Maria Ossowska NORMY MORALNE PRóBA SYSTEMATYZACJI Warszawa 1970 Państwowe Wydawnictwo Naukowe , ,.. OKf.ADKĘ I OBWOLtlT'Ę PROJf:KTOWAf. Wloclzitnicrz Terechowicz AK M Otie a REDAKTOR TECHNICZNY Halina Olszewska KOREKTOR Magdalena Krawcżykowa / r I Copyright by Pahstwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1970 Prlnted In Polend Sf'IS RZECZY str. Słowo wstępne . . . . . . . . . . . 9 WAZNIEJSZE OMYŁKI, DOSTRZEZONE W DRUKU .i - --wiersz --.ţ. ţ.ţ ţ.ţ . Strona -----.-- -. Jest Powinno być a od góry I od dołu 22 14 defensywy ofensywy 27 S do od 27 17 siebie, jak siebie jak 36 2 kiedy obowiązuje kiedy nie obowiązuje 36 1-2 Był to akt, stawiający Byi to akt, stawiają- człowieka ponad śmier- cy śmiertelnego czło- telne bóstwa, wieka ponad bóstwa, 40 7-8 odśrodkowego ośrodkowego 70 98 126 131 133 167 185 185 239 niepotrzebne niepo wtarzalne pelna próżna równo równi donosicielstwo donosiciel one oni do niej tutaj upadiego, upadłego", bezwzględne". bezwzględne. Russel Russelt B. M. Ossowska, Normy moralne rujęcte osotiy 68 5 -.............................ţ... Społeczne czynnik.i warunkujące rozwój lub dławienie . . . . . . . . . . .. godności . Dwie zasady broniące godności . . . . ..31 IV. Norţny moralne w obronie niezależności . . 36 Trochę historii . . . . . . . .. . . 36 Refleksje pojęciowe . . . . . . .. . . 83 Dwie Deklaracje I'raw Człowieka . . . .. . 83 Wnioski moralisty . . . . . . . .- . 91 Tzw. wolność poz.ytywna . . . . . -. - 94 V. Normy moralne w obronie prywatności . . . 100 Aktualność zagadnienia . . . . . . .. . 100 Trzy warianty prywatności . . . . . . ..102 Społeczne uwarunkowania zmiennej wagi przywiązy- wanej do prywatności . . . . . . .. . 106 VI Normy moralne służące potrzebie zaufania . . 113 1t4 "Nie kłam" . . . . . . . . .. . . I'ojęcie prawdornówności . . . . .. . 113 I-lipokryzja i zakłamanie . . . . . .. . 121 Oszustwo . . . . . . . . . .. . 123 Odpowiedzialność ţa słowo . . . . .. . 124 "Nie kradnij" . . . . . . . . .. . 125 Donosicielstwo . . . . . . . - -- - 129 Lojalność . . . . . . . . . .. . 136 VII. Normy moralne strzegące sprawiedliwości . .138 Zasada suum cuique . . . . . . . .. . 138 Zasady sprawiedliwości jako zasady podziału . . .141 Zasada sprawiedliwości jako zasada dolycząca stoso- wania zasad . . . . . . . . . .. . 144 Sprawiedliwość i równość . . . . . .. . 146 Justitia i caritas . . . . . . . .. . . 148 O co się walczyło walcząc o sprawiedliwość spo- łeczną? . . . . . . . . . . .. . 150 Zasady pokrewne zasadom sprawiedliwości . . .152 Parę psychologicznych i socjologicznych uwag o spra- wiedliwości . . . . . . . . .. . . 153 VIII. Normy moralne wabec konfliktów społecznych 153 Harmonizujący charakter przypisywany normom mo- ralnym . . . . . . . . . . .. . 153 1 Pojęcfe konfliktu . . . . . . . .. . 159 Rodzaje konfliktów . . . . . . .. . . 161 Rola konfliktów w życiu społecznym . . . ..16S Rola norm moralnych w harmonizowaniu współżycia 167 . Czy normy moralne służą jako smarţ . . . ..171 Pojęcie harmonii i pojęcie integracji . . . ..172 IX.ţţCnoty miţkkie na straży pakojowego współżycia 135 Miłość bliźniego . . . . . . . . .. . 135 2yczliwość powszechna . . . . . . . ..138 Braterstwo . . . . . . . . . -- - 182 Tolerancja . . . - . - . . . .. . 182 Humanizm . . . . . . . . . . ..189 Opiekuńczość . . . . . . . . .. . 191 X. Cnoty służące organizowaniu życia zbiorowego Wzajemność jako podstawa struktury społecznej . . 196 Pomoc wzajemna . . . . . . . .. . 200 Sprawstwo bferne . . . . . . . .. . 203 Solidarność . . . . . . . . . .. . 204 Morale . . . . . . . . . . .. . 208 Przeszkody stające na drodze współdziałaniu . . .210 Uspołecznienie i pojęcia pokrewne . . . . ..212 XI. Cnoty osobiste czyli zdobiące . . . . . .2t5 Rozróżnienie dwóch rodzajów cnót . . . ..215 Parę przykładów . . . . . . . . .. . 218 Dwa rodzaje cnót czy dwa rodzaje postaw ocenia- ląţYchţ . . . . . . . . . . .. . 220 Cnoty stanowiące najlepsrą gwarancję ogólnego po- ziomu moralnego człowieka . . . . . ..221 XII. Cnoty ţpraktyczne . . . . . . . . ..224 XIII. Nor,my moralne dotyczące norm - . . . .223 Wnioski agólne . . . . - . . . ..230 Indeţks autorów - - - - - - - . ..233 Summary . . . . . . . . . . . . 24I 6 SŁOWO WSTţPNE Prace, które dotychczas publikowałam, wymagały zwykle od czytelnika pewnego wyrobienia teoretycznego. Pisząc tę książkę starałam się przemawiać do każdego, kto ma jakieś zainteresowania moralne. A miałam zwłaszcza na myśli na- uczyciela, który, pragnąc wdrożyć ucznia do refleksji w tej dziedzinie, nie znajduje nie tylko w naszej, ale i w litera- turze światowej jakiegoś ogólnego zestawienia norm moral- nych, na którym mógłby się oprzeć. Jakkolwiek daleka od doskonałości, ta próba systematyzacji może posłużyć jako punkt zaczepienia dla dyskusji, której wzniecenie stawiam sobie przede wszystkim za cel. Przez dyskusję bowiem, a nie przez formułowanie bezapelacyjnych nakazów albo zakazów, kształci się - jak myślę - świadomość moralna. Podczas gdy w innych pracach akcentowałam wyraźnie, że zajmuję się opisywaniem i wyjaśnianiem zjawisk moral- nych, a nie formułowaniem przepisów, w tej książce, choć dominuje w niej całkowicie materiał opisowy, pozwalałam sobie wyrażać swobodniej swoje sympatie i antypatie. Nie jest zresztą łatwo tego uniknąć, gdy się operuje językiem o terminach zabarwionych emocjonalnie, a takim wszak jest język, w którym wypowiada się myśl moralna. Warszawa, kwiecień 1969. MOTTO Co się tyczy opra.cowania naszego przedmiotu, to wystarczy może, jeśli ono osiągnie ten stopień jasności, na który ów pszedmiat pozwala. Nie we wszystkich bowiem wywodach należy szukać tego samego stopnia ścisłości, podobnie jak nie we wszystkich twonach ręki ludzkiej. Tak też co do pojęć piękna monalnego i spraw.iedliwości... panuje tak daileko idąca r.ozbieżność i niestałość zdań, że pojawił się nawet pogląd, że istnienie swe zaw- dzięczają one ţtylko umow.ie, ţa nie przyroţdzie rzeczy... Należy więc być zadowolonyQn, jeśli oma- wiając takie przedmioty i opierając się na takich przeslankach, wskaże się grawdę z grubsza tylko i w ogólnych zarysach ... jest bowiem cechą czło- wieka wykształconego żądać w k,a'zdej dziedzinie ścisłości w tej mierze, w jakiej na to pozwala natura przedmiatu. Arystoteles, Etyka Nikomachejska ţţţNţţţB ' ;ţ ţţţţţ6 , OGbLNE UWAGI O WARTOŚCIOWANIU POSPOLITOSC POSTAWY OCENlAJĄCEJ Postawa oceniajţc_ą jest. ,u człowieka , znacznie bardziej powszechna niż się zazwyczaj Y przypuszcza. I wystarcża chwila rifamysłuţ tţy uznać teń faţ2ţ ţa ćaikówicie naturalny. Poza ludźmi o żyłce badawczej rzeczywistość interesuje człowieka przede wszystkim jako coś, co go przyciąga lub odpycha, co mu zagraża lub sprzyja, co go wywyższa . lub poniża. Szereg prostych bodźców zmysłowych wywołuje w nas bezpośrednie reakcje przyjemne lub przykre. W ta- ki na przykład sposób reagujemy na bodźce węchowe, co zwykle tłumaczy się ich wielką rolą biologiczną dla życia, jeżeli nie człowieka cywilizowanego, to w każdym razie dla życia jego odległych przodków. Świat zwierzęcy jest dla nas światem sympatycznych sojuszników i przyjaciół lub złośliwych i niebezpiecznych szkodników. Żmija w na- szych oczach to złe stworzenie, które się z pasją dobija ki- jem. Gąsienica, która w parę chwil pochłonęła znaczną część liścia kapusty, budzi w nas oburzenie, tak jak szla- chetne oburzenie budzi lis, który w naszych oczach porywa kurczaka tuczonego przez nas dla własnego spożycia. Niejeden teoretyk wie ze swojej praktyki dydaktycznej, jak trudno jPţ wzbuţ7iţţ-PosLţWţaţne- go_obserwatora tam, gdzie ich interesy mogą być w jaki- kolwiekţśpósób zaangażowane, tam nawet, gdzie zaangażo- wane mogłyby być tyIko potencjalnie. Jakże często np. gdy się ludziom mówi o wyróżnionych przez E. Kretschme- ra typach schizotymików i cyklotymików, pierwszą reakcją 13 słuchacza bywa: co lepiejţ - przy czym "lepiej" znaczy tu czasem "bardziej szczęśliwie", a częściej - "bardziej za- szczytnie". Daremnie wykładowca usiłuje nakierować uwa- gę słuchaczy na rzeczową stronę zagadnienia. Ta strona ich nie interesuje, natomiast każdy przymierza scharakteryzo- wany typ do siebie i stara się dociec co korzystniejsze, w czym mu bardziej "do twarzy". Postawa wartościująca na skali między tym, co dodatnie i tym, co ujemne jest postawą tak naturalną - według niektórych - jak postrzeganie dwuoczne, tak naturalną, że szokiem bywa dla studenta rozpoczynającego studia na uniwersytecie stwierdzenie, że można zajmować postawę obserwatora w stosunku do zjawisk, których beznamiętna obserwacja nie wydawała mu się dotąd w ogóle możliwa. Jak oceny w ogóle, tak i oceny moralne przenikają całe nasze życie. Jak pisze socjolog angielski R. Firth: można ganić albo chwalić to, jak się człowiek zachowuje w pracy, jak odnosi się do kolegów, w jaki sposób kobieta prowa- dzi dom, jak zachowuje się w ogonku, w sklepie, jak ludzie wydają pieniądze, jak wychowują dzieci, jak pozwalają swojemu psu traktować kota sąsiadów. jKażdy czyn m_oże się stać przedmiotem oceny moralnej.., Nie ma czynów, któ- re by należały do kategorll cżynów inoralnych jako takie, podczas gdy wymiana dóbr jest działalnością ekonomicz- ną jako taka 1. Jeżeli postawa oceniająca uwydatnia się przy rozważaniach z pozoru ţjak najbardziej neutralnych, to dochodzi ona tym bardziej do głosu w rozważaniach, gdzie do postawy oceniającej byliśmy zaprawiani od dziecka. Jakże trudno o bęzlţni ţtţlţegc?.....obsęrwątoxa--ţrtţ-.. sPrąwach moralnych, które tak ţłęboko anţazuţą naszą uczuclowość. . Tym, międz'p'"itińymi, tłumaczy się fakt, że moralnoţć jest wytworezll kultuţ który najpóźniej staje się przedmiotem ţ ţnaukowego badania, podczas gdy badanie języka, prawa czy literafi.ury ma już tak długie za sobą tradycje i znalazło sobie od tak dawna forrlly zinţstytucjonalizowaţne. Źle się czują ci, co aceniają, gdy pośród nich znajduje ţsię neutral- ny obserwator tego samego zja,wiska. Jeżeli na jakimś ze- braniu dajemy się ponieść ezyjemuś przeţmówieniu i wy- rażamy naszą gorącą aprobatę oklaskami, razi ţnas, jaţk trzeźwy ipośsód pijaţnych ten, kto, podczas gdy nas treść , R. Plrth, Elemente ol Soctal Organiza(lon, Boston 19fi6, s. 184. poniosła, rejestrował chwyty retoryczne, melodię głosu i oţsabliwości językowe mówcy. Egzystencjaliści słusznię ţodkreślają fakt, .żţ życie zmu- sza nas do nieustannego wyboru. Dzieje się tak i w spia- wach błahych, i w sprawach ważnych, tak wtedy, gdy idzie o decyzję, czy jechać na wakacje nad morze czy w góry, jak i wtedy, gdy decydujemy, czy się ożenić czy trwać da- lej przy własnej niezależności. WybpIţţ.dk,łsţda nie_-.tylko wartościowanie, ale i hierarchizowanie. Wbrew tym, którzy twierdzą, że wybrać to nie zawsze woleć, można się jednak przy obecności tego "woleć" w każdym wyborze upierać. Jako przykład, że wybrać toţ"ţj,ţ.vYţţ.,.gr-zedkładać jeden z angielskich teoretyţówţpodawał wypadek,-gdyţţoś, wo- ląc jeździć do pracy własnym autem, jeździł jednak pocią- giem, bo miał bilet bezpłatny 2. I tu jednak wybór zdaje się zawierać preferencję, mianowicie preferencję oszczę- dzania paliwa i wozu w stosunku do satysfakcji korzystania z własnego pojazdu. Poczucie własne' w_artości, tak cenna podpora naszego istnienia, zakłada także nie tylko warto- ściowanie, ale i hierarchizowanie. Wchodzi bowiem zwykle w skład tego poczucia przekonanie, że mamy w stosunku do innych jakąś wyższość, że coś robimy lepiej, że wybra- liśmy w stosunku do nich lepszą drogę. Aczkolwiek nauka wypiera się ocen i usiłuje się od nich uwolnić, wślizyuj,3 się one różnymi droclami do rozważań teoretycznych, kierują w rozmaity sposób procesami defi- _niowania. Uczulenie na ich obecność jest raczej świeżej da- 1 ty i coraz to ktoś wynajduje jakieś założenia aksjologicz- ne, milcząco zaakceptowane, w takich np. dziedzinach, jak demografia czy ekonomia, założenia niezauważane, tak jak się nie zauważa tego, że nasz kodeks cywilny zakłada wyż- szość monogamii nad innymi formami rodziny. rF UNIKANIE ROZSZCZEPIEN W OCENIANIU ,a O ludzkiej tendencji oceniania w sposób jednolity mówi- ło się już nie raz. Wiadomó, źe'riie chcemy widzieć dobrych stron naszych przeciwników ani skaz orientacji ideologicz- = P. H. Nowell-Smtth, Efhlca. H. Blackwell, O:ford 1957. Przy pewnej deftni- cjt slowa "wybór" twterdzente, te wyblerać to woleE, mo2e być tautologię. Ale ate jest to konteczne, motna bowlem wybór deflniowaC behawioralnte, e nie paychologlcznie. . 14 ţ 15 nej, z jaką jesteśmy emocjonalnie związani. Chcemy całą duszą kochać albo _nię.ţaţecidţzieć, podziwiać albo potępiać. Adolf 'Hitler zdawał sobie w pełni sprawę z tej tendeneji, gdy w Mein Kampf zalecał wyzyskiwać ją w propagan- dzie. Ludzie - jego zdaniem - (tu termin das Volk, użyty z taką pogardą, że narzucałoby się jego tłumaczenie przez polski "motłoch") - nie umieją różnicować i rządzą się do- znaniami odpowiadającymi ich uczuciom (gefuhlsmassige Empfindung). "Te doznania wszakże nie są skomplikowane, lecz nader proste i ograniczone. Nie znajdujemy tu wielę cieniowań, tylko wyłącznie pozytyw albo negatyw, miłość albo nienawiść, słuszność albo niesłuszność, prawdę albo fałsz, nigdy zaś nic pół na pół albo częściowo..." (rozdz. VI). W literaturze pięknej dzielono zwykle charaktery na czar- ne i białe i pewną nowością literatury współczesnej jest wprowadzanie postaci o rysach zarówno dodatnich, jak i ujemnych. Znam czytelników popularnej książki M. Mit- chell pt. Przeminęfo z wiatrem, którzy narzekali na to, że postać Scarlett niepokoi ich swoją ambiwalencją. Istotnie, Scarlett jest zaborcza, bezwzględna, interesowna i wulgar- na. Jednocześnie jednak deformuje całą swoją egzystencj4 dla cieplarnianego człowieka, którego stawia wyżej od in- nych i do którego wzdycha z odległości uparcie i bezna- dziejnie. Czytelnik nie umie w stosunku do tej postaci od- dać się niepodzielnie ani sympatii, ani antypatii, a pragnął- by już raz sprawę tak czy inaczej zadecydować. Człowiek - według Lwa Tołstoja - "pragnie wyraźnych rozwiązań, pchnięty na wiecznie rozfalowany, bezbrzeżny ocean Dobra i Zła... W tym wiecznie rozfalowanym, bez- brzeżnym, nieskończenie splątanym chaosie dobra i zła lu- dzie zrobili sobie przegródki, poprzeciągali w tym morzu wyimaginowane linie graniczne i oczekują, że morze po- dzieli się według tych linii. Jak gdyby nie było milionów innych podziałów, z całkiem odmiennych punktów widzenia i na innych płaszczyznach" s. Ta tendencia jednolitego oceniąnia zjąwisk przyczynia się ţţdo znieksztalćan_iţ_óbr_ażu rzeczywistosci takźe i przy okaźji-ţstatania żwiązków prżycźyritiwyc'h. Lubi się miano- wicie, żeby rzeczy, które uważamy za dobre, były,uwarun- ţ L. Totstoj, nowele Lucerna; cytuję za T. Mannem, Eaeje, Warszawa 1964. s. 191. kowane wyłącznie przęz zjawiska, które oceniamy także dodgtrriţI "by zło mogło mieć tylko złe konsekwencje. Wy- razem tej potrzeby była opinia stoików, którzy, wbrew wszelkiej oczywistości, wierzyli, że to, co dobre tworzy szeregi przyczynowe, które się nigdy z tym, co złe nie spo- tykają. Opinię Mandeville'a, który wskazywał np. na twór- czą rolę zawiści, lekceważyło się, traktując ją jako wyraz cynicznej przekory. Ktokolwiek zada sobie trud śledzenia uwarunkowań ustalanych przez historyków myśli społecz- nej, łatwo dostrzeźe wspomnianą tendencję i niebezpieczeń- stwa, jakie się z nią wiążą dla rzetelności naukowego my- ślenia. Są tacy, którzy, jeżeli idzie o tę tendencję, widzą wielki i tragiczny konflikt między wymogami postawy naukowej i postawy działacza. Postawa naukowa, która ma prowa- dzić do adekwatnego obrazu świata, nie pozwala unikać rozszezepień w ocenianiu i każe dostrzegać złe strony rze- czy dobrych i dobre - złych. Tymczasem taka postawa - ich zdaniem - demobilizuje działacza, tak jak go demobi- lizuje dostrzeganie dobrych stron wroga, którego zwalcza i złych stron ustroju, o który się bije. Trudno odmówić słu- szności 2ej obserwacji, ale można jej przeciwstawić wiarę, że sukcesy oparte na zaślepieniach są zwykle krótkotrwałe. Podobnie jak fałszu nie polecamy hodować, choć czasem prawda wyniknąć zeń może, tak trudno popierać deforma- cje rzeczywistości, mimo ich chwilowych prakseologicz- ţ nych walorów. GLOD ABSOLUTU Tym literackim tytułem pragniemy objąć parę uwag o własności wartościowania innej jeszcze niż wskazane wy- żej unikanie rozszczepień. Jest nią tendencja do uznawania ocen i norm, do których przywykliśmy, za ńórmy obowią- zujące wsżystkich, zawszę i wsżędżie. Gdyby to miało być stwierdzenie faktu, łatwo byłoby temu twierdzeniu zadać kłam przez wskazanie na istniejące w różnych kulturach rozbieżności w ocenianiu pewnych zjawisk i na bogactwo przyjmowanych w nich hierarchii wartości. Ale ten głód absolutu trzeba traktować jako coś, co wyraża się w postu- Iatach raczej niż w opisie. Idzie tu nie tyle o konstatowanie 16 f 2 - Normy moralne stanu faktycznego, ile o przekonanie, że oceny i hierarchie, które ,przyjmujemy, winny stać się ogólne, przy ćzym, jeżeli dotąd tak nie jest, to należy to przypisać wyłţczrrie`ţiejś ślepocie, która ustąpi, gdy inni przyswoją sobie naszą kul- rurę. Jesteśmy tu gdzieś między postulatem a prognozą. Absolutyzowanie własnych ocen estetycznych może ła- two potwierdzić historyk sztuki. Każdy wie, jak bezlitosna umiała być jakaś epoka w stosunku do gustów epoki minio- nej. W kościele w Strzelnie obmurowano piękne kolumny rzeźbione w XII wieku i zrobiono z nich szpetne, w na- szym mniemaniu, ale bardziej odpowiadające ówczesnym gustom filary. Wiek XVIII z pogardą odnosił się do gotyku. Barok poczytywany był długo za sztukę upadku, dopóki H. Wólfflin nie ukazał jego walorów, a zwolennicy koncep- eji "woli artystycţmej" nie prrzekonali ludzi że budowano wtedy tak jak budowano nie dlatego, że ludzie nie umieli tego robić tak jak ich poprzednicy, lecz dlatego, że chcieli inaczej. Byli tacy, którzy dawno zwracali uwagę na to ze na różnice w wartościowaniu reagujemţ znaccme bardziej drażliwie'ţ ţiź ţiţa róźriiće źdan w sporze rzeczowym, tiak-' t ąc ópiriię iiiter2ólţciltora jako deprećjaćję wła- snej. "Miłość własna tkliwsza jest na potępienie naszych upodobań niż naszych przekonań" - pisał słusznie La Ro- chefoucauld. Może dlatego, że w zakresie ocen spór koń- czy się zwykle tym, że się ludzie rozchodzą, każdy z prze- konaniem o własnej wyższości. Potrzeba abscilutyzaeji w zakresie ocen moralnych ma znacznie głębsze korzenie niż w wypadku ocen estetycz- nych. Kto chce, by dobro zatriumfowało, by źli zostali uka- rani, a dobrzy nagrodzeni - musi wierzyć, że można bez- apelacyjnie rozstrzygnąć, co dobre a co złe. O doniosłości ocen moralnych dla naszego życia pisałam już gdzie indziej i do niej nie chcę tu wracać 4. Tlumaczy ona w pełni łód abso 'ry zresztą w tym wypadku jest ,raczţl.wtórny w stosunku do potrzeby pojętej w pewien sposób spiaţie- dliwości';"ţe jest . zaś przejawem przysługującej "naturze" ludzkiej arbitralności,:. o jakiej w swoich pracach Bentham mówił tylokrotnie. ţ Palrz rozdzlai motch Motywów posfępuwanla, pt. "1-iomo moralis" (War- szawa 1958). Nazwisko Benthama nasunęło nam się tutaj nieprzypad- kowo, on to bowiem ostrzegał uporczywie przed apodyk- tycznością, z jaką narzucamy innym nasze przekonania o tym, co złe a co dobre, opierając się o różne byty fikcyj- ne, by naszym upodobaniom nadać autorytet. Tak to ludzie przypisywali czasem swoje upodobania rozumowi, mówiąc o ich zgodności z rozumem. Kiedy indzij oţlierali się na prawie natury, któremu kazali przemawiać własnym gło- sem. Tę samą rolę odgrywał zmysł moralny, oświecone su- mienie, czy dobrze rozumiany interes własny. Ludzie reli- gijni znajdowali oparcie w istocie nadprzyrodzonej. Posłu- chajmy paru tego rodzaju głosów, by przekonać czytelnika, jak dalece są one nadal żywe. Tak ato w roku 1951 A. Gołubiew pisał: , ...Żeby hierar- chia wartości mogła mieć sens, musi być jakiś punkt odnie- sienia, będący czymś bezwzględnym i stanowiącym wartość najwyższą... Ten punkt odniesienia poza materią, będący miarą wszechwartości i jednocześnie wartością najwyższą, moja matka nauczyła mnie nazywać Bogiem. Zapewne - jest to jeszcze bardzo daleko od przyjęcia tego Boga, o któ- rym uczy katolicyzm, ale jeszcze jest dalej od przyjęcia koncepcji monizmu materialistycznego" 5. Ci, którzy nie szu,kaţli w Bogu oparcia, znajdowali je nie- raz w ideach platońskich, które miały gwarantować od- wieczność i powszechność świata wartości. Znane jest w tej sprawie stanowisko Mikołaja Hartmanna. U nas Bogdan Nawroczyński w roku 1947 pisał s: "Jak niebo gwiezdne nad ziemią - tak świat wartości absolutnych unosi się nad światem wartości związanych". Nie są one związane z żad- nym nosicielem, są "samym tylko walorem". Obowiązują one powszechnie, choć nie są aktualnie powszechnie uzna- wane, świat wartości absolutnych odsłania się bowiem do- piero ludziom o wyrobionym sumieniu. Ten świat wyczer- puje świętość, dobro, prawda i piękno - walory, które zda- niem autora, występują w tym świecie w stopniu najwyż- szym. "...Żadne miejsce kultu religijnego nie jest tak świę- te jak sama świętość; żaţden postępek nie jest tak dobry ja,k saţlrlo dobro; żadne dzieło sztuki nie jest tak ţpięţkne jak saţmo piękno; żadna teoria ţnaukowa tak prawdziwa jak A. Gołublew, Dlaczego lestem katolikiem7, "Znak" 1951, nr 27, s. 39-4U. ţ B. Nawroczyński, Zycie duchowe. Zarys tilozolii kultury, Warszawa 1947. 2' 19 18 sama prawda". Trudno znaleźi- w stuleciu rozwoju socjo- logii jaskrawszy przykład tego, co nazwaliśmy "glodem absolutu". Jest rzeczą charakterystyczną, że ta inwokacja pisana była w okresie hitlerowskiej okupacji. W tymże roku 194'l, na III Kongresie Filozoficznym obej- mującym kraje mówiące po francusku, niedawno zmarły profesor Sorbony L. le Senne mówił co następuje: "Czy można dapuścić, by Byt najwyźszy był czym innym niż wartościąţ... Gdyby tak nie było, wartość stałaby się ja- kimś epifenomenem, jakąś emanacją, której pochodzenie nie stanowiłoby dla niej żadnej gwarancji, stałaby się po- zorem zwodniczym, przy czym ţdyskredytacja wartości naj- wyższej pociągnęłaby za sobą dyskredytację wszystkich innych. Należałoby wtedy przestać mówić w ogóle o war- tościach, przestać poświęcać cokolwiek dla ich realizacji. Pozostawałaby tylko śmierć" ţ. Innego zdania był rodak autora, J. M. Guyau, który nie wierząc w istnienie sił nadprzyrodzonych, stanowiących podporę dla norm moralnych, uważał, że jeśli nie ma Bo- ga, to nikt nas ze zbrodni nie rozgrzeszy i tym bardziej nie należy ich popełniać. ,;Niemiłosierna próba odjęcia ludziom świata złudzeń - pisze w związku z tym stanowiskiem Ma- ria Dąbrowska - jest najcięższą próbą ludzkiej moralno- ści. Przez nią dopiero poznajemy wartość człowieka i jego duchowej kultury. Bo jeden będzie w ciemności uważał, żeby nie podbić komuś oka i będzie się starał podać rękę zabłąkanym w niej, a drugi skorzysta z ciemności, aby okraść bliźniego" 8. Absolutyzacja ocen i wspartych na nich norm była nie tylko wyrazem głodu absolutu. Popierał ją nadto wzgląd pedagogiczny: przekonanie, że można wyrobić w ludziach szacunek dla norm tplko wtedy, gdy się je podaje w spo- sób bezwzględny, wykluczający dyskusję i w takim nastro- ju, z jakim mieliśmy do czynienia przed chwilą. Temu prze- "Admettrait-on que la Realite supreme est autre cliose que valeur? ...Elle [la Valeur - przyp. M.O.] deviendrait alors un ţpiphenomţne, une ţmanatlon que son origine ne garantirait plus, une apparence susceptible de nous dece- voir, et, en meme temps que la Valeur premicre, loutes les valaurs seralent discreditţes. Il faudrait ne plus parler de valeur du tout, ne plus rien sacrl- fter 8 la poursuite d'aucune: ce ne pourrait etre que mourir". Actes du lll Congres de Phllosophie de Langue FranCoise, Louvain, Paris 1947. Cytuję za S. Ranulfem: "Theoria", vol. XIII, s.217. e Maria Dąbrowska, Szkice o Conradzie, Warszawa 1959, s. 158. konaniu, z gruntu, jak mi się wydaje, fałszywemu, poświę- cić musiirţy chwiIę uwagi, jest to bowiem sprawa istotna dIa wyjaśnienia sobie stylu wszystkich naszych dalszych rozważań, które wychodzić będą ze stanowiska, że w spra- wach moralnych trzeba chodzić po ziemi, trzeba rozważać wszystkie za i przeciw, dopuszczać ograniczenia reguł ogól- nych, samodzielnie myśleć nie szukając jakichś punktów oparcia, które by nas od tego obowiązku zwolniły. Zagadnienie, czy podawanie reguł moralnych z otwartą możliwością śledzenia ich zasięgu, ich ewentualnych wyło- mów, konfliktów, w które wchodzić mogą z innymi norma- mi, ma zgubne skutki wychowawcze, jest zagadnieniem empirycznym i rozstrzygnąć je można tylko przez odwoła- nie się do faktów. Dotychczasowe badania prowadzone czy to przy pomocy obserwacji uczestniczącej, czy przy pomo- cy ankiet, nie usprawiedliwiają cytowanych trosk wycho- wawczych. A więc przede wszystkim wypada tu wspomnieć o bada- niach J. Piageta, na które miałam już okazję niejednokrot- nie się powoływać. Piaget badał, czy fakt, że się uczestni- czyło w formułowaniu jakichś reguł i że się ma pełną świa- domość, iż można było sformułować je inaczej, zmniejsza podatność młodzieży na ich przestrzeganie. Chodziło o re- guły gry, ale pamiętać należy, że reguły gry nie są nigdy elementu moralnego pozbawione. Rezultatem badań było, że reguły tworzone przez grupy rówieśników na ich doraź- ny użytek nie traciły przez ten fakt na swojej autoryta- tywności i były surowo egzekwowane przez ich twórców. Na materiale ankietowym oparli się dwaj badacze ame- rykańscy. Rezultaty tych badań zostały ogłoszone w 1962 roku pod tytułem Relatywizm etyczny a anomia. Autorzy podzielili badanych na absolutystów i relatywistów według kryteriów, niestety, bliżej nie sprecyzowanych, ale odpo- wiadających, jak się zdaje, temu, o co nam tutaj idzie. Wy- różnieni przez nich relatywiści nie objawiali żadnego z czterech rysów, przy pomocy których autorzy charakte- ryzowali anomię. A więc: 1) nie mieli jakichś szczególnych trudţności w ocenianiu czynów własnych; 2) nie robili na- zbyt wielu wyjątków w zasadach; 3) nie objawiali jakiegoś większego rozchylenia między zachowaniem a uznawanymi przez siebie normami, inaczej mówiąc mniejszego dla nich posłuchu; 4) rlie mieli tendencji do odrzucaţnia norm w 20 21 ogóle. Badania prowadzone były na podstawie kwestiona- riusza skierowanego do 554 studentów pochodzących z klas średnich i studiujących nauki społeczne. Część ich studio- wała na Florydzie, a część w Kalifornii y. Nie chcę już tu wchodzić bliżej w analizę tych badań i ich wartaść. Wielokrotnie dawałam wyraz swemu scep- tycyzmowi wobec ankietowych baclań nad moralnością. Szło mi tutaj tylko o przykłady rozstrzygnięć empirycznych dla sprawy, której inaczej rozstrzygnąć się nie sla. Badania, które przytoczyliśmy tytułem przykładu, miały na celu uspokoić tych, którzy w swobodnych rozstrząsa- niach dotyczących norm moralnych widzieli czynnik de- moralizacji. Z kolei wypadaţacytować głos tych, którzy - przechodząc z obrony do ensywy - wskazywali na nie- bezpieczeństwa wpajaţnia w ţdzieci norm w formie bezwy- jątkowej i riiedopuszczającej dyskusji. Dzieci nie są ślepe i szybko orientują się, że dorośli tych norm często nie prze- strzegają. "Nie wolno nigdy kłamać" - mówi matka do dziecka, zaś za chwilę, gdy telefon dzwoni natarczywie, przykazuje: "Powiedz, że mnie nie ma w domu". Absolutyzacja norm - przestrzegają inni - prowadzi do fanatyzmu. Ktoś, kto bezwzględnie wierzy, że ma w sprawach moralnych rację, pomawia zwykle tego kto ma inne od niego intuicje o perwersję, złą wolę, tak jak to robią fanatycy prześladujący inne wierzenia religijne. Te- go ducha famatyzţmu odnajdujemy np. u Samuela Claske'a - filozofa angielskiego wieku XVIII, który pisał: "Te rzeczy ţa miał na myśli dyrektywy moralne - przyp. M. O.ţ są tak oczywiste i dla każdego jasne, że tylko największa głupata, zepsucie czy ţperwersja mogą nasuwać w s2osun- ku do nich jakiś cień wątpliwości. To jak gdyby perwer- sja wiodła człowieka do utrzymywania że całość nie jest równa wszystkim swoim częściom. Jest rzeczą równie absurdalną, jak potępienia godną mylić lekceważąco to co oczywiście dobre i to, co złe, tak jak śmieszne i absurdal- ne byłoby wierzyć, że dwa razy dwa nie jest cztery i upor- czywie utrzymywać, wbrew własnemu przekonaniu że ca- łość nie jest równa wszystkim swoim częściom". Takie sta- nowisko usposabia, jak przestrzegają różni autorzy, do roz- S. Pulney 1 R. Mtddleton, Ethical Relativ(sm and Anomla, "The Ame- ricen Journal of Sociology". January 1962. 22 strzygania opiniiţ nie przy pomocy argumentu, lecz przy pomocy siły lo. Wţrobienie etyczne, jak nam mówią przeciwnicy abso- luiyţmu, polega na ogólnej znajomości kierunku, w jakim iţś' naleţy.i na umiejętności cieniowania w zależności od okoliczności. Sokrates wierzył, że cnoty można się nauczyć, yaTe ió "nauczyć się" znaczyło co innego niż "nauczyć się" geografii. Oksfordzki filozof, G. Ryle stawia sobie interesu- jące pytanie, dlaczego powiedzenie: "Zapomniałem jaka jest różniţca między dobrem a złem" brzmi dziwslie 11. ,Odpo- wiedź na nie doprowadza go do wyróżnienia trzech rodza- jów wiedzy: 1) posiadanie pewnych wiadomości faktycz- nych. Gdyby nauczyć się znaczyło tyle co przyswoić sobie pewien zasób wiadomości, stwierdzenie, że się zapomniało, ja.ka jes2 różnica między dobre.m i złem, nie byłaby rażące; 2) w drugim znaczeniu "nauczyć się" to przyswoić sobie pewną sprawność, np. umiejętność pływania czy gry w te- nisa; 3) w trzecim wreszcie wypadku idzie o wyrobienie smaku, nabycie takiej umiejętności, jak odróżnianie złego od dobrego wina. Odpowiednio do tych trzech odmian uczenia się kształtuje się problem zapominania. Zapomnieć, w pierwszym wypadku, to nie móc sobie odtworzyć jakiejś informacji. Zapomnieć w drugim - to wyjść z wprawy. O zapominaniu w trzecim wypadku mówić trudno, przy- swoić sobie bowiem wiedzę o dobru i złu to przyswoić so- bie jakąś kulturę uczuciową, utrwalić pewne reakcje emo- cjonalne na pewne bodźce. Apodyktyczne formułowanie norm etycznych wydaje się niewska ţ;'::ţió .ţl.ţiera ważność ich należytego dozowa- ţnia: Kaźdy wie, że ewna dawka przemocy jest w aństwie wţstosunku do Qbywatela konieczna. A e jak wielka? Po- śiód studentów badanych przez Stefana Nowaka i jego ze- spół, na pytanie o pogląd w sprawie uprawnień państwa do ograniczania swobód obywateli dła realizacji doniosłych społecznie cejów, dwie trzecie respondentów bądź wyklu- czało w ogóle tę ewentualność, bądź zezwalało na nią je- dynie w sytuacjach wyjątkowych, a tylko jedna trzecia godziła się na ograniczenia wolności "aby to zbyt długo 1ţ Cytuję za P.ti. Nowell-Smithem: Ethlca, B. Blackwell, Oxford 1957, s. 41. ri On Forgetting the Dillerence óetween Rlght and Wrong, w: Easays in Moral Phllosophy, ed. A. J. Melden, Untverstty of Washington Press. Seattle 1958. 23 nie trwało". Niepewne są tu kontury tego, co społecznie doniosłe, niepewne konieczności, niepewna wyjątkowość pewnych sytuacji, niepewne granice tego "zbyt długo". Mamy tu do czynienia z jakimś continuum, w którym czło- wiek przez dyskusję i refleksję nauczyć się musi, gdzie stawiać granice. Patriotyzm w pewnym punkcie może prze- stać być cnotą, tak jak istnieją granice dla tolerancji czy oszczędności. Arystoteles przyjmował istnienie takiego continuum zamkniętego dwoma niepożądanymi krańcami. O kulturze etycznej człowieka decydowała umiejętność od- nalezienia punktu stanowiącego złoty środek. Poczytywanie norm uznawanych w danym środowisku za ustalone raz na zawsze i obowiązujące we wszelkich wa- runkach naraża na jedno jeszcze poważne niebezpieczeń- stwo - na uleganie tej groźnej sile, jaką stanowi przyzwy- czajenie. Poczytywaniu tego, w czym się wyrosło za ocży- wiste mależy przypisać Arystotelesową aprobatę niewolnic- twa, a także aprobatę istnienia kast i ludzi niedotykalnych w Indiach. Miękkość, jaką objawia Locke w swoich My- ślach o wychowaniu dla dzieci możnych, nie przeszkadza mu traktować dzieci biedoty bezlitośnie, po prostu dlatego, że nawyki zamykają mu oczy na ich niedolę, tak jak nawy- ki pozwalały na załatwianie sporów przez pojedynek, koń- czący się nieraz zabójstwem. Zatruwanie powietrza niepa- lącym przez palaczy jest tak powszechnie przyjęte że nie przychodzi nam na ogół do głowy włączać to zachowanie do kategorii egoistycznych, tak jak nie włączamy do zakre- su kradzieży - kradzieży ludzkiego czasu przez tych, któ- rzy wygłaszają bez potrzeby 2asiemcowe przemówienia 12, Być może jak przypuszczają optymiści, nadejdzie czas, że zabijanie ,ludzi w czasie wojny będzie w nas budziło taką repulsję, jaką w nas dzisiaj budzi propozycja ich zjadania. Brazylijczyk nie widzi nic złego w skubaniu kurcząt żyw- cem, żeby były pulchniejsze, my skubiemy żywcem gęsi. Uprawiane przez myśliwych i uświęcone obyczajem zabi- janie zwierząt z czystego amatorstwa może się pod wpły- wem dyskusji i porównań wydać kiedyś godne potępienia. Godzę się w pełni z opinią tych, którzy spodziewają się niejednej korzyści dla naszej refleksji moralnej z sięgania do antropologii kultury i gromadzenia inform.acji, co się w u Por. A. Grzegorezyk, Schematy 1 eztowfek, Warszawa 1963. innych kulturach chwali i co potępia oraz jakie stosuje się sankcje. Spojrzenie z zewnątrz na kulturę własną budzi czujność krytyczną w stosunku do rzeczy, w których wy- rośliśmy. Wiadomo, że nie dostrzega niewoli ten, kto się w niej urodził. OCENA W DZIAi.ANIU I ODDZIAtYWANIU Na zakończenie tych ogólnych uwag o niebezpieczeń- stwach zagrażających wartościowaniu chcemy zatrzymać się chwilę nad pewną dyskusją, którą trudno pominąć ze względu na rolę historyczną, jaką dane jej było odegrać. Słuszna obserwacja, że nie ma działania bez wartościowa- niţ, doprowadziła pisarzy spoţłecznych do wniosku, że nie- podobna ludzi do działania pobudzić bez wygłaszania ocen. To przekonanie, połączone z apinią, że oceny są w nauce niedopuszczalne, doprowadziło do znanej z dziejów mark.si- zmu, rzekomo groźnej alternatywy: albo, jak mówili niektó- rzy, marksizm jest naukowy, a wtedy nie może pobudzić klasy robotniczej do rewolucji, albo, odwołując się do war- tości, może tego dokonać, ale wtedy grozi mu rezygnacja z naukowości. Nie chcę tu wdawać się w kwestię, czy in- terwencja ocen w nauce jest dopuszczalna, a jeżeli tak to w jakiej postaci. Kwestią tą zajmowałam się w oddzielnej publikacji ls. Interesuje mnie w tej chwili sprawa, czy isto- tnie nie można pobudzić kogoś do działania bez wygłasza- nia ocen. Zagadnienie jest empiryczne i nader łatwo roz- strzygalne. Stwiesdzaţniem pewnych faktów, pozbawionym wszelkiej oceny, oddziałujemy na ludzi co chwila. Gdy telefonuję do kogoś, kto miał się stawić na posiedzenie, że zostało ono odwołane, wpływam na jego działanie. Gdy ktoś z domow- ników, spojrzawszy rano na termometr, komunikuje mi, że tţmperatura znacznie spadła, skłania mnie to do wzięcia dodatkowego swetra albo cieplejszego palta. Gdy słyszę, że mój kolega X stale źle się o mnie wyraża za moimi ple- cami, wpływa to niewątpliwie na moje zachowanie w sto- sunku do niego. W tych wszystkich wypadkach moi infor- matorzy nie muszą oceniać, natomiast zmiana moich zacho- la oceny w kształtowaniu pojęć, w: Fragmenty tllozoftezne, serta III, Księga pamtţtkowa ku czci prof. T. KotarblAskiego. 24 25 wań w y m a.g a o d e m n i e o c e n, wymaga, bym nie chciała na próżno choţdzić na pasiedzenia, nie miała ochoţty się zaziębić, nie lubiła zadawać się z kimś, kto mi jest nie- życzliwy. Marksizm tedy mógł pobudzać do działania klasę robotniczą bez wartościowania i jego naukowość nie mu- siała pozbawić go jego siły oddziaływania. ZASADY KIERUJĄCE NASZĄ SYS'rEMATYZA('JĄ Jest rzeczą nader kompromitującą dla wieloletniego ba- dacza zjawisk moralnych oraz dla dziedziny, którą repre- zentuje, wyznać, że stan, jak,i go ogarnia wobec ţpostawio- nych sobie w tej książce zadań systematyzacyjnych jest przede wszystkim stanem dezorientacji. Pewna znajomość dziejów myśli etycznej z niewielką, niestety, może przyjść pomocą. Etyka starożytna definiowana - jak u Epikura - jako nauka o tym, co należy wybierać a co odrzucać, nie dopowiadała swoich pytań do końca. "Należy" bowiem wy- maga uzupeł!nienia informacją ze względu na jakie zaUllie- rzone efekty. Czy "należy", żeby osiągnąć szczęście czy "należy", żeby osiągnąć pewien ideał doskonałości osobi- stej, na przykład ideał mędrca. To "należy" odsyłało nas wszak w toku dziejów do różnych celów, czasem tak kon- kretnych, jak wzbogacenie się zalecane przez Franklina. Etyka Nikomachejska, nieocenione i niewyczerpane źródło refleksji etycznej, nie mogło pod względem kompozycyj- nym stanowić wzoru. Poza tym jej problematyka, pochło- nięta tak jak u Epikura i innych pisarzy staroźytnych, prze- de wszystkim osobistym szczęściem i osobistą doskonało- ścią, odbiegała od nastawionych społecznie norm etycz- nych, które mieliśmy w naszej pracy systematyzować. Choć protestowałam w moim artykule ţpt. Pojęcie moralności 14 przeciw opinii Hume'a, który twierdził, że starożytni nie znali kategorii moralności, wyodrębnionej, według tego autora, dopiero później, muszę przyznać Hume'owi rację, że nie przyczyniało się do jej sprecyzowania posługiwanie się przez starożytnych słowem arete dla oznaczenia wszelkich chwalebnych dyspozycji przysługujących zarówno człowie- kowi, jak i zwierzętom. Etyka religijna posługiwała się dość powszechnie dwoma ţţ ,.Etyke" 1%6, ar 1 schematami, z których żaden nam nie odpowiadał. Pierw- szy wyróżniał w etyce naukę o dobru, naukę o cnotach i naukę o obowiązkach, dzieląc tę ostatnią na dział obo- wiązków wobec Boga, wobec siebie i wobec innych. Drugi schemat rozpoczynał wykład etyki dod podania celu czło- wieka. Nie chodziło tu o cele, które ludzie sobie istotnie zarysowują, lecz o cel, z jakim stworzyła nas istota nad, przyrodzona i którym było szczęście wiekuiste. Niektórzy współcześni pisarze katoliccy usiłują wskrzesić dekalog ja- ko schemat systematyzujący nasze nakazy i zakazy, ale zabieg ten trudno uważać ţa udany. Po wyeliminowaniu z dekalogu przykazań regulujących nasz stosunek do Boga, jak .przykazanie "Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną" - zostaje bardzo uboga treść etyczna, z której wy- sączyć można dyrektywy, jakimi winien się rządzić czło- wiek współczesny tylko przy pomocy dość jaskrawych naciągań 15. Schematy etyki świeckiej dojrzewające w toku XVIII wieku stawały się problematyce tej książki coraz bliższe, w coraz większym bowiem stopniu uwzględniały wymaga- nia, które stawia człowiekowi współżycie. M. Schlick te tylko wymagania był, jak sobie przypominamy, skłonny włączać do etyki. Zaczynała się ona bowiem dla niego do- piero wtedy, gdy stawiane w starożytności pytania, jak żyć, by wyrazić samego siebie, jak najpełniej zostały za- stąpione przez pytania, jakie ograniczenia winniśmy sobie narzucić, żeby innym było z nami dobrze (Selbstbeschran- kung contra Selbsterfullung). Od XVIII wieku zagaţdţnienie kultywowania altruizmu i ograniczanie egoizmu zaczyna być istotnie sprawą dla etyki centralną. Reglamentować tak, żeby egoizm się nie opłacał - to będzie troska Bentha- ma. Okazywaniem, że altruizm jest tak szczęściodajny, że rozumny egoista musi na nim skończyć, zajmie się Spencer. Jakkolwiek problemaţtyka związama z ludzkim wsţpółży- ciem jest bliska temu, czym chcemy się w naszej książeczce zająć, w zakresie wysiłków systematyzacyjnych nie daje ona nam wiele. Opieranie się osiemnastowiecznej i później- szej etyki na fakcie jakoby stwierdzonym, że wszyscy dążą do szczęścia, nie stanowiło właściwego oparcia, skoro od trybu oznajmiającego nie można przejść do rozkazującego. 1ţ Patrz A. Grzegorczyk, Schematy i czlowiek, cz. III. 26 Od tego empirycznie stwierdzonego dążenia do szczęścia etyka ta ponadto przechodziła nieznacznie do "prawdzi- wego" szczęścia, bę4iącego ex definitione wyłącznym udzia- łem tych, którzy realizowali pewne walory moralne. Nie było to takie szczęście, które można osiągnąć i przez cnotę, i przez łajdactwo, i przez zastrzyk morfiny. Operowanie tą zmienną koncepcją przerywało dodatkowo więź między na- czelną dyrektywą etyczną nakazującą szczeście ludziom za- pewnić (tu wchodzi w rachubę normatywna koncepcja szczęścia) a faktem, jakoby wszyscy do szczęścia dążyli (tu empiryczna koncepcja szczęścia), ale dzięki temu przesu- nięciu charakterystyka tego szczęścia stawała się - jak np. u J. St. Milla - wykładem etyki. I ten wykład jednak nie przynosił uporządkowanego obrazu dyrektyw etycznych. W Polsce dobrze znaną próbą sformułowania dyrektyw etyki świeckiej jest etyka niezależna T. Kotarbińskiego. Autor, jak wiadomo, koncentruje swoje rozważania na wzo- rze opiekuna, na którym można polegać, i jego etyka jest wymienieniem tych własności, które taki opiekun winien posiadać. Dawałam już niejednokrotnie wyraz pewnym wąt- pliwościom w odniesieniu do tego schematu. Nie będę ich tutaj powtarzać. Po zaţpoznaniu się z moimi dalszym rozwa- żaniami czytelnik będzie się mógł sam przekonać, że byłoby mi w nim za ciasno. Ponieważ próba uporządkowania norm etycznych, jaką tutaj podejmujemy, nie znalazła zadowalających wzorów w przeszłości, musimy poszukać jakiegoś natchnienia gdzie indziej. Zwrócimy się po nie mianowicie do antropologii ţ kultury i na czas naszych rozważań wypożyczymy od nlej postulat metodologiczny tych funkcjonalistów, którzy gło- szą: "jeżeli chcesz coś zrazumieć, obserwuj to w działa- niu". Propozycji, którą tu podejmujemy, nie należy bynajmniej traktować jako funkcjonalistycznego wyznania wiary. W mojej książce pt. Socjologia moralności sama trudniłam się podważaniem funkcjonalizmu w postaci ,pewnej tezy empirycznej, okazując, że teza ta, głosząca, że'.każda norma, która w danym społeczeństwie zapuściła korzenie, służy jakiejś (rozsądnej) potrzebie, jest nieobalalna, bo przy pew- nej wyobraźni jakaś potrzeba da się za każdą normą odszu- kać.'Przytaczałam także przeciw funkcjonalizmowi, w jego wersji ewolucjonistycznej, pewne przykłady, starając się naruszyć przekonanie, jakoby reguły moralne zawsze służy- łţ przetrwaniu grupy, w której obowiązują. Jednakże nie- ufność w stosunku do funkcjonalizmu w postaci pewnej tezy empirycznej nie zmusza do nieufności w stosunku do funkcjonalizmu w postaci pewnego postulatu metodologicz- nego, który nakazuje szukać, czemu jakaś norma w praţkty- ce służy, jak funkcjonuje w życiu społecznym. Przyjmując ten postulat dla jego zalet heurystycznych, uchylam kategorycznie, jakobym przyjmowała tym samym, że każda norma powstała dla zaspokojenia jakiejś rozsądnej potrzeby. W sprawie genezy norm etycz- nych nie wypowiadam się tutaj wcale i myślę, że sprawy tej en bloc załatwić się nie da. Nie mówię także o moty- wach posłuszeństwa w stosunku do norm i ich propagowa- nia. Na zakończenie tych wstępnych rozważań wypada sobie jeszcze zadać kłopotliwe pytanie - czyje normy i oceny etyczne będziemy tu klasyfikować. Cz. Znamierowski, po- dejmując systematyzację norm działających w społeczeń- stwach Is, przyţpisywał je grupie wolnej, zaś przez grypę wolną rozumiał każdą grupę, której członkowie pragną kontakt z innymi utrzymać i z tego powodu skłonni są pod- dać się pewnym rygorom koniecznym dla utrzymania tego kontaktu. Tak zarysowany przez autora program wyziera -ţloza krąq kultury europejskiej, choć określony jest całko- wicie pod jej sugestią. Obawiając się zbyt śmiałych genera- lizacji pragnęłabym tutaj się do niej ograniczyć. Zdaję so- bie najzupełniej jasno sprawę z tego, że i w jej ramach niezbędne byłyby zróżnicowania według przynależności kla- sowej, zawodowej, płci, wieku, faktu znajdowania się u władzy czy też faktu jej po4ţlegania itţl. - ţróżnicowa- alia, na iktóre wskazywałam w mojej Socjologii moralności. Dostrzegając ich konieczność, będę tuaj się trzymać głów- nego pnia, o który trzeba się oprzeć, żeby móc śledzić, jak biegną rozgałęzienia. Sunąc głównym traktem będę się sta- rała bocznice i rozstajne drogi sygnalizować, bo jednym z moich celów jest ujawniać różnice opinii i zaprawiać czy- telnika do samodzielnego wyboru. le Cz. Znamierowski, Normy grupy wolne), "Myśl Wspdiczesna" 1947, t. III-IV. Jest to najbliisza mi w literaturze przedmiotu próóa uporządko- wanla norm regulującycó wspólżycie. Jednakże zachodzą mlędzy nami w po- traktowaniu przedmiotu znaczne różnice. 29 28 Jako przewodnik w rejestracji ocen i norm moralnych może służyć badaczowi język ludzi; których intuicje pra- gnie w swoich badaniach objąć. Znajomość języka bowiem to nie tylko znajomość jego treści opisowej, ale to także wyczuwanie jego emocjonalnego zabarwienia. Kto zna ję- zyk polski, ten wie, że powiedzenie o kimś, że hipokryta, że krętacz, że lizus czy mydłek nie brzmią pochlebnie. D. Hume mniemał, że opanowanie emocjonalnej zawartości jakiegoś języka wyprzedza nawet znajomość jego opisowej treści. Nie wydaje się to słuszne, zwłaszcza jeżeli idzie o chwyta- nie subtelniejszych odcieni wyrazów pochlebnych czy pe- jora2ywmych w wypadku, gţdy przyswajamy sobie jakiś no- wy język już jako dorośli. Uwaga Hume'a ma natomiast zastosowanie w odniesieniu do opanowywania własnego języka przez dziecko. Tak czy owak znajomość ładunku uczuciowego wyrazów wydaje się czymś istotnym dla na- szej wiedzy etycznej. Prawdą jest, oczywiście, że język zmienia w pewnym stopniu swój repertuar i swoje odcie- nie emocjonalne wraz ze zmianą środowiska, ale nie są to, zwłaszcza w epoce środków masowego przekazu, zmiany tak istotne, aby nie można było się tym źródłem informacji kierować. 1I NORMY MORALNE W OBRONIE NASZEGO BIOLOC:ICZNEGO ISTNIEN(.ţ1 BRZMIGNIE NORMY BRONIĄCEJ NASZEGO ISTNIENIA I JEJ ZASIţG Rozpoczynamy od normy, której rola społeczna nie budzi żadnych wątpliwości, służy ona bowiem niedwuznacznie po- trzebie bezpieczeństwa, chroniąc dobro tak szczególnej war- tości, jakim jest życie ludzkie. Głosi ońa ţ.nieţzabijajţ'. Nor- mę tę wypowiedzieliśmy tutaj, zgodnie z tradycją, w po- staci zakazu, ale można by, oczywiście, sformułować ją w postaci nakazţ zalecającego szacunek dla ludzkiego istnienia. Pod względem logicznym jest rzeczą raczej obo- jętną czy operujemy zakazami czy nakazami, każdemu za- kazowi można bowiem jakiś nakaz przyporządkować, tak jak "nie kłam" można sformułować w postaci "bądź praw- domówny", "nie kradnij" w postaci "szanuj cudzą wła- sność". Nie jest to jednak sprawa całkowicie obojętna dla klimatu, w jakim chcemy przebywać. Nakazy brzmią na ogół łagodniej, mniej apodyktycznie. Napis "nie wolno pa- lić" albo "palenie wzbronione" inny wprowadza nastrój niż napis "palarnia w holu", który delikatnie sugeruje, że tylko tam palenie jest dozwolone. Jeżeli w wypadku za- bdjstwa wybraliśmy formę zabraniającą, to dlatego, że uświęciła ją tradycja i uzasadnia waga sprawy. Powszechna przewaga zakazów nad nakazami bywa tłumaczona tym, że ţormę etyczną formułuje się zwykle pod wpływem prze- k;Qczeń, że łatwiej o zgodę między ludźmi w wypadku za- `kazów, że stąd lęk przed naganą kieruje postępowaniem 31 w sposób bardziej pewny, a kara i potępienie odgrywają społecznie większą rolę niż nagroda i pochwała 1. Nasze uwagi dotyczące normy "nie zabijaj" wypada za- cząć od niezbędnego uzupełnienia jej lakonicznego sformu- łowania. Idzie mianowicie o odpowiedź na pytanie, kogo nie zabijać. Wiadomo, że ţtţ kulturach urobionych pod wpływeln chrześcijaństwa nornţa ta ma wyłącznie ludzi na względzie i zabrania tylko czţowiekowi pozbawiać życia drugiego człowieka. Ale bywa ona takźe interpretowana jako zakaz zabijania wszelkiego żywego stworzenia. Kul- iura chrześcijańska uważa człowieka za pana i władcę przyrody, którą mu wolno swoim celom podporządkować. W orędziach króla Asioki ţ, najwcześniejszego prawodaw- cy Indii, brzmi tymczasem ciągle troska o nieodbieranie I życia wszelkim żywym istotom. Dba on o kopanie studni dla zwierząt i o zapewnienie im pomocy lekarskiej. "I'o- , przednio w kuahni Miłego Bogom Króla Pijadassina - I czyţtanly w oręţdziach - zabijano codziennie na polewkę mięsną wiele setek tysięcy sztuk zwierzyny i ptactwa. Ale oţd tej pory, ţgdy zos2ało obwieszczane niniejsze orPdzie ku krzewieniu Dobsego Prawa tyl.ko trzy sztuki są zabijane na polewkę: dwa pawie i jeden jeleń, ale jeleń nie zawsze. W przyszłości i te trzy sztuki nie będą zabijane" (s. 4). Wia- domo, że są sekty w Indiach, których wyznawcom nie wol- I no zabijać nawet najdokuczliwszych insektów. Idąc za tym przykładem wegetarianie europejscy pozba- i wiają się czasem wszelkich pokarmów pochodzenia zwierzę- cego. Obrońcom tego stanowiska zarzuca się zwykle nie- konsekwemcję, wypominając im, że w wypadku grypy poły- kają - mimo swego szacunku dla życia - bez skruţpułów , leki zabijające bakterie, po prostu dlatego, że ich nie wi- dzą albo o ich istnieniu w ogóle nie wiedzą. Konsekwen- cja - mówi się im dalej - wymagałaby nieużywania żad- nych wyrobów pochodzenia zwierzęcego, jak np. obuwia ze skóry, czy szczotek ze szczeciny, małe jest bowiem prawdopodobieństwo, by artykuły te pochodziły od zwie- rząt zmarłych naturalną śmiercią. Wreszcie zwolenników niezabijania istot żywych stawia się wobec takich konkre- 1 Por. E. Dupróel, Traitţ de Morale, t. II, Bruxelles 1932, s. 473. Polski prze- kład: Traktot o moralnośct, Warszawa 1969. = Władca współczesny Aleksandrowi Wlelklemu (lata + 250 p.n.e.). Prze- kiad polski: Orędzta krbla Aslokt, Warszawa 1964. 32 tnych sytuacji ţkonfliktowych jak konflikt zachodzący między wyznawaną przez nich zasadą a koniecznością ra- towania własnego dziecka, którego tylko bakteriobójcze antybia2yki uratować magą od śmierci. Wegetarianin z za- sady nie ma jeszcze powodu kapitulować wobec tych argu- mentów, nie ma bowiem potrzeby rezygnować z jakiejś za-, sady tylko dlatego, że jej stosowania nie może doprowa- dzić do końca, jest to bowiem sytuacja hardzo wielu na- szych zasad moralnych. Nie zmieni także jego poglądów wskazywanie na fakt, że wszystko, co na świecie żyje, ży- je z cudzej śmierci, fakt bowiem, że się tak na ogół dzieje nie przełnawia na rzecz poddawania się ogólnej praktyce, jeżeli można jej uniknąć. Poza tym otwiera się przed wege- tarianinem możliwość cieniowań w zakresie własnego sta- nowiska. Są ,wsze1kie dane, że system nerwowy krowy ţę- dzonej ţna ubój skazuje ją na .większe cierpieţnia niż te, które przeżywa komar spłaszczony niecierpliwą ręką czło- wieka, czy bakteria ginąca od proszka aspiryny. Zanim przejdziemy do wyłomów, które czynimy my sami w dyrektywie "nie zabijaj", trzeba zatrzymać się jeszcze chwilę nad samym pojęciem zabójstwa. POJţCIE ZABOJSTWA Zabijamy kogoś niewątpliwie, gdy jakimś postrzegalnym zachowaniem, np. uderzeniem siekiery albo strzałem z bli- ska, przyprawiamy go o śmierć. Ale czy należy pojęcie za- bójstwa stosować do opisanego przez naszą prasę wypadku, gdy to pewna pani, chcąc się pozbyć swojej sublokatorki - staruszki poczęstowała ją wiadomością o rzekomej śmierci jej syna, wiadomością, która spowodowała zamierzony efekt: śmiertelny atak serca. Albo, czy można mówić o za- bójstwie w wypadku męża, który sposobem postępowania doprowadził żonę do saţmobójstwa, czy też, który mając ta- lenty hipnotyzerskie długo jej tę myśl wbijał w głowę s. Jeżeli uznamy, że X zabił Y, ponieważ postępowanie X. postrzegalne czy nie, było warunkiem wystarczającym śmierci Y, przy czym X chciał jego śmierci, to wszystkie wymienione wypadki będą wypadkami zabójstwa. Prawo ř Por. J. Ilospers, Human Conduct, Harcourt, N. York 1961, s. 15. 3 - Normy moralne 33 karne operuje węższą pod pewnym względem, a szerszą I II pod innym koncepcją. Węższą - bo postępowanie X musi być stwierdzalne, szerszą - ho intencja zabicia nie jest dlań do zabójstwa konieczna, skoro odróżnia za'bójstwo umyślne i nieumyślne. "Życie Warszawy" w dniu 27/28 października 1968 roku podawało pod nagłówkiem "Nie zabił, ale..." następujący wypadek: starzy dziadkowie mieszkali z wnukiem w jed- nym pokoju. Wnuk się upijał i awanturował po pijanemu, ! wygnażając staruszkom, zwłaszcza gdy postanowił się oże- nić i zagarnąć pokój. Dwukrotnie spowodował zawał serca u dziadka, aż wreszcie, w czasie jednej z awantur, dziadek umarł. Nagłówek, jakim opatrzona jest ta notatka, świadczy o niepewności pojęciowej jej autora. Niby nie zabił, ale stał się przyczyną śmierci. Zależność wymiaru kary od spraw pojęciowych jest tu należycie unaoczniona. Pojęcie zabójstwa rozszerza się przez włączanie doń wy- I padków spowodowania czyjejś śmierci przez zaniechanie. "Trudno się dopatrzeć istotnej, moralnej różnicy między za- biciem przez działanie, a świadomym zabiciem przez za- niechanie, np. przez świadome zaniechanie podania penicy- liny potworkowi choremu na zapalenie płuc" - pisze znany lekarz dr. T. Kielanowski. A niedostarczenie kosztownego leku choremu, którego można było uratować - czy to już zabójstwo? Czy zabójstwo popełniają władze szpitalne, któ- li re nie przyjmują chorego przywiezionego przez pogotowie, ţi tłumacząc się brakiem miejsca, a nie chcąc sobie w grun- ţI I cie rzeczy pogarszać sta2ystyki w wypaţdku, gdy chory u.miera z powodu niezapewnienia mu w porę ipomocy? 4 I Niedawno prasa nasza podawała szczegóły ratowania w ZSRR głośnego fizyka Landaua, który trzykrotnie pogrą- żony w śmierci klinicznej, został trzykrotnie przywrócony do życia. Czy zabójstwem stanie się wszelkie zaniechanie reanimacji w wypadku, gdy będzie możliwa? Czy zabój- stwem jest - jak pyta cytowany wyżej Hospers - niepod- pisanie przez kogoś ustawy zapewniającej zwiększoną do- ţI stawę żywności dla jakiegoś głodującego kraju, jeżeli pod- pisujący zdaje sobie sprawę z tego, że odmówienie podpisu pociągnie za sobą czyjąś (a nawet masową) śmierć głodo- ţ T. K(elanowski, Problem ntepotrzebnego cierplenia, "Studia Fffozoficzne" 1983, nr 2. wą? Prawo karne w pojęciu zabójstwa musi liczyć się z za- chowaniem dającym się stwierdzić, zaobserwować. 1 choć wciąga ono w grę także i sprawstwo bierne, karząc np. za nieudzielenie pomocy, jego aparatura pojęciowa nie jest do- statecznie subtelna, by uwzględnić wszystkie, rodzące się w związku z rozważaną przez nas sprawą skrupuły moralne. Wspominaliśmy przed chwilą o argumentowaniu przeciw tym, którzy wzbraniali się zabijać jakiekolwiek żywe stwo- rzenia, przez wskazywanie, że nie można się na tym sta- nowisku utrzymać konsekwentnie. Od nich żąda się bez- wyjątkowego akcesu do zasady, samemu zaś w normie "nie zabijaj", ograniczającej się do ludzi, czyni się znaczne wyłomy. UZNANE WYŁOMY W NORMIE "NIE ZABIJAJ" 1. Po pierwsze, w Europie wolno dziś na ogół zabić sa- mego siebie bez narażenia się na potępienie. Mówimy "dziś i na ogół", bo jak wiadomo, w różnych epokach i w róż- nych krajach europejskich stosunek do samobójstwa bywał rozmaity. W prawodawstwie angielskim karanie niedo- szłego samobójcy zostało dopiero niedawno wycofane z ko- deksu karnego, który samobójstwo piętnował jako akt nie- lojalności w stosunku do monarchy. Strach rodziny samo- bójcy przed obowiązującą w tych wypadkach konfiskatą mienia samobójcy na rzecz Korony opisuje Samuel Pepys w swoim dzienniku. Religia chrześcijańska potępiała samo- bójstwo w przekonaniu, że tylko Bóg, który nam dał życie. może je odebrać. W społeczeństwach o strukturze rodowej, członek rodu, który odbierał sobie życie, bywał potępiany za pomniejszanie rodu przez przelanie krwi rodowej. Orga- nizacje żądające ideowego akcesu i solidarności od swoich członków miały saţmabójcy za złe ţdezencję z szeregów i ujaw- nienie, że w warunkach, w jakich żył, ţnie było mu dabrze. C. Beccaria w wieku XVTII walczył z chrześcijańskim sto- sunkiem do zadawania sobie śmierci. Twierdził on miano- wicie, że samobójstwo należy traktować jak dobrowolną emigrację, z tą wszakże na rzecz samobójstwa przewagą, że samobójca mienie swoje zostawiał bliźnim, podczas gdy emigrant zabierał je zwykle ze sobą. Cynicy starożytni uważali samobójstwo za śmierć jak 35 34 najbardziej godną uznania. Był to akt, stawiający człowieka ponad śmiertelne bóstwa, które, jako nieśmiertelne, nie ţ'' mogły w dowolnej chwili położyć kresu swemu istnieniu. Mędrcy cynicy, którzy umierali, kiedy im się podobało, otoczeni byli chwałą. Zjeżdżano z daleka, żeby być świad- kiem ich ostatnich chwil i liczne legendy krążyły dookoła ich śmierci. Stoicy przejęli pod tym względem tradycję cy- ników. Świadomość, że można sobie w każdej chwili ode- brać życie, była dla nich stałym podtrzymaniem i czymś, co nie pozwalało człowiekowi narzekać. "Gdy ci się pewne rzeczy wydadzą nazbyt męczące, mów sobie: Nie chcę już dłużej patrzeć i odejdź. Jeżeli jednak zostaniesz, nie szlo- chaj" - mówi w Diatrybach Epiktet. "Kiedy zechcesz, od- chodzisz ad świata - ţprzypomima oţn uporczywie - drzwi stoją otworem. Wyjdźże już sobie człowiecze i przestań narzekać". Stosunek do samobójstwa w różnych kulturach azjaty- ţ, ckich jest powszechnie znanyţ.. Obowiązkowe harakiri jako akt wierności swojemu panu, jako akt protestu przeciw doznanej krzywdzie, jako czyn, w którym człowiek ratował swoją zagrożoną twarz - to praktyki powszechnie znane w tradycji Jąponiili W Indiţch nikt nie potępia skazywania się na śmierć głodową, żeby coś od kogoś wyjednać. W bie- żącej prasie czytaliśmy o buddystach, którzy się spalają na znak protestu. W naszym współczesnym społeczeństwie dezaprobata sa- mobójstwa ogranicza się wyłącznie do wypadków, gdy uważamy samobójcę'za człowieka, który, uciekając od swo- ich abowiązţków, wybiera łatwiejszą drogę. Ale na ogół apinia publiczna jest łagodna, bo skrócenie sobie życia po- czytywane jest za akt rozpaczy, który zmazuje wszelkie winy. 2. Drugi wyłom w zasadzie "nie zabijaj" stanowi uspra- wiedliwienie zabójstwa w obronie własnego życia czy życia ' swoich bliskich, czyli zabójstwa w sfanie "wyższej konie- czności". Prawo karne przewiduje tego rodzaju możliwość wobec jawnej agresji, która inaczej uchylić się nie da. To zastrzeżenie wydaje się tu niezbędne, inaczej bowiem wy- padałoby uznać, że nie zasługuje na naganę ten, kto wal- cząc o swoje istnienie, spycha do morza sąsiada z nadmier- nie przeciążonej łodzi ratunkowej. 3. Trzecim wypadkiem, kiedyjţówlązuje norma "nie za- bijaj" jest wypadek wojny. Wtedy żąda się od nas przy- 36 swojenia sobie dyrektywy: "zgładź ludzi jak najwięcej". Ta zmiana orientacji nie dla wszystkich jest możliwa, toteż istnieją, jak wiadomo, ludzie, którzy nie godzą się w czasie wojny strzelać do bliźnich. W krajach anglosaskich nazywa się ich conscientious objectors, co wobec dwuznaczności słowa conscience snażrła tłumaczyć bądź jako "świadomi przeciwnicy zabójstwa", bądź "przeciwstawiający się za- bójstwu na mocy głosu sumienia". W chwili obecnej dysku- tuje się w różnych krajach propozycje prawnego uregulo- wania sprawy, idzie bowiem o to, jak zapobiec włączaniu się do szeregów autentycznych oponentów w stosunku do wszelkiego zabójstwa, tych, którzy, szukając własnego bez- pieţczeństwa pragną się w ten spasób zadekować. Zamie- rza się to zrobić przez wyznaczenie przeciwnikom wszelkie- go zadawania śmierci dłuższej służby wojskowej, ciężkich i bynajmniej nie bezpiecznych zadań w czasie wojny oraz ,przez żądanie, by mogli się ţwylegitymować z przynaleţmości do jaţltiejś organizacji uchylającej zadawanie śmierci już co najţmniej lat parę przed eivenfualnym wybuchem woj- nY s. W naszej ku1turze istnienie wajny wydaje nam się natu- ralne, a wojna nieuchronna. Ale gdzie indziej bywa inaczej. Eskimosi nie posiadając organizacji politycznej, która by wszystkich mieszkańców danej osady mogła powołać pod broń, nie rozumieją w ogóle masowego ruszania jednych przeciw drugim. Trobriandczyk, któremu Br. Malinowski opowiadał o bitwie pod Verdun, nie mógł zrozumieć tego, że ludzie mogli się zabijać w innych celach niż konsump- cyjne. W Europie, zanim zrealizuje się hasło "nigdy więcej wojny", świadomi oponenci siadują w więzieniach, karani za odmowę zabójstwa, do której ich doprowadziło przyswo- jenie sobie na serio hasła "nie zabijaj". ř Wyroki sądów wojskowych dotyczące conscłenłious objectors w Norwegii przestudiował ostatnio socjolog norweski V. Aubert. (V. Aubert, Conscien- tlous Objectora óetore Norwegian Milttary Courta, w książce zblorowej pt. ludtcial Deciston-Making, ed. G. Schubert, Glencoe Free Press, N.Y. 1963). Autorowi chodziło o zbadanie czynników wpływających na decyzje sędzlów. Okazało slę m.in., że mocne przekonania religljne obwinionych wpływały w znacznie większym stopnlu na wyrok uniewinniający niż dekla- rowany pacyflzm, czy obiekcje moralne przeciw zabtjaniu. Na 246 spraw w okresie 1949-1953, 76řh oskarżonych sąd uniewinnit. Tylko 15ř/ř spoAród pozostałych znalazło się w więzientu na 90 dni. 37 4. Czwartym wypadkiem, w którynl, z mniejszą już zgo- dą, ludzie dopuszczają możliwość zadawania śmierci jest tzw. zabójstwo z litości, czyli eutanazja we właściwym zna- czeniu tego słowa. Rozumieć przez nią należy bezbolesne skracanie życia cierpiącemu beznadziejnie choremu na jego własne żądanie. Dopuszczając tego rodzaju możliwość sąd francuski uniewinnił w swoim czasie polską aktorkę, która zabiła najbliższego sobie człowieka, domagającego się śmierci pod wpływem cierpień spowodowanych rakiem. Podobno w czasie ostatniej wojny sąd był mnij łaskawy dla wojskowego amerykańskiego, który zastrzelił kolegę, gdy ten, zaplątany w zestrzelony płonący samolot, grożący w każdej chwili wybuchem motoru, błagał kolegów, by go dobili. Rzecz ciekawa - jak zauważa pewien autor ame- rykański - że oponenci stosowania eutanazji w stosunku do człowieka cierpiącego beznadziejnie, uznają równocześ- nie za swój obowiązek uśmiercić zwierzę, które męczy się bez ratunku. "Często się zdarza - pisał A. Schweitzer - że niewol- nicze trzymanie się zasady niezabijania gorzej służy idei współczucia niż jej naruszanie" e. Grecki przedrostek eu zapowiada zawsze coś dobrego. Toteż dziwić się należy, że słowo "eutanazja" zostało nie tylko przez Niemców, ale i przez naszą prasę użyte w zwią- zku z procesem w Bonn, dla oznaczenia uśmiercania kalek czy chorych w sposób okrutny, bo przez wbij,anie igły w serce. Nie była to eutanazja, bo nie była to ani śmierć bezbolesna, ani, co ważniejsze, śmierć na własne żądanie. Zwykłe zabójstwo doczekało się tu nazwy nieadekwatnej. S. W związku z rodzeniem się potworków pod wpływem thalidamidu zaczęto rozciągać słowo "eutanazja" 'i'akźe i na wypadki ewentualnego bezbolesnego zgładzania dzieci, którym normalne istnienie jest odmówione. Tu troska o śmierć łagodną jest zachowana, warunek natomiast "na własne żądanie" nie ma zastosowania. Zagadnienie to stało się szczególnie aktualne w związku ze znanym procesem w Liege, zakończonym uniewinnieniem matki i lekarza, który zastrzykiem luminalu uśpił na zawsze dziecko uro- e Cytuję za I. 1'awlowską, A. Schweilzera postulal szacunku dla iycia. Frogmenly filozottczne, seria III, Księga pamlątkowa ku czcl prof. T. Kotar- bińskiego, s. 473-4. dzone bez rąk i nóg. Zaktualizowane przez ten głośny pro- ceś zagadnienie nurtuje od dłuższego czasu ludzi z uwagi na wzrastającą możliwość zachowywania przy życiu dzieci nienormalnych, które dawniej wymierały śmiercią natu- ralną. Pisze o tym w godnym pvlecenia artykule cytowany już lekarz dr T. Kielanowski. Ludzie różnych specjalności mówią o tym, wskazując na wielki wzrost nienormalności, spowodowany zmniejszoną śmiertelnością niemowląt. Przy- łączają się do tej dyskusji antropologowie społeczni powo- łujący się na różne kultury, w których zgładzanie nowv- rodków nienormalnych jest praktyką od.dawna stosowaną. Argumenty tych, którzy domagają się rozważenia tej spra- wy, są wspólne: idzie zawsze o los dziecka pokrzywdzonego . i wyobcowamego ze środowiska swoich normalnych rówieś- nţilców i o akrutny los ro.dziców zużywających się w bez- nadziejnym zadaniu wychowywania tego rodzaju potom- stwa. Przeciwnicy tak rozumianej eutanazji powołują się na argumenty religijne, na szacunek należny życiu ludz- kiemu i na możliwość nadużyć. Ta ostatnia trudność ma jednak charakter czysto techniczny i nie widać powodów, dla których nie można by ewentualności nadużyć przez od- powiednie obwarowania wykluczyć. : f ţţ ; .y.,Wypadek szósty, do którego przechodzimy obecnie, angażuje i pojęcie zabójstwa i - co stanowi jego osobli- - wość w .stosunku do wypadków poprzednich - pojęcie człowieka. Mam tu mianowicie na myśli przerywanie ciąży. Dopuszczalność tej praktyki czy jej zakaz uwarunkowane są przedţ wszystkim przez religię i politykę populacyjną. Przeludnienie Japonii na tak ograniczonej przestrzeni ży- ciowej wyjaśnia pełną dopuszczalność przerywania ciąży ţ w tym kraju. W różnych kulturach koczowniczych przery- w wanie ciąży jest koniecznością związaną z tym, że koczu- jąca matka, która nosi dziecko, nie może dźwigać paru. W innych społeczeństwach, np. tam, gdzie rzednieje i sta- rzeje się ludność z powodu emigracji młodych, potępia się przerywanie ciąży nawet gdy jest się w stosunku do tra- dycji chrześcijańskiej w oficjalnej opozycji. Tradycja ta działa nadal bardzo silnie w niektórych krajach katolickich i protestanckich, znajdując sobie wyraz w prawnej regla- mentacji raczej niż w zachowaniu obywateli, którzy, jak dobrze wiadomo, prawo umieją obchodzić. Argumentacja przeciwników i zwolenników przerywania 39 38 ciąży jest dobrze znana. Jedna strona powołuje się na to, że embrion ma już w sobie daną od Boga duszę, którą tylko Bóg może do siebie z powrotem powołać. Druga strona po- wołuje się na ilość uchylonego przez przerywanie ciąży cierpienia. Niechciana ciąża odczuwana jest jako gwałt przez kobietę. Jej godność ludzka nakazuje jej rodzić kie- dy chce, a nie rodzić jak rodzą zwierzęta. Niechciane dziec- ko, na które rodzice w życiu swoim nie mają miejsca, jest pokrzywdzone w porównaniu z dzieckiem oczekiwanym z radością. Rodzico_m nieraz marţia Żyţie. Zrodzone w ubóstwie, przyczynia się do jego pogłębienia. Zabiegu przerywania ciąży - jak mówią dalej jego obrońcy - do- konuje się w okresie, gdy embrion nie ma jeszcze ukształ- towanego systemu nerwowego, co wyklucza jego cierpie- nie. Pozbawiony układu nerwowego nie jest jeszcze w ogó- le człowiekiem, co uchyla stosowanie do tego wypadku odnoszącej się do ludzi normy "nie zabijaj". Możliwość rozpowszechnienia się tego rodzaju praktyk można - ich zdaniem - przez odpowiednie przepisy prawne uchylić. Jest ona zresztą zahamowana już przez sam fakt, że zabieg ten nie jest dla kobiet ani bezbolesny, ani całkowicie nie- winny. Świetny rozwój medycyny współczesnej wniósł ze sobą nowe zagadnienie, które należy rozważyć w tej samej ru- bryce, ponieważ także angażuje pojęcie człowieka. W li- ście zaadresowanym do redakcji jednego z naszych czaso- pism lekarskich pewien lekarz opisuje wypadek następują- cy: "W jednej z klinik neurochiruraJicznych leży chfrz - afiara wypadku samochedowego. łţrzeszłv rak temu nastą- pił.a ta katastrefa, w której zginţł jej mţż. Jţ ®udałe się uratawaćŻ, ale zbyt dłuţe po wypadku była w stanie tzw. śmierci klinicznej, zhyt ţlługa krew nie ţlachvdziła ds mś- zrpu i w rezultacie nastąpiłe ®odkvr^wanie:o - te znaczy uległy zniszczeniu najbardziej wartościowe komórki od- środkowego układu nerwowego - komórki kory mózgo- wej. W ten sposób raz na zawsze została wyłączona wszel- ka świadomość chorej. Jest ona nieprzytomna, nie widzi, nie słyszy, nie mówi, nie odbiera żadnych wrażeń ze świa- ta zewnętrznego". Odżywia się ją sztucznie - jak czyta- my dalej - i tak już szesnasty miesiąc! Czy można jeszcze tę chorą uznać za istotę ludzką - zapytuje autor listu. "Bo czym się różni pod względem jakościowym ten zespół ży- wych tkanek, który nie myśli, nie czuje, nie widzi nie sły- szy, nie ma żadnego kontaktu z otoczeniem - od np. ho- dowanego w roztworze fizjologicznym skrawka mięśnia serca zarodka kurzego? A można by w ciągu tych szesna- stu miesięcy na łóżku zajmowanym przez chorą wyleczyć tylu chorych, dla których miejsca zabrakło". ţ f'i. ţrzejdźmy z kolei do ostatniego wypadku uprawniaj Y cego do zadawania śmierci, wypadku, który umieściliśm na końcu - argumentacja za i przeciw domaga się bowiem tutaj szerszej rozbudowy. Idzie o zadawanie śmierci na pod- stawie prawomocnego wyroku, czyli inaczej mówiącLo ka- rę śmie_rci. Aktualna to w tej chwili i nader sporna sprawa, o czym świadczy odmienne jej rozstrzyganie przez różne kraje Europy. Austria, Dania, Finlandia, Holandia, Niemcy Zachodnie, Norwegia, 1'ortugalia, Szwajcaria, Szwecja i Włochy zniosły u siebie karę śmierci. Lichtenstein Luk- seţmţburg i Belgia przewidują w swoim kodeksie eţwervtualne kary śmierci, ale jej na ogół nie stosują. W Staţnach Zjeţd- noczonych różne stany rozstrLygają sprawę rozmaicie, z przewagą liczebną tych, które karę śmierci utrzy- mują. Stosunek do kary śmierci u tych, którzy ją w ogóle do- puszczają może być rozmaity w zależności od rodzaju prze- stępstwa. Inny, gdy jest to kara za zabójstwo, za malwer- sacje finansowe, za pIzestępstwa polityczne, zaś w tym ostatnim wypadku, gdy przestępstwo było szpiegostwem albo wydaniem wrogiemu mocarstwu jakichś ważnych ta- jemnic państwowych i gdy była to tylko różnica poglądów na sposoby uszczęśliwian.ia swojego kraju połączona z wal- ką o ich urzeczywistnienie poprzez dojście do władzy. Paradoksalnie brzmi opinia, że wprowadźenie kary śmier- ci za zabójstwo w miejsce odszkodowania było przejawem wzrastającego szacunku dla życia ludzkiego. Zwolennicy kary śmierci powołują na swoje poparcie przekonanie, że surowe kary odstraszają innych od prze- stępstwa. Powołują się oni na fakt, że są ludzie niepopraw- ni, których można unieszkodliwić tylko eliminując ich ze społeczeństwa w sposób radykalny. Są wreszcie tacy, któ- rzy wierzą w jakąś metafizyczną sprawiedliwość broniącą równowagi dobra i zła. Każde zabójstwo miałoby tu być 41 naruszenieţm tej równowagi, którą ţnożna by przywrócić je- ą y p y P śmierci. 5 ludzie, któr ch nie otrafim rzekształcić, dynie przez ukaranie człowieka w taki sposób, w jaki za- wią jej obrońcy 7. mó winił. Cytowany argument empiryczny o nieskuteczności kary Ostatnie z wymienionych przekonań myślenie racjonal- śmierci jej obrońcy usiłują podważyć przez powoływanie ne może zlekceważyć, trudno by bowiem było uzasadnić, się na fakt, że nigdy nie wiadomo, czy braku wzrostu prze- dlaczego zło dokonane w postaci zabójstwa można wyma- stępstw przy zniesionej karze śmierci, czy nawet ich zać przez nowe zło w postaci nowego zabójstwa. Jeżeli ka- zmniejszenia, nie należy przypisać równoczesnemu wzro- ra śmierci ma być zaspokojeniem poczucia sprawiedliwo- stowi zamożności czy też innym spośród ewentualnych in- ści, to to poczucie sprawiedliwości może się niejednemu terweniujących tu czynników. nie wydać bardzo szanowne. Ponadto wszyscy dziś wiemy, pozwólmy z kolei przeciwnikom kary śmierci przejść do jak bardzo poczucie sprawiedliwości daje się urabiać. By- ofensywy. Ich głos zaczął w Europie rozbrzmiewać już w łoby rzeczą ciekawą przebadać opinie pewnej grupy ludzi XVIII stuleciu. Montesquieu wypowiadał się przeciw ka- na karę śmierci i powtórzyć w niej to samo badanie po rze śmierci za kradzież, Beccaria wypowiadał się przeciw obejrzeniu filmu francuskiego Wszyscy jesteśmy morder- niej zasadniczo. "To bezcelowe szafowanie karami, nigdy cami. Myślę, że odpowiedzi uległyby poważnym zmianom, nie czyniące ludzi lepszymi - pisał - pobudziło mnie do a poczucie sprawiedliwości przemówiłoby innym głosem. badań, czy w kraju mającym rząd dobrze zorganizowany Toteż argument "życie za życie" wypada traktować po pro- kara śmierci jest karą rzeczywiście pożyteczną i sprawie- stu jako wyraz zaţmaskowanej mściwości. Inaczej z dwoma dliwą. Cóż to za prawo, które przypisują sobie ludzie, by poprzednimi argumentami. Przekonanie, że surowe kary od- j ? j zabi ać swoich bliźnich " Kara śmierci est zdaniem Becca- straszają przestępców jest twierdzeniem empirycznym, któ- rii, wyrazem walki, jaką naród toczy z obywatelem i wy- re wypada skonfrontować z faktami. Jak wiadomo - sta- ą y j razem słabości. Niedorzeczności w da e mu się fakt, że tystyki, którymi rozporządzamy nie potwierdzają tego, by ,prawa, które stanowią wyraz woli powszechnej, zakazują liczba przestępstw zmniejszała się wraz z wzrastającą suro- zabójstwa i karzą za nie, same je popełniają i dla pow- wością prawa ani powiększała wraz z jego łagodzeniem. Pi- strzymania obywateli od dokonywania zabójstw same za- sał już o tym Marks. Potwierdziło tę opinię dalsze groma- rządzają publiczne ich wykonanie". Od czasów, gdy prze- dzenie danych. Ludzie przyzwyczajają się szybko do suro- mawiał taţk Beccaria, walka z karą śmierci staje się nieod- wości ustaw i należałoby stawkę ciągle wzmacniać, by wy- ą y p g y p j Y Y ł czn m elementem ro ramu lewic s ołeczne . Wsz sc woływać jakiś efekt. W wypadku kary śmierci wzmacnia- znają mocne słowa Marksa przeciw jej stosowaniu. Zwal- nie byłoby możliwe już tylko poprzez przywrócenie porzu- czając cytowany przez nas argument za stosowaniem jej conej w XVIII wieku tzw. kary śmierci kwalifikowanej, dla odstraszania ewentualnych przestępców Marks pytał, tzn. kary śmierci połączonej z dodatkowymi, poprzedzają- p Y p g ę j co za rawo mam do osłu iwania si akimś człowie- cymi śmierć torturami. j j g ? kiem ako straszakiem, whrew e o woli Co do konieczności eliminowania ze społeczeństwa Przeciw karze śmierci, jak nam mówią jej przeciwnicy, w sposób radykalny np. nieuleczalnych zboczeńców, takich, przemawia jej nieodwracalność, przy zawsze możliwej - którzy po odsiedzeniu długotrwałej kary wracają, pod choć niewątpliwie przy obecnych technikach coraz rzad- wpływem jakiejś organicznej konieczności, natychmiast po zwolnieniu do tego co robili, sprawa winna przejść w ręce r Mam tu na myśll np. wypadek, znany mi z prasy francuskiej. Pewien lekarzy, do których należy zbadanie charakteru tyeh ko- obywatel, skazany na dożywocie za duszenie nieletnich dziewcząt 1 ich gwat- nleCZnOŚC1 1 pOdSunlęCle mOŻllWegO prZeClęCla ZWląZkÓW cenie, zwolniony po dwudziestu latach ze względu na nienaganne zachowanie, w clągu dwóch tygodni iycia na wolności miat już za sobą dwie takie same przyczynowych między zbrodniczością a jej biologicznymi j j y ą ţ y zbrodnie. Czy kara śmierci est tu ed n ewentualności i cz nie można uwarunkowaniami. Każdego, przy zastosowaniu odpowied- okazać większej pomysfowości w zabezpieczanlu spoteczeństwa przed tego ro- niej techniki, możţna reedmkować, wierzą przeciwnicy kary dzaju czynami7 42 43 szej - pomyłce dotyczącej winy oskarżonego. Sędziowie znają wszak różne tego rodzaju przykłady. Żyją jeszcze pośród nas ci, którzy pamiętają sławny proces Gorgono- wej, oskarżonej o zamondowanie córki swego kochanka. Posądzenia kierowane zasadą "zrobił ten, komu to służyło" (is fecit cui prodest) wiodły uporczywie w jej stronę. Tym- czasem dokonał jakaby 2ego ogrodnik, który przyţulał się do winy dopiero na łożu śmierci. Kryminały, którymi kar- mimy ludzi w tanich wydawnictwach książkowych i w te- lewizji, rozbudzają wyobrsźnię w sposób nie zawsze po- żądany, mają jednak tę zaletę, że starają się zaskoczyć czytelnika czy widza rozwiązaniami, których nikt nie prze- widywał. Takie rozwiązania zdarzają się i w życiu. W wy- padku zastosowanej przez sędziów kary śmierci pomyłka jest już nie do odrobienia. Tylko ludzie nieomylni mogą stosować kary nieodwracalne. Obrońcy kary śmierci wska- zują tutaj na to, że każda kara jest w pewnym sensie nie- odwr,acalna, każda bowiem przyczynia się do jakichś trwa- łych zmian w psychice ukaranego. Ale nie dajmy się zwieść przez dwojakie rozumienie słowa "nieodwracalny", A. Camus w swoich refleksjach nad gilotyną 8 podważa słuszţnie ţprzekonanie, jakaby ţkara śmierci równoważyła śmierć zadaną przez przestępcę - argument wyoczony przeciw tym, którzy łakną krwi za krew, stanowisko, któ- re - nawiasem mówiąc - prowadziłoby do karania pod- palacza przez podłożenie ognia pod jego dom. Wykonanie wyroku skazującego na śmierć, to, według Camusa, nie tyl- ko śmierć. Poprzedza ją bowiem jeszcze "publiczną preme- dytacja", która nadaje tej śmierci postać zorganizowaną. Kara śmierci jest okrutnym zabójstwem z premedytacją, w majestacie prawa. "Nawet przerażenie jakie powoduje gwałtownie zadawana śmierć jest mniej straszne niż ocze- kiwanie... Czas przerażenia jest bardzo krótki... Skazanemu nţa śmierć - przeciwnie - przerażenie jest dawkowane. Tortura nadziei działa tu na zmianę z paroksyzmami zwie- rzęcej rozpaczy, Adwokat i kapelan przez prosty humani- taryzm, a dozorcy po to, aby skazany zachowywał się spo- kojnie, zapewniają go jednomyślnie, że będzie ułaskawio- e I'rnca ta, pt. Rţflexion sur la guilloline, pomleszczona w zbio,owym tomle Ref/exion sur lo pelne captfale zostata opublikowana w Pary2u w r. 1957. Częśclowy przektad rozdziatu opracowanego przez Camusa ukazat się w "Pra- wte i 2yciu" z 22 XII 1957. ny. Raz wierzy w to całą swoją istotą, innym razem nie wierzy wcale. Ma nadzieję w ciągu dnia, nocą wpada w rozpacz". Skazany czuje całkowitą bezsilnośĆ. Jeżeli trze- ba, zmusza się go do odżywiania się. Chodzi o to, żeby zwierzę przeznaczone na zabicie było w dobrej formie ţ. .Starożytni, skazując ludzi, jak Sokratesa, na cykutę, szano- wali jakoś godność ludzką, pozwalając człowiekowi na sa- mobójstwo - wprawdzie przymusowe, ale dokonane wła- sną ręką. Morderca zabijając coś ryzykuje, ten, kto wypeł- nia prawomocny wyrok, nie ryzykuje nic. Właściwie - zdaniem Camusa - byłoby le,piej, gdyby egzekucja odby- wała się publicznie. "Aktor, który drzemie w każdym czło- wieku, mógłby przyjść wówczas z pomocą przerażonemu zwierzęciu i pomóc mu zachować godność choćby we wła- snych oczach". Odwet żądający życia za życie ma być odwetem czło- wieka niewinnego w stosunku do tego, który zawinił. Tym- czasem społeczeństwo, które karze za pośrednictwem swe- go prţawa i jego wykonawców bynajmniej - zdaniem Ca- musa - niewinne nie jest. Jest ono mianowicie odpowie- dzialne za nędzę i alkoholizm, z których wywodzą się mor- dercy. Wiadomo, jak pijaństwo przyczynia się do podno- szenia liczby przestępstw, a państwo "ogranicza się do ucinania głów, w które samo wlało tyle alkoholu", roszcząc sobie priawo do karania "względnej zawsze winy karą osta- teczną i nie do naprawienia". Referując argumenty przeciw karze śmierci oddałam przede wszystkim głos Camusowi, ponieważ mało znam wy- powiedzi, które by tak łączyły głębokie przekonanie z ta- lentem pisarskim. Argumenty te nie wyczerpują jeszcze tego, co bywało przeciw ţkarze śmierci wysuwane. Np. wskazuje się na to, że w wypadku dłuższego oczekiwania na wyrok, skazany ulega często tak znacznym przeobrażeniom, że karzemy już w gruncie rzeczy innego człowieka niż tego, który zawinił. Uwzględniały ten argument liczne protesty przeciwko wy- mierzeniu kasy śmierci w 1960 roku Chessmanowi, któ- ry w więzieniu kalifornijskim przez lata czekał na wykona- nie wyroku i przemienił się w tym okresie w interesują- ţ Istotnie, nie wykonuje slę kary na kimś ciężko chorym, skazany bowlem musi, wediug prawodawców, umierać z peinq Bwiadomo4clq. 45 44 cego pisarza. To już nie była ta sama osoba i trudno było go posądzić o możliwość jakiejś zbrodniczej recydywy po wyjściu z więzienia, tak że argument zabezpiecziania spo- łeczeństwa nie mógł być na rzecz jego śmierci wyzyskany. "Szczególnie dziwne się wydaje - pisze A. Grzegorczyk w książce Schematy i czlowiek - że w krajach katolickich i protestanckich uśmiercanie przestępców nie wzbudzało mocnego sprzeciwu. Zabijając przestępcę odbiera mu się tym samym możliwości poprawienia się i duchowej odno- wy. Jeżeli więc przestępstwo traktować jako grzech w reli- gijnym sensie, to odbieranie możliwości nawrócenia się duchowego na drogę dobra jest znacznym zmniejszeniem prawdopodobieństwa jego zbawienia, czego czynić żadne- mu człowiekowi nie mamy prawa. (Z religijnego punktu widzenia bardziej konsekwentne byłoby zabijanie ludzi do- brych, w chwili gdy jest duże prawdopodobieństwo, że są bez grzechu, a nie zabijanie złych, którzy powinni się zmie- nić, żeby uzyskać zbawienie)" 1u. Dopuszczanie kary śmier- ci przez ludzi wierzących każe im przypomnieć argument, którym się posługują w wypadku potępiania samobójstwa a mianowicie argument, że tylko Bóg, który nas powołał do życia, może je nam odebrać. O tym się też nie pamięta, gdy się błogosławi sztandary, które wiodą nas na wojnę. Dla uzupełnienia tej listy argumentów wypada jeszcze dodać, że kara śmierci godzi nierówno w ludzi w różnym wieku, bo skraca im życie w nierównej, według wszelkiego prawdopodobieństwa, dawce. Wreszcie niektórzy wskazują na niemoralność utrzymywania zawodu kata, jako zawodu, którym każdy pogardza. Istotnie, trudno wątpić, że z odna- zą myślimy o zawodzie człowieka, który, w braku egzeku- cji, wprawia się w ścinaniu głowy kukłom z trocin (ćwicze- nia cytowane przez francuskich przeciwników gilotyny), i przykro myśleć, że sprawność w tym zawodzie, jak w każdym innym, zależy od zamiłowanina, z jakim się ten za- wód uprawia. Ale słusznie się na t odpowiada, że odraża- jący charakter tej profesji może być złagodzony przez za- dawanie śmierci zastrzykiem, a sama profesja uczyniona w pewnej mierze zbędną przez stosowanie przymusowych samobójstw - jak to zrobili sędziowie Sokratesa czy Ne- ron w stosunku do Seneki. 1ţ A. Grzegorczyk, Schemafy I czlowlek, s. 196. Jeżeli kara śmierci za morderstwo budzi zastrzeżenia, to tym bardziej budzi je kara śmierci za przestępstwa politycz- ne, które byw,ają często tylko różnicą poglądów. Tu nikt już nie potrafi dojrzeć głosu sprawiedliwości, jest bowiem rzeczą jasną, że decyduje tu prawo silniejszego, który bro- ni swej pozycji korzystając z siły, jaką mu daje władza. Guizot występował w 1822 roku przeciw karze śmierci za przestępstwa poliţtyczne 11. Przedstawiliśmy szereg wyłomów, jakie czyni się w nor- mie "nie zabijaj". Zmuszają one do przyjęcia, bądź że po- zbawienie kogoś życia nie zawsze jest czymś złym, bądź że wprawdzie jest zawsze złem, jednakże wypada się do niego czasem odwołać dla uchylenia zła jeszcze większego. Za- bijanie ludzi w czasie wojny m,a bronić naród przed niewo- lą. Uśmiercanie noworodków bez rąk i nóg jest mniejszym złem niż skazywanie ich i ich rodziców na życie nieszczę- śliwe. Nie mamy zastrzeżeń w wypadku gdy zgładza się jednego człowieka, który przyczynia się do śmierci milio- nów, jak w wypadku Hitlera. Nieudany zamach na jego życie w 1944 roku wywołał głębokie przygnębienie nie tyl- ko w tych krajach, które były z Niemcami w stanie wojny. Ale istnieją wypadki, gdy hierarchia wartości przemawia mniej zdecydowanym głosem. Związana z wzmagającą się motoryzacją liczba wypadków na drogach rośnie w spo- sób przerażający, dorównując niemal liczbie ofiar w czasie działań wojennych. Moglibyśmy - na co zwraca uwagę cytowany już Hospers - bardzo znacznie obniżyć liczbę śmiertelnych ofiar, gdybyśmy znacznie ograniczyli szyb- kość jazdy przez odpowiednie przepisy. Czy szybkość ko- munikacji i przyjemność poddawania się pędowi stanowią dobra większe niż życie ich ofiar - pytamy, korzystając z przykładu autora, któremu ten wypadek nasuwa zagad- nienie, czy tych, którzy mają możność poddania motoryza- cji odpowiednim przepisom a tego nie czynią można uwa- żać za zabójców, ze względu na to, że zaniechanie stanowi tu warunek wystarczający ludzkiej śmierci? 11 w zwiqzku z poruszanym przez nns zagadnieniem odsyiam czytelnika do artykułu M. Cleślaka pt. Problem kary śmleret, drukowanym w ,ţPaństwie i Prawie" (grudzień 1%6) oraz do ksiqtkl napisenej przez dwóch autorów, z którycL Jeden gromadzi ergumenty za karq Bmierci, e drugt argumenty przeclw. Jest to mianowlcle kelqtka: J. Charpentier, Pour la petne de mort i A. Naud, Confre la pelne de mort, "Collection pour et contre", 1967. 4g 43 Mówiliśmy na wstępie, że każdy zakaz moralny można sformułować w postaci nak,azu, i że nakaz szanowania ży- cia ludzkiego można traktować jako odpowiednik zakazu "nie zabijaj". Jednakże pozytywna forma zawiera coś wię- cej, wydaje się szersţa. Mieści się bowiem w niej nie tyl- ko sprawa zadarwania śmierci, ale i sprawa stosowania tortur, kaleczeţnia, które są także pewną formą braku szaoun- ku dla naszego biologicznego istnienia. Schweitzer nakaz szacunku dla życia uczynił w swojej etyce nakazem pod- stawowym, przy czym rozciągał go i na świat zwierząt, sam daleki zresztą od jakichś przejawów doktrynerstwa. STOSUNEK DO ZWIERZĄT Ci, którzy przyjmują postulat szacunku dl,a życia zwie- rząt, muszą wyrobić sobie jakieś stanowisko w stosunku do kastracji, niehumanitarnych form uboju czy wiwisekcji. Przeciwnicy wiwisekeji, rozwijający szczególną aktywność w Anglii, bywają zwykle ośmieszani jako ludzie naiwnie sentymemtalni i to ţprcez tych właśnie, którzy, stosując wi- wisekcje w badaniach naukowych, są mało skłonni do upa- trywania jakiejś zasadniczej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Ich gławnym argumemtem jest wskazywanie na to, ilu ludziom nauka przyniosła ulgę dzięki wiwisekcji. Mamy tu zatem do czynienia z odwoływ;aniem się także do współczucia. Pozostaje wybór, z kim należy współczuć: czy z męczonymi zwierzętami, czy z cierpieniami ludzi, którym dzięki zdobyczom wiwisekcji można byłoby po- móc. Umiarkowani kapitulują, żądając tylko stosowania środków znieczulających przy eksperymentach robionych na zwierzętiach. Ich skromne żądania, by stosować bardziej humanitarne sposoby uboju, mały na ogół znajdują po- słuch. Ktoś z przeciwników wiwisekcji zauważył, że jeżeli lu- dziom miałoby przysługiwać prawo do takiego posługiwa- nia się zwierzętami dlatego, że stanowią istoty wyższego rzędu, to należrałoby takie same uprawnienia dać aniołom w stosunku do człowieka. Opieka anioła stróża przestała- by być wtedy należytym zabezpieczeniem. Dyskusja dotycząca naszego stosunku do zwierząt ma bardzo stare tradycje wyprzedzające charakterystyczny amtropocentryzm chrześcija'nstwa. 7derzały się już w tej sprawie poglądy akademików i stoików. Chryzyp dowo- dził - tak jak później Kartezjusz - że zwierzęta to są automaty, i że, jeżeli się im przyzn,a rozum to wypadnie albo obarczyć ludzi winą za zabijanie istot rozumnych, albo, zakazując tego zabijania, podważyć życie normalne. W dziele Cycerona O Państwie, Filus, uczestnik dialogu, stwierdzając, że obowiązkiem cţłowieka rzetelnego i spra- wiedliwego jest oddać każdemu to, co mu się należy, pyta: "Co oddać mamy zwierzętom? Bo wszak nie jacyś tam prze- ciętni ludzie, ale wybitni i uczeni, mianowicie Pitagoras i Empedokles, utrzymują, że prawa wszystkich istot ży- wych są jednakie i głośno wołają, iż jak najsurowsze kary grożą tym, którzy zadają gwałt zwierzętom" 1'=. Plutarch, jeden z najbarcłţiej humanitarnych pisarzy sta- rożytności, w rozprawie O jedzeniu mięsa 13 powołuje się także na te dwa nazwiska jako na tych, którzy nawoływa- li do sprawiedliwości w odniesieniu do zwierząt. Pitagoras miał być wegetarianinem, stanowisko, które nie wymaga usprawiedliwienia, ten obowiązek bowiem spoczywa na kimś, kto nim nie jest. Autobulos, występujący w innym dialogu Plutarcha, przeciwstawia sie widowiskom, w któ- rych zmusz,a się zwierzęta do zajadłej walki wbrew ich wo- li, a także oponuje przeciw polowaniom. "Kto się bowiem bawi i używa rozrywki, ten powinien mieć do czynienia ze współuczestnikami, którym to też sprawia przyjemność, a nie tak, jak mówił Bion o dzieciach, które dla igraszki ciskają w żaby k,amieniami, a żaby nie w igraszce, tylko naprawdę giną" 14. Plutarch powołuje się na Empedoklesa i doktryny jeszcze starsze, które utrzymywały, że dusze nasze zostały złączone z ciałem śmiertelnym tytułem ka- ry za wszystkie morderstwa popełnione na zwierzętach, których mieso spożyliśmy. Ale już jeżeli mamy je zjadać - jak mówił - nie znęcajmy się nad nimi tylko po to, żeby dogodzić podniebieniu. Inaczej czeka nas moralne otępie- 1= Cyceron, Pisma lilozoliczne, przekład W. Kornatowskiego, Biblioteka Kla- syków Filozotii, Warszawa 1960-1963, t. II, s. 123. rs Dia[og ten nle jest uwzględniony w polsktm przekładzie. Korzystałam z francuskiego przekładu pt. Sur 1'usoge des viandes (Traites de Moralel, Paris 1847, t. II. 1ţ "Które zwierzęta sq zmyślniejsze: lądowe czy wodne"?, Marolio, wro- ciaw 1954. 4 - Normy moralne Ąg 48 nie. Zaczęło się od zabijania i zjadania zwierząt grożnych, IIl potem .przeszło się do wołu, który z nami pracuje, do awcy, której runo nas okrywa, do koguta, który strzeże naszych domostw. Łatwo już potem przejść do zabijania ludzi NORMY MORALNE w wojnach okrutnych. Te praktyki dadzą się może wyplenić W OBRONIE GODNOSCI tylko przez wiarę, że dusze nasze po śmierci wcielają się równie dobrze w ludzi jak i w zwierzęta, wstrzymać nas bowiem może od zabijania zwierząt myśl, że podnosimy oto rękę na kogoś z naszych najbliższych. Pozwoliłam sobie poglądy Plutarcha zreferować nieco obszerniej, ponieważ Towarzystwo Opieki nad Zwierzęta- mi prawdopodobnie nie wie, że powinno mianować go swoim patronem. WAGA ZAGADNIENIA !. W IV księdze Etyki Nikomachejskiej Arystoteles wy- mienia cześć jako największe z dóbr zewnętrznych czło- wieka. Jakoż, aczkolwiek życie własne wydaje się dla lu- dzi szczególmym dobrem, bywa ono poświęane dla dobra jawnie większego: dla wyjścia z jakiejś sytuacji z godno- ścią dla ratowania własnej twarzy dla ocalema swolej dobrei sławy. W różnych bowiem kulturach zadanie sobie ţsamemu śmierci pozwala oczyścić człowieka z niesław , Y pozwala zachować cześć temu, kto woli nie żyć niż dopu- ścić do obniżenia swojej wartości w ocţach cudzych i wła- . snych. Ze względu na szczególną doniosłość tej sprawy wypada reguły etyczne z nią związane umieścić bezpośred- nio po tych regułach, które strzegą naszego biologicznego ! istnienia. Psychologia czasów ostatnich kładzie, jak wiadomo, wiel- ki nacisk na rolę samooceny w życiu człowieka, na to, jak w jego mniemaniu wygląda on w oczach innych, jaka jest jego jaźń odzwierciedlona jego "pozycja socjometryczna". i Szacunek dla same o siebie bywa uważany za warunek nie_zbędny integracji, podczas gdy utra a ego szacunku miałaby być symptomem jej utraty. Współczesne badania uzależniają różne rodzaje zachowań od niskiej czy wy- sokiej samooceny. Ta samoocena bywa całkowicie uzależ- niona od cudzej o nas opinii, jak to dzieje się u ludzi 0 orientacji, którą można nazwać radarową. Kiedy indziej kształtuje się ona mniej lub bardziej niezależnie, aż do zu- 51 pełnego przeciwstawiania się temu, co sobie ludzie o nas myślą. Ważność ochrony czci uwydatnia się w kodeksach kar- nych krajów o kulturze euro-amerykańskiej, w których od- naleźć zawsze można odpowiednie artykuły zapowiadające mniej lub bardziej surowe sankcje w stosunku do tych, któ- rzy naruszają cudzą godność dopuszczając się zniewagi czy zniesławienia. "Przez cześć (dobre imię) - pisał w swoim Prawie kar- nym J. Makarewicz - rozumiemy całokształt odnoszenia się społeczeństwa do danej jednostki. Cześć ukrócić może jednostka przez rozszerzanie wiadomości stawiających ko- goś w świetle ujemnym (o ile czyni to bezpodstawnie, od- powiadać będzie za ®naruszenie czciŻ)" I. Terminologia dotycząca sprawy, która nas interesuje jest niader rozbudowana, co może świadczyć także o jej wadze. A więc mamy takie słowa, jak: "cześć", "godność", "dobra sława", "dobre imię", "szacunek", "poważanie", "honor" z jednej strony; "zniewaga", "zniesławienie", "ubliżenie", "hańba", "zbeszczeszczenie", "inłamia", "poniżenie", "upo- korzenie" - z drugiej. DWA POJĘCIA GODNOSCI Skoro mowa o sprawach terminologicznych, pragnę zwró- cić uwagę na to, że pojęcie godności ma dwie zasadnicze znaczeniowe odmiany, z których jedną chcę na razie wy- eliminować z moich rozważań. W_edług pierwszej, są tacy, którzy mają godność i tacy, którzy jej nie mają. Tą kon- cepcją się tut,aj zajmiemy. Według drugiej, wszystkim lu- dziom przysługuje godność jako takim z tytułu uprzywile- jowanego miejsca człowieka w przyrodzie. ; O godnośc człowiekaţ jako takiego zna decydować - jaţC mówią npţ ludzie wierzący - wyposażenie go i tylko jego w duszę nieśmiertelną, w możność organizowania własnych popę- dów przez rozum czy, jak chcą inni, kształtowlanie własne- go istnienia według uznanej przez się hierarchii wartó- ści. . W tym sensie posługiwał się słowem "godność" Pico della Mirandola w swojej oratio De hominis dignitate. 1 Ksiainica 1924, s. 26:3. Człowiek - jego zdaniem - zawdzięczał wyróżnioną po- zycję Bogu, który stworzył go na ostatku jako swój twór yajdoskonalszy, uczynił go królem stworzenia, wyposażył w wolną wolę, któia pozwala człowiekowi bądź to spaść popiżej zwierząt, bądź wznieść się na boskie wyżyny. W tym hymnie na cześć człowieka, hymnie, który brzmiałby może inaczej - gdyby autor mógł wiedzieć, że zginie w młodym wieku otruty przez człowieka, słowo dignitas na- leżałoby odţlać nie przez "godność", lecz raczej przez "do- stojeństwo". Pico della Mirandola pisał o dostojeństwie człowieka, dostojeństwo to miał na myśli ţanţ, gńy mówił,ţe_ o godności _człowţkii decyslu_ je to, że sam jest so Ie ţprawodawcą, ie on jeden mie ma na siebie ceny, bo nie może y wymieniony na nic innego. W tym sensie mówią o godności człowieka współcześai pisarze katoliccy, jak np. Gabriel Marcel w świeżo wydanej książce pt. Di- gnitó humaine. To znaczenie mają na względzie socjologo- wie, którzy bronią się przeciw zarzutom, jakoby naruszali w swoich bţadaniach godność ludzką, badając człowieka tak, jak się bada rośliny czy zWierzęta, stosując metody Statystyczne, które niwelują jego odrębności. Przeciwnie - ich zdaniem - szacunkienl dla godności człowieka, jako takiego, dyktowane jest zapewnienie mu anonimowości, jeżeli tego sobie życzy, dawanie mu możliwości uchylania się od zezn,ań, jeżeli mu nie odpowiadają, nie oszukiwanie go (przynajmniej przez. badaczy odpowiedzialnych) co do celów baţlania, jeżeli przewiduje się, że nie poddałby im się, gdyby wiedział, o co właściwie idzie, nie narażanie go na ból, repulsję moralną, niemoralne pokusy - tylko dla zaobserwowaniţa, jak się zachowa. Ta godność, którą się tu ţna na myśli, przysługuje wszystkim i jest niestopnio- walna 2. PRZYKŁADY ZACHOWAŃ UBLIZAJĄCYCH GODNOSCI Po tych wstępnych zastrzeżeniach, koniecznych dla uchy- lenia ewentualnych nieporozumień, przejdźmy do analizy tej godności, która nie przysługuje automatycznie człowie- kowi jako takiemu, tej godności, którą się jednym przypi- ř Patrz Fr. Adler, Human Dignity and Social Science, "Sociologicel Inqu- jry", 1963, vol. XXXIII. 52 53 suje, a innym odm,awia i zacznijmy od przykładów zacho- wań będących świadectwem jej obecności lub braku. W tych przykładach spróbujemy odnaleźć jakąś nić wspól- ną. Za zachowania przejawiające brak godności uchodzą np. takie zachowania, jak: 1. Schlebiţanie, czyli tzw. podlizywanie się komuś moźne- mu z widokiem na jakieś osobiste korzyści. 2. Narzucanie się komuś, kto wyraźnie nie chce naszego towarzystwa, tak jak narzucanie się w erotyce partnero- wi, który na te awanse reaguje negatywnie. 3. Okţazywanie ślepego posłuszeństwa i rezygnacja z wła- snego rozeznania przez dorosłego człowieka, np. wtedy gdy potępia na rozkaz fakty, które nie są mu w ogóle znane. 4. Oportunizm jako wypadek działania niezgodnie ze swoimi przekonaniami. Oportunistą bowiem - według po- spolitego mniemania - jest ktoś w stosunku do grupy G, kto postępuje zgodnie z jej normami przy wewnętrznej ich dezaprobacie, a czyni to dla jakichś korzyści, w postaCi awansu czy "świętego spokoju". 5. Przyzwolenie na to, by ktoś deprecjonował nasze świadczenia przez przeliczanie ich na pieniądze, wtedy gdy ta kalku1acja nie wydaje się możliwa. Ktoś, kto rzucił się na ratunek tonącego chłopca, zdegradowałby swój czyn, gdyby przyjął od jego rodziców pieniądze. Co daje się przeliczyć na ţpieniądze, a co nie daje - jest - warto przy okazji zauważyć - w różnych kulturach różne. W Sta- ţnach Zjednoczonych wyraża się często wdzięczność ban- knotem w sytuacjach, które by u nas tego nie dopuszczały. 6. Za żenujące obniżenie się godności człowieka poczytu- jemy zanik powściągów obserwowany czasem u ludzi sta- rych, nie umiejących powstrzymać się od łakomstwa, od drobnych kłamstw ochronnych, czy nadmiernego wyno- szenia własnej osoby. Do tej samej kategorii wypada zali- czyć upadek godności, który objawia człowiek nie umieją- cy opanować jakiegoś nałogu, człowiek, który woli żebrać niż pracować. 3. Byłam kiedyś świadkiem ożywionej dyskusji na te- mat braku godności dziewcząt, które, biorąc udział w kon- kursach piękności, pozwalają amatorom taksować swoje w jak najmniejszym stapniu przysłonięte wdzięki. 8. Ilość pogardłiwych słów dla oznaczenia kobiet, które 54 s ţ.., nie są w erotyce wybredne, jest zupełnie uderzająca w europejskich językţach. Ta pogarda omija mężczyznę, który raczej chwali się ilością zdobyczy. Byłoby ciekawe spraw- dzić, czy z tą samą oceną mamy do czynienia poza kręga- mi kultury chrześcijańskiej i czy to może być związane z przekonaniem, że kobieta się "oddaje", podczas gdy męż- czyzna ją "bierze" - terminologia przeciwstawiająca uleg- łość dominacji. O kobiecie nazbyt łatwej mówi się w na- szych kręgach kulturowych, że się nie szanuje. 9. W latach trzydziestych byłam obecna na wiecu Inde- pendent Labour Party w Londynie. Po odczycie Harolda Laskiego, jeden z robotników zapytał, czy w ustroju socja- listycznym będą napiwki. Prełegent z najwyższym oburze- niem tę możliwość uchylił jako coś upokarzającego. Praw- dopodobnie poczytywał tę praktykę za taką, widząc w niej jakiś relikt stosunku pana do sługi, stosunku, w którym datek zależał od kapryśnej łaski pańskiej. 10. Wiadomą jest rzeczą, że człowiek czuje się upokorzo- ny, gdy dał się oszukać, nawet wtedy, gdy nie pociąga to za sobą jakiejś widomej straty. Są dobrze znane gry towa- rzyskie, polegające na nabieraniu jednego z uczestników, którego się wyprasza na pewien czas z pokoju, by zorga- nizować zmowę, mającą na celu wywiedzenie go w pole. Oszukiwany zwykle nie podziela uciechy reszty towarzy- stwa. 11. Za ubliżanie godności człowieka poczytywało się za- wsze traktowanie człowieka jak towar, wyzyskiwanie go jako środka do swoich celów, podejmowanie poza nim decyzji w sprawach, gdzie decyzja winna była należeć do niego, bo on właśnie był tu kompetentny. 12. "Cześć - pisał w Prawie karnym cytowany już J. Maţkarewicz - ukrócić może społeczeństwo samo przez odebranie demonstracyjne pewnej sfery uprawnień przy- sługującej danej osobie, bądź to dlatego, że jest obywate- lem państwa w ogóle, bądź też dlatego, że cieszy się zau- fanżem szczególnym (urzędnik, adwokat, notariusz)". Każde takie odebranie uprawnień dotykia czci - jak czytamy da- lej - tak jak dotyka czci np. odebranie praw rodzicielskich, toteż we Francji utrata praw obywatelskich nazywa się de- gradacją (degradation civique) s. a Op. clt., s. 263. 55 I Zanim przejdziemy do refleksji nad zebranymi wyżej przykładami, pragniemy jeszcze włączyć do naszych rozwa- żań najbardziej jaskrawe formy godzenia w godność czło- wieka i nakłaniania go do utraty "twarzy". Maţm tu na my- śli praktyki s.tosowane z całą świadomością w s2osunku do więźniów w obozach koncentracyjnych. Spróbujemy tu nie- które z nich odtworzyć, by uchwycić, w jakich warunkach człowiek się załamuje, tzn. z własnej twarzy rezygnuje i na i' I czym to załamanie polega. Pozwoli nam to bliżej wniţknąć w mechanizmy społecznej samoobrony oraz mechanizmy społeczne, które naszej twarzy zagrażają. W tym celu ko- rzystać będę z pracy socjologa amerykańskiego, Bruno Bet- telheima pt. The Informed Heart 4. Wywieziony przez Niem- ców z Austrii do Buchenwaldu, a potem do Dachau, Bettel- heim zbierał systematycznie informacje, dotyczące łamania człowieka w obozie. Literatura obozowa jest już dziś - jak wiadomo - olbrzymia. Wybieramy tę książkę, bo ma- teriał w niej zawarty zebrany został przez człowieka umie- jącego obserwować i stawiającego sobie od pierwszej chwi- li tego rodzaju zadania w zakresie spraw, które nas właśnie interesu J ą. Pierwszym szokiem dla uwięzionego jest wyrwanie go z jego kontekstu społecznego i pozbawienie pozycji, która mu w jego środowisku przysługiwała i była najściślej zwią- ţ,ana z jego osobą. Oto np. było się szanowanym niemiec- ţ,I kim radcą, a tu nagle każdy strażnik mówi "ty", dodając zwykle jeszcze do tego "ty" różne urągliwe i poniżające epitety. To pierwszy krok ku pozbawieniu człowieka wła- i snego oblicza. Z kolei gubi jego indywidualność fakt sta- nia się numerem oraz ewentualna utrat,a nazwiska. Więzień jednak szybko się przekonuje, że rozpłynięcie się w ludz- kiej masie jest pewną formą zabezpieczenia, toteż swoją anonimowość sam wzmaga przez staranie się o to, by nie być zauważonym. Najlepiej nie widzieć, najlepiej nie rea- gować, bo by strażnik mógł nas z gromady wyodrębnić. Dyrektywą jest mimikra - obronna forma świata poza- -ludzkiego. Ale nie widząc i nie reagując, okaleczamy na- szą osobę pozbawiţając ją jakichś atrybutów człowieczeń- stwa. Pozbawia nas ich także niemożność podjęcia jakiej- The Inlormed tiearf, Free Press of Glencoe, 1960. lţolwiek decyzji. Organizowanie sobie jakoś czasu, gdy się jest pędzonym do roboty, wzmacniałoby osobowość. Ale i to jest więźniom odmówione, bo wszyscy są pozbawieni Zegarków i nie mogą nic zaplanowţać. To dodatkowo wzma- ga ich bezwolność, niszczy zdolność do czegoś, co autor nazywa samookreśleniem (self-determinalion). Na rzecz in- fantylizacji człowieka pracuje konieczność meldowania, jak dziecko, swoich potrzeb fizjologicznych i ponowne meldo- wanie, gdy się już sprawę załatwiło. Więźnia i dziecko cha- raţkteryzuje w tym wypadku ta sama bezsilţna wściekłość wobec przemocy. To niszczenie osobowości ludzkiej doprowadza do osta- tecznego załamania, gdy człowiek zaparł się jakiejś war- tości, którą dotąd uznawał, i to zaparł się publicznie. Ten efekt osiąga się np. przez zmuszenie więźnia do uderzenia kołegi, do bluźnienia przeciw uznawanemu przez się Bogu, przez niezezwalanie na niesienie pomocy najbliższym. Czyn bahaterski mógłby być ţnajwyższą formą zaznaczenia swojej lndywidmalności, ale i tu odbiera się człowiekowi możność działania przez stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Zagrożona heroizmem któregoś ze swoich członków, grupa, która za to bohaterstwo płaci, ma mu je za złe. Wzgląd na innych staje się skutecznym hamulcem dla powstrzymywa- Ilia człowiek,a od heroizmu, który traci swoją zwykłą cenę, wzbudzając preteńsję zamiast uznania. Samoobroną człowie- ka przeciw ostatecznej moralnej degradacji jest - zdaniem autora - przywoływanie sobie na pamięć, że istnieje prze- cież granica, do której gotów jest bronić własnego istnienia, bo gdyby ją przekroczył, życie utraciłoby wszelką wartość. Po przykłady załamania się człowieka pod wpływem za- pąrcia się jakiejś uznanej przez się wartości można by sięgnąć i gdzie indziej. Według R. Benedict, która w czasie os2atniej wojny prowadziła jako socjolog baţdaţnia nad Japonią, Japończycy walczyli ţpod naciskiem bandzo silnej deprecjacji Ipoddawania się, czego nie było w szeregach aarlerykańskich. Uważali, że nie należało w żadnym razie dać się brać żywcem. Przekroczenie tej morno wţpajanej ţnorsrly pociągało za sobą często zupełne załaţmanie. Nie mając już w swoim mniemaniu nic do stracenia, wzięty do niewoli Japończyk porzucał wszelkie hamulce moralne i da- wał się nakłonić do udzielania informacji o stanie wojsk, 56 57 o panujących pośród nich nastrojach itp. 5 Zaczynał wszak- że zwykle od zaprzeczania temu, by się poddał, twierdząc, że odniesiona rana nie pozwalała mu ani dalej walczyć, ani uciekać, albo że go wzięto do niewoli gdy był nieprzytom- ny. GODNOSC A OSOBOWOSC Pojęcie godności bywa wiązane z pojęciem osobowości. Jest to koncepcja, która bywa rozumiana rozmaicie. Jak wiadomo, każdy ma osobowość w tym sensie, że każdy ma pewne rysy indywidualne. Osobowość w innym znaczeniu nie przysługuje każdemu. Ma ją tylko ten, kto ukształtował swoje "ja" wokół pewnego pionu, wokół pewnych shierar- chizowanych wartości. Przypisanie komuś osobowości jest w tym wypadku wyrazem uznania. To pojęcie osobowości mamy na myśli, gdy mówimy o dezintegracji osobowości, albo 0 osobowości zintegrawanej. Osobowość w obu zţna- czeniach jest w pewnym stopniu niezţależna od fizycznego "ja" człowieka. Nie kończy się ona ze śmiercią, trwa tak długo jak długo się o zmarłym pamięta. Dążenie do sławy pośmiertnej jest dążeniem do przetrwania naszej osobowo- ści wtedy, kiedy nasze "ja" fizyczne istnieć już przesta- nie s. Sprzęgnięcie naszego "ja" fizycznego z osobowością tłumaczy to, że żądamy szacunku dla ciał zmarłych, potę- piamy "bezczeszczenie" zwłok. Jest to dalszy ciąg żądania szacunku dla osoby: szacunek ten, skądinąd, przejawiać się może rozmaicie. Jedni uważają za znak szacunku rzucenie ciała zmarłego sępom, inni się praktyką tą gorszą, ale wspólna jest tendencja wyrażania szacunku dla naszej cie- lesnej powłoki. Byłoby ciekawe sprawdzić jak się przed- stawia ńasze, europejskie pojęcie osobowości tam, gdzie się przyjmuje doktrynę reinkarnacji. "Słoń jest najmądrzejszy ze zwierząt - głasi tekst buţddyjski. - On jeden pa,mięta swoje paprzednie wcieleni'a; dlatego 2rwa długo w spokaju, medytując nad swoją przeszłością" ţ. Czy ta pamięć jest niezbędna i jednocześnie wystarczająca, aby trwała nasza osobowość? ř R. Benedlct, The Chryřanlhemum and lhe Sword, The Riverside Press, Cambridge 1946, s. 40 1 nast. ř Por. E. Duprţel, Traitd de Morale, t. II, s. 520. 7 Cytat ten stanowi motto kstdżkl A. Malrauz pt. Antimţmofrea. Posiadanie osobowości w tym drugim, zabarwionym uzna- niem znaczeniu wydaje się niezbędne dla posiadania god- ności. Dodţatkowym jej elementem jest gotowość obrony uznanych przez się wartości, gotowość poświęcenia czegoś dla ich zachowania. PROWIZORYCZNA DEPINICJA GODNOSCI W SENSIE, KTORY NAS TU INTERESUJE Przyjmijmy na próbę na padstawie tych przykładów, że ma godność ten, kto umie brorlić pewnych uzna- nych przez się wartości, z których obroną związane jest jego poczucie własnej wartości i kto oczekuje z tego tytu- łu szacunku ze strony innych. Brak godności z kolei ujaw- nia ten, kto rezygnując z takiej wartości sam siebie poniża lub daje się poniżać dla osiągnięcia jakichś osobistych ko- rzyści. Dodajemy: "dla osiągnięcia jakichś osobistych ko- rzyści", bo intencja zdaje się tu istotna. Nie uchodzi bo- wiem za brak godności pomniejszanie własnej osoby, żeby nie onieśmielać własnym dystansem i własną wyższością (np. wyższością wykształcenia) grona maluczkich, z który- mi pragniemy nawiązać w rozmowie bliższy kontakt. W podobny sposób, w artykule O etyce niezależnej T. Kotarbiński przypisywał godności walor pochodny, tj. walor zakładający istnienie innych walorów. "Ma godność ten - jak pisał - kto z innych względów zasługuje na szacunek, sam jest tego świţadom i dokłada starań by być takim oraz by być traktowanym wedle należnej mu miary szacunku" 8. W charakterystyce godności istotne wydaje mi się wpro- wadzenie elementu zagrożenia, godność człowieka bowiem zwykła się w momentach zagrożenie przejawiać, pełniąc jakąś funkcję obronną. Godność budzi szacunek, a w sza- cunku niektórzy dopatrują się elementów lęku. Dlatego, ich zdaniem, godność stanowi dla człowieka puklerz o- chronny. "Leżało w interesie każdego - pisał w swoim czasie F. le Daţnteţc s - by wzbudzać szacunek, tzn. lęk; człowiek, który wyglądał groźnie, był bardziej zabezpieczo- ř "Krontka", Łddź, 1-15 l(stopada 1956. ř Le Dantec, L'Egoisme-óase de toufe soclţId, Flammarlon, Parls 1912, s. 140. 58 ny przed atakami; a jeżeli raz został pokonany, tracił ho- nor, tj. narażał się w każdej chwili na nowe ataki". Tej funkcji ochronnej nie należy wszakże przeceniać, można bowiem przytoczyć niejeden wypadek, gdzie obrona wła- snej godności prowadzi do zguby. Jak dotąd, ta nader prowizoryczna charakterystyka mówi nam niewiele, ma bowiem chanakter czysto formalny. Nie wiemy, jakich wartości obrona może wchodzić tu w rachu- bę, co w danej kulturze poniża. Trudno wątpić, że muszą to być walory w niej uznane, inaczej bowiem nie można by się spodziewać szacunku za ich obronę, zaś fakt, że ludzie mówią o fałszywej godności i źle zrozumienym ho- norze świadczy o tym, że miewają pewne określone warto- ści na względzie. Wartości te - jak wspominaliśmy - bywają różne. Jednym godność nie pozwala pracować, innym nie pozwala próżnować. To ostatnie stanowisko zaj- muje nasza konstytucja, która głosi, że praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego obywatela. Jednych bieda hańbi, inni usiłują na biednych wyglądać, choć nie mają do tego powodu. Co innego ubliża kobiecie, co innego mężczyźnie. "Czym innym jest przyciąć białogłowie w od- niesieniu do jej prowadzenia się, a czym innym przyciąć mężczyźnie - czytamy w Dworzaninie Łukasza Górnickie- go. To dlatego iżeśmy mężczyźni uczynili to prawo sami sobie, że nam nie masz sromoty ani niesławy żadnej żyć rozpustnie; a białej-głowie tak to jest wielka i haniebna lekkość, iż o której raz ta sława rozpusty a bezwstydu gło- śno wynińdzie, bądź to :Prawda albo nieprawţţla, już ta nie- boga zawżdy w tym rosole zostać musi" lo. Opowiadając o kobiefach somalijskich Karen Blixen w swojej pouczającej książce pt. Pożegnanie z Afrykd pisze co następuje: "Gdy nasza znajomość zacieśniła się, dziew- częta wypytywały mnie, czy może być prawdą to, co sły- szały, że niektóre europejskie nacje oddają dziewczęta mę- żom za darmo. Opowiadano im nawet, chociaż nie mogą w to uwierzyć, że jest tam jedno plemię, tak zdemoralizo- wane, iż płaci narzeczonemu za ożenek z dziewczyną. Hań- ba rodzicom, a także dziewczętom, że dają się tak trakto- wać! Gdzie szacunek dla siebie samej, dla kobiecości, dla dziewictwa? Gdyby im zdarzyło się takie nieszczęście przyj- rř Wydanie Bibl. Dziei Wybranycb, s. 237. ścia na świat w takim ţplemieniu... przysięgłyby zejść do grobu niezamężne" 11. Rozmaitość cech, od których ludzie uzależniają posiadanie godności czy honoru można by ilu- strować bez trudu dalej. Niektóre kodeksy honorowe odma- wiały honoru mężczyźnie pozostającemu na utrzymaniu ko- biety nie będącej jego bliską krewną. Cygan tracił honor mieszkając na parterze, gdy kobiety mieszkały na pierw- szym piętrze, był bowiem pad nimi. Zna się ludzi, którym godność nie pozwala nic od nikogo przyjmować. Człowiek słusznie dumny u Arystotelesa "skłonny jest do świadcze- nia dobrodziejstw, lecz kiedy ich doznaje, wstydzi się (pierwsze bowiem jest rzeczą tego, kto ma nad kimś przewagę, drugie - rzeczą tego, nad którym się ją ţţ" 12. Są ludzie, którym godność nie pozwala okazywać, że im na kimś bardzo zależy, albo nie pozwala czegoś bar- dzo chwalić. "Człowiek słusznie dumny - pisał dalej w swojej charakterystyce słusznie dumnego Arystote- les - nie jest też skłonny do podziwu, .ponieważ nic nie wydaje mu się wieLki..m". GODNOSC A HONOR W ostatnich naszych uwagach pojęcie honoru wypłynę- ło obok pojęcia godności, tak jak gdyby można było tymi terminami posługiwać się zamiennie. W istocie wydaje się, że nie ma powodu przeciw takiej zamienności protestować. Oba te terminy są symbolami niekompletnymi - jakby po- wiedział Bentham - to zmaczy ţnaţbierają one sensu użyţte w jaki;mś kontekście. ţNie należy pytać, co to jest cţodmość ani co to jest ţo_n_or, natomiast .można pytać, ćo to znaczy, że ,ktoś zachował ţsię z godnością, czy że ujął się hono- rem. Oba te terminy bywają definiowane przez ceahy cżysto fosmalne i w obu domniemana jest jakaś ţtreść konkretna. Ta treść konkretna jest wydatniejsza w słowie "honor", jest to bowiem słowo sprzęgnięte z określoną ideologią rycerską, w związku z czym wolno nam trakto- wać honor jako godność związaną z pewnym określonym rodzajem dóbr. Odwaga, obowiązek dotrzymywania słowa " Warszawa 1962, s. I66. ,r Ks. IV Etyki Nikomache/skiej, przekład D. Gromskiej. 61 składa się niewątpliwie na honor, tak jak składa się nali walka według pewnych reguł gry. Iţonor jest atrybutem męskim w tej ideologii. Kobieta ma w niej nie honor, lecz cześć rozumianą przede wszystkim jako uprawnienie do stosunków seksualnych tylko z własnym mężem. Zarówno postępowanie z honorem, jak zachowanie się z godnością implikują wielką wrażliwość na to, jak się wygląda w cu- dzych oczach ls. Nie ma tu więc jakichś różnic zasadniczych, poza bardziej niezmienną treścią pojęcia honoru, wyznaczo- ną historycznie, a bardziej urozmaiconą treścią pojęcia god- ności, która zmieniać się może wraz z kulturą, a w ralnach jednej kultury z różną, pełnioną w niej rolą społeczną. W obu wypadkach wchodzą w grę pewne momenty este- tyczne, w obu wchodzą w rachubę pewne zachowania sym- boliczne, o których roli pisał St. Ossowski w rozdziale VII książki pt. Z zagadnień psychologii spolecznej 14. Zachowa- nia symboliczne miewają zwykle chţarakter konwencjonal- ny, ale pod różnymi konwencjami kryje się często treść wspólna. Aczkolwiek - jak wspomnieliśmy - pojęcie honoru ko- jarzy się z ideologią rycerską, wiązaną z względną stało- ścią z pewnymi określonymi walorami, i tu zachodzą zmia- ny, które z dyktowanych w tej ideologii obowiązków czy- nią obowiązki tzw. fałszywego czy źle zrozumianego hono- ru. Honor męża nie wymaga od dawna zabijania wiarołom- nej żony i jej kochanka, a już wiek XVIII walczył z fałszy- wym honorem, który żądał zmywani,a zniewag krwią w po- jedynku. (aODNOSC JAKO WYRAZ MOCY Uznając w pełni, że w różnych kulturach to, co się uwa- ża za zaszczytne i co za poniżające może przedstawiać się rozmaicie, wolno jednak - jak sądzę - dopatrywać się w za- chowaniach czy dyspozycjach budzących szacunek z jed- nej strony i budzących pogardę z drugiej pewnych cech wspólnych. "Zaszczytne - pisał Hobbes w Lewiatanie - jest wszelkie posiadanie, działanie czy cecha, która jest 'r "L'honneur constste surtout A pardltre" - pisze E. Terralllon w ksigżce l.'honneur-senttment et prtncipe moral, F. Alcan, parts 1912, s. 141. 1ţ St. Ossowski, Dziela, t. III, Warszawa 1967. dowodem i oznaką mocy". "Wielkoduszność, szczodrobli- wość, nadzieja, odwaga, ufność, przynoszą zaszczyt, wy- pływają bowiem z poczucia siły. Małoduszność, skąpstwo, bojaźliwość, nieufność, przynoszą dyshonor" 15. Czynią to także: drobna chciwość, chytrość czy krętactwo jako prze- jawy słabości. Uchylić tu wypada pejoratywne zabarwienie słowa "moc" i kojarzenie mocy z przemocą. Tak jak słowo power, pol- skie "moc" kojarzy się raz z dominacją, kiedy indziej z po- tencją (ability). Związek godności z mocą w sensie poten- cji zdawałoby potwierdzać używanie słowa "godny" z do- datkiem "czego", jak np. w zwrotach: "Oto człowiek god- ny najwyższego stanowiska", godność bowiem należy ro- zumieć jako zdatność a każda zdatność, jakby powiedział Hobbes, rozszerza moc człowieka. "Godność jest rzeczą różną od wartości człowieka - pisał tenże autor - i rów- nież od jego zasług; polega ona na szczególnej mocy czy zdolności do tego, czego daţny człowiek ma być godny" 18. Wiadomo, że Hobbes przyjmował ogólną teorię, która po- stulowała "jako ogółną skłonność wszystkich ludzi stałe i nieznające spoczynku pragnienie coraz to większej mocy, które ustaje dopiero ze śmiercią" 17. Ale nie trzeba przyj- mować tej tezy psychologicznej, by uznać, że hobbesow- ska charakterystyka godności zawiera coś słusznego. Po- twierdzają to przykłady, które w swoim czasie nagroma- dziliśmy. Posłuszeństwo okazywane komuś przez człowie- ka dorosłego i posunięte aż do rezygnacji z własnego ro- zeznania pomniejsza ludzką godność, bo nasza moc - mó- wiąc językiem Hobbesa - doznaje tu wyraźnego ograni- czenia, tak jak ją ogranicza pozbawienie człowieka decyzji w sprawach, w których jest zainteresowany i kompetentny albo pozbawienie go jakichś uprawnień, takich, jak swobo- da wypowiadania się ezy uprawnienie do prowadzenia sa- mochodu. Jeżeli oszukany reaguje upokorzeniem, to dlatego, że fakt, że się dał oszukać, jest jakimś dowodem słabości, tak jak dowodem słabości jest oportunizm, świadczy bowiem o tym, że człowiek nie potrafi zrealizować swoich warto- le Lewiatan, przekład ('z. Znamierowsklego, Warszawa 1954, s. 79. ® Tamże, s. 84. iţ Tamie, s. 85. 62 63 ści bez rezygnacji z dania wyrazu własnemu obliczu i wła- snym przekonaniom. Ci, którzy twierdzą, że godność czło- wieţka nakazuje, by żył bez złudzeń, mają znowu na myśli, że kto ich wymaga, ujawnia ţswą słabość w stosun.ku tlo tego, kto ich nie potrzebuje. Jeżeli kodeks honorowy, któ- ry cytowaliśmy, odmawiał honoru mężczyźnie, żyjącemu na koszt kobiety nie będącej jego bliską krewną, to dlatego, że ta zależność finansowa ujawniała jakąś słabość w sto- sunku do kobiety, której winien był służyć opiekuńczym ramieniem. Obawa przed zdradzeniem, jak bardzo nam na kimś zależy, może być taţkże abawą przed przyznaniem się do jakiejś słabości, każda bowiem zależność jest jej wzmo- żeniem. Przed paru laty, gdy nasza motoryzacja nie była jeszcze tak daleko posunięta, widział,am kogoś, kto rozpę- dzał tłum gapiów oblepiających wykwintne cudzoziemskie auto. Czynił to wytykając brak godności tym, którzy się dookoła tłoczyli. Hobbes by słusznie powiedział, że ubliża- nie własnej godności polegało w tym wypadku na przy- znaţwaniu się, że się nigdy czegoś padobnego nie widziało, tj. na ,sfiwierdzeniu pewnego upośle.dzenia. Wielkość czynu zmienia jego kwalifikację, gdy jest do- wodem mocy. Przypominamy sobie cytowany już kiedyś przeze mnie Testament Villona, gdzie oskarżany o rozbój na morzu odpowiada cesarzowi: Czemu mnie zbójcą nazywctcie? Dlatego, że na jednej łodzi? Gdybych miał statków choć ze dwieście Nie byłbych jako jestem złodziej Lecz cysarz jako wy jesteście. Podczas gdy czyny wielkiej skali, choć zbrodnicze, nie ubli'zają czławiekowi, ubliża mu - wymienione przez Hobbesa: małostkowość, skąpstwo, nieufność, drobna chci- wość czy krętactwo. Za przykład degradującej małostkowo- ści może służyć u Teofras.ta sikmera, który gdy "grasz upadnie żonie na ziemię, gotów do góry nogami przewra- cać meble, łóżka, skrzynie i przeszukiwać podłogę", który gdy "stłucze służący garnek lub miskę już mu potrąca na- leżność ograniczając pożywienie". Należy tu także ten, kto ucieka ţpo ţcichu ze zgramadzenia ludowego, gdy zanosi się na zbieranie składek, kto w miesiącu, w którym wypa- da dużo świąt, nie posyła dzieci na naukę, żeby przez ten czas za nią nie płacić, albo ten, kto pożycza pieniądze od cudzoziemca, który zawitał do niego w gościnę I8. DEPRECJACJA MORALNA A DEGRADACJA Powszechnie spotyka się opinię, że tylko zarzuty moral- nej natury mogą obniżać godność człowieka. Nie wydaje się to słuszne, na co wskazywały cytowane już przykłady. Nie wszystkie wykroczenia przeciw moralności uważane są za degradujące i nie tylko one. Wspaniały wyt>uch gnie- wu, którym rozpoczyna się Iliada, nie ubliża Achillesowi, choć za Plutarchem i Seneką Tomasz z Akwinu cytować będzie gniew jako wielką przewinę moralnego rzędu. Nie degraduje człowieka zabójstwo, gdy popełnione w namięt- ności, a nie z widokiem uzyskania pieniędzy na wódkę. Degraduje człowieka kłamstwo czy tchórzostwo jako wy- raz słabości. Jak nietrudno o przykłady, gdzie wykroczenia moralne nie degradują, tak nie brak przykładów, w których degra- dacja wiąże się ze sprawami pozamoralnymi. Brak jakichś kwalifikacji intelektualnych może być po- czytywany za bardziej degradujący niż defekty uważane za defekty moralnego rzędu. Przypominamy wielokrotnie cy- towanego Hume'a, który stwierdzał, że człowiek nieraz obawia się okazać poczciwość, żeby go nie wzięto za głu- piego. Ubliża komuś w wysokim stopniu odebranie mu uprawnienia do wykonywania jakiegoś zawodu, jeżeli przy- czyniło się do tego ujawnione w tym zawodzie partactwo. Hume nie umiał wszakże odpowiedzieć na pytanie, dlaczego człowieka nie degraduje kiepska pamięć, którą ludzie sa- mym sobie chętnie przypisują, przejaskrawiając nawet czę- sto stan faktyczny. Można by może próbować ten słusznie zaobserwowany fakt wyjaśnić tym, że znakomita pamięć może stawiać pod znakiem zapytania naszą samodzielność, pomysłowość, która najwyraźniej jest w wyższej cenie 19. le Teolrast, Ptsma wybrane, t. I, Charaktery, X, XXII, XXX, Warszawa 1963. Sknerstwo aulor charakteryzuje jako nadmierne unikanie wydatków, po- zbawtone poczucia godno9ci osobistej. ţř Warto tu zaznaczyć, że słowo "orygtnalny" pojawiło się w stownictwie francuskim właAnie w XVIII wieku, czynlac zadość jaklemuś zapotrzebowaniu społecznemu. 5 - Normy moţaine 65 64 DWA RODZAJE CNO'f W związku z koncepcją godności sugerowaną przez Hob- besa, wypada przypomnieć o jego klasyfikacji cnót i miej- scu, jakie godność w tej klasyfikacji zajmuje. Hobbes roz- różniał dwa podstawowe rodzaje cnót: cnoty ludzi jako obywateli i cnoty ludzi jako takich. Pierwsze uzdalniały człowieka do pokojowego współżycia. Należała tu np. od- powiedzialność za słowo, umiejętność puszczania w niepa- mięć krzywd doznanych, niedopuszczanie do tego, by ktoś, kto nam zrobił coś dobrego, miał za to pokutować. Cnoty te sprowadzały się ostatecznie do dwóch podstawowych: do sprawiedliwości i życzliwości powszechnej. Cnoty przy- sługujące ludziom jako takim były pożyteczne nie tyle dla państwa, ile dla tych, którzy je posiadali zř. Taką rolę gra- ły męstwo, roztropność czy umiarkowanie i do tej rubryki wypadţłoby godność zaliczyć. Hobbes nie jest pierwszym, który te dwa rodzaje cnót wyodrębniał. Mówiono już przed nim o cnotach społecz- nych i cnotach osobistych, które bywały także nazywane zdobiącymi. Najszerzej rozwinął tę sprawę E. Dupreel, wy- różniając cnoty prowadzące do dobrych uczynków (vertus de bienfaisance) i cnoty honoru (vertus d'honneur). W róż- nych swoich pracach wracałam już do tego cennego roz- różnienia i raz jeszcze doń w rozdziale XI powrócę. Du- preel nigdy nie twierdził, by pod względem ich efektów społecznych można było wykreślić między nimi ścisłą gra- nicę. Odwaga, którą autor zaliczał do cnót honoru, może także mieć dodatnie skutki społeczne, ale byłoby fałszem twierdzić, że tylko za nie się ją ceni. Podobnie prawdo- mówność czy skromność, które są przede wszystkim ozdo- bą tego, kto te cnoty posi,ada. Wypada tu zauważyć, że normy zalecające cnoty, które Dupreel nazywał inaczej asobistymi (vertus de la personne), brzmią raczej doradczo, podczas gdy normy stojące na straży pokojowego współży- cia brzmią raczej roszczeniowo. "Miej godność i szanuj cudzą" - to dyrektywa dwuczłonowa, która ilustruje tę różnicę, posiadanie bowiem godności możemy tylko zale- cać, podczas gdy szanowania cudzej możemy się domagać. "Honor zawiera w sobie chwalebne uczynki, bardziej z cno- ţa Elementy fllozofll, t. II, przekiad Cz. Znamłerowskiego, Werszawa 1956, a. 154 ł 155. ty dobrowolnej aniżeli z obowiązku pochodzące" - czyta- my w Slowniku Lindego. Komponenty wyrzutu sumienia - jak starałam się już gdzie indziej okazać - różnią się w wypadku przekroczenia norm pierwszych i drugich. Wstyd dominuje u tego, kto stracił twarz, ten element usuwa się w cień albo zgoła nie istnieje w wypadku sprawionego ko- muś cierpienia. Różnią się także reakcje innych wtedy, gdy są świadkami czyjegoś poniżania się i wtedy, gdy stwier- dzają jakieś uchybienia w stosunku do bliżnich. W pierw- szym wypadku niesmak czy pogarda, w drugim - reakcja leżąca na skali prowadzącej aż do szlachetnego oburzenia. Jeżeli w zakresie norm dotyczących cnót obywatelskich rozumie się czasem przez moral insanity zupełną obojętność na cudze cierpienie, to w zakresie norm strzegących naszej godności moral insanity polegałaby raczej na braku wszel- kiej wrażliwości na ludzką opinię. "Wstydu nie ma!" - mówimy o kimś, kto tej wrażliwości nie posiada. "Jeżeli chodzi o zdefiniowanie namiętności zwanej wsty- dem, można by ją - jak sądzę - pisał B. Mandeville - nazwać bolesnym uprzytomnieniem sobie własnej bezwar- tościowości, wypływającej z obawy, iż inni bądź zasłużenie nami gardzą, bądź też gardziliby, gdyby znali całą praw- dę" jl. "Postępowanie, które wywołuje w nas wstyd, to ţpo- stępowanie, które obniża nas w oczach naszych bliźnich" - pisał Mc Dougall. - Gdy obracamy się w sferze zagadnień związanych z godnością, zaangażowane są takie dyspozycje, jak ambicja, cluma, wrażliwość na pochwałę czy naganę" 22. Uprawianie tzw. cnót miękkich leży w innym pionie psy- chologicznym. Wchodzi tu bowiem w grę przede wszystkim wrażliwość na cudze cierpienie. Dostrzegając w pewnym stopniu te różnice, etycy nazbyt mţało liczyli się z możliwością konfliktów między regułami zalecającymi cnoty osobiste i cnoty obywatelskie. Dostrze- gali je raczej pisarze społeczni. "Jest niezgodność między dążeniami do gładko funkcjonującego współżycia a pełnym rozwojem osobowości" - pisał w The Fear of Freedom - Ericţh Fromm. Ci, którzy kierują się dbałością o osobę, po- pierają zwykle ludzi o zróżnicowanych twarzach. Tymcza- ţ1 HaJka o pszczotach, przekład A. Gilnc:ankł, Blbltoteka Klasykdw Pilozofli Warszawa 19S7, s. 53. p An Introductlon to Soclal Peychology, s. 127 (XXI wyd. Londyo 1928), s. 163. 66 ţ ţ' 67 sem homogeniczna gromada konformistów mogłaby zreali- zować najłatwiej harmonijne współżycie. Konflikty między- osobnicze i międzygrupowe są zjawiskiem ujemnym z pun- ktu widzenia tych, którzy tę harmonię mają na względzie. Ich całkowite wyeliminowanie wydaje się rzeczą zgoła zatrważającą tym, którym leży na sercu realizacja pewnych walorów osobistych. Wrażliwość na cudzą naganę nie jest drażliwością. O człowieku, któsy zachowuje się z godnością, mówi się zwykle, że mu korona łatwo z głowy nie spada. Człowiek drażliwy natomiast to człowiek, który doszukuje się wszę- dzie deprecjacji, co świadczy o tym, że nie jest pewny swojej pozycji i dlatego widzi ciągle jej zagrożenie, tak jak pijany, który upiera się, że konduktor mu w tramwaju ubliżył, że ludzie się z tłiego śmieją. Ta czujność świadczy o tym, że opary alkoholu nie pozbawiły go świadomości, że jego kondycja nie jest szczególnie zaszczytna zţ. POJĘCIE OSOBY Postulat szanowania w człowieku jego osoby ludzkiej wymagał jej wyodrębniertia 24. W pracy pt. O pewnej ka- tegorii umysłu ludzkiego: o pojęciu osoby, pojęciu "ja" y5 M. Mauss szkicował dzieje tej koncepcji. Łacińskie słowo persona stanowiło odpowiednik greckiego prosopon. Ten termin oznaczał tyle co "maska", "rola", czy "funkcja". Maska odpowiadała roli, jaką się odgrywa, czy funkcji, jaką się spełnia, które z kolei decydowały o naszej go- dności (w sensie prestiżu). Epiktet, na co warto zwrócić uwagę, często przyrównywa cł źłowieka do aktora. "Pamię- taj, że jesteś aktorem - czytamy w Encheitidionie - gra- =ř Już po napisaniu teyo rozdziału natratiiam na artykuł E. E. Harris pt. The Respect tor Persons, drukowany w zbiorze pt. Ethics and Society (Anchor 1966), gdzie czytelnik może znaleźE pewne dodatkowe uwagi na interesujący nas temat. řţ Gdzie indzlej mlałam jui okazję podkreślać. ie przez wslyd rozumie się tzeczy różne. Wstyd hamujący okazywante uczuć albo używanie wielk(ch stów nle jest konlecznte lękiem przed deprecjacją. (Patrz moje Motywy po- atępowanta, s. 267j. =ř M. Mauss, Sociologte et Antropologie (ezęść V: "Une catţgorie de 1'esprit humaln: La nolion de personne, celle du ®moi>,"), Presses Universitaines, Parlc 1960. , l/ ţ jącym rolę w widowisku scenicznym..." ze. Ma_uss stoikom właśnie przypisuje szerzenie_szacunku_dla ośoby. Ze stoi- cyzmu ten ţzynhik miał spłynąć na chrześcijţaństwo, które każdego na równi obdarowywało duszą nieśmiertelną. Na rozwój pojt=cia osoby wpłynąć miała z kolei koncepcja osobowości prawnej w prawie rzymskim, w którym nie- wolnik pozbawiony początkowo osobowości prawnej (ser- vus non hnbet personam) z czasem te osobowość uzyskał. SPOŁECZNE CZYNNIKI WARUNKUJĄCE ROZWOJ LUB DŁAWIENlE GODNOSCI Pośród socjologów n,apotyka się często opinię, że zróż- nicowanie ludzkich osobowości i podkreślanie ich indywi- dualnego charakteru ma ścisły związek z procesami urba- nizacji. Ustrój rodowy miał w słabym stopniu tę indywi- dualność uwzględniać. Wszak syn mógł odsiţadywać karę za ojca, a ojciec za syna, co w Polsce miało miejsce do XVIII stulecia. Odpowiedzialność zbiorowa poprzedzająca uznanie, że tylko sprawca odpowiada za swój czyn, roz- pływała także osobę w jakiejś grupie rodzinnej, sąsiedz- kiej czy w kaście. Arystoteles - o czym pisałem obszerniej w Socjologii motalności - wskazywał na toţ iak despotyzm rządów wpływa na niszczellie qodnośţci obywateli. Gdzie jej nie zdołał zniszczyć, tam niechybnie musi sie z nią zderzyć. "...Autonomia wewnętrzna człowieka nie bywa nigdy wy- godna dla żadne' władzy -- pisze Maria Dąbrowska w swo- ich zkicach o Conradzie - skoro nawet lojalny Sokrates musiał przypłacić ją życiem" zţ. Wskazywał też na to L. Krzywicki, pisząc: "Tam adzie z jednej strony stoi czło- wiek-despota, z dr_ugieţj lud_zi_e z wysoko rozwiniętym po- czuciem go_dności osobistej, tam starcie staje się nieuni- knione" 2B ř . Montesquieu miał swoją teorię dotyczącą wţarunków spo- łecznych, sprzyjających rozwojawi honoru sprzęgniętego z tymi wartościami, jakie były w cenie w iţieologiach rycerskich. Sprzyjała mianowicie - jego zdaniem - ak- centowţ:niu pojţcia honoru monorchia, która oparcia szttkţ;- fř Encheiridion, przekłod L. Joachimowicza, warszawa 1961, s. 463. řT Warszawa 1959, s. lSSł. =ř L. Krzywicki, Dzie^ło, t. 11. Warszewa 1958, s. 38. . 68 I 69 ła w uprzywilejowanych zţ. Ponieważ tymi klasami uprzy- wilejowanymi były w Europie od czasów opisywanych przez Homera aż clo czasciw przejęcia władzy przez miesz- czaństwo, warstwy rycerskie i dziedzicząca ich wzory ary- stokracja, pojęcie honoru zostało, jak już wspominaliśmy, sprzęgnięte z ich hierarchią wartości. Ale ta godność utoż- samiana z tak interpretowanym honorem nie obejmuje wszelkich rodzajów godności. Uciśnieni, podtrzymujący w swoich szeregach wiarę w swoją szczególną rnisję histo- ryczną, znajdują także w tej wierze oparcie dla poczucia własnej wartości 3ř. Tylko godność związana z określonymi wartościami, ale nie godność w ogóle, bywała anektowana na rzecz uprzywilejowanych, u których, jak żartował sobie Mandeville, honor był dziedziczny jak podagra. Przeciw- stawiając ideologii rycerskiej pracowitość, odpowiedzial- ność za słowo czy zdyscyplinowanie, mieszczaństwo na tych cnotach opierało tę wtórną wartość, jaką stanowi god- ność i dolnagało się za nie należnego szacunku. Wspominaliśmy o tym, że ustrój rodowy rniał nie sprzy- jać rozwojowi pojęcia osoby, zwłaszcza osoby traktowanej jako niţpotrzebne inclywi.duum. Tymczasem I;ohaterowie Homera, dla których cześć własna stanowiła dobro naj- wyższe i których uczulenie na swoją jaźń odzwierciedloną było zupełnie wyjątkowe, z tego właśnie wywodzili się ustroju. Ściśle związany z ustrojem rodowym obowiązek pomsty za lżonego rodzica, stanowił tragedię Cyda, w tej wersji, jaką nadaje legendzie o Cydzie Corneille. Indywi- dualizm Achillesa nie wymagał urbanizacji, a przejęcie się odbiciem własnej osoby w cudzych oczach podtrzymywała szlachta mieszklająca na wsi. Godząc się z tym, że ci, którzy wyznawali ideologie rycerskie, byli szczególnie uwrażliwieni na to, jak wyglą- dali w cudzych oczach, musimy przypomnieć, że to uwra- żliwienie ma także jakoby charakteryzować w Stanach Zjednoczonych współczesnego other-directed man'a, któ- rego postępowaniem kieruje własny obraz w oczach in- nych. Za odrębnością tej sytuacji zdawałyby się jednak fa Patrz moja Soclologia moralnoścl. Zarys zogadnień, wyd. If, Wanszawa 1969, s. 83. 'ţ O poylqdach M. Webera dotyczgcych grup wyróżnionych przez stalus pisatam już ydzfe iudzi^^j, tak, że w t<^j otnwili do tej sprawy już nte wracanţ, ţPalrz Socjologia moralności, jw., s. 76). ţrzemawiać dwa punkty: po pierwsze ów człowiek o orien- ţacji radarowej - jeżeli wierzyć charakterystyce D. Ries- triana - szuka u innych kierownictwa, ţpodczas gdy bohater Homera szukał w nich aplauzu; ,po drugie, co się z tym wiąże, other-directed man kształtuje swoje opinie dotyczą- ce tego, co jest wartością a co nią nie jest, co jest cnotą, a ,co iprzywarą na podstawie opinii innych, podczas gdy ţbohater homerowy miał hierarchię wartości urobioną, a od iamych sţpadzieţwał się tylko potwierdzenia dla faktu, jak bardzo tę hierarchię w swoim życiu realizował. Czło- wiek o orientacji radarowej kierował się cudzym spojrze- niem, bohater homerowy się w cudzych oczach przeglądał. Poddaliśmy oto pewne zagadnienia socjologiczne do na- mysłu. Trzeba także pţamiętać, że akcentowanie własnej godności oraz wartości, które mają do poczucia własnej godności uprawniać, może także zależeć od różnych innych czynników. Wiara, że wstępuje w nas w chwili naszego urodzenia duch któregoś z naszych przodków nie jest wiarą różnicującą i zachęcaającą do zajmowania się własną osobą, podobnie jak nie jest nią wiara w metempsychozę. Budda nie uznawał ponoć trwałej osobowości. Jak dalece zacho- dzi jakiś związek między poczuciem odrębności własnego ja i jego niepowtarzalności, a rozbudową godności włas- riej - to spraw,a do dalszego prześledzenia. A. Malraux w swoich Antimemoires podkreśla nikłość roli przypadają- cej w Indiach indywiduum wabec roli kasty. Nie człowiek, a kasta stanowi jednostkę podstawową. "Indus jest człon- ikiem ikasty, ,tak jak u .rawţlziwego chrześcija,nina chrzest poprzedza stanie się osobą". DWIE ZASADY BRONIĄCE GODNOSCI Fakt, że dla człowieka szacunek innych bywa sprawą naj- większej doniosłości, o czym, jak wspominaliśmy, świadczy to, że ludzie mogą samobójstwem reagować na jego utratę, fakt ten rowadzi do d rekt w moraln ch zobowiązujących o nieponiżania nieupokarzania. Dwie tego ro zaju dyrek- tywy uzyskały soie szczególne miejsce w rozwoju myśli etycznej. Mam na myśli dyrektywy sformułowane przez Kanta i przez Marksa. Obejmują one godność i w sensie dostojeństwa, i w tym sensie, w jakim nie przysługuje ona każdemu. 30 Już B. Mandeville zwracał uwagę na to, jak ţpolityk mani- puluje człowiekiem zaprzęgając go bez jego wiedzy do swoich celów. Tak czyni np. gdy zachęca ludzi do naraża- nia życia na wojnie, podniecając ich ambicje przez efek- towny mundur, odznaczenia, obietnice chwały pośmiertnej. Od tego czasu środki masowej komunikacji rozszerzyły znacznie te możliwości manipulacyjne. Ukryci kusiciele, opłacani przez właścicieli wielkich domów handlowych za- chęcają ludzi przez różne chwyty propagandowe do wzma- gania konsumpcji, kierując ją tak, jak to in2eresom właści- cieli odpowiada s1. Rozrost tych możliwości manipulacyj- nych stanowił asumpt do wyodrębnienia nowej gałęzi wie- dzy praktycznej, a mianowicie socjotechniki. Te dobrze zna- ne fakty nadają szczególną aktualność kantowskiej zasa- dzie: "_Nie traktui nigdy szłowieka tylko jako środek, ale iţ zawţze ţkże i lako cel". Zasada ta przypomina się niewąt- pliwie niejednemu socjologowi, który - wbrew temu co cytawaliśmy na str. 53 - stwarzając pozory szczególnego i życzliwego zainteresowania osobą ankietowaną, wyciąga od niej dane dla swojej pracy, albo os uje osobę badaną, ţ by wypróbować jej sugestywność, jak to dzieje się np. w znanym eksperymencie Ascha. Wspomnianą przed chwilą zasadę kantowską omawiałam już szerzej gdzie indziej. Przypomnę tu tylko, że widziałam możliwość jej słabszej i mocniejszej interpretţacji. W słab- szym rozumieniu zasada ta nie pozwala posługiwać się człowiekiem bez jego wiedzy dla realizacji celów własnych. Mocniejsza interpretacja przyjmowała dodatkowo, że cele te są z jego celami wyraźnie niezgodne. Przykładem takie- go wypadku byłby wypadek podpisania bez czyjejś wiedzy jego nazwiska pod deklaracją, której by nigdy nie podpi- sał. Dodatkowo można by wzmocnić jeszcze olnawianą za- sadę przez przyjęcie, że wyzyskiwany dla naszych celów człowiek miał w danym wypadku powody spodziewać się jakiegoś osobistego, a nie tylko rzeczowego stosunku, do jego osoby. Dyrektywa Marksa głosząca, że człowiek jest najwyższą istotą (das hóchste Wesen) dla człowieka wymaga z kolei paru słów komentarza. Jest rzeczą oczywistą, że jej tryb al pł"zja do znanej ksiąiki amerykańskiego autora V. Packarda pt. TAe Hidden Persuadera. pznajmiający jest zwodniczy,ţţest to bowiem postulat, a nie 2d,anie stwierdzające fakt. Pierwsze pytanie, jakie się w związku z tym postulatem nasuwa, to pytanie, w jakiej hierarchii człowiek zajmować ma pozycję najwyższą, w ze- stawieniu z czyln? Można uznać, że marksowski postulat przeciwstawia się orientacji teocentrycznej. Człowiek byłby tu najwyższą istotą dla człowieka, a nie Bóg, którego religia każe nam chwalić, zapowiadając dalsze jego wielbienie w zaświatach. Ale można dostrzegać także w tym postulacie przeciwstawianie się kultowi jakichś hipostazowanych i dei- fikowanych bytów, jakilni bywają państwo czy społeczeń- stwo. Wtedy byłby to postulat przyjmujący, że państwo jest dla człowieka, a nie człowiek dla państwa. Przy obu wersjach chodziłoby o walkę z wszelką formą degradacji, o przywrócenie człowiekowi uciśnionemu wszelkich nalei- nych mu atrybutów człowieczeństwa, tj. cech, które zgodnie z pewnym wzorcem osobowym posiadać powinien. ę Podając tylko ogólny kierunek, w jakim posuwać si należy, postulat Marksa_n_ie pozwalą rozstrzygać różnych , sytuacji konfliktowych, w jakie możemy być wplątani. Czy wolno poświęcać pokolenie żyjące dla przyszłych pokoleń? Wszak to poświęcenie nie narusza dyrektywy głoszącej, że człowiek jest najwyższą wartością dla człowieka, tylko ' w wypadku konfliktu interesów ludzi obecnych i przyszłych każe nam dać prymat tym ostatnim. Najwyższą istotą dla człowiekţa jest człowiek, ale musimy mieć dodatkowedy- rektywy, by w wypadku zderzeń między ludźmi zawyroko- wać, po czyjej stajemy stronie. Oto uczony, który zmniej- sza do minimum swoje świadczenia na rzecz rodziny, by ocalić czas na pracę twórczą. Czy stanąć po stronie uczo- nego, czy jego dzieci, które zawsze czują, że ojciec pragnie zamknąć za sobą jak najprędzej drzwi swojej pracowni i mają w związku z tym poczucie krzywdy i niedosytu? Najogól!niejszą formą, jaką rłańać by można dyrektywie związanej z rozważamiami 2ego rozdziału mogłaby być, jak mawiliśmy, forma: "Miej godność i szanuj cudzą" ţ2. s= E. Te,raillon tormułuje dyrektywę godnoŚct, jak następuje: "Postępuj zawsze tak, ażeby zarówno być jak wygląduć na człowieka godnego ltu "god- ny" = "zdatny" - przyp. M. O.] pełnienia roli przyrodzonej czy społecznef, którą wykonujesz w zbiorowości, w której udziai zaakceptowałe9 1 w stosun- ku do której czujesz się solidarny". L'honneur-senttment et prlnetpe mo- ral, s. 148. 72 73 Dyrektywa ta nasuwa pewne refleksje natury ţpedagogi- cznej. Wspominaliśmy wyżej, że wyrabiając w kimś god- ność musimy podniecać jego ambicje i uczyć go wstydu, gdy nie okazał się na ich wysokości. Dobrze robi ten, kto oducza ludzi od kradzieży czyniąc z niej coś degradującego. Ale ów wstyd płynący z degradacji i związany z wrażli- wością na naganę czy uznanie może być obosieczny. Nie co innego niż wrażliwość na naganę daprowadza - jak słu- szţnie pisał Mandeville - do uduszenia swego nieślubnego dziecka przez dziewc;zynę, która mogłaby być dlań jak naj- lepszą matką. Wrażliwość na opinię swego młodocianego środowiska nakłania wyrostków do palenia papierosów, do doświadczeń seksualţnych, na które właściwie nie mają je- szcze ochoty, do współuczestniczenia w okradaniu kiosków. Adam Smith wierzył, że największym kunsztem w wycho- waniu jest nakierowanie ambicji wychowanków na właści- we przedmioty, tj. zamienianie ludzkiej próżności we wła- ściwy honor. Jakkolwiek ta motywacja może mieć - jak wspomnieliśmy wyżej - skutki rozmaite, stanowi ona silne oparcie dla moralisty. Wskazywanie na efekty społeczne kłamstwa czy na krzywdę ludzką w wypadku kradzieży często nie wystarcza dla oduczenia wychowanków od jed- nego i drugiego i dopiero uczynienie obu spraw sprawami godności może dać pożądsne dla wychowawcy efekty. Ze względu na doniosłość społeczną motywacji gorlţnościa- wej, ze względu na rolę, jaką odgrywa szacunek dla samego siebie i samoocena w życiu człowieka, wszelkie formy po- niżania winny być piętnowane surowo. Tymczasem pewne jej postaci są nadal dapuszczalne, a nawet zalegalizoţwame. Myślę mianowicie o stosowaniu poniżeń jako kary. Wpraw- dzie od dawna nie stosujemy kary pręgierza, kiedy to czło- wiekowi wystawionemu na widok publiczny każdy mógł dowoli ubliżać, ale różnicujemy jeszcze zadawanie śmierci w postaci powieszenia albo rozstrzelania, tzn. w formie bardziej albo mniej degradującej, a przede wszystkim poz- bawiamy człowieka na określony czas po odsiedzeniu kary praw obywatelskich. Każde pozbawienie człowieka upraw- nień jest - jak cytowaliśmy wyżej za J. Makarewiczem - ujmowaniem człowiekowi ezci. Bywa, że to pozbawienie ko- goś uprawnień jest koniecznością związaną z tym, że ich posiadanie komuś zagraża. Tak dzieje się np. w wypadku, gdy notorxcznego alkoholika pozbawiamy prawa jazdy ?4 albo uprawnień rodzicielskich w stosunku do własnych dzieci. Ale ponadto istnieją wypadki, gdy takiej koniecz- ności nie ma, a pozbawienie kogoś uprawnień obywatel- skich po odsiedzeniu kary więzienia stanowi tylko dodatko- wą karę, która skutecznie utrudnia człowiekowi powrót do społeczeństwa i przygina kogoś, kto by pragnął się wy- prostować. Ciekawe jest, że pozbawienie praw obywatel- skich utrzymuje się nadal w kodeksach przy jednoczesnym wielkim rozwoju dociekań psycho- i socjologicznych doty- czących jak najszybszej resocjalizacji byłych więźniów. Nazywanie cnót osobistych cnotami zdobiącymi - nazwa, o której ţ,vspominałam ţna str. 66 - ma pewne uzasadnie- nie, w ich ocenie bowiem silniej interweniują, jak wiado- mo, czynniki estetyczne, silniej też niż w cnotach obywa- telskich występują w nich elementy konwencjonalne, co bowiem uchodzi za ubliżające a co nie, bywa zwykle spra- wą umowną, tak jak umowne jest to, że zdarcie epoletów degraduje żołnierza. Podkreślając rolę tych elementów oraz czynników symbolicznych, nie chcę bynajmniej przez to cnót osobistych bagatelizować. Wręcz przeciwnie, przyłą- czam się do opinii Bertranda Russella, który w roku 1958 pisał: "Bez moralności obywatelskiej społeczeństwa giną; bez moralności osobistej nie są warte przetrwania". IV NORMY M()RĄLNE W OBRONIE NIEZALEZNOSCI Jedyna możliwoţcid oddechu byio tam cta9te wznoszenie wiwatów. St. J. Lec, My811 nieuczesane TROCHĘ HISTORII Zaliczanie jakichś reguł do moralnych zależy w pewnym stopniu - jak o tym już wspominaliśmy - od tego, czy nam je wpajano od wczesnego dzieciństwa. Przechodzimy właśnie do grupy takich zaleceń, spośród których nie wszy- stkie wydţawać się mogą moralnego rzędu. Dziecko ma nie- wiele okazji do stosowania przemocy i stąd w jego wycho- waniu nie poświęcamy tej sprawie należnego jej miejsca. Aczkolwiek i dzieci nieraz zadają różne formy gwałtu bez- bronnym zwierzętom, dziecko na ogół bywa raczej obiek- tem przemocy niż tym, który się nią posługuje, a gdy jest obiektem przemocy, np. wtedy, gdy krępuje się jego ruchy, reaguje na nią od niemowlęcia bezsilną wściekłością. Jakkolwiek reguły chroniące człowieka przed przemocą czy przymusem nie figurują zwykle w podręcznikach etyki jako przykłady reguł etycznych, jednakże trudno je do innej rubryki zaliczyć. Gdy Locke powiadał, że nikt nikomu nie może przewodzić, to "nie może" nie stwierdzało wszak jakichś trudności technicznych. Chodziło o deprecjację m o r a 1 n ą czekającą człowieka, który by przemoc stoso- wał. Wszyscy ludzie są równi - powiadał tenże autor - jeżeli idzie o stosowanie prawa, czy o władanie jedni dru- gimi. Przy pozorach zdania stwierdzającego fakt, był to postulat i to postulat moralnego rzędu. Przymus czy przemoc wywierać może tylko mocniejszy pod jakimś względem w stosunku do słabszego, mocniejszy pod względem siły fizycznej, roli społecznej, sytuacji eko- nomicznej itd. Najbardziej znanymi stosunkami społeczny- mi, w których miała okţazję przejawiać się przemoc były: 1) Stosunek rodziców do dzieci, rodzicam bowiem przysłu- giwała większa siła fizyczna, większy zasóh doświadczeń, upoważniający do stosowania przymusu, czy też społecznie uznane uprawnienia, jakie człowiek posiada w stosunku do swojej własności. 2) Stosunek rnężczyzn do kobiet. W Pra- wem i Lewem W. Łaziński przytacza liczne przykłady prze- mocy stosowanej przez mężczyzn wobec kobiet nie mają- cych żadnego oparcia o prawo. Tak np. bracia niejedno- krotnie zamykali przemocą niezamężne siostry w klaszto- rze, żeby sobie przywłaszczyć ich posagi. Palenie wdów w Indiach bywało tylko rzekomo dobrowolne. Prostytutki bywały okrutnie katowane, aż do rozstrzeliwania włącznie, przez tych, którzy korzystali z ich usług. W krajach mu- zułmańskich kobieta jest do dziś dnia w całkowitym wła- daniu mężczyzn. W lipcu 1963 r. gazety paryskie donosiły o pewnym muzułmaninie, który podejrzewając żonę o zdra- dę zapowiedział, że ją zgładzi - wyrok, od którego nie miała odwołania. Jakoż zawiózł ją do Bois de Boulogne, gdzie ją w krzakach udusił. 3) Na trzecim miejscu można by wymienić przemoc stosowaną przez tych, którzy dzierżą władzę polityczną w stosunku do tych, którzy jej podlegają. 4) Znacznie później niż na niebezpieczeństwa, które przed- stawia władza polityczna, zwrócono uwagę na władzę, jaką daje przywilej ekonomiczny. 5) Wreszcie wypada tu wymie- nić stosunek jakiejś większości do jakiejś mniejszości, w postaci np. presji opinii publicznej wywieranej na jed- nostkę. Wśród przykładów stosowania przemocy można by nie- wątpliwie wspomnieć także i o jej stosowaniu przez ludzi w stosunku do zwierząt. Dożywotnie zamykanie zwierząt w klatkach, by zwiedzający ogrody zoologiczae mogli siţ nimi cieszyć, zabijanie zwierząt dla przyjemności przez my- śliwych, trzymanie psów na łańcuchach - to praktyki rzadko budzące sprzeciwy w kulturach rozwijających się pod wpływem chrześcijaństwa, które zakładało, że Bóg stworzył zwierzęta, by służyły człowiekowi. W niniejszym rozdziale tą formą przymusu zajmować się nie będziemy, tak jak pominiemy przymusy pr.zyrodnicze (jeżeli wolno jeszrze mówić tu w ogóle o ţprzymusie, a nie 76 7% raczej o konieczności), jak przymusie starzenia się czy przymusie śmierci. Będzie tu szło wyłącznie o przymus wywierany przez człowieka na człowieka. Na to, by uświadomić sobie zagadnienia moralne zwią- zaţne z tą s;prawą ţlobrze jest zebrać przedtem jakiś snate- riał przykładowy. W tym celu odwołamy się do dziejów. Dzieje te jednak są w przykłady tak bogate, że będziemy musieli dokonać daleko idącej selekcji. Zatrzymamy się tyl- ko nad głosem liberalizmu w wersji klasycznego jego przed- stawiciela - Johna Locke'a; nad uprawnieniami człowieka w interpretacji Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1389 r., nad klasycznym dziełem wyznaczającym granice przymusu, mianowicie rozprawą O wolności J. St. Milla i wreszcie nad Deklaracją Praw opracowaną przez Organi- zację Narodów Zjednoczonych i uchwaloną w roku 1948. Jeżeli idzie o władzę rodzicielską, Locke pragnął ją trak- towţać jako pomoc dla słabszego dziecka, przy czym uwa- żał, że ojcu i matce ta władza przysługiwać winna w tym samym stopniu. Te dezyderaty odnosiły się jednak wyłącz- nie do ludzi z jego sfery, skoro, jak już o tym pisałam gdzie indziej, dzieci biedoty zaprzęgał do pracy od trzeciego roku życia, co nie mogło obywać się bez stosowania przy- musu, bo dzieci niewątpliwie wolały inny rodzaj zajęcia niż wielogodzinne gręplowanie wełny. Jak wiadomo, głównym rodzajem przyInusu, którym . się Locke interesował, był przymus, który może uprawiać rzą- dzący w stosunku do rządzonych. Walki religijne przema- wiały za tym - zdaniem Locke'a - że ludzie mają tenden- cję do władania innymi. T'rzewodzić mogą 1 zaś człowiekowi tylko ci, którym człowiek dobrowolnie powierzył władzę, z zastrzeżeniem możliwości jej odebrania, gdyby tylko prze- stali działać dla jego dobra. Wspomniałam gdzie indziej o głosach tych, którzy wytykali Locke'owi, że udział w spo- łeczeństwie wyobrażał sobie jak udział w spółce akcyjnej, do której wstępuje się dobrowolnie i z której w każdej chwili można się wycofać. Jedynym uprawnieniem rządu jest zabezpieczenie obywatelom dóbr bezspornych, takich jak życie, wolność, zdrowie i własność. Natomiast rząd nie może narzucać obywatelom żadnej wiary, pomijając już ' To "mogq" to znowu nie motnoAć techniczna, tylko muinoAć nie natra- flaJaca na sprzeciwy moralne. "Wszelki człowiek, który postada władzę, skion- ny jest jcj nadużyt" - mówil Montesyufeu. O duchu pţaw, t. I, s. 219. fakt, że to zabieg bezcelowy, bo taką już jest natura umy- słu, że nie można mu żadnych przekonań wpoić siłą. Deklaracja I'raw Człowieka i Obywatela, do której je- szcze raz wrócimy dla jej porównania z Deklaracją Praw dpraţcoţwaną pod patrona2em ONZ w 1998 roku, wyłnienia jako uprawnienia bezsponne: uprawnienie do wolności, wła- sności, bezpieczeństwa i opierania się uciskowi. Wolność łlolega na możności rabienia wszystkiego, co nie szţkodzi innym, a korzystanie przez każdego ze swoich uprawnień ţmoże ţbyć ograniczane wyłącznie wzglęrlem na to, by inmi Członkowie społeczeństwa cieszyć się mogli tymi samymi uPrawţnieniami (art. 4). Nikt nie powinien być prześlado- wany za swoje poglądy, alawet religijne, jeżeli 2ylko ich ţprzejawianie się nie mąci porząrlku ustanowionego przez ţlrawo (art. 10). Jed;nym z najcenniejszych uprawnień crło- wie,ka jest swobodne przekazywanie (libre communica- tion) myśli i poglądów; każdy obywatel może więc mówić, pisać, drukować swobodnie, chyba że nadużyje tej wolności w wypadkach przewidzianych przez prawo z. Wszystkie państwowe przymusy, jak np. przymusy podatkowe, mu- szą uzyskać przyzwolenie obywateli (art. 13 i 14), bo wszak pamiętać należy, że urzędnicy są tylko pełnomocnikami strzegącymi ich uprawnień. Doktryna nieopierania się wła- dzy arbitralnej ora uciemiężeniu jest niedorzeczna, niewol- nicza i stająca na przeszkodzie szczęściu ludzkości, jak gło- siła dodatkowo deklaracja praw Maryland przyjęta w 1376 roku. Walka o wolność, przeciwstawiająca się ,przymusom, roz- szerza swój zakres w wieku XIX. J. St. Mill w swojej roz- prawie o wolności stawia sobie za zadanie zbadać "naturę i granice władzy, którą społeczeństwo może z uprawnie- nieţln stosować w odniesieţniu rIo indywiduulń' S. Człowieţk jest dla niego panem swojej duszy i swego ciała - teza, która nie obejmuje tylko dzieci i barbarzyńców. "Jedynym względem, dla którego władza może być z uprawnieTłiem stosowana w odniesieniu do członka cywilizowanej społecz- = Nie ma tego zastrzeżenia w Deklaracji Praw Wirginii, uchwalonej 17 czerw- ca 1776. Głosi ona w art. 12 po prostu, ie wolnoţć druku jest jedną z najwięk- ezych rękojmi wolności i ogranlczać ją mogą tylko rzady despotyczue. ţ J. St. Mill, On Liberty, London 1945, Watts nud C'o. VII wyd.. s. 2. W roku 1959 ukazat się w Bibliotece Klasyków Fllozoflt nowy przekład polski. Czytelnik znajdzie w nim odpowiednie ustępy na str. 118, 129 I 251. 'ţ8 '19 ności, wbrew jego woli, to wzgląd na zapobieganie krzyw- dzeniu innych". Nie wystarcza wzgląd na jego własne do- bro fizyczne czy moralne, nie można bowiem człowieka przymuszać do czegoś tylko dlatego, że to ma być dla niego lepsze 4. "Nie uważam, by jakaś społeczność była upraw- niona do wmuszania w inną cywilizacji" 5 - znamienne słowa w dobie rosnącego angielskiego imperializmu. Ogó- łem mniej zła płynie ze swobód dawanych ludziom niż z ucisku. Jeżeli idzie o swobodę ruchów w sprawach ekonomicz- nych, jak np. o wolność handlu, Mill zastrzegał się wpraw- dzie, że i tu obowiązuje zasada, że ta swoboda jest tak dłu- go dopuszczalna, dopóki nie krzywdzi innych, ale niebez- pieczeństw krzywdzenia innych nie dostrzegał, motywacja w postaci chęci zysku była dlań zupełnie naturalna, a ja- kość i taniość dóbr była - jego zdaniem - najskuteczniej przez wolność zapewniona. Wolności, których Mill każe strzec przede wszystkim, to wolność myśli i uczuć, wolność wypowiadania się i publiko- wania swoich opinii, wolność gustów, wolność zrzeszeń i wolność od presji opinii publicznej. "Nikt nie może być wielkim myślicielem, kto nie uznaje, że jako myśliciel musi poczytywać za swój pierwszy obowiązek iść za głosem in- telektu bez względu na konsekwencje, do których to może prowadzić". Za tym obowiązkiem, który trzeba zaliczyć do obowiązków moralnego rzędu, przemawiają u Milla dodat- kowo trzy argumenty: l. Po pierwsze, opinia, którą dławimy może być prawdzi- wa, a to dławienie może stanowić nieusprawiedliwiony wy- raz przekonania o własnej nieomylności. 2. Tylko przez zderzanie się opinii prawda może wyjść na jaw. "Czy podobn(a rozwiązywać zagadnienia wedle prawdy, jeżeli się je rozwiązuje wedle rozkazu?" - wątpli- wość wyrażona przez T. Kotarbińskiego w jego artykule pt. Idea wolności s. 3. Nawet jeżeli oficjalnie uznana opinia okaże się praw- ţ Tamże, s. 11. ` Mill uwaiał, że nie można np. przymusem leczyć cziowieka niszczącego sobie zdrowle przez uprawianle jaklegoB nałogu. Interwencja mogia nastąpić dopiero wtedy, gdy len nałdg zagrażał innym. a Idea wolnośct, w: Wybór pism, Warszawa 1957, t. I. (Przedruk z artyku- łu drukowanego w "Epoce" w 1936 r.). dziwa, degeneruje się, gdy ataki w jej stronę są niemożli- we. Traci ona swoją dynarniczność i moc pobudzania ludzi do działań. Państwo może pilnować wykonywania obowiązku naucza- nia, ale nie może wglądać w jego treść. Musi ono dopu- szczać znaczną różnorodność w tym zakresie i przestrzegać, by egzaminy państwowe nie obejmowały spraw światopo- glądowych. Osobliwością Milla w stosunku do jego poprzedników jest akcent położony na walkę z despotyzmem opinii pu- blicznej. W Anglii działa ona z wielką siłą, co nasuwa ko- nieczność właściwego przystosowania niezależności indywi- duum i społecznej kontroli. Mill wypowiada się jako go- rący przeciwnik konformizmu i standaryzacji. Walczy on o p r a w o d o b y c i a i n n y m, bo ludzie inni to wszak sól ziemi. Państwo, które prowadzi do skarlenia obywateli, by móc nimi łatwiej kierować, zmierza do katastrofy. Trud- no wątpić, że to akcentowanie prawa do bycia innym było związane z biografią Milla, który nacierpiał się niemało z powodu presji opinii publicznej, wglądającej ze zgorsze- niem w sprawę jego długoletniego związku z kobietą za- mężną, a później żyjącą z męiem w separacji. Warto przy okazji zaznaczyć, że ten sam Mill, który wal- czył z presją większości terroryzującej jakąś mniejszość albo jednostkę, w Utylitaryzmie niejedno rozstrzygnięcie większości powierzał. O wyższości jednej przyjemności i o niższości drugiej mieli w zasadzie rozstrzygać ci, którzy znali obie. Ale gdy ich głos był niepewny, miała decydować o właściwej hierarchii większość. Podczas gdy Mill życie gospodarcze spokojnie oddawał swobodnej grze sił, ,a chęć zysku nie budziła w nim żad- nych zastrzeżeń, inaczej - jak wiadomo - rzecz się miała u Marksa, który dostrzegał krzywdę tam, gdzie Mill jej nie widział, Społeczeństwo wolne od środków przymusu mogło zaistnieć tylko po takich przemianach, które tę krzywde czyniły nielnożliwą. Ale walki o wolność słowa nie było powodu odkładać w dţalek.ą przyszłość. "Opozycja w ogóle jest wskaźnikiem poziomu społeczeństwa..." 7. "Naród... który tylko błaznom nadwornym przyznaje prawo myślenia K. Mţrks t P. Engels, Dzielu, t. I, Warszawa 1960, s. 39. ("Debaly nad wolnośclą prasy", r. 1842). 6 - Normy moratne ţ' i mowy nia pţrawdy -- taki naród lnoże być tylko narodem zależn m i ozbawionym wszelkiej osobowości..." 8 "Ilu- zoryczne - pisał Marks - stają się wszystkie inne wolno- ści, jeżeli nie ma wolności prasy" s. "Wolno mi pokazać moje oblicze duchowe - szydził - ale przedtem muszę mu ţ - nadać przepisowy wyraz" 1ţ. Słowo należy się tu jeszcze doktrynie, która uchodzi za wykluczającą wszelki przymus przybierający postać gwał- tu, nawet w stosunku do wroga. Jak łatwo się domyśleć, mamy tu na względzie ahimsę czyli bezgwałt głoszony w Indiach, a jak twierdzi Nehru w swojej autobiografii po raz pierwszy zastosowany przez Gandhiego do walki poli- tycznej. Gwałt Gandhi rozumiał przede wszystkim jako odwoływa- nie się do użycia broni, a jego nawoływanie do bez- gwałtu było przede wszystkim hasłem dobywania pożąda- nych koncesji z przeciwnika w sposób pokojowy, inaczej mówiąc, było głosem pacyfisty. Do takich pokojowych me- tod należało zaliczyć bojkot manchesterskich perkalików, którymi Anglia zalewała Indie, milczący protest przeciw monopolowi na sól, protest w postaci masowego marszu do morza dla warzenia soli z wody morskiej. Ale najbardziej klasyczną formą bezkrwawej walki było wyjednywanie koncesji poprzez głodówkę. Gandhi głodował, by uzyskać w Kongresie reprezentację niedotykalnych, głodował, by zmusić hinduistów, muzułmanów i sikhich do pojednania. Gdy chciał przezwyciężyć zţakaz przechodzenia przeznie- dotykalnych wsi zamieszkałych przez braminów, ţpodjął się sam przeprowadzić niedotykalnych przez taką wieś. Woj- ska angielskie zatarasowały mu drogę. Wrogie grupy sta- nęły naprzeciw siebie i pojedynek stał się dla Gandhiego i jego towarzyszy pojedynkiem wytrzymałości i cierpliwo- ści. Przyszedł sezon deszczów. Gandhi i niedotykalni stali w miejscu. Wreszcie Anglicy ustąpili. Cytuję tutaj ten ostatni przykład, bo na nim unaocznia się ze szczególną wyrazistością, że - jak to nie raz już wskazy- wano - taką metodę stosować można tylko w stosunku do przeciwnika szanującego partnera i jego walory moralne. Hitler pozwoliłby Gandhiemu pościć aż do śmiertelnego d Temże, s. 39. e Tamże, s. 91. 'o Tamże, s. 6. skutku, a wojska hitlerowskie zmiot.łyby karabinem maszy- nowym bezbronny cłrupę pradnącą sicţ przez wieś hrami- nów przedostać. Przywilejem tej rnetcţdy, jak to podkreślał Nehru, jest jednak to, że ulnożliwia ona walkef ze znacznie silniejszym przeciwnikiem, że daje słabyln wiarę we własne siły, że pozwala jednostce zmagać się z mocarstwem. Nehru miał w swojej Autobiografii trzeźwe stanowisko w stosunku do tej metody i zastrzegał się, że z ahilnsy nie można robić dogmatu, że trzeba znacznie ograniczyć jej sto- sowalność, choć czasem bywa ona właściwym środkiem dla osiągnięcia zamierzonecło celu. Nehru dostrzegał koniecz- ność stosowania pewnych przymusów przez państwo i zda- wał sobie sprawę, że uprzywilejowany nie wyzlydzie się swoich przywilejów bez użycia siły. Przymus mógłby za- niknąć tylko w państwie obejmującyln całą kulę zielnską. Ponadto dostrzegał, że forma przylnusu uprawiana przez Gandhiego jest szczególnie ostrą jego odmianą. "Czy może istnieć przymus większy niż psychiczny przymus stosowa ny przez Gandhiego?" - pytał. "Jest to wprawdzie stoso- wanie siły godnej człowieka, siły, którą zwierzę się nie rządzi. Ale ta siła prowadzi do straszniejszej fonny przymu- su niż fizyczny gwałt" 11. REPLEKSJE POJĘCIOWE Nagromadziliśmy już dosyć przykładów, żeby pozwolić sobie na pewne dystynkcje pojęciowe. Nie mogą one być tţ,azbyt pogłębione ze względu na rozległość tematu i jego onieśmielające, wielkie historyczne tradycje, ale w tej ograniczonej formie, w jakiej je podajemy, wydają się ko- nieczne dla dalszych naszych rozważań. Powszechnie znane i wielokrotnie powtarzane bywa roz- różnienie wo1ności negatywnej jako braku czegoś, a mia- nowicie braku przymusu, i wolności w sensie pozytywnym. To rozróżnienie występuje w różnych językach. Język angielski rozróżnia freedom Irom i freedom to, w języku niemieckim spotykamy się z rozróżnieniem Freiheit von etwas i Freiheit zu etwas. Ze względu na nasze zaintereso- wania moralnie uprawnionymi i moralnie nieuprawnionymi formami przymusu, interesować nas tu będzie przede wszy- ls Nehru, An Autobiography, 'rhe Bodley Itead, Loadon 1953, s. 539-5S2. 82 ''' 83 stkim wolność t,v sensie pierwszym, tj. wolność w sensie braku przymusu 1`=, aczkolwiek w zakończeniu nawiążemy paroma słowy do tej drugiej wolności, pobudzeni do tego przez różnych współczesnych i3utorów, którzy mówią o niej dużo i, jak nam się wydaje, niezbyt odpowiedzialnie. W naszych dotychczasowych rozważaniach posługiwali- śmy siP słowem "przymus" i słowem "przemoc" nie dopa- trując sitţ w tych terminach innej różnicy jak tylko tej, że przemoc jest mocniejszą formą przymusu i, tak jak gwałt, zakłada zwykle użycie siły fizycznej. Stosowanie przemocy uniemożliwia decyzje, tak jak ją w pewnym zakresie uniernożliwia wiqźniowi zaryglowanie drzwi jego celi. 1'rzymus może nam zostawić swobodę de- cyzji nie przestając być przymusem. Dzieje się to np. wte- dy, gdy ewentualności, wobec których nas postawiono są wszystkie odpychające. W takiej sytuacji znajduje się ktoś, kogo się chce zmusić do sypania kolegów na śledztwie za- powiedzią, że jeżeli nie będzie chciał mówić, jego żona, siedząca w innej celi, zostanie poddana torturom. Jest to wolność wyboru mimo trwającedo przymusu - sytuacja, która uniemożliwia dość pospolite definiowsnie wolności jako możności wyboru. Wolterowski Kandyd mógł swobod- nie wybrać, czy woli przejść trzycizieści sześć razy przez rózgi całego pułku, czy też ot.rzynlać naraz dwanaście kul w mózgowmicę. Kto porwał cudze dziecko, dokonał aktu przemocy. Zamieni sie ona w przyłnus moralny, gdy kid- napper zażąda okupu. Niektórzy do działań pod przymusem zaliczają nie tylko działania pod presją zarysowanego przed naszynli oczyma zła, które nam grozi, jeżeli będziemy się opierać, ale takie działania pod presją obiecywanej, wa- biącej rhagrody'ţ. Rozwój nauki dał - jak wiadomo - szerokie możliwości urabiania ludzi od niemowlęctwa, Cak, by chcieli rohić to, co robić bţdą musieli. Wtedy nie odczuwa się przymusu, acz- ra putorzy niemieccy uważają to użycie za pierwotne, powołując slę na rodowód etymologlczny siowa Freihelt. Pochodzi ono mianowicie od golyc- klego Frethals oznaczajqcego cziowieka, który nie nosi ohręczy na szyt, a za- tem nie jest nlewolnikiem. r5 Palrz H. D. Lasswell and A. Kaplan, Power anrl Socie^ty, Yale Univ. Press 19,i0, New Haven, s. 97. Podohnie Ch. Ray w dzlele The Slrlu fue of Free^dom (Stantord Untv. Press, Stanford 1958) uwaia, że wabtony ndgrodą także działa pod przymusem (s. 93). kolwiek zabiegi manipulacyjne, które się nań składają, mo- gły być postrzegalne. Daje to asumpt do rozróżnienia przy- musu subiektywnego, tj. przymusu odczuwanego jako taki, i przymusu obiektywnego, odczuwanego albo nie odczuwa- nego. To rozróżnienie okazuje się do naszych celów przy- datne, bo zwraca uwagę na to, że kto oponuje przeciw przymusom, w każdym z tych wypadków czyni to z uwagi n a i n n ą r e g u ł P m o r a 1 n ą. Zadawać przymusy zau- ważone to źle ze względu ţna z a s a d ę m i n i m a 1 i z a- c j i c i e r p i e ń, bo lutlzie na ogół przymusy akceptują z przykrością. Niezauważone przymusy nie mogą być przy- czyną cierpienia z tego tytułu, że są przymusami, toteż ta zasada tu nie działa, a wchodzi w rachubę p o s t u I a t s z a- cunku dla osoby ludzkiej jako takiej, którą nie można manipulować dla o,siągnięcia pewnych, oţtţcych jej celów. Warto przy okazji zaznaczyć, że przymus zew- nętrzny "zinternalizowany", o którym dużo mówią teraz socjologowie, a więc przymus zaakceptowany, lnoże nie przestać być odczuwany jako przymus. Chinki, które nieg- dyś, ulegając presji mody, krępowały sobie stopy, przyzna- wały jednak nadal, że mała nóżka kosztuje morze łez. Pojęcie wolności jest tak dziedzicznie obciążone, że w dalszych naszych rozważaniach będziemy się starali bez niego obywać, przeciwstawiając przymusowi nie wolność, lecz uprawnienie 14. Wydaje się to tym b,ardziej uzasadnio- ne, że walka o wolność toczyła się w dziejach zwykle w tych właśnie ramach pojęciowych, tj. jako walka o roz- szerzenie ludzkich uprawnień. Prawnicy narzekają wpraw- dzie na wielozruţczność tego słowa, jednakże wydaje nam się, że posługiwanie się nim stanowi pewien zysk. Z. Ziembiński w swojej pracy pt. Uprawnienie a obowią- zek pojmuje uprawnienie jako zabezpieczoną przez prawo możność działania. W tym sensie, jeżeli ktoś ma upraw- nienie do czegoś, ktoś inny ma obowiązek mu to upraw- nienie zagwarantować i poprzeć go, jeżeli mu się to upraw- nienie chce naruszyć 15. Uprawnienie i obowiązek są tutaj pojęciami sţkorelowanymi. Tak to rozumiał L. Petrażycki, a przed nim jeszcze J. Bentham. W naszych rozważaniach nie chcielibyśmy uzależniać 1ţ O. i M. Iiandlin w ksiąice pt. The Dlmensiona ot Ltberty (Harvard Univ. Press 1961j dollczają się 200 znaczeń słowa "wolność". 15 Z. Zlembifiski, Uprawnlenle a obowtqzek, Poznań 1962. 84 85 .~ uprawnienia od istniejącego prawa pozytywnego ls. Wal- cząc o ludzkie uprawnienia Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela walczyła dopiero o ustawodaw- stwo, które by je respektowało, te upraw- nienia zatem nie dawały się przez odwołanie do prawa defi- niować, bo jeszcze takiego nie było. Tą koncepcją opero- wało się, ilekroć się mówiło o uprawnieniach przysługują- cych k a ż d e m u, jak np. o prawie do życia, do minimum egzystencji itp., podczas gdy uprawnienia związane z pra- wem różniły się bardzo znacznie. W stanie Nevada czło- wiek jest uprawniony do czerpania zysków z rulety czy tlo rozwodu, w innych stanach nie. Uprawnienia otwierają tu po prostu wolną drogę, uchylając możliwość wywierania przymusu. Tak np. z prawem zawierania małżeństw wedle własnego wyboru i upodobania'ţ. Jest to zatem inna, szer- sza koncepcja uprawnienia, koncepcja nader ważna dla ko- goś, kto zajmuje się moralnością, bo podtrzymywana przez pewne roszczenia moralnego charakteru. Tytułem prowizorium przyjmiemy tu więc tę szerszą kon- cepcję, traktując definicję Z. ZiembińskietJo jako zwężony jej wariant. Według owej szerszej komcepcji X jest uprawniony w gru- pie G do działania D lub do posiadania P, gdy to działanie czy posiadanie nie natrafia w tej grupie na naganę ani klarę. W tym sensie uczeń jest uprawniony do zadawania pytań, nauczyciel jest uprawniony do zwrócenia uczniowi uwagi za niewłaściwe zachowanie. W sensie węższym X jest uprawniony w grupie G do działania D lub posiadania (czy do otrzymania) P, gdy istnieje w grupie G taki Y, któ- ry ma obowiązek zabezpieczyć mu możność działania D, za- pewnić mu posiadanie czy otrzymanie P. Tak to X jest uprawniony do dorocznego płatnego urlopu, jeżeli istnieje odpowiednia ustawa i odpowiednia władza wykonawcza. Tylko w tym sensie uprawnienie jednej strony jest obo- wiązkiem drugiej. Tylko w tym sensie stwierdzanie pew- nych uprawnień jest stwierdzaniem pewnych powinności. Ale niezależnie od obowiązujących ustţaw, z każdą rolą spo- łeczną związany jest pewien system oczekiwań, które uprawniają pewne zachowania, nie uprawniają zaś innych ţř Warto zwróció uwagę, że słowa law i right nie mają etymolog(cznie nlc wspólnego. Inaczej nasze "prawo" t "uprawntente". rr Głosi to prawo artykuł 16 Deklaracjt Praw z 1998 roku. zachowań, grożąc za nie jeżeli nie karą, to przynajmniej po- tępieniem. Wyłącznie jednak uprawnienia poparte przez władzę polityczną stanowią podstawţ do takich roszczeń, które mogą liczyć na wysłuchanie. Na tej zasadzie Bentham zaprzeczał istnieniu praw natury rozumianych jako upr,aw- nienia przyrodzone i uważał za istotne tylko uprawnienia polityczne. Obiegowe, pozaprawnicze, posługiwanie się koncepcją uprawnienia zmienia swoją treść w zależności od tego, czy mowa o uprawnieniach przysługujących tym, co mają wła- dzę, czy tym, którzy tej władzy padlegają. Gdy mowa o uprawnieniach rodziców w stosunku do dzieci i o tym, jak daleko sięgają, mowa zwykle o granicach dopuszczal- nego przymusu. Gdy mówimy o uprawnieniach dzieci w stosunku do rodziców, mówimy o tym, jak daleko mogą sięgać ich roszczenia. Z pierwszym wypadkiem mamy do czynienia np. wtedy, gdy pytamy, czy rodzice mogą zabie- rać drobne zarobki swoich dzieci, albo czy mogą karać je głodówką. Z drugim np. wtedy, gdy ipytamy do jakiego wie- ku dzieci mogą sobie rościć, by rodzice ponosili wszystkie koszty ich utrzymania. W obu wypadkach przyznanie uprawnienia jest sygnałem, dającym człowiekowi swobodę ruchów w danym ograniczonym zakresie. DWIE DEKLARACJE PRAW CZŁOWIEKA Próbując traktować liczbţ uprawnień jako wskaźnik auto- nomii jednostki i jej wolności w sensie braku przymusów, przyjrzyjmy się teraz porównawczo dwóm dokumentom hi- storycznym: Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1ţ89 roku i Deklaracji Praw opracowanej przez zespół wysoko wykwalifikowanych specjalistów z różnych krajów, pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych i ostatecz- nie uchwalonej w grudniu 1948 roku ls. Pierwszą rzeczą, rř W lislopadzie 1965 roku zwołana zoslała przez UNESCO w Oksfo,dzie konferencja na temat aktualnych zagadnień zwtązanych z Deklaracją I'raw Cztowieka uchwalonę w 1998 roku. "WBród problemów, które zastosowanie jej obecnie nasuwa, wymienić należy: mtejsce Deklaracji w ewolucji myśli - główule europejskiej i amerykańskiej - która ję inspirowaia, stanowlsko ja. kie przyjmują wobec niej narody Afryki i Azjf, które nie przyczyniły slę bez- poţrednio do jej opracowanta, trudnoścl, jakie wywołują jej interpretac?e I jej zastosowante w stosunkowo noweJ dziedzlnte praw ekonomicznych i spo- 86 8ţ ., która wpada w oczy, jest różnica w liczbie artykułów: w ostatniej bowiem wersji jest ich blisko dwa razy tyle. Choć każde uprawnienie do jakiegoś działania czy posiada- nia otwiera jakąś wolną drog4, nlożna pośród wymienio- nych w obu dokumentsch uprawnień wyróżnić takie, które nie nlają bezpośrednio do czynienia z uchylaniem jakiegoś przymusu, lecz stanowią przede wszystkim wyraz roszcze- nia sobie udziału w jakichś dobrach (prawo do nauki, do płatnedo urlopu, do opieki na starość) oraz uprawnienia o charakterze obronnym, w których obywatel się wyraźnie asekuruje przeciw jakimś niechcianyłn przymusom. Ze względu na temat naszego rozdziału te ostatnie uprawnienia będą nas interesować przede wszystkim. Deklaracja z 1'189 roku akcentuje - jak wiadomo - naj- silniej równość wobec prawa, f unkcjonowani.e wymiaru sprawiedliwości zgodnie z jego literą (art. 3 i 8), święte i nienaruszalne prawo własności, wolność sułnienia i wol- ność słowa. Odnośne uprawnienia mają właśnie ów obron- ny charakter, asekurujący człowieka (jak wiadomo nieefek- tywnie) przeciw przywilejom, niewłaściwie stosowanym przymusom prawnym, przeciw interwencji w świat własno- ści, przeciw ograniczaniu swobody wierzeń i wolności sło- wa. Należałoby tu jeszcze dodţać ogólne prawo do opierania się uciskowi. Deklaracja z 1948 roku wchodzi znacznie bardziej w szcze- góły. Przebiegniełny tutaj wedle kolejności artykułów te spośród nich, które zdają się mieć na względzie przede wszystkim wykluczanie pewnych form przymusu ls. Artykuł 4 wyklucza niewolnictwo w jakiejkolwiek po- staci oraz handel niewolnik,ami. Artykuł 5 wyklucza tor- tury, kary okrutne i poniżające. Artykuł 9 zabrania samo- wolnych aresztowań, uwięzień czy wygnań. Artykuł 11 żąda publicznych przewodów sądowych, w których zaczyna się od zakładania niewinności oskarżonego i zapewnia mu się należytą obronę. Artykuł 12 wyłącza samowolne wgląda- nie w życie prywatne człowieka i jego korespondencję. Artykuł 13 przewiduje swobodę poruszania się w obrębie łecznych, a wreszcie - gwarancje prawne, ktbrymi dysponuJe jednoetka w efektywnej realizacjt praw, jakie są jej przyznane". ("Iśiuletyn Polsklego Koiuitetu do Spraw IłNFSCO" marzec 1!ł66, s. 28-9). 'ř Palrz Ifumun Rights, materiały z sympozjutn UNFSC'O, Allan Wingate, Londou :,nd Naw York 1949, s. 273-280. każdego państwa, możność wyjezdżania z niego i możność powrotu. Artykuł 14 zapewnia każdemu prawo azylu w wy- padkach politycznego prześladowania, podczas gdy artykuł 15 nie pozwala nikomu odebrać narodowości ani odmawiać mu uprawnienia do jej zmiany. Artykuł 16 wyłącza naciski rodziców w sprawie małżeństwa ich dzieci. Obopólna zgoda stron zainteresowanych wystarcza. Artykuł 17 nie pozwala pozbawiać nikogo własności. Artykuły 18 i 19 żądają za- pewnienia kţxżdemu wolności sumienia, wolności wypowia- dania swoich opinii, szukania i przekazywania informacji przy pomocy wszelkich środków i ponad granicami. Artykuł 20 żąda swobody zrzeszania się i wyklucza przymus przy- należności do jakiegoś zrzeszenia. Artykuł 2'? mówi o za- pewnieniu swobodnego rozwoju osobowości. Artykuł 23 chce między innymi swobody w wyborze zawodu, swobody w przynależności do związków zawodowych, należytego za- bezpieczenia przeciw różnym forrnom ekonomicznej eksplo- atacji. Artykuł 29 powtarza za Deklaracją z 1789 roku, że ograniczać wolno swobody jednostki tylko w sposób prze- widziany przez prţxwo i tylko o tyie, o ile to jest koniecz- ne do należytego uszanowania uprawnień cudzych 20. Ten ostatni artykuł przyświeca, a przynajmniej przyświe- cać powinien stosowaniu kary przez wymiar sprawiedliwo- ści, czyli stosowaniu przymusu stanowiącego - jak wi,ado- mo - wielki rozdział saln dla siebie, rozdział pełen nęka- jących zagadnień. Nie wchodzimy w to, czy kolejne artykuły deklaracji ONZ są czymś więcej niż dezyderatami, które oczek.ują dopiero na realizację, tak jak to się dzieje np. z proklamowaną równością kobiet i łnężczyzn w ich uprawnieniach. Nawet gdyby to był postęp tylko w slerze łnyśli, postępu tego nie można by lekceważyć. W wielu zaś wypadkach ten postęp jest postępem nie tylko na papierze. Ktokojwiek uważa pommiejszenie przomocy za postęp, musi uznać np., że sto- sunki w rodzinie uległy w kulturze etaro-amerykańskiej ko- rzystnej pod tyln względem zlnianie. Nie wydaje nam się dziś możliwe składanie dzieci bogom w ofierze, praktyka skały tarpejskiej ani tzw. expositio dzieci niechcianych, sto- sowane w starożytności przez tych, którzy się chcieli ich yř O Deklaracji Yraw Cz^owieka i Obywatela i o Deklaracji ONZ z rokn 1948 plsai ostatnio T. Kotarblhski. (Patrz "Argumenty" z 4 października 1964 r.j. pozbyć. Zmuszanie małych dzieci do pracy w fabrykach, w wţarunkach opisanych przez Marksa, budzi dziś pow- szechne oburzenie i niektórzy do ludzkich uprawnień chcą dopisać uprawnienie do dzieciństwa. Od XVIII co najmniej stulecia rozlegają się głosy, że nie wolno młodych zmu- szać do małżeństwa wbrew ich woli. Przemoc fizyczna w postaci bicia jest gorąco zwalczana przez większość wy- chowawców. Jako fakt pozytywny cytuje się wzrastające w tej chwili u nas na wsi uniezależnienie dzieci od rodzi- ców z powodu możliwości zarobkowania w przelnyśle. Dawniej na wsi młody człowiek był osl rodziców zależny, do- póki nie przepisali na niego ziemi. To prowadziło do infan- tylizacji młodych, zaś jeżeli się tej zależności nie podda- wali - do kłótni, nierzadko prowadzących do zabójstwa. Jeżeli idzie o różnego rodzaju przymusy wywierane przez mężczyzn na kobiety, sprawa także ma się jak gdyby ku lepszemu. W kraju, gdzie jeszcze w XIX wieku wdowy pa- lono, wdowa została premierem rządu. Ale ten odosobnio- ny wypadek nie świadczy o zaniku męskiej supremacji, tak w Indiach jak i innych krajach azjatyck.ich, tych zwłaszcza, dla których islam jest jeszcze sprawą żywą. W okresie od 1893 do 1950 roku 56 państw świata przyznało kobietom ţprawo głosu w wyborach. Liczba tych krajów zwiększyła się między 1951 a 1967 rokiem o dalsze 53 krajów. Ale w Ame- ryce Łacińskiej np. kobieta zamężna angażując się do pracy musi mieć zgodę męża i nie ma prawa decydować w spra- wie przyszłości dzieci zl. Nawet we współczesnej Francji debata nad przyznaniem kobiecie zamężnej prawa do po- siadania własnego konta bankowego nie przebiegała bynaj- mniej w atmosferze jednomyślności. Mniej oczywiste są osiągnięcia w zakresie przymusów stosowanych przez przywilej ekonomiczny, władzę politycz- ną i presję opinii publicznej na jednostkę. Eksploatacja w różnych krajach trwa nadal. Władza polityczna ogranicza na różne sposoby wolność słowa, wolność zrzeszeń, swobodne poruszanie się po świecie. Żak śred- niowieczny mógł wędrować z Polski do Padwy nie molesto- wany o paszport zagraniczny czy wizy. Planowanie stało się koniecznością, która musi pociągnąć za sobą przymusy zagrażające np. wolnemu wyborowi zawodów. Nauka lada moment uczyni wyznaczanie płci noworodków możliwym, a wtedy polityka demograficzna, licząca się z właściwą pro- porcją płci, może wzbronić komuś posiadania córki, jeżeli kontyngent na dany rok został już wyczerpany. Jeszcze w XVIII stuleciu można było chorych psychicznie przyku- tych do ściany drażnić dla przyjemności. Kara śmierci - przemoc najjaskrawsza, jest dziś przedmiotem licznych dy- skusji i w większości krajów zachodniej Europy jest uznana za karę niedopuszczalną. Ale w różnych krajach Europy i północnej Afryki stosowano i stosuje się nadal w naszym stuleciu wymyślne tortury. Rozwój motoryzacji dał czło- wiekowi pewne poczucie niezależności, ale ten sam rozwój ograniczył ruchy pieszego na ulicy, który może przejść na drugą stronę tylko w punktach określonych. Uwolnienie jednych od przymusu pociąga za sobą często przymus w odniesieniu do innych. Tak to dzieje się w pra- wie, które uciska jednych po to, żeby innych od ucisku uwolnić. "Prawdą jest - jak pisze A. Rapoport - że wol- ność działania może przysługiwać człowiekowi tylko z na- rzuconymi przez społeczeństwo ograniczeniami, których nie można uniknąć. Ale wolność jednostki myślenia i odczuwa- nia może być absolutna" 22. Presja opinii publicznej na jednostkę zmniejsza się wraz z urbanizacją i z ograniczaniem wolności słowa. Przedsta- wia to czasem zyski, czasem straty. Ograniczanie wolności słowa nie pozwala dać publicznego wyrazu potępieniozrl za- służonym. W rozdziale VI swojej Deontologii Bentham pi- sał: "Wolţność prasy stanowi najpatężniejszą dźwignię, któ- rą rozporządza sankcja moralna". WNIOSKI MORALISTY We wszystkich naszych dotychczasowych rozważaniach zakładaliśmy za cytowanymi autorami i dokumentami, bę- dącymi owocem kolektywnego wysiłku, iż przymus jest rzeczą złą z 4lwóch względaw. Jest rzeczą złą dlatego, że ludzie źle przymus znoszą, co wprowadza w grę zasadę za- =1 Jeanne Chaton, Prawa koóiet w śwlecle wspólczesnym, "Biuletyn Polskie- go Komitetu do Spraw UNESCO", grudzień 1968. := Rapoport, FicJhts, Games and Deboles. The Unlv. of Michigan Press 1960, s. 346. 9Q 91 braniającą przysparzania ludziom cierpienia. Jest rzeczą złą, bo jak mówił Locke: "Nikt nie może drugirn przewo- dzić", W tym wypadku chodzi o wspomniane już poszano- wanie dla autonomii jednostki, poszanowanie dla godności człowieka jako takiego, człowieka, którego podleganie cu- dzej mocy poniża. Tylko tym, że się w zasadzie przymusu nie aprobuje, można wytłumaczyć potrzebę usprawiedliwiania się z prób jego stosowań przez jednych oraz warunki stawiane temu stosowaniu przez tych, którzy mieli raczej przylnusowi pod- legać niż go stosować. A więc, jak sobie przypominamy, przymus bywał dopuszczany, gdy chodziło o zapewnienie człowiekowi dóbr bezspornych, życia, zdrowia, wykształce- nia oraz o ochronienie go przed bezspornym złem, jakim jest np. utrata niepodległości kraju, w którym żyje. Z tych to względów uważało się przymus szczepień ochronnych czy przymus szkolny za usprawiedliwiony, a także przymus służby wojskowej, która chroni przed ewentualnym złem obcej agresji. Przymusy dokonywane dla uniknięcia bez- spornego zła były zawsze bardziej obronne niż przymusy w narzucaniu pewnych dóbr: łatwiej bowiem w tym ostat- nim wypadku o nierozstrzygalne różnice opinii. Toteż nie- którzy tylko w bardzo ograniczonych wypadkach pozwala- ją na ;przymusowe uszczęśliwianie ludzi, przywodząc ma pamięć powiedzenie Hólderlina, który ostrzeqał że łatwo uczynić życie piekłem qdy się par force chce uczynić je raţem. 'ţuż nie do kategorii zapewniania bezspornych dóbr, ale do kategorii konieczności zalicza się niekwestionowane przez nikogo przymusy podatkowe, choć mogą stanowić one niezbędne środki dla realizowania dóbr bezspornych. Tutaj Deklarţxcja I'raw z 1789 roku żądała tylko, by te podatki były zaakceptowane przez wszystkich obywateli. O ko- niecznościach miały zatem wyrokować jakieś ciała kolegial- ne. Na przymus służby wojskowej powoływali się ci, którzy zezwalali na przymus tylko w wypadku gdy miţał nas chro- nić przed jeszcze większym przylnusem, będącym zwykle udziałem krajów podbitych. Podczas gdy wypadało się tłu- maczyć ze stosowanych przymusów, uprawnienia nie wy- magały usprawiedliwień i jedyną stawianą im zaporą był wzgląd ma naruszanie uprawnień cudzych. To zaś zderzanie się uprawnień nie należy w życiu społecznym do rzeczy rzadkich i wymagałoby ono jeszcze jakiejś uznanej hierar- chii ważności, która by pozwoliła dawać pierwszeństwo jednym wobec drugich. Trzeba stosować przymusy w sto- surxku do jednych, by zapewnić bezsporne dobra drugim. W XVIII wieku ludzie udający się w podróż spisywali przed wyjazdem testament. Zamykanie złoczyńców przyczyniło się do wzmożenia poczucia bezpieczeństwa podróżnych. Za- kaz posługiwania się wzaskliwie głośnikiem po godzinie dziesiątej ma, ograniczając wolność jednych, zapewnić spo- kój innym. Ograniczenia w sprzedaży alkoholu mają na celu ochronę zdrowia pijących i ich potomstwţa. To wypa- dek konfliktu wartości jednej i tej samej osoby. Konflikt ţmiędzy wolnością od przymusu a równością podkreślał je- szcze D. I-lume twierdząc, że utrzymać można równość tyl- ko kosztem wolności, swoboda ruchów dana ludziom prowa- dzi bowiem szybko do nierówności. T. Kotarbiński w swoim artykule o idei wolności, wolność i równość przyrównuje do dwóch gryzących się suk uwiązanych do tego samego zaprzęgu. , ...Równość najłatwiej się osiąga przemocą, wol- ności przeciwną, a wolność, prowadząc do jednego niby swobodnego startu, claje nierówność w wynikach tecło star- tu w sytuacjach końcowych"2s. Trzeba wybierać -ţjak su- gerował Tocqueville - I'egnlite dnns la servitluie czy I'ine- galite dans ln Iiberte 24. lFumP, jak wiaţdomo, poświcţcał równość dla wolności, J. Bentham, który wierzył w dobrego prawodawcę i w potęgę mądrej legislacji był skłonny wol- ność poświęcać dla poczucia bezpieczeństwa. Niektórzy przez odpowiednie zabiegi definicyjne zacierali te bolesne konflikty. I tak np. Montesquieu w Duchu praw pisał, że "Wolność polityczna to spokój duszy zrodzony przez mnie- manie, które ktoś posiada o swoim bezpieczeństwie". W po- dobny sposób Bentham zlewał czasem te dwa dobra traktu- jąc wolność o d jak.o zabezpieczenie p r z e d i jako odga- łęzienie bezpieczeństwa. Pisarze, którzy rozważali wolność od przymusów, rzadko doceniali konfliktowość ludzkich uprawnień, nieusuwalną także i w ustroju, który znosił własność prywatną. Takie ţ' Ideo wolnaścl, w: Wybór plsm, t. I, s. ,485. fţ De la dţmocra(ie en Amerique, l. I, s. 91. 92 93 zderzenia ujawniały się np. w próbach uzgodnienia granic przemocy stosowanej przez rządzących z granicami uzasad- nionych roszczeń zgłaszanych przez rządzonych. Te zderze- nia miał na myśli Kant, gdy zalecał, by przy ustanawiaţniu praw obierać zawsze takie stanowiska, które zarówno rzą- dzący, jak i rządzeni mogliby zaakceptować. "Liberał praw- dziwy - pisał T. Kotarbiński - domaga się od-rządów tego, czego sam gotów by przeciwnikom udzielić w przypadku dojścia do władzy" zţ. Deklaracje praw, do których się odwoływaliśmy, spełnia- ły w różnym stopniu ten postulat dodając czasem do for- mułowanych roszczeń zastrzeżenia stanowiące furtki dla rządzących, furtki czasem niebezpieczne. ţ.ądając wolności słowa, druku itd. Deklaracja z 1789 roku zastrzegała się, że to uprawnienie przestawało działać w wypadkach nad- użyevania tej wolności, określonych przez prawo. Własność przestawała być święta, gdy jej konfiskaty domagała się z całą oczywistością konieczność prawnie stwierdzona, i pod warunkiem uprzedniego sprawiedliwego odszkodowa- nia. Te zastrzeżenia znikają w Deklaracji z 1948 roku. Zasadniczą sprzeczność między potrzebami człowieka a wymaganiami "kultury" dostrzegał Freud, hipostazując kulturę jako złowrogą siłę ujarzmiającą ludzkie popędy. Widział ją także za Freudem E. Fromm. Gdybyśmy mieli zebrać te uprawnienia, o które troszczą się najbardziej współcześni pisarze zajmujący się tym te- matem, wypadałoby - jak się zdaje - wymienić trzy na- stępujące punkty: 1) uprawnienie do prywatności zagrożone przez ostatnie wynalazki techniczne, a także wglądanie w osobistą korespondencję itp.; 2) uprawnienie do rzetelnej informacji zagrożonej z kolei przez opanowanie prasy i in- nych źródeł informacji przez różne potężne siły: państwo, syndykaty dziennikarzy, trusty, związki zawodowe; 3) upra- wnienie do swobodnej ekspresji. TZW. WOLNOSC POZYTYWNA Wspominaliśmy na początku tego rozdziału o tym, że obok dyskutowanej przez nas wolności w sensie braku przymusów, mówi się często o wolności jako dobru, które řř Op. cit., s. 502. się posiada albo nie posiadia, jakohy niezależnie od ich obecności czy nieobecności. .lest to jakaś wolność w liczbie pojedynczej, podczas gdy w wypadku wolności od przymu- su można rnciwić o wolności w liczhie mnodiej, jak to czyni np. język angielski, posługując się terrninem liberties w od- różnieniu od freedom. Tyleż bowiem jest wolności co ro- dzajóţy uprawnień. "Wolność pozytywna - pisze E. Fromm - polega na ţ spontanicznej aktywności całej zinteGrowanei osobowoś- ci" 2a. Jest to -- jak głosi w duchu Fromtna cytowany już przez nas Ch. Bay - harmonia panująca między podstawo- wymi motywami człowieka a jego przejawiającym się na zewnątrz zachowaniem, harmonia, która pozwala dać pełny wyraz osobowości z7. Przypomina to pewne intuicje sformu- łowane już przez Arystotelesa, ktciry mówił o działaniu wo1nym, gdy jego początek tkwił w nas samych. 'ra wol- ność właśnie jest wolnością w liczbie pojedynczej (free- dom). Jest to, jak dalej wyjaśnia Fromm, wolność bycia sobą, zaś wymieniana w definicji spontaniczna aktywność to aktywność, którą można obserwować najlepiej u dzieci i artystów, a która stać się winna udziałem każdego. Jest to aktywność płynąca z naszego autentycznego "ja", aktyw- ność dla samej aktywności. Osobowość totalna z kolei to osobowość nie rozdarta między naturą a rozumem, osobo- wość bez wewnętrznego cenzora. "Wolność od", czyli wol- ność od presji zewnętrznych, realizować się miała - zda- niem Fromma - dopiero wtedy, gdy człowiek osiągał wol- ność bycia sobą, gdy jego ideały stawały się j e g o idea- łami. Pozytywna wolność osiągana, według Fromma, przez te- go, kto dawał wyraz swemu autentycznemu "ja", była wa- runkiem niezbędnym wyzwalania się od presji zewnętrz- nych 2s. Uprawnienie do wyrażania myśli mialo jakieś zns- =ř The Fear ol Freedom, s. 222. rT Oprócz wspomnianej u Baya koncepcji wolnośct, ţutur odróżnia jeszcze wolność jako względną nłeobecność niedostrzegnlnyrh przymusów zewnę- trznych i wolność jako wzylędnq nicobecność dostrţeg:,oych przymusów zew- nęlrznych. Dziecko cieszy się w szczeyólnym siupniu w ln.>ściq pozylywnţ. ma za5 minimalnd wolność polegajqc.ł na nieobecności nio d,ţstrzeganych przy- musów, proces wychowania bowiem polega na fch aW sowauiu. f8 Można - przectwnie - powiedzieć, że wulnoś: od przym.ţsów zewnę- trznych pozwala nam dopieco być sobq, dać wymz swujemu aţ.entycznemu mla.,. 94 95 czenie tylko wtedy, gdy się było zdolnym do samodzielnego myślenia. Koncepcja pozytywnej wolności I^romma jest daleka od spełniania postulatu operatywności, nie rozporządzamy bo- wiem żadnymi kryteriami, które pozwoliłyby nam odróżnić, kiedy mamy do czynienia z aktywnością będącą wyrazem całej zintegrowanej osobowości, a kiedy nie. Toteż nie cytowalibyśmy jej w ogóle, gdyby rozważania Fromma nie kwestionowały w dalszych partiach cytowanej książki pew- nego założenia, które przyjmowaliśmy w dotychczaso- wych rozważaniach, bynajrnniej w tej sprawie nie odoso- bnieni, a mianowicie założenia, że wolność oci presji zew- nętrznej, w naszej przynajmniej kulturze, jest uważana za dobro, o które warto walczyć i za które n,awet warto umie- rać. Tytuł książki Fromma zapowiadał już stanowisko przeciwne. By to stanowisko zrozumieć, musimy za autorem wejść w pewne rozważania historyczne. W średniowieczu - we- dle dość stereotypowego obrazu Frornma - człowiek nie był wolny. Pozycja jego była zdeterminowana przez stan, w którym się urodził. Trwał on zwykle do śmierci w miej- scu urodzenia, ubierał się tak, jak przystało jego stanowi. Jeżeli należał do gildii, podlegał różnym jej rygorom. Ale człowiek nie czuł się osamotniony i nie czuł przymusów, bo nie miał świadomości własnego "ja". Wolność od tra- dycyjnych powiązań, do której przyczynił się wţalnie kapi- talizm, wyzwalając indywidualną przedsiębiorczość ekono- miczną, przyniosła jednocześnie człowiekowi poczucie bez- I radności i niepokój zg, Żeby te przykre doznania pokonać, człowiek zaczął szukać oparcia, gnany przez głód uległości, głód podporządkowania się jakiemuś potężnemu autoryte- towi, wtopienia się w jakąś grupę, której się chciał poddać, pragnąc w niej jednocześnie dominować, pęd do dominacji bowiem jest objawern słabości, nie siły. W ciągu lat dzie- lących Lutra od Kanta zwierzchność, której chciał podle- gać, ulegţała internalizacji, aż zwycięstwo klasy średniej doprowadziło do zastąpienia autorytetu zewnętrznego przez autorytet wewnętrzny, czyli sumienie. Było to pozorne tyl- f" Swiudectwem tej bezradności i poczucia nlemocy było dla Promma, mie- dzy (nnyml. powodzenle Mtckey Mouse. Ale zamiłowanie do wţtków taktch, jak zwycięstwo matego, ntc nie znaczącego stworzenia nad dużym, ma bar- dzo stare tradycje, sięgajace w Europle BaJek Ezopa. ko zwycięstwo wolności, ten clłos sumienia bowienr nie był własnym głosem, a uzyskana wolność była tylko wolnością od pewnych nacisków, na rzecz innych dobrowolnie szu- kanych. Tymczasem tylko owa wolność pozytywna mogła człowieka wyleczyć z owego poczucia osamotnienio i bez- radności, wiążącego się z przecięciem pępowiny łączącej nas z innymi, przywrócić tę łączność przeţ prac:c; i miłość. Sympatyczny marzyciel nie clostrzegał, że czy,nnikiem in- tegracyjnym może być także nienawiść. Książka Fromma nie przekonała nas zulrelnicţ. c)pis śred- niowiecza pod względem realizowanej w nim wolności jest nader uproszczony. Brak świadomości własnego "ja" w śred- niowieczu postulowany jest całkowicie na kredyt. Myślę, że z Wyznań św. Augustyna czy z listów Ahelarda i Ilelo- izy ta świţadomość dałaby się niewątpliwie odczytać. Opis głodu uległości spowodowany indywidualizmem, który niósł jakoby ze sobą rozwój kapitalizrnu, to domniemany rozwój Niemiec, w których dojście do hitleryzmu stanowi ciągle żywy temat dla emigrantów niemieckich. Tam miał panować 2en pęd do uległości i zarazem do dominacji, apisany np. w powieści H. Manna pt. Poddany i w zna- nym zbiorowym dziele pt. The Authoritarian Personality. Kapitalizm angielski, jak to ktoś już słusznie zauważył, nie prowadził bynajmniej do szerzenia postaw opisanych przez Fromma, co podważało w punktach istotnych jegc wywody. Głodowi uległości opisywanemu przez Fromma można z równym oparciem o fakty przeciwstawić głód niezależności. Gdy stoicy głosili, że jeclynym dobrem są dobrs moralne, bo tylko tych dóbr nikt odebrać nam nie może, kierowali się głodem niezależności zarówno od losu, jak i od ludzi. Tyran mógł skazać na śmierć czy wygnanie, ale nie mógł odebrać człowiekowi możności zachowania się z godnością. Obroną przeciw poczuciu, że się podlega przymusowi, było u tychże stoików zalecenie, by chcieć tego, co się staje, co nie likwidowało obiektywnego istnie- nia przymusu. Engelsowsk:a wolność jako zrozumienie ko- nieczności szła w tym samym kierunku. Kapitalizm bywał dla wielu szukaniem niezależności po- przez pieniądz. "...Nie zapomnij nigdy zachować kilku gro- szy z zarobku po obliczeniu i zaspokojeniu wszelkich wy- datków - pisał B. Franklin - wtenczas dosięgniesz szczytu szczęśliwości, a n i e p o d 1 e g ł o ś ć [podkreśl. M.O.] btţ- 7 - Normy rooraloe / / dzie twoją tarczą i puklerzem, twoim hełmem i ţtwoją ko- roną" gř. Ileż to razy chwalono handel za to, że może nie stawiać nad człowiekiem żadnego zwierzchnika, ileż razy przed uspołecznieniem wolnych zawodów zalecano je i obierano z tych samych powodów. Było to szukanie "wol- ności od", ucieczka od przymusu, jaki może wywierać czło- wiek rua człowieka. O tę samą wolność chodziło Frommowi, gdy tęsknocie do wolności zaprzeczał mówiąc o potrzebie podporządkowania się i uległości. W pewnym tylko rodzaju wolności Fromm mógłby zna- leźć jakieś oparcie dla tezy, że wolność nie zawsze jest ludzką potrzebą i że człowiek czasem ocl niej ucieka. Jest to mianowicie wolność decyzji. "Kto ma wolność wyboru, ten ma związaną z nim udrękţ" (Wer die Wahl hat, hat die Qual) - głosi znane niemieckie powiedzenie. Ilcieka się, ]-'aţwiadomo, od decyzji, bo wymaga wysiłku i zagraża odpowiedzialnością wobec samego siehie i innych, tj. in- nymi słowy - potępieniem, jeżeli wybór okazał się zły. Tak to np. niejeden woli, żeby wyboru zawodu dokonały za niego zbieg okoliczności czy wola rodziców, by w razie przegranej siebie nią nie obciążać. Jednakże ucieczka od tak rozumianej wolności nie ma nic wspólnego z rozwojem kapitalizmu i trzeba ją raczej przypisać pewnym czynnikom osobowościowym. Jeżeli ta ucieczka od odpowiedzialności poprzez uchylanie się od decyzji nabieria masowego cha- rakteru, to należy ją przypisać pewnym czynnikom spo- łecznym, jak np. stosowanym w danym społeczeństwie sankcjom, które człowieka obezwładniają. Wtedy, kto może stara się decyzję na wyższy szczebel hierrchii biurokra- tycznej przerzucić. Natomiast wolność od przymusu jest w dţalszym ciągu przedmiotem pragnień ludzkich i w dal- szym ciągu musi usprawiedliwiać się ten, kto go stosuje. W 1935 r. T. Kotarbiński mówił o współczesnym z ducha miłośniku wolności, który kocha wolność nie dlatego, by pełna była grzechu, lecz dlatego, że nieskończenie ponętna, a bez niej życie traci wszelki urok. Jeżeli jednak Fromm, mimo swoich rażących uproszczeń i wątpliwych generalizacji, stał się autorem tak popular- nym, to być może dlatego, że podkreślając bezradność współczesnego człowieka w wielkich organizacţac pań- ae petrz mole MoraJnobć mJeszczańeka, Ossolineurp 1958, s. 75. stwowych podjął wątek występujący już u różnych pisarzy i ący, jak się zclaje, pewne uzasadnienie w rzeczywi- stości. Tylko ta bezradność nie jest bezradnością charakte- ryzującą wyłącznie kraje kapitalistyczne. Jest to bezrad- ność wobec wielkiej polityki, środków przymusu, jakimi rozporządza dzisiaj władza polityczna, bezradność wobec wielkiego aparatu biurokratycznego i bezduszności wymia- ru sprawiedliwości (w literaturze Kafka, Durrenmatt). Przypominamy sobie, że reguły etyczne usiłujemy w na- szych rozważaniach porządkować według dóbr, któţe chronią, nie wnikając w zagadnienia genetyczne i uchyla- jąc pytanie, czy były one z intencją ochrony tych dóbr tworzone. Jeżeli przez dobro rozumieć coś, co stanowi przedmiot ludzkich pragnień, to trzeba tu od razu zazna- czyć, że idzie tu tylko o te dobra, które z pewną pow- szechnością uznawane są w danej grupie za takie. Choć niejeden poczytuje żądzę władzy za powszechną, nie jest ona w kulturze euro-amerykańskiej dostatecznie aprobo- wana, by władza stanowiła jakiś przedmiot ochrony. Wręcz przeciwnie, zapoznaliśmy się już z postulatami stanowiący- mi jej ograniczenie. Wolność, bezpieczeństwo i godność ludzka - to były te główne dobra, które znajdowały sobie w cytowanych przez nas postulatach ochronę. Dwa pierwsze z tych dóbr nie- którzy poczytują za dobra podstawowe, ponieważ ich po- siadanie stanowi warunek niezbędny cieszenia się wszelki- mi innymi - pozamoralnymi dobrami. "Wolność - jak pi- sze Ch. Bay - jest glebą potrzebną do pełnego rozkwitu innych wartości" 31. W tej samej sytuacji znajduje się, je- go zdaniem, bezpieczeństwo, które nam daje przekonanie, że będziemy mogli naszymi dobrami cieszyć się nadal. Po- gląd Baya zawiera sugestię jakiejś ogólno-aksjologicznej stratyfikacji dóbr. Jaka byłaby tu rola wartości moral- nych - to pytanie, do rozważenia którego będziemy doj- rzali dopiero w ostatnim rozdziale naszej książki. ţ; ţ"ţY,. , : ţ'rţ::-::': sţ`.. " a1 The Sfructure ot Freedom, s. 19. 7v V NORMY MORALNE W OBRONIE PRYWATNOSCI AKTOALNOSC ZAGADNIENIA Analiza pojęcia wstydu, o którą potrąciliśmy w zakoń- czeniu III rozdziału, pominęła jeszcze jedną funkcję cza- sem wstydowi przypisywaną, a mianowicie funkcję obrony prywatności. Postulaty, które się z tą sprawą wiążą, można by podciągnąć pod rubrykę reguł nakazujących sza- cunek dla człowieka, tj. postulatów rozważanych w III roz- dziale, ale pewne względy, które się w toku naszych roz- ważań ujawnią, przemawiają za tym, żeby potraktować je osobno. "Uprawnienie do prywatności - pisze jeden z autorów zbiorowego dzieła pt. Freedom and Control in Modern So- ciety - należy do najważniejszych ze wszystkich upraw- nień. Jest ono jednocześnie najbardziej zadrożone i naj- mniej uwzględniane w naszych czasach" 1. W konstytucji PRL artykuł 74 (punkt 2) głosi: "Ustawa ochrania nienaruszalność mieszkań i tajemnicę korespon- dencji. ţeprówa zaiiie rewIżII omowej dopuszczalne jesi ţedynie w przyp,adkach określonych ustawą". Zaś w arty- kule 253 (ő 1) obowiązującego dotąd kodeksu karnego z 1932 roku czytamy, że "czynem przestępnym jest przyłą- czanie się bez uprawnienia do przewodu służącego do po- dawania wiadomości". Za dokonanie tego czynu grozi czło- wiekowi kara aresztu do lat dwóch lub grzywna. 1 Th. I. Cook, Indywidual Liberty lo Day-Challenger and I'rospe, t, w: Fteedom and Control In Modcrn Sociely, N. York 1954, s. 190. Temat, który poruszamy, należy do tematów nader aktualnych, cytowany bowiem głos jest jednym z licznych, które ostrzegają, że prywatność jest w tej chwili dobrem szczególnie zacţrożonym. Zagraża jej rosnąca gęstość za- . ludnienia, która - między innymi - powoduje w krajach o niedostatecznie rozwinigtym budownictwie mieszkanio- wym dokuczliwe tłoczenie się ludzi pod jednym dachem. Rosnąca szybkość i łatwość komunikacji zmniejsza glob ziemski. Ptotka osobista roznosi się z niebywałą szybko- ścią. Ale szczególnie zagrażają prywatności wynalazki tech- niczne umożliwiające poddlądanie cudzego życia, wynalaz- ki takie, jak podsłuch, magnetofon, teleobiektyw, szyby jednostronnie przezroczyste, fotografie bez wiedzy fotogra- fowanego, aparaty do sprawdzania czyjejś prawdomówno- ści, czyli tzw. policlrafy. A dodać należy do tego wszyst- kiego głód sensacji dziennikarzy, zobrazowany np. przez film Dolce vita, ich natarczywe polowanie na szczegóły ży- cia osobistego mężów stanu, znanych artystów i uczonych czy gwiazd filmowych, polowanie, którego ofiarą miała paść Marylin Monroe. Cytowany już Las.swell dołącza do tej listy środki chemiczne nakłaniające ludzi do nader osobi- stych wyznań, których osoba poddana ich działaniu w ogó- le później nie pamięta, a także hipnozę, która może zmu- szać ludzi do czynów poniżej ich godności 2. Vance Packard w swojej książce pt. The Nalsed Society (Obnażone społeczeństwo) wymienia szereg czynników, które wpływają na zanik prywatności w USA. Są nimi na przykład rozrost życia organizacyjnego, wzmożona urbani- zacja, wzrost przestępczości, który sprawia, że sami oby- watele domagają się rozszerzenia kompetencji policji, wzrost zatrudnień zależnych od Pentagonu, które wymaga- ją świadectwa prawomyślności (clearance), nieustające zimne i gorące wojny; mnożące się wraz z zamożnością różne formy ubezpieczeń, które pociągają z kolei za sobą kontrolę klienta przez towarzystwa ubezpieczeniowe s. W tych alarmujących głosach występujących w obronie prywatności, trzy jej interpretacje nie wydają mi się nale- życie rozróżnione. Ił. D. Lasswell, Thc 'I'hreal lu !'rivary, w: (:onllirt ol l.oyalth^s, ed. K. M. Maclver, Itarper and Arothers, N. York i Londyn 1952. ' V. Packard, The Noked Sooiely, wyd. III, Pocket Cardinal Edition 1965. 100 1ţ1 TRZY WARIANTY PRYWATNOSCI 1. Obrona prywatności może być obroną uprawnienia do okresowej samotności zagrożonej w stłoczonych mieszka- niach, w przeciążonych ludźmi środkach koliiunikacyjnych. Zwracano już uwagEţ na to, że ludzie wchodzący do kolej- ki podziemnej wiozącej ich do pracy i mający możność wyboru miejsca dają pierwszeństwo miejscom najbardziej izolowanym. Panuje tu jakby niechęć do rozInów, odgra- dzanie się od ludzi gazetą. Własne auto, pośród wielu in- nych względów, cenione jest i za to, że izoluje człowieka w zamkniętym pudełku. f.. Mumford rysuje apokaliptyczny obraz życia wielkomiejskiego przepowiadając, że nieba- wem ubikacja stanie się jeclynym miejsce:ln, gdzie człowiek będzie mógł zaznać chwilę samotności. Wiaclomo, że nie- które dzieci źle znoszą ciżbę rówieśników w przedszkolu. Wi,adomo, że zwierzęta stłoczone stają się w stosunku do siebie wzajem bardziej agresywne, chociażby nie zagraża- ła im z powodu tego zagęszczenia zmniejszona ilość poży- wienia. J. P. Sartre wyzyskuje motyw lęku przed przymu- sową stadnością w sţţ,,ojej sztuce Przy drzwiach zamknię- tych. W filmie japońskim Kobieta z wydm skazanie czło- wieka na wieczne, niechciane towarzystwo przejmuje wi- dzów dodatkową grozą. W filmie Eroica przymusowa stad- ność w obozie doprowadza człowi.eka do samobójstwa. Tej izolacji od ludzi służy zastrzeżony adres czy telefon, niepi- sany, ale przestrzegany w wielu krajach zakaz, by nie tele- fonować do luclzi, zwłaszcza w sprawach zawodowych w dni świąteczne, kiedy to izolacja stanowi warunek nie- zbędny odpoczynku. W tym punkcie wypada poczynić istotne rozróżnienie, mianowicie odróżnić samotność i osamotnienie. Mieszając te dwie rzeczy ktoś mógłby powiedzieć, źe obrona prywat- ności niezgodna jest z notowanym przez badaczy życia społecznego narzekaniem na osamotnienie, na to, że ludz- kie stosunki, zwłaszcza w większych ośrodkach miejskich, przestają być osobiste, podlegają "urzeczowieniu", że czło- wiek na próżno wygląda kogoś, kto by się nim zaintereso- wał, że ludzie nieraz rozpaczliwie szukają sposobów, by zwrócić na swoje indywidualne losy uwagcţ. Stadność nie może być lekarstwem na tę chorobę, bo można być osamot- nionym wśród ludzi i żądaţnie, by człowiek miał możność iţolacji, gdy ţtego poţtrzebuje, nie jest niezclodne z jego po- trzebą pawierzenia się komuś, uzyskania jakiegoś głębszego z ludźmi porozumienia. Ani stadność, ani wzmożona kontro- la tej potrzeby nie może zaspokoić. Kontrola rozciągnięta przez podsłuch czy teleobiektyw jest, rzeczywiście, w pew- nym sensie przejawem zainteresowania się człowiekiem, ale nie jest tym zainteresowaniem, o które idzie temu, kto szuka bratniej duszy. 2. Artykuły prawa zapewniające nienaruszalność miesz- kań strzegą prywatności już nie jako uprawnienia do okre- sowej samotności, lecz jako zabezpieczenia się przeciw abcej kontroli iprzynajmniej we własnym domu. "Mój dom moją twierdzą" - mówią - jak dabrze wiadomo, Anglicy. William Pitt - minister angielski - przemawiając w par- lamencie w 1336 roku powiedział: "Najbiedniejszy czło- wiek w swojej chacie może się przeciwstawić wszystkim siłom zbrojnym Korony. Jego chałupa może się chwiać, jej dach może grozić zawaleniem, wiatr może dąć przez szpa- ry, burza i deszcz mogą doń przenikać, ale Król angielski do niej wejść nie może; żadna z jego sił zbrojnych nie od- ważyłaby się przeksaczyć progu zrujnowanego domostwa"4. Ten brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu dał nam się we zţnaki w czasie akwpacji niemieckiej, .kiedy ţto od- głos ciężkich butów na schodach zapierał oddech w trwoż- nym oczekiwaniu. Kto ma nieszczęście być dostatecznie ważną osobistością, by obawiać się podsłuchu, ma także spokój domowy naruszony. Ta kontrola nie musi się oczy- wiście ograniczać do domowego ogniska. I'rywatność w sen- sie jakiejś amonimowości może być narusr,ana i poza nim. W 1963 roku w New Yorku zainstalowano ukrytą ka- merę w umywalni pewnej instytucji przemysłowej, by wy- śledzić, kto pokrywa jej ściany pornograficznymi rysunka- mi. Kamera robiła zdjęcia wchodzących co 3 sekund. Gdy zatrudnieni przypadkowo odkryli jej obecność, zagrozili strajkiem 5. Specjalny opór budzi stosowanie wspomnianych już aparatów zwanych poligrafami, ponieważ równocześnie wykreślają kilka krzywych. Badanemu zadaje się szereg pytań, z których jedne są zupełnie obojętne, inne drażliwe. Równocześnie aparat notuje zmiany oddechu, zrniany w 1'atrL M. F3renton, The Privacy Invaders, Crest Book, lţI. York 19,64, s. 1,73.. ţ Tayże, s. 17Z. 102 ţ 103 , ţ;rzewodnictwie słabego prądu elektrycznego, co zależne jest od wydzielania gruczołów potowych, zmiany w ukła- dzie krwionośnym. Ta technika znalazła podobno w Ame- ryce szerokie zastosowanie przy przyjmowaniu do pracy. Nawet małżonkowie posądzający drugą stronę o niewier- ność do tej techniki się odwołują. Choć Lasswell narzeka, że w Ameryce niebawem trudno bţdzie coś ukryć, ludzie w tym kraju moclą - jak wiadomo - podać w hotelu byle fikcyjne nazwisko, nikt bowiem żadnego dokumentu od nich nie wymaga. W' clorszej sytuacji był Stiller z po- wieści Frischa, który chciał zacząć nowe życie pod nowym nazwiskiem, co mu czujna kontrola policji stale uniemoż- liwiała. 3. W trzecim rozumieniu, najbliższym ochronie godności dyskutowanej w rozdziale poprzednim, kto broni swojej prywatności, broni się przed ludzką ciekawością, przed nieuprawnioną poufałością, niedyskrecją, brakiem delikat- ności. I.asswell w cytowanym artykule zwraca uwagę, że znajomość cudzego życia może być podstawą dla uzyski- wania władzy nad człowiekiem. Istotnie trudno wątpić, że niedyskrecja może nieść podobne do kontroli zagrożenie. Wszak odsłonięcie rąbka życia intymnego ministra Profu- mo, a mianowicie ujawnieaie jego romansu, którego istnie- niu zaprzeczał, strąciło do z zajmowanego stanowiska. Ale nie zawsze protestujemy przeciw wtargnięciu do czyjegoś życia dlatego, że ta interwencja może okazać się niebez- pieczna. Anna Philipe, wdowa po Gerardzie musiała nie- dawno wystąpić o konfiskatę numeru "France Dimanche", którego fotoreporterzy wdarli się do szpitala, gdzie leżał jej syn, sfotografowali ciężko chore dziecko i wymusili na nim wywiad n. Protest matki nie był niewątpliwie kierowa- ny wyłączną troską o zdrowie syna. To nie przeciw zagrţ- żeniu broni się także ktoś, kto odmawia odpowiedzi na r:l- dawane mu przez ankietera pytania dotyczące jego intyi.l- nego życia erotycznego. Dociekliwość pewnych badań ame- rykańskich w tego rodzaju sprawach nierzadkţ przejmrłje ludzi oburzeniem. Do tego wypadku zastoscţwać można uwagę, że "to nie masy, tylko uczeni otwierają drogę do zabicia intymności współżycia ludzi prţcţz spţzsób, w ţa i ř Patrz aUykuł K. Grzybowskiego pt. Lepi;^j iyć w hnrhorzyfiskiej epoce, "2ycie Literackłe" z 9 IV 1965 r. dla celów, w których granice między wiedzą a ciekawoś- cią się zacierają, przeprowadzają swoje eksperymenty i ujawniają ich wyniki" 7. Pewne działy psychologii, a prze- de wszystkim psychoanalizującej socjologii bywały już nie- raz narażone na zarzut uprawiania plotkarstwa pod osłoną nauki. Wyróżniliśmy trzy wersje obrony prywatności: obronę prywatności przeciwstawiającą się stadności, obrone pry- watności przeciwstawiającą się cudzej, na ogół "odgórnej" kontroli i obronę prywatności przeciwstawiającą się nie- chcianej poufałości. Druga z tych wersji zaczepia o pojęcie wolności i bezpieczeństwa, trzecia wiąże się z pojęciem godności i wymaganego przez nią dystansu. Te trzy odmia- ny bywają często w praktyce sprzęgnięte. W życiu stad- nym wzrasta zazwyczaj kontrola i wzrastają trudności za- chowania wspomnianego dystansu. Wgląd w czyjeś intym- ne życie może służyć kontroli. W zasadzie jednak wydają się to rzeczy różne. Analiza pytań poczytywanych w da- nym kręgu kulturowym za niedyskretne wskazuje na zwią- zek poczucia własnej wartości z opieraniem się niedyskre- cji. Za niedyskretne bowiem poczytujemy często pytania, które grożą deprecjacją naszej osoby w wypadku, jeżeli odpowiemy na nie szczerze. Zapytanie kobiety czterdzie- stoletniej o wiek do takich należy. Do niedawna pytanie "Czy Pani ma włosy farbowane, czy to kolor naturalny?" uchodziłoby za bardzo niedelikatne. Sytuacja się zmieniła, od czasu kiedy ta praktyka stała się pospolita i przestała być ukrywana jako praktyka niepochlebna. Zarówno w Sta- nach Zjednoczonych, jak i Europie sygnalizuje się znaczne zmniejszenie się prywatności erotyki. Dzieje się to także i dlatego, że zmniejszyło się lub zgoła zniknęło potępienie związane z tą sferą życia. Niemal każde pytanie stać się może niedyskretne, jeżeli może prowadzić w wypadku szczerej odpowied.zi do obnażenia czegoś niekorzystnego w osobie pytanej. Słowo "dyskrecja" ma po polsku dwa znaczenia. Człowiek jest dyskretny, jeżeli nie wtrąca się obcesowo do czyjegoś istnienia, jeżeli nie pyta natarczy- wie. Jest także dyskretny, jeśli nie rozpowiada tego, co mu powierzono w zaufaniu. Dyskrecja pierwszego rodzaju obowiązywała w rycerskim ethosie homerowym. Gdy nie- T Tamże. 104 105 znany gość zjawiał się na czyiţmś dworze, goszczano go bez pytania o nazwisko. Tak przyjęty był Odyseusz na dworze Feaków, Telem.ak na dworze Menelausa. Od gościa zale- żało, kiedy się przedstawi i co zechce o sobie ujawnić. Niektórzy chcą nazywać plotką udzielenie sobie wzajem niesprawdzonych dokładnie wiadomości o ludziach tylko wtedy, gdy te informacje zmierzają do ich pomniejszenia. Podkreślając rolę eweritualnej deprecjacji jestem jednak daleka od twierdzenia, że obawa ţprzed nią jest jedynym motywem bronienia się przed wglądaniem w nasze życie, uważamy bowiem nieraz za niedelikatne także i pytania dotyczące naszego życia uczuciowego, na które odpowiedź nie miałaby w sobie nic degradującego. Podczas gdy dyrektywa "nie zabijaj" strzegła dobra, któ- re zdawało się dla wszystkich dobrem, szacunek dla pry- watności nie jest - jak wiadomo - w równym stopniu potrzebą ludzi w różnych kulturach, a także, jak chcą nie- którzy, w różnych zawodach i różnych warstwach społecz- nych i różnych sytuacjach. Istnieją także, jak się zdaje, i pewne czynniki osobowościowe, które każą jednym łat- wiej, drugim trudniej znosić stadność, kontrolę i wgląd w swoje życie osobiste. Wiadomo, że studenci rozmaicie znoszą stłoczenie w domach akademickich. Są tacy, którzy się bynajmniej nie uskarżają, są inni, którzy utrzymują, że prowadzi ono nieuchronnie do różnych form nerwicy. SPOLEC.'ZNE UWARUNKOWANIA ZMIENNEJ WAGI PRZYWIĄZYWANEJ DO PRYWAT'NOSCI W książce pt. The Torment of Secrecy (Udręka tajności) znany socjolog amerykański F. A. Shils ţ uważa za dwa bieguny, pod tym względem, modele kulturowe: USA i Anglię. W USA nie szanuje się powściągliwości, dystan- su, rezerwy. Powściągliwość traktuje się jako objaw snobi- zmu, strzeżenie własnej prywatności budzi nieufność. Awer- sja do wszelkiego rozgłosu jest, jak sugeruje autor, lega- tem tradycji arystokratycznej, szlacheckiej (the genteel tradition), zaś nieufność w stosunku do prywatności, do se- kretu, przejawiająca się także w stosunku do otaczania E. A. Shils, The Tormen( ot Secrecy, Ileinemnnn, London 1956., spraw Państwowych tajemnicą, jest w USA pozo5tałością nieufności w stosunku do arystokracji. Amerykanie, snuje dalej autor, traktują jako przejaw wolności prasy wglądanie w szczegóły cudzego życia i w imię tej wolności bronią uprawnień dziennikarza. Kultura amerykańska, którą autor charakteryzuje jako kulturę ple- belską (populist culture), jest kulturţna oścież otwartą (wide open). Nie jest to rys, który by autor oceniał nega- ţtywnie. Ta publiczność amerykańskiego życia, prowadząc do znajomości między klasami, zaciera różnice klasowe i wztnaga wzajemne zrozumienie. Dzięki niej uczymy się reagować na potrzeby innych, uczymy się tolerancji, nie- tolerancja bowiem związana jest często z posądzeniem lu- dzi o maskowanie czegoś, co może się stać niebezpieczne. Model brytyjski jest pod tym względem zgoła odmienny. Jest to bowiem społeczeństwo shierarchizowane, ze znacz- nym jeszcze wpływem tradycji arystokratycznych. Rządy w Wielkiej Brytanii ujawniają szerokiej publiczności nie- wiele. Nadanie w telewizji sprawozdania z posiedzenia ga- binetu, praktykowane w USA, jest tutaj nie do pomyśle- nia. Inaczej niż w USA, historykc5w dopuszcza się w Anglii do dokumentów ze znacznym opóźnieniem. W Wielkiej Brytanii wolno podobno pociągnąć do odpowiedzialności kogoś, kto opowiada prawdziwe niedyskrecje o czyjejś osobie - w USA tylko, jeżeli są fałsrywe. Pisać w tym kraju o toczącej się sprawie sądowej nie wolno, podczas gdy w Ameryce prasa robi wywiady z przysięgłymi. Auto- biografie pisane są w Anglii ze znacznymi powściągami. Walczenie z ludźmi przy pomocy odwoływania się do ja- kichś szczegółów z ich życia prywatnego jest niedopusz- czalne. Nie sądzę, żeby taka książka, jak Moje iycie z Pi- ccxssem, napisana prţzez Franţoise Giroud, była w Anglii możliwa, aczkolwiek autobiografia B. Russella zawiera szczegóły, które wywołują zażenowanie u różnych jego ro- daków. Jednakże i tu pewien zakres prywatności jest za- strzeżony. Aczkolwiek Lasswell, inaczej niż Shils, widział w naru- szaniu prywatności przede wszystkim zagrożenie, i on przy- znawał, że powściągi uczuciowe mogą mieć niekorzystne konsekwencje, mogą one bowiem prowadzić do stopniowe- go zanikania tych uczuć, a obrona przeciw poufałości mo- że kolidować z potrzebą ciepłych stosunków osobistych. lQţZ 107 Poza tym izolowanie się w stosunku do innych nie zawsze wyrasta z godnych pielęgnowania motywów. Może ono mianowicie płynąć z wygórowanej ambicji czy z traktowa- nia ludzi jako narzędzie, czy ze złego przystosowamia (autor mówi tu o non-identification). W uzupełnieniu uwag Shilsa pragnę tu dorzucić parę dobrze znanych faktów. Wiadomo, ie przy wyborach w USA kandydat ukazuje się wyborcom z całą swoją rodzi- ną, dopuszczając wgląd ogółu do tej twierdzy, jaką jest dom rodzinny dla Anglika. W USA ukazuje się kandydata w różnych sytuacjach prywatnego życia, opowiada się szczegółowo o jego zamiłowaniach i słabostkach dopro- wadzając wyborców do pewnej familiarności i zażyłości z kandydatem. Zbliżenie, jakie się tu dokonuje między wielkimi a maluczkimi jest zabiegiem, w którym się ewen- tualną kolizję między potrzebą prywatności a niechęcią do dystansu rozwiązuje na rzecz tej ostatniej. Charakterystyczny dla życia amerykańskiego jest także dobrze znany obyczaj rozsyłania znajomym z okazji No- wego Roku szczegółowego sprawozdania z tego, co cała rodzina robiła w ciągu roku. Sprawozdanie to bywa opa- trzone fotografiami, a z reguły jest drukowane, co świad- czy o liczbie adresatów, do których się je kieruje. W uni- wersytecie kolumbijskim, gdzie w czasie swoich wykładów miałam, tak jak inni wykładowcy, wyznaczony gabinet do pracy, skonstatowałam ze zdziwieniem, że kole,dzy odrabia- jący w uczelni pełny dzień roboczy, mieli stale drzwi otwarte na nader ruchliwy korytarz, co im utrudniało, albo może ńawet uniemożliwiało, skupienie i pracę. Dopiero później zrozumiałam, że izolacja w postaci zamkniętych drzwi nie była dobrze widziana. Równocześnie uderzała w tym kraju, związana z brakiem dystansu, łatwa między- ludzka przyjazność. Wprawdzie słowo friend nie oznaczało stosunku sięgającego bardzo głęboko. Szybko bowiem uzy- skuje się w tym kraju tytuł do przyjaźni, ale równocześnie szybko osiąga się jej kres. Mistrzowsko opisuje ten rodzaj przyjaźni Frisch w swojej książce o Stillerze. Jest to, jego zdaniem, przyjaźń łatwţa, w której człowiek w toku lat nie czyni kroku naprzód ku jej pogłębieniu. Jeżeli idzie o potrzebę prywatności w sensie potrzeby okresowej samotności, to i ta potrzeba daje się jakoby w USA słabo odczuwać. Różni autorzy amerykańscy mówią o potrzebie przynależenia (need to belong), o potrzebie by- cia razem (togetiierness). Duże rodziny, w których się wszy- stko robi razem, mają służyć zaspokajaniu tego rodzaju pragnień. Opowiada się anegdotkę o Amerykaninie, który jadąc w swoim kraju sleepingiem został z rana zbudzony pukaniem do drzwi przez sąsiada, który zapytał z wymów- ką, dlaczego się nie przyłącza do zespołowego golenia. Po- twierdzając tę stadność niektórzy autorzy wyrażają przy- puszczenie, że stanowi ona reakcję na samotność okresu pionierskiego. Przypuszczenie Shilsa, że plebejskość kultury amerykaii- skiej z jednej strony i tradycje arystokratyczne kultury angielskiej z drugiej przyczyniają się do wskazanej różnicy stylu życia - wydaje się uzasadnione. W katechizmie mo- ralnym sporządzonym w 13'ţ4 roku przez Adama Czartorys- kiego ńla uczniów korpusu kadetów, i utrzymanym w du- chu tradycji rycerskich, czytamy: "P(ytanie). Czy godzi się podsłuchiwać, kiedy clwie osoby cicho mówią, list cudzy, choć sobie powierzony, odpieczęto- wać, papiery leżące na stole cudzym czytać, zaglądać przez ramię, kiedy kto czyta papier jaki lub pisze? O(dpowiedź). Nie godzi się per omnia, jest to podłość wielka pozwalać sobie którąkolwiek z rzeczy wzwyż wzmian- kawanych; jest to zdradą, którą zacny umysł brzydzić się powinien". Pozostawałoby z kolei wyjaśnić, dlaczego plebejskość u- sposabia w tym względzie inaczej niż arystokratyczność. W wypadku gdy idzie o obronę prywatności w sensie jej obrony przed cudzą, niechcianą kontrolą, może tu wchodzić w grę tradycja niezależności pielęgnowana przez arystokra- cję. Jeżeli idzie o obronę prywatności w sensie trzecim, tj. bronienie się przed wglądem w życie osobiste, może tu działać fakt, że plebejusz nie ma pod sobą kogoś, od kogo pragnąłby się odcinać, podczas gdy w społeczeństwie stra- tyfikowanym góra ma powody bronić dystansu dzielącego ją od dołów. Jeżeli idzie o USA i Anglię wchodzić tu może znowu, podkreślana przez niektórych, przeszłość tych kra- jów. W okresie pionierskim ludzie musieli w USA trzymaţ się razem, żeby przetrwać. Anglia dawała możność życia w pojedynkę. Równocześnie jednak indywidualne wspót- zawodnictwo bywa zwykle poczytywane za rys charaktery- styczny Nowego Świata. 108 109 Wspomniane czynniki klasowe niewątpliwie nie wyja- śniają wszystkiego. Współczesne, przeprowadzane u nas ba- dania socjologiczne nad osiedlami robotniczymi świadczą o tym, że większość robotników woli nie mieszkać w osie- dlach przyfabrycznych, w mieszkaniach służbowych, pośród kolegów. "Człowiek tęskni głęboko do wyłącznie własnej, anonimowej, niekontrolowanej sfery życia - plsze spra- T wozdawczyni tych adań, pocźytując, że ao takiego wnio- sku doprowadziły ich wyniki `t. Nie wchodzilny w motywy tej preferencji. Idzie o fakt, że mamy tu do czynienia z po- stawą związaną nie tylko z określoną przynależnością kla- sową i określonymi klasowymi tradycjami. Lasswell napomyka także o różnicy w potrzebie prywat- ności zależnej od uprawianego zawodu. Aktor, w jego mnie- maniu, potrzebuje jej mniej niż pracownik naukowy. Jeże- li się rozumie tu przez potrzebę prywatności potrzeę okre- sowej samotności, to rzecz byłaby w oflniesieniu do uczo- nego aż nazbyt zrozumiała, zważywszy, że okresowa samot- ność wydaje się w tym wypadku niezbędna dla wydajnego funkcjonowania w swoim zawodzie. Warto przy okazji zaznaczyć, że szczególną gorliwość w kontrolowaniu ludzkiego prywatnego życia objawiały utopie i sekty. Wzór społeczeństwa, który zarysował Mo- relly w swoim Kodeksie natury, mrozi krew w żyłach, tak dalece żądza uczynienia świata rajem zalnienia go w piekło. Sekta nosząca nazwę perfekcjonistów z Oneidy, działająca w wieku XIX w Nowym Świecie, wglądała całkowicie w ży- cie uczuciowe swoich członków, nie pozwalając na narasta- nie przywiązań między mężczyzną i kobietą, bo to zagra- żało oddaniu się sprawom ogółu. Bentham, planując idealne więzienie, w którym strażnik przez odpowiednie ustawie- nie luster widział wnętrze wszystlcich cel, chciał dokonać inwigilacji takiej, jak. wspornniana przed chwilą inwigila- cja umywalni, która wywołała protest pracowników. Za dziedzinę, w której prywatność jest szczególnie ce- niona, uchodzi, przynajmniej w kulturze euro-amerykań- skiej - erotyka. Wprawdzie wiadomo, że w obrębie tej kultury zdarza się zespołowe jej uprawianie, ale to zjawi- sko jest wyraźnie odosobnione i traktowane przez ogół jako ţ Patrz artykuł Niech nie wiedzţf aąaiedzi..., "Zycie Warszawy" z 16 llpce , 1965 r. objaw perwersji. Sprzeciw w stosunku do pornografii - jak pisze norweski autor V. Aubert - to przede wszyst- kim sprzeciw w stosunku do upubliczniania spraw intym- nych, ktd.rym sprzyja - jego zdaniem - tajność, odosobnie- nie, prywatność i ciemność 1ř. Jeżeli idzie o ten ostatni czynnik, potwierdza jego rolę gwałtowny przyrost ludności l w Stanach Zjednoczonych w dziewięć miesięcy po głośnej ţ awarii elektryczności, kiedy to nie tylko New York, ale i inne miasta i stany zostały na czas dłuższy pogrążone w ciemności. Dla dodatkowego potwierdzenia tej potrzeby izolacji można by przytoczyć fakt tworzenia sobie przez kochanków własnego języka im tylko zrozumiałego. Gdy w Iliadzie Zeus zaleca się do swojej małżonki Hery, ţnie bacząc na o2wartą dookoła przestrzeń, Hera, wzbrania- jąc się, odpowiada: "Tutaj, na Idy wierzchołku, gdzie wszy- stko jest zewsząd widoczne, jakże to będzie, gdy któryţ z wieczystych bogów dostrzeże... nie mogłabym potem już wrócić do pałacu twojego, bo wstyd by mi drogę za- grodził"11 Za zachowanie godzące w ludzką prywatność uchodzi po- tocznie familiarność. Slownik Oksfordzki definiuje zachowa- nie familiarne przez odwołanie się do hierarchii społecznej, ustalanej na podstawe rozmaitych kryteriów, niekoniecznie klasowego charak.teru. Familiarnie zachowuje się - według tej charakterystyki - ten, kto traktuje wyżej lub niżej stojących jak sobie równych. Można się domyślać, że może to być stosunek do zwierzchnika czy podwładnego w biu- rze, stosunek ucznia do nauczyciela, czy nauczyciela do ucznia, kogoś początkującego w danym zawodzie do wy- trawnego mistrza i na odwrót. Wchodzi tu zawsze w grę stosunek pod jakimś względem asymetryczny. Ta charakterystyka wydaje się trafna, reakcje wszakże są różne w zależności od tego, czy człowiek familiarny tra- ktuje na równi kogoś w stosunku przebiegającym z dołu do góry czy z góry na dół. Gdy idzie o familiarność w stosun- ku do zwierzchnika, ten, jeżeli sam do niej nie upoważnił, traktuje ją jak bezczelność i na familiarność reaguje ge- stem obronnym i znanym powiedzeniem: "Świń z tobą nie rţ Vllhelm Aubert, A Note on Love, w: The Htdden Soclefy, The Bed- minster Press 1965. m przekłnd I. Wtenfewskiego, s. 225-226. ill i ..., pasałem". Jeżeli familiarność przebiega w dół, mawia się o człowieku, że się nie szanuje. Na tym się jednak charakterystyka familiarności nie wy- czerpuje. Wchodzi tu dodatkowo w grę wglądanie w czy- jeś życie osobiste. Gdy woźny pyta rano wchodzącego do biura dyrektora "Jak tam dziś twoja stara?" (myśląc o żo- nie szefa), mamy do czynienia zarówno z naruszaniem hierarchii służbowej, jak z wglądaniem w czyjeś życie in- tymne. Dopiero ta kombinacja zdaje się wyczerpywać po- jęcie familiarności. Na zakończenie wypadałoby zapytać, jaki ksztalt można by nadać normom, które służyć mają ochronie ludzkiej pry- watności we wszystkich trzech jej odmianach. Jeżeli idzie o pierwszą, mogłaby ona brzmieć: "Dbaj w miarę swoicH możliwości o zapewnienie każdemu, jeżeli sobie tego życzy, przynajmniej okresowego odosobnienia". Jeżeli idzie o pry- watność w sensie obrony przed kontrolą, odpowiednia dy- rektywa byłaby skierowana przede wszystkim do tych, któ- rzy mają nad k.imś władzę, jak np. rodzice w stosunku clo dzieci czy władza państwowa w stosunku do obywatela. Ta ostatnia ingerencja, związana z posiadaniem odpowied- nich środków technicznych, stanowi dziś dla człowieka naj- większe niebezpieczeństwo. Przy trzecim rozumieniu pry- watności wracamy znowu do dyrektyw zwracających siEţ do każdego. Należałaby do nich np. dyrektywa: "Nie zada- waj człowiekowi pytań, które by w wypadku szczerej od- powiedzi mogły naruszać jego poczucie bezpieczeństwa albo mogły obniżyć opinię o jego osobie we własnych czy cu- dzych oczach". Nie przywykliśmy włączać tego rodzaju norm do kategorii norm moralnych, ale nie widać żadnego powodu, by im tego miejsca odmawiać. Są one wszak wy- razem szacunku dla człowieka. Vl NORMY MORALNE SŁU2ĄCE POTRZEBIE ZAUFANIA Zespół reguł, do analizy których przystępujemy, nazwa- liśmy regułami służącymi potrzebie zaufania. Moglibyśmy do nich zaliczyć niewątpliwie i taką regułę, jak reguła "nie zabijaj", jednakże zabójstwo w czasie pokoju nie jest w na- szej kulturze czymś, czego należy się ciągle ze strony ludzi obawiać, podczas gdy istnieją normy etyczne, które dotyczą zachowań zagrażających nieustannie naszej potrzebie ufno- ści, normy stojące w ściślejszym sensie w jej obronie. Są to takie normy, jak: "nie kłam", "bądź odpowiedzialny za słowo", "nie kradnij", "nie oszukuj", "nie donoś", "bądź lojalny". Dla darzenia ludzi zaufaniem potrzebne jest prze- ko-.anie, że referując fakty świadomie ich nie przeinaczają, że obiecując wykonać coś w terminie, zamierzają istotnie uczynić swoją obietnicę zdaniem prawdziwym, że umawia- jąc się na określoną godzinę, traktują słowa poważnie. Ci, którzy żyją w społeczeństwie, gdzie normy etyczne tego typu są w małym stopniu przestrzegane, nie orientują się już nawet w dobrodziejstwach, jakie zapewnia ich wysłu- chiwanie. Przyjemnie móc iść do wagonu restauracyjnego bez niepokoju o walizki zostawione w przedziale, oprzeć rower o ścianę domu i beztrosko załatwiać sprawunki, nie interesować się wagą towaru, jaki się kupuje ani drugą stroną kupowanego jabłka, ocJlądanego z jego zdrowej i apetycznej strony. Stała czujność jest nużąca i przykra. W skali państwowej wyraża się w wielkich sumach, które się toży na czynności kontrolujące. 8 - Nocmy mornlne 113 "NIC Kf.aM" Zacznijmy od rozważenia dyrektywy, która zabrania nam kłamać. "W istocie łgarstwo jest to szkaradna przywara -- pisał w swoich esejach Montaigne. - Toć jesteśmy ludźmi i stykamy się jedni z drugimi jeno za pomocą słowa" 1. Istnieje - wetlług Fr. Hutchesona z - milcząco przyjęta umowa, że będziemy posługiwać się znakami mowy w pe- wien określony sposób dla komunikowania swoich myśli i uczuć. Gdybyśmy tego nie zakładali, byłoby śmieszne zwracać się w ogóle do kogoś albo kogoś wysłuchiwać. Koncepcja kłamstwa nie budzi szczególnych wątpliwo- ści. Wiadomo, że sam fakt udzielania komuś fałszywych wiadomości nie jest jeszcze kłamstwem, musi bowiem takźe wchodzić w grę intencja wprowadzenia kogoś w błąd. "Mendacium est enuntiatio falsa, cum voluntate ad fallen- dum pronunciata" - mówił św. Augustyn ţ. Kto podaje fał- szywie datę czyjegoś panowania, nie kłamie, jeżeli jest przekonany, że podał ją dobrze. Kłamie natomiast ktoś, kto pragţnąc uniknąć włóczenia po sądach, twierdzi, że nic nie widział z wypadku samochodowego, który rozgrywał się przed jego oczyma. Intencja w definicji kłamstwa jest czyn- nikiem tak istotnym, że mówi się czasem o kłamstwie, gdy ktoś miał intencję wprowadzenia kogoś w błąd, jednakże nie wiedząc o tym, stwierdził fakt, który zaszedł naprawdP. Sytuacje, kiedy ktoś udziela fałszywych informacji, bo fałsz w danym wypadku lepiej oddaje jak się rzecz miała w rzeczywistości, odmalowuje w Monnie Vannie Maeter- linck. Tu intencja wiernego odtworzenia stanu faktycznego, mimo posługiwania się w tym celu fałszem, uchyla możli- wość mówienia o kłamstwie. Wiadomo, że pojęcie kłamstwa bywało rozszerzane na wszelkie wypadki stwarzania jakichś iluzji. Za ich stwa- rzanie purytanie potępiali teatr, dopatrując się kłamstwa w oddziaływaniu na widzów ułudą rzeczywistości. Za kłaln- 1 Montaigne, Pţóby, w przekładzie T. Boya-2eleńsktego, ks. I, rozdz. IX "O klamcach". = A Short In(roduction to Moral Philosophy, wyd. III, Gtasgow 1764, 2 vol, t. II, s. 211. ţ C'ytuję za książką ks. Z. Golińskiego, Nauka Sw. Augustyna o klam- stwle na tle historycznym, Lublin 1948, s. 45. stwa Platon pragnął wyrzucić z pańsiwa poetów, aczkolwiek popierał kłamliwe legendy, jeţeli miały właściwy wpływ wychowawczy. Jest rzeczą jasną, źe tlciybyśtny mieli wszel- ką interwencję czynnika "na niby" - czynnika tak istot- nego w sztuce i zabawie - uznać za interwencję kłamstwa, pojęcie kłalnstwa rozpłynęłoby się zupełnie. Tylko Kant zajmował tak rygorystyczne stanowisko, że potępiał kłamstwo w każdym wypadku, potępiając mawet tego, kto dawał lałszywą informację szaleńcowi biegnącemu z nożem w r4ku i pytającemu, w którą stronę skręciła upa- trzona przezeń ofiara. Na ogół, w opinii ludzi znanych nam z druku czy żywego słowa, istnieją okoliczności, w których wolno nam od prawdomówności odstąpić, przy czym roz- I grzeszenie może być częściowe lub nawet zupełne. I tak np. dopuszczamy, jak wiadomo, kłamstwo obronne w sto- sunku do wroga, który chce dobyć z nas jakieś informacje na to, by nam szkodzić. Wprowadzanie w błąd prowokatora wydaje się w pełni usprawiedliwione nie tylko wtedy, gdy chronimy dobro cudze, ale i wtedy, gdy zabezpieczamy własne. Odmianą dozwolonego kłamstwa obronnego jest kłamstwo w obronie własnej zagrożonej prywatności. Wol- no nam odmówić odpowiedzi albo skłamać w wypadku czy- jejś niewczesnej familiarności czy natarczywej niedyskre- cji. Wielką rubrykę kłamstw, które ludzie uważają za upraw- nione, stanowią kłamstwa świątobliwe, które mają rzekomo cudze dobro na względzie. Cytuje się tu zwykle wypadek kłamliwej informacji udzielonej beznadziejnie choremu przez lekarza. Można ten rodzaj kłamstwa, usprawiedliwio- nego przez dobre intencje, nazwać ogólnie kłamstwem pe- dagogicznym, przy czym wypada rozróżnić w nim parę odmian. A więc zacznijmy od podtrzymywania złudzeń, które ułat- wiają człowiekowi istnienie. Przypominamy sobie, jak to w czasie wojny ludzie stawiali krótkie terminy trwania okupacji niemieckiej. Co chwila ktoś wynajdywał jakąś nową, całkowicie jakoby miarodajną przepowiednię, z któ- rej miało wynikać jak na dłoni, że okupant nas opuści na najbliższe Boże Narodzenie albo na nadchodzącą wiosnę. Czy należało przekłuwać te balonii czy też nie sprzeci- wiać się tej skromnej narkozie, która ţ pozwalała ludziom 114 s' 115 żyć? bochodzimy tu do wielkiego zagadnienia - czy nie sprzeciwiać się złudzeniom podtrzymywanym ţprzez religie, wtedy, gdy nie mamy wątpliwości, że to są złudzenia. Z wiarą w nieśmiertelność duszy jest przecież łatwiej umie- rać i łatwiej znieść śmierć bliskich. Człowiek, który się nie ugina mimo braku złudzeń, może być naszym ideałem, ale czy można wymagać od ludzi, by wszyscy ten ideał reali- zowali? Inną kategorią kłamstw pedagogicznych są kłamstwa, któ- re uważa się za niezbędne w wychowaniu dzieci. Do takich należały dawniej opowiadania o niemowlętach przynoszo- nych przez aniołka, bociany czy znajdowane w kapuście. Podczas gdy usprawiedliwieniem kłamstw cytowanych po- przednio było oszczędzanie ludziom cierpień, to tutaj po- wołujemy się raczej na to, że dziecko jest za małe, żeby zrozumieć, a jeżeli nawet zrozumie, za małe, żeby należycie na to zrozumienie zareagować. Tę postawę miewa także często państwo w stosunku do swoich obywateli. Myślę, że nie ma rządu, który by czegoś w stosunku do swoich oby- wateli nie zatajał, ale możliwości są szczególnie wieikie tam, gdzie rząd ma wszystkie źródła informacji w swoich rękach. "Nie czytuję gazet - powiedział mi kiedyś pewien Włoch w dobie Mussoliniego - wszystkie kłamią. Nawet temperatura podawana jest w sposób nieodpowiadający rze- czywistości, bo podaje się ją licząc się z wabieniem jak naj- większej ilości turystów". Wiadomo, że do tej infantylizacji obywatel nie odnosi się życzliwie, uważa bowiem, że czło- wiek dorosły ma prawo do rzetelnej informacji. Ponadto kłamstwa tego rodzaju podawane za pośrednictwem prasy, gdy wybiegają poza niezbędną osłonę tajemnic państwo- wych, mają tę aż nadto dobrze znaną wadę, że czytelnik gazet, przyzwyczajony do konfrontacji ich treści z rzeczy- wistością, przestaje czemukolwiek wierzyć, nawet wtedy, gdy zgodność z rzeczywistością jest w pełni zachowana. Istnieją zawody, w których przewiduje się z góry odchy- lenia od prawdy. Ponieważ to oczekiwanie uodparnia ludzi na kłamstwo, jest ono traktowane z większą pobłażliwością. Tak dzieje się np. w dyplomacji czy w reklamie handlo- wej. "Na koniec nauczyłem się wywodzić w pole dyplo- matów - miał powiedzieć Cavour. - A to mówiąc prawdę, bo nikt mi nie wierzył". Do osobliwości Gandhiego I. Paw- łowska zalicza to, że żadnych wyłomów w prawdomówno- ści w polityce nie usprawiedliwiał. Mało kto daje się zwo- dzić przez transparent wiszący na prywatnym sklepie i ko- munikujący o wyprzedaży towarów po cenach n i ż e j ko- sztu. Do konwencji życia towarzyskiego należy dopuszczalność pewnych kłamstw. Wł, Witwicki w swoich Pogadankach obycznjowych uważa je za niezbędne do tego, by współży- cie uczynić znośnym. Św. Augustyn dopuszczał jeszcze kłamstwo żartobliwe (mendacium iocosum). Jak należy przypuszczać, wolno tu włączyć anegdotki poprzedzone za- pewnieniem, że idzie o fakt autentyczny, albo koloryzowa- nie jakiegoś opowiadania, by uczynić je ciekawszym. Kwa- krzy potępiali tego rodzaju kłamstwa z całą stanowczością. Powiedzieliśmy parę słów o pojęciu kłamstwa, przytoczy- liśmy wypadki, gdy zań nie potępiamy lub potępiamy ła- godniej, wypadki świadczące o tym, że nieobojętne jest, kto wobec kogo kłamie, jaki łączy kłamiącego i okłamywa- nego stosunek i związane z nim ze strony tego ostatniego oczekiwania, jaka jest rola społeczna kłamiącego. Łagodni w ţstosunku do kłamstw dyplomatycznych, jesteśmy surowi w stosunku do kłamstwa nauczyciela, do jego podstawo- wych zadań bowiem należy przekazywanie uczniom infor- macji prawdziwych. POJĘCIE PRAWDOMOWNOSCI Z kolei wypada dodać teraz parę uwag dotyczących poję- cia prawdomówności. Nie jest ono symetryczne w stosunku do pojęcia kłamstwa nie tylko dlatego, że kłamstwem jest jakieś określone zachowanie, podczas gdy prawdomówność to jakaś mniej lub bardziej trwała dyspozyţja. Jeżeli apţv- 'ńtixńdwność ma być cżyiriś' ćti'W aIebńym; a"ţţhodzi ona za taką, to nie wystarcza, by człowiek prawdomówny udzielał informacji zgodnie ze swoim przekonaniem, trzeba jeszcze zastrzec, by to czynił nawet wtedy, gdy może na tym stra- cić ţ. Nie jest prawdomównym ktoś, kto na pytanie, gdzie ţ Patrz moje Podstawy naukl o moralno5cl, wyd. IV, Warszawa 1966. 116 ţ 117 był odpowiada zgodnie z rzeczywistością, jeżeli nie spo- dziewa się z tego tytułu żadnej dezaprobaty, jest nim na- tomiast ktoś, kto przyznaje się, że w godzinach służbowych spędzał mile czas w kawiarni. Według tego rozumienia, prawdomciwność związana jest z pewţnym wysiłkiem, z pewną kontrolą. Wypadek, gdy chronimy się przez kłam- stwo przed dezaprobatą czy karą, byłby srczególnym wy- padkiem zaniku tej kontroli. Mówiąc o kłamstwach pedagogicznych mających rzeko- mo cudze dobro na względzie i wymieniając pośród nich zniekształcające informacje udzielane obywatelom przez własne rządy, użyliśmy słowa "zatajenie". Pojęcie zataje- nia wymaga z kolei chwili uwagi, zatajenie bowiem w cy- towanych wypadkach wydaje się częstszą formą świado- mego zniekształcania rzeczywistości niż wypowiedzi, któ- rych fałszywość można przecież sprawdzić. 1'rzez zatajenie rozumie się zwykle przemilczanie pewnych faktów wobec kogóś, kto był uprawnióńy do ich znajómóśćr:ţUpiaW ńieiiie to wymag 'rţIaTywiżacji. Czasem jest się uprawnionm do jakiejś wiadomości ze względu na stosunek uczuciowy, któ- ry nas z kimś łączy. Tak to małżonkowie uważają się za uprawnionych do informacji o nawiązaniu przez jedną ze stron jakiegoś związku uczuciowego poza małżeństwem. Kiedy indziej upoważnia nas do pewnych informacji stara, zażyła znajomość z człowiekiem, z którym przywykliśmy wszystko dzielić, albo stosunek służbowy, w którym B, ze względu na charakter tego stosunku, był obowiązany ja- kiemuś A coś zakomunikować, a tego nie uczynił. Na ogół ten, wobec którego coś się zataja, musi być w tej sprawie jakoś zaangażowany, jednakźe rodzaj zaangażowania może być nader rozmaity. Zarówno to, że kłamstwo odwołuje się do słowa, zaś zatajenie jest milczeniem jak i to, że do kon- ce,pcji zatajenia wchodzi ów element relatywizacji przema- wia za tym, żeby zatajenie traktować jako odrębną postać świadomego zniekształcania rzeczywistości. Niektórzy prag- ną ten czynnik relatywizacji wprowadzić i do definicji kłamstwa, poczytując za kłamstwo wyłącznie świadome wprowadzanie w błąd kogoś, kto był uprawniony do rzetel- nej informacji. Jednakże nie ma tu, jak się zdaje, dokład- nej sţ^metrii, definicja bowiem kłamstwa nie wymaga tego uzupełnienia, podczas gdy jest ono istotne w wypadku za- tajenia. Każdy wydaje się uprawniony do tego, by nie być okłamywanym, zaś nie każdy jest uprawniony do wiedzenia wszystkiego. Przejdźmy teraz do paru psychologicznych i socjologicz- nych uwag dotyczących naszego tematu. Od dawna już zwracano uwagę, że kto kłamie, lubi swoją kłamliwą infor- mację podeprzeć pewną obfitością szczedółów 5. Ta tenden- cja czyni kłamstwo - przy braku pamięci - czymś nader ryzykownym. "Nie bez racji powiadają - pisał Montai- gne - że kto nie czuje się dość mocnym w pamięci, nie po- winien puszczać sig na kłamstwo", rzecz bowiem zmyślona "jako że jest jedynie ciałem mdłem i bez wagi, łatwo ucho- dzi ţpamięci"s. Czas sprzyja ujawnieniu kłamstwa, toteż ostrożnie należy je dawkować w stosunku do tych, z który- mi jesteśmy trwale związani - jak przestrzega mądrość ludowa. "Kłam myszy - doradza przysłowie powtarzaţne w Kongo - bo przechodnia, nie kłam karaluchowi, bo zadomowiony". Podkreśliliśmy wyżej rolę intencji w koncepcji kłamstwa. Z badań Piageta nad rozwojem ocen moralnych u dzieci wynika, że dopiero od pewnego wieku zaczynamy w na- szej ocenie kłamstwa liczyć się z tym czynnikiem. Dzieci do lat mniej więcej ośmiu mają jakoby tendencję do oce- niania kłamstwa w proporeji do mniejszego albo większego nieprawdopodobieństwa zajścia faktu opisywanego. Im mniejsza możliwość, żeby ktoś się dał nabrać, tym kłarn- stwo gorsze. I tak z dwóch chłopców, z których jeden, po powrocie ze szkoły do domu powiedział kłamliwie, że dostał dobry stopień, zaś drugi twierdził, że widział po drodze psa tak dużego jak krowa, dzieci surowiej oceniają tego ostatniego ţ. W literaturze pięknej od dawna poruszano temat okru- cieństwa, jakie zawierać w sobie może nieproszone ujaw- nianie komuś faktów, o których nie wiedział. Jest to m.in. przedmiot Dzikiej kaczki Ibsena. Syn bogatego kupca Werle wraca po długiej nieobecności do domu rodzicielskiego. Za- staje swojego przyjaciela żonatego z dawną domownicą ojca, który ją z tym przyjacielem ożenił i należycie wypo- "Quand on ment, on dunne toujours beaucoup de ciGtails" - - jak mówtţ Francuzi. ř Próby, ks. t, rozdz. IX. r J. Ptaget, Le jugement moral chez I'en(ant, s. 16A-172. 118 I 119 sażył, gdy zaszła z kupcem Werle w ciążę. Przyjaciel o swo- jej roli narzędzia nic nie wie. Z żoną jest szczęśliwy, córkę ma za swoją. Ale syn Werlego, który uważa się za aposto- ła prawości, ujawnia mu całą prawdę burząc szczęście ro- dziny i doprowadzając córkę przyjaciela do samobójstwa. Taką nieproszoną prawdomówność Kołakowski uważa za przejaw agresji frustracyjno-kompensacyjnej. Kompensacja ta polegać ma na świadomości własnej doskonałości, osią- ganej stosunkowo skromnym wysiłkiem a pozwalającej interpretować niepowodzenie jako wynik nieprzystoso- wania do świata skażonego złem. Jakkolwiek można by sądzić, że każda dowolna cnota mogłaby zająć to miejsce, autor poczytuje prawdomówność za nadającą się szczegól- nie do tej roli ze względu na wielki nacisk, jaki się na nią kładzie w wychowaniu. Myślę, że nie w każdym wychowa- niu kładzie się na prawdomówność nacisk tak wielki i że podobną rolę odgrywa np. w edukacji mieszczańskiej wy- magana od kobiet czystość płciowa. Dawała bowiem prze- konanie o własnej wyższości i własne frustracje pozwalała wyzwolić w postaci napastliwych potępień. Łatwo zauwa- żyć, że mówiąc tu o prawdomówności odbiegamy od sen- su przyjętego przez nas wyżej. Uznaliśmy bowiem - jak sobie przypominamy - że za prawdomównego uważać bę- dziemy kogoś, kto mówi prawdę, choć może na tym stra- cić. Inna motywacja rządzi tego rodzaju człowiekiem niż ta, którą się kieruje syn kupca ibsenowskiego. Jego ujawnie- nia nie zawierają w sobie żadnego osobliwego ryzyka, żad- nego wysiłku, którego wymagałoby w tym wypadku raczej kierowane ze względu na dobro przyjaciela zatajemie. Są tacy, którzy zwracają uwagę na fakt, że prawdomów- ność pełna, tj. łącznie z obowiązkiem niezatajania, obowią- zuje w naszej cywilizacji jednokierunkowoţ jest powinno- ścią niżej postawionych lub subalternów -- zatajenie jest dapuszczalne ze strony rodziców wobec dzieci. Wtedv "prawdomówność jako ideał moralny jest milczącym uzna- niem własnej sytuacji poniżonego"8. Połączywszy tę opinię z dobrze znaną i niewątpliwie słuszną opinią, że kłamstwo I.. Kołakowski, O prawdzie i prawdomówności, "Studia Filuzoficzne" 196fi, nr L. I'laton w Poństwie wypowiadał opinię, że rzţdzeni mają obowi4zek mó- wit pmwdę rzqdzţuym, ci zaś mają prawo kłamaĆ dla dobia obywalela. iţ ;i jest bronią słabych otrzynlalibyśmy jako wynik, że naj- większą pokusę kłamstwa mają ci, którzy są najbardziej do prawdomówności zobowiązani. Byłoby rzeczą ciekawą, choć na tym miejscu niewyko- nalną, prześledzić, jakie warunki społeczne sprzyjają pięt- nowaniu kłamstwa, jakie zaś pozwalają nań w szerokich granicach. Niektórzy twierdza. że w kulturze euro-amery- kań_skiej rozwój nauki przyczynił się do akcentowania wa- loru prawdomówności. Nauka wprawdzie akcentuje przede ţ wszystkim prawdę jako wartość instrumentalną, tj. jako środek właściwego poznania rzeczywistości i środek umo- żliwiający jej opanowanie, ale wchodzi tu także w grę element zaufania, tak istotny w stosunkach międzyludzkich i mający wartość sam dla siebie. Gwałcenie prawdomów- ności potępiamy także nie tylko dlatego, że utrudnia spraw- ne komunikowanie się ludzi między sobą. Zaufanie nam jest potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa. Wierzyć ludziom to ponadto wierzyć w ludzi. Zarówno w ideologiach rycerskich, jak i mieszczańskich potępiało się kłamstwo, czyniono to jednak z innych wzglę- dów: rycerz uchylał oficjalnie możliwość kłamstwa poczy- tując je za wyraz słahości; tam, gdzie panował wzór czło- wieka godnego kredytal, prawdomówność stanowiła czyn- nik istotny dla jego podtrzymywania. Znamy społeczeństwa, w których nie kładzie się nacisku ani na funkcję opisową, ani na funkcję ekspresyjną naszego języka, ma się zaś przede wszystkim jego funkcję impresyjną na myśli, tj. skuteczność naszych wypowiedzi dla urabiania ludzi w po- żądanym kierunku. Ktoś, kto w tych warunkach pyta o prawdę, bywa traktowany jak człowiek bez taktu, który chce wplątać swoje trzy grosze nie rozumiejąc w ogóle re- guł gry. inPOKRYZJA 1 ZAKi.AMANIE Nie wychodząc poza krąg rodzinny pojęć, które nas w tej chwili obchodzą, musimy powiedzieć jeszcze parę słów o pojęciu hipokryzji i pojęciu zakłamania. Nie jest hipokryzją samo maskowanie swoich przekonań i uczuć, odgrywa tu bowiem jeszcze rolę intencja ukazania się w korzystnym świetle, by na tym coś zyskać, czy kłamliwe schlebianie komuś w tym samym zamiarze. ,lest hipokrytą 1ţU 121 ktoś, kto maskuje żądzę zysku udając wzniosłą troskę o bliźnich albo kto pisze entuzjastyczną recenzję o książce szefa, którego w gruncie rzeczy ma za nic, ale od którego zależy jego kariera. Nie jest hipokrytą, kto z całą świado- mością ocenia kogoś powyżej jego zasług dla dodania mu wiary w siebie, której ten ktoś bardzo potrzebuje. O tym, że hipokryzja pełni pewną funkcję społeczną wiedział już La Rochefoucauld, gdy mówił, że obłuda jest hołdem, któ- ry występek składa cnocie. Obłudny człowiek licząc sie z cnotą, a ściślej licząc się z tym, że inni się z nią liczą, utrzymuje tę cenną monetę w obiegu. O zakłamaniu pisano ostatnio bardzo wiele, nie przyczy- niło się to jednak do pełnego wyjaśnienia tego pojęcia. ,Niektórzy oszukujd świat i chcą by sądzono o nich, że 't . merzą w to, w co w rzeczywistości nie wierzą; znacznie więcej wszakże jest takich, co oszukują samych siebie" - kładł w usta Montaigne'a w swojej Bujce o pszczotach Mandeville a. Wydaje się, że o zakłamaniu wolno nam mó- wić dopiero w tym drugim wypadku, człowiek zakłamany ' bowiem to ktoś, kto zadał sobie pewien trud urabiania sa- mego siebie w kierunku uzgodnienia swoich przekonań ze swymi interesami przez naginanie pierwszych do drugich. Szydząc z Anqlików Max Scheler kiedyś powiedział, że prawdomówność Anglika na tym polega, by nie myśleć te- go, czego nie można powiedzieć 1ţ. Jesteśmy tu, jak się zda- je, na właściwej drodze w poszukiwaniu właściwości zskła- mania, jednakże wypadałoby jeszcze dokładniej sprecyzo- wać, czym się różni zakłamanie od pospolitych wypadków tzw. wishful thinking, tj. myślenia po linii pragnień. Wia- ra w nieśmiertelność duszy jest klasycznym przykładem myślenia po linii ptagnień, jedţnakże nikt iu się nie doţpa- trzy zakłamania. Zakłamanie krzewi się w pewnych wa- runkach społecznych, warunkach jakiejś presji, która kar- ci za pewne myśli, a zapewnia szybki awans za inne. Jest to potężny bodziec do przerabiania własnej osobowości tak, by sprostała narzuconym wymagsniom, Te uwagi są jed- nak dalekie od wyczerpania tematu mauvaise conscience, tematu nieprzypadkowo popularnego w piśmiennictwie współczesnym. " Przekiad A. Glinczanki, s. 169. "Nichts denken und glauben, was man nicht sagen kann". M. Scheler, Der Gen/ae des Krlegea, Verb. v. Weissen Biicher, Lelpzlg 1915, s. 447, Ponieważ kłalnstwo formułowane bywa zwykle w sło- wach (mówimy "zwykle", gdyż przez skinięcie głową można także świadomie wprowadzić kogoś w błąd), a ludzkie sło- wa miewają różne interpretacje, można, jak dobrze wiado- mo, uchylać prawdę przez igranie owymi różnymi możliwo- ści,ami interpretacyjnymi. Znane jest trzymanie się litery a nie intencji czyjegoś pytania, co umożliwia uchylenie się od prawdy w odpowiedzi. Znana jest praktyka tesetva- tio mentalis, gdy ktoś przysięgając nadaje po cichu swojej przysiędze inną interpretację. Tzw. voces mediae, tzn. wy- powiedzi, które mogą równie dobrze wyrażać pochwałę jak naganę służą nieraz do okłamywania ludzi. Posługując się np. takim dwuznacznym przymiotnikiem, jak przymiotnik "interesujący" można zrobić malarzowi przyjemność mó- wiąc mu, że jego obraz jest bardzo interesujący, a myśląc sobie, że to wyjątkowy kicz. Gdy już kłamstwo -- zwłasz- cza pod przysięgą - wydaje się nieuniknione, można od- wołać się do magii. Magiczne praktyki zmierzające do tego, by unieszkodliwić zeznanie kłamliwe, np. przez po- łożenie prawej ręki na lewyn ramieniu, czy inne podobne, są powszechnie znane. OSZUST W O Bliskim pojęciem pojęciu kłamstwa jest pojęcie oszustwa. Oszukuje ten, kto daje złą wagę, kto fałszuje pieniądze, kto zaprzeczając wzrostowi drożyzny sprzedaje za wyższą cenę ten sam towar w innym opakowaniu, kto podrabia dyplom albo do szkoły przynosi dzienniczek podpisany matczynym podrobionym podpisem. Zachodzi tu zawsze wprowadzanie kogoś świadomie w błąd, połączone zwykle ze stratą dla oszukanego i zyskiem dla oszukującego. Prawo ma na względzie przede wszystkim straty i zyski majątko- we, ale w życiu potocznym nie stosujemy takich ograni- czeń. Jest rzeczą niezmiernie ciekawą, że różne kodeksy bronią oszukanych dopiero wte.dy, gdy poszkodowany nie mógł uniknąć szkody "nawet przy zwykłej roztropności". W każdym społeczeństwie bowiem, jak się zakłada, istnie- ją w obiegu "podstępne i kłamliwe zapewnienia do tego stapnia utarte, że nikt nie daje im wiary"11. Oszusta można rl patrz I. Lipkin, Oszustwo, F. lloesick, Warszawa 1926, n. 49 i nast. . . 122 123 karać dopiero w wypadku przekroczenia granicy dopu- szczalnej kłamliwości. Nie karze się go, jeżeli roztropność poszkodowanego była niższa od przeciętnej. Chłop, który przed wojną kupił w Warszawie od przechodnia kolumnę Zygmunta, nie mógł liczyć na pomoc władz, bo jego roz- tropność przeciţtnej nie sięgała. Pojęcie oszustwa wydaje się szersze od pojęcia kłamstwa. W potocznym rozumieniu każdy, kto kłamie - oszukuje, ale nie na odwrót, bo oszu- stwo obejmuje także wypadki, gdzie wprowadzające w błąd informacje nie wchodzą w rachubę. Uczciwość jest pojEţ- ciem przeciwstawiającym się zarówno kłamstwu, jak oszu- stwu czy kradzieży. ODPOWIEDZIALNOSC ZA SLOWO Wielu autorów rozważa zagadnienie odpowiedzialności za słowo łącznie z zagadnieniem sprawiedliwości, Nie wy- daje mi się to lokata właściwa, widzę bowiem większe związki odpowiedzialności za słowo z tematem, który poru- szaliśmy ostatnio. Ktoś nieodpowiedzialny za słowo niewie- le sobie robi z tego, czy uczyni swoją obietnicę zdaniem prawdziwym. Zapowiedź szewca, że buty będą gotowe na dzień następny, bywa zwykle świadomym wprowadzaniem klienta w błąd, szewc bowiem z góry przewiduje, że ta pro- gnoza się nie sprawdzi. Wydaje się, że istnieje nie tylko związek treściowy między pojęciem odpowiedzialności za słowo i pojęciem prawdomówności, ale że ponadto odpo- wiadające im cechy osobowości są mocno ze sobą skorelo- wane, stanowiąc wspólne cechy człowieka godnego zaufania. Odpowiedzialność za słowo rozumiana jako dotrzymy- wanie obietnic bywała z wielką uporczywością cytowana jako obowiązek bezwarunkowy. W literaturze anglosaskiej przytaczano zwykle ten obowiązek dla podważania tezy utylitarystów. Wskazywano mianowicie na to, że gdy się do czegoś obietnicą zobowiązaliśmy, niewczesne są przy rozważaniu, jak mamy postąpić, wszelkie kalkulacje, jakim czynem sprowadzimy na świat maksimum dobra. Być może dobro to byłoby większe gdybyśmy, zamiast oddać w ter- minie pożyczone od bogatego człowieka pieniądze, uszczę- śliwili nimi szereg ludzi będących w potrzebie. Jednakże uczynić nam tego nie wolno, bo obietnica jest obietnicą i w sprawie jej wypełnienia nie może być mowy o dysku- sji. Intuicja nie licząca się z konsekwencjami wyrokuje tu w sposób bezapelacyjny. Wiadomo, że różnice kulturowe w zakresie odpowiedzial- mości za słowo są bardzo znaczne. Przypisuje się zwykle szacunek dla danego raz słowa społeczeństwom, które prze- szły przez twardą szkołę kapitalizmu. Inny stosunek do da- nego słowa różnił w swoim czasie Indusów od sprawują- cych rządy kolonialne Anglików. Różne zderzenia związane z tą różnicą postaw oddawała powieść E. M. Forstera pt. A Passage to India. Odpowiedzialność za słowo uchodzi za ' cnotę szerzoną przede wszystkim w klasie średniej krajów zachodniej Europy. Wprawdzie ethos rycerski zobowiązy- wał do bezwzględnego wykonywania raz poczynionego, choćby najdziwaczniejszego ślubu, ale zobowiązania te sta- nowiły po prostu okazję do niezwykłych czynów i wyróż- nień. A jeżeli nawet wchodził w grę szacunek dla własne- go słowa, to słowo to, jak wiadomo, obowiązywało tylko w ramach klasy własnej. O braku odpowiedzialności za słowo rycerstwa w stosunku do klas niższych miałam już okazję pisać niejednokrotnie. "NIE KRADNlJ" Do praktyk, które na równi z oszustwem i kłamstwem na- ruszają w dotkliwy sposób zaufanie wzajemne, należy kra- dzież. Pojęcie kradzieży jest ściśle sprzęgnięte z pojęciem własności, która w różnych kulturach ma różny zakres, a i w tej samej kulturze w różnych czasach obejmuje rze- czy różne. W kulturze europejskiej własność autorska i jej prawna ochrona ma, jak wiadomo, świeżą historię. Posiada- nie prywatne środków lokomocji takich, jak koleje czy autobusy jest dla pokolenia wychowanego w socjalizmie bardzo dziwne. Uprawnienie do wytworów własnej pracy wydaje się pewnym ludziom zrozumiałe samo przez siP. Tymczasem Trobriandczyk nie ma żadnych zastrzeżeń co do poświęcania wszystkich swoich wysiłków dla kumulo- wania zapasów na rzecz siostry. Bentham, bardzo współ- czesny w swojej analizie pojęć, charakteryzował własność jako pewien układ oczekiwań, posiadać bowiem jakiś przed- miot to oczekiwać, że nikt nie będzie w swobodnym rozpo- 124 125 rządzaniu tym przedmiotem przeszkadzał, przy czym, gdyby próbował, znajdziemy w naszym sprzeciwie jakieś oparcie we władzy lokalnej czy innej instancji. To swobodne rozpo- rządzanie obejmuje na ocfół i uprawnienie do niszczenia, że przypomnę osławione potlacze Kwakiutlów, na ogół jed- nak niszczenie własnych dóbr, gdy jest na te dobra ogólne zapotrzebowanie, natrafia na potępienie. I'rzypominamy sobie protesty przeciw wrzucaniu do morza transportów pomarańczy czy kawy w celu niedopuszczania do obniżenia ich ceny. Pojęcie własności komplikuje się, gdy od własności pry- watnej przechodzimy do własności społecznej. Własność spo- łeczna bowiem to czasem przedmiot, którym każdy na rów- no dysponować może w danej grupie, jak np. kajak będący w posiadaniu danego klubu sportowego i użytkowany przez wszystkich członków tego klubu w umówionej kolejności. W innym sensie własnością społeczną jest las, fabryka czy kopalnia, którą rządzą indywidua czy pewne ciała kole- gialne do tego przez władze państwowe upoważnione. Gdy się oczekuje więcej od robotnika w ustroju socjalistycznym na tej podstawie, że pracuje "na swoim", to nie rozumie się przez to, że narzędzia jego pracy czy jej wytwory na- leżą do niego tak, jak własność prywatna. Pracuje na swoim w tym sensie, że zyski, które płyną z pracy, wsiąkają do ogólnopaństwowego budżetu, z którego na równi z innymi korzysta. Sposób przywłaszczania sobie cudzego mienia decyduje zwykle o kwalifikacji czynu. Jawne przywłaszczanie do- konane siłą nie uchodzi koniecznie za hańbiące i nie mówi się tu nawet czasem o kradzieży, od której wymaga się, by była dokonana chyłkiem, bez wiedzy posiadacza, za jego plecami. Bohaterów Homera nie hańbiło to, że dzięki wy- prawom łupieskim wypełniali skrzynie przechowujące zaso- by domostwa. Obiecywał to sobie uczynić Odyseusz, gdy zastał w domu kufry opróżnione przez zalotników. O woj- skach pustoszących w czasie wojny wrogie chałupy mówi się nie, że kradną, ale że rabują. Przy ocenianiu kradzieiy bierze się pod uwagę różne czynniki. Może tu wchodzić w grę i to, c o się kradnie (łagodne traktowanie kradzieży artykułów pierwszej potrzeby) i siłę pokusy, która w tym wypadku bywa raczej okolicznością łagodzącą, podczas gdy w wypadku mściwego zabójstwa siła pokusy nazywa się "na- sileniem złej woli" i jest okolicznością obciążającą. Wchn- dzi tu w rachubę wielkość straty, prry czym drobna kra- dzic:ż dokonana przez kocloś możne:clo ma szcv.eclólnie de- gradujący charakter, pozycja społeczna sprawcy, jego oso- bisty stosunek do okradzionego, jego kunszt ok.azany w ro- bocie, kunszt, który w Sparcie uchylał wszelką naganę. W bardzo wielu kulturach reguła "nie kradnij" stosowala się tylko do grupy uważanej za własną. Kóżne reguły etycz- ne w różnym stopniu podlegają temu ograniczeniu. Dyre- ktywa "nie kradnij" należy do tych, które w szczególnie jaskrawy sposób obserwują rozróżnienie "swoi i obcy". Nie tylko u Cyganów uczciwość w stosunku do swoich łączy się z chwalehnym okradaniem obcych. Jeśli idzie o Cyganów, ma to, jak wiadoino, swoje historyczne uzasad- nienie. Wszak do końca XVIII wieku w różnych krajacl: Europy Cygan był poza prawem i każdy zabić go mógt bezkarnie. 1'onadto ruchliwość Cyganów sprzyjała niezapu- szczaniu nigdzie korzeni do tego stopnia, by granice "swoich" rozszerzyć. Człowiek ma zrozumiały pociąg do brania w posiadanie rzeczy, k.tóre mu się podobają. Upływa pewien okres cza- su zanim dziecko zrozumie, że nie może zabrać koledze do domu zabawek, którymi się bawiło i które bardzo mu przy- padły do gustu. Przyswojenie sobie tej prawdy niejedno- krotnie nie obywa się bez łez. Własność bywa - jak wia- domo - źródłem poczucia bezpieczeństwa, rozszerza bo- wiem nasze poczucie mocy. Niejednokrotnie wskazywano na to, że stanowi ona ekstensję naszej osobowości. Od czasu, kiedy Deklaracja Praw mówiła o świętym do niej prawie, ujawniono bardzo przekonująco niebezpieczeństwa, jakie przedstawia żądza posiadania, gdy rozszerza się poza krąg grzedmiotów bezpośredniego użytku. Zakreśliwszy jej pewne granice, trzeba jednak czuwać nad przestrzeganiem reguły "nie kradnij", jeżeli w ogóle współżycie ma być znośne. Obfitość dóbr jest czynnikiem skutecznie zapobie- gającym pewnym rodzajom kradzieży, bo redukuje poku- sy. Piętnowanie kradzieży, jako czegoś degradującego, usi- łuje okiełznać pokusy przez odwoływanie się do godności ludzkiej. Jakoż w grupach o rozwiniętym poczuciu godno- ści stwierdza się uczciwość nawet w wielkiej biedzie. W społeczeństwach prymitywnych ,grupujących się w ma- łych osiedlach łatwa rozpoznawalność przedmiotów chroni 126 127 . przed kradzieżą. Wszyscy znają ten kajak jako kajak wy- konany i zdobiony przez takiego a takiego sąsiada. Wszy- scy wiedzą, kto utkał tę oto matę. Silnym motywem pow- strzymującym człowieka od kradzieży są życzliwe uczucia dla swojej ewentualnej ofiary i związana z nimi niechęć narażenia jej na straty. Te wszystkie czynniki okazują się jednak niewystarczające, skoro ludzie odwołują się dla ochrony swej własności do zaklęć magicznych czy do potęg nadprzyrodzonych, tak jak wtedy, gdy przestrzegają ewen- tualnego złodzieja, że uschnie mu ręka sięgająca po cudze. Samo mówienie o kradzieży może sprowokować czujność tych potęg. Toteż lepiej mówić "wziął", a nie "ukradł", albo jeszcze - jak to robiło się u nas na wsi przed wojną - mówić o kradzieży w sposób bezosobowy: "przyszło, weszło do piwnicy, śmietanę wypiło, jajka zabrało". Karanie kradzieży bywało bardzo różne. Od powszech- nego u ludów pierwotnych załatwiania sprawy przez odszko- dowanie, którego wysokość proponował poszkodowany, sż do kary śmierci. Jej stosowanie w wypadkach kradzieży mienia było przedmiotem dyskusji już w wieku XVIII. S:I dane, by się spodziewać, że ci, którzy odnoszą się scep- tycznie w odniesieniu do skuteczności surowych kar i wszelkiego rodzaju kuracji objawowych w tym zakresie znajdą mocnego sojusznika w badaniach empirycznych so- cjologów. Wspominaliśmy wyżej, że opory w stosunku do kradzie- ży wzrastają, gdy łączy ewentualnego złodzieja z jego ofiarą jakiś stosunek osobisty. Ten czynnik bardzo utrud- nia walkę z kradzieżą mienia społecznego, bo nie ma tu uchwytnego dla wyobraźni właściciela. W USA, w Uniwer- sytecie Indiana, przeprowadzono badania nad reakcjami na kradzież dokonaną w małym sklepie, w wielkim prywatny:n przedsiębiorstwie i w instytucji państwowej. Jak łatwo się domyśleć, najsurowiej potępiony został ten, kto w małej, sąsiedzkiej i zaprzyjaźnionej pralni chemicznej nie resty- tuował dodatkowych spodni przez pomyłkę włączonych do jego paczki razem z jego spodniami lz. Piszący u nas o kra- dzieży mienia państwowego zwracali już uwagę na to, że sprzyja jej dodatkowo obserwowanie marnotrawstwa spo- it E. O. Smigel, Pub/ic Attltudes Toward Sfealing, "American Soclologi- cal Revlew", June 1956. wodowanego często złą organizacją zakładu albo braki odczuwane na rynku zachęcające do intratnego handlu łańcuszţkowecło. Podnoszą się głosy, które zdają się słuszne, że mimo od- rębności sytuacji kradzieży własności prywatnej i kradzie- ży mienia społecznego sprawy te są psychologicznie zwią- zane i powinny być w wychowaniu traktowane łącznie, wbrew pewnym, przed paru laty aktualnym tendencjom lekceważenia sobie kradzieiy mienia prywatnego. Kondy- cjonowanie wychowanków po linii hasła "cudzego nie bierz" obowiązuje wszak w obu wypadkach i wdrożenie ucznia do wyzbycia się pokus w stosunku do ładnego sza- lika kolegi pracuje równocześnie na rzecz niekradzenia kwiatów z publicznych skwerów 1ţ. DONOSICIELSTWO ţGdyby obfitość synomimów dla oznaczenia jakiegoś za- chowania uznać za dowód, że w kulturze posługującej się tym jezykiem zachowanie to odgrywa jakąś ważniejszą rolę, wypadałoby sprawę donosicielstwa poczytać za spra- wę zasługującą na uwagę. Lizus, mówimy na takiego, co donosi, skarżypyta, kapuś, szpicel, smutny 14. Zacznijmy od próby bliższego określenia interesującego nas zjawiska. Dwaj autorzy francuscy, w książce pt. Donosicielstwo i do- nosiciele proponują definicję bardzo szeroką. Chcą oni mia- nowicie uważać za donosicielstwo każdy "czyn, który przy pomocy różnych środków podaje komuś do wiadomości coś, co dla względów wewnętrznej czy zewnętrznej natury miało pozostać tajemnicą" 15. Nie próbuję wyjaśniać sobie Iţ Niestety, nasi wychowawcy nie zawsze są pod tym względem jako wy- chowawcy na wysokości zadania. Synowi znajomego ukradziono w szkole wieczne pióro. Doszto stę po pewnym czasie, który z kolegów to zrobił. Ojciec poszkodowanego w rozmowie z wycbowawczyniq pyta: "Co Panl ma teraz zamiar zrobić7" Ta spojrzata zdziwic;na i zapytała: "O co Panu chodzl, przeciei się pióro znalazło". iţ Uelation, espionnage, mouchardage, cafarduge, rapportuge - mówiq Francuzi. ls Cołaneri I Geronte, La Denonciotion et les denoncioteurs, P,esses Univ., Paris 1948. "L'acte qui consiste a fatre connaitre 8 autrui, par des pro- cedes divers, ce qai pour des mottfs intrlns8ques ou extrinseques devalt demeurer cachB" (s. 2). 128 9 - Normy moralne 129 tutaj owych "względów wewnętrznej czy zewnętrznej na- tury", bo autorzy nie podsuwają w tej sprawie żadnych sugestii, przy czym nie wydaje się to szczegół istotny. Co nas tutaj przede wszystkim interesuje, to to, że jest to de- finicja bardzo szeroka, nie tłumacząca pejoratywnego za- barwienia definiowanego terminu. Zgodnie z nią bowiem każde wygadanie się przez gapiostwo, zapominając, że się miało w danej sprawie zachować dyskrecję, byłoby już donoszeniem, tak jak donoszeniem byłoby szczekanie psa podwórzowego oznajmiającego skradanie się złodzieja, albo gęganie gęsi, które swoim gęganiem ocalić miały Rzym przed najazdem Gallów le. Autorzy, zdając sobie sprawę z powszechnie ujemnego zabarwienia słowa "donosiciel", sami odczuwają potrzebę ograniczenia swej koncepcji i wprowadzają odróżnienie donosicielstwa świadomego i zamierzonego od komuniko- wania niechcący czegoś, co mia o zostać czyjąś tajemnicą. To ograniczenie nie wydaje się jednak wystarczające. Ktoś, kto podał do wiadomości czyjeś starannie ukrywane szla- chetne poświęcenie, w intencji, by został należycie doce- niony człowiek, ukrywający się skromnie za swoimi osiąg- nięciami, nie jest w naszym rozumieniu donosicielem. Ani motyw, dla którego ktoś pragnie zachować tajemnicę, ani intencja tego, kto ją narusza nie są bowiem obojętne, je- żeli mamy uprawiać definicję przystosowującą się do ne- gatywnego zabarwienia terminu definiowanego, czyli de- finicję, którą w pewnym rozumieniu można nazwać perswa- zyjną. Uznajmy, biorąc tę pejoratywność terminu w rachubę, że A donosi na B jakiemuś C, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że jego wiadomość może B zaszkodzić, inaczej mówiąc, że C rozporządza pewnymi sankcjami, które na podstawie otrzymanych wiadomości może w stosunku do B zastoso- wać. Takimi sankcjami rozporządzają np. nauczyciele w sto- sunku do uczniów, rodzice w stosunku do dzieci, pracodaw- cy w odniesieniu do pracowników, policja w stosunku do obywateli. Z kolei szereg czynników może wzmagać nasze potępie- nie lub zmniejszać je do zera. Niknie ono w wypadku, gdy 1ţ Uchylam tutaj słowo "donosić" w sensie "Informować", jak w zwrocte: "Donoszę Ct, te jestem zdrów, czego 1 Toble 2yczţ". A widzi w B groźnego wroga, którego trzeba wydać w ręce sţprawiedliwości, by uniknąć jakiegoś poważnego zagroże- nia, zwłaszcza jeżeli wyczerpało się uprzednio wszystkie dostępne środki, by złu inaczej zapobiec albo się takich środków w ogóle nie posiadało. Nikt by przecież nie po- tępiał doniesienia o ulokowaniu przez OAS bomby zega- rowej na drodze, którą miał przemierzać de Gaulle, z wy- jątkiem samych członków OAS-u, gdyby tego doniesienia dopuścił się któryś z nich. Nasz osąd negatywny rośnie, gdy na podstawie stosunku osobistego między A i B, B z uza- sadnieniem oczekuje solidarności i życzliwości, tak jak oczekują jej rodzice od dzieci czy przyjaciel od przyjaciela. Niektórzy zwężają jeszcze to pojęcie, eliminując z góry wszelkie jego postaci, jak ta, którą cytowaliśmy wyżej w związku z planowanym zamachem na głowę państwa, a więc takie, jak ostrzeżenie o zamierzonym sabotażu czy dywersji. Donosicielem jest dla nich ten, kto upatruje wro- ga w każdym człowieku, ten, kto specjalizuje się w śle- dzeniu, tropieniu, poţdpatrywaniu, ten, kto nie walczy z otwartą przyłbicą, woląc działać chyłkiem, z ukrycia. Takie ograniczenie pojęcia donosicielstwa tłumaczy jedno- lite potępienie tego zjawiska. Szpiegostwo bywa zwykle do donosicielstwa włączane. Są jednak, jak się zdaje, po- wody do wyodrębniania tej formy gromadzenia informacji. Po pierwsze, podczas gdy donos jest zwykle donosem na kogoś, szpiegostwo bywa zwykle informowaniem nie o oso- bach, lecz raczej o jakimś układzie stosunków, jak np. o rozmieszczeniu wojsk czy baz lotniczych, choć, oczywi- ście, może także dotyczyć czyichś decyzji, powziętych pla- nów itp. Jest to zwykle akcja podejmowana w stosunku do wrogów, nie związana z jakimś naruszaniem oczekiwanej solidarności ani z sianiem nieufności w tej grupie, w jakiej się żyje. Szpiegostwo bywa czynnością niepozbawioną ry- zyka, podczas gdy donosicielstwo głowy z reguły nie nad- stawia. Wspólną natomiast ich cechą jest pozyskiwanie zaufania z zamiarem, by je zdra.dzić. Toteż obie te formy gramadzenia wiadomości nie cieszą się uznaniem, i ci, którzy ze szpiegostwa korzystają czują się zwykle w obo- wiązku je usprawiedliwiać, powołując się na to, że wróg także to rabi i że to jest ţprzykra konieczność, z której nie- podobna dla własnej obrony zrezygnować. Dwaj autorzy francuscy, których cytowaliśmy wyżej, po 130 a' 131 rozważeniu różnych wariantów delatorstwa, dochodzą osta- tecznie do wniosku, że "tylko obrona grupy, jej istnienia, jej dóbr naczelnych usprawiedliwia donosicielstwo u do- rosłych, o dostatecznym rozwoju by żyć w grupie, tj. rozu- mieć solidarność i jej przestrzegać" 17. Różni osiemnastowieczni pisarze, paprzedzający Wielką Rewolucję, protestowali zarówno przeciw szpiegostwu, jak i wszelkim formom donoszenia, nawet gdy szło o wydanie przestępcy w ręce sprawiedliwości. "Szpiegostwo byłoby może znośne - pisał Montesquieu - ale z koniecznego bezeceństwa osób można wnosió o bezeceństwie samej rze- czy". O doniesieniach anonimowych ten sam autor mówi: "Najlżejsza kara, jaką można im wymierzyć, to im nie wie- rzyć" ls. Beccaria o tej formie delatorstwa, jaka wiązała się z wyznaczaniem ceny za głowę przestępcy, pisał: "Nie będzie kupował pomocy ten, kto może sam siebie obro- nić" 1ř. To kupowanie jest - jego zdaniem - wyrazenl słabości. Prawa nie mogą raz karać za zdradę, a drugi raz do niej nawoływać. Nie można z każdego obywatela czy- nić kata. J. Swift wreszcie, ze zwykłą sobie przekorą, przy- pisywał Liliputom stosowanie wysokich kar za denuncjacje, przy czym sympatie autora były po ich stronie. Jednakże - jak wiadomo - istnieją warunki społeczne, które sprzyjają czynieniu z delatorstwa cnoty. Nie kon- frontuje się oskarżonych i donosicieli - pisał w Encyklo- pedii o inkwizycji Diderot; każdy donosiciel jest wysłu- chiwany: przestępca, dziecko, kurtyzana są traktowani jak poważni oskarżyciele. "Syn może oskarżać ojca, żona - męża, brat - brata; oskarżony wreszcie jest zmuszony de- nuncjować sam siebie..."yř. Przykład Inkwizycji nie był odo- sobniony. Kalwin przez denuncjacje potrafił w szybkim cza- sie zamienić życie Genewy w piekło. Jakobini na podsta- wie donosów czyścili swoje szeregi. Tytuły pism wydawa- nych w okresie ich rządów chwaliły się rolą, którą wielu nie uważałoby za chwalebną. Tytuły te brzmiały na przy- kład: "Donosiciel patriota" ("Dónonciateur patriote"), "Podsłuchiwacz pod drzwiami ("L'ecouteur aux portes"), "Donosiciel narodowy" ("Le Denonciateur national"), "Szpieg sekcyjny" ("L'espion des sections")21. Posługiwa- nie się delatorstwem świadczy - według niektórych - o braku możliwości polemiki, o rozbracie czynu ze słowem, o nienależytym stosunku między opinią publiczną a wła- dzą. Donosiciel - to policjant na straży systemu wyłącz- nych pochwał, systemu utożsamiania rzeczywistości istnie- jącej z rzeczywistością postulowaną. Myślę, że w zależności od kształtowania się w toku dzie- jów stosunków między rządzącymi i rządzonymi mogą utrwalić się w różnych krajach różne tradycje w zakresie oceny donoszenia. Długoletnia polska niewola pozostawiła ślady na naszym stosunku do władzy i utrwaliła w nas szczególną repulsję do donosu. "Czy jest na świecie więk- szy potwór, istota bardziej shańbiona i nikczemna nad szpiega - czytamy w ®Przepisach postępowania i wska- zówkach dla działaczy rewolucyjnych w zaborze rosyj- skimŻ. - 1'ocząwszy od pra-szpicla Judasza, a kończąc na Kapciukiewiczach, stoją one na drodze wszelkim szlachet- niejszym dążnościom ludzkim i służą wiernie każdej pod- łej sprawie. Udawać przyjaciela, by zdradzić; podpatrzeć, podsłuchać a potem skryć się i wydać ofiarę - to ich za- danie. Zbójca i złodziej narażają się przynajmniej na nie- bezpieczeństwo, potrzeba im więcej odwagi, podczas gdy szpicel działa z ukrycia, pod osłoną silnych, a przynosi szkodę jednostkom i idei! Szpicel musi posiadać wszystkie najczarniejsze strony charakteru ludzkiego i ani odrobiny jakiej bądź cnoty" 2=. W związku z tą historycznie uzasadnioną, szczególną re- pulsją do donosu, warto przypomnieć artykuł R. Młodara pomieszczony niegdyś w "Prawie i Życiu" 2s pt. W kręgu moralnych przestępstw. Autor cytuje koleżeńską rozmowę przy kawie, toczoną w gronie adwokatów. Opowiadają oni sobie o koledze, który wyłuţlzał od klientki pieniądze, rţ Op. cit., s. 151. re o duchu praw, t. I, s. 287 i 288. rţ C. Beccaria, O przestępslwach I karach, Warszawe 1959, s. 189. =a Colaneri i Geronte, op. clt., s. 174. 2, Tamie, s. 175. ţţ Wydawnictwo PPS 1894 (Dmkarnia Związku Zagranirznego Socialislów 1'olskich). Cytuję za D. Mycielską i jej Pracą w maszynopisie pt. "ţVebr so- cjalisty-inteligenta na pmetomie XIX i XX wieku w zat>nrţe rosyjskim". s. G7. :ţ "P,awo i Zycie" r 11 I tţi9 i. 132 I 133 obiecując, że przez swoje stosunki zwolni jej męża z wię- zienia. Wszyscy obecni potępiają ten czyn bardzo mocno i uważają, że ów kolecţa winien być skreślony z listy adwo- katów. Jednakże nikt nie chce wziąć na siebie roli donosi- ciela. "Gdyby w tym momencie - jak mówi jeden z ucze- stników rozmowy - ktokolwiek z nas trojga wyszedł i do- niósł o usłyszanych tu faktach, po powrocie doznałby za- pewne chłodnego przyjęcia i przez długie, długie lata, kto wie czy nie do końca życia, traktowany byłby przez nasze środowisko z rezerwą i nieufnością". Autor artykułu do- strzega w tym konflikt między prawem a moralnością, roz- strzygany na korzyść tej ostatniej. Jestem skłonna widzieć tu raczej konflikt dwóch reguł moralnych, z których jedna nakazuje zwalczać zło, zaś druga nie pozwala naruszać so- lidarności związanej z koleżeństwem. Sţprawa salidarności, potrątana w związku z cytowanym przy'kładem, doprowadza nas do pewnych uwag psycholo- gicznych, które zdają się potwierdzać wzmagającą się re- pulsję do donoszenia z wzrastającym poczuciem jakiejś so- lidarności grupowej. Dzieci, nie znając jeszcze więzów ko- leżeństwa, łatwo ulegają zachęcie dorosłych do donoszenia. W cytowanej już książce o ocenie moralnej u dzieci J. Pia- get cytuje dawany dzieciom test w postaci następującego opowiadania: "Pewien tatuś miał dwóch synów; jeden był grzeczny i posłuszny, drugi, dobry w zasadzie chłopak - lubił czasem rozrabiać. Tatuś udając się w podróż powie- dział pierwszemu: uważaj jak się twój braciszek zachowu- je i oţpowiedz mi, gdy wrócę. W nieobecności ojca braci- szek istotnie nabroił. Kiedy ojciec wrócił kazał grzecznemu synowi wszystko sobie opowiedzieć. Co ten miał zrobić?" Ogromna większość dzieci od lat 6 do 7-u odpowiadała, że trzeba tatusiowi wszystko powiedzieć. Inaczej wyglądałaby ta odpowiedź w parę lat później u dzieci przebywających z rówieśnikami. Dzieci te już nie donoszą, tak jak nie roz- strzygają na ogół swoich konfliktów z kolegami przez od- wołanie się do dorosłych. Milczeć i nie naruszać solidarności czy powiedzieć i ją naruszyć - to jeden z możliwych konfliktów nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Milczeć i zezwolić na pogwałcenie poczucia sprawiedliwości, czy też uczynić zadość poczuciu s,prawiedliwości i wyrównać krzywdę, ale pogwałcić soli- darnośţ - oto drugi rodzaj pospolitego konfliktu. Gdy spo- śród czterech rozgadanych uczennic dwie tylko zostały ukarane, jedna z nich zaprotestowała, zwracając uwagę na- uczycielce, że tamte także rozmawiały. Podobny konflikt vprzeżywa klasa w wypad,ku, gdy - o czym wszystkizn wia- domo - uczeń za klasówkę wyróżniony był jedynym ucz- niem, który oszukiwał posługując się ściągaczką. Donieść czy dopuścić do rażącego swoją niesprawiedliwością wy- różnienia. Oto ciekawe przykłady cytowane u wspomnia- nych dwóch francuskich autorów. Pomijam już ich obser- wacje psychologiczne dotyczące ludzi zamiłowanych w upartym pisaniu donosicielskich anonimów, patologicznych typów donoszących pod wewmętrznym przymusem ujaw- nienia czegoś, co ma pozostać tajemnicą. Jak widać z przytoczonych przykładów, zagadnienie do- nosicielstwa nastręcza uczciwemu człowiekowi niejedną wątpliwość i naraża go na różne konflikty, na których roz- strzygnięcie trudno o uniwersalne przepisy. Trudno wątpić, że doniesienie policji o tym, że na sąsiedniej ulicy prze- chodnie walczą z napastującymi ich chuliganami jest jak ţnajţbardziej wskazane. Trudno wąbpić, że doniesienie zwierzchności szkolnej o koledze, że nie wypowiada się ţo niej z szacunkiem, jest w wysakim stopniu repulsywne. Ale na linii prowadzącej od jednego z tych wypadków do drugiego znajdzie się znaczna liczba sytuacji, które każdy musi rozstrzygnąć we własnym sumieniu. Ci zaś, którzy uważają donosicielstwo za konieczne dla bezpieczeństwa obywateli, mają przed sobą dwie drogi: albo uczynić je sprawą specjalistów odpowiednio wyszkolonych, albo wcią- gać w tę robotę szeroki ogół. W pierwszym wypadku moż- ţna narazić się na zarzut, że nie wolno tworzyć :zawodów, dla których samemu ma się pogardę. W wypadku gdy sze- roki ogół obywateli wciągamy do współpracy w do- naszeniu, czynimy ze społeczeństwa społeczeństwo, w któ- rym trudţno myśleć o integracji, takim jest bowiem społe- czeństwo, w ţktórym mówi się przyciszonyTn głosem, taksu- jąc nie!pewnie każdego świeżo napotkanego człowieka pod względem stopnia zaufania, jakie można w jego osobie po- kładać. Jeżeli w moralności mieszczańskiej wysażenie "po- rządny ţczłowiek" znaţczyło przede wszysfikim, że to czło- wiek adţpowiedzialny finansowo, to w niektórych s:połeczeń- 134 I 135 stwach współczesnych porrądny człowiek to człowiek, któ- ry nie szkodzi nam za naszymi plecami. Toteż rozważenie przez nas sprawy clonosicielstwa w związku z regułami etycznymi stojącymi na straży wzajemnego zaufania nie wymaga wyjaśnień. LOJALNOSC Dyrektywy służące w sposób szczególny potrzebie zaufa- nia i związanemu z nim poczuciu bezpieczeństwa byłyby niepełne, gdybyśmy nie wspomnieli jeszcze o nakazie lo- jalności. "Lojalność" - to termin o bardzo rozmaitej tre- ści i w zależności od kontekstu o ujemnym albo dodat- nim zabarwieniu uczuciowym. powiedzieć o kimś, że jest lojalnym obywatelem to czasem wyraz uznania za skrupu- latne wypełnianie wszystkich obowiązków wobec państwa, kiedy indziej, np. wtedy, gdy władza jest obca i narzucona, lojalność komuś przypisywana ma posmak oportunizmu albo serwilizmu. Lolajność wasala wobec swego pana była wiernością nakazującą wasalowi ginąć w jego obronie albo samemu zadawać sobie śmierć, gdy jego pan zginął, jak to robili samurajowie czy rycerze średniowieczni w Europie. Tak rozumianą lojalność przypisywano mieraz bohaterom Conrada powołując się np. na Lingarda z Ocalenia, przy czym w tej wierności upatrywano szczególne piękno tej po- StdCl. Idąc za sugestią Cz. Znamierowskiego, zawartą w jego artykule pt. Normy grupy wolnej, zaanektujemy słowo "lo- jalność" dla oznaczenia pewnych zachowań przebiegają- cych za plecami kogoś, kogo dotyczą 24. W tym rozumieniu oskarżamy o nielojalność kogoś, kto wypowiadał się w na- szej obecności bardzo korzystnie o naszej pracy, a nie miał odwagi jej bronić, albo zgoła przyłączył się do jej krytyków, gdy jej autor był nieobecny. Kto zapewnia kole- gę, że zabiega o jego awans, zaś w gruncie rzeczy stara się za jego plecami mu w niejednym zaszkodzić, jest hipokry- tą, ale także jest nielojalny, bo narusza czyjeś uzasadnio- ne oczekiwania. Jest to czyn potępiany tym bardziej, im bardziej to oczekiwanie jest uzasadnione przez więzy dłu- gotrwałej przyjaźni czy ciepło uczuć rodzinnych. W tym sensie mówimy o lojalności w stosunku do zmarłych, któ- rym trwała nieobecność nie pozwala dochodzić, czy ich wo- la została należycie uszanowana. W tym rozumieniu lojalności, jakie tu proponujemy, re- guła nakazująca ludziom zachowywanie się w stosunku do nieobecnych tak, by się tego zachowania nie powstydzili w ich obecności, uzupełnia zespół reguł na szczególnej stra- ży wzajemnego zaufania, obejmując wraz z zakazem kra- dzieży czy donosicielstwa to, co dzieje się za naszymi ple- cami. =ţ Cz. Znamierowskt, Normy grupy wolne^j, "Myśl Współczesna" 194T. t. III-1V. 136 VII NORMY MORALNE STRZEGĄCE SF'RAWIEDLIWOŚCI Podejmując zagadnienie sprawiedliwości wiemy z góry, że naszymi uwagami nie zaspokoimy nikogo. Pojęcie spra- wiedliwości bowiem ma tak bogatą aurę skojarzeniową i tak wielki ładunek emocjonalny, że trudno uszanować wszystkie intuicje z nim związane. Z góry usuniemy z na- szych rozważań archaiczne posługiwanie się tym pojęciem, jak w zwrotach "sprawiedliwi wejdą do królestwa niebie- skiego", gdzie sprawiedliwymi są wszyscy zasługujący na uznanie, albo w zwrocie: "sprawiedliwie mówisz" czyli "mówisz słusznie". Po tej eliminacji zostaną nam jeszcze trzy główne sposoby posługiwania się tą koncepcją i o nich chcemy kolejno powiedzieć słów parę. ZASADA SUUM CUIQUE Według pierwszego, niesprawiedliwy jest każdy czyn, który narusza czyjeś uznane w danej grupie uprawnienia, czyjeś uzasadnione w jej mniemaniu roszczenia, sprawie- dliwym zaś czynem każdy czyn, który wyświadcza komuś to, co mu się należy. Z tą koncepcją sprawiedliwości zwią- zana jest stara, rzymska formuła suum cuique. Przypisywa- na ona zwykle bywa Ulpianowi, ale zjawia się już wcze- śniej w pismach Cycerona. "A cóż powiemy o sprawiedli- wości, która przyznaje każdemu co mu siţ należy?" - roz- waża Cyceron w rozprawie O naturze bogów 1. "Sprawiedli- wość... - czytamy we fragmentach rozprawy o cnotach - polega na stanowczym i nieodmiennym pragnieniu, by każ- dy zachował to, co mu się według prawa należy" 2. Zarówno uznane uprawnienia, jak uzasadnione roszczenia są nimi ze względu na pewną normę. Podobnie powiedze- nie, że coś się komuś należy, wymaga uzupełnienia w po- staci odwołania się do jakiejś zasady, ze względu na którą coś się komuś należy. Zasada suuln cuique ma więc w sto- sunku do niej wtórny charakter. Czasem ktoś ma uzasad- nione roszczenie ze względu na obowiązujący w jego spo- łeczeństwie przepis prawny. Ktoś np. przeżywa tego ro- dzaju roszczenie połączone z poczuciem krzywdy w związ- ku z tym, że ojciec w testamencie nie zapewnił mu tego, co mu się według prawa spadkowego należało. Ktoś inny może mieć poczucie krzywdy dlatego, że jego dłużni:k spła- cił mu dług w tym sanlym wymiarze, w jakim go zaciąg- nął, jednakże pieniądz uległ od chwili zaciągnięcia długu znacznej dewaluacji. Prawnie mógł być w porządku, ale moralnie - nie był. Ma połączone z roszczeniem poczucie krzywdy ten, kto zawsze chętnie wyświadczał sąsiadowi przysługi, a oto dowiedział się, że ten działa na jego szko- dę. Oczekiwanie wzajemności prowadzące do roszczeń oparte jest tutaj o zasadę nakazującą odpłacać dobrem za doznane dobro, a przynajmniej nie odpłacać za nie złem. Ludzie uznają czasem uprawnienie do rekompensaty dla tych, którzy cierpieli w jakiejś sprawie (znane "byłem w boju"). l3ezrobotny w krajach, gdzie uznana jest zasada, że każdy winien mieć to minimum, które potrzebne jest dla egzystencji, ma poczucie krzywdy, gdy nie otrzymuje za- siłku, a otrzymując zasiłek może mieć nadal poczucie krzywdy w związku z panującym w danej grupie przeko- naniem, że sam zasiłek nie wystarcza i że każdy jest upra- wniony do pracy, która by zaspokajała jego potrzebę aktyw- ności. Ale nie tylko reguły prawne czy moralne mogą sta- nowić podstawę dla uzasadnionych, czyli uznanych w da- nym społeczeństwie roszczeń. Stanowi ją także zaciągnięte przez kogoś zobowiązanie, zawarta określona umowa czy dana obietnica. Stąd dotrzymywanie słowa bywa rozpatry- wane w związku z pojęciem sprawiedliwości, aczkolwiek w naszych rozważaniach świadomie związaliśmy tę sprawę z pojęciem kłamstwa. Plama I!/ozoltczne, t. I, s. 187. = T. II, s. 546. 138 139 Mówiliśmy wyżej o uznanych uprawnieniach i uzasad- nionych roszczeniach chcąc uniknąć wyłącznego oparcia się o kaţpryśne poczucie krzywdy doznawane niekiedy, czę- sto i bezpodstawnie - co, jak wiadomo, cechuje pewien typ asobowości. Wszak nie zawsze czyjeś poczucie krzyw- dy wzbudza w nas oddźwięk. Uznajemy je za uprawnione, gdy uznajemy normę, do której nas ono odsyła. Wielką krzywdą wydaje się dzisiaj zapędzanie do pracy w kopal- ni małych dzieci, jak to robiono za czasów Marksa. Jest ono krzywdą według wszystkich tych, którzy uznają upra- wnienia dzieci do beztroskiego dzieciństwa i uznają zakaz, że nie wolno skazywać je na lęki i cierpienia, które musia- ły przeżywać w ciemnościach kopalni. Kiedy jakieś uzna- nie jest dostatecznie powszechne, by aparte na nim upraw- nienie i roszczenie było uważane za uzasadnione, powie- dzieć trudno. W każdym razie roszczenia nie są to - jak tego chciał Petrażycki - przeżycia charakteryzujące wy- łącznie zjawiska prawne (nie tylko w potocznym rozumie- niu prawa, ale i w szerszym jego rozumieniu, w którym Petrażycki szukał oparcia dla rozróżnienia prawa od mo- ralności) s. Poczucie krzywdy B bez takiego oparcia o jakąś przyję- tą w danym środowisku normę nie jest zatem wystarczają- ce dla uznania, że A postąpił w stosunku do B niesprawie- dliwie. Można natomiast uznać je za niezbędne. Nie uwa- żamy, że A postąpił niesprawiedliwie w stosunku do B, je- żeli nie uszanował wprawdzie jego uprawnienia, ale B po- czucia krzywdy nie miał, tak jak poczucia krzywdy mógł nie mieć pracownik, któremu odmówiono urlopu, do jakie- go był uprawniony, ale któremu ta odmowa z pewnych względów rodzinnych była właśnie na rękę. Już Arystote- les głosił to, co stało się później treścią zasady volenti non fit iniuria, tj. głosił, że nie krzywdzi kogoś czyn, którego ten ktoś sobie życzył. Samemu nie można wyrządzić sobie krzywdy, w stosunku do samego siebie nie można postąpić niesprawiedliwie. Ta zasada podkreśla element psycholo- giczny w omawianej koncepcji sprawiedliwości i wyklucza uznanie za niesprawiedliwą wspomnianą wyżej odmowę urlopu należnego pracownikowi. Patrz mój artykuł pt. Norma prawna I norma moralna u Petrażycktego w: Soc/ologla moralno8cl. Zarys zagadnleń, Werszawa 1969. Jak widać z naszych rozważań, znana rzymska zasada sprawiedliwości nakazująca oddać każdemu to, co mu się należy nastręcza liczne trudności interpretacyjne. Pewne wątpliwości już podnosił w związku z tą formułą K. Ajdu- kiewicz pytając, czy naprawdę, gdy wyświadczamy komuś jakieś dobro, które mu się nie naleiy, postępujemy nie- sprawiedliwie i czy zawsze postępujemy niesprawiedliwie nie wyświadczając komuś tego, co mu się należy, jak wte- dy gdy darowujemy dziecku jakąś zasłużoną karę lub re- zygnujemy ze słusznej odpłaty 4. ZASADY SPRAWIEDLIWOSCI JAKO ZASADY PODZIAtU Podczas gdy koncepcja czynu sprawiedliwego jako czy- nu, który świadczy komuś to, co mu się należy (a może świadczyć komuś więcej niż się mu należy, jeżeli nikt inny na tym nie cierpi), zaś czynu niesprawiedliwego jako czy- nu, który czyjeś uprawnienia narusza, była koncepcją o bardzo szeroko rozpływających się konturach, istnieje - jak wiadomo, w obiegu inna koncepcja sprawiedliwości, którą by się chciało uznać za właściwą, a mianowicie kon- cepcja związana z podziałem jakichś dóbr czy rozdziałem jakichś ciężarów. Tak sprawę rozumiał Arystoteles 5 wy- różniając węższe znaczenie słowa "sprawiedliwość", które wymagało dla swego stosowania istnienia przynajmniej dwóch ludzi i przynajmniej dwóch rzeczy. Tę sprawiedli- wość miał na myśli D. Hume, gdy twierdził, że ludzie nie doszliby nigdy do pojęcia sprawiedliwości, gdyby dóbr było pod dostatkiem, albo gdyby byli skłonni do szczodrego ich rozdawania. Wypowiedzi obu autorów świadczą o tym, że mówiąc o sprawiedliwości podział dóbr mieli na wzglę- dzie. Miał on - według Arystotelesa - być rzeczą spra- wiedliwości dystrybutywnej, podczas gdy rozdziałem kar zajmować się miała sprawiedliwość wyrównawcza. Odróż- nianie sprawiedliwości wyrównawczej wiązało się u Ary- stotelesa z tym, że według niego każdy, kto krzywdził, coś ţ K. Ajduktewicz, O aprawledliwoścl. odczyt wygłoszony we Lwowie w 1939 roku, w: lęzyk i poznanie, t. I, warszawa 1960. d Patrz Arystoteles, Etyka Nlkomoohejska, ks. V. 140 141 zdobywał, i każdy skrzywdzony coś tracił, zaś kara służy- botników pracujących na akord. Gdy przy ocenie pracy ła wyrównaniu stosunków między krzywdzącym i krzyw- ucznia bierzemy pod uwagę trudne warunki domowe i brak dzonym. Ten, kto nie ogranicza krzywdy do ubytku dóbr spokojnego kąta do odrabiania lekcji, liczymy się z włożo- wymiernych i nie ogranicza kary do jej funkcji kompensa- nym w pracę wysiłkiem. Ponieważ wzmożona odpowie- cyjnej, nie ma potrzeby rozróżnienia arystotelesowego re- dzialność przypadająca w udziale wyższym urzędnikom jest spektować i sprawiedliwości wyrównawczej ze sprawie- uciążliwa, staramy się to odpowiednimi poborami wyna- dliwości dystrybu2ywnej wydzielać. Dystrybucja kar, czyli grodzić, tak, jak za trud i ryzyko opłacamy szczególnie do- dystrybucja zła, jest równie mocno zrośnięta z ludzkim ro- brze górników. Jeżeli nikt w ogonku nie kwestionuje tego, zumieniem sprawiedliwości jak dystrybucja dóbr. "Jeżeli że kto pierwszy w nim stanął, winien pierwszy dojść do Hitler zwycięży, to Boga nie ma", mówili u nas niektórzy mety, to dlatego, że milcząco się tu akceptuje, że należy w czasie okupacji. Jego samobójstwo i rozgromienie Nie- się za większy wkład szybsze dotarcie do celu. Jeżeli na- miec zostało przyjęte z oddechem ulgi nie tylko dlatego, dejście kobiety z dzieckiem na ręku narusza ten porządek, że skończyły się cierpienia okupacji, ale i dlatego, że czło-to można się tu dopatrywać działania tej samej dyrektywy, wiek wierzący nie musiał poddawać rewizji swego świato- która do tego wkładu zalicza także dźwiganie dziecka na poglądu. Mówiliśmy już o tym gdzie indziej, że potrzeba ręku. należytej dystrybucji dobra według zasług z jednej strony Każda z wymienionych zasad natrafia na dobrze znane i zła według win leżała u podstawy wszystkich systemów trudności. Hasło "każdemu wedle potrzeb" jest nader ogól- religijnych, które powierzały funkcje sędziowskie istotom nikowe i wymaga sprecyzowania, jakie potrzeby mogą nadprzyrodzonym. wchodzić tu w rachubę. Bywało ono wyzyskiwane dla Jak to wykazał - o ile mi wiadomo - po raz pierwszy utwierdzania nierówności społecznych, powoływali się bo- E. Dupreel ţ, a szerzej potem rozbudował Ch. 1'erelman ţ, wiem nań nieraz ci, którzy większą rozbudową swoich po- zasady sprawiedliwości rozdzielczej lokują się na dwóchtrzeb starali się wylegitymować swoje przywileje. Dla uni- różnych piętrach. Na jednym piętrze znajdują się dyrekty- knięcia tego i podobnych niebezpieczeństw ograniczało się wy wskazujące, według jakich kryteriów należy podziału zwykle potrzeby do potrzeb elementarnych, potrzeb bio- dobra i zła dokonywać, na drugim lokuje się zasada doty- logicznych (liczba kalorii w odżywianiu, liczba godzin snu, cząca tego, w jaki sposób należy owe dyrektywy stosować. długość trwania wczasów potrzebna dla regeneracji itp.) s. Tymi dyrektywami niższego i wyższego rzędu zajmiemy Nikt nigdy nie myślał wszelkich potrzeb człowieka respek- się kolejno. Zasady, którymi się ludzie kierują przy rozdzia- tować. W każdej kulturze stawia się wszak jakieś granice le dóbr czy obciążeń bywają - jak wiadomo - rozmaite. zaspokajaniu potrzeby agresji. Wchodzą tu zatem wyłącz- Są one tak znane, że ograniczę się tutaj do paru przykła- nie w grę jakieś potrzeby w danej grupie aprobowane. dów. Gdy w systemie kartkowym regulującym przydział Zwracano już uwagę na to, że hasło "każdemu według żywności niemowlęta dostają dodatkowy przydział mleka dzieła" zakłada porównywalność dzieł. Tymczasem nieła- czy dodatkowy przydział pomarańczy, dzieje się to na pod- two odpowiedzieć na pytanie, czy ważniejszy autor do- stawie dyrektywy "każdemu według potrzeb". Gdy ten sam brych pówieści czy racjonalizator w przemyśle. przydział kartkowy uwzględnia pośród dorosłych tylko pra- ţ Arystoteles żądał trzymania się w rozdziałach dóbr pe- cujących, pozostawiając niepracujących swemu losowi, za- wnej proporcji, poczytując, że gdy ludzie nie są jednako- sadą stosowaną w tym wypadku jest zasada "każdemu we- ł; wi, nie powinni jednakowych rzeczy otrzymywać i gdy są dle jego osiągnięć". Tej samej zasadzie podlegają płace ro- ţ', jednakowi, nie powinni być niejednakowo obdzielani. , p Idzie tu o jednakowość czy niejednakowość pod jakimś E. Du reei, Traitţ de Morale, t. II, cz. IV, rozdz. III. = ch. Perelman, O aprawIedIIwości, przektad W. Bleńkowskiej, warszawa dla danej sprawy istotnym względem. Ilustracjc'ţ pierwsze- 1959. t e Por. Perelman, op. cit., s. 24-5. 142 143 , go wypadku może być wypadek ściąganych przez państwo w okularach uprawnieni są do jeżdżenia pociągiem pierw- podatków pośrednich, np. przez opodatkowanie soli czy za- szą klasą, gdy się jednak takie kryterium wyróżnienia pałek. Atakowano je za pozory równości, bo podatek ten przyjmie, trzeba je stosować jednakowo w stosunku do godził inaczej w biednego i w bogatego człowieka. Pozory wszystkich podróżnych, którzy okulary noszą, Jeżeli przyj- równości miţał także cytowany wielokrotnie zakaz spania miemy, że o przyjęciu na uniwersytet decydują stopnie na na dworcach, bo kto miał pieniądze, wolał niewątpliwie maturze i wyniki piśmiennego i ustnego egzaminu, nie wol- skorzystać z lepszego noclegu. Równość wobec prawa moż- no nam, według zasady sprawiedliwości rządzącej stosowa- na by także uważać za iluzoryczną, skoro wprawdzie ludzie niem zasacl sprawiedliwości z niższego piętra, dopuścić do mogą być karani więzieniami tak samo za to samo, ale ina- studiów żaclnetlo kandydata dlatego, że to syn dostojnika czej znosi głód seksualny w więzieniu człowiek poniżej państwowego albo dobry znajomy. W odczycie wygłoszo- trzydziestu i powyżej sześćdziesięciu lat, inaczej cierpi ten,nym na III Ogólnopolskim Zjeździ.e Pilozoficznym w Krako- kto dobrze znosi ciągłe towarystwo i ten, dla którego cią- wie L. Chwistek nazywał tę zasadę zasadą konsekwencji gła obecność ludzka to sartrowskie piekło. i formułował ją: "w wypadkach identycznych należy postę- pować tak samo" 1ř. Szło tu, oczywiście, o wypadki iden- tyczne pod jakimś ważnym w danej chwili względem, jak ZASADA SPRAWIEDLIWOSCI JAKO ZASADA ţnp. o takie same potrzeby, gdybyśmy z nimi właśnie posta- DOTYCZĄCA STOSOWANIA ZASAD nowili sitţ liczyć. Zanim wrócimy jeszcze do związków zachodzących mię- Formułując rozróżnienie tych dwóch rodzajów zasad dzy równością i sprawiedliwością musimy, zgodnie z zapo- , sprawiedliwości, Dupreel nazwał te z niższego piętra zasa- wiedzią, omówić zasadę sprawiedliwości dotyczącą stoso- dami sprawiedliwości dynamicznej, zaś zasadę z wyższego wania zasad takich, jak te, które dopiero co rozważaliśmy, piętra zasadą sprawiedliwości statycznej, a to dlatecło, ie zasadę uważaną przez wielu za sedno sprawiedliwości. pierwsze podlegają ciągle krytyce prowadzącej do ciągłych Idzie w niej o to, że gdy raz już postanowiliśmy trzymać przemian, podczas gdy zasada zasad (regle des regles) brzmi się przy rozdziale dobra czy zła pewnego kryterium, takie- zawsze jednakowo, na co pozwala jej czysto formalny cha- rakter lt. W s(ormułowaniu Perelmana głosi ona, że należy go jak potrzeby, osiągnięcia, wysiłek itp. musimy się go trzymać z całym uporem, nie czyniąc dla nikogo żadnych traktować w ten sam sposób istoty należące do tej samej wyjątków. "Nikomu nie należy się nic z tego tylko tytułu, kategorii zasadniczej. Zasady sprawiedliwości niższego pię- że to właśnie on a nie kto inny", jak formułował tę zasa- tra implikują zawszejakąś hierarchię wartości. Zdaniem dę K, Ajdukiewicz nazywając ją zasadą równej miary. Dupreela egalitarna zasada sprawiedliwości "dla każdego "Treść tej zasady jest skromna - jak pisał dalej tenże to samo" ilnplikuje poszanowanie dla człowieka jako takie- autor - stanowi ona jednak, jak się ţdaje, ,rdzeń po-go, podczas gdy zasada nakazująca uwzględnianie ludzkich czucia sprawiedliwości, ten jego składnik, który chyba za- potrzeb jest wyrazeln troski o zapobieganie cierpieniom. wsze w poczuciu sprawiedliwości wszystkich ludów i wszy- Tymczasem zasada dotycrąca zasad - zdaniem Perelma- stkich czasów się znajdował, a którego brak świadczy o zu- na - nie ilnplikuje żadnej llierarchii wartości. Ten ostatni pogląd wzbudziłby prawdopodobnie sprzeciwy wszystkich pełnym zaniku wszelkiego poczucia sprawiedliwości mo- ~ ralnej" s. F tych, którzy, jak K. Ajdukiewicz, nieuznawanie zasady rów- ; nej miary poczytują za "zanik wszelkiego poczucia spra- Nasza zasada sprawiedliwości z niższego piętra może przyjąć jak najbardziej fantastyczne kryterium dla przypi- ţ wiedliwości moralnej". Jednym z walorów, który znajduje sywania czegoś ludziom, np. może przyjąć, że tylko ludzie f,ţ L. C'.Inwistek, Rola znsody konsekwencli w zagadnieniu sprawiedliwości spolecznel. Kslęga Pamtątkowa Zjazdu, ,.1'rzegląd Fllozoficzny", Kraków l9S ii. O sprawiedliwośei, op. cit. U innego autora (F. Rauhj mówi się lu o "devoir de la non-contracliction". , t. Dupróel, Traitd de Morale, t. II, cz. III, tozdz.III "La Justtce" 144 ţ. 10 - Normy morelne 145 . sobie wyraz w tej zasadzie, jest, jak nam się zdaje, walor konsekwencji podkreślony przez Chwistka, zasada ta bo- wiem przypomina .dyrektywy, by, raz ustaliwszy wartość jakiejś zmiennej, pod tę samą zmienną podstawiać zawsze tę samą wartość. Ta dyrektywa jest moralnie neutralna. Ale na szacunku dla konsekwencji się tu nie kończy, wcho- dzi bowiem w grę niewątpliwie walka z przywilejem, w praktyce bowiem powołujemy się na nią, gdy jakiś podzial dobra czy zła jest tym niebezpieczeństwem zagrożony. Nikt nie ma specjalnej pokusy przekraczania dyrektywy, by pod tę samą zmienną podstawiać tę samą wartość. Inaczej z za- sadą, którą Ajdukiewicz nazwał zasadą równej miary. Tu trzeba się ciągle bronić przed pokusą jej gwałcenia. Zachę- ca nas do tego egocentryzm, o którym wspomina Ajdukie- wicz, motywacja osobistego zysku, sympatia dla jednych, antypatia dla drugich, dług wdzięczności w stosunku do ko- goś zaciągnięty. Gdy ta zasada hamuje porywy ciepłych uczuć zachęcające do uprzywilejowań, mamy okazję od- czuć ów chłóţd przypisywany sţprawiedliwości, o któryTII bę- dzie jeszeze dalej mowa. SPRAWIEDLIWOSC I ROWNOSC Zwróciliśmy przed chwilą uwagę na to, że zasada rów- nej miary jako zasada skierowana przeciw przywilejom (czy ewentualnym upośledzeniom) nie jest aksjologicznie neutralna. Wracając do tej sprawy zastanowimy się nad zagadnieniem, które w literaturze przedmiotu uporczywie dochodziło do głosu, mianowicie nad stosunkiem sprawie- dliwości i równości. Arystoteles proponował, pośród innych propozycji, na- zywać człowieka niesprawiedliwego człowiekiem, który jest wrogiem równości. "Żądanie równości - pisze współ- czesny etyk W. K. Frankena w swojej pracy o sprawiedli- wości społecznej - jest wbudowane w samo pojęcie spra- wieţdliwości" 12. Dodać tu przy okazji wypada, że ten sam Arystoteles, który niesprawiedliwego nazywał wrogiem równości, sam uznawał zasadę "każdemu wedle jego sta- nu", mówił bowiem, że jeżeli człowiek na stanowisku ude- 1= W. K. Prankena, The Concepl ot Soctal Justlce, w: Soclal Justice, ed. R. Brandt, Prentice Hall, N. Y. 1962, s. 20. rzy zwykłego obywatela, ten nie może mu oddać, jeżeli na- tomiast ten ostatni uderzy osobę na stanowisku, trzeba mu nie tylko oddać, trzeba go ponadto ukarać. Cytuję ten szczegół, żeby zaznaczyć, że zasada równej miary bynaj- mniej nie zapewnia szacunku dla postulatów demokracji. Można bowiem, tak jak Arystoteles, prewa kształtować ina- czej dla różnych stanów, a jednocześnie obstawać przy tym, by w ramach tego stanu stosować zasadę równej miary, tj. walczyć przeciw przywilejom w obrębie tego, co Perelman nazywa kategorią zasadniczą. Demokratyczność może za- pewnić dopiero kombinacja zasady z niższego piętra z za- sadą równej miary. Zasada równej miary może być równie dobrze obserwowana w wypadku, gdy się przyjmuje, że wszyscy obywatele muszą otrzymać wykształcenie podsta- wowe, jak i w wypadku, gdy się wyłącza z tej kategorii Murzynów, byleby tylko pilnować, żeby w ramach tych ka- tegorii zasadniczych nikt nie został uprzywilejowany ani upośledzony z tego tytułu, że jest Johnem Smithem, czy Josephem Brownem. W cytowanej już rozprawie Ch. Perel- man twierdzi, że wbrew patocznej opinii równość nie sta- nowi podstawy sprawiedliwości nawet formalnej, tylko jest konsekwencją przynależności do kategorii branej w danej chwili pod uwagę. Jeżeli zdecydowaliśmy, że ten, kto nie pracuje, nie je, inaczej mówiąc, że będziemy się liczyli z wykonaną pracą, równość w traktowaniu ludzi ma stać się - jego zdaniem - logiczną konsekwencją przynależ- ności do tej samej kategorii w danej chwili istotnej. Jeżeli każde dziecko w danej szkole ma otrzymać blok rysunko- wy, to Piotr, Paweł czy Jacek winni jako uczniowie tej szkoły także go otrzymać. Ale na to, żeby go otrzymali i żeby nikt z nich nie dostał dwóch dlatego, że jest synem kierowniczki szkoły, musi być wprowadzona w grę zasada równej miary, która nie jest logiczną konsekwencją przy- należności do tej samej kategorii, chociażby dlatego, że dy- rektywy nie wynikają ze zdań opisowych ls. Psychologicz- nie także świadomość, że ludzie należą do tej samej kate- gorii zasadniczej, nie odbiera wcale ludziom ochoty, by wyróżniać jednych, nawet jeżeli się to dzieje kosztem in- nych. Ia Stwierdzente przynależności do lej samej kategorit jest zdaniem opiso- wym, od którego nie ma logicznego przejścia do dyrektywy, by w ramach tej kategorii traktowaE wszystkich jednakowo. 146 1ř' 147 Podczas gdy liczni teoretycy wiążą nierozłącznie spra- wiedliwość z równością, inni dostrzegają między nimi kon- flikt. Wiadomo np. z różnych dyskusji toczonych nad aţkcją zmierzającą do wyrówţnania ludzkich dochodów, że równość w tym zakresie bywa poczytywana za niesprawiedliwą, bo jest w konflikcie z zasadą "każdemu według dzieła". Przeciwnicy zrównania dochodów, rekrutu- jący się zwykle spośród finansowo uprzywilejowanych, uważają za niesprawiedliwe jednakowe traktowanie ludzi o nierównej inicjatywie, zdolnościach i pracowitości. Bro- nią oni nadto swego stanowiska wskazując na to, że propo- nowane zrównanie wynagrodzeń zgasiłoby w ludziach ini- cjatywę i chęć do pracy. Jednakże przejście do stosowania tzw. bodźców ekonomicznych przez wielu traktowane jest jak rezygnacja z ideału sprawiedliwości. Zaniechana rów- ność dochodów nie pociągnęła za sobą jednak rezygnacji z równości startu. Służąc temu, nader trudnemu ideałowi uniwersytety wprowadziły przy egzaminach wstępnych do- datkowe punkty dla młodzieży chłopskiej i robotniczej, bio- rąc pod uwagę takie fakty, jak to, że młodzież pochodząca z zapadłych wsi ma gorsze szanse przejścia przez egzami- nacyjne sito niż młodzież z inteligenckich rodzin mieszka- jących w większym mieście, gdzie ogólne wyrobienie umy- słowe jest łatwiejsze do osiągnięcia. Tak tedy ideał równo- ści wydaje się jednak jakoś z pojęciem sprawiedliwości sprzęgnięty, ale podkreślić raz jeszcze z naciskiem należy, że sama zasada równej miary jego realizacji nie gwarantu- je i że zasady z pierwszego piętra, o jakich mówiliśmy, też muszą w tej realizacji brać udział. Z.asada równej miary mogła być respektowana i wtedy, gdy synowie kupców w ograniczonym procencie byli dopuszczani do uniwersyte- tów i wtedy, gdy panował w nich numerus clausus dla Źy- dów czy kolorowych. Co natomiast budziło sprzeciwy, to sam fakt wyróżnienia w tej sprawie takich właśnie kate- gorii zasadniczych. JUSTlTIA I CARITAS Podczas gdy tradycja uporczywie łączyła sprawiedliwość z równością, widziała ona zasadniczy konflikt między spra- wiedliwością a miłością bliźniego. W fragmentach dzieła Cycerona o cnotach jeden z rozmówców, Aulus pyta swe- go interlokutora: "Lecz dlaczego łączysz ze sprawiedliwo- ścią łagodność, skoro sprawiedliwość w istocie swej jest tak sroga i przerażająca, iż nie ma na tyle odważnego czło- wieka, który by po zetknięciu się z nią nie odczuł lęku, podczas gdy łagodność jest tak przyjemna i zniewalająca, że pokrzepia i podnosi na duchu nawet lękliwychţ" 14. W drugim wieku naszej ery powstaje pod kierownictwem Marcjana w ramach chrześcijaństwa sekta, która, nie mogąc rozstrzygnąć konfliktów między sprawiedliwością i miło- ścią, powierza ich przestrzeganie dwóm różnym bogom. Mi- łość jest stronnicza - jak powiadają współcześni etycy - podczas gdy sprawiedliwość musi być bezstronna. Sprawie- dliwość musi trzymać się zasady, podczas gdy miłość jest spontaniczna. "Jednostka nie istnieje dla sprawiedliwości, która musi widzieć w niej tylko jakiś element całości" - czytamy u Perelmana. "Nie może kochać, bo nie może fa- woryzować". "Sprawiedliwość nie jest miłosierna - jak ujmuje krótko sprawę Dupreel - mI osler zIe nIe jest spra- %ţ wiedliwe". Każde rozstrzygnięcie tego konfliktu nieuch- ronnie pozostawia po sobie wyrzut sumienia. Wprawdzie je- den z rozmówców w cycerońskich fragmentach O cnotach upiera się przy tym, że "sprawiedliwość wymierzona po ludzku i szlachetnie może być nazywana łagodnością" lb, konflikt można co najwyżej łagodzić, ale niepodobna go wyeliminować. Cz. Znamierowski w swoim artykule pt. Normy grupy wolnej nie widzi konfliktu między propagowaną przez się życzliwością powszechną a sprawiedliwością. Przeciwnie, uważa, że życzliwość powszechna jest najczujniejszym stró- żem sprawiedliwości. Myślę, że jeżeli konflikt wydaje się zlikwidowany, to dlatego, że owa życzliwość powszechna w rozumieniu autora to coś zupełnie innego niż ciepłe uczu- cia skierowane na kogoś określonego i zachęcające do jego uprzywilejowania. Nie przeczymy, że zasady sprawiedli- wości są dyktowane przez dobrą wolę i życzliwość, przez chęć niedopuszczenia do konfliktów, ogarniającą całość stosunków międzyludzkich. Abstrahując od szczególnych związków uczuciowych między jakimś A i B, by odpowied- Ż Cyceron, Pisma lilozoticzne, t. II, s. 546-7 rs Tamie, t. II. s. 547. 148 149 , nią reglamentacją w sumie uzyskać najlepsze wyniki, życz- liwość powszechna, oczywiście, jest jak najbardziej spra- wiedliwości bliska, ale faktem pozostaje, że na to, by słu- chać dyktatów tej ostatniej, trzeba niejednokrotnie zadawać gwałt swoim uczuciom. Życzliwości powszechnej, tj. inten- cji liczenia się z ogólnym dobrem, trzeba przypisać sfor- mułowanie pewnych zasad, dotyczących egzaminów wstęp- nych na wyższe uczelnie. Ale to nie zwalnia od konfliktu egzaminatora, którego ani dramat odrzuconego przez ko- misję kwalifikacyjną, ani łzy jego matki nie powinny na- kłonić do naruszenia zasady sprawiedliwości przez tę ży- czliwość generalną podyktowanej. "...Ludziom, którzy żyją w przyjaźni - pisał Arystote- les na początku VIII księgi Etyki Nikomache jskie j - nie trzeba wcale sprawiedliwości", a dalej: "najwłaściwszą for- mą sprawiedliwości jest - jak się zdaje - ustosunkowanie się przyjazne". Ale jeżeli przyjażń A w stosunku do B jest gwarancją, że A nie skrzywdzi B, to jednocześnie grozi niebezpieczeństwem, że A dla dogodzenia B skrzywdzi C. Nikt nie kwestionuje, że zasady, które rozważaliśmy, są dyktowane przez wzgląd na pomniejszenie zła na świecie, o czym była mowa przed chwilą. Ale niemniej w swoich indywidualnych zastosowaniach zmuszają nas one do bez- względności wobec cudzego cierpienia. T. Kotarbiński do- patruje się w sprawiedliwym podziale elementu miłosier- dzia, polegającego na tym, że naruszanie równości w po- dziale stanowiłoby zawód. Wypada tu jednak zaznaczyć, że nie wiadomo, czy człowiek jest częściej zawiedziony, gdy go traktują jednakowo czy gdy go traktują niejednakowo, bo wiadomą jest rzeczą, że każdy uważa swoją sytuację za jedyną w swoim rodzaju, co każe mu niejednokrotnie zasa- dę równej miary, gdy do niego stosowana, poczytywać za bezduszną i krzywdzącą. O CO SIĘ WALCZYŁO WALCZĄC O SPRAWIEDLIWOSC SPOŁECZNĄ7 Walka o sprawiedliwość społeczną przybierała różne po- staci spośród tych, o których była mowa. A więc np. by- wało to domaganie się o rozszerzenie zasięgu pewnych uprawnień już uznanych albo o uznanie uprawnień dotąd nie akceptowanych. Z pierwszym wypadkiem mamy do czy- nienia, gdy walczymy o rozszerzenie praw politycznych na kobiety, czy na jak.ąś grupę dyskryminowaną, np. na Mu- rzynów. O uznanie uprawnień nowych walczono, gdy do- magano się uprawnienia do pracy, do płatnego urlopu, do bezpłatnego wykształcenia, do zabezpieczonej starości. Uprawnienie do swobodnego rozwoju głosił Marks, gdy w Ideologii niemiecltiej mówił, że nie twierdzi, by każdy człowiek stać się mógł Rafaelem, ale twierdzi, że każdy, kto ma w sobie geniusz Rafaela, powinien mieć możność swo- badnego rozwoju. Od Deklaraţcji Praw z 1789 roku do Deklaracji Praw opracowanej w 1948 roku przez ONZ ilość uprawnień przypisywanych ludziom wzrosła, jak pisaliśmy, w dwójnasób. Na drugim miejscu wypada wymienić przeciwstawianie się naruszaniu uprawnień, w zasadzie uzţnanych, narusza- niu ţprzez korzystającego z siły fizyczslej czy uprzywilejo- wanej pozycji ekonomicznej. Np. pracodawca naruszać mo- że uprawnienia robatnika ţpłynące z umowy zmuszając go do naţdliczbowych, bezpłatnych godzin pracy. "Przecież i my, choć uznajemy się za ludzi bardzo sprawiedliwych - pisał Cyceron w rozprawie O państwie - ţnie pozwalamy ludom zaalpejskim na uprawiaţnie oliwek i wiţnorośli, by podnieść dochodowość naszych ogroţdów oliwnych i winnic. W związku z tym mówi się o nas, że postępujemy roztro- pnie, lecz nikt nie powie, że postępujemy sprawiedliwie" ls. Korzystając z siły narusza się tutaj ze stratą czyjąś i korzy- ścią własną uprawnienie do hodowania na swoim terenie tego, co się uważa za właściwe. Każdy wyzysk jest nim ze względu na pewne uprawnienia, których się nie respektuje, nie każde jednak przekraczanie ludzkich uprawnień naz- wiemy wyzyskiem. Niemowlę uważamy za uprawnione do apieţki, ale nie powiemy, że matka, która je głodzi z myśą by się go pozbyć, uprawia wyzysk. Natomiast nazwiemy wyzyskiem zachowanie mężczyzny, który domaga się cał- kowitego obsłużenia od żony pracującej tak jak on zawo- dowo. Nie chcemy tu dłużej uprawiać dociekań semantycznych, bo słowo "wyzysk", które nam się nasunęło dla nazwania czegoś, z czym się walczy walcząc o sprawiedliwość spo- le plsma ftlozoficzne, t. II, s. 122. 150 I 151 łeczną, nie jest słowem, od którego należałoby się sprecy- zowania pojęciowego spodziewać. Trzecią fonmę walki o sprawiedliwość społeczną stanowi walka z różnego typu nierówţnościami. Czasem szło tutaj o walkę z uprzywilejowaniem przez pochodzenie, kiedy indziej o zniesienie zbyt wielkich nierówności uposażeń. Demaskowanie przywileju pod pozorami równości stanowiło jeden z centralnych punktów programu tej walki. Wiek XVIII był już bardzo uczulony na nierówność człowieka wobec prawa, obowiązującego rzekomo wszystkich w rów- nej mierze. Silny szczupak - jak mówiono - potrafi się zawsze wyzwolić z jego sieci, w której pozostają słabe płot- ki. Oto dla przykładu ważniejsze formy walki o sprawiedli- wość społeczną. Walka ta nie dotyczyła owej reguły spra- wiedliwości, którą za Dupreelem nazwaliśmy regułą re- guł. Toczyła się ona w sferze ludzkich uprawnień, doty- czyła także zasad sprawiedliwości z niższego piętra, wtedy gdy wchodziły w rachubę takie hasła, jak "każdemu we- dług jego pracy" czy "każdemu według potrzeb", hasła, które z czasem chciano realizować zaraz, kiedy indziej odkładano na później poczytując je za mniej ważne czy też doraźnie utopijne. postać bardziej uczonąţ Sądzę, że można się w nich dopa- trywać zasady równej miary w jej wersji odnoszącej się do oceniania, wersji, której można nadać postać: "oceniaj tak samo za to samo". Tak sformułowana zasada służy przede wszystkim zwalczaniu tej stronniczości, jaką człowiek obja- wia w stosunku do samego siebie. "Jeżeli jakiegoś postępo- wania nie potepiłeś u siebie, nie możesz go potępiać u in- nych"I7 "To, że zbłądziłeś, nie może ci niewątpliţ,ie odebrać prawa do potępienia takiego samego błędu u innych, ale pod warunkiem, że potępisz sam siebie". Warto zauważyć, że człowiek, broniąc się przed zarzutem niesprawiedliwości tak pojętej, nie podważa zasady, by oceniać tak samo za to samo, tylko znajduje całą obfitość argumentów na okaza- nie, że w jego wypadku to nie to samo, przekonany, często szczerze, że jego własna sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Powiedzenie: "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeśliś sam nie bez winy" bywa utożsamiane ze spotykanym w angiel skiej literaturze powiedzeniem: "nie rzucaj na kogoś ka-ţ mieniem, jeżeli sam siedzisz w oranżerii". To ostatnie po- wiedzenie zakłada wprawdzie, tak jak cytowane poprzednio, że potępiający ma sam coś na sumieniu, ale brzmi tu przede wszystkim ostrzeżenie, że jego broń może łatwo zwrócić się przeciw niemu, bo szklane ściany nie są dostateczną obroną przeciw kamieniom. ZASADY POKREWNB ZASADOM SPRAWIEDLIWOSCI Orzeczniki "sprawiedliwy" i "niesprawiedliwy" mogą byţ stosowane zarówno do czynów, jak i do zasad. Nie kompli- kowaliśmy naszych rozważań tym rozróżnieniem godząc się w tej sprawie z K. Ajdukiewiczem, który uważał, że łatwo przejść od jednego z tych jţzyków do drugiego i że stąd nie należy się spodziewać jakichś związanych z tą dwoistością, niebezpiecznych nieporozumień. We wszystkich znanych mi językach istnieją popularne powiedzenia, które zdają się napominać do słuchania głosu sprawiedliwości w zakresie o c e n i a n i a. "Kocioł garn- kowi przygania, a sam smoli" - głosi jedno z nich. "Nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeśliś sam nie bez winy" - mówi inne, nazywane czasem zasadą czystych rąk. Jak na- leży tego rodzaju powiedzenia interpretować, by nadać im PARĘ PSYCHOLOGICZNYCH I SOCJOLOGICZNYCH UWAG O SPRAWIEDLIWOSCI Są tacy, którzy twierdzą, że wykroczenia przeciw regu- łom sprawiedliwości w małym stopniu stają się źródłem poczucia winy, podczas gdy np. przekraczanie jakichś obo- wiązujących w danym środowisku konwencji dotyczących życia seksualnego bywa źródłem poważnej udręki. Hipote- zy usiłujące wyjaśnić częste poczucie winy związane z ero- tyką w kulturze o tradycjach chrześcijańskich omawiałam już w książce pt. Motywy postępowania. Chcę teraz zasta- nowić się nad poglądami autorów utrzymujących, że ci, ,ţ Tu nasuwa się pytanie, jak należy interpretowaE to "nie możesz". Oczy- wiście, nie Ldzie tu o niemożnośE techniczną, lecz o naruszenie jaklejś zasady kvnsekwencţi, czy może bliżej niespoecyzowanej zasady moralnej. 152 153 którzy gwałcą zasady sprawiedliwości, rzadko czynią sobie z tego powodu jakieś wyrzuty. E. de Greeff, człowiek o rozległym wykształceniu obej- mującym także psychiatrię, przebadał około 1200 osób w wieku od 10 do 15 lat, zadając im pytania dotyczące tego, jakby podzieliły jakieś dobra, gdyby były wszechmocne. Odpowiedzi świadczyły o tym, że dawanie więcej osobom, które się lubiło, a mniej osobom, do których nie czuło się sympatii, było przez wszystkich respondentów uważane za całkowicie naturalne. Drugim charakterystycznym rysem naszego stosunku do zasad sprawiedliwości miałoby być przebiegające bez żadnych skrupułów odmienne traktowa- nie siebie i innych. Pojęcie sprawiedliwości bowiem - jak mniema autor - jest zasadniczo egocentryczne i służy obro- nie własnej. Nie wątpimy na ogół o swoim właściwym roz- strzyganiu tego, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, przy czym umiemy usprawiedliwić nasze działanie bez względu na to, jakie by ono nie było. A jeśli idzie o sprawiedliwość retrybutywną, ludzie ukarani uważają się zwykle za ofiary losu i rzadko wzbudzić w nich można poczucie winy. Ci, co walczą w obronie sprawiedliwości, czynią to zwykle pod wpływem jakiejś osobistej doznanej krzywdy. O cnocie sprawiedliwości mówić można dopiero wtedy, gdy ktoś akceptuje jemu samemu narzucone ograniczenia kierowany życzliwością ţIla bliźnich 18. Nie wchodząc bliżej w treść tych badań i ich zasięg oraz w to, co się właściwie badało badając stosunek do spra- wiedliwości, wypada podkreślić, że obserwacja autora, ja- koby nie wszystkie wykroczenia przeciw zasadom moral- nym w równym sţtdpzliu rod,ziły wyrzuty sumienia, zaţsługu- je na uwagę i na dalsze sprawdzanie. Być może przyczy- niają się w tym wypadku do tego braku poczucia winy szczególnie bogate możliwości racjonalizacji, usprawiedli- wiających własne przywileje. Istnienie biednych i bogatych tłumaczono w XVIII stuleciu jako mądre zrządzenie opatrz- ności. Biedni byli bowiem potrzebni bogatym do wykonania ciężkiej pracy, a bogaci potrzebni biednym dla ich zatrud- le E. de Greeff, Les lnsllncts de dţlense et de sympathte, Presses Universt- taires, Paris 1947, rozdz. II pt. "La structure affecttve de la notion de justlce". niania. Można było także swoje ewentualne wyrzuty su- mienia koić wskazywaniem na to, że przywileje zawdzię- czało się zasługom, zaś upośledzenie biednych należało przypisać ich gnuśności i brakowi aspiracji. Te wszystkie poglądy o charakterze samoułudy są powszechnie znane. Ludzie w ogóle objawiają znaczną inwencję, jeżeli idzie o samousprawiedliwianie się, ale może istotnie, jak tego chce de Greeff, na terenie sprawiedliwości jest większe po- le do pomysłów. De Greeff mówił o niesprawiedliwościach w stosunkach osobistych. Prawdopodobnie dają się one jeszcze łatwiej korzystnie interpretować, kiedy idzie o lu- dzi, z którymi nie mamy żadnego osobistego kontaktu. Jak na to słusznie wskazywał St. Ossowski, A,nglicy z Labaur Party aprobowali uspołecznienie środków produkcji, ale za odszkodowaniem. Znosili oni jednak bez większego opo- ru wywłaszczanie mieszkańców Kenii, gtły znalazło się na jej terenie złoto. C'o prawda nie nazywało się to wywłasz- czeniem, lecz dzierżawą na 99 lat! Rozważając zasady sprawiedliwości z niższego piętra mó- wiliśmy o tym, że miewają one różną i często sporną treść. Ale owa zasada zasad, którą za K. Ajdukiewiczem nazywa- liśmy zasadą równej miary, wydawała się tak bezsporna, że sie było skłonnyln przypisać jej powszechność bez za- strzeżeń. Tymczasem z prac niektórych antropologów kul- tury zdawałoby się wynikać, że w małych społeczeństwach pierwotnych nie ma ona szczególnego zastosowania. Po- dział upolowanej zwierzyny np. odbywa się wedle ściśle sformułowanych zasad: tyle oto dla siostry i jej synów, tyle dla matki i takie właśnie a nie inne kąski. "Nikomu nie należy się nic z tego tylko tytułu, że to właśnie on, a nie kto inny" - formułował, jak sobie przypominamy, tę za- sadę K. Ajdukiewicz. Tymczasem to, że się jest właśnie tym kimś, a nie kim innym decyduje tu jak gdyby o dystrybu- cji. Jednakże naruszenie zasady równej miary wydaje się tu pozorne, albowiem nie osoby decydują o tym, co się im przydziela, lecz pełnione przez nie role społeczne. Tyle się należy matce jako matce, a nie jako danej indywidualnej osobie i zasada równej miary obowiązuje w pełni w ra- mach tej - jak ją nazywa Ch. Perelman - kategorii za- sadniczej. Nie jest, skądinąd, wykluczone, że sprawiedli- 154 ţ 155 wość sprzęgnięta z równością ma w kulturze euro-amery- kańskiej szczególną pozycję. Według znanej opinii, bronią tego związku przetle wszystkim słabi, którzy chętnie porzu- cają ideał równości, gdy przechodzą do możnych. "Zawsze bowiem słabsi - pisał Arystoteles w Polityce - są tymi, co szukają równości i sprawiedliwości, możni zaś na to się zupełnie nie oglądają" ls, VIII NORMY MORALNE WOREC KONFLIKTÓW SPOŁECZNYC'H ro Cytowany już przektad L. Piotrowtcza, s. 214. I có2 ty na to, Fizyko7 OzlębIoAć stosunkbw między ludżml powstale wskutek tart mlţdzy nimi. S. J. Lec, Mydll nleuczeaane IIARMONIZUJĄCY rHARAKTFR PRZYPISYWANY NORMOM MORALNYM "Postępowanie moralne - to tyle, co oliwa w maszynie społecznej. Zmniejsza nieuniknione tarcia i umożliwia bieg życia społecznego, nie psując machiny społecznej. Etyka normatywna to racjonalny zbiór przepisów na ten smar i przepisy jego użycia". Tak pisał o swoich Pogadankach obyczajowych Władysław Witwicki, wypowiadając się w ten sposób za powszechną w XX stuleciu koncepcją roli norm moralnych 1, którą formułował już u nas przedtem L. Krzywicki, odwołując się do tych samych metafor. "Mo- ralność - jak pisał - jest jak ów smar, którym smarujemy części odpowiednie maszyny, ażeby poruszały się z mniej- szym tarciem" z. Ta koncepcja bywała w toku XIX i XX wieku ujmowana w innych jeszcze słowach. Mówiono mianowicie, nie posłu- gując się już tym industrialnym obrazem, o harmonii współ- życia, którą mamy przy pomocy norm moralnych realizo- wać. Ta wersja podtrzymywana jest dziś nad,al przez sze- reg pisarzy. St. Toulmin, w wydanej w 1950 roku książce pt. An Examination of the Place of Reason in Ethics (Rozważa- W. W(twicki, pogarlanki obyczalowe, Warszawa 1957, s. 20. L. Krzywtcki, Rozwój moralności ţpraca drukowana po raz pierwszv w 1905 rokuJ. 157 nia o roli rozumu w etyce) pr2ypisuje etyce jako zadanie "harmonijne zaspokojenie pragnień i interesów". Działania ludzkie należy pochwalać ze względu na ich udział w pro- cesach harmonizowania. Jeżeli jakieś postępowanie je5t z punktu widzenia przyczyniania się do ogólnej harmonii neutralne, to liczyć się wtedy należy z jego szczęściodaj- nością ţ. Bertrand Russell w swojej książce pt. Iiuman So- ciety in Ethics and Politics (Spoleczeństwo ludzkie w ety- ce i polityce) uważa te pragnienia za właściwe (right), któ- re dadzą się pogodzić z możliwie największą ilością innych pragnień, niewłaściwymi zaś pragnieniami miałyby być te, które dadzą się zaspokoić jedynie przez dławienie innych pragnień. To wys,tarczało - jego zdaniem - by uznać, że należy przedkładać miłość nad nienawiść, współdziałanie nad współzawodnictwo, pokój nad wojnę 4. Ten sam autor kładł w innych swoich dziełach nacisk na preferowanie dóbr nieskończenie podzielnych, te bowiem, jak utwór symfo- niczny czy piękne malowidło, są bezkonfliktowe, jako że- inaczej niż dobra ekonamiczne - nie pomniejszają się wraz z rosnącą liczbą tych, którzy się niţmi cieszą. Konieczność rozważenia roli reguł etycznych w usuwa- niu koniliktów nasuwa się tyIn bardziej, że konflikt stał się szczególnie aktualnym tematem zarówno literatury nauko; wej, jak literatury pięknej. Jakoż, współczesne piśmiennict- wo mówi nam ciągle o tragicznych decyzjach, o rozdar- ciach, w których nikt nikomu pomóc nie może, bo każdy musi sam się z nimi uporać. Swiat przedstawia się dziś lu- dziom inaczej niż w poprzedz,ającym stuleciu, kiedy to ewo- lucja wiodła nas pogodnie ku dobremu. Psychoanaliza po- kazuje, jak to człowiek szarpie się między potrzebą miłoś- ci i agresji. Dla egzystencjalistów człowiek autentyczny to człowiek w rozterce. Jego zmagania związane są nie tylko z konfliktowością jego własnej natury, ale i z konfliktowo- ścią świata, a decyzje są tym trudniejsze, że - jak gło- szą - związane są nie tylko z odpowiedzialnością za sa- mego siebie, ale i z odpowiedzialnością za wszystkich. Wy- a St. Toulmin, An Exomination ot the Ploce of Reoson in Ethics, Cambrid- ge Unlverslty Press. G. Allen and Llnwin, London 1950, s. 59. Takie ogulne sformułowanle na- suwa wątpliwo9ć. Pragnienie zaspokojenla głodu w gruple, w której inni też sţ głodnl, byłoby niewłaAciwe, gdyby jedzenia bylo za mało, żeby wszyslkicL nasyclć. bierając bowiem siebie - jak mówił Sartre - wybieramy człowieka w ogóle 5. Zarówno ci, którzy nie doceniali roli konfliktu, jak ci, którzy widzieli go wszędzie, operowali wizją jakiegoś spo- łeczeństwa bezkonfliktowego, które miało stanowić przed- miot naszych aspiracji i zakładali, że konflikt stanowi zja- wisko niepożądane, które można i należy eliminować. Do tej eliminacji przyczynić się zaś miały szczególnie dyrek- tywy moralne. Te oczekiwania każą nam zatrzymać się w tym rozdziale nad pojęciem konfliktu, nad jego rodza- jami, jego rolą w życiu społecznym i wypadkami, kiedy norma moralna może go łagodzić lub zgoła likwidować. POJFCIE KONCLIKTU Mówiąc o konflikcie możemy mieć na myśli rzeczy róż- ne. Gdy mają one miejsce w psychice indywidualnej, prze- żywać konflikt, to tyle, co przeżywać rozterkę. Przeżywamy ją, gdy stoimy wobec konieczności wyboru między dwie- ma wartościami, których równocześnie mieć nie można, albo między dwiema złymi ewentualnościami, których rów- mocześnie nie można uniknąć. Powadzenie akcji w poţwie- ści Komu bije dzwon E. Hemingwaya wymaga biernego asy- sfowania przy zgubie przyjaciół. Cyd kocha Szimenę, a oţbo- wiązek pomsty rodowej zmusza go do zabicia jej ojca. Pod grozą tortur więzień bywa nakłaniany do "sypania" naj- bliższych. Nie o te konflikty będzie nam tutaj chodzić, lecz o konflikty międzyosobnicze albo międzygrupowe. Konflikty tego rodzaju można rozumieć trojako. W pierw- szym razumieniu bę.dziemy mieli rnp. do czynienia z konflik- tem między A i B, gdy A i B aspirują do tych samych nie- poţlzielnych wartości, jaţk nţp. ţdo małżeństwa z tą sasrłą osobą, albo do zajęcia tego samego stanowiska. Jest to wy- padek, gdy jakieś dobro, przypadające w udziale A, jedno- cześnie B tego dobra pozbawia, albo wypadek, gdy jakieś zło zagrażające A i B spada nieuchronnie na B, gdy A zdo- łał się przed nim obronić, jak to dzieje się, gdy A lub B są wyznaczeni do wykonania jakiegoś ryzykownego zada- nia. Mówi się tu o konflikcie zachodzącym między A i B, ř J. P. Sertre, L'exisfentlaltsme esf un humanlsme, Nagel, Parls 1946. 158 ţ; 159 zmierza świadomie do sfrustrowania swego partnera. Te dy- choć A i B mogą o tym konflikcie nie wiedzieć albo, wie- stynkcje pojęciowe nie są praktycznie ważne, natomiast dząc, nie żywić wzajem do siobie żadnych wrogich uczuć. ţ ważne jest według Auberta, odróżnianie obiektywnej pod- W drugim rozumieniu mówimy o konflikcie dopiero wtedy, stawy konfliktu, tj. warunków, które doprowadzić mogły do gdy oprócz wspomnianego układu warunków zachodzi ich wrogich uczuć czy zachowań i do samych tych uczuć i za- świadomość i ewentualny antagonizm. Wreszcie może się chowań. zdarzyć, że A i B kłócą się i przeszkadzają sobie wzajem, aczkolwiek obiektywnie konfliktowego układu warunków RODZAJE KONFLIKTbW trudno się doplatrzeć. W rozdziale pt. "Technika walki" wchodzącym w skład Zagadnienie, które nas tutaj przede wszystkim interesuje, Traktntu o dobrej robocie T. Kotarbiński określa walkę ja- a mianowicie zadadnienie interwencji norm moralnych ko wszelkie działanie przynajmniej dwupodlniotowe (przy - w konfliktach międzyosobniczych czy międzygrupowych założeniu, że i zespół może być podmiotem), gdzie jeden przynajmniej z podmiotów przeszkadza drugiemu. W najpo- wYmaga pewnej orientacji w rodzajach konfliktów. Jedni próbowali je porządkować według tego, co się z czym spolitszym - jego zdaniem - wypadku oba podmioty nie zderza, inni - według stosunku zachodzącego między par- tylko dążą obiektywnie do celów niezgodnych, lecz nadto tnerami. Dla zobrazowania pierwszej ewentualności odwo- wiedzą o tyln i liczą się w budowaniu swoich planów y łam sie do Auberta, którego sucJestie zilustruję już własn - działania także i z działaniem strony przeciwnej. Tak tedy ţmi przykładami. w wypadku konfliktu utożsamiającego się z walką koniecz- Zacznijmy od rozróżnionego przez tego autora konfliktu na jest dla T. Kotarbińskiego jego świadomość, nie jest na- I tomiast konieczna - jak należy wnosić z dalsţych rozwa- w zakresie wastości, konfliktu w zakresie interesów i kon- fliktu przekonań. Konflikty w zakresie wartości powstawać żań autora - wrogość. U Maxa Webera walką jest taki sto- mogą zarówno wtedy, gdy biorący w nim udział maj sunek społeczny, w którym działanie jednostki jest świado- mie skierowane na spełnienie jej woli wbrew woli innej wspólţne wartości, jak i wtedy gdy są one niezgodne. Jako jednostki 6. przykład konfliktu na pods,tawie w s p ó 1 n y c h w a r t o- ś c i może służyć rywalizacja o ţpalmę pierwszeństwa w ja- Podczas, gdy wrogość nie interweniuje w obu cytowa- nych koncepcjach, wrogość dopiero upoważnia i jednocze- kichś zawodach sportowych. Konfliktem na tle r ó ż n y c h w a r t o ś c i jest konflikt śnie wystarcza do mówienia o konflikcie w pierwszym ro- dwu osób dzielących wspólny pokój, z których jedna pra- zumieniu wyróżnionym przez norweskiego badacza V. Au- berta 7. Tesmiţn "konflikt" jest tu ograrliczony do wypadkówgnie otwierać radio, aby słuchać muzyki symfonicznej, zaś wyraźnych znamion antagonizmu przynajmniej u jednej ze druga uznaje tylko jazz, albo jedna chce wieszać na ścianie stron. Przynajmniej jedna z osób musi w słowie albo czy- jak najmniej ubrane gwiazdy filmowe, a druga wnętrze ka- nie dawać wyraz tendencji sfrustrowania drugiej, przy czym tedry Chartres. Konflikt interesów bywa połączony i ze zgodnością, i z niezgodnością w zakresie wartości. W wy- ta ostatnia nie musi na tym ucierpieć. Autor godzi się padku gdy dwa państwa współzawodniczą ze sobą o to, by wszakże, że w obiegu znajduje się i taka koncepcja kon- fliktu, wedle której zachodzi konflikt między Ego i Alter, pierwsze zatknąć swoją flagę na księżycu, w interesie pań- gdy ich interesy są sprzeczne, mimo iż działanie Ego nie ,. stwa A jest, by uczyniło to A, zaś w interesie państwa B - by ono miało ten przywilej. W tym wypadku wspólne s "Kampf soll eine soziale Dezefhung insowelt lieissen, als das ltandeln an wartości prowadzą do niezgodności interesów. Dzieje się to der Absicht der Durchsetzung des eignen Willens gegen Widerstand des oder pOWsZeChnle, gdy dwie strony ublL'gają Slę O te Sdme dObIa, der I'arUner orienliert tst". Gtindriss de^r Sozialókonomik, III nbt., s. 20. Tłu- których jest za mało albo które są rliepodzielne s. Cytowa- maczeuie angielskie Kampt oddaje przez Conllict. ' V. Aubert, Cornpelition and dlssensus: two ( es of conflict and ot conldU yp a Rola scarcity jest mocno podkre5lona prxez V. Auberta. resolulion, "'I'he Jomnal of Confltct Resotution", vol. 7, nr 1, March 1g63. 11 - Normy momlne Iţ1 lÓţ ny już niegdyś przeze mnie wyţpadek zgoţdności interesów krokodyla i ţptaszka, który wydziobuje mu pokarm z zę- bów, odgrywając rolę wykałaczki, przebiega na tle róż- nych wartości jednego i drugiego s. Akt kupna i sprzedaży, który Aubert przytacza jako przykład konfliktu interesów, może być traktowany jako konflikt na tle zgody co do wartości w wypadku, jeżeli ten, co sprzedaje i ten, co kupuje cenią pospołu przedmiot, prze- chodzący z rcţk do rąk. Jednocześnie można uważać ich in- teresy za konfliktowe, ponieważ jeden chce jak najmniej dać, a drugi - jak najwięcej wziąć. Wreszcie istnieje tu zbieżność interesów ze względu na to, że w interesie obu: sprzedającego i kupującego jest, by przedmiot sprzedawany przeszedł z rąk pierwszego do rąk drugiego. Na te skompli- kowane pokłady zgodnych i niezgodnych interesów wska- zywał,am już w swoim czasie mówiąc o grach w rodzaju szachów. Cele A i B są tu niezgodne, bo A chce dać mata B, zaś B chce dać mata A. Jednakże zgodnym ich pragnie- niem jest mieć cele niezgodne, gdyż one warunkują grę, rIa którą obie strony mają ochotę 1ř. Te rozróżnienia wyda- ją się przydatne, bo moralista może do nich nawiązać i z tej zgodności pośród niezgodności skorzystać. Konflikt intere- sów jako konflikt pragnień, które nie mogą być równocze- śnie zrealizowane, nie musi być związany z antagonizmem. W interesie rolnika może być deszcz, tak bardzo potrzebny po przewlekłej suszy. W interesie mieszkającego u niego turysty jest, by trwała pogoda. Nie ma jedflak na tym tle antagonizmu, ponieważ ani jedno, ani drugie od nich nie zależy. Jak wspominaliśmy, przez konflikt wartości rozumieć można i konflikt na tle wspólnych i na tle różnych ocen. W tym ostatnim wypadku spór może się kończyć na spo- o O pojęciu inłeresu i konllikcie interesów pisałam już w Motywach postę- powania (wyd. II, s. 160) oraz w Morolności mieszczańskiej. Tak jak pojęcie konfllktu, może być ono rozumtene psycbologicznte lub niepsychologicznie. W związku z tym można mówić o sublektywnym i obiektywnym pojęciu inte- resu. W pierwszym wypadku mdwldc o czyicbś interesacb bierzemy pragnle- nla ludzkłe pod uwagę, w drugim się z niml nie liczymy, jek wtedy, gdy mó- wimy, że w Lnteresle kobiet leży uzyskanie praw politycznycb, aczkolwłek kobtety mogq tego wcale nie pragnąć. Konflikty w zakresie wartoścl można zawsze sformuiować w języku potrzeb, przy czym sfowo .,potrzeba" ma tq samą dwuznaczność co słowo "interes". 1ţ Patrz moje Motywy poslępowanla, wyd. II, 1958, s. 159. rze o oceny, jak wtedy, gdy dwie osoby spierają się o to, czy nagość jest rzeczą zdrożną, czy też jest to sprawa z za- kresu estetyki i higieny. O metodach zakończenia takiego sporu będzie jeszcze mowa. Inne metody znajdują sobie za- stosowanie w wypadku, jeżeli te oceny przejawiają się w zachowaniach. Gdy córka religijnej matki, wbrew oce- nom tej ostatniej, wszczyna proces rozwodowy, można nak- łonić ją do porzucenia tego zamiaru nie tylko przez powo- łanie się n,a to, że religia rozwód potępia, ale - nie próbu- jąc zmieniać oceny córki, która tego potępienia nie dzieli - można odwodzić ją od tej myśli przez powoływanie się np. na krzywdę dzieci. Nakłanianie do zmiany wartościowania przebiega inaczej niż nakłanianie do zmiany postępowania. Przejdźmy z kolei do konfliktu przekonań. Uchodzą one za ostrzejsze od konfliktu wartości. Jednakże gdy te prze- konania są sprawdzalne, można szybko konflikt usunąć przez odwołanie się do faktów. Kiedy ludzie spierają się o daty panowania Henryka VIII w A'nglii, spór można roz- strzygnąć przez odwołanie się do podręcznika historii czy pierwszej lepszej encyklopedii. Jeżeli w średniowieczu - jak głosi legenda - spór o to, ile koń ma zębów, mógł trwać tak długo, to dlatego, że powoływano się na auto- rytet Arystotelesa zamiast koniowi zajrzeć do pyska. Prze- konania łatwo prowadzą do walk krwawych, gdy są nie- sprawdzalne - jak w wypadku sporu o to, czy Bóg jest jeden w trzech osobach czy też nie -o czym będzie je- szcze w następnym rozdziale mowa. Przekonania prowadzą także do przewlekłych sporów, gdy są mętnie formułowane, tak, że każdy z oponentów mówi właściwie o czymś innyllł, albo gdy dotyczą faktów, które znajdują sobie w nich rów- nie dobre wyjaśnienie, jak w wypadku falowej i korpusku- larnej teorii światła. Jak wspominaliśmy, konflikty można różnicować nie tyl- ko na podstawie tego, co się w nich zderza, ale także na podstawie tego, jaki jest w nich stosunek do przeciwnika. I tak np. Rapoport wyróżnia Il na zasadzie tego kryterium trzy ich roclzaje: 1) W walce (fight) zmierza się do szkodzenia oponentowi, do niszczenia go albo przepędzenia. 2) W grach (game) przeciwnicy współdziałają, chociaż ich interesy są sl p. Rapoport, Fights, Games and Debates, Unlverslty of Micbigan Press 1960. 162 ţ 11^ 163 przeciwne. Kooperacja polega tu na tym, że nikt z partne- rów nie chce takiego konfliktu, którego rezultat byłby z gó- ry wiadomy. Każdy dlatego chce mieć przeciwnika na swo- ją miarę, a idzie tu nie o to, by go zniszczyć, lecz by go przechytrzyć (outwit). 3) Trzecim rodzajem jest dyskusja, której nie można rozstrzygnąć przy pomocy racjonalnych argumentów. W tym wypadku nie idzie o to, by przekonać przeciwnika, że jest w błędzie, lecz o zmianę jego postawy, o to, żeby zaczął widzieć świat takim, jakim my go widzi- my, żeby zmienił kryteria, przy pomocych których dotąd selekcjonował fakty. Przykładem takiej sytuacji są dla au- tora dyskusje toczone w Czarodzie jskie j Górze przez Nap- htę i Settembriniego. Pierwszy reprezentuje z grubsza po- stawę faszysty, drugi zaś postawę liberała. Pierwszemu miła dyscyplina, a drugiemu wolność. Podobnie wygląda spór indywidualisty z kolektywistą. Skomplikowane zespoły po- staw, które tu mogą wchodzić w rachubę, można zmieniać - zdaniem Rapoporta - przy pomocy trzech metod. Ilustracją pierwszej jest tzw. pranie mózgu (brainwas- hing) 1ţ. Zakłada ono, że człowiek nie będzie się upierał przy pewnej wizji świata, jeżeli to go będzie za drogo ko- sztowało. Tą metodą Rapoport się szerzej nie zajmuje, po- nieważ ma ona zastosowanie tylko w wypadkach, gdy oso- ba kondycjonowana jest na całkowitej łasce osoby kondy- cjonującej. Druga metoda przejęta jest z psychoterapii. Za- kłada się tutaj, że jeśli się komuś wskaże na genezę jego postawy, to będzie ją można wytrzebić. To założenie - jak mi się zdaje w brzmieniu ogólnym fałszywe - stanowi isto- tnie podstawę kuracji psychoanalitycznych. Trzecia metoda polega na szeregu zabiegów zmierzających do uchylenia w oponencie poczucia zagrożenia, które staje na przeszko- dzie zmianie pastawy dotychczasowej. Ta metoda jest dla nas szczególnie ciekawa, ponieważ stanowi wypadek zgod- ności między zabiegami, ţktóre polecałby moralis.ta, z zabie- gami wskazanymi z prakseologicznego punktu widzenia, tj. zabiegami prowadzącymi skutecznie do zamierzonego celu. I taţk zmieniać można postawy przeciwnika przez wytworze- I nie w nim przekonania, że jest uważnie wysłuchany i nale- ţ% Patrz w tej sprawle artykuł E. A. Scheina pt. The Chinese Indocrina- tton Program ot Prtsoners ot War: A Study ol Attempted "Brainwashlng", w: Readlnga In SoctaJ Psychology, Holt, Rinehart and Winston, New York l9ţti, s. 311-335. życie zrozumiany. W tym celu dobrze jest zacząć debatę od tego, by każdy z oponentów zreferował stanowisko prze- ciwnika i uzyskał od niego akceptację tego sprawozdania. Jeżeli tylko przez zmianę definicji albo przez właściwe za- kreślenie granic stosowalności twierdzeń przeciwnika mo- żna je przyjąć, należy to uczynić. Dobrze jest także wska- zać na pewne podobieństwa, które oponentów łączą, i stwierdzić, że się nie ma pretensji do nieomylności. Oto przykłady zachowań, które wytwarzają atmosferę sprzyja- jącą zmianie postaw. ROLA KONFLIKTbW W 2YCIU SPOLECZNYM Rola konfliktów w życiu społecznym, do której przecho- dzimy obecnie, to temat tak obszerny, że nie kusimy się bynajmniej nie tylko o jego wyczerpanie, ale nawet o ogól- nikowe wskazanie całego bogactwa związanych z nim za- gadnień. Jednakże musimy o ten temat potrącić, by zdać sobie sprawę z tego, czy należy od norm moralnych ocze- kiwać likwidacji wszelkich międzyludzkich konfliktów na- ruszających harmonię współżycia. Jakoż wizję bezkonflik- towego społeczeństwa mogą - jak się zdaje - podtrzymy- wać tylko ci, którzy - rzutując sprawę w daleką przysz- łość - nie czują się w obowiązku bliżej jej się przyjrzeć. Byłoby jednak rzeczą niesłuszną twierdzić, że pozytyw- ne strony konfliktów były przez badaczy życia społeczne- go niedocenione. I tak np. Bernard Mandeville w swojej Bajce o pszczolach wskazywał już na to, jak dodatnio kon- flikt protestantów i katolików wpływał na obie strony, zmuszając je pod czujnym okiem przeciwnika do dbałości o własny poziom. Jakże zaniedbywała się - jego zda- niem - religia, gdy była w danym państwie panująca. Są tacy, którzy przypisują wysoką kulturę obywatelską Angli- ków długotrwałym swobodnym ścieraniom się różnych sekt. Sorel wskazywał na dodatnią rolę walki klas w konsolido- waniu się proletariatu, który tylko w przeciwstawianiu się i walce mógł sobie należycie uświadomić swoją odrębność klasową. Marks w tej samej walce klas dopatrywał sicţ mo- toru przemian dziejowych. Szczególnie szeroko rozwijał po- zytywną rolę konfliktu G. Simmel. Przypomina o jego po- glądach współczesny socjolog amerykański - L. Coser. 164 ţ 165 -ţ ţ ţ >-ţ h.ţţ! 1ţ ţl r Konflikt może, jego zdaniem, rozbić stosunki międzyłudzkie tylko wtedy, gdy jest konfliktem w zakresie wartości zu- pełnie podstawowych dla utrzymania danego stosunku mię- dzy ludźmi. Takim ma być np. konflikt między małżonkami, z których jedno chce, a drugie nie chce mieć dzieci. W in- nych wypadkach konflikty wywołują szereg efektów pozy- tywnych. Wlewają nowego ducha w normy społeczne i po- zwalają je przystosować do nowych warunków. Przedłuża- jący się konflikt dwóch stron doprowadza często do przy- jęcia wspólnych norm regulujących jego przebieg. Wiado- mo, że doprowadza do zwartości wewnątrzgrupowych, gdy ma się bowiem wroga, szuka się sojuszników, tworzy się koalicje. Konflikty przyczyniają się do zmian i przezwycię- żają stagnację. Oczywiście, ich efekt zależy od tego, o co ludzie walczą, jak walczą i w jakich walczą warunkach. Społeczeństwa, gdzie konflikty znajdują sobie swobodny wyraz, gdzie są one zinstytucjonalizowane, są nimi znacz- nie mniej zagrożone. Kiedy bovţiem można ujawnić wro- gość, wrogość ta się nie kumuluje, można przy tym, znając jej źródła, zmienić warunki powodujące niezadowolenie. Partycypacja w wielu konfliktach działa jak mechanizm na straży równowagi, nie ma bowiem wtedy najgroźniejszego dla społeczeństwa konfliktu, jakim jest konflikt według jednej osi ls. Nie można tedy - zdaniem Cosera snującego dalej my- śli Simmela - poczytywać konflikty za zjawiska zawsze niepożądane. Ich rolą - jak jeszcze mocniej formułuje R. Dahrendorf - jest podtrzymywanie twórczego charakteru społeczności ludzkich. Dla Dahrendorfa model stabilnego, zrównoważonego społeczeństwa jest czymś zgoła przeraża- jącym. Takim społeczeństwem bezkonfliktowym mogłoby być tylko państwo totalitarne z terrorem i policją. Bukoli- czny ideał społeczeństwa bezkonfliktowego upodobniłby pasterzy do owiec 14 Jak już zaznaczaliśmy na wstępie tych rozważań, nie mo- żemy tu zajmować się w sposób bardziej wyczerpujący rolą konfliktów w społeczeństwie, stanowi to bowiem olbrzymi temat domagający się osobnego potraktowaţnia. To, co po- 19 Lewis A. C.'mse,, The Functions ol Sociul Conllict, Roulledge ancl Koyan R., London 1956. R. Dahrendorf, Gesellsţho(t uml I reiheit, Miinchen 1961, s. 126. wiedzieliśmy musi wystarczyć dla podtrzymania opinii, że normom moralnym trudno przypisać zadanie likwidowania wszelkich konfliktów. Staje temu na przeszkodzie wizja społeczeństwa, które pragnęlibyśmy realizować oraz wzór osobowy żyjącego w tym społeczeństwie człowieka. W imię tej wizji dopuszczamy jakieś tarcia w maszynie społecznej, nawet gdyby prowadziły do antagonizmów. Hasło miłości bliźniego koliduje tutaj - nie po raz pierwszy w naszych wywodach - z pielęgnowanym wzorem życia społecznego i wzorem człowieka, wzorem, który wyklucza stagnację i uniformizację i boi się królestwa bożego na ziemi. Kto by pragnął przyszłe społeczeństwo upadobnić do termitiery, będzie innego zdania. ROLA NORM MORALNYCH W HARMONIZOWANIU WSPOi2YCIA By odpowiedzieć na narzucające się w związku z tym pytanie, kiedy normy moralne winny interweniować i jaki jest zakres ich możliwości, musimy nawiązać do naszych wstępnych rozróżnień pojęciowych, w których wyodrębnia- liśmy konflikt w znaczeniu psychologicznym (jako pozba- wione rzeczowej podstawy zderzenie się antagonizmów), konflikt w znaczeniu niepţsychologicznym (jako zderzanie się związane np. z niepodzielnością pewnych dóbr, czy ich niedostatkiem, niekoniecznie połączone z wrogością) i wre- szcie konflikt łączący dwie poprzednie wersje. Te trzy od- miany plączą się ciągle w rozważaniach teoretyków i war- to mieć je w pamięci I5. Pospolicie mówi się o konflikcie w wypadku bójek, wy- miany zdań okraszonych soczystymi a obelżywymi epiteta- mi i to także wtedy, gdy bójka wynikła na skutek naduży- cia alkoholu, a nie ma żadnej obiektywnej podstawy. Może to być czysta agresja dla agresji. W różnych kulturach sta- wia się jej różne granice. W kulturze euro-amerykańskiej agresja w ramach grup własnych jest oceniana ujemnie, zaś o ujemnym ocenianiu agresji także i w stosunku do obcych świadczy fakt, że w stosunkach międzynarodowych każdy zrzuca odium agresora na swego partnera, usiłując okazać, r' Przylącza slę jeszcze do niej tozumienie konfllktu jako wewnętrznei roz- terkt. 166 ţ 167 że jego państwo toczy walkę obronną, a nie napastniczą. cunek i względy, za coś kłamliwego, czemu nie można O stosunku do agresji świadczą liczne rozważania dotyczą- ufać itd.". Taka koncepcja wroga jest, zdaniem autora, wy- ce jej zwalczania. I tak proponuje się czasem kierowanie godna i nţa czas wojny, i na czas pokoju. Można przy jej jej na inne, nieszkodliwe tory, na jej wyładowywanie w sy- poulocy uzasadoiac` konieczność zbrojeń, usprawiedliwiaţ tuacjach wyobrażonych, w lekturach, w uczestnictwie w nie(ortunne posunięcia, zyskiwać wyborców. Ale dogod- zawodach sportowych. Te różne zaspokojenia zastępcze ność takiedo stereotypu wroga nie tłumaczy w pełni, we- przedstawiają jednak znane niebezpieczeństwa. Jeżeli dług Gladstone'a, jego istnienia. Sprzyjają bowiem tej kon- książka kryminalna pewne potrzeby zaspokaja, to także je cepcji także pewne czynniki psychologiczne, mianowicie podtrzymuje i podnieca. Ostatnio psychologia społeczna projekcja na innych własnych cech i doznań, do których kładzie, jak wiadomo, silny nacisk na likwidowanie jednej sami przed sobą przyznać się nie chcemy. Autor podaje sze- z ważniejszych przyczyn agresji, jaką ma stanowić frustra- reg znamion, po których można poznać, czy cechy imputo- cja - doznanie związane z jakimś udaremnieniem. Rozdra- wane wrogowi przysługują mu istotnie, czy też są fikcyjne żnienie ludzi i napastliwość, jakie dają się czasem odczu- i rzutowane przez oponenta. Gladstone jest daleki od przyj- wać w tramwajach czy autobusach, pomniejszyłyby się nie- mowania, by ta zdolność do projekcji była przyczyną wo- wątpliwie, gdyby wypełniający je pasażerowie nie jechali jen, niemniej jednak uświadomienie sobie tedo mechani- za tnieci nieu rze'mości cz bała anem w urz dach, zmu, zdanie sobie sprawy z tego, jak dalece `własne cele w których nie udało się im załatwić swojej sprawy, natra- i potrzeby są zgodne z celami wroga, a nawet od nich za- fianiem w sklepach na remonty czy remanenty, które unie- leżne, może wpłynąć na realistyczne rozwiązywanie kon- możliwiły kupno rzeczy potrzebnych. Podczas gdy morali- fliktu. Mamy tu przykład eliminacji przez wskazanie na ge- sta rozporządza raczej kuracją objawową, likwidowanie nezę - metodę, o której wspominał Rapaport. . okazji do frustracji sięgałoby przyczyn. Nie znaczy to, bym Książka Remarque'a Na zachodzie bez zmian została nie lekceważyła kurację objawową w postaci wyrabiania w lu- bez powodu zaliczona do prohibitów przez Hitlera. Taki dziach postaw życzliwych. Leczenie objawów powinno dzia- stosunek, jak stosunek Ajschylosa do Persów w jego trage- łać ręka w rqkę z usuwaniem przyczyn. dii pt. Persowie nie znalazłby dziś uznania pośród polity- W wypadku gdy wrogość jest autentyczna, a konflikt ków wrogich obozów, nie dość bowiem, że ludność Persji (w sensie obiektywnym), pozorny, postulat zwalczania tej była zwolniona przez autora od wszelkiej odpowiedzialno- wrogości nie budzi zastrzeżeń. Inaczej rzecz się ma w wy- ści za nieszczęsną agresję Kserksesa, zakończoną klęską padku, gdy konflikt ma rzeczową podstawę, tj. gdy wcho- pod Salaminą - "Pośród wszech Persji ziem sierocy chór ma- dzą w grę jakieś dobra pożądane przez obie strony, a nie- ţ tek i wdów płacze dziś bez winy"17 - ale ponadto sam Kser- podzielne czy istniejące w zbyt małej ilości. Wtedy zwal- kses oskarżony był w tej tragedii tylko o nadmierną butę czanie wrogości może wejść w konflikt z prakseologią, i obrażenie Posejdona przez budowanie mostu nad Helles- wiadomo bowiem, że nienawiść może stanowić cenne pa- pontem. Jak trudno liczyć na zrezygnowanie ze stereoty- liwo dla wzmożenia sprawności oponentów. Toteż w róż- pu wroga, tak hasło w trzebienia nienawiści w konflikcie nych walkach niektórzy nienawiść zalecają otwarcie. Na obiektywnym, chociażby ze wzglę u na jej walory prakse- usługach propagandy nienawiści pozostaje podtrzymywa- ologiczne, ma małe szanseţopularn_ości. W wypadku walki ny przez strony walczące stereotyp wroqa. "Każda ze ze złem bezradne wydają się zalecenia, by walczyć z grze- stron - jak pisze A. Gladstone w swoim artykule O kon- chem, a nie z grzesznikiem, nie mają one bowiem oparcia cepcji wrcţga le - uważa drugą za nastawioną na podbój w psychice ludzkiej. Wszak trudno zwalczać zło in abstrac- i agresję, za zdolną do wielkiej brutalności i do zła, za coś to, walczyć z łapownictwem nie walcząc z łapownikami. Za poniżej człowieka, co z tego powodu nie zasługuje na sza- przykład najmocniejszego, wręcz przerażającego wzywania le p. Gladstone, The Conce:pfiort ot the Enemy, ".tournal o( Conlllct Reso- lr przektad St. Srebrnego. "Lepiej walczyE niż żyć na klęczkach" -- śpie- lution", vol. 3, nr 2. wano w Czerwonej Hlszpanli. 168 169 do nienawiści w stosunţku do wroga służyć może książka Algierczyka F. Fanona pt. Les damnes de la terre. To dru- gi kraniec w stosunku do bezgwałtu zalecanego przez Gandhiego la. Ponieważ eliminacja wszelkich konfliktów z życia zbio- rowego jest niemożliwa i niepożądana, normom moralnym przypada w udziale selekcja konfliktów, z którymi się ma- my godzić, albo które mamy nawet popieraó. I tak niektó- rzy godzą się na wojny obronne, a potępiają napastnicze, inni wykluczają w ogóle walki zbrojne. Ta selekcja anga- żuje pewną hierarchię wartości. "Lepiej walczyć niż żyć w strachu" - miał podobno powiedzieć Gandhi. W rozważaniach etyków dominują raczej refleksje o tym, jak wolno walczyć, jakie zaś chwyty są niedozwolone, niż refleksje o tym, które konflikty należy uważać za dopusz- czalne albo pożądane, które zaś trzeba wykluczać. Naj- wcześniejszy kodeks walki godziwej wypracowała, jak wia- domo, warstwa, która trudniła się zawodowo wojowaniem, tj. warstwa rycerska. Miałam już gdzie indziej okazję roz- ważać jej zalecenia i zamierzam raz jeszcze w innej publi- kacji do tej sprawy powrócić. Kodeks ten jest ważny, bo obowiązuje nie tylko w walce zbrojnej, ale i we wszelkie- go rodzaju konfliktach, przy czym w wielu punktach nie jest on przedawniony. Tak np. przyjmujemy i dzisiaj, że nie należy kopać już leżącego, ani rzucać się w gromadzie na jednego. Szeroko stosowaną metodą rozładowywania konfliktów jest uciekanie się do kompromisu, proponowanego zwykle przez osobę trzecią, w konflikcie niezaangażowaną. Taką rolę bierze na siebi.e prawo, które właśnie ma za zadanie nie dopuszczać do konfliktów albo je rozstrzygać w wy- padku ich zaistniemia ls. Ułatwia teţn kompromis złożoność konfliktów, o której była już mowa, fakt, że nawet w wal- ce zbrojnej można się dopatrzeć interesów zgodnych po- śród niezgodnych. Tego rodzaju sytuacje samoczynnie wy- zwalają tendencję do kompromisu. Kładzenie nacisku na owe zgodności zaleca T. Kotarbiński, wskazując na to, że nawet w walce zbrojnej wspólne są korzyści płynące z re- spektowania szpitali, niezatruwania studni, czy niestosowa- F. Fanon, Les domnis de la terre, Maspero, Paris 1961. r" Bardziej szczegółowo rozważa rolę rawa w rozładowywaniu konfliktów P V. Aubert w cytowanej już pracy. nia gazów trujących, jeżeli druga strona także nimi rozpo- rządza. Do dyskusji dotyczących chwytów dozwolonych w wal- ce należy cała dyskusja dotycząca zasady bezgwałtu pro- pagowanej przez Gandhiego. Była już o tym mowa w roz- dziale III. (=ZY NORMY MORALNE SLU2Ą JAKO SMAR7 Wskazywaliśmy wyżej na to, w jakim punkcie normy moralne mogą interweniować, jeżeli nie w usuwaniu, to w każdym razie w łagodzeniu konfliktów. Mówiliśţrly, że mogą one usuwać wrogość tam, gdzie jest ona bezpodstaw- na i łagodzić ją tam, gdzie konflikt jest obiektywny, że współdziałają w selekcji konfliktów na takie, które można dopuszczać i na takie, które należy wykluczyć, że wgląda- ją w to, w jaki sposób się walczy, formułując pewne regu- ły gry i dyskwalifikując pewne środki dla osiągnięcia sta- wianych sobie przez ludzi celów. W tych wszystkich wy- padkach miała zastosowanie metafora, od której zaczęliśmy nasze rozważania, mianowicie metafora przyrównująca re- guły moralne do smaru łagodzącego tarcie w maszynie spo- łecznej. Trudno wątpić, że ta opinia jest słuszna w odnie- sieţniu do takich reguł, jak: nie kradnij, nie donoś, nie ob- Inawiaj, nie krzywdź, nie zabijaj, do zaleceń takich postaw, jak życzliwość, tolerancja, ofiarność, bezinteresowność itp. Była ona pod sugestią tego rodzaju norm formułowana. Ale nasuwa się pytanie, czy ta rola norm moralnych da się im wszystkim przypisać. Dwie grupy reguł zdają się bowiem od tej charakterystyki uchylać: normy dotyczące ludzkich uprawnień i zalecenia kształtowania własnej osobowości według pewnego wzoru. Są to takie reguły jak: "nie moż- na nikogo czynić swoim niewolnikiem", "kupowanie, czy sprzedawanie ludzi winno być wykluczone", "każdy ma prawo do swobodnego rozporządzania swoim losem, np. do swobodnego wyboru zawodu", "nie wolno traktować czło- wieka jako środka do realizacji pewnych celów, które nie są jego celami", "nie wolno zmuszać człowieka do wypo- wiadania się wbrew przekonaniołn", "każdy ma prawo do swobodnego wyrażania swoich opinii". L i s t a u p r a w- nień człowieka nie kieruje się względem 1'i<0 171 na usuwanie tarć we współżyciu, kieruje się szacunkiem dla człowieka jako takie- g o. Uprawnienia nie są pokojowe. Stoją bowiem za nimi roszczenia. Marsz Murzynów do Białego Domu żądający zrównania uprawnień ludności białej i czarnej niesie w so- bie nie pokój, ale burzę. ţądanie respektowania uprawnień prowadziło już nieraz do rewolucji. Sprawa łagodzenia konfliktów ustępowała także nieraz na plan dalszy wobec dążenia do realizowania pewnego wzoru osobowego. Człowiek pokorny i ustępliwy czy upar- ty konformista był niewątpliwie mniej konfliktotwórczy niź taki, co upierał się przy swoim, a jednak L. Krzywicki nie był odosobniony w swoim upodobaniu . do "dusz rogatych". Whyte nie miał przecież szczególnego entuzjazmu dla zo- brazowanego przez siebie człowieka bez kantów. POJĘCIE HARMONII I POJţCIE INTEGRACJI Literatura etyczna sformułowała zagadnienia, które po- ruszaliśmy posługując się pojęciem harmonii społecznej. Socjologowie podobne zagadnienia formułują przy pomocy pojęcia integracji, przeciwstawiającego się pojęciu dezinte- gracji, czy przy pomocy pojęcia eunomii przeciwstawiają- cego się pojęciu anomii. I tak toczą się dyskusje na temat roli zgodnego wysłuchiwania przyjętych w danym społe- czeństwie norm, a więc i norm moralnych dla integracji społeczeństwa. Toczą się one w atmosferze znacznego bez- ładu pojęciowego. Nie możemy się tutaj zapuszczać zbyt głęboko w ten grząski teren, trudno jednak zakończyć na- sze rozważania bez jakiejś wzmianki o jego istnieniu. Gdy mówimy o braku integracji w zakresie nauk spo- łecznych, mamy na myśli daleko idącą specjalizację w tej dziedzinie, połączoną z brakiem kontaktu między badacza- mi, pociągającym za sobą niedostateczną koordynację wy- siłków. Ta koncepcja integracji ma już posmak dodatni, który staje się jeszcze wydatniejszy, gdy mówimy o społe- czeństwie zintegrowanym. Spróbujmy dokonać przeglądu wskaźników, które mają jakoby świadczyć o integracji czy dezintegracji danego społeczeństwa. Jako wskaźniki dezintegracji (bo o niej czę- ściej mowa) wymienia się nieraz alkoholizm, narkomanię, wzrost liczby samobójstw, przestępstw, rozwodów czy neu- roz. Można by zatrzymać się na tego rodzaju wyliczeniu i uznać pojęcie dezintegracji za zdefiniowane przez swoje wskaźniki. Łączy te wskaźniki to, że wszystkie stanowią zjawiska oceniane ujemnie 2ř, które świadczą o jakimś nie- dosycie, niezaspokojonych potrzebach, gdy tymczasem zdrowe społeczeństwo, w rozumieniu E. Fromma np., to społeczeństwo, którego członkowie zaspokajają swoje po- trzeby i to zaspokajają je w sposób "właściwy" jI. Jeżeli traktować wymienione wyżej niekorzystne zjawi- ska społeczne jako wskaźniki dezintegracji, o dezintegracji społeczeństwa świadczyłby pewien stan psychiczny jego członków, Częściej dezintegrację i integrację charakteryzu- je się przez rodzaj panujących stosunków społecznych, przez niezdolność czy zdolność do kooperacji, lekceważe- nie norm czy zgodne ich wysłuchiwanie, odmienny czy wspólny zasób wartości, wzajemną nieufność czy zaufanie, poczuwanie się do odpowiedzialności za cudzą pomyślność, czy nie. Obie charakterystyki zawarte są w koncepcji anomii u Durkheima, łatwo bowiem od jednej przejść do drugiej. Samobójstwo może być traktowane jako wyraz niezaspoko- jonych potrzeb równie dobrze jak jako wskaźnik rozluźnio- nej więzi z innymi. U Durkheima, tak jak u innych pisa- rzy, sam fakt zgodnego wysłuchiwania norm, bez względu na ich treść, był już czynnikiem integracyjnym. Ale treść norm zdaje się także wchodzić w rachubę. ţeżeli w społe- czeństwie Zuni uwą__ż_a siţe, że wszyscy powlnnl odnoslć sIę o wszţstkich. z Rgwną llozą- nleufllosci, ponieważ ni- g y nie wiadomo, kto okaze sIę czarownikiem, to ta norma m z -być ţezintegrująca przez swoje szerzenie braku zau- fania, ale równocześnie integrująca, jako że nakazuje z tych samych powodów nie dawać upustu nieżyczliwości %ř Przy traktowaniu dezorganizacji jako czegoś nader hliskiego dezintegra- cji Don Martindale w artykule pt. Soctal Dizorganisation. The Contlict ol Normative and Empirical Approaches, (w: Modern Sociological Theory-in Contlnuity and Change, N. Y. 1957) deftniuje dezorganizację spoteczną jako ten rodzaj organizecji spoteczneJ, którego się nie aprobuje (s. 359). %r Przy wymienianlu potrzeb ludzkich Promm wyllcza tylko takie, ktGre nie budzg żadnych zastrzeień. Stowo "wlaściwy" wymaga oczywiście wyJa- śnlenia. 172 ţ 1'ţ3 i gniewowi, bo jeśli się natrafi na czarownika, to może się to źle skończyć. Nakaz nienawiści w stosunku do wroga scala grupę własną, ale rozbija więź międzygrupową. Kto poczytuje ujemne zjawiska społeczne za dezintegracyjne, musi także zważać na wielkość ich efektów. Szmugiel jest zjawiskiem ocenianym ujemnie, tymczasem można by uznać - za Adamem Smithem - że wyrównuje wady ba- rier celnych. Trzeba tu mieć na oku głoszone przez Merto- na z2 ostrzeżenie, by nie zakładać jednorodności skutków pewnych zjawisk społecznych, które pod pewnym wzglę- dem mogą dawać efekty ujemne, a pod innymi - dodat- nie. Jeżeli idzie o najpospolitszy sens słowa "integracja", w którym integrować to tyle co scalać, rola norm moralnţch jest jasna, każde bowiem usuwanie lub łagodzenie konflik- tu ma eţfekty integracyjne i znaczţna część norm moralnych jest na te efekty istotnie nastawiona. Oprócz norm takich, jak zakaz oszczerstwa, zabójstwa, kradzieży, wyzysku wchodzi tu jeszcze zespół zaleceń wyrabiających w nas po- stawy jednoczące. Wymagają one osobnego rozważenia. ,= R. K. Merlon, Social Theory anrl Soclal Sfrncturr. rozdz. 1. IX CNOTY MIĘKKIE NA STRAŻY POKOJOWEGO WSPbŁţYCIA Od wczesnej miodotcl wierzytem w wartoSC dwócb rzeczy: dobrocl i Jesnej my811. Z Autoblogralll Bertranda Russelv MILOSC BLI2NIEGO Przechodzimy z kolei do dyrektyw, które formułowane są raczej w postaci zaleceń niż w postaci nakazów czy za- kazów. Przejście na zalecenia, jeżeli idzie o dyrektywy, które zamierzamy w tym rozdziale rozważać, wiąże się z faktem, że dotyczą one pewnych postaw emocjonalnych. Uczucia można zalecaćt ale trudno nakazywać ich_ przeży- wanie, tak jak doznawania zabraniać. "Nie zabijaj - doty- ćźyło pewnych zachowań, w zakresie których zakaz jest możliwy". "Czcij ojca swego i matkę swoją" - jest tylko zaleceniem, bo uczucie czci tylko w pewnym stopniu od nas zależy. Hasło miłości bliźnego jest, jak już na to nie raz wska- zywano, hasłem na wyrost, bo miłość rozumiana bywa jako intensywne uczucie, jakiego trudno się w odniesieniu do wszystkich spodziewat. "Moraliści licytują od najwyższej ceny - pisał T. Kotarbiński w swojej rozprawie O milo- ści bliźniego - by osiągnąć zdobycz ledwo znośną" 1. To. co nazywţmţţmiłnścią bliźniego bywą doznąţ,iem...nader różnym. Inna jest miłość matki do dziecka, inna miłość ro- dzeństwa, inna - miłość połączona z domieszką opiekuń- czej tkliwości i inna połączona z domieszką uwielbienia. Miłość kochanków się tu zwykle wyklucza, zgodnie z pow- szechnym w zasięgu kultury chrześcijańskiej przekonaniem, że pozostaje ona z miłością bliźniego w konflikcie. Wbrew r Wybbr plam, t. I, Warszawe 1957. 175 opinii mówiţcej,o miłości bliźniego jako o uczuciu, należy lą.racLeţ ,trakto__wac ţako dyspozycję. "Czy miłość, np. mi- łość do matki, do narzeczonej przerywa się na czas snu, na czas zajęcia się pracą bez myśli o umiłowanej oso- bieţ...' - pytał L. Petrażycki 2, starajalc się uwydatnić I w tym pytaniu dyspozycyjny charakter miłości. W istocie, nie przestaje się kochać męża, gdy się czyta z zaabsorbowa- niem jakąś książkę nie myśląc o nim wcale. Taka interpre- tacja czyni zalecenie miłości bliźniego bardziej realnym, trudno bowiem wyobrazić sobie nieustanne pałanie gorą- cym uczuciem w stosunku do wszystkich znajomych i nie- znajomych zamieszkujących kulę ziemską. Miłość w stosunku do kogoś - jak na to zwracano już uwagę - nie jest dyspozycją do jednego tylko rodzaju ciepłych uczuć. Może ona dysponować do niepokoju, gdy osoba kochana długo nie wraca, do tęsknoty w razie prze- wlekłej rozłąki, do radości z powodu spotkania, do uciechy z powodu sukcesów osoby kochanej, do nienawiści w sto- sunku do jej wrogów. Wyczerpuje się ona w tych swoich objawach, przy których pomocy można ją definiować i mie- rzyć 3. Głoszenie miłości _bliźniego lţaszy-.si.ę ţudţ.iQpţ.ţrzęde wszyśtkim z dwiema ideologlami: chrześcijaństwem i bud- dyzmem, czy hinduizmem. W gruncie rżećzy spotykamy się z tym hasłem w wieIu iririyţh ideologiach, np. u Konfucju- sza z jego jen, czyli miłością do wszystkich ludzi, a także w pewnych społeczeństwach prymitywnych, jak np. u In- dian Winnebago opisanych przez P. Radina 4. Jeżeli idzie o chrześcijaństwo, to - jak nas pouczają znawcy - mi- I łość bliźniego, przynajmniej w interpretacji teologów, nie jest tą miłością franciszkańską, którą, mówiąc o miłości bliźniego, mamy zwykle na myśli. Jest to, jak się mówi, miłość człowieka w Bogu, czy adoracja Boga w człowieku, jeszcze jedna okazja do podziwiania Jego dzieła. Ta ado- racja nie jest koniecznie związana z ofiarnością. Wiadomo, że w wypadku konfliktu zbawienia własnego i zbawienia bliźniego należy wybierać pierwsze. Franciszkańską inter- j pretację miłości bliźniego, zbliżającą się do pojęcia caritas , L. Petrażyckt, Watęp do nouki prawa i moralno8ci, Warszawa 1959, s. 461. ř Por. np. A. F. Sband, The Foundations ot Character, wyd. I, Macmillan, London 1914. ţ 1'. Radin, Primitive Man as Philosţpher, wyd. III, N. Y. 1957, s. 6.`i i nast. I I 176 i do współczucia, należałoby właściwie traktować jako de- formację koncepcji miłości bliźniego takiej, jak ją rozumie- ją teologowie, deformację idącą po linii potrzeb malucz- kich szukających w Bogu pomocy i opieki. Chrześcijański pisarz, M. Scheler 5 ubolewa nad tym, że zwrócenie należ- nej Bogu miłości ku ludziom bywało wygrywane przeciw miłości Boga. Co do miłości bliiniego głoszonej w Indiach, zetknięcie się z cierpieniem miało jakoby nakłonić Buddę do porzu- cenia życia świeckiego i do medytacji, jak ludzi od cier- pienia uwolnić. Jednakże sam Budda, osiągnąwszy nirwa- nę, odciął się od świata, tak że prosić go o nic nie było można. Nosorożec zaś stał się symbolem buddyzmu, jako że skórę ma tak twardą, że nie przenikają doń impresje ze świata zewnętrznego i jako że żyje samotnie. Mielibyśmy tu więc z programowym wyobcowaniem do czynienia. Istnienie w Indiach niedotykalnych świadczyło o tym, jak dalece można łączyć z dyrektywą miłości praktyki z nią sprzeczne. Połączenie to było w tym przypadku umożliwio- ne przez opinię, że miejsce w hierarchii społecznej, które człowiekowi przypada wraz z urodzeniem, wyznaczone jest przez winy i zasługi w poprzednich wcieleniach. Cyţwany wyżţj-ţ. _S_ c_heler protestuje przeciw utożsa- mianiu miłości bliźniego z wśpo czu e . I osc ri ţţţesţ-ţ-ţ-..... .ţó zdaniem = IţţMsBniieţi kogoś jako ćIe piącego. Wśpói= ţ-r?nr`e jest doznţniţn reaktywnym podczas gdy miłość jest aktywna. Jest to, jak nieţaw c, , ozn ń ţplerwotneţNie ţóţha się bówiem za coś i nie pragnie sieţ-w osoble kocRaţ- nej nic zmienić. Miłość nie jest pedagogiczna.y ţ --. Hasła miłości bliźniego w zwykłym świeckim rozumieniu tego słowa stają się szczególnie pospolite u pisarzy XVIII wieku. W książce pt. Myśl moralna Oświecenia angielskie- go zaznaczałam, że w tym okresie Anglia odwraca się od Starego Testamentu i pragnie realizować Nowy. Słownic- two dla oznaczenia cnót miękkich się rozbudowuje. Bernar- din de St. Pierre wymyśla termin bienfaisance. D. Hume sta- wia pośród cnót benevolence na pierwszym miejscu. Grec- kie filantropija, słowo wymyślone jakoby przez cyników i rozpowszechnione przez stoików, przenika do czytanego ţ Patrz 4Yesen und Formen der Sympalhie, Bonn 1923, rozdz. pt. "Liebe und Hass". 12 - Normy moralne puwszechnie w XVIII wieku Cycerona, który oddaje je przez caritas generis huntani. Jest rzeczą ciekawą, że słowo "filantropia" nabrało dziś w niektórych krajach ujemnego posmaku, oznaczając działalność ograniczającą się do kura- cji objawowej, odwracającej uwagę od konieczności lecze- nia przyczyn. Tę ostatnią kurację miało wziąć na siebie państwo, zapobiegając sytuacjom, gdzie pomoc jednostek byłaby potrzebna. Słuszny w zasadzie program nie obywał się bez strat moralnych, oduczał bowiem ludzi od sięgania do kieszeni, by pomóc pogorzelcom czy ofiarom powodzi. Będzie jeszcze o tym dalej lnowa. Niejednokrotnie wytvkano hasłu miłości bliźniego jego nieautentyczność, pokrywanie postaw, które właściwie z miłością bliźniego nie miały nic wspólnego. Nieraz zarzu- cano jego głosicielom, że kochają przy biurku ludzkość, ale nie kochają tych, z którymi łączy ich kontakt bezpo- średni. "Jeden idzie do bliźniego, ponieważ siebie szuka - pisał o miłości bliźniego Nietzsche w Tako rzecze Zaratu- stra - drugi siebie zatracić pragnie". Zaś o stronicę wcze- śniej "Pierzchacie ku bliźnim przed samymi sobą i pragţnie- cie cnotę z tego uczynić: przezieram na wskroś tę bezlico- wość waszą"ţ. "Jeżeli ci Paweł powtarza ®Kochaj ludziŻ -- pisał H. Elzenberg - t.o jak.że często znaczy to ®Kachaj Pawła, Pawłu bą;dź bratemŻ. Wielkie będzie jego zdziwie- rłie, je'zeli ci strzeli do głowy zastosowanie tego ws.kazania także w stosunku do Piotra, z którym Paweł ma spór o trzy grosze" ţ. T. Kotarbiński wspomina o takich, .którzy głoszą miłość bliźniego, a jednocześnie podburzają do nienawidze- nia wrogów tego ideału s. 2YCZLIWOSC POWSZECHNA Fakt, że hasło miłości bliźniego było hasłem na wyrost, skłaniało do nadawania mu mniej wymagającego brzmie- nia. I tak np. można było zalecać tylko nieżywienie wro- gich uczuć, Pośród ła odnie'sz ch wersji tego hasła szcze- gólnţţ ,Qgularność uzyskało zalecenle zycz Iwo ' ' ' Zalecenie to przes a'6va7ó już być zaţecen'Iem ńa wyrośt, ř Rozdział pt. "O miło9ct bllźnieyo", przekład W. Berenta, Warszawa 1904. Kon/likt z islnieniem, s. 110. e O milości bliźniego, w: Wybór piam, t. I, s. 53fi-..54fi. kaźdy bowiem na życzliwość zdobyć się może. Postawa ży- czliwości nie jest ani selekcylna, ani ekskluzywna i może promieniować szeroko. "Zyczliwość (eanoia) - pisał Ary- stoteles - podobna jest do przyjażni, ale nie jest przyjaź- nią, gdyż można darzyć życzliwością także osoby niezna- ne i to bez ich wiedzy; z przyjaźnią rzecz ma się inaczej" ţ. Ta koncepcja staje się w etyce D. lIume'a podstawową. Odgrywa ona podobną rolę u jego polskiego tłumacza - ţ Cz. Znaluierowskiego.Jţbla Znamierowskiego A jest życzli- wy dla B, gdy: ţ cieszţsięţprţyţPlnnYrţ,.-aktualnych czy przyszłych przeżyć B; .2). ţoznaje-przykrościigdy B prze- źţiWa' pizykrość; 3). łatwo wczuwa się ţw dążenia B i pra- gń'_te ţe zaspokoić; 4) zmierza do celów, które postawił so- ţeţ B i 5) pragnie samorzutnie, by zrealizował się taki stan rzeczy, który w jego rozumieniu ma dać przyjemność B albo chronić go przed przykrością 1ř. Z wymienionych pun- któw jestem skłonna zaakceptować trzy pierwsze. Zmierza- nie do celów, które postawił sobie B, jeżeli to ma być rea- lizacja czegoś dla B, już zostało w punkcie trzecim zawar- te. Jeżeli zaś ma to być stwierdzenie takożsamości celów A i B, to wydaje się ona całkowicie dla przejawiania życzli- wości niepotrzebna. Wręcz przeciwnie nawet, odrębţność celów pozwala życzliwości rozwinąć się należycie. Co zaś się 2yczy warunku ostatniego, ţstanowi an w moim rozumie- niu .powtórzenie tego, co było już w paprzednich slormuło- wane. Obejmując za duźo, charakterystyka życzliwości u Znamierowskiego jednocześnie pod innym względem obejmuje za mało. Nie jest to bowiem - jak tego chce Znamierowţski - współdoznawanie w s2ylu A. Smitha. ţ ezliwość zawiera w _sob_ie presumţcjg dodalniţţ.ţaiesiP- ni ó motywów działania innych C_zyni jel np. zadość za- _kła_d_anie niewinności oskarżonych w.,ţrocesach sądo_wych. ` ZintenpretowţĆ co:ś życzliwie, fzn Wstz.zym.Y-ţ..się od na- gany dapóki można, niţ...spieszyć się z ţlotęţpia,niem, starać się zachowanie człowieka inlerpreLQSiąć_ -w spo_ţó dIa niego korzystny, dopókt fakty na to zezwalalą. Podczas kazania: "Jeśli ... ktoś zasypia w kośćiele, aIe ta'k że nie chrapie - doradzał B. Mandeville - winniśmy sądzić, że zamyka oczy, aby lepiej uważać". Etyka Nikomaohejska, ks. IX/i. uo palrz Oceny i normy, Warszawa 1957, s. 344-i 138 ţ 12^ 179 Natomiast upatrywanie w reagowaniu przyjemnością na przyjemność i przykrością na przykrość centralnego wątku w charakterystyce życzliwości naraża na te zarzuty, które wytaczano już A. Smithowi. Czy A będący świadkiem okru- cieństwa w stosunku do B ma sympatyzować z satysfakcją oprawcy czy z cierpieniem ofiary? Dyrektywy, z kim nale- ży sympatyzować, współdoznawać, a z kim nie, to nader ważki rozdział etyki. "Normami moralnymi - pisał Zna- mierowski - są te normy, które bezspornie dyktuje życz- liwość powszechna" 11. Niestety, w wypadkach konfliktu między A i B życzliwość powszechna nie daje nam żadnych wskazówek. Nie wiemy, czy mamy współdoznawać z wil- kiem czy z owcą, z uciekającym złodziejem czy z gonią- cym go milicjantem. O logicznym wywodzie tych wskazó- wek z zalecenia życzliwości powszechnej mówić trudno. Jeżeli mamy się orientować na podstawie ilości uchyla- nego cierpienia czy wyzwalanej przyjemności, stajemy na gruncie utylitaryzmu ze wszystkimi jego trudnościami. "Życzliwość powszechna dąży do tego, by zapewnić wszystkim ludziom równy przydział szczęścia" lQ - pisze Znamierowski w innej ze swoich prac. To powiedzenie, o zwodniczej formie opisowej, to wypowiedź, która nakłada na człowieka życzliwego jakąś powinność i wnosi ze sobą nowy wątek, mianowicie wątek sprawiedliwościowy. Nale- żałoby raczej powiedzieć: "równy przydział warunków nie- zbędnych do bycia szczęśliwym", bo tylko te w pewnym stopniu mogą od nas zależeć. Jednym z wielokrotnie podkreślanych niebezpieczeństw ograniczających zasięg miłości bliźniego jest podział ţn. swoich__ i obcych Llą ţ'. KytazbiIltkiecyo bliźnim iPst kaţda iśtóta doznająca potrzeb. Taka koncepcja bliźniego obej- muje i zwierzęta. ,,Radţ żaIićżam ţdó-7udż'kośţi pśy, a nie zaliczam fiycIów" - pisał w cytowanym już artykule. M. Scheler protestował przeciw obęjmowani_u przez konţ- cję bliźniego riaźţyt ţzerokićh kręgów, wydawało mu się bo- wiem, że__ im.. milość rozlţlejsza, tym mniejsża jejyrileţ= sywność Podobną myśl wypowiada T. Kotarbiński supo- ńując; ze dzieje się tutaj jak w logice: im bogatsza treść po- jęcia, tym uboższy zakres. Brat słynnej tancerki, Izadory li Cz. Znamletowski, Naczelna norma moralna 1 Ie% pochodne. "Studta Ptlo- zoflczne" 195T, nr 3. v Tamże. Duncan, który w latach dwudziestych odgrywał rolę pro- roka wieszczącego miłość bliźniego w różnych lokalach pa- ryskich, proponował - na to, żeby zapobiec jej ekskluzy- wności - by każdy kochał przede wszystkim tego, kto mu był w danej chwili przestrzennie najbliższy. Każdy byłby, jego zdaniem, w ten spo,sób miłością obdzielony. M. Schele,r protestowałJprzeciw-zţtącząniu przez miłość bliźniego ţą- źbyt sźerókich kręgów, kochało się bowiem wtedy - jego ţ żdaniem - to, co wszystkim ludżiolii yvsţólneţ zaś wspólne ţyly im 'elemenţwitalńeţţ, które autor poczytywął za eIę- menty niz go rzędu. ,iak widać, dIa ţŚchelera nie było ţ?zeezą obojętrlą- za -co się kocha, aczkolwiek poprzednio mocno podkreślał, że miłość musi wyprzedzać wszelką ocenę. Jednym ze znanych tematów związanych z koncepcją mi- łości bliźniego jest sprawa jej stosunku do miłości erotycz- nej: antagonizm czy współpraca? Zna się wypadki, gdy wspólna miłość do tego samego mężczyzny cementuje przy- jaźń między dwiema kochającymi go kobietami. Zna się wypadki, w których mąż zdradzany wcale nie ma ochoty zabijać rywala ani dusić niewierną małżonkę, tylko nawiązuje serdeczną nić przyjaźni z cudzołożnikiem. D. Lessing w swojej znakomitej noweli pt. Pokój nr 19 kon- statuje bez szczególnego zgorszenia, że zdradzony mąż mu- siał dawniej pod naciskiem opinii strzelać do żony i ko- chanka, podczas gdy dziś, uzupełniając towarzystwo przez swoją własną wybraną, wyjeżdża w pełnej czwórosobowej harmonii na weekend, przy czym czwórka do bridge'a jest od razu zapewniona. Perfekcjoniści z Oneidy, sekta dzia- łająca w USA w II połowie XIX wieku, wierzyli, o czym miałam już okazję pisać, że szeroko rozbudowana erotyka sprzyja szerzeniu braterstwa, toteż nie pozwalali swoim członkom trwać nazbyt długo w jednym związku. Kobiety u Eskimosów, które miały wspólnych mężów, mieniły się odtąd siostrami. Erotyka jest dziedziną, w której nader zmienne konwencje odgrywają szczególną rolę. Znajomość innych kultur niż własna zachęca do spokojnej w tej sprawie refleksji, która winna zawsze brać pod uwagę fakt, że ţkonflik_tach miłosnych ambicţa. gra niejednokrolţie większą rolę niż m Qść.,w m_ysl znanego aforyzmu JLa Ro- chefóuţauTd: "W zazdrości sjest więcej miłości własnej niż miłości". 180 I 181 BRATERSTWO Miłość- bliźniego może występować w różriych stosunkach społecznych: stosunku z góry na dół i z dołu do góry. W pierwszym wypadku bywa połączona z opiekuńczością ojcowską, w drugim - z uległością i czcią. Gdţ-. miłość bliźniego przebiega w stosunkach symetrycznych, nazywa- rra bywa zwykłe 'ź5r'aferstwem. Braterstwo zakłada równość pod jakimś w g ęcTem. Niweluje ono dystanse społeczne, przeskakuje szcz'eblo' drabiny społecznej. Hasła Rewolucji Francuskiej: wolność, równość i braterstwo, stanowiły ze- spół, w którym konflikty między równością i wolnością miały być przez braterstwo zładodzone. Wierzyli w to anarchiści. Braterstwo dochodzi ze szczególną siłą do głosu w sy- tuacji wspólnego zagrożenia. W tonącej łodzi ratunkowej wszyscy są pod pewnymi względami równi. Piękno brater- stwa w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa dobył J. Strze- lecki w swoich refleksjach o latach okupacji 13. Hunt, wiel- ki zdobywca Ewerestu, który organizuje ryzykowne wypra- wy górskie w gronie bardzo ţpod względem s,połecznym nie- jednolitym, czyni to podobno także i dlatego, że wierzy w wychowawczy charakter wspólnie przeżywanych nie- bezpieczeństw. Jednoczą one także pilotów, których opisuje w swojej pięknej książce St. Exupery. Hasło propagu' c brsţterstţeto.jţ wi c nię tyţkcLzţipţPniem ţni oscr. spiera ono ponadto postulat równośc_ i - czynnik w haśła,ţ'fi iinlo- ści bliţniegó ńieoiiecny. TOLERANCJA Nasile_nie dyskusţji o ţlerancji ma zawszs.-swoję uzasad- nrenie w panujących warunkactl..apołecznyth. Mówiono ó ţiţiej wiele w ókreśie starć ideologii religijnych, starć wznieconych przez reformację. List Locke'a o tolerancji można uważać za reprezentacyjny dla tego okresu. Sprawa tolerancji odżyła znowu za naszych czasów jako obrona przeciw dogmatycznym ideologiom narzucanym przez ludzi rozporządzających środkami przymusu. Ta faza wiąże się rs "Twórczość" 1957, nr 4 z rozwojem innego rodzaju problematyki. Chodzi teraz przede wszystkim o zbadanie społecznych i psychicznych uwarunkowań tej dyspozycji, uważanej za istotną dla po- kojowego współżycia w ramach społeczeństw i między nimi. Liczba prac poświęconych temu tematowi jest we współ- czesnej psychologii społecznej bardzo znaczna, że wspom- nę tylko o pracach koncentrujących się przy takim objawie nietolerancji, jakim jest tzw. autorytaryzm, odtwarzany np. w głośnej pracy zbiorowej, redagowanej przez T. W. Adorno 14. Locke nie wglądał bliżej w pojęcie tolerancji, uważając sprawę za zrozumiałą samą przez się. Zagadnieniem cen- tralnym jego listu .o tolerancji było zaţa ţd e-ctţraţ'-nrć= puszczalnęgo ţrzţmusu wywieranegoţrzez panstwo n óţywat'eIi.u ţlatego roz resc teg u w roz- ţTźiale sprawie przymusu poświęconym. Chodziło Locke'owi, oczywiście, przede wszystkim o przymus wywierany przez panującą państwową religię, zaś tolerancję rozumiał po prostu jako niewywieranie przymusu. Usprawiedliwiał "go tylko .w-wypadku,-gdy czyjeś przekonanie-religijneţţcho- dziły w konflikt z moralnośCią. Tak np. wolno było inge- rować w taki kult religijny, który by wymagał składania niemowląt bogom w ofierze. Jeżeli Locke zawieszał tole- rancję w odniesieniu do ateistów to dlatego, że w jego mniemaniu zaprzeczenie istnieniu Boga usuwało wszelkie hamulce i uprawniało w zakresie moralności do wszyst- kiego 15. W refleksjach o tolerancji, którymi chcemy się tu po- dzielić z czytelnikiem, zajmiemy się dwiema sprawami: sprawą samego pojęcia tolerancji, która przybiera w róż- nych pracach różną postać oraz sprawą jej psychospołecz- nych uwarunkowań, przy czym powołując się na tych, któ- rzy te zagadnienia rozważali, ograniczymy się do naszego polskiego terenu. Według Jţ I;ţţţ toleruj..dţklQś ţillniP ţzY zac aiţ, gdy: 1) nie odpowiadają mi, sprawiają mi przykrość_, _2_) są- dzeţ że .ILlórgłbym wpłynąć na ich zmianę; 3) nie czynię tego `dlatego, że uznaję uprawnreme ludzi do tych oprmi czy 1ţ T. W. Adorno 1 inni, The Autoritnrian Personality, New Jork 1950. rţ A Letter Concerning Toleration, New York-London 1939, s. 213. Polski przeklad Liat o t0lerancjt, Biblloteka Klasyków Filozofii, Warszawa 1963, s. :ia. 182 ţ 183 zachowań le. Dwa pierwsze z tych warunków podawał ţDi-_ ' de- w swoim Dictionnaire raisonne des sciences mówiąc: .Toleruie się jakieś rzeczy, kiedy, wiedząc o nich, i mając w ręku,.władzę nie stawia się im przeszkód. ZnQsi siq je,nieţ przeciwstawiając im się a mogąc im zapobiec"1ţ. Rys trzeci, dodany przez J. Kellera, wydaje się słusznie uwzględniony, motywy nasze bowiem nie są tu obojętne. Jeżeli z obawy, żeby sobie nie robić wrogów, nie usiłujemy przeciwdziałać czyjemuś niemiłemu nam zachowaniu, nie będzie się mówi- ło o tolerancji. Ten trzeci warunek wysuwa się na plan pierwszy w definicji nietolerancji, bo widzi się w niej przede wszystkim jakąś tendencję do ograniczania cudzych uprawnień. Granice tolerancji bowiem to granice cudzych uprawnień. Ich zakres zwęża się dla absolutysty i rozsze- rza dla relatywisty. Relatywista w zakresie różnic kulturo- wych będzie protestował przeciw narzucaniu monogamii przez misjonarzy u ludów, które przywykły do innego ukła- du rodziny, albo przeciw przymusowemu nakrywaniu grze- sznego ciała tubylców, którzy zawsze chodzili nago. Skądi- nąd, tenże relatywista będzie prawdopodobnie innego zda- nia, gdy idzie o słuszność wydanego przez Anglików zaka- zu palenia wdów po śmierci męża w Indiach. Jak warunek trzeci, wymieniony w definicji tolerancji przez J. Kellera, może funkcjonować samodzielnie, tak przez tolerancję rozumie się czasem dyspozycję człowieka, który nie kwapi się z potępianiem, ma tendencję przyzwalać, nie mieć łatwo za złe, i to nie ty1ko wtedy, gdy uznaje cudze uprawnienia, ale także i wtedy, gdy ich nie uznając nie gniewa się jednak, bo jest wyrozumiały, pobłażliwy. Nieto- lerancyjnego irytują dzieci, które głośno krzyczą uniemo- żliwiając mu pracę. Tolerancyjny, choć w zasadzie nie uwa- ża dzieci za uprawnione do wrzasków na klatce schodowej i sądzi, że rodzice powinni do nich nie dopuszczać, stara się te krzyki usprawiedliwić nadmiarem dziecinnej energii, która musi sę gdzieś wyładować. Ten ostatni stara się, by warunek pierwszy definicji J. Kellera nie został spełniony, Ie J. Keller, Tolerancja jako zasada moralna I postawa, "Studla Pilozoficz- ne" 1960, nr IB. 17 "On tolţre les choses lorsqu'en les connaissant et ayant le pouvoir en maln on ne les empAche pes. On les souffre lorsqu'on ne s'y oppose pas, les pouvant empAcher". CytuJę za J. Kellerem, s. 183. Użyte słowo "souffre", czy- Il "znosl", implikuje warunek płerwszy cytowanej deflnicji J. Kellera. tzn. by zachowanie dzieci nie było mu przykre. W tym wy- padku fakt, że nam coś nie przeszkadza, już bywa poczyty- wany za przejaw tolerancji. W pismach tych, którzy rozwa- żali pojęcie tolerancji, daje się i ta koncepcja wyśledzić. Przy tej koncepcji nietolerancyjność można scharakteryzo- wać jako przeciwstawienie tolerancyjności, podczas gdy przy złożonej z trzech punktów definicji J. Kellera nieto- lerancyjność nie stanowi symetrycznego, negatywnego jej odpowiednika. W rozdziale poprzednim była już o tym mowa, że konfli- kty w zakresie przekonań niesprawdzalnych bywały szcze- gólnie ostre, co świadczy o małej tolerancji w tym zakresie. Wbrew opinii J. Kellera, który twierdzi, że "sprawa gu- stów nie stanowi przedmiotu, o który ludzie są skłonni wal- czyć do upadłego, dysputy w sprawie gustów, mimo zna- nej wskazdwki: de gustibus non est disputandum bywają bardzo bezwzględne". La Rochefoucauld wskazywał wszak już na to, że odrębność gustów powoduje większe zadraż- nienia niż odrębność opinii dotyczących faktów. Być może dzieje się tak dlatego, że w pierwszym wypadku nasza bez- radność w przekonywaniu oponenta prowadzi poprzez fru- strację do agresji. Ponadto podtrzymywąnţg,przez drugą stronę upodobania, inne niż nasze, odczuwţm,y Często .jak.o.. ţepreţjaclę naszej osoby, podczas gdX wytkmętţ...Ilţţ--ř fiica opinii w sporach naukowyćh nas nie obraża. Inaczej rzecz się ma, gdy ktoś wyraża dezaprobatę naszego ume- blowania czy naszej garderoby. Różnice w wiedzy faktycznej prowadzą do prób ich lik- widacji przez argumentowanie raczej niż do narzucania swojej racji, jak np. do niszczenia śladów gotyku w epoce, gdy przestał się podobać. Równocześnie gdy nasza wiedza wydaje się bezsporna, a jej brak może spowodować niepo- myślne skutki dla innych, wolno nam ingerować z całą stanowczaścią, tak jak wolno wyrwać komuś z rąk lekar- stwo, które ktoś chce połknąć wtedy, gdy jest ono przezna- czone wyłącznie do zewnętrznego użytku. Inaczej z narzu- caniem malarzom pewnego sposobu malowania czy - jak w Państwie Platona - pewnych form muzycznych z wy- kluczeniem innych, choć Platon stara się te praktyki uspra- wiedliwić nie własnym odmiennym gustem, lecz złymi rze- komo konsekwencjami, jakie uprawianie pewnych form mu- zyki pociąga dla życia społecznego. 184 185 Parę słów wypada z kolei powiedzieć o zasięgu toleran- cji - problemie poruszanym przez tych, którzy pytali, czy wolno być tolerancyjnym dla nietolerancji? Pytanie to do- tyczy szczególnego wypadku sprawy szerszej, a mianowicie zagadnienia, czy wolno tolerować zachowania, które potę- piamy. Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie można uwai.ać za przesądzoną na podstawie definiţji toleraţncji, która każe nie ingerować w te zachowania, które uważa się za uprawnione, przy czym uprawniać to jeżeli nie pochwa- lać, to w k.ażdym razie nie potępiać. Nieprzeciwstawianie się złu byłoby tutaj z góry wykluczone. Niemniej zagadnienie, które poruszyliśmy, nie przestałoby istnieć, tylko sprowa- dzałoby się do zagadnienia, w którym punkcie potţpiać, ina- czej mówiąc - jakie powinny być granice naszej wyro- zumiałości. Trudno tu o jakieś wskazówki poza zaleceniem, by nie spieszyć się z potepianiem i rozszerzać raczej niż zwężać granice ludzkich uprawnień. W ramach tej dyrek- tywy ważka jest w moralności - jak zawsze - sprawa sto- pnia. Podczas gdy dyrektywa zalecająca życzliwość nie wymagała żadnych zastrzeżeń - wolno nam bowiem być życzliwym nawet w stosunku do najbardziej zatwardziałego grzesznika - w wypadku zalecania tolerancji sprawa stop- nia nie jest obojętna. Sytuacja moralisty przypomina tu sytuację pewnego lekarza warszawskiego, który na pytanie pacjentów, czy wolno jeść jakąś określoną potrawę, zwykł odpowiadać: "zależy ile". Wierzył bowiem, że nawet naj- niewinniejsza w odpowiedniej dawce potrawa może się stać zgubna w wielkiej ilości, zaś strychnina może służyć za przykład trucizny, która w małych dawkach ma dobroczyn- ne skutki lecznicze. Po tych uwagach dotyczących pojęcia tolerancji oraz jej zasięgu, przejdźmy do sprawozdania z wybranych badań empirycznych dotyczących jej psychospołecznych uwarun- kowań. Pojęcie tolerancji, które przyjmuje u nas w swoich bada- niach W. Wiśniewski 1g, jest dale' idące niż to o' ci ó- re nam proponowałţ3'-ReITer: Tolerancia - w rozumieniu ._tel pracy ţ- 'polega ńaţtności, łilczeniţoţ,ţrţ ţ^tţ- .. . gatywriea oceny uţż ćzy całych.,grup oraz,jednoczesnego le w. wiśniewski, Postawy tolerancji. Korelafy i uwarunkowania, "Studia Socjologiczno-Polltyczne", nr 19, s. ST-132. f ţli .i_ braku goţerţści do stosowania _wobec nicYţograniczeń lu"ţ-. sankcji". Nie jest to jakaś wyrozumiałość płynąca z indy- ferentyzmu, bo ocena negatywna jest tu istotna, przy czym w praktyce badawczej autora ta ocena negatywna polega na uznaniu szkodliwości, a nawet szczególnej szkodliwości, poglądów czy działań, które w wypadku tolerancji mają nie pociągać za sobą tendencji do ingerowania. W dalszych wy- wodach autor rozumie po prostu tolerancję jako uznawanie prawa innych ludzi do wyznawania odmiennych poglądów i odmiennego niż nasze postepowania, przy czym idzie tu o poglądy czy działanie społeczno-polityczne, czyli przede wszystkim o stosunek do wrogów politycznych. Pośród po- glądów uznanych za szkodliwe figurowały takie poglądy, jak faszyzm, rasizm, szowinizm. Pośród działalności taka działalność, jak sabotaże, spekulacje finansowe, propaganda wojenna, itd., przy czym osoby badane miały pięć ewen- tualności do wyboru w zakresie ewentualnych ogra,niczeń czy sankcji, co pozwalało ułożyć pewną skalę tolerancyj- ności. - Nie będę tutaj referowała tych' rozległych badań, bo zain- teresowany tą sprawą czytelnik może w każdej chwili sięgnąć do źródła. Zmierzam do ogólnych wyników. Bada- nia stwierdziły na tym określonym materiale zależność większej czy mniejszej tolerancji od pochodzenia społecz- nego, określonego przez wykształcenie rodziców, od docho- du rodziny, wieku i płci badanych, wykształcenia, kierun- ku studiów, roku studiów, rozległości ko.ntaktów towarzy- skich czy kontaktów związanych z działalnością społeczno- polityczną itd. Autor zdaje sobie w pełni sprawę, że te wy- niki są ważne tylko dla tolerancji w badanej dziedzinie. W odniesieniu do innych poglądów i działalności sprawa może przedstawiać się inaczej. Jakoż przeprowadzone nie- dawno w Szwecji badania nad tolerancją w pewnych punk- tach dały wyniki odmienne. 1 tak np. kobiety uważane na ogół za mniej tolerancyjne niż mężczyźni, co potwierdzają różne badania robione u nas i gdzie indziej, okazywały się wprawdzie surowsze od mężczyzn w doborze sankcji za wy- kroczenia moralne, ale mniej surowe w odniesieniu do wy- kroczeń przeciw mieniu. Wykształcenie nie zawsze działało łagodząco, czasem bowiem bardziej wykształceni, z powodu rosnącego wczuwania się w rolę sędziów i większe liczenie się z wymogami życia społecznego, mieli tendencję do su- 186 18ţ rowszych represji la. Wspominam o tym dlatego, żeby prze- strzec przed łatwymi generalizacjami, tolerancja w jednej dziedzinie bowiem nie Inusi iść w parze z tolerancją w innej. Obok prac badających społeczne uwarunkowanie toleran- cji istnieje znaczna ilość prac szukających psychicznych jej uwarunkowań. Znane jest odróżnienie ludzi o umyśle otwartym i zamkniętym. Sceptyk i relatywista był zawsze poczytywany za skłonniejszego do tolerancji niż dogmatyk, typ "autopunitywny", szukający zawsze winy w sobie, za typ mniej surowy niż "ekstrapunitywny", szukający błę- du przede wszystkim w innych. K. Popper - o czym wspo- minałam już gdzie indziej - dopatrywał się korelacji mię- dzy tolerancją a myśleniem racjonalnym, człowiek myślący racjonalnie bowiem jest skłonny do brania pod uwagę ar- gumentów za i przeciw we wszelkiej sprawie, zakładając tym samym, że racja może być po stronie przeciwnika. Wia- domo, że nadmierna pewność siebie prowadzi do nietole- rancji. A. Grzegorczyk 2ř wyraża opinię, że ideał tolerancji opiera się na przekonaniu o podstawowej jednorodności lu- dzi mimo istniejących między ludźmi różnic, które są mniej istotne niż podobieństwa. To przekonanie prowadzi - jego zdaniem - do chęci zrozumienia każdego człowieka w jego sytuacji, drugi człowiek bowiem to jak gdyby drugi egzem- plarz naszego ja, rzucony w inne warunki. Trwałą podstawą tolerancji jest dla tego autora przekonanie o relatywizmie prawdziwości zdań w stosunku do posiadanej struktury po- jęciowej. Postawa otwarta, tolerancyjna jest - według Grzegorczyka - trudniejsza niż postawa nietolerancyjna, wymaga ona bowiem nie tylko plastyczności umysłu, ale i pewnego ryzyka, że się zostanie wykorzystanym. "Kto otwiera swoje drzwi, naraża się, że wchodzący może zni- szczyć wnętrze domu. Bezpieczniej i wygodniej, przynaj- mniej na krótko, spokojnie siedzieć w twierdzy niż wyjść na otwarte pole". Ostatnia uwaga wydaje mi się słuszna, tolerancja bowiem istotnie daje ludziom pewien kredyt, który może zawieść. Co zaś do wspomnianego założenia o zasadniczej jednorodności ludzi, jako założenia leżącego u podstaw tolerancji, to tolerancja ma okazję do ujaw- niania się właśnie w stosunku do inności, bo jeżeli zakła- damy jednakowość, tolerancja staje się wyrozumiałością dla samego siebie. Na zakończenie tych rozważań pragnę jeszcze wskazać na zagadnienie, czy jest jakaś zależność między rodzajem wartości naruszonych a intensywnością reakcji nietoleran- cyjnych, łatwością potępień i wzmożoną gotowością stoso- wania sankcji karnych. Jak się wydaje, nie ma korelacji między społeczną ważnością sprawy a wzmożoną tendencją do potępiania. Ludzie bywają szczególnie nietolerancyjni wobec drobiazgów takich, jak naruszenie pewnych rytu- ałów towarzyskich, nawyków ubraniowych itp. Gandhi nie został w swoim czasie przyjęty przez wysokie osobistości w Anglii z powodu niewłaściwego stroju. Elegant sprzed wojen światowych dyskwalifikował bezapelacyjnie tych pa- nów, którzy mieli ostatni guzik u kamizelki zapięty, obo- wiązywała bowiem moda rozpiętego guzika zapoczątkowana przez króla Edwarda, który miał nazbyt wydatny brzuszek, żeby kamizelkę do końca zapinać. Niejeden badacz lu- dów prymitywnych przeżywał chwile strachu nie wiedząc, za jaki gest czy szczegół ubioru może być ukamienowany. Cytuję to zagadnienie jako temat do dalszego rozwinięcia. HUMANIZM Słowo "humanizm" jest dzisiaj na wszystkich ustach. Operują nimi pisarze marksistowscy i pisarze jak najdalsi od marksizmu. Istnieje międzynarodowe zrzeszenie o naz- wie "Międzynarodowa Unia Humanistyczna i Etyczna", wy- dająca własne pismo pt. "Humanist" i organizująca zjazdy międzynarodowe. Rzecz jasna, że spośród mnogich znaczeń słowa "humanizm" interesuje nas tutaj wyłącznie humanizm jako pewien program etyczny, program, który w licznych swoich wydaniach nie zatracił całkowicie swoich skojarzeń ze słowem humanitas czy humanite, tłumaczonym przez "ludzkość" (nie w znaczeniu terminu obejmującego ogół ludzi, lecz w znaczeniu pewnej postawy wobec człowieka), ani ze słowem "humanitaryzm" 21. Ze względu na te filiacje m patrz prace zawarte w "Acte Sociologica", vol. 10, fasc. I-2. i poświę- cone socjologii prawa, przede wszystkim zaś pracę B. Kutschinskiego i K. Ma- kela. =ţ A. Grzegorczyk, Schematy ! ezlowlek. s. 188 i nast. =1 Te filiacje moina zauważyE np. w pracy M. Szerera pt. Karanie a hu- manlzm, Warszawa 1964. Idea humanltas krzewila slę jakoby od II wieku przed naszą erą po4ród rzymskleJ noblllfas. Obelmowaia ona szacunek dla ió9 wzmianka o humanizmie została włączona do tego rozdzia- łu, aczkolwiek humanizm miewa swoje komponenty bojowe, nie pozwalające wiązać go bez zastrzeżeń z postawami "miękkimi", którym ten rozdział poświęciliśmy. Wspólnym elementem znacznej liczby odmian humanizmu jest antropocentryzm, wiara w priorytet człowieka w przy- rodzie. Wszyscy powtarzają znane powiedzenie Marksa, że człowiek jest (raczej "powinien być") najwyższą istotą (das hóchste Wesen) dla człowieka. W rozdziale pt. "Katolicyzm i humanizm" książki ţpt. Światopogląd i życie codzienne L. Kołakowski ujmuje w paru punktach warunki, którym ma czynić zadość wszelka moralność, by zasłużyć na miano humanistycznej. Najważniejsze z nich to uznanie człowieka za twórcę ocen i norm moralnych, przekonanie, że czło- wiek może osiągnąć doskonałość moralną o własnych si- łach, inaczej mówiąc, że o swojej godności decyduje sam, że nie wolno traktować go instrumentalnie, czego wzbra- niał Kant. Należałoby tu. jeszcze dodać uznanie, że należy stworzyć warunki umożliwiające mu egzystencję godną człowieka. Tej orientacji przeciwstawia się moralność teo- centryczna. W ramach scharakteryzowanej przez Kołakowskiego orientacji antropocentrycznej istnieją - jak wiadomo - różne warianty. Sartre ţz także posługuje się słowem "hu- manizm" dla oznaczenia swojej doktryny. U niedo wypowia- dać się za humanizmem to uważać, że człowiek jest wła- snym prawodawcą, że się sam tworzy i sam ponosi odpo- wiedzialność za to czym jest, przy czym ta odpowiedzial- ność nie jest lekka, gdy się zważy, że wybierając siebie człowiek - według Sartre'a - wybiera człowieka w ogóle. "Wśród wielu określeń moralności - pisze M. Dąbrow- ska w jednym ze swoich szkiców o Conradzie - można o niej powiedzieć i to, że jest wartościującym porządkowa- niem środków i celów ludzkiego działania. Obserwujemy przy tym, że dla jednych ważniejsze moralnie są cele, dla innych - środki... Prócz wielu innych rzeczy, ta właśnie różnica - większej troski moralnej o środki niż o cele cztowieka, takt w obcowaniu z ludiarl, delikatność i ponadlo pewien wybned- ny slyl życia. (Patrz von Praag, cytowany niżej, a także Borys Łapicki, Etycz- na kultura starożytnego Rzymu a wczesne chr2eścilańsfwo, Łódt 1958). xx J. P. SaUre, L'existentialisme est un humanisme, Nagel, Paris 1946. i na odwrót - decyduje o postawie humanistycznej i ahu- manistycznej, -zaś w pewnych krańcowych lub zboczenio- wych (hitleryzm) wypadkach - antyhumanistycznej" 2s. W tej - nawiasem mówiąc - nazbyt szerokiej charaktery- styce moralności, ważne jest dla autorki podkreślenie róż- nicy między ludźmi, którzy kładą nacisk przede wszystkim na ogólne idee i takich, dla których konkretne ludzkie po- stępowanie i moralność konkretnych środków wysuwają się na ţplan pierwszy. Większe upodobanie Conrada do zaj- mowania się moralną stroną środków raczej niż celami każe autorce włączyć go do wyznawców humanizmu - huma- nizmu, który w dalszych częściach szkicu autorka nazwie bohaterskim. Nie sposób wymienić tu wszelkich odmian humanizmu, tak są rozmaite, nawet po wyłączeniu wersji religijnych. Różni różnie widzą ów wzór osobowy człowieka, który by zadowalał jego ludzką godność, różni różnie widzą niebez- pieczeństwa zagrażające realizacji tego wzoru. Jedni chcą upolityczniać człowieka - inni widzą w tym zagrożenie 24. Wrogowie totalizmu szukają w humanizmie przede wszyst- kim wolności od strachu, od posłuszeństwa, od sekciarstwa, od tego, co współczesna literatura amerykańska nazywa au- torytaryzmem 25. Humanizm socjalistyczny walczy przede wszystkim z ţponiżaniem człowieka. Mimo, iż niektórzy na- zywają humanizm socjalistyczny teorią szczęścia, myślę, że ta odmiana humanizmu mniej troszczy się o szczęście czło- wieka niż o jego godność. Stąd dyskusje nad tą sprawą na- leżało właściwie pomieścić w rozdziale III. OPIEKUŃCZOSC Opiekuńczość w stosunku do słabszych należy do reper- tuaru cnót miękkich, stanowiąc jedną z form, jakie ogólna życzliwość przybierać może. Zasługuje ona na osobną wzmiankę już chociażby dlatego, że właściwy człowiekowi, Szkic pt. Conradowskie polęcie wierności, op. cit., s. l:r0i151. xţ J. Strzelecki, O socjalistycznyrn humanizmir, "Wiedza i Zycie" 194G, z. 4!S. xř pat,z ti. J. Blacklnam, The Numanist llimsell, Uirechl, '.Vydawnictwo Inst. Humanist and Ethical Union, bez daty; także J. P. von Praay, Ilumo- nism, jw. 190 191 w porównaniu z innymi ssakami, długi okres dzieciństwa i niezdolność do samodzielnego istnienia, wymaga rozwoju uczuć opiekuńczych nie tylko od rodziców, ale i od całego społeczeństwa: od szkolnego nauczyciela, od milicjanta, który zabłąkane dziecko odprowadza do domu, od sędziego, który sądzi nieletnich. Niektórzy chcą nawet uczynić opie- kuńczość cnotą w moralności centralną i wywieść wszyst- kie inne cnoty jako niezbędne dla roztaczania sprawnej opieki. Tak czyni T. Kotarbiński w swojej znanej koncepcji spolegliwego opiekuna. Uczynienie opiekuńczości i sojusz- nictwa sprawą centralną świadczy o pewnej koncepcji ludz- kiej kondycji, w której szczególną rolę gra zagrożenie i walka. Zagrożenie to nie musi pochodzić od człowieka. Spolegliwy opiekun działa wszak i wtedy, gdy nęka kogoś choroba, czy gdy dotknęła kogoś powódź, czy nieurodzaj. Ograniczając już walkę do walki między ludźmi, autor go- dzi się na to, że w niej wykuwały się zasady moralne. Kon- flikt zatem był normotwórczy, prowadząc do formułowania reguł. Opiekuńcze uczucia rodzicielskie prowadziły u A. Swiętochowskiego do moralności, już nie tyle w tym sen- sie, że prowadziły do formułowania reguł, lecz raczej w tym sensie, że nakłaniały do zachowań zasługujących na moral- ne uznanie. Ich istnienie stanowiło odpowiedź, dlaczego lu- dzie podporządkowują się nakazom, wtedy gdy nie są im wygodne. Podporządkowują się im mianowicie, bo żyją w nich instynkty rodzicielskie rozszerzające się poza wła- sne potomstwo. Koncepcja moralności, w której ofiarna opieka i wierny sojusz stanowią punkt centralny, wydaje się pod sugestią bardzo ważnego wprawdzie, ale nie jedynego rodzaju ocen i reguł. Jak miałam już okazję wypowiadać się gdzie in- dziej, potrzebne są jeszcze wskazówki, kim trzeba się opie- kować i z kim sprzymierzać, wskazówki niezbędne wobec, jakże pospolitych, konfliktów interesów międzyosobniczych i międzygrupowych. Znajdą sobie w tych wskazówkach wy- raz nasze upodobania do pewnych wzorów osobowych i do pewnych wzorów współżycia, można bowiem być spolegli- wym opiekunem czy sojusznikiem zarówno w zbrodniczym gangu, jak w gronie szlachetnych konspiratorów. Mimo tych zastrzeżeń trudno zaprzeczyć, że opiekuńczość mająca zastosowanie przede wszystkim w stosunku do tych, którzy jej potrzebują, tj, do słabych, była zawsze cnotą miękką, gorąco w ramach kultury euro-amerykańskiej zale- caną. W tej kulturze - przynajmniej w moralności głoszo- nej - nie szło się po linii "śmierć frajerom" zalecanej w Cţorgiaszu przez Kalliklesa. Niektórzy mniemają, że potępienie znęcania się nad bez- bronnym dzieck.iem - wypadek szczególnie jaskrawecJo gwałcenia nakazu opiekuńczości wobec słabych - jest jed- nym z najpowszechniejszych potępień ludzkości. Jednakże, na co miałam już okazję wskazywać, wypadki eksploatowa- nia clzieci przez rodziców nie liczących się z ich cierpie- niem nie należały do rzadkich, nie mówiąc już o eksploato- waniu dzieci przez obcych. Oczywiście, takie zachowania mogły uchodzić za przejaw nieobowiązywania reguły tylko w wypadku, jeżeli w danym środowisku nie spotykały siţ z naganą. W rozważaniach etycznych z uporczywością powtarza się myśl, że wszystkie recJuły moralne dotyczące ludzkie- go współżycia dadzą się zawrzeć w dyrektywie: "Nie róh drugiemu co tobie niemiłe". Spotyka się ją u Konfucjusza w regule shu. Formułuje tę regułę w Ewangelii Mateusz (VIII, 12), uzupełniając ją jej wersją pozytywną głoszącą: "Wszystko, cokolwiekbyście chcieli, żeby ludzie robili wam, to tak i wy im róbcie". Obie te wersje: nedalywna i pozytywna zakładają jednakowość ludzi pod pewnym względem, mianowicie jednakowość ich reakcji przykrością i przyjemnością na te same bodźce. To założenie w postaci ogólnej jest, oczywiście, fałszywe. Nie sprawdza się ono przede wszystkim dla wersji pozytywnej - stąd rzadziej formułowanej - różność bowiem upodobań, a więc także odmienność reagowania przyjemnością jest tu aż nadto oczywista. Jeden lubi stadność, drugi od niej ucieka. Jed- nemu nauka sprawia przyjemność, dla drugiego to ciężka pokuta. Jak wiadomo, wersja negatywna naszej reguły jest od pozytywnej obronniejsza, bo sfera bólu z wielką pow- szechnością pociąga za sobą przykrość jako reakcję. Jed- nakże i tu nasuwają się zastrzeżenia. Najpoważniejszą wszakże obiekcją jest obiekcja innego rodzaju, wskazująca na pospolite gwałcenie tej negatywnej wersji w atmosferze pełnego uznania dla tego gwałcenia. Mam tu na myśli sto- sowanie kar, jest to bowiem czynienie drugiemu tego, co 192 13 - Normy moralne 193 nam niemiłe, zaś z kondycjonowania człowieka karą ani pedagog, ani prawodawca nie myślą rezygnować. Istnieją wprawdzie autorzy, którzy próbują planować świat bez kar, ale jesteśmy jeszcze daleko od realizacji ich zamysłów. Ka- ra to wielki rozdział w naszym życiu, ale nie tylko na niej załamuje się zasada: "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe". Całe urabianie człowieka przez wychowanie, a także jego życie dojrzałe, obfituje w stosowanie przykrych przymu- sów. Począwszy od zmuszania dzieci do mycia zębów, czego także nie lubiliśmy w ich wieku, skończywszy na przymu- sie działań wojennych w sprawie, która nam nie odpowia- da. Wiadomo, że droga ad astra wiedzie poprzez aspera. Nasza hierarchia wartości, nasz wzór osobowy decydują o tym, kiedy uważamy stosowanie tego rodzaju przymu- sów za moralnie dopuszczalne. Postawy, o których była mowa w tym ror.dziale, tigu- rowały w nim w charakterze reprezentantów wielkiej gru- py cnót miękkich i związanych z nimi zaleceń. Wypadało- by tu jeszcze dołączyć takie dyspozycje, jak altruizm, roz- ważany przez nas bardziej szczegółowo wraz z przeciwsta- wianym rnu egoizmem (w książce pt. Motywy poslępowu- nia) bezinteresowność, delikatność, dobroć, łagodność, ofiar- ność, uczynność, uprzejmość, ufność, współczucie, wyrozu- miałość. Należałoby także rozważyć rozbudowane słownic- two dla dyspozycji ujemnych, które nie zawsze mają swoje odpowiedniki po stronie dodatniej, takie, jak bru- talność, mściwość, nienawiść, okrucieństwo, zawiść, złośli- wość. Trudno wątpić, że cnoty, które za A. Smithem nazy- waliśmy miękkimi, łagodzą współżycie. Mściwość, jako motyw swarów i wojen, ma swoje znanc: miejsce w dzie- jach różnych społeczeństw. Nie darmo Hobhes, szukając zabezpieczenia pokoju w prawach natury, wymieniał na piątym miejscu wskazanie iż: "Należy, aby jeden człowiek przebaczał drugiemu przewiny przeszłe, gdy ten o to prosi i za nie żałuje, jeśli daje zabezpieczenie na czas przyszły". "W ocenie działania - pisał dalej - nie należy spoglądać w przeszłość, lecz w przyszłość, a że zemsta nie ma na wi- doku przyszłości, jest niezdodna z rozuţnern". 1'rzeciw zern- ście wypowiadał się w podobny sposób dziesięcioletni chło- pak badany przez Piageta zwracając uwagę na to, że wy- zwala ona łańcuch nieskończony. Ale cnoty miękkie ceni fi' się nie tylko za ich rolę w niedopuszczaniu do konfliktów czy ich łagodzeniu. Stanowią one dla niejednych potrzebę serca. Żyjemy w okresie, w którym w każdym niemal do- mu znajduje się pies. Gra tu niewątpliwie rolę moda i na- śladownictwo. Ale wchodzi także w rachubę głód ludz- kich uczuć, których, w chwilach rozczarowań człowiekiem, szuka się, nie hez uzasadnienia, w niezawodnym czworo- nożnym przyjacielu. 194 I 13^ X CNOTY SŁIJŻĄCE ORC;ţlNILOWtlNIU ţYC'IA LI3lOR(.)WR(:() Wzajemne usłuyi, jakie ludzie sobic świad- czą, sţ fundomentem spotuczeństwa. B. Mandoville, l3ajka o pszczolach WZAJFMNOSC JAKO PODS'I'AţVA STRUKTURY SPOŁECZNEJ Tytuł naszego paragrafu jest tytułem, który B. Malinow- ski nadaje dziewiątemu paragrafowi swojej pracy. pt. Zwyczaj i zbrocinia w społeczeństwie cţzikiclf. I'rzejęliśmy go tutaj, ponieważ wprowadza należycie do ogólnego tema- tu naszego rozdziału, który ma dotyczyć cnót służących szczególnie organizowaniu życia zbiorowego oraz zasad decydujących o jego funkcjonowaniu. Jedną z tak.ich zasad, podkreślanych przez wielu socjo- logów jest tzw. zasada wzajemności. Znany jest powszech- nie nacisk, jaki kładzie na rolę tej zasady B. Malinowski ilustrując ją na przykładzie Trobriandów i ich obrzędowej wymiany zwanej kula. Przedmiotem tej wymiany są nara- mienniki czy bransolety z jednej strony i naszyjniki - z drugiej. Kto otrzymuje jeden z tych przedmiotów, nie bie- rze go w stałe posiadanie. Grają one raczej rolę klejnotów rodzinnych, a ściślej - pucharów przechodnich, które po pewnym czasie puszcza się dalej w obieg. Inicjatorowi ta- kiej wymiany nie można odmówić. Inicjuje on stosunek sta- ły, w którym zaprzyjaźnieni partnerzy wymieniają dary i usługi o równej mniej więcej wartości. O targach i kal- kulacjach nie może być mowy. Nie jest to - jak mylnie sądzą niektórzy - wymiana handlowa, dla której Tro- briandczycy mają osobną nazwę - gimwali. W wymianie kula obowiązuje hojność - przejaw mocy. Wycofywanie się z partnerstwa nie wchodzi w rachubę. Czas rewanżu może być odległy i żadne sankcje nie są potrzebne do jego wyrnuszania. Stabilizacja życia zapewnia każdemu otrzyma- nie we właściwym czasie daru odwzajemniającego 1. Ten system wymiany darów i usług znajduje sobie wy- raz nie tylko w wymianie zwanej kula. Ta wymiana prze- nika także życie rodzinne Trobriandów. "Związki między wujem i siostrzeńcem, między rodzonymi braćmi - pisze Malinowski - a nawet najmniej egoistyczny ze wszystkich stosunek między bratem i siostrą - wszystkie te stosunki co do jednego oparte są na wzajemności i odpłacie za usłu- gi" L. Zasada ta reguluje także stosunek między mężem i żo- ną. Jak wiadomo, Malinowski formułuje tę zasadę w posta- ci: do ut des. Nie jest to formuła adekwatna, albowiem - o czym miałam już okazję pisać gdzie indziej - tłumaczyć ją należy przez "daję, żebyś dał", co stanowi opis moty- wacji dającego, ale nie dyrektywę postępowania. Wróci- my jeszcze do tej sprawy później. Niektórzy, mniej obeznani z przedmiotem, myślą, że za- sada wzajemności to znana zasada "oko za oko, ząb za ząb". Jest rzeczą jasną, że nie o tę wzajemność tutaj idzie, lecz o wymianę czegoś pozytywnego: wymianę darów czy usług. Przy takim rozumieniu sprawy należałoby wyłączyć możliwość poczytywania sławnegofrpotlaczu Kwiakiutlów za szczególny wypadek stosowania zasady wzajemnosći.ţpi- nię tę podtrzymujemy wbrew M. Maussowi, który w swojej klasycznej pracy o darze traktuje iunctim kuln i potlacz olegający - jak wiadomo - przede w_ szystkim na rywa- ą cji w niszczeniu w czasie piźyjęć swego mienia lJrzez góspodarża, wpmuszającego retnrańż z nadwyżką u tych, ,którży chcą utrzymać swoją pozycję w hierarchii prestiżu. Motyw preśtiżu jeţf w wyimiańie Trobriandów także obec- ny, ale nie gra roli zasadniczej, nawet wtedy gdy Tro- briandczyk chce się hojnością popisać. Ktoś mógłby po- wiedzieć, że odpłatne stypendia są współczesnym zastoso- waniem zasady wzajemności, w zamian bowiem za finanso- we poparcie studiujący zobowiązuje się do pracy na okre- ślonym odcinku, po ukończeniu studiów. Ktoś inny mógł- 1 Szczegóiowy opis wymiany kufa czytetnik znajdzie w rozdzlałach III f VI książkt pt. Argor,ouci Zachodniego Pacytiku, Warszawa 1967. f Zwyczaj i zbrodnia w spoteczeńsfwie dzikich, w: Szktce z teorii kulfury, Warszawa 1958, s. 338. 196 I by zacytować łapówkę jako przykład dawania w zamian za określoną przysługę. Ale to są raczej przykłady transak- cji handlowych, które Trobriandczyk wyraźnie od opisywa- nej wymiany pracłnie odróżnić. W odpłatnych styhendiach to, co się dostaje i to, co się ma oddać jest reglamentowane, przy czym niewypełnienie umowy może podlegać sankcjom karnym. Nie znaczy to, by śladów trobriandzkiej wymiany nie można było we współczesnym społeczeństwie odszukać. Badacze, którzy, tak jak Malinowski, przypisują zasadzie wzajemności duże znaczenie, dostrzegają jej działanie np. w stosunkach towarzyskich: w wymianie prezentów imie- ninowych, w wymianie życzeń i upominków na Boże Naro- dzenie, w prezentach ślubnych w zamian za przyjęcie, w prezentach przynoszonych na uroczystość oblewania nowe- go mieszkania i przyczyniających się do zagospodarowania się młodej pary, w kolejnym stawianiu sobie alkoholu vs. Żeby odjąć tej wymianie charakter handlowy, wymienia się zwykle rzeczy niepotrzebne: kwiaty czy czekoladki. Należałoby tu może jeszcze włączyć przysługi sąsiedzkie, gdzie stosunki łączące partnerów są także osobiste i, w wypadku małej ruchliwości, posiadają trwałość, która po- zwala rewanże odkładać w dalszą przyszłośţ. "Pomoc sąsiedzka w ścisłym tego słowa znaczeniu - pi- sze K. Zawistowicz-Adamska w pracy pt. ţywe tradyc je wspóţdziałarłia na wsi 4 - występuje samorzutnie, nigdy nie jest narzucona z góry. Opiera się na wzajemności świadczeń, a więc nie jest opłacana". "Dziś ty mnie, jutro ja tobie" - oto dewiza, którą do dziś podają górale isteb- niańscy jako uzasadnienie pomocy sąsied.zkiej. "Wzajem- ność świadczeń - jak czytamy dalej - jest tedy przeja- wem więzi społecznej, wynika z poczucia solidarności gro- madzkiej, nie opiera się na konkretnej kalkulacji". Autor- ka odróżnia pamoc udzielaną w warunkach zwykłych i w wypadkach szczególnych. Do pierwszej kategorii zalicza pomoc w pracach sezonowych, jak np. darcie pierza, pomoc w pracach inwestycyjnych, dary obrzędowe związane Patrz np. Levt-Strauss w V rozdzinle książki Les structunes elementaires de la parentd. Autor ma skionność znacznie jeszcze rozszerzać działanie zasady, ktdrą nazywa prtnctpe de rţclprocifd. Wldzi ją np. w małżeństwie, w ktbrym mąi zabezplecza żonę ekonomicznle w zamian za wterność. Tak jak Mauss, dostrzega ję też w potlaczu. Praca wydana przez 1'olski Instytut Służby Spofecznej, Łódż 1948, s. 11-12. z ucztą pogrzebową czy chrzcinami. Do drugiej - pomoc taką, jak pomoc pogorzelcom. Nie możemy tutaj wglądać dłużej w postulat wzajemno- ści, aczkolwiek przypisujemy mu wielką rolę w organizo- waniu życia zbiorowego, rolę zupełnie przez etyków nie- zauważoną. Zauważył ją natomiast LIobbes, gdy lormuło- wał jako trzecie prawo natury zabezpieczające pokój mię- dzy ludźmi: "iżbyś nie pozwolił aby ten, kto mając do cie- loie zaufanie pierwszy otldał tobie usługę, znaluzł się przez to w cţorszej sytuacji; czy też, by nikt nie przyjmował świad- czenia inaczej, niż mając intencjtţ starać się wszeikimi siłami. by ten k.lo już oddał usługę, nie żałował tego". "Lutizie nie powinni krzywdzić tych, którzy im pomogli, lecz powinni im pomagać" - oto mniej więcej sformułowanie, jakie za- sadzie wzajemności pragnie nadać socjolog A. W. Gould- ner ţ'. "Za dobro odpłacaj dobrem" - Inożna by powie- dzieć, obejmując tą lakoniczną lormułą także i tlobriandz- ką wymianę darów, gdzie pojęcie pomocy nie ma zastoso- wania. Dałam już kiedyś wyraz przekonaniu, że kto szuka wspól- nych całemu rodowi ludzkiemu potępień, winien pamiętać o niewdzięczności. W bajkach ludów prymitywnych motyw wdzięczności i niewdzięczności gra bardzo zasadniczą rolę. Mała myszka, której lew darował życie, przegryza w za- mian sznury, którymi człowiek go skrępuje. Czarny charak- ter w tych bajkach to przede wszystkim niewdzięcznik, jak ów skorpion, który uprosiwszy człowieka, żeby go prze- niósł przez rzekę, ugryzł go, gdy drugiego brzecdu dosięg- nął. Żądamy wdzięczności za wyświadczone dobra, gdy tym- czasem jej psychologiczny mechanizm nie jest prosty. Ary- stoteles twierdził, że ludzie, którzy świadczą dobrodziej- stwa, kochają wprawdzie obdarowanych, ale nie na od- wrót ţ. I bynajmniej nie tylko dlatego, że spodziewają się od nich coś otrzymać, jak wierzyciele spodziewają się zwlotu od dłużników, ale dlatego, że człowiek, któremu wy- świadczyliśmy przysługę, jest jak gdyby naszym dziełem. "Prawie wszyscy lubią uiszczać się z drobnych zobowią- zań - pisał La Rochefoucauld - wielu jest wdzięcznych za A. W. Gouldner, The Norm ol Reciprocity, "Arnerican Sociological Re- view", April 1960. Etyka Nikomachejska, ks. IX, rozdz. VI i VII. 198 ( 199 średnie; ale nie ma prawie nikogo, kto by nie odpłacał niewdzięcznością wielkich" ţ. Stosowanie zapłaty: dobrem za dobro - jak pisał ten sam autor, wydaje się niewolą, której człowiek poddaje się z trudem. W rewanżach zachować wypada pewien umiar. Nie jest dla niejednego przyjemne, gdy zaprosiwszy kogoś na obiad otrzymuje od razu od gościa ekwiwalent obiadu w postaci kwiatów czy czekoladek, nie mówiąc już o brutalniejszych odwzajemnieniach. "Zbyt wielki pośpiech w spłacie zobo- wiązania jest poniekąd niewdzięcznością" s - pisał cyto- wany już La Rochefoucauld. Jest niewdzięcznością, o ile dobrze rozumiem intencje autora, bo znamionuje postawę dumnego człowieka, który nie chce nikomu nic zawdzię- czać, jako że obowiązek wdzięczności odczuwa jako znie- wolenie. Ofiary na naszą rzecz, gdy niechciane, budzą szczególną irytację, bo zobowiązują człowieka wbrew je- go woli. POMOC WZAJEMNA Mówiąc o zasadzie wzajemności zacytowaliśmy w zakoń- czeniu wypadek pomocy wzajemnej. W tej chwili mamy już wątpliwości, czy ten przykład znalazł się tam słusznie. Wzajemne świadczenia Trobriandów nie były dyktowane przez jakąś odczuwaną w danej chwili potrzebę. iJtrwala- ły one przyjazne stosunki między o k r e ś 1 o n y m i ludź- mi, pozostającymi we względnie trwałych związkach oso- bistych. Tymczasem pomoc wzajemna obowiązuje w sto- sunku do każdego znajdującego się w potrzebie: może nim być sąsiad, ale i przypadkowo napotkany na odludnej dro- dze człowiek, który złamał nogę i którego trzeba odwieźć do szpitala, i niewidomy, który czeka przy krawężniku, aż go ktoś przeprowadzi przez jezdnię. Ta pomoc jest doraż- na i nie jest wzajemna w tym sensie, by pomagający mógt spodziewać się rewanżu. Jest ona wzajemna tylko w tym sensie, że obowiązuje A wobec B równie dobrze jak B wo- bec A, przy czym pod A i B możemy podstawić dowolne- go człowieka. Pomoc wzajemną uważano za niesłychanie doniosłą dla Maksyma 299 (w przekładzie T. Lloya-'I.elefiskiego). Maksyma 226. życia zbiorowego toczącego się pośród zagrożeń. Pionier- skiemu okresowi Ameryki Północnej przypisuje się wyjąt- kowo silny nacisk, jaki się kładzie do dziś dnia w tym kraju na jej zalecanie. Ta dyrektywa należy także do czo- łowych dyrektyw kodeksu moralnego w Australii, co zno- wu poczytuje się za dziedzictwo analogicznego pionierskie- go okresu. Przypominamy sobie jak wielką wagę przywią- zywał do pomocy wzajemnej anarchista Kropotkin. W książce swojej pod takim właśnie tytułem (Mutual Aid) autor podawał niezmiernie liczne przykłady pomocy wza- jemnej zaobserwowane przez niego w świecie zwierzęcym, gdy przebywał na zesłaniu na Syberii, Warto przy okazji zauważyć, że odwoływanie się do zwierząt odgrywało w rozważaniach etycznych dwojaką rolę. Czasem chciało zo- hydzić człowiekowi jakąś praktykę, która miała go do świa- ta zwierzęcego upodabniać, kiedy indziej, jak w wypadku Kropotkina, fakt, że pomoc wzajemna była szeroko stoso- wana już u zwierząt, miał do niej człowieka zachęcać. W związku z niewątpliwą doniosłością udzielania sobie wzajem pomocy, warto zastanowić się chwilę nad czynnika- mi, które mogą stać na przeszkodzie jej rozwojowi. 1. Na pierwszym miejscu wymienić można sztywność ró2. W Indiach jest ona związana z systemem kastowym. Róż- nym kastom wzbronione są różne czynności, toteż ktoś przynależny do jednej z nich, nie może nieraz udzielić po- mocy komuś przynależnemu do drugiej. Pisałam już o tym w mojej Socjologii moralności i cytowałam zawdzięczane I. Pawłowskiej opowiadanie o farmerze induskim, który ukarał osła za przejmowanie obowiązków psa podwórzo- wego, choć wtargnięcie w nieswoją dziedzinę uratowało farmera przed kradzieżą. Podróżników po niektórych krajach socjalistycznych uderza fakt, że podczas gdy w restauracji kel.ner, którego rewir jest tłoczny, zużywa około 80 minut na podanie go- ściom posiłku, koledzy przyglądają się bezczynnie jego krzątaninie. W jednej z warszawskich państwowych pra- cowni choroba pracownika opóźniła o parę tygodni wyko- nanie obstalunku, ponieważ spośród licznego personelu o takich samych kwalifikacjach nikt nie mógł chorego zastą- pić w wykonaniu drobnego wykończenia. Nie mógł, bo jak usłyszał reklamujący klient, "tak to już było skalkulowa- ne". Działała tu sztywność systemu płac. 200 201 2. Innym czynnikiern, który wpływać może na tłumienie gotowości do niesienia pomocy, jest jej zinstytucjonalizo- wanie, a zwłaszcza przejęcie przez państwo. Amerykanin ma pewien nawyk sięgania do kieszeni, by wesprzeć czy to walkę z rakiem, czy związek niewidomych, czy sektę, do której należy. Ustawy państwowe wzmacniają tę tendencję przez zwalnianie od podatków sum na takie cele wyłożo- nych. W krajach, które uznają, że prywatna filantropia jest zbędna, ponieważ troska państwa obejmuje wszystkie po- trzeby obywateli, zanika nawyk reagowania zrywem pomo- cy bliźniemu w opresji. Hamuje także tego rodzaju zryw w niejednym wypadku rozszerzenie zakresu działań kwali- fikowanych jako kroki polityczne. Gdy jakiś kraj nawie- dziła powódź, trzeba się liczyć z tym, czy nasza ofiarność miałaby właściwy rezonans polityczny. 3. Wiadomą jest rzeczą, że chęć niesienia pomocy może bywać czusem zahamowana przez obawę, że może ona w coś nas wciągnąć, że może wplączemy się w jakąś sprawę sądową, w konieczność jakichś kłopotliwych zeznań. Za- angażowanie związane z udzieleniem po:nocy przybiera szczególną postać w kraju, gdzie nie ten, komu się przy- szło z pomocą, lecz pomagający zaciąga zobowiązanie w stosunku do swego przygodnego podopiecznego. Mam tu na myśli Japonię, z jej znaną dyrektywą brzmiącą po an- gielsku: "dont get involved!" czyli "nie angażuj się". Pe- wien podróżnik był w Japonii świadkiem wypadku, kiedy jeden z jadących w pociągu Japończyków nazbyt natarczy- wie zaczepiał siedzącą obok niego Angielkę. Ta, zniecier- pliwiona, uderzyła go w twarz. Wywiązała się szarpanina i bójka, której z zupełną biernością przyglądali się pasaże- rowie. 4. Nowym czynnikiem, który powstrzymuje ludzi od nie- sienia pomocy, bywa niechęć wglądania w czyjeś życie prywatne. Sąsiedzi nieraz z tego powodu nie interweniują słysząc przez ścianę, że pijany mąż katuje żonę. To ich sprawa, mówią, lękając się, że ewentualna interwencja mo- głaby wzniecić opór nie tylko katującego, ale i katowanej. O tej kolizji respektu dla życia prywatnego i chęci ulże- nia komuś w cierpnieniu pomówimy jeszcze obszerniej za chwilę. 5. I'odobno Grecy nie ratowali tonących, w prżekonaniu, że swoją pomocą stawiliby opór woli bogów. Tu wiara w predestynację, napotykana także u różnych ludów prymi- tywnych, nakazuje się biernie przyglądać wydarzeniu, któ- remu można. było zapobiec. Mówiliśmy dopiero o nawyku Amerykanów do zbiórek na cele dobroczynne. Ale w tym samym kraju, jak się za chwilę przekonamy, postulat niewglądania w czyjeś życie prywatne pociąga za sobą, bez sankcji karnych, bierność gdzie indziej karalną. Ponadto pomocy wzajemnej staje niejednokrotnie na przeszkodzie współzawodnictwo. Ten ostatni konflikt Amerykanin rozwiązuje jednak - jak wia- domo - przez wyróżnienie dwóch różnych sfer działania: sfery działalności zawodowej, gdzie można podstawić nogę konkurentowi i sfery życia prywatno-sąsiedzkiego, gdzie nakaz pomocy bliźniemu jest obowiązujący i respektowany. SPRAWSTWO BIGRNB W 1964 roku 38 osób widzących z okien swego mieszka- nia wielokrotne zadawanie ciosów 28-letniej Katarzynie Genovese w Kew Garden, w New Yorku zachowało się biernie, nie wołając nawet policji. Prawo anglosaskie bo- wiem nie przewiduje interwencji w cudzej prywatnej spra- wie, nawet dla ratowania przed śmiercią. Ten wypadelc wstrząsnął ludzkim sumieniem i wzbudził zainteresowanie prawodawstwem innych krajów w zakresie tzw. sprawstwa biernego. Jednym z widomych znaków tego zainteresowa- nia jest wydana w USA w 1966 roku książka pt. Dobry Sa- marytanin i prawo, w której kilkunastu autorów rozważa obowiązek niesienia pomocy i ewentualność karania za uchylanie się od jego wypełnienia. W przeszłości stosunek do tej sprawy był rozmaity. Dziś 15 krajów kontynentu europejskiego przyjmuje tego rodzaju obowiązek. W Pol- sce artykuł 247 kodeksu karnego głosi: "Kto nie udziela pomocy człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożą- cym bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia, mogąc to uczynić bez narażenia siebie lub osób bliskich na niebez- pieczeństwo osobiste - podlega karze więzienia do lat trzech, lub aresztu do lat trzech". s The Good Samarifan and the Law, ed. J. M. Ratcliffe, Doubleday. New York 1966. 202 203 Istnienie tego artykułu nie uchyla jeszcze wszystkich mo- żliwych wątpliwości, jakie sprawstwo bierne nasunąć mo- że. Nadała u nas aktualność tym zagadnieniom znana spra- wa niejakiego Łojasa, który w maju 195ţ r., po zabawie w Bukowinie Tatrzańskiej, zabił po pijanemu nieznajome- go studenta bijąc go i kopiąc w obecności przyglądających się biernie świadków. To zabójstwo wyzwoliło w prasie szereg rozważań. I tak podkreślano, że obowiązek niesie- nia pomocy może w ogóle dotyczyć tylko tych, którzy ma- ją odpowiednie kwalifikacje ratownicze, np. umieją pły- wać, gdy w grę wchodzi ratowanie tonącego. Z kolei nasu- wało się pytanie, jaki stopień osobistego ryzyka zwalnia człowieka od interwencji i jak dalece należałoby wyma- gać, by świadek cudzego nieszczęścia zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim się ktoś znajduje na to, by stosować sankcje karne za nieudzielenie pomocy. W cytowanej wyżej publikacji dotyczącej obowiązku nie- sienia pomocy przewija się jeszcze jedno zagadnienie, mia- nowicie zagadnienie czy obowiązek prawny interweniowa- nia należy rozciągać także i na wypadki, gdy ktoś usiłuje popełnić samobójstwo. Czy ma być karany ktoś, kto upar- temu samobójcy pozwala rozstać się z życiem? W rozstrzy- gnięciu tej sprawy interweniują już względy religijne. Ina- czej bowiem ją rozstrzygnie ktoś, kto wierzy, że samobój- ca naraża się przez targnięcie się na własne życie na wie- czyste potępienie, inaczej ktoś, kto rozważa sprawę w ka- tegoriach laickich. O wielkiej rozbieżności poglądów na sa- mobójstwv w różnych kulturach była już mowa w rozdziale drugim. Ratowanie nawet upartych recydywistów świadczy o przyjmowaniu fałszywego, jak się zdaje, przekonania, że nikt działający przytomnie nie chce naprawdę zakończyć swojego istnienia. Myśl, że się temu nie zapobiega, choć można było to zrobić, w tych warunkach wydaje się nie do zniesienia. SOLIDARNOSC Rozważając dyrektywy etyczne o szczególnych walorach organizacyjnych niepodobna pominąć nakazu solidarności. Solidarność jest cnotą przynależną do dwóch dziedzin: do prakseologii i do etyki. Gdy na nią patrzymy jak na dyspo- zycję prowadzącą skutecznie do realizacji stawianych so- bie celów, jesteśmy na gruncie prakseologii. Gdy cenimy ją jako siłę jednoczącą ludzi, jesteśmy na gruncie etyki. Larówno względem na skuteczność działania, jak i wzglę- dem na walor jednoczącej więzi kieruje się dyrektywa: "Proletariusze wszystkich krajów - łączcie się". Wzgląd na sk uteczność działania przede wszystkim kierował owym umierającym ojcem, który zachęcał synów do współdziała- nia pokazując, jak to pojedyncza gałązka łatwo daje się złamać, podczas gdy w wiązce z innymi stawia silny opór. Wiedzą o tym sprawujący władzę, gdy w poczuciu zagro- żenia rozbijają solidarność różnych grup: zespołów pra- cowników fabrycznych czy grup zawodowych. 1'ierwszym zagadnieniem, które się tu nasuwa, jest za- gadnienie związane z koniecznością uzupełniania hasła so- lidarności informacją o tym, w czym ma się przejawiać ta solidarność i czy w zależności od tego, o co idzie, solidar- ność jEateśmy skłonni czasem chwalić, zaś kiedy indziej potępiać. Rzecz ma się tu podobnie jak z sojusznictwem, którego ocena zależy od tego, z kim i w imię czego się sprzymierzamy, albo jak z opiekuńczością, która zależy od tego, kto jest naszym podopiecznym i przed jak.im zagroże- niem go bronimy. Wszak nie jesteśmy skłonni chwalić sy- tuacji gdy ręka rękę myje, jak to się dzieje w wypadku da- jącego i biorącego łapówkę, podczas gdy przejmuje nas najwyższym uznaniem postawa więźniów w obozie koncen- tracyjnym, nie godzących się na wskazanie kolegi, który próbował ucieczki, mimo gróźb zastosowania najgroźniej- szej dla solidarności próby - odpowiedzialności zbioro- wej. Nie wzruszamy się solidarnością objawianą przez przedstawicieli wielkiego kapitału w obronie własnych in- teresów, mówimy o źle zrozumianej solidarności w wypad- ku ucznia, któremu ta solidarność nakazuje posłać w cza- sie klasówki ściągaczkę bezradnemu koledze. Przed dwudziestu laty nasze radio nadawało słuchowisko oparte na opowiadaniu A. Huxleya pt. Powrotna fala. Reakcje na to słuchowisko zawarte w licznych listach słu- chaczy wskazywały na to, że bywają sytuacje, w których solidarność staje się dobrem bezkompromisowym, nie ustę- pującym żadnym racjonalnym kalkulacjom. A rzecz miała się jak następuje: w czasie burzy tonący okręt spuścił łódź ratunkową nadmiernie przeciążoną ludźmi. Szalupa grozi- ła zatonięciem, zapas żywności był bardzo ograniczony, po- 204 205 dobnie jak zapas słodkiej wody. Pomoc wydawała się wąt- pliwa. W zastępstwie rannego kapitana objął władzę mat, który przeforsował propozycję, by poświęcić dziesięć osób najsłubszych dla ratowania dwudziestu paru pozostatych. W chwili cldy już część ofiar zostało wyrzuconych za burtţ, ukazał sięţna horyzoncie statek ratowniczy. Listy, które w sprawie tego słuchowiska dotarły do ra- dia, były niezmiernie interesujące i wahały się między po- chwałą za poświęcanie dobra oczywiście mniejszego dla ocalenia dobra jawnie większego, a najgłębszym ohurze- niem z powodu naruszenia zasady "zginąć ze wszystkimi, albo ze wszystkimi się ocalić". Ci, co obstawali bezkompro- misowo przy solidarności, nie zrezygnowaliby niewątpli- wie ze swego stanowiska, gdyby straty w ludziach miały być z jej powodu większe. Wszyscy, jak argumentowa- li, mają jednakowe prawo do życia i żadne racjonalne kal- kulacje nie mogły tu wchodzić w rachubę 1ř. R. Brandt w toku swoich badań nad etyką Indian Hopi kazał im rozstrzygać analogiczne konflikty 11. Opowiadał im mianowicie o rozbitkach bujających się w łodzi po mo- rzu w okolicy, gdzie nikt ich obecności nie mógł przewi- dzieć. Gdyby ich skromny zapas żywności miał być dzie- lony w równej dawce, wszyscy by niewątpliwie zginęli przed dobiciem do jakiegoś lądu. Stosując nierówne racje można było parę osób ocalić. Indianie wypowiadali się za równym podziałem. Oto przykłady, w których solidarność zwycięża. W Ko- mu bije dzwon E. Hemingway opisuje tragiczną sytuację, w której solidarność w stosunku do przyjaciół i sojuszni- ków musi ustąpić w konflikcie z dobrem wspólnej sprawy. Grupa walczących i mających za zadanie wysadzenie mo- stu nie może przyjść na odsiecz kolegom, którzy giną w walce z przeważającym wrogiem. Nie może, bo musi pilno- wać ważnej placówki, którą jej powierzono. Współdziała- nie w realizacji wspólnych celc'ţw, czyli solidarność w jed- nym sensie, każe naruszyć postulat solidarności rozumia- ro Pomijam tu dta niemţcenia zasadniczego konfliktu, że niektórzy byli sktonni odnosić się łagodniej do propozycji mata, gdyby była uchwałą za- akceptowaną przez głosowanie i gdyby ta proporycja nie była propor.ycjq, nţ której sam wnioskodawca zarabiał. Na rozslrzygntęcie sprawy miał takie nle- wątpliwy wpływ fakt ukazanla się ratunkowego okrętu. 'r Nopi Efhics, The liniversity of ('hicago Press, 1954, s. 228-229. nej jako więź uczuciowa, która domaga się niesienia pomo- cy. C'ytowane przykłady wystarczają, by okazać, że poczu- cie więzi z innymi zwane solidarnością może przejawiać się rozmaicie. Uczeń posyłający ściągaczkę koledze uwa- ża, że ta więź zobowiązuje go do niesienia mu pomocy. So- lidarność, z jaką więźniowie obozu koncentracyjnego nie chcą wydać kolegi, który próbował ucieczki, każe raczej narazić się samemu niż dopuścić do kary śmierci w sto- sunku do towarzysza. W noweli Huxley'a i w kwestiona- riuszu Brandta wchodzą w grę nowe elementy: odrzucanie przywilejów wtedy, gdy uprawnienia wszystkich są jedna- kowe. "Każdy ma prawo do życia", "każdy chce żyć" -- powtarzali w różnych wersjach autorzy listów kierowanych do radia. Założenie równości panującej pod względem je- dynie ważnym w danej sytuacji wydawało się w tego ro- dzaju sytuacjach istotne. Solidarność była bliżej niespre- cyzowaną więzią u Durkheima, gdy mówił o solidarności mechanicznej i solidarności organicznej. Ani w jednym, ani w drugim wypadku nie łnożna było mówić o współ- działaniu - terminie, który się nieraz narzuca w stosunku do solidarności jako tennin synonimiczny. W wypadku soli- darności mechanicznej nie było współdziałania, bo każdy był samowystarczalny w zaspokajaniu swoich potrzeb. Nie było go także w solidarności organicznej, w której poczu- cie więzi było skutkiem wzajemnej zależności i niesamowy- starczalności. Durkheimowskie rozróżnienie powtarvane jest we wszystkich podręcznikach jako trwały wkład do socjo- logii. Tymczasem mógłby ktoś powiedzieć, że więź wytwo- rzona przez powtarzanie tych samych czynności - więź najwyraźniej gorzej notowana przez autora - jest znacznie głębsza od więzi wytworzonej przez uzależnienie. Z kimś, kto pracuje w sposób analogiczny i stawia sobie w tej pra- cy analogiczne zadania, łnożemy łatwo odnależć wspulny język, podczas gdy świadomość uzależnienia może być od- czuwana jako przykry przymus. Ktoś, bezradny wobec awarii elektryczności we własnym mieszkaniu, wolałby nie- wątpliwie dać sobie radę bez wzywania specjalisty. Fakt, że w swobodnie kształtujących się kręgach towarzyskich dominują zwykle ludzie o wspólnym czy analogicznym za- wodzie przemawia za tym, że analogiczna praca mocno lu- dzi wiąże. 206 ţ 207 Po bliższym sprecyzowaniu durkheimowskich pojęć na- leżałoby sprawdzić hipotezy, w których są uwikłane. Pier- wszą, psychologiczną przez stwierdzenie, jak wpływa na stosunek do ludzi świadomość podobieństwa, a jak świado- mość uzależnienia. Drngtl - postulującą związek solidar- ności mechanicznej z rozwojem retrybucji w prawie, zaś soliciarności organicznej z akcentowaniem restytucji. Tym ostatnim korelacjom fakty wydają się bezspornie zaprze- czać. Są tacy, którzy uważają, że jeżeli idzie o obowiązek so- lidarności, istnieje on tylko w stosunku do grupy, do któ- rej się weszło z wolnej i nieprzymuszonej woli, na mocy świadomego wyboru. Grupa, na współistnienie z którą zo- staliśmy skazani przypadkiem, jak np. grupa ludzi w sztu- ce Przy dtzwiach zamkniętych Sartre'a, nie miałaby zobo- wiązywać nas do niczego. Ale warto zwrócić uwagę na to, że taką grupą, której sami sobie nie wybieraliśmy jest ro- dzina czy naród, a jednak ludzie nas surowo ganią za brak poszanowania dla więzi rodzinnej czy narodowej, niepo- czuwanie się do pomocy w stosunku do bliskich krew- nych, łatwe wyrzekanie się języka, który nas z rodakami wiązał. Idzie tu prawdopodobnie o przekonanie, że bliskie współżycie przez długie lata powinno było, w ludzkim mniemaniu, wytworzyć jakąś łączność emocjonalną, a jej nieobecność dobrze o człowieku nie świadczy. MORALE Dziwne to słowo pisze się z francuska, a czyta po polsku z akcentowaniem przedostatniej sylaby. Ma ono niedługą biografię i odnosiło się początkowo przede wszystkim, je- żeli nie wyłącznie, do wojska, jak podaje np. Slownik Oksfordzki. Z czasem zaczęto je stosować do innych grup, takich jak załogi fabryczne czy drużyny sportowe. Dziś to słowo jest powszechnie w użyciu w socjologii przemysłu, a można oddać jego treść najbardziej adekwatnie posługu- jąc sie wyrażeniem "duch zespołu". W 1942 roku wyszła w New Yorku pod redakcją Godwina Watsona zbiorowa książka pt. Civilian Morale (Morale cy- wilne). Przez słowo "cywilne" autorzy pragnęli właśnie zaz- naczyć, że nie zamierzają ograniczać się do wojska. Jeden 208 i. z współautorów, Allport, wskazywał na niedawne rozpow- szechnienie się tej koncepcji, która, jego zdaniem, obejmo- wała trzy czynniki: mocny trzon wartości, świadomość swoich zasad w ich obronie, solidarność połączoną z ko- ordynacją wysiłków. U szeregu autorów morale ma cha- rakter obronny i tym różni się od tego, co nazywamy du- chem zespołu (esprit de corps). I tak np. u Lasswella, który interesuje się tą koncepcją zarówno w książce Power and Society, jak w artykule opracowanym na jej temat w Ency- klopedii nauk społecznych, czytamy: "Morale jakiejś grupy, tak jak ją tu definiujemy, to stopień w jakim gnlpa utrzy- muje swoją jedność i swoją działalność jako grupa w obli- czu przeciwnośći: jest to zdolność wytrzyłnywania umar- twień" 12 "Trzymanie się mocno w obliczu przeciwieństw - jak pisze gdzie indziej - jest najbardziej jednoznacznym wskażnikiem wysokiego morale" ls. Wywołanie masowej akcji jest - jak twierdzi ten senl autor - łatwiejsze niż jej podtrzymanie. Toteż propaganda stara się w różny sposób pracować na rzecz utrzymania ducha zespołu. Służą mu symbole podtrzymujące identyfiko- wanie się jednostki z grupą. Gdy z głównym wrogiem trudno sobie poradzić, można zwrócić uwagę na nowego, pomniejszego wroga. Wiara w fatalizm okazuje się nieraz pomocna w pokonywaniu strachu. Sprzyja załamywaniu się ducha zespołu marne odżywianie, zmęczenie, osamotnienie, niepewność, dyspro- porcje między włożonym wysiłkiem a osiągniętym rezulta- tem. O dobrym morale świadczy mały odsetek dezercji i symulacji, o czym mówi Stoufler w swoich badaniach nad żołnierzem amerykańskim. W zakładach przemysłowych warunkiem utrzymywania się ducha zespołu jest zadowole- nie ze stosunków koleżeńskich i ze zwierzchnictwa - sprawy, wobec których wysokość zarobków okazuje się w badaniach na drugim miejscu. W swojej książce pt. Fiuman Relations in a Changing World A. H. Leighton 14 przedstawia w wyezerpujący spo- rz łł. D. Lasswell i A. Kaplan, Power and Soctety, Yale Univ. Press 1950, s. 34 i nast. ,s H. D. Lasswell, artykut pt. "Morale", w: Encyclopaedia of the Soctal Sciencea. ,ţ A. lI. Leighton, tluman Relalions in a Changing World, New York 1943, s. 50 1 nast. 14 - Normy moralne 209 sób metody i rezultaty swoich badań nad morale wojsk ja- pońskich w czasie ostatniej wojny światowej. Wysokiemu morale sprzyjała, jak twierdził, wiara w cesarza, wiara w zwycięstwo, wiara w to, że wojna, która się toczy jest sprawiedliwa jako obrona przeciw anglo-amerykańskiemu imperializmowi i przeciw popadnięciu w zależność ekono- miczną, wiara w przywódców wojskowych i politycznych, wiara w naród japoński i jego duchową tężyznę. Czynnika- mi, które z kolei pracowały na rzecz obniżenia morale były: złe odżywianie, wyczerpanie i choroba, brak wiary w ja- pońskie uzbrojenie w porównaniu do uzbrojenia przeciwni- ka, zmęczenie wojną i brak zaufania do otrzymywanych informacji. Te czynniki wpłynęły na wzrastające oddawa- nie się w niewolę, co dla Japończyka było szczególnie wy- mowne, jako że zakaz oddawania się w niewolę brzmiał - jak już wspominaliśmy - w jego kraju bardzo mocno. Inaczej niż dla Amerykanów, którzy traktowali wojnę jak wielką rozgrywkę sportową, w której prowadzenie działań bez szans wygranej byłoby nonsensem. W amerykańskiej literaturze dominuje, jak to widać z na- szego sprawozdania, interesowanie się morale grup wojsko- wych. W naszej literaturze interesujemy się przede wszyst- kim postawą załóg fabrycznych. Nie mogąc już wglądać tutaj w szczegóły odsyłam do pracy A. Matejki 15, która omawia szeroko to zagadnienie, a ponadto podaje obszerną bibliografię, która może kierować dalszymi krokami czy- telnika. PRZ.ESZKODY STAJĄCE NA DRODZE WSPbŁDZIAŁANIU Wymieniliśmy w tym rozdziale różne postawy i związane z nimi dyrektywy sprzyjające organizowaniu życia zbioro- wego. Taką rolę odgrywała zasada wzajemności, zaleca- nie pomocy wzajemnej, solidarności i rozwijania ducha zespołu, tak ważnego w cementowaniu współdziałania. Na zakończenie tych uwag pragnęłabym powiedzieć parę słów o autorze, który w swojej pracy terenowej starał się odpo- wiedzieć sobie na pytanie, dlaczego społeczność, którą ba- dał, nie umiała stworzyć żadnych form organizacyjnych, dla- u A. Matejko, Kultura pracy zbiorowej, Warszawa 1962. Tegoż autora Praca I koleţeństwo, Warszawa 1963. czego mimo różnych inicjatyw w tym względzie, współ- działanie okazywało się w niej zawsze niemożliwe. Maln tu na myśli pracę E. C. Banfielda pt. The Moral Ba- sis of a Backward Society (Podstawa moralna spoleczeństwa zacofanego). Autor badał przy pomocy żony (Włoszki) ethos południowej wsi włoskiej kryjącej się pod fikcyjną nazwą Montegrano. Rzecz się działa na przełomie 1954 i 1955 roku. Była to wieś cierpiąca głód i nędzę. Analfabetyzm sięgał 44 % . Badacz stwierdził w niej szczególnţ^ egoizm rodzin- ny, który nazwał amoral familism. Postawa ta ograniczała solidarność do rodziny nuklearnej. Każdy miał wyłącznie na względzie jej interesy i każdy zakładał, że inni czynią to samo. Wieś ta - jak wspominaliśmy - charakteryzowa- ła się zupełną niemożnością zorganizowania jakiegoś współ- działania dla polepszenia warunków ogółu. Przeprowadze- nie drogi wspólnym wysiłkiem, nie przyczyniającym się do uszczuplenia doraźnych zarobków rnieszkańców, mogło mieć zbawienne konsekwencje ekonomiczne. Nţrzucała się potrzeba wybudowania szpitala, co można było uzyskać współdziałaniem. Jednakże wszelkie tego rodzaju inicjaty- wy kończyły się fiaskiem. Wiązało się to z przekonaniem, że podniesienie własnej stopy życiowej nie leży w ręku człowieka, tylko zależy od jakichś możnych, albo od łaski jakiegoś świętego. Poza tym działała nieufność do współ- mieszkańców wsi, u których węszyło się zawsze jakiś inte- res osobisty nie wyobrażając sobie, żeby bezinteresowność była w ogóle możliwa. Próby wdrożenia ludzi do koopera- cji przez wprowadzenie zespołowego sportu (któremu nie- jeden przypisuje niemałą rolę w kształtowaniu kultury oby- watelskiej Anglii) także się nie powiodły. Banfield przy- puszcza, że do tej atomizacji społeczeństwa przyczyniało się także nieistnienie wielkiej rodziny. W wielkiej rodzinie jej członkowie uczą się kooperacji i podlegania czyjemuś kierownictwu. Ma ona także tę zaletę, że daje większe po- czucie bezpieczeństwa. W Montegrano dzieci wyrastają w lęku, że mogą umrzeć ich żywiciele, bez których znala- złyby się na bruku. Lęk ten jest uzasadniony wobec wiel- kiej śmiertelności mieszkańców, i wobec braku pomocy wzajemnej. Tego rodzaju lęku w wielkich rodzinach się nie obserwuje. W związku z wielkim rozrostem życia organizacyjnego w krajach uprzemysłowionych słyszy się w nich od dawna 210 ţ 1"f 211 apele do opracowania zasad moralnych, którymi ma się rzą- dzić człowiek organizacji Is. Pamiętamy obraz człowieka bez kantów, jaki nam zarysowuje jako człowieka organizacji W. H. Whyte. Organizacja organizacji nierówna i rciżne prace zespołowe wymagają cnót odrębnych. I tak np. orga- nizacje militarne czy paramilitarne cenią szczególnie kar- ność w szybkim przejmowaniu spływających z góry decy- zji. Zespoły innego typu zostawiają miejsce na osobistą ini- cjatywę i własne rozważanie sprawy. T. Kotarbiński i7 przypominał niegdyś, że iść ręka w rękę to bynajmniej nie to samo co maszerować noga w nogę, i że na to, żeby do- brze dąć w sharmonizowanej orkiestrze, trzeba przede wszystkim swobodnie oddychać. Zmilitaryzowanie społe- czeństwa przez Hitlera na długo wyrobiło w ludziach nieuf- ność w stosunku do karności jako cnoty i wyzwoliło dobrze znaną dyskusję dookoła zagadnienia, czy ma się obowiązek słuchać rozkazów, które uważa się za niemoralne. Sędzio- wie zasiadający na sądzie norymberskim zwolnili nas od tego obowiązku. USPOLECZNIENIE I POJĘCIA POKREWNE Czynne uczestnictwo w życiu zbiorowym wymaga czegoś, co nazywamy uspołecznieniem. Jak o tym już pisałam gdzie indziej, składa się na nie pewien zespół dyspozycji, takich, jak zainteresowanie sprawą publiczną, gotowość poświęce- nia interesu osobistego na rzecz innych czyli ofiarność, umiejętność współdziałania a także poczucie odpowiedzial- ności za to, jak układa się życie zbiorowe. Poczucie odpo- wiedzialności, które tak często występuje w naszej publi- cţ-styce, wymaga pewnych wyjaśnień. Mówimy, że A jest odpowiedzialny za czyn C, jeżeli ja- kiś B jest uprawniony, ze względu na zespół norm obowią- zujących w społeczeństwie, w którym żyją do potępienia zań lub ukarania A. W zasadzie można by uznać, że A jest odpowiedzialny za czyn C i wtedy, gdy należy mu się zań pochwała czy nagroda. Ale w praktyce doszukujemy się ss Całx etyka domaga s(ę ponownego przepracowania z uwzględnieniem wspóiczesnych stosunków korporacyjnych" - mówił w 1936 roku jeden z uczo- nych brytyjskich. (Patrz moje Podstawy nauki o moralności, wyd. IV, s. 379). 1ţ T. Kotarbiński, ldea wolności, op. cit. odpowiedzialności tylko tam, gdzie wchodzi w grę czyn naganny. Jakoś brzmi sztucznie wskazanie na kogoś, kto wyhudował piękny most jako na człowieka odpowiedzial- nego za tę budowę. Byłby odpowiedzialny, gdyby mu się most zawalił. "Odpowiędzialność - pisał P. Fauconnet, autor wielkiego dzieła pod tym tytułem - to według pow- szechnego mniemania własność jakiejś osoby, która winna podlegać słusznie karze" 18. W podobny sposób charaktery- zował odpowiedzialność włoski filozof w odczycie wygło- szonym po angielsku na konferencji temu tematowi po- święconej, w Paryżu w roku 1956. Odpowiedzialność - jego zdanieln - implikowała zawsze naruszenie jakiejś nor- my Is W .powszechnej opinii pojęcie odpowiedzialności zwią- zane jest nie tylko z naganą czy karą, ale także z poję- ciem sprawstwa. Kto jest uważany za odpowiedzialnego za coś, broni się zwykle powoływaniem się na to, że nie on to zrobił i że nawet jeżeli zrobił, to nie zasługuje z takich czy innych względów na potępienie. W ten ostatni sposóh bronią si4 ci, którym udowodniono udział w ludobójstwie hitlerowskim, bronią się powołując, się na to, że działali na rozkaz, któremu się jakoby nie mogli przeciwstawić. Zwią- zek pojęcia odpowiedzialności ze sprawstwem niektórzy usiłują rozerwać. Rozrywa go między innymi pojęcie odpo- wiedzialności cywilnej, które ma zastosowanie także i wte- dy, gdy karany A za sprawcę poczytywany być nie może, tak jak trudno właściciela domu uważać za sprawcę tego, że zsuwający się z dachu śnieg ciężko uszkodził przechod- nia. Na odwrót, dziecko, które bawiąc się zapałkami puściło dom z dymem, jest sprawcą pożaru, ale nie jest za to od- powiedzialne. Słowem, przy pewnym rozumieniu sprawstwa i odpowiedzialności można być odpowiedzialnym nie będąc sprawcą i można nie być odpowiedzialnym będąc sprawcą. Przez poczucie odpowiedzialności za sprawy publiczne rozumiemy zwykle poczuwanie się do winy, jeżeli te spra- wy nie układają się jak należy. Zrobić coś na własną od- re p. Fauconnet, La responsabilite, wyd. II, F. Alcan, Paris 1928. "La responsa- btlitó est communement entendue comme la propriótó qu'a une personne de devoir legitimement supporter une peine" (s. 7). rř N. Abbagnano, Odczyt pt. "Judgements of Responsibillty in Ethics and Law" (powielony). 212 I 213 powiedzialność to znaczy uważać, że, w razie niepowodze- nia, jest się tym właśnie, którego należy za nie zganić, po- tępić czy ukarać. Pokrewnym pojęciem w stosunku do pojęcia uspołecz- nienia jest pojęcie zaangażowania. Odpowiada ono napo- tykanemu często w publikacjach anglosaskich słowu com- mitment. W naszej publicystyce wszakże jest ono w znacz- nie silniejszym stopniu ukierunkowane. Ostatnim pojęciem, o którym jeszcze należy powiedzieć słów parę, jest pojęcie upolitycznienia. Dopóki idzie, gdy o nim mowa, o żywe zainteresowanie się sprawą publiczną, jesteśmy jeszcze blisko pojęcia uspołecznienia. Ale jest in- ne rozumienie upolitycznienia, które wnosi nowy akcent, a mianowicie zupełnie określoną hierarchię wartości, w której prestiż państwa i jego potęga wysuwajtl się na plan pierwszy. W roku 1946, pod wrażeniem hitleryzmu, Jan Strzelecki charakteryzował moralność upolitycznioną, jak następuje: w systemie, gdzie ona panuje "każdy człowiek, każda dzie- dzina życia podlega ocenie z punktu widzenia swojej przy- datności do urzeczywistnienia celów klasy polityków - używając określenia włoskiego socjologa Mosca" 2ř. Klasa ta żyje w stanie nieustannego bojowego pogotowia rozcią- ganego na całość kultury. Świat dzieli się tu na swoich i obcych, na przyjaciół i wrogów. Tę moralność upolitycz- nioną charakteryzuje - według J. Strzeleckiego - mierze- nie wszystkiego użytecznością widzianą oczyma politycz- nej elity, ścisłe przestrzeganie podziału na swoich i obcych i odpowiednie różnicowanie zasad postępowania, zanik sto- sunków nie mający ch charakteru instrumentalnego, dążność do usunięcia autorytetu ludzi bezstronnych, związanych z istnieniem wartości moralnych wspólnych obu stronom. Człowiek bezstronny bowiem, człowiek, który nie ulega moralności "swoich", niebezpieczniejszy jest niż wróg. Nie wolno mieć wspólnego języka z przeciwnikiem, bo wiara w możliwość wspólnoty osłabia walczących. Myślę, że upolitycznienie scharakteryzowane tak, jak to czyni cytowany przez nas autor, nie tylko w nim budzi żywe zaniepokojenie. =ř J. Strzelecki, O socjaliatycznym Aumanizmie, "Wiedza i Zycie". r. XV. z. 415. XI CNOTY OSOBISTE CZYLI ZDOBIĄCE ROZROZNIENIE DWOCH RODZAJOW CNOT Rozważając w rozdziale trzecim normy strzegące ludzkiej godności potrąciliśmy już o rozróżnienie cnót obywatel- skich i cnót osobistych nazywanych też czasem zdobiący- mi. Temat ten wszakże nie został wyczerpany i musimy je- szcze doń powrócić, Jak sobie przypominamy, cytowaliśmy w tym rozdziale E. Dupreela, jako autora, który szerzej io rozróżnienie rozbudował i nadał mu pewną interpretację socjologiczną. Ponieważ już wielokrotnie odwoływałam się do niego w innych publikacjach, postaram się tutaj przed- stawić jak najkrócej te jego poglądy, które pragnę rozwi- nąć i rozważyć krytycznie. Cnoty, które nazwaliśmy wyżej obywatelskirni, Dupreel nazywa dobroczynnymi (vertusţ de bienfaisarţce). Rozważa- liśmy je w rozdziale IX niniejszej pracy. Wspólnie ma cha- rakteryzować je to, że ich praktykowanie łączy się z ko- rzyścią dla bliźnich, a przynajmniej tę korzyść ma na względzie. Inaczej rzecz się ma z takimi cnotami, jak ţod-, ność, skromność, prawdomówność, odwaga, stanowią one bowiem przede wszystkim ozdobę tego, kto jest w nie wy- posażony. Rozróżnienie to - jak akcentuje Dupreel - nie jest óstre. Odwaga, prawdomówność czy skromność, cno- ty, które Dupreel nazywa "cnotami honoru", mogą także mieć swoje dobroczynne skutki społeczne, ale walor tych cnót n i e jest p r o p o r c j o n a 1 n y do tych efektów. Sta- nowią one bowiem przede wszystkim wyróżnienie osobiste. Reguły nakazujące dobrze czynić ludziom, do których 215 nateźy także nakaz przestrzegania sprawiedliwości, różnią się - w rozumieniu Dupreela - od reguł zalecających cno- ty honoru tym między innymi, że mają inne oparcie psy- chologiczne, że inne motywy zachęcają człowieka do ich przestrzegania. 1'ierwsze mają za podstawę nasze społeczne instynkty. To, że ludzie reagują negatywnie na okrucień- stwo czy zabójstwo, że nie są obojętni na czyjeś krzyki rozpaczy, że umieją z własną szkodą przychodzić innym z pomocą - to fakty niezaprzeczalne. Ich powszechność tłumaczy powszechność nakazów dotyczących cnót "dobro- czynnych" podczas gdy reguły honoru, jako reguły w zna- cznie większym stopniu zależne od konwencji społecznych, objawiają znacznie większą rozmaitość. Jak mieliśmy to już okazję referować, krzewią się one przede wszystkim w spo- łeczeństwach, gdzie jakaś arystokratyczna mniejszość przy- pisuje sobie - i nieraz stara się faktycznie realizować - jakieś cnoty niełatwe do naśladowania. Cnoty te stużą obronie przeciw zagrożeniu, które ma miejsce zarówno wte- dy, gdy niżej stojący admirują tę elitę i pragną ją naśla- dować, jak i wtedy, gdy odnoszą się do niej wrogo. W pierwszym wypadku pielęgnowanie cnót trudnych zapobie- ga infiltracji od dołu, w drugim uzasadnia przekonanie o własnej wyższości i przypisywanie sobie zaszczytniejsze- go miejsca w drabinie społecznej. Gardzenie niebezpieczeń- stwem, wierność mimo wszystko, wybredność w życiu se- ksualnym służyły niejednokrotnie legitymowaniu własnych przywilejów. Zanim przystąpimy do rozważenia proponowanej przez Dupreela klasyfikacji, pragniemy ustalić odmienną termino- logię dla jej sformułowania. Mówienie o cnotach zdobią- cych bagatelizuje sprawę nasuwając przypuszczenie, że idzie tu o jakieś cnoty dodatkowe, jak naszyjnik na szyi kobiety. Cyceron rozróżniał honestum i decorum, przy czym słowo decorum polski tłumacz oddawał przez "ogła- dę". Tymczasem idzie tu o coś głębszego niż zewnętrzny polerunek. Z kolei nazywanie tych cnót cnotami honoru nasuwa nazbyt mocno skojarzenia z repertuarem cnót ide- ologii rycerskiej, podczas gdy akcent na te cnoty napoty- ka się także i poza nią. Wreszcie mówienie o cnotach do- broczynnych niepotrzebnie przywodzi na pamięć instytucje charytatywne. Dlatego to właśnie proponujemy toczyć dy- skusję nad rozróżnieniem Dupreela w języku cnót osobi- stych w przeciwieństwie do cnót dobro czyniących czy oby- watelskich. Mówienie o cnotach osobistych nie odbiega zresztą od intencji Dupreela, który sam mówi o vertus de la personne. Wspominaliśmy już w rozdziale III o pewnej analogii między rozróżnieniem Dupreela i Hobbesa. Pośród cnót obywatelskich Hobbes wymienia cnoty służące pokojowe- mu współżyciu, przy czym jego przykłady odpowiadają cnotom omówionym przez nas jako cnoty miękkie, z ich uzupełnieniem przez sprawiedliwość I. "Wszystkie cnoty - pisał, mając na myśli cnoty obywatelskie - zawarte są w sprawiedliwości i życzliwości powszechnej". Do cnót oby- watelskich należą takie cnoty, jak ludzkośćţ współczucie. wdzięczność, skłonność do wybaczania przewinień tym, którzy objawiają skruchę. Do przywar prowadzących do sporów i wojny należą takie dyspozycje, jak zawiść, chci- wość czy mściwość. Przy zbieżności w charakterystyce cnót obywatelskich u Hobbesa i "dobroczynnych" u Du- preela charakterystyka cnót osobistych jest u tych autorów odmienna. U Hobbesa są to cnoty, które nie służą innym, lecz temu, kto je posiada i które są świadectwem jego mo- cy. U Dupreela akcentuje się, że są to cnoty, których wa- lor nie mierzy się ich skutkami społecznymi i które, jako zaszczytne wyróżnienie osoby w te cnoty wyposażonęj, nie mogą być łatwo dostępne. Ta ostatnia cecha nie różni właściwie cnót obywatelskich od cnót osobistych, te pierw- sze bowiem miały być - zdaniem Dupreela - także nie- łatwe, bo zawsze połączone z ofiarą. Bardzo częste licze- nie się u różnych autorów z wysiłkiem Dupreel tłumaczył tym, że tylko rzeczy trudne do wykonania wymagały pocl- parcia w postaci pochwały. Czyny łatwe nie potrzebowały zachęty. To wyjaśnienie zakłada jakąś racjonalną, pedago- giczną intencję w działalności normotwórczej, intencję, któ- ra wydaje mi się nader wątpliwa. Wygląda to tak, jak gdy- by normodawcy kierowali świadomie ludźmi metodą kar i nagród. Inni autorzy, chwalący cnoty trudne, nie odwoły- wali się do tego rodzaju wyjaśnień uważając za zrozumiałe samo przez się, że uznanie idzie za wysiłkiem. "Zdaje siţ, że imię cnoty mieści jako warunek trudność i walkę = pi- sał Montaigne - która nie może mieć miejsca bez oporu. Flobbes, O cztowieku, przekład Cz. Znamierowskiego, t. II Dzieł, War- szawa 1956, a. 155. 216 21'ţ Cnota nie idzie w p,arze z łatwością. Prawdziwa cnota żąda stromej i kamienistej ścieżki" 2. Zaś Mandeville w swojej Bajce o pszczołach 3 godził się nazywać miłosierdziem tyl- ko ten gatunek miłości, który obejmuje ludzi obcych, wzglę- dem których nie mamy żadnych zobowiązań i od których niczego się nie spodziewamy. "Jeśli ţr czymkolwiek odstą- pimy od tej definicji, jak powiadał ţa każdy z zawartych w niej warunków uchylał jakieś ułatwienie - przyp. M. 0.ţ, część owej cnoty z koaieczności przepada". PARĘ PRZYKi.ADOW Dla rozważenia dystynkcji, które zreferowaliśmy, dobrze jest rozszerzyć zasób naszych przykładów. Dupreel wymie- nia dla ilustracji cnót osobistych odwagę, prawdomówność, skromność oraz narzucanie sobie różnych restrykcji w za- kresie życia erotycznego. Można tu jeszcze dodać godność czy wierność samemu sobie. Odwaga bywa zwykle charakteryzowana tak, żeby wy- kluczyć możliwość, by służyła złej sprawie. Mężny u Ary- stotelesa naraża się, gdy takie postępowanie jest moralnie piękne, lub gdy zaniechanie byłoby haniebne. Mężny bo- wiem boi się więcej hańby niż śmierci i jest nieustraszony wobec śmierci zaszczytnej. Istotna tu jest także świadomość niebezpieczeństwa. Bez tej świadomości mamy z pozorami męstwa do czynienia. "Hart w niebezpieczeństwie (jeśli rnanly to nazywać hartem) - pisał Montaigne - wzgarda śmierci, wytrwałość w niedoli, mogą trafić i w istocie tra- fiają się często u ludzi dla braku dobrego sądu o wydarze- ni,ach i nie pojmowanie ich w prawdziwym świetle 4". Nie umniejsza waloru męstwa u Arystotelesa fakt, że najskute- czaiej podtrzymuje je gniew. "Nic nie budzi takiej pogardy niebezpieczeństwa - pisze w księdze III Etyki Nikomachej- skiej - jak wściekłość". Podobne powiązanie męstwa z gniewem napotykamy u Mandeville'a, przy czym gnięw jest dla niego namiętnością, która się w nas budzi, kiedy coś nam krzyżuje lub utrudnia zaspokajanie naszych pożą- = Nţntaigne, Próby, t. II, s. 233. przektad T. Boya-2eleóskiego. Przypominamy tu znane powiedzenie: per aspera ad astra. g B. Mandeville. Definicja terminu charity podana we wstępie do rozprawy o srłcolach dobroczynnych (Bajka o pszczotach). Montaigne, op. cit., t. II, s. 239. dań. Jak widzimy, powiązanie frustracji z agresją ma bar- dzo stare tradycje, podobnie jak powiązanie tchórzostwa z okrucieństwem. "Męstwo - pisał Montaigne - którego właściwością jest, iż działa jedynie tam, gdzie napotyka opór, uśmierza się widząc nieprzyjaciela zdanynl na swą łaskę: ale tchórzostwo, aby móc powiedzieć, iż i ono brało udział w zabawie, nie mając serca chwycić się onej pierw- szej roli, zagarnia dla siebie drugą: mord i krew" 5. W swoich komentarzach do platońskiego Lachesa W. Wi- twicki pragnął skorzystać z tego, że mamy dwa słowa o po- dobnym znaczeniu, a mianowicie słowo "męstwo" i "od- waga" i zarezerwować "męstwo" wyłącznie dla wypadków, gdy działało się w dobrej sprawie. Myślę jednak, że cyto- wane wyżej słowa nie są w użyciu potocznym synonimicz- ne. Mówi się o kimś, że mężnie znosi cierpienie, że kieru- jąc statkiem w czasie burzy mężnie walczył z żywiołem. Męstwo jest bardziej obronne, odwaga bardziej bojowa i agresywna. Odwagę podgrzewa gniew. Ten związek w wypadku męstwa narzuca się w mniejszym stopniu. Obok odwagi militarnego typu rozróżnia się, jak wiado- Ino, tzw. odwagę cywilną. Myślę, że kto akceptuje w ogó- le rozróżnienie cnót osobistych i cnót dobroczynnych, bę- dzie miał skłonność odwagę cywilną do tych pierwszych zaliczyć, w odczuwanym bowiem dla niej uznaniu wzgląd na jej efekty społeczne małą gra rolę w stosunku do po- dziwu dla osoby, która np. podtrzymuje swoje przekonania wbrew całej sali, narażając się w ten sposób na niechęć czy represje. Wchodzi tu w grę nowy element, którego nie ma w odwadze bojowej: zdolność przezwyciężenia potrze- by "bycia razem", zdolność narażania się na osamotnienie. Bertrand Russell w swojej autobiografii mówi o wdzięcz- nej pamięci, jaką zachował dla swojej babki za to, że nau- ozyła go nie lękać się należenia do niewielkiej mniejszości W liczbie cnót osobistych wymienia się skromność. Ktoś mógłby powiedzieć, że ludzie skromność pochwalają dlate- go, że skromny nie stanowi konkurencji, że nie wysuiva się naprzód, że gotów żyć w cieniu, że jest - stąd - elemen- tem pokojowym. Wtedy wchodziłyby w grę efekty spo- łeczne. Ale jest rzeczą jasną, że w naszym uznaniu dla wielkiego uczonego, który w obcowaniu z ludźmi nie przy- ' Op. cit., t. IV, s. 106. 218 219 pomina o swojej wielkości i albo jej istotaie nie zauważa, albo zachowuje się jak gdyby jej nie zauważał, jest coś wię- cej niż pochwała człowieka za to, że nam prawdopodobnie nie wejdzie w drogę. Podobnie można twierdzić, że wier- ność samemu sobie jest dodatnio oceniana dlatego, że za- chowanie tego, kto tej wierności przestrzega, jest przewi- dywalne. I tu, jak w wypadku skromności, może to być je- den z czynników wpływających na ocenę, ale nie czynnik. główny. Cnotą, która w sposób najbardziej bezsporny należy do cnót osobistych, jest orrţawiana już przez nas w rozdziale III godność. Z okazji tych rozważań wprowadziliśmy w grę rozróżnienie zachowań zaszczytnych i kalających, starając się okazać, że stopień ich zaszczytności nie jest proporcjo- nalny do wagi ich społecznych efektów. Terenem, n,a którym można szczególnie uwydatnić swo- je walory jako osoby, jest - według Dupreela - erotyka. Dupreel widzi w niej wielką siłę, którą niełatwo jest opa- nować. Kto umie w tej sprawie zachować lejce w ręku, za- sługuje na uznanie jako osoba. On sam czerpie stąd poczu- cie wyższości, która niejednokrotnie była dyskontowana na rzecz wyższości klasowej. Nie zależało na niej - jak dodać musimy od siebie - elicie, która uważała swój status za zagwarantowany przez pochodzenie. Swobodne obyczaje arystokracji różnych krajów są powszechnie znane. DWA RODZAJE C.NO7' C'ZY DWA RODZAJE POSTAW OC'LNIAJĄC'Yc:fł7 W związku z płynnością rozróżnienia cnót obywatelskich i cnót osobistych, płynnością, której Dupreel bynajmniej nie zaprzecza nasuwa się pytanie, czy nie mamy tu do czy- nienia nie tyle z dwoma rodzajami cnót, ile z dwoma ro- dzajami postaw oceniających, które możemy zajmować w stosunku do tego samego przedmiotu. Przypominamy sobie ważny przypis, który J. St. Mill t^ dodaje do swego Utylita- ryzmu, przypis, w którym daje wyraz przekonaniu, że mo- tyw czynu może nie odgrywać żadnej roli w jego ocenie, ale nie jest obojętny dla oceny sprawcy. Czy nie mamy do czynienia z czymś podobnym w wypadku naszego rozróżnie- e J. St. Mtll, Utylltaryzm, przektad M. Ossowskiej, Warszawa, s. 32. nia dwóch rodz,ajów cnót? Na prawdomówność możemy patrzeć jako na dyspozycję cenną dla komunikowania się ludzi między sobą w atmosferze zaufania, ale możemy na nią patrzeć jako na wyraz zaszczytnej mocy ujawnionej przez prawdomównego. Wiadomo, że kłamstwo jest bronią słabych. W pierwszym wypadku prawdomówność byłaby dla nas cnotą obywatelską, zaś w drudim - osobistą. Nie przeciwstawi,ając się zasadniczo tej możliwości inter- pretacyjnej myślimy, że dyskutowane przez nas rozróż:Iie- nie mogłoby nadal zachować swój walor, gdybyśmy ogra- niczyli się do stwierdzenia, że pewne cnoty dysponują ra- czej do pierwszej postawy oceniającej, zaś inne - do dru- ^giej. Myślę, że godność czy skromność należą wyraźnie do cnót, które nam przywodzą na pamięć raczej osobę, niż efekty społeczne! Rozróżnienie jest płynne, ale mimo iż uwydatnia się głównie w wypadkach krańcowych - war- te zapamiętania. Mówiąc o wypadkach krańcowych mam na myśli takie wypadki, jak wypadek, gdy zachodzi roz- hieżność między oceną czyjegoś zachowania ze względu na jego skutki dla innych, a oceną tego zachowania, jako za- szczytnego dla sprawcy. Mamy z czymś takim do czynie- nia, gdy budzi w nas podziw brawura, z jaką bandyci do- konują napadu na bsnk. Ale nie trzeba szukać takich roz- bieżności, żeby uwydatnić różność tych dwóch punktów wi- dzenia. Uwydatniają się one w wypadkach oceny za poko- nanie jakichś trudności przez sprawcę, inaczej za związa- ny z czynem wysiłek, w przeciwstawieniu do oceny za osiągnięte efekty. Pisałam już o tym w Podstawach nauki o moralrlości 7. Elekty społeczne nie zawsze są proporcjonalne do trud- ności, jakie działający miał do przezwyciężenia. Te zaţ trudności niejednokrotnie -- jak wiadomo - wpływsją na jego zasługę, którą mierzą się jego cnoty osobiste. CNOTY STANOWIĄCE NAJLEPSZĄ GWARANCJĘ OGOLNEGO POZIOMU MORALNEGO CZLOWIEKA Cnoty osobiste, nie będąc cnotami cenionymi przede wszystkim za swoje efekty społeczne, stanowią - według Dupreela - pewną gwarancję posiadania cnót obywatel- Wyd. IV, s. 356. 221 220 skich. A wyróżniają się w tej roli przede wszystkim cno- ty osobiste w zakresie życia erotycznego. One to stano- wią - zdaniem tego autora - najmniej zwodniczy baro- metr społecznych dyspozycji jednostki. Posiadanie cnót do- bro czyniących nie daje takich gwarancji. Złodziej - że- by się posłużyć przykładem autora - może być człowie- kiem dohrego serca. W tym przekonaniu kryje się pewne założenie dotyczące charakteru moralności oraz pewne za- łożenie dotyczące współwystępowania pewnyclt dyspozycji psychicznych - oba założenia nadające się do empiryczne- go sprawdzenia. Założeniem pierwszym jest niewyrażone explicite, ale dające się odczytać założenie, że o poziolnie moralnym decydują powściągi. Narzucanie sobie w erotyţ ce różnych restrykcji, takich jak czystość przed ślubem, wierność po ślubie czy całkowite wyrzţczenie się życia erotycznego w imię jakiegoś ideału doskonałości, wymaga- ją powściągów i ich wyrobienie stanowi gwarancję, że i w innych dziedzinach potrafimy się do nich odwoła,ţ, gdy zaj- dzie potrzeba. To _że powściągi...są w moralności szezegól- nie potrzebne, kryje w śobie z kolei pewną opinię o natu- Xze ludzkiej, którą normy moralne mają najwyraźniej za za- dańie ujarţlniać. Nie wdając się w dyskusję nad naturą ludzką i ograniczając się do opinii, którą najłatwiej skon- frontować z faktami, wypada zapytać, czy wyrobienie so- bie hamulców w dziedzinie erotyki naprawdę jest skorelo- wane z umiejętnością posługiwania się nimi w innych wy- padkach i czy ta narzucona samemu sobie dyscyplina sta- nowi zapowiedź przestrzegania cnót, które, jak współczu- cie czy ofiarność, już tych powściągów nie wymagają.A Znane są wypadki, gdzie mocne powściągi w jednej dzie- dzinie, związane z frustracją, prowadzą do agresji, często pożądanych hamulców pozbawionej. Powszechnie się mnie- ma, że człowiek niewyżyty w jednej dziedzinie, chce się wyżyć w innych, nie zawsze w sposób, który zadowoliłby moralistę. Hamulce wyrobione w jednej dziedzinie nieko- niecznie waruakują hamulce pożądane w innej. Tym mniej przekonujący jest związek dyscypliny w za- kresie erotyki z cnotami obywatelskimi. O zakwaszaniu charakteru przez praktyki ascetyczne mówił Hume. Wia- domo, że stare panny były najsurowszymi sędziami dla ko- biet, którym udało się przejść przez życie bez wyrzeczeń. H. Fielding w wieku XVIII, w purytańskiej Anglii podkre- ślał mocno łączenie pewnych swobód erotycznych z tak cenioną przez się dobrocią. Szczególna waga przywiązywana przez Dupreela do spraw płci i ich reglamentacji znamienna jest dla Belgii katolic- kiej, w której Dupreel żył i działał. Autor podkreśla donio- słą rolę restrykcji obowiązujących w tym zakresie dla sa- mooceny człowieka. Ich rola jest tym ważniejsza, że każdy się z nimi styka i każdy może w nich szukać usprawiedli- wienia dla swojego poczucia wyższości. Choć można kwestionować, czy istotnie przestrzeganie pewnych ograniczeń w zakresie życia erotycznego promie- niuje na charţakter człowieka w ogóle, wypada stwierdzio, że ich nieprzestrzeganiu - gdy chodziło o kobiety - prry- pisywało się nieraz charakter ogólnie kalający. W sferach mieszczańskich tę samą rolę w stosunku do mężczyzn peł- niła niesolidność finansowa, uchybienie choćby najdrob- niejszym zobowiązaniom płatniczym. Kobieta musiala być czysta, mężczyzna musiał być człowiekiem godnym kredy- tu. W tym ethosie wierzyło się, że człowiek zdolny do niezwrócenia drobnego długu był, z tego tytułu, człowie- kiem zdolnym do wszystkiego. Dupreel wskazuje na pewne socjologiczne uwarunkowţl- nia akceatu położonego w moralności na cnoty osobiste. Słuszna wydaje się jego opinia, że kładzie na nie szczegól- ny nacisk klasa zagrożona w swej odrţbności bądź przez chęć naśladownictwa przedstawicieli klas niżej stojących w społecznej hierarchii, chcących się do niej przedostać, bądź zagrożona przez ich wrogość. Nie jest to jednak je- dyna sytuacja, w której nacisk na cnoty osobiste jest szcze- gólny. Pisałam już o tym w artykule pt. Ethos rycerski w legendach średniowiecza s. Patrz "Studia Socjologiczne" 1968, nr 2/'LţJ. 222 , XII CNOTY PRAKTYCZNE Czytelnika tej książki musi uderzyć w naszym dotych- czasowym katalogu brak takiej cnoty jak pracowitość. W artykule 14 naszej Konstytucji czytamy, że "praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego obywate- la". Wiemy, jak wysoką rangę miała praca u Marksa, któ- ry dlatego pr,agnął w niej widzieć działalność specyficznie ludzką. Wiemy, jaką rolę odgrywa w naszej publicystyce i literaturze pięknej, w naukach społecznych - praca, jako temat dociekań i motyw propagandowy. Toteż nieuwzględ- nienie dotąd zagadnień moralnych z nią związanych nie jest przeoczeniem. Wchodzi tu natomiast w grę sporna po- zycja całej grupy cnót takich, jak: dokładność, metodycz- ność, rzutkość, przezorność, roztropność, wytrwałość, oszczędność, umiarkowanie, zapobiegliwość, sumienność, wstrzemięźliwość. Do nich jako najbliiszych krewnych za- liczyć wypada także i pracowitość. Podczas gdy u Tomasza z Akwinu prudentia była cnotą naczelną, różni etycy - o czym już wspominałam w artykule pt. Pojęcie moralno- ści' - mieli wątpliwości co do włączania tej grupy cnót do cnót moralnych. A chodziło tu, jak się zdaje, o trzy naw stępujące względy: 1) Moralność nastawiona jest na to, co dajemy z siebie innym. Tymczasem wymienione dyspozy- cje należą do takich, na których się samemu dobrze wy- chodzi. 2) Z tym rysem związany jest inny. Cnoty te nie mają społecznego charakteru w tym sensie, że mógłby je Patrz Fragmenty Filozoftczne, seria III, Księga pamiątkowa ku czcl prof T. Kotarbfńskiego. 224 uprawiać Robinson na bezludnej wyspie. 1'rzezorność, wy- trwałość, zapobiegliwość nie wymagała obecności Piętasz- ka, a panuje powszechnie przekon,anie, że moralność wy- maga istnienia życia społecznego, Le jest faktem społecz- nym. 3) Wreszcie wymienione dyspozycje, jako dyspozycje instrumentalne, mogły służyć każdemu bogu. Fałszerz pa- pierów wartościowych mógł z niezwykłą wytrwałością i dokładnością doskonalić podrabiane banknoty. Nielada metodyczność objawia bohater powieści M. Servin pt. Deo Gratias =, rozwijający całą technikę okradania puszek ko- ścielnych, do których wierni wrzucają swoje datki, spo- dziewając się od wybranych świętych jakiejś pomocy. Ta robota wymaga także dokładności i opanowania. Wszystkie te dyspozycje służą niewątpliwie skuteczno- ści działania i nie dziw, że możemy je znaleźć przede wszy- stkim u prakseologów, którzy umieją je charakteryzować bez posługiwania się jakimikolwiek oceniającymi termina- mi. "Przezorność w sensie obiektywnym - jak definiuje w swoim słowniku terminów prakseologicznych T. Pszczo- łowski - to unikanie działań, które według obiektywnego prawdopodobieństwa odznaczają się zbyt wielkim ryzykiem, a dają niewielką szansP osiągnięcia celu; w sensie subiek- tywnym - unikanie działań, które zgodnie z poczuciem prawdopodobieństwa nie prowadzą do celu". "Sprawca roz- ważny" - to taki - czytamy tamże - "który podejmuje decyzje działania roztrząsając względy przemawiające za nim i przeciw niemu" s. W pojęciu pracy implikujemy zwykle, że ma to być dzia- łalność, której wytwór jest dla kogoś pożyteczny, cenny. W świetle tej koncepcji trudno uznać za pracę kopanie doł- ków, by je zasypywać - czym dręczyło się ludzi w niektó- rych obozach koncentracyjnych. Na to, by pracy i pracowi- tości nadać jakąś wartość moralną, dodaje się nie tylko peţme zastrzeżenia co do jej wytworu i jego walorów. Po- nadto - jak np. u nas w tej chwili - wymaga się pewnej postawy w stosunku do swego działania: nadawania mu charakteru jakiegoś posłanţIictwa, związanego ze świado- mością pomnażania zasobów ogólnych, wspólnego przyczy- Przeklad z francuskiego, Warszawa 1964. J f'atrz "Prakseologta" 1967, nr 24, s. 176 1 177. 15 - Normy moralne 225 niania się do realizacji akceptowanych w danym społeczeń- stwie celów. Wtedy praca przestaje być działalnością, którą mógłby uprawiać Robinson na wyspie bezludnej, nabiera ona bowiem społecznego charakteru. To, co powiedzieliśmy o pracowitości, da się powtórzyć i w wypadku innych cnót instrumentalnych. Wszystkie one służą realizacji stawianych sobie celów i jako takie inte- resują przede wszystkim prakseologa. Podlegają ocenie mo- ralnej, dodatniej albo ujemnej, w zależności od charakteru celu, od motywacji działającego i jego postawy. Cierpli- wość w znoszeniu bólu budzi uznanie. Cierpliwość w zno- szeniu upokorzeń czy tolerowaniu cudzej krzywdy nie sta- nowi przedmiotu pochwały. Oszczędność w określonych warunkach staje się przywarą. Wytrwałość, z jaką ktoś do- kucza sublokatorowi, by go zmusić do przeprowadzki, nie jest chwalebna. Podobnie wytrwałość, z jaką ktoś szuka pomsty za uczyniony mu niegdyś despekt, pogarsza jeszcze naszą deprecjację mściwości, która ma stałą ocenę ujemną. Mógłby nam ktoś powiedzieć, że kwalifikowanie pewnych cnót jako instrumentalnych należałoby rozszerzyć także i na dyspozycję taką, jak odwaga, bo i ona służy skutecz- nie realizacji stawianych sobie celów. Jednakże zachodzi tu, jak mi się wydaje, jakaś różnica. Odwaga budzi podziw nawet wtedy, gdy nie służy dobrej sprawie i z tego powodu włączenie jej do cnót osobistych wydaje mi się uzasadnio- ne. I'rzy czym jeszcze raz przypominam, że granice między wyróżnionymi przez nas grupami cnót i związanymi z nimi dyrektywami nigdy nie wydawały mi sie ostre. XIII NORMY MORALNE DOTYCZĄCE NORM Na zakończenie naszego przeglądu musimy wspomnieć o jednym jeszcze rodzaju norm, mianowicie o dyrektywach moralnych "z drugiego piętra", jakimi są dyrektywy regu- lujące sam proces oceniania i stosowania norm. 1. Mieliśmy już w rozdziale VII do czynienia z normą, którą E. Dupreel nazywał regułą reguł (la regle des regles). W sformułowaniu Ch. Perelmana reguła ta głosiła, że nale- ży traktować w ten sam sposób istoty należące do tej samel kategorii zasadniczej. A szło tu, jak sobie przypominamy, o to, że skoro przyjęliśmy np. zasadę, że osobnikom A na- leży się jakiś przedmiot P, to nie możemy dopuszczać da tego, żeby ten przedmiot mógł przypaść na drodze jakiejś. szczególnej protekcji jakiemuś osobnikowi O, który nie należy do tej samej kategorii zasadniczej. Zasadę tę przyrównaliśmy w swoim czasie do dyrektywy,. która każe pod tę samą zmienną podstawić zawsze tę samą wartość, dyrektywy, której nie uznalibyśmy przecież za moralną. Jednakże w wypadku gdy mamy do czynienia z ludźmi, rzecz przedstawia się inaczej niż wtedy, gdy nie- przestrzeganie dyrektywy pociąga za sobą tylko to, że ja- kieś operacje na zmiennych się nie udadzą. Nieprzestrzega- nie zasad sprawiedliwości dotyczącej stosowania zasad po- ciąga La sobą poczucie krzywdy. A, który nie dostał tego" co mu się należało i który mógł w dodatku zaobserwować, że B, korzystając z kumoterstwa, pożądany przez niego przedmiot otrzymał, przeżywa uczucia zawodu, pretensji czy wrogości. Z tego wzglţdu nasza dyrektywa staje się; dyrektywą moralną. 15^ 22'i 2. Jako drugą zasadę, która ma zasady na względzie, mo- żna zacytować wspomniany już także przez nas imperatyw kantowski. Głosi on mianowicie, że jako dyrektywę postę- powania przyjmować można wyłącznie dyrehty'wę dającą się uogólniać. Nie powinienem nigdy inaczej postępować jak tylko tak, żebym mógł także chcieć, aby moja zasada stała się prawem powszechnym. ("Ich soll niemals anders verfahren, als so, dass ich auch wollen kónne, meine Ma- xime solle ein allgemeines Gesetz werden"). Jak o tym już wspominałam w Podstawach nauki o mora?Iwści 1, impera- tyw kantowski -- jako że podaje warunki niezbęune d!a za- akceptowania jakiegoś nakazu czy zakazu - może służyć tylko do odrzucania dyrektyw, nie zaś do ich akceptacji. Bywa on w praktyce stosowany ilekroć powstrzymujemy kogoś od jakiegoś działa:Iia powiedzeniem: "pomyśl, co by to było, gdyby tak wszyscy robili". 3. Zasadą niesprowadzalną, jak mi się zdaje, do poprzed- nich jest zasada "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeżeliś sam nie bez winy". "Nie zarzucaj komuś niepunktualności, jeżeli sam nie obserwujesz terminów". Jest to jakaś zasada konsekwencji w ocenianiu, która obwarowuje się, podob- nie jak to czyni imperatyw kantowski, przeciwko tendencji do traktowania siebie inaczej. Jako taka powinna ona ulec pewnelnu uzupełnieniu. Należałoby mianowicie powiedzieć: "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeżeliś sam nie bez winy, przy czym sam siebie nie potępiasz". 4. Wszyscy znają zasadę głoszącą, że nikt nie może być jednocześnie sędzią i stroną, zasadę formułowaną inaczej jako zasada "nikt nie powinien być sędzią czy rozjemcą we własnej sprawie". Co to znaczy "nie może"? Nie jest to, znowu, techniczna niemożność. Jest to obwarowanie sie przeciw werdyktom stronniczym, przeciw ocenom krzyw- ţdzącym, dbałość o to, by ocena była bezstronna. Ocena bezstronna musi zacząć od sumiennego ustalenia faktów podlegających osądowi. Ale ponadto, po ich ustaleniu, musi sprawiedliwie rozmieścić emocje ganiąc tak samo za to samo. 5. Ostatni wypadek, jaki chcemy tutaj, tytułem przykła- du, przytoczyć i który dotyczy warunków obowiązywania norm jest nader niepokojący. A mam tu na myśli opinię 1 Wyd. IV, 1966, s. 157-8. Hobbesa, który uważał, że wszelkie normy obowiązują nas tylko wtedy, jeżeli nasz partner także ich przestrzega. "Nie szliby drogą wytyczoną przez rozum - pisze F-IobLes w roz- prawie o człowieku - ci, którzy by przestrzegali loraW a natury, gdy inni tego nie czynią" z. Przygotowywaliby sobie przedwczesną zgubę. "Kto czyni wszystko - czytamy u te- goż autora - i pozwala sobie na wszystko w stosunku do innych ludzi, którzy również pozwalają sobie na wszystko i wydziera tym, którzy rabują, ten czyni sprawiedliwie" ţ. Powiedziałem przed chwilą, że sprawa, którą rozważamy jest niepokojąca, bo z wypowiedzi Hobbesa wnioskować by należało, że wolno nam sobie przyswoić niegodne me- tody, które stosuje nasz przeciwnik, że wolno walczyć przy pomocy oszczerstwa, jeżeli on to czyni, wolno go okraść, jeżeli on się tego w stosunku do n,as dopuścił. Prawo daje nam wolną drogę w jednym wypadku: gdy ktoś rzuca się na nas w sposób zagrażający naszemu życiu, możemy się dopuścić nawet zabójstwa w obroţIie koniecznej. Czy istnie- ją inne "luzy" w wypadku, gdy mamy do czynienia z part- nerem, który zasad moralnych nie przestrzega - to rzecz do szczegółowego rozważenia. Ale z góry przewidzieć mo-. żna, że warunki obowiązywania norm przyjęte przez Hob- besa nie mogą liczyć na akceptację. Hobbes, O Obywatelu, 1. II Elementów lilozolli, pizeklad Cz. Znamie- rowsklego s. 252. ţ Tamże (przypis). 228 WNIOSKI OGbLNE Przyjęliśmy w naszym I rozdziale, że będziemy grupować normy moralne według dających się zaobserwować efektów społecznych, związanych z ich przestrzeganiem czy przekra- czaniem. Nasuwa to od razu pytanie: których? Zdajemy so- bie bowiem sprawę, że efekty te bywają rozmaite. Pochwa- lana usłużność prowadzi nieraz do nieodpowiedzialnych obietnic, potępiana zawiść - jak na to wskazywał Mande- ville - bywa cennym bodźcem dla twórczości artystycznej, potępienie adulterium podsyca podejrzliwość i zazdrość w rodzinie, wrażliwość na pochwałę i naganę jest nader w swoich skutkach obosieczna. Zdając sobie sprawę z tych komplikacji mieliśmy na myśli - mówiąc o efektach spo- łecznych - skutki dominujące w skali masowej, skutki tak oczywiste jak zanik wzajemnego zaufania w grupie, w któ- rej ludzie kradną i kłamią. Rozważając te efekty nie suge- rowaliśmy bynajmniej, by były one przez normotwórców z a m i e r z o n e, nie wdawaliśmy się bowiem w żadne hi- potezy dotyczące genezy moralnych zakazów czy zaleceń. Byliśmy dalecy także od sugerowania czytelnikowi, że otrzymuje on w tej książce jakąś klasyfikację spełniającą wymogi logiki. Nic podobnego. W naszych rozważaniach zdobyliśmy się tylko na próbę ugrupowania norm moral- nych na podstawie pewnych analogii w ich roli społecznej. Jest to pierwszy krok, który pozwoli innym wykonać to zadanie lepiej. Jakkolwiek nasza praca systematyzująca podlegać może różnym zasłużonym zarzutom, pozwala ona na pewne wnioski, które warto zarejestrować. A więc przede wszystkim dane nam było stwierdzić, że w naszych ocenach moralnych stosujemy dwie różne mia- ry: możemy tylko potępiać, możemy potępiając uważać nadto dany czyn za degradujący. W rozdziale lII staraliśmy się okazać, że nie zawsze stopień degradacji idzie za inten- sywnością potępiania. Małostkowość, jak na to nazwa wskazuje, nie jest grzechem wielkiego kalibru i dlatego właśnie nie jest zaszczytna. Zaszczytność czy degradacja nie mierzą się sprowadzanymi na świat przyjemnością czy cierpieniem. Toteż powszechna opinia głosząca, że normy moralne kierują się uchylaniem cierpienia i mnożeniem przyjemności, okazała się opinią nadmiernie uproszczoną. Nie wolno się poniżać dla uzyskania jakiegoś ponętnego stanowiska, choćby nikt z tego powodu nie cierpiał, a na- wet wzrastała z tego powodu ogólna suma szczęścia. Mie- liśmy świeżo do czynienia w Grecji z wypadkiem, gdzie godność nie pozwoliła pokonanemu w walce politycznej i skazanemu na śmierć prosić zwycięzcę o ułaskawienie. Jak wspominaliśmy w rozdziale III, godność bywa raz przypisywana jednym i odmawiana drugim, a kiedy indziej przypisywana każdemu człowiekowi jako takiemu raz przy- pisywana komuś za jakieś jego zalety, kiedy indziej przy- pisywana komuś jako cziowiekowi. Liczenie się z nią w tym drugim jej rozumieniu nie pozwala z człowieka robić niewol- nika, zaprzęgać człowieka bez jego tviedzy do swoich ce- lów. O sprawę szacunku dla człowieka jako takiego zacze- piajal współczesne dyskusje o dopuszczalność przeszczepów albo o uprawnieniu do stosowania leków zmieniających osobowość człowieka. W kręgu tych zagadnień znajduje się także dyskusja o dopuszczalności stosowania kary śmierci. Nie rozumiał, o co tutaj chodzi ten z jej współczesny ch zwolenników, który twierdził, że nie ma co robić z tego wielkiej sprawy, skoro liczba wyroków śmierci wykona- nych rocznie jest znikoma wobec ilości tych, którzy giną w wypadkach na drogach. Nie rozumiał, że chodzi tu o za- sadę, do której przywiązujemy wagę bez względu na ilość ludzi dotkniętych tego rodzaju wyrokiem. Normy zakazujące stosowania pewnych form przymusu i pilnujące ludzkich uprawnień objawiają pewne interesują- ce właściwości. Ich zmienność w czasie jest znaczna, o czym można się przekonać studiując Deklarację Praw Człowieka, którą omawialiśmy w rozdziale 1V. Dla nas tolerowanie nie- wolnictwa jest nie do pomyślenia, Arystoteles uważał je za 230 231 całkowicie uprawnione. Jednocześnie jesteśmy skłonni się bezwzględnie przy tych normach upierać, nie szukając dla nich żadnych argumentów. Gdyby ktoţ nas spytał, dlaczego c:złowieka nie można kupować ani sprzedawać, odpowie- dzielibyśmy prawdopodobnie: "bo nie można", na czym dy- skusja by się skończyła. Nie odwołalibyśmy się do cierpie- nia niewolników, czując słusznie, że nie o to tutaj chodzi. Istnie:ţie pionu godnościowego w moralności podważa uty- litaryzm, który tego toku myśli nie uwzględnia. Myślę tu o utylitaryzmie, jako o wspomnianym przed chwilą poglą- dzie, że oceny moralne winny się kierować uchylanym cier- pieniem i wzmaganą przyjemnością, poglądzie, którego J. St. Mill czy J. Bentham są klasycznymi reprezentantatni, ale który powtarza się w dziejach uporczywie w pospolitym połączeniu z przekonaniem, że oceny moralne nie tylko powinny się liczyć z tymi efektami, ale że faktycznie liczą śię z nimi i tylko z nimi. Niejednokrotnie już wspominałam o przypisywanej walo- rom moralnym wtórności, o ich przynależności do jakiegoś górnego piętra wymagającego wspierania się o jakąś hie- rarchię wartości t. Czasem szło tu o to, że na czele jakiegoś systemu moralnego musiały jakoby zawsze figurować prze- słanki wartościujące pozamoralnego charakteru. Tak np. zalecenie, by redukować cierpienia a pomnaiać przyjemao- ści zakładało, że przyjemność ma walor dodstni, a cierpie- nie ujemny - założenia pozamoralne. Kiedy indziej, mó- wiąc o tej wtórności, wskazywano na to, że istnieje zależ- ność psychologiczna między pochwałą czy potępieniem mo- ralnym a dodatnią czy ujemną oceną pewnyţh przedmiotów cenionych z innych niż moralne względów. Tak to chwali się sprawiedliwy podział, gdy się ceni przedmioty dzielo- ne, a potępia się zabójstwo ze względu na'walor, jaki po- siada dla człowieka jego życie. Ta logiczna czy psychologiczna zależność nie wyczerpuje jednak wszystkich wariantów wtórności, którą można oce- nom moralnym przypisywać. I tak np. kiedykolwiek oceniamy ezyny ze względu na ich zamierzone, zrealizowane, czy też i zamierzone, i zreali- zowane skutki, oceny te wymagają zazwyczaj pozamoralnej, i Petrz moje Podstawy nauki o moralności, wyd. IV, s. 336 i nast. oraz artykui Pojęcie moralnoścl, "Etyka" 1967, nr 1. 232 dodatniej czy ujemnej kwalifikacji tych skutków. Tak np. ubolewamy, że czyjaś lekkomyślność i niedbalstwo naraziły kogoś na wielkie straty materialne. Przy podejmowaniu de- cyzji liczymy się często z mniejszym złem, czyli zakładamy posiadanie jakiejś hierarchii wartości, które mogą być i mo- ralnego, i pozamoralnego charakteru. Z innym uwikłaniem walorów moralnych mamy do czy- nienia w wypadku, gdy cenimy odwagę w zależności od tego, jakiej służy sprawie, gdy uzależniamy walor opiekuń- stwa od tego, kim się opiekujemy, walor współdoznawania od tego, czy współdoznajemy z satysfakcją okrutnika czy z cierpieniem jeqo ofiary, walor solidarności od tego, czy współdziałanie ma godziwe czy naganne cele. W wypadku gdy współdziałanie ma cele mało chwalebne, mówimy o sit- wie, siuchcie czy kumoterstwie. Jeszcze inną wtórność objawia pojęcie godności czy ho- noru. Posiadanie godności w tym rozumieniu, w jakim nie przysługuje ona każdemu, uzależniamy, jak o tym była mo- wa w rodziale III, od posiadania pewnej hierarchii warto- ści, przy których człowiek obstaje i których umie bronić w wypadku zagrożenia. Tak to cJodność rzemieślnika może nie pozwalać mu wypuścić z rąk byle jak wykonanego obu- wia czy źle leżącego garnituru. Posiadanie pewnego waloru moralnego, za jaki poczytujemy godność, wymaga tu zno- wu istnienia innych walorów, które mogą mieć charakter moralny albo nie. Wiązanie walorów moralnych z innymi walorami może polegać na tym, że normom moralnym przypisuje się zada- nie służenia obronie pewnych dóbr, takich, jak życie, wol- ność, bezpieczeństwo. I w tym wypadku wolno powiedzieć, że warunkiem niezbędnym istnienia dyrektyw moralnych jest istnienie jakichś dóbr, których trzeba strzec. Pewne z nich nie mają moralnego charakteru. Nie podajemy, oczy- wiście, tej funkcji norm moralnych jako funkcji dla nich osobliwej. Przepisy drogowe także stoją na straży życia ludzkiego, a więc służą ludzkiemu bezpieczeństwu. Służą mu także towarzystwa asekuracyjne, misterne kluczyki do aut i dobre zamki przy drzwiach prowadzących do prywat- nych mieszkań. Wreszcie szeieg pojęć, bardzo dla etyka ważnych, impli- kuje milcząco pewien wzór osobowy, preferencje dla takie- go a nie innego człowieka. Mamy z takim wzorem do czy- 233 nienia, gdy mówimy o prawdziwym szczęściu, o uprawnie- mu w opresji, ale narusza zasadę zabraniającą współdziała- niu człowieka do bycia człowiekiem - sformułowanie, nia w oszustwie, na którym w dodatku bliźni w ostatecz- w którym słowo "człowiek" użyte po raz drugi nie oznacza nym rozrachunku dobrze nie wychodzi. Konflikt między na- już pewnej kategorii biologicznej, lecz człowieka takim, kazem prawdomówności a zaleceniem nie wyrządzania przy- jakim być powinien. Talţi wzór mają na myśli ci, którzy nie krości bliźniemu jest powszechnie znany. "Prawość z deli- pozwalają prowadzić do pokojowego współżycia poprzez I katnością pogodzić - to rekord! - pisze w jednej ze niwelację ludzkich opinii. swoich fraszek T. Kotarbiński - stale bowiem prawości Cytowane uwikłania wartości moralnych i pozamoral- przyświadcza brutalność". O notorycznym konflikcie mię- nych zdają się przemawiać za tym, że aksjologia ogólna dzy dobrocią a beżwzględnym posłuchem dla zasady spra- jest dyscypliną wcześniejszą od etyki; wcześniejszą nie wiedliwości była już w odpowiednim rozdziale mowa. w czasie, tylko w tym sensie, w jakim logika jest wcze- Wątki myśli moralnej, które wyróżniliśmy, występowały śniejsza od matematyki. w dziejach Europy w zmiennej proporcji i z różnym akcen- Gdy Arystoteles formułował swoją zasadę złotego środka, tem. Moralność, którą nazwałam w swoim czasie w tytule miał trafną intuicję dotyczącą charakteru naszych ocen ţ swojej książki mieszczańską, dawała pierwszeństwo cno- i norm moralnych. Dobro i zło bowiem nie są przedzielone tom praktycznym. Wspominałam, że bywali tacy, którzy w tej dziedzinie jakąś wyraźną przegrodą, lecz tworzą con- kwestionowali w ogóle ich przynależność do moralności tinuum, w którym człowiek, po naradzie z własnym sumie- i przekazywali je prakseologii. Jakoż można się upierać, że niem, sam musi wyznaczać granice. I tak np. przy ogólnej wytrwałe i pełne wyrzeczeń dążenie do osobistego wzbo- tendencji do redukowania przymusów wywieranych przez gacenia się nie ma w ogóle w sobie nic moralnego. Jednak- człowieka na człowieka, musimy uznać pewne przymusy, że głosiciele tych haseł robili sobie nieraz z tego dążenia które stosujemy w wychowaniu, przymusy takie, jak przy- powołanie, i to poczucie jakiejś misji społecznej opromie- mus szkolny, przymus szczepień ochronnych, czy przymus niało ich poczynania aurą moralną. Podkreślał to, jak do- służby wojskowej. Dopuszczamy donoszenie, gdy wchodzą % brze wiadomo, Max Weber. w grę przestrzępstwa gospodarcze czy przestępstwa groźne W przeciwieństwie do mieszczaństwa, górne warstwy dla bytu państwowego. W zassdzie uważamy konflikty kładły nacisk raczej na cnoty zdobiące, przy czym akcenty międzyludzkie za niepożądane, ale nie chcemy likwidować zmieniały się nie tylko z przynależnością klasową, ale konfliktów twórczych, w których jednostka wykuwa swoją i z upływem czasu. W książce pt. Myśl moralna Oświecenia osobowość, Popieramy wyrozumiałość, ale do pewnego angielskiego podkreślałam prymat cnót miękkich we wska- tylko punktu. Musimy zgodzić się z Arystotelesem, że linia zówkach rozważanych autorów etycznych. 1'robl.ematy- ciągła łączy rozrzutność ze skąpstwem, nieprzemyślaną bra- ka: ofiarność versus egoizm stała się przedmiotem szcze- wurę z tchórzostwem. Toteż, jak mówiliśmy w rozdziale I, gólnej uwagi u pisarzy etycznych XIX wieku. W chwili podawanie młodzieży sztywnych zaleceń może tylko prowa- obecnej w naszym kraju kładzie się szczególny nacisk na dzić do ich podważania, podczas gdy uczciwe dyskutowanie cnoty służące organizowaniu życia zbiorowego i na cnoty granic i dopuszczalnych wyłomów kształci rozeznanie dy- I praktyczne, tak ważne w okresie intensywnej industrializa- skutantów i uczy ich podejmowania decyzji na własną rękę. cji, zaniedbuje się natomiast cnoty osobiste, kierując się Ta samodzielna decyzja bywa konieczna nie tylko dlate- I czasem między innymi niesłuszną niechęcią dla ich rzeko- go, że musimy nieraz stawiać granice na linii wiodącej I mego arystokratyzmu. W czasach, kiedy rozwój techniki od dobra do zła, ale takźe i dlatego, że codzień mamy do umożliwił szczególnie wyrafinowane formy przemocy stoso- czynienia z sytuacjami, w których zderzają się dwie dyrek- wanej przez człowieka w stosunku do człowieka uwydatniła tywy moralne, których nie można jednocześnie wysłuchać. się konieczność pilnowania ludzkich uprawnień. Przypom- Kto w czasie klasówki posyła ściągaczkę bezradnemu kole- niał je rok 1968 uznany za rok Praw Człowieka. Niestety, dze, ten posłuszny jest nakazowi niesienia pomocy bliźnie- większość z nich to jeszcze ciągle pobożne życzenia ficJuru- 234 235 jące tylko na papierze. Tymczasem nie tylko rozwój techni- ki, ale i rozwój nauk biologicznych, a zwłaszcza cţenetyki zagraża ludzkiej osobowości. Dyrektor międzynarodowego laboratorium genetycznego w Neapolu, zapowiadając możli- wość wpływania na rozwój embrionalny dziecka tak, aby mu zaszczepić jakieś cechy szczególnie pożądane, kończy swoje rozważania niespokojnym pytaniem: "Kto ustalałby cechy doskonałego obywatela?" 2. y A. Buzzati-Treverso, Najnowsze kierunki biologii "Biuletyn Polskiego Komltetu do Spraw UNESCO", pa2dzierntk 1967. r yalaţ 9tţţD1 INDEKS AUT()RbW Abbagnano N. 213 Adler F. 53 Adorno T. W. 183 Ajdukiewicz K. 141, 144, 145, 146, 152, 155 Ajschylos 169 Allport G. W. 209 Arystoteles 11, 26, 51, 61, 69, 140, 141, 143, 146, 147, 150, 156, 163, 179, 199, 218, 231, 234 Asch 72 Asioka 32 Aubert V. 37, 111, 160, 161, 162, 170 Augustyn św. 97, 114, 117 Banfield E. C. 211 Bay Ch. 84, 95, 99 Beccaria C. 35, 43, 132 Benedict R. 57, 58 Bentham J. 18, 19, 27, 61, 85, 83, 93, 110, 232 Berent W. 178 Bernardin de St. Pierre 177 Bettelheim B. 56 Blackham H. J. 191 Blixen K. 60 Brandt R. 206, 207 Brenton M. 103 Buzzati-Traverso A. 236 Camus A. 44, 45 Charpentier .I. 47 Chaton J. 90 Chryzyp 49 Chwistek L. 145, 146 Cieślak M. 47 Clarke S. 22 Colaneri 129, 132 Conrad J. 136, 191 Cook Tb. I. 100 Corneille 70 Coser L. A. 166 Cyceron 49, 138, 149, 151, 178, 216 Czartoryski A. 109 Dahrendorf R. 166 Dąbrowska M. 20, 69, l90 Diderot 132, 184 Don Martindale 173 Dupreel E. 32, 58, 66, 142, 145, 149, 152, 215, 216, 217, 218, 220, 221, 223, 22i 237 Durkheim ţ. 133, 207 Durrenmatt F. 99 Elzenberg II. 178 Empedokles 49 Engels F. 81, 97 Epiktet 36, 68 Epikur 26 Ezop 96 Fanon F. 170 Fauconnet P. 213 Fielding H. 222 Firth R. 14 Forster E. M. 125 Frankena W. K. 146 Franklin B. 26, 93 Freud S. 94 Frisch M. 104, 108 Fromrn E. 67, 94, 95, 96, 93, 98, 173 Gandhi 82, 83, 116, 130, 171, 189 Geronte 129, 132 Giroud F. l07 Gladstone A. lfi8, lfi9 Goliński Z. 114 Gołubiew A. 19 Gouldner A. W. 199 Górnicki Ł. 60 de Greefl E. 154, 155 Grzegorczyk A. 24, 27, 46, 188 Carzybowski K. 104 Guyau J. M. 20 Handlin M. 85 Handlin O. 85 Harris E. E. 68 Hartmann M. 19 Hemingway E. 159, 206 Hitler A. 16, 142 Hobbes 62, 63, 64, 66, 194, 199, 213, 229 Homer 30, 31, 105, 126 Hospers J. 33, 34, 43 Hdlderlin 92 Hume D. 26, 30, 65, 93, 141, 133, 139, 222 Hutcheson F. 114 Huxley A. 205, 203 Ibsen H. 119, 120 Joachiţuowicz L. 69 Kafka F. 99 Kant I. 31, 32, 94, 115, 228 Kaplan A. 84, 209 Kartezjusz 49 Keller J. 183, 184, 185, 186 Kielanowski T. 34, 39 Kołakowski L. 120, 190 Konfucjusz 193 Kornatowski W. 49 Kotarbiński T. 28, 59, 80, 89, 93, 94, 98, 150, 160, 170, 175, 178, 180, 192, 212, 224, 235 Kretschmer E. 13 Kropotkin 201 Krzywicki L. 69, 153, 172 Kutschinski B. 188 La Rochefoucauld 18, 122, 181, 185, 199, 200 Lasswell H. D. 84, 101, 104, 103, 110, 209 l.ec St. J. 76, 157 Le Dantec F. 59 Leighton A. H. 209 Lessing D. 181 Levi-Strauss C. 198 Linde B. 63 Lipkin I. 123 Locke J. 24, 36, 38, 92, 182, 183 238 Łapicki B. 190 Łłoziński W. 33 Mac Iver K. M. 101 Maeterlinck M. 114 Makarewicz J. 52, 55, 34 Makel K. 188 Malinowski B. 37, 196, 193, 198 Malraux A. 58, 71 Mandeville B. 13, 63, 32, 34, 122, 165, 179, 196, 218, 230, Mann T. 16, 97 Marcel G. 53 Marks K. 42, 43, 71, 32, 33, 81, 82, 90, 151, 165, 190, 224 Matejko A. 210 Mauss M. 68, 69, 197, 198 Mc Dougall 67 Melden A. J. 23 Merton R. K. 134 Middleton R 22 Mill J. St. 28, 78, 79, 80, 81, 220, 232 Mitchell M. 16 Młodar R. 133 Montaigne 114, 122, 213, 218, 219 Montesquieu 43, 69, 38, 93, 132 Morelly 110 Mumford L. 102 Mycielska D. 133 Naud A. 47 Nawroczyński B. 19 Nehru 82, 83 Nietzsche F. 178 Nowak S. 23 Nowell-Smith P. H. 15, 23 Ossowski St. 6ţ, 155 Packard V. 32, 101 Pawłowska I. 38, 116, 201 Pepys S. 35 Perelman Ch. 142, 143, 145, 143, 155, 223 Petrażycki L. 85, 140, 176 Piaget J. 21, 119, 194 Pico della Mirandola G. 52, 53 Platon 120, 185 Plutarch 49, 50, 65 Popper K. 188 von Praag J. P. 190, 191 Pszczołowski T. 225 Putney S. 22 Radin P. 136 Ranulf S. 20 Rapoport A. 91, 163, 164 Ratcliffe J. M. 203 Remarque E. 169 Riesman D. 31 Russel B. 75, 107, 158, 135, 219 Ryle G. 23 Sart.re J. P. 102, 144, 159, 190, 208 Schein E. A. 164 Scheler M. 122, 177, 181 Schlick M. 27 Schweitzer A. 38 Schubert G. 37 le Senne L. 20 Seneka 65 Servin M. 225 Shand A. F. 136 Shils E. A. 106, 107, 108, 109 Simmel G. 165, 166 Smigel E. O. 128 Smith A. 34, 174, 179, 180, 194 Sokrates 23 Sorel J. 165 Spencer H. 23 St. Exupery 182 Strzelecki J. 182, 191, 214 239 Swift J. 132 Szerer M. 189 Swiętochowski A. 192 Teolrast 64, 65 Terraillon E. 62, 73 Tocqueville A. 93 Tołstoj L. 16 Tomasz św. z Akwinu 65, 224 Toulmin St. 157, 158 Ulpian 138 Watson Ca. 208 Whyte W. H. 172, 212 Weber M. 70, 160, 235 Wiśniewski W. 186 Witwicki W. 117, 157, 219 Wolter 84 Wdlfflin H. 18 Zawistowicz-Adamska K. 198 Ziembiński Z. 85, 86 Znamierowski Cz. 29, 63, 66, 136, 149, 179, 180, 217, 229 SUMMARY MORAL NORMS A TFNTATIVE SYSTEMATIZATION . A review oi moral guiding norms, which is the goal of the present book, is needed both by the theorist who studies that field of human behaviour, and by the practician who has to lec- ture on ethics. It is so because books on ethics do not provide adequate guidance as they confine exemplification to a iew stan- dard cases. The guiding norms which tell us what we owe our fellow- men include two Large groups: those which result from kindne;a to other men and contribute to a redu.ction of sufferings and to .a feeling of security, and those wh.ich rţesult from res- ; pect for others. The former include such prescriptions as "Do not kill", "Do not steal", "Do not tell lies", "Help those who are unable to take adequate care of themselves", "Be just in the distribution of goods", "Be forbearing", "Peel responsible for the conditions prevailing in your community", etc. These guiding principles are discussed in Chapters II, VI, VII, IX and X. The latter include those which are dictated by respect for man, his dignity, independence .and privacy, and respect tor his rights and prerogatives of various kinds. These are discussed in Chap- ters III, IV and V. Th.ose rights are analysed in two mcanings. The first is broader ţand refers to those eases in which a person has the right to do something if such a behaviour is not liable of punishment or disapproval. Thţe second is n.arrower and states that if A has a right to something then there is a B who has the obligation fo see ţto it that A's right be s,afeguarded. In the contemporţary world, where technical progress hţas expanded the possibility of one man's using violence with respect to other i6 - Normy moralne 241 'ţ n(:I men, and where such violence often takes on refined and wellis to pasticipate in the selection of .oonfSicts and to approve, or disguised forms, the existence of such guiding norms ought ' disapprove, t hose Ineans by which conflicts would be settled. to be emphasized. ;The groups of morţal prescriptions mentioned above, and for- The two groups of norms which have been mentioned a- mulated sometimes .as im peratives, sometimes as prohibitions, bove refer to what we owe others. But there is a group od guiding and sometimes in less peremptory wordinqs, are reviewed one norms which tell us what we owe ourselves. There we can see by one; while domg so lhe present ţauth.ar` strives to add preci- with clarity that in our monal valu.ations we use two different sion to various concepts, to point to permitted deviations from scales: we may just only disapprove, but we may also consider standards, and to 1ook .for those social conditions whic.h favour given behaviour to be degrading; moreover, the degree of degrada- either the stressing or the neglect of the validity of the stan- tion does not. always coincide with the intensity of disapproval. dards in question. I'ettiness, as the very term indioates, is not .a greaţt sin if we A vast domain of virţtues, usually c1assed as moral, covers consider its effects on our contacts with others, but it is such virtues like industry, precaution, firmness of purpose, fruga- certaţinly not honourable. Honorability ţand degrad.ation c.annot i lity, and oontine nce. The fact that they are beneficial to those be measured by ţthe amount of pleasurţe prţovided to others or the ţ who practice them - whereas the essence of moral virtues is amount of suffering provoked or removed. The very existence ţ usually seen in sacrifices to others --- seems to speak in favour ol of that scale of values undermines utilitarianism, which seems not . eliminaţting them from the class caf znorţals. Moreover, these virtues to notice it at all. And yet there are cases of conflict between are= not social in nature - wlţich the moral virtues are supposed that which is honourable and that which brings pleasure, and ţ to be --- in the sense that they could be practised by Robinson pleasure is often sacrificed in order to avoid degradation. For Crusoe on an uninha bited island. Finally, these virtues can serve instance, fawning upon influential people can bring benefits, such any cause, whether good or bad. The present auth,or aceordingly behaviour, however, is not recommended, even though both is inclined to anţa lyse those virtues in terms of prax.iology, 2hat parties could derive satisfaction irom it. is, the theory of effcient action. Yet any of these virtues may, Not only the utffibarians .but also ţthţose contemporary philo- under definite conditions, become a moral virtue. sophers concerned with ethics who do not declare themselves as This review brings out the faot that moral values are usually suţh have, rn their descriptions oś nrţoral rules, worked under the intertwined with extna-moral .ones. When we assess human actions exclusive influence of those which ţh.ave been classed above as in terms of their consequences we must h ave at our disposal sc.a- group one. The intluence of them supported the conviction that les of va,lues of such consequences, soales of values which usu- moral rules work as a lubricant which reduces friction in the ally are outside the field of moral issues.A person's dignity machinery of social coexistence. That, bowever, may not be said depends on his having a scale of values which he is ready to of the norms dictated by respect tor man and of those that ţ defeud. The valne !; f solid,arity depends on the value of thţ recommend honourable personal virtues. Demand for respect for causcţ promoted or defendesl. All this seenr.sto confirm the opi- human dignity and for respect for human rights has many a time nion th.at mor.al values are second-level ones, and 2hat general resulted in a revolution. axiology precedes ethics in the sense in which logic precedes Those who ascribe to moral norms the role of a lubri- jţ mathematics. cant which removes, or at least reduces, friction in social The analysis of m oral standards, as carried out in the prţ- sent book oints to 2he correctness of Aristotle's intuitions when contacts, usually refer to a vis.ion af a future ideal ,and oon- , p flict-free society. But the present author sides with those who he said tha t in moral appr.aisals a continuous line connects two abhor such a vision. They deem that certain conflicts are ind.is- ř undesirable extremes. At ţa certain point leniency becomes objec- pensable for the atbainment of desirable personality patterns. tionable, and at a certain point coercion, usually undesirable, In fact, universal conformism is not recommended, even though becomes necessary. Benj.amin Constant seems to be righ2 in this it would certainly play a mitigating role. Thus, the task of the connection when he considered that: "La verite est dans les moralist may not be a complete elimination of conflicts; his task nuances". v 242 16' ţ 243 ţ ţHIi atţţ pAns'rworve WYDAWNI("f'WO NAUKOWG Wydanie I. Naktad 4000 + 250 egz. Ark. wyd. 12,7n. Ark. druk. I5ţ/re. Papier dmk. sat. kl. III, 80 g, 82X104. Oddano do składania we wrześniu 1969 r. podpi;ano do druku w lutym 1970 n. Dmk ukończono w lutym 1970 r. Zam. nr 1200/69. D-IS-1920. Cena zt 4U: DRUKARNIA NARODOWA W KRAKOWIG Maria Ossowska NORMY MORALNE PRÓBA SYSTEMATYZACJI Warszawa 1970 Państwowe Wydawnictwo Naukowe , ,.. OKf.ADKĘ I OBWOLtlT'Ę PROJf:KTOWAf. Wloclzitnicrz Terechowicz AK M Otie a REDAKTOR TECHNICZNY Halina Olszewska KOREKTOR Magdalena Krawcżykowa / r I Copyright by Pahstwowe Wydawnictwo Naukowe Warszawa 1970 Prlnted In Polend Sf'IS RZECZY str. Słowo wstępne . . . . . . . . . . . 9 WAZNIEJSZE OMYŁKI, DOSTRZEZONE W DRUKU .i - --wiersz --.ţ. ţ.ţ ţ.ţ . Strona -----.-- -. Jest Powinno być a od góry I od dołu 22 14 defensywy ofensywy 27 S do od 27 17 siebie, jak siebie jak 36 2 kiedy obowiązuje kiedy nie obowiązuje 36 1-2 Był to akt, stawiający Byi to akt, stawiają- człowieka ponad śmier- cy śmiertelnego czło- telne bóstwa, wieka ponad bóstwa, 40 7-8 odśrodkowego ośrodkowego 70 98 126 131 133 167 185 185 239 niepotrzebne niepo wtarzalne pelna próżna równo równi donosicielstwo donosiciel one oni do niej tutaj upadiego, upadłego", bezwzględne". bezwzględne. Russel Russelt B. M. Ossowska, Normy moralne rujęcte osotiy 68 5 -.............................ţ... Społeczne czynnik.i warunkujące rozwój lub dławienie . . . . . . . . . . . . godności . Dwie zasady broniące godności . . . . . . 31 IV. Norţny moralne w obronie niezależności . . 36 Trochę historii . . . . . . . . . . . 36 Refleksje pojęciowe . . . . . . . . . . 83 Dwie Deklaracje I'raw Człowieka . . . . . . 83 Wnioski moralisty . . . . . . . . - . 91 Tzw. wolność poz.ytywna . . . . . - . - 94 V. Normy moralne w obronie prywatności . . . 100 Aktualność zagadnienia . . . . . . . . . 100 Trzy warianty prywatności . . . . . . . . 102 Społeczne uwarunkowania zmiennej wagi przywiązy- wanej do prywatności . . . . . . . . . 106 VI Normy moralne służące potrzebie zaufania . . 113 1t4 "Nie kłam" . . . . . . . . . . . . I'ojęcie prawdornówności . . . . . . . 113 I-lipokryzja i zakłamanie . . . . . . . . 121 Oszustwo . . . . . . . . . . . . 123 Odpowiedzialność ţa słowo . . . . . . . 124 "Nie kradnij" . . . . . . . . . . . 125 Donosicielstwo . . . . . . . - - - - 129 Lojalność . . . . . . . . . . . . 136 VII. Normy moralne strzegące sprawiedliwości . . 138 Zasada suum cuique . . . . . . . . . . 138 Zasady sprawiedliwości jako zasady podziału . . . 141 Zasada sprawiedliwości jako zasada dolycząca stoso- wania zasad . . . . . . . . . . . . 144 Sprawiedliwość i równość . . . . . . . . 146 Justitia i caritas . . . . . . . . . . . 148 O co się walczyło walcząc o sprawiedliwość spo- łeczną? . . . . . . . . . . . . . 150 Zasady pokrewne zasadom sprawiedliwości . . . 152 Parę psychologicznych i socjologicznych uwag o spra- wiedliwości . . . . . . . . . . . . 153 VIII. Normy moralne wabec konfliktów społecznych 153 Harmonizujący charakter przypisywany normom mo- ralnym . . . . . . . . . . . . . 153 1 Pojęcfe konfliktu . . . . . . . . . . 159 Rodzaje konfliktów . . . . . . . . . . 161 Rola konfliktów w życiu społecznym . . . . . 16S Rola norm moralnych w harmonizowaniu współżycia 167 . Czy normy moralne służą jako smarţ . . . . . 171 Pojęcie harmonii i pojęcie integracji . . . . . 172 IX.ţţCnoty miţkkie na straży pakojowego współżycia 135 Miłość bliźniego . . . . . . . . . . . 135 2yczliwość powszechna . . . . . . . . . 138 Braterstwo . . . . . . . . . - - - 182 Tolerancja . . . - . - . . . . . . 182 Humanizm . . . . . . . . . . . . 189 Opiekuńczość . . . . . . . . . . . 191 X. Cnoty służące organizowaniu życia zbiorowego Wzajemność jako podstawa struktury społecznej . . 196 Pomoc wzajemna . . . . . . . . . . 200 Sprawstwo bferne . . . . . . . . . . 203 Solidarność . . . . . . . . . . . . 204 Morale . . . . . . . . . . . . . 208 Przeszkody stające na drodze współdziałaniu . . . 210 Uspołecznienie i pojęcia pokrewne . . . . . . 212 XI. Cnoty osobiste czyli zdobiące . . . . . . 2t5 Rozróżnienie dwóch rodzajów cnót . . . . . 215 Parę przykładów . . . . . . . . . . . 218 Dwa rodzaje cnót czy dwa rodzaje postaw ocenia- ląţYchţ . . . . . . . . . . . . . 220 Cnoty stanowiące najlepsrą gwarancję ogólnego po- ziomu moralnego człowieka . . . . . . . 221 XII. Cnoty ţpraktyczne . . . . . . . . . . 224 XIII. Nor,my moralne dotyczące norm - . . . . 223 Wnioski agólne . . . . - . . . . . 230 Indeţks autorów - - - - - - - . . . 233 Summary . . . . . . . . . . . . 24I 6 SŁOWO WSTţPNE Prace, które dotychczas publikowałam, wymagały zwykle od czytelnika pewnego wyrobienia teoretycznego. Pisząc tę książkę starałam się przemawiać do każdego, kto ma jakieś zainteresowania moralne. A miałam zwłaszcza na myśli na- uczyciela, który, pragnąc wdrożyć ucznia do refleksji w tej dziedzinie, nie znajduje nie tylko w naszej, ale i w litera- turze światowej jakiegoś ogólnego zestawienia norm moral- nych, na którym mógłby się oprzeć. Jakkolwiek daleka od doskonałości, ta próba systematyzacji może posłużyć jako punkt zaczepienia dla dyskusji, której wzniecenie stawiam sobie przede wszystkim za cel. Przez dyskusję bowiem, a nie przez formułowanie bezapelacyjnych nakazów albo zakazów, kształci się - jak myślę - świadomość moralna. Podczas gdy w innych pracach akcentowałam wyraźnie, że zajmuję się opisywaniem i wyjaśnianiem zjawisk moral- nych, a nie formułowaniem przepisów, w tej książce, choć dominuje w niej całkowicie materiał opisowy, pozwalałam sobie wyrażać swobodniej swoje sympatie i antypatie. Nie jest zresztą łatwo tego uniknąć, gdy się operuje językiem o terminach zabarwionych emocjonalnie, a takim wszak jest język, w którym wypowiada się myśl moralna. Warszawa, kwiecień 1969. MOTTO Co się tyczy opra.cowania naszego przedmiotu, to wystarczy może, jeśli ono osiągnie ten stopień jasności, na który ów pszedmiat pozwala. Nie we wszystkich bowiem wywodach należy szukać tego samego stopnia ścisłości, podobnie jak nie we wszystkich twonach ręki ludzkiej. Tak też co do pojęć piękna monalnego i spraw.iedliwości... panuje tak daileko idąca r.ozbieżność i niestałość zdań, że pojawił się nawet pogląd, że istnienie swe zaw- dzięczają one ţtylko umow.ie, ţa nie przyroţdzie rzeczy... Należy więc być zadowolonyQn, jeśli oma- wiając takie przedmioty i opierając się na takich przeslankach, wskaże się grawdę z grubsza tylko i w ogólnych zarysach ... jest bowiem cechą czło- wieka wykształconego żądać w k,a'zdej dziedzinie ścisłości w tej mierze, w jakiej na to pozwala natura przedmiatu. Arystoteles, Etyka Nikomachejska ţţţNţţţB ' ;ţ ţţţţţ6 , OGbLNE UWAGI O WARTOŚCIOWANIU POSPOLITOSC POSTAWY OCENlAJĄCEJ Postawa oceniajţc_ą jest. ,u człowieka , znacznie bardziej powszechna niż się zazwyczaj Y przypuszcza. I wystarcża chwila rifamysłuţ tţy uznać teń faţ2ţ ţa ćaikówicie naturalny. Poza ludźmi o żyłce badawczej rzeczywistość interesuje człowieka przede wszystkim jako coś, co go przyciąga lub odpycha, co mu zagraża lub sprzyja, co go wywyższa . lub poniża. Szereg prostych bodźców zmysłowych wywołuje w nas bezpośrednie reakcje przyjemne lub przykre. W ta- ki na przykład sposób reagujemy na bodźce węchowe, co zwykle tłumaczy się ich wielką rolą biologiczną dla życia, jeżeli nie człowieka cywilizowanego, to w każdym razie dla życia jego odległych przodków. Świat zwierzęcy jest dla nas światem sympatycznych sojuszników i przyjaciół lub złośliwych i niebezpiecznych szkodników. Żmija w na- szych oczach to złe stworzenie, które się z pasją dobija ki- jem. Gąsienica, która w parę chwil pochłonęła znaczną część liścia kapusty, budzi w nas oburzenie, tak jak szla- chetne oburzenie budzi lis, który w naszych oczach porywa kurczaka tuczonego przez nas dla własnego spożycia. Niejeden teoretyk wie ze swojej praktyki dydaktycznej, jak trudno jPţ wzbuţ7iţţ-PosLţWţaţne- go_obserwatora tam, gdzie ich interesy mogą być w jaki- kolwiekţśpósób zaangażowane, tam nawet, gdzie zaangażo- wane mogłyby być tyIko potencjalnie. Jakże często np. gdy się ludziom mówi o wyróżnionych przez E. Kretschme- ra typach schizotymików i cyklotymików, pierwszą reakcją 13 słuchacza bywa: co lepiejţ - przy czym "lepiej" znaczy tu czasem "bardziej szczęśliwie", a częściej - "bardziej za- szczytnie". Daremnie wykładowca usiłuje nakierować uwa- gę słuchaczy na rzeczową stronę zagadnienia. Ta strona ich nie interesuje, natomiast każdy przymierza scharakteryzo- wany typ do siebie i stara się dociec co korzystniejsze, w czym mu bardziej "do twarzy". Postawa wartościująca na skali między tym, co dodatnie i tym, co ujemne jest postawą tak naturalną - według niektórych - jak postrzeganie dwuoczne, tak naturalną, że szokiem bywa dla studenta rozpoczynającego studia na uniwersytecie stwierdzenie, że można zajmować postawę obserwatora w stosunku do zjawisk, których beznamiętna obserwacja nie wydawała mu się dotąd w ogóle możliwa. Jak oceny w ogóle, tak i oceny moralne przenikają całe nasze życie. Jak pisze socjolog angielski R. Firth: można ganić albo chwalić to, jak się człowiek zachowuje w pracy, jak odnosi się do kolegów, w jaki sposób kobieta prowa- dzi dom, jak zachowuje się w ogonku, w sklepie, jak ludzie wydają pieniądze, jak wychowują dzieci, jak pozwalają swojemu psu traktować kota sąsiadów. jKażdy czyn m_oże się stać przedmiotem oceny moralnej.., Nie ma czynów, któ- re by należały do kategorll cżynów inoralnych jako takie, podczas gdy wymiana dóbr jest działalnością ekonomicz- ną jako taka 1. Jeżeli postawa oceniająca uwydatnia się przy rozważaniach z pozoru ţjak najbardziej neutralnych, to dochodzi ona tym bardziej do głosu w rozważaniach, gdzie do postawy oceniającej byliśmy zaprawiani od dziecka. Jakże trudno o bęzlţni ţtţlţegc?.....obsęrwątoxa--ţrtţ-.. sPrąwach moralnych, które tak ţłęboko anţazuţą naszą uczuclowość. . Tym, międz'p'"itińymi, tłumaczy się fakt, że moralnoţć jest wytworezll kultuţ który najpóźniej staje się przedmiotem ţ ţnaukowego badania, podczas gdy badanie języka, prawa czy literafi.ury ma już tak długie za sobą tradycje i znalazło sobie od tak dawna forrlly zinţstytucjonalizowaţne. Źle się czują ci, co aceniają, gdy pośród nich znajduje ţsię neutral- ny obserwator tego samego zja,wiska. Jeżeli na jakimś ze- braniu dajemy się ponieść ezyjemuś przeţmówieniu i wy- rażamy naszą gorącą aprobatę oklaskami, razi ţnas, jaţk trzeźwy ipośsód pijaţnych ten, kto, podczas gdy nas treść , R. Plrth, Elemente ol Soctal Organiza(lon, Boston 19fi6, s. 184. poniosła, rejestrował chwyty retoryczne, melodię głosu i oţsabliwości językowe mówcy. Egzystencjaliści słusznię ţodkreślają fakt, .żţ życie zmu- sza nas do nieustannego wyboru. Dzieje się tak i w spia- wach błahych, i w sprawach ważnych, tak wtedy, gdy idzie o decyzję, czy jechać na wakacje nad morze czy w góry, jak i wtedy, gdy decydujemy, czy się ożenić czy trwać da- lej przy własnej niezależności. WybpIţţ.dk,łsţda nie_-.tylko wartościowanie, ale i hierarchizowanie. Wbrew tym, którzy twierdzą, że wybrać to nie zawsze woleć, można się jednak przy obecności tego "woleć" w każdym wyborze upierać. Jako przykład, że wybrać toţ"ţj,ţ.vYţţ.,.gr-zedkładać jeden z angielskich teoretyţówţpodawał wypadek,-gdyţţoś, wo- ląc jeździć do pracy własnym autem, jeździł jednak pocią- giem, bo miał bilet bezpłatny 2. I tu jednak wybór zdaje się zawierać preferencję, mianowicie preferencję oszczę- dzania paliwa i wozu w stosunku do satysfakcji korzystania z własnego pojazdu. Poczucie własne' w_artości, tak cenna podpora naszego istnienia, zakłada także nie tylko warto- ściowanie, ale i hierarchizowanie. Wchodzi bowiem zwykle w skład tego poczucia przekonanie, że mamy w stosunku do innych jakąś wyższość, że coś robimy lepiej, że wybra- liśmy w stosunku do nich lepszą drogę. Aczkolwiek nauka wypiera się ocen i usiłuje się od nich uwolnić, wślizyuj,3 się one różnymi droclami do rozważań teoretycznych, kierują w rozmaity sposób procesami defi- _niowania. Uczulenie na ich obecność jest raczej świeżej da- 1 ty i coraz to ktoś wynajduje jakieś założenia aksjologicz- ne, milcząco zaakceptowane, w takich np. dziedzinach, jak demografia czy ekonomia, założenia niezauważane, tak jak się nie zauważa tego, że nasz kodeks cywilny zakłada wyż- szość monogamii nad innymi formami rodziny. rF UNIKANIE ROZSZCZEPIEN W OCENIANIU ,a O ludzkiej tendencji oceniania w sposób jednolity mówi- ło się już nie raz. Wiadomó, źe'riie chcemy widzieć dobrych stron naszych przeciwników ani skaz orientacji ideologicz- = P. H. Nowell-Smtth, Efhlca. H. Blackwell, O:ford 1957. Przy pewnej deftni- cjt slowa "wybór" twterdzente, te wyblerać to woleE, mo2e być tautologię. Ale ate jest to konteczne, motna bowlem wybór deflniowaC behawioralnte, e nie paychologlcznie. . 14 ţ 15 nej, z jaką jesteśmy emocjonalnie związani. Chcemy całą duszą kochać albo _nię.ţaţecidţzieć, podziwiać albo potępiać. Adolf 'Hitler zdawał sobie w pełni sprawę z tej tendeneji, gdy w Mein Kampf zalecał wyzyskiwać ją w propagan- dzie. Ludzie - jego zdaniem - (tu termin das Volk, użyty z taką pogardą, że narzucałoby się jego tłumaczenie przez polski "motłoch") - nie umieją różnicować i rządzą się do- znaniami odpowiadającymi ich uczuciom (gefuhlsmassige Empfindung). "Te doznania wszakże nie są skomplikowane, lecz nader proste i ograniczone. Nie znajdujemy tu wielę cieniowań, tylko wyłącznie pozytyw albo negatyw, miłość albo nienawiść, słuszność albo niesłuszność, prawdę albo fałsz, nigdy zaś nic pół na pół albo częściowo..." (rozdz. VI). W literaturze pięknej dzielono zwykle charaktery na czar- ne i białe i pewną nowością literatury współczesnej jest wprowadzanie postaci o rysach zarówno dodatnich, jak i ujemnych. Znam czytelników popularnej książki M. Mit- chell pt. Przeminęfo z wiatrem, którzy narzekali na to, że postać Scarlett niepokoi ich swoją ambiwalencją. Istotnie, Scarlett jest zaborcza, bezwzględna, interesowna i wulgar- na. Jednocześnie jednak deformuje całą swoją egzystencj4 dla cieplarnianego człowieka, którego stawia wyżej od in- nych i do którego wzdycha z odległości uparcie i bezna- dziejnie. Czytelnik nie umie w stosunku do tej postaci od- dać się niepodzielnie ani sympatii, ani antypatii, a pragnął- by już raz sprawę tak czy inaczej zadecydować. Człowiek - według Lwa Tołstoja - "pragnie wyraźnych rozwiązań, pchnięty na wiecznie rozfalowany, bezbrzeżny ocean Dobra i Zła... W tym wiecznie rozfalowanym, bez- brzeżnym, nieskończenie splątanym chaosie dobra i zła lu- dzie zrobili sobie przegródki, poprzeciągali w tym morzu wyimaginowane linie graniczne i oczekują, że morze po- dzieli się według tych linii. Jak gdyby nie było milionów innych podziałów, z całkiem odmiennych punktów widzenia i na innych płaszczyznach" s. Ta tendencia jednolitego oceniąnia zjąwisk przyczynia się ţţdo znieksztalćan_iţ_óbr_ażu rzeczywistosci takźe i przy okaźji-ţstatania żwiązków prżycźyritiwyc'h. Lubi się miano- wicie, żeby rzeczy, które uważamy za dobre, były,uwarun- ţ L. Totstoj, nowele Lucerna; cytuję za T. Mannem, Eaeje, Warszawa 1964. s. 191. kowane wyłącznie przęz zjawiska, które oceniamy także dodgtrriţI "by zło mogło mieć tylko złe konsekwencje. Wy- razem tej potrzeby była opinia stoików, którzy, wbrew wszelkiej oczywistości, wierzyli, że to, co dobre tworzy szeregi przyczynowe, które się nigdy z tym, co złe nie spo- tykają. Opinię Mandeville'a, który wskazywał np. na twór- czą rolę zawiści, lekceważyło się, traktując ją jako wyraz cynicznej przekory. Ktokolwiek zada sobie trud śledzenia uwarunkowań ustalanych przez historyków myśli społecz- nej, łatwo dostrzeźe wspomnianą tendencję i niebezpieczeń- stwa, jakie się z nią wiążą dla rzetelności naukowego my- ślenia. Są tacy, którzy, jeżeli idzie o tę tendencję, widzą wielki i tragiczny konflikt między wymogami postawy naukowej i postawy działacza. Postawa naukowa, która ma prowa- dzić do adekwatnego obrazu świata, nie pozwala unikać rozszezepień w ocenianiu i każe dostrzegać złe strony rze- czy dobrych i dobre - złych. Tymczasem taka postawa - ich zdaniem - demobilizuje działacza, tak jak go demobi- lizuje dostrzeganie dobrych stron wroga, którego zwalcza i złych stron ustroju, o który się bije. Trudno odmówić słu- szności 2ej obserwacji, ale można jej przeciwstawić wiarę, że sukcesy oparte na zaślepieniach są zwykle krótkotrwałe. Podobnie jak fałszu nie polecamy hodować, choć czasem prawda wyniknąć zeń może, tak trudno popierać deforma- cje rzeczywistości, mimo ich chwilowych prakseologicz- ţ nych walorów. GLOD ABSOLUTU Tym literackim tytułem pragniemy objąć parę uwag o własności wartościowania innej jeszcze niż wskazane wy- żej unikanie rozszczepień. Jest nią tendencja do uznawania ocen i norm, do których przywykliśmy, za ńórmy obowią- zujące wsżystkich, zawszę i wsżędżie. Gdyby to miało być stwierdzenie faktu, łatwo byłoby temu twierdzeniu zadać kłam przez wskazanie na istniejące w różnych kulturach rozbieżności w ocenianiu pewnych zjawisk i na bogactwo przyjmowanych w nich hierarchii wartości. Ale ten głód absolutu trzeba traktować jako coś, co wyraża się w postu- Iatach raczej niż w opisie. Idzie tu nie tyle o konstatowanie 16 f 2 - Normy moralne stanu faktycznego, ile o przekonanie, że oceny i hierarchie, które ,przyjmujemy, winny stać się ogólne, przy ćzym, jeżeli dotąd tak nie jest, to należy to przypisać wyłţczrrie`ţiejś ślepocie, która ustąpi, gdy inni przyswoją sobie naszą kul- rurę. Jesteśmy tu gdzieś między postulatem a prognozą. Absolutyzowanie własnych ocen estetycznych może ła- two potwierdzić historyk sztuki. Każdy wie, jak bezlitosna umiała być jakaś epoka w stosunku do gustów epoki minio- nej. W kościele w Strzelnie obmurowano piękne kolumny rzeźbione w XII wieku i zrobiono z nich szpetne, w na- szym mniemaniu, ale bardziej odpowiadające ówczesnym gustom filary. Wiek XVIII z pogardą odnosił się do gotyku. Barok poczytywany był długo za sztukę upadku, dopóki H. Wólfflin nie ukazał jego walorów, a zwolennicy koncep- eji "woli artystycţmej" nie prrzekonali ludzi że budowano wtedy tak jak budowano nie dlatego, że ludzie nie umieli tego robić tak jak ich poprzednicy, lecz dlatego, że chcieli inaczej. Byli tacy, którzy dawno zwracali uwagę na to ze na różnice w wartościowaniu reagujemţ znaccme bardziej drażliwie'ţ ţiź ţiţa róźriiće źdan w sporze rzeczowym, tiak-' t ąc ópiriię iiiter2ólţciltora jako deprećjaćję wła- snej. "Miłość własna tkliwsza jest na potępienie naszych upodobań niż naszych przekonań" - pisał słusznie La Ro- chefoucauld. Może dlatego, że w zakresie ocen spór koń- czy się zwykle tym, że się ludzie rozchodzą, każdy z prze- konaniem o własnej wyższości. Potrzeba abscilutyzaeji w zakresie ocen moralnych ma znacznie głębsze korzenie niż w wypadku ocen estetycz- nych. Kto chce, by dobro zatriumfowało, by źli zostali uka- rani, a dobrzy nagrodzeni - musi wierzyć, że można bez- apelacyjnie rozstrzygnąć, co dobre a co złe. O doniosłości ocen moralnych dla naszego życia pisałam już gdzie indziej i do niej nie chcę tu wracać 4. Tlumaczy ona w pełni łód abso 'ry zresztą w tym wypadku jest ,raczţl.wtórny w stosunku do potrzeby pojętej w pewien sposób spiaţie- dliwości';"ţe jest . zaś przejawem przysługującej "naturze" ludzkiej arbitralności,:. o jakiej w swoich pracach Bentham mówił tylokrotnie. ţ Palrz rozdzlai motch Motywów posfępuwanla, pt. "1-iomo moralis" (War- szawa 1958). Nazwisko Benthama nasunęło nam się tutaj nieprzypad- kowo, on to bowiem ostrzegał uporczywie przed apodyk- tycznością, z jaką narzucamy innym nasze przekonania o tym, co złe a co dobre, opierając się o różne byty fikcyj- ne, by naszym upodobaniom nadać autorytet. Tak to ludzie przypisywali czasem swoje upodobania rozumowi, mówiąc o ich zgodności z rozumem. Kiedy indzij oţlierali się na prawie natury, któremu kazali przemawiać własnym gło- sem. Tę samą rolę odgrywał zmysł moralny, oświecone su- mienie, czy dobrze rozumiany interes własny. Ludzie reli- gijni znajdowali oparcie w istocie nadprzyrodzonej. Posłu- chajmy paru tego rodzaju głosów, by przekonać czytelnika, jak dalece są one nadal żywe. Tak ato w roku 1951 A. Gołubiew pisał: , ...Żeby hierar- chia wartości mogła mieć sens, musi być jakiś punkt odnie- sienia, będący czymś bezwzględnym i stanowiącym wartość najwyższą... Ten punkt odniesienia poza materią, będący miarą wszechwartości i jednocześnie wartością najwyższą, moja matka nauczyła mnie nazywać Bogiem. Zapewne - jest to jeszcze bardzo daleko od przyjęcia tego Boga, o któ- rym uczy katolicyzm, ale jeszcze jest dalej od przyjęcia koncepcji monizmu materialistycznego" 5. Ci, którzy nie szu,kaţli w Bogu oparcia, znajdowali je nie- raz w ideach platońskich, które miały gwarantować od- wieczność i powszechność świata wartości. Znane jest w tej sprawie stanowisko Mikołaja Hartmanna. U nas Bogdan Nawroczyński w roku 1947 pisał s: "Jak niebo gwiezdne nad ziemią - tak świat wartości absolutnych unosi się nad światem wartości związanych". Nie są one związane z żad- nym nosicielem, są "samym tylko walorem". Obowiązują one powszechnie, choć nie są aktualnie powszechnie uzna- wane, świat wartości absolutnych odsłania się bowiem do- piero ludziom o wyrobionym sumieniu. Ten świat wyczer- puje świętość, dobro, prawda i piękno - walory, które zda- niem autora, występują w tym świecie w stopniu najwyż- szym. "...Żadne miejsce kultu religijnego nie jest tak świę- te jak sama świętość; żaţden postępek nie jest tak dobry ja,k saţlrlo dobro; żadne dzieło sztuki nie jest tak ţpięţkne jak saţmo piękno; żadna teoria ţnaukowa tak prawdziwa jak A. Gołublew, Dlaczego lestem katolikiem7, "Znak" 1951, nr 27, s. 39-4U. ţ B. Nawroczyński, Zycie duchowe. Zarys tilozolii kultury, Warszawa 1947. 2' 19 18 sama prawda". Trudno znaleźi- w stuleciu rozwoju socjo- logii jaskrawszy przykład tego, co nazwaliśmy "glodem absolutu". Jest rzeczą charakterystyczną, że ta inwokacja pisana była w okresie hitlerowskiej okupacji. W tymże roku 194'l, na III Kongresie Filozoficznym obej- mującym kraje mówiące po francusku, niedawno zmarły profesor Sorbony L. le Senne mówił co następuje: "Czy można dapuścić, by Byt najwyźszy był czym innym niż wartościąţ... Gdyby tak nie było, wartość stałaby się ja- kimś epifenomenem, jakąś emanacją, której pochodzenie nie stanowiłoby dla niej żadnej gwarancji, stałaby się po- zorem zwodniczym, przy czym ţdyskredytacja wartości naj- wyższej pociągnęłaby za sobą dyskredytację wszystkich innych. Należałoby wtedy przestać mówić w ogóle o war- tościach, przestać poświęcać cokolwiek dla ich realizacji. Pozostawałaby tylko śmierć" ţ. Innego zdania był rodak autora, J. M. Guyau, który nie wierząc w istnienie sił nadprzyrodzonych, stanowiących podporę dla norm moralnych, uważał, że jeśli nie ma Bo- ga, to nikt nas ze zbrodni nie rozgrzeszy i tym bardziej nie należy ich popełniać. ,;Niemiłosierna próba odjęcia ludziom świata złudzeń - pisze w związku z tym stanowiskiem Ma- ria Dąbrowska - jest najcięższą próbą ludzkiej moralno- ści. Przez nią dopiero poznajemy wartość człowieka i jego duchowej kultury. Bo jeden będzie w ciemności uważał, żeby nie podbić komuś oka i będzie się starał podać rękę zabłąkanym w niej, a drugi skorzysta z ciemności, aby okraść bliźniego" 8. Absolutyzacja ocen i wspartych na nich norm była nie tylko wyrazem głodu absolutu. Popierał ją nadto wzgląd pedagogiczny: przekonanie, że można wyrobić w ludziach szacunek dla norm tplko wtedy, gdy się je podaje w spo- sób bezwzględny, wykluczający dyskusję i w takim nastro- ju, z jakim mieliśmy do czynienia przed chwilą. Temu prze- "Admettrait-on que la Realite supreme est autre cliose que valeur? ...Elle [la Valeur - przyp. M.O.] deviendrait alors un ţpiphenomţne, une ţmanatlon que son origine ne garantirait plus, une apparence susceptible de nous dece- voir, et, en meme temps que la Valeur premicre, loutes les valaurs seralent discreditţes. Il faudrait ne plus parler de valeur du tout, ne plus rien sacrl- fter 8 la poursuite d'aucune: ce ne pourrait etre que mourir". Actes du lll Congres de Phllosophie de Langue FranCoise, Louvain, Paris 1947. Cytuję za S. Ranulfem: "Theoria", vol. XIII, s.217. e Maria Dąbrowska, Szkice o Conradzie, Warszawa 1959, s. 158. konaniu, z gruntu, jak mi się wydaje, fałszywemu, poświę- cić musiirţy chwiIę uwagi, jest to bowiem sprawa istotna dIa wyjaśnienia sobie stylu wszystkich naszych dalszych rozważań, które wychodzić będą ze stanowiska, że w spra- wach moralnych trzeba chodzić po ziemi, trzeba rozważać wszystkie za i przeciw, dopuszczać ograniczenia reguł ogól- nych, samodzielnie myśleć nie szukając jakichś punktów oparcia, które by nas od tego obowiązku zwolniły. Zagadnienie, czy podawanie reguł moralnych z otwartą możliwością śledzenia ich zasięgu, ich ewentualnych wyło- mów, konfliktów, w które wchodzić mogą z innymi norma- mi, ma zgubne skutki wychowawcze, jest zagadnieniem empirycznym i rozstrzygnąć je można tylko przez odwoła- nie się do faktów. Dotychczasowe badania prowadzone czy to przy pomocy obserwacji uczestniczącej, czy przy pomo- cy ankiet, nie usprawiedliwiają cytowanych trosk wycho- wawczych. A więc przede wszystkim wypada tu wspomnieć o bada- niach J. Piageta, na które miałam już okazję niejednokrot- nie się powoływać. Piaget badał, czy fakt, że się uczestni- czyło w formułowaniu jakichś reguł i że się ma pełną świa- domość, iż można było sformułować je inaczej, zmniejsza podatność młodzieży na ich przestrzeganie. Chodziło o re- guły gry, ale pamiętać należy, że reguły gry nie są nigdy elementu moralnego pozbawione. Rezultatem badań było, że reguły tworzone przez grupy rówieśników na ich doraź- ny użytek nie traciły przez ten fakt na swojej autoryta- tywności i były surowo egzekwowane przez ich twórców. Na materiale ankietowym oparli się dwaj badacze ame- rykańscy. Rezultaty tych badań zostały ogłoszone w 1962 roku pod tytułem Relatywizm etyczny a anomia. Autorzy podzielili badanych na absolutystów i relatywistów według kryteriów, niestety, bliżej nie sprecyzowanych, ale odpo- wiadających, jak się zdaje, temu, o co nam tutaj idzie. Wy- różnieni przez nich relatywiści nie objawiali żadnego z czterech rysów, przy pomocy których autorzy charakte- ryzowali anomię. A więc: 1) nie mieli jakichś szczególnych trudţności w ocenianiu czynów własnych; 2) nie robili na- zbyt wielu wyjątków w zasadach; 3) nie objawiali jakiegoś większego rozchylenia między zachowaniem a uznawanymi przez siebie normami, inaczej mówiąc mniejszego dla nich posłuchu; 4) rlie mieli tendencji do odrzucaţnia norm w 20 21 ogóle. Badania prowadzone były na podstawie kwestiona- riusza skierowanego do 554 studentów pochodzących z klas średnich i studiujących nauki społeczne. Część ich studio- wała na Florydzie, a część w Kalifornii y. Nie chcę już tu wchodzić bliżej w analizę tych badań i ich wartaść. Wielokrotnie dawałam wyraz swemu scep- tycyzmowi wobec ankietowych baclań nad moralnością. Szło mi tutaj tylko o przykłady rozstrzygnięć empirycznych dla sprawy, której inaczej rozstrzygnąć się nie sla. Badania, które przytoczyliśmy tytułem przykładu, miały na celu uspokoić tych, którzy w swobodnych rozstrząsa- niach dotyczących norm moralnych widzieli czynnik de- moralizacji. Z kolei wypadaţacytować głos tych, którzy - przechodząc z obrony do ensywy - wskazywali na nie- bezpieczeństwa wpajaţnia w ţdzieci norm w formie bezwy- jątkowej i riiedopuszczającej dyskusji. Dzieci nie są ślepe i szybko orientują się, że dorośli tych norm często nie prze- strzegają. "Nie wolno nigdy kłamać" - mówi matka do dziecka, zaś za chwilę, gdy telefon dzwoni natarczywie, przykazuje: "Powiedz, że mnie nie ma w domu". Absolutyzacja norm - przestrzegają inni - prowadzi do fanatyzmu. Ktoś, kto bezwzględnie wierzy, że ma w sprawach moralnych rację, pomawia zwykle tego kto ma inne od niego intuicje o perwersję, złą wolę, tak jak to robią fanatycy prześladujący inne wierzenia religijne. Te- go ducha famatyzţmu odnajdujemy np. u Samuela Claske'a - filozofa angielskiego wieku XVIII, który pisał: "Te rzeczy ţa miał na myśli dyrektywy moralne - przyp. M. O.ţ są tak oczywiste i dla każdego jasne, że tylko największa głupata, zepsucie czy ţperwersja mogą nasuwać w s2osun- ku do nich jakiś cień wątpliwości. To jak gdyby perwer- sja wiodła człowieka do utrzymywania że całość nie jest równa wszystkim swoim częściom. Jest rzeczą równie absurdalną, jak potępienia godną mylić lekceważąco to co oczywiście dobre i to, co złe, tak jak śmieszne i absurdal- ne byłoby wierzyć, że dwa razy dwa nie jest cztery i upor- czywie utrzymywać, wbrew własnemu przekonaniu że ca- łość nie jest równa wszystkim swoim częściom". Takie sta- nowisko usposabia, jak przestrzegają różni autorzy, do roz- S. Pulney 1 R. Mtddleton, Ethical Relativ(sm and Anomla, "The Ame- ricen Journal of Sociology". January 1962. 22 strzygania opiniiţ nie przy pomocy argumentu, lecz przy pomocy siły lo. Wţrobienie etyczne, jak nam mówią przeciwnicy abso- luiyţmu, polega na ogólnej znajomości kierunku, w jakim iţś' naleţy.i na umiejętności cieniowania w zależności od okoliczności. Sokrates wierzył, że cnoty można się nauczyć, yaTe ió "nauczyć się" znaczyło co innego niż "nauczyć się" geografii. Oksfordzki filozof, G. Ryle stawia sobie interesu- jące pytanie, dlaczego powiedzenie: "Zapomniałem jaka jest różniţca między dobrem a złem" brzmi dziwslie 11. ,Odpo- wiedź na nie doprowadza go do wyróżnienia trzech rodza- jów wiedzy: 1) posiadanie pewnych wiadomości faktycz- nych. Gdyby nauczyć się znaczyło tyle co przyswoić sobie pewien zasób wiadomości, stwierdzenie, że się zapomniało, ja.ka jes2 różnica między dobre.m i złem, nie byłaby rażące; 2) w drugim znaczeniu "nauczyć się" to przyswoić sobie pewną sprawność, np. umiejętność pływania czy gry w te- nisa; 3) w trzecim wreszcie wypadku idzie o wyrobienie smaku, nabycie takiej umiejętności, jak odróżnianie złego od dobrego wina. Odpowiednio do tych trzech odmian uczenia się kształtuje się problem zapominania. Zapomnieć, w pierwszym wypadku, to nie móc sobie odtworzyć jakiejś informacji. Zapomnieć w drugim - to wyjść z wprawy. O zapominaniu w trzecim wypadku mówić trudno, przy- swoić sobie bowiem wiedzę o dobru i złu to przyswoić so- bie jakąś kulturę uczuciową, utrwalić pewne reakcje emo- cjonalne na pewne bodźce. Apodyktyczne formułowanie norm etycznych wydaje się niewska ţ;'::ţió .ţl.ţiera ważność ich należytego dozowa- ţnia: Kaźdy wie, że ewna dawka przemocy jest w aństwie wţstosunku do Qbywatela konieczna. A e jak wielka? Po- śiód studentów badanych przez Stefana Nowaka i jego ze- spół, na pytanie o pogląd w sprawie uprawnień państwa do ograniczania swobód obywateli dła realizacji doniosłych społecznie cejów, dwie trzecie respondentów bądź wyklu- czało w ogóle tę ewentualność, bądź zezwalało na nią je- dynie w sytuacjach wyjątkowych, a tylko jedna trzecia godziła się na ograniczenia wolności "aby to zbyt długo 1ţ Cytuję za P.ti. Nowell-Smithem: Ethlca, B. Blackwell, Oxford 1957, s. 41. ri On Forgetting the Dillerence óetween Rlght and Wrong, w: Easays in Moral Phllosophy, ed. A. J. Melden, Untverstty of Washington Press. Seattle 1958. 23 nie trwało". Niepewne są tu kontury tego, co społecznie doniosłe, niepewne konieczności, niepewna wyjątkowość pewnych sytuacji, niepewne granice tego "zbyt długo". Mamy tu do czynienia z jakimś continuum, w którym czło- wiek przez dyskusję i refleksję nauczyć się musi, gdzie stawiać granice. Patriotyzm w pewnym punkcie może prze- stać być cnotą, tak jak istnieją granice dla tolerancji czy oszczędności. Arystoteles przyjmował istnienie takiego continuum zamkniętego dwoma niepożądanymi krańcami. O kulturze etycznej człowieka decydowała umiejętność od- nalezienia punktu stanowiącego złoty środek. Poczytywanie norm uznawanych w danym środowisku za ustalone raz na zawsze i obowiązujące we wszelkich wa- runkach naraża na jedno jeszcze poważne niebezpieczeń- stwo - na uleganie tej groźnej sile, jaką stanowi przyzwy- czajenie. Poczytywaniu tego, w czym się wyrosło za ocży- wiste mależy przypisać Arystotelesową aprobatę niewolnic- twa, a także aprobatę istnienia kast i ludzi niedotykalnych w Indiach. Miękkość, jaką objawia Locke w swoich My- ślach o wychowaniu dla dzieci możnych, nie przeszkadza mu traktować dzieci biedoty bezlitośnie, po prostu dlatego, że nawyki zamykają mu oczy na ich niedolę, tak jak nawy- ki pozwalały na załatwianie sporów przez pojedynek, koń- czący się nieraz zabójstwem. Zatruwanie powietrza niepa- lącym przez palaczy jest tak powszechnie przyjęte że nie przychodzi nam na ogół do głowy włączać to zachowanie do kategorii egoistycznych, tak jak nie włączamy do zakre- su kradzieży - kradzieży ludzkiego czasu przez tych, któ- rzy wygłaszają bez potrzeby 2asiemcowe przemówienia 12, Być może jak przypuszczają optymiści, nadejdzie czas, że zabijanie ,ludzi w czasie wojny będzie w nas budziło taką repulsję, jaką w nas dzisiaj budzi propozycja ich zjadania. Brazylijczyk nie widzi nic złego w skubaniu kurcząt żyw- cem, żeby były pulchniejsze, my skubiemy żywcem gęsi. Uprawiane przez myśliwych i uświęcone obyczajem zabi- janie zwierząt z czystego amatorstwa może się pod wpły- wem dyskusji i porównań wydać kiedyś godne potępienia. Godzę się w pełni z opinią tych, którzy spodziewają się niejednej korzyści dla naszej refleksji moralnej z sięgania do antropologii kultury i gromadzenia inform.acji, co się w u Por. A. Grzegorezyk, Schematy 1 eztowfek, Warszawa 1963. innych kulturach chwali i co potępia oraz jakie stosuje się sankcje. Spojrzenie z zewnątrz na kulturę własną budzi czujność krytyczną w stosunku do rzeczy, w których wy- rośliśmy. Wiadomo, że nie dostrzega niewoli ten, kto się w niej urodził. OCENA W DZIAi.ANIU I ODDZIAtYWANIU Na zakończenie tych ogólnych uwag o niebezpieczeń- stwach zagrażających wartościowaniu chcemy zatrzymać się chwilę nad pewną dyskusją, którą trudno pominąć ze względu na rolę historyczną, jaką dane jej było odegrać. Słuszna obserwacja, że nie ma działania bez wartościowa- niţ, doprowadziła pisarzy spoţłecznych do wniosku, że nie- podobna ludzi do działania pobudzić bez wygłaszania ocen. To przekonanie, połączone z apinią, że oceny są w nauce niedopuszczalne, doprowadziło do znanej z dziejów mark.si- zmu, rzekomo groźnej alternatywy: albo, jak mówili niektó- rzy, marksizm jest naukowy, a wtedy nie może pobudzić klasy robotniczej do rewolucji, albo, odwołując się do war- tości, może tego dokonać, ale wtedy grozi mu rezygnacja z naukowości. Nie chcę tu wdawać się w kwestię, czy in- terwencja ocen w nauce jest dopuszczalna, a jeżeli tak to w jakiej postaci. Kwestią tą zajmowałam się w oddzielnej publikacji ls. Interesuje mnie w tej chwili sprawa, czy isto- tnie nie można pobudzić kogoś do działania bez wygłasza- nia ocen. Zagadnienie jest empiryczne i nader łatwo roz- strzygalne. Stwiesdzaţniem pewnych faktów, pozbawionym wszelkiej oceny, oddziałujemy na ludzi co chwila. Gdy telefonuję do kogoś, kto miał się stawić na posiedzenie, że zostało ono odwołane, wpływam na jego działanie. Gdy ktoś z domow- ników, spojrzawszy rano na termometr, komunikuje mi, że tţmperatura znacznie spadła, skłania mnie to do wzięcia dodatkowego swetra albo cieplejszego palta. Gdy słyszę, że mój kolega X stale źle się o mnie wyraża za moimi ple- cami, wpływa to niewątpliwie na moje zachowanie w sto- sunku do niego. W tych wszystkich wypadkach moi infor- matorzy nie muszą oceniać, natomiast zmiana moich zacho- la oceny w kształtowaniu pojęć, w: Fragmenty tllozoftezne, serta III, Księga pamtţtkowa ku czci prof. T. KotarblAskiego. 24 25 wań w y m a.g a o d e m n i e o c e n, wymaga, bym nie chciała na próżno choţdzić na pasiedzenia, nie miała ochoţty się zaziębić, nie lubiła zadawać się z kimś, kto mi jest nie- życzliwy. Marksizm tedy mógł pobudzać do działania klasę robotniczą bez wartościowania i jego naukowość nie mu- siała pozbawić go jego siły oddziaływania. ZASADY KIERUJĄCE NASZĄ SYS'rEMATYZA('JĄ Jest rzeczą nader kompromitującą dla wieloletniego ba- dacza zjawisk moralnych oraz dla dziedziny, którą repre- zentuje, wyznać, że stan, jak,i go ogarnia wobec ţpostawio- nych sobie w tej książce zadań systematyzacyjnych jest przede wszystkim stanem dezorientacji. Pewna znajomość dziejów myśli etycznej z niewielką, niestety, może przyjść pomocą. Etyka starożytna definiowana - jak u Epikura - jako nauka o tym, co należy wybierać a co odrzucać, nie dopowiadała swoich pytań do końca. "Należy" bowiem wy- maga uzupeł!nienia informacją ze względu na jakie zaUllie- rzone efekty. Czy "należy", żeby osiągnąć szczęście czy "należy", żeby osiągnąć pewien ideał doskonałości osobi- stej, na przykład ideał mędrca. To "należy" odsyłało nas wszak w toku dziejów do różnych celów, czasem tak kon- kretnych, jak wzbogacenie się zalecane przez Franklina. Etyka Nikomachejska, nieocenione i niewyczerpane źródło refleksji etycznej, nie mogło pod względem kompozycyj- nym stanowić wzoru. Poza tym jej problematyka, pochło- nięta tak jak u Epikura i innych pisarzy staroźytnych, prze- de wszystkim osobistym szczęściem i osobistą doskonało- ścią, odbiegała od nastawionych społecznie norm etycz- nych, które mieliśmy w naszej pracy systematyzować. Choć protestowałam w moim artykule ţpt. Pojęcie moralności 14 przeciw opinii Hume'a, który twierdził, że starożytni nie znali kategorii moralności, wyodrębnionej, według tego autora, dopiero później, muszę przyznać Hume'owi rację, że nie przyczyniało się do jej sprecyzowania posługiwanie się przez starożytnych słowem arete dla oznaczenia wszelkich chwalebnych dyspozycji przysługujących zarówno człowie- kowi, jak i zwierzętom. Etyka religijna posługiwała się dość powszechnie dwoma ţţ ,.Etyke" 1%6, ar 1 schematami, z których żaden nam nie odpowiadał. Pierw- szy wyróżniał w etyce naukę o dobru, naukę o cnotach i naukę o obowiązkach, dzieląc tę ostatnią na dział obo- wiązków wobec Boga, wobec siebie i wobec innych. Drugi schemat rozpoczynał wykład etyki dod podania celu czło- wieka. Nie chodziło tu o cele, które ludzie sobie istotnie zarysowują, lecz o cel, z jakim stworzyła nas istota nad, przyrodzona i którym było szczęście wiekuiste. Niektórzy współcześni pisarze katoliccy usiłują wskrzesić dekalog ja- ko schemat systematyzujący nasze nakazy i zakazy, ale zabieg ten trudno uważać ţa udany. Po wyeliminowaniu z dekalogu przykazań regulujących nasz stosunek do Boga, jak .przykazanie "Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną" - zostaje bardzo uboga treść etyczna, z której wy- sączyć można dyrektywy, jakimi winien się rządzić czło- wiek współczesny tylko przy pomocy dość jaskrawych naciągań 15. Schematy etyki świeckiej dojrzewające w toku XVIII wieku stawały się problematyce tej książki coraz bliższe, w coraz większym bowiem stopniu uwzględniały wymaga- nia, które stawia człowiekowi współżycie. M. Schlick te tylko wymagania był, jak sobie przypominamy, skłonny włączać do etyki. Zaczynała się ona bowiem dla niego do- piero wtedy, gdy stawiane w starożytności pytania, jak żyć, by wyrazić samego siebie, jak najpełniej zostały za- stąpione przez pytania, jakie ograniczenia winniśmy sobie narzucić, żeby innym było z nami dobrze (Selbstbeschran- kung contra Selbsterfullung). Od XVIII wieku zagaţdţnienie kultywowania altruizmu i ograniczanie egoizmu zaczyna być istotnie sprawą dla etyki centralną. Reglamentować tak, żeby egoizm się nie opłacał - to będzie troska Bentha- ma. Okazywaniem, że altruizm jest tak szczęściodajny, że rozumny egoista musi na nim skończyć, zajmie się Spencer. Jakkolwiek problemaţtyka związama z ludzkim wsţpółży- ciem jest bliska temu, czym chcemy się w naszej książeczce zająć, w zakresie wysiłków systematyzacyjnych nie daje ona nam wiele. Opieranie się osiemnastowiecznej i później- szej etyki na fakcie jakoby stwierdzonym, że wszyscy dążą do szczęścia, nie stanowiło właściwego oparcia, skoro od trybu oznajmiającego nie można przejść do rozkazującego. 1ţ Patrz A. Grzegorczyk, Schematy i czlowiek, cz. III. 26 Od tego empirycznie stwierdzonego dążenia do szczęścia etyka ta ponadto przechodziła nieznacznie do "prawdzi- wego" szczęścia, bę4iącego ex definitione wyłącznym udzia- łem tych, którzy realizowali pewne walory moralne. Nie było to takie szczęście, które można osiągnąć i przez cnotę, i przez łajdactwo, i przez zastrzyk morfiny. Operowanie tą zmienną koncepcją przerywało dodatkowo więź między na- czelną dyrektywą etyczną nakazującą szczeście ludziom za- pewnić (tu wchodzi w rachubę normatywna koncepcja szczęścia) a faktem, jakoby wszyscy do szczęścia dążyli (tu empiryczna koncepcja szczęścia), ale dzięki temu przesu- nięciu charakterystyka tego szczęścia stawała się - jak np. u J. St. Milla - wykładem etyki. I ten wykład jednak nie przynosił uporządkowanego obrazu dyrektyw etycznych. W Polsce dobrze znaną próbą sformułowania dyrektyw etyki świeckiej jest etyka niezależna T. Kotarbińskiego. Autor, jak wiadomo, koncentruje swoje rozważania na wzo- rze opiekuna, na którym można polegać, i jego etyka jest wymienieniem tych własności, które taki opiekun winien posiadać. Dawałam już niejednokrotnie wyraz pewnym wąt- pliwościom w odniesieniu do tego schematu. Nie będę ich tutaj powtarzać. Po zaţpoznaniu się z moimi dalszym rozwa- żaniami czytelnik będzie się mógł sam przekonać, że byłoby mi w nim za ciasno. Ponieważ próba uporządkowania norm etycznych, jaką tutaj podejmujemy, nie znalazła zadowalających wzorów w przeszłości, musimy poszukać jakiegoś natchnienia gdzie indziej. Zwrócimy się po nie mianowicie do antropologii ţ kultury i na czas naszych rozważań wypożyczymy od nlej postulat metodologiczny tych funkcjonalistów, którzy gło- szą: "jeżeli chcesz coś zrazumieć, obserwuj to w działa- niu". Propozycji, którą tu podejmujemy, nie należy bynajmniej traktować jako funkcjonalistycznego wyznania wiary. W mojej książce pt. Socjologia moralności sama trudniłam się podważaniem funkcjonalizmu w postaci ,pewnej tezy empirycznej, okazując, że teza ta, głosząca, że'.każda norma, która w danym społeczeństwie zapuściła korzenie, służy jakiejś (rozsądnej) potrzebie, jest nieobalalna, bo przy pew- nej wyobraźni jakaś potrzeba da się za każdą normą odszu- kać.'Przytaczałam także przeciw funkcjonalizmowi, w jego wersji ewolucjonistycznej, pewne przykłady, starając się naruszyć przekonanie, jakoby reguły moralne zawsze służy- łţ przetrwaniu grupy, w której obowiązują. Jednakże nie- ufność w stosunku do funkcjonalizmu w postaci pewnej tezy empirycznej nie zmusza do nieufności w stosunku do funkcjonalizmu w postaci pewnego postulatu metodologicz- nego, który nakazuje szukać, czemu jakaś norma w praţkty- ce służy, jak funkcjonuje w życiu społecznym. Przyjmując ten postulat dla jego zalet heurystycznych, uchylam kategorycznie, jakobym przyjmowała tym samym, że każda norma powstała dla zaspokojenia jakiejś rozsądnej potrzeby. W sprawie genezy norm etycz- nych nie wypowiadam się tutaj wcale i myślę, że sprawy tej en bloc załatwić się nie da. Nie mówię także o moty- wach posłuszeństwa w stosunku do norm i ich propagowa- nia. Na zakończenie tych wstępnych rozważań wypada sobie jeszcze zadać kłopotliwe pytanie - czyje normy i oceny etyczne będziemy tu klasyfikować. Cz. Znamierowski, po- dejmując systematyzację norm działających w społeczeń- stwach Is, przyţpisywał je grupie wolnej, zaś przez grypę wolną rozumiał każdą grupę, której członkowie pragną kontakt z innymi utrzymać i z tego powodu skłonni są pod- dać się pewnym rygorom koniecznym dla utrzymania tego kontaktu. Tak zarysowany przez autora program wyziera -ţloza krąq kultury europejskiej, choć określony jest całko- wicie pod jej sugestią. Obawiając się zbyt śmiałych genera- lizacji pragnęłabym tutaj się do niej ograniczyć. Zdaję so- bie najzupełniej jasno sprawę z tego, że i w jej ramach niezbędne byłyby zróżnicowania według przynależności kla- sowej, zawodowej, płci, wieku, faktu znajdowania się u władzy czy też faktu jej po4ţlegania itţl. - ţróżnicowa- alia, na iktóre wskazywałam w mojej Socjologii moralności. Dostrzegając ich konieczność, będę tuaj się trzymać głów- nego pnia, o który trzeba się oprzeć, żeby móc śledzić, jak biegną rozgałęzienia. Sunąc głównym traktem będę się sta- rała bocznice i rozstajne drogi sygnalizować, bo jednym z moich celów jest ujawniać różnice opinii i zaprawiać czy- telnika do samodzielnego wyboru. le Cz. Znamierowski, Normy grupy wolne), "Myśl Wspdiczesna" 1947, t. III-IV. Jest to najbliisza mi w literaturze przedmiotu próóa uporządko- wanla norm regulującycó wspólżycie. Jednakże zachodzą mlędzy nami w p o- traktowaniu przedmiotu znaczne różnice. 29 28 Jako przewodnik w rejestracji ocen i norm moralnych może służyć badaczowi język ludzi; których intuicje pra- gnie w swoich badaniach objąć. Znajomość języka bowiem to nie tylko znajomość jego treści opisowej, ale to także wyczuwanie jego emocjonalnego zabarwienia. Kto zna ję- zyk polski, ten wie, że powiedzenie o kimś, że hipokryta, że krętacz, że lizus czy mydłek nie brzmią pochlebnie. D. Hume mniemał, że opanowanie emocjonalnej zawartości jakiegoś języka wyprzedza nawet znajomość jego opisowej treści. Nie wydaje się to słuszne, zwłaszcza jeżeli idzie o chwyta- nie subtelniejszych odcieni wyrazów pochlebnych czy pe- jora2ywmych w wypadku, gţdy przyswajamy sobie jakiś no- wy język już jako dorośli. Uwaga Hume'a ma natomiast zastosowanie w odniesieniu do opanowywania własnego języka przez dziecko. Tak czy owak znajomość ładunku uczuciowego wyrazów wydaje się czymś istotnym dla na- szej wiedzy etycznej. Prawdą jest, oczywiście, że język zmienia w pewnym stopniu swój repertuar i swoje odcie- nie emocjonalne wraz ze zmianą środowiska, ale nie są to, zwłaszcza w epoce środków masowego przekazu, zmiany tak istotne, aby nie można było się tym źródłem informacji kierować. 1I NORMY MORALNE W OBRONIE NASZEGO BIOLOC:ICZNEGO ISTNIEN(.ţ1 BRZMIGNIE NORMY BRONIĄCEJ NASZEGO ISTNIENIA I JEJ ZASIţG Rozpoczynamy od normy, której rola społeczna nie budzi żadnych wątpliwości, służy ona bowiem niedwuznacznie po- trzebie bezpieczeństwa, chroniąc dobro tak szczególnej war- tości, jakim jest życie ludzkie. Głosi ońa ţ.nieţzabijajţ'. Nor- mę tę wypowiedzieliśmy tutaj, zgodnie z tradycją, w po- staci zakazu, ale można by, oczywiście, sformułować ją w postaci nakazţ zalecającego szacunek dla ludzkiego istnienia. Pod względem logicznym jest rzeczą raczej obo- jętną czy operujemy zakazami czy nakazami, każdemu za- kazowi można bowiem jakiś nakaz przyporządkować, tak jak "nie kłam" można sformułować w postaci "bądź praw- domówny", "nie kradnij" w postaci "szanuj cudzą wła- sność". Nie jest to jednak sprawa całkowicie obojętna dla klimatu, w jakim chcemy przebywać. Nakazy brzmią na ogół łagodniej, mniej apodyktycznie. Napis "nie wolno pa- lić" albo "palenie wzbronione" inny wprowadza nastrój niż napis "palarnia w holu", który delikatnie sugeruje, że tylko tam palenie jest dozwolone. Jeżeli w wypadku za- bdjstwa wybraliśmy formę zabraniającą, to dlatego, że uświęciła ją tradycja i uzasadnia waga sprawy. Powszechna przewaga zakazów nad nakazami bywa tłumaczona tym, że ţormę etyczną formułuje się zwykle pod wpływem prze- k;Qczeń, że łatwiej o zgodę między ludźmi w wypadku za- `kazów, że stąd lęk przed naganą kieruje postępowaniem 31 w sposób bardziej pewny, a kara i potępienie odgrywają społecznie większą rolę niż nagroda i pochwała 1. Nasze uwagi dotyczące normy "nie zabijaj" wypada za- cząć od niezbędnego uzupełnienia jej lakonicznego sformu- łowania. Idzie mianowicie o odpowiedź na pytanie, kogo nie zabijać. Wiadomo, że ţtţ kulturach urobionych pod wpływeln chrześcijaństwa nornţa ta ma wyłącznie ludzi na względzie i zabrania tylko czţowiekowi pozbawiać życia drugiego człowieka. Ale bywa ona takźe interpretowana jako zakaz zabijania wszelkiego żywego stworzenia. Kul- iura chrześcijańska uważa człowieka za pana i władcę przyrody, którą mu wolno swoim celom podporządkować. W orędziach króla Asioki ţ, najwcześniejszego prawodaw- cy Indii, brzmi tymczasem ciągle troska o nieodbieranie I życia wszelkim żywym istotom. Dba on o kopanie studni dla zwierząt i o zapewnienie im pomocy lekarskiej. "I'o- , przednio w kuahni Miłego Bogom Króla Pijadassina - I czyţtanly w oręţdziach - zabijano codziennie na polewkę mięsną wiele setek tysięcy sztuk zwierzyny i ptactwa. Ale oţd tej pory, ţgdy zos2ało obwieszczane niniejsze orPdzie ku krzewieniu Dobsego Prawa tyl.ko trzy sztuki są zabijane na polewkę: dwa pawie i jeden jeleń, ale jeleń nie zawsze. W przyszłości i te trzy sztuki nie będą zabijane" (s. 4). Wia- domo, że są sekty w Indiach, których wyznawcom nie wol- I no zabijać nawet najdokuczliwszych insektów. Idąc za tym przykładem wegetarianie europejscy pozba- i wiają się czasem wszelkich pokarmów pochodzenia zwierzę- cego. Obrońcom tego stanowiska zarzuca się zwykle nie- konsekwemcję, wypominając im, że w wypadku grypy poły- kają - mimo swego szacunku dla życia - bez skruţpułów , leki zabijające bakterie, po prostu dlatego, że ich nie wi- dzą albo o ich istnieniu w ogóle nie wiedzą. Konsekwen- cja - mówi się im dalej - wymagałaby nieużywania żad- nych wyrobów pochodzenia zwierzęcego, jak np. obuwia ze skóry, czy szczotek ze szczeciny, małe jest bowiem prawdopodobieństwo, by artykuły te pochodziły od zwie- rząt zmarłych naturalną śmiercią. Wreszcie zwolenników niezabijania istot żywych stawia się wobec takich konkre- 1 Por. E. Dupróel, Traitţ de Morale, t. II, Bruxelles 1932, s. 473. Polski prze- kład: Traktot o moralnośct, Warszawa 1969. = Władca współczesny Aleksandrowi Wlelklemu (lata + 250 p.n.e.). Prze- kiad polski: Orędzta krbla Aslokt, Warszawa 1964. 32 tnych sytuacji ţkonfliktowych jak konflikt zachodzący między wyznawaną przez nich zasadą a koniecznością ra- towania własnego dziecka, którego tylko bakteriobójcze antybia2yki uratować magą od śmierci. Wegetarianin z za- sady nie ma jeszcze powodu kapitulować wobec tych argu- mentów, nie ma bowiem potrzeby rezygnować z jakiejś za-, sady tylko dlatego, że jej stosowania nie może doprowa- dzić do końca, jest to bowiem sytuacja hardzo wielu na- szych zasad moralnych. Nie zmieni także jego poglądów wskazywanie na fakt, że wszystko, co na świecie żyje, ży- je z cudzej śmierci, fakt bowiem, że się tak na ogół dzieje nie przełnawia na rzecz poddawania się ogólnej praktyce, jeżeli można jej uniknąć. Poza tym otwiera się przed wege- tarianinem możliwość cieniowań w zakresie własnego sta- nowiska. Są ,wsze1kie dane, że system nerwowy krowy ţę- dzonej ţna ubój skazuje ją na .większe cierpieţnia niż te, które przeżywa komar spłaszczony niecierpliwą ręką czło- wieka, czy bakteria ginąca od proszka aspiryny. Zanim przejdziemy do wyłomów, które czynimy my sami w dyrektywie "nie zabijaj", trzeba zatrzymać się jeszcze chwilę nad samym pojęciem zabójstwa. POJţCIE ZABOJSTWA Zabijamy kogoś niewątpliwie, gdy jakimś postrzegalnym zachowaniem, np. uderzeniem siekiery albo strzałem z bli- ska, przyprawiamy go o śmierć. Ale czy należy pojęcie za- bójstwa stosować do opisanego przez naszą prasę wypadku, gdy to pewna pani, chcąc się pozbyć swojej sublokatorki - staruszki poczęstowała ją wiadomością o rzekomej śmierci jej syna, wiadomością, która spowodowała zamierzony efekt: śmiertelny atak serca. Albo, czy można mówić o za- bójstwie w wypadku męża, który sposobem postępowania doprowadził żonę do saţmobójstwa, czy też, który mając ta- lenty hipnotyzerskie długo jej tę myśl wbijał w głowę s. Jeżeli uznamy, że X zabił Y, ponieważ postępowanie X. postrzegalne czy nie, było warunkiem wystarczającym śmierci Y, przy czym X chciał jego śmierci, to wszystkie wymienione wypadki będą wypadkami zabójstwa. Prawo ř Por. J. Ilospers, Human Conduct, Harcourt, N. York 1961, s. 15. 3 - Normy moralne 33 karne operuje węższą pod pewnym względem, a szerszą I II pod innym koncepcją. Węższą - bo postępowanie X musi być stwierdzalne, szerszą - ho intencja zabicia nie jest dlań do zabójstwa konieczna, skoro odróżnia za'bójstwo umyślne i nieumyślne. "Życie Warszawy" w dniu 27/28 października 1968 roku podawało pod nagłówkiem "Nie zabił, ale..." następujący wypadek: starzy dziadkowie mieszkali z wnukiem w jed- nym pokoju. Wnuk się upijał i awanturował po pijanemu, ! wygnażając staruszkom, zwłaszcza gdy postanowił się oże- nić i zagarnąć pokój. Dwukrotnie spowodował zawał serca u dziadka, aż wreszcie, w czasie jednej z awantur, dziadek umarł. Nagłówek, jakim opatrzona jest ta notatka, świadczy o niepewności pojęciowej jej autora. Niby nie zabił, ale stał się przyczyną śmierci. Zależność wymiaru kary od spraw pojęciowych jest tu należycie unaoczniona. Pojęcie zabójstwa rozszerza się przez włączanie doń wy- I padków spowodowania czyjejś śmierci przez zaniechanie. "Trudno się dopatrzeć istotnej, moralnej różnicy między za- biciem przez działanie, a świadomym zabiciem przez za- niechanie, np. przez świadome zaniechanie podania penicy- liny potworkowi choremu na zapalenie płuc" - pisze znany lekarz dr. T. Kielanowski. A niedostarczenie kosztownego leku choremu, którego można było uratować - czy to już zabójstwo? Czy zabójstwo popełniają władze szpitalne, któ- li re nie przyjmują chorego przywiezionego przez pogotowie, ţi tłumacząc się brakiem miejsca, a nie chcąc sobie w grun- ţI I cie rzeczy pogarszać sta2ystyki w wypaţdku, gdy chory u.miera z powodu niezapewnienia mu w porę ipomocy? 4 I Niedawno prasa nasza podawała szczegóły ratowania w ZSRR głośnego fizyka Landaua, który trzykrotnie pogrą- żony w śmierci klinicznej, został trzykrotnie przywrócony do życia. Czy zabójstwem stanie się wszelkie zaniechanie reanimacji w wypadku, gdy będzie możliwa? Czy zabój- stwem jest - jak pyta cytowany wyżej Hospers - niepod- pisanie przez kogoś ustawy zapewniającej zwiększoną do- ţI stawę żywności dla jakiegoś głodującego kraju, jeżeli pod- pisujący zdaje sobie sprawę z tego, że odmówienie podpisu pociągnie za sobą czyjąś (a nawet masową) śmierć głodo- ţ T. K(elanowski, Problem ntepotrzebnego cierplenia, "Studia Fffozoficzne" 1983, nr 2. wą? Prawo karne w pojęciu zabójstwa musi liczyć się z za- chowaniem dającym się stwierdzić, zaobserwować. 1 choć wciąga ono w grę także i sprawstwo bierne, karząc np. za nieudzielenie pomocy, jego aparatura pojęciowa nie jest do- statecznie subtelna, by uwzględnić wszystkie, rodzące się w związku z rozważaną przez nas sprawą skrupuły moralne. Wspominaliśmy przed chwilą o argumentowaniu przeciw tym, którzy wzbraniali się zabijać jakiekolwiek żywe stwo- rzenia, przez wskazywanie, że nie można się na tym sta- nowisku utrzymać konsekwentnie. Od nich żąda się bez- wyjątkowego akcesu do zasady, samemu zaś w normie "nie zabijaj", ograniczającej się do ludzi, czyni się znaczne wyłomy. UZNANE WYŁOMY W NORMIE "NIE ZABIJAJ" 1. Po pierwsze, w Europie wolno dziś na ogół zabić sa- mego siebie bez narażenia się na potępienie. Mówimy "dziś i na ogół", bo jak wiadomo, w różnych epokach i w róż- nych krajach europejskich stosunek do samobójstwa bywał rozmaity. W prawodawstwie angielskim karanie niedo- szłego samobójcy zostało dopiero niedawno wycofane z ko- deksu karnego, który samobójstwo piętnował jako akt nie- lojalności w stosunku do monarchy. Strach rodziny samo- bójcy przed obowiązującą w tych wypadkach konfiskatą mienia samobójcy na rzecz Korony opisuje Samuel Pepys w swoim dzienniku. Religia chrześcijańska potępiała samo- bójstwo w przekonaniu, że tylko Bóg, który nam dał życie. może je odebrać. W społeczeństwach o strukturze rodowej, członek rodu, który odbierał sobie życie, bywał potępiany za pomniejszanie rodu przez przelanie krwi rodowej. Orga- nizacje żądające ideowego akcesu i solidarności od swoich członków miały saţmabójcy za złe ţdezencję z szeregów i ujaw- nienie, że w warunkach, w jakich żył, ţnie było mu dabrze. C. Beccaria w wieku XVTII walczył z chrześcijańskim sto- sunkiem do zadawania sobie śmierci. Twierdził on miano- wicie, że samobójstwo należy traktować jak dobrowolną emigrację, z tą wszakże na rzecz samobójstwa przewagą, że samobójca mienie swoje zostawiał bliźnim, podczas gdy emigrant zabierał je zwykle ze sobą. Cynicy starożytni uważali samobójstwo za śmierć jak 35 34 najbardziej godną uznania. Był to akt, stawiający człowieka ponad śmiertelne bóstwa, które, jako nieśmiertelne, nie ţ'' mogły w dowolnej chwili położyć kresu swemu istnieniu. Mędrcy cynicy, którzy umierali, kiedy im się podobało, otoczeni byli chwałą. Zjeżdżano z daleka, żeby być świad- kiem ich ostatnich chwil i liczne legendy krążyły dookoła ich śmierci. Stoicy przejęli pod tym względem tradycję cy- ników. Świadomość, że można sobie w każdej chwili ode- brać życie, była dla nich stałym podtrzymaniem i czymś, co nie pozwalało człowiekowi narzekać. "Gdy ci się pewne rzeczy wydadzą nazbyt męczące, mów sobie: Nie chcę już dłużej patrzeć i odejdź. Jeżeli jednak zostaniesz, nie szlo- chaj" - mówi w Diatrybach Epiktet. "Kiedy zechcesz, od- chodzisz ad świata - ţprzypomima oţn uporczywie - drzwi stoją otworem. Wyjdźże już sobie człowiecze i przestań narzekać". Stosunek do samobójstwa w różnych kulturach azjaty- ţ, ckich jest powszechnie znanyţ.. Obowiązkowe harakiri jako akt wierności swojemu panu, jako akt protestu przeciw doznanej krzywdzie, jako czyn, w którym człowiek ratował swoją zagrożoną twarz - to praktyki powszechnie znane w tradycji Jąponiili W Indiţch nikt nie potępia skazywania się na śmierć głodową, żeby coś od kogoś wyjednać. W bie- żącej prasie czytaliśmy o buddystach, którzy się spalają na znak protestu. W naszym współczesnym społeczeństwie dezaprobata sa- mobójstwa ogranicza się wyłącznie do wypadków, gdy uważamy samobójcę'za człowieka, który, uciekając od swo- ich abowiązţków, wybiera łatwiejszą drogę. Ale na ogół apinia publiczna jest łagodna, bo skrócenie sobie życia po- czytywane jest za akt rozpaczy, który zmazuje wszelkie winy. 2. Drugi wyłom w zasadzie "nie zabijaj" stanowi uspra- wiedliwienie zabójstwa w obronie własnego życia czy życia ' swoich bliskich, czyli zabójstwa w sfanie "wyższej konie- czności". Prawo karne przewiduje tego rodzaju możliwość wobec jawnej agresji, która inaczej uchylić się nie da. To zastrzeżenie wydaje się tu niezbędne, inaczej bowiem wy- padałoby uznać, że nie zasługuje na naganę ten, kto wal- cząc o swoje istnienie, spycha do morza sąsiada z nadmier- nie przeciążonej łodzi ratunkowej. 3. Trzecim wypadkiem, kiedyjţówlązuje norma "nie za- bijaj" jest wypadek wojny. Wtedy żąda się od nas przy- 36 swojenia sobie dyrektywy: "zgładź ludzi jak najwięcej". Ta zmiana orientacji nie dla wszystkich jest możliwa, toteż istnieją, jak wiadomo, ludzie, którzy nie godzą się w czasie wojny strzelać do bliźnich. W krajach anglosaskich nazywa się ich conscientious objectors, co wobec dwuznaczności słowa conscience snażrła tłumaczyć bądź jako "świadomi przeciwnicy zabójstwa", bądź "przeciwstawiający się za- bójstwu na mocy głosu sumienia". W chwili obecnej dysku- tuje się w różnych krajach propozycje prawnego uregulo- wania sprawy, idzie bowiem o to, jak zapobiec włączaniu się do szeregów autentycznych oponentów w stosunku do wszelkiego zabójstwa, tych, którzy, szukając własnego bez- pieţczeństwa pragną się w ten spasób zadekować. Zamie- rza się to zrobić przez wyznaczenie przeciwnikom wszelkie- go zadawania śmierci dłuższej służby wojskowej, ciężkich i bynajmniej nie bezpiecznych zadań w czasie wojny oraz ,przez żądanie, by mogli się ţwylegitymować z przynaleţmości do jaţltiejś organizacji uchylającej zadawanie śmierci już co najţmniej lat parę przed eivenfualnym wybuchem woj- nY s. W naszej ku1turze istnienie wajny wydaje nam się natu- ralne, a wojna nieuchronna. Ale gdzie indziej bywa inaczej. Eskimosi nie posiadając organizacji politycznej, która by wszystkich mieszkańców danej osady mogła powołać pod broń, nie rozumieją w ogóle masowego ruszania jednych przeciw drugim. Trobriandczyk, któremu Br. Malinowski opowiadał o bitwie pod Verdun, nie mógł zrozumieć tego, że ludzie mogli się zabijać w innych celach niż konsump- cyjne. W Europie, zanim zrealizuje się hasło "nigdy więcej wojny", świadomi oponenci siadują w więzieniach, karani za odmowę zabójstwa, do której ich doprowadziło przyswo- jenie sobie na serio hasła "nie zabijaj". ř Wyroki sądów wojskowych dotyczące conscłenłious objectors w Norwegi i przestudiował ostatnio socjolog norweski V. Aubert. (V. Aubert, Conscien- tlous Objectora óetore Norwegian Milttary Courta, w książce zblorowej pt. ludtcial Deciston-Making, ed. G. Schubert, Glencoe Free Press, N.Y. 1963). Autorowi chodziło o zbadanie czynników wpływających na decyzje sędzlów. Okazało slę m.in., że mocne przekonania religljne obwinionych wpływały w znacznie większym stopnlu na wyrok uniewinniający niż dekla- rowany pacyflzm, czy obiekcje moralne przeciw zabtjaniu. Na 246 spraw w okresie 1949-1953, 76řh oskarżonych sąd uniewinnit. Tylko 15ř/ř spoAród pozostałych znalazło się w więzientu na 90 dni. 37 4. Czwartym wypadkiem, w którynl, z mniejszą już zgo- dą, ludzie dopuszczają możliwość zadawania śmierci jest tzw. zabójstwo z litości, czyli eutanazja we właściwym zna- czeniu tego słowa. Rozumieć przez nią należy bezbolesne skracanie życia cierpiącemu beznadziejnie choremu na jego własne żądanie. Dopuszczając tego rodzaju możliwość sąd francuski uniewinnił w swoim czasie polską aktorkę, która zabiła najbliższego sobie człowieka, domagającego się śmierci pod wpływem cierpień spowodowanych rakiem. Podobno w czasie ostatniej wojny sąd był mnij łaskawy dla wojskowego amerykańskiego, który zastrzelił kolegę, gdy ten, zaplątany w zestrzelony płonący samolot, grożący w każdej chwili wybuchem motoru, błagał kolegów, by go dobili. Rzecz ciekawa - jak zauważa pewien autor ame- rykański - że oponenci stosowania eutanazji w stosunku do człowieka cierpiącego beznadziejnie, uznają równocześ- nie za swój obowiązek uśmiercić zwierzę, które męczy się bez ratunku. "Często się zdarza - pisał A. Schweitzer - że niewol- nicze trzymanie się zasady niezabijania gorzej służy idei współczucia niż jej naruszanie" e. Grecki przedrostek eu zapowiada zawsze coś dobrego. Toteż dziwić się należy, że słowo "eutanazja" zostało nie tylko przez Niemców, ale i przez naszą prasę użyte w zwią- zku z procesem w Bonn, dla oznaczenia uśmiercania kalek czy chorych w sposób okrutny, bo przez wbij,anie igły w serce. Nie była to eutanazja, bo nie była to ani śmierć bezbolesna, ani, co ważniejsze, śmierć na własne żądanie. Zwykłe zabójstwo doczekało się tu nazwy nieadekwatnej. S. W związku z rodzeniem się potworków pod wpływem thalidamidu zaczęto rozciągać słowo "eutanazja" 'i'akźe i na wypadki ewentualnego bezbolesnego zgładzania dzieci, którym normalne istnienie jest odmówione. Tu troska o śmierć łagodną jest zachowana, warunek natomiast "na własne żądanie" nie ma zastosowania. Zagadnienie to stało się szczególnie aktualne w związku ze znanym procesem w Liege, zakończonym uniewinnieniem matki i lekarza, który zastrzykiem luminalu uśpił na zawsze dziecko uro- e Cytuję za I. 1'awlowską, A. Schweilzera postulal szacunku dla iycia. Frogmenly filozottczne, seria III, Księga pamlątkowa ku czcl prof. T. Kotar- bińskiego, s. 473-4. dzone bez rąk i nóg. Zaktualizowane przez ten głośny pro- ceś zagadnienie nurtuje od dłuższego czasu ludzi z uwagi na wzrastającą możliwość zachowywania przy życiu dzieci nienormalnych, które dawniej wymierały śmiercią natu- ralną. Pisze o tym w godnym pvlecenia artykule cytowany już lekarz dr T. Kielanowski. Ludzie różnych specjalności mówią o tym, wskazując na wielki wzrost nienormalności, spowodowany zmniejszoną śmiertelnością niemowląt. Przy- łączają się do tej dyskusji antropologowie społeczni powo- łujący się na różne kultury, w których zgładzanie nowv- rodków nienormalnych jest praktyką od.dawna stosowaną. Argumenty tych, którzy domagają się rozważenia tej spra- wy, są wspólne: idzie zawsze o los dziecka pokrzywdzonego . i wyobcowamego ze środowiska swoich normalnych rówieś- nţilców i o akrutny los ro.dziców zużywających się w bez- nadziejnym zadaniu wychowywania tego rodzaju potom- stwa. Przeciwnicy tak rozumianej eutanazji powołują się na argumenty religijne, na szacunek należny życiu ludz- kiemu i na możliwość nadużyć. Ta ostatnia trudność ma jednak charakter czysto techniczny i nie widać powodów, dla których nie można by ewentualności nadużyć przez od- powiednie obwarowania wykluczyć. : f ţţ ; .y.,Wypadek szósty, do którego przechodzimy obecnie, angażuje i pojęcie zabójstwa i - co stanowi jego osobli- - wość w .stosunku do wypadków poprzednich - pojęcie człowieka. Mam tu mianowicie na myśli przerywanie ciąży. Dopuszczalność tej praktyki czy jej zakaz uwarunkowane są przedţ wszystkim przez religię i politykę populacyjną. Przeludnienie Japonii na tak ograniczonej przestrzeni ży- ciowej wyjaśnia pełną dopuszczalność przerywania ciąży ţ w tym kraju. W różnych kulturach koczowniczych przery- w wanie ciąży jest koniecznością związaną z tym, że koczu- jąca matka, która nosi dziecko, nie może dźwigać paru. W innych społeczeństwach, np. tam, gdzie rzednieje i sta- rzeje się ludność z powodu emigracji młodych, potępia się przerywanie ciąży nawet gdy jest się w stosunku do tra- dycji chrześcijańskiej w oficjalnej opozycji. Tradycja ta działa nadal bardzo silnie w niektórych krajach katolickich i protestanckich, znajdując sobie wyraz w prawnej regla- mentacji raczej niż w zachowaniu obywateli, którzy, jak dobrze wiadomo, prawo umieją obchodzić. Argumentacja przeciwników i zwolenników przerywania 39 38 ciąży jest dobrze znana. Jedna strona powołuje się na to, że embrion ma już w sobie daną od Boga duszę, którą tylko Bóg może do siebie z powrotem powołać. Druga strona po- wołuje się na ilość uchylonego przez przerywanie ciąży cierpienia. Niechciana ciąża odczuwana jest jako gwałt przez kobietę. Jej godność ludzka nakazuje jej rodzić kie- dy chce, a nie rodzić jak rodzą zwierzęta. Niechciane dziec- ko, na które rodzice w życiu swoim nie mają miejsca, jest pokrzywdzone w porównaniu z dzieckiem oczekiwanym z radością. Rodzico_m nieraz marţia Żyţie. Zrodzone w ubóstwie, przyczynia się do jego pogłębienia. Zabiegu przerywania ciąży - jak mówią dalej jego obrońcy - do- konuje się w okresie, gdy embrion nie ma jeszcze ukształ- towanego systemu nerwowego, co wyklucza jego cierpie- nie. Pozbawiony układu nerwowego nie jest jeszcze w ogó- le człowiekiem, co uchyla stosowanie do tego wypadku odnoszącej się do ludzi normy "nie zabijaj". Możliwość rozpowszechnienia się tego rodzaju praktyk można - ich zdaniem - przez odpowiednie przepisy prawne uchylić. Jest ona zresztą zahamowana już przez sam fakt, że zabieg ten nie jest dla kobiet ani bezbolesny, ani całkowicie nie- winny. Świetny rozwój medycyny współczesnej wniósł ze sobą nowe zagadnienie, które należy rozważyć w tej samej ru- bryce, ponieważ także angażuje pojęcie człowieka. W li- ście zaadresowanym do redakcji jednego z naszych czaso- pism lekarskich pewien lekarz opisuje wypadek następują- cy: "W jednej z klinik neurochiruraJicznych leży chfrz - afiara wypadku samochedowego. łţrzeszłv rak temu nastą- pił.a ta katastrefa, w której zginţł jej mţż. Jţ ®udałe się uratawaćŻ, ale zbyt dłuţe po wypadku była w stanie tzw. śmierci klinicznej, zhyt ţlługa krew nie ţlachvdziła ds mś- zrpu i w rezultacie nastąpiłe ®odkvr^wanie:o - te znaczy uległy zniszczeniu najbardziej wartościowe komórki od- środkowego układu nerwowego - komórki kory mózgo- wej. W ten sposób raz na zawsze została wyłączona wszel- ka świadomość chorej. Jest ona nieprzytomna, nie widzi, nie słyszy, nie mówi, nie odbiera żadnych wrażeń ze świa- ta zewnętrznego". Odżywia się ją sztucznie - jak czyta- my dalej - i tak już szesnasty miesiąc! Czy można jeszcze tę chorą uznać za istotę ludzką - zapytuje autor listu. "Bo czym się różni pod względem jakościowym ten zespół ży- wych tkanek, który nie myśli, nie czuje, nie widzi nie sły- szy, nie ma żadnego kontaktu z otoczeniem - od np. ho- dowanego w roztworze fizjologicznym skrawka mięśnia serca zarodka kurzego? A można by w ciągu tych szesna- stu miesięcy na łóżku zajmowanym przez chorą wyleczyć tylu chorych, dla których miejsca zabrakło". ţ f'i. ţrzejdźmy z kolei do ostatniego wypadku uprawniaj Y cego do zadawania śmierci, wypadku, który umieściliśm na końcu - argumentacja za i przeciw domaga się bowiem tutaj szerszej rozbudowy. Idzie o zadawanie śmierci na pod- stawie prawomocnego wyroku, czyli inaczej mówiącLo ka- rę śmie_rci. Aktualna to w tej chwili i nader sporna sprawa, o czym świadczy odmienne jej rozstrzyganie przez różne kraje Europy. Austria, Dania, Finlandia, Holandia, Niemcy Zachodnie, Norwegia, 1'ortugalia, Szwajcaria, Szwecja i Włochy zniosły u siebie karę śmierci. Lichtenstein Luk- seţmţburg i Belgia przewidują w swoim kodeksie eţwervtualne kary śmierci, ale jej na ogół nie stosują. W Staţnach Zjeţd- noczonych różne stany rozstrLygają sprawę rozmaicie, z przewagą liczebną tych, które karę śmierci utrzy- mują. Stosunek do kary śmierci u tych, którzy ją w ogóle do- puszczają może być rozmaity w zależności od rodzaju prze- stępstwa. Inny, gdy jest to kara za zabójstwo, za malwer- sacje finansowe, za pIzestępstwa polityczne, zaś w tym ostatnim wypadku, gdy przestępstwo było szpiegostwem albo wydaniem wrogiemu mocarstwu jakichś ważnych ta- jemnic państwowych i gdy była to tylko różnica poglądów na sposoby uszczęśliwian.ia swojego kraju połączona z wal- ką o ich urzeczywistnienie poprzez dojście do władzy. Paradoksalnie brzmi opinia, że wprowadźenie kary śmier- ci za zabójstwo w miejsce odszkodowania było przejawem wzrastającego szacunku dla życia ludzkiego. Zwolennicy kary śmierci powołują na swoje poparcie przekonanie, że surowe kary odstraszają innych od prze- stępstwa. Powołują się oni na fakt, że są ludzie niepopraw- ni, których można unieszkodliwić tylko eliminując ich ze społeczeństwa w sposób radykalny. Są wreszcie tacy, któ- rzy wierzą w jakąś metafizyczną sprawiedliwość broniącą równowagi dobra i zła. Każde zabójstwo miałoby tu być 41 naruszenieţm tej równowagi, którą ţnożna by przywrócić je- ą y p y P śmierci. 5 ludzie, któr ch nie otrafim rzekształcić, dynie przez ukaranie człowieka w taki sposób, w jaki za- wią jej obrońcy 7. mó winił. Cytowany argument empiryczny o nieskuteczności kary Ostatnie z wymienionych przekonań myślenie racjonal- śmierci jej obrońcy usiłują podważyć przez powoływanie ne może zlekceważyć, trudno by bowiem było uzasadnić, się na fakt, że nigdy nie wiadomo, czy braku wzrostu prze- dlaczego zło dokonane w postaci zabójstwa można wyma- stępstw przy zniesionej karze śmierci, czy nawet ich zać przez nowe zło w postaci nowego zabójstwa. Jeżeli ka- zmniejszenia, nie należy przypisać równoczesnemu wzro- ra śmierci ma być zaspokojeniem poczucia sprawiedliwo- stowi zamożności czy też innym spośród ewentualnych in- ści, to to poczucie sprawiedliwości może się niejednemu terweniujących tu czynników. nie wydać bardzo szanowne. Ponadto wszyscy dziś wiemy, pozwólmy z kolei przeciwnikom kary śmierci przejść do jak bardzo poczucie sprawiedliwości daje się urabiać. By- ofensywy. Ich głos zaczął w Europie rozbrzmiewać już w łoby rzeczą ciekawą przebadać opinie pewnej grupy ludzi XVIII stuleciu. Montesquieu wypowiadał się przeciw ka- na karę śmierci i powtórzyć w niej to samo badanie po rze śmierci za kradzież, Beccaria wypowiadał się przeciw obejrzeniu filmu francuskiego Wszyscy jesteśmy morder- niej zasadniczo. "To bezcelowe szafowanie karami, nigdy cami. Myślę, że odpowiedzi uległyby poważnym zmianom, nie czyniące ludzi lepszymi - pisał - pobudziło mnie do a poczucie sprawiedliwości przemówiłoby innym głosem. badań, czy w kraju mającym rząd dobrze zorganizowany Toteż argument "życie za życie" wypada traktować po pro- kara śmierci jest karą rzeczywiście pożyteczną i sprawie- stu jako wyraz zaţmaskowanej mściwości. Inaczej z dwoma dliwą. Cóż to za prawo, które przypisują sobie ludzie, by poprzednimi argumentami. Przekonanie, że surowe kary od- j ? j zabi ać swoich bliźnich " Kara śmierci est zdaniem Becca- straszają przestępców jest twierdzeniem empirycznym, któ- rii, wyrazem walki, jaką naród toczy z obywatelem i wy- re wypada skonfrontować z faktami. Jak wiadomo - sta- ą y j razem słabości. Niedorzeczności w da e mu się fakt, że tystyki, którymi rozporządzamy nie potwierdzają tego, by ,prawa, które stanowią wyraz woli powszechnej, zakazują liczba przestępstw zmniejszała się wraz z wzrastającą suro- zabójstwa i karzą za nie, same je popełniają i dla pow- wością prawa ani powiększała wraz z jego łagodzeniem. Pi- strzymania obywateli od dokonywania zabójstw same za- sał już o tym Marks. Potwierdziło tę opinię dalsze groma- rządzają publiczne ich wykonanie". Od czasów, gdy prze- dzenie danych. Ludzie przyzwyczajają się szybko do suro- mawiał taţk Beccaria, walka z karą śmierci staje się nieod- wości ustaw i należałoby stawkę ciągle wzmacniać, by wy- ą y p g y p j Y Y ł czn m elementem ro ramu lewic s ołeczne . Wsz sc woływać jakiś efekt. W wypadku kary śmierci wzmacnia- znają mocne słowa Marksa przeciw jej stosowaniu. Zwal- nie byłoby możliwe już tylko poprzez przywrócenie porzu- czając cytowany przez nas argument za stosowaniem jej conej w XVIII wieku tzw. kary śmierci kwalifikowanej, dla odstraszania ewentualnych przestępców Marks pytał, tzn. kary śmierci połączonej z dodatkowymi, poprzedzają- p Y p g ę j co za rawo mam do osłu iwania si akimś człowie- cymi śmierć torturami. j j g ? kiem ako straszakiem, whrew e o woli Co do konieczności eliminowania ze społeczeństwa Przeciw karze śmierci, jak nam mówią jej przeciwnicy, w sposób radykalny np. nieuleczalnych zboczeńców, takich, przemawia jej nieodwracalność, przy zawsze możliwej - którzy po odsiedzeniu długotrwałej kary wracają, pod choć niewątpliwie przy obecnych technikach coraz rzad- wpływem jakiejś organicznej konieczności, natychmiast po zwolnieniu do tego co robili, sprawa winna przejść w ręce r Mam tu na myśll np. wypadek, znany mi z prasy francuskiej. Pewien lekarzy, do których należy zbadanie charakteru tyeh ko- obywatel, skazany na dożywocie za duszenie nieletnich dziewcząt 1 ich gwat- nleCZnOŚC1 1 pOdSunlęCle mOŻllWegO prZeClęCla ZWląZkÓW cenie, zwolniony po dwudziestu latach ze względu na nienaganne zachowanie, w clągu dwóch tygodni iycia na wolności miat już za sobą dwie takie same przyczynowych między zbrodniczością a jej biologicznymi j j y ą ţ y zbrodnie. Czy kara śmierci est tu ed n ewentualności i cz nie można uwarunkowaniami. Każdego, przy zastosowaniu odpowied- okazać większej pomysfowości w zabezpieczanlu spoteczeństwa przed tego ro- niej techniki, możţna reedmkować, wierzą przeciwnicy kary dzaju czynami7 42 43 szej - pomyłce dotyczącej winy oskarżonego. Sędziowie znają wszak różne tego rodzaju przykłady. Żyją jeszcze pośród nas ci, którzy pamiętają sławny proces Gorgono- wej, oskarżonej o zamondowanie córki swego kochanka. Posądzenia kierowane zasadą "zrobił ten, komu to służyło" (is fecit cui prodest) wiodły uporczywie w jej stronę. Tym- czasem dokonał jakaby 2ego ogrodnik, który przyţulał się do winy dopiero na łożu śmierci. Kryminały, którymi kar- mimy ludzi w tanich wydawnictwach książkowych i w te- lewizji, rozbudzają wyobrsźnię w sposób nie zawsze po- żądany, mają jednak tę zaletę, że starają się zaskoczyć czytelnika czy widza rozwiązaniami, których nikt nie prze- widywał. Takie rozwiązania zdarzają się i w życiu. W wy- padku zastosowanej przez sędziów kary śmierci pomyłka jest już nie do odrobienia. Tylko ludzie nieomylni mogą stosować kary nieodwracalne. Obrońcy kary śmierci wska- zują tutaj na to, że każda kara jest w pewnym sensie nie- odwr,acalna, każda bowiem przyczynia się do jakichś trwa- łych zmian w psychice ukaranego. Ale nie dajmy się zwieść przez dwojakie rozumienie słowa "nieodwracalny", A. Camus w swoich refleksjach nad gilotyną 8 podważa słuszţnie ţprzekonanie, jakaby ţkara śmierci równoważyła śmierć zadaną przez przestępcę - argument wyoczony przeciw tym, którzy łakną krwi za krew, stanowisko, któ- re - nawiasem mówiąc - prowadziłoby do karania pod- palacza przez podłożenie ognia pod jego dom. Wykonanie wyroku skazującego na śmierć, to, według Camusa, nie tyl- ko śmierć. Poprzedza ją bowiem jeszcze "publiczną preme- dytacja", która nadaje tej śmierci postać zorganizowaną. Kara śmierci jest okrutnym zabójstwem z premedytacją, w majestacie prawa. "Nawet przerażenie jakie powoduje gwałtownie zadawana śmierć jest mniej straszne niż ocze- kiwanie... Czas przerażenia jest bardzo krótki... Skazanemu nţa śmierć - przeciwnie - przerażenie jest dawkowane. Tortura nadziei działa tu na zmianę z paroksyzmami zwie- rzęcej rozpaczy, Adwokat i kapelan przez prosty humani- taryzm, a dozorcy po to, aby skazany zachowywał się spo- kojnie, zapewniają go jednomyślnie, że będzie ułaskawio- e I'rnca ta, pt. Rţflexion sur la guilloline, pomleszczona w zbio,owym tomle Ref/exion sur lo pelne captfale zostata opublikowana w Pary2u w r. 1957. Częśclowy przektad rozdziatu opracowanego przez Camusa ukazat się w "Pra- wte i 2yciu" z 22 XII 1957. ny. Raz wierzy w to całą swoją istotą, innym razem nie wierzy wcale. Ma nadzieję w ciągu dnia, nocą wpada w rozpacz". Skazany czuje całkowitą bezsilnośĆ. Jeżeli trze- ba, zmusza się go do odżywiania się. Chodzi o to, żeby zwierzę przeznaczone na zabicie było w dobrej formie ţ. .Starożytni, skazując ludzi, jak Sokratesa, na cykutę, szano- wali jakoś godność ludzką, pozwalając człowiekowi na sa- mobójstwo - wprawdzie przymusowe, ale dokonane wła- sną ręką. Morderca zabijając coś ryzykuje, ten, kto wypeł- nia prawomocny wyrok, nie ryzykuje nic. Właściwie - zdaniem Camusa - byłoby le,piej, gdyby egzekucja odby- wała się publicznie. "Aktor, który drzemie w każdym czło- wieku, mógłby przyjść wówczas z pomocą przerażonemu zwierzęciu i pomóc mu zachować godność choćby we wła- snych oczach". Odwet żądający życia za życie ma być odwetem czło- wieka niewinnego w stosunku do tego, który zawinił. Tym- czasem społeczeństwo, które karze za pośrednictwem swe- go prţawa i jego wykonawców bynajmniej - zdaniem Ca- musa - niewinne nie jest. Jest ono mianowicie odpowie- dzialne za nędzę i alkoholizm, z których wywodzą się mor- dercy. Wiadomo, jak pijaństwo przyczynia się do podno- szenia liczby przestępstw, a państwo "ogranicza się do ucinania głów, w które samo wlało tyle alkoholu", roszcząc sobie priawo do karania "względnej zawsze winy karą osta- teczną i nie do naprawienia". Referując argumenty przeciw karze śmierci oddałam przede wszystkim głos Camusowi, ponieważ mało znam wy- powiedzi, które by tak łączyły głębokie przekonanie z ta- lentem pisarskim. Argumenty te nie wyczerpują jeszcze tego, co bywało przeciw ţkarze śmierci wysuwane. Np. wskazuje się na to, że w wypadku dłuższego oczekiwania na wyrok, skazany ulega często tak znacznym przeobrażeniom, że karzemy już w gruncie rzeczy innego człowieka niż tego, który zawinił. Uwzględniały ten argument liczne protesty przeciwko wy- mierzeniu kasy śmierci w 1960 roku Chessmanowi, któ- ry w więzieniu kalifornijskim przez lata czekał na wykona- nie wyroku i przemienił się w tym okresie w interesują- ţ Istotnie, nie wykonuje slę kary na kimś ciężko chorym, skazany bowlem musi, wediug prawodawców, umierać z peinq Bwiadomo4clq. 45 44 cego pisarza. To już nie była ta sama osoba i trudno było go posądzić o możliwość jakiejś zbrodniczej recydywy po wyjściu z więzienia, tak że argument zabezpiecziania spo- łeczeństwa nie mógł być na rzecz jego śmierci wyzyskany. "Szczególnie dziwne się wydaje - pisze A. Grzegorczyk w książce Schematy i czlowiek - że w krajach katolickich i protestanckich uśmiercanie przestępców nie wzbudzało mocnego sprzeciwu. Zabijając przestępcę odbiera mu się tym samym możliwości poprawienia się i duchowej odno- wy. Jeżeli więc przestępstwo traktować jako grzech w reli- gijnym sensie, to odbieranie możliwości nawrócenia się duchowego na drogę dobra jest znacznym zmniejszeniem prawdopodobieństwa jego zbawienia, czego czynić żadne- mu człowiekowi nie mamy prawa. (Z religijnego punktu widzenia bardziej konsekwentne byłoby zabijanie ludzi do- brych, w chwili gdy jest duże prawdopodobieństwo, że są bez grzechu, a nie zabijanie złych, którzy powinni się zmie- nić, żeby uzyskać zbawienie)" 1u. Dopuszczanie kary śmier- ci przez ludzi wierzących każe im przypomnieć argument, którym się posługują w wypadku potępiania samobójstwa a mianowicie argument, że tylko Bóg, który nas powołał do życia, może je nam odebrać. O tym się też nie pamięta, gdy się błogosławi sztandary, które wiodą nas na wojnę. Dla uzupełnienia tej listy argumentów wypada jeszcze dodać, że kara śmierci godzi nierówno w ludzi w różnym wieku, bo skraca im życie w nierównej, według wszelkiego prawdopodobieństwa, dawce. Wreszcie niektórzy wskazują na niemoralność utrzymywania zawodu kata, jako zawodu, którym każdy pogardza. Istotnie, trudno wątpić, że z odna- zą myślimy o zawodzie człowieka, który, w braku egzeku- cji, wprawia się w ścinaniu głowy kukłom z trocin (ćwicze- nia cytowane przez francuskich przeciwników gilotyny), i przykro myśleć, że sprawność w tym zawodzie, jak w każdym innym, zależy od zamiłowanina, z jakim się ten za- wód uprawia. Ale słusznie się na t odpowiada, że odraża- jący charakter tej profesji może być złagodzony przez za- dawanie śmierci zastrzykiem, a sama profesja uczyniona w pewnej mierze zbędną przez stosowanie przymusowych samobójstw - jak to zrobili sędziowie Sokratesa czy Ne- ron w stosunku do Seneki. 1ţ A. Grzegorczyk, Schemafy I czlowlek, s. 196. Jeżeli kara śmierci za morderstwo budzi zastrzeżenia, to tym bardziej budzi je kara śmierci za przestępstwa politycz- ne, które byw,ają często tylko różnicą poglądów. Tu nikt już nie potrafi dojrzeć głosu sprawiedliwości, jest bowiem rzeczą jasną, że decyduje tu prawo silniejszego, który bro- ni swej pozycji korzystając z siły, jaką mu daje władza. Guizot występował w 1822 roku przeciw karze śmierci za przestępstwa poliţtyczne 11. Przedstawiliśmy szereg wyłomów, jakie czyni się w nor- mie "nie zabijaj". Zmuszają one do przyjęcia, bądź że po- zbawienie kogoś życia nie zawsze jest czymś złym, bądź że wprawdzie jest zawsze złem, jednakże wypada się do niego czasem odwołać dla uchylenia zła jeszcze większego. Za- bijanie ludzi w czasie wojny m,a bronić naród przed niewo- lą. Uśmiercanie noworodków bez rąk i nóg jest mniejszym złem niż skazywanie ich i ich rodziców na życie nieszczę- śliwe. Nie mamy zastrzeżeń w wypadku gdy zgładza się jednego człowieka, który przyczynia się do śmierci milio- nów, jak w wypadku Hitlera. Nieudany zamach na jego życie w 1944 roku wywołał głębokie przygnębienie nie tyl- ko w tych krajach, które były z Niemcami w stanie wojny. Ale istnieją wypadki, gdy hierarchia wartości przemawia mniej zdecydowanym głosem. Związana z wzmagającą się motoryzacją liczba wypadków na drogach rośnie w spo- sób przerażający, dorównując niemal liczbie ofiar w czasie działań wojennych. Moglibyśmy - na co zwraca uwagę cytowany już Hospers - bardzo znacznie obniżyć liczbę śmiertelnych ofiar, gdybyśmy znacznie ograniczyli szyb- kość jazdy przez odpowiednie przepisy. Czy szybkość ko- munikacji i przyjemność poddawania się pędowi stanowią dobra większe niż życie ich ofiar - pytamy, korzystając z przykładu autora, któremu ten wypadek nasuwa zagad- nienie, czy tych, którzy mają możność poddania motoryza- cji odpowiednim przepisom a tego nie czynią można uwa- żać za zabójców, ze względu na to, że zaniechanie stanowi tu warunek wystarczający ludzkiej śmierci? 11 w zwiqzku z poruszanym przez nns zagadnieniem odsyiam czytelnika do artykułu M. Cleślaka pt. Problem kary śmleret, drukowanym w ,ţPaństwie i Prawie" (grudzień 1%6) oraz do ksiqtkl napisenej przez dwóch autorów, z którycL Jeden gromadzi ergumenty za karq Bmierci, e drugt argumenty przeclw. Jest to mianowlcle kelqtka: J. Charpentier, Pour la petne de mort i A. Naud, Confre la pelne de mort, "Collection pour et contre", 1967. 4g 43 Mówiliśmy na wstępie, że każdy zakaz moralny można sformułować w postaci nak,azu, i że nakaz szanowania ży- cia ludzkiego można traktować jako odpowiednik zakazu "nie zabijaj". Jednakże pozytywna forma zawiera coś wię- cej, wydaje się szersţa. Mieści się bowiem w niej nie tyl- ko sprawa zadarwania śmierci, ale i sprawa stosowania tortur, kaleczeţnia, które są także pewną formą braku szaoun- ku dla naszego biologicznego istnienia. Schweitzer nakaz szacunku dla życia uczynił w swojej etyce nakazem pod- stawowym, przy czym rozciągał go i na świat zwierząt, sam daleki zresztą od jakichś przejawów doktrynerstwa. STOSUNEK DO ZWIERZĄT Ci, którzy przyjmują postulat szacunku dl,a życia zwie- rząt, muszą wyrobić sobie jakieś stanowisko w stosunku do kastracji, niehumanitarnych form uboju czy wiwisekcji. Przeciwnicy wiwisekeji, rozwijający szczególną aktywność w Anglii, bywają zwykle ośmieszani jako ludzie naiwnie sentymemtalni i to ţprcez tych właśnie, którzy, stosując wi- wisekcje w badaniach naukowych, są mało skłonni do upa- trywania jakiejś zasadniczej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Ich gławnym argumemtem jest wskazywanie na to, ilu ludziom nauka przyniosła ulgę dzięki wiwisekcji. Mamy tu zatem do czynienia z odwoływ;aniem się także do współczucia. Pozostaje wybór, z kim należy współczuć: czy z męczonymi zwierzętami, czy z cierpieniami ludzi, którym dzięki zdobyczom wiwisekcji można byłoby po- móc. Umiarkowani kapitulują, żądając tylko stosowania środków znieczulających przy eksperymentach robionych na zwierzętiach. Ich skromne żądania, by stosować bardziej humanitarne sposoby uboju, mały na ogół znajdują po- słuch. Ktoś z przeciwników wiwisekcji zauważył, że jeżeli lu- dziom miałoby przysługiwać prawo do takiego posługiwa- nia się zwierzętami dlatego, że stanowią istoty wyższego rzędu, to należrałoby takie same uprawnienia dać aniołom w stosunku do człowieka. Opieka anioła stróża przestała- by być wtedy należytym zabezpieczeniem. Dyskusja dotycząca naszego stosunku do zwierząt ma bardzo stare tradycje wyprzedzające charakterystyczny amtropocentryzm chrześcija'nstwa. 7derzały się już w tej sprawie poglądy akademików i stoików. Chryzyp dowo- dził - tak jak później Kartezjusz - że zwierzęta to są automaty, i że, jeżeli się im przyzn,a rozum to wypadnie albo obarczyć ludzi winą za zabijanie istot rozumnych, albo, zakazując tego zabijania, podważyć życie normalne. W dziele Cycerona O Państwie, Filus, uczestnik dialogu, stwierdzając, że obowiązkiem cţłowieka rzetelnego i spra- wiedliwego jest oddać każdemu to, co mu się należy, pyta: "Co oddać mamy zwierzętom? Bo wszak nie jacyś tam prze- ciętni ludzie, ale wybitni i uczeni, mianowicie Pitagoras i Empedokles, utrzymują, że prawa wszystkich istot ży- wych są jednakie i głośno wołają, iż jak najsurowsze kary grożą tym, którzy zadają gwałt zwierzętom" 1'=. Plutarch, jeden z najbarcłţiej humanitarnych pisarzy sta- rożytności, w rozprawie O jedzeniu mięsa 13 powołuje się także na te dwa nazwiska jako na tych, którzy nawoływa- li do sprawiedliwości w odniesieniu do zwierząt. Pitagoras miał być wegetarianinem, stanowisko, które nie wymaga usprawiedliwienia, ten obowiązek bowiem spoczywa na kimś, kto nim nie jest. Autobulos, występujący w innym dialogu Plutarcha, przeciwstawia sie widowiskom, w któ- rych zmusz,a się zwierzęta do zajadłej walki wbrew ich wo- li, a także oponuje przeciw polowaniom. "Kto się bowiem bawi i używa rozrywki, ten powinien mieć do czynienia ze współuczestnikami, którym to też sprawia przyjemność, a nie tak, jak mówił Bion o dzieciach, które dla igraszki ciskają w żaby k,amieniami, a żaby nie w igraszce, tylko naprawdę giną" 14. Plutarch powołuje się na Empedoklesa i doktryny jeszcze starsze, które utrzymywały, że dusze nasze zostały złączone z ciałem śmiertelnym tytułem ka- ry za wszystkie morderstwa popełnione na zwierzętach, których mieso spożyliśmy. Ale już jeżeli mamy je zjadać - jak mówił - nie znęcajmy się nad nimi tylko po to, żeby dogodzić podniebieniu. Inaczej czeka nas moralne otępie- 1= Cyceron, Pisma lilozoliczne, przekład W. Kornatowskiego, Biblioteka Kla- syków Filozotii, Warszawa 1960-1963, t. II, s. 123. rs Dia[og ten nle jest uwzględniony w polsktm przekładzie. Korzystałam z francuskiego przekładu pt. Sur 1'usoge des viandes (Traites de Moralel, Paris 1847, t. II. 1ţ "Które zwierzęta sq zmyślniejsze: lądowe czy wodne"?, Marolio, wro- ciaw 1954. 4 - Normy moralne Ąg 48 nie. Zaczęło się od zabijania i zjadania zwierząt grożnych, IIl potem .przeszło się do wołu, który z nami pracuje, do awcy, której runo nas okrywa, do koguta, który strzeże naszych domostw. Łatwo już potem przejść do zabijania ludzi NORMY MORALNE w wojnach okrutnych. Te praktyki dadzą się może wyplenić W OBRONIE GODNOSCI tylko przez wiarę, że dusze nasze po śmierci wcielają się równie dobrze w ludzi jak i w zwierzęta, wstrzymać nas bowiem może od zabijania zwierząt myśl, że podnosimy oto rękę na kogoś z naszych najbliższych. Pozwoliłam sobie poglądy Plutarcha zreferować nieco obszerniej, ponieważ Towarzystwo Opieki nad Zwierzęta- mi prawdopodobnie nie wie, że powinno mianować go swoim patronem. WAGA ZAGADNIENIA !. W IV księdze Etyki Nikomachejskiej Arystoteles wy- mienia cześć jako największe z dóbr zewnętrznych czło- wieka. Jakoż, aczkolwiek życie własne wydaje się dla lu- dzi szczególmym dobrem, bywa ono poświęane dla dobra jawnie większego: dla wyjścia z jakiejś sytuacji z godno- ścią dla ratowania własnej twarzy dla ocalema swolej dobrei sławy. W różnych bowiem kulturach zadanie sobie ţsamemu śmierci pozwala oczyścić człowieka z niesław , Y pozwala zachować cześć temu, kto woli nie żyć niż dopu- ścić do obniżenia swojej wartości w ocţach cudzych i wła- . snych. Ze względu na szczególną doniosłość tej sprawy wypada reguły etyczne z nią związane umieścić bezpośred- nio po tych regułach, które strzegą naszego biologicznego ! istnienia. Psychologia czasów ostatnich kładzie, jak wiadomo, wiel- ki nacisk na rolę samooceny w życiu człowieka, na to, jak w jego mniemaniu wygląda on w oczach innych, jaka jest jego jaźń odzwierciedlona jego "pozycja socjometryczna". i Szacunek dla same o siebie bywa uważany za warunek nie_zbędny integracji, podczas gdy utra a ego szacunku miałaby być symptomem jej utraty. Współczesne badania uzależniają różne rodzaje zachowań od niskiej czy wy- sokiej samooceny. Ta samoocena bywa całkowicie uzależ- niona od cudzej o nas opinii, jak to dzieje się u ludzi 0 orientacji, którą można nazwać radarową. Kiedy indziej kształtuje się ona mniej lub bardziej niezależnie, aż do zu- 51 pełnego przeciwstawiania się temu, co sobie ludzie o nas myślą. Ważność ochrony czci uwydatnia się w kodeksach kar- nych krajów o kulturze euro-amerykańskiej, w których od- naleźć zawsze można odpowiednie artykuły zapowiadające mniej lub bardziej surowe sankcje w stosunku do tych, któ- rzy naruszają cudzą godność dopuszczając się zniewagi czy zniesławienia. "Przez cześć (dobre imię) - pisał w swoim Prawie kar- nym J. Makarewicz - rozumiemy całokształt odnoszenia się społeczeństwa do danej jednostki. Cześć ukrócić może jednostka przez rozszerzanie wiadomości stawiających ko- goś w świetle ujemnym (o ile czyni to bezpodstawnie, od- powiadać będzie za ®naruszenie czciŻ)" I. Terminologia dotycząca sprawy, która nas interesuje jest niader rozbudowana, co może świadczyć także o jej wadze. A więc mamy takie słowa, jak: "cześć", "godność", "dobra sława", "dobre imię", "szacunek", "poważanie", "honor" z jednej strony; "zniewaga", "zniesławienie", "ubliżenie", "hańba", "zbeszczeszczenie", "inłamia", "poniżenie", "upo- korzenie" - z drugiej. DWA POJĘCIA GODNOSCI Skoro mowa o sprawach terminologicznych, pragnę zwró- cić uwagę na to, że pojęcie godności ma dwie zasadnicze znaczeniowe odmiany, z których jedną chcę na razie wy- eliminować z moich rozważań. W_edług pierwszej, są tacy, którzy mają godność i tacy, którzy jej nie mają. Tą kon- cepcją się tut,aj zajmiemy. Według drugiej, wszystkim lu- dziom przysługuje godność jako takim z tytułu uprzywile- jowanego miejsca człowieka w przyrodzie. ; O godnośc człowiekaţ jako takiego zna decydować - jaţC mówią npţ ludzie wierzący - wyposażenie go i tylko jego w duszę nieśmiertelną, w możność organizowania własnych popę- dów przez rozum czy, jak chcą inni, kształtowlanie własne- go istnienia według uznanej przez się hierarchii wartó- ści. . W tym sensie posługiwał się słowem "godność" Pico della Mirandola w swojej oratio De hominis dignitate. 1 Ksiainica 1924, s. 26:3. Człowiek - jego zdaniem - zawdzięczał wyróżnioną po- zycję Bogu, który stworzył go na ostatku jako swój twór yajdoskonalszy, uczynił go królem stworzenia, wyposażył w wolną wolę, któia pozwala człowiekowi bądź to spaść popiżej zwierząt, bądź wznieść się na boskie wyżyny. W tym hymnie na cześć człowieka, hymnie, który brzmiałby może inaczej - gdyby autor mógł wiedzieć, że zginie w młodym wieku otruty przez człowieka, słowo dignitas na- leżałoby odţlać nie przez "godność", lecz raczej przez "do- stojeństwo". Pico della Mirandola pisał o dostojeństwie człowieka, dostojeństwo to miał na myśli ţanţ, gńy mówił,ţe_ o godności _człowţkii decyslu_ je to, że sam jest so Ie ţprawodawcą, ie on jeden mie ma na siebie ceny, bo nie może y wymieniony na nic innego. W tym sensie mówią o godności człowieka współcześai pisarze katoliccy, jak np. Gabriel Marcel w świeżo wydanej książce pt. Di- gnitó humaine. To znaczenie mają na względzie socjologo- wie, którzy bronią się przeciw zarzutom, jakoby naruszali w swoich bţadaniach godność ludzką, badając człowieka tak, jak się bada rośliny czy zWierzęta, stosując metody Statystyczne, które niwelują jego odrębności. Przeciwnie - ich zdaniem - szacunkienl dla godności człowieka, jako takiego, dyktowane jest zapewnienie mu anonimowości, jeżeli tego sobie życzy, dawanie mu możliwości uchylania się od zezn,ań, jeżeli mu nie odpowiadają, nie oszukiwanie go (przynajmniej przez. badaczy odpowiedzialnych) co do celów baţlania, jeżeli przewiduje się, że nie poddałby im się, gdyby wiedział, o co właściwie idzie, nie narażanie go na ból, repulsję moralną, niemoralne pokusy - tylko dla zaobserwowaniţa, jak się zachowa. Ta godność, którą się tu ţna na myśli, przysługuje wszystkim i jest niestopnio- walna 2. PRZYKŁADY ZACHOWAŃ UBLIZAJĄCYCH GODNOSCI Po tych wstępnych zastrzeżeniach, koniecznych dla uchy- lenia ewentualnych nieporozumień, przejdźmy do analizy tej godności, która nie przysługuje automatycznie człowie- kowi jako takiemu, tej godności, którą się jednym przypi- ř Patrz Fr. Adler, Human Dignity and Social Science, "Sociologicel Inqu- jry", 1963, vol. XXXIII. 52 53 suje, a innym odm,awia i zacznijmy od przykładów zacho- wań będących świadectwem jej obecności lub braku. W tych przykładach spróbujemy odnaleźć jakąś nić wspól- ną. Za zachowania przejawiające brak godności uchodzą np. takie zachowania, jak: 1. Schlebiţanie, czyli tzw. podlizywanie się komuś moźne- mu z widokiem na jakieś osobiste korzyści. 2. Narzucanie się komuś, kto wyraźnie nie chce naszego towarzystwa, tak jak narzucanie się w erotyce partnero- wi, który na te awanse reaguje negatywnie. 3. Okţazywanie ślepego posłuszeństwa i rezygnacja z wła- snego rozeznania przez dorosłego człowieka, np. wtedy gdy potępia na rozkaz fakty, które nie są mu w ogóle znane. 4. Oportunizm jako wypadek działania niezgodnie ze swoimi przekonaniami. Oportunistą bowiem - według po- spolitego mniemania - jest ktoś w stosunku do grupy G, kto postępuje zgodnie z jej normami przy wewnętrznej ich dezaprobacie, a czyni to dla jakichś korzyści, w postaCi awansu czy "świętego spokoju". 5. Przyzwolenie na to, by ktoś deprecjonował nasze świadczenia przez przeliczanie ich na pieniądze, wtedy gdy ta kalku1acja nie wydaje się możliwa. Ktoś, kto rzucił się na ratunek tonącego chłopca, zdegradowałby swój czyn, gdyby przyjął od jego rodziców pieniądze. Co daje się przeliczyć na ţpieniądze, a co nie daje - jest - warto przy okazji zauważyć - w różnych kulturach różne. W Sta- ţnach Zjednoczonych wyraża się często wdzięczność ban- knotem w sytuacjach, które by u nas tego nie dopuszczały. 6. Za żenujące obniżenie się godności człowieka poczytu- jemy zanik powściągów obserwowany czasem u ludzi sta- rych, nie umiejących powstrzymać się od łakomstwa, od drobnych kłamstw ochronnych, czy nadmiernego wyno- szenia własnej osoby. Do tej samej kategorii wypada zali- czyć upadek godności, który objawia człowiek nie umieją- cy opanować jakiegoś nałogu, człowiek, który woli żebrać niż pracować. 3. Byłam kiedyś świadkiem ożywionej dyskusji na te- mat braku godności dziewcząt, które, biorąc udział w kon- kursach piękności, pozwalają amatorom taksować swoje w jak najmniejszym stapniu przysłonięte wdzięki. 8. Ilość pogardłiwych słów dla oznaczenia kobiet, które 54 s ţ.., nie są w erotyce wybredne, jest zupełnie uderzająca w europejskich językţach. Ta pogarda omija mężczyznę, który raczej chwali się ilością zdobyczy. Byłoby ciekawe spraw- dzić, czy z tą samą oceną mamy do czynienia poza kręga- mi kultury chrześcijańskiej i czy to może być związane z przekonaniem, że kobieta się "oddaje", podczas gdy męż- czyzna ją "bierze" - terminologia przeciwstawiająca uleg- łość dominacji. O kobiecie nazbyt łatwej mówi się w na- szych kręgach kulturowych, że się nie szanuje. 9. W latach trzydziestych byłam obecna na wiecu Inde- pendent Labour Party w Londynie. Po odczycie Harolda Laskiego, jeden z robotników zapytał, czy w ustroju socja- listycznym będą napiwki. Prełegent z najwyższym oburze- niem tę możliwość uchylił jako coś upokarzającego. Praw- dopodobnie poczytywał tę praktykę za taką, widząc w niej jakiś relikt stosunku pana do sługi, stosunku, w którym datek zależał od kapryśnej łaski pańskiej. 10. Wiadomą jest rzeczą, że człowiek czuje się upokorzo- ny, gdy dał się oszukać, nawet wtedy, gdy nie pociąga to za sobą jakiejś widomej straty. Są dobrze znane gry towa- rzyskie, polegające na nabieraniu jednego z uczestników, którego się wyprasza na pewien czas z pokoju, by zorga- nizować zmowę, mającą na celu wywiedzenie go w pole. Oszukiwany zwykle nie podziela uciechy reszty towarzy- stwa. 11. Za ubliżanie godności człowieka poczytywało się za- wsze traktowanie człowieka jak towar, wyzyskiwanie go jako środka do swoich celów, podejmowanie poza nim decyzji w sprawach, gdzie decyzja winna była należeć do niego, bo on właśnie był tu kompetentny. 12. "Cześć - pisał w Prawie karnym cytowany już J. Maţkarewicz - ukrócić może społeczeństwo samo przez odebranie demonstracyjne pewnej sfery uprawnień przy- sługującej danej osobie, bądź to dlatego, że jest obywate- lem państwa w ogóle, bądź też dlatego, że cieszy się zau- fanżem szczególnym (urzędnik, adwokat, notariusz)". Każde takie odebranie uprawnień dotykia czci - jak czytamy da- lej - tak jak dotyka czci np. odebranie praw rodzicielskich, toteż we Francji utrata praw obywatelskich nazywa się de- gradacją (degradation civique) s. a Op. clt., s. 263. 55 I Zanim przejdziemy do refleksji nad zebranymi wyżej przykładami, pragniemy jeszcze włączyć do naszych rozwa- żań najbardziej jaskrawe formy godzenia w godność czło- wieka i nakłaniania go do utraty "twarzy". Maţm tu na my- śli praktyki s.tosowane z całą świadomością w s2osunku do więźniów w obozach koncentracyjnych. Spróbujemy tu nie- które z nich odtworzyć, by uchwycić, w jakich warunkach człowiek się załamuje, tzn. z własnej twarzy rezygnuje i na i' I czym to załamanie polega. Pozwoli nam to bliżej wniţknąć w mechanizmy społecznej samoobrony oraz mechanizmy społeczne, które naszej twarzy zagrażają. W tym celu ko- rzystać będę z pracy socjologa amerykańskiego, Bruno Bet- telheima pt. The Informed Heart 4. Wywieziony przez Niem- ców z Austrii do Buchenwaldu, a potem do Dachau, Bettel- heim zbierał systematycznie informacje, dotyczące łamania człowieka w obozie. Literatura obozowa jest już dziś - jak wiadomo - olbrzymia. Wybieramy tę książkę, bo ma- teriał w niej zawarty zebrany został przez człowieka umie- jącego obserwować i stawiającego sobie od pierwszej chwi- li tego rodzaju zadania w zakresie spraw, które nas właśnie interesu J ą. Pierwszym szokiem dla uwięzionego jest wyrwanie go z jego kontekstu społecznego i pozbawienie pozycji, która mu w jego środowisku przysługiwała i była najściślej zwią- ţ,ana z jego osobą. Oto np. było się szanowanym niemiec- ţ,I kim radcą, a tu nagle każdy strażnik mówi "ty", dodając zwykle jeszcze do tego "ty" różne urągliwe i poniżające epitety. To pierwszy krok ku pozbawieniu człowieka wła- i snego oblicza. Z kolei gubi jego indywidualność fakt sta- nia się numerem oraz ewentualna utrat,a nazwiska. Więzień jednak szybko się przekonuje, że rozpłynięcie się w ludz- kiej masie jest pewną formą zabezpieczenia, toteż swoją anonimowość sam wzmaga przez staranie się o to, by nie być zauważonym. Najlepiej nie widzieć, najlepiej nie rea- gować, bo by strażnik mógł nas z gromady wyodrębnić. Dyrektywą jest mimikra - obronna forma świata poza- -ludzkiego. Ale nie widząc i nie reagując, okaleczamy na- szą osobę pozbawiţając ją jakichś atrybutów człowieczeń- stwa. Pozbawia nas ich także niemożność podjęcia jakiej- The Inlormed tiearf, Free Press of Glencoe, 1960. lţolwiek decyzji. Organizowanie sobie jakoś czasu, gdy się jest pędzonym do roboty, wzmacniałoby osobowość. Ale i to jest więźniom odmówione, bo wszyscy są pozbawieni Zegarków i nie mogą nic zaplanowţać. To dodatkowo wzma- ga ich bezwolność, niszczy zdolność do czegoś, co autor nazywa samookreśleniem (self-determinalion). Na rzecz in- fantylizacji człowieka pracuje konieczność meldowania, jak dziecko, swoich potrzeb fizjologicznych i ponowne meldo- wanie, gdy się już sprawę załatwiło. Więźnia i dziecko cha- raţkteryzuje w tym wypadku ta sama bezsilţna wściekłość wobec przemocy. To niszczenie osobowości ludzkiej doprowadza do osta- tecznego załamania, gdy człowiek zaparł się jakiejś war- tości, którą dotąd uznawał, i to zaparł się publicznie. Ten efekt osiąga się np. przez zmuszenie więźnia do uderzenia kołegi, do bluźnienia przeciw uznawanemu przez się Bogu, przez niezezwalanie na niesienie pomocy najbliższym. Czyn bahaterski mógłby być ţnajwyższą formą zaznaczenia swojej lndywidmalności, ale i tu odbiera się człowiekowi możność działania przez stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Zagrożona heroizmem któregoś ze swoich członków, grupa, która za to bohaterstwo płaci, ma mu je za złe. Wzgląd na innych staje się skutecznym hamulcem dla powstrzymywa- Ilia człowiek,a od heroizmu, który traci swoją zwykłą cenę, wzbudzając preteńsję zamiast uznania. Samoobroną człowie- ka przeciw ostatecznej moralnej degradacji jest - zdaniem autora - przywoływanie sobie na pamięć, że istnieje prze- cież granica, do której gotów jest bronić własnego istnienia, bo gdyby ją przekroczył, życie utraciłoby wszelką wartość. Po przykłady załamania się człowieka pod wpływem za- pąrcia się jakiejś uznanej przez się wartości można by sięgnąć i gdzie indziej. Według R. Benedict, która w czasie os2atniej wojny prowadziła jako socjolog baţdaţnia nad Japonią, Japończycy walczyli ţpod naciskiem bandzo silnej deprecjacji Ipoddawania się, czego nie było w szeregach aarlerykańskich. Uważali, że nie należało w żadnym razie dać się brać żywcem. Przekroczenie tej morno wţpajanej ţnorsrly pociągało za sobą często zupełne załaţmanie. Nie mając już w swoim mniemaniu nic do stracenia, wzięty do niewoli Japończyk porzucał wszelkie hamulce moralne i da- wał się nakłonić do udzielania informacji o stanie wojsk, 56 57 o panujących pośród nich nastrojach itp. 5 Zaczynał wszak- że zwykle od zaprzeczania temu, by się poddał, twierdząc, że odniesiona rana nie pozwalała mu ani dalej walczyć, ani uciekać, albo że go wzięto do niewoli gdy był nieprzytom- ny. GODNOSC A OSOBOWOSC Pojęcie godności bywa wiązane z pojęciem osobowości. Jest to koncepcja, która bywa rozumiana rozmaicie. Jak wiadomo, każdy ma osobowość w tym sensie, że każdy ma pewne rysy indywidualne. Osobowość w innym znaczeniu nie przysługuje każdemu. Ma ją tylko ten, kto ukształtował swoje "ja" wokół pewnego pionu, wokół pewnych shierar- chizowanych wartości. Przypisanie komuś osobowości jest w tym wypadku wyrazem uznania. To pojęcie osobowości mamy na myśli, gdy mówimy o dezintegracji osobowości, albo 0 osobowości zintegrawanej. Osobowość w obu zţna- czeniach jest w pewnym stopniu niezţależna od fizycznego "ja" człowieka. Nie kończy się ona ze śmiercią, trwa tak długo jak długo się o zmarłym pamięta. Dążenie do sławy pośmiertnej jest dążeniem do przetrwania naszej osobowo- ści wtedy, kiedy nasze "ja" fizyczne istnieć już przesta- nie s. Sprzęgnięcie naszego "ja" fizycznego z osobowością tłumaczy to, że żądamy szacunku dla ciał zmarłych, potę- piamy "bezczeszczenie" zwłok. Jest to dalszy ciąg żądania szacunku dla osoby: szacunek ten, skądinąd, przejawiać się może rozmaicie. Jedni uważają za znak szacunku rzucenie ciała zmarłego sępom, inni się praktyką tą gorszą, ale wspólna jest tendencja wyrażania szacunku dla naszej cie- lesnej powłoki. Byłoby ciekawe sprawdzić jak się przed- stawia ńasze, europejskie pojęcie osobowości tam, gdzie się przyjmuje doktrynę reinkarnacji. "Słoń jest najmądrzejszy ze zwierząt - głasi tekst buţddyjski. - On jeden pa,mięta swoje paprzednie wcieleni'a; dlatego 2rwa długo w spokaju, medytując nad swoją przeszłością" ţ. Czy ta pamięć jest niezbędna i jednocześnie wystarczająca, aby trwała nasza osobowość? ř R. Benedlct, The Chryřanlhemum and lhe Sword, The Riverside Press, Cambridge 1946, s. 40 1 nast. ř Por. E. Duprţel, Traitd de Morale, t. II, s. 520. 7 Cytat ten stanowi motto kstdżkl A. Malrauz pt. Antimţmofrea. Posiadanie osobowości w tym drugim, zabarwionym uzna- niem znaczeniu wydaje się niezbędne dla posiadania god- ności. Dodţatkowym jej elementem jest gotowość obrony uznanych przez się wartości, gotowość poświęcenia czegoś dla ich zachowania. PROWIZORYCZNA DEPINICJA GODNOSCI W SENSIE, KTORY NAS TU INTERESUJE Przyjmijmy na próbę na padstawie tych przykładów, że ma godność ten, kto umie brorlić pewnych uzna- nych przez się wartości, z których obroną związane jest jego poczucie własnej wartości i kto oczekuje z tego tytu- łu szacunku ze strony innych. Brak godności z kolei ujaw- nia ten, kto rezygnując z takiej wartości sam siebie poniża lub daje się poniżać dla osiągnięcia jakichś osobistych ko- rzyści. Dodajemy: "dla osiągnięcia jakichś osobistych ko- rzyści", bo intencja zdaje się tu istotna. Nie uchodzi bo- wiem za brak godności pomniejszanie własnej osoby, żeby nie onieśmielać własnym dystansem i własną wyższością (np. wyższością wykształcenia) grona maluczkich, z który- mi pragniemy nawiązać w rozmowie bliższy kontakt. W podobny sposób, w artykule O etyce niezależnej T. Kotarbiński przypisywał godności walor pochodny, tj. walor zakładający istnienie innych walorów. "Ma godność ten - jak pisał - kto z innych względów zasługuje na szacunek, sam jest tego świţadom i dokłada starań by być takim oraz by być traktowanym wedle należnej mu miary szacunku" 8. W charakterystyce godności istotne wydaje mi się wpro- wadzenie elementu zagrożenia, godność człowieka bowiem zwykła się w momentach zagrożenie przejawiać, pełniąc jakąś funkcję obronną. Godność budzi szacunek, a w sza- cunku niektórzy dopatrują się elementów lęku. Dlatego, ich zdaniem, godność stanowi dla człowieka puklerz o- chronny. "Leżało w interesie każdego - pisał w swoim czasie F. le Daţnteţc s - by wzbudzać szacunek, tzn. lęk; człowiek, który wyglądał groźnie, był bardziej zabezpieczo- ř "Krontka", Łddź, 1-15 l(stopada 1956. ř Le Dantec, L'Egoisme-óase de toufe soclţId, Flammarlon, Parls 1912, s. 140. 58 ny przed atakami; a jeżeli raz został pokonany, tracił ho- nor, tj. narażał się w każdej chwili na nowe ataki". Tej funkcji ochronnej nie należy wszakże przeceniać, można bowiem przytoczyć niejeden wypadek, gdzie obrona wła- snej godności prowadzi do zguby. Jak dotąd, ta nader prowizoryczna charakterystyka mówi nam niewiele, ma bowiem chanakter czysto formalny. Nie wiemy, jakich wartości obrona może wchodzić tu w rachu- bę, co w danej kulturze poniża. Trudno wątpić, że muszą to być walory w niej uznane, inaczej bowiem nie można by się spodziewać szacunku za ich obronę, zaś fakt, że ludzie mówią o fałszywej godności i źle zrozumienym ho- norze świadczy o tym, że miewają pewne określone warto- ści na względzie. Wartości te - jak wspominaliśmy - bywają różne. Jednym godność nie pozwala pracować, innym nie pozwala próżnować. To ostatnie stanowisko zaj- muje nasza konstytucja, która głosi, że praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego obywatela. Jednych bieda hańbi, inni usiłują na biednych wyglądać, choć nie mają do tego powodu. Co innego ubliża kobiecie, co innego mężczyźnie. "Czym innym jest przyciąć białogłowie w od- niesieniu do jej prowadzenia się, a czym innym przyciąć mężczyźnie - czytamy w Dworzaninie Łukasza Górnickie- go. To dlatego iżeśmy mężczyźni uczynili to prawo sami sobie, że nam nie masz sromoty ani niesławy żadnej żyć rozpustnie; a białej-głowie tak to jest wielka i haniebna lekkość, iż o której raz ta sława rozpusty a bezwstydu gło- śno wynińdzie, bądź to :Prawda albo nieprawţţla, już ta nie- boga zawżdy w tym rosole zostać musi" lo. Opowiadając o kobiefach somalijskich Karen Blixen w swojej pouczającej książce pt. Pożegnanie z Afrykd pisze co następuje: "Gdy nasza znajomość zacieśniła się, dziew- częta wypytywały mnie, czy może być prawdą to, co sły- szały, że niektóre europejskie nacje oddają dziewczęta mę- żom za darmo. Opowiadano im nawet, chociaż nie mogą w to uwierzyć, że jest tam jedno plemię, tak zdemoralizo- wane, iż płaci narzeczonemu za ożenek z dziewczyną. Hań- ba rodzicom, a także dziewczętom, że dają się tak trakto- wać! Gdzie szacunek dla siebie samej, dla kobiecości, dla dziewictwa? Gdyby im zdarzyło się takie nieszczęście przyj- rř Wydanie Bibl. Dziei Wybranycb, s. 237. ścia na świat w takim ţplemieniu... przysięgłyby zejść do grobu niezamężne" 11. Rozmaitość cech, od których ludzie uzależniają posiadanie godności czy honoru można by ilu- strować bez trudu dalej. Niektóre kodeksy honorowe odma- wiały honoru mężczyźnie pozostającemu na utrzymaniu ko- biety nie będącej jego bliską krewną. Cygan tracił honor mieszkając na parterze, gdy kobiety mieszkały na pierw- szym piętrze, był bowiem pad nimi. Zna się ludzi, którym godność nie pozwala nic od nikogo przyjmować. Człowiek słusznie dumny u Arystotelesa "skłonny jest do świadcze- nia dobrodziejstw, lecz kiedy ich doznaje, wstydzi się (pierwsze bowiem jest rzeczą tego, kto ma nad kimś przewagę, drugie - rzeczą tego, nad którym się ją ţţ" 12. Są ludzie, którym godność nie pozwala okazywać, że im na kimś bardzo zależy, albo nie pozwala czegoś bar- dzo chwalić. "Człowiek słusznie dumny - pisał dalej w swojej charakterystyce słusznie dumnego Arystote- les - nie jest też skłonny do podziwu, .ponieważ nic nie wydaje mu się wieLki..m". GODNOSC A HONOR W ostatnich naszych uwagach pojęcie honoru wypłynę- ło obok pojęcia godności, tak jak gdyby można było tymi terminami posługiwać się zamiennie. W istocie wydaje się, że nie ma powodu przeciw takiej zamienności protestować. Oba te terminy są symbolami niekompletnymi - jakby po- wiedział Bentham - to zmaczy ţnaţbierają one sensu użyţte w jaki;mś kontekście. ţNie należy pytać, co to jest cţodmość ani co to jest ţo_n_or, natomiast .można pytać, ćo to znaczy, że ,ktoś zachował ţsię z godnością, czy że ujął się hono- rem. Oba te terminy bywają definiowane przez ceahy cżysto fosmalne i w obu domniemana jest jakaś ţtreść konkretna. Ta treść konkretna jest wydatniejsza w słowie "honor", jest to bowiem słowo sprzęgnięte z określoną ideologią rycerską, w związku z czym wolno nam trakto- wać honor jako godność związaną z pewnym określonym rodzajem dóbr. Odwaga, obowiązek dotrzymywania słowa " Warszawa 1962, s. I66. ,r Ks. IV Etyki Nikomache/skiej, przekład D. Gromskiej. 61 składa się niewątpliwie na honor, tak jak składa się nali walka według pewnych reguł gry. Iţonor jest atrybutem męskim w tej ideologii. Kobieta ma w niej nie honor, lecz cześć rozumianą przede wszystkim jako uprawnienie do stosunków seksualnych tylko z własnym mężem. Zarówno postępowanie z honorem, jak zachowanie się z godnością implikują wielką wrażliwość na to, jak się wygląda w cu- dzych oczach ls. Nie ma tu więc jakichś różnic zasadniczych, poza bardziej niezmienną treścią pojęcia honoru, wyznaczo- ną historycznie, a bardziej urozmaiconą treścią pojęcia god- ności, która zmieniać się może wraz z kulturą, a w ralnach jednej kultury z różną, pełnioną w niej rolą społeczną. W obu wypadkach wchodzą w grę pewne momenty este- tyczne, w obu wchodzą w rachubę pewne zachowania sym- boliczne, o których roli pisał St. Ossowski w rozdziale VII książki pt. Z zagadnień psychologii spolecznej 14. Zachowa- nia symboliczne miewają zwykle chţarakter konwencjonal- ny, ale pod różnymi konwencjami kryje się często treść wspólna. Aczkolwiek - jak wspomnieliśmy - pojęcie honoru ko- jarzy się z ideologią rycerską, wiązaną z względną stało- ścią z pewnymi określonymi walorami, i tu zachodzą zmia- ny, które z dyktowanych w tej ideologii obowiązków czy- nią obowiązki tzw. fałszywego czy źle zrozumianego hono- ru. Honor męża nie wymaga od dawna zabijania wiarołom- nej żony i jej kochanka, a już wiek XVIII walczył z fałszy- wym honorem, który żądał zmywani,a zniewag krwią w po- jedynku. (aODNOSC JAKO WYRAZ MOCY Uznając w pełni, że w różnych kulturach to, co się uwa- ża za zaszczytne i co za poniżające może przedstawiać się rozmaicie, wolno jednak - jak sądzę - dopatrywać się w za- chowaniach czy dyspozycjach budzących szacunek z jed- nej strony i budzących pogardę z drugiej pewnych cech wspólnych. "Zaszczytne - pisał Hobbes w Lewiatanie - jest wszelkie posiadanie, działanie czy cecha, która jest 'r "L'honneur constste surtout A pardltre" - pisze E. Terralllon w ksigżce l.'honneur-senttment et prtncipe moral, F. Alcan, parts 1912, s. 141. 1ţ St. Ossowski, Dziela, t. III, Warszawa 1967. dowodem i oznaką mocy". "Wielkoduszność, szczodrobli- wość, nadzieja, odwaga, ufność, przynoszą zaszczyt, wy- pływają bowiem z poczucia siły. Małoduszność, skąpstwo, bojaźliwość, nieufność, przynoszą dyshonor" 15. Czynią to także: drobna chciwość, chytrość czy krętactwo jako prze- jawy słabości. Uchylić tu wypada pejoratywne zabarwienie słowa "moc" i kojarzenie mocy z przemocą. Tak jak słowo power, pol- skie "moc" kojarzy się raz z dominacją, kiedy indziej z po- tencją (ability). Związek godności z mocą w sensie poten- cji zdawałoby potwierdzać używanie słowa "godny" z do- datkiem "czego", jak np. w zwrotach: "Oto człowiek god- ny najwyższego stanowiska", godność bowiem należy ro- zumieć jako zdatność a każda zdatność, jakby powiedział Hobbes, rozszerza moc człowieka. "Godność jest rzeczą różną od wartości człowieka - pisał tenże autor - i rów- nież od jego zasług; polega ona na szczególnej mocy czy zdolności do tego, czego daţny człowiek ma być godny" 18. Wiadomo, że Hobbes przyjmował ogólną teorię, która po- stulowała "jako ogółną skłonność wszystkich ludzi stałe i nieznające spoczynku pragnienie coraz to większej mocy, które ustaje dopiero ze śmiercią" 17. Ale nie trzeba przyj- mować tej tezy psychologicznej, by uznać, że hobbesow- ska charakterystyka godności zawiera coś słusznego. Po- twierdzają to przykłady, które w swoim czasie nagroma- dziliśmy. Posłuszeństwo okazywane komuś przez człowie- ka dorosłego i posunięte aż do rezygnacji z własnego ro- zeznania pomniejsza ludzką godność, bo nasza moc - mó- wiąc językiem Hobbesa - doznaje tu wyraźnego ograni- czenia, tak jak ją ogranicza pozbawienie człowieka decyzji w sprawach, w których jest zainteresowany i kompetentny albo pozbawienie go jakichś uprawnień, takich, jak swobo- da wypowiadania się ezy uprawnienie do prowadzenia sa- mochodu. Jeżeli oszukany reaguje upokorzeniem, to dlatego, że fakt, że się dał oszukać, jest jakimś dowodem słabości, tak jak dowodem słabości jest oportunizm, świadczy bowiem o tym, że człowiek nie potrafi zrealizować swoich warto- le Lewiatan, przekład ('z. Znamierowsklego, Warszawa 1954, s. 79. ® Tamże, s. 84. iţ Tamie, s. 85. 62 63 ści bez rezygnacji z dania wyrazu własnemu obliczu i wła- snym przekonaniom. Ci, którzy twierdzą, że godność czło- wieţka nakazuje, by żył bez złudzeń, mają znowu na myśli, że kto ich wymaga, ujawnia ţswą słabość w stosun.ku tlo tego, kto ich nie potrzebuje. Jeżeli kodeks honorowy, któ- ry cytowaliśmy, odmawiał honoru mężczyźnie, żyjącemu na koszt kobiety nie będącej jego bliską krewną, to dlatego, że ta zależność finansowa ujawniała jakąś słabość w sto- sunku do kobiety, której winien był służyć opiekuńczym ramieniem. Obawa przed zdradzeniem, jak bardzo nam na kimś zależy, może być taţkże abawą przed przyznaniem się do jakiejś słabości, każda bowiem zależność jest jej wzmo- żeniem. Przed paru laty, gdy nasza motoryzacja nie była jeszcze tak daleko posunięta, widział,am kogoś, kto rozpę- dzał tłum gapiów oblepiających wykwintne cudzoziemskie auto. Czynił to wytykając brak godności tym, którzy się dookoła tłoczyli. Hobbes by słusznie powiedział, że ubliża- nie własnej godności polegało w tym wypadku na przy- znaţwaniu się, że się nigdy czegoś padobnego nie widziało, tj. na ,sfiwierdzeniu pewnego upośle.dzenia. Wielkość czynu zmienia jego kwalifikację, gdy jest do- wodem mocy. Przypominamy sobie cytowany już kiedyś przeze mnie Testament Villona, gdzie oskarżany o rozbój na morzu odpowiada cesarzowi: Czemu mnie zbójcą nazywctcie? Dlatego, że na jednej łodzi? Gdybych miał statków choć ze dwieście Nie byłbych jako jestem złodziej Lecz cysarz jako wy jesteście. Podczas gdy czyny wielkiej skali, choć zbrodnicze, nie ubli'zają czławiekowi, ubliża mu - wymienione przez Hobbesa: małostkowość, skąpstwo, nieufność, drobna chci- wość czy krętactwo. Za przykład degradującej małostkowo- ści może służyć u Teofras.ta sikmera, który gdy "grasz upadnie żonie na ziemię, gotów do góry nogami przewra- cać meble, łóżka, skrzynie i przeszukiwać podłogę", który gdy "stłucze służący garnek lub miskę już mu potrąca na- leżność ograniczając pożywienie". Należy tu także ten, kto ucieka ţpo ţcichu ze zgramadzenia ludowego, gdy zanosi się na zbieranie składek, kto w miesiącu, w którym wypa- da dużo świąt, nie posyła dzieci na naukę, żeby przez ten czas za nią nie płacić, albo ten, kto pożycza pieniądze od cudzoziemca, który zawitał do niego w gościnę I8. DEPRECJACJA MORALNA A DEGRADACJA Powszechnie spotyka się opinię, że tylko zarzuty moral- nej natury mogą obniżać godność człowieka. Nie wydaje się to słuszne, na co wskazywały cytowane już przykłady. Nie wszystkie wykroczenia przeciw moralności uważane są za degradujące i nie tylko one. Wspaniały wyt>uch gnie- wu, którym rozpoczyna się Iliada, nie ubliża Achillesowi, choć za Plutarchem i Seneką Tomasz z Akwinu cytować będzie gniew jako wielką przewinę moralnego rzędu. Nie degraduje człowieka zabójstwo, gdy popełnione w namięt- ności, a nie z widokiem uzyskania pieniędzy na wódkę. Degraduje człowieka kłamstwo czy tchórzostwo jako wy- raz słabości. Jak nietrudno o przykłady, gdzie wykroczenia moralne nie degradują, tak nie brak przykładów, w których degra- dacja wiąże się ze sprawami pozamoralnymi. Brak jakichś kwalifikacji intelektualnych może być po- czytywany za bardziej degradujący niż defekty uważane za defekty moralnego rzędu. Przypominamy wielokrotnie cy- towanego Hume'a, który stwierdzał, że człowiek nieraz obawia się okazać poczciwość, żeby go nie wzięto za głu- piego. Ubliża komuś w wysokim stopniu odebranie mu uprawnienia do wykonywania jakiegoś zawodu, jeżeli przy- czyniło się do tego ujawnione w tym zawodzie partactwo. Hume nie umiał wszakże odpowiedzieć na pytanie, dlaczego człowieka nie degraduje kiepska pamięć, którą ludzie sa- mym sobie chętnie przypisują, przejaskrawiając nawet czę- sto stan faktyczny. Można by może próbować ten słusznie zaobserwowany fakt wyjaśnić tym, że znakomita pamięć może stawiać pod znakiem zapytania naszą samodzielność, pomysłowość, która najwyraźniej jest w wyższej cenie 19. le Teolrast, Ptsma wybrane, t. I, Charaktery, X, XXII, XXX, Warszawa 1963. Sknerstwo aulor charakteryzuje jako nadmierne unikanie wydatków, po- zbawtone poczucia godno9ci osobistej. ţř Warto tu zaznaczyć, że słowo "orygtnalny" pojawiło się w stownictw ie francuskim właAnie w XVIII wieku, czynlac zadość jaklemuś zapotrzebowaniu społecznemu. 5 - Normy moţaine 65 64 DWA RODZAJE CNO'f W związku z koncepcją godności sugerowaną przez Hob- besa, wypada przypomnieć o jego klasyfikacji cnót i miej- scu, jakie godność w tej klasyfikacji zajmuje. Hobbes roz- różniał dwa podstawowe rodzaje cnót: cnoty ludzi jako obywateli i cnoty ludzi jako takich. Pierwsze uzdalniały człowieka do pokojowego współżycia. Należała tu np. od- powiedzialność za słowo, umiejętność puszczania w niepa- mięć krzywd doznanych, niedopuszczanie do tego, by ktoś, kto nam zrobił coś dobrego, miał za to pokutować. Cnoty te sprowadzały się ostatecznie do dwóch podstawowych: do sprawiedliwości i życzliwości powszechnej. Cnoty przy- sługujące ludziom jako takim były pożyteczne nie tyle dla państwa, ile dla tych, którzy je posiadali zř. Taką rolę gra- ły męstwo, roztropność czy umiarkowanie i do tej rubryki wypadţłoby godność zaliczyć. Hobbes nie jest pierwszym, który te dwa rodzaje cnót wyodrębniał. Mówiono już przed nim o cnotach społecz- nych i cnotach osobistych, które bywały także nazywane zdobiącymi. Najszerzej rozwinął tę sprawę E. Dupreel, wy- różniając cnoty prowadzące do dobrych uczynków (vertus de bienfaisance) i cnoty honoru (vertus d'honneur). W róż- nych swoich pracach wracałam już do tego cennego roz- różnienia i raz jeszcze doń w rozdziale XI powrócę. Du- preel nigdy nie twierdził, by pod względem ich efektów społecznych można było wykreślić między nimi ścisłą gra- nicę. Odwaga, którą autor zaliczał do cnót honoru, może także mieć dodatnie skutki społeczne, ale byłoby fałszem twierdzić, że tylko za nie się ją ceni. Podobnie prawdo- mówność czy skromność, które są przede wszystkim ozdo- bą tego, kto te cnoty posi,ada. Wypada tu zauważyć, że normy zalecające cnoty, które Dupreel nazywał inaczej asobistymi (vertus de la personne), brzmią raczej doradczo, podczas gdy normy stojące na straży pokojowego współży- cia brzmią raczej roszczeniowo. "Miej godność i szanuj cudzą" - to dyrektywa dwuczłonowa, która ilustruje tę różnicę, posiadanie bowiem godności możemy tylko zale- cać, podczas gdy szanowania cudzej możemy się domagać. "Honor zawiera w sobie chwalebne uczynki, bardziej z cno- ţa Elementy fllozofll, t. II, przekiad Cz. Znamłerowskiego, Werszawa 1956, a. 154 ł 155. ty dobrowolnej aniżeli z obowiązku pochodzące" - czyta- my w Slowniku Lindego. Komponenty wyrzutu sumienia - jak starałam się już gdzie indziej okazać - różnią się w wypadku przekroczenia norm pierwszych i drugich. Wstyd dominuje u tego, kto stracił twarz, ten element usuwa się w cień albo zgoła nie istnieje w wypadku sprawionego ko- muś cierpienia. Różnią się także reakcje innych wtedy, gdy są świadkami czyjegoś poniżania się i wtedy, gdy stwier- dzają jakieś uchybienia w stosunku do bliżnich. W pierw- szym wypadku niesmak czy pogarda, w drugim - reakcja leżąca na skali prowadzącej aż do szlachetnego oburzenia. Jeżeli w zakresie norm dotyczących cnót obywatelskich rozumie się czasem przez moral insanity zupełną obojętność na cudze cierpienie, to w zakresie norm strzegących naszej godności moral insanity polegałaby raczej na braku wszel- kiej wrażliwości na ludzką opinię. "Wstydu nie ma!" - mówimy o kimś, kto tej wrażliwości nie posiada. "Jeżeli chodzi o zdefiniowanie namiętności zwanej wsty- dem, można by ją - jak sądzę - pisał B. Mandeville - nazwać bolesnym uprzytomnieniem sobie własnej bezwar- tościowości, wypływającej z obawy, iż inni bądź zasłużenie nami gardzą, bądź też gardziliby, gdyby znali całą praw- dę" jl. "Postępowanie, które wywołuje w nas wstyd, to ţpo- stępowanie, które obniża nas w oczach naszych bliźnich" - pisał Mc Dougall. - Gdy obracamy się w sferze zagadnień związanych z godnością, zaangażowane są takie dyspozycje, jak ambicja, cluma, wrażliwość na pochwałę czy naganę" 22. Uprawianie tzw. cnót miękkich leży w innym pionie psy- chologicznym. Wchodzi tu bowiem w grę przede wszystkim wrażliwość na cudze cierpienie. Dostrzegając w pewnym stopniu te różnice, etycy nazbyt mţało liczyli się z możliwością konfliktów między regułami zalecającymi cnoty osobiste i cnoty obywatelskie. Dostrze- gali je raczej pisarze społeczni. "Jest niezgodność między dążeniami do gładko funkcjonującego współżycia a pełnym rozwojem osobowości" - pisał w The Fear of Freedom - Ericţh Fromm. Ci, którzy kierują się dbałością o osobę, po- pierają zwykle ludzi o zróżnicowanych twarzach. Tymcza- ţ1 HaJka o pszczotach, przekład A. Gilnc:ankł, Blbltoteka Klasykdw Pilozofli Warszawa 19S7, s. 53. p An Introductlon to Soclal Peychology, s. 127 (XXI wyd. Londyo 1928), s. 163. 66 ţ ţ' 67 sem homogeniczna gromada konformistów mogłaby zreali- zować najłatwiej harmonijne współżycie. Konflikty między- osobnicze i międzygrupowe są zjawiskiem ujemnym z pun- ktu widzenia tych, którzy tę harmonię mają na względzie. Ich całkowite wyeliminowanie wydaje się rzeczą zgoła zatrważającą tym, którym leży na sercu realizacja pewnych walorów osobistych. Wrażliwość na cudzą naganę nie jest drażliwością. O człowieku, któsy zachowuje się z godnością, mówi się zwykle, że mu korona łatwo z głowy nie spada. Człowiek drażliwy natomiast to człowiek, który doszukuje się wszę- dzie deprecjacji, co świadczy o tym, że nie jest pewny swojej pozycji i dlatego widzi ciągle jej zagrożenie, tak jak pijany, który upiera się, że konduktor mu w tramwaju ubliżył, że ludzie się z tłiego śmieją. Ta czujność świadczy o tym, że opary alkoholu nie pozbawiły go świadomości, że jego kondycja nie jest szczególnie zaszczytna zţ. POJĘCIE OSOBY Postulat szanowania w człowieku jego osoby ludzkiej wymagał jej wyodrębniertia 24. W pracy pt. O pewnej ka- tegorii umysłu ludzkiego: o pojęciu osoby, pojęciu "ja" y5 M. Mauss szkicował dzieje tej koncepcji. Łacińskie słowo persona stanowiło odpowiednik greckiego prosopon. Ten termin oznaczał tyle co "maska", "rola", czy "funkcja". Maska odpowiadała roli, jaką się odgrywa, czy funkcji, jaką się spełnia, które z kolei decydowały o naszej go- dności (w sensie prestiżu). Epiktet, na co warto zwrócić uwagę, często przyrównywa cł źłowieka do aktora. "Pamię- taj, że jesteś aktorem - czytamy w Encheitidionie - gra- =ř Już po napisaniu teyo rozdziału natratiiam na artykuł E. E. Harris pt. The Respect tor Persons, drukowany w zbiorze pt. Ethics and Society (Anchor 1966), gdzie czytelnik może znaleźE pewne dodatkowe uwagi na interesujący nas temat. řţ Gdzie indzlej mlałam jui okazję podkreślać. ie przez wslyd rozumie się tzeczy różne. Wstyd hamujący okazywante uczuć albo używanie wielk(ch stów nle jest konlecznte lękiem przed deprecjacją. (Patrz moje Motywy po- atępowanta, s. 267j. =ř M. Mauss, Sociologte et Antropologie (ezęść V: "Une catţgorie de 1'esprit humaln: La nolion de personne, celle du ®moi>,"), Presses Universitaines, Parlc 1960. , l/ ţ jącym rolę w widowisku scenicznym..." ze. Ma_uss stoikom właśnie przypisuje szerzenie_szacunku_dla ośoby. Ze stoi- cyzmu ten ţzynhik miał spłynąć na chrześcijţaństwo, które każdego na równi obdarowywało duszą nieśmiertelną. Na rozwój pojt=cia osoby wpłynąć miała z kolei koncepcja osobowości prawnej w prawie rzymskim, w którym nie- wolnik pozbawiony początkowo osobowości prawnej (ser- vus non hnbet personam) z czasem te osobowość uzyskał. SPOŁECZNE CZYNNIKI WARUNKUJĄCE ROZWOJ LUB DŁAWIENlE GODNOSCI Pośród socjologów n,apotyka się często opinię, że zróż- nicowanie ludzkich osobowości i podkreślanie ich indywi- dualnego charakteru ma ścisły związek z procesami urba- nizacji. Ustrój rodowy miał w słabym stopniu tę indywi- dualność uwzględniać. Wszak syn mógł odsiţadywać karę za ojca, a ojciec za syna, co w Polsce miało miejsce do XVIII stulecia. Odpowiedzialność zbiorowa poprzedzająca uznanie, że tylko sprawca odpowiada za swój czyn, roz- pływała także osobę w jakiejś grupie rodzinnej, sąsiedz- kiej czy w kaście. Arystoteles - o czym pisałem obszerniej w Socjologii motalności - wskazywał na toţ iak despotyzm rządów wpływa na niszczellie qodnośţci obywateli. Gdzie jej nie zdołał zniszczyć, tam niechybnie musi sie z nią zderzyć. "...Autonomia wewnętrzna człowieka nie bywa nigdy wy- godna dla żadne' władzy -- pisze Maria Dąbrowska w swo- ich zkicach o Conradzie - skoro nawet lojalny Sokrates musiał przypłacić ją życiem" zţ. Wskazywał też na to L. Krzywicki, pisząc: "Tam adzie z jednej strony stoi czło- wiek-despota, z dr_ugieţj lud_zi_e z wysoko rozwiniętym po- czuciem go_dności osobistej, tam starcie staje się nieuni- knione" 2B ř . Montesquieu miał swoją teorię dotyczącą wţarunków spo- łecznych, sprzyjających rozwojawi honoru sprzęgniętego z tymi wartościami, jakie były w cenie w iţieologiach rycerskich. Sprzyjała mianowicie - jego zdaniem - ak- centowţ:niu pojţcia honoru monorchia, która oparcia szttkţ;- fř Encheiridion, przekłod L. Joachimowicza, warszawa 1961, s. 463. řT Warszawa 1959, s. lSSł. =ř L. Krzywicki, Dzie^ło, t. 11. Warszewa 1958, s. 38. . 68 I 69 ła w uprzywilejowanych zţ. Ponieważ tymi klasami uprzy- wilejowanymi były w Europie od czasów opisywanych przez Homera aż clo czasciw przejęcia władzy przez miesz- czaństwo, warstwy rycerskie i dziedzicząca ich wzory ary- stokracja, pojęcie honoru zostało, jak już wspominaliśmy, sprzęgnięte z ich hierarchią wartości. Ale ta godność utoż- samiana z tak interpretowanym honorem nie obejmuje wszelkich rodzajów godności. Uciśnieni, podtrzymujący w swoich szeregach wiarę w swoją szczególną rnisję histo- ryczną, znajdują także w tej wierze oparcie dla poczucia własnej wartości 3ř. Tylko godność związana z określonymi wartościami, ale nie godność w ogóle, bywała anektowana na rzecz uprzywilejowanych, u których, jak żartował sobie Mandeville, honor był dziedziczny jak podagra. Przeciw- stawiając ideologii rycerskiej pracowitość, odpowiedzial- ność za słowo czy zdyscyplinowanie, mieszczaństwo na tych cnotach opierało tę wtórną wartość, jaką stanowi god- ność i dolnagało się za nie należnego szacunku. Wspominaliśmy o tym, że ustrój rodowy rniał nie sprzy- jać rozwojowi pojęcia osoby, zwłaszcza osoby traktowanej jako niţpotrzebne inclywi.duum. Tymczasem I;ohaterowie Homera, dla których cześć własna stanowiła dobro naj- wyższe i których uczulenie na swoją jaźń odzwierciedloną było zupełnie wyjątkowe, z tego właśnie wywodzili się ustroju. Ściśle związany z ustrojem rodowym obowiązek pomsty za lżonego rodzica, stanowił tragedię Cyda, w tej wersji, jaką nadaje legendzie o Cydzie Corneille. Indywi- dualizm Achillesa nie wymagał urbanizacji, a przejęcie się odbiciem własnej osoby w cudzych oczach podtrzymywała szlachta mieszklająca na wsi. Godząc się z tym, że ci, którzy wyznawali ideologie rycerskie, byli szczególnie uwrażliwieni na to, jak wyglą- dali w cudzych oczach, musimy przypomnieć, że to uwra- żliwienie ma także jakoby charakteryzować w Stanach Zjednoczonych współczesnego other-directed man'a, któ- rego postępowaniem kieruje własny obraz w oczach in- nych. Za odrębnością tej sytuacji zdawałyby się jednak fa Patrz moja Soclologia moralnoścl. Zarys zogadnień, wyd. If, Wanszawa 1969, s. 83. 'ţ O poylqdach M. Webera dotyczgcych grup wyróżnionych przez stalus pisatam już ydzfe iudzi^^j, tak, że w t<^j otnwili do tej sprawy już nte wracanţ, ţPalrz Socjologia moralności, jw., s. 76). ţrzemawiać dwa punkty: po pierwsze ów człowiek o orien- ţacji radarowej - jeżeli wierzyć charakterystyce D. Ries- triana - szuka u innych kierownictwa, ţpodczas gdy bohater Homera szukał w nich aplauzu; ,po drugie, co się z tym wiąże, other-directed man kształtuje swoje opinie dotyczą- ce tego, co jest wartością a co nią nie jest, co jest cnotą, a ,co iprzywarą na podstawie opinii innych, podczas gdy ţbohater homerowy miał hierarchię wartości urobioną, a od iamych sţpadzieţwał się tylko potwierdzenia dla faktu, jak bardzo tę hierarchię w swoim życiu realizował. Czło- wiek o orientacji radarowej kierował się cudzym spojrze- niem, bohater homerowy się w cudzych oczach przeglądał. Poddaliśmy oto pewne zagadnienia socjologiczne do na- mysłu. Trzeba także pţamiętać, że akcentowanie własnej godności oraz wartości, które mają do poczucia własnej godności uprawniać, może także zależeć od różnych innych czynników. Wiara, że wstępuje w nas w chwili naszego urodzenia duch któregoś z naszych przodków nie jest wiarą różnicującą i zachęcaającą do zajmowania się własną osobą, podobnie jak nie jest nią wiara w metempsychozę. Budda nie uznawał ponoć trwałej osobowości. Jak dalece zacho- dzi jakiś związek między poczuciem odrębności własnego ja i jego niepowtarzalności, a rozbudową godności włas- riej - to spraw,a do dalszego prześledzenia. A. Malraux w swoich Antimemoires podkreśla nikłość roli przypadają- cej w Indiach indywiduum wabec roli kasty. Nie człowiek, a kasta stanowi jednostkę podstawową. "Indus jest człon- ikiem ikasty, ,tak jak u .rawţlziwego chrześcija,nina chrzest poprzedza stanie się osobą". DWIE ZASADY BRONIĄCE GODNOSCI Fakt, że dla człowieka szacunek innych bywa sprawą naj- większej doniosłości, o czym, jak wspominaliśmy, świadczy to, że ludzie mogą samobójstwem reagować na jego utratę, fakt ten rowadzi do d rekt w moraln ch zobowiązujących o nieponiżania nieupokarzania. Dwie tego ro zaju dyrek- tywy uzyskały soie szczególne miejsce w rozwoju myśli etycznej. Mam na myśli dyrektywy sformułowane przez Kanta i przez Marksa. Obejmują one godność i w sensie dostojeństwa, i w tym sensie, w jakim nie przysługuje ona każdemu. 30 Już B. Mandeville zwracał uwagę na to, jak ţpolityk mani- puluje człowiekiem zaprzęgając go bez jego wiedzy do swoich celów. Tak czyni np. gdy zachęca ludzi do naraża- nia życia na wojnie, podniecając ich ambicje przez efek- towny mundur, odznaczenia, obietnice chwały pośmiertnej. Od tego czasu środki masowej komunikacji rozszerzyły znacznie te możliwości manipulacyjne. Ukryci kusiciele, opłacani przez właścicieli wielkich domów handlowych za- chęcają ludzi przez różne chwyty propagandowe do wzma- gania konsumpcji, kierując ją tak, jak to in2eresom właści- cieli odpowiada s1. Rozrost tych możliwości manipulacyj- nych stanowił asumpt do wyodrębnienia nowej gałęzi wie- dzy praktycznej, a mianowicie socjotechniki. Te dobrze zna- ne fakty nadają szczególną aktualność kantowskiej zasa- dzie: "_Nie traktui nigdy szłowieka tylko jako środek, ale iţ zawţze ţkże i lako cel". Zasada ta przypomina się niewąt- pliwie niejednemu socjologowi, który - wbrew temu co cytawaliśmy na str. 53 - stwarzając pozory szczególnego i życzliwego zainteresowania osobą ankietowaną, wyciąga od niej dane dla swojej pracy, albo os uje osobę badaną, ţ by wypróbować jej sugestywność, jak to dzieje się np. w znanym eksperymencie Ascha. Wspomnianą przed chwilą zasadę kantowską omawiałam już szerzej gdzie indziej. Przypomnę tu tylko, że widziałam możliwość jej słabszej i mocniejszej interpretţacji. W słab- szym rozumieniu zasada ta nie pozwala posługiwać się człowiekiem bez jego wiedzy dla realizacji celów własnych. Mocniejsza interpretacja przyjmowała dodatkowo, że cele te są z jego celami wyraźnie niezgodne. Przykładem takie- go wypadku byłby wypadek podpisania bez czyjejś wiedzy jego nazwiska pod deklaracją, której by nigdy nie podpi- sał. Dodatkowo można by wzmocnić jeszcze olnawianą za- sadę przez przyjęcie, że wyzyskiwany dla naszych celów człowiek miał w danym wypadku powody spodziewać się jakiegoś osobistego, a nie tylko rzeczowego stosunku, do jego osoby. Dyrektywa Marksa głosząca, że człowiek jest najwyższą istotą (das hóchste Wesen) dla człowieka wymaga z kolei paru słów komentarza. Jest rzeczą oczywistą, że jej tryb al pł"zja do znanej ksiąiki amerykańskiego autora V. Packarda pt. TAe Hidden Persuadera. pznajmiający jest zwodniczy,ţţest to bowiem postulat, a nie 2d,anie stwierdzające fakt. Pierwsze pytanie, jakie się w związku z tym postulatem nasuwa, to pytanie, w jakiej hierarchii człowiek zajmować ma pozycję najwyższą, w ze- stawieniu z czyln? Można uznać, że marksowski postulat przeciwstawia się orientacji teocentrycznej. Człowiek byłby tu najwyższą istotą dla człowieka, a nie Bóg, którego religia każe nam chwalić, zapowiadając dalsze jego wielbienie w zaświatach. Ale można dostrzegać także w tym postulacie przeciwstawianie się kultowi jakichś hipostazowanych i dei- fikowanych bytów, jakilni bywają państwo czy społeczeń- stwo. Wtedy byłby to postulat przyjmujący, że państwo jest dla człowieka, a nie człowiek dla państwa. Przy obu wersjach chodziłoby o walkę z wszelką formą degradacji, o przywrócenie człowiekowi uciśnionemu wszelkich nalei- nych mu atrybutów człowieczeństwa, tj. cech, które zgodnie z pewnym wzorcem osobowym posiadać powinien. ę Podając tylko ogólny kierunek, w jakim posuwać si należy, postulat Marksa_n_ie pozwalą rozstrzygać różnych , sytuacji konfliktowych, w jakie możemy być wplątani. Czy wolno poświęcać pokolenie żyjące dla przyszłych pokoleń? Wszak to poświęcenie nie narusza dyrektywy głoszącej, że człowiek jest najwyższą wartością dla człowieka, tylko ' w wypadku konfliktu interesów ludzi obecnych i przyszłych każe nam dać prymat tym ostatnim. Najwyższą istotą dla człowiekţa jest człowiek, ale musimy mieć dodatkowe dy- rektywy, by w wypadku zderzeń między ludźmi zawyroko- wać, po czyjej stajemy stronie. Oto uczony, który zmniej- sza do minimum swoje świadczenia na rzecz rodziny, by ocalić czas na pracę twórczą. Czy stanąć po stronie uczo- nego, czy jego dzieci, które zawsze czują, że ojciec pragnie zamknąć za sobą jak najprędzej drzwi swojej pracowni i mają w związku z tym poczucie krzywdy i niedosytu? Najogól!niejszą formą, jaką rłańać by można dyrektywie związanej z rozważamiami 2ego rozdziału mogłaby być, jak mawiliśmy, forma: "Miej godność i szanuj cudzą" ţ2. s= E. Te,raillon tormułuje dyrektywę godnoŚct, jak następuje: "Post ępuj zawsze tak, ażeby zarówno być jak wygląduć na człowieka godnego ltu "god- ny" = "zdatny" - przyp. M. O.] pełnienia roli przyrodzonej czy społecznef, którą wykonujesz w zbiorowości, w której udziai zaakceptowałe9 1 w s tosun- ku do której czujesz się solidarny". L'honneur-senttment et prlnetpe mo- ral, s. 148. 72 73 Dyrektywa ta nasuwa pewne refleksje natury ţpedagogi- cznej. Wspominaliśmy wyżej, że wyrabiając w kimś god- ność musimy podniecać jego ambicje i uczyć go wstydu, gdy nie okazał się na ich wysokości. Dobrze robi ten, kto oducza ludzi od kradzieży czyniąc z niej coś degradującego. Ale ów wstyd płynący z degradacji i związany z wrażli- wością na naganę czy uznanie może być obosieczny. Nie co innego niż wrażliwość na naganę daprowadza - jak słu- szţnie pisał Mandeville - do uduszenia swego nieślubnego dziecka przez dziewc;zynę, która mogłaby być dlań jak naj- lepszą matką. Wrażliwość na opinię swego młodocianego środowiska nakłania wyrostków do palenia papierosów, do doświadczeń seksualţnych, na które właściwie nie mają je- szcze ochoty, do współuczestniczenia w okradaniu kiosków. Adam Smith wierzył, że największym kunsztem w wycho- waniu jest nakierowanie ambicji wychowanków na właści- we przedmioty, tj. zamienianie ludzkiej próżności we wła- ściwy honor. Jakkolwiek ta motywacja może mieć - jak wspomnieliśmy wyżej - skutki rozmaite, stanowi ona silne oparcie dla moralisty. Wskazywanie na efekty społeczne kłamstwa czy na krzywdę ludzką w wypadku kradzieży często nie wystarcza dla oduczenia wychowanków od jed- nego i drugiego i dopiero uczynienie obu spraw sprawami godności może dać pożądsne dla wychowawcy efekty. Ze względu na doniosłość społeczną motywacji gorlţnościa- wej, ze względu na rolę, jaką odgrywa szacunek dla samego siebie i samoocena w życiu człowieka, wszelkie formy po- niżania winny być piętnowane surowo. Tymczasem pewne jej postaci są nadal dapuszczalne, a nawet zalegalizoţwame. Myślę mianowicie o stosowaniu poniżeń jako kary. Wpraw- dzie od dawna nie stosujemy kary pręgierza, kiedy to czło- wiekowi wystawionemu na widok publiczny każdy mógł dowoli ubliżać, ale różnicujemy jeszcze zadawanie śmierci w postaci powieszenia albo rozstrzelania, tzn. w formie bardziej albo mniej degradującej, a przede wszystkim poz- bawiamy człowieka na określony czas po odsiedzeniu kary praw obywatelskich. Każde pozbawienie człowieka upraw- nień jest - jak cytowaliśmy wyżej za J. Makarewiczem - ujmowaniem człowiekowi ezci. Bywa, że to pozbawienie ko- goś uprawnień jest koniecznością związaną z tym, że ich posiadanie komuś zagraża. Tak dzieje się np. w wypadku, gdy notorxcznego alkoholika pozbawiamy prawa jazdy ?4 albo uprawnień rodzicielskich w stosunku do własnych dzieci. Ale ponadto istnieją wypadki, gdy takiej koniecz- ności nie ma, a pozbawienie kogoś uprawnień obywatel- skich po odsiedzeniu kary więzienia stanowi tylko dodatko- wą karę, która skutecznie utrudnia człowiekowi powrót do społeczeństwa i przygina kogoś, kto by pragnął się wy- prostować. Ciekawe jest, że pozbawienie praw obywatel- skich utrzymuje się nadal w kodeksach przy jednoczesnym wielkim rozwoju dociekań psycho- i socjologicznych doty- czących jak najszybszej resocjalizacji byłych więźniów. Nazywanie cnót osobistych cnotami zdobiącymi - nazwa, o której ţ,vspominałam ţna str. 66 - ma pewne uzasadnie- nie, w ich ocenie bowiem silniej interweniują, jak wiado- mo, czynniki estetyczne, silniej też niż w cnotach obywa- telskich występują w nich elementy konwencjonalne, co bowiem uchodzi za ubliżające a co nie, bywa zwykle spra- wą umowną, tak jak umowne jest to, że zdarcie epoletów degraduje żołnierza. Podkreślając rolę tych elementów oraz czynników symbolicznych, nie chcę bynajmniej przez to cnót osobistych bagatelizować. Wręcz przeciwnie, przyłą- czam się do opinii Bertranda Russella, który w roku 1958 pisał: "Bez moralności obywatelskiej społeczeństwa giną; bez moralności osobistej nie są warte przetrwania". IV NORMY M()RĄLNE W OBRONIE NIEZALEZNOSCI Jedyna możliwoţcid oddechu byio tam cta9te wznoszenie wiwatów. St. J. Lec, My811 nieuczesane TROCHĘ HISTORII Zaliczanie jakichś reguł do moralnych zależy w pewnym stopniu - jak o tym już wspominaliśmy - od tego, czy nam je wpajano od wczesnego dzieciństwa. Przechodzimy właśnie do grupy takich zaleceń, spośród których nie wszy- stkie wydţawać się mogą moralnego rzędu. Dziecko ma nie- wiele okazji do stosowania przemocy i stąd w jego wycho- waniu nie poświęcamy tej sprawie należnego jej miejsca. Aczkolwiek i dzieci nieraz zadają różne formy gwałtu bez- bronnym zwierzętom, dziecko na ogół bywa raczej obiek- tem przemocy niż tym, który się nią posługuje, a gdy jest obiektem przemocy, np. wtedy, gdy krępuje się jego ruchy, reaguje na nią od niemowlęcia bezsilną wściekłością. Jakkolwiek reguły chroniące człowieka przed przemocą czy przymusem nie figurują zwykle w podręcznikach etyki jako przykłady reguł etycznych, jednakże trudno je do innej rubryki zaliczyć. Gdy Locke powiadał, że nikt nikomu nie może przewodzić, to "nie może" nie stwierdzało wszak jakichś trudności technicznych. Chodziło o deprecjację m o r a 1 n ą czekającą człowieka, który by przemoc stoso- wał. Wszyscy ludzie są równi - powiadał tenże autor - jeżeli idzie o stosowanie prawa, czy o władanie jedni dru- gimi. Przy pozorach zdania stwierdzającego fakt, był to postulat i to postulat moralnego rzędu. Przymus czy przemoc wywierać może tylko mocniejszy pod jakimś względem w stosunku do słabszego, mocniejszy pod względem siły fizycznej, roli społecznej, sytuacji eko- nomicznej itd. Najbardziej znanymi stosunkami społeczny- mi, w których miała okţazję przejawiać się przemoc były: 1) Stosunek rodziców do dzieci, rodzicam bowiem przysłu- giwała większa siła fizyczna, większy zasóh doświadczeń, upoważniający do stosowania przymusu, czy też społecznie uznane uprawnienia, jakie człowiek posiada w stosunku do swojej własności. 2) Stosunek rnężczyzn do kobiet. W Pra- wem i Lewem W. Łaziński przytacza liczne przykłady prze- mocy stosowanej przez mężczyzn wobec kobiet nie mają- cych żadnego oparcia o prawo. Tak np. bracia niejedno- krotnie zamykali przemocą niezamężne siostry w klaszto- rze, żeby sobie przywłaszczyć ich posagi. Palenie wdów w Indiach bywało tylko rzekomo dobrowolne. Prostytutki bywały okrutnie katowane, aż do rozstrzeliwania włącznie, przez tych, którzy korzystali z ich usług. W krajach mu- zułmańskich kobieta jest do dziś dnia w całkowitym wła- daniu mężczyzn. W lipcu 1963 r. gazety paryskie donosiły o pewnym muzułmaninie, który podejrzewając żonę o zdra- dę zapowiedział, że ją zgładzi - wyrok, od którego nie miała odwołania. Jakoż zawiózł ją do Bois de Boulogne, gdzie ją w krzakach udusił. 3) Na trzecim miejscu można by wymienić przemoc stosowaną przez tych, którzy dzierżą władzę polityczną w stosunku do tych, którzy jej podlegają. 4) Znacznie później niż na niebezpieczeństwa, które przed- stawia władza polityczna, zwrócono uwagę na władzę, jaką daje przywilej ekonomiczny. 5) Wreszcie wypada tu wymie- nić stosunek jakiejś większości do jakiejś mniejszości, w postaci np. presji opinii publicznej wywieranej na jed- nostkę. Wśród przykładów stosowania przemocy można by nie- wątpliwie wspomnieć także i o jej stosowaniu przez ludzi w stosunku do zwierząt. Dożywotnie zamykanie zwierząt w klatkach, by zwiedzający ogrody zoologiczae mogli siţ nimi cieszyć, zabijanie zwierząt dla przyjemności przez my- śliwych, trzymanie psów na łańcuchach - to praktyki rzadko budzące sprzeciwy w kulturach rozwijających się pod wpływem chrześcijaństwa, które zakładało, że Bóg stworzył zwierzęta, by służyły człowiekowi. W niniejszym rozdziale tą formą przymusu zajmować się nie będziemy, tak jak pominiemy przymusy pr.zyrodnicze (jeżeli wolno jeszrze mówić tu w ogóle o ţprzymusie, a nie 76 7% raczej o konieczności), jak przymusie starzenia się czy przymusie śmierci. Będzie tu szło wyłącznie o przymus wywierany przez człowieka na człowieka. Na to, by uświadomić sobie zagadnienia moralne zwią- zaţne z tą s;prawą ţlobrze jest zebrać przedtem jakiś snate- riał przykładowy. W tym celu odwołamy się do dziejów. Dzieje te jednak są w przykłady tak bogate, że będziemy musieli dokonać daleko idącej selekcji. Zatrzymamy się tyl- ko nad głosem liberalizmu w wersji klasycznego jego przed- stawiciela - Johna Locke'a; nad uprawnieniami człowieka w interpretacji Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1389 r., nad klasycznym dziełem wyznaczającym granice przymusu, mianowicie rozprawą O wolności J. St. Milla i wreszcie nad Deklaracją Praw opracowaną przez Organi- zację Narodów Zjednoczonych i uchwaloną w roku 1948. Jeżeli idzie o władzę rodzicielską, Locke pragnął ją trak- towţać jako pomoc dla słabszego dziecka, przy czym uwa- żał, że ojcu i matce ta władza przysługiwać winna w tym samym stopniu. Te dezyderaty odnosiły się jednak wyłącz- nie do ludzi z jego sfery, skoro, jak już o tym pisałam gdzie indziej, dzieci biedoty zaprzęgał do pracy od trzeciego roku życia, co nie mogło obywać się bez stosowania przy- musu, bo dzieci niewątpliwie wolały inny rodzaj zajęcia niż wielogodzinne gręplowanie wełny. Jak wiadomo, głównym rodzajem przyInusu, którym . się Locke interesował, był przymus, który może uprawiać rzą- dzący w stosunku do rządzonych. Walki religijne przema- wiały za tym - zdaniem Locke'a - że ludzie mają tenden- cję do władania innymi. T'rzewodzić mogą 1 zaś człowiekowi tylko ci, którym człowiek dobrowolnie powierzył władzę, z zastrzeżeniem możliwości jej odebrania, gdyby tylko prze- stali działać dla jego dobra. Wspomniałam gdzie indziej o głosach tych, którzy wytykali Locke'owi, że udział w spo- łeczeństwie wyobrażał sobie jak udział w spółce akcyjnej, do której wstępuje się dobrowolnie i z której w każdej chwili można się wycofać. Jedynym uprawnieniem rządu jest zabezpieczenie obywatelom dóbr bezspornych, takich jak życie, wolność, zdrowie i własność. Natomiast rząd nie może narzucać obywatelom żadnej wiary, pomijając już ' To "mogq" to znowu nie motnoAć techniczna, tylko muinoAć nie natra- flaJaca na sprzeciwy moralne. "Wszelki człowiek, który postada władzę, skion- ny jest jcj nadużyt" - mówil Montesyufeu. O duchu pţaw, t. I, s. 219. fakt, że to zabieg bezcelowy, bo taką już jest natura umy- słu, że nie można mu żadnych przekonań wpoić siłą. Deklaracja I'raw Człowieka i Obywatela, do której je- szcze raz wrócimy dla jej porównania z Deklaracją Praw dpraţcoţwaną pod patrona2em ONZ w 1998 roku, wyłnienia jako uprawnienia bezsponne: uprawnienie do wolności, wła- sności, bezpieczeństwa i opierania się uciskowi. Wolność łlolega na możności rabienia wszystkiego, co nie szţkodzi innym, a korzystanie przez każdego ze swoich uprawnień ţmoże ţbyć ograniczane wyłącznie wzglęrlem na to, by inmi Członkowie społeczeństwa cieszyć się mogli tymi samymi uPrawţnieniami (art. 4). Nikt nie powinien być prześlado- wany za swoje poglądy, alawet religijne, jeżeli 2ylko ich ţprzejawianie się nie mąci porząrlku ustanowionego przez ţlrawo (art. 10). Jed;nym z najcenniejszych uprawnień crło- wie,ka jest swobodne przekazywanie (libre communica- tion) myśli i poglądów; każdy obywatel może więc mówić, pisać, drukować swobodnie, chyba że nadużyje tej wolności w wypadkach przewidzianych przez prawo z. Wszystkie państwowe przymusy, jak np. przymusy podatkowe, mu- szą uzyskać przyzwolenie obywateli (art. 13 i 14), bo wszak pamiętać należy, że urzędnicy są tylko pełnomocnikami strzegącymi ich uprawnień. Doktryna nieopierania się wła- dzy arbitralnej ora uciemiężeniu jest niedorzeczna, niewol- nicza i stająca na przeszkodzie szczęściu ludzkości, jak gło- siła dodatkowo deklaracja praw Maryland przyjęta w 1376 roku. Walka o wolność, przeciwstawiająca się ,przymusom, roz- szerza swój zakres w wieku XIX. J. St. Mill w swojej roz- prawie o wolności stawia sobie za zadanie zbadać "naturę i granice władzy, którą społeczeństwo może z uprawnie- nieţln stosować w odniesieţniu rIo indywiduulń' S. Człowieţk jest dla niego panem swojej duszy i swego ciała - teza, która nie obejmuje tylko dzieci i barbarzyńców. "Jedynym względem, dla którego władza może być z uprawnieTłiem stosowana w odniesieniu do członka cywilizowanej społecz- = Nie ma tego zastrzeżenia w Deklaracji Praw Wirginii, uchwalonej 17 czerw- ca 1776. Głosi ona w art. 12 po prostu, ie wolnoţć druku jest jedną z najwięk- ezych rękojmi wolności i ogranlczać ją mogą tylko rzady despotyczue. ţ J. St. Mill, On Liberty, London 1945, Watts nud C'o. VII wyd.. s. 2. W roku 1959 ukazat się w Bibliotece Klasyków Fllozoflt nowy przekład polski. Czytelnik znajdzie w nim odpowiednie ustępy na str. 118, 129 I 251. 'ţ8 '19 ności, wbrew jego woli, to wzgląd na zapobieganie krzyw- dzeniu innych". Nie wystarcza wzgląd na jego własne do- bro fizyczne czy moralne, nie można bowiem człowieka przymuszać do czegoś tylko dlatego, że to ma być dla niego lepsze 4. "Nie uważam, by jakaś społeczność była upraw- niona do wmuszania w inną cywilizacji" 5 - znamienne słowa w dobie rosnącego angielskiego imperializmu. Ogó- łem mniej zła płynie ze swobód dawanych ludziom niż z ucisku. Jeżeli idzie o swobodę ruchów w sprawach ekonomicz- nych, jak np. o wolność handlu, Mill zastrzegał się wpraw- dzie, że i tu obowiązuje zasada, że ta swoboda jest tak dłu- go dopuszczalna, dopóki nie krzywdzi innych, ale niebez- pieczeństw krzywdzenia innych nie dostrzegał, motywacja w postaci chęci zysku była dlań zupełnie naturalna, a ja- kość i taniość dóbr była - jego zdaniem - najskuteczniej przez wolność zapewniona. Wolności, których Mill każe strzec przede wszystkim, to wolność myśli i uczuć, wolność wypowiadania się i publiko- wania swoich opinii, wolność gustów, wolność zrzeszeń i wolność od presji opinii publicznej. "Nikt nie może być wielkim myślicielem, kto nie uznaje, że jako myśliciel musi poczytywać za swój pierwszy obowiązek iść za głosem in- telektu bez względu na konsekwencje, do których to może prowadzić". Za tym obowiązkiem, który trzeba zaliczyć do obowiązków moralnego rzędu, przemawiają u Milla dodat- kowo trzy argumenty: l. Po pierwsze, opinia, którą dławimy może być prawdzi- wa, a to dławienie może stanowić nieusprawiedliwiony wy- raz przekonania o własnej nieomylności. 2. Tylko przez zderzanie się opinii prawda może wyjść na jaw. "Czy podobn(a rozwiązywać zagadnienia wedle prawdy, jeżeli się je rozwiązuje wedle rozkazu?" - wątpli- wość wyrażona przez T. Kotarbińskiego w jego artykule pt. Idea wolności s. 3. Nawet jeżeli oficjalnie uznana opinia okaże się praw- ţ Tamże, s. 11. ` Mill uwaiał, że nie można np. przymusem leczyć cziowieka niszczącego sobie zdrowle przez uprawianle jaklegoB nałogu. Interwencja mogia nastąpić dopiero wtedy, gdy len nałdg zagrażał innym. a Idea wolnośct, w: Wybór pism, Warszawa 1957, t. I. (Przedruk z artyku- łu drukowanego w "Epoce" w 1936 r.). dziwa, degeneruje się, gdy ataki w jej stronę są niemożli- we. Traci ona swoją dynarniczność i moc pobudzania ludzi do działań. Państwo może pilnować wykonywania obowiązku naucza- nia, ale nie może wglądać w jego treść. Musi ono dopu- szczać znaczną różnorodność w tym zakresie i przestrzegać, by egzaminy państwowe nie obejmowały spraw światopo- glądowych. Osobliwością Milla w stosunku do jego poprzedników jest akcent położony na walkę z despotyzmem opinii pu- blicznej. W Anglii działa ona z wielką siłą, co nasuwa ko- nieczność właściwego przystosowania niezależności indywi- duum i społecznej kontroli. Mill wypowiada się jako go- rący przeciwnik konformizmu i standaryzacji. Walczy on o p r a w o d o b y c i a i n n y m, bo ludzie inni to wszak sól ziemi. Państwo, które prowadzi do skarlenia obywateli, by móc nimi łatwiej kierować, zmierza do katastrofy. Trud- no wątpić, że to akcentowanie prawa do bycia innym było związane z biografią Milla, który nacierpiał się niemało z powodu presji opinii publicznej, wglądającej ze zgorsze- niem w sprawę jego długoletniego związku z kobietą za- mężną, a później żyjącą z męiem w separacji. Warto przy okazji zaznaczyć, że ten sam Mill, który wal- czył z presją większości terroryzującej jakąś mniejszość albo jednostkę, w Utylitaryzmie niejedno rozstrzygnięcie większości powierzał. O wyższości jednej przyjemności i o niższości drugiej mieli w zasadzie rozstrzygać ci, którzy znali obie. Ale gdy ich głos był niepewny, miała decydować o właściwej hierarchii większość. Podczas gdy Mill życie gospodarcze spokojnie oddawał swobodnej grze sił, ,a chęć zysku nie budziła w nim żad- nych zastrzeżeń, inaczej - jak wiadomo - rzecz się miała u Marksa, który dostrzegał krzywdę tam, gdzie Mill jej nie widział, Społeczeństwo wolne od środków przymusu mogło zaistnieć tylko po takich przemianach, które tę krzywde czyniły nielnożliwą. Ale walki o wolność słowa nie było powodu odkładać w dţalek.ą przyszłość. "Opozycja w ogóle jest wskaźnikiem poziomu społeczeństwa..." 7. "Naród... który tylko błaznom nadwornym przyznaje prawo myślenia K. Mţrks t P. Engels, Dzielu, t. I, Warszawa 1960, s. 39. ("Debaly nad wolnośclą prasy", r. 1842). 6 - Normy moratne ţ' i mowy nia pţrawdy -- taki naród lnoże być tylko narodem zależn m i ozbawionym wszelkiej osobowości..." 8 "Ilu- zoryczne - pisał Marks - stają się wszystkie inne wolno- ści, jeżeli nie ma wolności prasy" s. "Wolno mi pokazać moje oblicze duchowe - szydził - ale przedtem muszę mu ţ - nadać przepisowy wyraz" 1ţ. Słowo należy się tu jeszcze doktrynie, która uchodzi za wykluczającą wszelki przymus przybierający postać gwał- tu, nawet w stosunku do wroga. Jak łatwo się domyśleć, mamy tu na względzie ahimsę czyli bezgwałt głoszony w Indiach, a jak twierdzi Nehru w swojej autobiografii po raz pierwszy zastosowany przez Gandhiego do walki poli- tycznej. Gwałt Gandhi rozumiał przede wszystkim jako odwoływa- nie się do użycia broni, a jego nawoływanie do bez- gwałtu było przede wszystkim hasłem dobywania pożąda- nych koncesji z przeciwnika w sposób pokojowy, inaczej mówiąc, było głosem pacyfisty. Do takich pokojowych me- tod należało zaliczyć bojkot manchesterskich perkalików, którymi Anglia zalewała Indie, milczący protest przeciw monopolowi na sól, protest w postaci masowego marszu do morza dla warzenia soli z wody morskiej. Ale najbardziej klasyczną formą bezkrwawej walki było wyjednywanie koncesji poprzez głodówkę. Gandhi głodował, by uzyskać w Kongresie reprezentację niedotykalnych, głodował, by zmusić hinduistów, muzułmanów i sikhich do pojednania. Gdy chciał przezwyciężyć zţakaz przechodzenia przez nie- dotykalnych wsi zamieszkałych przez braminów, ţpodjął się sam przeprowadzić niedotykalnych przez taką wieś. Woj- ska angielskie zatarasowały mu drogę. Wrogie grupy sta- nęły naprzeciw siebie i pojedynek stał się dla Gandhiego i jego towarzyszy pojedynkiem wytrzymałości i cierpliwo- ści. Przyszedł sezon deszczów. Gandhi i niedotykalni stali w miejscu. Wreszcie Anglicy ustąpili. Cytuję tutaj ten ostatni przykład, bo na nim unaocznia się ze szczególną wyrazistością, że - jak to nie raz już wskazy- wano - taką metodę stosować można tylko w stosunku do przeciwnika szanującego partnera i jego walory moralne. Hitler pozwoliłby Gandhiemu pościć aż do śmiertelnego d Temże, s. 39. e Tamże, s. 91. 'o Tamże, s. 6. skutku, a wojska hitlerowskie zmiot.łyby karabinem maszy- nowym bezbronny cłrupę pradnącą sicţ przez wieś hrami- nów przedostać. Przywilejem tej rnetcţdy, jak to podkreślał Nehru, jest jednak to, że ulnożliwia ona walkef ze znacznie silniejszym przeciwnikiem, że daje słabyln wiarę we własne siły, że pozwala jednostce zmagać się z mocarstwem. Nehru miał w swojej Autobiografii trzeźwe stanowisko w stosunku do tej metody i zastrzegał się, że z ahilnsy nie można robić dogmatu, że trzeba znacznie ograniczyć jej sto- sowalność, choć czasem bywa ona właściwym środkiem dla osiągnięcia zamierzonecło celu. Nehru dostrzegał koniecz- ność stosowania pewnych przymusów przez państwo i zda- wał sobie sprawę, że uprzywilejowany nie wyzlydzie się swoich przywilejów bez użycia siły. Przymus mógłby za- niknąć tylko w państwie obejmującyln całą kulę zielnską. Ponadto dostrzegał, że forma przylnusu uprawiana przez Gandhiego jest szczególnie ostrą jego odmianą. "Czy może istnieć przymus większy niż psychiczny przymus stosowa ny przez Gandhiego?" - pytał. "Jest to wprawdzie stoso- wanie siły godnej człowieka, siły, którą zwierzę się nie rządzi. Ale ta siła prowadzi do straszniejszej fonny przymu- su niż fizyczny gwałt" 11. REPLEKSJE POJĘCIOWE Nagromadziliśmy już dosyć przykładów, żeby pozwolić sobie na pewne dystynkcje pojęciowe. Nie mogą one być tţ,azbyt pogłębione ze względu na rozległość tematu i jego onieśmielające, wielkie historyczne tradycje, ale w tej ograniczonej formie, w jakiej je podajemy, wydają się ko- nieczne dla dalszych naszych rozważań. Powszechnie znane i wielokrotnie powtarzane bywa roz- różnienie wo1ności negatywnej jako braku czegoś, a mia- nowicie braku przymusu, i wolności w sensie pozytywnym. To rozróżnienie występuje w różnych językach. Język angielski rozróżnia freedom Irom i freedom to, w języku niemieckim spotykamy się z rozróżnieniem Freiheit von etwas i Freiheit zu etwas. Ze względu na nasze zaintereso- wania moralnie uprawnionymi i moralnie nieuprawnionymi formami przymusu, interesować nas tu będzie przede wszy- ls Nehru, An Autobiography, 'rhe Bodley Itead, Loadon 1953, s. 539-5S2. 82 ''' 83 stkim wolność t,v sensie pierwszym, tj. wolność w sensie braku przymusu 1`=, aczkolwiek w zakończeniu nawiążemy paroma słowy do tej drugiej wolności, pobudzeni do tego przez różnych współczesnych i3utorów, którzy mówią o niej dużo i, jak nam się wydaje, niezbyt odpowiedzialnie. W naszych dotychczasowych rozważaniach posługiwali- śmy siP słowem "przymus" i słowem "przemoc" nie dopa- trując sitţ w tych terminach innej różnicy jak tylko tej, że przemoc jest mocniejszą formą przymusu i, tak jak gwałt, zakłada zwykle użycie siły fizycznej. Stosowanie przemocy uniemożliwia decyzje, tak jak ją w pewnym zakresie uniernożliwia wiqźniowi zaryglowanie drzwi jego celi. 1'rzymus może nam zostawić swobodę de- cyzji nie przestając być przymusem. Dzieje się to np. wte- dy, gdy ewentualności, wobec których nas postawiono są wszystkie odpychające. W takiej sytuacji znajduje się ktoś, kogo się chce zmusić do sypania kolegów na śledztwie za- powiedzią, że jeżeli nie będzie chciał mówić, jego żona, siedząca w innej celi, zostanie poddana torturom. Jest to wolność wyboru mimo trwającedo przymusu - sytuacja, która uniemożliwia dość pospolite definiowsnie wolności jako możności wyboru. Wolterowski Kandyd mógł swobod- nie wybrać, czy woli przejść trzycizieści sześć razy przez rózgi całego pułku, czy też ot.rzynlać naraz dwanaście kul w mózgowmicę. Kto porwał cudze dziecko, dokonał aktu przemocy. Zamieni sie ona w przyłnus moralny, gdy kid- napper zażąda okupu. Niektórzy do działań pod przymusem zaliczają nie tylko działania pod presją zarysowanego przed naszynli oczyma zła, które nam grozi, jeżeli będziemy się opierać, ale takie działania pod presją obiecywanej, wa- biącej rhagrody'ţ. Rozwój nauki dał - jak wiadomo - szerokie możliwości urabiania ludzi od niemowlęctwa, Cak, by chcieli rohić to, co robić bţdą musieli. Wtedy nie odczuwa się przymusu, acz- ra putorzy niemieccy uważają to użycie za pierwotne, powołując slę na rodowód etymologlczny siowa Freihelt. Pochodzi ono mianowicie od golyc- klego Frethals oznaczajqcego cziowieka, który nie nosi ohręczy na szyt, a za- tem nie jest nlewolnikiem. r5 Palrz H. D. Lasswell and A. Kaplan, Power anrl Socie^ty, Yale Univ. Press 19,i0, New Haven, s. 97. Podohnie Ch. Ray w dzlele The Slrlu fue of Free^dom (Stantord Untv. Press, Stanford 1958) uwaia, że wabtony ndgrodą także działa pod przymusem (s. 93). kolwiek zabiegi manipulacyjne, które się nań składają, mo- gły być postrzegalne. Daje to asumpt do rozróżnienia przy- musu subiektywnego, tj. przymusu odczuwanego jako taki, i przymusu obiektywnego, odczuwanego albo nie odczuwa- nego. To rozróżnienie okazuje się do naszych celów przy- datne, bo zwraca uwagę na to, że kto oponuje przeciw przymusom, w każdym z tych wypadków czyni to z uwagi n a i n n ą r e g u ł P m o r a 1 n ą. Zadawać przymusy zau- ważone to źle ze względu ţna z a s a d ę m i n i m a 1 i z a- c j i c i e r p i e ń, bo lutlzie na ogół przymusy akceptują z przykrością. Niezauważone przymusy nie mogą być przy- czyną cierpienia z tego tytułu, że są przymusami, toteż ta zasada tu nie działa, a wchodzi w rachubę p o s t u I a t s z a- cunku dla osoby ludzkiej jako takiej, którą nie można manipulować dla o,siągnięcia pewnych, oţtţcych jej celów. Warto przy okazji zaznaczyć, że przymus zew- nętrzny "zinternalizowany", o którym dużo mówią teraz socjologowie, a więc przymus zaakceptowany, lnoże nie przestać być odczuwany jako przymus. Chinki, które nieg- dyś, ulegając presji mody, krępowały sobie stopy, przyzna- wały jednak nadal, że mała nóżka kosztuje morze łez. Pojęcie wolności jest tak dziedzicznie obciążone, że w dalszych naszych rozważaniach będziemy się starali bez niego obywać, przeciwstawiając przymusowi nie wolność, lecz uprawnienie 14. Wydaje się to tym b,ardziej uzasadnio- ne, że walka o wolność toczyła się w dziejach zwykle w tych właśnie ramach pojęciowych, tj. jako walka o roz- szerzenie ludzkich uprawnień. Prawnicy narzekają wpraw- dzie na wielozruţczność tego słowa, jednakże wydaje nam się, że posługiwanie się nim stanowi pewien zysk. Z. Ziembiński w swojej pracy pt. Uprawnienie a obowią- zek pojmuje uprawnienie jako zabezpieczoną przez prawo możność działania. W tym sensie, jeżeli ktoś ma upraw- nienie do czegoś, ktoś inny ma obowiązek mu to upraw- nienie zagwarantować i poprzeć go, jeżeli mu się to upraw- nienie chce naruszyć 15. Uprawnienie i obowiązek są tutaj pojęciami sţkorelowanymi. Tak to rozumiał L. Petrażycki, a przed nim jeszcze J. Bentham. W naszych rozważaniach nie chcielibyśmy uzależniać 1ţ O. i M. Iiandlin w ksiąice pt. The Dlmensiona ot Ltberty (Harvard Univ. Press 1961j dollczają się 200 znaczeń słowa "wolność". 15 Z. Zlembifiski, Uprawnlenle a obowtqzek, Poznań 1962. 84 85 .~ uprawnienia od istniejącego prawa pozytywnego ls. Wal- cząc o ludzkie uprawnienia Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela walczyła dopiero o ustawodaw- stwo, które by je respektowało, te upraw- nienia zatem nie dawały się przez odwołanie do prawa defi- niować, bo jeszcze takiego nie było. Tą koncepcją opero- wało się, ilekroć się mówiło o uprawnieniach przysługują- cych k a ż d e m u, jak np. o prawie do życia, do minimum egzystencji itp., podczas gdy uprawnienia związane z pra- wem różniły się bardzo znacznie. W stanie Nevada czło- wiek jest uprawniony do czerpania zysków z rulety czy tlo rozwodu, w innych stanach nie. Uprawnienia otwierają tu po prostu wolną drogę, uchylając możliwość wywierania przymusu. Tak np. z prawem zawierania małżeństw wedle własnego wyboru i upodobania'ţ. Jest to zatem inna, szer- sza koncepcja uprawnienia, koncepcja nader ważna dla ko- goś, kto zajmuje się moralnością, bo podtrzymywana przez pewne roszczenia moralnego charakteru. Tytułem prowizorium przyjmiemy tu więc tę szerszą kon- cepcję, traktując definicję Z. ZiembińskietJo jako zwężony jej wariant. Według owej szerszej komcepcji X jest uprawniony w gru- pie G do działania D lub do posiadania P, gdy to działanie czy posiadanie nie natrafia w tej grupie na naganę ani klarę. W tym sensie uczeń jest uprawniony do zadawania pytań, nauczyciel jest uprawniony do zwrócenia uczniowi uwagi za niewłaściwe zachowanie. W sensie węższym X jest uprawniony w grupie G do działania D lub posiadania (czy do otrzymania) P, gdy istnieje w grupie G taki Y, któ- ry ma obowiązek zabezpieczyć mu możność działania D, za- pewnić mu posiadanie czy otrzymanie P. Tak to X jest uprawniony do dorocznego płatnego urlopu, jeżeli istnieje odpowiednia ustawa i odpowiednia władza wykonawcza. Tylko w tym sensie uprawnienie jednej strony jest obo- wiązkiem drugiej. Tylko w tym sensie stwierdzanie pew- nych uprawnień jest stwierdzaniem pewnych powinności. Ale niezależnie od obowiązujących ustţaw, z każdą rolą spo- łeczną związany jest pewien system oczekiwań, które uprawniają pewne zachowania, nie uprawniają zaś innych ţř Warto zwróció uwagę, że słowa law i right nie mają etymolog(cznie nlc wspólnego. Inaczej nasze "prawo" t "uprawntente". rr Głosi to prawo artykuł 16 Deklaracjt Praw z 1998 roku. zachowań, grożąc za nie jeżeli nie karą, to przynajmniej po- tępieniem. Wyłącznie jednak uprawnienia poparte przez władzę polityczną stanowią podstawţ do takich roszczeń, które mogą liczyć na wysłuchanie. Na tej zasadzie Bentham zaprzeczał istnieniu praw natury rozumianych jako upr,aw- nienia przyrodzone i uważał za istotne tylko uprawnienia polityczne. Obiegowe, pozaprawnicze, posługiwanie się koncepcją uprawnienia zmienia swoją treść w zależności od tego, czy mowa o uprawnieniach przysługujących tym, co mają wła- dzę, czy tym, którzy tej władzy padlegają. Gdy mowa o uprawnieniach rodziców w stosunku do dzieci i o tym, jak daleko sięgają, mowa zwykle o granicach dopuszczal- nego przymusu. Gdy mówimy o uprawnieniach dzieci w stosunku do rodziców, mówimy o tym, jak daleko mogą sięgać ich roszczenia. Z pierwszym wypadkiem mamy do czynienia np. wtedy, gdy pytamy, czy rodzice mogą zabie- rać drobne zarobki swoich dzieci, albo czy mogą karać je głodówką. Z drugim np. wtedy, gdy ipytamy do jakiego wie- ku dzieci mogą sobie rościć, by rodzice ponosili wszystkie koszty ich utrzymania. W obu wypadkach przyznanie uprawnienia jest sygnałem, dającym człowiekowi swobodę ruchów w danym ograniczonym zakresie. DWIE DEKLARACJE PRAW CZŁOWIEKA Próbując traktować liczbţ uprawnień jako wskaźnik auto- nomii jednostki i jej wolności w sensie braku przymusów, przyjrzyjmy się teraz porównawczo dwóm dokumentom hi- storycznym: Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1ţ89 roku i Deklaracji Praw opracowanej przez zespół wysoko wykwalifikowanych specjalistów z różnych krajów, pod auspicjami Organizacji Narodów Zjednoczonych i ostatecz- nie uchwalonej w grudniu 1948 roku ls. Pierwszą rzeczą, rř W lislopadzie 1965 roku zwołana zoslała przez UNESCO w Oksfo,dzie konferencja na temat aktualnych zagadnień zwtązanych z Deklaracją I'raw Cztowieka uchwalonę w 1998 roku. "WBród problemów, które zastosowanie jej obecnie nasuwa, wymienić należy: mtejsce Deklaracji w ewolucji myśli - główule europejskiej i amerykańskiej - która ję inspirowaia, stanowlsko ja. kie przyjmują wobec niej narody Afryki i Azjf, które nie przyczyniły slę bez- poţrednio do jej opracowanta, trudnoścl, jakie wywołują jej interpretac?e I jej zastosowante w stosunkowo noweJ dziedzlnte praw ekonomicznych i spo- 86 8ţ ., która wpada w oczy, jest różnica w liczbie artykułów: w ostatniej bowiem wersji jest ich blisko dwa razy tyle. Choć każde uprawnienie do jakiegoś działania czy posiada- nia otwiera jakąś wolną drog4, nlożna pośród wymienio- nych w obu dokumentsch uprawnień wyróżnić takie, które nie nlają bezpośrednio do czynienia z uchylaniem jakiegoś przymusu, lecz stanowią przede wszystkim wyraz roszcze- nia sobie udziału w jakichś dobrach (prawo do nauki, do płatnedo urlopu, do opieki na starość) oraz uprawnienia o charakterze obronnym, w których obywatel się wyraźnie asekuruje przeciw jakimś niechcianyłn przymusom. Ze względu na temat naszego rozdziału te ostatnie uprawnienia będą nas interesować przede wszystkim. Deklaracja z 1'189 roku akcentuje - jak wiadomo - naj- silniej równość wobec prawa, f unkcjonowani.e wymiaru sprawiedliwości zgodnie z jego literą (art. 3 i 8), święte i nienaruszalne prawo własności, wolność sułnienia i wol- ność słowa. Odnośne uprawnienia mają właśnie ów obron- ny charakter, asekurujący człowieka (jak wiadomo nieefek- tywnie) przeciw przywilejom, niewłaściwie stosowanym przymusom prawnym, przeciw interwencji w świat własno- ści, przeciw ograniczaniu swobody wierzeń i wolności sło- wa. Należałoby tu jeszcze dodţać ogólne prawo do opierania się uciskowi. Deklaracja z 1948 roku wchodzi znacznie bardziej w szcze- góły. Przebiegniełny tutaj wedle kolejności artykułów te spośród nich, które zdają się mieć na względzie przede wszystkim wykluczanie pewnych form przymusu ls. Artykuł 4 wyklucza niewolnictwo w jakiejkolwiek po- staci oraz handel niewolnik,ami. Artykuł 5 wyklucza tor- tury, kary okrutne i poniżające. Artykuł 9 zabrania samo- wolnych aresztowań, uwięzień czy wygnań. Artykuł 11 żąda publicznych przewodów sądowych, w których zaczyna się od zakładania niewinności oskarżonego i zapewnia mu się należytą obronę. Artykuł 12 wyłącza samowolne wgląda- nie w życie prywatne człowieka i jego korespondencję. Artykuł 13 przewiduje swobodę poruszania się w obrębie łecznych, a wreszcie - gwarancje prawne, ktbrymi dysponuJe jednoetka w efektywnej realizacjt praw, jakie są jej przyznane". ("Iśiuletyn Polsklego Koiuitetu do Spraw IłNFSCO" marzec 1!ł66, s. 28-9). 'ř Palrz Ifumun Rights, materiały z sympozjutn UNFSC'O, Allan Wingate, Londou :,nd Naw York 1949, s. 273-280. każdego państwa, możność wyjezdżania z niego i możność powrotu. Artykuł 14 zapewnia każdemu prawo azylu w wy- padkach politycznego prześladowania, podczas gdy artykuł 15 nie pozwala nikomu odebrać narodowości ani odmawiać mu uprawnienia do jej zmiany. Artykuł 16 wyłącza naciski rodziców w sprawie małżeństwa ich dzieci. Obopólna zgoda stron zainteresowanych wystarcza. Artykuł 17 nie pozwala pozbawiać nikogo własności. Artykuły 18 i 19 żądają za- pewnienia kţxżdemu wolności sumienia, wolności wypowia- dania swoich opinii, szukania i przekazywania informacji przy pomocy wszelkich środków i ponad granicami. Artykuł 20 żąda swobody zrzeszania się i wyklucza przymus przy- należności do jakiegoś zrzeszenia. Artykuł 2'? mówi o za- pewnieniu swobodnego rozwoju osobowości. Artykuł 23 chce między innymi swobody w wyborze zawodu, swobody w przynależności do związków zawodowych, należytego za- bezpieczenia przeciw różnym forrnom ekonomicznej eksplo- atacji. Artykuł 29 powtarza za Deklaracją z 1789 roku, że ograniczać wolno swobody jednostki tylko w sposób prze- widziany przez prţxwo i tylko o tyie, o ile to jest koniecz- ne do należytego uszanowania uprawnień cudzych 20. Ten ostatni artykuł przyświeca, a przynajmniej przyświe- cać powinien stosowaniu kary przez wymiar sprawiedliwo- ści, czyli stosowaniu przymusu stanowiącego - jak wi,ado- mo - wielki rozdział saln dla siebie, rozdział pełen nęka- jących zagadnień. Nie wchodzimy w to, czy kolejne artykuły deklaracji ONZ są czymś więcej niż dezyderatami, które oczek.ują dopiero na realizację, tak jak to się dzieje np. z proklamowaną równością kobiet i łnężczyzn w ich uprawnieniach. Nawet gdyby to był postęp tylko w slerze łnyśli, postępu tego nie można by lekceważyć. W wielu zaś wypadkach ten postęp jest postępem nie tylko na papierze. Ktokojwiek uważa pommiejszenie przomocy za postęp, musi uznać np., że sto- sunki w rodzinie uległy w kulturze etaro-amerykańskiej ko- rzystnej pod tyln względem zlnianie. Nie wydaje nam się dziś możliwe składanie dzieci bogom w ofierze, praktyka skały tarpejskiej ani tzw. expositio dzieci niechcianych, sto- sowane w starożytności przez tych, którzy się chcieli ich yř O Deklaracji Yraw Cz^owieka i Obywatela i o Deklaracji ONZ z rokn 1948 plsai ostatnio T. Kotarblhski. (Patrz "Argumenty" z 4 października 1964 r.j. pozbyć. Zmuszanie małych dzieci do pracy w fabrykach, w wţarunkach opisanych przez Marksa, budzi dziś pow- szechne oburzenie i niektórzy do ludzkich uprawnień chcą dopisać uprawnienie do dzieciństwa. Od XVIII co najmniej stulecia rozlegają się głosy, że nie wolno młodych zmu- szać do małżeństwa wbrew ich woli. Przemoc fizyczna w postaci bicia jest gorąco zwalczana przez większość wy- chowawców. Jako fakt pozytywny cytuje się wzrastające w tej chwili u nas na wsi uniezależnienie dzieci od rodzi- ców z powodu możliwości zarobkowania w przelnyśle. Dawniej na wsi młody człowiek był osl rodziców zależny, do- póki nie przepisali na niego ziemi. To prowadziło do infan- tylizacji młodych, zaś jeżeli się tej zależności nie podda- wali - do kłótni, nierzadko prowadzących do zabójstwa. Jeżeli idzie o różnego rodzaju przymusy wywierane przez mężczyzn na kobiety, sprawa także ma się jak gdyby ku lepszemu. W kraju, gdzie jeszcze w XIX wieku wdowy pa- lono, wdowa została premierem rządu. Ale ten odosobnio- ny wypadek nie świadczy o zaniku męskiej supremacji, tak w Indiach jak i innych krajach azjatyck.ich, tych zwłaszcza, dla których islam jest jeszcze sprawą żywą. W okresie od 1893 do 1950 roku 56 państw świata przyznało kobietom ţprawo głosu w wyborach. Liczba tych krajów zwiększyła się między 1951 a 1967 rokiem o dalsze 53 krajów. Ale w Ame- ryce Łacińskiej np. kobieta zamężna angażując się do pracy musi mieć zgodę męża i nie ma prawa decydować w spra- wie przyszłości dzieci zl. Nawet we współczesnej Francji debata nad przyznaniem kobiecie zamężnej prawa do po- siadania własnego konta bankowego nie przebiegała bynaj- mniej w atmosferze jednomyślności. Mniej oczywiste są osiągnięcia w zakresie przymusów stosowanych przez przywilej ekonomiczny, władzę politycz- ną i presję opinii publicznej na jednostkę. Eksploatacja w różnych krajach trwa nadal. Władza polityczna ogranicza na różne sposoby wolność słowa, wolność zrzeszeń, swobodne poruszanie się po świecie. Żak śred- niowieczny mógł wędrować z Polski do Padwy nie molesto- wany o paszport zagraniczny czy wizy. Planowanie stało się koniecznością, która musi pociągnąć za sobą przymusy zagrażające np. wolnemu wyborowi zawodów. Nauka lada moment uczyni wyznaczanie płci noworodków możliwym, a wtedy polityka demograficzna, licząca się z właściwą pro- porcją płci, może wzbronić komuś posiadania córki, jeżeli kontyngent na dany rok został już wyczerpany. Jeszcze w XVIII stuleciu można było chorych psychicznie przyku- tych do ściany drażnić dla przyjemności. Kara śmierci - przemoc najjaskrawsza, jest dziś przedmiotem licznych dy- skusji i w większości krajów zachodniej Europy jest uznana za karę niedopuszczalną. Ale w różnych krajach Europy i północnej Afryki stosowano i stosuje się nadal w naszym stuleciu wymyślne tortury. Rozwój motoryzacji dał czło- wiekowi pewne poczucie niezależności, ale ten sam rozwój ograniczył ruchy pieszego na ulicy, który może przejść na drugą stronę tylko w punktach określonych. Uwolnienie jednych od przymusu pociąga za sobą często przymus w odniesieniu do innych. Tak to dzieje się w pra- wie, które uciska jednych po to, żeby innych od ucisku uwolnić. "Prawdą jest - jak pisze A. Rapoport - że wol- ność działania może przysługiwać człowiekowi tylko z na- rzuconymi przez społeczeństwo ograniczeniami, których nie można uniknąć. Ale wolność jednostki myślenia i odczuwa- nia może być absolutna" 22. Presja opinii publicznej na jednostkę zmniejsza się wraz z urbanizacją i z ograniczaniem wolności słowa. Przedsta- wia to czasem zyski, czasem straty. Ograniczanie wolności słowa nie pozwala dać publicznego wyrazu potępieniozrl za- służonym. W rozdziale VI swojej Deontologii Bentham pi- sał: "Wolţność prasy stanowi najpatężniejszą dźwignię, któ- rą rozporządza sankcja moralna". WNIOSKI MORALISTY We wszystkich naszych dotychczasowych rozważaniach zakładaliśmy za cytowanymi autorami i dokumentami, bę- dącymi owocem kolektywnego wysiłku, iż przymus jest rzeczą złą z 4lwóch względaw. Jest rzeczą złą dlatego, że ludzie źle przymus znoszą, co wprowadza w grę zasadę za- =1 Jeanne Chaton, Prawa koóiet w śwlecle wspólczesnym, "Biuletyn Polskie- go Komitetu do Spraw UNESCO", grudzień 1968. := Rapoport, FicJhts, Games and Deboles. The Unlv. of Michigan Press 1960, s. 346. 9Q 91 braniającą przysparzania ludziom cierpienia. Jest rzeczą złą, bo jak mówił Locke: "Nikt nie może drugirn przewo- dzić", W tym wypadku chodzi o wspomniane już poszano- wanie dla autonomii jednostki, poszanowanie dla godności człowieka jako takiego, człowieka, którego podleganie cu- dzej mocy poniża. Tylko tym, że się w zasadzie przymusu nie aprobuje, można wytłumaczyć potrzebę usprawiedliwiania się z prób jego stosowań przez jednych oraz warunki stawiane temu stosowaniu przez tych, którzy mieli raczej przylnusowi pod- legać niż go stosować. A więc, jak sobie przypominamy, przymus bywał dopuszczany, gdy chodziło o zapewnienie człowiekowi dóbr bezspornych, życia, zdrowia, wykształce- nia oraz o ochronienie go przed bezspornym złem, jakim jest np. utrata niepodległości kraju, w którym żyje. Z tych to względów uważało się przymus szczepień ochronnych czy przymus szkolny za usprawiedliwiony, a także przymus służby wojskowej, która chroni przed ewentualnym złem obcej agresji. Przymusy dokonywane dla uniknięcia bez- spornego zła były zawsze bardziej obronne niż przymusy w narzucaniu pewnych dóbr: łatwiej bowiem w tym ostat- nim wypadku o nierozstrzygalne różnice opinii. Toteż nie- którzy tylko w bardzo ograniczonych wypadkach pozwala- ją na ;przymusowe uszczęśliwianie ludzi, przywodząc ma pamięć powiedzenie Hólderlina, który ostrzeqał że łatwo uczynić życie piekłem qdy się par force chce uczynić je raţem. 'ţuż nie do kategorii zapewniania bezspornych dóbr, ale do kategorii konieczności zalicza się niekwestionowane przez nikogo przymusy podatkowe, choć mogą stanowić one niezbędne środki dla realizowania dóbr bezspornych. Tutaj Deklarţxcja I'raw z 1789 roku żądała tylko, by te podatki były zaakceptowane przez wszystkich obywateli. O ko- niecznościach miały zatem wyrokować jakieś ciała kolegial- ne. Na przymus służby wojskowej powoływali się ci, którzy zezwalali na przymus tylko w wypadku gdy miţał nas chro- nić przed jeszcze większym przylnusem, będącym zwykle udziałem krajów podbitych. Podczas gdy wypadało się tłu- maczyć ze stosowanych przymusów, uprawnienia nie wy- magały usprawiedliwień i jedyną stawianą im zaporą był wzgląd ma naruszanie uprawnień cudzych. To zaś zderzanie się uprawnień nie należy w życiu społecznym do rzeczy rzadkich i wymagałoby ono jeszcze jakiejś uznanej hierar- chii ważności, która by pozwoliła dawać pierwszeństwo jednym wobec drugich. Trzeba stosować przymusy w sto- surxku do jednych, by zapewnić bezsporne dobra drugim. W XVIII wieku ludzie udający się w podróż spisywali przed wyjazdem testament. Zamykanie złoczyńców przyczyniło się do wzmożenia poczucia bezpieczeństwa podróżnych. Za- kaz posługiwania się wzaskliwie głośnikiem po godzinie dziesiątej ma, ograniczając wolność jednych, zapewnić spo- kój innym. Ograniczenia w sprzedaży alkoholu mają na celu ochronę zdrowia pijących i ich potomstwţa. To wypa- dek konfliktu wartości jednej i tej samej osoby. Konflikt ţmiędzy wolnością od przymusu a równością podkreślał je- szcze D. I-lume twierdząc, że utrzymać można równość tyl- ko kosztem wolności, swoboda ruchów dana ludziom prowa- dzi bowiem szybko do nierówności. T. Kotarbiński w swoim artykule o idei wolności, wolność i równość przyrównuje do dwóch gryzących się suk uwiązanych do tego samego zaprzęgu. , ...Równość najłatwiej się osiąga przemocą, wol- ności przeciwną, a wolność, prowadząc do jednego niby swobodnego startu, claje nierówność w wynikach tecło star- tu w sytuacjach końcowych"2s. Trzeba wybierać -ţjak su- gerował Tocqueville - I'egnlite dnns la servitluie czy I'ine- galite dans ln Iiberte 24. lFumP, jak wiaţdomo, poświcţcał równość dla wolności, J. Bentham, który wierzył w dobrego prawodawcę i w potęgę mądrej legislacji był skłonny wol- ność poświęcać dla poczucia bezpieczeństwa. Niektórzy przez odpowiednie zabiegi definicyjne zacierali te bolesne konflikty. I tak np. Montesquieu w Duchu praw pisał, że "Wolność polityczna to spokój duszy zrodzony przez mnie- manie, które ktoś posiada o swoim bezpieczeństwie". W po- dobny sposób Bentham zlewał czasem te dwa dobra traktu- jąc wolność o d jak.o zabezpieczenie p r z e d i jako odga- łęzienie bezpieczeństwa. Pisarze, którzy rozważali wolność od przymusów, rzadko doceniali konfliktowość ludzkich uprawnień, nieusuwalną także i w ustroju, który znosił własność prywatną. Takie ţ' Ideo wolnaścl, w: Wybór plsm, t. I, s. ,485. fţ De la dţmocra(ie en Amerique, l. I, s. 91. 92 93 zderzenia ujawniały się np. w próbach uzgodnienia granic przemocy stosowanej przez rządzących z granicami uzasad- nionych roszczeń zgłaszanych przez rządzonych. Te zderze- nia miał na myśli Kant, gdy zalecał, by przy ustanawiaţniu praw obierać zawsze takie stanowiska, które zarówno rzą- dzący, jak i rządzeni mogliby zaakceptować. "Liberał praw- dziwy - pisał T. Kotarbiński - domaga się od-rządów tego, czego sam gotów by przeciwnikom udzielić w przypadku dojścia do władzy" zţ. Deklaracje praw, do których się odwoływaliśmy, spełnia- ły w różnym stopniu ten postulat dodając czasem do for- mułowanych roszczeń zastrzeżenia stanowiące furtki dla rządzących, furtki czasem niebezpieczne. ţ.ądając wolności słowa, druku itd. Deklaracja z 1789 roku zastrzegała się, że to uprawnienie przestawało działać w wypadkach nad- użyevania tej wolności, określonych przez prawo. Własność przestawała być święta, gdy jej konfiskaty domagała się z całą oczywistością konieczność prawnie stwierdzona, i pod warunkiem uprzedniego sprawiedliwego odszkodowa- nia. Te zastrzeżenia znikają w Deklaracji z 1948 roku. Zasadniczą sprzeczność między potrzebami człowieka a wymaganiami "kultury" dostrzegał Freud, hipostazując kulturę jako złowrogą siłę ujarzmiającą ludzkie popędy. Widział ją także za Freudem E. Fromm. Gdybyśmy mieli zebrać te uprawnienia, o które troszczą się najbardziej współcześni pisarze zajmujący się tym te- matem, wypadałoby - jak się zdaje - wymienić trzy na- stępujące punkty: 1) uprawnienie do prywatności zagrożone przez ostatnie wynalazki techniczne, a także wglądanie w osobistą korespondencję itp.; 2) uprawnienie do rzetelnej informacji zagrożonej z kolei przez opanowanie prasy i in- nych źródeł informacji przez różne potężne siły: państwo, syndykaty dziennikarzy, trusty, związki zawodowe; 3) upra- wnienie do swobodnej ekspresji. TZW. WOLNOSC POZYTYWNA Wspominaliśmy na początku tego rozdziału o tym, że obok dyskutowanej przez nas wolności w sensie braku przymusów, mówi się często o wolności jako dobru, które řř Op. cit., s. 502. się posiada albo nie posiadia, jakohy niezależnie od ich obecności czy nieobecności. .lest to jakaś wolność w liczbie pojedynczej, podczas gdy w wypadku wolności od przymu- su można rnciwić o wolności w liczhie mnodiej, jak to czyni np. język angielski, posługując się terrninem liberties w od- różnieniu od freedom. Tyleż bowiem jest wolności co ro- dzajóţy uprawnień. "Wolność pozytywna - pisze E. Fromm - polega na ţ spontanicznej aktywności całej zinteGrowanei osobowoś- ci" 2a. Jest to -- jak głosi w duchu Fromtna cytowany już przez nas Ch. Bay - harmonia panująca między podstawo- wymi motywami człowieka a jego przejawiającym się na zewnątrz zachowaniem, harmonia, która pozwala dać pełny wyraz osobowości z7. Przypomina to pewne intuicje sformu- łowane już przez Arystotelesa, ktciry mówił o działaniu wo1nym, gdy jego początek tkwił w nas samych. 'ra wol- ność właśnie jest wolnością w liczbie pojedynczej (free- dom). Jest to, jak dalej wyjaśnia Fromm, wolność bycia sobą, zaś wymieniana w definicji spontaniczna aktywność to aktywność, którą można obserwować najlepiej u dzieci i artystów, a która stać się winna udziałem każdego. Jest to aktywność płynąca z naszego autentycznego "ja", aktyw- ność dla samej aktywności. Osobowość totalna z kolei to osobowość nie rozdarta między naturą a rozumem, osobo- wość bez wewnętrznego cenzora. "Wolność od", czyli wol- ność od presji zewnętrznych, realizować się miała - zda- niem Fromma - dopiero wtedy, gdy człowiek osiągał wol- ność bycia sobą, gdy jego ideały stawały się j e g o idea- łami. Pozytywna wolność osiągana, według Fromma, przez te- go, kto dawał wyraz swemu autentycznemu "ja", była wa- runkiem niezbędnym wyzwalania się od presji zewnętrz- nych 2s. Uprawnienie do wyrażania myśli mialo jakieś zns- =ř The Fear ol Freedom, s. 222. rT Oprócz wspomnianej u Baya koncepcji wolnośct, ţutur odróżnia jeszcze wolność jako względną nłeobecność niedostrzegnlnyrh przymusów zewnę- trznych i wolność jako wzylędnq nicobecność dostrţeg:,oych przymusów zew- nęlrznych. Dziecko cieszy się w szczeyólnym siupniu w ln.>ściq pozylywnţ. ma za5 minimalnd wolność polegajqc.ł na nieobecności nio d,ţstrzeganych przy- musów, proces wychowania bowiem polega na fch aW sowauiu. f8 Można - przectwnie - powiedzieć, że wulnoś: od przym.ţsów zewnę- trznych pozwala nam dopieco być sobq, dać wymz swujemu aţ.entycznemu mla.,. 94 95 czenie tylko wtedy, gdy się było zdolnym do samodzielnego myślenia. Koncepcja pozytywnej wolności I^romma jest daleka od spełniania postulatu operatywności, nie rozporządzamy bo- wiem żadnymi kryteriami, które pozwoliłyby nam odróżnić, kiedy mamy do czynienia z aktywnością będącą wyrazem całej zintegrowanej osobowości, a kiedy nie. Toteż nie cytowalibyśmy jej w ogóle, gdyby rozważania Fromma nie kwestionowały w dalszych partiach cytowanej książki pew- nego założenia, które przyjmowaliśmy w dotychczaso- wych rozważaniach, bynajrnniej w tej sprawie nie odoso- bnieni, a mianowicie założenia, że wolność oci presji zew- nętrznej, w naszej przynajmniej kulturze, jest uważana za dobro, o które warto walczyć i za które n,awet warto umie- rać. Tytuł książki Fromma zapowiadał już stanowisko przeciwne. By to stanowisko zrozumieć, musimy za autorem wejść w pewne rozważania historyczne. W średniowieczu - we- dle dość stereotypowego obrazu Frornma - człowiek nie był wolny. Pozycja jego była zdeterminowana przez stan, w którym się urodził. Trwał on zwykle do śmierci w miej- scu urodzenia, ubierał się tak, jak przystało jego stanowi. Jeżeli należał do gildii, podlegał różnym jej rygorom. Ale człowiek nie czuł się osamotniony i nie czuł przymusów, bo nie miał świadomości własnego "ja". Wolność od tra- dycyjnych powiązań, do której przyczynił się wţalnie kapi- talizm, wyzwalając indywidualną przedsiębiorczość ekono- miczną, przyniosła jednocześnie człowiekowi poczucie bez- I radności i niepokój zg, Żeby te przykre doznania pokonać, człowiek zaczął szukać oparcia, gnany przez głód uległości, głód podporządkowania się jakiemuś potężnemu autoryte- towi, wtopienia się w jakąś grupę, której się chciał poddać, pragnąc w niej jednocześnie dominować, pęd do dominacji bowiem jest objawern słabości, nie siły. W ciągu lat dzie- lących Lutra od Kanta zwierzchność, której chciał podle- gać, ulegţała internalizacji, aż zwycięstwo klasy średniej doprowadziło do zastąpienia autorytetu zewnętrznego przez autorytet wewnętrzny, czyli sumienie. Było to pozorne tyl- f" Swiudectwem tej bezradności i poczucia nlemocy było dla Promma, mie- dzy (nnyml. powodzenle Mtckey Mouse. Ale zamiłowanie do wţtków taktch, jak zwycięstwo matego, ntc nie znaczącego stworzenia nad dużym, ma bar- dzo stare tradycje, sięgajace w Europle BaJek Ezopa. ko zwycięstwo wolności, ten clłos sumienia bowienr nie był własnym głosem, a uzyskana wolność była tylko wolnością od pewnych nacisków, na rzecz innych dobrowolnie szu- kanych. Tymczasem tylko owa wolność pozytywna mogła człowieka wyleczyć z owego poczucia osamotnienio i bez- radności, wiążącego się z przecięciem pępowiny łączącej nas z innymi, przywrócić tę łączność przeţ prac:c; i miłość. Sympatyczny marzyciel nie clostrzegał, że czy,nnikiem in- tegracyjnym może być także nienawiść. Książka Fromma nie przekonała nas zulrelnicţ. c)pis śred- niowiecza pod względem realizowanej w nim wolności jest nader uproszczony. Brak świadomości własnego "ja" w śred- niowieczu postulowany jest całkowicie na kredyt. Myślę, że z Wyznań św. Augustyna czy z listów Ahelarda i Ilelo- izy ta świţadomość dałaby się niewątpliwie odczytać. Opis głodu uległości spowodowany indywidualizmem, który niósł jakoby ze sobą rozwój kapitalizrnu, to domniemany rozwój Niemiec, w których dojście do hitleryzmu stanowi ciągle żywy temat dla emigrantów niemieckich. Tam miał panować 2en pęd do uległości i zarazem do dominacji, apisany np. w powieści H. Manna pt. Poddany i w zna- nym zbiorowym dziele pt. The Authoritarian Personality. Kapitalizm angielski, jak to ktoś już słusznie zauważył, nie prowadził bynajmniej do szerzenia postaw opisanych przez Fromma, co podważało w punktach istotnych jegc wywody. Głodowi uległości opisywanemu przez Fromma można z równym oparciem o fakty przeciwstawić głód niezależności. Gdy stoicy głosili, że jeclynym dobrem są dobrs moralne, bo tylko tych dóbr nikt odebrać nam nie może, kierowali się głodem niezależności zarówno od losu, jak i od ludzi. Tyran mógł skazać na śmierć czy wygnanie, ale nie mógł odebrać człowiekowi możności zachowania się z godnością. Obroną przeciw poczuciu, że się podlega przymusowi, było u tychże stoików zalecenie, by chcieć tego, co się staje, co nie likwidowało obiektywnego istnie- nia przymusu. Engelsowsk:a wolność jako zrozumienie ko- nieczności szła w tym samym kierunku. Kapitalizm bywał dla wielu szukaniem niezależności po- przez pieniądz. "...Nie zapomnij nigdy zachować kilku gro- szy z zarobku po obliczeniu i zaspokojeniu wszelkich wy- datków - pisał B. Franklin - wtenczas dosięgniesz szczytu szczęśliwości, a n i e p o d 1 e g ł o ś ć [podkreśl. M.O.] btţ- 7 - Normy rooraloe / / dzie twoją tarczą i puklerzem, twoim hełmem i ţtwoją ko- roną" gř. Ileż to razy chwalono handel za to, że może nie stawiać nad człowiekiem żadnego zwierzchnika, ileż razy przed uspołecznieniem wolnych zawodów zalecano je i obierano z tych samych powodów. Było to szukanie "wol- ności od", ucieczka od przymusu, jaki może wywierać czło- wiek rua człowieka. O tę samą wolność chodziło Frommowi, gdy tęsknocie do wolności zaprzeczał mówiąc o potrzebie podporządkowania się i uległości. W pewnym tylko rodzaju wolności Fromm mógłby zna- leźć jakieś oparcie dla tezy, że wolność nie zawsze jest ludzką potrzebą i że człowiek czasem ocl niej ucieka. Jest to mianowicie wolność decyzji. "Kto ma wolność wyboru, ten ma związaną z nim udrękţ" (Wer die Wahl hat, hat die Qual) - głosi znane niemieckie powiedzenie. Ilcieka się, ]-'aţwiadomo, od decyzji, bo wymaga wysiłku i zagraża odpowiedzialnością wobec samego siehie i innych, tj. in- nymi słowy - potępieniem, jeżeli wybór okazał się zły. Tak to np. niejeden woli, żeby wyboru zawodu dokonały za niego zbieg okoliczności czy wola rodziców, by w razie przegranej siebie nią nie obciążać. Jednakże ucieczka od tak rozumianej wolności nie ma nic wspólnego z rozwojem kapitalizmu i trzeba ją raczej przypisać pewnym czynnikom osobowościowym. Jeżeli ta ucieczka od odpowiedzialności poprzez uchylanie się od decyzji nabieria masowego cha- rakteru, to należy ją przypisać pewnym czynnikom spo- łecznym, jak np. stosowanym w danym społeczeństwie sankcjom, które człowieka obezwładniają. Wtedy, kto może stara się decyzję na wyższy szczebel hierrchii biurokra- tycznej przerzucić. Natomiast wolność od przymusu jest w dţalszym ciągu przedmiotem pragnień ludzkich i w dal- szym ciągu musi usprawiedliwiać się ten, kto go stosuje. W 1935 r. T. Kotarbiński mówił o współczesnym z ducha miłośniku wolności, który kocha wolność nie dlatego, by pełna była grzechu, lecz dlatego, że nieskończenie ponętna, a bez niej życie traci wszelki urok. Jeżeli jednak Fromm, mimo swoich rażących uproszczeń i wątpliwych generalizacji, stał się autorem tak popular- nym, to być może dlatego, że podkreślając bezradność współczesnego człowieka w wielkich organizacţac pań- ae petrz mole MoraJnobć mJeszczańeka, Ossolineurp 1958, s. 75. stwowych podjął wątek występujący już u różnych pisarzy i ący, jak się zclaje, pewne uzasadnienie w rzeczywi- stości. Tylko ta bezradność nie jest bezradnością charakte- ryzującą wyłącznie kraje kapitalistyczne. Jest to bezrad- ność wobec wielkiej polityki, środków przymusu, jakimi rozporządza dzisiaj władza polityczna, bezradność wobec wielkiego aparatu biurokratycznego i bezduszności wymia- ru sprawiedliwości (w literaturze Kafka, Durrenmatt). Przypominamy sobie, że reguły etyczne usiłujemy w na- szych rozważaniach porządkować według dóbr, któţe chronią, nie wnikając w zagadnienia genetyczne i uchyla- jąc pytanie, czy były one z intencją ochrony tych dóbr tworzone. Jeżeli przez dobro rozumieć coś, co stanowi przedmiot ludzkich pragnień, to trzeba tu od razu zazna- czyć, że idzie tu tylko o te dobra, które z pewną pow- szechnością uznawane są w danej grupie za takie. Choć niejeden poczytuje żądzę władzy za powszechną, nie jest ona w kulturze euro-amerykańskiej dostatecznie aprobo- wana, by władza stanowiła jakiś przedmiot ochrony. Wręcz przeciwnie, zapoznaliśmy się już z postulatami stanowiący- mi jej ograniczenie. Wolność, bezpieczeństwo i godność ludzka - to były te główne dobra, które znajdowały sobie w cytowanych przez nas postulatach ochronę. Dwa pierwsze z tych dóbr nie- którzy poczytują za dobra podstawowe, ponieważ ich po- siadanie stanowi warunek niezbędny cieszenia się wszelki- mi innymi - pozamoralnymi dobrami. "Wolność - jak pi- sze Ch. Bay - jest glebą potrzebną do pełnego rozkwitu innych wartości" 31. W tej samej sytuacji znajduje się, je- go zdaniem, bezpieczeństwo, które nam daje przekonanie, że będziemy mogli naszymi dobrami cieszyć się nadal. Po- gląd Baya zawiera sugestię jakiejś ogólno-aksjologicznej stratyfikacji dóbr. Jaka byłaby tu rola wartości moral- nych - to pytanie, do rozważenia którego będziemy doj- rzali dopiero w ostatnim rozdziale naszej książki. ţ; ţ"ţY,. , : ţ'rţ::-::': sţ`.. " a1 The Sfructure ot Freedom, s. 19. 7v V NORMY MORALNE W OBRONIE PRYWATNOSCI AKTOALNOSC ZAGADNIENIA Analiza pojęcia wstydu, o którą potrąciliśmy w zakoń- czeniu III rozdziału, pominęła jeszcze jedną funkcję cza- sem wstydowi przypisywaną, a mianowicie funkcję obrony prywatności. Postulaty, które się z tą sprawą wiążą, można by podciągnąć pod rubrykę reguł nakazujących sza- cunek dla człowieka, tj. postulatów rozważanych w III roz- dziale, ale pewne względy, które się w toku naszych roz- ważań ujawnią, przemawiają za tym, żeby potraktować je osobno. "Uprawnienie do prywatności - pisze jeden z autorów zbiorowego dzieła pt. Freedom and Control in Modern So- ciety - należy do najważniejszych ze wszystkich upraw- nień. Jest ono jednocześnie najbardziej zadrożone i naj- mniej uwzględniane w naszych czasach" 1. W konstytucji PRL artykuł 74 (punkt 2) głosi: "Ustawa ochrania nienaruszalność mieszkań i tajemnicę korespon- dencji. ţeprówa zaiiie rewIżII omowej dopuszczalne jesi ţedynie w przyp,adkach określonych ustawą". Zaś w arty- kule 253 (ő 1) obowiązującego dotąd kodeksu karnego z 1932 roku czytamy, że "czynem przestępnym jest przyłą- czanie się bez uprawnienia do przewodu służącego do po- dawania wiadomości". Za dokonanie tego czynu grozi czło- wiekowi kara aresztu do lat dwóch lub grzywna. 1 Th. I. Cook, Indywidual Liberty lo Day-Challenger and I'rospe, t, w: Fteedom and Control In Modcrn Sociely, N. York 1954, s. 190. Temat, który poruszamy, należy do tematów nader aktualnych, cytowany bowiem głos jest jednym z licznych, które ostrzegają, że prywatność jest w tej chwili dobrem szczególnie zacţrożonym. Zagraża jej rosnąca gęstość za- . ludnienia, która - między innymi - powoduje w krajach o niedostatecznie rozwinigtym budownictwie mieszkanio- wym dokuczliwe tłoczenie się ludzi pod jednym dachem. Rosnąca szybkość i łatwość komunikacji zmniejsza glob ziemski. Ptotka osobista roznosi się z niebywałą szybko- ścią. Ale szczególnie zagrażają prywatności wynalazki tech- niczne umożliwiające poddlądanie cudzego życia, wynalaz- ki takie, jak podsłuch, magnetofon, teleobiektyw, szyby jednostronnie przezroczyste, fotografie bez wiedzy fotogra- fowanego, aparaty do sprawdzania czyjejś prawdomówno- ści, czyli tzw. policlrafy. A dodać należy do tego wszyst- kiego głód sensacji dziennikarzy, zobrazowany np. przez film Dolce vita, ich natarczywe polowanie na szczegóły ży- cia osobistego mężów stanu, znanych artystów i uczonych czy gwiazd filmowych, polowanie, którego ofiarą miała paść Marylin Monroe. Cytowany już Las.swell dołącza do tej listy środki chemiczne nakłaniające ludzi do nader osobi- stych wyznań, których osoba poddana ich działaniu w ogó- le później nie pamięta, a także hipnozę, która może zmu- szać ludzi do czynów poniżej ich godności 2. Vance Packard w swojej książce pt. The Nalsed Society (Obnażone społeczeństwo) wymienia szereg czynników, które wpływają na zanik prywatności w USA. Są nimi na przykład rozrost życia organizacyjnego, wzmożona urbani- zacja, wzrost przestępczości, który sprawia, że sami oby- watele domagają się rozszerzenia kompetencji policji, wzrost zatrudnień zależnych od Pentagonu, które wymaga- ją świadectwa prawomyślności (clearance), nieustające zimne i gorące wojny; mnożące się wraz z zamożnością różne formy ubezpieczeń, które pociągają z kolei za sobą kontrolę klienta przez towarzystwa ubezpieczeniowe s. W tych alarmujących głosach występujących w obronie prywatności, trzy jej interpretacje nie wydają mi się nale- życie rozróżnione. Ił. D. Lasswell, Thc 'I'hreal lu !'rivary, w: (:onllirt ol l.oyalth^s, ed. K. M. Maclver, Itarper and Arothers, N. York i Londyn 1952. ' V. Packard, The Noked Sooiely, wyd. III, Pocket Cardinal Edition 1965. 100 1ţ1 TRZY WARIANTY PRYWATNOSCI 1. Obrona prywatności może być obroną uprawnienia do okresowej samotności zagrożonej w stłoczonych mieszka- niach, w przeciążonych ludźmi środkach koliiunikacyjnych. Zwracano już uwagEţ na to, że ludzie wchodzący do kolej- ki podziemnej wiozącej ich do pracy i mający możność wyboru miejsca dają pierwszeństwo miejscom najbardziej izolowanym. Panuje tu jakby niechęć do rozInów, odgra- dzanie się od ludzi gazetą. Własne auto, pośród wielu in- nych względów, cenione jest i za to, że izoluje człowieka w zamkniętym pudełku. f.. Mumford rysuje apokaliptyczny obraz życia wielkomiejskiego przepowiadając, że nieba- wem ubikacja stanie się jeclynym miejsce:ln, gdzie człowiek będzie mógł zaznać chwilę samotności. Wiaclomo, że nie- które dzieci źle znoszą ciżbę rówieśników w przedszkolu. Wi,adomo, że zwierzęta stłoczone stają się w stosunku do siebie wzajem bardziej agresywne, chociażby nie zagraża- ła im z powodu tego zagęszczenia zmniejszona ilość poży- wienia. J. P. Sartre wyzyskuje motyw lęku przed przymu- sową stadnością w sţţ,,ojej sztuce Przy drzwiach zamknię- tych. W filmie japońskim Kobieta z wydm skazanie czło- wieka na wieczne, niechciane towarzystwo przejmuje wi- dzów dodatkową grozą. W filmie Eroica przymusowa stad- ność w obozie doprowadza człowi.eka do samobójstwa. Tej izolacji od ludzi służy zastrzeżony adres czy telefon, niepi- sany, ale przestrzegany w wielu krajach zakaz, by nie tele- fonować do luclzi, zwłaszcza w sprawach zawodowych w dni świąteczne, kiedy to izolacja stanowi warunek nie- zbędny odpoczynku. W tym punkcie wypada poczynić istotne rozróżnienie, mianowicie odróżnić samotność i osamotnienie. Mieszając te dwie rzeczy ktoś mógłby powiedzieć, źe obrona prywat- ności niezgodna jest z notowanym przez badaczy życia społecznego narzekaniem na osamotnienie, na to, że ludz- kie stosunki, zwłaszcza w większych ośrodkach miejskich, przestają być osobiste, podlegają "urzeczowieniu", że czło- wiek na próżno wygląda kogoś, kto by się nim zaintereso- wał, że ludzie nieraz rozpaczliwie szukają sposobów, by zwrócić na swoje indywidualne losy uwagcţ. Stadność nie może być lekarstwem na tę chorobę, bo można być osamot- nionym wśród ludzi i żądaţnie, by człowiek miał możność iţolacji, gdy ţtego poţtrzebuje, nie jest niezclodne z jego po- trzebą pawierzenia się komuś, uzyskania jakiegoś głębszego z ludźmi porozumienia. Ani stadność, ani wzmożona kontro- la tej potrzeby nie może zaspokoić. Kontrola rozciągnięta przez podsłuch czy teleobiektyw jest, rzeczywiście, w pew- nym sensie przejawem zainteresowania się człowiekiem, ale nie jest tym zainteresowaniem, o które idzie temu, kto szuka bratniej duszy. 2. Artykuły prawa zapewniające nienaruszalność miesz- kań strzegą prywatności już nie jako uprawnienia do okre- sowej samotności, lecz jako zabezpieczenia się przeciw abcej kontroli iprzynajmniej we własnym domu. "Mój dom moją twierdzą" - mówią - jak dabrze wiadomo, Anglicy. William Pitt - minister angielski - przemawiając w par- lamencie w 1336 roku powiedział: "Najbiedniejszy czło- wiek w swojej chacie może się przeciwstawić wszystkim siłom zbrojnym Korony. Jego chałupa może się chwiać, jej dach może grozić zawaleniem, wiatr może dąć przez szpa- ry, burza i deszcz mogą doń przenikać, ale Król angielski do niej wejść nie może; żadna z jego sił zbrojnych nie od- ważyłaby się przeksaczyć progu zrujnowanego domostwa"4. Ten brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu dał nam się we zţnaki w czasie akwpacji niemieckiej, .kiedy ţto od- głos ciężkich butów na schodach zapierał oddech w trwoż- nym oczekiwaniu. Kto ma nieszczęście być dostatecznie ważną osobistością, by obawiać się podsłuchu, ma także spokój domowy naruszony. Ta kontrola nie musi się oczy- wiście ograniczać do domowego ogniska. I'rywatność w sen- sie jakiejś amonimowości może być narusr,ana i poza nim. W 1963 roku w New Yorku zainstalowano ukrytą ka- merę w umywalni pewnej instytucji przemysłowej, by wy- śledzić, kto pokrywa jej ściany pornograficznymi rysunka- mi. Kamera robiła zdjęcia wchodzących co 3 sekund. Gdy zatrudnieni przypadkowo odkryli jej obecność, zagrozili strajkiem 5. Specjalny opór budzi stosowanie wspomnianych już aparatów zwanych poligrafami, ponieważ równocześnie wykreślają kilka krzywych. Badanemu zadaje się szereg pytań, z których jedne są zupełnie obojętne, inne drażliwe. Równocześnie aparat notuje zmiany oddechu, zrniany w 1'atrL M. F3renton, The Privacy Invaders, Crest Book, lţI. York 19,64, s. 1,73.. ţ Tayże, s. 17Z. 102 ţ 103 , ţ;rzewodnictwie słabego prądu elektrycznego, co zależne jest od wydzielania gruczołów potowych, zmiany w ukła- dzie krwionośnym. Ta technika znalazła podobno w Ame- ryce szerokie zastosowanie przy przyjmowaniu do pracy. Nawet małżonkowie posądzający drugą stronę o niewier- ność do tej techniki się odwołują. Choć Lasswell narzeka, że w Ameryce niebawem trudno bţdzie coś ukryć, ludzie w tym kraju moclą - jak wiadomo - podać w hotelu byle fikcyjne nazwisko, nikt bowiem żadnego dokumentu od nich nie wymaga. W' clorszej sytuacji był Stiller z po- wieści Frischa, który chciał zacząć nowe życie pod nowym nazwiskiem, co mu czujna kontrola policji stale uniemoż- liwiała. 3. W trzecim rozumieniu, najbliższym ochronie godności dyskutowanej w rozdziale poprzednim, kto broni swojej prywatności, broni się przed ludzką ciekawością, przed nieuprawnioną poufałością, niedyskrecją, brakiem delikat- ności. I.asswell w cytowanym artykule zwraca uwagę, że znajomość cudzego życia może być podstawą dla uzyski- wania władzy nad człowiekiem. Istotnie trudno wątpić, że niedyskrecja może nieść podobne do kontroli zagrożenie. Wszak odsłonięcie rąbka życia intymnego ministra Profu- mo, a mianowicie ujawnieaie jego romansu, którego istnie- niu zaprzeczał, strąciło do z zajmowanego stanowiska. Ale nie zawsze protestujemy przeciw wtargnięciu do czyjegoś życia dlatego, że ta interwencja może okazać się niebez- pieczna. Anna Philipe, wdowa po Gerardzie musiała nie- dawno wystąpić o konfiskatę numeru "France Dimanche", którego fotoreporterzy wdarli się do szpitala, gdzie leżał jej syn, sfotografowali ciężko chore dziecko i wymusili na nim wywiad n. Protest matki nie był niewątpliwie kierowa- ny wyłączną troską o zdrowie syna. To nie przeciw zagrţ- żeniu broni się także ktoś, kto odmawia odpowiedzi na r:l- dawane mu przez ankietera pytania dotyczące jego intyi.l- nego życia erotycznego. Dociekliwość pewnych badań ame- rykańskich w tego rodzaju sprawach nierzadkţ przejmrłje ludzi oburzeniem. Do tego wypadku zastoscţwać można uwagę, że "to nie masy, tylko uczeni otwierają drogę do zabicia intymności współżycia ludzi prţcţz spţzsób, w ţa i ř Patrz aUykuł K. Grzybowskiego pt. Lepi;^j iyć w hnrhorzyfiskiej epo ce, "2ycie Literackłe" z 9 IV 1965 r. dla celów, w których granice między wiedzą a ciekawoś- cią się zacierają, przeprowadzają swoje eksperymenty i ujawniają ich wyniki" 7. Pewne działy psychologii, a prze- de wszystkim psychoanalizującej socjologii bywały już nie- raz narażone na zarzut uprawiania plotkarstwa pod osłoną nauki. Wyróżniliśmy trzy wersje obrony prywatności: obronę prywatności przeciwstawiającą się stadności, obrone pry- watności przeciwstawiającą się cudzej, na ogół "odgórnej" kontroli i obronę prywatności przeciwstawiającą się nie- chcianej poufałości. Druga z tych wersji zaczepia o pojęcie wolności i bezpieczeństwa, trzecia wiąże się z pojęciem godności i wymaganego przez nią dystansu. Te trzy odmia- ny bywają często w praktyce sprzęgnięte. W życiu stad- nym wzrasta zazwyczaj kontrola i wzrastają trudności za- chowania wspomnianego dystansu. Wgląd w czyjeś intym- ne życie może służyć kontroli. W zasadzie jednak wydają się to rzeczy różne. Analiza pytań poczytywanych w da- nym kręgu kulturowym za niedyskretne wskazuje na zwią- zek poczucia własnej wartości z opieraniem się niedyskre- cji. Za niedyskretne bowiem poczytujemy często pytania, które grożą deprecjacją naszej osoby w wypadku, jeżeli odpowiemy na nie szczerze. Zapytanie kobiety czterdzie- stoletniej o wiek do takich należy. Do niedawna pytanie "Czy Pani ma włosy farbowane, czy to kolor naturalny?" uchodziłoby za bardzo niedelikatne. Sytuacja się zmieniła, od czasu kiedy ta praktyka stała się pospolita i przestała być ukrywana jako praktyka niepochlebna. Zarówno w Sta- nach Zjednoczonych, jak i Europie sygnalizuje się znaczne zmniejszenie się prywatności erotyki. Dzieje się to także i dlatego, że zmniejszyło się lub zgoła zniknęło potępienie związane z tą sferą życia. Niemal każde pytanie stać się może niedyskretne, jeżeli może prowadzić w wypadku szczerej odpowied.zi do obnażenia czegoś niekorzystnego w osobie pytanej. Słowo "dyskrecja" ma po polsku dwa znaczenia. Człowiek jest dyskretny, jeżeli nie wtrąca się obcesowo do czyjegoś istnienia, jeżeli nie pyta natarczy- wie. Jest także dyskretny, jeśli nie rozpowiada tego, co mu powierzono w zaufaniu. Dyskrecja pierwszego rodzaju obowiązywała w rycerskim ethosie homerowym. Gdy nie- T Tamże. 104 105 znany gość zjawiał się na czyiţmś dworze, goszczano go bez pytania o nazwisko. Tak przyjęty był Odyseusz na dworze Feaków, Telem.ak na dworze Menelausa. Od gościa zale- żało, kiedy się przedstawi i co zechce o sobie ujawnić. Niektórzy chcą nazywać plotką udzielenie sobie wzajem niesprawdzonych dokładnie wiadomości o ludziach tylko wtedy, gdy te informacje zmierzają do ich pomniejszenia. Podkreślając rolę eweritualnej deprecjacji jestem jednak daleka od twierdzenia, że obawa ţprzed nią jest jedynym motywem bronienia się przed wglądaniem w nasze życie, uważamy bowiem nieraz za niedelikatne także i pytania dotyczące naszego życia uczuciowego, na które odpowiedź nie miałaby w sobie nic degradującego. Podczas gdy dyrektywa "nie zabijaj" strzegła dobra, któ- re zdawało się dla wszystkich dobrem, szacunek dla pry- watności nie jest - jak wiadomo - w równym stopniu potrzebą ludzi w różnych kulturach, a także, jak chcą nie- którzy, w różnych zawodach i różnych warstwach społecz- nych i różnych sytuacjach. Istnieją także, jak się zdaje, i pewne czynniki osobowościowe, które każą jednym łat- wiej, drugim trudniej znosić stadność, kontrolę i wgląd w swoje życie osobiste. Wiadomo, że studenci rozmaicie znoszą stłoczenie w domach akademickich. Są tacy, którzy się bynajmniej nie uskarżają, są inni, którzy utrzymują, że prowadzi ono nieuchronnie do różnych form nerwicy. SPOLEC.'ZNE UWARUNKOWANIA ZMIENNEJ WAGI PRZYWIĄZYWANEJ DO PRYWAT'NOSCI W książce pt. The Torment of Secrecy (Udręka tajności) znany socjolog amerykański F. A. Shils ţ uważa za dwa bieguny, pod tym względem, modele kulturowe: USA i Anglię. W USA nie szanuje się powściągliwości, dystan- su, rezerwy. Powściągliwość traktuje się jako objaw snobi- zmu, strzeżenie własnej prywatności budzi nieufność. Awer- sja do wszelkiego rozgłosu jest, jak sugeruje autor, lega- tem tradycji arystokratycznej, szlacheckiej (the genteel tradition), zaś nieufność w stosunku do prywatności, do se- kretu, przejawiająca się także w stosunku do otaczania E. A. Shils, The Tormen( ot Secrecy, Ileinemnnn, London 1956., spraw Państwowych tajemnicą, jest w USA pozo5tałością nieufności w stosunku do arystokracji. Amerykanie, snuje dalej autor, traktują jako przejaw wolności prasy wglądanie w szczegóły cudzego życia i w imię tej wolności bronią uprawnień dziennikarza. Kultura amerykańska, którą autor charakteryzuje jako kulturę ple- belską (populist culture), jest kulturţna oścież otwartą (wide open). Nie jest to rys, który by autor oceniał nega- ţtywnie. Ta publiczność amerykańskiego życia, prowadząc do znajomości między klasami, zaciera różnice klasowe i wztnaga wzajemne zrozumienie. Dzięki niej uczymy się reagować na potrzeby innych, uczymy się tolerancji, nie- tolerancja bowiem związana jest często z posądzeniem lu- dzi o maskowanie czegoś, co może się stać niebezpieczne. Model brytyjski jest pod tym względem zgoła odmienny. Jest to bowiem społeczeństwo shierarchizowane, ze znacz- nym jeszcze wpływem tradycji arystokratycznych. Rządy w Wielkiej Brytanii ujawniają szerokiej publiczności nie- wiele. Nadanie w telewizji sprawozdania z posiedzenia ga- binetu, praktykowane w USA, jest tutaj nie do pomyśle- nia. Inaczej niż w USA, historykc5w dopuszcza się w Anglii do dokumentów ze znacznym opóźnieniem. W Wielkiej Brytanii wolno podobno pociągnąć do odpowiedzialności kogoś, kto opowiada prawdziwe niedyskrecje o czyjejś osobie - w USA tylko, jeżeli są fałsrywe. Pisać w tym kraju o toczącej się sprawie sądowej nie wolno, podczas gdy w Ameryce prasa robi wywiady z przysięgłymi. Auto- biografie pisane są w Anglii ze znacznymi powściągami. Walczenie z ludźmi przy pomocy odwoływania się do ja- kichś szczegółów z ich życia prywatnego jest niedopusz- czalne. Nie sądzę, żeby taka książka, jak Moje iycie z Pi- ccxssem, napisana prţzez Franţoise Giroud, była w Anglii możliwa, aczkolwiek autobiografia B. Russella zawiera szczegóły, które wywołują zażenowanie u różnych jego ro- daków. Jednakże i tu pewien zakres prywatności jest za- strzeżony. Aczkolwiek Lasswell, inaczej niż Shils, widział w naru- szaniu prywatności przede wszystkim zagrożenie, i on przy- znawał, że powściągi uczuciowe mogą mieć niekorzystne konsekwencje, mogą one bowiem prowadzić do stopniowe- go zanikania tych uczuć, a obrona przeciw poufałości mo- że kolidować z potrzebą ciepłych stosunków osobistych. lQţZ 107 Poza tym izolowanie się w stosunku do innych nie zawsze wyrasta z godnych pielęgnowania motywów. Może ono mianowicie płynąć z wygórowanej ambicji czy z traktowa- nia ludzi jako narzędzie, czy ze złego przystosowamia (autor mówi tu o non-identification). W uzupełnieniu uwag Shilsa pragnę tu dorzucić parę dobrze znanych faktów. Wiadomo, ie przy wyborach w USA kandydat ukazuje się wyborcom z całą swoją rodzi- ną, dopuszczając wgląd ogółu do tej twierdzy, jaką jest dom rodzinny dla Anglika. W USA ukazuje się kandydata w różnych sytuacjach prywatnego życia, opowiada się szczegółowo o jego zamiłowaniach i słabostkach dopro- wadzając wyborców do pewnej familiarności i zażyłości z kandydatem. Zbliżenie, jakie się tu dokonuje między wielkimi a maluczkimi jest zabiegiem, w którym się ewen- tualną kolizję między potrzebą prywatności a niechęcią do dystansu rozwiązuje na rzecz tej ostatniej. Charakterystyczny dla życia amerykańskiego jest także dobrze znany obyczaj rozsyłania znajomym z okazji No- wego Roku szczegółowego sprawozdania z tego, co cała rodzina robiła w ciągu roku. Sprawozdanie to bywa opa- trzone fotografiami, a z reguły jest drukowane, co świad- czy o liczbie adresatów, do których się je kieruje. W uni- wersytecie kolumbijskim, gdzie w czasie swoich wykładów miałam, tak jak inni wykładowcy, wyznaczony gabinet do pracy, skonstatowałam ze zdziwieniem, że kole,dzy odrabia- jący w uczelni pełny dzień roboczy, mieli stale drzwi otwarte na nader ruchliwy korytarz, co im utrudniało, albo może ńawet uniemożliwiało, skupienie i pracę. Dopiero później zrozumiałam, że izolacja w postaci zamkniętych drzwi nie była dobrze widziana. Równocześnie uderzała w tym kraju, związana z brakiem dystansu, łatwa między- ludzka przyjazność. Wprawdzie słowo friend nie oznaczało stosunku sięgającego bardzo głęboko. Szybko bowiem uzy- skuje się w tym kraju tytuł do przyjaźni, ale równocześnie szybko osiąga się jej kres. Mistrzowsko opisuje ten rodzaj przyjaźni Frisch w swojej książce o Stillerze. Jest to, jego zdaniem, przyjaźń łatwţa, w której człowiek w toku lat nie czyni kroku naprzód ku jej pogłębieniu. Jeżeli idzie o potrzebę prywatności w sensie potrzeby okresowej samotności, to i ta potrzeba daje się jakoby w USA słabo odczuwać. Różni autorzy amerykańscy mówią o potrzebie przynależenia (need to belong), o potrzebie by- cia razem (togetiierness). Duże rodziny, w których się wszy- stko robi razem, mają służyć zaspokajaniu tego rodzaju pragnień. Opowiada się anegdotkę o Amerykaninie, który jadąc w swoim kraju sleepingiem został z rana zbudzony pukaniem do drzwi przez sąsiada, który zapytał z wymów- ką, dlaczego się nie przyłącza do zespołowego golenia. Po- twierdzając tę stadność niektórzy autorzy wyrażają przy- puszczenie, że stanowi ona reakcję na samotność okresu pionierskiego. Przypuszczenie Shilsa, że plebejskość kultury amerykaii- skiej z jednej strony i tradycje arystokratyczne kultury angielskiej z drugiej przyczyniają się do wskazanej różnicy stylu życia - wydaje się uzasadnione. W katechizmie mo- ralnym sporządzonym w 13'ţ4 roku przez Adama Czartorys- kiego ńla uczniów korpusu kadetów, i utrzymanym w du- chu tradycji rycerskich, czytamy: "P(ytanie). Czy godzi się podsłuchiwać, kiedy clwie osoby cicho mówią, list cudzy, choć sobie powierzony, odpieczęto- wać, papiery leżące na stole cudzym czytać, zaglądać przez ramię, kiedy kto czyta papier jaki lub pisze? O(dpowiedź). Nie godzi się per omnia, jest to podłość wielka pozwalać sobie którąkolwiek z rzeczy wzwyż wzmian- kawanych; jest to zdradą, którą zacny umysł brzydzić się powinien". Pozostawałoby z kolei wyjaśnić, dlaczego plebejskość u- sposabia w tym względzie inaczej niż arystokratyczność. W wypadku gdy idzie o obronę prywatności w sensie jej obrony przed cudzą, niechcianą kontrolą, może tu wchodzić w grę tradycja niezależności pielęgnowana przez arystokra- cję. Jeżeli idzie o obronę prywatności w sensie trzecim, tj. bronienie się przed wglądem w życie osobiste, może tu działać fakt, że plebejusz nie ma pod sobą kogoś, od kogo pragnąłby się odcinać, podczas gdy w społeczeństwie stra- tyfikowanym góra ma powody bronić dystansu dzielącego ją od dołów. Jeżeli idzie o USA i Anglię wchodzić tu może znowu, podkreślana przez niektórych, przeszłość tych kra- jów. W okresie pionierskim ludzie musieli w USA trzymaţ się razem, żeby przetrwać. Anglia dawała możność życia w pojedynkę. Równocześnie jednak indywidualne wspót- zawodnictwo bywa zwykle poczytywane za rys charaktery- styczny Nowego Świata. 108 109 Wspomniane czynniki klasowe niewątpliwie nie wyja- śniają wszystkiego. Współczesne, przeprowadzane u nas ba- dania socjologiczne nad osiedlami robotniczymi świadczą o tym, że większość robotników woli nie mieszkać w osie- dlach przyfabrycznych, w mieszkaniach służbowych, pośród kolegów. "Człowiek tęskni głęboko do wyłącznie własnej, anonimowej, niekontrolowanej sfery życia - plsze spra- T wozdawczyni tych adań, pocźytując, że ao takiego wnio- sku doprowadziły ich wyniki `t. Nie wchodzilny w motywy tej preferencji. Idzie o fakt, że mamy tu do czynienia z po- stawą związaną nie tylko z określoną przynależnością kla- sową i określonymi klasowymi tradycjami. Lasswell napomyka także o różnicy w potrzebie prywat- ności zależnej od uprawianego zawodu. Aktor, w jego mnie- maniu, potrzebuje jej mniej niż pracownik naukowy. Jeże- li się rozumie tu przez potrzebę prywatności potrzeę okre- sowej samotności, to rzecz byłaby w oflniesieniu do uczo- nego aż nazbyt zrozumiała, zważywszy, że okresowa samot- ność wydaje się w tym wypadku niezbędna dla wydajnego funkcjonowania w swoim zawodzie. Warto przy okazji zaznaczyć, że szczególną gorliwość w kontrolowaniu ludzkiego prywatnego życia objawiały utopie i sekty. Wzór społeczeństwa, który zarysował Mo- relly w swoim Kodeksie natury, mrozi krew w żyłach, tak dalece żądza uczynienia świata rajem zalnienia go w piekło. Sekta nosząca nazwę perfekcjonistów z Oneidy, działająca w wieku XIX w Nowym Świecie, wglądała całkowicie w ży- cie uczuciowe swoich członków, nie pozwalając na narasta- nie przywiązań między mężczyzną i kobietą, bo to zagra- żało oddaniu się sprawom ogółu. Bentham, planując idealne więzienie, w którym strażnik przez odpowiednie ustawie- nie luster widział wnętrze wszystlcich cel, chciał dokonać inwigilacji takiej, jak. wspornniana przed chwilą inwigila- cja umywalni, która wywołała protest pracowników. Za dziedzinę, w której prywatność jest szczególnie ce- niona, uchodzi, przynajmniej w kulturze euro-amerykań- skiej - erotyka. Wprawdzie wiadomo, że w obrębie tej kultury zdarza się zespołowe jej uprawianie, ale to zjawi- sko jest wyraźnie odosobnione i traktowane przez ogół jako ţ Patrz artykuł Niech nie wiedzţf aąaiedzi..., "Zycie Warszawy" z 16 llpce , 1965 r. objaw perwersji. Sprzeciw w stosunku do pornografii - jak pisze norweski autor V. Aubert - to przede wszyst- kim sprzeciw w stosunku do upubliczniania spraw intym- nych, ktd.rym sprzyja - jego zdaniem - tajność, odosobnie- nie, prywatność i ciemność 1ř. Jeżeli idzie o ten ostatni czynnik, potwierdza jego rolę gwałtowny przyrost ludności l w Stanach Zjednoczonych w dziewięć miesięcy po głośnej ţ awarii elektryczności, kiedy to nie tylko New York, ale i inne miasta i stany zostały na czas dłuższy pogrążone w ciemności. Dla dodatkowego potwierdzenia tej potrzeby izolacji można by przytoczyć fakt tworzenia sobie przez kochanków własnego języka im tylko zrozumiałego. Gdy w Iliadzie Zeus zaleca się do swojej małżonki Hery, ţnie bacząc na o2wartą dookoła przestrzeń, Hera, wzbrania- jąc się, odpowiada: "Tutaj, na Idy wierzchołku, gdzie wszy- stko jest zewsząd widoczne, jakże to będzie, gdy któryţ z wieczystych bogów dostrzeże... nie mogłabym potem już wrócić do pałacu twojego, bo wstyd by mi drogę za- grodził"11 Za zachowanie godzące w ludzką prywatność uchodzi po- tocznie familiarność. Slownik Oksfordzki definiuje zachowa- nie familiarne przez odwołanie się do hierarchii społecznej, ustalanej na podstawe rozmaitych kryteriów, niekoniecznie klasowego charak.teru. Familiarnie zachowuje się - według tej charakterystyki - ten, kto traktuje wyżej lub niżej stojących jak sobie równych. Można się domyślać, że może to być stosunek do zwierzchnika czy podwładnego w biu- rze, stosunek ucznia do nauczyciela, czy nauczyciela do ucznia, kogoś początkującego w danym zawodzie do wy- trawnego mistrza i na odwrót. Wchodzi tu zawsze w grę stosunek pod jakimś względem asymetryczny. Ta charakterystyka wydaje się trafna, reakcje wszakże są różne w zależności od tego, czy człowiek familiarny tra- ktuje na równi kogoś w stosunku przebiegającym z dołu do góry czy z góry na dół. Gdy idzie o familiarność w stosun- ku do zwierzchnika, ten, jeżeli sam do niej nie upoważnił, traktuje ją jak bezczelność i na familiarność reaguje ge- stem obronnym i znanym powiedzeniem: "Świń z tobą nie rţ Vllhelm Aubert, A Note on Love, w: The Htdden Soclefy, The Bed- minster Press 1965. m przekłnd I. Wtenfewskiego, s. 225-226. ill i ..., pasałem". Jeżeli familiarność przebiega w dół, mawia się o człowieku, że się nie szanuje. Na tym się jednak charakterystyka familiarności nie wy- czerpuje. Wchodzi tu dodatkowo w grę wglądanie w czy- jeś życie osobiste. Gdy woźny pyta rano wchodzącego do biura dyrektora "Jak tam dziś twoja stara?" (myśląc o żo- nie szefa), mamy do czynienia zarówno z naruszaniem hierarchii służbowej, jak z wglądaniem w czyjeś życie in- tymne. Dopiero ta kombinacja zdaje się wyczerpywać po- jęcie familiarności. Na zakończenie wypadałoby zapytać, jaki ksztalt można by nadać normom, które służyć mają ochronie ludzkiej pry- watności we wszystkich trzech jej odmianach. Jeżeli idzie o pierwszą, mogłaby ona brzmieć: "Dbaj w miarę swoicH możliwości o zapewnienie każdemu, jeżeli sobie tego życzy, przynajmniej okresowego odosobnienia". Jeżeli idzie o pry- watność w sensie obrony przed kontrolą, odpowiednia dy- rektywa byłaby skierowana przede wszystkim do tych, któ- rzy mają nad k.imś władzę, jak np. rodzice w stosunku clo dzieci czy władza państwowa w stosunku do obywatela. Ta ostatnia ingerencja, związana z posiadaniem odpowied- nich środków technicznych, stanowi dziś dla człowieka naj- większe niebezpieczeństwo. Przy trzecim rozumieniu pry- watności wracamy znowu do dyrektyw zwracających siEţ do każdego. Należałaby do nich np. dyrektywa: "Nie zada- waj człowiekowi pytań, które by w wypadku szczerej od- powiedzi mogły naruszać jego poczucie bezpieczeństwa albo mogły obniżyć opinię o jego osobie we własnych czy cu- dzych oczach". Nie przywykliśmy włączać tego rodzaju norm do kategorii norm moralnych, ale nie widać żadnego powodu, by im tego miejsca odmawiać. Są one wszak wy- razem szacunku dla człowieka. Vl NORMY MORALNE SŁU2ĄCE POTRZEBIE ZAUFANIA Zespół reguł, do analizy których przystępujemy, nazwa- liśmy regułami służącymi potrzebie zaufania. Moglibyśmy do nich zaliczyć niewątpliwie i taką regułę, jak reguła "nie zabijaj", jednakże zabójstwo w czasie pokoju nie jest w na- szej kulturze czymś, czego należy się ciągle ze strony ludzi obawiać, podczas gdy istnieją normy etyczne, które dotyczą zachowań zagrażających nieustannie naszej potrzebie ufno- ści, normy stojące w ściślejszym sensie w jej obronie. Są to takie normy, jak: "nie kłam", "bądź odpowiedzialny za słowo", "nie kradnij", "nie oszukuj", "nie donoś", "bądź lojalny". Dla darzenia ludzi zaufaniem potrzebne jest prze- ko-.anie, że referując fakty świadomie ich nie przeinaczają, że obiecując wykonać coś w terminie, zamierzają istotnie uczynić swoją obietnicę zdaniem prawdziwym, że umawia- jąc się na określoną godzinę, traktują słowa poważnie. Ci, którzy żyją w społeczeństwie, gdzie normy etyczne tego typu są w małym stopniu przestrzegane, nie orientują się już nawet w dobrodziejstwach, jakie zapewnia ich wysłu- chiwanie. Przyjemnie móc iść do wagonu restauracyjnego bez niepokoju o walizki zostawione w przedziale, oprzeć rower o ścianę domu i beztrosko załatwiać sprawunki, nie interesować się wagą towaru, jaki się kupuje ani drugą stroną kupowanego jabłka, ocJlądanego z jego zdrowej i apetycznej strony. Stała czujność jest nużąca i przykra. W skali państwowej wyraża się w wielkich sumach, które się toży na czynności kontrolujące. 8 - Nocmy mornlne 113 "NIC Kf.aM" Zacznijmy od rozważenia dyrektywy, która zabrania nam kłamać. "W istocie łgarstwo jest to szkaradna przywara -- pisał w swoich esejach Montaigne. - Toć jesteśmy ludźmi i stykamy się jedni z drugimi jeno za pomocą słowa" 1. Istnieje - wetlług Fr. Hutchesona z - milcząco przyjęta umowa, że będziemy posługiwać się znakami mowy w pe- wien określony sposób dla komunikowania swoich myśli i uczuć. Gdybyśmy tego nie zakładali, byłoby śmieszne zwracać się w ogóle do kogoś albo kogoś wysłuchiwać. Koncepcja kłamstwa nie budzi szczególnych wątpliwo- ści. Wiadomo, że sam fakt udzielania komuś fałszywych wiadomości nie jest jeszcze kłamstwem, musi bowiem takźe wchodzić w grę intencja wprowadzenia kogoś w błąd. "Mendacium est enuntiatio falsa, cum voluntate ad fallen- dum pronunciata" - mówił św. Augustyn ţ. Kto podaje fał- szywie datę czyjegoś panowania, nie kłamie, jeżeli jest przekonany, że podał ją dobrze. Kłamie natomiast ktoś, kto pragţnąc uniknąć włóczenia po sądach, twierdzi, że nic nie widział z wypadku samochodowego, który rozgrywał się przed jego oczyma. Intencja w definicji kłamstwa jest czyn- nikiem tak istotnym, że mówi się czasem o kłamstwie, gdy ktoś miał intencję wprowadzenia kogoś w błąd, jednakże nie wiedząc o tym, stwierdził fakt, który zaszedł naprawdP. Sytuacje, kiedy ktoś udziela fałszywych informacji, bo fałsz w danym wypadku lepiej oddaje jak się rzecz miała w rzeczywistości, odmalowuje w Monnie Vannie Maeter- linck. Tu intencja wiernego odtworzenia stanu faktycznego, mimo posługiwania się w tym celu fałszem, uchyla możli- wość mówienia o kłamstwie. Wiadomo, że pojęcie kłamstwa bywało rozszerzane na wszelkie wypadki stwarzania jakichś iluzji. Za ich stwa- rzanie purytanie potępiali teatr, dopatrując się kłamstwa w oddziaływaniu na widzów ułudą rzeczywistości. Za kłaln- 1 Montaigne, Pţóby, w przekładzie T. Boya-2eleńsktego, ks. I, rozdz. IX "O klamcach". = A Short In(roduction to Moral Philosophy, wyd. III, Gtasgow 1764, 2 vol, t. II, s. 211. ţ C'ytuję za książką ks. Z. Golińskiego, Nauka Sw. Augustyna o klam- stwle na tle historycznym, Lublin 1948, s. 45. stwa Platon pragnął wyrzucić z pańsiwa poetów, aczkolwiek popierał kłamliwe legendy, jeţeli miały właściwy wpływ wychowawczy. Jest rzeczą jasną, źe tlciybyśtny mieli wszel- ką interwencję czynnika "na niby" - czynnika tak istot- nego w sztuce i zabawie - uznać za interwencję kłamstwa, pojęcie kłalnstwa rozpłynęłoby się zupełnie. Tylko Kant zajmował tak rygorystyczne stanowisko, że potępiał kłamstwo w każdym wypadku, potępiając mawet tego, kto dawał lałszywą informację szaleńcowi biegnącemu z nożem w r4ku i pytającemu, w którą stronę skręciła upa- trzona przezeń ofiara. Na ogół, w opinii ludzi znanych nam z druku czy żywego słowa, istnieją okoliczności, w których wolno nam od prawdomówności odstąpić, przy czym roz- I grzeszenie może być częściowe lub nawet zupełne. I tak np. dopuszczamy, jak wiadomo, kłamstwo obronne w sto- sunku do wroga, który chce dobyć z nas jakieś informacje na to, by nam szkodzić. Wprowadzanie w błąd prowokatora wydaje się w pełni usprawiedliwione nie tylko wtedy, gdy chronimy dobro cudze, ale i wtedy, gdy zabezpieczamy własne. Odmianą dozwolonego kłamstwa obronnego jest kłamstwo w obronie własnej zagrożonej prywatności. Wol- no nam odmówić odpowiedzi albo skłamać w wypadku czy- jejś niewczesnej familiarności czy natarczywej niedyskre- cji. Wielką rubrykę kłamstw, które ludzie uważają za upraw- nione, stanowią kłamstwa świątobliwe, które mają rzekomo cudze dobro na względzie. Cytuje się tu zwykle wypadek kłamliwej informacji udzielonej beznadziejnie choremu przez lekarza. Można ten rodzaj kłamstwa, usprawiedliwio- nego przez dobre intencje, nazwać ogólnie kłamstwem pe- dagogicznym, przy czym wypada rozróżnić w nim parę odmian. A więc zacznijmy od podtrzymywania złudzeń, które ułat- wiają człowiekowi istnienie. Przypominamy sobie, jak to w czasie wojny ludzie stawiali krótkie terminy trwania okupacji niemieckiej. Co chwila ktoś wynajdywał jakąś nową, całkowicie jakoby miarodajną przepowiednię, z któ- rej miało wynikać jak na dłoni, że okupant nas opuści na najbliższe Boże Narodzenie albo na nadchodzącą wiosnę. Czy należało przekłuwać te balonii czy też nie sprzeci- wiać się tej skromnej narkozie, która ţ pozwalała ludziom 114 s' 115 żyć? bochodzimy tu do wielkiego zagadnienia - czy nie sprzeciwiać się złudzeniom podtrzymywanym ţprzez religie, wtedy, gdy nie mamy wątpliwości, że to są złudzenia. Z wiarą w nieśmiertelność duszy jest przecież łatwiej umie- rać i łatwiej znieść śmierć bliskich. Człowiek, który się nie ugina mimo braku złudzeń, może być naszym ideałem, ale czy można wymagać od ludzi, by wszyscy ten ideał reali- zowali? Inną kategorią kłamstw pedagogicznych są kłamstwa, któ- re uważa się za niezbędne w wychowaniu dzieci. Do takich należały dawniej opowiadania o niemowlętach przynoszo- nych przez aniołka, bociany czy znajdowane w kapuście. Podczas gdy usprawiedliwieniem kłamstw cytowanych po- przednio było oszczędzanie ludziom cierpień, to tutaj po- wołujemy się raczej na to, że dziecko jest za małe, żeby zrozumieć, a jeżeli nawet zrozumie, za małe, żeby należycie na to zrozumienie zareagować. Tę postawę miewa także często państwo w stosunku do swoich obywateli. Myślę, że nie ma rządu, który by czegoś w stosunku do swoich oby- wateli nie zatajał, ale możliwości są szczególnie wieikie tam, gdzie rząd ma wszystkie źródła informacji w swoich rękach. "Nie czytuję gazet - powiedział mi kiedyś pewien Włoch w dobie Mussoliniego - wszystkie kłamią. Nawet temperatura podawana jest w sposób nieodpowiadający rze- czywistości, bo podaje się ją licząc się z wabieniem jak naj- większej ilości turystów". Wiadomo, że do tej infantylizacji obywatel nie odnosi się życzliwie, uważa bowiem, że czło- wiek dorosły ma prawo do rzetelnej informacji. Ponadto kłamstwa tego rodzaju podawane za pośrednictwem prasy, gdy wybiegają poza niezbędną osłonę tajemnic państwo- wych, mają tę aż nadto dobrze znaną wadę, że czytelnik gazet, przyzwyczajony do konfrontacji ich treści z rzeczy- wistością, przestaje czemukolwiek wierzyć, nawet wtedy, gdy zgodność z rzeczywistością jest w pełni zachowana. Istnieją zawody, w których przewiduje się z góry odchy- lenia od prawdy. Ponieważ to oczekiwanie uodparnia ludzi na kłamstwo, jest ono traktowane z większą pobłażliwością. Tak dzieje się np. w dyplomacji czy w reklamie handlo- wej. "Na koniec nauczyłem się wywodzić w pole dyplo- matów - miał powiedzieć Cavour. - A to mówiąc prawdę, bo nikt mi nie wierzył". Do osobliwości Gandhiego I. Paw- łowska zalicza to, że żadnych wyłomów w prawdomówno- ści w polityce nie usprawiedliwiał. Mało kto daje się zwo- dzić przez transparent wiszący na prywatnym sklepie i ko- munikujący o wyprzedaży towarów po cenach n i ż e j ko- sztu. Do konwencji życia towarzyskiego należy dopuszczalność pewnych kłamstw. Wł, Witwicki w swoich Pogadankach obycznjowych uważa je za niezbędne do tego, by współży- cie uczynić znośnym. Św. Augustyn dopuszczał jeszcze kłamstwo żartobliwe (mendacium iocosum). Jak należy przypuszczać, wolno tu włączyć anegdotki poprzedzone za- pewnieniem, że idzie o fakt autentyczny, albo koloryzowa- nie jakiegoś opowiadania, by uczynić je ciekawszym. Kwa- krzy potępiali tego rodzaju kłamstwa z całą stanowczością. Powiedzieliśmy parę słów o pojęciu kłamstwa, przytoczy- liśmy wypadki, gdy zań nie potępiamy lub potępiamy ła- godniej, wypadki świadczące o tym, że nieobojętne jest, kto wobec kogo kłamie, jaki łączy kłamiącego i okłamywa- nego stosunek i związane z nim ze strony tego ostatniego oczekiwania, jaka jest rola społeczna kłamiącego. Łagodni w ţstosunku do kłamstw dyplomatycznych, jesteśmy surowi w stosunku do kłamstwa nauczyciela, do jego podstawo- wych zadań bowiem należy przekazywanie uczniom infor- macji prawdziwych. POJĘCIE PRAWDOMOWNOSCI Z kolei wypada dodać teraz parę uwag dotyczących poję- cia prawdomówności. Nie jest ono symetryczne w stosunku do pojęcia kłamstwa nie tylko dlatego, że kłamstwem jest jakieś określone zachowanie, podczas gdy prawdomówność to jakaś mniej lub bardziej trwała dyspozyţja. Jeżeli apţv- 'ńtixńdwność ma być cżyiriś' ćti'W aIebńym; a"ţţhodzi ona za taką, to nie wystarcza, by człowiek prawdomówny udzielał informacji zgodnie ze swoim przekonaniem, trzeba jeszcze zastrzec, by to czynił nawet wtedy, gdy może na tym stra- cić ţ. Nie jest prawdomównym ktoś, kto na pytanie, gdzie ţ Patrz moje Podstawy naukl o moralno5cl, wyd. IV, Warszawa 1966. 116 ţ 117 był odpowiada zgodnie z rzeczywistością, jeżeli nie spo- dziewa się z tego tytułu żadnej dezaprobaty, jest nim na- tomiast ktoś, kto przyznaje się, że w godzinach służbowych spędzał mile czas w kawiarni. Według tego rozumienia, prawdomciwność związana jest z pewţnym wysiłkiem, z pewną kontrolą. Wypadek, gdy chronimy się przez kłam- stwo przed dezaprobatą czy karą, byłby srczególnym wy- padkiem zaniku tej kontroli. Mówiąc o kłamstwach pedagogicznych mających rzeko- mo cudze dobro na względzie i wymieniając pośród nich zniekształcające informacje udzielane obywatelom przez własne rządy, użyliśmy słowa "zatajenie". Pojęcie zataje- nia wymaga z kolei chwili uwagi, zatajenie bowiem w cy- towanych wypadkach wydaje się częstszą formą świado- mego zniekształcania rzeczywistości niż wypowiedzi, któ- rych fałszywość można przecież sprawdzić. 1'rzez zatajenie rozumie się zwykle przemilczanie pewnych faktów wobec kogóś, kto był uprawnióńy do ich znajómóśćr:ţUpiaW ńieiiie to wymag 'rţIaTywiżacji. Czasem jest się uprawnionm do jakiejś wiadomości ze względu na stosunek uczuciowy, któ- ry nas z kimś łączy. Tak to małżonkowie uważają się za uprawnionych do informacji o nawiązaniu przez jedną ze stron jakiegoś związku uczuciowego poza małżeństwem. Kiedy indziej upoważnia nas do pewnych informacji stara, zażyła znajomość z człowiekiem, z którym przywykliśmy wszystko dzielić, albo stosunek służbowy, w którym B, ze względu na charakter tego stosunku, był obowiązany ja- kiemuś A coś zakomunikować, a tego nie uczynił. Na ogół ten, wobec którego coś się zataja, musi być w tej sprawie jakoś zaangażowany, jednakźe rodzaj zaangażowania może być nader rozmaity. Zarówno to, że kłamstwo odwołuje się do słowa, zaś zatajenie jest milczeniem jak i to, że do kon- ce,pcji zatajenia wchodzi ów element relatywizacji przema- wia za tym, żeby zatajenie traktować jako odrębną postać świadomego zniekształcania rzeczywistości. Niektórzy prag- ną ten czynnik relatywizacji wprowadzić i do definicji kłamstwa, poczytując za kłamstwo wyłącznie świadome wprowadzanie w błąd kogoś, kto był uprawniony do rzetel- nej informacji. Jednakże nie ma tu, jak się zdaje, dokład- nej sţ^metrii, definicja bowiem kłamstwa nie wymaga tego uzupełnienia, podczas gdy jest ono istotne w wypadku za- tajenia. Każdy wydaje się uprawniony do tego, by nie być okłamywanym, zaś nie każdy jest uprawniony do wiedzenia wszystkiego. Przejdźmy teraz do paru psychologicznych i socjologicz- nych uwag dotyczących naszego tematu. Od dawna już zwracano uwagę, że kto kłamie, lubi swoją kłamliwą infor- mację podeprzeć pewną obfitością szczedółów 5. Ta tenden- cja czyni kłamstwo - przy braku pamięci - czymś nader ryzykownym. "Nie bez racji powiadają - pisał Montai- gne - że kto nie czuje się dość mocnym w pamięci, nie po- winien puszczać sig na kłamstwo", rzecz bowiem zmyślona "jako że jest jedynie ciałem mdłem i bez wagi, łatwo ucho- dzi ţpamięci"s. Czas sprzyja ujawnieniu kłamstwa, toteż ostrożnie należy je dawkować w stosunku do tych, z który- mi jesteśmy trwale związani - jak przestrzega mądrość ludowa. "Kłam myszy - doradza przysłowie powtarzaţne w Kongo - bo przechodnia, nie kłam karaluchowi, bo zadomowiony". Podkreśliliśmy wyżej rolę intencji w koncepcji kłamstwa. Z badań Piageta nad rozwojem ocen moralnych u dzieci wynika, że dopiero od pewnego wieku zaczynamy w na- szej ocenie kłamstwa liczyć się z tym czynnikiem. Dzieci do lat mniej więcej ośmiu mają jakoby tendencję do oce- niania kłamstwa w proporeji do mniejszego albo większego nieprawdopodobieństwa zajścia faktu opisywanego. Im mniejsza możliwość, żeby ktoś się dał nabrać, tym kłarn- stwo gorsze. I tak z dwóch chłopców, z których jeden, po powrocie ze szkoły do domu powiedział kłamliwie, że dostał dobry stopień, zaś drugi twierdził, że widział po drodze psa tak dużego jak krowa, dzieci surowiej oceniają tego ostatniego ţ. W literaturze pięknej od dawna poruszano temat okru- cieństwa, jakie zawierać w sobie może nieproszone ujaw- nianie komuś faktów, o których nie wiedział. Jest to m.in. przedmiot Dzikiej kaczki Ibsena. Syn bogatego kupca Werle wraca po długiej nieobecności do domu rodzicielskiego. Za- staje swojego przyjaciela żonatego z dawną domownicą ojca, który ją z tym przyjacielem ożenił i należycie wypo- "Quand on ment, on dunne toujours beaucoup de ciGtails" - - jak mówtţ Francuzi. ř Próby, ks. t, rozdz. IX. r J. Ptaget, Le jugement moral chez I'en(ant, s. 16A-172. 118 I 119 sażył, gdy zaszła z kupcem Werle w ciążę. Przyjaciel o swo- jej roli narzędzia nic nie wie. Z żoną jest szczęśliwy, córkę ma za swoją. Ale syn Werlego, który uważa się za aposto- ła prawości, ujawnia mu całą prawdę burząc szczęście ro- dziny i doprowadzając córkę przyjaciela do samobójstwa. Taką nieproszoną prawdomówność Kołakowski uważa za przejaw agresji frustracyjno-kompensacyjnej. Kompensacja ta polegać ma na świadomości własnej doskonałości, osią- ganej stosunkowo skromnym wysiłkiem a pozwalającej interpretować niepowodzenie jako wynik nieprzystoso- wania do świata skażonego złem. Jakkolwiek można by sądzić, że każda dowolna cnota mogłaby zająć to miejsce, autor poczytuje prawdomówność za nadającą się szczegól- nie do tej roli ze względu na wielki nacisk, jaki się na nią kładzie w wychowaniu. Myślę, że nie w każdym wychowa- niu kładzie się na prawdomówność nacisk tak wielki i że podobną rolę odgrywa np. w edukacji mieszczańskiej wy- magana od kobiet czystość płciowa. Dawała bowiem prze- konanie o własnej wyższości i własne frustracje pozwalała wyzwolić w postaci napastliwych potępień. Łatwo zauwa- żyć, że mówiąc tu o prawdomówności odbiegamy od sen- su przyjętego przez nas wyżej. Uznaliśmy bowiem - jak sobie przypominamy - że za prawdomównego uważać bę- dziemy kogoś, kto mówi prawdę, choć może na tym stra- cić. Inna motywacja rządzi tego rodzaju człowiekiem niż ta, którą się kieruje syn kupca ibsenowskiego. Jego ujawnie- nia nie zawierają w sobie żadnego osobliwego ryzyka, żad- nego wysiłku, którego wymagałoby w tym wypadku raczej kierowane ze względu na dobro przyjaciela zatajemie. Są tacy, którzy zwracają uwagę na fakt, że prawdomów- ność pełna, tj. łącznie z obowiązkiem niezatajania, obowią- zuje w naszej cywilizacji jednokierunkowoţ jest powinno- ścią niżej postawionych lub subalternów -- zatajenie jest dapuszczalne ze strony rodziców wobec dzieci. Wtedv "prawdomówność jako ideał moralny jest milczącym uzna- niem własnej sytuacji poniżonego"8. Połączywszy tę opinię z dobrze znaną i niewątpliwie słuszną opinią, że kłamstwo I.. Kołakowski, O prawdzie i prawdomówności, "Studia Filuzoficzne" 196fi, nr L. I'laton w Poństwie wypowiadał opinię, że rzţdzeni mają obowi4zek mó- wit pmwdę rzqdzţuym, ci zaś mają prawo kłamaĆ dla dobia obywalela. iţ ;i jest bronią słabych otrzynlalibyśmy jako wynik, że naj- większą pokusę kłamstwa mają ci, którzy są najbardziej do prawdomówności zobowiązani. Byłoby rzeczą ciekawą, choć na tym miejscu niewyko- nalną, prześledzić, jakie warunki społeczne sprzyjają pięt- nowaniu kłamstwa, jakie zaś pozwalają nań w szerokich granicach. Niektórzy twierdza. że w kulturze euro-amery- kań_skiej rozwój nauki przyczynił się do akcentowania wa- loru prawdomówności. Nauka wprawdzie akcentuje przede ţ wszystkim prawdę jako wartość instrumentalną, tj. jako środek właściwego poznania rzeczywistości i środek umo- żliwiający jej opanowanie, ale wchodzi tu także w grę element zaufania, tak istotny w stosunkach międzyludzkich i mający wartość sam dla siebie. Gwałcenie prawdomów- ności potępiamy także nie tylko dlatego, że utrudnia spraw- ne komunikowanie się ludzi między sobą. Zaufanie nam jest potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa. Wierzyć ludziom to ponadto wierzyć w ludzi. Zarówno w ideologiach rycerskich, jak i mieszczańskich potępiało się kłamstwo, czyniono to jednak z innych wzglę- dów: rycerz uchylał oficjalnie możliwość kłamstwa poczy- tując je za wyraz słahości; tam, gdzie panował wzór czło- wieka godnego kredytal, prawdomówność stanowiła czyn- nik istotny dla jego podtrzymywania. Znamy społeczeństwa, w których nie kładzie się nacisku ani na funkcję opisową, ani na funkcję ekspresyjną naszego języka, ma się zaś przede wszystkim jego funkcję impresyjną na myśli, tj. skuteczność naszych wypowiedzi dla urabiania ludzi w po- żądanym kierunku. Ktoś, kto w tych warunkach pyta o prawdę, bywa traktowany jak człowiek bez taktu, który chce wplątać swoje trzy grosze nie rozumiejąc w ogóle re- guł gry. inPOKRYZJA 1 ZAKi.AMANIE Nie wychodząc poza krąg rodzinny pojęć, które nas w tej chwili obchodzą, musimy powiedzieć jeszcze parę słów o pojęciu hipokryzji i pojęciu zakłamania. Nie jest hipokryzją samo maskowanie swoich przekonań i uczuć, odgrywa tu bowiem jeszcze rolę intencja ukazania się w korzystnym świetle, by na tym coś zyskać, czy kłamliwe schlebianie komuś w tym samym zamiarze. ,lest hipokrytą 1ţU 121 ktoś, kto maskuje żądzę zysku udając wzniosłą troskę o bliźnich albo kto pisze entuzjastyczną recenzję o książce szefa, którego w gruncie rzeczy ma za nic, ale od którego zależy jego kariera. Nie jest hipokrytą, kto z całą świado- mością ocenia kogoś powyżej jego zasług dla dodania mu wiary w siebie, której ten ktoś bardzo potrzebuje. O tym, że hipokryzja pełni pewną funkcję społeczną wiedział już La Rochefoucauld, gdy mówił, że obłuda jest hołdem, któ- ry występek składa cnocie. Obłudny człowiek licząc sie z cnotą, a ściślej licząc się z tym, że inni się z nią liczą, utrzymuje tę cenną monetę w obiegu. O zakłamaniu pisano ostatnio bardzo wiele, nie przyczy- niło się to jednak do pełnego wyjaśnienia tego pojęcia. ,Niektórzy oszukujd świat i chcą by sądzono o nich, że 't . merzą w to, w co w rzeczywistości nie wierzą; znacznie więcej wszakże jest takich, co oszukują samych siebie" - kładł w usta Montaigne'a w swojej Bujce o pszczotach Mandeville a. Wydaje się, że o zakłamaniu wolno nam mó- wić dopiero w tym drugim wypadku, człowiek zakłamany ' bowiem to ktoś, kto zadał sobie pewien trud urabiania sa- mego siebie w kierunku uzgodnienia swoich przekonań ze swymi interesami przez naginanie pierwszych do drugich. Szydząc z Anqlików Max Scheler kiedyś powiedział, że prawdomówność Anglika na tym polega, by nie myśleć te- go, czego nie można powiedzieć 1ţ. Jesteśmy tu, jak się zda- je, na właściwej drodze w poszukiwaniu właściwości zskła- mania, jednakże wypadałoby jeszcze dokładniej sprecyzo- wać, czym się różni zakłamanie od pospolitych wypadków tzw. wishful thinking, tj. myślenia po linii pragnień. Wia- ra w nieśmiertelność duszy jest klasycznym przykładem myślenia po linii ptagnień, jedţnakże nikt iu się nie doţpa- trzy zakłamania. Zakłamanie krzewi się w pewnych wa- runkach społecznych, warunkach jakiejś presji, która kar- ci za pewne myśli, a zapewnia szybki awans za inne. Jest to potężny bodziec do przerabiania własnej osobowości tak, by sprostała narzuconym wymagsniom, Te uwagi są jed- nak dalekie od wyczerpania tematu mauvaise conscience, tematu nieprzypadkowo popularnego w piśmiennictwie współczesnym. " Przekiad A. Glinczanki, s. 169. "Nichts denken und glauben, was man nicht sagen kann". M. Scheler, Der Gen/ae des Krlegea, Verb. v. Weissen Biicher, Lelpzlg 1915, s. 447, Ponieważ kłalnstwo formułowane bywa zwykle w sło- wach (mówimy "zwykle", gdyż przez skinięcie głową można także świadomie wprowadzić kogoś w błąd), a ludzkie sło- wa miewają różne interpretacje, można, jak dobrze wiado- mo, uchylać prawdę przez igranie owymi różnymi możliwo- ści,ami interpretacyjnymi. Znane jest trzymanie się litery a nie intencji czyjegoś pytania, co umożliwia uchylenie się od prawdy w odpowiedzi. Znana jest praktyka tesetva- tio mentalis, gdy ktoś przysięgając nadaje po cichu swojej przysiędze inną interpretację. Tzw. voces mediae, tzn. wy- powiedzi, które mogą równie dobrze wyrażać pochwałę jak naganę służą nieraz do okłamywania ludzi. Posługując się np. takim dwuznacznym przymiotnikiem, jak przymiotnik "interesujący" można zrobić malarzowi przyjemność mó- wiąc mu, że jego obraz jest bardzo interesujący, a myśląc sobie, że to wyjątkowy kicz. Gdy już kłamstwo -- zwłasz- cza pod przysięgą - wydaje się nieuniknione, można od- wołać się do magii. Magiczne praktyki zmierzające do tego, by unieszkodliwić zeznanie kłamliwe, np. przez po- łożenie prawej ręki na lewyn ramieniu, czy inne podobne, są powszechnie znane. OSZUST W O Bliskim pojęciem pojęciu kłamstwa jest pojęcie oszustwa. Oszukuje ten, kto daje złą wagę, kto fałszuje pieniądze, kto zaprzeczając wzrostowi drożyzny sprzedaje za wyższą cenę ten sam towar w innym opakowaniu, kto podrabia dyplom albo do szkoły przynosi dzienniczek podpisany matczynym podrobionym podpisem. Zachodzi tu zawsze wprowadzanie kogoś świadomie w błąd, połączone zwykle ze stratą dla oszukanego i zyskiem dla oszukującego. Prawo ma na względzie przede wszystkim straty i zyski majątko- we, ale w życiu potocznym nie stosujemy takich ograni- czeń. Jest rzeczą niezmiernie ciekawą, że różne kodeksy bronią oszukanych dopiero wte.dy, gdy poszkodowany nie mógł uniknąć szkody "nawet przy zwykłej roztropności". W każdym społeczeństwie bowiem, jak się zakłada, istnie- ją w obiegu "podstępne i kłamliwe zapewnienia do tego stapnia utarte, że nikt nie daje im wiary"11. Oszusta można rl patrz I. Lipkin, Oszustwo, F. lloesick, Warszawa 1926, n. 49 i nast. . . 122 123 karać dopiero w wypadku przekroczenia granicy dopu- szczalnej kłamliwości. Nie karze się go, jeżeli roztropność poszkodowanego była niższa od przeciętnej. Chłop, który przed wojną kupił w Warszawie od przechodnia kolumnę Zygmunta, nie mógł liczyć na pomoc władz, bo jego roz- tropność przeciţtnej nie sięgała. Pojęcie oszustwa wydaje się szersze od pojęcia kłamstwa. W potocznym rozumieniu każdy, kto kłamie - oszukuje, ale nie na odwrót, bo oszu- stwo obejmuje także wypadki, gdzie wprowadzające w błąd informacje nie wchodzą w rachubę. Uczciwość jest pojEţ- ciem przeciwstawiającym się zarówno kłamstwu, jak oszu- stwu czy kradzieży. ODPOWIEDZIALNOSC ZA SLOWO Wielu autorów rozważa zagadnienie odpowiedzialności za słowo łącznie z zagadnieniem sprawiedliwości, Nie wy- daje mi się to lokata właściwa, widzę bowiem większe związki odpowiedzialności za słowo z tematem, który poru- szaliśmy ostatnio. Ktoś nieodpowiedzialny za słowo niewie- le sobie robi z tego, czy uczyni swoją obietnicę zdaniem prawdziwym. Zapowiedź szewca, że buty będą gotowe na dzień następny, bywa zwykle świadomym wprowadzaniem klienta w błąd, szewc bowiem z góry przewiduje, że ta pro- gnoza się nie sprawdzi. Wydaje się, że istnieje nie tylko związek treściowy między pojęciem odpowiedzialności za słowo i pojęciem prawdomówności, ale że ponadto odpo- wiadające im cechy osobowości są mocno ze sobą skorelo- wane, stanowiąc wspólne cechy człowieka godnego zaufania. Odpowiedzialność za słowo rozumiana jako dotrzymy- wanie obietnic bywała z wielką uporczywością cytowana jako obowiązek bezwarunkowy. W literaturze anglosaskiej przytaczano zwykle ten obowiązek dla podważania tezy utylitarystów. Wskazywano mianowicie na to, że gdy się do czegoś obietnicą zobowiązaliśmy, niewczesne są przy rozważaniu, jak mamy postąpić, wszelkie kalkulacje, jakim czynem sprowadzimy na świat maksimum dobra. Być może dobro to byłoby większe gdybyśmy, zamiast oddać w ter- minie pożyczone od bogatego człowieka pieniądze, uszczę- śliwili nimi szereg ludzi będących w potrzebie. Jednakże uczynić nam tego nie wolno, bo obietnica jest obietnicą i w sprawie jej wypełnienia nie może być mowy o dysku- sji. Intuicja nie licząca się z konsekwencjami wyrokuje tu w sposób bezapelacyjny. Wiadomo, że różnice kulturowe w zakresie odpowiedzial- mości za słowo są bardzo znaczne. Przypisuje się zwykle szacunek dla danego raz słowa społeczeństwom, które prze- szły przez twardą szkołę kapitalizmu. Inny stosunek do da- nego słowa różnił w swoim czasie Indusów od sprawują- cych rządy kolonialne Anglików. Różne zderzenia związane z tą różnicą postaw oddawała powieść E. M. Forstera pt. A Passage to India. Odpowiedzialność za słowo uchodzi za ' cnotę szerzoną przede wszystkim w klasie średniej krajów zachodniej Europy. Wprawdzie ethos rycerski zobowiązy- wał do bezwzględnego wykonywania raz poczynionego, choćby najdziwaczniejszego ślubu, ale zobowiązania te sta- nowiły po prostu okazję do niezwykłych czynów i wyróż- nień. A jeżeli nawet wchodził w grę szacunek dla własne- go słowa, to słowo to, jak wiadomo, obowiązywało tylko w ramach klasy własnej. O braku odpowiedzialności za słowo rycerstwa w stosunku do klas niższych miałam już okazję pisać niejednokrotnie. "NIE KRADNlJ" Do praktyk, które na równi z oszustwem i kłamstwem na- ruszają w dotkliwy sposób zaufanie wzajemne, należy kra- dzież. Pojęcie kradzieży jest ściśle sprzęgnięte z pojęciem własności, która w różnych kulturach ma różny zakres, a i w tej samej kulturze w różnych czasach obejmuje rze- czy różne. W kulturze europejskiej własność autorska i jej prawna ochrona ma, jak wiadomo, świeżą historię. Posiada- nie prywatne środków lokomocji takich, jak koleje czy autobusy jest dla pokolenia wychowanego w socjalizmie bardzo dziwne. Uprawnienie do wytworów własnej pracy wydaje się pewnym ludziom zrozumiałe samo przez siP. Tymczasem Trobriandczyk nie ma żadnych zastrzeżeń co do poświęcania wszystkich swoich wysiłków dla kumulo- wania zapasów na rzecz siostry. Bentham, bardzo współ- czesny w swojej analizie pojęć, charakteryzował własność jako pewien układ oczekiwań, posiadać bowiem jakiś przed- miot to oczekiwać, że nikt nie będzie w swobodnym rozpo- 124 125 rządzaniu tym przedmiotem przeszkadzał, przy czym, gdyby próbował, znajdziemy w naszym sprzeciwie jakieś oparcie we władzy lokalnej czy innej instancji. To swobodne rozpo- rządzanie obejmuje na ocfół i uprawnienie do niszczenia, że przypomnę osławione potlacze Kwakiutlów, na ogół jed- nak niszczenie własnych dóbr, gdy jest na te dobra ogólne zapotrzebowanie, natrafia na potępienie. I'rzypominamy sobie protesty przeciw wrzucaniu do morza transportów pomarańczy czy kawy w celu niedopuszczania do obniżenia ich ceny. Pojęcie własności komplikuje się, gdy od własności pry- watnej przechodzimy do własności społecznej. Własność spo- łeczna bowiem to czasem przedmiot, którym każdy na rów- no dysponować może w danej grupie, jak np. kajak będący w posiadaniu danego klubu sportowego i użytkowany przez wszystkich członków tego klubu w umówionej kolejności. W innym sensie własnością społeczną jest las, fabryka czy kopalnia, którą rządzą indywidua czy pewne ciała kole- gialne do tego przez władze państwowe upoważnione. Gdy się oczekuje więcej od robotnika w ustroju socjalistycznym na tej podstawie, że pracuje "na swoim", to nie rozumie się przez to, że narzędzia jego pracy czy jej wytwory na- leżą do niego tak, jak własność prywatna. Pracuje na swoim w tym sensie, że zyski, które płyną z pracy, wsiąkają do ogólnopaństwowego budżetu, z którego na równi z innymi korzysta. Sposób przywłaszczania sobie cudzego mienia decyduje zwykle o kwalifikacji czynu. Jawne przywłaszczanie do- konane siłą nie uchodzi koniecznie za hańbiące i nie mówi się tu nawet czasem o kradzieży, od której wymaga się, by była dokonana chyłkiem, bez wiedzy posiadacza, za jego plecami. Bohaterów Homera nie hańbiło to, że dzięki wy- prawom łupieskim wypełniali skrzynie przechowujące zaso- by domostwa. Obiecywał to sobie uczynić Odyseusz, gdy zastał w domu kufry opróżnione przez zalotników. O woj- skach pustoszących w czasie wojny wrogie chałupy mówi się nie, że kradną, ale że rabują. Przy ocenianiu kradzieiy bierze się pod uwagę różne czynniki. Może tu wchodzić w grę i to, c o się kradnie (łagodne traktowanie kradzieży artykułów pierwszej potrzeby) i siłę pokusy, która w tym wypadku bywa raczej okolicznością łagodzącą, podczas gdy w wypadku mściwego zabójstwa siła pokusy nazywa się "na- sileniem złej woli" i jest okolicznością obciążającą. Wchn- dzi tu w rachubę wielkość straty, prry czym drobna kra- dzic:ż dokonana przez kocloś możne:clo ma szcv.eclólnie de- gradujący charakter, pozycja społeczna sprawcy, jego oso- bisty stosunek do okradzionego, jego kunszt ok.azany w ro- bocie, kunszt, który w Sparcie uchylał wszelką naganę. W bardzo wielu kulturach reguła "nie kradnij" stosowala się tylko do grupy uważanej za własną. Kóżne reguły etycz- ne w różnym stopniu podlegają temu ograniczeniu. Dyre- ktywa "nie kradnij" należy do tych, które w szczególnie jaskrawy sposób obserwują rozróżnienie "swoi i obcy". Nie tylko u Cyganów uczciwość w stosunku do swoich łączy się z chwalehnym okradaniem obcych. Jeśli idzie o Cyganów, ma to, jak wiadoino, swoje historyczne uzasad- nienie. Wszak do końca XVIII wieku w różnych krajacl: Europy Cygan był poza prawem i każdy zabić go mógt bezkarnie. 1'onadto ruchliwość Cyganów sprzyjała niezapu- szczaniu nigdzie korzeni do tego stopnia, by granice "swoich" rozszerzyć. Człowiek ma zrozumiały pociąg do brania w posiadanie rzeczy, k.tóre mu się podobają. Upływa pewien okres cza- su zanim dziecko zrozumie, że nie może zabrać koledze do domu zabawek, którymi się bawiło i które bardzo mu przy- padły do gustu. Przyswojenie sobie tej prawdy niejedno- krotnie nie obywa się bez łez. Własność bywa - jak wia- domo - źródłem poczucia bezpieczeństwa, rozszerza bo- wiem nasze poczucie mocy. Niejednokrotnie wskazywano na to, że stanowi ona ekstensję naszej osobowości. Od czasu, kiedy Deklaracja Praw mówiła o świętym do niej prawie, ujawniono bardzo przekonująco niebezpieczeństwa, jakie przedstawia żądza posiadania, gdy rozszerza się poza krąg grzedmiotów bezpośredniego użytku. Zakreśliwszy jej pewne granice, trzeba jednak czuwać nad przestrzeganiem reguły "nie kradnij", jeżeli w ogóle współżycie ma być znośne. Obfitość dóbr jest czynnikiem skutecznie zapobie- gającym pewnym rodzajom kradzieży, bo redukuje poku- sy. Piętnowanie kradzieży, jako czegoś degradującego, usi- łuje okiełznać pokusy przez odwoływanie się do godności ludzkiej. Jakoż w grupach o rozwiniętym poczuciu godno- ści stwierdza się uczciwość nawet w wielkiej biedzie. W społeczeństwach prymitywnych ,grupujących się w ma- łych osiedlach łatwa rozpoznawalność przedmiotów chroni 126 127 . przed kradzieżą. Wszyscy znają ten kajak jako kajak wy- konany i zdobiony przez takiego a takiego sąsiada. Wszy- scy wiedzą, kto utkał tę oto matę. Silnym motywem pow- strzymującym człowieka od kradzieży są życzliwe uczucia dla swojej ewentualnej ofiary i związana z nimi niechęć narażenia jej na straty. Te wszystkie czynniki okazują się jednak niewystarczające, skoro ludzie odwołują się dla ochrony swej własności do zaklęć magicznych czy do potęg nadprzyrodzonych, tak jak wtedy, gdy przestrzegają ewen- tualnego złodzieja, że uschnie mu ręka sięgająca po cudze. Samo mówienie o kradzieży może sprowokować czujność tych potęg. Toteż lepiej mówić "wziął", a nie "ukradł", albo jeszcze - jak to robiło się u nas na wsi przed wojną - mówić o kradzieży w sposób bezosobowy: "przyszło, weszło do piwnicy, śmietanę wypiło, jajka zabrało". Karanie kradzieży bywało bardzo różne. Od powszech- nego u ludów pierwotnych załatwiania sprawy przez odszko- dowanie, którego wysokość proponował poszkodowany, sż do kary śmierci. Jej stosowanie w wypadkach kradzieży mienia było przedmiotem dyskusji już w wieku XVIII. S:I dane, by się spodziewać, że ci, którzy odnoszą się scep- tycznie w odniesieniu do skuteczności surowych kar i wszelkiego rodzaju kuracji objawowych w tym zakresie znajdą mocnego sojusznika w badaniach empirycznych so- cjologów. Wspominaliśmy wyżej, że opory w stosunku do kradzie- ży wzrastają, gdy łączy ewentualnego złodzieja z jego ofiarą jakiś stosunek osobisty. Ten czynnik bardzo utrud- nia walkę z kradzieżą mienia społecznego, bo nie ma tu uchwytnego dla wyobraźni właściciela. W USA, w Uniwer- sytecie Indiana, przeprowadzono badania nad reakcjami na kradzież dokonaną w małym sklepie, w wielkim prywatny:n przedsiębiorstwie i w instytucji państwowej. Jak łatwo się domyśleć, najsurowiej potępiony został ten, kto w małej, sąsiedzkiej i zaprzyjaźnionej pralni chemicznej nie resty- tuował dodatkowych spodni przez pomyłkę włączonych do jego paczki razem z jego spodniami lz. Piszący u nas o kra- dzieży mienia państwowego zwracali już uwagę na to, że sprzyja jej dodatkowo obserwowanie marnotrawstwa spo- it E. O. Smigel, Pub/ic Attltudes Toward Sfealing, "American Soclologi- cal Revlew", June 1956. wodowanego często złą organizacją zakładu albo braki odczuwane na rynku zachęcające do intratnego handlu łańcuszţkowecło. Podnoszą się głosy, które zdają się słuszne, że mimo od- rębności sytuacji kradzieży własności prywatnej i kradzie- ży mienia społecznego sprawy te są psychologicznie zwią- zane i powinny być w wychowaniu traktowane łącznie, wbrew pewnym, przed paru laty aktualnym tendencjom lekceważenia sobie kradzieiy mienia prywatnego. Kondy- cjonowanie wychowanków po linii hasła "cudzego nie bierz" obowiązuje wszak w obu wypadkach i wdrożenie ucznia do wyzbycia się pokus w stosunku do ładnego sza- lika kolegi pracuje równocześnie na rzecz niekradzenia kwiatów z publicznych skwerów 1ţ. DONOSICIELSTWO ţGdyby obfitość synomimów dla oznaczenia jakiegoś za- chowania uznać za dowód, że w kulturze posługującej się tym jezykiem zachowanie to odgrywa jakąś ważniejszą rolę, wypadałoby sprawę donosicielstwa poczytać za spra- wę zasługującą na uwagę. Lizus, mówimy na takiego, co donosi, skarżypyta, kapuś, szpicel, smutny 14. Zacznijmy od próby bliższego określenia interesującego nas zjawiska. Dwaj autorzy francuscy, w książce pt. Donosicielstwo i do- nosiciele proponują definicję bardzo szeroką. Chcą oni mia- nowicie uważać za donosicielstwo każdy "czyn, który przy pomocy różnych środków podaje komuś do wiadomości coś, co dla względów wewnętrznej czy zewnętrznej natury miało pozostać tajemnicą" 15. Nie próbuję wyjaśniać sobie Iţ Niestety, nasi wychowawcy nie zawsze są pod tym względem jako wy- chowawcy na wysokości zadania. Synowi znajomego ukradziono w szkole wieczne pióro. Doszto stę po pewnym czasie, który z kolegów to zrobił. Ojciec poszkodowanego w rozmowie z wycbowawczyniq pyta: "Co Panl ma teraz zamiar zrobić7" Ta spojrzata zdziwic;na i zapytała: "O co Panu chodzl, przeciei się pióro znalazło". iţ Uelation, espionnage, mouchardage, cafarduge, rapportuge - mówiq Francuzi. ls Cołaneri I Geronte, La Denonciotion et les denoncioteurs, P,esses Univ., Paris 1948. "L'acte qui consiste a fatre connaitre 8 autrui, par des pro- cedes divers, ce qai pour des mottfs intrlns8ques ou extrinseques devalt demeurer cachB" (s. 2). 128 9 - Normy moralne 129 tutaj owych "względów wewnętrznej czy zewnętrznej na- tury", bo autorzy nie podsuwają w tej sprawie żadnych sugestii, przy czym nie wydaje się to szczegół istotny. Co nas tutaj przede wszystkim interesuje, to to, że jest to de- finicja bardzo szeroka, nie tłumacząca pejoratywnego za- barwienia definiowanego terminu. Zgodnie z nią bowiem każde wygadanie się przez gapiostwo, zapominając, że się miało w danej sprawie zachować dyskrecję, byłoby już donoszeniem, tak jak donoszeniem byłoby szczekanie psa podwórzowego oznajmiającego skradanie się złodzieja, albo gęganie gęsi, które swoim gęganiem ocalić miały Rzym przed najazdem Gallów le. Autorzy, zdając sobie sprawę z powszechnie ujemnego zabarwienia słowa "donosiciel", sami odczuwają potrzebę ograniczenia swej koncepcji i wprowadzają odróżnienie donosicielstwa świadomego i zamierzonego od komuniko- wania niechcący czegoś, co mia o zostać czyjąś tajemnicą. To ograniczenie nie wydaje się jednak wystarczające. Ktoś, kto podał do wiadomości czyjeś starannie ukrywane szla- chetne poświęcenie, w intencji, by został należycie doce- niony człowiek, ukrywający się skromnie za swoimi osiąg- nięciami, nie jest w naszym rozumieniu donosicielem. Ani motyw, dla którego ktoś pragnie zachować tajemnicę, ani intencja tego, kto ją narusza nie są bowiem obojętne, je- żeli mamy uprawiać definicję przystosowującą się do ne- gatywnego zabarwienia terminu definiowanego, czyli de- finicję, którą w pewnym rozumieniu można nazwać perswa- zyjną. Uznajmy, biorąc tę pejoratywność terminu w rachubę, że A donosi na B jakiemuś C, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że jego wiadomość może B zaszkodzić, inaczej mówiąc, że C rozporządza pewnymi sankcjami, które na podstawie otrzymanych wiadomości może w stosunku do B zastoso- wać. Takimi sankcjami rozporządzają np. nauczyciele w sto- sunku do uczniów, rodzice w stosunku do dzieci, pracodaw- cy w odniesieniu do pracowników, policja w stosunku do obywateli. Z kolei szereg czynników może wzmagać nasze potępie- nie lub zmniejszać je do zera. Niknie ono w wypadku, gdy 1ţ Uchylam tutaj słowo "donosić" w sensie "Informować", jak w zwrocte: "Donoszę Ct, te jestem zdrów, czego 1 Toble 2yczţ". A widzi w B groźnego wroga, którego trzeba wydać w ręce sţprawiedliwości, by uniknąć jakiegoś poważnego zagroże- nia, zwłaszcza jeżeli wyczerpało się uprzednio wszystkie dostępne środki, by złu inaczej zapobiec albo się takich środków w ogóle nie posiadało. Nikt by przecież nie po- tępiał doniesienia o ulokowaniu przez OAS bomby zega- rowej na drodze, którą miał przemierzać de Gaulle, z wy- jątkiem samych członków OAS-u, gdyby tego doniesienia dopuścił się któryś z nich. Nasz osąd negatywny rośnie, gdy na podstawie stosunku osobistego między A i B, B z uza- sadnieniem oczekuje solidarności i życzliwości, tak jak oczekują jej rodzice od dzieci czy przyjaciel od przyjaciela. Niektórzy zwężają jeszcze to pojęcie, eliminując z góry wszelkie jego postaci, jak ta, którą cytowaliśmy wyżej w związku z planowanym zamachem na głowę państwa, a więc takie, jak ostrzeżenie o zamierzonym sabotażu czy dywersji. Donosicielem jest dla nich ten, kto upatruje wro- ga w każdym człowieku, ten, kto specjalizuje się w śle- dzeniu, tropieniu, poţdpatrywaniu, ten, kto nie walczy z otwartą przyłbicą, woląc działać chyłkiem, z ukrycia. Takie ograniczenie pojęcia donosicielstwa tłumaczy jedno- lite potępienie tego zjawiska. Szpiegostwo bywa zwykle do donosicielstwa włączane. Są jednak, jak się zdaje, po- wody do wyodrębniania tej formy gromadzenia informacji. Po pierwsze, podczas gdy donos jest zwykle donosem na kogoś, szpiegostwo bywa zwykle informowaniem nie o oso- bach, lecz raczej o jakimś układzie stosunków, jak np. o rozmieszczeniu wojsk czy baz lotniczych, choć, oczywi- ście, może także dotyczyć czyichś decyzji, powziętych pla- nów itp. Jest to zwykle akcja podejmowana w stosunku do wrogów, nie związana z jakimś naruszaniem oczekiwanej solidarności ani z sianiem nieufności w tej grupie, w jakiej się żyje. Szpiegostwo bywa czynnością niepozbawioną ry- zyka, podczas gdy donosicielstwo głowy z reguły nie nad- stawia. Wspólną natomiast ich cechą jest pozyskiwanie zaufania z zamiarem, by je zdra.dzić. Toteż obie te formy gramadzenia wiadomości nie cieszą się uznaniem, i ci, którzy ze szpiegostwa korzystają czują się zwykle w obo- wiązku je usprawiedliwiać, powołując się na to, że wróg także to rabi i że to jest ţprzykra konieczność, z której nie- podobna dla własnej obrony zrezygnować. Dwaj autorzy francuscy, których cytowaliśmy wyżej, po 130 a' 131 rozważeniu różnych wariantów delatorstwa, dochodzą osta- tecznie do wniosku, że "tylko obrona grupy, jej istnienia, jej dóbr naczelnych usprawiedliwia donosicielstwo u do- rosłych, o dostatecznym rozwoju by żyć w grupie, tj. rozu- mieć solidarność i jej przestrzegać" 17. Różni osiemnastowieczni pisarze, paprzedzający Wielką Rewolucję, protestowali zarówno przeciw szpiegostwu, jak i wszelkim formom donoszenia, nawet gdy szło o wydanie przestępcy w ręce sprawiedliwości. "Szpiegostwo byłoby może znośne - pisał Montesquieu - ale z koniecznego bezeceństwa osób można wnosió o bezeceństwie samej rze- czy". O doniesieniach anonimowych ten sam autor mówi: "Najlżejsza kara, jaką można im wymierzyć, to im nie wie- rzyć" ls. Beccaria o tej formie delatorstwa, jaka wiązała się z wyznaczaniem ceny za głowę przestępcy, pisał: "Nie będzie kupował pomocy ten, kto może sam siebie obro- nić" 1ř. To kupowanie jest - jego zdaniem - wyrazenl słabości. Prawa nie mogą raz karać za zdradę, a drugi raz do niej nawoływać. Nie można z każdego obywatela czy- nić kata. J. Swift wreszcie, ze zwykłą sobie przekorą, przy- pisywał Liliputom stosowanie wysokich kar za denuncjacje, przy czym sympatie autora były po ich stronie. Jednakże - jak wiadomo - istnieją warunki społeczne, które sprzyjają czynieniu z delatorstwa cnoty. Nie kon- frontuje się oskarżonych i donosicieli - pisał w Encyklo- pedii o inkwizycji Diderot; każdy donosiciel jest wysłu- chiwany: przestępca, dziecko, kurtyzana są traktowani jak poważni oskarżyciele. "Syn może oskarżać ojca, żona - męża, brat - brata; oskarżony wreszcie jest zmuszony de- nuncjować sam siebie..."yř. Przykład Inkwizycji nie był odo- sobniony. Kalwin przez denuncjacje potrafił w szybkim cza- sie zamienić życie Genewy w piekło. Jakobini na podsta- wie donosów czyścili swoje szeregi. Tytuły pism wydawa- nych w okresie ich rządów chwaliły się rolą, którą wielu nie uważałoby za chwalebną. Tytuły te brzmiały na przy- kład: "Donosiciel patriota" ("Dónonciateur patriote"), "Podsłuchiwacz pod drzwiami ("L'ecouteur aux portes"), "Donosiciel narodowy" ("Le Denonciateur national"), "Szpieg sekcyjny" ("L'espion des sections")21. Posługiwa- nie się delatorstwem świadczy - według niektórych - o braku możliwości polemiki, o rozbracie czynu ze słowem, o nienależytym stosunku między opinią publiczną a wła- dzą. Donosiciel - to policjant na straży systemu wyłącz- nych pochwał, systemu utożsamiania rzeczywistości istnie- jącej z rzeczywistością postulowaną. Myślę, że w zależności od kształtowania się w toku dzie- jów stosunków między rządzącymi i rządzonymi mogą utrwalić się w różnych krajach różne tradycje w zakresie oceny donoszenia. Długoletnia polska niewola pozostawiła ślady na naszym stosunku do władzy i utrwaliła w nas szczególną repulsję do donosu. "Czy jest na świecie więk- szy potwór, istota bardziej shańbiona i nikczemna nad szpiega - czytamy w ®Przepisach postępowania i wska- zówkach dla działaczy rewolucyjnych w zaborze rosyj- skimŻ. - 1'ocząwszy od pra-szpicla Judasza, a kończąc na Kapciukiewiczach, stoją one na drodze wszelkim szlachet- niejszym dążnościom ludzkim i służą wiernie każdej pod- łej sprawie. Udawać przyjaciela, by zdradzić; podpatrzeć, podsłuchać a potem skryć się i wydać ofiarę - to ich za- danie. Zbójca i złodziej narażają się przynajmniej na nie- bezpieczeństwo, potrzeba im więcej odwagi, podczas gdy szpicel działa z ukrycia, pod osłoną silnych, a przynosi szkodę jednostkom i idei! Szpicel musi posiadać wszystkie najczarniejsze strony charakteru ludzkiego i ani odrobiny jakiej bądź cnoty" 2=. W związku z tą historycznie uzasadnioną, szczególną re- pulsją do donosu, warto przypomnieć artykuł R. Młodara pomieszczony niegdyś w "Prawie i Życiu" 2s pt. W kręgu moralnych przestępstw. Autor cytuje koleżeńską rozmowę przy kawie, toczoną w gronie adwokatów. Opowiadają oni sobie o koledze, który wyłuţlzał od klientki pieniądze, rţ Op. cit., s. 151. re o duchu praw, t. I, s. 287 i 288. rţ C. Beccaria, O przestępslwach I karach, Warszawe 1959, s. 189. =a Colaneri i Geronte, op. clt., s. 174. 2, Tamie, s. 175. ţţ Wydawnictwo PPS 1894 (Dmkarnia Związku Zagranirznego Socialislów 1'olskich). Cytuję za D. Mycielską i jej Pracą w maszynopisie pt. "ţVebr so- cjalisty-inteligenta na pmetomie XIX i XX wieku w zat>nrţe rosyjskim". s. G7. :ţ "P,awo i Zycie" r 11 I tţi9 i. 132 I 133 obiecując, że przez swoje stosunki zwolni jej męża z wię- zienia. Wszyscy obecni potępiają ten czyn bardzo mocno i uważają, że ów kolecţa winien być skreślony z listy adwo- katów. Jednakże nikt nie chce wziąć na siebie roli donosi- ciela. "Gdyby w tym momencie - jak mówi jeden z ucze- stników rozmowy - ktokolwiek z nas trojga wyszedł i do- niósł o usłyszanych tu faktach, po powrocie doznałby za- pewne chłodnego przyjęcia i przez długie, długie lata, kto wie czy nie do końca życia, traktowany byłby przez nasze środowisko z rezerwą i nieufnością". Autor artykułu do- strzega w tym konflikt między prawem a moralnością, roz- strzygany na korzyść tej ostatniej. Jestem skłonna widzieć tu raczej konflikt dwóch reguł moralnych, z których jedna nakazuje zwalczać zło, zaś druga nie pozwala naruszać so- lidarności związanej z koleżeństwem. Sţprawa salidarności, potrątana w związku z cytowanym przy'kładem, doprowadza nas do pewnych uwag psycholo- gicznych, które zdają się potwierdzać wzmagającą się re- pulsję do donoszenia z wzrastającym poczuciem jakiejś so- lidarności grupowej. Dzieci, nie znając jeszcze więzów ko- leżeństwa, łatwo ulegają zachęcie dorosłych do donoszenia. W cytowanej już książce o ocenie moralnej u dzieci J. Pia- get cytuje dawany dzieciom test w postaci następującego opowiadania: "Pewien tatuś miał dwóch synów; jeden był grzeczny i posłuszny, drugi, dobry w zasadzie chłopak - lubił czasem rozrabiać. Tatuś udając się w podróż powie- dział pierwszemu: uważaj jak się twój braciszek zachowu- je i oţpowiedz mi, gdy wrócę. W nieobecności ojca braci- szek istotnie nabroił. Kiedy ojciec wrócił kazał grzecznemu synowi wszystko sobie opowiedzieć. Co ten miał zrobić?" Ogromna większość dzieci od lat 6 do 7-u odpowiadała, że trzeba tatusiowi wszystko powiedzieć. Inaczej wyglądałaby ta odpowiedź w parę lat później u dzieci przebywających z rówieśnikami. Dzieci te już nie donoszą, tak jak nie roz- strzygają na ogół swoich konfliktów z kolegami przez od- wołanie się do dorosłych. Milczeć i nie naruszać solidarności czy powiedzieć i ją naruszyć - to jeden z możliwych konfliktów nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Milczeć i zezwolić na pogwałcenie poczucia sprawiedliwości, czy też uczynić zadość poczuciu s,prawiedliwości i wyrównać krzywdę, ale pogwałcić soli- darnośţ - oto drugi rodzaj pospolitego konfliktu. Gdy spo- śród czterech rozgadanych uczennic dwie tylko zostały ukarane, jedna z nich zaprotestowała, zwracając uwagę na- uczycielce, że tamte także rozmawiały. Podobny konflikt vprzeżywa klasa w wypad,ku, gdy - o czym wszystkizn wia- domo - uczeń za klasówkę wyróżniony był jedynym ucz- niem, który oszukiwał posługując się ściągaczką. Donieść czy dopuścić do rażącego swoją niesprawiedliwością wy- różnienia. Oto ciekawe przykłady cytowane u wspomnia- nych dwóch francuskich autorów. Pomijam już ich obser- wacje psychologiczne dotyczące ludzi zamiłowanych w upartym pisaniu donosicielskich anonimów, patologicznych typów donoszących pod wewmętrznym przymusem ujaw- nienia czegoś, co ma pozostać tajemnicą. Jak widać z przytoczonych przykładów, zagadnienie do- nosicielstwa nastręcza uczciwemu człowiekowi niejedną wątpliwość i naraża go na różne konflikty, na których roz- strzygnięcie trudno o uniwersalne przepisy. Trudno wątpić, że doniesienie policji o tym, że na sąsiedniej ulicy prze- chodnie walczą z napastującymi ich chuliganami jest jak ţnajţbardziej wskazane. Trudno wąbpić, że doniesienie zwierzchności szkolnej o koledze, że nie wypowiada się ţo niej z szacunkiem, jest w wysakim stopniu repulsywne. Ale na linii prowadzącej od jednego z tych wypadków do drugiego znajdzie się znaczna liczba sytuacji, które każdy musi rozstrzygnąć we własnym sumieniu. Ci zaś, którzy uważają donosicielstwo za konieczne dla bezpieczeństwa obywateli, mają przed sobą dwie drogi: albo uczynić je sprawą specjalistów odpowiednio wyszkolonych, albo wcią- gać w tę robotę szeroki ogół. W pierwszym wypadku moż- ţna narazić się na zarzut, że nie wolno tworzyć :zawodów, dla których samemu ma się pogardę. W wypadku gdy sze- roki ogół obywateli wciągamy do współpracy w do- naszeniu, czynimy ze społeczeństwa społeczeństwo, w któ- rym trudţno myśleć o integracji, takim jest bowiem społe- czeństwo, w ţktórym mówi się przyciszonyTn głosem, taksu- jąc nie!pewnie każdego świeżo napotkanego człowieka pod względem stopnia zaufania, jakie można w jego osobie po- kładać. Jeżeli w moralności mieszczańskiej wysażenie "po- rządny ţczłowiek" znaţczyło przede wszysfikim, że to czło- wiek adţpowiedzialny finansowo, to w niektórych s:połeczeń- 134 I 135 stwach współczesnych porrądny człowiek to człowiek, któ- ry nie szkodzi nam za naszymi plecami. Toteż rozważenie przez nas sprawy clonosicielstwa w związku z regułami etycznymi stojącymi na straży wzajemnego zaufania nie wymaga wyjaśnień. LOJALNOSC Dyrektywy służące w sposób szczególny potrzebie zaufa- nia i związanemu z nim poczuciu bezpieczeństwa byłyby niepełne, gdybyśmy nie wspomnieli jeszcze o nakazie lo- jalności. "Lojalność" - to termin o bardzo rozmaitej tre- ści i w zależności od kontekstu o ujemnym albo dodat- nim zabarwieniu uczuciowym. powiedzieć o kimś, że jest lojalnym obywatelem to czasem wyraz uznania za skrupu- latne wypełnianie wszystkich obowiązków wobec państwa, kiedy indziej, np. wtedy, gdy władza jest obca i narzucona, lojalność komuś przypisywana ma posmak oportunizmu albo serwilizmu. Lolajność wasala wobec swego pana była wiernością nakazującą wasalowi ginąć w jego obronie albo samemu zadawać sobie śmierć, gdy jego pan zginął, jak to robili samurajowie czy rycerze średniowieczni w Europie. Tak rozumianą lojalność przypisywano mieraz bohaterom Conrada powołując się np. na Lingarda z Ocalenia, przy czym w tej wierności upatrywano szczególne piękno tej po- StdCl. Idąc za sugestią Cz. Znamierowskiego, zawartą w jego artykule pt. Normy grupy wolnej, zaanektujemy słowo "lo- jalność" dla oznaczenia pewnych zachowań przebiegają- cych za plecami kogoś, kogo dotyczą 24. W tym rozumieniu oskarżamy o nielojalność kogoś, kto wypowiadał się w na- szej obecności bardzo korzystnie o naszej pracy, a nie miał odwagi jej bronić, albo zgoła przyłączył się do jej krytyków, gdy jej autor był nieobecny. Kto zapewnia kole- gę, że zabiega o jego awans, zaś w gruncie rzeczy stara się za jego plecami mu w niejednym zaszkodzić, jest hipokry- tą, ale także jest nielojalny, bo narusza czyjeś uzasadnio- ne oczekiwania. Jest to czyn potępiany tym bardziej, im bardziej to oczekiwanie jest uzasadnione przez więzy dłu- gotrwałej przyjaźni czy ciepło uczuć rodzinnych. W tym sensie mówimy o lojalności w stosunku do zmarłych, któ- rym trwała nieobecność nie pozwala dochodzić, czy ich wo- la została należycie uszanowana. W tym rozumieniu lojalności, jakie tu proponujemy, re- guła nakazująca ludziom zachowywanie się w stosunku do nieobecnych tak, by się tego zachowania nie powstydzili w ich obecności, uzupełnia zespół reguł na szczególnej stra- ży wzajemnego zaufania, obejmując wraz z zakazem kra- dzieży czy donosicielstwa to, co dzieje się za naszymi ple- cami. =ţ Cz. Znamierowskt, Normy grupy wolne^j, "Myśl Współczesna" 194T. t. III-1V. 136 VII NORMY MORALNE STRZEGĄCE SF'RAWIEDLIWOŚCI Podejmując zagadnienie sprawiedliwości wiemy z góry, że naszymi uwagami nie zaspokoimy nikogo. Pojęcie spra- wiedliwości bowiem ma tak bogatą aurę skojarzeniową i tak wielki ładunek emocjonalny, że trudno uszanować wszystkie intuicje z nim związane. Z góry usuniemy z na- szych rozważań archaiczne posługiwanie się tym pojęciem, jak w zwrotach "sprawiedliwi wejdą do królestwa niebie- skiego", gdzie sprawiedliwymi są wszyscy zasługujący na uznanie, albo w zwrocie: "sprawiedliwie mówisz" czyli "mówisz słusznie". Po tej eliminacji zostaną nam jeszcze trzy główne sposoby posługiwania się tą koncepcją i o nich chcemy kolejno powiedzieć słów parę. ZASADA SUUM CUIQUE Według pierwszego, niesprawiedliwy jest każdy czyn, który narusza czyjeś uznane w danej grupie uprawnienia, czyjeś uzasadnione w jej mniemaniu roszczenia, sprawie- dliwym zaś czynem każdy czyn, który wyświadcza komuś to, co mu się należy. Z tą koncepcją sprawiedliwości zwią- zana jest stara, rzymska formuła suum cuique. Przypisywa- na ona zwykle bywa Ulpianowi, ale zjawia się już wcze- śniej w pismach Cycerona. "A cóż powiemy o sprawiedli- wości, która przyznaje każdemu co mu siţ należy?" - roz- waża Cyceron w rozprawie O naturze bogów 1. "Sprawiedli- wość... - czytamy we fragmentach rozprawy o cnotach - polega na stanowczym i nieodmiennym pragnieniu, by każ- dy zachował to, co mu się według prawa należy" 2. Zarówno uznane uprawnienia, jak uzasadnione roszczenia są nimi ze względu na pewną normę. Podobnie powiedze- nie, że coś się komuś należy, wymaga uzupełnienia w po- staci odwołania się do jakiejś zasady, ze względu na którą coś się komuś należy. Zasada suuln cuique ma więc w sto- sunku do niej wtórny charakter. Czasem ktoś ma uzasad- nione roszczenie ze względu na obowiązujący w jego spo- łeczeństwie przepis prawny. Ktoś np. przeżywa tego ro- dzaju roszczenie połączone z poczuciem krzywdy w związ- ku z tym, że ojciec w testamencie nie zapewnił mu tego, co mu się według prawa spadkowego należało. Ktoś inny może mieć poczucie krzywdy dlatego, że jego dłużni:k spła- cił mu dług w tym sanlym wymiarze, w jakim go zaciąg- nął, jednakże pieniądz uległ od chwili zaciągnięcia długu znacznej dewaluacji. Prawnie mógł być w porządku, ale moralnie - nie był. Ma połączone z roszczeniem poczucie krzywdy ten, kto zawsze chętnie wyświadczał sąsiadowi przysługi, a oto dowiedział się, że ten działa na jego szko- dę. Oczekiwanie wzajemności prowadzące do roszczeń oparte jest tutaj o zasadę nakazującą odpłacać dobrem za doznane dobro, a przynajmniej nie odpłacać za nie złem. Ludzie uznają czasem uprawnienie do rekompensaty dla tych, którzy cierpieli w jakiejś sprawie (znane "byłem w boju"). l3ezrobotny w krajach, gdzie uznana jest zasada, że każdy winien mieć to minimum, które potrzebne jest dla egzystencji, ma poczucie krzywdy, gdy nie otrzymuje za- siłku, a otrzymując zasiłek może mieć nadal poczucie krzywdy w związku z panującym w danej grupie przeko- naniem, że sam zasiłek nie wystarcza i że każdy jest upra- wniony do pracy, która by zaspokajała jego potrzebę aktyw- ności. Ale nie tylko reguły prawne czy moralne mogą sta- nowić podstawę dla uzasadnionych, czyli uznanych w da- nym społeczeństwie roszczeń. Stanowi ją także zaciągnięte przez kogoś zobowiązanie, zawarta określona umowa czy dana obietnica. Stąd dotrzymywanie słowa bywa rozpatry- wane w związku z pojęciem sprawiedliwości, aczkolwiek w naszych rozważaniach świadomie związaliśmy tę sprawę z pojęciem kłamstwa. Plama I!/ozoltczne, t. I, s. 187. = T. II, s. 546. 138 139 Mówiliśmy wyżej o uznanych uprawnieniach i uzasad- nionych roszczeniach chcąc uniknąć wyłącznego oparcia się o kaţpryśne poczucie krzywdy doznawane niekiedy, czę- sto i bezpodstawnie - co, jak wiadomo, cechuje pewien typ asobowości. Wszak nie zawsze czyjeś poczucie krzyw- dy wzbudza w nas oddźwięk. Uznajemy je za uprawnione, gdy uznajemy normę, do której nas ono odsyła. Wielką krzywdą wydaje się dzisiaj zapędzanie do pracy w kopal- ni małych dzieci, jak to robiono za czasów Marksa. Jest ono krzywdą według wszystkich tych, którzy uznają upra- wnienia dzieci do beztroskiego dzieciństwa i uznają zakaz, że nie wolno skazywać je na lęki i cierpienia, które musia- ły przeżywać w ciemnościach kopalni. Kiedy jakieś uzna- nie jest dostatecznie powszechne, by aparte na nim upraw- nienie i roszczenie było uważane za uzasadnione, powie- dzieć trudno. W każdym razie roszczenia nie są to - jak tego chciał Petrażycki - przeżycia charakteryzujące wy- łącznie zjawiska prawne (nie tylko w potocznym rozumie- niu prawa, ale i w szerszym jego rozumieniu, w którym Petrażycki szukał oparcia dla rozróżnienia prawa od mo- ralności) s. Poczucie krzywdy B bez takiego oparcia o jakąś przyję- tą w danym środowisku normę nie jest zatem wystarczają- ce dla uznania, że A postąpił w stosunku do B niesprawie- dliwie. Można natomiast uznać je za niezbędne. Nie uwa- żamy, że A postąpił niesprawiedliwie w stosunku do B, je- żeli nie uszanował wprawdzie jego uprawnienia, ale B po- czucia krzywdy nie miał, tak jak poczucia krzywdy mógł nie mieć pracownik, któremu odmówiono urlopu, do jakie- go był uprawniony, ale któremu ta odmowa z pewnych względów rodzinnych była właśnie na rękę. Już Arystote- les głosił to, co stało się później treścią zasady volenti non fit iniuria, tj. głosił, że nie krzywdzi kogoś czyn, którego ten ktoś sobie życzył. Samemu nie można wyrządzić sobie krzywdy, w stosunku do samego siebie nie można postąpić niesprawiedliwie. Ta zasada podkreśla element psycholo- giczny w omawianej koncepcji sprawiedliwości i wyklucza uznanie za niesprawiedliwą wspomnianą wyżej odmowę urlopu należnego pracownikowi. Patrz mój artykuł pt. Norma prawna I norma moralna u Petrażycktego w: Soc/ologla moralno8cl. Zarys zagadnleń, Werszawa 1969. Jak widać z naszych rozważań, znana rzymska zasada sprawiedliwości nakazująca oddać każdemu to, co mu się należy nastręcza liczne trudności interpretacyjne. Pewne wątpliwości już podnosił w związku z tą formułą K. Ajdu- kiewicz pytając, czy naprawdę, gdy wyświadczamy komuś jakieś dobro, które mu się nie naleiy, postępujemy nie- sprawiedliwie i czy zawsze postępujemy niesprawiedliwie nie wyświadczając komuś tego, co mu się należy, jak wte- dy gdy darowujemy dziecku jakąś zasłużoną karę lub re- zygnujemy ze słusznej odpłaty 4. ZASADY SPRAWIEDLIWOSCI JAKO ZASADY PODZIAtU Podczas gdy koncepcja czynu sprawiedliwego jako czy- nu, który świadczy komuś to, co mu się należy (a może świadczyć komuś więcej niż się mu należy, jeżeli nikt inny na tym nie cierpi), zaś czynu niesprawiedliwego jako czy- nu, który czyjeś uprawnienia narusza, była koncepcją o bardzo szeroko rozpływających się konturach, istnieje - jak wiadomo, w obiegu inna koncepcja sprawiedliwości, którą by się chciało uznać za właściwą, a mianowicie kon- cepcja związana z podziałem jakichś dóbr czy rozdziałem jakichś ciężarów. Tak sprawę rozumiał Arystoteles 5 wy- różniając węższe znaczenie słowa "sprawiedliwość", które wymagało dla swego stosowania istnienia przynajmniej dwóch ludzi i przynajmniej dwóch rzeczy. Tę sprawiedli- wość miał na myśli D. Hume, gdy twierdził, że ludzie nie doszliby nigdy do pojęcia sprawiedliwości, gdyby dóbr było pod dostatkiem, albo gdyby byli skłonni do szczodrego ich rozdawania. Wypowiedzi obu autorów świadczą o tym, że mówiąc o sprawiedliwości podział dóbr mieli na wzglę- dzie. Miał on - według Arystotelesa - być rzeczą spra- wiedliwości dystrybutywnej, podczas gdy rozdziałem kar zajmować się miała sprawiedliwość wyrównawcza. Odróż- nianie sprawiedliwości wyrównawczej wiązało się u Ary- stotelesa z tym, że według niego każdy, kto krzywdził, coś ţ K. Ajduktewicz, O aprawledliwoścl. odczyt wygłoszony we Lwowie w 1939 roku, w: lęzyk i poznanie, t. I, warszawa 1960. d Patrz Arystoteles, Etyka Nlkomoohejska, ks. V. 140 141 zdobywał, i każdy skrzywdzony coś tracił, zaś kara służy- botników pracujących na akord. Gdy przy ocenie pracy ła wyrównaniu stosunków między krzywdzącym i krzyw- ucznia bierzemy pod uwagę trudne warunki domowe i brak dzonym. Ten, kto nie ogranicza krzywdy do ubytku dóbr spokojnego kąta do odrabiania lekcji, liczymy się z włożo- wymiernych i nie ogranicza kary do jej funkcji kompensa- nym w pracę wysiłkiem. Ponieważ wzmożona odpowie- cyjnej, nie ma potrzeby rozróżnienia arystotelesowego re- dzialność przypadająca w udziale wyższym urzędnikom jest spektować i sprawiedliwości wyrównawczej ze sprawie- uciążliwa, star amy się to odpowiednimi poborami wyna- dliwości dystrybu2ywnej wydzielać. Dystrybucja kar, czyli grodzić, tak, jak za trud i ryzyko opłacamy szczególnie do- dystrybucja zła, jest równie mocno zrośnięta z ludzkim ro- brze górników. Jeżeli nikt w ogonku nie kwestionuje tego, zumieniem sprawiedliwości jak dystrybucja dóbr. "Jeżeli że kto pierwszy w nim stanął, winien pierwszy dojść do Hitler zwycięży, to Boga nie ma", mówili u nas niektórzy mety, to dlatego, że milcząco się tu akceptuje, że należy w czasie okupacji. Jego samobójstwo i rozgromienie Nie- się za większy wkład szybsze dotarcie do celu. Jeżeli na- miec zostało przyjęte z oddechem ulgi nie tylko dlatego, dejście kobiety z dzieckiem na ręku narusza ten porządek, że skończyły się cierpienia okupacji, ale i dlatego, że czło- to moż na się tu dopatrywać działania tej samej dyrektywy, wiek wierzący nie musiał poddawać rewizji swego świato- która do teg o wkładu zalicza także dźwiganie dziecka na poglądu. Mówiliśmy już o tym gdzie indziej, że potrzeba ręku. należytej dystrybucji dobra według zasług z jednej strony Każda z wymienionych zasad natrafia na dobrze znane i zła według win leżała u podstawy wszystkich systemów trudności. Ha sło "każdemu wedle potrzeb" jest nader ogól- religijnych, które powierzały funkcje sędziowskie istotom nikowe i wymaga sprecyzowania, jakie potrzeby mogą nadprzyrodzonym. wchodzić tu w rachubę. Bywało ono wyzyskiwane dla Jak to wykazał - o ile mi wiadomo - po raz pierwszy utwierdzania nierówności społecznych, powoływali się bo- E. Dupreel ţ, a szerzej potem rozbudował Ch. 1'erelman ţ, wiem nań nieraz ci, którzy większą rozbudową swoich po- zasady sprawiedliwości rozdzielczej lokują się na dwóch trzeb staral i się wylegitymować swoje przywileje. Dla uni- różnych piętrach. Na jednym piętrze znajdują się dyrekty- knięcia te go i podobnych niebezpieczeństw ograniczało się wy wskazujące, według jakich kryteriów należy podziału zwykle potrze by do potrzeb elementarnych, potrzeb bio- dobra i zła dokonywać, na drugim lokuje się zasada doty- logicznych (liczba kalorii w odżywianiu, liczba godzin snu, cząca tego, w jaki sposób należy owe dyrektywy stosować. długość trwania wczasów potrzebna dla regeneracji itp.) s. Tymi dyrektywami niższego i wyższego rzędu zajmiemy Nikt nigdy nie myślał wszelkich potrzeb człowieka respek- się kolejno. Zasady, którymi się ludzie kierują przy rozdzia- tować. W każdej kulturze stawia się wszak jakieś granice le dóbr czy obciążeń bywają - jak wiadomo - rozmaite. zaspokajaniu potrzeby agresji. Wchodzą tu zatem wyłącz- Są one tak znane, że ograniczę się tutaj do paru przykła- nie w grę jakieś potrzeby w danej grupie aprobowane. dów. Gdy w systemie kartkowym regulującym przydział Zwracano już uw agę na to, że hasło "każdemu według żywności niemowlęta dostają dodatkowy przydział mleka dzieła" zakład a porównywalność dzieł. Tymczasem nieła- czy dodatkowy przydział pomarańczy, dzieje się to na pod- two odpowiedzieć na pytanie, czy ważniejszy autor do- stawie dyrektywy "każdemu według potrzeb". Gdy ten sam brych pówieści czy racjonalizator w przemyśle. przydział kartkowy uwzględnia pośród dorosłych tylko pra- ţ Arystote les żądał trzymania się w rozdziałach dóbr pe- cujących, pozostawiając niepracujących swemu losowi, za- wnej proporcji, poczytując, że gdy ludzie nie są jednako- sadą stosowaną w tym wypadku jest zasada "każdemu we- ł; wi, nie powinni jednakowych rzeczy otrzymywać i gdy są dle jego osiągnięć". Tej samej zasadzie podlegają płace ro- ţ', jednakowi, nie powinni być niejednakowo obdzielani. , p Idzie tu o jednakowość czy niejednakowość pod jakimś E. Du reei, Traitţ de Morale, t. II, cz. IV, rozdz. III. = ch. Perelman, O aprawIedIIwości, przektad W. Bleńkowskiej, warszawa dla danej sprawy istotnym względem. Ilustracjc'ţ pierwsze- 1959. t e Por. Perelman, op. cit., s. 24-5. 142 143 , go wypadku może być wypadek ściąganych przez państwo w okularach uprawnieni są do jeżdżenia pociągiem pierw- podatków pośrednich, np. przez opodatkowanie soli czy za- szą klasą, gdy się jednak takie kryterium wyróżnienia pałek. Atakowano je za pozory równości, bo podatek ten przyjmie, trzeba je stosować jednakowo w stosunku do godził inaczej w biednego i w bogatego człowieka. Pozory wszystkich podróżnych, którzy okulary noszą, Jeżeli przyj- równości miţał także cytowany wielokrotnie zakaz spania miemy, że o przyjęciu na uniwersytet decydują stopnie na na dworcach, bo kto miał pieniądze, wolał niewątpliwie maturze i wy niki piśmiennego i ustnego egzaminu, nie wol- skorzystać z lepszego noclegu. Równość wobec prawa moż- no nam, wed ług zasady sprawiedliwości rządzącej stosowa- na by także uważać za iluzoryczną, skoro wprawdzie ludzie niem zasacl sprawiedliwości z niższego piętra, dopuścić do mogą być karani więzieniami tak samo za to samo, ale ina- studiów żaclnetlo kandydata dlatego, że to syn dostojnika czej znosi głód seksualny w więzieniu człowiek poniżej państwowego albo dobry znajomy. W odczycie wygłoszo- trzydziestu i powyżej sześćdziesięciu lat, inaczej cierpi ten, nym na III Ogólnopolskim Zjeździ.e Pilozoficznym w Krako- kto dobrze znosi ciągłe towarystwo i ten, dla którego cią- wie L. Chwistek nazywał tę zasadę zasadą konsekwencji gła obecność ludzka to sartrowskie piekło. i formułował ją: "w wypadkach identycznych należy postę- pować tak samo" 1ř. Szło tu, oczywiście, o wypadki iden- tyczne pod jakimś ważnym w danej chwili względem, jak ZASADA SPRAWIEDLIWOSCI JAKO ZASADA ţ np. o takie same potrzeby, gdybyśmy z nimi właśnie posta- DOTYCZĄCA STOSOWANIA ZASAD nowili sitţ liczyć. Zanim wrócimy jeszcze do związków zachodzących mię- Formułując rozróżnienie tych dwóch rodzajów zasad dzy równością i sprawiedliwością musimy, zgodnie z zapo- , sprawiedliwości, Dupreel nazwał te z niższego piętra zasa- wiedzią, omówić zasadę sprawiedliwości dotyczącą stoso- dami sprawiedliwości dynamicznej, zaś zasadę z wyższego wania zasad takich, jak te, które dopiero co rozważaliśmy, piętra zasadą sprawiedliwości statycznej, a to dlatecło, ie zasadę uważaną przez wielu za sedno sprawiedliwości. pierwsze podle gają ciągle krytyce prowadzącej do ciągłych Idzie w niej o to, że gdy raz już postanowiliśmy trzymać przemian, podczas gdy zasada zasad (regle des regles) brzmi się przy rozdziale dobra czy zła pewnego kryterium, takie- zawsze jednakowo, na co pozwala jej czysto formalny cha- rakter lt. W s(ormułowaniu Perelmana głosi ona, że należy go jak potrzeby, osiągnięcia, wysiłek itp. musimy się go trzymać z całym uporem, nie czyniąc dla nikogo żadnych traktować w ten sam sposób istoty należące do tej samej wyjątków. "Nikomu nie należy się nic z tego tylko tytułu, kategorii zasadniczej. Zasady sprawiedliwości niższego pię- że to właśnie on a nie kto inny", jak formułował tę zasa- tra implikują zawszejakąś hierarchię wartości. Zdaniem dę K, Ajdukiewicz nazywając ją zasadą równej miary. Dupreela egalitarna zasada sprawiedliwości "dl a każdego "Treść tej zasady jest skromna - jak pisał dalej tenże to samo" ilnplikuje poszanowanie dla człowieka jako takie- autor - stanowi ona jednak, jak się ţdaje, ,rdzeń po- go, podczas g dy zasada nakazująca uwzględnianie ludzkich czucia sprawiedliwości, ten jego składnik, który chyba za- potrzeb jest wyrazeln troski o zapobieganie cierpieniom. wsze w poczuciu sprawiedliwości wszystkich ludów i wszy- Tymczasem zasada dotycrąca zasad - zdaniem Perelma- stkich czasów się znajdował, a którego brak świadczy o zu- na - nie ilnplikuje żadnej llierarchii wartości. Ten ostatni pogląd wzbudziłby prawdopodobnie sprzeciwy wszystkich pełnym zaniku wszelkiego poczucia sprawiedliwości mo- ~ ralnej" s. F tych, którzy, jak K. Ajdukiewicz, nieuznawanie z asady rów- ; nej miary poczytują za "zanik wszelkiego poczucia spra- Nasza zasada sprawiedliwości z niższego piętra może przyjąć jak najbardziej fantastyczne kryterium dla przypi- ţ wiedliwości moralnej". Jednym z walorów, który znajduje sywania czegoś ludziom, np. może przyjąć, że tylko ludzie f ,ţ L. C'.Inwistek, Rola znsody konsekwencli w zagadnieniu sprawiedliwości spolecznel. Kslęga Pamtątkowa Zjazdu, ,.1'rzegląd Fllozofi czny", Kraków l9S ii. O sprawiedliwośei, op. cit. U innego autora (F. Rauhj mówi s ię lu o "devoir de la non-contracliction". , t. Dupróel, Traitd de Morale, t. II, cz. III, tozdz. II I "La Justtce" 144 ţ. 10 - Normy morelne 145 . sobie wyraz w tej zasadzie, jest, jak nam się zdaje, walor konsekwencji podkreślony przez Chwistka, zasada ta bo- wiem przypomina .dyrektywy, by, raz ustaliwszy wartość jakiejś zmiennej, pod tę samą zmienną podstawiać zawsze tę samą wartość. Ta dyrektywa jest moralnie neutralna. Ale na szacunku dla konsekwencji się tu nie kończy, wcho- dzi bowiem w grę niewątpliwie walka z przywilejem, w praktyce bowiem powołujemy się na nią, gdy jakiś podzial dobra czy zła jest tym niebezpieczeństwem zagrożony. Nikt nie ma specjalnej pokusy przekraczania dyrektywy, by pod tę samą zmienną podstawiać tę samą wartość. Inaczej z za- sadą, którą Ajdukiewicz nazwał zasadą równej miary. Tu trzeba się ciągle bronić przed pokusą jej gwałcenia. Zachę- ca nas do tego egocentryzm, o którym wspomina Ajdukie- wicz, motywacja osobistego zysku, sympatia dla jednych, antypatia dla drugich, dług wdzięczności w stosunku do ko- goś zaciągnięty. Gdy ta zasada hamuje porywy ciepłych uczuć zachęcające do uprzywilejowań, mamy okazję od- czuć ów chłóţd przypisywany sţprawiedliwości, o któryTII bę- dzie jeszeze dalej mowa. SPRAWIEDLIWOSC I ROWNOSC Zwróciliśmy przed chwilą uwagę na to, że zasada rów- nej miary jako zasada skierowana przeciw przywilejom (czy ewentualnym upośledzeniom) nie jest aksjologicznie neutralna. Wracając do tej sprawy zastanowimy się nad zagadnieniem, które w literaturze przedmiotu uporczywie dochodziło do głosu, mianowicie nad stosunkiem sprawie- dliwości i równości. Arystoteles proponował, pośród innych propozycji, na- zywać człowieka niesprawiedliwego człowiekiem, który jest wrogiem równości. "Żądanie równości - pisze współ- czesny etyk W. K. Frankena w swojej pracy o sprawiedli- wości społecznej - jest wbudowane w samo pojęcie spra- wieţdliwości" 12. Dodać tu przy okazji wypada, że ten sam Arystoteles, który niesprawiedliwego nazywał wrogiem równości, sam uznawał zasadę "każdemu wedle jego sta- nu", mówił bowiem, że jeżeli człowiek na stanowisku ude- 1= W. K. Prankena, The Concepl ot Soctal Justlce, w: Soclal Justice, ed. R. Brandt, Prentice Hall, N. Y. 1962, s. 20. rzy zwykłego obywatela, ten nie może mu oddać, jeżeli na- tomiast ten ostatni uderzy osobę na stanowisku, trzeba mu nie tylko oddać, trzeba go ponadto ukarać. Cytuję ten szczegół, żeby zaznaczyć, że zasada równej miary bynaj- mniej nie zapewnia szacunku dla postulatów demokracji. Można bowiem, tak jak Arystoteles, prewa kształtować ina- czej dla różnych stanów, a jednocześnie obstawać przy tym, by w ramach tego stanu stosować zasadę równej miary, tj. walczyć przeciw przywilejom w obrębie tego, co Perelman nazywa kategorią zasadniczą. Demokratyczność może za- pewnić dopiero kombinacja zasady z niższego piętra z za- sadą równej miary. Zasada równej miary może być równie dobrze obserwowana w wypadku, gdy się przyjmuje, że wszyscy obywatele muszą otrzymać wykształcenie podsta- wowe, jak i w wypadku, gdy się wyłącza z tej kategorii Murzynów, byleby tylko pilnować, żeby w ramach tych ka- tegorii zasadniczych nikt nie został uprzywilejowany ani upośledzony z tego tytułu, że jest Johnem Smithem, czy Josephem Brownem. W cytowanej już rozprawie Ch. Perel- man twierdzi, że wbrew patocznej opinii równość nie sta- nowi podstawy sprawiedliwości nawet formalnej, tylko jest konsekwencją przynależności do kategorii branej w danej chwili pod uwagę. Jeżeli zdecydowaliśmy, że ten, kto nie pracuje, nie je, inaczej mówiąc, że będziemy się liczyli z wykonaną pracą, równość w traktowaniu ludzi ma stać się - jego zdaniem - logiczną konsekwencją przynależ- ności do tej samej kategorii w danej chwili istotnej. Jeżeli każde dziecko w danej szkole ma otrzymać blok rysunko- wy, to Piotr, Paweł czy Jacek winni jako uczniowie tej szkoły także go otrzymać. Ale na to, żeby go otrzymali i żeby nikt z nich nie dostał dwóch dlatego, że jest synem kierowniczki szkoły, musi być wprowadzona w grę zasada równej miary, która nie jest logiczną konsekwencją przy- należności do tej samej kategorii, chociażby dlatego, że dy- rektywy nie wynikają ze zdań opisowych ls. Psychologicz- nie także świadomość, że ludzie należą do tej samej kate- gorii zasadniczej, nie odbiera wcale ludziom ochoty, by wyróżniać jednych, nawet jeżeli się to dzieje kosztem in- nych. Ia Stwierdzente przynależności do lej samej kategorit jest zdaniem opiso- wym, od którego nie ma logicznego przejścia do dyrektywy, by w ramach tej kategorii traktowaE wszystkich jednakowo. 146 1ř' 147 Podczas gdy liczni teoretycy wiążą nierozłącznie spra- wiedliwość z równością, inni dostrzegają między nimi kon- flikt. Wiadomo np. z różnych dyskusji toczonych nad aţkcją zmierzającą do wyrówţnania ludzkich dochodów, że równość w tym zakresie bywa poczytywana za niesprawiedliwą, bo jest w konflikcie z zasadą "każdemu według dzieła". Przeciwnicy zrównania dochodów, rekrutu- jący się zwykle spośród finansowo uprzywilejowanych, uważają za niesprawiedliwe jednakowe traktowanie ludzi o nierównej inicjatywie, zdolnościach i pracowitości. Bro- nią oni nadto swego stanowiska wskazując na to, że propo- nowane zrównanie wynagrodzeń zgasiłoby w ludziach ini- cjatywę i chęć do pracy. Jednakże przejście do stosowania tzw. bodźców ekonomicznych przez wielu traktowane jest jak rezygnacja z ideału sprawiedliwości. Zaniechana rów- ność dochodów nie pociągnęła za sobą jednak rezygnacji z równości startu. Służąc temu, nader trudnemu ideałowi uniwersytety wprowadziły przy egzaminach wstępnych do- datkowe punkty dla młodzieży chłopskiej i robotniczej, bio- rąc pod uwagę takie fakty, jak to, że młodzież pochodząca z zapadłych wsi ma gorsze szanse przejścia przez egzami- nacyjne sito niż młodzież z inteligenckich rodzin mieszka- jących w większym mieście, gdzie ogólne wyrobienie umy- słowe jest łatwiejsze do osiągnięcia. Tak tedy ideał równo- ści wydaje się jednak jakoś z pojęciem sprawiedliwości sprzęgnięty, ale podkreślić raz jeszcze z naciskiem należy, że sama zasada równej miary jego realizacji nie gwarantu- je i że zasady z pierwszego piętra, o jakich mówiliśmy, też muszą w tej realizacji brać udział. Z.asada równej miary mogła być respektowana i wtedy, gdy synowie kupców w ograniczonym procencie byli dopuszczani do uniwersyte- tów i wtedy, gdy panował w nich numerus clausus dla Źy- dów czy kolorowych. Co natomiast budziło sprzeciwy, to sam fakt wyróżnienia w tej sprawie takich właśnie kate- gorii zasadniczych. JUSTlTIA I CARITAS Podczas gdy tradycja uporczywie łączyła sprawiedliwość z równością, widziała ona zasadniczy konflikt między spra- wiedliwością a miłością bliźniego. W fragmentach dzieła Cycerona o cnotach jeden z rozmówców, Aulus pyta swe- go interlokutora: "Lecz dlaczego łączysz ze sprawiedliwo- ścią łagodność, skoro sprawiedliwość w istocie swej jest tak sroga i przerażająca, iż nie ma na tyle odważnego czło- wieka, który by po zetknięciu się z nią nie odczuł lęku, podczas gdy łagodność jest tak przyjemna i zniewalająca, że pokrzepia i podnosi na duchu nawet lękliwychţ" 14. W drugim wieku naszej ery powstaje pod kierownictwem Marcjana w ramach chrześcijaństwa sekta, która, nie mogąc rozstrzygnąć konfliktów między sprawiedliwością i miło- ścią, powierza ich przestrzeganie dwóm różnym bogom. Mi- łość jest stronnicza - jak powiadają współcześni etycy - podczas gdy sprawiedliwość musi być bezstronna. Sprawie- dliwość musi trzymać się zasady, podczas gdy miłość jest spontaniczna. "Jednostka nie istnieje dla sprawiedliwości, która musi widzieć w niej tylko jakiś element całości" - czytamy u Perelmana. "Nie może kochać, bo nie może fa- woryzować". "Sprawiedliwość nie jest miłosierna - jak ujmuje krótko sprawę Dupreel - mI osler zIe nIe jest spra- %ţ wiedliwe". Każde rozstrzygnięcie tego konfliktu nieuch- ronnie pozostawia po sobie wyrzut sumienia. Wprawdzie je- den z rozmówców w cycerońskich fragmentach O cnotach upiera się przy tym, że "sprawiedliwość wymierzona po ludzku i szlachetnie może być nazywana łagodnością" lb, konflikt można co najwyżej łagodzić, ale niepodobna go wyeliminować. Cz. Znamierowski w swoim artykule pt. Normy grupy wolnej nie widzi konfliktu między propagowaną przez się życzliwością powszechną a sprawiedliwością. Przeciwnie, uważa, że życzliwość powszechna jest najczujniejszym stró- żem sprawiedliwości. Myślę, że jeżeli konflikt wydaje się zlikwidowany, to dlatego, że owa życzliwość powszechna w rozumieniu autora to coś zupełnie innego niż ciepłe uczu- cia skierowane na kogoś określonego i zachęcające do jego uprzywilejowania. Nie przeczymy, że zasady sprawiedli- wości są dyktowane przez dobrą wolę i życzliwość, przez chęć niedopuszczenia do konfliktów, ogarniającą całość stosunków międzyludzkich. Abstrahując od szczególnych związków uczuciowych między jakimś A i B, by odpowied- Ż Cyceron, Pisma lilozoticzne, t. II, s. 546-7 rs Tamie, t. II. s. 547. 148 149 , nią reglamentacją w sumie uzyskać najlepsze wyniki, życz- liwość powszechna, oczywiście, jest jak najbardziej spra- wiedliwości bliska, ale faktem pozostaje, że na to, by słu- chać dyktatów tej ostatniej, trzeba niejednokrotnie zadawać gwałt swoim uczuciom. Życzliwości powszechnej, tj. inten- cji liczenia się z ogólnym dobrem, trzeba przypisać sfor- mułowanie pewnych zasad, dotyczących egzaminów wstęp- nych na wyższe uczelnie. Ale to nie zwalnia od konfliktu egzaminatora, którego ani dramat odrzuconego przez ko- misję kwalifikacyjną, ani łzy jego matki nie powinny na- kłonić do naruszenia zasady sprawiedliwości przez tę ży- czliwość generalną podyktowanej. "...Ludziom, którzy żyją w przyjaźni - pisał Arystote- les na początku VIII księgi Etyki Nikomache jskie j - nie trzeba wcale sprawiedliwości", a dalej: "najwłaściwszą for- mą sprawiedliwości jest - jak się zdaje - ustosunkowanie się przyjazne". Ale jeżeli przyjażń A w stosunku do B jest gwarancją, że A nie skrzywdzi B, to jednocześnie grozi niebezpieczeństwem, że A dla dogodzenia B skrzywdzi C. Nikt nie kwestionuje, że zasady, które rozważaliśmy, są dyktowane przez wzgląd na pomniejszenie zła na świecie, o czym była mowa przed chwilą. Ale niemniej w swoich indywidualnych zastosowaniach zmuszają nas one do bez- względności wobec cudzego cierpienia. T. Kotarbiński do- patruje się w sprawiedliwym podziale elementu miłosier- dzia, polegającego na tym, że naruszanie równości w po- dziale stanowiłoby zawód. Wypada tu jednak zaznaczyć, że nie wiadomo, czy człowiek jest częściej zawiedziony, gdy go traktują jednakowo czy gdy go traktują niejednakowo, bo wiadomą jest rzeczą, że każdy uważa swoją sytuację za jedyną w swoim rodzaju, co każe mu niejednokrotnie zasa- dę równej miary, gdy do niego stosowana, poczytywać za bezduszną i krzywdzącą. O CO SIĘ WALCZYŁO WALCZĄC O SPRAWIEDLIWOSC SPOŁECZNĄ7 Walka o sprawiedliwość społeczną przybierała różne po- staci spośród tych, o których była mowa. A więc np. by- wało to domaganie się o rozszerzenie zasięgu pewnych uprawnień już uznanych albo o uznanie uprawnień dotąd nie akceptowanych. Z pierwszym wypadkiem mamy do czy- nienia, gdy walczymy o rozszerzenie praw politycznych na kobiety, czy na jak.ąś grupę dyskryminowaną, np. na Mu- rzynów. O uznanie uprawnień nowych walczono, gdy do- magano się uprawnienia do pracy, do płatnego urlopu, do bezpłatnego wykształcenia, do zabezpieczonej starości. Uprawnienie do swobodnego rozwoju głosił Marks, gdy w Ideologii niemiecltiej mówił, że nie twierdzi, by każdy człowiek stać się mógł Rafaelem, ale twierdzi, że każdy, kto ma w sobie geniusz Rafaela, powinien mieć możność swo- badnego rozwoju. Od Deklaraţcji Praw z 1789 roku do Deklaracji Praw opracowanej w 1948 roku przez ONZ ilość uprawnień przypisywanych ludziom wzrosła, jak pisaliśmy, w dwójnasób. Na drugim miejscu wypada wymienić przeciwstawianie się naruszaniu uprawnień, w zasadzie uzţnanych, narusza- niu ţprzez korzystającego z siły fizyczslej czy uprzywilejo- wanej pozycji ekonomicznej. Np. pracodawca naruszać mo- że uprawnienia robatnika ţpłynące z umowy zmuszając go do naţdliczbowych, bezpłatnych godzin pracy. "Przecież i my, choć uznajemy się za ludzi bardzo sprawiedliwych - pisał Cyceron w rozprawie O państwie - ţnie pozwalamy ludom zaalpejskim na uprawiaţnie oliwek i wiţnorośli, by podnieść dochodowość naszych ogroţdów oliwnych i winnic. W związku z tym mówi się o nas, że postępujemy roztro- pnie, lecz nikt nie powie, że postępujemy sprawiedliwie" ls. Korzystając z siły narusza się tutaj ze stratą czyjąś i korzy- ścią własną uprawnienie do hodowania na swoim terenie tego, co się uważa za właściwe. Każdy wyzysk jest nim ze względu na pewne uprawnienia, których się nie respektuje, nie każde jednak przekraczanie ludzkich uprawnień naz- wiemy wyzyskiem. Niemowlę uważamy za uprawnione do apieţki, ale nie powiemy, że matka, która je głodzi z myśą by się go pozbyć, uprawia wyzysk. Natomiast nazwiemy wyzyskiem zachowanie mężczyzny, który domaga się cał- kowitego obsłużenia od żony pracującej tak jak on zawo- dowo. Nie chcemy tu dłużej uprawiać dociekań semantycznych, bo słowo "wyzysk", które nam się nasunęło dla nazwania czegoś, z czym się walczy walcząc o sprawiedliwość spo- le plsma ftlozoficzne, t. II, s. 122. 150 I 151 łeczną, nie jest słowem, od którego należałoby się sprecy- zowania pojęciowego spodziewać. Trzecią fonmę walki o sprawiedliwość społeczną stanowi walka z różnego typu nierówţnościami. Czasem szło tutaj o walkę z uprzywilejowaniem przez pochodzenie, kiedy indziej o zniesienie zbyt wielkich nierówności uposażeń. Demaskowanie przywileju pod pozorami równości stanowiło jeden z centralnych punktów programu tej walki. Wiek XVIII był już bardzo uczulony na nierówność człowieka wobec prawa, obowiązującego rzekomo wszystkich w rów- nej mierze. Silny szczupak - jak mówiono - potrafi się zawsze wyzwolić z jego sieci, w której pozostają słabe płot- ki. Oto dla przykładu ważniejsze formy walki o sprawiedli- wość społeczną. Walka ta nie dotyczyła owej reguły spra- wiedliwości, którą za Dupreelem nazwaliśmy regułą re- guł. Toczyła się ona w sferze ludzkich uprawnień, doty- czyła także zasad sprawiedliwości z niższego piętra, wtedy gdy wchodziły w rachubę takie hasła, jak "każdemu we- dług jego pracy" czy "każdemu według potrzeb", hasła, które z czasem chciano realizować zaraz, kiedy indziej odkładano na później poczytując je za mniej ważne czy też doraźnie utopijne. postać bardziej uczonąţ Sądzę, że można się w nich dopa- trywać zasady równej miary w jej wersji odnoszącej się do oceniania, wersji, której można nadać postać: "oceniaj tak samo za to samo". Tak sformułowana zasada służy przede wszystkim zwalczaniu tej stronniczości, jaką człowiek obja- wia w stosunku do samego siebie. "Jeżeli jakiegoś postępo- wania nie potepiłeś u siebie, nie możesz go potępiać u in- nych"I7 "To, że zbłądziłeś, nie może ci niewątpliţ,ie odebrać prawa do potępienia takiego samego błędu u innych, ale pod warunkiem, że potępisz sam siebie". Warto zauważyć, że człowiek, broniąc się przed zarzutem niesprawiedliwości tak pojętej, nie podważa zasady, by oceniać tak samo za to samo, tylko znajduje całą obfitość argumentów na okaza- nie, że w jego wypadku to nie to samo, przekonany, często szczerze, że jego własna sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Powiedzenie: "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeśliś sam nie bez winy" bywa utożsamiane ze spotykanym w angiel skiej literaturze powiedzeniem: "nie rzucaj na kogoś ka-ţ mieniem, jeżeli sam siedzisz w oranżerii". To ostatnie po- wiedzenie zakłada wprawdzie, tak jak cytowane poprzednio, że potępiający ma sam coś na sumieniu, ale brzmi tu przede wszystkim ostrzeżenie, że jego broń może łatwo zwrócić się przeciw niemu, bo szklane ściany nie są dostateczną obroną przeciw kamieniom. ZASADY POKREWNB ZASADOM SPRAWIEDLIWOSCI Orzeczniki "sprawiedliwy" i "niesprawiedliwy" mogą byţ stosowane zarówno do czynów, jak i do zasad. Nie kompli- kowaliśmy naszych rozważań tym rozróżnieniem godząc się w tej sprawie z K. Ajdukiewiczem, który uważał, że łatwo przejść od jednego z tych jţzyków do drugiego i że stąd nie należy się spodziewać jakichś związanych z tą dwoistością, niebezpiecznych nieporozumień. We wszystkich znanych mi językach istnieją popularne powiedzenia, które zdają się napominać do słuchania głosu sprawiedliwości w zakresie o c e n i a n i a. "Kocioł garn- kowi przygania, a sam smoli" - głosi jedno z nich. "Nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeśliś sam nie bez winy" - mówi inne, nazywane czasem zasadą czystych rąk. Jak na- leży tego rodzaju powiedzenia interpretować, by nadać im PARĘ PSYCHOLOGICZNYCH I SOCJOLOGICZNYCH UWAG O SPRAWIEDLIWOSCI Są tacy, którzy twierdzą, że wykroczenia przeciw regu- łom sprawiedliwości w małym stopniu stają się źródłem poczucia winy, podczas gdy np. przekraczanie jakichś obo- wiązujących w danym środowisku konwencji dotyczących życia seksualnego bywa źródłem poważnej udręki. Hipote- zy usiłujące wyjaśnić częste poczucie winy związane z ero- tyką w kulturze o tradycjach chrześcijańskich omawiałam już w książce pt. Motywy postępowania. Chcę teraz zasta- nowić się nad poglądami autorów utrzymujących, że ci, ,ţ Tu nasuwa się pytanie, jak należy interpretowaE to "nie możesz". Oczy- wiście, nie Ldzie tu o niemożnośE techniczną, lecz o naruszenie jaklejś zasady kvnsekwencţi, czy może bliżej niespoecyzowanej zasady moralnej. 152 153 którzy gwałcą zasady sprawiedliwości, rzadko czynią sobie z tego powodu jakieś wyrzuty. E. de Greeff, człowiek o rozległym wykształceniu obej- mującym także psychiatrię, przebadał około 1200 osób w wieku od 10 do 15 lat, zadając im pytania dotyczące tego, jakby podzieliły jakieś dobra, gdyby były wszechmocne. Odpowiedzi świadczyły o tym, że dawanie więcej osobom, które się lubiło, a mniej osobom, do których nie czuło się sympatii, było przez wszystkich respondentów uważane za całkowicie naturalne. Drugim charakterystycznym rysem naszego stosunku do zasad sprawiedliwości miałoby być przebiegające bez żadnych skrupułów odmienne traktowa- nie siebie i innych. Pojęcie sprawiedliwości bowiem - jak mniema autor - jest zasadniczo egocentryczne i służy obro- nie własnej. Nie wątpimy na ogół o swoim właściwym roz- strzyganiu tego, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, przy czym umiemy usprawiedliwić nasze działanie bez względu na to, jakie by ono nie było. A jeśli idzie o sprawiedliwość retrybutywną, ludzie ukarani uważają się zwykle za ofiary losu i rzadko wzbudzić w nich można poczucie winy. Ci, co walczą w obronie sprawiedliwości, czynią to zwykle pod wpływem jakiejś osobistej doznanej krzywdy. O cnocie sprawiedliwości mówić można dopiero wtedy, gdy ktoś akceptuje jemu samemu narzucone ograniczenia kierowany życzliwością ţIla bliźnich 18. Nie wchodząc bliżej w treść tych badań i ich zasięg oraz w to, co się właściwie badało badając stosunek do spra- wiedliwości, wypada podkreślić, że obserwacja autora, ja- koby nie wszystkie wykroczenia przeciw zasadom moral- nym w równym sţtdpzliu rod,ziły wyrzuty sumienia, zaţsługu- je na uwagę i na dalsze sprawdzanie. Być może przyczy- niają się w tym wypadku do tego braku poczucia winy szczególnie bogate możliwości racjonalizacji, usprawiedli- wiających własne przywileje. Istnienie biednych i bogatych tłumaczono w XVIII stuleciu jako mądre zrządzenie opatrz- ności. Biedni byli bowiem potrzebni bogatym do wykonania ciężkiej pracy, a bogaci potrzebni biednym dla ich zatrud- le E. de Greeff, Les lnsllncts de dţlense et de sympathte, Presses Universt- taires, Paris 1947, rozdz. II pt. "La structure affecttve de la notion de justlce". niania. Można było także swoje ewentualne wyrzuty su- mienia koić wskazywaniem na to, że przywileje zawdzię- czało się zasługom, zaś upośledzenie biednych należało przypisać ich gnuśności i brakowi aspiracji. Te wszystkie poglądy o charakterze samoułudy są powszechnie znane. Ludzie w ogóle objawiają znaczną inwencję, jeżeli idzie o samousprawiedliwianie się, ale może istotnie, jak tego chce de Greeff, na terenie sprawiedliwości jest większe po- le do pomysłów. De Greeff mówił o niesprawiedliwościach w stosunkach osobistych. Prawdopodobnie dają się one jeszcze łatwiej korzystnie interpretować, kiedy idzie o lu- dzi, z którymi nie mamy żadnego osobistego kontaktu. Jak na to słusznie wskazywał St. Ossowski, A,nglicy z Labaur Party aprobowali uspołecznienie środków produkcji, ale za odszkodowaniem. Znosili oni jednak bez większego opo- ru wywłaszczanie mieszkańców Kenii, gtły znalazło się na jej terenie złoto. C'o prawda nie nazywało się to wywłasz- czeniem, lecz dzierżawą na 99 lat! Rozważając zasady sprawiedliwości z niższego piętra mó- wiliśmy o tym, że miewają one różną i często sporną treść. Ale owa zasada zasad, którą za K. Ajdukiewiczem nazywa- liśmy zasadą równej miary, wydawała się tak bezsporna, że sie było skłonnyln przypisać jej powszechność bez za- strzeżeń. Tymczasem z prac niektórych antropologów kul- tury zdawałoby się wynikać, że w małych społeczeństwach pierwotnych nie ma ona szczególnego zastosowania. Po- dział upolowanej zwierzyny np. odbywa się wedle ściśle sformułowanych zasad: tyle oto dla siostry i jej synów, tyle dla matki i takie właśnie a nie inne kąski. "Nikomu nie należy się nic z tego tylko tytułu, że to właśnie on, a nie kto inny" - formułował, jak sobie przypominamy, tę za- sadę K. Ajdukiewicz. Tymczasem to, że się jest właśnie tym kimś, a nie kim innym decyduje tu jak gdyby o dystrybu- cji. Jednakże naruszenie zasady równej miary wydaje się tu pozorne, albowiem nie osoby decydują o tym, co się im przydziela, lecz pełnione przez nie role społeczne. Tyle się należy matce jako matce, a nie jako danej indywidualnej osobie i zasada równej miary obowiązuje w pełni w ra- mach tej - jak ją nazywa Ch. Perelman - kategorii za- sadniczej. Nie jest, skądinąd, wykluczone, że sprawiedli- 154 ţ 155 wość sprzęgnięta z równością ma w kulturze euro-amery- kańskiej szczególną pozycję. Według znanej opinii, bronią tego związku przetle wszystkim słabi, którzy chętnie porzu- cają ideał równości, gdy przechodzą do możnych. "Zawsze bowiem słabsi - pisał Arystoteles w Polityce - są tymi, co szukają równości i sprawiedliwości, możni zaś na to się zupełnie nie oglądają" ls, VIII NORMY MORALNE WOREC KONFLIKTÓW SPOŁECZNYC'H ro Cytowany już przektad L. Piotrowtcza, s. 214. I có2 ty na to, Fizyko7 OzlębIoAć stosunkbw między ludżml powstale wskutek tart mlţdzy nimi. S. J. Lec, Mydll nleuczeaane IIARMONIZUJĄCY rHARAKTFR PRZYPISYWANY NORMOM MORALNYM "Postępowanie moralne - to tyle, co oliwa w maszynie społecznej. Zmniejsza nieuniknione tarcia i umożliwia bieg życia społecznego, nie psując machiny społecznej. Etyka normatywna to racjonalny zbiór przepisów na ten smar i przepisy jego użycia". Tak pisał o swoich Pogadankach obyczajowych Władysław Witwicki, wypowiadając się w ten sposób za powszechną w XX stuleciu koncepcją roli norm moralnych 1, którą formułował już u nas przedtem L. Krzywicki, odwołując się do tych samych metafor. "Mo- ralność - jak pisał - jest jak ów smar, którym smarujemy części odpowiednie maszyny, ażeby poruszały się z mniej- szym tarciem" z. Ta koncepcja bywała w toku XIX i XX wieku ujmowana w innych jeszcze słowach. Mówiono mianowicie, nie posłu- gując się już tym industrialnym obrazem, o harmonii współ- życia, którą mamy przy pomocy norm moralnych realizo- wać. Ta wersja podtrzymywana jest dziś nad,al przez sze- reg pisarzy. St. Toulmin, w wydanej w 1950 roku książce pt. An Examination of the Place of Reason in Ethics (Rozważa- W. W(twicki, pogarlanki obyczalowe, Warszawa 1957, s. 20. L. Krzywtcki, Rozwój moralności ţpraca drukowana po raz pierwszv w 1905 rokuJ. 157 nia o roli rozumu w etyce) pr2ypisuje etyce jako zadanie "harmonijne zaspokojenie pragnień i interesów". Działania ludzkie należy pochwalać ze względu na ich udział w pro- cesach harmonizowania. Jeżeli jakieś postępowanie je5t z punktu widzenia przyczyniania się do ogólnej harmonii neutralne, to liczyć się wtedy należy z jego szczęściodaj- nością ţ. Bertrand Russell w swojej książce pt. Iiuman So- ciety in Ethics and Politics (Spoleczeństwo ludzkie w ety- ce i polityce) uważa te pragnienia za właściwe (right), któ- re dadzą się pogodzić z możliwie największą ilością innych pragnień, niewłaściwymi zaś pragnieniami miałyby być te, które dadzą się zaspokoić jedynie przez dławienie innych pragnień. To wys,tarczało - jego zdaniem - by uznać, że należy przedkładać miłość nad nienawiść, współdziałanie nad współzawodnictwo, pokój nad wojnę 4. Ten sam autor kładł w innych swoich dziełach nacisk na preferowanie dóbr nieskończenie podzielnych, te bowiem, jak utwór symfo- niczny czy piękne malowidło, są bezkonfliktowe, jako że- inaczej niż dobra ekonamiczne - nie pomniejszają się wraz z rosnącą liczbą tych, którzy się niţmi cieszą. Konieczność rozważenia roli reguł etycznych w usuwa- niu koniliktów nasuwa się tyIn bardziej, że konflikt stał się szczególnie aktualnym tematem zarówno literatury nauko; wej, jak literatury pięknej. Jakoż, współczesne piśmiennict- wo mówi nam ciągle o tragicznych decyzjach, o rozdar- ciach, w których nikt nikomu pomóc nie może, bo każdy musi sam się z nimi uporać. Swiat przedstawia się dziś lu- dziom inaczej niż w poprzedz,ającym stuleciu, kiedy to ewo- lucja wiodła nas pogodnie ku dobremu. Psychoanaliza po- kazuje, jak to człowiek szarpie się między potrzebą miłoś- ci i agresji. Dla egzystencjalistów człowiek autentyczny to człowiek w rozterce. Jego zmagania związane są nie tylko z konfliktowością jego własnej natury, ale i z konfliktowo- ścią świata, a decyzje są tym trudniejsze, że - jak gło- szą - związane są nie tylko z odpowiedzialnością za sa- mego siebie, ale i z odpowiedzialnością za wszystkich. Wy- a St. Toulmin, An Exomination ot the Ploce of Reoson in Ethics, Cambrid- ge Unlverslty Press. G. Allen and Llnwin, London 1950, s. 59. Takie ogulne sformułowanle na- suwa wątpliwo9ć. Pragnienie zaspokojenla głodu w gruple, w której inni też sţ głodnl, byłoby niewłaAciwe, gdyby jedzenia bylo za mało, żeby wszyslkicL nasyclć. bierając bowiem siebie - jak mówił Sartre - wybieramy człowieka w ogóle 5. Zarówno ci, którzy nie doceniali roli konfliktu, jak ci, którzy widzieli go wszędzie, operowali wizją jakiegoś spo- łeczeństwa bezkonfliktowego, które miało stanowić przed- miot naszych aspiracji i zakładali, że konflikt stanowi zja- wisko niepożądane, które można i należy eliminować. Do tej eliminacji przyczynić się zaś miały szczególnie dyrek- tywy moralne. Te oczekiwania każą nam zatrzymać się w tym rozdziale nad pojęciem konfliktu, nad jego rodza- jami, jego rolą w życiu społecznym i wypadkami, kiedy norma moralna może go łagodzić lub zgoła likwidować. POJFCIE KONCLIKTU Mówiąc o konflikcie możemy mieć na myśli rzeczy róż- ne. Gdy mają one miejsce w psychice indywidualnej, prze- żywać konflikt, to tyle, co przeżywać rozterkę. Przeżywamy ją, gdy stoimy wobec konieczności wyboru między dwie- ma wartościami, których równocześnie mieć nie można, albo między dwiema złymi ewentualnościami, których rów- mocześnie nie można uniknąć. Powadzenie akcji w poţwie- ści Komu bije dzwon E. Hemingwaya wymaga biernego asy- sfowania przy zgubie przyjaciół. Cyd kocha Szimenę, a oţbo- wiązek pomsty rodowej zmusza go do zabicia jej ojca. Pod grozą tortur więzień bywa nakłaniany do "sypania" naj- bliższych. Nie o te konflikty będzie nam tutaj chodzić, lecz o konflikty międzyosobnicze albo międzygrupowe. Konflikty tego rodzaju można rozumieć trojako. W pierw- szym razumieniu bę.dziemy mieli rnp. do czynienia z konflik- tem między A i B, gdy A i B aspirują do tych samych nie- poţlzielnych wartości, jaţk nţp. ţdo małżeństwa z tą sasrłą osobą, albo do zajęcia tego samego stanowiska. Jest to wy- padek, gdy jakieś dobro, przypadające w udziale A, jedno- cześnie B tego dobra pozbawia, albo wypadek, gdy jakieś zło zagrażające A i B spada nieuchronnie na B, gdy A zdo- łał się przed nim obronić, jak to dzieje się, gdy A lub B są wyznaczeni do wykonania jakiegoś ryzykownego zada- nia. Mówi się tu o konflikcie zachodzącym między A i B, ř J. P. Sertre, L'exisfentlaltsme esf un humanlsme, Nagel, Parls 1946. 158 ţ; 159 zmierza świadomie do sfrustrowania swego partnera. Te dy - choć A i B mogą o tym konflikcie nie wiedzieć albo, wie- stynkcje pojęciowe nie są praktycznie ważne, natomiast dząc, nie żywić wzajem do siobie żadnych wrogich uczuć. ţ ważne jest według Auberta, odróżnianie obiektywnej pod- W drugim rozumieniu mówimy o konflikcie dopiero wtedy, stawy konfliktu, tj. warunków, które doprowadzić mogły d o gdy oprócz wspomnianego układu warunków zachodzi ich wrogich uczuć czy zachowań i do samych tych uczuć i za- świadomość i ewentualny antagonizm. Wreszcie może się chowań. zdarzyć, że A i B kłócą się i przeszkadzają sobie wzajem, aczkolwiek obiektywnie konfliktowego układu warunków RODZAJE KONFLIKTbW trudno się doplatrzeć. W rozdziale pt. "Technika walki" wchodzącym w skład Zagadnienie, które nas tutaj przede wszystkim interesuj e, Traktntu o dobrej robocie T. Kotarbiński określa walkę ja- a mianowicie zadadnienie interwencji norm moralnych ko wszelkie działanie przynajmniej dwupodlniotowe (przy - w konfliktach międzyosobniczych czy międzygrupowych założeniu, że i zespół może być podmiotem), gdzie jeden przynajmniej z podmiotów przeszkadza drugiemu. W najpo- wYmaga pewnej orientacji w rodzajach konfliktów. Jedni próbowali je porządkować według tego, co się z czym spolitszym - jego zdaniem - wypadku oba podmioty nie zderza, inni - według stosunku zachodzącego między par- tylko dążą obiektywnie do celów niezgodnych, lecz nadto tnerami. Dla zobrazowania pierwszej ewentualności odwo- wiedzą o tyln i liczą się w budowaniu swoich planów y łam sie do Auberta, którego sucJestie zilustruję już wła sn - działania także i z działaniem strony przeciwnej. Tak tedy ţ mi przykładami. w wypadku konfliktu utożsamiającego się z walką koniecz- Zacznijmy od rozróżnionego przez tego autora konfliktu na jest dla T. Kotarbińskiego jego świadomość, nie jest na- I tomiast konieczna - jak należy wnosić z dalsţych rozwa- w zakresie wastości, konfliktu w zakresie interesów i kon- fliktu przekonań. Konflikty w zakresie wartości powstawa ć żań autora - wrogość. U Maxa Webera walką jest taki sto- mogą zarówno wtedy, gdy biorący w nim udział maj sunek społeczny, w którym działanie jednostki jest świado- mie skierowane na spełnienie jej woli wbrew woli innej wspólţne wartości, jak i wtedy gdy są one niezgodne. Jako jednostki 6. przykład konfliktu na pods,tawie w s p ó 1 n y c h w a r t o- ś c i może służyć rywalizacja o ţpalmę pierwszeństwa w j a- Podczas, gdy wrogość nie interweniuje w obu cytowa- nych koncepcjach, wrogość dopiero upoważnia i jednocze- kichś zawodach sportowych. Konfliktem na tle r ó ż n y c h w a r t o ś c i jest ko nflikt śnie wystarcza do mówienia o konflikcie w pierwszym ro- dwu osób dzielących wspólny pokój, z których jedna pra- zumieniu wyróżnionym przez norweskiego badacza V. Au- berta 7. Tesmiţn "konflikt" jest tu ograrliczony do wypadków gnie otwierać radio, aby słuchać muzyki symfonicznej, zaś wyraźnych znamion antagonizmu przynajmniej u jednej ze druga uznaje tylko jazz, albo jedna chce wieszać na ścianie stron. Przynajmniej jedna z osób musi w słowie albo czy- jak najmniej ubrane gwiazdy filmowe, a druga wnętrze ka- nie dawać wyraz tendencji sfrustrowania drugiej, przy czym tedry Chartres. Konflikt interesów bywa połączony i ze zgodnością, i z niezgodnością w zakresie wartości. W wy- ta ostatnia nie musi na tym ucierpieć. Autor godzi się padku gdy dwa państwa współzawodniczą ze sobą o to, by wszakże, że w obiegu znajduje się i taka koncepcja kon- fliktu, wedle której zachodzi konflikt między Ego i Alter, pierwsze zatknąć swoją flagę na księżycu, w interesie pań- gdy ich interesy są sprzeczne, mimo iż działanie Ego nie ,. stwa A jest, by uczyniło to A, zaś w interesie państwa B - by ono miało ten przywilej. W tym wypadku wspólne s "Kampf soll eine soziale Dezefhung insowelt lieissen, als das ltandeln an wartoś ci prowadzą do niezgodności interesów. Dzieje się to der Absicht der Durchsetzung des eignen Willens gegen Widerstand des oder pOWsZeChnle, gdy dwie strony ublL'gają Slę O te Sdme dObIa, der I'arUner orienliert tst". Gtindriss de^r Sozialókonomik, III nbt., s. 20. Tłu- których jest za mało albo które są rliepodzielne s. Cyto wa- maczeuie angielskie Kampt oddaje przez Conllict. ' V. Aubert, Cornpelition and dlssensus: two ( es of conflict and ot conldU yp a Rola scarcity jest mocno podkre5lona prxez V. Auber ta. resolulion, "'I'he Jomnal of Confltct Resotution", vol. 7, nr 1, March 1g63. 11 - Normy momlne Iţ1 lÓţ ny już niegdyś przeze mnie wyţpadek zgoţdności interesów krokodyla i ţptaszka, który wydziobuje mu pokarm z zę- bów, odgrywając rolę wykałaczki, przebiega na tle róż- nych wartości jednego i drugiego s. Akt kupna i sprzedaży, który Aubert przytacza jako przykład konfliktu interesów, może być traktowany jako konflikt na tle zgody co do wartości w wypadku, jeżeli ten, co sprzedaje i ten, co kupuje cenią pospołu przedmiot, prze- chodzący z rcţk do rąk. Jednocześnie można uważać ich in- teresy za konfliktowe, ponieważ jeden chce jak najmniej dać, a drugi - jak najwięcej wziąć. Wreszcie istnieje tu zbieżność interesów ze względu na to, że w interesie obu: sprzedającego i kupującego jest, by przedmiot sprzedawany przeszedł z rąk pierwszego do rąk drugiego. Na te skompli- kowane pokłady zgodnych i niezgodnych interesów wska- zywał,am już w swoim czasie mówiąc o grach w rodzaju szachów. Cele A i B są tu niezgodne, bo A chce dać mata B, zaś B chce dać mata A. Jednakże zgodnym ich pragnie- niem jest mieć cele niezgodne, gdyż one warunkują grę, rIa którą obie strony mają ochotę 1ř. Te rozróżnienia wyda- ją się przydatne, bo moralista może do nich nawiązać i z tej zgodności pośród niezgodności skorzystać. Konflikt intere- sów jako konflikt pragnień, które nie mogą być równocze- śnie zrealizowane, nie musi być związany z antagonizmem. W interesie rolnika może być deszcz, tak bardzo potrzebny po przewlekłej suszy. W interesie mieszkającego u niego turysty jest, by trwała pogoda. Nie ma jedflak na tym tle antagonizmu, ponieważ ani jedno, ani drugie od nich nie zależy. Jak wspominaliśmy, przez konflikt wartości rozumieć można i konflikt na tle wspólnych i na tle różnych ocen. W tym ostatnim wypadku spór może się kończyć na spo- o O pojęciu inłeresu i konllikcie interesów pisałam już w Motywach postę- powania (wyd. II, s. 160) oraz w Morolności mieszczańskiej. Tak jak pojęcie konfllktu, może być ono rozumtene psycbologicznte lub niepsychologicznie. W związku z tym można mówić o sublektywnym i obiektywnym pojęciu inte- resu. W pierwszym wypadku mdwldc o czyicbś interesacb bierzemy pragnle- nla ludzkłe pod uwagę, w drugim się z niml nie liczymy, jek wtedy, gdy mó- wimy, że w Lnteresle kobiet leży uzyskanie praw politycznycb, aczkolwłek kobtety mogq tego wcale nie pragnąć. Konflikty w zakresie wartoścl można zawsze sformuiować w języku potrzeb, przy czym sfowo .,potrzeba" ma tq samą dwuznaczność co słowo "interes". 1ţ Patrz moje Motywy poslępowanla, wyd. II, 1958, s. 159. rze o oceny, jak wtedy, gdy dwie osoby spierają się o to, czy nagość jest rzeczą zdrożną, czy też jest to sprawa z za- kresu estetyki i higieny. O metodach zakończenia takiego sporu będzie jeszcze mowa. Inne metody znajdują sobie za- stosowanie w wypadku, jeżeli te oceny przejawiają się w zachowaniach. Gdy córka religijnej matki, wbrew oce- nom tej ostatniej, wszczyna proces rozwodowy, można nak- łonić ją do porzucenia tego zamiaru nie tylko przez powo- łanie się n,a to, że religia rozwód potępia, ale - nie próbu- jąc zmieniać oceny córki, która tego potępienia nie dzieli - można odwodzić ją od tej myśli przez powoływanie się np. na krzywdę dzieci. Nakłanianie do zmiany wartościowania przebiega inaczej niż nakłanianie do zmiany postępowania. Przejdźmy z kolei do konfliktu przekonań. Uchodzą one za ostrzejsze od konfliktu wartości. Jednakże gdy te prze- konania są sprawdzalne, można szybko konflikt usunąć przez odwołanie się do faktów. Kiedy ludzie spierają się o daty panowania Henryka VIII w A'nglii, spór można roz- strzygnąć przez odwołanie się do podręcznika historii czy pierwszej lepszej encyklopedii. Jeżeli w średniowieczu - jak głosi legenda - spór o to, ile koń ma zębów, mógł trwać tak długo, to dlatego, że powoływano się na auto- rytet Arystotelesa zamiast koniowi zajrzeć do pyska. Prze- konania łatwo prowadzą do walk krwawych, gdy są nie- sprawdzalne - jak w wypadku sporu o to, czy Bóg jest jeden w trzech osobach czy też nie -o czym będzie je- szcze w następnym rozdziale mowa. Przekonania prowadzą także do przewlekłych sporów, gdy są mętnie formułowane, tak, że każdy z oponentów mówi właściwie o czymś innyllł, albo gdy dotyczą faktów, które znajdują sobie w nich rów- nie dobre wyjaśnienie, jak w wypadku falowej i korpusku- larnej teorii światła. Jak wspominaliśmy, konflikty można różnicować nie tyl- ko na podstawie tego, co się w nich zderza, ale także na podstawie tego, jaki jest w nich stosunek do przeciwnika. I tak np. Rapoport wyróżnia Il na zasadzie tego kryterium trzy ich roclzaje: 1) W walce (fight) zmierza się do szkodzenia oponentowi, do niszczenia go albo przepędzenia. 2) W grach (game) przeciwnicy współdziałają, chociaż ich interesy są sl p. Rapoport, Fights, Games and Debates, Unlverslty of Micbigan Press 1960. 162 ţ 11^ 163 przeciwne. Kooperacja polega tu na tym, że nikt z partne- rów nie chce takiego konfliktu, którego rezultat byłby z gó- ry wiadomy. Każdy dlatego chce mieć przeciwnika na swo- ją miarę, a idzie tu nie o to, by go zniszczyć, lecz by go przechytrzyć (outwit). 3) Trzecim rodzajem jest dyskusja, której nie można rozstrzygnąć przy pomocy racjonalnych argumentów. W tym wypadku nie idzie o to, by przekonać przeciwnika, że jest w błędzie, lecz o zmianę jego postawy, o to, żeby zaczął widzieć świat takim, jakim my go widzi- my, żeby zmienił kryteria, przy pomocych których dotąd selekcjonował fakty. Przykładem takiej sytuacji są dla au- tora dyskusje toczone w Czarodzie jskie j Górze przez Nap- htę i Settembriniego. Pierwszy reprezentuje z grubsza po- stawę faszysty, drugi zaś postawę liberała. Pierwszemu miła dyscyplina, a drugiemu wolność. Podobnie wygląda spór indywidualisty z kolektywistą. Skomplikowane zespoły po- staw, które tu mogą wchodzić w rachubę, można zmieniać - zdaniem Rapoporta - przy pomocy trzech metod. Ilustracją pierwszej jest tzw. pranie mózgu (brainwas- hing) 1ţ. Zakłada ono, że człowiek nie będzie się upierał przy pewnej wizji świata, jeżeli to go będzie za drogo ko- sztowało. Tą metodą Rapoport się szerzej nie zajmuje, po- nieważ ma ona zastosowanie tylko w wypadkach, gdy oso- ba kondycjonowana jest na całkowitej łasce osoby kondy- cjonującej. Druga metoda przejęta jest z psychoterapii. Za- kłada się tutaj, że jeśli się komuś wskaże na genezę jego postawy, to będzie ją można wytrzebić. To założenie - jak mi się zdaje w brzmieniu ogólnym fałszywe - stanowi isto- tnie podstawę kuracji psychoanalitycznych. Trzecia metoda polega na szeregu zabiegów zmierzających do uchylenia w oponencie poczucia zagrożenia, które staje na przeszko- dzie zmianie pastawy dotychczasowej. Ta metoda jest dla nas szczególnie ciekawa, ponieważ stanowi wypadek zgod- ności między zabiegami, ţktóre polecałby moralis.ta, z zabie- gami wskazanymi z prakseologicznego punktu widzenia, tj. zabiegami prowadzącymi skutecznie do zamierzonego celu. I taţk zmieniać można postawy przeciwnika przez wytworze- I nie w nim przekonania, że jest uważnie wysłuchany i nale- ţ% Patrz w tej sprawle artykuł E. A. Scheina pt. The Chinese Indocrina- tton Program ot Prtsoners ot War: A Study ol Attempted "Brainwashlng", w: Readlnga In SoctaJ Psychology, Holt, Rinehart and Winston, New York l9ţti, s. 311-335. życie zrozumiany. W tym celu dobrze jest zacząć debatę od tego, by każdy z oponentów zreferował stanowisko prze- ciwnika i uzyskał od niego akceptację tego sprawozdania. Jeżeli tylko przez zmianę definicji albo przez właściwe za- kreślenie granic stosowalności twierdzeń przeciwnika mo- żna je przyjąć, należy to uczynić. Dobrze jest także wska- zać na pewne podobieństwa, które oponentów łączą, i stwierdzić, że się nie ma pretensji do nieomylności. Oto przykłady zachowań, które wytwarzają atmosferę sprzyja- jącą zmianie postaw. ROLA KONFLIKTbW W 2YCIU SPOLECZNYM Rola konfliktów w życiu społecznym, do której przecho- dzimy obecnie, to temat tak obszerny, że nie kusimy się bynajmniej nie tylko o jego wyczerpanie, ale nawet o ogól- nikowe wskazanie całego bogactwa związanych z nim za- gadnień. Jednakże musimy o ten temat potrącić, by zdać sobie sprawę z tego, czy należy od norm moralnych ocze- kiwać likwidacji wszelkich międzyludzkich konfliktów na- ruszających harmonię współżycia. Jakoż wizję bezkonflik- towego społeczeństwa mogą - jak się zdaje - podtrzymy- wać tylko ci, którzy - rzutując sprawę w daleką przysz- łość - nie czują się w obowiązku bliżej jej się przyjrzeć. Byłoby jednak rzeczą niesłuszną twierdzić, że pozytyw- ne strony konfliktów były przez badaczy życia społeczne- go niedocenione. I tak np. Bernard Mandeville w swojej Bajce o pszczolach wskazywał już na to, jak dodatnio kon- flikt protestantów i katolików wpływał na obie strony, zmuszając je pod czujnym okiem przeciwnika do dbałości o własny poziom. Jakże zaniedbywała się - jego zda- niem - religia, gdy była w danym państwie panująca. Są tacy, którzy przypisują wysoką kulturę obywatelską Angli- ków długotrwałym swobodnym ścieraniom się różnych sekt. Sorel wskazywał na dodatnią rolę walki klas w konsolido- waniu się proletariatu, który tylko w przeciwstawianiu się i walce mógł sobie należycie uświadomić swoją odrębność klasową. Marks w tej samej walce klas dopatrywał sicţ mo- toru przemian dziejowych. Szczególnie szeroko rozwijał po- zytywną rolę konfliktu G. Simmel. Przypomina o jego po- glądach współczesny socjolog amerykański - L. Coser. 164 ţ 165 -ţ ţ ţ >-ţ h.ţţ! 1ţ ţl r Konflikt może, jego zdaniem, rozbić stosunki międzyłudzkie tylko wtedy, gdy jest konfliktem w zakresie wartości zu- pełnie podstawowych dla utrzymania danego stosunku mię- dzy ludźmi. Takim ma być np. konflikt między małżonkami, z których jedno chce, a drugie nie chce mieć dzieci. W in- nych wypadkach konflikty wywołują szereg efektów pozy- tywnych. Wlewają nowego ducha w normy społeczne i po- zwalają je przystosować do nowych warunków. Przedłuża- jący się konflikt dwóch stron doprowadza często do przy- jęcia wspólnych norm regulujących jego przebieg. Wiado- mo, że doprowadza do zwartości wewnątrzgrupowych, gdy ma się bowiem wroga, szuka się sojuszników, tworzy się koalicje. Konflikty przyczyniają się do zmian i przezwycię- żają stagnację. Oczywiście, ich efekt zależy od tego, o co ludzie walczą, jak walczą i w jakich walczą warunkach. Społeczeństwa, gdzie konflikty znajdują sobie swobodny wyraz, gdzie są one zinstytucjonalizowane, są nimi znacz- nie mniej zagrożone. Kiedy bovţiem można ujawnić wro- gość, wrogość ta się nie kumuluje, można przy tym, znając jej źródła, zmienić warunki powodujące niezadowolenie. Partycypacja w wielu konfliktach działa jak mechanizm na straży równowagi, nie ma bowiem wtedy najgroźniejszego dla społeczeństwa konfliktu, jakim jest konflikt według jednej osi ls. Nie można tedy - zdaniem Cosera snującego dalej my- śli Simmela - poczytywać konflikty za zjawiska zawsze niepożądane. Ich rolą - jak jeszcze mocniej formułuje R. Dahrendorf - jest podtrzymywanie twórczego charakteru społeczności ludzkich. Dla Dahrendorfa model stabilnego, zrównoważonego społeczeństwa jest czymś zgoła przeraża- jącym. Takim społeczeństwem bezkonfliktowym mogłoby być tylko państwo totalitarne z terrorem i policją. Bukoli- czny ideał społeczeństwa bezkonfliktowego upodobniłby pasterzy do owiec 14 Jak już zaznaczaliśmy na wstępie tych rozważań, nie mo- żemy tu zajmować się w sposób bardziej wyczerpujący rolą konfliktów w społeczeństwie, stanowi to bowiem olbrzymi temat domagający się osobnego potraktowaţnia. To, co po- 19 Lewis A. C.'mse,, The Functions ol Sociul Conllict, Roulledge ancl Koyan R., London 1956. R. Dahrendorf, Gesellsţho(t uml I reiheit, Miinchen 1961, s. 126. wiedzieliśmy musi wystarczyć dla podtrzymania opinii, że normom moralnym trudno przypisać zadanie likwidowania wszelkich konfliktów. Staje temu na przeszkodzie wizja społeczeństwa, które pragnęlibyśmy realizować oraz wzór osobowy żyjącego w tym społeczeństwie człowieka. W imię tej wizji dopuszczamy jakieś tarcia w maszynie społecznej, nawet gdyby prowadziły do antagonizmów. Hasło miłości bliźniego koliduje tutaj - nie po raz pierwszy w naszych wywodach - z pielęgnowanym wzorem życia społecznego i wzorem człowieka, wzorem, który wyklucza stagnację i uniformizację i boi się królestwa bożego na ziemi. Kto by pragnął przyszłe społeczeństwo upadobnić do termitiery, będzie innego zdania. ROLA NORM MORALNYCH W HARMONIZOWANIU WSPOi2YCIA By odpowiedzieć na narzucające się w związku z tym pytanie, kiedy normy moralne winny interweniować i jaki jest zakres ich możliwości, musimy nawiązać do naszych wstępnych rozróżnień pojęciowych, w których wyodrębnia- liśmy konflikt w znaczeniu psychologicznym (jako pozba- wione rzeczowej podstawy zderzenie się antagonizmów), konflikt w znaczeniu niepţsychologicznym (jako zderzanie się związane np. z niepodzielnością pewnych dóbr, czy ich niedostatkiem, niekoniecznie połączone z wrogością) i wre- szcie konflikt łączący dwie poprzednie wersje. Te trzy od- miany plączą się ciągle w rozważaniach teoretyków i war- to mieć je w pamięci I5. Pospolicie mówi się o konflikcie w wypadku bójek, wy- miany zdań okraszonych soczystymi a obelżywymi epiteta- mi i to także wtedy, gdy bójka wynikła na skutek naduży- cia alkoholu, a nie ma żadnej obiektywnej podstawy. Może to być czysta agresja dla agresji. W różnych kulturach sta- wia się jej różne granice. W kulturze euro-amerykańskiej agresja w ramach grup własnych jest oceniana ujemnie, zaś o ujemnym ocenianiu agresji także i w stosunku do obcych świadczy fakt, że w stosunkach międzynarodowych każdy zrzuca odium agresora na swego partnera, usiłując okazać, r' Przylącza slę jeszcze do niej tozumienie konfllktu jako wewnętrznei roz- terkt. 166 ţ 167 że jego państwo toczy walkę obronną, a nie napastniczą. cunek i względy, za coś kłamliwego, czemu nie można O stosunku do agresji świadczą liczne rozważania dotyczą- ufać itd.". Taka koncepcja wroga jest, zdaniem autora, wy- ce jej zwalczania. I tak proponuje się czasem kierowanie godna i nţa czas wojny, i na czas pokoju. Można przy jej jej na inne, nieszkodliwe tory, na jej wyładowywanie w sy- poulocy uzasadoiac` konieczność zbrojeń, usprawiedliwiaţ tuacjach wyobrażonych, w lekturach, w uczestnictwie w nie(ortunne posunięcia, zyskiwać wyborców. Ale dogod- zawodach sportowych. Te różne zaspokojenia zastępcze ność takiedo stereotypu wroga nie tłumaczy w pełni, we- przedstawiają jednak znane niebezpieczeństwa. Jeżeli dług Gladstone'a, jego istnienia. Sprzyjają bowiem tej kon- książka kryminalna pewne potrzeby zaspokaja, to także je cepcji także pewne czynniki psychologiczne, mianowicie podtrzymuje i podnieca. Ostatnio psychologia społeczna projekcja na innych własnych cech i doznań, do których kładzie, jak wiadomo, silny nacisk na likwidowanie jednej sami przed sobą przyznać się nie chcemy. Autor podaje sze- z ważniejszych przyczyn agresji, jaką ma stanowić frustra- reg znamion, po których można poznać, czy cechy imputo- cja - doznanie związane z jakimś udaremnieniem. Rozdra- wane wrogowi przysługują mu istotnie, czy też są fikcyjne żnienie ludzi i napastliwość, jakie dają się czasem odczu- i rzutowane przez oponenta. Gladstone jest daleki od przyj- wać w tramwajach czy autobusach, pomniejszyłyby się nie- mowania, by ta zdolność do projekcji była przyczyną wo- wątpliwie, gdyby wypełniający je pasażerowie nie jechali jen, niemniej jednak uświadomienie sobie tedo mechani- za tnieci nieu rze'mości cz bała anem w urz dach, zmu, zdanie sobie sprawy z tego, jak dalece `własne cele w których nie udało się im załatwić swojej sprawy, natra- i potrzeby są zgodne z celami wroga, a nawet od nich za- fianiem w sklepach na remonty czy remanenty, które unie- leżne, może wpłynąć na realistyczne rozwiązywanie kon- możliwiły kupno rzeczy potrzebnych. Podczas gdy morali- fliktu. Mamy tu przykład eliminacji przez wskazanie na ge- sta rozporządza raczej kuracją objawową, likwidowanie nezę - metodę, o której wspominał Rapaport. . okazji do frustracji sięgałoby przyczyn. Nie znaczy to, bym Książka Remarque'a Na zachodzie bez zmian została nie lekceważyła kurację objawową w postaci wyrabiania w lu- bez powodu zaliczona do prohibitów przez Hitlera. Taki dziach postaw życzliwych. Leczenie objawów powinno dzia- stosunek, jak stosunek Ajschylosa do Persów w jego trage- łać ręka w rqkę z usuwaniem przyczyn. dii pt. Persowie nie znalazłby dziś uznania pośród polity- W wypadku gdy wrogość jest autentyczna, a konflikt ków wrogich obozów, nie dość bowiem, że ludność Persji (w sensie obiektywnym), pozorny, postulat zwalczania tej była zwolniona przez autora od wszelkiej odpowiedzialno- wrogości nie budzi zastrzeżeń. Inaczej rzecz się ma w wy- ści za nieszczęsną agresję Kserksesa, zakończoną klęską padku, gdy konflikt ma rzeczową podstawę, tj. gdy wcho- pod Salaminą - "Pośród wszech Persji ziem sierocy chór ma- dzą w grę jakieś dobra pożądane przez obie strony, a nie- ţ tek i wdó w płacze dziś bez winy"17 - ale ponadto sam Kser- podzielne czy istniejące w zbyt małej ilości. Wtedy zwal- kses oskarżony był w tej tragedii tylko o nadmierną butę czanie wrogości może wejść w konflikt z prakseologią, i obrażenie Posejdona przez budowanie mostu nad Helles- wiadomo bowiem, że nienawiść może stanowić cenne pa- pontem. Jak trudno liczyć na zrezygnowanie ze stereoty- liwo dla wzmożenia sprawności oponentów. Toteż w róż- pu wroga, tak hasło w trzebienia nienawiści w konflikcie nych walkach niektórzy nienawiść zalecają otwarcie. Na obiektywnym, chociażby ze wzglę u na jej walory prakse- usługach propagandy nienawiści pozostaje podtrzymywa- ologiczne, ma małe szanseţopularn_ości. W wypadku walki ny przez strony walczące stereotyp wroqa. "Każda ze ze złem bezradne wydają się zalecenia, by walczyć z grze- stron - jak pisze A. Gladstone w swoim artykule O kon- chem, a nie z grzesznikiem, nie mają one bowiem oparcia cepcji wrcţga le - uważa drugą za nastawioną na podbój w psychice ludzkiej. Wszak trudno zwalczać zło in abstrac- i agresję, za zdolną do wielkiej brutalności i do zła, za coś to, walczyć z łapownictwem nie walcząc z łapownikami. Za poniżej człowieka, co z tego powodu nie zasługuje na sza- przykład najmocniejszego, wręcz przerażającego wzywania le p. Gladstone, The Conce:pfiort ot the Enemy, ".tournal o( Conlllct Reso- lr przektad St. Srebrnego. "Lepiej walczyE niż żyć na klęczkach" -- śpie- lution", vol. 3, nr 2. wano w Czerwonej Hlszpanli. 168 169 do nienawiści w stosunţku do wroga służyć może książka Algierczyka F. Fanona pt. Les damnes de la terre. To dru- gi kraniec w stosunku do bezgwałtu zalecanego przez Gandhiego la. Ponieważ eliminacja wszelkich konfliktów z życia zbio- rowego jest niemożliwa i niepożądana, normom moralnym przypada w udziale selekcja konfliktów, z którymi się ma- my godzić, albo które mamy nawet popieraó. I tak niektó- rzy godzą się na wojny obronne, a potępiają napastnicze, inni wykluczają w ogóle walki zbrojne. Ta selekcja anga- żuje pewną hierarchię wartości. "Lepiej walczyć niż żyć w strachu" - miał podobno powiedzieć Gandhi. W rozważaniach etyków dominują raczej refleksje o tym, jak wolno walczyć, jakie zaś chwyty są niedozwolone, niż refleksje o tym, które konflikty należy uważać za dopusz- czalne albo pożądane, które zaś trzeba wykluczać. Naj- wcześniejszy kodeks walki godziwej wypracowała, jak wia- domo, warstwa, która trudniła się zawodowo wojowaniem, tj. warstwa rycerska. Miałam już gdzie indziej okazję roz- ważać jej zalecenia i zamierzam raz jeszcze w innej publi- kacji do tej sprawy powrócić. Kodeks ten jest ważny, bo obowiązuje nie tylko w walce zbrojnej, ale i we wszelkie- go rodzaju konfliktach, przy czym w wielu punktach nie jest on przedawniony. Tak np. przyjmujemy i dzisiaj, że nie należy kopać już leżącego, ani rzucać się w gromadzie na jednego. Szeroko stosowaną metodą rozładowywania konfliktów jest uciekanie się do kompromisu, proponowanego zwykle przez osobę trzecią, w konflikcie niezaangażowaną. Taką rolę bierze na siebi.e prawo, które właśnie ma za zadanie nie dopuszczać do konfliktów albo je rozstrzygać w wy- padku ich zaistniemia ls. Ułatwia teţn kompromis złożoność konfliktów, o której była już mowa, fakt, że nawet w wal- ce zbrojnej można się dopatrzeć interesów zgodnych po- śród niezgodnych. Tego rodzaju sytuacje samoczynnie wy- zwalają tendencję do kompromisu. Kładzenie nacisku na owe zgodności zaleca T. Kotarbiński, wskazując na to, że nawet w walce zbrojnej wspólne są korzyści płynące z re- spektowania szpitali, niezatruwania studni, czy niestosowa- F. Fanon, Les domnis de la terre, Maspero, Paris 1961. r" Bardziej szczegółowo rozważa rolę rawa w rozładowywaniu konfliktów P V. Aubert w cytowanej już pracy. nia gazów trujących, jeżeli druga strona także nimi rozpo- rządza. Do dyskusji dotyczących chwytów dozwolonych w wal- ce należy cała dyskusja dotycząca zasady bezgwałtu pro- pagowanej przez Gandhiego. Była już o tym mowa w roz- dziale III. (=ZY NORMY MORALNE SLU2Ą JAKO SMAR7 Wskazywaliśmy wyżej na to, w jakim punkcie normy moralne mogą interweniować, jeżeli nie w usuwaniu, to w każdym razie w łagodzeniu konfliktów. Mówiliśţrly, że mogą one usuwać wrogość tam, gdzie jest ona bezpodstaw- na i łagodzić ją tam, gdzie konflikt jest obiektywny, że współdziałają w selekcji konfliktów na takie, które można dopuszczać i na takie, które należy wykluczyć, że wgląda- ją w to, w jaki sposób się walczy, formułując pewne regu- ły gry i dyskwalifikując pewne środki dla osiągnięcia sta- wianych sobie przez ludzi celów. W tych wszystkich wy- padkach miała zastosowanie metafora, od której zaczęliśmy nasze rozważania, mianowicie metafora przyrównująca re- guły moralne do smaru łagodzącego tarcie w maszynie spo- łecznej. Trudno wątpić, że ta opinia jest słuszna w odnie- sieţniu do takich reguł, jak: nie kradnij, nie donoś, nie ob- Inawiaj, nie krzywdź, nie zabijaj, do zaleceń takich postaw, jak życzliwość, tolerancja, ofiarność, bezinteresowność itp. Była ona pod sugestią tego rodzaju norm formułowana. Ale nasuwa się pytanie, czy ta rola norm moralnych da się im wszystkim przypisać. Dwie grupy reguł zdają się bowiem od tej charakterystyki uchylać: normy dotyczące ludzkich uprawnień i zalecenia kształtowania własnej osobowości według pewnego wzoru. Są to takie reguły jak: "nie moż- na nikogo czynić swoim niewolnikiem", "kupowanie, czy sprzedawanie ludzi winno być wykluczone", "każdy ma prawo do swobodnego rozporządzania swoim losem, np. do swobodnego wyboru zawodu", "nie wolno traktować czło- wieka jako środka do realizacji pewnych celów, które nie są jego celami", "nie wolno zmuszać człowieka do wypo- wiadania się wbrew przekonaniołn", "każdy ma prawo do swobodnego wyrażania swoich opinii". L i s t a u p r a w- nień człowieka nie kieruje się względem 1'i<0 171 na usuwanie tarć we współżyciu, kieruje się szacunkiem dla człowieka jako takie- g o. Uprawnienia nie są pokojowe. Stoją bowiem za nimi roszczenia. Marsz Murzynów do Białego Domu żądający zrównania uprawnień ludności białej i czarnej niesie w so- bie nie pokój, ale burzę. ţądanie respektowania uprawnień prowadziło już nieraz do rewolucji. Sprawa łagodzenia konfliktów ustępowała także nieraz na plan dalszy wobec dążenia do realizowania pewnego wzoru osobowego. Człowiek pokorny i ustępliwy czy upar- ty konformista był niewątpliwie mniej konfliktotwórczy niź taki, co upierał się przy swoim, a jednak L. Krzywicki nie był odosobniony w swoim upodobaniu . do "dusz rogatych". Whyte nie miał przecież szczególnego entuzjazmu dla zo- brazowanego przez siebie człowieka bez kantów. POJĘCIE HARMONII I POJţCIE INTEGRACJI Literatura etyczna sformułowała zagadnienia, które po- ruszaliśmy posługując się pojęciem harmonii społecznej. Socjologowie podobne zagadnienia formułują przy pomocy pojęcia integracji, przeciwstawiającego się pojęciu dezinte- gracji, czy przy pomocy pojęcia eunomii przeciwstawiają- cego się pojęciu anomii. I tak toczą się dyskusje na temat roli zgodnego wysłuchiwania przyjętych w danym społe- czeństwie norm, a więc i norm moralnych dla integracji społeczeństwa. Toczą się one w atmosferze znacznego bez- ładu pojęciowego. Nie możemy się tutaj zapuszczać zbyt głęboko w ten grząski teren, trudno jednak zakończyć na- sze rozważania bez jakiejś wzmianki o jego istnieniu. Gdy mówimy o braku integracji w zakresie nauk spo- łecznych, mamy na myśli daleko idącą specjalizację w tej dziedzinie, połączoną z brakiem kontaktu między badacza- mi, pociągającym za sobą niedostateczną koordynację wy- siłków. Ta koncepcja integracji ma już posmak dodatni, który staje się jeszcze wydatniejszy, gdy mówimy o społe- czeństwie zintegrowanym. Spróbujmy dokonać przeglądu wskaźników, które mają jakoby świadczyć o integracji czy dezintegracji danego społeczeństwa. Jako wskaźniki dezintegracji (bo o niej czę- ściej mowa) wymienia się nieraz alkoholizm, narkomanię, wzrost liczby samobójstw, przestępstw, rozwodów czy neu- roz. Można by zatrzymać się na tego rodzaju wyliczeniu i uznać pojęcie dezintegracji za zdefiniowane przez swoje wskaźniki. Łączy te wskaźniki to, że wszystkie stanowią zjawiska oceniane ujemnie 2ř, które świadczą o jakimś nie- dosycie, niezaspokojonych potrzebach, gdy tymczasem zdrowe społeczeństwo, w rozumieniu E. Fromma np., to społeczeństwo, którego członkowie zaspokajają swoje po- trzeby i to zaspokajają je w sposób "właściwy" jI. Jeżeli traktować wymienione wyżej niekorzystne zjawi- ska społeczne jako wskaźniki dezintegracji, o dezintegracji społeczeństwa świadczyłby pewien stan psychiczny jego członków, Częściej dezintegrację i integrację charakteryzu- je się przez rodzaj panujących stosunków społecznych, przez niezdolność czy zdolność do kooperacji, lekceważe- nie norm czy zgodne ich wysłuchiwanie, odmienny czy wspólny zasób wartości, wzajemną nieufność czy zaufanie, poczuwanie się do odpowiedzialności za cudzą pomyślność, czy nie. Obie charakterystyki zawarte są w koncepcji anomii u Durkheima, łatwo bowiem od jednej przejść do drugiej. Samobójstwo może być traktowane jako wyraz niezaspoko- jonych potrzeb równie dobrze jak jako wskaźnik rozluźnio- nej więzi z innymi. U Durkheima, tak jak u innych pisa- rzy, sam fakt zgodnego wysłuchiwania norm, bez względu na ich treść, był już czynnikiem integracyjnym. Ale treść norm zdaje się także wchodzić w rachubę. ţeżeli w społe- czeństwie Zuni uwą__ż_a siţe, że wszyscy powlnnl odnoslć sIę o wszţstkich. z Rgwną llozą- nleufllosci, ponieważ ni- g y nie wiadomo, kto okaze sIę czarownikiem, to ta norma m z -być ţezintegrująca przez swoje szerzenie braku zau- fania, ale równocześnie integrująca, jako że nakazuje z tych samych powodów nie dawać upustu nieżyczliwości %ř Przy traktowaniu dezorganizacji jako czegoś nader hliskiego dezintegra- cji Don Martindale w artykule pt. Soctal Dizorganisation. The Contlict ol Normative and Empirical Approaches, (w: Modern Sociological Theory-in Contlnuity and Change, N. Y. 1957) deftniuje dezorganizację spoteczną jako ten rodzaj organizecji spoteczneJ, którego się nie aprobuje (s. 359). %r Przy wymienianlu potrzeb ludzkich Promm wyllcza tylko takie, ktGre nie budzg żadnych zastrzeień. Stowo "wlaściwy" wymaga oczywiście wyJa- śnlenia. 172 ţ 1'ţ3 i gniewowi, bo jeśli się natrafi na czarownika, to może się to źle skończyć. Nakaz nienawiści w stosunku do wroga scala grupę własną, ale rozbija więź międzygrupową. Kto poczytuje ujemne zjawiska społeczne za dezintegracyjne, musi także zważać na wielkość ich efektów. Szmugiel jest zjawiskiem ocenianym ujemnie, tymczasem można by uznać - za Adamem Smithem - że wyrównuje wady ba- rier celnych. Trzeba tu mieć na oku głoszone przez Merto- na z2 ostrzeżenie, by nie zakładać jednorodności skutków pewnych zjawisk społecznych, które pod pewnym wzglę- dem mogą dawać efekty ujemne, a pod innymi - dodat- nie. Jeżeli idzie o najpospolitszy sens słowa "integracja", w którym integrować to tyle co scalać, rola norm moralnţch jest jasna, każde bowiem usuwanie lub łagodzenie konflik- tu ma eţfekty integracyjne i znaczţna część norm moralnych jest na te efekty istotnie nastawiona. Oprócz norm takich, jak zakaz oszczerstwa, zabójstwa, kradzieży, wyzysku wchodzi tu jeszcze zespół zaleceń wyrabiających w nas po- stawy jednoczące. Wymagają one osobnego rozważenia. ,= R. K. Merlon, Social Theory anrl Soclal Sfrncturr. rozdz. 1. IX CNOTY MIĘKKIE NA STRAŻY POKOJOWEGO WSPbŁţYCIA Od wczesnej miodotcl wierzytem w wartoSC dwócb rzeczy: dobrocl i Jesnej my811. Z Autoblogralll Bertranda Russelv MILOSC BLI2NIEGO Przechodzimy z kolei do dyrektyw, które formułowane są raczej w postaci zaleceń niż w postaci nakazów czy za- kazów. Przejście na zalecenia, jeżeli idzie o dyrektywy, które zamierzamy w tym rozdziale rozważać, wiąże się z faktem, że dotyczą one pewnych postaw emocjonalnych. Uczucia można zalecaćt ale trudno nakazywać ich_ przeży- wanie, tak jak doznawania zabraniać. "Nie zabijaj - doty- ćźyło pewnych zachowań, w zakresie których zakaz jest możliwy". "Czcij ojca swego i matkę swoją" - jest tylko zaleceniem, bo uczucie czci tylko w pewnym stopniu od nas zależy. Hasło miłości bliźnego jest, jak już na to nie raz wska- zywano, hasłem na wyrost, bo miłość rozumiana bywa jako intensywne uczucie, jakiego trudno się w odniesieniu do wszystkich spodziewat. "Moraliści licytują od najwyższej ceny - pisał T. Kotarbiński w swojej rozprawie O milo- ści bliźniego - by osiągnąć zdobycz ledwo znośną" 1. To. co nazywţmţţmiłnścią bliźniego bywą doznąţ,iem...nader różnym. Inna jest miłość matki do dziecka, inna miłość ro- dzeństwa, inna - miłość połączona z domieszką opiekuń- czej tkliwości i inna połączona z domieszką uwielbienia. Miłość kochanków się tu zwykle wyklucza, zgodnie z pow- szechnym w zasięgu kultury chrześcijańskiej przekonaniem, że pozostaje ona z miłością bliźniego w konflikcie. Wbrew r Wybbr plam, t. I, Warszawe 1957. 175 opinii mówiţcej,o miłości bliźniego jako o uczuciu, należy lą.racLeţ ,trakto__wac ţako dyspozycję. "Czy miłość, np. mi- łość do matki, do narzeczonej przerywa się na czas snu, na czas zajęcia się pracą bez myśli o umiłowanej oso- bieţ...' - pytał L. Petrażycki 2, starajalc się uwydatnić I w tym pytaniu dyspozycyjny charakter miłości. W istocie, nie przestaje się kochać męża, gdy się czyta z zaabsorbowa- niem jakąś książkę nie myśląc o nim wcale. Taka interpre- tacja czyni zalecenie miłości bliźniego bardziej realnym, trudno bowiem wyobrazić sobie nieustanne pałanie gorą- cym uczuciem w stosunku do wszystkich znajomych i nie- znajomych zamieszkujących kulę ziemską. Miłość w stosunku do kogoś - jak na to zwracano już uwagę - nie jest dyspozycją do jednego tylko rodzaju ciepłych uczuć. Może ona dysponować do niepokoju, gdy osoba kochana długo nie wraca, do tęsknoty w razie prze- wlekłej rozłąki, do radości z powodu spotkania, do uciechy z powodu sukcesów osoby kochanej, do nienawiści w sto- sunku do jej wrogów. Wyczerpuje się ona w tych swoich objawach, przy których pomocy można ją definiować i mie- rzyć 3. Głoszenie miłości _bliźniego lţaszy-.si.ę ţudţ.iQpţ.ţrzęde wszyśtkim z dwiema ideologlami: chrześcijaństwem i bud- dyzmem, czy hinduizmem. W gruncie rżećzy spotykamy się z tym hasłem w wieIu iririyţh ideologiach, np. u Konfucju- sza z jego jen, czyli miłością do wszystkich ludzi, a także w pewnych społeczeństwach prymitywnych, jak np. u In- dian Winnebago opisanych przez P. Radina 4. Jeżeli idzie o chrześcijaństwo, to - jak nas pouczają znawcy - mi- I łość bliźniego, przynajmniej w interpretacji teologów, nie jest tą miłością franciszkańską, którą, mówiąc o miłości bliźniego, mamy zwykle na myśli. Jest to, jak się mówi, miłość człowieka w Bogu, czy adoracja Boga w człowieku, jeszcze jedna okazja do podziwiania Jego dzieła. Ta ado- racja nie jest koniecznie związana z ofiarnością. Wiadomo, że w wypadku konfliktu zbawienia własnego i zbawienia bliźniego należy wybierać pierwsze. Franciszkańską inter- j pretację miłości bliźniego, zbliżającą się do pojęcia caritas , L. Petrażyckt, Watęp do nouki prawa i moralno8ci, Warszawa 1959, s. 461. ř Por. np. A. F. Sband, The Foundations ot Character, wyd. I, Macmill an, London 1914. ţ 1'. Radin, Primitive Man as Philosţpher, wyd. III, N. Y. 1957, s. 6.`i i nast. I I 176 i do współczucia, należałoby właściwie traktować jako de- formację koncepcji miłości bliźniego takiej, jak ją rozumie- ją teologowie, deformację idącą po linii potrzeb malucz- kich szukających w Bogu pomocy i opieki. Chrześcijański pisarz, M. Scheler 5 ubolewa nad tym, że zwrócenie należ- nej Bogu miłości ku ludziom bywało wygrywane przeciw miłości Boga. Co do miłości bliiniego głoszonej w Indiach, zetknięcie się z cierpieniem miało jakoby nakłonić Buddę do porzu- cenia życia świeckiego i do medytacji, jak ludzi od cier- pienia uwolnić. Jednakże sam Budda, osiągnąwszy nirwa- nę, odciął się od świata, tak że prosić go o nic nie było można. Nosorożec zaś stał się symbolem buddyzmu, jako że skórę ma tak twardą, że nie przenikają doń impresje ze świata zewnętrznego i jako że żyje samotnie. Mielibyśmy tu więc z programowym wyobcowaniem do czynienia. Istnienie w Indiach niedotykalnych świadczyło o tym, jak dalece można łączyć z dyrektywą miłości praktyki z nią sprzeczne. Połączenie to było w tym przypadku umożliwio- ne przez opinię, że miejsce w hierarchii społecznej, które człowiekowi przypada wraz z urodzeniem, wyznaczone jest przez winy i zasługi w poprzednich wcieleniach. Cyţwany wyżţj-ţ. _S_ c_heler protestuje przeciw utożsa- mianiu miłości bliźniego z wśpo czu e . I osc ri ţţţesţ-ţ-ţ-..... .ţó zdaniem = IţţMsBniieţi kogoś jako ćIe piącego. Wśpói= ţ-r?nr`e jest doznţniţn reaktywnym podczas gdy miłość jest aktywna. Jest to, jak nieţaw c, , ozn ń ţplerwotneţNie ţóţha się bówiem za coś i nie pragnie sieţ-w osoble kocRaţ- nej nic zmienić. Miłość nie jest pedagogiczna.y ţ --. Hasła miłości bliźniego w zwykłym świeckim rozumieniu tego słowa stają się szczególnie pospolite u pisarzy XVIII wieku. W książce pt. Myśl moralna Oświecenia angielskie- go zaznaczałam, że w tym okresie Anglia odwraca się od Starego Testamentu i pragnie realizować Nowy. Słownic- two dla oznaczenia cnót miękkich się rozbudowuje. Bernar- din de St. Pierre wymyśla termin bienfaisance. D. Hume sta- wia pośród cnót benevolence na pierwszym miejscu. Grec- kie filantropija, słowo wymyślone jakoby przez cyników i rozpowszechnione przez stoików, przenika do czytanego ţ Patrz 4Yesen und Formen der Sympalhie, Bonn 1923, rozdz. pt. "Liebe und Hass". 12 - Normy moralne puwszechnie w XVIII wieku Cycerona, który oddaje je przez caritas generis huntani. Jest rzeczą ciekawą, że słowo "filantropia" nabrało dziś w niektórych krajach ujemnego posmaku, oznaczając działalność ograniczającą się do kura- cji objawowej, odwracającej uwagę od konieczności lecze- nia przyczyn. Tę ostatnią kurację miało wziąć na siebie państwo, zapobiegając sytuacjom, gdzie pomoc jednostek byłaby potrzebna. Słuszny w zasadzie program nie obywał się bez strat moralnych, oduczał bowiem ludzi od sięgania do kieszeni, by pomóc pogorzelcom czy ofiarom powodzi. Będzie jeszcze o tym dalej lnowa. Niejednokrotnie wytvkano hasłu miłości bliźniego jego nieautentyczność, pokrywanie postaw, które właściwie z miłością bliźniego nie miały nic wspólnego. Nieraz zarzu- cano jego głosicielom, że kochają przy biurku ludzkość, ale nie kochają tych, z którymi łączy ich kontakt bezpo- średni. "Jeden idzie do bliźniego, ponieważ siebie szuka - pisał o miłości bliźniego Nietzsche w Tako rzecze Zaratu- stra - drugi siebie zatracić pragnie". Zaś o stronicę wcze- śniej "Pierzchacie ku bliźnim przed samymi sobą i pragţnie- cie cnotę z tego uczynić: przezieram na wskroś tę bezlico- wość waszą"ţ. "Jeżeli ci Paweł powtarza ®Kochaj ludziŻ -- pisał H. Elzenberg - t.o jak.że często znaczy to ®Kachaj Pawła, Pawłu bą;dź bratemŻ. Wielkie będzie jego zdziwie- rłie, je'zeli ci strzeli do głowy zastosowanie tego ws.kazania także w stosunku do Piotra, z którym Paweł ma spór o trzy grosze" ţ. T. Kotarbiński wspomina o takich, .którzy głoszą miłość bliźniego, a jednocześnie podburzają do nienawidze- nia wrogów tego ideału s. 2YCZLIWOSC POWSZECHNA Fakt, że hasło miłości bliźniego było hasłem na wyrost, skłaniało do nadawania mu mniej wymagającego brzmie- nia. I tak np. można było zalecać tylko nieżywienie wro- gich uczuć, Pośród ła odnie'sz ch wersji tego hasła szcze- gólnţţ ,Qgularność uzyskało zalecenle zycz Iwo ' ' ' Zalecenie to przes a'6va7ó już być zaţecen'Iem ńa wyrośt, ř Rozdział pt. "O miło9ct bllźnieyo", przekład W. Berenta, Warszawa 1904. Kon/likt z islnieniem, s. 110. e O milości bliźniego, w: Wybór piam, t. I, s. 53fi-..54fi. kaźdy bowiem na życzliwość zdobyć się może. Postawa ży- czliwości nie jest ani selekcylna, ani ekskluzywna i może promieniować szeroko. "Zyczliwość (eanoia) - pisał Ary- stoteles - podobna jest do przyjażni, ale nie jest przyjaź- nią, gdyż można darzyć życzliwością także osoby niezna- ne i to bez ich wiedzy; z przyjaźnią rzecz ma się inaczej" ţ. Ta koncepcja staje się w etyce D. lIume'a podstawową. Odgrywa ona podobną rolę u jego polskiego tłumacza - ţ Cz. Znaluierowskiego.Jţbla Znamierowskiego A jest życzli- wy dla B, gdy: ţ cieszţsięţprţyţPlnnYrţ,.-aktualnych czy przyszłych przeżyć B; .2). ţoznaje-przykrościigdy B prze- źţiWa' pizykrość; 3). łatwo wczuwa się ţw dążenia B i pra- gń'_te ţe zaspokoić; 4) zmierza do celów, które postawił so- ţeţ B i 5) pragnie samorzutnie, by zrealizował się taki stan rzeczy, który w jego rozumieniu ma dać przyjemność B albo chronić go przed przykrością 1ř. Z wymienionych pun- któw jestem skłonna zaakceptować trzy pierwsze. Zmierza- nie do celów, które postawił sobie B, jeżeli to ma być rea- lizacja czegoś dla B, już zostało w punkcie trzecim zawar- te. Jeżeli zaś ma to być stwierdzenie takożsamości celów A i B, to wydaje się ona całkowicie dla przejawiania życzli- wości niepotrzebna. Wręcz przeciwnie nawet, odrębţność celów pozwala życzliwości rozwinąć się należycie. Co zaś się 2yczy warunku ostatniego, ţstanowi an w moim rozumie- niu .powtórzenie tego, co było już w paprzednich slormuło- wane. Obejmując za duźo, charakterystyka życzliwości u Znamierowskiego jednocześnie pod innym względem obejmuje za mało. Nie jest to bowiem - jak tego chce Znamierowţski - współdoznawanie w s2ylu A. Smitha. ţ ezliwość zawiera w _sob_ie presumţcjg dodalniţţ.ţaiesiP- ni ó motywów działania innych C_zyni jel np. zadość za- _kła_d_anie niewinności oskarżonych w.,ţrocesach sądo_wych. ` ZintenpretowţĆ co:ś życzliwie, fzn Wstz.zym.Y-ţ..się od na- gany dapóki można, niţ...spieszyć się z ţlotęţpia,niem, starać się zachowanie człowieka inlerpreLQSiąć_ -w spo_ţó dIa niego korzystny, dopókt fakty na to zezwalalą. Podczas kazania: "Jeśli ... ktoś zasypia w kośćiele, aIe ta'k że nie chrapie - doradzał B. Mandeville - winniśmy sądzić, że zamyka oczy, aby lepiej uważać". Etyka Nikomaohejska, ks. IX/i. uo palrz Oceny i normy, Warszawa 1957, s. 344-i 138 ţ 12^ 179 Natomiast upatrywanie w reagowaniu przyjemnością na przyjemność i przykrością na przykrość centralnego wątku w charakterystyce życzliwości naraża na te zarzuty, które wytaczano już A. Smithowi. Czy A będący świadkiem okru- cieństwa w stosunku do B ma sympatyzować z satysfakcją oprawcy czy z cierpieniem ofiary? Dyrektywy, z kim nale- ży sympatyzować, współdoznawać, a z kim nie, to nader ważki rozdział etyki. "Normami moralnymi - pisał Zna- mierowski - są te normy, które bezspornie dyktuje życz- liwość powszechna" 11. Niestety, w wypadkach konfliktu między A i B życzliwość powszechna nie daje nam żadnych wskazówek. Nie wiemy, czy mamy współdoznawać z wil- kiem czy z owcą, z uciekającym złodziejem czy z gonią- cym go milicjantem. O logicznym wywodzie tych wskazó- wek z zalecenia życzliwości powszechnej mówić trudno. Jeżeli mamy się orientować na podstawie ilości uchyla- nego cierpienia czy wyzwalanej przyjemności, stajemy na gruncie utylitaryzmu ze wszystkimi jego trudnościami. "Życzliwość powszechna dąży do tego, by zapewnić wszystkim ludziom równy przydział szczęścia" lQ - pisze Znamierowski w innej ze swoich prac. To powiedzenie, o zwodniczej formie opisowej, to wypowiedź, która nakłada na człowieka życzliwego jakąś powinność i wnosi ze sobą nowy wątek, mianowicie wątek sprawiedliwościowy. Nale- żałoby raczej powiedzieć: "równy przydział warunków nie- zbędnych do bycia szczęśliwym", bo tylko te w pewnym stopniu mogą od nas zależeć. Jednym z wielokrotnie podkreślanych niebezpieczeństw ograniczających zasięg miłości bliźniego jest podział ţn. swoich__ i obcych Llą ţ'. KytazbiIltkiecyo bliźnim iPst kaţda iśtóta doznająca potrzeb. Taka koncepcja bliźniego obej- muje i zwierzęta. ,,Radţ żaIićżam ţdó-7udż'kośţi pśy, a nie zaliczam fiycIów" - pisał w cytowanym już artykule. M. Scheler protestował przeciw obęjmowani_u przez konţ- cję bliźniego riaźţyt ţzerokićh kręgów, wydawało mu się bo- wiem, że__ im.. milość rozlţlejsza, tym mniejsża jejyrileţ= sywność Podobną myśl wypowiada T. Kotarbiński supo- ńując; ze dzieje się tutaj jak w logice: im bogatsza treść po- jęcia, tym uboższy zakres. Brat słynnej tancerki, Izadory li Cz. Znamletowski, Naczelna norma moralna 1 Ie% pochodne. "Studta Ptlo- zoflczne" 195T, nr 3. v Tamże. Duncan, który w latach dwudziestych odgrywał rolę pro- roka wieszczącego miłość bliźniego w różnych lokalach pa- ryskich, proponował - na to, żeby zapobiec jej ekskluzy- wności - by każdy kochał przede wszystkim tego, kto mu był w danej chwili przestrzennie najbliższy. Każdy byłby, jego zdaniem, w ten spo,sób miłością obdzielony. M. Schele,r protestowałJprzeciw-zţtącząniu przez miłość bliźniego ţą- źbyt sźerókich kręgów, kochało się bowiem wtedy - jego ţ żdaniem - to, co wszystkim ludżiolii yvsţólneţ zaś wspólne ţyly im 'elemenţwitalńeţţ, które autor poczytywął za eIę- menty niz go rzędu. ,iak widać, dIa ţŚchelera nie było ţ?zeezą obojętrlą- za -co się kocha, aczkolwiek poprzednio mocno podkreślał, że miłość musi wyprzedzać wszelką ocenę. Jednym ze znanych tematów związanych z koncepcją mi- łości bliźniego jest sprawa jej stosunku do miłości erotycz- nej: antagonizm czy współpraca? Zna się wypadki, gdy wspólna miłość do tego samego mężczyzny cementuje przy- jaźń między dwiema kochającymi go kobietami. Zna się wypadki, w których mąż zdradzany wcale nie ma ochoty zabijać rywala ani dusić niewierną małżonkę, tylko nawiązuje serdeczną nić przyjaźni z cudzołożnikiem. D. Lessing w swojej znakomitej noweli pt. Pokój nr 19 kon- statuje bez szczególnego zgorszenia, że zdradzony mąż mu- siał dawniej pod naciskiem opinii strzelać do żony i ko- chanka, podczas gdy dziś, uzupełniając towarzystwo przez swoją własną wybraną, wyjeżdża w pełnej czwórosobowej harmonii na weekend, przy czym czwórka do bridge'a jest od razu zapewniona. Perfekcjoniści z Oneidy, sekta dzia- łająca w USA w II połowie XIX wieku, wierzyli, o czym miałam już okazję pisać, że szeroko rozbudowana erotyka sprzyja szerzeniu braterstwa, toteż nie pozwalali swoim członkom trwać nazbyt długo w jednym związku. Kobiety u Eskimosów, które miały wspólnych mężów, mieniły się odtąd siostrami. Erotyka jest dziedziną, w której nader zmienne konwencje odgrywają szczególną rolę. Znajomość innych kultur niż własna zachęca do spokojnej w tej sprawie refleksji, która winna zawsze brać pod uwagę fakt, że ţkonflik_tach miłosnych ambicţa. gra niejednokrolţie większą rolę niż m Qść.,w m_ysl znanego aforyzmu JLa Ro- chefóuţauTd: "W zazdrości sjest więcej miłości własnej niż miłości". 180 I 181 BRATERSTWO Miłość- bliźniego może występować w różriych stosunkach społecznych: stosunku z góry na dół i z dołu do góry. W pierwszym wypadku bywa połączona z opiekuńczością ojcowską, w drugim - z uległością i czcią. Gdţ-. miłość bliźniego przebiega w stosunkach symetrycznych, nazywa- rra bywa zwykłe 'ź5r'aferstwem. Braterstwo zakłada równość pod jakimś w g ęcTem. Niweluje ono dystanse społeczne, przeskakuje szcz'eblo' drabiny społecznej. Hasła Rewolucji Francuskiej: wolność, równość i braterstwo, stanowiły ze- spół, w którym konflikty między równością i wolnością miały być przez braterstwo zładodzone. Wierzyli w to anarchiści. Braterstwo dochodzi ze szczególną siłą do głosu w sy- tuacji wspólnego zagrożenia. W tonącej łodzi ratunkowej wszyscy są pod pewnymi względami równi. Piękno brater- stwa w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa dobył J. Strze- lecki w swoich refleksjach o latach okupacji 13. Hunt, wiel- ki zdobywca Ewerestu, który organizuje ryzykowne wypra- wy górskie w gronie bardzo ţpod względem s,połecznym nie- jednolitym, czyni to podobno także i dlatego, że wierzy w wychowawczy charakter wspólnie przeżywanych nie- bezpieczeństw. Jednoczą one także pilotów, których opisuje w swojej pięknej książce St. Exupery. Hasło propagu' c brsţterstţeto.jţ wi c nię tyţkcLzţipţPniem ţni oscr. spiera ono ponadto postulat równośc_ i - czynnik w haśła,ţ'fi iinlo- ści bliţniegó ńieoiiecny. TOLERANCJA Nasile_nie dyskusţji o ţlerancji ma zawszs.-swoję uzasad- nrenie w panujących warunkactl..apołecznyth. Mówiono ó ţiţiej wiele w ókreśie starć ideologii religijnych, starć wznieconych przez reformację. List Locke'a o tolerancji można uważać za reprezentacyjny dla tego okresu. Sprawa tolerancji odżyła znowu za naszych czasów jako obrona przeciw dogmatycznym ideologiom narzucanym przez ludzi rozporządzających środkami przymusu. Ta faza wiąże się rs "Twórczość" 1957, nr 4 z rozwojem innego rodzaju problematyki. Chodzi teraz przede wszystkim o zbadanie społecznych i psychicznych uwarunkowań tej dyspozycji, uważanej za istotną dla po- kojowego współżycia w ramach społeczeństw i między nimi. Liczba prac poświęconych temu tematowi jest we współ- czesnej psychologii społecznej bardzo znaczna, że wspom- nę tylko o pracach koncentrujących się przy takim objawie nietolerancji, jakim jest tzw. autorytaryzm, odtwarzany np. w głośnej pracy zbiorowej, redagowanej przez T. W. Adorno 14. Locke nie wglądał bliżej w pojęcie tolerancji, uważając sprawę za zrozumiałą samą przez się. Zagadnieniem cen- tralnym jego listu .o tolerancji było zaţa ţd e-ctţraţ'-nrć= puszczalnęgo ţrzţmusu wywieranegoţrzez panstwo n óţywat'eIi.u ţlatego roz resc teg u w roz- ţTźiale sprawie przymusu poświęconym. Chodziło Locke'owi, oczywiście, przede wszystkim o przymus wywierany przez panującą państwową religię, zaś tolerancję rozumiał po prostu jako niewywieranie przymusu. Usprawiedliwiał "go tylko .w-wypadku,-gdy czyjeś przekonanie-religijneţţcho- dziły w konflikt z moralnośCią. Tak np. wolno było inge- rować w taki kult religijny, który by wymagał składania niemowląt bogom w ofierze. Jeżeli Locke zawieszał tole- rancję w odniesieniu do ateistów to dlatego, że w jego mniemaniu zaprzeczenie istnieniu Boga usuwało wszelkie hamulce i uprawniało w zakresie moralności do wszyst- kiego 15. W refleksjach o tolerancji, którymi chcemy się tu po- dzielić z czytelnikiem, zajmiemy się dwiema sprawami: sprawą samego pojęcia tolerancji, która przybiera w róż- nych pracach różną postać oraz sprawą jej psychospołecz- nych uwarunkowań, przy czym powołując się na tych, któ- rzy te zagadnienia rozważali, ograniczymy się do naszego polskiego terenu. Według Jţ I;ţţţ toleruj..dţklQś ţillniP ţzY zac aiţ, gdy: 1) nie odpowiadają mi, sprawiają mi przykrość_, _2_) są- dzeţ że .ILlórgłbym wpłynąć na ich zmianę; 3) nie czynię tego `dlatego, że uznaję uprawnreme ludzi do tych oprmi czy 1ţ T. W. Adorno 1 inni, The Autoritnrian Personality, New Jork 1950. rţ A Letter Concerning Toleration, New York-London 1939, s. 213. Polski przeklad Liat o t0lerancjt, Biblloteka Klasyków Filozofii, Warszawa 1963, s. :ia. 182 ţ 183 zachowań le. Dwa pierwsze z tych warunków podawał ţDi-_ ' de- w swoim Dictionnaire raisonne des sciences mówiąc: .Toleruie się jakieś rzeczy, kiedy, wiedząc o nich, i mając w ręku,.władzę nie stawia się im przeszkód. ZnQsi siq je,nieţ przeciwstawiając im się a mogąc im zapobiec"1ţ. Rys trzeci, dodany przez J. Kellera, wydaje się słusznie uwzględniony, motywy nasze bowiem nie są tu obojętne. Jeżeli z obawy, żeby sobie nie robić wrogów, nie usiłujemy przeciwdziałać czyjemuś niemiłemu nam zachowaniu, nie będzie się mówi- ło o tolerancji. Ten trzeci warunek wysuwa się na plan pierwszy w definicji nietolerancji, bo widzi się w niej przede wszystkim jakąś tendencję do ograniczania cudzych uprawnień. Granice tolerancji bowiem to granice cudzych uprawnień. Ich zakres zwęża się dla absolutysty i rozsze- rza dla relatywisty. Relatywista w zakresie różnic kulturo- wych będzie protestował przeciw narzucaniu monogamii przez misjonarzy u ludów, które przywykły do innego ukła- du rodziny, albo przeciw przymusowemu nakrywaniu grze- sznego ciała tubylców, którzy zawsze chodzili nago. Skądi- nąd, tenże relatywista będzie prawdopodobnie innego zda- nia, gdy idzie o słuszność wydanego przez Anglików zaka- zu palenia wdów po śmierci męża w Indiach. Jak warunek trzeci, wymieniony w definicji tolerancji przez J. Kellera, może funkcjonować samodzielnie, tak przez tolerancję rozumie się czasem dyspozycję człowieka, który nie kwapi się z potępianiem, ma tendencję przyzwalać, nie mieć łatwo za złe, i to nie ty1ko wtedy, gdy uznaje cudze uprawnienia, ale także i wtedy, gdy ich nie uznając nie gniewa się jednak, bo jest wyrozumiały, pobłażliwy. Nieto- lerancyjnego irytują dzieci, które głośno krzyczą uniemo- żliwiając mu pracę. Tolerancyjny, choć w zasadzie nie uwa- ża dzieci za uprawnione do wrzasków na klatce schodowej i sądzi, że rodzice powinni do nich nie dopuszczać, stara się te krzyki usprawiedliwić nadmiarem dziecinnej energii, która musi sę gdzieś wyładować. Ten ostatni stara się, by warunek pierwszy definicji J. Kellera nie został spełniony, Ie J. Keller, Tolerancja jako zasada moralna I postawa, "Studla Pilozoficz- ne" 1960, nr IB. 17 "On tolţre les choses lorsqu'en les connaissant et ayant le pouvoir en maln on ne les empAche pes. On les souffre lorsqu'on ne s'y oppose pas, les pouvant empAcher". CytuJę za J. Kellerem, s. 183. Użyte słowo "souffre", czy- Il "znosl", implikuje warunek płerwszy cytowanej deflnicji J. Kellera. tzn. by zachowanie dzieci nie było mu przykre. W tym wy- padku fakt, że nam coś nie przeszkadza, już bywa poczyty- wany za przejaw tolerancji. W pismach tych, którzy rozwa- żali pojęcie tolerancji, daje się i ta koncepcja wyśledzić. Przy tej koncepcji nietolerancyjność można scharakteryzo- wać jako przeciwstawienie tolerancyjności, podczas gdy przy złożonej z trzech punktów definicji J. Kellera nieto- lerancyjność nie stanowi symetrycznego, negatywnego jej odpowiednika. W rozdziale poprzednim była już o tym mowa, że konfli- kty w zakresie przekonań niesprawdzalnych bywały szcze- gólnie ostre, co świadczy o małej tolerancji w tym zakresie. Wbrew opinii J. Kellera, który twierdzi, że "sprawa gu- stów nie stanowi przedmiotu, o który ludzie są skłonni wal- czyć do upadłego, dysputy w sprawie gustów, mimo zna- nej wskazdwki: de gustibus non est disputandum bywają bardzo bezwzględne". La Rochefoucauld wskazywał wszak już na to, że odrębność gustów powoduje większe zadraż- nienia niż odrębność opinii dotyczących faktów. Być może dzieje się tak dlatego, że w pierwszym wypadku nasza bez- radność w przekonywaniu oponenta prowadzi poprzez fru- strację do agresji. Ponadto podtrzymywąnţg,przez drugą stronę upodobania, inne niż nasze, odczuwţm,y Często .jak.o.. ţepreţjaclę naszej osoby, podczas gdX wytkmętţ...Ilţţ--ř fiica opinii w sporach naukowyćh nas nie obraża. Inaczej rzecz się ma, gdy ktoś wyraża dezaprobatę naszego ume- blowania czy naszej garderoby. Różnice w wiedzy faktycznej prowadzą do prób ich lik- widacji przez argumentowanie raczej niż do narzucania swojej racji, jak np. do niszczenia śladów gotyku w epoce, gdy przestał się podobać. Równocześnie gdy nasza wiedza wydaje się bezsporna, a jej brak może spowodować niepo- myślne skutki dla innych, wolno nam ingerować z całą stanowczaścią, tak jak wolno wyrwać komuś z rąk lekar- stwo, które ktoś chce połknąć wtedy, gdy jest ono przezna- czone wyłącznie do zewnętrznego użytku. Inaczej z narzu- caniem malarzom pewnego sposobu malowania czy - jak w Państwie Platona - pewnych form muzycznych z wy- kluczeniem innych, choć Platon stara się te praktyki uspra- wiedliwić nie własnym odmiennym gustem, lecz złymi rze- komo konsekwencjami, jakie uprawianie pewnych form mu- zyki pociąga dla życia społecznego. 184 185 Parę słów wypada z kolei powiedzieć o zasięgu toleran- cji - problemie poruszanym przez tych, którzy pytali, czy wolno być tolerancyjnym dla nietolerancji? Pytanie to do- tyczy szczególnego wypadku sprawy szerszej, a mianowicie zagadnienia, czy wolno tolerować zachowania, które potę- piamy. Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie można uwai.ać za przesądzoną na podstawie definiţji toleraţncji, która każe nie ingerować w te zachowania, które uważa się za uprawnione, przy czym uprawniać to jeżeli nie pochwa- lać, to w k.ażdym razie nie potępiać. Nieprzeciwstawianie się złu byłoby tutaj z góry wykluczone. Niemniej zagadnienie, które poruszyliśmy, nie przestałoby istnieć, tylko sprowa- dzałoby się do zagadnienia, w którym punkcie potţpiać, ina- czej mówiąc - jakie powinny być granice naszej wyro- zumiałości. Trudno tu o jakieś wskazówki poza zaleceniem, by nie spieszyć się z potepianiem i rozszerzać raczej niż zwężać granice ludzkich uprawnień. W ramach tej dyrek- tywy ważka jest w moralności - jak zawsze - sprawa sto- pnia. Podczas gdy dyrektywa zalecająca życzliwość nie wymagała żadnych zastrzeżeń - wolno nam bowiem być życzliwym nawet w stosunku do najbardziej zatwardziałego grzesznika - w wypadku zalecania tolerancji sprawa stop- nia nie jest obojętna. Sytuacja moralisty przypomina tu sytuację pewnego lekarza warszawskiego, który na pytanie pacjentów, czy wolno jeść jakąś określoną potrawę, zwykł odpowiadać: "zależy ile". Wierzył bowiem, że nawet naj- niewinniejsza w odpowiedniej dawce potrawa może się stać zgubna w wielkiej ilości, zaś strychnina może służyć za przykład trucizny, która w małych dawkach ma dobroczyn- ne skutki lecznicze. Po tych uwagach dotyczących pojęcia tolerancji oraz jej zasięgu, przejdźmy do sprawozdania z wybranych badań empirycznych dotyczących jej psychospołecznych uwarun- kowań. Pojęcie tolerancji, które przyjmuje u nas w swoich bada- niach W. Wiśniewski 1g, jest dale' idące niż to o' ci ó- re nam proponowałţ3'-ReITer: Tolerancia - w rozumieniu ._tel pracy ţ- 'polega ńaţtności, łilczeniţoţ,ţrţ ţ^tţ- .. . gatywriea oceny uţż ćzy całych.,grup oraz,jednoczesnego le w. wiśniewski, Postawy tolerancji. Korelafy i uwarunkowania, "Studia Socjologiczno-Polltyczne", nr 19, s. ST-132. f ţli .i_ braku goţerţści do stosowania _wobec nicYţograniczeń lu"ţ-. sankcji". Nie jest to jakaś wyrozumiałość płynąca z indy- ferentyzmu, bo ocena negatywna jest tu istotna, przy czym w praktyce badawczej autora ta ocena negatywna polega na uznaniu szkodliwości, a nawet szczególnej szkodliwości, poglądów czy działań, które w wypadku tolerancji mają nie pociągać za sobą tendencji do ingerowania. W dalszych wy- wodach autor rozumie po prostu tolerancję jako uznawanie prawa innych ludzi do wyznawania odmiennych poglądów i odmiennego niż nasze postepowania, przy czym idzie tu o poglądy czy działanie społeczno-polityczne, czyli przede wszystkim o stosunek do wrogów politycznych. Pośród po- glądów uznanych za szkodliwe figurowały takie poglądy, jak faszyzm, rasizm, szowinizm. Pośród działalności taka działalność, jak sabotaże, spekulacje finansowe, propaganda wojenna, itd., przy czym osoby badane miały pięć ewen- tualności do wyboru w zakresie ewentualnych ogra,niczeń czy sankcji, co pozwalało ułożyć pewną skalę tolerancyj- ności. - Nie będę tutaj referowała tych' rozległych badań, bo zain- teresowany tą sprawą czytelnik może w każdej chwili sięgnąć do źródła. Zmierzam do ogólnych wyników. Bada- nia stwierdziły na tym określonym materiale zależność większej czy mniejszej tolerancji od pochodzenia społecz- nego, określonego przez wykształcenie rodziców, od docho- du rodziny, wieku i płci badanych, wykształcenia, kierun- ku studiów, roku studiów, rozległości ko.ntaktów towarzy- skich czy kontaktów związanych z działalnością społeczno- polityczną itd. Autor zdaje sobie w pełni sprawę, że te wy- niki są ważne tylko dla tolerancji w badanej dziedzinie. W odniesieniu do innych poglądów i działalności sprawa może przedstawiać się inaczej. Jakoż przeprowadzone nie- dawno w Szwecji badania nad tolerancją w pewnych punk- tach dały wyniki odmienne. 1 tak np. kobiety uważane na ogół za mniej tolerancyjne niż mężczyźni, co potwierdzają różne badania robione u nas i gdzie indziej, okazywały się wprawdzie surowsze od mężczyzn w doborze sankcji za wy- kroczenia moralne, ale mniej surowe w odniesieniu do wy- kroczeń przeciw mieniu. Wykształcenie nie zawsze działało łagodząco, czasem bowiem bardziej wykształceni, z powodu rosnącego wczuwania się w rolę sędziów i większe liczenie się z wymogami życia społecznego, mieli tendencję do su- 186 18ţ rowszych represji la. Wspominam o tym dlatego, żeby prze- strzec przed łatwymi generalizacjami, tolerancja w jednej dziedzinie bowiem nie Inusi iść w parze z tolerancją w innej. Obok prac badających społeczne uwarunkowanie toleran- cji istnieje znaczna ilość prac szukających psychicznych jej uwarunkowań. Znane jest odróżnienie ludzi o umyśle otwartym i zamkniętym. Sceptyk i relatywista był zawsze poczytywany za skłonniejszego do tolerancji niż dogmatyk, typ "autopunitywny", szukający zawsze winy w sobie, za typ mniej surowy niż "ekstrapunitywny", szukający błę- du przede wszystkim w innych. K. Popper - o czym wspo- minałam już gdzie indziej - dopatrywał się korelacji mię- dzy tolerancją a myśleniem racjonalnym, człowiek myślący racjonalnie bowiem jest skłonny do brania pod uwagę ar- gumentów za i przeciw we wszelkiej sprawie, zakładając tym samym, że racja może być po stronie przeciwnika. Wia- domo, że nadmierna pewność siebie prowadzi do nietole- rancji. A. Grzegorczyk 2ř wyraża opinię, że ideał tolerancji opiera się na przekonaniu o podstawowej jednorodności lu- dzi mimo istniejących między ludźmi różnic, które są mniej istotne niż podobieństwa. To przekonanie prowadzi - jego zdaniem - do chęci zrozumienia każdego człowieka w jego sytuacji, drugi człowiek bowiem to jak gdyby drugi egzem- plarz naszego ja, rzucony w inne warunki. Trwałą podstawą tolerancji jest dla tego autora przekonanie o relatywizmie prawdziwości zdań w stosunku do posiadanej struktury po- jęciowej. Postawa otwarta, tolerancyjna jest - według Grzegorczyka - trudniejsza niż postawa nietolerancyjna, wymaga ona bowiem nie tylko plastyczności umysłu, ale i pewnego ryzyka, że się zostanie wykorzystanym. "Kto otwiera swoje drzwi, naraża się, że wchodzący może zni- szczyć wnętrze domu. Bezpieczniej i wygodniej, przynaj- mniej na krótko, spokojnie siedzieć w twierdzy niż wyjść na otwarte pole". Ostatnia uwaga wydaje mi się słuszna, tolerancja bowiem istotnie daje ludziom pewien kredyt, który może zawieść. Co zaś do wspomnianego założenia o zasadniczej jednorodności ludzi, jako założenia leżącego u podstaw tolerancji, to tolerancja ma okazję do ujaw- niania się właśnie w stosunku do inności, bo jeżeli zakła- damy jednakowość, tolerancja staje się wyrozumiałością dla samego siebie. Na zakończenie tych rozważań pragnę jeszcze wskazać na zagadnienie, czy jest jakaś zależność między rodzajem wartości naruszonych a intensywnością reakcji nietoleran- cyjnych, łatwością potępień i wzmożoną gotowością stoso- wania sankcji karnych. Jak się wydaje, nie ma korelacji między społeczną ważnością sprawy a wzmożoną tendencją do potępiania. Ludzie bywają szczególnie nietolerancyjni wobec drobiazgów takich, jak naruszenie pewnych rytu- ałów towarzyskich, nawyków ubraniowych itp. Gandhi nie został w swoim czasie przyjęty przez wysokie osobistości w Anglii z powodu niewłaściwego stroju. Elegant sprzed wojen światowych dyskwalifikował bezapelacyjnie tych pa- nów, którzy mieli ostatni guzik u kamizelki zapięty, obo- wiązywała bowiem moda rozpiętego guzika zapoczątkowana przez króla Edwarda, który miał nazbyt wydatny brzuszek, żeby kamizelkę do końca zapinać. Niejeden badacz lu- dów prymitywnych przeżywał chwile strachu nie wiedząc, za jaki gest czy szczegół ubioru może być ukamienowany. Cytuję to zagadnienie jako temat do dalszego rozwinięcia. HUMANIZM Słowo "humanizm" jest dzisiaj na wszystkich ustach. Operują nimi pisarze marksistowscy i pisarze jak najdalsi od marksizmu. Istnieje międzynarodowe zrzeszenie o naz- wie "Międzynarodowa Unia Humanistyczna i Etyczna", wy- dająca własne pismo pt. "Humanist" i organizująca zjazdy międzynarodowe. Rzecz jasna, że spośród mnogich znaczeń słowa "humanizm" interesuje nas tutaj wyłącznie humanizm jako pewien program etyczny, program, który w licznych swoich wydaniach nie zatracił całkowicie swoich skojarzeń ze słowem humanitas czy humanite, tłumaczonym przez "ludzkość" (nie w znaczeniu terminu obejmującego ogół ludzi, lecz w znaczeniu pewnej postawy wobec człowieka), ani ze słowem "humanitaryzm" 21. Ze względu na te filiacje m patrz prace zawarte w "Acte Sociologica", vol. 10, fasc. I-2. i poświę- cone socjologii prawa, przede wszystkim zaś pracę B. Kutschinskiego i K. Ma- kela. =ţ A. Grzegorczyk, Schematy ! ezlowlek. s. 188 i nast. =1 Te filiacje moina zauważyE np. w pracy M. Szerera pt. Karanie a hu- manlzm, Warszawa 1964. Idea humanltas krzewila slę jakoby od II wieku przed naszą erą po4ród rzymskleJ noblllfas. Obelmowaia ona szacunek dla ió9 wzmianka o humanizmie została włączona do tego rozdzia- łu, aczkolwiek humanizm miewa swoje komponenty bojowe, nie pozwalające wiązać go bez zastrzeżeń z postawami "miękkimi", którym ten rozdział poświęciliśmy. Wspólnym elementem znacznej liczby odmian humanizmu jest antropocentryzm, wiara w priorytet człowieka w przy- rodzie. Wszyscy powtarzają znane powiedzenie Marksa, że człowiek jest (raczej "powinien być") najwyższą istotą (das hóchste Wesen) dla człowieka. W rozdziale pt. "Katolicyzm i humanizm" książki ţpt. Światopogląd i życie codzienne L. Kołakowski ujmuje w paru punktach warunki, którym ma czynić zadość wszelka moralność, by zasłużyć na miano humanistycznej. Najważniejsze z nich to uznanie człowieka za twórcę ocen i norm moralnych, przekonanie, że czło- wiek może osiągnąć doskonałość moralną o własnych si- łach, inaczej mówiąc, że o swojej godności decyduje sam, że nie wolno traktować go instrumentalnie, czego wzbra- niał Kant. Należałoby tu. jeszcze dodać uznanie, że należy stworzyć warunki umożliwiające mu egzystencję godną człowieka. Tej orientacji przeciwstawia się moralność teo- centryczna. W ramach scharakteryzowanej przez Kołakowskiego orientacji antropocentrycznej istnieją - jak wiadomo - różne warianty. Sartre ţz także posługuje się słowem "hu- manizm" dla oznaczenia swojej doktryny. U niedo wypowia- dać się za humanizmem to uważać, że człowiek jest wła- snym prawodawcą, że się sam tworzy i sam ponosi odpo- wiedzialność za to czym jest, przy czym ta odpowiedzial- ność nie jest lekka, gdy się zważy, że wybierając siebie człowiek - według Sartre'a - wybiera człowieka w ogóle. "Wśród wielu określeń moralności - pisze M. Dąbrow- ska w jednym ze swoich szkiców o Conradzie - można o niej powiedzieć i to, że jest wartościującym porządkowa- niem środków i celów ludzkiego działania. Obserwujemy przy tym, że dla jednych ważniejsze moralnie są cele, dla innych - środki... Prócz wielu innych rzeczy, ta właśnie różnica - większej troski moralnej o środki niż o cele cztowieka, takt w obcowaniu z ludiarl, delikatność i ponadlo pewien wybned- ny slyl życia. (Patrz von Praag, cytowany niżej, a także Borys Łapicki, Etycz- na kultura starożytnego Rzymu a wczesne chr2eścilańsfwo, Łódt 1958). xx J. P. SaUre, L'existentialisme est un humanisme, Nagel, Paris 1946. i na odwrót - decyduje o postawie humanistycznej i ahu- manistycznej, -zaś w pewnych krańcowych lub zboczenio- wych (hitleryzm) wypadkach - antyhumanistycznej" 2s. W tej - nawiasem mówiąc - nazbyt szerokiej charaktery- styce moralności, ważne jest dla autorki podkreślenie róż- nicy między ludźmi, którzy kładą nacisk przede wszystkim na ogólne idee i takich, dla których konkretne ludzkie po- stępowanie i moralność konkretnych środków wysuwają się na ţplan pierwszy. Większe upodobanie Conrada do zaj- mowania się moralną stroną środków raczej niż celami każe autorce włączyć go do wyznawców humanizmu - huma- nizmu, który w dalszych częściach szkicu autorka nazwie bohaterskim. Nie sposób wymienić tu wszelkich odmian humanizmu, tak są rozmaite, nawet po wyłączeniu wersji religijnych. Różni różnie widzą ów wzór osobowy człowieka, który by zadowalał jego ludzką godność, różni różnie widzą niebez- pieczeństwa zagrażające realizacji tego wzoru. Jedni chcą upolityczniać człowieka - inni widzą w tym zagrożenie 24. Wrogowie totalizmu szukają w humanizmie przede wszyst- kim wolności od strachu, od posłuszeństwa, od sekciarstwa, od tego, co współczesna literatura amerykańska nazywa au- torytaryzmem 25. Humanizm socjalistyczny walczy przede wszystkim z ţponiżaniem człowieka. Mimo, iż niektórzy na- zywają humanizm socjalistyczny teorią szczęścia, myślę, że ta odmiana humanizmu mniej troszczy się o szczęście czło- wieka niż o jego godność. Stąd dyskusje nad tą sprawą na- leżało właściwie pomieścić w rozdziale III. OPIEKUŃCZOSC Opiekuńczość w stosunku do słabszych należy do reper- tuaru cnót miękkich, stanowiąc jedną z form, jakie ogólna życzliwość przybierać może. Zasługuje ona na osobną wzmiankę już chociażby dlatego, że właściwy człowiekowi, Szkic pt. Conradowskie polęcie wierności, op. cit., s. l:r0i151. xţ J. Strzelecki, O socjalistycznyrn humanizmir, "Wiedza i Zycie" 194G, z. 4!S. xř pat,z ti. J. Blacklnam, The Numanist llimsell, Uirechl, '.Vydawnictwo Inst. Humanist and Ethical Union, bez daty; także J. P. von Praay, Ilumo- nism, jw. 190 191 w porównaniu z innymi ssakami, długi okres dzieciństwa i niezdolność do samodzielnego istnienia, wymaga rozwoju uczuć opiekuńczych nie tylko od rodziców, ale i od całego społeczeństwa: od szkolnego nauczyciela, od milicjanta, który zabłąkane dziecko odprowadza do domu, od sędziego, który sądzi nieletnich. Niektórzy chcą nawet uczynić opie- kuńczość cnotą w moralności centralną i wywieść wszyst- kie inne cnoty jako niezbędne dla roztaczania sprawnej opieki. Tak czyni T. Kotarbiński w swojej znanej koncepcji spolegliwego opiekuna. Uczynienie opiekuńczości i sojusz- nictwa sprawą centralną świadczy o pewnej koncepcji ludz- kiej kondycji, w której szczególną rolę gra zagrożenie i walka. Zagrożenie to nie musi pochodzić od człowieka. Spolegliwy opiekun działa wszak i wtedy, gdy nęka kogoś choroba, czy gdy dotknęła kogoś powódź, czy nieurodzaj. Ograniczając już walkę do walki między ludźmi, autor go- dzi się na to, że w niej wykuwały się zasady moralne. Kon- flikt zatem był normotwórczy, prowadząc do formułowania reguł. Opiekuńcze uczucia rodzicielskie prowadziły u A. Swiętochowskiego do moralności, już nie tyle w tym sen- sie, że prowadziły do formułowania reguł, lecz raczej w tym sensie, że nakłaniały do zachowań zasługujących na moral- ne uznanie. Ich istnienie stanowiło odpowiedź, dlaczego lu- dzie podporządkowują się nakazom, wtedy gdy nie są im wygodne. Podporządkowują się im mianowicie, bo żyją w nich instynkty rodzicielskie rozszerzające się poza wła- sne potomstwo. Koncepcja moralności, w której ofiarna opieka i wierny sojusz stanowią punkt centralny, wydaje się pod sugestią bardzo ważnego wprawdzie, ale nie jedynego rodzaju ocen i reguł. Jak miałam już okazję wypowiadać się gdzie in- dziej, potrzebne są jeszcze wskazówki, kim trzeba się opie- kować i z kim sprzymierzać, wskazówki niezbędne wobec, jakże pospolitych, konfliktów interesów międzyosobniczych i międzygrupowych. Znajdą sobie w tych wskazówkach wy- raz nasze upodobania do pewnych wzorów osobowych i do pewnych wzorów współżycia, można bowiem być spolegli- wym opiekunem czy sojusznikiem zarówno w zbrodniczym gangu, jak w gronie szlachetnych konspiratorów. Mimo tych zastrzeżeń trudno zaprzeczyć, że opiekuńczość mająca zastosowanie przede wszystkim w stosunku do tych, którzy jej potrzebują, tj, do słabych, była zawsze cnotą miękką, gorąco w ramach kultury euro-amerykańskiej zale- caną. W tej kulturze - przynajmniej w moralności głoszo- nej - nie szło się po linii "śmierć frajerom" zalecanej w Cţorgiaszu przez Kalliklesa. Niektórzy mniemają, że potępienie znęcania się nad bez- bronnym dzieck.iem - wypadek szczególnie jaskrawecJo gwałcenia nakazu opiekuńczości wobec słabych - jest jed- nym z najpowszechniejszych potępień ludzkości. Jednakże, na co miałam już okazję wskazywać, wypadki eksploatowa- nia clzieci przez rodziców nie liczących się z ich cierpie- niem nie należały do rzadkich, nie mówiąc już o eksploato- waniu dzieci przez obcych. Oczywiście, takie zachowania mogły uchodzić za przejaw nieobowiązywania reguły tylko w wypadku, jeżeli w danym środowisku nie spotykały siţ z naganą. W rozważaniach etycznych z uporczywością powtarza się myśl, że wszystkie recJuły moralne dotyczące ludzkie- go współżycia dadzą się zawrzeć w dyrektywie: "Nie róh drugiemu co tobie niemiłe". Spotyka się ją u Konfucjusza w regule shu. Formułuje tę regułę w Ewangelii Mateusz (VIII, 12), uzupełniając ją jej wersją pozytywną głoszącą: "Wszystko, cokolwiekbyście chcieli, żeby ludzie robili wam, to tak i wy im róbcie". Obie te wersje: nedalywna i pozytywna zakładają jednakowość ludzi pod pewnym względem, mianowicie jednakowość ich reakcji przykrością i przyjemnością na te same bodźce. To założenie w postaci ogólnej jest, oczywiście, fałszywe. Nie sprawdza się ono przede wszystkim dla wersji pozytywnej - stąd rzadziej formułowanej - różność bowiem upodobań, a więc także odmienność reagowania przyjemnością jest tu aż nadto oczywista. Jeden lubi stadność, drugi od niej ucieka. Jed- nemu nauka sprawia przyjemność, dla drugiego to ciężka pokuta. Jak wiadomo, wersja negatywna naszej reguły jest od pozytywnej obronniejsza, bo sfera bólu z wielką pow- szechnością pociąga za sobą przykrość jako reakcję. Jed- nakże i tu nasuwają się zastrzeżenia. Najpoważniejszą wszakże obiekcją jest obiekcja innego rodzaju, wskazująca na pospolite gwałcenie tej negatywnej wersji w atmosferze pełnego uznania dla tego gwałcenia. Mam tu na myśli sto- sowanie kar, jest to bowiem czynienie drugiemu tego, co 192 13 - Normy moralne 193 nam niemiłe, zaś z kondycjonowania człowieka karą ani pedagog, ani prawodawca nie myślą rezygnować. Istnieją wprawdzie autorzy, którzy próbują planować świat bez kar, ale jesteśmy jeszcze daleko od realizacji ich zamysłów. Ka- ra to wielki rozdział w naszym życiu, ale nie tylko na niej załamuje się zasada: "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe". Całe urabianie człowieka przez wychowanie, a także jego życie dojrzałe, obfituje w stosowanie przykrych przymu- sów. Począwszy od zmuszania dzieci do mycia zębów, czego także nie lubiliśmy w ich wieku, skończywszy na przymu- sie działań wojennych w sprawie, która nam nie odpowia- da. Wiadomo, że droga ad astra wiedzie poprzez aspera. Nasza hierarchia wartości, nasz wzór osobowy decydują o tym, kiedy uważamy stosowanie tego rodzaju przymu- sów za moralnie dopuszczalne. Postawy, o których była mowa w tym ror.dziale, tigu- rowały w nim w charakterze reprezentantów wielkiej gru- py cnót miękkich i związanych z nimi zaleceń. Wypadało- by tu jeszcze dołączyć takie dyspozycje, jak altruizm, roz- ważany przez nas bardziej szczegółowo wraz z przeciwsta- wianym rnu egoizmem (w książce pt. Motywy poslępowu- nia) bezinteresowność, delikatność, dobroć, łagodność, ofiar- ność, uczynność, uprzejmość, ufność, współczucie, wyrozu- miałość. Należałoby także rozważyć rozbudowane słownic- two dla dyspozycji ujemnych, które nie zawsze mają swoje odpowiedniki po stronie dodatniej, takie, jak bru- talność, mściwość, nienawiść, okrucieństwo, zawiść, złośli- wość. Trudno wątpić, że cnoty, które za A. Smithem nazy- waliśmy miękkimi, łagodzą współżycie. Mściwość, jako motyw swarów i wojen, ma swoje znanc: miejsce w dzie- jach różnych społeczeństw. Nie darmo Hobhes, szukając zabezpieczenia pokoju w prawach natury, wymieniał na piątym miejscu wskazanie iż: "Należy, aby jeden człowiek przebaczał drugiemu przewiny przeszłe, gdy ten o to prosi i za nie żałuje, jeśli daje zabezpieczenie na czas przyszły". "W ocenie działania - pisał dalej - nie należy spoglądać w przeszłość, lecz w przyszłość, a że zemsta nie ma na wi- doku przyszłości, jest niezdodna z rozuţnern". 1'rzeciw zern- ście wypowiadał się w podobny sposób dziesięcioletni chło- pak badany przez Piageta zwracając uwagę na to, że wy- zwala ona łańcuch nieskończony. Ale cnoty miękkie ceni fi' się nie tylko za ich rolę w niedopuszczaniu do konfliktów czy ich łagodzeniu. Stanowią one dla niejednych potrzebę serca. Żyjemy w okresie, w którym w każdym niemal do- mu znajduje się pies. Gra tu niewątpliwie rolę moda i na- śladownictwo. Ale wchodzi także w rachubę głód ludz- kich uczuć, których, w chwilach rozczarowań człowiekiem, szuka się, nie hez uzasadnienia, w niezawodnym czworo- nożnym przyjacielu. 194 I 13^ X CNOTY SŁIJŻĄCE ORC;ţlNILOWtlNIU ţYC'IA LI3lOR(.)WR(:() Wzajemne usłuyi, jakie ludzie sobic świad- czą, sţ fundomentem spotuczeństwa. B. Mandoville, l3ajka o pszczolach WZAJFMNOSC JAKO PODS'I'AţVA STRUKTURY SPOŁECZNEJ Tytuł naszego paragrafu jest tytułem, który B. Malinow- ski nadaje dziewiątemu paragrafowi swojej pracy. pt. Zwyczaj i zbrocinia w społeczeństwie cţzikiclf. I'rzejęliśmy go tutaj, ponieważ wprowadza należycie do ogólnego tema- tu naszego rozdziału, który ma dotyczyć cnót służących szczególnie organizowaniu życia zbiorowego oraz zasad decydujących o jego funkcjonowaniu. Jedną z tak.ich zasad, podkreślanych przez wielu socjo- logów jest tzw. zasada wzajemności. Znany jest powszech- nie nacisk, jaki kładzie na rolę tej zasady B. Malinowski ilustrując ją na przykładzie Trobriandów i ich obrzędowej wymiany zwanej kula. Przedmiotem tej wymiany są nara- mienniki czy bransolety z jednej strony i naszyjniki - z drugiej. Kto otrzymuje jeden z tych przedmiotów, nie bie- rze go w stałe posiadanie. Grają one raczej rolę klejnotów rodzinnych, a ściślej - pucharów przechodnich, które po pewnym czasie puszcza się dalej w obieg. Inicjatorowi ta- kiej wymiany nie można odmówić. Inicjuje on stosunek sta- ły, w którym zaprzyjaźnieni partnerzy wymieniają dary i usługi o równej mniej więcej wartości. O targach i kal- kulacjach nie może być mowy. Nie jest to - jak mylnie sądzą niektórzy - wymiana handlowa, dla której Tro- briandczycy mają osobną nazwę - gimwali. W wymianie kula obowiązuje hojność - przejaw mocy. Wycofywanie się z partnerstwa nie wchodzi w rachubę. Czas rewanżu może być odległy i żadne sankcje nie są potrzebne do jego wyrnuszania. Stabilizacja życia zapewnia każdemu otrzyma- nie we właściwym czasie daru odwzajemniającego 1. Ten system wymiany darów i usług znajduje sobie wy- raz nie tylko w wymianie zwanej kula. Ta wymiana prze- nika także życie rodzinne Trobriandów. "Związki między wujem i siostrzeńcem, między rodzonymi braćmi - pisze Malinowski - a nawet najmniej egoistyczny ze wszystkich stosunek między bratem i siostrą - wszystkie te stosunki co do jednego oparte są na wzajemności i odpłacie za usłu- gi" L. Zasada ta reguluje także stosunek między mężem i żo- ną. Jak wiadomo, Malinowski formułuje tę zasadę w posta- ci: do ut des. Nie jest to formuła adekwatna, albowiem - o czym miałam już okazję pisać gdzie indziej - tłumaczyć ją należy przez "daję, żebyś dał", co stanowi opis moty- wacji dającego, ale nie dyrektywę postępowania. Wróci- my jeszcze do tej sprawy później. Niektórzy, mniej obeznani z przedmiotem, myślą, że za- sada wzajemności to znana zasada "oko za oko, ząb za ząb". Jest rzeczą jasną, że nie o tę wzajemność tutaj idzie, lecz o wymianę czegoś pozytywnego: wymianę darów czy usług. Przy takim rozumieniu sprawy należałoby wyłączyć możliwość poczytywania sławnegofrpotlaczu Kwiakiutlów za szczególny wypadek stosowania zasady wzajemnosći.ţpi- nię tę podtrzymujemy wbrew M. Maussowi, który w swojej klasycznej pracy o darze traktuje iunctim kuln i potlacz olegający - jak wiadomo - przede w_ szystkim na rywa- ą cji w niszczeniu w czasie piźyjęć swego mienia lJrzez góspodarża, wpmuszającego retnrańż z nadwyżką u tych, ,którży chcą utrzymać swoją pozycję w hierarchii prestiżu. Motyw preśtiżu jeţf w wyimiańie Trobriandów także obec- ny, ale nie gra roli zasadniczej, nawet wtedy gdy Tro- briandczyk chce się hojnością popisać. Ktoś mógłby po- wiedzieć, że odpłatne stypendia są współczesnym zastoso- waniem zasady wzajemności, w zamian bowiem za finanso- we poparcie studiujący zobowiązuje się do pracy na okre- ślonym odcinku, po ukończeniu studiów. Ktoś inny mógł- 1 Szczegóiowy opis wymiany kufa czytetnik znajdzie w rozdzlałach III f VI książkt pt. Argor,ouci Zachodniego Pacytiku, Warszawa 1967. f Zwyczaj i zbrodnia w spoteczeńsfwie dzikich, w: Szktce z teorii kulfury, Warszawa 1958, s. 338. 196 I by zacytować łapówkę jako przykład dawania w zamian za określoną przysługę. Ale to są raczej przykłady transak- cji handlowych, które Trobriandczyk wyraźnie od opisywa- nej wymiany pracłnie odróżnić. W odpłatnych styhendiach to, co się dostaje i to, co się ma oddać jest reglamentowane, przy czym niewypełnienie umowy może podlegać sankcjom karnym. Nie znaczy to, by śladów trobriandzkiej wymiany nie można było we współczesnym społeczeństwie odszukać. Badacze, którzy, tak jak Malinowski, przypisują zasadzie wzajemności duże znaczenie, dostrzegają jej działanie np. w stosunkach towarzyskich: w wymianie prezentów imie- ninowych, w wymianie życzeń i upominków na Boże Naro- dzenie, w prezentach ślubnych w zamian za przyjęcie, w prezentach przynoszonych na uroczystość oblewania nowe- go mieszkania i przyczyniających się do zagospodarowania się młodej pary, w kolejnym stawianiu sobie alkoholu vs. Żeby odjąć tej wymianie charakter handlowy, wymienia się zwykle rzeczy niepotrzebne: kwiaty czy czekoladki. Należałoby tu może jeszcze włączyć przysługi sąsiedzkie, gdzie stosunki łączące partnerów są także osobiste i, w wypadku małej ruchliwości, posiadają trwałość, która po- zwala rewanże odkładać w dalszą przyszłośţ. "Pomoc sąsiedzka w ścisłym tego słowa znaczeniu - pi- sze K. Zawistowicz-Adamska w pracy pt. ţywe tradyc je wspóţdziałarłia na wsi 4 - występuje samorzutnie, nigdy nie jest narzucona z góry. Opiera się na wzajemności świadczeń, a więc nie jest opłacana". "Dziś ty mnie, jutro ja tobie" - oto dewiza, którą do dziś podają górale isteb- niańscy jako uzasadnienie pomocy sąsied.zkiej. "Wzajem- ność świadczeń - jak czytamy dalej - jest tedy przeja- wem więzi społecznej, wynika z poczucia solidarności gro- madzkiej, nie opiera się na konkretnej kalkulacji". Autor- ka odróżnia pamoc udzielaną w warunkach zwykłych i w wypadkach szczególnych. Do pierwszej kategorii zalicza pomoc w pracach sezonowych, jak np. darcie pierza, pomoc w pracach inwestycyjnych, dary obrzędowe związane Patrz np. Levt-Strauss w V rozdzinle książki Les structunes elementaires de la parentd. Autor ma skionność znacznie jeszcze rozszerzać działanie zasady, ktdrą nazywa prtnctpe de rţclprocifd. Wldzi ją np. w małżeństwie, w ktbrym mąi zabezplecza żonę ekonomicznle w zamian za wterność. Tak jak Mauss, dostrzega ję też w potlaczu. Praca wydana przez 1'olski Instytut Służby Spofecznej, Łódż 1948, s. 11-12. z ucztą pogrzebową czy chrzcinami. Do drugiej - pomoc taką, jak pomoc pogorzelcom. Nie możemy tutaj wglądać dłużej w postulat wzajemno- ści, aczkolwiek przypisujemy mu wielką rolę w organizo- waniu życia zbiorowego, rolę zupełnie przez etyków nie- zauważoną. Zauważył ją natomiast LIobbes, gdy lormuło- wał jako trzecie prawo natury zabezpieczające pokój mię- dzy ludźmi: "iżbyś nie pozwolił aby ten, kto mając do cie- loie zaufanie pierwszy otldał tobie usługę, znaluzł się przez to w cţorszej sytuacji; czy też, by nikt nie przyjmował świad- czenia inaczej, niż mając intencjtţ starać się wszeikimi siłami. by ten k.lo już oddał usługę, nie żałował tego". "Lutizie nie powinni krzywdzić tych, którzy im pomogli, lecz powinni im pomagać" - oto mniej więcej sformułowanie, jakie za- sadzie wzajemności pragnie nadać socjolog A. W. Gould- ner ţ'. "Za dobro odpłacaj dobrem" - Inożna by powie- dzieć, obejmując tą lakoniczną lormułą także i tlobriandz- ką wymianę darów, gdzie pojęcie pomocy nie ma zastoso- wania. Dałam już kiedyś wyraz przekonaniu, że kto szuka wspól- nych całemu rodowi ludzkiemu potępień, winien pamiętać o niewdzięczności. W bajkach ludów prymitywnych motyw wdzięczności i niewdzięczności gra bardzo zasadniczą rolę. Mała myszka, której lew darował życie, przegryza w za- mian sznury, którymi człowiek go skrępuje. Czarny charak- ter w tych bajkach to przede wszystkim niewdzięcznik, jak ów skorpion, który uprosiwszy człowieka, żeby go prze- niósł przez rzekę, ugryzł go, gdy drugiego brzecdu dosięg- nął. Żądamy wdzięczności za wyświadczone dobra, gdy tym- czasem jej psychologiczny mechanizm nie jest prosty. Ary- stoteles twierdził, że ludzie, którzy świadczą dobrodziej- stwa, kochają wprawdzie obdarowanych, ale nie na od- wrót ţ. I bynajmniej nie tylko dlatego, że spodziewają się od nich coś otrzymać, jak wierzyciele spodziewają się zwlotu od dłużników, ale dlatego, że człowiek, któremu wy- świadczyliśmy przysługę, jest jak gdyby naszym dziełem. "Prawie wszyscy lubią uiszczać się z drobnych zobowią- zań - pisał La Rochefoucauld - wielu jest wdzięcznych za A. W. Gouldner, The Norm ol Reciprocity, "Arnerican Sociological Re- view", April 1960. Etyka Nikomachejska, ks. IX, rozdz. VI i VII. 198 ( 199 średnie; ale nie ma prawie nikogo, kto by nie odpłacał niewdzięcznością wielkich" ţ. Stosowanie zapłaty: dobrem za dobro - jak pisał ten sam autor, wydaje się niewolą, której człowiek poddaje się z trudem. W rewanżach zachować wypada pewien umiar. Nie jest dla niejednego przyjemne, gdy zaprosiwszy kogoś na obiad otrzymuje od razu od gościa ekwiwalent obiadu w postaci kwiatów czy czekoladek, nie mówiąc już o brutalniejszych odwzajemnieniach. "Zbyt wielki pośpiech w spłacie zobo- wiązania jest poniekąd niewdzięcznością" s - pisał cyto- wany już La Rochefoucauld. Jest niewdzięcznością, o ile dobrze rozumiem intencje autora, bo znamionuje postawę dumnego człowieka, który nie chce nikomu nic zawdzię- czać, jako że obowiązek wdzięczności odczuwa jako znie- wolenie. Ofiary na naszą rzecz, gdy niechciane, budzą szczególną irytację, bo zobowiązują człowieka wbrew je- go woli. POMOC WZAJEMNA Mówiąc o zasadzie wzajemności zacytowaliśmy w zakoń- czeniu wypadek pomocy wzajemnej. W tej chwili mamy już wątpliwości, czy ten przykład znalazł się tam słusznie. Wzajemne świadczenia Trobriandów nie były dyktowane przez jakąś odczuwaną w danej chwili potrzebę. iJtrwala- ły one przyjazne stosunki między o k r e ś 1 o n y m i ludź- mi, pozostającymi we względnie trwałych związkach oso- bistych. Tymczasem pomoc wzajemna obowiązuje w sto- sunku do każdego znajdującego się w potrzebie: może nim być sąsiad, ale i przypadkowo napotkany na odludnej dro- dze człowiek, który złamał nogę i którego trzeba odwieźć do szpitala, i niewidomy, który czeka przy krawężniku, aż go ktoś przeprowadzi przez jezdnię. Ta pomoc jest doraż- na i nie jest wzajemna w tym sensie, by pomagający mógt spodziewać się rewanżu. Jest ona wzajemna tylko w tym sensie, że obowiązuje A wobec B równie dobrze jak B wo- bec A, przy czym pod A i B możemy podstawić dowolne- go człowieka. Pomoc wzajemną uważano za niesłychanie doniosłą dla Maksyma 299 (w przekładzie T. Lloya-'I.elefiskiego). Maksyma 226. życia zbiorowego toczącego się pośród zagrożeń. Pionier- skiemu okresowi Ameryki Północnej przypisuje się wyjąt- kowo silny nacisk, jaki się kładzie do dziś dnia w tym kraju na jej zalecanie. Ta dyrektywa należy także do czo- łowych dyrektyw kodeksu moralnego w Australii, co zno- wu poczytuje się za dziedzictwo analogicznego pionierskie- go okresu. Przypominamy sobie jak wielką wagę przywią- zywał do pomocy wzajemnej anarchista Kropotkin. W książce swojej pod takim właśnie tytułem (Mutual Aid) autor podawał niezmiernie liczne przykłady pomocy wza- jemnej zaobserwowane przez niego w świecie zwierzęcym, gdy przebywał na zesłaniu na Syberii, Warto przy okazji zauważyć, że odwoływanie się do zwierząt odgrywało w rozważaniach etycznych dwojaką rolę. Czasem chciało zo- hydzić człowiekowi jakąś praktykę, która miała go do świa- ta zwierzęcego upodabniać, kiedy indziej, jak w wypadku Kropotkina, fakt, że pomoc wzajemna była szeroko stoso- wana już u zwierząt, miał do niej człowieka zachęcać. W związku z niewątpliwą doniosłością udzielania sobie wzajem pomocy, warto zastanowić się chwilę nad czynnika- mi, które mogą stać na przeszkodzie jej rozwojowi. 1. Na pierwszym miejscu wymienić można sztywność ró2. W Indiach jest ona związana z systemem kastowym. Róż- nym kastom wzbronione są różne czynności, toteż ktoś przynależny do jednej z nich, nie może nieraz udzielić po- mocy komuś przynależnemu do drugiej. Pisałam już o tym w mojej Socjologii moralności i cytowałam zawdzięczane I. Pawłowskiej opowiadanie o farmerze induskim, który ukarał osła za przejmowanie obowiązków psa podwórzo- wego, choć wtargnięcie w nieswoją dziedzinę uratowało farmera przed kradzieżą. Podróżników po niektórych krajach socjalistycznych uderza fakt, że podczas gdy w restauracji kel.ner, którego rewir jest tłoczny, zużywa około 80 minut na podanie go- ściom posiłku, koledzy przyglądają się bezczynnie jego krzątaninie. W jednej z warszawskich państwowych pra- cowni choroba pracownika opóźniła o parę tygodni wyko- nanie obstalunku, ponieważ spośród licznego personelu o takich samych kwalifikacjach nikt nie mógł chorego zastą- pić w wykonaniu drobnego wykończenia. Nie mógł, bo jak usłyszał reklamujący klient, "tak to już było skalkulowa- ne". Działała tu sztywność systemu płac. 200 201 2. Innym czynnikiern, który wpływać może na tłumienie gotowości do niesienia pomocy, jest jej zinstytucjonalizo- wanie, a zwłaszcza przejęcie przez państwo. Amerykanin ma pewien nawyk sięgania do kieszeni, by wesprzeć czy to walkę z rakiem, czy związek niewidomych, czy sektę, do której należy. Ustawy państwowe wzmacniają tę tendencję przez zwalnianie od podatków sum na takie cele wyłożo- nych. W krajach, które uznają, że prywatna filantropia jest zbędna, ponieważ troska państwa obejmuje wszystkie po- trzeby obywateli, zanika nawyk reagowania zrywem pomo- cy bliźniemu w opresji. Hamuje także tego rodzaju zryw w niejednym wypadku rozszerzenie zakresu działań kwali- fikowanych jako kroki polityczne. Gdy jakiś kraj nawie- dziła powódź, trzeba się liczyć z tym, czy nasza ofiarność miałaby właściwy rezonans polityczny. 3. Wiadomą jest rzeczą, że chęć niesienia pomocy może bywać czusem zahamowana przez obawę, że może ona w coś nas wciągnąć, że może wplączemy się w jakąś sprawę sądową, w konieczność jakichś kłopotliwych zeznań. Za- angażowanie związane z udzieleniem po:nocy przybiera szczególną postać w kraju, gdzie nie ten, komu się przy- szło z pomocą, lecz pomagający zaciąga zobowiązanie w stosunku do swego przygodnego podopiecznego. Mam tu na myśli Japonię, z jej znaną dyrektywą brzmiącą po an- gielsku: "dont get involved!" czyli "nie angażuj się". Pe- wien podróżnik był w Japonii świadkiem wypadku, kiedy jeden z jadących w pociągu Japończyków nazbyt natarczy- wie zaczepiał siedzącą obok niego Angielkę. Ta, zniecier- pliwiona, uderzyła go w twarz. Wywiązała się szarpanina i bójka, której z zupełną biernością przyglądali się pasaże- rowie. 4. Nowym czynnikiem, który powstrzymuje ludzi od nie- sienia pomocy, bywa niechęć wglądania w czyjeś życie prywatne. Sąsiedzi nieraz z tego powodu nie interweniują słysząc przez ścianę, że pijany mąż katuje żonę. To ich sprawa, mówią, lękając się, że ewentualna interwencja mo- głaby wzniecić opór nie tylko katującego, ale i katowanej. O tej kolizji respektu dla życia prywatnego i chęci ulże- nia komuś w cierpnieniu pomówimy jeszcze obszerniej za chwilę. 5. I'odobno Grecy nie ratowali tonących, w prżekonaniu, że swoją pomocą stawiliby opór woli bogów. Tu wiara w predestynację, napotykana także u różnych ludów prymi- tywnych, nakazuje się biernie przyglądać wydarzeniu, któ- remu można. było zapobiec. Mówiliśmy dopiero o nawyku Amerykanów do zbiórek na cele dobroczynne. Ale w tym samym kraju, jak się za chwilę przekonamy, postulat niewglądania w czyjeś życie prywatne pociąga za sobą, bez sankcji karnych, bierność gdzie indziej karalną. Ponadto pomocy wzajemnej staje niejednokrotnie na przeszkodzie współzawodnictwo. Ten ostatni konflikt Amerykanin rozwiązuje jednak - jak wia- domo - przez wyróżnienie dwóch różnych sfer działania: sfery działalności zawodowej, gdzie można podstawić nogę konkurentowi i sfery życia prywatno-sąsiedzkiego, gdzie nakaz pomocy bliźniemu jest obowiązujący i respektowany. SPRAWSTWO BIGRNB W 1964 roku 38 osób widzących z okien swego mieszka- nia wielokrotne zadawanie ciosów 28-letniej Katarzynie Genovese w Kew Garden, w New Yorku zachowało się biernie, nie wołając nawet policji. Prawo anglosaskie bo- wiem nie przewiduje interwencji w cudzej prywatnej spra- wie, nawet dla ratowania przed śmiercią. Ten wypadelc wstrząsnął ludzkim sumieniem i wzbudził zainteresowanie prawodawstwem innych krajów w zakresie tzw. sprawstwa biernego. Jednym z widomych znaków tego zainteresowa- nia jest wydana w USA w 1966 roku książka pt. Dobry Sa- marytanin i prawo, w której kilkunastu autorów rozważa obowiązek niesienia pomocy i ewentualność karania za uchylanie się od jego wypełnienia. W przeszłości stosunek do tej sprawy był rozmaity. Dziś 15 krajów kontynentu europejskiego przyjmuje tego rodzaju obowiązek. W Pol- sce artykuł 247 kodeksu karnego głosi: "Kto nie udziela pomocy człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożą- cym bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia, mogąc to uczynić bez narażenia siebie lub osób bliskich na niebez- pieczeństwo osobiste - podlega karze więzienia do lat trzech, lub aresztu do lat trzech". s The Good Samarifan and the Law, ed. J. M. Ratcliffe, Doubleday. New York 1966. 202 203 Istnienie tego artykułu nie uchyla jeszcze wszystkich mo- żliwych wątpliwości, jakie sprawstwo bierne nasunąć mo- że. Nadała u nas aktualność tym zagadnieniom znana spra- wa niejakiego Łojasa, który w maju 195ţ r., po zabawie w Bukowinie Tatrzańskiej, zabił po pijanemu nieznajome- go studenta bijąc go i kopiąc w obecności przyglądających się biernie świadków. To zabójstwo wyzwoliło w prasie szereg rozważań. I tak podkreślano, że obowiązek niesie- nia pomocy może w ogóle dotyczyć tylko tych, którzy ma- ją odpowiednie kwalifikacje ratownicze, np. umieją pły- wać, gdy w grę wchodzi ratowanie tonącego. Z kolei nasu- wało się pytanie, jaki stopień osobistego ryzyka zwalnia człowieka od interwencji i jak dalece należałoby wyma- gać, by świadek cudzego nieszczęścia zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim się ktoś znajduje na to, by stosować sankcje karne za nieudzielenie pomocy. W cytowanej wyżej publikacji dotyczącej obowiązku nie- sienia pomocy przewija się jeszcze jedno zagadnienie, mia- nowicie zagadnienie czy obowiązek prawny interweniowa- nia należy rozciągać także i na wypadki, gdy ktoś usiłuje popełnić samobójstwo. Czy ma być karany ktoś, kto upar- temu samobójcy pozwala rozstać się z życiem? W rozstrzy- gnięciu tej sprawy interweniują już względy religijne. Ina- czej bowiem ją rozstrzygnie ktoś, kto wierzy, że samobój- ca naraża się przez targnięcie się na własne życie na wie- czyste potępienie, inaczej ktoś, kto rozważa sprawę w ka- tegoriach laickich. O wielkiej rozbieżności poglądów na sa- mobójstwv w różnych kulturach była już mowa w rozdziale drugim. Ratowanie nawet upartych recydywistów świadczy o przyjmowaniu fałszywego, jak się zdaje, przekonania, że nikt działający przytomnie nie chce naprawdę zakończyć swojego istnienia. Myśl, że się temu nie zapobiega, choć można było to zrobić, w tych warunkach wydaje się nie do zniesienia. SOLIDARNOSC Rozważając dyrektywy etyczne o szczególnych walorach organizacyjnych niepodobna pominąć nakazu solidarności. Solidarność jest cnotą przynależną do dwóch dziedzin: do prakseologii i do etyki. Gdy na nią patrzymy jak na dyspo- zycję prowadzącą skutecznie do realizacji stawianych so- bie celów, jesteśmy na gruncie prakseologii. Gdy cenimy ją jako siłę jednoczącą ludzi, jesteśmy na gruncie etyki. Larówno względem na skuteczność działania, jak i wzglę- dem na walor jednoczącej więzi kieruje się dyrektywa: "Proletariusze wszystkich krajów - łączcie się". Wzgląd na sk uteczność działania przede wszystkim kierował owym umierającym ojcem, który zachęcał synów do współdziała- nia pokazując, jak to pojedyncza gałązka łatwo daje się złamać, podczas gdy w wiązce z innymi stawia silny opór. Wiedzą o tym sprawujący władzę, gdy w poczuciu zagro- żenia rozbijają solidarność różnych grup: zespołów pra- cowników fabrycznych czy grup zawodowych. 1'ierwszym zagadnieniem, które się tu nasuwa, jest za- gadnienie związane z koniecznością uzupełniania hasła so- lidarności informacją o tym, w czym ma się przejawiać ta solidarność i czy w zależności od tego, o co idzie, solidar- ność jEateśmy skłonni czasem chwalić, zaś kiedy indziej potępiać. Rzecz ma się tu podobnie jak z sojusznictwem, którego ocena zależy od tego, z kim i w imię czego się sprzymierzamy, albo jak z opiekuńczością, która zależy od tego, kto jest naszym podopiecznym i przed jak.im zagroże- niem go bronimy. Wszak nie jesteśmy skłonni chwalić sy- tuacji gdy ręka rękę myje, jak to się dzieje w wypadku da- jącego i biorącego łapówkę, podczas gdy przejmuje nas najwyższym uznaniem postawa więźniów w obozie koncen- tracyjnym, nie godzących się na wskazanie kolegi, który próbował ucieczki, mimo gróźb zastosowania najgroźniej- szej dla solidarności próby - odpowiedzialności zbioro- wej. Nie wzruszamy się solidarnością objawianą przez przedstawicieli wielkiego kapitału w obronie własnych in- teresów, mówimy o źle zrozumianej solidarności w wypad- ku ucznia, któremu ta solidarność nakazuje posłać w cza- sie klasówki ściągaczkę bezradnemu koledze. Przed dwudziestu laty nasze radio nadawało słuchowisko oparte na opowiadaniu A. Huxleya pt. Powrotna fala. Reakcje na to słuchowisko zawarte w licznych listach słu- chaczy wskazywały na to, że bywają sytuacje, w których solidarność staje się dobrem bezkompromisowym, nie ustę- pującym żadnym racjonalnym kalkulacjom. A rzecz miała się jak następuje: w czasie burzy tonący okręt spuścił łódź ratunkową nadmiernie przeciążoną ludźmi. Szalupa grozi- ła zatonięciem, zapas żywności był bardzo ograniczony, po- 204 205 dobnie jak zapas słodkiej wody. Pomoc wydawała się wąt- pliwa. W zastępstwie rannego kapitana objął władzę mat, który przeforsował propozycję, by poświęcić dziesięć osób najsłubszych dla ratowania dwudziestu paru pozostatych. W chwili cldy już część ofiar zostało wyrzuconych za burtţ, ukazał sięţna horyzoncie statek ratowniczy. Listy, które w sprawie tego słuchowiska dotarły do ra- dia, były niezmiernie interesujące i wahały się między po- chwałą za poświęcanie dobra oczywiście mniejszego dla ocalenia dobra jawnie większego, a najgłębszym ohurze- niem z powodu naruszenia zasady "zginąć ze wszystkimi, albo ze wszystkimi się ocalić". Ci, co obstawali bezkompro- misowo przy solidarności, nie zrezygnowaliby niewątpli- wie ze swego stanowiska, gdyby straty w ludziach miały być z jej powodu większe. Wszyscy, jak argumentowa- li, mają jednakowe prawo do życia i żadne racjonalne kal- kulacje nie mogły tu wchodzić w rachubę 1ř. R. Brandt w toku swoich badań nad etyką Indian Hopi kazał im rozstrzygać analogiczne konflikty 11. Opowiadał im mianowicie o rozbitkach bujających się w łodzi po mo- rzu w okolicy, gdzie nikt ich obecności nie mógł przewi- dzieć. Gdyby ich skromny zapas żywności miał być dzie- lony w równej dawce, wszyscy by niewątpliwie zginęli przed dobiciem do jakiegoś lądu. Stosując nierówne racje można było parę osób ocalić. Indianie wypowiadali się za równym podziałem. Oto przykłady, w których solidarność zwycięża. W Ko- mu bije dzwon E. Hemingway opisuje tragiczną sytuację, w której solidarność w stosunku do przyjaciół i sojuszni- ków musi ustąpić w konflikcie z dobrem wspólnej sprawy. Grupa walczących i mających za zadanie wysadzenie mo- stu nie może przyjść na odsiecz kolegom, którzy giną w walce z przeważającym wrogiem. Nie może, bo musi pilno- wać ważnej placówki, którą jej powierzono. Współdziała- nie w realizacji wspólnych celc'ţw, czyli solidarność w jed- nym sensie, każe naruszyć postulat solidarności rozumia- ro Pomijam tu dta niemţcenia zasadniczego konfliktu, że niektórzy byli sktonni odnosić się łagodniej do propozycji mata, gdyby była uchwałą za- akceptowaną przez głosowanie i gdyby ta proporycja nie była propor.ycjq, nţ której sam wnioskodawca zarabiał. Na rozslrzygntęcie sprawy miał takie nle- wątpliwy wpływ fakt ukazanla się ratunkowego okrętu. 'r Nopi Efhics, The liniversity of ('hicago Press, 1954, s. 228-229. nej jako więź uczuciowa, która domaga się niesienia pomo- cy. C'ytowane przykłady wystarczają, by okazać, że poczu- cie więzi z innymi zwane solidarnością może przejawiać się rozmaicie. Uczeń posyłający ściągaczkę koledze uwa- ża, że ta więź zobowiązuje go do niesienia mu pomocy. So- lidarność, z jaką więźniowie obozu koncentracyjnego nie chcą wydać kolegi, który próbował ucieczki, każe raczej narazić się samemu niż dopuścić do kary śmierci w sto- sunku do towarzysza. W noweli Huxley'a i w kwestiona- riuszu Brandta wchodzą w grę nowe elementy: odrzucanie przywilejów wtedy, gdy uprawnienia wszystkich są jedna- kowe. "Każdy ma prawo do życia", "każdy chce żyć" -- powtarzali w różnych wersjach autorzy listów kierowanych do radia. Założenie równości panującej pod względem je- dynie ważnym w danej sytuacji wydawało się w tego ro- dzaju sytuacjach istotne. Solidarność była bliżej niespre- cyzowaną więzią u Durkheima, gdy mówił o solidarności mechanicznej i solidarności organicznej. Ani w jednym, ani w drugim wypadku nie łnożna było mówić o współ- działaniu - terminie, który się nieraz narzuca w stosunku do solidarności jako tennin synonimiczny. W wypadku soli- darności mechanicznej nie było współdziałania, bo każdy był samowystarczalny w zaspokajaniu swoich potrzeb. Nie było go także w solidarności organicznej, w której poczu- cie więzi było skutkiem wzajemnej zależności i niesamowy- starczalności. Durkheimowskie rozróżnienie powtarvane jest we wszystkich podręcznikach jako trwały wkład do socjo- logii. Tymczasem mógłby ktoś powiedzieć, że więź wytwo- rzona przez powtarzanie tych samych czynności - więź najwyraźniej gorzej notowana przez autora - jest znacznie głębsza od więzi wytworzonej przez uzależnienie. Z kimś, kto pracuje w sposób analogiczny i stawia sobie w tej pra- cy analogiczne zadania, łnożemy łatwo odnależć wspulny język, podczas gdy świadomość uzależnienia może być od- czuwana jako przykry przymus. Ktoś, bezradny wobec awarii elektryczności we własnym mieszkaniu, wolałby nie- wątpliwie dać sobie radę bez wzywania specjalisty. Fakt, że w swobodnie kształtujących się kręgach towarzyskich dominują zwykle ludzie o wspólnym czy analogicznym za- wodzie przemawia za tym, że analogiczna praca mocno lu- dzi wiąże. 206 ţ 207 Po bliższym sprecyzowaniu durkheimowskich pojęć na- leżałoby sprawdzić hipotezy, w których są uwikłane. Pier- wszą, psychologiczną przez stwierdzenie, jak wpływa na stosunek do ludzi świadomość podobieństwa, a jak świado- mość uzależnienia. Drngtl - postulującą związek solidar- ności mechanicznej z rozwojem retrybucji w prawie, zaś soliciarności organicznej z akcentowaniem restytucji. Tym ostatnim korelacjom fakty wydają się bezspornie zaprze- czać. Są tacy, którzy uważają, że jeżeli idzie o obowiązek so- lidarności, istnieje on tylko w stosunku do grupy, do któ- rej się weszło z wolnej i nieprzymuszonej woli, na mocy świadomego wyboru. Grupa, na współistnienie z którą zo- staliśmy skazani przypadkiem, jak np. grupa ludzi w sztu- ce Przy dtzwiach zamkniętych Sartre'a, nie miałaby zobo- wiązywać nas do niczego. Ale warto zwrócić uwagę na to, że taką grupą, której sami sobie nie wybieraliśmy jest ro- dzina czy naród, a jednak ludzie nas surowo ganią za brak poszanowania dla więzi rodzinnej czy narodowej, niepo- czuwanie się do pomocy w stosunku do bliskich krew- nych, łatwe wyrzekanie się języka, który nas z rodakami wiązał. Idzie tu prawdopodobnie o przekonanie, że bliskie współżycie przez długie lata powinno było, w ludzkim mniemaniu, wytworzyć jakąś łączność emocjonalną, a jej nieobecność dobrze o człowieku nie świadczy. MORALE Dziwne to słowo pisze się z francuska, a czyta po polsku z akcentowaniem przedostatniej sylaby. Ma ono niedługą biografię i odnosiło się początkowo przede wszystkim, je- żeli nie wyłącznie, do wojska, jak podaje np. Slownik Oksfordzki. Z czasem zaczęto je stosować do innych grup, takich jak załogi fabryczne czy drużyny sportowe. Dziś to słowo jest powszechnie w użyciu w socjologii przemysłu, a można oddać jego treść najbardziej adekwatnie posługu- jąc sie wyrażeniem "duch zespołu". W 1942 roku wyszła w New Yorku pod redakcją Godwina Watsona zbiorowa książka pt. Civilian Morale (Morale cy- wilne). Przez słowo "cywilne" autorzy pragnęli właśnie zaz- naczyć, że nie zamierzają ograniczać się do wojska. Jeden 208 i. z współautorów, Allport, wskazywał na niedawne rozpow- szechnienie się tej koncepcji, która, jego zdaniem, obejmo- wała trzy czynniki: mocny trzon wartości, świadomość swoich zasad w ich obronie, solidarność połączoną z ko- ordynacją wysiłków. U szeregu autorów morale ma cha- rakter obronny i tym różni się od tego, co nazywamy du- chem zespołu (esprit de corps). I tak np. u Lasswella, który interesuje się tą koncepcją zarówno w książce Power and Society, jak w artykule opracowanym na jej temat w Ency- klopedii nauk społecznych, czytamy: "Morale jakiejś grupy, tak jak ją tu definiujemy, to stopień w jakim gnlpa utrzy- muje swoją jedność i swoją działalność jako grupa w obli- czu przeciwnośći: jest to zdolność wytrzyłnywania umar- twień" 12 "Trzymanie się mocno w obliczu przeciwieństw - jak pisze gdzie indziej - jest najbardziej jednoznacznym wskażnikiem wysokiego morale" ls. Wywołanie masowej akcji jest - jak twierdzi ten senl autor - łatwiejsze niż jej podtrzymanie. Toteż propaganda stara się w różny sposób pracować na rzecz utrzymania ducha zespołu. Służą mu symbole podtrzymujące identyfiko- wanie się jednostki z grupą. Gdy z głównym wrogiem trudno sobie poradzić, można zwrócić uwagę na nowego, pomniejszego wroga. Wiara w fatalizm okazuje się nieraz pomocna w pokonywaniu strachu. Sprzyja załamywaniu się ducha zespołu marne odżywianie, zmęczenie, osamotnienie, niepewność, dyspro- porcje między włożonym wysiłkiem a osiągniętym rezulta- tem. O dobrym morale świadczy mały odsetek dezercji i symulacji, o czym mówi Stoufler w swoich badaniach nad żołnierzem amerykańskim. W zakładach przemysłowych warunkiem utrzymywania się ducha zespołu jest zadowole- nie ze stosunków koleżeńskich i ze zwierzchnictwa - sprawy, wobec których wysokość zarobków okazuje się w badaniach na drugim miejscu. W swojej książce pt. Fiuman Relations in a Changing World A. H. Leighton 14 przedstawia w wyezerpujący spo- rz łł. D. Lasswell i A. Kaplan, Power and Soctety, Yale Univ. Press 1950, s. 34 i nast. ,s H. D. Lasswell, artykut pt. "Morale", w: Encyclopaedia of the Soctal Sciencea. ,ţ A. lI. Leighton, tluman Relalions in a Changing World, New York 1943, s. 50 1 nast. 14 - Normy moralne 209 sób metody i rezultaty swoich badań nad morale wojsk ja- pońskich w czasie ostatniej wojny światowej. Wysokiemu morale sprzyjała, jak twierdził, wiara w cesarza, wiara w zwycięstwo, wiara w to, że wojna, która się toczy jest sprawiedliwa jako obrona przeciw anglo-amerykańskiemu imperializmowi i przeciw popadnięciu w zależność ekono- miczną, wiara w przywódców wojskowych i politycznych, wiara w naród japoński i jego duchową tężyznę. Czynnika- mi, które z kolei pracowały na rzecz obniżenia morale były: złe odżywianie, wyczerpanie i choroba, brak wiary w ja- pońskie uzbrojenie w porównaniu do uzbrojenia przeciwni- ka, zmęczenie wojną i brak zaufania do otrzymywanych informacji. Te czynniki wpłynęły na wzrastające oddawa- nie się w niewolę, co dla Japończyka było szczególnie wy- mowne, jako że zakaz oddawania się w niewolę brzmiał - jak już wspominaliśmy - w jego kraju bardzo mocno. Inaczej niż dla Amerykanów, którzy traktowali wojnę jak wielką rozgrywkę sportową, w której prowadzenie działań bez szans wygranej byłoby nonsensem. W amerykańskiej literaturze dominuje, jak to widać z na- szego sprawozdania, interesowanie się morale grup wojsko- wych. W naszej literaturze interesujemy się przede wszyst- kim postawą załóg fabrycznych. Nie mogąc już wglądać tutaj w szczegóły odsyłam do pracy A. Matejki 15, która omawia szeroko to zagadnienie, a ponadto podaje obszerną bibliografię, która może kierować dalszymi krokami czy- telnika. PRZ.ESZKODY STAJĄCE NA DRODZE WSPbŁDZIAŁANIU Wymieniliśmy w tym rozdziale różne postawy i związane z nimi dyrektywy sprzyjające organizowaniu życia zbioro- wego. Taką rolę odgrywała zasada wzajemności, zaleca- nie pomocy wzajemnej, solidarności i rozwijania ducha zespołu, tak ważnego w cementowaniu współdziałania. Na zakończenie tych uwag pragnęłabym powiedzieć parę słów o autorze, który w swojej pracy terenowej starał się odpo- wiedzieć sobie na pytanie, dlaczego społeczność, którą ba- dał, nie umiała stworzyć żadnych form organizacyjnych, dla- u A. Matejko, Kultura pracy zbiorowej, Warszawa 1962. Tegoż autora Praca I koleţeństwo, Warszawa 1963. czego mimo różnych inicjatyw w tym względzie, współ- działanie okazywało się w niej zawsze niemożliwe. Maln tu na myśli pracę E. C. Banfielda pt. The Moral Ba- sis of a Backward Society (Podstawa moralna spoleczeństwa zacofanego). Autor badał przy pomocy żony (Włoszki) ethos południowej wsi włoskiej kryjącej się pod fikcyjną nazwą Montegrano. Rzecz się działa na przełomie 1954 i 1955 roku. Była to wieś cierpiąca głód i nędzę. Analfabetyzm sięgał 44 % . Badacz stwierdził w niej szczególnţ^ egoizm rodzin- ny, który nazwał amoral familism. Postawa ta ograniczała solidarność do rodziny nuklearnej. Każdy miał wyłącznie na względzie jej interesy i każdy zakładał, że inni czynią to samo. Wieś ta - jak wspominaliśmy - charakteryzowa- ła się zupełną niemożnością zorganizowania jakiegoś współ- działania dla polepszenia warunków ogółu. Przeprowadze- nie drogi wspólnym wysiłkiem, nie przyczyniającym się do uszczuplenia doraźnych zarobków rnieszkańców, mogło mieć zbawienne konsekwencje ekonomiczne. Nţrzucała się potrzeba wybudowania szpitala, co można było uzyskać współdziałaniem. Jednakże wszelkie tego rodzaju inicjaty- wy kończyły się fiaskiem. Wiązało się to z przekonaniem, że podniesienie własnej stopy życiowej nie leży w ręku człowieka, tylko zależy od jakichś możnych, albo od łaski jakiegoś świętego. Poza tym działała nieufność do współ- mieszkańców wsi, u których węszyło się zawsze jakiś inte- res osobisty nie wyobrażając sobie, żeby bezinteresowność była w ogóle możliwa. Próby wdrożenia ludzi do koopera- cji przez wprowadzenie zespołowego sportu (któremu nie- jeden przypisuje niemałą rolę w kształtowaniu kultury oby- watelskiej Anglii) także się nie powiodły. Banfield przy- puszcza, że do tej atomizacji społeczeństwa przyczyniało się także nieistnienie wielkiej rodziny. W wielkiej rodzinie jej członkowie uczą się kooperacji i podlegania czyjemuś kierownictwu. Ma ona także tę zaletę, że daje większe po- czucie bezpieczeństwa. W Montegrano dzieci wyrastają w lęku, że mogą umrzeć ich żywiciele, bez których znala- złyby się na bruku. Lęk ten jest uzasadniony wobec wiel- kiej śmiertelności mieszkańców, i wobec braku pomocy wzajemnej. Tego rodzaju lęku w wielkich rodzinach się nie obserwuje. W związku z wielkim rozrostem życia organizacyjnego w krajach uprzemysłowionych słyszy się w nich od dawna 210 ţ 1"f 211 apele do opracowania zasad moralnych, którymi ma się rzą- dzić człowiek organizacji Is. Pamiętamy obraz człowieka bez kantów, jaki nam zarysowuje jako człowieka organizacji W. H. Whyte. Organizacja organizacji nierówna i rciżne prace zespołowe wymagają cnót odrębnych. I tak np. orga- nizacje militarne czy paramilitarne cenią szczególnie kar- ność w szybkim przejmowaniu spływających z góry decy- zji. Zespoły innego typu zostawiają miejsce na osobistą ini- cjatywę i własne rozważanie sprawy. T. Kotarbiński i7 przypominał niegdyś, że iść ręka w rękę to bynajmniej nie to samo co maszerować noga w nogę, i że na to, żeby do- brze dąć w sharmonizowanej orkiestrze, trzeba przede wszystkim swobodnie oddychać. Zmilitaryzowanie społe- czeństwa przez Hitlera na długo wyrobiło w ludziach nieuf- ność w stosunku do karności jako cnoty i wyzwoliło dobrze znaną dyskusję dookoła zagadnienia, czy ma się obowiązek słuchać rozkazów, które uważa się za niemoralne. Sędzio- wie zasiadający na sądzie norymberskim zwolnili nas od tego obowiązku. USPOLECZNIENIE I POJĘCIA POKREWNE Czynne uczestnictwo w życiu zbiorowym wymaga czegoś, co nazywamy uspołecznieniem. Jak o tym już pisałam gdzie indziej, składa się na nie pewien zespół dyspozycji, takich, jak zainteresowanie sprawą publiczną, gotowość poświęce- nia interesu osobistego na rzecz innych czyli ofiarność, umiejętność współdziałania a także poczucie odpowiedzial- ności za to, jak układa się życie zbiorowe. Poczucie odpo- wiedzialności, które tak często występuje w naszej publi- cţ-styce, wymaga pewnych wyjaśnień. Mówimy, że A jest odpowiedzialny za czyn C, jeżeli ja- kiś B jest uprawniony, ze względu na zespół norm obowią- zujących w społeczeństwie, w którym żyją do potępienia zań lub ukarania A. W zasadzie można by uznać, że A jest odpowiedzialny za czyn C i wtedy, gdy należy mu się zań pochwała czy nagroda. Ale w praktyce doszukujemy się ss Całx etyka domaga s(ę ponownego przepracowania z uwzględnieniem wspóiczesnych stosunków korporacyjnych" - mówił w 1936 roku jeden z uczo- nych brytyjskich. (Patrz moje Podstawy nauki o moralności, wyd. IV, s. 379). 1ţ T. Kotarbiński, ldea wolności, op. cit. odpowiedzialności tylko tam, gdzie wchodzi w grę czyn naganny. Jakoś brzmi sztucznie wskazanie na kogoś, kto wyhudował piękny most jako na człowieka odpowiedzial- nego za tę budowę. Byłby odpowiedzialny, gdyby mu się most zawalił. "Odpowiędzialność - pisał P. Fauconnet, autor wielkiego dzieła pod tym tytułem - to według pow- szechnego mniemania własność jakiejś osoby, która winna podlegać słusznie karze" 18. W podobny sposób charaktery- zował odpowiedzialność włoski filozof w odczycie wygło- szonym po angielsku na konferencji temu tematowi po- święconej, w Paryżu w roku 1956. Odpowiedzialność - jego zdanieln - implikowała zawsze naruszenie jakiejś nor- my Is W .powszechnej opinii pojęcie odpowiedzialności zwią- zane jest nie tylko z naganą czy karą, ale także z poję- ciem sprawstwa. Kto jest uważany za odpowiedzialnego za coś, broni się zwykle powoływaniem się na to, że nie on to zrobił i że nawet jeżeli zrobił, to nie zasługuje z takich czy innych względów na potępienie. W ten ostatni sposóh bronią si4 ci, którym udowodniono udział w ludobójstwie hitlerowskim, bronią się powołując, się na to, że działali na rozkaz, któremu się jakoby nie mogli przeciwstawić. Zwią- zek pojęcia odpowiedzialności ze sprawstwem niektórzy usiłują rozerwać. Rozrywa go między innymi pojęcie odpo- wiedzialności cywilnej, które ma zastosowanie także i wte- dy, gdy karany A za sprawcę poczytywany być nie może, tak jak trudno właściciela domu uważać za sprawcę tego, że zsuwający się z dachu śnieg ciężko uszkodził przechod- nia. Na odwrót, dziecko, które bawiąc się zapałkami puściło dom z dymem, jest sprawcą pożaru, ale nie jest za to od- powiedzialne. Słowem, przy pewnym rozumieniu sprawstwa i odpowiedzialności można być odpowiedzialnym nie będąc sprawcą i można nie być odpowiedzialnym będąc sprawcą. Przez poczucie odpowiedzialności za sprawy publiczne rozumiemy zwykle poczuwanie się do winy, jeżeli te spra- wy nie układają się jak należy. Zrobić coś na własną od- re p. Fauconnet, La responsabilite, wyd. II, F. Alcan, Paris 1928. "La responsa- btlitó est communement entendue comme la propriótó qu'a une personne de devoir legitimement supporter une peine" (s. 7). rř N. Abbagnano, Odczyt pt. "Judgements of Responsibillty in Ethics and Law" (powielony). 212 I 213 powiedzialność to znaczy uważać, że, w razie niepowodze- nia, jest się tym właśnie, którego należy za nie zganić, po- tępić czy ukarać. Pokrewnym pojęciem w stosunku do pojęcia uspołecz- nienia jest pojęcie zaangażowania. Odpowiada ono napo- tykanemu często w publikacjach anglosaskich słowu com- mitment. W naszej publicystyce wszakże jest ono w znacz- nie silniejszym stopniu ukierunkowane. Ostatnim pojęciem, o którym jeszcze należy powiedzieć słów parę, jest pojęcie upolitycznienia. Dopóki idzie, gdy o nim mowa, o żywe zainteresowanie się sprawą publiczną, jesteśmy jeszcze blisko pojęcia uspołecznienia. Ale jest in- ne rozumienie upolitycznienia, które wnosi nowy akcent, a mianowicie zupełnie określoną hierarchię wartości, w której prestiż państwa i jego potęga wysuwajtl się na plan pierwszy. W roku 1946, pod wrażeniem hitleryzmu, Jan Strzelecki charakteryzował moralność upolitycznioną, jak następuje: w systemie, gdzie ona panuje "każdy człowiek, każda dzie- dzina życia podlega ocenie z punktu widzenia swojej przy- datności do urzeczywistnienia celów klasy polityków - używając określenia włoskiego socjologa Mosca" 2ř. Klasa ta żyje w stanie nieustannego bojowego pogotowia rozcią- ganego na całość kultury. Świat dzieli się tu na swoich i obcych, na przyjaciół i wrogów. Tę moralność upolitycz- nioną charakteryzuje - według J. Strzeleckiego - mierze- nie wszystkiego użytecznością widzianą oczyma politycz- nej elity, ścisłe przestrzeganie podziału na swoich i obcych i odpowiednie różnicowanie zasad postępowania, zanik sto- sunków nie mający ch charakteru instrumentalnego, dążność do usunięcia autorytetu ludzi bezstronnych, związanych z istnieniem wartości moralnych wspólnych obu stronom. Człowiek bezstronny bowiem, człowiek, który nie ulega moralności "swoich", niebezpieczniejszy jest niż wróg. Nie wolno mieć wspólnego języka z przeciwnikiem, bo wiara w możliwość wspólnoty osłabia walczących. Myślę, że upolitycznienie scharakteryzowane tak, jak to czyni cytowany przez nas autor, nie tylko w nim budzi żywe zaniepokojenie. =ř J. Strzelecki, O socjaliatycznym Aumanizmie, "Wiedza i Zycie". r. XV. z. 415. XI CNOTY OSOBISTE CZYLI ZDOBIĄCE ROZROZNIENIE DWOCH RODZAJOW CNOT Rozważając w rozdziale trzecim normy strzegące ludzkiej godności potrąciliśmy już o rozróżnienie cnót obywatel- skich i cnót osobistych nazywanych też czasem zdobiący- mi. Temat ten wszakże nie został wyczerpany i musimy je- szcze doń powrócić, Jak sobie przypominamy, cytowaliśmy w tym rozdziale E. Dupreela, jako autora, który szerzej io rozróżnienie rozbudował i nadał mu pewną interpretację socjologiczną. Ponieważ już wielokrotnie odwoływałam się do niego w innych publikacjach, postaram się tutaj przed- stawić jak najkrócej te jego poglądy, które pragnę rozwi- nąć i rozważyć krytycznie. Cnoty, które nazwaliśmy wyżej obywatelskirni, Dupreel nazywa dobroczynnymi (vertusţ de bienfaisarţce). Rozważa- liśmy je w rozdziale IX niniejszej pracy. Wspólnie ma cha- rakteryzować je to, że ich praktykowanie łączy się z ko- rzyścią dla bliźnich, a przynajmniej tę korzyść ma na względzie. Inaczej rzecz się ma z takimi cnotami, jak ţod-, ność, skromność, prawdomówność, odwaga, stanowią one bowiem przede wszystkim ozdobę tego, kto jest w nie wy- posażony. Rozróżnienie to - jak akcentuje Dupreel - nie jest óstre. Odwaga, prawdomówność czy skromność, cno- ty, które Dupreel nazywa "cnotami honoru", mogą także mieć swoje dobroczynne skutki społeczne, ale walor tych cnót n i e jest p r o p o r c j o n a 1 n y do tych efektów. Sta- nowią one bowiem przede wszystkim wyróżnienie osobiste. Reguły nakazujące dobrze czynić ludziom, do których 215 nateźy także nakaz przestrzegania sprawiedliwości, różnią się - w rozumieniu Dupreela - od reguł zalecających cno- ty honoru tym między innymi, że mają inne oparcie psy- chologiczne, że inne motywy zachęcają człowieka do ich przestrzegania. 1'ierwsze mają za podstawę nasze społeczne instynkty. To, że ludzie reagują negatywnie na okrucień- stwo czy zabójstwo, że nie są obojętni na czyjeś krzyki rozpaczy, że umieją z własną szkodą przychodzić innym z pomocą - to fakty niezaprzeczalne. Ich powszechność tłumaczy powszechność nakazów dotyczących cnót "dobro- czynnych" podczas gdy reguły honoru, jako reguły w zna- cznie większym stopniu zależne od konwencji społecznych, objawiają znacznie większą rozmaitość. Jak mieliśmy to już okazję referować, krzewią się one przede wszystkim w spo- łeczeństwach, gdzie jakaś arystokratyczna mniejszość przy- pisuje sobie - i nieraz stara się faktycznie realizować - jakieś cnoty niełatwe do naśladowania. Cnoty te stużą obronie przeciw zagrożeniu, które ma miejsce zarówno wte- dy, gdy niżej stojący admirują tę elitę i pragną ją naśla- dować, jak i wtedy, gdy odnoszą się do niej wrogo. W pierwszym wypadku pielęgnowanie cnót trudnych zapobie- ga infiltracji od dołu, w drugim uzasadnia przekonanie o własnej wyższości i przypisywanie sobie zaszczytniejsze- go miejsca w drabinie społecznej. Gardzenie niebezpieczeń- stwem, wierność mimo wszystko, wybredność w życiu se- ksualnym służyły niejednokrotnie legitymowaniu własnych przywilejów. Zanim przystąpimy do rozważenia proponowanej przez Dupreela klasyfikacji, pragniemy ustalić odmienną termino- logię dla jej sformułowania. Mówienie o cnotach zdobią- cych bagatelizuje sprawę nasuwając przypuszczenie, że idzie tu o jakieś cnoty dodatkowe, jak naszyjnik na szyi kobiety. Cyceron rozróżniał honestum i decorum, przy czym słowo decorum polski tłumacz oddawał przez "ogła- dę". Tymczasem idzie tu o coś głębszego niż zewnętrzny polerunek. Z kolei nazywanie tych cnót cnotami honoru nasuwa nazbyt mocno skojarzenia z repertuarem cnót ide- ologii rycerskiej, podczas gdy akcent na te cnoty napoty- ka się także i poza nią. Wreszcie mówienie o cnotach do- broczynnych niepotrzebnie przywodzi na pamięć instytucje charytatywne. Dlatego to właśnie proponujemy toczyć dy- skusję nad rozróżnieniem Dupreela w języku cnót osobi- stych w przeciwieństwie do cnót dobro czyniących czy oby- watelskich. Mówienie o cnotach osobistych nie odbiega zresztą od intencji Dupreela, który sam mówi o vertus de la personne. Wspominaliśmy już w rozdziale III o pewnej analogii między rozróżnieniem Dupreela i Hobbesa. Pośród cnót obywatelskich Hobbes wymienia cnoty służące pokojowe- mu współżyciu, przy czym jego przykłady odpowiadają cnotom omówionym przez nas jako cnoty miękkie, z ich uzupełnieniem przez sprawiedliwość I. "Wszystkie cnoty - pisał, mając na myśli cnoty obywatelskie - zawarte są w sprawiedliwości i życzliwości powszechnej". Do cnót oby- watelskich należą takie cnoty, jak ludzkośćţ współczucie. wdzięczność, skłonność do wybaczania przewinień tym, którzy objawiają skruchę. Do przywar prowadzących do sporów i wojny należą takie dyspozycje, jak zawiść, chci- wość czy mściwość. Przy zbieżności w charakterystyce cnót obywatelskich u Hobbesa i "dobroczynnych" u Du- preela charakterystyka cnót osobistych jest u tych autorów odmienna. U Hobbesa są to cnoty, które nie służą innym, lecz temu, kto je posiada i które są świadectwem jego mo- cy. U Dupreela akcentuje się, że są to cnoty, których wa- lor nie mierzy się ich skutkami społecznymi i które, jako zaszczytne wyróżnienie osoby w te cnoty wyposażonęj, nie mogą być łatwo dostępne. Ta ostatnia cecha nie różni właściwie cnót obywatelskich od cnót osobistych, te pierw- sze bowiem miały być - zdaniem Dupreela - także nie- łatwe, bo zawsze połączone z ofiarą. Bardzo częste licze- nie się u różnych autorów z wysiłkiem Dupreel tłumaczył tym, że tylko rzeczy trudne do wykonania wymagały pocl- parcia w postaci pochwały. Czyny łatwe nie potrzebowały zachęty. To wyjaśnienie zakłada jakąś racjonalną, pedago- giczną intencję w działalności normotwórczej, intencję, któ- ra wydaje mi się nader wątpliwa. Wygląda to tak, jak gdy- by normodawcy kierowali świadomie ludźmi metodą kar i nagród. Inni autorzy, chwalący cnoty trudne, nie odwoły- wali się do tego rodzaju wyjaśnień uważając za zrozumiałe samo przez się, że uznanie idzie za wysiłkiem. "Zdaje siţ, że imię cnoty mieści jako warunek trudność i walkę = pi- sał Montaigne - która nie może mieć miejsca bez oporu. Flobbes, O cztowieku, przekład Cz. Znamierowskiego, t. II Dzieł, War- szawa 1956, a. 155. 216 21'ţ Cnota nie idzie w p,arze z łatwością. Prawdziwa cnota żąda stromej i kamienistej ścieżki" 2. Zaś Mandeville w swojej Bajce o pszczołach 3 godził się nazywać miłosierdziem tyl- ko ten gatunek miłości, który obejmuje ludzi obcych, wzglę- dem których nie mamy żadnych zobowiązań i od których niczego się nie spodziewamy. "Jeśli ţr czymkolwiek odstą- pimy od tej definicji, jak powiadał ţa każdy z zawartych w niej warunków uchylał jakieś ułatwienie - przyp. M. 0.ţ, część owej cnoty z koaieczności przepada". PARĘ PRZYKi.ADOW Dla rozważenia dystynkcji, które zreferowaliśmy, dobrze jest rozszerzyć zasób naszych przykładów. Dupreel wymie- nia dla ilustracji cnót osobistych odwagę, prawdomówność, skromność oraz narzucanie sobie różnych restrykcji w za- kresie życia erotycznego. Można tu jeszcze dodać godność czy wierność samemu sobie. Odwaga bywa zwykle charakteryzowana tak, żeby wy- kluczyć możliwość, by służyła złej sprawie. Mężny u Ary- stotelesa naraża się, gdy takie postępowanie jest moralnie piękne, lub gdy zaniechanie byłoby haniebne. Mężny bo- wiem boi się więcej hańby niż śmierci i jest nieustraszony wobec śmierci zaszczytnej. Istotna tu jest także świadomość niebezpieczeństwa. Bez tej świadomości mamy z pozorami męstwa do czynienia. "Hart w niebezpieczeństwie (jeśli rnanly to nazywać hartem) - pisał Montaigne - wzgarda śmierci, wytrwałość w niedoli, mogą trafić i w istocie tra- fiają się często u ludzi dla braku dobrego sądu o wydarze- ni,ach i nie pojmowanie ich w prawdziwym świetle 4". Nie umniejsza waloru męstwa u Arystotelesa fakt, że najskute- czaiej podtrzymuje je gniew. "Nic nie budzi takiej pogardy niebezpieczeństwa - pisze w księdze III Etyki Nikomachej- skiej - jak wściekłość". Podobne powiązanie męstwa z gniewem napotykamy u Mandeville'a, przy czym gnięw jest dla niego namiętnością, która się w nas budzi, kiedy coś nam krzyżuje lub utrudnia zaspokajanie naszych pożą- = Nţntaigne, Próby, t. II, s. 233. przektad T. Boya-2eleóskiego. Przypominamy tu znane powiedzenie: per aspera ad astra. g B. Mandeville. Definicja terminu charity podana we wstępie do rozprawy o srłcolach dobroczynnych (Bajka o pszczotach). Montaigne, op. cit., t. II, s. 239. dań. Jak widzimy, powiązanie frustracji z agresją ma bar- dzo stare tradycje, podobnie jak powiązanie tchórzostwa z okrucieństwem. "Męstwo - pisał Montaigne - którego właściwością jest, iż działa jedynie tam, gdzie napotyka opór, uśmierza się widząc nieprzyjaciela zdanynl na swą łaskę: ale tchórzostwo, aby móc powiedzieć, iż i ono brało udział w zabawie, nie mając serca chwycić się onej pierw- szej roli, zagarnia dla siebie drugą: mord i krew" 5. W swoich komentarzach do platońskiego Lachesa W. Wi- twicki pragnął skorzystać z tego, że mamy dwa słowa o po- dobnym znaczeniu, a mianowicie słowo "męstwo" i "od- waga" i zarezerwować "męstwo" wyłącznie dla wypadków, gdy działało się w dobrej sprawie. Myślę jednak, że cyto- wane wyżej słowa nie są w użyciu potocznym synonimicz- ne. Mówi się o kimś, że mężnie znosi cierpienie, że kieru- jąc statkiem w czasie burzy mężnie walczył z żywiołem. Męstwo jest bardziej obronne, odwaga bardziej bojowa i agresywna. Odwagę podgrzewa gniew. Ten związek w wypadku męstwa narzuca się w mniejszym stopniu. Obok odwagi militarnego typu rozróżnia się, jak wiado- Ino, tzw. odwagę cywilną. Myślę, że kto akceptuje w ogó- le rozróżnienie cnót osobistych i cnót dobroczynnych, bę- dzie miał skłonność odwagę cywilną do tych pierwszych zaliczyć, w odczuwanym bowiem dla niej uznaniu wzgląd na jej efekty społeczne małą gra rolę w stosunku do po- dziwu dla osoby, która np. podtrzymuje swoje przekonania wbrew całej sali, narażając się w ten sposób na niechęć czy represje. Wchodzi tu w grę nowy element, którego nie ma w odwadze bojowej: zdolność przezwyciężenia potrze- by "bycia razem", zdolność narażania się na osamotnienie. Bertrand Russell w swojej autobiografii mówi o wdzięcz- nej pamięci, jaką zachował dla swojej babki za to, że nau- ozyła go nie lękać się należenia do niewielkiej mniejszości W liczbie cnót osobistych wymienia się skromność. Ktoś mógłby powiedzieć, że ludzie skromność pochwalają dlate- go, że skromny nie stanowi konkurencji, że nie wysuiva się naprzód, że gotów żyć w cieniu, że jest - stąd - elemen- tem pokojowym. Wtedy wchodziłyby w grę efekty spo- łeczne. Ale jest rzeczą jasną, że w naszym uznaniu dla wielkiego uczonego, który w obcowaniu z ludźmi nie przy- ' Op. cit., t. IV, s. 106. 218 219 pomina o swojej wielkości i albo jej istotaie nie zauważa, albo zachowuje się jak gdyby jej nie zauważał, jest coś wię- cej niż pochwała człowieka za to, że nam prawdopodobnie nie wejdzie w drogę. Podobnie można twierdzić, że wier- ność samemu sobie jest dodatnio oceniana dlatego, że za- chowanie tego, kto tej wierności przestrzega, jest przewi- dywalne. I tu, jak w wypadku skromności, może to być je- den z czynników wpływających na ocenę, ale nie czynnik. główny. Cnotą, która w sposób najbardziej bezsporny należy do cnót osobistych, jest orrţawiana już przez nas w rozdziale III godność. Z okazji tych rozważań wprowadziliśmy w grę rozróżnienie zachowań zaszczytnych i kalających, starając się okazać, że stopień ich zaszczytności nie jest proporcjo- nalny do wagi ich społecznych efektów. Terenem, n,a którym można szczególnie uwydatnić swo- je walory jako osoby, jest - według Dupreela - erotyka. Dupreel widzi w niej wielką siłę, którą niełatwo jest opa- nować. Kto umie w tej sprawie zachować lejce w ręku, za- sługuje na uznanie jako osoba. On sam czerpie stąd poczu- cie wyższości, która niejednokrotnie była dyskontowana na rzecz wyższości klasowej. Nie zależało na niej - jak dodać musimy od siebie - elicie, która uważała swój status za zagwarantowany przez pochodzenie. Swobodne obyczaje arystokracji różnych krajów są powszechnie znane. DWA RODZAJE C.NO7' C'ZY DWA RODZAJE POSTAW OC'LNIAJĄC'Yc:fł7 W związku z płynnością rozróżnienia cnót obywatelskich i cnót osobistych, płynnością, której Dupreel bynajmniej nie zaprzecza nasuwa się pytanie, czy nie mamy tu do czy- nienia nie tyle z dwoma rodzajami cnót, ile z dwoma ro- dzajami postaw oceniających, które możemy zajmować w stosunku do tego samego przedmiotu. Przypominamy sobie ważny przypis, który J. St. Mill t^ dodaje do swego Utylita- ryzmu, przypis, w którym daje wyraz przekonaniu, że mo- tyw czynu może nie odgrywać żadnej roli w jego ocenie, ale nie jest obojętny dla oceny sprawcy. Czy nie mamy do czynienia z czymś podobnym w wypadku naszego rozróżnie- e J. St. Mtll, Utylltaryzm, przektad M. Ossowskiej, Warszawa, s. 32. nia dwóch rodz,ajów cnót? Na prawdomówność możemy patrzeć jako na dyspozycję cenną dla komunikowania się ludzi między sobą w atmosferze zaufania, ale możemy na nią patrzeć jako na wyraz zaszczytnej mocy ujawnionej przez prawdomównego. Wiadomo, że kłamstwo jest bronią słabych. W pierwszym wypadku prawdomówność byłaby dla nas cnotą obywatelską, zaś w drudim - osobistą. Nie przeciwstawi,ając się zasadniczo tej możliwości inter- pretacyjnej myślimy, że dyskutowane przez nas rozróż:Iie- nie mogłoby nadal zachować swój walor, gdybyśmy ogra- niczyli się do stwierdzenia, że pewne cnoty dysponują ra- czej do pierwszej postawy oceniającej, zaś inne - do dru- ^giej. Myślę, że godność czy skromność należą wyraźnie do cnót, które nam przywodzą na pamięć raczej osobę, niż efekty społeczne! Rozróżnienie jest płynne, ale mimo iż uwydatnia się głównie w wypadkach krańcowych - war- te zapamiętania. Mówiąc o wypadkach krańcowych mam na myśli takie wypadki, jak wypadek, gdy zachodzi roz- hieżność między oceną czyjegoś zachowania ze względu na jego skutki dla innych, a oceną tego zachowania, jako za- szczytnego dla sprawcy. Mamy z czymś takim do czynie- nia, gdy budzi w nas podziw brawura, z jaką bandyci do- konują napadu na bsnk. Ale nie trzeba szukać takich roz- bieżności, żeby uwydatnić różność tych dwóch punktów wi- dzenia. Uwydatniają się one w wypadkach oceny za poko- nanie jakichś trudności przez sprawcę, inaczej za związa- ny z czynem wysiłek, w przeciwstawieniu do oceny za osiągnięte efekty. Pisałam już o tym w Podstawach nauki o moralrlości 7. Elekty społeczne nie zawsze są proporcjonalne do trud- ności, jakie działający miał do przezwyciężenia. Te zaţ trudności niejednokrotnie -- jak wiadomo - wpływsją na jego zasługę, którą mierzą się jego cnoty osobiste. CNOTY STANOWIĄCE NAJLEPSZĄ GWARANCJĘ OGOLNEGO POZIOMU MORALNEGO CZLOWIEKA Cnoty osobiste, nie będąc cnotami cenionymi przede wszystkim za swoje efekty społeczne, stanowią - według Dupreela - pewną gwarancję posiadania cnót obywatel- Wyd. IV, s. 356. 221 220 skich. A wyróżniają się w tej roli przede wszystkim cno- ty osobiste w zakresie życia erotycznego. One to stano- wią - zdaniem tego autora - najmniej zwodniczy baro- metr społecznych dyspozycji jednostki. Posiadanie cnót do- bro czyniących nie daje takich gwarancji. Złodziej - że- by się posłużyć przykładem autora - może być człowie- kiem dohrego serca. W tym przekonaniu kryje się pewne założenie dotyczące charakteru moralności oraz pewne za- łożenie dotyczące współwystępowania pewnyclt dyspozycji psychicznych - oba założenia nadające się do empiryczne- go sprawdzenia. Założeniem pierwszym jest niewyrażone explicite, ale dające się odczytać założenie, że o poziolnie moralnym decydują powściągi. Narzucanie sobie w erotyţ ce różnych restrykcji, takich jak czystość przed ślubem, wierność po ślubie czy całkowite wyrzţczenie się życia erotycznego w imię jakiegoś ideału doskonałości, wymaga- ją powściągów i ich wyrobienie stanowi gwarancję, że i w innych dziedzinach potrafimy się do nich odwoła,ţ, gdy zaj- dzie potrzeba. To _że powściągi...są w moralności szezegól- nie potrzebne, kryje w śobie z kolei pewną opinię o natu- Xze ludzkiej, którą normy moralne mają najwyraźniej za za- dańie ujarţlniać. Nie wdając się w dyskusję nad naturą ludzką i ograniczając się do opinii, którą najłatwiej skon- frontować z faktami, wypada zapytać, czy wyrobienie so- bie hamulców w dziedzinie erotyki naprawdę jest skorelo- wane z umiejętnością posługiwania się nimi w innych wy- padkach i czy ta narzucona samemu sobie dyscyplina sta- nowi zapowiedź przestrzegania cnót, które, jak współczu- cie czy ofiarność, już tych powściągów nie wymagają.A Znane są wypadki, gdzie mocne powściągi w jednej dzie- dzinie, związane z frustracją, prowadzą do agresji, często pożądanych hamulców pozbawionej. Powszechnie się mnie- ma, że człowiek niewyżyty w jednej dziedzinie, chce się wyżyć w innych, nie zawsze w sposób, który zadowoliłby moralistę. Hamulce wyrobione w jednej dziedzinie nieko- niecznie waruakują hamulce pożądane w innej. Tym mniej przekonujący jest związek dyscypliny w za- kresie erotyki z cnotami obywatelskimi. O zakwaszaniu charakteru przez praktyki ascetyczne mówił Hume. Wia- domo, że stare panny były najsurowszymi sędziami dla ko- biet, którym udało się przejść przez życie bez wyrzeczeń. H. Fielding w wieku XVIII, w purytańskiej Anglii podkre- ślał mocno łączenie pewnych swobód erotycznych z tak cenioną przez się dobrocią. Szczególna waga przywiązywana przez Dupreela do spraw płci i ich reglamentacji znamienna jest dla Belgii katolic- kiej, w której Dupreel żył i działał. Autor podkreśla donio- słą rolę restrykcji obowiązujących w tym zakresie dla sa- mooceny człowieka. Ich rola jest tym ważniejsza, że każdy się z nimi styka i każdy może w nich szukać usprawiedli- wienia dla swojego poczucia wyższości. Choć można kwestionować, czy istotnie przestrzeganie pewnych ograniczeń w zakresie życia erotycznego promie- niuje na charţakter człowieka w ogóle, wypada stwierdzio, że ich nieprzestrzeganiu - gdy chodziło o kobiety - prry- pisywało się nieraz charakter ogólnie kalający. W sferach mieszczańskich tę samą rolę w stosunku do mężczyzn peł- niła niesolidność finansowa, uchybienie choćby najdrob- niejszym zobowiązaniom płatniczym. Kobieta musiala być czysta, mężczyzna musiał być człowiekiem godnym kredy- tu. W tym ethosie wierzyło się, że człowiek zdolny do niezwrócenia drobnego długu był, z tego tytułu, człowie- kiem zdolnym do wszystkiego. Dupreel wskazuje na pewne socjologiczne uwarunkowţl- nia akceatu położonego w moralności na cnoty osobiste. Słuszna wydaje się jego opinia, że kładzie na nie szczegól- ny nacisk klasa zagrożona w swej odrţbności bądź przez chęć naśladownictwa przedstawicieli klas niżej stojących w społecznej hierarchii, chcących się do niej przedostać, bądź zagrożona przez ich wrogość. Nie jest to jednak je- dyna sytuacja, w której nacisk na cnoty osobiste jest szcze- gólny. Pisałam już o tym w artykule pt. Ethos rycerski w legendach średniowiecza s. Patrz "Studia Socjologiczne" 1968, nr 2/'LţJ. 222 , XII CNOTY PRAKTYCZNE Czytelnika tej książki musi uderzyć w naszym dotych- czasowym katalogu brak takiej cnoty jak pracowitość. W artykule 14 naszej Konstytucji czytamy, że "praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego obywate- la". Wiemy, jak wysoką rangę miała praca u Marksa, któ- ry dlatego pr,agnął w niej widzieć działalność specyficznie ludzką. Wiemy, jaką rolę odgrywa w naszej publicystyce i literaturze pięknej, w naukach społecznych - praca, jako temat dociekań i motyw propagandowy. Toteż nieuwzględ- nienie dotąd zagadnień moralnych z nią związanych nie jest przeoczeniem. Wchodzi tu natomiast w grę sporna po- zycja całej grupy cnót takich, jak: dokładność, metodycz- ność, rzutkość, przezorność, roztropność, wytrwałość, oszczędność, umiarkowanie, zapobiegliwość, sumienność, wstrzemięźliwość. Do nich jako najbliiszych krewnych za- liczyć wypada także i pracowitość. Podczas gdy u Tomasza z Akwinu prudentia była cnotą naczelną, różni etycy - o czym już wspominałam w artykule pt. Pojęcie moralno- ści' - mieli wątpliwości co do włączania tej grupy cnót do cnót moralnych. A chodziło tu, jak się zdaje, o trzy naw stępujące względy: 1) Moralność nastawiona jest na to, co dajemy z siebie innym. Tymczasem wymienione dyspozy- cje należą do takich, na których się samemu dobrze wy- chodzi. 2) Z tym rysem związany jest inny. Cnoty te nie mają społecznego charakteru w tym sensie, że mógłby je Patrz Fragmenty Filozoftczne, seria III, Księga pamiątkowa ku czcl prof T. Kotarbfńskiego. 224 uprawiać Robinson na bezludnej wyspie. 1'rzezorność, wy- trwałość, zapobiegliwość nie wymagała obecności Piętasz- ka, a panuje powszechnie przekon,anie, że moralność wy- maga istnienia życia społecznego, Le jest faktem społecz- nym. 3) Wreszcie wymienione dyspozycje, jako dyspozycje instrumentalne, mogły służyć każdemu bogu. Fałszerz pa- pierów wartościowych mógł z niezwykłą wytrwałością i dokładnością doskonalić podrabiane banknoty. Nielada metodyczność objawia bohater powieści M. Servin pt. Deo Gratias =, rozwijający całą technikę okradania puszek ko- ścielnych, do których wierni wrzucają swoje datki, spo- dziewając się od wybranych świętych jakiejś pomocy. Ta robota wymaga także dokładności i opanowania. Wszystkie te dyspozycje służą niewątpliwie skuteczno- ści działania i nie dziw, że możemy je znaleźć przede wszy- stkim u prakseologów, którzy umieją je charakteryzować bez posługiwania się jakimikolwiek oceniającymi termina- mi. "Przezorność w sensie obiektywnym - jak definiuje w swoim słowniku terminów prakseologicznych T. Pszczo- łowski - to unikanie działań, które według obiektywnego prawdopodobieństwa odznaczają się zbyt wielkim ryzykiem, a dają niewielką szansP osiągnięcia celu; w sensie subiek- tywnym - unikanie działań, które zgodnie z poczuciem prawdopodobieństwa nie prowadzą do celu". "Sprawca roz- ważny" - to taki - czytamy tamże - "który podejmuje decyzje działania roztrząsając względy przemawiające za nim i przeciw niemu" s. W pojęciu pracy implikujemy zwykle, że ma to być dzia- łalność, której wytwór jest dla kogoś pożyteczny, cenny. W świetle tej koncepcji trudno uznać za pracę kopanie doł- ków, by je zasypywać - czym dręczyło się ludzi w niektó- rych obozach koncentracyjnych. Na to, by pracy i pracowi- tości nadać jakąś wartość moralną, dodaje się nie tylko peţme zastrzeżenia co do jej wytworu i jego walorów. Po- nadto - jak np. u nas w tej chwili - wymaga się pewnej postawy w stosunku do swego działania: nadawania mu charakteru jakiegoś posłanţIictwa, związanego ze świado- mością pomnażania zasobów ogólnych, wspólnego przyczy- Przeklad z francuskiego, Warszawa 1964. J f'atrz "Prakseologta" 1967, nr 24, s. 176 1 177. 15 - Normy moralne 225 niania się do realizacji akceptowanych w danym społeczeń- stwie celów. Wtedy praca przestaje być działalnością, którą mógłby uprawiać Robinson na wyspie bezludnej, nabiera ona bowiem społecznego charakteru. To, co powiedzieliśmy o pracowitości, da się powtórzyć i w wypadku innych cnót instrumentalnych. Wszystkie one służą realizacji stawianych sobie celów i jako takie inte- resują przede wszystkim prakseologa. Podlegają ocenie mo- ralnej, dodatniej albo ujemnej, w zależności od charakteru celu, od motywacji działającego i jego postawy. Cierpli- wość w znoszeniu bólu budzi uznanie. Cierpliwość w zno- szeniu upokorzeń czy tolerowaniu cudzej krzywdy nie sta- nowi przedmiotu pochwały. Oszczędność w określonych warunkach staje się przywarą. Wytrwałość, z jaką ktoś do- kucza sublokatorowi, by go zmusić do przeprowadzki, nie jest chwalebna. Podobnie wytrwałość, z jaką ktoś szuka pomsty za uczyniony mu niegdyś despekt, pogarsza jeszcze naszą deprecjację mściwości, która ma stałą ocenę ujemną. Mógłby nam ktoś powiedzieć, że kwalifikowanie pewnych cnót jako instrumentalnych należałoby rozszerzyć także i na dyspozycję taką, jak odwaga, bo i ona służy skutecz- nie realizacji stawianych sobie celów. Jednakże zachodzi tu, jak mi się wydaje, jakaś różnica. Odwaga budzi podziw nawet wtedy, gdy nie służy dobrej sprawie i z tego powodu włączenie jej do cnót osobistych wydaje mi się uzasadnio- ne. I'rzy czym jeszcze raz przypominam, że granice między wyróżnionymi przez nas grupami cnót i związanymi z nimi dyrektywami nigdy nie wydawały mi sie ostre. XIII NORMY MORALNE DOTYCZĄCE NORM Na zakończenie naszego przeglądu musimy wspomnieć o jednym jeszcze rodzaju norm, mianowicie o dyrektywach moralnych "z drugiego piętra", jakimi są dyrektywy regu- lujące sam proces oceniania i stosowania norm. 1. Mieliśmy już w rozdziale VII do czynienia z normą, którą E. Dupreel nazywał regułą reguł (la regle des regles). W sformułowaniu Ch. Perelmana reguła ta głosiła, że nale- ży traktować w ten sam sposób istoty należące do tej samel kategorii zasadniczej. A szło tu, jak sobie przypominamy, o to, że skoro przyjęliśmy np. zasadę, że osobnikom A na- leży się jakiś przedmiot P, to nie możemy dopuszczać da tego, żeby ten przedmiot mógł przypaść na drodze jakiejś. szczególnej protekcji jakiemuś osobnikowi O, który nie należy do tej samej kategorii zasadniczej. Zasadę tę przyrównaliśmy w swoim czasie do dyrektywy,. która każe pod tę samą zmienną podstawić zawsze tę samą wartość, dyrektywy, której nie uznalibyśmy przecież za moralną. Jednakże w wypadku gdy mamy do czynienia z ludźmi, rzecz przedstawia się inaczej niż wtedy, gdy nie- przestrzeganie dyrektywy pociąga za sobą tylko to, że ja- kieś operacje na zmiennych się nie udadzą. Nieprzestrzega- nie zasad sprawiedliwości dotyczącej stosowania zasad po- ciąga La sobą poczucie krzywdy. A, który nie dostał tego" co mu się należało i który mógł w dodatku zaobserwować, że B, korzystając z kumoterstwa, pożądany przez niego przedmiot otrzymał, przeżywa uczucia zawodu, pretensji czy wrogości. Z tego wzglţdu nasza dyrektywa staje się; dyrektywą moralną. 15^ 22'i 2. Jako drugą zasadę, która ma zasady na względzie, mo- żna zacytować wspomniany już także przez nas imperatyw kantowski. Głosi on mianowicie, że jako dyrektywę postę- powania przyjmować można wyłącznie dyrehty'wę dającą się uogólniać. Nie powinienem nigdy inaczej postępować jak tylko tak, żebym mógł także chcieć, aby moja zasada stała się prawem powszechnym. ("Ich soll niemals anders verfahren, als so, dass ich auch wollen kónne, meine Ma- xime solle ein allgemeines Gesetz werden"). Jak o tym już wspominałam w Podstawach nauki o mora?Iwści 1, impera- tyw kantowski -- jako że podaje warunki niezbęune d!a za- akceptowania jakiegoś nakazu czy zakazu - może służyć tylko do odrzucania dyrektyw, nie zaś do ich akceptacji. Bywa on w praktyce stosowany ilekroć powstrzymujemy kogoś od jakiegoś działa:Iia powiedzeniem: "pomyśl, co by to było, gdyby tak wszyscy robili". 3. Zasadą niesprowadzalną, jak mi się zdaje, do poprzed- nich jest zasada "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeżeliś sam nie bez winy". "Nie zarzucaj komuś niepunktualności, jeżeli sam nie obserwujesz terminów". Jest to jakaś zasada konsekwencji w ocenianiu, która obwarowuje się, podob- nie jak to czyni imperatyw kantowski, przeciwko tendencji do traktowania siebie inaczej. Jako taka powinna ona ulec pewnelnu uzupełnieniu. Należałoby mianowicie powiedzieć: "nie rzucaj na kogoś kamieniem, jeżeliś sam nie bez winy, przy czym sam siebie nie potępiasz". 4. Wszyscy znają zasadę głoszącą, że nikt nie może być jednocześnie sędzią i stroną, zasadę formułowaną inaczej jako zasada "nikt nie powinien być sędzią czy rozjemcą we własnej sprawie". Co to znaczy "nie może"? Nie jest to, znowu, techniczna niemożność. Jest to obwarowanie sie przeciw werdyktom stronniczym, przeciw ocenom krzyw- ţdzącym, dbałość o to, by ocena była bezstronna. Ocena bezstronna musi zacząć od sumiennego ustalenia faktów podlegających osądowi. Ale ponadto, po ich ustaleniu, musi sprawiedliwie rozmieścić emocje ganiąc tak samo za to samo. 5. Ostatni wypadek, jaki chcemy tutaj, tytułem przykła- du, przytoczyć i który dotyczy warunków obowiązywania norm jest nader niepokojący. A mam tu na myśli opinię 1 Wyd. IV, 1966, s. 157-8. Hobbesa, który uważał, że wszelkie normy obowiązują nas tylko wtedy, jeżeli nasz partner także ich przestrzega. "Nie szliby drogą wytyczoną przez rozum - pisze F-IobLes w roz- prawie o człowieku - ci, którzy by przestrzegali loraW a natury, gdy inni tego nie czynią" z. Przygotowywaliby sobie przedwczesną zgubę. "Kto czyni wszystko - czytamy u te- goż autora - i pozwala sobie na wszystko w stosunku do innych ludzi, którzy również pozwalają sobie na wszystko i wydziera tym, którzy rabują, ten czyni sprawiedliwie" ţ. Powiedziałem przed chwilą, że sprawa, którą rozważamy jest niepokojąca, bo z wypowiedzi Hobbesa wnioskować by należało, że wolno nam sobie przyswoić niegodne me- tody, które stosuje nasz przeciwnik, że wolno walczyć przy pomocy oszczerstwa, jeżeli on to czyni, wolno go okraść, jeżeli on się tego w stosunku do n,as dopuścił. Prawo daje nam wolną drogę w jednym wypadku: gdy ktoś rzuca się na nas w sposób zagrażający naszemu życiu, możemy się dopuścić nawet zabójstwa w obroţIie koniecznej. Czy istnie- ją inne "luzy" w wypadku, gdy mamy do czynienia z part- nerem, który zasad moralnych nie przestrzega - to rzecz do szczegółowego rozważenia. Ale z góry przewidzieć mo-. żna, że warunki obowiązywania norm przyjęte przez Hob- besa nie mogą liczyć na akceptację. Hobbes, O Obywatelu, 1. II Elementów lilozolli, pizeklad Cz. Znamie- rowsklego s. 252. ţ Tamże (przypis). 228 WNIOSKI OGbLNE Przyjęliśmy w naszym I rozdziale, że będziemy grupować normy moralne według dających się zaobserwować efektów społecznych, związanych z ich przestrzeganiem czy przekra- czaniem. Nasuwa to od razu pytanie: których? Zdajemy so- bie bowiem sprawę, że efekty te bywają rozmaite. Pochwa- lana usłużność prowadzi nieraz do nieodpowiedzialnych obietnic, potępiana zawiść - jak na to wskazywał Mande- ville - bywa cennym bodźcem dla twórczości artystycznej, potępienie adulterium podsyca podejrzliwość i zazdrość w rodzinie, wrażliwość na pochwałę i naganę jest nader w swoich skutkach obosieczna. Zdając sobie sprawę z tych komplikacji mieliśmy na myśli - mówiąc o efektach spo- łecznych - skutki dominujące w skali masowej, skutki tak oczywiste jak zanik wzajemnego zaufania w grupie, w któ- rej ludzie kradną i kłamią. Rozważając te efekty nie suge- rowaliśmy bynajmniej, by były one przez normotwórców z a m i e r z o n e, nie wdawaliśmy się bowiem w żadne hi- potezy dotyczące genezy moralnych zakazów czy zaleceń. Byliśmy dalecy także od sugerowania czytelnikowi, że otrzymuje on w tej książce jakąś klasyfikację spełniającą wymogi logiki. Nic podobnego. W naszych rozważaniach zdobyliśmy się tylko na próbę ugrupowania norm moral- nych na podstawie pewnych analogii w ich roli społecznej. Jest to pierwszy krok, który pozwoli innym wykonać to zadanie lepiej. Jakkolwiek nasza praca systematyzująca podlegać może różnym zasłużonym zarzutom, pozwala ona na pewne wnioski, które warto zarejestrować. A więc przede wszystkim dane nam było stwierdzić, że w naszych ocenach moralnych stosujemy dwie różne mia- ry: możemy tylko potępiać, możemy potępiając uważać nadto dany czyn za degradujący. W rozdziale lII staraliśmy się okazać, że nie zawsze stopień degradacji idzie za inten- sywnością potępiania. Małostkowość, jak na to nazwa wskazuje, nie jest grzechem wielkiego kalibru i dlatego właśnie nie jest zaszczytna. Zaszczytność czy degradacja nie mierzą się sprowadzanymi na świat przyjemnością czy cierpieniem. Toteż powszechna opinia głosząca, że normy moralne kierują się uchylaniem cierpienia i mnożeniem przyjemności, okazała się opinią nadmiernie uproszczoną. Nie wolno się poniżać dla uzyskania jakiegoś ponętnego stanowiska, choćby nikt z tego powodu nie cierpiał, a na- wet wzrastała z tego powodu ogólna suma szczęścia. Mie- liśmy świeżo do czynienia w Grecji z wypadkiem, gdzie godność nie pozwoliła pokonanemu w walce politycznej i skazanemu na śmierć prosić zwycięzcę o ułaskawienie. Jak wspominaliśmy w rozdziale III, godność bywa raz przypisywana jednym i odmawiana drugim, a kiedy indziej przypisywana każdemu człowiekowi jako takiemu raz przy- pisywana komuś za jakieś jego zalety, kiedy indziej przy- pisywana komuś jako cziowiekowi. Liczenie się z nią w tym drugim jej rozumieniu nie pozwala z człowieka robić niewol- nika, zaprzęgać człowieka bez jego tviedzy do swoich ce- lów. O sprawę szacunku dla człowieka jako takiego zacze- piajal współczesne dyskusje o dopuszczalność przeszczepów albo o uprawnieniu do stosowania leków zmieniających osobowość człowieka. W kręgu tych zagadnień znajduje się także dyskusja o dopuszczalności stosowania kary śmierci. Nie rozumiał, o co tutaj chodzi ten z jej współczesny ch zwolenników, który twierdził, że nie ma co robić z tego wielkiej sprawy, skoro liczba wyroków śmierci wykona- nych rocznie jest znikoma wobec ilości tych, którzy giną w wypadkach na drogach. Nie rozumiał, że chodzi tu o za- sadę, do której przywiązujemy wagę bez względu na ilość ludzi dotkniętych tego rodzaju wyrokiem. Normy zakazujące stosowania pewnych form przymusu i pilnujące ludzkich uprawnień objawiają pewne interesują- ce właściwości. Ich zmienność w czasie jest znaczna, o czym można się przekonać studiując Deklarację Praw Człowieka, którą omawialiśmy w rozdziale 1V. Dla nas tolerowanie nie- wolnictwa jest nie do pomyślenia, Arystoteles uważał je za 230 231 całkowicie uprawnione. Jednocześnie jesteśmy skłonni się bezwzględnie przy tych normach upierać, nie szukając dla nich żadnych argumentów. Gdyby ktoţ nas spytał, dlaczego c:złowieka nie można kupować ani sprzedawać, odpowie- dzielibyśmy prawdopodobnie: "bo nie można", na czym dy- skusja by się skończyła. Nie odwołalibyśmy się do cierpie- nia niewolników, czując słusznie, że nie o to tutaj chodzi. Istnie:ţie pionu godnościowego w moralności podważa uty- litaryzm, który tego toku myśli nie uwzględnia. Myślę tu o utylitaryzmie, jako o wspomnianym przed chwilą poglą- dzie, że oceny moralne winny się kierować uchylanym cier- pieniem i wzmaganą przyjemnością, poglądzie, którego J. St. Mill czy J. Bentham są klasycznymi reprezentantatni, ale który powtarza się w dziejach uporczywie w pospolitym połączeniu z przekonaniem, że oceny moralne nie tylko powinny się liczyć z tymi efektami, ale że faktycznie liczą śię z nimi i tylko z nimi. Niejednokrotnie już wspominałam o przypisywanej walo- rom moralnym wtórności, o ich przynależności do jakiegoś górnego piętra wymagającego wspierania się o jakąś hie- rarchię wartości t. Czasem szło tu o to, że na czele jakiegoś systemu moralnego musiały jakoby zawsze figurować prze- słanki wartościujące pozamoralnego charakteru. Tak np. zalecenie, by redukować cierpienia a pomnaiać przyjemao- ści zakładało, że przyjemność ma walor dodstni, a cierpie- nie ujemny - założenia pozamoralne. Kiedy indziej, mó- wiąc o tej wtórności, wskazywano na to, że istnieje zależ- ność psychologiczna między pochwałą czy potępieniem mo- ralnym a dodatnią czy ujemną oceną pewnyţh przedmiotów cenionych z innych niż moralne względów. Tak to chwali się sprawiedliwy podział, gdy się ceni przedmioty dzielo- ne, a potępia się zabójstwo ze względu na'walor, jaki po- siada dla człowieka jego życie. Ta logiczna czy psychologiczna zależność nie wyczerpuje jednak wszystkich wariantów wtórności, którą można oce- nom moralnym przypisywać. I tak np. kiedykolwiek oceniamy ezyny ze względu na ich zamierzone, zrealizowane, czy też i zamierzone, i zreali- zowane skutki, oceny te wymagają zazwyczaj pozamoralnej, i Petrz moje Podstawy nauki o moralności, wyd. IV, s. 336 i nast. oraz artykui Pojęcie moralnoścl, "Etyka" 1967, nr 1. 232 dodatniej czy ujemnej kwalifikacji tych skutków. Tak np. ubolewamy, że czyjaś lekkomyślność i niedbalstwo naraziły kogoś na wielkie straty materialne. Przy podejmowaniu de- cyzji liczymy się często z mniejszym złem, czyli zakładamy posiadanie jakiejś hierarchii wartości, które mogą być i mo- ralnego, i pozamoralnego charakteru. Z innym uwikłaniem walorów moralnych mamy do czy- nienia w wypadku, gdy cenimy odwagę w zależności od tego, jakiej służy sprawie, gdy uzależniamy walor opiekuń- stwa od tego, kim się opiekujemy, walor współdoznawania od tego, czy współdoznajemy z satysfakcją okrutnika czy z cierpieniem jeqo ofiary, walor solidarności od tego, czy współdziałanie ma godziwe czy naganne cele. W wypadku gdy współdziałanie ma cele mało chwalebne, mówimy o sit- wie, siuchcie czy kumoterstwie. Jeszcze inną wtórność objawia pojęcie godności czy ho- noru. Posiadanie godności w tym rozumieniu, w jakim nie przysługuje ona każdemu, uzależniamy, jak o tym była mo- wa w rodziale III, od posiadania pewnej hierarchii warto- ści, przy których człowiek obstaje i których umie bronić w wypadku zagrożenia. Tak to cJodność rzemieślnika może nie pozwalać mu wypuścić z rąk byle jak wykonanego obu- wia czy źle leżącego garnituru. Posiadanie pewnego waloru moralnego, za jaki poczytujemy godność, wymaga tu zno- wu istnienia innych walorów, które mogą mieć charakter moralny albo nie. Wiązanie walorów moralnych z innymi walorami może polegać na tym, że normom moralnym przypisuje się zada- nie służenia obronie pewnych dóbr, takich, jak życie, wol- ność, bezpieczeństwo. I w tym wypadku wolno powiedzieć, że warunkiem niezbędnym istnienia dyrektyw moralnych jest istnienie jakichś dóbr, których trzeba strzec. Pewne z nich nie mają moralnego charakteru. Nie podajemy, oczy- wiście, tej funkcji norm moralnych jako funkcji dla nich osobliwej. Przepisy drogowe także stoją na straży życia ludzkiego, a więc służą ludzkiemu bezpieczeństwu. Służą mu także towarzystwa asekuracyjne, misterne kluczyki do aut i dobre zamki przy drzwiach prowadzących do prywat- nych mieszkań. Wreszcie szeieg pojęć, bardzo dla etyka ważnych, impli- kuje milcząco pewien wzór osobowy, preferencje dla takie- go a nie innego człowieka. Mamy z takim wzorem do czy- 233 nienia, gdy mówimy o prawdziwym szczęściu, o uprawnie- mu w opresji, ale narusza zasadę zabraniającą współdziała- niu człowieka do bycia człowiekiem - sformułowanie, nia w oszustwie, na którym w dodatku bliźni w ostatecz- w którym słowo "człowiek" użyte po raz drugi nie oznacza nym rozrachunku dobrze nie wychodzi. Konflikt między na- już pewnej kategorii biologicznej, lecz człowieka takim, kazem prawdomówności a zaleceniem nie wyrządzania przy- jakim być powinien. Talţi wzór mają na myśli ci, którzy nie krości bliźniemu jest powszechnie znany. "Prawość z deli- pozwalają prowadzić do pokojowego współżycia poprzez I katnością pogodzić - to rekord! - pisze w jednej ze niwelację ludzkich opinii. swoich fraszek T. Kotarbiński - stale bowiem prawości Cytowane uwikłania wartości moralnych i pozamoral- przyświadcza brutalność". O notorycznym konflikcie mię- nych zdają się przemawiać za tym, że aksjologia ogólna dzy dobrocią a beżwzględnym posłuchem dla zasady spra- jest dyscypliną wcześniejszą od etyki; wcześniejszą nie wiedliwości była już w odpowiednim rozdziale mowa. w czasie, tylko w tym sensie, w jakim logika jest wcze- Wątki myśli moralnej, które wyróżniliśmy, występowały śniejsza od matematyki. w dziejach Europy w zmiennej proporcji i z różnym akcen- Gdy Arystoteles formułował swoją zasadę złotego środka, tem. Moralnoś ć, którą nazwałam w swoim czasie w tytule miał trafną intuicję dotyczącą charakteru naszych ocen ţ swojej książ ki mieszczańską, dawała pierwszeństwo cno- i norm moralnych. Dobro i zło bowiem nie są przedzielone tom praktycznym. Wspominałam, że bywali tacy, którzy w tej dziedzinie jakąś wyraźną przegrodą, lecz tworzą con- kwestionowali w ogóle ich przynależność do moralności tinuum, w którym człowiek, po naradzie z własnym sumie- i przekazywali je prakseologii. Jakoż można się upierać, że niem, sam musi wyznaczać granice. I tak np. przy ogólnej wytrwałe i pełne wyrzeczeń dążenie do osobistego wzbo- tendencji do redukowania przymusów wywieranych przez gacenia się nie ma w ogóle w sobie nic moralnego. Jednak- człowieka na człowieka, musimy uznać pewne przymusy, że głosiciele tych haseł robili sobie nieraz z tego dążenia które stosujemy w wychowaniu, przymusy takie, jak przy- powołanie, i to poczucie jakiejś misji społecznej opromie- mus szkolny, przymus szczepień ochronnych, czy przymus niało ich poczynania aurą moralną. Podkreślał to, jak do- służby wojskowej. Dopuszczamy donoszenie, gdy wchodzą % brze wiadomo, Max Weber. w grę przestrzępstwa gospodarcze czy przestępstwa groźne W przeciwieństwie do mieszczaństwa, górne warstwy dla bytu państwowego. W zassdzie uważamy konflikty kładły nacisk raczej na cnoty zdobiące, przy czym akcenty międzyludzkie za niepożądane, ale nie chcemy likwidować zmieniały się nie tylko z przynależnością klasową, ale konfliktów twórczych, w których jednostka wykuwa swoją i z upływem czasu. W książce pt. Myśl moralna Oświecenia osobowość, Popieramy wyrozumiałość, ale do pewnego angielskiego podkreślałam prymat cnót miękkich we wska- tylko punktu. Musimy zgodzić się z Arystotelesem, że linia zówkach rozważanych autorów etycznych. 1'robl.ematy- ciągła łączy rozrzutność ze skąpstwem, nieprzemyślaną bra- ka: ofiarn ość versus egoizm stała się przedmiotem szcze- wurę z tchórzostwem. Toteż, jak mówiliśmy w rozdziale I, gólnej uwagi u pisarzy etycznych XIX wieku. W chwili podawanie młodzieży sztywnych zaleceń może tylko prowa- obecnej w naszym kraju kładzie się szczególny nacisk na dzić do ich podważania, podczas gdy uczciwe dyskutowanie cnoty służące organizowaniu życia zbiorowego i na cnoty granic i dopuszczalnych wyłomów kształci rozeznanie dy- I praktyczne, tak ważne w okresie intensywnej industrializa- skutantów i uczy ich podejmowania decyzji na własną rękę. cji, zaniedbuje się natomiast cnoty osobiste, kierując się Ta samodzielna decyzja bywa konieczna nie tylko dlate- I czasem między innymi niesłuszną niechęcią dla ich rzeko- go, że musimy nieraz stawiać granice na linii wiodącej I mego arystokratyzmu. W czasach, kiedy rozwój techniki od dobra do zła, ale takźe i dlatego, że codzień mamy do umożliwił szczególnie wyrafinowane formy przemocy stoso- czynienia z sytuacjami, w których zderzają się dwie dyrek- wanej przez człowieka w stosunku do człowieka uwydatniła tywy moralne, których nie można jednocześnie wysłuchać. się konieczno ść pilnowania ludzkich uprawnień. Przypom- Kto w czasie klasówki posyła ściągaczkę bezradnemu kole- niał je rok 1968 uznany za rok Praw Człowieka. Niestety, dze, ten posłuszny jest nakazowi niesienia pomocy bliźnie- większość z nich to jeszcze ciągle pobożne życzenia ficJuru- 234 235 jące tylko na papierze. Tymczasem nie tylko rozwój techni- ki, ale i rozwój nauk biologicznych, a zwłaszcza cţenetyki zagraża ludzkiej osobowości. Dyrektor międzynarodowego laboratorium genetycznego w Neapolu, zapowiadając możli- wość wpływania na rozwój embrionalny dziecka tak, aby mu zaszczepić jakieś cechy szczególnie pożądane, kończy swoje rozważania niespokojnym pytaniem: "Kto ustalałby cechy doskonałego obywatela?" 2. y A. Buzzati-Treverso, Najnowsze kierunki biologii "Biuletyn Polskiego Komltetu do Spraw UNESCO", pa2dzierntk 1967. r yalaţ 9tţţD1 INDEKS AUT()RbW Abbagnano N. 213 Adler F. 53 Adorno T. W. 183 Ajdukiewicz K. 141, 144, 145, 146, 152, 155 Ajschylos 169 Allport G. W. 209 Arystoteles 11, 26, 51, 61, 69, 140, 141, 143, 146, 147, 150, 156, 163, 179, 199, 218, 231, 234 Asch 72 Asioka 32 Aubert V. 37, 111, 160, 161, 162, 170 Augustyn św. 97, 114, 117 Banfield E. C. 211 Bay Ch. 84, 95, 99 Beccaria C. 35, 43, 132 Benedict R. 57, 58 Bentham J. 18, 19, 27, 61, 85, 83, 93, 110, 232 Berent W. 178 Bernardin de St. Pierre 177 Bettelheim B. 56 Blackham H. J. 191 Blixen K. 60 Brandt R. 206, 207 Brenton M. 103 Buzzati-Traverso A. 236 Camus A. 44, 45 Charpentier .I. 47 Chaton J. 90 Chryzyp 49 Chwistek L. 145, 146 Cieślak M. 47 Clarke S. 22 Colaneri 129, 132 Conrad J. 136, 191 Cook Tb. I. 100 Corneille 70 Coser L. A. 166 Cyceron 49, 138, 149, 151, 178, 216 Czartoryski A. 109 Dahrendorf R. 166 Dąbrowska M. 20, 69, l90 Diderot 132, 184 Don Martindale 173 Dupreel E. 32, 58, 66, 142, 145, 149, 152, 215, 216, 217, 218, 220, 221, 223, 22i 237 Durkheim ţ. 133, 207 Durrenmatt F. 99 Elzenberg II. 178 Empedokles 49 Engels F. 81, 97 Epiktet 36, 68 Epikur 26 Ezop 96 Fanon F. 170 Fauconnet P. 213 Fielding H. 222 Firth R. 14 Forster E. M. 125 Frankena W. K. 146 Franklin B. 26, 93 Freud S. 94 Frisch M. 104, 108 Fromrn E. 67, 94, 95, 96, 93, 98, 173 Gandhi 82, 83, 116, 130, 171, 189 Geronte 129, 132 Giroud F. l07 Gladstone A. lfi8, lfi9 Goliński Z. 114 Gołubiew A. 19 Gouldner A. W. 199 Górnicki Ł. 60 de Greefl E. 154, 155 Grzegorczyk A. 24, 27, 46, 188 Carzybowski K. 104 Guyau J. M. 20 Handlin M. 85 Handlin O. 85 Harris E. E. 68 Hartmann M. 19 Hemingway E. 159, 206 Hitler A. 16, 142 Hobbes 62, 63, 64, 66, 194, 199, 213, 229 Homer 30, 31, 105, 126 Hospers J. 33, 34, 43 Hdlderlin 92 Hume D. 26, 30, 65, 93, 141, 133, 139, 222 Hutcheson F. 114 Huxley A. 205, 203 Ibsen H. 119, 120 Joachiţuowicz L. 69 Kafka F. 99 Kant I. 31, 32, 94, 115, 228 Kaplan A. 84, 209 Kartezjusz 49 Keller J. 183, 184, 185, 186 Kielanowski T. 34, 39 Kołakowski L. 120, 190 Konfucjusz 193 Kornatowski W. 49 Kotarbiński T. 28, 59, 80, 89, 93, 94, 98, 150, 160, 170, 175, 178, 180, 192, 212, 224, 235 Kretschmer E. 13 Kropotkin 201 Krzywicki L. 69, 153, 172 Kutschinski B. 188 La Rochefoucauld 18, 122, 181, 185, 199, 200 Lasswell H. D. 84, 101, 104, 103, 110, 209 l.ec St. J. 76, 157 Le Dantec F. 59 Leighton A. H. 209 Lessing D. 181 Levi-Strauss C. 198 Linde B. 63 Lipkin I. 123 Locke J. 24, 36, 38, 92, 182, 183 238 Łapicki B. 190 Łłoziński W. 33 Mac Iver K. M. 101 Maeterlinck M. 114 Makarewicz J. 52, 55, 34 Makel K. 188 Malinowski B. 37, 196, 193, 198 Malraux A. 58, 71 Mandeville B. 13, 63, 32, 34, 122, 165, 179, 196, 218, 230, Mann T. 16, 97 Marcel G. 53 Marks K. 42, 43, 71, 32, 33, 81, 82, 90, 151, 165, 190, 224 Matejko A. 210 Mauss M. 68, 69, 197, 198 Mc Dougall 67 Melden A. J. 23 Merton R. K. 134 Middleton R 22 Mill J. St. 28, 78, 79, 80, 81, 220, 232 Mitchell M. 16 Młodar R. 133 Montaigne 114, 122, 213, 218, 219 Montesquieu 43, 69, 38, 93, 132 Morelly 110 Mumford L. 102 Mycielska D. 133 Naud A. 47 Nawroczyński B. 19 Nehru 82, 83 Nietzsche F. 178 Nowak S. 23 Nowell-Smith P. H. 15, 23 Ossowski St. 6ţ, 155 Packard V. 32, 101 Pawłowska I. 38, 116, 201 Pepys S. 35 Perelman Ch. 142, 143, 145, 143, 155, 223 Petrażycki L. 85, 140, 176 Piaget J. 21, 119, 194 Pico della Mirandola G. 52, 53 Platon 120, 185 Plutarch 49, 50, 65 Popper K. 188 von Praag J. P. 190, 191 Pszczołowski T. 225 Putney S. 22 Radin P. 136 Ranulf S. 20 Rapoport A. 91, 163, 164 Ratcliffe J. M. 203 Remarque E. 169 Riesman D. 31 Russel B. 75, 107, 158, 135, 219 Ryle G. 23 Sart.re J. P. 102, 144, 159, 190, 208 Schein E. A. 164 Scheler M. 122, 177, 181 Schlick M. 27 Schweitzer A. 38 Schubert G. 37 le Senne L. 20 Seneka 65 Servin M. 225 Shand A. F. 136 Shils E. A. 106, 107, 108, 109 Simmel G. 165, 166 Smigel E. O. 128 Smith A. 34, 174, 179, 180, 194 Sokrates 23 Sorel J. 165 Spencer H. 23 St. Exupery 182 Strzelecki J. 182, 191, 214 239 Swift J. 132 Szerer M. 189 Swiętochowski A. 192 Teolrast 64, 65 Terraillon E. 62, 73 Tocqueville A. 93 Tołstoj L. 16 Tomasz św. z Akwinu 65, 224 Toulmin St. 157, 158 Ulpian 138 Watson Ca. 208 Whyte W. H. 172, 212 Weber M. 70, 160, 235 Wiśniewski W. 186 Witwicki W. 117, 157, 219 Wolter 84 Wdlfflin H. 18 Zawistowicz-Adamska K. 198 Ziembiński Z. 85, 86 Znamierowski Cz. 29, 63, 66, 136, 149, 179, 180, 217, 229 SUMMARY MORAL NORMS A TFNTATIVE SYSTEMATIZATION . A review oi moral guiding norms, which is the goal of the present book, is needed both by the theorist who studies that field of human behaviour, and by the practician who has to lec- ture on ethics. It is so because books on ethics do not provide adequate guidance as they confine exemplification to a iew stan- dard cases. The guiding norms which tell us what we owe our fellow- men include two Large groups: those which result from kindne;a to other men and contribute to a redu.ction of sufferings and to .a feeling of security, and those wh.ich rţesult from res- ; pect for others. The former include such prescriptions as "Do not kill", "Do not steal", "Do not tell lies", "Help those who are unable to take adequate care of themselves", "Be just in the distribution of goods", "Be forbearing", "Peel responsible for the conditions prevailing in your community", etc. These guiding principles are discussed in Chapters II, VI, VII, IX and X. The latter include those which are dictated by respect for man, his dignity, independence .and privacy, and respect tor his rights and prerogatives of various kinds. These are discussed in Chap- ters III, IV and V. Th.ose rights are analysed in two mcanings. The first is broader ţand refers to those eases in which a person has the right to do something if such a behaviour is not liable of punishment or disapproval. Thţe second is n.arrower and states that if A has a right to something then there is a B who has the obligation fo see ţto it that A's right be s,afeguarded. In the contemporţary world, where technical progress hţas expanded the possibility of one man's using violence with respect to other i6 - Normy moralne 241 'ţ n(:I men, and where such violence often takes on refined and well is to pasticipate in the selection of .oonfSicts and to approve, or disguised forms, the existence of such guiding norms ought ' disappr ove, t hose Ineans by which conflicts would be settled. to be emphasized. ; The groups of morţal prescriptions me ntioned above, and for- The two groups of norms which have been mentioned a- mulated somet imes .as im peratives, sometimes as prohibitions, bove refer to what we owe others. But there is a group od guiding and sometimes in less peremptory wordinqs, are reviewed one norms which tell us what we owe ourselves. There we can see by one; while domg so lhe present ţauth.ar` strives to add preci- with clarity that in our monal valu.ations we use two different sion to various concepts, to point to permitted deviations from scales: we may just only disapprove, but we may also consider standards, and to 1ook .for those social conditions whic.h favour given behaviour to be degrading; moreover, the degree of degrada- either the stressing or the neglect of the validity of the stan- tion does not. always coincide with the intensity of disapproval. dards in question. I'ettiness, as the very term indioates, is not .a greaţt sin if we A vast domain of virţtues, usually c1assed as moral, covers consider its effects on our contacts with others, but it is such vi rtues like industry, precaution, firmness of purpose, fruga- certaţinly not honourable. Honorability ţand degrad.ation c.annot i lity, and oo ntine nce. The fact that they are beneficial to those be measured by ţthe amount of pleasurţe prţovided to others or the ţ who practice them - whereas the essence of moral virtues is amount of suffering provoked or removed. The very existence ţ usually seen in sacrifices to others --- seems to speak in favour ol of that scale of values undermines utilitarianism, which seems not . eliminaţting them from the class caf znorţals. Moreover, these virtues to notice it at all. And yet there are cases of conflict between are = not social in nature - wlţich the moral virtues are supposed that which is honourable and that which brings pleasure, and ţ to be --- in the sense that they could be practised by Robinson pleasure is often sacrificed in order to avoid degradation. For Crus oe on an uninha bited island. Finally, these virtues can serve instance, fawning upon influential people can bring benefits, such any cause, whether good or bad. The present auth,or aceordingly behaviour, however, is not recommended, even though both is incline d to anţa lyse those virtues in terms of prax.iology, 2hat parties could derive satisfaction irom it. is, the theory of effcient action. Yet any of these virtues may, Not only the utffibarians .but also ţthţose contemporary philo- und er definite conditions, become a moral virtue. sophers concerned with ethics who do not declare themselves as This review brings out the faot that moral values are usually suţh have, rn their descriptions oś nrţoral rules, worked under the intertwined with extna-moral .ones. When we assess human actions exclusive influence of those which ţh.ave been classed above as in terms of their consequences we must h ave at our disposal sc.a- group one. The intluence of them supported the conviction that les of va,lues of such consequences, soales of values which usu- moral rules work as a lubricant which reduces friction in the ally are outside the field of moral issues. A person's dignity machinery of social coexistence. That, bowever, may not be said depends on his having a scale of values which he is ready to of the norms dictated by respect tor man and of those that ţ defeud. The valne !; f solid,arity depends on the value of thţ recommend honourable personal virtues. Demand for respect for causcţ promoted or defendesl. All this seenr.s to confirm the op i- human dignity and for respect for human rights has many a time nion th.at mor.al values are second-level ones, and 2hat genera l resulted in a revolution. axiology precedes ethics in the sense in which logic precedes Those who ascribe to moral norms the role of a lubri- jţ mathematics . cant which removes, or at least reduces, friction in social The ana lysis of m oral standards, as carried out in the prţ- sent book oints to 2he correctness of Aristotle's i ntuitions when contacts, usually refer to a vis.ion af a future ideal ,and oon- , p flict-free society. But the present author sides with those who he said tha t in moral appr.aisals a continuous line connects two abhor such a vision. They deem that certain conflicts are ind.is- ř undesirable extremes. At ţa certain point leniency becomes objec- pensable for the atbainment of desirable personality patterns. tionable, and at a certain point coercion, usually undesirable, In fact, universal conformism is not recommended, even though becomes necessary. Benj.amin Constant seems to be righ2 in this it would certainly play a mitigating role. Thus, the task of the connection when he considered that: "La verite est dans les moralist may not be a complete elimination of conflicts; his task nuances". v 242 16' ţ 243 ţ ţHIi atţţ pAns'rworve WYDAWNI("f'WO NAUKOWG Wydanie I. Naktad 4000 + 250 egz. Ark. wyd. 12,7n. Ark. druk. I5ţ/re. Papier dmk. sat. kl. III, 80 g, 82X104. Oddano do składania we wrześniu 1969 r. podpi;ano do druku w lutym 1970 n. Dmk ukończono w lutym 1970 r. Zam. nr 1200/69. D-IS-1920. Cena zt 4U: DRUKARNIA NARODOWA W KRAKOWIG