czuje swoich stóp. Jeżeli tylko uważała, na co stąpa, i nie chodziła boso, nie musiała się niczego obawiać. Także AI zapewniał ją, że podobne rzeczy przydarzają się innym dzieciom. Poza tym jej rodzice odkrywali teraz naprawdę cenne przedmioty. Na pośpiesznie nagranym, porannym holosie zmęczony, ale i podekscytowany Braddon wytłumaczył jej, że to, co właśnie odkryli, oznaczało coś więcej aniżeli tylko awans. Oznaczało miejsce wśród najznamienitszych odkrywców ich wieku. Tia nie do końca rozumiała, jakie to miało znaczenie, ale była pewna, że jest to coś bardzo istotnego. Inaczej Braddon nie byłby tak wylewny. To utwierdziło ją w postanowieniu, że nie powinna teraz zaprzątać głowy rodzicom własnymi problemami. Wiedziała, że nie potrwa to już długo, a kiedy mama i tata zakończą swoją uciążliwą pracę, zaopiekują się nią i z pewnością dopilnują, by dostała odpowiedni zastrzyk lub cokolwiek, czego potrzebował jej organizm. Kiedy obudziła się następnego ranka, poczuła mrowienie w palcach rąk. Tia westchnęła i usiadła w twardym fotelu. To stawało się nie do zniesienia. AI powtórzył swoje zwykłe pytania, na które odpowiadała już przedtem. - Tak więc teraz czujesz takie samo mrowienie w dłoniach, jak przedtem w stopach? Czy dobrze cię zrozumiałem? - spytał "lekarz". - Dobrze mnie zrozumiałeś - odrzekła krótko. - Ten sam rodzaj mrowienia, które potem ustąpiło? - kontynuował. - Tak - odpowiedziała. Może powinnam wspomnieć, na czym polega to ustąpienie, o tym, że teraz nic nie czuję? AI jednak mówił dalej: - Tio, nie wydaje mi się, by cokolwiek ci dolegało. Krążenie masz w porządku, nie masz gorączki, twój apetyt i waga także są w porządku, sypiasz dobrze. Mimo to ciągle szukasz w sobie jakiejś choroby. - "Lekarz" przybrał zniecierpliwiony wyraz twarzy. - Tio, zdaję sobie sprawę, że twoi rodzice są teraz bardzo zajęci i nie mają czasu, by z tobą porozmawiać czy się pobawić. Czy nie o to naprawdę ci chodzi? Czy jesteś zła na rodziców, że cały czas zostawiają cię samą? Może chciałabyś porozmawiać z konsultantem? - Nie! - wykrzyknęła. Co za pomysł! Głupi AI sądzi, że ona robi to wszystko, by zwrócić na siebie uwagę! - Cóż, nic ci po prostu nie dolega - stwierdził "lekarz" niezbyt uprzejmie. - Nie chodzi o to, że chcę cię nakłonić do rozmowy z konsultantem, gdyż nie wiem, w jaki inny sposób mógłbym ci pomóc. Z tego, co mówisz, wynika, iż jest to zwykła faza dorastania, nic poza tym. "Nie chodzi o to, że chcę cię nakłonić do rozmowy z konsultantem". To były groźne słowa. Gdyby zgodziła się na włączenie przez AI programu konsultanta, od tej chwili każde jej słowo, każdy ruch zostałby zarejestrowany. Psychoanalitycy z Instytutu mieliby wtedy nieograniczony dostęp do danych na jej temat. Dobrze wiedziała, co to oznaczało. Gdyby tylko cokolwiek znaleźli, najmniejszą choćby rysę na jej charakterze, rodzice natychmiast otrzymaliby polecenie z Departamentu Zdrowia Psychicznego, by odesłać ją do szkoły z internatem. Och nie, nie dostaniecie mnie tak łatwo. - Masz rację - powiedziała ostrożnie. - Po prostu mama i tata zaufali mi, że będę ci się ze wszystkiego zwierzała, dlatego właśnie tak często do ciebie się zwracam. - W porządku. - Z twarzy "lekarza" zniknął wyraz surowości. - Nareszcie mówisz do rzeczy. Nie przestawaj brać zaleconych przeze mnie witamin, a wszystko będzie dobrze. Nic jednak się nie poprawiło. W ciągu następnych dni mrowienie ustąpiło, a ona straciła czucie w palcach. Dokładnie tak samo, jak to się stało ze stopami. Miała kłopoty z chwytaniem przedmiotów i potrzebowała dwa razy więcej czasu, żeby odrobić lekcje. Ciągle musiała obserwować swoje palce, by niczego nie przewrócić, czy też nie upuścić. Całkowicie przestała wykonywać czynności, które wymagały manualnej zręczności. Zamiast tego oglądała mnóstwo holosów, nawet takich, które ją nudziły, i częściej niż dawniej grywała w szachy holowizyjne. Więcej także czytała, wykorzystując ekran, na którym mogła jednym dotknięciem zmienić stronę. Przewracanie kartek stało się bowiem dla niej zbyt uciążliwe. Postępujący brak czucia zatrzymał się na nadgarstkach i przez parę dni była tak zajęta próbą oswojenia się z tą sytuacją, że nie zauważyła, iż brak czucia w jej nogach sięgnął kolan... Bała się jednak pójść do "lekarza", wiedząc, że tym razem na pewno AI włączy konsultanta. Próbowała dostać się do bazy danych, pomijając AI, ale zdawała sobie sprawę, że niełatwo będzie jej wywieść w pole jego systemy anty - włamaniowych zabezpieczeń. Tymczasem odrętwienie zatrzymało się w okolicy kolan, w rękach natomiast zaczęło obejmować ramiona. Wmawiała sobie, że to nie potrwa już długo, że niebawem zjawią się rodzice i wszystko się wyjaśni. Nikt nie będzie jej podejrzewał, że starała się jedynie zwrócić na siebie uwagę. Wkrótce wszystko im opowie i na pewno z łatwością poradzą sobie z tym, co ją spotkało. Już wkrótce. Obudziła się, czując, jak z jej tułowia wyrastają nieczułe kłody rąk i nóg. Wzięła prysznic, co nie sprawiło jej problemu, gdyż mogła regulować przepływ wody dotykiem; następnie próbowała się ubrać. Wiła się, pomagała sobie zębami i prawie nie poruszającymi się już palcami. Nie zawracała sobie głowy myciem zębów i czesaniem włosów - było to zbyt skomplikowane. Wsunęła stopy w klapki, gdyż nie była w stanie zawiązać sobie butów - i powoli ruszyła do głównego pomieszczenia kopuły... Tam zobaczyła Potę i Braddona uśmiechających się znad filiżanek kawy. - Niespodzianka! - powiedziała radośnie Pota. - Właśnie skończyliśmy najgorszą robotę i dzisiaj w nocy przeteleportowaliśmy wyniki ekspertyz do Instytutu. Teraz wszystko wróci do normy! - Och, mamo! Nie umiała zapanować nad sobą. Była tak podekscytowana i uszczęśliwiona, że ruszyła biegiem w kierunku rodziców. Chciała jak najszybciej znaleźć się w ich ramionach... Bardzo chciała. W połowie drogi potknęła się i z impetem wpadła prosto w stół. Gorąca kawa poparzyła jej ręce i nogi. Gdy rodzice skoczyli jej na ratunek, spłoszona zaczęła przepraszać za swoją niezgrabność. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że została oblana wrzątkiem. Dopiero, gdy zobaczyła na twarzy rodziców wyraz przerażenia, domyśliła się, że coś jest nie tak. Na jej przedramieniu zaczęły pokazywać się czerwone bąble. - Wcale mnie nie boli - wypowiedziała pierwsze zdanie, jakie przyszło jej do głowy. - ; Naprawdę nic się nie stało. Przez chwilę popadłam w stan pewnego odrętwienia i przyrzekam wam, że wcale mnie nie boli. Pota i Braddon zamarli. Ich reakcja wprawiła Tię w zakłopotanie. - Niczego nie czujesz? - ostrożnie przemówiła Pota. - Żadnego bólu, zupełnie niczego? Pokręciła głową. - Przez pewien czas odczuwałam mrowienie w stopach i dłoniach, potem to ustąpiło i przestałam czuć cokolwiek. Pomyślałam, że poczekam, by wam o tym powiedzieć do czasu, gdy nie będziecie tak zajęci... Nie pozwolili jej powiedzieć niczego więcej. Natychmiast zrobili niezbędne badania i testy, by na koniec stwierdzić, że Tia nie czuje niczego do połowy ud i ramion. - Jak długo to trwa? - spytał Braddon, gdy Pota pobiegła do tablicy kontrolnej AI, żeby uruchomić program medyczny dla dorosłych. - Och, kilka tygodni - odparła niezdecydowanie. - Sokrates powiedział, że to nic takiego, że po prostu rosnę. Potem zaczął sugerować, że symuluję, a ja nie chciałam, by powiadomił o tym psychoanalityków, więc próbowałam... W tym momencie wróciła Pota. Na jej twarzy rysował się grymas zaniepokojenia. - Musisz się zaraz położyć do łóżka, kochanie. - Tia wyczuła, że matka starała się, by jej głos brzmiał spokojnie. - Sokrates uważa, że masz podrażnione nerwy, być może jest to związane z jakimś uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Nie umie jednak znaleźć prawdziwej przyczyny twojego stanu, dlatego zaraz musisz się położyć, a my wezwiemy statek kurierski, by cię stąd zabrał. Dobrze? Braddon i Pota wymienili między sobą spojrzenia, których Tia nie umiała rozszyfrować - i serce zabiło jej mocniej. - Dobrze - westchnęła z rezygnacją. - Nie chciałam zaprzątać wam głowy swoją osobą, przysięgam... Braddon wziął ją na ręce i wyniósł z pomieszczenia. - Jak mogłaś pomyśleć, że będziemy mieli ci za złe to, iż trzeba się tobą opiekować - powiedział zmartwionym głosem. - Bardzo cię kochamy, króliczku. Postaramy się, żebyś wyzdrowiała tak szybko, jak to będzie możliwe. Ułożył ją w łóżku, tuż obok Teda, i włączył jeden z ho - losów, taki, którego jeszcze nie widziała. - Proszę - rzekł całując ją czule. - Zaraz przyjdzie mama, żeby opatrzyć te oparzenia. Potem postaramy się zrobić z ciebie najbardziej zepsutego berbecia w całym znanym nam wszechświecie! Chcę tylko, żebyś sobie tutaj leżała i myślała o tym, by jak najszybciej wyzdrowieć. Umowa stoi? - Jasne, tato - powiedziała, starając się jak najszerzej uśmiechnąć. - Stoi. CZĘŚĆ DRUGA Ponieważ życiu Tii nie zagrażało niebezpieczeństwo, a nie było akurat żadnego wolnego wahadłowca do jednostkowych przelotów, musieli czekać na przybycie AI - trzmiela dwa tygodnie. Dwa długie tygodnie, podczas których na twarzach Poty i Braddona coraz wyraźniej malowało się przerażenie, a jej stan był coraz gorszy. Pod koniec drugiego tygodnia nie tylko niczego nie czuła w kończynach, ale nie mogła nimi poruszać. Brak czucia, który jeszcze niedawno tak bardzo utrudniał jej zapinanie guzików i zamków błyskawicznych, zamienił się w paraliż. Gdyby nie obawa, że może tym jeszcze bardziej pogrążyć rodziców, Tia rozpłakałaby się. Nie mogła już nawet przytulić Teda. Żartowała, mówiąc mamie, że zawsze marzyła o tym, by ktoś ją tak obsługiwał. Mimo całego swojego przerażenia musiała żartować, gdyż widziała, jak przestraszeni są jej rodzice. Myśl o nich pomagała jej przezwyciężyć strach. To dla nich robiła wszystko, by nie pozwolić sobie na jakąkolwiek chwilę słabości. I tak byli dostatecznie zmartwieni. Gdyby straciła odwagę i pogodę ducha, z pewnością wpadliby w panikę. Czas wlókł się w nieskończoność, gdy oglądała holos za holosem i bez końca grywała w szachy z Braddonem. Tia wmówiła sobie, że gdy dostanie się do szpitala, wszystko będzie dobrze. Oczywiście, że tak będzie. Nie znała takiej choroby, z którą nie poradzono by sobie w szpitalu Światów Centralnych. Wszyscy o tym wiedzieli! Tylko wady wrodzone były nieuleczalne. Ale przecież do dnia, gdy to się zaczęło, nic jej nie dolegało. Z pewnością była to jakaś łatwo uleczalna choroba. - Sokrates mówi, że to ucisk na nerwy - powtarzała Pota bez końca w dniu, kiedy miał przybyć wahadłowiec. - Gdy dotrzesz już do szpitala, musisz być dzielna, kurczaczku. Prawdopodobnie będą musieli cię zoperować i minie kilka miesięcy, zanim wszystko wróci do normy. Rozczesała włosy córki i upięła je w warkocz, tak jak to Tia zawsze lubiła robić. - Do tego czasu nie będę mogła się niczego uczyć, prawda? - spytała dziewczynka bardziej po to, by zająć matkę myśleniem o czymś trywialnym niż z ciekawości. Mama nie bardzo potrafi poruszać się w świecie spraw przyziemnych... podobnie zresztą jak i tata. - Będą mnie prawdopodobnie faszerować jakimiś pigułkami przeciwbólowymi. Na pewno będę miała duże zaległości w nauce. - Cóż - powiedziała Pota, przeciągając to słowo w nieskończoność. - Tak, boję się, że tak. Z pewnością nie zmartwi to psychoanalityków; dobrze wiesz, że uważają cię za zbyt rozwiniętą jak na swój wiek. Nie zapominaj jednak o tym, że będziesz miała całą bibliotekę szpitalną do dyspozycji, a tam naprawdę jest w czym wybierać! Myśl o tym odwróciła na chwilę uwagę Tii od zmartwień otaczającego świata. Dostęp do szpitalnej biblioteki nieskończenie bardziej obszernej niż jakakolwiek będąca do tej pory w jej zasięgu! Ile holosów, które pragnęła obejrzeć i książek, które chciała przeczytać... - Już tu są! - zawołał Braddon z sąsiedniego pokoju. Pota zagryzła wargę i uniosła Tię z łóżka. Po raz pierwszy od wielu tygodni założono dziewczynce jej antyciśnieniowy kombinezon. Pota praktycznie wkładała ją do skafandra, jakby Tia była dużą, bezwładną lalką. Braddon przyszedł pomóc żonie, a dziewczynka starała się jak mogła, ułatwić zadanie rodzicom. Znowu wyjdzie na zewnątrz. Tym razem jednak prawdopodobnie już tu nie wróci. Na pewno nie do tej kopuły. - Poczekajcie! - zawołała, zanim Pota zdążyła zasunąć zamki. - Poczekajcie, chcę swojego misia! - Widząc niezdecydowanie na twarzach rodziców, zrobiła najbardziej zatroskaną minę w swoim młodym życiu. - Proszę? - Nie wyobrażała sobie wyjazdu do obcego miejsca bez żadnej rzeczy bliskiej jej sercu. Nawet jeżeli nie mogła go trzymać w ramionach, mogła do niego mówić i czuć miękkość jego futerka na swoim policzku. - Proszę? - No dobrze, kochanie - dała się uprosić Pota. - Myślę, że znajdzie się dla niego miejsce w twoim skafandrze. Na szczęście Ted był mięciutki, a Tia dostatecznie szczupła. Ted znalazł się wewnątrz skafandra i Tia poczuła przyjemny dotyk małego przyjaciela. Nie zdążyła o niczym więcej pomyśleć, gdyż w tej chwili do pokoju weszły dwie na biało ubrane postacie z Departamentu Medycznego . Jeszcze tylko usłyszała dziwny świst wydobywający się z jej pojemnika z tlenem i pokój odpłynął w ciemność. Gdy się obudziła, znajdowała się w obcym, białym pomieszczeniu. Na sobie miała papierową koszulę. Jedyną kolorową rzeczą w tym pokoju był Ted. Leżał tuż przy jej ramieniu, a jego główka wyglądała spod białego koca. Rozejrzała się po pokoju i poczuła, jak żołądek skurczył się jej ze strachu. Gdzie ona jest? Prawdopodobnie w szpitalnym pokoju, ale co z mamą i tatą? Jakim sposobem tak szybko się tutaj znalazła? Co ci dwaj dziwni obcy jej zrobili? I dlaczego nie czuła się wcale lepiej? Dlaczego nie czuła niczego? - Obudziła się - powiedział obcy głos. Obróciła głowę, co było jedynym ruchem, jaki zdołała wykonać, i zobaczyła kogoś w białym kombinezonie stojącego obok jej łóżka. Na twarzy miał maskę, a na ramieniu czerwony krzyż Służb Medycznych. Tia zauważyła też tabliczkę z nazwiskiem na jego piersi, ale nie mogła dostrzec, co było na niej napisane. Nie była nawet pewna, czy postać obok niej jest kobietą czy mężczyzną, a także - czy jest to człowiek czy humanoid. Twarz w masce pochyliła się nad Tia. Dziewczynka gdyby mogła, skurczyłaby się, by zniknąć z pola widzenia. Przerażała ją anonimowość pochylonej postaci. Kiedy jednak ten ktoś przybliżył się bardziej, dojrzała, że ma ludzką twarz - i trochę się uspokoiła. - Witaj, Hypatio - powiedziała postać; była to kobieta, bardzo ładna kobieta. Jej głos był lekko zniekształcony przez głośnik kombinezonu. Brzmiał trochę jak głos Moiry, gdy rozmawiała z nią przez stary com. To porównanie jeszcze bardziej ją uspokoiło. Poza tym ta kobieta znała jej imię i wymawiała je poprawnie. - Witaj - odpowiedziała ostrożnie. - Jestem w szpitalu, prawda? Dlaczego nie pamiętam podróży statkiem? - Cóż, Hypatio... czy mogę do ciebie mówić Tia? - Gdy Tia skinęła głową, kobieta kontynuowała: - Początkowo myśleliśmy, że możesz być czymś zarażona, nawet jeżeli nic nie dolegało twoim rodzicom. Lekarz i pielęgniarz, którzy po ciebie przybyli, zdecydowali, że lepiej będzie ciebie i twoich rodziców odizolować. Najlepszym sposobem było zatem uśpić was i przetransportować tutaj nietkniętych w specjalnych inkubatorach. Nie chcieliśmy cię przestraszyć, więc poprosiliśmy twoich rodziców, by ci nic nie mówili. Tia skinęła głową. - Rozumiem - rzekła, starając się wychwycić każde słowo, które usłyszała. Wiedziała, że to było wszystko, co mogła teraz zrobić. - I tak bym się nudziła na statku. Nie było tam z pewnością wiele do czytania i oglądania i zanudziłabym wszystkich grą w szachy. Kobieta roześmiała się. - Tym bardziej, że z łatwością byś ich pokonała - zgodziła się z nią, lekko się prostując. Tym razem jednak jej maska nie wyglądała już tak przerażająco. Kryła się pod nią życzliwa Tii twarz. - Teraz przez jakiś czas będziesz odbywała kwarantannę, aż do czasu gdy odkryjemy, co ci naprawdę dolega. Będę się z tobą często spotykała, gdyż jestem jednym z twoich dwóch lekarzy. Nazywam się Anna Jorgenson - Kepal i możesz mówić do mnie Anna, albo doktor Anna, jeżeli wolisz. Nie sądzę jednak, żebyśmy musiały być tak oficjalne. Twoim drugim lekarzem będzie doktor Kennet Uhua - Sorg. Nie będziesz go jednak na razie widywała, gdyż jest niepełnosprawny i jeździ na wózku. Trudno byłoby taki pojazd umieścić w antyciśnieniowym kombinezonie. Nad jej łóżkiem zabłysnął ekran holowizyjny i ujrzała na nim głowę młodego, bardzo szczupłego mężczyzny. - Mów do mnie Kennet, Tio - powiedział mężczyzna. - Nie mam zamiaru cię zanudzać, poza tym wolałbym się z tobą spotkać osobiście, ale jak już wiesz, jestem przykuty do wózka na kółkach, więc Anna będzie na razie moimi rękami. - Czy ten twój wózek jest czymś w rodzaju nowoczesnej kapsuły? - spytała z zainteresowaniem. - Znam jedną kobietę z kapsuły. Ma na imię Moira i jest statkiem mózgowym. - A niech to! - wykrzyknął promiennie Kennet. - Lekarz w "prawie" kapsule! Tak, to ja. Wiesz, miałem głupi wypadek, kiedy byłem mały. Dlatego dzisiaj muszę używać tego urządzenia, by się poruszać. Roześmiała się szczerze. Myślę, że go polubię. - Czy już ci ktoś mówił, że wyglądasz jak Amenemhat Trzeci? Jego duże oczy stały się jeszcze większe. - Nie, nikt. To coś nowego. Mam nadzieję, że to komplement! Jedna z moich pacjentek powiedziała mi kiedyś, że wyglądam jak Largo Delecron, gwiazda rewii, ale nie wiedziałem wtedy, że Largo podobny jest do uciekiniera z obozu niewolników! - To był komplement - zapewniła go Tia. - Amenemhat jest jednym z moich ulubionych faraonów. - Muszę zatem sprawdzić, czy potrafię zachowywać się z godnością, jaka przystoi faraonom - odrzekł z uśmiechem Kennet. - Z pewnością pomogłoby mi to, gdy musiałem wybijać pewne rzeczy z głowy tutejszym psychoanalitykom. Próbowali się do ciebie dobrać, gdy tylko się tu zjawiłaś. Gdyby mogła, zadrżałaby ze strachu. - Nie będę musiała się z nimi spotykać, prawda? spytała piskliwym głosikiem. - Oni nigdy nie przestają zadawać głupich pytań! - Oczywiście, że nie - powiedziała uspokajająco Anna. - Mam dwa doktoraty, a jeden z nich w dziedzinie badania nieprawidłowości rozwojowych mózgu. Bez problemu zatem mogę się tobą opiekować sama. W Tii zamarło serce, gdy usłyszała, jaki stopień naukowy posiada Anna. Tym bardziej że jej specjalizacja dotyczyła "nieprawidłowości rozwojowych mózgu". Żaden z dotychczas gnębiących ją psychoanalityków nie określał swojej profesji w tak dziwny sposób. Lekarka dotknęła ramienia Tii. - Nie martw się, Tio. Według mojej opinii jesteś małą, dzielną damą, może trochę zbyt odpowiedzialną jak na swój wiek, ale całkiem normalną. Oni spędzają wiele czasu na analizowaniu zachowań dzieci, ale tak naprawdę wcale ich nie zauważają i nie potrafią ich słuchać. - Uśmiechnęła się w środku swojego hełmu i Tia zobaczyła, że na jej czoło opadł kosmyk czarnych włosów. Sprawiło to, że jej wygląd stał się jeszcze bardziej ludzki. - Posłuchaj, Tio, musieliśmy wyciąć z twojego misia trochę futerka i gąbki ze środka - powiedział Kennet. - Anna stwierdziła, że i tak tego nie zauważysz, ale myślę, że powinnaś o tym wiedzieć. Sprawdziliśmy, czy nie ma na nim obcych bakterii lub neurotoksyn, ale z misiem jest wszystko w porządku. Kiedy dojdziesz do siebie dla pewności zbadamy go jeszcze raz, mimo że jesteśmy pewni, iż twoja choroba nie ma z nim nic wspólnego. Mówię ci o tym na wypadek, gdybyś się czegoś takiego obawiała. Tia zastanawiała się już nad tym... Z pewnością Moira nie zrobiłaby tego celowo, ale gdyby jednak Tia zachorowała przez Teda, to byłoby straszne. Moira miałaby ogromne wyrzuty sumienia, a co dopiero Tomas! - Jak mu na imię? - spytała Anna, manipulując czymś za głową Tii. Dziewczynka nie mogła jednak na tyle obrócić głowy, żeby zobaczyć, co Anna wyrabia. - Teodor Edward Miś - odpowiedziała, przyciskając policzek do jego miękkiego futerka. - Dostałam go od Moiry, ona miała podobnego, a nazywał się Iwan Groźny. - Cóż za wspaniałe imię - Teodor. Pasuje do niego - stwierdziła Anna. - Wydaje mi się, że twoja Moira i ja musimy być w podobnym wieku. Kiedy byłam mała, panowała moda na misie. Ja miałam misia dziewczynkę, którą nazwałam Amelia Misie Serduszko - zaśmiała się. - Wciąż ją mam, tylko że teraz większość czasu przesiaduje na sekretarzyku, w moim pokoju gościnnym. Nic dziwnego zresztą, bo jest obecnie w wieku dostojnej matrony. Jednak nie o misiach chciała tak naprawdę porozmawiać Tia. Wiedziała już, gdzie się znajduje i że jest odizolowana od świata zewnętrznego. - Jak długo będę musiała tutaj zostać? - zapytała cichutko. Kennet przybrał poważną minę, a Anna przestała bawić się czymś nad głową Tii. Kennet zagryzł dolną wargę. Szum pracujących w pomieszczeniu urządzeń stał się o wiele głośniejszy. - Psychoanalitycy sugerowali, że nie powinniśmy mówić ci prawdy, ale uważamy, że jesteś bardzo niezwykłą dziewczynką. Sądzimy zatem, że wolisz wiedzieć, jaki jest twój stan. Czy tak jest w rzeczywistości? Przez chwilę zastanawiała się: poznać prawdę czy grać przed samą sobą, że wszystko będzie dobrze? Tu jednak nie chodziło o udawanie jak podczas zabawy w wykopaliska. Udawanie musiało się kiedyś skończyć, a wtedy prawda mogła okazać się dużo gorsza niż teraz. - Ta...ak - powiedziała powoli. - Proszę. - Na razie nie wiemy, co ci dolega - wyjaśniła Anna. - Chciałabym, żeby było inaczej, ale nie wiemy. Nie znaleźliśmy niczego w twojej krwi; teraz natomiast staramy się sprawdzić twój system nerwowy. Przypuszczamy, że zaatakowała cię jakaś bakteria, być może pro to wirus. Niestety, nie jesteśmy tego pewni. Dopóki się nie dowiemy, nie będziemy umieli ci pomóc. Dopóki... Jeżeli... Przeraziła się na myśl o tym, że mogłaby zostać w takim stanie przez resztę swojego życia. - Twoi rodzice także odbywają kwarantannę - powiedział pospiesznie Kennet. - Jednak jesteśmy na sto procent pewni, że nic im nie jest, lecz to czyni całą sprawę jeszcze bardziej skomplikowaną. - Myślę, że rozumiem - szepnęła cichym, zdenerwowanym głosem. Złapała głęboki oddech. - Czy mi się pogorszy? Anna prawie zamarła w bezruchu, a Kennet znowu zagryzł wargę. - Cóż - wycedził powoli. - Możliwe, że tak. Musimy zatem myśleć o czymś, co pozwoliłoby ci się poruszać, być może nawet o urządzeniach wspomagających twoje czynności życiowe. Musiałoby to być coś bardziej skomplikowanego niż mój fotel. Przykro mi, że nic innego nie potrafię ci powiedzieć. - Nic nie szkodzi - odparła, starając się opanować zdenerwowanie. - Trochę się tego spodziewałam. Anna pochyliła się i mruknęła coś do mikrofonu umieszczonego w kombinezonie. - Tio, jeżeli chcesz płakać, to nie wstydź się tego. Na twoim miejscu już bym płakała. Jeżeli chcesz zostać sama, wystarczy, że nam o tym powiesz, dobrze? - Dobrze - odrzekła nieśmiało. - Och, czy mogłabym zostać przez chwilę sama? - Oczywiście. Anna przestała udawać, że zajęta jest czymś przy swoim ekwipunku i delikatnie skinęła w kierunku holoekranu. Kennet pokiwał jej ręką i zniknął. Anna wyszła przez niewidoczne do tej pory dla Tii, heometyczne drzwi łącznika. Została sama w otoczeniu cicho szumiącej aparatury, z Tedem przy boku. Zagłębiła się w swoje myśli i zaczęła zastanawiać się nad tym, co przed chwilą usłyszała. Nie polepszy się jej, tylko pogorszy. Nie umieli znaleźć przyczyny jej choroby. To były złe wiadomości. Natomiast cieszyło ją, że nic nie stało się mamie i tacie, i że lekarze nie odebrali jej nadziei na wyzdrowienie. Wywnioskowała stąd, że być może znajdzie się dla niej lekarstwo. Wyrwała się z zamyślenia. - Halo! - powiedziała. Przypuszczała, że pokój jest pod stałą obserwacją AI - Halo - odpowiedział bez wyrazu głos ze ściany. Zatem nie myliła się. - Czego potrzebujesz? - Chciałabym obejrzeć holos. Najlepiej historyczny - stwierdziła po namyśle. - Jest taki holos o królowej Egiptu Hatszepsut. Nazywa się... Feniks Ra, chyba tak. Czy macie go w swojej kolekcji? Ten holos był w jej domu na liście zakazanych. Dobrze wiedziała dlaczego. Było w nim kilka intymnych scen z królową i jej nadwornym architektem w roU głównej. Tia była zafascynowana jedyną kobietą, która ogłosiła się faraonem Egiptu, i żal jej było, że odrobina seksu pozbawia ją przyjemności obejrzenia historii jej życia. - Tak, mogę go wyświetlić - powiedział AI po chwili. - Chcesz go zobaczyć teraz? Zatem nie zablokowali jej dostępu do holoteki! - Tak - rzekła; po chwili postanowiła pójść za ciosem, by wykorzystać szansę zobaczenia innych, zabronionych w domu holosów. - Potem chciałabym obejrzeć trylogię Ateny, tę o Ahnkenatenie i heretykach. Tytuły jej części to: Powstanie Aten, Ateny w pełni chwały i Upadek Aten. Trylogia ta zawierała coś więcej niż kilka nieprzyzwoitych scen. Tia podsłuchała kiedyś, jak jej mama mówiła, że pewne przypuszczenia co do dziejów Aten, zobrazowane w tym holosie, mogą spowodować, iż znajdzie się on na czarnej liście niektórych kultur. Braddon odparł, iż to bardziej pokazane w nim kostiumy, czy raczej ich brak, spowodują taką sytuację. Mimo to Tia bardzo chciała zobaczyć ten holos. Jeżeli był tak okropny, jak mówili rodzice, z pewnością pozwoli jej na chwilę zapomnieć o własnych kłopotach! - Jak sobie życzysz - potwierdził zamówienie AI. - Możemy zaczynać? - Tak - poleciła, tuląc policzek do miękkiego, misio - wego futerka. - Zaczynajmy. Pota i Braddon przyglądali się swojej córce z kamiennymi wyrazami twarzy. Tia była pewna, że pod tą maską kryje się bezmiar cierpienia, którego nie chcieli jej pokazać. Wzięła głęboki oddech i skierowała się ku nim. - Fotel, naprzód, pięć kroków. - Skomputeryzowany fotel na kółkach ruszył do przodu i zatrzymał się tuż przed nimi. - Cóż, teraz przynajmniej mogę chodzić - powiedziała, mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał pogodnie. - Męczył mnie już widok tych samych czterech ścian! Lekarze zadecydowali, że czymkolwiek była jej choroba - padały tu słowa "protowirus" lub "sclerosis distrophis" - nie jest to nic zakaźnego. Pota i Braddon mogli zatem wyjść z izolatki, a Tię przeniesiono do innego pokoju. Był to pokój, którego drzwi wychodziły prosto na korytarz. Teraz Anna przychodziła do niej bez skafandra, a także Kennet mógł się z nią widywać osobiście. Mimo to cztery białe ściany pozostały czterema białymi ścianami i nic nie można było na to poradzić. Tia bała się prosić o cokolwiek, co uczyniłoby ten pokój bardziej jej własnym; bała się, że w ten sposób ugrzęźnie w nim na zawsze. Większa część jej ciała była już sparaliżowana. Właściwie władała tylko mięśniami twarzy. Na tym etapie choroba zatrzymała się. Stało się to tak nagle i niespodziewanie, jak się zaczęło. Umieszczono ją w zabudowanym z czterech stron automatycznym fotelu; bardzo podobnym do pojazdu Kenneta, z tym że ona kierowała swoim za pomocą głosu, dotyku języka i ruchu powiek. Fotel poruszał się w tę stronę, w którą Tia spojrzała, po uprzednim ustnym nakazie jazdy. Poza tym wyposażony był w mechaniczne ramiona, które reagowały na polecenia dziewczynki. Każdy rozkaz musiał być poprzedzony wezwaniem "fotela" lub "ramion". Nie był to doskonały system, ale tyle mogli dla niej zrobić bez ingerencji w jej układ nerwowy. Bezpośrednie połączenie mózgu z urządzeniami komputerowo - mechanicznymi mieli bowiem tylko ludzie z kapsuł. Ponieważ jej system nerwowy wciąż działał, nie było potrzeby go naruszać. Wszystko, tylko nie to, pani Lincoln, pomyślała z lekką ironią. - Jak udała się zabawa? - O czym myślisz, słoneczko? - zapytał Braddon lekko drżącym głosem. - Tato! - odpowiedziała radośnie. - W tym urządzeniu czuję się, jakbym sterowała statkiem kosmicznym. Myślę, że wkrótce wyzwę doktora Kenneta na wyścigi! Po ta z trudem przełknęła ślinę i niewyraźnie się uśmiechnęła. - To nie potrwa długo - rzekła bez przekonania. - Gdy tylko uda się lekarzom rozszyfrować tajemnicę twojej choroby, postawią cię na nogi. Tia ukradkiem zagryzła wargę, by nie pozwolić jej na drżenie - i spróbowała się uśmiechnąć. Prawdopodobieństwo znalezienia lekarstwa było z dnia na dzień coraz mniejsze i Tia dobrze o tym wiedziała. Anna i Kennet bynajmniej nie próbowali tego przed nią ukrywać. Niemniej nie było żadnego powodu, by dodatkowo martwić tym rodziców. I tak byli już dostatecznie przerażeni. Zaprezentowała im wszystkie możliwości swojego fotela, dzięki czemu nie musieli rozmawiać ojej chorobie. Wkrótce wyszli, przepraszając i obiecując, że niedługo wrócą. W drzwiach minęli cały tabun internistów i neurochirurgów, którzy zaczęli zadawać Tii mnóstwo bardzo istotnych dla każdego z nich pytań; pytań, na które odpowiadała już z tysiąc razy. Każdy z lekarzy miał oczywiście odmienne zdanie co do przyczyn jej dziwnej choroby. "Najpierw, kiedy wstałam pewnego ranka, poczułam, jakby moje palce u nóg nie chciały się obudzić. Uczucie to nie minęło. Potem mrowienie przeszło w brak czucia. Nie, proszę pana, wcale nie bolało. Nie, proszę pani, początkowo sięgało to tylko pięt. Tak, proszę pana, po dwóch dniach to samo zaczęło się dziać z moimi palcami u rąk. Nie, proszę pani, tylko palce, nie całe ręce..." I tak przez długie godziny. Zdawała sobie jednak dobrze sprawę, że nie robili tego złośliwie. Próbowali jej pomóc, a to, czy ich próby miały szansę powodzenia, zależało także od niej, od tego, czy będzie z nimi współpracowała. Jednocześnie ich pytania nie zagłuszyły pytań, które zadawała sama sobie. Jak do tej pory miała sparaliżowany system nerwowy zawiadujący jej świadomymi odruchami. Co jednak będzie, gdy zaatakowany zostanie jej autonomiczny system nerwowy i pewnego ranka przestanie oddychać? Co wtedy? Co będzie, jeśli straci kontrolę nad mięśniami twarzy? Każdy lekki skurcz powodował w niej głuchy okrzyk przerażenia. Nikt jednak nie potrafił odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Ani lekarze, ani Tia. W końcu, tuż przed obiadem, poszli sobie. Tia po kilku próbach doszła do mistrzowskiej wprawy w operowaniu sztucznymi ramionami, tak że sama mogła się karmić. Dzięki temu nie musiała przeżywać upokarzającego karmienia przez pielęgniarkę. Jednocześnie specjalny system jej fotela wybawiał ją od zażenowania wynikającego z naturalnych następstw jedzenia i picia... Po kolacji, kiedy zabrano tacę, siedziała całkiem sama w zapadającej ciemności. Była bliska załamania. Całe szczęście, że Pota i Braddon nie przyszli z powrotem, gdyż bała się, iż mogłaby tego nie wytrzymać. O wiele ciężej przychodziło jej zachować spokój ducha przed rodzicami niż przed obcymi. - Fotel, obróć się o siedemdziesiąt stopni w prawo - poleciła. - Lewe ramię, podnieś misia. Z cichym szumem silników fotel posłusznie wykonał polecenie. - Lewe ramię, połóż misia - anuluję. Lewe ramię, przysuń misia do lewego policzka. - Ramię lekko się poruszyło. - Bliżej. Bliżej. Tak trzymaj. Tuliła się policzkiem do misiowego futerka i wyobrażała sobie, że trzyma go w swoich ramionach. Nikt nie mógł zobaczyć, jak z jej oczu zaczęły powoli płynąć długo powstrzymywane, gorące łzy. Przechyliła lekko głowę na lewą stronę, by spływały w miękkie, niebieskie futerko Teda. Nie chciała, by ktoś poznał, że płakała. - To niesprawiedliwe - szeptała Tedowi do uszka. Miś wydawał się przyznawać jej rację, gdy mocniej dotykała go policzkiem. - To niesprawiedliwe... Przecież chciałam odnaleźć świat EsKaysów. Chciałam wraz z rodzicami być tą, która odnajdzie ich rodzinną planetę. Chciałam pisać książki. Chciałam wyjść naprzeciw ludziom, by ich rozradować i zadziwić, by pokazać, że archeologia i historia nie umarły, tylko trochę przysnęły. Chciałam robić rzeczy, o których nakręca się holosy. Chciałam... chciałam... Chciałam tyle zobaczyć! Pragnęłam pokierować prawdziwym ślizgowcem i wykąpać się w prawdziwej lagunie, i poczuć szum sztormu, i... ...i chciałam... Nagle powróciły w jej pamięci sceny z holosów, które oglądała, a także wspomnienie roześmianych Poty i Braddona. Chciałam wiedzieć, jak to jest z chłopcami. Chłopcy, pocałunki i... Teraz już nikt nigdy na mnie nie spojrzy, nikt mnie nie zobaczy. Wszystko, czym będę, to wielka metalowa rzecz. Tylko tyle teraz zobaczą... Nawet jeśli jakiś chłopiec chciałby kiedyś mnie pocałować, musiałby przedrzeć się przez gąszcz półtonowej maszynerii, a i tak pewno włączyłby się wtedy alarm. Łzy szybciej zaczęły spływać jej po twarzy, ale krył je coraz gęstszy mrok w pokoju. Nie wsadziliby mnie do tego urządzenia, gdyby sądzili, że wyzdrowieję. Już nigdy nie wyzdrowieję. Będzie ze mną coraz gorzej. Nic nie czuję, jestem tylko głową wystającą z maszyny. Co będzie, jeśli ogłuchnę? Oślepnę? - Teddy, co ze mną będzie? - zaszlochała. - Czy resztę życia spędzę w czterech ścianach szpitalnego pokoju? Ted wiedział tyle co ona, nie mógł jej pomóc. - To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe. Niczego jeszcze nie spróbowałam - płakała, a Ted się jej przyglądał swoimi wielkimi, smutnymi oczami i chował jej łzy w swoim futerku. - To niesprawiedliwe. Jeszcze nie skończyłam. Nawet nie zaczęłam... Kenny zacisnął dłoń jednej ręki w pięść i wyłączył kamerę. Gwałtownym ruchem przetarł twarz, na której malowały się bezsilność i gniew. Żal mu było tej małej dziewczynki siedzącej samotnie w zimnym, szpitalnym pokoju. Dziewczynki, która tak odważnie stawiała czoło każdej przeciwności. On jednak widział ją teraz bez pozy, którą przybierała, by pomóc sobie i innym przetrwać te trudne chwile. Widział po prostu małą dziewczynkę nie mogącą sobie poradzić ze swoim nieszczęściem. "Jeszcze nie skończyłam. Nawet nie zaczęłam". - A niech to! - zaklął i przetarł ręką oczy. - A niech to szlag! Co za nielitościwy bóg spowodował, że ta mała użyła takich samych słów, jak on piętnaście lat temu? Piętnaście lat temu, kiedy głupi wypadek stał się przyczyną jego paraliżu od pasa w dół i kiedy prysły jego marzenia (jak wtedy sądził) o szkole medycznej? Piętnaście lat temu, kiedy doktor Harwat Kline - Bes słyszał jego płacz tłumiony poduszką. Obrócił swój fotel i otworzył okno widokowe, za którym kryły się gwiazdy. Przyglądał się, jak podróżowały w bezkresnej przestrzeni. Piękno tego obrazu podkreślał powolny obrót stacji naukowej. Nie starał się wycierać łez płynących po policzkach, a w jego umyśle panowała pustka. Piętnaście lat temu inny neurochirurg usłyszał te łamiące serce słowa i postanowił, że zrobi wszystko, by się nie spełniły. Wziął młodego człowieka pod opiekę, wymusił na konstruktorach prototypu automatycznego fotela, by to właśnie on go otrzymał, potem wpłynął na dziekana Meya - sor State Medical College, by przyjął chłopca na studia medyczne. Następnie zadbał o to, żeby po skończeniu studiów został przyjęty do pracy w tym właśnie szpitalu. Było to miejsce, gdzie neurochirurg w automatycznym fotelu nie był wielkim zaskoczeniem, nie w zestawieniu z setkami podobnych przybyszów z różnych światów. Był on jednak od pasa w górę sprawny. Z dziewczynką było gorzej. Miała nieprzeciętny, lotny umysł zamknięty w martwym ciele jak w skorupce. "Cudowny umysł. Zamknięty w skorupce. Cudowny..." Coś przyszło mu do głowy. Było to jak błysk gromu. Wiedział, że nie on sam obserwował Tię. Był ktoś jeszcze. Ktoś, kto obserwował każdego pacjenta, lekarza i pielęgniarkę w tym szpitalu. Ktoś, z kim nieczęsto się konsultował, ponieważ Lars nie był lekarzem czy psychologiem. Mimo to w pewnych wypadkach opinia Larsa była bardziej trafna niż zdanie którejkolwiek osoby znajdującej się na stacji. Kennet miał na myśli także samego siebie. Włączył nadajnik. - Lars - powiedział krótko. - Stary, masz wolną chwilę? Musiał chwilę odczekać. Lars miał sporo pracy. Na szczęście o tej porze kolejka pragnących się z nim porozumieć była nieco krótsza. - Oczywiście, Kenny - odpowiedział Lars po kilku sekundach. - W jaki sposób mogę pomóc cudownemu, niepełnosprawnemu dziecku, które przybyło do nas, do Medycznej Stacji Światów Centralnych "Duma Albionu"? Hmm? - W głosie Larsa dało się słyszeć ton ironii; bawiło go drażnienie swoich rozmówców. Nazywał to "terapeutycznym sprowadzaniem na ziemię". Szczególnie uwielbiał sprowadzać na ziemię Kenny'ego. Powtarzał dziesiątki razy, że wszyscy inni unikali, jak mogli, rozmowy o "pożałowania godnym kalectwie". - Zostaw ten sarkazm na później, Lars - odparł Kenny. - Mam poważny problem i chciałem zasięgnąć twojej rady. - Mojej rady? - Lars udał ogromne zaskoczenie. - Masz na myśli osobistą radę, gdyż nie jestem upoważniony do dawania rad w dziedzinie medycyny. - O taką radę mi chodzi, bardzo osobistą. Chcę, żebyś mi podpowiedział, jak mogę pomóc Hypatii Cade. - Ach - Kenny zauważył, że w głosie Larsa zabrzmiał ton zastanowienia. - To małe dziecko z oddziału neurologicznego, które ogląda bynajmniej niedzieciece holosy. Ciągle jej się wydaje, że jestem AI Nie wyprowadzałem jej z błędu. - To dobrze, chciałbym, żeby była sobą wobec ciebie. Jestem pewien, że nie odkryje się przed nikim innym. - Zdał sobie sprawę, że jego głos przybrał rozkazujący ton i musiał się uspokoić, zanim zaczął mówić dalej. - Masz jej nagrania i obserwowałeś ją od samego początku. Wiem, że jest na to za duża, ale chciałbym usłyszeć, czy twoim zdaniem nadaje się do programu ludzi z kapsuł? Nastała długa przerwa. Dłuższa, niż Lars zwykle potrzebował, by przeanalizować posiadane nagrania. - Czy jej stan się ustabilizował? - spytał zupełnie poważnie. - Bo jeżeli nie, jeżeli w połowie szkolenia przestanie działać jej mózg, nie tylko utrudni ci to pracę z podobnymi przypadkami w przyszłości, ale źle wpłynie na pozostałe dzieci z kapsuł biorące udział w szkoleniu. Wiesz doskonale, że nie są one odporne na takie rzeczy, jak śmierć koleżanki. Nie chciałbym uczestniczyć w przedsięwzięciu, które może przysporzyć wszystkim kłopotów. Kenny w zamyśleniu masował swą skroń długimi, wrażliwymi palcami, które czyniły cuda podczas operacji, a nie mogły niczego zrobić dla jednej małej dziewczynki. - O ile udało nam się rozpoznać tę... chorobę, to jej stan ustabilizował się - przemówił w końcu. - Możesz sprawdzić, że zrobiłem jej najtrudniejsze testy. Przeszła przez wszystkie możliwe odczulenia przeciw wirusom, o których istnieniu mamy jakiekolwiek dane. Oczywiście zastosowaliśmy także bezinwazyjne ultranaświetlanie. Wszystko to masz nagrane. Sądzę, że to zabiliśmy; czymkolwiek by to było. Zbyt późno, żeby jej pomóc, do cholery. - Ona jest genialna - stwierdził poważnie Lars. - Umie łatwo się dostosowć do nowej sytuacji. Ma niezwykłą podzielność uwagi, może robić kilka rzeczy naraz. Miała także niezwykle pozytywne kontakty z ludźmi z kapsuł w przeszłości. - Wiec? - spytał zniecierpliwiony Kenny, gdy nad ich głowami przepłynęło kilka gwiazd obojętnych na los małej dziewczynki. - Twoja opinia? - Myślę, że nadaje się do transformacji - powiedział Lars z naciskiem, jakiego Kenny nigdy u niego nie słyszał. - Sądzę, że jej transformacja nie tylko się uda, ale uda się bardzo dobrze. Wypuścił długo przetrzymywane w płucach powietrze. - Pod względem fizycznym, nie jest gorsza od innych biorących udział w programie ludzi z kapsuł, włączając w to ciebie - kontynuował Lars. - Tak naprawdę Kenny, zbrodnią byłoby zmarnowanie potencjału, jakim dysponuje ta mała. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś taki miał spędzić resztę życia w szpitalnym pokoju. Zwykły dla Larsa ton obojętności gdzieś zniknął. Kenny nie słyszał u niego nigdy podobnej reakcji na jakikolwiek problem. - Zrobiła na tobie wrażenie, co, Lars? - zaczepił go Kenny. - Tak - powiedział zdecydowanie Lars. - I wcale się tego nie wstydzę. Mogę ci szczerze wyznać, że dawno nikt mnie tak nie zachwycił, jak ta mała. - Tym lepiej dla nas. - Kenny potarł dłonie, rozcierając zziębnięte palce. - Jestem pewien, że będę jeszcze potrzebował twojej rady. - Domyślam się, że nastąpi to dość szybko - Lars wrócił do swego ironicznego tonu. - Tak, chciałbym, żebyś mi pomógł. Co mi po nieprzeciętnym umyśle, jeżeli nie mógłbym wykorzystać pozycji, którą on mi daje? - spytał retorycznie. Zamknął okno widokowe i podjechał do biurka. Uruchomił osobisty system komputerowy i podłączył go bezpośrednio do Larsa. Była to linia, do której nie każdy miał dostęp; prowadziła do jego osobistej bazy danych. Czasem nazywano ją linią "protekcji". - Zatem zaczynajmy, mój przyjacielu. Na początek, jakich wpływów możesz użyć? Potem, który z polityków ma największe wpływy, jeżeli chodzi o ten program, który z nich coś mi zawdzięcza i na którego możemy liczyć najbardziej? Sekretarz Generalny Podprzestrzeni Qintan Waldheim - Querar y Chan nie lubił wylewności, ani poklepywania kogokolwiek po ramieniu, ale kiedy tylko wszedł na pokład "Dumy Albionu" i przebrnął przez oficjalne powitanie, koniecznie chciał się spotkać z Kennym. Wybitny neurochirurg nie ukrywał satysfakcji z tego powodu. To on właśnie uratował siostrzeńca sekretarza od losu, jaki sam musiał znosić. Quintan znał większość szczegółów z przebiegu błyskotliwej kariery Kenny'ego. Poza tym Quintan Waldheim - Querar y Chan nie należał do ludzi, którzy unikaliby niewygodnych tematów. - Cóż za ironia losu, prawda? - powiedział sekretarz generalny, patrząc na fotel Kenny'ego i mocno ściskając dłoń mężczyzny. Ubrany był w ciemnoniebieską tunikę i stał wyprostowany przed Kennym, nie czując bynajmniej zażenowania. Kenny nie uśmiechnął się, ale w duchu poczuł satysfak - qę. Podwójne trafienie. Prosimy nie dzwonić. Mamy już zwycięzcę. - Sugeruje pan, że moje uszkodzenie było takie samo, jak defekt Peregrine'a? - zareplikował natychmiast. - Nie ma w tym żadnej ironii losu, sir. To, że znalazłem się na wózku, zmobilizowało mnie do pójścia na neurochirurgię. Nie chcę tu oczywiście twierdzić, że gdybym nie uległ wypadkowi i przez to nie pracował tak ciężko nad znalezieniem metody leczenia podobnych przypadków, to nikt inny nie uporałby się z tą kwestią. Jednak prawdą jest, że postęp w medycynie budowany jest na tym, co już się stało. - Mimo to, gdyby nie pańskie szczególne zainteresowanie przypadkiem Peregrine'a, pomoc mogłaby przyjść zbyt późno - stwierdził sekretarz generalny. - Nie chodzi tu tylko o pańskie umiejętności nabyte w czasie studiów; myślę, że ma pan wyjątkowy talent. Nie ma chyba takiego neurochirurga, któryby panu dorównał, na pewno nie w naszej podprzestrzeni. Dlatego właśnie zaaranżowałem tę wizytę. Chciałem panu podziękować. Kenny wzruszył ramionami. Była to dla niego wymarzona sytuacja i nie zamierzał zmarnować tak doskonałej okazji, by pomóc Tii w spełnieniu jej życzeń. - Nie zawsze jednak wygrywam, sir - powiedział dość stanowczo. - Nie jestem bogiem. A czasami bardzo chciałbym nim być, szczególnie teraz tak się czuję. Wielki Mąż spochmurniał. To, że był Wielkim Mężem, nie było związane tylko z pełnioną przez niego funkcją. Zadziwiał rzadko spotykaną wrażliwością na ludzkie nieszczęście. Była to wrażliwość szczera, nie na pokaz. - Widzę, że coś pana trapi - stwierdził, by po chwili dodać to, na co Kenny czekał. - Może mógłbym w czymś pomóc? Kenny westchnął, jakby nie chciał wyjawić tajemnicy swego zmartwienia. Czy to nie zabrzmi zbyt nachalnie? - Czy zechciałby pan obejrzeć taśmę z nagraniami zachowań pewnego dziecka? Dziecko. Dzieci były jedną ze słabości Wielkiego Męża. Powszechnie wiadome było, że finansował więcej programów pomocy dla dzieci niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci. - Oczywiście. Pod warunkiem jednak, że nie będzie to godziło w sferę jego prywatności. - Niech pan zatem pozwoli. - Kenny włączył holowi - zor z przygotowaną wcześniej taśmą. Nagrań tych dokonał razem z Anną. Razem z nią także wybrał najlepsze fragmenty i zaaranżował dramaturgię pokazu. Obejmowały one najważniejsze wydarzenia z życia Tii - od przybycia na stację aż po rozmowę Kenny'ego z Larsem. - Obiecuję, że zabiorę tylko piętnaście minut pańskiego cennego czasu. Pierwsze siedem i pół minuty nagrania ukazywały Tię podczas rozmów ze swoimi rodzicami, lekarzami i innymi ludźmi. Sprawiała tu wrażenie rozradowanej dziewczynki, chcącej pocieszyć tych, którzy ją raczej powinni pocieszać. - Oto Hypatia Cade, córka Poty Andropolous - Cade i Braddona Maartensa - Cade'a - wyjaśnił. Następnie krótko opowiedział historię dziewczynki; o tym, dlaczego się tu znalazła. Podkreślił jej nieprzeciętną inteligencję, odpowiedzialność i rozległe zainteresowania. - Obawiam się, że prognozy nie są najlepsze - stwierdził, bacznie przyglądając się upływającym sekundom. Chciał dokładnie utrafić swoim komentarzem w koniec tej części taśmy. - Niezależnie od tego, co jej zaaplikujemy, będzie skazana na spędzenie reszty życia w tej czy innej klinice. Pomóc może jej tylko bezpośrednie połączenie urządzeń zewnętrznych z jej systemem nerwowym. Niestety, nie wykonujemy tutaj tego typu operacji. Są domeną Szkoły - Laboratorium. Mam tu na myśli program dla ludzi z kapsuł. Gdy tylko przestał mówić, obraz zamigotał i przyciemniał. Tia była sama w pokoju. Ramię jej fotela sięgnęło po małego, smutnego, niebieskiego misia, który był zasłonięty poduszką i mocowanym do łóżka stolikiem. Podsunęło zabawkę do jej twarzy i Tia delikatnie przytuliła policzek do miękkiego futerka. W mroku pokoju doskonale było widać błyskawicę Służb Kurierskich na koszulce misia. To był powód, dla którego Kenny wybrał właśnie to ujęcie. - Odlecieli, Ted - wyszeptała do misia. - Mama i tata wrócili do Instytutu. Teraz zostałeś mi tylko ty. Na jej rzęsach pojawiła się mała łza, która powoli spłynęła po policzku, lśniąc nikłym światłem pokoju. - Co? Och, nie, to nie ich wina, Ted. Po prostu musieli już lecieć. Dostali takie polecenie z Instytutu, widziałam depeszę. Napisano w niej, że ponieważ wca - a - a - le mi się nie po - o - o - prawia, to nie ma se - e - e - ensu, by tracili tu swój cenny czas. Zaszlochała i skryła twarz w miękkim misiowym futerku. Po chwili znowu zaczęła mówić przytłumionym głosem: - Dobrze wiem, ile ich to kosztowało. Tak mi cię - ę - ę - żko być dla nich dzie - e - e - lną. Gdybym jednak się załamała, byłoby to dla nich nie do znie - e - e - sienia. Może to lepiej, że mu - u - u - sieli jechać. Będzie łatwiej. Wszy - y - y - stkim... Holos ponownie zamigotał; ten sam czas, podobna sytuacja, inny dzień. Tym razem płakała otwarcie. Łzy spływały po jej policzkach i wsiąkały w koszulkę misia. - Daliśmy jej pełną swobodę w korzystaniu z biblioteki i holoteki - rzekł ostrożnie Kenny. - Holosy z reguły bawią ją lub intrygują; to jest jednak moment, który sfilmowaliśmy tuż po obejrzeniu przez nią Zdobywców gwiazd. Muszę tu dodać, iż jej rodzice powiedzieli mi, że Tia bardzo chciała zostać pilotem wahadłowców. Sam więc pan rozumie... Nieustannie płakała, szepcząc coś w przerwach między kolejnymi spazmami szlochu. - Teddy! Chciałam polecieć... Chciałam zobaczyć gwiazdy... Holos skończył się i Kenny zapalił światło. Sięgnął po chusteczkę i bez cienia wstydu wytarł oczy. - Obawiam się, że całkowicie zawładnęła moją duszą - powiedział z nieśmiałym uśmiechem. - Nie ukrywam, że nie umiem kierować się w tym wypadku zawodową bezstronnością. Wielki Mąż zamrugał nerwowo, by nie uronić łzy. - Dlaczego nic nie robicie, by pomóc temu dziecku? - zapytał zachrypniętym głosem. - Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy - odparł Kenny. - Jedynym sposobem, w jaki możemy przywrócić tej nieszczęśliwej dziewczynce namiastkę aktywnego życia, jest włączenie jej do programu ludzi z kapsuł. Niestety, psychoanalitycy ze Szkoły - Laboratorium twierdzą, iż jest na to za późno. Nie przysłali nawet nikogo, kto mógłby z nią porozmawiać. I to mimo próśb jej rodziców oraz naszych rekomendacji... Pozwolił, by ostatnie zdanie zawisło gdzieś w przestrzeni. Sekretarz generalny spojrzał na niego z wyraźnym ożywieniem. - Rozumiem, że nie zgadzacie się z ich oceną? Kenny pokręcił głową. - To nie jest tylko moja opinia - stwierdził poważnie. - W pełni mnie popierają psychoanalitycy tu pracujący, człowiek z kapsuły kierujący tą stacją oraz przyjaciółka Tii, statek mózgowy Służb Kurierskich. To ta - dodał ostrożnie - która podarowała jej pluszowego misia. To przechyliło szalę na korzyść Tii. Kenny dostrzegł błysk w oku Wielkiego Męża. - Przyjrzymy się tej sprawie - powiedział sekretarz generalny. - Ludzie, z którymi pan rozmawiał, nie są wszechmocni, a z pewnością nie do nich należy ostatnie słowo. - Wstał i podał rękę Kenny'emu. - Nie chcę niczego obiecywać, ale nie zdziwiłbym się na pańskim miejscu, gdyby za parę dni przybył tu ktoś ze Szkoły - Laboratorium, by się z nią zobaczyć. Jak pan sądzi, kiedy będzie gotowa do transformacji? - Wystarczy nam dwanaście godzin, sir - odpowiedział, gratulując sobie w duchu pomysłu podsunięcia do podpisu stosownej zgody rodzicom Tii. Oczywiście nie wierzyli wtedy w powodzenie jego prób. To był bowiem ich pomysł, by włączyć Tię do programu ludzi z kapsuł. To oni także odczuli najdotkliwiej odmowę urzędników ze Szkoły - Laboratorium. - Dwanaście godzin? - zdziwił się Wielki Mąż. Kenny śmiało spojrzał mu w oczy. - Jej rodzice pracują dla Instytutu Archeologii - wyjaśnił. - Instytut wezwał ich do powrotu na badaną przez nich planetę, gdyż skończył się ich czas opieki nad dzieckiem. Nie byli tym zachwyceni, ale musieli się podporządkować pod groźbą zwolnienia. Niełatwo jest znaleźć tego typu pracę poza Instytutem. - Zakaszlał. - Zaufali mi i uczynili mnie prawnym opiekunem Tii na czas ich nieobecności. - Zatem posiada pan wszelkie pełnomocnictwa. Bardzo sprytne. - Chytry uśmiech sekretarza generalnego sugerował, że doskonale wie, iż całe to przedstawienie było od początku ukartowane. Bynajmniej nie był swym odkryciem zdziwiony. - No dobrze. Ktoś przybędzie jeszcze w tym tygodniu. Nawet jeżeli nie powiedział mi pan wszystkiego o dziewczynce, ten ktoś w ciągu dwóch dni pozna jej możliwości. Po tym czasie... - Jedna brew znacząco uniosła się ku górze. - Cóż, dobrze by było, gdyby mógł zabrać ze sobą nowego rekruta, prawda? - Tak, sir - odpowiedział uszczęśliwiony Kenny. - Z pewnością tak. Gdyby nie sława doktora Uhua - Sorga i wstawiennictwo byłego ucznia Larsa Mendozy, Philip Gryphon bint Brogen powiedziałby, gdzie zarząd może sobie wsadzić sugestie sekretarza generalnego. I co jeszcze potem może sobie z tym zrobić. Do jakiego stopnia można nagiąć przepisy, by wepchnąć do programu ludzi z kapsuł nie nadającą się do tego osobę?! Czyżby sekretarz generalny sądził, że w ten sposób podporządkuje sobie władze Akademii?! Czeka go zatem spory zawód. Philip gardził płaszczeniem się przed innymi i nie ustępował nawet przed groźbami. W jego głowie kotłowało się zatem, gdy docierał kosmicznym czółnem do doku "Dumy Albionu". Powitały go sterylne, białe ściany i atmosfera troski o każdego pacjenta. Wszystkie szpitale były pod tym względem takie same. Ktoś na niego czekał na stanowisku przyjmowania wahadłowców. Był to ktoś w automatycznym fotelu. Przystojny, młody mężczyzna o ciemnych włosach i szczupłej, ascetycznej twarzy. Jeżeli sądzą, że przekabacą mnie na swoją stronę, dając mi do towarzystwa kogoś, komu trudno będzie odmówić... Jego myśli nie były bynajmniej przyjazne wobec mężczyzny zbliżającego się na automatycznym fotelu. - Profesor Brogen? - spytał zabawnie wyglądający człowieczek, wyciągając ku niemu rękę. - Jestem doktor Sorg. - Jeśli sądzi pan, że będę... - zaczął Brogen, nie wyciągając dłoni, gdy nagle dotarło do niego brzmienie nazwiska jego rozmówcy. - Doktor Sorg? Doktor Uhua - Sorg? Młody człowiek skinął głową, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Doktor Kennet Uhua - Sorg? - spytał po raz trzeci Brogen, czując, że nagle stracił wątek. - W rzeczy samej - odpowiedział młody człowiek. - Rozumiem, że nie spodziewał się pan spotkać mnie tu osobiście. Brogen uchwycił się tego, by wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. - Rzeczywiście - odparł dość szorstko. - Szef neurochirurgii i pogotowia neurologicznego nie wychodzi raczej na spotkanie prostego profesora z powodu jakiegoś tam dziecka. - Tia nie jest jakimś tam dzieckiem, profesorze - odparował doktor Sorg, nie przestając się uśmiechać. - Podobnie jak pan nie jest "prostym" profesorem. Jednak gdyby pan zechciał pójść za mną, sam się pan przekona o niezwykłości Tii. Cóż, co do jednej rzeczy muszę przyznać mu rację - myślał z pewną niechęcią po godzinie spędzonej w towarzystwie Tii. W tym czasie hordy internistów i specjalistów od innych dziedzin badały ją na wszystkie sposoby. To nie jest zwykłe dziecko. Zwykłe dziecko zanosiłoby się od płaczu po tym, co ona tu przeszła. Tia była zatem nieprzeciętnym, przyciągającym uwagę dzieckiem. Miała ciemne, krótko przystrzyżone włosy, a jej szczupła, jasna twarz i wielkie oczy czyniły ją podobną do pięknej, wiktoriańskiej rzeźby; rzeźby wieńczącej żelazny postument, wokół którego krzątali się ludzie podobni do nieznośnego roju os. - Jak długo to jeszcze potrwa? - z irytacją spytał szeptem Brogen. Kennet podniósł wzrok. - To zależy od pana - odparł. - Pan jest tu po to, by ją zbadać. Jeżeli potrzebuje pan więcej czasu, by porozmawiać z nią w samotności, wystarczy tylko jedno słowo. Nawiasem mówiąc, jest to dzisiaj jej druga seria badań - dodał i Brogen wyczuł w jego głosie nutkę... satysfakgi? - Musiała przyjąć inną chmarę natarczywych gości między dziewiątą a dwunastą, dziś przed południem. Tym razem Brogen poczuł się dotknięty, lecz nie z powodu dziecka. Kennet Sorg musiał dostrzec to w jego oczach, gdyż obrócił swój fotel ku gromadzie ubranych na biało internistów, znacząco odchrząknął, czym zwrócił ich baczną uwagę. - To będzie wszystko na dzisiaj - powiedział spokojnie. - Jeżeli nie mają państwo nic przeciwko temu, profesor Brogen chciałby zostać teraz z Tią sam. Niektórzy popatrzyli na Brogena z dezaprobatą, inni wręcz z nienawiścią. Profesor zignorował te spojrzenia. Dziecko wyglądało na bardzo ożywione. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć do Kenneta Sorga, zdał sobie sprawę, że doktor podążył za innymi i właśnie zamykał drzwi za swoim fotelem, zostawiając Brogena samego z dziewczynką. Profesor poczuł się trochę nieswojo i nerwowo odchrząknął. Tia patrzyła na niego z wytężoną uwagą. W jej oczach nie było strachu, tylko lekki niepokój. - Pan nie jest psychoanalitykiem, prawda? - spytała. - Cóż... nie - odpowiedział. - Nie, zupełnie nie. Prawdopodobnie jednak zadani ci kilka podobnych pytań. Westchnęła i zamknęła na chwilę swe jasnobrązowe oczy. - Męczy mnie już to, że jestem tylko głową - stwierdziła zupełnie otwarcie. - Bardzo, bardzo męczy. Poza tym jakie to ma teraz znaczenie, o czym i w jaki sposób myślę? To niesprawiedliwe... - uderzyła podbródkiem o ramię fotela - ...lecz przecież nie ustąpi tylko z tego powodu, że jest niesprawiedliwe. Prawda? - To smutne, ale chyba masz rację, moja droga. - Zaczynał odzyskiwać spokój i zorientował się dlaczego. Kennet Sorg miał rację. To nie było zwykłe dziecko; rozmowa z nią nie była rozmową z dzieckiem, lecz czymś w rodzaju spotkania z jednym z uczestników programu ludzi z kapsuł. - Może na początek pogawędzimy o czymś innym. Znasz jakiegoś człowieka z kapsuły? Spojrzała na niego z uwagą. - Chyba niewiele panu o mnie mówili - odparła. - Albo też nieuważnie pan słuchał. Jedną z moich najlepszych przyjaciółek jest statek mózgowy, Moira Valentine - Maya. Od niej dostałam Teodora. Teodora? Ach, tak. Misia. Szybko zerknął na łóżko i zobaczył tam pluszowego misia w koszulce Służb Kurierskich. Tego zapewne, o którym mu wcześniej mówiono. - Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad tym, jak to jest być w kapsule? - spytał, próbując znaleźć sposób na wytłumaczenie założeń programu, tak by nie domyśliła się, że chodzi o zbadanie możliwości jej udziału w programie. - Oczywiście, że tak! - odrzekła, nie zwracając uwagi na to, iż w jej głosie dało się wyczuć nutę pogardy. - Kiedy powiedziałam Moirze, że chciałabym być taka jak ona, gdy dorosnę, roześmiała się i wiele mi opowiedziała o szkoleniu ludzi z kapsuł i innych rzeczach też... Zanim zdążył otworzyć usta, to niedziecięce dziecko opowiedziało mu wszystko o jego własnym programie. Statek mózgowy nie pominął niczego. Od A do Z. Od decyzji o możliwości udziału w programie po uświadomienie sobie specyficznej samotności. Od zamknięcia na zawsze w metalowej skórze po świadomość zupełnego wyobcowania ze świata zewnętrznego... - Powiedziałam jej, że nie chciałabym być jednak zamknięta w kapsule, gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogłabym już nigdy nikogo dotknąć - dodała kończąc. - Wiem, że skóra ma sztuczne sensory, jednak to mi się wcale nie podobało. Co za ironia losu! - Dlaczego? - spytał bez zastanowienia. - Dlatego, że teraz nie mogę nikogo dotknąć. I nigdy nie będę mogła. Dlatego mówię o ironii losu. Nie mogę nikogo dotknąć, ale też nie mogę zostać statkiem mózgowym. - Westchnienie rezygnacji w jej głosie jakby go obudziło. - Dlaczego uważasz, że nie możesz zostać statkiem mózgowym? - spytał, pewny już swej decyzji. Była to decyzja, która jednocześnie zdumiewała go i cieszyła. - Jest jeszcze kilka wolnych miejsc na roku. Są także dwa wolne miejsca w klasie statków mózgowych. Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Przecież powiedziano mi, że jestem za duża! Zaśmiał się. - Moja droga, nie byłabyś za duża nawet w wieku twojej matki. Nawet gdybyś przeszła już okres młodzieńczej aktywności. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widział i słyszał. Był zafascynowany jej odpowiedzialnością, rezolutnością, sposobem rozumowania i wypowiedzi. Lars i Kennet Sorg mieli całkowitą rację. Zastanawiał się, ile wspaniałych dzieci pozostaje niezauważonych tylko z racji nieodpowiedniego wieku. Ile odpadło w czasie ostrej selekcji tylko dlatego, że nie miały poparcia kogoś takiego, jak Kennet Sorg. Tej małej dopisało szczęście. Czas zatem zająć się nią, a potem pomyśleć o innych. - Czeka mnie teraz papierkowa robota i załatwianie formalności. Musisz jednak najpierw rozważyć, czy naprawdę tego chcesz. - Tak! - wybuchła. - Och, tak. Tak, tak, tak! Och, dziękuję, dziękuję panu bardzo. - Jej policzki były mokre od łez, a szalona radość przyćmiewała wszystko. Profesor Brogen zamrugał oczami i z trudem przełknął ślinę. - To, że jesteś już duża, niesie ze sobą pewne korzyści - powiedział, nie zwracając uwagi na jej łzy i swoje wilgotne oczy. - Możesz sama podjąć decyzję dotyczącą swojej przyszłej kariery. Nie wszyscy ludzie z kapsuł zostają statkami mózgowymi. Możesz na przykład zająć się pracą w instytucie. Od dwudziestu już lat poszukują człowieka z kapsuły, który zająłby się koordynacją prac ich baz poszukiwawczych. Mogłabyś nadzorować poszukiwania, nawet swoich własnych rodziców. Mogłabyś zostać administratorem wykopalisk lub administratorem stacji poszukiwawczych. Mogłabyś zająć się prawem lub inną, dowolną dziedziną nauki. Nawet medycyną. Na poziomie współczesnej nauki nie ma rzeczy, którą nie mogłabyś się zajmować. - Ja chcę zostać statkiem mózgowym - rzekła radośnie. Brogen wziął głęboki oddech. Z chwilą gdy związał się z nią emocjonalnie, postanowił niczego przed nią nie ukrywać. - Nie wiem, czy uświadamiasz sobie, że większość czasu statki mózgowe spędzają na wożeniu towarów lub ludzi. Dostarczają ich po prostu z miejsca na miejsce. Nie jest to zbyt imponujące zajęcie. Poza tym jest ono niebezpieczne, i to nie tylko ze względu na uwarunkowania psychologiczne. Możesz stać się obiektem ataków, a nie będziesz miała na pokładzie żadnej broni, chyba że dostaniesz się do sekcji militarnej, co jest mało prawdopodobne. Będziesz zatem doskonałym celem dla złodziei i przemytników. Jest jeszcze coś. Taki statek jest bardzo kosztowny. Dlatego służba statków mózgowych jest swojego rodzaju niewolnictwem. To oczywiście moja prywatna opinia. W zamian za korzystanie ze statku płacisz swoją wolnością; to tak jakbyś oddała duszę za możliwość ruchu i czucia. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo wykupienia praw do statku w ciągu życia. Musiałabyś dokonać czegoś naprawdę niebywałego lub wziąć udział w jakiejś niezwykle niebezpiecznej wyprawie. O takie jednak trudno w zwykłej pracy statku mózgowego. Gdy podejmiesz decyzję, nie będziesz już miała wpływu na swój los. Niezależnie od swoich pragnień. Tia zamyśliła się przez chwilę. - To wszystko prawda - powiedziała w końcu. - Jednakże, profesorze, ojciec zawsze mi mówił, że odziedziczyłam jego geny badacza kosmosu. Z taką świadomością wyrosłam i nic mnie nigdy tak nie fascynowało, jak loty wśród gwiazd. Dlatego zupełnie świadomie tego właśnie chcę. Brogen uniósł do góry ręce. - Nie mogę się z tobą spierać. Nic nie zdoła obalić takiego postanowienia. Znowu zaskoczyła go sposobem rozumowania. Wiedział, że z takim potencjałem Tia może wiele zdziałać jako statek mózgowy. Sądząc po jej stanie psychicznym, nie powinna mieć wielkich problemów z przystosowaniem się do nowej sytuacji. Oczywiście, nie można było wykluczyć czegoś nieoczekiwanego. Uśmiechnęła się nieśmiało. - Poza tym sporo rozmawiałam na ten temat z Moirą. Podsuwałam jej pomysły, skąd wziąć dodatkowe fundusze na wymianę mięśniowców. Od kiedy zaczęła pełnić służbę w Wydziale Archeologii i Poszukiwań, miała wiele okazji odnajdywania rzeczy, o których jej pracodawcom nawet się nie śniło. Ja jej natomiast radziłam, czego powinna szukać. Śmiem twierdzić, że z moim przygotowaniem nietrudno mi będzie dostać się do Wydziału AP. Będę zatem mogła robić to samo, tyle że lepiej. I tym sposobem zdobędę wiele kredytów. Wierzę, że pewnego dnia wykupię statek i będę mogła robić, co tylko mi przyjdzie do głowy. Brogen nie wytrzymał i głośno się roześmiał. - Czy wiesz, że jesteś małą intrygantką? Uśmiechnęła się szeroko i po raz pierwszy zobaczył ją w pełni szczęśliwą i spokojną. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, jaką męką były dla niej poprzednie uśmiechy. Pozostawienie jej tutaj byłoby zbrodnią; wręcz grzechem. - Cóż, możesz czuć się przyjęta - powiedział z odprężeniem. - Dzisiaj wieczorem zajmę się papierkową robotą i gdy tylko ją skończę, prześlę całość do szkoły. Kiedy rano się obudzimy, będzie na nas czekało potwierdzenie twojego przyjęcia. Myślę, że powinnaś się przygotować do odlotu z samego rana. - Yes, sir - odpowiedziała uradowana. Wstał, ruszył do wyjścia i nagle zatrzymał się. - Wiesz - stwierdził - miałaś rację. Niezbyt dokładnie przyjrzałem się danym na twój temat. Byłem po prostu pewien, że... cóż, szkoda o tym mówić. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Skąd twoi rodzice wytrzasnęli imię Hypatia? Tia roześmiała się głośno, nie kryjąc rozbawienia. - Myślę, profesorze Brogen, że powinien pan jeszcze na chwilę usiąść. CZĘŚĆ TRZECIA Delikatnik z Centrali, obsługujący systemy nadawczo - odbiorcze, miał miły głos i jeszcze milszy zwyczaj nie - zaczynania rozmów od trzasków zakłóceń lub przeraźliwych odgłosów niespodziewanie włączonych sygnałów alarmowych. - XH - 1033, jest do ciebie przesyłka. Coś zapuszkowanego. Tia z niechęcią oderwała się od przeglądania ostatnich wiadomości z wykopalisk Salomon - Kildaire. Mogła oczywiście jednocześnie przyjąć przesyłkę i studiować dokumenty, ale chciała przyswoić sobie jak najwięcej informacji. Chciała pochłonąć każdą znajdującą się tam literę. Dlatego postanowiła zająć się tym później. Tego rodzaju akademickie dokumenty zawierały masę niuansów, które przy pobieżnym czytaniu mogły ujść uwagi. Były tam miejsca między wierszami, które wiele mówiły o autorze i jego pracy. Miejsca, w których to, co nie napisane, było tak samo ważne jak to, co napisane. - Centrala, jestem gotowa - odpowiedziała, zastanawiając się, cóż za nieziemskie stworzenie chciało się z nią skontaktować. Zabawne, że mimo tak długiej rozłąki z przestrzenią Terry, wciąż wracamy w naszym języku ekspresji do ziemskich porównań... musi być w tym coś z pierwotnej tęsknoty za domem. Centralny ekran znajdujący się naprzeciw kolumny, w której była umieszczona, zamigotał przez chwilę, by wreszcie wyświetlić obraz szczupłej twarzy człowieka na automatycznym fotelu. Nie, to nie był fotel, ale coś w rodzaju platformy służącej do niewiadomych celów. Ktoś do połowy był zagłębiony w metalowej kapsule i tylko górna część ciała miała ludzki wymiar. Jednak Tia bez problemu rozpoznała go. Był to doktor Kenny. - Tio, moja droga, szczere gratulacje z okazji zdania egzaminów! - powiedział Kenny, mrugając oczami. - Powinnaś już dostać prezent z okazji ukończenia szkoły od Larsa, Anny i ode mnie. Mamy nadzieję, że ci się spodoba; spodobają... Prezent z okazji ukończenia szkoły dotarł na czas i Tia była nim oczarowana. Uwielbiała muzykę instrumentalną, a zwłaszcza syntetyzerową. Dodatkowo te nagrania miały wielkie znaczenie dla każdego człowieka z kapsuły. Zostały bowiem skomponowane i wykonane przez Davida Webera - Tcherkasky'ego, również człowieka z kapsuły. Była to muzyka, której nie mogły do końca poznać ograniczone uszy delikatników. Kompozytor wydobył z każdej nuty pełnię jej brzmienia, rozbijając ją na szeregi naddźwięków i kontrapunktów, co wywoływało u delikatników pomieszanie jaźni. To nie była muzyka dla każdego; nawet nie dla wszystkich ludzi z kapsuł. Tia nie sądziła, by te kompozycje mogły się jej kiedykolwiek znudzić. Za każdym razem, gdy ich słuchała, odkrywała coś nowego. - ...Mimo wszystko pamiętam, jak mówiłaś w ostatniej transmisji, że bardzo podobają ci się nagrania Lanza Manhema. Lars powiedział mi, że kompozycje Tcherkasky'ego tak się mają do utworów Manhema, jak symfonia do śpiewu ptaków. - Kenny wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Sądziliśmy, że to pomoże ci przetrwać długie godziny przystosowania do nowych warunków. Anna przekazała mi, że zdałaś egzaminy celująco; przepraszam, że nie mogłem być tam osobiście, ale sama widzisz przyczynę mojej nieobecności. Spojrzał i jednocześnie gestem wskazał dolną część swojego ciała. - Spece od protetyki postanowili, że ponieważ ostatnio badałem ich wyrób, to stałem się jedynym ekspertem w tej dziedzinie. Przekonali władze naczelne szpitala, że jestem jedyną osobą, która może przetestować ich najnowsze dziecko. Ma to być coś, co pozwoli mi przechadzać się po pokoju, a nawet więcej - pozwoli mi przebywać przy operacji, jak długo tylko będę chciał. Oczywiście jeżeli wszystko będzie działało. - Pokręcił głową. - Powozik jak ta lala. Wczoraj całe to urządzenie przewróciło się na mnie. Musiałabyś zobaczyć, jak romantycznie wyglądałem, leżąc na środku holu niczym tancerz na greckich fryzach! Myślę, że gdy będę chciał zrobić coś naprawdę ważnego, przesiądę się na swój stary fotel, przynajmniej na jakiś czas. Tia roześmiała się, wyobrażając sobie Kenny'ego przygwożdżonego do podłogi i nie mogącego się poruszyć. Jeszcze raz pokręcił głową i roześmiał się. - Przez to, hmm, wydarzenie i ze względu na moich pacjentów poprosiłem Annę, by wystąpiła w roli naszej oficjalnej delegacji. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi i Larsowi tego za złe, kochanie. Tutaj przerwał Kenny'emu ciepły i opiekuńczy głos. - Poza tym mieliśmy mały problem z wyrwaniem mnie z tego miejsca - odezwał się Lars przez głośniki, a Kennet uśmiechnął się. - Nie chcieli też zezwolić mi na zabranie ze sobą całej stacji, żeby przylecieć na ceremonię wręczania świadectw. Powiedziałem im, że to bardzo nieuprzejme z ich strony. Tia roześmiała się głośno. - Co oznacza, że to ty będziesz musiała przylecieć do mnie. Teraz, kiedy już należysz do klubu, musimy wymienić się dowcipami o delikatnikach. Ilu delikatników potrzeba do wymiany żarówki? Kenny wydał z siebie głos niezadowolenia. Tia zauważyła, iż wyglądał na zmęczonego, a mimo to promieniował pogodą ducha. Przyczyną takiego stanu rzeczy mogło być tylko jedno: znowu udało mu się dokonać cudu. - Nie dostrzegam w tym nic śmiesznego - stwierdził. - Chciałem tylko jeszcze powiedzieć, że Lars ma twój bezpośredni kod, więc będziesz nas słyszała częściej, niż pewno byś sobie tego życzyła! Kochamy cię, Tio! Uściski Big Zena od nas obu! Ekran zamigotał i zgasł; Tia aż westchnęła z radości. To Lars wymyślił uściski Big Zena - "takie, które otrzymałabyś od nas, gdyby to było możliwe; takie, które możesz sobie tylko wyobrazić"; od tego czasu Lars i Kenny pozdrawiali ją w ten sposób w swych cotygodniowych transmisjach podczas trwania nauki. Pozdrowienie to szybko zostało przejęte przez innych ludzi z kapsuł i teraz można je było usłyszeć w każdej części kosmosu. Kenny szczególnie się ubawił, gdy jeden z jego wracających do zdrowia pacjentów otrzymał te właśnie pozdrowienia od swojej żony. Prezent od nich wywarł wpływ na przebieg tamtego pamiętnego dnia. Stał się też szczęśliwym początkiem jej nowego życia. Anna i rodzice Tii na ceremonii ukończenia szkoły, profesor Brogen wręczający jej specjalne wyróżnienia z ksenologii, dyplomacji i umiejętności pierwszego kontaktu, do tego Moira, która wylądowała tego samego dnia, gdy ona została zainstalowana - w swoim statku. U boku Moiry wciąż znajdował się Tomas. Cuda, cuda, cuda... Mając przy sobie Moirę, która w pewnym sensie trzymała ją za rękę, łatwiej było Tii znieść proces przyłączenia do systemu statku. Jej przyjaźń była teraz cenniejsza niż kiedykolwiek dotąd. Zanurzyła się we wspomnienia. Dobrze pamiętała, jak to było, gdy nie miała niczego poza prymitywnym comem i kilkoma sensorami wewnątrz kapsuły. To było straszne, gorsze od najczarniejszego koszmaru. Wyobrażała sobie wtedy, że wszystko to jest złym snem. Wciąż przecież pamiętała, co to znaczyło być delikatnikiem. Nie mogła jednocześnie wiedzieć, co czuli ci, którzy byli zamknięci w kapsułach od urodzenia. Wówczas jej myśli powodowały nawrót strachu i poczucia bezsilności, które towarzyszyły jej w szpitalu. Z Moirą było jej o wiele łatwiej. Zwłaszcza że proces przyłączenia do statku był podróżą przez piekło. Dopiero gdy obudziła się wewnątrz statku, poczuła, jakby wkroczyła do raju... Żaden symulator lotów nie mógł oddać tego, co czuła, mając wokół siebie żyjący, oddychający statek. To była chwila, w której odzyskała wszystko, co wcześniej utraciła. Nie przejmowała się tym, iż jej skóra lśniła metalem, jej nogi były silnikami, a ramiona wysięgnikami do pracy na zewnątrz i wewnątrz statku. To jej płuca i serce dawały życie całej wielkiej maszynie. Dzięki specjalnym połączeniom nerwów czuła się tym statkiem. Nieważne, jakie miała znowu ciało! Była to chwila, której nie był w stanie pojąć nikt, kto żył w kapsule od urodzenia. Nikt poza Moirą. Cudownie było podzielić się z nią swoją radością. Także Tomas ją rozumiał. Oczywiście, na ile to było możliwe w przypadku delikatnika. Tomas zaprojektował dla Teodora Edwarda Misia specjalną kabinkę w centralnym pomieszczeniu statku. To był jego prezent z okazji ukończenia szkoły. - I miej w nosie każdego, kto tego nie zrozumie - powiedział poufale, wkładając Teda na nowe miejsce i zamykając drzwi. - Mięśniowiec jest tylko mięśniowcem, a miś jest twoim przyjacielem na całe życie! Tak więc poważny, mały, niebieski miś w koszulce Służb Kurierskich stał się milczącym świadkiem wydarzeń toczących się w centralnej kabinie. Niech mięśniowcy myślą, że to element dekoracji. Dzięki rozmowie na temat misia można będzie przeprowadzić wstępną ich selekcję. Zobaczymy, jak zareagują na Teda. Tia wróciła do porzuconych dokumentów, przeprowadzając wszelkiego rodzaju analizy interesujących ją zagadnień. Było tam wiele rzeczy, którym należało się bacznie przyjrzeć. Na przykład brak minerałów wokół stanowisk EsKaysów; zdumiewające podobieństwo okresu powstania planet i planetoid oraz przebiegu pór roku na ich powierzchni. Zauważyła, że owe następstwo pór roku miało podobny charakter jak na planetach typu marsjańskiego. Zatem czas powstania tych ciał niebieskich był równy czasowi powstania Marsa co do godziny. Interesujące. Czy ma to związek z ich odległością od najbliższej gwiazdy? Sprawdźmy to... tak, odległości od promieniujących gwiazd, matek układów, są bardzo podobne. Ponadto są to gwiazdy typu naszego Słońca. Zajęła się teraz ostatnimi wiadomościami od rodziców, odrywając się od rozmyślań na temat EsKaysów. Pota i Braddon stali się Schliemannami nowoczesnej archeologii. Jednak nie dzięki EsKaysom, przynajmniej nie bezpośrednio. Po chorobie Tii nie mogli się zmusić, by wrócić na teren wykopalisk, nie chcieli się już zajmować EsKaysami. Dziwnym trafem i Instytut nie zareagował na ich niechęć jak bezduszny AI, ale jak człowiek o wielkim sercu. Wysłano ich na planetę o normalnej atmosferze, lecz o szczególnie dużej aktywności wulkanicznej. Planeta ta usiana była niezliczoną liczbą wysepek, na których żyło wiele koczowniczych plemion. Było to zajęcie możliwie najmniej przypominające poszukiwanie EsKaysów. Tam właśnie dokonali swojego odkrycia. Idąc śladem legendy tubylców, mówiącej o królu, który postanowił zmierzyć się z bogami, natrafili na coś, co przyćmiło Schliemannowskie odkrycie starożytnej Troi. Było to antyczne miasto całkowicie zasypane przez erupcję wulkanu. Dzięki temu zachowało się prawie nienaruszone. Dla tamtego świata i tamtych ludzi była to kombinacja Pompejów i Atlantydy. Zwłaszcza że miasto zbudowano na poziomie epoki brązu, a współcześni mieszkańcy planety wciąż posługiwali się prymitywnymi narzędziami wykonanymi z krzemienia, obsydianu i muszli. Ich wsi natomiast nie zamieszkiwało więcej niż dwustu ludzi. Gdyby porównać współczesnych do prassaków pławiących się w odmętach wodnych, to starożytni byliby istotami, które całkowicie opanowały suchy ląd. To odkrycie uczyniło Potę i Braddona sławnymi; dzięki nim znalazło się zajęcie dla co najmniej pięćdziesięciu archeologów, i to na sto najbliższych lat. Ta'hianna stała się pracą ich życia. Nie wyobrażali sobie opuszczenia tego miejsca. Zbudowali tam nawet stałą rezydencję przypominającą pływający pałac. Tia z radością czytała wiadomości od rodziców, a zwłaszcza ich osobiste, nieoficjalne teorie dotyczące niektórych znalezisk, nie opisanych jeszcze naukowo. Jednak dla Tii program badawczy Ta'hianna nie był tak interesujący, jak poszukiwanie śladów EsKaysów. I jeszcze jedno. Lata przemyśleń nad tym, co się wydarzyło w czasie tamtych strasznych tygodni, utwierdziły ją w przekonaniu, że to, co ją spotkało, mogło spotkać każdego na jej miejscu. Niezależnie od tego, czy byłby to nieświadomy niebezpieczeństwa archeolog, czy też inne dziecko. Tylko odnalezienie rodzimego świata EsKaysów mogło dostarczyć Instytutowi Służb Medycznych Światów Centralnych niezbędnych informacji, by można było zapobiec kolejnej tragedii, jakiej ona doświadczyła. Tia pragnęła tego właśnie dokonać. Wiedziała, że następna zarażona osoba mogła nie mieć tyle szczęścia co ona. Gdyby ten ktoś był dorosłym lub nawet dzieckiem, które nie byłoby tak zdolne i inteligentne, z pewnością nie pozostałoby mu nic innego, jak spędzenie reszty życia w zamkniętym, szpitalnym pokoju. - XH - 1033, przybyła następna grupa kandydatów na mięśniowców - powiedziała Centrala, przerywając jej rozmyślania. - Sądzę, że tym razem kogoś wybierzesz... - dodał operator z lekkim niepokojem. - Jeszcze nie wiem - odparła poważnie. - Przecież nie rozmawiałam z nimi do tej pory. Ostatnim razem z miejsca odrzuciła pierwszych sześciu. Centrala pomyślała wtedy o niej, że zachowuje się jak primadonna. Ona natomiast uważała się po prostu za ostrożną. W końcu, odkąd oficjalnie została zaangażowana do Wydziału AP ze specjalnym pełnomocnictwem Instytutu, dostała to, czego chciała - statek do zadań specjalnych. Należał on do najlepszych ówcześnie produkowanych i oczywiście najdroższych. Instytut nie miał w zwyczaju wynajmować tego typu statków, zatem Tia, podobnie jak Moira, będzie spędzała sporo czasu na lotach tranzytowych. W przeciwieństwie jednak do Moiry nie zamierzała tracić czasu na dobieranie coraz to innych mięśniowców. Loty tranzytowe oznaczały nieskończoność czasu spędzanego tylko w towarzystwie mięśniowca. Chciała mieć zatem przy sobie kogoś inteligentnego. Przynajmniej tak inteligentnego, jak Tomas i Charlie. Chciała kogoś, kto włączyłby się do jej małej krucjaty i wykonał coś więcej niż ich oficjalne zadanie. Sądziła, że do tej pracy bardziej będzie nadawał się mężczyzna, chociaż jak dotąd nie odrzuciła żadnej kobiety ze względu na płeć. Tak naprawdę szukała kogoś, kto by ją polubił, kto byłby jej partnerem w pełnym znaczeniu tego słowa. Kogoś, kto wolałby przebywać z nią, mimo że mógłby w tym czasie zająć się czymś innym; przyjaciela, jak Kenny i Anna, Moira i Lars. I żeby ten ktoś miał ciekawą osobowość. Dwie ostatnie kandydatki wykazały się inteligencją pudełka od zapałek. Prawdopodobnie dla innego statku, z innym mózgiem byłoby to bez znaczenia. Delikatnik miał bowiem przede wszystkim wykonywać swoje obowiązki służbowe. Ona jednak potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać! Przecież i ona była kiedyś delikatnikiem. - Kto pierwszy? - spytała Centralę, uruchamiając windę, by on lub ona nie musieli wspinać się na pokład po schodach. - Donning Chang y Narhan - odpowiedziała po chwili Centrala. - Ma bardzo wysokie oceny uzyskane w Akademii. Włączyła urządzenia kontrolne i podgląd, w czasie gdy Donning wkraczał na platformę przyjęć. Oceniła go wysoko, ale nie najwyżej. W skali od jeden do dziesięciu otrzymałby dziewiątkę. Był bardzo przystojny, jeżeli można było wierzyć soczewce kamery. Miał kręcone blond włosy, jasnoniebieskie oczy i wyraz twarzy gwiazdy holosów. Całe jego ciało było doskonale zbudowane. To trochę niepokoiło Tię. Dwaj pierwsi kandydaci także wyglądali jak chodzące posągi; pierwszy jednak należał do kategorii "pudełek od zapałek", drugi natomiast przez cały czas mówił tylko o sobie. Poruszenie na zewnątrz wyrwało ją z zamyślenia. Ku jej zaskoczeniu Donning, nie czekając na uruchomienie windy, sam wjechał na górę. Jej zdumienie wzrosło, gdy traktując ją jak jakiegoś wyższego rangą AI, ledwo mógł się powstrzymać przed spenetrowaniem wnętrza całego statku. - Melduje się Donning Chang y Narhan - powiedział głosem bez wyrazu. Następnie wyrecytował wszystko ze swojego krótkiego spisu danych personalnych, tak jakby nie miała do nich dostępu. Nie usiadł. Nie zwrócił uwagi na Teda. - Czy chcesz mnie o coś zapytać? - rzekł takim tonem, jakby sugerował, że nie uważała na to, o czym mówił. - Z przyjemnością - odparła. - Kto jest twoim ulubionym kompozytorem? Czy grasz w szachy? Odpowiedział jej krótko i lakonicznie, tak jakby nie mógł uwierzyć, że w ogóle zapytała go o coś takiego. Po krótkiej wymianie zdań dała mu do zrozumienia, że może sobie pójść; najwyraźniej poczuł się tym dotknięty, gdyż opuścił pokład w wielkim pośpiechu. W kabinie jeszcze długo po jego wyjściu unosił się zapach urażonej dumy. - Garrison Lebrel - oznajmiła Centrala, gdy tylko Donning wyszedł z windy. Cóż, Garrison był do przyjęcia. Miał dobre oceny z Akademii; nie tak dobre, jak Donning, ale też nie najgorsze. Interesował się archeologią... tu zyskał wiele w jej oczach. Zwłaszcza że szczególnie zajmowały go społeczności pozaziemskie, i to takie, które przemierzały kosmos, także EsKaysi! Garrison poczekał, aż sama wwiezie go na górę. Choć nie był nad wyraz inteligentny, okazał się dość rozmowny. - Ponieważ będziemy spędzali sporo czasu, obsługując loty tranzytowe - powiedział - zamierzam uzupełnić swoje braki w dziedzinie najnowszej literatury dotyczącej archeologii. W Akademii nie miałem na to za wiele czasu. Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. - Grasz w szachy? - spytała z nadzieją w głosie. Pokręcił głową. - Gram natomiast w senneta. To taka gra wywodząca się ze starożytnego Egiptu. Mam przy sobie bardzo interesującą wersję, którą z chęcią tu zainstaluję. Przypuszczam jednak, że długo musiałabyś się jej uczyć, zważywszy na to, iż potrzeba całego życia, by zostać mistrzem. Jego ostatnie słowa zabrzmiały trochę pretensjonalnie. Poza tym nie wspomniał o tym, że mógłby ją nauczyć owej gry. Dobrze wiedział, iż dysponowała daleko większymi możliwościami percepcyjnymi. Nauka jakiejkolwiek gry nie zabrałaby jej więcej niż godzinę. - Widzę, że szczególnym zainteresowaniem darzysz wymarłe społeczności kosmiczne - spróbowała z innej strony. - Sporo wiem na temat odkryć na Salomon - Kildaire. Spojrzał sceptycznie. - Sądzę, że doktor Russell Gaines - Barklen powiedział na ten temat wszystko, co było możliwe. Jednakże istnieje oczywiście szansa, że możemy natknąć się na coś, co poprzednie grupy przeoczyły. Takie jest nasze zadanie: by dostrzegać to, co inni pominęli. Odesłała go z mieszanymi uczuciami. Nie ulegało wątpliwości, że był arogancki. Lecz jednocześnie miał spore wiadomości. Podzielał jej zainteresowania, ale jego teorie znacznie różniły się od jej doświadczeń. Gdyby nie miała innego wyboru, zaakceptowałaby go. Nie jego jednak szukała. - Następna jest Chria Chance - zameldowano z Centrali, gdy stwierdzono, że chciałaby zobaczyć kolejną osobę. - Nie sądzę, żeby ci się spodobała. - Dlaczego? Czy dlatego, że nosi imię, które z pewnością jest przybrane? Ani Akademia, ani Centrala nie przywiązywali wagi do tego, jak kto siebie nazywał. Wystarczyło im, że znali prawdziwe dane każdego człowieka, który do nich przybywał. Sporo zatem adeptów Akademii przybierało pseudonimy. Często ukrywali w ten sposób swoje znane powszechnie nazwiska rodowe, próbując uniknąć jakiegoś specjalnego traktowania. Innym razem on czy ona starali się ukryć za nowym imieniem swoją czarną przeszłość. Najmłodsi często naśladowali w ten sposób wielkie gwiazdy holosów. - Nie - odpowiedziała Centrala, to nie ma żadnego znaczenia. - Nie spodoba ci się, ponieważ... zresztą sama zobaczysz. Dane Chrii były interesujące, podobnie jak dane Garri - sona. Widniała w nich jednak dodatkowa notka dotycząca jej charakteru. Była nonkonformistką. Cóż, nie należało się tym przejmować. Pota i Braddon także byli nonkonformistami, i to pod każdym względem. Lecz gdy Chria przekroczyła próg głównej kabiny, Tia wiedziała, że Centrala miała rację. Chria ubrana była w uniform Akademii. Był on jednak specyficzny, uszyty... ze skóry. Z prawdziwej skóry, nie syntetycznej. Poza tym nosiła go w taki sposób, że Tia nie mogłaby czuć się dobrze w jej towarzystwie. Do tego była przeraźliwie szczupła, a jej twarz przypominała pyszczek szczwanego lisa. Włosy miała przycięte wyzywająco krótko. Tia przez chwilę poczuła się tak onieśmielona, że nie umiała wykrztusić słowa. Po kilku minutach bezsensownych pytań Chria pokręciła głową. - Jesteś bardzo miłą osobą, Tio - stwierdziła bez ogródek - ale nigdy nie byłybyśmy dobrymi partnerami. Zdominowałabym cię. Siedziałabyś tam w tej swojej kolumnie zagniewana i zgorszona, ale nie powiedziałabyś mi ani słowa. - Uśmiechnęła się czarująco. - Ja jestem drapieżnikiem, łowcą. Potrzebuję kogoś, kto będzie umiał mi odpłacić tym samym! Walka jest moim żywiołem! - Chciałabyś pewno, żebyśmy uganiali się za kosmicznymi piratami? - spytała Tia lekko zakłopotana. - Gdyby jakiś piracki statek znalazł się w naszym sąsiedztwie, ruszyłabyś za nim!? - Chcesz się założyć? - odparła Chria bez cienia skruchy. Kilka chwil później Tia była pewna, że Chria trafnie oceniła sytuację. Nigdy by się nie zrozumiały. Z nie ukrywanym żalem pożegnała się z nią. Nie umiała przyjąć sposobu myślenia Chrii. Dla Tii ważne było poszanowanie argumentów rozmówcy. Chria natomiast starała się niczego nie owijać w bawełnę. Twierdziła, iż to oczyszcza atmosferę. Cóż, może i tak. Może właśnie dlatego jej ulubioną formą muzyczną, wykluczającą wszelkie inne, była opera. Była nią po prostu zafascynowana. W przeciwieństwie do Tii. Oczywiście przyznawała, że w operze można znaleźć wiele pierwiastków oczyszczających duszę i wpływających na ogólne samopoczucie. Odniosła jednak wrażenie, że Chria próbuje wcielić się w skórę współczesnej Walkirii. Podzieliła się swoimi uwagami z Centralą, stwierdzając, że chętnie udzieliłaby Chrii rekomendacji do służby na jednym ze statków Służb Militarnych. - Pomiędzy tobą, mną i falami eteru - odpowiedziała Centrala - taka jest też moja opinia. Niezwykle krwiożercza dziewucha. Cóż, myślę, że możemy dać jej szansę sprawdzenia się. W Służbach Militarnych znalazł się Poi, twój kolega ze szkoły, myślę, że mają podobne charaktery. Dopilnuję, by twoje rekomendage dotarły tam, gdzie trzeba. W tym czasie przyjmij kolejnego kandydata. Będzie to Harkonen Carl - Ulbright. Carl zawiódł ją całkowicie. Był przeciętny; przy bliższym poznaniu Tia stwierdziła, że całkowicie by go zdominowała. Był tak bardzo nieśmiały, że wydawało się, iż trudno jest mu określić własne zdanie na jakikolwiek temat. Nawet kiedy wyraził własny pogląd, zmieniał go natychmiast, gdy poznał, że to nie odpowiada rozmówcy. - Carl - powiedziała, gdy zniechęcony wchodził do windy. - Mój kolega szkolny Raul ma symbol XR - 1029. Wydaje mi się, że doskonale byście do siebie pasowali. Jeżeli chcesz, poproszę Centralę, by zaaranżowano twoje następne spotkanie właśnie z nim. Akurat dzisiaj zainstalowano go na statku i wiem, że do tej pory nie wybrał żadnego mięśniowca. Powiedz mu, że to ja cię przysłałam. Jej słowa zdecydowanie poprawiły humor młodemu człowiekowi. A jego zadowolenie byłoby jeszcze większe, gdyby wiedział, że Raul był statkiem do zadań specjalnych. Tia mogła się założyć, że osobowość Raula doskonale pasowała do tego, co przedstawiał sobą Carl. Z pewnością będą tworzyć doskonały zespół, zwłaszcza że prawdopodobnie będą wozić osobistości spod znaku VIP. Żaden z nich nie obrazi się, czy też nie powie słowa, jeżeli zostanie zignorowany przez któregoś z pasażerów. - Zarejestrowałem wszystko - oznajmił głos z Centrali, gdy tylko chłopiec opuścił pokład statku. - Jesteś niezrównana. Gotowi uczynić z ciebie psychoanalityka; a co najmniej konsultanta. Niesamowite, że od razu pomyślałaś o Raulu. Nikt z nas nie potrafił znaleźć mu mięśniowca. Przede wszystkim próbowaliśmy skojarzyć go z łagodnymi kobietami. Gdyby miała ręce, wyrzuciłaby je z furią w górę. - Miałabym zostać psychoanalitykiem?! Niech mnie wszyscy święci bronią! - zawołała żartobliwie. - Dziękuję, nie skorzystam! Kto następny? - Andrea Polo y De Gras . Ona także ci się nie spodoba. Nie za bardzo odpowiada jej perspektywa pracy z tobą. - Wcale mnie to nie dziwi, zważywszy na jej nazwisko - Polo y De Gras - westchnęła Tia. - Pewno chciałaby robić coś ambitniejszego, niż służyć w Wydziale AP. Jak sądzisz, czy nie obrazi się na mnie, jeżeli zgodzę się z jej opinią na temat naszej współpracy, zanim przekroczy próg statku? - Myślę, że nie. Ale pozwól, że to sprawdzę. - Nastąpiła chwila przerwy, po której znowu zabrzmiał głos z Centrali. - Jest ci bardzo wdzięczna. Myślę, że planowała coś ze swoją rodziną, tylko że nie wszystko na czas zagrało. Uff, te wysoko postawione rody. Nie mam pojęcia, po co posyłają swoje dzieci do Akademii Kosmicznej? - Ponieważ niektórzy z nich doskonale sobie radzą przynoszą chlubę służbie - odpowiedziała z lekkim wyrzutem. - Rzeczywiście, masz rację. Cóż, twoim ostatnim kandydatem na mięśniowca miał być Alexander Joli - Chanteu. - Jak na razie jednak się spóźnia. - Spóźnia się, hmm? To z pewnością nie przysporzy mu pochwał w jego Książce Danych Personalnych - oznajmiła Tia z lekkim przekąsem. Zwyczaj punktualności, który wyniosła z domu, był tym, czego oczekiwała od otaczających ją załogantów. Zwłaszcza od kandydatów na mięśniowców. Cóż, przyjrzę się przynajmniej materiałom na jego temat, pomyślała. Szybko je wywołała i popadła w konsternację. Kiedy Alexander był w czymś dobry, to był bardzo, bardzo dobry. Kiedy coś było nie tak, był naprawdę beznadziejny. I to często z tych samych przedmiotów. Zaczynał na przykład naukę od najgorszych stopni, potem nagle coś się w nim przełamywało i przy końcu semestru stawał się wręcz geniuszem. "Nieuzasadnione przemiany" napisano w jego karcie personalnej. Tia stwierdziła, że takie określenie doskonale opisuje ten przypadek. Centrala przerwała jej rozmyślania. - Oho! Właśnie przebiegł tuż koło mnie! Tio, czy jesteś gotowa? Nadchodzi! Alexander nie zwrócił uwagi na windę i pobiegł na górę schodami. Wbiegł na pokład bez tchu, ze zmierzwionymi włosami i w zmiętym uniformie. Pierwsze wrażenie nie było zatem korzystne, niemniej jego ubranie wyglądało lepiej niż kostium Chrii. Pobieżnie rozejrzał się po kabinie, by zorientować się, gdzie co jest, następnie szybko odwrócił się twarzą w kierunku kolumny, w której znajdowała się Tia. Podobnie zachowali się tylko Chria i Carl. Tak naprawdę nie powinno mieć większego znaczenia, gdzie patrzyli mięśniowcy, rozmawiając z mózgiem. Ludzie z kapsuł nie przywiązywali do tego zbyt dużej wagi, lecz Tia, podobnie jak Moira, uważała, że taka postawa jest o wiele bardziej na miejscu, niż gadanie do pustej ściany kabiny. - Hypatio, jest mi niezmiernie przykro z powodu tego spóźnienia - wykrztusił powoli, łapiąc oddech. - Mój sensei zajął mnie grą w Go i przez to zupełnie straciłem poczucie czasu. Przeczesał ręką zmierzwione, ciemne włosy i uśmiechnął się promiennie. Wokół oczu pojawiły się małe zmarszczki. - Miałem na tę okazję przygotowaną specjalną przemowę o tym, jak to by było wspaniale, gdyby ktoś taki jak ty, noszący imię ostatniej opiekunki biblioteki w Aleksandrii, związał się z mięśniowcem o imieniu Alexander. Tworzylibyśmy doskonały zespół. Niestety! Wszystko mi wyleciało z głowy! Och! Wie, skąd się wzięło moje imię! Lub przynajmniej był na tyle ciekawy i przebiegły, żeby to sprawdzić. Hmm. Przez chwilę nad tym pomyślała i postawiła mu punkt po stronie plusów. Nie był przystojny, ale miał bardzo miłą, ufną twarz. Był niski, podobnie jak jego słynny imiennik Aleksander Wielki. Całość wyglądu zewnętrznego oceniła pozytywnie, zwłaszcza że wydawał się człowiekiem kulturalnym. Mimo że nie zamierzała dobierać mięśniowców na podstawie ich wyglądu, nie zaprzeczała, że miło byłoby współpracować z kimś o przyjemnej powierzchowności. Oczywiście minus za spóźnienie i za wygląd, gdy w końcu tu dotarł. - Myślę, że mogę ci to wybaczyć - stwierdziła dość oschle. - Choć wcale nie jestem przekonana o tym, co cię naprawdę zatrzymało. - Ach, posłuchaj, Tio. Poza starożytną historią, historią Terry, a właściwie przebiegiem wojen i ich strategiami, pasjonuje mnie także pewien specyficzny rodzaj sztuki. - Jeszcze raz nerwowo przeczesał dłonią zmierzwione włosy. - Mam na myśli sztukę walki Dalekiego Wschodu: tai chi i karate. Wiem, że większość ludzi uważa to za rzecz zbędną, ale cóż, statki kurierskie AP nie są uzbrojone, a ja nie lubię czuć się bezradny. To właśnie mój sensei, mistrz sztuk walki Dalekiego Wschodu, wciągnął mnie w grę w Go. Kiedy grasz w Go przeciwko swojemu mistrzowi, czas gdzieś niknie. - Pochylił nisko głowę i przez chwilę wyglądał na zakłopotanego. - To dlatego straciłem poczucie czasu. Jeszcze raz cię przepraszam za to, że musiałaś czekać. Tia była coraz bardziej zaintrygowana. - Proszę cię, usiądź - powiedziała machinalnie, zastanawiając się nad tym, dlaczego pasjonując się tak bardzo historią wojen i sztukami walki Dalekiego Wschodu, nie próbował dostać się do Służb Militarnych. - Czy w szachy także umiesz grać? Przytaknął. - W szachy, w othello, i jeszcze kilka innych gier komputerowych. Jeżeli jednak masz jakąś ulubioną grę, której nie znam, to chętnie się jej nauczę. Siedział spokojnie, bez nerwowości, którą okazywał Garrison. W rzeczy samej to właśnie zadecydowało o niezaliczeniu przez Garrisona wstępnej rozmowy. Kilka miesięcy nerwowego wiercenia się doprowadziłoby ją pewnie do takiego stanu, że wyrzuciłaby go w przestrzeń przez luk ładunkowy. - Dlaczego wybrałeś historię Terry? - spytała zaciekawiona. - Nie jest to rodzaj zainteresowań, których mogłabym się spodziewać po... po ,jeźdźcu kosmosu". Uśmiechnął się. Był to szczery, choć nieco wykrzywiony uśmiech. - Widzę, że rozmawiałaś już z moją szkolną koleżanką Chrią. Teraz masz zatem okazję poznać kogoś o nietypowych zainteresowaniach. - Tia wyczuła, że powiedział to z pewnym zażenowaniem. Nawet końcówki jego uszu zaczerwieniły się. - Byłem ciekawy pochodzenia mojego imienia i dlatego zacząłem grzebać w źródłach historycznych. Tym sposobem natrafiłem na Aleksandra i jego niesamowite dzieje. Powoli zacząłem zagłębiać się w historię starożytności. Przeglądałem jedną historyczną holotaśmę za drugą i rozczytywałem się w książdyskach na ten właśnie temat. Sprawiało mi to naprawdę wielką przyjemność. Tak więc znał pochodzenie jej imienia z historycznych opracowań. - A dlaczego strategia wojenna? - Ponieważ wszystkie gry, o których wcześniej wspominałem, są grami opartymi właśnie na strategii wojennej - wyjaśnił. - Ja, ach... mam przyjaciela, który jest naprawdę niezrównanym graczem; ponieważ przyjaźnimy się od dzieciństwa, część jego talentu spadła na mnie. Stąd wzięły się moje zainteresowania strategią. Od tych zainteresowań prowadzi prosta droga do Historii sztuki wojennej, dalej do filozofii zeń i wreszcie do sztuk walki. - Wzruszył ramionami. - Oto cała prawda. Sądzę, że polubiłabyś tai cni; mówi ona o stresach i energii, która przez nas przepływa, jest też bardzo podobna do sterowania odrębną świadomością i... - Jestem pewna, że tak - przerwała mu, powracając w rozmowie do tematu, który najbardziej ją zajmował. - Dlaczego zatem nie wybrałeś pracy w Służbach Militarnych? - Z tej samej przyczyny, dla której studiuję sztuki walki wręcz. Nie lubię być bezradny, ale też nie chcę nikogo skrzywdzić - odpowiedział bez sekundy zastanowienia. - Zarówno tai cni, jak i karate uczą stosowania tylko tyle siły, ile trzeba, by nie zostać pokonanym. Dodatkowo tai cni pokazuje, jak zwrócić wielką siłę przeciw niej samej, podobnie jak to jest opisane w Historii sztuki wojennej i ... Znowu musiała mu przerwać, by nie odbiegł od tematu rozmowy. Zauważyła, że była to cecha jego osobowości. Ich rozmowa przeciągnęła się długo ponad czas, który zwykle przeznaczała na wypytywanie mięśniowców. Kiedy wreszcie pozwoliła mu odejść, czuła, że chętnie jeszcze by z nim porozmawiała. Był najlepszy ze wszystkich. Jednak mimo swej inteligenci i wrażliwości nie podzielał jak na razie głównych zainteresowań Tii. Tak naprawdę nie zauważyła, ani nie usłyszała niczego, co pozwalałoby jej mieć nadzieję, że w jakikolwiek sposób pomoże jej w osobistej krucjacie. Gdy niebo nad lądowiskiem pociemniało, włączono światła portu kosmicznego. Rozbłyskiwały one różnobarwnymi odbiciami na metalowej skórze Tii, a ona ciągle nie umiała dokonać wyboru. Alex był najlepszy, lecz miał wiele cech, delikatnie mówiąc, niestosownych. Był niebywale roztargniony, a jego dbałość o wygląd własnej osoby pozostawiała wiele do życzenia. Nie był może niechlujny, ale nie nosił swojego munduru w sposób, jakiego należało oczekiwać od absolwenta Akademii. Właściwie jego ubiór wcale munduru nie przypominał. Wyglądało to raczej na rzecz, którą nosi się dla większej swobody. W całym swoim życiu nie spotkała się z czymś podobnym. Jego zwyczaj odbiegania od tematu był może zajmujący podczas zwykłych pogawędek, ale Tia już widziała oczami wyobraźni, jak irytujące mogłoby to być dla Vegan lub dla kogoś im podobnego. Nie mówiąc już o tym, ile kłopotów spadłoby na nich podczas pertraktacji z AI, które przecież wszystko brały dosłownie. Nie, Alex nie był idealny. Nie był nawet bliski ideału. - XH - 1033, ktoś chce z tobą rozmawiać - włączyła się Centrala, przerywając jej rozmyślania. - Trzymaj się mocno, moja pani, bo oto zbliża się Zła Czarownica Zachodu, a humor ma taki, jakby ktoś wymordował jej całą rodzinę. Jeżeli złośliwa uwaga operatora nie zrobiła większego wrażenia na Tii, to ton, jakim zwróciła się do niej zwierzchniczka, rozgrzał jej wszystkie sensory. - XH - 1033, czy wybrałaś już mięśniowca? - spytała kobieta z takim naciskiem, jakby Tia ociągała się z wyborem co najmniej tygodniami, a nie przez dziesięć dni. - Jeszcze nie - odparła niepewnie. - Szczerze powiedziawszy, jak dotąd nie udało mi się spotkać nikogo, z kim mogłabym wytrzymać przez dłuższy czas. To oczywiście nie była najistotniejsza przyczyna, ale Beta Gerold y Caspian nie zrozumiałaby prawdziwego powodu. Równie dobrze mogłaby być Yeganką. Jeżeli u mięśniowców tolerowała drobne różnice osobowości, to ludzie z kapsuł byli dla niej jednakowi. - Hypatio, tracisz czas - powiedziała szorstko Beta. - Siedzisz tu, na lądowisku, nic nie robiąc lub gawędząc beztrosko, gdy dawno mogłabyś już polecieć z jakąś misją! - Robię, co w mojej mocy - odparowała Tia. - Ale z pewnością ani ty, ani ja nie będziemy szczęśliwe, gdy będę musiała zmienić mięśniowca po pierwszym locie! - Odrzuciłaś sześciu mięśniowców, których zarekomendowali nasi analitycy, jako odpowiadających twojej osobowości - odrzekła ostro Beta. - Wszystko, czego od ciebie oczekuję, to odrobina kompromisu. Ta cała szóstka była wybrana dla mnie? - pomyślała zdumiona Tia. - Którzy? Ci zadufani w sobie osobnicy? Ta bojowniczka spod znaku Walkirii? Duchy kosmosu pomóżcie mi - Garrison? Myślałam, że jestem milsza i bardziej interesująca niż całe to towarzystwo! Beta kontynuowała policyjno - wykładowym tonem. - Dobrze wiesz, że przerwa w wizytach w wykopaliskach pierwszej klasy trwa zbyt długo. Ludzie czekają tam od tygodni i miesięcy. Nawet w razie jakiegoś wypadku mamy tak mało statków i są one tak rozproszone, że potrzebowałyby dni na przybycie z pomocą. Czasami godzina może mieć w takich okolicznościach ogromne znaczenie, a co dopiero dzień! Od chwili, gdy tylko zostałaś zainstalowana, stałaś się dla nas niezbędna, ale w przestrzeni kosmicznej, nie tutaj! Tia skrzywiła się w duchu. Przypuszczała, że Beta celowo nawiązała do jej tragicznej przeszłości, mimo że nie mogła mieć dostępu do dawnych nagrań na jej temat. Zatem nie mogła też znać pochodzenia Tii. Zadbała o to agencja ochrony praw ludzi z kapsuł. Było to konieczne z uwagi na przypadki wykorzystywania przez inspektorów przeszłości ludzi z kapsuł dla swoich partykularnych celów. Dawniej, gdy znali cały życiorys swych podwładnych, byli w stanie bez trudu wpłynąć na ich psychikę, by wymóc bezwzględne oddanie i fanatyczną służbę. Jakże łatwo było manipulować kimś, kto miał kontakt ze światem zewnętrznym tylko poprzez sensory, które można było oszukać, czy nawet wyłączyć. Mimo to Beta nie myliła się. Gdyby pomoc dotarła do mnie wcześniej, być może nie byłoby mnie tu, pomyślała. Może studiowałabym teraz i przygotowywałabym się do podwójnego doktoratu, jak mama. Może właśnie zastanawiałabym się, czym zajmę się po otrzymaniu dyplomu... - Wiesz co? - zagrała na zwłokę. - Pozwól mi jeszcze raz przejrzeć nagrania i rozmowy, pozwól mi się z nimi oswoić. W szkole uczono nas, żeby nie wybierać mięśniowca w pośpiechu i pod jakimś naciskiem. - Jej głos nieco stwardniał. - Myślę, że nie chcesz kolejnej Mpiry. - No dobrze - zgodziła się Beta niechętnie. - Muszę cię jednak ostrzec, że liczba kandydatów jest ograniczona. Nie zostało ci ich wielu do przeglądania i jeśli będę musiała odesłać cię bez nikogo na pokładzie, uczynię to. Instytut nie może sobie pozwolić na trzymanie cię przez kolejnych sześć miesięcy na lądowisku w oczekiwaniu na ukończenie Akademii przez następną grupę. Wylecieć bez mięśniowca? Samotnie? Nie była to zbyt kusząca wizja. Prawdę mówiąc, wcale nie kusząca. Sześć miesięcy samotności w nieskończoności kosmosu było czymś przerażającym. Nigdy do tej pory nie robiła niczego bez obecności kogokolwiek w pobliżu. Nawet na terenie wykopalisk miała przy sobie rodziców. Gdy tylko Centrala rozłączyła rozmowę, jeszcze raz przejrzała nagrania rozmów i dane dotyczące całej dwunastki, którą odrzuciła. Nie znalazła jednak nikogo, o kim mogłaby powiedzieć bez cienia wątpliwości, że będzie jej przyjacielem. Ktoś delikatnie zapukał w zamknięte drzwi windy. Tia, wyrwana z zadumy, włączyła zewnętrzne sensory. Któż to mógł być? Jeszcze nawet nie nadszedł świt! Jej gość zadzierał do góry głowę i krążył niespokojnie wokół kamery. Światło portu było wystarczająco silne i natychmiast go rozpoznała. - Hypatio, tu Alex - wyszeptał niecierpliwie. - Czy możemy porozmawiać? Ponieważ nie mogła mu odpowiedzieć bez zwrócenia uwagi kontroli portu na jego tajemniczą i nie zgłoszoną nigdzie wizytę, otworzyła drzwi windy bez zapalania światła. Zniknął w ciemnym wnętrzu i wciągnęła go na górę. - Co ty tu robisz? - zdziwiła się, gdy tylko wszedł do głównej kabiny. - Nie mogę nazwać tego stosownym zachowaniem! - Hej! - rzekł. - Jestem niekonwencjonalny. Lubię robić wszystko po swojemu. W Historii sztuki wojennej możesz wyczytać, że najlepszym sposobem na zwycięstwo w wojnie jest robienie rzeczy, których druga strona się po tobie nie spodziewa... - Z pewnością tak - przerwała mu. - Może jest to dobre zachowanie dla kogoś ze Służb Militarnych, my jednak nie jesteśmy na wojnie i powinnam o twoim zachowaniu powiadomić centralę. - Tia pozwoliła, by to ostrzeżenie zabrzmiało naprawdę groźnie, zastanawiała się jednak, dlaczego tego nie czyni? Zignorował zarówno upomnienie, jak i pogróżkę. - Twój inspektor powiedział, że jeszcze nikogo nie wybrałaś - stwierdził. - Dlaczego? - Bo nie - odgryzła się. - Nie lubię, gdy mnie ktoś popędza. Ani też naciska. Usiądź. Usiadł dość energicznie, a jego bojowa postawa zamieniła się w rodzaj zadumy. - Nie sądziłem, że będziesz mi miała za złe moje spóźnienie - powiedział niemal płaczliwie. - Wydawało mi się, że poszło nam całkiem nieźle. Zwłaszcza że twój inspektor zdradził mi, iż spędziłaś ze mną o wiele więcej czasu niż z innymi. Byłem prawie pewien, że wybrałaś mnie! Co ci się we mnie nie podoba? Coś ze mną musi być nie tak! Może mógłbym to zmienić? - Cóż! - Ujęło ją jego przygnębienie, jak i prostolinijność pytań. - Spodziewałam się, że mój mięśniowiec będzie punktualny. To dlatego, że powinien być profesjonalistą, a spóźnianie się oznacza pewnego rodzaju niedbałość. Wydawało mi się, że jesteś rozlazły, a ja bardzo tego nie lubię. Byłeś także roztargniony i musiałam cię kilka razy z powrotem naprowadzać na temat naszej rozmowy. Te dwie cechy oznaczają roztrzepaną osobowość, a to też niedobrze. Będziemy sami tam wysoko i dlatego potrzebuję kogoś, kto dokładnie będzie wykonywał swoje obowiązki. - Nie wiesz jeszcze, co potrafię - zaoponował. - Byłem oszołomiony i przez to nieszczęsne spóźnienie nie mogłem zademonstrować ci wszystkich moich zalet. Ale przecież nie tylko o to ci chodziło, prawda? - Co masz na myśli? - spytała z ciekawością. - Nie odrzuciłaś mnie tylko dlatego, że nie byłem doskonały. Ty masz jakąś tajemnicę... coś, o co naprawdę ci w tym wszystkim chodzi, a o czym nie powiedziałaś nawet swojemu inspektorowi. - Bacznie przyglądał się kolumnie i Tia poczuła się całkowicie zaskoczona trafnością jego sugestii. - Nie jestem tym, który może ci pomóc w spełnieniu twoich tajemnych planów, prawda? - Wyraźnie się ożywił. - Nie ukrywaj tego przede mną, Hypatio. Mnie możesz powiedzieć. Umiem dotrzymać tajemnicy. Poza tym on być może będę umiał ci pomóc! Przecież tak naprawdę mnie nie znasz. Jak można poznać człowieka po godzinnej rozmowie i lekturze jego danych personalnych! - Nie wiem, o czym mówisz - burknęła Tia bez przekonania. - Dobrze wiesz, o czym mówię. Każdy statek mózgowy pragnie wykupić swój kontrakt, niezależnie od tego, co oficjalnie mówi. Podobnie każdy statek ma jakiś plan na przyszłość. Barclay marzy o uganianiu się za kosmicznymi piratami, jak gwiazda holosów, Leta chce zostać kolejnym wielkim kompozytorem, nawet sędziwy Jerry chciałby wykupić swój statek, by bić międzygwiezdne rekordy szybkości. - Uśmiechnął się. - Zatem jaki jest twój mały sekret? Wiedziała, że gdyby ktoś odkrył jej plany dokonywania nieoficjalnych poszukiwań archeologicznych, mogłaby stać się przedmiotem manipulacji. Miała zamiar przecież w ten sposób zyskać trochę sławy jako archeolog, ale i zdobyć odpowiednią sumę pieniędzy, żeby się wykupić. Jeżeli jeszcze do niedawna jej plan znalezienia przyczyny choroby odsunięty był na dalsze miejsce, to dzisiaj powrócił ze zdwojoną siłą. Te trzy pragnienia zdominowały jej umysł. Chciała pójść w ślady swej sławnej matki, a kontakty z Betą dały jej więcej niż tysiąc powodów, by starać się o innego pracodawcę. Odkąd postanowiła nie zdradzać swoich planów, udało jej się utrzymać je w tajemnicy nie tylko przed inspektorem Centrali, ale przed każdym, z kim kiedykolwiek się stykała. Wyjątek stanowiła tu Moira. - To wszystko dlatego, że bałam się, iż wezmą moją determinację za coś w rodzaju niezrównoważenia psychicznego - zwierzyła mu się. - Myślałam, że stanie się to przeszkodą w realizacji moich planów. W czasie jej wynurzeń Alex prawie się nie odzywał. Kiedy skończyła, zdał sobie sprawę, że właśnie dała mu sposobność do małego szantażu. Wystarczyło, żeby zagroził, iż wyjawi jej obsesję, i natychmiast zostałaby zdymisjonowana oraz przekazana do dyspozycji konsultanta na następnych sześć miesięcy. Nic jednak nie powiedział, tylko zaczął się śmiać. Prawie ryczał ze śmiechu. Zaskoczona, czekała z niecierpliwością, aż się uspokoi i wytłumaczy przyczynę swej wesołości. - Widzę, że niezbyt dokładnie zgłębiłaś moje dane, miła pani - stwierdził, gdy doszedł do siebie. - A niech to! Wywołaj moje dane personalne. Ale nie te z akademii, lecz wcześniejsze, ze szkoły. Ponownie zaskoczona poleciła Centrali przekazanie danych Alexa. - Zwróć uwagę na moje zainteresowania - zasugerował. Znalazła. Hobby i inne zainteresowania. Archeologia i ksenologia. Bez namysłu zaczęła przeglądać dane o jego pobycie w szkole. Odkryła, że gdy był uczniem, oprócz normalnych zajęć z historii, brał udział we wszelkich możliwych kursach archeologii. Żałowała, że nie ma rąk, którymi mogłaby przetrzeć oczy. - Widzisz? - powiedział. - Nie pogardziłbym tym, gdyby moje nazwisko pojawiło się w tym czy innym czasopiśmie. Pod warunkiem oczywiście, że nasze znaleziska będą całkowitym zaskoczeniem dla wszystkich! Nie powiem też, by mi nie zależało na kilku dość pokaźnych kredytach. Chętnie bym się wtedy zwolnił ze służby, by kupić sobie, hmm, małą planetoidę. - Zastanawia mnie, dlaczego nie poszedłeś na uniwersytet? - zapytała. - Dlaczego nie chciałeś pogłębić swojej wiedzy? - Pieniądze - odparł spokojnie, zakładając ręce za głowę i zanurzając się głęboko w fotelu. - Mamona. Forsa. Źródło nieczystości. Moja rodzina nie miała, czy też miała wystarczająco dużo pieniędzy, żebym nie otrzymał stypendium. Może starczyłoby na zdobycie marnego stopnia naukowego, ale cóż to znaczy w dziedzinie archeologii. Przecież sama dobrze o tym wiesz, Hypatio. Wiesz, ile trwa zrobienie doktoratu; cztery lata studiów, dwa lata, by zostać magistrem, a potem kolejne lata i lata, zanim zdobędzie się dostateczną ilość materiału, by uzyskać tytuł doktora. Żeby prowadzić wykopaliska pierwszej klasy, kierować wykopaliskami klasy drugiej i trzeciej, trzeba mieć nie jeden tytuł doktora, ale dwa lub trzy. - Ze smutkiem pokręcił głową. - Byłem zatem amatorem przeszukującym historię, do tego bowiem potrzebne były mi tylko fotel i biurko, droga pani. Na tyle było mnie stać. Książki i czasopisma musiały zaspokoić moje pragnienia. - Dlaczego zatem wybrałeś Akademię? - zapytała niecierpliwie. - Dobre pytanie. Niełatwo na nie odpowiedzieć. - Przez chwilę przygryzał wargę w zamyśleniu, wreszcie począł mówić dalej: - Przypuśćmy, że ukończyłbym studia z archeologii i historii. Mógłbym dostać posadę jakiegoś urzędniczyny w Instytucie, lecz czy miałoby to jakieś znaczenie? Praca urzędnika jest identyczna w każdym miejscu naszego wszechświata. Inny może jest język, praca jednak jest taka sama. Oczywiście mógłbym pracować i robić zaocznie studia magisterskie. Potem może udałoby mi się zostać czyimś asystentem, ale ciągle wykonywałbym brudną robotę. Żadnych wykopalisk, żadnych poważnych problemów do rozwiązania. To wszystko, czego mógłbym dokonać; przy charakterze mojej pracy nie byłbym w stanie zrobić doktoratu. Nawet jeżeli mój szef leciałby na jakieś archeologiczne stanowisko, ja siedziałbym zamknięty w czterech ścianach Instytutu. Gdy potrzebujesz kogoś, kto będzie pilnował porządku w biurze podczas twojej nieobecności, zostawiasz tego, który ma o tym pojęcie, ale nie jest nikim ważnym. - Rozumiem - odparła. - Ale dlaczego Akademia? - System przyznawania stypendiów w Akademii jest nieco inny niż na uniwersytecie - odpowiedział. - Komisja Stypendialna nie wyszukuje biednych, ale uzdolnionych. Szukają ludzi kompetentnych, z odpowiednim zacięciem i jeżeli kogoś takiego znajdą, zrobią wszystko, by go do siebie zwabić. Nie ma tu więc tak ostrej rywalizacji. Akademia jest pod tym względem o wiele atrakcyjniejsza dla takich jak ja niż wydziały archeologii i historii na jakimkolwiek uniwersytecie. Na przykład Akademia opłaca przelot do Centrali, co jest nie do pomyślenia na wydziale historycznym uniwersytetu. Musiałbym zatem studiować na rodzinnej planecie. Tam też pozostałbym do końca życia. Dlatego pomyślałem sobie, że jeżeli nie mogę rozkopywać innych światów, to chociaż je zobaczę. Gdybym w dodatku dostał się do AP, mógłbym przypatrzyć się pracy archeologicznej innych. Na Akademii spróbowałem zatem swoich sił na wydziale mięśniowców. Okazało się, że moja osobowość doskonale pasuje do wizerunku mięśniowca. Następnym krokiem była prośba o przydział do AP. - A dlaczego chciałbyś pracować ze mną? - spytała, postanawiając zagrać z nim w otwarte karty. Jeżeli był podstawiony, to nie podejmie gry. Niezależnie od tego, co sobie o niej pomyśli, odkryje jego prawdziwe intencje. Hmm, może taka szczerość przynajmniej go przestraszy... Zamrugał oczami. - Naprawdę nie wiesz? Ponieważ ty to ty - powiedział. - To bardzo proste. Masz niezwykłą osobowość. Nie starasz się grać kogoś innego, nie upodabniasz swojego głosu do jakiegoś AI, jak to zwykli czynić niektórzy z twoich szkolnych kolegów. Nie przejmujesz się tym, co inni powiedzą. Masz w centralnej kabinie pluszowego misia, ale nie zmuszasz nikogo do rozmowy o nim. Jest to dla mnie zagadką, a ja uwielbiam zagadki. Zwłaszcza gdy są tak miłe, jak ten pluszowy miś. Kiedy mówisz, słyszę, jak się śmiejesz lub złościsz, czuję twoje reakcje. Jesteś człowiekiem z kapsuły, Hypatio. Lubię cię. I miałem nadzieję, że ty także mnie polubisz. Wyobrażałem sobie, że będziemy razem przez długi, długi czas. Cóż, nie wystraszył się, to był fakt. Za to znowu ją zaskoczył. Zaczynała myśleć, że wybór Alexa wcale nie musiałby być taką złą decyzją. - Właściwie to cię lubię - rzekła niezdecydowanie. - Ale... - Ale co? - zapytał ośmielony. - O co chodzi? - Nie lubię być manipulowana - wyjaśniła. - A ty właśnie to robiłeś: manipulowałeś mną, lub przynajmniej próbowałeś to robić. Na chwilę zaniemówił. - Przyznaję się. Jednak na swoje usprawiedliwienie powiem ci, że przynajmniej częściowo robiłem to nieświadomie. Pochodzę z nizin społecznych. Tam, żeby do czegoś dojść lub coś zdobyć, trzeba wiele sprytu i przebiegłości. Czasem stare przyzwyczajenia biorą górę. Postaram się tego więcej nie robić. - To nie wszystko - ostrzegła go. - Mam pewne plany, które nie powiodą się, jeżeli odmówisz mi pomocy. - Tu zamilkła na moment. - Plany te są związane z tym, co chcę odkryć: światem EsKaysów. - Światem EsKaysów? - powtórzył, wstając i prostując się. - Och, nie; gdyby nie moje poczucie rzeczywistości, pomyślałbym, że śnię, czy coś w tym rodzaju! EsKaysi to moja ulubiona zagadka archeologiczna! Zawsze chciałem odkryć, dlaczego zwinęli interes i zniknęli! Jeżeli udałoby się nam odnaleźć ich ojczysty świat... Hypatio, stalibyśmy się gwiazdami holosów! Najsławniejszymi ze sławnych w tej części kosmosu! Przez chwilę była nieobecna myślami. To było bardzo dziwne; bardzo, bardzo dziwne. - Mam przez to rozumieć, że część czasu, kiedy będziemy tam, spędzimy na sprawdzaniu śladów po EsKaysach? - zapytał z rozpalonym wzrokiem. - Poszukując rzeczy, które być może zostały przeoczone przez archeologów? Szukając innych możliwych stanowisk? - Coś w tym rodzaju - odpowiedziała. - Dlatego potrzebuję twojej ścisłej współpracy. Czasami będę potrzebowała kogoś, kto jest pod każdym względem sprawny. Skinął głową. - Miła moja, szukasz właśnie mnie - oznajmił. - Jeżeli istnieje jakaś rzecz, dla której mógłbym popaść w kłopoty, jest nią poszukiwanie. Dzięki tobie będę mógł poszukiwać, i to pod jakim kierownictwem! - Poszukiwanie? - zaśmiała się lekko. - Czy chciałbyś może, byśmy teraz złożyli przysięgę, że nie spoczniemy, póki nie znajdziemy Świętego Graala? - Dlaczego nie? - powiedział. - Ja zacznę. - Wstał, zwrócił się twarzą nie ku niej, lecz ku Tedowi E. Misiowi i podniósł dłoń jak podczas przysięgi Służb Kosmicznych. - Ja, Alexander Joli - Chanteu, solennie przysięgam, że połączę me siły ze statkiem mózgowym Hypatią 1033 w jej poszukiwaniach śladów EsKaysów. Przyrzekam, że jej nie opuszczę tak długo, jak długo będzie mnie potrzebowała. Przyrzekam także, iż oddam jej całą swą wiedzę i przyjaźń, których z pewnością będzie potrzebowała w poszukiwaniach. Za świadka szczerości mych słów biorę sobie tego oto misia. Gdyby nie robił tak uroczystej miny, Tia z pewnością roześmiałaby się. - W porządku - rzekł, gdy znowu usiadł. - A ty? A ona? W rzeczy samej zaakceptowała już go jako swego mięśniowca, czyż nie? I czyż nie złożył przysięgi, jak jakiś średniowieczny wasal? - No, dobrze - odpowiedziała. - Ja, Hypatią 1033, uroczyście zobowiązuję się przyjąć do swej służby Alexandra Joli - Chanteu, by wspólnie z nim poszukiwać świata EsKaysów. Przyrzekam także dzielić się z nim każdym odkryciem. Zobowiązuję się trzymać go przy sobie jako swojego mięśniowca aż do chwili, gdy oboje zdecydujemy, że czas się rozstać. Moją przysięgę wypowiadam uroczyście w obecności Teodora Edwarda Misia. Uśmiechnął się tak szczerze i zaraźliwie, że chętnie by to wszystko powtórzyła. - Wygląda na to, że od tej chwili stanowimy zespół - stwierdziła. - Zatem... - udał, że podnosi niewidzialny kieliszek - ...za naszą współpracę. Nich będzie tak długa i owocna, jak praca państwa Cade'ów. Udał, że pije i następnie wyrzucił niewidzialny kieliszek do niewidzialnego kominka. Wyczuł, że milczenie Tii trwało trochę zbyt długo. Cade'ów? Skąd on... Zanim jednak cokolwiek wywnioskowała, uznała za niemożliwe, by wiedział, kim była i skąd pochodziła. W artykułach na temat Cade'ów nigdy nie wspominano 0 ich sparaliżowanej córce ani o przyczynie jej tragicznej choroby. Nie były one pisane przez ludzi z wąskiego kręgu akademickiego, lecz przez "światowców", których interesowały fakty i spekulacje, a nie szczegóły z życia prywatnego. Poza tym Cade'owie nie byli ludźmi, o których robi się holosy dokumentalne. Niemożliwe zatem było, by cokolwiek wiedział o Hypatii Cade. Z chwilą gdy ktoś został przyjęty do programu ludzi z kapsuł, jego prawdziwe dane były zagrzebywane w labiryncie biurokratycznych zabezpieczeń. Stanowiły wyłącznie prywatną sprawę samych zainteresowanych. Rozwiązywało to wiele potencjalnych problemów człowieka z kapsuły. Uniemożliwiało chociażby podejmowanie wspomnianych już prób wykorzystywania przeszłości przez inspektorów. Statki mózgowe były, jak to określił profesor Brogen, bardzo cennymi artykułami. Podobnie jak ich ładunki. Możliwość zatem wykorzystania ich powiązań z przeszłością była bardzo prawdopodobna. Nie mówiąc o tym, jak łatwe było posłużenie się powiązaniami rodzinnymi w celu zwabienia statku mózgowego w pułapkę. Zawsze jednak istniała możliwość zdradzenia pewnych szczegółów z życia zaufanym przyjaciołom... a nawet mięśniowcom. Wahała się przez chwilę, w czasie gdy on salutował Teodorowi. Czy powinna zdradzić mu swe pochodzenie zaoszczędzić sobie bolesnych wyjaśnień w przyszłości? Nie. Nie, muszę się nauczyć z tym żyć, jeżeli mam zamiar dogonić EsKaysów. Jeśli nawet on nic nie powie, ktoś inny zrobi to na pewno. Rodzice wciąż są kojarzeni z EsKay - sami, mimo że ze względu na moją chorobę już się nimi nie zajmują. Cóż mnie to jednak obchodzi. EsKaysi są teraz tylko moi. I już nie jestem Cade. Nawet jeżeli uda mi się znaleźć ich świat, nikt nie będzie mówił o Hypatii Cade, ale o Hypatii 1033, statku mózgowym. Części zespołu AP. - Czy zauważyłeś, że nasze inicjały brzmią... - AH? - powiedział to tak, jakby wymawiał imię. - Tak, zauważyłem. Sądzę, że to dobry znak. Może nie jest to eureka, ale coś pokrewnego! - Hmm - powtórzyła. - Brzmi to jak odgłos niezadowolenia profesora, gdy wie, że odpowiedź jest pełna niejasności, ale nie umie tego wykazać! - Nie masz romantycznej duszy! - zbeształ ją. - A tak przy okazji, która to już godzina? - Za dwadzieścia osiem minut, dwadzieścia siedem i pięćdziesiąt dziewięć setnych sekundy piąta - odpowiedziała natychmiast. - Nad ranem oczywiście. - Która? - zdumiał się i wzdrygnął. - Niech to będzie miarą mego oddania, moja pani. Ja, który z własnej woli nigdy nie oglądałem wschodu słońca, wstałem przed czwartą, by z tobą porozmawiać. - To rzeczywiście poświęcenie - stwierdziła ze śmiechem. - No dobrze, Alex. Niech się stanie. Możesz czuć się oficjalnie moim mięśniowcem. Na marginesie, jestem Tia, nie Hypatia, nie dla ciebie. Lepiej idź już do swojego pokoju i postaraj się okazać zaskoczenie, gdy dowiesz się, że cię wybrałam. Inaczej możemy popaść w niezłe kłopoty. - Twoje życzenie, droga Tio, jest dla mnie rozkazem - powiedział, wstając i kłaniając się. - Szczęściem, mogę tak samo łatwo ominąć straże wracając, jak to zrobiłem, przychodząc tutaj. - Nie daj się złapać - ostrzegła go. - Nie mogę cię jeszcze chronić, przynajmniej nie oficjalnie. Ciągle jestem, jak mi to sugeruje mój inspektor, pasożytem na ciele finansów Instytutu. Zasalutował w kierunku kolumny i zbiegł schodami, znowu nie zwracając uwagi na windę. Cóż, trzeba będzie nad nim popracować. Obserwowała go, dopóki inne statki i sprzęt obsługi portu go nie przesłoniły. Przypomniała sobie, że może podłączyć się do kanału łączności ochrony portu... Minęło pół godziny i niczego nie usłyszała, wiedziała, że Alex bezpiecznie dotarł do swojej sypialni. Centralna kabina zdawała się bardzo pusta bez niego. Nie odniosła takiego wrażenia, gdy wychodzili inni, może poza Chrią Chance. Napełnił pokład statku niezaprzeczalnym urokiem swojej osobowości. Z pewnością był niezwykle żywotny. Poczekała, aż minie szósta i połączyła się z Centralą. Obsługiwał ją inny operator, taki, który zdawał się niezbyt nią interesować. Tii wydawało się, iż miał nieciekawą osobowość, gdyż zachowywał się jak AI Wykonywał wszystkie polecenia Bety bez słowa komentarza. Tak jak się tego spodziewała, Beta była w swym biurze. Oczywiście pierwsze jej słowa były łatwe do przewidzenia: - I cóż? Wybrałaś mięśniowca czy mam przegnać przez twój pokład cała akademię? Hypatia z ledwością powstrzymała się od udzielenia uszczypliwej odpowiedzi. - Całą noc rozważałam możliwość przyjęcia jednego z dwunastu kandydatów, których mi przedstawiłaś, inspektorze - rzekła ostro. - Posunęłam się nawet do przejrzenia nagrań z wczesnej młodości kandydatów. To tylko mała nieścisłość - powiedziała sobie w duchu. - Tak naprawdę przejrzałam jedynie taśmy Alexa. - I? - spytała Beta wcale tym nie wzruszona. - Wybrałam Alexandra Joli - Chanteu. Może zostać moim załogantem. Wczoraj zakończyłam kompletowanie wszystkich niezbędnych wariantów lotów i mogę ruszyć w drogę. Potrzebuję tylko zezwolenia Centrali ł określenia moich zadań. Oto, pomyślała z zadowoleniem, moja pani inspektor, niespodzianka, której się po mnie nie spodziewałaś! - Bardzo dobrze, AH - 1033 - odpowiedziała Beta, nie okazując cienia zaskoczenia. - Ja jednak nie wybrałabym Alexandra, gdybym była na twoim miejscu. Nie jest najlepszym specjalistą. Poza tym jego charakter można określić jako... narwany. - Podobnie rzecz się ma z większością nieprzeciętnych charakterów, inspektorze - zaoponowała Tia, czując, że zaczyna bronić swojego mięśniowca. - Myślę jednak, że dobrze o tym wiesz. Poza tym nie jesteś na moim miejscu, kochana - pomyślała, reagując oburzeniem na pretensjonalny ton Bety. Sama podejmę ważne dla siebie decyzje i będę ci wdzięczna jeżeli przyjmiesz to do wiadomości. - Niech więc będzie, AH - 1033 - powtórzyła obojętnie Beta. - Zgłoszę twój wybór do Akademii, polecę Centrali przygotowanie planu lotu i gdy tylko wszystko będzie gotowe, wylecisz z misją. Zaraz potem wyłączyła się. Lecz zanim Tia zdążyła cokolwiek pomyśleć o tej rozmowie, Centrala włączyła się z powrotem. - AH - 1033, moje gratulacje - powiedział operator głosem, który jeszcze do niedawna był bezbarwny, a teraz brzmiał jak głos przyjaciela. - Chciałbym, abyś wiedziała, zanim zaczniemy oficjalne przygotowania do lotu, że wszyscy operatorzy Centrali uważają, iż dokonałaś najlepszego wyboru. Szczególnie ja tak sądzę. Tia była po stokroć zaskoczona. - Dlaczego? Dziękuję - mówiła zmieszana. - Ale dlaczego... Operator zachichotał. - Och, kierowaliśmy tutaj wszystkimi lotami treningowymi kadetów. Niektórzy z nich mieli spore kłopoty z wchodzeniem do doków. Alex jednak zawsze był pogodny i nigdy nie powiedział złego słowa, gdy musieliśmy go odesłać do symulatora lotów. Kiedyś... cóż, Donning wpędziłby mnie w nie lada kłopoty, gdy zignorował moje polecenie i o mały włos się nie rozbił. Alex był tuż za nim, widział i słyszał wszystko. Nie musiał składać raportu, jednak zrobił to. To dzięki niemu wciąż tu pracuję. - Och - westchnęła Tia. - To ciekawe. Świadkowie podobnych incydentów nie musieli składać raportów. Nikt zatem nie miałby za złe Alexowi, gdyby milczał. Poza tym jego postępek mógł przysporzyć mu kłopotów ze strony Donninga... - Przyjmij jeszcze raz moje gratulacje. Nie pożałujesz swojego wyboru - powiedział operator. - Teraz pozostań na linii, mam dla ciebie oficjalne przekazy. Gdy tylko przyjęła plany lotu, poczuła dziwne odprężenie 09 i satysfakcję. Becie nie podobał się jej wybór mięśniowca. Innego zdania byli operatorzy Centrali. Nie mógł uzyskać lepszych rekomendacji. Rozpoczęła sprawdzanie trasy swego lotu i zauważyła nawet, że Ted się do niej uśmiechał. Troszeczkę. Trzymaj się, wszechświecie. Nadchodzimy! CZĘŚĆ CZWARTA - No dobrze, moja droga Tio, wytłumacz mi krótko, o co tu chodzi - powiedział rzeczowo Alex, gdy Tia zakończyła przyjmowanie plątaniny rozkazów dotyczących ich podróży i kilku przystanków na niewielkich dwu - lub czteroosobowych stanowiskach. - Kogo mamy pierwszego? - I kogo mamy drugiego - powtórzyła nieobecnym głosem. Tuż przed odlotem dotarła do niej prośba o napisanie popularnonaukowego artykułu na temat starożytnych języków Terry i ich pochodzenia. Zastanawiała się, ile mogłaby zarobić, publikując go w sieci podobnych czasopism. Wiedziała, że nie wolno jej w tej chwili pogardzić nawet małym zarobkiem. Poza tym bawiło ją, iż mogłaby tym sposobem odpowiedzieć niektórym na ich uszczypliwości. Zwłaszcza że użyłaby do tego celu starych, powszechnie znanych dowcipów. Nagle dotarło do niej, co operator Centrali miał na myśli, mówiąc: "trzymaj się mocno" i wspominając dziką czarownicę, której wymordowano całą rodzinę. - Co? - zapytał zdezorientowany Alex. - Nic, nic. Nie chcę nic wiedzieć. Powiedz mi tylko, czyich właściwie rozkazów powinniśmy słuchać, bo ja się zgubiłem przy czterdziestym czy też pięćdziesiątym przekazie. - To jest dość proste, podlegamy podwójnej zwierzchności - odpowiedziała. - Instytutowi i kierownictwu Centrali, mimo że, jak zauważyłeś, niektóre z ich początkowych rozkazów były sprzeczne. Jedno ze stanowisk wykopaliskowych nie zostało nawet wspomniane w tych rozkazach. Dodać tu trzeba, że od dawna nie ma stamtąd żadnych wieści, niczego. - Nie wydajesz się tym martwić - zauważył Alex. - Cóż, trochę tak, trochę nie - odrzekła, obmyślając najkrótszą drogę przez hiperprzestrzeń. Musiała wziąć pod uwagę fakt, że nie dysponowali po - nadprzestrzennym napędem. Wiedziała jednak dobrze, że tam, dokąd lecieli, taki napęd nie był potrzebny. Nie był to w tej chwili dla niej nieodzowny cud techniki do natychmiastowego przenoszenia się w przestrzeni, jak uważali niektórzy ludzie. Oczywiście, taki napęd był pożyteczny, jeżeli ponad - przestrzenne cele były porozrzucane po całym kosmosie, jak to jest w przypadku gwiazd z galaktyki Córę, ale tutaj? Z tej strony kosmosu gwiazdy były bardzo blisko siebie. Dlatego między innymi Instytut nie inwestował w drogie statki. - Gdyby to było stanowisko podobne do mojego, do jednego z tych, które nas interesują, to bardzo bym się martwiła. W przypadku nagłego zdarzenia są one praktycznie bezradne. Wykopaliska wstępne są prowadzone najwyżej przez dwudziestu ludzi i łatwo tam o jakąś katastrofę. Ale wykopaliska trzeciej klasy... Na terenie, o którym mówimy, zatrudniono dwustu ludzi! To wystarczająca liczba osób, by poradzić sobie z prawie każdym nieszczęściem. - Na stanowiskach trzeciej klasy pracuje sporo świeżo upieczonych absolwentów uniwersytetów, prawda? - spytał Alex, podczas gdy zamykała swoje ładownie. By zrobić w nich porządek, musiała użyć pokładowych robotów. Obsługa cargo portu nie miała czasu, by ustawić ładunek, jak należy. - W rzeczy samej. Gdy nie ma na planecie tubylców, których można by do tego nająć, żółtodzioby wykonują najcięższą robotę. Dlatego wykopaliska trzeciej klasy mają takie same priorytety, jak bazy wojskowe. Większość personelu stanowią ludzie młodzi i silni, wyposażeni w najlepszy sprzęt. Na tej planecie jest - szybko sprawdziła swoje dane - stu siedemdziesięciu ośmiu ludzi w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu lat. To sporo, by zadbać o samych siebie. Palce Alexa przebiegły po klawiaturze umieszczonej tuż przed nim, by wywołać dane na centralnym ekranie kabiny. - Hmm. W pobliżu nie ma żadnych wrogich tubylców. Teren wydaje się bezpieczny. I... niech mnie. Stacja jest całkowicie uzbrojona? - Zerknął na kolumnę. - Nie miałem pojęcia, że archeologowie mogą prowadzić tak niebezpieczny żywot. Nigdy mnie o tym nie uczono w szkole średniej. - Grrr - odpowiedziała. Na jednym z ekranów, których nie używał, mignęły wyszczerzone zęby ogromnego psa. Przez kilka ostatnich tygodni dużo z Alexem rozmawiali, poznając się nawzajem. Tia, dzięki temu że przez siedem lat swojego życia mogła poruszać się jak każdy delikatnik, miała więcej z nimi wspólnego niż którykolwiek z jej szkolnych kolegów. Ani ona, ani on nie przejmowali się zbytnio beżowym wystrojem jej wnętrza. Alexowi udało się tu przenieść część stylu domu swojego senseia. Przytaszczył na statek wielki obraz i kilka czarnych i czerwonych emaliowanych naczyń. Dodatkowo przybrał ściany paroma ideogramami zeń. Pomyślała, że bardzo tu pasują i są nawet... eleganckie. Nie trzeba chyba wspominać, że w jego kabinie panował jeden wielki bałagan. Postanowiła jednak tam nie zaglądać. W miarę możliwości oczywiście. Gdy próbowała poruszyć ten temat, odgryzał się zachwytem nad jej "wścibską osobowością". Nieważne, co mówił konsultant, już dawno temu postanowiła, iż nie będzie się wstydziła uczuć i emocji. Nie będzie ich ukrywała przed tymi, którym ufa. A Alex z partnera stał się w ciągu tych paru tygodni kimś zaufanym. Miał cudowne poczucie humoru i bawiło go dokuczanie jej. Bawiło go także, gdy ona mu dokuczała. - Schowaj kły, panienko - powiedział. - Domyślam się, że jedyną przyczyną, dla której mają broń, jest to, że nie czują się tam najbezpieczniej. Zatem co znajduje się na liście spraw, które są przyczyną świetnego uzbrojenia archeologów? Mam nieodparte wrażenie, że w szkole średniej nie powiedziano mi wszystkiego na temat archeologii. - Szczerze? Nie jest to długa lista, ale za to parszywa. - Nagle stała się poważna. - Uważaj; będę mówiła krótko, bez zbędnych ubarwnień. Są to rzeczy, które mogą i nam się przydarzyć. - Przekazała wewnętrznym systemom sterującym kontrolę nad sprawdzaniem trajektorii lotu i ponownie zwróciła się ku Alexowi. - Na pierwszym miejscu tej listy trzeba umieścić złodziei zabytków. Łatwo można wydedukować, że na dużych stanowiskach poszukiwawczych natrafia się na rzeczy, które będą cenne dla prywatnych kolekcjonerów. Złodzieje nadlatują, wpadają do bazy, zabijają wszystkich, którzy staną na ich drodze, grabią najcenniejsze eksponaty i odlatują. Wszystko to w ciągu paru godzin. (To dlatego kryjówka była tak daleko od kopuły i dlatego rodzice kazali mi w niej zostać przez cały czas trwania ewentualnych problemów, pomyślał). Zwykle jednak mają swoje rejony "pracy" i nie pokazują się tam, gdzie Centrala wysyła wiele patroli. W tym rejonie nie widziano żadnych złodziei, a obszar jest często patrolowany. - Co więc mamy na drugim miejscu naszej listy? - spytał Alex, spoglądając na dane dotyczące wykopalisk i osobiście sprawdzając to, co większość mięśniowców pozostawiała swojemu mózgowi. Na przykład dodatkowo upewnił się, czy służby zewnętrzne wykonały swoją pracę i opuściły pokład; zwrócił uwagę na ciężar i rozmieszczenie ładunku w dokach. Były to kolejne dowody na to, jak dobrym był partnerem. Coraz bliższa była godzina wielkiego przyspieszenia. Wyskoczę jak oparzona, pomyślała przelotnie. - Następne na liście jest coś, czego w tym wypadku nie warto nawet brać pod uwagę: bunt mieszkańców planety. - Hmm, rozumiem. - Przeniósł wzrok z drugiego ekranu, gdzie widniały dane dotyczące wykopalisk, na ekran pierwszy. - Brak wzmianek o żyjących na kontynencie tubylcach. Rozumiem jednak, że byłoby to coś w rodzaju powtórki z wojen Zulusów - dodał, zyskując znowu jej uznanie dla swego obycia w historii. - Dokładnie tak - zgodziła się. - W takim wypadku trzeba założyć, że mieliby wystarczająco dużo rozpalonych nienawiścią ciał, by zarzucić barykady i złamać obronę. Śmierć w takiej walce byłaby dla nich czymś w rodzaju przepustki do raju. Przyspieszonym zbawieniem, Alexie. Podniósł do góry kciuki i głębiej usiadł w swoim fotelu. Spojrzał znad klawiatury na kolumnę, lecz nie przestał pisać. - Istnieją chyba różne przyczyny buntu. Sprawdźmy to. Powstanie przeciw bezczeszczącym święte miejsca, powstanie przeciw złodziejom starożytnych skarbów, powstanie w celu zdobycia nowych terenów, powstanie miejscowych chłopów. Uh - huh. Ile możliwości. Kiedy zatem spustoszą już bazę, każdego złapanego muszą traktować jak obcego krwiopijcę. Potem egzekucja, bez dwóch zdań. - Zazwyczaj nie zabijają, chyba że w ferworze walki lub w akcie nieopanowanej zemsty - odparła. - Większość tubylców jest na tyle świadoma, że zdaje sobie sprawę, iż dwustu mieszkańców Centralnego Systemu może być doskonałą kartą przetargową w rozmowach z "Górą". Nie potrzebują zatem martwych ciał, lecz żywych, cennych ze względu na swe wykształcenie zakładników. - Tym, którzy zostali zabici w ferworze walki, nie sprawia to chyba żadnej różnicy - stwierdził gorzko. - Co mamy na trzecim miejscu listy? - Trzeci powód jest najbardziej prozaiczny - powiedziała lekko zdenerwowana, nie próbując jednak zapanować nad swym głosem. - Zaraza. - O, ho, ho! Chwileczkę, sądziłem, że te stanowiska mają opinię czystych! - Przestał pisać i lekko zbladł. Zaraza była czymś, co prześladowało Służby Kurierskie. Więcej niż połowę czasu statki kurierskie spędzały na dostarczaniu szczepionek w różne zakątki kosmosu. Na miejsce każdego opanowanego ogniska choroby pojawiały się trzy nowe, nie wiadomo skąd. Stwarzało to wiele problemów mięśniowcom uodpornionym tylko na większość chorób. - Sądziłem, że wszystkie te miejsca zostały wysterylizowane, zanim ktokolwiek tam wylądował i zaczął się urządzać! - Tak, ale tylko ta przyczyna ich milczenia wydaje się T K; tu prawdopodobna. - (I wcale nie dlatego, że mógłby to być wirus, który mnie dopadł). - Jest to rzecz, o której się nie mówi młodym adeptom uniwersytetów, gdy pragną zostać słynnymi archeologami. Zabójcą numer jeden ksenoarcheologów jest zaraza. - (Podobnie jak sprawcą kalectwa). - Wirusy i proto wirusy są podstępnymi dziećmi oddalonych przestrzeni. Mogą przetrwać zahibernowane w gwiezdnym pyle przez wieki i tysiąclecia, nawet bez dostępu powietrza. Na ekranie wyświetliła statystyki Instytutu. Były to dane, które nigdy nie oglądały światła dziennego. Istniało trzydzieści procent szans, że ksenoarcheolog zostanie wyeliminowany z aktywnego życia przez chorobę wirusową; dwadzieścia procent, że umrze. Nie mówiąc o tym, że w ciągu swej kariery każdy z nich musiał zapaść na jakąś poważną chorobę, uleczalną tylko w szpitalu; - A więc wirusy hibernują się. Kiedy nieustraszony śmiałek zdejmie warstwę pyłu... - głos Alexa zabrzmiał ponuro. - Właśnie tak, bystrzaku - zaśmiała się, ale nie był to szczery śmiech. - Czasami takie choroby są w swych skutkach dość szczęśliwe. Cade'owie poznali się, gdy odbywali rekonwalescencję po przebytej pląsawicy Hendersona, czy czegoś w tym rodzaju, jak piszą ich biografowie. Są przecież gorsze nieszczęścia niż wspólne wakacje w tropikach na koszt Instytutu. - Zazwyczaj jednak nie wygląda to chyba tak różowo. - Jego głos był coraz cichszy. - Ta - ak. Jednym z moich bliskich przyjaciół jest doktor Kennet z "Dumy Albionu". Jest specjalistą zajmującym się chorobami dręczącymi archeologów. W czasie swej praktyki poznał wiele dziwnych przypadków; wśród nich były i takie wirusy, które nie tylko ożywały zaraz po dostaniu się w zasięg powietrza, ale rozwijały się w organizmie ludzkim, atakując jego system nerwowy. - Rozwijały się? Ach, rozumiem. Małe świństwo, które przenika w głąb organizmu. - Wzdrygnął się. - Brr, takie są chyba najgorsze. - Zaiste, biały rycerzu. - Postanowiła nie ciągnąć tego tematu. Może później. By wiedział, że nie liczy się dla niej tylko zysk i chwała. - Chciałam jedynie, żebyś był przygotowany na to, zanim tam dotrzemy; co się stanie za cztery dni, szesnaście godzin i trzydzieści pięć minut. Nie tak źle jak na staromodny napęd FTL. Zrezygnowała z precyzyjnego podawania wszelkich danych, co było przywilejem ludzi z kapsuł w pierwszych tygodniach pracy z nowymi mięśniowcami. Alex nie należał do tych, którzy wymagali tego typu precyzji, w ostateczności prosił ją o to. Początkowo bała się, że przez takie postępowanie stanie się roztargniona... Nie, po prostu staram się dostosować do jego świata. Dlatego nie dbam o to. Jeżeli będzie potrzebował precyzyjnych danych, wie, gdzie mnie szukać. - Pozwól, że zastanowię się nad jakimś rozsądnym wyjaśnieniem zerwania z nimi łączności - uśmiechnął się. - Może jakiś dinozaur zjadł im nadajnik? - Sprytne. Ich lot stał się łagodny, gdyż wyszli z atmosfery i Tia wysłała robota, by powęszył w jego kabinie. Robiła tak przynajmniej raz w tygodniu, odkąd zamieszkał na jej pokładzie. Nie czyniła zresztą z tego tajemnicy. - Alex, czy ty nigdy nie podnosisz z podłogi swoich rzeczy? - Czasami. Nie, kiedy uczepiony jestem pojazdu z ognistym ogonem, który unosi mnie ku gwiazdom i kiedy mam rozkaz od moich byłych szefów, by zawsze być w pełnej gotowości. - Wzruszył niemal niegrzecznie ramionami. - W ogóle nie zmieniałbym cywilnych ubrań, gdyby ci oficjele... - Alex - ostrzegła go. - Ja to nagrywam. Muszę to robić. Takie są przepisy. Od wypadku "Nyoty Five" wszystko, co działo się w centralnej kabinie, było rejestrowane, gdy znajdował się tam jakikolwiek delikatnik, nawet jeżeli był to mięśniowiec człowieka z kapsuły. Dotyczyło to także AI Prawdę mówiąc, to dla nich początkowo stworzono ten system, ale później specjaliści stwierdzili, że nie widzą przyczyny, dla której mieliby wyłączyć z tych obostrzeń statki mózgowe, Z takich to właśnie powodów nikt nie mógł się żalić na "dyskryminację" czy też "zniewolenie". - Jeżeli to sprawi jakąś różnicę naszym oficjelom, będę przebierał się w mundur przed wejściem do windy - pokręcił głową. - Tak jakby to, czy założę mundur, miało znaczenie dla sposobu, w jaki uruchamiasz windę, co zresztą zawsze robisz doskonale. - Dziękuję. Zastanawiała się, czy dalej narzekać na jego niepokorną naturę i postanowiła dać mu spokój. Nie miało to żadnego znaczenia przedtem, nie ma i teraz. Wystarczyło, by wydała polecenie robotom i one pozbierają porozrzucane tuniki i spodnie. Skrzywiła się na widok jaskrawopurpurowych ubrań, które były najnowszym krzykiem mody. Poleciła je wyprać. Muszę coś z nimi zrobić, gdy już będą czyste. Nie dziwię się, że kazali mu się przebierać. Hmm. Zastanawiam się, co by się stało, gdybym je "zgubiła"? Lub też gdyby miały mały wypadek, po którym nie nadawałyby się do noszenia? Była to myśl, którą postanowiła rozważyć później. - Wracając do dinozaura, który pożarł sprzęt łączności, to nawet w przypadku wykopalisk trzeciej klasy taka awaria jest możliwa. Mogło się zdarzyć, że jedyny fachowiec od naprawy takiego sprzętu leży z połamanymi kończynami. Archeolodzy często spadają z różnych rusztowań i urwisk. Mógł też zapaść na obustronne zapalenie płuc... - Niezła teoria - powiedział, sadowiąc się wygodniej w swoim fotelu. - Mówiłaś, że wszyscy są tam profesjonalistami i zapaleńcami jednocześnie, czy mogło się zdarzyć, że coś tak ich zajęło, iż zapomnieli nawiązać łączność? - Przygotuj się na FTL. Przejście na napęd FTL znaczyło dla człowieka z kapsuły tyle, co zanurkowanie w hiperprzestrzeń. Alex położył ręce na oparciach fotela i zamknął oczy, czekając na skok. Dla Tii taki skok w nadprzestrzeń był podobny do nagłego wejścia pod zimny prysznic; wstrząsał nią lekki dreszcz, nic poza tym. Zauważyła jednak, że Alex zawsze wtedy lekko zieleniał na twarzy. Na szczęście podczas samej przeprawy przez hiperprzestrzeń nic złego z nim się nie działo. Jeżeli kiedykolwiek będzie nas czekał wielki skok w oddalone przestrzenie kosmosu, z pewnością zniesie to spokojnie... Cóż, dzisiaj było to tylko marzenie. Podjęła na nowo rozmowę: - To się może zdarzyć na stanowiskach poszukiwawczych pierwszej klasy, czasami nawet drugiej, zazwyczaj jednak ktoś szybko uzupełnia raport, który nie został sporządzony w momencie jakiegoś odkrycia. Poza tym raporty z misji archeologicznych są podstawą naukowych publikacji, których magistranci potrzebują, żeby awansować. Oczywiście sytuacja taka jest możliwa w przypadku odkrycia czegoś na miarę grobowca Tutenchamona, wtedy wszyscy mogliby być tak pochłonięci dokumentacją i zabezpieczeniem znaleziska, że zapomnieliby o całym wszechświecie. Ciężko oddychał, starając się zapanować nad nudnościami. Wiedział, że upłynie jeszcze parę minut, zanim jego żołądek się uspokoi. Może przyczyną tego, że nie mam takich problemów jest fakt, iż nie posiadam sensorycznych połączeń z żołądkiem... Myśl o tym przywołała jej przykre wspomnienia, odsunęła więc ją szybko od siebie. - Powiedz mi zatem - odezwał się w końcu, gdy zaczęły wracać mu kolory - dlaczego wcale nie niepokoi cię ich milczenie? - Złodzieje wykopalisk zostaliby prawdopodobnie już dawno zauważeni; nie ma tam żadnych tubylców mogących wzniecić bunt, a choroby wirusowe nie paraliżują wszystkich w tym samym czasie, zatem ktoś na pewno zdołałby wezwać pomoc - powiedziała. - Dlatego Centrala nie martwi się za bardzo tą sytuacją i odwołuje polecenia Instytutu. W końcu jednak i oni stwierdzili, że to milczenie trwa zbyt długo, by tego nie sprawdzić. Prawdopodobnie otrzymali informacje, których nam nie przekazali. Zatem lecimy. - Wszystko stanie się jasne, gdy będziemy na miejscu - dokończył Alex, a na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Tia wyprowadziła ich z hiperprzestrzeni tak zręcznie, że wnętrzności Alexa prawie na to nie zareagowały. Kiedy znaleźli się na orbicie, wysłała sygnał, który powinien być odebrany przez system kontroli stacji, jeżeli oczywiście coś tam działało. Była prawie pewna, że nikt jej nie odpowie. Zamiast tego jednak... - Nawiązałeś łączność z grupą poszukiwawczą QZ - 557. Odpowiedź była nadana metalicznym, bezbarwnym głosem automatycznego systemu kontroli. Chwilę potem mieli otwarte wszystkie kanały łączności. - Alex! Coś mi się wydaje, że mamy problem - powiedziała niepewnie. - Jest łączność? - Pełna. Wysłała sygnał, który powinien uruchomić systemy wspomagania lądowania i uprzedzić AI, że ktoś jest w górze. W odpowiedzi na to AI powinien wejść na linię, oczywiście jeżeli w pobliżu nie było ludzi. AI natychmiast wykonał tę czynność. Tia otrzymała sygnał o jego gotowości. - Jest jeszcze gorzej, działa cały system łączności. Właśnie otrzymałam sygnał od AI. Szybko przesłała kilka bitów instrukcji, które pozwoliły jej przejąć całkowitą kontrolę nad zewnętrznymi i wewnętrznymi urządzeniami sterującymi systemami bazy. Zaczęła też przegląd wszystkich nagrań, które zostały dokonane od chwili założenia bazy. - Wydaj polecenie, by AI włączył także mój ekran - powiedział zirytowany Alex. - Oczywiście, jeżeli to możliwe. - Proszę bardzo. To jest obraz wejścia numer trzy do holu mesy i... cóż to?! - Widzę - stwierdził ponuro. Mimo zakłóceń obraz przesyłany za pośrednictwem kamery był dość wyraźny. W jej obiektywie znajdowały się leżące ciała; od razu było widać, że nie są to ciała żywych ludzi. Wyglądali, jakby nagle padli rażeni jakąś niewidzialną siłą. Jednak nie było na nich widać śladów przemocy. Tia poleciła AI, by włączył kamerę wewnątrz holu. Tutaj obraz przedstawiał się dużo gorzej. Sprzęt techniczny i meble były poprzewracane. Na podłodze leżało jeszcze więcej ciał. Czuła, jak zrobiło jej się zimno, co było przecież praktycznie niemożliwe. Przerażenie, horror, bezsilność... Jej własne koszmary... Tia zmusiła się do zapanowania nad emocjami, by nie stać się zagrożeniem dla całego statku. Wmówiła sobie, że to nie mogła być choroba, która ją dosięgła. Ci ludzi padli tam, gdzie stali lub siedzieli. Właśnie zamierzała włączyć inną kamerę, gdy nagle Alex skoczył ku ekranowi. - Tio, poczekaj sekundę. Posłusznie zatrzymała obraz, starając się w miarę możliwości wyostrzyć go, tak jak na to pozwalał sprzęt i zakłócenia atmosferyczne. Sama usiłowała nie patrzeć na przekaz z planety. - Nie ma jedzenia - powiedział Alex po chwili. - Popatrz, są talerze, łyżki, widelce, ale nie ma śladu jedzenia. - Padlinożercy? - zasugerowała. - Czy coś w tym rodzaju... ...Coś, co ich zabiło? Ale tu nigdzie nie ma śladu żadnego ataku z zewnątrz, żadnej inwazji. Pokręcił głową. - Nie wiem. Zobaczmy, co pokaże inna kamera. Na obrazie ujrzeli teren na zewnątrz magazynu zaopatrzenia. Tutaj zobaczyli pierwszych, którzy przeżyli. Jeżeli tak można było ich nazwać. Widok był tak przerażający, że Tia nie mogła oderwać od niego oczu. W polu widzenia kamery znajdowała się trójka ludzi: dziecko, młody mężczyzna i kobieta. Zdawali się nie zwracać na siebie uwagi, ani też na leżące wokół nich ciała, na nic. Dziecko siedziało na brudnej ziemi, wpatrywało się w strzęp kolorowej kartki, leżącej naprzeciw niego, i monotonnie się kołysało. Kamery nie przekazywały dźwięku, wiec nie można było poznać, czy wydaje przy tym jakiś odgłos, ale Tia odniosła dziwne wrażenie, że dziecko cicho pojękuje. Mężczyzna stał pół metra od małego murku i prze - stępował z nogi na nogę, jakby zamierzał przez niego przeskoczyć, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Kobieta nie przestawała chodzić w kółko. Cała trójka była brudna, ubrana w poplamione i zakurzone rzeczy. Twarze mieli pomazane, a oczy nie wyrażały żadnych uczuć; na czoła opadały im kołtuny brudnych włosów. Tia dziękowała w duchu, że kamera nie przekazywała zapachu. - Tio, włącz, proszę, następną kamerę - wyszeptał Alex po dłuższej chwili. Kolejne ujęcia ukazywały podobny obraz: ciała leżące w kurzu; kilku ocalałych, błądzących wokół bez celu i sensu. Jedna z kamer pokazała młodą dziewczynę, która znalazła torbę z racją żywnościową i niezgrabnie ją rozdarła. Upychała w swojej buzi jedzenie obiema rękami jak... - Jak zwierzę - wyszeptał ponownie Alex. - Ona je jak zwierzę. Tia zmusiła się, by zareagować. - Nie jak zwierzę - poprawiła go. - Z pewnością nie jak zdrowe zwierzę. - Patrzyła na ekran, jakby przyglądała się obcej rasie. - Nie, ona zachowuje się jak zwierzę, które ma uszkodzony mózg lub jakby była w jakimś transie narkotycznym. Coś zakłóciło pracę stref odpowiedzialnych za wyższe reakcje. To nie była jej choroba. To było coś innego, coś śmiertelnego, ale z pewnością nie to, co ją zwaliło z nóg. Nie odetchnęła wprawdzie z ulgą, ale zaczęła się przyglądać całej tej sytuacji z większym dystansem. Dobrze wiedziałaś, że prędzej, czy później zetkniesz się z zarazą.. Ta jest czymś okropnym, ale wiedziałaś, że to nastąpi. - Zombi - wyszeptał Alex, gdy kolejny z ocalałych minął kobietę, nie zwróciwszy uwagi na to, co robiła. Kobieta w tym czasie przestała jeść rękami i zanurzyła twarz w rozdartej torbie. - Oglądałeś zbyt wiele marnych holosów - odpowiedziała Tia nieobecnym głosem. Właśnie przekazywała AI kolejny plik poleceń. Musiała odkryć, kiedy to się zaczęło i od jak dawna ci ludzie tak wyglądają. Żałowała, że kamery nie rejestrowały obrazu z przeszłości, bo wiele by to jej powiedziało. Na przykład, jak szybko choroba się rozwija, bo przecież każda zaraza musiała przechodzić proces inkubacji. Jakie są jej pierwsze objawy, jaką drogą się przenosi... Zamiast tego miała tylko nagrania ze stanowisk i znała czas, kiedy przestali je obsługiwać. - Alex, ostatnie nagranie wpłynęło do bazy danych AI około dwusetnej lokalnego czasu, to jest jakieś półtora tygodnia temu - powiedziała. - Jeden ze studentów uwiecznił wtedy obraz szczątków wyrobów garncarskich. Od tamtej pory nic. Żadnego nagrania choroby, żadnego nagrania z wizyty w pomieszczeniu medycznym, nawet słownej prośby do AI o pomoc. Komputer w mesie zaprogramował syntetyzer na produkcję żywności potrzebnej do sporządzenia kilku rodzajów dań, potem coś popsuło syntetyzer. - Jeden z nich - strzelił Alex. - Prawdopodobnie. - Szukała dalej w bazie danych, ale niczego nie znalazła. - To wszystko, co wiemy. AI pokazał jeszcze inne nagrania, ale były puste. Zapomnij więc o tym, co ci mówiłam o kilkudniowym wykluwaniu się choroby. Wygląda na to, że te bakterie wykluły się i zaraziły wszystkich w bazie w ciągu kilku minut. Prawdopodobnie zdarzyło się to w nocy, tuż przed świtem. - Gdyby mogła, pokręciłaby głową. - Nie umiem sobie wyobrazić, jak to się mogło przydarzyć tylu ludziom jednocześnie. Dlaczego nikt nawet nie zawołał, nie wykrzyczał kilku słów? - A jeżeli faktycznie przydarzyło im się to we śnie? Może oni po prostu się nie obudzili? - Alex spojrzał znad ekranu, krzywiąc się na twarzy. - Może trzeba zasnąć, żeby to złapać?! - A może nagły sen był pierwszym symptomem choroby... - Nie mogła dłużej wytrzymać. - Alex, muszę wylądować. Nie pomożemy tym ludziom, wisząc na orbicie. - Brak sprzeciwu. - Zapiął pasy. - W porządku, moja pani, zabierz nas na dół tak szybko, jak to możliwe. Trzeba coś zrobić, zanim stracimy następnych. Nagłe przyspieszenie, wgniotło go w fotel; błyskawicznie przeszyła orbitę planety; nawet nie przymknął oczu. Tylko jego głos trochę stężał, to wszystko. - Muszę włożyć skafander i dostać się do magazynu żywności. Wyciągnę jedzenie i beczki z wodą na zewnątrz. Są głodni i odwodnieni. Duchy kosmosu raczą tylko wiedzieć, co jedli i pili przez cały ten czas. Być może wielu z nich umarło na dyzenterię lub też zatruło się, jedząc i pijąc coś, co nie było pokarmem. - Głośno myślał, czekając na to, by Tia włączyła się do jego rozważań lub ostrzegła go, jeżeli planował coś głupiego. - Niezależnie od tego, co jeszcze będziemy robić, ja muszę im pomóc. - Otwórz torby z racjami żywnościowymi i porozstawiaj je po całym terenie - powiedziała, gdy z jej silników wyrwał się płomień ognia i zaczął chłostać gęstniejącą atmosferę. - To samo zrób z wodą. Tak jakbyś karmił zwierzęta. - Ja będę karmił zwierzęta - stwierdził, a jego głos i twarz stały się ponure. - Muszę to sobie bez przerwy powtarzać, inaczej mógłbym zrobić coś naprawdę niemądrego. Czy uruchomiłaś już połączenie z Bazą Kleinmana, ASAP? - Pracuję nad tym. Niełatwo było otworzyć i utrzymać taką hiperlinię... Ale dlatego właśnie była statkiem mózgowym, a nie AI - Trzymaj się - powiedziała, gdy poczuła pierwsze turbulencje. - Nieźle nami potrzęsie, zanim znajdziemy się na dole. Kamera i mikrofon umieszczone na jego hełmie przesyłały jej tak wyrazisty obraz nieszczęśników, że ponownie było to dla niej trudne do zniesienia. Z dwustu ludzi obsługi bazy przeżyło nie więcej jak pięćdziesięciu. Wszyscy byli w wieku między piętnastym a trzydziestym rokiem życia. Najwyraźniej bali się Alexa. Chowali się, gdzie mogli, gdy tylko go zobaczyli. Natychmiast jednak przybiegli do rozstawionych przez niego naczyń z jedzeniem i wodą. Wpychali sobie jedzenie do ust obiema rękami. Alex zaniósł trzy znalezione w łóżkach ciała do pomieszczenia medycznego. Diagnoza była w tych trzech przypadkach identyczna - zapaść. Inni, leżący poza własnymi łóżkami, umarli na dyzenterię lub wskutek odwodnienia. Ci spośród ofiar, którzy zmarli na zapaść, należeli do najstarszej części załogi bazy. Po dokonaniu trzeciej sekcji zwłok Alex zrezygnował z dalszych badań. Zamiast tego zaczął zwozić ciała do chłodni. Ktoś inny zajmie się nimi, gdy tu przybędzie. Tia nagrywała wszystkie jego czynności, ale starała się nie patrzeć na przesyłany przez kamerę obraz. Skończył swą niewdzięczną robotę i wrócił do jeszcze żyjących. - Tio, z tego, co do tej pory zauważyłem, choroba objawiła się na dwa sposoby. Albo zabiła poprzez nagłą zapaść, albo zamieniło ich w... to. - Dzięki kamerze umieszczonej na jego hełmie mogła zobaczyć, na co patrzył. "To" było kiedyś ludzkim dzieckiem płci męskiej, teraz gramoliło się, by uciec z pola widzenia Alexa. - Chyba jest to dość sensowne założenie - zgodziła się. - Jak wygląda sytuacja z jedzeniem? Czy jest z nimi tak źle, że nie pamiętali, jak dostać się do magazynu żywności? - Coś w tym rodzaju - odrzekł zmartwiony. - Uwierzysz czy nie, nie pamiętają nawet, jak otworzyć torby z żywnością. Wydaje się, że mają pojęcie, gdzie żywność była składowana, ale nie próbowali otworzyć drzwi magazynu. Podszedł do jednego z pojemników i zajrzał do środka. Był zupełnie pusty, nie została nawet kruszynka. Napełnił ponownie pojemnik z torby, którą niósł ze sobą. Widziała, jak kamera na jego hełmie kołysze się, gdy odchodził; przypuszczalnie czekali, aż zniknie, by znowu zabrać się do jedzenia. - Kiedy znajdą torbę z jedzeniem, rozrywają ją podobnie jak tamta kobieta. Zanim jednak to zrobią, długo nie zdają sobie sprawy, co jest w środku. Mamy zatem dwa rodzaje ofiar. Pierwsi to ci, których choroba dopadła w łóżkach lub w drodze na śniadanie - kontynuował, idąc jednocześnie do następnego pojemnika. - Reszta umarła z powodu odwodnienia lub na dyzenterię wywołaną na wpół zepsutym jedzeniem. - Te przyczyny idą w parze - dopowiedziała. - Dy - zenteria wywołuje szybką utratę płynów i jeżeli się jej nie zatrzyma, łatwo o odwodnienie organizmu. - Tak, masz rację - odparł, zatrzymując się przy kolejnym pojemniku, by go napełnić. - Mogłoby tu być o wiele więcej ofiar, gdyby pogoda nie była sprzyjająca. Temperatura nie spada w nocy poniżej dwudziestu stopni, w dzień nie przekracza trzydziestu. Nic tylko chodzić w koszulkach z krótkim rękawkiem... Tio, czy możesz sprawdzić, od kiedy trwa ta sielankowa pogoda? - Oczywiście. - Wiedziała, że Alex ma jakiś pomysł i nie sprawiło jej żadnych trudności wydobycie tych informacji od AI - Jest tu tak od tygodnia przed ostatnim kontaktem. Czy zastanawia cię to tak samo, jak mnie? - Taaa... Może coś się tu wylęgło? Alex sfilmował dla niej okolicę, dzięki czemu mogła zauważyć, że w atmosferze planety żyje sporo insektów. Lecz nie atakowały one ludzi, czy jednak na pewno? - Albo urosło. Może to jakaś potężna reakcja alergiczna albo interreakcja na zarodniki lub pyłki? Mało prawdopodobne, ale możliwe. - Dlaczego jednak poprzednia grupa pierwszej klasy niczego takiego nie stwierdziła? - zaoponował, napełniając kolejny pojemnik torbami z jedzeniem. Mięśniowcy nazywali je "kiblami z żarciem". Były to najohydniejsze zestawy żywnościowe w całym systemie Światów Centralnych. PTA zaopatrywała w nie wszystkich uczestników wypraw na dalekie planety. Tia nigdy tego nie próbowała - jej rodzice starali się przygotowywać świeże posiłki - lecz wiele o tym jedzeniu słyszała. Jeżeli nawet dania te wyglądały, pachniały i smakowały w miarę przyzwoicie, to gdy człowiek musiał żywić się nimi przez dłuższy czas, mogły swą monotonią doprowadzić go do szaleństwa. Zapasy takie były obowiązkowym wyposażeniem każdej bazy na wypadek jakichś kłopotów z syntetyzerem żywności. Prawdopodobnie dzięki tym właśnie racjom żywnościowym część tych ludzi ocalała. Nagrania dotyczące wykopalisk były na szczęście klarowne. - Oto odpowiedź na twoje pytanie. Grupa klasy pierwszej przebywała tu tylko zimą. W ciągu kilku dni znaleźli tyle, że starczyło to do założenia bazy dla zespołu trzeciej klasy. Ich odkrycie było tak znaczące, że Instytut postanowił zabrać się do zakrojonej na szeroką skalę pracy wraz z nastaniem lepszej pogody. - A służby zakładające bazy nie mieszkają na planetach, lecz na swoich statkach. - Głos Alexa stał się trochę bardziej ożywiony. - Byli tu, zanim jeszcze nadeszła wiosna - powiedziała. - Żaden człowiek nie przebywał tu do tej pory wiosną i latem. - Tio, jeżeli zbierzemy to wszystko do kupy, jakie wnioski musimy wyciągnąć? - Plaga insektów? - spytała. - Nocnych? Większość jadowitych i kąsających owadów jest aktywna po zapadnięciu zmroku. - Brzmi to dość rozsądnie. Gdy tylko skończę napełniać pojemniki, wrócę, by zdjąć pościel z łóżka jednej z ofiar i zamrożę ją. Może to jakaś odmiana pluskwy? Mogłabyś sprawdzić, czy AI nagrał coś o wzmożonej aktywności owadów? - A jakże - odparła, szczęśliwa, że w końcu miała coś konkretnego do roboty. Słońce dotykało prawie horyzontu, gdy Alex skończył zbieranie pościeli i zabezpieczanie jej w zamrożonych pojemnikach. Wrócił na teren bazy, gdy tylko zapakował całość do jednej z pustych ładowni Tii. W czasie gdy Tia zabezpieczała ładunek, Alex próbował złapać jednego z zombich. Tak właśnie zaczął ich nazywać, mimo protestów Tii. Kiedy zdołała wreszcie ustalić dane potrzebne do nawiązania łączności z bazą, on wciąż bezskutecznie uganiał się za ocalałymi. Najwyraźniej ciążył mu kombinezon, oni zaś unikali go przerażeni jego widokiem. Nie mógł ich zwabić do siebie nawet trzymanymi pod pachą torbami z jedzeniem. - Zachowują się, jakbym był jakimś potworem - wykrztusił zdyszany, padając na kolana i z trudem łapiąc oddech. - Wydaje mi się, iż to mój skafander ich tak przeraża. Może powinienem... - Nie zdejmuj kombinezonu - powiedziała gwałtownie. - Zrobisz choćby ruch, by go zdjąć, a uśpię cię gazem! - Ależ, Tio! - zaprotestował. - Nie żartuję. - Gdy to mówiła, kontynuowała swą rozmowę z bazą, wykorzystując skompilowane sygnały quasi - przestrzenne. Mimo to przerwy miedzy kolejnymi połączeniami wydawały się jej wiecznością. - Musisz zostać w kombinezonie! Nie wiemy, jak naprawdę ta choroba się przenosi... Jej tyrada została przerwana jakimś przeraźliwym wyciem. Kamera na hełmie zadrżała, gdy Alex nagle się poruszył. Początkowo sądziła, że coś strasznego przydarzyło się Alexowi, ale po chwili zorientowała się, iż dźwięk dobiega z zewnętrznych mikrofonów. Jego nagłe poruszenie wywołał właśnie ów hałas. - A cóż to?! - krzyknął zaskoczony, by po chwili odzyskać zimną krew. - Poczekaj, Tio. Muszę sprawdzić, co to takiego. Nie martw się, to nie brzmi jak odgłos ataku, czy czegoś w tym rodzaju. - Bądź ostrożny - nalegała niespokojnie. - Proszę... O dziwo, zachował ostrożność. Gdy owe wycie wzmagało się wraz z zapadającym zmrokiem, Alex skradał się w jego kierunku, chowając się za wystającymi skałami jak partyzant. - Pięćdziesiąt metrów - ostrzegła go Tia, mierząc nasilenie dźwięku. - Muszą być po drugiej stronie tego budynku. - Dzięki. - Przywarł do ściany i ostrożnie wyjrzał zza rogu. Tia widziała dokładnie to samo co i on, dlatego nie zdziwiło jej, że zamarł w bezruchu. Nie mogła ich policzyć, gdyż strasznie się wiercili. Miała jednak wrażenie, że każdy z ocalałych skupił się w rogu muru, za którym widać jeszcze było zachodzące słońce. Ci najbliżej muru przylegali do niego, wpatrując się w gwiazdę i niemiłosiernie wyli, reszta, uczepiwszy się ich pleców, robiła to samo. Na ich twarzach Tia zobaczyła po raz pierwszy jakąś oznakę emocji. Strach. - Oni są przerażeni, Tio - wyszeptał Alex z przejęciem. - Oni się boją. Myślę, że boją się, iż słońce już nie wróci. Mogło tak być w rzeczywistości, lecz Tia zastanawiała się, czy nie istniał jakiś inny powód ich przerażenia. Może zachowali jakieś mdłe wspomnienie czegoś, co im się przytrafiło po zachodzie słońca? Czegoś, co pozabijało ich przyjaciół, a ich życie zamieniło w piekło? Czy dlatego tak wyli i drżeli ze strachu? Kiedy zniknął ostatni promień słońca, zapadła cisza. Zaraz potem rozpierzchli się jak na komendę we wszystkie strony, szukając czegoś, co w ich mniemaniu było schronieniem. Zniknęli w mgnieniu oka. Co do jednego. Usłyszała, że Alex nie może powstrzymać się od płaczu. Ona sama zadrżała w swojej kapsule, poruszona nadmiarem emocji, nad którym nie umiała zapanować. - Macie dwa problemy. Tia dobrze wiedziała, jak nazwać uczucie, które opanowało jej serce, gdy kolejna transmisja z bazy nie nadeszła od anonimowego lekarza, ale od doktora Kenny'ego. Ulga. Najprawdziwsza w świecie ulga. Brzmienie głosu Kenny'ego było dla niej niemal zbawieniem, oczyściło jej umysł i napełniło nadzieją. Wiedziała, że jeżeli ktokolwiek mógł im teraz pomóc, był to doktor Kenny. Skupiła całą swoją uwagę na owej transmisji. - Musicie wyłapać ocalałych i utrzymać ich przy życiu. Jednocześnie nie wolno twojemu mięśniowcowi bezpośrednio się z nimi stykać. To brzmiało rozsądnie. - Przeprowadziliśmy analizę zachowań pozostających przy życiu. Miałaś rację, wszystko wskazuje na to, iż jest to jakieś zaburzenie pracy mózgu. Był to przekaz radiowy, gdyż kanał wizji został wykorzystany do przesłania danych technicznych. Tia początkowo żałowała, że nie może zobaczyć twarzy doktora, ale ciepło jego głosu i brzmiące w nim pełne zaufanie rekompensowały stratę. - Dokonaliśmy zestawienia podobnych znanych nam przypadków - kontynuował doktor Kenny. - Zwróć uwagę, czy któryś z nich pasuje do stanu twoich obiektów. Tio, jeszcze raz powtarzam: niezależnie od waszych podejrzeń nie możesz pozwolić, by Alex zdjął skafander. To bardzo ważne. Ponieważ jest on na zewnątrz, znajduje się w warunkach zagrażających życiu. Chcę, byś kazała mu spać w kombinezonie, jeść przez bezkontaktowe śluzy umieszczone w skafandrze i w podobny sposób załatwiać potrzeby fizjologiczne. Dobrze by było także, gdyby nocował poza kabiną. Każde zdjęcie skafandra lub wejście na twój pokład zwiększa ryzyko przeniesienia choroby. Myślę, że to rozumiesz. Nawet za dobrze - pomyślała, przypominając sobie czas izolacji. - Mamy dla was opracowany pewien plan - ciągnął doktor Kenny. - Nie sądzimy, by udało wam się złapać wszystkich ocalałych, biorąc oczywiście pod uwagę ich reakcję na widok Alexa. Będziecie musieli ich zatem zwabić w pułapkę. Moi eksperci są zdania, że będziecie mogli wykonać pułapki, używając zamykanych polem siłowym skrzyń na towary. Na przynętę doskonale będą się nadawać racje żywnościowe. Techniczną stronę całości znajdziesz w sygnale wizyjnym. Myślę jednak, że rozumiesz, o co mi chodzi. Najważniejsze, by nie przestraszyć reszty, łapiąc jednego z nich. Głos doktora Kenny'ego echem roznosił się po pustej kabinie; przytłumiła go trochę, by brzmiał bardziej naturalnie. - Umieszczajcie po jednym, najwyżej po dwóch w klatce. Boimy się, że gdy zostaną ściśnięci razem, mogą zrobić sobie krzywdę, bijąc się na przykład o żywność. Nie mamy pojęcia, jak uszkodzenie mózgu wpłynęło na ich agresję. Dlatego też chcemy, byście umieszczali ich w - ładowni i nie wypuszczali z klatek. Do każdej z nich włóżcie wystarczającą ilość jedzenia i wody, by mogli przetrwać cztery niezbędne do powrotu dni. Gdy to zrobicie, Tio, nie ruszajcie ich. Nie róbcie już nic więcej. Ufam twojemu rozsądkowi, że nie dasz ponieść się emocjom, by ingerować w ich stan. - Doktor Kenny westchnął. - Rozważaliśmy pomysł ich uśpienia, ale byłoby to ryzykowne; wielu mogłoby nie wytrzymać czterech dni bez jedzenia i picia. Jednocześnie nie masz tyle miejsca, żeby zahibernować pięćdziesięciu ludzi. Tak wiec umieść ich w klatkach. Może potraktują to jako dobre miejsce na kryjówkę? Potem załaduj ich na swój pokład. Na razie to wszystko, Tio. Przetransmituj swoje zapytania i wątpliwości, a my postaramy się odpowiedzieć na nie tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Nie jest to może najlepszy system łączności, ale nie mamy innego wyboru. Myślami jesteśmy z tobą. Transmisja skończyła się i w kabinie nastała głucha cisza. Co teraz? Trzeba będzie przekazać złe wieści Alexowi. Będę musiała też obliczyć, ile klatek pomieszczę w ładowni. - Alex?! - zawołała. - Jak wygląda sytuacja na dole? - Włączyłem wszystkie światła zewnętrzne - powiedział Alex. - Sądziłem, że zwabię ich w ten sposób, ale to nie działa. Włączyła kamerę na jego hełmie i zobaczyła, jak dłoń w rękawicy wystukuje coś na klawiaturze głównego systemu kontrolnego AI Wydanie poleceń AI musiało się wiązać z wpisaniem odpowiednich kodów do jego systemu. I to niezależnie od ich istoty. Było to zabezpieczenie przed kimś, kto chciałby wykorzystać AI do niecnych celów. - Od tej chwili będę miał pełną kontrolę nad całą bazą. Być może nie będzie mi to potrzebne, ale kto wie? - Dostałam pierwszy plik rozkazów - rzekła. - Chcesz usłyszeć jakich? - Jasne. Pisanie na klawiaturze w kombinezonie antyciśnienio - wym nie było prostą sprawą i Tia nie zazdrościła mu tego. Odtworzyła transmisję z doktorem Kennym i niecierpliwie czekała na reakcję Alexa. - Zatem będę musiał zostać w moim ubranku. - Westchnął znacząco. - No cóż, mogło być gorzej. Mogły nas czekać dwa tygodnie powrotu do bazy, a nie cztery dni. - Z rozmachem wpisał kilka ostatnich poleceń i otrzymał "pełny dostęp i zgodę na wydawanie słownych poleceń". - Nie mam wyboru, prawda? Tio, wiem, że będziesz czuła się samotna, ale jeżeli mam zostać w skafandrze, to równie dobrze mogę spać tutaj. - Ale - zaoponowała - co będzie jeżeli stwierdzą, że jesteś ich wrogiem, czy kimś w tym rodzaju? - Kto? Zombi? - parsknął. - W tej chwili, Tio, zaszyli się w najgłębszych i najbardziej niedostępnych zakamarkach, jakie tylko można tu znaleźć. Nie zdołałbym ich stamtąd wyciągnąć widłami. Doskonale wiem, gdzie się ukryli, ale musiałbym połamać kości, by ich powyciągać. Ich kości. Wciąż są przerażeni, nawet przy tym świetle. Z pewnością nie przyjdą po mnie w ciemności. - No dobrze - zgodziła się niechętnie. Wiedziała, że miał rację; poza tym będzie mu tam wygodniej, było tam mnóstwo wolnych pokoi do wyboru. - Będę bliżej zombich - powiedział roztropnie. - Zabarykaduję się w jednym z biur, gdzie umoszczę sobie wygodne gniazdko. Zamknę się szczelnie w moim kombinezonie. Możesz poza tym zostawić włączoną kamerę i mikrofon. Chrapię. - Wiem - odpowiedziała, lekko się z nim drażniąc. - Wydaje ci się. - Odwrócił się, by kamera sfilmowała to, co widział. - Spójrz, jestem w siedzibie inspektora. Jest tu nawet niezły tapczan. - Położył się skierował kamerę pod spód mebla. - Ahaaa... Tak jak myślałem. To jest rozkładane łóżko. Założę się, że stary lubił sobie podrze - mać. Spójrz. - Okręcił się wokół pokoju. - Nie ma okien. Jedne drzwi. Poczekalnia zamykana od wewnątrz. Nic mi nie będzie. - W porządku. Wierzę ci. - Pomyślała chwilę i dodała: - Przestudiuję plany pułapek i prześlę je do AI. Sprawdzę też, gdzie będziesz mógł znaleźć wszystkie potrzebne rzeczy. Od jutra zaczniesz zbieranie rozbitków. A raczej tego, co z nich zostało - pomyślała smutno. - Co jeszcze nie znalazło się w lodówce. - Sprawdź, czy będziemy mogli użyć gazu usypiającego - zasugerował ziewając. - Gdyby udało się usypiać każdego zaraz po zwabieniu do klatki, mielibyśmy rozwiązany problem spłoszenia innych. Użycie pola siłowego z pewnością narobiłoby wiele hałasu. To był świetny pomysł. O wiele lepszy niż myśl doktora Kenny'ego. Jeżeli starczyłoby jej gazu... Ale zaraz. Przecież była to baza o pełnym wyposażeniu. Może zatem istniało inne rozwiązanie? Przestępstwo było zawsze tam, gdzie ludzie. Czasami trzeba było kogoś unieszkodliwić dla bezpieczeństwa jego i innych. Skontaktowała się z AI i dowiedziała się, iż rzeczywiście w bazie znajdowało się kilka miotaczy o małej mocy. Do tego odkryła pełen zestaw pocisków unieszkodliwiających. - Alex - powiedziała powoli. - Jak dobrym jesteś strzelcem? - Kiedy to się skończy, zażądam pracy w wydziale etnologicznym - stwierdziła figlarnie, w czasie gdy Alex czekał na dachu mesy, aż głód pokona nieśmiałość jednej z ocalałych. Zatrzymała się tuż przed wejściem do skrzyni. Czuła jedzenie i chciała je wziąć, ciągle jednak nie mogła się zdecydować na wejście do środka. Przestępowała z nogi na nogę jak jeden z pierwszych ocalałych, którego znaleźli na tej planecie. Jej zachowanie wydawało się ilustracją wewnętrznej walki, jaka rozgrywała się w jej głowie. - Dlaczego? - zapytał. Kobieta przestała się kołysać i zaczęła pomału skradać się do klatki. Alex czekał, aż wejdzie do środka, by ją obezwładnić. Po pierwsze - nie chciał, żeby inni widzieli, jak pada rażona, po drugie - bał się, że mogliby próbować ją wyciągnąć i przez to okaleczyć. - Dlatego że ich obiekty mają zamontowane sondy biologiczno - kontrolne - odpowiedziała. - Przylepione do skóry, albo schowane w uszach. Po kilku konsultacjach z Bazą Kleinmana i doktorem Kennym, pomysł unieszkodliwiania chorych zyskał aprobatę. Biorąc pod uwagę tę modyfikację, powinni wykonać wszystko zgodnie z planem. Skrzynie wyściełali papierowymi ręcznikami, wstawili do nich pojemniki z wodą i jedzeniem. Każdemu ze złapanych mieli przymocować do skóry sondę, pozwalającą na kontrolę jego stanu zdrowia. Dzięki temu Tia mogła sprawdzać ciśnienie krwi, tętno i temperaturę ciała. - Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że moje osiągnięcia strzeleckie do czegoś się przydadzą - powiedział Alex nieobecnym głosem. Kobieta miała przed sobą jeszcze kilkanaście centymetrów... - Nigdy nie myślałam, że będę upychała w mojej ładowni zapuszkowanych archeologów. Skrzynie mieściły się w niej, ale tylko ustawione jedna na drugiej. Alex ponawiercał w nich otwory, przez które dochodziło tam powietrze. W każdej z nich zamontował także bioluminescencyjne pałeczki. Dawały one światło przez tydzień. Dzięki nim było w skrzyniach wystarczająco jasno, by zapobiec panice schwytanych. - Dobra dziewczynka - zanucił Alex w kierunku zbliżającej się zombi. - Dobra dziewczynka. Czujesz pyszne jedzonko? Spróbuj. Przecież jesteś głodna, nieprawdaż? Kobieta skoczyła wreszcie w kierunku torby z żywnością. W tym samym momencie Alex wystrzelił. Środek zadziałał w ciągu kilku sekund i wydawało się, że nawet nie poczuła trafienia. Po prostu położyła się i zasnęła. Alex zostawił miotacz na dachu budynku, gdzie zainstalował swoje stanowisko snajperskie. Zbiegł szybko na dół. Wiedział, że jeżeli się nie pospieszy, to zapach jedzenia może zwabić następnych. Gdy biegł korytarzem, odwrócił głowę w taki sposób, by Tia mogła zobaczyć, iż kolejny zombi czai się za rogiem. Po długich wahaniach sama zaczęła nazywać ocalałych chorych "zombi". Łatwiej było jej w ten sposób myśleć o nich jak o kimś innym niż ludzie. Zwierzyła się doktorowi Kenny'emu, że bez takiego dystansu ciężko byłoby jej sprawnie pracować, a wiedziała, że emocje były tu niewskazane. - Wszystko w porządku, Tio - rzekł jej podczas kolejnej transmisji. - Nawet ja czasem muszę przestać myśleć o moich pacjentach jak o ludziach. Są dla mnie przypadkami, czasami bardzo intrygującymi przypadkami. Taka jest natura tej pracy. Wszystko tu musi być podporządkowane celowi, którym jest uratowanie jak największej liczby ludzi. Korciło ją, by zapytać go, czy ona też była dla niego "intrygującym przypadkiem". W głębi duszy wiedziała, że tak właśnie było. Wiedziała też, co dzięki temu dla niej uczynił. Nie, nazywanie tych biednych ludzi "zombi" wcale ich nie krzywdziło. Jednocześnie pomagało jej skoncentrować się na tym, w jaki sposób im pomóc. Alex przez cały ranek zamykał zombich w skrzyniach. Miał już wypracowany system ich łapania. Gdy na przykład schwytał ową kobietę, od strony magazynu nadjechała pod kontrolą AI mała grupka robotów, wioząc rzeczy niezbędne do utrzymania jej przy życiu. Był tam worek z miękkim papierem, duża torba z zapasami jedzenia i ogromna butla wody. Alex postarał się także o niewielką chemiczną toaletę, w nadziei, że nie zapomniała, jak jej używać. W ciągu 5 następnych piętnastu minut urządzał wnętrze. Butlę z wodą przymocował do ściany, tak że można było z niej pić, ale nie można było jej wywrócić. Toaletę przymocował do podłogi w jednym rogu niewielkiej klatki, a torbę z jedzeniem w drugim. Dno wyścielił papierem, na którym ułożył kobietę. Do jej pleców przykleił sondę. W końcu na suficie klatki umieścił biofluorescencyjną pałeczkę. Zamknął wejście i całość była gotowa do załadunku. Teraz do akcji wkraczała Tia. Nie korzystając z usług AI, zabrała z magazynu dwa roboty - podnośniki. Alex nie ufał w tym przypadku AI. Bezimienna skrzynia wjeżdżała windą na jej rampę i Tia układała ją wśród innych, tworząc nie dwu - , ale trzypiętrową konstrukcję. Między klatkami zostawiała kilkunastocentymetrowe przerwy, by umożliwić wentylację z czterech stron. W ładowni było do tej pory dwanaście klatek. Mieli nadzieję, że do zmroku uda im się umieścić tam jeszcze dwanaście. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze. Pół godziny na każdego złapanego... Nie dokonaliby tego, gdyby nie zdolności Tii w kierowaniu gromadą robotów. Teraz właśnie rozmieszczały kolejną partię skrzyń na całym terenie bazy, w miejscach kryjówek zombich. Ci ostatni zdawali się tak samo bać robotów, jak skafandra Alexa. Ruch robotów spowodował, że się pochowali. Alex i Tia wykorzystali to, by utrzymać zombich z dala od skrzyń, dopóki nie byli gotowi do przyjęcia następnego gościa. Zombi byli teraz bardzo głodni. Na placu pozostała ostatnia tego dnia skrzynia i Alex właśnie szedł na swą pozycję snajpera. Jednocześnie roboty patrolowały okolicę, zmuszając zombich do pozostania w ukryciu. Nie zbliżały się tylko do skrzyni z przynętą. Rankiem obudził Alexa jego własny krzyk. Po chwili domyślił się, skąd to się wzięło. Zombi witali wschód słońca zawodzeniem podobnym do wczorajszego. Tym razem ich twarze były bardziej... cóż, może nie wesołe, ale mniej przerażone. Kiedy pojawił się pierwszy robot i zmusił zombich do ukrycia się, stało się jasne, że złapanie reszty nie będzie trudne. Mogli łapać ich przez cały dzień. Alex poprzedniej nocy pozaznaczał ulubione kryjówki zombich i teraz roboty je zablokowały. Jednocześnie w ich pobliżu poustawiały więcej skrzyń. Być może zombi wybiorą je jako lepsze schronienie od dziury w ziemi. Przynajmniej taką nadzieję miał Alex. Tia myślała podobnie. Wiedziała, że choć jeden więcej złapany dziś zombi pozwoli im na niniejszy wysiłek jutro. Oznaczało to skrócenie pobytu na planecie przynajmniej o pół godziny. Jeżeli starczy im sił, jeżeli zombi nie nauczą się ich unikać... Alex ciągle z nią rozmawiał i zauważyła, że był tak samo przestraszony i samotny jak ona, ale nie dawał tego po sobie poznać. Sporo się o nim dowiedziała z tych rozmów. Zbudowała nawet psychiczny portret młodego człowieka, który był na tyle inny, że mimo swej wyjątkowej natury miał zaledwie kilku przyjaciół. Wspominał przede wszystkim o jednym, o imieniu Jon. Był to ów miłośnik szachów innych gier, o którym mówił już wcześniej. Spędził sporo czasu z Jonem, który pomagał mu między innymi w szkole. Stąd Tia wywnioskowała, że Jon był starszy od Alexa. Starszy czy nie, Jon był i wciąż pozostawał przyjacielem. Kiedy Alex o nim opowiadał, czuło się ciepło jego słów. Z zapartym tchem wspominał o tym, jak otrzymał gratulacje od Jona po ukończeniu Akademii. Albo jak się ubawił, gdy Jon przysłał mu serię dowcipów o mięśniowcach. Było to zaraz po wybraniu go przez Tię na partnera. Cóż, doktor Kenny, Anna, Lars byli moimi przyjaciółmi i wciąż nimi są. Czasami różnica wieku nie stanowi żadnej przeszkody. - Hej, Alex! - zawołała. Czekał właśnie na kolejnego przestraszonego, lecz głodnego zombi. Czas upływał bardzo szybko. - Słucham? - Dlaczego mięśniowiec nie jada owoców ze słoika? - Nie wiem - powiedział, udając zaciekawienie. - Dlaczego? - Bo mu się głowa nie mieści! Wydał z siebie dźwięk niezadowolenia, następnie przymierzył i pociągnął za spust. Jeden trafiony, ilu jeszcze zostało? Na pokładzie mieli pięćdziesięciu dwóch chorych. Pięćdziesiąty trzeci nie przeżył unieszkodliwiającego strzału; załamało to Alexa i Tia musiała przez ponad godzinę przekonywać go, by nie obwiniał siebie o tę śmierć. Z tego też powodu nie powiedziała mu, że niektórzy z ich pasażerów nie czuli się najlepiej. Mieli podwyższone tętno, prawdopodobnie bali się. Gdy tylko nie było nikogo w pobliżu zombich, słyszała ich zawodzenie i pojękiwanie. Gdy jednak pojawiał się Alex lub jakiś robot, natychmiast milkli. Tia przypuszczała, że wynikało to z ich kompletnego przerażenia. Kiedy ostatni zombi znalazł się w ładowni, Tia zamknęła ją szczelnie i podniosła temperaturę wnętrza do dwudziestu kilku stopni. Wentylatory pracowały pełną mocą. Gdy Alex wszedł do głównej kabiny, zrobił ruch sugerujący, że zamierza zdjąć hełm. - Nie zdejmuj skafandra! - zareagowała natychmiast. Jakże mogła mu o tym nie przypomnieć? Czy rzeczywiście zapomniała? A może to on zapomniał? - Co? - spytał nieprzytomnie. - A niech to, zapomniałem. - Doktor Kenny nakazał ci pozostawanie przez cały czas w kombinezonie. Pamiętasz? Uważa, że ryzyko jest zbyt duże. Mogliśmy coś przeoczyć. Będziesz mógł się przebrać dopiero w bazie. W porządku? - A jeżeli coś złego zacznie się dziać z chorymi? - spytał spokojnie. - W twojej ładowni, Tio, jest zbyt ciasno, bym mógł się tam przecisnąć w skafandrze. - Cóż, będziemy się tym martwić, jeżeli coś się wydarzy - odpowiedziała uspokajająco. - Teraz najważniejsze jest, żebyś zajął swoje miejsce, gdyż chcę dostarczyć ich do bazy możliwie najszybciej. W związku z tym zamierzam natychmiast stąd odlecieć. Alex bez słowa spojrzał na kolumnę i wbił się w swój fotel. To, co zrobiła Tia, przerosło jego oczekiwania. Po chwili na niebie została po niej tylko różnobarwna smuga spalonego paliwa, zmieszanego z rozżarzonym powietrzem. Zombi musieli jakoś znieść narastające przeciążenie. Wiedziała, że klatki były tak małe, iż można było w nich leżeć lub najwyżej siedzieć. To w pewnym sensie ich zabezpieczało. Cały czas rejestrowała symptomy choroby i przesyłała je doktorowi Kenny'emu i obsłudze medycznej Bazy Kleinmana. Zdawała sobie sprawę, iż w tej chwili niewiele im to pomoże, ale rozumiała też, że każda cząstka informacji, która ich wyprzedzi, może być przydatna w przyszłości. Teraz jednak byli w drodze, zdani na własne siły. Nie mogli liczyć na pomoc bazy ani na wykorzystanie pozostawionego na planecie sprzętu. Gdyby nawet wiedzieli, że coś jest nie tak, nie byli w stanie nikomu pomóc. Od kiedy włączyła akcelerator, Alex nie mógł się ruszyć. Gdy jednak mieli już za sobą skok w nadprzestrzeń, natychmiast wstał i ruszył w kierunku schodów. - Dokąd idziesz? - spytała nerwowo. - Do ładowni. Jestem w skafandrze; nic przecież nie może mi się stać. Tia wsłuchała się w jęki i zawodzenia dochodzące z ładowni. Jednocześnie zarejestrowała wskazania sond. Serca waliły im nieprzytomnie, a oddechy były nienaturalnie przyspieszone. Wiedziała, co może się stać, jeżeli Alex zejdzie na dół. - Nie zdołasz dla nich nic więcej uczynić - powiedziała. - Dobrze o tym wiesz. Odwrócił się twarzą do kolumny. - Co ty przede mną ukrywasz? - Nic - odparła. Nie zabrzmiało to jednak wiarygodnie. Odwrócił się i usiadł z powrotem w fotelu. Z niezwykłą sprawnością, wyćwiczoną przez te wszystkie dni pracy w kombinezonie, zaczął uderzać palcami w klawiaturę. W kilka sekund otrzymał dane dotyczące stanu zdrowia zombich. - Tio, co tam się dzieje? - zaniepokoił się. - Nie było z nimi tak źle przed odlotem. - Chyba nie - odrzekła niepewnie. - Alex, nie jestem lekarzem! - Ale masz obszerną medyczną bibliotekę. Cały czas rozmawiasz z lekarzami. Co o tym sądzisz? - Myślę... że niezbyt dobrze znoszą hiperprzestrzeń. Otrzymałam pewne dane z bazy sugerujące, że niektóre uszkodzenia mózgu powodują nieumiejętność abstrakcyjnego myślenia. Chorzy nie potrafią dookreślić rzeczy, których nie widzą w całości. Wywołuje to swego rodzaju zachwianie równowagi psychiczno - pojęciowej. - Czuła się strasznie bezsilna. - Wydaje mi się, że jest to dla nich rodzaj zawieszenia w próżni; nie potrafią się niczego uchwycić. - I tak przez cztery dni?! - krzyknął, sprawiając jej wręcz fizyczny ból. - Idę na dół. - I co zrobisz?! - odkrzyknęła. - W jaki sposób chcesz im pomóc? Przecież są przerażeni, gdy widzą cię w tym skafandrze! - W takim razie... - Zrób to, a zagazuję cały statek - odpowiedziała natychmiast. - Nie żartuję! Dotknij tylko klamry, a zagazuję cały statek! Usiadł w swym fotelu. - Co możemy zrobić? - spytał zrezygnowany. - Musi być coś, co możemy zrobić. - Mamy trochę leków - podjęła. - Niektóre z nich możemy dodać do powietrza w ładowni. Pomóż mi, Alex. Pomóż mi znaleźć jakiś sposób, by im ulżyć, tak żebyś nie musiał zdejmować skafandra. - Spróbuję - odparł niezbyt pocieszony. Jego palce od razu powędrowały na klawiaturę, wystukując polecenia dla biblioteki medycznej. Nie powiedział już słowa na temat kombinezonu. Tia zamarła na ułamek sekundy, jakby szukała sił, i po chwili przystąpiła do tej samej pracy. Jeszcze trzy razy zauważyli oznaki kryzysu w ładowni. Trzy razy zmusiła go wręcz, by nie pobiegł ratować któregoś z zombich, narażając własne życie. Stracili jeszcze jednego. Próbowali mu pomóc, podając dawkę odczynnika antywirusowego i rozrzedzonego gazu usypiającego. Mieli nadzieję, że zadziała on jak środek uspokajający. Zombi numer dwadzieścia siedem mógł być uczulony na jedno lub drugie. W jego medycznym identyfikatorze nie było jednak wzmianki o uczuleniu na te specyfiki. Mimo to jego czujnik przekazał dane świadczące o przedśmiertnym szoku alergicznym. Alex nie odzywał się do niej przez cztery godziny od tego zdarzenia. Dwudziesty siódmy znajdował się w dolnym rzędzie i zastrzyk adrenaliny mógł go uratować. Jeżeli to był rzeczywiście szok alergiczny. Niestety, jego skrzynia tkwiła w samym środku ładowni i Alex musiałby zupełnie zdjąć skafander, by się do niego dostać. Tia kategorycznie się na to nie zgodziła. Nie byli zatem pewni, czy to był szok, czy też reakcja na bakterię zombi. Dwudziesty siódmy był najstarszy ze wszystkich i w najgorszym stanie. Mimo że Alex się do niej nie odzywał, Tia nie przestawała mówić do niego. W końcu się przełamał. W samą porę. Jego milczenie upewniało ją bowiem, że gdy przybędą na miejsce, poprosi o zmianę statku, że ją znienawidził. Gdyby mogła płakać, rozpłakałaby się niezawodnie. W końcu się jednak odezwał. - Miałaś rację - stwierdził. - Miałaś rację, Tio. Jest tam ciągle pięćdziesiąt zależnych od nas osób. Gdybym zachorował, mobilna część naszego zespołu przestałaby działać. Westchnął. Wszystko wróciło do normy. W samą porę przed przejściem do normalnej przestrzeni. Zatrzymano ich na orbicie Bazy Kleinmana, przysyłając w pełni wyposażoną grupę do przetransportowania zombich i Alexa. Tia przez godzinę była sama. Była to bardzo długa godzina... Wtedy jednak przybyła na jej pokład inna grupa i kiedy odleciała po dwóch dniach, nic nie zostało ze starego wyposażenia Tii. Rozebrano je do najmniejszych części, spryskano, zagazowano, wypolerowano i złożono na nowo. Z dawnych rzeczy pozostały tylko elektroniczne komponenty jej systemu wspomagania i ideogramy na ścianach. Wyglądały tak samo, mimo że ich tło znowu stanowiło standardowe wyposażenie beżowego koloru... Dopiero wtedy otrzymała pozwolenie na lądowanie w Bazie Kleinmana i grupa naprawcza mogła opuścić jej pokład. Jeszcze nie ucichły kroki odchodzących ludzi, gdy ktoś zawołał w kierunku śluzy wejściowej: - Tia! Proszę o pozwolenie wejścia na pokład! Tak energicznie otworzyła śluzę, że wrota niemal pofrunęły, następnie niemal porwała go windą do góry, nie czekając, aż wejdzie schodami. Wkroczył w kombinezonie z torbami w ręku i figlarnie zasalutował w kierunku kolumny. - Mam dobrą wiadomość i jeszcze lepszą wiadomość - powiedział, rzucając się na swój fotel. - Którą chcesz usłyszeć najpierw? - Tę dobrą - odpowiedziała szybko, nie zwracając mu nawet uwagi, gdy położył nogi na konsolecie. - Dobra wiadomość jest bardzo osobista. Mam podobnie jak ty pozytywne wyniki badań lekarskich. Ponieważ zespół dezynfekcyjny bestialsko zniszczył moje rzeczy, dostałem nieograniczony kredyt na zakup w bazie wszystkiego, co będzie mi niezbędne. Tia westchnęła, wyobrażając sobie jego nowe, świetlisto - purpurowe ubrania. - Nie otwieraj torby, bo pomyślą, że mam przeciek radioaktywny. - Moja droga, twoje pojęcie o modzie odbiega nieco od współczesnych trendów - stwierdził złośliwie. - Mniejsza z tym - odparła. - Jaka jest ta jeszcze lepsza wiadomość? - Nasi przyjaciele będą cali i zdrowi. - Dał jej ręką znak, że jeszcze nie skończył, gdy wykrzyknęła radośnie. - Leczenie potrwa jednak kilka miesięcy, albo i rok. Posłuchaj, dlaczego tak dokładnie cię rozebrali. Przywołaj swój terrański zasób słownictwa. Sprawdź, czy masz tam coś, co nazywa się "drobiną pyłkową" lub "pchłą piaskową". Zaskoczona, zaczęła przeglądać na głównym ekranie swoje dane. - Tak jak przypuszczaliśmy, to rzeczywiście był wirus przenoszony przez insekty. Winowajcą okazało się coś podobnego do pchły piaskowej żywiącej się krwią innych istot. Było to coś o rozmiarach pyłku piasku, niewidocznego gołym okiem. Dopóki nie było odpowiedniej temperatury, dni nie były wystarczająco długie i nie przyszła burza, to coś siedziało w ukryciu. Jedynym sposobem na pozbycie się tej pchły jest zastosowanie bardzo silnej trutki lub zamrożenie jej na kilka tygodni. W naturalnych warunkach chowają się one w piasku, tam przeczekują niekorzystne warunki. Ci archeologowie pracowali bez żadnych kłopotów aż do przyjścia burzy. Ponieważ wcześniej nic się nie działo, zaniedbali sprawę antywirusowych kontroli terenu. Owad uaktywnił się w ciągu godziny. Z raqi swych rozmiarów nie zostawiał śladów po ukąszeniu, zatem nikt nie miał pojęcia, że został zarażony. - Przerwał na moment, spoglądając na ekran. - Każdy z tych małych krwiopijców przenosi zarazki. - Rozumiem, że wszyscy zostali pokąsani o tej samej porze? - wywnioskowała. - W rzeczy samej - odpowiedział. - Oznacza to, że wszyscy zostali zarażeni w ciągu kilku godzin, prawdopodobnie we śnie. Wirus u większości wywołał szok alergiczny. Wygląda na to, że pierwsi zginęli ci, którzy mieli alergiczne skłonności. - Tak więc my nie... - Nie dopowiedziała zdania do końca, on zrobił to za nią. - Nie, nikogo nie zabiliśmy. To była sprawka wirusa zombi. Najlepsza wiadomość ze wszystkich jest taka, że stan zombi jest odwracalny. Wystarczy usunąć wirusa z organizmu i wszyscy powinni wrócić do normy. - Och, Alexie... - zaczęła, ale znowu jej przerwał. - I jeszcze dwie dodatkowe wiadomości. Pierwsza - dostaliśmy premię za tę wyprawę, druga - uratowałaś mi życie! - Ja? - odparła zdziwiona. - Gdybym choć raz zdjął kombinezon, zostałbym zarażony. One były wszędzie. Dostały się na pokład, gdy pierwszy raz otworzyłaś śluzy. Zwykłe odkażanie tylko w części je zabiło. Ja natomiast jestem jednym z siedemdziesięciopięcioprocentowej części populacji, która reaguje alergicznie na takie rzeczy, więc... - Pozwolił, by domyśliła się reszty. - Alex, nie zamieniłabym cię za żadne skarby tego świata - rzekła po długiej przerwie. - Cieszę się - powiedział wstając i czule gładząc jej kolumnę. - Ja czuję to samo. Żeby chwila nie stała się zanadto ckliwa, przełknął ślinę i zmienił temat. - A teraz zła wiadomość: jesteśmy w tak dobrym stanie, że mają zamiar pozbyć się nas jutro. Zatem, czy jesteś gotowa do lotu, moja jasna pani? Zaśmiała się. - Wdrapuj się na swój fotel, ważniaku. Pokażemy im, jak powinny pracować silniki! CZĘŚĆ PIĄTA - Cóż, Tio - powiedział wesoło doktor Kenny ze swego wygodnego miejsca naprzeciwko jej głównego monitora. - Muszę stwierdzić, że o wiele lepiej rozmawia się z tobą "twarzą w kolumnę" niż na odległość. Czekać cztery godziny na puentę dowcipu to trochę irytujące. Podobnie jak jej mięśniowiec patrzył na kolumnę, nie na monitor. Alexa nie było w tej - chwili na pokładzie; wydawał swoją premię w bazie, a Tia stała w dokach remontowych na orbicie. Ponieważ jednak "Duma Albionu" była tak niedaleko, doktor Kenny postanowił odwiedzić swoją najlepszą pacjentkę. Nowy prototyp fotela był doskonały i Kenny nim właśnie się posługiwał. Całość była zgrabnie skonstruowana, napęd był schowany pod siedzeniem, a obudowa zakrywała nogi doktora aż po talię. Wyglądał trochę jak starożytny król na tronie. - Większość moich szkolnych kolegów nie rozumie dowcipów - powiedziała chichocząc. - Wydają się pozbawieni poczucia humoru. Muszę zatem opowiadać je tobie, delikatniku. - Większość twoich szkolnych kolegów przybiera pozę AI - stwierdził. - Nie martw się, w ciągu dekady lub dwóch znormalnieją, tak przynajmniej powiedział mi Lars. Uważa on, że życie wśród delikatników spala nawet najbardziej odpornego człowieka z kapsuły. Jak zatem układa się twoja współpraca z partnerem? O ile pamiętam, największym twoim zmartwieniem była obawa, aby nie popaść w manię ciągłego zmieniania mięśniowców. - Bardzo lubię Alexa - odrzekła powoli. - Zwłaszcza po naszej przygodzie z wirusem zombi. Nie chciałabym, żebyś mnie źle zrozumiał, ale lubię go bardziej niż ciebie czy Annę lub Larsa. O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać, kiedy łączyłeś się ze mną ostatnio. Ufam twoim radom. Pokiwał głową. - Ponieważ nie jestem uczestnikiem programu mózg - mięśniowiec, nie mam obowiązku nikomu mówić o twoich związkach z mięśniowcem. - Mrugnął szelmowsko w kierunku kolumny. Poczuła się raźniej. - To też jest ważne - stwierdziła. - Kenny, po prostu nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Alex jest rozlazły, zapominalski, trochę impulsywny. Nie ma za grosz poczucia smaku, jeżeli chodzi o ubiór. Mimo to nie zamieniłabym go na żadnego innego. Wolę rozmawiać z nim aniżeli z moimi szkolnymi przyjaciółmi, a wiesz, jakie znaczenie ma dla ludzi z kapsuł szkolna przyjaźń. Tak powinno być, a nie było! W jej życiu w ogóle niewiele rzeczy było takich, jak się spodziewała. Powinna na przykład rozpocząć studia w instytucie, a nie pracę dla niego. Powinna być delikatnikiem, nie dziewczyną z kapsuły. Jednak nie można życia opierać na przypuszczeniach, trzeba brać je takim, jakie jest. - Cóż, Tio. Przez siedem lat byłaś delikatnikiem. Były to lata twojego szeroko pojętego rozwoju - podjął Kenny; jego następne słowa brzmiały jak jej własne przemyślenia: - Nigdy nie przypuszczałaś, że będziesz latać w kapsule. Twoi koledzy ze szkoły natomiast nie znają innego świata poza kapsułą i nauczycielami. To tak jak z pisklęciem, które się właśnie wykluło. Pokocha to, co na początku wywrze na nim największe wrażenie. - Ja... Ja nie powiedziałam, że jestem zakochana - sprostowała zaskoczona. Kenny zachowywał spokój. Po prostu przyglądał się kolumnie wzrokiem, który aż za dobrze pamiętała. Był to wzrok, który dawał do zrozumienia, iż ona nie mówi prawdy, a on o tym wie. - Cóż, może troszeczkę - przyznała się bardzo cichym głosem. - Ale nie tak, jakbym była delikatnikiem. - Można kochać przyjaciela, wiesz o tym? - spytał Kenny. - Jest to coś naturalnego od wieków. Zdarza się nawet nadąsanym konsultantom. Pamiętasz swoich greckich filozofów? To oni stwierdzili, że istnieją trzy rodzaje miłości i tylko jedna z nich związana jest z ciałem. Eros, filos i agape. - Miłość cielesna, braterska i duchowa - przetłumaczyła, czując się nieco lepiej. - No dobrze, zatem filos. - Lars tłumaczy je jako "miłość wymagającą ciała", "miłość wymagającą rozumu" i "miłość wymagającą duszy". W twoim przypadku należy połączyć filos i agape - powiedział dość pewnie Kenny. - Chyba masz rację - zgodziła się nieco zakłopotana. - Moja droga Tio - odparł Kenny bez cienia protekcji. - Nie ma w tym nic złego, że kochasz swojego mięśniowca. Jeżeli mnie pamięć nie myli, twoje pierwsze słowa po umieszczeniu w kapsule brzmiały: "Doktorze Kenny, kocham pana". Szczerze mówiąc, sposób, w jaki mówisz o swoim mięśniowcu, o wiele bardziej mi się podoba, niż gdybyś miała powiedzieć coś "stosownego". - Jak co na przykład? - spytała z zaciekawieniem. - Hmm. Na przykład coś takiego. - Lekko zmienił barwę głosu. - Cóż, doktorze Kennet. Jestem całkiem zadowolona z mojego mięśniowca Alexandra. Wierzę, że nasza współpraca będzie się układała pomyślnie. Nasze wspólne działanie podczas ostatniej misji było możliwe do zaakceptowania. - Jakbym słyszała Kari, zupełnie jak Kari - zaśmiała się. - Masz rację, ale wyobraź sobie rozmowę na ten temat z jednym z moich konsultantów BB! Wzniósł oczy ku górze i uniósł wysoko ręce. - Och! Horror! - wykrzyknął z udawanym przerażeniem. - Jak śmiesz cokolwiek czuć? AH - 1033, będę musiał zgłosić twoją destabilizację! - Dokładnie tak - odpowiedziała poważnie. - Czasem wydaje mi się, że próbują nas traktować jak rodzaj AI, stwory bez osobistych odczuć i pragnień, tak jakby ktoś nam wyciął skalpelem tę partię mózgu przed zamknięciem w kapsule. - Do takiej współpracy są przyzwyczajeni, moja droga - wyjaśnił jej także poważnie. - Twoi szkolni koledzy nie poznali tego, co ty - fizycznej obecności rodziców. Nigdy niczego nie dotknęli; nie znali niczego prawdziwego. Nie rozumieją, czym są emocje, uczucia. Nie mieli okazji ich przeżyć, czy też chociażby zobaczyć. Nie sądzę, żeby było im łatwo przejść do naszego świata, świata delikatników. Jest to dla nich coś obcego, niezrozumiałego jak nowa, nieznana kultura. W pewnym sensie byłoby dla nich lepiej, gdyby zajmowali się czymś, co nie skaże ich na przebywanie sam na sam z ludźmi. - Zatem dlaczego... - Zaczęła niezbyt pewnie. - Dlaczego nie umieszczają w kapsułach dorosłych? - Ponieważ dorośli, jak i niektóre dzieci, bardzo często nie mogą pogodzić się z faktem, że ich ciała już nigdy nie będą sprawne. Sama chyba tego doświadczyłaś: świadomości, że nigdy nie zazna się już ludzkiego dotyku. - Westchnął. - Spotkałem się z wieloma takimi przypadkami. Ty jesteś wyjątkiem, moja kochana. Ale ty zawsze byłaś wyjątkowa. Wybitna jednostka, łatwo się dostosowująca, adaptująca. - Odchylił się w swoim fotelu i zamyślił się. Nie przerywała mu. - Tio, jest wiele rzeczy w sposobie szkolenia ludzi z kapsuł, z którymi się nie zgadzam. Ty jednak już to przeszłaś i teraz jesteś w realnym świecie. Przekonasz się, że nawet konsultanci mogą mieć tutaj inne podejście do ciebie. Są gotowi zaakceptować wszystko, co daje efekty, nawet jeżeli odbiega to od książkowych wyobrażeń o sposobie pracy zespołu mózg - mięśniowiec. Przez chwilę milczała. - Kenny, a co ja pocznę, jeżeli..., jeżeli sprawy się tak ułożą, że zacznie się liczyć eros. To znaczy, nie zamierzam roztrzaskać mojej kolumny, ale... - Helva - powiedział szybko. - Pomyśl o Helvie. Przecież ona i jej mięśniowiec mieli romans, o którym do tej pory mówi cały wszechświat. Jeżeli ma tak być, to niech się to stanie. Jeżeli nie, to nie masz się czym przejmować. Ciesz się, że twój partner jest jednocześnie twoim najlepszym przyjacielem. Tak to zresztą powinno być. Zawsze ufałem twojemu rozsądkowi. Zobaczysz, że wszystko będzie w porządku. - Przez chwilę kaszlał. - Gdyby jednak coś było nie tak, możesz być pewna, że nie zostaniesz sama. Chciałbym, żebyś wiedziała, iż ja i Anna czujemy coś podobnego. - Naprawdę? - Nie próbowała zagłuszyć tonu radości w głosie. - Czas najwyższy! Jak jej się to udało? Uwiesiła się twojego fotela, by skusić cię do grzechu? - To samo powiedział Lars - odparł Kenny, rumieniąc się. - Tylko że dodał do tego jeszcze kilka pikantnych szczegółów. - Wyobrażam sobie - zaśmiała się. Lars żył już ponad dwieście lat i wiele w tym czasie widział. Żaden dramat uczuć nie był mu obcy. Był przecież szefem kontroli i bezpieczeństwa jednego z największych szpitali Światów Centralnych. Jeżeli istniało miejsce, w którym na co dzień rozgrywały się sceny miłości i śmierci, z pewnością był nim szpital. Dobrze o tym wiedzieli choćby twórcy holosów. Można tu było zetknąć się zarówno z nic nie znaczącymi romansami, jak i z miłością po grób. Lars obserwował je wszystkie, czasem sam w nich uczestniczył. Był częścią "Dumy Albionu" od samego jej powstania. Został przecież w nią wbudowany. Nie mógł stąd odejść i nigdy tego nie pragnął. Cyniczny, genialny, z niespodziewanymi odruchami serca. To był cały Lars... Mógłby być najdelikatniejszą osobą, jaką Tia kiedykolwiek poznała. Uwielbiał jednak dogryzać swoim przyjaciołom, wykorzystując swą nieprzeciętną inteligencję. - Ale, Kenny... - zawahała się, trawiona ciekawością, lecz nie mając pewności, czy wolno jej zadać takie pytanie. - Kenny, czy mogę być trochę wścibska? - Tio, wiem o tobie wszystko, co można wiedzieć. Poczynając od częstotliwości bicia twego serca, po skład chemiczny twojej krwi. Wiem, o ile stopni podnosi ci się temperatura, gdy jesteś zdenerwowana. Mój lekarz wie tyle samo o mnie. Oboje jesteśmy przyzwyczajeni do ingerencji w naszą osobowość. - Chwilę milczał. - Do tego jesteś moją najdroższą przyjaciółką. Jeżeli jest jakaś rzecz, która cię ciekawi, po prostu pytaj. - Zamrugał oczami. - Nie spodziewaj się jednak, że będę ci opowiadał o pszczółkach i ptaszkach. - Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nazwałeś się "lekarzem w połowie kapsuły". Do połowy jesteś maszyną. Co o tym sądzi Anna? Gdyby mogła się zarumienić, byłaby czerwona jak burak. Czuła się nieswojo zadając to pytanie. Lecz on nie podzielał jej zażenowania. - Hmm, dobre pytanie. Odpowiedź chyba nie jest zbyt intrygująca. Jestem do połowy maszyną tylko kiedy siedzę w fotelu. Poza nim jestem, może niedoskonałą, ale jednak ludzką istotą. - Uśmiechnął się. - Zatem to tak, jakby porównać powierzchnię wody z płatem lśniącej blachy? - Było to coś, o czym wcześniej nie pomyślała. - Słusznie. Nawiasem mówiąc, nie ty pierwsza zadajesz tego typu pytania. Nie myśl zatem, że jesteś wyjątkowo ciekawska. - Odchylił głowę i uśmiechnął się szeroko. - Anna i ja, hmm..., musimy opędzać się od wścibskich pytań naszych pacjentów. - Dobrze, że mnie do nich nie zaliczasz. - Taką miała przynajmniej nadzieję. - Ty zawsze byłaś i będziesz dla mnie kimś szczególnym. To, co dotyczy innych, nie dotyczy ciebie. - Pokręcił głową. - Dlatego właśnie mogę ci otwarcie i bez ogródek powiedzieć, co sądzę o twoim stanie. Twoje nerwy poniżej karku nie pracują. Zanim doprowadziliśmy cię do jako takiego stanu, miałaś już zaatakowany system autonomiczny. W tej chwili w kapsule jesteś całkowicie uzależniona od systemu wspomagającego twoje procesy życiowe. Nie sądzę, żebyś przeżyła choć chwilę poza kapsułą; na pewno natomiast wiem, że nie byłabyś szczęśliwa. - Och, dobrze. Czuła się jednocześnie rozczarowana i podniecona. Podniecona dlatego, że była to kolejna okoliczność jej życia w kapsule, o której nie pomyślała. Rozczarowana, cóż, nie tak bardzo. Nigdy nie łudziła się, że zniknie przyczyna, dla której została umieszczona w kapsule. - Przyniosłem nagrane materiały na temat kilku pacjentów, z którymi ostatnio pracowałem. Chcę ci pokazać, w jaki sposób pomogliśmy ludziom, którzy stracili w wypadkach kończyny. Myślę, że cię to zainteresuje. - Wsunął dyskogram do jej czytnika, a ona wyświetliła go na głównym ekranie. - Ta młoda dama była zawodową tancerką. Podczas trzęsienia ziemi została przygnieciona kilkoma tonami gruzu. Zanim dotarli do niej lekarze, jej noga była już martwa. Nie było żadnych szans na jej uratowanie. Holos pokazywał młodą, śliczną dziewczynę, próbującą chodzić przy pomocy czegoś, co wyglądało na normalną nogę. Jedyną zauważalną różnicą była jej nienaturalna sztywność. - Największy problem, z jakim zetknęliśmy się w tym przypadku, polegał na tym, iż proteza ta jest niezwykle użyteczna dla kogoś, kto chce chodzić, ale nie dla zawodowej tancerki. - Kenny uśmiechnął się słodko, patrząc na ekran. - Oto Lila kilka minut po założeniu protezy. Pozwól, iż dodam, że ta proteza sięga do samego biodra. Następne ujęcie pokaże dziewczynę parę tygodni później, potem trzy miesiące później. Obraz zamigotał i teraz tancerka ukazana była podczas ćwiczeń baletowych, które zdaniem Tii wychodziły jej nieźle. Następnie obraz zamigotał po raz trzeci... Dziewczyna była na scenie i tańczyła jakiś fragment klasycznego baletu. Gdyby Tia nie wiedziała, że jej lewa noga jest sztuczna, nigdy by tego nie odgadła. - A to krótki film o kimś, kto stracił rękę - kontynuował Kenny, jednocześnie obrócił się do kolumny. - Dzięki moim wysiłkom i motoprotetyce udało nam się rozwiązać problem połączeń wewnątrznerwowych - powiedział z dumą. - Lila zwierzyła mi się, że zmieniła choreografię w taki sposób, iż może teraz trudniejsze partie wykonywać na lewej nodze. Lewa nie jest narażona na odciski, nie można złamać jej kości, naciągnąć ścięgien, skręcić kostki lub kolana. Jedyną różnicą, jaką zauważa między sztuczną a prawdziwą nogą, jest jej waga. Mimo że jest nieco cięższa, nie przeszkadza to jej w tańcu. Poza tym sztuczna noga jest o wiele silniejsza. Na ekranie przewinęło się jeszcze kilku innych pacjentów doktora Kenny'ego, ale ani on, ani Tia nie zwracali na to uwagi. - Muszą być jednak jakieś problemy - odezwała się po chwili Tia. - To znaczy, nie istnieje nic doskonałego. - Nie mamy na razie pełnego dostępu do wszystkich połączeń nerwowych. W przypadku Liii wystąpiły problemy z uzyskaniem kontroli nad pewnymi partiami stopy, kostki i kolana, zignorowaliśmy też różnicę w sile obu nóg. Następna trudność to waga. Większość sztucznych nerwów jest cięższa od ich żywych odpowiedników. Ręka, która waży dziesięć kilogramów, może przysporzyć komuś wielu problemów. - Kenny przesunął się nieco w swoim fotelu. - Nie da się jednak ukryć, że dokonaliśmy znacznego postępu. Zawdzięczamy go głównie programowi ludzi z kapsuł i temu, co dzieje się w Szkole - Laboratorium. Te same połączenia, które pozwalają ci na sterowanie statkiem, dają innym możliwość kontroli nad protezami. - To wspaniałe! - powiedziała Tia. - Doktorze Kennet, jest pan kimś! - Och, jest jeszcze wiele do zrobienia - odrzekł skromnie. - Nie słyszałem, by któryś z tańczących przyjaciół Liii chciał się zdecydować na amputację obu nóg i zamontowanie sztucznych. Ma ona oczywiście swoje problemy, na przykład ataki bólu, które powtarzają się mimo zagojenia się blizn. W pewnym sensie dobrze się stało, że naszą pierwszą pacjentką, której przyszyliśmy sztuczną nogę, była tancerka. Lila po prostu przyzwyczajona jest do bólu nóg. Poza tym taka operacja jest bardzo droga; a ta dziewczyna miała szczęście, gdyż towarzystwo ubezpieczeniowe zdecydowało, iż kariera, którą zrobiła jako tancerka, jest więcej warta niż sfinansowanie kosztów operacji. Gdy porównuję ludzi z kapsuł z nami, których ciała zaprojektowane są przez geny, powoli dochodzę do wniosku, że nadejdzie dzień wielkiej przemiany. Kiedy stara powłoka zacznie się psuć, będziemy mogli sobie wybrać minikapsuły zgodnie z obowiązującym trendem mody. Tak jakbyśmy zmieniali ubranie. - Och, nie sądzę, żeby do tego doszło - powiedziała zdecydowanie Tia. - Choćby z jednej przyczyny. Jeżeli jedna kończyna jest tak droga, to ile musiałoby kosztować całe ciało? - Masz rację - zgodził się Kenny. - Problem kosztów jest poważniejszy od spraw technicznych; gdyby nie to, już dzisiaj bylibyśmy w stanie złożyć całe ciało. O dziwo, jest to łatwiejsze niż dorobienie jednej nogi. Mam na myśli ciało poddające się pełnej kontroli mózgu. Nie powiedział nic więcej, tylko zamrugał powiekami i uśmiechnął się chytrze. - Wiem, o czym teraz myślisz, ty niegrzeczna, mała damo. - Ja? - spytała głosem wyrażającym zdziwienie. - Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz! Jestem niewinna jak, jak... - Jak ja - powiedział Kenny. - Przecież to ty pytałaś o mnie i Annę. Nic nie odrzekła, milcząc wyniośle. Keny nie przestawał się uśmiechać. - Rzeczywistym problemem w naszym przedsięwzięciu jest znalezienie odpowiedniego systemu ochronnego dla żywego mózgu. - Wzruszył ramionami. - Jak na razie nie możemy tego rozwikłać. Całość wydaje się jednak jedynym rozwiązaniem w przypadkach podobnych do twojego. Inną sprawą jest dostosowanie sztucznego ciała do normalnych, ludzkich rozmiarów. - Och, przecież możecie zrobić nas olbrzymami. Wyobraź sobie, że stworzycie nową rasę gigantów - zażartowała. - To byłoby przynajmniej prostsze do wykonania. Kenny spojrzał na sufit. - Uwierzysz czy nie, ale jest facet, który chce nakręcić o tym holos! Chce zbudować gigantyczne cielska dinozaurów, potworów i czegoś tam jeszcze - i zatrudnić ludzi z kapsuł jako aktorów. - Nie! - wykrzyknęła. - Przysięgam - powiedział, przykładając rękę do serca. - Nie zmyśliłem ani słowa. Co najdziwniejsze, on ma na to pieniądze. Gwiazdy holosów zarabiają więcej niż ty, moja droga. Myślę, że gdy ktoś z was będzie chciał teraz zrezygnować ze służby kosmicznej, znajdzie zajęcie przy produkcji holosów. - Niesamowite. Wręcz wstrząsające. - Przez chwilę się nad czymś zastanowiła. - Czy byłoby możliwe stworzenie sztucznego ciała połączonego pośrednio z mózgiem? - Za pomocą fal radiowych? - spytał. - Hmm. Dobre pytanie. Nerwy przesyłają mnóstwo informacji. Musiałabyś mieć oddzielny kanał dla prawie każdej z nich. Poza tym zasięg fal jest ograniczony, oddalenie się ciała groziłoby zerwaniem łączności. To chyba najpoważniejsze problemy do rozwiązania - powiedział i, zerkając na swoje opancerzone nogi, dodał: - To zawsze musi być blisko mnie. Jestem jak grecki posąg. Roześmiała się. - I wreszcie - całe to przedsięwzięcie kosztowałoby tyle, ile statek mózgowy, zatem nie jest to realny pomysł - zakończył. - Nawet dla mnie, a przecież mało nie zarabiam. Podobnie jak i dla mnie, pomyślała i porzuciła ten pomysł. Najpierw bowiem musiała wykupić swój kontrakt. Takie były zresztą jej plany: pracować dla Instytutu jako niezależny eksplorator; poszukiwać śladów EsKaysów na własną rękę, by zarobić na swą wolność. - Cóż, pieniądze, oto następna przyczyna, dla której chciałam z tobą porozmawiać. - Widzę, że zmora programu BB znów podnosi swój ohydny łeb - prawie zaśpiewał i zaśmiał się. - Och, zobaczysz, że cię znienawidzą. Jesteś taka sama, jak wszyscy najlepsi. Chcesz wykupić swój kontrakt, prawda? - Sądzę, że niewiele jest takich statków we flocie, które nie planują tego uczynić - zaprotestowała. - Jesteśmy ludźmi, nie AI Chcemy mieć prawo do stanowienia o samych sobie. Zatem powiedz mi, czy masz pomysł na to, w jaki sposób mogę zacząć powiększać swoje dochody? Moira na przykład prowadzi coś w rodzaju handlu nowymi miejscami pod wykopaliska. - Ty jej podsunęłaś ten pomysł, prawda? - Kenny pogroził jej palcem. - Nie wiesz, że nie zdradza się takich pomysłów konkurencji? - Wtedy nie była jeszcze konkurencją - stwierdziła Tia. - Cóż, zyskałaś niezłe profity ze sprawy wirusa zombi, prawda? - spytał, pocierając dłonią czoło. - Może byś w coś zainwestowała? - W co? Nie znam się w ogóle na inwestowaniu. - Zważając na mój sukces w motoprotetyce, radziłbym ci przemyśleć sprawę pod kątem znajomości tematu. Jak wiesz, mam już swoje udziały w tej firmie, zatem jest to sprawa opłacalna. - Przez chwilę stukał palcami w oparcie fotela. - Zainwestuj w coś, czym jesteś osobiście zainteresowana i na czym naprawdę się znasz. - Kompletny zawrót głowy - odpowiedziała. - Nie mam pojęcia, o czym myślisz. Na czym ja się znam? - Posłuchaj - powiedział, spoglądając prosto przed siebie w skupieniu. - Jedyną rzeczą, jakiej archeolog może być pewny, jest długi pobyt na obcej planecie. Jednocześnie cechą prawie wszystkich wypraw różnych ras jest brak myślenia długoterminowego. Zazwyczaj też archeolodzy niezbyt dokładnie przyglądają się dziejom planety, które ich nie interesują. Szukaj czegoś, co jeden z moich przyjaciół nazywa "nieszczęściem, które czeka, by się zdarzyć". Zainwestuj w działalność mającą na celu wyciąganie innych z tego typu kłopotów. - To brzmi nieźle w teorii - stwierdziła powątpiewająco. - Jednak w praktyce? W jaki sposób uda mi się szybko dowiedzieć o podobnych wydarzeniach? Jestem tylko jedna i dopiero rozpoczęłam pracę. - Tio, przecież masz niesamowitą możliwość w postaci komputerowej łączności - przekonywał ją Kenny. - Poza tym masz swobodny dostęp do danych Instytutu na temat wszystkich znanych nam planet. Wykorzystaj tę szansę. Sprawdzaj, czego obawiali się starożytni i czy czasem ich obawy nie zemściły się na nowo przybyłych. Nie był to pomysł, który trzeba by było natychmiast realizować. Postanowiła jeszcze go przemyśleć. Kenny spojrzał na zegarek. - Cóż, mój ślizgowiec powinien za chwilę dobić do twojej burty... - Właśnie dobija - przerwała mu. - Jest już w doku, cztery słoty ode mnie. Kiedy wyjdziesz, będziesz go miał po prawej stronie. Dziękuję, że przyszedłeś. Skierował się ku windzie. - Dziękuję za zaproszenie. Rozmowa z tobą sprawiła mi jak zwykle wielką przyjemność. Gdy wjechał do windy, jeszcze raz odwrócił głowę i uśmiechnął się. - Aha, nie trudź się przeglądaniem moich nagrań z wizyt u lekarzy. Anna jak do tej pory nie skarżyła się na moje umiejętności. Gdyby mogła się zaczerwienić... W czasie kiedy Alex był na spotkaniu ze szkolnymi kolegami, których mottem, nawiasem mówiąc, było zdanie: "Zabawa nigdy się nie kończy", ona pilnie studiowała dane instytutu. Miała dostęp do każdego nagrania. Prawdopodobnie traktowano ją jak cząstkę systemu; być może wpływ na to miała też pomyślnie zakończona sprawa zombich. Lub po prostu nie zwracano uwagi na pozaprogramowe działania statków mózgowych. Tylko one dysponowały takimi możliwościami. Normalnie wszystkie materiały były obwarowane szeregiem zakazów i obostrzeń. Tii to jednak nie obowiązywało. Najpierw postanowiła zająć się swoimi sprawami. Wyłapała to, co wiązało się z EsKaysami, i ułożyła sobie w odpowiednim porządku. Nic istotnego nie pojawiło się w ostatnim czasie, dlatego Tia sprawdziła, nad czym pracowali Pota i Braddon; następnie zarejestrowała wszystkie nowe stanowiska, na których poszukiwano EsKaysów. Prawie przypadkowo natrafiła na coś, co ją zaintrygowało. Był to raport z wykopalisk drugiej klasy, w którym widoczne było niezwykłe podekscytowanie całego zespołu. Chodziło o pozostałości po EsKaysach znalezione po raz pierwszy na planecie o zupełnie innej strukturze niż Mars. Raport był dość enigmatyczny, przesłany w pośpiechu. Instytut stwierdził, że to musi być pomyłka, że chodzi tu nie o EsKaysów, ale o Megaltów Treseptów, którymi aktualnie się nie interesowano. W samej rzeczy była to rasa, 0 której niemal wszystko już wiedziano. Jeden z długodystansowych statków FTL odnalazł wciąż istniejącą osadę Megaltów. Niektóre z ich wytworów bardzo przypominają prace EsKaysów i łatwo można było popełnić omyłkę. Owa planeta była zadziwiająco zbliżona swym wyglądem warunkami na niej panującymi do Terry. Gdyby rzeczywiście znaleziono tam ślady EsKaysów, byłoby to odkrycie na miarę stulecia. Mimo braku wzmianek o EsKaysach Tia przeglądała materiały z czystej ciekawości. Largo Draconis była dość osobliwą planetą, krążącą po dziwnej orbicie, co wywoływało w każdym stuleciu dziesięcioletni okres nieurodzaju i ochłodzenia. Poza tym doskonale nadawała się do zamieszkania. Klimat był łagodny, z dwoma zmieniającymi się porami roku. Odkryte przez archeologów osiedle było przygotowane na mające nadejść zmiany na planecie. Tak przy - najmiej twierdzono w raporcie. Dodać należy, że grupa poszukiwawcza zjawiła się tam także przed spodziewanym okresem nieurodzaju i zimna. Megaltowie nie zwykli opuszczać swoich osad bez wyraźnej przyczyny. Nie przystawało to rasie logicznie i trzeźwo myślącej. W ciągu pierwszego roku trwania dziesięcioletnich zmian na planecie (lub na dwóch z nich) całkowicie z niej zniknęli. Przyczyną wcale nie był głód, jak początkowo sądziła. Żywności mieli pod dostatkiem, by przetrwać chude łata. Nie, to nie głód zmusił ich do ucieczki, a tamtejsze gryzonie. Archeolodzy odnaleźli metalowe płytki, których Megal - towie używali do rejestracji najważniejszych wydarzeń w ich społeczności. Osiedle zostało opuszczone w takim pośpiechu, że nikt nie pomyślał, by je zabrać. Gryzonie zaczęły się pojawiać najpierw pojedynczo, potem w coraz większej liczbie, a na końcu całe chmary zalały osiedle niczym prawdziwy potop. Przedarły się przez elektroniczne zabezpieczenia i dosłownie wyjadły sobie drogę ku budynkom mieszkalnym. Nic nie było w stanie ich zatrzymać. Masowe zabijanie nie czyniło szkody. Po prostu ocalałe sztuki zjadały martwe ciała i szły naprzód. Zmiany na planecie najwyraźniej dotyczyły też tych zwierząt. Ich system trawienny przystosowywał się do przyjmowania każdego pokarmu. Jadły wszystko, co zawierało celulozę, jakieś związki chemiczne, a nawet plastik. Raport kończył się dołączonym do niego listem jednego z archeologów, który opisywał sytuację na Largo Draconis oraz ujawniał pewne obawy. "Fred! Jestem szczęśliwy, że wreszcie się stąd wynosimy. Mówiliśmy o tym wszystkim Zarządowi, ale oni nas zlekceważyli. Powiedzieli, że to, iż jestem archeologiem, uprawnia mnie do głoszenia sądów na temat przeszłości, teraźniejszość jednak mam pozostawić im. Stwierdzili, że ich pola izolacyjne są aż nazbyt dobrym zabezpieczeniem przeciwko szczurom. Nie ma szans. Mówimy tu o szaleństwie głodu, o zdeterminowanej naturze i nie sądzę, by pola izolacyjne wytrzymały choć kilka godzin takiego naporu. Mówię ci, Fred, ci ludzie będą mieli za rok spore kłopoty. Megaltowie także ufali swoim zabezpieczeniom i wcale nie były to tak prymitywne systemy, jak to sobie wyobraża Zarząd. Może te cudowne pola izolacyjne zadziałają, ale powtarzam ci, że śmiem w to wątpić i nie mam zamiaru przekonać się o tym, iż gubernator się myli, gdy pewnego ranka obudzę się i, zamiast kołdrą, będę przykryty warstwą szczurów. One nie pożarły Megaltów, ale zjadły ich ubrania. Nie widzę nic zabawnego w szukaniu schronienia wśród pyłów gnanych wiatrem z szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, przy temperaturze minus dwudziestu stopni. Zatem włóż piwo do lodówki i rozpal dla mnie w kominku". Cóż. Jeżeli cokolwiek mogło pasować do tego, o czym mówił doktor Kenny, to było właśnie to. Dla pewności sprawdziła jeszcze inne dane. Nie dlatego, żeby nie wierzyła raportowi, chciała tylko zobaczyć, jak kolonia była chroniona przed "szczurami" i dotkliwym zimnem. Wszystko, co znalazła, potwierdzało opis zawarty w liście do "Freda". Systemy zabezpieczające były standardowym wyposażeniem, nie przystosowanym do ciężkich warunków. Magazyny miały żelazne drzwi, ale rampy i prowadnice były drewniane lub plastikowe. Domy mieszkalne były zbudowane z tamtejszego kamienia i dobrze zabezpieczone przed zimnem, miały jednak plastikowe i drewniane drzwi. W magazynach znajdowały się duże zapasy żywności. Lecz co mogłoby się stać, gdyby szczury przegryzły się przez ściany i dotarły do owych zapasów? Przez ostatnie dwadzieścia lat koloniści hodowali pożywienie na powierzchni planety, nie było zatem potrzeby sprowadzania jej z innych planet czy też instalowania syntetyzerów. W zasięgu ręki koloniści mieli proteinowe farmy. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby szczury dostały się na farmy i pożarły zbiory. Co archeolodzy poczną bez żywności i bez możliwości jej produkcji? Co się stanie, gdy szczury w poszukiwaniu jedzenia wedrą się do ich domów i urządzą sobie ucztę z ich ubrań, koców, mebli... Tyle powiedziały jej oficjalne nagrania. Czy ktokolwiek był w stanie uchronić tych ludzi przed katastrofą? Cały dzień szukała firm, z którymi mogłaby zacząć współpracę; firm produkujących wyspecjalizowany sprzęt ochronny dla planet. Szczególnie interesowały ją pola siłowe dużej mocy, których z pewnością będzie potrzebował gubernator, gdy zaczną się kłopoty. Zarząd nie miał oczywiście środków na zapewnienie pełnego bezpieczeństwa pracowników, lecz osiemdziesiąt procent zespołu było ubezpieczone na wypadek niespodziewanych zagrożeń. Towarzystwa ubezpieczeniowe powinny pokryć resztę kosztów. To stanowiło połowę problemu. Tia znalazła też przedsiębiorstwo obejmujące swym zasięgiem większość planet, a oferujące syntetyzery wraz z oprogramowaniem i dostawą na miejsce. Produkowano je w kilku zaledwie odmianach, ale za to mogły wytwarzać różne surowce: węgiel, ropę, minerały. Oczywiście także proteiny na pożywkach z drożdży i włókien. Dzięki takiemu urządzeniu można było otrzymać podstawowe produkty żywnościowe, surowce do uszycia ubrań, a nawet do wykonania mebli... Wprowadziła swoje dane i ofertę do systemu. Nie użyła jednak Bety jako pośrednika nadzorującego, ale poprosiła o to Larsa. Jeszcze przed powrotem Alexa zakończyła wszystkie operacje. Wybrała dwie kompanie, które wydały jej się najwłaściwsze. W pertraktacjach starała się nie robić wrażenia rozhisteryzowanej idiotki. Oczywiście fakt, że inwestowała w ich firmy, musiał wzbudzić podejrzenie, iż albo nie wie, co zrobić z pieniędzmi, albo jest lekko niezrównoważona. Gdyby byli choć trochę przebiegli, sami doszliby do sedna sprawy, zrozumieliby powody jej "irracjonalnego" działania. Na szczęście, przebiegłość nie była ich najmocniejszą stroną. Właśnie skończyła ostatnią rozmowę, gdy zameldował się Alex. - Proszę o pozwolenie wejścia na pokład! - zawołał wesoło, gdy otwierała mu już śluzę. Wbiegł na górę, przeskakując po dwa schody naraz, 1 wpadł do głównej kabiny. W duchu pomyślała, że z pewnością niedługo nastąpi przełom w modzie. Ubrany był w chromowożółtą tunikę przyozdobioną odblaskowoczerwonymi gwiazdeczkami. Spodnie miał odblaskowoczerwone w chromowożółte gwiazdeczki. Zestaw ten doskonale oślepiał kamery i ranił oczy. Była wdzięczna konstruktorom statku, że stworzyli możliwość przyciemnienia obrazu. - Jak się udało spotkanie? - zapytała, kiedy oswoiła się już z blaskiem jego odzieży. - Była nas zaledwie szóstka - powiedział, przemierzając korytarz i schodząc na dół do swojej kabiny. Postawił torby na łóżku i wrócił. - Zabrakło Chrii, która musiała odlecieć tuż przed naszym spotkaniem, ale bawiliśmy się dobrze. - Jestem zdziwiona, że nie masz kaca. Popatrzył na nią ze zdumieniem. - Nie ja! Jestem jedynym, który zawsze dba o to, by ludzie trafili na właściwy wahadłowiec. Nigdy nie biorę niczego, o czym teraz myślisz, no, może prawie nigdy. Lubię zawsze mieć pełen obraz sytuacji. Słysząc to, Tia poczuła dziwną ulgę. - Tęskniłaś za mną? Ja tęskniłem. Miałaś sporo zajęć? - Rzucił się na fotel i położył nogi na konsolecie. - Mam nadzieję, że nie przeglądałaś przez cały ten czas danych z Instytutu. - Och - odpowiedziała wesoło. - Znalazłam kilka ciekawszych rzeczy do zrobienia... Łączność została nawiązana, a Alex prezentował swoje najlepsze maniery. Na sobie miał świeżo wyprany i wyprasowany mundur. Siedział spokojnie w fotelu, sprawiając wrażenie ułożonego absolwenta Akademii i odpowiedzialnego mięśniowca. Tia zauważyła, że stał się taki, gdy tylko zmusiła go do założenia munduru. Transmisja była zamówiona przez profesora Bartona Glasova y Yerony - Grasa, szefa Instytutu, i ciemnowłosego, ubranego w czarną tunikę mężczyznę. Ten drugi był Administratorem Sektora Systemu Centralnego i nazywał się Joshua Elliot - Rosen y Sinor. Była to wysoko postawiona figura w administracji. Można było dostrzec, że jest czymś poruszony, mimo iż dobrze to ukrywał. Kiedy jego twarz pojawiła się na ekranie, Alex zamarł w statycznej koncentracji. - Alexandrze i Hypatio, dostaniecie od nas sporo ho - losów i fotogramów - zaczął profesor Barton. - Teraz jednak musicie się zadowolić obiektem, który widzicie na ekranie, a który jest przyczyną naszej transmisji. "Obiekt" był śliczną, małą wazą, wykonaną w stylu niełatwym do określenia. Była ukośna, lecz forma ta przydawała jej charakteru dzieła sztuki. Od dołu do góry przebiegała różnobarwna spirala - swoiste połączenie sztuki nowoczesnej z dziełami Salvadora Dali. Waza była zrobiona ze stopionych ze sobą kawałków opalizującego szkła lub ceramiki - tak przynajmniej zdawało się Tii. Miała też na powierzchni patynę, która powstaje w wyniku długotrwałego przebywania w glebie. Tia nie odrzucała także myśli, że był to sztucznie uzyskany nalot. Stwierdziła jednak po chwili, iż profesor z pewnością nie zawracałby im głowy podrobionym znaleziskiem. Zatem jedyną zagadką związaną z tą wazą był styl, w jakim została wykonana. Nie przypominał on żadnego ze znanych Tii starożytnych stylów w sztuce. - Wiecie, że przemyt i kradzieże eksponatów były dla nas zawsze dużym problemem - ciągnął profesor Barton. - Archeolog ponosi klęskę, kiedy przybywa na stanowisko i stwierdza, że ktoś go ubiegł. Ten przypadek jest jednak szczególny. Jak już chyba zauważyliście, waza nie przypomina swoim stylem wyrobów żadnej znanej nam kultury. - Kilka tygodni temu na czarnym rynku pojawiły się setki tego typu przedmiotów - powiedział poważnie Sinor. - Przeprowadzone analizy potwierdziły ich antyczne pochodzenie. Ta rzecz na przykład pochodzi z tego samego czasu, w którym żył faraon Ramzes II. Profesor był najwyraźniej coraz bardziej zdenerwowany. - Są ich setki! - wybuchnął. - Od filiżanek po figurki ofiarne, od biżuterii po statuetki! Nie tylko nie wiemy, skąd się wzięły, ale nie mamy też najmniejszego pojęcia, kim byli ludzie, którzy je wykonali! - Większość z nich nie jest tak doskonale zachowana jak ta tutaj - mówił dalej Sinor, nie poruszywszy nawet powieką. - Obok procederu nielegalnego handlu dziełami sztuki i niespotykanego zalewu nimi rynku występuje tu jeszcze jedno zagrożenie, chyba najistotniejsze. Gdy tylko to powiedział, Tia zorientowała się, co miał na myśli: zarazę. - Zaraza - stwierdził. - Jak na razie nie mamy jeszcze epidemii. Ci, którzy kupują te przedmioty, leczą się z reguły w prywatnych szpitalach domowych. Wysoko urodzeni, domyśliła się Tia. Tak więc w sprawę zamieszane są wielkie rody. - Tak naprawdę owe obiekty nie są groźne, jeżeli zachowa się podstawowe środki ostrożności - dodał pośpiesznie profesor. - Jednak kimkolwiek jest ten, kto wydobywa te rzeczy, nie przejmuje się środkami bezpieczeństwa. On po prostu je zbiera i czyści z kurzu. Tia skrzywiła się wewnętrznie i zauważyła, że to samo zrobił Alex. Stwierdzenie, że jakiś szmugler "czyści" znaleziska, było tym samym, co powiedzenie kolekcjonerowi monet, iż jego bratanek wypolerował do połysku zbiory. - Następnie wkłada je w skrzynie i sprzedaje. - Profesor Barton westchnął. - Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie zajmujący się tym nie zapadają na chorobę. Może są uodpornieni. Bez względu na przyczynę takiego stanu rzeczy odbiorcy tych przedmiotów pragną, by uczynić coś w tej sprawie. Jego wyraz twarzy powiedział jej więcej niż słowa. Wysokie rody były zainteresowane tym, by Instytut, jako oficjalna organizacja, odnalazł przemytnika i rozprawił się z nim. Oczywiście nie można było liczyć na to, że ktokolwiek z nich powie, w jaki sposób stał się posiadaczem skarbów. Nikt z nich nie miał pojęcia, co to jest czarny rynek. Nikt nie domyślał się zatem, że zaprzestanie tego procederu wybawi ich od chorób. Wielkie rody były zbyt zamożne, zbyt władcze, by osobiście zająć się problemem. Przymykały po prostu oczy na fakt nielegalnego pochodzenia antyków. Hmm. Może z wyjątkiem chwil takich jak ta. Kiedy zostały srodze skarcone. - W związku z zagrożeniem chorobą domagają się oni konkretnych działań - powiedział Sinor. Ktoś ze środowiska szepnął słówko i trzeba było iść tym tropem. Coś dziwnego było w tej całej historii. Coś tu nie pasowało. Nie wiedziała jednak co. - Nie muszę chyba mówić nikomu z was, jak niebezpieczne jest nabywanie tych rzeczy - dodał profesor Bar - ton. - Oczywiste jest, że przemytnicy nie zachowują podstawowych zasad ostrożności. Narasta prawdopodobieństwo, iż ktoś ukradnie jedną z tych sprzedawanych za ogromne sumy rzeczy lub też odnajdzie źródło ich pochodzenia. Masz na myśli slumsy, profesorze? Czyżby coś sugerował? Tia postanowiła dać do zrozumienia, że przejęli się z Alexem całą tą sprawą. - Rozumiem, co panowie mają na myśli - odrzekła. - Choroba może bardzo szybko rozprzestrzenić się w tym rejonie. Coś, co nie jest tak naprawdę groźne dla kilkuset wybranych, może stać się śmiertelnym niebezpieczeństwem dla milionów. Będzie to prawdziwa epidemia i gigantyczny problem do rozwiązania, pomyślała. Była pewna, że wiedział, co ona w związku z tym czuje. Znał przecież jej przeszłość. W ich świecie nie żyło zbyt wiele Hypatii. Poza tym Barton był bezpośrednim szefem Poty i Braddona. Musiał zatem znać jej historię. Prawdopodobnie to właśnie chciał wykorzystać. - Dokładnie tak, Hypatio - potwierdził Sinor, odpowiadając w pewnym sensie na jej myśli. - Mam nadzieję, że nie planujecie użycia nas jako tropicieli przemytników? - zasugerował spokojnie Alex. - Nie mamy pozwolenia na uzbrojenie, a nie chciałbym siedzieć na ogonie przemytników bez odpowiedniej artylerii na pokładzie! Innymi słowy, panowie, nie jesteśmy tak głupi, nie lubimy aż tak się poświęcać i nie lecimy. To wszystko brzmiało zbyt pretensjonalnie, trochę jakby sztucznie, Gdyby Sinor powiedział im, że nie oczekują od nich złapania przemytników... - Nie - odparł uspokajająco Sinor; zbyt uspokajająco. - Mamy do tego specjalnie wyszkoloną dywizję pościgową. Istnieje jednak możliwość, że dostawą tych przedmiotów zajmuje się ktoś lub raczej kilka osób pracujących w grupach poszukiwawczych. Ponieważ eksponaty pojawiły się po raz pierwszy w naszym sektorze, przypuszczamy, że pochodzą właśnie stąd. Zbyt proste, zbyt oczywiste. To jakaś zmyślona historia. Ale po co? - Zatem chcecie, żebyśmy mieli otwarte oczy podczas naszych misji? - podsumował Alex. - Tworzycie unikatowy zespół - stwierdził profesor Barton. - Obydwoje znacie się na archeologii. Hypatia doskonale zna system prowadzenia wykopalisk. Wiemy, że będziecie w stanie rozpoznać interesujące nas przedmioty. Nawet jeżeli zauważycie tylko ich ślad; jakieś okruchy waz lub zniszczone kawałki biżuterii. Myślę, że świetnie będziecie wiedzieli, z czym macie do czynienia. - Sądzę, że możemy to zrobić - odpowiedziała ostrożnie Tia. - Możemy trochę powęszyć bez wzbudzania podejrzeń. - Dobrze. Tego od was oczekiwaliśmy. - Tym razem profesor wydawał się bardzo ożywiony. - Myślę, że nie muszę dodawać, iż otrzymacie za to dodatkową zapłatę. - To miłe z waszej strony - stwierdził uroczo Alex. Dwie osobistości zniknęły z ekranu, zaś Alex natychmiast zwrócił się do Tii. - Czy tobie też to wszystko wydało się dość sztuczne? - zapytał. - Cóż, przedmioty, których poszukują, są chyba prawdziwe - odpowiedziała, odtwarzając rozmowę i analizując każde słowo. - Z pewnością jednak nie wyjaśnili nam wszystkiego. Alex usiadł wygodnie w fotelu, podkładając ręce pod głowę. - Może ów przemyt jest źródłem finansowania działalności szpiegowskiej albo jakiegoś ruchu terrorystycznego? - zastanawiał się. - Może kupują za to broń? Skończyła przeglądanie rozmowy. Wyłowiła z niej coś, co ją zaintrygowało. Powiększyła obraz wazy i wyświetliła go na głównym ekranie. - Coś mi tu nie gra - rzekła. Alex spojrzał na ekran. - Czy w podstawie wazy nie wywiercono czasem dziury? - spytał. - Wywiercono i potem ją zamaskowano? - Bardzo możliwe. - Wyostrzyła obraz. - Nie wydaje ci się, że ona jest trochę za gruba? - W rzeczy samej - zgodził się. - Wiesz co... oni twierdzą, że są to "antyczne przedmioty". A jeśli to nieprawda? - Nie byłyby nic warte, chyba że... Nagle znała już odpowiedź. - Mam! - wykrzyknęła i szybko połączyła się z biblioteką Instytutu, przeszukując dział archiwum. Przypomniało jej się coś z dzieciństwa. Pamiętała, że był to nieprzeciętny sposób przemytu i że Pota wspomniała jej kiedyś o tamtej sprawie. Jeden z archeologów został wciągnięty do współpracy przez bosa gangu narkotykowego. W ten sposób miał on swojego człowieka w Centrali. Podobnie na planetach, gdzie prowadzono mało istotne wykopaliska, starano się uzależnić jakiegoś archeologa od narkotyku zwanego "Paradise". Łatwo udawało się go wtedy zmusić do współpracy. Na obrzeżach świata spokojnie można było dokonywać machinacji polegających na nie kontrolowanym przewozie narkotyków. Im bliżej centrum światów, tym sprawa była bardziej skomplikowana. Oczywiście transport publiczny nie wchodził w rachubę. Jednak tutaj, w sercu cywilizacji, znaleziono inny wyśmienity sposób przemytu. Wykorzystano transport, który był tak niewinny, tak mało istotny, że celnicy nie zwracali na niego uwagi. Chodziło o przewóz zabytków do Instytutu. Dostawca narkotyków ukrywał je po prostu w podrobionych starożytnych naczyniach. Współpracujący archeolog pilnował, by te przedmioty znalazły się na odpowiednim wahadłowcu. Jednocześnie rzeczy tych nikt nie katalogował. Kiedy transport docierał do Instytutu, pozostawał zapieczętowany w doku wyładowczym co najmniej przez dobę. W tym czasie przemycane przedmioty znikały z pokładu statku, a ponieważ nie były nigdzie spisane, nikt tego nie zauważał. Rzecz wydała się przez nadgorliwego studenta, który pewnego razu zinwentaryzował wszystkie przedmioty znajdujące się na pokładzie, i kiedy okazało się, że część z nich zniknęła, zawiadomiono policję. Tia przedstawiła Alexowi swoje odkrycie. - Co o tym myślisz? - spytała, kiedy skończył się holos. - Sądzę, że w zachowaniu naszego przyjaciela w szaro - niebieskiej tunice było coś dziwnego. Coś, co przywodziło na myśl słowo "policjant" - zauważył. - Myślę, że masz rację. Ktoś znowu próbuje tego samego numeru. Tym razem jednak chcą wejść bezpośrednio na czarny rynek. Tia włączyła się do sieci i odszukała polityka o nazwisku Sinor. Znalazła jednego, ale nie przypominał on w niczym człowieka, z którym rozmawiali przed chwilą. - Sztuczka polega przypuszczalnie na tym, że jeżeli ktoś zobaczy dok pełen szmuglowanej porcelany, nie pomyśli o narkotykach. - Tia czuła, iż jej dedukcja jest słuszna, zwłaszcza że zdemaskowała Sinora. Oczywiście mogła się mylić, na razie nie była w stanie tego sprawdzić, jednak... - Najgorsze, co się może przytrafić przemytnikowi zabytków, to grzywna lub krótkotrwały areszt. Władze nie przejmują się nimi zbytnio, nawet jeżeli chodzi o duże pieniądze, dla których można zabić. - Ciekawe w takim razie, czego chcą od nas? - Alex przeczesał ręką włosy. - Czy sądzą, że znajdziemy tego przemytnika? - Myślę, że podejrzewają, iż ten ktoś znowu nawiązał kontakt z kimś obsługującym niewielkie wykopaliska. Przy okazji, nie myliłeś się co do tego Sinora. Lub inaczej: osobnik, którego widzieliśmy, nie jest facetem z Instytutu. - Znowu coś jej przyszło na myśl. - Wiesz co, być może ich historia nie jest do końca zmyślona. W takich kosztownościach nie ma zbyt wiele miejsca do ukrycia narkotyków. Być może ktoś zaczął przemycać prawdziwe dzieła sztuki, a następnie zwąchał się z kimś z syndykatu narkotykowego i został zmuszony do szmuglowania podróbek z narkotykami w środku. - Wydaje się, że to brzmi rozsądnie! - zawołał Alex. - Teraz wszystko zdaje się pasować. Wchodzimy w to? - Ta - ak - odpowiedziała powoli. - Jednak z dużą dozą ostrożności. Nie mamy właściwego przeszkolenia ani broni. Jeżeli na coś wpadniemy, złożymy raport i będziemy się trzymali z boku. - Oczywiście, moja pani - zgodził się z ożywieniem Alex. - Nie jestem tchórzem, ale też nie jestem głupcem. Nie podpisywałem umowy z twórcami programu BB po to, by teraz zostać unicestwionym przez jakiegoś rzezimieszka. Gdybym pragnął tego typu rozrywek, przeszedłbym się po portowych uliczkach, brzęcząc przy tym gotówką. Po co wymyślili tę historyjkę o zarazie? - Prawdopodobnie chcieli nas w ten sposób skusić - powiedziała po chwili. - Znają naszą sprawę z wirusem zombi. Wiedzą, że to nas zainteresuje. Poza tym chcieli zyskać pewność, że nie będziemy tego dotykać. W ten sposób nie mielibyśmy pojęcia o narkotykach. Wydał odgłos niezadowolenia. - Nie sądzisz, że powinni nam zaufać i opowiedzieć prawdziwą historię? Mam ochotę rzucić tę całą sprawę dlatego, że nam nie zaufali. Nie zrobię tego - dodał pośpiesznie - ale mam ochotę. Zaczął przygotowywać statek do drogi. Tia włączyła kanał kontrolujący ruch kosmiczny, lecz myślami była cały czas gdzie indziej. Zastanawiała się, czy odgadli wszystko, co było istotne w całej tej sprawie. Coś nie dawało spokoju Alexowi. Machinalnie odtwarzał ich rozmowę, próbując uchwycić problem. Kiedy ponownie odtworzył nagranie z profesorem Bartonem i osobnikiem udającym Sinora, zdał sobie sprawę, co go dręczyło. Tia doskonale wiedziała, że profesor Barton jest prawdziwy - bez sprawdzania. Barton natomiast zwracał się do niej tak, jakby znał jej przeszłość. Alex tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się nad jej pochodzeniem. Sądził, że była podobna do wszystkich innych znanych mu ludzi z kapsuł, zamkniętych w nich zaraz po urodzeniu z powodu nieuleczalnych defektów. Rodzice z reguły wkrótce zapominali o takich dzieciach ciesząc się, że pozbyli się problemu. Co takiego właściwie powiedział profesor? "Obydwoje znacie się na archeologii. Hypatia doskonale zna system prowadzenia wykopalisk". Z tego, co wiedział, program ludzi z kapsuł był tak przeładowany, że nie przewidywano w nim miejsca na uprawianie hobby. Dopiero po przekroczeniu progu świata zewnętrznego ludzie z kapsuł mieli odrobinę wolnego czasu dla siebie. Nauczanie w Szkole - Laboratorium było tak intensywne, że nawet gry i zabawy z kolegami były z góry zaplanowane. Nie starczało miejsca i czasu na dodatkowe zajmowanie się archeologią. W programie szkoły natomiast nie omawiano szczegółowo zagadnień archeologiczych. Jedynym sposobem poznania pracy przy wykopaliskach było przebywanie tam osobiście. Teraz dopiero zrozumiał, co naprawdę powiedziała mu kiedyś Tia. "Cade'owie poznali się podczas rekonwalescencji po przebytej pląsawicy Hendersona". Tego typu informacje nie mogły być znane komuś, kto interesuje się tylko archeologią, a nie zna osobiście... archeologów! Pod pozorem przeglądania materiałów na temat wykopalisk związanych z EsKaysami, wywołał informage dotyczące ostatniego pobytu Cade'ów na stanowisku, gdzie poszukiwano śladów EsKaysów. I tam to znalazł. C - 121. Obsługa: Braddon Maartens - Cade, Pota Andropolous - Cade. Dodatkowo: Hypatia Cade, wiek: siedem lat. Hypatia Cade; przetransportowana AI - trzmielem Służb Medycznych do stacji szpitalnej "Duma Albionu" z objawami nieznanej choroby. Braddon i Pota trafili do izolatki. O Hypatii więcej nie słyszano. Prawdopodobnie zmarła, nie było to jednak potwierdzone. W galaktyce nie żyło zbyt wiele dziewcząt, które miały la imię Hypatia. Prawdopodobieństwo, że jeszcze jakaś Tia została przetransportowana w tym samym czasie do tego samego szpitala było nikłe. To, że przyjaciel jego Tii, doktor neurologii i neurochirurgii Kennet Uhua - Sorg, leczył w tym samym czasie inną Tię, było wręcz nieprawdopodobne. Zakończył przeglądanie danych i poczuł się, jakby ktoś bezlitośnie zdzielił go kłodą w głowę. Och, duchy kosmosu. Kiedy wybrała mnie na swego mięśniowca, wzniosłem toast: niech nasza przyjaźń i współpraca będzie tak owocna, jak państwa Cade'ów. A niech to. Dziwne, że od razu wtedy nie wyrzuciła mnie przez otwór wentylacyjny. - Tio - odezwał się ostrożnie w ciszy kabiny. - Chciałbym... uch... Chciałbym cię przeprosić. - A więc nareszcie to odkryłeś. - Ku jego zaskoczeniu zabrzmiało to wesoło. - Tak. Ja jestem Hypatią Cade. Chciałam ci o tym już dawno powiedzieć, ale bałam się, że będzie ci przykro, iż sam na to nie wpadłeś. Myślę, że zdajesz sobie sprawę, iż każdy twój akces do systemu jest kontrolowany przeze mnie. - Cóż, wydawało mi się, że jestem dość sprytny - stwierdził z grymasem na twarzy. - Sądziłem, że dostatecznie dobrze zamaskowałem swoje poszukiwania, byś ich nie zauważyła. Naprawdę jest mi bardzo przykro, jeżeli sprawiłem ci ból. - Och, Alex. Nie tylko byłeś nietaktowny i pozbawiony poczucia smaku, ale i głupi, jeżeli zrobiłeś to specjalnie. - Roześmiała się. Bardzo lubił jej głęboki, szczery śmiech. Często opowiadał jej dowcipy, by go usłyszeć. - Mniejsza z tym. Myślę, że teraz jesteś jeszcze bardziej ciekawy. Co chcesz o mnie wiedzieć? - Wszystko! - wybuchnął, by zaraz zmienić ton. - Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko temu. - Jasne, że nie! Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo i szczerze mówiąc, korciło mnie, by opowiedzieć ci o mamie i tacie, zamiast ich przed tobą ukrywać. - Tym razem nie roześmiała się, tylko zachichotała. - Czasami czułam się, jakbym ukrywała sekret kochanków, o których świat nie może wiedzieć. - A więc utrzymujesz cały czas kontakt z rodzicami? - spytał Alex zaskoczony. Było to coś całkowicie sprzecznego z tym, co wiedział o ludziach z kapsuł jeszcze z Akademii i od Jona Chernova. Ludzie z kapsuł nie miewali rodzin; najbliższymi im osobami byli inspektorzy i koledzy szkolni. - Oczywiście, że utrzymuję z nimi kontakt. Jestem ich największą wielbicielką. Jeżeli archeolodzy mogą mieć wielbicieli. - Jej ekran centralny zabłysnął. Pojawiły się na nim wizerunki Poty i Braddona w kunsztownie zdobionych zbrojach. - Oto fragment ich ostatniego listu; właśnie wykopali stare zbroje i to, co znaleźli, zmieni pewne utarte sądy na temat starożytności. Na tych zbrojach, pochodzących z epoki brązu, widoczne są żelazne płaty. - Nie! Patrzył zafascynowany nie tylko na zbroje. Szczególnie na Potę i Braddona, którzy uśmiechali się i pozdrawiali swoje dziecko jak żaden znany mu rodzic. Pota wskazała na jakiś szczegół swojego ubioru, a Braddon w tym czasie poruszał ustami, coś wyjaśniając. Tia nie włączyła dźwięku, a Alex nie potrafił ze swego fotela odczytać znaczenia słów z ruchu warg. - Może nie jest to najistotniejsze, ale nigdy cię nie okłamałam - mówiła dalej. - Naprawdę chcę odnaleźć świat EsKaysów, lecz przede wszystkim po to, by odkryć wirusa, który mnie powalił. - Na dwóch bocznych ekranach pojawiły się inne, starsze zdjęcia. - Zanim zapytasz, mój drogi, oto jestem. Po prawej stronie widzisz mnie podczas przyjęcia z okazji moich siódmych urodzin, po lewej - widzisz mnie z Teodorem Misiem i mięśniowcem Moiry, Tomasem. Ted jest prezentem właśnie od nich. - Przez chwilę milczała. - Sprawdzałam raz jeszcze. Tak, to ostatnie dobre zdjęcie, które mi zrobiono. Pozostałe są ze szpitala, ale pokazuję je tylko mojemu neurologowi. Alex spoglądał na oba zdjęcia, ukazujące tę samą bystro - oką, śliczną dziewczynkę. Była niesamowicie ładnym dzieckiem o ciemnych włosach, niebieskich oczach i szczupłej, delikatnej twarzy, z której nie znikał uśmiech. - W jaki sposób dostałaś się do programu ludzi z kapsuł? - spytał. - Myślałem, że nie przyjmują nikogo powyżej pierwszego roku życia! - Nie przyjmowali aż do mojego przypadku - odpowiedziała. - A to za sprawą doktora Kenny'ego i Larsa, szefa infrastruktury szpitalnej; to dzięki ich staraniom uwierzono we mnie. Uwierzono, że jestem na tyle inteligentna, by zdawać sobie sprawę z tego, co mi się przytrafiło. Mówiąc wprost - że już nigdy nie będę mogła się poruszać o własnych siłach. Wzdrygnął się. - Rozumiem, dlaczego nie chcesz, by ktokolwiek inny zapadł na tę chorobę. - Właśnie. - Wygasiła obraz, zanim zdołał bliżej przyjrzeć się zdjęciom. - Po doświadczeniach ze mną, zaczęto przyjmować do Szkoły - Laboratorium także starsze dzieci. Do dzisiaj przyjęto już trójkę, ale żadne z nich nie jest starsze ode mnie. - Och, moja pani. Jakże niesamowitym musiałaś być dzieckiem! - powiedział, dokładnie akcentując każde słowo. - Lizus - odparowała, ale w jej głosie dało się słyszeć nutkę zadowolenia. - Mówię szczerze. - Nie dał się zbić z tropu. - Zanim zjawiłem się u ciebie, byłem na rozmowach z dwoma statkami. Żaden z nich nie miał twojej osobowości. Ja szukałem kogoś jak Jon Chernov; oni byli jak AI - Już wcześniej wspominałeś o Jonie - rzekła nieco zaskoczona. - Jaki on ma związek z tym, co nas łączy? - Nie mówiłem ci? - zdziwił się i palnął się dłonią w czoło. - A niech to, nic nie powiedziałem! Jon jest człowiekiem z kapsuły. Był nadzorcą infrastruktury stacji, na której pracowali moi rodzice. - Och! - zawołała. - To dlatego... - Co dlatego? - Dlatego traktowałeś mnie od początku normalnie. Patrzyłeś na kolumnę, pytałeś o pozwolenie wejścia na pokład, pytałeś o rodzaj muzyki, jakiej chciałabym słuchać w głównej kabinie. - Jasne, że tak! - powiedział z uśmiechem. - Zanim udało mi się opuścić Akademię, Jon upewnił się, czy mam odpowiednie maniery, by współpracować z ludźmi z kapsuł. Dopiero by mi dał, gdybym kiedykolwiek zapomniał, że tu jesteś i że jesteś tym członkiem załogi, który nie może sobie pójść i zamknąć się w swojej kabinie. - Opowiedz mi o nim - namawiała go. Długo się zastanawiał, zanim przypomniał sobie, kiedy zaczął rozmawiać z Jonem. - Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że on jest wokół mnie, kiedy miałem trzy, może dwa latka. Moi rodzice są technikami chemicznymi na jednej ze stacji poszukiwawczych Lily - Baer. W tamtym czasie nie było na stacji wiele dzieci, gdyż była nowa i jej personel stanowili ludzie młodzi. Ponieważ dziećmi nie miał się kto zajmować, przypuszczam, że Jon zgłosił się na ochotnika do opieki nade mną, gdy nie było w domu moich rodziców. Nie była to ciężka praca, musiał tylko pilnować, by drzwi do mojego pokoju były zamknięte i by roboty domowe o czasie mnie nakarmiły. Myślę jednak, że w pewnym sensie urzekłem go i zaczął ze mną rozmawiać, opowiadać mi bajki, wreszcie programować roboty, by się ze mną bawiły. - Zaśmiał się. - W pewnym momencie rodzice zaczęli obawiać się, że wymyśliłem sobie niewidzialnego przyjaciela. Ponieważ zupełnie z tego nie wyrastałem, chcieli posłać mnie do psychiatry. Na szczęście wtedy ujawnił się Jon i powiedział im, że to on jest tym niewidzialnym przyjacielem. Tia śmiała się szczerze. - Wiesz już, że Moira i ja znamy się od dawna. Odkąd pamiętam, ona zawsze była statkiem kurierskim, który zaopatrywał moich "starszych". Dzięki temu tak długo się znamy. - Zatem jesteś przyzwyczajona do przyjaciół, których nie możesz zobaczyć, ale z którymi możesz porozmawiać. Kiedy poszedłem do szkoły, Jon w pewnym sensie zniknął z mojego życia, dopóki nie zacząłem grać w szachy. On jest świetnym graczem; kiedy zauważył, że regularnie ogrywam komputer, przypomniał sobie o mnie i znowu się pojawił. W samym środku gry. Od tej pory zacząłem przegrywać - przypominał sobie wciąż lekko podekscytowany. - Cóż mogę powiedzieć? - spytała retorycznie. - Myślę, że nie powinienem się skarżyć. Od tamtej pory został moim najlepszym przyjacielem. Był jedynym człowiekiem, który podzielał moje zainteresowania archeologią. Kiedy okazało się, że moi rodzice nie będą w stanie opłacić studiów na uniwersytecie, pomógł mi dostać się do Akademii. Nie wiem, czy wiesz, ale rekomendacje człowieka z kapsuły liczą się dwa razy więcej niż od kogokolwiek innego. - Naprawdę?! - zawołała szczerze zdziwiona. - Czy aż tak ufają naszej ocenie? - Słyszałaś jego przekazy. Jest tak samo jak ja zadowolony z tego, jak potoczyły się sprawy. - Rozłożył ręce. - I to wszystko, co można powiedzieć na mój temat. - Z grubsza - odparła chłodno. - Wyjaśnia to jednak parę kwestii. Kiedy Alex przygotowywał się tego wieczoru do snu, wiedział, że nie zaśnie. Zawsze myślał o Tii jak o osobie. Teraz jednak ta osoba miała konkretną twarz. Jon Chernoy pokazał mu kiedyś, jak prawdopodobnie wyglądałby, gdyby żył poza kapsułą. Alex musiał użyć całej siły woli, żeby nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie wywarł na nim ów widok. Po tym przeżyciu postanowił nie wiązać głosu z wyobrażeniem twarzy. Znał rysy twarzy nie pochodzące od homo sapiens, które wyglądały bardziej ludzko niż oblicze biednego Jona. Lecz Tia była po prostu ładnym dzieckiem. Z pewnością wyrosłaby na wspaniałą kobietę. Zamknięta w tej kapsule jest może wspaniałą kobietą. Normalna dziewczyna pozbawiona normalnego życia. Jak marionetka z obciętymi sznurkami. Nie zamierzał rozbić jej kolumny; nie pociągały go istoty pozbawione życia. Kiedyś spróbował miłości z seksdroidem, ale czuł się potem brudny i wykorzystany. Mimo to jej przypadek wydawał mu się szczególnie tragiczny. Przypadek Jona i jego życie w kapsule było czymś, co każdy uważał za naturalne, jedynie możliwe Tia... Jednak była szczęśliwa. Była tak samo szczęśliwa, jak każdy z jego szkolnych kolegów. Gdzie tu zatem kryła się tragedia? Czyż nie tylko w jego umyśle? Tylko w jego umyśle... CZĘŚĆ SZÓSTA Alex byłby szczęśliwy, gdyby ostatnie dwanaście godzin w ogóle nie miało miejsca. Wrócili z Tią do Bazy Diogenesa po burzliwej wyprawie i oczekiwali na kolejny lot. Tym razem mieli zabrać ze sobą pasażerów. Ponieważ jednak ich "ładunek" miał przybyć zwykłymi liniami kosmicznymi z Instytutu i Centrali, spodziewali się go dopiero za parę dni. Zyskał zatem trochę wolnego czasu dla siebie. W bazie czekało na niego wiele rozrywek i postanowił z nich skorzystać. Teraz strasznie żałował... och, nie z jakichś poważnych przyczyn. Nie zalał się ani nie wpakował w kłopoty. Nie. Po prostu głupio się zachował. Po prostu. Włóczył się, szukając towarzystwa w sektorze portowym, zaglądając do pubów i barów. Otrzymał kilka zaproszeń, ale przyjął tylko jedno: od czarnowłosej, niebieskookiej, cudownej, małej istoty o zaraźliwym, głębokim śmiechu. Miała na imię Bet i była czwartą już w swojej rodzinie amatorką lotów kosmicznych. Nie zastanawiał się, dlaczego ją właśnie wybrał, nie pomyślał nawet, dlaczego odstąpił od swych stałych upodobań, czyli brązowookich kobiet, o kasztanowych włosach i atletycznej budowie ciała. Poznał dziewczynę, która była szefem załogi frachtowca, i było mu z nią dobrze. Obejrzeli spektakl, zjedli kolację i zdecydowali się spędzić noc w pokoju hotelowym. Przez cały ten czas nie zastanawiał się nad przyczyną swojego wyboru i nagle przyszedł moment refleksji. Podczas jednej z intymnych chwil powiedział do niej: "Tia". Myślał, że umrze tam wtedy. Na szczęście młoda dama była inteligentna; zaśmiała się, nazwała go "Grigori" i obróciła wszystko w żart. Kiedy się żegnali, pocałowała go i rzekła mu, że jego Tia jest szczęściarą i żeby ją od niej pozdrowił. Dzięki duchom kosmosu nie musiał mówić jej prawdy. Wszystko, co zauważyła, to mundur Organizacji Światów Centralnych i jego zachowanie sugerujące kontakt z lotami kosmicznymi, nic poza tym. Z pewnością nie pomyślała, że jest mięśniowcem, a on nie wyjaśnił jej, co robi dla Służb Kurierskich. Zamiast wrócić na statek, zaczął się wałęsać. Trafił do superkosmicznego wesołego miasteczka i wybrał pięć najbardziej piekielnych przygód, jakie tam oferowali. Dopiero po piątej jego zażenowanie ustąpiło, ochłonął nieco i zaczął myśleć o przyszłości. W żaden sposób jednak nie umiał zapomnieć o tym, co się stało. Całe szczęście, że dziewczyna nie domyśliła się, kim jest Tia. Mięśniowcy mają o wiele cięższe przeprawy z konsultantami. Centrala nie puszczała płazem podobnych wykroczeń. Obawiano się, iż może to doprowadzić do takiej obsesji, że mięśniowiec zapragnie człowieka z kapsuły fizycznie, a to byłby koniec dla całego statku. Wrócił do doków z mieszanymi uczuciami. Nie miał pojęcia, co z tym wszystkim począć. Nie wiedział, czy w ogóle można coś z tym zrobić. Tia jak zwykle czule powitała swojego mięśniowca, gdy tylko pojawił się na pokładzie. Dała mu trochę czasu, żeby doprowadził się do porządku. Oczywiście porządku według pojęć Alexa. - Dostałam spis pasażerów - powiedziała, kiedy zajął się swoimi zwykłymi obowiązkami. - Chcesz go zobaczyć? Dowiesz się, czego możemy się spodziewać przez kilka następnych tygodni. - Jasne - odrzekł Alex, ożywiając się trochę. Prezentował się bardzo kiepsko, kiedy wrócił; Tia stwierdziła, że trochę za ostro świętował. Nie wyglądał na skacowanego, ale prawdopodobnie przez ostatnie dwa dni spędzał aktywnie czas przynajmniej przez dwadzieścia dwie godziny na dobę. Gdy opadł na swój fotel, włączyła dla niego ekran. - Oto kierownik naszej grupy, doktor Izak Hollister - Aspen. Był to najstarszy z pasażerów; doktor czterech nauk, chudy jak słomka, gładko ogolony, siwy jak gołąbek. Sprawiał wrażenie człowieka, który powinien się złamać przy pierwszym podmuchu wiatru. - Ma cztery doktoraty, opublikował dwanaście książek i dwieście artykułów. Do tej pory był już szefem dwudziestu zespołów poszukiwawczych. Ma podobno niezłe poczucie humoru. Posłuchaj. Odtworzyła wybrany fragment. - Muszę nadmienić - mówił Aspen skrzeczącym, nierównym głosem - że kilku moich kolegów sugerowało, iż powinienem siedzieć przy biurku i pozwolić młodszym zająć się pracą na terenie wykopalisk. Góż - kontynuował z chytrym uśmieszkiem - zamierzam pójść za ich radą. Będę siedział za biurkiem w mojej kopule i pozwolę młodszym grzebać się w pyle planety. To będzie chyba rozsądne rozwiązanie. Alex zarechotał. - Podoba mi się. Już się bałem, że to będzie nudna podróż. - Na pewno nie z nim na pokładzie. A oto jego zastępca, podwójny doktor Siegfried Haakon - Fritz. Gdyby ten tu dowodził, czekałaby nas dość ponura wycieczka. Przywołała obraz Fritza. Był to facet o kwadratowej szczęce, oczach bez wyrazu i monumentalnych rysach twarzy. Mógł stanowić model dla posągu ortodoksyjnego komunisty, na przykład: Robotnik w służbie strefy albo Człowiek cnoty w poszukiwaniu nawrócenia. Jego fizjonomia nie zdradzała czegoś takiego jak poczucie humoru. Wydawało się Tił, że gdyby spróbował się uśmiechnąć, to głowa pękłaby mu na pół. - To wszystko, co mam. Pięć minut milczenia. Nie powiedział ani słowa. Być może nie ufa nagraniom i dlatego nie przemówił. - Dlaczego? - spytał Alex zdziwiony. - Ma jakiś wewnętrzny uraz do nagrywania własnego głosu? - Jest praktykującym darwinistą - powiedziała. - Och, bracie! - wykrzyknął Alex z obrzydzeniem. Praktykujący darwiniści byli uważani za dziwaków i Tia była szczerze zdziwiona, że ktoś taki znalazł się w Instytucie. Generalnie traktowano ich jako przedstawicieli paranauki. Osobiście Tia także nie uznawała nauk politycznych za dziedzinę poważnych poszukiwań. - Jego zapatrywania polityczne nie są jasne - mówiła dalej. - Ponieważ jednak nic na niego nie znaleziono, w danych zapisano, że nie zawsze jego zapatrywania zgadzały się z polityką Instytutu. Tak zazwyczaj określa się kogoś, komu raczej się nie ufa; mimo to nie ma podstaw do usunięcia go ze stanowiska czy w ogóle z Instytutu. - Rozumiem - rzekł Alex. - Zatem ani słowa o polityce w jego pobliżu. Będzie to temat zakazany w głównej kabinie. Kto następny? - Pracownicy naukowi. Ci mają już doktoraty z innych dziedzin, lecz teraz pracują nad doktoratem z archeologii. - Podzieliła główny ekran na dwie części i zaprezentowała ich równocześnie. - Po prawej Les Dimand - Taylor, homo sapiens, po lewej Treelrish - Yrnal - Leert, z rasy Rayanthan. Treel jest płci żeńskiej. Les ma doktorat z biologii, Treel z ksenologii. - Hmm, czy dla Treel jej specjalizacja nie jest zbyt "ludzka"? - spytał Alex. Les był postawnym, mocno opalonym facetem, o miłej powierzchowności. Tylko jego oczy były nieprzeniknione. Treel wyglądała na ssaka zimnego chowu, gdyż od kości policzkowych w dół pokrywało ją gęste, brązowe futerko. Jej duże, okrągłe oczy patrzyły bystro wprost przed siebie, widząc wszystko. Odnosiło się wrażenie, że przez te oczy nagrywa każdy szczegół. - Nie mam niestety ich głosów, tylko statyczny obraz - kontynuowała Tia. - Oboje podlegają bezpośrednio Aspenowi. - Nie kamiennej twarzy? - spytał Alex. - Zresztą to logiczne. Każdy student lub doktorant mu podległy musiałby wyglądać jak jego klonowana kopia. Nie wyobrażam sobie, by ktoś inny mógł z nim długo wytrzymać. - A oto nasi magistranci. - Znowu podzieliła obraz. - Pracują nad swym pierwszym doktoratem. Obaj płci męskiej. Aldon Reese - Tambuto, człowiek, i Fred, z rasy Dushayne. - "Fred"? - parsknął Alex. - Interesujące. Dushayne nie mógł wyglądać bardziej "nieludzko". Miał kwadratową, płaską głowę - dosłownie. Był płaski na czubku głowy; płaska twarz, spłaszczone policzki. Był jasnozielony i nie miał ust, tylko cienką otoczkę wokół jamy gębowej. Dushayne byli radykalnymi wegetarianami. Na swej rodzinnej planecie żywili się wyłącznie sokiem z drzew i owoców. Poza ich światem wystarczała im woda z glukozą i inne płyny. Charakteryzowali się olbrzymim poczuciem humoru. - "Fred"? - powtórzył. - Fred - odpowiedziała spokojnie Tia. - Niewielu ludzi umiałoby wymówić jego prawdziwe imię. Jego organ głosu stanowi wibrująca membrana na czubku głowy. Nieźle może posługiwać się naszą mową, natomiast my jego nie za bardzo. - Wyłączyła ekran. - Zaoszczędzę ci ich wypowiedzi; są bardzo podekscytowani, jak wszyscy młodzi naukowcy, a to będzie ich pierwsza wyprawa. - Ratuj mnie! - zawył Alex. - Masz być miły - powiedziała protekcjonalnie. - Nie pozbawiaj ich złudzeń. Pozwól, by to zrobiły następne dwa lata, które tam spędzą. Zamachał rękami. - Nie zamierzam uświadamiać im, jaki koszmar ich tam czeka. Ile mają szans na to, że zostaną tam na zawsze? Dwadzieścia procent? A będzie ich tylko sześciu. - Szansę, że złapią coś nie tak makabrycznego są o wiele większe - stwierdziła. - Aktualnie honor bycia pechowcem przysługuje przede wszystkim doktorantom i zastępcom szefa. To oni bowiem wykonują najistotniejsze prace przy wydobywaniu znalezisk. Magistranci zazwyczaj przesiewają piasek lub sporządzają katalogi znalezisk. Alex już jej na to nie odpowiedział, gdyż pod śluzą pojawili się pierwsi pasażerowie. Zjechał na dół windą, by ich przywitać, a Tia wysłała roboty do załadunku bagaży. Obaj młodzi "ludzie" zasypali Alexa pytaniami, gdy tylko weszli do windy. Biedak odpowiadał im od czasu do czasu, nie pojmując jednak połowy z tego, o czym mówili. Tia postanowiła mu pomóc. - Witajcie na pokładzie, Fred i Aldon. - Włączyła się w ten nieład swoim jasnym, mocnym głosem. Zamilkli i przez chwilę rozglądali się w poszukiwaniu głośników. Fred oprzytomniał pierwszy. Ponieważ jednak jego twarz nie była przystosowana do okazywania ekspresji, nauczył się wyrażać ją językiem ludzi. - Na początku było słowo! - wykrzyknął z przejęciem. - Ty jesteś statkiem mózgowym, czyż nie, moja pani? Niesamowite, ale w jego głosie można było doszukać się typowo angielskiego akcentu. - Dokładnie tak, sir - rzekła. - AH - 1033, do usług i do rozmowy. - Ohooo! - odezwał się Aldon z prawdziwym przejęciem. - Polecimy statkiem mózgowym? Zaokrętowali nas na statku mózgowym? Ohooo, nigdy nawet nie widziałem takiego statku z bliska. Uch, jakie jest twoje prawdziwe imię? - Powoli się odwrócił, starając się znaleźć miejsce, do którego powinien mówić. - Hypatia, a krócej Tia - odpowiedziała mile zaskoczona zachwytem i taktem młodego człowieka. - Nie zwracaj się do jakiegoś specjalnego miejsca, przyjmij po prostu, że jestem całym statkiem. Tak w rzeczy samej jest. Mam nawet oczy w waszych kabinach. - Zaśmiała się na widok zakłopotanej miny Aldona. - Nie martw się, nie będę ich używała. Wasze prawo do prywatności jest dla nas święte. - Wskażę wam kabiny i będziecie mogli sobie wybrać którąś z nich - zaoferował Alex. - Wszystkie są jednakowe; zarezerwowałem tylko jedną, najbliżej głównej kabiny, dla doktora Hollistera - Aspena. - Cudownie! - wykrzyknął Aldon. - Ohooo, tu jest lepiej niż na statku pasażerskim! Tam musiałem dzielić kajutę z Fredem i jeszcze dwoma innymi facetami. - Tak było - potwierdził Fred. - Towarzystwo Aldona bardzo mi odpowiadało, ale ci dwaj byli, jakby to powiedzieć, zepsutymi młodymi bęcwałami? Mieli aspiracje wysoko urodzonych bez najmniejszych do tego podstaw. To było niezwykle meczące i odrobina prywatności dobrze nam zrobi. Czy możemy zatem...? Młodzi archeolodzy układali swoje rzeczy w kabinach, gdy na pokładzie zjawili się dwaj ich starsi koledzy. Ci przybyli oddzielnie. Pierwsza przyszła Treel, przyjmując powitania ze spokojem adeptki sztuki Zeń i wprowadzając się do pierwszej pokazanej jej kajuty. Tuż po niej przybył Les Dimand - Taylor. Gdy tylko wszedł na pokład, Tia poznała w nim eks - żołnierza, mimo że nie zasalutował w kierunku kolumny. Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy Alex pokazał mu kabinę. - Wszystko jedno co, mój stary - powiedział Taylor z nerwowym tikiem. - To lepsze niż baraki, zapewniam cię. Tio? Czy czasem nie wydajesz w nocy jakichś niespodziewanych odgłosów? Boję się - zaśmiał się lekko zawstydzony - boję się nagłych hałasów podczas snu. Lekarze nazywają to pamiątką po "nieszczęśliwych przeżyciach". Drzwi będę miał zamknięte, więc nie będę nikomu przeszkadzał, ale.. - Zakwateruj doktora tuż przy kabinie Treel, Alexie - zdecydowała. - Doktorze Dimand - Taylor... - Les, moja droga - poprawił ją z lekkim uśmiechem. - Dla ciebie i twoich przyjaciół - Les. Uwolnijcie mnie choć na chwilę od tego brzemienia. Kiedy ludzie słyszą o moich tytułach, zaczynają mnie zanudzać opowieściami o swoich problemach biofizycznych. Nie lubię im wtedy mówić, że zainteresowałbym się ich kośćcem, gdyby przeleżał parę tysięcy lat pod ziemią. - Zatem, Les - odrzekła. - Podejrzewani, że znasz Treel? - Bardzo dobrze. Niezwykle rozważna osoba. Jeżeli będzie moją sąsiadką, nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek coś usłyszał z jej kabiny. - Zdawał się zaskoczony tym, że Tia nie nalegała, by wdał się w szczegóły dotyczące jego dolegliwości. - Wasze kabiny znajdują się między ładowniami i są specjalnie wygłuszone - powiedziała Tia. - Nie powinieneś niczego słyszeć. Poza tym mogę w nocy włączyć ci dodatkowe wyciszenie, jeżeli sobie tego zażyczysz. Rozluźnił się. - Byłoby to bardzo miłe z twojej strony. Mój zwierzchnik, doktor Aspen, poinformował wszystkich o mojej przypadłości, więc wiedzą, że nie wolno zwracać się do mnie znienacka. Myślę, że nie powinno być żadnych problemów. Zajął się rozpakowywaniem rzeczy i Alex wrócił do głównej kabiny. - Były komandos - stwierdziła krótko Tia. - Znalazłaś to w jego danych? - spytał Alex. - Myślałem, że takie rzeczy są utajnione. - Jeżeli wiesz, gdzie szukać i czego szukać, to podane fakty łatwe są do odszyfrowania - powiedziała. - Gdzie? Na pewno nie w danych z Instytutu. Pamiętaj, żebyś się nie skradał po pokładzie, mój drogi. - Od kiedy zaniedbałem swoje uciążliwe ćwiczenia karate, wydaje się to dobrym pomysłem. - Przez chwilę się zastanawiał i poszedł do swojej kabiny. Moment później wrócił z czymś, co wyglądało jak bransoletka z dzwoneczkiem. - To jest najnowszy krzyk mody ostatnich miesięcy. Kupiłem ją, ale niezbyt mi się spodobała, więc jej nie noszę. - Założył bransoletkę na but. - I już. Teraz zawsze będzie mnie słyszał, nawet gdy zapomnę chodzić na palcach. - Dźwięk dzwoneczka nie był głośny, ale dostatecznie dobrze słyszalny. - Świetny pomysł. A oto i sam szef. Alex, idź mu pomóż. Mięśniowiec zbiegł na dół i wziął od Aspena jego bagaż. Nie było tego dużo, ale doktor nie mógł już zbyt wiele dźwigać. Tia zastanawiała się, dlaczego Instytut nadal wysyłał na wyprawy tego starego już człowieka. Zrozumiała to, gdy znalazł się na pokładzie. Wszyscy jego podwładni natychmiast skupili się wokół niego, pałając entuzjazmem. Ponieważ dyskusja toczyła się w jego kabinie, poprosił Tię o pozwolenie na przeniesienie jej do głównego pomieszczenia i o możliwość skorzystania z jednego z ekranów. - Oczywiście - odpowiedziała Tia. Była w pewnym sensie oczarowana doktorem Aspenem, który nazywał ją "my lady" i poświęcał jej tyle samo uwagi, co swoim studentom i doktorantom. Gdy przeszli do głównej kabiny, doktor Aspen skierował wzrok ku kolumnie. - Mówiono mi, że interesujesz się archeologią i sporo wiesz na jej temat, my lady - powiedział, zajmując miejsce przy jednym z bocznych monitorów. - I ty także, Alexie. Proszę zatem, żebyście czuli się pełnoprawnymi członkami naszego zespołu. Jeżeli odkryjecie, że o czymś zapomnieliśmy lub coś przeoczyliśmy, zwróćcie nam, proszę, na to uwagę. Alex był zaskoczony; Tia nie. Znała już trochę Aspena z nagrań. Jego fama urosła do swoistej legendy. Każdy student pragnął polecieć z nim na wykopaliskowe stanowisko. Jego wiedza, osobowość i umiejętności dydaktyczne prawie zawsze zapewniały przyszłą karierę. Taki był Aspen - inspirujący, otwarty na pytania, a zarazem doskonały naukowiec i poszukiwacz zabytków. W jednej chwili uczniowie utworzyli wokół niego krąg. Nawet Alex był tym wszystkim zafascynowany. Tia tymczasem bystro wypatrywała brakującego członka załogi. Czuła, że Haakon - Fritz celowo opóźnia swoje przybycie, by zostać powitanym przez studentów doktora Aspena. Sądziła, że gdy to się nie stanie, będzie spodziewał się wielkich przeprosin. Nie zamierzała zrobić mu tej przyjemności. Połączyła się z portowym systemem obserwacyjnym i spostrzegła Haakona - Fritza na długo przedtem, zanim był osiągalny dla jej własnych sensorów. Miała więc sporo czasu, żeby przerwać toczącą się dyskusję. - Moi państwo! Doktor Haakon - Fritz przekroczył bramy portu. Treel i Les wymienili spojrzenia, ale nie powiedzieli ani słowa. Aspen tylko się uśmiechnął i podniósł się z fotela, gdy Tia zatrzymała nagranie, które było przedmiotem ich dysksji. Alex zbiegł na dół, by powitać Haakona - Fritza przy windzie. Doktor nie został więc przywitany widokiem pleców rozdyskutowanej młodzieży; zamiast tego natknął się na mięśniowca Służb Kurierskich czekającego na niego przy windzie. Zaś na górze oczekiwała reszta grupy, a zwierzchnik zgotował mu szczególnie serdeczne powitanie. Nie zdradził niczego mimiką twarzy, ale Tia miała wrażenie, że był niezwykle zaskoczony. - Witamy na pokładzie, doktorze Haakon - Fritz - powiedziała, kiedy szybko ściskał dłonie członków zespołu. - Mamy dla pana przygotowanych pięć kabin do wyboru, jeżeli zależy... - Jeśli macie tu więcej niż jedną wolną kabinę - przerwał jej szorstko Haakon - Fritz, zwracając się nie do niej, ale do Alexa - to chciałbym zobaczyć je wszystkie, zanim dokonam wyboru. Tia znała już dostatecznie dobrze Alexa, by wiedzieć, że był wściekły. Jednak zachował się wyśmienicie. - Oczywiście, profesorze - powiedział, świadomie myląc jego tytuł. - Proszę za mną. Skierował się ku mieszkalnej części statku, pozwalając, by Haakon - Fritz sam niósł swoje torby. Treel wydała z siebie dźwięk, który zabrzmiał jak wyraz największego zdegustowania; Fred przewrócił oczami, co było chyba jedynym sposobem wyrażenia ekspresji, jaki mógł się pojawić na jego twarzy. - A niech to - rzekł z wyrazem niezwykłego zdziwienia. - To było po prostu niewybaczalne! - On jest... praktykującym darwinistą - powiedziała Treel. - Za pozwoleniem, sir - zwróciła się do Aspena. - Wiem, że uważa go pan za świetnego naukowca, ale jestem szczęśliwa, iż to nie jemu podlegam. Fred wciąż był zażenowany. - Praktykujący darwinista? - zapytał. - Czy ktoś jest w stanie wyjaśnić zdumionemu, młodemu wegiemu, co to wszystko znaczy i dlaczego on był tak niegrzeczny w stosunku do lady Tii? Tia postanowiła podjąć wyzwanie. - Praktykujący darwiniści uważają, że prawa Darwina powinny odnosić się do każdej dziedziny życia. Jeżeli ktoś ulegnie wypadkowi, nie pomogą mu. Jeżeli trzęsienie ziemi zniszczy miasto, należy jego mieszkańców zostawić samym sobie. W razie zarazy powinno się posłać tylko najpotrzebniejsze środki, odizolować ofiary, by umarły lub przeżyły w zależności od indywidualnych predyspozycji. Jak zauważyliście, niektórzy fanatyczni wyznawcy praktycznego dar - winizmu uważają, że istnienie ludzi z kapsuł jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem. Niektórzy nawet nie przyjmują do wiadomości tego, że istniejemy. Profesor Aspen pokręcił ze smutkiem głową. - Wyśmienity naukowiec, a tak spaczony przez fanatyzm - powiedział, ponownie siadając w fotelu. - Z tego właśnie powodu niczego więcej nie osiągnie. Miał szansę, mógł prowadzić indywidualne prace poszukiwawcze, ale odmówił rozważania jakichkolwiek teorii, które nie były zgodne z jego własną. Teraz może być najwyżej pomocnikiem szefa takich wykopalisk, jak nasze. - Popatrzył ze smutkiem na twarze czwórki swoich uczniów. - Niech to będzie dla was lekcją, żeby nigdy fanatyzm nie przesłonił wam oczu. - Problem z fanatykami sprowadza się do tego - wtrąciła się Tia - że zamykają się oni w pojęciach własnego umysłu i nie przyjmują niczego, co nie pasuje do tych pojęć. Najgroźniejsze w ich zachowaniu nie jest to, że gotowi są umrzeć, by dowieść słuszności swych twierdzeń, ale to, że gotowi są zabić, by słuszność tę udowodnić. - Dobrze powiedziane, my lady. - Doktor Aspen znowu spojrzał na ekran. - Teraz, znając zwyczaje Haakona - Fritza, który długo będzie się dąsał w swojej kabinie, możemy wrócić do naszej dyskusji. Zespół rozpoznawczy zostawił wykopaliska w niezłym stanie; sprzęt był poukładany, kopuły napompowane i pozamykane, stanowiska zabezpieczone przed zniszczeniem. Grupa Aspena postawiła dwie nowe kopuły i drugie laboratorium. Zaczęła się normalna praca. Wszystko wydawało się w porządku; grupa była na miejscu, nawet grubiański Haakon - Fritz spuścił nieco z tonu, wziął się do pracy. Nie było przyczyn, dla których AH - 1033 miałaby pozostawać na tej planecie. Zwłaszcza że mogła odwiedzić inne nowo założone kolonie archeologów. Jednak rozkazy były wyraźne. Alex i Tia doskonale wiedzieli dlaczego, nawet jeżeli wydawało się to dziwne. Statki Organizacji Światów Centralnych obarczone były swoistymi zadaniami, wyznaczonymi przez Instytut, a wynikającymi z sytuacji każdej nowo założonej kolonii. Grupy archeologiczne tego typu były dobierane ze szczególną starannością, i to nie tylko ze względu na ograniczoną liczbę personelu. Chodziło tu o ich osamotnienie. Czyhało na nich wiele niebezpieczeństw. Całą ich listę Tia przedstawiła kiedyś Alexowi. Nie było sensu wystawiać ich od pierwszego dnia na próbę. Dlatego kandydaci na członków ekipy przechodzili najpierw testy i badania psychologiczne. Sprawdzano ich zrównoważenie psychiczne w warunkach osamotnienia i w stosunku do reszty grupy. Oczywiście istniała tu możliwość pomyłki i takie pomyłki już się zdarzały. Czasami prowadziły one wręcz do morderstwa, innym razem do próby samobójstwa. Problemy natury psychologicznej pojawiały się z reguły na samym początku pracy zespołu, kiedy działania przygotowawcze były już zakończone. Wtedy to stres związany z nową sytuacją życiową mógł się przerodzić w coś poważniejszego. Jeżeli cokolwiek miało się zdarzyć, zdarzało się właśnie na początku. Zespół przez kilka tygodni przelotu zajmował ciasne kajuty wahadłowca. Były to idealne warunki do narodzin stresu, który mógł wywoływać wzajemne niechęci. W myśl rozkazów Instytutu wahadłowiec musiał pozostać na miejscu pod byle jakim pretekstem i prowadzić baczną obserwacje tego wszystkiego, co działo się na planecie. Trzeba było zwrócić szczególną uwagę na personalne konflikty, nietypowe zachowanie się kogoś z zespołu i na to, czy stare dziwactwa nie przerodziły się czasami w obsesje. Personel statku zobowiązany był upewnić się, że na planecie nie dojdzie którejś nocy do potwornego mordu. Alex najbardziej martwił się Lesem i jego syndromem wstrząsu psychicznego, który mężczyzna zapewne przeszedł w przeszłości. Tia natomiast miała wiele innych problemów, a raczej obawiała się, że się dopiero pojawią. Szczególnie interesowała się Fredem i Aldonem, dla których był to pierwszy pobyt na tak małym stanowisku poszukiwawczym. Poza tym Aldon nigdy przedtem nie był na innej planecie. Pomijając niegrzeczne jej traktowanie, Haakon - Fritz okazał się wręcz bez skazy pod względem przystosowania się do nowych warunków. Wiedziała, że przebywał już na kilku planetach i na żadnej nie sprawiał kłopotów. Także i tym razem, gdy tylko zabrał się do pracy, wydawał się nią pochłonięty i chętnie współdziałał z innymi. Takim właśnie przedstawiały go nagrania z poprzednich wykopalisk. Nie było wzmianki o tym, że patrzy na sprawy zawodowe poprzez filtr swego fanatyzmu. Aldon i Fred natomiast uczestniczyli przedtem tylko w pracach stuosobowego zespołu szacującego. Oznaczało to, że była tam wystarczająca liczba ludzi, by mogli rozładować swe emocje; nie byli zmuszeni do codziennego oglądania tych samych twarzy, do rozmawiania z tymi samymi osobami. Przez pierwszych parę dni wszystko wydawało się w porządku. Może nie był to idealny zespół, ale w pewnym sensie się dogrywał. Zarówno Alex, jak i Tia odetchnęli z ulgą. Przynajmniej jedno z nich zrobiło to za wcześnie. Tej nocy zaczął padać zimowy deszcz. Tia zajęta była przeglądaniem nagrań, które skopiowała w bazie. Szukała kolejnej możliwej inwestycji, podobnej do tej z Largo Draconis. Było późno, bardzo późno; osiedle pogrążone było w ciszy i ciemności. Alex nazywał tę porę nocą. Spał już w swojej kabinie. Tia postanowiła także skorzystać z dobrodziejstwa trzygodzinnego głębokiego snu, gdy burza nagle rozpętała się na dobre. Było to oberwanie chmury. Ściana deszczu i wiatru z taką siłą uderzyła w jej skórę, że Tia niemal zadrżała. Chwilę potem huk gromu i błysk wyrwały Alexa ze snu. - Co? - wymamrotał nagle rozbudzony. - Jak? Co? Potrząsnął głową, by się dobudzić, gdy kolejna błyskawica rozdarła niebo i wstrząsnęła Tia. - Co się dzieje? - zapytał, gdy Tia wbijała liny stabilizujące obok swych stóp. - Czy ktoś nas atakuje? - Nie, Alex, to burza - odpowiedziała, upewniając się, że wszystko jest pozamykane i że roboty pomocnicze są na pokładzie. - Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam. Niesamowita burza. Włączyła swoje zewnętrzne kamery tak, by Alex mógł zobaczyć żywioł. Sama upewniła się jeszcze, czy jest dostatecznie zabezpieczona przed wyładowaniami elektrycznymi. Alex przeszedł do głównej kabiny i opadł na swój fotel trochę przerażony siłą huraganu, który szalał wokół nich. Błyskawice praktycznie bez przerwy oświetlały niebo. Było jaśniej niż w dzień. Huk gromów przerodził się w jeden ryk, a ściana deszczu chłoszcząca okolicę ograniczała widoczność do tego stopnia, że słabo widzieli własne urządzenia zewnętrzne. Wszelkie próby nawiązania łączności radiowej z obozowiskiem spełzły na niczym. - Co się u nich dzieje? - spytał nerwowo Alex. - Nie mamy możliwości sprawdzenia - odpowiedziała ociągając się. - Poprzedni zespół też przeszedł przez coś takiego, więc przypuszczam, że i tym razem baza nie zostanie zmyta z powierzchni planety. Kopuły mieszkalne mają specjalne zabezpieczenia antystatyczne, ale kto wie, co może stać się ze sprzętem? Zwłaszcza przy tak silnych wyładowaniach. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby przyznać jej rację. Deszcz przez ponad godzinę dokładnie zalewał każdy źle zabezpieczony obiekt. Szalejące gromy dopełniały aktu zniszczenia. Gdy burza przycichła, wieści z bazy nie były najlepsze. Pioruny zniszczyły generator zasilający pole ochronne bazy. Została po nim kupa na wpół stopionej aluminiowo - plastikowej masy. Tia pierwszy raz coś podobnego widziała. Gromy musiały walić w niego bez przerwy. Generator wspomagający nie nadawał się do użytku, mimo że Haakon - Fritz wraz z Lesem pracowali nad nim przez całą noc. Zbyt wiele części było uszkodzonych. Prawdopodobnie od chwili załadowania go do skrzyni nikt nigdy go nie sprawdzał. Kto wie, ile wykopalisk obsłużył w takim stanie. Teraz jednak grupa doktora Aspena musiała drogo płacić za te zaniedbania. Tia przeprowadziła rano rozmowę z Aspenem. W samej bazie nie było wielkich zniszczeń, jednak to, co się stało, mogło mieć poważne konsekwencje. Nie posiadali generatora zasilającego pole ochronne. Pozbawieni byli zatem obrony przed miejscową fauną, od insektów zaczynając, a na groźnych drapieżnikach kończąc. Gdyby ogromne owady wielkości myszy stały się agresywne, nie mieliby żadnych szans, by utrzymać je z dala od obozu. Zwykłe ogrodzenie nie było żadną przeszkodą dla chmar owadów. Wiedzieli o tym z relacji poprzedniej grupy. - Nie mam w ładowniach podobnego generatora - powiedziała Tia. - Nie mam też nawet połowy części, których potrzebujecie do naprawy zapasowego urządzenia. Nikt nie wspominał o burzach takich jak ta, ale nie możemy odrzucić przypuszczenia, że to się powtórzy. Ile takich kataklizmów wytrzymacie? Zbliża się zima, a ja nie mam pojęcia, co robią wtedy tutejsze zwierzęta. Czy nie powinniście się ewakuować? Doktor Aspen wydął usta w skupieniu. - Nie widzę przyczyny, dla której powinniśmy to uczynić, my lady - odpowiedział. - Generator był jedynym urządzeniem bez właściwych zabezpieczeń. Poprzedni zespół przetrwał tutaj zimę bez żadnych incydentów. Nie ma tu nic na tyle wielkiego, by nas przerazić. Najwyżej trochę insektów, prawdopodobnie do pierwszego mrozu. A te szakalopodobne stwory będą wokół nas krążyć, robiąc sporo hałasu, lecz zbyt się boją, by nas zaatakować. Alex jak zwykle położył nogi na konsolecie i przyznał rację archeologowi. - Ja także nie widzę tutaj jakiegoś wielkiego zagrożenia. Chyba że pioruny zniszczą coś bardziej istotnego dla przeżycia. To, co mówili, niezbyt się podobało Tii, ale nie spierała się z nimi. - Jeżeli tak to widzicie - zgodziła się. - Jednak zostaniemy tu aż do końca owych deszczy. Na wszelki wypadek. Zostali. Lecz nie było już więcej takich burz, jak ta pierwsza. Deszcze stały się łagodniejsze, zaczynały się koło północy i trwały do świtu. Czasami jakiś grzmot budził Alexa. Doszła do wniosku, że pierwsza burza musiała być jakimś wybrykiem natury, czymś nie do przewidzenia. Przestała też dziwić się poprzedniej grupie, że o niczym podobnym nie wspomniała. Lecz to nie załatwiało sprawy zepsutego generatora. Pogoda była coraz bardziej zimowa, a deszcz zostawiał na wszystkim warstewkę lodu. Topniał on około południa, jednak do tego czasu trudno było poruszać się po okolicy. Dlatego zespół zmienił godziny pracy. Zaczynali koło dziesiątej, a kończyli o dwudziestej drugiej. Mimo obietnic, doktor Aspen upierał się, by pracować razem ze swoimi studentami. Ale nikt, nawet Haakon - Fritz, nie chciał pozwolić na to, by szef ryzykował upadek na śliskiej powierzchni. W tym czasie Tia zrobiła spis najpotrzebniejszych rzeczy. Nagłe ochłodzenie spowodowało, że wszystkie małe zwierzęta pochowały się lub przeszły w stan hibernagi. Szakalom coraz trudniej było znaleźć pożywienie i w naturalny sposób łączyły się na okres zimy w stada. Miały teraz większe szansę w polowaniu na duże gryzonie i zwierzęta roślinożerne. Coraz liczniejsze ich stada zaczęły regularnie krążyć wokół obozu. Tia mogła pogratulować sobie wyboru miejsca do lądowania. Znajdowała się pomiędzy bazą a wykopaliskami; swobodnie stąd obserwowała zarówno bazę, jak i archeologów. Szakale przyglądały się pracującym ze wzgórz wokół obozowiska... Ze wzgórz, które nie były otoczone polem siłowym. Podzieliła się swoimi obawami z Alexem, który zauważył, że bestie zawsze rozpierzchały się na oznakę choćby cienia agresji ze strony człowieka. Jeszcze raz rozmawiała z doktorem Aspenem, który z kolei stwierdził, iż zwierzęta prawdopodobnie szukają czegoś do upolowania i odejdą, kiedy uznają, że nic tu nie znajdą. Nie miała więcej okazji, by poruszyć ten temat. Ponieważ nad planetą krążyły dwa księżyce, i to w różnych fazach, noce nie były tu ciemne. Chyba że padało. Podobnie przestały być ciche. Stada szakali rozpoczynały swój koncert, gdy tylko słońce gasło, i wyły, ile sił, aż do pierwszych kropli deszczu. Tia stała się wkrótce ekspertem w dziedzinie rozpoznawania wydawanych przez nie odgłosów. Rozróżniała wspólne, długotrwałe wycie od nagle urywanego jakby śmiechu lub płaczu. Najbardziej złowieszcze było to, które wydobywało się z pełnej piersi, czyli zawołanie łowieckie. Umiała po tym wyciu określić ich położenie, wiedziała, kiedy coś goniły, wiedziała, czy dopadły ofiarę, czy też ją straciły. Tii nie podobał się jednak rozwój wypadków. Stado liczyło teraz około sześćdziesięciu sztuk, którym niezbyt się wiodło. Najprawdopodobniej ruch wokół obozowiska spłoszył większość zwierzyny stanowiącej ich pożywienie. Dlatego wszystkie małe sfory połączyły się w jedno wielkie stado. Łatwiej było w ten sposób coś upolować, ale o najedzeniu się nie było mowy. Były coraz bardziej wychudzone i zdesperowane. Na sześć prób upolowania jakiegoś trawożercy udawała się jedna. Polowały już tylko dwa razy w nocy. Czy powinnam zasugerować, by zespół zaczął je karmić? Może należałoby podrzucić im coś od czasu do czasu? Ale czy to nie stworzy problemów w przyszłości? Mogłoby to spowodować uzależnienie stada od ludzi, co z pewnością nie byłoby korzystne. A może udałoby się wyprowadzić w ten sposób stado na inne terytorium? Ale jeżeli przez to szakale przestaną się bać ludzi? Cała ta sytuacja przywiodła jej na myśl stare rosyjskie baśnie. Trojki brnące przez śnieg, rżące z przerażenia konie i wilki pędzące śladem uciekających. Stado coraz bardziej przybliżało się każdej nocy, każdej nocy coraz wyraźniej było słychać skowyt. Właśnie nadchodził czas nocnej przerwy w pracy zespołu. W kopułach nie groziło ludziom żadne niebezpieczeństwo. Ponieważ cały teren był oświetlony reflektorami, zwierzęta nie odważyły się przekroczyć jasnego kręgu. Trzymały się na skraju poświaty, pogrążone w ciemności. Kiedy wszyscy byli już bezpieczni, Les zdalnie wyłączał światła. Do tej pory nie było żadnych problemów. Szakale krążyły zwykle z dala od siedzib mieszkalnych. Jakby odpowiadając na jej przemyślenia, stado wydało odgłos, gdy pierwszy z archeologów zaczai opuszczać jasno oświetlone stanowisko. Były bardzo blisko. Tia szybko włączyła czujniki podczerwieni. Sfora znajdowała się tuż, tuż, na wzgórzu po prawej stronie od wykopalisk! Drapieżniki spoglądały na dół, w kierunku grupy. Przewodnik stada znowu zawył. Nie było wątpliwości, tym bardziej że natychmiast odpowiedziały mu inne. To było nawoływanie do ataku. Łup w zasięgu; czas na polowanie. Przewodnik stada patrzył wprost na archeologów. Naukowcy obejrzeli się, czując, że coś jest nie tak. Zarówno szakale, jak i archeolodzy zamarli w bezruchu. Oczy zwierząt lśniły czerwonymi refleksami odbijającego się w nich blasku reflektorów. Takie było oczywiście naukowe wyjaśnienie tego zjawiska. - Alex - powiedziała stanowczo. - Mamy problem. Wyskoczył ze swej kabiny jak oparzony, zerknął przelotnie na ekran i popędził do ładowni statku, gdzie znajdowały się grawitacyjne sanie, zwane ślizgowcem. Wtedy w furii dzikiego ataku stado puściło się w dół zbocza. Haakon - Fritz rzucił się do ucieczki jak światowej sławy sprinter, zostawiając resztę za sobą. Wydawało się, że cały wszechświat teraz zupełnie dla niego nie istniał. Bogowie! Aspen nie może biegać... Jednak Les i Treel nie zamierzali pozostawić Aspena, by stał się specjalnością a la carte. Porwali szefa między siebie, jakby mieli to opanowane od dawna. Dosłownie unieśli go w górę i zaczęli z nim uciekać. Za nimi podążali Fred i Aldon, tworząc coś w rodzaju tylnej straży. Szakale były coraz bliżej, a do kopuł mieli jeszcze sporo metrów. Kiedy stado zbiegło już ze zbocza, a piątka uciekających pokonała trzy czwarte drogi, Haakon - Fritz dotarł do najbliższego budynku. Gwałtownie uderzył w pneumatyczny zamek drzwi i wpadł do środka. Chwilę potem zamknął je od wewnątrz. Czerwone światełko nad futryną potwierdzało szczelne ich zamknięcie. - Alex! - wołała Tia z przerażeniem, widząc, jak szakale nieubłaganie zbliżają się do swych ofiar. - Alex, zrób coś! - Nigdy nie czuła się tak bezsilna. Sanie grawitacyjne poruszały się bezszelestnie, ale miały zainstalowane głośniki dużej mocy. Służyły one do przekazywania wiadomości w locie, ale i do urozmaicania pilotom czasu muzyką. Do jej sensorów dotarł nagle przeraźliwy ryk hard rocka. Gdy zwróciła w tamtym kierunku swoje kamery, zobaczyła, jak Alex pędzi z pełną szybkością i z włączoną na cały regulator muzyką. Nieznany ryk i skowyt wstrzymał na chwilę pogoń szakali. Zwierzęta zaczęły się oglądać, wreszcie stanęły zdezorientowane, szukając źródła owego hałasu. Były to dla nich dźwięki tak niesamowite, że nie wiedziały, jak zareagować. Alex wjechał w środek stada, a one uskakiwały na boki. Nie był w stanie wziąć na ślizgowiec uciekającej piątki, gdyż musiałby się prawie zatrzymać i sfora z pewnością by ich dopadła. Gdyby jednak zdołał zwrócić uwagę szakali na siebie, istniała szansa, że to on będzie przedmiotem ataku. To dawało możliwość ucieczki pozostałym. Taka myśl zapewne przyświecała Alexowi, gdy ruszył w kierunku stada. Dzięki temu reszta miała wystarczająco dużo czasu, by dotrzeć do drugiej kopuły. Biegli zatem co sił w nogach, a Alex krążył wśród szakali, koncentrując ich uwagę na sobie. Wykonywanie różnego rodzaju manewrów między krwiożerczymi zwierzętami, i to tylko metr nad ziemią, nie należało do rzeczy łatwych! Praktycznie nie mógł się pomylić. Ostro zakręcał, przechylając ślizgowiec na jeden bok; unosił czubek sań do góry i nagle opuszczał w dół; prowokował przywódcę stada i w ostatniej chwili odskakiwał, zanim zwierzę zdążyło wskoczyć na ślizgowiec. Wszystko to przy dźwiękach przeraźliwej muzyki z włączonymi sygnałami alarmowymi i z wrzaskiem samego pilota. Alex walczył z szakalami jedyną bronią, jaką dysponował - saniami grawitacyjnymi. Tia żałowała, że nie ma na pokładzie systemu unieszkodliwiania zwierząt - wciąż nie zaaprobowanego przez Instytut. Dzięki choćby urządzeniu ogłuszającemu mogliby się pozbyć kłopotu. Szakale zdały sobie sprawę, że atak oznaczał próbę ich przegonienia lub zabicia. Ponieważ jednak żaden z nich nie został zabity ani zraniony, zaczęły zachowywać się coraz bardziej agresywnie. Musiały rzeczywiście być niesamowicie głodne. Rzucały się na sanie, usiłując je ściągnąć w dół. Tia natychmiast zrozumiała, co się stało. Alex właśnie przeistoczył się z pogromcy w ofiarę. Próbował rozpędzić stado, imitując zachowanie rozsierdzonego byka. Atakował psy zderzakami ślizgowca. Normalnie szakale prawdopodobnie odstąpiłyby i pobiegły szukać łatwiejszej zdobyczy. To był jednak dla nich bardzo ciężki okres i wszystko, co się poruszało, stanowiło dobry kąsek. Alex znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie. Lecz był o wiele lepszym pilotem, niż Tia przypuszczała. Przez cały czas trzymał zwierzęta w bezpiecznej odległości od sań. Jednocześnie kręcił wokół nich nie kończące się kółka i serpentyny. Wtem jeden z większych osobników wykonał potężny skok i wylądował na tylnym zderzaku ślizgowca. - Alex! - znowu zadrżała. Obejrzał się przez ramię i zobaczył nadchodzące niebezpieczeństwo. Posłał sanie w szaleńczy wiraż; boczne silniki wspomagające aż zawyły z przesilenia. Szakal nie dawał za wygraną. Wbił pazury w osłonę zderzaka i przyczaił się nisko. Powoli, krok za krokiem, zaczął iść ku Alexowi. Powodowany czymś, co było mieszaniną natchnienia i szaleństwa, włączył silniki hamujące. Ślizgowiec zatrzymał się w połowie obrotu; siła odśrodkowa cisnęła Alexem w bok, na pasy bezpieczeństwa oraz wyrzuciła szakala na sam koniec pojazdu i w ogóle z sań. Zwierzę poleciało w kierunku sfory, robiąc przy tym co najmniej tuzin koziołków. W tej samej chwili uciekający dotarli do drugiej kopuły. Błysk światła otwieranych drzwi zasygnalizował Alexowi, że są już bezpieczni. Postanowił dalej nie igrać z losem. Pojazd Alexa pomknął w stronę Tii; w tym czasie ona otworzyła wnękę ładunkową i włączyła pole siłowe. Miała nadzieję, że Alex zdoła na czas wyhamować, by nie uderzyć w tylną ścianę. Wiedziała, że nierówno lecący śmigłowiec bardzo łatwo mógł otrzeć się o coś, wchodząc z taką szybkością w pole siłowe. Nawet nie zwolnił, gdy zahaczył o drzwi ładowni. Tia zamknęła je tuż za nim. Nie zwracając na to uwagi, Alex zmniejszył moc silników; pojazd wytracał prędkość, sunąc brzuchem po podłożu, co wywołało deszcz iskier. Zboczył z kierunku lądowania i uderzył w tył ładowni. Przytomny manewr Alexa, wspierany działaniem pola siłowego, osłabił jednak impet uderzenia do tego stopnia, że śmigłowiec lekko tylko wgniótł ścianę wychwytującą. Jeszcze raz Alex zawisł na pasach bezpieczeństwa. Na bokach i z tyłu ślizgu widoczne były ślady zębów próbujących go zatrzymać szakali. Alex siedział przez chwilę nieruchomo, ciężko dysząc. Sensory Tii nie sygnalizowały jakichś obrażeń, więc postanowiła poczekać, aż złapie oddech. Kiedy wreszcie podniósł głowę, Tia z uwagą przyjrzała się jego twarzy. Pokrywał ją rozpalony rumieniec, ale nie było na niej widać oznak szoku lub bólu. - Cóż - powiedziała spokojnym i zrównoważonym głosem. - Zdaje się, że wiesz, jak zrobić na kimś wrażenie. Zamrugał oczami - zaraz potem opadł swobodnie na fotel i szczerze się roześmiał. Nikomu nie było do śmiechu następnego dnia, gdy Haakon - Fritz wyszedł ze swego ukrycia i spotkał się z resztą zespołu. Nie miał wyboru, Tia zagroziła, że wpuści do środka szakale, jeżeli nie wyjdzie z kopuły. Oczywiście była to czcza pogróżka, ale Haakon tego nie wiedział. Tak jak i inni praktykujący darwiniści nie pojmował zdolności i człowieczeństwa statków mózgowych. Les obezwładnił go, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Jakimś sprytnym chwytem unieruchomił go całkowicie i zawlókł na statek. Reszta czekała w skupieniu, aż Les wraz z Tia umieszczą Haakona - Fritza w jednej z kabin wahadłowca. Mógł stamtąd obserwować i słuchać, co się dzieje w głównej kabinie, ale nie mógł brać aktywnego udziału w dyskusji. Gdyby próbował wygłosić jedno ze swoich przemówień, Tia mogła za każdym razem rozłączyć przekaz i gadałby wtedy do czterech ścian. Gdy wszyscy zebrali się w głównej kabinie, Tia postanowiła przekazać im najnowsze wiadomości. Nie były najgorsze, ale przynamniej w części nie mogły im się spodobać. Doktor Aspen wyglądał na najbardziej zaszokowanego i zmęczonego. - Nie rozkażemy wam opuścić tę planetę - odezwała się. - Choć mamy takie możliwości. Rozumiemy, że takie rozwiązanie zaprzepaściłoby dorobek waszej dwuletniej pracy. Cztery głowy poruszyły się, z mieszanymi uczuciami przyjmując to, co powiedziała. - To były dobre wieści - stwierdził Alex, zanim ktokolwiek zdążył coś odrzec. - A oto złe wieści. Macie rozkaz pozostania w waszych kopułach aż do czasu przybycia następnego statku kurierskiego. Zamówiliśmy dla was nowy generator i niezbędne części do starego. Wahadłowiec powinien tu przybyć za miesiąc lub dwa. - Ale... - próbował zaprotestować doktor Aspen. - Profesorze, nie macie wyboru. Inaczej natychmiast was stąd zabieramy - powiedziała stanowczo Tia. - Nie pozwolimy na to, byście robili tu cokolwiek wśród tych wałęsających się wokół was drapieżników. Nie mieliście okazji zobaczyć, z jaką zajadłością atakowały Alexa w jego ślizgowcu. Już się nie boją ludzi i są bardzo głodne. Zaatakują was bez litości i mogę się założyć, że właśnie czekają na zapadnięcie zmroku, by tego dokonać. - Wybierajcie, co jest lepsze? - spytał sprytnie Alex. - Strata dwóch miesięcy czy dwóch lat? Ociągając się, doktor Aspen i inni przyrzekli zastosować się do rozkazów. Tylko Fred i Aldon zrobili to z wyraźną ulgą. - Gdyby wyposażyli nas w cholerną broń... - wymamrotał Les pod nosem. - To nie ja ustalałam zasady gry, Les - odparła Tia, zamykając mu usta. - Nie ja. Ale zamierzam ich przestrzegać. I zgodnie z tymi zasadami powinnam ci się teraz kazać spakować i zameldować na statku. - Mówiąc o pakowaniu - podjął Alex. - Potrzebujemy waszej pomocy w załadowaniu rzeczy Haakona - Fritza do ładowni. Wraca z nami. Tym razem Les musiał ukryć uśmiech zadowolenia, a doktor Aspen wyglądał na zakłopotanego. - Nie widzę żadnej przyczyny... - zaczął. - Przykro mi, doktorze, ale my widzimy takie przyczyny - przerwał mu Alex. - Haakon - Fritz pogwałcił podstawowe zasady współistnienia grupy. Nie ulega wątpliwości dla mnie, jak i dla innych, że próbował dostosować rzeczywistość do swoich przekonań. Obiekt owej dyskusji zerwał się w swojej kabinie na równe nogi i zaczął wygłaszać jakąś tyradę. Tia jednak wyłączyła fonię, nie przestając jednocześnie nagrywać jego wypowiedzi. Do tej pory nie mieli dowodu na to, o czym myślał ten człowiek, zamykając drzwi przed kolegami. Teraz swoją wypowiedzią być może sam się zdemaskuje. - Doktorze, niezależnie od motywacji, jakie nim powodowały, zostawił nas - powiedział rzeczowo Les. - Być może jedna osoba więcej mogła w pewnym sensie powstrzymać sforę. A to, że kiedy dotarł do kopuły, zamknął się w niej, zamiast otworzyć drzwi i spróbować nam pomóc... Jego pierwszy postępek można wytłumaczyć tchórzostwem, ale drugi zakrawa na sprawę kryminalną. - Takie prawdopodobnie stanowisko zajmie Forum Śledcze - zgodziła się Tia. - Dopilnujemy, by sprawiedliwie go osądzono, ale nie możemy dopuścić, żeby życie kolejnej istoty zostało przez niego narażone. Po krótkiej dyskusji doktor Aspen zgodził się z pozostałymi. Załoga opuściła statek, pozbierała, co się dało, ze stanowiska i. wróciła do kopuł. Grubo przed zachodem słońca do Tii dobili na ślizgowcu Fred i Les, przywożąc poukładane w skrzyniach rzeczy Haakona - Fritza. Hałas, z jakim je ładowali, świadczył o tym, że nie przejmowali się zbytnio tym, co było w środku. Tia także nie zamierzała ingerować w sposób załadunku bagażu Haakona - Fritza. - Proszę, Les, żebyś dopilnował, by nikt nie opuszczał kopuł - powiedziała z pewnym niepokojem. - Jesteś tu jedynym, któremu mogę zaufać. Doktor Aspen jest zbyt roztargniony, żeby polegać na jego rozsądku. - Twoja prośba jest dla mnie rozkazem, droga pani - odparł Les, podając ostatnią skrzynię jednemu z robotów. - Myślę, że wszyscy się z tobą zgadzają. Nawet Treel, która początkowo podchodziła do całej tej sprawy dość lekko, zmieniła zdanie, gdy przedstawiłaś sposób zachowania się tych zwierząt. - Co się stanie z nieszczęsnym Haakonem - Fritzem? - spytał Fred. - To zależy od forum - odpowiedziała. - Nagrałam jego wypowiedzi dotyczące całej sprawy wygłoszone w kabinie. Mówi w nich o przetrwaniu i o potrzebie ofiar. Jest tam też sporo zdań świadczących o ekstremalnych poglądach członka partii praktykujących darwinistów. To z pewnością mu nie pomoże; ile jednak jest w tym elementów zakazanych, tego nie wiem. - Prawdopodobnie dla sądu żaden z nich - stwierdził Les po chwili namysłu. - Ale forum to się nie spodoba. - Zatem zostanie ukarany przez Instytut. Znajdzie się na liście tych, którzy mogą brać udział najwyżej w pracach wykopaliskowych trzeciej klasy - wyciągnął śmiałe wnioski Fred. - Nie będą brali pod uwagę jego doświadczenia i jeżeli są rozsądni, wyślą go do pracy wymagającej podstawowych umiejętności. Spędzi resztę życia wśród nas, magistrantów, katalogując zbiory. - Reasumując, nie znajdzie już nikogo, kto chciałby mu zaufać - wtrącił się Alex. - Nikogo o zdrowych zmysłach. - Poklepał bok Tii. - Cieszcie się, że nie musicie wracać z nami - podsumował. - Jeżeli wydawało wam się, że podróż tutaj z nadąsanym Haakonem - Fritzem była okropna, wyobraźcie sobie, co byłoby teraz! CZĘŚĆ SIÓDMA Kiedy wrócili do głównej bazy z zamkniętym w kabinie Haakonem - Fritzem, na Tię czekała wiadomość. Była tajemnicza. Zawierała tylko słowa: "Połącz się z tym numerem". Był to kod z kolonii L - 5. Po numerze kodu nadawczego domyśliła się, że jest to wiadomość od Larsa. Cóż też mógł od niej chcieć Lars? Zdziwiona, postanowiła odłożyć rozwikłanie tej zagadki do czasu, aż Alex upora się ze sprawami bieżącymi. Załadował ich "gościa" wraz z materiałami o nim na ślizgowiec i poleciał oddać go odpowiednim władzom. Gdy została sama, zadzwoniła pod wskazany numer. - Friesner, Sherman, Stirling i Huff - powiedziała sekretarka po pierwszym sygnale. Tia nie musiała czekać na połączenie, wywnioskowała stąd, że biuro, do którego zadzwoniła, musiało znajdować się w jednej z sześciu najbliższych baz L - 5. - Pośrednictwo inwestycyjne. - Miałam zadzwonić pod ten numer - odezwała się ostrożnie Tia. - Moje nazwisko Hypatia Cade - zająknęła się przez chwilę, gdyż przywykła już do podawania swojego kodu zamiast nazwiska. - Ach, panna Cade, oczywiście - rzekła miłym głosem sekretarka. - Czekaliśmy na telefon od pani. Niech mi będzie wolno wyjaśnić całą zagadkę; Friesner, Sherman, Stirling i Huff specjalizują się w pośrednictwie inwestycyjnym ludzi z kapsuł. Pan Lars Mendoza z "Dumy Albionu" otworzył dla pani konto dla inwestycji, których już pani dokonała. Jeśli zechce pani łaskawie poczekać, to sprawdzę, czy któryś z szefów jest wolny... Tia nie znosiła czekania, ale to trwało mikrosekundę. - Panna Cade - odezwał się miły, męski głos. - Nazywam się Lee Stirling; jestem pani pośrednikiem, jak na razie oczywiście, i mam dla pani dobre wiadomości. Pani inwestycja na Largo Draconis opłaciła się. Być może bardziej, niż się pani tego spodziewała. - Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziała, pozwalając sobie na lekki ton. - Moje oczekiwania były dość wygórowane. - W głosie mężczyzny wyczuła jakąś znajomą nutę. Może był to akcent, albo raczej jego brak? - Czy jednak spodziewała się pani potrojenia swojej cudownej inwestycji? - Nie dał się zaskoczyć Lee Stirling. - Małe, pieniężne nasionko, które pani zasiała, urosło podczas pani nieobecności do rozmiarów solidnego dębu! - Uch - wymamrotała, zaskoczona do tego stopnia, że nie wiedziała, jak się zachować. - Co ma pan na myśli, mówiąc "cudowna inwestycja"? - Cóż, od pani wyjazdu kompanie, w które pani zainwestowała, dwa razy dzieliły się dochodem. Miała pani do wyboru gotówkę albo obligacje, zadecydowaliśmy, że wolałaby pani obligacje, zwłaszcza że ich kurs ciągle rósł. - Stirling starał się mówić rzeczowo, ale jego głos zdradzał podniecenie. - Te obligacje są teraz warte trzy razy więcej, niż wynosiła ich pierwotna cena. - Podział dochodu? - spytała nieśmiało. - Uch, nie bardzo wiem, o co dokładnie w tym chodzi. Jestem nowa... Stirling cierpliwie wprowadził ją w szczegóły tego, co działo się z jej pieniędzmi. - Najważniejszy problem, jaki teraz stoi przed panią, polega na wyborze: sprzedać dzisiaj rosnące wciąż akcje czy jeszcze poczekać? - Co dzieje się na Largo Draconis? - spytała. Koniec końców, jej inwestycja zależała od tego, co wydarzy się w świecie realnym, a nie w obcym jej świecie machinacji giełdowych. Z tego, co zdołała pojąć, przestrzeń biznesu nie bardzo liczyła się z prawdziwą rzeczywistością. - Wiedziałem, że pani o to zapyta. Kupione przez panią przedsiębiorstwa opanowały tamtejszy rynek - powiedział Stirling. - Teraz sytuacja na planecie jest stabilna, nie ma już zagrożenia dzięki dostarczonym urządzeniom. Ceny akcji wciąż idą w górę, ale coraz wolniej. Myślę, że wkrótce się ustabilizują. Na pani miejscu już bym się pozbył akcji. - Proszę to zrobić - powiedziała spokojnie. - Chcę, żeby pan zainwestował wszystkie pieniądze, które zarobiłam, w motoprotetykę, tak bym zaczęła się tam liczyć. Jednocześnie proszę zatrzymać poprzedni kapitał aż do czasu, gdy się z panem skontaktuję. - Już się tym zająłem. Wszystko będzie tak, jak sobie pani życzy. Ciekawy jestem, w co tym razem pani zainwestuje. - Stirling wydawał się zadowolony. - Mam nadzieję, że nadal będzie pani z nami współpracowała. Jesteśmy nową, ale bardzo solidną firmą. Mamy spore doświadczenie i staramy się, by nasi klienci uważali nas za przyjaciół. Miz Friesner była starszym rady w firmie Weisskopf, Dixon, Friesner i Jacobs, my wszyscy jesteśmy jej protegowanymi. Ona jest naszym najlepszym delikatnikiem. - Najlepszym? A więc wy jesteście... - Ludźmi z kapsuł, tak, poza Miz Friesner. Nie wiem, czy się pani orientuje, ale ludzie z kapsuł pracowali na giełdzie od dawna, lecz tylko jako część systemu, bez prawa do inwestycji. Miz Friesner zgodziła się z nami współpracować, kiedy wykupiliśmy swoją niezależność. - Stirling zakaszlał. - Planowaliśmy to już od dawna. Teraz działamy w sieci ludzi z kapsuł, proponując swe usługi tym, którzy jak my nie chcą załatwiać swych interesów poprzez konsultantów, inspektorów czy też adwokatów - oznajmił z irytacją w głosie. - Jesteśmy dorośli, więc możemy sami zadbać o własne interesy. To, że jesteśmy przywiązani do jednego miejsca czy też przedmiotu, nie znaczy, że potrzebujemy dozorców. Odpowiedziała mu miłą dla ucha kompozycją dźwięków, co miało oznaczać całkowitą akceptację jego poglądów i zapewnienie poparcia. - Niektórzy myślą inaczej. Chodzi mi tu o starsze pokolenie ludzi z kapsuł. Możesz być jednak pewien, że opowiem o tobie kilku moim przyjaciołom. - Dyskrecja zapewniona. - Stirling roześmiał się. Muszę ci powiedzieć, że po twoim fenomenalnym starcie wszyscy jesteśmy niezwykle ciekawi, w co tym razemza - inwestujesz. - Dowiesz się o tym za kilka dni - obiecała i zakończyła rozmowę. Cóż, teraz nadszedł czas, by coś znaleźć. Nie liczyła oczywiście na takie szczęście jak ostatnio. To byłoby zbyt proste. Tym razem musiała to być kombinacja czyjejś niesolidności i jej własnych umiejętności przewidywania nieszczęścia. Na początek wyodrębniła te wszystkie kolonie poszukiwawcze, które nie miały więcej niż sto lat. Okres ten wydawał się jej dostatecznie krótki, by coś, co się cyklicznie powtarza, nie wszędzie się już wydarzyło. Na tym opierała bowiem szansę zarobku. To dość znacznie zawęziło obszar poszukiwań. Skoncentrowała się na podziale na kategorie. Pierwszą, którą wybrała, była powódź. Dlatego przywołała nagrania wszystkich geologicznych i klimatologicznych map wybranych planet i zaczęła badać możliwości zaistnienia tam potopu. W tym też czasie razem z Alexem złożyli zeznania w sprawie Haakona - Fritza, co wiązało się z pozbawieniem praktykującego darwinisty prawa do uczestniczenia w istotnych przedsięwzięciach. Instytut podziękował im za zdemaskowanie tego niebezpiecznego człowieka. Tia jednocześnie postanowiła nie wychodzić z portu, dopóki nie dostarczą jej sprzętu do unieszkodliwiania fauny. Alex był już zmęczony narażaniem życia. Zażądał zamontowania na statku broni. Mogła być zamknięta, a jej użycie obwarowane odpowiednimi przepisami, lecz chciał mieć w zasięgu ręki coś do obrony własnej i innych. - Co by się stało, gdyby te psy były szybsze, bardziej agresywne, sprytniejsze? - pytał. Służby Kurierskie wyraziły zgodę, ale Instytut wciąż oponował. Jego podstawowe założenie pełnego pacyfizmu i nierozprzestrzeniania broni kłóciło się z tym żądaniem. Przepisy były jasne; w żadnej kolonii, która miała styczność z cywilizacjami od epoki żelaza w górę, nie mogła znajdować się broń. "Styczność" oznaczała przebywanie na tym samym kontynencie. Zakaz obowiązywał wszystkich pracowników Instytutu, także tych kontraktowych. Ponieważ statki kurierskie były częstymi gośćmi na tego typu wykopaliskach, zakaz przewożenia broni rozszerzono i na nie. Tia poparła swojego mięśniowca i zwróciła się o pomoc do Organizacji Światów Centralnych i Szkoły - Laboratorium. W końcu jej bezpieczeństwo zależało od działań Alexa. Instytut był temu przeciwny, gdyż obawiał się reakcji opinii publicznej na niewątpliwe pogwałcenie pacyfistycznych zasad. Tia rozumiała ten punkt widzenia, lecz faktem było, że statki kurierskie Instytutu były jedynymi, które nie posiadały na swoim pokładzie nawet broni ręcznej. Ponadto groźba spotkania przemytników była bardzo realna, a oni z pewnością byli doskonale uzbrojeni. Gdyby Organizacja Światów Centralnych zmieniła przepisy i wydała odpowiednie zarządzenia, Instytut nie miałby tu wiele do gadania. W tym samym czasie sprawa Haakona - Fritza nabrała niespodziewanego rozgłosu. Nagrania ukazujące jego bieg olimpijski w kierunku kopuły trafiły jakimś cudem do mediów. Na szczęście stało się to długo po tym, jak Tia przeniosła swoje kopie do archiwum. Nagrania pokazywały także heroiczny bój Alexa ze stadem szakali. Alex stał się gwiazdą dnia; jednak udało mu się skutecznie zniechęcić media do swojej osoby negatywnym nastawieniem do całej tej sprawy i niewyrażeniem zgody na zrobienie mu jakichkolwiek zdjęć. Haakon - Fritz z namaszczeniem udzielał wywiadów i stał się dzięki temu łajdakiem numer jeden opinii publicznej. Instytut nie mógł już wyciszyć tego skandalu. Na ratunek swojemu współwyznawcy przyszli inni praktykujący darwiniści, co całą sprawę uczyniło jeszcze gorszą. A to przez ich skrajne stanowisko dotyczące życia społecznego i buńczuczną retorykę. Ludziom nie podobało się to, iż w oczach tych panów ofiary napaści zwierząt były mizerakami i zawalidrogami, które powinny być wyeliminowane dla dobra rasy. Wyglądało na to, że ów incydent 05 przybiera charakter publicznej rozprawy, niezależnie od tego jak bardzo Instytut starał się jej uniknąć. W przeddzień rozprawy Tia znalazła wreszcie obiekt swojej kolejnej inwestycji. Chodziło o trzecią planetę układu Azteka, znaną pod nazwą Quetzalcoatl. Jedna z największych firm telekomunikacyjnych - Interstellar Teleson, która kontrolowała większość przestrzeni telekomunikacyjnej znanej strony wszechświata, właśnie założyła swą centralę na Quetzalcoatlu. Lokalizacja takiego przedsięwzięcia odgrywała tu dużą rolę. Teren, a raczej cały kontynent, musiał być stabilny tektonicznie, musiał też mieć łagodny klimat. Tu jednak nie zachowano tych zasad. Był to jeden z owych sekretnych kontraktów wysokich rodów i Tia domyślała się, że chodziło o coś innego, istotniejszego, dlatego nie przejmowano się lokalizacją przedsięwzięcia. Ktoś komuś robił tu najwyraźniej przysługę. Być może była to cena, którą musiano zapłacić za jakieś nieczyste machinacje. Upewniła się co do swoich podejrzeń, gdy zobaczyła, że teren jest oznaczony na mapie czerwoną flagą. Dalsze poszukiwania geologiczne potwierdziły, że ten uroczy, nizinny zakątek jest dnem jeziora, do którego spływają wody powodziowe. Oczywiście nie co roku. Quetzalcoatl nie miała tak nierównej orbity jak Largo Draconis, była lekko tylko nachylona. Orbita taka nie powodowała większych zmian na planecie. Lecz dzięki takiemu nachyleniu raz na sto lat biegun pomocny był nieco dłużej niż normalnie poddany działaniu promieni gwiazdy. Wtedy to lodowce zaczynały się topić. Co ciekawe, nie wywołało to gwałtownej powodzi. Wody spływały z gór bardzo powoli. Dopiero kiedy nadchodziły wiosenne deszcze, ich poziom gwałtownie się podnosił. Wówczas niziny zalewane były kilkucentymetrową warstwą wody. Stan taki trwał zapewne przez trzy, cztery lata, zanim wody nie spłynęły i lodowce znowu nie urosły. Interstellar Teleson zajmowała się między innymi super - czułymi przekazami, które wymagały odpowiedniego sprzętu. Z tego też względu większość komputerów musiała być przytwierdzona na stałe do nieruchomego podłoża, nie wyżej niż na wysokości kilku centymetrów. W ten sposób zmniejszano do minimum możliwość ich zniszczenia i zakłóceń w przekazach. Zabezpieczenia te powodowane były obawą przed ingerencją humanoidów, nie natury. Najwyraźniej w korporacji nie uważano natury za godnego przeciwnika. Ten, kto zatwierdzał ów projekt, totalnie zlekceważył klimatyczne i geologiczne uwarunkowania. Inżynierowie ostrzegali wprawdzie przed możliwością podmywania terenu przez morze i powodzie, ale skończyło się na tym, że zakupiono dodatkowe pompy. Tia przypuszczała, że wypompowywały one jedynie wody gruntowe. Z pewnością były bezużyteczne w przypadku powodzi. Zgodnie z przewidywaniami właśnie nadszedł czas topnienia lodowców, a do wiosennych deszczów pozostało tylko kilka miesięcy. Jednocześnie na tej samej planecie istniała firma zajmująca się walką z wszelkimi katastrofami. Jej pracownicy twierdzili, że mogą przywrócić stan sprzed katastrofy w ciągu miesiąca oraz przywrócić sprawność urządzeń, które były zanurzone w słonej wodzie przez ponad rok lub zostały zniszczone przez pożar o szczególnie szkodliwych wyziewach. Interstellar Teleson będzie wkrótce potrzebowała usług owej firmy, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Poza tym Tii podobała się nazwa. Kimkolwiek byli ci ludzie, mieli niezmiernie ciekawe poczucie humoru. Śmiejąc się do siebie, Tia zadzwoniła do Lee Stirlinga i poleciła dokonanie odpowiednich inwestycji. Następnie wysłała inny, starannie zredagowany przekaz do Zniszczeń i Pogorzelisk - Superszybkie Odwracanie. Publiczny proces doktora Haakona - Fritza stał się prawdziwą sensacją ostatniego tygodnia, jednak zarówno Tia, jak i Alex mieli poważniejsze problemy na głowie, niż zajmowanie się tak trywialną sprawą. Nagrania, których Tia dokonała na planecie i w głównej kabinie, stały się publiczną własnością i tyle tylko mieli teraz z tą sprawą wspólnego. Szefowie Instytutu pragnęli wyłącznie tego, by nie wyjść na kompletnych idiotów. W zamian za zgodę na posiadanie broni osobistej przez Alexa zażądali od niego zachowania milczenia. Doskonale wiedzieli, że nagrania to była jedna sprawa, ale dodatkowe uczestnictwo bohatera wydarzeń jeszcze bardziej podniosłoby temperaturę dyskusji, a tego nikt na górze sobie nie życzył. Alex stwierdził, iż nie jest to wygórowana cena. Poza tym niewiele mógł do tego wszystkiego dodać. Zatem, podczas gdy media próbowały ujawnić jak najwięcej szczegółów, a prawnicy i rzecznicy Instytutu starali się wyciszyć całą sprawę, Alex dostał swój zestaw obronny, a Tia sprzęt do obezwładniania fauny. Była to nagroda za milczenie. Właśnie przygotowywali się do swojego kolejnego, kurierskiego lotu, gdy nadeszła nagła wiadomość. Ich kontrakt z Instytutem został zawieszony; Światy Centralne miały dla nich inne zadanie, jako że byli jedynym w bazie statkiem BB. Tym samym zmieniły się nie tylko ich zadania, ale i pracodawca. - Kenny, o co w tym wszystkim chodzi? - spytała Tia, gdy otrzymała plik rozkazów. Nagle stali się statkiem bez wyraźnego przydziału, przeznaczonym do specjalnych zadań. Mieli czekać na polecenia. Przybyli zatem do "Dumy Albionu", gdzie rozkazy przekazał im doktor Kennet Uhua - Sorg. - O to - odpowiedział doktor Kennet, pokazując im obraz z wnętrza jednej z izolatek. Alex aż krzyknął. Tia nie miała mu tego za złe. To, co zobaczyli na ekranie, było trudne do rozpoznania. Z pewnością był to kiedyś jakiś humanoid. Teraz jednak przypominał bezkształtną, humanoidopodobną masę. Gdzieś, wśród nieskończonej liczby otwartych wrzodów, były oczy, usta, twarz. To, co leżało z boku, było kiedyś rękami, u dołu znajdowały się strzępy nóg. Pierwsza otrząsnęła się Tia. - Kto to jest? - spytała zwięźle. - Co mu się stało? - Kto? Nie mamy pojęcia - odpowiedział Kenny głosem bez wyrazu. - Spóźnił się na swój frachtowiec i odlecieli bez niego. Nie wiemy, czy spodziewali się czegoś takiego, czy też po prostu stwierdzili, że jeden z członków ich załogi zaginął. Co ciekawe, wystartowali ze stacji Yamahatchi z szybkością, która nie pasowała do ich raczej nie najnowszego wahadłowca. Miał sfałszowane papiery, a z jego palców zostało zbyt mało, by zidentyfikować go po odciskach. Nawet jeżeli był mordercą czy poszukiwanym recydywistą, identyfikacja na podstawie kodu DNA może potrwać lata. Alex pokręcił głową. Nietrudno było dojść do tego, z jakiego statku pochodził. Każdy, kto chciał skorzystać z usług stacji odnowy lub hotelu, musiał przedstawić obok dokumentów tożsamości papier stwierdzający przynależność do danego wahadłowca. Informacja taka była sprawdzana na macierzystym statku i dopiero po potwierdzeniu przez kapitana prawdziwości danych klient mógł być obsłużony. Pasażerowie mieli oczywiście oddzielną sieć hoteli. - Taka szybkość może oznaczać piratów albo przemytników - powiedział Alex. - Trudno się z tobą nie zgodzić - odparł Kenny. - Kiedy jego czas korzystania z usług stacji odnowy minął, ktoś z obsługi wszedł do jego pokoju i zastał... to. Na szczęście niczego nie dotykał, szczelnie zamknął drzwi i zawiadomił nas. - A co z obsługą stacji? - spytała Tia. - Wszyscy są odizolowani, lecz jak na razie, dzięki bogom kosmosu, u żadnego z nich nie wystąpiły oznaki choroby. - Za co bądźmy im wdzięczni - wymamrotał Alex. - Co mu właściwie jest? - zapytała Tia. Kenny wzruszył ramionami. - Kolejna bezimienna zaraza. Jej symptomy są dość łatwe do zinterpretowania. Bąble, które wkrótce zamieniają się we wrzody zdające się goić, by pojawić się na nowo. Zespół bakterii i wirusów wzmocniony niewydolnością układu immunologicznego. Jak dotąd nie ma na to lekarstwa. Grupa interwencyjna wysterylizowała pokój stacji i na razie nie zaobserwowaliśmy podobnych przypadków. Jak wykazują nagrania, po przybyciu do stacji odnowy ani razu nie opuścił swojego pokoju. - Nie sądzę, by coś podobnego groziło piratom - stwierdziła Tia. - Jednak przemytnicy zabytków... - Dlatego właśnie poprosiłem was tutaj - odpowiedział Kenny. - I dlatego Instytut przekazał was do naszej dyspozycji. Aha, Alex, gdybyś się dziwił, to zajmuję się tym, ponieważ stałem się specjalistą od chorób towarzyszących archeologom. Alex spojrzał znacząco na kolumnę. Tia wiedziała, dlaczego tak patrzy. Czy to możliwe, żeby to była choroba, o której mówił im tajemniczy pan Sinor? Czy powiedział im prawdę, mimo że wystąpił pod fałszywym nazwiskiem? Odpowiedziała na te pytania, wypisując pod wizerunkiem doktora Kenneta: "To musi być zbieg okoliczności. Niemożliwe, żeby to była choroba, o której mówił Sinor. Musiałby być szalony, gdyby na własną rękę chciał ścigać coś takiego". Zerknął pytająco. Dlaczego? "Porażenie układu odpornościowego. Przenoszenie przez powietrze lub dotyk. Pomyśl o tym". Spojrzał ponad ekran i powoli skinął głową. Koszmar, który spędzał sen z oczu ludzkości od dwudziestego wieku; widmo choroby układu immunologicznego przenoszonej przez powietrze lub przez dotyk. Nikt nie chciał nawet o tym myśleć, mimo to specjaliści zajmujący się chorobami zakaźnymi zdawali sobie sprawę, że niebezpieczeństwo jest wciąż żywe. - Stanowicie niezwykły zespół i sądzę, że macie spore szansę odnalezienia źródła naszego kłopotu - powiedział Kenny. - Oczywiście będą nad tym pracowały także Służby Medyczne. Jesteście jednak jedynym wahadłowcem BB, który został nam udostępniony. Instytut nie chciał się zgodzić, żeby jego ludzie byli narażeni na bezpośrednie zetknięcie się z plagą, dlatego odstąpił na jakiś czas od kontraktu z wami. Mnie oddelegowano, bym pomógł wam w nakreśleniu planu działań. Macie jakieś pomysły, od czego by tu zacząć? - W porządku - odpowiedział Alex. - Spróbujmy zatem najpierw zastanowić się nad różnymi możliwościami. Po pierwsze, jaka istnieje szansa, że to może pochodzić ze statku lub stacji przebywającej w zupełnej próżni? - Szansa? Żadna. Zupełna próżnia zabija wszelkie bakterie i wirusy. To nam chyba eliminuje takie miejsca jak asteroidy czy planetoidy. - Kenny wyglądał na mile zaskoczonego. - Pozwólcie, że wywołam Larsa. On od początku obserwował tego biedaka. Musieli chwilę odczekać, zanim Lars zakończył aktualne zajęcia i dostroił swoje fale do fal statku. Przez tę chwilę Tia pomyślała o kilku pytaniach, które chciała mu zadać. - Lars, czy on coś powiedział? - zapytała, gdy tylko Lars pojawił się wśród nich. - Coś, co byłoby dla nas wskazówką? - Głównie bredzi. Myślicie, że coś wam to da? - spytał Lars z dezaprobatą. - Wygląda na to, że nie był nikim związanym z astronautyką. To, co mówił, dotyczyło w głównej mierze pogody; prócz tego majaczył na temat skarbów i złota, jak zwykle w takich przypadkach. - Mówił o pogodzie? - zareagowała natychmiast Tia. - Co dokładnie? - Posłuchaj nagrań. Oczywiście doprowadziłem je do stanu, który gwarantuje w miarę dobry odbiór. Usłyszeli inny głos wydobywający się z głośników: chropowaty, sztucznie gardłowy. - Skarb... złoto... nigdy tyle nie widziałem. Majątek... nie ma księżyca, jak można tu coś zobaczyć? Nie ma księżyca. Ciemno jak w norze kreta. Durna pogoda. Po prostu durna pogoda... śnieg, deszcz, śnieg, błoto - jak mam to wszystko powyciągać? - To tyle - powiedział Lars, wyłączając nagranie. - Mówił o skarbie, braku księżyca, ciemnych nocach i durnej pogodzie. - Może powinniśmy złożyć te wszystkie rzeczy do kupy i odszukać miejsce, w którym mógł być? Dodajmy jeszcze do tego atmosferę i...? - podsumowała Tia. - Co mamy? - Racja. Prawdopodobnie będzie to planeta o owalnej orbicie, mocno spłaszczona, bez satelity, ale podobna do Terry. - Lars był wyraźnie podekscytowany. - Już to widzę. - A co z kategorią wahadłowca, który go zostawił? - spytała Tia. - Sprawdź to w Centrali i aktach wojskowych; w dokach na Yamahatchi wykonują pełną obsługę statków. Jaki typ paliwa tankowali, jeżeli w ogóle je tankowali? W dokach muszą mieć takie zestawienia. Może armia na tej podstawie będzie w stanie określić typ i kategorię wahadłowca. To zawęziłoby nasz krąg poszukiwań. - W porządku. - Kenny zrobił notatki. - Mam jeszcze jeden pomysł. Postaram się sprawdzić, ile czasu minęło od zarażenia naszej ofiary. Gdy zestawimy te wszystkie fakty, powinniśmy się sporo dowiedzieć o gościach na Yamahatchi. - Kenny, być może symptomy choroby wystąpiły już, gdy byli w kosmosie. Dlatego tu go zostawili - zauważyła Tia. - Możliwe, że choroba wykluła się podczas ich pobytu w nadprzestrzeni; gdy dobili do portu, po prostu uzewnętrzniły się jej objawy. - Prawda. Będę musiał wziąć to pod uwagę przy określaniu możliwego rejonu ich pobytu. Postaram się jak najszybciej przekazać wam i innym grupom poszukiwawczym mapę strefy działania. - Kenny rozłączył się, a Alex odwrócił się ku kolumnie. - Tutejszy sektor nie ma najlepszej komunikacji - stwierdził. - Yamahatchi znajduje się na obrzeżach znanego nam wszechświata. Kiedy nic się nie dzieje, wszystko działa; ale w sytuacjach krytycznych jak ta stracimy tygodnie, miesiące albo i lata, zanim czegoś się dowiemy. Potrzebujemy sieci wahadłowców, nie kilku zespołów poszukiwawczych. - Może powinniśmy porozmawiać z Kennym, by włączył do tego Służby Dekontaminacyjne? - spytała. - Oni także nie mają statków BB, ale mają AI - trzmiele wraz z obsługą medyczną na pokładzie. Mogą razem z nami stworzyć sieć, do której złapiemy poszukiwanych. Trochę to potrwa, ale nie powinno być tak źle. - Już to widzę - odpowiedział natychmiast. - Przecież on... - Wywiad! - zawołała nagle, gdy Alex pogodził się już z wizją współpracy z powolnymi statkami Kenny'ego. - Trzeba powiedzieć Kenny'emu, żeby nawiązał kontakt z wywiadem. Niech ich ludzie zwrócą uwagę na podejrzanie chorych, na pogłoski o zarazie lub zarażonych statkach czy też tajemniczych zniknięciach członków załogi wahadłowców! To z pewnością tysiąckrotnie zwiększy nasze szansę na uchwycenie jakiegoś śladu. - Lub też na pogłoski o statkach, które nigdy nie wróciły do swoich macierzystych doków - dodał ponuro Alex. - Prawdopodobnie kiedyś ten lub inny frachtowiec wejdzie w hiperprzestrzeń i już z niej nie wyjdzie. Albo pojawi się na innym krańcu świata bez załogi zdolnej nim sterować. Gdyby mogła, zadrżałaby ze strachu. Zamiast tego poczuła się tak, jakby temperatura w jej skorupie spadła do absolutnego zera. Komputerowe przeszukiwanie przestrzeni kosmicznej na podstawie tak skąpych danych nie było proste. Alex i Tia musieli osobiście przeprowadzać analizę sektorów wytypowanych przez komputer. Niektóre z planet nie pasowały do wzorca, jaki sobie wyznaczyli; ze względu na aktywność tektoniczną i geologiczną różnorodność, które mogły nagle głęboko pogrzebać rzeczy znajdujące się na powierzchni; ze względu na bez - deszczową lub bezśnieżną pogodę; na gęstą zabudowę czy też brak kontynentów zastąpionych niezliczoną ilością małych wysepek. Inne były bardziej zbliżone - terropodobne obiekty bez widocznych zmian czy punktów orientacyjnych. Planety, na których występują deszcze i śniegi okrywające powierzchnię na kilka metrów; za głęboko, by kopać. Do poszukiwanych przez nich rzeczy musiano dotrzeć przypadkowo. Być może w czasie kopania fundamentów pod jakąś bazę lub po prostu podczas niewinnego przekopywania gruntu. Chorągiewki na mapach oznaczały tereny kolonii rolniczych. Instytut natomiast pooznaczał planety, na których miał swoje zespoły. Tia wkrótce zorientowała się, że szefowie Instytutu próbują w jak najgłębszej tajemnicy ukryć fakt zarazy roznoszonej prawdopodobnie przez znaleziska. Gdy tylko zakończyli pracę nad mapami, postanowili trochę zmienić plan swych działań. Chcieli najpierw posprawdzać bazy i porty wolnocłowe, szukając innych ofiar. Mogli zrobić to o wiele prędzej niż jakikolwiek AI - trzmiel czy też wahadłowiec pilotowany przez delikatnika. Szybsze były jedynie statki o napędzie nadprzestrzennym, ale żaden z nich nie był do ich dyspozycji. Nie mieli wielu szans na znalezienie czegokolwiek, dopóki nie pojawią się gdzieś kolejne ofiary. AH - 1033 przyrzekł sobie uczynić wszystko, co możliwe, by wpaść na trop tajemniczego wahadłowca. Była to swoista walka z czasem; wiedział o tym każdy, kto zajmował się tą sprawą. Gdyby zaraza dopadła jakąś wielką, podróżującą w kosmosie społeczność, to szansę na jej zwalczenie, nim umrą miliony niewinnych humanoidów, byłyby nikłe. - Alex! - zawołała trzeci raz Tia, zwiększając nieco siłę dźwięku swych głośników. Wreszcie odpowiedział, ale nawet teraz nie oderwał wzroku od swego zajęcia. - Co, kochanie? - wyszeptał głosem bez wyrazu, wpatrując się w wyświetloną na ekranie mapę topograficzną jakiejś planety. Zdawał się nie zwracać uwagi na fakt, że ciężko było mu skoncentrować wzrok na jednym punkcie. Przejęła kontrolę nad monitorami, wyłączając umieszczony przed nim ekran. Zamrugał i popatrzył zdziwiony w jej kierunku. - Dlaczego to zrobiłaś? - spytał. - Byłem właśnie pochłonięty analizowaniem... - Alex! - powiedziała dobitnie. - Od ponad pół godziny przyglądasz się temu samemu obrazowi. Prawdopodobnie wcale go nie widzisz. Od ponad sześciu godzin nic nie jadłeś, nie spałeś od dwudziestu. Nie wspomnę o tym, że nie kąpałeś się i nie przebierałeś od czterdziestu ośmiu godzin! Zmrużył oczy i popatrzył na wygaszony ekran. - Nic mi nie jest - zaprotestował lakonicznie. - Nieprawda - odrzekła. - Nie możesz nawet prosto utrzymać głowy. Popatrz, jak ci się ręce trzęsą! Kawa nie zastąpi snu! Ścisnął skronie, by zagłuszyć natarczywy szum w głowie. - Nic mi nie jest - upierał się. Wydała niemiły odgłos i błysnęła na niego swymi ekranami. Skrzywił się boleśnie. - Widzisz? Nie panujesz nawet nad swoimi reakcjami. Jeżeli nie będziesz jadł, rozchorujesz się, jeżeli nie będziesz spał, stracisz zdolność koncentracji, a jeżeli nie będziesz się mył i przebierał, odeślę cię do dezynfekcji. - Już dobrze, kochanie, już dobrze - odparł, obejmując kolumnę i tuląc ją. - Przygotuj mi coś do zjedzenia; zaraz przyjdę do kuchni. - Co to znaczy zaraz? - spytała ostro. - Gdy tylko wezmę prysznic i zmienię ubranie. Ociężale podniósł się ze swego fotela i poszedł do kabiny. Chwilę potem usłyszała szum prysznica. Nie pomyliła się co do swych podejrzeń: woda, w której się kąpał, była przeraźliwie zimna. Cóż, próbujemy się dobudzić, hmm. Nie, kiedy chcę, byś odpoczął. Przejęła kontrolę nad temperaturą wody i odrobinę ją podniosła; dostatecznie wysoko, by nie drażnić jego komórek. Ten niewinny zabieg chyba podziałał, gdyż kiedy wszedł do kuchni, zaczął ziewać. Podała mu jedzenie z lekkim środkiem nasennym; był zbyt zmęczony, by cokolwiek zauważyć. Nie dostał też kawy, o którą się upominał, lecz napój ziołowy. Pogłaskał jej pomocniczą konsoletę, jakby dotykał czyjegoś ramienia w celu zwrócenia na siebie uwagi. Często tak robił, szczególnie ostatnio. Podobnie dotykał jej kolumny, jakby to było ramię starego, drogiego przyjaciela. - Tio, moja kochana, nie zdajesz sobie sprawy, że już prawie skończyliśmy? Tylko dwa sektory do sprawdzenia. Jeśli policzyć ten, nad którym aktualnie pracuję, to trzy. - Ten mogę skończyć sama - stwierdziła spokojnie. - Nie muszę jeść, na sen poświęcam tylko trzy godziny dziennie. Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale nie poślesz tam żadnego statku szybciej tylko dlatego, że mi tu umrzesz. Poza tym pracując w takim stanie, łatwo możesz coś przeoczyć, być może klucz do całej tej sprawy. - Ale... - Jego próbę protestu przerwało ziewanie. - Bez sprzeciwów - odpowiedziała. - Mogę zablokować dostęp do danych i zrobię to na następnych osiem godzin. To jest rozkazr a jeżeli nie będziesz chciał się do niego zastosować, wezwę na pomoc Służby Medyczne. Był zbyt zmęczony, by okazać swe niezadowolenie, zbyt zmęczony, by w jakiś sposób zaprotestować. Przez ostatnich kilka dni spał po cztery godziny na dobę. Budził się nerwowo przed normalnym czasem, którego potrzebował organizm, by odpocząć. Napięcie, w jakim żył, brało górę nad rozsądkiem. Czuła, że tym razem zaśnie przynajmniej na osiem godzin, nawet jeżeli tego nie chciał. - Niczego nie odkryjesz, działając półprzytomnie - przypomniała mu. - Pamiętasz, czego uczyli cię w Akademii? Zrób to porządnie lub nie rób tego wcale. - Poddaję się. - Wyrzucił ręce w górę i pokręcił głową. - Jesteś dla mnie za dobra, kochanie. Chwilę potem wstał i powlókł się do kabiny. Rzucił się na koję i natychmiast zasnął. Tia uczyniła coś, czego nigdy dotąd nie robiła. Pozostała swym okiem w jego kabinie, przyglądając się, jak śpi, i zastanawiając się nad wydarzeniami ostatnich dni. Nie tylko na chwilę, ale i na całe godziny zapominała 0 tym, że jest zamknięta w kolumnie. Rozmawiali przecież zachowywali się jak normalni ludzie, nie jak mięśniowiec i jego mózg. W jakiś dziwny sposób niedookreślone granice, które ich dzieliły, gdzieś zniknęły. Do tego zaczął ją nazywać "miłością" lub "kochanką". Powtarzał to coraz częściej, zwłaszcza gdy nie kontrolował swoich emocji. Gładził i głaskał jej konsoletę lub kolumnę w taki sposób, jakby dotykał czyjejś ręki, by zwrócić na siebie uwagę, uspokoić tego kogoś lub coś zasugerować. Nie sądziła, aby zdawał sobie sprawę z tego, co robił. Jego działanie było pozazmysłowe, niezwykle naturalne. Dlatego nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Mogła to być zwykła próba zwrócenia jej szczególnej uwagi na to, o czym mówił. Wielu ludzi używa wtedy takich zdrobnień, spieszczeń. Jednak do tej pory Alex tak nie mówił. Oczywiście mógł nie czuć się jeszcze zbyt swobodnie i dlatego się kontrolował. Jak długo się w końcu znali? Nie dłużej niż kilka miesięcy. Wydawało jej się, że minęło całe życie. Nie - powiedziała sobie twardo. - To nie może nic znaczyć. Po prostu zna mnie już na tyle dobrze, by pozbyć się wszelkich uprzedzeń i samokontroli. Im szybciej zakończą przygotowania i wyruszą w kosmos, tym szybciej wszystko wróci do normy. Sprawdźmy, czy uda mi się przeanalizować dwa z trzech pozostałych sektorów, zanim się obudzi... Władze portu, który tajemniczy frachtowiec zgłosił jako cel swej następnej podróży, nic nie wiedziały o podobnym statku. Tia jednak nie spodziewała się niczego innego. Podobne frachtowce lubiły zmieniać swe plany lotu. Jeżeli to byli rzeczywiście przemytnicy, z pewnością nie zostawili wiadomości, gdzie można ich znaleźć. Miała tylko nadzieję, że nie przybyli do wyznaczonego portu, ponieważ kapitan tak zdecydował, a nie dlatego, że dryfują teraz gdzieś w kosmosie. Pozwoliła Alexowi prowadzić wszystkie rozmowy. Nabył niezwykłej wprawy w wyciąganiu z rozmówców najistotniejszych informacji. Doskonale przy tym umiał się wcielić w kogoś, komu się nie odmawia. Tym razem wmówił szefowi przylotów, że jest agentem firmy kolekcjonerskiej; właśnie szuka pewnego statku, który podobno tu się pojawił, a którym jego agencja jest zainteresowana. Alex zakończył rozmowę ze stacją i odwrócił się ku ekranowi Tii z konspiracyjnym wyrazem twarzy. - Jak ty to robisz? - spytała po chwili milczenia. - Jak udaje ci się przekonać tych wszystkich ludzi, że rozmawiają z kimś zupełnie innym? Roześmiał się, a ona rozwinęła na ekranie mapę tutejszego sektora, zamieniając ją w trójwymiarowy obraz. - Odkąd pamiętam, zawsze należałem do jakiegoś kółka teatralnego. Oto moje kolejne hobby. Nigdy nie brałem tej zabawy w teatr na serio, chociaż byli i tacy, którzy twierdzili, że jestem w tym dobry. To proste, wyobrażam sobie, że jestem osobą, którą chcę być, i zaczynam zachowywać się tak, jak ona by się zachowywała. - Cóż - powiedziała, gdy zaczęli się zastanawiać nad miejscem postoju poszukiwanego statku. - Gdybym była przemytnikiem, dokąd bym poleciała? - Stacja Lermontowa, Presleya, Korngolda, Tunga - zaczął je wyliczać na palcach. - Mogli oczywiście polecieć gdzieś dalej, ale tam zajmą się nimi ludzie z wywiadu; dowiemy się, gdy się pojawią. - Pod warunkiem oczywiście, że człowiek, którego wywiad tam wysłał, wie, za co bierze pieniądze. Dlaczego Stacja Presleya? - spytała. - Przecież to tylko siedziba szefów koncernów wydobywczych na małym asteroidzie. - We władaniu wysokiego rodu - odpowiedział, rozkładając się wygodnie na fotelu z rękami pod głową. - Pieniądze za cenne eksponaty. Bogaci górnicy. Nie wszyscy mają maniery ludzi z ery kamienia łupanego. - Sądziłam, że górnicy są... szorstcy w obyciu - powiedziała. Pokręcił głową. - Górnicy są ludźmi jak wszyscy. Można wśród nich spotkać różne jednostki. Wielu próbuje zbić majątek; niektórzy wyciągają szczęśliwy los, który pozwala im na kaprysy w stylu wysokich rodów. Mają dość pieniędzy, by kupować antyki i jest im obojętne, skąd one pochodzą. I jeszcze jedna sprawa. Konsorcjum Presley - Lee y Black kupi rudę od każdego, nawet od podejrzanie błąkającego się wahadłowca. Być może zatem nasi przyjaciele popełnią tu jakiś błąd. Możemy ustanowić nagrodę za współpracę i zobaczymy, co z tego wyniknie. - Nagrodę wraz z ostrzeżeniem - dopowiedziała. - Mam tylko nadzieję, że nam uwierzą. Najpierw zatem do Lermontowa, potem Tung i Presley? - Ty tu dowodzisz, kochanie - odrzekł pogodnie i zredagował rozważną notatkę dla prasy na każdej ze stacji. Nie zamierzał wywołać paniki, lecz jednocześnie owa notatka musiała brzmieć w taki sposób, by ludzie chcieli z nimi współpracować. W dodatku nie mogli nikogo narażać na zachorowanie. Notatka zatem głosiła, że poszukiwany statek może być zainfekowany anthraxem III, poważną, ale uleczalną chorobą. Wysłał wiadomość do sieci informacyjnej i zwrócił się ponownie do Tii: - Ty jesteś pilotem. Ja tu jestem tylko balastem. - To najekonomiczniejsza trasa - powiedziała, porównując swój plan lotu z planem Kontroli Ruchu Kosmicznego. - Trzy dni do Lermontowa, jeden do Tunga i półtora dnia do Presleya. Mimo twierdzenia Alexa, że jest on tu jedynie balastem, ani on, ani Tia nie spędzili trzech dni podróży do Lermontowa bezczynnie. Cały czas przeglądali nadchodzące od innych zespołów meldunki dotyczące poszukiwanego statku. Dokładnie analizowali każde słowo, szukając choćby cienia śladu tajemniczego obiektu. Kiedy dobili do Lermontowa, Alex zarzucił sieci. Tym razem wcielił się w podejrzanego dealera dzieł sztuki, który poszukuje tanich okazów. Osobników takich jak on było mnóstwo. Wyrzekali się jakiejkolwiek etyki, byle tylko kupić coś za bezcen, nie pytając oczywiście o pochodzenie przedmiotu. Potem sprzedawali to średnio zamożnym kolekcjonerom, którzy chcieli zaimponować swoim przyjaciołom lub szefom. Wielcy przemytnicy nie robili interesów z takimi dealerami; a już na pewno nie, gdy w grę wchodziły wartościowe przedmioty. Jednak załoga statku załadowanego po brzegi antykami, na które żaden z możnych tego wszechświata nawet nie spojrzy, będzie szukała kontaktu z podrzędnymi dealerami. Także Tia doskonale pasowała do tej roli. Jej kadłub nie wyróżniał się niczym specjalnym spośród innych statków. AH - 1033 wyglądał na stary model bez nadprzestrzennego napędu; taki, który mógł wynająć każdy, kto przemierzał kosmos w interesach. Lermontow był typowym portem dla pojedynczych frachtowców i statków o wątpliwej reputacji. Nie był to port iście piracki ze względu na bliskość nadprzestrzenną Centrali, ale kontrolerzy przylotów niezbyt bacznie przyglądali się przybywającym tu wahadłowcom; w dokach natomiast chętniej widziano gotówkę niż podpisy świadczące o prawdziwości papierów. W niezliczonych barach i restauracjach można było bez obaw dobić niezbyt czystych targów. Tam właśnie zjawił się ubrany w neonową tunikę Alex. Tia obawiała się, że może zostać zdemaskowany, a ona nie będzie w stanie mu pomóc. Nie mógł nawet wziąć ze sobą czujnika kontaktowego; systemy antyszpiegowskie zainstalowane w każdym z tych barów wykryłyby go zaraz po przekroczeniu progu. Mogła tylko śledzić wiadomości nadchodzące ze stacji, szukać innych opcji dotyczących "ich" statku i mieć nadzieję, że zdolności aktorskie Alexa są tak dobre, jak sam uważał. Alex nauczył się sztuczki z piciem dawno, dawno temu. Przydawała się wtedy, gdy chciał być trzeźwy, robiąc jednocześnie wrażenie pijanego. Wszystko polegało na manualnej zręczności. Trzeba było pozwolić rozmówcy wypić drinka, niezauważenie zamienić szklanki i pozwolić mu wypić drugiego. Potem zamawiało się następną kolejkę. Po trzech kolejkach twój kompan praktycznie nie zauważał już, że nie pijesz, szczególnie jeżeli to ty stawiałeś. Dzięki wam, duchy kosmosu, za kredyt Służb Medycznych! Spoglądał przez okno baru "Pink Comet", którego neon swą jaskrawością przyćmiewał nawet jego strój. Szybko zorientował się, że towar, którego poszukuje, nie jest tu oferowany. Odmowa była jednak na tyle uprzejma, że nie musiał wychodzić oknem. W rzeczy samej to, co tu oferowano, było raczej na wpół legalnymi usługami niż dobrami materialnymi. Barman nie miał pojęcia, kto może czymś takim handlować, lecz wiedział, kto może wiedzieć, i odesłał Alexa do "Rimrunners". Kilka kolejek później przeżywał męki, nie mogąc pozbyć się kogoś, kto chciał mu koniecznie sprzedać porno - zabawki i seksdroidy. Zaraz potem przyczepił się do niego facet, który twierdził, że nie potrzebuje żadnych antyków, lecz okazów sztuki prymitywnej. - Z tych antyków nie ma już żadnych pieniędzy - udowadniał mu stary, waląc sękatą pięścią w stół. - Nikt już nie chce antyków, pieprzony rynek wypiął się na nie! Mówię ci... sztuki prymitywne idą teraz jak woda! Alex musiał kompletnie spić starego, by się od niego uwolnić. Dzięki tej rozmowie odkrył jednak, że bar, którego szukał, nazywał się "Rockwall". W "Rockwall" trafił na sporo tanich rzeczy, lecz nie takich, o które mu chodziło. W lokalu panowała osobliwa atmosfera niezwykłego spokoju i dyskrecji. Barman obsługujący bar zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na rozmowy swoich klientów. Wokół sali rozmieszczone były na wpół zakryte wnęki ze stolikami w środku. Były tak skonstruowane, że na zewnątrz nie wydostawał się najmniejszy szmer. Światło było przyciemnione, a całe otoczenie sterylnie czyste. Ceny także nie były wygórowane. Idealne miejsce dla niezbyt uczciwych transakcji. Alex dał znać barmanowi, czego szuka, następnie rozejrzał się po sali i usiadł przy jednym z wolnych stolików. Wkrótce jego konto zostało obciążone ponad setką betańskich urn pogrzebowych, dwudziestoma figurkami z pumeksu przedstawiającymi rg'kedańskich bogów - węży i trzema prześlicznymi małymi czaszkami pochodzącymi z Kanathi. Czaszki te były tyle warte, że sądził, iż zarówno Instytut, jak i Służby Medyczne wybaczą mu jego pozostałe zakupy. Oprócz tego nabył najbardziej dziwaczną rzecz, jaką tu zobaczył, a mianowicie figurkę tańczącej sowy pochodzącą ze starej Terry. Została prawdopodobnie skradziona jakiemuś załogantowi. Alex przyrzekł sobie, że odszuka właściciela i zwróci jej lub jemu te figurkę. Nie była cennym zabytkiem, ale być może stanowiła dla kogoś specyficzną pamiątkę rodową, która przypominała o domu. Dla kogoś takiego była to zapewne rzecz bezcenna. Koszty zakupu tych rzeczy pokrywało jego konto kredytowe, natomiast on sam płacił na miejscu gotówką. Wyglądało to całkiem zgrabnie. Pierwszy sprzedawca, który nazwał siebie Rock'n'Run, przywołał do ich stolika barmana. Barman podszedł z kasetką, Alex wypisał czek należny za wszystkie rzeczy plus dziesięć procent dla baru. Następnie barman wypłacał gotówkę handlarzowi i wszyscy byli zadowoleni. Alex rozmawiał tam także z kilkoma załogantami różnych frachtowców, wypytując ich zręcznie o pogłoski na temat zarazy lub skażonych statków. Usłyszał tylko znane już od dawna historie o "Betan Dutchmanie", o "Home - coming" i o "Alice Bee". Były to opowieści sprzed dziesięciu lat. Nic nowego. Został aż do zamknięcia, obserwując uroczo uśmiechniętego barmana, który przeliczał w duchu gotówkę, jaką Alex u niego zostawił. Być może zastanawiał się też, który klient przebije tego w wysokości dawanych napiwków. Alex doskonale pamiętał, co kiedyś powiedział mu Jon Chernov na temat ludzi z wywiadu: "Muszą pokrywać połowę kosztów poniesionych w czasie akcji, więc bynajmniej nie są rozrzutni. Jeżeli kiedykolwiek będziesz coś robił dla wywiadu, nie żałuj pieniędzy na wielkie gesty. Nikt cię nie będzie podejrzewał. Lepiej przekroczyć stan swojego konta, niż zakończyć karierę w dyszy silnika rakietowego". Właśnie miano zamykać, gdy do baru wszedł Quiet Man. Zachowywał się tak cicho, że Alex zorientował się w sytuacji, gdy zauważył, iż ktoś mu się przygląda, gawędząc z barmanem. Wydawało mu się też, że człowiek ten po prostu zjawił się przy jego stoliku, a nie podszedł do niego. - Słyszałem, że skupujesz rzeczy - bezdźwięcznie powiedział Quiet Man. - Mam trochę... rzeczy. Miękko otworzył dłoń, w której trzymał miniaturową wazę lub buteleczkę. Była to cudowna, mała rzecz, ozdobiona promieniami tęczy, wykonana w stylu, który wydawał się Alexowi znajomy. Nie mógł jednak sobie przypomnieć, gdzie to już widział. Była to swoista mieszanka sztuki nowoczesnej z dziełami Salvadora Dali. - Jest to jedna z rzeczy, którą byłbym zainteresowany - odparł zachęcająco, próbując jednocześnie przypomnieć sobie, skąd zna ten wzór. - Kłopot w tym, że to wygląda na zbyt drogą rzecz jak na moją kieszeń. Quiet Man wsunął się w krzesło naprzeciw Alexa. - Nie tak drogą, jak ci się wydaje - stwierdził. - Tutejszy rynek jest tym zapchany. - Wygląd zewnętrzny Quiet Mana doskonale pasował do sposobu, w jaki mówił; szary kombinezon, szaroblada skóra, oczy i włosy bez żadnej barwy, twarz nie do zapamiętania. - Jestem w posiadaniu setki podobnych przedmiotów i na razie nie byłem w stanie nawet ich wyładować. - Doceniam twoją szczerość - powiedział Alex, okazując zdziwienie. Quiet Man wzruszył ramionami. - Prędzej czy później natknąłbyś się na nie. Szefów interesują tylko duże transakcje. Ktoś wykupił już biżuterię; faceci wyglądali na frajerów, gdyż były to przedmioty z tytanu, niezbyt wygodne do noszenia i trochę kruche. Co do tych flakonów na perfumy, to musiałem część ładunku odesłać z powrotem, gdyż nie byłem w stanie sprzedać choćby jednego. Gdybyś to kupił, mógłbyś przerzucić towar do innego sektora. Dam ci dobrą cenę. - Jak dobrą? - spytał Alex. Quiet Man określił swoje warunki i zaczęli negocjacje. Bar powinien już być zamknięty od trzydziestu minut, kiedy zakończyli rozmowę. Przez cały ten czas Alex płacił za sok owocowy, jak za drinki. Picie soku po zamknięciu baru nie było zakazane, a barman był szczęśliwy, mając dłużej takiego klienta. Obsługa skakała wokół nich ochoczo, aż wreszcie Alex i Quiet Man uścisnęli sobie ręce na znak zawartej umowy. - Nie są to pełnowartościowe antyki - dodał Quiet Man pod presją pytań Alexa. - Mogą być jednak ulepszone w odpowiedniej kąpieli kwasowej. Tak naprawdę mają osiemset, może dziewięćset lat. Pochodzą z planety skolonizowanej przez członków jednej z pierwszych wypraw człowieka w kosmos. Początkowo kolonia nieźle sobie radziła, potem jednak owładnęła kolonistami mania religijna i zaczęły się święte wojny. Doprowadziły do całkowitego upadku kolonii. Przypuszczamy, że ostatni z jej przedstawicieli umarł około dwustu lat temu. Alex z zaskoczeniem spojrzał na swój nabytek. - To jest dzieło człowieka? Nie wygląda na takie! Quiet Man wzruszył ramionami. - To prawda. Szefowie twierdzą, że koloniści byli jakimiś artystami, którzy pragnęli powrotu do natury. Stworzyli odgałęzienie ziemskiej religii, która nakazywała swym wyznawcom używanie środków halucynogennych, by mogli dotrzeć do sacrum. Wreszcie ktoś z nich ogłosił się następcą wielkiego proroka, co nie podobało się połowie kolonii. Było to typowe, zbiorowe szaleństwo. - Cóż, będę musiał dorobić do tego jakąś egzotyczną historyjkę - powiedział z uśmiechem Alex. - Moi klienci będą musieli ją przełknąć. Tak więc w jaki sposób chcesz dostarczyć towar? - Musisz wynająć transportowiec i ludzi z tutejszej bazy - odrzekł beznamiętnie Quiet Man. - Ja zrobię to samo. Obie grupy spotkają się jutro o dwunastej w tym miejscu. Twoi ludzie przekażą moim czek kredytowy, w zamian za to dostaną skrzynię. Kredyt wymienię na gotówkę w barze. Alex zgodził się na te warunki. Po chwili mężczyźni wyszli z baru i każdy poszedł w swoją stronę. Kiedy Alex wrócił na statek, wbiegł po schodach na górę, cały czas myśląc, gdzie już widział podobną małą wazę. - Wyglądasz bardzo radośnie! - powiedziała wesoło Tia, gdy tylko wrócił cały i zdrowy. - Tak też się czuję. Wyłowiłem kilka eksponatów z czarnego rynku i myślę, że Instytut będzie mi za to wdzięczny. - Wyjął wszystko z kieszeni, oprócz "buteleczki perfum", i rozłożył przedmioty tak, by Tia dokładnie mogła im się przyjrzeć. - A to jest prawdopodobnie skradzione. - Rozpakował figurkę tańczącej sowy. - Sprawdź, proszę, czy możesz zidentyfikować właściciela tej figurki. - Nie ma sprawy - odpowiedziała machinalnie. - Śledziłam twoje postępy w trwonieniu zasobów kredytowych. Był to jedyny sposób obserwowania twoich poczynań. Dwie czaszki, które kupiłeś, są falsyfikatami, ale trzecia jest prawdziwa. Warta jest dużo więcej pieniędzy niż to, co straciłeś dziś wieczorem. - Miło mi to słyszeć - roześmiał się. - Nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć szefom Instytutu i Służb Medycznych, gdyby okazało się, że kupiłem całą masę nic nie wartych rupieci. W porządku, a oto moje ostatnie odkrycie. Zamówiłem cały transport tego na jutro. Nie wiesz, gdzie ja to już widziałem? Postawił ostrożnie małą, nierówną wazę na konsolecie. Tia wydała z siebie nieartykułowany dźwięk. - Alex! - wykrzyknęła. - To jeden z przedmiotów, o których mówił Sinor! Uderzył się dłonią w czoło. - Jasne! To dlatego nie mogłem sobie przypomnieć, w jakiej książce spotkałem się już z podobnym antykiem. Duchy kosmosu! Właśnie zawarłem umowę na dostawę całej skrzyni z załogantem statku, który to przewozi! Powiedział mi, cytuję: "Szefów interesują tylko duże transakcje". Nie są to przedmioty z bardzo odległych czasów, pochodzą z nie istniejącej już kolonii religijnych maniaków. Dzwonię pod numer, który zostawił nam Sinor - dodał zdecydowanie. - Powstrzymaj się z wyjaśnieniami do czasu, aż kogoś złapię. Tia była gotowa wysłać za Alexem swoje roboty pomocnicze, by w ten sposób kontrolować jego poczynania i ubezpieczać go. Lecz wówczas zdała sobie sprawę, że równie dobrze może śledzić stan jego konta oraz dane dotyczące miejsc, w których płacił. Ruszyła więc z nim na wyprawę do trzech barów, by w jednym z nich, zwanym "Rockwall", zatrzymać się na dobre. Przywołała dane dotyczące drinków i wkrótce wiedziała, kiedy dokonywał zakupu jakiegoś antyku. Odkryła bowiem, że każdy taki zakup poprzedzony był tą samą kombinacją zamówionych drinków. Kiedy nagle ubożało jego konto przy niezmiennej liczbie opróżnianych szklanek, znaczyło to, że stał się właścicielem kolejnej rzeczy. Trochę się zaniepokoiła, gdy nie wracał po zamknięciu baru. Lecz wkrótce zauważyła, iż wciąż kupuje drinki. Wywnioskowała stąd, że jest w trakcie jakichś ważnych negocjacji. Kiedy wrócił, podśpiewując sobie pod nosem, wiedziała, że udało mu się dokonać czegoś istotnego. Antyki, które jej pokazał, z pewnością zadowolą Instytut. Kiedy jednak wyciągnął z kieszeni małą wazę, jej obwody prawie się przegrzały. Kwestia rozpoznania przedmiotu była dla niej tak oczywista, że nie mogła pojąć, jakim sposobem Alex sam na to nie wpadł. Ale po chwili uświadomiła sobie, jak zawodna bywa pamięć delikatnika. Cóż, nie miało to większego znaczenia. W końcu po to tu była, by wspomagać go swym umysłem. Uruchomiła linię comu i przekodowała podany przez Sinora numer. Miała nadzieję, że nie łączyła się ze zbyt oddalonym miejscem w czasie i przestrzeni. Wnioskując z szybkości połączenia, miejsce, do którego dzwoniła, musiało być gdzieś w tej samej części kosmosu, w której znajdował się Lermontow. Był to przekaz bez obrazu zwrotnego. Gdyby byli pod kuratelą Instytutu, uznałaby to za przejaw niesłychanego lekceważenia i braku taktu. Jednak zdając sobie sprawę, że rozmawia prawdopodobnie z Departamentem do Spraw Zwalczania Narkotyków, pomyślała, iż jest to spowodowane względami bezpieczeństwa. Poleciła zatem Alexowi, by dokładnie opowiedział, co się zdarzyło, sama zaś pokazała tylko zbliżenie małej wazy. - Dokończ transakcję - powiedział głos z transmisji, gdy Alex zakończył swoje zeznania. - Wykonałeś wspaniałą robotę i otrzymasz za to premię. Odbierz przesyłkę, a my zajmiemy się resztą. Jednocześnie pokryjemy koszty operacji, które poniosłeś. I nie martw się: nawet się nie domyśla, że byłeś podstawiony. W jego wypowiedzi nie było żadnej wzmianki o zarazie, ani ostrzeżenia o specjalnym obchodzeniu się z tymi przedmiotami. Alex spojrzał porozumiewawczo na Tię. - Cieszę się, sir - odrzekł, zachowując ostrożność. - Mam nadzieję, że na coś się wam tu przydaliśmy. - Oczywiście - odpowiedział nieznajomy i rozłączył się. Alex wziął do ręki małą wazę i zaczął ją obracać w dłoni. Usiadł w swoim fotelu i położył nogi na konsolecie. Tia umówiła dwóch posłańców, którzy mieli przyjść na statek po czeki kredytowe, a następnie udać się do baru po przesyłkę. Nie trwało to dłużej niż chwilę. Gdy tylko zakończyła rozmowę, zwróciła się ponownie do Alexa. - Zastanawiam się, czy był to zbieg okoliczności, czy też ktoś nas podpuścił? - odezwała się zagadkowo. - I skąd mówił do nas ów agent? To brzmiało, jakby siedział w mojej tylnej kajucie! - Spróbujmy to rozwiązać - powiedział w zadumie Alex. - Załóżmy, iż rzeczywiście mieliśmy szczęście. Quiet Man próbował wszelkich sposobów, by pozbyć się towaru. Oczywiście Departament nic o tym nie wiedział. Rynek jednak był już nasycony. Quiet Man musiał być na tyle zdesperowany, że zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja. Jego statek prawdopodobnie odleci stąd zaraz po transakcji. - Pięknie, tylko dlaczego zwrócił się do ciebie, skoro cię nie znał? - spytała Tia. - Ponieważ siedziałem we właściwym barze, odpowiednio się zachowywałem i zupełnie nie przypominałem żadnego agenta. - Alex pocierał palcami ścianki wazy. - Przepuściłem tam dostatecznie dużo pieniędzy, by rozwiać jego podejrzenia o współpracę z agendami rządowymi. Miałem właściwy "zapach", poza tym przypuszczam, że sprawdził, czy któremuś z moich poprzednich kontrahentów nie przydarzyło się coś niemiłego. I na koniec, jeszcze raz powtarzam, dopisywało nam szczęście. On nie miał pojęcia, do czego jego szefowie używają fałszywych antyków. Sądził, że najgorsze, co go może spotkać za tego typu działalność, to krótkotrwały areszt lub grzywna. - Może jego szefowie nie szmuglują narkotyków w antykach - stwierdziła, rozważając wszelkie możliwości. - Może je tylko przenoszą w inne miejsce. - W tej stacji to jest prawdopodobne. - Alex ostrożnie odłożył wazę. - Mimo to przypuszczam, że ci od narkotyków spodziewali się jakichś działań w tym sektorze i gdzieś niedaleko musi być ich statek. To dlatego tak szybko się z nimi porozumieliśmy. Kiedy zobaczyłem numer, pomyślałem, że to kod łączności z innym statkiem. - Hmm. - Tia przeanalizowała w myśli wszystkie aspekty tej sprawy. - Teraz polecą swojemu człowiekowi, żeby zjawił się w samo południe w bazie "Rockwall" i by potem wyśledził statek przemytników? Czy to nie nazbyt proste? Alex ziewnął i przeciągnął się. - Być może - powiedział, znudzony już całą tą sprawą. - Przypuszczalnie jednak nie wyślą tu nikogo ze swojego statku. Mają wystarczająco dużo ludzi w miejscach takich jak to. Naszym zadaniem jest tylko dać im możliwość złapania nici, po której dojdą do kłębka. Reszta to już nie nasza sprawa. Nie powiem, żeby mnie to martwiło, gdyż nie przywykłem do uganiania się za przemytnikami. Poza tym jestem zmęczony. - Zatem powinieneś odpocząć - podjęła natychmiast. - I zabierz stąd ten swój strój, zanim przepali moje soczewki. Roześmiał się i ruszył szybko do swojej kabiny, by położyć się wreszcie na koi. Tia nawet nie obudziła swojego mięśniowca, kiedy zbliżała się do doków Stacji Presleya i przywołała kontrolę lotów. Spodziewała się, że odpowie jej jak zwykle AI, tymczasem zgłosił się człowiek. Mimo że rozmowa przebiegała bez wizji, była pewna, iż ma do czynienia z człowiekiem, a nie z automatem. Był to ktoś bardzo nerwowy i spięty. - AH - 1033, informuję cię, że mamy tu stan kwarantanny, Kod Piąty - powiedział oficer dyżurny z wahaniem, które wywołało w niej wrażenie, że nie miał zbyt wiele okazji posługiwania się mikrofonem. - Możemy wam wyznaczyć dok i pozwolić zatankować przy pomocy robotów, ale nie możemy wam zezwolić na otworzenie śluz. Wolelibyśmy jednak, żebyście udali się na inną stację. Nie może nam odmówić wejścia do doków przy Piątym Kodzie; jest czymś mocno przestraszony. Najwyraźniej wolałby się nas pozbyć. Podjęła szybką decyzję. - Stacja Presleya , informuję cię, że należymy do Służb Medycznych Organizacji Światów Centralnych. Wysyłam ci nasze pełnomocnictwa. - Nadała odpowiedni plik informacji. - Schodzimy i spodziewamy się pełnej współpracy. Zanim zakończymy manewr lądowania, chcielibyśmy skontaktować się z szefem Służb Medycznych. - Uch... ja... - Przez chwilę nie było nic słychać, jakby naradzał się z kimś innym. - Wyrażamy zgodę. Proszę czekać na instrukcje dotyczące dokowania. W tym momencie miejsce człowieka zajął AI. Tia obudziła Alexa, krótko streściła mu przebieg rozmowy, potem pozwoliła mu się ubrać i wypić kubek kawy. Sama wykonała rutynowe czynności niezbędne do cumowania. Przez cały ten czas zastanawiała się, co właściwie dzieje się na Stacji Presleya. Czy to początek zarazy czy też fałszywy alarm? Cierpliwie czekała na powrót oficera łączności, Alex w tym czasie kończył pić trzecią kawę i próbował dojść do siebie po brutalnym wyrwaniu go ze snu. Wydawało mu się, że potrwa to wieczność. W końcu com odezwał się znowu: - AH - 1033, mamy na linii szefa Służb Medycznych. Tym razem mówił ktoś o większym doświadczeniu. Zanim Tia zdążyła odpowiedzieć, na ekranie pojawił się obraz i razem z Alexem zobaczyli twarz naprawdę przestraszonego mężczyzny. Był ubrany w biały strój, na którym widniały insygnia nadzorującego lekarza. - Halo? - powiedział niezdecydowanie. - Ty... ty jesteś ze Służb Medycznych? Nie wyglądasz na lekarza. - Bo nim nie jestem - odpowiedział spokojnie Alex. - Centrala zleciła mi wyśledzenie możliwego ogniska nieznanej choroby zakaźnej, której objawem jest niewydolność systemu immunologicznego. Mamy podstawy podejrzewać, że siedlisko choroby znajduje się gdzieś w tym sektorze. Próbujemy dotrzeć tam po śladach ostatniej, znanej nam ofiary. Nie było wątpliwości, doktor zbladł. - Pozwólcie, że pokażę wam naszego pacjenta - wyszeptał i sięgnął po coś, co leżało poza ekranem. Tia odebrała drugi sygnał, wyświetliła go na jednym z bocznych monitorów. Ciało pacjenta całe pokryte było wrzodami, podobnie jak w przypadku znanej im już ofiary. Jedyna różnica polegała na tym, że choroba nie była jeszcze tak bardzo zaawasowana. - Chyba znaleźliśmy to, czego szukaliśmy - powiedział Alex z przygnębieniem. Tia musiała zaaplikować sobie środek uspokajający, by wyrównać pracę serca. - Mam nadzieję, że trzymacie go w całkowitej izolacji. - Jego i jego statek - odpowiedział lekarz, najwyraźniej wstrząśnięty. - Nie zanotowaliśmy nowych przypadków, ale nie mamy pojęcia, co to jest, jak sobie z tym poradzić i... - Przesyłam ci natychmiast bardzo ważny numer - przerwał mu Alex. - Zaraz gdy skończymy rozmowę, nawiąż z nim łączność. Znajdziesz tam specjalistów ze służb medycznych, a przede wszystkim doktora Kenneta Uhua - Sorga. Jest to człowiek, który zajmuje się tą sprawą; to on leczył pierwszą ofiarę i tylko on może tu coś poradzić. My natomiast musimy znaleźć źródło choroby. Czy orientujesz się, skąd pochodzi twój pacjent, czym się zajmował... - Nie wiemy zbyt wiele - odrzekł lekarz, którego najwyraźniej ożywiła informacja, że może w tej sprawie liczyć na jakąś pomoc. Tia nie zamierzała mu mówić, jak skąpe są informacje Kenny'ego. Miała nadzieję, że od czasu ich odlotu udało mu się odkryć coś nowego na temat choroby. - Jest poszukiwaczem skarbów - lekarz kontynuował swe wyjaśnienia. - Przybył tutaj z ładunkiem, który zapieczętowaliśmy. Już wtedy był chory. Wylądował w doku o własnych siłach, ale gdy tylko wyłączył silniki, wyskoczył z wahadłowca, żądając lekarza. Oczywiście nie mieliśmy pojęcia o jego chorobie, gdy zezwalaliśmy mu na lądowanie... Prawo międzygwiezdne głosiło, iż stacja musiała udzielić wszelkiej pomocy chorym, którzy na niej wylądowali, ale nie była zobowiązana do udzielenia zezwolenia na lądowanie. Tia wiedziała, że gdyby obsługą comu zajmował się człowiek, a nie AJ, do takiej sytuacji by nie doszło. Człowiek umiałby odróżnić mamrotanie chorego od rzeczowych odpowiedzi zdrowego pilota. W najlepszym przypadku umieszczono by go w odizolowanym doku, w najgorszym - wysłano by wojownika, by zamienił go w rój niegroźnych atomów. Zanotowała w pamięci, żeby wspomnieć o tym Kenny'emu w swoim raporcie. - ...Kiedy stracił przytomność, jeden z robotników portowych zobaczył wrzody na jego ciele i wszczął alarm. Natychmiast zamknęliśmy dok, a grupa dekontaminacyjna złapała go i umieściła w izolatce. Wysłałem prośbę o Najwyższy Priorytet do naszych zwierzchników, ale na odpowiedź trzeba długo czekać... - Czy powiedział, gdzie mógł to złapać? - przerwał mu ponownie Alex. Lekarz pokręcił przecząco głową. - Stwierdził tylko, że rozglądał się po okolicy, kiedy natrafił na coś w rodzaju wielkiej, międzygwiezdnej wyprzedaży. Wydaje mu się, że wtedy to złapał. Co miał na myśli, mówiąc o "wielkiej, międzygwiezdnej wyprzedaży", tego nie wyjaśnił. Było tam podobno wiele rzeczy, których jeszcze w swoim życiu nie widział. Cóż, potwierdzało to ich przypuszczenia związane z pierwszą ofiarą. - Czy możemy z nim porozmawiać? - spytała Tia. Lekarz wzruszył ramionami. - Możecie spróbować. Połączę was z jego pokojem. Jest przytomny i rozumie, co się wokół niego dzieje, ale wątpię, czy będzie chciał wam cokolwiek powiedzieć. Nam nie zdradził zbyt wiele. Oczywiste było, że usiłował przerzucić odpowiedzialność za tę śmierdzącą sprawę gdzieś wyżej. Tia i Alex wiedzieli, że jego szefowie nie zwykli zdradzać swemu lekarzowi źródła tego typu kłopotów. Nikt by mu tu nie pomógł. Był lekarzem kompanii górniczej. Doskonale potrafił leczyć urazy znoszonych do jego gabinetu górników poszkodowanych w karczemnych awanturach, czy też nastawiać kości połamane w jakimś wypadku na dole. Nagle kazano mu się uporać z czymś, o czym nie miał zielonego pojęcia. Nie mógł sobie poradzić z zarazą, gdyż przerastało to jego kompetencje i przerażało go. To kontrola lotów powinna zadbać o niedopuszczenie do lądowania zarażonego statku. - Dziękujemy za współpracę, doktorze - powiedział łagodnie Alex. - Niech pan umożliwi nam rozmowę z pacjentem i wraca do pracy. Lekarz rozłączył się, nie zdradzając im swojego nazwiska. Tia jednak nie przejmowała się tym. Jej nagrania wystarczały do podjęcia działań. Jednocześnie z chwilą gdy przerzucił odpowiedzialność na ich barki, nie potrzebowali już z nim rozmawiać. Wszystko, czego teraz pragnęli, to bezpośrednia łączność z izolatką. Musieli zastanowić się nad sposobem, w jaki będą rozmawiać z tym człowiekiem, by zechciał cokolwiek powiedzieć. - Okay, Alex - rzekła Tia, gdy ekran był już ciemTJ") ny. - Jesteś o wiele lepszym specjalistą w tego typu sprawach ode mnie. W jaki sposób nakłonimy tego szczura skalnego, by wyśpiewał nam wszystko, co wie? - Hank, mam na imię Alex - odezwał się mięśniowiec, spoglądając na ekran i na umieszczone obok pełne dane na temat pacjenta. - Jestem mięśniowcem z Organizacji Światów Centralnych, przydzielonym do Służb Medycznych. Za chwilę usłyszysz inny głos, będzie to mój statek mózgowy - Tia. - Cześć, Hank - powiedziała Tia, wdzięczna w tym momencie za to, że była w swojej kapsule i nie musiała nadrabiać miną. Alex był doskonały w tym, co robił. Nigdy by mu nie dorównała. Gdy patrzyła na Hanka, czuła się nieswojo. Z pewnością drżałby jej głos i nie umiałaby zachować spokoju na twarzy. - Nie wiem, czy ktokolwiek cię poinformował, dlaczego tutaj jesteśmy. Powiem ci tylko, że przysłano nas tu, bo nie jesteś pierwszym człowiekiem, który na to zachorował. Jest to choroba zakaźna i próbujemy zapobiec przerodzeniu się jej w wielką epidemię. Czy nam w tym pomożesz? "Musimy powiedzieć mu prawdę" - stwierdził Alex. Takiego samego zdania był Kenny, kiedy udało im się z nim porozumieć. "Nie ma sensu próbować go oszukiwać. Jeżeli będzie wiedział, jak z nim jest kiepsko, zacznie z nami współpracować". Ponieważ wrzodów nie można było bandażować, Hank leżał w kąpieli żelowej. Była to wielka wanna z wodnymi materacami, na których unosiła się lecznicza żelatyna. Całe jego ciało przykryte było zieloną galaretką. Na pomysł z żelem wpadł Kenny, który stwierdził, że odpowiednia temperatura substancji przynosi choremu pewną ulgę. Jego pacjent ciągle żył, ale wyglądał tak samo, jak w momencie opuszczania przez nich bazy. Ciągle też nie było wiadomo, kim jest i skąd się tam wziął. Hank z wyraźnym wysiłkiem spojrzał do góry, na ekran umieszczony w rogu pokoju. - Łapiduchy kompanii nie chcą mi nic konkretnego powiedzieć - odezwał się głosem starca. - Cały czas mydlą mi oczy. Jak źle jest ze mną? - Nie ma na to lekarstwa - powiedział jednoznacznie Alex. - Znamy jeszcze jedną ofiarę tej choroby. Jej stan jest gorszy od twojego i jak na razie nie znaleziono żadnego środka zaradczego. Oto cała prawda. Hank przez cztery czy pięć minut nie mógł wykrztusić słowa. Rozglądał się nerwowo po pokoju, szukając jakiejś pomocy. Następnie położył głowę w zielonej kąpieli i przez kilka minut leżał z zamkniętymi oczami. Tia zdecydowała się przerwać to milczenie. - Nie wiem, czy obchodzi cię w tej chwili reszta wszechświata, Hank, ale musimy wiedzieć, gdzie się tym zaraziłeś. Jeżeli zarażona zostanie jakakolwiek społeczność... - Słusznie mówisz, panienko - przerwał jej, nie otwierając oczu. - Jak głos sumienia. Nie widzę powodu, dla którego miałbym trzymać zamkniętą gębę. - Wydał z siebie dźwięk podobny do skowytu. - Dotarłem do tamtego miejsca przypadkowo i nie jestem pewien, czy trafiłbym tam ponownie. Warn może się to uda. Podam wam wszystkie dane, jakie posiadam. Nie chciałbym nikogo zobaczyć w takim stanie, w jakim sam teraz jestem. - Dzięki, Hank - powiedział Alex z wdzięcznością. - Czy jest coś, co możemy dla ciebie zrobić? Pomyśl nad tym. Hank nieznacznie skinął głową. - Coś wam powiem. Strasznie tu cierpię, a to, co mi dają, wcale mi nie pomaga. Pewno boją się, żebym nie sfiksował. Powiedzcie tym bonzom, żeby dali mi wszystkie leki przeciwbólowe, o które prosiłem. Jeśli kiedyś wyzdrowieję, nie zobaczą mnie tu więcej. Możecie to dla mnie zrobić? - Wydam odpowiednie polecenie - odparła rzeczowo Tia. Ponieważ Alex spojrzał na nią pytająco, napisała na ekranie: "Pełnomocnictwa od Kenny'ego dotyczą także opieki nad pacjentami. Możemy zatem tego zażądać. Byłoby okrucieństwem nie ulżyć jego cierpieniu". Alex włączył się do rozmowy. - Okay, Hank. Jak widzisz możemy to dla ciebie zrobić. Słuchamy więc twojej opowieści. Chyba że jeszcze czegoś od nas chcesz. - Nie. - Hank zakaszlał. - Po pierwsze, mój statek jest starym wrakiem. Bardzo często nawala przy przejściach w hiperprzestrzeń, podczas skoku nie zawsze funkcjonują systemy rejestrujące. Po prostu moja stara wyszła z hiperprzestrzeni niedaleko jakiejś terropodobnej planety. Ponieważ miałem puste ładownie, zdecydowałem się rozejrzeć po okolicy. Zauważyłem, że na planecie jest coś, co wyglądało na ruiny budynków, zszedłem wiec niżej, by to sprawdzić. - Tam złapałeś tę rzecz? - spytał Alex. - Zaraz do tego dojdę. Nie było żadnych oznak życia, rozumiecie? Było tam jednak sporo okrągłych budowli, takich jakie zwykle są przedmiotem zainteresowania archeologów. Pomyślałem sobie, że może odkryłem coś, o czym nikt nie wiedział, i że znajdę tu coś wartościowego. Zszedłem niżej i wylądowałem, rozumiecie? Od razu się zorientowałem, że ktoś był tu przede mną. Tak to wyglądało, jakby ktoś od dawna zbierał i gromadził tu jakieś przedmioty. Wydobywał je z jam wykopanych wokół budynków. Było ich tam pełno. Niektóre wykopy były już opróżnione, inne ktoś dopiero zaczął otwierać. - Jak to rozumiesz? - spytał Alex. - Wyglądało to tak, jakby ktoś otwierał podziemne skarbce. Jamy, dziury, niektóre już puste, inne do połowy zapełnione. - Głos Hanka załamał się, ale mężczyzna nie chciał przerwać swojej opowieści. - Po prostu usiadłem tam i załadowałem trochę tych rzeczy na swój statek; nakręciłem sporo holosów, tak bym mógł tam jeszcze wrócić ewentualnie jako legalny eksplorator. - Westchnął. - Trzymałem język za zębami częściowo dlatego, że nie ufałem tutejszym bonzom, częściowo dlatego, że zamierzałem tam wrócić, gdy tylko dojdę do siebie - wykrztusił z przejęciem. - Cóż, wygląda na to, że nieprędko wyzdrowieję, jeżeli w ogóle, prawda? - Nie mogę ci nic więcej obiecać poza lekami przeciwbólowymi, Hank - powiedziała delikatnie Tia. - Jasne. - Oblizał usta prawie białym językiem. - Słuchajcie. Dostańcie się na mój statek i sprawdźcie, czy cholerny rejestrator w ogóle zadziałał. Zabierzcie stamtąd holosy i spróbujcie sprawdzić, gdzie, do diabła, mogłem być. Jesteście ze Światów Centralnych, każdy wie, że tym ze Światów Centralnych można ufać. Jeżeli w jakiś sposób to i mnie pomoże, uczyńcie co w waszej mocy. - Jego ostatnie słowa zabrzmiały wielce patetycznie. - Hank, mogę ci zagwarantować, że dopóki będziesz z nami współpracował, masz jakieś szansę. Służby Medyczne dysponują pulą nagród dla osób, które pomogą w zwalczeniu zarazy - powiedział Alex po chwili. - Mam tu na myśli pokrycie wszelkich kosztów leczenia i kosztów związanych ze stratą dóbr własnych. Czy to skonfiskowanych, czy to zniszczonych. Powinni zatem zapłacić za statek i ładunek, który się na nim znajdował. Postaramy się potwierdzić wartość tego ładunku. Hank tylko westchnął, ale zabrzmiało to trochę weselej. - To dobrze - odpowiedział głosem znamionującym wyczerpanie. - Wiedziałem, że mogę... zaufać Światom Centralnym. Słuchajcie, czy dostanę teraz coś przeciwbólowego? Tia połączyła się z obsługą medyczną i uruchomiła automatyczną pielęgniarkę. - Leki już do ciebie idą, Hank - odpowiedziała. Mężczyzna odwrócił powoli głowę, gdy usłyszał cichy dźwięk silnika; patrzył jak automatyczna strzykawka zbliża się do jego ramienia. - Od tej chwili będziesz mógł nią sterować swoim głosem. Wystarczy, że powiesz "DM Tia" i robot będzie wiedział, co ci podać. Rozległ się cichy syk, a potem na chwilę pojawił się na jego spękanych ustach niewyraźny uśmiech. Tia wyłączyła linię. Teraz ktoś z dowództwa Służb Medycznych musiał tylko potwierdzić jej zarządzenia. W tym czasie Alex toczył boje z władzami obsługi doków, by w końcu wymóc na nich podporządkowanie sobie zdalnie sterowanych robotów. Oczywiście mogli wykorzystać do tego celu swoje automaty, ale o wiele prościej i szybciej było posłać na statek maszyny, które na co dzień wykonywały podobne czynności. Tia wybrała najbardziej odpowiednie: jednego na podwoziu gąsienicowym i kilka o różnych rozmiarach i różnej sile udźwigu. - Chyba nie powiemy im jeszcze, że głęboka próżnia zabija zarazki? - spytała, wysyłając jednocześnie roboty w kierunku opuszczonego doku. - Żartujesz? - odpowiedział Alex. - Biorąc pod uwagę ich nastawienie do nas, nigdy bym im nie powiedział. Niech im o tym powie Kenny, jeżeli chce. Uważam jednak, że gdy tylko się o tym dowiedzą, wyślą statek w przestrzeń kosmiczną i otworzą jego śluzy. Przypuszczam, że nie zdążylibyśmy nawet zwiedzić jego pokładu, zanim większość rzeczy Hanka zniknęłaby stamtąd. - Lepiej nie będę się zakładała - odpowiedziała w momencie, kiedy roboty docierały do rampy, przy której stał statek Hanka. Nie przesadził mówiąc, iż jego wahadłowiec jest wrakiem. Miał tyle łat i śladów po naprawach, że Tia nie mogła uwierzyć, iż ten statek w ogóle zdołał unieść się nad powierzchnię planety, a co dopiero krążyć po kosmosie. Na jego burtach brakowało połowy płyt ochronnych, a płyty spodnie były w trzech różnych kolorach. Kiedy roboty wjechały do głównej kabiny, stwierdziła, że cały statek jest zbiorem najróżniejszych rupieci powiązanych przysłowiowym sznurkiem. Wszędzie zwisały druty, a oryginalna kiedyś konsoleta została zastąpiona składanką części z przynajmniej dwunastu innych statków. Nie dziwiło już jej, że wahadłowiec miał tendencje do nie kontrolowanego wyskakiwania z hiperprzestrzeni. Dziwiło ją natomiast, że w ogóle w nią wchodził i pozostawał w niej mimo fałszywych danych, jakie musiał otrzymywać z takiej konsolety sterowniczej. - Jak sądzisz, czy rejestrator zapisał, gdzie on był? - zapytał powątpiewająco Alex, kiedy zobaczył ów obraz na ekranie. Światło na statku było tak samo mizerne, jak wszystko inne; Tia jednak zdołała wyostrzyć, wyczyścić i rozjaśnić obraz, tak by cokolwiek widzieli. Czarna skrzynka statku, która powinna zawierać wszystko, czego ten stary wrak dokonał, też była w opłakanym stanie. - Może tak, może nie - odpowiedziała filozoficznie. - Z pewnością będziemy wiedzieli, dokąd zamierzał się udać, zanim tam dotarł, i gdzie chciał dolecieć, kiedy opuszczał zarażoną planetę. W ten sposób będziemy w stanie określić przybliżony obszar poszukiwań. - Rzeczywiście, ponieważ znamy też jej typ, łatwo będzie określić, gdzie się znajduje - podjął Alex i położył ręce na klawiaturze, by pomóc Tii w sterowaniu automatami. - Spójrz, tam chyba jest com. Podjedź robotem trochę bliżej, bym mógł otworzyć linię łączności. - Dobrze. Przybliżyła się do comu, wciskając robota między dwa fotele pilotów, na które coś kapało z rozdartego poszycia sufitu. Gdy robot był już dostatecznie blisko, Alex sięgnął mechanicznym ramieniem do pulpitu comu. Tia w tym czasie przy pomocy innego automatu uruchomiła czarną skrzynkę i dostroiła się do częstotliwości, na jakiej pracowała. Gdyby mogła, pokręciłaby ze zdziwieniem głową. Nie dość, że wszystko tu trzymało się na słowo honoru, to jeszcze wyglądało na to, że większość operacji, które powinny być wykonywane automatycznie, trzeba było przeprowadzać ręcznie. - Nie do wiary, co to za sprzęt - stwierdziła w końcu. - Musiałabym mieć dwie ręce i dwie nogi, żeby polecieć tym wrakiem! - Prawdopodobnie tak - zgodził się Alex. - Większość starych zdobywców kosmosu lata czymś takim. Nie ufają AI i lubują się w opowieściach, jak to przyjaciel przyjaciela omal nie zginął przez takiego właśnie AI. Im dłużej latają szczęśliwie na tego typu wrakach, tym ich opowieści o niesfornych robotach są bardziej niesamowite. - A Centrala martwi się o nasze zdrowie psychiczne - odpowiedziała i parsknęła śmiechem. - Myślę, że to im przydałaby się pomoc psychiatry. - Coś jednak w tym jest. Nie znam przypadku, żeby skalny szczur zagroził swoim lotem innym ludziom - odparł Alex. W tej samej chwili udało się Tii uruchomić jedną z linii odbiorczych. - Proszę. Co ty na to, kochanku? - Wyśmienicie. Ja natomiast uruchomiłem com. Zawartość czarnej skrzynki okazała się tak dziwaczna, że Tia podejrzewała, iż jest tam więcej niż kilka luk w pamięci. No cóż. Może będziemy mieli szczęście. - Sprawdzimy teraz ładownię? - Nie ładownię, a kabinę - poprawił ją Alex. - Ładownie będą z pewnością do połowy zawalone metalowymi sztabami lub złomem. Swoje trofea z planety musiał ukryć w kabinach, jeżeli było to coś rzeczywiście wartościowego. - Dostatecznie wartościowego. Wycofała ostrożnie robota, starając się o nic nie zawadzić. Jakoś jej się to udało, ale sama nie wiedziała jak. Nie umiała go dostatecznie dobrze wyczuć. Nie wiedziała, czy nadepnął na coś leżącego na podłodze, czy o coś zahaczył lub w coś uderzył. Podświadomie porównała go do swojego ciała - statku. Dzięki połączeniom z nerwami skóry czuła wszystko, co się wokół niej działo. Wiedziała, co gdzie się znajduje, jaki ma kształt. Było to tak, jakby wrosła w to ciało. Z tyłu znaleźli jeszcze dwie kabiny. Pierwsza wyglądała na sypialnię Hanka. Tia była zaskoczona jej schludnością i porządkiem, jaki tam panował. Spodziewała się ujrzeć coś w rodzaju szczurzego gniazda, a zastała niemal gościnny pokój. W czasie gdy prowadziła automat do drugiego pomieszczenia, przyjrzała się jeszcze raz kabinie kontroli lotu. Było tu tyle śladów prowizorycznych napraw, że robiło to wrażenie bałaganu. Tak naprawdę jednak nigdzie nie było żadnych śmieci, a ściany i podłoga błyszczały czystością. Hank w granicach swoich możliwości utrzymywał na statku porządek. Drugie drzwi były zamknięte. Alex nie namyślał się długo. Wiedział, że cokolwiek by zrobili, statek Hanka i tak był skazany na unicestwienie. Jeden robotów był małym chodzącym palnikiem; Alex użył go, by wypalić zamek. Drzwi otworzyły się same. Tia w jednej chwili uświadomiła sobie, co czuł lord Carnavon, kiedy przekopał się do głównego grobowca Tutenchamona. - Cudowne rzeczy! - powiedziała na bezdechu, wpół - świadomie go cytując. Hank musiał pracować jak szalony, żeby to wszystko przytaszczyć do kabiny. Był to skarb i to w pełnym znaczeniu tego słowa. Każda rzecz w kabinie lśniła blaskiem szlachetnych metali lub zadziwiała nie spotykanym kunsztem wykonania. Lub jednym i drugim. Największy eksponat miał około metra wysokości i przedstawiał jakąś skrzydlatą postać. Najmniejsze były prawdopodobnie pierścienie, które błyszczały pośród innej biżuterii zapełniającej po brzegi kamienne skrzynie. Same skrzynie były arcydziełem. Gdyby Hank mógł posiąść choć cząstkę tego wszystkiego legalnie, starczyłoby mu na nowy statek i ciągle byłby zamożnym człowiekiem. Gdyby przeżył, by cieszyć się swoim bogactwem... Wszystkie skarby były bardzo skrupulatnie ułożone i zabezpieczone; z taką samą troską, z jaką Hank utrzymywał statek w całkowitej czystości. Każda skrzynia była przytwierdzona do podłogi, każda waza - zabezpieczona specjalną siatką. Figurki leżały na koi, przywiązane do niej linką. Kabina była zapełniona do granic możliwości. Ledwo można było przecisnąć się przez drzwi. Jednak każdy drobiazg był tak pieczołowicie zabezpieczony, że statek mógł wyczyniać różne harce, a żadnej rzeczy nie powinno nic się stać. - Mamy już dostateczną liczbę zdjęć? Zaczynam odczuwać objawy gorączki złota. Chciałbym popatrzeć na holosy, zanim ciemniejsza strona mojej osobowości weźmie górę nad rozsądkiem i ruszę na łeb na szyję, by osobiście dotknąć tych skarbów. - Racja! - zgodziła się Tia niemal przepraszająco i wycofała robota z pomieszczenia. Drzwi zamknęły się cicho tuż za nim. Alex był niesłychanie poruszony. - Przepraszam cię, kochanie - rzekł. - Nigdy nie przypuszczałem, że mogę tak zareagować. - Nigdy nie byłeś sam na sam ze złotem wartym kilka milionów kredytów - odpowiedziała wyrozumiale. - Boję się nawet myśleć o rzeczywistej wartości tego wszystkiego. Gdzie mógł schować holosy? W swojej kabinie? - Nie ma na nie miejsca w pomieszczeniu kontrolnym - zauważył Alex. Pomogły im znowu schludność i metodyczność Hanka. Tia wiedziała już teraz, dlaczego nie powiedział im, gdzie co ukrył. Kiedy znowu otworzyli drzwi jego kabiny, zobaczyli małą szafkę z napisem: NAGRANIA. Holosy znajdowały się na półce oznaczonej napisem: MOŻLIWE PRZEDSIĘWZIĘCIA. - Szczęście jest dziś po naszej stronie - stwierdził Alex. Tia nie usiłowała zaprzeczyć. Mogło się przecież zdarzyć, że natrafiliby na ofiarę, która odmówiłaby współpracy, lub na kogoś niespełna rozumu, czy też takiego, który w ogóle nie miałby na swym statku archiwum. Wszystkie te możliwości były o wiele bardziej prawdopodobne niż to, z czym się spotkali. Jeszcze z jednego powodu szczęście było po ich stronie. Hank wszystko wprowadził do bazy danych, nawet holosy. Mogli więc spokojnie skopiować to, co potrzebowali bez konieczności wynoszenia czegokolwiek poza obręb statku. Przez parę godzin męczyli się wprawdzie z uruchomieniem czytnika głównej kabiny, a potem z dostrojeniem go do częstotliwości comu. Kiedy im się to jednak udało, w ciągu kilku nanosekund stali się właścicielami wszystkich danych dotyczących statku. Tia skierowała automaty ku śluzie wyjściowej i jeszcze raz spojrzała w głąb wahadłowca. Zdała sobie wtedy sprawę, że dzięki robotom ma nad tym statkiem właściwie całkowitą kontrolę. - Alex - powiedziała powoli. - Zamknięcie i zapieczętowanie śluzy wejściowej byłoby czymś okropnym, czyż nie? Jeżeli nawet stacja zdecydowałaby się na wysłanie tu grupy dekontaminacyjnej, ta nie byłaby w stanie wejść na pokład. Czy choćby wyprowadzić statek z doku. Nikt nie dowiedziałby się, co tak naprawdę znajdowało się w jego wnętrzu. Alex zamrugał oczami w zdumieniu. Lecz po chwili zaczął się uśmiechać. - To byłoby straszne, w rzeczy samej - zgodził się. - Och Tio, już sobie wyobrażam, jak trzęśliby się wokół statku, dopóki ktoś z dowództwa nie przybyłby tu, by go skonfiskować, oczyścić i zbadać. - Oczywiście - powiedziała spokojnie. Następnie wydała polecenie robotom, by zamknęły statek i zapieczętowały go. - I wiesz co? Te stare statki są bardzo niesolidne. Co się stanie, jeżeli nawalą systemy wewnętrzne wahadłowca i do środka wedrze się próżnia? Wtedy nikt nie będzie mógł go otworzyć. Gdyby jednak ktoś się uparł, będzie to groziło zniszczeniem całego doku. A to byłaby wielka szkoda. - Z pewnością tak - potwierdził Alex, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Wysłała w kierunku statku plik poleceń i spostrzegła z nie ukrywaną radością, że po stronie, która stykała się z przestrzenią kosmiczną, pokazała się mała nieszczelność. Automat zanotował rozprężenie powietrza aż do głębokiej próżni. Zadowolona z tego, że nikt już nie wedrze się na statek Hanka, by cokolwiek zwędzić, wysłała tam ostatnie polecenie. Specjalnym kodem unieruchomiła roboty. Tylko ona wiedziała teraz, jak je na nowo pobudzić do działania. Nikt zatem nie mógł wejść na statek bez współpracy z Tią. Na Hanka czekał procent za znalezienie antyków zależny od ich wartości. A do tej pory groziło mu, że nie ujrzałby żadnych pieniędzy, gdyby właściciele Stacji Presleya zaopiekowali się ładunkiem. Z pewnością nie zostawiliby mu nawet pierścionka. - Cóż - powiedziała, gdy zakończyła wszelkie czynności. - Lepiej wracajmy do pracy. Czy jesteś dobry w rozszyfrowywaniu zawartości czarnej skrzynki? - W miarę - odpowiedział Alex. - Wiesz co, ty przeanalizuj holosy, a ja spróbuję zająć się czarną skrzynką. Potem zamienimy się rolami. - Pod warunkiem, że nie ogarnie cię znowu gorączka złota - ostrzegła go i wyświetliła dane na ekranach. Holosy pokazywały dokładnie to, o czym mówił Hank: rzędy jam, które nosiły wyraźne znamiona działalności człowieka. Na pierwszym planie znajdowały się wykopy oczyszczone już z wszelkich dóbr, dalej było widać doły, w których z pewnością kryły się jeszcze skarby. Nie były to jednak stanowiska, do jakich Tia była przyzwyczajona. Każdy z tych dołów, które normalnie powinny osiągać głębokość solidnego grobu, odkrywał tylko wierzchnią warstwę ziemi. Lecz co jeszcze dziwniejsze, w każdym z nich znajdowały się przedmioty przynależne do innej kultury. Dwa sąsiadujące wykopy kryły przedmioty pochodzące z dwóch kultur oddalonych od siebie o całe lata świetlne. W dodatku rzeczy te pochodziły z czasów, w których żadna z tych cywilizacji nie była w stanie odbywać lotów międzyplanetarnych, a co dopiero międzygwiezdnych. Poza tym im dłużej przyglądała się holosowi, tym bardziej nabierała pewności, że kryjówki, w których zgromadzono owe przedmioty, były stare. Niezależnie od tego, kto je teraz rozkopywał. Struktura gleby i rodzaj pogody, jakie widziała na holosie, dowodziły, że musiały minąć setki albo i tysiące lat, by urosła taka warstwa pyłu. Także budynki, które widziała na innym holosie, były bardzo stare. Zauważyła to, mimo że nie umiała rozpoznać, kim byli ich budowniczowie. Kto zatem był odpowiedzialny za zgromadzenie tych wszystkich przedmiotów? Dlaczego je zakopano? Skąd się tu wzięły? I najważniejsze: dlaczego ktoś po nie nie wrócił? Wokół wykopów były rozstawione znaki rozpoznawcze, którymi z pewnością kierowali się osobnicy odkopujący zabytki. Czy jednak robili to, by ukryć skarby gdzie indziej, czy też chcieli zabić zarazki? Ilu ich było? Z liczby i rodzaju wykopów wynikało, że nie mogło być ich więcej niż kilku... Tia marzyła o tym, by w spokoju przemyśleć całą tę sprawę. Natrafiła na mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Tymczasem życie wielu ludzi być może wisiało na włosku. Istniał tylko jeden sposób, żeby odpowiedzieć na te pytania. Musieli odnaleźć tajemniczą planetę Hanka i osobiście ją zbadać. CZĘŚĆ ÓSMA Tia nie wierzyła w niezależność comu na Stacji Presleya. Przypuszczała, że wszystko, co przesyłała, było przechwytywane przez właścicieli stacji i ich popleczników. Na nieszczęście ich akcja nie otrzymała statusu tajności. Tia nie miała zatem ani kodów, ani szyfrów. Nikt nie przypuszczał, że kiedykolwiek będą potrzebowali tajnej łączności, więc nie nalegała na ustalenie zasad zaszyfrowanych przekazów. Żeby zachować choć trochę bezpieczeństwa, każdą swoją wiadomość wysyłała podwójną drogą. To jednak opóźniało łączność, gdyż przeskok z hiperprzestrzeni do przestrzeni rzeczywistej zabierał wiele czasu. Jak się spodziewała, właściciele stacji wkrótce wiedzieli już o skarbie na statku Hanka i nic tu nie miało do rzeczy, że nikt nie powinien kontrolować jej rozmów z Kennym. Była wdzięczna, że szefowie stacji zapragnęli przede wszystkim ograbić, z czego mogli, frachtowiec Hanka, nie próbowali jednak dociec, - skąd Hank to wziął. Z pewnością nie wahaliby się przed użyciem siły. Pierwszy sygnał o tym, że rozmowy Tii są kontrolowane dotarł do niej, gdy władze stacji podjęły próbę przejęcia statku i jego ładunku. Chciały się posłużyć w tym celu dokumentami Sądu Organizacji Światów Centralnych uprawniającymi do dokonania konfiskaty. Kiedy zorientowali się, że Tia na życzenie Hanka zaplombowała statek i jego ładunek, wyszukali przepis, który mówił że "w świetle prawa jest się właścicielem dziewięciu dziesiątych danej rzeczy, prawo własności jednej dziesiątej trzeba udowodnić". Wysłali swoich ludzi do doku, by rozebrali statek do możliwie najmniejszej części. Ponieważ Tia przewidziała ich ruchy, skutecznie im to udaremniła. Zdawała sobie sprawę, że w czasie prób przejęcia statku Hanka, na scenę wkroczy ktoś z władz Światów Centralnych. Tymczasem ona i Alex mieli inną pracę do wykonania. Musieli odnaleźć tajemniczą planetę. Tym razem możliwy rejon poszukiwań na szczęście się zawęził i ograniczony był przypuszczalną trasą dwóch przelotów Hanka. Tia bacznie obserwowała ruch wokół swego stanowiska, tak po prostu, na wszelki wypadek. Nawet jeżeli nie miała ku temu powodu, to okoliczności, jak i fakt, że byli tu jedynym statkiem Światów Centralnych, sprawiały, iż czuła się nieswojo. Jak dotąd tylko trzech ludzi wiedziało o tym, że była człowiekiem z kapsuły: Hank, oficer kontroli lotów, który ich przyjmował, i lekarz kompanii. Była pewna, że lekarz nic nie powiedział swoim szefom oraz że Hank także trzymał język za zębami; kontroler lotów zaś miał zbyt wiele na głowie, by pamiętać takie szczegóły. Nikt nigdy nie zwracał się do niej, kiedy nawiązywano łączność. Czuła się trochę dziwnie, wiedząc, że wszyscy uważają ją za AI Jak dotąd przynajmniej tak ją traktowano. Prawdę mówiąc, było to dość korzystne; nikt nie spodziewał się, by AI rozpoznał nadchodzące niebezpieczeństwo. Mogła swobodnie obserwować teren całego doku i nikt nawet się tego nie domyślał. Kiedy zapadała w swój trzy - , czterogodzinny sen, na posterunku zawsze zostawał Alex. Zasypiała zazwyczaj rano, oczywiście było to "rano" Alexa. Nie był on wtedy nadzwyczaj komunikatywny, więc i tak z nim nie rozmawiała. Zawsze jednak nagrywała sytuację w doku, by mieć pełen obraz toczących się wydarzeń. Dzięki temu odkryła, że kilka dni po rozmowie z Hankiem jeden z ludzi w stroju dokera został w pracy na dwie zmiany. Nikt inny nie pracował dłużej, tylko on. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że kompania zabraniała jakiejkolwiek pracy po godzinach. Coś tu nie grało, szczególnie że ów "robotnik" nie opuszczał miejsca, w którym stała Tia. Czego tam szukał? Nie była przecież frachtowcem przewożącym towary lub ludzi, nie potrzebowała obsługi portowej. Nie podszedł do tej pory na tyle blisko, by Tia mogła mu się przyjrzeć, ale była pewna, że wykonywał tu jakąś brudną robotę... Nie spuszczała go z oka, gdy kręcił się po terenie doku. Był w ciągłym ruchu, ale Tia nie zauważyła na razie, żeby cokolwiek robił. Stopniowo przybliżał się do jej stanowiska. W głowie Tii rozdzwonił się alarm, kiedy spostrzegła, że przyglądał się spod oka zewnętrznym zamkom śluzy wejściowej. Około szesnastej zobaczyła go, jak zdjął osłony tablic kontrolnych i zaczął czyścić ich układy. Była to praca zbyt delikatna, by dopuścić do niej automaty. Dziwne było jedynie, że tę samą czynność wykonywał dwie godziny temu. To nie miało sensu. Przepisy mówiły, że układy tablic rozdzielczych powinny być czyszczone raz na dwa tygodnie, nie raz na dwie godziny. Poza tym coś było nie tak z jego mundurem. Nie miał takiego samego koloru jak mundury pozostałych, wyglądał na całkiem nowy, a łaty były trochę zbyt jasne. W Stacji Presleya było pod dostatkiem uniformów dokerów, zatem reperowanie nowego munduru zupełnie mijało się z celem. Do tego człowiek ów był całkowicie przeciętny, niegodny uwagi i dlatego podejrzany. To było już wystarczająco groźne... Lecz o siedemnastej, kiedy wszyscy dokerzy udali się na dłuższą przerwę, pojawił się drugi mężczyzna w podobnym, zbyt nowym kombinezonie. Pierwszy z nich w dalszym ciągu kręcił się w bliskim sąsiedztwie Tii. - Alex - powiedziała zaniepokojona. - Coś niedobrego zaczyna się dziać na zewnątrz. Spojrzał do góry znad holosów Hanka; sporządził na ich podstawie szkice i porozkładał je po całej podłodze. - Co się dzieje? Szybko objaśniła mu sytuację, a w doku pojawili się następni dwaj mężczyźni w podobnych uniformach. Przy rampie znajdowało się teraz czterech robotników, mimo że wszyscy inni poszli na przerwę. Mężczyźni stali w miejscu przeznaczonym do rozładunku lub załadunku wahadłowców. Tia wiedziała, że w ciągu najbliższej doby nie spodziewano się przybycia żadnego statku. - Tio, to mi się także nie podoba - stwierdził Alex; podniósł się z podłogi i podszedł do głównej konsolety. - Chciałbym, żebyś połączyła się z kierownictwem doków i sprawdziła... Równocześnie, jakby na dany sygnał, czwórka mężczyzn rzuciła wszystko i ruszyła biegiem w kierunku stanowiska Tii. Tia natychmiast zaczęła działać, zorientowawszy się, że za kilka sekund intruzi znajdą się pod jej śluzą wejściową. Zablokowała zamki zewnętrzne i wewnętrzne. Zobaczyła jednak, że któryś z biegnących trzyma w rękach podejrzane, czarne pudełko; nie mogła być pewna, czy nie przejmie kontroli nad jej własnymi śluzami. - Alex! - zawołała i przełączyła sterowniki silników na pozygę "zimnego startu". - Wdzierają się na pokład! Gdy tylko Alex rzucił się po swój antyciśnieniowy skafander, Tia przesłała plik informacyjny do kierownictwa doków i uruchomiła system awaryjnego startu ze swego stanowiska. Śluza wejściowa po stronie doku była wciąż zamknięta, co było widać po twarzach czwórki mężczyzn. Następny plik poleceń skierowany do kontroli wyrzutni doku pozwolił jej na swobodny start w każdej chwili. Niewielu było pilotów, którzy znali ten sposób ominięcia normalnej procedury. Pochodził on jeszcze z czasów, kiedy kapitanowie na co dzień stykali się z piratami i łupieżcami portów. Pospiesznie sprawdziła swoje systemy wewnętrzne, zaaplikowała sobie odpowiednią dawkę adrenaliny i zaczęła się uwalniać z objęć rusztowań doku. Nerwowo rozejrzała się po rozciągającej się przed nią przestrzeni, szukając wolnego kawałka kosmosu. Wraz ze wzrostem poziomu adrenaliny we krwi jej reakcje stały się coraz szybsze; to, co było normalne, wyglądało teraz jak holos w zwolnionym tempie. Alex ślamazarnie przeciskał się przez powietrze, próbując dotrzeć do swojego fotela. Superszybkie wymiany sygnałów między AI wydawały jej się rozmową dwóch anemików. Odliczanie czasu możliwej akceleracji było w toku i trudno jej było dotrwać do jego końca. Na zewnątrz dało się słyszeć coś w rodzaju chrobotania i gdy przeskakiwała sensorami z kamery na kamerę, wiedziała, że gdzieś tam kryje się niebezpieczeństwo. - Alex, na fotel! - wyrzuciła z siebie akurat w momencie, gdy w jej kierunku wystartował statek - pszczoła. Był to mały rakietowiec służący do prac na zewnątrz doków. Tuż za nim lecieli w jej kierunku dwaj osobnicy w skafandrach z własnym napędem. Ktoś ukradł lub skonfiskował sprzęt należący do stacji i za wszelką cenę próbował dostać się do jej wnętrza. Bez względu na konsekwencje takiego czynu. Wypadki w kosmosie były niezwykle proste do upozorowania. Alex jeszcze nie był gotowy. Nie mogła jednak już dłużej czekać. Włączyła akcelerator, gdy Alex doskakiwał właśnie do fotela. Nagłe przyspieszenie ścięło go z nóg, a Tia wyprysnęła z przestrzeni wokół stacji, lekceważąc przepisy ruchu orbitalnego. Alex w ostatniej chwili złapał oparcie fotela. Wpadł głową do środka, zawył z bólu wywołanego impetem uderzenia i przywarł do mebla, obejmując go rękami. Jeszcze jeden mały statek podążał za nią z maksymalnym przyspieszeniem. Najwyraźniej zamierzał ją staranować. Otworzyła do oporu dysze przyspieszacza, jednocześnie wysłała wszystkie możliwe sygnały SOS. W tym czasie Alex rozpaczliwie usiłował zająć odpowiednią pozycję i przypiąć się pasami do fotela. Słyszała, jak cicho pojękiwał. Z nosa sączyła mu się krew, zalewając jedną stronę twarzy. Miał też rozciętą lub naderwaną wargę. Gwałtownym ruchem wślizgnęła się pod jakiś nadlatujący z przeciwka statek i prześladowcy zostali daleko w tyle. Kto maczał w tym palce? Czy stał za tym jakiś szacowny ród? Z pewnością nie... Lepiej, żeby nie... Nie przestawała przyspieszać, wciąż wysyłając pliki sygnałów alarmowych i wzywając pomocy co kilka sekund normalnego czasu. Kolejny statek wynurzył się z ciemności i w ostatniej dosłownie chwili zdążyła go ominąć. Przeleciała tak blisko wahadłowca sterowanego przez AI, że rozstroiła wszystkie jego przyrządy. Biedny AI stracił zupełnie orientację. Statek, który ją gonił, nie zbliżał się już, ale też nie tracił dystansu. Przez tę całą wrzawę, którą uczyniła Tia w eterze, nawet Stacja Presleya nie mogła zignorować faktu, że ktoś próbował ją dopaść. Zwłaszcza że Alex i Tia byli wysłannikami Organizacji Światów Centralnych. Niełatwo byłoby wytłumaczyć się potem szefom stacji, dlaczego nie udzielili jej pomocy. Jeżeli natomiast "oni" nie mieli nic wspólnego ze stacją, to nie byli w stanie wyłapać i wytłumić wszystkich jej sygnałów SOS. Gdyby AH - 1033 zniknął w czeluściach kosmosu, mieliby sporo problemów z upozorowaniem wypadku. Mam nadzieję. Podczas, gdy Tia kontynuowała swą ucieczkę w głąb kosmosu, między nią a jej prześladowców wskoczył wreszcie wahadłowiec patrolowy. Teraz on zaczął spóźniony pościg za przestępcami. Tia zwolniła, zatrzymała się i rzuciła magnetyczną kotwicę. Czekała aż adrenalina zostanie wydalona z jej krwi. Wciąż pamiętam, jak to jest, gdy nie można złapać oddechu. Pamiętam, jak reaguje roztrzęsione ciało. Gdybym umiała, właśnie teraz bym tak reagowała. Tak to jej ludzkie impulsy tańczyły na końcówkach sensorów, a przypuszczeniom "co by mogło być, gdyby" nie było końca. Spokojnie serce. Już wszystko dobrze. Powoli jej percepcja powracała do czasu rzeczywistego i świat zewnętrzny zaczynał "przyspieszać" swe ruchy. Wtedy to wywołał ją operator stacji. - Oczywiście, że jestem pewna, iż próbowali wedrzeć się na pokład! - odwarknęła na jego powątpiewające pytanie. Jednocześnie przesłała mu nagrany obraz napastników ze zbliżeniem tajemniczych wybrzuszeń pod kombinezonami; wybrzuszeń, które być może kryły miotacze promieni lub jakąś inną broń. Pokazała mu potem lecących ku niej dwóch mężczyzn w hakowych skafandrach i statek - pszczołę. - I ten ścigający mnie wahadłowiec też z pewnością nie był moim przywidzeniem! - Coraz bardziej podnosiła głos. - Tak się składa, że jestem w pełni wyszkoloną absolwentką Szkoły - Laboratorium! Nie mam zwyczaju widzieć czegoś, co nie istnieje! Znowu podskoczył jej poziom adrenaliny, lecz tym razem spowodowane to było nerwami. Naprawdę groziło im wielkie niebezpieczeństwo, mogli przecież zginąć! A ten idiota zaczął jej wmawiać, że atakujący statek całkiem przypadkowo leciał w tym samym kierunku! - Nie powiedziałem, że nim był - odrzekł operator stacji, próbując wycofać się ze swoich twierdzeń. - Ja... - Co z was za stacja, skoro statki Światów Centralnych mogą być obiektem tego typu napadów? - kontynuowała natarcie, nie pozwalając mu dojść do słowa. - W tej chwili składam raport w tej sprawie do koordynatora Organizacji Światów Centralnych! - Nie musi pani tego robić... - Poza tym zostanę tutaj, dopóki nie dacie mi stanowiska o wzmożonej ochronie! - nie przerywała, coraz bardziej się rozpalając; zdecydowana była zażądać wszelkich możliwych względów. - Mój biedny mięśniowiec jest sinozielony od stóp do głów i macie szczęście, że tylko tak się to skończyło! Żądam złapania tych ludzi... - Już się tym zajęliśmy... - I chcę usłyszeć, czego się od nich dowiedzieliście, zanim znowu zadekuję! - skończyła, wymawiając ostatnie słowa takim tonem, że odniósł wrażenie, iż zadźwięczały mu gdzieś w samym środku mózgu. - Do tego czasu będę tu tkwiła, blokując dostęp do linii transportowej. I mam gdzieś, czy wam się to podoba, czy nie! Po tych słowach włączyła automatyczne nagrywanie i pozwoliła mu kajać się przed jej comem. Sama natomiast zajęła się Alexem. Na twarzy miał opatrunki tamujące krwawienie z nosa i wargi. Jego oczy także zaczęły powoli puchnąć i czernieć. Pomyślała, że z czarnymi obwódkami wokół oczu będzie wyglądał jak szop. Teraz już było pewne, że zderzył się ze swoim fotelem właśnie twarzą. - Alex? - odezwała się nieśmiało. - Och, Alex, tak mi przykro... nie zamierzałam... nie było czasu... - W porządku - wybełkotał z trudem. - Zrobiłaś, co trzeba. Nie miałaś wyboru. Doskonale ich zwiodłaś, doskonale sobie z nimi poradziłaś. Nie ruszamy się stąd na razie? Zrozumiała, że Alex zakładał możliwość, iż wszystko, co uczyniła, było z góry zaplanowane. - Nie, nie planowałam żadnego swojego ruchu - odpowiedziała sztywno. - W ogóle niczego nie planowałam. Alex po prostu zsunął nogi, podniósł się obolały z fotela i ruszył w kierunku wąskiego pomieszczenia medycznego, żeby doprowadzić się do porządku. Dyskretnie wysłała za nim automat, by wytarł ślady krwi; drugi natomiast zajął się bałaganem w głównej kabinie. Pomyślała przez chwilę, ile miała szczęścia, że nie wydarzyło się nic gorszego. Gdyby Alex stał gdzieś dalej, a nie trzymał się poręczy fotela, kiedy włączyła akcelerator, to zamiast wlecieć głową w fotel... Nie chciała nawet o tym myśleć. Poleciła kuchni przygotowanie zamrożonego żelu w woreczkach. Dużo woreczków. Do tego coś delikatnego na kolację. Odlecieli stamtąd, gdy przybył konwój Organizacji Światów Centralnych. Władze przysłały tu swoje statki w takiej sile, jakiej Tia nigdy by się nie spodziewała. W skład konwoju wchodziły nie tylko wahadłowce Służb Medycznych i Administracji OŚĆ, ale i militarny statek mózgowy, CP - 1041. Jego burty najeżone były różnego rodzaju bronią. Ma poza tym najnowszą i najlepszą wersję ponadprzestrzennych silników - pomyślała z zazdrością. - Bogowie raczą wiedzieć, co te silniki potrafią. Jeżeli szefowie Stacji Presleya sądzili, że goście nie narobią im kłopotu, to szybko się rozczarowali. Pierwszą osobą, która pojawiła się w otwartej śluzie statku, był wiceadmirał sektoru; tuż za nim kroczyła uzbrojona eskorta. Oświadczył, że przejmuje władzę nad stacją i pomaszerował prosto do biura operacyjnego. W ciągu paru minut opanował systemy całej stacji i zabezpieczył ją. Tia była niemal szczęśliwa, widząc, co się dzieje. Po godzinie wszyscy świadkowie i winni znaleźli się pod wojskowym nadzorem. Tia czekała na przekaz proszący ją i Alexa o złożenie zeznań. Alex wciąż wyglądał tak, jakby ktoś przesłuchiwał go za pomocą gumowego węża, więc gdy inny statek mózgowy zacumował blisko nich, podjęła się wszelkich rozmów, pozwalając mu na leczenie ran. Kod wahadłowca był bardzo podobny do jej kodu. Możliwe jednak było, że Służby Militarne używały innego systemu niż reszta statków mózgowych. Lecz... 1041. Taki numer mógłby otrzymać ktoś z mojej szkolnej ławy... - Tio, czy to ty? - zabrzmiały pierwsze słowa przekazu. Ten głos, pomijając ostre tony i kryjącą się w nim zawodową agresję, wydawał się jej znajomy. - Poi? - odpowiedziała, zastanawiając się jednocześnie, jaki przypadek mógł zrządzić to niezwykłe spotkanie. - W kapsule, gotowy, by dołożyć, komu trzeba! - odparł wesoło Poi. - Jak się masz, stara? Słyszałem, że wplątałaś się tu w niezłe kłopoty. Władcy wezwali nas i kazali lecieć, więc przybyliśmy jak na "skrzydłach". - Kłopoty? Można tak to nazwać. Przesłała mu skrót nagrań na temat swej mrożącej krew w żyłach ucieczki. Szybko je przejrzał i przesłał jej w odpowiedzi obraz kolorów pomieszanych z dźwiękiem, co miało oznaczać podziw i zmieszanie. Gdyby był delikatnikiem, z pewnością by zagwizdał. - Niezły lot, jeżeli wolno mi wygłosić własną opinię - powiedział. - Zwłaszcza ten skok pod zbliżający się wahadłowiec. Nie myślałaś o tym, by zaciągnąć się do armii? - Nie i nie mam takiego zamiaru - odpowiedziała. - Myślę, że wystarczy mi tego typu wrażeń na następnych dziesięć lat. - Wydaje ci się. - Pol roześmiał się, jakby jej nie dowierzając. - Mój mięśniowiec bardzo chciałby porozmawiać z twoim. Zatem przerwa na pogaduszki. Wezwała Alexa, który właśnie leżał na swojej koi, przykładając sobie woreczki ze zmrożonym żelem do obolałych oczu. Wygramolił się z kajuty i opadł na fotel. Tia pomyślała, że chociaż raz nikt nie zwróci uwagi na jego pogniecione ubranie. Różnokolorowa twarz Alexa mówiła sama za siebie i usprawiedliwiała wszystko. - Połączenie gotowe - powiedziała Tia do Pola, włączając wizję. Jak się tego częściowo spodziewała, pamiętając swoje wstępne rozmowy, mięśniowcem Pola była Chria Chance. Gdy ukazała się na ekranie, można było zauważyć, jak wielkie wrażenie wywarł na niej widok Alexa. Wciąż była ubrana w skórzany kombinezon i wciąż była niezwykle atrakcyjna. Ten ubiór musiał wzbudzać wiele emocji wśród członków jej szacownej rodziny. Inni jednak skłonni byli wybaczyć tę małą słabostkę komuś, kto osiągał najlepsze wyniki w służbie i do tego pochodził z arystokracji. Tia dostrzegła ponadto w przekazie pewną różnicę między jej statkiem a statkiem wojskowym. Zaraz za Chrią znajdował się jeszcze jeden fotel z dodatkową konsoletą. Siedział za nią szczupły mężczyzna, o ostrych rysach twarzy. Ubrany był w mundur taki sam jak Chria, a jego długą szyję oplatał skórzany naszyjnik czy raczej skórzana serpentyna. Wyglądał równie krwiożerczo, jak i Chria. Właściwie nawet straszniej. Gdy Tia na niego patrzyła, wydawało się jej, że jest to ktoś, kto z pewnością nie bierze jeńców. Razem z Chrią tworzyli niewątpliwie doskonale rozumiejący się zespół. - Niech mnie diabli! - wykrzyknęła Chria po kilku sekundach niemego patrzenia w ekran. - Alex, co się stało z twoją twarzą? Wasze przekazy nie wspominały nic o... czy oni... - Nikt mnie nie dopadł, Brunhildo - powiedział Alex zmęczonym głosem, ale nie tracąc humoru. - Więc nie podniecaj się mym widokiem tak bardzo. Stało się to tylko z mojej winy, czy też z winy mojego kiepskiego refleksu. Oto rezultaty próby zespolenia twarzy z oparciem fotela. Jakie mieliśmy przyspieszenie, Tio? - Około dwóch machów - odpowiedziała ze skruchą w głosie. Chria pokręciła głową z niedowierzaniem. - Uou. Niezły wystrzał. A już miałam zamiar polecieć do stacji, by poprzestawiać kości osobnikom, którzy cię tak urządzili. - Usiadła ponownie wygodnie w fotelu - Żal mi ciebie, mój ty biedny, odlotowy chłopaku. Następnym razem postaraj się przywiązać. - Następnym razem może ktoś wcześniej mnie ostrze - że - odparował. - Te klowny próbowały nas dopaść bez żadnego uprzedzenia. Nowe reguły powinny zawierać nakaz dwudziestoczterogodzinnego ostrzeżenia przed zamierzonym abordażem. Wszyscy musieliby się stosować do tych zasad. Chria roześmiała się. - Masz rację. Czy wiecie jednak, że sprawiliście wiele radości naszym ludziom? Między sobą zaczęliśmy was nazywać "polowczykami", gdyż wypłoszyliście sporo zwierzyny, na którą od dawna mieliśmy chrapkę. - Ani przez moment w to nie wątpię. - Alex usiadł w podobnej pozycji jak ona, nie podparł tylko podbródka dłońmi, gdyż zastanawiając się nad czymś, pocierał palcami skroń. - Czy mam przez to rozumieć, że nie jest to bezinteresowna pogawędka? Przerwa już się skończyła? - Och, nie. Może w pewnym sensie. - Starała się go uspokoić, ale jej oczy nagle błysnęły. - Nie chciałam wam na razie przeszkadzać w odpoczynku, ale mam dla was parę rozkazów. Po pierwsze, kazano mi poprosić was o dane dotyczące miejsca ukrycia skarbów waszego szczura skalnego. Oczywiście jeżeli już wiecie, gdzie to jest. Chcielibyśmy poza tym, żebyście wyruszyli na tamtą planetę najszybciej, jak to możliwe. Wkrótce poślemy wam posiłki, na razie jednak mamy sporo roboty w tym rejonie. - Cóż za wspaniałomyślność! - stwierdził ironicznie Alex. - Posyłacie nas pierwszych, żebyśmy wzięli na siebie wszystko, co tam może na nas czekać. Czy wciąż jesteśmy "polowczykiem", czy też może awansowaliśmy do roli "samopoświęcającej się przynęty"? Chria tylko się zaśmiała. - Daj spokój, odlotowy chłopaku, równaj do szeregu. Wciąż przecież istnieje groźba epidemii i tylko wy jesteście w stanie to sprawdzić i temu zaradzić. My nie wiedzielibyśmy, czego tam szukać. - Popatrzyła na niego znacząco i musiał z niechęcią przyznać jej rację. - Kiedy już znajdziecie przyczynę owej zarazy, sami najlepiej zorientujecie się, co z tym fantem począć dalej. Sądzę, że wszystkim bardzo zależy na powstrzymaniu choroby, ale wydaje mi się także, iż trzeba tego dokonać tak, by nikogo nie narażać. Co my moglibyśmy zrobić bakteriom? Zastrzelić je? Neil jest szybki jak tygrys, ale nigdy dotąd nie walczył z mikrobami! Siedzący za nią patykowaty mężczyzna bezradnie wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Tak więc jeżeli się czegoś dowiecie, dacie nam znać, a my nie będziemy spuszczać z was oka. Krótko mówiąc - rozpostarła ręce - nie jesteście nam tu do niczego potrzebni. Możecie stąd odlecieć wolni jak ptaki. Nagrania całego sektora, których dokonaliście, w zupełności nam wystarczą, by rozwikłać tę sprawę. Wyłapanie winnych i zesłanie ich tam, gdzie powinni się znaleźć, jest tylko kwestią czasu. - Oto wszystko, co mamy - Tia wyprzedziła odpowiedź Alexa. Przesłała Polowi kopie ich hipotez dotyczących położenia planety. - Jak widzicie, doszliśmy do wniosku, że może to być jedno z trzech miejsc. Tylko na jednej z tych planet znajdują się zauważone już wcześniej starożytne ruiny. Najprawdopodobniej chodzi właśnie o tę planetę. Szkoda, że nie ma więcej danych poza "teraźniejszą strukturą" planet. - Satelita pomiarowy - powiedział krótko Poi. - Wszystko to jest nagrane w pomiarowym satelicie. Znajdziesz tam dane dotyczące przebiegu pór roku. Zaś AI powinien odnotowywać wszelkie zmiany na jej powierzchni. Tym tropem chyba powinnaś pójść. Pol wydawał się o wiele bardziej rozmowny niż kiedykolwiek przedtem. Zdawało jej się także, iż jest szczęśliwy ze swoim mięśniowcem. Podobnie Chria wyglądała na całkowicie usatysfakcjonowaną współpracą ze statkiem mózgowym. Nie można było jednak zapominać o tym, że Służby Militarne i Centrum Bezpieczeństwa nie pozwalały na wymianę mięś - niowców przez swoje statki mózgowe bez naprawdę istotnego powodu. Czy zatem Pol rzeczywiście był z nią szczęśliwy? - Pol - odezwała się tylko do niego. - Czy dostałeś dobrego mięśniowca? Pol zaśmiał się i odpowiedział jej tym samym kanałem. - Najlepszego! Nie zamieniłbym Chrii i Neila na nikogo innego. Jesteśmy jak trzy części tej samej maszyny. Dwoje mięśniowców i ich mózg. Do tego jeszcze jesteśmy uzbrojeni. Chria jest pierwszym oficerem, Neil zajmuje się uzbrojeniem. Ponieważ kończył studia, może ją we wszystkim zastąpić. Ma pełne kwalifikacje. Z tego, co słyszałem, nie jest to często występująca sytuacja. - Dlaczego zatem nie dostanie własnego statku mózgowego? - spytała zdziwiona. - Jeżeli ma pełne kwalifikacje, powinien awansować. - A kto zrozumie delikatników? - odrzekł Pol w zadumie. - Neil i Chria dzielą ze sobą kabinę. Może to kwestia hormonów. A co u ciebie? Zawsze zastrzegałaś się, że będziesz przebierać w mięśniowcach. Wielu ich już miałaś, czy skończyłaś na jednym? Na ten temat była w stanie opowiedzieć sto różnych historii. Z pewnością łatwo mogłaby sobie zaszkodzić, gdyby zareagowała tak spontanicznie, jak to miała w zwyczaju. - Och, Alex jest możliwy do przyjęcia, oczywiście kiedy nie ląduje twarzą w fotelu - odpowiedziała z udaną swobodą. Pol roześmiał się i opowiedział jej kilka dowcipów o delikatnikach. W tym czasie Alex i Chria odświeżyli stare wspomnienia i wyjaśnili sobie, co się działo od ostatniego widzenia. AH - 1033 był jedynym statkiem, który miał pozwolenie na opuszczenie przestrzeni Presleya. Chria nie żartowała, kiedy mówiła, że wszystko tu będzie dokładnie sprawdzone. Tia i Alex nie musieli zatem przejmować się kontrolą ruchu kosmicznego ani tłokiem wokół stacji. Gdyby mieli napęd ponadprzestrzenny... Nic nie szkodzi, mówiła do siebie, gdy przyspieszała w kierunku hiperprzestrzeni. Poradzę sobie bez tego. Mam tylko nadzieję, że nikt już nie będzie nam pomagał w nabieraniu szybkości. Miejsce to nie miało nawet nazwy, tylko oznaczenie na mapie. Epsilon Delta 177.3.3. Pol nazywał to miejscem na czubku nosa. Ktokolwiek zaznaczył je na mapie, musiał od razu o nim zapomnieć. Nosiło wszystkie znamiona tego, czego szukali; charakteryzowało się eliptyczną orbitą, unoszącymi się nad powierzchnią planety ciężkimi chmurami, z których padał deszcz lub śnieg, albo to i to. Dzięki swym wewnętrznym systemom kontrolnym Tia zdołała przyjrzeć się ukształtowaniu powierzchni planety. Gołym okiem nie było nic widać. Planeta była typu terrańskiego. Nie przeczyła takiemu stwierdzeniu owa eliptyczna orbita. Satelita powinien zbierać dane na temat wszelkich ruchów, które zaszły w tym systemie. Powinien także wysyłać ostrzeżenia w kierunku zbliżających się statków dotyczące statusu systemu. W takiej informacji musiały zawierać się dane dotyczące oznaczenia sektora, stopnia jego zbadania, tego, czy należało odbyć biologiczną kwarantannę, które rejony były niewskazane do lądowania. A także informacje o innych niebezpieczeństwach, które czyhały na krążące wokół statki. Satelita albo milczał, albo zaginął. - Wypadki się zdarzają - stwierdził Alex, gdy podeszli bliżej; Tia przygotowywała się do wejścia na orbitę planety. - Czasami te maleństwa się psują. Wydała odgłos niedowierzania. - Nie tak często. Poza tym co z zabezpieczeniami? Powinien przynajmniej wysyłać w przestrzeń kosmiczną sygnały nawigacyjne, a tu nic, zupełnie nic! - Jeszcze raz przeszukała sektor, gdy weszli na orbitę. - Och, Tio. Spójrz na tę rotację, na tę orbitę. Coś mogło go ściągnąć lub wypchnąć... - zaczął. - Mogło, ale tego nie uczyniło. Złapałam go, Alex - powiedziała z zadowoleniem. - Znalazłam go! Milczy jak grób. Obliczyła trajektorię uszkodzonego satelity, by podlecieć do niego bliżej. Był od niej mniejszy tylko o połowę, więc nie było mowy o przechwyceniu go. Lecz gdy okrążyła go kilka razy jak ciekawa przynęty ryba, nie zauważyła niczego, co mogłoby się w nim popsuć. - Żadnych śladów kolizji, nie został także postrzelony - stwierdził Alex i westchnął. - Nie ma również śladów wewnętrznego wybuchu czy pożaru. Przypuszczam, że spróbujesz go uruchomić? - Nie odpowiada - rzekła spokojnie. - Wiesz co? Wydaje mi się, że wybierzesz się na spacer. Zamruczał coś pod nosem i poszedł po swój antyciś - nieniowy kombinezon. W ciągu ostatnich kilku dni lotu jego twarz zaczęła się zmieniać. Z czarnej stała się niebies - kopurpurowa, potem zaś przybrała barwę khaki zmieszaną z żółcią. Przypuszczała, że reszta jego ciała wyglądała podobnie. Ukrywał to jednak przed nią. Przestraszył się mnie czy zawstydził? - zastanawiała się. Nie był w najlepszej formie od czasu rozmowy z Chria. Pewnie wciąż był obolały. A może przyczyna tkwiła zupełnie gdzie indziej? Wiedziała, że istniało mnóstwo rzeczy, które można było wypowiedzieć ciałem, a których ona nigdy nie pozna. Coś się zdarzyło podczas tamtej transmisji. Może nie pomiędzy Chria i Alexem, ale coś się stało z Alexem z powodu Chrii. Zanim zdążyła głębiej nad tym pomyśleć, mięśniowiec tkwił już przed wewnętrzną śluzą i czekał, aż Tia zamknie ją od strony statku. Zrugała się w myślach za swoje gapiostwo i zamknęła łącznik. Cały czas miała Alexa na oku, obserwując jednocześnie przestrzeń wokół nich w obawie przed niespodziewanymi i prawdopodobnie też niezbyt mile widzianymi gośćmi. Byłoby to swoiste zrządzenie losu, gdyby teraz pojawili się jacyś piraci. Przeleciał pod satelitę i pchnął drzwi luku, które otworzyły się bez oporu. Chwileczkę. Czy nie powinien ich najpierw odbezpieczyć? - Tio, systemy zabezpieczające były wyłączone - powiedział, otwierając ciężką pokrywę włazu wewnętrznego. W jego sposobie mówienia dało się słyszeć znamiona wysiłku, na jaki musiał się zdobyć, by wejść do środka. - Miałaś zupełną rację. Satelita został przez kogoś uszkodzony. Niezła robótka; po prostu odłączono baterie zasilania solarnego od reszty urządzeń. Działał jedynie układ korekcyjny pozycji orbitalnej. Nic poza tym. Nie rozumiem, dlaczego go po prostu nie zestrzelono. Chociaż... wyposażony jest przecież w system, który wysłałby natychmiast sygnał informujący o kolizji z planetą. - Co w takim razie zrobimy? - spytała niezbyt pewnie. - Wiem, że umiesz go naprawić, ale czy powinieneś? Potrzebujemy trochę informacji, które możemy dzięki niemu uzyskać, jednak jeżeli go naprawisz, czy nasi przyjaciele się w tym nie połapią? A może niczego nie zauważą? - Nie bardzo chcę się o tym przekonać, przynajmniej dopóki nie będziemy gotowi do opuszczenia tego miejsca. Lepiej, żeby nie wiedzieli, iż ktoś dobiera się do ich zdobyczy - odpowiedział z namysłem, będąc w połowie na zewnątrz, w połowie w luku. - Jeżeli satelita powie im, by się tu rozgościli, gdy zbliżą się do planety, to z pewnością zorientują się, że ktoś z Centrali był tutaj. Jednak masz rację, że powinniśmy dzięki niemu czegoś się dowiedzieć. Powiem ci jeszcze, że nie tylko zamierzam być uprzedzony, iż ktoś się zbliża, gdy będziemy tam na dole. Chcę też widzieć, co się dzieje w otaczającej nas przestrzeni, i to zanim ktokolwiek zdąży satelitę zestrzelić. Pytanie tylko, czy będę w stanie go uruchomić? - Potrzebujemy materiałów na temat powierzchni planety - powiedziała. - Jeżeli dopisze nam szczęście, może uda nam się zobaczyć ruiny. Może nawet trafimy na jakieś ślady działalności przemytników. A co do tego, czy jesteś dostatecznie sprytny, by go naprawić, wystarczy, jak połączysz w kolejności solarne moduły. Ja mogę zaprogramować każdą jego funkcję. Nie wiem, czy pamiętasz, ale jestem ze Światów Centralnych. Mamy czasem do czynienia z pomiarowcami, więc znam wszystkie kody, za pomocą których obsługuje się te satelity. Instytut Pomiarów nie zakłada tego typu sabotaży, toteż nigdy nie zmienia kodów. Zaufaj mi, to cacko będzie działać. - Niezły sposób rozumowania. - Zawirował przez moment głową w dół, a ogromny, białoniebieski glob za jego plecami był dla niego doskonałym tłem. - OK, daj mi minutę lub dwie na połączenie kabli. - Na chwilę zaległa cisza, przerywana miarowym, szybkim oddechem. - W porządku. Nie było tak źle, jak sądziłem. Połączone. Aha, jeszcze tylko przewód zasilający centralę pamięci. I... tak, wszystko jest podłączone. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. Uruchomiła pamięć satelity i otrzymała klarowne, pełne dane, bez zakłóceń. Były tam materiały na temat najbliższej przestrzeni kosmicznej, jak i geografii planety. Wszystko, co zostało zarejestrowane, zanim satelitę uszkodzono. Z danych tych wynikało na przykład, że zmiany pogody nie były tu częste. Potem... nic. Ktokolwiek oślepił i ogłuszył pomiarowca, wiedział doskonale, co robi. Pamięć, która mogła ukazać dziwnych gości, była pusta. Tia próbowała wszelkich sposobów, by odtworzyć brakujący fragment pracy satelity, nadaremnie. Cały blok został sformatowany, następnie nagrano w to miejsce coś nieistotnego i ponownie blok sformatowano. Nawet ekspert nie dałby rady odtworzyć brakującej części. - Czy możesz odłączyć jego system wczesnego ostrzegania i dostroić go do naszej częstotliwości? - Sądzę, że tak. - Podpłynął w kierunku luku i zniknął w środku do pasa. - Tak, satelita ma oddzielne moduły. Pozostawię go pracującego, ale bez możliwości emitowania dźwięków na zewnątrz. Jeżeli nie sprawdzą go ponownie, nie domyśla się nawet, że ktoś tu był. Kilka minut później usłyszała sygnał gotowości do pracy. Jednocześnie zobaczyła obraz przestrzeni orbitalnej. Poczuła, jak nagle serce zaczęło jej walić w panice... ...szybko jednak zganiła się za taką reakcję. Satelita pokazywał bowiem obraz jej samej. Alex zamknął luk i pozostawił go w takim stanie, w jakim go zastał. Sam skierował się ku Tii. Chwilę później zabrzęczały jej wewnętrzne zamki łącznika i Alex wszedł do głównej kabiny. Zdjął hełm i zaczął rozpinać kombinezon. Tia jeszcze przez parę minut programowała pomiarowca. Wymazała program informujący zbliżające się statki o charakterze systemu, nastawiła jednocześnie urządzenia satelity na obserwację interesujących ich obszarów i sporządzanie nagrań. Następnie zabrała się do analizy materiału, którym już dysponowali. - Co my tu mamy ciekawego? - spytał Alex, zdejmując antyciśnieniowy skafander. - Jesteśmy szczęściarzami, czyż nie? - Jest tu kilka ruin - powiedziała ostrożnie, trochę zazdrosna o to, że satelita pomiarowy był w stanie przesłać im bardziej wyostrzony i dokładniejszy obraz niż jej własne systemy obserwacji. Nie był to jednak wizerunek idealny. - Cóż, jest to jakiś początek. Zupełnie zdjął kombinezon i usadowił się w fotelu. Oczywiście jego ubiór leżał zwinięty w kłębek na podłodze. Odczekała chwilę, aż pochłonie go praca, i dyskretnie wysłała automat, żeby pozbierał kombinezon i walający się obok hełm. - Według mnie tutaj albo tutaj - odezwał się po chwili Alex, wskazując dwa miejsca leżące blisko łańcucha górskiego. - Z pewnością spotkamy tam deszcz i śnieg, czyli to, o czym wspominała pierwsza ofiara. Popatrz, nawet w ciągu jednego dnia śnieg pada tu rano, deszcz po południu i znowu śnieg przez całą noc. Wzięła to pod uwagę, ale dodatkowo zaznaczyła jeszcze trzy miejsca, w których nachylenie osi planety mogło mieć taki sam wpływ na klimat. Alex przyznał jej rację. - W porządku. To musi być ta planeta. Inaczej nikt by się nie fatygował, żeby uszkodzić satelitę. Nawet gdyby Instytut Pomiarów wysłał tu kogoś w celu lepszego poznania terenu, nie wyłączałby zupełnie pomiarowca, lecz zmieniłby część sygnałów ostrzegawczych. - Wziął głęboki oddech i wzruszył ramionami. - Teraz trzeba tylko wylądować we właściwym miejscu. To było zadanie dla komputerów, zatem Tia mogła udać się na swój trzygodzinny odpoczynek. Komputery w tym czasie sprawdzały wyznaczone przez nich miejsca pod względem struktury gleby i zmian, jakie tam zaszły wskutek ingerencji innych sił niż naturalne. Czynnikiem wiele mówiącym mogły tu być ślady naruszenia warstwy śniegu. Kopanie w śniegu wiązało się bowiem z zauważalną zmianą jego struktury. Poza tym śnieg zmieszany z pyłem był po prostu ciemniejszy. Przemytnicy nie byli w stanie tego ukryć. Ślady takie pozostawiali po sobie tylko naukowcy lub olbrzymie zwierzęta, a te nie miały zwyczaju przekopywać ruin w poszukiwaniu jedzenia. Po godzinie znaleźli miejsce, którego szukali. Nie było wątpliwości, że ktoś je odwiedzał, i to dość regularnie. Nawet niektóre z budynków nosiły ślady ingerencji. - Po co to zrobili? - zastanawiała się głośno Tia. Jedna z budowli miała naprawiony dach. - Nie potrzebowali tyle przestrzeni. Przecież to ogromny obiekt. - Po prostu to zrobili - stwierdził spokojnie Alex. - To wygląda na plastikowy baldachim wzniesiony nad dziurą. A dlaczego? Dziura w dachu jest dostatecznie duża, żeby wylądował w niej dwudziestoosobowy wahadłowiec. Widzimy przed sobą hangar służący równocześnie za kryjówkę. Zmienili swoją pozycję, by znaleźć się na orbicie nad interesującym ich terenem. Szczegółowe badanie wykazało, że ostatnio nikt tu nie przebywał. Śnieg na powierzchni był stary i nie naruszony, a budynek, o którym mówili wcześniej, znowu był pozbawiony części dachu. - To tu - stwierdził w końcu Alex. Tia jęknęła. - My to wiemy, ale nie możemy tego udowodnić. Wiemy, że ktoś tu był i grzebał w tych ruinach, ale nie mamy dowodu, iż właśnie stąd pochodzą skażone przedmioty. I nie będziemy go mieli, bo nie zejdziemy na dół. - Och, daj spokój Tio. Gdzie twoje zamiłowanie do przygód? - spytał Alex. - Od początku wiedzieliśmy, że lądowanie na powierzchni planety będzie konieczne. Musimy przecież nakręcić kilka holosów, jak to zrobił Hank. To będzie nasz dowód. - Zamiłowanie do przygód straciłam, kiedy próbowano mnie staranować - odpowiedziała rzeczowo. - Wolę żyć spokojniej, dziękuję bardzo. Spojrzała ponad swym kadłubem, szukając cienia zbliżającego się statku. Czy mógł być uzbrojony? Myśl o Polu, który był uzbrojony po zęby, przywołała wyobrażenie o tym, że ktoś w nią celuje. Nie uzbrojona. Nie opancerzona. Nawet niezbyt szybka. Z drugiej jednak strony była statkiem mózgowym. Efektem wyczerpujących ćwiczeń. Jeżeli nie mogła uciec, czy też strzelić do tych ludzi, to z pewnością mogła pokonać ich umysłem. Czy na pewno? Cóż, jeżeli miała pokonać ewentualnych napastników swoim umysłem, pierwszą rzeczą, jaką musiała zrobić, było uniemożliwienie im wykrycia jej. Zatem nadszedł czas, by użyć systemów satelity dla własnego bezpieczeństwa. - Co robisz? - spytał Alex, gdy zajęta przesyłaniem poleceń do satelity nie odzywała się przez kilka minut. - Szukam dla nas jakiejś kryjówki - powiedziała. - Możemy zabawić się z nimi w kotka i myszkę. Jestem niniejsza od ich statku; muszę znaleźć miejsce, w którym będę się mogła schować. Stamtąd będę nad tobą czuwała. Nie wiem jednak, czy uda mi się wylądować blisko interesujących nas stanowisk. Zabrało jej to trochę czasu: kilka godzin intensywnych poszukiwań, w czasie których Alex przygotowywał się do swojej wycieczki. Musiał zaprogramować swój kombinezon na długie w nim przebywanie, napełnić go skondensowanym jedzeniem i piciem, upewnić się, czy wszystkie systemy skafandra wytrzymają co najmniej tydzień. Musiał być przygotowany na wszelkie ewentualności. Sprawdził poza tym baterie, jak i klamry zamków. Włożył do kieszeni kamer taśmy, a miejsca niezbyt wygodne wyłożył specjalną pianką. Alex zajął się wszystkim, co było niezbędne do wykonania. Dobrze wiedzieli, że od momentu opuszczenia przez niego łącznika do chwili powrotu nie będzie mu wolno uchylić nawet przyłbicy. Nareszcie, w południe lokalnego czasu, Tia znalazła to, czego szukała. - Znalazłam kryjówkę - powiedziała prosto w ciszę i Alex zerwał się na równe nogi. - Jesteś gotowy? - Jak zawsze - powiedział z lekką przesadą. Przez chwilę zdawało się jej, że trochę zbladł. Cóż, gdyby jej przyszło tam wychodzić, też by zbladła. Sama była tak podniecona, że musiała wpuścić do swojej krwi lekki środek uspokajający, by trzeźwo myśleć. - Tak więc na dół - rzekła nieco ponuro. - Lecimy prosto w nieprzychylną pogodę, toteż trochę nami po - szarpie. Alex przejął się ich zejściem na powierzchnię planety, jak nigdy dotąd. Rozejrzał się po całej kabinie, sprawdzając, czy wszystkie rzeczy są porządnie przymocowane i dopiero wtedy zajął miejsce w fotelu. Tia z kolei poczekała, aż dopnie ostatnią klamrę, nim zaczęła schodzić w dół. Początkowo lecieli jak po zjeżdżalni, potem w gęstniejącej atmosferze dostali się w strefę złej pogody. Ostry sztormowy wiatr, goniący tumany śniegu, uderzał w nią niemiłosiernie. Silne porywy wichury rzucały nią na dół i w górę, w każdą stronę oprócz tej, w którą lecieli. Musiała użyć wszystkich swych umiejętności, by nie dać się zdmuchnąć z kursu. Cały czas zastanawiała się, jak sobie z tym radzą przemytnicy. Przy tak silnym wietrze żaden delikatnik nie dałby sobie rady ze sterami. Oczywiście mogli schodzić na dół, przekazując pilotowanie statkiem AI. AI potrafił się trzymać zaprogramowanego kursu praktycznie bez względu na warunki zewnętrzne. Oczywiście też w określonych granicach. I tu była pułapka. Gdyby AI zostałby wyrzucony poza owe granice zaprogramowanego kursu, straciłby zupełnie orientację. Nic nie szkodzi, mówiła Tia do siebie. Ty wylądujesz samodzielnie! Trochę niżej główną przeszkodą stał się nie tyle wiatr, ile śnieg. Niesamowita zadymka. Taka, która mroziła jej skórę i wciskała śnieg w każdą szczelinę. Oblodzenie powodowało wahania stateczności zewnętrznych przyrządów. Przez chwilę wydawało się, że Tia jak kamień spadnie na powierzchnię planety. Cóż za ironia losu! Ona, która nigdy jako dziecko nie widziała żadnej pogody, miała teraz do czynienia z jej najsroższą odmianą... Nagle, gdy kierowała się ku wybranej przez siebie dolinie, wicher ucichł. Gęsty śnieg sypał powoli, ograniczając widoczność niemal do zera, ale tworząc jednocześnie wspaniały pejzaż. Zredukowała moc silników i przeszła na napęd antygrawitacyjny. Był on niezwykle energochłonny, ale tylko tym sposobem mogła kontrolować trasę swego lotu. Z największą ostrożnością zbliżała się do wybranej przez siebie dolinki. Było to miejsce, w którym doskonale się mieściła. Tuż nad nim znajdowała się olbrzymia czapa śnieżna. Oczywiście jeżeli otrzymała prawidłowe dane z satelity. Było tam dostatecznie dużo śniegu, by schodząca lawina całkiem ją przykryła. Kierowała się między ściany jaru, który był tak mały, że wydawało się, iż ledwo się tam wciśnie. Spojrzała na Alexa i zobaczyła, jak zaciskał zęby i kurczowo trzymał się oparcia fotela. Cały czas obserwował dane dotyczące ich wariackiego lotu. Nigdy jeszcze nie lądowała w miejscu, które było tak wąskie, jak ten wąwóz. I z pewnością nie robiła tego nigdy w warunkach, które mogły się w każdej chwili zmienić... Jeżeli burza, którą zostawili nad sobą, dogoni ich w tej dolince, to nietrudno będzie jej się zderzyć z jedną ze ścian. Teraz. Wpasowała się w wąwóz i poczuła, jak jej stopy przebiły śnieg i dotknęły skalnego podłoża. Przyjemna, mocna skała. Także po bokach ośnieżone skały. A nad nią - czapa śniegu. Czekająca czapa śniegu. Oto proszę... Uruchomiła zewnętrzne głośniki i puściła kawałek shat - ter rocka; basy na maksimum. I świat się zawalił. - Zdołasz się z tego wygrzebać? - spytał po raz dziesiąty Alex, gdy kolejny robot wrócił z łącznika z rozładowanymi bateriami. - Nie jest tak źle - odpowiedziała spokojnie. Czuła się o wiele lepiej przykryta czterema metrami śniegu. Lawiny były tu na porządku dziennym, więc nie przypuszczała, by przemytnicy zwrócili uwagę akurat na tę. Z pewnością nie przyjdzie im do głowy, że pod śniegiem schowany jest statek. Nawet gdyby po niej chodzili, nie domyśliliby się niczego. Chyba że odkryliby tunel, który właśnie kopały roboty. A nawet wtedy żaden z nich nie odważyłby się zejść nim na dół w obawie przed jakimś drapieżnikiem. - Jeżeli nie jest tak źle - odrzekł z przekąsem Alex - to dlaczego kopanie tunelu zabiera nam wieczność? - Ponieważ nikt się nigdy nie spodziewał, że te małe roboty będą się czymś takim parały - wyjaśniła, starając się zachować cierpliwość. - To są "mechanicy", nie kopacze śniegu. Poza tym kopią plastikowymi łopatkami, więc nie żądaj od nich zbyt wiele. - Pokręcił głową, a Tia zrezygnowała z dalszych wyjaśnień. - Już są prawie na zewnątrz - dodała. - Czas, byś przywdział swoje ubranko. Przynajmniej będzie miał zajęcie. - To zaczyna być niepokojąco monotonne - żalił się. - Jestem częstszym gościem w tym kombinezonie niż w mojej kabinie. - Nikt nie obiecywał ci warunków pierwszej klasy przewozowej na tej wycieczce - dokuczała mu, próbując nie okazać własnego zdenerwowania. - Może chciałbyś, żebym poleciła jednemu z robotów uszycie dla ciebie małych zasłonek? Będziesz mógł powiesić je sobie w hełmie. - Dziękuję ci bardzo, ale myślę, że nie skorzystam. - Spojrzał na nią z wyrzutem. - Powiem ci coś: jeżeli ciągle będę musiał ubierać się w ten cholerny pancerz, to albo wprowadzę w nim jakieś udoskonalenia, albo będą musieli mi sprawić nowszy model. - Okręcił się dookoła własnej osi, upewniając się, że wciąż ma swobodę ruchów. - Urządzenia sanitarne kombinezonu też nie są szczytem myśli technicznej. - Przekażę twoje uwagi stewardowi - powiedziała. - Na razie jednak czeka nas robota. - Zatem prowadź - westchnął Alex. - Mam nadzieję, że nie jest tam tak zimno, jak na to wygląda. Alex czołgał się ku powierzchni wąskim tunelem, oświetlając sobie drogę lampą umieszczoną na hełmie. Nie mógł wiele zobaczyć. Wszędzie otaczała go biel, a przed nim widniała czarna czeluść. Wydawało mu się, że tunel nigdy się nie skończy, że zostanie w tym śnieżnym grobowcu już na zawsze. Plastikowe szalunki także były białe, zatem trudno było je dojrzeć, jeżeli się ich nie szukało. Przypuszczał, że o to Tii chodziło. Mimo to był jej wdzięczny, że w ogóle je tam umieściła. Gdyby nie szalunki, tony śniegu i lodu mogły w każdej chwili spaść mu na głowę. Przestań, zganił się ostro w myślach. Nie czas na atak klaustrofobii. Wciąż nie było widać końca tunelu. Zaczęło mu się robić zimno, przede wszystkim na sercu. Nie był to z pewnością chłód fizyczny. Po prostu pozostawiony samemu sobie coraz bardziej się bał. Znowu to robisz. Przestań. Wydawało mu się, że otaczający go śnieg jest jakby bardziej miękki. Wyłączył lampę na hełmie i rzeczywiście poprzez śnieg i lód dotarło do niego zimne, białoniebieskie światło. Spojrzał do góry i zobaczył na samym szczycie jasne oko wyjścia z tunelu! Spiął się w sobie, by jak najszybciej się stąd wydostać. Wiedział, że droga powrotna będzie niczym w porównaniu z tym powolnym pełzaniem. Po prostu usiądzie na krawędzi i zjedzie po śniegu aż do samego łącznika. Wyszedł na zewnątrz na gęsto padający śnieg i spostrzegł, że roboty były dużo więcej warte, niż się to jemu i Tii wydawało. Wyjście z tunelu znajdowało się bowiem poza rejonem lawiny, tuż pod sterczącymi stromo skałami. Na nich to pewnie śnieżyca zbudowała ową czapę, która teraz okrywała Tię. Alex nie dziwił się już, że było tego aż cztery metry. Na szczęście to wszystko łatwo można było stopić. Wystarczyło, żeby Tia włączyła silniki i podniosła temperaturę kadłuba, a cała ta śnieżna masa zamieni się w rwące potoki ciepłej wody. Tak to przynajmniej wyglądało w teorii. Oczywiście mógł też przyjść deszcz i zmyć jej osłonę dużo wcześniej. Jak przypuszczała Tia, było już późne popołudnie i Alex powinien jeszcze przed zmrokiem dotrzeć do ruin osady, by się trochę rozejrzeć. Najlepszym wyjściem byłoby poszukanie tam jakiegoś noclegu. Tym razem znał już wszelkie uciążliwości związane z noszeniem kombinezonu i włożył pod spód swój stary, wygodny dres. Nie powinno mu się w tym gorzej spać niż na pryczy podczas ćwiczeń w Akademii. Przybrał postawę śmiałego zdobywcy i ruszył w kierunku osady. - Tia - powiedział. - Zgłoś się. - Słyszę cię bardzo dobrze, Alex - odpowiedziała natychmiast. Zabawne, jak łatwo mógł sobie ją wyobrazić jako osobę siedzącą na statku, wpatrzoną w ekrany, które pokazywały jego pozycję, z rękami na konsolecie comu... Przestań. Może to i ładny obrazek, ale wpakujesz się przez to w jeszcze większe kłopoty. Nie wystarczają ci te, z którymi borykasz się już teraz. - Tio, przybyliśmy we właściwe miejsce. Uruchomił kamerę umieszczoną w kombinezonie i pokazał jej panoramiczny obraz ruin rozciągających się pod szczytem wąwozu. Miejsce to było od zawsze narażone na silne wichury. Świadczyły o tym budynki stojące blisko wzgórz chroniących je przed wiatrem. Szczyty tych wzgórz natomiast rozcinały pędzone przez wichurę śniegi jak skały morskie fale. Nic dziwnego, że wszystkie domy były tu okrągłe; wiatry łatwiej je omijały. - Czy przypomina ci to jakiś znany styl architektoniczny? - zapytał, skierowując kamerę na budynki. - Ja jestem pewien, że nigdy czegoś podobnego nie widziałem. - Ja też - odpowiedziała z wyraźnym zauroczeniem w głosie. - Niesamowite! To chyba nie metal, nie sądzę. Czy to jest materiał ceramiczny? - Raczej jakiś rodzaj syntetyków - strzelił Alex. - Zaraza czy nie, zobaczysz, że się będą zabijać, aby dostać się tu razem z grupą eksploracyjną. Na bogów kosmosu, jak to się stało, że pomiarowiec po prostu pominął to w swojej charakterystyce planety? - Cóż, pozostanie to chyba już na zawsze tajemnicą - odpowiedziała Tia. - Ponieważ nie ma w tym rejonie dwóch podobnych osad i ponieważ są one takie, jak na holosie Hanka, możemy definitywnie przyjąć, że znaleźliśmy się na właściwej planecie. Teraz... - Schodzę na dół - powiedział, czując, jak stopy zapadają mu się w grząskim śniegu. Lepił się on do butów, gdy powoli, krok za krokiem, schodził ku osadzie. Mięśniowiec wszędzie widział ślady topniejącego i na nowo zamarzającego śniegu. Pod warstwą świeżych opadów znajdował się zgranulowany lód. Niezwykle ciężko szło się po czymś takim. - Wiatr się wzmaga. Myślę, że burza wreszcie nas dogoniła. - Na to wygląda - odparła Tia z rezygnacją w głosie. Kiedy osiągnął podnóże wąwozu, ujrzał wykopane jeszcze niżej groty, czy raczej cały plac grot. Nie przecinały one środka wąwozu, lecz znajdowały się blisko ścian skalnych. Podyktowane to było z pewnością względami bezpieczeństwa. Alex zobaczył tam także trochę budynków i jakieś dziwne konstrukcje, ale najbardziej interesowały go jaskinie. Te bliżej niego zalane były czymś w rodzaju cementu. Miało to zdecydowanie inny kolor niż otaczający go pył i kamienie. Groty znajdujące się niedaleko budynku bez dachu były pootwierane. Brnął dalej w kierunku osady i stwierdził z zadowoleniem, że w skale wykuto coś w rodzaju schodków prowadzących do drugiego poziomu wzgórza. Budynek przed nim chronił go od wiatru i mimo że było trochę ślisko, nie dało się porównać tej drogi ze wspinaczką przez wnętrze lawiny. Całe szczęście, że wcześniej widział zawartość kabiny Hanka i oglądał zrobione przez niego holosy. Ściana, przy której znajdowały się otwarte groty, wyglądała jak jaskinia Ali Baby. Same kryjówki były dużo mniejsze, niż wydawało się to na pierwszy rzut oka; a otwory okienne najbliższego budynku był niezwykle wąskie. Alex domyślił się, że spowodowane to było tutejszą pogodą. Lecz przez to schowki na holosie wydawały się o wiele większe. W rzeczywistości sięgały mu zaledwie do uda i były szerokie na dwa do trzech metrów. Taka przestrzeń była jednak wystarczająca, żeby ukryć w niej królewski skarbiec. Sporo rzeczy w ogóle nie było wydobytych. W jednym z najbliższych otworów znalazł ceramiczną statuetkę i wyroby garncarskie, pozostawione tam prawdopodobnie jako mało wartościowe. Niektóre okazy były porozbijane wskutek nieostrożnego ich wydobywania. Alex skrzywił się na ten widok. Były tam dziesiątki otwartych i opróżnionych grot, tyle samo ze szczątkami nie do końca wybranych skarbów. Jeszcze więcej grot było nie otwartych. Ciągnęły się one daleko wzdłuż ściany kanionu. Znalazł też jedną, która zamknięta była przy pomocy jakiejś broni laserowej. Jej pokrywę bowiem stanowiła mieszanina stopionej skały i jakiegoś metalu. Stworzyło to niezwykłą strukturę. - Myślisz, że stąd się bierze nasz wirus? - usłyszał głos Tii. - Myślę, że można by było się o to założyć - odpowiedział w zadumie. Nagle jak grom z jasnego nieba przebiegła mu przez głowę myśl. Otaczające go zewsząd złoto straciło swój blask, a wyroby ceramiczne nie były nic warte. Czymkolwiek to jest, czy też nie jest, za żadne skarby nie zdejmę kombinezonu. Nic mnie to wszystko nie obchodzi. Obraz Hanka i tego drugiego przeszył jego pamięć jak błyskawica. Skafander już nie był więzieniem, stał się najcenniejszą rzeczą we wszechświecie. Och, po prostu kocham ten kombinezon... Raźniej ruszył do przodu, oświetlając i przeszukując pootwierane schowki. Same groty były bardzo stare. Wynikało to ze struktury gruntu wokół jaskiń i w nich samych. Ludzie, którzy tu trafili, musieli otworzyć jedną z jaskiń z ciekawości lub przypadkiem, gdy szukali czegoś innego. Być może szukali po prostu jakiejś planety do osiedlenia się. Cokolwiek kazało im otworzyć pierwszą grotę, spowodowało, że zaczęli otwierać i opróżniać kolejno pozostałe. Wyglądało to tak, jakby szczury skalne całego kosmosu zjechały się tu na swoistą ucztę. Alex dokładnie rejestrował każdy napotkany obiekt. Tia robiła zbliżenia każdego detalu, gdy Alex obchodził kolejny przedmiot ze wszystkich stron. Teraz przynajmniej, jeżeli coś zostanie zniszczone, zachowa się chociaż nagranie. Alex zbierał niektóre przedmioty i pakował je do pojemnika, by wziąć je na pokład. Jednym z nich była zadziwiająca metalowa książka... Ruszył do przodu, sięgając po porzuconą statuetkę jakiejś skrzydlatej postaci. @brak@ - Nad nami jest teraz około jedenastu metrów śniegu. Nie wiem, czy poradzę sobie z taką warstwą. Nawet jeżeli przybędą tu siły Organizacji Światów Centralnych, to wątpię, żeby ktokolwiek usłyszał nasze wołanie o pomoc przez pokrywę śnieżną. Po ostatniej lawinie straciłam kontakt z powierzchnią, a sygnały z satelity są tak słabe, że nie mogę ich odczytać. Powiedział pierwszą rzecz, która mu przyszła do głowy, nie zwracając uwagi na to, co właściwie mówi: - Cóż, jeżeli utkwię zamrożony na wieczność w tym lodowcu, będę miał przynajmniej mą miłość przy sobie i ona mnie ogrzeje. Ugryzł się w język, ale było już za późno. A niech to! Teraz pomyśli sobie, że jest uwięziona w lodowcu z wariatem. - Co... - zaczęła zdławionym, prawdopodobnie w wyniku szoku, głosem. - Co przez to rozumiesz? Nie wiedział, jak to wyjaśnić. - Tio - usiłował się tłumaczyć. - Wszystko w porządku, to znaczy nie zwariowałem. Nie rozbiję twojej kolumny, czy coś w tym rodzaju. Naprawdę nic mi nie jest, tylko... - Tylko co? - nalegała. - Tylko... - A niech to. To, co powiedziałem, już się nagrało. Gorzej być nie może. - Tak. To znaczy nie wiem. Podobno takie rzeczy się zdarzają. - Miotał się bezradnie. - To nie żadne szaleństwo czy obsesja. Ale, cóż... Po prostu nie wyobrażam sobie życia z kimś innym. Jeżeli to jest miłość, to tak, kocham cię. Strasznie mocno cię kocham. - Westchnął i potarł skronie. - A więc teraz już wiesz wszystko. Mam nadzieję, że cię nie przeraziłem, ale poznanie ciebie jest najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła, i to jest fakt. Nie opuściłbym cię dla nikogo i niczego. - Wykrzywił twarz w nieśmiałym uśmiechu. - Włączając w to gwiazdy holosów i międzygwiezdną sławę. Pleksiglasowa osłona, za którą siedział Ted Miś, otworzyła się i wyjrzał on ze swojej kryjówki. - Nie mogę cię dotknąć ani ty mnie nie możesz dotknąć, ale... czy mógłbyś przytulić Teodora? - spytała czule. - Ja też cię pokochałam, Alex. Myślę, że stało się to wtedy, kiedy poszedłeś zmagać się z wirusem zombi. Jesteś najodważniejszym, najmądrzejszym i najwspanialszym mięśniowcem, jakiego mogłam sobie kiedykolwiek wymarzyć. Nie wyobrażam sobie mieć za partnera kogokolwiek innego. Wiedział, że nie mogła inaczej wyrazić tego, co czuła. Sięgnął po małego, pluszowego przyjaciela i wyciągnął go ze szklanego domu. - Masz wspaniałą panią, Teodorze Misiu - powiedział do zamyślonego zwierzaka. - I zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by była szczęśliwa. - Mocno go przytulił i ponownie zamknął za przezroczystymi drzwiczkami. Odwrócił się do jej kolumny i przełknął ślinę. Wiedział, że powinien jak najszybciej zmienić temat. - Dobrze - rzekł. - Teraz, gdy wiemy już co nas gryzło, powinniśmy zastanowić się nad możliwościami, jakie nam zostały. - Możliwościami? - spytała zaskoczona. - Oczywiście. - Całkowicie już doszedł do siebie. - Zamierzam spędzić resztę życia przy tobie, ale nie chciałbym, żeby o tej reszcie życia zadecydowali piraci lub rosnący nad nami lodowiec. Spróbujmy zatem sprawdzić, jakie mamy szansę wydostania się stąd! Tia roześmiała się. Udał, że nie słyszy lekkiego tonu histerii, który zabrzmiał w tym śmiechu, - Dobrze - powiedziała. - Możliwości. Cóż zacznijmy od naszych robotów... Tia rzuciła się w jego ramiona i zamieniła się w wielkiego niebieskiego, pluszowego misia. Miś patrzył na niego z wyrzutem. Chciał wstać, ale pościel na łóżku zamieniła się w niczym nie ograniczoną śnieżną pustynię. Leżał przysypany śniegiem. Niedźwiadek próbował go stamtąd wyciągnąć, ale jego miękkie łapki nie mogły sobie poradzić z lodową pokrywą. Wtedy usłyszał jakieś dudnienie i gdy spojrzał do góry, zobaczył jakby na zwolnionym holosie wielką lawinę, która schodziła prosto na niego. Lawina była coraz bliżej, a Tia - miś odwróciła się i stanęła między nim a kotłującym się śniegiem... - Alex, obudź się! Zerwał się nagle obudzony, zaczął się miotać w łóżku, zanim zapalił lampkę. Tii zdawało się, iż zrobił to zupełnie nieświadomie. Zamrugał oślepiony światłem i próbował wyplątać się ze skotłowanej pościeli. - Co? - wymamrotał zaspanym jeszcze głosem. - Kto? Gdzie? - Alex - szepnęła Tia; była wyraźnie podekscytowana. - Alex, usiłuję cię dobudzić od piętnastu minut! Na górze pojawił się statek Centrali i rozprawia się z dwoma wahadłowcami piratów! Centrali? Na bogów kosmosu... - Co się stało? - spytał, sięgając po rzeczy i błyskawicznie je wkładając. - Od początku... - Najpierw domyśliłam się, że coś zaczyna się dziać, kiedy piraci przesłali wiadomość statkowi na planecie, by siedział cicho. Miałam wrażenie, iż myśleli, że zbliża się do nich zwykły statek badawczy. Po chwili jednak rozgorzała walka. - Tia włączyła wszystkie swoje systemy. Z wentylatorów płynęło ku niemu świeże powietrze, w głównej kabinie zapalone były wszystkie światła, a konsolety błyskały gotowością do przyjęcia poleceń. - Wtedy wyłączyli czujniki i mogłam przystąpić do działania. Kilka minut temu za twoją radą uruchomiłam silniki i zaczęłam topić śnieg. Już mogę się ruszać i jestem pewna, że wydostaniemy się stąd bez większego trudu. Pewno trochę się poodzieram i stracę kilka zewnętrznych urządzeń, ale wszystko to będzie można naprawić. - A co się teraz dzieje na górze? - spytał, biegnąc ku swojemu fotelowi i nie zaprzątając sobie głowy butami czy chociażby skarpetkami. - Mam dobre i złe wieści. Wygląda na to, że wahadłowiec Centrali doskonale sobie radzi z dwoma statkami piratów - odpowiedziała. - Natomiast zła wiadomość jest taka, że choć odbieram ich sygnały, sama nie mogę nadawać. Boje się, że pokrywa śniegu zniekształciłaby treść moich informacji. - W porządku, możemy się ruszać, a pułapka na górze została otwarta - stwierdził Alex, pospiesznie dopinając ostatnie sprzączki pasków; przeciskanie się przez zwały śniegu mogło wiązać się z nieprzewidzianymi szarpnięciami. - Ale ponieważ nie możemy nadawać, nie możemy też ostrzec statku Centrali o trzecim wahadłowcu. Nie możemy nawet powiedzieć im, że jesteśmy po tej samej stronie. Poza tym staniemy się łatwym celem dla piratów, gdy tylko spróbujemy wzbić się w górę. W swojej kryjówce mogą spokojnie czekać na pojawienie się statku Centrali, by go dopaść. Alex rozważał wszystkie możliwe sposoby wyjścia z tej sytuacji. - Czy udałoby się nam pozostać poza polem ich widzenia, do czasu aż nie zostaną zdemaskowani? W odpowiedzi Tia wyświetliła mapę terenu. Jeżeli piraci zdecydowaliby się ich ścigać, nie mieliby żadnych szans na schowanie się czy ucieczkę. - Musi być jakiś sposób, żeby zatrzymać ich na ziemi - wymruczał Alex, głośno myśląc. Zdawał sobie sprawę, że czas działa na ich niekorzyść. - Co się dzieje na górze? - Jeden z wrogich statków jest poważnie uszkodzony. Jeżeli dobrze odczytuję ich taktykę, to wahadłowiec Centrali chce go dobić, oczywiście jeśli drugi statek piratów da mu taką sposobność. Alex zajął się ich własnymi problemami. - Gdyby udało nam się jakoś go uszkodzić; zrzucić na niego lawinę kamieni albo... chwileczkę. Wyświetl, proszę, holos, który nakręciłem podczas mojego spaceru po osadzie. Tia zrobiła to, o co prosił, i Alex zaczął uważnie studiować holos, starając się jednocześnie przypomnieć sobie wszystko, co tam widział. - Niezwykle ciekawe są te góry. Popatrz, jak niektóre z odłamków skalnych zdają się ledwo trzymać na swych podstawach. Ciągle zmieniający się tu wiatr może w każdej chwili zdmuchnąć taki olbrzymi blok skalny w dolinę, czyż nie? Czy możesz dać mi zbliżenie gór, które znajdują się bezpośrednio nad budynkami? - Nie ma sprawy. Na ekranie pojawiła się partia gór otaczających kryjówkę piratów. Ich hangar znajdował się dokładnie pod skałą, która tworzyła coś w rodzaju dachu nad ich głowami. - Alex! - zawołała Tia. - Widzisz to, co ja? - powiedział z zadowoleniem. - W porządku, dziewczyno; pomyśl, co by się stało, gdybyśmy to tylko pchnęli? W odpowiedzi włączyła swe silniki. - Bądź dobrym chłopcem i usiądź porządnie w fotelu. - Startuj, moja pani! Odgłos silników z łagodnego pomruku stał się podobny do wycia wściekłej bestii. Tia włączyła swoje systemy lądowania, kołysząc się miarowo w rytm pracy silników anty - grawitacyjnych. Przesuwała się z burty na burtę, za każdym razem trochę mocniej wbijając się w topniejący śnieg. Alex pomagał jej, jak mógł. Sterował mocą bocznych silników, starając się topić wystające kawały lodu. Dziób Tii zaczynał się podnosić. Alex czuł, że coraz mocniej się przechylają. Byli teraz wbici w lodowiec pod kątem czterdziestu pięciu stopni. W tym momencie Tia włączyła całą moc swych silników na rufie. - Ruszamy się! - wykrzyknęła ponad rykiem swych własnych silników, które przeznaczone były tylko do wspomagania lotu statku w gęstej atmosferze. Nic szczególnego się nie działo, lecz Alex wyraźnie słyszał, jak ostre kawały lodu przesuwały się po jej kadłubie. Przypuszczał, że nie obejdzie się bez długiego postoju w dokach remontowych, inaczej Tia wyglądałaby jak wrak Hanka. Nagle przebili się... Tia natychmiast zdławiła moc silników, dzięki czemu prawie w całkowitej ciszy unosiła się tuż nad powierzchnią śniegu. - Statek Centrali dostał pierwszego z nich; drugi jeszcze się trzyma - zameldowała krótko Tia, gdy Alex aż zajęczał na odgłos ponownie włączonych silników systemu lądowania. - Jak na razie nikt nas nie zauważył. Dobrze się przywiązałeś? - Startujmy - odpowiedział. - Czy mogę w czymś ci pomóc? - Mocno się trzymaj - rzekła krótko. Wzbiła się w niebo, by nabrać odpowiedniej wysokości. Alex wiedział, że doskonale znała swoje możliwości i postanowił nie wtrącać się w to, co zamierzała uczynić. Wzgórze, do którego chcieli się dostać, było o niecały kilometr od nich. Gdy osiągnęli już odpowiedni pułap, Tia zawróciła i ruszyła w jego kierunku. Leciała w taki sposób, jakby czubek góry był celem, a oni pociskiem rakietowym. Nagły strach chwycił Alexa za gardło, serce waliło mu z szybkością miliona uderzeń na sekundę. Nie może w to po prostu uderzyć... Alex zamarł, wbijając paznokcie w oparcie fotela. W ostatniej chwili Tia podniosła swój dziób i zamiast rozbić się o wzgórze, uderzyła w pękniętą skałę mocą swych silników systemu lądowania. Gdy Alex usłyszał trzask i skowyt przeciążonego metalu, wiedział, że jedynym miejscem, w którym zdołają wylądować, będzie naprawcza stacja kosmiczna. Siła uderzenia wgniotła go w fotel, światło w kabinie zamigotało i zgasło. Włączyły się systemy antykolizyjne, chroniąc go przed jeszcze silniejszym wstrząsem. Czuł, że na chwilę stracił świadomość. Gdy doszedł do siebie, światła w kabinie paliły się ponownie, a Tia wisiała nieco przekrzywiona nad powierzchnią planety. Poniżej nich, trochę na prawo, znajdowało się to, co zostało z budynku bez dachu. Zamiast hangaru - kryjówki widniała tam teraz sterta zmieszanych ze śniegiem i ziemią skał. - Nic ci nie jest? - zapytał, czując, że z trudem rusza szczęką. - Czegóż się nie robi dla wszechświata? - odparła pogodnie, ale głos jej wyraźnie drżał. - Jestem prawie naga. Moje poszycie jest podziurawione jak sito, zdaje się, że tylko część mieszkalna i główna kabina są szczelne. Nie wiem też, czy silniki są w pełni sprawne... Trzymaj się, mamy jakiś przekaz. Monitor zamigotał i po chwili ukazał się na nim Neil z Chrią Chance w tle. - AH - 1033, czy to ty? Rozumiem, że mieliście powody, by grać rolę kurczaka chowającego się wśród gór. - Tak, to my - odpowiedział Alex, czując, jak wraz ze spadkiem poziomu adrenaliny we krwi odchodzi mu ochota do złoszczenia się. - Pod rumowiskiem skalnym jest tu jeszcze jeden z waszych znajomych. - Ach! - stwierdził tylko Neil i po chwili dodał: - W takim razie w porządku. Czy możecie przylecieć do nas? - Nie możemy lądować - podjęła Tia. - A co do stanu moich silników, też nie jestem ich pewna. Chria przechyliła się ponad ramieniem swojego partnera. - Na waszym miejscu nie ufałabym tym na dole - powiedziała. - Jeżeli uda wam się dostać na górę, to weźmiemy was na hol i zatrzymamy na orbicie do czasu przybycia reszty konwoju. Oni zabiorą was do domu swoim transportowcem. - W porządku - odrzekł Alex i uniósł brwi do góry. - Nie wiedziałem, że możecie coś takiego zrobić. - Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz, mój drogi - powiedziała. - Czy z tobą wszystko w porządku, Tio? - Ze mną nic nie jest w porządku - odparła. - Lecę do was. Tia wciąż była poruszona treścią przekazu, jaki otrzymała z Instytutu: "Kiedy zostaniesz wyremontowana, chcielibyśmy, żebyś zabrała na pokład pierwszą ekipę, która poleci do przypuszczalnego ojczystego świata EsKaysów. Razem z Alexem macie największe doświadczenie w tego typu wyprawach, podczas których możliwa jest epidemia zarazy. Dlatego wydaje nam się, że spośród wszystkich statków Centrali, wy właśnie najlepiej wykonacie to zadanie". Miało to faktycznie jakiś sens; do dziś nikt nie znał wirusa, który ją sparaliżował. Zatem ona powinna najlepiej zadbać o bezpieczeństwo ekipy i przyczynić się do wykrycia owego wirusa. Doskonale o tym wiedzieli. Wiedzieli też, że nie wykupi swojego kontraktu, dopóki nie zakończy poszukiwań. Szantaż? Pewnie tak. Lecz na taką jego formę była w stanie się zgodzić. Poza tym, jeżeli wszystko pójdzie po jej myśli, będzie mogła kopać razem z grupą pionierską, a nie tylko się przyglądać. Może to jeszcze potrwa, ale prędzej czy później zdobędzie dość pieniędzy na... Oczywiście kiedy zapłaci za naprawę swego kadłuba. Sądząc po zakresie prac technicznych, nie będzie to tania rzecz. Wtedy znowu oszołomił ją Stirling, zapoznając ją ze stanem konta. - Cóż, moja droga lady - powiedział. - Dzięki nie określonemu jeszcze do końca napływowi gotówki z Departamentu do Spraw Zwalczania Narkotyków, premii za odszyfrowanie książki nawigacyjnej EsKaysów, wpływom z twojej ostatniej inwestycji i nagrodzie za odnalezienie pokaźnych rozmiarów skarbca stałaś się "dość" zamożną kobietą z kapsuły. - Rozumiem - stwierdziła oszołomiona. - Ale co z rachunkiem za naprawę statku...? - Opłata została uiszczona przez Centralę. - Stirling nie był może wniebowzięty, ale sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie. - I jeżeli nie weźmiesz mi tego za złe, powiem ci, że była to moja zasługa. Powtórzyłem tylko to, co mi opowiedziałaś, zaznaczając, że twoje uszkodzenia powstały w wyniku udziału w pojmaniu niebezpiecznych przestępców. Centrala, uznając twoje zasługi w tej sprawie, postanowiła pokryć koszty naprawy. Kiedy do tego napomknąłem o tym, jak uratowałaś ich statek przed atakiem z dołu, stwierdzili, że powinnaś dostać to, o czym zawsze marzyłaś, czyli ponadprzestrzenny napęd. Przypuszczała, że włożył w to o wiele więcej trudu, niż mówił. Zastanawiała się, czy nie powinna zaproponować mu posady swego adwokata. Ten, którego teraz miała, nie kiwnął palcem w sprawie rachunku za naprawy. Zatem nie musiała wydać ani grosza na to, by jej kadłub znowu lśnił nowością! - A co z moją inwestycją w motoprotetykę? I co byś powiedział na to, gdybym ulokowała w niej wszystkie moje zyski? - Dokonałabyś świetnego wyboru. Czy uświadamiasz sobie, że jeżeli to uczynisz, staniesz się posiadaczką kontrolnego pakietu akcji firmy? - Stirling wydawał się zdumiony. - Czy tego właśnie chcesz? Za te same pieniądze możesz wykupić swój kontrakt. Albo dokonać generalnego remontu nawet najmniejszej cząstki statku. - Wiem o tym - odpowiedziała spokojnie. Cieszyła się, że w tej chwili nie było na statku Alexa, mimo że brakowało jej odgłosu jego kroków i cichego pogwizdywania. Tę sprawę musiała załatwić sama. - Wiem, co robię, i dlatego potrzebuję delikatnika, który byłby moim przedstawicielem w Radzie Dyrektorów. - Teraz? - spytał Stirling. - Gdy tylko zdobędę kontrolny pakiet akcji - odparła. - Im szybciej, tym lepiej. Nigdy nie jest za wcześnie, by stanąć na własnych nogach. Alex spojrzał w puste dno swojej szklanki i zdecydował, że to była ostatnia. Wiedział, że wypił dość, by osiągnąć stan odprężenia i pewnej radości. Każdy następny drink wprawiłby go w stan upojenia, czyli po prostu byłby po nim obrzydliwie pijany. Być może rozkleiłby się i zaczął się żalić. A to byłoby niewskazane. Ktoś mógłby go rozpoznać nawet w cywilnym ubraniu i Alex musiałby się gęsto tłumaczyć. Poza tym bar, w którym się znajdował, należał do najlepszych w porcie; za barem sta człowiek, a nie AI, światło było gustownie przyćmione, a stoliki i krzesła - niezwykle szykowne. Wokół rozbrzmiewała dobra, nie za głośna muzyka. Nie potrzebowali tu marudzącego pijaka, w ogóle nie potrzebowali tu pijaków. Nie było żadnego powodu, by psuć innym wieczór tylko dlatego, że czyjeś życie zdawało się nie mieć sensu... Poczuł mrowienie w gardle i wiedział, że żaden drink tego nie zmyje, że pogorszy tylko sprawę, wyzwalając w nim tłumione pokłady emocji. W pewnym momencie podszedł do niego barman. - Kolego, na twoim miejscu już bym skończył z piciem. Alex trochę zdziwiony skinął głową i przełknął ślinę. Czyżby osiągnął punkt, w którym barmani podejrzliwie patrzą na swych klientów, wietrząc problemy? - Taaa... Właśnie miałem taki zamiar. Przez chwilę pomyślał i postanowił wziąć się w garść, zanim rzeczywiście narobi kłopotów sobie i innym. Barman, człowiek, z powodu którego Alex postanowił czym prędzej stąd wyjść, przetarł imitujący drewno kontuar i jeszcze raz zerknął na niego. - Nie bierz mi tego za złe, kolego, ale wyglądasz na kogoś, kto ma problem lub dwa. Alex głucho się zaśmiał. Ten człowiek nie wiedział, o czym mówił. - Taaak. Chyba tak. - Chciałbyś o tym pogadać? - nalegał barman. - Po to mnie tu zatrudniono i dlatego tyle płacisz za drinki. Alex popatrzył na barmana, który był najzwyklejszym w świecie człowiekiem: krótko obciętym, ubranym w porządne rzeczy. Nie miał nic szczególnego w twarzy czy w sposobie bycia, nic, co wyróżniałoby go w jakiś sposób; poza tym, że stwarzał swoistą atmosferę. Ta umiejętność, czy raczej cecha, powodowała, że odnosiło się wrażenie, iż można mu o wszystkim powiedzieć. - Spowiednik? - spytał w końcu Alex. Barman ruchem głowy wskazał certyfikat zawieszony nad trzema rzędami antycznych i egzotycznych butelek. - Licencjonowany. Dyskretny. Niezależny. Byłem w biznesie przez pięć lat. Prawdopodobnie nie jesteś w stanie powiedzieć mi niczego, o czym już bym nie słyszał przynajmniej ze sto razy. "Niezależny i dyskretny" oznaczało, że cokolwiek Alex by mu wyjawił, zostałoby to między nimi. Alex był jednocześnie zaskoczony i obojętny. Konsultanci zaczęli parać się podobnymi rzeczami, gdy jeszcze był w Akademii. Nie przypuszczał jednak, że było to tak popularne. Nie spodziewał się spotkać kogoś takiego w porcie doków remontowych. Już na starej planecie Terra odkryto, że ludzie lubią mówić, gdy trochę wypiją. Tam właśnie wymyślono, iż barmanami powinni być ci, którzy umieją słuchać, a czasem i coś doradzić. Z tego, co teraz się dowiadywał, za kontuarami było więcej konsultantów niż w biurach. Sporo też barmanów wracało do szkół, by otrzymać licencję konsultanta. Nagle pragnienie wygadania się stało się tak silne, że Alex dłużej nie wytrzymał. - Byłeś kiedyś zakochany? - spytał, patrząc na dno swej szklanki i obracając ją w zręcznych palcach. Barman zabrał mu delikatnie tę szklankę, a zamiast niej postawił przed nim filiżankę kawy. - Nie osobiście, ale widziałem mnóstwo ludzi, którzy byli lub którym wydawało się, że są zakochani. - Ach! - Alex przyglądał się teraz filiżance. - Nikomu bym tego nie polecał. - Taaa... Wielu z nich tak mówiło. Kłopoty z drugą stroną? - Zasugerował barman - konsultant. - Może w czymś mógłbym ci pomóc? Alex westchnął. - Chodzi o to, że jestem zakochany w kimś, kto jest dla mnie nieosiągalny. - Przez chwilę pocierał skronie, zastanawiając się nad sposobem, w jaki mógłby mu coś powiedzieć bez zdradzania wszystkiego. - Nasze... uch... specjalizacje zawodowe są przyczyną rozłąki. Mniejsza o szczegóły. Nie możemy się spotykać twarzą w twarz. Ostrożność w kwestiach spraw osobistych była w nim niezwykle mocno zakorzeniona. Niezależny konsultant czy nie, nie umiał się przemóc, by zdradzić temu człowiekowi całą prawdę. Doskonale się orientował, że gdyby ktoś trzeci się o tym dowiedział, straciłby całkowicie kontakt z Tią. - Nie możecie zmienić pracy? - zapytał po prostu konsultant. - Żadna praca nie jest warta tego, by przez nią cierpieć. Z mojego doświadczenia i z tego, co słyszałem, wiem, iż lepiej mieć gorzej płatną pracę, która daje satysfakcję niż pracę doskonale płatną, przez którą ląduje się w okolicznych barach. Alex pokręcił z rozżaleniem głową. - To nic nie da - westchnął bezradnie. - Tu nie chodzi tylko o pracę, a zmiana jedynie pogorszy sytuację. Myśl o nas jak o rybie i ptaku. Ona nie umie pływać, ja nie umiem latać. Zupełnie nie przystające byty. Do tego chyba można to porównać. Konsultant pokręcił głową. - To nie brzmi zbyt obiecująco, mój przyjacielu. Miłość w stylu Romea i Julii jest piękna, jeżeli ogląda się ją na holosie. Dla tych, którzy coś takiego przeżywają, to po prostu piekło. Na twoim miejscu próbowałbym wyzwolić się z tych emocjonalnych więzi. Niezależnie od tego, jak bardzo kogoś kochasz, zawsze możesz spróbować zaradzić cierpieniu, gdy stwierdzisz, że naprawdę tego chcesz. - Właśnie to robię - odpowiedział Alex, podnosząc wzrok znad filiżanki i spoglądając na barmana. - Uwierz mi, cały czas to robię. Mam parę tygodni dla siebie i zamierzam każdą sekundę poświęcić na zapominanie. Będę miał sporo zajęć; umówiłem się już na kilka niezłych imprez. Moi przyjaciele z Centrali chcą mnie zabrać na wariacką włóczęgę po wybrzeżu. Barman powoli pokręcił głową. - Widziałem wielu wspaniałych, młodych ludzi, którzy próbowali otrząsnąć się z podobnych przeżyć. Posłuchaj mnie. Nie znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania i wątpliwości na dnie pustej butelki. - Może i masz rację - odrzekł ze smutkiem Alex. - Ale przynajmniej znajdę odrobinę spokoju. W czasie gdy barman znowu pokręcił głową, Alex zsunął się ze swojego stołka i starając się iść w miarę prosto, opuścił bar w poszukiwaniu odrobiny zapomnienia. Angelica Guon - Stirling uśmiechała się uprzejmie z głębi swego obitego skórą fotela do człowieka siedzącego naprzeciwko niej. Między nimi stał ogromny, czarny, marmurowy stół. Mężczyzna oparł się wygodnie w fotelu i czytał na znajdującym się przed nim ekranie raporty z rynku giełdowego. Po jego bokach siedzieli inni ekskluzywnie ubrani ludzie, którzy bezsprzecznie wyglądali na menedżerów jakiejś firmy. Z trudem powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem. Wiedziała, że za parę chwil człowiek po drugiej stronie stołu będzie zainteresowany tylko tym, co ona powie, a nie tym, co może wyczytać w danych z giełdy. Przybyła na to spotkanie, reprezentując firmę swojego wujka w niezbyt typowej sprawie. Miała za sobą taki kapitał, że zebranie zostało natychmiast zaaranżowane w jednym ze specjalnie do tego celu przystosowanych biur. W całym pomieszczeniu unosił się ekskluzywny zapach skóry, a emanująca zewsząd cisza sugerowała, iż jest to biuro o najwyższym standardzie, z kompletnym zabezpieczeniem antypodsłuchowym. Lampy były tak usytuowane, a światło ich miało taką barwę, że maksymalnie skupiało uwagę wszystkich na dyskusji. Nie pozwalało na myślenie 0 sprawach nie związanych z tematem negocjacji. Fotel, w którym siedziała, był bardzo wygodny, ale nie na tyle, by zagłębiwszy się w nim, zapomniała, po co tu przyszła. Całe biuro pomalowane było na kolory czarny i biały z domieszką szarości. Wzmagało to wrażenie dostojności powagi miejsca. Angelica bynajmniej nie czuła się w tym wszystkim zagubiona. W swoim życiu widziała setki podobnych biur i spodziewała się zobaczyć jeszcze tysiąc więcej, zanim jej kariera osiągnie punkt, w którym nie będzie miała czasu na tego typu spotkania. Wuj nie wybrał jej na pełnomocnika panny Cade dlatego, że byli skoligaceni, ale dlatego, że była najlepsza. Misja ta natomiast wymagała bardzo profesjonalnego i subtelnego podejścia. To, czego chciała panna Cade, z pewnością nie mogło spodobać się dyrektorom firmy specjalizującej się w motoprotetyce. Ich kategorie myślenia zdecydowanie różniły się od tego, w jaki sposób myślała o firmie panna Cade. Angelica wiedziała, że jeżeli nieumiejętnie podejdzie do tej sprawy, ludzie ci będą robili trudności, co byłoby niepotrzebną stratą czasu. Mimo że wydawało się to staromodne, spotkania wysokiej rangi wciąż odbywały się na zasadzie osobistych negocjacji. Zbyt łatwo można było spreparować holos, na którym wystąpiłby komputerowy miraż kogoś, kto już od dawna nie żyje lub jest zahibernowany. Dlatego właśnie się tu znalazła z listami uwierzytelniającymi i pełnomocnictwami, które uprawniały ją do zawierania wszelkiego typu transakcji. Bynajmniej jej to nie nudziło. Taka praca była dostatecznie ekscytująca, szczególnie kiedy trafiał się klient na miarę Hypatii Cade, która chciała czegoś tak niezwykłego, że Angelice wszystko, co do tej pory zrobiła, wydawało się tylko małą wprawką przed tym naprawdę poważnym zadaniem. Zebranie właśnie miało się rozpocząć i Angelica wstała, nim przewodniczący zdążył otworzyć normalną procedurę. To był najwyższy czas. Gdyby czekała na przewidzianą w protokole kolejkę, mogłaby się nie przebić przez pojawiające się w dyskusji nonsensy i sprzeczności. Poza tym to ona była tu stroną narzucającą rozwiązania, przewodniczący musiał się temu podporządkować. Obdarzona była przemożną siłą, która nie uznawała sprzeciwu, i gdy oczy wszystkich zwróciły się w jej kierunku, Angelica postanowiła z niej skorzystać. Dobrze wiedziała, że każdy z obecnych sądził, iż wtrąca się w cudze interesy. - Panowie - odezwała się spokojnie, skupiając uwagę wszystkich na sobie. - Panie. Ufam, że zapoznaliście się już z danymi giełdowymi. Jeśli tak, to już wiecie, że moja klientka, panna Hypatia Cade, przejęła kontrolę nad waszym przedsiębiorstwem. Od tej chwili ona decyduje o przyszłości firmy. Jako jej pełnomocnik, mam polecenie, by uzgodnić z państwem pewne przedsięwzięcie. W pomieszczeniu nastała cisza, która po chwili zamieniła się w szmer wymienianych zdań. Znowu cisza, podczas której każdy z zebranych jeszcze raz z niedowierzaniem przyglądał się danym na ekranach. Wszyscy zastanawiali się, jak mogło do tego dojść, i czekali na kolejny cios. Oczy członków rady nadzorczej utkwione były w twarzy Angeliki. We wzroku niektórych można było zauważyć przerażenie. Większość z nich ulokowała w firmie cały swój majątek i bała się uzależnienia od nowego właściciela. Och, władza. Mogłabym rozgonić tę całą radę nadzorczą na cztery wiatry i wprowadzić do niej swoich ludzi; i oni dobrze o tym wiedzą. To były chwile, dla których żyła; czuła się wtedy, jakby miała żelazną dłoń w jedwabnej rękawiczce. Wiedziała, że dysponowała nieograniczoną władzą, ale na razie nie próbowała jej wykorzystać. Usiadła z powrotem w fotelu i uśmiechnęła się. Był to zimny, spokojny uśmiech, nie pozbawiony jednak odcienia zachęty. - Uspokójcie się, państwo. Pierwszą rzeczą, którą moja klientka poleciła mi zakomunikować, jest to, iż nie zamierza ona wprowadzać w firmie jakichś radykalnych zmian. Pani Hypatia Cade jest zadowolona z rozwoju firmy i postanowiła nie ingerować w wasz sposób zarządzania interesami. Wyrazy twarzy ludzi siedzących naokoło stołu znowu się zmieniły. Niektórzy patrzyli na nią z niedowierzaniem, inni zastanawiali się, o co w tym wszystkim chodzi. Wtedy zrozumieli. To będzie interes jak każdy inny. Nic się nie zmieni. W dalszym ciągu będą mieli swoje pieniądze, władzę, swoją stabilizację. Odczekała chwilę i pochyliła się nad stołem, wyrzucając ku nim ręce. - Muszę jednak zaznaczyć, że sytuacja ta potrwa dopóty, dopóki panna Cade będzie z was zadowolona. A panna Cade ma co do firmy pewne prywatne plany. Tu nastąpiła kolejna przerwa, by dotarło do nich to, co powiedziała. Wielu z nich patrzyło na nią, zadając sobie pytania: O jakie prywatne plany może chodzić? Czego ta Cade od nich chciała? - Rzecz w tym, iż chce ona, byście coś dla niej skonstruowali. Nie jest to nic, z czym nie potrafilibyście się uporać - kontynuowała Angelica, delektując się każdą chwilą. - Można by powiedzieć, że jest to coś, co zdołacie zrobić od razu, jeżeli odpowiednio się do tego zabierzecie. Ów projekt jest bardzo osobisty, przyjmijmy, że... Alex czuł się okropnie, oczy miał zaczerwienione i spuchnięte, w głowie mu dudniło. Każdy ruch przyprawiał go o mdłości, a pokój wokół niego zdawał się wirować. Wiedział, że rozmiar popełnionych grzechów mierzyło się siłą porannego kaca. Ten należał chyba do kaców gigantów. Cóż, tak to bywa, gdy człowiek trzeźwieje po dwóch tygodniach picia. Zamknął oczy, lecz to nic nie pomogło. Wprawdzie nie zajęło mu to aż dwóch tygodni, ale nigdy dotąd nie pił tak dużo w ciągu tak krótkiego czasu. Okazało się, że zatopienie problemów w alkoholu przyniosło pewną ulgę. Tak było do czasu, kiedy wytrzeźwiał. Nie uporał się jednak ze swoim uczuciem wobec Tii. Był tak samo bezsilny wobec niego jak przedtem. Próbował wszystkiego, żeby o niej zapomnieć. Spotykał się ze swoimi przyjaciółmi ze szkoły, wyjechał z Neilem i Chrią na wielką imprezę, rozmawiał z kilkoma jeszcze barmanami - spowiednikami, podrywał dziewczynę za dziewczyną... Nic nie pomagało. Jego serce i rozum kompletnie opętała Tia Cade, i obraz Tii Cade zawsze powracał, niezależnie od tego, co robił. Zatem obok potwornego kaca pojawiły się wszystkie znane już od dawna rozterki. A ponieważ czar alkoholu nie przytępiał jego zmysłów, czuł się o wiele gorzej niż przedtem. Doszedł do wniosku, że była na to tylko jedna rada: musieli wspólnie z Tią coś wymyślić. Ponownie otworzył oczy; cały pokój wciąż wirował, a przy próbie podźwigniecia się gwałtownie zaprotestował żołądek. Pierwszą rzeczą, jaką musiał wykonać, było poradzenie sobie z kacem... Druga zmiana właśnie kończyła pracę, gdy szedł w kierunku doku, w którym Centrala zainstalowała Tię, by ją wyremontować. Tyle czasu trwały jego zabiegi, żeby znowu wyglądać i czuć się jak człowiek. Jednego był pewien: nigdy więcej już nie uczyni czegoś podobnego, bez względu na stan, w jakim się znajdzie. Jedna kilkudniówka wystarczyła mu na całe życie. Mam tylko nadzieję, że nie wymordowałem zbyt wielu komórek mózgowych. Któregoś dnia może mi ich zabraknąć. Dok był zamknięty, ale zauważył, że ani w środku, ani na zewnątrz nie było żadnych robotników. To był dobry znak; wywnioskował stąd, że prace remontowe zostały ukończone. Na wypadek, gdyby Tia próbowała się z nim skontaktować, uruchomił wcześniej czujnik stałego kontaktu z informacją, że musiał na chwilę wyjechać. Gdy włączył urządzenie przy zamkach śluzy wejściowej i wydał mu polecenie odczytania zapisów, okazało się, że Tia ani razu nie próbowała się z nim połączyć. Czyżby ją przestraszył? Może złożyła na niego raport? Sam otworzył śluzę i wkroczył na pokład statku, który wydawał się nad wyraz cichy. Światła były przyćmione, a jedynym dźwiękiem był szum wentylacji. Tia nie powitała go jak zwykle; nic się nie działo. Alex poczuł się, jakby wszedł na zupełnie pusty statek, nawet bez AI na pokładzie. Coś było nie tak. Serce zaczęło mu gwałtownie bić, w gardle poczuł nieprzyjemne drapanie. Wszedł do głównej kabiny. Wszystkie urządzenia i konsolety były zupełnie wygaszone, jakby w ogóle nie pracowały. Tia nie miała zwyczaju się dąsać; Tia nigdy się nie dąsała. Jednak nic tu nie działało. Nagle palce odmówiły mu posłuszeństwa i jego torba upadła na podłogę. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie tej zwłowrogiej ciszy, tego braku jakiejkolwiek aktywności. Tii tu nie było. Albo dowództwo domyśliło się, co miedzy nimi zaszło, albo Tia sama się poskarżyła. Po prostu przyszli, zabrali ją stąd i już nigdy jej nie zobaczy, nigdy z nią nie porozmawia. Jakby na potwierdzenie tych obaw ujrzał światło odbite od pleksiglasowych drzwiczek, za którymi siedział Teodor Edward Miś. Jego wnęka była pusta, niedźwiadek zniknął. Nie... Wszystko było jednak jasne. Sparaliżowany tym, co zastał, powlókł się do swojej kabiny. Być może tam znajdzie choćby wiadomość od Tii. Być może są tam rozkazy z Centrali nakazujące mu stawienie się do oficjalnej konsultacji. Może jedno i drugie. Nie miało to zresztą znaczenia. Tia odeszła i nic go to wszystko już nie obchodziło. Tia odeszła... Otworzył drzwi do swojej kabiny i światło z korytarza oświetliło jej wnętrze. Na jego koi ktoś siedział. Ktoś siedzi na mojej... Kobieta. Z pewnością była to kobieta. Nie miała na sobie niczego, co przypominałoby mundur Organizacji Światów Centralnych lub Służb Konsultacyjnych albo czegoś w tym rodzaju. Prawdę mówiąc, w ogóle niezbyt wiele na sobie miała. Ubrana była w zwiewną, jasnoczerwoną tunikę, która teoretycznie tylko ją osłaniała. Odruchowo zapalił światło. Jego gość patrzył na niego, uśmiechając się nieśmiało. Była szczupła i drobniejsza, niż początkowo mu się wydawało; miała ciemne włosy, dziecinną twarz i duże niebieskie oczy. Jej twarz przypominała wiktoriańską rzeźbę... jakby już gdzieś widzianą. W ramionach trzymała zaginionego Teda Misia. Widok misia sprawił, że Alex doznał nagłego olśnienia i coś zaczęło do niego docierać. Spojrzał na nią ponownie i aż złapał się ramy drzwi. - T... T... Tia? - wydusił z siebie. Znowu się uśmiechnęła, tym razem już bez takiego wstydu. - M hm - odpowiedziała i był to głos Tii. Brzmiał trochę dziwnie, gdyż nie wydobywał się z głośników, tylko z jej ust. - Przepraszam, że zastałeś wszystko powyłączane, ale na razie trudno mi się tym zajmować. To była Tia... Tia! Siedziała tam w ludzkim ciele jak spełnienie najskrytszych marzeń! - Ty? - spytał oszołomiony. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się, iż nie wstaję - mówiła dalej, trochę smutno. - Jeszcze nie umiem dobrze chodzić. Wypuścili mnie dopiero dzisiaj i nie miałam okazji poćwiczyć. - Ty? - powtórzył, siadając ciężko na swojej koi i nie przestając się jej przyglądać. - Jak... co... - Podobam ci się? - spytała, widząc, jakie wywarła na nim wrażenie. Nie był pewien, co takiego miało mu się podobać? Ciało? - Jak mogłabyś mi się nie podobać... ty,..? - Zakręciło mu się w głowie jeszcze bardziej niż parę godzin temu. - Tia, co to wszystko znaczy? Zamrugała oczami i zaśmiała się. - Zapomniałam ci o czymś powiedzieć. Wiesz, co się stało ze wszystkimi pieniędzmi, które zarobiłam? Zainwestowałam je, a zyski z inwestycji włożyłam w firmę motoprotetyczną. Kiedy tu wróciliśmy, pomyślałam o czymś, co kiedyś powiedział mi doktor Kenny. Stwierdził mianowicie, że byłby w stanie zrobić całe sztuczne ciało, ale nie widział żadnych możliwości umieszczenia w nim nagiego mózgu. Wielość połączeń nerwowych z kolei umożliwiałaby zdalne sterowanie nim tylko na krótkie dystanse. - Och. - Nie umiał słowa z siebie wykrztusić, tylko się w nią wpatrywał; oto spełniło się jego marzenie, nadszedł jego dzień... - Tak więc - mówiła dalej, nie zwracając uwagi na jego osłupienie - wydawało się, że takie ciało jest doskonałym rozwiązaniem dla statku mózgowego. Mam przecież zainstalowane już wszystkie połączenia i sterowanie nim nie powinno sprawić mi większych trudności niż kierowanie automatami. Niestety, w przedsiębiorstwie powiedziano mi, że nigdy o takim czymś nie myślano, że nie ma rynku zbytu na taką produkcję, a koszty wykonania jednego egzemplarza byłyby ogromne, prawdopodobnie większe niż wykupienie kontraktu statku mózgowego. - Teraz jednak... Roześmiała się głośno. - Dlatego wszystkie zyski przeznaczyłam na wykupienie pakietu kontrolnego akcji tej firmy i po prostu poleciłam skonstruowanie ciała dla mnie! Nie chciałam niezależności od Instytutu, nie potrzebowałam tego. Wiesz przecież, że Instytut wyznaczył nas do pracy nad sprawą EsKaysów. Pokręcił głową. - Tak po prostu? Czy to możliwe... czy nie protestowali? - I tak mieli wiele szczęścia, że nie pozbawiłam ich pracy - stwierdziła cynicznie. - W końcu jako właścicielka kontrolnego pakietu akcji mogłam ich wszystkich zwolnić i obsadzić stanowiska zarządu firmy swoimi ludźmi. Muszę ci jednak opowiedzieć najzabawniejszą rzecz! - Co takiego? - zapytał. Mocniej wtuliła się w futerko misia. - To, co uczyniłam, rozeszło się po wszechświecie i już zaczyna tworzyć się rynek zbytu! Czy zdajesz sobie sprawę, ilu ludzi z kapsuł ma dostatecznie wiele funduszy, żeby się wykupić? Nie robią tego jednak, gdyż nie mają dokąd pójść i są szczęśliwi w swojej pracy. Ponownie zaskoczony pokręcił głową. - Nie ma wśród nich wielu statków mózgowych - powiedziała - ale jest sporo ludzi z kapsuł zainstalowanych w różnego rodzaju bazach i na stacjach. Poza tym dostaliśmy sporo przekazów od statków mózgowych, które chciałyby kupić sobie ciało, zamiast wykupywać kontrakt! Moja firma otrzymała nawet list protestacyjny od Stowarzyszenia Adwokatów w tej sprawie! - Dlaczego? - spytał z niedowierzaniem. - Co ich to obchodzi? - Napisali w nim, że jesteśmy narzędziem w rękach władz Organizacji Światów Centralnych, które chcą poprzez konstrukcję tych "mechanicznych potworów" wyciągnąć od ludzi z kapsuł pieniądze przeznaczone na wykupienie ich kontraktów. - Przechyliła głowę na jedną stronę i zmarszczyła brwi. - Muszę powiedzieć, że nigdy o tym nie pomyślałam. Mam nadzieję, że nie stanie się to rzeczywistym problemem. Może powinnam poprosić Larsa i Lee - Stirlinga, by zajęli się tym dla mnie. - Tio. - Próbował wyłowić coś zrozumiałego z tej plątaniny informacji. - Na czym polega twoja "mechaniczna potworność"? - Mam teraz cybernetyczne ciało, z systemem sterowania opartym na odbiorze krótkofalowym, który znajduje się tutaj. - Uderzyła się dłonią w czoło. - Wykorzystuję techniczne możliwości człowieka z kapsuły, by poruszać się i odbierać bodźce z zewnątrz. Mam niewielki zasięg działania poza statkiem, ale moi technicy cały czas nad tym pracują. W końcu, kiedy znajdziemy się wraz z grupą pionierską w świecie EsKaysów, chciałabym razem z innymi pracować przy wykopaliskach. Nie będzie to dla mnie zbyt skomplikowane, zważywszy na to, że moje ciało to lekka konstrukcja krzemu, węgla i włókna szklanego. Jestem może tylko o parę kilo cięższa od innych kobiet mojej postury. Poza tym wszystko działa tu tak samo dobrze... wszystko. Znowu jestem delikatnikiem, choć nie odczuwam zmęczenia mięśni i w każdej chwili mogę odłączyć receptory odpowiedzialne za ból. Dlatego tak tulę się do Teda, chciałam znowu poczuć miękkość jego futerka. Siedziała tam i patrzyła na niego. Jeszcze raz pokręcił głową. - Ale dlaczego to wszystko? - spytał w końcu. Zamrugała oczami i zerknęła ponownie na misia. - Prawdopodobnie wykupiłabym swój kontrakt, gdybym nie poznała ciebie - powiedziała nieśmiało. - Może kupiłabym ponadprzestrzenny napęd, choć Centrala zaoferowała się, że może mi go zainstalować w ramach remontu. Lecz... chciałabym, Alex, żebyś wiedział, iż jesteś najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam w moim życiu. Jakże mogłabym, wiedząc o tym, nie zrobić czegoś dla nas obojga? Wtedy dopiero odważył się do niej zbliżyć. Jednym palcem dotknął jej policzka i przesunął go na podbródek, unosząc nieco jej głowę i patrząc jej prosto w oczy. Nie widział w nich ani śladu mechanicznej konstrukcji czy syntetycznego chłodu. Nic nie mówiło mu, gdy dotykał jej skóry: "jestem cybernetyczna". - Zrezygnowałaś z wolności dla mnie, dla... nas? - spytał. Wzruszyła ramionami. - Ktoś bardzo mądry powiedział kiedyś, że za szczęście warto zapłacić nawet wolnością. A tak naprawdę, to nikt nie może zmusić nas, byśmy robili to, czego nie chcemy. - Chyba masz rację. - Uśmiechnął się i ona także się uśmiechnęła. - Czy zdajesz sobie sprawę, że zrobiłaś Centrali dwie przysługi naraz? - Ja? - ponownie zamrugała oczami szczerze zdziwiona. - Dałaś ludziom z kapsuł możliwość wybrania celu, na jaki wydadzą ciężko zarobione pieniądze. Jeżeli nie będą mieli ponadprzestrzennego napędu, to go sobie kupią, potem zaś będą dalej działać dla OŚĆ, by zarobić na kolejną z oferowanych im możliwości. - Przesunął palec na jej policzek i lekko w niego zastukał. - Może zdecydują się na dwa ciała. Może na ciało kobiety i mężczyzny albo na różne typy tej samej płci. Niektóre statki mózgowe przypuszczalnie nigdy się nie wykupią. Drugą sprawą jest to, że dzięki tobie zostanie rozwiązany problem psychicznych dewiacji. Przytaknęła po chwili namysłu. - Nigdy o tym nie pomyślałam. Masz całkowitą rację! Jeżeli masz ciało i ktoś zapragnie z tobą być, to nie narażasz siebie na żadne niebezpieczeństwo. A jeżeli jest to tylko zaślepienie lub fascynacja, to... cóż... - Cóż, po kilku kontaktach z ciałem fascynacja ustąpi i wszystko wróci do normy. - Zaśmiał się. - Uważaj, jak za to także dostaniesz premię! Roześmiała się. - Cóż, i tak się nie wykupię! Może zafunduję sobie drugie ciało!? W końcu, jeżeli nie będziemy badać kosmosu tak jak gwiazdy holosów, będziemy mieli sporo czasu, by zająć się rzeczami, które są w zasięgu ręki. Czyż nie? Przybrała pozę niewiniątka i spojrzała na niego figlarnie ponad ramieniem. Zastanawiał się, ile holosów musiała obejrzeć, zanim nauczyła się tak patrzeć. - Zatem kogo byś chciał, Alex? Wielką, blond Wal - kirię? Królową Egiptu? Nubijską wojowniczkę? A może chińską księżniczkę albo... - Zacznijmy od tego, co mamy pod ręką, zgadzasz się? - przerwał jej, przybliżając się do niej i biorąc ją w ramiona. Skłoniła swą głowę ku niemu, a jej oczy błyszczały kusząco. Ostrożnie, z niezwykłym wyczuciem, odebrał jej misia i położył go na półce w nogach koi. Cała drżąca oplotła go delikatnie swymi ramionami. - A teraz - wyszeptał. - Co z naszymi badaniami... .