TOWARZYSTWO NAUKOWE WARSZAWSKIE WYDZIAŁ II NAUK HISTORYCZNYCH, SPOŁECZNYCH I FILOZOFICZNYCH JAN ADAMUS O MONARCHII GALLOWEJ WARSZAWA 1952 NAKŁADEM TOWARZYSTWA NAUKOWEGO WARSZAWSKIEGO Z ZASIŁKU MINISTERSTWA SZKÓŁ WYŻSZYCH I NAUKI WYDAWNICTWA TOWARZYSTWA NAUKOWEGO WARSZAWSKIEGO Warszawa. Pałac Staszica. Nowy Świat 72 Rocznik T.N W. r. XXXIX, 1946. W-wa 1947 ..... . . zł. 6.— r. XL, 1947. W-wa 1948 ........... 12.68 r. XLI, 1948. W-wa 1949 .......... 6.— r. XLII, 1949. W-wa 1950 .........'„ 15.— r. XLIII, 1950. W-wa 1951 .......... 15.— Sprawozdania z posiedzeń T.N.W, Wydz. I językoznawstwa i historii literatury i Wydz. II nauk historycznych, społecznych i filozoficznych r. XXXIII—XXXVIII, 1940—1945. zesz. I W-wa 1945 . . „ 2.55 Sprawozdania z posiedzeń T.N.W. Wydz. I językoznawstwa i historii literatury r. XXXIX, 1946. zesz. I i II. W-wa 1947 ...... 6.— r. XL, 1947. W-wa 1948 ...... ; . . . „ 7.20 r. XLI, 1948. W-wa 1949 .......... 4.50 r. XLII, 1949. W-wa 1950 .......... 20.— Sprawozdania z posiedzeń T.N.W. Wydz. II nauk historycznych, społecznych i filozoficznych. r. XXXVIII—XXXIX, 1945—1946. zesz. I. W-wa 1946 . . „ 2.55 r. XXXIX, 1946. W-wa 1947 ......... 8.60 r. XL, 1947. W-wa 1949 .......... 12.— r. XLI, 1948. W-wa 1950 .......... 6.— r. XLII, 1949. W-wa 1950 .......,.„ 20.— Sprawozdania z posiedzeń T.N.W. Wydz. III nauk matematyczno-fizycznych. r. XXXIII—XXXVIII, 194O—1945. W-wa 1946 . . . „ 3.60 r. XXXIX, 1946. W-wa 1947 ......... 9.15 r. XL, 1947. W-wa 1948 .......... 22.98 r. XLI, 1948. W-wa 1950 .......... 34.— r. XLII, 1949. W-wa 1952 .......... 65.— Sprawozdania z posiedzeń T.N.W. Wydz. IV nauk biologicznych r. XXXIX—XL, 1945—1946. W-wa 1947 ...... 10.20 r. XLI, 1947—1948. W-wa 1950 ......... 15.— Sprawozdania z posiedzeń Komisji Językowej T.N.W. t. III, 1948. W-wa 1949 ........... 25.50 Archiwum Mineralogiczne. T.N.W. t. XV, 1945: W-wa 1945 . . t. XVI, 1946. W-wa 1947 t. XVII, 1947. W-wa 1948 . „ 15 — wyczerp. „ 39.30 Swiatowit (Bocznik Muzeum Archeologicznego T.N.W.> t. XVIII, 1939—1945. W-wa 1947 ........ 27'.30 t. XIX, 1946—1947. W-wa 1948 ......... 54.30 t. XX, 1948—1949. W-wa 1949 ......... 106.05 O MONARCHII GALLOWEJ / TOWARZYSTWO NAUKOWE WARSZAWSKIE WYDZIAŁ II NAUK HISTORYCZNYCH, SPOŁECZNYCH I FILOZOFICZNYCH l/1V JAN ADAMUS O MONARCHII GALLOWEJ Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie 100016232^ WARSZAWA, 1952 NAKŁADEM TOWARZYSTWA NAUKOWEGO WARSZAWSKIEGO Z ZASIŁKU MINISTERSTWA SZKÓŁ WYŻSZYCH I NAUKI W, 4 426 Redaktor Naczelny wydawnictw T. N. W. MIECZYSŁAW BRAHMER Redaktor wydawnictw Wydziału II: BOGDAN SUCHODOLSKI B U U "02 l 5 l 5* k., Nakład 1,000 egz. Papier satynowany drukowy kl. V g 70 70 X 100. Obj. 95/8 ark. Zam. nr 366 z dn. 3,X.1951., druk ukończ, dn. 5.Y.1952. Warszawska Drukarnia Naukowa, Warszawa, Sniadeckich 8. 3-B-50250 Pomięci Ojca, który przelewał na syna Swoją pokorną cześć dla nauki PRZEDMOWA Blisko 20 lat temu poczęliśmy badać jedną z kwestii następstwa tronu w Polsce jagiellońskiej. Problem ten wiązał się blisko z innymi i wypadło rozszerzyć go tak treściowo, jak i czasowo, a każdy z dalszych problemów ciągnął znowu za sobą cały łańcuch coraz dalszych nowych zagadnień. Ostatecznie uznaliśmy, iż istnieje właściwie jedna wielka całość, która obejmuje co do treści całą historię monarchii i zasadniczej budowy państwowej, a co do czasu sięga od najdawniejszej epoki aż po pierwszą połowę wieku XVI. W całości tej jeden szczegół zależy w jakimś stopniu od innych. Napozór paradoksalnie określimy sytuację' w ten sposób, że Galia i Kadłubka przeszka-^ dzają nam rozumieć błędne pojęcia o czasach jagiellońskich, a odwrotnie Jagiellonów nie możemy wyrozumieć z racji wadliwego pojmowania najstarszych kronik. Mając już poniekąd jaki taki obraz tej całości, narażamy się na niebezpieczeństwo, iż czytelnik naszej pracy traktującej narazie jedynie o jednym z wielu odcinków tej całości może nie chcieć podejmować razem z nami tak długiej drogi. W dodatku nasza rewizja musi być nie tylko generalna, ale też i radykalna. Podjęliśmy ongiś śmiałą u nas wówczas próbę krytycznego zbadania polskiej historiografii na naszym odcinku. Najważniejszą nauką, jaką z tej próby wyciągnęliśmy, był wzmożony krytycyzm wobec niektórych pozycyj tej historiografii i wobec każdego w niej autorytetu. Autorytet w pewnym, skrajnym znaczeniu słowa dowodzi zbyt małego krytycyzmu, a zatem i nie da się pogodzić z duchem nauki. Łatwowierność, w życiu i w nauce, globalnie wszystkiemu wierzy, a odwrotnie sceptycyzm równie globalnie wszystkiemu nie wierzy. Krytycyzm natomiast polega na tym, że początkowo wątpimy metodycznie, ale nie po to, aby na wątpieniu rzecz zakończyć, lecz by rzecz należycie sprawdzić. Prawda krytyczna to jest prawda sprawdzona. Historia, która by rezygnowała z tego swego obowiązku, musiała by wyrzec się nazwy nauki. Krytycyzm naukowy zostaje pogłębiony przez badanie historiografii. ' Wydaje się nam zatem, iż im pewna koncepcja jest starsza, im silniej mchem obrosła, tym mniej jest godna zaufania, jeśli nie została poddana krytycznemu sprawdzeniu. Rozpowszechnienie pewnej koncepcji wcale nie oznacza jej oczywistości ni też pewności, lecz może znaczyć tylko tyle, co jakieś nader mocne uprzedzenie. Nie ma koncepcyj, które by „nauka ustaliła" raz na zawsze, bez potrzeby zdobywania na nowo po-zycyj, zdawało by się, dawno już zdobytych. Słusznie uczy nas Gródecki rozróżniać pomiędzy faktami, „które można i należy uważać za pewne i pozytywnie stwierdzone, a tymi, które — mimo że przyjęły się i niejako zakorzeniły się w świadomości interesującego się tym ogółu — nie mają jednak pewnej podstawy źródłowej i są albo błędami dawniejszych historyków albo też zawdzięczają swe istnienie łatwowiernemu uznaniu dowolnych domysłów i przypuszczeń za fakta udowodnione" l. * W rezultacie, z racji związku jednej kwestii z drugą, nie mogliśmy pozostawić żadnego szczegółu błędnego, który mógłby potem przeszkadzać i bruździć, a ponieważ niezbyt wiele rzeczy na naszym odcinku przeszło ogniową próbę sprawdzenia krytycznego, wypadało też często sprzeciwiać się jakimś dawno przyjętym poglądom i interpretacjom. Sprzeciw taki naraża na poważne ryzyko. Bywa i tak, jak w o wiele łatwiejszej sprawie pisał ongiś Potkański: „Stało się to bowiem już 1 Mistrz Wincenty biskup krakowski (Roczn. Krak., t. 19, 1923, str. 31 n.). Zjawisko zaobserwowane przez Gródeckiego jest zjawiskiem niebędącym specyficznie polskim. Można je nazwać psychologią cechową (habits of the guild). Tak np. Amer. Hist. Rev., t. 50, 1945, str. 595 n. „przyjmowanie tradycyjnych poglądów" lub też „zgodność z przeważającymi sposobami myślenia". Z przeciwnej strony natomiast przypomnieć należy wystąpienie A. A. Saachmiatowa, który w recenzji o pracy swego ucznia zarzucał mu zanadto wielkie opieranie się o wyniki prac swego mistrza, tj. prac swoich własnych. powszechnie przyjętą, uznaną i utartą opinią, a takich uznanych opinii nie zrzeka się nikt łatwo — naruszać je zaś niebezpiecznie"! Literaturę dotyczącą naszych zagadnień cechuje na ogół fragmentaryczność. Nie tylko historycy epoki, w której kwjJL-kult przyczjnkQW-i.mikrQlogiU.ale na naszym odcinku w ogóle wszyscyTiistorycy woleli raczej badać tylko fragmenty. Całość podawały jedynie podręczniki w paru słowach i często bez dowodów. Niektóre z najważniejszych i najtrudjijejszych zagadnień są załatwiane ogólnikami. Dzięki tej fragmentaryczności też głęboko_zakorzeniła się w literaturze modernizacja dawnych wyobrażeń o monarchii ~czy też państwie: na tło naszych własnych wyobrażeń rzucano owe szczegóły, brakowało szerszej rewizji. Gdy zaś u nas ustabilizowały się te proporcje, jakie poszczególne elementy zajęły wobec siebie w umysłach Polaków wieku XVIII, w okresie walki o reformę ustroju, — kwestia następstwa tronu góruje nad wszelkimi kwestiami. W tym zaś stosunek zasady elekcyjności do zasady dziedziczności wydaje się nam zawsze ten sam dla wszystkich epok naszej historii. Tymczasem już nie tylko Gali, ale nawet źródła wieku XVI mówią zgoła odmiennym od naszego językiem, operując innymi pojęciami, a my, czytając je bez uświadomienia sobie tej różnicy, musimy ich gruntownie nie zrozumieć. Dogmatyzacja pewnych koncepcyj i brak większego wysiłku dla zrozumienia odmiennego języka źródeł zmu^załyjDra^ wie do dedukowania faktów z dogmatu. Jest to już istotnie me-Tioda historyczna na wywrót. Normalna droga wiedzie „z dołu do góry": najpierw zrozumienie źródeł^jjptem dopiero ustalanie faktów, a na samym końcujuogólnienia oraz teorie. Zmia-"na w rozumieniu źródła powoduje zmiany w faktach, a pośrednio też i w uogólnieniach. Jeśli na górze miejsce zajmie sztywny dogmat, cała normalna procedura się odwraca. Istotnie, jak to jeszcze zobaczymy, na nasz nieszczęśliwy odcinek zdołała się też zakraść nawet „droga z góry na dół", dedukcja tak faktów, jak i sposobów interpretacji źródeł. Zaglądnijmy do sąsiadów, „nam tua res agitur, paries cum proximus ardet". Handelsman poddał surowej krytyce literaturę naszych najstarszych dziejów, uważa on ją za „w du- . żym stopniu jałową". „Źródła tej niemocy" sprowadza „do wysuwania na plan pierwszy jiipotez przed faktami stwierflzońy-mi źródłowo, do opierania konstrukcji rozumowania nafikcjaicłi "przyjmowanych przeważnie apriorycznie, a zatem na rozwiązaniach gotowych przynoszonych do badania jeszcze przed przystąpieniem do niego". Pomiędzy innymi, na jednej hipotezie "buduje się „dalsze rusztowanie rozumowań hipotetycznych". Przeważa dowolne winterpretowanie rozwiązań w fakty badane, stąd rodzą się wywody nie dające się skontrolować i obraz końcowy fałszywy". „Złudzenia" te_„po pewnym czasie przyjmuje się bez zastrzeżen~z!Tpewniki". „Należało~T>y ze źródeł... wyinterpretowywać rozwiązania^ a nie naodwrót winterpreto-wywać w nie konkluzje powszechnie przyjęte"2. Krytyczne nastawienie wobec literatury naszego przedmiotu nie wyklucza wcale tego, iż znajdujemy w dotychczasowej literaturze spory zasób zdrowych naszym zdaniem myśli i spostrzeżeń. Staramy się je w naszej pracy powołać i złożyć przez to należne dzięki wysiłkoffi~"poprzedników. Dla nas osobiście największe znaczenie posiadała wymiana zdań pomiędzy Gródeckim i Tycem na tematpryncypjaJtu_j;?Qjy|!gi obaj znakomici autorzy próbowali rozwiązać jeden z najtrudniejszych problemów Gallowych i borykali się z osławionymi niedomówieniami Gallowymi, gdy w rozmaitych zresztą innych kwestiach trzymali się dawniej „ustalonych" poglądów czy metod. Studium tych dwu rozpraw wiodło nas już do wniosku, że_rewizja jednego tylko fragmentu wyrwjmegp z tej całości, o której wspomnieliśmy, kończyć się musi niepowodzeniem, że tu potrzeba rewizji generalnej i radykalnej. Tak też z trudem odrywaliśmy się stopniowo od tego wszystkiego, co w literaturze polegało na rozumowaniach, a im krytyczniej stawaliśmy się nastrojeni wobec tego typu literatury, tym usilniej staraliśmy się wczytać w źródła. Jeśli w czymkolwiek i mimo woli mogliśmy wyrządzić jakiemuś autorowi krzywdę przez niedocenienie jego wysiłku, to przecież silniejsze oparcie o źródła może taki błąd zdoła naprawić. A nawet za- 2 Na marginesie naszej najnowszej literatury o najdawniejszych dziejach Polski (Studia staropolskie, Księga ku czci A. Brucknera, 1928). 8 pewne przesunięcie nacisku_j»|Lwjiejjo_j:_Jitej^ uznane być winno za dość fundamentalna, zdobycz naszejpracy, ł -- ., ,^„^,^rt^»..nz-. R. Taylor, The Polłtical Prophecy in England, 1911, str. 103 n. „Powiedziano, że historia robiła proroctwa przez dostarczanie materiału. W niektórych wypadkach proroctwa pomagały robić historię. Jest zawsze trudno oznaczyć, na ile komplikacje sytuacji lub rezultat historii 'powstawały na ich skutek... Lecz można na pewno twierdzić, że proroctwa były potężnymi czynnikami politycznych spraw angielskich, oraz że ich wpływ wydawał się być stałym aż do połowy wieku XVII". Por. też Guilland, Le droit divin a Byzance (Eos, t. 42, 1947, str. 160): także w Bizancjum Bóg przez przepowiednie oznajmia władcy, że go podnosi na tron lub też odwrotnie opuszcza. 33 Bruckner, Z dawnych dziejów, str. 154; Pierwsza powieść, str. 126, wydaje się szukać dowodu, że to sam Gali te przepowiednie sfabrykował. W każdym razie nie wydaje się nam przekonywującym: „Wszystko to literatura-powieść, nie prawda-kronika", skoro np. balibyśmy się zrównywać kronikę z prawdą. s 60 a nawet zachodziła możliwość pościgu za Pomorzanami, a tylko na decyzji powrotu zaważył wzgląd na post. „Głos niesłyszalny" widocznie widział „bicz boży", „bellum cruentum et luctuosum" (.co prawda „partibus utrisąue"), „lues", „periculum", „luctuosa et damnosa". Ten czarny obraz opozycji zmienia się pod piórem Galia w prawie zwycięstwo. Ucieka się zresztą "kronikarz do znaku: Bóg karał za niedotrzymanie postu, „jak to później objawił niektórym uratowanym z tego niebezpieczeństwa". Przypomina to niesłychanie odwracanie innej, dalej idącej interpretacji znaku (co do Śmiałego). Bóg karał Hermana nie za jego zasadniczą „niezacność", lecz tylko za stosunkowo niewielki grzech złamania postu. Na tej interpretacji kronikarzowi tak zależy, iż powołuje aż anonimowych świadków, weryfikuje ją objawieniem. Trzecia wreszcie wyprawa powoduje jedynie stratę „tylu bezskutecznego trudu", a jakieś dziwne zjawiska straszące Polaków kronikarz pozostawia bez wyjaśnienia (II. 3). Nawet zatem „wierny starzec", arcybiskup Marcin widział Hermana „niezacnym" i od tego kronikarz broni ojca swego mocodawcy. I on „rexit" = bene egit (II. 21). Jeśli mierzyć siłę owych zarzutów siłą odporu, to zapewne zarzuty pod adresem Hermana nie należały do zanadto kategorycznych. Lecz^poniekąd postać ojca staje przeciw postaci syna, który zgodził się na detronizację ojca, a 7gtLDi. i "^-p?* jpgo_ „niezacność". Dlatego też ocena postaci Hermana nie -jest jedno-"lrEa~To?cyluje od nazwania „szalonym" (II. 16), a_ nymi pochwałami czy to jego sukcesów wojennych czy też pa-nowania "osobistego już po wypędzeniu Sieciecha (II. 21L. O małżeństwie Hermana z Judytą Marią kronikarz wydaje się istotnie pisać z ironią34. „Dzieje" Hermana nie są prostą opowieścią historyczną, ]ecz tylko zajmują się wydarzeniami posiadającymi jakieś aktualne znaczenie w chwili pisania Kroniki; znowu koncepcja szukająca w tekście historii okazuje się aprioryczną. Dlatego też prawie całkowity brak wszelkich wiadomości z lat 1079—1093 nie da się 'tłumaczyć jako domniemane „dzieje haniebne"; podobnego rodzaju interpretacja wydaje się nam po prostu wadliwą. 34 Wojciechowski, Szkice, str. 337. 61 Nie miał natomiast Gali żadnego powodu ochraniać sławy ;dwu „czarnych charakterów" Kroniki, Zbigniewa i Sieciecha. Bastar.dJbowiem piastowski nie musiał być widocznie ..zacny", bastardztwo było tak jiajrękę kronikarzowi, iż prawie może popaśćjgjpodejrzgnie; przecie?; jppt tn fakt, znany dobrze czytelnikom współczesnym Kroniki, dlatego też nie moiże być ostatecznie podany w wątpliwość. Te cztery postaci, współczesne lub też prawie współczesne kronikarzowi, powinny by może dostać żywe charakterystyki. Nic podobnego nie spotykamy. Sam nawet Krzywousty jawi się przed nami jako martwy twór retoryki, idealizującej żywego człowieka lub też broniącej go przed zarzutami też nie zawsze charakteryzującymi człowieka. Odwrotnie Zbigniew i Sieciech wypadają Jako retoryczne „czarne charaktery", a Herman w esach floresach retoryki obrończo-oskarżycielskiej wychodzi nam martwo i niezrozumiale. Nie rozumiemy jego słabości wobec Sieciecha, zwłaszcza jeżeli by miał on istotnie mieć jakieś zanadto skandaliczne konszachty z zioną księcia. Kronikarz nie starał się o ludzką charakterystykę tych postaci,, ani też o odmalowanie nam ich psychiki. W swoim czasie Lamprecht odmówił generalnie średniowieczu zrozumienia dla indywidualności i uznał ws:zystkie charakterystyki osób w tym czasie za typizacyjne35. Obfita dyskusja na ten temat dowiodła, że jako zarzut generalny nie da się on utrzymać, ale wykryła też niektóre z przyczyn typizacji charakterystyk średniowiecznych. Tak zwykle po upływie lat 30 pamięć na tyle blednieje, iż żywa charakterystyka staje się niemożliwą. Retoryka też stwarza pociąg do typizacji, a w szczególności retoryka chwalcza, „laudatio", trzymająca się zasady: „crimina nostrorum dissimulare debemus, iniąuorum vero per-seąui diligenter"36. Już w starożytności legenda świętych zaciera cechy indywidualne świętego, uświetnia jego icnoty, idealizuje, przez co powstaje spłycenie postaci, brak życia i mgli- 35 Por. zestawienie bibliograficzne i streszczenie Sporl, Das mittel-alterliche Geschichtsdenken, str. 292 n. 36 R. Teuffel, Individuelle Personlichkeitsschilderung in den deut-schen Geschichtswerken des 10. .und 11. Jahrhunderts ((Beitrage żur Kulturgesch. des Mittelalters u. d. Renaiss., hgb. von W. Goetz, z. 12, 1914, str. 2 nn., 31, 63, 64, 122, 124). 62 stość; średniowiecze idzie dalej tą drogą37. Gatunek „Vita" jest silniej związany wzorami i dlatego też zawiera mniej konkretnej indywidualizacji38. „Wartość pojedynczej tego rodzaju wiadomości zmniejsza się przez to bardzo", jak pisze autor ze szkoły Lamprechta39. Może zbyt daleko idzie Teuffel, chcąc całkowicie odrzucić charakterystyki celowe, mające swój cel poza sobą, oraz poddane wpływowi ideału, idealizowane40. Słusznie natomiast pisze: „Im mniej pojedyncza Vita umie podać osobistych cech, tym bardziej jest na miejscu nieufność wobec jej 'typowych' przedstawień, i im więcej znajduje się osobistych cech pod pozornie typicznymi, tym bardziej są także te ostatnie wiarygodne"41. W naszej Kronice wszystkie charakterystyki osób są. ty-pizacyjno-retoryczne, a tylko zachodzą pewne stopnie w ich typizacji. O Krzywoustym i Zbigniewie Kronika podaje nam przecież dość faktów rzeczywistych, chociaż owiniętych obficie w przesłony natury retoryczno-tendencyjnej; przecież z tych przesłon możemy wyłuskać część rzeczywistych faktów i cech w sposób łatwy (wykształcenie Zbigniewa, energię Bolesława), a inną część już z pewnym trudem. Natomiast już taki Chrobry wychodzi w Kronice jako całkowicie martwy twór idealizacji sposobami przeważnie tylko literackimi. Uznano, że Chrobry wychodzi w Kronice „powiększony, ale już częściowo zatarty"42. 37 H. Vogt, Die literarische Personenschilderung des friihen Mittelalters (Beitrage etc., z. 53, 1934, str. 24 n., 68, 71). 38 Kohler, Das Bild des geis lichen Fiirsten, str. 66 n." Także Dele-haye, Les legendes, str. 23 nn. pisze o skłonności hagiograficznej literatury do typizacji. W. Stach, Hist. Ztschr., t. 155, 1938, str. 627: „formułkowa jednotonowość charakterystyki osób... jest jeszcze zawsze wypływem retoryki skrępowanej wzorami szkolnymi". 39 A. Kiihne, Das Herrscherideal des Mittelalters und Kaiser Frie-drich I (Leipziger Studien aus dem Gebiet der Gesch., hgb. von Buch-holz—Lamprecht—Marcks—Seeliger, t. 5, z. 2, 1898, str. 54 nn.). 40 L. c., str. 30, 123. Co do plastyki P. E. Schramm, Das Herrscher-bild in der Kunst des friihen Mittelalters (Yortrage der Bibl. Warburg 1922—23, I. Teil, 1924, str. 146 nn.): portrety plastyczne, poza ewentualnym zewnętrznym podobieństwem, nie dają indywidualności, dla której średniowiecze nie miało zrozumienia. 41 Teuffel, str. 123. 42 Potkański, Pisma pośmiertne, t. 2, str. 130. 63 Przypuszczano, iż Gali wybierał anegdoty o Chrobrym z tych, które go doszły, a w przeciwstawieniu do Kadłubka „opowiada drobne fakta, nieraz błahostki, obraca się często w komunałach, ale przecież zawsze znać, że wie o tym, co mówi, że są to fakta drobne, ale nie komponowane, że ma do nich podstawę w tradycji" 43. Silne uderzenia Briicknera w opowieści Galia o Chrobrym są na pewno słuszne. Gali dorabiał sobie anegdoty o Chrobrym wedle wzorów literackich, wszystko w celu uświetnienia tej postaci na-wzór legend o Karolu Wielkim44, a to w celu stworzenia mitu dynastii, umocnienia jej w danej chwili chwiejących się podstaw. Powtarzamy za Gallem ogólniki o osobistej dzielności Mieszka II lub też idealizujemy Chrobrego-Wielkiego. O fle to wszystko opiera się na naszej Kronice, musiałoby być poddane dokładniejszej analizie literackiej. Wracamy do tekstu księgi II. Znajdujemy tam nagle opis pierwszego buntu Zbigniewa^ r. 1093. Robi się to w tym celu, bjj:zucićLc4eń na tę postać, ale wydaje się nam dość prawdopodobną rzeczą, iż GalT przeprowadza analogię z dalszym roz- 43 Ib., str. 138, też 133. 44 Briickner, Z dawnych dziejów, str. 149 n., że o Chrobrym mamy same deklamacje, oraz Pierwsza powieść, str. 126 „cały jego opis rządów Chrobrego np. jest deklamacją na temat idealnego panującego, co ma służyć wzorem dla potomnych". Inwokację o tym wzorze z I. 16 rozumiemy jako sugestię, iż Krzywousty może być kontynuatorem Chrobrego; gdyby to miało mieć znaczenie moralizatorskie, to istotnie jakieś elementy „spe-culi principum" wdarłyby się do Kroniki. Tyć, Anonim-biograf, str. 64 n. broni Galia. Wydaje się nam, iż istotnie są w tym niejakie fragmenty ustnej tradycji, ale „w porównaniu ze światem legend o Karolu W. chude to i nie głębokie". Większość wszakże jest retoryką lub literackim produktem Galia, który sam w znacznej mierze formował legendę Chrobrego jako czynnik ideologii dynastycznej. Np. jeśli Tyć uwielbienie hojności Chrobrego uznaje za legendę miejscową, to trzeba temu stanowczo zaprzeczyć, jest to tylko literacki wzór chwalenia hojności książąt i rycerzy. Por. też Tymieniecki, Społeczeństwo Słowian lechickłch, str. 164 n. O literackim wpływie na tę Gallową legendę Chrobrego legend o Karolu W. por. Tyć, Anonim-biograf," str. 65; Kętrzyński, Na marginesie, str. 25; tenże, Karol W. i Bolesław Chrobry (Przegl. Hist.,. t. 36, 1946, str. 23 nn.). Por. też Gieysztor, Władza Karola W. w opinii współczesnej (Rozpr. Hist., t. 21, z. 2, 1938). Dodać wszakże należy, że „kto oddał się kultowi Karola, otrzymał z tym także program polityczny" (Schramm, Der Konig von Frankreich, str. 182). 64 działem II. 16. Analogia w Kronice posiada też swoją wymowę. Tak podkreślona wyraźnie przez kronikarza analogia pomiędzy dwoma zdobyciami Kijowa, przez Bolesława I i II (I. 7 i 23), która ma na celu podniesienie tego ostatniego prawie do wyżyn pierwszego, zatem zadanie chwalcze. Analogia pomiędzy II. 4 — 5 i II. 16 nie została przez kronikarza „verbatim" podkreślona, nasuwa się jednakże czytelnikowi dość uporczywie, może dlatego, iż tylko w tych dwu miejscach występują dość dokładne opisy dwu wieców wrocławskich. Nie jest brak wszakże też wybitnych różnic pomiędzy tymi dwoma rozdziałami, j tu i tam przyczynąwłaściwą buntów ma być osoba Sieciecha. a mimo to kronikarz potępia pierwszy bunt, drugi zaś uznaje za słuszny. Wygląda to na jakiś kapryśny subiektywizm kronikarza, tymczasem jest w tym i pewna logika i pewna konsekwencja. A mianowicie bunt z r. 1093 został potępiony przez Boga, a dowodzi tego znak z niepowodzenia buntu, a' drugi znak, iż Bóg „wytępił nieprzeliczone mnóstwo przeciwników, a z jego (sc. Hermana) żołnierzy poległo tylko bardzo niewielu". Wiara, że Bóg zawsze i nieodmiennie powoduje zwycięstwo słusznej sprawy, stanowiła podstawę wierzeniową sądów bożych. Podobnie też wynik wojny, jak widzieliśmy to już w księdze III, decydował o słuszności sprawy strony zwycięskiej 45. Znak ten jest stosowany też stale przez Galia, za jednym wyjątkiem zegnania Śmiałego. Kadłubek nie uznaje tego wyjątku i konsekwentnie dodaje cały traktacik właśnie w tym miejscu: „Prudentis est rerum exitus metiri, quia cuius finis bonus est, ipsum quoque bonum" 46 itd. „quia sicut nullum bonum irrenumeratum, sic nullum malum impu-nitum" 47. Znaku tego przy dwu dalszych, wspólnych już buntach obu synów kronikarz nie podnosi. ,Ale tam jużsyjiQwie zwyciężali, ich sprawa była wobec tego słuszna~a sprawa ojca (czy też wedle przedstawienia Kroniki Widocznie opozycja^iie_zaczepiała_tpj „legalnoścPrdwu buntów synowskich, rozwodzenie się Eronikarza na ten o_źa^m zbyteczne, tym bardziej iż mogło doprowa- 45 O rokoszach por. Kern, str. 187 n., 412. 46 MPH II, 299. 47 Ib., 200. 65 dzić do zakwestionowania „zacności" Hermajga^jprinpgn f stów zawsze zacnych (rozdz. 12). Analogia pomiędzy II. 4—5 i II. 16 może ma za zadanie podkreślić dyskretnie tę różnicę, a zarazem i zbieżność pomiędzy dwoma kwestiami. Nad innymi jeszcze możliwościami, które może chciał Gali podkreślić dyskretnie przez tę analogię, zastanowimy się jeszcze dalej. ~7J( J?(3 j>uncie^r._^093^jj[zie_zaraz oczywista dygresja o cudownym ocaleniu gro^u^rzeLjw.JWpjciecha (II. 6), której racją umieszczenia w Kronice jest wprost na~pewno chęć zjednania przychylności arcybiskupa. Ta dygresja zresztą jakby oddzielała część pierwszą księgi od drugiej. Teraz już bowiem odrazu idzie pierwszy wspólny bunt obu synów. Wiemy już (rozdz. 5), że niedomówienie właściwe dotyczy tutaj jedynie motywów buntu, chociaż i na sam, nader krótki przebieg buntu kronikarz narzuca pewne, czysto zewnętrzne zasłony, tuszuje jego wrażenie. Bunt ten zapewne był potrzebny jedynie jako wprowadzenie materii J^it.ajiiejitu^ Hermana, a nie obrony Krzywoustego. UpozyĆJa~uznała widocz-~nfe ten rokosz za słuszny, a w dodatku ówczesny wiek Bolesława wykluczał przeciw niemu jakieś poważniejsze zarzuty. Tak samo też szczegóły podziału były już w chwili pisania Kroniki nieaktualne i dlatego nie interesowały ani kronikarza ani też jego czytelników. Kronikarzowi wystarczyła ogólnikowa wzmianka (niedomówienie uczciwe), a przywiązuje jedynie wagę do szczegółu, iż Herman zatrzymał w swym ręku „główne stolice państwa". Następny rozdział (II. 8) jest bardzo ważny tak dla Galia, jak i dla nas. Interpretację jego rozpoczniemy jedynie teraz, a powrócimy jeszcze do niej w rozdziałach od 10—12. Już teraz szczegóły, co który z synów ma jeszcze dodatkowo otrzymać po śmierci ojca, nie wydają się kronikarzowi „uciążliwymi" ani też nie „zbyt owocnymi". Przyczyną tej zmiany stanowiska przez kronikarza wobec szczegółów podziału państwa pomiędzy synów jest, iżjejraz jniał KjzywojusJty^otLzymąć^^wne stolice. |państwa". SzczegółTerTposiadał dla kronikarza poważniejsze ! znaczenie jako jeden z najważniejszych członów sugestii, iż „właściwie" ojciec prjewidyjwaŁ_Krzywoustego na swego_jia-stępcę w zwierzchnią władzę. |W rzeczywistości ojciec postawił 90 ątajszegOjChociaz^bbastardem. Widocznie uznanie^bigme-wa za s^a~B^to~ró^noznacźne^ z legitymacją i stawiało go na s%r ~~ równi z bratem. Nierówność praw obu synów zachodzi przed tym aktem uznania, co podkreśla kronikarz, gdy przed uznaniem Zbigniewa Wrocławianie oświadczają swe posłuszeństwo tak Hermanowi, jak „i prawemu jego synowi Bolesławowi" (II. 4). Podobna deklaracja lojalności w II. 16 stawia już na równi obu synów. Tylko w komentarzu własnym kronikarz wtedy dodaje, że Sieciech „magis tamen Bolezlayum, legitimum et acrem ani-mo, post patrem regnaturum suo infortunio metuebat". Slub-ność pochodzenia widocznie w zwyczajach polskich nie tak wiele znaczyła, ale dla klerykalnych czytelników Kroniki na pewno znaczyła więcej i stanowiła nielada argument za Bolesławem. Może nawet i w rozprawie pomiędzy obu braćmi sam Bóg umknął swej opieki bastardowi. Nie prawnie, ale transcendentnie lub tylko moralnie plama nieślubnego urodzenia nie przestawała widocznie ciążyć na Zbigniewie. Teraz kwestia owych. sugeruje, iż mimo wszystko Herman liczył się z następstwem po_sobiL_w pryncypat Bolesława. Może Gniezno, Kalisz i Płock, były tak samo „głównymi stolicami", jak Wrocław, Kraków i Sandomierz. W takim razie dość naciągana wzmianka o tych „stolicach" może miałaby przypomnieć czytelnikom, że istotnie Herman nie skorzystał ze swego prawa desygnacji następcy w interesie młodszego syna, który w chwili ogłaszania testamentu ojca liczył zaledwie około 13 lat i jeszcze nie nadawał się na pryncepsa. Odłożenie decyzji do jakiegoś późniejszego aktu zwiększało niepomiernie szansę syna młodszego. Jeśli podkreślanie nieślubności pochodzenia Zbigniewa wpływać musiało osłabiająco na opozycyjne nastroje duchowieństwa, to mętna wzmianka o tych „stolicach" mogła być jedynie aluzją do tego, iż wzgląd na interes Bolesława podyktował ojcu powstrzymanie się od desygnacji. Z trudności, jakie nastręcza passus o „głównych stolicach" wychodzi Gródecki w ten sposób, iż pisze o „rzekomym zarządzeniu Hermana, co się ma stać po jego śmierci z tym, co zatrzymał w swych rękach. Zarządzenie to jest na pewno nieautentyczne, skonstruowane przez kronikarza ex post na 67 T podstawie późniejszego stanu rzeczy" 48. Zapewne dyskutować należy wszelkiego rodzaju próby wybrnięcia z tej trudności, ale niepodobna z całą stanowczością bez równie stanowczych danych stwierdzić nieautentyczność. Chyba jest ta teza dodatkiem do tezy o zmyśleniu przez Galia całego rozdziału II. 8, a mianowicie jego głównego tenoru dotyczącego kwestii pryn-cypatu po śmierci Hermana. Gródecki pisze: na pytanie możnych w tym kierunku „miał odrzec stary książę, że...", „Przejrzyste to co do swej tendencji na rzecz Bolesława opowiadanie jest oczywiście wymysłem panegirysty...", „z tego zmyślonego tendencyjnie opowiadania". „Oczywiście rozumowanie tendencyjne, bo w razie niewskazania wyraźnego następcy zostawał nim automatycznie w myśl dynastycznej zasady dziedziczenia najstarszy syn, któremu przysługiwał normalnie pryncypat w całym państwie. Jasne jest, że rzeko-ma odpjjadedź Władysława Hermana na zapytanie dostojników zmyślona została w_interesie Bolesława, ex_post przez kroni-__ Jcaj2a-Jl*2^Jest w tym wszystkim może jakaś niejasność, ale już Tyć rozumiał enuncjację Gumplowicza i podręcznika Gródeckiego jako przyjęcie „w dużym stopniu" tezy o „zniekształceniu lub zamilczeniu faktów rzeczywistych" 50. Maleczyński, chociaż wyobraża sobie ogólny obraz zupełnie inaczej, niż Gródecki, przecież wyznaczenia dzielnic szuka we „wzorowanej na przemowach klasycznych mowie Hermana do panów polskich" 5ł. Co zaś do pryncypatu pisze: „Dopiero dowolna kombinacja czy chęć usprawiedliwienia postępowania wobec brata Bolesława, jedynowładcy w chwili pisania przez tzw. Galia panegiryku, kazały mu wyrazić aluzję, i to tylko aluzję, iż Herman, nie wyznaczając co prawda wyraźnie osoby księcia zwierzchniego, przewidywał, iż zostanie nim w przyszłości dzielniejszy i odważniejszy Bolesław. Lecz i ta amplifi-kacja panegirysty nie stoi w żadnej sprzeczności z tezą, wygłaszaną przezeń wyraźnie na innych miejscach, a jest po prostu 48 Zbigniew, str. 89. 19 Ib., str. 91 n. 50 Zbygniew, str. 4. 51 L. c., str. 22. w usta Hermana stanu rzeczy istniejącego od r. 11071, tn m r7ftp7ywistości Zbigniew 68 Jjiata" 52. \ Stanowisko Maleczyńskiego jest może jeszcze mniej sprecyzowane. Nie wchodzimy w bezużyteczne dociekania, czy ktokolwiek postawił tezę o fałszerstwie przez Galia postanowień testamentu Hermana, a teorię natomiast taką uważamy i za możliwą i nieledwie nawet naturalną. Bo dziwna rzecz, jak oddawna ten nasz II. 8 nie miał szczęścia do naszych historyków. Dawniejsi autorzy streszczali go w taki sposób, iż równało się to praktycznie pominięciu 'całego rozdziału, który nie dał się w żaden sposób pogodzić z teoriami dziedziczności i „absolutyzmu" piastowskiego. Spróbujemy sobie wyjaśnić dalej genezę i istotę tak dziwnego postępowania. Znajdujemy się w dość dziwnej sytuacji. Odrzucając teorię prawdomówności, musimy nieledwie bronić Galia przed zarzutem fałszerstwa postawionym mu może przez przedstawicieli tej teorii stawiającej tak wysoko umiłowanie prawdy przez kronikarza. Bodaj przeciwnik tej teorii więcej wierzy w tę prawdomówność, niż jej zwolennicy. Jakżeż wierzyć w teorię prawdomówności, która się potrafi pogodzić nie tylko z niedomówieniami, teorią panegiryku, tendencyjnością i stronniczością, ale nawet prawie z fałszerstwem. A przy tym wszystkim ewentualna teoria fałszerstwa testamentu wcale nie broni ani dziedziczności ani też absolutyz-v mu. Nawet ewentualnie sfałszowany testament musiał mieć pewne szansę przekonania współczesnego czytelnika, a ten ostatni lepiej od nas wiedział, co wówczas było możliwe, a co niemożliwe. ^TjsJąnjeiit^jŁai^^aki-Sp^ r-być iuż_co__najmniei możliwy, a^ta sama możliwość iuż jnusi ^spowodować odrzucenie, a już chociaż, by— e»ehwianip tpnrii_ dziedzicznosciji^absolutyzmu. ^ Ale nie możemy dostrzec żadnych danych przeciw autentyczności testamentu, poza o wiele późniejszymi teoriami. Testament ten był ogłaszany publicznie, może na jakimś wiecu, a już co najmniej w obecności możnych. Wchodził on w praktyczne zastosowanie zaledwie jakieś trzy lata później, poczem \ 52 Ib., str, 25 n. 69 nastąpił okres ponad dziesięciu lat walk o pryncypat opartych właśnie o ów testament. Treść jego była zapewne znana wówczas dokładnie każdemu małemu człowiekowi w Polsce, a już przede wszystkim osobom związanym bliżej z tymi wydarzeniami. Dokonanie fałszerstwa i wprowadzenie w błąd kogokol- śr edniczyj_Domiędzy iny^ceszczeprzez żywego". Zatem arcybiskup znał dobrze "ostatnią wolę^ifern^naTćzyByła jedna tylko, jak wszystko za tym przemawia, czy też ewentualnie dwie). Nie udałoby się tak łatwo wmówienie weń lada wymysłu dworu czy też kronikarza53. W dodatku testament staje się podstawą do obejmującego nieledwie całą resztę księgi II wywodu prawnego mającego dowieść, że to właśnie Bolesław, a nie Zbigniew odpowiadał testamentowi ojca54. Poza dość licznymi dygresjami rozprawiającymi się z jakimiś drugorzędnymi zarzutami opozycji, wywód ten biegnie i rozwija się chronologicznie, robiąc wrażenie jakby jakiejś opowieści chwalącej Bolesława. Że tak jest istotnie, widać stąd, iż nie tylko treściowo nawiązuje on do testamentu, ale także i werbalnie przez używanie albo tych samych określeń cech Bolesława, co i testament, albo też podobnych. Wywód prawny rozpoczyna Gali dosłownie „ab ovo", bo od wczesnego dzieciństwa Krzywoustego. Opozycja w jakiejś mierze była odmiennego zdania, gdyż kronikarz przejawia tu szczególną nerwowość i szczególnie się obawia „rywali", rzekomo swoich osobistych. „Tymczasem niech się nikomu nie 53 Tyć, Zbygniew, str. 7. 54 Bujak, Ustrój, str. 66 uznaje jako cel całej Kroniki, by „uzasadnić prawa Bolesława Krzywoustego do tronu i przedstawić je społeczeństwu jako zgodne z prawem zwyczajowym i interesem państwowym-polskim". 70 wiekwydaje się w takicłr okolicznościach wprost niewiary- godnymT\ m et r egni^ ' wydaje z jakiegokolwiek powodu dziwnym, jeżeli coś napiszemy pamięci godnego o dzieciństwie Bolesława" (II. 9). „Nie zamilczę też o innym jego dziecięcym czynie..., choć wiem, że rywalom nie we wszystkim będę się podobał" (II. 12). Widocznie zdaniem Galia „zacność" Piasta poczyna się już przejawiać w dzieciństwie 55. fiowódzi tego to, co pisze o zacności Żiemo-wita i Mieszka Bolesławowica, a także nawet świeżo urodzonego syna Krzywoustego. Tak samo zatem i sam Krzywousty przejawiał swoją zacność już od wczesnego dzieciństwa. Te anegdotki jd^wjodzą^szejreju__cnót Bolggiawaj^jpomię-dzy innymi nawiązuje^ do słów__testamentu^ojca „probi^" (TT TT^TŚTlT), chdciaż~teżi wzmiankTo osobistej^sławieThónorze Bolesława wydają się nawiązywać do „honor terrae et utilitas" z testamentu (II. 13, 14, 17), gdyż może sława osobista udziela się honorowi ziemi. Pakowanie na rycerza jest_intejpretowane jako oznaka str^rtie__cjcj.^^iadziei_jiastępstwa'S ł^' (II. 18). Ta tutaj „successionis fiducia" przypomina zanadto „futuri spes dominii" (I. 29) Mieszka Bolesławowica. Tak samo w obu mamy dwa czynniki decydujące o następstwie: wolę Hermana, panującego księcia, jak i ogółu czy też jego części miarodajnej: „rozumni ludzie" = sanior pars. Jako fakty historyczne obie te wole są w rozmaitym stopniu wątpliwe, zwłaszcza z racji swej nieuchwytności, a zatem i nadawania się do sfałszowania w drodze gołosłownej sugestii. Natomiast powtórzone pojawianie się dwu czynników decydujących o następstwie posiada niewątpliwą wymowę; do tego jeszcze zresztą powrócimy. Te sugestie o „successionis fiducia" Bolesława zostają uzupełnione znakiem, a następnie przepowiednią. Najpierw „Bolesławowi okazał Bóg na Połowcach, jak wielkich dzieł ma przez niego dokonać w przyszłości". „Albowiem Bóg... podniecił odwagę garstki wiernych i za ich atakiem w chwale dnia niedziel- 55 P. David, Histoire poetiąue de Boleslas Bouchetorse, 1932, str. 2 porównuje to z rycerskimi „Enfances". Może zachodził i ten wpływ co do iormy. Por. Plezia, str. 68 n. 71 -,56 nego00 odniósł triumf ramieniem Swej potęgi" (II. 19). Przepowiednia zaś wiąże się też może ze znakiem zawartym w czynach młodzieńczych Bolesława: „bo już w czynach jego dziecięcych potwierdza się, że Polska kiedyś przez niego przywrócona będzie do pierwotnego stanu" (II. 20). Te trzy rozdziały wskazują, iż kronikarz ukończył jakąś część i przechodzi do następnej. Istotnie teraz umiera Herman, jiajstępuje niedQniówjjmyL-^c^\gigc^jp^r_synów „o podział skarbów_j:_królestwa''. „Bolesław atoli, ja^ko_Lra5K3Z-Syn,~otrzy^ mał dwie główne stolice królestwa i część kraju ludniejszą. Objąwszy swój dział ojcowizny, wzmocniony rycerstwem i radą, zaczął chłopięcy Bolesław rozwijać dzielność ducha i siły ciała, zaczął też dobrym imieniem (fama) wiekiem dojrzewać na młodzieńca pełnego talentu (bonae indolis)" (II. 21). Jest to zapowiedzią, iż Bolesław nie zadowoli się swoim działem, i że uważa się za następcę ojca z racji ślubnego urodzenia, posiadania dwu stolic, ludnie j szej części kraju (to wszystko jako argumenty, iż widocznie ojciec przewidywał „successionis fidu-ciam"), a wreszcie przez to i wspomniane poprzednio rozrzucone wzmianki o sławie osobistej Bolesława, jak i zdolności młodzieńczego Bolesława (II. 13) stanowią argumenty jz^_władzą-młodszego syna Hermana. -—-—- Wraca też motyw ludu: „przez swoich wychwalany, a przez wszystkich chrześcijan umiłowany" (II. 22), do czego poprzednio znajdujemy wzmiankę, iż Bolesław „winien był być kochanym" (II. 15). Z okazji^ zaślubin porównuje^się^ jego szczodrobliwość -23), wia jakby na_j:ówni. Równocześnie Zbigniewa oskarża jjig -^opofozumienie z Czechami^na rd^o^zyjćJBolgsJawa (II. JŁ4). „Wojowniczy (belliger) Bolesław" (II. 25). „Którym to czynem niemałą wszakże sobie pozyskał sławę, zważywszy trudność przedsięwzięcia" (II. 26). Bolesław „spełniał swój obowiązek walecznego rycerza i dzielnego księcia (probi militis et strenui ducis)", „a sława Bolesława daleko i szeroko głoszona rozpo- 56 To stałe zwracanie uwagi na to, że zwycięstwo zaszło w dzień-takiego lub innego świętego zapewne ma dowodzić instancji tego świętego za Polakami i wpływu niebios. 72 wszechniała się", a mianowicie sławiono w pieśni „dzielność ową i odwagę (illa probitas et audacia)" (II. 28). Zauważmy, iż również poprzednio w dziecięctwie Bolesław okazywał „odwagę (audacia)" (II. 11, 12). ^Następuje nowy zwrot: układ ze Zbigniewem co do równości obu (II. 32). „Waleczny (belliger) Bolesław", „zbawienie" Polski (.poloniae salus)", Pomorzanie „zdumieni niezwykłym męstwem (tanta audacia)" jego pytają: „Kim będzie — mówili ten chłopiec, gdy dłużej pożyje?" (II. 33). Po przeciwnej stronie Zbigniew „ani wiary bratu nie dochował ani przysięgi, ani honoru kraju i ojcowskiego dziedzictwa (honorem patriae neąue paternam hereditatem) bronił" (II. 35). T^_cnoty_jedjiegoa niecnoty drugiego są oczYwigcie_odsyłaczem do woli ojca, ale zaraz potem znajdujemy też i odsyłacz do woli ludu. Gdy ujawniono zdrady Zbigniewa, „zdumiał się każdy rozumny człowiek, a cały lud biadał nad niebezpieczeństwem" (II. 37). Trudno zapewne wątpić, iż te ciągle powracające wzmianki o woli ludu nie stoją w Kronice dla ozdoby jedynie literackiej. Wjreszcie już w części końcowej księgi, gdy nastąpił nowy .zwrot po uznaniu się Zbigniewa za niższego (II. 38), Zbigniew dalej jest wiarołomcą i nie dotrzymuje przysięgi, a Bolesław walczy sam. „Takimi przeto tytułami chwały wielbić należy Bolesława i takimi zwycięskich wojen triumfami wieńczyć" (II. 39). Zbigniew zostaje wypędzony, a Bolesław „niczego nie uważa za zbyt ciężkie, gdzie widział możność powiększenia pożytku lub sławy królestwa (regni ... honorem)" (II. 41). „Bolesław stał na straży kraju i wszelkimi siłami dbał o honor (ho-nori) ojczyzny" (II. 45). JCg^wjsrnianki o honorze kraju są oczywiście dosłownymi cytatami testamentu HeiSanai_zatem od-, syłaczamijio niego.\ Postanowienia zatem testamentu Hermana o zwierzchniej ^yiEt0jŁy^Ljt|IJj|^Sl(^ ItjJH^lfmiGIl/tGrn CSiGl DGZ fflclicL łCSLE^jn. 1_ C3iGgO wywodiLpraw Bolesława do tronu pryncypaćkiego. Nie jest to ~~ """•--—•-—•——~'~"^--.-^_.---'J———•"~"~"w--->_._'•"'""""'""—----.,. ..,_..^'"~"~~-—•**—^ ..—^_._—*-"•—"• zatem jakaś drobna aluzja czy też przeciwnie amplifikacja, lecz coś ważnego, z czego zawaleniem zawaliłaby się cała księga, a co ważniejsze wywód praw Krzywoustego. Byłoby ze strony Galia niesłychaną lekkomyślnością budować na fundamencie niepewnym tak ważne sprawy. Tutaj widzimy wypadek, gdy poważny interes i tendencja polityczna stanowić może dla nas też gwarancję prawdziwości. Pewniejsza to, naszym zdaniem, gwarancja, niż idealna, nawet nazbyt nieco idealna miłość prawdy, która może się wyrodzić w czysto retoryczną prawdomówność, już tylko sztuczny werbalizm. Te piękne pobudki ustąpią czasami pod naporem poważnego jakiegoś interesu, podczas gdy monolitowy pisarz tendencyjny, za jakiego uważamy Galia, stosuje dobrze obmyślaną metodę, której poznanie pozwolić nam może na naprostowanie jego ujęcia na obraz prawdy. Mało jest w Kronice miejsc tak mało budzących wątpliwości, jak właśnie nasz II. 8. Jest to jeden z rozdziałów najbardziej wiarygodnych, jeśli będziemy istotnie zdecydowani na ,, drogę oddolną" w naszym postępowaniu badawczym. Rozumowania są tutaj więcej jeszcze zawodne, niż na jakichś innych terenach, a pod ich płaszczykiem kryć się mogą „odgórne", dedukcyjne metody. Uznanie nareszcie II. 8, tego rozdziału tak długo umyślnie stawianego na bok, musi spowodować daleko idące zmiany w naszym obrazie monarchii i państwa polskiego w w. XII. Uznanie autentyczności__testamentu Hermana nie wyklu-^ ^ wcale możliwości, iż kronikarź^mógł go stylistycznie T^z^ , „ufryzować" w sposób dogodny dla swoich celów, a takżeustna tradycja kilkunastoletnia mogła już nie pamiętać dosłownego ^brzmienia słów Hermana i wcielić w testament jakieś _tacje. Herman pozostawił oczywiście decyzję o władzy prynćy-packiej po swej śmierci czynnikowi społecznemu, czemuś co-najmniej z gatunku elekcji, ale w chwili pisania Kroniki elekcja stanowiła czynnik niebezpieczny dla Krzywoustego i dlatego kronikarz znalazł się znowu pomiędzy Scyllą i Charybdą, a w konsekwencji tej elekcji niedomówił. Tym samym mielibyśmy już główny trzon planu kompozycyjnego księgi II, złożonej poniekąd z luźnych fragmentów, które wszakże tworzą nader zwartą całość. Pomiędzy te argumenty wywodu prawnego wpadają już rzeczywiście luźne epizody, nie należące do wywodu praw Krzywoustego, a większość których stanowi odpowiedź-obronę na jakieś szczegółowe i wprost nieraz może drobiazgowe (tak się przynajmniej wydaje) zarzuty opozycji. Może i te zarzuty nie były całkiem luźne, ale odkrycie całego ich systemu nastręczać musi duże trudności. To nie było dzieło jednego człowieka, jak Kronika, które 74 ewentualnie ześrodkowało w jednym ognisku szereg może rozpierzchłych argumentów, ale po stronie opozycji mogło istnieć kilka i to nawet niewykończonych „systemów" zarzutów. Dlatego też zapewne i te dygresje obrończe Galia musiały być luźnymi. Jaką obroną i dygresją^jfist^ppis bardzo dokładny jJru= jfiego wsjpóJnego_J>u^u__oJaLL_syjnów (II. 16). Najpierw należy nam wyczytać z tekstu jego charakter obrończy. Zajrzjot_jwi-docznie opozycji szedł w tym kierunku, iż to właśnie Bolesław grał_główną_rolęw tymbuncig.. Kronikarz broni go następującymi argumentami: 1) Najpierw na samego ojca padają jakieś aż potworne cienie-sugestie: wysyła syna w zasadzkę „nie wiem, czy podstępnie, czy zgodnie z prawdą". Te słowa ostatnie są czymś w rodzaju umycia rąk: formalnie on niby niczego nie twierdzi, a przecież rzuca na ojca podejrzenia aż zanadto ciężkie. To jest może zręczność, ale zarazem etycznie coś nader odległego od prawdomówności. Mamy wszelką podstaw^ nie ufać tej zręczności. 2) Bolesław jest „łatwowierny", „chłopięcy" i z bojaźni zalewa się potem i łzami. 3) W inicjatywie do buntu główna rola przypada znowu anonimowym doradcom. Jak w III. 25 przy obu przeciwnych stronach, jak rola Sieciecha przy Hermanie, tak i tutaj idzie dość wyraźnie jedynie o odciążenie księcia. Podobnie też, jak w III. 25 i w II. 35, tak i tutaj zauważamy podział owych rad anonimowych na dwie części: pierwszą nie całkiem kategoryczną (tutaj zasadzkę na młodego księcia), oraz drugą bardzo kategoryczną: „Wiemy bowiem z całą pewnością (scimus enim et certi sumus), że Sieciech dąży wszelkimi sposobami do wygubienia całego twojego rodu, a najbardziej ciebie jako dziedzica królestwa, by sam mógł chwycić w własne ręce i zatrzymać całą Polskę". Ton tej enuncjacji, jak zresztą i analogie zachodnie57, dowodzi, iż Gali czuje się tu na mocnym gruncie o tyle, że objęcie władzy przez jednostkę nie należącą do panującej dynastii nie było w Polsce popularne; do tego jeszcze powrócimy w związku z doktryną o panach przyrodzonych. 57 Kern, str. 28. 75 4) _W związku z tą. rolą Sieciechajłozgstaje ustylizowanie, całego buntu jako niby nie skierowanego przeciw Hermanowi, lecz tylko przeciw Sieciechowi, który wobec młodych książąt był „spiskowcem (insidiator)". Coś podobnego zresztą spotykamy już przy buncie samego Zbigniewa z r. 1093, widocznie nie dla odciążenia Zbigniewa, lecz dla zarysowania analogii z buntem z II. 16; jednakże w II. 5 dwukrotnie wymyka się już tam kronikarzowi, iż sprawa szła pomiędzy ojcem a synem. Osobę Sieciecha wypadnie nam usuwać nieco bardziej w cień, a Hermana wysuwać zdecydowanie] na przód sceny. Tak też i tutaj wypadnie mówić o „wojnie domowej z Sieciechem, a właściwie obu synów z ojcem" Ss. 5) Dalszym czynnikiem buntu jest Zbigniew. Bolesław nakłania Wrocławian, „łzy lejąc po chłopięcemu", a Zbigniew mówi „jako człowiek wykształcony i starszy od niego". Zatem i poważna część winy przechodzi z młodszego brata na starszego. 6) Wina ojca jest jeszcze dodatkowo silnie podkreślona,, gdy, „jak mówią", dwukrotnie przysięgał oddalić Sieciecha59, a mimo to „nie dotrzymał układu zawartego z synami". 7) Deponują Hermana dostojnicy bez żadnego, ujawnioj-negtLW Kronice, współudziału syjrówj Gdyby opozycja coś mówiła o udziale Bolesława w tej uchwale depozycyjnej, zapewne kronikarz z tą wiadomością musiałby jakoś polemizować. Takf jak rzecz przed sobą mamy, „cuncti proceres" jest jakby podkreśleniem negatywnym niespornego faktu, iż Bolesław nie odegrał żadnej roli przy tej uchwale: to wyście sami uchwalili. /8) Wreszcie uchwała ta upoważnia synów czy nawet im nakazuje zajęcie dwu „głównych i najbliższych stolic królestwa, a odebrawszy od nich przysięgę wierności, by dzierżył je jako swe państwo". Ta ostatnia kwestia była chyba najbardziej polemiczna i może nawet w tej całej polemice decydująca, gdyż w krótkiej o tym wszystkim wzmiance spotykamy nagromadzenie aż kilku kontrargumentów ze strony kronikarza, a to: 58 Gródecki, Zbigniew, str. 92. 59 Analogia: bunt r. 1066 przeciw Henrykowi IV, gdy książęta stawiają mu do wyboru albo złożyć władzę albo też oddalić doradcę, arcybiskupa Alberta z Bremy. Wpływ tego ostatniego na rządy był dla Lamprechta „uzurpowaną monarchią o oczywistej tyranii" (Kern, str. 197). 76 a) Bolesław nie zajmował własnowolnie dwu „głównych i bliższych stolic królestwa", lecz w wykonaniu uchwały panów; b) to samo miał na Mazowszu zrobić Zbigniew, lecz nie zdążył, gdyż go ubiegł ojciec, podczas gdy Bolesław miał zająć „sedes regni principales... proximas" i mógł to łatwo wykonać (posiada swoją wymowę brak motywu niedołęstwa Zbigniewa, obaj są jakby jednakowo zdolni, sprzyjały jedynie okoliczności zewnętrzne wykonaniu zadania Bolesława); c) wreszcie po układzie z ojcem, zawartym dzięki mediatorstwu arcybiskupa Mar-| cina, „Bolesław zwrócił ojcu zajęte stolice". Był to zaledwie drobny i krótkotrwały incydent, który nje_j}oz,Qsiawi^g sobie żadnych trwalszych skutków^a^rzeciez GąlL pisze_o_ tym taj^iasuniojj^oj^je^rMeliapisałby on też bez koniecznej potrzeby o tym, iż Bolesław~Kie~lylko zajął Kraków i Sandomierz, ale co więcej odebrał przysięgę wierności w zamiarze dzierżenia ich jako swe państwo (in dominium possi-<łere). Był to prawie na pewno punkt najsilniej atakowany przez opozycję. Rozumiem, że zapewne w odpowiedzi na tezę dworską, iż nie wolno zganiać Piasta, który jest zawsze- i nieomylnie „zacny", opozycja wysunęła taki argument: a przecież i wasz książę w czasie, gdy już był zdolny do działania i rozpoznania .swych czynów, skoro tak przewodniczą rolę odegrał w całym tym buncie, akceptował uchwałę deponującą ojca, i sam w jej -wykonaniu zrobił się księciem Krakowa i Sandomierza, niezależnym i zwierzchniczym. Is^otnie,_tyjn_razem niej^mngłiŁjTfł-wet ta przedziwna zręczność Galia w wyinaczaniu prawdy^ _gdyż rola Bolesława wydaje się, mimo /wszelkich manipulacyj_ GaUowych. główną w cafym"Buncie i on co najmniej zbytjatwe- aprobował uphwałe deponującą ojca.l Może zaś, jeśli istotnie była to „ira et discordia inter patreni et filios", a możni w tym grali mniejszą rolę, można było nawet podejrzewać Bolesława o ukartowanie depozycji ojca. Przeszkód w uczuciach rodzinnych nie możemy u niego przyjmować, a w tym momencie jeszcze nie był zainteresowany w ograniczeniu zastosowalności prawa oporu. Jak II. 8 stanowi jedną wielką „rysę" na tej kunsztownej budowli, jaką starał się Gali zasłonić rzeczywisty ustrój Polski .swego czasu, tak drugą, nie wiele mniejszą rysą jest nasz teraz II. 16. Widzimy tutaj wiec rokoszowy, jak zresztą w II. 4, ale ,77 także trochę z mechanizmu depozycji księcia panuj ącego.Zresz-^tajjpjf^KmJnojy^igjiiejj/^^ analogią, pendant_do_buntu z_IL_16. Wymowę tego rozumiemy tak mniej - więcej: widzicie, że Zbigniew potrafił takie rzeczy sam robić, a zatem że i w II. 16 on to musiał grać rolę większą, niż Bolesław, a co najmniej Zbigniew nie był lepszy; ten drugi bunt się udał, bo już Bóg z racji współudziału Bolesława patrzył nań lepiej. To ma być maniera Zbigniewa w organizowaniu buntów przeciw ojcu. -^ Q sprawę Sieciecha kronikarzowi nie szło, dlatego jej nie dopowiedział. Sieciech^po spełnieniu roli kozła ofiarnego, ściągającego na siebie winy księcia, znika. Jednakże jego historia "Imała dysymulować polemikę~wsprawie zarzutów stawianych Bolesławowi, dlatego też kronikarz niby się usprawiedliwia, dlaczego jego historii nie opowiada do końca. To wszystko wszakże stanowi wtrąconą jedynie dygresję od głównego plami księgi: „Tyle, com powiedział o Sieciechu i królowej, niech wystarczy, teraz zaś zaostrzywszy pióro, ciągnijmy dalej wedie powziętego zamiaru i opowiadanie o chłopcu..." (II. 17). •jfc Następną dygresją jest obrończa „opowieść" o zaślubinach Krzywoustego, przetkana zresztą pochwałą tegoż z racji wielkiej szczodrobliwości (II. 23). Obrończy charakter rozdziału jest bardzo wyraźny, wprost bijący w oczy. Dlatego też ze zdziwieniem czyta się, gdy rozdział ten Briickner uznał za dowód „nadzwyczajnej skrupulatności religijnej, godnej zakonnika, obcej w tej mierze świeckiej osobie, choćby duchownej" 60. Dlatego też i nie potrzebujemy się gubić w domysłach, dlaczego Gali nie wspomina o drugim małżeństwie Krzywoustego61; Galia bowiem nie interesowała opowieść, lecz jakieś zarzuty pod adresem jego księcia. ^Dalszą dygresją jest obrona przed zarzutem, że Bolesław_ wysłał_^^D~ra^ę__wI\V|ielki_Tydzie_ńj_zakończoną niepowodzeniem, interpretowanym oczywiście jako znak i kara boża. Obrona: „wojowniczy Bolesław, mściciel krzywdy doznanej od Czechów" (ten moment mścicielstwa spotykamy tak w 1.25, jak i II.2, zawsze jako motyw obrończy) wysyła wyprawę, lecz nią 60 Pierwsza powieść, str. 119. 61 Ib., str. 121. 78 nie dowodzi. Natomiast wódz wyprawy własną decyzją „wyprawił się" (szyki wyprawiły się) i znalazł „godną swoich czynów zapłatę, mianowicie za to, że złamał uszanowanie dla tak wielkiej uroczystości". Zresztą straty były równe, tak, że „Polacy znamienia hańby nie ściągnęli na siebie" (11.25). Że zaraz potem Gali opowiada o udanej wyprawie Bolesława na Morawy (11.26), można by uważać to za ukryty znak, że Bóg nie winił za poprzednie złamanie postu samego Bolesława. Dygresje o Żelisławie (11.25) i o Skarbimirze (11.30 — 31) rozumiem jako wtrącone „ad captandam benevolentiam" wodzów świeckich opozycji. Zbyt ogólnikowe wydaje mi się tłumaczenie Briicknera, że Gali „zasług Skarbimirowych nie mógł pominąć milczeniem".62 -Uiełatwa do wyjaśnienia jest dygresja o pobycie w Polsce legata Walo (11.27). Może kronikarz rachował przez nią zainteresować swych klerykalnych czytelników, ale raczej już nie bez powodu umieścił on wzmiankę o złożeniu przez legata dwu , „przyczem nie pomogła ani prośba żadna ani zapła- ta". Nie wiemy, dlaczego legat ich złożył z urzędu, może wpłynął na to Krzywousty, czy też w ogóle któryś z książąt. W takim razie można by zrozumieć ten rozdział jako próbę na-^, straszenia biskupów.^ 11.33, zanalizowany już poprzednio, jest też obrończy. Dygresja 11.40 o urodzinach pierwszego syna Krzywoustego jest ważnym przyczynkiem do doktryny o zacności Pia- l stów. 11.43 o przygodzie arcybiskupa Marcina jest napisany „ad captandam benevolentiam". Dygresja 11.45 in f. o wyprawie Henryka V na Węgry wydaje się rzeczywiście przeciwną zamiarom kronikarza i wtrętem: sam kronikarz przywołuje się do porządku: „mówić będziemy o wierności i męstwie Bolesława". 62 Z dawnych lat, str. 152. 79 CZĘŚĆ III. O MONARCHII GALLOWEJ 9. Prawo oporu. Spróbujmy rozpocząć wykorzystywanie Kroniki dla zdobycia z niej wiadomości ustrojowych od kwestii nie tyle najłatwiejszej, ile najlepiej stosunkowo przygotowanej. Przygotowana zaś jest ona nie tylko przez najnowszą, zajmującą się wprost tym zagadnieniem literaturę, ale również przez jakieś dość dawne przebłyski tej instytucji w naszej literaturze historycznej. Mamy na myśli teorię buntów juniorów Wojciechow-skiego, która należy całkowicie metodą i charakterem do historii politycznej, indywidualizującej a nawet pragmatyzują-cej, a nie do historii jakichkolwiek instytucyj. Jednakże cała teoria pachnie wyraźnie instytucją, uznamy „juniorów" za instytucję. Wszak dostawali oni „patrimonia" pod zwierzchnictwem „pryncepsa"; była to wyraźnie instytucja narówni na zachodzie, jak i na wschodzie *. Inna rzecz, iż u nas o tej instytucji wiemy bardzo mało, gdy razem z rychłym zanikiem władzy i instytucji pryncepsa także junior, książę dzielnicowy nabrał cech samodzielnego władcy i przestał być juniorem. „Bunty, juniorów" też jesteśmy skłonni uznać za instytucję i uważamy, że Wojciechowski, chociaż się co do tego nie wypowiada wyraźnie, także był może skłonny widzieć w tym instytucję, a w każdym razie jakieś zjawisko stałe, które zresztą Wojciechowski prag-matyzuje i uzależnia od woli oraz rozumu politycznego poszczególnych jednostek. W każdym razie od Mieszka II począwszy, 1 Inaczej Tymieniecki, Kwart. Hist., t. 46, 1932, str. 178. so mamy aż do ostatecznego rozy/iania się instytucji pryncepsa bunty lub conajmniej spiski panowanie po panowaniu, a gdy te bunty przyjmują się na terenie księstw dzielnicowych usamodzielnionych wskutek pełnego rozbicia feodalnego Polski, to samo zjawisko poczyna się powtarzać w rozmaitych księstwach aż do końca, tzn. aż do połączenia Polski w jedno państwo. Wówczas dopiero zjawisko to zanika. Będąc skłonni Uznać bunty juniorów za instytucję, musimy wszakże poddać tą teorię gruntownie j sze j przebudowie. Zgodnie ze swym pragmatycznym, „politycznym" nastawieniem Wojciechowski a priori wyznacza dynastom, juniorom decydującą rolę w owych buntach. My natomiast zapytamy, kto z obu w grę wchodzących czynników: społeczeństwo (t.j. zasadniczo możnowładztwo) czy dynasta, grał w tej instytucji rolę główną? Osoba juniora wydawała się pożądaną dla buntowników. Gdy Kazimierz Sprawiedliwy odmawia swego współudziału z buntownikami przeciw Kędzierzawemu, do buntu nie dochodzi. Rokoszanom wystarczał ewentualnie niepełnoprawny ba-stard, jak Zbigniew, a tylko wystrzegać się trzeba myśli, jakoby rokoszanom szło> czy to o jego krzywdę, czy też o jego prawa dynastyczne. Junior był potrzebny raczej tylko jako sztandar, ale w razie buntu przeciw ostatniemujjrzedstawicielowi dyna-_stiLpbywali sięjbezjuniora igrali na wodza oraz wolucji jakiegoś możnego. Tak mogło. _ 1_ . 1. 1 *— • byłoby z Sieciechem, gdyby sugestie Galia co do jego dążeń do tronu uznać za słuszne; byłoby tak zapewnejw wypadku, gdy-by doszło do buntu przeciw^Krzyjsyoustemu.^ - Inicjatywa do_buntu wychodzi często riie od juniora. Tak _byjo_wjr._1093,gdy inicjatywę dają emigranci, którzy dobity rają sobie_dopiero~Zbigniewa. Kazimierz Sprawiedliwy nawet nie chciał się zgodzić na wystąpienie swoje przeciw Kędzierzawemu, chociaż go do tego spiskowcy namawiali. Natomiast oba wspólne bunty Hermanowiców oraz bunt braci przeciw Władysławowi II następowały na skutek inicjatywy juniorów. W samym też już rokoszu rola juniora mogła być nader rozmaita, zależało to od rozmaitych_ubocznych czynników. Emigranci wzywają Magnusa: „sed si iugum seryitutis de ćeryice volueris excutere, festina puerum, quem habemus, in clipeum defensionis recipere" (II.4). Istota rzeczy polega na „zrzuceniu 81 jarzma niewoli", natomiast „chłopak" jest do tego jakimś pretekstem czy też okazją. Nie Zbigniew bierze pod swoją obronę Magnusa, lecz odwrotnie. W drugim wspólnym buncie Herma-nowiców Zbigniew kończy na wiecu rokoszowym swą mowę słowami zapytania: „si manere liceat vel de patria nos exire" (11.16). Decyzja, czy ma dojść do rokoszu, należy do społeczeństwa, a nie do dynasty. JW czasie samego rokoszu rola juniora mogła być rozmaita. Był on zapewne często wodzem^ sił wojskowych, o ile nie był ruejetaiirn._jak wedle Galia miał być Kazimierz^dnowicIeT^w czagiejjuntujjrzeciw Ryksie. bo wówczas junior był potrzebny jedynie jako „quasi deceptionis obumbraculum" (1.18). Zatem w najsłabszym wypadku junior-dynasta mógł się okazać w ogóle zbędnym, a mógł też być „pokrywką". Nie były to zatem stale i zawsze „sprawy wyłącznie dynastyczne", których „sprawcą" bywał podobno stale junior.2 W ramach prag-matyzującej historii wydawać się wprawdzie tak mogło, ale w istocie musimy przyznać poważną rolę społeczeństwu, którego decyzja i wystąpienie nadawały dopiero ruchowi cechy rokoszu. Co zaś mamy rozumieć pod słowem „społeczeństwo"? Oczywiście, w czasach objętych Kroniką Galia większość tych rokoszy polegała na konfliktach w sferze powstającej klasy wielkich feodałów,3 przyczem tylko w części możemy się zastanawiać, czy też warstwa małych feodałów nie miała coś istotnego do powiedzenia jako pospólstwo na obu wiecach rokoszowych wrocławskich. Natomiast w rewolucji lat 1034—1038 w formę tą wlały odmienną pod względem klasowym treść warstwy eksploatowane przez powstający u nas feodalizm. Jeśli mamy rację, iż w owych „buntach juniorów" rolą dynastów była naogół dość podrzędna, a rola możnych zawsze l dość wydatna, to odebrać musielibyśmy teorii Wojciechowskie- go i jej nazwę i zmienić jej charakter. Mielibyśmy do czynienia z instytueją-prawa oporu. Pisze się, że instytucja ta stanowiła 2 Wojciechowski, Szkice, str. 254. Por. Smółka w ankiecie str. 104 uw. 1; Tymieniecki, 1. c., str. 174 n., 177. 3 Tyć, Zbygniew, str. 19 pisze o „bardzo prostej i niedoskonałej formie kontroli społeczeństwa nad państwem, a ściślej arystokracji nad dynastią". Tyć widocznie nie znał książki Kerna i prawa oporu. 82 w średniowieczu niejako wspólny rozmaitym krajom i ludom fundament ustrojowy,4 a nawet może wspólne i na szerszym tle porównawczym dziedzictwo ludzkości znajdującej się na pewnym etapie swego rozwoju.5 Podstawową myśl tej instytucji formułuje się jako zamiar przywrócenia naruszonego prawa materialnego, chociażby przez naruszenie formalnej pewności prawnej. Powstanie wątpliwości co do słuszności tego założenia uważa się już za zapowiedź państwa nowożytnego.6 W miarę powstawania i ugruntowywania się państwa absolutnego, instytucja ta znika z życia i przenosi się do doktryny prawa natury, aby wszakże znowu buchnąć nowym płomieniem w burżuazyj-nej rewolucji angielskiej i potem francuskiej. Deklaracja praw człowieka wpisuje to prawo pomiędzy wieczne i nieodbieralne prawa ludzkie. Polska była krajem, który utrzymał najdłużej w całej Europie prawo oporu w postaci artykułu o wypowiedzeniu posłuszeństwa jako instytucję prawa pozytywnego, a nie prawa natury. Jednakże ta instytucja, jak i cały nasz ustrój w w. XVIII, chorowała. Wreszcie wiek XIX przestał już w ogóle rozumieć tą instytucję i nawet jej doktrynę. Stało się to z jednej strony pod wpływem niemieckiej szkoły w prawoznawstwie, która oznaczała zwycięstwo prawa pozytywnego (ustawowego, względnie zwyczajowego) nad prawem natury, za którego część uchodziło już wówczas prawo oporu. Wreszcie w państwach konstytucyjnych prawo oporu staje się „prawno-logicznie niemożliwym i stało się instytucjonalnie zbędnym. Dlatego też nie pragnie- 4 F. Kern, Gottesgnadentum und Widerstandsrecht im friiheren Mittelalter, 1914, str. 380, 176 n. stwierdza tę instytucję nie tylko u ludów . germańskich, ale też u Celtów irlandzkich, w Bizancjum ł u ludności romańskiej. 6 A. Gross, Der Streit um das Widerstandsrecht (Abhandlungen żur mittl. u. neuer. Gesch., hgb. von Below—Finkę—Meinecke, z. 70, 1929, str. l n.) uważa ideę oporu za tak dawną, jak samo państwo. „Poniekąd jest ona człowiekowi wrodzona i wypływa z instynktu -samozacho-wania włożonego przez naturę w każde stworzenie". Autorka znajduje ją w Indiach i w starożytności, a także u św. Augustyna. Morgan zna ją pod inną nazwą w okresie formacji wspólnoty pierwotnej; za nim idzie też Engels. 8 H. Fehr, Das Widerstandsrecht (Mitt. d. Inst. f. 6st. Geschichts-forschung, t. 36, 1915, str. 4). my go z powrotem prawno-politycznie".7 Prawo oporu już się przeżyło i należy do przeszłości, ale to stwarza dla nas wielką nową trudność, bo nam ludziom naszej epoki wszystko w tej dawnej instytucji wydaje się dziwnym, mętnym i naiwnym. Dopiero Gierkę (1869, 1880) badał to prawo oporu w średniowiecznej doktrynie wieków XIII—XV, jako też wieku XVII. W oparciu o te badania Szujski wyjaśnił u nas artykuł o wypowiedzeniu posłuszeństwa jako pozostałość ogólno-europejskiej instytucji ustrojowej. Tylko, ponieważ zdaniem Szujskiego u nas się ona pojawia dopiero w w. XVI w czasie, gdy na zachodzie już się chyliła ku upadkowi, dowodzi to — jego zdaniem — naszego opóźnienia kulturalnego (teoria młodszości kulturalnej). Ponieważ zaś jest to jego zdaniem instytucja nie specyficznie polska, lecz importowana, odpowiedzialność za nasz wadliwy ustrój spada nie na nas, lecz na ten cudzy import (teoria koszuli Dejaniry czyli teoria o obcym początku naszego ustroju). Te teorie, oparte o pewną koncepcję historii w Polsce prawa oporu, stanowią części składowe ostatniej „syntezy" historycznej Szujskiego publikowanej w latach 1880 i 1882. „Dzieje" Bo-brzyńskiego wyszły jeszcze pod dominującym wpływem dawniejszej syntezy Szujskiego, co tłumaczy zagadkę polemiki Szuj^ skiego z dziełem Bobrzyńskiego, człowieka o umyśle nieporównanie mniej twórczym od umysłu Szujskiego, a natomiast którego podręcznik miał do naszych dni przechować nam stańczykowskie syntezy historyczne jako obowiązującą obiekty wisty cz-nie piawdę historyczną. Synteza ostatnia Szujskiego mało była u nas nawet znana, natomiast teza o tym, iż przed wiekiem XVI nie ynano u nas prawa oporu, stała się prawdą podręcznikową na czas blisko 60 lat. W międzyczasie, z początkiem I wojny światowej wyszła książka Fritza Kerna, która opracowała prawo oporu także dla głębszego średniowiecza, a całość tak w teorii, jak i w życiu historycznym. „Nie rozumie się bez reszty historii średniowiecznych rokoszy..., jak długo nie doszukamy się w chaosie egoistycznego rozruchu i anarchii mglistego i ciemnego poczucia prawa, przyznającego każdemu, kto się czuł w jakimś swoim prawie pokrzywdzonym przez króla, uprawnienie do odmówie- 7 Ib., str. 36 nn. 84 nią mu prawa i nawet do szukania 'sobie samemu zaspokojenia. Swego rodzaju, płynne i nieoznaczone prawo, niedające się porównać do żadnego innego publicznego uprawnienia!... Ale mimo to i właśnie dlatego uchodziło prawo oporu w oczach średniowiecza za prawdziwe i konieczne prawo".8 Książka Kerna, trudna do czytania i wymagająca studiowania, nieraz ze źródłami w ręku, przedstawia poniekąd jedyny w swoim rodzaju przekrój trudno dla nas już zrozumiałych pojęć średniowiecznych. Około bowiem instytucji prawa oporu, która miała wówczas i jeszcze długo potem znaczenie fundamentalne tak dla ustroju, jak i dla całego życia ówczesnego, skupia się cały szereg swoistych wierzeń, a później doktryn i teorii. Pod wpływem tej książki poczynają się wreszcie u nas pojawiać pod koniec międzywojnia rewizje starej tezy Szujskiego o późnym, XVI-wiecznym początku tej instytucji. Autorów tych nawet możemy podzielić na trzy niejako kierunki, które się rozłożyły w sposób spontaniczny, a przecież robiący wrażenie doskonale zaplanowanego. Jeden kierunek cofa się wstecz od sakramentalnej daty r. 1501, którą uznał Szujski za najdawniejsze pojawienie się u nas prawa oporu. Skwarczyński znajduje prawo oporu w dokumentach wieku XIV i XV, a następnie Gródecki drugiej połowy wieku XIII. (Ostatnio Karol Górski otarł się o tą instytucję w wieku XV). W innym kierunku poszedł Balzer, który przyjmuje prawo oporu dla prawieku zachodnio-słowiańskiego, ale po dawnemu nie dostrzega go w czasach Polski piastowskiej, gdy miało jego zdaniem zapanować „prawo rodowe". Trzeci kierunek to zapowiedziany przez nas dowód, iż w Polsce czasów Galia i Kadłubka, a zatem w okresie czasu niepokrytym przez tamte oba kierunki, znano prawo oporu. Chociaż zapowiedź tą ogłoszono nawiasowo i prawie bez żadnej dokumentacji, wywołała ona dotychczas już kilka odgłosów. Najważniejszy z nich wyszedł spod pióra Gródeckiego, który zgodził się łatwo i to prawie bez potrzeby obszerniejszych dowodów, że Kadłubek osobiście uznawał prawo oporu, lecz zarazem, tym razem już przeciw mnie, że było to skutkiem jego 8 Kern, str. 183 nn., też str. 170, 175 n., 384 n., 187 uw. 348 Ale też zastrzeżenia str. 245 nn. 85 wysokiego wykształcenia osobistego, że przyniósł on dopiero pierwszy do Polski znajomość tej instytucji. Gródecki skreślił też ogólnikami i bez żadnych wskazówek w faktach czy też źródłach kilka etapów przyjmowania się u nas tych pojąć. Z tym ujęciem Gródeckiego zgodzili się już po wojnie Z. Woj-ciechowski i Yetulani, a może i Tymieniecki; przyłączył się do nich ostatnio i Kolańczyk. Odpowiem na to narazie krótko. W wieku XII prawo oporu jeszcze prawie nie weszło do doktryny politycznej, a natomiast znane było jeszcze jako żywa instytucja. Nie uczono tego na uniwersytetach ówczesnych, gdzie można się było z prawa nauczyć tylko prawa rzymskiego i co najwyżej jeszcze prawa kanonicznego, a nie prawa żywego. Jest zatem zgoła rzeczą niemożliwą, by Kadłubek miał przywieźć do Polski znajomość prawa oporu z nauki na obcym uniwersytecie. Rozprawa Gródeckiego nie zawiera ani jednego dowodu „oddolnego", a natomiast wyłącznie jedynie same rozumowania. Fundamentalny chyba argument znakomitego uczonego przyznaje uczciwie: „Ale pragnę zaznaczyć, że ewolucja ogólna kultury politycznej w naszym kraju raczej przemawiać będzie" za interpretacjami tegoż autora.9 Rozumiem to jako przyznanie się do metody „odgórnej", dedukcyjnej. Trudno się nawet dziwić, że ta metoda, zdołała się tutaj wślizgnąć, skoro jedno z najtrudniejszych zagadnień już nie tylko naszej historii, ale historii w ogóle zamierzano rozstrzygnąć ubocznie i mimochodem, czyli — jak to już ogólnie zaznaczyliśmy — fragmentarycznie. „W praktyce życia społeczeństwo polskie... wypowiadało niejednokrotnie posłuszeństwo swym 'przyrodzonym panom' z dynastii Piastów już w XI i XII wieku. Faktycznie więc stawiano opór niektórym (?) władcom, ale nie ma żadnych dowo-7 dów na to, iż istniała w społeczeństwie świadomość prawa opo-| ru, jako zasady prawnej zwalniającej od obowiązków wierno-' ści monarsze w pewnych okolicznościach". Widać też, że autor 9 Do genezy artykułu o wypowiedzeniu posłuszeństwa (Przegl. Współcz., R. 16, t. 61, 1937, str. 203). Nasz artykuł: O mniemanej łęczyckiej ustawie sukcesyjnej r. 1180 (Collectanea Theologica, XVII, 1936, wyd. jako księga pamiątkowa ku czci ks. J. Fijałka). 86 miewa skłonność do utożsamiania owej świadomości prawnej z „teorią prawa oporu". Oczywiście dziecko kupujące za parę groszy cukierka posiada już jakieś poczucie prawne, iż należy mu się za jego pieniądze cukierek, natomiast nie ma jeszcze nawet wyobrażenia, iż może coś takiego istnieć, jak rozmaite teorie prawne kontraktu kupna-sprzedaży. Słowianie zachodni mogli już dobrze znać instytucję prawa oporu, a natomiast nie mogli mieć o niej żadnych wiadomości teoretycznych, chociażby dlatego iż pierwsze zarysy teorii poczynają dopiero powstawać z końcem wieku XII. O rozmaitych teoriach prawa oporu spisano już w ostatnim wieku dość dużo tomów, natomiast zwykły szary człowiek nie miał o nich współcześnie najczęściej dokładniejszego wyobrażenia, a pomimo to posiadał takie lub też odwrotne o tej instytucji poczucie prawne względnie świadomość prawną. Świadomość ta mówiła temu człowiekowi, iż w razie naruszenia prawa przez monarchę ma on prawo upomnieć się o nie siłą. Nic więcej nie należy do prostego poczucia prawa oporu. Mieszanie doktryny czy teorii ze świadomością prawną da się wytłumaczyć swoistą historią prawa oporu na terenie ogólno-euro-pejskim, co staraliśmy się wyżej w paru słowach naszkicować. Dlatego też kryteria zastosowane przez Gródeckiego są dla naszej epoki zgoła anachroniczne, polegają na modernizacji dawnego kształtu instytucji. Jeśli dowiadujemy się, że w jakimś okresie czasu dokonano rokoszu przeciw władcy, to prawie też musimy przyjąć, iż rokoszanie, chociaż by dla uspokojenia swego własnego sumienia, musieli też jakoś uzasadniać swoje prawo do tego kroku, oraz naruszenie prawa przez monarchę. A jeśli w źródłach spotykamy wywody, że monarcha naruszył prawo, oraz że dlatego dokonano przeciw niemu rokoszu, to rozpoznamy natychmiast autora uznającego prawo oporu jako instytucję jeszcze prawa pozytywnego. Tak, gdy Gali podkreśla brak uzasadnienia dla rokoszu przez słowa „propter invidiam" (1.18), to wiemy, że w danym wypadku kronikarz nie uznaje rokoszu za prawny. Uzasadnienie to jest u Galia czy też Kadłubka narówni motywacja etyczno-prawną, podczas gdy my pytamy zwykle o wyjaśnienie kauzal- 87 ne. Tak samo i Kadłubek nie uznaje legalności spisku przeciw Kędzierzawemu. Natomiast Gali w dwu buntach obu Hermanowiczów wcale nie twierdzi, by motywa synów były niesłuszne. W jednym wypadku nie podaje nam nic o przyczynach buntu, ale w każdym razie też i nie potępia motywów buntu. Natomiast co do drugiego buntu Gali podaje nam już sporo i o przyczynach i o motywach buntu, i widocznie uznaje go za legalny, tzn. dopuszczalny prawem. To spostrzeżenie już prawie rozstrzyga i kwestię stosunku Galia do prawa oporu, który w zasadzie w niczym się nie różnił od stosunku do niego też Kadłubka. Zasadniczy przeciwnik prawa oporu, jak n.p. Anonim z Yorku, prekursor późniejszej doktryny absolutystycznej, długo odosobniona na terenie ogólno-europejskim postać w literaturze doktrynalnej, nie da się porównać z naszym Gallem. Nie zapominajmy, iż prawo oporu nie stało wcale na końcu rozwoju europejskiego, lecz na jego początku w czasach barbarzyństwa; natomiast absolutyzm (wbrew dawniejszej literaturze) nie stał na początku, a dopiero pod koniec ewolucji europejskiej. Gródecki formułuje najpierw błędną impresję swych poprzedników: „tzw. Gall-Anonim piętnuje zdradę (tradicio) -władców bezwzględnie"; właśnie nie potępia buntu absolutnie, jeśli następujące zdanie ma jakiekolwiek uzasadnienie: „Jednakże w opisie buntu Zbigniewa i Bolesława Krzywoustego przeciw ich ojcu... kronikarz nasz zajmuje najwyraźniej aprobujące stanowisko... Uważał też za słuszną — zapewne w zgodzie ze społeczeństwem polskim — ową uchwałę obozową, mocą której ogłoszono złożenie z tronu Władysława Hermana, a do rządów powołano obu jego synów... Kronikarz nie stwierdza wyraźnie, iż tu wykonano 'prawo oporu,' ale z całego przedstawienia rzeczy widać, iż się z buntownikami moralnie solidaryzuje i wypowiedzenie posłuszeństwa uważa za słuszne i uzasadnione".10 Spostrzeżenie to zostało zrobione w druku po raz pierwszy właśnie przez Gródeckiego i należy zeń wyciągnąć jakieś wnioski. Gali zatem nie potępiał rokoszu zawsze i absolutnie, bo w takim razie byłby on pendant dla Anonima z Yorku, zatem czymś wyprzedającym swój wiek, zjawiskiem o skali f l ogólno-europejskiej. Tak wielkiej pozycji niestety nie możemy przyznać naszemu kronikarzowi. „Czuć jednak, że kronikarz, jako obcy przybysz, przystosował się w swym zapatrywaniu do miejscowego środowiska, a nie propaguje od siebie nowych dlań pojęć prawnych". Kadłubek uważa, że do legalności rokoszu potrzeba „ho-nestas causae" i „necessitas", nie wystarcza zaś „factionis im-petus".11 Te dwa wymogi prawności rokoszu są niewątpliwie dodatkiem osobistym Kadłubka i pachną metodą myślenia roma-nistycznego, którą mistrz Wincenty zastosował do faktów danych z historii polskiej. Jest to jakby pewien zarys teorii nie doktrynalnej, lecz prawniczej prawa oporu, i wydaje się to dobrze odpowiadać istocie rzeczy. Gali bowiem również wydaje się instynktownie operować podobnymi wymogami. Wymóg „hone-statis causae" znajdujemy w obrazie spisków i bezprawi Siecie-cha, w jego dążeniu do usunięcia panów przyrodzonych. Drugi zaś wymóg „necessitatis" wydaje się przeglądać słabiej poprzez „iugum sendtutis" (II.4), ale już szczególnie w uzasadnieniu buntu, na którym kronikarzowi więcej zależało: „n e c e s s a-r i u m est, nos in nostro fretos praesidio gladiis ambitiosorum vel maleficiis interire, vel in exilium fugientes fines Poloniae transilire" (11.16). W źródłach do polskich rokoszy nowożytnych też znajdujemy ów wymóg „necessitatis", oraz sporo miejsca na coś, co odpowiada Kadłubkowej „honestas causae". Wydaje się, iż Kadłubek stworzył nawet wcale niezłą konstrukcję prawną. Zatem nie tylko, iż w Polsce uzasadniano rokosze, ale ponadto stworzono nawet pewną ich konstrukcję prawną. W samej zaś istocie rzeczy nie widać i tutaj żadnej różnicy pomiędzy Gal-lem a Kadłubkiem. A jeżeli dwie kroniki, oddzielone od siebie około wiekiem, i rzeczywiście się różniące w niejednej kwestii, są na tym punkcie właściwie całkowicie ze sobą zgodne, to fakt ten również domagałby się jakichś wniosków. A jeszcze więcej o zapatrywaniach panujących wśród Polaków owych czasów mówią nam same fakty rokoszy i spisków mających na celu wywołanie rokoszu. Nie posiadamy nawet kompletnej listy tych wydarzeń z wieku XI i XII, gdyż nasze wiadomości o nich są przypadkowe. Do czasów Galia zapomnia- Ib., str. 202, 203. 11 MPH II, 394. 88 89 no już napewno o jakichś mniej katastrofalnych zaburzeniach czy też przewrotach. Już nawet o buncie samego Zbigniewa z r. 1093 Gali bez jakichś szczególnych powodów byłby nam nie napisał. Tak samo też ostatecznie mógł pominąć zupełnie wzmiankę o pierwszym wspólnym buncie obu synów i odrazu donieść o testamencie Hermana. Gdyby nie czyniono zarzutów Bolesławowi Krzywoustemu z racji drugiego wspólnego buntu, moglibyśmy" też o nim nic nie wiedzieć. Nawet Kadłubek wspomina jedynie przy okazji o spisku przeciw Kędzierzawemu. Z milczenia źródeł nie możemy wyciągnąć wniosku, iż w takim lub innym okresie czasu nie było zupełnie rokoszy. Odwrotnie wniosek o osłabieniu władzy książęcej za Hermana, oparty o wyjątkowo licznie zachowane wiadomości o roko-, szach, nie jest sam dla siebie przekonywujący. Otóż przy każdym z tych rokoszy rokoszanie uzasadniali swe czyny tą „honestas causae" i „necessitas", czyli rozumieli, iż mają prawo do rokoszu. Odwrotnie przeciwnicy danego rokoszu, opowiadający się za w tej chwili panującym władcą, nie mówili wcale, iż w ogóle nie ma prawa oporu, iż w ogóle nie wolno buntować się przeciw władcy, lecz (jak Gali) tylko iż dany konkretnie rokosz jest nielegalny, tzn. nieuzasadniony, brak mu albo „honestas causae" lub też „necessitas". Dlatego też Balzer słusznie uznaje istnienie na Słowiańszczyź-nie Zachodniej w prawieku prawa oporu na jednej tylko tej podstawie, iż da się stwierdzić u plemion nadłabskich sporo faktów rokoszy.12 Gali wcale nie pisze, iż prawo oporu zasadniczo nie było dopuszczalne, a nawet nie można się doczytać w jego Kronice żadnej sugestii w tym kierunku. Podobna myśl nie byłaby 12 Te same zresztą fakty nie wystarczają mu z chwilą, gdy zachodzą "w epoce, dla której autor przyjmuje powstanie „ustroju rodowego". Jest to jeden z przykładów dedukcyjnej metody. Por. o tym Adamus, O teorii rodowej państwa piastowskiego. Jako ciekawostkę nie zasługującą nawet na polemikę notuję P. Puntschart, Carmula (Ztschr. des Hist. Ver. f. Steiermark, R. 26, 1931, str. 17 nn.), wedle którego rewolucje towarzyszą stale ludzkości, ale są szczególną właściwością Słowiańszczyzny nieożywionej duchem państwowości. Spotykane w niektórych źródłach niemieckich słowo „carmula" (ib., str. 9 n., czy nie krewniak „kramoły"?), oznaczające powstanie, uznaje za pożyczkę słowiańską. wówczas zrozumiana przez współczesnych Galia. Dopiero historycy wieku XIX podobną myśl wmówili w Galia, ale tylko dlatego, iż oni już sami nie pojmowali prawa oporu i rzucali wyobrażenia kronikarza drobnymi fragmentami na tło swoich własnych poglądów. Łatwiej zapewne przyjdzie pozytywny dowód, że Gali w zasadzie uznawał przecież prawo oporu. Sięgniemy do (sfałszowanego czy też niesfałszowanego) testamentu Hermana: „Ad extremum autem si ambo probi non fuerint, vel si forte discor-diam habuerint, ille qui externis nationibus adhaeserit et eas in regni destructionem induxerit, priyatus regno, patrimonii iure careat" (II.8). Gali jakoś urywa myśl o wypadku, gdy obaj synowie byliby niezacni; byłby to wypadek kończący dynastię i sprzeczny ze sugerowaną przez Galia doktryną panów przyrodzonych (ta niezgodność wydaje się też wprost przemawiać za autentycznością testamentu). Ale w każdym też razie Herman dopuszcza myśli, iż ten jeden niezacny straci i pryncypat {regnum) i patrymonium. "Uznaje przecież sam panujący prawo oporu, a nawet jego dość skrajną formę depozycyjną. Gali nie pisał doktryny ani też nie pisał dla jakichś przyszłych pokoleń, które ewentualnie dopiero mogły się stać zdolnymi do zrozumienia jakiejś jego wyprzedzającej epokę myśli. Pisał dla chwili, a w danym momencie groził rokosz i zegnanie Krzywoustego. Ci przyszli rokoszanie widzieli niezawodnie Krzywoustego jako „tyrannus", „rex iniąuus", jako wedle terminologii Galia „niezacnego", natomiast Gali spisał wiele atramentu, aby udowodnić „zacność" Krzywoustego. Zacnego władcy, „regem aeąuum" nie mogli spędzać nawet najgorętsi zwolennicy prawa oporu, gdyż prawo oporu zwracać się mogło jedynie przeciw władcy niezacnemu. Otóż Gali nie negował, bo i nie mógł negować, prawa oporu jako zasady, natomiast uderzył całą siłą swej elokwencji i zręczności w jeden tylko punkt: dowodził zacności Krzywoustego we wszelki sposób, ziemski (wywód prawny) i transcendentny. Tylko jako motyw pomocniczy pojawia się w Kronice, jako niesformułowana „expressis verbis", sugestia, iż wszyscy Piastowie (za wyłączeniem jedynie bastarda, Zbigniewa) są zawsze i nieomylnie zacni. Przypatrzymy się tej sugestii do- 90 91 kładniej w rozdz. 12 i tam przekonamy się, iż Gali mozolnie przy użyciu nadzwyczajnego wysiłku stara się tę „doktrynę o zacności Piastów" udowodnić; zatem to nie było jakieś rozpowszechnione w Polsce wierzenie, ale próba propagowania wierzenia powszechnie nieprzyjętego. Że sądziły tak w najlepszym razie jedynie koła dworskie, dowodzi nie tylko wysiłek, z jakim Gali dowodzi swojej „doktryny", ale także fakty rokoszy oraz istniejące w danym momencie historycznym tendencje do wypowiedzenia posłuszeństwa Krzywoustemu. .Gdyby wierzono powszechnie w niemylną i niezawodną zacność Piastów, Gali nie potrzebowałby osobno dowodzić zacności samego tylko Krzywoustego. Ale sprawa dla tezy dworskiej przedstawiała się jeszcze znacznie gorzej. Przecież to sam Krzywousty buntował się dwukrotnie przeciw ojcu. O pierwszym wspólnym buncie obu synów nie możemy zresztą wiele złego powiedzieć: zapewne główną rolę grał tu Zbigniew, a w dodatku Krzywousty był jeszcze wówczas prawym dzieciuchem. Niedomawia też Gali, czy synowie zamierzali deponować ojca. Z tej racji zatem, jak to już zaznaczyliśmy, nie robiono mu zapewne żadnych poważniejszych zarzutów. Natomiast w drugim buncie wprawdzie Wrocławianie, za siebie i za obu młodych książąt, składają deklarację lojalności Hermanowi i chcą występować jedynie przeciw Sieciechowi, rokosz ten jest niby niedepozycyjny, ale w trakcie rozwoju wydarzeń dochodzi do uchwały deponującej Hermana, upoważniającej młodych jego synów do zajęcia grodów ojca, przyczem pech znowu chce, iż jedynie Bolesław zajął wyznaczone sobie grody ojca, a co więcej odebrał na siebie przysięgę i zamierzał je dzierżyć jako swe „dominium". Jednym słowem, nie ulega wątpliwości, iż sam Krzywousty aprobował uchwałę deponującą ojca i czynnie do tej depozycji ręki przyłożył. Zatem i Krzywousty dowiódł, że nie wierzy w doktrynę zacności Piastów. W całym 11.16 jakby Galia zawodziła już zręczność: nie udało mu się przekonać nas, iż to nie Bolesław dał inicjatywę do buntu i nie on grał w nim pierwsze skrzypce, oraz nie udało mu się nas przekonać, że Bolesław nie dowiódł czynami swej niewiary w doktrynę zacności Piastów, w szczególności swego własnego ojca. W tak trudnej sytuacji nie dał rady nawet nasz niezrównany Gali! 92 Ale dworska doktryna zacności Piastów zasługuje na "baczną z naszej strony uwagę. Na zasadniczą negację prawa oporu było wówczas jeszcze za wcześnie tak w Anglii czy Francji, jak i w Polsce. Natomiast wiemy dzisiaj, po studiach francuskiego marksisty-historyka Marca Blocha i jego kontynuatora Schramma, jak wiele trudu poświęcono na zachodzie w rozbudowę „mistyki monarchicznej" czy też nawet „religion royale". Rozmaite wierzenia miały transcendentnie dowieść laski bożej spoczywającej na danym władcy czy też na całej dynastii.13 W Polsce, o ile zauważyć zdołaliśmy, Gali jest odosobnionym całkowicie wypadkiem budowania jakichś wierzeń dynastycznych. On zapewne wykorzystał dobrą pamięć o Chrobrym do tego, aby poprzez czysto literackie ozdobienie jego postaci stworzyć ideał monarchy i umieścić go właśnie w dynastii Piastów. On to wykorzystał (i, jak to dalej jeszcze 13 List biskupa Lamberta III do Wratysława (MPH I, 372) zawiera prośbę wprowadzoną pochlebstwem, natomiast wstępem do tego pochlebstwa, raczej niezgrabnym i stanowiącym może ulubioną ideę niezręcznego dyktatora, jest zarys teorii: „Etenim Domini est terra et pleni-tudo ejus, etenim Domini est regnum et łpse dominabitur gentłum, sin-gulis terris, singulis regnis reges et dominos praefecit in judicium, quo-rum ąuidam sanae mentis łn judicio regnant et justitiae, ąuidam vero in mentis elatiorie et in rapina". Nie widzę w tym oczywiście żadnej aluzji do prawa oporu, jakby można zrozumieć komentarz wydawcy. Jest to wspólna całemu średniowieczu, niezależnie od tego, czy z obozu kościelnego, czy też imperi^listycznego, teoria pochodzenia władzy od Boga, teoria urzędu królewskiego (judicłum) i odróżnienia władcy sprawiedliwego od tyrana. Por. św. Augustyn, De ciyitate Dei, 1. IV, c. 33; 1. V, c. 21: Bóg daje władzę, ale raz królom dobrym, a drugi złym. I to aż do Anonima z Yorku, Tractatus IV, Lib. de lite, III, 666 odróżniającego królów, „qui in spiritu Dei venerunt et virtutć", od tych. „qui regnaverunt et non ex Deo, ąuonłam non reges, .set tiranni fuerunt et in spiritu maligno et contraria virtute yenerunt". W szczególności Ozjasz, „qui, quoniam per superbiam usurpayit sacerdotium, lepra per-cussus est quonłam non erat Christus Domini, nec cum Domino unus erat spiritus, sed agebatur spiritu huius mundi. Nec de eo legitur, quod oleo sancto fuerłt consecratus". Pomiędzy przedstawicielami prawa oporu i zwolennikami absolutyzmu ta tylko zachodziła różnica, iż pierwsi „tyrana" nie myśleli cierpieć i chcieli zegnać, a drudzy głosili doktrynę cierpliwego znoszenia, zostawiającą samemu Bogu zemstę na „tyranie". U nas nie widać, nawet u Galia, śladu doktryny cierpliwego znoszenia. 93 zobaczymy, w części sam rozbudował) cuda towarzyszące powołaniu tej dynastii na tron. On też wykorzystał cud odzyskania wzroku przez Mieszka I, a także cudowne urodziny Krzy-woustego, oraz wszelkie możliwe i nawet ewentualnie niemożliwe powodzenia Piastów, stanowiące znaki łaski bożej. „Doktryna" a raczej proste wierzenie „mistyczne" o zacności Piastów należy do tego samego i uderza zarazem bezpośrednio w możliwość zastosowania przeciw Piastowi p^awa oporu, przynajmniej w postaci depozycji. Widać za tym wszystkim tak wiele osobistej pracy naszego kronikarza, iż samą doktrynę zacności, ten zwornik całej owej „mistyki" z realnymi wymaganiami chwili politycznej uznać nam wypadnie za osobiste dzieło naszego kronikarza. W stosunku do tego wszystkiego prawdziwa już doktryna zachodnia o panach przyrodzonych jest czymś zaledwie pomocniczym. I tę doktrynę Gali dowodzi, a zatem nie było ona też w Polsce powszechnie przyjęta. A ponieważ dowodzi jej znakiem, zatem i ta doktryna nawiązuje do kwestii .„mistyki". O doktrynie tej zresztą znajdujemy w Kromce zaledwie krótkie wzmianki, ani nie stawiające sprawy z całkowitą jasnością, ani też niepoparte zanadto silnie. To wszystko dowodzi nam jej roli pomocniczej. Jeśli to wszystko, co napisaliśmy, odpowiada prawdzie, to w takim razie możemy już sprecyzować stanowisko Galia wobec problemu prawa oporu. Zaczepiać wprost i zasadniczo prawa oporu on się»nie odważa, byłoby to wówczas skazane na niezawodne niepowodzenie. Ale to prawo groziło Krzywouste-mu tym samym, czym on traktował swego własnego ojca; było ono teraz wrogie Krzywoustemu. Trzeba je było zatem pośrednią drogą starać się obezwładnić. Z zadania tego wywiązuje się kronikarz z taką zręcznością, że zapewne zbyt dużo w tym było jego osobistego dzieła. Dla współczesnych, a nawet i dla nas dzisiaj, było w tym dość dużo rabulistyki i retoryki, ale Kronika mimo to jako dzieło literacko-publicystyczne stanąć może niewątpliwie nader wysoko. Jeśli Gali nie da się postawić obok Anonima z Yorku, to również i z Kadłubka nie da się zrobić polskiego Jana z Salisbury, w Polsce nie było widocznie terenu dla angielskiego wówczas „rojalistyczńego" względnie 94 „gregoriańskiego radykalizmu"14. Przeciwieństwo pomiędzy obu naszymi kronikarzami napewno istnieje, ale nie sięga ono tak daleko, jak to na ogół bywaliśmy skłonni sobie wyobrażać przy stosowaniu nie metody szczegółowej analizy każdej myśli kronikarza, lecz przy poddawaniu się jakiejś ogólnikowej impresji. Obaj kronikarze liczą się jednakowo z faktem opinii sobie współczesnych o dopuszczalności prawa oporu, ale Gali stara się sprytnie to prawo praktycznie obezwładnić i rozbroić, podczas gdy Kadłubek ani go nie propaguje ani też nie zwalcza, a jedynie aprobuje jako coś zastanego oddawna, czego się zmieniać nie myśli. Jeśli jest tak istotnie, to teraz stanie się jasnym, na czym polega jedno z poważnych przeciwieństw naukowych naszych czasów. Jednemu stanowisku daje wyraz Gródecki: „Wydaje mi się, że i w naszych dziejach objawy niewątpliwego patriotyzmu z XI i XII wieku dają się najtrafniej pojąć jeszcze jako wierność dla dynastii, dla owych — jak ich kroniki ówczesne nazywają — 'przyrodzonych panów7 (domini naturales)..." „W ogóle dynastie i jednostki przez swe przywództwo nad bierną, lecz sobie p o s ł usz n ą masą stwarzały narody w jiajwcześniejszej-fazie ich dziejów...".15 Dziwna rzecz z tą „bierną, lecz posłuszną masą", która tak często nie była bierna, a także i posłuszna. Napisano o tej „bierności" i tym „posłuszeństwie" u nas, od czasów Szuj-skiego, dość moralizujących jeremiad. Była to pod piórem stańczykowskim ideologia klasy społecznej, wówczas plus minus rządzącej w Polsce czy też tylko w Galicji i domagającej się od „politycznie niewyrobionego" społeczeństwa dla siebie posłuszeństwa,16 natomiast pod piórem gabinetowego uczonego 14 Kern, str. 431. Literatura o nich obu jest nieprzebrana i przybywa jej nieledwie z każdym rokiem. 15 Powstanie polskiej świadomości narodowej (Wydawnictwa Inst-Śląsk., Błbl. Słów. 3, 1946, str. 12 n.). 16 Por. Serejski, Rzut oka na historiografią polską (Przegl. nauk hist. społ., t. I, 1951, str. 107 n.), szczególnie cytat z Szujskiego o „naturalnym rządzie" warstwy „ludzi znakomitych pracą, inteligencją, majątkiem". Por. odgłosy tej opinii w przemówieniu Balzera z r. 1922 (Przemówienia, wyd. Dąbkowski, 1937, str. 18 nn.). 95 przez swą wyraźną sprzeczność z faktami historycznymi jest ta koncepcja wprost niewytłumaczalna. Gródecki bierze bez bliższego zbadania ni uzasadnienia Gallowych „domini natu-rales" za najlepszą monetę, a nawet amplifikuje jedną kronikę w kroniki w liczbie mnogiej. A co do tych danych porównawczych, to wydaje się nam, iż i one wymagałyby jakiegoś dokładniejszego uzasadnienia, ale nie opartego na przestarzałej już dziś starej literaturze. Przyszłość, naszym zdaniem, należy do koncepcji, której dał wyraz Bujak: pod koniec w. XI „rozwinęła się w Polsce swoista koncepcja rycerska, dosyć odległa od koncepcji zacho-dnio-europejskiej rycerstwa, niższego kulturalnie ale szczerze demokratycznego, gotowego do walki o wolność i prawo — przede wszystkim dla siebie. Za czasów Władysława decydujący wpływ na stosunki państwowe posiada wspólnie z wyższym duchowieństwem rycerstwo czyli szlachta, świadczy o tym podział państwa i jego zjednoczenie, konfederacja przy panującym i przeciw niemu, powstanie Zbigniewa i bunt obu braci".17 Widzimy fakty, a nie polemiczne argumenty z Galia. Nie bylibyśmy wszakże skłonni chwalić, czy też nawet idealizować, ówczesnego rycerstwa za jego de-mokratyzm. Nie dostrzegalibyśmy w tym wszystkim większych różnic pomiędzy zachodnimi feodałami a polskimi. Koncepcja polskiego rycerstwa nie była też swoista, lecz w zasadzie podobna do zachodniej. Napewno jednakże koncepcja Bujaka stoi bliżej faktów, niż koncepcja Gródeckiego. Ta ostatnia jest kontynuacją dawnej, bo sięgającej ponad dwa stulecia wstecz, teorii absolutyzmu (rozdz. 13). Teoria ta „panowała" prawie bez sprzeciwu też w sposób absolutny, czas na to, by jej zastarzałe grzechy poddać nareszcie niejakiej rewizji. Nie zachodzi obawa, by ta rewizja popadła w jakieś sprzeczności z faktami, kontrola — a może raczej opory — ze strony teorii absolutyzmu napewno będą nawet aż zanadto silne. Z Bujakiem nie zgadzamy się w wielu kwestiach, jednakże przyznajemy mu tę wielką zasługę, iż on pierwszy odważył się, jeszcze jako młody człowiek, wystąpić przeciw teorii absolutyzmu. 17 Ustrój, stp. 69 n. 96 Jego seminarium budziło krytyczne spojrzenie na Galia, a na-tomiast Gródecki poszedł aż do skrajności, chociaż bez konsek-wencji i nie bez odchyleń (rozprawa o Zbigniewie) po linii wytyczonej przez Wojciechowskiego będącego w gallologii epi-gonem szkoły krakowskiej i monarchistycznej historii. ' / 10. Operacje ustrojowe. Z naszej Kroniki trzeba wydobywać informacje ustrojowe z wielkim trudem. Przyczyna tego jest niejedna. Po pierwsze, Gali ani myślał o tym, by dla jakichś odległych wieków zachować informacje o tym ustroju, który jego polscy czytelnicy rozumieli doskonale, i o którym nie potrzebowali wcale wyjaśnień od obcego zakonnika. Po drugie, rzeczywiste fakty ustrojowe, o ile wchodziły w plan jego opowieści, w sposób albo retoryczny albo też tendencyjny przeinaczał bez nadmiernych skrupułów, nie przewidując możliwości, iż po wielu wiekach będziemy czytali każde jego słowo tak, jak się czyta tekst ustawy. Gdy kronikarz wstawia w usta Krzywoustego odpowiedź cesarzowi, że nikt nie zmusi go do przyjęcia Zbigniewa i podziału z nim państwa, „nisi meorum commune consilium et arbitrium meae propriae voluntatis" (III.2), niekoniecznie trzeba to interpretować jako wyznaczenie radzie książęcej prawnie uznanej kompetencji; wpływ rady panów mógł być na księcia pozaprawny, a kronikarz w celu pochlebienia jeszcze raz tym feodałom, którzy w danym momencie poczynali być groźni dla księcia, amplifikować mógł ich znaczenie. Na niejaką ścisłość możemy liczyć tylko tam, gdzie jakaś definicja wchodzi w skład wywodu prawnego, jak w testamencie Hermana. Informacyj ustrojowych u Galia trzeba szukać z trudem największym. Dawniej wystarczało, iż obraz ustroju, jaki powstawał w umyśle czytelnika przy czytaniu Kroniki, był jednolicie w jednym kolorze, iż brano wszelkie monarchiczne sugestie kronikarza za najlepszą monetę, i nie zwracano wielkiej uwagi na to, iż przecież miejscami spod tego jednolitego koloru wydobywa się jakiś fragment malowany wyjątkowo zgoła odmienną barwą. Na j jaskra wszy przykład tej procedury mamy z faktem nieprzy wiązywania większego znaczenia do 11,8 zawierającego postanowienia testamentu Hermana. Trzeba zatem 97 nam uwzględnić wszystko, co istotnie w Kronice się znajduje, w razie sprzeczności ustrojowych starać się je krytycznie roz-patrzeć i wagę poszczególnych enuncjacyj należycie zważyć. Jakżeż zatem było z elekcyjnością w czasach objętych Kroniką Galia? Powszechnie sądzi się, że nie było wówczas mowy o takiej prawie republikańskiej instytucji, gdyż w ogóle okres Galia jest uważany za złoty wiek monarchii polskiej. Czy pogląd taki wytrzyma próbę konfrontacji z naszym źródłem? Jeśli co jest w treści testamentu Hermana pewnego, to chyba to, iż stary książę pozostawia możnym decyzję co do tego, który z jego synów ma po śmierci testatora objąć w Polsce władzę zwierzchnią. Testament bowiem, wbrew niektórym autorom, przewiduje nadal i po śmierci^ Hermana instytucję księcia zwierzchniego, który ma odzierżeć ;,solium regni", i któremu mają wszyscy w całej zapewne Polsce pomimo podziału „unanimiter oboedire". Herman wyraźnie odróżnia „reg-num" = pryncypat od „patrimonium" każdego z synów 18. Jeśli zatem ojciec nie skorzystał ze swego prawa desygnacji jednego z synów na stolec wielkoksiążęcy, to musi być chyba jasne, że wyznaczenie jednego z synów w drodze elekcji przez czynniki społeczne zostało jedynie przez Galia niedomówio-ne 19. Niedomówienie to byłoby zawarte w zdaniu: „Hoc autem unum cordis mei desiderium vobis possum aperire, quod discre-tiori ac probiori in terrae defensione et hostium impugnatione volo vos omnes post mortem meam unanimiter oboedire"(II.8). Na pierwszy rzut oka nie wydaje się prawdopodobnym, by kronikarz mógł mieć jakiś rozsądny cel w tym, aby niedoma-wiać instytucji znanej współczesnym. A przecież wiemy dobrze, iż sztukę i takich operacyj ustrojowych posiadali średniowieczni kronikarze. Stwierdził to szczególnie Ferdynand Ohly, który zbadał stosunek niemieckiej historiografii czasów Henryka IV do toczącej się wówczas walki pomiędzy królem a książętami. „Naturalnie obraz ten (sc. obraz ustroju) musiał być bardzo różny, zależnie od partyjnego stanowiska autora, bo historiografia tego czasu jest cała mniej lub więcej tendencyjna 18 Por. Balzer, Królestwo Polskie, t. l, str. 71, uw. 2. 19 Tak trafnie Tyć, Zbygniew, str. 13. 98 i nie mogło być inaczej" 20. Np. niektórzy historiografowie nie wspominają nawet o elekcji, jakby w Niemczech wówczas miała o tronie decydować wyłącznie dziedziczność tronu21. Adam z Bremy unika wzmianki o elekcji nawet wówczas, gdy następuje zmiana dynastii22. „Tak dzielą się też historycy owego czasu na dwa wielkie obozy", jedni za królem, a drudzy za książętami23. Dla Niemiec nie ma żadnej z tej racji trudności, gdyż tendencję jednego kronikarza prostuje natychmiast inny kronikarz o tendencji wręcz odwrotnej. Dla Niemiec posiadamy z wieku XI tak dużo źródeł, iż nie było wiele trudności z ustaleniem istotnego stanu rzeczy. Nieporównanie trudniejsza jest nasza sytuacja, gdy mamy wyczytać prawdę z jedynej Kroniki, zapewne podobnie amputującej elekcję, jak niemieccy kronikarze opowiadający się za sprawą króla. Balzer chyba powiedział wszystko, co można powiedzieć było na temat, dlaczego milczenie Galia uznawano za dowód nieistnienia wówczas w Polsce elekcji: „W pierwszych dwu wiekach historii polskiej... nie znajdujemy jakiegokolwiek wia-rogodnego śladu" dokonania elekcji24. Jest to zatem argument ex silentio, o którym wiemy, iż sam dla siebie nie wystarcza. Trzeba znaleźć jakieś wskazówki dodatkowe za tym, iż milczenie źródeł nie jest przypadkowe, a — jak to z Gallem — nie jest tendencyjne. Aby rzecz rozstrzygnąć należycie, trzeba nam zadać sobie trud wgłębienia się znowu w tekst Kroniki, szukania tam niedomówień i ważenia w każdym z nich tych „szczątków" prawdy, jakie Gali nam pozostawił. Może się nam uda z tych pozostałości rzeczywistości zrekonstruować ją, chociaż by w zasadniczych liniach. Już w tekście testamentu Hermana musimy się doczytać niedomówień elekcji. „...młody Ziemowit... wzrastał w lata i siły i z dnia na dzień postępował i rósł w poczciwości (probitas) do tego stopnia, że 20 Kónigtum und Fursten żur Zeit Heinrichs IV, nach der Dar-stellung gleichzeitiger Geschichtsschreiber. I. (Beilage zum Jahresbericht des Gymnasiums zu Lemgo iłber das Schuljahr 1888/89, str. 5 nn.). 21 Ib., str. 7 nn., oraz II. (ib. 1891), str. 3 nn. 22 Ib., I., str. 10 n. 23 Ib., str. 6. 24 O następstwie tronu w Polsce (Rozpr. Ak. Um., t. 36, 1897, str. 335 n.). Krytykuje to słusznie Tyć, Zbygniew, str. 17. 99 Król królów i Książe książąt zgodnie go księciem Polski ustanowił, a Popielą z potomstwem doszczętnie wytracił z królestwa. Opowiadają też starcy sędziwi (seniores antiąui), że ów Popiel z królestwa wypędzony (a regno expulsus) tak wielkie cierpiał prześladowanie od myszy..." (I. 3). Na temat tego ustępu mamy obfitą literaturę. Ciekawe są dla nas uwagi Briicknera, który uznaje bajkę o Popielu i Piaście za zmyślenie, a zwłaszcza wędrowną bajkę o myszach. „Tak ominął ks. Michał wszelkie niewygodne pytania: Polska była państwem, z rodem panującym, gdzie po szczeblach zasługi osobistej mógł się i syn chłopski wspiąć na wysokie, ba najwyższe dostojeństwo; gdzie — przez antycypację późniejszych wypadków, np. za Mieszki II i Śmiałego, uchodziło panujących wyrzucać z kraju". Motyw chłopskiego pochodzenia Piastów „to tylko reakcja naturalna przeciw absolutyzmowi książęcemu. Zmuszeni poddawać się jemu bez szemrania, wynagradzali sobie choć w fantazji ów terror: wrodzona anarchia słowiańska, mit o dawnym równouprawnieniu wszystkich i swobodzie pierwotnej, osładzały sobie przełączenie bajką o chłopskim panującym rodzie..."25. Byłbym skłonny szukać twórców lej legendy nie wśród ludu, a raczej wśród duchowieństwa. Idzie oczywiście o samą historię niebiańskich wysłanników i cud pomnożenia jadła i napoju (I. l—2). Jest to zapewne wędrowny wątek, przejęty z legendy o św. Germanie, zatem mógł raczej przyjść do nas przyniesiony przez obce duchowieństwo. Chociaż wśród ludu polskiego zapewne jeszcze wówczas istniały jakieś głuche tradycje o pierwotnej równości, to przecież Gali nie przejmowałby do Kroniki legendy, któraby opowiadana była jedynie wśród ludu już eksploatowanego feodalnie. Taki przejątek mógłby jedynie po-szkodzić Kronice i jej aktualnym celom. Twórców legendy szukać wypadnie wśród duchowieństwa, z którego część też pochodziła- z ludu, a przecież, jak i nasza legenda, nie negowała samego faktu istnienia klas społecznych. Pycha książąt, przeciw której dość nieoczekiwanie Gali występuje, mogła też być silniej odczuwana przez duchowieństwo, niż sam lud. W do- 25 Podanie a zmyślenie (Studia społeczne i gospodarcze, Księga jubileuszowa dla uczczenia 40-letniej pracy naukowej L. Krzywickiego, 1925, str. 22 nn.). 100 datku zapewne współdziałały w genezie owej legendy jakieś uczone reminiscencje26. Może zatem i tę legendę przejął kronikarz z ust jakiegoś biskupa i powtórzył ją, pomiędzy innymi, może i dla nastrojenia go przychylnie dla swej Kroniki. Jedno w tym wydaje się pewne, że legendy tej nie stworzył sobie sam Gali; brak w tej opowieści jakichkolwiek śladów weryfikacji, Gali opowiada rzecz znaną też swoim czytelnikom. Ciekawe jest natomiast, co Gali dodał do tej legendy, aby ją dopasować do swoich celów. Może już takim dodatkiem własnym kronikarza są ciągłe odwoływania się do tego, iż cud ten dokonany w chacie Piasta jest znakiem szczególnych przeznaczeń Ziemowita. Natomiast wprost napewno Gali dopuszcza się niedomówienia elekcji Ziemowita. Przyjmuje się to powszechnie27, ale nowy cud powołania Ziemowita i wytępienia Popielą nie został należycie rozważony w swej roli, jaką ma spełniać w Kronice. Gdy w zdarzeniach w chacie Piasta nie znajdujemy żadnych niedomówień, tutaj mamy oczywiste niedomówienia i dość dziwny „szczątek" w postaci słowa „con-corditer", które nie było potrzebne i mogło być całkowicie pominięte. Zatem Gali niedomawia nawet elekcji przy zmianie dy-~ nastii, podobnie jak to w Niemczech robił Adam z Bremy. Może to, co dano, można było też odebrać, może inne jeszcze były powody tego niedomówienia, ale w każdym razie jest wymownym dowodem, że na podstawie milczenia Kroniki niepodobna uznawać braku elekcyjności w Polsce Gallowej. Również jest niedomówiony fakt legendarnego zegnania Popielą. Szczątkiem jest tutaj „a regno expulsus": dopiero zdetronizowanego Popielą zjadły myszy? Tę historię o myszach 26 Idzie o myśli, „że nie ma żadnych 'naturalnych' różnic w naturze ludzkiej, oraz że wszystkie różnice stanowiska i godności są konwencjonalne albo 'pozytywne'". Są to myśli patrystyki, przejęte od stoików i później filozofii antycznej, a posiadające swoje znaczenie aż do Rousseau i Burkego oraz początków nowoczesnej metody historycznej. „Wszystkie wielkie instytucje społeczne są konwencjonalne, a nie naturalne", w szczególności naturalne są wolność, równość i wspólnota, a konwencjonalne rząd, niewola i własność (Carlyle, t. 3, str. 88, 3 n.). 27 Wojciechowski, O Piaście, str. 175; Briickner, O Piaście, str. 316. 101 Gali już weryfikuje: „narrant etiam seniores antiąui"; nie była ona już zapewne powszechnie znana. W dodatku też zaraz po jej opowiedzeniu kronikarz' ją nieledwie odwołuje: „Lecz poniechajmy rozpamiętywania dziejów tych wypadków, których wspomnienie zaginało w niepamięci wieków i które uległy skażeniu błędami bałwochwalstwa, a wspomniawszy je tylko pokrótce, przejdźmy do przedstawienia tych rzeczy, których wierna pamięć żyje". Oczywiście Gali korzysta tutaj z rozpowszechnionych wówczas wątpliwości, czy godziło się pisać historię pogan albo też historię świecką28; druga wątpliwość wyszła w liście do księgi III, a tutaj pierwsza. Obie też narówni służą do zamaskowania właściwych zamiarów kronikarza. Przecież wątpliwość co do historii pogańskiej przyszła mu na myśl w samym środku pogańskiej historii polskiej. Miesza też autor ten problem sumienia chrześcijańskiego z problemem zgoła odmiennym odległości czasowej 29, a pod tym względem nie wydaje się, by tylko elekcja Ziemowita była pokryta „niepamięcią wieków". Kronikarz jest widocznie nerwowy z tą mysią historią, jak też widzieliśmy to już w II. 9 nn., tylko tam inne frazesy służyły mu za usprawiedliwienie. Jest zatem zapewne historia mysia wymysłem osobistym samego Galia. Wojciechowski jest bliski czegoś podobnego, oczywiście po postawieniu na boku jego wiary, iż w bajkach tych dochowały się do czasów Galia jakieś echa tradycji. Uważa on baśń mysią za odrębną opowiastkę przyrosłą do legendy o początkach dynastii 30. Dostrzega też w legendzie „tendencji politycznej", którą wszakże (w zgodzie z teorią prawdomówności) uznaje za tendencję samych Piastów, nie zaś Galia. A mianowicie „mogło być interesem Piastów zakryć drogę gwałtu, a podobno i przeniewierstwa (sc. rokoszu), którą doszli do tronu". „Mieli do wyboru: przyznać się do czynu, albo uznać się chłopkami, 28 Schulz, str. 76 nn., oraz wyżej w rozdz. 4. 29 Lasch, str. 5 nn. o krytyce bajeczek i podań; str. 23 częściej wierzą, lecz wątpią w razie zanadto fantastycznej treści bajki lub też jeśli pogańska treść pozostawała w sprzeczności z religijnymi uczuciami; str. 42 Widukind o pochodzeniu Sasów „nimia vetustate omnem fere certitudinem obscurante" (I, 2); str. 45 podobnie Thietmar; str. 63 Adam z Bremy „verane sint an facta in medio relinąuamus" (I, 51). 30 O Piaście, str. 205, 209, 210. 102 ale pod szczególną łaską boską, która obdarzyła ich cudem i uprawniła ich panowanie" 31. Tego wszystkiego oczywiście niepodobna dostrzec, ale w każdym razie Wojciechowski dostrzega tutaj niedomówienia rokoszu (dziwna rzecz, że tym razem kronikarz powtarza bajki rzekomo ukute przez samych Piastów, a mimo to niedomawia już z jakichś szczególnych motywów, nie tych," o których mówi ogólna teoria skrytek). Wszyscy w średniowieczu uznawali pochodzenie władzy monarszej od Boga32, myśl ta znalazła swój wyraz też w pomazaniu33. Myśl tę znajdujemy w formule koronacyjnej Karola Łysego r. 869 34. Znano też różne znaki, przy pomocy których Bóg powoływał monarchę35. Nie należy tylko wyciągać z tej wiary wniosków, jakie legiści wyciągali co do monarchii absolutnej, gdyż wówczas jeszcze władca przez boskie powołanie nie stawał się suwerenem w znaczeniu nowszym i obok prawa niezależnego od ludu istniało prawo zależne odeń 36. Znowu spotykamy zatem jakiś truizm, który oczywiście ma służyć Galiowi za zasłonę do jakichś manipulacyj. Samo zdanie o powołaniu Ziemowita przez Boga nie mówi, czy nastąpił tu cud i powołanie nastąpiło bezpośrednio „a Deo", czy też Bóg był „causa remota" i działał „mediante homine", np. przez elekcję. Gali nie odważa się postawić jasno i wyraźnie sprawy tego cudu, natomiast go tylko sugeruje przez natychmiastowe opowiedzenie cudu dokonanego przy pomocy myszy. Frazes o powołaniu Ziemowita przez Boga, poprzedzony i zakończony dwoma cudami, sam staje się cudem. A wszystko to po to, aby niedomówić elekcji i równocześnie jeszcze jednego, tym razem dla Galia koniecznie legalnego zegnania. 31 Ib., str. 219 n. 32 Np. Berges, Die Fiirstenspiegel des hohen und spaten Mittel-alters, 1938, str. 25: powołuje się z Rzym. 13, l „Omnis potestas a Deo". „Gdziekolwiek na świecie władza i rządy się pojawiają, nawet w wypadku ich nadużywania, udzielił jej Bóg, rex regum et dominus domi-nantium (I. Tym. 6, 15; Apok. 17, 14; 19, 16)". 33 Kern, str. 92. 34 G. Pers, La sacre et le couronnement des rois de France dans leurs rapports avec les lois fondamentales, 1921, str. 6.. 35 Kern, str. 12 uw. 23, str. 17 uw. 29, str. 50 uw. 95, str. 58 uw. 103, str. 59 uw. 105. 36 Ib., § 1. 103 Ewentualne niedomówienie elekcyj synów po ojcach nie byłoby już trudne, wystarczyło nie wspominać nic o tytule powołania do władzy. Inna rzecz, iż faktycznie zapewne w takich wypadkach elekcja się nie odbywała. Podobnie też łatwo, było przemilczeć całkowicie czy też conajmniej silnie niedomówić elekcji Masława, który w oczach Galia nie był legalnym władcą. Zamiast wspomnieć o fakcie elekcji wystarczyło podać interpretację prawną mówiącą, iż Masław nie był legalnym władcą. Jest oczywiste, że Gali nie-domawia jakiejś elekcji lub conajmniej faktu zbliżonego swą wagą do elekcji i dlatego też nie może przekonać interpretacja Balzera: „uwagi godną jest rzeczą, że co do... Mieczysława mazowieckiego najstarszy kronikarz bynajmniej nie twierdzi, iż by został wybrany, owszem mówi tylko o osobistej jego uzur-pacji i wyraźnie rządy jego piętnuje jako bezprawne i przeciwne naturze". Z tego wszakże niepodobna wyciągnąć wniosku, jakoby elekcji czy też „elekcji" Masława nie było. Zatem trudno wątpić, że Gali niedomawia elekcyj tam, gdzie musi coś z nich pozostawić, a przemilcza całkowicie tam, gdzie tylko to może zrobić. Wniosek ex silentio jest napewno w tym wypadku nieuzasadniony. Użyliśmy słowa „elekcja", ale w rzeczywistości mogły stać na równi z formalną elekcją taką, jaką opisuje nam Kadłubek w r. 1194 lub Kronika wielkopolska w r. 1206, jakieś akta bardziej nieokreślone. Przede wszystkim formalna elekcja nie musiała odbywać się na jakimś wiecu, na który zwoływa-noby ludzi z całego państwa. W r. 1194 w Krakowie śpieszono z elekcją Leszka Białego wobec nadciągania Mieszka Starego i elekcja odbyła się jedynie w gronie Krakowian i może ludności najbliższych okolic. Skład zatem wiecu elekcyjnego mógł być rozmaity, a w każdym razie nie był ustalony. Już ten szczegół nie pozwala nam elekcji owych czasów stawiać na jednej płaszczyźnie z elekcją — powiedzmy — jagiellońską. Ale elekcja mogła jeszcze silniej się deformalizować aż do prawie całkowitej mgławicy. Na zachodzie znano też nieformalne uznanie czy też przyjęcie władcy37. W doktrynie mo- 87 Ib., str. 14 nn., szczególnie we Francji str. 45. Por. też P. Grier-son, Election and Inheritance in Early Germanie Kingship (Cambr. Hist. Journal, vol. 7, 1943, str. 3 uw. 8, gdzie też dalsza literatura). 104 głoby to mieć coś wspólnego z „tacita electio". U nas spotykamy coś podobnego w r. 1177. Po zegnaniu z Krakowa Mieszka Starego Kazimierz Sprawiedliwy, niewyznaczony na nowego „monarchę" ani testamentem ojca ani też elekcją, a tylko wolą spiskowców, wkracza do stolicy z garstką swoich, „ne violenta m a g i s ipsius occupatio yideatur, quam ultronea civium electio"„ z czym kronikarz łączy nader rozwlekły opis radości ludu krakowskiego z nowego władcy38. U Galia może o tym myśli Henryk V, gdy wyrzuca Zbigniewowi: „tak to Polacy ciebie uznają (recognoscunt) za swego pana? Tak to opuścili (reliąuere) twego brata i domagają się objęcia rządów przez ciebie" (III. 3). Wyraźniej pisze Gali o Czechach. Krzywousty osadził tam Borzywoja, a ten „przyjęty (receptus) już przez Czechów dzięki złożył Bolesławowi" (III. 17). Nieco dalej: „powiedziałem o przyjęciu (recipisse) przez Czechów księcia Borzywoja", lecz „i teraz oszukańczo go przyjęli (receperunt), z zamiarem ponownego zdradzenia" (III. 20). Także i Balzer wykrył coś podobnego w czasach późniejszych39. Wydaje się zatem, że pod „elekcją" w owych czasach możemy sobie wyobrazić rozmaite akty od prawie całkowicie sformalizowanego wiecu wyborczego aż do nieokreślonego „uznania". We wszystkich wszakże idzie o wypowiedzenie w sposób formalny lub też zgoła nieformalny woli społeczeństwa, tj. jego warstw górnych. W równych okolicznościach łatwiej nie tylko w razie istnienia odpowiedniego interesu niedomówić, a nawet poprostu nie dostrzec nieformalnego objawu woli jakiegoś tak nieokreślonego jeszcze chyba wówczas ciała zbiorowego, jak „społeczeństwo", w którym rozmaite jego warstwy jeszcze się od siebie całkiem wyraźnie nie odcięły i stany w znaczeniu prawnym nie uformowały. W takim to mgławicowym stanie wola ludu gra swoją rolę i u Galia. Dostrzegł to już Tyć: „Walka tej zasady, którą 38 MPH II, 394. 39 Królestwo, t. 3, str. 71 w Czechach; t. 2, str. 223 n. i t. 3, str. 76, oraz O następstwie, str. 347 o akcie uznania Łokietka. Tyć, Zbygniew, str. 16, coprawda bez dowodów, pisze o uznaniu „a więc w gruncie rzeczy elekcji". Czegoś podobnego przy objęciu władzy przez Kędzierzawego raczej nie było, gdyż Kadłubek, chociaż nie był zainteresowany osobą Kędzierzawego, nie unikał wzmianek o elekcji. 105 l nazwać trzeba elekcyjną, z zasadą czysto dynastycznego rozporządzenia władzą bez udziału społeczeństwa, to zatem drugi rys charakterystyczny owych wypadków z lat 1093—1098. Według rozumowania Galia Władysław Herman pozostawił niejako społeczeństwu ewentualną wolność wyboru 'princepsa' dla całego państwa; społeczeństwo zaś, jakoby po okresie próbnym, w r. 1107 zdecydowało się na Bolesława, opuszczając Zbygnie-wa. Wprawdzie zasadniczo dynastyczne stanowisko Galia pozwala tylko na bardzo ogólnikowe sformułowanie takiej niebezpiecznej zasady..." 40. Spostrzeżenie to wyraził też w swoim czasie i Z. Wojciechowski. Określamy sobie obecnie jedynie nieco dokładniej samą mglistość pojęcia ówczesnego „tej zasady, którą nazwać trzeba elekcyjną". Szłoby jeszcze o nieco dokładniejsze sformułowanie, na ile Gali w swoim interesie wykorzystał ową mglistość, a na ile ją jeszcze przez niezawodny środek niedomówienia pogłębił. Ale też i odwrotnie tam, gdzie to jest potrzebne dla tendencji kronikarza, potrafi on nawet ów cień elekcji pogłębić i podkreślić. Naj charakterystycznie j występuje to w rozdziale poświęconym przeinaczeniu znaku z „mała mors" Mieszka Bo-lesławowica (I. 29). Powrócimy jeszcze do znaczenia dla kronikarza głównej tezy tego rozdziału, iż Mieszko „nie byłby pod względem zacności (probitate) niższy od przodków, gdyby zawiść Parek (sc. przecież nie Wola Boska) nie przecięła chłopcu nici życia już w dojrzewającym wieku". Rozdział ten jest poświęcony dowodzeniu zacności Mieszka. Mamy trzy główne argumenty: 1) Zaraz po zacytowanym zdaniu idzie dowód z miłości do Mieszka ze strony św. Władysława węgierskiego: „Illum e n i m puerum rex Ungarorum Wladislaus... diligebat". (Dla Galia św. Władysław już wówczas był świętym i dlatego przyjaźń jego dla Śmiałego lub jego syna była znakiem „zacności" obu). 2) „Szlachetne obyczaje i piękność", są to nieco inne zapowiedzi przyszłej zacności, niż u Zie-mowita i Krzywoustego. Przejściem już do następnego argumentu jest zdanie: „młodzieniaszek gołowąsy a piękny tak oby-czajnie się prowadził i tak rozumnie, tak przestrzegał starego obyczaju przodków, że cały kraj z dziwnym afektem upodobał go sobie". 3) „Omniumąue mentes in se futuri spe dominii signis eyidentissimis proyocabat". Ta nadzieja przyszłego panowania stanowi, jak to jeszcze zobaczymy, nader silny dowód zacności Mieszka. Te objawy nadziei przyszłego panowania rozpadają się znowu na: a) wolę stryja panującego wówczas w Polsce, i b) miłość, a zatem i wolę społeczeństwa. Z tych dwu „objawów" pierwszy nawet schodzi jakby w cień, a wola społeczeństwa wysuwa się na front. Decyzja bowiem Hermana odwołania Mieszka z wygnania jest jakby skutkiem tylko owych „signa evidentissima": „u n d e placuit patruo suo Wladislavo duci puerum in Poloniam... reyocare". Decyzja księcia jest tylko skutkiem, a decydującą wagę posiadają „signa" (nie w znaczeniu transcendentnym w terminologii Jana z Salisbury). Jak jeszcze dalej zobaczymy, decydujące znaczenie posiadały w oczach Galia same zalety Mieszka, jego „zacność", która wprawdzie stanowi w I. 29 tezę dowodową, ale nielogicznie przemieniła się w sam argument i dowód. „Futuri spes domini" to prawie to samo, co sama „zacność", ale jej „signa" to przede wszystkim wola społeczeństwa, a decyzja panującego to nie-ledwie tylko skutek owych „signa". Jednakże odwołanie wygnańca należy do władzy samego księcia. Jest to analogia do nieporównanie dokładniej nam znanego późniejszego odwołania Władysławowiców przez Bolesława Kędzierzawego. Kędzierzawy daje im Śląsk, ale nie jako należącą się im z prawa dzielnicę, lecz tytułem nadania. Włady-sławowice wszakże, raz już usadowieni w kraju, podnoszą dalsze pretensje, które Kadłubek tak formułuje: „non donationis, non beneficii titulo, sed heredibus utpote legitimis successione legitima dictam sibi accessisse provinciam, asserunt Wladi-slaidae. Immo ad similitudinem subliminio reversorum iure postliminii restitutionem petunt..., sed expoliatorum iure pos-cunt restitui..." 41. Ten tak w literaturze historycznej niezrozumiany ustęp zawiera maksimum ścisłości prawniczej. Kronikarz zdaje sobie sprawę jedynie z podobieństwa romanistycz-nej analogii (ad similitudinem), jednakże analogia ta oddaje wiernie istotę rzeczy. „lus postliminii" jest w prawie rzym- 40 Zbygniew, str. 13, por. też str. 17 nn., 20. 41 MPH II, 372. 106 107 skim doskonałą analogią tego, co znamy tak dokładnie z późniejszych polskich źródeł, a również i z innych praw średniowiecznych jako utratę przez wygnanego (banitę etc.) osobowości prawnej, czyli — jak to zwiemy — jako śmierć fikcyjną. Człowiek żyje, ale dla prawa jest uważany za nieżyjącego: jego małżeństwo się rozwiązuje, kończy się jego władza rodzicielska, a majątek staje bezpańskim. Z chwilą wszakże odwołania z wygnania człowiek ten uzyskuje restytucję swej osobowości prawnej i wchodzi z powrotem we wszelkie swe dawniejsze prawa, tak osobowe, jak i majątkowe. To samo działo się w prawie rzymskim na podstawie „ius postliminii". Jest to zatem w Polsce restytucja osobowości prawnej banity. To sama też ma na myśli Gali co do Mieszka, ale ma też interes w tym, by nie wypowiedzieć tego z całkowitą jasnością i ścisłością. Restytucja Mieszka oznaczała możliwość wejścia w związek małżeński, co z takim naciskiem Gali podkreśla, przywracała go też do praw członka dynastii, tzn. dawała mu jedynie zwykłe hipotetyczne prawo do tronu (wedle terminologii Balzera), a nie tworzyła jeszcze „nadziei przyszłego panowania". Ta ostatnia jest oczywistą przesadą ze strony kronikarza. Gdyby Mieszko otrzymał chociaż by zwykłe „patrimonium", Gali byłby niewątpliwie rozdął to w podobny sposób. Dlatego też w danym wypadku uważamy dowód ex silentio za uzasadniony i możemy uważać hipotezę panowania Mieszka w Krakowie za nieuzasadnioną42. „Futuri spes dominii" jest owocem takiego samego procesu, jak „successionis fiducia" (II. 18) co do Krzywoustego, a tylko nieporównanie słabiej związanego z prawdziwą rzeczywistością historyczną. O wiele ważniejsza wola społeczeństwa występuje u Galia co do Mieszka w zupełnych ogólnikach stanowiących niewątpliwie gołosłowne sugestie. Natomiast po śmierci Mieszka przybiera to charakter wybitnie retorycznego opisu żałoby43. „Cała 42 Por. Maleczyński, str. 7 n. Panowanie Mieszka w Krakowie „to rzeczywiście tylko postulat" (Wojciechowski, Szkice, str. 330). Zakrzew-ski, str. 317 „autor czuje sam słabość konstrukcji". 43 Briickner, Z dawnych dziejów, str. 151; Pierwsza powieść, str. 124. Autorowi idzie przede wszystkim o przyjmowaną poprzednio łatwość naoczności kronikarza w razie żywości narracji. Jednakże sam Briickner, Pierwsza powieść, str. 122 na dość podobnej podstawie przyjmuje, że 108 Polska tak go opłakiwała, jak matka śmierć syna-jedynaka" 44. Tę rozpacz matki oczywiście można przyjąć a priori, jednakże .scena cucenia jej z omdlenia wachlarzami i wodą może być odwołaniem się do pamięci obecnych biskupów, którzy może w r. 1088 mogli znajdować się w orszaku pogrzebowym i tę scenę widzieć. Porzucenie przez gapiów pracy dla spojrzenia na świetny orszak pogrzebowy jest „żywym" wątkiem powieściowym; oczywiście nigdy takich widzów nie zabrakło. Zgoła reto-:ryczne jest twierdzenie, jakoby żałoba po Mieszku miała przewyższać żałoby po wszystkich królach i książętach. Jak i w innych podobnych frazesach, wierzymy, iż takie ogólniki pojawiają się u Galia jedynie wówczas, gdy mu brak czegoś realniejszego45. Zastanawia jedno tylko w tym wydętym opisie popularności Mieszka. Idzie kronikarzowi o dowód, że żałowali go nawet ci, którzy go nigdy nie widzieli, a wśród tych wylicza takie warstwy: rustici, pastores, artifices, operatores, parvi quoque pueri et puellae, servi insuper et ancillae. Rozumiem, że te warstwy społeczne i klasy wieku nie decydowały o wyborze panującego księcia, ale ich żal jest dowodem i miernikiem powszechności miłości wobec Mieszka, lub w jakiejś fikcji i ich woli dawały wyraz warstwy możniejsze. Gali towarzyszył Krzywoustemu w pielgrzymce pokutniczej na Wągry. Tyć, Uwagi, str. 117 odrzuca hipotezę, jakoby Gali był mentorem Mieszka, ale wierzy, że św. Władysław kochał Mieszka jak rodzonego syna i w pa- , rę lat po jego śmierci mścił się na Sieciechu. Najwięcej na popularności :Mieszka buduje Kętrzyński, Na marginesie, str. 168 n., który buduje na rozumowaniu: „Gali, który nie miał powodu koloryzowania krótkiego pobytu królewicza w Polsce, wydaje się być wiarygodnym źródłem we wszystkim, co o nim pisze". 44 Tyć, Uwagi, str. 93 o łączeniu w wyobraźni „tych dwu żalących ,się postaci niewieścich": Polski i matki. Retoryczność „dowodu" to chyba podkreśla jeszcze. 45 Maleczyński, str. 7 wierzy jeszcze w miłość ojcowską św. Władysława i popularność Mieszka. Zgoła nie udowodnione niczym jest twierdzenie, jakoby Mieszkowi „właśnie na mocy ówczesnych praw dziedziczenia należał się po bezpotomnej śmierci Hermana tron"; do tego por. Tymienieckł, Kwart. Hist., t. 46, 1932, str. 172. Jeszcze mniej zrozumiałe, jakoby Mieszko miał lepsze prawa z racji pochodzenia od ojca koronowanego. 109 Jak widzimy zatem, ów cień „elekcyjności" potrafi Gali nawet rozdymać, o ile mu to dla jego celów polemicznych jest gdzieś potrzebne. Jak szczegół o ciałopalnym pogrzebie Mieszka zasługuje na wiarę, tak i ów cień elekcyjności nie jest przez kronikarza wymyślony. Na tle obrazu utrzymanego w jednolitym kolorze ciemnym pojawia się jakiś zarys czegoś odmiennego, i, chociaż przykryty starannie odmiennymi farbami, przecież przedziera się poprzez wszystkie tendencyjne przemalowania. Pojawianie się tego cienia dowodzi, że elementów elekcyjności w ówczesnym życiu polskim było tak wiele, iż Gali nie mógł ich całkowicie i bez reszty usunąć ze swego obrazu. Jest to jeszcze jedna rysa powstająca w jednolitym naogół budownictwie, opartym ściśle na celowym planie, a przecież niemogącym przeszkodzić temu, iż tu i ówdzie prawdziwa rzeczywistość się wyłania wbrew wszelkim tendencyjnym zasłonom. Od bardzo dawna pytanie stawiane Gallowi brzmi: dziedziczność czy też elekcyjność. Nie dopuszczano myśli, iż mogła jedna godzić się z drugą w formie „dziedzicznej elekcyjności" czy też niemieckiego „Geblutsrecht". Może zatem i nasze wywody zostaną zrozumiane jako opowiedzenie się za jakąś wyraźną i dokładnie zdefiniowaną elekcyjnością, a nawet może w skrajnej jakiejś formie. Nie pomoże zapewnienie, że dalecy jesteśmy od podobnej pokusy, natomiast chyba pomoże próba poprowadzenia naszego zadania o krok dalej i szukania w Kronice jeszcze dalszych informacyj w innych jej rysach, powstałych tak samo wbrew intencjom kronikarza. Jest nim znowu testament Hermana, który wszak, jak to zauważył już Tyć, przewidywał elekcję jednego ze swych synów po swej śmierci. Dziwne to są te słowa Hermana: „Moją jest wprawdzie rzeczą, jako człowieka starego i słabego, podzielić państwo między nich, a zachować sobie decyzję w bieżących sprawach; lecz jednego wywyższyć nad drugiego lub też uczciwość (probitatem) i mądrość im wszczepić nie jest w mej możności, lecz w mocy Boskiej. To jedno zaś wam mogę odsłonić pragnienie mego serca, że mianowicie życzeniem moim jest, byście po mojej śmierci wszyscy jednomyślnie posłuszni byli rozsądnie j szemu i zacniejszemu w obronie kraju i w gromieniu wrogów". „Nakoniec zaś, jeśli by obaj uczciwymi nie byli, lub 110 jeśli przypadkiem niezgoda ich rozdzieliła, to ów, który by do obcych przystał ludów i naprowadził je na zniszczenie państwa, pozbawiony królestwa niech straci prawo do dziedzictwa ojcowskiego; ów zaś niech tron królestwa wieczystym posiądzie prawem, który o sławę kraju i pożytek lepiej będzie się troszczył". Zacznijmy od pojęcia „praesentia". Sprawami teraźniejszymi są rozmaite sprawy, ale do nich nie należą sprawy następstwa tronu po starym ojcu, gdyż cały nacisk w tym następstwie testament kładzie na zaletach osobistych synów. Nie dlatego sprawa następstwa nie należy do spraw bieżących, iż młodszy syn jest jeszcze zbyt młody, ale dlatego iż idzie o zalety, które może w nich włożyć jedyny tylko Bóg. Następuje zdanie, które uznaliśmy wyżej za niedomówienie odesłania do elekcji, ale już teraz możemy przyjąć prawie w dosłownym brzmieniu Gallowym. To posłuszeństwo jednomyślne rozsądnie j szemu i zacniejszemu mogło ewentualnie nastąpić w drodze nieformalnego „uznania", a ewentualnie i w drodze formalnej elekcji. Zależeć to mogło od faktu, czy w sprawie następstwa przewiduje się spór pomiędzy dynastami i czynnikami społecznymi, czy też nie. Dlatego też u Kadłubka w r. 1177 nie ma elekcji, tylko uznanie, gdyż po zegnaniu Mieszka Starego władza przypada bezspornie Sprawiedliwemu. Gdy zaś w r, 1194 oczekiwano walki z Mieszkiem Starym, przystąpiono do formalnej elekcji. Wobec tego formułka, którą nam podaje Gali, mogła pokrywać narówni elekcję, jak i jakąś bardziej mglistą jej postać. Najważniejsze jednakże w tym wszystkim jest wyłączne i całkowite odwołanie się do zalet osobistych kandydata, a nie do aktu prawnego desygnacji czy też elekcji. Nawet jeśli by wybrano jednego z synów, a ten okazał się nie takim, jakim go uznano w akcie elekcji, można go zegnać i ponownie otworzyć kwestię następstwa. To samo pewnie byłoby, gdyby ojciec skorzystał ze swego prawa desygnacji, rokosz mógł tę decyzję poprawić, z ciągłym odwołaniem do zalet osobistych kandydatów. Wszystko sprowadza się do tych zalet, a nie do aktów prawnych takich czy też innych. Dlatego też możemy przyjąć za Kadłubkiem, iż rokosze przeciw Władysławowi II oraz Mieszkowi Staremu nie popadały w sprzeczność z testamentem Krzy-woustego (który zapisać im miał przede wszystkim cnoty ojców), lecz go jedynie poprawiały i uzupełniały. 111 Akta desygnacji i elekcji spadają przy tym ujęciu rzeczy do roli aktów deklaratoryjnych. Akt konstytutywny sam dla siebie rodzi prawo podmiotowe, natomiast akt deklaratoryjny jedynie stwierdza jego powstanie. Przy konstytutywnej elekcji można się też wyłącznie kierować względami na zalety kandydata, ale w razie omyłki w zasadzie akt pozostaje w mocy. Przy deklaratoryjnym charakterze aktu omyłka posiada znaczenie decydujące. Te różnice ujmujemy w ramy nowoczesnych dy-stynkcyj prawnych, ale również i w tamtej odległej epoce nie musiała być całkowicie obca myśl o tym, iż decydują same zalety osobiste władcy albo też akt je stwierdzać mający. Wiemy, iż Grzegorz VII rozumiał akt depozycyjny wydany przez papieża za akt deklaratoryjny46. Jak w prawie oporu, tak i przy elekcji oraz desygnacji prawo materialne góruje nad formalnym, nawet aż do zachwiania pewnością formalną. To wszystko nam dzisiaj może się wydawać poprostu nie-wiarogodnym, ale, jeśli jesteśmy istotnie zdecydowani na drogę oddolną od tekstów do faktów, to musimy wybrać za punkt "wyjścia do dalszych badań to, co nam przecież tekst testamentu Hermana istotnie podaje, a nie np. nasze własne wyobrażenia o tym, co być może lub też powinno. Że taka koncepcja nie pojawiła się u Galia w II. 8 przypadkowo, dowodzi znaczenie zalet osobistych władcy czy też księcia nie tylko w jednym miejscu, lecz również np. przy Mieszku Bolesławowicu (1.29) lub też u Ziemowita, który „de die in diem in augmentum proficere probitatis incepit eotenus, quod rex regum et dux ducum eum Poloniae ducem concorditer •ordinavit et de regno Pumpil cum sobole radicitus exstirpavit" (1.3). Zacność Ziemowita powoduje powołanie go do władzy, a nawet wytępienie z królestwa Popielą, chociaż zapewne posiadał dostateczny formalnie tytuł do sprawowania władzy w państwie. Jest zatem ta koncepcja świadomie wybraną, a zachodzić może jedynie kwestia, na ile odpowiada ona ówczesnym wyobrażeniom polskim, a na ile wniósł ją sam Gali. Naszym ;zdaniem, Gali jedynie sformułował pewną koncepcję rozpowszechnioną w Polsce, ale to już zapewne wypadnie przedyskutować w szerszym jakimś związku. 46 Fehr, 1. c. 112 11. Testament i synowie Przystępujemy do kwestii, którą nie bez pewnej racji można nazwać probierzem trafności interpretacji Kroniki. Dlatego też może wymiana zdań pomiędzy Gródeckim a Tycem na temat tej naszej obecnie kwestii postawiła, naszym zdaniem, po raz pierwszy w naszej literaturze problem właściwej metody interpretacji Kroniki Galia. Poniekąd poza Gródeckim i Tycem stoi dawniejsza postać Mariana Gumplowicza. W szerszym znaczeniu postać ta w ogóle ciąży na nas do dnia dzisiejszego. Nie zadaliśmy sobie większego trudu, aby odróżnić w niej jej niepospolite zalety od równie skrajnych wad. Zaletą była niezwykła pomysłowość i śmiałość myśli, w ogóle dość duża oryginalność; natomiast wśród ujemnych cech uderzały nas najpierw niesłychany pociąg do tworzenia słabo uzasadnionych hipotez i w ogóle zbyt mała troska o dowody. Można by powiedzieć, iż on w jakiejś mierze był nowym, młodzieńczym wydaniem i zalet i wad swego mistrza, Wojciechowskiego. Łatwo było krytykować Gumplowicza, to też niezanadto się dziwimy, iż przylgnęła doń ocena prawie ujemna, a jego nazwisko stało się straszakiem. Jednakże mniej w ubiegłym półwieczu starano się o podniesienie wymagań stawianych stronie dowodowej badania (wszak zaraz potem przyszła do nas fala neoromantyzmu i intuicjonizmu), a natomiast uczono nas w tym okresie czasu wielokrotnie „ostrożności", nie bez myśli o nieszczęśliwej postaci Gumplowicza, chociaż stale bez wymienienia jego nazwiska po jego tragicznej śmierci. Ostrożności też zdołaliśmy się w tym okresie czasu powszechnie nauczyć, ale i to słowo, jak prawie każde inne abstrakcyjne, może być używane do wyrażania odmiennych myśli. Ostrożność naukowa w znaczeniu dobrym oznacza hamulce, które nas powstrzymują przed rzuceniem się naoślep za jakimś pociągającym pomysłem, o ile nie posiadamy do tego dostatecznie silnych podstaw w materiale dowodowym, źródłowym. W okresie, w którym wpływał na nas w jakiejś mierze intuicjonizm, może nawet w większym stopniu, niż w innych krajach, skoro myśmy się zdołali obywać przy tym prawie całkowicie bez myśli teoretyczno-metodycznej,—ogólna atmosfera, w jakiej żyliśmy, niebardzo sprzyjała takiemu rozumieniu cnoty 113 ostrożności, aby się zwrócić jeszcze silniej i zdecydowanie] ku źródłom i dowodom. Praktycznie zatem dość ogólnikowe zresztą nawoływania do „ostrożności", a także do unikania apodyktycz-ności i kategoryczności tez były pojmowane tak przez autorów tych pouczeń, jak i przez ich czytelników jako wezwanie do unikania śmielszych myśli oraz (conajmniej formalnie) stanowczych sądów. Autorowi, który powiada „może", rzadko można odpowiedzieć: nie, to być nie może! Z ostrożności zrobiła się „ostrożność", z dążenia do sądów pewnych właściwego każdej nauce zrobił się — że się tak wyrazimy — profóabilizm i jarmark ciekawych pomysłów, z należnego każdej metodzie naukowej kultu konsekwentnej myśli zrodziło się znieczulenie na brak konsekwencji. Może to wszystko wyradzało się już pod wpływem „kryzysu historii", ale to wydaje się nam pewnym, iż w osobie Gumplowicza należy nam podziwiać i pomysłowość i śmiałość myśli, a natomiast wszystkie jego wady usunąć na bok przez dążenie do pewności naukowej, niezadawa-lanie się już sądami możliwymi, przez unikanie niemetodycznego budowania hipotez na hipotezach, w ogóle zwrot ku dowodom źródłowym. Postać młodego Gumplowicza jest niepokojąco symptomatyczna. Jeden z pomysłów Gumplowicza o piastowaniu przez Zbigniewa po śmierci ojca godności pryncypackiej zdołał zapłodnić umysł Gródeckiego. Okazało się przez dalsze ćwierćwieku, iż nawet w rękach Gródeckiego pomysł ten jeszcze był dla nas zanadto śmiałym, chociaż przeciwstawić mu zdołano tylko i jedynie jakieś „może" 47. To nie jest dobrym postawieniem najbardziej zasadniczej sprawy stosunku do dowodów: albo jakiś sąd jest pewny lub prawdopodobny i wtedy wyklucza wszelkie 47 Tyć, Zbygniew, str. 7: „Wszystko to przedstawia się prościej, jeżeli pozostaniemy ściśle przy przekazie źródła(?). Gali ani słowem nie wspomina o zwierzchnictwie Zbygniewa, wyraźnie stwierdza w tej mierze brak decyzji ojca, a w r. 1106 każe powoływać się na prawno-pań-stwowe równouprawnienie obu braci". Otóż „przekazu źródła" nie ma, dowód ex silentio nie jest tutaj chyba dopuszczalny, a w każdym razie Tyć nie stara się go przeprowadzić, poza samym stwierdzeniem milczenia źródła, a powołanie się tym samym tchem na wskazówkę sięgającą już czasu po ukłatlzie z r. 1106 nie jest przekonywujące. 114 inne, albo też jest jedynie możliwy a wówczas już nie wyklucza żadnych innych sądów dopuszczonych jako też możliwe. Samo wprowadzenie do naszej literatury jednego ze śmielszych pytań już było równoznaczne z otwarciem drzwi i wpuszczeniem świeżego powietrza. Powstała pomiędzy tym uczuciem jakiegoś zwrotu i odnowienia a równoczesnym zawodem, że ani Gródecki ani też Tyć nie zdołali problemu pryncypatu Zbigniewa rozwiązać, jakieś poczucie napięcia, które zmuszało, popychało do szukania jakiejś drogi do rozwiązania przecież zagadnienia. Zastanawianie się nad tym problemem w zastępstwie bodaj całego już pokolenia wiodło coraz głębiej i dalej, od drobiazgów do coraz bardziej zasadniczych spraw, nad którymi stawało się coraz niebezpieczniej nawet tylko myśleć. Np. w takim zastanawianiu się nad kwestią zaleceń „ostrożności" nie trudno było zauważyć, iż niecnocie tej wcale nie hołdują nauki innych krajów, które nam mogłyby czasami służyć za wzory, a natomiast każda dobra praca niepolska miała jakiś inny od naszego stosunek do problemu pewności. Możemy zapewnić, iż wyciągnięcie z tych spostrzeżeń wniosków nie przychodziło wcale łatwo. Jakżeż zatem w końcu widzimy tę wielką dla nas polemikę? Obaj znakomici uczeni udają się do tekstu Kroniki po odpowiedź na swe pytania i obaj też w 'końcu nie znajdują w tekście takich odpowiedzi, jakich szukali. Wówczas też obaj zwracają się do metody rozumowania i budowania hipotezy na pewnych swoich hipotezach. Obaj, naprawdę świetni autorzy dopuszczają się takiego błędu właściwie dlatego, gdyż dla nich jakby praktycznie nie istniał problem niedomówień Gallowych. Jest dla nas wprost pewnikiem oczywistym, iż również i na tym terenie, jak i na wielu innych, Gali „prawdomówny" dopuszcza się grubych niedomówień. Ten grzech przeciw prawdomówności, jak wiadomo, starała się tuszować teoria prawdomówności, a zaczepiona próbuje się przedstawić jako dość nieokreśloną niewinność, która ani myśli wpływać na samą metodę badania. Tymczasem teraz chwytamy ją „in flagranti": ona zamyka nam jsczy^na oczywistenleHbniowierifa, a nawet tam, gdzie już się z największym trudem zgodzi na ten fakt tekstowy, to, gonaj mniej staje na drodze próbie szukania jakiegoś 115 wyjścia w sposób właściwy z trudności. Wówczas woli chociaż by taką metodę skrytek. Gródecki wychodzi w swych rozumowaniach z dogmatu „dziedziczności" piastowskiej i nawet wyśrubowuje go aż do „hipotezy prawnej", która innymi słowy prawie ma znaczyć, iż Polska wyprzedziła nawet samą Francję, tę na terenie ogólnoeuropejskim matkę zasady primogenitury. Dopiero, gdy ta zasada powstała najpierw we Francji, a następnie odbyła zwycięski pochód po całej prawie Europie, wówczas dopiero mogła być w jakimś wieku XVIII czy też innym prawie uważana za synonim samej dziedziczności czyli legitymizonu. „Hipoteza prawna" jest prawie niemożliwa i udowodnienie jej dla terenu polskiego byłoby nielada ewenementem o skali poprostu europejskiej. Tymczasem Gródecki nawet nie próbuje tej swojej hipotezy dowodzić. Jeśli wmyśleć się w ten fakt, to chyba musimy przyjść do wniosku, iż to jest jeden z wypadków modernizacji stosunków za Piastów. Przejście bez słowa polemiki nad odmienną opinią Balzera nie jest słuszne. Dlatego też nie możemy się zgodzić, by wbrewtekstowi Galia (II.8) Zbigniewowi miał się po ojcu tron należeć z mocy samego prawa (czyli z zasady primogenitury). Chociaż Tyć w chwili pisania swej rozprawy nie znał jeszcze rozprawy swego znakomitego przeciwnika, a tylko znał jej streszczenie w podręczniku, mimo to pisze tak, iż się prawie zapomina ten fakt. Tyć odrzuca słusznie „prawną hipotezę", ale gdy go też właściwie zawodzi tekst Kroniki, zwraca się do budowy swojej hipotezy o istnieniu w czasie od 1102 do 1107 właściwie dwu równorzędnych państw na innej swojej hipotezie na temat gry w Polsce owych czasów centralizmu z separatyzmem. Osobiście uważamy tę ostatnią hipotezę także za nie-udowodnioną, ale nie zamierzamy tutaj się z nią rozprawiać. Przyjmijmy, że Tycowi udało się dowieść swojej teorii centralizmu i seperatyzrnu. Ale gdzie mamy jakiś ślad dowodu, iż właśnie w r. 1102 zwyciężają tendencje separatystyczne na korzyść podziału istotnego i prawdziwego na dwa równorzędne państwa? Jeśli historia Masława ma dowodzić separatyzmu, to separatyzm ten przejawiałyby jeszcze niezlane w jeden naród poszczególne szczepy polskie. Tymczasem Polska Hermanowa nie rozpadła się na tyle państw, ile było polskich szczepów, 116 lecz akurat na tyle „państw", ilu Herman miał synów. Nie wiem, czy separatystom mazurskim 'było łatwiej współżyć z Wielkopolanami, niż także jeszcze z Małopolanami i Ślązakami. W każdym razie państwa mazowieckiego tym razem nie było. Rozumowanie w historii jest chyba napewno nader zawodną metodą badawczą. Tyć wszakże okazał się skłonniejszym do gruntowniejszego przemyślenia „dziedziczności" piastowskiej i nawet on pierwszy w druku podał zarys krytyki wywodów Balzera. Jeśli Gródecki podjął śmiałą koncepcję Gumplowicza i przeciwstawił się jakiemuś prawie-dogmatowi o natychmiastowym pryncy-pacie Krzywoustego od samej śmierci ojca, to Tyć zdołał uderzyć też śmiało w dogmat dziedziczności piastowskiej. Nagle aż dwa nieudowodnione i nawet zgoła nieprawdopodobne dogmaty zachwiały się, a nawet, jak dla kogo, i upadły. Wydaje się to nam wielką zasługą obu autorów. Od tego czasu np. teoria dziedziczności bronić się jest w stanie jedynie przez ogólniki o nieostrożności, skrajności itp. argumenty „ad personam", a natomiast żaden z jej zwolenników nie odważy się wyłożyć z powrotem tej teorii, bo np. musiałby powtórzyć zgoła niemożliwą metodę „prawniczą" Balzera. Tak sobie zatem dożywa swego wieku ta teoria. Radykalizm myśli wydaje się nam w nauce zdecydowanie owocniejszym od dogmatyzacji. Gali niedomawia tego, co się stało z władzą pryncypacką po śmierci Hermana. Jeśli tylko przyjmiemy tu niedomówienie, to już niedługo będziemy się wahać, w jakim interesie i co niedomówił. Ani jedno ani drugie nie wydaje się nam przedstawiać trudnych problemów, znamy w Gallu wiele nieporównanie trudniejszych. Zacznijmy od II. 21. Gali opowiada obszernie, jak to arcybiskup nie śmiał pogrzebać Hermana w nieobecności synów i, oczekując ich przyjazdu, przez dni pięć odprawiał egzekwie. Po przybyciu synów zaraz nad niepogrzebanymi jeszcze zwłokami ojca bracia „magnum inter se paene de divisione thesau-rorum et regni discidium habuerunt". „Magnum" i „paene" nie może się odnosić razem do „dłscidium", bo powstaje nielogiczność: „wielki nieledwie zatarg". Jak wielki, to nie nie-ledwie. To jakieś ograniczenie czy też jakaś trudność w nazwaniu dotyczy nie zatargu, ale tematu zatargu: „paene de divi- 117 sione". Coś jakby Gali nam niezanadto dokładnie podawał przedmiot sporu. Nawet miejsce, w którym Gali stawia słowo, ma swój sens. Co to znaczy „divisio regni"? Tego samego wyrażenia używa Gali w II. 7: „regnum divisit", „sed quid in diyisione cuiąue contigerit", byłoby już „onerosum" i nie „fructuosum", dlatego też opuszcza (a wcale nie niedomawia) szczegóły. W II. 7 „divisio regni" oznacza wyznaczenie obu synom dzielnic, a nie postanowienia o pryncypacie. Tym ostatnim zajmuje się już dokładnie kronikarz w następnym rozdziałku i to tam nie jest dla niego „onerosum" ani mało „fructuosum". Jak już wiemy, od II. 9 kroniakrz rozpoczyna wywód, że to Bolesław odpowiadał warunkom testamentu ojca, i kontynuuje to potem już od II. 22 dalej. Ciągle kronikarza obchodzi zatem nie kwestia, co należało do czyjej dzielnicy, ale kwestia pryncypatu. Tymczasem właśnie w II. 21 z chwilą śmierci ojca musiała przecież ta kwestia powstać, a tu nagle jakby kronikarza poczyna wręcz odwrotnie interesować tylko i jedynie „divisio regni", a nawet i skarbów. Pryncypat na chwilę przestał go zajmować. Żeby nie było wątpliwości, iż idzie jedynie o dzielnice a nie o pryncypat, dodaje jeszcze dalej: „regnoąue Poloniae vivente patre facta divisione". Lecz przecież bracia się pogodzili i „praeceptum viventis in praesentia mortui tenuerunt". Dlaczego znowu taki jakiś ogólnik? Nie wątpię, że Gali tutaj czegoś niedomówił. Gdyby wbrew postanowieniom testamentu ojca i woli możnych mieli się wówczas synowie zdecydować na podział na dwa równorzędne państwa, byłby tutaj na miejscu albo wywód oskarżyciel-ski, jeśli by stało się to z winy Zbigniewa, albo też wywód obrończy, gdyby winę za taki podział ponosił zdaniem opozycji Bolesław. Gali na coś podobnego znajduje miejsce dopiero w czasie po układzie z r. 1106, który wprowadził coś w rodzaju nie podziału, ale współrządów obu braci: „Unde posteri sibi caveant vel praesentes, ne sint in regno pares socii dissidentes" (II. 35). Wydaje się nam, iż wykazaliśmy, że Gali w swej grze literackiej na zręczność potrafił opierać się też na powszechnie uznanych banałach, gdzie mu to było potrzebne. Otóż, naszym zdaniem, i tutaj w II. 35 spotykamy taki banał. Łatwo przyszedł on także i Kuźmie, czyto na podstawie panujących w Czechach 118 poglądów, czy też na podstawie, odgłosów tego, co zasłyszał wieści z Polski48. Nasza literatura pod wrażeniem tego kompletnego rozbicia państwa w w. XIII robi z paragium czy też podziałów rozbicie państwa, nie umiejąc sobie poradzić ze zjawiskiem pryncypatu. W każdym razie Gali umieszcza tę, niewątpliwie monokratyczną, ale niereprezentowaną jedynie przez obóz pro-Bolesławowski myśl nie zaraz wtedy, gdy synowie zgodnie z testamentem ojca po jego śmierci podzielili się państwem, ale dopiero wtedy, gdy w r. 1106 obaj książęta stali się sobie mniej więcej równymi. Gdyby w r. 1102 Polska rozpadła się na dwa równorzędne a zatem i niezależne księstwa, byłby Gali powinien zaraz w II. 21 rozedrzeć szaty z oburzenia. Nawet Gródecki nie stoi daleko od wyobrażenia, iż mamy tutaj do czynienia z niedomówieniem: spór synów nad zwłokami ojca „robi wrażenie, że chodziło w nim o nierównie ważniejsze, bardziej zasadniczego znaczenia kwestie" 49. Jeszcze mniej jasno wypowiada się co do tego Tyć50. Jeśli autorzy ci przyjmują niedomówienie, to przecież niecałkiem wiodącą do celu obierają drogę, sprowadzając dalej całą dyskusję do szczegółów, których prawdopodobnie też Gali niedomówił, co do których wszakże mamy nieporównanie mniej danych, aby je należycie rozwiązać i ich wagę dla naszego głównego problemu ocenić. Posiadanie insygniów królewskich oraz Krakowa może, a nawet prawie prawdopodobnie, łączyło się z pryncypatem, ale brak nam danych, aby móc to stanowczo twierdzić. Raczej może niedomówienie Galia co do insygniów popierałoby tezę o pryncypacie Zbigniewa, natomiast Kraków, mimo wszystkich wysiłków Gródeckiego, raczej posiadał już od śmierci ojca Bole- 48 wielki nacisk, jaki stawiają zwolennicy tezy o dwu równorzędnych państwach na ustępie z Kuźmy, nie wydaje się przekonywującym. Czeskiego kronikarza nawet mogły szczegóły, dla nas ważne, nie interesować, a tym bardziej mógł mieć niedokładne informacje. Przypomnijmy np. jakie błędy w szczegółach wykazują relacje roczników niemieckich o testamencie Krzywoustego. Ale zresztą i w dziejach Zbigniewa i Bolesława znajdujemy fazę, w której obaj byli prawie równorzędni po układzie z r. 1106. 49 Zbigniew, str. 93. 50 L. c., str. 5. 119 sław51, a mimo to mógł zaledwie mieć pewien argument z „sedes principales" w ręku, a nie samą władzę pryncypacką. Nie odtworzymy już ówczesnych pojęć w ogóle o znaczeniu stolicy, a nawet na ile Płock stał się taką stolicą za czasów Hermana. To są zagadnienia peryferyjne i na nich niepodobna opierać sprawy głównej bez narażenia się na niebezpieczeństwo zagubienia tej kwestii głównej. Zgadzaliśmy się w tym raczej z Tycem, który wszakże wyciąga stąd wniosek: „Wszystko to przedstawia się prościej, jeżeli pozostaniemy ściśle przy przekazie źródła". Czyż jest taki wprost „przekaz"? 52 Tyć buduje go na przyjęciu nieprawdo-podobieństwa, by Gali mógł wobec współaktorów tych wydarzeń niezgodnie z prawdą pisać o nieustaleniu przez ojca w testamencie osoby następcy, albo też przemilczeć fakt zwierzchnictwa Zbigniewa od r. 1102, co by „całą jego opowieść o wypadkach lat następnych stawiało na wręcz nieprawdziwych przesłankach" 53. Otóż wypadnie nam przecież obie kwestie odróżnić od siebie bardzo dokładnie. Nie jest prawdopodobne, by Gali mógł sfałszować postanowienia testamentu ojca. Wszak stawia on co do tego całkiem jasne twierdzenia, a buduje na nich bardzo dużo; dlatego pozwoliliśmy sobie wyżej powiedzieć, że nie ma może w Kronice wiele tak pewnych miejsc, jak relacja Galia o testamencie Hermana. Natomiast kwestia pryncypatu Zbigniewa jest taką samą kwestią, jak kwestia, czy Masław był księciem (1.20). To jest nie kwestia faktu, czy istotnie ten lub ów faktycznie dzierżył władzę w swoim ręku, ale kwestia prawa, czy władza ta przysługiwała mu lub też nie. Zauważyliśmy już, iż nieuznawanie Masława za władcę nie jest nawet niedomówieniem, ale interpretacją prawną. To samo i z władzą Zbigniewa. Testament ojca prawdopodobnie nawet jeszcze podkreślił i wzmocnił rozpowszechnioną 51 Maleczyński, str. 24 n. 52 Maleczyńskł, str. 22 przyjmuje nawet, że Gali „głosi zasadę równości braci", a mianowicie „otwarcie głosi". Wypadki te „znane były równie dobrze w Polsce, jak i w Czechach, a kronikarz czeski Kosmas nie miał żadnych podstaw do wybielania Bolesława". Zgoda zatem Kuź-my z tym, co wedle autora głosi Gali, „świadczy niezbicie" już o teorii równorzędności. 53 Zbygniew, str. 7. 120 w Polsce opinię, iż władza należeć się ma kandydatowi (pochodzącemu z dynastii Piastów) obdarzonemu większymi zaletami osobistymi. Nie wątpimy, że Bolesław przewyższał znacznie dzielnością swego starszego brata, jednakże Bolesław, wiedząc o tym, jeszcze wyciągał z tego wnioski natury prawnej: że to właśnie jemu należy się tron pryncypacki władcy Polski, a nie mniej zdolnemu bratu. Ponieważ zaś w oczach Krzywoustego, i zapewne też jego ojca a także dość conajmniej szerokich sfer innych, wszelki akt wyznaczenia władcy Polski posiadał znaczenie deklaratywne, zatem Zbigniew prawnie w jego oczach nie był ani chwili władcą, chociaż go za takiego wielu Polaków w latach 1102—1107 uważało. To zatem, co chciał Gali w sposób dyskretny i nierażący napisać swoim współczesnym, nie było twierdzeniem, iż Zbigniew nigdy i przez nikogo nie był uważany za pryncepsa Polski, ale tylko, iż, pomimo tego, on właściwie prawnie takim pry-cepsem nie był. W pierwsze nikt ze współczesnych by nie uwierzył, znali ten fakt lepiej od nas, natomiast co do drugiego czyli interpretacji prawnej wymiana opinii jest zawsze dopuszczalna. Zatem dochodzimy do wniosku, iż mamy do czynienia jeszcze z czymś innym z długiej serii komplikujących nam zrozumienie Kroniki czynników. Gdyby to było zwykłe niedomówienie, sens jego nie dałby się nam tak łatwo wytłumaczyć. Natomiast interpretacja prawna wiąże się z niedomówieniem, a także sugestią czegoś, co także działo się poza sferą ziemskich faktów. Spotkaliśmy to już przy okazji objęcia władzy przez Ziemo-wita. Twierdzenie, iż to Bóg go powołał do władzy, jest w zasadzie ówczesną interpretacją prawną, chyba dla ludzi wieku XII już posiadającą nieodpartą siłą przekonywującą. Ale Gali nie wydaje się nawet negować faktu elekcji, może czyni nawet do niego aluzję przez użycie słowa „concorditer". Natomiast postawienie tego faktu i tej interpretacji prawnej pomiędzy powszechnie znany już cud w chacie Piasta i wymyślony przez kronikarza cud z myszami staje się sugestią, że Bóg osobiście w sposób cudowny powołał Ziemowita. W każdym zaś razie myszy byłyby znakiem tej Woli. Co do Masława kronikarz też nie przeczy sprawowania przezeń władzy ani też dość łatwo domyślnej za tym faktem elekcji, a tylko przez interpretację prawną usuwa go na bok z listy władców polskich. Trudniejsza jest spra- 121 wa z przypuszczalną elekcją, zapewne Zbigniewa, po detronizacji Hermana z 11.16, gdyż tutaj polemika prowadzi do całkowitego nieledwie wyinaczenia opowieści, poza paru faktami wyrwanymi z jakiejś zaciętej dyskusji. Poza 11.16 kryją się jeszcze nielada zagadki. Teraz zaś w sprawie pryncypatu Zbigniewa po śmierci ojca Gali nie mógł przecież podkreślać faktu, iż ostatecznie po „wielkim sporze" władzę Zbigniewa uznano, ani też iż tenże próbował ją wykonywać. Jak bowiem w 11.16 Bolesław własnowolnie w grodach ojca kazał sobie samemu, jako władcy, składać przysięgę, tak i teraz chyba dość rychło nie uznawał władzy brata, który zatem de facto rządził jedynie w swojej dzielnicy. Ale kronikarz też tej opinii Krzywoustego, znanej dobrze swoim współczesnym, nie musiał im wyraźnie powtarzać. Wystarczało, iż ona wyraźnie stanowi podstawę kilku rozdziałów Kroniki. Tutaj nawet nie możemy zarzucić Gallowi jakiejś sprzecznej z umiłowaniem prawdy manipulacji z faktami. Można by powiedzieć ogólniej, że Gali właściwie też wcale nie niedomawia elekcyj, a tylko je stawia w cień jako czynnik uboczny i deklaratywny, natomiast w sytuacjach, gdy elekcja stawała przeciw jego doktrynie o panach przyrodzonych 1 o zacności Piastów, usuwał ją już energiczniej i zastępował interpretacją prawną. Interpretacja prawna, usuwająca jako fakt prawny pryncypat Zbigniewa, nie wyklucza wcale, iż wiąże się ona 2 niewinnym niedomówieniem. Niewinne, zatem właściwie posiadamy w tekście wszystkie inne dane, tylko nie takie, które by wprost poświadczały ten fakt pryncypatu. Dlatego też szukanie w tekście bezpośredniej wskazówki za tym faktem jest straconym trudem. Dane, jakie posiadamy, opierają się przede wszystkim na II.8, który wszak tworzy jedną całość z 11.21 i innymi. Gródecki ma niewątpliwie słuszność, pisząc: „Charakterystyczne jest, że wobec dokonanego podziału współcześni mieli to poczucie, że mimo to Polska ma pozostać jednym państwem i posiadać jednego księcia suwerennego, którego przywilejem ma być przyj-jnowanie i wysyłanie poselstw zagranicznych, zwoływanie i prowadzenie wypraw wojennych i ogólna zwierzchnia władza nad 122 całym krajem" 54. W zdaniu tym coprawda widać jeszcze stare uprzedzenie, które patrzyło na wszelkie podziały z punktu patrzenia stanu z wieku XIII: podział nie musiał w razie zachowania władzy pryncepsa wieść do rozbicia państwowego. Nie podoba się też nam trochę to zanadto liryczne słowo „poczucie", gdyż raczej dostrzegamy w II.8 świadomość i pewność, że po śmierci starego księcia ma być prynceps nad całością. Mają to narówni, wedle tekstu Kroniki, Herman jak i możni, jest to rozpowszechnione, powszechne zdanie. Gali wiedział napewno więcej, niż nam napisał, a zatem w zdaniu tym dostrzegałbym jakiejś ukrytej wiadomości o jakichś faktach dawniejszych, np. może o podziale i pryncypacie Śmiałego. Byłbym skłonny dopatrywać się zatem w II.8 świadectwa, że pryncypat był u nas znany nie dopiero od testamentu Hermana, ani tym mniej od testamentu jego syna. Inna rzecz, że zapewne dawniej prynceps górował nad książętami dzielnicowymi siłą i rozległością swych •bezpośrednich posiadłości, czego w tym wypadku nie było55. Jako wytłumaczenie nasuwa się możliwość, że Herman istotnie sprzyjał młodszemu synowi, który w chwili ogłaszania testamentu był zbyt młody na oczekiwanego pryncepsa, a który miał na przyszłość posiadać dostateczną siłę, by ewentualnie dojść do pryncypatu przeciw starszemu bratu. W każdym razie nie osłabia to wcale pewności, iż pryncypat był w testamencie ojca przewidywany i rozumiał się nawet niejako sam przez się. Otóż testament Hermana nie był sformułowany na piśmie, a po latach kilkunastu pamiętano dokładnie jego treść, nie zaś poszczególne słowa. Dorosnąć do samych słów Hermana mogły jakieś interpretacje prawne, a sam kronikarz względnie obóz dworski we własnym interesie politycznym mógł czegoś nie domówić a jakiś szczegół nie zmieniający istotnej treści postanowienia dodać. Kronikarz widział to postanowienie już ex post i, pisząc o testamencie, miał na myśli późniejsze wydarzenia. Dlatego też, jeśli kronikarz wstawia Hermanowi w usta słowa „post mortem meam" (II. 8), to wypadałoby raczej chyba przywiązywać do tego jakąś wagę i nie domyślać się zbyt pochopnie, jakoby wedle Galia miał istnieć najpierw jakiś okres zastana- 54 Zbigniew, str. 91. 55 Tyć, str. 6; Maleczyński, str. 26. 123 wiania się, komu oddać pryncypat. W dodatku także i po śmierci ojca kronikarz przez słowa: „praeceptum viventis in praesentia mortui tenuerunt" (II. 21) odwołuje się do testamentu ojca. Testament ten nie mówił nic o podziale skarbu, dlatego dopiero po śmierci ojca synowie godzą się co do sposobu jego podziału, O samych dzielnicach obu synów Herman postanowił w testamencie i do tego się teraz synowie zastosowali. Ale słowa te przypominają nam o innych jeszcze postanowieniach Hermana, w szczególności o tym, co tak obszernie nam kronikarz relacjonuje, o pryncypacie. To także było zawarte w woli ojca, a przecież kronikarz to pomija na razie całkowitym milczeniem. Pisze „sortem uterąue suae divisionis habuit", o Bolesławie jeszcze raz „adepta parte patrimonii". Bolesław dostał jedynie dzielnicę = patrimonium, natomiast podobnego wyraźnego zapewnienia co do Zbigniewa kronikarz unika, stawiając w pierwszym miejscu mniej oznaczoną „sortem divisionis" 56. Jeśli słusznie uważamy pryncypat za instytucję znaną i przyjętą powszechnie, a ponadto niedawno wyraźnie zastanawiano się nad losami tego pryncy-patu, to teraz w chwili śmierci ojca problem pryncypatu musiał przecież w jakiś sposób wypłynąć. Jest wszakże w II. 8 jedno zdanie wprost jakby widzące ten stan rzeczy, jaki zaszedł później: jeden syn „priyatus regno (tutaj = pryncypat) patrimonii (= dzielnicy) iure careat", a drugi „solium regni legę perenni possideat". Inaczej, jeden straci i pryncypat i dzielnicę, a drugi do dzielnicy dołączy też i władzę nad całym państwem. Nie przewidywał Gali widocznie takiej kombinacji, by obaj synowie byli sobie najpierw przez pewien czas po śmierci ojca równorzędni, a następnie jeden z nich dopiero miał osiągnąć władzę w całej Polsce. Ten jeden passus może już pozwala stanowczo odrzucić koncepcję Ty ca. W chwili pisania II. 8 kronikarz miał już przed oczyma obraz cały wydarzeń. I rzecz charakterystyczna, że widział on właśnie 56 Hipoteza o jakimś drugim testamencie Hermana nie ma po prostu żadnego oparcia w źródłach, a co więcej jest niemożliwa. Gdyby istniały dwa testamenty, a Gali swój wywód prawny oparł jedynie na pierwszym, naraziłby cały swój wywód na niepowodzenie. Wydaje się, iż hipoteza o drugim testamencie spełniała zadanie ominięcia argumentu ze związku II. 8 z II. 21. 124 ten sam obraz, którego nie bez trudu zdołaliśmy się doczytać w innych miejscach. Kronikarz nie widzi żadnego okresu przejściowego bez pryncypatu, lecz sytuację, gdy nłezacny syn stra-'ci i pryncypat i patrimonium, a natomiast zacny do już posiadanego patrymonium doda sobie też i pryncypat. Wydajejsig nam, że tam Gali wygadał się j. .dał prawdziwy obraz wydarzeń, taki jaki musimy przyjąć na podstawie analizy innych miejsc Kroniki. W ten sposób powołany passus z II. 8 byłby także czymś w rodzaju „szczątku" rzeczywistości, chociaż właściwy stan rzeczy kronikarz postanowił niedomówić. W r^ 1106 obaj bracia zawierają układ o prowadzeniu wspólnym polityki zagranicznej i wojen. Nie umiem znaleźć w tekście żadnych wskazówek, czy układ ten narzucił Zbigniew Bolesławowi, czy też odwrotnie. Na pewno w układzie tym istniały równocześnie ograniczenia jednego, jak i drugiego. Jest znowu charakterystyczne, iż aż do tego momentu kronikarz nie pisze o równości obu braci, a dopiero od tego momentu tę równość silnie podkreśla. Nie można dostrzec racji, dlaczego ewentualnie nie mógłby czegoś podobnego zaznaczyć poprzednio, gdyby jego czytelnikom współczesnym nie była znana rzecz inna, sprzeczna z tą równością. I ten stan rzeczy, wygląda, znalazł swój wyraz w sformułowaniu testamentu Hermana. Możni pytają, „quis eorum excellentius emmineret" w polityce zagranicznej, w prowadzeniu wojska i zarządzie całego państwa, jakby niejako rządy mieli obaj bracia sprawować wspólnie. Mimo tego Herman odpowiada na to pytanie przecież w duchu tego, co możemy wyczytać z Kadłubka o rządach pryncypac-kich: jednemu z synów, dzielniejszemu ,,volo vos o m n e s post mortem meam unanimiter oboedire". Wszyscy w całym państwie, bez względu na przynależność do dzielnicy, ma jL^ słuchać tylko jednego. Tę nieledwie sprzeczność tłumaczę ^sobie, iż w pierwszym fragmencie zaciążyła nad piórem kronikarza pamięć o stanie rzeczy umówionym w r. 1106. W każdym razie chyba Zbigniew dalej był na zewnątrz jeszcze pryncepsem. Dowodzi tego w mniejszym stopniu podany w tym samym rozdziale (II. 32) passus o odwołaniu wojsk Bolesława przez Zbigniewa, bo ostatecznie wiadomość ta jest zanadto ogólnikowa, by nie móc sobie rzeczy samej wyobrazić w rozmaity sposób. Ale przecież szczegół ten wydaje się po- 125 pierać myśl, że Zbigniewa nadal znano i uznawano jako pryn-cepsa i władcę całego państwa. W r. 1107 dochodzi wreszcie do buntu przeciw Zbignie-wowi. Bolesław w legać j i do brata nie wzywa go do tego, by wziął sobie władzę pryncypacką, lecz tylko „totam regni curam ac sollicitudinem, sicut maior esse vis"57. Teraz dochodzi do rokoszu, bo chyba niedomówieniem wiecu rokoszowego jest wzmianka o czytaniu listów Zbigniewa i że „ąuisąue sapiens admiratur, totusąue populus pro periculo lamentatur". Jeśli był tam „totus populus", to był chyba i wiec. Było to tak samo, jak z rokoszami wrocławskimi dwoma razy przeciw innemu władcy, ich ojcu. Władzy pryncypackiej należał się odpowiedni rokosz, prawo oporu obrosło pewnymi formami. Teraz dopiero Zbigniew uznaje się po raz pierwszy księciem podległym bratu, i, jak dawniej obaj w stosunku do ojca (II. 16), teraz dostaje Mazowsze „sicut miles, non ut dominus". Bolesław staje się pryncepsem całej Polski i „per Poloniam, ąuocumąue sibi placuit, ambulavit". Gdy teraz Bolesław wypędza już w ogóle Zbigniewa, pozbawiając go nawet dzielnicy, robi to już własną decyzją, jak odwrotnie własną decyzją Herman odwołał z wygnania Mieszka Bolesławowica a Kędzierzawy Władysławowiców. Prawo wygnania księcia dzielnicowego przez pryncepsa było widocznie uznawane. Ta różnica w dwu wystąpieniach Bolesława przeciw bratu jest dość chyba widoczna i wymowna: przeciw pryn-cepsowi rokosz, a przeciw księciu dzielnicowemu zwykłe wygnanie decyzją samego pryncepsa. Sprawa cała pryncypatu Zbigniewa nie należy zapewne do łatwych. Dzisiaj za całkowicie odrzuconą możemy uważać dawną tezę o rządach Bolesława od r. 1102 począwszy nad całą__ Polską; teza .ta jest wprost sprzeczna z wyraźną enuncjacją źródła. Teoria równorzędności obu braci nie znajduje też żad- 67 Gródecki tłumaczy „jeśli chcesz być wyższym". Mimo późniejszego „minor aetate" wydaje mi się „maior" oznaczać rzeczywiście wyższego, natomiast „sicut" przetłumaczyłbym -raczej „jako, tak jak". Oznaczałoby to, iż Zbigniew już chciał być wyższym, co zresztą zapewne i bez dowodu w źródle moglibyśmy przyjąć. 126 nych za sobą wskazówek, aż do r. 1106, w tekście naszego źródła, a natomiast stawia nas przed niektórymi pytaniami, na które nie udzielił nam nikt jeszcze odpowiedzi. Za tezą o początkowym pryncypacie Zbigniewa nie przemawiają żadne wyraźne oświadczenia źródła, ale stwierdzić ^możemy przecież — jak sądzę —jiiedomówienie Galia. Niedomówienia oczywiście nie możemy interpretować inaczej, jak rozszerzające, zatem w danych okolicznościach to już wystarczyć winno nam do rekonstrukcji niedomówionego faktu. Ponadto wszakże zauważyć się daje, iż pióro kronikarza stale w subtelnych odcieniach unika każdej okazji, w której mógłby albo nazwać Zbigniewa pryncepsem, albo też stwierdzić nam wyraźnie, iż on nim nie był. Wreszcie w II. 8 wyrywa się kronikarzowi obraz nie równorzędności obu braci, lecz jednego tracącego i pryncypat i pa-trymonium, — a drugiego uzyskującego pryncypat do już posiadanego patrymonium. Dlatego sądzimy, iż udaje się stwierdzić, przy właściwej interpretacji, Galia, jgryncypat Zbigniewa w latach 1102—1107, w czym pod ostatek zachodzi dzięki układowi obu braci prawie ich równorzędność. W r. 1102 Zbigniew zostałby pryncepsem albo elekcją (taką dorywczą, jak w r. 1194} albo tylko „elekcją"—uznaniem. 12. Doktryna panów przyrodzonych i ideologia dynastyczna Nasi dwaj najstarsi kronikarze nie mogą się równać w^ra-^ dykalizmie" monarchicznym względnie „gregoriańskim" z Anonimem z Yorku z jednej strony ar Janem z Salisbury z drugiej" A przecież zachodzi jakieś odległe podobieństwo pomiędzy naszym Anonimem-Gallem a Anonimem z Yorku, oraz pomiędzy naszym Wincentym a Janem z Salisbury. Podobieństwa te można by zbadać i zdefiniować, podczas gdy bywaliśmy skłonni pojmować obu naszych pisarzy jako nieledwie polskie odpowiedniki tamtych dwu radykalizmów i stawialiśmy Galia na przeciwnym biegunie, niż Kadłubka. Tymczasem tamta para angielska to pisarze polityczni, doktrynerzy, a nasi dwaj autorzy to formalnie historiografowie, a w istocie rzeczy raczej aktualni pisarze polityczni. Konsekwencja teoretyczna należy do samego zawodu pisarza politycznego-teoretyka, podczas gdy 127 u czy to pisarza politycznego aktualnego czy też historycznego stanowi już coś drugorzędnego. Kadłubek jeszcze nie napotyka w opisywanych przez siebie faktach czegoś, co by stawiało przed jakimiś zasadniczymi trudnościami natury teoretycznej. Natomiast Gali chciałby w danej aktualnej sytuacji politycznej usunąć na bok prawo oporu, przepięknie też wypracował całą swoją argumentację, a tu ten właśnie bohater Kroniki, którego Kronika miała ochraniać przed zastosowaniem prawa oporu, był jeszcze niedawno wyraźnym zwolennikiem czy też rzecznikiem tegoż samego prawa oporu. Gali wolałby na ten raz wyperswadować swym czytelnikom elekcję, a tu i Krzywousty i jego odległy praszczur, założyciel dynastii z tej instytucji korzystali. Gali ma przeciw sobie ustalone pojęcia polskie, gdyż Krzywousty dopiero od bardzo niedawna źle począł patrzeć na prawo oporu i na elekcję. Zadanie kronikarza było niesłychanie trudne i dzięki temu powstają u niego niekonsekwencje: raz wmawia w nas nie to, co było, lecz to, czego sobie życzył, a innym razem musiał się w interesie Krzywoustego powoływać na to, co było. W obrazie ustroju Polski powstają „rysy", przez które będziemy mogli dojrzeć rzeczywistość. Doktryna o „domini naturales" należy u Galia do tych spraw, które kronikarz przywiózł żywcem z zachodu i chciałby wmówić w swych czytelników. Wyrażenie „domini naturales" spotykamy w dwu rozdziałach Kroniki (I, 19; II, 16), użyte po trzykroć. We wszystkich trzech miejscach wyrażenie pozostaje niezdefiniowane58. Z tym można łączyć jeszcze czwarte miejsce, w którym jest mowa o tym, iż Masławowi władza książęca „non cedebat per ius aliąuod vel naturam" (I. 20). Można wnosić, iż kronikarz rozumie pod tym wyrażeniem ród panujący Piastów, dynastię, a każdy Piast na tronie polskim będzie dlań panem przyrodzonym. Natomiast nie byłby już nim Sie-ciech, a nie był też Masław. 58 Balzer, Historia ustroju Polski (skrypty II red.) tłumaczy „na-turalis dominus" w ten sposób, „że niejako rozumie się samo przez sią, że wobec niej (sc. ludności) jest panem, tzn. że ludność jest w stosunku bezpośredniego poddaństwa wobec księcia". Raczej nie należy tych słów dosłownie tłumaczyć prawniczo, skoro te same słowa nadawały się też w krajach, w których rozwój stosunków lennych zaszedł daleko. 128 Na zachodzie pojęcie „domini naturales" jest znane od w. X, a szczególnie ulubione w Hiszpanii, ^powstało z germańskich pojęć o władcy, oraz kościelnej etyki; dopiero w czasach Seyssela (1450—1520) i Macchiavelliego ulega gruntownej zmianie. Władca winien „działać w na pół kosmologicznym znaczeniu 'naturalnie' i 'aeąue', a to jako 'naturalis dominus', którego wznosi 'natura' z naturalnej wspólnoty, ze wspólnpty krwi (władca i lud są jednej 'naturaleza', mówi Juan Manuel), odpowiadając prawu naturalnemu leżącemu poza subiektywnym sądem i uznanemu przez przodków; nie idzie o to, by wymyślić wedle własnego rozsądku i własnej woli pewien porządek, lecz by urzeczywistnić porządek ustalony. Zasada etyczna wystawiona w politycznym życiu codziennym naturalnie na jednostronną interpretację". Piotr z Aragonu (1355—1358) pisze: „De regali propagatione duritia oritur videlicet antiąua donatio diutius duratura, quae apud nos naturale dominium nuncupatur"59. To jest trudna filozofia statyki społecznej i nie wiele ma do czynienia z „domini naturales" naszego pisarza. Natomiast ma coś z naszym autorem do czynienia powołanie się na wspólnotę krwi. Pojęcie to wyklucza panowanie obcego60. Nie mówi się o „prawie boskim, lecz o prawie rodowym (Gebliitsrecht), o zdolności biologicznej i charakteru, o faktycznej władzy jako o głównych wymaganiach od władcy" 61. Na zachodzie przy powołaniu na tron decydowały dwa czynniki: przynależność do dynastii i udział ludu. Siła prawa dynastycznego wahała się u rozmaitych ludów germańskich i zależała od rozmaitych czynników, jak od długości panowania danej dynastii i jej sukcesów62, od wiary w nadludzkie właściwości założyciela dynastii6S, lub szczególnie boskie powołanie 59 W. Berges, Die Furstenspiegel des hohen und spaten Mittel-alters, 1938, str. 14 n. Por. Kern, str. 31 uw. 61. 60 Berges, str. 16 n. 61 Ib., str. 90. „Homines naturales" (tubylcy), „naturalni" doradcy monarchy, por. Kern, str. 342. Por. Orderyk Yitalis, 269: „Ule vero ut dominum naturalem eum honorifice suscepit". 62 Kern, str. 26. 68 Ib., str. 27 uw. 52 (o Pipinie). 129 do władzy84. Panowanie niedynasty uchodziło za niemożliwe do zniesienia66. Należący do dynastii jest „naturalis domi-nus"66. Kościół natomiast wprowadza pojęcie zdolności do władzy87, a nawet wytwarza pojęcie urzędu monarchy w całkowitej analogii do urzędu biskupa, z elekcją włącznie68. _ W pewnych zatem okolicznościach mogły stanąć przeciw sobie zasady krwi i rodu z jednej strony a zdatności (idoneitas) z drugiej69. Widzimy to właśnie w II. 8 opierającym całkowicie prawa do tronu na zdatności, a następnie prowadzącym do urwanego: „Ad extremum autem si ambo probi non fuerint". Gdyby obaj nie byli zacni, należało by obu zegnać, a razem z tym i skończyć z dynastią. Pomiędzy doktryną panów przyrodzonych a zasadą zacności zachodzi sprzeczność. Jakiś też_ stopień istniejącego już przywiązania do dynastii Piastów musimy koniecznie przyjąć, byle go tylko nie przesadzić ponad nasze wiadomości faktyczne. Odpowiednikiem doktrynalnym tego przywiązania byliby „domini naturales". Dotykamy zaledwie zagadnień o wielkiej doniosłości a niesłychanie trudnych do rozstrzygnięcia. Tyć wiedział już: „Niewątpliwie autor-cudzoziemiec wniósł tam niejeden rys, ale przecież główny zasób pojęć politycznych przez niego wypowiadanych musiał istnieć w kołach, o które się opierał i ocierał. Poglądy ...na stosunek społeczeństwa do dynastii — zostały przez niego bystro podjęte i literacko sformułowane. Jest to nader ważna jego zasługa" 70. Dowodów na to twierdzenie trudno szukać, natomiast my widzimy z tekstu, iż Gali tę swoją doktrynę panów przyrodzonych dowodzi znakiem. Gali odmalowuje wymownie klęski Polski w latach rewolucji socjalnej i reakcji pogańskiej lat 1034—1038. Trzyma się niewątpliwie faktów, tak jak je wówczas pamiętano, ale 64 Ib., str. 38. •B Ib., str. 28. «« Ib., str. 31 uw. 61. " Ib., str. 54 nn. i ekskurs II (str. 298 n.). " Ib., str. 67 nn. Por. ponadto str. 53 n., 72. 6ł Por. Fehr, Das Widerstandsrecht (Mitt. d. Inst. f. Ssterr. Gesch, t. 38, 1920, str. 8 n.). 70 Anonim-biograf, str. 65. 130. podkreśla w nich wszelkie barwy ciemne, a szczególnie już uwypukla klęski, jakich doznał kościół. „Quae plaga creditur eo toti terrae communiter evenisse, quia Gaudentius, sancti Adalberti frater et successor, occasione, qua nescio, dicitur eam anathemate percusisse. Haec autem dixisse de Poloniae destruc-tione sufficiat et eis, qui dominis naturalibus f idem non serva-verunt, ad correctionem proficiat" (I. 19). Oba zdania podają dwa wyjaśnienia tych klęsk, które ostatecznie mogą się zmieścić koło siebie, ale w zasadzie jedno nie potrzebuje drugiego i wystarczało do wyjaśnienia ówczesnym ludziom przyczyn. Przy-czynowość to transcendentna, innej w tym wypadku nie szukano. Pierwsze wyjaśnienie, odnoszące klęskę do klątwy Gau-dentego, który widocznie przez swego świętego brata wiele mógł w niebie, budzi jednakże jakieś wątpliwości u kronikarza: „occasione qua nescio". Jeśli spójniki mają w Kronice jakiś ścisły sens (a wyrażono co do tego wątpliwość), to „autem" wydaje się znaczyć po prostu: tak się to mówi o Gaudentym, ja zaś tłumaczę to inaczej. Ponieważ nie zauważyłem miejsca w Kronice, w którym by spójnik nie posiadał ścisłego sensu i znaczenia, przyjmuję taki właśnie sens owego „autem" = zaś, jednakże. Krótkie i wprost lakoniczne wyjaśnienie Gallowe ma widocznie na myśli znak: Bóg karał tych, którzy nie dochowali wiary panom przyrodzonym. Jest tutaj zatem zapewne polemika i to, jak zwykle, „dyskretna" czy też nawet dysymulowana. „Autem" bowiem nie musi koniecznie znaczyć, iż Gali przeciwstawia się poprzednio wspomnianej interpretacji. Opinii odnoszącej klęski do klątwy Gaudentego można z niejakim prawdopodobieństwem szukać u arcybiskupa Marcina i jego otoczenia. Im to zatem może przeciwstawia Gali swój znak uczący nas szacunku wobec doktryny o panach przyrodzonych. A jeśli ówczesna inteligencja klery-kalna bodaj nie należała do zwolenników tej doktryny, to któż inny mógł ją w wieść do Polski? Doktryna o panach przyrodzonych nie była widocznie w Polsce powszechnie przyjmowana, a już tym mniej nie mogła być prawem. Przyjęcie tej doktryny mogło prowadzić do powstania określonego prawa dynastycznego, doktryna mogła pomóc powstaniu pewnego prawa, ale sama nie jest jeszcze pra- 131 wem. Znowu widzimy jedną z Gallowych tez polemicznych, a nie coś odpowiadającego rzeczywistości polskiej. Ale doktryna panów przyrodzonych nie wyczerpuje w Kronice kwestii ideologii dynastycznej. Praktycznie posiada o wiele większe znaczenie sugerowane i dowodzone przez Galia, a expressis yerbis nigdzie nie wypowiedziane wierzenie w stałą, niezawodną i niechybną zacność wszelkich Piastów, oczywiście za wyłączeniem bastarda takiego, jak Zbigniew. Wierzenie to jest wypowiadane w Kronice jedynie w sposób pośredni. Tak np. Mieszko Bolesławowie „nie byłby pod względem zacności niższy od przodków" (I. 29), ogólnie od wszystkich przodków, nie wyłączając też swego ojca. Także o nowonarodzonym synu Krzywoustego kronikarz wie już z góry, że bądzie zacny: „probitate proficiat, probis moribus au-geatur" (II. 40). Każdy też po kolei Piast jest u Galia zacny, a ponadto początki dynastii są opromienione aureolą cudów. Najwięcej zaś znaczy postać Chrobrego, której rzeczywistą i przechowaną wiernie przez tradycję wielkość kronikarz jeszcze sposobami retoryczno-literackimi stara się powiększyć. On bowiem „ut sic eloąuar, sua probitate totam Poloniom deauravit" (I. 6). Zresztą postać Chrobrego kronikarz wiąże bezpośrednio z postacią Krzywoustego (I. 16 i przepowiednie). Opozycja wszakże widziała trzech Piastów niezacnych: Mieszka II, Władysława Hermana i Bolesława Śmiałego. Co do dwu pierwszych ani te wątpliwości nie były zanadto-stanowcze, ani też obrona ze strony Galia zbyt długa czy też skomplikowana. Natomiast postać Bolesława Śmiałego była silnie atakowana przez opozycję i dlatego też kronikarz broni jej z niesłychanym wysiłkiem przez nader kunsztowne dziewięć rozdziałów. Dokładna analiza tej obrony zająć by musiała zanadto wiele miejsca i odprowadziłaby nas zbyt daleko od tematu naszej pracy. Pozostawiamy sobie to do osobnej pracy;, a tutaj jedynie podamy w skrócie wyniki naszej analizy. Obrona Śmiałego rozpada się na dwie części, z których pierwsza zajmuje rozdziały I. 21—26, a druga I. 27—29. Pierwsza część jest przekładańcem pochwały z obroną przed zarzutami niedbalstwa militarnego, raczej drugorzędnej natury i dla- 132 tego też trochę podejrzanymi o to, iż w rękach opozycji nabierały one większego znaczenia jedynie przez dołączanie się do nich interpretacji transcendentnej w postaci znaków; Gali w takim razie ściągałby te rzeczy po prostu na ziemię i wiązał z przyczynami czysto ziemskimi. . Zalety króla, wojowniczość i hojność, należą do typowych zalet władcy średniowiecznego o^jjjiarakterze literackim, a nie wziętym z życia. Jeśli idzie o ideał hojności, to odosobnione wypadki pochwały za nią króla spotykamy w historiografii niemieckiej jeszcze w w. XI. Natomiast trubadurowie poczęli opiewać ten ideał królewski i rycerski dopiero w początkach wieku XII i w chwili pisania naszej Kroniki jeszcze ów kult hojności nie zdołał objąć nawet północnej Francji. U nas zapewne jeszcze więcej ceniono materialne korzyści pochodzącą,, ^z hojności książąt, jak w epilogu do księgi III, niż znano taki nowomodny ideał. Cała część II wyraźnie już przenosi się w transcendencję. Każdy z rozdziałów po kolei jest poświęcony obaleniu jednego ze znaków, które w oczach opozycji dowodziły niezacności Śmiałego. Są to znaki: z powodzenia rokoszu (I. 27), „mała mors" króla (I. 28) i także jego syna (I. 29). Jak w II. 2 z obroną Hermana, co już widzieliśmy, kronikarz nie zaprzecza danemu wydarzeniu znaczenia i wymowy transcendentnej, ale przyczynę tej kary bożej widzi nie w zasadniczej niezacności króla, lecz w jakichś jego drobniejszych grzechach, jak w biskupo-bójstwie (I. 27, co zresztą nie jest całkiem pewne w tym jakby urwanym miejscu) i w arogancji w stosunku do króla węgierskiego. Śmierć zaś Bolesławowica spowodowali rywale z obawy przed zemstą za ojca. Czwarty znak wysuwa kronikarz-od siebie i stara się przezeń pozytywnie dowieść zacności Śmiałego. Jest to znak ze świętości króla węgierskiego, św. Władysława, który jest przyjacielem Bolesława i opiekunem jego syna, zatem i transcendentnym gwarantem zacności transcendentnej króla polskiego. Świętości św. Władysława, wyniesionego na ołtarze dopiero pod koniec wieku XII, dowodzi nie tyle znak z dobrych zbiorów (bardzo rozpowszechniony w średniowieczu i stosowany aż do zegnania z racji złych zbiorów włącznie), ile stwierdzenie, że Węgry nigdy nie miały takiego króla. A przecież niedawno 133 wyniesiono na ołtarze św. Stefana króla węgierskiego, który w Kronice ma swoją rolę do odegrania i o którym kronikarz na pewno nie zapomniałby. - „Akcja" niejako w części II przeniosła się w transcendencję i odbywa się pomiędzy siłami jasnymi i ciemnymi. Stąd też pojawia się tutaj stały rytm kontrastowania, od przeciwieństwa dwu ustępów I. 27 aż do ostatniego zdania I. 29 włącznie. I tutaj kronikarz stosuje znaną nam już swoją metodę przejmowania w polemice twierdzenia opozycji, ale z równoczesnym osłabieniem lub też postawieniem w taki kontekst, iż odbierze on zarzutowi opozycji całą ostrość. Tak „cito", jako oznaka złej śmierci, zmienia się w „cicius". Przyznana wada króla „superbia" (w znaczeniu ziemskim, psychologicznym), „ambitionis vel yanitatis superfluitas" w ustach opozycji w chwili pisania Kroniki brzmiała zapewne poprostu jako „superbia" w znaczeniu św. Augustyna, w znaczeniu transcendentnym sługi szatana i „tyrana", zatem czegoś odwrotnego do twierdzonej przez kronikarza zacności transcendentnej. Zapewnienia o zacności króla Śmiałego kronikarz powtarza nieledwie rekordową ilość razy, bo w sposób wyraźny lub też pośredni aż pięć razy. Snuto już rozmaite domysły, dlaczego nadworny kronikarz Krzywoustego odnosi się tak życzliwie do stryja, a właściwie pośrednio raczej nieprzychylnie do ojca bohatera Kroniki. Domysły te są luźnie związane z tekstem Kroniki, natomiast postawienie tej kwestii na tle nauki Galia o stałej zacności Piastów i wydobycie z tekstu wszystkiego, co się da z dwu przeciwstawnych głosów polemiki, wyjaśnia szczegółowo nie tylko właściwości tego tekstu, ale też i powód tak zaciętej obrony króla Śmiałego. Opozycja bowiem nie wierzyła w stałą zacność Piastów, a zatem i uznawała ewentualnie prawo oporu przeciw jakiemuś niezacnemu Piastowi. Zacnego bowiem monarchy nie mogli chcieć zegnać nawet najgorętsi zwolennicy prawa oporu. Ponieważ znaki aprobowały zegnanie Śmiałego, równoważyły one znaki przeciwne z czasów Masława. Znaki te stanowiły zatem punkt decydujący w dyskusji, czy Piasta wolno zegnać. To tłumaczy zaciętość i kunsztowność obrony Śmiałego. • 134 Obie nauki Gallowe, doktryna o panach przyrodzonych i wierzenie w zacność Piastów, są przez niego dowodzone i nie są widocznie wcale podzielane przez opozycję. Słaba chyba mogła być nadzieja, iż retoryka i wykrętasy Kroniki zdołają przekonać opozycję do tych dworskich nauk. Natomiast może dowody, przede wszystkim transcendentne, a następnie i ziemskie, zacności Krzywoustego mogły trafić do przekonania opozycji. Jest też jeden rys, bardzo delikatny, a nie mniej realny, w Kronice, który mógł może zrobić poważniejsze wrażenie na opozycji. Jest to znak z 1.19, który w kolorach podmalowanych nawet na czarno przypomina opozycji, jak to z porzuceniem „panów przyrodzonych" połączyła się rewolucja socjalna i reakcja pogańska. Poza formalnym argumentem z doktryny mało znanej i uznanej stało przypomnienie realnych klęsk, jakie dotknęły tak chrześcijaństwo, jak i nowe formy organizacji społecznej w Polsce. Zaledwie ponad 70 lat dzieliło Galia od tych wypadków, pamięć o nich musiała być jeszcze silna, a także bodaj i te wrogie nowej wierze i nowym stosunkom feodal-nym siły nie były całkowicie złamane. Klasowe stanowisko kronikarza jest oczywiście jasne i to pomimo bajeczki o wyniesieniu chłopa na tron Polski. Obawy episkopatu przed powtórzeniem się podobnych wydarzeń mogły być silne i realne. Te zaś były chyba już zdolne przemówić żywiej do współczesnych czytelników Kroniki, to już życie a nie literatura. 13. Problem absolutyzmu piastowskiego Pozwoliliśmy sobie dać wyraz przekonaniu, iż na terenie interpretacji Kroniki Galia-Anonima panują metody czasami swoiste, a nawet dziwaczne. Bronimy tezy, że są to teoria prawdomówności, metoda skrytek, niewystarczająca analiza filolo-giczno-literacka tekstu aż do metody dissectorum membrorum włącznie, wreszcie modernizacja tak dawnego pisarza. Fakt ten, który przyjmujemy, domaga się jednak jeszcze wytłumaczenia i wydaje się nam, że przyczynę tego wszystkiego, jeśli nie główną, to conajmniej jedną spomiędzy innych, znaleźliśmy w teorii absolutyzmu piastowskiego. Zestawienie odnośnej literatury przedstawiło nam doktrynę właściwie statyczną, powtarzaną pokolenie za pokoleniem, 135 prawie bez zmian. Spotykamy ją już u Brauna, Lengnicha, ks. Wagi i tak aż71 do Lelewela, a po nim dalej aż do dnia dzisiejszego. Teoria ta jedynie zmienia nazwy, a również i podejrzanie łatwo chronologię, t.j. czas zakończenia się owego rzekomego absolutyzmu.72 Jeśli zmieniła się definicja tego absolutyzmu, to nie z racji odmiennego rozumienia źródeł, lecz raczej z powodu oparcia się o jakąś inną naukę dotyczącą czy to silnej władzy królów karolińskich, czy też nawet o wiele późniejszego absolutyzmu francuskiego. Definicje takie bywały z zasady zawieszone w powietrzu bez podbudowy w faktach i tekstach. Dopiero, gdy pojawił się poważny jej przeciwnik, musiał sam szukać też i domyślać się argumentów za tą teorią. Teoria stojąca na jakichś argumentach i dowodach może upaść razem ze swoimi podstawami, natomiast teoria, która nie stoi na żadnym silniejszym gruncie, staje się w praktyce nie do obalenia. Dzisiejsi zwolennicy obecnej jej odmiany wolą nie podejmować pracy nad uzasadnieniem swojej teorii, natomiast ograniczają się do defenzywy i to często w sposób formalny i ogólnikowy. Jest dla mnie całkiem jasne, że ta teoria, chociaż zdołała się 71 Rękopis, znajdujący się przed wojną w Bibliotece Narodowej (Poi. F. IV. 243, t. 1), zatytułowany „Pisma rozmaite Naruszewicza nie-wydane", zawiera rozprawkę pt. „Rząd krajowy" (dopisano inną ręką współczesną: „za panowania Mieczysława I. NB. Są to wypisy z Długosza i późniejszych dziejopisów polskich, których Naruszewicz mało używał w notach i przypisach do Historii Narodu Polskiego, albowiem są to raczej domysły Długosza i późniejszych dziejopisów polskich sto-sowniejsze do wieku, w którym sami żyli, niżeli do wieku Mieczysława I"). Z tej rozprawki wyjmuję: „Od samych Królestwa Polskiego początków panowanie w nim książąt było monarchiczne: następował syn po ojcu prawem natury..." „Co się zaś tyczy rządów tych ciągiem po sobie następujących monarchów, zaiste panowanie ich nie było tak wielowładne, ażeby w najgłówniejszych Królestwa interesach sami jedyną powagą , swoją stanowili. Polacy, naród, jako się mówiło słowiański, nie zapominali nigdy na sposób życia i rządzenia się przodków swoich". Por. „Lud narodowy, dziki, ł nieobyczajny, a dla pamięci na wolność słowiańską samym monarchom niebezpieczny..." (to za czasów Chrobrego, Historia, wyd. Bobrowłcza, t. 4, str. 143). Por. też Czacki, O litewskich i polskich prawach, wyd. 1861, t. l, str. 294. 78 Waha się granica górna od r. 1139 do r. 1370. O tym por. pod koniec niniejszego rozdziału. 136 zakraść do nauki, nie powstała w sposób naukowy, i jest raczej mitem, niż teorią naukową. Dlatego też wolimy się zastanowić nad siłami, które zrodziły tę teorię, niż nad jej wątłymi i chwiejnymi argumentami. Jednakże też dociekanie tych sił twórczych mitu absolutyzmu nie należy do łatwych. Autor dzisiejszy zwykle powoła wszystko, na czym się oparł, a przez to ułatwi zadanie swemu krytykowi, natomiast dawniejsi autorzy woleli pisać dogmatycznie i apodyktycznie, a bez odwoływania się do szczegółów. Dlatego tylko hipotetycznie i raczej na podstawie ogólnych jedynie wskazówek przyjmujemy działanie tutaj trzech czynników: 1) opieranie się na jakichś danych porównawczych,73 2) interpretacja Kroniki Galia, nieprowadzona w szczegóły, lecz zadawalająca się ogólną impresją, 3) czynniki natury politycznej, a mianowicie potrzeba mitu monarchicznego na użytek bieżącej chwili politycznej i odpowiedniej „pedagogii narodowej". W okresie państwa liberalnego kwitł na całym kontynencie europejskim swoisty mit ustrojowy angielski. Odpowiadał on oczywiście tak samo rzeczywistości angielskiej, jak jego kształt czy też odmiana polska, zdaniem której Anglia miała być Eldorado monarchizmu.74 W rzeczywistości w literaturze angielskiej od końca wieku XVI aż do naszych dni walczą ze sobą dwie odmienne koncepcje historii ustroju Anglii, z których torysowska chciałaby widzieć w początkach absolutyzm czy też coś zbliżonego, a natomiast whigowska parlamentaryzm, a gdy to się okazało niemożliwym dla tych czasów, to conaj-mniej wolność i demokrację. Oczywiście początki tej literatury były w życiu przygotowaniem do rewolucji burżuazyjnej angielskiej i do walki parlamentu z królem, a transmisją przenoszącą tezy historyczne do bieżącej chwili była stara wiara w złoty wiek, który był w początkach. Jednakże na terenie angielskim, wręcz odwrotnie do naszych stosunków, walczyły ze sobą zacięcie dwie koncepcje 73 Np. Małecki, Rewizja dziejów polskich w pierwszych wiekach politycznego istnienia (1875), w tegoż, Z przeszłości dziejów pomniejsze pisma, t. l, 1897, str. 156: „Wszystkie tamtoczesne państwa, pod względem dziedziczności tronu, prawie się nie różniły od Polski". 74 Ib., str. 158 „w Anglii, tym narodzie tak dzisiaj nawskroś prze-siąkłym ideami monarchiczności w jej najnormalniejszym okazie"! 137 T i dwa obozy polityczne, a to zmuszało do szukania źródeł i do zrzekania się zapatrywań, które zbyt widocznie im się sprzeciwiały. Jednakże stopniowo tak w literaturze historycznej, jak i w mentalności Anglika zwycięstwo odnosiła koncepcja whi-gowska, tak że dzisiaj nawet torysi są już dumni ze starodaw-"~nej wolności angielskiej.75 „W każdym Angliku jest coś whi-gowskiego ukrytego, co wydaje się pociągać serca",78 zupełnie odwrotnie, niż u nas. Nasza teoria absolutyzmu odpowiadałaby raczej koncepcji torysowskiej z osadzoną w niej „doktryną to-rysów i Church of England o Non-resistance kwitnącą aż do r. 1688 i nawet przeżywającą pewien czas rewolucję. Jako interpretacja historyczna jest ona poniekąd wymuszona; polityczny morał nie jest wcale złączony z samą opowieścią w dziele pisarzy tudorowskich. Nauczywszy się, że ich studium winno wieść do lekcy j politycznych, ci autorzy, mając naprzód swą teorię przed swą praktyką, naturalnie odkrywają lekcje, które już znają jako słuszne".77 W Polsce związek potrzeb politycznych z owym mitem monarchicznym występuje najwyraźniej w publicystyce historycznej drugiej połowy wieku XVIII. Podzieliła się ona na dwa 'wyraźne obozy widzące zgoła odmiennie najstarszy ustrój pol-^ski. Literatura ta walczy o konkretne cele i dlatego chce przekonać. Dlatego też wyjątkowo spotykamy w niej dowody i to takie, że Lelewel odniósł się do nich zupełnie poważnie, przyjmując, ŻE jeden obóz dowiódł jednej tezy, a drugi drugiej. Była to literatura zdrowa, może dlatego że czerpała swe zdrowie i siły z życia. Nawet niektóre metody jej myślenia odezwą się niedawno w nader poważnej literaturze historycznej (przesadne odróżnienie stanu faktycznego od prawnego). Nie jesteśmy zatem dzisiaj skłonni dziwić się, razem ze Smoleńskim, temu, iż poglądy takiego Pyrrhys de Varille'a tak 75 H. Buterfield, The Whig Interpretation of History. " Tenże, The Englishman and His History (1944), 1945, str. 73. Por. Gutnowa, Problema proischożdienija i rannoj istorii anglijskawo parłamienta (XIII—XIV ww.) w burżuaznoj istoriografii (Wopr. Ist., 1948, Nr 11, str. 105, 112) o „krytycznej" szkole złożonej z przedstawicieli różnych obozów politycznych, a przeciwnej szkole whigowskiej. 77 Butterfleld, ib., str. 18 n. 138 przypominają nowszą literaturę historyczną wieku XIX. Pyrrhys przyznaje: „prawdę wszędy kochający, wyznaję, zbytnią wolności miłość i zmyśloną one j że starożytność przyczyn ciężarem i przykładów liczbą zatłumić jakimkolwiek sposobem kusiłem się".78 Widzi on w Polsce długo monarchię dziedziczną i nieograniczoną, gdyż zjazdy magnatów miały jedynie wysłuchać rozkazów książęcych, a zrzucanie i ustanawianie książąt było jedynie nadużyciem.79 Zgromadzenia panów następowały za wolą księcia i miały znaczenie jedynie doradcze.80 Detronizacje nie są wyrazem prawa, lecz „gminem buntowniczym", poczerń wylicza się znane nam do dzisiaj czysto faktyczne przyczyny detronizacji81. „Nie z rady doskonałej, wszystko się z przypadku działo" 82 jak Kalinki „bezrozumem", — to synteza ostateczna dziejów Polski tego syna wieku rozumu. Odwrotnie Wielhorski widzi przyczynę upadku państwa w upadku moralności publicznej 8S, a sam afirmuje prastary ustrój Polski. Wierzy on, że „każde państwo ma pierwiastkową rządu swego ustawę, która jeżeli jest na prawie natury ugruntowana, pewną mu wróżyć może pomyślność" 84. Wobec tego Polska winna szukać zbawienia „w przywróceniu dawnego kształtu rządowi Rzeczypospolitej" 85. Myśl o powrocie Polski „ad pristinum statum" była w Polsce rozpowszechniona jeszcze 78 Compendium politicum seu brevis dissertatio de variis Poloni imperii yicibus, I wyd. 1760, II wyd. 1761, także dwa polskie wydania 1762 ł 1763. Cyt. wedle wyd. polskiego: Zebranie polityczne albo krótki opis różnych panowania polskiego odmian, 1762, str. 73 n. Kołłątaj: „Jeśli St. Leszczyński i Konarski odkryli wszystkie wady naszego rządu, Pyrrhus doszedł aż do ich źródła" (za Smoleńskim, Cezar Pyrrhus de Yarille, Pisma historyczne, t. l, str. 368). 79 Smoleński, str. 359 nn. 80 Zebranie, str. 52, 56 n. 81 Ib., str. 79, 82, 83. 82 Ib., str. 162; por. str. 166. •es Q przywróceniu dawnego rządu według pierwiastkowych Rzeczypospolitej ustaw, 1775, str. V nn., XIII. Por. Szyjkowski, Myśl J. J. Housseau'a w Polsce XVIII w., 1913, str. 40. 84 O przywróceniu, str. 1. 85 Ib., str. VIII, XI, XXII n. 139 przed wpływami J. J. Rousseau'a86. Była to dawna ogólnoeuropejska wiara w złoty wiek. Rousseau natomiast przyniósł związek ustroju z charakterem narodowym: „im (sc. Polakom) tylko właściwy kształt, jaki przybrały ich dusze pod wpływem narodowych urządzeń", „właśnie urządzenia narodowe kształtują geniusz, charakter, zamiłowania i obyczaje narodu, czynią go samym sobą" 87. Wielhorski widzi od początku w Polsce elekcję, prawo detronizacji, sejmy, nawet sejmiki. Król najmniejszej w prawodawstwie nie miał powagi i nie wpływał na rząd państwa. Konfederacja prowincyj, województw, ziem i powiatów reprezentowała bez króla rzeczpospolitą wszechwładną88. „Widzimy, że Polacy od pierwiastków swoich używali dotąd przyrodzonego prawa w obieraniu sobie króla, że niekontenci z panowania nie tylko mieli władzę wyrzucania przestępstw królom swoim, lecz i wyzucia ich z powagi" 89. W okresie sejmu czteroletniego hetman Seweryn Rzewuski ze stronnictwa staroszlacheckiego występuje przeciw „rzuconej gęstymi pismami na przodków naszych, na owych twórców wolności i szczęścia naszego obeldze" 90. Myśli, że dziedziczność tronu rodzi „pewność bezkarności", gdyby bowiem za nadużycia władzy można było karać zrzuceniem z tronu, tron przestałby być dziedzicznym 91. Historycznie widzi od naj- 86 Hoffman, Historia reform politycznych w dawnej Polsce, 1867, str. 203, 221, 288 n. Por. też Rembowski, Konfederacja i rokosz, wyd. II, 1896, str. XXIX (szukanie precedensu dawnego); Tarnowski, Historia literatury, t. l, str. 412 n.; Suchodolski, Kult przeszłości wśród szlachty polskiej XVI w. (Pamiętnik lit., t. 24, 1927). 87 Considerations sur le gouvernement de Pologne et sur reformę (napisane w r. 1772, wydrukowane w r. 1782). Cyt. z przekładu Starzew-skiego w Bibl. Naród. str. 10. 88 Smoleński, Szkoły historyczne w Polsce, Pisma historyczne, t. 3, str. 234 nn. 89 O przywróceniu, str. 10, 7 n. 80 O sukcesji tronu w Polszcze rzecz krótka, 1789, str. 3 n. 91 Ib., str. 28 n. 140 dawniejszych czasów elekcyjność i prawo zrzucania władców z tronu 92. Ze stronnictwa reformistycznego wystąpiło więcej autorów, którzy zgodnie widzą elekcyjność po wygaśnięciu Jagiel-łonówgs. „Atleta zasady dziedziczności tronu" 94, Hugo Kołłątaj widzi to samo. Za Piastów „rokosze Krakowianów" nie były elekcjami95. Odróżnia też stan prawny od faktycznego, prawnie elekcja rozpoczyna się po śmierci Zygmunta Augusta 96. Polska nie może być republiką dla swych szczególnych warunków97. Elekcyjności nie da się zreformować, bo rokosze i konfederacje muszą wywrócić każdy ustrój 98. _ Ks. Franciszek Salezy Jezierski idzie za Kołłątajem, odróżnia stan faktyczny od prawnego, oraz różne typy elekcyjności. Nim przyszło do elekcji prawnej, zaszło długie pasmo wydarzeń powodujących konieczność stosowania elekcyj niepraw- 82 O tronie polskim zawsze obieralnym z dziejów i z prawa dowody, 1789, str. 46 n. Lelewel, Rozbiór prac historycznych Naruszewicza i Czaj-kiego (1826), cyt. wedle Rozbiory dzieł, 1844, str. 285 uw. 16 ceni wysoko pracę Rzewuskiego, zwłaszcza za wykazanie elekcyjności jagiellońskiej. Natomiast Piłat, O literaturze politycznej sejmu czteroletniego, odb. z Przeglądu Polskiego, 1872, str. 128 n. ocenia ją ujemnie. 93 Tak anonimowy autor broszury pt. Refleksje nad pismem wydanym pod imieniem Imci p. S. Rzewuskiego, 1790, str. 27 (autor był znany Rzewuskiemu, miał być duchownym i przeszło 70-letnim starcem, por. O tronie obieralnym, str. 108 n.). Także Jacek Jezierski kasztelan łukowski, Zdanie swoje o panowaniu dożywotnim i sukcesjonalnym rozwadze publiczności oddaje, a o sąd z doświadczenia, nie argumentów prosi, 1790, str. 6 n., 71. 94 Hoffman, str. 298. 95 Uwagi nad pismem, które wyszło w Warszawie z drukarni Co-rfourowskiej pod tytułem: Seweryna Rzewuskiego hetmana polnego koronnego. O sukcesji tronu w Polszcze rzecz krótka, 1790, str. 9 nn., 14 n., 87. 96 Ib., str. 11 nn. 97 Ib., str. 75, 77 nn. 98 Ib., str. 51 n. Por. tegoż, Ostatnia przestroga dla Polski, 1790 (streszczenie u Janika, Hugo Kołłątaj, 1913, str. 176 n.). Lelewel, 1. c. ^chwali Kołłątaja za wykazanie dziedziczności piastowskiej. 141 nych, ta potrzeba „zrodziła nałóg, nałóg dopiero nadzwyczajne przyczyny elekcji zamienił w prawo zwyczajne" ". Tendencja pisarzy obozu reformistycznego jest nam sympatyczna, natomiast Lelewela, zdecydowanego republikanina i postępowca, nie możemy podejrzewać o tendencję polityczną monarchiczną. Jego złoty wiek przeniósł się we wstępną epokę słowiańskiego gminowładztwa. Słowianie byli wolni, żyli w gminowładztwie, „lubo częstokroć dziedzicznych wodzów, wojewodów, kniaziów czyli książąt, panów, żupanów itd. mię-wali" 10°. Tam, gdzie kmiecie przewodzili, „zwykły kmieć lub kmieca najwyższa rada rządziła", natomiast „lechickie stronnictwa utrzymywały przy władzy królów lub księdzów, z których wyrzucały, kiedy innego podnosiły" 101. Pomimo wszystko Słowianin „zawsze umiał wracać do swej starej wolności, a wolnym i opieszałym krokiem wikłał się tą cywilizacją, która miała sprawić jego niepodległości uszczerbek" 102. Właściwą historię polską dzieli Lelewel na trzy okresy: „samowładztwa", „możnowładztwa" i „gminowładztwa szlacheckiego". Już od w. XVII przyjęło się u nas dopatrywanie w dziejach polskich wszystkich pokolei form ustroju państwowego, jakie znała teoria polityczna od czasów Arystotelesa. Pierwszy okres samowładztwa (do r. 1139) jest mniej więcej epoką Galia, bo wiadomości czerpiemy tu głównie z tej Kroniki. Jest ciekawe zatem, iż tylko dla tego okresu Lelewel czyni odstępstwo od swego stałego schematu rozwoju każdej formy ustrojowej. Gdy w możnowładztwie i gminowładztwie szlacheckim trzy podokresy idą w takim porządku: dana forma ustrojowa się gruntuje, potem znajduje się w sile, a wreszcie w upadku, — to w epoce Galia dzieje się inaczej: pierwszy podokres to samowładztwo „w sile", drugi „samowładztwa wstrząsanego", trzeci „samowładztwo wolnieje". To miało nam pozostać 99 O bezkrólewiach w Polszcze i o wybieraniu królów, począwszy od śmierci Zygmunta Augusta Jagiełły aż do naszych czasów, 1790r str. 3 nn., 63 nn. 100 Historia polska do końca panowania Stefana Batorego (napis. 1813, Polska dzieje i rzeczy jej, t. 13, str. 5). 181 Historia obraz dziejów polskich (napis. 1828, ib., t. l, str. 84). 102 Uwagi nad dziejami Polski i ludu jej (1844, ib., t. 3, str. 33). 142 do dzisiaj, a fakt ten świadczy wyraźnie o sposobie rozumienia Galia: im czas dalszy i mniej wiemy, tym absolutyzm silniejszy. Ten absolutyzm pierwszych Piastów otacza Lelewel nawet pewną sympatią. Za Chrobrego panował w kraju porządek, a przy nim dostatek 103. Samowładztwo było wówczas potrzebne, aby spoić różne, dopiero-co połączone ludy w jedno państwo 104. „Samowładztwo rozwija się tworzeniem się państwa sprzecznie z duchem słowiańskim, z zasadami, jakich się od wieków plemię trzymało". Gdy też „spełniło posłannictwo, musiało ulec usposobieniom plemienia, któremu przywodziło"105. Polskie samowładztwo nie było „ciężkim despotyzmem", było miarkowane zdrowym rozsądkiem narodu. Nawet duchowni byli „zgodni z widokami i przyrodzonym narodu rozsądkiem". Naród „uniknął szczęśliwie przesądów i zabobonów plamiących w te wieki narody, a to był winien własnym skłonnościom przyrodzonym, chociaż te zwykle wiodły go do łatwego obcych przykładów naśladowania" 106. Lelewel miał też pierwsze przebłyski podłoża społecznego tego ustroju, aczkolwiek jego na ten temat poglądów już nie podzielamy. Samowładztwa potrzebowali le-chici-szlachta dla utrzymania w karbach ludu kmiecego, po pognębieniu zaś go samowładztwo przestało im by potrzebnym 107. Wypadki za Odnowiciela i Śmiałego osłabiły samowładztwo, otworzyły drogę dla wpływu możnych, a „złamanie ludu podwakroć pozbawiło samowładztwo podpory" 108. W połowie wieku XIX odważył się odrzucić dogmat samowładztwa tylko Moraczewski, uważany za założyciela „szkoły republikańskiej" 109, a później publicysta-literat Koronowicz-Wróblewski. Obaj wszakże nie potrafili swych tez udowodnić. 183 Historia polska, str. 34. 104 Dzieje Polski potocznie opowiedziane (1829, ib. t. 2, str. 25 n.); Historia polska, str. 34 n. 105 podejrzewano, jakoby Lelewel przez teorię samowładztwa propagował dyktaturę (por. Lelewel, Czego dopuszcza się Przegląd Poznański, ib. t. 19, str. 249). 108 Historia polska, str. 34. 107 Ib., str. 73. los Uwagi, str. 74, O walce klas u Lelewela por. Serejski, Rzut oka, str. 108 n. 109 O „szkole Moraczewskiego" pisze Jarochowski, Jędrzej Moraczewski, wspomnienie pośmiertne, 1855, str. 28; Szujski, Przegląd Polski, 1867, t. 3, str. 370. 143 Rzucimy jeszcze okiem na Małeckiego, który, chociaż wylicza szereg atrybutów władzy książęcej, bez dowodów i conaj-mniej ujętych zbyt zasadniczo, jakby w jakim podręczniku nowoczesnego prawa państwowego, dostrzega całą względność tej zasady, która „daje się w całej swej prawdzie i sile widzieć tylko za panowania dzielniejszych osobistości w tym czasie". „W tych wszystkich atrybucjach książęcych któż by nie widział pierwiastków stanowczej monarchiczności?" Z tego mogło powstać „absolutne samodzierstwo". „Że do tego w Polsce nie przyszło, pochodzi stąd, że w kraju Piastów, od najrychlejszych czasów, działały obok monarchicznej i inne jeszcze idee tej doniosłości, że się z nimi i najsilniejsza osobistość na tronie liczyć musiała". Do tych rzekomo niemonarchicznych czynników zalicza Małecki, pomiędzy innymi, i paragium. Jednakże Małecki osobiście miał określony ideał ustrojowy, tak charakterystyczny dla jego wybitnie idealistycznej koncepcji. „O takim — to mieniu i o takim długu tronowym, o takich prawach i o takich niedostatkach puścili się władcy polscy w zawód dziejowy. Było z czego wytworzyć silną władzę monarszą, choć wolną od despotyzmu — i za tę cenę zapewnić narodowi świetną rolę jednego z pierwszorzędnych mocarstw w historii. Było aż nazbyt pokuszeń pójść za innymi ideałami, unikać starcia tam, gdzie było konieczne, być popularnym za życia, sławionym przez kronikarzy po śmierci, a potomności przekazać — sprawę przepadła. Jedno i drugie zależało od czujności i instynktu politycznego, od trudu i dzielności panujących nad Polską" 110. Przede wszystkim Małecki nie traktował władzy pierwszych Piastów jako prawnie umocowanej. Zachodziła kwestia, czy się po zgonie Chrobrego „będzie mogło utrzymać to młodociane państwo na wysokości, której nie odpowiadała ani moralna siła w narodzie ani tęgość i doniosłość władzy nad nim najwyższej. Tamten czynnik był jeszcze niewyrobiony: gmatwały go dawne, głęboko zakorzenione, bynajmniej nieuchylone jeszcze tradycje — innej natury. Władza królewska miała wprawdzie swój już teraz świetny precedens; ale żeby posiadać całą tę władzę, na to potrzeba było dopiero zdobyć ją sobie 110 L. c., str. 18 nn. 144 osobiście każdemu, kto ją miał dzierżeć — nie tak w stosunku do ogółu poddanych, jak do współksiążąt krwi, braci, krewnych, słowem w stosunku do paragialnych wspólników rządu"U1. Zdecydowanie w innym kierunku poszedł Balzer, który szukał prawa ustalonego, a wszystkie czynniki faktyczne osłabiające władzę książęcą stawiał niesłusznie na boku. Przeciwieństwem tej „metody prawniczej" stał się St. Zakrzewski, który niele-dwie wszystko sprowadzał do gry indywidualności z pominięciem czynnika instytucjonalnego. Stało się zatem tak, iż nieled-wie każdy autor używa odrębnego języka. Jeden operuje prawem, drugi doktryną112, trzeci nieoznaczonym instytucjonalizmem, a wreszcie inny czysto indywidualnymi sytuacjami; istnieją też mieszaniny tych wszystkich podejść (np. „teoria prawa państwowego"), albo też i niejaki brak konsekwencji. Zasadniczo trudno dzisiaj bronić „metody prawniczej" Bal-zera, natomiast z rezultatów tej metody korzysta się przy okazji lub też tworzy ad hoc jakieś własne, nienależycie wywiedzione i uzasadnione koncepcje czy to dziedziczności czy też absolutyzmu piastowskiego. Jedno tylko wydaje się nadawać w tym chaosie jakieś zdecydowane kształty i linie: głęboka niechęć do nawrotu do jakichś oddawna ośmieszonych koncepcyj „gmi-nowładczych". Balzerowska koncepcja jest uznawana przez kilkunastu historyków prawa, nieczytających monografii mistrza zresztą dokładnie, a historycy parający się też ustrojem niewiele się krępują Balzerem, ale nie próbują z nim wszcząć polemiki. 111 Ib., str. 59, n. 112 Niebezpieczeństwo przejścia z podejścia prawnego na doktrynalne wydaje się istotnie grozić. Por. Bujak, O wiecach, str. 79 n., mimo swych zastrzeżeń, wydaje się iść zbyt daleko w kierunku rekonstrukcji „teorii polskiego prawa państwowego". Zwyczaje, prawo, teoria prawnicza i doktryna to są rozmaite płaszczyzny jednej żywej instytucji. Czasami doktryna czy też teoria prawna lub też zwyczaj przemienia się w prawo, ale nie zawsze. Tak np. wyżej nasze wywody, iż doktryna p „domini naturales" pochodzi z zachodu, dowodzą jej charakteru doktrynalnego, nie zaś prawnego. Oczywiście w sprzyjających okolicznościach doktryna mogła wejść w skład jakiejś teorii prawniczej (np. bywało tak u legistów francuskich), a ta znowu mogła się w odpowiednich warunkach przemienić w prawo. Ewentualnie mogły być i inne drogi, ale w każdym wypadku należało by tego wszystkiego dowieść. 145 Rzucimy też tylko okiem na Szujskiego, który nazywa ów absolutyzm, samowładztwo czy jak-tam (absolutyzm nie był w w. XIX popularny, unikano tego słowa) nieokreślonym i zasadniczo raczej należącym do skarbowości terminem „prawo książęce". To zaś posiada skłonność pod jego piórem rozciągnięcia się już na cały czas panowania Piastów. Książę polski jest dziedziczny, dzieli państwo wedle prawa prywatnego i jest też absolutnym władcą11S. Ale kościół zdąża do wolności i przygotowuje „epokę, która na zewnątrz była cza-_ sem podziału i osłabienia państwa, na wewnątrz czasem powolnego rozbijania starego i twardego książęcego prawa" 114. Okres podziałów rozbudza samodzielność możnowładztwa115, a kościół zwalcza zamiary monarchiczne Władysława II, Mieszka Starego i Władysława Laskonogiego 116. Ze śmiercią Kazimierza Wielkiego kończy się „epoka organizacji od tronu, a mianowicie od rodzimej dynastii początek biorącej". Konieczność wprowadzenia obcych monarchów prowadzi do unii z Litwą, w której „zasoby moralne i intelektualne rdzennej Polski Kazimierzowskiej odniosły zwycięstwo. Jej kapitałem żył naród w epoce swego cywilizowanego rozrostu na wschodzie, a nieszczęściem jego było, że z wzorów tej Kazimierzowskiej Polski nie umiał wynieść jednego: monarchicznej myśli, która była jej duszą i owej płodności organizacyjnej i prawodawczej..." "7 „Polska, przyjmująca Jagiellonów* traciła starą dynastię i monarchiczną tradycję Piastów, wypadała z tradycji wiekowej" 118. Tylko może na naszym odcinku historii polskiej w okresie, który przyszedł po Szujskim, zbyt mało pracowano nad szczegółami tego obrazu. Wielka, licząca niespełna 50 arkuszy, 113 Historia polska (1880, cyt. wedle Dzieł, S. II, t. 9, str. 33 n.). ,114 Ib., str. 38. . 115 Ib., str. 55. . . 118 Ib., str. 56. ; 117 Ib., str. 77 n. 118 Ib., str. 87 n. Por. Bujak, O wiecach, str. 78 „Konstruowanie takiej doktryny wbrew oczywistym i tak licznym faktom i nie przyznawanie społeczeństwu żadnego znaczenia wobec woli absolutnego monarchy było niewątpliwie odblaskiem doktryny politycznej stronnictwa mającego największą powagą w społeczeństwie po upadku powstania styczniowego". 146 monografia Smółki o Mieszku Starym nadawała chyba tutaj ton przez czas 70 lat, ale, stanowiąc nieledwie najstarszą historię Polski, w rozprawie o przedstawicielu programu absoluty-stycznego nie znalazła miejsca prawie tylko na jedno, a mianowicie na wyraźniejsze zarysowanie kwestii absolutyzmu. O samym absolutyzmie czytamy tam takie ogóln^i, jak u Szujskiego, raczej literackie kontury niż opis czy też analizę szczegółów i faktów. „Nieograniczona monarchia z patriarchalnym zakrojem, jest jedynym właściwym wyrazem na oznaczenie jej ówczesnego politycznego ustroju" 119. Za Krzywoustego „na silnych podwalinach olbrzymiej potęgi materialnej księcia wznosił się dumnie gmach jego bezwględnej, niczym nieograniczonej wszechwładzy, pod której osłoną naród żył dla monarchy. Nieobliczone bez wątpienia usługi oddał ten ustrój narodowi: on go stworzył, wychował i obronił od rozszarpania lub od powrotu do dawnej nicości". Immunitety wymagały „zachwiania posad dawnego ustroju politycznego, nadwątlenia starej wszechwładzy książęcej". „Dość sobie uprzytomnić, czym była ta wszechwładza monarsza, przed którą wszystko się słaniało, jak wątłe gałązki przez orkanem"... 12°. Gdy wreszcie tron przypadł Mieszkowi Staremu, „restaurować nadwątlone podwaliny zachwianej monarchii, podnieść sponiewieraną władzę książęcą, poskromić zawistne jej żywioły i odbudowanemu gmachowi państwa przywrócić dawną powagę wobec sąsiadów, to było Mieszka zadanie" 121. „Mimo to jednak nic nie zmieniło się jeszcze w stosunku prawnym księcia do narodu... Wszelkie przeobrażenia dawnych stosunków były tylko objawem rozprzężenia machiny państwowej... Niepojętą byłoby to w istocie rzeczą, gdyby stara, żelazna władza książęca... za jednym gwałtownym wstrząśnieniem zstąpić miała niepowrotnie do grobu"122. Program Mieszka Starego jest ujęty tak: „Głębokie poczucie powagi monarszego majestatu wzniesionego wysoko ponad dostojność innych książąt ce- 119 Mieszko Stary i jego wiek, 1881, str. 114 nn. 120 Ib., str. 172 nn. 121 Ib., str. 282. 122 Ib., str. 288 n. 147 chowało każdy krok nowego monarchy". „Odświeżanie dawnych tradycyj władzy książęcej i nadużycia wyrafinowanego despotyzmu, ścisłe przestrzeganie praw monarszych, które w ostatnich dziesiątkach lat poszły w poniewierką" 12S. Kto, jak kto, ale Balzer był wyrazicielem kierunku, który się nie lubował w takich ogólnikach, jak „stara, żelazna władza książęca". Dużo pracy poświęcił ten autor umocnieniu starej teorii dziedziczności i próbie uzasadnienia jej po raz pierwszy chyba w naszej nauce, budowie dość nieokreślonej „teorii ustroju rodowego", konstrukcji wiecu piastowskiego, ale o samym absolutyzmie nie umiał Balzer wiele powiedzieć poza nieokreślonymi ogólnikami. Chyba to, że w okresie I (963 do 1210 wzgl. 1214) przewagi elementu państwowego nad społecznym istniało coś takiego, co można nazwać silną władzą książęcą. „Dziś powiedzielibyśmy, że to jest jakaś monarchia absolutna, absolutne państwo, czego jednak nie moglibyśmy całkiem dokładnie zastosować. Jeżeli mówić o państwie absolutnym, to mamy na myśli władców absolutnych XVII i XVIII wieku, których władza jednak jest odmienna od tej silnej władzy książęcej, jaka w tym czasie występuje, i jaka powoduje, że element państwowy jest na górze i przytłacza element społeczny. Opiera się to na patriarchalnym poglądzie..." „W każdym razie istnieje przewaga elementu państwowego. Ten ustrój, względnie cały szereg tych praw, jakie przysługują księciu, otrzymał już w współczesnych źródłach nazwę prawa książęcego, ius ducale. W pojęciu prawa książęcego skupiły się wszystkie uprawnienia, jakie mu przysługują" 1M. Tylko w negatywnych twierdzeniach jest Balzer zdecydowany, np. wykluczając wpływ rady i wiecu urzędniczego na rządy. Doszło wszakże i do stanowczego sprzeciwu wobec teorii absolutyzmu ze strony Bujaka. Sprzeciw ten miał swoje przychylne, ale jedynie marginesowe, odgłosy, a zasadniczo był przyjęty jakby z niechęcią i topiony w niepamięci przez zajmowanie jedynie formalnego stanowiska wobec wystąpienia Bu- 123 Ib., str. 302. 124 Historia ustroju Polski (skrypt II redakcji). 148 jaka125. Taki sposób walki z niepodzielanymi zapatrywaniami raczej jest właściwy walkom politycznych koncepcyj, niż naukowych. Nikt nie może wykluczyć, iż wszelkie sprzeciwy przeciw teorii absolutyzmu polegają na jakichś błędach czy też nieporozumieniach, ale samo pojawienie się i nawet pogłębianie coraz dalsze tego sprzeciwu uzasadnia potrzebę sformułowania jeszcze raz całości. Jeśli sprawa jest tak prosta, to nawet może wystarczy niewielki wysiłek, by ją do reszty wyjaśnić. Tymczasem nic podobnego nie widzimy i jasne jest, że ten mit naukowy zaszył się w jakąś głęboką norę, aby tylko uniknąć walki, która musi się dlań skończyć klęską. Bo przecież nikt dzisiaj chyba nie będzie mógł powtórzyć tych wszystkich rozumowań i dedukcyj, ani też metod takich, jak „prawnicza", a tym to wszystko przecież stoi. Bujak w obu swych wystąpieniach główną chyba swą uwagę zwrócił na instytucję wiecu piastowskiego, ale zarysowuje też całość problemu, występując też przeciw dziedziczności i wskazując jakby na prawo oporu 126. Ostatnio wreszcie jesteśmy świadkami jakby ostatecznego rozwiewania się mitu absolutyzmu już nie w ogólniki, lecz po-prostu w werbalizm nic już niemowiący. Przecież niepodobna utrzymywać zanadto już stare koncepcje przy metodzie historycznej opierającej się na faktach i tekstach. Z. Wojciechowski zmienił znowu nazwę tego, co nazywamy i nazywano „absolutyzmem", na nic niemówiącą nazwę „władzy książęcej". Oczywiście , wszelka „władza" książęca — od najsilniejszej do najsłabszej — jest przecież „władzą". Autor słusznie waha się dodać do tego przymiotnik „silna", chociaż oczywiście i to byłoby jeszcze dość ogólnikowe. Dzięki tak zamazanym konturom okresu mógł też autor postawić na jednej linii obok siebie . 12S Sczaniecki, Czas. pr.-hist., t. l, 1948, str. 231 po streszczeniu rozprawy Bujaka stwierdza tylko ogólnikowo jej niezgodność z teorią rodową; Kolańczyk, Studia nad reliktami wspólnej własności ziemi w najdawniejszej Polsce, 1950, str. 192 nn. przybliża się już znaczniej do stanowiska Bujaka. 126 O wiecach w Polsce do końca wieku XIII ze szczególnym uwzględnieniem Wielkopolski (Studia historyczne ku czci St. Kutrzeby, t. l, 1938, str, 72 n.). Poprzednio: O naturze państwa piastowskiego szeregu nie zadał sobie trudu zastanowienia się dłużej nad tym, czy zachwyt taki jest przypadkiem naprawdę uzasadniony. Nie wątpimy, iż tutaj nie tylko należało nam postawić jakieś nowe pytanie, ale ten zachwyt zdecydowanie potępić. Z pozytywnych twierdzeń stawiamy apodyktycznie tezę, iż tak sam autor Kroniki, jak i zwłaszcza jego epoka znali dobrze prawo oporu, tak dobrze iż dawniejsi nasi historycy w ogóle nie byli w stanie coś z tego zrozumieć. Jesteśmy tutaj kategoryczni, gdyż sądzimy, że dotychczasowa dyskusja zdołała już dostatecznie wykazać, czy i jakie atuty posiadają zwolennicy tradycyjnych rozwiązań. Utożsamianie prawa ustrojowego z doktryną jest dla tych czasów (a nawet "poniekąd nawet i dla epoki „kodeksów politycznych") napewnp błgdne. A cóż poza tym wszystkim jiam przeciwstawiano? Tylko same rozumowania, dedukcje i może jeszcze hipotezy budowane na hipotezach. To stanowczo za mało, zatem tutaj już odważamy się na stanowcze twierdzenie. Oczywista rzecz, przed każdym mocniejszym argumentem czy dowodem z tekstów i faktów zawsze jesteśmy zdecydowani skapitulować, a szczęśliwi będziemy, jeśli nasze spostrzeżenia pobudzą kogoś obdarzonego lepszymi warunkami i zręczniejszą ręką do szukania w tym nareszcie jakiegoś udatniejszego rozwiązania, w miejsce dotychczasowych „wierzeń" ustrojowych nieopartych o żadne zgoła dowody czy też wysiłki badawcze. Ale udatne rozwiązania nie wyskakują gotowe 2 głowy Zeusów, którzy po naszej ziemi nie chadzają, trzeba je zdobyć wysiłkiem wielu ludzi i wysiłkiem dł 153 SPIS RZECZY Str. Przedmowa ................ 5 CZĘŚĆ I. NIEKTÓRE KWESTIE WSTĘPNE 1. Uczłowieczenie Galia :........... 10 2. Metoda skrytek ............. 19 3. Polemiczność i prowidencjonalizm ......... 25 4. Kwestia stosunku Kościoła do Państwa ....... 32 5. Podejrzane procedury :.........-.. 37 CZĘŚĆ II. PLAN KOMPOZYCYJNY KSIĘGI II i III 6. Epilog Zbigniewa ............. 45 7. Reszta księgi III ............. 55 8. Plan księgi fll-iej ............ 58 CZĘŚĆ III. O MONARCHII GALLOWEJ 9. Prawo oporu .............. 80 10. Operacje ustrojowe ............ 97 11. Testament i synowie . . .......... 113 12. Doktryna panów przyrodzonych i ideologia dynastyczna . . 127 13. Problem absolutyzmu piastowskiego ........ 135 Zakończenie ............... 151