DZIENNIK czasów panowania 1\\ ^ \\^ z ' króla Jerzego IV króla Wilhelma IV i królowej Wiktorii spisany przez CHAKLESA C.F. GREYILLEA urzędnika Rady Przybocznej tych monarchów wybrał, przełożył i opracował MICHAŁ RONIKIER Czytelnik Warszawa 1974 Oklejkę, wyklejkę, kartę tytułową projektował WŁADYSŁAW BRYKCZYŃSKI mwm idsmHTi II!STI!!?CZIECI Uniwersytetu Worszowskiego y/pisaro <3o ^-„ InwenSorza Vll^ Nr-BiM^ ^-K-^ (JC^/ Wśród znacznej jlośd ^pamiętników, jakie opublikowano w Polsce w ostatnich latach, nie ma ani jednej bodaj pozy- cji, która dotyczyłaby dziewiętnastowiecznej Anglii. O ile przeciętny Polak orientuje się nieźle, co działo się w tym okresie we Francji, Rosji czy Austrii — Anglia, zwłaszcza w okresie od zakończenia wojen napoleońskich do wojny krymskiej, jest krajem u nas zupełnie niemal nie znanym. Tym bardziej interesujący powinien być dla czytelnika polskiego Dziennik Chariesa Greville'a, obejmujący okres od 1814 do 1860 roku. Charles Cavendish Fulke Greville, którego George Samp- son w swej wydanej u nas niedawno Historii literatury an- gielskiej nazywa „zdecydowanie najwybitniejszym pamięt- nikarzem stulecia", urodził się w roku 1794. Pochodził z jed- nej z najstarszych rodzin w Anglii: jego matka była córką księcia Portland, wybitnego polityka, dwukrotnie sprawu- jącego funkcje premiera. Jak przystało na młodzieńca z tak zamożnej rodziny, Greville ukończył szkołę w Eton, następ- nie studiował w Oksfordzie, skąd jednak odszedł, nie ukoń- czywszy studiów, by zostać osobistym sekretarzem lorda Bathurst, ówczesnego ministra. Dzięki wpływom swej ro- dziny uzyskał w roku 1821 stanowisko urzędnika królew- skiej Rady Przybocznej, którą to funkcję sprawował nie- przerwanie przez blisko czterdzieści lat. Prócz tego otrzy- mał nieźle płatną synekurę Sekretarza do spraw Jamajki; jego obowiązki sprawował jednak zastępca, on zaś sam nie był nigdy na wyspie. Od tego momentu życie jego płynęło dość beztrosko; obowiązki urzędnika Rady dostarczały mu zajęcia, wolny zaś czas spędzał wśród najlepszego londyń- skiego towarzystwa, bywał w najwytworniejszych klubach i zajmował się .grą na wyścigach konnych, które — obok polityki — były największą chyba pasją w jego życiu. Trzy- mał liczną stajnię, był jednym z najstarszych członków Jockey-Clubu i wygrał kiedyś podczas biegu Derby 14 000 funtów. Choć w Dzienniku swym często żałuje czasu spę- dzonego bezproduktywnie na torach wyścigowych — pozo- stał wierny -temu hobby przez wiele lat. Niewiele wiemy o osobistym życiu Greville'a, ponieważ on sam unikał zamieszczania w swym dzienniku jakichkol- wiek na ten temat informacji. Do końca życia pozostał ka- walerem. Pisywał od czasu do czasu artykuły do „Timesa" i pamfiety polityczne, wyjeżdżał często za granicę. Był czło- wiekiem ogromnie popularnym, cenionym i lubianym przez wiele najwybitniejszych postaci epoki; cieszył się zaufaniem Wellingtona, Peela, Melbourne'a, Ciarendona. Znał monar- chów, artystów i uczonych. Pod koniec życia zrezygnował ze swych funkcji, wycofał się z życia towarzyskiego, a w ro- ku 1860 zaprzestał spisywania swojego Dziennika, stwier- dzając, że nie ma już „zupełnie dostępu do żadnych, nawet najmniej interesujących informacji, prócz tych, które są powszechnie znane". Zmarł w pięć lat później, w swym apartamencie mieszczącym się w domu lorda Granville'a w Londynie. Autor życiorysu Greville'a zawartego w wielkim słowniku biograficznym (Dictionary of Nationdl Biography) wyraża ubolewanie, że człowiek tak zdolny i wykształcony nie po- święcił się karierze politycznej. Dobrze się jednak chyba stało, że jego zainteresowania w tej dziedzinie znalazły uj- ście w Dzienniku. Zawarty w ośmiu obszernych tomach,* liczących w sumie około czterech tysięcy stron druku, Dzien- nik Greville'a stanowi niezwykle cenny materiał źródłowy dla każdego, kto interesuje się Anglią tego okresu. Na za- piskach Greville'a Lytton Strachey oparł w dużym stopniu Wszystkie swe prace o wiktoriańskiej Anglii, łącznie ze słyn- ną biografią królowej Wiktorii. Nie ma chyba żadnej książki na temat Wielkiej Brytanii w tym okresie, której autor nie powoływałby się wielokrotnie na Dziennik. Kilkakrotnie w tekście Dziennika Greyille skarży się na swą ignorancję i brak wykształcenia. „Ci — pisze — co trwonią swe młode lata na wyścigach konnych i innych próżniactwach, przewodząc rozpustnikom i głupcom, muszą pogodzić się ze swą niższością wobec wykształconych i mą- drych." Lektura Dziennika wywołuje jednak wrażenie, że jego autor był człowiekiem bardzo bystrym, wrażliwym, nie- zwykle oczytanym, posiadającym przy tym rozległe zainte- resowania i sprecyzowane poglądy na otaczającą go rze- czywistość. Zakres spraw omawianych przez Greville'a jest niezwykle szeroki. Pisze o problemach politycznych, o wy- bitnych ludziach swej epoki, o dworskich intrygach i skan- dalach, o wyścigach konnych. Opisuje pierwsze podróże ko- leją, epidemie cholery w Anglii, przyjęcia, na których by- wał, i niezwykłe wydarzenia, których był świadkiem. Za- mieszcza też relacje z odbywanych przez siebie podróży, tak w Anglii, jak i w całej Europie, oraz — kilkakrotnie — swe uwagi na temat przeczytanych książek. Niezwykle interesującą częścią Dziennika są zawarte w nim charakterystyki wybitnych osobistości, które Gre- ville miał okazję poznać bliżej. Spisywane zwykle z okazji śmierci danej osoby, te obszerne portrety stanowią cenne źródło informacji o wielu postaciach historycznych, pozwa- lają poznać opinię współczesnych na ich temat, a także do- wodzą, że autor Dziennika odznaczał się głęboką znajomoś- cią natury ludzkiej, trzeźwym, niezależnym sądem, oraz ży- czliwym, choć nie bezkrytycznym, stosunkiem do swych bli- źnich. Choć istnieje wiele biografii Peela, Wellingtona, Tal- leyranda czy Canninga — lektura Greville'a pozwala do- wiedzieć się o każdym z nich czegoś, oo biografowie pomi- nęli. Wspaniała jest charakterystyka księżnej Lieven, damy, z którą Greville'a łączyła długoletnia, zażyła przyjaźń. Zdu- mieć nas mogą pełne entuzjazmu słowa Greville'a pod adre- sem Talleyranda, pamiętać jednak należy, że autor Dzien- nika poznał słynnego dyplomatę już pod koniec jego żyda, gdy był on ambasadorem francuskim w Londynie i ozdobą londyńskiego towarzystwa. Pisze też Greville sporo o monarchach, którzy panowali w okresie powstawania Dziennika. Jego zapiski pozwalają wyraźnie przyjrzeć się kolejnym królom angielskim i zro- zumieć sens powiedzenia, że instytucję monarchii w Anglii ocaliła królowa Wiktoria. Po Jerzym III, który w ostatnich latach swego panowania był całkowicie obłąkany, na tron wstąpił Jerzy IV. Otoczony nieustannie gromadą kobiet, zakochany w przepychu, wiecznie zadłużony, spędzał więk- szość czasu na projektowaniu nowych wspaniałych wnętrz w swych licznych pałacach. Jak pisze profesor Arthur Bryant w książce The Agę of Elegance, na same meble przeznaczone do słynnego Pawilonu w Brighton wydał on w ciągu trzech lat zawrotną — zwłaszcza jak na owe czasy — sumę 160 000 funtów. Był ten monarcha tak niepopularny, że przez szereg lat bał się występować publicznie, a gdy przejeżdżał przez Londyn, karecie jego towarzyszył zawsze spory oddział woj- ska; i tak zresztą powóz jego został kilkakrotnie obrzucony kamieniami przez tłum. Gdy Jerzy IV po raz pierwszy ośmielił się pokazać w teatrze, Greville uznał to za ewene- ment godny odnotowania w swych zapiskach; stwierdza tam, że przyjęcie zgotowane monarsze było bardzo dobre, gdyż tylko kilka osób wznosiło wrogie wobec niego okrzyki. Pisze też gdzie indziej: „Jego przeciętność sprawia, że nie objawia on tych niebezpiecznych ujemnych cech, które są udziałem ludzi o umysłach wybitnych, jeśli jednak idzie o wady i sła- bości najniższego i najbardziej godnego pogardy rodzaju, to trudno byłoby znaleźć osobę obficiej nimi obdarzo- ną". Taka była opinia współczesnych o Jerzym IV. Wilhelm IV, który panował po nim, też nie cieszył się zbytnią popular- nością. Nawet życzliwy zwykle Greville pisze wkrótce po jego wstąpieniu na tron: „Obawiam się o niego; jak dotąd jest tylko kabotynem, zanosi się jednak na to, że może stać się maniakiem". Nieco dalej ubolewa nad smutnym losem rządu, zmuszonego do „szczegółowego omawiania różnych posunięć ze starym wścibskim głupcem, który w żaden spo- sób me potrafi pojąć wagi i znaczenia czegokolwiek". „Cze- góż można się spodziewać — mówiono o Wilhelmie IV w londyńskim towarzystwie — po człowieku z głową jak ananas." Greville przytacza kilkakrotnie obszerną charakte- rystykę króla: pisze o jego zwyczaju nieustannego wygłasza- nia bezsensownych przemówień, o ciągłych sporach z własną rodziną, żenujących zatargach z ministrami i kłótniach z księżną Kentu, matką księżniczki Wiktorii. Czytając notat- ki Greville'a można łatwiej zrozumieć przyczyny, dla któ- rych i ten monarcha nie posiadał żadnego autorytetu i był nieustannie wyśmiewany przez całe swe otoczenie. Po śmierci Wilhelma IV na tron wstępuje w roku 1837 osiemnastoletnia Wiktoria. I tu w zapiskach Greville'a znaj- dziemy odbicie zmian, jakie zaszły na dworze i w otoczeniu królowej. Sam fakt, że młoda królowa postanowiła zapłacić wszystkie długi poprzedniego władcy, stał się sporą sensacją. Greville opisuje, jak w miejsce przepychu i ekstrawagancji życie na dworze angielskim charakteryzować zaczynają umiar i skromność i choć — jak skarży się autor Dzien- nika — towarzyszy im niekiedy nuda, zwiększa to znacznie autorytet i popularność monarchy. O ewolucji monarchii angielskiej w pierwszej połowie XIX wieku wiele już napisano. Zapiski Greville'a są tych zmian niezwykle interesującą ilustracją. Nie szczędząc słów ostrej krytyki poszczególnym monarchom, opisując ich śmieszności i wady, ukazując żyde dworskie i zmiany, jakie w nim zachodziły — a także relacjonując udział panujących w życiu politycznym — mówi nam Dziennik Greville'a wię- cej na ten temat niż niejedna praca historyczna. Ujmującą cechą Greville'a jest przy tym jego obiektywizm i umiejętność przyznania się do błędu w ocenie danej po- staci. Kilkakrotnie nawiązuje do swych poprzednich zapis- ków i przyznaje, że relacjonując inny epizod oparł się na niepełnych czy nawet błędnych informacjach — widać też, że nie szczędził wysiłków, by dowiedzieć się całej prawdy o danej osobie czy konkretnym wydarzeniu i uczynić swe dzieło na tyle wiarygodnym, na ile jest to możliwe. Największą jednak niewątpliwie pasją Greville'a była po- Utyka. Opisy bieżących wydarzeń, problemów i intryg, za- równo z zakresu spraw międzynarodowych, jak i krajowych, a także komentarze autora — zajmują w Dzienniku zdecy- dowanie czołowe miejsce. Rada Przyboczna (Prwy Councii), która niegdyś miała ogromne znaczenie, a w czasach Ryszarda II sprawowała w praktyce pełnię władzy w kraju, nie posiadała już tak szerokich prerogatyw w XIX wieku i pełniła funkcje raczej doradcze, a jej rola sprowadzała się w gruncie rzeczy do załatwiania spraw dworsko-protokolarnych. Niemniej stano- wiła ona dość ważne ogniwo łączące każdorazowo rząd z dworem królewskim i pośredniczyła w wielu sprawach o wielkim znaczeniu dla kraju. Miał więc Greville znakomitą sposobność obserwowania najważniejszych spraw państwa. Jako urzędnik Rady miał dostęp do wielu tajemnic państwowych i zakulisowych ma- chinacji, które toczyły się między rządem a monarchą. Naj- ważniejsze kwestie z dziedziny polityki rozstrzygane były jeszcze wówczas w prywatnych rezydencjach czołowych mę- żów stanu oraz ekskluzywnych klubach, w których Greville z tytułu swego pochodzenia oraz zajmowanej pozycji był mile widzianym gościem. W ten sposób mógł na bieżąco śledzić najważniejsze wydarzenia polityczne, poznać wszyst- kich najwybitniejszych .polityków angielskich od Wellingtona do Disraeliego oraz pozyskać ich zaufanie. Bywał też często prywatnym gościem na dworze i cieszył się — jak się wy- daje — sympatią kolejnych monarchów. Zapiski Greville'a obejmują okres, w którym stara Anglia ustępowała miejsca nowej: od czasów Regencji, poprzez burzliwe dla kraju lata walki o reformę parlamentarną, aż do spokojnych dni epoki wiktoriańskiej. Znajdują w dzien- niku odbicie wszystkie procesy towarzyszące zmianom w strukturze społeczeństwa, w jego świadomości i obycza- jach. Posiada przy tym Greville, jako autor, wszystkie za- lety światowca i gentlemana: jasny, przejrzysty styl, poczu- cie formy i umiejętność przedstawiania opisywanych wy- darzeń w sposób obiektywny. Umie on przyznać słuszność osobom czy posunięciom politycznym, którym osobiście był 10 przeciwny. Jako arystokrata pogardza tłumem i lekceważy opinię społeczeństwa, ale jako bystry obserwator potrafi opisywać przemijanie anden regime'u w sposób zadziwia- jąco bezstronny. i Widać to może najwyraźniej w tych fragmentach Dzien- nika, w których mowa o współczesnych Greville'owi ruchach społecznych w Anglii. Trudno oczekiwać, aby Greville z jego pochodzeniem i pozycją wyrażał się z sympatią np. o czarty- stach. Nie zajmuje on jednak stanowiska człowieka zaśle- pionego nienawiścią: choć me tai swych obaw przed skut- kami działalności czartystów, która może, jego zdaniem, do- prowadzić do rewolucji, przyznaje w zasadzie rację klasie robotniczej domagającej się poprawy swego losu i nie szczę- dzi słów krytyki pod adresem tych, którzy odpowiedzialni , są za jej nędzę. Pisząc o polityce nie pomija Greville żadnego z ważnych procesów i wydarzeń, których był świadkiem. Zdaje więc sprawę z przebiegu rozprawy przeciw królowej Karolinie, którą Jerzy IV oskarżył o niewierność małżeńską, opisuje 'y burzliwe debaty w Izbie Gmin, w okresie gdy ważyły się losy reformy parlamentarnej czy protekcjonistycznych Ustaw Zbożowych, przedstawia poszczególne kryzysy rządowe. Roz- wodzi się szczegółowo nad rolą, jaką odegrała w dziedzinie polityki królowa Wiktoria, upierająca się przy korzystaniu ze swych formalnych prerogatyw i wtrącająca się stale do spraw państwa. Z niesmakiem opisuje tak zwany „spór ' o damy dworu", w wyniku którego Wiktoria, wykorzystując chytrze kruczki prawne po porażce, jaką poniósł w Izbie Gmin drogi jej premier Melbourne, nie dopuściła do przeję- cia władzy przez rząd torysów. Relacjonuje też zakulisowe ^ machinacje królowej, pragnącej wywierać wpływ na dzia- łalność poszczególnych ministrów. Greville z uwagą śledzi politykę zagraniczną i wydarzenia międzynarodowe. Jego relacje o kolejnych rewolucjach we * Francji (w roku 1830 i 1848), o wiośnie ludów, wojnie krym- skiej czy zamachu stanu Napoleona III są nie tylko bardzo interesujące, ale — co cenniejsze — pozwalają czytelni- kowi polskiemu zapoznać się z reakcją angielskich kół ofi- 11 cjalnych na najważniejsze wydarzenia zachodzące na konty- nencie. W okresie, gdy Greville spisywał swój Dziennik, czołową postacią w polityce zagranicznej Anglii był wicehrabia Pal- merston. Jak wiadomo, podkreślał on stale mocarstwową po- zycję, jaką zajmowała Wielka Brytania w stosunkach z inny- mi państwami europejskimi: popierał wszelkie ruchy libe- ralne i udzielał w Anglii schronienia wielu ich przedstawi- cielom (jak Kossuth czy Mazzini), lekceważąc protesty ze strony rządów, przeciw którym ruchy te były skierowane. Dbał też nieustannie o prestiż Anglii, której flota — jak o tym zresztą pisze Greville — gotowa była w każdej chwili bronić nie tylko interesów państwa, ale wystąpić w obronie najmniej nawet ważnego z obywateli — pod warunkiem — oczywiście, że odpowiadało to potrzebom polityki Palmers- tona w danej chwili. Notatki Greville'a, który zresztą oso- biście nie cierpiał Palmerstona, choć potrafił uznać jego zdolności, pozwalają czytelnikowi zajrzeć za kulisy poczy- nań ministra spraw zagranicznych; przedstawiają jego spory z królową, jego nonszalancję wobec krytyki w Izbie Gmin "{k i niewzruszoną pewność siebie. Pozwalają nam zrozumieć, dlaczego Palmerston był nie tylko jedną z najbarwniejszych postaci angielskiego życia politycznego w XIX wieku, ale też potrafił wszechwładnie kierować dyplomacją swego kra- ju przez lat przeszło trzydzieści. Sporo też znajdujemy u Greville'a wzmianek na tematy polskie. Pisze on o swym spotkaniu z podróżującym po Anglii Stanisławem Potockim, o swej korespondencji z Al- fredem Potockim, 'ordynatem łańcuckim, premierem Austrii, późniejszym Namiestnikiem Galicji, który przez krótki czas był attache ambasady austriackiej w Londynie, opisuje też dokładnie swą wizytę w Hotel Lambert i z użalaniem wyraża się tak o Adamie Czartoryskim, jak i jego żonie, która pro- wadziła w Hotel Lambert Instytut Panien Polskich. Wspominając o Powstaniu Listopadowym oraz o repre- sjach rosyjskich wobec mieszkańców Królestwa Polskiego, wyraża się z sympatią o Polakach i ostro krytykuje samo- wolę cara — choć oczywiście, podobnie jak inni Anglicy, 12 ani przez chwilę nie widzi możliwości interwencji państw zachodnich w obronie Polski. W roku 1846, gdy Austriacy wcielą do Cesarstwa Wolne Miasto Kraków, gwałcąc wyraź- nie postanowienia Kongresu Wiedeńskiego, Greville wspomi- nając o odpowiedzi Palmerstona na list Mettemicha w tej sprawie, napisze: „Odpowiedź ta była na tyle stanowcza, na ile jest to wskazane w wypadku noty, której nie zamierza się poprzeć żadną akcją". Kto wie, czy zdanie to 'nie ilu- struje najtrafniej całokształtu polityki Anglii wobec tak zwanej 'kwestii polsikiej ? Dosyć trudno jest — jak zaznaczyłem na wstępie — do- wiedzieć się czegokolwiek z lektury Dziennika na temat oso- bistych losów, trosk czy problemów jego autora. Można jed- nak spróbować odpowiedzieć na pytanie: jakim był on czło- wiekiem? Ten zamożny arystokrata, przyjmowany w naj- wytworniejszych salonach Londynu, zapraszany na obiad przez cesarza Napoleona III był — jak się wydaje — czło- wiekiem ujmująco skromnym, pozbawionym wielkich ambi- cji, wolnym od zawiści i wrogości wobec tych, którzy zajmo- wali najwyższe stanowiska. Umiał zachować dystans wobec opisywanych przez siebie wydarzeń, a jego typowo angielski sceptycyzm i poczucie humoru pozwalały mu spojrzeć na każde zjawisko także od innej strony i zobaczyć jego śmiesz- ne aspekty. Był niewątpliwie patriotą, stawiającym na pierwszym miejscu interes swego kraju; jego sądy wolne są jednak od szowinizmu, a w tekście Dziennika znajdujemy nawet kilkakrotnie fragmenty świadczące o tym, że potrafił dostrzec wady, błędy i perfidię polityki angielskiej. Wszyst- kie te cechy Greville'a sprawiają, że każdemu chyba czy- telnikowi Dziennika autor jego wydać się musi postacią nie- zwykle sympatyczną. Wyboru tekstu, który zawarty został w niniejszej książce, dokonano opierając się na wydaniu Dziennika Greville'a, 13 pod redakcją H. Reeve'a, z roku 1888, oraz książce The Gre- ville Memoirs (wyd. Roger Ingram, London 1948), zawiera- jącej kilka fragmentów nie znajdujących się w wyżej wy- mienionym wydaniu. Ze względu na wielką objętość Dzien- nika, którego autor często pisze o sprawach nie interesują- cych już dziś czytelnika polskiego, niezbędna była pewna do- wolność przy dokonywaniu wyboru: w związku z tym wy- pada zaznaczyć, że teksty notatek autora, opatrzone datą w wydaniu polskim, nie zawsze stanowią całość zapisków Greville'a w konkretnym dniu — pominięto bowiem frag- menty, które dotyczyły spraw mniej ważnych i interesują- cych. Pełne wydanie Dziennika (z roku 1888) znajduje się w Bi- bliotece Uniwersytetu Warszawskiego, nr sygnatury 6-15- ~8-19. Michał Ronikier Londyn, 27 października 1814 Gdy członkowie komisji powołanej dla badania stanu zdrowia królał odwiedzają go w jego apartamentach, zazwyczaj lekarze, chcąc poznać prawdziwe rozmiary jego choroby, nawiązują z nim rozmowę. Król zawsze unikał mówienia o sprawach państwowych, oni zaś nie informowali go nigdy o bieżących wydarzeniach. Jednak- że sir Henry Halford2, przy okazji niedawnej wizyty komisji, zdecydował się powiadomić go o ważnych wy- ''•y padkach rozgrywających się w Europie. Gdy weszli do komnaty, na zwykłe pytanie króla: I cóż nowego, sir Henry? — odparł: Ważne wiadomości, sir. — Doprawdy? — spytał król. — Zanim jednak do- niesie mi pan o nich, proszę mi powiedzieć, jak się mie- wa lord Westmorlands. — Miewa się bardzo dobrze i często z wielkim przy- wiązaniem pyta o Waszą Królewską Mość. ' Król Jerzy III (1738—1820) był od r. 1810 obłąkany. Funkcję regenta pełnił jego najstarszy syn, późniejszy król Jerzy IV. 1 Sir Henry Halford (1766—1844), lekarz nadworny Jerze- go III, a następnie Jerzego IV i Wilhelma IV. ' John Fane, dziesiąty (szesnasty) hrabia Westmorland (1759— 1841). mianowany został w r. 1795 Lordem Tajnej Pieczęci i sprawował te funkcję przez 44 lata. 15 — A więc wciąż jeszcze pyta o mnie? — rzekł król. I opadając na posłanie zapłakał jak dziecko. — To twardy człowiek — odezwał się w końcu — lecz w gruncie rzeczy ma bardzo dobre serce. Ale niech mi pan powie, proszę — jakież wiadomości? — Sir — przemówił sir Henry — cesarze Austrii i Rosji, a także król pruski, znajdują się na czele swych armii w głębi Francji. — Doprawdy? — spytał król z żywym zainteresowa- niem. — Tak, sir — ciągnął sir Henry. — Również armia Waszej Królewskiej Mości przebywa we Francji. Król wydawał się bardzo poruszony tą wiadomością. — Któż nią dowodzi? — spytał niecierpliwie. — Lord Wellingtonł, sir — odparł sir Henry. — To diabelne kłamstwo — zawołał król — przecież został on zastrzelony dwa lata temu. I zaczął coś mówić bez związku. Londyn, 15 sierpnia 1818' Przyjęcia w Oatlands 2 odbywają się w każdą sobotę, a goście rozjeżdżają się w poniedziałek rano. Zaczynają się one skoro tylko księżna3 opuści Londyn i trwają aż do zebrań październikowych. W czasie wyścigów w Egham urządzane jest wielkie przyjęcie, które trwa 1 Artur Wellesley, pierwszy książę Wellington (1769—1852), był w tym okresie głównodowodzącym wojsk koalicji przeciw Napoleonowi po jego powrocie z Elby. Niesłychanie popularny, w latach 1828—1830 był premierem Anglii. Greville'a łączyła z „Żelaznym Księciem" dość bliska przyjaźń, zaś brat jego, Algernon Greyille, był przez wiele lat osobistym sekretarzem Wellingtona. * Wiejska rezydencja księcia Yorku. 8 Fryderyka, księżniczka pruska, żona księcia Yorku. 16 przez cały tydzień, od soboty poprzedzającej wyścigi aż do następnego poniedziałku; jest to przyjęcie księżnej i ona zaprasza gości. Sam książęl jest obecny tylko od soboty do poniedziałku. Spotykają się tam prawie zawsze te same osoby, czasem w większej, czasem w mniejszej liczbie. Do obiadu siadamy o ósmej i pozostajemy przy stole do jedenastej. Mniej więcej w kwadrans po opusz- czeniu sali jadalnej książę zasiada do wista i nie rusza się od stołu, jak długo znajduje partnerów do gry. Kiedy ktokolwiek napomknie o zmęczeniu, książę kończy grę, ale jeżeli nie widzi oznak znużenia u innych, sam nigdy grać nie przestaje. Książę bawi się równie dobrze przy grze niskiej jak wysokiej, jego ulubionymi stawkami są jednak piątki (L 5) i kuce (L 25). Księżna również gra w wista, po pół korony. Książę wstaje zwykle bardzo wcześnie, bez względu na porę, o której się położy. W niedzielę rano idzie do kościoła, wraca na śniadanie, składające się z herbaty i zimnego mięsa, a następnie, aż do wieczora, spędza czas na przejażdżce lub spacerze. W poniedziałek o dziewiątej rano wyjeżdża zawsze do Londynu. Śpi równie dobrze w łóżku, jak i w powozie. Księżna rzadko kładzie się do łóżka, a jeżeli już to robi, to tylko na godzinę lub dwie; zazwyczaj śpi ubrana na kanapie, czasem w tym, czasem w innym pokoju. Często wychodzi na spacer bardzo późno w nocy, czy raczej wcześnie rano; śpi zaś zawsze przy otwartych oknach. Księżna ubiera się i je śniadanie o trzeciej, następnie przechadza się ze wszystkimi swymi psami i rzadko po- jawia się przed obiadem. Kiedy nie może spać w nocy, ma kobietę, która jej głośno czyta. Księżna Yorku jest ' Fryderyk książę Yorku (1763—1827), drugi z kolei syn króla Jerzego III. Sprawował szereg funkcji oficjalnych, między in. od r. 1798 był głównodowodzącym armii angielskiej i przepro- wadził jej gruntowną reformę, która przyczyniła się do później- szych zwycięstw Wellingtona. 2—Dziennik z czasów... 17 inteligentna i wykształcona; lubi towarzystwo, nie znosi zaś wszelkich form i ceremoniału; w najbardziej nawet poufałym współżyciu zachowuje jednak pewną dostoj- ność manier. Ci,* którzy bywają zazwyczaj w Oatlands, nie czują się w jej towarzystwie skrępowani i rozma- wiają z nią z tą samą swobodą co z każdą inną kobietą, zawsze jednak z wielkim szacunkiem. Jej umysł nie jest może zbyt finezyjny; księżna nie okazuje niechęci do rubasznego języka i żartów. Widziałem, jak się świetnie bawiła dowcipami, anegdotami i aluzjami, które zawsty- dziłyby osobę bardziej skrupulatną. Jej własne wypo- wiedzi nie są jednak nigdy skażone czymkolwiek nie- delikatnym lub nieodpowiednim. Jest bardzo czuła na drobne objawy uprzejmości i bardzo się trapi, jeżeli ktoś zdaje się trzymać z dala od niej lub unika rozmowy z nią. Psy, których ma przynajmniej czterdzieści, róż- nych ras, są głównym przedmiotem jej zainteresowania i źródłem radości. Jest zachwycona, gdy ktoś da jej psa, małpkę lub papugę, których ma bardzo wiele; nie można obrazić jej bardziej, niż obchodząc się źle z którymś z jej psów, a gdyby zobaczyła, że ktoś bije lub kopie jednego z nich, nigdy by tego nie przebaczyła. Pozostawała zaw- sze w dobrych stosunkach z rodziną królewską, nie jest jednak blisko z żadnym z jej członków i jak najrzadziej bywa na Dworze. Regent jej nie lubi ani ona jego. Była ostatnio w wielkiej zażyłości z księżniczką Charlottą, spędzała wiele czasu w Ciaremont i ciężko odczuła jej śmierć1. Księżna nie lubi splendoru ani okazałości; woli żyć, ile tylko może, życiem osoby prywatnej. Książę Yorku nie jest inteligentny, posiada jednak 1 Księżniczka Charlottą (1798—1817), córka Jerzego IV i Ka- roliny Brunszwickiej, poślubiła w r. 1815 Leopolda księcia Sachsen-Coburg-SaatfeId i w rok później zmarła podczas po- rodu. Była niezwykle popularna w Anglii i śmierć jej stała się przyczyną żałoby narodowej, i;'^,'- 18 jasność sądu, która pozwala mu na unikanie błędów, jakie popełniła większość jego braci, co uczyniło ich tak lekceważonymi i niepopularnymi. Pomimo że nie ucho- dzi za zbyt zdolnego i nigdy nie odznaczył się w życiu publicznym, książę Yorku jest lubiany i poważany. Jest on jedynym członkiem rodziny królewskiej, który ma opinię angielskiego gentlemana; jego miłe i pogodne usposobienie zjednało mu szacunek i uznanie wszystkich środowisk; przyjaciele lubią go za życzliwość i stałość przywiązania oraz mają absolutne zaufanie do jego rze- telności, prostolinijności i szczerości. Książę lubuje się w towarzystwie ludzi światowych oraz w życiu wesołym i pełnym przyjemności. Łatwo go rozbawić, szczególnie rubasznymi i niedelikatnymi żartami; ludzie, z którymi spędza większość czasu, są tres polissons, a la polisson- nerieł stanowi ton. jego towarzystwa. Jego adiutanci i przyjaciele, pomimo że nie mają żadnych skrupułów rozmawiając przy nim lub z nim, odnoszą się do niego z grzecznością i szacunkiem. Książę i księżna żyją w naj- lepszych stosunkach, pełnych wzajemnej serdeczności i uprzejmości, i pomimo że darzą się wszystkimi należ- nymi względami, każde z nich osobno oddaje się swym zajęciom i rozrywkom, bez wtrącania się w sprawy dru- giego. Mają wspólnych przyjaciół, a ci, którzy są naj- bliżej związani z księciem, pozostają w równie dobrych stosunkach z księżną. Londyn, 12 czerwca 1819 Byłem na przyjęciu w Oatlands i przegrałem w wista około 300 gwinei; innego wieczoru przegrałem 420. Na wyścigach nie wiodło mi się zupełnie. Od czasu Derby stale mam pecha i nigdzie nie mogę wygrać. Wczoraj i przedwczoraj grałem w klubie Brooka: jednego wieczo- 1 Fr.: „grubiańska wesołość". 19 ra wygrałem już 300, a drugiego prawie 600, ostatecznie jednak te dwa wieczory dały mi zaledwie 200. Jest to mój własny błąd, gdyż grając z bardzo małym kapitałem, powinienem się zadowalać równie małymi wygranymi. Na przyszłość, jeżeli będę miał ku temu okazję, posta- nowiłem przerywać grę w momencie wygrania pewnej sumy, wątpię jednak, by nadarzyła mi się jeszcze spo- sobność zastosowania tej zasady v/ praktyce. To okropne, by być całkowicie niemal zależnym od szczęścia w grze. Moje życie staje się przez to nadmiernie denerwujące, gdyż idzie o zbyt wielką stawkę, a przyjemność jest dla mnie najmniej ważna. Gra w karty jest wstrętnym zajęciem: absorbuje wszystkie nasze myśli i czyni nas niezdatnymi do czego- kolwiek innego w życiu. Osłabia umysł i niszczy wyższe uczucia; uniemożliwia nam naukę i inne poważne zaję- cia; powoduje ciągłe zamyślenie i nerwowość, a nasz nastrój zależy od niepewnych wyników nocnych zajęć. Nie mogę pojąć, jak można grać nie potrzebując pienię- dzy; ktoś, komu dla osiągnięcia zadowolenia konieczne są podniety hazardu, musi mieć umysł dziwacznie ukształtowany. Niektórzy rzeczywiście mogli stać się za- pamiętałymi graczami z przyzwyczajenia i nie chcą po- rzucić tego nawyku, wobec trudności w znalezieniu in- nej rozrywki dla umysłu, gdy osiągną już dojrzały wiek. Dla innych, którzy z natury lub upodobań nie nadają się do życia w społeczeństwie, gra może mieć potężną siłę przyciągania. Człowiek staje się podniecony, przy stoliku karcianym wszyscy są równi, wyższość urodzenia, za- sług czy zdolności nic tu nie znaczy; mieszają się i stają się równi arystokraci i kupcy, mówcy i oszuści, mężowie stanu i próżniacy; przewagę daje wyłącznie powodzenie, a wyższość — opanowanie. Dlaczego grają jednak ludzie szczęśliwi, inteligentni i pełni zalet, które mogłyby za- pewnić im sukcesy w każdej dziedzinie, jaką wskazałaby 20 im fantazja? Jest to sprzeczne z rozsądkiem, codziennie widzimy jednak takie wypadki. Pasja gracza nie jest czymś sztucznym: u pewnych ludzi musi istnieć od po- czątku; przynajmniej niektórzy są tak stworzeni, że na- tychmiast poddają się pokusie, skwapliwie wchodząc na drogę, która w innych nie budzi żadnego zainteresowa- nia. Londyn, 24 grudnia 1819 Książę Kentuł nadał swej córce imię Aleksandryna 2 przez kurtuazję wobec cesarza Rosji. Miała ona się na- zywać Georgiana, książę jednak uparł się, by jej pierw- sze imię brzmiało właśnie Aleksandryna. Regent wezwał Lievena 3 i prawiąc mu liczne uprzejmości (en le persi- flant) * z powodu faktu, że cesarz ma być ojcem chrzest- nym, poinformował go, że imię Georgiana nie może w tym kraju ustąpić pierwszeństwa żadnemu innemu, dlatego też księżniczka w ogóle nie będzie go nosić. Londyn, 24 lutego 1820 Wykryto ostatnio spisek, który miał na celu wymordo- wanie członków rządu, a główną rolę w sprzysiężeniu grał Arthur Thistlewood5. Byłem wczoraj wieczorem * Książę Kentu (1767—1820), czwarty z kolei syn Jerzego III. Żonaty z Wiktorią Marią Luizą, księżniczką Sachsen-Coburg- -Saalfeld. 2 Córka księcia Kentu, Aleksandryna Wiktoria, na skutek bezpotomnej śmierci jego wszystkich starszych braci (tj. Jerze- go IV, księcia Yorku i Wilhelma IV) — została w r. 1837 królo- wą Anglii. 3 Książę Krzysztof Andrejewicz Lieven, dyplomata rosyjski, był w tym okresie ambasadorem Rosji w Londynie. 4 Fr.: „szydząc z niego". 8 Artur Thistlewood (1770—1820), spiskowiec, organizator spisku na Cato Street, został wraz z czterema innymi jego ucze- stnikami skazany na karę śmierci i powieszony w r. 1820. 21 u lady Harrowby, kiedy około pół do drugiej przyszedł lord Harrowbyl i podał nam następujące szczegóły: Spi- sek został zawiązany jakiś czas temu, o czym rząd był doskonale poinformowany, podobnie jak o nazwiskach i liczbie zamieszanych osób oraz o szczegółach ich pla- nów. Spiskowcy zamierzali zrealizować swój cel w okre- sie Bożego Narodzenia, w czasie rządowego obiadu u lor- da Westmorlanda, jednak z jakichś powodów nie zdołali tego uczynić i odłożyli całą akcję. W końcu rząd otrzy- mał wiadomość, że spiskowcy wyznaczyli na wykonanie swych zamierzeń wczorajszy wieczór, kiedy ministrowie mieli się spotkać na obiedzie u lorda Harrowby, i że mają się zebrać w liczbie dwudziestu czy trzydziestu w pew- nym domu przy Cato Street, Edgware Road. Obiad zo- stał zarządzony jak zwykle. Zauważono jakichś męż- czyzn, którzy przez całe popołudnie obserwowali dom, tak od frontu, jak od tyłu. Wiedziano, że napad został wyznaczony na godzinę 9. Spodziewani na obiedzie mi- nistrowie pozostali w Fife House, a o ósmej pan Birnie 2 z dwunastoma policjantami został wysłany na Cato Street celem aresztowania spiskowców. Trzydziestu pię- ciu gwardzistów pieszych miało wzmocnić siły policji. Policjanci dotarli na miejsce nieco wcześniej niż żołnie- rze i podejrzewając, że zawiadomieni o odkryciu sprzy- siężenia spiskowcy mogą przygotowywać się do ucieczki, nie czekając na żołnierzy natychmiast weszli do domu. Rozbroiwszy wartownika z muszkietem, wspięli się na 1 Dudley Ryder, pierwszy hrabia Harrowby (1762—1847), par- lamentarzysta, polityk i dyplomata angielski. Odegrał wybitną rolę przy montowaniu koalicji przeciw Francji. Przyczynił się do wykrycia opisanego spisku. * Sir Richard Birnie (1760?—1832), niezwykle popularny fun- kcjonariusz posterunku policji na Bow Street w Londynie. Fa- woryt króla Wilhelma IV. Wsławił się swym udziałem w opi- janym wyżej aresztowaniu. 22 wąską klatkę schodową prowadzącą do pokoju, gdzie ze- brana była cała banda i wyważyli drzwi. Pierwszy z wchodzących został postrzelony w głowę, lecz tylko zraniony; następnego śmiertelnie ugodził Thistlewood. Wtedy spiskowcy pogasili światła swymi szpadami i rzu- cili się do ucieczki. W tym samym momencie pojawili się żołnierze. Ujęto dziewięć osób, Thistlewood z resztą zdołał zbiec. Londyn, l marca 1820 Thistlewood został ujęty następnego dnia po wydarze- niach na Cato Street. Spiskowcy zamierzali wystrzelić rakietę z domu lorda Harrowby, gdy tylko dokonają swego dzieła zniszczenia; miał to być sygnał do powsta- nia ich sprzymierzeńców. Chcieli też podpalić sklep z olejem, by zwiększyć chaos i przyciągnąć tłum, z kolei zaś zaatakować bank i otworzyć bramy Newgateł. Za- mierzano ściąć głowy ministrom i umieścić je w wor- ku, który został specjalnie w tym celu przygotowany. Były to wielkie projekty; nie wydaje się jednak, by siły sprzysiężonych były kiedykolwiek wystarczające do wcielenia ich w czyn, motłoch zaś (o ile motłoch poparł- by ich czynnie, co jest wątpliwe), choć potrafi wywoły- wać tak niebezpieczne zamieszanie i siać spustoszenie, jest zupełnie niezdolny do regularnych operacji wojsko- wych. Londyn, 7 czerwca 1820 Wczoraj o godzinie siódmej przybyła do Londynu kró- lowa 2. Wyjechałem na jej spotkanie aż do Greenwich. * Słynne więzienie londyńskie, zlikwidowane pod koniec XIX w. 2 Królowa Karolina Brunszwicka (1768—1821). W r. 1795 po- ślubiła księcia Walii, późniejszego Jerzego IY,,Qd r, 1796 żyli 23 Wzdłuż'2 '^S1' °^ Mostu Westminsterskiego aż do samego Q g „wich, zebrały się nieprzebrane tłumy. Powóz kró- Iowei r otoczony był przez karety, wozy i jeźdźców, któ- rzy •Doc^42^1 P1"26^ nlm 1 za mm P1'2^ Gałą drogę. Wszę- dzie wt71^0 3ą z o§ror'a•nym entuzjazmem. Gdy przejeż- dżała kobiety wymachiwały chusteczkami, mężczyźni zaś wz2110^1 ^czyki. Jechała otwartym landem, obok nici sit^21^ radny miejski Woodł, naprzeciw zaś lady Ann •H^"11^01'1 2 l JBkaś lnna dama. Wszystkich oburzyło g ^. Aństwo Wooda, zajmującego honorowe miejsce, —^ as gdy siostra księcia Hamilton siedziała w powo- zie tył^6111 ^0 kierunku jazdy. TT -i iłowa wyglądała dokładnie tak samo jak przed wy- ,,, „„„•^''a0!1- w tym okresie mieszkała w Blackheath, a od w/ bc^Ju 1814 Pf^bywała za granicą. W roku 1820, po wstąpieniu Je- rzeeo 1^ na ^on' zaproponowano jej 50 000 funtów rocznej pen- ., zrzeczenie się tytułu królowej i pozostanie we Włoszech. •Królów^ odmówiła jednak i powróciła do Londynu, gdzie po- witana L ^s^ła z wielkim entuzjazmem przez jego mieszkańców. Król b-s13^ "stomiast mniej zadowolony z jej powrotu i nie chcąc, bv oełn1'11^ ona oficjalnie funkcje królowej, oskarżył ją o zdradę ly -,iską. Powołany został specjalny komitet, który miał zba- dać nrf8^2^0^ ^"utów o złym prowadzeniu się Karoliny Dodcza^ Pobytu we "Włoszech. Postępowanie przeciw niej odbyło <-;n w i Izbie Gmin, lecz dzięki znakomitej obronie Broughama, bit^ W l Izba ni16 '^•8•\•v{leT^'z•'^si proponowanej przez rząd ustawy o rozwo- dzie lJDWm'ce Bi11)- Królowa przyjęła wtedy pensję od rządu i od tef3 pory Popularność jej zaczęła się zmniejszać. 19. VII. 1821 nie wp31152020"0 3e3 d0 OpaGtwa Westminsterskiego, gdzie przy- była b^ wz1^0 udział w koronacji Jerzego IV. Przedłużający się skanda^ kończony został jej śmiercią 7. VIII. ,1821. Wood (1768—1843), zasłużony członek Rady i girl" Matthew Mielsk0®^ Londynu, dwukrotnie sprawował funkcje burmistrza (Lord ^"y01")- Przyjaciel i doradca królowej Karoliny, towa- rzyszył 3e] w drodze do Londynu podczas tryumfalnego powro- tu z w^00^ ^ udzielił jej gościny w swym domu. s Lgady Ann Hamilton (1766—1846), dama dworu i przyjaciół- ka kró510^ ^''oliny. 24 jazdem z Anglii i nie wydawała się ani przygnębiona, ani zalękniona. Przejeżdżając obok White'a1 skinęła z uśmiechem głową stojącym w oknie panom. Na uli- cach, którymi przejeżdżała, nie było wielkiego tłumu. Zapewne ludzie nie spodziewali się jej już, jako że zapo- wiedziana godzina jej przybycia dawno minęła. Trudno wyobrazić sobie poruszenie wywołane tym wydarzeniem. Nikt nie potępia ani nie pochwala jej na- głego powrotu, wszyscy jednak pytają: „Co nastąpi da- lej? Jak się to zakończy?" W Izbie Gmin niewiele o tym mówiono, ale z kilku słów wypowiedzianych przez pa- nów Greevy, Benetta czy Denmana, wnosić należy, że debata na ten temat będzie niezwykle burzliwa. Król2 tymczasem jest w znakomitym nastroju, zaś ministro- wie okazują całkowitą beztroskę i mówią tylko o tym, ile czasu potrzeba będzie na przeprowadzenie ustaw, które „załatwią jej sprawę". Ta — jak mówią— „jej sprawa" wywoła zapewne burzę, której — jak się prze- konają — nie będą umieli uspokoić. Mimo zaś całej nie- frasobliwości króla istnieje możliwość, że rocznica jej przyjazdu do Anglii nie stanie się dniem, który miałby on powody obchodzić z wielką radością. Londyn, 9 czerwca 1820 Przyjaciele Broughamas twierdzą, że jego wygłoszona w środę mowa była jedną z najlepszych, jakie kiedykol- 1 Jeden z najbardziej ekskluzywnych klubów londyńskich, miejsce spotkań polityków i osób z najlepszego towarzystwa. 1 Jerzy IV (1762—1830), najstarszy syn Jerzego III, był od r. 1811 regentem, zaś w r. 1820, po śmierci ojca, wstąpił na tron. » Henry Brougham (1778—1869), prawnik londyński, świetny mówca, znany z dosadnych i ostrych sformułowań. Wsławił się podczas procesu królowej Karoliny jako jej znakomity obrońca. Był członkiem Izby Gmin, odegrał znaczną rolę podczas debat na temat reformy parlamentarnej. W latach 1830—1834 sprawo- wał godność Lorda Kanclerza. 25 wiek słyszano; wszyscy zaś — jak sądzę — zgadzają się, że była ona dobra i skuteczna. Izba Gmin ma najwyraź- niej ochotę pozbyć się tej sprawy, o ile będzie to możli- we. Zaledwie bowiem Wiłberforce wyraził chęć odro- czenia debaty, członkowie z poszczególnych hrabstw po- wstali jeden po drugim i tak stanowczo poparli jego wniosek, że Castlereagh1 zmuszony był się zgodzić. Mo- tłoch powybijał szyby w różnych punktach miasta i za- czepiał tych, którzy nie chcieli uchylić kapelusza prze- chodząc obok drzwi domu Wooda. Ubiegłej nocy, gdy zaatakowano dom lorda Exmouth i wybito mu szyby, wybiegł on na ulicę uzbrojony w szablę i pistolet i sam odegnał tłum napastników. Widział to Fryderyk Ponson- by. Na przyjeździe królowej wygrano i przegrano wiele pieniędzy, w klubach doszło bowiem do licznych zakła- dów. Dziwne jest dosyć, że powybijano szyby i wgnieciono ramy w oknach lady Hertford 2, nie atakowano zaś wcale domu lady Conyngham3. Ktoś zapytał lady Hertford, 1 Robert Stewart, wicehrabia Castlereagh (pod którym to na- zwiskiem jest przede wszystkim znany), drugi markiz London- derry (1769—1822). Wybitny polityk i dyplomata angielski, od roku 1812 minister spraw zagranicznych, był przedstawicielem Anglii na Kongresie Wiedeńskim; zwolennik Świętego Przymie- rza. Niezwykle niepopularny i wielokrotnie krytykowany za swe posunięcia w dziedzinie polityki zagranicznej popełnił sa- mobójstwo w r. 1822. 2 Izabela Anna Shepard, żona drugiego markiza Hertford. Bo- gata i pełna wdzięku dama, która wywierała wielki wpływ na Jerzego IV; powszechnie uważana za jedną z jego ko- chanek. a Elizabeth Conyngham, żona lorda Henry Conynghama. Ko- chanka księcia regenta, później króla Jerzego IV. Ciesząc się względami króla czerpała ze znajomości z nim wielkie korzyści materialne i otrzymywała liczne tytuły oraz prezenty dla siebie oraz swego męża. Po śmierci króla w r. 1830 wycofała się z ży- cia dworskiego. 26 „czy wie ona o admiracji króla dla lady Conyngham" i „czy kiedykolwiek mówił on z nią o lady C.". Odparła na to, że „jakkolwiek jej znajomość z królem jest bardzo bliska i zawsze otwarcie rozmawiał on z nią o wszyst- kich sprawach, to jednak nigdy nie podejmował rozmów na temat swych kochanek". Londyn, 6 lipca 1820 Od czasu raportu Tajnego Komitetu1 opinia społe- czeństwa co do wyników postępowania przeciwko królo- wej zmieniła się całkowicie. Wszyscy są zdania, że za- rzuty zostaną dowiedzione i że król otrzyma rozwód. Trudno przewidzieć, jaki będzie wpływ raportu na na- stroje społeczeństwa — pewne jest, że dotychczas ludzie ze wszystkich sfer zdecydowanie brali stronę królowej i nie wierzyli w wysuwane przeciwko niej zarzuty. Woj- sko w Londynie zdradzało niepokojące objawy niezado- wolenia, tak dalece, że nie jest pewne, do jakiego stopnia można liczyć na Gwardię w razie jakichś zamieszek wy- nikłych na tym tle. Luttrell mówi, że „gaśnica zaczyna się palić." Londyn, 14 lipca 1820 Przeczytałem Les Liaisons dangereuses. Wiele się mó- wi o niebezpiecznym wpływie pewnych książek, ta zaś zapewne uznana byłaby za bardzo szkodliwą. Uważam to za pustą gadaninę i choć nigdy nie polecałbym tej książki (tak bardzo jest nieprzyzwoita), nie obawiałbym się też jej niemoralnego wpływu na ludzi o najmniej nawet wyrobionym umyśle; nie sądzę też, by mogła ona budzić jakieś gorące namiętności. Książki tego rodzaju 1 Specjalna komisja powołana przez rząd dla zbadania praw- dziwości zarzutów wysuwanych przeciw królowej Karolinie. Por. s. 23 przyp. 2. 27 uznawane są z reguły za szkodliwe; uważa się bowiem, że przedstawiając występek w tak barwny i atrakcyjny sposób, nie pozwalają nam dostrzec jego ohydy, a sku- piają naszą wyobraźnię na związanych z nim przyjem- nościach. W każdym człowieku, w którego sercu tli się choćby iskra wrażliwości, dobroci czy miłości bliźniego, musi po przeczytaniu tej książki obudzić się współczucie dla madame de Tourval oraz lęk i wstręt wobec Val- monta i madame de Merteuil. Ta nieludzka, wyracho- wana rozwiązłość napełniła mnie odrazą — i wolałbym raczej zrezygnować z wszystkich przyjemności, jakie da- ją nam stosunki z kobietami, niż postępować w taki spo- sób. Les Liaisons dangereuses wpłynęły na mnie bar- dziej umoralniająco niż jakakolwiek lektura o charakte- rze dydaktycznym — i gdyby ktoś chciał obudzić skru- chę w sercu najbardziej zatwardziałego grzesznika, ra- dziłbym mu posłużyć się do tego celu tą właśnie książką. Królowi przyniesiono podczas obiadu list od królowej. Rzekł: ,,Powiedzcie posłańcowi królowej, że król nie przyjmie od niej żadnych wiadomości inaczej niż za po- średnictwem swych ministrów". Był przy tym Ester- hazy1; twierdzi, że uczynił on to z niezwykłą godnością. Londyn, 15 października 1820 Odkąd wróciłem do miasta, jestem codziennie na roz- prawie 2. Zająłem miejsce blisko Broughama, gdzie nie tylko słyszę znakomicie wszystko, co się odbywa, ale mam również sposobność rozmawiania z nim i przedsta- ' Książę Pauł Anton Esterhazy (1786—1866), polityk i dyplo- mata austriacki. Do r. 1842 był ambasadorem w Londynie. W r. 1848 objął funkcję ministra spraw zagranicznych Austrii. 2 Rozprawa przeciw królowej Karolinie, która toczyła się w Izbie Gmin i miała doprowadzić wg zamierzeń rządu do przy- jęcia ustawy o rozwodzie króla. 28 wicielami strony przeciwnej i mogę zajrzeć za kulisy sprawy, jako że chcąc nie chcąc słyszę ich rozmowy i uwagi, dowiaduję się, których świadków zamierzają przesłuchać, a'także wielu innych interesujących i za- bawnych rzeczy. Odkąd bywam w świecie, nie pamię- tam sprawy, która by tak niepodzielnie zajmowała uwa- gę wszystkich, tak całkowicie pochłaniała myśli ludzkie i była wyłącznym tematem rozmów. Równie gwałtowne są namiętności, jakie ta kwestia budzi. Uważana jest ona powszechnie za sprawę partii i rezultat jest ten, że wszyscy powariowali na jej punkcie. Bardzo niewielu ludzi dopuszcza możliwość jakiegoś wyjścia pośredniego pomiędzy uznaniem królowej za niewinną a stwierdze- niem, że ponosi ona winę, i przyjęciem ustawy. Zanim doszło do zeznań porucznika Hownama, sądzono po- wszechnie, że zarzuty przeciw niej są nie dość przekony- wające, odkąd jednak ten przyznał, że Bergami1 spał w jej namiocie, wszyscy ludzie bezstronni zdają się uwa- żać, że wina została wystarczająco dowiedziona. Zawzię- ci przeciwnicy ustawy bynajmniej się z tym jednak nie zgadzają i twierdzą, że istnieje wielka różnica pomiędzy spaniem w ubraniu pod namiotem a wspólnym spędza- niem nocy w zamkniętym pokoju, gdy znów zwolennicy ustawy dowodzą, że jest to zupełnie — lub niemal zu- pełnie — równoznaczne. Księcia Portland2, który jest całkowicie obiektywny i który zawsze był zdecydowanie przeciwny ustawie, do tego stopnia przekonały zeznania Hownama, że — jak mi oświadczył — uważa wszelkie dalsze postępowanie sądowe za zbędne; śmieszne jest bowiem wysłuchiwanie dalszych zeznań, gdy fakt został ' Bartolomeo Bergami, włoski szambelan królowej Karoliny, towarzyszył jej w czasie licznych podróży i był powszechnie uważany za jej kochanka. 2 William Henry Cavendish Bentinck, trzeci książę Portland. Wuj Greville'a. Dwukrotny premier Wielkiej Brytanii. 29 już udowodniony. On sam nie zamierza już uczestniczyć w jakichkolwiek dalszych przesłuchaniach dotyczących tej materii. Taki pogląd na sprawę nie skłoni go jednak do głosowania za ustawą; uważa bowiem, że ze względów praktycznych nie powinna ona być przyjęta. Ministro- wie byli niezwykle podnieceni tymi zeznaniami Howna- ma. Książę Wellington powiedział madame de Lieven1, że jest bardzo zmęczony, mais les grands succes fatiguent autant, que les grands revers 2. Traktują oni ten proces jak kampanię wojenną, zaś debaty każdego dnia jak coś w rodzaju bitwy i zależnie od wrażenia, jakie wywołują zeznania, uważają, że odnieśli zwycięstwo lub doznali porażki. Ich pragnienie, by ustawa przeszła, jest zupełnie niepojęte, gdyż jej uchwalenie nie leży wcale w ich inte- resie, jeśli zaś chodzi o króla, to jest on im całkowicie obojętny. Książę Portland opowiadał mi, że rozmawiał o tym z księciem Wellingtonem i jako jeden z powodów, dla których ustawa ta nie powinna być przyjęta przez Izbę Lordów, wysuwał fakt, że zarzuty, jakie padną w Izbie Gmin będą kompromitujące dla króla. Otrzymał na to odpowiedź, że „król i tak upadł już tak nisko, jak tylko było to możliwe". Whersted, 10 grudnia 1820 Wyjechałem z Woburn w ubiegły czwartek wieczorem i przybyłem tu w piątek rano. Byli tu Lievenowie, Wor- cesterowie, książę Wellington oraz Neumann i Montagu. Książę wyjechał wczoraj. Układaliśmy szarady, które * Dorota von Benkendorf, księżna Lieven (1784—1857), żona rosyjskiego ambasadora. Słynna z wdzięku i dowcipu wielka dama, w której salonie bywali najwybitniejsi politycy, artyści i uczeni epoki. Bliska przyjaciółka Greville'a, uważana przez niektórych za jego kochankę. 2 Fr.: „ale wielkie sukcesy tyleż męczą co wielkie niepowo- dzenia". 30 były bardzo udane. Wczoraj byliśmy na polowaniu u sir Filipa Brooke'a. Podczas jazdy powozem książę mówił dużo o bitwie pod Waterloo i o różnych sprawach zwią- zanych z tą kampanią. Powiedział, że pod Waterloo miał 50 000 ludzi. Rozpoczął kampanię mając 85 000, stracił 5 000 szesnastego, zaś liczący 20 000 ludzi korpus stał w Hal pod dowództwem księcia Fryderyka1. Książę uważa za zdumiewające, że nikt z ludzi, którzy kiedykol- wiek wypowiadali się na temat tej kampanii, nigdy nie wspomniał o owym korpusie, zaś Bonaparte z pewnością nie wiedział o jego istnieniu. W skład korpusu wchodzili najlepsi żołnierze holenderscy; został on tam ulokowany, gdyż książę spodziewał się, że atak nastąpi z tej właśnie strony. Stwierdził, że armia francuska była najlepszą armią, jaką kiedykolwiek oglądano, zaś poprzedzający Waterloo marsz Bonapartego na Belgię był najznakomitszą opera- cją wszystkich czasów — tak był szybki i znakomicie po- myślany. Napoleon zamierzał kolejno pobić poszczególne armie — i cel ten udawało mu się osiągnąć, dopóki ata- kował je oddzielnie. Jednakże ze względu na wielką szybkość, z jaką armie sprzymierzeńców zebrały się ra- zem, nie mógł wykorzystać swych sukcesów w zaplano- wany przez siebie sposób. Książę powiedział też, że armia jego zupełnie nie była przygotowana na atak, który nastąpił, jako że Francuzi zniszczyli poprzednio drogi, którymi posuwała się ich armia. Ponieważ jednak było to w lecie, nadawały się one mimo to do użytku.2 Mówił też, że zwycięstwo Bo- napartego nad Prusakami było rzeczą niezwykłą: bitwa 1 Dowódcą wojsk holenderskich pod Waterloo był książę Wilhelm Fryderyk Orański, następca tronu nowo powstałego zjednoczonego królestwa Belgii i Holandii. 2 W tym miejscu relacja Greville'a jest niejasna; jak wia- domo stroną nacierającą byli pod Waterloo Francuzi. 31 została bowiem wygrana w niecałe cztery godziny. By- łoby ono jednak pełniejsze, gdyby Bonaparte wprowadził do akcji więcej wojsk, zamiast oddzielać od swej armii tak silną grupę, jak ta, którą skierował przeciw oddzia- łom angielskim. Przeciw księciu walczyło szesnastego 40 000 ludzi, ale jego zdaniem atak ich nie był tak po- tężny, jak być powinien przy użyciu tak wielkich sił. Dzień przed bitwą Francuzi odbyli długi marsz i wie- czorem wyparli posterunki pruskie. Zapytałem księcia, czy jego zdaniem Bonaparte popeł- nił jakiś błąd. Odparł, że jego zdaniem błędem był atak na nasze pozycje pod Waterloo, że Bonaparte powinien był zmierzać do odsunięcia się jak najdalej od armii pruskiej, następnie zaś posunąć się w kierunku Hal i usi- łować podejść tą samą drogą, której użył sam książę. Przez cały czas spodziewał się, że Bonaparte tak właśnie postąpi, i dlatego umieścił w Hal 20 000 ludzi pod do- wództwem księcia Fryderyka. Stwierdził też, że nasza pozycja pod Waterloo była niezwykle silna, ale ta siła opierała się głównie na dwu folwarkach — Hougoumont i La Haye-Sainte — które były nadzwyczaj korzystnie położone i znakomicie przy- stosowane do obrony. W Hougoumont nigdy nie było więcej niż 300 do 500 ludzi, których liczba była w razie konieczności uzupełniana, i choć Francuzi atakowali ten punkt wielokrotnie, nie udało im się do niego nawet zbliżyć. Gdyby zaś zajęli tę pozycję, nie byliby w stanie jej utrzymać, jako że była ona z jednej strony otwarta i narażona na ogień ze wszystkich linii angielskich, pod- czas gdy od strony francuskiej była ufortyfikowana. Książę powiada też, że folwark La Haye-Sainte był w jeszcze korzystniejszej sytuacji niż Hougoumont i ni- gdy nie zostałby zdobyty, gdyby dowodzący tam oficer nie zaniedbał wykonania przesmyku, przez który można by jego garnizonowi dostarczać amunicję. 32 Gdy przybyliśmy do sir Filipa Brooke'a, padał deszcz; zmuszeni więc byliśmy do siedzenia w domu. Książę opowiedział nam tam wiele rzeczy o pobycie w Paryżu i różnych innych sprawach. Mówił nam, że Blucher1 , zdecydowany był zniszczyć Pont de lena. Książę rozma- wiał z Muffiingiem, gubernatorem Paryża, i polecił mu nakłonić Bluchera do porzucenia tego zamiaru. Blucher był jednak całkowicie zdecydowany. Oświadczył on, że Francuzi, którzy zniszczyli kolumnę w Rossbach i inne obiekty, zasługują na taki odwet. Mówił też, że sami Anglicy spalili Waszyngton, nie widzi więc powodu, dla którego on miałby zaniechać zniszczenia owego mostu. Muffiing z księciem ustalili jednak, że na moście usta- wione zostaną posterunki angielskie, którym polecono nie ruszać się z miejsca, gdyby nadeszli żołnierze pruscy z zamiarem uszkodzenia go. Przewidywali, że w ten spo- sób uda się zyskać na czasie, gdyż Blucher przed doko- naniem jakiegokolwiek zamachu na most, zwróci się do księcia o usunięcie posterunków angielskich. Na nic się to jednak nie zdało. Nadeszli Prusacy, założyli pod przę- sła ładunki wybuchowe i usiłowali wysadzić w powie- trze most razem z posterunkami. Ich plany spełzły jed- nak na niczym i most nie poniósł żadnego szwanku. W końcu Muffiing zjawił się u księcia, mówiąc, że przy- bywa z propozycją kompromisową: by oszczędzić most i zniszczyć zamiast niego kolumnę na placu Yendóme. „Zobaczyłem wtedy — opowiadał książę — że dostałem się z deszczu pod rynnę. Na szczęście w tym momencie przybył król pruski i nakazał, by pozostawiono w spo- koju zarówno most, jak i kolumnę." • l Książę Gebhard Leberecht Blucher (1742—1818), marszałek pruski, dowodził armią pruską pod Waterloo. 3 — Dziennik z czasów... 33 Londyn, 7 luty 1821 Wczoraj wieczorem król po raz pierwszy był na przed- stawianiu w teatrze Drury Lane, a wraz z nim książę Yorkti, książę Ciarence ^ i liczna świta. Powitany został ogron-mą owacją — wszyscy na parterze wstali z miejsc i wznosili okrzyki na jego cześć machając kapeluszami. Loże były początkowo puste, jako że drogi wiodące do teatru były gęsto zatłoczone, ci więc, którzy loże zare- zerwowali, nie mogli się do nich dostać. Przed teatrem pano\vał ogromny ścisk. Lord Hertford upuścił jedną ze świec zapalonych na wejście króla, powodując wielkie zamieszanie w loży. Król siedział w loży lady Bessbo- rough; została ona dla niego specjalnie przygotowana. Dziś 'wieczorem wybiera się do Covent Garden. Niektó- rzy ludzie wołali: „Królowa" — byli oni jednak bardzo nieliczni. Jakiś mężczyzna na galerii zawołał: „Georgy, gdzie twoja żona?" Londyn, 18 grudnia 1821 Nie napisałem nic od miesięcy. Quante cose mi sono accadtate!2 Moje podróże, niezbyt ciekawe, były nastę- puj ącce: Newmarket, Whersted, Riddłesworth, Sprotbo- rough, Euston, Elveden, Welbeck, Caversham, Nun Apple'ton, Welbeck, Burghley i Londyn. W żadnym z tychi miejsc nie zdarzyło się nic zasługującego na uwa- gę. W Sprotborough było dość miło. Byli tam Greville'- 1 Książę Ciarence (1765—1837), późniejszy król Wilhelm IV, trzeci ssyn Jerzego III. Otrzymał tytuł księcia CIarence w r. 1789. Służył w marynarce, był przez pewien czas Pierwszym Lordem Admir_..-*»— ^*^*v-.wł»-Ł, ^.0, v-Ł. 1855, po śmierci Raglana, został mianowany głównodowodzącym wojsk angielskich na Krymie. 307 stkim, co miała okazję zobaczyć. Również cesarz wydał się jej czarujący. Poznali się tak dobrze i tak bardzo za- przyjaźnili, że rozmawiała z nim całkowicie szczerze i dyskutowała nawet o sprawie najbardziej delikatnej, jaką jest konfiskata majątku rodziny Orleańskiej, wyra- żając swój pogląd na tę kwestię. Cesarz nie unikał tego tematu i przedstawił powody, które sprawiły, że poczuł się zmuszony do takiej akcji; wiedział, że całe to bo- gactwo używane było w celu podżegania do intryg skie- rowanych przeciwko jego rządowi, który niedawno do- piero objął władzę, i należało chronić go przed takimi niebezpieczeństwami przy pomocy wszelkich dostępnych środków. Odparła na to, że nawet jeśli tak było, mógł zadowolić się sekwestrem tego majątku, który można było uchylić, gdy upewnił się, że z tej strony nie zagraża mu już niebezpieczeństwo. Pytałem Ciarendona, jakie jest jego własne zdanie na temat cesarza; odparł na to, że polubił go, gdyż jest bar- dzo miły, zaskoczyła go jednak jego indolencja i ogrom- na wprost ignorancja. Królowa oddała księcia Walii pod opiekę Ciarendona, który miał go pouczać, jak zachować się w miejscach pu- blicznych, kiedy kłaniać się ludziom i z kim rozmawiać. Mówił, że księżniczka jest czarująca, świetnie wycho- wana i bardzo inteligentna. Dzieci — tak jedno, jak i drugie — zachwycone były swym sejour i żałowały, że muszą wyjeżdżać. Gdy wizyta zbliżała się ku końcowi, książę oznajmił cesarzowej, że on i jego siostra nie mają wcale ochoty opuszczać Paryża, i prosił, by uzyskała dla nich zezwolenie na jeszcze nieco dłuższy tam pobyt. Gdy wyraziła obawę, że nie będzie to możliwe, gdyż królowa i książę nie będą się chcieli z nimi rozstać, chłopiec od- parł: „Proszę nie sądzić, że nie będą chcieli się z nami rozstać! Mają w domu jeszcze sześcioro dzieci i my nie jesteśmy im wcale potrzebni". 308 Londyn, l stycznia 1856 Wczoraj nadeszła wiadomość, że dwudziestego ósmego Esterhazy przekazał propozycje austriackie panu Nessel- rode, który przyjął je w głębokim milczeniu, „Morning Post" obwieścił wczoraj ten fakt, w artykule pełnym nieprzyzwoicie gwałtownych gróźb pod adresem Prus. Znalazła się tam też wypowiedź cesarza Napoleona, skierowana do barona Seebacha, która dokładnie pokry- wa się z tym, co Persignył powiedział Ciarendonowi — dowodzi to niezbicie (o ile jakiś dowód jest w ogóle po- trzebny), że sprawcą ukazania się tego artykułu jest albo- Palmerston, albo Persigny. Znaczenie „Moming Post" bierze się jedynie stąd, że jest to organ Palmerstona i rządu francuskiego — i niełatwo ustalić, który z nich ponosi odpowiedzialność za ten artykuł. Właśnie z po- wodu tego rodzaju manifestów jesteśmy tak niepopularni na całym świecie. Hatchford, 2 stycznia 1856 Mowa, którą wygłosił wczoraj Ludwik Napoleon do Gwardii Cesarskiej po jej triumfalnym wejściu do Pary- ża, daje powody do przypuszczeń, że manifest w „Morn- ing Post" był pochodzenia francuskiego, istnieje bowiem duża zbieżność pomiędzy artykułem i przemówieniem. Artykuł zawierał wyraźne groźby pod adresem Prus i twierdził, że o ile nie przyłączą się one do działań wo- jennych prowadzonych przez sprzymierzone państwa przeciwko Rosji, to same zostaną zaatakowane przez wojska aliantów; w mowie zaś cesarz apelował do Gwar- dii, by była przygotowana do wystąpienia, gdyż Francji potrzebna będzie wielka armia. 1 Jean Gilbert, książę Persigny (1808—1872), polityk i dyplo- mata francuski, przyjaciel Napoleona III. Był w latach 1855— 1860 ambasadorem Francji w Londynie. 309 Jest rzeczą zupełnie prawdopodobną, że cesarz — o ile okoliczności zmuszą go do podjęcia wojny — zdecyduje się toczyć ją w interesie Francji i przeciwko wrogowi, na którym zdobyć będzie można bogaty łup; wojna taka mogłaby zaspokoić próżność i zachłanność Francuzów i dlatego cieszyłaby się poparciem społeczeństwa. Sądzi on chyba — i zapewne nie bez racji — że wobec nastro- jów panujących obecnie w Anglii chętnie pozostawimy mu swobodę poczynań w stosunku do Prus, Belgii czy jakiegokolwiek innego państwa na kontynencie, o ile z zapałem poprze nasze działania przeciwko Rosji. Mimo jednak że — jak sądzę — takie jest właśnie nastawienie mas, tak mocno nienawidzących Prus, że chętnie byłyby świadkami drugiej Jeny, która pociągnęłaby za sobą po- dobne skutki co pierwsza, mniejszość, znajdująca się na dostatecznie wysokim poziomie, by umieć zastanawiać się i wyciągać wnioski, z pewnością niechętnie patrzeć będzie na kolejne rozpętane przez Francję szaleństwo i na fakt, że my, którzy podnieśliśmy taką wrzawę z po- wodu czasowej okupacji księstw i przekroczenia Prutu przez Rosjan — spokojnie przyjmiemy, mało tego, bę- dziemy popierać, przejście Renu przez Francuzów i ich napaść na Niemców. Już sama ewentualność takiego obrotu sprawy wskazuje na konieczność zakończenia tej wojny, która pociąga za sobą tak poważne i niebezpiecz- ne, a niemożliwe do przewidzenia skutki uboczne. Londyn, 15 lutego 1856 Ciarendon przyszedł dziś, by pożegnać się ze mną przed wyjazdem na paryską konferencję.1 Jest pełen ' Konferencja odbyła się w r. 1856 i doprowadziła do zawar- cia Traktatu Paryskiego, kładącego kres wojnie krymskiej. Brali w niej udział przedstawiciele Anglii, Francji, Turcji, Sardynii, Rosji i Austrii. 310 sceptycyzmu, nie tyle co do szans zakończenia wojny, ile możliwości zawarcia takiego pokoju, który byłby tu uznany za korzystny. Za pomyślny objaw uważa dobór pełnomocników ze strony Rosji; obaj są mu osobiście dość sympatyczni, gdyż bardzo dobrze zna Orłował. Trzy lata temu, żegnając się z Brunnowem, powiedział mu: „Proszę dać mi znać, gdy tylko uzna pan kiedykolwiek, że istnieje szansa na zawarcie pokoju" — teraz zaś otrzy- mał wiadomość od Brunnowa, który — przypominając mu jego słowa — stwierdził, że obecnie widzi taką mo- żliwość. Ciarendon uparł się, by konferencja odbywała się w Paryżu, choć wszyscy — szczególnie cesarz Napoleon r Palmerston — byli temu przeciwni. Ciarendon słusznie jednak uznał, że cenna możliwość osobistego kontakto- wania się z samym cesarzem jest ważniejsza od wszel- kich innych względów. Ludwik Napoleon stanie się arbi- trem, o którego pozyskanie zabiegać będą Anglicy i Ro- sjanie. Dziś, jako pierwszy z pełnomocników, przybył do Paryża Brunnow, witany z wielkim aplauzem i obja- wami zadowolenia. Londyn, 21 lutego 1856 Upłynął tydzień od chwili, gdy większość pełnomocni- ków zjawiła się w Paryżu, a nie wiadomo wcale, jak przebiegają sprawy między nimi — w każdym razie ja niczego się nie dowiedziałem. Znam tylko treść listu Ciarendona do Hollandów, w którym pisze on, że jest całkowicie zadowolony z postawy cesarza, że zawiązują * Aleksy Orłów (1797—1862), dyplomata i wojskowy rosyjski, zaufany doradca Mikołaja I. Był przedstawicielem Rosji na kon- ferencji paryskiej w r. 1856. 311 się tu najróżniejsze intrygi, że Brunnow i Morny \ go- dzinami konferują na osobności z panią de Lieven. Sama madame de Lieven pisze do mnie w nastroju dość me- lancholijnym, przewidując wielkie trudności, ubolewając z powodu exigeances 2, o których słyszała, i skarżąc się na nieszlachetne, a zarazem błędne politycznie postępo- wanie tych, którzy nie biorąc pod uwagę trudnej sytua- cji, w jakiej znajduje się car vis a vis własnego narodu, wywierają nań tak silny nacisk. Londyn, 24 lutego 1856 List od lady Ciarendon, która pisze, że „wiadomości o niepomyślnym przebiegu konferencji są zmyślone, gdyż rozmowy jeszcze się właściwie nie zaczęły. Poglądy cesarza i jego stanowisko są dokładnie takie, jakich Cia- rendon mógł sobie życzyć". Pani de Lieven przyjęła Cia- rendona a bras owerts 3, ale powiedziała mu bardzo nie- wiele. Dziś rano odwiedziłem George Lewisa4 i rozma- wiałem z nim długo o szansach na zawarcie pokoju. Mó- wi on, że Palmerston zgodnie ze swym starym zwycza- jem stara się wydrzeć Rosji jak najwięcej; w tym du- chu pisuje też ciągle do Ciarendona, każąc mu domagać się coraz to nowych ustępstw. Lewis uważa jednak, że Palmerston zdecydowany jest zawrzeć pokój; bardzo często stawia pewne żądania, przewidując, iż będą one » Charles Auguste Louis, książę de Morny (1811—1865), uwa- żany za syna Hortensji de Beauharnais i hrabiego de Fłahault, a więc przyrodniego brata Napoleona III. Finansista i polityk francuski, sprawował szereg funkcji ministerialnych. W latach 1856—1857 był ambasadorem Francji w Petersburgu. 1 Fr.: „wymagań". 8 Fr.: „Ł otwartymi ramionami". 4 George Lewis (1806—1863), polityk i krytyk literacki, był w latach 1859—1861 ministrem spraw wewnętrznych. 312 odrzucone i nie zamierzając trwać przy nich, jeśli natrafi na bardzo zdecydowany opór. Londyn, 27 lutego 1856 Jutro zamierzam udać się do Paryża, by zobaczyć i usłyszeć, co dzieje się tam w tym interesującym mo- mencie. Paryż, l marca 1856 O czwartej, wraz z M. de Fłahault i moim bratem, opuściłem Londyn. Nocowaliśmy w Boulogne i po po- dróży, której wszystkie etapy przebiegły pomyślnie, wczoraj o godzinie siódmej wieczorem znalazłem się w swej dawnej kwaterze na terenie ambasady. Zaledwie przybyłem, otrzymałem bilet od pana Morny, który wy- dawał wieczorem wielkie przyjęcie z dwoma petites pieces 1 i muzyką. Poszedłem tam wraz z lady Cowley. Tłum był tak wielki, że w ogóle nie widziałem spek- taklu, ale spędziłem czas dość przyjemnie, jako że spo- tkałem kilku dawnych przyjaciół, poznałem trochę no- wych ludzi i zostałem przedstawiony niektórym aktual- nym znakomitościom. Uderzony byłem brzydotą kobiet i niezwykłą recnerche2 ich toalet. Natura nie zrobiła dla nich nic, ich modistes — wszystko, co było możli- we. Poznałem pana Fleury, który jest Grand Ecuyer 3 cesarza, odnowiłem znajomość z Bacciochim i zosta- łem przedstawiony CavourowiA i Wielkiemu Wezy- 1 Fr. „krótkimi utworami scenicznymi". 2 Fr. „wyszukaniem, wykwintem". 3 Fr. „Wielki Koniuszy". 4 Camillo di Benso, hrabia Cavour (1810—1861), wybitny włoski mąż stanu, bojownik sprawy zjednoczenia Włoch. Od r. 1852 był premierem Sardynii. Wysłał na Krym 15000 korpus wojsk 313 rowi1, który tak mało przypomina beau ideał Wielkiego Wezyra, jak tylko można sobie wyobrazić, ale jak wszy- scy mówią, jest Turkiem comme U y en a peu.2 Jest on bardzo niskim, ciemnym, szczupłym mężczyzną o łagod- nym wyglądzie, mówi świetnie po francusku, jest nie- zwykle inteligentny, oświecony, doskonale zorientowany i pełen godności. Spotkałem Ciarendona, ale prawie w ogóle nie udało mi się z nim porozmawiać, gdyż co chwila przerywali nam ludzie podchodzący do niego i prawiący mu uprzej- mości. Zdążył mi tylko powiedzieć, że sprawy posuwają się naprzód bardzo powoli i wszystko wskazuje na to, iż będzie musiał spędzić w Paryżu jeszcze z pół roku. Orłów powitał go a bras ouverts i obaj odnowili swą dawną przyjaźń z czasów petersburskich. Jest rozgory- czony natomiast postawą Brunnowa, który, jego zda- niem, zrobił tu złe wrażenie. Ciarendon — jak opowia- da — oświadczył mu: „Był pan w Anglii wystarczająco długo, by wiedzieć, kto to jest pomocnik adwokacki; za- tem gdy już spotkają pana niepowodzenia we wszyst- kich innych zawodach, niech pan poświęci się temu za- jęciu". Posiedzenia konferencji odbywają się co drugi dzień, rozpoczynają się o pierwszej i trwają zazwyczaj około czterech godzin. Przewodniczy Walewski i — jak mó- wią — robi to zupełnie dobrze. Pan Benedetti, Chef de Departement w ministerstwie spraw zagranicznych, jest sardyńskich, dzięki czemu zyskał prawo udziału w konferencji mimo protestów Austrii. W 1858 r. zawarł z Napoleonem III tajne porozumienie francusko-sardyńskie. Po wojnie z Austrią (1859), w czasie której Francja wystąpiła po stronie Sardynii, doprowadził do zjednoczenia Włoch. ' Beszyd Pasza (1802—1858), polityk turecki. Wielki Wezyr w latach 1846—1852 i 1856—,1857, reprezentował na konferencji stanowisko antyrosyjskie. 2 Fr.: „jakich mało". 314 Protokolantem i Redacteur. Obrady toczą się w formie rozmów, ale — jak poinformował mnie Walewski — od czasu do czasu któryś z uczestników wygłasza przemó- wienie. Paryż, 3 marca 1856 Wczoraj chodziłem po mieście składając wizyty, wie- czorem zaś udałem się do pałacu Tuileries na przyjęcie, połączone z przedstawieniem, na które złożyły się dwa krótkie utwory. Cesarz, jak zwykle bardzo dla mnie uprzejmy, podszedł i uścisnął mi dłoń. Rozmawiał potem z Orłowem i Ciarendonem, dopóki grandę maztresse nie powiedziała mu, że jego żona jest już gotowa. Wyszedł wtedy i powrócił prowadząc ją pod rękę; za nimi weszli Matylda, księżna Murat oraz Plon Plon1. Przechodząc koło mnie cesarz zatrzymał się i przedstawił mnie cesa- rzowej. Przedstawiony też zostałem Orłowowi, zaś póź- niej, w trakcie przyjęcia, odbyłem długą rozmowę z Brunnowem, który oświadczył mi, że ich strona uczy- niła pierwsze kroki i zgodziła się na wszystkie możliwe ustępstwa, teraz zaś naszą jest rzeczą dążyć do zawarcia pokoju, nie zaś robić krok naprzód, a potem dwa kroki w tył. Dziś rano udałem się na otwarcie sesji ciał ustawo- dawczych i wysłuchałem mowy cesarza. Było to wesołe i ładne widowisko, niezwykle barwne i pełne przepy- chu — aczkolwiek nieco przypominające teatr. Przeczy- tał swą mowę bardzo dobrze, treść jej zaś była zadowa- lająca. Nie było łatwo ją napisać, uczynił to jednak zna- komicie, omijając drażliwe kwestie z wielką zręcznością i taktem. W uszach Anglika dziwnie nieco brzmiały * Napoleon Bonaparte zwany Plon Plon (1822—1891), syn Hie- ronima Bonaparte, brata Napoleona I, ożeniony z córką Wiktora Emanuela, króla Sardynii. Był przez pewien czas posłem do Zgromadzenia Narodowego. 315 oklaski po każdym ustępie przemówienia monarchy, oraz okrzyki Vive 1'Empereur! wznoszone przez senatorów i deputowanych. Wróciwszy do domu, Cowley zaczął rozwodzić się nad sytuacją, pełen rozczarowania i żalu z powodu warun- ków pokoju, jaki mamy zawrzeć. Mówi, że cesarz miał jak najlepsze zamiary, otoczony jest jednak przez ludzi, którzy zdecydowani są zawrzeć pokój przez wzgląd na własne interesy, a którym on nie umie się przeciwsta- wić. Cowley zarzuca mu, że nie powiedział od początku, jak dalece gotów jest pójść po naszej linii, pozwalając nam łudzić się nadzieją na poparcie z jego strony, któ- rego nie mieliśmy uzyskać. Twierdzi też, że jest już po wszystkim: decyzje zostały podjęte, sprawy szybko po- suwać się będą naprzód i konferencja zakończy się przed Wielkanocą. Paryż, 6 marca 1856 W nocy. Tuż przed obiadem nadeszło zaproszenie na dzisiejszy wieczór do pałacu Tuileries, z którego — acz bardzo niechętnie — musiałem skorzystać. Dwie pe- tites pieces — jak w niedzielę. Nie próbowałem dostać się na galerię, lecz siedziałem w sąsiedniej sali, najpierw z Brunnowem, potem zaś z Wielkim Wezyrem, z którym bardzo się zaprzyjaźniłem. Cesarz przez cały czas roz- mawiał na stronie kolejno z różnymi pełnomocnikami: najpierw z Ciarendonem, potem z Buolem, Orłowem, w końcu z Walewskim. W ten sposób więcej tam zapew- ne osiągnięto niż na porannym posiedzeniu konferen- cji. Zarówno Brunnow, jak i Walewski poinformowali mnie, że sprawa posuwa się naprzód, zaś Cowley po po- wrocie do domu wydawał się bardzo przygnębiony. Jest skrajnie zniechęcony i jak sam powiedział dziś rano, nie 316 może oprzeć się wielkiemu rozczarowaniu wywołanemu postępowaniem cesarza; był zawsze kiepskiego zdania o Walewskim i nie ufał ani jemu, ani żadnemu z mini- strów, zaręczyłby jednak własną głową za lojalność ce- sarza wobec nas. Zawsze też — jak mówi — zapewniał członków naszego rządu, że mogą całkowicie na nim polegać; teraz zaś, wprowadziwszy w błąd tak siebie jak i ich, przeżywa gorzkie upokorzenie. Spytałem go, co sądzi o tym wszystkim Ciarendon, na co odparł, że ten w ogóle z nim na ten temat nie rozmawiał i że zachowuje zdumiewający spokój. „A co na to nasz gabinet?" — spytałem. „Jak się wydaje, mają oni pełne zaufanie do Ciarendona; otrzymał od nich wszystkie pełnomocnictwa i on sam ponosi odpowiedzialność". Paryż, 9 marca 1856 Jak co dzień składałem wizyty. Byłem u Achille Foul- da; przedstawił mnie panu Magne, ministrowi finansów, o którym mówią, że jest wielkim draniem. Roi się tu od . intryg i szalbierstw; mówiono mi, że powstało coś w ro- dzaju szajki, na której czele stoi Morny, a której człon- kowie: Morny, Fould, Magne i Rouher, minister handlu, zabiegają jedynie o własne interesy i korzyści. Obecnie zamierzają oni usunąć ze stanowiska pana Billault, mi- nistra spraw wewnętrznych, gdyż nie mogą całkowicie go sobie podporządkować, zaś władza nad tym minister- stwem jest dla nich niezbędna ze względu na kolej, znaj- dującą się w jego gestii. Fould był niezwykle uprzejmy, proponował swe usługi i poinformował mnie, że cesarz ma zamiar ze mną rozmawiać; nie wiem jednak, czy coś z tego wyniknie. Następnie udałem się do madame de Galliera, gdzie spotkałem Thiersa i umówiłem się z nim. na dziś, później byłem u madame de Lieven, u której bawił właśnie Orłów, wreszcie u madame de Girardin, 317 z którą odnowiłem swą dawną znajomość. Obiad jadłem z Delmarem i powróciłem do domu na wielkie przyję- cie, które się tu odbywało. Paryż, 10 marca 1856 Odwiedziłem wczoraj Thiersa i przeprowadziłem z nim długą rozmowę. Zadowolony jest on z faktu, że nie zaj- muje żadnego stanowiska i ma więcej swobody niż kie- dykolwiek przedtem. Był zdecydowanym zwolennikiem wojny, teraz zaś równie mocno pragnie pokoju, uważając go — jak każdy Francuz — za rzecz konieczną. Tak sa- mo gorliwie jak dawniej pragnie sojuszu z Anglią i wy- śmiewa pogląd, że nie osiągnęliśmy w pełni tego, czego wymagały nasz honor i cześć. Jest zawziętym wrogiem obecnego reżimu i utrzymuje, że cesarz, nie poświęcając niczego, mógłby bez obawy zmniejszyć surowość swych rządów. Oburzony jest na panujące powszechnie korup- cję i malwersacje oraz na ubolewania godne akty naru- szania praworządności — wspomniał też o jednym z nich, wymierzonym przeciwko jego rodzinie. Jak zwy- kle było u niego bardzo przyjemnie. Paryż, 15 marca 1856 Jak wynika z relacji Cowleya, wygląda, że konferen- cja zmierza ku końcowi; powołano już bowiem komisję, która ma zredagować postanowienia traktatu. W jej skład weszli: Cowley, Bourqueney ł, Cavour, Brunnow, Buol i Wielki Wezyr. Cowley nadal biada nad nie dość korzystnymi warunkami i choć przyznaje, że dla Fran- cuzów pokój jest rzeczą konieczną, utrzymuje jednak, że gdyby cesarz poparł nasze wysiłki w celu uzyskania 1 Franeois Adolphe Bourqueney (1799—1869), dyplomata fran- cuski, ambasador w Turcji od 1844 r., przedstawiciel Francji na konferencji paryskiej. 318 takich warunków, jakie chcieliśmy narzucić, Rosjanie z pewnością na wszystko by się zgodzili. Jak twierdzi bowiem, wiadomo obecnie z pewnego źródła, że spodzie- wali się oni znacznie ostrzejszych warunków. Cesarz je- dnak do tego stopnia ulegał wpływom swego entourage l tak unikał wszelkiego ryzyka w obawie, by Rosjanie nie zerwali rokowań, że nie nalegał na żaden warunek, którego zaakceptowania przez Rosjan nie był pewny. Zdaniem Cowleya Ciarendon mógł zachować się bardziej stanowczo; gdyby bowiem wywierał on silniejszy nieco nacisk na cesarza, ten ostatni ugiąłby się i oświadczył Orłowowi, że choć zależy mu na zawarciu pokoju, to jeszcze bardziej leży mu na sercu utrzymanie dobrych z nami stosunków — skoro więc rząd rosyjski pragnie zakończenia wojny, może to osiągnąć jedynie godząc się na takie a takie warunki. Londyn, 21 marca 1856, Wielki Piątek Wraz z państwem Reeve opuściłem Paryż w środę ra- no; zjadłszy obiad w Boulogne, przepłynęliśmy Kanał wieczorem i wczoraj o jedenastej rano przybyliśmy do Londynu. Z żalem opuszczałem Paryż, w którym przyj- mowano mnie z taką serdecznością i gościnnością; w su- mie spędziłem tam czas bardzo przyjemnie. W poniedzia- łek jadłem obiad z księżną de Mouchy, zaś we wtorek wieczorem po obiedzie przyszedł Ciarendon, by pożegnać się ze mną przed mym odjazdem i porozmawialiśmy nieco o pokoju i warunkach jego zawarcia. Mówił o tych sprawach z wielką pogodą ducha; wcale nie wygląda na człowieka niezadowolonego i, jak się wydaje, nie obawia się w ogóle, jak pokój zostanie przyjęty. Co więcej — Ciarendon nie skarży się, jak Cowley, na cesarza Napo- leona, lecz z wielkim zadowoleniem mówi o postępowa- niu Jego Cesarskiej Mości wobec niego, o serdeczności, 319 z jaką wyrażał się on znów niedawno o Anglii i o chęci utrzymania z nami sojuszu. Krótko mówiąc Ciarendon uważa najwyraźniej — i nie bez racji — że opuści Pa- ryż uzyskawszy zupełnie zadowalające warunki zawarcia pokoju i zapewniwszy Anglii nader korzystną pozycję. Londyn, 29 marca 1856 W ubiegłą sobotę byłem w Hatchford, w środę zaś w Althorp. W Hatchford spotkałem sir Edmunda Lyon- sa ł, który bezustannie opowiadał o wydarzeniach z czasu wojny i o zachowaniu ludzi, którzy brali w nich udział. 'Było to bardzo interesujące, gdyż on sam nie tylko był jedną z najważniejszych postaci tej kampanii, lecz w do- datku, ciesząc się całkowitym zaufaniem głównodowo- dzących, był przez nich przy każdej okazji i w związku z wszystkimi operacjami pytany o zdanie. Opowiedział nam, co zaszło między Evansem 2 i Raglanem oraz mię- dzy nim samym a Evansem w decydującym momencie. Natychmiast po bitwie pod Inkerman, Evans udał się do Raglana, zachęcając go do wydania rozkazu, by armia niezwłocznie powróciła na okręty, zostawiając działa, a także (czego Lyons jest niemal pewny) chorych i ran- nych, w rękach wroga. Raglan powiedział na to: „Ale zapomina pan o Francuzach; czy chce pan, byśmy ich zostawili ich własnemu losowi?" Evans odparł zaś: „Jest pan głównodowodzącym armii angielskiej io jej bezpieczeństwo ma się pan troszczyć". Raglan nie chciał nawet słyszeć o tej propozycji. Zaraz potem Evans spot- 1 Sir Edmund Lyons (1790—1858), angielski dowódca mary- narki. Brał udział w wojnie krymskiej jako zastępca główno- dowodzącego (1853—54), a następnie głównodowodzący floty angielskiej na Morzu Śródziemnym. 2 Sir George de Lacy Evans (1787—1870), generał angielski. Brał udział w wojnie krymskiej jako dowódca dywizji. 320 kał sir Edmunda Lyonsa, opowiedział mu, co zaszło mię- dzy nim a Raglanem, i nalegał, by on również zapropo- nował mu taką metodę postępowania. Lyons uczynił tę samą co Raglan uwagę na temat Francuzów i oświadczył, że mogłaby w takim wypadku nastąpić jedna z dwu .ewentualności: albo Francuzi sami zdobędą Sewastopol, co okryje nas hańbą i wstydem, albo nie uda im się to • i poniosą zapewne druzgocącą klęskę. Określenie: „per- fidny Albion", i tak już we Francji powszechnie uży- żywane, okaże się w takim wypadku istotnie słuszne i przyjmie się na stałe jako pełen nagany epitet skiero- wany pod naszym adresem. Odmowy te nie przeszkodziły Evansowi udać się na statek i rozgłaszać tam, że za kil- ka dni armia nasza zmuszona będzie powrócić na okręty. W rezultacie kapitan Dacres zjawił się u Lyonsa, by poinformować go, że słyszał o takich planach. Na zapy- tanie Lyonsa, w jaki sposób dowiedział się o nich, od- parł, że mówił o nich Evans, i to mówił z całkowitym przekonaniem, jako o czymś pewnym. Lyons oświadczył mu na to: „To kłamstwo; armia pozostanie tutaj i zdo- będzie Sewastopol. Pogłoski takie są bardzo szkodliwe, rozkazuję więc, by nie pozwolił pan nikomu ich roz- głaszać na pokładzie pańskiego okrętu i by zdementował je pan w sposób jak najbardziej zdecydowany". Londyn, l kwietnia 1856 Wiadomość o zawarciu pokoju dotarła do Londynu w niedzielę wieczorem i została radośnie przyjęta przez jego mieszkańców — nie tyle dlatego, że chcieli oni za- kończenia wojny, ile po prostu dlatego, że dostarczyła im pretekstu do robienia hałasu. Prasa zachowała się dość rozsądnie; jedynym wyjątkiem jest „Suń", który ogłosił ciężką żałobę i wystąpił z gwałtowną tyradą wy- mierzoną przeciwko pokojowi. M — Dziennik z eza»6W... 321 Londyn, 14 maja 1856 2 każdym dniem rośnie we mnie chęć zarzucenia tych notatek (ani to bowiem dziennik, ani co), równocześnie jednak wzdragam się porzucić zajęcie, które pochłaniało mnie przez czterdzieści lat, zwłaszcza że być może uda mi się od czasu do czasu zanotować coś, co uznane zo- stanie kiedyś za warte przeczytania. Dlatego też, choć na krótko i z rzadka, chwytam w końcu za me oporne pióro. Gdy tylko sprawy wojny i pokoju przestały intereso- wać i podniecać społeczeństwo, ich miejsce zajęła zaraz kwestia religijna, która — choć chwilowo niezbyt groź- na — według wszelkiego prawdopodobieństwa dopro- wadzi w przyszłości do poważniejszych następstw. Sir Beniamin Halił wpadł na pomysł zapewnienia londyń- czykom niewinnej rozrywki w niedziele. Zorganizował zatem niedzielne koncerty orkiestr wojskowych w Ken- sington Gardens oraz w innych parkach i ogrodach sto- licy; odbywały się one za zgodą rządu przez wiele nie- dziel i cieszyły się wielkim powodzeniem. Ze strony pu- rytańskich zwolenników przestrzegania odpoczynku nie- dzielnego podniosły się głosy protestu, odkąd jednak Pal- merston opowiedział się w Izbie Lordów za tymi kon- certami, mogło się wydawać, że opór wobec tych prak- tyk wygasa. Purytanie jednak nadal agitowali przeciw nim na zgromadzeniach, a także w prasie, chociaż większość gazet życzliwie wypowiedziała się o grze or- kiestr, aż w końcu, gdy zaistniała groźba, że w Parla- mencie zgłoszony zostanie projekt uchwały zakazującej urządzania koncertów, gabinet uznał za konieczne po- nowne wzięcie tej kwestii pod rozwagę. Członkowie rzą- du dowiedzieli się, że jeśli zwalczać będą ten projekt, 1 Sir Beniamin Hali (1802—1867), polityk i parlamentarzysta, od 1355 kierował administracją Londynu. 322 zostaną przegłosowani, co więcej, że każdy, kto by ich poparł, naraziłby się na stratę swego miejsca w Parla- mencie podczas najbliższych wyborów. Okazało się, że purytanie są tak liczni, zjednoczeni i znakomicie zorga- nizowani, iż byliby w stanie wywrzeć wpływ — i to za- pewne decydujący — na wynik wyborów w całym kra- ju, użyliby zaś tego wpływu przeciw każdemu, kto opo- wiedziałby się podczas głosowania za tą „profanacją Dnia Pańskiego". Gabinet zdecydował się więc ustąpić, jedyny zaś pro- blem polegał na tym, jak uczynić to w sposób stwarzają- cy pozory konsekwencji i pozwalający zachować godność. Postanowiono, że w tym celu arcybiskup Canterbury odegra rolę Deus ex machina. Skłoniono go, by napisał do premiera list, w którym powołując się na uczucia ludu, prosił o uciszenie orkiestr. Palmerston zaś wysto- sował do niego odpowiedź, powtarzając w niej swe wła- sne pochlebne zdanie na temat koncertów, stwierdzając jednak, że ulegnie zdaniu ogółu i wyda polecenie, by za- przestano je urządzać. Cała ta sprawa wywołała wielkie zainteresowanie i stała się tematem licznych dyskusji. Powstaje teraz py- tanie, czy zniecierpliwienie i złość rozgniewanego ludu nie znajdą jutro ujścia w aktach gwałtu i buntu. Jak- kolwiek jednak rozruchy takie — gdyby do nich do- szło — nie będą zbyt groźne ani długotrwałe, można się spodziewać, że purytanie nie spoczną na laurach po tym zwycięstwie, lecz będą usiłowali dokonać nowego za- machu na swobodę naszych obyczajów i zajęć, i że był to jedynie wstęp, po którym nastąpią nowe i poważniej- sze konflikty. . .-• . Hillingdon, 15 września 1856 Znów minął miesiąc, a nic nie wydało mi się warte odnotowania. Koronacja .w Moskwie odbyła się -— jak 323 się wydaje — z wielkim eciat, ogromny zaś koszt tego wspaniałego widowiska nie wskazuje na wyczerpanie i zubożenie niedawną wojną. Prawdopodobnie myliliśmy się (jak w tylu innych sprawach) sądząc, że potęga Ro- sji i jej zasoby są bardzo nadwątlone, ale podczas tej wojny skłonni byliśmy wierzyć we wszystko, co pokry- wało się z naszymi pragnieniami. Hillingdon, 21 września 1856 Dawny krymski korespondent „Times'a" nadesłał bardzo interesujące i malownicze sprawozdanie z mos- kiewskiej koronacji, zaś Granville pisze, że choć począt- kowo obliczał jej koszt na milion funtów, ma obecnie podstawy, by sądzić, że wynosił on nie mniej niż trzy miliony. Koronacja Jerzego IV, uznana za potworną eks- trawagancję, kosztowała 240 000 funtów, co uważano za sumę ogromną. Wydatki na nasze dwie ostatnie koro- nacje wyniosły od trzydziestu do pięćdziesięciu tysięcy funtów. Londyn, 28 stycznia 1857 Zmarły dwie zasługujące na uwagę osoby, z których jedna — madame de Lieven — była mi dość bliska; druga z nich to książę Rutland. Pani de Lieven zmarła, po krótkiej chorobie, na ostry bronchit, książę zaś dogo- rywał już od wielu miesięcy. Madame de Lieven przybyła do naszego kraju pod koniec roku 1812 lub na początku 1813, w momencie wybuchu wojny między Francją a Rosją. Była wtedy młoda, w każdym razie w kwiecie wieku, i choć nie mogła uchodzić za piękność, a nawet miała pewne wady urody, dzięki swemu ujmującemu wyglądowi i sposobo- wi bycia oraz niezwykle miłemu i inteligentnemu wy- 324 razowi twarzy była w sumie osobą ogromnie atrakcyjną i frapującą, w wystarczającym w każdym razie stopniu, by mieć licznych kochanków, których kolejno zmieniała, nie przywiązując się poważniej do żadnego z nich. Z gro- na tych, którzy byli w różnych okresach jej najbardziej znanymi niewolnikami, wymienić można obecnego lorda Willoughby, księcia Sutherland (wtedy lorda Gower), księcia Cannizzaro (wtedy hrabiego St. Antonio) i księcia Palmella, który był szczególnie miły i inteligentny. Była pani de Lieven tres grandę damę, obdarzoną niezwykłymi zdolnościami, wielkim taktem i finesse. Bezgraniczną przyjemność sprawiało jej obracanie się w wielkim świecie oraz uczestniczenie w aferach po- litycznych wszelkiego typu. Ludzie w naszym kraju szybko poznali jej zalety i uroki, natychmiast też nie- mal znalazła się ona w samym centrum najlepszego angielskiego towarzystwa, nawiązując bliską przyjaźń z najznakomitszymi spośród należących do niego dam i wytrwale pozyskując sobie najwybitniejszych w tym towarzystwie przedstawicieli wszystkich ugrupowań. Te osobiste liaisons skłaniały ją czasem do opowiadania się za tym czy innym stronnictwem politycznym, co nie zawsze było rozsądne i nie licowało z jej pozycją ani z rolą, jaką tu pełniła. Nie wierzę jednak, by kiedy- kolwiek brała udział w jakichś intrygach, spiskowała i podżegała do sporów, co jej tak często zarzucano. Pa- sjonowały ją wszelkie wiadomości z dziedziny polityki i naturalnie usiłowała okazać się przydatną swym cesar- skim przełożonym oraz zdobyć ich łaski, przekazując im wszelkie zdobyte informacje i usłyszane anegdoty. Pod- czas swego pobytu w Anglii, tj. od roku 1812 do 1834, oddawała się życiu światowemu, szukając zawsze towa- rzystwa osób najznakomitszych i najwyżej postawio- nych. Nie wykluczała jednak nikogo, choć przeprowa- dzała pewną selekcję. Ówczesny regent, późniejszy król 325 Jerzy IV, przepadał za jej towarzystwem, często więc gościła w Pawilonie i była bliską przyjaciółką lady Co- nyngham; jakkolwiek bowiem madame de Lieven nie znosiła ludzi przeciętnych i wymagała od każdego zdol- ności towarzyskich i wysokiego poziomu rozmowy, była zawsze bardzo tolerancyjna wobec członków rodzin pa- nujących i osób bezpośrednio z nimi związanych. Jej funkcje wymagały, by starała się pozyskać względy członków wszystkich gabinetów, które kolejno obejmo- wały władzę za jej bytności, co zgodne było całkowicie z jej skłonnościami. Do jej przyjaciół zaliczali się więc lord Castlereagh, Canning, książę Wellington, lord Grey, lord Palmerston, John Russell, Aberdeen oraz wiele in- nych osób mniej znaczących. Należała też do stałych ha- bitues1 Holland House, który zawsze w mniejszym lub większym stopniu był terenem neutralnym, nawet w okresie gdy sam lord Holland był członkiem gabinetu. W roku 1834 państwo Lieven zostali odwołani; osia- dła wtedy w Petersburgu, ciesząc się wielkimi łaskami cesarzowej. Sejour ten nie był jej jednak miły, zawsze bowiem tęskniła za Anglią; podczas z górą dwudziesto- letniego pobytu przesiąknęła tutejszymi zwyczajami i nauczyła się naszego sposobu myślenia, choć nigdy na- prawdę i do końca nie rozumiała tego kraju. Przebywała w Petersburgu przez kilka miesięcy, do momentu, gdy dwoje najmłodszych jej dzieci zachorowało i niemal jed- nocześnie zmarło. Ten okropny cios oraz groźba, jaką stanowił ciężki klimat dla jej własnego zdrowia, posłu- żyły jej za uzasadniony pretekst do prośby o urlop; wy- jechała zatem z Petersburga, by już nigdy tam nie po- wrócić. Udała się do Włoch; gdy zaś pan de Lieven umarł w roku 1836 czy 1837, osiedliła się w Paryżu. Jej salon stał się miejscem zebrań najlepszego towarzystwa * Fr.: „stałych gości". 326 oraz gruntem neutralnym, na którym spotykali się lu- dzie wybitni oraz politycy należący do różnych ugrupo- wań, zaś jej takt i zręczność sprawiały, że bawili tam razem niejako w atmosferze towarzyskiego zawieszenia broni; Nie wiem, kiedy dokładnie poznała Guizota, ale przy- jaźń między nimi zadzierzgnęła się niewątpliwie dopiero wtedy, gdy zaczął on odgrywać ważną rolę polityczną, sama bowiem jego sława literacka i filozoficzna z pew- nością nie miałaby dla niej wiele uroku. Gdy został ambasadorem w Anglii, byli już dobrymi przyjaciółmi; skorzystała więc z tej okazji, by odwiedzić swych daw- nych znajomych w tym kraju. Upadek gabinetu Thiersa i powołanie Guizota na stanowisko ministra spraw za- granicznych jeszcze bardziej zbliżyły do niego panią de Lieven; związek ich trwał również przez cały okres jego rządów, nabierając cech zażyłej przyjaźni. Ich liaison, dla niektórych dość niepojęta (ja jednak przekonany je- stem, że miała ona charakter wyłącznie towarzysko-po- lityczny), stawała się coraz bliższa i Guizot poświęcał jej wszystkie chwile wolne od zajęć w ministerstwie spraw zagranicznych lub w Izbie. Rewolucja roku 1848 rozproszyła przyjaciół, zrujno- wała jej salon i skłoniła ją do podyktowanej strachem, dość nonsensownej i, jak się okazało, zupełnie niepo- trzebnej ucieczki. Przybyła do Anglii i pozostała tu do chwili, gdy wydawało się, że sprawy we Francji już się ułożyły i znikło niebezpieczeństwo rozruchów. Wtedy powróciła do Paryża i żyła tam, choć nie bez lęku i obaw, przez cały okres niebezpieczeństw i zmiennych kolei losu, zakończony coup d'etat i proklamowaniem cesarstwa, które przyjęła z wielką radością. Guizot rów- nież powrócił- do Paryża, stale jednak odmawiał brania udziału w życiu politycznym, zrówno w okresie repu- bliki, jak i za nowego rządu Ludwika Napoleona. Choć 327 jednak ich przyjaźń trwała nadal, nie przeszkodziło to pani de Lieven okazywać sympatii i życzliwości wobec cesarskiego regime'Vi, i jej salon zdziesiątkowany pod- czas poprzednich wydarzeń, zapełnił się wkrótce mini- strami i stronnikami cesarstwa, którzy, choć niezbyt dobrze pasowali do jej dawnych hahitues, dostarczali jej interesujących informacji, a następnie, po wybuchu wojny, oddali jej znaczne usługi. Gdy stosunki zostały zerwane, wszyscy poddani ro- syjscy otrzymali nakaz opuszczenia Paryża. Niektórzy przyjaciele radzili jej nie zastosować się do tego pole- cenia, gdyż wobec niemożności udania się również do Anglii, stawiało ją ono w niezwykle bolesnej, a nawet niebezpiecznej sytuacji. Ona oświadczyła jednak, że choć wymaga to od niej wielkich poświęceń i mimo że jest zupełnie niezależna, czuje się tak zobowiązana wobec rodziny cesarskiej, że bez względu na to, jak wiele ją to będzie kosztować, usłucha tego rozkazu. Udała się do Brukseli i mieszkała tam przez dwa i pół roku, zno- sząc smutek i niewygody. W końcu ta separacja od do- mu i przyjaciół oraz wszelkie łączące się z tym niedo- statki, stały się nieznośne; próbowała więc za pomocą interwencji pewnych przyjaciół, którzy byli zaufanymi ludźmi Cesarstwa, uzyskać od rządu francuskiego ze- zwolenie na powrót do Paryża. Nie wiadomo dokładnie, czy uczyniła to za zgodą swego dworu, czy też nie. Zda- je się, że cesarz Napoleon łatwo dał się nakłonić i powo- dowany współczuciem wyraził zgodę na jej powrót. Gdy tylko jednak wiadomość o tym dotarła do Cowleya i rzą- du angielskiego, postanowiono interweniować i uniemo- żliwić jej przyjazd do Francji; Cowley udawszy się za- tem do Walewskiego, nalegał, by pozwolenie cesarza zo- stało cofnięte. Był to okres pełnego rozkwitu entente cordidle; ambasadorowi angielskiemu nie można było niczego odmówić, poinformowano zatem madame de 328 Lieven, że jej powrót do Paryża jest niemożliwy. Z re- zygnacją i bez skarg zniosła ten przykry zawód, posta- nawiając uzbroić się w cierpliwość. W kilka miesięcy później poinformowano z jej polecenia rząd francuski, że ponieważ stan zdrowia nie pozwala jej na spędzenie jeszcze jednej zimy w Brukseli, zamierza ona udać się do Nicei, prosi jednak usilnie o pozwolenie na zatrzy- manie się po drodze w Paryżu, na tak krótki jedynie czas, jakiego wymagać będzie zasięgnięcie porady jej mieszkającego tam lekarza, z którym kontakt ma dla niej zasadnicze znaczenie. Pozwolenie takie zostało jej udzielone. Napisała do mnie wtedy, że na kilka dni uda- je się do Paryża. Odpowiedziałem, że rozczaruje mnie bardzo, jeżeli przybywszy tam, nie pozostanie już na stałe. Po przyjeździe dowiedziała się od swego lekarza, że w jej stanie dalsze kontynuowanie podróży byłoby niebezpieczne. Nie pojechała więc dalej i nigdy już nie opuściła Paryża. Rząd przymknął oczy na jej obecność i nigdy jej nie nagabywał ani nie ingerował w jej spra- wy. Z wielką ostrożnością i umiarem powróciła do swego dawnego trybu życia, starając się bardzo, by nikomu się nie narazić i nie dawać powodów do podejrzeń. Jej umiejętność prowadzenia rozmowy, wdzięk, lek- kość i takt towarzyski były niezrównane. Miała spraw- ny i precyzyjny umysł oraz znakomity gust w doborze znajomych i przyjaciół; choć jednak ceniła doskonałość, szczególnie zaś nie znosiła nudy, nie była jednak ka- pryśna, lecz zawsze zachowywała się nienagannie i z wielką uprzejmością. Posiadała też umiejętność wy- ciągania korzyści z każdej znajomości: z najmniej na- wet ważnego ze swych przyjaciół umiała zawsze wydo- być coś zabawnego albo jakąś ciekawą wiadomość. Pa- nowała tu moda piętnowania jej jako szkodliwej intry- gantki, zajmującej się bez przerwy knuciem intryg i spisków godzących w interesy naszego kraju. Czyniły 329 to też stale brukowe i źle poinformowane gazety. Jestem głęboko przekonany, że oskarżenia te były całkowicie bezpodstawne. Jej głośna wymiana listów z Dworem carskim wynikała z naturalnego pragnienia tych oso- bistości, by być za sprawą tak świetnej korespondentki au courant wydarzeń politycznych i towarzyskich, nie wierzę natomiast, by kiedykolwiek była ona na ich usłu- gach w związku z jakimiś sprawami państwowymi czy planami politycznymi — przeciwnie, nie darzyli jej łas- ką ani zaufaniem z powodu jej kosmopolityzmu oraz go- rącego przywiązania do Anglii i Anglików. Urodziła się w Rosji, Francję obrała na miejsce swego stałego pobytu, ale krajem, do którego żywiła szczególne upodobanie, była Anglia. Mając tak kosmopolityczną orientację, obawiała się bardzo wszystkiego, co mogłoby skłócić ze sobą którekolwiek spośród wymienionych państw. Tych, którzy grzmieli przeciw jej intrygom, skłoniły do tego, jak sądzę, jej wysiłki, by w miarę swych możliwości i wpływów przyczynić się do przy- wrócenia pokoju — co było niewybaczalnym przestęp- stwem w oczach tych wszystkich, którzy koniecznie pragnęli kontynuowania wojny. Dożyła momentu jej za- kończenia i zamknęła oczy niemal dokładnie w chwili, gdy stawiano ostatnią pieczęć na postanowieniach kon- ferencji paryskiej. Kilka godzin przed śmiercią poleciła panu Guizot oraz swemu synowi Pawłowi opuścić swój pokój, chcąc oszczędzić im bólu asystowania przy samym jej zgonie, i jeszcze na dwie czy trzy godziny przed tą ostateczną chwilą zebrała siły, by ołówkiem napisać do Guizota następujący bilet: Merci pour vingt annees d'amiti6 et de bonheur. N e m'oubliez pas, adieu, adieu!' Został mu on doręczony po jej śmierci. 1 Fr.: „Dzięki za dwadzieścia lat przyjaźni i szczęścia. Nie zapomnij mnie, żegnaj, żegnaj". 330 Londyn, 2 grudnia 1857 Dziś wieczorem, po obiedzie, B. pokazał mi projekt mowy królowej. Cobbett przytacza w swej Gramatyce przykłady złej angielszczyzny, zaczerpnięte z mów tro- nowych. Można by się spodziewać — oświadcza on — że formułowane są one w sposób najpoprawniejszy; w isto- cie zaś są to najgorzej napisane dokumenty świata. Trud- no byłoby znaleźć wśród poprzednich mów choć jedną sformułowaną gorzej niż mowa obecna: długie, w za- wiły sposób napisane zdania, których sens nie zawsze jest jasny, zawierające ponadto błędy gramatyczne, za jakie uczeń otrzymałby rózgi. B. tak się przejął jednym z nich, na który zwróciłem mu uwagę, że obiecał popro- sić Palmerstona o jego poprawienie. Zdziwiony będę, jeżeli mowa ta nie zostanie surowo skrytykowana i wy- śmiana; zaskoczony też jestem, że George Lewis, który tak niedawno był krytykiem literackim i sam pisze po- prawnie, zaakceptował tę mowę w jej obecnej formie. Co więcej, ustęp, który on sam w niej umieścił, dotyczą- cy jego własnej działalności, jest równie zły jak każdy z pozostałych jej fragmentów. Wobum Abbey, 2 lutego 1858 Sprawa Indii ustąpiła chwilowo miejsca czemuś, co można by nazwać aferą francuską; mam na myśli szale- jącą w owym kraju gwałtowną burzę, wymierzoną prze- ciwko naszemu państwu, naszym instytucjom i prawom, a to w związku ze spiskiem, który doprowadził do za- machu z czternastego stycznia.* 1 14. I. 1858 rewolucjonista włoski Orsini dokonał zamachu na Napoleona III przy pomocy bomby, która (jak się okazało w czasie jego procesu) wyprodukowana była w Anglii. Przyczy- niło się to do znacznego pogorszenia stosunków angielsko-fran- cuskich. Żeby ułagodzić Francuzów, Palmerston wniósł do 331 Wiadomo było powszechnie, że rząd francuski nalegał na naszych ministrów, by przedsięwzięli jakieś kroki i ustanowili pewne prawa zwrócone przeciwko uchodźcm i ich działalności na terenie Anglii. W czasie gdy dys- kutowano nad tym zagadnieniem, zaskoczyła nas zdu- miewająca mowa, wygłoszona przez pana Persigny w odpowiedzi na petycję z City, a jeszcze bardziej pew- ne apele, kierowane do cesarza przez korpusy i pułki armii francuskiej, pełne zniewag i gróźb pod naszym adresem. Te obraźliwe demonstracje wywołały tu, rzecz jasna, wielki gniew; prasa nie omieszkała odpowiedzieć na nie takimi samymi epitetami, kierując je z powrotem przeciwko osobom, od których one wyszły lub które zezwoliły na ich ukazanie się. W niedzielę rozmawia- łem na ten temat z Ciarendonem. Jak można się było spodziewać, jest on bardzo zniecierpliwiony i speszony, co więcej — mocno zaniepokojony takim obrotem spra- wy, choć moim zdaniem nie ma ku temu dostatecznych powodów. Powiedziałem mu, że cesarza opuścił, jak się zdaje, jego zwykły rozsądek. Znając nasz kraj powinien on zdawać sobie sprawę z faktu, że pozwalając na wy- drukowanie przez „Moniteura" pewnych apeli wojska (gdy wiadomo, że w sytuacji, w jakiej znajduje się obec- nie prasa, jest to równoznaczne z opublikowaniem ich przez sam rząd) robi wszystko, co może, by powstrzy- mać nas od zrobienia tego, na czym mu zależy. Dodałem też, że nie wierzę, by te gorące i pełne entuzjazmu de- klaracje należało traktować jedynie jako dowody szalo- nego przywiązania do cesarza; są to bowiem wybuchy Izby Gmin projekt ustawy uznającej wszelkie spiski zmierza- jące do zamachów (bez względu na miejsce ewentualnego za- machu) za przestępstwo karane dożywotnim więzieniem (tzw. Conspiracy to Mwder Bili). Odrzucenie tego projektu przez Par- lament stało się przyczyną rezygnacji Palmerstona ze stano- wiska premiera. 332 uśpionej czasem, ale nigdy nie wygasającej nienawiści do Anglii. Zdaniem Ciarendona, cesarz uważa sojusz z nami za rzecz dla siebie nieodzowną i szczerze ubolewa z powodu tej demonstracji przekonań Francuzów, nie śmie jednak tłumić uczuć wyrażanych przez armię, choć jak mógł starał się je kontrolować; w gruncie zaś rze- czy — jak ja sam poprzednio stwierdziłem — znalazła tu ujście wieczna do nas niechęć. Francuzi, widząc, że skoncentrowaliśmy wszystkie siły w wojnie w Indiach, sądzą, iż mogą traktować nas, jak im się podoba; Ciaren- don uważa, że gdyby cesarzowi zdarzył się jakiś wypa- dek, każdy nowy rząd, który doszedłby do władzy, rozpo- cząłby z nami wojnę, mogąc w ten sposób najłatwiej uzyskać poparcie narodu celem utrzymania się przy władzy. Powiada też, że pięćdziesięciotysięczna armia zdolna jest w każdej chwili pomaszerować do Cherbour- ga, gdzie znajduje się znaczna ilość parowców gotowych przewieźć ją przez Kanał — gdy my tymczasem nie mamy ani żołnierzy, ani okrętów, na których obronę li- czyć moglibyśmy w przypadku nagłego wybuchu takie- go kataklizmu. Londyn, 4 listopada 1858 Jak słyszałem, królowa napisała do księcia Walii Ust, w którym oznajmia mu, iż wolny będzie odtąd od władzy i nadzoru rodziców; jest to ponoć jeden z najbardziej zachwycających listów, jakie kiedykolwiek zostały na- pisane. Pisze do niego, że choć sposób, w jaki go wy- chowywali, mógł wydawać mu się surowy, jednak sto- sując go, mieli na uwadze jedynie jego własny interes. Wiedząc bowiem dobrze, na jakie kuszące pochlebstwa będzie w przyszłości narażony, chcieli przygotować go na to i uodpornić psychicznie; odtąd jednak może uwa- żać się za pana samego siebie, oni zaś nie będą udzielali 333 mu żadnych wskazówek, choć zawsze gotowi są służyć mu radą, gdy sam zechce o nią poprosić. Był to bardzo długi list, cały utrzymany w tym tonie; jak się wydaje, wywarł on silne wrażenie na księciu i głęboko go wzru- szył. Ze łzami w oczach pokazywał go Geraldowi Welles- leyowi. Efekt wywarty przez ten Ust dowodzi, jak mą- drze został on zredagowany. Hillingdon, 12 grudnia 1858 W ubiegłą środę udałem się do Grove, wróciłem zaś w piątek. Po raz pierwszy od wielu dni odbyłem tam długie rozmowy z Ciarendonem, który — tak jak zwykł był to robić dawniej — powiedział mi wiele interesują- cych rzeczy. Mówił najpierw o swej wizycie w Com- piegne i o dyskusjach z cesarzem. Wiele rozmawiali o sprawie Włoch i przypisywanych Francji planach anty- austriackich; poglądy cesarza na te kwestie są zdumie- wające i dowodzą braku poczucia rzeczywistości. Oznaj- mił on, że Francję interesowały dwie sprawy: odrodze- nie Polski i odbudowa Włoch. Dążąc do tego pierwszego celu Francja stała się naturalnym sojusznikiem Austrii przeciwko Rosji, zaś zmierzając do realizacji drugiego, sprzymierzyła się z Rosją i Sardynią przeciwko Austrii. Zawarcie pokoju z Rosją przekreśliło szansę uczynienia czegokolwiek w sprawie polskiej i możliwy do osiągnię- cia jest już tylko drugi cel. Ciarendon zwrócił mu uwagę na wszystkie trudności, na jakie narazi go wtrącanie się do takiego konfliktu. Oświadczył mu też, że Austria bronić będzie swych po- siadłości włoskich do ostatniego florena i ostatniego żoł- nierza, że wojna wszczęta z nią nieuchronnie niemal ogarnie prędzej czy później całą Europę, zaś korzyści, jakie nawet sama Francja mogłaby z takiej wojny wy- ciągnąć, byłyby niewspółmiernie małe w stosunku do 334 związanych z nią kosztów i niebezpieczeństw. Jak się wydaje, Napoleon nie znalazł odpowiedzi na argumenty Ciarendona, nie sądzę też, by jego cesarska mość po- siadał jakiś casus belli przeciwko Austrii, czy też choćby jakiś powód do podsycania z nią konfliktu. Wnoszę z te- go, że polityka jego jest nie przemyślana i chimeryczna, co więcej, że jeśli kiedykolwiek zobaczy on prawdziwe czy wyimaginowane korzyści płynące z zaatakowania innego państwa, nie powstrzyma go przed takim kro- kiem ani poczucie sprawiedliwości czy lojalność, ani tym bardziej umiar i wzgląd na szczęśliwość i pokój świata. Ewentualność zaś taka dotyczy Anglii w takim samym stopniu, jak któregokolwiek innego kraju. Hillingdon, 14 stycznia 1859 Cała Europa zaniepokojona jest mową wygłoszoną przez cesarza Napoleona do ambasadora Austrii w dniu Nowego Roku oraz obwieszczeniem (które nastąpiło tuż po niej), że książę Napoleon ł udaje się do Turynu, by poślubić córkę króla Sardynii2. Język, Jakim posłużył się król Sardynii w swym przemówieniu do własnego Parlamentu niedługo później, potwierdził słuszność po- wszechnych obaw. Widząc, że te groźne demonstracje odniosły zamierzony efekt, cesarz, jak się wydaje, uznał za stosowne spuścić z tonu i podjął próbę uśmierzenia burzy, jaką wywołał. Nie jest to jednak sprawą łatwą; pomimo więc pewnych uspokajających artykułów, jakie polecono wydrukować francuskim gazetom, nie można oprzeć się wrażeniu, że zanosi się na konflikt. Choć zaś wielu ludzi nie sądzi, by wybuchł on w najbliższej przy- 1 Por. s. 315 przyp. l. 1 Król Sardynii Wiktor Emanuel II (1820—1878) panował od r. 1849. W wojnie z Austrią (1859) zapewnił sobie pomoc Francji. W 1861 r. ogłosił się królem Włoch. / 335 szłości, a finansiści i spekulanci pocieszają się myślą, że brak pieniędzy powstrzyma wielkie mocarstwa od rozpoczęcia wojny, osoby najlepiej poinformowane oraz ci, którzy umieją obserwować zjawiska naszych czasów, przekonani się, że niedaleki jest moment zakłócenia pokoju świata i że cesarz zdecydowany jest zaatakować Austrię, waha się zaś jedynie co do tego, kiedy rozpo- cząć działania wojenne. Bretby, 31 stycznia 1859 Derby opowiedział mi zdumiewającą rzecz. Przepro- wadzono próbę, z jaką szybkością można telegraficznie wysłać wiadomość i otrzymać odpowiedź. Wybrano wy- spę Korfu; poczyniono wszystkie przygotowania i prze- kazano jedno słowo. Obustronne połączenie nastąpiło w ciągu sześciu sekund. Nie uwierzyłbym, gdybym usły- szał o tym od kogokolwiek innego. Londyn, 27 kwietnia 1859 W poniedziałek-dowiedzieliśmy się, że Austriacy wy- słali Sardynii ultimatum; w City zapanowała kompletna panika. Wczoraj dotarły wieści, że przedłużyli oni wy- znaczony termin o czternaście dni i wszystko powróciło do normy. Dziś rano jednak wyprowadzeni zostaliśmy z błędu: okazało się, że te późniejsze wieści były nie- prawdziwe. Tymczasem podnoszona tu przeciw Austrii wrzawa jest bezsensowna i godna ubolewania; aluzja pod adresem Austrii uczyniona przez Derby'ego w po- niedziałek na obiedzie w Mansion House była wielce niegodziwa. Nic nie napawało mnie nigdy większym nie- smakiem niż obserwowana obecnie gotowość, z jaką każdy obciąża winą Austriaków, starannie unikając ja- kiejkolwiek uwagi na temat Francuzów; stan taki nie może jednak się utrzymać i nie utrzyma się. 336 Nie wyobrażam sobie, jak będą wyglądały nasze dal- sze stosunki z Francją. Zostaliśmy potraktowani w spo- sób, który wyklucza możliwość istnienia w przyszłości jakichkolwiek przyjaznych uczuć między oboma pań- stwami. Nigdy już nie będziemy mogli zaufać cesarzowi i sami musimy troszczyć się o własne bezpieczeństwo najlepiej, jak umiemy. Niestety jednak wojna w Indiach tak znacznie osłabiła naszą potęgę i pochłonęła tyle środ- ków, zaś Francja tak ogromnie zyskała w stosunku do nas pod względem siły marynarki wojennej, że nie je- steśmy w stanie przemawiać w taki sposób ani odgry- wać takiej roli, jak tego wymagałyby godność i honor naszego kraju. Londyn, 14 maja 1859 Kolejny silny atak artretyzmu, szczególnie w prawej ręce, nie pozwolił mi napisać ani linijki w ciągu ostat- nich dwu tygodni, podczas których wybuchła wojna,1 rozpoczęły się i zakończyły wybory do Parlamentu oraz — co dla mnie najważniejsze — zrezygnowałem z mego urzędu. Jak dotąd tak wojna, jak wybory w rów- nej mierze zawiodły pokładane w nich nadzieje. Austria- cy popełnili błąd rozpoczynając tę kampanię i nie wyko- rzystali jedynej okazji, jaką krok taki zdawał się stwa- rzać, t j. nie pobili Sardyńczyków, zanim ci zdołali połą- czyć się z Francuzami. Teraz zaś nikt nie ma pojęcia, jaką postanowili obrać taktykę i kiedy konflikt przybierze gwałtowniejszą formę. My tymczasem przyjęliśmy po- dziwu godną postawę zbrojnej i czujnej neutralności. 1 Mowa o wojnie sardynsko-austriackiej, w której po stronie Sardynii wystąpiła Francja. Zakończyła się ona klęską Austrii i pokojem w Zurichu (1859). 22 — Dziennik z czasów... 337 Londyn, 26 czerwca 1859 Podczas gdy my formowaliśmy nasz rząd — na dobre czy na złe — wojna toczyła się dalej. Trwa nieprzerwa- na seria sukcesów sił sprzymierzonych i o ile nie zdarzy się coś, co graniczyłoby z cudem, panowanie Austriaków we Włoszech można uznać za skończone. U nas poglądy na ten temat są bardzo różne — niemal sprzeczne; lu- dzie bowiem niechętnie odnoszą się na ogół i do Austria- ków, i do Francuzów, a choć traktują Sardyńczyków bardziej pobłażliwie, niżby ci na to zasługiwali — nie są i wobec nich nastawieni przychylnie. Najbardziej za- gorzałych i najliczniejszych zwolenników ma pogląd, że powinniśmy się trzymać z dala od tej mSlee — zaś za- kończenie wojny powitane zostanie z radością, gdyż w ten sposób zniknie obawa, że możemy zostać w nią wplątani. Bez żalu patrzeć będziemy, jak Austriacy na dobre wyparci zostaną z Włoch, choć większość ludzi z ubolewaniem powita triumf Ludwika Napoleona i fakt, że jego fałszywa, perfidna i płynąca z egoistycznych ambicji polityka uwieńczona zostanie sukcesem. Austria- cy zasługują na swój los, popełnili bowiem bezprzykład- ne szaleństwo, najpierw wdając się w tę wojnę, o co tylko chodziło ich przeciwnikom, później zaś stawiając na czele wojska ludzi najwyraźniej nieodpowiednich, którzy od pierwszego dnia kampanii popełniali same błędy. Londyn, 12 lipca 1859 W piątek rano wszyscy byli niezwykle zaskoczeni, przeczytawszy w,,Timesie", że wojujący we Włoszech cesarze 1 zawarli zawieszenie broni, zaś późniejszy ko- munikat o tym, że wczoraj rano miało się odbyć ich oso- ' Franciszek Józef I i Napoleon III.' 338 biste spotkanie i że zawieszenie broni trwać ma pięć ty- godni (do piętnastego sierpnia) — wywołał powszechne przekonanie, iż w rezultacie nastąpi pokój. Tego samego zdania jest giełda, jako że wszędzie nastąpiła zwyżka wszystkich papierów wartościowych. Londyn, 13 lipca 1859 Zaledwie mieliśmy czas rozpocząć dyskusje i spekula- cje na temat prawdopodobnych skutków zawieszenia broni, gdy dotarły do nas wieści o pokoju, który już zo- stał zawarty. Jak dotąd, znany nam jest jedynie sam ten doniosły fakt oraz ogólny zarys porozumienia i za- pewne jeszcze przez czas pewien nie będziemy posiadali danych, które pozwoliłyby ocenić wartość traktatu po- kojowego i przewidzieć jego możliwe skutki; warto jednak może odnotować narzucające się pierwsze wra- żenia i wnioski. Nie można zaprzeczyć, że cesarz Napoleon znakomi- cie odegrał swą rolę i jakkolwiek ocenialibyśmy jego postępowanie i motywy działania, stał się w oczach ca- łego świata postacią bardzo wybitną. Nie może on wprawdzie rościć sobie pretensji do geniuszu i potęgi umysłu pierwszego Napoleona, jest jednak człowiekiem rozsądniej szyna i bardziej trzeźwym, umiejącym pano- wać nad sobą i hamować swe zachcianki, co z kolei po- zwala mu na umiar w dążeniu do celu, jakiego tamtemu brakło. Dlatego też, podczas gdy wielki geniusz stryja doprowadził go — poprzez wspaniałe sukcesy i nadzwy- czaj zmienne koleje losu — do klęski, wydaje się nader prawdopodobne, że bardziej zdyscyplinowany umysł bratanka i cechująca go roztropność nie pozwolą mu po- pełnić podobnych błędów i sprawią, że kariera jego, choć mniej może wspaniała, potrwa jednak dłużej i przyniesie krajowi nieskończenie większe korzyści. 339 Z tego, co wiemy o samym układzie, wydaje się, że przyniesie on ogółowi Włochów więcej rozczarowań i zgryzoty niż satysfakcji — zaś wszelkie przypuszcze- nia, że sytuacja powróci do normy i sprawy przybiorą bardziej pokojowy obrót, są czystą mrzonką. Nigdy może nie dowiemy się, co zaszło między dwoma cesarzami, choć skutki ich rozmów mogą stać się pewnego dnia niebezpiecznie oczywiste — można jednak logicznie przypuszczać, że Napoleon wykorzystał wszystkie swe umiejętności i użył wszelkich pochlebstw, by pozyskać przyjaźń Franciszka Józefa i przekonać go, że bliski so- jusz z Francją byłby dla niego bardziej korzystny niż przymierze z Anglią. Na podstawie licznych faktów mógł mu też dowodzić — z dużą dozą słuszności — że Anglia nie zrobiła dla niego nic, że ani nasz rząd, ani naród nie darzą Austrii sympatią, zaś dalecy od zamiaru udzielenia pomocy, chętnie nawet oglądaliśmy jej klęskę we Włoszech; gdyby zaś on, cesarz Napoleon, wspania- łomyślnie pozostawił Austrii jakąkolwiek część jej włos- kich posiadłości, decyzja taka byłaby niemiła dla Pal- merstona oraz Johna Russella i ogólnie niepopularna. Nie można oprzeć się przypuszczeniom, że zapropono- wany (o ile nie zawarty) został sojusz trzech despotycz- nych mocarstw, Francji, Austrii i Rosji, które mogłyby wtedy panować nad Europą, postępując z różnymi pań- stwami według swej woli — lub według woli Francji. Ostatecznym zaś celem byłoby zaatakowanie, osłabienie i upokorzenie Anglii. Londyn, 13 listopada 1860 Trzy miesiące upłynęły od momentu, gdy po raz ostat- ni zapisałem cokolwiek w tej książce; biorę do ręki pió- ro, by zanotować swą decyzję zakończenia niniejszego dziennika (który dziennikiem wcale nie jest). Od dawna 340 widziałem, jak bezużyteczne są wysiłki kontynuowania go, jako że nie mam zupełnie dostępu do żadnych, na- wet najmniej interesujących informacji, prócz tych, któ- re są powszechnie znane. Zamykam więc tę kronikę, nie spodziewając się i nie zamierzając podejmować jej na nowo. Zdaję sobie przy tym w pełni sprawę, jak nie- wielką przedstawia ona wartość i jak mało jest intere- sująca; żałuję też bardzo, że nie wykorzystałem lepiej danych mi możliwości zapisywania rzeczy bardziej za- sługujących na czytanie. SPIS ILUSTRACJI Jfrontispis Charles Greyille *. wm Królewski Pawilon w Brightoa Sala bankietowa Królewskiego Pawilonu w Brightoa *• wss Książę Kentu, ojciec królowej Wiktorii (miniatura wg portretu pędzla sir Williama Beecheya, ok. r. 1818) Księżna Kentu, matka królowej Wiktorii (miniatura Alfreda Chalona z 1829 r.) «. ilBliss Król Jerzy m Książę Ciarence, późniejszy król Wilhelm IV (miniatura J. P. Fishera z 1818 r.) f. 208/209 Księżniczka Wiktoria w wieku czterech lat (mai. S. P. Den- ning, 1823 r.) Pierwsze posiedzenie Rady Przybocznej królowej Wiktorii w Pałacu Kensingtońskim (mai. sir Dawid Wilkie) *. 224/22S Królowa Wiktoria w szatach monarszych (mai. F. Winterhal- ter, 1859 r.) W wagonie Królewskiej Drogi Żelaznej (litografia kolorowa, ok. r. 1844) 342 ». 2U/2W Królowa Wiktoria w stroju dworskim po przyjęciu w Pałacu Buckinghamskim (fot. Roger Fenton 2 maja 1854 r.) Książę Albert w mundurze marszałka polnego po przyjęciu w Pałacu Buckinghamskim (fot. Roger Fenton 2 maja 1854 r.) a. mim Królowa Wiktoria i książę Albert w Pałacu Buckinghamskim (fot. Roger Fenton 30 czerwca 1854 r.) Przybycie królowej Wiktorii z księciem Albertem i Napoleo- na III z cesarzową Eugenią na bal w Hotel de Ville w Paryżu 23 sierpnia 1855 r. {akwarela Marc-Louis Vautiera) Reprodukcje fotograficzne wykonał Jacek Szmuc. „Czytelnik". Warszawa UT4. Wydanie I Nakład 10290. Arie. wyd. lt,2; ark. druk. 21,5+1. Papier druk. m/gł. kl. IV, 70 g, 82X104. Oddano do składania 22 VI 1974. Podpisano do druku 13 XI ICH. Druk ukończono w grudniu 1974. Drukarnia Wydawnicza w Krakowie Żarn. wyd. 428; druk. 1138. S-062-2525. Cena zł 4».— • Printed In Poland