Maria Łopatkowa Samotność dziecka Wydanie drugie WARSZAWA 1989 Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Okładka i karta tytułowa Cecylia Staniszewska Redaktor Elżbieta Nowacka \ Redaktor techniczny Magdalena Byczynska Korektor Andrzej Grzybowski •&. u^ l*. Copyright by Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne . Warszawa 1983 Printed m Poland "• ISBN 83-02-02017-6 Wydawnictwa Szkolne l Pedagogiczne Warszawa 1989 Wydanie drugie. Nakład 9860+140 egz. Arkuszy druk. 16,25, wyd. 11,95. Oddano do składania 1988-03-03 Zamówienie nr 1211. Papier druk. mat. pd. kl. V, 71 g, 82X104 cm. " Podpisano do druku "w październiku 1988 r. Druk ukończono "w styczniu 1989 r. Zakłady Graficzne w Toruniu Żarn. 1211. MEN "18". Dzieci myślą sercem - nie rozumem Dlatego nieraz jest nam tak trudno Odnaleźć wspólny język z nimi Iwan, Dracz Wstęp Termin «człowiek samotny» w powszechnym rozumieniu ujmowany jest dwojako: jako ten, kto jest pozbawiony bezpośredniego kontaktu z ludźmi (samotny żeglarz) lub jako ten, kto nie ma żadnej bliskiej mu uczuciowo osoby. Pierwsze określenie odnosi się zatem, do fizycznego 'oddalenia od ludzi, drugie zaś - do psychicznego od nich oddalenia, do braku emocjonalnej łączności. Jan Szczepański odróżnia samotność i osamotnienie jako dwa różne stany i postacie ludzkiego bytowania. Dowodzi on, iż samotność jest wyłącznym obcowaniem z sobą samym, ze swym wewnętrznym światem, natomiast osamotnienie jest brakiem kontaktu z innymi ludźmi oraz z sobą samym. "Osamotnienie może więc być także wynikiem niemożności schronienia się w samotność swojego wewnętrznego świata, jeżeli nie uczyliśmy się żyć i działać w tym naszym wewnętrznym świecie. Są ludzie żyjący tylko w świecie .zewnętrznych rzeczy i innych ludzi." ' W moich rozważaniach będę używała zamiennie terminu samotność i osamotnienie, pojmując je jako poczucie osamotnienia, czyli stan psychiczny charaktery- 1 Jan Szczepański Sprawy ludzkie. Warszawa, Czytelnik 1978, s. 20-21. żujący się bolesną dolegliwością braku więzi i stałego kontaktu z osobą dla dziecka znaczącą. Fizyczne oddalenie od ludzi będzie także przeze mnie brane pod uwagę, głównie jednak w aspekcie wpływu na przeżycia dziecka, na jego rozwój psychiczny. Stosując zamiennie: samotność i osamotnienie mam na względzie dwa uzasadnienia. Pierwsze - o czym wspomina prof. J. Szczepański - utożsamienie tych pojęć w powszechnym, popularnym rozumieniu. I drugie - różnica jakościowa pojęć samotności i osamotnienia dziecka a człowieka dorosłego. Ten ostatni mając swój wewnętrzny świat, może się do niego schronić, może z niego czerpać treści do życia, izolując się od ludzi. Jest to samotność nie obarczona egzystencjalną pustką, czyli nie przekraczająca granic psychicznej wytrzymałości. Natomiast dziecko jeszcze tego wewnętrznego świata nie posiada (niemowlę) lub posiada (dziecko starsze), w stopniu ograniczonym i tak ściśle powiązanym ze światem zewnętrznym, że oddzielenie tych dwu światów niesie z sobą katastrofę rozwoju personalnego. Jeśli brak jest świata wewnętrznego nie można się do niego schronić ani z nim kontaktować. Pozostaje więc brak kontaktu z sobą samym i z ludźmi -• czyli -osamotnienie. Wprawdzie dziecko osamotnione w samoobronie próbuje sobie 'ów świat wewnętrzny stwarzać, nie jest to jednak- jak będę chciała wykazać - zadaniem na jego siły. Tak więc posługując się zespolonym terminem: samotność - osamotnienie, nie sprzeniewierzam się podziałowi tych pojęć, jakiego w stosunku do ludzi dorosłych dokonał prof. J. Szczepański, natomiast sta ram się objąć nimi specyficzny teren doznań i odczuć dziecięcych. Podobnie zamiennie będę używała słów: strach i lęk, które zazwyczaj towarzyszą poczuciu osamotnienia dziecka. Poczucie dziecięcego osamotnienia może być świadome i nieświadome. Niemowlę nie ma jeszcze świadomości braku matki, lecz ma już odczucie jej braku. Cyrille Kouperfiik * pisze, że podczas dziewięciu miesięcy matka i dziecko tworzą kontinuum biologiczne. "Wszystko więc przemawia za tym, że w chwili urodzenia dziecko musi czuć się osamotnione czy opuszczone". , Pojęcie samotność dziecka zawiera w sobie istotny, trwały czynnik, jakim jest brak matki i jej miłości. Określeniem "matka" będę się posługiwała także w rozumieniu matki zastępczej, czyli każdej osoby dla dziecka znaczącej, która wypełnia funkcje macierzyńskie. Brak tej osoby jest brakiem podstawowym w zaspokajaniu elementarnych psychofizycznych potrzeb dziecka, musi więc działać destrukcyjnie. Różnica pod tym względem między dzieckiem a dorosłym jest duża. Dla dziecka więź z matką jest niezbędna nie tylko do zaspokojenia potrzeb uczuciowych, lecz więź ta jest warunkiem jego prawidłowego rozwoju emocjonalnego bez czego nie może być pełnowartościowej osobowości. •v Więź jest więc środkiem do czegoś, a nie jedynie składnikiem stanu psychicznego, którego obecność ów stan bogaci, nieobecność zaś zuboża. Poczucie osamotnienia u człowieka dorosłego', o uformowanej w swych zasadniczych konturach osobowości wywołuje. stany przygnębienia lub smutku, lecz nie * Ren6 Zazzo Przywiązawe. Warszawa, PWN 1.978, s. 111. deformuje całej struktury psychicznej, bo jest ona, -w odróżnieniu od struktury dziecka, już ukształtowana.. Nasilone stany osamotnienia mogą wprawdzie poczynić szkody i w psychice dorosłych. Mogą, lecz nie muszą. U dziecka zawsze muszą. U ludzi dorosłych samotność może być czasem wyborem nie koniecznością. U dziecka nigdy nie jest wyborem, jest to bowiem sprzeczne z naturą dziecięcego okresu. Terminem samotność dziecka obejmuję krótsze, dłuższe i trwałe stany, w których dziecko czuje się osamotnione. Nie wszystkie one czynią znaczące szkody w rozwoju dziecięcym, ale wszystkie należą do przeżyć przykrych, których łagodzenie i eliminowanie to powinności ludzi dorosłych, albowiem oni to je powodują. Im mniej smutku w dzieciństwie, tym łatwiej o radość w latach dojrzałych. Poczucie dziecięcego osamotnienia może mieć różne stopnie intensywności i różne zakresy. Dziecko może czuć się osamotnione całkowicie (,,jestem niczyje, nic" - wypowiedź jednego z dzieci osieroconych) lub osamotnione częściowo. Osamotnienie częściowe wystę-.puje wówczas, gdy spośród bliskich dziecku osób jedna odchodzi, lecz inne pozostają. W samotności dziecka będę brała pod uwagę, oprócz ludzi, również zwierzęta i rzeczy. Bo chociaż człowiek dla dziecka jest istotą najważniejszą, to w tym okresie rozwojowym można się bardzo przywiązać do zabawki, do psa, do pomieszczenia, w którym dziecko ma poczucie bezpieczeństwa. Poczucie osamotnienia pociąga za sobą poczucie zagrożenia, niepokój. . W skład pojęcia samotność dziecka włączyłam także sieroctwo i poświęcić mu zamierzam dużo miejsca. Jest to najcięższa forma samotności i najwięcej szkodliwych skutków niesie ze sobą. W placówkach opieki poczucie osamotnienia wzmaga odmienny od rodzinnego styl życia i sieroca "firma", w której nie sposób ukryć swej samotności. Samotność ujawniona wbrew woli przed obcymi ludźmi zawsze jest gorsza do zniesienia od samotności ukrytej, nie szkodzącej godności już myślą- ; cego dziecka. ^ O samotności dziecka wiemy mało. Mało też ludzie dorośli przywiązują wagi do dziecięcego poczucia osamotnienia. Odzwierciedla się to nawet w potocznych określeniach. Jest samotna matka, samotny ojciec, nie ma samotnego dziecka. Nie ma? Próbuję na to pytanie odpowiedzieć w niniejszej książce. Często posługuję się w niej nie moimi słowami. Przytaczam fragmenty dokumentów, autentycznych zdarzeń, listów. One mają wymowę silniejszą od mego komentarza. Sporo spośród nich wpłynęło do mnie w trybie interwencyjnym. Zawierały opisy wielu dziecięcych dramatów. Wówczas nie zawsze mogłam pomóc dziecku, chociaż wiedziałam, jak mu pomóc powinnam i czego ono ode mnie i od innych oczekuje. Na przeszkodzie stał bowiem często taki porządek rzeczy, który odpowiadał nie pragnieniom dziecka, lecz wyobrażeniom i interesom ludzi za sprawy dziecięce odpowiedzialnych. Porządek ów nie był zazwyczaj dyktowany złą wolą ludzką. Wprowadzano go w imię dobra dziecka - ale dobra pojmowanego z pozycji człowieka dorosłego, mierzącego swoją miarą potrzeby dziecięce. Miara ta w odniesieniu do potrzeb bytowych odpowiednio skorelowana z rozwojem fizycznym dziecka nie wymaga tak wielkiej korekty, jak miara odnosząca .się do jego potrzeb psychicznych. Tu my dorośli mamy wobec dziecka poważne przewinienia. Niejednokrotnie to, co dla niego jest ogromnie ważne, bywa mało lub nic nie znaczące dla osób dysponujących jego losem. Kto z nich zastanawia się nad tym, co przeżywa dziecko w placówce opiekuńczej przeniesione do innej obcej mu grupy bez opiekunki, do której było przywiązane? Albo, ilu rodziców zabierając nagle do siebie dziecko wychowywane od kilku lat przez dziadków - liczy się z jego protestem? • Decyzje ludzi dorosłych słuszne w jednej dziedzinie mogą być wysoce szkodliwe w innej, nie mniej istotnej dla dziecięcego rozwoju. W medycynie do lekarstwa skutecznego na daną dolegliwość, lecz szkodliwie oddziaływającego na inne strefy zdrowotne dołącza się środki neutralizujące owe skutki uboczne. Rzadko, niestety, stosuje się tę zasadę w opiece wychowawczej nad dzieckiem. Stąd niejednokrotnie w ważkich postanowieniach odnoszących się do systemu opiekuńczego poszczególnych grup czy jednostek dziecięcych, obok uzasadnień bezdyskusyjnych znaleźć można łatwo przewidywalne skutki ewidentnie szkodliwe. I tak np. niezaprzeczalna potrzeba wzmożonej opieki lekarskiej nad małymi dziećmi spowodowała u nas, i w wielu innych krajach, resortowy podział polegający na przekazaniu opieki nad dzieckiem do lat 3 ministerstwu zdrowia, powyżej zaś 3 lat -- ministerstwu oświaty. Podział taki automatycznie pociągnął za sobą w placówkach opieki całkowitej podział rodzeństw: 2-letnia siostra szła do domu małego dziecka, zaś 4-letni brat do domu dziecka. W ten sposób jedyna więź, która mogła uratować dzieci przed poczuciem całkowitego osierocenia, została zerwana. Więź należy do zjawisk psychicznych, zabiegi pielęgnacyjne - do zjawisk fizycznych. Troska o stronę fizyczną zawsze dominowała w praktyce nad troską o prawidłowy rozwój sfery emocjonalnej. Stosowanie dotkliwych kar cielesnych jest prawnie uznawane za przestępstwo wobec dziecka. Stosowanie dotkliwych kar psychicznych uchodzi dość powszechnie bezkarnie. Uderzenie fizyczne, powodujące kalectwo dziecka^ jest widoczne i napawa ludzi oburzeniem. "Uderzenie" psychiczne, powodujące kalectwo uczuć,. jest niewidoczne, albowiem kalectwo to nie występuje w zdeformowanym kształcie fizycznym, natomiast ujawnia się w zachowaniu dziecka, w całym jego okaleczonym życiu. Nie budzi to jednak zrozumienia i współczucia tak, jak kalectwo fizyczne. Ludzie bowiem nie wiążą tu niewidocznych przyczyn z widocznymi skutkami i dlatego obarczają winą za niewłaściwe postępowanie tych, wobec których sami są winni, Jest to tak, jakby człowiek, który przetrąciwszy nogę-drugiemu, miał potem do niego pretensje, że ten miast iść normalnie, kuleje. Sporo jest na świecie takich "kulejących" nie ze swej winy dzieci. Gdyby zjawisko to miało tendencję-malejącą, nie trzeba byłoby bić na alarm. Niestety, dzieci z zaburzeniami w zachowaniu przybywa. Coraz wyższy poziom materialny, coraz wyższy stopień wykształcenia, coraz wcześniejsze i intensywniejsze dojrzewanie fizyczne młodzieży - i coraz bardziej zagrożona sfera psychiczna ludzi. Jest to wynik zachwianej równowagi' dążeń ludzkich w zdobywaniu wartości materialnych i duchowych. Te ostatnie spychane są na dalszy plan przez tłumny pośpiech ku dobrom konsumpcyjnym. W pośpiechu, w tłumie trudno o życzliwość, wzajemną pomoc, poczucie bezpieczeństwa, zrozumienie. Za styl życia, jaki cywilizacja przemysłowa narzuciła człowiekowi, płaci on cenę bardzo-wysoką. Cena ta, to wzrastające wyobcowanie, aliena-cyjny smutek egzystencji pozbawionej oparcia wśród ludzi. Narastające pragnienie takiego oparcia młodzież. lokuje w nadziei na założenie własnej dobrej rodziny.. .9 l zakłada ją z miłości, bez przymusu, oczekując po niej -wiele. Dlaczego więc tyle rodzin się rozpada? Dlaczego małżeństwa w coraz lepszych warunkach coraz gorzej ze sobą żyją? Można z całym prawdopodobieństwem domniemywać, że jedna z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy tkwi w przecenianiu spraw bytowych i niedocenianiu psychicznych. Brak właściwej troski o rozwój -uczuć, o niezbędne dla tego rozwoju warunki sprawia, że sfera ta narażona jest - zwłaszcza w najwrażliw-szym okresie dzieciństwa - na liczne uszkodzenia i deformacje. Można by było temu zapobiec, gdyby wiedza o potrzebach rozwojowych dziecka stosowana była powszechnie w praktyce. Jeśli zmieniły się czasy i matki poszły do pracy przekazując żłobkom opiekę nad swymi dziećmi, to żłobki powinny tę opiekę sprawować z jak najmniejszym uszczerbkiem dla rozwoju emocjonalnego dziecka. Personel żłobkowy stara się zastępować matki głównie w ich funkcjach pielęgnacyjnych. Ochrona sfery psychicznej ustępuje przed porządkiem organizacyjnym, przed obawą o infekcję, przed potrzebami natury .żywieniowej i innej, nie jest to dziedzina w instytucji Opiekuńczej ważna. A jak dziedzina ta jest ważna w całym życiu ludz- ;kim - nie muszę udowadniać. Najwyższą wartość każdej ludzkiej egzystencji może nadać tylko miłość. Zdolność zaś do kochania trzeba umiejętnie rozwijać i strzec bardziej aniżeli wszelkie inne uzdolnienia. Zdolności muzyczne obejmują tylko jeden rewir możliwości psychofizycznych jednostki. Po utracie słuchu można -tylko nie móc grać. Zdolność do emocjonalnego odbierania i tworzenia wartości obejmuje całego człowieka, •zniszczenie jej to największa krzywda jaką można mu ^wyrządzić. Nie móc kochać, to nie móc żyć, można tyl- 10 ko istnieć. Czy zniszczenie lub uszkodzenie potencjalnych możliwości rozwoju emocjonalnego jest potwierdzone przez naukę? Potwierdzenie tego możemy znaleźć niemal we wszystkich gałęziach wiedzy traktującej o ludzkiej osobowości. Wyniki badań nad dziećmi wskazują na upośledzenie zdolności nawiązywania prawidłowej więzi uczuciowej z drugim człowiekiem. Badania osób określanych terminami psychopata, so-cjopata zawierają stwierdzenia: brak zdolności kochania, brak sumienia, niedorozwój uczuć wyższych, osobowość antysocjalna. Nauka nie jest pewna, jaką rolę odgrywają tu czynniki biologiczne, jest jednak zgodna co do tego, że czynniki środowiskowe nie są bez znaczenia, a nawet w wielu sytuacjach mogą decydująco wpłynąć na prawidłowy lub nieprawidłowy rozwój psychiczny człowieka. Zwłaszcza dotyczy to okresu dzieciństwa, w. którym wychowalność ma największe szansę skuteczności. Jeśli zgadzamy^się z tak postawionym zagadnieniem, 'to trzeba także uznać wypływający z tego logiczny .jwniosek: praktykę opiekuńczo-wychowawczą należy -"doskonalić w tym kierunku, by eliminować z niej wszystko, co szkodzi rozwojowi psychicznemu dziecka a przed czym przestrzega nauka i mądrość życiowa, oparta na doświadczeniach pracy wychowawczej. Wniosek taki wydaje się niemal truizmem. Stosowanie wiedzy w praktyce jest chwalebnym znakiem naszych czasów. Racjonalizacja święci nie spotykane dotąd triumfy. I jest to prawdą, lecz odnoszącą się do postępu technicznego i gospodarczego. O postępie w wychowaniu można by mówić wtedy, gdyby ludzie ludziom byli coraz bliżsi. Jak dotąd ani wyniki badań, ani obserwacje potoczne »»a to nie wskazują. 11 Istnieje wprawdzie termin "postęp pedagogiczny" -'-ogranicza się jednak do dziedziny nauczania. , ' Nad brakiem ofensywności wychowawczej zaciążyła w znacznym stopniu rozbieżność teorii z praktyką. Rozbieżność ta tak dalece utrwaliła się w rzeczywistości, że nie narusza spokoju - poza nielicznymi wyjątkami - ani teoretykom, ani praktykom wychowania. Teoretycy nie protestują, kiedy środki masowego przekazu lansują od czasu do czasu formy pomocy dzieciom będące zaprzeczeniem podstawowych zasad pedagogiki. Praktycy nie protestują, kiedy teoretyk interpretuje wyniki badań w sposób nie odpowiadający prawdzie faktów pedagogicznych. Tak to jedni drugim nie przeszkadzają, chociaż przeszkadzać powinni. Dzięki tym twórczym "przeszkodom" rozwinąć by się mógł autentyczny racjonalizatorski ruch w wychowaniu i opiece nad dzieckiem. Ruch ten •pozyskawszy sobie reprezentantów polityki społeczno- -wychowawczej mógłby mieć istotny wpływ na doskonalenie systemu wychowawczego, na funkcjonowanie poszczególnych jego ogniw, a co za tym idzie na pracę z konkretnym dzieckiem odpowiadającą, jego odrębności psychicznej i sytuacyjnej. Zespolenie wysiłków pedagogów, lekarzy, dziennikarzy, twórców może dać wiele nie tylko dziecku, nam wszystkim. Bo od tego czy i jak rozwiniemy uczucia wyższe u naszych dzieci - zależna będzie nasza przyszłość. To one, już usamodzielnione, albo podeprą nas, zmęczonych życiem, albo odejdą i skażą na samotność. Samotność u kresu istnienia i na jego początku jest nieco do siebie podobna w ciężarze nieproporcjonalnym do sił. Małe dziecko jest jeszcze za słabe, starzec jest już za słaby, by ją bez szwanku psychicznego unieść. 12 Oba te rodzaje samotności, jakościowo bardzo różne i bardzo od siebie odległe, są jednak wzajemnie uwarunkowane. / Uszkodzenia mechanizmów emocjonalnych we wczesnych latach powodują, także w późniejszych okresach, zakłócenia w kontaktach międzyludzkich, zwłaszcza rodzinnych. To z kolei prowadzi do zaniku więzi, jeśli takowe istniały, i do całkowitego osamotnienia w wieku emerytalnym. Do podjęcia tematu samotności dziecka nie skłoniła mnie jednak tylko obawa o nasz starczy, nieuchronny los. . Skłoniło mnie do tego także cierpienie niektórych ludzi młodych daremnie usiłujących nawiązać kontakty emocjonalne z otoczeniem. Nie potrafią. Widzą wokół . siebie, u innych, miłość, przyjaźń, wierność, Dla nich takie szczęście jest nieosiągalne. Są więc zgorzkniali, agresywni. Im jest źle i z nimi jest źle. Najsilniejszym jednak motywem zobowiązującym mnie do napisania tej książki były prośby dzieci o zrozumienie i docenienie ich potrzeb emocjonalnych. Prośby te odczytywałam z ich oczu, gestów, płaczu-, z rysunków, ankiet, testów, rozmów, wspomnień. Był w nich zawsze zawarty lęk przed osamotnieniem. Wśród najtrwalej zapamiętanych przykrych zdarzeń w dziecięcym życiu było rozstanie, utrata, rozdzielenie, porzucenie, odtrącenie - czyli wszystko to, co godzi w przywiązanie i grozi samotnością. Samotność jest antytezą dzieciństwa. Tych dwu pojęć nie da się ze sobą pogodzić. Ilekroć życie postawi je obok siebie, zawsze będzie to ze szkodą dla dziecka. Jakie szkody dziecko poniesie i jak tego uniknąć - próbę odpowiedzi na te pytania zamierzam dać w niniejszej książce. Marzy mi się, że po jej przeczytaniu częściej będą zdarzać się sytuacje, kiedy: • 13 matka zmieni decyzję i nie odda syna do tygodniowego żłobka; ' • lekarz pozwoli matce pielęgnować w szpitalu chorą •córkę; •' nauczyciel nie rozsadzi dwóch przyjaciół w osobnych ławkach; - dyrektorka domu dziecka nie rozdzieli rodzeństwa dając każde do innej grupy; - rodzice nie zostawią małego dziecka zamkniętego na klucz w pustym pokoju; - sędzia nie wyda wyroku przyznającego dziecko wbrew, jego woli osobie obcej, nawet jeśli by była matką rodzoną; - psycholog zrozumie, dlaczego nie można z dzieckiem osamotnionym nawiązywać przyjaźni tylko na czas stawiania diagnozy; - przedstawiciel władz nie wyda decyzji naruszającej poczucie dziecięcego bezpieczeństwa; - dziennikarz nie napisze artykułu o dobrych ludziach zbierających dary dla biednych sierotek. Samotność dziecka uj rodzinie Wydawać by się mogło, że w rodzinie pełnej, akceptującej dziecko nie ma podstaw do mówienia o dziecięcej samotności. I rzeczywiście nie ma podstaw, by mówić o całkowitym, trwałym poczuciu osamotnienia u dzieci z tej typowej kategorii współczesnych pozytywnych rodzin. Są jednakże przesłanki upoważniające do postawienia hipotezy, iż zwiększa się częstotliwość sytuacyjnego powstawania u dziecka poczucia osamotnienia, a co z tym się wiąże - wzrasta niedomiar emocjonalny w stosunkach rodzinnych. Decydujący wpływ ma na to styl życia i niedocenianie przez rodziców psychicznych potrzeb dziecka. A oto jeden z dowodów świadczących o zasadności niepokoju pedagogicznego wypływającego z mej hipotezy. Departament Badań Demograficznych i Społecznych GUS przeprowadził w 1978 r. badania ankietowe na temat czasu, jaki rodzice poświęcają dziecku. Wyniki badań ujawniły postępujące zmniejszanie tego czasu, a także alarmujący fakt zupełnego wyeliminowania go przez większość rodziców z kontaktów wyłącznych między nimi a dzieckiem. W rodzinach mających dzieci w wieku O-14 lat aż 77°/o ojców i ponad połowa matek w ogóle nie poświę-c^ czasu na taki kontakt. Obok czasu wyłącznego '"» 15 istnieje jeszcze tzw. czas towarzyszący, podczas którego ...rodzice zajmując się czym. innym pilnują dziecka. Odnosi się to głównie do dzieci małych, nad których bezpieczeństwem trzeba bezpośrednio czuwać. W tym czasie towarzyszącym co piąta matka dochodzi do trzech i pół godziny łącznej opieki nad dzieckiem, a co dziesiąty ojciec do około dwóch godzin na dobę. Można więc na podstawie tych danych z całym prawdopodobieństwem stwierdzić, że po okresie wczesno-- dziecięcym, wymagającym zwiększonej opieki', czas bezpośrednich kontaktów rodziców z dzieckiem maleje do rozmiarów wysoce dla wychowania niekorzystnych. Nie chodzi tu tylko o długość, lecz także o jakość przeznaczonego dla dzieci czasu. Niemowlę potrzebuje go więcej ze względu na wymogi pielęgnacyjne, dziecko szkolne potrzebuje go tyle, ile zabierają zwierzenia i pytania nurtujące je w związku z rozszerzaniem się życiowego terenu doświadczeń. Jeśli na pytania te nie ma czasu lub nie ma kto odpowiedzieć, dziecko czuje brak oparcia w osobach bliskich, pozostaje ze swymi problemami samo. U dzieci, które dysponują już zaczątkiem myślenia refleksyjnego, powstaje w takich sytuacjach nie tylko odczucie osamotnienia, lecz także jego gorzka świadomości/Dziecko zdaje sobie sprawę, |że nie jest-ono w tej'chwili ważne, że nie liczą się n jjego kłopoty i radości, rodzice nie chcą o nich słyszeć. j i j' Nie móc się podzielić radością jest czasem dotkliwsze, W aniżeli nie móc podzielić się kłopotem. Na kłopot, uwłaszcza o charakterze materialnym, częściej rodzice ^reagują, albowiem ich udział w jego usuwaniu jest niezbędny. Radość zaś nie wymaga działań praktycznych, a tylko wspólnoty przeżywania, jest więc mało ważna z punktu widzenia utylitarnego. Utylitaryzm stwarza barierę w porozumiewaniu się dzieci z do- 16 słyini. Dorośli zwykli uważać za ważne to, co przy- osi konkretne, opłacalne w świecie zewnętrznym, korzyści. Dzieci uważają za ważne to, co opłacalne jest ^ wewnętrznych doznaniach, co mierzone jest ich emocjonalnymi sprawdzianami. Stąd dla dziecka i jego rozwoju psychicznego nieistotne jest zapewnienie dostatnich warunków bytowych. Istotne natomiast iest zapewnienie warunków dla zaspokajania potrzeb emocjonalnych. Patrząc z tych pozycji na kontakt dziecka z rodzicami, większą pozytywną rolę może odegrać serdeczna rozmowa z dzieckiem nic praktycznie nie przynosząca, aniżeli wręczenie mu książeczki mieszkaniowej z kilkudziesięciotysięcznym wkładem. Jeśli zaczyna być odwrotnie i dziecko preferuje w stosunkach z rodzicami korzyści materialne, jest to oznaka nieprawidłowego rozwoju osobowości. Podwyższanie stopy bytowej ludności, szybkie tempo życia i powszechny brak czasu sprawia, że rodzice próbują kompensować braki w stosunkach emocjonalnych z dziećmi ekwiwalentem pieniężnym, podarunkami itp. Wpływają w ten sposób na kształtowanie u dzieci postaw konsumpcyjnych, co nie tylko nie wzmacnia więzi uczuciowej, lecz ją przez wzrost egoizmu rozluźnia. U ludzi dorosłych samotność wśród nagromadzonych •rzeczy bierze swój początek z poczucia osamotnienia dziecka, szczodrze obdarowywanego podarkami, z którym nikt nie rozmawiał o jego problemach. Rozmowa towarzysząca czynnościom i zajęciom praktycznym też przynosi korzyści dziecku. Ze względu jednak na mniej lub bardziej absorbujący charakter tych zajęć kieruje uwagę i treść na to, co się aktualnie dzieje zewnątrz dziecka, a nie w nim samym. Rozmowa z wyłączeniem przeszkadzających jej czynności, poświęcona tylko dziecku, stwarza klimat wy-' łączności, a przez, to Ąadaje wyższą rangę sprawom. 2 - Samotność dziecka 11 które z dzieckiem omawiamy. Jeśli dziecko pojmie, że je rozumiemy, że poważnie traktujemy jego problemy i jesteśmy zawsze gotowi pomóc mu w ich rozwiązywaniu - utrwala się wówczas jego zaufanie do nas, pewność, że nie jest samo w duchowym tego słowa znaczeniu. Pewność tę pogłębiają słowa wyrażające miłość do dziecka. Potrzebuje ono słownego potwierdzenia uczuć rodzicielskich. Domaga się tego jawnie już w pierwszych latach życia, w późniejszych - jawność tych pra-gnień pokrywa wstydliwość, lecz potrzeba jednak nie wygasa, zmienia się tylko z latami jej intensywność. Upewnianie się o istnieniu rodzicielskich uczuć pomaga zaspokajać nie tylko potrzebę miłości, lecz także potrzebę bezpieczeństwa. Dopóki człowiek nie może o własnych siłach egzystować w otaczającej go rzeczywistości, dopóki uzależniony jest od dorosłych, chce być pewny, że jest , przez nich kochany, że go nie skrzywdzą ani nie opuszczą. Jeśli takiej pewności niecna, powstaje u niego lęk przed osamotnieniem. Lęk ten nawet w formie podświadomej daje się zauważyć w zachowaniu i postawie dziecka. Dziecko nie mające oparcia w czyjejś miłości, wykazuje w porównaniu z innymi rówieśnikami większą chwiejność, lękliwość, niezdecydowanie. Do rozmów wzmacniających uczuciowo należy zaliczyć rozmowy zwierzeniowe. Dziecko chce opowiadać rodzicom, co przeżyło, co widziało, o czym przeczytało w książce. Jest to pragnienie podzielenia się nie tylko spostrzeżeniami dotyczącymi napotkanych zjawisk, lecz także stosunkiem do nich. Rodzice, którzy zawsze dla • dziecka znajdą czas i właściwie, akceptujące zareagują na jego zwierzenia, mają szansę tak utrwalić potrzebę i zwierzeń dziecięcych, że pozostanie ona stałym składni- 18 - , więzi. Ludzi, którzy mają się komu zwierzać, yadko ogarnia poczucie osamotnienia. Dzieci łatwo zachęcić do mówienia o sobie, ale też łatwo doprowadzić do zamknięcia się przed rodzicami, do ograniczenia kontaktów słownych w sposób dla obu stron zubożony. Rodzice strofujący dziecko za gadanie,, śmiejący się z poważnych dla niego problemów, proszący, żeby im dało spokój, bo są zmęczeni, odpowiadający, że nie mają czasu na słuchanie, odsyłający je do zabawek, kiedy ono chce im coś ważnego powiedzieć, mający mu za złe zamiast zastanowić się wspólnie nad wyjściem z sytuacji, o której się od niego dowiedzieli, obojętnie reagujący na nieobojętne dla niego sprawy, z których się im zwierzyło, rozpowiadający do obcych to, co ono im w zaufaniu przekazało, wykorzystujący jego rizczerość przeciwko niemu, posługujący się w stosunkach domowych tylko mową typu przedmiotowego - rodzice tacy mało mają szans na wzmacnianie więzi za pomocą odwiecznego środka, jakim w stosunkach międzyludzkich są właściwie stosowane słowa. Ludzie, którzy nie mają ze sobą o czym mówić, rzadko bywają ludźmi sobie bliskimi. Ale bywają. I chociaż brak rozmów niewątpliwie zuboża życie rodzinne, to nie można nie doceniać roli konkretnych sytuacji, które to życie stwarza, a które mają wymowę czasem mocniejszą od słów. Dziecko, które widzi, że jegc ojciec staje w obronie słabszych, że pomógł mu wydostać się z kłopotów, że w niebezpieczeństwie \\ykazał odwagę - dziecko takie nabywa przekonania, że może na Ojca liczyć, że ten mu zawsze w chwilach trudnych pomoże. Pobyt od niemowlęctwa z rodzicami pozwala obserwować ich zachowanie podczas różnych zdarzeń codziennych i niezwykłych. Jeśli zachowania te zyskują aprobatę dziecka, wzrasta u niego poczucie rodzin- 19 nej więzi. Jeśli są to w jego ocenie zachowania negatywne, wzrasta wówczas protest, żal, poczucie rodzin, nego wyobcowania. Duże znaczenie dla usunięcia lub niedopuszczenia do poczucia osamotnienia u dziecka ma kontakt fizyczny . między nim a rodzicami. Zazwyczaj w publikacjach naukowych podkreśla się rolę takiego kontaktu w pierwszym okresie rozwoju dziecięcego. Wiąże się go m.in. z zespoleniem biologicznym w życiu płodowym. Wynikałoby z tego, że im dalej od okresu płodowego, tym mniejsza potrzeba' kontaktów fizycznych. Można się z tym zgodzić tylko częściowo. Małe dziecko rzeczywiście wymaga większej częstotliwości takich kontaktów i w nieco innej formie realizowanych. W miarę upływu lat bogaci się między ludźmi zasób różnych sposobów wzajemnego komunikowania się emocjonalnego. Zmienia się w związku z tym proporcja form kontaktowych. Noszenie na rękach jest przywilejem małych dzieci, starsze oczekują ogarnięcia ramieniem, przyjaznego gestu, uścisku spowodowanego potrzebą pocieszenia, współprzeżycia smutku, radości, przebaczenia. Są ważne chwile w życiu dziecka, a także człowieka dorosłego, w' których nie słowa, lecz gest, dotyk znaczą najwięcej. Otarcie łez, pocałowanie i przytuleni; likwidują dziecięce cierpienie skuteczniej od wszelkie! innych zabiegów. W momentach zagrożenia przesłań) uśmiech, wspierający znak dłonią, ruch głową, co m odbiorze znaczy "nie bój się, będzie dobrze, jesten z tobą" - zmniejsza u dziecka strach, wzmacnia po czucie wspólnoty z drugim człowiekiem. Wspólnot psychiczna wyklucza samotność. W utrwalaniu t( wspólnoty dużą rolę odgrywają takie formy okazywa nią uczuć za pomocą kontaktów fizycznych, które two rżą stałe przyzwyczajenia wchodzące, w nawyk. Nawy 20 iest wyuczonym składnikiem świadomej działalności "powieka, będącym rezultatem wiele razy powtarzanych, stopniowo automatyzujących się czynności. Czy zatem automatyzacja nie może doprowadzić do kontakt11 fizycznego nie mającego pokrycia w treściach emocjonalnych? Sama automatyzacja do tego doprowadzić nie może, i-noże natomiast pozorować kontakt emocjonalny, którego nie było lub go z różnych innych przyczyn zabrakło, utrzymując tylko formę kontaktu fizycznego. Można więc codziennie, idąc do pracy, całować dziecko lub żonę z przyzwyczajenia opartego nie na potrzebie emocjonalnej, lecz na skutek wymogów konwenansu' rodzinnego. . , Codzienne całowanie dziecka na dobranoc wypływa - z wyjątkiem rodziców o postawie odrzucającej, którzy raczej się do takiej czynności nie zmuszają - z potrzeby uczuciowej obydwu stron. Jest to nie tylko wyraz wzajemnej miłości, lecz także środek na uspokojenie dziecka, na jego dobre sny i rozproszenie obaw przed nocą. Noc, ciemność wywołują nie tylko u dzieci, lecz i u wielu dorosłych poczucie zagrożenia i_ osamotnienia. Dopiero bliska obecność drugiego człowieka usuwa lub łagodzi te stany. Dzieci mające pełne poczucie bezpieczeństwa i od urodzenia przyzwyczajone do zasypiania w ciemności, nie kojarzącej im się z żadnym przykrym przeżyciem, a odwrotnie z pogodną bajką i pocałunkiem - nie boją się nocy. Wystarczy jednak, aby dziecko obudziło się w ciemności i uświadomiło sobie, że jest zupełnie samo bez Jakiejkolwiek znanej osoby w pobliżu, by popadło w przestrach uczulający je trwożliwie na noc i'rozłąkę. Jak wielka jest w takiej sytuacji samotność dziecka spotęgowana strachem, odczuwa każda matka po spo- •3»' ^ '. • . 21 sobie przytulenia się do niej, po gwałtownym biciu serca, po intensywności płaczu. Rodzice zamykając małe dziecko na noc w pustym domu w przeświadczeniu, że nic mu się nie stanie, mogą mieć rację w odniesieniu do bezpieczeństwa fizycznego, jeśli odpowiednio zabezpieczyli pokój, lecz nie psychicznego. U dziecka wrażliwego intensywność przykrego przeżycia spowodowanego strachem i samotnością może być tak duża, że skutki tego długo nie pozwolą się zatrzeć w jego emocjonalnej pamięci. Janusz Reykowski * twierdzi, że silne traumatyczne przeżycia rzadko kiedy zanikają; najczęściej zostają one odizolowane od innych elementów doświadczenia i usunięte ze świadomości egzystują przez długie lata, ujawniając się na skutek zdarzeń wywołujących podobne skojarzenie. Silne traumatyczne przeżycia związane z samotnością i strachem są udziałem dzieci, które zgubiły się rodzicom w tłumie lub na nie znanym dla siebie, terenie. Małe dziecko umiejące już chodzić, ciekawe świata, z'poczuciem, że rodzice zawsze są blisko, bo przybiegają na jego wołanie - może nie pilnowane pójść • przed siebie nieświadome kierunku, niebezpieczeństwa, odległości. Kiedy w ten sposób zabłądzi wśród ludzi, osoby, które się nim zajęły, starają się uspokoić je, zmniejszyć jego lęk przed obcymi. O wiele silniej przeżywa dziecko zagubienie w przyrodzie, na polu, w lesie, gdzie nie ma ludzi. Zdarza się to najczęściej dzieciom wiejskim. Co roku prasa donosi o poszukiwaniach dziecka, które odeszło od domu. Zanim ekipa ratownicza je odnajdzie, mija sporo czasu. Niekiedy jest już za późno na ratunek. Zabija je nie tylko zimno i głód. ł Janusz Reykowski, Eksperymentalna psychologia emocji Warszawa, Książką i Wiedza 1974. 22 Zabija je przewyższające wielokrotnie dziecięce siły psychiczne natężenie strachu i samotności. Kiedy porównamy niewspółmierny do przyczyn lęk dziecka wywołany błahym zdarzeniem i rozładowany dopiero ucieczką do matki - z przerażeniem osamotnienia absolutnego, gdzie w pobliżu nie ma nie tylko matki, lecz żadnej ludzkiej istoty - wówczas skala grozy przewyższy wszelkie nasze wyobrażenia o przeżyciach dziecka zagubionego w lesie. Dziecięca intensywność emocjonalna jest większa od naszej. Widać to także w świecie zwierzęcym, o czym świadczą wyniki badań Harlowa. Małpki w nowym środowisku starając się poznać budzące lęk otoczenie, gdy lęk się nasilał, uciekały do matki, redukując w ten sposób napięcia. Jeżeli w takiej sytuacji matki nie było, nieruchomiały w miejscu zamarłe ze strachu, drżące, oddające mocz, nie próbujące przezwyciężać strachu. Poczucie osamotnienia jest spowodowane najczęściej u małego dziecka fizyczną nieobecnością rodziców. Stan taki u dziecka dużego, wchodzącego w okres dojrzewania, jest spowodowany psychicznym oddaleniem się od rodziców. Jest to okres rozwojowy bardzo trudny. Psychiatrzy ł nazywają go okresem gwałtownych zmian, zarówno fizycznych, jak i emocjonalnych. Młodzież może wtedy przejawiać niepokój, agresywność, bunto-wniczość, zmienność nastrojów, manifestować odrzucenie norm dorosłych. Rodzice, którzy nie starają się wtedy zrozumieć swego dziecka, pomóc mu, lecz usiłują tylko wyegzekwować karami posłuszeństwo - mogą stracić z nim zupełnie kontakt psychiczny. * Philip Barker Podstawy psychiatrii dziecięcej. Warszawa, PZWL 1974. 23 Trudno o taki kontakt również w tych domach, w których nie było czasu na rozmowy z dzieckiem, na wysłuchiwanie jego zwierzeń. Tymczasem potrzeba rozmów jest wtedy bardzo duża. Tyłe zmian wszak zachodzi w ciałach i umysłach młodzieży, tyle rodzi się pytań i pragnień, i tak jest podwyższony poziom emocjonalności, że wyłączając jednostki głęboko introwertywne mało prawdopodobne wydaje się, by lubiła ona, jak twierdzą niektórzy psychologowie 1, zamykać się w sobie i nie ujawniać swych uczuć na zewnątrz. To, że wielu nastolatków rzeczywiście zamyka się w sobie, nie wynika - jak sądzę - z tego, że zamykać się lubią, a z tego, że do owego zamykania zmusza ich brak osób bliskich, przed którymi mogliby się otworzyć z pełnym zaufaniem. Nie wystarczają w tym wieku nawet dobrzy rodzice, potrzebna jest jeszcze przyjaźń z rówieśnikami. Są sprawy, o których lepiej rozmawiać z matką i są zwierzenia, które dostępne są tylko przyjaciółce. Jeśli takiej przyjaciółki nie ma, dziewczynie może dolegać poczucie osamotnienia rówieśniczego. Analiza ponad tysiąca listów pisanych do mnie przez czytelników książki2, którą zaadresowałam do dorastającej młodzieży, wykazała, że ponad połowa korespondentów skarży się na brak prawdziwych przyjaciół, na ich zdradę, na brak wzajemnego zrozumienia z chłopcem lub dziewczyną, których pokochali, na niewłaściwy stosunek rodziców do zaprzyjaźnionych z nimi kolegów, do obiektu pierwszej ich miłości. * Por. Maria Przełącznikowa Na przełomie dzieciństwa i młodości. Warszawa, Książka i Wiedza 1972. 2 Maria Łopatkowa Co macie na swoją obronę. Warszawa, Nasza Księgarnia 1980. 24 A oto charakterystyczne fragmenty zwierzeń, listowych. - "Byłoby mi lżej, gdybym wiedziała, że ktoś słucha moich zwierzeń, ktoś komu mogę wszystko opowiedzieć. Tak, mam kwietnych rodziców, ale... Właśnie jest to «ale». Nie potrafię uwierzyć w siebie, gdy się załamię jest mi zupełnie wszystko jedno i wtedy godzinami bym siedziała i pusto patrzyła w jakiś punkt - ostatnio w gwóźdź wbity w ścianę. I wyobrażam siebie, że to- właśnie ja jestem tą ścianą, w którą ten gwóźdź wbito. I bardzo potrzebuję kogoś, kto by mnie wtedy zrozumiał". . (16-letnla Ewa) Występuje tu wyraźna, charakterystyczna dla tego okresu rozwojowego, potrzeba pozarodzinnej przyjacielskiej więzi. Słowo "ale" z towarzyszącymi mu kropkami, odnoszące się do "świetnych rodziców" - zawiera tu wszystko, co o niewystarczalności rodziców w zaspokajaniu potrzeb emocjonalnych dorastającej młodzieży napisali psychologowie i pedagodzy. Żeby uwierzyć w siebie i pozbyć się "gwoździa samotności" niezbędna jest akceptacja koleżeńska, więź uczuciowa z rówieśnikami, którzy w wielu sytuacjach trudnego dorastania do dojrzałości znaczą więcej aniżeli rodzice. Niewiara w siebie, wyolbrzymianie swych wad fizycznych i psychicznych, nadmierna wstydliwość - wszystko to bardziej niż w innych okresach dokucza głównie wrażliwej młodzieży. Maria Przełącznikowa ł pisała, iż w średnim wieku szkolnym nasilają się lęki społeczne, uwarunkowane sytuacjami wymagającymi przystosowania do grupy 1 rolami społecznymi, jakie dziecko w grupie pełni. -•Maria Przełącznikowa Na przełomie dzieciństwa... Op. c^; s. 53. -» 25 Znajduje to potwierdzenie w cytowanych przeze mnie listach. "Jestem uczennicą klasy pierwszej liceum ekonomicznego. Rodziców mam na poziomie. Nie mogę jednak oswoić się z nowym środowiskiem, czuję się obca. Mam wszystkiego dość. Często nachodzą mnie okropne myśli. Może to nie byłoby takie tragiczne, gdyby nie fakt, że ja posiadam kompleks niższości. Nie wierzę w siebie, nie mam po co żyć. Czuję się osamotniona, opuszczona przez wszystkich... Jeszcze jedno. Muszę dodać, że jestem bardzo wstydliwa. Wstydzę się cokolwiek uczynić, bo myślę, że to głupio wyjdzie. Kiedy na zimowisku trzeba było wybrać najsympatyczniejszych uczestników z każdej drużyny, to dziewczęta wybrały mnie. Owszem, zadowolona byłam z tego, lecz kiedy dowiedziałam się, że najsympatyczniejsi będą brać udział w turnieju, odechciało mi się wszystkiego, bo wiedziałam, że nie wystąpię na środek ł nie wezmę udziału w turnieju". (15-letnia Elżbieta) W tej wypowiedzi listownej możemy odnaleźć nie tylko lęki społeczne, lecz rodzące się lęki egzystencjalne związane z problemem sensu życia, jego celowości. W wielu listach nastolatków powtarza się pytanie: . komu i czemu warto poświęcić życie, jakie są wartości, które są ważniejsze od kłopotów dnia powszedniego. Nurtuje to zwłaszcza młodzież zdolną do refleksji nad życiem, chociaż zazwyczaj nie przyznaje się do tego - w kręgach rówieśniczych ze względu na wkradający się do nich styl młodzieżowy, lansujący pozowanie na bez-ideowość i cynizm. Treści ideowe są zazwyczaj podawane przez szkołę w formie obowiązującej wiedzy ocenianej na stopnie, nie sprzyja więc to jej internalizacji. Potrzebne są młodzieży szczere dyskusje na tematy światopoglądowe, badania jednak wykazują, że tylko ok. 2-3°/o młodzieży ma okazję na te tematy rozmawiać z dorosłymi. Jeśli więc młodzież nie jest zaanga 26 żowana w realizację wyższych ideowych celów tak, by zmalały jej skoncentrowane na sobie powszednie troski, wówczas każde życiowe niepowodzenie w układach szkolnych, rodzinnych czy erotycznych, może tak nasilić poczucie osamotnienia, frustracji i depresji, że może to w przypadkach krańcowych prowadzić do działań samobójczych. W ostatnim dwudziestoleciu obserwuje się wyraźny wzrost w strukturze samobójstw roczników najmłodszych, szczególnie dzieci. Tendencję tę rejestruje w swych statystykach większość krajów. U nas dane z 1975 r. wskazują na skok ilościowy samobójstw popełnionych przez chłopców w okresie dojrzewania. I tak na 100 tyś. ludności wynosi w granicach 10-14 lat 2,1, natomiast 15-19 lat już 12,0. Z wielu badań wynika, że krytycznym okresem w decyzjach samobójczych jest okres dojrzewania ze swą podwyższoną temperaturą emocjonalną. Leżące u podłoża samobójstw fakty: konflikty z rodziną, trudności w nauce czy zawód miłosny nie są najczęściej same w sobie aż tak tragiczne, by powodowały targnięcie się na życie. Przyczyną jest intensywność przeżycia niepowodzeń wpływająca na tak wielkie poczucie osamotnienia, że człowiek nie widzi ani możliwości pomocy ze strony innych osób, ani potrzeby dalszego swego istnienia. Nagłe osamotnienie może być decydującym motywem targnięcia się na życie. Maria Jarosz wywodzi to hipotetycznie z faktu, iż najwyższe współczynniki samobójstw ludzi dorosłych zanotowano wśród małżonków owdowiałych i rozwiedzionych. U młodzieży odgrywa destrukcyjną rolę nie tyle utrata osoby fizycznej, co utrata emocjonalnej łączności z ludźmi.* ' Por. Maria Jarosz Problemy dezorganizacji rodziny. Warszawa, PWN 198%, Z. Thille Zamachy samobójcze dzieci i młodzieży. "Psychiatria Polaka" nr 6 1971, s. 715. 27 Osamotnienie zawsze było i jest ciężarem. Kiedy ma się jeszcze mało i sił, i lat, można go nie unieść. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy nałożą się na siebie niepowodzenia rodzinne, szkolne i erotyczne.1 Rodzice, którzy zainteresowani są problemami dojrzewania młodzieży i chcą jej pomóc, starają się nie tylko sami utrzymać z nią więź emocjonalną, lecz także stworzyć życzliwy klimat dla kontaktów z tymi, których ona uczuciem obdarza. W cytowanych listach jest dużo. żalu do rodziców o burzenie przyjaźni i związków miłosnych, o zakaz kontaktów z ukochanym chłopcem czy przyjaciółką. Rodzice zamiast widzieć w zaprzyjaźnionych z dzieckiem chłopcach i dziewczętach swych sojuszników niezbędnych w zaspokajaniu jego potrzeby pozarodzin-nych więzi - widzą w nich swych przeciwników, oceniają ich często niesprawiedliwie. Przyczyniają się tym do całkowitego osamotnienia dziecka, bo godząc w kochane przez niego osoby sami tracą jego miłość do siebie. "Moi rodzice nie lubią moich koleżanek. Mówią, że mnie niczego w domu nie brakuje i ze rodzina powinna mi wystarczyć. Nie potrafią mnie zrozumieć, coś się między nami na zawsze popsuło. Czuję się sama jak pies, chociaż w wygodnej budzie". - (Agnieszka) "Zakochałam się! (Po raz pierwszy). To nie zależało ode mnie, jednak nie przeszkodziło mi zdać matury, potem egzaminów - raczej przeciwnie, dzięki tej miłości uwierzyłam w siebie. Niestety, rodzinka dopiero wtedy pokazała, co potrafi! Nazwano chłopca alfonsem, zabroniono mu pokazywać się u nas, a mnie obrzucono okropnymi wyzwiskami. Jestem szpiegowana i pilnowana na każdym kroku, co mnie bardzo upokarza. Ostatnio tylko milczę, bo matka zagroziła mi wy- 1 Por. Maria Łopatkowa Skłóceni 2 życiem. Oczy bez smutku. Warszawa, LSW 1972, 28 ' . . rzuceniem z domu, warczy na mnie, nazywa dziwką. A przecież nawet jej na złość nie potrafiłabym się oddać chłopakowi. Jest mi w domu okropnie źle. Muszę się wynieść, bo inaczej chyba zwariuję". (Maria) Odejść z domu pragnie się wówczas, kiedy człowiek czuje się w nim samotnie i obco. Konflikt między rodzicami i dorastającym dzieckiem może doprowadzić do utraty rodziców i do utraty dziecka. Tracą więc na tym obie strony. Rodzice, którym zaborcza wyłączność uczuciowa nie pozwala zaakceptować młodzieńczej przyjaźni i miłości ich dziecka z innymi ludźmi - mogą nigdy już nie odzyskać jego dawnych, rodzinnych uczuć. Nasilone konflikty rodzinne i drastyczne sytuacje doprowadzają czasami d.o wrogości i odtrącenia rodziców przez dzieci. Niebezpieczeństwo dziecięcej samotności niesie z sobą nie tylko burzliwy okres dojrzewania. Grozi ono także i innym okresom rozwojowym, jeśli rodzicom brakuje właściwej dozy'uczucia. Czesław Czapów1 pisze o niepokojącym zjawisku wzrostu liczby dzieci odtrącanych przez rQdzieów._ Nadmienia, że zjawisko to występuje nierzadko w normalnych, tak zwanych "dobrych" rodzinach,, wcale nie tych z marginesu społecznego. Reakcją dziecka na osamotnienie jest wrogość skierowana do rodziców, którą z czasem przenosi ono na wszystkich dorosłych. Oprócz wychodzącej poza dom owej wrogości, o której mówi Czapów, dziecko odrzucone częściej od innych skłonne jest do autoagresji i do ucieczki od rzeczywistości. Wśród młodzieży2 biorącej środki odurzające ' Czesław Czapów Młodość, miłość ... i co dalej. Warszawa, MAW 1980, s. 252-253. 2 Por. Wybrane zagadnienia patologii rodziny. Warszawa, GUS 1976, s. 168. -^ 29 przeważają ci, u których w domach panuje brak serdeczności. Uciec przed samotnością daje się chwilowo po zażyciu narkotyku, powtarzanie takiego sposobu ucieczki prowadzi do degradującego osobowość uzależnienia. Broni się przed tym chętniej młodzież związana emocjonalnie z rodzicami, której powodem odurzania się była ciekawość, nie osamotnienie. Młodzież osamotniona nie ma motywacji obronnej. Tezę tę potwierdziło porównanie zachowań i losów dwu 17-letnich narkomanek. Obydwie pochodzą z zamożnych, pełnych rodzin. Pierwsza jest mocno uczuciowo związana z rodzicami, ma wobec nich poczucie winy, pragnie przede wszystkim dla nich wyzwolić się z nałogu, w który wciągnęła ją grupa, narkotyzującej się młodzieży. Druga - odrzucona od dzieciństwa przez matkę ko-, chającą tylko męża, w walce o jej uczucie starała się spowodować konflikt między rodzicami i zdeprecjonować ojca w matczynych oczach, co doprowadziło do całkowitego rodzinnego wyobcowania dziewczyny, jej ucieczki z domu, wpadnięcia w nałóg i braku psychicznej potrzeby leczenia się. Samotność dziecka zawiniona przez rodziców obciąża ich odpowiedzialnością za przysparzanie społeczeństwu 1 narkomanów, samobójców, pacjentów ośrodków leczenia nerwic i zaburzeń osobowości, chuliganów, alkoholików i gwałcicieli. Na obronę rodziców o postawach odtrącających można powiedzieć, iż mechanizmy emocjonalne mają swoją autonomię nie podlegającą spektakularnym funkcjom umysłowym. Świadomość, że powinno się kochać dziecko, nie zawsze ma swe pokrycie w możliwościach uczuciowych. Jeśli może być niedorozwój określonej części ciała, może być także niedorozwój określonej sfery psychicznej. Niedorozwój, * Czesław Czapów MłodoSć, miłoSS... Op. cit, s. 254. 30 jeśli nie jest spowodowany całkowitą utratą zdolności rozwojowych, może dzięki odpowiednim zabiegom zostać w dużym stopniu usunięty. Zahamowania w rozwoju uczuć rodzicielskich też, przy obustronnych chęciach i wysiłkach,, dają się likwidować. Przemawiają za tym obserwacje poczynione na zwierzętach przez Harlowa. Zaobserwował on zachowanie młodej małpki odtrąconej przez matkę nie obdarzoną również nigdy miłością macierzyńską. Małpka odpychana nie ustępuje, przywiera do pleców matki, przytula się do jej brzucha lub piersi. Walczy długo z obojętnością i brutalnością matki, aż w 4 miesiącu życia w większości wypadków walka jest wygrana. W ten sposób dzięki wysiłkom pierwszego dziecka, wyzwolone uczucia macierzyńskie służą dobrze następnym dzieciom już przez matkę nie odtrącanym. Można z tego wnosić, że i w oziębłej matce ludzkiej, na skutek bliskiego obcowania z dzieckiem, też się mogą obudzić i rozwinąć uczucia macierzyńskie pod warunkiem, że nie będzie unikała dziecka i będzie chciała je polubić. W przypadkach nieodwracalnej oziębłości uczuciowej rodzice uświadomiwszy to sobie, powinni dążyć do tego, by ich dziecko nawiązało trwałą więź uczuciową z innymi członkami rodziny lub zaprzyjaźnionymi osobami obcymi. Nawet nie starając się tego uczynić w trosce o dziecko, powinni to zrobić w trosce o siebie samych. Dziecko bowiem uczuciowo osamotnione będzie się rozwijać nieprawidłowo, a co za tym idzie nastręczy im dużo kłopotów. Gdyby takim egoistycznym wyrachowaniem wiedzeni rodzice nie utrudniali dziecku nawiązywania i utrzymywania więzi emocjonalnej z ludźmi, których stać na wzajemną miłość, byłoby mniej dziecięcej samotności. Przeszkadza temu niejednokrotnie instynkt Dosiadania, który nie podparty in- 31 stynktem macierzyńskim kształtuje instrumentalny stosunek do dziecka. Dziecko, jak rzecz, należy do majątku domowego i może mieć wartość praktyczną. Dochodzą do tego czynniki ambicjonalne. Rodzice odtrącający chcą uchodzić w opinii społecznej za dobrych rodziców. Nie chcą 'więc dopuścić, by dziecko okazywało miłość innym ludziom, mogłoby to bowiem być odczytane, że nie lubi rodziców, ponieważ nie jest przez nich lubiane. Nie lubić własnego dziecka, oznacza wynaturzenie - a któż chce się do tego przyznać? Lepsze jest niepodejmowanie decyzji o urodzeniu dziecka w rodzinie uczuciowo kalekiej, aniżeli skazywanie go po urodzeniu na samotność, pokrywaną materialną hojnością rodziców. Zjawiskiem powodującym częściowe, a niekiedy nawet całkowite osamotnienie dziecka jest rozwód rodziców, jego przyczyny i konsekwencje. Polska w liczbie orzeczonych rozwodów plasuje się wśród innych krajów na poziomie średnim. Dynamika rozwodowa jednak wzrosła prawie trzykrotnie w ciągu ostatnich 20 lat. Rozwód zaliczany do najgroźniejszych przyczyn dezintegracji rodzinnej, traktowany jako widomy znak klęski małżeńskiej, nie powoduje automatycznie osamotnienia dziecka. Poczucie jego osamotnienia nie jest . bowiem spowodowane rozpadem więzi małżeńskiej, lecz rozluźnieniem lub zerwaniem więzi ojcowskiej czy macierzyńskiej. Więzi te łączące rodziców z dzieckiem można zachować mimo rozwodu. Wymaga to dużego wysiłku i dobrej woli tak ze strony ojca, jak i matki, zrozumienia psychicznych potrzeb ich dziecka, prawdziwej do niego miłości. Wprawdzie miłość rodziców do siebie wchodzi także w zasób pragnień dziecięcych,' jednakże brak jej zastąpiony wzajemną życzliwością nie urasta w^psychicznych doznaniach dziecka do roz- 32 rniarów katastrofy. Dziecku może brakować codziennego bezpośredniego kontaktu z ojcem, który zamieszkał poza domem na skutek rozwodu, może za nim - tęsknić, ale świadomość, że jest przez niego kochane, i że znów się niedługo spotkają - pozwala mu to znieść jako poczucie rozłąki, a nie opuszczenia, straty Rozłąka z rodzicami jest udziałem nie tylko dzieci z rodzin rozbitych, lecz także z rodzin, w których ojciec ma zawód zmuszający go do okresowej pracy poza miejscem zamieszkania. Kiedy w domu pozostał ktoś, kto dziecko kocha i rozumie - wówczas fizyczny brak drugiej bliskiej osoby powodujący przejściowe, fragmentaryczne poczucie osamotnienia kompensowany jest rozmową o niej, oczekiwaniem niczym nie zagrożonego spotkania. • Poczucie osamotnienia dziecka zaczyna dopiero rosnąć i utrwalać się w sytuacji wciągania go w walkę ' pomiędzy małżonkami i usiłowania, by wzajemnie go przeciwko sobie ustawić. Matka oskarża ojca, ojciec oskarża matkę. Wierząc w to, co sobie zarzucają obie strony, trzeba byłoby stracić nie tylko zaufanie do nich, lecz także miłość. Obie strony udowadniają, że nie są jej warte. W prymacie rozgorzałych niskich namiętności ludzkich uczucia rodzicielskie jakby przestają odgrywać przeznaczoną im rolę. Dziecko często staje się środkiem wykorzystywanym do zwalczania przeciwnika. Najbardziej przerażające jest w tej walce to, że manipulowanie dzieckiem należy głównie do strony mniej z nim uczuciowo związanej, operującej karygodnymi metodami, bezwzględnej i mściwej. Długotrwałe, poprzedzające .[^Bwa^^onflikty małżeńskie wyzwalają l intensyfj^^^^mcteJSaegatywne, którym małżonkowie podjffi^ą się, zatra'(a|ac niejednokrotnie cechującą ich przdjdfemlS&iwifaę i^aicunek dla norm moralnych. 3 ~ Samo 33 Analiza kilkudziesięciu spraw rozwodowych, której dokonałam pod kątem ochrony praw dziecka do miłości, dostarczyła mi dowodów na to, że czasem walkę o przyznanie bezpośredniej opieki nad dzieckiem wygrywał nie ten z rozwodzących się rodziców, z którym dziecko było silniej uczuciowo związane, a ten, kto stosował drastyczne środki stawiające sąd w trudnej sytuacji faktów dokonanych. Ojciec, który odwołując się od wyroku przyznającego kilkuletnie dziecko matce, przytoczył argument, iż dziecko boi się matki, zataił metody, jakie stosował, by ów lęk w nim wzbudzić. Ze metody te musiały nosić znamiona psychicznego okrucieństwa, świadczy fakt związku uczuciowego dziecka z matką stwierdzonego wcześniej podczas badań w ośrodku diagnostycznym. Ojciec po niekorzystnym dla siebie wyroku porwał dziecko i wykorzystując czas rozłąki dziecka z matką doprowadził je do takiego stanu psychicznego, w którym matka stała się obiektem panicznego lęku. Jest faktem bezspornym, że brak kontaktu z-matką nie mógł sam w sobie wpłynąć na krańcowo odmienny stosunek dziecka do matki - od miłości i zaufania do odtrącenia i strachu. W tym przypadku ojciec popełnił niewątpliwie ciężkie przestępstwo przeciwko miłości dziecka do matki. Udowodnienie jednak tego poza logicznym rozumowaniem jest bardzo trudne, albowiem ofiara przestępstwa ani nie potrafi się bronić, ani dopominać sprawiedliwości. Inna sprawa ewidentnie wskazująca na próbę zniszczenia w dziecku uczuć do matki nie jest wprawdzie tak drastyczna, jak wyżej przytoczona, częściej jednak spotykana. Ojciec po porwaniu matce 5-letniego. -synka i ukrywaniu go przed nią, powoływał się w sądzie na dobro dziecka, które rzekomo mogło być tylko przez niego i jego rodzinę zapewnione. Twierdził, że syn nie mówi 34 o matce, 'nie' tęskni do niej, nie jest mu potrzebna. Tymczasem w opinii ośrodka diagnostycznego przeczytałam m.in. "Chłopiec, mimo że matki nie widział kilka miesięcy, nie jest z nią mniej związany emocjonalnie niż z ojcem. Ucieszył się ze spotkania z nią, był serdeczny, uśmiechnięty, chętnie rozmawiał. W trakcie rozmów ujawnił duże przywiązanie do matki. W osobnej rozmowie z badającym był w dobrym kontakcie • słownym do momentu, gdy rozmowa zaczynała dotyczyć rodziców, jego stosunku do nich i pragnień. Chłopiec za każdym razem zamykał się w sobie, dawał odpowiedzi krótkie, jak gdyby przygotowane". Często w swych wypowiedziach powoływał się "tatuś tak powiedział", "jak tatuś pozwoli", nie ujawniał swojego własnego zdania, sprawiał w takich momentach wrażenie zastraszonego, czuł się wyraźnie niepewnie." W opinii tej kontrast cech osobowych rodziców występuje nader wyraźnie. Ojciec "wydaje się być osobą prymitywną, niewrażliwą, o ciasnych horyzontach. Nie umie związać się z drugą osobą, jego uczucia są płytkie, sentymentalne, ma małą zdolność krytycznej oceny i zrozumienia potrzeb i reakcji innych osób. Ujawnia w stosunku do żony wrogość, jednostronność i zawziętość". Matka "jest osobą dojrzałą uczuciowo, kulturalną, zrównoważoną psychicznie, niekonwencjonalną. Syna kocha i pragnie wychowywać. Jej zdaniem chęć posła-, dania dziecka przez ojca jest "grą z jego strony mającą na celu wykończenie jej". W części wnioskowej cytowanej diagnozy stwierdza ^ę, iż dziecko związane jest emocjonalnie z obojgiem. rodziców "przy czym w stosunkach z matką czuje się swobodnie, pewnie, natomiast w kontaktach z ojcem ujawnia postawę lękową." Zdaniem sądowego ośrodka badającego rodzinę "wskazana byłoby oddanie dziecka 35 pod opiekę matki przy jednoczesnym umożliwieniu kontaktów z ojcem, albowiem matka wykazuje lepsze predyspozycje psychiczne i intelektualne aniżeli ojciec". Mimo takiej konkluzji zapadł wyrok na korzyść ojca. Wywiady środowiskowe kuratorów zawodowych, na których oparł się sąd, podkreślały, iż chłopiec jest - jakby nieco zastraszony "ale ma porządną garderobę, jest zdrowy, ojciec się o niego troszczy, chodzi na wszystkie zebrania w przedszkolu". Na niekorzyść mat-' ki świadczył fakt, iż to ona wystąpiła o rozwód i zamierzała wyjść powtórnie za mąż. Ojciec zaś, mimo że małżeństwo od początku należało do nieudanych, nie zgadzał się na rozwód. W dokumentach tego procesu nie znalazłam wniosków z faktu porwania dziecka oraz utrudniania mu kontaktów z matką. Ojciec w sądzie zeznaje: "Dzisiaj również nie posłałem syna do przedszkola, ponieważ . boję się, że żona będzie chciała się z nim zobaczyć. Uważam też, że postanowienie sądu, aby żona na miesiąc wakacji go zabierała jest niewykonalne". Przechodzenie do porządku dziennego nad tego typu oświadczeniami dowodzi, jak mała jest jeszcze ranga psychologicznych praw dziecka. Jeśli boi się ono mó-mić o matce, którą kocha, jeśli nie wolno mu się z nią spotykać - jest to najbardziej bolesna forma dziecięcej samotności. Pięcioletni chłopiec nagle nie tylko pozbawiony matki, lecz nawet możliwości okazania swej za nią tęsknoty - znajduje się w tragicznej sytuacji emocjonalnej. Grozi to zaburzeniami w prawidłowym jego rozwoju psychicznym, grozi osamotnieniem całkowitym. Można bowiem przewidywać zanik więzi uczuciowej z ojcem na skutek ojcowskiego niedostatku emocjonalnego, o którym mówi diagnoza sądowa. Rozluźnienie, a nawet zerwanie więzi może być spowodo- 36 wane pretensją do ojca za pozbawienie go matki. W przedszkolu, w szkole, w świetlicy program zawiera tematy, których celem jest kształtowanie miłości do matki. Dziecko podczas takich zajęć czuje się wyobcowane, osamotnione, gorsze od swych kolegów mówiących o matkach i rysujących dla nich laurki. Więź uczuciowa 5-letniego dziecka z matką bywa tak silna, że drastyczne rozłączenie z nią czy dziejąca się Jej krzywda wywołuje gwałtowne reakcje dziecięce l; przerastające nawet niekiedy instynkt samozachowaw-|j czy. Niejednokrotnie spostrzegłam, że pomimo ogrom-|| nego strachu niektóre dzieci w tym wieku w momen-\i tach niebezpiecznych usiłują sobą zasłaniać matkę p] .przed napastnikiem. Toteż fakt porwania dziecka, od najbliższej mu osoby, wywołuje u niego ostry szok. "Wychodząc wieczorem wraz z synem ze szpitala, gdzie leżała moja matka, zostałam napadnięta i powalona na ziemię, a syn uprowadzony samochodem w nieznanym kierunku. Po całonocnych poszukiwaniach milicja ustaliła, że sprawcami porwania dziecka byli ojciec, jego szwagier oraz umówiony kierowca.. Milicja i prokuratura odmówiły ścigania sprawców." W aktach sądowych zdarzenie to odnotowane zostało jako "zabranie dziecka przez ojca od matki bez jej zgody." ' . Cały brutalny akt przemocy i związane z nim szokujące przeżycie dziecka nie wzięte zostały pod uwagę. Dziecko odbierane przemocą od kochającego go jednego z rodziców przeżywa strach i żal do tego drugiego, który w tym momencie staje się przeciwnikiem. I nawet jeśli jest emocjonalnie związane z jednym l drugim, to w danej chwili, w szczytowym natężeniu strachu i bezsilności czuje się niezmiernie osamotnio-"e i nieszczęśliwe. Nie może szukać bezpieczeństwa •» 37 w ramionach ojca, bo on skrzywdził matkę, nie może odzyskać spokoju przy matce, bo go jej odebrano. W walkach o dziecko atutem jest udowodnienie, przy ' kim aktualnie dziecko się znajduje. Sąd bowiem wychodząc ze słusznego założenia, że dziecka nie należy wyrywać ze środowiska, w którym się - zaadaptowało, bierze to w swym orzeczeniu pod uwagę. Jeśli więc rozwodzący się małżonkowie nie mieszkają pod jednym dachem, a wiodą spór o dziecko, wtedy adwokaci podpowiadają im sposób na wygranie sprawy: zabrać dziecko do siebie. Jeśli zabrać nie można, wtedy pozostaje porwanie lub wykradzenie. Za porwanie zaś własnego dziecka nie odpowiada się tak długo, dopóki nie ma wyroku sądowego określającego, kto ma sprawować nad nim opiekę bezpośrednią. Zresztą nawet i wtedy porwanie się opłaca, ponieważ jak dotąd nie słyszy się, by za to ktoś został ukarany, a nową sprawę o zmianę orzeczenia wnieść można podając nowe okoliczności. Jak to szkodliwie wpływa na psychikę dziecka miałam okazję stwierdzić, przyjmując 7-letniego chłopca do szkoły. Przywiozła go matka. Dziecko było pory-., wane trzykrotnie: matka porywała syna ojcu, ojciacT ' robił to samo matce. Chłopiec miał lękową nerwicę sytuacyjną i bał się, że go ktoś zamorduje, nie wiedział tylko kto - ojciec czy matka. Porwania, do czasu rozstrzygnięcia problemu opieki , nad dzieckiem przez sąd, powodują całkowitą izolację • l od drugiego z rodziców. Potem niektórzy rodzice re- , spektują zawarte v/ postanowieniu procesowym formy l terminy kontaktów z dzieckiem. . : Rzecz się ma odmiennie, gdy jedno z rodziców miesz- ' ka za granicą. Że zaczyna to być sprawą międzynarodową, niechaj zaświadczy fragment przyjętej jednogłośnie rezolucji przedstawionej przez kanadyjskiego 38 przedstawiciela Izby Gmin podczas obrad unii międzyparlamentarnej w Caracas. "Chciałbym poruszyć problem, który nie dotyczy być może wielu ludzi w kategoriach liczbowych, ale jest udręką dla ludzi, których dotyczy. Mam na myśli udrękę spowodowaną rozbiciem związku małżeńskiego. Przykrą rzeczywistością jest fakt, że zjawisko rozbijania związków małżeńskich staje się coraz powszechniejsze. Na szczęście w wielu przypadkach towarzyszą temu względnie przyjacielskie okoliczności i para małżeńska rozchodzi się we względnej zgodzie, coraz częściej jednak rozwodom towarzyszą kłótnie. Najbardziej poszkodowane w tego typu tragediach są dzieci. Kiedy są wmieszane w całą sprawę, bardzo często stają się one bezbronnymi pionkami, którymi rodzice posługują się, aby uzyskać korzystne dla nich orzeczenie sądowe. Dzieci stają się poszkodowane przez pewien rodzaj prawnie usankcjonowanego kidnapingu, polegającego na tym, że są porywane od tego rodzica, któremu j - prawnie została powierzona opieka. Tragedia polega na tym, że dziecko kocha i pragnie opieki ze strony Obojga rodziców, pragnie być lojalne w stosunku do nich, a tymczasem kiedy dom zostaje podzielony, rozdarta zostaje lojalność dziecka. Dodatkowym zjawiskiem jest fakt, że wzrasta liczba międzynarodowych podróży, co oznacza większą licz-bg międzynarodowych małżeństw, a co za tym idzie i rozwodów (...) Proszę więc o udzielenie poparcia dla przedstawionej przez naszą delegację propozycji rezolucji, która naa na względzie zwiększenie fizycznego i duchowego bezpieczeństwa dzieci z •małżeństwa rozwiedzionego albo żyjącego w separacji przez uznanie, jako wiążące, postanowienia w sprawie prawnej opieki nad dziec- 39 kiem, powziętego przez sąd w kraju, w którym znajdowali się rodzice dziecka w czasie separacji. Nie jest to sprawa dumy narodowej. Jest to sprawa dobra naszych dzieci".1 Deputowany kanadyjski w ostatnim zdaniu dotknął bardzo ważnego problemu. Tak, jak podczas procesów rozwodowych na losy dzieci mogą wpłynąć animozje i ambicje rodzicielskie, tak istnieje obawa, że w międzynarodowych procesach o dziecko na jego losy wpływają ambicje i sentymenty narodowe. Analizując akta jednego z takich procesów, ciągnącego się od dziesięciu lat, skłonna jestem wyprowadzić wniosek, że to duma narodowa spowodowała diametralną rozbieżność diagnoz i postulatów dotyczących tego samego dziecka, stawianych przez psychologów i pedagogów obu krajów. Doskonalenie zatem prawa w tej dziedzinie zarówno w skali międzynarodowej, jak i krajowej jest niezwykle potrzebne. Obecnie orzeczenie, zobowiązujące do oddania małoletniego, wydane w Polsce uznawane jest na obszarach państw, z którymi nasz kraj zawarł umowę o stosunkach prawnych. A że z wieloma państwami na świecie takich umów nie mamy, istnieje możliwość, że dziecko uprowadzone z Polski ni6 zostanie odzyskane przez prawomocnego rodzica. Gdyby parlamentarzyści spowodowali ujednolicenie zasad prawnych chroniących bezpieczeństwo dzieci rodziców rozwiedzionych, pozostanie jeszcze niezwykle trudny w realizacji problem wyegzekwowania tego prawa. Egzekwowanie orzeczeń* nastręcza kłopoty także w kraju. Procesy o dziecko i nawet najsprawiedliw-sze wyroki mają ten mankament, że ciągną się długo, zapadają późno, a ich egzekwowanie wyrządzić może 1 Z materiałów sejmowych Polskiej Grupy Unii Międzyparlamentarnej. 40 nową krzywdę dziecku. Procesy te bowiem tym się różnią od procesów między dorosłymi o przywłaszczenie majątku, że majątek zazwyczaj bez szkody dla jego Jjakości może zaczekać, aż sąd ustali kto go ma prze-|jąć. Natomiast w procesie o dziecko czas działa na jego niekorzyść, i to co sprawiedliwe było przed rokiem, po roku może okazać się wysoce szkodliwe. Rozpatrzmy tę sprawę na przykładzie - nie odosobnionym - który wpłynął do mnie w postaci prośby o pomoc w przyspieszeniu odzyskania dziecka od mieszkanki z województwa siedleckiego. "W sierpniu 1978 r. mąż i teściowa wygnali mnie z domu nie pozwalając mi zabrać mojego 7-miesięcz-nego synka. Zwróciłam się o pomoc do milicji. Przy dwóch funkcjonariuszach MO teściowa ciągnęła mnie za włosy, a mąż kopiąc mnie wyrzucił za drzwi. Przed końcem sierpnia wniosłam sprawę do sądu. Sprawa bardzo długo się ciągnęła. 9 czerwca 1979 r. sąd przyznał mi dziecko. Mąż wniósł rewizję do Sądu Wojewódzkiego. Rewizja została oddalona. Mąż odwołał się do Ministerstwa Sprawiedliwości, też potwierdzono wyrok Sądu Rejonowego. 20 września 1979 r. złożyłam wyrok do komornika III rewiru. , Schodziły tygodnie i miesiące, a komorniczka nie przyjeżdżała. Chodziłam o pomoc do sądu, wniosłam skargę do prokuratury. Dopiero 15 grudnia 1979 r. komorniczka dała zawiadomienie mnie i mężowi o swoim przyjeździe. Tego dnia mąż uciekł z dzieckiem i z mężem swojej siostry taksówką w nieznane. Komomicz-ka opisała wszystko, złożyła do Sądu Rejonowego i więcej nie przyjechała. Dnia 19 stycznia 1980 r. sąd wydał postanowienie nakazujące mężowi wydać mi dziecko do dnia 26 stycznia 1980 r. pod rygorem nałożenia grzywny. Mąż wniósł prośbę o rewizję, do sądu wojewódzkiego 41 o uchylenie tego postanowienia. Mąż chce odciągnąć wykonanie wyroku, żeby dziecko doszło do większych lat i żebym nigdy go nie odebrała, gdyż dziecko chce wziąć męża siostra, która jest bezdzietna, a mężowi nie chodzi o dziecko tylko o alimenty, bo ma inną kobietę, z którą zamierza się żenić. Nie wiem, co mam robić, kocham swoje dziecko, tęsknię za nim, strasznie cierpię nie widząc go tak długo." : W cytowanej prośbie skrupulatnie odnotowane są daty określające czas starań o odzyskanie dziecka. Tak więc od złożenia sprawy do całkowitego uprawomocnienia się wyroku - wliczając w to odwołania - upłynął ponad rok, od złożenia zaś wyroku u, komornika do czasu przedłożenia niniejszej prośby upłynęło ok. 5 miesięcy. Jeśli dodamy do tego jeszcze kilka miesięcy - albowiem sąd zdołał wyegzekwować wyrok dopiero w czerwcu 1980 r. - matka otrzymała dziecko po prawie dwuletniej przerwie w kontaktach macierzyńskich. Kontakty te zostały zerwane wtedy, kiedy dziecko wyróżnia matkę spośród innych ludzi, kiedy już reaguje płaczem na rozstanie z nią. Przywrócenie zaś kontaktów nastąpiło w okresie, w którym dziecko mając ponad dwa lata związane jest uczuciowo z innymi ludźmi, z tymi, którzy je na co dzień otaczają. Matka stała się przez ten czas dla dziecka osobą obcą, budzącą lęk, burzącą poczucie bezpieczeństwa. Przymusowe, gwałtowne zabieranie dziecka ze znanego mu domu od osób bliskich będzie niewątpliwą przyczyną ponownych dramatycznych przeżyć dziecięcych, okresowego, intensywnego poczucia osamotnienia i lęku. Dużo łagodniej i korzystniej dla zdrowia psychicznego dziecka przebiegłoby jego odzyskanie przez matkę w ciągu np. kilku dni, czy nawet tygodni od momentu rozłąki. Półtora roku - jest-to już okres, w którym 42 dzieje się zbyt dużo, zwłaszcza w sferze emocjonalnej, by zmiana osób i miejsca nie zaciążyła mu dotkliwie. Czy możliwe jest takie usprawnienie działań praw-no-egzekucyjnych, by maksymalnie uchronić dziecko przed zrywaniem więzi, przed łamaniem jego prawa do kontaktu z najbliższymi? Złożone, wewnątrzrodzin-ne problemy, aby były dokładnie zbadane i sprawiedliwie rozstrzygnięte, wymagają czasu, jak go więc skrócić, by przynosząc korzyści, nie spowodować szkody? Można by w tym przypadku, jak mi się wydaje, znaleźć dwie równoległe drogi. Pierwsza, krótsza, to szybkie spowodowanie powrotu dziecka do osoby, z którą jest mocno uczuciowo związane. Druga - badanie sprawy tokiem normalnym, czyli uwzględnienie dłuższej procedury. Pierwsza droga jest realna przy szerszym zastosowaniu przez sądy orzeczeń tymczasowych. Można je wszak wydawać w trybie natychmiastowym. Konieczna jednak byłaby wtedy pomoc specjalistów psychopedagogicznych, którzy działaliby na zasadzie pogotowia i reagowali na dany im sygnał zbadaniem sprawy na miejscu i przekazaniem wniosku sądowi: Funkcję tę mogłyby spełniać sądowe' wzmocnione ośrodki diagnostyczne, poradnie wychowawcze czy wyspecjalizowany organ Komitetu Ochrony Praw Dziecka. Takie grupy natychmiastowej pomocy dziecku mogłyby także współpracować z sądami nad doskonaleniem wykonawstwa orzeczeń określających kontakty dziecka z osobami mu bliskimi. Wiele postanowień sądu w tej 'kwestii jest nie zrealizowanych lub źle realizowanych. Dzieje się tak z ewidentną krzywdą tęskniącego dziecka. Częste, prawidłowe kontakty łagodzą, a nawet eliminują poczucie dziecięcego osamotnienia spowodowanego rozłąką z kimś -drogim. Tęsknotę dziecka można porównać do głodu. Głód fizyczny, jak i głód psychiczny Jpowodują nie tylko dolegliwość, lecz 43 także szkody w rozwoju fizycznym i psychicznym. Tylko jednak głodzenie fizyczne jest w praktyce, karalne. Głodzenie psychiczne nie bywa zazwyczaj traktowane jako podstawa do oskarżenia. W Stanach Zjednoczonych, przodujących w statystyce rozwodów, wśród profesjonalistów zajmujących się prawem rodzinnym utworzono nową specjalizację ukierunkowaną na zmniejszenie szoku wywołanego u dziecka rozwodem rodziców. Badania wykazały, że szok ten można osłabić, jeśli rozmawia się ź dzieckiem o rozwodzie w sposób spokojny i realistyczny, a także jeśli zapewni się je, że pozostanie w kontakcie z obojgiem rodziców. Specjaliści przestrzegają, że nie wolno dopuścić, by dziecko zamykało się w sobie. Najkorzystniejsze dla dziecka związanego uczuciowo zarówno z ojcem, jak i z matką, są kontakty częste, nieograniczone. Jeśli rodzice po rozwodzie pozostają w tej samej miejscowości, dziecko, zwłaszcza starsze, może sobie dozować owe kontakty na miarę potrzeb, nie czekając na wizytę rodzicielską, lecz składając ją samo. Są bowiem takie radości i smutki dziecięce, którymi trzeba się podzielić już, zaraz. Gdy ojciec lub matka są daleko, służyć temu celowi mogą telefony i listy. Ważny jest w tym zagadnieniu pozytywny stosunek do tychże kontaktów tego z rodziców, któremu sąd powierzył bezpośrednią opiekę nad dzieckiem. Niezbędne jest także uznawanie przez drugą stronę obowiązku respektowania przez dziecko poleceń i decyzji strony pierwszej, jako bezpośrednio zań odpowiedzialnej. Porozwodowa sytuacja dwu domów zagraża poczuciu dziecięcej stabilizacji wówczas, kiedy żaden z tych domów nie daje pewności stałej przynależności dziecka do jednego miejsca. Rozpad małżeństwa nie powinien powodować rozpadu domu. Z rozbicia rodzinnego trzeba starać się ratować jak najwięcej elemen- 44 tów niezmiennych, takich jak dom, formy codziennych zajęć, związek ze znanym otoczeniem. Odejście wtedy jednego członka rodziny nie jest burzeniem ^całego świata, w którym dziecko dotąd przebywało. Słusznie więc prawo polskie przydziela zazwyczaj mieszkanie temu, z kim zostaje dziecko. Ów bezpośredni opiekun dziecka, znajdujący się w dużo lepszej sy-* tuacji kontaktowej, niejednokrotnie utrudnia spotkali nią dziecka ze swym byłym małżonkiem w obawie "o zły wpływ na dziecięcą psychikę. Często jest to obawa urojona, wypływająca z niechęci czy wrogości powstałej na tle dawnych konfliktów wewnątrzmałżeń-skich. Zły mąż nie musi być złym ojcem. Ludzie do-'rośli, świadomi obowiązków wobec dziecka, swoje małżeńskie awersje powinni umieć oddzielić i ograniczyć do stosunków między sobą, by w niczym nie naruszyć miłości dziecięcej do ich obojga. Zdarzają się jednak wypadki uzasadnionych podejrzeń o zły wpływ na dziecko podczas spotkań rodżi-•cielskich. I chociaż nie są to tak jawne i drastyczne dowody, by wystąpić do sądu o orzeczenie zakazu kontaktów, to budzą one niepokój i potrzebę wychowawczego weń wglądu. Odnosi się to zwłaszcza do kontaktów długookresowych, jakimi są miesięczne wakacyjne pobyty z dzieckiem przyznawane często przez sąd. Bardzo przydatna wydaje się w takich sytuacjach forma "wczasów rodzinnych z pedagogiem". Gdyby wspomniana przeze mnie komórka specjalizująca się , w niesieniu pomocy dziecku rodziców rozwiedzionych włączyła się do realizacji tego typu wczasów, mogłaby wówczas zmaleć liczba nierealizowanych orzeczeń sądowych o kontaktach. Na wczasach tych, oprócz celów rekreacyjnych, można by stosować, znając sytuacje rozwiedzionych rodziców, swoistą terapię pedagogiczną wspierającą^! "ustawiającą" psychicznie, zarówno dziecko, jak i jego rodziców, z których jedno przywiozłoby dziecko, drugie z nim na czas urlopu pozostało. Rodzice o wysokiej kulturze i dużej odpowiedzialności za zaspokajanie potrzeb psychicznych dziecka decydować się czasem mogą na wspólne spędzenie takich wczasów. Pozytywne, aczkolwiek nieliczne tego typu doświadczenia z czasowego pobytu "małżeństw koleżeńskich" notują pedagodzy Państwowego Zespołu Ognisk Wychowawczych, którzy zaproponowali rozwiedzionym małżeństwom wspólny wyjazd, spełniając tym pragnienia dzieci z placówek ogniskowych. Dla dzieci z rozwiedzionych małżeństw bardzo ważny jest fakt pokazania się ludziom z obojgiem rodziców, ważne, że mogą mówić o tym kolegom z rodzin pełnych zrównując się z nimi powiedzeniem "byliśmy razem z mamą i tatą". W obronie przed osamotnieniem liczy się także opinia najbliższego otoczenia. Wczasy rodzinne z pedagogiem mogłyby uczynić bezpodstawnymi tłumaczenia tych z rodziców, którzy utrudniają kontakty dziecka z drugą stroną rodzinną w obawie przed porwaniem go, złym wpływem, nastawieniem przeciwko nim. Czuwająca nad dzieckiem wczasowa kadra psycho-pedagogiczna usuwając takie obawy, jednocześnie może pomóc dziecku uporać się z problemami, jakimi obciążyli je rozwiedzeni rodzice. Jeśli rodzice ci mimo takiej możliwości ochrony i pomocy dziecku nie chcieliby z niej skorzystać i nadal tkwili przy decyzji niedopuszczenia do kontaktów z drugą stroną, wtedy powinni odpowiadać w trybie karnym. Łamanie prawa dziecka do miłości jest niczym innym jak znęcaniem się moralnym, które kodeks karny w swoich paragrafach zawiera, lecz w tych przypadkach nie stosuje. Dziecko nie umie samo oskarżyć, po- 46 wiedzieć, jak cierpi, wnieść pozwu do sądu. Fakty zaś takie, jakie podaję w cytowanym niżej liście, określa się "utrudnianiem kontaktów". Uważam, że termin: znęcanie się moralne nad dzieckiem jest w takich przypadkach bardziej adekwatny. "W marcu 1977 r. straciłam córkę. Zginęła w wypadku samochodowym. Od urodzenia wychowywałam jej dziecko, które bardzo kocham i ono też darzy nas miłością i wielkim przywiązaniem. Przez sześć lat ojciec odwiedzał je sporadycznie, • był dla niego obcym człowiekiem. Teraz po śmierci córki wykorzystuje okazję i nie zważając, że jest to dla dziecka i dla nas drugą tragedią, w trzy miesiące po tym strasznym ciosie podstępnie porywa Piotrusia i wywozi poza Kraków. Zrozpaczona poszukuję ich wszędzie, bezskutecznie. Przez kilka miesięcy nie miałam z dzieckiem żadnych kontaktów. Znając je, wiem o jego rozpaczy. Sąd rodzinny na pierwszej rozprawie dał nakaz natychmiastowy - przywożenia dziecka do domu dziadków dwa razy w tygodniu w środy i soboty. Ojciec nie przywiózł Piotrusia ani razu. Mimo upokorzeń, jestem przecież już niemłoda, nie rezygnuję z »widzeń« u niego w domu, bo wiem, że dziecko na nie czeka, czuje się pokrzywdzone, że nie może do mnie przychodzić, do domu, w którym się wychował. Chłopiec od czasu porwania nie spędził u nas ani jednego dnia wakacji, ferii, ani żadnych uroczystości rodzinnych. Przy tym nie tylko Piotruś i babcia, ale i cała rodzina jego matki pragnie tych kontaktów,-^ przecież przez 6 lat od urodzenia był wyłącznie z nami. Serce mi pęka i nie mogę zrozumieć tego bezprawia. Przecież sąd wielokrotnie powtarzał, że dla dobra dziecka mają być te kontakty. Chcemy tylko swobodnych odwiedzin i spotkań z naszym wnuczkiem, czy to za dużo? Ojciec odgraża, że jak jeszcze raz pójdę 47 do sądu, to już nigdy nie wpuści mnie do domu i nie zobaczę Piotrusia." Poczucie samotności dziecka jest tym dotkliwsze, im mocniej emocjonalnie jest ono związane z osobą, z którą je rozdzielono i zabroniono kontaktów. Jeśli natomiast dziecko nie kocha ojca czy matki - a tak się -zdarza, gdy któreś z rodziców jest chłodne uczucio-to narzucone przez sąd kontakty wyraźnie mu wo ciążą i zmuszanie-go do nich daje często skutek przeciwny od zamierzonego. - - Zdarza się też niejednokrotnie, że mężczyźni i kobie- ^ ty po rozwodzie pragną przekonać się, że mogą być atrakcyjnymi partnerami erotycznymi, co prowadzi nierzadko do okresowego zaniedbania spraw dziecka. Dzieci czują się odrzucone i żywią nieprzyjazne uczucia do partnera matki czy ojca. W powstających więc zrekonstruowanych rodzinach dziecięca akceptacja macochy lub, ojczyma niejednokrotnie napotyka przeszkody. Dziecko czując się osamotnione, odsunięte przez matkę na drugi plan, winą za to obarcza ojczyma, jako "złodzieja" uczuć należnych jemu. Miłość do rodzonego ojca jeszcze ten stan żalu i pretensji pogłębia. Jeśli ojczym nie stara się zrozumieć wtedy dziecka, jeśli widzi w nim tylko niepożądaną "pamiątkę" z przeszłości żony - konflikt może się groźnie pogłębić. Jak niebezpieczne granice taki konflikt osiąga miałam możność przekonać się badając sprawę 16-letniego chłopca z zamożnej i inteligenckiej rodziny, który po ucieczce z domu i kilkutygodniowej tułaczce oświadczył stanowczo, że woli spać na klatkach schodowych, a nawet "w poprawczaku", aniżeli mieszkać z ojczymem pod jednym dachem. Kiedy udało nam się po dużych trudach .doprowa-• dzić chłopca do postawy kompromisowej, przedłożył 48 |:nam na -piśmie swoje warunki powrotu do domu: '"Proponuję, aby ojciec nie odzywał się do mnie, ani nie wtrącał się w to, co robię. Chcę abyśmy traktowali się jak osoby obce i naszą rozmowę ograniczali tylko do zwrotów grzecznościowych." Ojczym takich warunków nie przyjął, sąd więc wydał postanowienie o umieszczeniu chłopca w placówce, Konflikt z ojczymem zaczął narastać od czasu urodzenia się "ich" dziecka. To określenie "ich" w ustach . chłopca miało dużą wymowę, charakterystyczną dla sytuacji rodzin zrekonstruowanych. Jeśli nie ma - ugruntowanej wzajemnej akceptacji dziecka i macochy lub ojczyma, a na świat przyjdzie potomstwo już z no- - wego małżeńskiego związku - atmosfera wówczas bardzo się pogarsza. Dziecko z pierwszego związku małżeńskiego widzi w swym przyrodnim bracie lub siostrze uczuciowego rywala zwyciężającego w nierównej konkurencji emocjonalnej. Jeśli nałożą się na to trudności okresu dojrzewania, jak w przypadku wspomnianego przeze mnie chłopca, stan przeżyć dziecka - pasierba może dojść do zenitowego poczucia osamotnienia. Stan taki jest tym bar-: dziej niebezpieczny im bardziej dziecko uwierzy w swą samotność, w to, że nikomu na świecie nie jest potrzebne. Rozpacz samotności wyzwala się często pod postacią agresji wobec otaczającego świata lub wobec siebie samego. Negatywne zachowanie dziecka zraża do niego otoczenie i stąd częściej spotyka się ono z karą niż z pomocą. Żeby pomóc mu w wydostaniu się z desperackiego stanu samotności trzeba dużej dozy cierpliwości, zrozumienia i życzliwości, nawet wtedy, .kiedy normalną ludzką reakcją na jego zachowanie jest gniew. Nie znaczy to akceptowania takiego zachowania, znaczy akceptowanie uwikłanego w przeciw-dości życiowe dziecka,' które dzięki tej odczuwalnej Samotność aztecka . akceptacji powinno uwierzyć, że nie jest samo wśród ludzi. Inny zupełnie jest klimat w rodzinach zrekonstruowanych, w których małżonkowie zadbali wcześniej o wejście w przyjazne interakcje z dziećmi "nie swoimi". Dzieci, które odczuwają autentyczną ku nim życzliwość, stosunkowo szybko przełamują swoje obawy i niechęci do nowego członka rodziny. Silna więź uczuciowa z ojcem może opóźnić uczucie przyjaźni do ojczyma, ale go nie wykluczy. Codzienne przebywanie pod jednym dachem z człowiekiem rozumiejącym dzieci i lubiącym je doprowadza z czasem, na zasadzie emocjonalnego przenikania, do wzajemności. Sporo dowodów na to znalazłam w dokumentach rozwiedzionych rodziców oraz w ich relacjach. Opowieść jednego z ojców, która znalazła potwierdzenie w badaniach syna, zawierała fakty świadczące o bardzo dobrym emocjonalnym kontakcie dziecka z macochą i przyrodnią 2-letnią siostrą. Ojciec oświadczył, że decyzję o zawarciu powtórnego małżeństwa podjął pod wpływem próśb syna, który bardzo się przywiązał do swej opiekunki pracującej w charakterze pomocy domowej. Mimo dużej różnicy w poziomach wykształcenia i statusie społecznym między opiekunką a ojcem małżeństwo to bardzo korzystnie wpłynęło na stabilizację rodzinną dziecka i atmosferę emocjonalną domu. Matka naturalna pochłonięta robieniem kariery zawodowej nie zaspokajała synowskich potrzeb uczuciowych. Natomiast druga żona ojca, traktując jednakowo własne dziecko i dziecko swojego męża nie szczędziła obojgu dowodów uczucia tak potrzebnych w rodzinach powstałych po klęskach nieudanego małżeńskiego związku. • Samotność dziecka uj żłobku, przedszkolu i szkole Współczesność cechuje dynamiczny rozwój placówek opiekuńczo-wychowawczych i oświatowych. Im zamożniejszy kraj, tym stać go na gęstszą sieć placówek. Wraz z placówkami rozwija się kult specjalizacji. Niektórzy socjologowie amerykańscy zastanawiali się nawet, czy nie korzystniej byłoby zdjąć odpowiedzialność i ciężar wychowania z rodziców i złożyć na barki specjalistów. W ten sposób rodzice zyskaliby swobodę w realizacji coraz atrakcyjniejszych celów pozarodzin-nych, a dzieci skorzystałyby w całej rozciągłości z fachowej opieki wyspecjalizowanych placówek. Badania jednak wykazują, że fachowość chociażby najwyższej klasy nie wystarcza istotom żywym, a tym bardziej człowiekowi. Bezosobowość, anonimowość, przedmiotowość - wszystko to ma niekorzystny wpływ nawet na zwierzęta. To, co człowiek może przekazać w kontakcie syntonicznym drugiemu człowiekowi, nie da się zastąpić żadnym wyspecjalizowanym manewrem. Pedagog małych dzieci z naukowym tytułem nie jest w stanie zastąpić nie wykształconej matki w stymulowaniu dziecięcego rozwoju. Dlatego rodzinę w hierarchii instytucji opiekuńczo-wychowawczych stawia się najwyżej^ Ona ma wychowywać, a placówki 51 mają ją wspierać i uzupełniać, nie wyręczać. Jest to zgodne z potrzebami psychicznymi dzieci. W Deklaracji Praw Dziecka jeden z paragrafów nakazuje, aby - jeśli nie wymaga tego bezwzględna konieczność - nie odłączać dziecka od matki w pierwszych latach jego życia. Wymóg ten, umieszczony w międzynarodowym akcie prawnym, podyktowany został prawidłowościami rozwojowymi dziecka, w kto-. rych obecność matki jest warunkiem podstawowym. Zgodność co do tej sprawy naukowców i praktyków wiedzie do stwierdzenia, że powoływanie placówek • opiekuńczych dla dzieci w tym wieku jest podyktowane koniecznością, a nie potrzebą okresu rozwojowego. Tą koniecznością jest praca zawodowa kobiet. Nawet płatne trzyletnie urlopy macierzyńskie - jak to wykazały kraje, w których je wprowadzono - nie zdołały zachęcić niektórych kobiet, zwłaszcza z wyższym wykształceniem, do tak długiej przerwy w pracy. Żłobki są więc instytucją, która istnieć musi, a jeśli musi, trzeba ją tak doskonalić, by dziecko przebywając w niej nie doznało w rozwoju większego uszczerbku. W materiałach z francuskich badań nad niedoborem opieki macierzyńskiej (Debrś) czytamy, że niektóre żłobki są szczególnie szkodliwe i dzieci, które w nich długo przebywają, mają większe deficyty niż inne. Natomiast te żłobki, w których opieka jest dostatecznie zidywidualizowania, mają lepsze rezultaty, albowiem pozwala to na elementarną strukturalizację osobowości. Jeśli opiekunka w żłobku zajmuje się jednocześnie dziesięciorgiem dzieci, otrzymują one tylko 1/10 część uczuciowych matczynych prowizji, czyli jest to niedobór bardzo duży i dolegliwy. Niektóre wyniki badań żłobkowych w naszym kraju "wskazują, iż poza pewnym zachwianiem poczucia bezpieczeństwa nie ma obaw do większego niepokoju. 52 ' Rzecz jednak w tym, że owo "zachwiane bezpieczeństwo" zalicza się do zagrożeń bardzo dla rozwoju szkodliwych. Poczucie bezpieczeństwa jest ściśle uwarunkowane obecnością matki. U dziecka zatem już z matką związanego sam fakt rozłąki i oddania do placówki jest dla niego wstrząsem powodującym nagłe poczucie osamotnienia, lęku, bezradności. Wstrząs jest tym większy, im później dziecko oddawane jest do żłobka i im silniej jest związane z. rodzicami. Roczne dziecko wychowanki domu dziecka, które pomogliśmy matce umieścić w żłobku, trzeba było z powrotem stamtąd zabrać, ponieważ tak wyczerpało się permanentnym płaczem, że groziło to jego zdrowiu. Dziecko to od urodzenia matka nosiła na rękach, albowiem pędziła koczowniczy tryb życia, nie miała ani wózka, ani łóżeczka. Ten ścisły fizyczny kontakt przerwany oddaniem do żłobka nie dał się zastąpić za-' biegami kwalifikowanych opiekunek, trzeba go było po prostu przywrócić. Samotność małego dziecka opuszczonego nagle przez matkę w obcym dla niego miejscu i wśród obcych, nieznanych ludzi jest tak wielka, jak wielki jest strach nie łagodzony rozumem. Żeby stwierdzić owo duże natężenie strachu podczas pierwszych dni oddawania dziecka do żłobka, zbyteczne są badania naukowe, wystarczy uważnie zaobserwować reakcję dziecięcej twarzy, oczu, rąk, siłę krzyku, gdy matka ginie nagłe za I drzwiami, i ' Istnieje dla mnie coś niezrozumiałego w tym bezlitosnym organizacyjnym porządku, stwarzanym przez ludzi dorosłych, którzy łamią tym w sposób widoczny elementarne zasady ochrony sfery emocjonalnej małego dziecka. Nie protestują przeciwko temu lekarze pediatrzy, chociaż w psychologii lekarskiej pisze się o urazach psychicznych, które nagłością pojawienia się .,''!» 53 oddziaływają w sposób przypominający w obrazowym porównaniu uraz fizyczny/ Nie protestują przeciwko temu psychologowie i pedagodzy, chociaż obydwie gałęzie wiedzy podkreślają wielokrotnie niebezpieczeństwo silnych przeżyć trau- matyzujących. Nie protestują przeciwko temu rodzice, chociaż rozpaczliwe przywarcie odrywanego od nich ciała dziecka obarcza swym dramatyzmem niejedno macierzyńskie doznanie. Dlaczego tak się dzieje? Domniemywam, że w grę wchodzą tu dwa czynniki: obiegowe przeświadczenie, iż dziecko bez matki szybciej zaadaptuje się do nowych warunków oraz niechęć personelu pracowniczego do rodzicielskiego wglądu w wewnętrzne życie placówki. Służba zdrowia widzi jeszcze jedną przeszkodę: infekcje. Jest to o tyle przesadzona przeszkoda, że matki pracujące zazwyczaj posiadają książeczki zdrowia do wglądu, a poza tym przenoszenie przez nie infekcji nie jest groźniejsze od tegoż przenoszenia przez personel pra-- cowniczy i przez codzienne kontakty dziecka z domem. Czy rzeczywiście dziecko bez matki szybciej się adaptuje? Nie znam badań na ten temat, lecz opierając się na wiedzy psychologicznej i obserwacji małych dzieci sądzę, że jest odwrotnie, dziecko bez matki adaptuje się dłużej. Nawiązując do cytowanych wyników eksperymentu na młodych małpkach, ciekawość poznawania nowego środowiska przewyższała u nich lęk zmniejszany bliską obecnością matki, do której mogły w każdej chwili ' Por. Marek Jarosz Elementy psychologii lekarskiej i psychopatologii ogólnej. Warszawa, PZWL 1971. 54 uciec. Natomiast brak matki powodował przerost lęku nad ciekawością poznawczą, paraliżując ją całkowicie. Znane są przypadki podobnego nieruchomienia dzieci świeżo oddanych do żłobka. Tak płacz, jak i nagłe wyciszenie, doraźny zanik ruchowy, mogą być oznaką dziecięcego przerażenia, protestu, samotności. Nieruchome dziecko nie stwarza kłopotu, ale stwarzać go może później, kiedy już nie szuka się tak "drobnej" przyczyny aż w tak odległym okresie. Stopniowe wprowadzanie dziecka do żłobka przez osoby jemu najbliższe nie powoduje szoku nagłej i długiej rozłąki. To właśnie rodzice powinni dziecko zapoznać z nowym miejscem, z opiekunkami, z dziećmi. Wychodzenie matki z sali na coraz dłuższe okresy i jej powrót może ukształtować dziecięcy typ skojarzeń: odeszła - wróci. Wprawdzie sprzyja to powstawaniu napięcia oczekiwania, nie zawiera jednakże lęku przed opuszczeniem. Czy pracujące matki mogą sobie pozwolić na taki "luksus adaptacyjny" ograniczone obligatoryjnym wymiarem godzin zajęć zawodowych? Niektóre matki mogą. Gdyby było natomiast powszechne zrozumienie dla ty.ch spraw, zakłady pracy, bez uszczerbku dla swych zadań a z pożytkiem dla dziecka, "mogłyby tak uelastycznić na kilka lub kilkanaście dni czas pracy dla "żłobkowych" matek, by mogły one spełnić swą macierzyńską powinność. Poza tym pozostają jeszcze dni wolne do opieki nad dzieckiem, a także płatne i bezpłatne urlopy, niejednokrotnie dla potrzeb dziecięcych przez rodziców wykorzystywane. Czy wprowadzanie rodziców lub innych członków rodziny do żłobka zburzyłoby ład organizacyjny placówki? Mogłoby go raczej poprawić, dzięki zyskaniu więk- 55 szej liczby dorosłych pomocników. Im więcej osób dorosłych, tym większa możliwość indywidualizacji w opiece nad dzieckiem. Rodzice nie przychodziliby tłumnie, lecz pojedynczo tak, jak sukcesywnie dopływałyby dzieci. Żłobek to nie szkoła, w której trzeba rozpoczynać zajęcia w pełnej gromadzie i o wspólnym czasie. U dzieci, jak i u dorosłych, dużą rolę w uzyskiwaniu poczucia bezpieczeństwa odgrywa przyzwyczajenie. Przyzwyczajenie do ludzi, do miejsca, do przedmiotów eliminuje niepewność, przysparza spokoju. Bardzo ^ważna jest dlatego stabilność kadry pracowniczej w żłobkach. Im większa fluktuacja, tym większe zaburzenia zachowania u dzieci. Dla ochrony sfery emocjonalnej dziecka idealnym byłby układ: matka + opiekunka jedna i ta sama przez czas pobytu w żłobku. Nie bez znaczenia jest też zmniejszanie płynności pracowników pomocniczych. Wśród niewielkiej grupy jednych i tych samych ludzi dziecko mniej lub bardziej wyróżnia poszczególne osoby, kontakt .jednak niejednolitej natury miewa z wszystkimi. Jeśli nie ma wśród tych osób kogoś, kogo ono nie lubi i boi się, czuje się wśród nich względnie bezpiecz nie. Fluktuacja w żłobkach, jak i we wszystkich innych placówkach sprawujących opiekę nad małymi dziećmi, jest duża. Jedna z dyrektorek żłobka pisze w sprawozdaniu: "Duży deficyt kadrowy opiekunek dziecięcych zaczął się od momentu zamiany Zasadniczych Szkół Opiekunek Dziecięcych na Liceum Opiekunek Dziecięcych. Absolwentki szkoły średniej z reguły nie podejmują pracy w żłobkach, zmieniają zawód, zatrudniają się w biurach. Praca opiekunki jest nieatrakcyjna, trudna i wyczerpująca." Aspiracje intelektualne tak nas y dobie nauki i po~ 56 stepu cywilizacyjnego poniosły, że zaczynamy nie doceniać wartości od wiedzy ważniejszych. ^ W niejednym psychologicznym traktacie udowadniano, że kobiety z rozwiniętym instynktem macierzyńsko--opiekuńczym intuicyjnie wyczuwają potrzeby dziecka i reagują na nie właściwie. Coraz częściej też naukowcy zaczynają podejrzewać,. że wysoka intelektualizacja kobiet nie sprzyja rozwojowi uczuć macierzyńskich i opiekuńczych. Niektórzy z badających problem autyzmu dziecięcego upatrywali-jego przyczynę w oziębłości przeintelektualizowanych rodziców. Pomijając te przypuszczenia, jedno jest pewne: małemu dziecku podczas jego rozłąki z matką potrzebna. jest opieka zbliżona najbardziej do matczynej, a nie ograniczona do bezdusznych czynności typu taśmowego. Nawet takie zajęcia jak: przewijanie, karmienie^ wysadzanie na nocnik muszą zawierać miękkość emocjonalną, ciepło i spokój ruchów opiekuńczych. Ruchy szorstkie, szarpanie dzieckiem, brak uśmiechu, ostry ton głosu - wszystko to napawa dziecko strachem i pragnieniem schronienia się w rodzicielskie ramiona.-Stąd wzmaga się poczucie osamotnienia i głębokiej de-prywacji uczuciowej. W opiece nad małym dzieckiem dobór kadry opiekunek i wysokość ich zarobków nie-powinny zależeć głównie od wykszałcenia, a od stosunku do dziecka i wkładu pracy. Mając personel spełniający podstawowe psychologiczne kryterium doboru,. trzeba go pedagogicznie dokształcać poprzez różne formy doskonalenia, a zwłaszcza te, które są bezpośrednio związane z pracą. Kierująca żłobkiem kadra specjalistyczna, wysoko kwalifikowana, ma możliwość swą wiedzę przekazywać podległym pracownikom już w" konkretnych, codziennych zajęciach. .Żłobki, podobnie jak i przedszkola, powinny być tak- j ' 5T przystosowane do różnych sytuacji życiowych dziecka, by mogło być ono zabierane z placówek zawsze wtedy, kiedy rodzina może się nim zająć. W rodzinach pełnych, w których charakter pracy rodziców zezwala, by jedno z nich przychodziło wcześniej i zabierało do domu dziecko ze żłobka, pobyt dziecka w placówce nie musi trwać 8-10 godzin. Całodzienne przebywanie małego dziecka w kolektywie nie wpływa korzystnie na jego rozwój. Ale bywają także sytuacje odwrotne, kiedy dziecko powinno być przez jakiś czas objęte opieką całodobową. Taką konieczność stwarza np. pobyt samotnej matki w szpitalu. Jeśli matka ta nie ma nikogo, kto by zajął się na czas jej choroby dzieckiem, wysoce dla tego dziecka szkodliwe byłoby okresowe umieszczanie go w domu małego dziecka, bo tylko taka aktualnie możliwość istnieje. Gdyby w ramach usług dla ludności funkcjonowało zatrudnianie na godziny lub dni sprawdzonych w pracy opiekuńczej kobiet - mogłoby to także pomóc w awaryjnych sytuacjach opiekuńczych. Pozostawienie zaś dziecka pod opieką pracownicy żłobka aż do przyjścia matki ze szpitala miałoby tę zaletę, że osoba ta jest dziecku znana i jeśli po zakończeniu zajęć zostawałaby z nim w żłobku lub zabierałaby je do swego domu, miałoby ono w niej oparcie. Partycypowanie matek w okresowym zwiększeniu dochodów opiekunki stwarzałoby m.in. zachętę finansową dla tego typu rozwiązań. -Nie powinno to być jednak tylko prywatną sprawą matki, lecz także placówki, w której dziecko się znajduje. Placówce powinno zależeć na tym, by dziecka nie narażać na stresy, na poczucie samotności i lęku w miejscach i przy ludziach mu obcych, by maksymalnie złagodzić tęsknotę i niepokój dziecka pozbawionego codziennego kontaktu z matką. Bez zapewnienia w systemie opiekuńczym takiej ela- 58 styczności funkcjonowania placówek, by mogły one nie zrywając ciągłości opiekuńczej nad dzieckiem, dosto-j ,gowywać się do potrzeb sytuacyjnych niesionych przez życie, trudno realizować konsekwentnie ochronę dziecięcej sfery emocjonalnej. Przykładem obrazującym problem niechaj będzie informacja, jaką przekazała mi listownie jedna z samotnych matek. Pisze ona, że mimo skierowania do szpitala zwlekała z pójściem, nie mając komu powierzyć opieki nad swą kilkumiesięczną córką. Na skutek pogorszenia się stanu zdrowia i nieodwracalnych zmian zaszłych w organizmie zmuszona do leczenia szpitalnego poprosiła lekarza o wzięcie także dziecka i umieszczenie na oddziale dziecięcym. Umieszczenie zdrowego dziecka wśród chorych nie było najlepszym rozwiązaniem, ale jedynym, by miało ono zapewnioną opiekę i było w pobliżu matki. Są choroby ludzi dorosłych nie szkodzące dzieciom. I gdyby w niektórych szpitalach istniały oddziały dopuszczające pobyt małych dzieci z matkami, jak zaczyna się to już obserwować w sanatoriach - byłoby to jeszcze jedno, korzystne dla dziecięcego rozwoju, wyjście z trudnej sytuacji. Tak, jak dopracowaliśmy się systemu ochrony bezpieczeństwa fizycznego z całym zasobem przepisów, instrukcji, szkoleń, kontroli, akcji, urządzeń itp., tak coraz pilniej potrzebne jest wypracowanie systemu ochrony bezpieczeństwa psychicznego, zwłaszcza w okresie najbardziej podatnym na uszkodzenia, czyli w okresie wczesnodziecięcym. Gdyby taki system istniał, wówczas np. nie byłoby prawdopodobnie żłobków tygodniowych, wystarczyłyby żłobki dzienne odpowiednio uelastycznione w wymiarach czasowych. Podopieczni żłobków tygodniowych bowiem, podobnie jak domów małych dzieci, na skutek braku codziennego kontaktu z rodzicami, czują się całkowicie osamotnieni, nieszczęśliwi, '-». 59 niektórzy z nich wykazują objawy choroby sierocej. Wiele dzieci w początkach pobytu w tych placówkach przeżywa szok, załamanie, reaguje nawet na krótki pobyt w sposób dla rodziców niezrozumiały. Jedna z matek, która oddała córkę tylko na cztery dni, nie mogła po przywiezieniu nawiązać z nią normalnego kontaktu. Dziewczynka najpierw zapatrzyła się w szybę, potem zaczęła płakać, coraz mocniej, głośniej, aż płacz upodobnił się do wycia tak przeraźliwego, że sąsiedzi radzili matce wezwać pogotowie. Dziecko potem przez pół roku miało lęki nocne. Wśród przyczyn kierowania dzieci do żłobków tygodniowych jest praca samotnych kobiet w systemie trój zmianowym. Jak informuje Instytut Pracy i Spraw Socjalnych, kobiet takich w zakładach pracy nie jest dużo i można by stworzyć z nich brygady jednozmia-nowe. Stosuje się to tylko w tych przedsiębiorstwach, w których dyrekcja i służby socjalne doceniają znaczenie codziennego kontaktu małego dziecka z matką. Jest to wciąż dobra wola, a nie obowiązek wynikający z obligatoryjnej ochrony zdrowia psychicznego dziecka. Ochronie tej, gdy zaistnieje konieczność kilkugodzinnej rozłąki z rodzicami, sprzyjają placówki opieki częściowej, małe, ze stałą "ciepłą" emocjonalnie kadrą, ze stałym otoczeniem i miejscem położonym najlepiej w pobliżu domu (np. mini-żłobki osiedlowe). Korzystne też jest sąsiedztwo żłobka z przedszkolem lub ich połączenie, jeśli są to małe placówki. Kontakty] między. dziećmi i personelem obu placówek, kontakty między rodzeństwem, znajomość terenu - wszystko to zaciera próg między okresami: żłobkowym i przedszkolnym, likwiduje stresy dziecięce wywoływane zmianą miejsca i obcością personelu. Przechodzenie dzieci ze żłobka do przedszkola 60 |i z przedszkola do żłobka powinno odbywać się meto-rdą zaprzyjaźnionych grup. Dziecko, które przeżywa ja-ikąś frustrującą zmianę, czuje się mniej zagrożone, jeśli l są z nim dotychczasowi koledzy. Jedne placówki biorą t to pod uwagę, inne nie zajmują się tym zupełnie. l- Lęk i poczucie -osamotnienia przeżywa silnie w Ipierwszym okresie uczęszczania do przedszkola zwłasz-|cza to dziecko, które dotąd wychowywane było tylko' |w rodzinie. Opuszczone przez rodziców, nie mające wsparcia w żadnej znanej osobie, przerażone ilością '- obcych, nie zawsze życzliwie traktujących go kolegów, zawstydzone nieporadnością samoobsługową - czuje się nieco podobnie, jak opisywane przez Harlowa małpki. Zdrętwiałe ze strachu nawet nie płacze, jest niepokojąco ciche. Tylko w domu rozpacza i nie chce iść do przedszkola. Bywa, że ma w tym okresie niespokojne sny, brak apetytu, torsje, gorączkę, wysypkę. Samotność w obcym dziecięcym tłumie tak je przeraża, że objawia się.to w reakcji całego organizmu. Jak bardzo dziecko wtedy spragnione jest poczucia bezpieczeństwa, świadczyć może niżej przytoczony przykład. Podczas zajęć na śniegu dzieci z najmłodszej grupy przedszkolnej zjeżdżały na sankach, lepiły bałwana, rzucały śnieżkami. Tylko jeden nowo przybyły chłopiec nie brał w tym' udziału, stał nieruchomo przez cały czas przy drzewku, które rosło na placu. Nie dał się nikomu od niego odciągnąć. Zapytany w domu przez matkę, dlaczego nie bawił się razem z innymi, odpowiedział, że bał się i dlatego przytulił się do drzewka. Przytulenie do matki lub do ojca było do tej pory skuteczną ucieczką przed strachem. Kiedy zabrakło rodziców, a strach pierwszej rozłąki z nimi był wielki, potrzeba przytulenia była tak mocna, że podyktowała obiekt zastępczy. Obiekt był neutralny, niczym nie 61 groził, pozwalał się objąć. Dzięki niemu chłopiec nie czuł się tak bezgranicznie sam. Ochronić dziecko przed takimi przeżyciami było bardzo łatwo. Wystarczyło pozwolić matce dopomóc mu w jego przedszkolnej adaptacji. Nie ma jednak w przedszkolach takich zaleceń, by zachęcić matki do udziału w zajęciach i by metodą stopniowania czasu rozłąki wprowadzały swe dziecko bezboleśnie w nowy etap życia. Jeden z ojców zrelacjonował mi przykre zajście w przedszkolu. Dotyczyło ono rozdzielenia dwu braci, z których jeden, młodszy przyszedł pierwszy raz do tejże placówki. Chciał do niej chodzić dlatego, że chodził do niej brat, którego kochał. Przyszedł więc z nim do przedszkola chętnie, ale kiedy bratu kazano iść do innej sali do "starszaków", on natomiast miał zostać u "młodszaków", podniósł płaczliwy protest. Protest nie pomógł, braci rozdzielono i młodszy z nich po powrocie do domu oświadczył, że do przedszkola chodził więcej nie będzie. W ten sposób wychowawczyni, przestrzegając organizacyjnego ładu podziału na grupy, zniszczyła bardzo dobrą szansę adaptacji dziecka do nowych warunków. Nie jest to wina tylko wychowawczyni. Jest to także wina systemu kształcenia i nadzoru pedagogicznego. W oczach pracowników pedagogicznych dominuje przepustowość dydaktyczna i organizacyjna sprawność, za ochronę uczuć prawdopodobnie nie pochwalono jeszcze żadnego wychowawcy, żadnego nauczyciela. Nie słychać też, aby kogoś za szkodliwość w sferze uczuć - ukarano. Okres szkolny są to już te lata, w których dziecko dla poczucia bezpieczeństwa nie potrzebuje mieć rodziców zawsze przy sobie, potrzebna jest mu jednak pewność, że są blisko. Dlatego Komitet Ekspertów 62 w raporcie o stanie oświaty w PRL proponował, przy wprowadzaniu reformy edukacji, pozostawić szkoły dla klas młodszych niedaleko miejsca zamieszkania dzieci. Norwegowie mówili mi, że poszli w ślad za Szwedami i wydali zakaz budowy domów zbyt wysokich. Stwierdzili, że dzieci w takich domach źle się czują. Za najlepsze rozwiązania architektoniczne uznano takie, które umożliwiają matce dojrzeć swoje dziecko na ' podwórku. I dziecko też czuje się wtedy bezpieczniejsze. Bo jakkolwiek może już okresami egzystować bez rodziców, to w momentach zagrożeń, radości czy uzyskania niezbędnej rady - biegnie do ojca lub do matki. Rozpoczynający się okres szkolny przynosi dziecku wiele nowych przeżyć związanych z życiem klasy. Prawie wszystkie dzieci kwalifikujące się do normalnego nauczania przechodzą przez realizowane w różnych formach wychowanie przedszkolne. Przygotowane więc do szkoły mniej lub bardziej rzetelnie mają do niej na początku stosunek pozytywny. Pierwszoklasiści bardzo się swoją nową rolą życiową przejmują i w związku z tym pani wychowawczyni w hierarchii dziecięcego uznawania ważności niejednokrotnie góruje nad matką. Duże zatem znaczenie ma dla małych uczniów nauczycielska akceptacja okazywana wszystkim, bez względu na ich postępy w nauce. Podniesienie poziomu wymagań programowych, brak właściwych warunków do ich realizacji, niedostateczne przygotowanie nauczycieli do kompleksowych zadań - przy jednoczesnej kontroli ze strony władz oświatowych prowadzonej pod kątem sprawności nauczania - wszystko to skłania nauczycieli do rozszerzenia u nich tendencji wąskodydaktycznych. Wychowawczynie klasy pierwszej, rozliczane przez zwierzchników z przerobienia w określonym czasie ambitnego materiału, nie 63 zawsze mogą "tracić" godziny na zatrzymywanie się przy dzieciach, które czegoś nie zrozumiały. Idą więc •dalej realizując nowe zadania, a dziecko pozostaje ze swym problemem. Wprawdzie dla uczniów opóźniających się w nauce z powodu takich czy innych przyczyn przewiduje się zajęcia wyrównawcze, nie bierze się jednak dostatecznie pod uwagę faktu, że wydłużenie o godzinę zajęć lekcyjnych oraz dodanie jeszcze zajęć wyrównawczych może być dla dziecka w tym •wieku zbyt trudne do uniesienia. Jeśli dodamy do tego odrabianie przez pierwszoklasistów lekcji w domu, co zaczęło być powszechnie stosowane, nadmiar obowiązków szkolnych może niekorzystnie wpłynąć na wzajemną akceptację dziecka, rodziców i nauczycieli. Wyniki badań poradni wychowawczo-zawodowych sygnalizują, że w niektórych miejskich szkołach ponad połowa dzieci jest nadruchliwa. Prawdopodobnie wynika to m.in. z braku możliwości zaspokojenia potrzeb ruchu w zgęszczonych kolektywnych formach wychowania. Nadruchliwe dziecko ma kłopoty z dłuższym skupieniem uwagi, kręci się, przeszkadza w lekcji, jest więc często karane przez wychowawczynię spieszącą się, ze względu na napięty czas, z realizacją jednostki lekcyjnej. Karanie dziecka jest też niejednokrotnie przerzucane na dom. Rodzice poinformowani, że dziecko nie uważa na lekcji, mają do niego pretensję okazywaną w mniej lub bardziej drastycznej formie. Zazwyczaj ani oni, ani wychowawczyni nie mają dla niego czasu i cierpliwości. Nie zrozumiane więc przez rodziców i przez nauczycieli, obarczane winą za to, że nie potrafi szybko pojąć Za trudnego dlań elementu wiedzy, pogrążone w rozpaczy i niepokoju z powodu braku czegoś, co pani na jutrzejszą lekcję przynieść kazała, a czego nie przyniesie, bo nie ma w domu ("skąd ci wezmę doniczkę z ziemią, powiesz pani, że nie masz 64 już") - dziecko kładzie się spać z przykrym samo-aczuciem, budzi się w nocy, płacze. Opisy podobnych reakcji dziecięcych na pierwsze :łopoty szkolne wypełniają szpalty wielu przysyła-lych do mnie rodzicielskich listów. Bywa, że wrażliwy pierwszoklasista w takich sytuacjach czuje się osamotniony do tego stopnia, że - jak to uczynił jeden z chłopców -^- zaskakuje rodziców zwierzeniem: "chciałbym umrzeć, bo mnie nikt nie kocha". Chłopiec, który to. powiedział, ma kochających rodziców, nie przypuszczali jednak, że ich sposób mobilizowania go do nauki i pierwsze niepowodzenia szkolne, mogą być tak przez niego emocjonalnie zinterpretowane. / . Niepowodzenia szkolne u uczniów klas starszych również wpływają na sytuacyjne poczucie osamotnienia i lęku. Mają one swoje pokaźne miejsce wśród przyczyn prób samobójczych, podejmowanych najczęściej" w okre-* sach rozpoczynających lub kończących rok szkolny. Józef Pięter' pisał, że trzeba robić wszystko, co tylko możliwe, aby strach z życia szkoły wyłączyć. Bo jakkolwiek strach jest niezbędny do utrzymania się przy życiu, to w nadmiarze niszczy zdrowie, a więc skraca życie. Kumulacja strachu i osamotnienia w przeżyciach dziecięcych dokonuje się najczęściej w szkołach-gigan-tach. Jak bardzo destrukcyjnie na osobowość wrażliwego dziecka może wpłynąć zagubienie w uczniowskim tłumie i permanentny lęk, niech świadczy przykład uczennicy klasy II, która uczęszczając do dużej gmin- 1 Por. Józef Pięter Strach i odwaga. Warszawa, Nasza Księgarnia 1971. '•» ' s - Samotność dziecka 65 nej szkoły zbiorczej, nabawiła się nie dającego się usunąć bólu żołądka. Dolegliwość minęła po przeniesieniu dziecka do odległej małej szkoły filialnej w Umiasto-wie, znanej z ciepłego klimatu, dużej indywidualizacji nauczania i wysokiego poziomu pracy dydaktyczno-wy- chowawczej. Nauka wciąż się rozwija i modernizowanie systemów oświatowych jest nieodzowne. Każda reforma, a więc także i oświatowa ma swoje zalety i słabe strony wyłaniające się w praktyce. Ma też swoją cenę. Czy zatem dzieci muszą partycypować w kosztach, jeśli będą uczestniczyć w zyskach? Nie hołduję poglądowi usuwania sprzed dzieci wszelkich trudności, źle przygotowalibyśmy je wtedy do dorosłego życia. Chodzi o to , abyśmy oszczędzili im tych kłopotów, które są zbędne i niepotrzebnie zmniejszają urok dzieciństwa, a także tych, które grożą poczynieniem szkód w psychicznym dziecięcym rozwoju. Wzmocnione lękiem poczucie osamotnienia zawsze niesie z sobą szkody, nawet wtedy, gdy tylko obciąża pamięć lat, którym się należy miłość i zrozumienie dorosłych. Niepowodzenia szkolne nie powinny więc doprowadzać dziecka do przeświadczenia, że wszyscy go dlatego opuścili, iż zarówno dla ^nauczycieli, jak i rodziców liczą się sukcesy szkolne, świadectwo, nie liczy się ono samo. Przy podnoszeniu poziomu wyników nauczania i wymagań - zanim będzie pewność, iż podwyższony został także poziom metodycznych umiejętności nauczycieli i warunków pracy szkół - potrzebne nowatorskie zmiany wprowadzać należy z wielką ostrożnością, stopniowo, oszczędzając dziecko. Efekty pracy szkół powinny być mierzone nie tylko zasobem zdobytej przez uczniów wiedzy, lecz także wskaźnikiem nerwic szkolnych - wzrosły czy zmalały? 66 Świat współczesny coraz natarczywiej będzie się domagał od systemów oświatowych zwiększania wydolności umysłowej uczniów. Od tego bowiem zależny jest postęp naukowy, a od niego rozpoczęte lotami kosmicznymi zdobywanie wszechświata. Potrzeba zatem reformatorskich zmian w oświacie jest potrzebą permanentną. Wymaga ona jednak w realizacji zachowania właściwych proporcji między rozwojem umysłowym i uczuciowym. Liczne badania wskazują, że ogromne sukcesy intelektualne ludzkości wcale nie przyczyniły się do przysporzenia sukcesów moralnych, do polepszenia stosunków między ludźmi. ,,Samotność w tłumie", jako syndrom zagrożeń cywilizacyjnych, nie ma tendencji malejących. Byłoby to wbrew rozumowi, gdybyśmy od wczesnego dzieciństwa począwszy, rozwijali intensywnie umysł człowieka kosztem innych sfer psychicznych i by na skutek osiągniętej wysokości intelektualnej z całą wyrazistością dostrzegł on zanik swej emocjonalnej łączności z ludźmi, stwierdził nieopłacalność dotychczasowych wysiłków, które go zawiodły ku samotności. Dlatego więc rozwój umysłowy dziecka nie powinien być w żadnym przypadku realizowany kosztem rozwoju uczuciowego. Miernikiem wartości człowieka nie może być jego stopień wykształcenia, lecz walory moralne, Młodzież, kiedy się z nią spotykam, zarzuca nam, dorosłym, że nie pytamy jej o to, jak chce zostać dobrym człowiekiem, ale o to, jakie studia zamierza skończyć. Dziewczęta i chłopcy mają w tych zarzutach sporo gorzkiej racji. Na skutek fetyszyzacji wyższego wy--kształcenia niejeden z młodych ludzi, wbrew swoim możliwościom intelektualnym, zmuszany był przez rodziców i otoczenie do kontynuowania nauk teoretycznych wówczas, kiedy uzdolniony praktycznie mógłby 67 być bardzo użyteczny w różnych gałęziach produkcyjnych. Najwięcej uczniów, którym powody szkolne przysparzają smutku wyobcowania, osamotnienia - wywodzi się z krańców dziecięcej populacji. Są to albo tzw. dzieci genialne, albo dzieci z pogranicza normy intelektualnej, czyli te, które jeszcze nie nadają się do szkoły specjalnej, ale już mają kłopoty z opanowaniem materiału w szkole normalnej. "Geniusz" klasowy, wprawdzie akceptowany i wyróżniany przez rodziców i nauczycieli, najczęściej jednak bywa odrzucany przez grupę rówieśniczą. Odrzucenie to jest przyczyną odczuwania samotności dziecięcej w codziennych interakcjach koleżeńskich. Mały "intelektualista" nie pasuje do zabaw, rozmów, dziecięcych reakcji na świat. Jego reakcje są nacechowane dorosłością, mają znamiona wyższości źle, znoszonej przez kolegów. Z uczniem ociężałym umysłowo, jeśli jest sprawny fizycznie, sytuacja jest często odwrotna aniżeli z "geniuszem". Akceptują go koledzy, nie akceptują nauczyciele i rodzice. Ustawiczne pretensje ze strony dorosłych o brak pozytywnych wyników w nauce sprawiają, że dziecko szuka oparcia emocjonalnego, więzi u podobnych do siebie rówieśników. To niejednokrotnie leży u podłoża ucieczek z domu, wagarów, niedostosowania społecznego. "Geniusze" jak i "nieuki" cierpią tylko na częściowe poczucie osamotnienia rodzicielskiego lub koleżeńskiego. Są jednak wśród uczniów i takie jednostki, które cierpią na całkowite osamotnienie. Są to tzw. dzieci "niewydarzone", spychane w życiu na drugi plan, zarówno przez rodziców, jak i nauczycieli, rówieśników, otoczenie. Można by je porównać do przysłowiowych 68 "brzydkich kaczątek". Natura poskąpiła im walorów fizycznych i umysłowych, natomiast obdarzyła wielu mankamentami. Dzieci takie wymagają od dorosłych wyrównania krzywd wyrządzonych mi przez los. Można tego dokonać tylko poprzez akceptację takiego dziecka i odnalezienie w nim potencjalnych walorów, jakie tkwią w każdym człowieku, aby rozwój ich skompensował braki. Jeśli tego nie zrobimy, będzie to jednostka zawsze "gorsza" od innych, czyli zawsze bardziej od innych samotna. Te trzy kategorie dzieci, których, porównanie pod względem więzi personalnych wychodzi najostrzej w ' grupach szkolnych, potrzebują szczególnego, życzliwego i rozumnego zainteresowania rodziców i nauczycieli. Poczucie osamotnienia można u tych dzieci wyeliminować wspólnym wychowawczym działaniem - domu i szkoły. Potrzebny jest do tego odpowiedni program i metody, na których opracowanie wciąż w instytutach naukowych brakuje czasu. Zajęci jesteśmy bardziej ulepszaniem programu i metod nauczania niż wychowania. W wychowaniu wciąż dominuje "dziecko w ogóle". Bardzo wolno postępuje proces dodawania do dziecka określeń, wprowadzania właściwie pojmowanych zróżnicowań. • Jeśli dziecko ma defekt fizyczny, nie jest więc "dzieckiem w ogóle", lecz dzieckiem np. niedosłyszącym. I wtedy zarówno rodzice, jak i nauczyciele powinni wiedzieć, jak z nim postępować, jak kształtować wobec niego stosunek otoczenia, by nie czuło się gorsze wśród ludzi normalnie słyszących, by nie przeżywało z tego powodu dramatów. A oto, co na ten temat pisze do mnie uczennica kl. VIII. "Nie wierzę w ludzi. Może to wydaje się głupie, mam kochających rodziców, dom. Ale rozwijam się przecież T* 69 w środowisku, a środowisko to nie tylko dom. Mam uszkodzony słuch i to czasem jest męką. Na koloniach, zimowiskach wszyscy mi dokuczali, błagałam rodziców o. zabranie, ale wiadomo, że nic z tego. To były okropne żarciki w rodzaju: »Głucha jesteś czy co«, nikt nie miał dla mnie zrozumienia. W szkole mnie nie lubią, bo mam odmienne zainteresowania, piszę wiersze. Na dyskoteki nie chodzę, bo wolę poczytać książkę. Moją klasę nie interesuje sztuka, nie pójdzie na film psychologiczny «bo to głupie i nudne». Więc jestem sama, bardzo sama." Pisząca do mnie dziewczyna płaciła za swą psychiczną i fizyczną inność cenę samotności. Gdyby dorośli jej pomogli, nie musiałaby tej ceny płacić. Na koloniach, na których tak się źle czuła, istniało dużo okazji ku temu, by wykorzystać jej bogate zainteresowania, aby tym zyskała uznanie i akceptację rówieśników. Wtedy mankamenty słuchowe w doznaniach psychicznych dziewczyny zmalałyby znacznie. Wyjazdy na kolonie i obozy nie dla wszystkich dzieci stanowią wydarzenie niosące dobre przeżycia. Przykro wspominają wyjazdy dzieci młodsze, wrażliwsze, związane z domem. Z dala od rodziców, wśród obcych kolegów i wychowawców, na nie znanym terenie czują się osamotnione, płaczą w nocy, piszą listy, w których proszą o pozwolenie powrotu. Można byłoby znacznie te dolegliwości złagodzić, gdyby program szkolenia wychowawców kolonijnych zawierał metody psychicznej adaptacji dziecka, a także gdyby w polityce skierowań kolonijnych uwzględniono, jako rzecz pożądaną, wysyłanie razem rodzeństw, przyjaciół, dobrych kolegów. Inaczej wyjeżdża się w obcy świat samotnie, a inaczej z dobraną koleżanką. Nie odczuwa się wówczas tak mocno braku bliskich osób, zmniejsza się lęk przed obcymi, zwiększa się intensywność przygodowych wrażeń. 70 Wiek szkolny nie jest tylko wiekiem pobierania nauki. Jest wiekiem dzieciństwa na tyle już świadomego, że umiejącego ocenić - dobre jest ono czy złe? Ma więcej radości czy więcej smutku? Ocena tego okresu wypada dodatnio wówczas, kiedy w radościach i kłopotach domowych, szkolnych i podwórkowych biorą udział ludzie dziecku bliscy, ci, którzy nie pozwalają mu cierpieć w samotności. Samotność dziecka uj szpitalu Nie wiem dlaczego w tylu krajach my, dorośli pozwalamy na to, by małe dziecko, które cierpi'1 potrzebuje nas jak nigdy dotąd, pozostawało ze swą rozpaczą samo wśród obcych. Mam na myśli- jego pobyt w szpitalu. Zaczyna się ono najczęściej od dramatycznej sceny odrywania dziecka od matki. Dziecko czepia się jej w paroksyzmie strachu spotęgowanego fizycznym bólem. Jest to zachowanie wynikające - jak zgodnie twierdzą psychologowie i etolodzy - z funkcji przywiązania mającego za zadanie ochronę dziecka przed niebezpieczeństwem. W świecie zwierzęcym i ludzkim, kiedy grozi niebezpieczeństwo, dziecko biegnie do matki, matka do dziecka. Przytulenie do matki, jej głos, pocałunki - wszystko to wpływa nie tylko na usuwanie lęku, lecz także na uśmierzenie, bólu fizycznego. Małe dziecko jest tego świadome, kiedy po nabiciu guza podaje matce do pocałowania poszkodowaną część ciała. Dwulatek, a tym bardziej roczniak nie może zrozumieć dlaczego wtedy, gdy wszystko go boli i jest bardzo nieszczęśliwy, matka oddaje go obcym ludziom i znika, a ludzie ci kłują go,'"krzywdzą. Istnieją dwa wytłumaczenia na miarę dziecięcego kojarzenia faktu i przyczyny. Albo został za coś ukarany, jeśli już zda- 72 - sobie sprawę zdstniehia kary, albo rodzice go zdra-zili, porzucili1. A oto, co na ten temat przeżyć małego dziecka w bzpitalu i skutków z tego wynikających mówią niektórzy naukowcy ów problem badający. "Bardzo małe dziecko odczuwa przede wszystkim brak matki, dziecko w wieku przedszkolnym boi się bólu, cierpi z powodu zagrożenia osobistej niezależności a dla dziecka w wieku szkolnym przykry jest brak szkoły, kolegów, zabaw i zajęć oraz świadomość, że pozostaje pod ustawiczną kontrolą obcych osób, do których nie ma zaufania. W takich warunkach może rozwinąć się u dzieci nerwica lękowa, ponieważ dziecko K chwilą przyjścia do szpitala traci cały swój «świat>» v, którym jest uczuciowo związane, i żyje w niepewności, w ciągłym lęku przed «nieznanym». Większość czieci przeżywa te. lęki bardzo silnie, bez względu na pzas trwania hospitalizacji. Anna Freud sugeruje, że przeżycia związane z pobytem w szpitalu mogą wywołać u dziecka zaburzenia nerwicowe i z kolei zaciążyć na dalszym jego życiu." 2 c Małe dziecko (powyżej 3 lat) doznaje wstrząsu emocjonalnego na skutek pobytu w szpitalu. W wieku 4 lat i powyżej takie niebezpieczeństwo jeszcze istnieje. Powyżej 5 lat sytuacja jest łatwiejsza, zaś zaburzenia emocjonalne różnią się znacznie w zależności od stopnia dojrzałości dziecka i jego stanu fizycznego. Badania obejmujące dłuższy okres po powrocie dziecka ze szpi- 1 Peter Rowlands Chiidren Aport: Problems of Early Sepa-ration from Parents. London 1973. 2 Terapia zabawowa dzieci w szpitalu. "American Journal .of Orthopsychiatry" 46(3) 1976; Margaret A. Adams Hospital Play Program. "Zagadnienia Wychowawcze a Zdrowie Psychiczne" nr l 1978. '> 73 tala do domu dowiodły, że skutki mogą być długo^ trwałe. / Badania kliniczne wykazały także, że dla tej gru^y ' wieku nikt nie może zastąpić matki, powinna więc mieć pełną swobodę dostępu do szpitala. Potwierdzają to badania D.J. Braina i Ingi Machay z 1968 r.1 Przebadano 200 dzieci w dwóch grupach poniżej 6 lat, które znalazły się w szpitalu po raz pierwszy, .wszystkie z podobnych środowisk. Obie grupy były na tym sa--mym oddziale tego samego szpitala i miały identyczne operacje - migdałki. Różnica polegała na tym, że w jednej grupie matki były obecne z dziećmi, w drugiej nie. Wyniki były znaczące. Dzieci, które były z matkami, w znacznie mniejszym stopniu podlegały zakłóceniom nerwowym. Mały procent, który im uległ, szybciej wrócił do normy po powrocie do domu niż z grupy porównawczej. Ellis Barowsky - pisząc o odczuciach i reakcjach dzieci wobec hospitalizacji - szeroko uzasadnia potrzebę przygotowania dziecka, pomocy i opieki wobec nowych często przerażających doświadczeń, których wpływy mogą stać się nieodwracalne i zagrozić zdrowiu psychicznemu dziecka. Za najważniejsze źródło tych przeżyć uważa on oddzielenie od rodziny. ,,Dziecko żyje w świecie «znikających» przedmiotów i ludzi. W prymitywnym odczuciu dziecka, jeśli nie widzi ukochanych osób: matki, ojca - znaczy, że nie istnieją. Ukazują się i znikają jak duchy czy ludzie z marzeń sennych. Tymczasem są oni niezbędni do zdrowego istnienia. dziecka i jego wewnętrznej harmonii2." Odwiedziny dziecka, jak twierdzi Barowsky,, odgry- 1 Peter Rowlands Chiidren Apart: Problems... Op. cit. 2 Ellis J. Barowsky, Pn. D. Young Children's perceptions and reactions to hospitalizatioh. Psyćhosocial aspects of pediatrie care. Edited by Elizabeth Gellert New York 1978. 74 wają olbrzymią rolę; nie tylko częstotliwość, lecz także długość wizyt. Emocjonalna pomoc obecności rodzica przy chorym dziecku jest nieoceniona, będzie ono wypoczywało, spało i czuło się lepiej. Stwierdzono w wypadku udziału matki w leczeniu szybsze przychodzenie dziecka do zdrowia oraz mniejsze odczucie bólu. Wszystkie dzieci opuszczające szpital, które mogły sformułować swoje uwagi, podnoszą sprawę wizyt rodziców - narzekają, jeśli wizyty były rzadkie i krótkie. Wzrasta wtedy poczucie "porzucenia" przez najbliższych. Podobne są spostrzeżenia i wyniki badań innych ^autorów zajmujących się stanem psychicznym dziecka / szpitalu. Piszą oni, że rozdzielenie małego dziecka ze znanym iu światem na skutek pobytu w szpitalu, jest dla niego niezrozumiałe i trudne do wytrzymania. Silna reakcja strachu, paniki, intensywnego bólu, oporu i złości jest w takiej sytuacji normalna, co rzadko rozumieją dorośli. Nawet niemowlę, zwłaszcza po 6 miesiącu ży-sia, podlega przykrym odczuciom manifestowanym przez płacz. Objawy regresji szpitalnej uzewnętrznia- -jją się u niego utratą naturalnej zdolności kontaktowa-|nia i radości, utratą apetytu, stanem depresyjnym. Mai jto szkodliwy wpływ nie tylko na rozwój dziecka, lecz |także na wyleczenie choroby. Rozwój ten u niemowlę-|cia hamuje m.in. w szpitalu ograniczenie - tak ko-|niecznego w tym okresie - ruchu. l Zawężenie powierzchni życiowej zuboża rozwój za-jinteresowań. Brak więc ruchu, kontaktów i'pozytywnych bodźców skazuje małego pacjenta na zajmowanie | się sobą. | Toteż niektóre małe dzieci w szpitalu samoobronnie próbują zapełnić pustkę i dolegliwość samotności dziwnymi, w pojęciu dorosłych,, zachowaniami (np, ustawiczne powtarzanie pewnych ruchów własnego ciała). 75 Uta Kónig1 pisała o wynikach ankiety, w której 400 rodziców odpowiadało na pytanie o pobyt dzieci w szpitalu i ich zachowania po powrocie. Z odpowiedzi tych wynika, że 63°/o dzieci opuściło szpital z "chorą psychiką" (seelisch krank). Dzieci te były wystraszone, z trudnym kontaktem, nie mogące zasnąć, krzyczące przez sen. Z ankiety tej dowiadujemy się również, że co piąte dziecko pozbawione było odwiedzin, a co drugie było odwiedzane rzadko, tylko w określone dni i godziny. Jedynie co dziesiąta klinika pozwalała rodzicom być przy dziecku od rana do wieczora i tylko 6°/o szpitali zezwalało rodzicom opiekować się dzieckiem także w nocy. 97% dzieci nie odwiedzanych lub odwiedzanych "przez szybę" - po powrocie do domu nie zapomniało przykrych przeżyć, przejawiało stany lękowe. U 80% dzieci odwiedzanych sporadycznie poszpitalne objawy lękowe zazwyczaj mijały w ciągu kilku miesięcy. Natomiast dzieci, przy których rodzice byli codziennie, nie wykazywały żadnych zaburzeń i tylko co dziesiąte dziecko przez kilka dni było "nieswojo". Uta Kónig przytacza relacje matki 3-letniego operowanego chłopca, do którego nie wpuszczano jej przez 10 dni, tłumacząc to obawą naruszenia jego spokoju. Mimo że widziała przez szybę, jak dziecko płakało, nie mogła przyjść mu z pomocą. Od pobytu chłopca w szpitalu upłynęły dwa lata i dotąd nie może sam zasnąć, boi się ciemności, musi się palić mała lampka w pokoju przez całą noc. Autorka cytowanego artykułu w konkluzji stwierdza, że najbardziej na samotność i lęk cierpią dzieci, 1 Uta Kónig Kinder im Krankenhaus. Ab in den Kafig. "Stern" nr 38, 1979. 76 które wcale nie są odwiedzane przez rodziców lub tylko krótko. Dziecięcy lęk jest często przyczyną ciężkich lęków w dorosłości. To stwierdzenie zgadzałoby się z dowodami zawartymi w psychologii emocji. Janusz Reykowski * stwierdził, że z upływem czasu reakcje emocjonalne mogą wzmagać się lub zanikać. Taki spontaniczny wzrost reakcji emocjonalnej bywa nazywany "efektem inkubacji". Zjawisko inkubacji występuje w życiu potocz-. nym w formie "zrażania się" do czegoś, co sprawiło ból, przykrość, wywołało strach itp. Taki stan nie tylko utrzymuje się, lecz nawet z upływem czasu przybiera na sile. Jeśli do zjawiska inkubacji dodamy zjawisko genera-lizacji emocji, która, jak z badań Pawiowa wiadomo, obejmuje w początkowych etapach nabywania doświadczenia bardzo duży zasięg, poczucie szpitalnego osamotnienia i lęku przejawiać się może w późniejszych latach nie tylko w skojarzeniach szpitalnopodobnych. Profesor Janusz Reykowski powołując się również na innych naukowców twierdzi, że jednym z istotnych czynników określających zasięg generalizacji emocjonalnej jest siła bodźca emocjonalnego-- im większy szok tym szersza generalizacja. Sytuacja i stan psychiczny małego dziecka w szpita- -lu odpowiadają tak warunkom inkubacji, jak i generalizacji. Znajduje się ono w początkowej fazie doświadczeń życiowych, a siła szpitalnego szoku jest u niego tak duża, że trwałość i rozległość urazu psychicznego może być niekiedy przyczyną kłopotów, jakie mają ze sobą ludzie w dorosłych latach. ~ " Analiza faktów biograficznych niektórych z tych ludzi i ich sposób reagowania na zjawiska pozwalają do- * Por. Janusz Reyljpwski' Eksperymentalna... Op. pit. 77 mniemywać, że przeżycia szpitalne chociaż odległe wpłynęły znacząco na ich los. A oto jeden ze znanych mi, nieodosobnionych przykładów. Roczny chłopiec wychowywany od urodzenia w rodzinie, mocno z matką uczuciowo związany, został zabrany do szpitala na oddział zakaźny. Stan był ciężki, dziecko więc było poddawane wielu bolesnym zabiegom (zastrzyki, kroplówka, pobieranie i przetaczanie krwi). Matka przez miesiąc pobytu syna w szpitalu nie była ani razu wpuszczona na salę. Podczas zabierania go ze szpitala dziecko reagowało na nią obojętnie, było milczące, zmienione. W domu nie pozwoliło się położyć do łóżeczka z białą bielizną pościelową. Uraz na biel pozostał dość długo. Długo również chłopiec cierpiał na intensywne lęki nocne. Po zniknięciu tych objawów w latach szkolnych zaczęły się ujawniać lękowe reakcje nieadekwatne do przyczyny. Rozwinięty dobrze fizycznie i umysłowo chłopiec mógł pokonać przeszkodę bez najmniejszego wysiłku. Wycofywał się jednak, zanim bliżej ją poznał. Lęk był silniejszy od wszelkich wzmocnień i perswazji. Nie zagrał w żadnym meczu, chociaż pasjonował go sport, nie wystąpił w żadnym zespole muzycznym, chociaż należał do kilku, nie przystąpił do żadnego egzaminu, chociaż zaczynał niejedną szkołę. Gdybyśmy dla tego przykładu szukali uzasadnień w psychologii emocji moglibyśmy zastosować ten oto fragment: "Niektóre reakcje emocjonalne są szczególnie trudne do wygaszania. Do takich zalicza się lęk, który pośredniczy przy powstawaniu reakcji unikania. Zadziwiająca odporność reakcji unikania wiąże się z tym, że reakcje unikania są stale wzmacniane, ponieważ redukują strach" ł. 1 Ibidem, s. 179. 78 Może rzeczywiście terr wielki, pierwszy paraliżujący strach szpitalny wdrukował w tworzący się centralny układ nerwowy reakcję unikania odpowiedzi na każdy j sygnał niebezpieczeństwa nawet takiego, które mogło l zawierać radość. Unikanie mające charakter samoobrony jest sprzężone z lękiem samotności. Człowiek osamotniony pozbawiony wsparcia reaguje na zagrożenie nie próbą jego pokonania, lecz ucieczką fizyczną lub psychiczną. Małe dziecko w szpitalu też czasem reaguje ucieczką psychiczną, w ogromnym strachu ucieka "w siebie", zamyka się, wtedy nie płacze. Roczny chłopiec, pierwszy raz odłączony od rodziców unieruchomiony w gipsie, pozbawiony ruchu, odwrócony główką do ściany - nie płakał. Lekarka odradzała matce odwiedziny, bo - jak motywowała - dziecko bez niej jest spokojne. Mimo to matka po dwóch dniach rozłąki odwiedziła syna. Chłopiec na jej widok zareagował tak gwałtownym protestem, krzykiem, odpychaniem rączkami, wołaniem "nie", że matka była zbulwersowana niespodziewaną reakcją. Dopiero po tym wybuchu nastąpił zwyczajny płacz, po nim spokój i normalne zachowanie się dziecka. Kiedy matka zaczęła przychodzić do niego codziennie, nie doszło już do podobnego zdarzenia, czekał na nią, wiedział, że przyjdzie, że nie porzuciła go, jak to jej zarzucał w swym pierwszym dziecięcym oburzeniu i żalu. Ów pozorny spokój był spowodowany kumulacją, strachu i rozpaczy, gdyby owo napięcie nie pękło dzięki wizycie matki i trwało zbyt długo to, kto wie, czy spowodowany tym uraz psychiczny, nie zaciążyłby na jego dalszym losie, jak prawdopodobnie zaciążył na losie chłopca, który nie dwa dni był całkowicie samotny, lecz cały miesiąc? Trudno jest sprawdzić, na ile szokujące przeżycia f^- 79 dziecięce determinują późniejsze koleje życia i zachowania ludzi. Istnieje wszak tak wiele innych czynników. Wpływ szoku jednak jest niewątpliwy, jak niewątpliwe jest to, że niektórych poważniejszych urazów i uszkodzeń fizycznych z dzieciństwa nie da się usunąć bez śladu najlepszą operacją chirurgiczną. Naukowcy nasi (J. Bielicka, H. Olechnowicz) i zagraniczni zgodnie podkreślają, iż siła traumatyzujących przeżyć szpitalnych jest największa u małych dzieci. U starszych, tych w wieku szkolnym, siłę tę można osłabić za pomocą zajęć i argumentów trafiających ' do wyobraźni, do rozsądku. Mimo to poczucie osamotnienia i lęku jest u nich duże. Boją się zabiegów, boją się nie zawsze wyrozumiałych pielęgniarek i salowych, boją się agresywnych kolegów. Ilustruje to przykładami uczestniczka konkursu nt. Świat przeżyć dziecka zorganizowanego przez tygodnik "Przyjaciółka" i Młodzieżową Agencję Wydawniczą. Ma 7 lat, leży na wyciągu po operacji kręgosłupa, nie ma możliwości ruchu. Chodzące dzieci bawią się straszeniem jej. Chłopiec zabiera jej misia i grozi, że wepchnie do dziurki. "Powiem siostrze!" "No to co, że powiesz, siostrę twój głupi misiek nie obchodzi". Kiedy dziecko jest unieruchomione, zagrożone i nie ,ma kogo wezwać do obrony - czuje się głęboko nieszczęśliwe. Bardzo więc zależy mu na uzyskaniu bodaj namiastki bezpieczeństwa i więzi. Dlatego chce u-trzymać miejsce, które już poznało i przyjazne kontakty, które już nawiązało, zwłaszcza dziecięce. Oto, co cytowana dziewczynka pisze na ten temat. Do' jej sali przyniesiono 5-letnią Gosię, która płakała i nie chciała do nikogo się odzywać. "Zrozumiałam niemal błyskawicznie, że Gosia tak się zachowuje, bo żałuje tamtej sali, tamtych dziewczynek. A potem polu-' biłyśmy się [...] Któregoś dnia usłyszałam, jak pielęg- 80 ( niarki mówiły między sobą o przeniesieniu mnie. Robię się sztywna i głupia z niepokoju. Nie chcę na inną salę, nie chcę innych dziewczynek, nie chcę bez Gosi, nie chcę zmiany, nie chcę [...] Kolejna zmiana, bałagan, niepokój, świat do góry nogami. Nie płaczę często. Ale często boję się i w środku bunt walczy z wyćwiczoną od małego uległością. Tak być musi, dorosły człowiek wie co robi, jest wielki [...] I znów bez uprzedzenia, bez pytania o zgodę wyciągają się po mnie duże ręce, chwytają i przenoszą na dużą, obcą salę szkolnych dzieci. Słyszę: tu będzie ci lepiej." Ta sama dziewczynka opisuje zdarzenie, które miało miejsce w dwa lata po historii z Gosią. "Mam 9 lat. Na dworze zimno. Jestem owinięta w koc i przewieszona przez ramię kobiety przeznaczonej do noszenia dzieci. Idziemy do protezowni po odbiór moich aparatów, ale ja o tym nie wiem. Czuję każdy krok kobiety, niewygodnie mi, boję się. A kobieta złorzeczy «Cholera, tylko dźwigaj i dżwigaj». Czuję się winna, nie lubię jej. Jakiś pan włożył mi stopy w ciemnowiśniowe buty, całe nogi tkwią między metalowymi prętami, opięte opaskami ze skóry. Pierwsze buty od trzech długich lat. Kobieta mówi: «Teraz będziesz szła, masz już aparaty, nie mam zamiaru cię nieść». Jak to... Na pewno żartuje, zaraz będzie śmiała się z mojego strachu, dorośli tak robią... Nogi w kolanach gną się, ciało bezwładnie skręca i pochyla się do podłogi. Kurczowo łapię za fartuch kobiety. Ja nie umiem, nie chcę, nie umiem, dlaczego... Kobieta złości się. Płaczę. Niezadowolona szorstko sadza mnie na stole, owija w koc razem z rękami, przewiesza przez ramię, jak tłumok i zrezygnowana mrucząc coś ze złością niesie z powrotem na oddział." Niedaleko po tym fragmencie zdanie: "Wojtek ma - co- 81 6 - Samotność dziecka dziennie o-jca lub mamę. Dlaczego? A tak, po prostu ma i już." Dzieci długo przebywające w szpitalu, a do takich należała autorka wspomnień, na skutek zawężonego terenu życia i zmniejszonego zasobu obserwacji i wydarzeń, wszystko, co się dzieje nowego w ich egzystencji, przeżywają bardzo mocno. W długotrwałej sytuacji dziecięcej, w której dominuje ból i lęk, cenny jest każdy objaw życzliwości i każda okazja spowodowania u dziecka pozytywnych doznań: radości, zainteresowania,-nadziei, dumy. Dziecku tak niewiele potrzeba, by wywołać u niego momenty szczęścia. Moment taki mógł zaistnieć dzięki pierwszym od trzech lat ciemnowiśniowym butom. Dlaczego nie' zaistniał? Z jednego generalnego powodu. Bo w szpitalach - poza chlubnymi, nielicznymi wyjątkami - panuje lecznicza jednostronność. Ma się na' względzie powrót dziecka do zdrowia fizycznego przy jednoczesnym niedocenianiu sfery psychicznej, która może mieć na ów powrót duży wpływ, a także która stanowi o tym, czy regres szpitalny zaważył znacząco na rozwoju dziecka czy nie? Szpital, którego pacjentką przez kilka lat była autorka wspomnień, .ma dobrą renomę. Wiele okaleczonych dzieci zawdzięcza mu przywróconą w większym lub mniejszym stopniu sprawność fizyczną. To jest ogromnie ważne, godne uznania i szacunku. Ale to nie wystarcza. W tych szpitalnych salach'nie tylko trzeba walczyć z bezwładem nóg, lecz także z bezwładem psychicznym, z paraliżującym dziecięcym lękiem, z rozpaczą i zwątpieniem, z zagrożeniami godzącymi w system nerwowy dziecka. Niektóre z tych dzieci wyjadą ze szpitala na wózkach, wyjdą na protezach. Potrzebna im będzie mocniejsza od innych osobowość, 82 żeby skompensować losowe braki, żeby nie dać się zepchnąć silnym i zdrowym na pobocze życia, żeby wśród nich nie czuć się wyobcowanym, samotnym. Stąd na szpitalach, w których dziecko długo przebywa, spoczywają nie tylko obowiązki medyczne, lecz także wychowawcze - zarówno jedne, jak i drugie jednako ważne. Jakie zagrożenie dla rozwoju dziecka niesie długi pobyt w szpitalu? Peter Rowlands * stwierdził, że długi pobyt dziecka w szpitalu (powyżej dwu lat) jest to pobyt w całkowicie nierzeczywistym świecie, w którym brakuje wielu elementów warunkujących prawidłowy rozwój dziecka. Stąd charakterystyka dzieci długo hospitalizowanych zawiera wiele niepokojących objawów m.in.: oddalenie od rzeczywistości, zaburzenia w kontaktach rówieśniczych, słaba wrażliwość wobec innych ludzi, ich spraw i potrzeb, chęć zwrócenia na siebie uwagi przy jednoczesnej podejrzliwości wobec gestów przyjaźni, niska zdolność wyobraźni z wyjątkiem fantazji własnych, które czasami są dominujące, brak zdolności koncentracji, w pewnych okolicznościach rozwinięte poczucie upośledzenia i zagubienia. Jest to, jak twierdził Rowlands, ekstremalny obraz zagrożenia dzieci, objawy czasami nie występują tak jaskrawo i licznie. W przypadku gdy rodzice utrzymują stały kontakt i starają się wpłynąć na warunki, by uzyskać możliwie najlepszą sytuację wychowawczą, jest większa szansa umknięcia tych negatywnych następstw. Tak więc najlepszą metodą zapobiegającą i zmniejszającą ujemne skutki pobytu dziecka małego, jak również i starszego, w szpitalu - jest jego jak naj- 1 Peter Bówiands Chiidren Apart Problems... op. cit. 83 częstszy kontakt z rodzicami. Dziecko, u którego codziennie jest ktoś bliski, nie czuje się opuszczone, samotne, ma oparcie emocjonalne pozwalające mu znieść bez większego szwanku szpitalne sytuacje stresowe. Dlaczego więc tylko niektóre szpitale u nas i za granicą mają drzwi dla rodziców codziennie otwarte? Dlaczego tylko w bardzo nielicznych pozwala się czuwać matce w nocy przy ciężko chorym dziecku? W wielu szpitalach brakuje dostatecznej liczby personelu. Cytowany "Stern" podaje, że w obawie, aby chore dzieci nie zrobiły sobie krzywdy, niektóre RFN--owskie szpitale zastosowały klatki dla swych nieletnich pacjentów, zamiast skorzystać z pomocy opiekuńczej rodziców. Trudno się temu dziwić, jeśli na czterech lekarzy w tym kraju trzech nie widzi żadnej potrzeby psychopedagogicznej pomocy choremu dziecku; W Anglii powołany oficjalnie komitet rozpatrujący dane z badań w sprawozdaniu (The Platt Raport) z 1958 r. uznał, że dobro dziecka w szpitalu wymaga obecności matki. Zostało to przyjęte jako oficjalna polityka państwowa, a szpitale powinny tworzyć warunki do nieograniczonych wizyt matek oraz do pozostania z dziećmi w szpitalu. W 1972 r. oficjalna polityka nie zmieniła się, materiały z badań były jeszcze bardziej przekonujące. Zalecono śmielsze i szybsze wprowadzanie w życie tych zasad. Jak bowiem wykazały badania, nie ma żadnych przeciwwskazań materialnych, a tylko przyzwyczajenie. Peter Rowlands w trudnościach urzeczywistnienia oficjalnych zaleceń upatruje jeszcze jedną przyczynę - brak miłości Brytyjczyków' do dzieci. Trudno byłoby oceniać, który naród kocha, a który nie kocha dzieci. Myślę, że nie ma narodu nie kochającego dzieci. Bo naród składa się w swej największej 84 części z rodziców, a tylko rodzice wynaturzeni nie da-• rżą swego potomstwa uczuciem. Jeśli każda matka znałaby wyniki badań i wiedziała, co dziecku w szpitalnym poczuciu osamotnienia grozi, nacisk opinii społecznej na szpitale byłby tak duży, że musiałyby one przestawić się na politykę otwartych, a nie zamkniętych drzwi. Większość matek jednak o tym nie wie, czasem tylko wyczuwając potrzeby dziecka korzysta "nielegalnie" z częstszych odwiedzin. Nie wiedzą też często o tym lekarze, psychologowie, pedagodzy. Wiedza psychologiczna o małym dziecku podawana jest tak skąpo na wyższych uczelniach, że nie ma w niej miejsca na szczegółowe tematy traktujące o znaczeniu dziecięcych przeżyć szpitalnych. Stąd wywodzi się rozbieżność stanowisk w poglądach na sprawę odwiedzin dzieci przez rodziców. Niewątpliwie różne dzieci w różnym stopniu przeżywają rozłąkę z rodzicami, jedne adaptują się łatwiej, inne trudniej do nowych warunków, w żadnych jednak znanych mi badaniach nie wysunięto z grupy badawczej dziecka, któremu by kontakty z rodzicami szkodziły. Żadne dziecko nie pragnie być .samotne. To chyba oczywiste. W szpitalu dziecięcym, gdzie dzieci z ciężkimi fizycznymi urazami przebywają długo, spotkałam się z opinią tamtejszego personelu, że niepotrzebne są wizyty, bo przypominają małym pacjentom o domu, budzą tęsknotę, a jak długo nie widzą rodziców, zapominają o nich, nie tęsknią, mniej płaczą. Rzeczywiście, nie słyszałam płaczu, spostrzegłam natomiast, że niektóre kiwają się. Są to rytmiczne, samoobronne ruchy znamionujące chorobę szpitalną. Określenie choroba szpitalna czasem bywa używane zamiennie z chorobą sierocą. Kiwanie^się - to niewątpliwy znak uczucio- 85 wego głodu. Wspomniany personel szpitalny zakazując lub ograniczając do minimum wizyty rodzicielskie, działa w imię źle pojętego interesu dziecka. Dla dziecięcego zdrowia psychicznego lepsza jest tęsknota niż utrata więzi z najbliższymi, których nie zastąpią najbardziej ofiarni pracownicy służby zdrowia. Nawet jeśli rodzice nie mogą często przyjeżdżać, bo mieszkają daleko, to ważny jest, zwłaszcza dla dziecka starszego, każdy inny kontakt: telefoniczny, listowy, wyrażany pośrednio w wykonywaniu dla rodziców prezentów, rysunków, czy w rozmowach o rodzicach. Barowsky uważa, że jeśli matka nie może zostać z małym dzieckiem w szpitalu, taśma z* nagranym jej głosem, często grana dziecku, może mieć pozytywny wpływ na jego samopoczucie. Wydaje mi się, że i niejedno starsze dziecko posłuchałoby chętnie nagranego matczynego lub ojcowskiego głosu, który by uspokajał, mówił coś serdecznego, napawającego nadzieją. Przeciwnicy wprowadzania "polityki otwartych drzwi" w szpitalach dziecięcych dzielą się na trzy grupy: ci, którzy uważają, że to dzieciom szkodzi, ci, którzy twierdzą, że rodzice jeszcze do tego nie dorośli, i ci, którzy każą czekać, aż będą ku temu w każdym szpitalu odpowiednie warunki. O pierwszych już mówiłam, ich argumenty obalają wyniki badań. Drudzy również nie mają racji. Argumenty, które personel służby zdrowia przytacza to: rodzice dokarmiają dzieci,' nie przestrzegając ich diety, przynoszą im z domów różne niedozwolone rzeczy, pozostawiają po sobie nieporządek, powodują zagrożenie infekcjami, wzbudzają zazdrość u innych nie odwiedzanych dzieci. Postępowanie z chorym dzieckiem wbrew zaleceniom lekarza należy do wyjątków, a nie do reguły. Trudno przypuszczać, aby większość rodziców miała 86 aż tak niski stopień świadomości i kultury, by nie orientowała się w niebezpieczeństwie, jakie dziecku grozi i bezmyślnie je jeszcze powiększała. Jestem raczej skłonna zgodzić się z Barowskim, który uważa, że udział matki w leczeniu dziecka i jej pobyt w szpitalu może wpłynąć pozytywnie na wyrobienie jej właściwszej postawy wobec' chorego dziecka i przygotowanie do opieki zdrowotnej w domu, kiedy dziecko do niego wróci. Sądzę, iż argument jakoby rodzice nie byli przygotowani do współpracy z lekarzami, można by odwrócić, lekarze nie są przygotowani do współpracy z rodzicami. To lekarze powinni na wstępie poinstruować każdego rodzica, jak ma się opiekować swym chorym dzieckiem, czego przestrzegać, co i jak stosować. Czy lekarze mają na to czas? Powinni go mieć, bo jest to im-manentna część ich podstawowych zadań leczniczych. Lekarzy trzeba chronić przed obciążeniami biurokratycznymi, organizacyjno-gospodarczymi, lecz nie przed Sojusznikami niezbędnymi we współdziałaniu nad przywracaniem 'zdrowia pacjentom. . Liczba lekarzy w naszym kraju plasuje się dość wysoko w skali europejskiej, chodzi tylko o jak najlepsze ich wykorzystanie. Chodzi także o taki program i metody studiów medycznych, by bardziej uwzględniały psychologiczne i socjologiczne uwarunkowania w leczeniu pacjenta. Dziecko to pacjent nader specyficzny, farmakologiczne środki mu nie wystarczą. Wprowadzenie codziennych odwiedzin w szpitalach i oddziałach dziecięcych zmobilizowałoby obie strony - rodziców i personel służby zdrowia - do podjęcia współpracy i jej doskonalenia. Rodzice lekarzom bywają m.in. ogromnie pomocni w odczytywaniu informacji wynikających z niezrozumiałych dla obcych reakcji dziecka.. Często-«tylko rodzice potrafią zrozumieć, co 87 dziecko chce wyrazić, o co prosi, co mu dolega. Odnosi się to zwłaszcza do dzieci małych i upośledzonych umysłowo. Prawdą jest, że niektóre nie odwiedzane dzieci przeżywają dotkliwiej swoją samotność szpitalną wówczas, kiedy do ich kolegów przychodzą rodzice. Wniosek jaki z tego wynika, nie wiedzie do równania negatywnego, czyli całkowitego zakazu kontaktów w myśl zasady, jeśli wszyscy nie mogą mieć osób bliskich, niechaj wszyscy cierpią na ich brak. Wniosek jedynie słuszny wiedzie w przeciwną stronę: jeśli wszyscy nie mogą mieć osób bliskich, sprawmy, by ci, którzy ich nie mają, zaczęli ich mieć. I wcale nie jest to nierealne. Matki przychodzące do rodzonych dzieci z własnej inicjatywy lub z inspiracji lekarzy czy pielęgniarek zaczynają zajmować się i cudzymi dziećmi. Mam nawet przykłady powstawania w ten sposób rodzin zastępczych. Chore "niczyje" dziecko, przy którym usiadła cudza matka, nie wróciło już do zakładu opiekuńczego. Następny .kontrargument wizyt rodzicielskich to brud i infekcje. Rodzice rzeczywiście nieco brudu ulicznego wniosą, ale mogą też w dużej mierze przyczynić się do większego utrzymania czystości w szpitalach. Matki mogą pomóc tak w sprzątaniu, jak i w zajęciach higieniczno-opiekuńczych, co przy brakach personalnych w kadrze obsługowej miałoby niebagatelne znaczenie. Tam, gdzie jest czystość, groźba infekcji zmniejsza się. Ci lekarze, którzy doceniają znaczenie kontaktów dziecka z rodzicami, przenoszą je zdecydowanie nad obawy o infekcje z tym 'źródłem związane. Nie wiem, ilu można naliczyć w kraju lekarzy o podobnych postawach. Obawiam się, że większość pracowników służby zdrowia tkwi w starych przyzwycza- 88 .. . ' ' ,T jeniach i to dyktuje obronne, acz nieprzekonywające argumenty o rzekomej bezzasadności codziennych kontaktów dzieci z rodzicami. Jest jeden poważny argument, z którym trzeba się liczyć. To bardzo złe warunki lokalowe niektórych szpitali. Po prostu na oddziałach dziecięcych jest tak ciasno, że brakuje miejsc na krzesła przy łóżkach. Ale nawet przy takich obiektywnych trudnościach, jeśli nie towarzyszą im trudności natury, psychologicznej, lekarze ułatwiają rodzicom drogę do dzieci najbardziej ich potrzebujących. Nie należy się obawiać, że rodzice tłumnie od rana do wieczora będą przebywać na oddziałach. Przyjdą tylko ci, którzy mogą i chcą. Dzieci chodzące mogą przebywać z rodzicami w świetlicach szpitalnych, w holach, w przyszpitalnym ogrodzie. Rodzice bardzo byliby pomocni w wynoszeniu dzieci na powietrze, w dotlenianiu ich i zwiększaniu przestrzeni dla zaspokajania ciekawości dziecięcych oczu. Jedna z lekarek, w swoim wystąpieniu podczas obrad Polskiego Komitetu Korczakowskiego, postulowała wprowadzenie do szpitali częstszych kontaktów dzieci z rodzicami. Kiedy zapytałam ją, jak przełamać niechęć lekarzy do realizacji tego postulatu, oświadczyła, że to nie lekarze a pielęgniarki ustosunkowane są negatywnie do tych kontaktów. Nie szukając winnych takiego stanu rzeczy uważam, że do jego pozytywnej zmiany przyczyniłyby się, oprócz działań wychowawczo-popularyzatorskich, wytyczne odgórne określające jasno kierunki polityki społecznej i zdrowotnej. Pozwoliłoby to nie tylko doskonalić i właściwie kształtować postawy pracowników służby zdrowia i rodziców, lecz także spowodowałoby to zmniejszenie rozbieżności praktyk poszczególnych placówek służby zdrowia. I tak np. w województwie 89 stołecznym można znaleźć szpital, w którym są codzienne odwiedziny dzieci (np. Instytut Matki i Dziecka), szpital, w którym odwiedziny są raz w tygodniu i trwać mogą tylko godzinę oraz szpital, gdzie wisi stała tabliczka o wstrzymaniu wizyt rodzicielskich. Następny problem, który wymaga rychłych rozwiązań - przy zrozumieniu i dobrej woli ludzkiej, bez natychmiastowych nakładów inwestycyjnych - to zmiana formy przyjmowania małego dziecka do szpitala. Chodzi o złagodzenie szoku i wyeliminowanie drastycznych scen odrywania go od rodziców. Nie widzę żadnej poważnej przeszkody (poza wyjątkowo nieodpowiedzialnym histerycznym zachowaniem się matki), by ten, z kim dziecko jest związane, uczestniczył w badaniu, przenoszeniu na salę, usypianiu itp., a nawet jeśli stan jest ciężki czuwaniu przy nim w nocy. Prawda, że brakuje w szpitalach pokoju dla matek, który być powinien i często w projektach architektonicznych był, lecz po drodze realizacyjnej ginął.. Ten jednak, kto zna siłę uczuć macierzyńskich, wie, .że kiedy życie dziecka jest zagrożone, nie liczy się wygoda dla matki, lecz jej obecność, dzięki której lekarz może być spokojny, że żadna chwila wymagająca medycznego ratunku przeoczona być nie może. 'Matka w dniu przyjęcia dziecka do szpitala powinna poświęcić sporo czasu na przebywanie z nim razem, na zaznajomienie go z lekarzem i pielęgniarką. Gdy ona odejdzie, pozostanie pielęgniarka i nie będzie już dla niego zupełnie obca. Podobnie matczyne pośrednictwo da się odnieść do nawiązania pierwszego kontaktu z kolegami znajdującymi się na sali. Dziecko w pobliżu matki, jeśli nie ma zbyt wysokiej gorączki i silnych bólów, poznaje nowe otoczenie z większą dozą ciekawości niż strachu. 90 Natomiast, gdy na samym początku jej brak, strach paraliżuje ciekawość. Mały pacjent zapoznany ze szpitalem przez matkę przeżywa po jej odejściu żal, nawet rozpacz, lecz nie jest to wstrząs, w którym natężenie strachu i samot-'' ności nie ma żadnej możliwości złagodzenia. Gdy nikt i nic nie jest znane, wszystko obce i dokucza ból - jest to sytuacja ponad miarę dziecięcych sił. Dlatego zostawia ślady. A można ich uniknąć niewielkim trudem. Byle dorośli zechcieli docenić tę potrzebę i wyjść jej naprzeciw. Co roku w naszym kraju hospitalizowanych jest ok. 600 000 dzieci. Wśród nich jest część takich, których gwałtowna choroba nagle nie zaskoczyła,. natomiast zaistniała potrzeba szpitalnego leczenia. Wiadomo, że wszelkie usterki fizyczne najłatwiej usuwa się w latach wczesnych, stąd notuje się sporo korekcyjnych zabiegów u małych dzieci. W takich sytuacjach jest czas na przygotowanie ich do tego, na przybliżenie im szpitalnych realiów. Dotyczy to dzieci, które rozumieją już informację słowną. Barowsky pisze o kilku frontach przygotowania do hospitalizacji. Szpitale np. dostarczają dzieciom (jeszcze przed ich przyjęciem) broszury informujące w taki sposób, aby potraktowały one hospitalizację jako ciekawe doświadczenie. Stosuje się również wizyty dzieci z rodzicami w szpitalu, aby oswoiły się z budynkiem, z ludźmi. Powroty do domu po tych wizytach unaocznią dziecku, że ze szpitala się powraca. Dziecko poinformowane szczerze o przyszłym pobycie w szpitalu, zaznajomione z nim, a potem przez rodziców do niego "wprowadzone i często, a najlepiej codziennie odwiedzane, przejdzie przez to przykre wydarzenie bez psychicznych urazów. Chroni też przed urazami, zmniejsza poczucie samotności i strachu, terapia zabawowa. Gdyby pediatria poważnie potraktowała zabawę jako "»' 91 środek leczniczy, miałaby dużo większe sukcesy zdrowotne aniżeli dotychczas. Bo dotychczas tylko nieliczni przedstawiciele służby zdrowia doceniają to zagadnienie. Dzieci podczas interesującej zabawy potrafią zapomnieć o bólu, o strachu, o rozłące. Dla dzieci nieuleczalnie chorych zabawa może być, oprócz pieszczoty, jedyną i ostatnią radością, jaką możemy im dać. Dziec-. ko w szpitalu, bez względu na chorobę i układ ciała, jeśli tylko może, powinno się bawić. Trzeba najprzyjemniejszym sposobem zająć mu myśli, ręce, oczy, uszy - wszystko, co do aktywności skore, a nie wyłączone bandażem lub gipsem. Jeśli tego się nie zrobi, dziecko skazywane jest na najgorszą męczarnię - na samotność, przed którą trudno uciec do wewnętrznego świata, którego się jeszcze nie zdążyło stworzyć. Stąd pewnie wywodzi się wspomniana w wynikach badań dzieci długo hospitalizowanych nadmierna fantazja własna przy ograniczonej wyobraźni. Dziecko broniące się przed pustką osamotnienia, przed bezruchem przeciwnym swej naturze, tworzy naprędce z niebogatych jeszcze elementów świat zastępczy i iluzyjny, żeby chociaż do niego można było • uciec. Kilkuletnie dziecko zakute w gips i odwrócone do ściany, jaką może mieć inną samoobronę psychiczną, by nie popaść w autyzm? Dziecko mające możliwość obserwowania sali zajmuje chwilami swą uwagę czymś, co się na niej dzieje, dziecko mające przed oczami tylko ścianę jest sam na sam z pustką. A przecież można do tej "ściennej" samotności nie dopuścić. Przy każdym prawie dziecięcym łóżku da się doczepić mini-stoliczek z zabawkami. Budować domek z klocków można i jedną ręką, jeśli jest wolna, można nią także rysować, lepić. Mam u siebie piękne rysunki chłopca pozbawionego rąk i nóg. Maluje ustami. Maluje świat 92 dostarczany mu przez książki i telewizję. Kontakt z rzeczywistym światem ma bardzo ograniczony. Malowanie jest dla dzieci szpitalnych nie tylko przyjemnością, zabawą, lecz także wentylem ich napięć i przykrych przeżyć. Ich praktyczna ekspresja to bardzo ważna forina terapii. W rysunkach tych bardzo wymowne są proporcje osób i rzeczy. Wielkie postacie lekarzy, pielęgniarek, ogromne strzykawki i bardzo małe sylwetki dzieci. Na wystawie pt. Świat- psychotyczny dziecka powstałej w wyniku współpracy Galerii Sztuki Dzieci i Młodzieży działającej przy Państwowym Zespole Ognisk Wychowawczych z Komisją Naukową Psychopatologii Ekspresji Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego - wystawione były m.in. rysunki 9-letniej dziewczynki pacjentki szpitala psychiatryczno-neuro-logicznego. Rysunki te - z .nadmiernie wyeksponowaną kratownicą łóżek, monotonnością układu, wielkością ponumerowanych zamkniętych drzwi - powodowały u niektórych osób zwiedzających wystawę emocjonalne skojarzenia ze smutkiem więziennych wnętrz. Skojarzenia te nasuwało także sąsiedztwo rysunku wiszącego obok kilku rysunków sal szpitalnych - autorstwa tego samego dziecka - który przedstawiał postać dziewczynki z napisem na sukience "na śmierć skazana". Dr med. Andrzej Janicki w przedmowie do katalogu tej wystawy pisze m.in. "obserwowanie rysunków dziecka w określonym czasie może być w jakiejś części ilustracyjnym oddaniem jego rozwoju i prawidłowości funkcji psychicznych, informującym o myśleniu i uczuciach, o niepewnościach i lękach, nadwrażliwości i nieujawnionych pragnieniach [...]. Język rysowanych i malowanych obrazów staje się dopełnieniem "»i 93 języka słów, tych które w przebiegu terapii muszą- zostać wypowiedziane." Twórczość plastyczna dziecka w szpitalu daje więc wielorakie korzyści i jemu samemu, i leczącemu go personelowi. Mało jednak szpitali korzysta z tej szansy. Względy porządkowe górują niejednokrotnie nad dziecięcymi potrzebami, a także nad możliwością wzbogacenia metod diagnostycznych. Dużą pozytywną rolę w zmniejszaniu szpitalnego poczucia osamotnienia i lęku mogą odgrywać zabawki. Jedna z psychoterapeutek w nowojorskiej klinice dziecięcej podaje taki oto przykład:1 "Dwuletnia Karen nie reagowała na słowne perswazje i wołała ciągle «boi igieł, boi igieł». Wobec tego zajęłam się «leczeniem» - jej lalki: położyłam bandaże, waciki i inne przedmioty. Po chwili dziecko założyło lalce 8 bandaży i «zrobiło» jej zastrzyk [...]. Każdego ranka po przebudzeniu, pytała: «Czy będziemy dziś bawić się w szpital?» Bardzo gorliwie opiekowała się swoją chorą lalką, w rozmowach z nią wypowiadała swoje własne potrzeby i pragnienia. . Na przykładzie Kąren nauczyliśmy się, jak postępować z dziećmi w jej wieku, przez co oszczędziliśmy wielu wstrząsów i wielu łez." Mieć swoją lalkę w szpitalu, mówić do niej, zajmować się nią, przy niej usypiać - to dla dziecka znacząca namiastka kontaktu z bliskimi osobami. Kiedy tych osób brak i nie można podzielić się z nimi niepokojem lub radością, wówczas zwierzeń "wysłuchuje" lalka, miś, gąska Balbinka. Zakaz przynoszenia ze sobą do szpitala ulubionych * Margaret A. Adams Hospżtal Play ... Op. cit. 94 zabawek, jaki bywa często stosowany, pozbawia dzieci nawet tego zastępczego środka na nostalgię rodzinną. Kiedy pytałam lekarzy o uzasadnienia tegoż zakazu, padały głównie dwa: higiena i bezpieczeństwo. Higie-, na - bo zabawka jest często brudna, zawiera zarazki, Eziecko bierze ją do ust. Bezpieczeństwo - bo zabaw-i mają ostre fragmenty, grożą okaleczeniem, można 3 rozerwać i cząstki wpychać sobie do uszu, nosa albo w szczeliny między gipsem i ciałem. Idąc za tym tokiem rozumowania można by dojść do takiego absurdu, do jakiego doszli niektórzy lekarze w RFN,. stosując klatki w szpitalu. Bo nawet bez posiadania przedmiotów dziecko dziecku może wbić palec w oko. Z czystością zabawek też przesadzać nie można. Wiadomo, że zabawka poprawia samopoczucie dziecka, to z kolei wzmacnia odporność na infekcję. Jeszcze w żadnym szpitalu dziecięcym, do którego można przynosić własne zabawki, nie stwierdzono z tego powodu wzrostu zachorowań. Wręcz odwrotnie. W szpitalach "otwartych", w których troska o higienę psychiczną dziecka nie pozwala na zerwanie kontaktu ze światem pozaszpitalnym - nawet w imię sterylnych wymogów higieny fizycznej - dzieci szybciej przychodzą do zdrowia. Prawdą jest, że nie wszystkie zabawki: mogą się znajdować w warunkach szpitalnych i nie o powszechne przenoszenie zabawek domowych tu chodzi. Są zabawki, które dziecko szczególnie lubi i one powinny być z dzieckiem tam i wtedy, gdy mu smutno i samotnie. Poza zabawkami prywatnymi mali pacjenci powinni mieć wzbogacony czas zabawkami szpitalnymi i tymi •» 95 popularnymi, i tymi terapeutycznymi, dostosowanymi do celów leczniczych. Książki, czasopisma dziecięce, radio, telewizja, wyświetlanie bajek - wszystko to pozwala lżej znieść dziecku cierpienia fizyczne i psychiczne. Do prowadzenia tej szeroko pojętej terapii zabawowej potrzebni są wychowawcy specjalizujący się w pedagogice leczniczej. To oni powinni być cenionymi partnerami lekarzy i wiedzieć, jaką "receptę" zabawową jakiemu pacjentowi przepisać. Inna będzie w przypadku ciężkich schorzeń serca, inna w przypadku złamania nogi. To na nich, pedagogach "medycznych", powinien spoczywać obowiązek dostrzeżenia każdego załamanego psychicznie dziecka, pozostawionego samemu sobie. To oni powinni organizować zabawy i dla tych unieruchomionych, i dla tych, których trudno utrzymać w łóżkach. Autorka cytowanego pamiętnika pisze: "Dzieci o kulach, dzieci w aparatach ortopedycznych, dzieci w wózkach inwalidzkich mające trudności z poruszaniem się, okaleczone, ale poza tym... zwyczajne dzieci! Ta moja «huś.tawka» z pasów, to zjeżdżanie brzuchem po poręczy, spontaniczne zabawy w lekarza, w pielęgniarkę. Zdrowi ludzie nie umieją patrzeć na nas. Jesteśmy w ich oczach tak bardzo inni." Autorka pamiętnika ma rację robiąc nam dorosłym te zarzuty. Wystarczy przejrzeć w szpitalach zasób i jakość zabawek, zawartość bibliotek, urządzenia i metraż świetlicy, policzyć place zabaw, policzyć liczbę etatów pedagogicznych i liczbę dziecięcych godzin wolnych od zabiegów leczniczych, przejrzeć całodzienny program pobytu małoletniego pacjenta na danym oddziale, aby przekonać się, jak marginesowym problemem w życiu szpitalnym jest problem zabawy. W życiu dziecka jest to problem podstawowy. W ży 96 ciu dziecka chorego nabiera dodatkowej wagi - służy szybszemu powrotowi do zdrowia. Bywają lekarze, którzy to doceniają. Obserwowałam, jak jeden z ordynatorów prowadząc swój oddział, prawie zupełnie pozbawiony jakichkolwiek przestrzennych warunków zabawowych, niemal wszystkie "poważniejsze" czynności zamienia w zabawę - i obchód lekarski, i badanie dziecka, i zabiegi. Rozbudził tak wyobraźnię i ciekawość dziecięcą, że nawet to, co przykre nie tylko nie wywołuje u małych pacjentów lęku, lecz zaczyna ich interesować. Pozytywną funkcję edukacyjną i terapeutyczną spełniają przyszpitalne szkoły. Cieszą się one zazwyczaj akceptacją dzieci, wiąże ich to bowiem z tamtym "światem", do którego pragną wrócić. Pierwsze szkoły w Polsce, a drugie w Europie, dla dzieci przewlekle chorych powstały w 1949 r. w Poznaniu i w Gdańsku. Obecnie taką szkołę ma każdy duży szpital dziecięcy. Nauczycielkał takiej szkoły w Gdańsku pisała; "Trudno dziś wyliczyć i właściwie ocenić wszystkie korzyści, jakie przyniosły tego typu szkoły, ilu dramatom dziecięcym zapobiegnięto, ile charakterów skrzywionych wyprostowano, ilu w końcu dzieciom wskazano i umożliwiono znalezienie właściwej drogi życiowej." Nauczyciele szkół szpitalnych, jeśli dobrze rozumieją i czują swoją funkcję, mogą niejednemu choremu dziecku ocalić wiarę w ludzi najbliższych. Przedłużający się pobyt w szpitalu sprzyja niekiedy rozluźnianiu się więzi rodzinnych. Życie poza murem szpitalnym jest bogatsze, wchłania, zabiera czas, rodzice i chore dzieci coraz mniej o sobie wiedzą, częstotliwość wizyt bywa rzadsza. Narastają wtedy stany dziecięcego * Zofia Mikulska Uczyć znaczy pomagać. "Polska" nr 5(309) 1980. 7 - Samotność dziecka 97 przygnębienia, goryczy, lęku przed zupełnym osamotnieniem. Współpraca szkoły szpitalnej z rodzicami ma szczególne zadanie - nie dopuścić do psychicznego odzwyczajenia się od dziecka. Jego aktualne problemy - nie tylko zdrowotne - powinny rodzicom być znane, powinni w nich brać udział nawet w formie uczestnictwa zdalnego. Jeśli rodzina mieszka daleko, stosowanie częstej wymiany korespondencyjnej jest nieodzowne. Listy dziecka i wychowawców szkolnych do rodziców mogą być stosowane w dwu równoległych formach - te intymne niedostępne nikomu poza adresatem, i te bardziej otwarte, godzące potrzeby psychiczne z potrzebami programowymi. I tak np. nauka pisania wy-pracowań szkolnych może m.in. zawierać tematy z życia szpitalnego, z przeżyć i pragnień uczniowskich, z planów na przyszłość. Takie wypracowania-listy, opatrzone czasem komentarzem nauczycielskim, mogą przysporzyć informacji o dziecku pedagogom i rodzicom. Ustawiczne aktualizowanie łączności między szpitalem a domem (chociażby daleko położonym) pozwoli wpływać na prawidłowy rozwój wyższych uczuć dzieci w wieku szkolnym. Bo w tym wieku miłość nie musi być zawsze obecna w swym konkretnym, osobowym kształcie. Obiekt uczuć oddalony realną przestrzenią może żyć w wyobraźni, we wspomnieniach, w oczekiwaniu. I może być nawet bardziej wyidealizowany, niż na to zasłużył. Ale obiekt ów musi przesyłać dziecku dowody na to, że się od niego psychicznie nie oddala. Wtedy dolega dzieciom tylko poczucie osamotnienia fizycznego - nie można widzieć, usłyszeć, przytulić się. Nie dolega jednak poczucie osamotnienia psychicznego - że nie ma nikogo kto myśli, tęskni, rozumie 98 . i pragnie spotkania. A ta druga dolegliwość jest dużo trudniejsza do zniesienia. Sukcesy medyczne sprawiły, iż dzieci z poważnymi wadami fizycznymi, których dawniej nie dawało się uratować, dziś żyją, lecz wymagają szczególnej troski. Często przebywają w szpitalach i w innych ośrodkach leczniczych. Wysiłki lekarzy przywracają im możliwość użytecznego funkcjonowania w społeczeństwie. Ludzie zdrowi muszą jednak pamiętać, że funkcjonowanie to okupione jest większym trudem aniżeli funkcjonowanie ich, uprzywilejowanych przez los. Wyrównanie tej niesprawiedliwości losowej - to obowiązek pełnosprawnej części społeczeństwa. I nie tylko lekarzy. Bo dziecko, które w wózku inwalidzkim wyjedzie ze szpitala, powinno móc w nim wjechać do swego domu, do sklepu, do kina, do szkoły, w której ma prawo kontynuować naukę ze zdrowymi kolegami. To dziecko na równi z innymi powinno występować w radiu, filmie, na scenie. Autorka cytowanego pamiętnika pisze: "Niech telewizja pokazuje dzieci chodzące w aparatach, przeskakujące po dwa stopnie, łapiące dwóje i piątki na lekcjach, kłócące się lub rozradowane dobrym psikusem. Niech pokazuje dzieci ścigające się na wózkach, opalające w trawie, pływające w basenie. Niech pokazuje ich porażki i sukcesy. I -pragnienia. Przybliżcie tym dzieciom świat." Ludziom zdrowym dorosłym wydaje się, że dobrze robią unikając pokazywania publicznego dzieci chorych, kalekich. Bo dzięki temu chronią je przed litością, której żaden człowiek nie chce. W takim rozumowaniu tkwi błąd, jest bowiem odwrotnie. Litość nie tylko jest zawarta w ludzkich spojrzeniach, tkwi ona w warunkach i stosunku otoczenia do kalekich osób. Od zarania dziejów ludzie zdrowi i silni nie troszczyli się o to, jak udoskonalić warun- 99 ki by niepełnosprawni mogli dawać sobie radę w życiu bez ich pomocy, lecz jak wobec nich okazać swą dobroć, by musieli być za nią wdzięczni. Egoizm przy- , brany w filantropijne szaty bardzo naturze ludzkiej odpowiada. Ale nie odpowiada tym, do których jest skierowany. Przełamanie wiekowych nawyków myślenia i zaehowania się wobec człowieka pokrzywdzonego przez los nie jest łatwe, ale konieczne. Autorka pamiętnika wspomina o współczującym zachowaniu się w szpitalu matki chorego kolegi: ,,Biedne dzieci, żal mi was - te"-słowa mamy Wojtka niepokoiły, upokarzały, burzyły spokój." Biedne dzieci czują się jeszcze bardziej biedne, jeśli towarzyszy im współczujące milczenie i odsuwanie od publicznego życia. Dziecko w szpitalu ma świadomość wspólnoty losowej z innymi rówieśnikami. Po wyjściu ze szpitala, gdy, trwałego defektu fizycznego nie da się usunąć i dziecko jest "inne" - nowe poczucie rówieśniczej wspólnoty może osiągnąć przez wyrównywanie szans, przez dawanie dowodów własnej użyteczności, koleżeńskości, inicjatywy. Jeśli natomiast dziecko zostanie wyizolowane spośród zdrowych dzieci, pozbawione udziału w ich publicznym życiu, traci z nimi więź, rośnie w nim poczucie społecznego osamotnienia. Troska o dziecko w szpitalu i dziecko opuszczające . szpitalne mury powinna obejmować nierozdzielnie obie 'sfery - fizyczną i psychiczną. Zęby w praktyce zrównać rangę obu sfer, wiele jest jeszcze do zrobienia. Ważna jest dlatego każda zmiana na lepsze. Mamy już pierwszy hotel dla matek przy szpitalu Centrum Zdrowia Dziecka. Są więc warunki, by rodzice daleko . mieszkający mogli być z dzieckiem w leczniczych początkach tak dla niego trudnych, by mieli się gdzie zatrzymać, gdy przyjadą w odwiedziny. 100 W Centrum Zdrowia Dziecka jest przestrzennie, kolorowo, zabawowe. Szpital-Pomnik budowany ze składek ludzi dobrej woli z całego świata ma być hołdem złożonym milionom pomordowanych dzieci ofiar ostatniej wojny. Nie ma to być hołd wykuty w kamiennym kształcie. Ma to być hołd składany ustawicznie w postaci walki z cierpieniem dziecka, z jego kalectwem, ze śmiercią. I nie jest to walka, której znaczenie inną miarą mierzyć można aniżeli symboliczną. Na pomnik ten bowiem składają się wysiłki wszystkich ludzi ratujących życie dziecka wszędzie, gdzie jest ono zagrożone. Hańba dzieciobójstwa podważyła w XX wieku wiarę w człowieka. Żeby wiarę tę w pełni odzyskać, trzeba wypracować taki międzynarodowy system Ochrony* dziecka, by nigdy, nigdzie i nikt nie mógł wysyłać dzieci na śmierć. I żeby Janusz Korczak był w dziejach ludzkości ostatnim bohaterem, który oddał życie po to, by dzieci w komorze gazowej nie czuły się osamotnione. Samotność sieroca-treściowa zawartość określenia Określenie samotności terminem sieroca wymaga nieco szerszego wyjaśnienia. W powszechnym i naukowym rozróżnieniu dzieli się sieroctwo na dwa rodzaje' sieroctwo naturalne i sieroctwo społeczne. Traktując te dwa rodzaje w uproszczeniu: sierota naturalny - to ten, którego rodzice nie żyją; sierota społeczny - to ten, którego rodzice, jedno lub oboje, żyją, lecz go nie wychowują, wychowują go i sprawują nad nim opiekę całkowitą placówki ku temu powołane. Termin sieroctwo społeczne nie doczekał się jeszcze precyzyjnego naukowego opracowania, toteż nie jest on jednolicie przez autorów różnych publikacji używany. Adam Strżembosz * za sieroty społeczne, w węższym znaczeniu tego terminu, uważa dzieci umieszczone w placówkach opiekuńczo-wychowawczych z powodu niewypełniania przez rodziców podstawowych obowiązków rodzicielskich i to bez względu na to, w jakim zakresie dzieci te zachowały kontakty z rodziną ' Por. Adam Strżembosz Rozmiary sieroctwa społecznego w Świetle orzecznictwa sądów opiekuńczych w latach 1958-1974. Wybrane zagadnienia patologii rodziny. Warszawa GUS 1976. 102 naturalną oraz czy ich rodzice zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej, czy też im tylko władzę rodzicielską zawieszono lub ograniczono. Janina Maciaszkowa i Jadwiga Raczkowska* twierdzą, że w świadomości społecznej funkcjonuje raczej szeroki zakres pojęcia sieroctwa społecznego. W tym to szerokim ujęciu wyodrębniają się dwa stanowiska. Pierwsze - uznające za sieroty społeczne wszystkie dzieci mające subiektywne poczucie osamotnienia, a więc także te, które mieszkają z rodzicami i przebywają pod ich opieką. Drugie - uznające za sieroty społeczne wszystkich nieletnich pozostających pod stałą lub okresową opieką całkowitą poza rodziną własną, również tych, którzy utrzymują z nią ścisły kontakt. Pierwsze stanowisko reprezentują, według wyżej wspomnianych autorek, głównie psychologowie, drugie - pedagodzy oraz pracownicy administracji oświatowej i nadzoru szkolnego. Alicja Szymborska 2 odróżniając sieroctwo psychologiczne od sieroctwa społecznego, ten drugi termin odnosi do szerokiego zakresu sytuacji społeczno-opie-kuńczych, których wspólnymi elementami są: brak o-pieki nad dzieckiem ze strony rodziców naturalnych oraz dugotrwały pobyt dziecka poza jego domem, połączony z całkowitym lub częściowym brakiem .kontaktów z rodzicami. Marian Balcerek" nie posługuje się pojęciem sie- ł Por. Janina Maciaszkowa, Jadwiga Raczkowska Sieroctwo jako problem badawczy. Referat przygotowany na sympozjum nt. Sieroctwa społecznego. Instytut Badań nad Młodzieżą. Warszawa 1979. 2 Por. Alicja Szymborska Sieroctwo społeczne. Warszawa Wiedza Powszechna 1969. ' 3 Por. Marian Balcerek System opieki całkowite} nad dzieckiem. Referat na sympozjum, j.w. •?\ , -- 103 roctwo społeczne, uważając je za nieadekwatne do rze-rzywistości w warunkach socjalistycznego państwa. Uważa on, że skoro państwo przejmuje opiekę nad dzieckiem, którym z różnych powodów nie opiekuje się rodzina własna, nie jest ono osierocone społecznie. Operuje więc dwoma pojęciami: dzieci pozostające bez opieki rodziny własnej oraz dzieci społecznej troski. Żadne z przytoczonych pojęć sieroctwa społecznego nie odpowiada w pełni treściom, które chcę zawrzeć w określeniu samotność sieroca. Najbliższy byłby tu termin sieroctwo psychologiczne czyli, jak pisze Szymborska, ma się wtedy na myśli nie tyle sytuację opiekuńczą dziecka, co przeżywanie przez niego poczucia sieroctwa, emocjonalnego odtrącenia przez rodziców. Ale wówczas termin ten obejmowałby również dzieci w rodzinach własnych. Tymczasem uważam, że dzieci w rodzinach własnych nawet odtrącone, mające poczucie całkowitego osamotnienia rodzicielskiego, nie są jeszcze całkowicie osierocone. Pozostał im jeszcze dom, swoje w nim miejsce, sprzęty, zabawki, zwierzęta. Sierota, w pełnym tego słowa znaczeniu, to ten kto nie ma nic i nikogo. Nie mieć rodziców i nie mieć domu - to dwa wyznaczniki, które w powszechnym rozumieniu składają się na pojęcie sieroctwa. Dla dziecka dom jest tam, gdzie są jego rodzice. Jeśli jednak rodziców brakuje fizycznie lub uczuciowo, dom zaczyna nabierać samoistnej wartości. Poczucie bezpieczeństwa i przynależności, jeśli już nie do osób to przynajmniej do miejsca, nie zastępuje wprawdzie braku miłości, ogranicza jednak poczucie osamotnienia do przeżywania braku więzi personalnych, więź z otoczeniem nieosobowym pozostaje. Pozostaje też rutyna życia domowego, do której dziecko jest przyzwyczajone. Jest to czynnik ważny, m podkreślany przez psychologów jako wielce pomocny w usuwaniu stanów niepokoju u dziecka. I jest jeszcze jedna rzecz dla dziecięcej psychiki niebagatelna. W opinii koleżeńskiej dziecko mieszkające we własnym domu, a nie w domu dziecka, nie jest sierotą, jest równe pod tym względem z innymi dziećmi ż rodzin własnych. Dlatego terminem samotność sieroca nie obejmuję stanu psychicznego dzieci z domów rodzinnych, obejmuję odczucia dzieci z placówek opieki całkowitej, które to placówki naznaczone są powszechnym znamieniem sieroctwa. Mam na myśli domy małych dzieci i domy dziecka. Każde z umieszczonych tam dzieci zostało pozbawione trwale lub okresowo codziennych kontaktów z rodzicami, dotychczasowego sposobu życia oraz domu. Poza tym każde z tych dzieci zdolne już do rozróżnienia pojęć społecznych dowie się, jeśli dotąd tego sobie nie uświadomiło lub się z tym nie zgadza, że jest sierotą. Społeczeństwo nie ukrywa tego, że wszystkich wychowanków domów dziecka uważa za dzieci osierocone. Sierocość tę sugeruje fakt całkowitego przejęcia funkcji opiekuńczych rodziców przez personel państwowy. Dzieci mieszkające w internatach wiedzą, że rodzice nadal uczestniczą w opiece nad nimi, bo są nadal ich dziećmi. W domach dziecka opiekują się nimi etatowi wychowawcy, nie rodzice, a państwo zapewnia im byt, są więc dziećmi "państwowymi". Poczucie osamotnienia częściowe lub całkowite, brak własnego domu i domowego stylu życia, świadomość,-że jest się przez otoczenie uznawane za sierotę - wszystko to składa się na dziecięce poczucie osamotnienia sierocego. Sieroctwo jako zjawisko traktowane jest głównie z punktu widzenia biologicznego. Gdy rodzice biologicz- 105 ni umierają lub porzucają dziecko, wtedy staje się ono sierotą. W subiektywnych odczuciach dziecka może być zupełnie inaczej. Dziecko uznawane oficjalnie za pełną sierotę może się nigdy nią nie czuć, albowiem obcy ludzie zastąpili mu całkowicie rodziców własnych. I nie zawsze jest to oficjalnie zgłoszona rodzina adopcyjna czy zastępcza. Nie w oficjalnym akcie tkwi istota rzeczy. Tkwi we wzajemnych uczuciach i atmosferze domowej. Dzieci rozłączone z rodzicami lub innymi najbliższymi osobami, mające subiektywne poczucie osamotnienia wzmożone utratą domu i koniecznością przebywania w zakładzie opiekuńczym - to są rzeczywiste sieroty społeczne. W takim rozumieniu będę się posługiwała terminem sieroctwo społeczne i wywiedzionym od niego określeniem samotność sieroca. Bez poczucia osamotnienia, uświadomionego lub nie, nie jest się sierotą. Można nią wtedy być jedynie w zapisie akt urzędowych. J. Maciaszkowa i J. Raczkowska uważają, że zbyt słabe jest uzasadnienie przyjmowania .za podstawę odczuwanego przezeń osamotnienia choćby •dlatego, że w jednych przypadkach to subiektywne poczucie może być nieadekwatne do rzeczywistości, w innych zaś dziecko istotnie osamotnione nie uświadamia sobie własnej sytuacji. Zgadzam się z autorkami, że poczucie osamotnienia .nie może być jedynym kryterium uznawania sieroctwa społecznego. Ale uważam, że jest to kryterium podstawowe. Dziecko nie musi sobie uświadamiać własnej sytuacji. Wystarczy, że ją odczuwa przykro lub przyjemnie, a my, dorośli, wiemy dlaczego tak jest. Jeślibyśmy z pojęcia sieroctwa społecznego usunęli poczucie osamotnienia dziecka, a pozostawili tylko rozdzielenie z rodzicami i opiekę całkowitą placówek państwowych - wówczas pojęcie to przestałoby mieć swo- 106 / ją wagę merytoryczną. Można go byłoby wówczas włą czyć do tych problemów społecznych, które dają si< rozwiązywać metodami organizacyjnymi. Przeniesieni! dziecka ze złego domu do dobrej placówki opiekuńcze załatwiłoby pozytywnie sprawę. Rzecz jednak tkwi ni< w tym, że dziecko jest poza rodziną w placówce państwowej, lecz w tym, że czuje się ono osamotnione i t( wpływa niekorzystnie na cały jego rozwój osobowościowy. Gdyby w placówce dziecko czuło się szczęśliwe miało w pełni zaspokojone podstawowe potrzeby psychiczne: miłości, przynależności, bezpieczeństwa - ni( byłaby ważna utrata rodziców i domu. Był taki pogląd w pedagogice opiekuńczej, że dziecku bez rodziców wystarczą dobrzy wychowawcy i kolektyw rówieśniczy. Życie poparte badaniami wykazało, że nie wystarczą. W im liczniejszej dziecko przebywało grupie, tym bardziej czuło się zagubione i osamotnione. W pedagogice opiekuńczej przeważyły więc kierunk mające na względzie usuwanie u dzieci osieroconyci poczucia osamotnienia. Stąd preferowanie zastępczycł środowisk rodzinnych i rodzinopodobnych placówek Bo jeśli jest bodaj jeden bliski dziecku człowiek, z którym może ono żyć pod jednym dachem - nie ma wtedy poczucia osamotnienia i nie ma sieroctwa. Jest ro dzina i dom. ^ Domy małych dzieci W polskim systemie opiekuńczym domy małych dzieci są jak dotąd (tzn. w okresie pisania niniejszej książki) w gestii resortu zdrowia i obejmują dzieci do lat 3 oraz niektóre matki. Matki przyjmowane są tylko w sytuacjach wyjątkowo trudnych życiowo i mogą przebywać tam od 7 miesiąca ciąży do ustania karmienia piersią. Z uwagi na niewielką liczbę i krótki czas pobytu matek w domach małych dzieci należy zakładać, że dzieci w tych placówkach żyją bez matek i objęte są formami wychowania kolektywnego. Co zatem naukowcy1 zgodnie mówią na temat rozwoju dzieci odłączonych od matek i żyjących w tego typu placówkach? Dziecko rodzi się już z potrzebą nawiązywania kontaktu, o czym świadczy jego uśmiech pojawiający się na bodziec słuchowy w pierwszych tygodniach życia, a około 4-6 miesiąca na widok twarzy matki. Kontakt z matką jest niezbędnym warunkiem prawidłowego rozwoju dziecka. Odseparowanie zatem dziecka od matki grozi poważnymi konsekwencjami. Separacja szkodliwa jest zwłaszcza w tzw. okresie krytycznym. ' R. Spitz, J. Bowiby, H. Hartów, C. Koupernik, S. Olech-nowicz, I. Bielicka, S. Lis, A. Bleim, M. Przełącznikowa ł In. 108 Zaobserwowano to w badaniach nad małymi małpkami. Etolodzy stwierdzili, że małpka musi uczyć się przystosowania do socjalnego porządku małpiej społeczności dokładnie w okresie między drugim i pół a piątym i pół miesiącem po urodzeniu. Jeśli moment ten minie nie wykorzystany, małpka nigdy nie będzie zdolna do normalnego włączenia się w życie stada. R. Spitz podaje, że okres krytyczny u niemowlęcia mieści się między końcem 3 i końcem 5 miesiąca. Jeżeli, zanim ów okres nastąpi, przywróci się dziecku jego matkę, zaburzenie wywołane separacją szybko znika. Zaburzenia bez poważnych następstw mogą być też usunięte wówczas, gdy dziecko odpowiednio późno zostanie rozłączone z matką. Jeżeli jeszcze w ciągu pier-'wszego roku było ono pod dobrą opieką macierzyńską, a pobyt w zakładzie nie trwał długo, wówczas dziecko może zachować nienaruszoną podstawową strukturę, co pozwoli mu na prawidłowy rozwój w szczególnie korzystnych warunkach. Kiedy bezpośrednio po rozłące z matką dzieckiem zajmie się jedna stała opiekunka, wtedy po pewnych przejściowych zaburzeniach reaktywnych może się ono całkowicie zaadaptować. Separacja bowiem jest urazem, który powoduje szok porównywalny z ostrą chorobą. Gdy jednak dziecko otrzyma substytut odpowiadający matczynemu, wtedy z choroby zostaje tylko uwrażliwienie na separację i zmianę. Jeśli jednak nie ma ani matki, ani jej substytutu, wówczas choroba staje się chorobą chroniczną o postępującej ewolucji. Jest to choroba sieroca. Jej najczęstszy objaw - to kołysanie się. Zazwyczaj gdy seperacja jest świeża, kołysanie jest epizodyczne. W ciężkich przypadkach separacji kołysanie jest prawie permanentne, jest ono jedyną formą aktywności dziecka. W tym czasie, kiedy się kołysze, trac^kontakt ze światem zewnętrznym, sta- je się nieświadome tego, co się wokół niego dzieje. Te rytmiczne ruchy są zawsze wskaźnikiem głębszego lub mniejszego autyzmu. Są inne objawy. Autoagresja (np. uderzanie główką o pręty łóżeczka), anormalne ruchy rąk, "pusty" wzrok ("sufitowanie" u niemowląt), ssanie brzegu łóżeczka, poduszki, palców, brak uśmiechu i innych reakcji emocjonalnych, koncentracja aktywności tylko wokół przedmiotu martwego. Wśród skutków choroby sierocej naukowcy dostrzegają trwałe uszkodzenia mechanizmów emocjonalnych. Jednostki takie nie potrafią nawiązywać więzi uczuciowych z otoczeniem, nie umieją ani dawać, ani odbierać miłości. Z jednej strony cechuje je indyferentyzm u-czuciowy, z drugiej - intensywna potrzeba uczuciowa. Cechuje je także brak koncentracji uwagi, inwencji, wyobraźni, słabe myślenie abstrakcyjne, egocentryzm. Choroba sieroca, podobnie jak każda inna poważna choroba, może w zależności od odporności organizmu poczynić szkody mniejsze lub większe. Trzeba jednak liczyć się z faktem, że istnieje i jest w swych skutkach bardzo groźna. Jej przyczyna - sieroca samotność małego dziecka - dosięga drugiego krańca ludzkiego bytu i powoduje niejednokrotnie sierocą samotność starego człowieka. Bo kto kochać ludzi nie potrafi, nie będzie kochany. Żeby zaś człowiek był potrzebny innym, także wtedy, gdy sam potrzebuje pomocy, musi wcześniej zasłużyć na czyjąś miłość. Harlow odkrył, że młoda małpka mając do wyboru pokarm lub matkę, poświęca szukanie pokarmu na rzecz szukania kontaktu z matką. Podobnie jest u ludzi. U noworodka potrzeba kontaktu z matką może być silniejsza od głodu. Renę Zazzo * uważa, że źródeł przywiązania dziecka * Renś Zazzo Przywieranie. Op. cit. 110 do matki trzeba szukać w potrzebie pierwotnej, wrodzonej, a nie wyuczonej na skutek realizacji pierwotnej potrzeby pokarmu. Tezę tę popiera większość innych wybitnych naukowców. Przywiązanie zatem, zaprogramowane genetycznie, można wyzwalać dzięki odpowiednim bodźcom. Raz wytworzone, najpierw z matką, przejawia tendencję do utrwalania się, a także może rozszerzać się na kontakty z innymi osobami. Wbrew więc teorii freudowskiej, jak i teorii uczenia się, przywiązanie pojmowane jako więź uczuciowa między dwiema jednostkami wyprzedza seksualizm. Na przykładzie zachowania się zwierząt wyższych można mówić o prymacie przywiązania, o jego potrzebie zapisanej w naturze. Socjalizacja stanowi zatem część pierwiastka biologicznego w tym samym stopniu jak głód, pragnienie, popęd seksualny. Jeśli w tej socjalizacji matka jest dla dziecka pierwszym, najważniejszym i niezastąpionym człowiekiem, to jej brak jest nie tylko wymierzony przeciwko prawom ludzkim, lecz i przeciwko prawom natury. Przytaczam wywody naukowców po to, by uzasadnić najdobitniej konieczność dotarcia z tą wiedzą do ludzi decydujących o losach małych dzieci. Brak wiedzy, a co za tym idzie, brak mobilizacji społecznej sprawia, że postępy w doskonaleniu form pomocy małym osieroconym dzieciom są wciąż niezadowalające, mimo często słusznych kierunków zawartych w założeniach polityki społecznej. Do takich kierunków należy preferowanie adopcji. Chodzi o to, by nie dopuścić do powstawania uszkodzeń psychicznych u małych osieroconych dzieci na skutek długiego przebywania w zakładzie. Bo nie tylko jest ważne to, ile dzieci zostało oddanych do adopcji, lecz także kiedy zostały oddane, po jakim czasie wychowania zbiorowego. U nas i w wielu innych krajach, dziecko przebywa w placówce za długo, jak na konieczność ochrony jego zdrowia psychicznego oraz możliwość skrócenia tego czasu, jaki zazwyczaj istnieje. Samo regulowanie sytuacji prawnej dziecka trwa przeciętnie rok, do tego dochodzi kilka miesięcy, zanim placówka zgłosi sprawę do sądu. Mimo wytycznych Ministerstwa Sprawiedliwości, by przyspieszać załatwianie procedury a-dopcyjnej, mimo zachęt Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej dotyczących maksymalnego skracania czasu pobytu dziecka w placówkach - w praktyce rozpowszechniona jest zasada: nie spieszyć się. We Francji, w kraju, w którym w międzynarodowym centrum podjęto badania nad skutkami niedoboru opieki macierzyńskiej i uzyskano wyniki nader jednoznaczne, zasada niespieszenia się jest też dość powszechnie stosowana, o czym donosi francuska prasa. Informuje ona, że często sędziowie długo wahają się, rozważając poważne argumenty za i przeciw, zanim orzekną utratę praw rodzicielskich. Tak więc ok. 100 tyś. małoletnich, których można by adoptować, czekać będzie całe lata, aż zostaną podjęte postanowienia o ich losie. Widzimy zatem, że wyniki badań nie mają wpływu na praktykę, praktyka zaś ma wpływ na dzieci - szkodliwy. W czym przejawia się szkodliwość wychowania zakładowego? Pierwsza zasadnicza sprawa rzutująca na wszystkie inne, to seperacja dziecka od matki. Konsekwencje tego wykazały cytowane przeze mnie wyniki badań. Samotność małego dziecka w placówce wychowania zbiorowego pogłębiają metody opiekuńcze typu taśmowego. Małe dziecko ze względu na swą nieporadność potrzebuje indywidualnego zajmowania się nim podczas prawie każdej czynności. Gdy opiekunka ma kilkoro, a czasem nawet kilkanaścioro małych dzieci stosuje nieje- 112 - . dnokrotnie sprzeczne z ich potrzebami i możliwościami formy grupowe, bardziej podobne do tresury niż do wychowania. Dziecięce opory i niezadowolenie u mniej cierpliwych opiekunek wywołują rozdrażnienie, złość. Trudna, absorbująca praca opiekuńcza wzmaga nerwowość personelu, skłania do wyszukiwania ulg i możliwości odpoczynku. - Charakterystycznym przykładem może tu być zjawisko - zaobserwowane przeze mnie w- kraju i za grani- . ca - przetrzymywania małych dzieci na nocnikach. Usadzenie całej grupy w jednym czasie rzędem pozwala opiekunkom wygospodarować trochę wolnych minut. A opiekunki bywają różne. Nie dobiera się ich pod kątem predyspozycji emocjonalnych. Tylko więc nieliczne z nich potrafią samotność tych dzieci zrozumieć i starać się ją łagodzić serdeczrioścą oraz ciekawymi zajęciami. Wiele osób jednak z personelu domów małego dziecka posługuje się wobec dzieci metodami przemocy i lęku. Daje to bowiem szybszy skutek porządkowy, nie zabiera dużo czasu w przeciwieństwie do metod zalecanych przez pedagogikę. Stąd osoby nowe, wrażliwe, które pierwszy raz zetknęły się z rzeczywistością domów małych dzieci, są zbulwersowane tym, co dostrzegły. A oto uwagi studentek psychologii odbywających miesięczną praktykę1 w .jednym z dużych domów małego dziecka ocenianym pozytywnie przez swych bezpośrednich zwierzchników. "Nasze ideały o wychowaniu dzieci zostały obalone gdyż to, jak pielęgniarki opiekowały się dziećmi, było powyżej krytyki. Dzieci były zastraszone, a ich rozwój : cofnięty o rok, dwa. Jeśli były niegrzeczne - np. nie chciały przez pół godziny nocnikować albo zasnąć w 1 Sprawozdania pisemne studentek Instytutu Psychologii UW. Opiekun naukowy grupy dr Danuta Chrzanowska. - '^t» '•» • Samotność dziecka 113 ciągu 5 minut -- były uciszane przez bicie. Codziennie wychodziłam z pracy roztrzęsiona, zła na cały świat. Nikomu nie życzę, by znalazł się w takim domu dziecka bez siły przeciwstawiania się całemu systemowi tam panującemu." Jak wygląda karmienie dzieci: "Opiekunki zmuszają siłą do jedzenia. Jeśli dziecko nie chce jeść, mocno ściska mu się policzki palcami, tak aby otworzyło buzię, wkłada jedzenie, zaciska szczęki i zatyka nosek. Dziecko musi wtedy połknąć." Mycie: "Tragiczna była sytuacja w umywalni. Mycie tak dużej gromadki, to siłą rzeczy automatyczny proces - szybkie mydlenie rączek, twarzy i następny. Dzieci są tresowane do wykonywania wszystkich czynności na komendę." Zabawki i zabawy: "wiele dzieci siadało na podłodze kiwając się, tłukąc głową o szafkę. [...] Sale dziecinne wyposażone były w śliczne ludowe zabawki, ale u-mieszczone wysoko na półkach, niedostępne dla dzieci. Na moje pytanie dlaczego - odpowiedź pielęgniarki oddziałowej: a kto by po nich sprzątał. Mają klocki, piłki, kręgle, gumowe misie - wystarczy. Zorientowałam się także, że nikt nie zajmuje się organizowaniem dzieciom zabaw ani w młodszych, ani w starszych grupach. Jedyną formą zabawy były dość smutne «kó-łeczka», w których pląsały dzieci śpiewając jedną, może dwie piosenki. Zresztą, jak tu śpiewać piosenki, kiedy pomimo swoich 3 lat nie potrafi się mówić. Wśród dzieci z mojej grupy tylko kilkoro prawie 3-letnich mówiło poszczególne słowa." Jak zachowywały się dzieci i jakie były reakcje personelu. "Bardzo często zdarzało się, że prośby czy pytania dziecka były lekceważone, pomijane milczeniem,, a nieraz dziecko było odpędzane, gdyż nie było dla niego czasu. Na wiele przedmiotów dzieci tylko wska 114 zują ręką albo krzykiem. Krzyk wydał mi się najczęstszą reakcją: na zdziwienie, na prośbę opiekunki, jako wyraz gniewu i złości. Krzyk zastępuje płacz. Dzieci posiadają bardzo silną potrzebę mówienia. Często przynosiły mi różne przedmioty, liście, zabawki, oczekiwały ode mnie powiedzenia ich nazwy. Dzieci o wyglądzie atrakcyjnym były faworyzowane, pieszczone, co wywoływało u innych upust zazdrości i agresji. Gdy pocałowane zostało jedno dziecko, domagały się tego wszystkie. Podobnie, gdy jednemu dziecku pomagano w jakiejś czynności, pozostałe dzieci automatycznie «prze-stały umieć» ją wykonywać i im również trzeba było pomagać. [...] Nie mogło być w zasadzie mowy o bliższym serdecznym kontakcie z jednym dzieckiem, gdyż każde bardzo tego pragnęło i zazdrościło. Spontaniczna, naturalna aktywność dzieci była hamowana biciem, nie mogły wyłamywać się z ustalonego porządku dnia i dezorganizować grupowych czynności. [...] Opiekunki krzyczały na nie dość ordynarnie, biły bez powodu, szarpały, np. dlatego, że płaczą. [...] Niektóre maluchy boją się ciemności. Ale nikogo to nie obchodzi, światło jest gaszone i musi być cisza. Płacz jest karany. [...] Wszelkiego rodzaju kary cielesne były dawane w u-kryciu i tajemnicy przed przełożonymi (gdyż za uderzenie dziecka groziło podobno wyrzucenie z pracy). Niemniej jednak opiekunki posiadały tak wymyślne formy stosowania kar, że w zasadzie nie było możliwości zwrócenia się ze skargą. [...] U bardzo wielu dzieci zauważyłam charakterystyczne objawy choroby sierocej (typowe kiwanie się na nocniczku, krzesełku, lizanie rączek, kołysanie się w łóżeczku). Takie objawy były usilnie tłumione przez opiekunki za pomocą klapsów i straszenia. [...] Niektóre dzieci zasypiając, trą główkami p poduszki. Takie kładzione są na brzuch a brzegi kołderki .mocno naciągniętej podwijane są pod 115 materac, tak że dziecko nie może kręcić główką. [...] Tylko dwie z pielęgniarek okazywały serce i troskę o dziecko". Wszystkie wypowiedzi pisemne studentek składają się na smutny obraz egzystencji dziecięcej w tej placówce. I nie tylko w tej. Podobny obraz wyłaniał się z uważnego spojrzenia od środka na funkcjonowanie takich domów w innych częściach kraju. Za granicą też pokazywano mi placówki o wysokim standardzie bytowym i osiągnięciach w zakresie tresury dziecięcej." A wyników takimi środkami nie osiągnie się. Zbyt dużo oglądałam placówek, w których niepokoiła nieskazitelna czystość wysoko ustawionych zabawek i nadmierne posłuszeństwo grzecznie w kółeczku kręcących się dzieci lub cichutko siedzących na krzesełkach. Jedna ze studentek pisała: "Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jak wygląda życie dzieci w domu małego dziecka. Bardzo bolał mnie fakt niemożności zaspokojenia podstawowych potrzeb dzieci. Zastanawiam się, dlaczego tak właśnie funkcjonują te placówki?" Sądzę, że istnieją dwie główne ku temu przyczyny: forma wychowania zbiorowego nie odpowiadająca tej fazie rozwoju dziecka oraz brak wyobraźni ludzi dorosłych, nie zdających sobie sprawy z przeżyć i odczuć małego dziecka. Trudno bowiem przypuszczać, że większość personelu domów dziecka ma złą wolę i świado-• mię postępuje z dziećmi wbrew wychowawczym zasadom. Takie jednostki zdarzają się też, lecz są to wyjątki. Większość uważa, iż najważniejsze są sprawy opiekuńcze: karmienie, mycie, przewijanie (wysadzanie), sen - reszta mało się liczy. A już najmniej liczy się to, co dziecko może myśleć lub czuć. Zęby się to liczyło potrzebna jest albo miłość dysponująca swoistą komunikacją emocjonalną, albo wiedza połączona z wy- 116 obraźnią umożliwiającą rozumienie drugiego człowieka w jego specyfice osobowościowej i sytuacyjnej. Miłość -l- wiedza + wyobraźnia jest to optimum, do którego dążyć trzeba, lecz mała jest nadzieja na to, by bez odpowiedniego doboru pracowników dało się to optimum upowszechnić. Gdyby jednak dało się upowszechnić w domach małego dziecka bodaj jedną z podstawowych zasad obowiązujących w medycynie, a niezbędną także w ochronie dziecięcej sfery emocjonalnej: primum non nocere - byłoby to już wiele. Niezbędne jest do tego " uświadomienie sobie przez każdego pracownika placówki i instytucji nadzorującej głębi sierocej samot-t ności. Jakie są jej objawy postaram się wykazać w ; świetle dokumentów zebranych przez ludzi, którzy l; mieli możność przez dłuższy okres uczestniczyć w ży-? ciu małych dzieci. Sporo materiału - zgodnego w swej . podstawowej treści z dokumentami innych autorów przedstawiających problematykę domów małych dzieci - zawiera dziennik Moniki Garnys-Kowalskiej pisany w 1978 r. przez 7 miesięcy jej pracy w wielkomiejskim domu małego dziecka, w którym była zatrudniona w charakterze salowej asystującej opiekunce. "Zajęłam się przez kilkanaście minut chłopczykiem, który przybył dziś po raz pierwszy. Maleństwo nie miało już sił płakać głośno, zawodziło cicho siedząc ze spuszczoną główką, a wydzieliny z nosa spływały mu do buzi. Zobaczyłam, że ma mokre rajtuzy, wzięłam go do łazienki, zabawiając jak mogłam najlepiej. Odwdzięczył się uśmiechem i był już spokojny, bacznie rozglądając się po łazience. Radość jego, jak i moja nie trwała długo, bo gdy zaprowadziłam go do sali, posadziłam na podłodze i wyszłam, mały rozpłakał się ponownie. lyl znowu był samotny w swojej rozpaczy. Niedola dziec-jka, które po raz pierwszy znalazło się w obcym miej-|scu, wśród ludzi "nieczułych na jego los, spowodowała, 117 że zachciało mi się płakać i z trudem powstrzymywałam łzy." Dlaczego tak wrażliwa dziewczyna, jaką jest niewątpliwie autorka cytowanego pamiętnika, nie mogła pomóc nowemu dziecku, chociaż je tak bardzo rozumiała w jego rozpaczliwej samotności? Bo musiała zająć się innymi dziećmi i nikt jej nie zezwolił na indywidualne zajęcie się chłopcem, by zapoznać go z nowym miejscem, z dziećmi, z personelem, by zainteresować go ciekawą zabawą i zmniejszyć lęk. Nawet przy niedostatkach ilościowych obsady "personalnej można okresowo zająć się większą niż zwykle grupą dzieci po to, by długi pracownik zajął się jednym dzieckiem, szczególnie w tym dniu nieszczęśliwym i cierpiącym. Ci obojętni ludzie, o których pisze Monika, dlatego są nieczuli, bo nie umieją sobie wyobrazić tych cierpień, sumienie zatem mają spokojne. Dlatego też adaptacja małego dziecka w nowej placówce nie jest niczyim obowiązkiem ani moralnym, ani służbowym. Można by to jeszcze tłumaczyć faktem niekompetentnego w sprawach psychologicznych kierownictwa tych zakładów. Ewa Milewska - psycholog, pracownik naukowy Instytutu Problematyki Przestępczości - po zwizytowa-niu 6 domów małych dzieci pisała: "Ponieważ domami małych dzieci kieruje z reguły personel o wykształceniu medycznym, nacisk położony jest na rozwój fizyczny dziecka i zapobieganie chorobom, domy te przypominają swoją atmosferą i urządzeniem wy- sterylizowane szpitale." Jeśli więc zapobieganie chorobom należy do zadań personelu domów małych dzieci, to ów personel, nie mając nawet szerokiej wiedzy psychologicznej, powinien przynajmniej orientować się w tym, na ile zły stan psychiczny dziecka wiedzie do schorzeń somatycznych. Szok małego dziecka wywołany'nagłym poczuciem o- 118 samotnienia i strachu na skutek oderwania od rodziców i domu, gdy nie jest w porę rozładowany, może spowodować chorobę dziecka. Dlatego mimo zapewnionej opieki lekarskiej w domach dziecka zachorowalność dzieci jest wyższa aniżeli w placówkach innego typu. Monika tak pisała o swojej imienniczce, która po przyjściu do domu małego dziecka zaraz zachorowała: "Nowa Monika znowu została położona do łóżka. Moim zdaniem dziecko przeżywa silny wstrząs psychiczny związany ze zmianą środowiska. Brak jakiegokolwiek zainteresowania ze strony dorosłych pogłębia jej stan. Wystarczy kilka minut zabawy i czułości, a mała zaczyna mówić i uśmiechać się. Pozostawiona sama płacze tak długo, aż ochrypnie. Właściwie płacz ten można nazwać zawodzeniem, któremu towarzyszy rytmiczne bujanie tułowiem w przód i w tył. Tylko na te ruchy zareagowała opiekunka uwagą: «panna przestań się bujać» i mała na moment przestała. Wykorzystałam fakt, że łóżeczko chorej nowej Moniki stało w pomieszczeniu, gdzie prasuje się ubranka i zajęłam się małą. Była osowiała, tępym wzrokiem patrzyła przed siebie, od czasu do czasu płakała. Leżąca w jej łóżeczku duża naga lalka nie przyciągała uwagi dziecka. Żadna z pań nie zajęła się małą. Dałam dziecku wiaderko z klockami i kółka na patyku. Patyk jej zabrano, bo mogła zrobić sobie krzywdę (?). Wszystkim dzieciom zabiera się patyczki. Monika zajęła się wkładaniem i wyjmowaniem' klocków z wiaderka. Zabawa ta spodobała jej się, dziecko wyraźnie się ożywiło. Zaczęła mówić: «ciocia, kojki da» - odczytałam to jako «klocki». Pokazałam jej, że można je chować, wówczas mówiła «ciocia kojki ma». Pielęgniarka, widząc dużą poprawę samopoczucia dziecka, tłumaczyła ją kuracją kwasową, jaką zastosowała wobec małej, ale ja byłam zdania, że bezpośredni kontakt z dziec- 119 kiem, godzina serdeczności i okazane zainteresowanie przywróciły dziecku zdrowie. Monikę wysadzono z ł6- . żeczka na kolację. Niestety, wystarczyło kilkanaście minut krzyku i szarpaniny wśród dzieci, by mała znów poczuła się osamotniona w obcej i nieżyczliwej jej gromadce. Kolacji nie zjadła, płakała do zaśnięcia. Nie mogłam się nią zająć, bo czekało mnie sprzątanie jadalni i ubikacji, a poza tym spotkałabym się ze sprzeciwem pań i pretensjami, że «rozpieszczam» dziecko." Autorka pamiętnika, młoda dziewczyna po technikum drogowo-mostowym, dostrzegła zależność fizycznego zdrowia dziecka od jego stanu psychicznego, nie dostrzegł tej zależności fachowy personel służby zdrowia. Przykładów krańcowej rozbieżności w poglądach lekarzy na ową zależność u dzieci cierpiących na samotność i lęk - mam wiele. - Najbardziej wymowny jest przykład Adasia. Porzucony przez matkę w trzecim miesiącu życia i umieszczony w domu małego dziecka chorował prawie nieprzerwanie przez osiem miesięcy. Ponieważ po wyleczeniu jednej choroby wracał niebawem z drugą do tego samego rejonowego szpitala, troje leczących go lekarzy: Giętko, Frelek i Petsch, zgodnie postawiło diagnozę, z której wynikało niezbicie, że chłopiec ze szpitala nie powinien wracać do placówki, lecz do rodziny. Lekarze i kierownictwo domu małego dziecka byli odmiennego zdania i mimo znalezienia odpowiedniej rodziny nie wyrażono zgody na przekazanie do niej dziecka. Dopiero zgoda resortu zdrowia umożliwiła lekarzom ze szpitala zrealizowanie wniosków diagnostycznych. Dziecko przekazane rodzinie, chociaż upłynęły już trzy lata, nie wymagało ani razu wizyty lekarskiej. Diagnoza podkreślająca konieczność terapii rodzinnej okazała się niebywale trafna i skuteczna. Silne traumaty żujące przeżycia, objawiające się w 120 zaburzeniu całej osobowości towarzyszą dziecku nie tylko podczas przywiezienia go do domu małego dziecka, lecz także podczas każdej zmiany miejsca i ludzi z najbliższego otoczenia. Ewa Milewska pisała: ,,0-piekunki stale zajmują się jedną grupą i pracują na jednym wydzielonym oddziale. Po przekroczeniu wieku danej grupy dziecko zostaje przesunięte do starsze} grupy indywidualnie lub w grupie kilkuosobowej, ale zawsze wiąże się to ze zmianą oddziału i opiekunki." Jak przeżywa dziecko takie przeniesienie? Monika pisze: "Szymajduś, którego tak bardzo polubiłam, został przeniesiony na oddział Raków. W jakiś czas po prze-- niesieniu zapytałam o niego młodą pielęgniarkę. Określiła go jako okropne dziecko, wprost wstrętne. Kiedy zapytałam, czym zasłużył na takie przymiotniki, usłyszałam, że przez kilka pierwszych dni na nowym >od-dziale chłopczyk płakał niemal bez przerwy kilka godzin dziennie. Nie pomogło zabawianie, czułe słowa mały przeżywał zmianę tak silnie, że doprowadził cał; personel do nienawiści wobec siebie." Kiedy dziecko bez przerwy płacze i nic do niego ni( trafia, wyzwala często u dorosłych gniew. Czasem ter gniew bywa uzasadniony. Dziecko bowiem stara sil płaczem wymusić na rodzicach to, co chce i czego nn nie wolno. Jest to całkiem inny płacz i nie trwa ca łymi dniami. Trzeba umieć odróżnić płacz zrodzon; z rozkapryszenia, od zrodzonego z rozpaczy nad strata mi. Dla dziecka pozbawionego więzi z rodzicami pod wójnej wartości nabiera wszystko to, co daje chocia trochę bezpieczeństwa: znane miejsce, znana opiekun ka, znane dzieci. Przeniesienie do nowego miejsca i nc wych osób rozrywa te związki, pogłębia osamotnieni! wzmaga strach, do starych okaleczeń dodaje now< Dziecko nie może się przed tym obronić, jest bezsilni ma tylko płacz. Więc płacze. Za płacz w domach małego dziecka karze się. Gdyby płacz uciszało się w ramionach, jak to robią matki, wszystkie dzieci zaczęłyby płakać bez przyczyny. Jedną więc z różnic między dzieckiem z rodziny a dzieckiem osieroconym jest ta, że kiedy pierwsze czuje się nieszczęśliwe i płacze - jest pocieszane, drugie - kiedy cierpi i płacze jest karane. Dlatego dzieci długo przebywające w domach dzieci mało płaczą. Nauczyły się znosić ból bez łez. Bo ból u dziecka rzadko bywa większy niż strach, strach potrafi u dziecka przewyższyć tylko miłość. Strach w mniejszym lub większym nasileniu towarzyszy dziecku osieroconemu zawsze, gdy nie ma w pobliżu osoby, która je broni, zapewnia bezpieczeństwo. Dzieci zakładowe boją się nadmiernie wszystkiego co nowe. "Arturek w dalszym ciągu jest zalękniony, ale nie do tego stopnia, co przed trzema miesiącami. Zaufał mi. Na spacerze domaga się, by trzymać go za rękę, boi się psów, kotów a nawet kur." Trzymanie za rękę, ten zwyczajny gest zapewniający dziecku bezpieczeństwo, rzadko jest dostępny dziecku, które tego gestu najbardziej potrzebuje. Monika miała tylko dwoje rąk, a dzieci pod opieką dwanaście. Dzieci zakładowe boją się też kąpieli, podczas kiedy dzieci domowe nie chcą wychodzić z wanny. "Wczoraj salowa w jednej wodzie kąpała 9 dzieci. Tylko Jurek nie płakał. Jest odporny na gwałtowne i niedelikatne ruchy." Czy trudno likwidować w placówkach źródło dziecięcego lęku? Czytam w pamiętniku: "Starsze dzieci, zwłaszcza Czarek, bardzo bały się kąpieli. Wieczornemu nocniko-waniu towarzyszyły bojażliwe pytania: «kąpac? nie 122 . - kąpać». Udało mi się pokonać ten strach. Doszło do tego, że wczoraj nie chciały pójść spać bez kąpieli. Uparł się Czarek, a za jego przykładem Monika i Artur. Tę przemianę o 180° sprawiło uatrakcyjnienie kąpieli. Każde kąpane dziecko dostaje do ręki plastykowego kotka, szczoteczkę i ściereczkę i zajmuje się myciem zabawki. Kąpiel czasami przedłuża się o godzinę, bo każde chce siedzieć w wannie jak najdłużej. Jestem szczęśliwa, że udało mi się dokonać tej zmiany." Oprócz lęku wynikającego z pośpiechu i niedelikat-ności opiekuńczej personelu jest jeszcze coś gorszego: lęk nie przed czynnością, lecz przed osobą. Są dzieci, do których dorośli czują nieuzasadnioną awersję. Takie nielubiane przez opiekunkę dzieci osierocone żyją w ustawicznym strachu i odczuwają swoją samotność bardziej boleśnie od innych. Z pamiętnika Moniki: "W niedzielę Joaśka mówiła o planach, które snuła w studium nauczycielskim, a dotyczących pracy z dziećmi trudnymi. Okazało się, .że do wymarzonej pracy nie nadawałaby się. Doszło .do tego, że praca z dziećmi, które niskim poziomem umysłowym wyraźnie odbijają od grupy, tak ją wykończyła, że znienawidziła je. Przyznaje się do tego . otwarcie, zwracając się do dzieci takimi np. zdaniami: «No i czego ryczysz kretynko, ubieraj się sama. Wybij sobie z tego głupiego łba, że ci chociaż trochę pomogę. Nic na to nie poradzę, że cię tak nie cierpię.» W Joaśce odkryłam trochę sadystycznych skłonności. •Ujawniają się one w momencie, gdy zaczyna się denerwować. Wiedząc, że dzieci boją się wejść do ciemnej ubikacji, wpycha je tam siłą, a gdy cała grupa ryczy w niebogłosy, rzuca je na nocniki, a jedną ofiarę porywa do okna i sycząc przez zęby mówi «okno, to jest okno, przestań ryczeć, bo cię wyrzucę»". Dzieci nielubiane to zazwyczaj te, które sprawiają więcej trudności, bo są bardziej nieszczęśliwe. Z tych dwu określeń: trudne i nieszczęśliwe do jednostek o braku altruizmu trafia tylko pierwsze określenie. Ono bowiem przysparza im kłopotów i pracy, natomiast drugie określenie dotyczy samego dziecka, do ich wyobraźni zatem nie trafia. Wyobraźni tej widocznie nie rozbudzono w studium nauczycielskim, jeśli jego słuchaczka bez skrupułów poddawała dzieci torturom lękowym. Takie jednostki, które tylko do niektórych dzieci są uprzedzone i tylko w chwilach zdenerwowania sieją wśród dzieci strach, są jeszcze nie tak groźne, jak jednostki o postawach sadystycznych, o niewyżytych ambicjach władania słabszymi. Małe osierocone dzieci są najsłabsze z najsłabszych ludzkich istot, bo i same nie potrafią się bronić i nikt z dorosłych obrońców za nimi nie stoi. Taka nieograniczona bezbronność prowokuje osoby z patologiczną potrzebą władzy do wykorzystywania swej funkcji w sposób pozornie poprawny, a w swej istocie przerażający. Monika pisała: "W ubiegłą niedzielę zjawiła się w DMDz przyszła ciocia Beatki i wykorzystując brak wyższego personelu poświęciła kilka godzin małej. Dziecko swym zachowaniem dawało dowód odwzajemnionej miłości. Z niepohamowanego urwisa, małego złośliwca przemieniła się w małe przytulone do kochającej osoby dziecko. Obraz szczęścia byłby pełny, gdyby nie wejście salowej. Od tej chwili Beata zmieniła się nie do poznania. Ulotniła się nagle cała swoboda i spokój dziecka. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się ze strachem w oczach w twarz osoby, która napawa ją obezwładniającym lękiem. Nie pomogło silne objęcie, jakie zastosowała wobec siedzącej na kolanach Beatki ciocia. Wystarczyło warknięcie «no, Beata» i lodowate spojrzenie dorosłej oprawczyni, by dziecko, 124 zapominając o kochającej cioci, zaczęło schodzić z jej kolan i, nie spuszczając oczu z M., skierowało się do wyjścia. Ciocia usiłowała utrzymać przy sobie dziecko, ale była bezsilna. W wynikłej chwilę później rozmowie M. ze zdziwieniem stwierdziła po raz kolejny, że nie wie, dlaczego dzieci tak bardzo się jej boją, że czasami wystarczy samo spojrzenie i gest ręką, by zmusić dziecko do absolutnego posłuszeństwa. Nie wie i nie będzie wiedziała, że ma lodowate spojrzenie i obrzydliwy wyraz twarzy potrafiący zniewolić każdą słabą istotę. Nie wie, bo nie chce wiedzieć, że każde jej ostrzegawcze spojrzenie jest zwiastunem kary cielesnej w przypadku nieposłuszeństwa. Podobnie ma się z pielęgniarką «czarną». Pawełek na sam jej widok nawet ze znacznej odległości uderza w płacz, którego nie. jest w stanie pohamować do chwili jej zniknięcia. [...] Marzy mi się możliwość wyrzucenia takich typów na zbitą twarz z DMDz i dołączenie do każdej osoby odpowiedniej opinii uniemożliwiającej podjęcie pracy w innych podobnych placówkach." Marzenia autorki pamiętnika w chwili obecnej jeszcze spełnione nie są. Ani przy przyjmowaniu do pracy, ani podczas jej wykonywania nie sprawdza się postawy pracownika wobec dzieci, liczy się efekt wykonanych czynności opiekuńczych, a nie zdrowie psychiczne dziecka. Zarzut, że kogoś dzieci się. nadmiernie boją, nie jest wystarczającą podstawą do zwolnienia z pracy. Udowodnienie znęcania się nad dziećmi - jak pisały studentki - jest bardzo trudne. Dzieci poza lękami i płaczem nie znają innego przekazu oskarżenia. Ubogi przekaz słowny nie jest dostępny obcym ludziom z zewnątrz. Gdyby w doborze personelu zakładów opiekuńczych dominowało główne kryterium: akceptacja każdego - " ^~ dziecka - można byłoby nawet w trudnych warunkach znacznie złagodzić los dzieci osieroconych. Autor- ' ka pamiętnika udowadnia to opisując kilka sylwetek . rzeczywiście oddanych wszystkim dzieciom osób, a także opisuje swoje wysiłki i rezultaty zaspokajania potrzeb dziecięcych. "Najbardziej nerwowe dziecko Marcin (ma l rok i 9 miesięcy) robi kolosalne postępy. Kilka dni temu był po raz pierwszy w życiu na spacerze. Zaskoczony ilością wrażeń nie wypowiedział ani jednego słowa, tylko patrzył, patrzył. Wszystkie korzystne zmiany, które nastąpiły w rozwoju tego dziecka, datują się od momentu, gdy po odejściu Jarka mogłam się zająć tym dzieckiem, tzn. wyciągnęłam go z łóżeczka, w którym przesiadywał cały dzień waląc z wściekłością głową o pręty tak długo i często, że na guzach tworzyły się kolejne guzy. Rzucaniu się w łóżku towarzyszył histeryczny, trudny do wytrzymania krzyk, stąd umieszczenie go w izolatce. Marcin jest dzieckiem wyjątkowo spragnionym pieszczoty." Protest ponad półtorarocznego dziecka, spragnionego kontaktu z ludźmi, uwięzionego na długie godziny .w łóżeczku, jest tak tragicznie wymowny, że powinien być zrozumiały nawet dla otoczenia nie posiadającego żadnej psychomedycznej wiedzy. Ogromnie intensywne musi być cierpienie psychiczne, jeśli człowiek usiłuje je zmniejszyć zadawaniem sobie bólu fizycznego. A ten człowiek nie miał jeszcze dwu lat i tak, jak jego rówieśnicy bardzo bał się bólu fizycznego. Co wtedy robią dorośli ludzie? Przenoszą go do izolatki, bo nie mogą wytrzymać jego krzyku. Ten krzyk nie, był niczym innym jak wzywaniem o ratunek przed samotnością. Samotność w łóżeczku polegała m.in. na oddzielaniu go od ludzi zakratowanymi brzegami. Ale jeszcze ludzi widział, słyszał, jeszcze był od nich nie-» 126 daleko. Przeniesiony do izolatki stracił ich zupełnie. Tę formę reakcji na autoagresję dziecięcą można przyrównać do zepchnięcia na dno samotności i lęku. W języku naukowym unika się pojęć typu: ,,zepchnięcie . na dno". Trudno jednak inaczej określić taki stopień osamotnienia dziecka, dla którego zabrakło psychologicznej miary, i taki sposób postępowania dorosłych, na który zabrakło obiektywnych słów. Naukowcy dowodzą, że więź jest tak samo silną potrzebą jak głód. A może jeszcze silniejszą, jeśli wyniki badań dowiodły, że małpki wolały od mleka przytulenie do matki? W obszernym pamiętniku Moniki priorytet psychicznego głodu występuje niezwykle silnie. "Chłopiec jest bardzo spragniony pieszczot i często przytula się, gdy siedzę na krześle. Kładzie główkę na moich nogach, zadowoli się głaskaniem lub całowaniem i odejdzie, by po chwili przyjść znowu po pieszczotę." Zaspokojenie potrzeby miłości i bezpieczeństwa daje się dokonać jednym gestem - przytuleniem. Gest ten zespala bliskość fizyczną i psychiczną. Dotyk i ciepło skóry, ogarnięcie ramionami, przywarcie do ciała - wszystko to jest niezbędnym "pokarmem" dla uczuć. Kiedy tego "pokarmu" brak, dziecko szuka sposobów oszukania głodu. Monika stwierdza: "Jedynym smutnym dzieckiem, którego nie mogę rozbawić, jest Jacuś. Chłopczyk ten wykonuje te same gesty, które wykonywał Szymaj-duś - palec jednej ręki wkłada do buzi, a drugą rękę podnosi do główki tak, jakby chciał się do niej przytulić. Jacuś śmieje się bardzo rzadko i niechętnie bawi się. Jest apatyczny, często pokłada się na dywanie i leży jakby w odrętwieniu. Boję się wyjątkowego potraktowania go, by nie przyzwyczaić go do siebie.'' Ssanie palców jest rozpowszechnione także u dzieci w rodzinach. Wkładają palce do buzi zawsze, gdy nie 127 mają zaspokojonej jakiejś potrzeby, kiedy są głodne, senne, zmęczone. Trwa to zazwyczaj krótko. Dzieci w domach dziecka ssą je tak często i długo, że niemal zupełnie wysysają paznokcie. Co mógł oznaczać, podobny u obydwu chłopców, gest przyłożonej do głowy ręki? Didier Anzien1 uważa, że normalnym, głównym e-fektem stymulacji skóry przez matkę jest nabywanie przez dziecko poczucia bezpieczeństwa. Dziecko, które zaledwie zdążyło odróżnić siebie od matki, przedstawia .sobie fantazmatycznie, że ta sama skóra należy do niego, jak i do matki. Może dziecko przytulając swą rękę do głowy, usiłuje zastąpić pieszczotę matczyną? Naukowcy uważają, że skóra, podobnie jak usta, jest pierwszym miejscem wymiany z kimś innym, dlatego tak ważną rolę odgrywa w socjalizacji dziecka. Kiedy dzieci osierocone ssą brzegi łóżeczka lub poduszki, nie jest to oznaka głodu fizycznego, są wszak nakarmione. Jest to głód kontaktu cielesnego, głód autentyczny, wyniszczający, nie mniej groźny od głodu pokarmowego.' Dlatego dzieci te, jeśli nie miały matek wrogich, odtrącających, a zabrane zostały matkom- alkoholicz-kom, prostytutkom czy upośledzonym umysłowo -• tęsknią za nimi. • W pamiętniku Moniki czytamy: "Od około tygodnia. jest u nas Agnieszka. Dziecko to sporo rozumie i nieźle mówi. Przed zaśnięciem tęskni do matki." Dlaczego właśnie przed zaśnięciem? Tęsknota za najbliższymi tak u dzieci, jak u dorosłych wzmaga się najczęściej wieczorem. Dzień jest mniej lub bardziej wypełniony zajęciami absorbującymi uwagę. Przy zasypianiu i we śnie dają znać o sobie ośrodki podkorowe, granica między podświadomością i świadomością ma- 1 Renś Zazzo Przywiązanie. Op. cit. 128 leje, utajone treści życia emocjonalnego zaczynają się objawiać pod różnymi postaciami przed zaśnięciem: • wzmożone kołysanie się, podczas snu lęki nocne, moczenie nocne. Do takich objawów należy też tarcie głową o poduszkę, o czym pisała cytowana przeze mnie studentka. Sposób likwidowania owych objawów przez unieruchomienie dziecka krępującą ruchy kołdrą czy karanie i zabranianie kołysania się jest formą, która w kodeksie karnym wchodziłaby w zakres pojęć "znęcanie się fizyczne i moralne". ' Jest to bowiem tak, jakby dziecko chore na odrę karać za to, że ma gorączkę i wysypkę, i zabraniać mu. ją mieć, zamiast zastosować leczenie. Tarcie głową o poduszkę jest objawem choroby sierocej, a nie objawem złej woli dziecka. Stosowanie wówczas metod represyjnych przysparza dziecku dodatkowych cierpień i pogłębia chorobę. - Dlaczego w domach małych dzieci tępione są objawy a nie przyczyny choroby sierocej? \ Bo objawy są widoczne, przyczyny nie. Dziecko, które się kiwa, uzewnętrznia tym brak zaspokojenia podstawowych potrzeb psychicznych. Tymczasem przez wiele lat lansowany był pogląd, że domy małych dzieci, jako wyspecjalizowane placówki, zaspokajają wszystkie potrzeby dziecka i -wyrównują jego braki. Żywy, zaprzeczający temu, kiwający się "dokument" nie jest więc mile przez personel widziany. Wieczorne narastające poczucie samotności dziecięcej można złagodzić wówczas, kiedy personel placówki bę-. dzie przekonany o tym, że dla dziecka fizyczny gest serdeczności ze strony opiekunki -jest nie mniej ważny niż kolacja i kąpiel. "Podobało się dzieciom - pisała Monika - gdy przechodząc między łóżeczkami, głaskałam je .kolejno po główkach. Nawet te najbardziej rozrabiające uspakajały się na chwilę i wyciągały łap- 8 - Samotność dziecka 129 ki między prętami, domagając się pieszczot. Pomyślałam sobie wówczas, jak byłoby wspaniale móc opiekować się pięciorgiem, sześciorgiem dzieci." Im większa liczba dzieci przypada na jednego dorosłego zajmującego się nimi bezpośrednio, tym mniejsza możliwość łagodzenia ich psychicznych dolegliwości. Mimo jednak tej dużej przeszkody.-jaką stanowi liczebność, można wprowadzić klimat, w którym dzieci będą się czuły mniej osamotnione na skutek stworzonego zaufania do osoby, która stała się im bliska i codziennie widziana. Monika zaobserwowała: "Byłoby nieuczciwością z mojej strony twierdzić, że tylko ja zaszczycona jestem mianem mama. Dzieci zwracają się tak do każdej łagodnej w danej chwili osoby, jeżeli ja jestem nieobecna. Nie bez dumy piszę, że wyłączność tego pięknego słowa dotyczy mej osoby, jeżeli znajduję się z dziećmi lub w zasięgu ich wzroku. Przemiłe są poranne powitania, kiedy w momencie pojawienia się w drzwiach sypialni wszystkie dzieci radośnie krzyczą, podskakują w łóżeczkach, wyciągają rączki. Trochę zabawna jest reakcja dzieci na niesprawiedliwe ich potraktowanie przez kogoś z personelu. Płacząc biegną do mnie, a gdy pytam, co się stało, pokazują na winowajczynię i mówią: ona bije. Kilka dni temu usłyszałam wypowiedź Andżki skierowaną do pozostałych kobiet (Andżka nie wiedziała, że słyszę jej słowa): nareszcie nasze dzieci doczekały się mamy». Był to największy komplement, jakiego można pragnąć, pracując w domu dziecka." Oprócz akceptujących dziecko pracowników placówki znaczącą rolę w kompensacji emocjonalnej mogą odgrywać inne dzieci. Bardzo ważne jest wówczas nierozdzielanie rodzeństw, co grozi dzieciom zgodnie z resortowym podziałem ze względu na wiek, a także wewnątrz placówek przy podziale na grupy wiekowe. 130 Rodzeństwa z rodzin zagrożonych są zazwyczaj bardziej ze sobą związane aniżeli z rodzin normalnych. Dzieci te, często zaniedbane przez rodziców, łączy nie tylko więź familijna, lecz także trudna sytuacja, w której muszą sobie pomagać i szukać ochrony przed samotnością we wzajemnym obcowaniu. Monika zauważyła: "Ania ma 8 miesięcy, Marcin ponad dwa latka. Chłopiec jest bardzo przywiązany do swojej siostrzyczki. Przez kilka pierwszych dni nie odstępował jej na krok. Płakał słysząc płacz małej, a że Ania płakała 4 dni bez przerwy, w obawie o zdrowie chłopca trzeba go było na pewien czas od niej odizolować. Przypuszczam, że do nieustannego przesiadywania przy łóżeczku Ani zmusiła Marcina świadomość, że siostra jest jedynym łącznikiem ze światem, który nagle przestał istnieć." Małe dzieci czują się zagubione i zalęknione w dużej grupie rówieśniczej. Potrafią natomiast nawiązywać kontakty emocjonalne z poszczególnymi dziećmi, co w pewnej mierze zmniejsza głód uczuciowy. Naukowcy (Harlow, Chanvin) analizując problem przywiązania twierdzą, że jakkolwiek matka jest tu najważniesza, to nie można nie doceniać roli rówieśników. Świadczą też o tym przykłady zawarte w cytowanym pamiętniku. "Czaruś orzekł, że bardzo lubi Boguśkę, a innych dzieci nie lubi. Przez prawie cały dyżur opiekował się nią i bawił. Dziewczynka odwzajemniała mu się radością. Czaruś tulił ją do siebie, próbował całować, oprowadzał po sali, a gdy się przewróciła, podnosił ciągnąc za rączkę." Nie tylko kontakty indywidualne między dziećmi pozytywnie wpływają na ich samopoczucie, ale również życzliwa atmosfera panująca w grupie. Monika tak o tym pisała. "Obserwując dzieci w różnych fig- 131 lach, dostrzegałam objawy szczerej sympatii, jaką się darzą nawzajem. Oprócz wypadków typowej agresji jaką przejawia Sebastian, Ania czy Andrzej i walki, o zabawki, nie dostrzegłam, by dzieci się nie lubiły." Monika podaje interesujący przykład, jak dzieci pomagają sobie w rozładowywaniu lęków. "Podczas nocnikowania przekonałam się, że dzieci boją się nie ciemności, ale ciemnego okna i odbicia w szybie. Wyły jak syreny, nie chciały usiąść na nocniki, tylko na kilkanaście sekund uspokoiły się, gdy podeszłam do okna i zaczęłam mówić: «dobre, ładne okno, nie można się bać, ładne okno». Udało mi się podpro-. wadzić do niego Yioletkę i sprowokować .ją do do-^ tknięcia obiektu strachu. Niewiele to pomogło pozostałym dzieciom. W dalszym ciągu płakały zbite w gromadkę pod drzwiami. Po pewnym czasie zauważyłam ciekawą scenkę: Viola brała po kolei dzieci za rękę, podprowadzała do okna i coś po swojemu tłumaczyła. Udało jej się bez oporu zbliżyć poszczególne dziecko do okna. Podziwiałam ją za to." Dzieci dzieciom bardziej czasem mogą pomóc w pew-•nych sytuacjach aniżeli my dorośli. Małe dzieci jednak same sobie nie wystarczą. Zęby miały poczucie bezpieczeństwa, muszą mieć jeszcze przy sobie stałą opiekuńczą osobę dorosłą. Jeśli nie będzie się ich rozdzielać z nią i z kolegami, nie będzie utrwalał się lęk rozłąki rujnujący system nerwowy osieroconych dzieci. Przenoszeniu z grupy do grupy, z placówki do placówki można zapobiec pociągnięciem organizacyjnym, wydaniem odpowiednich instrukcji, sporządzeniem aktu prawnego. Trudniej zapobiec fluktuacji pracowników. A w tych placówkach jest ona bardzo duża. Powstaje więc problem: z jednej strony dzieci osierocone pragną miłości, z drugiej zaś pewna wstrze-, mięźliwość emocjonalna dorosłych może je uchronić 132 i • przed ponownym zerwaniem więzi i bólem rozstania. Wstrzemięźliwość trudna jest zwłaszcza w stosunku do tych dzieci, które są szczególnie spragnione kontaktu i przywiązują się nader szybko. Dylemat, przed którym stanęła autorka pamiętnika, przeżywa niejedna opiekunka dzieci osieroconych. "Czarek do tego stopnia przywiązał się do mnie, że podczas całego dyżuru pilnuje mnie na każdym, kroku. Jeśli ze względu na dni wolne lub popołudniówki nie ma mnie przez l-2 dni, dziecko przez kilka godzin dziennie nie potrafi się niczym zająć, popłakuje, kiwa się stojąc na nogach. Przeżywam mocno to, co się stało, ale już za późno na wszelkie zmiany. Oddziałowa przestraszyła mnie decyzją przełożonej o przeniesieniu Czarka. Poprosiłam o zatrzymanie go u mnie, przyrzekając, że będę starała się odzwyczaić go od siebie. Teraz wiem, że jest to niemożliwe. Czaruś reaguje na mnie tak spontanicznie, jak żadne inne dziecko. Z coraz większym przerażeniem myślę, co się stanie za miesiąc, kiedy już nie będę tu pracować, bo wyjeżdżam z mężem do innego miasta. Myślałam, że będziemy mogli zaadoptować* Czarka. Niestety, prawdziwa matka odkryła w sobie uczucia macierzyńskie - przypuszczam, że nie na długo - i wszczęła starania o odzyskanie dziecka. Kiedy patrzę na Czarka i wyobrażam sobie jego odczucia, gdy mnie już zabraknie, czuję się jak przestępca, a do oczu napływają mi łzy. Wszystko byłoby inaczej, nie byłoby takiej rozpaczy, gdyby personel składał się z tak oddanych dzieciom ludzi, jak Gosia Pakulska i p. Domagalska." A oto jak zareagowało dziecko, kiedy Monika już po odejściu z pracy przyszła je odwiedzić: "Podeszłam do niego i próbowałam nawiązać kontakt, ale napotkałam opór. Czaruś popatrzył na mnie przez chwilę i "odwrócił się.' Odczułam to bole- 133 śnie. Nie wiedziałam, czym wytłumaczyć fakt zignorowania mojej osoby przez dziecko, które tak bardzo było do mnie przywiązane (Czaruś zobaczył mnie tego dnia po miesięcznym niewidzeniu). Obecna przy tym Pawoniak była zdania, że chłopiec mnie poznał, ale nie chciał tego okazać, by podświadomie nie wywoływać wspomnień. Osobiście do tej pory nie potrafię znaleźć logicznego wytłumaczenia," Naukowcy znaleźli wytłumaczenie na podobne zachowanie dziecka. Jeśli kontakt emocjonalny z małym dzieckiem zostanie przejściowo tylko nawiązany, to jak twierdzi Obuchowski', kilkakrotne zerwanie go połączone z szokiem uczuciowym powoduje powstanie nerwicy przejawiającej się w formie unikania kontaktu emocjonalnego. U Czarka mogła to być ta właśnie wyuczona reakcja obronna przed nowym rozczarowaniem. Przywiązanie można ocalić u dziecka starszego nawet podczas rozłąki. Jemu można wytłumaczyć konieczność wyjazdu opiekunki, podtrzymać miłość okresowymi odwiedzinami i innymi dowodami pamięci. U dziecka małego tego zastosować nie można. Jeszcze nie jest w stanie pojąć wyjaśnień i sobie pomóc. Odejście opiekunki, z którą był związany, odczuwa jako całkowitą jej utratę, co oznacza, że znowu został zupełnie sam. Czarkowi można było zaoszczędzić tej tragedii. Monika zdecydowała się zaadoptować go. Mało kto jednak liczy się z uczuciami dziecka, najczęściej nie bierze się ich pod uwagę przy kwalifikowaniu do adopcji. Nie znam ani jednego przypadku (chociaż może takowe istnieją), aby dom małego dziecka jako instytucja państwowa występował oficjalnie w obronie 1 Kazimierz Obuchowski Psychologia dąze'ń, ludzkich. Warszawa PWN 1975; 134 praw dziecka do miłości i akceptował "nielegalnie" powstałą więź. Mam natomiast sporo przykładów świadczących o zjawisku przeciwnym: na skutek powstałego wzajemnego związku uczuciowego osoba dorosła decyduje się na adopcję, a kierownictwo placówki i jej zwierzchnicy są temu przeciwni. Wymownym przykładem na istnienie takich faktów może być historia dwuletniej Ali. Oto fragmenty pisma byłej pracownicy DMDz. "Proszę o pomoc w sprawie adoptowania Ali F. Decyzję podjęłam, widząc wielkie przywiązanie dziecka do siebie. Za zgodą kierownictwa kilkakrotnie zabierałam ją do domu. W tym okresie dziewczynka w oczach rozkwitała. Z typowej niemoty zrodziła się niesamowita gaduła, wesoła, słowem szczęśliwe «domowe» dziecko. Mam dobre warunki lokalowo-finansowe oraz dwu synów już odchowanych, nie sprawiających żadnych kłopotów. Zwróciłam się do pani magister zajmującej się w domu dziecka sprawami adopcyjnymi myśląc, że mnie przyjmie z otwartymi ramionami. Wysłuchała mnie i ku memu zdziwieniu oświadczyła, że ona osobiście jest przeciwna. Swoje negatywne nastawienie do sprawy motywowała «obciążeniami» psychicznymi jakie powstałyby u mnie, patrząc na swoje i «cudze» dziecko. Nie pomogły zapewnienia, że to już w tej chwili jest moje dziecko. Nie zależało mi na tym, aby -uzyskać adopcję i wyłączne prawo do dziecka, godziłam się na opiekę w każdej dostępnej mi formie. Ważnym i nadrzędnym dla mnie celem było bowiem danie dziecku domu szczęśliwego i dostatniego. O ile w domu dziecka potraktowano mnie ozięble i z rezerwą, to pani magister z Ośrodka Matki i Dziecka nadzorująca nasze placówki, do której się udałam - wpadła wręcz w gniew i oburzenie. Straszyła mnie sądem w przypadku dalszego zabierania dziecka *W do domu, kazała mi lepiej pilnować swoich dzieci i jeżeli to jest ciemny mieszaniec, to już ją ktoś wcześniej o takie dziecko prosił i ja nie mam u niej żadnych szans. Ponieważ zrozumiałam beznadziejność podjętych starań o dziecko, podjęłam jedyną, wydaje mi się, słuszną decyzję, aby dalej nie wciągać dziewczynki w przywiązanie i miłość do siebie - to jest rezygnację z pracy. Jak się wkrótce okazało, mimo miłości jaką żywię do córki, mnie było łatwiej rozstać się z nią niż jej ze mną. Po dwóch dniach dziecko w szoku nerwowym trafiło do szpitala. Dla wszystkich nas i lekarzy też stało się jasne, że dziecko zachorowało na chorobę «mama i dom». Fakt ten upewnił mnie, że popełniłam błąd rezygnując z adopcji i pozostawiając córkę samą sobie. Ponowiłam więc starania, a poza tym, ponieważ Alę przywieziono już ze szpitala, spotkałam się z nią mimo zakazu kierownictwa placówki. Nie da się ukryć, iż moje nawet najgorsze przypuszczenia przeszły wszelkie oczekiwania. Tamtego, sprzed 9 dni dziecka już nie ma. Poprzednią roześmianą i rozgadaną - zabili. Dziecko nie mówi, kiwa jedynie głową - wygląda na bardzo zastraszoną i zagubioną. W dyżurce opiekunek wisi czerwono wypisana kartka ze sposobem ratowania dziecka w razie następnego spodziewanego ataku. Wiem, że w nocy jest salowa na piętrze na 7 sypialni, może nie zauważyć ataku dziecka. Zwróciłam się z prośbą o zabieranie przeze mnie Ali, bym mogła nad nią czuwać. Otrzymałam odpowiedź równie szokującą, co niezwykłą: «Nie jest wykluczone nieszczęście, lecz dom dziecka w razie czego ma pokrycie prawne. Nikt nie będzie mógł mieć pretensji, gdyż dziecko jest otoczone opieką taką, na jaką stać tego rodzaju pla-cówkę!»" Ponieważ podczas badania tej sprawy personel 136 DMDz twierdził, że między Alą a jej opiekunką nie było rzeczywistej więzi, bo dziewczynka lgnęła do każdego, sprawdziłam ową informację, organizując spotkanie dziecka zabawianego przez znane mu osoby z jego kandydatką na matkę. Dziewczynka widząc wchodzącą do pokoju swą byłą opiekunkę zareagowała tak gwałtownie i spontanicznie, że już nie było żadnej wątpliwości, z kim jest naprawdę związana. Przytulona do odzyskanej matki nie chciała od niej odejść na krok, mimo kuszenia jej zabawkami i słodyczami. Matka Ali po uzyskaniu zgody z Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej na zabranie dziecka do domu przysłała mi taśmę z nagraniem usypiania córki. Taśma ta jest dokumentem ukazującym niemal kliniczny obraz strachu dziecka przed rozłąką. Opisywany przez psy-chologów uraz na separację jest w tym przypadku tak silny, że dziecko boi się zasnąć, by matka nie odeszła, nie pozwala jej odejść do drugiego pokoju, mimo że widzi ją przez otwarte drzwi i słyszy jej głos. Zachodzi pytanie, dlaczego tak wielu pracowników domów małego dziecka, jak i ich zwierzchników nie korzysta z dobrej, nadarzającej się szansy ocalenia dziecka przed samotnością, ratowania go przed szokiem ponownej utraty człowieka najbliższego? Na podstawie analizy przytoczonych przykładów, a także listów i spraw interwencyjnych rysują się następujące przyczyny rodzenia się takich zachowań i de- eyzji: , - niedocenianie, a nawet często lekceważenie^ zdrowia psychicznego dziecka; - ignorancja w zakresie podstawowej wiedzy o sieroctwie wśród tych, którzy o losach dziecka decydują; - fałszywa ambicja i uzurpowanie sobie nieograniczonej władzy nad jedynymi istotami ludzkimi, któ- 137 re same nie 'mogą się o swe prawa upomnieć ani dochodzić sprawiedliwości; •- rosnąca biurokracja i asekuranctwo przy podejmowaniu decyzji wymagających odpowiedzialności osobistej; - stosowanie polityki zamkniętych drzwi oraz brak właściwych form kontroli i pomocy. Paradoks całej sytuacji polega na tym, iż im więcej wychodzi przepisów chroniących dziecko, tym trudniej rzeczywiście dziecko chronić. Ani Ala, ani wcześniej wspomniany Adaś nie mogli znaleźć się pod indywidualną troskliwą opieką mimo wskazań lekarzy, ponieważ przepisy zezwalają na to tylko wówczas^ kiedy dziecko idzie do rodziny adopcyjnej lub zastępczej.. Przepisy, stojąc na straży interesów dziecka, zabraniają oddawać je w tzw. prywatne ręce, chociażby były one najbardziej tego godne - aż do chwili gruntownego zbadania sprawy przez sąd i wydania postanowienia, a to oczywiście trwa dosyć długo. Słuszna jest zasada, że dziecko nie może być wydane w każdej chwili i każdemu, kto tego zapragnie. Są jednak sytuacje nie mieszczące się w przepisach, a ze względu na dobro dziecka wymagające decyzji natychmiastowej, zgodnej z sumieniem i logicznym rozumowaniem. W takich przypadkach bierze często górę źle pojęta odpowiedzialność służbowa nad odpowiedzialnością moralną. Krzywda zgodna z przepisami występuje zawsze tam, gdzie troska o własny interes przewyższa troskę o dobro innych ludzi. Kierownictwo domu małego dziecka mogło podjąć natychmiastową decyzję oddania Ali pod indywidualną opiekę pracownicy, zanim sąd wyda orzeczenie. Wymagała tego sytuacja zdrowotna dziecka, atak powodujący utratę przytomności mógł się powtórzyć. Jeśliby jednak dyrektorka DMDz wydała dziecko, a dzietf- 138 ko podczas ataku zmarło, mogłaby ponieść konsekwencje za nieprzestrzeganie przepisów. Poniesienie takiego ryzyka, które może przynieść kłopoty dyrekcji, bywa przy podejmowaniu decyzji ważniejsze od zmniejszenia ryzyka utraty przez dziecko życia, dzięki zapewnieniu opieki, jaka mu w danej chwili jest konieczna. Odpowiedzialność służbowa za dziecko zmieniana jest przez personel na odpowiedzialność egoistyczną za siebie, za maksymalne własne bezpieczeństwo,' i stąd, mimo że dobro dziecka tego wyraźnie wymaga, nikt z bezpośredniego nadzoru nie chce podjąć właściwej decyzji, jeśli nie jest to zgodne z przepisami. Kodeks postępowania cywilnego wprawdzie przestrzega, że nie wolno wykorzystywać prawa niezgodnie z interesem społecznym, a więc z interesem człowieka, wiadomo jednak, iż żadne małe dziecko samo nikomu nie udowodni, że działano, powołując się na przepisy, przeciw jego istotnemu dobru. W myśl więc odpowiedzialności służbowej ogołaca się dzieci z wszystkiego, co świat ten lepiej pozwala poznawać, zabrania się praktykantkom wyprowadzać dzieci poza zakład, nie przyjmuje się społecznej pomocy ludzi, nie pozwala się matkom na dłuższe kontakty ze swymi dziećmi. W odpowiedzialności służbowej priorytet mają sprawy związane z całą zewnętrzną strukturą działalności opiekuńczej. Dla przedstawicielki nadzoru nieważna była więź dziecka z opiekunką lecz fakt, że opiekunka chciała zaadoptować dziewczynkę poza kolejką, przed kimś, kto wcześniej zamówił sobie ciemnoskóre dziecko. W wyjaśniającym piśmie instancji wojewódzkiej podana jest inna przyczyna odmowy wydania Ali opiekunce: dziecko ma szansę na przysposobienie przez małżeństwo (rodzina pełna), co ze względu na dobro dziecka preferowane jest przez kodeks rodzinny. , 38, 139 Można by przyjąć taką argumentację, zanim nastąpił silny związek emocjonalny między dzieckiem a opiekunką. Opiekunka i jej dwaj dorastający synowie akceptujący siostrę stanowili w danej sytuacji pewniejszą szansę rodzinną dla dziewczynki, aniżeli tzw. rodzina pełna. Rodziny pełne zazwyczaj nastawione są na adopcję niemowlęcia. Poza tym raczej nie decydują się na wzięcie dziecka, które kolorem skóry świadczy, iż nie może być ich rodzoną córką czy synem. Ala została przyjęta do DMDz mając już rok, przez drugi rok trwały poszukiwania matki, w trzecim roku dopiero miały być załatwione sprawy sądowe związane z pozbawieniem matki praw rodzicielskich. Czy takie już duże dziecko, z taką karnacją skóry i uszkodzeniami psychicznymi, które sądząc z reakcji chorobowych dziewczynki mogły niewątpliwie nastąpić, znalazłoby dobrą rodzinę i wyrównało uszkodzenia -- rzecz to raczej niepewna. Domy małych dzieci i niektóre ośrodki adopcyjne stosując nie zawsze właściwe kryteria doboru rodziców adopcyjnych i przewlekając nadmiernie procedu- , rę umieszczania dzieci w rodzinach, przyczyniają się do utraty szans adopcyjnych tych dzieci, a także do ich deformacji rozwojowych. Jest to tym bardziej paradoksalne, że z jednej strony tysiące małych dzieci choruje na samotność, z drugiej zaś tysiące ludzi dorosłych latami wyczekuje na możliwość rodzinnego leczenia dzieci z tej choroby. Badania Adama Strzembosza nad przyczynami przetrzymywania małych osieroconych dzieci w placówkach wykazały, że przodują w tym przetrzymywaniu placówki "unaukowione", z większą liczbą specjalistów. * Przedstawicielka kierownictwa jednej z tych placówek uzasadniała to tym, iż po pierwsze. trzeba dać matkom naturalnym czas do namysłu i urządzenia się w życiu, 140 by mogły zabrać dziecko do siebie; po drugie - trzeba mieć czas, by dzieci dokładnie przebadać oraz wyrównać ich braki rozwojowe, które są czasem olbrzymie na skutek zaniedbań rodzicielskich. W świetle wyników badań nad sieroctwem, które przytoczyłam poprzednio, ani jedno ani drugie uzasadnienie nie jest przekonywające. Matkom, które nie spieszą się i nie starają o to, by mieć dziecko przy sobie, nie można dawać tyle czasu na zastanowienie się lub na zmianę postawy życiowej, ile go wystarczy na pogrążenie dziecka w chorobę sierocą. Wielomiesięczne badania i wyrównywanie braków mija sią z celem głównym, jakim jest najskuteczniejszy środek na deficyty rozwojowe u małych dzieci, czyli opieka macierzyńska. Wyniki badań nad dzieckiem pozostającym w placówce wychowania zbiorowego, a więc pozbawionym warunków rodzinnych, wielokrotnie nie sprawdzają się po przywróceniu dziecku tych warunków. Podobnie jest z wyrównywaniem braków, które szybko daje się wyrównywać w domu, a w zakładzie wolno lub jeszcze się je pogłębia. Cytowany przeze mnie przykład Adasia nie nadawał się według specjalistów DMDz do adopcji na skutek zbyt niskiego rozwoju umysłowego i defektów zdrowotnych. Po przeniesieniu go do domu w niedługim czasie przewyższył poziomem rozwoju umysłowego i stanem zdrowia fizycznego przeciętnych rówieśników z normalnych rodzin. Przykładów na błędne diagnozowanie specjalistów zakładowych mam wiele. Posłużę się kilkoma z placówki, która co roku przesyła najstarszych wychowanków nie zakwalifikowanych dp adopcji domom dziecka oświatowym. 141 _ Robert K., przesłany do DDz w wieku 5 lat z rozpoznaniem opóźnień rozwojowych, nie był kwalifikowany do adopcji. Dom dziecka po kilku miesiącach umieszcza go w rodzinie preadopcyjnej. - Adam G. przyjęty z DMDz do DDz. w wieku 4 lat z silnymi objawami nerwicowymi, nieśmiały, zalękniony, smutny. Nie zakwalifikowany do adopcji w związku z chorobą psychiczną matki. Oddany w tym samym roku do rodziny zastępczej. - Marian M. w wieku 3 lat. Stan dziecka zaraz po przeniesieniu: mowa niewyraźna, mały zasób słów, silne reakcje nerwicowe, moczenie, zalęknione, bardzo nasilona choroba sieroca. Nie był zakwalifikowany do adopcji na skutek opóźnień rozwojowych i nieprawidłowego zapisu EEG. Oddany w tym samym roku do adopcji rozwija się w rodzinie bardzo dobrze, w krótkim czasie nadrobił zaległości i nie różni się od innych dzieci. Podobnych przykładów z tego samego DMDz mogłabym przytoczyć dużo więcej. Natomiast inny DMDz, którego kierownictwo jest zdania, że prawie każde dziecko może być w rodzinie i powinno do niej trafić jak najszybciej - stara się, by nie trafiało ono do placówek oświatowych i uniknęło szokujących je przenosin. W telewizyjnej audycji prowadzonej przez Ewę Piąt-kowską w cyklu Raport w sprawie dzieci niczyich dyrektor DMDz w Stargardzie Szczecińskim, dr Zbigniew Petri udowadniał na przykładzie swej placówki, że możliwe jest i bardzo wychowawczo korzystne wczesne oddawanie dzieci do rodzin tak, by nie musiały być one przenoszone do zakładów oświatowych. W tym - samym cyklu telewizyjnym prof. Alicja Bleim dowodziła, że małe dzieci nie powinny być dłużej aniżeli 3 miesiące w placówce wychowania zbio- 142 rowego, że najlepiej gdyby zabierane były do rodzin prosto ze szpitala i by dzieci donoszone były na badania z domu tak, jak jest to praktykowane w zwyczajnych rodzinach. Podobnego zdania jest komisja adopcji i rodzin zastępczych działająca przy Zarządzie Głównym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci pisząc w dokumencie Zasady postępowania z małymi dziećmi pozbawionymi rodziców, iż dziecko powinno być przekazane bezpośrednio ze szpitala do rodziny preadopcyjnej albo umieszczone w domu małego dziecka, lecz tylko na okres, który by nie przekraczał 3 miesięcy. Przejmowaniu dzieci prze'z rodziny prosto ze szpitali stoi na przeszkodzie przepis prawny dopuszczający zrzeczenie się dziecka przez rodziców naturalnych dopiero po miesiącu czasu od dnia porodu. Nie kwestionując słuszności tego artykułu kodeksu rodzinnego uważam, że interes dziecka wymaga zmiany dotychczasowego sposobu jego realizacji. Chodzi o to, by upoważniona przez sąd osoba mogła, przy wypisywaniu matki ze szpitala, wziąć od niej oświadczenie o zrzeczeniu się praw do dziecka i poinformować ją, iż w ciągu miesiąca może ona wycofać się z tej decyzji. Jeśli to nie nastąpi, decyzja uprawomocni się. Taka forma załatwiania wyeliminowałaby wielomiesięczne poszukiwania matek, a tym samym długie oczekiwanie dzieci. Nawet jeśli dziecko zabrane prosto ze szpitala do rodziny preadopcyjnej po kilku miesiącach (lecz jeszcze przed głębszym związaniem się uczuciowym z rodzicami) zostanie oddane do zakładu na skutek wyłonionej poważnej wady rozwojowej, zyska ono jednakże pewien okres opieki indywidualnej, której pozbawione byłoby w placówce. Istnieje natomiast w podobnych przypadkach nadzieja psychologicznie uzasadniona, że związek uczuciowy rodziców preadopcyjnych z dziec- 143 kiem, nawet mimo ujawnionej u niego wady zdrowotnej nie pozwoli im na .oddanie dziecka do placówki. Bezpośredni kontakt małego dziecka z ludźmi dorosłymi może u tych ostatnich tak zaktywizować i pogłębić doznania emocjonalne, że ustępują przed nimi wszelkie argumentacje oparte na kalkulacjach racjonalnego myślenia. Ognisko Rodzin Zastępczych, działające przy Państwowym Zespole Ognisk Wychowawczych, skontaktowało młodych rodziców poszukujących dziecka z niespełna rocznym niemowlęciem przebywającym w szpitalu z rozpoznaniem jaskry wrodzonej. Uratowanie mu wzroku było kwestią wielce problematyczną, toteż pracownicy ogniska z całą ostrością przedstawili małżonkom wszystkie konsekwencje ich decyzji, gdyby zechcieli podjąć się trudu wychowywania dziecka ociemniałego. Mimo to po kilku odwiedzinach ' dziecka w szpitalu podjęli taką decyzję. Stwierdzili, że pokochali je takim, jakie ono jest i już nie mogą myśleć o innym, chociaż zdają sobie sprawę' z różnicy w wychowaniu dziecka zdrowego, a kalekiego. Gdyby pracownicy ogniska zdyskwalifikowali to dziecko i nie pokazali go nikomu, prawdopodobnie długo pozostałoby samotne, może na zawsze. Szersze kontaktowanie małych dzieci z kandydatami na rodziców adopcyjnych lub zastępczych, jeszcze przed podjętymi decyzjami, zwiększa możliwość przejścia do rodzin dzieciom, które pozornie są bez szans. Niektórzy specjalizujący się w adopcji pracownicy uważają, że kandydaci na rodziców adopcyjnych powinni przyjąć każde zaproponowane im dziecko, powinni mieć na względzie wyłącznie jego dobro i mieć wszystkie walory, jakie człowiek idealny ma wpisane w obowiązujący rejestr. Wśród maksymalistów adopcyjnych są i tacy, którzy dyskwalifikują kandydatów za to jedynie, że jako motyw wzięcia dziecka podają, iż czuJą 144 się samotni, albo że chcą mieć "podporę" na starość. Dyskwalifikacji podlegają też rodzice, którzy wymarzyli sobie "blondynkę z niebieskimi oczami" albo syna ze słuchem muzycznym. Są to zwyczajne ludzkie odczucia i pragnienia, i wcale nie muszą świadczyć o sobkostwie i egoizmie. Rodzice adopcyjni, podobnie jak i naturalni, mogą marzyć o blondynce, a pokochają dziecko ciemnowłose, mogą pragnąć "podpory" dla siebie, a całkowicie poświęcą się "podpieraniu" syna lub córki. Istotnym bowiem kryterium wyboru właściwych kandydatów na rodziców jest stwierdzenie ich wrażliwości uczuciowej i moralnej postawy wobec świata odzwierciedlonej w faktach biograficznych, w dotychczasowych kontaktach z ludźmi, w reakcjach na dziecięce sprawy. Niektórzy przedstawiciele sądów i ośrodków' adopcyjnych preferują wykształcenie i standard materialny kandydatów na rodziców. Preferencje te przy niedostatku uczuć wyższych nie dają dziecku szczęścia. Wychodzi to także w badaniach naukowych. Peter Row-lands pisał, że rodzice zastępczy z niższym wykształceniem i z gorszymi warunkami socjoekonomicznymi mają większe sukcesy wychowawcze ze swoimi podopiecznymi aniżeli rodzice z wyższym statusem w tych dziedzinach. Przy kwalifikowaniu na rodziców adopcyjnych wielce pomocne są takie badania psychologiczne, które pozwalają stwierdzić prawidłowe funkcjonowanie mechanizmów emocjonalnych. Wykluczenie spośród kandydatów na rodziców charakteropatów i psychopatów pozbawionych zdolności nawiązywania pozytywnych więzi uczuciowych - to jeden z istotnych warunków powodzenia działalności adopcyjnej. Przy adopcji brany jest także pod uwagę wiek rodziców. Rodzice młodzi mają większe szansę doprowadzenia dziecka do^pełnoletności aniżeli starsi. Istnieje 10 - Samotność dziecka 145 jednak jedno ważne odstępstwo od tej preferencji, które uszanować należy. Jest to wcześniej nawiązana więź uczuciowa między obu stronami. I tak rip., jeśli dziecko wychowują dziadkowie i po stracie jego rodziców chcą je adoptować, główne argumenty przemawiają za ich decyzją. Dziecko bowiem przez nich ma zaspokajane potrzeby miłości, przynależności i bezpieczeństwa. Burzenie tego w imię lepszego prognozowania w innym środowisku rodzinnym jest złamaniem prawa dziecka do miłości, a także zasady primum non noce-re (po pierwsze - nie szkodzić). Dlatego w kodeksie rodzinnym brak określenia dolnej granicy wieku rodziców adopcyjnych - jest brakiem uzasadnionym. Podzielenie w placówkach dzieci na nie nadające się i nadające się do adopcji, kontaktowanie kandydatów na rodziców tylko z tą drugą grupą sprawia, że duża część małych dzieci pozostaje bez możliwości przejścia pod opiekę rodzinną. Dyskwalifikowanie do adopcji np. dzieci rodziców chorych psychicznie lub upośledzonych umysłowo wyłącza często dzieci zupełnie zdrowe. Dzieci te bowiem mogą dziedziczyć choroby rodziców, lecz nie muszą, a poza tym przyczyny chorób bywają wrodzone i nabyte, co nie wszyscy pracownicy ośrodków adopcyjnych biorą pod uwagę. Zniesienie podziału na dzieci kwalifikujące się do adopcji i nie kwalifikujące oraz rozszerzenie preadopcyjnych form opieki rodzinne} zwielokrotniłoby liczbę dzieci objętych wychowaniem domowym. Szerzenie poglądu, któremu hołdują niektórzy pracownicy i działacze, iż małe dzieci powinny iść tylko do adopcji, starsze zaś do rodzin zastępczych - szkodzi sprawie wykorzystywania wszystkich szans przejścia dziecka pod opiekę indywidualną. Jeżeli istnieją przeszkody w adoptowaniu dziecka, można lansowaó inne formy usuwania dziecięcej samotności. Rodziny zastępcze, terapeutyczne, opiekuńcze a także rodzinne 146 • - domy dziecka mogą być realnym ratunkiem przed sieroctwem dla większości dzieci zakładowych, także tych z psychofizycznymi defektami. Pomoc finansowa państwa dla rodzin zastępczych i podwojona dla rodzin terapeutycznych, w których defekt zdrowotny dziecka wymaga wzmożonych wysiłków opiekuńczych - stworzyły lepsze niż dotychczas warunki przyjmowania dzieci przez rodziny mniej zamożne, wśród których potencjalnych kandydatów do opieki jest więcej aniżeli wśród ludzi robiących karierę i majątek. Rozpowszechniać też należy instytucję rodzin o-piekuńczych. Jeśli, jak wykazują badania, małemu dziecku do prawidłowego rozwoju konieczna jest matka lub "substytut matczyny" w formie jednej i tej samej opiekunki akceptującej dziecko - to etatowa "niania" może tę funkcję pełnić. Jeśli ta opiekunka wychowuje dziecko osierocone we własnej rodzinie, odpa-,dają wtedy wszelkie koszty utrzymania zakładu, a także wychowawcze koszty zakładowego stylu życia. Jeśli np. nie ma podstaw, by pozbawić matkę naturalną praw rodzicielskich i nie ma ona żadnej możliwości L, posiadania przy sobie dziecka, wówczas umieszczenie J; go w rodzinie opiekuńczej - przy wspólnym ponosze-||i niu kosztów przez państwo i matkę - byłoby z dużo vi większym pożytkiem aniżeli umieszczanie dziecka w ytJ, zakładzie. ' ^Jjj Gdyby uruchomić wszystkie rezerwy społeczne i pań-- stwowe istniejące w tej dziedzinie, niewiele zostałoby dzieci osamotnionych, a domy dziecka przerodziłyby się w pogotowia goszczące wychowanków tylko na czas przywrócenia starego lub poszukania im nowego domu. Pedagodzy z domu'dziecka w Oslo mówili mi, że dzieci w ich placówce nie przebywają dłużej niż rok. Jest to bowiem wystarczająco długi okres, by pomóc rodzinie własnej lub znaleźć zastępczą. Twierdzili, że 147 bardziej im się opłaca praca z rodzinami na miejscu, bez zabierania dziecka do zakładu, aniżeli mało efektywne wychowywanie dziecka w placówce. W placówce mieli podczas mojej wizyty 10 wychowanków w wieku od 12 do 18 lat. Ratowanie dla .dziecka rodziny naturalnej bez rozłączania go z nią, jeśli nie jest ona głęboko zdemoralizowana i pozbawiona uczuć wyższych - to zadanie w praktyce ciągle nie doceniane. Wciąż jeszcze u nas i na świecie dominuje tendencja separowania dziecka od źle funkcjonującej rodziny, a nie pomoc w ulepszaniu jej egzystencji. Separacja jest wprawdzie dużo szybszą i wygodniejszą formą rozwiązywania problemu od próby "uzdrawiania" rodziny na miejscu, jednak dla małego dziecka ten typ pomocy może nie poprawić, lecz pogorszyć jego sytuację. Halina Spłonek' ma nieco inny pogląd na tę sprawę. Pisze ona: "Porównując warunki, które stwarza dziecku rodzina, z tymi, które ma ono w zakładzie, trzeba zawsze sprecyzować, o jakiej rodzinie i o jakim zakładzie mówimy." Dalej autorka twierdzi: "Na pytanie czy rozwój małego dziecka, wychowywanego w żłobku .bądź też w zakładzie zamkniętym, z konieczności musi być rozwojem zaburzonym, odpowiadamy z naszych osobistych doświadczeń - przecząco. Małemu dziecku przebywającemu w grupie rówieśników można bowiem zapewnić odpowiednie warunki, niezbędne dla jego prawidłowego rozwoju. Jest to jednak niełatwe i do chwili obecnej nie zawsze w praktyce realizowane." Zgadzam się z autorką cytowanych fragmentów tyl- ' Halina Spłonek Rozwój i wychowanie małego dziecka. Warszawa Nasza Księgarnia 1963, s. 336-337. 148 ko w jednej kwestii: rzeczywiście przy rozważaniach alternatywnych: zakład czy dom trzeba pytać, w jakiej rodzinie dziecko się wychowuje. Jeśli matka ma wrogą postawę wobec dziecka i reprezentuje głęboko zaburzoną osobowość, jedynym wyjściem jest separacja. \ Ale jeśli mimo poważnych zastrzeżeń innej natury matkę i dziecko cechuje wzajemne przywiązanie, nie powinno się ich wówczas rozdzielać. Przywiązanie, jako podstawowa potrzeba małego dziecka, bez której zaspokojenia nie może się ono prawidłowo rozwijać, musi zawierać relację -emocjonalną dziecko-matka, a nie dziecko-grupa. Matka może posiadać różne defekty fizyczne czy moralne, ale gdy posiada miłość macierzyńską, daje dziecku to, co w tym o-kresie nie da się zastąpić najwyższą wiedzą i umiejętnościami pedagogicznymi. Świadczą o tym wyniki badań nad matkami więźniarkami, matkami chorymi psychicznie, matkami upośledzonymi umysłowo. Wymowne są zwłaszcza wyniki badań Skeelsa. Amerykański naukowiec podzielił 30-osobową grupę dzieci upośledzonych na dwie części. Jedną z nich poddał opiece obcych kobiet także upośledzonych, przebywających w tym samym zakładzie psychiatrycznym. Druga grupa dzieci pozostała pod 'opieką zakładową. Po okresie kilkunastu lat, kiedy prześledził rozwój całej grupy, okazało się, że dzieci, które zostały poddane zastępczej opiece macierzyńskiej i otoczone ciepłem u-czuciowym, rozwijały się znacznie szybciej i bardziej prawidłowo. Dzięki temu osobnicy ci nadrobili w niektórych przypadkach swoje opóźnienia rozwojowe, najczęściej znaleźli sobie miejsca w życiu i uplasowali się w nim na niezłych pozycjach. Natomiast pozostałe dzieci wychowywane przez personel zakładowy jako niedostosowane do życia zostały nadal w roli pacjentów placówki dla umysłowo upośledzonych. Uważam, 149 iż nie ma podstaw do twierdzenia, że gdyby te dzieci poddać specjalnym zabiegom pedagogicznym, w warunkach, na jakie stać najlepszy zakład, wówczas dorównałyby one wynikami rozwojowymi grupie wychowywanej przez matki zastępcze. Mogłoby się tak stać, gdyby wychowawcy weszli w role rodzicielskie, zastosowali formę opieki indywidualnej i wyeliminowali zmienność opiekunek. A to już nie byłoby wychowanie w grupie rówieśników, lecz wychowanie indywidualne rodzinnopodobne, czyli inaczej mówiąc: zakładowa forma rodzin zastępczych. W świetle tylu różnorakich badań świadczących o niezbędności wzajemnego przywiązania matki i dziecka nie widzę możliwości zapewnienia małemu dziecku objętemu formą opieki grupowej niezbędnych warunków dla jego prawidłowego rozwoju. Pierwszy i niezbędny warunek, to więź z matką, a więzi tej nie da się zastąpić związkiem z grupą. Dlatego można i trzeba mówić o stwarzaniu w wychowaniu zakładowym takich warunków, które będą przeciwdziałały powstawaniu poważniejszych uszkodzeń psychicznych wśród dzieci. Natomiast stawianie tezy, iż dobry zakład opieki całkowitej potrafi w pełni zaspokoić podstawowe potrzeby psychiczne małego dziecka - nie ma dostatecznego uzasadnienia ani w wynikach badań, ani w przykładach dostarczanych przez życie. Teza ta niesie z sobą niebezpieczeństwo usprawiedliwiania ludzi dorosłych z niewykonywania ich podstawowych obowiązków rodzicielskich. Jeśli ludzie dorośli będą wierzyć, że zakład dać może dziecku wszystko, co jest do prawidłowego rozwoju niezbędne,, wówczas w przypadku różnych trudności życiowych będą bez skrupułów korzystać ż możliwości przekazania instytucji państwowej swej rodzicielskiej funkcji. Dlaczego nie skorzystać z pomocy państwowej, jeśli dziecku nic złego się nie stanie? 150 W ten sposób rozumują min. niektóre samotne matki, zwłaszcza niezamężne, przyjmowane na krótki okres przed- i poporodowy do domów małych dzieci. Prawie wszystkie ' deklarują chęć wychowywania dziecka, lecz nie mają ku temu podstawowych warunków. I mimo że początkowo bardzo intensywnie przeżywają rozstanie z dzieckiem pozostawionym w zakładzie, to tylko nieliczne robią wszystko, by je jak najszybciej stamtąd wydostać. Im dłuższa jest separacja, tym mniejsza staje się dolegliwość rozłąki, a tym bardziej wzrasta motywacja rozsądkowa typu: dziecko jest pod fachową o-pieką, nie można więc zabierać go, by tym sobie i jemu pogarszać warunki bytowe. Większość personelu DMDz, zazwyczaj negatywnie nastawiona do niezamężnych matek, hołduje tezie, iż lepiej dziecku w zakładzie niż pod opieką macierzyńską "takich" kobiet. Wiara w wychowanie zakładowe i niedocenianie funkcji macierzyńskiej w pierwszym okresie życia dziecka sprawiły, że w latach pięćdziesiątych, hołdujących nadmiernie kolektywizmowi, zlikwidowana została w naszym kraju bardzo pożyteczna i pozytywnie oceniana instytucja Domu Matki i Dziecka. Domy takie działały w całym kraju i ich celem była pomoc matce i dziecku razem, bez rozdzielania. Po likwidacji tych placówek akcent został położony tylko na pomoc dziecku (inaczej pojętą), a pomoc matce w formie szczątkowej ograniczono do zarezerwowania kilku miejsc dla kobiet ciężarnych przy większych domach dziecka. Miejsc tych jest obecnie 325. Zważywszy, iż corocznie w naszym kraju rodzi się ok. 30 tyś. dzieci poza- ' Por. Małgorzata Konopka Warunki życia i problemy samotnych matek (na podstawie wywiadów w jednym z domów małego dziecka^. "Problemy Rodziny" nr 1/93 1977. 151 małżeńskich, których spory procerft znajduje się wraz z matkami w szczególnie trudnej sytuacji życiowej - liczba owych miejsc daleka jest od zaspokojenia potrzeb w tym zakresie. Jaka jest więc przyczyna małej liczby zgłoszeń kandydatek do DMDz? Do ważniejszych zaliczyłabym? - brak skutecznej pomocy w rozwiązywaniu najtrudniejszych problemów życiowych; - niechętny stosunek znacznej części personelu; - utrudnienia biurokratyczne; - brak szerszej informacji o tej formie pomocy. A oto fragment listu zgodny w swej zasadniczej części z innymi dokumentami i publikacjami. ' "Przez 5 tygodni byłam z moją córeczką pensjo-nariuszką DMDz. W tym czasie zaobserwowałam wiele przykrych, bolesnych spraw. Chodzi mi przede wszystkim o sprawę matek przebywających tam w okresie karmienia piersią. Wiadomo, że dla każdej, która tam trafiła, to wyjście było jakąś ostatecznością. Mogłoby. być również i wielkim nieocenionym dobrodziejstwem dla dziewczyny, która znalazła schronienie dla siebie i swego, najczęściej upragnionego mimo wszystko, dziecka. Brakuje jednak w DMDz zrozumienia dla trosk samotnych matek. Mówi się «puszczałyście się z chłopami, to teraz cierpcie». No i cierpią, one i dzieci. Potajemnie prałam i prasowałam pieluszki (oficjalnie nie wolno było prać, kilka razy p. doktor i przełożona pielęgniarek ostro zwróciły mi za to uwagę), jak również wykradałam dziecko na noc po cichu z oddziału, równie cicho rano odnosząc. Kilka razy prosiłam pielęgniarkę opiekującą się matkami, by mi pozwolono mieć dziecko przy sobie - bez rezultatu." Wykradanie* własnego dziecka- i potajemne pranie pieluszek jest wymownym przykładem na tak silną do- 152 . minację stylu zakładowego, że obecność matek na tym terenie jest zakłócającym wyłomem naruszającym u- ' stalony porządek. Ów styl jest sprzeczny z głównym celem pobytu matek w DMDz. W cytowanym liście czytam: "Powiedziała mi jedna' z pielęgniarek, że im krócej matka jest przy dziecku, tym lepiej dla tego dziecka, bo przyzwyczai się do przewijania po każdym siusianiu, powolnego karmienia, masowania brzuszka, jak boli, a tutaj nikt się z nim nie będzie pieścił, bo nie ma czasu." I jest to okrutna prawda, w imię której - jak pisze moja respondentka - "pokój matek jest na wysokim drugim piętrze, ich dzieci - na parterze, w izolatce oddziału niemowlęcego." Pisałam już, jak ważne są bezpośrednie czynności opiekuńcze i pobyt dziecka razem z matką w pierwszym okresie po urodzeniu. Wtedy to więź macierzyńska utrwala się, opiekuńczość dostarcza bodźców sferze u-czuciowej. Wykorzystanie przez DMDz tych atutów, zezwolenie, by matka miała przy sobie dziecko całą dobę u siebie w pokoju, pociąga za sobą potrzebę o-puszczenia placówki przez matkę i dziecko razem, tak jak to było w dawnych domach matki i dziecka. Tymczasem dziś matki zazwyczaj opuszczają zakład same, • a niemowlęta zostają. "W DMDz jest zatrudniony prawnik i opiekun społeczny, a mimo to najbardziej żywotne sprawy dziecka i matki - takie jak ustalenie ojcostwa, przyznanie alimentów, pomoc w znalezieniu mieszkania i pracy - pozostają poza zasięgiem czyjegokolwiek zainteresowania". Autorka * tego fragmentu stwierdza, że zatrudnieni w zakładzie specjaliści nie pomagają matkom. Sądzę, * Małgorzata Koqppka Warunki życia. Op. cit. 153 że jedna z przyczyn tego tkwi w tym, iż gdy praca instytucji traktowana jest ubocznie, to i pracownicy często traktują swe obowiązki ulgowo, albowiem liczący się pion działalności znajduje się gdzie indziej. Inna z przyczyn małego wykorzystania miejsc dla matek w DMDz to, wspomniane już, utrudnienia biurokratyczne. A oto przykład obrazujący niniejszy problem w praktyce. Do telefonu zaufania zgłosiła się dziewczyna w ciąży, prosząc o pomoc. Wyrzucona z domu, kryjąca ciążę przed środowiskiem pozarodzinnym, bez środków do życia wymagała natychmiastowego przyjęcia przez DMDz. Wpierw jednak zażądano od niej złożenia 8 dokumentów, na które składały się: podanie, zaświadczenie od lekarza ginekologa i internisty, wyniki badań WR, grupy krwi i RH, oraz w kierunku rzęsistka, zaświadczenie z pracy o wysokości zarobków, wywiad środowiskowy przeprowadzony w miejscu zamieszkania. Na badania lekarskie wykonywane poza rejonowym ośrodkiem zdrowia trzeba mieć pieniądze i czas. Wywiad środowiskowy robiony w miejscu zamieszkania grozi odkryciem tajemnicy ciąży. Jeśli jeszcze do tego dodamy kłopoty z rejonizacją, zgodnie z którą przyszła matka powinna być umieszczona w DMDz najbliżej miejsca zamieszkania - a ona pragnie jak najdalej - mamy plastyczny obraz utrudnień zniechęcających do korzystania z miejsc dla matek w DMDz. Tymczasem sytuacje bywają tak czasem dramatyczne, że ciężarną dziewczynę powinno się wziąć do tej placówki bezpośrednio z ulicy, a dopiero potem załatwiać inne sprawy. Zęby jednak dostosować DMDz do wszystkich potrzeb, jakie wynikają z właściwie rozumianej kompleksowej pomocy matce -i małemu; dziecku, znajdujących 154 się w bardzo trudnej sytuacji życiowej - musiałyby te placówce ulec poważnej reorganizacji. Rozległość i charakter takiej pomocy przemawiają bardziej za powołaniem osobnych placówek typu pogotowia rodzinnego, jakie w różnej postaci istnieją w wielu krajach. Działacze TPD już od wielu lat domagali się specjalnego ośrodka dla matek z małymi dziećmi znajdujących się okresowo bez warunków do sprawowania bezpośredniej opieki macierzyńskiej. Taka pomoc matkom, by nie musiały-rozłączać się z dzieckiem po jego urodzeniu, opłaca się dwojako: dziecku, bo ma zaspokojone podstawowe potrzeby, i matce, bo wiąże się uczuciowo z dzieckiem, co wpływa korzystnie na jej osobowość i prognozowania wychowawcze. Dziewczyny o nagannym trybie życia zostawszy matkami, często zmieniają się na korzyść, natomiast te, które zostawiają swe dzieci w zakładzie, zazwyczaj nie wykazują poprawy, lecz pogorszenie zachowania. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych w informacji o .rodzinach niepełnych biologicznie podaje, że trzy czwarte dzieci pozamałżeńskich to urodzenia pierwsze, a współczynnik zgonów niemowląt jest w tej grupie rodzin wyższy niż w innych. Trudności o charakterze materialnym, społecznym, psychologicznym sprawiają, że u co czwartej samotnej matki z badanej populacji stwierdzono stany depresji, 7,9°/o usiłowało popełnić samobójstwo. Wśród samotnych matek przeważają te, które mają tylko ukończoną szkołę podstawową, są więc bez zawodu. Biorąc to wszystko pod uwagę, zachodzi potrzeba powołania takich placówek pomocy rodzinie niepełnej, ?w których rodzina ta nie tylko będzie objęta tymczasową opieką socjalną, lecz zostanie przygotowana do właściwego samodzielnego pełnienia ról rodzinnych 155 i zawodowych. Pierwsza tego typu placówka, zwana Pogotowiem Rodzinnym, została powołana decyzją władz stołecznych Warszawy w 1979 r. Pogotowie to, z miejscami dla trzydziestu matek i tyluż dzieci w wieku żłobkowym, przedszkolnym i wczesnoszkolnym, ma za zadanie przygotować matki do właściwej opieki nad dziećmi, przyuczyć je do zawodu, pomóc znaleźć takie warunki pracy i opieki nad dzieckiem, by mogły je mieć przy sobie. Oprócz matek młodocianych zakłada się także przyjmowanie matek zamężnych, które znalazły się chwilowo w sytuacji wymagającej natychmiastowego przyjęcia i pomocy. Głównym celem bowiem pogotowia rodzinnego jest zapobieganie rozłące matki z dzieckiem w pierwszych latach jego życia, czyli zapobieganie osamotnieniu dziecka. Pobyt w pogotowiu nie przekraczający jednego roku, mała liczba miejsc, odpowiednio rozmieszczone pokoje wokół jednej klatki schodowej zwykłego bloku mieszkalnego, wszystko sprzyja zacieraniu odrębności placówki grupującej ludzi o 'gorszej sytuacji losowej. Sama nazwa "Pogotowie Rodzinne" nie budzi w otoczeniu skojarzeń deprecjonujących. Gdyby za przykładem Warszawy poszły inne województwa, powołując proporcjonalnie do potrzeb tego typu placówki, wówczas uratowalibyśmy przed sierocą samotnością tę grupę dzieci, która zostaje oddana zaraz po urodzeniu do zakładu nie na skutek odrzucenia przez matkę, lecz w związku z jej tragiczną sytuacją życiową. - ; Placówki te pomogłyby również zatrzymać przy sobie dzieci tym matkom, które nie mając rychłych perspektyw życiowych, umożliwiających im sprawowanie bezpośredniej opieki macierzyńskiej oddają je do adopcji. Oto przykład z listu jednej z matek przebywających w DMDz: "Mieszkałam przez miesiąc razem z in- 156 na matką - nosiła swoje, dziecko ha rękach, tuliła, pielęgnowała. Odjeżdżając bardzo płakała. Nie pożegnała się z synkiem. Po jej wyjeździe dowiedziałyśmy się, że oddała dziecko do adopcji. Nie miała warunków, by ie wychować, nikt jej nie pomógł zorganizować pracy i jakiegoś mieszkania, a nie chciała, by zostało w domu dziecka". Istnieje również spora grupa małych dzieci, które można uchronić przed sierocą samotnością. Są to dzieci matek skazanych na pozbawienie wolności. Dzieci te są o tyle w gorszej sytuacji od swych zakładowych rówieśników, że zazwyczaj nie mogą pójść do adopcji, albowiem matki nie z własnej woli nie sprawują nad nimi pieczy. Do 1979 r. kobiety ciężarne, które rodziły dzieci w więziennym szpitalu w Grudziądzu, mogły ]e odwiedzać w Domu Małego Dziecka, znajdującym się w tym samym gmachu, tylko na czas karmienia piersią lub w określonych dniach i godzinach. Po pewnym czasie dzieci były wywożone do różnych zakładów w kraju i nawet ten oszczędny kontakt z matkami urywał się. Ze wstępnych doniesień z badań nad dziećmi i skazanymi matkami w Grudziądzu Ł m.in. dowiadujemy się, że: - u Dzieci z młodszej grupy nie widać jeszcze zbyt rażących opóźnień w sferze kontaktów społecznych ani jaskrawych objawów choroby sierocej w zachowaniu, ale już w drugim półroczu życia niedostatek bodźców społecznych widoczny jest nie tylko w obniżeniu IR, ale w codziennym zachowaniu dzieci. W zachowaniu 1 Opracowanie Ewy Milewskiej, Instytut Problematyki Przestępczości, Zakład Psychologii Kryminologicznej i Krymina-listycznej. ^ ich można obserwować kiwanie się, leżenie godzinami na brzuszku ze schowaną twarzą, brak zainteresowania obcymi osobami i przedmiotami; - badane kobiety nie odbiegają od przeciętności, a krążące wśród personelu opinie, że nie można ich" nauczyć prawidłowego zajmowania się dziećmi, są bezpodstawne. W większości pochodzą z prymitywnego środowiska, odbywają karę za przestępstwa nie mające (poza wyjątkami) nic wspólnego z opieką nad dzieckiem, nie mają zawodu, brak im odpowiednich wzorów postępowania z własnymi dziećmi. Urodzone przez nie dziecko jest zabierane w kilka dni po urodzeniu i nie stwarza się żadnych warunków, aby wyuczyć te kobiety odpowiednich postaw wobec swoich dzieci. Toteż najczęściej po -opuszczeniu zakładu karnego nie starają się o zabranie dziecka z placówki opiekuńczej. Badania te wykazały, w jaki sposób dochodzi do sierocej samotności dziecka i jak zostaje utracona najskuteczniejsza metoda resocjalizacji rodziców - metoda resocjalizacji przez miłość. Najtrudniejszy z odwiecznych problemów sprawiedliwości to ten, jaką karę wymierzyć winnej przestępstwa matce, by przy tym nie ukarać dziecka. Wiadomą natomiast jest rzeczą, iż oddzielenie małego dziecka od kochającej go matki jest dla niego karą najcięższą, w niczym nie zawinioną. Zwalnianie takich matek z odbywania kary tylko poprzez sam fakt urodzenia dziecka groziłoby niebezpieczeństwem używania dziecka jako środka chroniącego przed zakładem karnym. Wymiarowi sprawiedliwości w różnych krajach znane są przykłady zachodzenia w ciążę, aby przedłużyć okres zawieszenia wykonania kary pozbawienia wolności. Do nie najlepszych form zaliczyć można także, stosowaną' w niektórych krajach, przerwę w karze na odchowanie 158 dzieci. Im bardziej dziecko zwiąże się z matką, tym bardziej odczuwa zagrożenie rozłąki z nią i samą rozłąkę. Każda separacja - po kilku miesiącach, czy po kilku latach - niesie z sobą dramat dziecka mniej lub bardziej świadomie przeżywany. Wśród badań amerykańskich znajdują się badania (Space) dzieci urodzonych w więzieniu, które były zazwyczaj odłączane od matek po półrocznym okresie. W czasie dopóki były razem z matką, rozwijały się normalnie. Po oddzieleniu nastąpiły tak dalece idące zaburzenia, z reguły o charakterze nerwicowym,' że nawet zdarzało się, iż doprowadzały do śmierci niemowlęcia. Jednym z rozwiązań tego trudnego problemu jest nierozłączanie skazanej matki i dziecka i przystosowanie do tego celu odpowiedniego zakładu resocjalizacyjnego. Dziecko w okresie żłobkowym nie jest jeszcze świadome, co oznacza miejsce, w którym się znajduje. Dla niego ważne jest jedno - być razem z matką. Z analizy rodzaju przestępstw (głównie kradzieże) i wysokości wyroków wynikało, że matki rodzące dzieci w zakładzie karnym w Grudziądzu w dziewięćdziesięciu kilku procentach, przy zastosowaniu m.in. zwolnień warunkowych, mogą wyjść na wolność, razem. *z dziećmi przed upływem trzech lat, czyli przed pójściem dziecka do przedszkola. Sejmowa Komisja Oświaty i Wychowania zaproponowała więc resortowi sprawiedliwości powołanie no-lwego typu placówki - Domu Matki i Dziecka dla matek skazanych oraz ich małych dzieci. Dom taki powitał w Krzywańcu koło Zielonej Góry. Ponieważ jest to pierwsza tego typu placówka w Polsce zapobiegają-;a osamotnieniu dziecka, warto nieco szerzej zapoznać się z warunkami, charakterem działalności oraz wynikami pracy po półtorarocznym jej funkcjonowaniu. 159 Przytaczani zatem spore fragmenty informacji mgr Alicji Kuligowskiej kierującej tą placówką. Uruchomiony w styczniu 1979 r. Dom Matki i Dziecka w Krzywańcu zapewnia pod nadzorem personelu specjalistycznego całodobową opiekę matek nad dziećmi w wieku od 6 miesięcy do 3 lat. Dzieci wraz z matkami przebywają w dwóch specjalnie wyposażonych pawilonach, otoczonych drzewami, zielenią i kwietnikami. W godzinach pracy matek nad dziećmi czuwają piastunki, czyli matki zatrudnione nieodpłatnie oraz pielęgniarki. Do obowiązków matek należą prawie wszystkie sprawy związane z obsługą dzieci, a więc opieka oraz czystość 'pomieszczeń, mycie naczyń, przepiórki, naprawa ubrań, robótki ręczne, szycie itp. Tak więc charakter prac całkowicie przypomina obowiązki mat-ki-gospodyni domu. Matka ma prawo wziąć dziecko. do swojej sali, aby uczestniczyło i obserwowało wszystkie zajęcia przez nią wykonywane. W razie choroby dziecka otrzymuje zwolnienie lekarskie i przebywa z dzieckiem w osobnych pomieszczeniach przystosowanych do tego celu. Działalność domu obejmuje również współpracę z: 1) Sądem ds. Rodzinnych i Nieletnich w sprawach: - pomocy w załatwieniu spraw alimentacyjnych, - przywracania i pozbawiania władzy rodzicielskiej; 2) organami MO i opieki społecznej w sprawach: a) uzyskania wywiadów środowiskowych, b) przekazywania dalszej opieki, c) korzystania ze świadczeń materialnych, d) pomocy w umieszczaniu dziecka w żłobku, e) śledzenia dalszych losów dziecka; 3) bliższą i dalszą rodziną przez wykorzystanie do tego celu takich form pracy, jak: a) święto babci, 160 b) odwiedziny w zakładzie, c) przesyłanie zdjęć dzieci. W kilku przypadkach tego rodzaju niewinne "wybiegi", jak laurka dla babci, przesłanie zdjęcia dziecka, zdecydowały o przyjęciu "czarnej owcy" do domu rodzinnego wraz z wnukiem. Ponadto personel domu pomaga matkom w przygotowaniu takich uroczystości, jak: - tradycyjny torcik w pierwszą rocznicę urodzin (do obowiązków matki należy przygotowanie przyjęcia dla wszystkich dzieci z danej grupy, zapraszanie ich majtek, pieczenie ciasta, dekoracja świetlicy itp.), uroczyste obchody dnia dziecka, przygotowanie spotkania z Mikołajem, wyprowadzanie dzieci poza teren domu, dostarcza-Ae im wrażeń poznawczych i emocjonalnych. Dzieci starsze 2- i 2,5-letnie uczestniczą w takich za-jęciach, jak gimnastyka, śpiew, czytanie i wyświetlanie bajek, rysowanie itp. Dzieci mają prawo wejść do kuchni, uczestniczyć przy przygotowaniach posiłków, co budzi wiele zastrzeżeń ze strony osób kontrolujących. Matkom dostarczana jest wiedza: fachowa nt. wychowania dzieci poprzez lekturę, pogadanki, rady. W chwili pisania niniejszej informacji w domu prze-, bywało 34 dzieci, w okresie rocznym przyjęto 58 dzieci. W tym czasie do domów odeszło 23 dzieci, troje przekazanych zostało do domu małych dzieci w miejscu zamieszkania matek. Z wywiadów przeprowadzanych przez organa. MO i opiekę społeczną wynika, że 1/5 dzieci ponownie trafiła do placówek opiekuńczych, głównie z powodu trudności mieszkaniowych i materialnych, jakie napotykają matki po zwolnieniu, natomiast dwie matki po-- wróciły do pasożytniczego trybu życia i nie spełniały II - Samotność dzieeka- 161 podstawowych obowiązków wobec dziecka. Większość matek korzysta z warunkowego przedterminowego zwolnienia. Przerwy w odbyciu kary raczej nie stosuje się z uwagi na ponowną rozłąkę, która nastąpiłaby wówczas w starszym wieku dziecka. Z informacji tej, jak również z moich obserwacji i dokumentów, które posiadam, wynika, że przełamany został więzienny stereotyp skazujący dziecko już w łonie aresztowanej matki na separację zaraz po urodzeniu. Obecnie Dom Małego Dziecka przy zakładzie karnym w Grudziądzu zaczyna nabierać charakteru żłobkowego, matki mają więc - jak mnie zapewniano - codzienny kontakt ze swym niemowlęciem. Potem razem z dziećmi zostają przewiezione do Krzywańca, gdzie przebywają do końca odbywania kary. Ta nowa sytuacja w systemie penitencjarnym przysparza sporo kłopotów natury formalnoprawnej, niełatwo jest też zmienić postawę wobec niej części personelu służb wymiaru sprawiedliwości, a także społeczeństwa. Zapoczątkowany kierunek zmian w tej dziedzinie jest już jednak tak widocznie korzystny dla rozwoju dziecka, że w świetle dokonanych faktów nie podlega podważeniu. Dzieci w więziennym domu małego dziecka chorujące na samotność, otępiałe z braku kontaktów, odbierane od matek zamkniętych po pracy w celach - to fakty z niedalekiej przeszłości. A dziś? Porównajmy kilka ważnych szczegółów. Pisałam o wieczornej wzmożonej tęsknocie dzieci w DMDz za obecnością matki, za pieszczotą. W reportażu 1 z Krzywańca czytamy o skazanej matce Julii: "Dzieci kocha nad świat, Zygmusia nad parę świa- ' Wiesław Luka W celi kawałek Tatr. "Prawo i Życie" nr 15/757 1980. 162 ^ó^y. - Niewolnicze dziecko - powiada - musi mieć więcej ciepła od ludzkiej kury. Mówią jej w Krzywań-cu: Julia połóż się trochę. Ona nie. Na noc innym matkom dzieci pokarmi, usiądzie przy Zygmusiu, nie za jedną rączkę go weźmie, koniecznie za dwie; Zygmuś dopiero usypia. Sama nie usypia". Pisałam o tym, jak dzieci w zakładach bardzo nie lubią izolatek, jak bardzo są wtedy nieszczęśliwe w chorobie i samotności. Przy chorym dziecku w Krzy-wańcu czuwa matka. Dzieci zakładowe odgrodzone są od pozaopiekuńczych zajęć ludzi dorosłych, zamkniętym, ciągle tym samym terenem zabaw, posiłków i snu. Dzieci w Krzywańcu chodzą za matką, także do kuchni, uczą się przy niej bezpiecznie poznawać otoczenie, zajęcia, sprzęty. Zastrzeżenia osób kontrolujących wywodzą się z obowiązującego powszechnie stereotypu sterylnej izolacji dzieci zakładowych od życia w czymkolwiek grożącego niebezpieczeństwem. W tej krzywdzącej dzieci trosce o sterylną izolację leży wiele przyczyn dziecięcego osamotnienia i deformacji psychicznych. Kto w domu małego dziecka pamięta o pierwszych urodzinach wychowanków? Nie ma zwyczaju, aby matce utrzymującej kontakt z dzieckiem oddawać je w tym dniu do domu albo, by matka w placówce urządzała swemu jednorocznemu uroczystość. Tort z jedną świeczką na więziennym przyjęciu może bulwersować nieprzychylnie tylko skrajnych repre-3 sjonistów, dla których nie dobro dziecka jest ważne, lecz sprawiedliwość rozumiana opacznie jako przysparzanie dolegliwości głównie natury zewnętrznej. Ludzie ci nie biorą pod uwagę innego aspektu sprawy. Im lepsze stwarza się warunki zacieśniania więzi uczuciowej między skazaną matką a jej dzieckiem, tym bar- 163 dziej wzrasta poczucie winy wobec dziecka. Nikt nie chce swym najbliższym przysparzać wstydu i cierpienia - jeśli się tych najbliższych ma. Skazane samotne matki (7Q°/o w Krzywańcu) przez zabieranie im dzieci i rozwożenie po różnych placówkach w kraju, traciły często jedynego, bliskiego człowieka, który mógł decydująco wpłynąć na wybór innego uczciwego sposobu wolnościowej egzystencji. W cytowanym reportażu, dowiadujemy się o innej skazanej matce: "Nigdy dotąd nie czytała książek o dzieciach. Tu się nauczyła, narozmawiała z wychowawczynią Mikutel i przemyślała: «Nie można wychowywać dzieci po dawnemu; czyli bić». Napisała do matki:- Mama odbierze Jacusia i Roberta z domu dziecka i poczeka na nią. Postanowiła swego życia nie wiązać z mężczyznami, tylko ze swoimi chłopakami". Matka ta, mająca dwóch synów ze sobą w Krzywańcu, a dwóch w domach dziecka, prawdopodobnie nie podjęłaby takiego postanowienia bez wychowawczego wpływu placówki, w której się znalazła. Matka ta może w życiu nie być całkowicie konsekwentna w swym przewartościowaniu swych dążeń, ale jeśli pokochała własne dzieci i zrozumiała, na czym polega ich dobro, będzie się starała ich kosztem nie uatrakcyjniać swego życia. Ważne są w tym względzie dobrowolnie przez nią podjęte decyzje, ich realizacja będzie zależała od tego, czy po opuszczeniu Krzywańca rzeczywistość będzie ją w nich utwierdzać, czy od nich odwodzić. Jeśli jedna piąta matek zmuszona jest po wyjściu na wolność umieścić dzieci w placówkach opieki całkowitej ze względu na trudności materialne i mieszkaniowe - jest to zaprzepaszczenie dotychczasowej dobrej; roboty wychowawców Domu Matki i Dziecka. Po- 164 woduje ono odzwyczajanie się mśtek od obowiązków macierzyńskich i odchodzenie od podejmowanych poprzednio decyzji, dziecko zaś taka sytuacja po szoku rozłąki pogrąża w chorobę sierocą. To słabe ogniwo w działalności postpenitencjarnej jeśli nie zostanie wzmocnione, wówczas niektóre uratowane przed osamotnieniem dzieci matek skazanych zwiększą znów liczbę sierot społecznych w naszym kraju. Stosunek opinii społecznej i instytucjonalnej do kobiet po odbyciu kary pozbawienia wolności powinien być taki, jaki jest wobec matki z dzieckiem znajdującej się w trudnych warunkach, a nie taki, jaki uwidacznia się niejednokrotnie w negatywnej postawie ludzi wobec byłej kryminalistki. Doktor Dobek-Dryjańska, pracująca w Krzywańcu, zapytana przeze mnie o przestępstwa, jakie jej podopieczne popełniły, odpowiedziała, że nie stara się zbyt wcześnie zapoznawać z ich przeszłością, by mimo woli nie nabyć do nich niechęci. Swój sąd o każdej usiłuje wyrobić sobie na podstawie jej aktualnego zachowania wobec własnego dziecka, ludzi, pracy, a także przewidywanej przyszłości. Jest to właściwy stosunek do osób, które popełniły błąd i poniosły za niego konsekwencje. Jeśli na drodze do uczciwego życia nie spotkają one społecznej życzliwości i pomocy, mogą się załamać i powrócić do dawnych przewinień. W ten sposób dziecko na nowo może stracić rodziców. Nie mam tu na myśli tych skazanych, u których brak uczuć wyższych i wysoki stopień demoralizacji wskazuje na istnienie trwałej niezdolności kochania - własnego dziecka również. Mogą one pozorować miłość do dziecka, by osiągnąć dzięki temu korzyści własne, 165 trzeba więc umieć z całą wnikliwością odróżniać pozory od prawdy. Jeśli na dwadzieścia kilka matek, które odeszły z Krzywańca, dwie powróciły do pasożytniczego trybu życia, oznacza to z jednej strony bilans dodatni, bo można je potraktować jako wyjątki od pożądanej reguły, z drugiej zaś rodzi się pytanie, czy przy lepszym rozpoznaniu nie można było pozbawić tych matek praw rodzicielskich i oddać dziecko do adopcji? Krzywaniec bowiem powinien być szansą dla tych matek, które darząc dziecko miłością, starają się robić wszystko, by go nie skazywać na samotność, na rozstanie z sobą. Matki dążące tylko do własnej pomyślności realizowanej nawet kosztem dziecka, są matkami jedynie z nazwy, są tylko rodzicielkami. W liście do mnie naczelnik Kuligowska pisała: "Naj-' bardziej cieszą te przypadki, kiedy niewielkie były nadzieje na sukces, a jednak matka pokochała dziecko. Zbyt to krótko, aby mieć pewność, jak będzie wyglądało życie dzieci i matek, ale przy dobrych początkach większa jest. nadzieja." Dobre początki pozwalają mieć także nadzieję, że z czasem domy matki i dziecka przy zakładach resocjalizacyjnych różnego typu (np. o charakterze pół-wolnościowym) pomogą objąć opieką nie tylko niemowlęta, lecz także te dzieci, które w chwili aresztowania matki nie mają przy kim zostać i musiałyby być oddane do zakładu. Oprócz Pogotowia Rodzinnego oraz domów matki i dziecka przy zakładach resocjalizacyjnych potrzebne jest stworzenie warunków, dla matek z małymi dziećmi wszędzie tam, gdzie mieszkają i pracują młode dziewczyny. Mam na myśli domy dziecka, zakłady wychowawcze, hotele robotnicze. Jak dotąd w tych placów- 166 kach nie ma miejsca dla przyszłej matki, która chce wychowywać swoje dziecko. •\y tej najtrudniejszej sytuacji życiowej ciężarnej dziewczyny stosuje się aktualnie trzy wyjścia: przerwanie ciąży, usunięcie z placówki, oddanie dziecka do domu dziecka. Wszystkie trzy wyjścia są antywycho-wawcze. U dziewcząt z bardzo silnym instynktem macierzyńskim zdarza się, że nie chcą oddać dziecka mimo braku elementarnych warunków. Przykładem może być wspomniana już poprzednio wychowanka domu dziecka, która przybyła do Zespołu Ognisk Wychowawczych ze swą kilkumiesięczną córką. W orzeczeniu Ośrodka Adopcji, dotyczącym charakterystyki tej matki i jej stosunku do dziecka, przeczytałam m.in. "niedorozwój w stopniu lekkim, postawa roszczeniowa, cechy psychopatyczne wrodzone (...) naraża życie dziecka i zdrowie na niebezpieczeństwo (...) taka sytuacja jest dla niego wysoce szkodliwa, wymaga bezwzględnie umieszczenia go w placówce opiekuńczej (...) matka odnosi się do dziecka serdecznie i troskliwie". .Prawdą było to, że niemowlę karmione w barach mlecznych narażone zostało na niebezpieczeństwo, ale ' prawdą było także i to, że w placówce również narażone byłoby na niebezpieczeństwo, tylko innego typu. Jeśli, jak pisałam, związek biologiczny z matką był tak silny, że niemowlę nie mogło być nawet w żłobku tygodniowym, to tym bardziej nie nadawałoby się na umieszczenie w domu małego dziecka. Mankamenty umysłowe i charakterologiczne nie były tej natury, aby dyskryminować ową dziewczynę jako matkę. Serdeczność i troskliwość wobec dziecka, a także nieustępliwość w walce o posiadanie go przy sobie stwarzały możliwość wpływu wychowawczego na nią, przy jednoczesnym zastosowaniu pomocy bytowej matce i dziecku. Mógł tego dokonać personel do- 167 mu dziecka, którego była wychowanką, gdyby w tych placówkach pomocy takiej udzielano. Lekkie upośledzenie umysłowe i cechy psychopatyczne nie stanowią jeszcze dostatecznego kryterium pozbawiania matki władzy rodzicielskiej, natomiast stanowią podstawę do wglądu i pomocy w wychowywaniu. Nad takimi rodzinami powinien czuwać ustanowiony przez sąd opiekun. Natomiast oddanie z podobnych rodzin dziecka do zakładu tylko pogarsza jego sytuację, ponieważ ani nie jest przy kochającej go matce, ani nie może pójść do adopcji. Opieka zatem i pomoc rodzinom życiowo niewydolnym, możliwość wychowywania dzieci przez ich matki w zakładach i. hotelach robotniczych, działalność Pogotowia Rodzinnego oraz domów matki i dziecka •- wszystko to zmniejszyć może znacznie dopływ dzieci do domów małego dziecka, jeśli takie placówki jeszcze będą istniały. Stapianie bowiem domów małego dziecka z domami dziecka zapoczątkował chociaż niezobowiązująco nowy statut domów dziecka, zezwalający na przyjmowanie do tych placówek dzieci poniżej trzeciego roku życia. Dokument ten otwiera dopiero drogę do połączenia obydwu instytucji, głównie dzięki wprowadzonej zasadzie nierozdzielania i łączenia rodzeństw. Dopuszczanie jednak i innych możliwości przyjęcia dziecka poniżej 3 lat pozwala mniemać, iż bariera międzyresortowa powszechnie krytykowana będzie ulegała likwidacji. Zanim jednak ta likwidacja nastąpi, niebagatelną sprawą jest określenie wieku dziecka w opiekuńczej placówce oświaty. Wiele osób uważa, że problemy zdrowotne niemowlęcia są tak ważne, iż przesądzają o tym, w czyjej gestii powinno być dziecko w pierwszym roku życia. Twierdzą zatem, że dopiero po tym rocznym okresie, nie wcześniej, domy dziecka 168 mogą przejmować wychowanków. Pogląd ten jest sprzeczny z tym, co o pierwszym roku życia mówią naukowcy, których racje wcześniej przytaczałam. Decydując się słusznie na zlikwidowanie przenoszenia dzieci 3-letnich, nie powinniśmy dopuścić także do. przenoszenia dzieci jednorocznych. Bo, jak zaznaczyłam, każde przenoszenie i zmiana opiekunek pogłębia zaburzenia zachowania wychowanków w wieku żłobkowym i starszym. • Zachodzi jednak pytanie, czy opieka zdrowotna nad niemowlętami nie ucierpi, jeśli placówka nie będzie bezpośrednio podlegała organom zdrowia? .Nie powinna ucierpieć, albowiem służba zdrowia nie-będzie zwolniona z obowiązku czuwania nad rozwojem niemowląt, natomiast powinien poprawić się znacznie rozwój psychiczny małych podopiecznych, co nie jest obojętne dla biologicznej sfery życia dziecka. A więc załóżmy, że spełniony został warunek zapewnienia dziecku stałego pobytu od momentu przyjęcia go ze szpitala lub z innego miejsca, skąd zostało zabrane. Jak teraz w placówce opieki całkowitej zapewnić małym wychowankom zaspokojenie potrzeb emocjo-nalno-uczuciowych, czyli przede wszystkim zapewnić zastępczy kontakt matczyny? Uważam, czemu już dałam wyraz wcześniej, że w bezpośredniej opiece nad małym dzieckiem, na krótko lub na długo pozbawionym matki, korzystniej jest stawiać na kobiety, od których nie żądano, by cenzusu uczelnianego, lecz predyspozycji macierzyńskich przejawiających się w opiekuńczym stosunku do dziecka. Choroba sieroca powstaje na podłożu emocjonalnym i lekarstwem na nią może być tylko emocjonalny kontakt z opiekunem. Wysoka wiedza fachowa w placówkach opiekuńczych, zdobyta dzięki wykształceniu, jest 169 potrzebna w kierowaniu, w doradztwie, w stawianiu diagnozy, ale już w samej terapii decydujące znaczenie ma emocjonalnie ciepła osobowość bezpośredniego opiekuna. Pedagogikę opiekuńczą można w niektórych jej dziedzinach porównać z medycyną. Lekarz bada pacjenta, stawia diagnozę, pisze receptę i śledzi, czy zastosowane środki pomogły. Ale środki te i ich stosowanie nie muszą być uwarunkowane jego bezpośrednim udziałem. Dopuszczenie do pracy z dziećmi osieroconymi wychowawców nieprofesjonalnych wzbogaciłoby możliwości doboru osobowościowego opiekunów oraz zwiększyłoby ich stabilizację, dzięki m.in. więzi uczuciowej • z dziećmi. Łatwiej wówczas byłoby nie tylko o samotne kobiety, lecz również o małżeństwa, które chciałyby pełnić w placówce zastępczą funkcję rodzinną. Podobną funkcję w roli starszej siostry lub brata mogą pełnić wychowankowie odpowiednio dobrani pod kątem predyspozycji opiekuńczych. Tam, gdzie są małe dzieci, nie może być starszych zaburzonych psychicznie wychowanków o znacznym stopniu demoralizacji i agresywnym stosunku do słabszych od siebie. Dlatego niewskazane jest automatyczne włączanie dzieci w wieku żłobkowym i przedszkolnym do grup zróżnicowanych wiekowe, posiadających wychowanków społecznie niedostosowanych. Małe dziecko da się łatwo skrzywdzić, zwłaszcza wtedy, kiedy nie strzeże go matczyna troska. W wychowaniu zbiorowym wszystkiego dostrzec nie sposób, Stąd im mniejsza grupa i lepiej dobrana, tym małe dziecko ma większe poczucie bezpieczeństwa. W doborze tej grupy warto, aby znalazły się dziewczynki chętnie nawiązujące kontakt z małymi dziećmi. I tak np. 10-letnia przybrana siostra pomagająca zastępczej 170 matce w opiece nad dwulatkiem, dzięki codziennym stałym kontaktom przyczynia się nie tylko do rozwoju •iego sfery poznawczej, ale przede wszystkim emocjonalnej. •\V rodzinie kocha się nie tylko rodziców. Kocha się siostrę, brata, dziadków. Obcowanie z kilkoma bliskimi osobami wpływa korzystnie na rozwój zdolności kochania i na poczucie bezpieczeństwa. Kiedy od dziecka odchodzi ktoś bliski, pozostają inni też z dzieckiem związani, nie są anonimowi, obcy. Dzieci wychowywane w dużych zbiorowościach rówieśniczych, z dorosłymi wypełniającymi tylko swój dyżur, niezdolne są do wiązania się wybiórczego z określoną osobą. Zdolność tę nabywa się od pierwszego powiązania z matką, a potem z członkami najbliższej rodziny. Jeśli członków najbliższej rodziny zastąpią członkowie kilkuosobowej rodzinopodobnej grupy, a matkę zastąpi stała o macierzyńskiej postawie opiekunka poświęcająca dzieciom dziennie kilka godzin - małe dziecko wówczas może uniknąć choroby sierocej. Ma bowiem wokół siebie ludzi, którzy je kochają, obdzielają pieszczotami, uczą mówić, chodzić, poznawać świat. Cytowani wcześniej naukowcy twierdzili, wykorzystując badania nad rezusami i dziećmi, że rówieśnicy w pewnym stopniu mogą zastąpić brak rodziców. Wnioskuję z tego, jak również z własnej obserwacji, że przed niedorozwojem uczuć wyższych ratuje dzieci w placówkach opieki całkowitej ich rodzeństwo, koledzy i przyjaciele, jeśli nie są rozdzielani i jeśli ich wzajemne kontakty są mądrze przez wychowawców stymulowane i utrwalane. Szkoda, że jak dotychczas, nie ma rzeczywistej ochrony takich związków i że przy lada potrzebie organizacyjnej rozrywa się je bez większych skrupułów. Gdyby w placówkach opieki całkowitej zapewnić 171 warunki do profilaktyki i terapii niezbędne w stwarzaniu korzystnych sytuacji dla powstawania więzi uczuciowej między dziećmi i jej ochrony, wówczas wyeliminowałoby się w dużym stopniu u wychowanków poczucie osamotnienia i pustki emocjonalnej. Myślę więc, że w placówkach sierocych dzieci dzieciom mogą nieść pomoc w zapobieganiu i leczeniu choroby sierocej. Chodzi o to, by dorośli tę szansę widzieli, doceniali i wspomagali - nie niszczyli. W zmniejszaniu samotności dziecięcej i braku poczucia bezpieczeństwa pozytywną rolę spełnić mogą zwierzęta, zabawki, swoje miejsce w domu. Wśród zwierząt domowych najżywiej w interakcje z człowiekiem wchodzi pies. Profesor B. Suchodolski podkreślał ów fakt jako wielce znaczący w wychowaniu. Żeby się o tym przekonać, wystarczy poobserwować zabawę dziecka z psem. Daje się wówczas zauważyć, ile bodźców emocjonalnych dostarcza dziecku jego czworonożny przyjaciel. Pies cieszy się, złości, przeprasza, zazdrości, domaga się pieszczot i sam je w sposób dla dziecka czytelny rozdaje. Takie obcowanie dziecka ze zwierzęciem - nadzorowane przez osobę dorosłą - niewątpliwie przydaje się w kształtowaniu uczuć zwłaszcza wówczas, kiedy doznań emocjonalnych brak lub jest ich za mało. Nie tylko dzieci, lecz i dorośli w przyjaźni ze zwierzętami szukają leku na samotność. Przywiązać się do czegoś - znaczy umieć nabywać zdolność kochania. Ważna więc jest w procesie rozwoju emocjonalnego nawet jednostronność kontaktu z rzeczami: dziecko lubi psa-zabawkę, ale pies ten jako rzecz martwa nie zareaguje na pogłaskanie jak pies żywy. Chociaż jednak pies żywy ma przewagę nad psem-zabawką, to w bogaceniu doznań emocjonalnych zabawka odgrywa też swoją znaczącą rolę. 172 W badaniach paryskiego Centrum Międzynarodowego nad sieroctwem podany jest przykład 13-miesięcz-ne-j dziewczynki, która nie reagowała na świat zewnętrzny z wyjątkiem paru zabawek. Naukowcy zinterpretowali to jako system obrony, polegający na koncentracji aktywności dziewczynki wokół przedmiotu martwego, co do którego jest pewna, że nie wywoła żadnego uczucia. . - Reagowanie tylko na zabawki może także oznaczać, jak sądzę, skoncentrowanie aktywności na czymś, co jedynie pozostało z innych atrakcyjniejszych obiektów. Ludzie bowiem zawiedli, zmieniając się lub ograniczając kontakty do wykonywania obowiązków opiekuńczych z dystansem emocjonalnym. Jeśli dziecko zareagowało na zabawki, znaczyć może, że choroba sieroca nie zburzyła jeszcze całkowicie zdolności do aktywnego wiązania się z otaczającym światem. Może da się jeszcze, poprzez świat rzeczy, doprowadzić dziecko z powrotem do ludzkiego świata? Żeby jednak zabawki spełniały swą terapeutyczną rolę w sierocych placówkach opiekuńczych, wychowawca powinien nauczyć dziecko bawić się i podarować mu je na własność. Zabawki wspólne bowiem, takie jakie znajdują się w żłobkach i przedszkolach, nie wystarczą w domach dziecka. Z dokumentów chłopca przebywającego od urodzę-nią w domach dziecka dowiedziałam się o jego jedynym przewinieniu w okresie przedszkolnym: przenosił nielegalnie ukryte w rajstopach zabawki z pokoju zabaw do sypialni. - Każde osamotnione dziecko powinno mieć wyłącznie dla siebie ulubioną zabawkę. Przytulenie do niej przed snem nie jest tym samym co przytulenie do matki, ale przynajmniej łagodzi jej fizyczny brak. Dziecko osierocone, któremu nie zawsze w pełni można zapew- '"3i 173 nić stałość powiązań międzyludzkich - powinno mieć zapewnioną chociaż stałość miejsca. Pokój dzielony tylko z członkami grupy rodzinopodobnej, własny, bezpieczny w nim kąt z zabawkami, ze "skarbami" _ to element dzieciństwa, w którym dorośli powinni uszanować prawo dziecka do własnego miejsca. Małe dzieci rozwijają się szybciej i lepiej w grupie tzw. rodzinkowej wiekowe zróżnicowanej, co już. przed wojną lansował Czesław Babicki. Domy małych dzieci stopione z domami dziecka, o upowszechnionym ro-dzinopodobnym stylu funkcjonowania, mogłyby w dużo większym stopniu niż dziś zaspokajać psychiczne potrzeby dzieci osamotnionych. T. Państwowe domy dziecka Domy dziecka są jak dotąd najpowszechniejszą formą opieki całkowitej nad dzieckiem. Jest to jednak forma w swej obecnej postaci bardzo niedoskonała, wymagająca modernizacji. Formy tej większość dzieci osieroconych nie akceptuje. Stąd wyniki pracy tych placówek, mimo wysiłku części ich personelu i wzrastających nakładów finansowych, są niewspółmiernie niskie w stosunku do założeń. Wbrew dzieciom niewiele da się zdziałać dla dzieci. Istotna przyczyna niezadowalających osiągnięć domów dziecka nie jest natury obiektywnej, lecz subiektywnej, trzeba jej szukać w wychowankach. Badania krakowskie (Konopnicki) wykazały wzrost stanów nerwicowych u dzieci na skutek umieszczenia ich w domach dziecka, czyli w instytucji sierocej. Dzieci nie chcą przyznawać się do sieroctwa, kiedy mają rodziców. Z różnych badań wynika, że większość badanych wychowanków domów dziecka nie akceptuje swego pobytu w domu dziecka. W wypowiedziach ankietowych piszą oni, że woleliby wychowywać się w domu rodzinnym bez względu na to, jaki ten dom dla nich był. Protest swój manifestują w ucieczkach, wagarach, agresji, niechęci do kolegów, wychowawców, nauki szkolnej i domu dziecka. Wielu ludzi dorosłych nie może zrozumieć^ dlaczego dzieci wolą własny dom, w którym często chodziły 175 głodne, brudne, bite, od domu państwowego, gdzie nie biją, nie głodzą i nie pozwalają być brudnym. Są dwa - moim zdaniem - główne powody takiej postawy dziecięcej. Pierwszy - niezgoda na sieroce osamotnienie, które separacja dziecka od rodziny czyni na początku realną groźbą, potem zaś faktem. Drugi - niezgoda na publiczne ujawnianie sieroctwa i budzenie litości w otoczeniu. Spróbujmy przeanalizować te przyczyny i ich skutki. - • Jeśli w ślad za naukowcami uznamy, że przywiązanie jest potrzebą nie słabszą od fizycznego głodu, a czasem nawet silniejszą, to obrona dziecka przed jego utratą jest zjawiskiem naturalnym. Brak więzi manifestował się u małych dzieci objawami choroby sierocej. Niezaspokojona potrzeba kontaktu przysparzała tym dzieciom cierpień niemal dotykalnie fizycznych, z pogranicza poziomu odruchu. Niemowlęta bez matki czują, że cierpią, lecz jeszcze nie wiedzą, że cierpią. U starszych dzieci dolegliwość samotności zmniejsza swą intensywność w sferze fizyczno-kontaktowej, natomiast zwiększa w sferze psychicznej, umysłowp-emo-cymalnej. Dziecko takie już wie, że jest samotne lub samotne być może. I wie, dlaczego tak się stało, chociaż wiedza ta jest, często zbyt uproszczona i nie 'zawsze odpowiada faktycznej przyczynie. Najtrudniej dzieciom uwierzyć w to, że winę za ich sieroctwo ponoszą ludzie im najbliżsi, czyli rodzice. Samotność jest zawsze trudniejsza do zniesienia, kiedy nie los jest jej przyczyną, lecz zdrada drogiego nam człowieka. Zaraz po odzyskaniu niepodległości, kiedy w naszym kraju mieliśmy około pół miliona osieroconych dzieci, opinia społeczna, a także dziecko samo widziało się- synem lub córką tych, którzy zaginęli w wojennej 176 . pożodze, nierzadko jako bohatersko walczący za wolność obrońcy ojczyzny. Ówczesne sieroty w domach dziecka nie wstydziły się za swoich rodziców, były z nich dumne. Nie wstydziły się też tego, że są w placówkach sierocych. Obowiązkiem nowego ludowego państwa było zajęcie się dziećmi ludzi, którzy oddali życie za wolność i sprawiedliwość społeczną. Po trzydziestu kilku latach funkcjonowania domów dziecka niewiele zmieniły się ich formy pracy, natomiast diametralnie zmienił się skład społeczny wychowanków. Nie ma sierot wojennych, są sieroty społeczne. Zamiast dumy jest wstyd za rodziców. Bo jacy to są rodzice? Odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć w informacji (1979 r.) władz oświatowych podających procent i przyczyny pobytu wychowanków w domu dziecka: - śmierć rodziców 5,46<)/o - b. trudne warunki materialne 10,97% - b. trudne warunki mieszkaniowe 4,04% - długotrwała choroba rodziców 9,45% - nieudolność rodziców 14,44% - alkoholizm rodziców 35,15% - prostytucja - 7,78%. - pobyt rodziców w więzieniu ' 5,77% - inne przyczyny 6,94% Z informacji tej wynika jasno, że tylko choroba i śmierć rodziców, jako nieszczęścia losowe, stanowią nie zawinione przez rodziców przyczyny umieszczenia dzieci w sierocym zakładzie. Ale dzieci w tej sytuacji jest tylko 14,91%; 36,39% - to rodzice niewydolni życiowo i wychowawczo. W kraju, w którym szkoły są bezpłatne, a o pracę i zarobek łatwo, trudno chlubić się rodzicami pozwalającymi na ••Ao, by dziecko z przyczyn material- 12 - Samotność dziecka 177 nych szło do sierocej placówki. Można ich tylko w pewnym stopniu usprawiedliwiać, albowiem nie u wszystkich ludzi zaradność życiowa wspierana jest sprzyjającymi predyspozycjami psychofizycznymi. Największy jednak procent dzieci, bo aż 48,7% posiada rodziców, których przewinienia zależą od nich samych i one to spowodowały sieroce osamotnienie dziecka. Ten największy procent przyczyn zawinionych' sprawił, że ludzie w wychowankach domów dziecka widzą dzieci alkoholików, przestępców, prostytutek. I dzieci zdają sobie z tego sprawę. Gdy do tego dodamy kształtowanie w szkole i przez środki masowego przekazu poczucia własnej godności oraz szacunku i miłości do rodziców - możemy sobie wyobrazić, co przeżywa wychowanek domu dziecka. Im jest starszy, tym boleśniej uświadamia sobie fakt swej gorszej "inności" losowej i ma o to żal do rodziców, ale także i do tych, którzy go z nimi rozłączyli. Rozłąka bowiem wiedzie do zupełnego osamotnienia. Odzwyczajanie się rodziców od dziecka obrazuje częstotliwość odwiedzin. W pierwszym okresie po umieszczeniu dziecka w zakładzie rodzice stosunkowo często je odwiedzają, potem coraz rzadziej, aż dochodzi do całkowitego zaniku kontaktu. Z informacji o wynikach przeprowadzonego w II półroczu 1978 r. badania zasadności pobytu wychowanków w placówkach opieki całkowitej podległych resortowi > oświaty dowiadujemy się, iż systematyczny kontakt z dzieckiem utrzymywało 28,40% rodziców, sporadyczny kontakt 32,16% rodziców, a najwięcej, bo aż 39,44% rodziców nie utrzymywało żadnego kontaktu z dzieckiem. Sporadyczny, czyli rzadki kontakt jeszcze podtrzy-.. mu j e nadzieję, ale już nie chroni dziecka przed pogłę 178 biającym się poczuciem osamotnienia. Możemy więc uznać, że ok. 70% wychowanków domów' dziecka to dzieci całkowicie osamotnione. Niezgoda zatem dzieci na" zabranie ich z domu do zakładu jest uzasadniona jako forma obrony przed utratą domu i bliskich. Statystyki wykazują, że jeśli dziecko nie wraca w ciągu pierwszych dwu lat z placówki opieki całkowitej do rodziny, to już zazwyczaj nie wraca wcale. Takie dzieci, stanowią większość. Wieloletni pobyt w placówce opieki całkowitej uczy je wprawdzie reguł życia zbiorowego, ale wpływa niekorzystnie na formowanie się tych cech charakteru, które wymagają miłości drugiego człowieka i emocjonalnego na nim oparcia. Niezaspokojona potrzeba miłości, przynależności i bezpieczeństwa rodzi negatywne skutki psychiczne, -podobnie jak niezaspokojone podstawowe potrzeby biologiczne rodzą negatywne skutki w rozwoju fizycznym dziecka. Naukowcy, pisząc o negatywnych skutkach psychicznych i zaburzeniach w zachowaniu wychowanków domów dziecka, podają m.in.: - u dzieci w wieku przedszkolnym - opóźnienie w rozwoju, nadpobudliwość, brak koncentracji, nieselektyw-ność i lepkość uczuciowa .("uczuciowy imbecylizm"); - u dzieci w wieku szkolnym - niechęć do nauki i szkoły, bierność, powierzchowność, agresywność lub wycofywanie się z kontaktów i zamykanie w sobie, obniżony poziom myślenia abstrakcyjnego i logicznego, brak poszanowania rzeczy, roszczeniowość, konsump-cyjność; - u młodzieży - brak ambitnych dążeń, samodzielności, inicjatywy, odpowiedzialności za siebie i innych, skłonność do alkoholu i wczesnego zaczynania pożycia seksualnego. •» 179 Alicja Szymborska1 pisała, iż zgodność opinii wychowawców różnych domów dziecka prowadzi do wniosku, że stopień zaburzeń w zachowaniu i zasięgu ich występowania jest u wychowanków tych placówek wysoki i zdecydowanie rozległy. Potwierdzenie tej tezy znajdujemy również w innych badaniach krajowych i zagranicznych. Weźmy dla przykładu niepowodzenia szkolne. I-Ialina Janowska podając wyniki badań Instytutu Badań nad Młodzieżą na temat struktury organizacyjnej i form pracy wychowawczej w domach dziecka, stwierdza m.in., że biorąc pod uwagę jedynie sprawę opóźnień szkolnych aż 32% dzieci ma co najmniej jednoroczne opóźnienia szkolne (w tym 60% - o l rok, 30% -- o 2 lata oraz 10% - o 3 lata i więcej). Czesi (Matejćek) w swych badaniach również wykazują bardzo duży stopień niepowodzeń szkolnych wśród wychowanków placówek sierocych. Główna przyczyna takiego stanu rzeczy tkwi w poczuciu osamotnienia. Miłość jest głównym motorem wszelkiej aktywności pozytywnej, podobnie jak nienawiść inspiruje działalność destrukcyjną, niszczycielską. Brak miłości powoduje brak chęci do nauki. Dziecko bowiem uczy się przede wszystkim dla tego człowieka, którego kocha i któremu na jego szkolnych osiągnięciach zależy. , Jeśli takiego człowieka nie ma, wszelka inna motywacja zachęcająca do nauki jest zbyt słaba, by osiągnąć pożądane rezultaty. Podobnie jest z kształtowaniem się postaw kosum-pcyjnych u wychowanków zakładowych. Tylko miłość uczy dawania i radości z tego wypływającej. Jeśli nie można żyć dla kogoś, pozostaje żyć dla siebie. Życie 1 Alicja Szymborska Sieroctwo społeczne. Op. CtŁ s. 62. 180 dla "czegoś", dla idei, też wiedzie, przynajmniej na początku, przez miłość do konkretnego człowieka. "Imbecylizm uczuciowy" jest defektem obejmującym całokształt stosunku emocjonalnego do świata. .. Sądzę jednak, że • ów imbecylizm jako uszkodzenie trwałe ma miejsce tylko w przypadku pustki emocjo-, nalnej w wieku wczesnodziecięcym. Niszczące skutki choroby sierocej mogą być nieodwracalne. Jeśli natomiast w pierwszych krytycznych i najważniejszych dla rozwoju dziecięcego latach dziecko nie będzie osamotnione i podstawowa struktura emocjonalna nie będzie u niego naruszona, wówczas można przypuszczać, że .wszelkie skrzywienia nabyte w późniejszym okresie i zbyt mocno nie utrwalone, dadzą się, dzięki odnalezionej mądrej miłości, usunąć. Znajduję dla tej tezy liczne dowody w rodzinach zastępczych. Niełatwo jest korygować nieprawidłowo uformowaną osobowość, ale jest to, jeszcze przed wejściem w dorosłość, możliwe. Często te korekcyjne zabiegi są bolesne, jak bolesna jest operacja zdeformowanych kości. Trzeba je najpierw połamać, potem prawidłowo złożyć. Od precyzji chirurga zależy, czy operacja się uda i kalectwo zostanie usunięte. Tym chirurgiem dla starszego osieroconego dziecka z mniej lub bardziej zdeformowaną postawą wobec świata może stać się człowiek, który zwiąże się z nim uczuciowo i postanowi pomóc mu wyzbyć się nabytych wad. Czasem pomoc ta zawierać będzie bardzo trudne zadanie krańcowej zmiany nastawień - z nienawiści na życzliwość ku ludziom. Dzieci osierocone mają poważne uzasadnienia dla swej nienawiści. Ich nienawiść zazwyczaj skierowana jest przeciwko sobie i przeciwko rzeczom, nie przeciwko tym, którzy na nią zasłużyli, czyli przeciwko rodzicom. Zdarza się, że dziecko nienawidzi ojca, który znęcał się nad rodziną. Są. to raczej sporadyczne przypadki. Liczniejsze to te, w których postępowanie rodziców raz pogrąża dziecko w rozpacz, bunt i wstyd, drugi raz gestem czułości przywraca nadzieję, że jest kochane. W sumie wszystko to składa się na gorszy od ^innych los i narastającą pretensję przeradzającą się niekiedy w nienawiść bez adresata, po prostu do wszystkiego na czym zależy -ludziom dorosłym. A oto jeden z przykładów. Czternastoletni wychowanek zakładowy, u którego badania wykazały wysoki iloraz inteligencji i związek emocjonalny z matką, poszedł w wigilię do domu. Matka wezwała wtedy milicję oskarżając go o kradzież żywności i zażądała, by go odwieziono z powrotem do zakładu. Odwieziony wyważył w nocy okno do gabinetu lekarskiego, wyrzucił wszystko z szuflad, zdemolował pokój, powypisywał, gdzie Się dało, wulgarne wyrazy. Nietrudno było ustalić, kto to zrobił. Zapytany przyznał się, lecz nie umiał wyjaśnić powodów. Wychowawcy zakładowi i szkolni skarżą się, że wychowankowie domów dziecka niszczą bezmyślnie sprzęty, ubrania, rzeczy. Wtedy kiedy jeszcze brak rozwagi dorosłości, a zranienie uczuć jest głębokie, rozsądek do głosu nie dochodzi. Dziecko rozładowuje swe napięcia w sposób, który godzi w niego samego, ustawia przeciwko niemu otoczenie. Stąd wywodzi się przyczyna braku akceptacji dzieci osieroconych przez nauczycieli czy niektórych wychowawców. Dziecko zranione uczuciowo przez rodziców niejednokrotnie generalizuje swe zarzuty, obciążając nimi innych dorosłych nawet wtedy, kiedy brakuje mu logicznej argumentacji. Pisze jedna z wychowanek: "Wyszłam posiedzieć na balkonie. Jak zawsze. Mam 182 wtedy czas na rozmyślanie. To słowo, pytanie «dla-czego» tłucze mi się zawsze po głowie. Nigdy nie urniem znaleźć na nie odpowiedzi. Wiem, że odpowiedz na to pytanie zawsze byłaby jednostronna, a konfrontować z wychowawczynią nie chcę. Mam do nich obu " uprzedzenie. Dlaczego? No, właśnie. Tak konkretnie to" nie wiem dlaczego. Robi się już ciemno. W dali słychać szum przejeżdżających samochodów, szelest liści i czuć na twarzy powiew wiatru. Trzeba iść do łóżka. Wykąpać się i pomarzyć... Pomarzyć dobra rzecz! To zastępuje życie, jakiego pragniemy". Te dzieci w domach dziecka, którym rozbudzono wyobraźnię i nauczono marzeń, próbują zastępować życie jego urojonym kształtem. Ci przynajmniej uciekając "w siebie" nie popadają w konflikt z otoczeniem. Marzenia jednak nie zastąpią rzeczywistości. Zawierają w sobie smutek iluzji, która może być piękna, lecz nie ucieleśniona. Dzięki niej można polubić chwile samotności, a mimo to tęsknić za powrotem do ludzi, którzy kochać powinni. Oto 14-letnia uczestniczka obozu wakacyjnego zwierza się w wypracowaniu szkolnym: "Pisząc do mamy list z obozu wiedziałam, że mi nie odpisze. Bo mojej mamie i tak jest wszystko jedno, czy dostanie ode mnie list, czy nie, zresztą ona się takim głupstwami, jak odpisywaniem listu do córki, nie zajmuje. Mojej mamie wystarczy, że nie ma mnie w domu i nie chce otrzymywać ode mnie żadnej wiadomości, wtedy może zapomnieć, że ja istnieję. Ja się nawet w grupie śmieję, wygłupiam, ale tylko ja jedna wiem, że jest mi smutno. Coraz częściej uciekam od wszelkiego towarzystwa, idę na spacer, rozmyślam i zaczynam lubić samotność. Najgorsze jest to, że wokół mnie jest bardzo dużo ludzi, a jak bym chciała powierzyć komuś swoje troski i marzenia, to nie mair "s. 18; komu. I wtedy czuję jaka jestem samotna. To jest tak, jak zbudzenie się ze snu: tyle jest ze mną, koleżanek, kolegów, nagle budzę się i tak naprawdę to jestem zupełnie sama. Smutne to, ale może czas wszystko zmieni." Poczucie całkowitego osamotnienia mogą w dużym stopniu złagodzić dobrzy wychowawcy. Jeśli potrafią zrozumieć dziecko w jego trudnej sytuacji i są do niego przyjaźnie ustosunkowani, traci ono szybko nieufność, zaczyna w nich szukać oparcia. A potrzeba oparcia, zwłaszcza w okresie dojrzewania jest tym większa, im wyraźniej widzi' się zupełną u^atę oparcia rodzinnego. Spiętrzone problemy dorastania obciążone utratą do-,mu oraz tendencja do emocjonalnych rozładowań pcha niejako wychowanka po pomoc w stronę wychowawcy, jeśli jest między nimi wzajemna akceptacja. Przyjaźń dziewcząt z wychowawczyniami może usunąć wiele trosk. Z dziennika 16-letniej wychowanki: "Co ja powiem •ciotce? Uciekłam z dwóch lekcji. Uciekłam, bo miałam wszystkiego dosyć. Dwója z matmy, którą dostałam za bardzo łatwe zadanie, rozłożyła mnie doszczętnie. Nie wytrzymałam też śmiechu kolegi z sąsiedniej ławki. To ja się w nim kocham, a on się ze mnie śmieje. Wzięłam torbę i z płaczem wybiegłam z klasy. Czułam się upokorzona, zagubiona i najgorsza na świecie. Tysiąc najgorszych myśli cisnęło mi się pod czaszką. Tak doszłam do ogniska. Poczułam się bezpieczniej, «jestem w domu». Ciotka Róża od razu zauważyła zmianę we mnie. Ja już nie potrafię kłamać. Powiedziałam wszystko. Czułam, że jest mi lżej. Ciotka przytuliła mnie do siebie i "powiedziała: - Trzeba szukać radosnych rzeczy Elu, wyłapywać 184 ,e. Smutków jest tyle, że można nimi zapełnić całe życie. Trzeba szukać radości. Czułam, jak się coś otwiera i zobaczyłam nagle, że dzisiaj jest już wiosna. Jak ona to potrafi robić?" Czy wielu jest wychowawców w domach dziecka, którzy potrafią robić tak, że dzieci osierocone zamiast smutków zaczynają dostrzegać dobre strony życia? Wychowawcy, którzy nie zaszkodzą, lecz pomogą, muszą lubić swoją pracę i dzieci. Jeśli lubią - to starają się pracy nie zmieniać i przyjaźni z dziećmi nie zrywać. Instytut Badań nad Młodzieżą w cytowanej już informacji podaje, że największą bolączką domów dziecka jest brak kadry pedagogicznej, jej słabe przygotowanie i stała rotacja. Zaledwie 15% ogółu wychowawców stanowią mężczyźni; 40°/o wychowawców. pracuje w tych placówkach krócej niż 4 lata, natomiast tylko 36'°/o dłużej niż 7 lat. Pracę w zawodzie wychowawcy podejmują najczęściej ludzie młodzi, których znaczna większość po kilku latach z zawodu rezygnuje. Według opinii niektórych dyrektorów polityka kadrowa realizowana w placówkach przez władze oświatowe nie jest zgodna z interesami domów dziecka. Na wychowawców placówek kierowane są osoby, które nie sprawdzają się w szkolnej pracy pedagogicznej. Ta informacja z badań pokrywa się z sygnałami, jakie otrzymuję od dyrektorów, którzy zostali przeniesieni do pracy w placówkach zaniedbanych. Jest to może obraz skrajny, ale autentyczny, przekazany mi w liście przez żarliwego pedagoga wstrząśniętego sytuacją dzieci osieroconych: "Sama nie mogę uwierzyć, że dziś mija trzy miesiące od rozpoczęcia tu pracy. Weszłam w placówkę, której oficjalna nazwa w "konfrontacji z wszystkim, co kryło się pod tym szyldem, była jednym wielkim urągowiskiem. W mojej obecnej placówce odrabia się go- 185 dziny, dyżuruje się w całym tego słowa znaczeniu i wymownym gestem puka w czoło na widok uczciwie wypełniającego swe obowiązki tzn. przebywającego wśród dzieci stale, pomagającego im wtedy, kiedy tylko tego oczekują. Moje 7-osobowe grono pedagogiczne (6 z wyższym wykształceniem) niczym się do tej pory nie mogło pochlubić. Rozróby, prywatne waśnie, wojny podjazdowe, spychologia - to domena aktywnych działań. Jestem przerażona. Już wielokroć dano mi do zrozumienia, że przeżyli 6 dyrektorów, przeżyją i siódmego. Tak, jestem tu siódmym dyrektorem, nie wyobrażałam sobie takiej rotacji i takiej atmosfery. Być może przyczyny tej ostatniej tkwią w różnych płaszczyznach, ale z całą pewnością w doborze kadry i w fakcie, że placówka nie była osią zainteresowania właściwych i kompetentnych osób z nadzoru. Dla naszych wychowawców życie rozpoczyna się tam, gdzie mija czas pracy zawodowej i gdzie cudze dziecko można wreszcie wymienić z kimś drugim na zasadzie «pomęcz się i ty». Prawo do miłości zarezerwowali dla własnych dzieci." Dobór na zasadzie selekcji negatywnej jedynie z wymogami wyższego wykształcenia, nawet jeśliby dotyczył tylko części zatrudnionych wychowawców, może przyczynić się do pogłębienia u wielu osieroconych dzieci poczucia samotności, niewiary w ludzi i lęku przed nimi. Ta sama dyrektorka pisała: "Te dzieci nieprawdopodobnie reagują na objawy dobroci. Bywa, że w odpowiedzi na ruch ręki pragnącej pogładzić lub potargać za^. czuprynę uchylają się gwałtownie jak przed gromem, są agresywne i nieufne jak zaszczute stworzenia. Czasem rozmowy z nimi są jak swoiste wiwisekcje i nie reagują, czy tak się kamuflują, choć przecież dotykam w nich miejsca najbardziej 186 bezbronnego - serca. Czy kiedykolwiek uwierzą, że mogą być kochane?" Te dzieci uwierzą, że mogą być kochane, ale tylko wówczas, kiedy nie będą traktowane ani jako środek do zarabiania pieniędzy, ani jako środek do okazania własnej dobroci serca lub do skruszenia serc innych ludzi. Dziecko nie powinno być nigdy środkiem. Trzeba je pokochać dla niego samego i pozostać mu wiernym, albo nie wychodzić v/ kontaktach dalej poza przyjazną życzliwość, gdy nie ma się gwarancji ze swej strony na utrzymanie bliskiej więzi uczuciowej. Przy takim postawieniu kwestii zachodzi pytanie: czy dla spragnionego uczuć dziecka osieroconego nie . snych. Za takie wybory kobieta czasem płaci stawkę bardzo wysoką - traci dziecko. Prawdą jest, że gdy zda sobie sprawę z tej straty, może cierpieć, może czuć się nieszczęśliwa. Jest to jednak konsekwencja nieodpowiedzialnego postępowania matki wobec dziecka, nie dziecka wobec matki. Stąd, według zasad sprawiedliwości, dziecko nie powinno ze szkodą dla siebie czekać na spóźnioną miłość matki rodzonej, lecz przyjąć miłość matki adopcyjnej, która chroni je przed chorobą sierocą i daje poczucie bezpieczeństwa. Nadrzędność zasady dobra dziecka wymaga strzeżenia przede wszystkim jego interesu nie rodziców. Sąd Najwyższy wprawdzie mówi, że jeżeli ,,w ostatecznym wyniku ochrona dziecka nie da się pogodzić z interesem rodziców, sąd nie może ich interesu nie wziąć pod uwagę, nawet przy założeniu, że rozstrzygnięcie wywoła pewne przejściowe skutki ujemne dla dziecka". Choroba sieroca pozostawić może skutki trwałe, nie przejściowe. Interesu rodziców, którzy wobec dziecka zawinili, nie wolno chronić jego krzywdą. Kiedy choroba matki zmusza ją do rozstania się z niemowlęciem, niesprawiedliwe byłoby zabieranie jej praw macierzyńskich. Ale kiedy matka rozstaje się na lata całe z małym dzieckiem dla wygody, ze wstydu, z tchórzostwa, dla kariery, dla innej miłości - trudno wtedy mówić o godzeniu interesów. Wtedy zawsze jest krzywda dziecka i wina rodziców. I wtedy przed rodzicami trzeba postawić warunki i terminy - na tyle krótkie, by dziecko zbytnio nie ucierpiało. Jeśli nie dotrzymają - dziecko powinno pójść do adopcji. Czeka na niego wiele dobrych rodzin, gotowych cudze dziecko pokochać i uczynić własnym. Koszta lekkomyślności i egoizmu poniosą wtedy tylko rodzice naturalni. Kosztów nie poniesie istota niewinna - czyli dziecko. I to 1(r) - Samotność dziecka 241 jest zgodne z powszechnym poczuciem sprawiedliwo i. Inny jest natomiast problem wówczas, kiedy dziecko ści. zabierane jest do zakładu wbrew woli rodziców, na Skutek wyroku sądowego. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadkach alkoholizmu i niezaradności życiowej rodziców. Pomijam w mych rozważaniach sprawę rodziców głęboko zdemoralizowanych, zagrażających życiu dziecka, ponieważ słuszność wyroków pozbawiających ich praw rodzicielskich i oddanie dziecka do adopcji jest raczej sprawą bezdyskusyjną. Do takich spraw można by też zaliczyć zabieranie •małych dzieci od samotnych matek alkoholiczek i od małżeństw, gdzie mąż i żona są nałogowymi alkoholikami odmawiającymi leczenia i w rażący sposób zaniedbującymi swe obowiązki rodzicielskie. Gdy nie ma w takich rodzinach starszego rodzeństwa, które opiekuje się niemowlęciem, dziecku może zagrażać śmierć. Dzieci nie karmione i nie przewijane podczas długich okresów zamroczenia alkoholowego rodziców przywożone są do domów małych dzieci w stanie ostatecznego wycieńczenia. Zupełnie inny problem i sposób jego rozwiązywania występuje wówczas, kiedy tylko jedno z rodziców jest alkoholikiem, najczęściej bywa to ojciec, a drugie utrzymuje dom i stara się opiekować dziećmi/na miarę swych możliwości. Spora część tych rodzin funkcjonuje dzięki wysiłkom nie dotkniętych nałogiem matek. Są to najczęściej matki wielodzietne, zapracowane, nie umiejące sprostać swoim obowiązkom macierzyńskim, nie mające odwagi rozwieść się z mężem ani walczyć z jego nałogiem, nie potrafiące korzystać z przysługującej im pomocy państwa. Tylko niewielki procent tych rodzin wspierają swą pomocą opiekunowie społeczni. A przecież, jak 242 słusznie stwierdza Maria Jarosz1, sprawa nie sprowadza się do tego, by dzieci z dysfunkcjonalnych środowisk rodzinnych wyłączyć, wyizolować, lecz żeby zróżnicowanymi i komplementarnymi działaniami objąć te rodziny w takiej mierze, by nie stawały się one źródłem klęsk życiowych już u progu szkolnej i życiowej kariery dzieci. Źródłem klęsk u progu życiowej kariery tych dzieci, czyli niejednokrotnie już w ich niemowlęctwie, jest niesienie wadliwej pomocy tym rodzinom przez umieszczanie ich dzieci w zakładach opiekuńczych. Wnioski takie akceptowane często przez sędziów formułują kuratorzy sądowi, wysuwając zazwyczaj główny argument, iż dzieci są zaniedbane, a w domu jest brud, bałagan, ponadto ojciec nadużywa alkoholu i pracuje tylko dorywczo lub nie pracuje wcale. Do jednego z warszawskich domów dziecka przywieziono trójkę dzieci, dwójka ich rodzeństwa pozostała w domu warunkowo. W aktach sprawy przeczytałam, że matka. odciążona od trójki dzieci umieszczonej w domu dziecka, pozostawiona tylko z dwójką, powinna sobie dać radę. Jeśli natomiast kurator sądowy stwierdzi, że w domu nadal jest brudno i niechlujnie, wówczas zabierze się do zakładu pozostałe dzieci. Badając tę sprawę stwierdziłam, o czym w wywiadzie środowiskowym nie było wzmianki, że dzieci bardzo były ze sobą i z rodzicami związane uczuciowo. Ojciec nadużywał wprawdzie alkoholu, lecz należał do tej kategorii alkoholików, którzy nie znęcają się nad rodziną i, rujnując ją materialnie, okazują jej jednak sporo uczucia. Dzieci kochają takich ojców alkoholików. I z tym się też liczyć trzeba. Czasem synowska miłość potrafi podźwignąć rodziców z samego dna przy właściwej pomocy ludzi 'Maria Jarosz Problemy dezorganizacji rodziny. Warszawa ^PWN 1979. •-» 243 uznających także prawo dziecka do miłości nie zasłużonej. Złe warunki materialne, lokalowe i higieniczne są nierzadkim powodem umieszczania dzieci w zakładach na podstawie orzeczeń sądowych, nie wniosków rodziców. Znam przypadki dramatycznej walki rodziców i dzieci o pozostawienie ich razem. Wpłynął do mnie list matki, która ukrywała dzieci w piwnicy przed milicją próbującą wyegzekwować wyrok sądu i dowieźć je do placówki. Dokładna analiza tego przypadku wykazała powierzchowność i tendencyjność sporządzania wywiadu środowiskowego i wniosków kuratorskich. Sąd uchylił wyrok, dzieci wyszły z piwnicy. Pokazywano mi w placówce dziecko cygańskie, które w nocy wychodziło z łóżeczka i spało skulone pod kaloryferem. Obawiam się, że zabierając je z wielodzietnej cygańskiej rodziny, śpiącej pokotem na brudnej podłodze, zabrano mu to, co jest dla dziecka w tym wieku, ważniejsze od czystego łóżka - miłość. Wystarczy popatrzeć na cygańskie dzieci chowane bez wózków i łóżeczek, na matczynych rękach i plecach, by wyobrazić sobie, jak się bez 'tych matek samotnie musiałyby poczuć, gdyby ich "dobrzy" ludzie uwięzili w czystych pomieszczeniach zakładowych. Wspomniana trójka dzieci też spała w domu dziecka w czystej pościeli, a pościel w domu była tak brudna, że zbulwersowała kuratora społecznego. Tylko czy stworzenie w "ten sposób warunków dla higieny fizycznej kosztem higieny psychicznej opłaca się? Czy cena czystości fizycznej jest aż tak wysoka, że zrównoważyć może brak miłości, domu, bezpieczeństwa? Kiedy są złe warunki materialne i higieniczne, łatwiej jest załatwić umieszczenie dzieci w domu dziecka, aniżeli załatwić dla nich żłobek, przedszkole, stałą zapomogę, leczenie ojca. Okazuje się np., że z placówek 244 "wspomagających rodzinę najmniej korzystają rodziny zagrożone czyli te, które najbardziej tego potrzebują. Chodzi tu zwłaszcza o dziecko małe. Jeśli jest ono w żłobku dziennym, wiemy, że jest one objęte opieką kontrolowaną i nie jest narażone na szkodliwe zaniedbanie higieniczne. Niektórzy naukowcy (Antoni Rajkiewicz) określają w polityce społecznej rolę żłobków, jako placówek przychodzących z pomocą w sytuacjach rodzinnych szczególnie trudnych. Tymczasem w tych sytuacjach dzieci trafiają niejednokrotnie zamiast do placówek pobytu dziennego do placówek opieki całkowitej. Inna z przyczyn umieszczania dzieci w zakładach wbrew woli rodziców - to kłopoty z obowiązkiem szkolnym. ^ Drugoroczność uczniów z rodzin zdezintegrowanych 1 jest siedmiokrotnie wyższa niż uczniów z rodzin pozostałych i pięćdziesiąt razy wyższa w dziedzinie realizowania obowiązku szkolnego. Przyczyny takiego stanu rzeczy to: słabsze przygotowanie dzieci do wymogów szkoły, gorszy stan zdrowia, zaniedbanie w wyglądzie fizycznym. Dzieci te nie otoczone odpowiednią troską i pomocą źle się czują w szkole, popadają w kompleks niższości, wagarują, wolą zostać w domu i pomagać w zajęciach rodzinnych. Dwunastoletni chłopiec uciekał z domu dziecka i* pomagał samotnej matce w pracach polowych. Od wczesnego dzieciństwa brał' udział w zajęciach gospodarskich, natomiast do szkoły chodził bardzo nieregularnie i niechętnie. Jako jeden z faktów obciążających zawartych w aktach było to, iż przychodzi na lekcje przepasany pończochą. Drwiny kolegów, pretensje nauczycieli, trudności w rozumieniu książkowej wiedzy - wszystko to przyczyniało się do 1 Maria Jarosz Problemy ... Op. cit. '•» 245 coraz większego poczucia osamotnienia chłopca w klasie. Toteż w piątym roku nauki przestał chodzić zupełnie. Został więc orzeczeniem sądu, na wniosek szkoły i gminnego opiekuna społecznego, umieszczony w domu dziecka, skąd uciekał do domu, za co z kolei groził mu zakład wychowawczy. Korzyści z takiej decyzji nie było żadnej. Wręcz odwrotnie. Ze szkołą nadal były kłopoty,, a w domu zabrakło syna i pomocnika. Jeśli zostanie zamknięty w zakładzie wychowawczym ze szkołą na miejscu, najprawdopodobniej ją ukończy. Ale przy tym nastąpi rozluźnienie więzi rodzinnych. Istnieje poza tym duże niebezpieczeństwo demoralizacji chłopca przez rówieśników, którzy dostali się do zakładu za różne przestępstwa. W ten sposób zdrowe moralnie wiejskie dziecko za świadectwo ukończenia szkoły podstawowej zapłacić może niedostosowaniem społecznym i utratą domu. Ani dom dziecka, ani zakład wychowawczy nie są najlepszym sposobem na kłopoty szkolne.. Rodzinom zagrożonym, zdezintegrowanym, niezaradnym, lecz związanym uczuciowo z' dziećmi pozostawię- | nie dzieci jest potrzebne, a wyspecjalizowani w wy- S chowaniu środowiskowym kuratorzy zawodowi, czy L: inni pracownicy socjalno-pedagogiczni, powinni tak- | townie rodzinę wspierać* i wymagać od niej ludzkich . sposobów bytowania. Druga grupa rodziców, która ma wbrew swej woli zawieszoną lub ograniczoną władzę rodzicielską, a dzieci umieszczone w placówkach - to rodzice ambiwalentni uczuciowo, nieodpowiedzialni, popadający często w konflikt z prawem. Celują w tym zwłaszcza młode matki. Goniąc za urokami życia, podrzucają dziecko byle komu i byle gdzie, rażąco zaniedbują swe obowiązki, a kiedy stają 246 przed sądem, proszą o niepozbawianie ich praw do dziecka, przyrzekają poprawę, płaczą. Sądy dają im szansę, zobowiązują do kontaktów z dzieckiem i do zmiany trybu życia. Początkowo matki te dotrzymują - słowa, odwiedzają dziecko, podejmują pracę. Potem znów giną na wiele miesięcy, sądy szukają ich, wreszcie odnalezione stają przed trybunałem z dużym zasobem usprawiedliwień, znów obiecują i historia się powtarza, a szansę na adopcję dziecka maleją. Wymiar sprawiedliwości jest w przypadku takich matek w trudnej sytuacji. Nie są bowiem one aż tak zdemoralizowane i nieczułe, by je pozbawiać dziecka, i nie są na tyle odpowiedzialne i kochające, by można im dziecko powierzyć. Istnieje obawa, że dziecko mogą zostawić w jakiejś melinie i przypomnieć sobie o nim za kilka miesięcy, pod wpływem nagle uaktywnionego macierzyńskiego uczucia. Jak postąpić z matką, która przez miesiąc odwiedza dziecko w placówce codziennie obsypując je pieszczotami i podarunkami, a potem nie widzi jej ono przez pół roku? Sądzę, że gdy dziecko jest małe, dla jego dobra wystarczy matce dać jedną krótkoterminową szansę, i jeśli z niej nie skorzysta, oddać dziecko do adopcji. Natomiast sprawa komplikuje się wówczas, kiedy dziecko jest starsze i kocha matkę. Odbierać mu ją i nie dawać nic w zamian - nie jest wyjściem. Wtedy pozostaje wzmożona praca nad rodziną. Przywracając nie-pełnowartościowy dom trzeba nad nim czuwać, by pomóc dziecku utrzymać równowagę podczas uczuciowej matczynej "huśtawki". Dlatego tak bardzo są potrzebne operatywne służby socjalno-pedagogiczne wspierające i nadzorujące rodziny zagrożone. Wśród tej kategorii rodziców są także skazani na karę pozbawienia wolności. Listy, które ślą z zakładów karnych do dzieci, ^ą pełne miłości i tęsknoty. Sporo 247 jest w nich prawdy, ale i sporo deklaracji nie mających pokrycia w rzeczywistości. Więźniowie wiedzą, że dzieci stanowią dla nich atut w staraniu się o warunkowe zwolnienie. Dlatego, jeśli nie są to dzieci starsze związane uczuciowo z rodzicami, ani nie są to dzieci, nad którymi opieka rodzicielska do czasu aresztowania była nienaganna, lecz są to dzieci zaniedbywane przez rodziców wcześniej i oddane do domu dziecka zanim rodzice poszli do więzienia - te dzieci powinny mieć możność pójścia do rodzin adopcyjnych lub zastępczych. Zawieszanie w takich przypadkach a nie pozbawianie praw rodzicielskich utrudnia dzieciom znalezienie nowej rodziny, nie gwarantując powrotu do dawnej. Pisałam już w poprzednich rozdziałach, że dla osamotnionych dzieci, głównie w wieku ponadżłobkowym, bardzo dobrą i realną formą są rodziny zastępcze. Ich preferowanie w polityce społecznej naszego kraju zaczyna przynosić pozytywne rezultaty. Zęby jednak można w pełni tę pożądaną formę rozwijać, trzeba dostosować do tego kierunku niektóre przepisy prawne. W tym celu należy uznać fakt odmienności form rodzin zastępczych u nas i za granicą. Podobna pod względem tymczasowości opieki jest tylko jedna forma - rodzin zastępczych spokrewnionych lub zaprzyjaźnionych. Rodziny takie przyjmują dziecko na pobyt . czasowy, przygotowując je do powrotu do rodziny naturalnej. Dzieje się tak np. gdy rodzice idą do szpitala, muszą na dłuższy okres wyjechać lub zaistnieją inne poważne przyczyny rozłączające ich z dzieckiem. Nie ma natomiast u nas etatowych rodziców zastępczych, obcych podejmujących się roli resocjalizacyjnej w stosunku do rodziców naturalnych. Rodzice zastępczy podejmują się nie okresowej opieki nad dzieckiem, lecz stałej, aż do usamodzielnienia, stawiając jako wa- 248 K' runek brak kontaktów rodziców -naturalnych z dzieckiem. Rodzicom tym nie płaci się za pełnienie ich funkcji, otrzymują tylko pomoc ze strony państwa pokrywającą część kosztów utrzymania dziecka. Społeczne podejmowanie się roli rodzicielskiej i postanowienie pełnienia jej, tak jak w rodzinie adopcyjnej, dożywotnio, jest bardzo dla dziecka korzystne. Powstały zatem zgodnie z dobrem dziecka rodziny zastępcze trwałe. Jest to nowy typ rodzin, które pełniąc zastępczą funkcję rodzicielską, pełnią ją często lepiej od rodziny naturalnej. I ten fakt trzeba uznać w sensie prawnym. Ważne jest to, by dzieci w rodzinach zastępczych mogły być dopóty, dopóki tego pragną one i ich opiekunowie. Wbrew woli tych obydwu stron rodzice naturalni nie powinni zyskiwać prawa do bezpośredniej opieki nad dzieckiem. Dlaczego zatem ten typ rodzin zastępczych nie przeobrazi się w rodziny adopcyjne? Jest wiele powodów. Niektóre rodziny zastępcze są rodzinami preadopcyjnymi, ale nie wszystkie. I to dobrze, że tak jest. Chodzi tu bowiem zarówno o interes dziecka, jak i rodziców naturalnych. Dzieci, które idą do rodzin zastępczych przeżyły wiele i przeżycia te wycisnęły na ich psychice niejeden trudny do usunięcia ślad. Terapia rodzinna często bywa skuteczna, czasami wprost wspaniale przywraca dziecku harmonię rozwojową. Ale zdarza się, że trudności wychowawcze zamiast maleć, narastają. I może dojść do tego, że dziecko wróci do placówki, że umowa z rodziną zastępczą zostanie rozwiązana. Fakty takie, jak dotychczas sporadyczne, nie dyskwalifikują instytucji rodzin zastępczych, tak jak nieskuteczny lek na chorobę przewlekłą nie dyskwalifikuje placówki leczniczej. Po prostu trzeba zmienić formę leczenia. Istnieje jeszcze jeden ważny powód, który przema- '"» ' ! -s 249 wia przeciwko przeobrażeniu wszystkich rodzin zastępczych w rodziny adopcyjne. Adopcja dotyczy głównie niemowląt i słusznie ukierunkowana jest na zacieranie śladów przeszłości. Dzieci starsze w rodzinach zastępczych nie mają zamkniętego powrotu do przeszłości. Kiedy dorosną, kiedy są już na tyle dojrzałe i silne, że ów powrót i jego charakter w niczym nie przeszkodzi utrwalonym więzom uczuciowym z rodzinami zastępczymi - mogą, jeśli chcą, nawiązać kontakty z ojcem lub matką rodzoną. Ale-, wtedy rodzice naturalni muszą zadowolić się dalszym miejscem w familijnej hierarchii. Pierwsze miejsce w sercu dzieci mają nie ci, którzy urodzili, lecz ci, co wychowali. Wiele dowodów na to daje nauka i dostarcza toczące się życie. Wprowadzenie do aktów prawnych wyższego rzędu pojęcia więzi uczuciowej i nadanie mu odpowiednio wysokiej rangi zapewniłoby rodzinom zastępczym poczucie bezpieczeństwa. Prawo dziecka do kochania ludzi, z którymi się związało, powinno być chronione nie mniej niż prawo kochania dziecka przez dorosłych. Dlatego nie wydaje się słuszne takie ujednolicanie form opieki zastępczej, które nie biorąc pod uwagę zdrowia psychicznego dziecka, jego emocjonalnego związania się z opiekunami, przesądza o tymczasowości tej opieki tylko na podstawie zaliczenia jej jednego, zawężonego rodzaju określanego mianem opieki zastępczej. To co w nazwie i urzędowej nomenklaturze może być "zastępcze" - w rozumieniu i odczuciu dziecka może być trwałe, autentycznie rodzinne. Trzeba się liczyć z tym, że dziecko umieszczone w rodzinie zastępczej może się z nią głęboko związać, jednocześnie nie czując nic lub czując niechęć do rodziców biologicznych. Dlatego uznawanie reguły dość w świecie rozpow 250 szechnionej, że umieszczenie dziecka w rodzinie -zastępczej nie uszczupla praw rodziców naturalnych do dziecka, nie jest zgodne z uznawaniem zasady prawa dziecka do miłości i ochrony jego sfery emocjonalnej. Stąd od tej reguły jest coraz więcej odstępstw w różnych krajach. Typ rodzin zastępczych - nazwijmy go "z urzędu", opłacanych przez państwo, jaki funkcjonuje za granicą, w swej istocie różni się od naszych rodzin i nie zapewnia dziecku stabilizacji. Nas ono dotyczyć nie powinno, albowiem życie podsunęło nam wzór rodziny zastępczej trwałej, nie podejmującej się opieki z przyczyn zarobkowych, uwzględniającej przede wszystkim interes dziecka. Pogląd, iż dobro dziecka zapewnić może tylko rodzina biologiczna lub adopcyjna jest zbyt uproszczony i nie zawsze pokrywa się z prawdą. Złożone sprawy ludzkich uczuć i sytuacji wymagają różnych form pomocy i rozwiązań, a więc mogą być i różne typy rodzin zastępczych. Tę różnorodność powinna jednak łączyć nadrzędność zasad generalnych chroniących podstawowe wartości niezbędne w wychowaniu i rozwoju psychofizycznym dziecka. Jedną z takich naczelnych wartości jest miłość. Brak jej w kodeksie rodzinnym sprawia, że na mocy prawa rodzice naturalni, którzy stali się dla dziecka ludźmi zupełnie obcymi, mogą zabrać dziecko z rodziny zastępczej po wielu latach, wbrew woli jego i jego opiekunów. Podstawę do tego daje artykuł 111 § 2 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który głosi, iż w razie ustania przyczyny, która była podstawą pozbawienia władzy rodzicielskiej, sąd opiekuńczy może władzę rodzicielską przywrócić. Gdyby miłość weszła do kodeksu, musiałby być dal-^y ciąg tego paragrafu w rodzaju: nie jest dopuszczalne przywracanie władzy rodzicielskiej w przypad- 251 ku stwierdzenia więzi uczuciowej dziecka z rodziną zastępczą oraz wbrew woli tejże rodziny i dziecka. Ochrona prawna więzi uczuciowej bez względu na formalną przynależność dziecka, pomogłaby mu obronie swoją miłość i bezpieczeństwo, chroniłaby przed dramatem ponownej utraty najbliższych osób. Przeanalizujmy ten problem na nieodosobnionych przykładach. Otrzymałam list pisany dziecięcym charakterem i stylem, błagający mnie o pomoc w obronie przed rodzoną matką. Dziewczynka pisze, że matka nigdy jej nie lubiła, oddała na wychowanie do babci, a teraz chce ją zabrać. Ona też matki nie kocha, nie chce do niej wracać i boi się, że może być zabrana przemocą. Poprosiłam dziadków dziewczynki o wyjaśnienia. Oto fragmenty ich listu: "Małżeństwo naszego syna nie układało się od początku. Synowa przywiozła nam Beatkę twierdząc, że nie może sobie dać rady. My przyjęliśmy dziecko i do dnia dzisiejszego wychowujemy. Synowa dotąd, czyli przez dziewięć lat, nie interesowała się córką. W ubiegłym roku wystąpiła do sądu o zabranie nam dziecka. Sąd przyznał Beatkę synowej. Złożyliśmy rewizję, sprawy jeszcze nie było, ale w międzyczasie nastąpiło wydarzenie, które bardzo wstrząsnęło naszą wnuczką. Synowa zorganizowała napad na nasz dom w celu zabrania dziecka. W domu wtedy była tylko lokatorka i Beatka. Obie zostały pobite, sąsiedzi na wołanie o pomoc zawezwali milicję. W tym samym dniu rano szkoła odmówiła wydania dziecka, a milicja, która przybyła na pomoc, też dziecka nie wydała. Po tym wszystkim nie możemy patrzeć spokojnie na to, co się dzieje z naszą wnuczką. Beatka żyje w ciągłym strachu przed matką, nie uśmiecha się, a na widok nie znanej osoby ucieka. Jest tak, niespokojna i nerwowa, że zmu- 252 szeni byliśmy szukać pomocy u neurologa. Niedawno-powiedziała, że gdyby matka zabrała ją, nie chciałaby już żyć. My chcielibyśmy wychować ją na prawego i uczciwego człowieka, jeszcze mamy dość sił, pracujemy oboje zawodowo, a mąż jest ponadto sołtysem wsi już od wielu kadencji". Życie w strachu przed własną matką może zrujnować system nerwowy wrażliwego dziecka. Dziesięcioletniej dziewczynki przywiązanej do tych, którzy. ją wychowali, nie można bez szkód dla jej zdrowia psychicznego przestawić z domu do domu, jak mebel. Dziecko w takich sytuacjach powinno mieć prawo głosu. Jakże bowiem można inaczej wbrew uczuciom dziecka realizować zasadę dobra dziecka? Dla dobra dziecka można je obligować, a nawet w pewnej mierze zmuszać do wypełniania niezbędnych mu w życiu powinności i; umiejętności. Ale nie można zmusić go do miłości i poczucia bezpieczeństwa. Przymus jest uczuciom obcy. Nie można zobowiązać do miłości wówczas, kiedy dziecko kocha nie tego, kogo mu każą, i boi się tego, kogo bać się nie powinno. Zasada II Deklaracji Praw Dziecka głosi, że ustawodawstwo powinno stworzyć dziecku wszelkie możliwości rozwoju duchowego w warunkach wolności i godności. Czy dorośli uznają godność dziecka dysponując jego losem poza nim i wbrew niemu? A wolność, czy jest wartością przypisaną tylko dorosłym? Jeśli uznajemy dziecko za człowieka, jakiś zakres tej wolności i jemu powinien służyć. Tymczasem dziesięcio- czy dwunastoletnie dziecko - myślące i czujące - może być, bez pytania go o zdanie, "zajęte" przez komornika i odstawione do prawowitego właściciela, który je wpraw-zie powołał do ży%a, ale w tym życiu, nie podejmując - 25S trudu opiekuńczego, utracił moralne prawa rodzicielskie z własnej winy. Przytoczony przykład obrazuje problem pogwałconego prawa dziecka do miłości w rodzinie spokrewnionej. Dziadkowie są dla dziewczynki rzeczywistą rodziną zastępczą, lecz nieformalną, nie korzystają z przyznanych tym rodzinom priorytetów i pomocy •finansowej, wychowują ją na takiej samej zasadzie, jak wychowywali własne dzieci. Takich nieformalnych rodzin zastępczych jest sporo, większość dochodzi do, porozumienia z rodzicami naturalnymi, albo rodzice naturalni w ogóle się po dzieci nie zgłaszają. Natomiast tam, gdzie miłość wnuczków i dziadków jest silna, a rodzice naturalni, mimo że stali się dla dzieci ludźmi obcymi, występują o ich odebranie - rozpo- ' czyna się walka. Dzieci podczas długich okresów tej walki przeżywają tak wielkie napięcia i stresy, że przejawia się to w chorobowych reakcjach fizycznych. 8-letni chłopiec wychowywany od urodzenia przez Ciotkę, kiedy dowiedział się, że chce go zabrać jego rodzona matka i kiedy matka ta mając wyrok sądowy próbowała go na posterunku milicji oderwać od ciotki - przeżył to tak, że mimo zapewnień ciotki, iż nikomu go już nie odda, zrywał się w nocy, zaczął się bać ludzi, wypadały mu włosy, co lekarze określili jako łysienie plackowate na tle nerwicowym. - Podobny dramat przeżył inny chłopiec. W protokole rady pedagogicznej, uzasadniającym decyzję wychowawców i kierownictwa kolonii letniej niewydania matce syna, mimo że zgłosiła się po niego z prawomocnym wyrokiem sądowym, przeczytałam min. "chłopiec płakał i mówił, że ma inną mamę, tej matki się bał, nie chciał od niej przyjąć słodyczy, przez cały dzień jej pobytu uciekał od niej, krył się za wycho- 254 wawców, od tego dnia zaczęło się u mego moczenie | nocne." ! Dzieci, które żyją w zastępczych rodzinach spokrew-; nionych i nie musiały być umieszczane w zakładach ^ są w lepszej sytuacji od tych, które przeszły chorobę 8 sierocą. Kiedy objawy tej choroby są u niektórych dzieci bardzo silne, pedagodzy opiekuńczy w domach dziecka starają się w pierwszej kolejności znajdywać dla nich rodziny zastępcze. I gdy dziecko już jest w tej rodzinie, już czuje się w niej bezpieczne i kochane, wtedy zdarza się, że rodzice naturalni, którzy dotąd dzieckiem zupełnie się nie interesowali, nagle zapragnęli je odzyskać. Takie fakty zdarzają się w odniesieniu do tych rodziców naturalnych, którzy nie kochając dzieci --o czym świadczą ich odwiedziny raz na rok lub na f kilka lat - mają poczucie ich własnościowego posiadania. Kiedy dzieci są w zakładzie - są wtedy pań-: stwowe, czyli niczyje, a więc nadal formalnie należą do nich. Jeśli natomiast dzieci są w rodzinie zastępczej, rodzice naturalni odczuwają to tak, jakby obcy ludzie zabrali im bezprawnie -ich własność. A jest to już "własność" odchowana, która może przynosić korzyści. I wtedy to ambicja posiadaczy, wsparta kalkulacją rodzinnej użyteczności, dyktuje rodzicom naturalnym decyzję wystąpienia do sądu o oddanie im dzieci. Ta .kategoria rodziców - "ludzi interesu" - umie walczyć o zagrożoną własność, opłaca adwokatów szermujących argumentem "więzów krwi", dostarcza wszelkie zaświadczenia na dowód, że przyczyna ograniczenia lub pozbawienia ich praw rodzicielskich ustała, mają więc prawo zabrać dzieci. Podobnie się dzieje, aczkolwiek z innej przyczyny, 'w przypadku oddania do rodziny zastępczej dzieci rodziców ambiwalentnych uczuciowo, niezrównoważo- 255 nych, zaburzonych psychicznie, u których wybuch spóźnionej miłości zostaje często spowodowany świadomością umieszczenia dziecka w rodzinie obcej. Nie przejmują się długoletnim cierpieniem i tęsknotą swego dziecka przebywającego w zakładzie, ale na wiadomość, że znalazło ono innych rodziców i jest szczęśliwe - reagują protestem i staraniami o jego zwrot. Pisała do mnie w wielkim niepokoju jedna z rodzin zastępczych: "Jesteśmy małżeństwem od 15 lat, nie mamy dzieci, staraliśmy się o adopcję. Dowiedzieliśmy się, że w jednym z domów dziecka są dwie dziewczynki, siostry 6- i 7-letnia. Dyrekcja domu dziecka zgodziła się na nasze z nimi kontakty. Dziewczynki od niemowlęcia wychowywane były przez babcię, która umarła. Matka, psychicznie upośledzona, nie interesowała się dziećmi. Ojciec popełnił samobójstwo. Dziewczynki przypadły nam do serca, wzięliśmy więc je podczas wakacji na urlop nad morze. Rozstanie po 6 tygodniach spędzonych razem było dla obu stron dramatyczne, zdecydowaliśmy, za zgodą dyrekcji domu dziecka i sądu rejonowego, wziąć dziewczynki do siebie, bo jak nas zapewniano, sprawa odebrania matce praw rodzicielskich jest zwykłą formalnością,' a odpowiedni wniosek już wpłynął do sądu. Staliśmy się więc już oficjalnie rodziną zastępczą. Dziewczynki mają u nas wszystko. Własny pokój specjalnie dla nich umeblowany, są pięknie ubrane, mają moc zabawek. Chodzą do pięknego przedszkola do grupy "O". Mieszkamy we własnym domku z ogrodem, mają zatem gdzie bezpiecznie się bawić na świeżym powietrzu. Czy są u nas szczęśliwe? Na pewno tak. To wszystko, co im oddaliśmy i przez 9 miesięcy dla nich stworzyliśmy, wali się obecnie w gruzy. Matka wystąpiła z powództwem p zwrócenie jej dzieci. Stwier- 256 dziła, że podjęła pracę, zamienia mieszkanie i chce sama wychowywać dziewczynki. Na pytanie, dlaczego ich nie odwiedzała, odpowiedziała, że wielokrotnie przychodziła, ale personel placówki utrudniał jej kontakty. Wychowawcy natomiast stwierdzili, że była tylko raz w domu dziecka i to tylko kilka minut. Rozprawę zakończono zobowiązaniem matki do dostarczenia wszystkich dokumentów. A jeśli te dokumenty dostarczy i udowodni, że spełnia niezbędne warunki? Nie chcemy lub po prostu staramy się nie myśleć, jak dziewczynki przyjęłyby wiadomość, że musimy się rozstać. Boimy się bardzo, aby kolejnym dzieciom z mocy samego prawa nie uczyniono krzywdy." Brak w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym ochro-ly prawa dziecka do miłości taką obawę rodziców astępczych czyni uzasadnioną. Zachodzić może pytanie, czy postulując pozostawie-lie na stałe dziewczynek w rodzinie zastępczej, nie idbieramy matce naturalnej jedynego ważnego oparcia, które mogłoby ją mobilizować i wspierać przy utrzymywaniu się na powierzchni ludzkiej egzystencji, by nie spadać coraz niżej. Podjęcie pracy i stabilizacja mieszkaniowa jest. już jakimś dowodem dźwigania się w górę. Jeśli motywem tego dźwigania się jest pragnienie odzyskania córek - czy sprawiedliwe byłoby pozbawienie jej tej nadziei? Jest to bardzo trudny problem moralny, wydaje mi się jednak, że w jego rozwiązywaniu nie można odstąpić od pewnych pryncypiów. Są nimi: dziecko nie może być środkiem nawet dla celów szlachetnych; dobro dziecka - prawem nadrzędnym. Dziecko może "'dźwigać wzwyż" rodziców przy pomocy zaprzyjaźnionych z nim ludzi dorosłych wówczas, kiedy ich kocha z wzajemnością i kiedy jego pomyślność uzależniona jest od realnych szans resocjalizacji 17 - Samotność dziecka , 257 rodziców. Wtedy to miłość do rodziców i miłość rodziców do dziecka stwarza wspólnotę wysiłków i interesów - obie strony są sobie do szczęścia niezbędne. Natomiast w sytuacji, w które] rodzice utracili miłość dziecka, ono zaś pokochało innych ludzi i z innymi czuje się szczęśliwe, wówczas rozpada się wspólno- , ta interesów dziecka i rodziców. Dobro dziecka jest tam, gdzie jest jego serce. Rodzice naturalni, jeśli naprawdę odrodziła się w nich spóźniona miłość, powinni zrozumieć i uszanować także miłość dziecka, chociaż obdarza nią kogoś innego, Przypuśćmy, że nie jest to ich nowy kaprys emocji, lecz trwałe odrodzenie uczuć (co się w tym typie osobowości rzadko zdarza). Istnieje wtedy jeszcze nadzieja na odnowienie kontaktów z dzieckiem dorosłym. Potrafi ono już wówczas wiele zrozumieć, ocenić, wybrać świadomie i odpowiedzialnie. Ale jeśli ono ma sześć lat, cierpi w zakładzie na samotność, pustkę emocjonalną wypełnia kiwaniem się i ciągłym oczekiwaniem, na każdą "mamę", która chciałaby je wziąć, i wreszcie taka mama przychodzi, daje to, czego rodzona matka nie dała - w takiej sytuacji burzenie dopiero co zdobytego szczęścia dziecka, narażanie go na ponowny szok rozłąki po to, by podeprzeć psychicznie matkę biologiczną, która nie wiadomo czy po jakimś czasie znowu dziecka nie porzuci, nie byłoby zgodne z poczuciem sprawiedliwości. Nie jest też zgodne z poczuciem sprawiedliwości dziecięcej. Dzieci zabrane z domów dziecka do rodzin zastępczych kłamią czasem mówiąc, że ich rodzice umarli. Boją się, żeby nie zabrano ich z rodziny, w której czują się bezpieczne. Poczucie bezpieczeństwa i przynależności zakłócić mogą kontakty rodziców naturalnych z dzieckiem, które źle się czuje "zawieszone" między dwiema rodzinami. Dziecko musi mieć pewność czyje ono jest, a pragnie być tylko tego, kogo kocha. Rodzice zastępczy proszą więc sądy o zakaz kontaktów rodziców naturalnych z dziećmi. Prośba ta ma swoje psychologiczne uzasadnienie i jej prawne usankcjonowanie wzbogaciłoby środki ochrony sfery emocjonalnej dziecka. Doskonalenie prawa w kierunku stwarzania warunków ku temu, by - jak postuluje Deklaracja Praw Dziecka - ludzkość dawała dziecku to, co ma najlepszego, jest i wciąż będzie sprawą aktualną, ponieważ dynamicznie zmienia się życie i trzeba dbać o to, by żadne jego zmiany nie godziły w dobro dziecka. -Bo dziecko jest najbardziej słabe i najbardziej narażone na uszkodzenia zadawane przez dorosłych. Albert Einstein powiedział kiedyś, że łatwiej jest zmienić wła-ciwości plutonu, niż zwalczyć zło tkwiące w człowieku. g Jest w tym wiele racji. Walka ze złem toczy się od początku powstania ludzkiego świata i wciąż nie wiadomo, na jakim etapie klęski czy zwycięstwa jesteśmy. Sądzę, że jednym z ważnych mierników w tej walce jest liczba osamotnionych dzieci na świecie. Jeśli liczba ta ulegać będzie zmniejszeniu, możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że ludzie rzeczywiście stają się lepsi. 258 SPIS TREŚCI Wstęp ............... Samotność dziecka w rodzinie . . . . . . . . ^y' Samotność dziecka w żłobku, przedszkolu i szkole . . 51 Samotność dziecka w szpitalu . . . . . . . . ^2 Samotność sieroca - treściowa zawartość określenia 102 Domy małych dzieci . . .\ . , . . . , . . 108 Państwowe domy dziecka ......... 175 Eksperyment warszawski ....;.... 202 O prawo dziecka do miłości . . . ... . . 233