Autor - James White Tytul - Szpital kosmiczny Tlumaczenie - Wiktor Bukato Opracowanie - Mariusz Szydlik 1... Lekarz Stworzenie zajmujace przedzial sypialny O'Mary wazylo okolo pól tony, mialo szec krótkich, grubych wyrostków sluzacych mu zarówno za rece jak i za nogi, pokryte za bylo skóra tak twarda jak elastyczna pancerna plyta. Pochodzilo z planety Hudlar, której ciazenie czterokrotnie, a cinienie atmosferyczne siedmiokrotnie wyzsze w porównaniu z ziemskim pozwalaly spodziewac sie tak mocnej budowy ciala. O'Mara wiedzial jednak, ze mimo swej olbrzymiej sily istota ta byla calkowicie bezradna; miala bowiem zaledwie pól roku, a juz stala sie wiadkiem tragicznej mierci rodziców, jej mózg za rozwiniety byl na tyle, ze ów wypadek miertelnie ja przerazil. - P-p-przywiozlem tu tego malca - powiedzial Waring, jeden z operatorów sekcyjnych pola przyciagajacego. Nie cierpial O'Mary, nie bez powodu, ale usilowal to ukryc. - C-C-Caxton mnie tu przyslal. Powiedzial, ze z ta noga i tak nie moze pan normalnie pracowac, a wiec zajmie sie pan maluchem, dopóki kto nie przyleci z jego planety. Zreszta ten k-k-kto juz leci... Waring odszedl na bok. Zaczal szybko sprawdzac hermetycznoc skafandra, by wyjc, zanim O'Mara zdazy co powiedziec o wypadku. - Przynioslem troche tego, co on je - zakonczyl szybko. - Zostawilem w luzie. O'Mara skinal glowa w milczeniu. Byl to czlowiek napietnowany budowa fizyczna zapewniajaca mu zwyciestwo w kazdej bójce, które ostatnio czesto mu sie zdarzaly; twarz mial gruba i kanciasta, za sylwetke przesadnie umieniona. Wiedzial, ze jeli pozwoli sobie na okazanie, jak bardzo wstrzasnal nim ten wypadek, Waring pomyli, ze po prostu udaje. O'Mara dawno juz odkryl, ze po ludziach o jego budowie nikt nigdy nie oczekuje zadnych cieplejszych uczuc. Natychmiast po odejciu Waringa poszedl do luzy po ów slawetny rozpylacz, którym Hudlarianie odzywiaja sie poza macierzysta planeta. Kiedy sprawdzal to urzadzenie i zapasowe pojemniki z zywnocia, przebiegal w mylach to, co bedzie musial powiedziec kierownikowi sekcji, Caxtonowi, gdy ten sie pojawi. Spogladajac markotnie przez iluminator luzy na elementy gigantycznej ukladanki rozrzuconej na dwustu kilometrach szeciennych przestrzeni kosmicznej, spróbowal sie zastanowic. Jednak myli ciagle uciekaly od wypadku w uogólnienia i fakty dotyczace raczej dalekiej przyszloci lub przeszloci. Owa potezna konstrukcja, która powoli przybierala swój ostateczny ksztalt w Dwunastym Sektorze Galaktycznym, w polowie drogi miedzy skrajem galaktyki macierzystej oraz gesto zamieszkalymi ukladami Wielkiego Obloku Magellana, miala stac sie szpitalem, który zacmi wszystkie inne. W którym wiernie odtworzone zostana warunki panujace na setkach róznych planet, uwzgledniajace najrózniejsze wymagania co do temperatury, cinienia, sily ciazenia, promieniowania i skladu atmosfery wedle potrzeb pacjentów i opiekujacego sie nimi personelu. Budowa takiej olbrzymiej i skomplikowanej konstrukcji przekraczala mozliwoci nawet najbogatszego wiata, totez poszczególne fragmenty szpitala wykonaly setki planet i potem przetransportowaly je na miejsce montazu. Ale ukladanie tej lamiglówki nie bylo latwym zajeciem. Kazda z zainteresowanych planet miala kopie planów konstrukcyjnych. A jednak mimo to zdarzaly sie pomylki, prawdopodobnie dlatego, ze opisy planów nalezalo przekladac na rózne jezyki i systemy miar. Segmenty, które powinny do siebie pasowac, czesto trzeba bylo modyfikowac, co powodowalo koniecznoc manewrowania nimi za pomoca skupionych pól przyciagajacych i odpychajacych. Byla to bardzo trudna praca dla manewrowych, bo o ile ciezar tych segmentów w Kosmosie równal sie zeru, o tyle ich masa i bezwladnoc pozostawaly w dalszym ciagu ogromne. A kazdy, kto byl na tyle pechowy, zeby znalezc sie miedzy dwiema schodzacymi sie plaszczyznami montowanych segmentów, stawal sie, niezaleznie od tego, z jak wytrzymalej rasy pochodzil, prawie doskonalym wyobrazeniem istoty dwuwymiarowej. Istoty, które poniosly mierc w wypadku, nalezaly do rasy wytrzymalej na czynniki zewnetrzne, a dokladniej, reprezentowaly klase FROB w fizjologicznej klasyfikacji ras zamieszkujacych Kosmos. Doroli Hudlarianie wazyli okolo dwóch ton, pokryci byli twarda, lecz elastyczna powloka, która wyjawszy, ze chronila ich przed dzialaniem cinienia atmosferycznego na wlasnej planecie, pozwalala takze bez klopotu zyc i pracowac w kazdej atmosferze o nizszym cinieniu lacznie z próznia w przestrzeni kosmicznej. Poza tym istoty te odznaczaly sie najwyzszym sporód wszystkich ras Kosmosu stopniem tolerancji promieniowania radioaktywnego, co czynilo je szczególnie pozytecznymi pracownikami przy montazu silowni jadrowej. Sama utrata dwojga takich pracowników w jego sekcji doprowadzilaby Caxtona do wciekloci, poza innymi wzgledami. O'Mara westchnal ciezko, nastepnie uznal, ze stan jego nerwów potrzebuje silniejszego wyladowania, i zaklal. Potem zabral karmidlo i wrócil do sypialni. W normalnych warunkach Hudlarianie wchlaniaja pozywienie bezporednio przez skóre z gestej jak zupa atmosfery ich rodzinnej planety; jednak na kazdej innej planecie lub w otwartym Kosmosie ich absorpcyjna skóre trzeba co pewien czas spryskiwac stezona substancja odzywcza. Na skórze tego malego Hudlarianina pojawily sie odkryte polacie, w innych miejscach za odzywcza powloka byla bardzo cienka. Bez watpienia, pomylal O'Mara, juz najwyzszy czas na nastepne karmienie malca. Zblizyl sie don na tyle, na ile, jego zdaniem, bylo to bezpieczne, i zaczal ostroznie go opryskiwac. Wydawalo sie, ze proces pokrywania odzywczym lakierem sprawia przyjemnoc malemu FROB-owi. Przestal kulic sie w kacie ze strachu i zaczal z ozywieniem myszkowac po malenkiej sypialni. Zadaniem O'Mary bylo teraz natrafic na szybko poruszajacy sie obiekt, samemu jednoczenie cwiczac szybkie uniki, co spowodowalo, ze ból w zranionej nodze jeszcze sie nasilil. Umeblowanie sypialni równiez ucierpialo. Kiedy praktycznie cala powloka mlodego Hudlarianina, a takze wnetrze przedzialu sypialnego zostaly juz pokryte lepka substancja odzywcza o ostrym zapachu, w drzwiach pojawil sie Caxton. - Co sie tu dzieje? - zapytal kierownik sekcji. Budowniczowie stacji kosmicznych to ludzie o osobowoci nieskomplikowanej; ich reakcje zawsze latwo przewidziec. Caxton byl typem czlowieka, który zawsze pyta, co sie dzieje, nawet kiedy dobrze wie, tak jak w tym wypadku, a takze w szczególnoci wtedy, gdy takie niepotrzebne pytania maja po prostu komu dopiec. O'Mara pomylal, ze w innych okolicznociach kierownik sekcji byl zapewne calkiem znonym osobnikiem, ale jak dotychczas dla nich obu owe "inne okolicznoci" nie zaistnialy. Odpowiedzial na pytanie nie okazujac zloci, która kipial. - Po tym wszystkim - dodal na zakonczenie - chyba bede trzymal tego malca na zewnatrz i tam go bede karmil. - Nie ma mowy! - rzucil Caxton. - On ma tu byc przez caly czas. Ale o tym pózniej. Teraz chcialbym sie czego dowiedziec o wypadku, to znaczy poznac panska wersje. Jego wzrok mówil, ze gotów jest wysluchac O'Mary, ale juz z góry watpi w kazde jego slowo. - Zanim bedzie pan mówil dalej - przerwal Caxton, gdy O'Mara zdolal wypowiedziec dwa zdania - chcialbym przypomniec, ze ta budowa podlega jurysdykcji Korpusu Kontroli. Zazwyczaj kontrolerzy pozwalaja nam samodzielnie zalatwiac wszystkie sprawy, ale tym razem wchodza w gre przedstawiciele innej rasy i Korpus musi sie wlaczyc. Bedzie ledztwo. - Postukal palcem w male plaskie pudelko, które mial na piersi. - Musze pana ostrzec, ze nagrywam kazde slowo tej rozmowy. O'Mara skinal glowa i monotonnym, cichym glosem zaczal opisywac przebieg wydarzen. Wiedzial, ze jego wyjanienia oparte sa na kruchych podstawach, a przedstawienie jakiegokolwiek zdarzenia w taki sposób, aby mogly przemawiac na jego korzyc, uczyniloby te wyjanienia jeszcze bardziej nienaturalnymi. Kilka razy Caxton otwieral usta, jakby chcial co powiedziec, ale za kazdym razem rezygnowal. W koncu jednak odezwal sie. - Ale czy kto w i d z i a l, ze pan to zrobil? Albo chocby widzial, ze tych dwoje Hudlarian porusza sie w strefie zagrozenia, przy zapalonych wiatlach ostrzegawczych? Ulozyl pan sobie skladna historyjke, która wyjania powód ich bezsensownego zachowania - a przy okazji wychodzi pan na niezgorszego bohatera - ale moze jednak wlaczyl pan te wiatla dopiero p o wypadku i wlanie panskie zaniedbanie go spowodowalo, a ta cala gadanina o malcu, który sie zaplatal tam, gdzie nie powinno go byc, to stek klamstw, które maja pana oczycic z bardzo powaznego zarzutu... - Waring mnie widzial - przerwal O'Mara. Caxton wbil w niego wzrok, a na jego twarzy wyraz hamowanego gniewu ustapil niesmakowi i pogardzie. O'Mara poczul, ze mimo woli sie rumieni. - Waring, co? - powiedzial kierownik sekcji beznamietnym tonem. - Bardzo sprytnie. Pan wie i wszyscy wiedza, ze stale sie pan z niego natrzasal kpiac i przedrzezniajac do tego stopnia, ze musi pana nienawidzic gorzej niz diabla. Nawet jeli widzial pana, sad bedzie sie spodziewal, ze i tak nic nie powie. A jeli pana nie widzial, sad pomyli, ze faktycznie widzial, ale nie chce powiedziec. O'Mara, pan mnie przyprawia o mdloci. Caxton obrócil sie i ruszyl w strone luzy. Przekroczywszy próg obrócil sie ponownie. - Potrafi pan tylko rozrabiac, O'Mara - rzekl gniewnie. - Jest pan tylko chamskim, klótliwym klebkiem mieni i koci, który ma jednak tyle kwalifikacji, ze nie oplaci sie pana wyrzucic. Moze zdaje sie panu, ze to dzieki panskim zdolnociom dostal pan ten przedzial na wlasnoc. Wcale tak nie bylo; jest pan dobry; ale nie do tego stopnia. Prawda jest taka, ze nikt inny z mojej sekcji nie chcial z panem mieszkac... Reka Caxtona spoczela na wylaczniku urzadzenia nagrywajacego. Ostatnie slowa wypowiedzial spokojnym tonem, w którym czaila sie miertelna grozba. - ... A gdyby temu malemu stala sie jaka krzywda, O'Mara, gdyby w ogóle co mu sie stalo, Korpus Kontrolerów nie bedzie mial kogo sadzic... Znaczenie tych ostatnich slów jest jasne, pomylal O'Mara, gdy kierownik sektora opucil jego przedzial; zostal skazany na przebywanie z tym póltonowym zywym czolgiem przez okres, który, chocby najkrótszy, i tak zdawal sie wiecznocia. Kazdy wiedzial, ze wystawienie Hudlarianina na dzialanie przestrzeni kosmicznej to tyle co pozostawienie psa poza domem na noc; oba wypadki nie powoduja zadnych szkodliwych nastepstw. Ale to, co ludzie wiedza, i to, co czuja, to dwie zupelnie rózne rzeczy, a O'Mara mial do czynienia z prostym, nieskomplikowanym, przesadnie uczciwym i mocno rozgniewanym budowniczym stacji kosmicznych. Szec miesiecy temu, kiedy O'Mara dostal etat na budowie Szpitala Kosmicznego, stwierdzil, ze ponownie jest skazany na wykonywanie pracy, która, choc sama w sobie wazna, nie przynosi mu zadowolenia, a takze lezy grubo ponizej jego mozliwoci. Takie frustrujace sytuacje powtarzaly sie niezmiennie od momentu, kiedy skonczyl szkole; kadrowcy nie mogli uwierzyc, ze mlody czlowiek o takich kwadratowych, brzydkich rysach i tak poteznych barach, przy których glowa wydawala sie nienaturalnie mala, móglby sie interesowac takimi subtelnociami, jak elektronika czy psychologia. Wyruszyl w Kosmos z nadzieja, ze tam bedzie inaczej, ale zawiódl sie. Mimo ciaglych wysilków podejmowanych w czasie wstepnych rozmów, aby olnic personalnych ogromna wiedza, ci niezmiennie znajdowali sie pod wrazeniem jego atletycznej budowy i ledwie sluchali tego, co mówil: Potem za niezmiennie opatrywali jego podania o prace adnotacja: "Nadaje sie do ciezkiej, dlugotrwalej pracy fizycznej". Przystapiwszy do pracy przy budowie Szpitala postanowil uzyc sobie, ile mozna na tym kolejnym nudnym i frustrujacym etapie; postanowil stac sie powszechnym uprzykrzeniem. W rezultacie nie nudzil sie wcale. Teraz jednak zalowal, ze az tak udalo mu sie zrazic wszystkich do siebie. Teraz bardzo potrzebowal przyjaciól, a nie mial ani jednego. Od ponurej przeszloci do jeszcze mniej przyjemnej terazniejszoci przywrócil go ostry, przenikliwy zapach substancji odzywczej Hudlarian. Trzeba bylo co z tym zrobic i to szybko. Popiesznie wlozyl skafander i wyszedl przez luze. II Jego przedzial mieszkalny znajdowal sie w niewielkim podzespole, z którego kiedy mial powstac blok operacyjny oraz przylegle do niego magazyny sektora niskograwitacyjnego klasy MSVK. Dla O'Mary zahermetyzowano i wyposazono w sztuczna grawitacje dwa niewielkie pomieszczenia wraz z laczacym je korytarzem, podczas gdy w innych czeciach konstrukcji panowala zupelna próznia jak i niewazkoc. O'Mara plynal krótkimi, nie ukonczonymi korytarzami, które otwieraly sie w przestrzen kosmiczna; zagladal do pustych jeszcze sal, które mijal. Pelno w nich bylo ciagnacych sie wszedzie przewodów i niekompletnych urzadzen, których przeznaczenia nie sposób bylo odgadnac bez szkoleniowej hipnotamy MSVK. Jednak wszystkie pomieszczenia, które obejrzal, byly albo zbyt male, by pomiecic Hudlarianina, albo tez otwieraly sie w przestrzen kosmiczna. O'Mara zaklal doc niewinnie, ale za to z uczuciem; odepchnal sie w strone poszarpanej krawedzi jego malenkiego terytorium i potoczyl wokól wcieklym spojrzeniem. Ponad nim, w dole i wokól niego, w promieniu dziesieciu mil wisialy w przestrzeni elementy Szpitala, niewidoczne poza kregiem rozstawionych na ich powierzchni jasnych niebieskich latarni, które mialy sluzyc jako wiatla ostrzegawcze dla statków przelatujacych w tej okolicy. O'Mara pomylal, ze wyglada to troche tak, jakby znajdowal sie w sercu kulistego, ciasnego skupiska gwiazd, calkiem nie-brzydkiego, jeli ma sie odpowiedni nastrój, zeby je podziwiac. On go nie mial, poniewaz na wiekszoci z tych zawieszonych w Kosmosie segmentów znajdowali sie manewrowi pól silowych pilnujacy tych czeci, które grozily zderzeniem. Ci ludzie na pewno doniosa Caxtonowi, ze O'Mara zabiera malca w przestrzen kosmiczna, chocby tylko na karmienie. Wygladalo na to, ze jedynym rozwiazaniem problemu nieprzyjemnego zapachu, pomylal z niesmakiem wracajac do swego przedzialu, beda koreczki do nosa. Gdy przestapil próg luzy, powital go ryk o sile syreny okretowej. Wybuchal dlugimi dysonansami, przerywanymi na tak krótka chwile, ze mógl tylko wzdrygnac sie przed nastepnym. Ogledziny wykazaly, ze ostatnia warstwa pozywienia gdzieniegdzie sie juz przetarla, wiec zapewne jego slodkie malenstwo jest znowu glodne. O'Mara chwycil za rozpylacz. Kiedy zdolal juz pokryc okolo trzech metrów kwadratowych, dalsze karmienie przerwalo mu wejcie doktora Pellinga. Zakladowy lekarz ekipy montujacej Szpital zdjal tylko helm i rekawice i przez chwile rozprostowywal zdretwiale palce. - Zdaje sie, ze zranil sie pan w noge - mruknal. Spójrzmy na to. Badal noge O'Mary z najwieksza delikatnocia, ale widac bylo, ze robi to tylko z obowiazku, a nie z sympatii do pacjenta. - To tylko silne stluczenie i kilka nadwerezonych ciegien - powiedzial powciagliwie. - Mial pan szczecie. Trzeba teraz odpoczywac. Dam panu co do smarowania. Malowal pan pokój? - Co... - zaczal O'Mara, ale po chwili dostrzegl, w która strone patrzy lekarz. - A nie, to substancja odzywcza. Ten maly lobuz przez caly czas sie wiercil, kiedy go opryskiwalem. Ale mówiac o nim, czy moze mi pan powiedziec... - Nie, nie moge - odrzekl Pelling. - I tak mam przeladowana glowe chorobami i lekarstwami dla wlasnego gatunku; mialbym jeszcze dopychac sobie hipnotamy o fizjologii klasy FROB? A poza tym one sa wytrzymale, im sie nic nie moze przydarzyc! - Glono pociagnal nosem i skrzywil sie. - Dlaczego pan nie wystawi go na zewnatrz? - Niektórzy ludzie maja zbyt miekkie serce - powiedzial O'Mara z gorycza. - Przeraza ich na przyklad, takie oczywiste okrucienstwo, jak podnoszenie kota za kark... - Hmmm - chrzaknal lekarz, prawie ze wspólczuciem. - No, ale to panski problem, nie mój. Do zobaczenia za pare tygodni. - Chwileczke! - zawolal O'Mara pospiesznie, kutykajac za lekarzem i ciagnac za soba chwilowo pusta nogawke. - A jeli co sie zdarzy? I w ogóle powinny gdzie byc jakie przepisy dotyczace opieki nad tymi stworami, jakie najprostsze zasady. Nie moze mnie pan tak zostawic, zebym... - Rozumiem - rzekl Pelling. Zastanawial sie przez chwile. - Gdzie w moim przedziale placze sie pewna ksiazka, co jakby poradnik pierwszej pomocy Hudlarianom. Ale on jest w jezyku uniwersalnym... - Znam uniwersalny - powiedzial O'Mara. Pelling wygladal na zdumionego. - Sprytny z pana chlopak. No dobrze, podele panu te ksiazke. - Skinal mu przelotnie glowa i wyszedl. O'Mara zamknal drzwi od sypialni majac nadzieje, ze choc troche zmniejszy to natezenie zapachu pokarmu malca, a nastepnie ostroznie polozyl sie na kanapie w drugim pokoju cieszac sie na myl o dobrze zasluzonym odpoczynku. Ulozyl noge tak, ze ból byl prawie znony i zaczal wmawiac w siebie koniecznoc zaakceptowania istniejacej sytuacji. W koncu udalo mu sie osiagnac jedynie stoicki spokój. Byl jednak tak znuzony, ze nawet uczucie gniewu go meczylo. Powieki zaczely mu opadac, a od dloni i stóp rozchodzilo sie powoli cieple odretwienie. O'Mara westchnal, poprawil sie na kanapie i zaczal powoli zasypiac... Ryk, który poderwal go z kanapy, odznaczal sie najbardziej wrzaskliwa i autorytatywna natarczywocia ze wszystkich syren alarmowych, jakie w zyciu slyszal, za jego natezenie grozilo wyrwaniem z prowadnic drzwi od sypialni. O'Mara instynktownie chwycil za skafander, a kiedy opamietal sie, cisnal go z przeklenstwem na ustach. Nastepnie ruszyl po rozpylacz. Maly byl znowu glodny! Podczas nastepnych osiemnastu godzin O'Mara coraz lepiej przekonywal sie, jak malo wie o mlodych Hudlarianach. Z jego rodzicami wiele razy rozmawial przez autotranslator, o malym czesto byla mowa, ale jako nigdy sie nie zgadalo o istotnych sprawach. Na przyklad na temat snu. Sadzac po ostatnich obserwacjach i dowiadczeniach mlode osobniki tej rasy nie spaly w ogóle. W zbyt krótkich przerwach miedzy karmieniem zajmowaly sie glównie petaniem po sypialni i rozbijaniem wszystkich mebli, które nie byly wykonane z metalu i przytwierdzone do podlogi; te za, które byly, ulegaly pogieciu przestajac byc rozpoznawalne i zdatne do uzytku. Kiedy indziej mlody FROB siadal skulony w kacie rozplatujac i ponownie zaplatujac macki. Byc moze widok ten, który odpowiadal obrazowi ludzkiego dziecka bawiacego sie paluszkami, wywolywal okrzyk zachwytu u doroslych Hudlarian, O'Mare jednak przyprawial o mdloci i oczoplas. A co dwie godziny, moze kilka minut wczeniej lub pózniej; musial karmic tego potworka. Jeli mial szczecie, malec lezal spokojnie, jednak najczeciej trzeba bylo gonic za nim z rozpylaczem. Zwykle osobniki klasy FROB sa w takim wieku zbyt slabe, aby sie samodzielnie poruszac, ale ma to miejsce w warunkach wysokiej grawitacji i poteznego cinienia atmosferycznego na planecie Hudlar. Tutaj, przy sile ciazenia nieco mniejszej niz jedna czwarta ziemskiego, maly Hudlarianin mógl sie poruszac. I bawil sie wietnie. O'Mara za wcale; czul sie tak, jakby jego cialo bylo gruba, ciezka gabka nasaczona zmeczeniem. Po kazdym karmieniu walil sie na kanape, i pozwalal miertelnie zmeczonemu cialu pograzac sie w niewiadomoci. Byl tak kompletnie, tak calkowicie wyczerpany, ze, jak wmawial sobie po kazdym opryskiwaniu, w zaden sposób nie uslyszy kolejnej skargi potworka, bo bedzie zbyt nieprzytomny. Ale zawsze owa ryczaca dysonansem syrena okretowa podrywala go przynajmniej do pólprzytomnoci i wymuszala jak u pijanej marionetki odpowiednie ruchy, które pozwalaly uciszyc ten straszliwy, opetanczy halas. Po prawie trzydziestu godzinach O'Mara wiedzial, ze jest juz u kresu sil. To, czy malca zabiora za dwa dni, czy za dwa miesiace, nie mialo juz wiekszego znaczenia; w obu przypadkach czekal go dom wariatów. Chyba, ze w chwili zalamania zdecyduje sie na spacer w Kosmosie bez skafandra. Wiedzial, ze Pelling nigdy by nie pozwolil na poddawanie go takim meczarniom, ale w sprawach dotyczacych klasy FROB doktor byl ignorantem. Caxton za, tylko troche mniejszy ignorant, nalezal do ludzi prostych i bezporednich, którzy uwielbiali tego rodzaju glupie dowcipy, szczególnie kiedy ich zdaniem ofiara zartu dostawala to, na co zasluzyla. Ale przypucmy, ze kierownik sekcji byl bardziej przewrotnym typem niz podejrzewal to O'Mara? Przypucmy, ze doskonale wiedzial, na co go skazuje powierzajac opieke nad malym FROB-em? O'Mara ciezko zaklal, ale przez ostatnie dziesiec czy dwanacie godzin naprzeklinal sie juz tyle, ze przestalo mu to przynosic ulge emocjonalna. Potrzasnal gniewnie glowa, daremnie usilujac pokonac znuzenie, które zacmiewalo jego umysl. Caxtonowi nie ujdzie to na sucho. O'Mara wiedzial, ze na calej budowie jest najsilniejszy, a sily tej musi miec znaczny zapas. Wmawial sobie nieustannie, ze to cale zmeczenie i drzaczka, której sie nabawil, to po prostu wytwór jego wyobrazni, a pare dni bez snu nie powinno odbic sie ujemnie na jego silnej kondycji fizycznej, nawet po tym wstrzasie, którego doznal w czasie wypadku. A w kazdym razie obecne klopoty z malcem nie moga trwac wiecznie. Sytuacja musi sie poprawic. Jeszcze im doloze, przysiegal sobie. Caxtonowi nie uda sie doprowadzic go do pomieszania zmyslów, ani nawet do tego, by zazadal pomocy. Z uporem wywolanym zmeczeniem wmawial sobie, ze oto rzucono mu wyzwanie. Dotychczas skarzyl sie, ze zadne dostawione przed nim zadanie nie wykorzystywalo w pelni lego mozliwoci. No wiec mial tu problem, który wystawial na próbe jego wytrzymaloc fizyczna oraz zdolnoc rozumowania. Powierzono mu male dziecko i bedzie sie nim zajmowac, obojetnie czy to bedzie trwalo dwa tygodnie, czy dwa miesiace. A co wiecej, sprawi, ze stan dziecka w chwili, gdy przybeda jego przyszli opiekunowie bedzie wiadczyl na jego korzyc... Czterdzieci osiem godzin od chwili, kiedy obdarzono go towarzystwem Hudlarianina, a piecdziesiat siedem, od kiedy ostatni raz porzadnie sie wyspal, takie nielogiczne i wielce placzliwe myli wcale nie wydawaly sie O'Marze dziwne. I oto nagle w tym, co przywykl uwazac za niezmienna kolej rzeczy, nastapila zmiana. Poskarzywszy sie malec zostal jak zwykle nakarmiony, ale nie mial zamiaru sie uciszyc! Pierwsza reakcja O'Mary bylo urazone zdumienie: to bylo wbrew zasadom. Dzieci placza, daje im sie jec, wiec przestaja plakac - przynajmniej na chwile. Zachowanie malca bylo do tego stopnia nie fair, ze przez jaki czas, zbyt tym wstrzaniety, nie wiedzial, jak sie zachowac. Halas przypominal ryk trab jerychonskich w róznych wersjach. W O'Mare walily dlugie serie dysonansów; co chwile nastepowala zmiana wysokoci i natezenia dzwieku wedle jakiej zwariowanej zasady, której nie sposób bylo odgadnac, kiedy indziej za ryk przechodzil w upiorne, zgrzytliwe staccato, jakby tluczone szklo dostalo sie do aparatu glosowego Hudlarianina. Byly i przerwy od dwóch sekund do pól minuty, w czasie których O'Mara kulil sie w oczekiwaniu na kolejny wybuch. Wytrzymal tyle, ile zdolal - okolo dziesieciu minut - a potem ponownie zwlókl z kanapy ciazace jak olów cialo. - Co sie stalo do cholery?! - usilowal przekrzyczec jazgot. FROB byl calkowicie pokryty substancja odzywcza, nie mógl wiec byc glodny. Kiedy malec ujrzal O'Mare, natezenie i natarczywoc okrzyków wzrosly. Zewnetrzny, przypominajacy miech fald skórny na grzbiecie malca - który sluzyl jedynie do wydawania dzwieków, gdyz osobniki z klasy FROB nie oddychaly - przez caly czas gwaltownie nadymal sie i opadal. O'Mara zatkal uszy dlonmi, ale nic to nie pomoglo. - Cicho badz! - ryknal. Wiedzial, ze niedawno osierocony Hudlarianin wciaz pewnie jest przerazony i zdezorientowany, a samo karmienie nie moze zaspokoic jego wszystkich potrzeb emocjonalnych. Wiedzial o tym i gleboko mu wspólczul. Ale te myli schronily sie w jakim zacisznym, rozsadnym i dobrze wykowanym zakatku jego umyslu, który oderwal sie od tego calego bólu, zmeczenia oraz nawrotów przerazliwego jazgotu torturujacych jego cialo. Doznal rozdwojenia jazni i z powstalych w ten sposób dwu osobowoci jedna znala powód halasu i akceptowala go, podczas gdy druga - czysto fizyczny O'Mara - zareagowal instynktownie i gwaltownie, by uciszyc malca. - Cicho! CICHO! - wrzasnal O'Mara i zaczal tluc FROB-a rekami i nogami. Jakim cudownym trafem po dziesieciu minutach Hudlarianin przestal plakac. O'Mara trzesac sie wrócil na kanape. Na te dziesiec minut opanowala go mordercza, nieopanowana wciekloc. Zajadle tlukl i kopal malca, az w koncu ból rak i chorej nogi zmusily go do rezygnacji z tych konczyn, ale w dalszym ciagu walil zdrowa noga i wykrzykiwal obelgi. Okropnoc tego, co zrobil, wstrzasnela nim, az poczul do siebie obrzydzenie. Na nic bylo tlumaczenie sobie, ze wytrzymaly Hudlarianin mógl nawet nie poczuc tego lania; malec przestal plakac wiec co jednak do niego dotarlo. Oczywicie istoty klasy FROB sa wytrzymale, ale to bylo male dziecko, a male dzieci maja czule miejsca: Na przyklad u ludzkiego niemowlecia jest takie na szczycie czaszki... Kiedy calkowicie wyczerpane cialo O'Mary runelo w otchlan snu, jego ostatnia skladna myla bylo, ze jest najgorszym, najpodlejszym szubrawcem, jakiego Ziemia wydala. Obudzil sie po szesnastu godzinach. Przebudzenie bylo procesem powolnym i naturalnym, w czasie którego tylko minimalnie przekroczyl próg wiadomoci. Przelotnie zdziwil sie, ze to nie malec go obudzil, ale po chwili znów zapadl w sen. Po raz drugi obudzil sie po dalszych pieciu godzinach na odglos kroków Waringa wchodzacego przez luze. - D-d-doktor Pelling kazal mi to przyniec - rzekl rzucajac O'Marze niewielka ksiazeczke. - Zebymy sie dobrze zrozumieli: nie robie tego z uprzejmoci dla pana. Doktor powiedzial mi, ze to dla dobra tego malego. Jak sie czuje? - Spi - odparl O'Mara. Waring zwilzyl wargi. - Ja-ja mam sprawdzic. C-C-Caxton mi kazal. - T-t-to do niego podobne - przedrzeznial go O'Mara. Przygladal sie w milczeniu, jak krew naplywa Waringowi do twarzy. Byl to szczuply mlody mezczyzna, wrazliwy, niezbyt silny; ponoc jednak dobry material na bohatera. Zaraz po przybyciu O'Mara zostal doslownie zasypany opowieciami o tym manewrowym pola silowego. Pewnego razu w czasie montowania silowni zdarzyl sie wypadek i Waring uwiazl w segmencie, który nie byl odpowiednio ekranowany przed promieniowaniem. Nie stracil jednak glowy i postepujac wedlug instrukcji przekazywanych mu przez znajdujacego sie na zewnatrz technika zdolal zapobiec niekontrolowanej reakcji jadrowej, która mogla kosztowac zycie wszystkich zatrudnionych w tym sektorze. Wszystko to robil, bedac przekonany o tym, ze dawka promieniowania, która otrzymal, za kilka godzin spowoduje jego mierc. Oslona okazala sie wszakze znacznie skuteczniejsza niz przypuszczano, i Waring nie umarl. Jednak wypadek ten wycisnal na nim swoje pietno, przekonywano O'Mare. Waring miewal okresy utraty przytomnoci, zaczal sie jakac. W jego systemie nerwowym nastapily podobno drobne, ale nieodwracalne zmiany; bylo jeszcze pare innych rzeczy, które O'Mara mial sam zauwazyc, a potem nie zwracac na nie uwagi. Waring uratowal im wszystkim zycie i nalezalo mu sie za to specjalne traktowanie. I dlatego, kiedy Waring gdziekolwiek szedl, wszyscy ustepowali mu z drogi, dawali mu wygrywac we wszystkich utarczkach, sporach, grach zrecznociowych i losowych, a ogólnie rzecz biorac, otulali go kolderka z sentymentalnej waty. I dlatego Waring byl zepsutym, nieznonym, glupim gówniarzem. O'Mara umiechnal sie patrzac na jego zbielale wargi i zaciniete pieci. On sam nigdy nie pozwalal Waringowi wygrywac niezasluzenie, a pierwsza bójka, która ów manewrowy wszczal z nim, byla zarazem ostatnia. Nie dlatego, ze O'Mara go powaznie pobil, ale byl na tyle brutalny, by wykazac mu, ze bijatyka z nim nie jest najlepszym pomyslem. - Wejdz i popatrz sam - powiedzial w koncu O'Mara. - Rób, co C-C- Caxton kaze. Obaj weszli do rodka, spojrzeli przelotnie na malca, który lagodnie przebieral mackami, i wyszli. Waring wyjakal, ze musi juz ic i ruszyl w strone luzy. O'Mara wiedzial, ze manewrowy dawno juz sie tak nie jakal jak teraz; moze to ze strachu, ze on wspomni o wypadku. - Chwileczke - powiedzial O'Mara. - Konczy mi sie substancja pokarmowa, wiec moze by mi przyniósl... - Niech p-p-pan sam sobie wezmie! O'Mara popatrzyl na niego przeciagle, az Waring odwrócil wzrok. - Caxton nie moze wymagac wszystkiego na raz. Jeli o tego malca trzeba dbac do tego stopnia, ze nie moge go trzymac albo karmic w prózni, w takim razie powaznym zaniedbaniem z mojej strony byloby, gdybym odszedl po pozywienie i pozostawil go samego. Chyba to rozumiesz. Pan Bóg jeden wie, co mogloby sie stac z malcem, gdybym zostawil go bez opieki. Obarczono mnie odpowiedzialnocia za jego stan, wiec zadam... - A-a-ale on nie... - Dla ciebie to tylko godzina lub dwie, które powiecisz co drugi czy trzeci dzien ze swego okresu odpoczynku powiedzial ostro O'Mara. - Nie marudz juz. I przestan sie zapluwac; jeste juz w takim wieku, ze powiniene mówic dobrze. Szczeki Waringa zwarly sie ze zgrzytem. Nabral gleboko w pluca powietrza, a nastepnie, przez ciagle zaciniete szczeki wypucil oddech. Towarzyszacy temu dzwiek przypominal odglos, jaki wydaje pekniety zawór luzy powietrznej. - To... bedzie... mnie... kosztowalo... pelne... dwa okresy odpoczynku - powiedzial bardzo powoli. - Kwatera Hudlarian, w której znajduje sie zywnoc... zostanie pojutrze wmontowana do glównego kompleksu. Substancje pokarmowa trzeba bedzie przeniec wczeniej. - No widzisz, jakie to latwe. Trzeba tylko spróbowac - O'Mara wyszczerzyl zeby w umiechu. - Na poczatku mówile troche nerwowo, ale zrozumialem kazde slowo. Idzie ci wietnie. A przy okazji; kiedy bedziesz rozmieszczal zbiorniki z pozywieniem kolo luzy, nie halasuj za bardzo, bo obudzisz malucha. Przez nastepne dwie minuty Waring obrzucal O'Mare przeróznymi obelgami nie powtarzajac sie i ani razu sie nie zajaknawszy. - Mówilem juz, ze idzie ci wietnie - rzekl O'Mara karcacym tonem. - Wcale nie musiale sie popisywac. III Po wyjciu Waringa O'Mara zaczal zastanawiac sie nad tym, co uslyszal o demontazu kwatery Hudlarian. Poniewaz rasa ta potrzebowala tylko sily ciazenia rzedu 4G, a poza tym niewielu innych udogodnien, umieszczono ich w jednym z zasadniczych elementów szpitala. Skoro przyszedl czas na wmontowanie w glówny korpus, oznaczalo to, ze koniec budowy szpitala nastapi za piec, moze za szec tygodni. Manewrowi pól silowych na stanowiskach umieszczonych w zaglebieniach montowanych plaszczyzn beda rzucac po niebie tysiactonowymi ciezarami zblizajac je lagodnie ku sobie, podczas gdy pasowacze sprawdza ulozenie, poprawia je i odpowiednio ustawia do polaczenia. Wielu z nich zlekcewazy wiatla ostrzegawcze, az do ostatniej chwili porywajac sie na mrozace krew w zylach ryzyko, aby tylko oszczedzic sobie czasu i roboty z demontazem segmentów i ponownymi próbami. O'Mara wolalby byc razem z nimi na finiszu, zamiast siedziec tu i bawic sie w nianke. Myl ta przypomniala mu o klopocie, który ukrywal przed Waringiem. Malec nigdy jeszcze tyle nie spal; minelo juz co najmniej dwadziecia godzin od czasu, gdy usnal, czy tez raczej, od kiedy O'Mara wykopal go spac. Owszem, istoty klasy FROB byly wytrzymale, ale moze mlody Hudlarianin nie spal, ale stracil przytomnoc wskutek uderzen? O'Mara siegnal po ksiazke, która przyslal Pelling i zaczal czytac. Szlo mu jak z kamienia, ale po dwóch godzinach lektury wiedzial juz co nieco o opiece nad mlodymi Hudlarianami i doznal jednoczenie uczucia ulgi i rozpaczy. Okazalo sie, ze jego napad wciekloci i kopniaki okazaly sie dobra rzecza; mlode osobniki klasy FROB potrzebowaly ciaglych pieszczot. Gdy obliczyl, z jaka sila dorosly osobnik tego gatunku poklepuje swoje mlode, okazalo sie, ze jego wciekly atak byl zaledwie slaba pieszczota. W innym miejscu ksiazka ostrzegala przed przekarmianiem i tu O'Mara mial niewatpliwie sporo na sumieniu. Widocznie wystarczylo malego karmic co piec czy szec godzin podczas okresu czuwania, a gdy nadal zdradzal oznaki niepokoju lub glodu, nalezalo go uspokajac metoda fizyczna, czyli poklepywaniem. Okazalo sie równiez, ze male osobniki klasy FROB potrzebuja doc czesto kapieli. Na ich rodzinnej planecie byla to operacja zblizona do czyszczenia metoda piaskowania, ale O'Mara uwazal, ze to zapewne z powodu wysokiego cinienia i gestoci atmosfery. Innym problemem, który niewatpliwie musial rozwiazac, byl sposób aplikowania dostatecznie silnych klepniec w celu pocieszenia malca. Mial olbrzymie watpliwoci, czy uda mu sie wpac we wciekloc za kazdym razem, kiedy malec bedzie potrzebowal swojej porcji pieszczot. Ale przynajmniej okazalo sie, ze O'Mara bedzie mial mnóstwo czasu, by co wymylic, bowiem w tej samej ksiazce wyczytal równiez, ze Hudlarianie czuwaja przez dwie pelne doby, potem za pia przez piec. Podczas pierwszego pieciodobowego okresu snu malca O'Mara zdolal wymylic metody aplikowania pieszczot oraz kapieli, a nawet zostalo mu jeszcze dwa dni na odpoczynek i zebranie sil przed ciezka praca, która go czekala, gdy malec sie obudzi. Dla czlowieka o przecietnej sile byloby to mordercze zajecie, ale O'Mara odkryl po pierwszych dwóch tygodniach tego cyklu, ze dostosowal sie do niego zarówno psychicznie, jak i fizycznie. A pod koniec czwartego tygodnia ból i sztywnoc nogi ustapily zupelnie, a malec nie sprawial najmniejszego klopotu. Na zewnatrz budowa szpitala dobiegala konca. Ogromna, trójwymiarowa ukladanka byla juz gotowa, jeli nie liczyc kilku niezbyt waznych segmentów na skrajach. Przybyl tez oficer dochodzeniowy z Korpusu Kontroli i zadawal pytania wszystkim z wyjatkiem O'Mary. On, za nieustannie zastanawial sie, czy przesluchiwano juz Waringa, a jeli tak, to co powiedzial manewrowy. Oficer dochodzeniowy byl psychologiem, niepodobnym do zwyklych inzynierów z Korpusu, i na pewno nie byl glupcem. O'Mara pomylal, ze on sam tez nie byl glupi; zrobil wszystko, co mógl i po prawdzie nie powinien niepokoic sie wynikiem ledztwa prowadzonego przez Kontrolera. Ocenil cala sytuacje i zwiazane ze sprawa osoby, i udalo mu sie przewidziec reakcje wszystkich. Ale zalezalo to od tego, co Waring powiedzial Kontrolerowi. Masz stracha! pomylal O'Mara czujac do siebie niesmak. Naraz, kiedy twoje ulubione teoryjki zostaly wystawione na próbe, boisz sie, ze nie dadza wyników. Chcialby poczolgac sie do Waringa i ucalowac jego buty? A taki czyn, o czym wiedzial, wprowadzilby lepa zmienna do ukladu, który powinien byc calkowicie mozliwy do przewidzenia i z pewnocia by wszystko popsul. Niemniej jednak pokusa byla silna. Na poczatku szóstego tygodnia przymusowej opieki nad malcem, gdy O'Mara czytal o róznych niesamowitych i dziwacznych chorobach, na które zapadaja mlode osobniki klasy FROB, czujnik luzy dal znac, ze kto przyszedl. O'Mara szybko zsunal sie z kanapy i stanal twarza do wejcia usilnie starajac sie sprawiac wrazenie czlowieka pozbawionego wszelkich zmartwien. Ale to byl tylko Caxton. - Mylalem, ze to Kontroler - powiedzial O'Mara. - Jeszcze go tu nie bylo, co? - mruknal kierownik sekcji. - Moze myli, ze to strata czasu. Po tym, co mu powiedzielimy, uwaza pewnie, ze sprawa jest jasna. Kiedy tu przyjdzie, wezmie ze soba kajdanki. O'Mara tylko popatrzyl na niego. Kusilo go, zeby zapytac, czy Kontroler przesluchiwal juz Waringa, ale nie byla to silna pokusa. - Przyszedlem - rzekl oschle Caxton - zeby zapytac sie o wode. Dzial zaopatrzenia mówil, ze zamawia pan trzy razy wiecej wody niz móglby pan potrzebowac. Zalozyl pan akwarium, czy co? O'Mara celowo zwlekal z odpowiedzia. - Czas juz na kapiel malca - rzekl. - Chce pan popatrzec? Schylil sie, sprawnie usunal jedna z plyt podlogowych i siegnal do wnetrza powstalego w ten sposób otworu. - Co pan robi? - wybuchnal Caxton. - To siec sztucznego ciazenia, nie wolno panu jej dotykac... Nagle podloga przechylila sie o trzydzieci stopni. Caxton runal na ciane z przeklenstwem na ustach. O'Mara wyprostowal sie, otworzyl wewnetrzne drzwi luzy, po czym ruszyl po silnie teraz nachylonej podlodze w strone sypialni. Caxton poszedl za nim ciagle upierajac sie przy twierdzeniu, ze O'Mara nie ma ani uprawnien, ani dostatecznych kwalifikacji, zeby dokonywac przeróbek w ukladach sztucznego ciazenia. - To zapasowy rozpylacz do pozywienia, którego wylot zmodyfikowalem tak, zeby dawal strumien wody pod cinieniem - powiedzial O'Mara, kiedy znalezli sie wewnatrz przedzialu. Nastawil przyrzad i rozpoczal demonstracje oblewajac woda niewielki fragment skóry malca. Obiekt demonstracji zajety byl nadawaniem coraz bardziej nieokrelonego ksztaltu przedmiotowi, który byl kiedy krzeslem. Ludzi zignorowal calkowicie. - Prosze spojrzec - O'Mara kontynuowal - na ten fragment skóry, gdzie substancja odzywcza stwardniala. To miejsce trzeba co jaki czas przemywac, bowiem stwardniale pozywienie zatyka system absorpcyjny Hudlarianina powodujac wstrzymanie doplywu pokarmu. Malec robi sie wtedy bardzo nieszczeliwy i, hm, glony... Umilkl. Dostrzegl, ze Caxton nie patrzy na malca, ale obserwuje, jak woda odbija sie od jego skóry, a nastepnie splywa po stromo nachylonej podlodze przez cale pomieszczenie, prosto do luzy. Moze zreszta i dobrze, ze nie patrzyl na malego, bowiem rozpylacz odslonil na jego skórze jaka plame o takiej barwie i strukturze, jakiej jeszcze nie widzial. Zapewne nie bylo to nic groznego, ale lepiej, zeby Caxton nie zobaczyl i nie zadawal pytan. - Co tam jest? - zapytal kierownik wskazujac na sufit Aby zapewnic malemu konieczna iloc pieszczot, O'Mara musial sklecic specjalny zespól dzwigni, bloków i przeciwwag; cala te niezdarna maszynerie zawiesil u sufitu. Bardzo byl dumny ze swego wynalazku; za jego pomoca mógl rozdawac porzadne, solidne klepniecia w dowolne miejsce póltonowego cielska malca. Kazde z takich klepniec momentalnie umierciloby czlowieka. Mial jednak watpliwoci, czy Caxtonowi spodobalby sie jego aparat. Zapewne kierownik sekcji uwazalby, ze urzadzenie zadaje dziecku ból i zakazalby jego stosowania. O'Mara ruszyl w strone wyjcia. - To tylko podnonik blokowy - odpowiedzial na pytanie Caxtona. Mokre plamy na podlodze wytarl szmata, która cisnal do luzy, obecnie czeciowo wypelnionej woda. Jego sandaly i kombinezon byly równiez wilgotne. wiec je tez tam wrzucil, po czym zamknal zawór wewnetrzny i otworzyl zewnetrzny. W czasie gdy woda bulgocac ulatniala sie w przestrzen kosmiczna, wyregulowal sztuczne ciazenie, tak ze podloga byla znowu plaska, a ciany pionowe. Nastepnie zamknawszy luze od zewnatrz wydostal z niej sandaly, kombinezon i szmate, które obecnie byly suche jak pieprz. - Ladnie pan to sobie wszystko urzadzil - powiedzial zrzedliwie Caxton wkladajac helm. - Przynajmniej o niego dba pan lepiej, jak o jego rodziców. Oby tak dalej. Kontroler przyjdzie tu jutro o dziewiatej - dodal i wyszedl. O'Mara szybko wrócil do sypialni, by dokladniej przyjrzec sie owej plamce na skórze. Byla ona bladoszaroniebieska, a gladka i twarda prawie jak stal powierzchnia skóry wygladala w tym miejscu jak popekana. O'Mara potarl lagodnie to miejsce, a Hudlarianin zakrecil sie i wydal ryk, który zabrzmial pytajaco. - A mylisz, ze ja wiem - powiedzial O'Mara w roztargnieniu. Nie mógl sobie przypomniec, zeby juz o czym takim czytal, ale ksiazki jeszcze nie skonczyl. Im predzej to zrobi, tym lepiej. Istoty nalezace do róznych ras porozumiewaly sie miedzy soba glównie za pomoca autotranslatora, który elektronicznie rozdzielal i klasyfikowal wszystkie znaczace dzwieki i odtwarzal je w jezyku jego uzytkownika. Inna metoda, stosowana, gdy istniala potrzeba przekazania znacznej iloci dokladnych danych o bardziej wyspecjalizowanym charakterze, byla nauka przy uzyciu hipnotam. Za ich pomoca przekazywano wszelkie doznania zmyslowe, wiedze i osobowoc jednej istoty bezporednio do mózgu drugiej. Daleko w tyle za nimi, jeli chodzi o powszechnoc zastosowania i dokladnoc, byla metoda trzecia: pisany jezyk cokolwiek na wyrost nazwany uniwersalnym. Jezyk uniwersalny przydatny byl tylko tym istotom, których mózgi wyposazone byly w receptory optyczne zdolne do wydobycia informacji z zespolów znaków graficznych rozmieszczonych na plaskiej powierzchni, czyli krótko mówiac, z zadrukowanej stronicy. Choc zdolnoc te posiadalo wiele ras inteligentnych, to zakres barw odbierany przez kazda z nich byl rózny. To, co O'Marze jawilo sie jako plamka barwy szaroniebieskiej, dla innej istoty moglo miec inna barwe - od szarozóltej do brudnopurpurowej - a klopot polegal na tym, ze autorem ksiazki mogla byc taka wlanie inna istota. Jeden z dodatków do ksiazki zawieral przyblizone odpowiedniki barw dla róznych ras, ale ciagle zagladanie do niego bylo nuzace i czasochlonne, a O'Mara nie mógl sie poszczycic dobra znajomocia jezyka uniwersalnego. Piec godzin pózniej nie byl ani troche blizej prawidlowej diagnozy dolegliwoci nekajacej Hudlarianina, za owa szaroniebieska plamka na jego skórze urosla dwukrotnie i zyskala towarzystwo trzech nastepnych plam. Nakarmil malca z niepokojem zastanawiajac sie, czy slusznie to robi w tej sytuacji, potem za powrócil do studiowania ksiazki. Wedlug niej byly doslownie setki lagodnych, krótkotrwalych chorób, na które zapadali mlodzi Hudlarianie. Jego malec uniknal ich tylko dlatego, ze dostawal pozywienie ze zbiornika i nie wchlonal bakterii z powietrza, czesto spotykanych na jego planecie. Ta choroba byla zapewne hudlarianskim odpowiednikiem odry, przekonywal samego siebie O'Mara; ale wygladalo to groznie. Podczas nastepnego karmienia okazalo sie, ze jest ich juz siedem; nabraly odcienia ciemniejszego, a oprócz tego malec nieustannie tlukl o siebie mackami. Bez watpienia musialy go te miejsca bardzo swedzic. Uzbrojony w te nowa informacje O'Mara powrócil do ksiazki. I nagle znalazl. Objawy byly przedstawione jako "szorstkie, odmiennie zabarwione plamy na skórze, powodujace silne swedzenie z powodu nie wchloniecia drobin pozywienia". Leczenie polegalo na splukiwaniu podraznionych miejsc po kazdym karmieniu w celu zmniejszenia swedzenia, plamy za mialy same zniknac po jakim czasie. Obecnie choroba ta byla na Hudlarze bardzo rzadka, za jej objawy wystepowaly z dramatyczna gwaltownocia. I znikaly równie szybko, jak sie pojawily. O ile pacjent mial zapewniona podstawowa opieke, choroba, jak twierdzila ksiazka, nie byla niebezpieczna. O'Mara zaczal przeliczac podane wskazniki na wlasny system pomiaru czasu i odlegloci. Wyszlo mu, na ile mógl byc pewien swych obliczen, ze rednica plamy moze dochodzic do pól metra, za ich liczba zwiekszyc sie do dwunastu. Potem zaczna znikac, co nastapi po okolo szeciu godzinach liczac od czasu, kiedy zauwazyl pierwsza plame. Nie bylo sie o co martwic. IV Po zakonczeniu kolejnego karmienia O'Mara dokladnie oczycil miejsca pokryte niebieskimi plamami, ale maly Hudlarianin nadal trzepal mackami i silnie dygotal. O'Marze przyszlo do glowy, ze malec wyglada jak kleczacy slon z szecioma wciekle wijacymi sie trabami. Zajrzal jeszcze raz do ksiazki, która jednak w dalszym ciagu utrzymywala, ze w normalnych warunkach choroba ma przebieg lagodny i krótkotrwaly, a jedynym rodkiem lagodzacym przykre uczucie swedzenia moze byc tylko odpoczynek i utrzymywanie zaatakowanego obszaru w czystoci. Dzieci to paskudne utrapienie, pomylal z wcieklocia. Zdrowy rozsadek podpowiadal mu, ze to cale trzepanie mackami i dygotanie nie jest dobre i powinno sie temu zapobiec. Moze malec drapal sie tylko z przyzwyczajenia i przestanie, gdy sie odwróci jego uwage? Jednak gwaltownoc tego procesu poddawala w watpliwoc to przypuszczenie. O'Mara wybral wszakze dwudziestopieciokilogramowy odwaznik i za pomoca swego podnonika podciagnal pod sufit. Zaczal rytmicznie unosic go i opuszczac na miejsce okolo pól metra od twardej, przezroczystej blony oslaniajacej oczy; kiedy odkryl, ze "poklepywanie" tego miejsca sprawia malcowi najwiecej przyjemnoci. Dwadziecia piec kilo zrzucone z wysokoci dwóch i pól metra bylo dla Hudlarianina mila, lagodna pieszczota. Pod wplywem poklepywania maly poruszal sie mniej gwaltownie. Kiedy jednak O'Mara unieruchomil ciezarek, Hudlarianin zaczal rzucac sie jeszcze silniej niz poprzednio wpadajac nawet w pelnym biegu na ciany i resztki umeblowania. W czasie jednej takiej szalenczej szarzy o malo nie dostal sie do drugiego pokoju; powstrzymalo go jedynie to, ze nie zmiecil sie w drzwiach. Do tej pory O'Mara nie zdawal sobie sprawy z tego, jak bardzo maly FROB przybral na wadze przez te piec tygodni. Wyczerpany, dal w koncu spokój pieszczotom. Zostawil Hudlarianina szalejacego w sypialni i rzucil sie na kanape w drugim pokoju próbujac zebrac myli. Wedlug ksiazki byl najwyzszy czas, aby sine plamy zaczely blednac. Ale tak sie nie stalo; ich liczba osiagnela maksimum, czyli dwanacie, a rednica wynosila, zamiast pól metra, prawie dwa razy tyle. Byla tak duza, ze podczas nastepnego karmienia powierzchnia absorpcyjna skóry wyniesie polowe normalnej, w wyniku czego maly dozna dalszego oslabienia spowodowanego niedostatkiem pozywienia. Kazdy za wiedzial, ze swedzacych miejsc nie nalezy drapac, jeli nie chce sie poszerzyc obszaru dotknietego schorzeniem i zaostrzyc stanu chorobowego... Ochryply ryk syreny przerwal jego myli. Wedle dotychczasowego dowiadczenia O'Mara zrozumial, ze jest to dzwiek wydawany przez silnie przestraszonego malca, natomiast slabe natezenie oznacza, ze maly FROB opada z sil. Hudlarianinowi potrzebna byla natychmiastowa pomoc, ale O'Mara watpil, czy ktokolwiek bylby w stanie jej udzielic. Rozmowa z Caxtonem nie miala sensu; kierownik sekcji móglby tylko wezwac Pellinga, ten za wiedzial na temat mlodych Hudlarian jeszcze mniej niz O'Mara, który tym zagadnieniem zajmowal sie przez ostatnie piec tygodni. Takie postepowanie byloby tylko strata czasu, malemu za nie pomogloby nic, a poza tym istniala powazna mozliwoc, ze nie zwazajac na obecnoc badajacego sprawe wypadku Kontrolera Caxton postaralby sie, by O'Marze przytrafilo sie co nieprzyjemnego za to, ze dopucil do choroby malca. Nie mozna bylo miec watpliwoci, ze kierownik sekcji obarczy wina wlanie jego. Caxton nie lubil O'Mary. Nikt nie lubil O'Mary. Gdyby O'Mara byl lubiany przez wspólpracowników, nikt nie mialby zamiaru obarczac go wina za chorobe malego; nie doszloby tez do natychmiastowego i jednoglonego obwinienia go o spowodowanie mierci jego rodziców. A on postanowil udawac czlowieka z paskudnym charakterem i udalo mu sie to cholernie dobrze. Moze faktycznie byl kanalia i dlatego udawanie przychodzilo mu z taka latwocia? Moze nieustanna frustracja wynikajaca z niemoznoci pelnego uzycia swego mózgu ukrytego w ohydnym, muskularnym ciele sprawila, ze zgorzknial; moze rola, która, jak mu sie zdawalo, tylko gral, wyrazala jego prawdziwy charakter? Gdyby tylko tak sie nie czepial Waringa. Tym najbardziej ich rozzlocil. Jednak takie mylenie prowadzilo donikad. Rozwiazanie jego problemów lezalo, przynajmniej czeciowo, w wykazaniu, ze jest odpowiedzialny, cierpliwy, uprzejmy i ma te wszystkie inne cechy, które szanuja jego wspólpracownicy. Aby to osiagnac, musi najpierw udowodnic, ze mozna mu powierzyc opieke nad dzieckiem. Zastanowil sie przez chwile, czy Kontroler nie móglby pomóc. Nie bezporednio; psycholog raczej nie bedzie wiedzial o malo znanych chorobach dzieci hudlarianskich, ale moze sam Korpus... Jako galaktyczna policja, gosposia do wszystkiego i ogólnie najwyzsza wladza, Korpus Kontroli móglby doc predko znalezc kogo, kto bedzie znal wszystkie potrzebne odpowiedzi. Jednak ten kto prawie na pewno bedzie wlanie na Hudlarze, a tamtejsze wladze znaly juz sytuacje osieroconego malca i pomoc zapewne juz od tygodni byla w drodze. Bez watpienia przyjdzie predzej niz móglby sprowadzic ja Kontroler. Moze i przyjdzie na czas, by uratowac malego. A moze tez zjawic sie za pózno. Problem w dalszym ciagu spoczywal na barkach O'Mary. Nie grozniejsza niz odra u ludzi... Jednak odra u ludzkiego dziecka moze byc bardzo grozna, jeli sie trzyma chorego w chlodzie, lub tez w innych warunkach, które same w sobie nie sa szkodliwe, jednak groza miercia organizmowi, którego odpornoc zostala obnizona w wyniku choroby lub niedozywienia. Ksiazka Pellinga zalecala odpoczynek, czystoc i nic poza tym. A moze jednak? Moze w tym wszystkim tkwilo jakie zasadnicze zalozenie? Dowcip polegal na tym, ze pacjent omawiany w ksiazce znajdowal sie podczas choroby na swej rodzinnej planecie. W normalnych warunkach owa choroba byla zapewne lagodna i krótkotrwala. Ale sypialni O'Mary w zaden sposób nie mozna bylo uznac za normalne warunki dla dotknietego choroba mlodego Hudlarianina. Wraz z ta myla pojawilo sie i rozwiazanie, o ile nie bylo w ogóle za pózno, by je zastosowac. O'Mara zerwal sie z kanapy i popieszyl w strone schowka na skafandry. Wkladal wlanie ciezki kombinezon roboczy, gdy zabrzeczal komunikator. - O'Mara - ryknal glos Caxtona, gdy wlaczyla sie fonia - Kontroler chce z panem mówic. Mial byc dopiero jutro, ale... - Dziekuje panu, panie Caxton - przerwal mu spokojny, stanowczy glos. - Nazywam sie Craythorne, panie O'Mara - rzekl Kontroler po chwili przerwy. - Jak pan wie, mialem sie z panem zobaczyc jutro, ale udala mi sie wczeniej pozalatwiac pare spraw, co dalo mi czas na wstepna rozmowe... Ze tez musial akurat teraz przylezc, zapieklil sie w duchu O'Mara. Skonczyl wkladac skafander nie mocujac jednak ani helmu, ani rekawic. Zaczal wylamywac plytke, pod która znajdowal sie regulator atmosfery. - ... Prawde mówiac - kontynuowal Kontroler spokojnym glosem - panska sprawa jest wyjatkiem, jeli wziac pod uwage, czym sie tu zajmuje. Do mnie nalezy zalatwianie zakwaterowania i tak dalej, dla najrózniejszych istot, które beda pracowac w tym szpitalu, a takze dolozenie wszelkich staran, by uniknac tarc miedzy nimi, kiedy sie tu znajda. Trzeba sie zajac najdrobniejszymi szczególami, ale w tej chwili mam troche czasu. A pan mnie zaciekawia, O'Mara. Chcialbym panu zadac kilka pytan. Ale spryciarz! pomylal O'Mara polowa mózgu, podczas gdy druga upewnila sie, ze regulatory atmosferyczne sa we wlaciwym polozeniu. Pozostawil swobodnie zwisajaca plyte i zaczal unosic element podlogi, pod którym kryl sie uklad sztucznego ciazenia. - Prosze mi wybaczyc - odparl troche nieprzytomnie - ze bede rozmawial nie przerywajac pracy. Pan Caxton wyjani panu... - Juz mu powiedzialem o malcu - wlaczyl sie Caxton - i jeli pan myli, ze go pan nabierze udajac zakrzatana mamusie...! - Rozumiem - powiedzial Kontroler. - Chcialbym równiez owiadczyc, ze zmuszanie pana do przebywania w obecnoci nieletniego osobnika klasy FROB, gdy nie bylo to konieczne, stanowi niezwykle okrutny i wyrafinowany sposób znecania sie i za to, co pan przeszedl przez ostatnich piec tygodni, powinni panu zdjac z dziesiec lat z wyroku jeli oczywicie udowodnia panu wine. A na razie... wie pan, zawsze wole widziec, z kim rozmawiam. Czy moze pan wlaczyc wizje? Uklad sztucznego ciazenia tak nagle przelaczyl sie z 1G na 2G, ze zaskoczylo to O'Mare calkowicie. Ramiona sie pod nim ugiely i walnal piersia o podloge. Ryk przerazenia jego pacjenta, który doszedl z pokoju obok, musial zapewne zagluszyc loskot wywolany upadkiem, poniewaz ani Caxton, ani Kontroler nie zapytali o nic. O'Mara zrobil pompke, najtrudniejsza, jaka w zyciu wykonal, i z trudem uniósl sie na kolana. Ledwie udalo mu sie uspokoic oddech. - Bardzo mi przykro, ale moja kamera wysiadla - powiedzial. Kontroler milczal wystarczajaco dlugo, by dac mu do zrozumienia, ze ani troche w to nie wierzy, ale na razie nie zwraca uwagi na klamstwo. - No to tymczasem przynajmniej pan mnie zobaczy - powiedzial w koncu i ekran komunikatora rozjarzyl sie. Pojawila sie na nim twarz mlodego jeszcze mezczyzny o krótko przystrzyzonych wlosach, którego oczy wygladaly na starsze o dwadziecia lat od reszty twarzy. Na naramiennikach dopasowanej, ciemnozielonej kurtki widnialy dystynkcje majora, za na klapach znajdowal sie kaduceusz. O'Mara pomylal, ze w innych okolicznociach móglby nawet polubic tego faceta. - Musze co zrobic w drugim pokoju - sklamal ponownie. - Za chwile wracam. Zaczal ustawiac degrawitator skafandra na minus 2 G, co powinno zrównowazyc obecne ciazenie w kabinie oraz umozliwic mu zwiekszenie go pózniej do 4 G bez wiekszej dla siebie niewygody. Nastepnie ustawi degrawitator na minus 3 G, przez co uzyska normalne pozorne ciazenie 1 G. Tak w kazdym razie powinno bylo sie stac. Zamiast tego albo degrawitator albo uklad sztucznego ciazenia, albo tez oba uklady razem zaczely wytwarzac impulsy co pól G i pokój oszalal. Bylo to tak, jakby znajdowal sie w szybkiej windzie, która ciagle zatrzymywala sie i ruszala. Czestotliwoc tych zrywów szybko sie zwiekszala, az O'Mara rzucalo w góre i w dól tak gwaltownie, ze zeby zaczely mu dzwonic. Nim zdolal na to zareagowac, dolaczyla sie dodatkowa komplikacja. Niezaleznie od róznicy natezenia, system sztucznego, ciazenia zaczal dzialac nie tylko pod katem prostym do podlogi, ale oscylowal od dziesieciu do trzydziestu stopni od pionu. Zaden rzucony na pastwe sztormu statek morski tak sie nie kolysal i nie zapadal. O'Mara zachwial sie, goraczkowo usilujac chwycic sie kanapy, ale nie trafil i walnal ciezko o ciane. Nim zdolal wylaczyc degrawitator, nastepny impuls rzucil nim o ciane naprzeciwko. W pomieszczeniu ponownie zapanowalo stale ciazenie rzedu 2 G. - Czy to jeszcze dlugo potrwa? - zapytal nagle Kontroler. Podczas tych ostatnich burzliwych sekund O'Mara prawie zupelnie zapomnial o majorze z Korpusu. Dokonal nadludzkiego wysilku próbujac nadac swemu glosowi naturalne brzmienie i jednoczenie stlumione, tak jakby mówil z sasiedniego pokoju. - Moze potrwac - odrzekl. - Móglby pan przyjc pózniej? - Zaczekam - powiedzial Kontroler. Przez nastepne kilka minut O'Mara usilowal nie mylec o potluczeniach, jakich doznal mimo ochrony, która dawal mu ciezki kombinezon roboczy; próbowal skupic sie na tym, jak wyjc z tych najnowszych tarapatów. Zaczal pojmowac, co sie stalo. Kiedy dwa generatory grawitacyjne o tej samej mocy i czestotliwoci zaczely dzialac razem, wytworzylo sie zaklócenie, które wplynelo na stabilnoc obu systemów. Uklad w kwaterze O'Mary byl tylko prowizoryczny, zasilany takim samym generatorem, jak uklad w skafandrze, aczkolwiek zazwyczaj stosuje sie róznice czestotliwoci, by zapobiec podobnym zaklóceniom. Jednak przez ostatnie piec tygodni O'Mara majstrowal przy ukladzie sztucznego ciazenia - dodajac mu mocy, kiedy maly mial sie kapac - i pewnie niechcacy zmienil czestotliwoc. Nie wiedzial, co zepsul, a nawet gdyby wiedzial, nie bylo czasu na naprawe. O'Mara ostroznie wlaczyl degrawitator jeszcze raz i powoli zaczal zwiekszac moc. Pierwsze oznaki niestabilnoci pojawily sie przy trzech czwartych G. Cztery G mniej trzy czwarte, to nieco powyzej 3 G. Wygladalo na to, mylal ponuro, ze nie bedzie mu za slodko... V O'Mara zatrzasnal helm, a nastepnie polaczyl przewodem mikrofon w skafandrze z komunikatorem, zeby móc rozmawiac i zeby jednoczenie ani Caxton, ani Kontroler nie domylili sie, ze wlozyl skafander. Jeli ma z powodzeniem zakonczyc zabieg, nie moga podejrzewac, ze w rodku dzieje sie co niezwyklego. Nastepnie przyszedl czas na ostateczne dostrojenie regulatora atmosfery i ukladu sztucznego ciazenia. W ciagu dwóch minut cinienie atmosferyczne wewnatrz pomieszczenia zwiekszylo sie szeciokrotnie, a pozorna grawitacja doszla do 4 G. Warunki w kabinie osiagnely stan najbardziej zblizony do "normalnych" dla Hudlarianina, jaki O'Mara byl w stanie uzyskac. Napinajac trzaskajace od wysilku mienie barku - bowiem dzialajacy niepelna moca degrawitator zabieral tylko trzy czwarte G z czterech, z jakimi przyciagala podloga - wyciagnal niewiarygodnie niezgrabny i ciezki przedmiot, który kiedy byl jego reka, i przewrócil sie na plecy. Czul sie tak, jakby jego malec siedzial mu na piersi; przed oczami migotaly mu wielkie, czarne plamy. Miedzy nimi dostrzegl kawalki sufitu i gdzie z boku ekran komunikatora. Widniejaca na nim twarz zdradzala oznaki zniecierpliwienia. - Juz jestem, majorze - wydyszal O'Mara. Usilowal opanowac oddech, by nie wyrzucac z siebie slów zbyt szybko: - Sadze, ze chce pan uslyszec ode mnie, jak to bylo? - Nie - powiedzial Kontroler. - Przesluchalem juz nagrania, które zrobil Caxton. Ciekawi mnie natomiast panska przeszloc od chwili panskiego przybycia. Sprawdzilem i co mi tu nie pasuje... W rozmowe wdarl sie grzmiacy ryk malca. Pomimo nizszego tonu spowodowanego zwiekszonym cinieniem powietrza, O'Mara rozpoznal sygnal: maly byl glodny. Poteznym wysilkiem przetoczyl sie na bok, a nastepnie oparl sie na lokciach. Odczekal chwile w tej pozycji zbierajac sily, by stanac na czworakach. Kiedy mu sie to udalo, stwierdzil, ze rece i nogi nabrzmiewaja mu, jakby mialy peknac, od cinienia gromadzacej sie w nich krwi. Ciezko dyszac polozyl sie na piersiach. Natychmiast krew przeplynela mu do przednich czeci ciala i wzrok przeslonily czerwone plamy. Nie mógl sie czolgac na czworakach ani pelznac na brzuchu. Przy ponad trzech G nie mógl tez stanac i ic. Co mu pozostawalo? Ponownie przekrecil sie na bok, a potem na plecy, tym razem jednak wsparty na lokciach. Podpórka na kark w skafandrze podtrzymywala mu glowe, ale rekawy mialy tylko cienkie podkladki i bolaly go lokcie. Serce mu lomotalo z wysilku, gdy staral sie uniec w góre choc czec ciala, które bylo trzy razy ciezsze niz zwykle. Co gorsza, znowu zaczal tracic przytomnoc. Z pewnocia musi byc jaki sposób zrównowazenia lub przynajmniej rozlozenia owego parcia na cialo, tak by mógl zachowac przytomnoc i poruszac sie. O'Mara próbowal przypomniec sobie wyglad foteli przeciwciazeniowych, których uzywano przed wprowadzeniem sztucznej grawitacji. Byla to pozycja czeciowo pochylona, przypomnial sobie nagle, z kolanami podciagnietymi do góry... Na lokciach, poladkach i stopach pelzl jak limak centymetr po centymetrze w strone sypialni. Jego bogactwo mieni, które tak czesto wprawialo go w zaklopotanie, tym razem bardzo sie przydalo; przecietny czlowiek w tych warunkach rozplaszczylby sie bezsilnie na podlodze. A i tak trwalo to kwadrans, nim dotarl do rozpylacza znajdujacego sie w sypialni. Prawie bez przerw trwal ogluszajacy ryk malca. Przy podwyzszonym cinieniu powietrza halas byl tak glony i tubalny, ze O'Marze wydawalo sie, iz wibruje kazda jego kosteczka. - Czy pan mnie slyszy? - ryknal Kontroler w krótkiej chwili spokoju. - Niech pan uspokoi tego gówniarza! - Jest glodny - odparl O'Mara. - Uspokoi sie, gdy go nakarmie... Rozpylacz byl zamontowany na wózku; O'Mara wyposazyl go w spust pedalowy, by miec obydwie rece wolne do celowania. Teraz, gdy ruchy pacjenta zostaly ograniczone przez ciazenie 4 G, nie musial uzywac rak. Naciskajac wózek ramieniem ustawil go w potrzebnej pozycji i lokciem nacisnal pedal. Wyrzucony pod wielkim cinieniem strumien odchylil sie troche ku dolowi z powodu podwyzszonego ciazenia, w koncu jednak udalo sie malca pokryc pozywieniem. Jednak obmycie chorych partii skóry bylo daleko trudniejsze. Strumien wody, którym bardzo niezrecznie bylo kierowac z poziomu podlogi, w ogóle nie trafial tam, gdzie trzeba. O'Marze udalo sie jedynie oplukac szeroka plame o jaskrawoniebieskiej barwie, która powstala z polaczenia trzech osobnych plam, obecnie za zajmowala prawie jedna czwarta powierzchni skóry. Wreszcie O'Mara wyprostowal nogi i powoli osunal sie tylem na podloge. Pomimo ciazenia trzykrotnie przewyzszajacego normalne, zmiana pozycji przyniosla mu niemal ulge; wszakze poprzednio musial trwac nieruchomo przez pól godziny. Malec przestal plakac. - Chcialem powiedziec - rzekl Kontroler z naciskiem, gdy wygladalo na to, ze cisza potrwa kilka minut - ze panskie opinie z poprzednich miejsc pracy nie pokrywaja sie z tym, o czym dowiedzialem sie tutaj. Poprzednio byl pan, tak jak i teraz osobnikiem niespokojnym, wiecznie niezadowolonym, jednak zawsze cieszyl sie pan uznaniem u kolegów i tylko troche mniejszym - u zwierzchników; to ostatnie za dlatego, ze panscy zwierzchnicy bywali w bledzie, pan za - nigdy... - Mialem co najmniej tyle oleju w glowie, co oni wszyscy - powiedzial O'Mara znuzonym glosem - i czesto dawalem tego dowody. Ale brakowalo mi inteligentnego w y g l a d u; mialem wypisane na czole "cham" ! To ciekawe, pomylal, ale guzik mnie to wszystko teraz obchodzi. Nie mógl oderwac oczu od jaskrawoniebieskiej plamy na boku Hudlarianina. Blekit poglebil sie jeszcze, za porodku plamy powstal jaki obrzek. Wygladalo to tak, jakby ultratwardy naskórek zmiekl i ogromne cinienie wewnetrzne Hudlarianina spowodowalo opuchlizne. O'Mara mial nadzieje, ze zwiekszenie cinienia i ciazenia do poziomu normalnego dla Hudlarian powinno zahamowac ten proces o ile nie byl to objaw czego zupelnie innego. Mylal juz wczeniej o tym, by pociagnac swój pomysl dalej, nasycic drobinami substancji odzywczej powietrze wokól pacjenta. Na Hudlarze pozywienie mieszkanców skladalo sie z mikroorganizmów unoszacych sie w gestej atmosferze; jednak ksiazka wyraznie zalecala, by czastki zywnoci usuwac z chorych partii naskórka, tak wiec podwyzszone ciazenie i ciazenie powietrza powinny wystarczyc... - ... Tym niemniej - mówil Kontroler - gdyby podobny wypadek przydarzyl sie panu w którym z poprzednich miejsc pracy, uwierzono by panu. Gdyby nawet byla to panska wina, wszyscy broniliby pana przed kim z zewnatrz, jak ja. Co wiec spowodowalo te przemiane z dobrego, lubianego kolegi, w k o g o t a k i e g o? - Nudzilem sie - odrzekl krótko O'Mara. Malec nie wydal jeszcze zadnego dzwieku, ale charakterystyczne ruchy macek sygnalizowaly, ze wybuch nastapi za chwile. I nastapil. Przez nastepne dziesiec minut rozmowa byla, oczywicie, niemozliwa. O'Mara z wysilkiem przekrecil sie na bok i uniósl na krwawiacych juz, porozbijanych lokciach. Wiedzial, w czym rzecz; malec domagal sie kolejnej porcji pieszczot, które zwykle dostawal po jedzeniu. O'Mara podczolgal sie powoli do dwóch lin umocowanych do przeciwwag wchodzacych w sklad jego wynalazku do poklepywania. Zamierzal naprawic swoje przeoczenie. Ale... konce lin zwisaly metr nad podloga. Oparty na jednym lokciu, usilujac uniec w góre potezny ciezar drugiej reki O'Mara pomylal, ze równie dobrze koniec liny móglby byc odlegly o cztery kilometry. Twarz i cale cialo pokrywal mu pot, gdy powoli, chwiejac sie do tego stopnia, ze za pierwszym razem chybil, dosiegnal reka w rekawicy liny i uchwycil jej koniec. Trzymajac mocno line opadl powoli pociagajac ja za soba. Przyrzad dzialal na zasadzie przeciwwag, totez linki kierujace jego ruchami mozna bylo pociagac bez specjalnego wysilku. Solidny ciezarek opadl niezgrabnie na grzbiet malca, co równalo sie uspokajajacemu klepnieciu. O'Mara odpoczal przez chwile, a nastepnie z ogromnym trudem powtórzyl klepniecie za pomoca drugiej linki; gdy za nia pociagal, unosil jednoczenie pierwszy ciezarek gotowy do ponownego uzycia. Mniej wiecej po ósmym klepnieciu stwierdzil, ze nie widzi juz konca liny, po która siega, choc i tak udawalo mu sie jeszcze odnalezc go dotykiem. Zbyt dlugo trzymal glowe powyzej poziomu reszty ciala i przez caly czas balansowal na granicy utraty przytomnoci. Zmniejszenie doplywu krwi do mózgu mialo równiez inne skutki... - No juz dobrze, dobrze - O'Mara uslyszal swej wlasny glos, wyraznie rzewny - juz wszystko dobrze, tatu jest przy tobie, tylko cicho... Najzabawniejszy w tym wszystkim byl fakt, ze istotnie odczuwal odpowiedzialnoc i jaka gniewna troske o malca. Nie po to go raz uratowal, zeby teraz mu sie co przytrafilo! Zapewne trzy G, które przyciskaly go teraz do ziemi powodujac, ze kazdy oddech równal sie wysilkowi calego dnia pracy, a najmniejszy ruch stawal sie wyczynem, do którego potrzebowal wszystkich swoich sil, przypomnial mu inny nacisk - powolnego, nieublaganego parcia ku sobie dwóch olbrzymich martwych i bezlitosnych mas metalu. Wypadek. Jako montazysta przydzielony do tej akurat zmiany O'Mara wlaczyl wlanie wiatla ostrzegawcze, kiedy ujrzal dwoje doroslych Hudlarian w pogoni za ich malym, dokladnie w tym miejscu, gdzie mialy sie zewrzec dwie plaszczyzny. Wolal do nich przez autotranslator, namawiajac ich, aby oddalili sie w bezpieczne miejsce, podczas gdy on sam wyciagnie malca stamtad. Byl znacznie mniejszy od rodziców i zwierajace sie plaszczyzny zagrozilyby mu nieco pózniej, co pozwoliloby O'Marze w pore wyprowadzic go z niebezpiecznej strefy. Ale albo autotranslatory Hudlarian byly wylaczone, albo woleli nie powierzac losu dziecka miniaturowej przy nich istocie ludzkiej, doc ze trwali na miejscu, miedzy zblizajacymi sie segmentami, az bylo za pózno. O'Mara patrzyl bezsilnie, jak laczace sie segmenty miazdza ciala Hudlarian. Do spóznionego juz dzialania poderwal O'Mare widok placzacego sie wród cial rodziców malca, wciaz jeszcze calego i zdrowego ze wzgledu na niewielkie wymiary. Udalo mu sie go stamtad wyciagnac, nim oba elementy zblizyly sie zbyt niebezpiecznie, choc sam ledwie uszedl z zyciem. Przez kilka nerwowych sekund zdawalo mu sie, ze jego noga równiez pozostanie na miejscu wypadku. W kazdym razie to nie jest miejsce dla dzieci, pomylal patrzac na dygocace, zwijajace sie cialo pokryte plamami jaskrawego, ostrego blekitu. Nikomu nie powinno sie pozwalac na przywozenie tu dzieci, nawet takim twardzielom, jak Hudlarianie. Ale major Craythorne znowu co mówil. - ... Sadzac po tym, co slysze przez komunikator powiedzial cierpko Kontroler - zajmuje sie pan nienajgorzej swoim podopiecznym. Utrzymanie malego w zdrowiu i dobrym samopoczuciu na pewno bedzie panu policzone. W zdrowiu i dobrym samopoczuciu, pomylal O'Mara raz jeszcze siegajac po line. W z d r o w i u! - ... Sa jeszcze inne wzgledy - kontynuowal spokojny glos. - Czy zaniedbal pan wlaczenia wiatel ostrzegawczych i dokonal tego dopiero po wypadku, co sie panu zarzuca? Pomijajac panskie poprzednie opinie, tutaj zyskal pan sobie opinie zgryzliwego klótnika znecajacego sie nad slabszymi. No, a panskie zachowanie wobec mlodego Waringa... ! Kontroler przerwal, a na jego twarzy pojawil sie lekki wyraz dezaprobaty. - Kilka minut temu - kontynuowal - powiedzial pan, ze wszystko dlatego, ze sie pan nudzil. Prosze to wyjanic. - Chwileczke, majorze - przerwal Caxton. Jego twarz pojawila sie na ekranie obok Craythorne'a. - On z jakiego powodu stara sie zyskac na czasie, jestem tego pewien. Te wszystkie przerwy, ten jego zadyszany glos, to niby uciszanie malca - to wszystko jego gierki, zeby pokazac, co to z niego za znakomity pielegniarz. Chyba pójde i wyciagne go stamtad, zeby stanal przed panem twarza w twarz... - To niepotrzebne - powiedzial szybko O'Mara. Odpowiem na wszystkie pytania, w tej chwili. Mial przed oczyma straszny widok reakcji Caxtona, gdyby ten zobaczyl malca w obecnym stanie; obraz ten jego samego przyprawial o mdloci, a przeciez juz przywykl. Caxton nie zastanowi sie ani przez moment, ani tez nie bedzie czekal na wyjanienia; nie pomyli tez, czy to bylo w porzadku zostawic mlode stworzenie innej rasy pod opieka czlowieka, który nie ma najmniejszego pojecia o jego fizjologii ani o chorobach. Caxton po prostu zareaguje. Gwaltownie. Co sie za tyczy Kontrolera... O'Mara byl zdania, ze jako udaloby mu sie wykrecic ze sprawy wypadku, ale jeli maly umrze, nie ma zadnej szansy. Hudlarianin zapadl na lagodna, aczkolwiek rzadko spotykana chorobe, która powinna juz przed kilku dniami ustapic, a zamiast tego czynila dalsze postepy; malcowi grozila wiec mierc, o ile ostatni desperacki wysilek O'Mary zmierzajacy do odtworzenia warunków z jego rodzinnej planety nie da rezultatów. Teraz trzeba mu bylo czasu. Wedlug ksiazki - od czterech do szeciu godzin. Nagle uwiadomil sobie daremnoc wszystkiego. Stan malca nie poprawial sie - FROB nadal skrecal sie i drzal, i w ogóle wygladal jak najbardziej chore i pozalowania godne stworzenie, jakie kiedykolwiek ujrzalo wiatlo dzienne. O'Mara zaklal bezsilnie. To, co robil teraz, trzeba bylo uczynic wiele dni wczeniej; maly byl juz na najlepszej drodze na tamten wiat, za kontynuacja zabiegów ze sztucznym ciazeniem jego samego zapewne umierci lub zrobi kaleka na cale zycie. I dobrze mu tak! VI Macki malca skulily sie w sposób wskazujacy, ze zaraz zacznie sie placz. O'Mara z ponura determinacja zaczal unosic sie na lokciach przygotowujac do kolejnego seansu pieszczot. Choc tyle mógl zrobic. I choc sam byl przekonany, ze wszystko to jest niepotrzebne, jednak maluchowi trzeba bylo dac szanse. O'Mara potrzebowal czasu, aby bez przeszkód zakonczyc "kuracje" skóry, a tym samym zapewnic sobie mozliwoc udzielenia pelnych i wyczerpujacych odpowiedzi na pytania Kontrolera. Jeli FROB znowu zacznie plakac, wszystko szlag trafi. - ... za panska uprzejma pomoc - mówil oschle major. - Po pierwsze, potrzebne mi jest wyjanienie tej naglej zmiany w panskiej osobowoci. - Nudzilem sie - powiedzial O'Mara. - Czulem sie nie wykorzystany. Moze zreszta zachcialo mi sie podokuczac innym. Jednak glównym powodem, dla którego gralem role skurczybyka, bylo to, ze postawilem sobie zadanie, do którego przyjemniaczek sie nie nadawal. Wiele czytalem i uwazam sie za nienajgorszego psychologa amatora... Nagle nastapila katastrofa. Gdy O'Mara siegal po line uwiazana do przeciwwagi, poliznal sie na lokciu i runal na podloge z wysokoci prawie metra. Przy ciazeniu trzech G równalo sie to upadkowi z ponad dwóch metrów. Na szczecie O'Mara mial wciaz na sobie ciezki kombinezon roboczy z wycielanym wewnatrz helmem, nie stracil wiec przytomnoci. Wydal jednak okrzyk przerazenia i padajac instynktownie uchwycil sie liny. To byl jego blad. Jeden ciezarek opadl, drugi polecial zbyt wysoko do góry. Z hukiem uderzyl w sufit i obluznil wspornik podtrzymujacy lekki metalowy dzwigar, na którym zawieszone byly ciezarki. Cala konstrukcja zaczela sie zelizgiwac, zapadac i w koncu gwaltownie pociagnieta sila 4 G sunela na znajdujacego sie pod nia malca. Oszolomiony O'Mara nie potrafil odgadnac, czy sila, która zadzialala na Hudlarianina, równala sie nieco tylko silniejszemu klepnieciu, czy byla odpowiednikiem klapsa w tylek, czy tez czym znacznie powazniejszym. Po tym wszystkim malec byl bardzo spokojny, co go zaniepokoilo. - ... Po raz trzeci pytam - krzyknal Kontroler - co sie tam dzieje, do cholery?! O'Mara mruknal co, czego nawet sam nie zrozumial. Wtedy wlaczyl sie Caxton. - Tam jest co nie tak i zaloze sie, ze to chodzi o tego malego! Ide sam zobaczyc... - Niech pan zaczeka! - krzyknal desperacko O'Mara. - Prosze mi dac szec godzin... - Zobaczymy sie - odrzekl Caxton - za dziesiec minut. - Caxton! - krzyknal O'Mara. - Jeli otworzy pan luze ze swojej strony, zabije mnie pan! Zablokuje wlaz wewnetrzny i jeli pan otworzy zewnetrzny, uleci cale powietrze. Wtedy major straci swego wieznia. Nastala cisza; po czym odezwal sie Kontroler: - Po co panu - zapytal - te szec godzin? O'Mara spróbowal potrzasnac glowa, by rozjanic myli, ale poniewaz glowa wazyla teraz trzy razy tyle, co zwykle, tylko nadwerezyl sobie kark. Po co mu bylo szec godzin? Rozgladajac sie dookola zaczal sie powaznie nad tym zastanawiac. Podczas upadku aparatury do pieszczot zniszczeniu ulegl zarówno rozpylacz do pozywienia, jak i polaczony z nim zbiornik z woda. Nie mógl malca ani karmic, ani myc, ani nawet dobrze go zobaczyc poprzez zwalona konstrukcje. Przez te szec godzin mógl wiec tylko go pilnowac i czekac na cud. - Ide tam - powtórzyl uparcie Caxton. - Nigdzie pan nie pójdzie - odrzekl major, nadal uprzejmie, ale tonem nie znoszacym sprzeciwu. - Chce sie dowiedziec wszystkiego. Pan zaczeka na zewnatrz, dopóki nie porozmawiam z O'Mara w cztery oczy... A teraz, O'Mara, co sie dzieje? Ponownie rozplaszczony na plecach O'Mara usilowal na tyle opanowac oddech, by móc prowadzic dluzsza rozmowe. Postanowil, ze najlepiej bedzie powiedziec mu cala prawde, a potem blagac, by dopomógl w uratowaniu malca w miare swoich mozliwoci, czyli dajac mu te szec godzin spokoju. Jednak w czasie calego przemówienia O'Mara czul sie fatalnie, a wzrok odmawial mu posluszenstwa do tego stopnia, ze nie potrafil stwierdzic, czy ma oczy otwarte czy zamkniete. Widzial, ze kto podaje majorowi jaki papierek; Kontroler nie przeczytal go jednak, dopóki O'Mara nie skonczyl mówic. - Dostal pan w koc - powiedzial w koncu Craythorne. Na chwile na jego twarzy pojawilo sie wspólczucie; potem glos jego stal sie ponownie surowy. - I normalnie musialbym postapic wedlug panskiej propozycji i dac panu te szec godzin. W koncu pan ma ksiazke i wie pan wiecej niz my. Jednak w ciagu ostatnich minut sytuacja sie zmienila. Otrzymalem wiadomoc, ze przyjechalo dwóch Hudlarian, z których jeden jest lekarzem. Niech pan ustapi, O'Mara. Chcial pan dobrze, ale teraz niech kto wykwalifikowany uratuje tyle, ile sie da. Dla dobra dziecka - dodal. Trzy godziny pózniej Caxton, Waring i O'Mara siedzieli przed biurkiem Kontrolera patrzac mu w twarz. Craythorne dopiero co wszedl. - Bede bardzo zajety przez kilka najblizszych tygodni - odezwal sie energicznie - wiec sprawe te zalatwimy szybko. Po pierwsze, wypadek. Panie O'Mara, wszystko w tej sprawie zalezy od tego, czy Waring potwierdzi panska wersje. Jak mi sie wydaje, co pan tu sobie sprytnie zaplanowal. Slyszalem juz zeznanie Waringa, ale dla zaspokojenia mojej ciekawoci, niech mi pan powie, co pana zdaniem on powiedzial? - Podtrzymal moja wersje - odrzekl O'Mara znuzonym glosem. Nie mial wyboru. Popatrzyl w dól, na swoje dlonie, wciaz mylac o beznadziejnie chorym dziecku, które pozostawil w swojej kwaterze. Caly czas wmawial sobie, ze nie jest odpowiedzialny za to, co sie stalo, ale gdzie w glebi duszy czul, ze gdyby zdobyl sie na wieksza elastycznoc umyslu i wczeniej zaczal leczenie cinieniem powietrza, maly bylby juz zdrowy. Wynik ledztwa w sprawie wypadku, jaki by nie byl, niemialby juz wiekszego znaczenia, podobnie jak sprawa Waringa. - Dlaczego pan uwaza, ze nie mial wyboru? - nacieral ostro Kontroler. Caxton otworzyl szeroko usta wygladajac na zmieszanego. Waring unikal wzroku O'Mary i zaczynal sie rumienic. - Kiedy tu przybylem - powiedzial O'Mara matowym glosem - szukalem dla siebie jakiego dodatkowego zajecia, zeby zabic wolny czas. Tym zajeciem stalo sie zaszczuwanie Waringa. To on jest powodem tego, ze stalem sie odrazajacym typem, poniewaz tylko w ten sposób moglem nad nim pracowac. Zeby to zrozumiec, trzeba troche sie cofnac w czasie. Z powodu tamtego wypadku z silownia wszyscy ludzie z tego odcinka czuli sie jego dluznikami; zreszta szczególy pan zna. Sam Waring byl wrakiem czlowieka. Fizycznie znajdowal sie ponizej stanu normalnego: trzeba bylo mu zastrzykami poprawiac morfologie, a sil mial tylko tyle, by obslugiwac pulpit sterownicy, totez bardzo rozczulal sie nad samym soba. Psychicznie byl ruina. Pomimo zapewnien Pellinga, ze zastrzyki beda potrzebne jeszcze tylko przez kilka miesiecy, byl przekonany, ze zapadl na zloliwa anemie. Uwazal równiez, ze stal sie bezplodny, znowu wbrew wszystkiemu, co mówil mu doktor. To przewiadczenie sprawilo, ze zaczal mówic i zachowywac sie w sposób przyprawiajacy o dreszcze kazdego normalnego czlowieka - bowiem podloze takich majaczen jest zawsze patologiczne, a przeciez nie bylo z nim az tak zle. Kiedy zobaczylem, jak sie sprawy maja, zaczalem przy kazdej sposobnoci namiewac sie z niego. Zaszczuwalem go bezlitonie. Tak wiec, wedlug mnie, Waring nie mial innego wyboru, jak potwierdzic moja wersje. Wymagala tego zwykla ludzka wdziecznoc. - Zaczynam rozumiec - powiedzial major. - Niech pan mówi dalej. - Wszyscy dookola byli jego dozgonnymi dluznikami - kontynuowal O'Mara. - Ale zamiast nalozyc mu hamulce, nagadali mu, przydusili go wspólczuciem. Pozwolili mu zwyciezac we wszystkich bójkach, grze w karty czy w czym tam jeszcze, i w ogóle traktowali go jak malego bozka z cynfolii. Ja nic takiego nie robilem. Kiedy zaseplenil, zajaknal sie lub zrobil co niezdarnie, wtedy niezaleznie od tego, czy spowodowane to bylo wmówiona w siebie niesprawnocia, czy faktyczna fizyczna wada, na która nie mógl nic zaradzic, ja spadalem na niego calym rozpedem. Moze czasem bylem zbyt ostry, ale trzeba pamietac, ze bylem jedynym usilujacym naprawic zlo wyrzadzone przez piecdziesieciu innych. Oczywicie Waring nienawidzil mnie z calego serca, ale zawsze mial pewnoc, jak sie maja sprawy miedzy nim a mna. Nigdy mu nie ustepowalem. W tych nielicznych przypadkach kiedy udawalo mu sie mnie przewyzszyc, wiedzial, ze nastapilo to wbrew moim wysilkom; nie tak jak z jego przyjaciólmi, którzy pozwalali mu wygrywac i w ten sposób odzierali te zwyciestwa z wszelkiej wartoci. Tego wlanie mu bylo trzeba na jego dolegliwoci; kogo, kto traktowalby go jak równego, i nie ustepowal ani na jote. Kiedy wiec zdarzylo sie to nieszczecie - zakonczyl O'Mara - bylem prawie pewien, ze Waring dostrzeze to, co dla niego robilem - dostrzeze wiadomie oraz podwiadomie - i zwykla wdziecznoc polaczona z tym, ze w zasadzie jest on porzadnym facetem, nie pozwoli mu na zatajenie faktów, które moglyby mnie oczycic. Czy mialem slusznoc? - Mial pan - powiedzial major. Zatrzymal sie na chwile, by uciszyc Caxtona, który protestujac zerwal sie na równe nogi, i potem mówil dalej: - Teraz za dochodzimy do mlodego Hudlarianina. Najwyrazniej zlapal on jedna z tych lagodnych, lecz rzadkich chorób, które z powodzeniem mozna leczyc tylko na rodzinnej planecie. - Umiechnal sie nagle. - Przynajmniej tak mylano jeszcze kilka godzin temu. W tej chwili nasi hudlarianscy przyjaciele stwierdzaja, ze zaczal juz pan wlaciwe leczenie, a im pozostaje tylko poczekac pare dni i malec bedzie zdrów jak ryba. Ale na pana sa wciekli, O'Mara, ze skonstruowal pan specjalne urzadzenie do poklepywania i uciszania malca, i robil pan to znacznie czeciej niz potrzeba. Dziecko zostalo bezwstydnie przekarmione i rozpieszczone do tego stopnia, ze jak sami mówia, w chwili obecnej znacznie bardziej woli przebywac w towarzystwie ludzi niz przedstawicieli wlasnej rasy... Nagle Caxton rabnal piecia w biurko. - Chyba nie ma pan zamiaru pucic mu tego plazem - krzyknal, purpurowy na twarzy. - Waring czasem nie wie, co mówi... - Panie Caxton - powiedzial ostro Kontroler. Wszystkie dowody wskazuja, ze postepowanie pana O'Mary, zarówno w sprawie wypadku jak i podczas pózniejszej opieki nad malym, bylo nienaganne. Mam jeszcze jedna sprawe tylko do niego, zechca wiec obaj panowie wyjc... . Caxton wypadl przez drzwi jak burza; za nim, nieco spokojniej, wyszedl Waring. W drzwiach obrócil sie, poslal O'Marze cztery slowa, z których tylko jedno bylo cenzuralne, umiechnal sie nagle i wyszedl. Major westchnal. - O'Mara - powiedzial surowo - znowu jest pan bez pracy. A ja, choc z zasady nie daje rad, o które mnie nie proszono, chcialbym panu przypomniec o paru sprawach. Za kilka tygodni zacznie naplywac personel medyczny i techniczny Szpitala, skladajacy sie z przedstawicieli praktycznie wszystkich znanych ras Galaktyki. Do mnie nalezec bedzie rozmieszczenie ich i zapobieganie tarciom, tak aby w koncu utworzyli wspólpracujacy ze soba zespól. Nie powstaly jeszcze zadne podreczniki opisujace takie zagadnienia, ale wysylajac mnie tutaj moi zwierzchnicy uprzedzali, ze zadanie bedzie wymagalo dobrego psychologa - praktyka, który ma doc zdrowego rozsadku i nie przestraszy sie zaplanowanego ryzyka. Wydaje mi sie, ze z pewnocia dwóch takich psychologów wypelni to zadanie jeszcze lepiej... O'Mara sluchal oczywicie Kontrolera, ale mylami byl przy umiechu, którym obdarzyl go Waring. Teraz wiedzial juz, ze zarówno maly FROB, jak i Waring zostali uratowani. W obecnym radosnym stanie ducha nie potrafilby nikomu odmówic. Najwyrazniej jednak major opacznie zrozumial jego roztargnienie. - ... Cholera jasna, przeciez proponuje panu prace! Pan sie do tego doskonale nadaje, czy pan tego nie rozumie? To jest szpital, czlowieku, a pan wlanie wyleczyl naszego pierwszego pacjenta! 2... Szpital Swiatla Szpitala Glównego w Sektorze Dwunastym polyskiwaly na tle mglistej powiaty gwiazd niczym olbrzymia, nieco znieksztalcona choinka. Iluminatory dawaly róznokolorowe wiatla: zólte, czerwonopomaranczowe, lagodnie zielone, wreszcie jaskrawoniebieskie. Niektóre miejsca byly zupelnie ciemne: tam plyty metalu oslanialy te oddzialy, w których owietlenie bylo tak jaskrawe, ze trzeba bylo przed nimi chronic oczy pilotów przelatujacych statków; albo tez panowaly takie ciemnoci i chlód, ze nawet wiatla odleglych gwiazd nie dopuszczano do istot przebywajacych w tych pomieszczeniach. Dla istot rasy Telfi znajdujacych sie na statku, który wychynal z nadprzestrzeni jakie dwadziecia mil od tej poteznej konstrukcji, owa olepiajaca feeria promieniowania optycznego byla zbyt nikla, by potrafily ja dostrzec bez pomocy instrumentów. Telfi byli pozeraczami energii. Kadlub ich statku jarzyl sie pelgajaca niebieska powiata radioaktywnoci, za jego wnetrze wypelnialo pole twardego promieniowania; byly to normalne warunki na statkach tej rasy. Jedynie w czeci rufowej sytuacja nie byla normalna. Rdzen reaktora silowni lezal w kawalkach, nie osloniety, porozrzucany po calej maszynowni napedu planetarnego; z tego powodu natezenie promieniowania bylo tam zbyt wysokie nawet dla Telfi. Zespól intelektu zbiorowego, który byl kapitanem statku Telfi - a jednoczenie jego zaloga - wlaczyl komunikator bliskiej lacznoci i przemówil staccato owym jezykiem bzyków i klaskan, którego Telfi uzywaja do rozmów z tymi ciemnymi istotami, które nie sa w stanie zespolic sie we wspólnocie Telfi. - Mówi stuczlonowa wspólnota Telfi - powiedzial powoli i wyraznie. - Potrzeba nam pomocy; na pokladzie sa zabici i ranni. Nalezymy do klasy VTXM, powtarzam, VTXM... - Prosze o blizsze dane. Czy stan rannych jest grozny? - Glonik komunikatora przemówil w chwili, gdy kapitan mial ponowic wezwanie. Telfi podal szybko dane i czekal. Wokól niego, wewnatrz niego znajdowala sie setka wyspecjalizowanych czlonów, które tworzyly jego zbiorowy umysl i cialo. Niektóre z czlonów byly teraz lepe i gluche, moze nawet martwe, nie odbierajace zadnych doznan zmyslowych; ale byly tez i inne, które emanowaly tak silnym, rozdzierajacym cierpieniem, ze zbiorowy umysl Telfi zwijal sie z bólu, targany wspólczuciem. Czy ten glos nigdy nie odpowie, zastanawial sie; a jeli odpowie, to czy bedzie w stanie im pomóc? - Nie mozecie sie zblizyc do Szpitala blizej niz na piec mil - powiedzial nagle glos. - W przeciwnym razie wystapi zagrozenie dla nieoslonietych statków w sasiedztwie, a takze dla tych istot wewnatrz Szpitala, które maja niska tolerancje radioaktywnoci. - Rozumiemy - powiedzial Telfi. - Bardzo dobrze - odrzekl glos. - Musicie sobie równiez zdawac sprawe, ze wasza rasa jest dla nas zbyt radioaktywna i nie mozemy zajac sie wami bezporednio. W waszym kierunku wyslano juz zdalnie sterowane urzadzenie, za co do ewakuacji, to znacznie ulatwiloby ja przeniesienie rannych jak najblizej najwiekszego luku statku. Jeli nie da sie tego zrobic, nie martwcie sie; mamy urzadzenia, które sa w stanie przedostac sie na poklad waszego statku i zabrac stamtad rannych. Na zakonczenie glos owiadczyl, ze choc Szpital jest przekonany, ze uda mu sie udzielic pomocy pacjentom, jakiekolwiek dokladniejsze prognozy w chwili obecnej sa niemozliwe. Zespól Telfi pomylal, ze wkrótce minie ból przeszywajacy jego umysl i rozrzucone po calym statku cialo - ale jednoczenie zniknie prawie jedna czwarta tego ciala... Przepelniony tym uczuciem zadowolenia, które mozliwe jest tylko po przespanej nocy i dobrym niadaniu, przed soba za majac perspektywe ciekawej pracy, Conway ruszyl zwawo w kierunku swego oddzialu. Oczywicie, nie byl to faktycznie j e g o oddzial; gdyby zaszlo co powaznego, jego zadaniem bylo tylko wrzeszczec o pomoc. Zwazywszy jednak, ze przebywal tu dopiero od dwóch miesiecy, nie krzywil sie zbytnio na to wiedzac, ze uplynie jeszcze wiele czasu, nim powierza mu przypadki wymagajace czego wiecej poza mechanicznymi metodami leczenia. Pelna wiedze o fizjologii kazdej obcej rasy mozna bylo uzyskac w ciagu kilku minut zapisujac ja sobie w glowie za pomoca hipnotamy; jednak zdolnoc wykorzystania tej wiedzy, szczególnie w chirurgii, przychodzila z czasem. Z poczuciem wiadomej dumy Conway patrzyl w przyszloc, która spedzi nabywajac owe zdolnoci. Na przecieciu korytarzy natknal sie na znanego mu przedstawiciela klasy FGLI, stazyste z planety Tralthan, który niósl swe sloniowate cialo na szeciu gabczastych nogach wygladajacych jeszcze bardziej gumowato niz zwykle. Siedzacy mu na grzbiecie maly symbiont klasy OTSB byl tak zmeczony, ze prawie nieprzytomny. - Dzien dobry - powiedzial Conway rzeko. - A bodajby cie... - padla odpowiedz z autotranslatora, przez co pozbawiona emocji. Conway umiechnal sie. Wczoraj wieczorem w izbie przyjec panowalo znaczne ozywienie; jego nie wolano, ale wygladalo na to, ze Tralthanczyka ominela zarówno pora wypoczynku jak i snu. Kilka kroków za nim szedl inny, w towarzystwie przedstawiciela klasy DBDG, czyli tej samej, co Conway. Nie calkiem jednak podobny do czlowieka; DBDG bylo to ogólne oznaczenie obejmujace wazniejsze cechy fizyczne, jak liczbe rak, glów, nóg i tak dalej, a takze ich rozmieszczenie. Tego, ze istota ta miala dlonie o siedmiu palcach, zaledwie póltora metra wzrostu, a w sumie wygladala jak ogromnie kosmaty pluszowy mi (Conway zapomnial, z jakiego ukladu pochodzi ta rasa, ale pamietal, ze przybyla z planety, na której nastapilo gwaltowne zlodowacenie, co spowodowalo u tamtejszej najbardziej zaawansowanej umyslowo formy zycia rozwój inteligencji oraz wystapienie gestego, czerwonego futra) klasyfikacja nie uwzgledniala, chyba ze kto chcialby rozbic ja na podgrupy. DBDG mial rece zalozone na plecach i uparcie wpatrywal sie w podloge. Jego olbrzymi towarzysz okazywal podobne skupienie, wybral jednak sufit ze wzgledu na odmienne polozenie organów wzroku. Obaj mieli na ramionach opaski zdradzajace ich specjalizacje; byli to ni mniej ni wiecej, tylko arystokraci profesji, czyli Diagnostycy. Mijajac ich Conway nie mial nawet glono zaszurac nogami, a co dopiero przywitac sie. Zapewne, mylal, obaj Diagnostycy zajeci byli jakim problemem medycznym albo, co równie prawdopodobne, dopiero co sie posprzeczali i naumylnie nie zwracali na siebie uwagi. Diagnostycy byli dziwnymi osobnikami. Nie to, zeby od razu odznaczali sie pomieszaniem zmyslów, ale ich praca wymagala od nich pewnej dozy szalenstwa. Na kazdym przecieciu korytarzy gloniki wyrzucaly z siebie niezrozumialy belkot, który Conway ledwie slyszal po drodze; gdy jednak rozlegly sie slowa w jego ojczystym jezyku i padlo jego wlasne nazwisko, stanal jak wryty. - ... Natychmiast do luku przyjec nr 12 - powtarzal monotonnie glos. - Klasa VTXM-23. Dr Conway zglosi sie natychmiast do luku przyjec nr 12. Klasa VTXM-23... Z poczatku przemknelo mu przez glowe, ze to nie o niego chodzi. Brzmialo to tak, jakby mial sie zajac jakim przypadkiem i to powaznym, bowiem "23" po symbolu klasy oznaczalo liczbe pacjentów. Za symbol klasy, VTXM, byl mu calkowicie obcy. Conway wiedzial, oczywicie, co oznaczaja poszczególne litery, ale nigdy mu nie przyszlo do glowy, ze moga wystepowac w takim zestawieniu. Jedyne, co mozna bylo wywnioskowac, to to, ze chodzilo o jaka rase telepatyczna (informowala o tym litera V na poczatku oznaczenia, gdzie podawano najwazniejsza ceche tych istot, przy której wszystkie cechy fizyczne byly drugorzedne), egzystujaca dzieki bezporedniemu przetwarzaniu energii promienistej, a wystepujaca zazwyczaj w cile wspólpracujacej ze soba grupie lub nawet we wspólnocie. Kiedy jeszcze zastanawial sie, czy poradzi sobie z takim przypadkiem, nogi same doprowadzily go do luku dwunastego. Jego pacjenci czekali juz przy luku, zamknieci w malej kasetce obudowanej olowianymi ceglami; wszystko lezalo juz na wózku do noszy. Dyzurny lekarz poinformowal Conway'a w kilku slowach, ze rasa ta nazywa sie Telfi, ze wstepne badania wykazaly koniecznoc skorzystania z Bloku Radiacyjnego, który wlanie przygotowywano, za ze wzgledu na to, ze pacjentów latwo bylo przemieszczac, Conway mógl zaoszczedzic czas wstepujac po drodze do hipnotamoteki po nagrania dotyczace fizjologii Telfi, podczas gdy pojemnik z pacjentami zaczeka na korytarzu. Conway wyrazil wdziecznoc skinieniem glowy, skoczyl na transporter i uruchomil go starajac sie sprawiac wrazenie, ze co takiego robi codziennie. Mile, choc pracowite zycie Conwaya w tym wielkim, osobliwym zakladzie o nazwie "Szpital Glówny", zaklócala jedna tylko nieprzyjemnoc, która spotykala go po raz kolejny w momencie wejcia do hipnotamoteki: oto sluzbe pelnil tam Kontroler. Conway nie lubil Kontrolerów. Obecnoc któregokolwiek z nich dzialala na niego tak, jak kontakt z nosicielem choroby zakaznej. Conway chlubil sie tym, ze jako istota rozumna, cywilizowana i etyczna nigdy nie bedzie w stanie znienawidzic kogokolwiek lub czegokolwiek. Jednak Kontrolerów uparcie nie znosil. Wiedzial, oczywicie, ze sa tacy, komu zdarzy sie co przeskrobac i powinien byc taki kto, kto moze podjac kroki konieczne do utrzymania spokoju. Ale poniewaz brzydzil sie przemoca w kazdej postaci, nie mógl zmusic sie do tego, by polubic ludzi, którzy musza podejmowac takie kroki. I po co w ogóle Kontrolerzy w szpitalu? Mezczyzna w schludnym ciemnozielonym kombinezonie siedzacy przed pulpitem kontrolnym hipnoedukatora odwrócil sie szybko uslyszawszy wejcie Conwaya, który doznal kolejnego szoku. Poza dystynkcjami majora na ramionach kontroler mial równiez odznake lekarza z wezem Eskulapa! - Nazywam sie O'Mara - powiedzial major milym glosem. - Jestem naczelnym psychologiem w tym domu wariatów. A pan, to doktor Conway, jak sadze. W odpowiedzi Conway zmusil sie do umiechu wiedzac, umiech ten wyglada na wymuszony i ze major wie o tym. - Chce pan tame o Telfi - rzekl O'Mara nieco chlodniejszym tonem. - No wiec, doktorze, tym razem trafil sie panu istny dziwolag. Niech pan nie zapomni wymazac go sobie z pamieci po zakonczeniu leczenia; prosze mi wierzyc, nie zechce go pan zatrzymac. Prosze tu zlozyc odcisk palca, a potem tam usiac. Podczas dopasowywania na glowie opaski i elektrod hipnoedukatora Conway staral sie zachowac kamienny wyraz twarzy i nie uchylac sie od dotkniecia sprawnych, twardych rak majora. O'Mara mial wlosy krótko przyciete, o szarej metalicznej barwie. W jego oczach równiez pojawilo? sie przenikliwe metaliczne blyski. Conway wiedzial, ze te oczy obserwuja jego reakcje, a teraz równie bystry umysl formuluje odpowiednie wnioski. - No, dobra - powiedzial w koncu O'Mara, gdy bylo juz po wszystkim. - Jednak zanim pan pójdzie, doktorze, chcialbym pana zaprosic na mala pogawedke; nazwijmy ja "rozmowa reorientacyjna". Nie teraz jednak, bo spieszy sie pan do swoich pacjentów, ale wkrótce. Wychodzac Conway czul, jak wzrok O'Mary wwierca mu sie w plecy. Powinien starac sie o niczym nie mylec, tak jak mu poradzono, aby nowo wpojona wiedza mogla sie dobrze utrwalic, ale zamiast tego dreczyla go myl, ze jednym z przedstawicieli kierownictwa Szpitala byl Kontroler, a co wiecej, równiez lekarz. W jaki sposób udalo sie polaczyc te dwie profesje? Pomylal o opasce; która mial na ramieniu; znajdowaly sie tam: Czarnoczerwony Krag Tralthanu, Plomienne Slonce chlorodysznych Illensanczyków oraz ziemski waz Eskulapa. Wszystkie byly zaszczytnymi symbolami medycyny trzech glównych ras Unii Galaktycznej. A oto u doktora O'Mary odznaki na kolnierzu stwierdzaja, ze jest lekarzem, za naramienniki - ze zupelnie czym innym. Jedno bylo teraz zupelnie pewne: Conway nie osiagnie pelni szczecia, dopóki nie odkryje, dlaczego Naczelny Psycholog Szpitala jest Kontrolerem. II Conway mial po raz pierwszy do czynienia z hipnotama o fizjologii nieziemców; zainteresowalo go owe zjawisko "podwójnego widzenia" psychologicznego, które w coraz wiekszym stopniu oddzialywalo na jego umysl, co bylo niewatpliwym dowodem, ze tama "przyjela sie". Zanim dotarl do Bloku Radiacyjnego, stal sie jakby dwiema istotami jednoczenie: czlowiekiem z Ziemi nazwiskiem Conway oraz wielkim pieciusetczlonowym zespolem Telfi, który utworzyl sie, by przygotowac psychiczny zapis wszystkiego, co bylo wiadome o fizjologii tej rasy. Byla jedna niedogodnoc - o ile w ogóle byla to niedogodnoc - hipnoedukatora. Otóz osoba przechodzaca "szkolenie" nie tylko otrzymywala zapis wiedzy, ale równiez i cala osobowoc istoty dysponujacej ta wiedza. Nic dziwnego tedy, ze Diagnostycy, którzy zatrzymywali w glowach czasem i dziesiec róznych zapisów jednoczenie, czesto zachowywali sie dziwacznie. Wkladajac skafander antyradiacyjny i przygotowujac pacjentów do badania wstepnego Conway pomylal, ze Diagnostycy pelnia najwazniejsze funkcje w Szpitalu. Czasem, w chwilach samozadowolenia, sam mylal o tym, ze niegdy ze stanie sie jednym z nich. Ich glównym zadaniem byla praca twórcza w zakresie ksenomedycyny za pomoca wiedzy zapisanej na tamach, uzywanej jako odskoczni; do nich nalezal takze udzial w konsyliach, gdy pojawial sie przypadek, do którego nie bylo hipnotamy fizjologicznej, w celu postawienia diagnozy i przepisania leczenia. Nie dla nich byly zwykle, przyziemne choroby i skaleczenia. Aby Diagnostyk zechcial rzucic okiem na pacjenta, musial pochodzic z wyjatkowej rasy i stanowic przypadek beznadziejny, o krok od mierci. Gdy jednak juz zabieral sie za niego, pacjenta mozna bylo od razu uznac za wyleczonego, bowiem Diagnostycy czynili cuda z nuzaca regularnocia. Conway wiedzial, ze lekarzy pomniejszego kalibru zawsze kusilo by zostawic sobie w glowie zapis z hipnotamy, w nadziei, iz pewnego dnia zdarzy im sie jakie fenomenalne odkrycie, które przyniesie im slawe. Jednak u osób zrównowazonych i praktycznych, jak on sam, owa pokusa zawsze pozostawala tylko pokusa. Conway nie widzial swych miniaturowych pacjentów, mimo ze zbadal kazdego z nich oddzielnie. Nie mógl ich ogladac, chyba ze zadalby sobie wiele niepotrzebnego klopotu z ekranowaniem i wstawianiem luster. Wiedzial jednak dokladnie, jak wygladaja, z zewnatrz i w rodku, poniewaz dzieki tamie stal sie praktycznie jednym z nich. Owa wiedza, polaczona z wynikami badan i historia choroby, dala Conwayowi wszelkie dane do rozpoczecia leczenia. Jego pacjenci stanowili czec zespolu Telfi obslugujacego krazownik miedzygwiezdny, na którym nastapila awaria jednego z reaktorów. Malenkie, przypominajace chrzaszcze i - kazde z osobna - glupie stworzonka byly pozeraczami promieniowania radioaktywnego, ale ten wybuch byl zbyt silny nawet jak dla nich. Te dolegliwoc mozna by zaklasyfikowac jako niezwykle silny przypadek przejedzenia polaczony z dlugotrwalym podraznieniem ukladu czuciowego, a szczególnie orodków bólu. Gdyby po prostu umiecil ich w ekranowanym pojemniku i zaaplikowal glodówke radioaktywna - a taka kuracja nie byla mozliwa na ich wysokopromieniotwórczym statku - mozna bylo oczekiwac, ze okolo siedemdziesieciu procent z nich po kilku godzinach powróci do stanu normalnego. Byli to ci, którym dopisalo szczecie, a Conway mógl nawet wyszczególnic osobniki nalezace do tych siedemdziesieciu procent. Sytuacja pozostalych byla duzo gorsza, bowiem grozila im utrata zdolnoci laczenia umyslów, co dla Telfi równalo sie trwalemu kalectwu. Tylko kto, kto moze wczuc sie w umysl, osobowoc i instynkty Telfi, potrafi w pelni docenic rozmiary tragedii. Tragedia byla ogromna, szczególnie ze, jak wykazala historia choroby, to wlanie te osobniki musialy przystosowac sie do sytuacji i utrzymac sprawnoc przez te kilka sekund potrzebnych do zdemontowania stosu atomowego i uratowania statku od calkowitej zaglady. Obecnie ich metabolizm doszedl do stanu chwiejnej równowagi opartej na poborze energii trzykrotnie wyzszym niz zwykle u Telfi. Jeli pobór energii zostanie przerwany choc na chwile, ucierpia orodki kontaktowe w mózgu. Poszczególne osobniki znajda sie w sytuacji amputowanych rak czy nóg, którym zostanie tylko tyle inteligencji, by mogly uwiadomic sobie, ze zostaly oddzielone od reszty ciala. Z drugiej strony, gdyby utrzymywac ów wysoki pobór energii, istoty te wypalilyby sie w ciagu tygodnia. Byla jednak metoda leczenia tych nieszczeników - w istocie jedyna metoda. Przygotowujac manipulatory do czekajacej go pracy Conway czul, ze metoda ta niezbyt go satysfakcjonuje - to tylko kwestia podjecia okrelonego, przemylanego ryzyka, zastosowania beznamietnych danych medycznych. Nic, co móglbym sam zrobic, nie bedzie mialo najmniejszego wplywu na wynik leczenia. Czul sie jak mechanik, nic wiecej. Szybko ustalil, ze szesnastu sporód jego pacjentów cierpi na silna niestrawnoc w wersji Telfi. Tych odizolowal w ekranowanych, wchlaniajacych promieniowanie butlach, tak aby promieniowanie wtórne z ich nadal jeszcze radioaktywnych cial nie zaklócilo "glodówki". Butle te umiecil w niewielkim reaktorze ustawionym na normalna radiacje dla Telfi, z czujnikiem, który mial spowodowac odpadniecie ekranu, gdy nadmierna radioaktywnoc wewnatrz ustanie. Siedmiu pozostalych wymagalo leczenia specjalnego. U miecil ich w innym reaktorze i wlanie ustawial regulatory na warunki najbardziej zblizone do tych, które wystapily na statku w momencie awarii, kiedy zabrzeczal pobliski komunikator. Conway skonczyl prace, sprawdzil i dopiero pózniej przyjal wezwanie. - Tu Informacja. Doktorze Conway, otrzymalimy wlanie pytanie ze statku Telfi o stan ofiar wypadku. Czy moze pan juz co przekazac? Conway wiedzial, ze to, co ma do przekazania, nie bylo takie najgorsze, ale wolalby, zeby bylo jeszcze lepsze. Rozbicie lub modyfikacja istniejacej wspólnoty Telfi równalo sie miertelnemu urazowi dla zainteresowanych osobników; wiadom, dzieki hipnotamie, ich polozenia Conway wspólczul im ogromnie. - Szesnastu pacjentów - powiedzial ostroznie - wróci do stanu normalnego w ciagu okolo czterech godzin. Wród pozostalych siedmiu bedzie chyba piecdziesiat procent zejc miertelnych, ale pewnoc bede mial za kilka dni. Umiecilem ich w reaktorze dajacym dwa razy wiecej energii niz im zwykle potrzeba, a nastepnie bede to zmniejszal do poziomu normalnego. Polowa powinna przezyc. Czy to jest jasne? - Przyjalem. - Glos zamilkl, by po kilku minutach odezwac sie ponownie. - Wspólnota Telfi stwierdzila, ze to bardzo dobrze i wyrazila wdziecznoc. Koniec rozmowy. Conway powinien byl sie ucieszyc, ze tak dobrze sobie poradzil ze swym. pierwszym przypadkiem, ale z jakiego powodu czul rozczarowanie. Teraz, kiedy bylo juz po wszystkim, czul w glowie dziwny metlik. Caly czas mylal o rym, ze piecdziesiat procent z siedmiu równalo sie trzy i pól, a co Telfi poczna z polowa czlonu? Mial nadzieje, ze uda mu sie uratowac cztery istoty, a nie trzy, i ze nie beda one psychicznymi kalekami. Mylal, jak to przyjemnie jest byc Telfi i przez caly czas wsysac w siebie promieniowanie, i odbierac bogate i róznorodne doznania zespolonego ciala, zlozonego nawet z setek czlonów. Teraz poczul, jak jego wlasne cialo jest zimne i samotne. Musial podjac heroiczny wysilek, by oderwac sie od ciepla Bloku Radiacyjnego. Na korytarzu ponownie wsiadl na transporter, który nastepnie pozostawil przy luku przyjec. Nalezalo teraz udac sie do hipnotamoteki i skasowac zapis Telfi; wlaciwie otrzymal taki rozkaz. Ale nie chcialo mu sie ic - na myl o O'Marze poczul sie ogromnie nieprzyjemnie, a moze i troche przestraszony. Zawsze zle znosil obecnoc wszystkich Kontrolerów, ale tu bylo inaczej. Chodzilo o postawe O'Mary, a takze o owa pogawedke, o której tamten wspominal. Poczul sie wtedy taki maly, jak gdyby Kontroler byl czym wyzszym od niego, a w zaden sposób Conway nie potrafil pojac, jak mozna czuc sie malym przed jakim parszywym Kontrolerem! Doznal wstrzasu, tak bowiem silne przepelnialy go uczucia. Jako cywilizowany, zrównowazony osobnik powinien byc niezdolny do takich myli. To graniczylo z typowa nienawicia. Z kolei przerazony swoim wlasnym stanem Conway staral sie zapanowac nad mylami. Postanowil usunac na bok ten problem i zglosic sie do hipnotamoteki dopiero po zakonczeniu obchodu. Taka wymówka byla do przyjecia, gdyby O'Mara chcial pytac o powód spóznienia, a zreszta przez ten czas naczelny psycholog mógl wyjc lub zostac wezwany. Conway mial wielka nadzieje, ze tak bedzie. Rozpoczal obchód od przedstawicieli klasy AUGL z planety Chalderescol II; ów osobnik byl jedynym pacjentem w sali przeznaczonej dla tej rasy. Conway wsunal sie w odpowiedni ubiór ochronny - którym w tym wypadku byl strój pletwonurka - i przeszedl przez luze do zbiornika wypelnionego zielonkawa, letnia woda majaca imitowac rodowisko naturalne pacjenta. Ze znajdujacej sie wewnatrz zbiornika szafki pobral instrumenty, a nastepnie glono obwiecil swoje przybycie. Jeli Chalder gdzie tam mocno chal, a Conway by go nagle zbudzil, konsekwencje mogly byc powazne. Jeden nieopatrzny ruch ogonem i na sali znalazloby sie dwóch pacjentów zamiast jednego. Chalder pokryty byl pancernymi plytami i luskami; troche byl podobny do dwunastometrowego krokodyla, z tym, ze zamiast nóg mial doc nieregularny uklad krótkich pletw, a od polowy opasywal go szereg wstazkowatych macek. Unosil sie w wodzie bezwladnie w poblizu dna zbiornika, a jedyna oznaka zycia, jaka okazywal, byly pojawiajace sie co jaki czas kolo skrzeli pecherzyki gazu. Conway zbadal go pobieznie - z powodu Telfi obchód byl juz powaznie spózniony - i zadal mu zwykle pytanie. W jaki niewyobrazalny sposób odpowiedz dotarla przez wode do autotranslatora, a stamtad do sluchawek w postaci wypowiedzianych powoli, beznamietnie slów. - Jestem powaznie chory - powiedzial Chalder. Cierpie. Klamiesz, pomylal Conway, w zywe oczy! Dr Lister, dyrektor Szpitala i najprawdopodobniej najwybitniejszy Diagnostyk obecnej doby bez mala rozebral Chaldera na najdrobniejsze kawaleczki. Jego diagnoza brzmiala "hipochondria", za stan zaawansowania - "nieuleczalna". Owiadczyl poza tym, ze rozstepy pewnych fragmentów pancerza na ciele pacjenta, a co za tym idzie, podraznienia w tych miejscach, pojawily sie w wyniku lenistwa i obzarstwa tego poteznego skurczybyka. Kazdy wie, ze stworzenia zewnatrzszkieletowe tyja w rodku swego szkieletu! Diagnostycy nie slyneli z najwlaciwszej postawy wobec chorych. Chalderowi pogorszylo sie naprawde dopiero wówczas, gdy grozilo mu wypisanie do domu; tak wiec Szpital zyskal stalego pacjenta. Ale nikomu to nie przeszkadzalo. Lekarze i psycholodzy, zarówno zatrudnieni na miejscu, jak i przybyli z zewnatrz, zbadali go dokladnie i powtarzali te badania wielokrotnie. Robili to równiez stazyci i pielegniarze ze wszystkich ras reprezentowanych wród personelu szpitalnego. Studenci odznaczajacy sie róznym stopniem delikatnoci czesto i regularnie sondowali Chaldera, uciskali i ostukiwali, a on uwielbial to bezgranicznie. Szpitalowi odpowiadal taki uklad, podobnie jak Chalderowi. Nikt mu juz wiecej nie mówil o odeslaniu do domu. III Plynac w góre zbiornika Conway zatrzymal sie na chwile. Czul sie dziwnie. W dalszej kolejnoci powinien pójc do dwóch istot metanodysznych przebywajacych w chlodnej czeci jego oddzialu, ale sama myl o tym, ze ma sie tam udac, napelniala go obrzydzeniem. Pomimo tego, ze woda byla ciepla, a w dodatku zgrzal sie nieco podczas plywania wokól poteznego ciala pacjenta, czul jednak chlód; poza tym dalby wiele, zeby dookola niego znalazlo sie jakie towarzystwo w postaci chocby grupki studentów. Zwykle Conway nie cierpial towarzystwa, a juz szczególnie studentów, ale teraz czul sie wyalienowany, samotny i opuszczony przez przyjaciól. Uczucia te byly tak silne, ze az go przerazily. Pomylal, ze bezwzglednie powinien porozmawiac z psychologiem, choc niekoniecznie z O'Mara. Konstrukcja Szpitala w tej strefie przypominala stos spaghetti - prostych, zagietych i niesamowicie pokreconych kawalków makaronu. Na przyklad kazdy korytarz wypelniony ziemska atmosfera mial obok siebie, nad soba i w dole - nie mówiac o tych, które przecinaly go w poprzek wiele innych korytarzy wypelnionych odmiennymi wariantami atmosfery, cinienia i temperatury, zabójczymi dla istot tlenodysznych. Dzieki temu, w razie naglej koniecznoci lekarz dowolnej rasy mógl dotrzec "swoim" korytarzem do pacjenta równiez dowolnej rasy i nie musial przy tym przemierzac calego Szpitala w stroju chroniacym go przed warunkami panujacymi w kolejnych sektorach; taka wedrówka byla i powolna, i niewygodna. Lepszym wyjciem okazalo sie przebieranie w strój ochronny dopiero u drzwi odwiedzanej sali, co Conway wlanie robil. Przypomniawszy sobie rozklad korytarzy swego oddzialu wiedzial, ze moze skorzystac ze skrótu, który doprowadzi go do jego zimnokrwistych pacjentów przez wypelniony woda korytarz wiodacy od sali Chaldera, nastepnie przez luze do chlorodysznych Illensanczyków klasy PVSJ i dwa poziomy w góre do sali metanowej. Oznaczalo to, ze w cieplej wodzie pozostanie troche dluzej, a naprawde czul, ze jest mu zimno. W sali chlorowej przemknal obok niego na swych strunowatych odnózach pacjent klasy PVSJ. Conway poczul przemozna chec rozmowy z nim, o czymkolwiek. Musial sie przemóc, zeby pójc dalej. Ubiór ochronny, który istoty klasy DBDG - takie jak on sam - nosily w czasie przebywania w sali metanowej, byl faktycznie nieduzym, opancerzonym pojazdem. Mial wewnatrz grzejniki utrzymujace przy zyciu pasazera, z zewnatrz za wyposazony byl w urzadzenie chlodnicze, inaczej cieplo pancerza natychmiast ugotowaloby pacjentów, dla których najmniejszy przeblysk promieniowania termicznego - a nawet wiatla - byl zabójczy. Conway nie mial pojecia, na jakiej zasadzie dziala skaner uzywany do badan (wiedzieli to tylko ci z obslugi technicznej, którzy mieli fiola na punkcie róznych zmylnych aparacików), ale na pewno nie na zasadzie promieni podczerwonych. Te równiez byly za gorace dla pacjentów. W czasie badania Conway tak podkrecil regulatory grzejników, ze az splywal potem - a mimo to bylo mu zimno. Nagle zdjelo go przerazenie. Moze czym sie zarazil? Gdy z powrotem znalazl sie na korytarzu z atmosfera tlenowa, spojrzal na tarcze czujnika wszczepionego w skóre przedramienia. Tetno, cinienie i równowaga endokrynologiczna byly w porzadku, jeli nie liczyc niewielkich odchylen spowodowanych zdenerwowaniem. Równiez w krwi nie bylo zadnych cial obcych. Co mu wiec dolegalo? Skonczyl obchód, jak mógl najszybciej. Znowu mial metlik w glowie. Jeli to jego mózg robil mu kawaly, powinien podjac konieczne kroki, by temu zaradzic. To musi miec co wspólnego z ta hipnotama Telfi, która sobie zapisal. O'Mara mówil co na ten temat, choc Conway w tej chwili nie mógl sobie przypomniec, co to bylo. Jednak pójdzie natychmiast do hipnotamoteki, obojetne czy tam bedzie O'Mara, czy nie. Po drodze minelo go dwóch Kontrolerów, obaj byli uzbrojeni. Conway wiedzial, ze powinien poczuc do nich swa zwykla wrogoc, a takze szok spowodowany widokiem uzbrojonych ludzi w Szpitalu - i wszystko to odczul, ale jednoczenie chcial przyjaznie poklepac ich po plecach lub nawet ucisnac: tak bardzo pragnal miec obok siebie ludzi, rozmawiac, wymieniac z nimi poglady i wrazenia, aby pozbyc sie tego strasznego uczucia samotnoci. Gdy zrównali sie z nim, wydobyl z siebie drzacym glosem "Dzien dobry". Po raz pierwszy w zyciu, sam z siebie przemówil do Kontrolera. Jeden z nich umiechnal sie lekko, drugi skinal glowa. Obaj spojrzeli nan dziwnie mijajac go, bowiem okropnie szczekal zebami. Zamiar udania sie do hipnotamoteki uksztaltowal sie juz wyraznie, ale sam pomysl nie wygladal juz tak atrakcyjnie. Tam bylo zimno i ponuro, przy tych wszystkich maszynach i przycmionym owietleniu, a za jedyne towarzystwo mógl sluzyc O'Mara. Conway chcial zgubic sie w tlumie, im wiekszym, tym lepszym. Pomylal o pobliskiej stolówce i skierowal sie w tamta strone. Na skrzyzowaniu korytarzy dostrzegl napis: "Kuchnia dla sal nr 52 do 68, klasy DBDG, DBLF i FGLI". To mu przypomnialo, ze czuje ogromny chlód... Dietetycy byli tak zajeci, ze go nie zauwazyli. Conway wybral sobie piecyk dobrze juz rozzarzony i oparl sie o niego, skapany w sterylizujacych promieniach ultrafioletu, nie zwracajac uwagi na swad spalenizny wydobywajacy sie z jego odziezy. Bylo mu teraz cieplej, odrobine cieplej, ale owo okropne uczucie bezgranicznej, kompletnej samotnoci nie opuszczalo go. Czul sie wyobcowany, niekochany, niepotrzebny. Zalowal, ze w ogóle przyszedl na wiat. Kiedy Kontroler - jeden z tych, których Conway niedawno minal na korytarzu - zdumiony jego osobliwym zachowaniem zblizyl sie don ubrany w popiesznie pozyczony od jednego z kucharzy ubiór termiczny, ujrzal, ze po policzkach Conwaya splywaja powoli wielkie lzy... - Ma pan - powiedzial znajomy glos - wiele szczecia, ale bardzo malo rozumu. Conway otworzyl oczy i stwierdzil, ze lezy na tapczanie do kasowania hipnozapisów, z góry za patrza na niego O'Mara i jeszcze jeden Kontroler. Plecy przypominaly rednio usmazony befsztyk, a cale cialo pieklo, jakby sie mocno opalil. O'Mara obrzucil go wcieklym spojrzeniem. - Panskie szczecie polega na tym - rzekl - ze nie doznal pan powaznych poparzen i nie olepl, za glupota - bo nie powiedzial mi pan, ze to panska pierwsza hipnotama... W tym momencie w glosie O'Mary zabrzmiala jakby nuta wyrzutów sumienia, ale tylko przelotnie. W dalszym ciagu swojej przemowy poinformowal Conwaya, ze gdyby ten raczyl go o tym poinformowac, przeprowadzilby na nim hipnozabieg pozwalajacy odróznic wlasne potrzeby od potrzeb sztucznie zapisanych w jego umyle. Dopiero po wprowadzeniu danych o dokonaniu hipnozapisu do kartoteki O'Mara zdal sobie sprawe, ze Conway jest nowicjuszem, a skad, do cholery, naczelny psycholog ma widziec, kto jest nowy, a kto nie, w szpitalu tej wielkoci. A zreszta, gdyby Conway bardziej sie przejmowal swoim zadaniem, a nie tym, ze to Kontroler zrobil mu zapis, nigdy nic podobnego by sie nie wydarzylo. Conway, mówil dalej O'Mara zjadliwie, jest, jak sie okazuje, obludnym bigotem, który nawet nie stara sie ukryc swych uczuc, ze splugawilo go dotkniecie takiej nieokrzesanej bestii, jaka jest Kontroler. W jaki sposób kto na tyle inteligentny, by dostac prace w Szpitalu, mógl przy tym zywic podobne uczucia, naczelny psycholog nie potrafil pojac. Conway czul, ze twarz mu plonie. Rzeczywicie glupio zapomnial powiedziec mu, ze to jego pierwszy raz. O'Mara bez trudu mógl pociagnac go do odpowiedzialnoci za zaniedbanie obowiazków wobec siebie samego - które to oskarzenie w szpitalu z taka mnogocia rodowisk zyciowych bylo równie powazne, jak zaniedbanie obowiazków wobec pacjenta - i spowodowac wylanie go z pracy. Jednak w chwili obecnej nie to bolalo go najbardziej, choc sama mozliwoc przerazala go. Najbardziej poczul sie dotkniety tym, ze oto jeden z Kontrolerów ruga go w obecnoci drugiego. Ten drugi, który z pewnocia go tu przyniósl, patrzyl teraz nan z wysoka z wyrazem zartobliwego wspólczucia w spokojnych brazowych oczach. Conway przyjal to jeszcze gorzej niz wymysly O'Mary. Jakim prawem jaki Kontroler mu wspólczuje! - ... A jeli nadal nie pojmuje pan, co sie stalo - O'Mara ciagnal sucho - to panu powiem: pozwolil pan, przyznaje, z braku dowiadczenia, by osobowoc Telfi, która zapisal pan sobie za pomoca hipnotamy, na pewien czas zdominowala panska. Jej potrzeby twardego promieniowania, wielkiej iloci ciepla i wiatla, a przede wszystkim wspólnoty psychicznej koniecznej przy jednoci umyslu zbiorowego, staly sie panskimi potrzebami, oczywicie w postaci najblizszych ludzkich odpowiedników. Przez pewien czas doznawal pan tych samych wrazen, co pojedynczy czlon Telfi, a taki czlon odciety od wszelkiego kontaktu psychicznego z reszta grupy jest bez watpienia istota ogromnie nieszczeliwa. W miare udzielania wyjanien O'Mara uspokajal sie. Nie przytrafilo sie panu - powiedzial prawie juz normalnym tonem - nic grozniejszego poza silnym oparzeniem skóry. Panskie plecy beda jeszcze przez jaki czas podraznione, a pózniej zaczna swedzic. I dobrze panu tak. Teraz niech pan juz idzie. Nie mam ochoty ogladac pana az do dziewiatej pojutrze. Prosze sobie zostawic te pore do mojej dyspozycji. To jest polecenie sluzbowe; czeka nas ta mala pogawedka, pamieta pan? Juz na korytarzu Conway poczul sie jak balon, z którego uszlo powietrze; do tego doszedl jeszcze silny gniew wymykajacy sie spod jego kontroli, co w sumie przyprawialo go o frustracje. Przez cale dwadziecia trzy lata swego zycia nie pamietal, zeby przezyl co równie przykrego psychicznie. Chcac nie chcac czul sie jak maly chlopczyk - niegrzeczny, nie umiejacy sie zachowac maly chlopczyk. Za Conway zawsze byl dzieckiem grzecznym i dobrze wychowanym. To bolalo. Nie zauwazyl, ze jego wybawca stoi nadal obok niego, dopóki tamten nie przemówil. - Niech pan sie tak nie przejmuje majorem - powiedzial zyczliwie Kontroler. - W zasadzie to sympatyczny facet; sam pan sie o tym przekona, gdy pan go znowu zobaczy. W tej chwili jest zmeczony i troche rozdrazniony. Widzi pan, wlanie do Szpitala przybyly trzy kompanie sil porzadkowych, a nastepne sa w drodze. Ale w obecnym stanie nie beda dla nas zbyt uzyteczne - wiekszoc z nich ledwie trzyma sie na nogach z powodu zmeczenia walka. Major O'Mara i jego personel beda musieli udzielic im pierwszej pomocy psychicznej, zanim... - Zmeczenie walka - powtórzyl Conway najbardziej obrazliwym tonem, na jaki bylo go stac. Z calego serca nie znosil pouczen albo wspólczucia od ludzi, jego zdaniem intelektualnie i moralnie nizej stojacych od niego. - Sadze - dodal - ze oznacza to, iz zmeczyli sie zabijaniem innych? Ujrzal jak mloda, lecz juz dojrzala twarz Kontrolera tezeje, a w oczach zapala sie co miedzy bólem i gniewem. Kontroler urwal. Otworzyl usta szykujac sie do steku obelg w stylu O'Mary, lecz rozmylil sie. - Jak na kogo, kto przebywa tu juz od dwóch miesiecy - powiedzial cicho - ma pan delikatnie mówiac, bardzo malo realistyczne poglady na Korpus Kontrolerów. Nie potrafie tego pojac. Czy mial pan az tyle roboty, ze nie zdazyl pan z nikim zamienic slowa, czy co? - Nie - odrzekl zimno Conway. - Tam, skad przylecialem, nie rozmawiamy o ludziach panskiego pokroju, ale o przyjemniejszych rzeczach. - Mam nadzieje - rzekl Kontroler - ze panscy przyjaciele, o ile ich pan ma, uwielbiaja poklepywac innych po plecach. - Obrócil sie i odszedl. Conway skrzywil sie mimo woli na myl o tym, ze cokolwiek ciezszego niz piórko mialoby dotknac jego spieczonych i podraznionych pleców. Pomylal jednak równiez o pozostalych slowach Kontrolera. A wiec jego stosunek do Kontrolerów byl malo realistyczny? Czy mial wiec usprawiedliwiac gwalt i morderstwa, czy mial szukac przyjaciól wród ludzi za nie odpowiedzialnych? Tamten wspominal o przybyciu kilku kompanii Korpusu. Dlaczego? Po co? Jego dotychczas niewzruszona wiare w siebie zaczela nadgryzac niepewnoc. Co pominal, co waznego. Kiedy po raz pierwszy trafil do Szpitala, osobnik, który przekazal mu pierwsze instrukcje i polecenia, uzupelnil je o kilka slów zachety. Powiedzial, ze dr Conway musial zapewne zdac wiele egzaminów, by dostac sie do Szpitala, i ze dyrekcja wita go i ma nadzieje, ze zostanie z nimi. Okres próby sie juz zakonczyl i odtad nikt nie bedzie próbowal go na czym przylapac, ale jeli z jakiego powodu - czy beda to tarcia z przedstawicielami wlasnej, czy innej rasy lub tez wystapienie jakiej psychozy ksenologicznej - znajdzie sie w tak trudnym polozeniu, ze nie bedzie mógl dalej pracowac w Szpitalu, no to z wielkim zalem i bardzo niechetnie, ale otrzyma zgode na odejcie. Poradzono mu równiez, aby staral sie poznac jak najwiecej osobników róznych ras i staral sie zdobyc zaufanie, a moze i przyjazn. W koncu dowiedzial sie, ze jeli znajdzie sie w klopotach z powodu wlasnej niewiadomoci lub z innych przyczyn, powinien skontaktowac sie z jednym z dwóch Ziemian, których nazwiska brzmialy O'Mara i Bryson - a z którym, to zalezalo od rodzaju problemu choc, oczywicie, kazda odpowiednio przeszkolona istota dowolnej rasy udzieli mu na jego probe pomocy. Zaraz pózniej poznal chirurga ordynatora oddzialu, do którego zostal skierowany; byl to bardzo zdolny Ziemianin nazwiskiem Mannon. Dr Mannon nie byl jeszcze Diagnostykiem, choc bardzo sie o to staral, i mial dlatego jeszcze pewne cechy ludzkie objawiajace sie przez znaczna czec dnia. Byl dumnym posiadaczem nieduzego psa, który trzymal sie tak blisko niego, ze odwiedzajacy doktora nieziemcy podejrzewali istnienie wiezi symbiotycznej pomiedzy nim i psem. Conway bardzo lubil doktora Mannona, ale teraz zaczal zdawac sobie sprawe, ze jego zwierzchnik byl jedynym osobnikiem jego wlasnej rasy, któremu okazywal przyjazne uczucia. To z pewnocia bylo cokolwiek dziwne. Conway zaczal sie nad soba zastanawiac. Po owych slowach otuchy na poczatku pracy w Szpitalu mylal, ze stoi na pewnych nogach, szczególnie gdy stwierdzil, jak latwo przychodzi mu nawiazywanie przyjazni z nieziemcami z personelu. Wobec swoich kolegów ludzi byl nadal doc sztywny - poza wymienionym juz wyjatkiem -- ze wzgledu na ich lekcewazacy lub nawet pogardliwy stosunek do swojej i jego pracy. Ale zeby mialy powstac jakie tarcia - to bylo nie do pomylenia. Tak bylo do dzisiaj, kiedy to O'Mara dal mu do zrozumienia, ze jest maty i glupi; oskarzyl go o bigoterie i nietolerancje i ogólnie strzaskal jego dume na kawalki. To bylo bez watpienia rozwijajace sie tarcie i gdyby podobne traktowanie ze strony Kontrolerów mialo trwac nadal, Conway wiedzial, ze bedzie zmuszony odejc ze Szpitala. Byl wszak czlowiekiem cywilizowanym i wysoko etycznym - dlaczego wiec kontrolerzy mieliby mu wymylac? Conway nie potrafil tego zrozumiec. Dwóch rzeczy byl jednak wiadom: chcial pozostac w Szpitalu, a poza tym potrzebowal pomocy. IV Przyszlo mu na myl nazwisko Brysona, jednego z tych, do których mial sie zwrócic, gdyby wpadl w tarapaty. Drugie z nich, O'Mary, juz sie nie liczylo, ale co do Brysona... Conway nie poznal dotad nikogo o tym nazwisku, ale przechodzacy Tralthanczyk wskazal mu, jak go znalezc. Dotarl jednak tylko do drzwi, na których widniala wizytówka "Kapitan Bryson, Kapelan, Korpus Kontroli"! Potem odwrócil sie ze zlocia i odszedl. Nastepny Kontroler! Pozostawala tylko jedna osoba, która mogla mu pomóc: doktor Mannon. Trzeba bylo najpierw z nim spróbowac. Gdy jednak Conway odszukal swego zwierzchnika, ten byl zamkniety w bloku operacyjnym dla klasy LSVO, gdzie asystowal Chirurgowi - Diagnostykowi z Tralthanu przy bardzo skomplikowanej operacji. Conway udal sie na galeryjke obserwacyjna, by tam zaczekac, az Mannon skonczy. Operowana istota klasy LSVO pochodzila z planety o gestej atmosferze i niewielkiej grawitacji. Byl to skrzydlaty osobnik o ogromnie kruchym ciele, co sprawialo, ze w calej sali operacyjnej panowalo ciazenie bliskie zeru i lekarze byli przymocowani pasami do swych stanowisk wokól stolu. Niewielka istota klasy OTSB, która symbiotycznie wspólzyla ze sloniowatym Tralthanczykiem, nie byla przypieta; nad stolem utrzymywaly ja skutecznie drugorzedne macki nosiciela. Conway wiedzial, ze OTSB nie moze stracic kontaktu ze swym nosicielem na dluzej niz kilka minut, inaczej w jego mózgu zajda nieodwracalne zmiany. Zaciekawiony, mimo wlasnych zmartwien, zaczal baczniej przygladac sie temu, co robia lekarze. Zobaczyl, ze odslonieto fragment przewodu pokarmowego pacjenta ujawniajac przywarla don niebieskawa, gabczasta narol. Nie dysponujac hipnozapisem fizjologii LSVO Conway nie mógl stwierdzic, czy stan pacjenta jest powazny, czy tez nie, ale operacja nalezala bez watpienia do trudnych technicznie, co mozna bylo wywnioskowac z tego, jak Mannon pochylil sie nad stolem, a takze z tego, ze macki Tralthanczyka, które w danej chwili nie byly w uzyciu, zacisnely sie mocno. Malenki symbiont jak zwykle prowadzil mikrorozpoznanie za pomoca cienkich jak druty, zakonczonych organami wzroku i przyssawkami macek, przesylajac ogromnemu nosicielowi bardzo szczególowe dane optyczne na temat pola operacji, a potem otrzymujac instrukcje oparte na tych danych. Sam Tralthanczyk oraz doktor Mannon mieli zadania stosunkowo prymitywne - zaciskanie, podwiazywanie i wycieranie plynów ustrojowych. Mannon nie mial wiele do roboty poza przygladaniem sie, jak nosiciel kieruje ultraczulymi mackami symbionta, ale Conway widzial jego dume, ze choc tyle moze zrobic. Tralthanczycy ze swymi symbiontami byli najlepszymi chirurgami w Galaktyce. Gdyby nie to, ze ich rozmiary uniemozliwialy operowanie niektórych grup pacjentów, jedynymi chirurgami w Szpitalu byliby przedstawiciele klasy FGLI. Conway czekal przed drzwiami, gdy operujacy lekarze opuszczali sale. Jedna z macek Tralthanczyka mignela w powietrzu i stuknela Mannom doc mocno w glowe, co oznaczalo najwyzsze uznanie. Natychmiast zza pobliskiej szafki wypadl klebek futra i zebów w kierunku tego wielkiego stwora, który najwyrazniej atakowal jego pana. Conway widzial te zabawe wiele razy, a mimo to nadal wydawala mu sie absurdalna. Kiedy pies Mannom wciekle oszczekiwal stwora przewyzszajacego wzrostem jego i jego pana, wyzywajac go na miertelny pojedynek, Tralthanczyk cofal sie z udanym strachem wolajac: - Ratujcie mnie przed tym straszliwym potworem! - Pies krazyl, wciaz wciekle szczekajac i chwytajac zebami stwardniala skóre okrywajaca szec sloniowatych nóg Tralthanczyka. Ten zartobliwie umykal, caly czas wolajac o pomoc i jednoczenie uwazajac, by nie zmiazdzyc malenkiego napastnika która ze swych poteznych stóp. Odglosy walki cichly w glebi korytarza. Kiedy halas oslabl do tego stopnia, ze mozna bylo co poza nim uslyszec, Conway odezwal sie: - Doktorze, czy moze mi pan pomóc? Potrzebuje porady, a przynajmniej informacji. Lecz to doc delikatna sprawa... Dostrzegl, ze brwi Mannon unosza sie, a na jego ustach pojawia sie umieszek. - Oczywicie, z checia bym panu pomógl - powiedzial Mannon - ale obawiam sie, ze jakakolwiek rada, której móglbym w tej chwili udzielic, nie bylaby warta funta klaków. - Na jego twarzy pojawil sie grymas niesmaku; zamachal rekami jak ptak. - Wciaz mam w glowie tame LSVO, a wie pan, jak to jest: polowa mojego mózgu myli, ze jestem ptakiem, druga za jest o tym przekonana tylko czeciowo. Ale jakiej porady pan potrzebuje? - zapytal przekrzywiajac glowe w ptasi sposób. - Jeli to ów szczególny przypadek szalenstwa zwany milocia albo kazda inna dolegliwoc psychiczna, niech pan pójdzie do O'Mary. Conway natychmiast potrzasnal glowa; ktokolwiek, byle ale O'Mara. - Nie - powiedzial. - Sprawa ma charakter bardziej filozoficzny, moze etyczny... - I to wszystko? - wybuchnal Mannon. Chcial jeszcze co powiedziec, ale na jego twarzy pojawil sie wyraz skupienia, zasluchania. Naglym skinieniem kciuka wskazal pobliski glonik cienny. - Rozwiazanie panskiego powaznego problemu - powiedzial - musi poczekac. Wzywaja pana. - ... Doktor Conway - mówil pospiesznie glos - proszony jest o udanie sie do sali 87 i wykonanie pacjentom zastrzyków pobudzajacych... - Ale sala 87 nie jest nawet na naszym oddziale! - zaprotestowal Conway. - Co sie tam dzieje? Mannon stracil nagle wszelki humor. - Wydaje mi sie, ze wiem - powiedzial. - Radze panu zarezerwowac kilka takich zastrzyków dla siebie; z pewnocia sie panu przydadza. - Obrócil sie na piecie i popiesznie odszedl mruczac do siebie, ze powinien szybko skasowac tame, zanim i jego zaczna szukac. Sala 87 byla pokojem rekreacyjnym Oddzialu Naglych Wypadków; gdy Conway wszedl do rodka, ujrzal wszystkie stoly, krzesla, a nawet czec podlogi zajete przez siedzacych i lezacych Kontrolerów w zielonych mundurach. Niektórzy z nich nie mieli nawet sily uniec glowy, gdy sie pojawil. Jedna z postaci z najwyzszym trudem uniosla sie z krzesla i ruszyla chwiejnym krokiem w jego kierunku. Byl to nastepny Kontroler z naramiennikami majora i wezem Eskulapa na klapach. - Maksymalna dawka - powiedzial. - Ja pierwszy i zaczal zdejmowac kurtke. Conway rozejrzal sie po sali. Bylo ich tu chyba ze stu, wszyscy w stanie skrajnego wyczerpania, co mozna bylo poznac po ich poszarzalych twarzach. Jego niechec do Kontrolerów nie znikla, ale w koncu byli to w jaki sposób jego pacjenci i zdawal sobie sprawe ze swych obowiazków. - Jako lekarz sprzeciwiam sie stanowczo - powiedzial surowo. - Widze, ze zastrzyki pobudzajace byly juz podawane - i to o wiele za czesto. Potrzebny wam jest sen... - Sen? - odezwal sie jaki glos. - A co to takiego? - Spokój, Teirnan - rzekl major zmeczonym glosem. - Ja za, jako lekarz - zwrócil sie do Conwaya - stwierdzam, ze jestem w pelni wiadom ryzyka. Proponuje, zebymy nie tracili czasu. Conway wzial sie szybko i sprawnie do robienia zastrzyków. Ustawiali sie przed nim mezczyzni o otepialym spojrzeniu i zesztywnialych od zmeczenia kociach. Piec minut pózniej wymaszerowali z sali sprezystym krokiem. W ich oczach pojawil sie nienaturalny blask sztucznie wywolanej zywotnoci. Gdy tylko zakonczyl podawanie zastrzyków, uslyszal raz jeszcze swoje nazwisko z glonika, który nakazywal mu udac sie do luku nr 6 i tam oczekiwac na dalsze polecenia. Conway wiedzial, ze luk nr 6 jest jednym z dodatkowych wejc do Oddzialu Naglych Wypadków. Idac piesznie w tamta strone uwiadomil soki; nagle, ze jest zmeczony i glodny. Nie dane bylo mu jednak dlugo sie a. ad tym zastanawiac. Gloniki przekazywaly wezwanie dla wszystkich stazystów, by udali sie do Oddzialu Naglych Wypadków, oraz polecaly przeniec pacjentów z przyleglych oddzialów, gdzie sie tylko da. Komunikaty byly przedzielone niezrozumialym belkotem jezyków innych ras, których przedstawiciele otrzymywali podobne polecenia. Wygladalo na to, ze Oddzial Naglych Wypadków zostal powiekszony. Po co? Skad mieli przybyc ci wszyscy poszkodowani? Myli Conwaya zamienily sie w jeden wielki, zmeczony znak zapytania. V W poblizu luku nr 6 zastal tralthanskiego Diagnostyka pograzonego w rozmowie z dwoma Kontrolerami. Conway poczul oburzenie na widok osobistoci tak dystyngowanej bedacej w komitywie z kim równie godnym pogardy, jak Kontroler. Potem jednak pomylal z odrobina goryczy, ze w tym miejscu nic go juz nie moze zdziwic. Dwóch innych Kontrolerów stalo przy luku obok wizjera. - Witam, doktorze - odezwal sie uprzejmie jeden z nich. Skinal glowa w kierunku ekranu. - Teraz wyladowuja przy lukach nr 8, 9 i 11. Nasz transport bedzie tu lada chwila. Szklana plyta wizjera przekazywala wstrzasajacy obraz; Conway nigdy jeszcze nie widzial tylu statków jednoczenie. Ponad trzydzieci lniacych, srebrnych igiel, od dziesiecioosobowych jachtów kosmicznych po gargantuiczne transportowce Korpusu Kontroli, wyszywalo powoli wokól siebie skomplikowany wzór czekajac na pozwolenie dokowania i rozladunku. - Niewaska robótka - zauwazyl Kontroler. Conway zgodzil sie z nim w duchu. Pola odpychajace, które zabezpieczaly okrety przed zderzeniem z róznymi kosmicznymi mieciami, wymagaly duzej przestrzeni. Ekrany meteorytowe musialy siegac przynajmniej na piec mil od chronionego statku, jeli mialy skutecznie odbijac mniejsze i wieksze ciala niebieskie. W przypadku znaczniejszego statku ta odlegloc musiala byc jeszcze wieksza. Ale statki znajdujace sie w poblizu Szpitala oddzielaly zaledwie setki metrów; poza umiejetnociami pilotów zadnej ochrony przed zderzeniem nie mialy. Piloci musieli przezywac naprawde trudne chwile. Conway nie zdazyl jednak wiele zobaczyc, gdyz przybyli trzej stazyci z Ziemi, a za nimi inny, klasy DBDG, poroniety czerwonym futrem, i nastepny, klasy DBLF, przypominajacy gasienice. Wszyscy mieli opaski lekarzy. Rozlegl sie silny zgrzyt metalu o metal, wiatelko przy luku zmienilo barwe z czerwonej na zielona, co oznaczalo, ze statek zacumowal wlaciwie i pacjenci znalezli sie w luzie. Transportowani na noszach przez Kontrolerów pacjenci nalezeli tylko do dwóch klas: DBDG, czyli ludzkiej typu ziemskiego oraz DBLF - gasienicopodobnej. Zadaniem Conwaya i innych znajdujacych sie tu lekarzy bylo zbadanie rannych i skierowanie do odpowiednich sal Oddzialu Naglych Wypadków. Zabral sie do pracy, wspomagany przez Kontrolera, który mial wszystkie cechy kwalifikowanego pielegniarza, oprócz odpowiednich odznak. Przedstawil sie jako Williamson. Widok pierwszego pacjenta byl wstrzasem dla Conwaya - nie dlatego, ze jego stan byl powazny, ale z powodu charakteru obrazen. Przy trzecim przypadku zatrzymal sie nagle tak ze asystujacy mu Kontroler spojrzal na niego pytajaco. - Co to byl za wypadek? - wybuchnal Conway. Liczne rany z nadpalonymi brzegami. Rany szarpane jak od odlamków wyrzuconych sila eksplozji. jak...? - Utrzymujemy to oczywicie w tajemnicy - powiedzial Kontroler - ale spodziewalem sie, ze przynajmniej pogloski dotra do kazdego. - Usta jego zacisnely sie, a ów szczególny blysk, który zdaniem Conwaya wyróznial wszystkich Kontrolerów, pojawil mu sie w oczach. - Zachcialo im sie wojny - mówil dalej, skinawszy glowa w kierunku lezacych dookola Ziemian i gasienicowców. - Niestety, chyba troche wojna ta wymknela sie spod kontroli, zanim zdolalimy ja stlumic. Wojna, pomylal Conway czujac, jak ogarniaja go mdloci. Ludzie z Ziemi czy innej zasiedlonej przez Ziemian planety usilowali zabic przedstawicieli innego gatunku, tak im fizycznie bliskiego. Slyszal, ze rzeczy takie czasem sie zdarzaja, ale nigdy wlaciwie nie wierzyl, aby jakakolwiek inteligentna rasa mogla na taka skale postradac zmysly. Tyle ofiar... Pogarda i niesmak ogarniajace go w zwiazku z ta cala przerazajaca sprawa nie przeszkodzily mu jednak dostrzec osobliwej rzeczy: oto wyraz twarzy Kontrolera wyrazal dokladnie te same uczucia! Skoro Williamson mial takie poglady na wojne, moze byl czas, by zrewidowac poglady na Korpus Kontroli? Uwage Conwaya przyciagnelo nagle zamieszanie o kilka kroków na prawo od niego. Pacjent - Ziemianin zajadle protestowal przeciwko temu, by badal go lekarz klasy DBLF; slowa, w których wyrazal swój sprzeciw, nie byly najbardziej wyszukane. Lekarz zdradzal oznaki urazonego zaklopotania, ale ranny zapewne nie dysponowal dostateczna wiedza o fizjonomice DBLF, by to stwierdzic. Mimo to jednak stazysta staral sie uspokoic pacjenta beznamietnym glosem z autotranslatora. Sprawe zalatwil Williamson. Obrócil sie nagle w strone protestujacego pacjenta, pochylil sie, az ich twarze znalazly sie o kilkanacie centymetrów od siebie, i przemówil spokojnym, niemal swobodnym tonem, od którego jednak Conwayowi przeszly ciarki po plecach. - Sluchaj, przyjacielu - powiedzial. - Mówisz, ze nie zyczysz sobie, zeby jeden z tych mierdzacych robaków, który chcial cie zabic, próbowal teraz ciebie latac, tak? No to wbij sobie do swego lba i zatrzymaj to tam: ten wlanie robak jest tu lekarzem. A poza tym, tu nie ma wojen. Wszyscy nalezycie do tej samej armii, w której mundurem jest koszula nocna; wiec lez cicho, zamknij buzie i zachowuj sie. Inaczej dostaniesz po pysku. Conway wrócil do przerwanej pracy podkrelajac w pamieci uwage, by jeszcze raz przemylec swój stosunek do Kontrolerów. Kiedy poszarpane, potluczone i popalone ciala pacjentów przeplywaly pod jego rekami, jego umysl jako dziwnie oderwal sie od tego wszystkiego. Co jaki czas na jego twarzy pojawial sie zaskakujacy Williamson wyraz; wygladalo na to, ze czlowiek ten zadawal klam wszystkiemu, co opowiadano o Kontrolerach. Czyzby ten niezmordowany, spokojny czlowiek o dloniach niewzruszonych jak skala mial byc morderca, sadysta o niskiej inteligencji i bez zasad moralnych? Trudno bylo w to uwierzyc. Obserwujac Williamsona z ukrycia miedzy pacjentami, Conway powoli podejmowal decyzje. Byla to bardzo trudna decyzja. Jeli nie bedzie uwazal, latwo poparzy sobie palce. Z O'Mara bylo to niemozliwe, podobnie jak z róznych powodów z Brysonem i Mannonem, ale teraz z Williamsonem... - Hm... Williamson - Conway zaczal z wahaniem; lecz dokonczyl pytanie w popiechu - czy zabil pan kiedy kogo? Kontroler wyprostowal sie gwaltownie. Usta jego zacisnely sie w waska, biala linie. - Powinien pan wiedziec, ze Kontrolerom nie nalezy zadawac takich pytan. Ale czy pan to wie? - Zawahal sie, a gniew jego powstrzymywala ciekawoc, wywolana burza uczuc szalejaca na twarzy Conwaya. - Co pana gryzie, doktorze? - zapytal z trudem. Conway bardzo zalowal, ze w ogóle zadal to pytanie, ale bylo juz za pózno, zeby sie wycofac. Zrazu jakajac sie zaczal opowiadac o swoich idealach zwiazanych z powolaniem medycznym, a potem o przerazeniu i zmieszaniu wywolanym odkryciem, ze Szpital Glówny - instytucja, która w jego mylach ucieleniala najwyzsze idealy - zatrudniala kontrolera na stanowisku Naczelnego Psychologa, a byc moze, jeszcze innych przedstawicieli Korpusu na odpowiedzialnych stanowiskach. Conway wiedzial juz teraz, ze Korpus nie byl orodkiem wszelkiego zla, ze oddelegowal swoja Dywizje Medyczna do pomocy w ich obecnej trudnej sytuacji. Ale i tak, przeciez Kontrolerzy... - Dostarcze panu jeszcze. jednego wstrzasu - powiedzial sucho Williamson - informujac pana o tym, co jest powszechnie znane, ze nikomu na myl nie przychodzi, by o tym mówic. Doktor Lister, dyrektor Szpitala, jest równiez czlonkiem Korpusu Kontroli... Oczywicie, nie nosi munduru - dodal szybko - bo Diagnostycy z czasem zaczynaja zapominac o drobiazgach, a Korpus nieprzychylnie spoglada na nieporzadne umundurowanie nawet u generala brygady. Lister jest Kontrolerem! - Ale dlaczego? - wybuchnal Conway wbrew swojej woli. - Wszyscy wiedza, cocie za jedni. Jak wam sie po pierwsze udalo zdobyc tu wladze? - Najwyrazniej nie wszyscy wiedza - przerwal Williamson - bo pan, na przyklad nie wie. VI Kontroler nie byl rozgniewany, co Conway stwierdzil, gdy obaj odchodzili juz od pacjenta, by zajac sie nastepnym. Zamiast tego na jego twarzy malowalo sie co, co przywodzilo na myl ojca pouczajacego dziecko o jakich malo przyjemnych prawdach zyciowych. - Przede wszystkim - powiedzial Williamson delikatnie zdejmujac opatrunek polowy z ciala rannego gasienicowca - panskie problemy wynikly z tego, ze pan, tak jak cala panska grupa spoleczna, nalezycie do gatunku znajdujacego sie pod ochrona. - C o t a k i e g o? - wykrzyknal Conway. - Gatunek pod ochrona - powtórzyl Williamson. Oslaniany przed niewygodami wspólczesnego zycia. To z panskiej warstwy spolecznej - w calej Unii, nie tylko na Ziemi - pochodza praktycznie wszyscy wielcy artyci, muzycy i przedstawiciele wolnych zawodów. Wiekszoc z was potrafi przezyc cale zycie nie wiedzac o tym, ze znajdujecie sie pod ochrona, ze od dziecinstwa jestecie odizolowani od mniej przyjemnych realiów naszej tak zwanej cywilizacji, i ze wasze poglady pacyfistyczne i etyczne stanowia luksus, na który wielu z nas po prostu nie moze sobie pozwolic. Pozwala sie wam na ten luksus w nadziei, ze kiedy powstanie z niego filozofia, która pewnego dnia uczyni wszystkie istoty w Galaktyce prawdziwie cywilizowanymi, prawdziwie dobrymi. - Nie wiedzialem... - zajaknal sie Conway. - A... a z tego, co pan mówi, wynika, ze my - to znaczy ja - jestem zupelnie bezuzyteczny... - Oczywicie, ze pan nie wiedzial - rzekl lagodnie Williamson. Conway zastanawial sie, jak to mozliwe, ze taki mlody czlowiek rozmawia z nim z wyzszocia, a on nie czuje urazy. W jaki sposób tamten zyskal w jego oczach autorytet. - Byl pan zapewne - mówil dalej Kontroler - zamkniety w sobie, malo rozmowny, otulony w panskie szczytne idealy. Niech pan zrozumie, nie ma w nich nic zlego, ale po prostu trzeba dopucic troche szaroci miedzy bialym i czarnym. Nasza wspólczesna cywilizacja - powrócil do glównego watku rozmowy - opiera sie na maksymalnej wolnoci dla jednostki. Pojedynczy osobnik moze robic, co chce, o ile nie jest to szkodliwe dla innych. Tylko Kontrolerzy nie maja tych swobód. - A co z gettami dla "normalnych"? - przerwal mu Conway. Oto w koncu Williamson powiedzial co, z czym mozna sie bylo definitywnie nie zgodzic. - Przebywanie pod nadzorem Kontrolerów w zamknietym obszarze kraju trudno nazwac wolnocia. - Jeli pan dobrze sie zastanowi - odrzekl Williamson - sam pan uzna, iz "normalnym", czyli tej grupie na prawie kazdej planecie, która uwaza, ze jedynie ona jest reprezentatywna dla danej rasy, w odróznieniu od okrutnych Kontrolerów czy tez estetów bez charakteru - czyli ludzi z panskiej warstwy, slowem, ze tym "normalnym" nie ogranicza sie swobody. Po prostu z oczywistych wzgledów zaczeli sie oni sami laczyc w skupiska i wlanie w tych zbiorowiskach samozwanczych "normalnych" Kontrolerzy maja najwiecej roboty. "Normalni" maja wszelkie swobody wlacznie z prawem zabijania siebie nawzajem, jeli sobie tego zycza; obecnoc Kontrolerów ma tylko nie dopucic do tego, by ucierpial ten z nich, kto nie chce brac w tym udzialu. Podobnie, gdy na jakiej planecie czy planetach nagromadzi sie odpowiednio duzo tego szalenstwa, pozwalamy, by stoczono wojne na jakiej wyznaczonej do tego celu planecie. Staramy sie tylko, by wojna nie byla ani dluga, ani krwawa. - Williamson westchnal. - Tym razem nie docenilimy ich. Ta wojna byla i dluga, i krwawa - zakonczyl tonem samooskarzenia. Conway opieral sie jeszcze w myli przed zaakceptowaniem tego radykalnie nowego pogladu na istote sprawy. Przed przybyciem do Szpitala nie mial bezporednich kontaktów z Kontrolerami, bo i po co? Za "normalni" z Ziemi wydawali mu sie postaciami romantycznymi, moze nieco pyszalkowatymi i chelpliwymi, ale to wszystko. Oczywicie, to od nich pochodzila wiekszoc zlych slów o Kontrolerach, które uslyszal. Moze i "normalni" nie byli tak prawdomówni i obiektywni, jakimi sie mienili... - Trudno uwierzyc w to wszystko - zaprotestowal. Sugeruje pan, ze Korpus Kontroli odgrywa wieksza role w calym ukladzie niz "normalni" lub my, klasa twórcza! -Potrzasnal gniewnie glowa..- Alez pan sobie wybral czas na dyskusje filozoficzne! - To pan ja zaczal - odrzekl Williamson. Na to juz Conway nie znalazl odpowiedzi. Musialo minac juz kilka ladnych godzin, gdy poczul dotkniecie na ramieniu. Wyprostowal sie i ujrzal za soba pielegniarza klasy DBLF, który trzymal strzykawke. - Zastrzyk pobudzajacy, doktorze? - zapytal pielegniarz. Conway momentalnie uwiadomil sobie, ze nogi sie pod nim chwieja i ma trudnoci ze zogniskowaniem wzroku. I zapewne ruchy jego staly sie wyraznie powolne, skoro pielegniarz sam zwrócil sie do niego. Conway skinal glowa i podwinal rekaw palcami, które zmienily sie w piec grubych, zmeczonych parówek. - Aj! - krzyknal nagle z bólu. - Co to jest, szeciocalowy gwózdz? - Przykro mi bardzo - powiedzial pielegniarz -- ale zanim do pana przyszedlem, robilem zastrzyki dwóm lekarzom mojej rasy, a jak pan wie, nasza skóra jest grubsza i twardsza niz wasza. Totez igla sie stepila. Zmeczenie Conwaya zniknelo w ciagu kilku sekund. Poza lekkim mrowieniem w dloniach i szarymi plamami na twarzy, które tylko inni mogli zobaczyc, czul sie trzezwy, rzeki i fizycznie wypoczety, jak gdyby dopiero co wyszedl spod prysznica po dziesieciu godzinach snu. Zanim skonczyl badanie kolejnego pacjenta, rozejrzal sie szybko dookola i stwierdzil, ze przynajmniej tutaj liczba rannych oczekujacych na pomoc stopniala do ledwie garstki, za liczba Kontrolerów byla o polowe mniejsza niz na poczatku. Pacjentów otoczono juz opieka, za Kontrolerzy zmienili sie w pacjentów. Wszedzie tak sie dzialo: Kontrolerzy, którzy spali niewiele, lub wcale podczas przewozenia rannych, którzy zmuszali swoje ciala do pracy za pomoca licznych zastrzyków pobudzajacych i zwyklego, zacietego mestwa, by pomóc zaharowanym lekarzom, ci Kontrolerzy teraz, jeden po drugim, doslownie padali na miejscu, pospiesznie potem przenoszeni na sale chorych, bowiem niezaleznie od woli organizmu mienie serca i pluc odmawialy posluszenstwa wraz z innymi. Kladziono ich na specjalnych oddzialach, gdzie automatyczne urzadzenia prowadzily masaz serca, stosowaly sztuczne oddychanie i podawaly dozylnie substancje odzywcze. Conway dowiedzial sie, ze tylko jeden z nich zmarl. Korzystajac z chwili spokoju poszedl wraz z Williamsonem do wizjera i wyjrzal na zewnatrz. Rój oczekujacych statków zmalal tylko minimalnie, ale Conway wiedzial, ze to z powodu tych, które dopiero co nadlecialy. Nie miecilo mu sie w glowie, gdzie oni chca pomiecic tych wszystkich rannych. Nawet te korytarze, gdzie mozna bylo postawic lózka, byly juz przepelnione, za przez caly czas trwalo przesuwanie pacjentów wszystkich ras z jednego miejsca w inne, by uzyskac wiecej przestrzeni. Ale to nie byla jego sprawa, a przeplatajace sie tory statków stanowily dziwnie uspokajajacy widok. - Komunikat nadzwyczajny - odezwal sie nagle glonik. - Pojedynczy statek, jedna osoba na pokladzie, rasa jak dotad, nie znana; wymaga natychmiastowej pomocy. Pilot statku tylko czeciowo ma nad nim kontrole, jest ciezko ranny i ma trudnoci. w porozumiewaniu sie. Alarm przy wszystkich lukach przyjec! Och nie, pomylal Conway, nie w takiej chwili! Poczul w zoladku chlód, a jednoczenie nawiedzilo go straszne przeczucie tego, co sie mialo zdarzyc. Williamson uchwycil sie brzegów wizjera, az pobielaly kostki jego palców. - Patrz! - wykrzyknal nieswoim, pelnym rozpaczy glosem i wyciagnal reke. Intruz zblizal sie do roju statków z szalencza predkocia, dziko manewrujac. Krótki, ciemny i nieokrelony cygarowaty ksztalt zblizyl sie i wdarl w platanine statków, nim Conway zdolal dwa razy odetchnac. Statki rozproszyly sie w straszliwym zamieszaniu, ledwie unikajac zderzenia zarówno ze soba, jak i nadlatujacym intruzem, a ten wciaz mknal przed siebie. Na jego drodze znajdowal sie tylko jeden statek, transportowiec Korpusu, który otrzymal zezwolenie na dokowanie i zblizal sie juz do luku przyjec. Transportowiec byl ogromny, niezdarny i nieprzystosowany do szybkich manewrów, i nie mial ani czasu, ani mozliwoci, by usunac sie z drogi. Zderzenie zdawalo sie nieuniknione, a transportowiec zaladowany byl po brzegi rannymi... Ale nie. W doslownie ostatniej chwili mknacy statek zboczyl z toru. Obserwujacy go ujrzeli, jak ominal transportowiec, a jego krótki, cygarowaty ksztalt obrócil sie zmieniajac w krag, który rósl w oczach z mrozaca krew w zylach szybkocia. Statek lecial prosto na nich! Conway chcial zamknac oczy, ale patrzyl jak zafascynowany na te olbrzymia mase metalu pedzaca w jego kierunku. Ani on, ani Williamson nie usilowali nawet podbiec do skafandrów. Od tego, co mialo nastapic, dzielily ich tylko ulamki sekund. Statek byl juz nad ich glowami, gdy ponownie zmienil kurs, bowiem jego ranny pilot desperacko usilowal uniknac przeszkody wiekszej niz poprzednio, masy Szpitala. Ale za pózno, statek uderzyl. Potworny, podwójny wstrzas doszedl ich od podlogi, gdy statek przebil sie przez dwuwarstwowy pancerz. Dalej nastapily kolejne, lagodniejsze drgniecia, kiedy wbijal sie we wnetrznoci wielkiego szpitala. Zabrzmiala krótka kakofonia krzyków - ludzkich i nieludzkich - a takze gwizdów, szelestów i gardlowych chrzakniec wydawanych przez istoty ulegajace obrazeniom, utonieciu, zatruciu gazem czy dekompresji. Do oddzialu wypelnionego czystym chlorem wdarla sie woda. Chmura zwyklego powietrza przedostala sie przez otwór w cianie pomieszczenia zajmowanego przez istoty nie znajace innych warunków poza mrozem i próznia glebokiego Kosmosu; teraz, przy pierwszym zetknieciu z powietrzem, skurczyly sie one, zginely, a ich ciala ulegly rozkladowi. Woda, powietrze i kilkanacie innych mieszanek atmosferycznych polaczylo sie tworzac luzowata, brunatna i wysoce zraca mieszanine, która wyparowala i wykipiala w Kosmos. Jednak o wiele wczeniej, nim sie to wszystko stalo, zatrzasnely sie hermetyczne grodzie skutecznie izolujac te straszna rane zadana przez uderzajacy jak pocisk statek. VII Przez chwile wszyscy trwali jak sparalizowani; potem szpital zareagowal. Nad glowami szalal glonik wyrzucajac jednak z siebie slowa spokojne i opanowane. Technicy i konserwatorzy wszystkich ras mieli zglosic sie natychmiast po wyznaczone im zadania. Obwody antygrawitacyjne w oddzialach LSVD i MSVK zaczely odmawiac posluszenstwa i caly personel medyczny w tej okolicy mial sie zajac umieszczaniem pacjentów w otulinach zabezpieczajacych, a nastepnie przeniec ich, zanim wlasny ciezar zmiazdzy ich ciala, na sale operacyjna nr 2 dla grupy DBLF, gdzie sztucznie ciazenie obnizono do poziomu jednej dwudziestej G. W dziewietnastym korytarzu AUGL nastapil nie umiejscowiony jeszcze przeciek chloru i wszystkie istoty klasy DBDG ostrzezono przed skazeniem w okolicach ich stolówki. A poza tym dr Lister proszony jest o zgloszenie sie do biura. Gdzie w mózgu Conwaya pojawila sie myl, ze oto wszystkich innych wzywa sie do wyznaczonych zadan, natomiast doktora Listera sie prosi. Wtem uslyszal, jak kto z tylu wymienia jego nazwisko, i obrócil sie. Byl to Mannom który pospiesznie zblizal sie do Williamson i Conwaya. - Widze, ze jestecie wolni w tej chwili - powiedzial. - Mam dla was robote. - Zatrzymal sie na chwile, a gdy Conway skinal potakujaco glowa, popedzil bez tchu dalej. Kiedy uderzajacy statek wryl sie w konstrukcje Szpitala na pól kilometra, wyjanial po drodze Mannon, obszar prózni ograniczony przez hermetyczne grodzie nie ograniczal sie tylko do tunelu wybitego przez wrak. Ze wzgledu na polozenie grodzi wewnatrz Szpitala pojawilo sie jakby wielkie prózniowe drzewo, którego pniem byl wybity tunel, a galeziami - odchodzace od niego otwarte odcinki korytarzy. Do niektórych z nich przylegaly sekcje, które mozna bylo zahermetyzowac samodzielnie, i istniala mozliwoc, ze kto tam jeszcze zyje. W innych warunkach nie byloby wielkiej potrzeby przyspieszania akcji ratowniczej wobec zamknietych w tych pomieszczeniach, którzy swobodnie mogli przebywac tam przez kilka dni, ale tym razem pojawila sie dodatkowa komplikacja. Rozbity statek zatrzymal sie w poblizu rodka, a wlaciwie "orodka nerwowego" - Szpitala, czyli tej sekcji, w której znajdowaly sie urzadzenia regulujace warunki rodowiskowe. Jak wszystko na to wskazywalo, znajdowal sie ram jaki zywy osobnik - byc moze pacjent, kto z personelu medycznego, albo tez nawet pasazer rozbitego statku, który miotal sie po pomieszczeniu i sam o tym nie wiedzac, coraz bardziej uszkadzal regulatory sztucznej grawitacji. Gdyby taki stan rzeczy trwal nadal, moglo to spowodowac powazne awarie w oddzialach, a nawet mierc istot, które przywykly do nizszych wartoci sily ciazenia. Doktor Mannon chcial, aby Conway i Williamson udali sie tam i wyprowadzili owego osobnika, zanim spowoduje nieodwracalne zniszczenia. - Poszedl tam juz kto, z klasy PVSJ - dodal - ale te istoty slabo sie spisuja w skafandrach. Posylam wiec tam was dwóch, abycie popchneli sprawe naprzód. W porzadku? No to jazda. . Wyposazeni w degrawitatory obaj ratownicy wyszli na zewnatrz obok zniszczonej sekcji i poplyneli w prózni tuz nad zewnetrzna powloka Szpitala, ku otworowi wyrwanemu w niej przez uderzajacy statek. Degrawitatory ulatwialy w znacznym stopniu manewrowanie w stanie niewazkoci, totez Conway i Williamson nie oczekiwali niczego szczególnego po drodze, która mieli przebyc. Ze soba mieli liny i magnetyczne kotwiczki, za Williamson - tylko dlatego, ze tak przewidywal zestaw wyposazenia sluzbowego skafandra Kontrolerów - mial równiez bron. Zapas powietrza w skafandrach wystarczal na trzy godziny. Zrazu posuwali sie naprzód z latwocia. Statek wybil o otwory o gladkich brzegach w cianach i stropach sal szpitalnych, a nawet w kilku urzadzeniach nalezacych do ciezkiego sprzetu. Conway mógl latwo zajrzec w glab mijanych korytarzy, ale nigdzie nie bylo widac oznak zycia. Mijali przerazajace szczatki istot zyjacych w warunkach wysokiego cinienia atmosferycznego; nawet na Ziemi cinienie wewnetrzne rozniosloby je na strzepy. Tu za, gdy zostaly nagle wystawione na dzialanie calkowitej prózni, ów proces byl znacznie gwaltowniejszy. W jednym z korytarzy Conway ujrzal przypadek tragiczny: oto antropoidalny pielegniarz klasy DBDG - jedna z istot pokrytych czerwona, niedzwiedzia siercia - zostal zgilotynowany przez zamykajaca sie hermetyczna gródz, przed która nie umknal na czas. Z jakiego powodu widok ten wstrzasnal Conwayem mocniej niz wszystko, co widzial wczeniej tego dnia. W miare posuwania sie w glab Szpitala natrafiali na coraz wiecej "obcego" zelastwa, czyli poszycia i elementów konstrukcyjnych z wraku; i zdarzalo sie, ze musieli sobie recznie torowac droge w tej gestwinie. Williamson posuwal sie przodem, okolo dziesieciu metrów przed Conwayem, gdy nagle zniknal mu z oczu. W sluchawkach Conwaya rozlegl sie okrzyk zdziwienia przerwany brzekiem metalu uderzajacego o metal. Conway, który przytrzymywal sie wystajacej sztaby, zacisnal instynktownie na niej dlonie i poczul przez rekawice lekka wibracje. Zelastwo przesuwalo sie! Na chwile zdjal go strach, potem jednak uwiadomil sobie, ze ruch odbywal sie glównie w tym miejscu, z którego przyszedl, to jest nad jego glowa. Drzenie ustalo kilka minut pózniej, przy czym okazalo sie, ze strzepy metalu tylko nieznacznie zmienily polozenie. Dopiero wtedy Conway przywiazal sie mocno do sztaby lina i ruszyl na poszukiwanie Kontrolera. Williamson lezal twarza w dól ze zgietymi kolanami i lokciami, czeciowo ukryty pod zwalami zlomu znajdujacymi sie okolo pieciu metrów ponizej. Slaby, nieregularny oddech, który Conway slyszal w sluchawkach, dowodzil, ze szybka reakcja Kontrolera, który rekami zakryl kruche szklo helmu, uratowala mu zycie. Jednak to, czy Williamson przezyje ten wypadek, zalezalo od rodzaju obrazen, a te z kolei zalezaly od sily ciazenia wycinka podlogi, który ciagnal go w dól. Bylo teraz oczywiste, ze wypadek zostal spowodowany przez fragment podlogi, w którym ciagle dziala system sztucznej grawitacji pomimo olbrzymich zniszczen w rejonie katastrofy. Conway byl niewymownie wdzieczny za to, ze sila ciazenia dziala tylko prostopadle do powierzchni obwodu, a ów wycinek podlogi byk lekko wygiety. Gdyby byl skierowany w góre, zarówno on sam, jak i Kontroler spadliby w dól i to z wysokoci znacznie wiekszej niz piec metrów. Ostroznie popuszczajac line ratunkowa Conway zblizyl sie do skulonej postaci Williamson. Zacisnal kurczowo palce na linie, gdy zblizyl sie do pola dzialania obwodu grawitacyjnego, ale wkrótce ucisk jego zelzal, gdy uwiadomil sobie, ze sila ciazenia wynosi najwyzej póltora G. Teraz, gdy stala grawitacja ciagala go w dól, zaczal opuszczac sie po linie, reka za reka. Móglby po prostu uzyc degrawitatora, by zneutralizowac ciazenie i splynac w dól, ale to bylo zbyt ryzykowne. Gdyby przypadkowo wysunal sie poza pole dzialania owego kawalka podlogi, degrawitator wyrzucilby go w góre z fatalnym zapewne skutkiem. Gdy Conway dotarl do Kontrolera, ten byl nadal nieprzytomny. Choc nie mozna bylo stwierdzic tego na pewno ze wzgledu na skafander, Conway podejrzewal wielokrotne zlamania obu rak. Uwalniajac bezwladne cialo z otaczajacej go masy zlomu uwiadomil sobie, ze Williamsonowi potrzebna jest pomoc, natychmiastowa pomoc z wykorzystaniem wszystkich mozliwoci Szpitala. Domylil sie, ze Kontroler otrzymal niedawno mnóstwo zastrzyków pobudzajacych, co zapewne wyczerpalo jego zapas sil. Kiedy odzyska przytomnoc, o ile w ogóle ja odzyska, moze nie przetrzymac szoku. VIII Conway mial wlanie wezwac pomoc, gdy w poblizu jego helmu przelecial jaki kawalek metalu o poszarpanych krawedziach. Obrócil sie gwaltownie i tylko dlatego zdolal uniknac uderzenia nastepnym kawalkiem zelastwa, który nadlatywal w jego kierunku. Dopiero wtedy dojrzal sylwetke nieziemca w skafandrze, czeciowo ukryta w plataninie metalu w odlegloci okolo dziesieciu metrów. Ów nieziemiec obrzucal go, czym popadlo. Bombardowanie ustalo natychmiast, gdy osobnik ów upewnil sie., ze Conway zwrócil na niego uwage. Przekonany, ze odnalazl tajemniczego rozbitka, którego wybryki spowodowaly szalenstwa systemu sztucznego ciazenia w Szpitalu, Conway popieszyl w jego strone. Natychmiast jednak spostrzegl, ze: nieziemiec w ogóle nie byl w stanie sie poruszac bowiem przygniotly go, dziwnym trafem nie zagrazajac zyciu i zdrowiu, dwa elementy konstrukcyjne. Jedyna wolna macka staral sie dosiegnac czego z tylu skafandra. Conway przez chwile lamal sobie nad tym glowe; ale potem zobaczyl radiostacje przytroczona do grzbietu tamtego; z boku wisial oderwany kabel. Umocowal go ponownie na miejscu uzywajac plastra chirurgicznego jako izolacji i natychmiast z jego wlasnych sluchawek dobiegl go bezduszny glos autotranslatora. Byl to ów PVSJ, którego wyslano przed nimi, by sprawdzil, czy kto nie pozostal przy zyciu. Schwytany w te sama pulapke, co nieszczesny Kontroler, zdolal jeszcze uzyc degrawitatora, by zmniejszyc predkoc upadku. Przedobrzyl jednak, bowiem upadl, tyle ze w innym miejscu. Uderzenie bylo stosunkowo lagodne, jednak spowodowalo osuniecie sie luzno zawieszonej masy zelastwa, która uwiezila go i uszkodzila mu radio. PVSJ, który byl chlorodysznym Illensanczykiem, tkwil teraz solidnie przywalony zlomem; wszelkie wysilki Conwaya, by go uwolnic, byly bezskuteczne. Tymczasem przyjrzal sie insygniom specjalnoci tamtego, wymalowanym na skafandrze. Symbole tralthanskie i illensanskie nic mu nie mówily, ale trzecim, najblizszym odpowiednikiem w symbolice ludzi, byl krzyz. Illensanczyk okazal sie kapelanem. Mozna sie bylo tego spodziewac. Ale teraz mial juz dwóch nie mogacych sie poruszac pacjentów zamiast jednego. Nacisnal guzik nadajnika i odchrzaknal. Nim jednak zdolal wydobyc z siebie choc slowo, zadudnil mu w uszach, zdyszany glos doktora Mannona. - Doktorze Conway! Kontrolerze Williamson! Zglosic sie natychmiast! - Wlanie mialem to zrobic - odrzekl Conway i poinformowal Mannona o swoich przejciach. Nastepnie wspomnial o pomocy dla Williamson i kapelana, ale Mannon mu przerwal. - Przykro mi - rzucil popiesznie - ale to niemozliwe. Fluktuacje grawitacyjne zwiekszyly sie powodujac zapewne osiadanie potrzaskanych elementów, poniewaz tunel nad panem jest doslownie zamurowany zelastwem. Konserwatorzy usiluja sie przebic, ale... - Moze ja z nim porozmawiam - wdarl sie inny glos, po czym rozlegl sie glony loskot, jak zawsze, gdy kto komu wyrywa mikrofon. - Doktorze Conway, mówi Lister. Niestety, musze pana poinformowac, ze zdrowie panskich towarzyszy ma w tej chwili drugorzedne znaczenie. Panskim zadaniem jest dotarcie do tamtego osobnika zamknietego w sterowni ciazenia i uspokojenie go. Niech mu pan da po lbie, jeli to konieczne, ale niech go pan powstrzyma. On rujnuje caly Szpital! Conway przelknal line. - Tak jest, panie doktorze - powiedzial i zaczal sie zastanawiac, w jaki sposób przedrze sie w glab otaczajacej go gmatwaniny zlomu. Sytuacja wygladala na beznadziejna. Nagle uczul, ze co ciagnie go w bok. Zlapal za najblizszy wystajacy pret, i trzymal sie, jakby od tego zalezalo zycie. Poprzez tkanine skafandra doszedl go brzekliwy zgrzyt przesuwanego metalu. Szczatki konstrukcji znowu sie przesuwaly. Po chwili przyciagajaca go sila zniknela równie nagle, jak sie pojawila, a jednoczenie rozlegl sie krótki jakby warkniecie okrzyk Illensanczyka. Conway obrócil sie i zobaczyl, ze w miejscu, w którym przed chwila znajdowal sie kapelan, ziala teraz wielka dziura, zapadajaca sie w nicoc. Ledwie zmusil sie, by pucic trzymany pret. Wiedzial, ze przyciaganie, które nim niedawno szarpnelo, bylo wynikiem chwilowego wlaczenia sie gdzie ponizej obwodu sztucznego ciazenia. Jeli obwód ten wlaczylby sie ponownie, w momencie gdy Conway plynal w prózni nie trzymajac sie niczego... Wolal o tym nie mylec. Przesuniecie sie rumowiska nie zmienilo pozycji Williamson, który wciaz lezal tam, gdzie go Conway pozostawil. Kapelan jednak musial poleciec w glab tunelu. - Nic sie nie stalo? - zawolal Conway z troska w glosie. - Chyba nie - doszla go odpowiedz Illensanczyka. Jednak wciaz czuje odretwienie. Conway doplynal ostroznie do nowo powstalego otworu i spojrzal w dól. Pod nim znajdowalo sie bardzo duze pomieszczenie, zalane wiatlem z jakiego zródla z boku. Z odlegloci okolo dwunastu metrów widac bylo tylko podloge, poniewaz ciany znajdowaly sie poza polem widzenia. Podloge pokrywal dywan z ciemnoniebieskiej rolinnoci o rurkowatych lodygach i bulwiastych liciach. Conway przez jaki czas nie mógl rozpoznac owego pomieszczenia, dopóki nie domylil sie, ze to zbiornik wodny dla istot klasy AUGL, tyle ze bez wody. Gruba, miekka rolinnoc pokrywajaca jego dno sluzyla zarówno za pozywienie, jak i wystrój wnetrza zbiornika. Illensanczyk mial szczecie, ze wyladowal na tak sprezystej powierzchni. Kapelan nie byl juz uwiklany w zelastwo i owiadczyl, ze czuje sie na tyle dobrze, iz moze pomóc Conwayowi w zmaganiach z osobnikiem znajdujacym sie w sterowni sztucznego ciazenia. Gdy mieli juz przystapic do schodzenia w glab tunelu, Conway spojrzal w kierunku zródla wiatla, które na wpól wiadomie dostrzegl poprzednio, i zaparlo mu oddech. Przez jedna ze cian zbiornika AUGL, która byla przezroczysta, zobaczyl korytarz zaadaptowany na tymczasowa sale szpitalna. Po jednej stronie staly lózka, na których lezaly gasienicowate istoty klasy DBLF wbijane w materace z plastikogabki lub podrzucane w góre przez szalencze i nieprzewidziane konwulsje targajace obwodami sztucznego ciazenia. Wokól pacjentów rozpieto prowizoryczne siatki, by utrzymac ich w lózkach, a i tak, mimo tej meczarni, mozna uznac ich za szczeciarzy. Gdzie w glebi Szpitala trwala ewakuacja której z sal i przez widoczny odcinek korytarza ciagnela procesja pelzajacych, przewijajacych sie i podskakujacych istot - niczym zawartoc jakiej kosmicznej arki Noego. Byli tam przedstawiciele wszystkich ras tlenodysznych i wielu oddychajacych inna atmosfera; ludzcy pielegniarze i Kontrolerzy pomagali im w przechodzeniu. Dowiadczenie musialo nauczyc pielegniarzy ze wyprostowanie sie i chodzenie w pozycji pionowej grozi polamaniem koci lub peknieciem czaszki, bowiem poruszali sie na czworakach. Gdyby szarpnal nimi nagly zryw ciazenia rzedu trzech lub czterech G, droga upadku bylaby znacznie krótsza. Conway zauwazyl, ze wiekszoc ma na sobie degrawitatory, ale nie korzysta z nich, poniewaz byly one bezuzyteczne w warunkach, gdy stala grawitacyjna zmieniala sie z szalejaca zmienna. Widzial, jak osobniki klasy PVSJ w baloniastych oslonach to rozplaszczaja sie na podlodze jak preparaty pod szkielkiem, to znów ulatuja w powietrze. A za nimi pacjenci z Tralthanu holowani w poteznych, nieporecznych uprzezach - bowiem masywni Tralthanczycy byli równiez podatni na urazy wewnetrzne pomimo swej ogromnej sily. Znajdowaly sie tam takze istoty klas DBDG, DBLF, CLRS, a takze niezidentyfikowani pacjenci w kulistych pojemnikach na kolach, od których buchalo niemal widoczne zimno. Pojedynczo, popychani, ciagnieci albo tez o wlasnych silach krok za krokiem przesuwali sie wzdluz szyby pochylajac sie i prostujac jak klosy pszenicy w wietrzny dzien, szarpani skurczami obwodów ciazenia. Conway prawie mógl sobie wyobrazic, ze czuje owe wahania grawitacji w miejscu, w którym sie znajdowal, ale wiedzial, ze uderzajacy statek musial po drodze uszkodzic wszystkie obwody. Z trudem odwrócil wzrok od owego ponurego pochodu i znowu ruszyl w glab tunelu. - Conway! - glos Mannona warknal kilka minut pózniej. - Ten rozbitek w sterowni jest juz odpowiedzialny przynajmniej za tyle samo ofiar, co samo uderzenie statku! Cala sala pacjentów LSVO stracila zycie, gdy ciazenie wzroslo na trzy sekundy z jednej ósmej do czterech G. Co sie dzieje? Conway owiadczyl, ze tunel wybity w konstrukcji Szpitala jest coraz wezszy, poniewaz kadlub i lzejsze urzadzenia statku zdzieraly sie w czasie przebijania do tego poziomu. Przed nim zapewne znajdowala sie tylko ciezka maszyneria, jak generatory hipernapedu i tak dalej. Jego zdaniem, musi byc juz bardzo blisko konca tunelu oraz owej istoty - nie wiadomego sprawcy calego spustoszenia. - Dobrze - odrzekl Mannon - ale nich sie pan spieszy! - Ale czy technicy nic moga sie przedostac? Na pewno... - Nie moga - przerwal mu glos Listera. - W okolicach sterowni wystepuja wahania ciazenia do dziesieciu G. Zadanie jest niewykonalne. Takze dotarcie do panskiego szlaku z wnetrza Szpitala jest równiez niemozliwe. Oznaczaloby to ewakuacje korytarzy w sasiedztwie, a wszystkie sa wypelnione pacjentami... - Glos Listera cichl; najwyrazniej odwrócil sie od mikrofonu, ale Conway zdolal pochwycic jeszcze jego slowa: - Przeciez inteligentna istota nie moze tak poddac sie panice, zeby... No, niech ja go dostane w swoje rece... - Moze nie jest inteligentna - powiedzial inny glos. Moze to jakie dziecko z oddzialu polozniczego FGLI. - Jeli tak, to spuszcze mu takie lanie... W tym miejscu rozmowe zakonczyl ostry stuk w sluchawkach sygnalizujacy wylaczenie nadajnika. Conway, który nagle zdal sobie sprawe, jaki stal sie wazny, zaczal sie spieszyc, jak tylko mógl. IX Conway i Illensanczyk opucili sie na nizszy poziom trafiajac do sali, gdzie w prózni, poród ruchomych elementów wyposazenia sali unosily sie cztery ciala osobników klasy MSVK - delikatnych, trójnoznych istot przypominajacych bociany. Ruchy ich cial i przedmiotów zdawaly sie nieco nienaturalne, jak gdyby kto je przed chwila potracil. Byl to pierwszy lad tajemniczego osobnika, którego poszukiwali. Po chwili znalezli sie w wielkim pomieszczeniu o metalowych cianach, oplecionych labiryntem pionowo sterczacych i nie oslonietych mechanizmów. Na podlodze tkwil w wybitym przez siebie zaglebieniu generator hipernapedu, wokól którego lezaly porozrzucane odlamki urzadzen sterowni. Pod nimi znajdowaly sie szczatki istoty, której klasy juz nie mozna bylo okrelic. Obok generatora w mocno nadwerezonej podlodze ziala dziura wybita przez jaki inny element ciezkiego sprzetu statku. Conway pospieszyl do otworu i spojrzal w dól. - Tam jest! - krzyknal podniecony. Pod nimi znajdowala sie ogromna sala, która mogla byc tylko sterownia sztucznego ciazenia. Podloge, ciany i sufit - bowiem w sterowni panowala zawsze niewazkoc i próznia - pokrywaly nieliczne szeregi przysadzistych metalowych szafek, pomiedzy którymi ledwie mogli sie przecisnac nawet technicy z Ziemi. Ale technicy nie mieli potrzeby przychodzic tu czesto, poniewaz urzadzenia znajdujace sie w tym niezmiernie waznym pomieszczeniu mialy uklady samonaprawiajace. Teraz ta funkcja byla wystawiona na ciezka próbe. Istota, która Conway tymczasowo zaklasyfikowal jako AACL, lezala na trzech delikatnych szafkach kontrolnych. Dziewiec innych, wszystkie migajace czerwonymi wiatelkami awaryjnymi, znajdowalo sie w zasiegu szeciu wezowatych macek, wysunietych przez otwory w zmetnialym plastikowym skafandrze. Macki mialy przynajmniej szec metrów dlugoci, a zakonczone byly rogowatymi narolami, które, sadzac z rozmiaru wyrzadzonych szkód, musialy byc twarde jak stal. Conway przygotowany byl na to, ze poczuje litoc, gdy ujrzy stworzenie ranne, zdjete przerazeniem i oszalale z bólu. Zamiast tego zobaczyl istote na pierwszy rzut oka w doskonalym zdrowiu, która wciekle rozbijala regulatory sztucznego ciazenia, z taka szybkocia, z jaka wbudowane w nie samonaprawcze roboty staraly sie je odtworzyc. Conway klal i zaczal gwaltownie szukac czestotliwoci nadajnika tamtego. Nagle w jego sluchawkach rozlegl sie ostry, wysoki pisk. - Mam cie! - mruknal ponuro. Gdy tylko tamten uslyszal jego glos, pisk ustal natychmiast, podobnie jak wszelkie ruchy siejacych zniszczenie macek. Conway odnotowal czestotliwoc, a nastepnie przelaczyl sie ponownie na zakres uzywany przez siebie i Illensanczyka. - Wydaje mi sie - powiedzial chlorodyszny kapelan, gdy Conway opowiedzial mu, co uslyszal - ze ta istota jest miertelnie przerazona, a dzwiek, który wydala, byl okrzykiem przerazenia; inaczej autotranslator przelozylby go na zrozumiale slowa. To, ze pisk i niszczycielskie dzialanie ustalo, gdy stworzenie uslyszalo glos, jest wielce obiecujace, ale uwazam, ze powinnimy zblizac sie powoli, caly czas upewniajac je, ze chcemy mu pomóc. Jego zachowanie tam dole wskazuje, wedlug mnie, na to, ze uderza we wszystko co sie porusza, totez moim zdaniem konieczne jest zachowanie ostroznoci. - Tak, prosze ksiedza - powiedzial Conway z uczuciem. - Nie wiemy, w która strone skierowane sa organy wzroku tej istoty - mówil dalej Illensanczyk - proponuje wiec, abymy podeszli z przeciwnych stron. Conway skinal glowa. Obaj ustawili swoje radiostacje na nowy zakres i zaczeli ostroznie przesuwac sie w kierunku sufitu sterowni. Majac w degrawitatorach taka rezerwe mocy zeby przylgnac do metalowej powierzchni, odpelzli od siebie na przeciwlegle ciany i zsuneli sie po nich na podloge. Gdy stworzenie znalazlo sie miedzy nimi, zaczeli sie powoli ku niemu zblizac. Urzadzenia samonaprawcze przez caly czas pracowaly usuwajac szkody wyrzadzone przez te szóstke przypominajacych anakondy macek, lecz samo stworzenie w dalszym ciagu lezalo spokojnie. Nie wydawalo równiez zadnych dzwieków. Conway ciagle mylal o zniszczeniach spowodowanych bezmylnym miotaniem sie po sterowni. Slów, które cisnely mu sie na usta, w zaden sposób nie mozna bylo nazwac uspokajajacymi; wobec tego kwestie porozumienia sie z rozbitkiem pozostawil kapelanowi. - Nie obawiaj sie niczego - Illensanczyk mówil juz po raz dwudziesty. - Jeli jeste ranny, powiedz nam. Przyszlimy tu po to, aby ci pomóc... Jednak od strony stworzenia nie doszedl zaden ruch, zadne slowo. Powodowany naglym impulsem Conway wlaczyl zakres doktora Mannona. - Wydaje mi sie - powiedzial - ze rozbitek nalezy do klasy AACL. Czy moze mi pan powiedziec, skad sie tu wzial, a takze dlaczego albo nie chce, albo nie moze sie do nas odezwac? - Porozumiem sie z Izba Przyjec - powiedzial Mannon po krótkim milczeniu. - Czy jednak jest pan pewny, ze to wlanie ta klasa? Nie przypominam sobie, zebym tu kiedy widzial kogo z AACL: czy na pewno nie jest to kreppelianska... - To na pewno nie jest kreppelianska omiornica przerwal Conway. - Ma szec macek glównych; teraz lezy spokojnie nic nie robiac... Conway przerwal nagle, tak zaskoczony, ze zamilkl, bowiem jego stwierdzenie, ze istota nic nie robi, przestalo byc aktualne. Stwór pomknal w kierunku sufitu tak szybko, ze zdawalo sie, jakby dotknal go w tym samym momencie, co wystartowal. Conway ujrzal, juz teraz nad soba, jak kolejna szafka roztrzaskuje sie na kawalki, a kilka nastepnych odpada, wyrwanych przez szukajace zaczepienia macki. W sluchawkach Mannon krzyczal co o skokach ciazenia w dotychczas bezpiecznym sektorze Szpitala i o wzrastajacych stratach, ale Conway nie byl w stanie nic odpowiedziec. Patrzyl bezsilnie, jak AACL przygotowuje sie do kolejnego lotu. - ... Przyszlimy tu, aby ci pomóc - mówil kapelan w chwili; gdy szecioramienny stwór wyladowal cztery metry od niego. Przyssal sie mocno piecioma mackami wyrzucajac szósta poteznym, lukowatym zamachem, którym zagarnal Illensanczyka i cisnal nim o ciane. Ze skafandra kapelana buchnal zyciodajny chlor na moment okrywajac mgielka bezksztaltne, nieszczesne cialo, które odbiwszy sie od ciany wyladowalo na rodku sterowni. AACL ponownie zaczal wydawac swoje piski. Conway slyszal swój wlasny glos belkotliwie zdajacy relacje Mannonowi, nastepnie za Mannona wzywajacego okrzykiem Listera. W koncu odezwal sie sam Lister. - Musi pan go zabic, Conway - powiedzial ochryple dyrektor. Musi pan go zabic, Conway! Dopiero te slowa pomogly mu sie otrzasnac i powrócic do normalnego stanu. Ach, jakie to podobne do Kontrolera, pomylal gorzko, rozwiazac problem za pomoca morderstwa. I wymagac od lekarza, osoby powolanej do ratowania zycia, aby je odebral. Nie mialo znaczenia, ze przyszla ofiara byla nieprzytomna ze strachu; spowodowala wiele zamieszania w Szpitalu, wiec nalezy ja zabic. Conway bal sie przedtem, bal sie i teraz: Przy poprzednim stanie umyslu latwo bylo poddac sie panice i zastosowac prawo dzungli: "zabij, bo ciebie zabija". Ale nie teraz. Bez wzgledu na to, co mialo stac sie z nim lub ze Szpitalem, nie zabije istoty obdarzonej intelektem, a Lister moze sobie krzyczec, az zsinieje... Nagle zaskoczylo go, ze i Lister, i Mannon krzycza na niego usilujac odeprzec jego argumenty. Prawdopodobnie swoje rozumowanie przeprowadzil na glos, sam o tym nie wiedzac. Ze zlocia wylaczyl ich zakres. Jednak jeszcze jeden glos belkotal co do niego: powolny, ciszony, straszliwie zmeczony, czesto przerywany jekami bólu. Przez obledna chwile Conway pomylal, ze to duch martwego kapelana powtarza argumenty Listera, ale po chwili spostrzegl, ze co sie nad nim porusza. Przez otwór w suficie lagodnie przeplywala postac w skafandrze - Williamson. W jaki sposób ciezko ranny Kontroler tu dotarl, Conway nie byl w stanie pojac; zlamane koci rak uniemozliwialy sterowanie degrawitatorem, a wiec Williamson musial przebyc cala droge odbijajac sie nogami i majac nadzieje, ze jaki wciaz czynny przewód grawitacyjny nie pociagnie go po raz drugi. Conway az skurczyl sie na myl o tym, ile razy te wielokrotnie polamane konczyny musialy zderzyc sie z przeszkodami po drodze. A mimo to Kontroler mylal tylko o tym, by namówic Conwaya, zeby ten zabil rozbitka na dole. Coraz blizej dolu, a odlegloc malala z kazda sekunda... Conway poczul, jak zimny pot wystepuje mu na kark. Nie mogac sie zatrzymac ranny Kontroler wysunal sie juz z dziury w suficie i plynal ku podlodze, prosto na przyczajonego stwora! Conway patrzyl zafascynowany, jak jedna z twardych niczym stal macek zaczyna sie rozwijac przygotowujac sie do mierciononego zamachu. Instynktownie rzucil sie w kierunku unoszacego sie w prózni Kontrolera, nie majac czasu, by pomylec o swej odwadze - lub glupocie. Zwarl sie z Williamsonem z gluchym trzaskiem i objal go nogami, by miec wolne rece do obslugi degrawitatora. Zaczeli sie wciekle obracac wokól wspólnego rodka ciezkoci, a ciany, sufit i podloga z jej groznym "lokatorem" wirowaly tak szybko, ze Conway ledwie mógl skupic wzrok na regulatorach. Zdawalo mu sie, ze lata cale minely, nim opanowal wirowanie i skierowal siebie i Kontrolera ku dziurze w suficie, za która bylo bezpiecznie. Byli juz prawie u celu, kiedy Conway ujrzal, jak gruba, niczym lina okretowa, macka pedzi w jego kierunku... X Co uderzylo go w plecy z taka sila, ze az mu dech zaparlo. Przez straszna chwile mylal, ze butle tlenowe odpadly, skafander sie rozdarl, a on sam chwyta wciekle ustami próznie. Jednak wywolany strachem krzyk wpucil strumien tlenu do pluc. Conway nigdy jeszcze z takim smakiem nie wdychal powietrza z butli. Macka stwora musnela go tylko, totez kregoslup ocalal, ucierpiala jedynie radiostacja. - Jak sie pan czuje? - zapytal z troska Conway, gdy juz ulozyl Williamsona w pomieszczeniu nad sterownia. Zeby Kontroler mógl go uslyszec, musieli sie zetknac helmami. Przez kilka minut nie bylo odpowiedzi. Potem powrócil ów znuzony, nabrzmialy bólem pólszept. - Bola mnie rece. Jestem zmeczony - slowa Kontrolera rwaly sie. - Ale wszystko bedzie dobrze... kiedy mnie zabiora... na sale... - Williamson umilkl. Po chwili jego glos zabrzmial ponownie, jakby z wieksza sila. - To znaczy, jezeli w Szpitalu pozostanie jeszcze kto zywy, zeby mnie leczyc. Bo jeli nie powstrzyma pan naszego przyjaciela z dolu... Conway zawrzal nagle gniewem. - Do jasnej cholery - wybuchnal - czy nigdy pan nie ustapi? Niech pan sobie to wbije do glowy: nie mam zamiaru zabic istoty rozumnej! Moje radio jest rozbite, wiec nie musze sluchac wrzasków Listera i Mannona, a zeby i pana nie slyszec, wystarczy mi odsunac helm. Glos Kontrolera znowu oslabl - Ja wciaz slysze Mannona i Listera - powiedzial Williamson. - Oni mówia, ze teraz dostalo sie oddzialowi ósmemu, czyli drugiej sekcji dla pacjentów z planet o niskiej grawitacji. Pacjenci i lekarze leza rozplaszczeni ciazeniem 3 G. Jeszcze kilka minut tego i nigdy juz sie nie podniosa. Wie pan, ze klasa MSVK nie odznacza sie silna budowa ciala... - Zamknij sie! - ryknal Conway. Z wcieklocia odsunal sie, przerywajac kontakt. Kiedy gniew jego zmalal na tyle, ze ponownie mógl widziec, zauwazyl, ze usta Kontrolera juz sie nie poruszaja. Oczy jego byly zamkniete, twarz szara i pokryta potem wywolanym szokiem; nie widac bylo równiez oznak oddechu. Absorbenty wewnatrz helmu nie pozwalaly, by szkielko zamglilo sie od oddechu, totez Conway nie mial pewnoci; ale Williamson mógl juz nie zyc. Przy jego zmeczeniu odsuwanym wielokrotnie za pomoca zastrzyków pobudzajacych, przy jego ranach Conway juz dawno sie mógl spodziewac jego zgonu. Z jakiego powodu nagle zapiekly go oczy. W ciagu ostatnich kilku godzin ogladal juz tyle mierci i krwi, ze jego wrazliwoc na cierpienie stepiala do tego stopnia, iz reagowal na nie jak automat medyczny. To uczucie osobistej krzywdy, osierocenia go przez Kontrolera musialo byc po prostu czasowym nawrotem tej wrazliwoci. Jednego byl wszakze pewien - ze nikt tego medycznego automatu nie zdola sklonic do zbrodni. Wiedzial juz, ze Korpus Kontroli czynil wiecej dobra niz zla - ale on nie byl Kontrolerem. A przeciez i O'Mara, i Lister byli jednoczenie Kontrolerami i lekarzami, a slawa tego drugiego rozciagala sie na cala Galaktyke. Czy chcesz byc lepszy od nich? pytal go jaki glos gdzie w mózgu. Jeste tu tylko ty, mówil dalej w glos, a praca Szpitala zostala zdezorganizowana, dookola za umieraja istoty rozumne - wszystko przez tego stwora tam w dole. Jakie sa wedlug ciebie, szanse przezycia? Droga, która tu przybyle, jest zawalona i nikt ci nie przyjdzie z pomoca, a wiec ty tez umrzesz. Czyz nie tak? Conway usilowal desperacko trwac przy swoim postanowieniu, okryc sie nim jak skorupa. Ale ów natarczywy, ów tchórzliwy glos w jego glowie rozbijal te skorupe. Z uczuciem prawdziwej ulgi Conway zobaczyl, ze usta Kontroler znowu sie poruszaja. Szybko przysunal swój helm. - ... Ciezko panu jako lekarzowi - glos byl coraz slabszy - ale pan musi. Przypucmy, ze to pan jest tam w dole, oszalaly ze strachu, a moze i bólu, i w chwili opamietania kto panu powie, co pan zrobil, co pan nadal robi, ile istot ma pan na sumieniu... - Glos zadrzal, ucichl, a nastepnie powrócil. - Czy pan nie wolalby raczej umrzec niz dalej zabijac? - Ale ja nie moge! - Czy na jego miejscu nie wolalby pan umrzec? Conway poczul, jak jego skorupa ochronna rozpada sie. W ostatniej, desperackiej próbie oporu, odwleczenia strasznej decyzji, powiedzial: - No, moze, ale nawet gdybym chcial, nie móglbym go zabic. Rozerwalby mnie na strzepy, zanim bym sie do niego zblizyl... - Mam bron - powiedzial Kontroler. Conway nie pamietal potem, jak ustawial przyrzady celownicze, a nawet kiedy wyjal bron z kabury Kontrolera. Pistolet lezal w jego dloni, wycelowany w stworzenie na dole, a Conway czul chlód i niesmak. Jednak nie ustapil Williamsonowi calkowicie. Pod reka mial rozpylacz z szybkoschnaca masa plastyczna, za pomoca której, jeli uzylo jej sie szybko, mozna bylo czasem uratowac zycie osoby, której skafander ulegl przedziurawieniu. Conway chcial tylko zranic stwora obezwladniajac go, a nastepnie uszczelnic jego skafander plastikiem. Sprawa byla trudna i ryzykowna, ale nie potrafil zabijac z zimna krwia. Ostroznie uniósl druga reke, by przytrzymac bron, i wycelowal. Nastepnie wystrzelil. Kiedy opucil bron, ze stwora nie pozostalo nic poza rozrzuconymi po sterowni zwijajacymi sie fragmentami macek. Conway zalowal teraz, ze nie zna sie na broni, i nie umial dostrzec, iz pistolet strzela pociskami eksplodujacymi, a ponadto zostal ustawiony na ogien ciagly... Usta Williamsona poruszyly sie znowu. Conway przytknal helm powodowany wylacznie odruchem. Juz przestalo mu na czymkolwiek zalezec. - ... Wszystko w porzadku, doktorze - mówil Kontroler. - To nikt... - Teraz juz nikt - zgodzil sie posepnie Conway. Powrócil do ogledzin pistoletu Kontrolera i poczul zal, ze tak go dokladnie opróznil. Gdyby zostal choc jeden pocisk, choc jeden, wiedzialby, jak go uzyc. - Przyszlo to panu z trudem, wiemy o tym - mówil major O'Mara. Jego glos nie byl juz ostry, a stalowoszare oczy patrzyly lagodnie, jakby ze wspólczuciem i chyba duma. - Lekarz zazwyczaj nie musi podejmowac takich decyzji, dopóki nie bedzie starszy, bardziej zrównowazony, dojrzalszy - o ile w ogóle takim w koncu sie staje. Pan jest albo byl pan dzieciakiem przejedzonym idealizmem - w nieco koltunskiej i obludnej wersji - dzieciakiem, który nawet nie wiedzial, czym naprawde jest Kontroler. O'Mara umiechnal sie. Jego dwie wielkie, twarde dlonie spoczely dziwnie po ojcowsku na ramionach Conwaya. To, co pan zrobil - mówil dalej - moglo zniszczyc zarówno panska kariere, jak i równowage umyslowa. Ale nie ma sprawy, nie potrzebuje pan siebie o nic obwiniac. Wszystko jest w porzadku. Conway mylal tepo, ze szkoda, iz nie otworzyl wówczas szkla helmu i nie skonczyl z tym wszystkim, zanim technicy dotarli do sterowni sztucznego ciazenia i nie odnieli jego i Williamsona do O'Mary. Major musi byc niespelna rozumu. On, Conway, pogwalcil naczelna zasade etyczna jego zawodu i zabil istote obdarzona intelektem. Absolutnie wszystko bylo nie w porzadku. - Niech mnie pan poslucha - powiedzial powaznie O'Mara. - Chlopcom z lacznoci udalo sie odtworzyc oraz sterowni rozbitego statku, wraz z pilotem, bezporednio przed zderzeniem. Pilotem nie byl panski AACL, rozumie pan? Byla to istota klasy AMSO, nalezaca do jednej z rolejszych ras w Kosmosie, a jej przedstawiciele czesto trzymaja w charakterze zwierzat domowych nieinteligentne osobniki klasy AACL. Poza tym na licie chorych Szpitala nie ma równiez istot tej klasy, totez zwierzak, którego pan zabil, byl po prostu odpowiednikiem oszalalego ze strachu psa w skafandrze ochronnym. - O'Mara potrzasnal ramionami Conwaya, az mu sie glowa zakolysala. Czy teraz lepiej sie pan czuje? Conway poczul, jak wraca don zycie. Skinal glowa w milczeniu. - Moze pan ic - powiedzial, umiechajac sie, O'Mara - i nadrobic troche snu. Za co do rozmowy reorientacyjnej, niestety, nie mam w tej chwili czasu. Niech mi pan niej kiedy przypomni, jeli pana zdaniem, bedzie jeszcze potrzebna... XI W ciagu czternastu godzin, które Conway przespal, naplyw rannych zmalal do poziomu, z którym mozna bylo sobie poradzic. Poza tym nadeszla wiadomoc, ze wojna sie skonczyla. Technikom i konserwatorom z Korpusu Kontroli udalo sie usunac elementy potrzaskane przez rozbity statek i zalatac pancerz Szpitala. Gdy wewnatrz wybitego tunelu przywrócono normalne cinienie atmosferyczne, prace remontowe postepowaly szybko naprzód, tak ze kiedy Conway obudzil sie i ruszyl na poszukiwanie doktora Mannona, stwierdzil, ze pacjentów przenosi sie do sekcji, które jeszcze kilka godzin wczeniej byly ciemna, pozbawiona atmosfery platanina zelastwa. Swojego zwierzchnika odnalazl nieopodal glównego oddzialu naglych wypadków dla klasy FGLI. Mannon pochylal sie nad ciezko poparzonym DBLF, którego gasienicowate cialo wrecz ginelo na ogromnym stole przeznaczonym dla Tralthanczyków. Dwa inne gasienicowce, pod znieczuleniem, lezaly na równie olbrzymim lózku stojacym pod ciana, a jeszcze jeden lezal lekko sie zwijajac na wózku kolo drzwi. - Gdzie pan byl, do cholery? - odezwal sie Mannon glosem zbyt zmeczonym, by zabrzmial w nim gniew. Zanim Conway zdolal odpowiedziec, dodal: - A, niech pan juz nie mówi. Kazdy podbiera personel innym, a stazyci nie maja nic do powiedzenia... Conway poczul, ze twarz mu czerwienieje. Nagle zawstydzil sie tego czternastogodzinnego snu, ale mial zbyt malo odwagi, by Mannona wyprowadzic z bledu. - W czym moge pomóc, panie doktorze? - zapytal zamiast tego. - Moze pan - odrzekl Mannon wskazujac na pacjentów. - Ale to bedzie paskudna robota. Rany klute i ciete, glebokie. Odlamki metalu w dalszym ciagu w ciele, uszkodzenie narzadów jamy brzusznej i ostry krwotok wewnetrzny. Bez hipnotamy nie da pan sobie rady. Niech pan po idzie i szybko wraca, jasne? Kilka minut pózniej Conway lezal w gabinecie O'Mary zapisujac sobie tame o fizjologii DBLF. Tym razem nie unikal dotkniecia rak majora. - Jak sie czuje Kontroler Williamson? - zapytal zdejmujac helm. - Wyzyje - odparl sucho O'Mara. - Sam Diagnostyk skladal mu gnaty. Nie ma prawa umrzec... Conway wrócil do Mannona, jak mógl najpredzej. Dowiadczal juz charakterystycznego rozdwojenia psychicznego; poza tym wysilkiem woli opanowywal potrzebe pelzania na brzuchu, wiedzial wiec, ze zapis sie przyjal. Podobni do gasienic mieszkancy planety Kelgia bardzo przypominali Ziemian zarówno w metabolizmie, jak i usposobieniu, totez zamet w jego glowie byl mniejszy niz w przypadku poprzedniej tamy z rasa Telfi. Tym niemniej osiagnal zblizenie z istotami, które leczyl; zblizenie, które w istocie sprawialo mu ból. Pojecie broni, pocisku i celu jest bardzo proste - trzeba tylko wycelowac, nacisnac spust, a cel jest juz martwy lub obezwladniony. Pocisk nie myli w ogóle, celujacy nie myli tyle, ile trzeba, za cel... cierpi. Conway widzial ostatnio zbyt wiele obezwladnionych celów i kawalki metalu, które wryly sie w nie gleboko, pozostawiajac czerwone kratery w poszarpanym ciele, potrzaskane koci i rozerwane naczynia krwionone. Potem jeszcze pozostawal dlugi, bolesny proces rekonwalescencji. Ktokolwiek sieje takie zniszczenie wród istot mylacych, czujacych, zasluguje na co boleniejszego niz psychiatria korekcyjna O'Mary. Kilka dni wczeniej Conway wstydzilby sie takich myli, a i teraz czul sie troche zazenowany. Zastanawial sie, czy niedawne wydarzenia zapoczatkowaly w nim proces degradacji moralnej, czy po prostu zaczynal byc dorosly? Piec godzin pózniej bylo juz po wszystkim. Mannon dal pielegniarce polecenia, by czwórka pacjentów znajdowala sie pod stala obserwacja, ale najpierw kazal jej przyniec co do zjedzenia. Dziewczyna wrócila po paru minutach z wielka paczka kanapek, a takze wiecia, ze ich stolówka zostala zajeta na sypialnie meska dla lekarzy -Tralthanczyków. Wkrótce potem Mannon zasnal w czasie jedzenia drugiej kanapki. Conway zaladowal go na transporter i zawiózl do jego pokoju. Po drodze trafil na tralthanskiego Diagnostyka, który kazal mu udac sie do oddzialu urazowego klasy DBDG. Tym razem Conway zajmowal sie pacjentami z jego wlasnej rasy, a jego dojrzewanie czy moze degeneracja moralna poglebiala sie. Zaczynal mylec, ze Korpus Kontroli jest cholernie lagodny wobec niektórych osobników. Trzy tygodnie pózniej Szpital Kosmiczny pracowal juz normalnie. Wszyscy pacjenci, poza najciezej rannymi, zostali juz przetransportowani do szpitali planetarnych. Uszkodzenia spowodowane uderzeniem statku juz naprawiono. Tralthanczycy opucili stolówke i Conway nie musial juz porywac jedzenia w locie ze stolików do narzedzi. Lecz o ile w przypadku calego szpitala sprawy wrócily do normalnego etanu, o tyle z Conwayem wszystko mialo sie inaczej. Zostal calkowicie zwolniony od obowiazków na swoim oddziale i przeniesiony do grupy zlozonej zarówno z ludzi jak i nieziemców, których wiekszoc zajmowala stanowiska wyzsze od niego. Wszyscy zostali poddani przeszkoleniu w zakresie ratownictwa kosmicznego. Niektóre problemy zwiazane z wylawianiem rozbitków ze zniszczonych statków kosmicznych, a szczególnie tych z dzialajacymi jeszcze zródlami energii, byly dla Conwaya kompletnym zaskoczeniem. Przeszkolenie zakonczylo sie ciekawym, aczkolwiek nieco karkolomnym egzaminem praktycznym, który udalo mu sie zdac, po czym nastapil bardziej umyslowy kurs filozofii porównawczej nieziemców. Jednoczenie trwalo szkolenie dotyczace skazen: co zrobic, gdy nastapi przeciek w oddziale metanodysznych, a temperatura grozi podniesieniem sie powyzej minus stu czterdziestu stopni, co zrobic w przypadku istoty chlorodysznej wystawionej na dzialanie tlenu, istoty wyposazonej w skrzela - na dzialanie powietrza oraz odwrotnie. Conway az wzdrygal sie na myl o tym, ze niektórzy z jego wspóltowarzyszy na kursie mogliby zastosowac na nim sztuczne oddychanie - niektórzy wazyli bowiem po pól tony! - ale szczeliwie na koncu tego szkolenia egzaminu praktycznego nie bylo. Kazdy z wykladów podkrelal znaczenie szybkiej i dokladnej oceny klasy naplywajacych pacjentów, którzy czesto moga nie byc w stanie podac jej samodzielnie. W czteroliterowym systemie klasyfikacyjnym pierwsza litera byla kluczem do ogólnej przemiany materii, druga oznaczala liczbe i rozmieszczenie konczyn i narzadów zmyslów, za pozostale dwie okrelaly zespól wymagan co do cinienia atmosferycznego oraz sily ciazenia, co równiez informowalo o masie fizycznej oraz rodzaju powloki pokrywajacej cialo danego osobnika. Litery A, B i C na pierwszym miejscu odnosily sie do istot wododysznych. D i F odpowiadaly cieplokrwistym organizmom tlenodysznym; tu miecila sie wiekszoc ras inteligentnych. Istoty z klasy G do K byly równiez tlenodyszne, ale bardziej przypominaly owady i zyly w niskiej sile ciazenia. L i M pochodzily równiez z planet o malej grawitacji, ale wygladem przypominaly ptaki. Istoty chlorodyszne nalezaly do klasy O i P. Potem nastepowaly wszystkie osobliwoci - pozeracze promieniowania radioaktywnego, istoty o krwi zamrozonej albo krystaliczne, stworzenia, które mogly zmieniac dowolnie swój ksztalt, a takze osobniki posiadajace rózne uzdolnienia parapsychiczne. Telepaci, tacy jak Telfi, otrzymywali na pierwszym miejscu litere V. W ramach zajec wykladowcy wywietlali przez trzy sekundy na ekranie obraz stopy jakiej istoty, lub fragment jej skóry, i jeli Conway nie potrafil na podstawie tak pobieznych ogledzin wyrecytowac odpowiedniej klasy, padalo wiele ironicznych slów. Wszystko to bylo bardzo ciekawe, ale Conway zaczal sie troche niepokoic, gdy stwierdzil, ze przez szec tygodni nie ogladal ani jednego pacjenta. Postanowil zadzwonic do O'Mary i wypytac go oczywicie z szacunkiem i oglednie. - Na pewno chce pan wrócic na oddzial - rzekl O'Mara, gdy Conway doszedl w koncu do sedna rozmowy. Równiez doktor Mannon chcialby pana z powrotem. Ale ja mam dla pana robote i nie chce, zeby pan ugrzazl gdzie indziej. Niech pan jednak nie sadzi, ze tylko zabija pan czas. Uczy sie pan wielu pozytecznych rzeczy, doktorze. Przynajmniej sadze, ze sie pan uczy. Zegnam. Odkladajac mikrofon interkomu Conway pomylal, ze wiele z tego, czego sie uczyl, odnosi sie osobicie do majora O'Mary. Nie istnial kurs na temat naczelnego psychologa, ale wlaciwie to jakby byl, bowiem z kazdego wykladu wylaniala sie jego postac. Conway dopiero zaczynal pojmowac, jak blisko byl wyrzucenia ze Szpitala za zachowanie podczas incydentu a Telfi. O'Mara mial stopien majora w Korpusie Kontroli, ale Conway wiedzial juz, ze wewnatrz Szpitala trudno bylo znalezc jakie granice jego wladzy. Jako naczelny psycholog byl odpowiedzialny za zdrowie psychiczne wszystkich nader róznych osobników i ras wród personelu oraz za lagodzenie wszelkich zadraznien, jakie moglyby miedzy nimi wystapic. Przy najwyzszej nawet tolerancji i wzajemnym szacunku nadal zdarzaly sie sytuacje, w których takie zadraznienia sie pojawialy. Sytuacje potencjalnie niebezpieczne wynikaly z ignorancji i nieporozumienia; równiez jaka istota. mogla zapac na neuroze ksenofobiczna, która, mialaby negatywny wplyw na jej przydatnoc zawodowa czy równowage psychiczna albo obie te rzeczy na raz. Na przyklad lekarz z Ziemi, który mial w podwiadomoci niechec do pajaków, nie móglby odnalezc w sobie, majac pacjenta Illensanczyka, tyle medycznej neutralnoci, by go wyleczyc. Do O'Mary nalezalo wiec wykrycie i usuniecie takich oznak niebezpieczenstwa albo tez, jeli wszystko zawiedzie, pozbycie sie owego potencjalnie niebezpiecznego osobnika, nim zadraznienia te przybiora postac otwartego konfliktu. Owa ochrona przed blednym, niezdrowym lub nietolerancyjnym myleniem stanowila obowiazek, który O'Mara wypelnial z takim zacieciem, ze zyskal sobie u niektórych przydomek "drugiego Torquemady". Istoty z tych planet, na których nie bylo nigdy zadnych odpowiedników Inkwizycji, obrzucaly go innymi epitetami i to czesto prosto w twarz. Ale w kanonie zasad O'Mary Usprawiedliwione Wyzwiska nie stanowily objawów niewlaciwego mylenia, totez powazne tego reperkusje sie nie zdarzaly. O'Mara nie byl odpowiedzialny za psychologiczne braki pacjentów Szpitala, ale poniewaz czesto nie mozna bylo stwierdzic gdzie konczy sie ból czysto fizyczny, a zaczyna psychosomatyczny, równiez i wtedy pytano go o zdanie. To, ze O'Mara zwolnil Conwaya z obowiazków na oddziale, moglo oznaczac zarówno degradacje, jak i awans. Jeli jednak Mannon potrzebowal go z powrotem, w takim razie zadanie, które mial dla niego O'Mara, musialo byc wazniejsze. Conway byl wobec tego przekonany, ze z psychologiem nic mu nie grozi; ta myl byla bardzo przyjemna. Jednak gryzla go ciekawoc. Nastepnego ranka wezwano go, by sie zjawil w gabinecie naczelnego psychologa... 3... Klopoty z Emilia Byl to zapewne jeden z tych olbrzymich transportowców przewozacych kolonistów, na których potrafily przejc cztery pokolenia, nim przylecialy z jednej gwiazdy na druga, dopóki hipernaped nie odstawil do lamusa tak gigantycznych jednostek, mylal Conway przygladajac sie wielkiej "kropli", która widac bylo przez iluminator za biurkiem O'Mary. Za wyjatkiem oszklonej kabiny pilota wszystkie rzedy galerii obserwacyjnych oraz iluminatorów zostaly zakryte grubymi - plytami metalowymi solidnie umocnionymi z zewnatrz, by wytrzymaly potezne cinienie w rodku statku. Nawet w zestawieniu z ogromem Szpitala statek wydawal sie potezny. - Odpowiada pan za kontakt miedzy Szpitalem a lekarzem i pacjentem z tego statku - powiedzial naczelny psycholog O'Mara patrzac uwaznie na Conwaya. - Lekarz nalezy do rasy niewielkich rozmiarów. Pacjent podobny jest do dinozaura. Conway usilowal nie dac poznac po sobie zdumienia. Wiedzial, ze O'Mara analizuje jego reakcje i przewrotnie chcial mu to utrudnic, jak tylko potrafil. - Co mu jest? - zapytal po prostu. - Nic - odrzekl O'Mara. - Wiec to problem psychologiczny? Naczelny psycholog potrzasnal glowa. - No wiec co takiego moze robic w szpitalu zdrowa, zrównowazona psychicznie i inteligentna istota... - Ona nie jest inteligentna. Conway nabral powoli powietrza w pluca i odetchnal. Najwyrazniej major bawil sie z nim w zgadywanke. Nie, zeby mial co przeciwko temu, ale pod warunkiem, ze dostanie uczciwa szanse odgadniecia wlaciwych odpowiedzi. Spojrzal raz jeszcze na olbrzymi ksztalt zaadaptowanego transportowca i zamylil sie. Zainstalowanie hipernapedu w tak ogromnym statku kosztowalo duzo, a powazne zmiany konstrukcyjne kadluba - jeszcze wiecej. Wygladalo na to, ze kto zadal sobie wiele trudu jedynie dla... - Juz mam! - wykrzyknal Conway umiechajac sie. To nowy okaz, który mamy pokroic i zbadac... - Boze uchowaj! - zawolal O'Mara z przerazeniem. Rzucil szybkie, niemal paniczne spojrzenie na mala kule z plastiku, czeciowo zakryta stosem ksiazek na biurku. - Ta cala sprawa - mówil dalej - zostala uzgodniona na najwyzszym szczeblu, co najmniej podkomisji Rady Galaktycznej. Na czym to wszystko ma polegac, ani ja, ani nikt inny w Szpitalu nie wie. Byc moze lekarz, który przybyl tu z pacjentem i który ma sie nim zajmowac, powie panu kiedy... - Ton glosu O'Mary wyrazal watpliwoc, ze to nastapi. - ... Jednakze od Szpitala, jak i od pana wymaga sie tylko pomocy i wspólpracy - zakonczyl. Z dalszych slów majora wynikalo, ze istota, która w tym przypadku wystepowala jako lekarz, nalezala do niedawno odkrytej rasy, która tymczasowo zaklasyfikowano jako VUXG. Oznaczalo to, ze istoty owe posiadaly pewne zdolnoci parapsychiczne, potrafily przeksztalcac praktycznie wszystkie substancje w energie na wlasne potrzeby oraz mogly przystosowac sie do kazdego wlaciwie rodowiska. Byly one male i nieomal niezniszczalne. Lekarz ów byl telepata, ale jego etyka oraz zakaz ingerencji w sfere prywatnych myli nie pozwalaly mu na stosowanie tej zdolnoci do porozumiewania sie z nie-telepata, nawet gdyby jego zakres odbioru obejmowal myli ludzkie. Z tego powodu porozumiewanie sie mialo nastepowac wylacznie poprzez autotranslator. Byla to rasa dlugowieczna, zarówno jeli chodzi o dlugoc zycia poszczególnych osobników, jak i historie pisana - a przez caly ten ogromny przeciag czasu nie bylo u nich zadnej wojny. Byla to cywilizacja stara, wiatla i skromna, zakonczyl O'Mara, niezmiernie skromna. Tak bardzo, ze do innych ras, nie tak skromnych jak ona, odnosila sie z pogarda. Conway bedzie musial byc bardzo taktowny, bowiem te najwyzsza, nieledwie przytlaczajaca skromnoc latwo mozna pomylic z czym innym. Conway przyjrzal sie uwaznie O'Marze. Czy w tych bystrych, szarostalowych oczach nie pojawil sie ironiczny umieszek? Czy na kanciastej, pewnej siebie twarzy nie bylo wyrazu sztucznej obojetnoci? I nagle, zupelnie juz zbity z tropu, dostrzegl mrugniecie majora. Ignorujac je, odezwal sie: - Wedlug mnie, oni strasznie zadzieraja nosa. Ujrzal jak usta O'Mary skrzywily sie i w tym momencie, z dramatyczna raptownocia wlaczyl sie do rozmowy nowy glos. - Znaczenie wypowiedzianej przed chwila uwagi nie jest dla mnie jasne - zadudnil beznamietny glos z autotranslatora. - Zadzieramy, czyli unosimy... co? - Nastapila krótka chwila milczenia, po której glos mówil dalej: - Przyznaje, ze moje zdolnoci umyslowe sa bardzo ograniczone; chcialbym jednak z cala pokora owiadczyc, ze moje niezrozumienie w tym przypadku nie wynika tylko z mojej winy, ale czeciowo wywodzi sie z owej ubolewania godnej sklonnoci mlodych i mniej praktycznych ras do wydawania pozbawionych sensu dzwieków, kiedy zupelnie nie ma takiej potrzeby. W tym wlanie momencie wzrok Conwaya, który gwaltownie rozgladal sie po pokoju, padl na przezroczysta plastykowa kule lezaca na biurku O'Mary. Teraz, kiedy przyjrzal sie jej dokladniej, zauwazyl pasek, którym do kuli przymocowany byl aparat, zapewne autotranslator. Wewnatrz pojemnika plywalo c o . - Doktorze Conway - rzekl sucho naczelny psycholog - oto doktor Arretapec, panski nowy szef. - I dodal, bezglonie poruszajac ustami: - Musi pan tak mlec ozorem? Stwór w plastykowej kuli; nie przypominajacy niczego innego poza suszona liwka w syropie, byl wiec owym lekarzem nalezacym do klasy VUXG! Conway poczul, ze twarz mu plonie. Jak to dobrze, ze autotranslator przekladal tylko znaczenie poszczególnych slów nie zaglebiajac sie w ich wydzwiek emocjonalny - w tym przypadku ironiczny! Inaczej znalazlby sie w mocno niezrecznej sytuacji. - Poniewaz potrzebna jest tu najcilejsza wspólpraca - dodal szybko major - a ciezar ciala istoty imieniem Arretapec jest niewielki, bedzie pan go n o s i l w czasie pracy. - O'Mara zgrabnie przemienil swe slowa w czyn i przytroczyl pojemnik do ramienia Conwaya. - Moze pan ic - powiedzial, gdy skonczyl. - Szczególowe polecenia, kiedy i gdzie beda potrzebne, zostana panu przekazane bezporednio przez doktora Arretapeca. To sie moglo zdarzyc tylko tutaj, pomylal Conway kwano, wychodzac. Oto mial na ramieniu lekarza - nieziemca - który wygladal jak przezroczysta, trzesaca sie jak galareta kluska, za ich wspólnym pacjentem byl zdrowy i krzepki dinozaur, a o co w tym wszystkim chodzilo, jego kolega po fachu nie bardzo chcial wyjanic. Conway slyszal kiedy o lepym posluszenstwie, ale lepa wspólpraca byla dlan pojeciem nowym, i jego zdaniem, raczej glupim. Po drodze do luku siedemnastego, czyli tam, gdzie Szpital polaczony byl ze statkiem, na którym znajdowal sie ich pacjent, Conway usilowal nieziemskiemu lekarzowi wyjanic organizacje Szpitala Glównego Sektora Dwunastego. Dr Arretapec od czasu do czasu zadawal jakie rzeczowe pytania, a wiec zapewne byl zainteresowany tematem. Pomimo ze Conway byl na to przygotowany, jednak ogrom wnetrza zaadaptowanego transportowca wstrzasnal nim. Z wyjatkiem dwóch poziomów najblizszych powloki zewnetrznej statku, gdzie obecnie znajdowaly sie generatory sztucznego ciazenia, technicy z Korpusu Kontroli wycieli ze rodka wszystko, pozostawiajac ogromna pusta kule o rednicy okolo szeciuset metrów. Powierzchnia wewnetrzna owej kuli zapackana byla blotem i wilgocia. Tu i ówdzie znajdowaly sie wielkie, niechlujne stosy powyrywanej rolinnoci, w wiekszoci wdeptanej w bloto. Conway zauwazyl równiez, ze znaczna jej czec zwiedla i zamierala. Majac dotychczas do czynienia z lniaca, aseptyczna czystocia Szpitala stwierdzil, ze ów widok szczególnie dziala na jego system nerwowy. Zaczal rozgladac sie za pacjentem. Jego wzrok przesunal sie w góre ponad sterte blota i porozrzucanych rolin, az w koncu wysoko, po przeciwnej stronie kuli zobaczyl, ze bloto przechodzi w male, glebokie jeziorko. Tuz pod powierzchnia wody widac bylo jaki ruch i wirowanie. Nagle nad woda ukazala sie nieduza glowa osadzona na ogromnej, sinusoidalnej szyi; rozejrzala sie i ponownie zanurzyla sie z ogromnym pluskiem. Conway ocenil odlegloc, a nastepnie stan terenu pomiedzy nim i jeziorem. - To daleka droga - powiedzial - wezme degrawitator... - Nie bedzie to potrzebne - odrzekl Arretapec. Ziemia nagle usunela sie spod nóg i oto Conway lecial juz w kierunku odleglego jeziora. Klasyfikacja VUXG, przypomnial sobie, kiedy juz odzyskal oddech, obejmuje istoty dysponujace pewnymi zdolnociami parapsychicznymi... II Wyladowali lagodnie niedaleko brzegu jeziora. Arretapec powiedzial Conwayowi, ze chce skoncentrowac przez kilka chwil swoje procesy mylowe, i poprosil go, zeby przez ten czas byl cicho i nie poruszal sie. Kilka sekund pózniej Conway poczul, ze swedzi go gdzie wewnatrz ucha. Dzielnie porzucil myl o tym, zeby wetknac tam palec i podrapac sie; zamiast tego cala uwage skupil na powierzchni jeziora. Nagle ton wody przebilo szaro-brunatne, wielkie jak góra cielsko zakonczone z jednej strony dluga, zwezajaca sie szyja z drugiej za ogonem gwaltownie uderzajacym o wode. Przez chwile Conway mylal, ze potwór po prostu wyskoczyl na powierzchnie jak gumowa pilka, ale potem wytlumaczyl sobie, ze to dno jeziora musialo sie gwaltownie zapac pod dinozaurem dajac optycznie podobny efekt. Nadal wciekle wymachujac szyja, ogonem i czterema poteznymi jak kolumny nogami olbrzymi gad dotarl do brzegu jeziora i wylazl na bloto, lub tez raczej w bloto, bowiem zapadl sie w nie az po kolana. Conway ocenil, ze te kolana znajdowaly sie przynajmniej trzy metry nad ziemia, ze rednica cielska w najszerszym miejscu wynosila okolo pieciu metrów, za od glowy do ogona potwór liczy sobie ich dobrze ponad trzydzieci. Ciezar cielska oszacowal na okolo czterdzieci tysiecy kilogramów. Potwór nie mial zadnego naturalnego pancerza na ciele, ale na koncu ogona, jak na tak ogromny narzad wykazujacego zdumiewajaca ruchliwoc, znajdowalo sie zgrubienie kostne, z którego wyrastaly dwa zrogowaciale, zakrzywione do przodu, groznie wygladajace kolce. Gdy Conway przygladal sie ogromnemu gadowi, ten nadal kotlowal sie w blocie, wyraznie podrazniony. Nagle opadl na kolana, a jego dluga szyja przechylila sie do przodu, az w koncu glowa znalazla sie u podbrzusza. Byla to osobliwa, ale takze jaka zalosna pozycja. - On jest bardzo przestraszony - rzekl Arretapec. Tutejsze warunki niezbyt dobrze udaja jego naturalne rodowisko. Conway potrafil zrozumiec potwora i wspólczuc mu. Bez watpienia poszczególne elementy owego rodowiska zostaly odtworzone dokladnie, ale zamiast rozmiecic je w sposób naturalny, zrzucono je w jedna kupe blota. Z pewnocia nie zrobiono tego celowo, pomylal. Zapewne caly ten balagan w rodowisku zostal spowodowany jakimi trudnociami z ukladem sztucznego ciazenia. - Czy stan psychiczny panskiego pacjenta - zapytal ma znaczenie dla powodzenia panskiej pracy? - I to bardzo - odrzekl Arretapec. - Wobec tego najpierw trzeba spowodowac, by pacjent byl bardziej zadowolony ze swego losu.- powiedzial Conway i przykucnal. Pobral próbki wody z jeziora, blota i róznych odmian pobliskiej rolinnoci. W koncu wyprostowal sie. - Czy mamy tu jeszcze co do roboty? - zapytal. - W chwili obecnej nic nie moge zrobic - odparl Arretapec. Glos z autotranslatora byl bezbarwny i oczywicie pozbawiony emocji, ale ze wzgledu na przerwy miedzy slowami Conway doszedl do przekonania, ze VUXG jest gleboko rozczarowany. Znalazlszy sie ponownie przy luku wejciowym Conway zdecydowanie ruszyl w kierunku jadalni dla cieplokrwistych istot tlenodysznych. Byl glodny. W jadalni dostrzegl wielu kolegów po fachu: gasienicowców DBLF, które wszedzie poruszaly sie powoli, z wyjatkiem sali operacyjnej; humanoidów typu ziemskiego, takich jak on sam, którzy nalezeli do klasy DBDG, oraz poteznych, wielkoci slonia Tralthanczyków - klasy FGLI którzy wraz ze swymi symbiontami OTSB byli na najlepszej drodze, by znalezc sie wród dostojnych Diagnostyków. Jednak nie wdajac sie w zadna rozmowe Conway skoncentrowal sie na uzyskaniu jak najwiecej informacji o planecie, z której pochodzil pacjent-gad. Dla swobodniejszej konwersacji wyjal Arretapeca z plastykowego pojemnika i umiecil go na stole, pomiedzy talerzem z ziemniakami i sosjerka. Pod koniec posilku ze zdumieniem ujrzal, ze doktor wytrawil dwucalowy otwór w stole ! - W glebokim zamyleniu - odrzekl Arretapec, gdy Conway doc rozdraznionym glosem zazadal wyjanien proces przyjmowania pozywienia i trawienia staje sie u nas automatyczny i niewiadomy. Nie gustujemy w jedzeniu dla przyjemnoci, tak jak wy, bowiem oslabia to wartoc naszych procesów mylowych. Jeli jednak spowodowalem jaka szkode... Conway pospiesznie zapewnil go, ze plastikowa serweta jest stosunkowo niewiele warta w obecnych okolicznociach, po czym szybko wymknal sie z jadalni. Nie próbowal wyjaniac, ze personel obslugujacy stolówke cokolwiek wcieknie sie z powodu zniszczenia stosunkowo niewiele wartej wlasnoci. Po obiedzie Conway odebral analize próbek, a nastepnie ruszyl do gabinetu kierownika Dzialu Eksploatacji. Siedzial tam nidianski niedzwiadek ze zlocona opaska na ramieniu oraz Ziemianin w mundurze Kontrolera, z naszywkami pulkownika na naramiennikach, w klapie za mial odznake Dywizji Technicznej. Conway przedstawil sytuacje oraz to, co jego zdaniem powinno byc zrobione, o ile to w ogóle mozliwe. - To jest mozliwe - rzekl czerwony niedzwiadek zaglebiwszy sie w stos wydruków, które przyniósl Conway ... - O'Mara owiadczyl mi, ze koszty nie graja roli przerwal Conway, wskazujac glowa istote, która mial na ramieniu. - Maksymalna wspólpraca, tak powiedzial. - W takim razie mozemy to zrobic - zywo wtracil pulkownik. Przygladal sie Arretapecowi z twarza wyrazajaca niemal strach. - Zastanówmy sie: transportowce do przywiezienia wszystkiego z jego rodzinnej planety; szybciej i taniej niz synteza jego pozywienia tutaj. Potrzebne nam ida równiez dwie kompanie z Dywizji Technicznej oraz ich wszystkie roboty, aby mu wymocic gniazdko. Oprócz tych dwudziestu paru ludzi, którzy go tu przywiezli. - Przez chwile patrzyl przed siebie niewidzacymi oczyma, podczas gdy jego mózg blyskawicznie liczyl. - Trzy dni - powiedzial w koncu. Zwazywszy nawet, ze podróz w nadprzestrzeni trwala doslownie mgnienie oka, Conway i tak byl zdania, ze trzy dni to bardzo krótko. Powiedzial to pulkownikowi. Kontroler przyjal wyrazy uznania z ledwie dostrzegalnym umiechem. - Jeszcze pan nam nie powiedzial, po co to wszystko - zapytal. Conway odczekal cala minute, by dac Arretapecowi doc czasu na odpowiedz, ale VUXG milczal. Sam mógl tylko mruknac: - Nie wiem - po czym szybko wyszedl. Na nastepnych drzwiach, przez które weszli, znajdowal sie napis tlustym drukiem: "Naczelny Dietetyk dla klas DBDG, DBLF i FGLI, Dr K.W. Hardin". Doktor Hardin uniósl swa wspaniala siwa glowe znad jakich wykresów, którym sie przygladal. - No i co ci dolega? - ryknal. Conway w dalszym ciagu czul podziw i respekt dla Hardina, ale przestal juz sie go bac. Wiedzial, ze Naczelny Dietetyk dla osób obcych byl czarujacy, wobec znajomych stawal sie nieco gwaltowny, za wobec przyjaciól - opryskliwy. Jak mógl najzwiezlej, postaral sie wyjanic, co mu dolega. - Powiadasz wiec, ze mam tam polezc i powtykac w ziemie to winstwo, które on zre, zeby mylal, ze to samo wyroslo? - przerwal w pewnym momencie Hardin. - Co ty sobie mylisz, do cholery, ze kim ja jestem? A w ogóle, ile zre ta wielka brudna krowa? Conway podal mu wyliczone dane. - Trzy i pól tony lici palmowych dziennie! - zaryczal Hardin bez mala unoszac sie znad biurka. - Oraz delikatne zielone pedy... O, bogowie! A mnie mówia, ze dietetyka to nauka cisla. Scisle trzy i pól tony zielska! Ha! Conway wybral ten moment, by wyjc. Wiedzial, ze wszystko bedzie w porzadku, bowiem Hardin nie zdradzal zadnych oznak czarujacego usposobienia. Arretapecowi wyjanil, ze Naczelny Dietetyk nie jest niechetnie nastawiony do wspólpracy, choc moglo to tak zabrzmiec. Ale pomoze równie chetnie, jak tamci dwaj poprzednio. VUXG stwierdzil, ze przedstawiciele tak krótko zyjacej i niedojrzalej rasy nie potrafia sie powstrzymac przed tak nienormalnym zachowaniem. Nastapila druga wizyta u pacjenta. Tym razem Conway wzial ze soba degrawitator i uniezaleznil sie od teleportacyjnych zdolnoci Arretapeca. Obaj przelecieli nad ta wielka, poruszajaca sie góra cielska i koci, ale Arretapec ani razu nie dotknal potwora. Nie wydarzylo sie nic poza tym, ze pacjent znowu okazywal podniecenie, a Conwaya co jaki czas swedzialo w uchu. Przelotnie zerknal na czujnik wszczepiony w przedramie, by sprawdzic, czy jaki obcy czynnik nie dostal mu sie do krwi, ale wszystko bylo w porzadku. Moze po prostu mial uczulenie na dinozaury. Wróciwszy do Szpitala Conway stwierdzil, ze czestotliwoc i gwaltownoc jego ziewania groza zwichnieciem szczeki i pojal, ze ma za soba ciezki dzien. Pojecie snu bylo calkowicie obce Arretapecowi, ale nie wyrazal zadnych sprzeciwów, by Conway oddal sie temu stanowi, skoro bylo to konieczne dla jego kondycji fizycznej. Conway zapewnil go, ze jest to konieczne i najkrótsza droga udal sie w strone swego pokoju. Przez chwile klopotal sie, co zrobic z Arretapecem. VUXG byl wazna osobistocia; nie mógl go tak po prostu zostawic gdzie w szafce czy w kacie, nawet jeli stworzenie to bylo tak odporne, ze nawet w duzo gorszych warunkach czuloby sie dobrze. Nie mógl go równiez, ot tak sobie, odstawic na bok, jeli nie chcial go urazic. W kazdym razie, on sam czulby sie mocno urazony na jego miejscu. Zalowal, ze O'Mara nie przekazal mu instrukcji na taka okolicznoc. W koncu umiecil stworzenie na blacie biurka i zapomnial o nim. Arretapec musial usilnie o czym mylec przez noc, bowiem rano w blacie biurka widnial trzycalowy otwór. III Drugiego dnia po poludniu miedzy oboma lekarzami rozgorzala klótnia. To znaczy, Conway uznal to za klótnie. Co za o tym sadzil obco mylacy nieziemiec, czyli Arretapec, mozna bylo tylko zgadywac. Zaczelo sie od tego, ze VUXG zazadal, by Conway zachowywal sie cicho i bez ruchu, gdy on sam zapadl w to swoje milczenie. Arretapec wrócil na swoje stale miejsce na ramieniu Conwaya wyjaniajac, ze lepiej bedzie sie tam mógl skoncentrowac, niz gdy czec myli bedzie skupial na lewitacji. Conway zrobil, co mu kazano, bez slów, choc w usta cisnelo sie wiele pytan: Co bylo pacjentowi? Co Arretapec mu robil? I jak mu to robil, skoro zaden z nich nawet nie dotknal dinozaura? Conway znalazl sie w pozalowania godnej sytuacji lekarza, któremu nie wolno zastosowac swej sztuki na pacjencie. Ciekawoc go pozerala i dokuczala mu. Mimo to jednak trwal w bezruchu. Ale swedzenie w uchu odezwalo sie znowu, duzo silniej niz poprzednio. Ledwie dostrzegl strugi blota i wody wyrzucane w góre przez dinozaura, który wygrzebywal sie z plycizny na brzeg. Dreczace nie zlokalizowane swedzenie bezlitonie sie spotegowalo, az w koncu z naglym okrzykiem przestrachu Conway klepnal sie w ucho i zaczal je zapamietale drapac. Przynioslo mu to natychmiastowa i blogoslawiona ulge, ale... - Nie moge pracowac, gdy sie pan wierci - powiedzial Arretapec, którego rozdraznienie mozna bylo poznac tylko po szybkoci wypowiadania poszczególnych slów. - Dlatego prosze natychmiast odejc. - Nie wiercilem sie - gniewnie zaprotestowal Conway. - Ucho mnie swedzialo i... - Swedzenie, szczególnie w takim stopniu, ze spowodowalo panskie poruszenie, jest oznaka dolegliwoci fizycznej, która nalezy leczyc - przerwal VUXG. - Moze tez byc spowodowane przez organizmy pasozytnicze lub symbiotyczne, które zamieszkuja, byc moze bez panskiej wiedzy, pana cialo. Chcialem zwrócic uwage, iz zaznaczylem wyraznie, ze mój asystent musi byc w doskonalym zdrowiu fizycznym, a nie, zeby wiadomie czy niewiadomie byl nosicielem pasozytów - który to typ, rozumie pan, jest szczególnie sklonny do wiercenia sie - moze wiec pan pojac moje niezadowolenie. Gdyby nie nagle panskie poruszenie sie, moze udaloby mi sie co osiagnac. Prosze wiec odejc. - Ach ty zarozumialy... Dinozaur wybral sobie wlanie ten moment, by wlezc z powrotem do wody, stracic grunt pod nogami i chlapnac na brzuch z tak ogromnym pluskiem, jakiego Conway nigdy jeszcze nie slyszal. Lecace w powietrzu bloto i woda calkowicie go przemoczyly, za niewielka fala przyplywowa omyla mu stopy. Odwrócilo to na tyle jego uwage, ze nie dokonczyl obelgi, za w powstalej w ten sposób chwili milczenia zdal sobie sprawe, ze Arretapec nie mial zamiaru go osobicie obrazic. Istnialo wiele ras inteligentnych - nosicieli pasozytów, z których pewne byly wrecz konieczne dla zdrowia przedstawicieli tych ras. W ich przypadku epitet "zawszony" mógl oznaczac "w doskonalym stanie zdrowia". Moze Arretapec i chcial go obrazic, ale pewnoci miec nie mógl. A VUXG byl w koncu bardzo wazna osobistocia... - I co takiego udalaby sie panu osiagnac? - zapytal ironicznie. Nadal byl wciekly, ale postanowil toczyc walke na poziomie profesjonalnym, a nie osobistym. Poza tym wiedzial, ze autotranslator pominie caly obrazliwy wydzwiek tonu jego slów. - Co w ogóle stara sie pan uzyskac i jak ma pan zamiar to zrobic, gdy - tak mi sie zdaje, z tego, co widze - tylko pan patrzy na pacjenta? - Nie moge panu powiedziec - odrzekl Arretapec po kilku sekundach. - Moje przedsiewziecie jest... jest ogromne. Dotyczy przyszloci. Nie zrozumialby pan. - Skad pan wie? Gdyby pan mi powiedzial, co pan robi, moze móglbym pomóc. - Nie moze pan pomóc. - Sluchaj pan - powiedzial Conway wyprowadzony z równowagi - nawet nie usilowal pan skorzystac ze wszystkich mozliwoci Szpitala. Obojetne, co pan chce zrobic ze swoim pacjentem, powinien pan przede wszystkim przeprowadzic szczególowe badanie - unieruchomic go, a nastepnie przewietlic, zrobic biopsje i wszystko, co trzeba. Daloby to panu cenne dane fizjologiczne, którymi móglby sie pan posluzyc... - Mówiac po prostu - przerwal Arretapec - sugeruje pan, ze aby zrozumiec jaki zlozony organizm czy aparat, nalezy rozlozyc go na czeci skladowe, które trzeba poznawac po kolei. Moja rasa nie uwaza, ze obiekt nalezy niszczyc, chocby czeciowo, aby go poznac. Dlatego tez wasze prymitywne metody badawcze sa dla mnie bezwartociowe. Proponuje, by pan odszedl. Conway wyszedl zgrzytajac zebami. Powodowany pierwszym impulsem chcial wedrzec sie do pokoju O'Mary i zazadac, by naczelny psycholog znalazl sobie kogo innego jako chlopca na posylki dla Arretapeca. Jednak major wspominal, ze zadanie to jest wazne, i mialby wiele niemilych slów do powiedzenia, gdyby uznal, ze Conway poddal sie, bo sie obrazil, gdy nie zaspokojono jego ciekawoci lub urazono jego dume. Bylo wielu lekarzy; szczególnie asystentów Diagnostyków, którym nie wolno bylo dotykac pacjentów, wiec moze Conwayowi nie podoba sie, ze kto taki, jak Arretapec, jest jego zwierzchnikiem...? Gdyby pojawil sie u O'Mary w obecnym stanie umyslu, istnialo realne niebezpieczenstwo, ze psycholog uzna, iz Conway jest psychicznie nie przystosowany do swego stanowiska. Niezaleznie od prestizu jakim jest zatrudnienie w Szpitalu, praca ta przynosila zarówno zadowolenie, jak korzyci. Gdyby okazalo sie, ze Conway nie nadaje sie do dalszej pracy w Szpitalu, i odeslanoby go do jakiej pracy planetarnej, byloby to najwieksza tragedia w jego zyciu. Skoro jednak nie mógl zwrócic sie do O'Mary, do kogo mial pójc? Zwolniony z jednego zajecia, nie otrzymawszy innego Conway nie mial nic do roboty. Stal rozmylajac przez kilka minut na przecieciu dwóch korytarzy, a obok niego przechodzily i przesuwaly sie istoty reprezentujace caly przekrój zycia rozumnego Galaktyki. Nagle wpadl na pomysl. Bylo co, co móglby zrobic, co zrobilby i tak, gdyby wszystko nie dzialo sie w takim popiechu. Biblioteka szpitalna miala kilka pozycji o czasach prehistorycznych na Ziemi, zarówno w postaci nagran, jak i staromodnych, mniej porecznych ksiazek. Conway ustawil je w stosie na stoliku i przygotowal sie do zaspokojenia w ten okrezny sposób swej ciekawoci zawodowej na temat pacjenta. Czas mijal szybko. Od razu odkryl, ze termin "dinozaur" odnosi sie do wszystkich wiekszych gadów. Pacjent Arretapeca, jeli pominac jego wieksze rozmiary i kostna narol na koncu ogona, byl identyczny zewnetrznie z brontozaurem, który zyl w bagnach okresu jurajskiego. Równiez byl rolinozerny, ale w odróznieniu od pacjenta, nie mial mozliwoci obrony przed miesozernymi gadami owego okresu. Bylo tam równiez zdumiewajaco wiele danych fizjologicznych, które Conway zarlocznie sobie przyswoil. Stos pacierzowy skladal sie z olbrzymich kregów, wewnatrz pustych, z wyjatkiem ogonowych. Ta oszczednoc materialu przyczynila sie do stosunkowo niewielkiej wagi zwierzecia, mimo jego rozmiarów. Brontozaur byl jajorodny. Mial mala glowe; czaszka nalezala do najmniejszych ze wszystkich kregowców. Jednak poza znajdujacym sie w niej mózgiem istnial jeszcze dobrze rozwiniety orodek nerwowy w okolicy kregów krzyzowych, kilka razy wiekszy od prawdziwego mózgu. Uwazano, ze brontozaur rósl powoli, a jego ogromne rozmiary sa wynikiem dlugowiecznoci; gad ten potrafil zyc ponad dwiecie lat. Ich jedyna obrona przeciwko wspólczesnym im drapiezcom bylo krycie sie i pozostawanie pod woda; mogly tam zerowac, a wylanialy sie tylko na krótka chwile, by zaczerpnac powietrza. Zaczely wymierac, gdy zmiany geologiczne spowodowaly wysychanie ich bagnistego rodowiska, pozostawiajac je na lasce naturalnych wrogów. Jeden z autorytetów twierdzil, ze te olbrzymie gady byly najwieksza pomylka natury. A jednak, utrzymywal inny, przetrwaly one przez trzy okresy geologiczne - trias, jure i krede - w sumie liczace sto czterdzieci milionów lat, czyli doc dlugo, jak na czas trwania "pomylki", zwazywszy, ze czlowiek istnieje dopiero od okolo pól miliona lat... Conway wyszedl z biblioteki w przewiadczeniu, ze odkryl co waznego, ale co to bylo, nie mógl sobie przypomniec; bardzo go to draznilo. W czasie pospiesznego obiadu stwierdzil, ze potrzebuje dalszych informacji, a tylko jedna osoba mogla mu ich udzielic. Musial znowu pójc do O'Mary. - A gdziez to nasz maly przyjaciel? - zapytal ostro psycholog, gdy Conway wszedl do jego pokoju kilka minut pózniej. - Poklócilicie sie, czy co? Conway przelknal line i spróbowal zapanowac nad glosem. - Doktor Arretapec - odrzekl - chcial przez jaki czas samotnie popracowac nad pacjentem, ja za poszedlem do biblioteki poczytac troche o dinozaurach. Chcialem sie zapytac, czy sa moze dla mnie jakie dodatkowe informacje? - Troche - odparl O'Mara. Przez kilka bardzo denerwujacych chwil przygladal sie Conwayowi. - Oto one - powiedzial w koncu. Statek badawczy Korpusu Kontroli, który odkryl rodzinna planete Arretapeca, stwierdziwszy wysoki stopien cywilizacji jej mieszkanców wyjawil im zasade hipernapedu. Jedna z pierwszych planet, które te istoty odwiedzily, byl surowy, mlody wiat pozbawiony istot rozumnych, gdzie jednak zainteresowala ich pewna rasa zwierzat - gigantycznych gadów. Rodacy Arretapeca owiadczyli Radzie Galaktycznej, ze przy odpowiedniej pomocy beda mogli osiagnac co, co okaze sie korzystne dla calej cywilizacji Kosmosu, a poniewaz rasa telepatów nie mogla klamac ani nawet pojac istoty klamstwa, otrzymali wiec pomoc, o która prosili i tak oto Arretapec i jego pacjent przybyli do szpitala. O'Mara owiadczyl równiez, ze ma jeszcze jedna dobra informacje: otóz, jak sie wydaje, owe istoty klasy VUXG dysponuja jaka zdolnocia prekognicji. Nie znajdowala ona dotad zastosowania, bowiem nie dotyczy jednostek, tylko calych spoleczenstw, a i to w tak odleglej przyszloci i przypadkowo, ze byla praktycznie bezuzyteczna. Conway wyszedl od O'Mary majac jeszcze wiekszy metlik w glowie niz poprzednio. Nadal próbowal zebrac porozrzucane strzepy informacji w co, co mialoby jaki sens, ale albo byl zbyt zmeczony, albo za glupi. A zmeczony byl na pewno; przez te dwa ostatnie dni jego mózg zdawal mu sie gesta, znuzona mgla... Pomylal, ze miedzy tymi dwoma zdarzeniami - przybiciem Arretapeca i tym nie wyjanionym zmeczeniem musi byc jaki zwiazek; byl w dobrej kondycji fizycznej, a zaden wysilek mieni ani umyslu nigdy go jeszcze nie wyczerpal w takim stopniu. Zreszta, czyz VUXG nie powiedzial, ze to uczucie swedzenia jest objawem rozstroju psychicznego? I oto nagle jego praca z Arretapecem nie wydawala mu sie juz tylko nuzaca czy denerwujaca. Conway zaczynal sie obawiac o swoje zdrowie. Przypucmy, ze swedzenie jest spowodowane przez jaki nowy rodzaj bakterii, których jego wskaznik osobisty nie potraf wykryc? Pomylal juz o czym podobnym, gdy jego wiercenie sie spowodowalo wyrzucenie go przez Arretapeca, ale przez reszte dnia podwiadomie staral sie przekonac siebie, iz nie bylo to nic takiego, poniewaz natezenie tych sensacji zmalalo prawie do zera. Teraz wiedzial juz, ze powinien byl wtedy poprosic, by zbadal go jaki dowiadczony internista. Nawet teraz powinien to zrobic. Byl jednak bardzo zmeczony. Przyrzekl sobie, ze rano poprosi doktora Mannona, swego poprzedniego zwierzchnika, by go zbadal. Rano takze bedzie musial jako sie pogodzic z Arretapecem. Zasypiajac, caly czas glowil sie nad tym, jaka to dziwna choroba mógl sie zarazic, a takze, jak nalezy przepraszac istoty klasy VUXG. IV Nastepnego dnia w blacie biurka widniala kolejna dziura, w której siedzial Arretapec. Gdy tylko Conway siadajac dal poznac, ze sie obudzil, VUXG odezwal sie do niego. - Przyszlo mi na myl wczoraj - powiedzial - ze byc moze, oczekiwalem zbyt wiele, jeli chodzi o samokontrole, równowage emocjonalna oraz zdolnoc znoszenia czy tez ignorowania drazniacych drobiazgów, od istot, które sa stosunkowo, ma sie rozumiec - na niskim poziomie umyslowym. Dlatego tez poczynie wszelkie starania, by miec to na uwadze podczas naszych nastepnych kontaktów. Dopiero po kilku minutach doszlo do Conwaya, ze Arretapec go w ten sposób przeprosil. Pomylal wtedy, ze sa to najbardziej obrazliwe przeprosiny, jakie w zyciu slyszal, i dobrze to wiadczy o jego samokontroli, bo nie wspomnial o tym Arretapecowi. Zamiast tego umiechnal sie i zaczal sie upierac, ze to jego wina. Nastepnie obaj udali sie do pacjenta. Wnetrze transportowca zmienilo sie nie do poznania. Zamiast pustej kuli pokrytej blotnista mazia z ziemi, wody i lici, trzy czwarte jej powierzchni stanowilo doskonala reprodukcje krajobrazu mezozoicznego. Nie byl on jednak dokladnie taki sam, jak na obrazkach ogladanych przez Conwaya poprzedniego dnia, bowiem tam byla to dawna ziemska era, rolinnoc za wewnatrz statku zostala przeniesiona z planety pacjenta. Ale róznice byly zdumiewajaco niewielkie. Najwieksza zmiana nastapila na niebie. Tam, gdzie poprzednio widac bylo przeciwlegla strone kuli, obecnie znajdowala sie bialoniebieska mgielka, wród której plonelo bardzo naturalnie wygladajace slonce. Puste wnetrze statku zostalo prawie calkowicie zakryte tym pólprzezroczystym gazem, totez obecnie trzeba bylo bardzo bystrego oka oraz uprzedzonego o wszystkim umyslu, by stwierdzic, ze nie jest to rzeczywista powierzchnia planety, z autentycznym sloncem plonacym na zamglonym niebie. Technicy wykonali dobra robote. - Nie sadzilem, aby w tych warunkach mozliwe bylo tak skomplikowane i naturalne odtworzenie - powiedzial nagle Arretapec. - Naleza sie panu slowa uznania. To powinno miec bardzo pozytywny wplyw na pacjenta. Istota, o której mówiono - z jakiego osobliwego powodu technicy nazywali ja "Emilia" - z zadowoleniem objadala licie z dziesieciometrowej roliny przypominajacej ksztaltem palme. To, ze znajdowala sie na suchym ladzie zamiast zerowac pod woda, bylo, jak domylal sie Conway, symptomatyczne dla jej stanu psychicznego, bowiem starozytny brontozaur niezmiennie umykal do wody w chwili zagrozenia, gdyz woda byla jego jedyna oslona. Najwyrazniej neo-brontozaur nie mial zadnych zmartwien. - W zasadzie to samo, co wyposazenie sali dla kazdego pacjenta zyjacego w warunkach róznych od ziemskich powiedzial skromnie Conway. - Róznica polegala tylko na skali wykonanych prac. - Niemniej jednak jestem pod wrazeniem tego wszystkiego - odrzekl Arretapec. Najpierw przeprosiny, a teraz komplementy, pomylal kwano Conway. Gdy zblizyli sie i VUXG raz jeszcze ostrzegl go, by zachowywal sie spokojnie, Conway odgadl, ze zmiana usposobienia Arretapeca jest wynikiem dziela techników. Skoro pacjent znajduje sie obecnie w idealnych warunkach, terapia, jaka by nie byla, ma wieksze szanse powodzenia... Nagle swedzenie pojawilo sie znowu. Zaczelo sie w zwyklym miejscu, w rodku prawego ucha, ale tym razem rozszerzylo sie i spotegowalo, az w koncu Conwayowi zdawalo sie, ze caly jego mózg pokryty jest pelzajacymi robaczkami. Poczul, jak wystepuja nan zimne poty i przypomnial sobie swoje obawy z poprzedniego dnia, kiedy to postanowil pójc do doktora Mannon. Nie byl to wytwór jego wyobrazni; to bylo co powaznego, moze nawet miertelnie powaznego. Panicznym, bezwiednym ruchem wyrzucil obie rece ku glowie stracajac na ziemie pojemnik z Arretapecem. - Znowu sie pan wierci... - zaczal VUXG. - Bardzo... bardzo przepraszam - wyjakal Conway. Wymamrotal co nieskladnego, ze musi wyjc, ze to wazne i nie moze poczekac, po czym uciekl w poplochu. Trzy godziny pózniej siedzial w gabinecie Mannon do przyjec klasy DBDG, a pies doktora to na niego warczal, to przewracal sie na grzbiet bezskutecznie usilujac naklonic Conwaya do zabawy. Ten jednak nie mial ochoty na zwyczajowe poszturchiwania i zapasy, które i jemu, i psu sprawialy wielka przyjemnoc, gdy byl po temu czas. Cala uwage skupil na schylonej glowie jego bylego szefa oraz wykresach lezacych na biurku. Nagle Mannon podniósl wzrok. - Nic panu nie jest - orzekl tym swoim stanowczym tonem, którym zwracal sie do studentów i pacjentów podejrzanych o symulowanie choroby. - Och, nie mam watpliwoci - dodal kilka sekund potem - ze pan rzeczywicie odczuwa to wszystko: zmeczenie, swedzenie i tak dalej... ale jakim przypadkiem zajmuje sie pan obecnie? Conway opowiedzial mu wszystko. W czasie tej opowieci Mannon kilkakrotnie sie umiechnal. - Zakladam, ze jest to panski pierwszy dlugotrwaly, hm... kontakt z telepata, a takze, ze nikomu jeszcze pan o tym przede mna nie mówil? - ton Mannon sugerowal raczej owiadczenie niz pytanie. - I oczywicie, chociaz czuje pan to swedzenie najsilniej, gdy znajduje sie pan w poblizu tego VUXG-a oraz pacjenta, wystepuje ono równiez slabiej kiedy indziej. Conway skinal glowa. - Odczuwalem je przez chwile zaledwie piec minut temu. - Oczywicie wraz ze wzrostem odlegloci nastepuje oslabienie - powiedzial Mannon. - Jednak, jeli o pana chodzi, nie ma sie pan czego obawiac. Arretapec usiluje bezwiednie, rozumie pan - zrobic z pana telepate. Wyjanie to panu... Otóz okazuje sie, ze trwajacy przez dluzszy czas kontakt z jaka istota obdarzona zdolnociami telepatycznymi pobudza pewne rejony mózgu ludzkiego, w których znajduja sie albo zaczatki zmyslu telepatycznego, który rozwinie sie w przyszloci, albo tez pozostaloc takowego, który czlowiek posiadal w okresie prymitywnym, ale go zatracil. W rezultacie nastepowalo doc klopotliwe, choc nieszkodliwe podraznienie. Jednakze w bardzo rzadkich przypadkach, dodal Mannon, owa bliskoc wywolywala w czlowieku co jakby sztuczny zmysl telepatyczny, w wyniku czego mógl on czasem odbierac myli od telepaty, z którym uprzednio pozostawal w kontakcie, ale tylko od niego. We wszystkich tych przypadkach zdolnoc wystepowala wylacznie od pewnego czasu i znikala, gdy istota odpowiedzialna, za jej wywolanie rozstawala sie z tym czlowiekiem. - Jednak owe przypadki telepatii wzbudzonej sa niezwykle rzadkie - zakonczyl Mannon - i najwyrazniej pan odbiera tylko jej drazniacy dodatek, inaczej dowiedzialby sie pan, co zamierza Arretapec po prostu odczytujac jego myli... Gdy Mannon kontynuowal swoje wyjanienia, Conway uwolniony juz od obawy, ze zlapal jaka nieznana chorobe, mylal intensywnie. W miare, jak przypominal sobie poszczególne sprawy zwiazane z brontozaurem i Arretapecem, strzepki rozmowy z tym ostatnim i wreszcie jego wlasne badania nad zyciem - i wyginieciem - ziemskich, dawno wymarlych olbrzymich gadów, w jego glowie formowal sie niejasny obraz. Byl to szalenczy obraz - lub przynajmniej znieksztalcony - i nadal niekompletny, ale w koncu cóz innego taka istota, jak Arretapec, mogla robic z pacjentem podobnym do brontozaura; pacjentem, któremu nic nie dolegalo? - Slucham? - powiedzial Conway. Zdal sobie sprawe, ze Mannon mówil co do niego, czego nie uslyszal. - Mówilem, ze jeli dowie sie pan, co Arretapec robi, niech pan mi powie - powtórzyl Mannon. - O, ja wiem, co on robi - odparl Conway. - Przynajmniej sadze, ze wiem; i rozumiem, dlaczego nie chce o tym mówic. To z powodu miesznoci, na jaka by sie narazil, gdyby mu sie nie udalo, skoro sam pomysl jest absurdalny. Nie wiem natomiast, p o c o to robi... - Doktorze Conway - powiedzial Mannon podejrzanie slodko - jeli pan mi nie powie, o co chodzi, to, jak to treciwie ujmuja nasi co glupsi stazyci, przerobie panu kiszki na podwiazki. Conway wstal popiesznie. Musial niezwlocznie wrócic do Arretapeca. Skoro mial teraz pewne pojecie o tym, co jest grane, musial zajac sie paroma rzeczami - pilnie potrzebnymi zabezpieczeniami, o których kto taki, jak VUXG, mógl nie pomylec. - Przykro mi, panie doktorze - odrzekl roztargnionym glosem - ale nie moge panu powiedziec. Widzi pan, w wietle tego, co pan mi mówil, istnieje mozliwoc, ze to, co wiem, pochodzi bezporednio, telepatycznie, z mózgu Arretapeca i dlatego stanowi tajemnice lekarska. Musze teraz pedzic, ale bardzo panu dziekuje. Znalazlszy sie na korytarzu rzucil sie biegiem do najblizszego komunikatora i wezwal Dzial Eksploatacji. Po glosie, który sie odezwal, rozpoznal owego pulkownika z Dywizji Technicznej, którego spotkal poprzednim razem. - Czy kadlub tego zaadaptowanego transportowca zapytal szybko - wytrzyma uderzenie ciala o masie okolo czterech ton, poruszajacego sie z predkocia, hm... miedzy trzydzieci i sto piecdziesiat kilometrów na godzine? Poza mm, jakie rodki bezpieczenstwa podjalby pan, aby nie dopucic do konsekwencji takiego wydarzenia? - Chyba pan zartuje - odparl pulkownik po dluzszej chwili milczenia. - Cialo to przeleci przez kadlub jak przez sklejke. Jednak w przypadku powstania takiego otworu wewnatrz statku jest doc powietrza, by technicy zdazyli wlozyc skafandry. Czemu pan pyta? Conway szybko mylal. Chcial, zeby co zrobiono, ale nie chcial mówic po co. Powiedzial pulkownikowi, ze obawia sie o systemy grawitacyjne utrzymujace sztuczne ciazenie wewnatrz statku. Bylo ich tak wiele, ze niech no tylko który sektor przypadkowo odwróci kierunek przebiegu energii i odepchnie brontozaura od siebie, zamiast go przytrzymywac... Z pewnym rozdraznieniem pulkownik zgodzil sie, ze obwody grawitacyjne moglyby przelaczyc sie na odpychanie, a takze mozna je bylo skupic w silowe pola odpychajace i przyciagajace, ale taka przemiana nie nastepowala tylko dlatego, ze kto by dmuchnal. Wmontowano w nie urzadzenia zabezpieczajace, które... - Mimo wszystko - przerwal Conway - czulbym sil znacznie bezpieczniejszy, gdyby mozna bylo wszystkie obwody grawitacyjne ustawic tak, ze w przypadku zblizania sie spadajacego ciezkiego ciala automatycznie wlaczaly odpychanie. Czy to mozliwe? - Czy to jest rozkaz? - zapytal pulkownik - czy po prostu nie moze pan spac w nocy? - Niestety, to rozkaz - odrzekl Conway. - W takim razie to mozliwe. - Ostry trzask w sluchawce postawil kropke na zakonczenie rozmowy. Conway ruszyl w droge, by ponownie dolaczyc do Arretapeca i stac sie znów idealnym asystentem, który zna odpowiedzi na pytania, jeszcze zanim zostana zadane. Poza tym, pomylal kwano, bedzie musial tak manewrowac, by VUXG zadawal mu odpowiednie pytania, na które on zna odpowiedz. V - Zapewnil mnie pan - powiedzial Conway do Arretapeca piatego dnia wspólpracy - ze panski pacjent nie cierpi na dolegliwoc fizyczna; nie wymaga takze leczenia psychiatrycznego. Wnioskuje z tego, ze chce pan, droga telepatii lub jaka zblizona, wywolac pewne zmiany w strukturze jego mózgu. Jeli mój wniosek jest prawidlowy, mam wobec tego dla pana wiadomoc, która moze pomóc, lub chocby pana zainteresowac: Na mojej planecie w czasach prehistorycznych zyl olbrzymi gad, podobny do panskiego pacjenta. Z jego szczatków wydobytych przez archeologów wiemy, ze posiadal on drugi orodek nerwowy, kilkakrotnie wiekszy niz wlaciwy mózg, znajdujacy sie w okolicy kregów krzyzowych; gad potrzebowal go najprawdopodobniej do kierowania ruchami tylnych konczyn, ogona i tak dalej. Gdybymy mieli tu do czynienia z podobnym przypadkiem, musialby sie pan zajac dwoma mózgami, a nie jednym. Czekajac na odpowiedz Conway dziekowal Opatrznoci, ze VUXG nalezy do rasy wysoko rozwinietej etycznie, która nie uznaje stosowania telepatii wobec nie-telepatów; inaczej Arretapec wiedzialby, ze Conway pewien jest istnienia u Emilii dwóch orodków nerwowych. Gdy pewnej nocy Arretapec zajety byl wygryzaniem kolejnej dziury w biurku Conwaya, za on sam i pacjent smacznie spali, jego kolega potajemnie przewietlil nic nie podejrzewajacego dinozaura. - Panskie domniemania sa sluszne - odezwal sie w koncu VUXG - a te informacje interesujace. Nie wiedzialem dotad, ze jedna istota moze posiadac dwa mózgi. To moze wyjaniac owe niezwykle trudnoci w kontakcie z tym stworzeniem. Zbadam to. Conway znowu poczul swedzenie w glowie, ale tym razem byl na to przygotowany i nie zareagowal "wierceniem sie". W koncu swedzenie ustalo. - Jest reakcja - powiedzial Arretapec. - Po raz pierwszy otrzymalem odpowiedz. - Swedzenie pojawilo sie znowu i zaczelo wzrastac. Bylo to nie tylko takie wrazenie, jakby mrówki z rozzarzonymi do czerwonoci szczypcami wyjadaly mu mózg, mylal Conway cierpiac, lecz starajac sie nie poruszyc i nie rozproszyc skupionego Arretapeca, gdy ten w koncu do czego dochodzil; wrazenie bylo takie, jakby kto zardzewialym gwozdziem wybijal dziury w jego biednym, rozdygotanym mózgu. Jeszcze nigdy dotad tak sie nie czul; byla to istna tortura. I nagle nastapila subtelna zmiana w rodzaju doznan. Nie zmniejszenie, a pewien dodatek. Conway pochwycil jaki przelotny blysk czego - jakby kilka taktów wielkiego utworu muzycznego odtwarzanych z peknietej plyty lub piekno dziela sztuki, które jest popekane i znieksztalcone prawie nie do poznania. Byl pewien, ze na chwile, poprzez zaklócajace fale bólu, zajrzal do myli Arretapeca. Teraz wiedzial juz wszystko... VUXG otrzymywal odpowiedzi przez caly dzien, ale byly to odruchy przypadkowe, gwaltowne i niekontrolowane. Po jednej szczególnie dramatycznej reakcji, w czasie której przerazony dinozaur zrównal z ziemia drzewa na calym hektarze, a nastepnie w poplochu schronil sie w jeziorze, Arretapec oglosil koniec pracy. - To na nic - powiedzial. - Stwór nie chce sam zrobic tego, czego go ucze, a kiedy zmuszam go, wpada w przerazenie. W beznamietnym, plaskim glosie z autotranslatora nie slychac bylo zadnych emocji, ale Conway, który mial przelotny kontakt z umyslem Arretapeca, domylal sie owego gorzkiego rozczarowania, które tamten odczuwal. Ogromnie chcial pomóc, ale wiedzial, ze zadnego bezporedniego wsparcia nie moze udzielic - w tym przypadku wlaciwa prace musial wykonac Arretapec, on sam za mógl tylko czasem to i owo popchnac naprzód. Gdy wrócil do swego pokoju na noc, ciagle jeszcze lamal sobie glowe nad tym problemem, a zanim zasnal, zdawalo mu sie, ze znalazl odpowiedz. Nastepnego dnia wraz z Arretapecem wytropili doktora Mannona, który wlanie wchodzil do bloku operacyjnego a klasy DBLF. - Panie doktorze, czy mozemy pozyczyc panskiego psa? - zapytal Conway. - Do celów zawodowych, czy dla rozrywki? - Mannon zmierzyl go podejrzliwym wzrokiem. Byl tak bardzo przywiazany do swego psa, ze niektórzy lekarze - nieziemscy podejrzewali miedzy nimi jaki zwiazek symbiotyczny. - Nic mu sie nie stanie - zapewnil go Conway. - Bede wdzieczny. Conway odebral smycz od trzymajacego psa stazysty z Tralthanu. - Teraz wracamy do mojego pokoju - powiedzial do Arretapeca. Dziesiec minut pózniej pies Mannona biegal wciekle szczekajac dookola pokoju, Conway za obrzucal go poduszkami i podglówkami. Nagle jedna z poduszek trafila psa przewracajac go. Dzwiek lap szorujacych i lizgajacych sie po plastykowej posadzce ustapil gwaltownemu wybuchowi pisków i warkniec. Conway poczul, jak co unosi go w powietrze zawieszajac na wysokoci trzech metrów nad podloga. - Nie sadzilem - zahuczal z biurka glos Arretapeca ze chce pan zrobic mi pokaz ziemskiego sadyzmu. Jestem wstrzaniety, przerazony. Niech pan natychmiast wypuci to nieszczesne zwierze. - Prosze mnie postawic na ziemi, a wszystko wyjanie - odrzekl Conway. Ósmego dnia oddali psa Mannonowi i powrócili do pracy nad dinozaurem. Pod koniec drugiego tygodnia wciaz jeszcze pracowali, a ich obu oraz pacjenta obgadywano, opiskiwano, owistywano i ochrzakiwano we wszystkich jezykach, które byly w uzyciu w Szpitalu. Pewnego dnia siedzieli w jadalni, gdy Conway uwiadomil sobie, ze wybrzekujacy komunikaty glonik wywoluje wlanie jego nazwisko. - ... O'Mara przez interkom - mówil monotonnie glonik. - Uwaga, doktor Conway. Prosze sie jak najpredzej skontaktowac z majorem O'Mara przez interkom... - Przepraszam - powiedzial Conway do Arretapeca spoczywajacego na kostce plastiku, która kierownik obslugi znaczaco umiecil na stole Conwaya. Ruszyl w kierunku najblizszego komunikatora. - To nie jest sprawa zycia i mierci - odrzekl O'Mara zapytany, o co chodzi. - Chcialbym uzyskac od pana kilka wyjanien. Na przyklad: Doktor Hardin pieni sie z wciekloci, bowiem sluzaca za pozywienie rolinnoc, która z taka troska sadzi i uzupelnia, zostala spryskana jaka substancja chemiczna, która pogorszyla jej smak. I dlaczego pewna czec zywnoci zachowala swój dawny smak, ale trzymacie ja pod kluczem? Po co wam projektor trójwymiarowy? I skad w tym wszystkim pies Mannon? - O'Mara chcac nie chcac zatrzymal sie, by nabrac oddechu, po czym wyrzucal z siebie dalsze oskarzenia. - A pulkownik Skempton mówi, ze jego technicy biegaja jak szaleni montujac wam coraz to nowe generatory pól silowych. Nie o to chodzi, ze on ma co przeciwko temu, ale jego zdaniem, gdyby te cala maszynerie umiecic na zewnatrz zamiast w rodku, to ten wrak, w którym obaj sie grzebiecie, móglby stawic czolo i dolozyc krazownikowi Federacji. No, a jego ludzie, hm... - O'Mara utrzymywal swój glos na poziomie konwersacji, ale slychac bylo, ze robi to z trudem. - Wielu z nich musi szukac mojej fachowej porady. Niektórzy z nich, zapewne ci szczeliwsi, po prostu nie wierza wlasnym oczom. Inni za to znacznie bardziej woleliby zobaczyc rózowe slonie. Nastapilo krótkie milczenie, po którym O'Mara mówil dalej. - Mannon owiadczyl mi, ze gdy chcial pana zapytac, zaslonil sie pan etyka zawodowa i nie chcial pan nic powiedziec. Zastanawialem sie... - Bardzo mi przykro, ale... - powiedzial niezrecznie Conway. - Ale co wy robicie, do jasnej cholery!? - wybuchnal O'Mara. - A zreszta, wszystko jedno. Zycze powodzenia. Koniec rozmowy. Conway pospieszyl do swego miejsca, by podjac przerwany dyskurs z Arretapecem. - Wyglupilem sie - powiedzial, gdy w chwile pózniej opuszczali jadalnie. - Trzeba bylo wziac pod uwage czynnik wielkoci. No, ale teraz juz mamy... - Obaj sie wyglupilimy, przyjacielu Conway - poprawil Arretapec monotonnym glosem autotranslatora. Jak dotad, wiekszoc panskich pomyslów dala pozytywne rezultaty. Stanowi pan dla mnie nieoceniona pomoc, do tego stopnia, ze czasem podejrzewam, iz odgadl pan, co chce osiagnac. Mam nadzieje, ze równiez ten ostatni pomysl da wyniki. - Bedziemy trzymac kciuki. Tym razem Arretapec nie zwrócil uwagi, jak to miewal w zwyczaju, ze po pierwsze, nie wierzy w szczeliwy przypadek, po drugie za, nic ma palców. Arretapec zdecydowanie coraz lepiej pojmowal obyczaje ludzi. Conway za pragnal bardzo, zeby ów nieskalany VUXG odczytal teraz jego myli, zeby mógl poznac, jak dalece Conway sie w to zaangazowal, jak bardzo chcial, zeby popoludniowy eksperyment Arretapeca sie powiódl. Przez cala droge do transportowca czul wzrastajace napiecie. Kiedy dawal ostatnie instrukcje technikom i upewnial sie, ze wszyscy wiedza, co robic w kazdej mozliwej sytuacji, czul, ze zartuje troche za wiele i mieje sie nieco zbyt glono. Ale w koncu wszyscy okazywali oznaki przemeczenia. A w jaki czas pózniej, gdy stanal blizej niz piecdziesiat metrów od pacjenta obwieszony sprzetem jak choinka degrawitator opinajacy go w pasie, wyzwalacz i monitor projektora stereoskopowego umocowane na piersi, na ramionach za zawieszona ciezka radiostacja - jego napiecie osiagnelo stadium nieruchomoci, jak u sprezyny, której bardziej juz nie mozna nakrecic. - Ekipa projekcyjna gotowa - rozlegl sie jaki glos. - Pozywienie na miejscu - odezwal sie inny. - Wszyscy operatorzy pól silowych na stanowiskach zaraportowal trzeci. - W porzadku, doktorze - powiedzial Conway do unoszacego sie w powietrzu Arretapeca i przesunal nagle suchym jezykiem po jeszcze suchszych wargach. - Niech pan robi swoje. Nacisnal wyzwalacz projektora i oto natychmiast wokól niego i nad nim pojawil sie niematerialny obraz jego samego, ale o wysokoci pietnastu metrów. Zobaczyl, jak glowa pacjenta unosi sie; uslyszal ów niski, jeczacy dzwiek, który brontozaur wydawal w chwilach podniecenia lub przestrachu, a który tak dziwacznie kontrastowal z jego rozmiarami. W koncu ujrzal, jak pacjent cofa sie niezgrabnie ku brzegowi jeziora. Ale Arretapec zawziecie wysylal ku niemu silne fale uczucia spokoju i zaufania - i oto wielki gad uspokoil sie. Bardzo powoli, aby go nie sploszyc, Conway wykonal ruchy siegania za siebie, podnoszenia czego i polozenia tego przed soba. Ponad nim jego pietnastometrowy obraz uczynil to samo. Ale w miejscu, gdzie olbrzymia dlon obrazu siegnela ziemi, znajdowala sie wiazka rolinnoci, a gdy jego reka sie uniosla, wiazka poszybowala za nia, utrzymywana przez delikatnie prowadzone trzy skupione pola silowe. Swieza, wilgotna jeszcze wiazka lici palmowych znalazla sie w poblizu wciaz jeszcze niespokojnego brontozaura, pozornie polozona przez olbrzymia dlon, która nastepnie wycofala sie. Po chwili oczekiwania, która Conwayowi zdala sie wiecznocia, potezna zakrzywiona szyja wygiela sie w dól. Brontozaur zaczal skubac... Conway raz jeszcze wykonal te same ruchy, a potem znowu. Za kazdym razem jego pietnastometrowy obraz przyblizal sie coraz bardziej. Wiedzial, ze brontozaur mógl w razie potrzeby jec znajdujaca sie wokól niego rolinnoc, ale od kiedy rozpylacz doktora Hardina wlaczyl sie do akcji, nie bylo to zbyt smaczne pozywienie. Gad poznawal; ze te smaczne kaski, to dawne, pyszne jedzonko; wieze, soczyste, slodko pachnace, które nie wiedziec czemu, ostatnio jako zniknelo. Skubanie przeszlo w zarloczne pozeranie. - Bardzo dobrze - powiedzial Conway. - Etap drugi... VI Korzystajac z pomocy malego monitora, w którym widac bylo, jak sie jego obraz faktycznie ma do wielkoci brontozaura, Conway ponownie wysunal reke. Umieszczony na przeciwleglej cianie niewidoczny operator kolejnego pola silowego wlaczyl je, synchronizujac jego dzialanie z ruchami reki, co w sumie dalo taki efekt, jakby pacjenta glaskano po poteznym karku stosujac zdecydowany, choc lagodny nacisk. Po pierwszej chwili przestrachu pacjent powrócil do jedzenia, co jaki czas drzac lekko. Arretapec doniósl, ze brontozaurowi sprawia to przyjemnoc. - A teraz - powiedzial Conway - pobawimy sie troche mniej delikatnie. Dwie olbrzymie rece spoczely na boku gada, zmasowane pola silowe pchnely go, przewracajac z trzaskiem, który wstrzasnal ziemia. Przerazony teraz naprawde brontozaur rzucal sie wciekle i unosil nogi, na prózno usilujac dzwignac niezgrabne i ociezale cielsko na nogi. Lecz potezne race nie zamierzaly zadac miertelnego ciosu; nadal tylko glaskaly go i poklepywaly. Brontozaur uspokoil sie i zaczal ponownie okazywac zadowolenie, ale rece nagle zmienily pozycje. Pola silowe pochwycily lezace cialo, uniosly je i przywrócily na druga strone. Wlaczywszy degrawitator, by zwiekszyc swa ruchliwoc, Conway zaczal podskakiwac obok brontozaura i ponad nim, a Arretapec, który byl z pacjentem w kontakcie psychicznym, caly czas donosil o skutkach poszczególnych bodzców. Conway poklepywal olbrzymiego gada, glaskal go, okladal pieciami i popychal swymi poteznymi niematerialnymi rekoma, a przez caly czas obsluga pól silowych znakomicie za nim nadazala... Podobne zabiegi mialy juz miejsce poprzednio, polaczone z innymi dzialaniami, które, jak szeptano, jednego technika wpedzily w alkoholizm, za przynajmniej czterech innych z niego wyleczyly. Ale dopiero, kiedy wzieto pod uwage czynnik wielkoci, - tak jak dzi, przy uzyciu trójwymiarowego projektora, wyniki dowiadczen zaczely byc obiecujace. Poprzednio, przez miniony tydzien wygladalo to, jakby mysz maltretowala psa bernardyna. Nic wiec dziwnego, ze brontozaur wpadl w panike, gdy przytrafialy mu sie najprzerózniejsze niewytlumaczalne rzeczy, a jedyna ich przyczyna, która byl w stanie zobaczyc, byly dwie malenkie ledwie przezen widzialne istotki! Rasa, do której nalezal pacjent, zamieszkiwala swa planete od stu milionów lat, a jej przedstawiciele byli niezwykle dlugowieczni. Chociaz jego obydwa mózgi byly stosunkowo niewielkie, mial on znacznie wiecej inteligencji od psa, totez wkrótce Conway nauczyl go sluzyc i prosic. A dwie godziny pózniej brontozaur uniósl sie w powietrze. Ulecial w góre momentalnie: monstrualny, niezgrabny, niemozliwy do opisania potwór, którego ogromne nogi bezwolnie wykonywaly ruchy jak przy chodzeniu, a wielka szyja i ogon zwisaly lekko sie kolyszac. To mózg krzyzowy, a nie czaszkowy sterowal lewitacja, pomylal Conway, gdy olbrzymi gad zblizyl sie do wiazki lici palmowych, które zachecajaco zwisaly szecdziesiat metrów nad jego glowa. Ale byl to drobiazg. Brontozaur lewitowal, a o to chodzilo. Chyba ze... - Czy pan mu pomaga? - Conway zapytal ostro Arretapeca. - Nie. Odpowiedz byla jak zwykle z koniecznoci beznamietna, ale gdyby VUXG byl czlowiekiem, bylby to okrzyk triumfu. - Dobra, stara Emilia - rozlegl sie okrzyk w sluchawkach Conwaya. Byl to chyba jeden z operatorów pól silowych. - Uwaga, przelatuje obok! Brontozaur nie trafil w zawieszona wiazke lici i unosil sie coraz szybciej. Wykonal niezgrabny, konwulsyjny ruch, by dosiegnac jej w locie, co nadalo jego cialu wyrazny ruch wirowy. Dalsze gwaltowne ruchy szyi i ogona tylko pogarszaly sytuacje... - Lepiej ja stamtad zdjac - powiedzial z naciskiem inny glos. - To sztuczne slonce moze jej spalic ogon. - ... A to wirowanie napedza jej strachu - zgodzil sie Conway. - Uwaga, operatorzy pól! Ale bylo juz za pózno. Slonce, ziemia i niebo wirowaly jak szalone wokól istoty, która dotad byla przyzwyczajona do solidnego gruntu pod nogami. Chciala gdzie uciec - w góre lub w dól, gdziekolwiek. Pomimo desperackich wysilków Arretapeca, by go uspokoic, nastapila, ponowna teleportacja. Conway ujrzal, jak owa olbrzymia góra cielska i koci startuje znienacka, przynajmniej cztery razy szybciej niz na poczatku. - Uwaga, sektor H! - ryknal. - Wyhamujcie go, ale lagodnie! Ale nie bylo ani czasu, ani miejsca na lagodne hamowanie. Aby uniknac miertelnego uderzenia o wewnetrzna powierzchnie statku - a takze przebicia jej i wylecenia w Kosmos - operatorzy musieli dzialac plynnie lecz stanowczo, totez brontozaurowi to z koniecznoci ostre hamowanie musialo sie wydac silnym uderzeniem o przeszkode. Ponownie uniósl sie w góre. - Uwaga, sektor C! Leci na was! Jednak i tu wystapilo to samo, co w sektorze H - zwierze wystraszylo sie i ulecialo jeszcze w inna strone. I tak to trwalo: olbrzymi gad migal z jednej strony statku na druga, az... - Mówi Skempton - rozlegl sie ostry, autorytatywny glos.- Moi ludzie twierdza, ze podstawy generatorów pól silowych nie sa przystosowane do czego takiego. Nie sa odpowiednio zamocowane. Poszycie kadluba peklo w omiu miejscach. - Czy nie mozna... - Latamy przecieki tak szybko, jak sie da - przerwal Skempton odpowiadajac na pytanie Conwaya jeszcze przed jego zadaniem. - Ale to lomotanie roztrzesie statek... W tym momencie wlaczyl sie Arretapec. - Doktorze Conway - powiedzial - mimo, iz to jest oczywiste, ze pacjent wykazal zdumiewajaca sprawnoc w zakresie swego nowego talentu, to jest ona ograniczona przez przerazenie i oszolomienie. Jestem przekonany, ze to bolesne dowiadczenie spowoduje nieodwracalne szkody w procesie mylenia istoty... - Conway, u w a g a! Brontozaur zatrzymal sie blisko powierzchni w odlegloci kilkuset metrów, po czym mignal w bok, dokladnie tam, gdzie stal Conway. Ale lecial po linii prostej w wydrazonej wewnatrz kuli, totez jej zakrzywiona powierzchnia dazyla mu na spotkanie. Conway ujrzal, jak mknace cialo kolysze sie i obraca, poniewaz operatorzy pól usiluja zmniejszyc predkoc lotu. I oto potezne cialo prulo juz przez niskie, gesto rosnace drzewa, a zaraz potem rylo szeroka plytka bruzde w miekkiej, bagnistej ziemi pchajac przed soba niewielki pagórek wyrwanej rolinnoci. Conway znajdowal sie dokladnie na jego drodze. Nim zdolal wlaczyc degrawitator, ziemia uniosla sie przed nim i przykryla go. Przez kilka minut byl zbyt oszolomiony, by pojac, dlaczego nie moze sie ruszac. Nastepnie spostrzegl, ze tkwi po pas w kleistej mazi skladajacej sie z odlamków galezi i blota. Wstrzasy i drzenia, które odczuwal calym cialem, pochodzily od brontozaura, który gramolil sie na nogi. Conway uniósl wzrok i ujrzal nad soba jego ogromne, niezgrabnie obracajace sie cielsko, po czym uslyszal klaniecia i trzaski wywolane nogami zapadajacymi sie prawie po kolana w ziemie i podszycie. Stworzenie ponownie zmierzalo w kierunku jeziora, a Conway znajdowal sie na jego drodze... Zaczal krzyczec i szamotac sie usilujac zwrócic na siebie uwage, bowiem i degrawitator, i radio ulegly zniszczeniu, a on sam znalazl sie w pulapce. Olbrzymi gad podszedl blizej, jego potezna, lekko wygieta szyja przeslonila wiatlo, a ogromna przednia noga uniosla sie, by go umiercic i jednoczenie pogrzebac. I nagle Conway poczul, jak co porywa go w góre i unosi w poblize fruwajacego pojemnika z suszona liwka plywajaca w syropie... - W chwilowym podnieceniu - powiedzial Arretapec - zapomnialem, ze pan potrzebuje mechanicznego urzadzenia do teleportacji. Prosze przyjac wyrazy ubolewania. - N-nic nie szkodzi - odrzekl Conway drzacym glosem. Nadludzkim wysilkiem opanowal rozdygotane nerwy. Potem zobaczyl w dole operatorów pól silowych. - Dajcie tu nowe radio i zdalne sterowanie projektora! - zawolal nagle. Dziesiec minut pózniej, choc potluczony i poobijany, byl gotów do dalszej pracy. Stal na brzegu jeziora, Arretapec wisial u jego ramienia, a nad nim ponownie wznosil sie jego pietnastometrowy wizerunek. Arretapec, który byl w kontakcie psychicznym z brontozaurem znajdujacym sie pod powierzchnia jeziora, owiadczyl, ze waza sie losy eksperymentu. Pacjent mial wstrzasajace przejcia, ale obecnie znajdowal sie w bezpiecznym dlan miejscu pod woda tam, gdzie dotychczas znajdowal ratunek przed glodem i napacia wrogów - i to, wraz z psychicznym uspokojeniem powodowanym przez Arretapeca, wywieralo nan uspokajajacy wplyw. Conway czekal, raz z nadzieja, raz w czarnej rozpaczy. Czasami sila jego uczuc zmuszala go do przeklinania. Nie byloby to takie trudne; i nie znaczyloby dla niego tak wiele, gdyby nie doznal wówczas kontaktu z umyslem Arretapeca, ani gdyby tak nie polubil tej sztywnej i przesadnie protekcjonalnej kulki gnoju. Przeciez kazda istota z takim intelektem, która chciala osiagnac to, co zamierzal Arretapec, miala prawo do uczucia wyzszoci. Nagle wielka glowa wysunela sie ponad powierzchnie wody i ogromne cielsko wylazlo na brzeg. Powoli, niezgrabnie zgiely sie tylne nogi, a dluga stozkowata szyja uniosla sie ku górze. Brontozaur znowu chcial sie bawic. Co cisnelo Conwaya za gardlo. Popatrzyl w strone, gdzie lezalo kilkanacie gotowych do uzycia wiazek soczystej zieleniny, za jedna z nich znajdowala sie juz w drodze gada. Zamachal nagle reka. - Och, dajcie mu wszystkie - powiedzial. - Zasluzyl na nie... - ... Wiec kiedy Arretapec zapoznal sie z warunkami na planecie pacjenta - mówil nieco sztywno Conway - a jego zdolnoc prekognicji powiedziala mu, jaka bedzie najprawdodobniej przyszloc tego wiata, po prostu musial spróbowac ja zmienic. Conway znajdowal sie w biurze naczelnego psychologa i zdawal wstepny, ustny raport w otoczeniu zaciekawionych lekarzy O'Mary, Hardina, Skemptona i dyrektora Szpitala. Byloby wielka przesada, gdyby kto stwierdzil, ze czul sie swobodnie. - Arretapec nalezy jednak do starej, dumnej rasy, a zdolnoc telepatii zwieksza jeszcze jego wrazliwoc: telepaci oczywicie czuja, co inni o nich myla. Propozycja Arretapeca byla tak miala; a jego i jego rase narazala na tak ogromna miesznoc, gdyby sie nie powiodla, ze po prostu musial wszystko trzymac w tajemnicy. Warunki na planecie brontozaurów wskazywaly, ze po wymarciu olbrzymich gadów nie powstanie tam inna rasa inteligentna, a z geologicznego punktu widzenia owo wymarcie nie bylo zbyt odlegle. Rasa, do której nalezy pacjent, zamieszkiwala te planete juz od doc dawna - jej uzbrojony ogon i zdolnoc plywania pozwolily im przezyc bardziej drapiezne i wyspecjalizowane wspólczesne im gatunki - ale zmiany klimatyczne byly nieuniknione, a dinozaury nie mogly podazyc za sloncem ku równikowi, bowiem lady tej planety dzielily sie na wiele malych kontynentów. Brontozaur nie umie przebyc oceanu. Gdyby jednak owe gigantyczne gady mozna bylo sklonic do wyksztalcenia parapsychicznej zdolnoci teleportacji, bariera oceanu zniknie, a wraz z nia niebezpieczenstwo nadchodzacego glodu i braku zywnoci. To wlanie powiodlo sie doktorowi Arretapecowi. - Skoro Arretapec dal brontozaurowi zdolnoc teleportacji droga bezporedniego oddzialywania na mózg - wlaczyl sie w tym momencie O'Mara - dlaczego, nie mozna tego samego osiagnac u nas? - Prawdopodobnie dlatego, ze dajemy sobie wietnie rade bez tego - odparl Conway. - Z drugiej strony pacjentowi wykazano i dano do zrozumienia, ze owa zdolnoc jest konieczna dla jego przezycia. Gdy sobie to uwiadomi, bedzie uzywal tej zdolnoci i przekazywal ja, bowiem wystepuje ona w postaci utajonej prawie u wszystkich gatunków. Wychowanie istot inteligentnych na planecie, która inaczej stalaby sie martwa - oto projekt godny tych szlachetnych nauczycieli... Conway mylal teraz o tamtym krótkim, prekognicyjnym wejrzeniu w myli Arretapeca - o obrazie cywilizacji, która rozwinie sie na planecie brontozaurów, a takze o tych monstrualnych, a jednoczenie pelnych dziwnej gracji istotach, które beda ja zamieszkiwac w jakiej bardzo odleglej przyszloci. Nie wypowiedzial jednak tych myli glono. - Jak wiekszoc telepatów - rzekl zamiast tego - Arretapec byl jednoczenie delikatny i niechetny czysto fizycznym metodom dowiadczen. Dopiero kiedy pokazalem mu psa doktora Mannona i wyjanilem, ze uczac zwierze jakiej nowej umiejetnoci dobrze jest nauczyc je kilku sztuczek z nia zwiazanych, zaczelimy do czego dochodzic. Pokazalem mu te zabawe, w której rzucam w psa poduszkami, a ten, szarpiac je przez chwile, robi z nich stos i pozwala sie rzucic w ten stos. W ten sposób zademonstrowalem, ze stworzenia na niezbyt wysokim poziomie umyslowym nie maja nic przeciwko - w pewnych granicach niewielkiej szamotaninie... - A, wiec powiedzial O'Mara spogladajac w zamyleniu na sufit - to tym sie pan zajmuje w wolnych chwilach... Pulkownik Skempton zakaslal. - Minimalizuje pan swój udzial w tym wszystkim - powiedzial. - Panska przezornoc polegajaca na wypelnieniu kadluba polami silowymi... - Jest jeszcze jedna sprawa, nim powiem im do widzenia - przerwal popiesznie Conway. - Arretapec uslyszal, niektórzy ludzie nazywaja pacjenta "Emilia". Chcialby wiedziec dlaczego. - Wcale sie nie dziwie - powiedzial O'Mara z naciskiem. - Otóz - ciagnal sznurujac usta - jeden czlowiek obslugi lubujacy sie we wczesnej powieci, a szczególnie w utworach sióstr Bronte - Charlotte, Anne i Emilii - przezwal naszego pacjenta "Emilia Brontozaur". Musze przyznac, ze odczuwam osobiste, zawodowe zainteresowanie umyslem, który kojarzy w podobny sposób... - O'Mara mial taka mine, jakby w powietrzu unosil sie nieprzyjemny zapach. Conway jeknal wspólczujaco. Odwracajac sie, by wyjc, pomylal, ze jego ostatnie i najtrudniejsze zadanie bedzie zapewne polegalo na wyjanieniu szlachetnemu doktorowi Arrepecowi, czym jest zart slowny. Arretapec i dinozaur wyjechali nastepnego dnia, oficer Korpusu Kontroli odpowiedzialny za zaopatrzenie Szpitala wydal olbrzymie westchnienie ulgi, a Conway ponownie znalazl sie na oddziale. Tym razem byl jednak czym wiecej niz zwyklym wyrobnikiem medycznym. Postawiono go na czele sekcji w Oddziale Pediatrycznym i chociaz musial poslugiwac sie danymi, lekami i historiami chorób dostarczonymi przez Diagnostyka Thornnastora, ordynatora Oddzialu Patologii, nikt nie patrzyl mu teraz na rece. Mial prawo chodzic po calej sekcji i mówic sobie, ze to j e g o oddzial. A O'Mara przyrzekl mu nawet asystenta! - ... Stalo sie oczywiste, odkad pan tu przybyl - powiedzial mu major - ze lepiej sie pan czuje w towarzystwie nieziemców niz przedstawicieli wlasnej rasy. Usadzenie pana z doktorem Arretapecem bylo próba, która przeszedl pan z honorem, za asystent, którego otrzyma pan za kilka dni, moze stac sie kolejnym testem. O'Mara zamilkl na chwile; potem mówil dalej potrzasnawszy glowa w zdziwieniu: - Nie tylko sie panu doskonale uklada w stosunkach z nieziemcami, ale nikt nawet nie plotkuje o tym, ze sie pan ugania za spódniczkami... - Nie mam czasu - odrzekl powaznie Conway. Watpie, zebym kiedy mial. - Nie szkodzi, mizoginia jest dopuszczalna neuroza odrzekl O'Mara przechodzac nastepnie do rozmowy o nowym asystencie. Potem Conway wrócil na swój oddzial i pracowal duzo pilniej, niz gdyby jaki zwierzchnik patrzyl mu na rece. Byl tak zajety, ze uszly jego uszu pogloski na temat dziwacznego pacjenta, którego przyjeto na trzeci oddzial obserwacyjny... 4... Klopotliwy goc Pomimo ogromnych zasobów wiedzy medycznej dostepnych w Szpitalu, nie majacych sobie równych w cywilizowanej Galaktyce, zdarzaly sie przypadki w Szpitalu Kosmicznym, z którymi nic juz nie mozna bylo zrobic. Takim wlanie przypadkiem byl pacjent nalezacy do klasy SRTT, czyli takiego typu fizjologicznego, jakiego jeszcze nigdy w Szpitalu nie widziano. Bylo to stworzenie amebowate, posiadajace zdolnoc wysuwania dowolnych konczyn, narzadów zmyslów czy tez powloki ochronnej wlaciwej dla rodowiska, w którym sie znajdowalo; jego fantastyczna zdolnoc adaptacyjna rodzila pytania, jak w ogóle co takiego moglo zapac na jakakolwiek chorobe? Najbardziej zagadkowym aspektem tej sprawy byl zupelny brak wszelkich objawów. Nie wystepowaly zadne zaklócenia w pracy organizmu, czeste w przypadku istot pozaziemskich; nie bylo tez zadnych groznych infekcji bakteryjnych. Zamiast tego pacjent po prostu roztapial sie - cicho, spokojnie, bez szmeru i sprawiania komukolwiek klopotu, niczym kawalek lodu pozostawiony w cieplym pomieszczeniu. Jego cialo doslownie przemienialo sie w wode. Zadne zastosowane rodki nie zdolaly zahamowac tego procesu, za wszyscy Diagnostycy i lekarze pomniejszej rangi, choc nadal, i to coraz intensywniej poszukiwali wlaciwego leku, zaczynali sobie zdawac sprawe z pewna gorycza, ze pasmo cudów medycznych, które Szpital Glówny Sektora Dwunastego robil z monotonna juz regularnocia, wkrótce ulegnie przerwaniu. I z tego powodu jeden z najsurowszych przepisów Szpitala mial zostac na jaki czas uchylony. - Sadze, ze najlepiej bedzie zaczac od poczatku - powiedzial doktor Conway usilujac nie gapic sie na mieniace sie wszystkimi kolorami, nie calkiem jeszcze zanikle skrzydla swego nowego asystenta. - Od Izby Przyjec, gdzie zalatwia sie sprawy zwiazane z przybyciem pacjentów. Conway chwile odczekal na ewentualne uwagi tamtego, tymczasem jednak zwawo maszerujac w wymienionym kierunku. Staral sie wyprzedzac swego towarzysza. Nie chcial ic obok niego nie dlatego, zeby go urazic, ale po prostu bal sie zrobic mu krzywde, co moglo grozic, gdyby przysunal sie blizej. Nowy asystent byl przedstawicielem klasy GLNO szecionoznym, zewnatrzszkieletowym, przypominajacym owada przybyszem z planety Cinruss. Grawitacja na tej planecie wynosila mniej niz jedna dwunasta ciazenia ziemskiego, co spowodowalo, ze owady urosly do takich rozmiarów i staly sie grupa dominujaca. Z tego powodu jednak przybysz musial zaopatrzyc sie az w dwa degrawitatory, by zneutralizowac ciazenie w Szpitalu, które inaczej rozgniotloby go o podloge. Jeden aparat zupelnie by mu do tego celu wystarczyl, ale Conway ani troche nie dziwil sie swemu asystentowi, ze chcial czuc sie bezpiecznie. Byl to osobnik niewiarygodnie kruchy, ksztaltu wrzecionowatego, o niezgrabnym wygladzie, a nazywal sie dr Prilicla. Prilicla przeszedl juz staz w szpitalach planetarnych i mniejszych zakladach wielorodowiskowych, nie byl wiec zupelnie zielony, co zakomunikowano Conwayowi. Ale naturalnie wobec rozmiarów i skomplikowanej struktury Szpitala bedzie sie czul zagubiony. Conway mial byc przez jaki czas jego przewodnikiem i nauczycielem, po czym, kiedy skonczy sie jego aktualny przydzial do Pediatrii, przekaze obowiazki Prilicli. Najwyrazniej dyrektor Szpitala uwazal, ze przedstawiciele ras zyjacych w niskim ciazeniu, charakteryzujace sie ogromna wrazliwocia i subtelnocia dotyku, wyjatkowo nadaja sie do opieki i wlaciwego obchodzenia sie z co bardziej delikatnymi embrionami istot pozaziemskich. To bylby dobry pomysl, pomylal Conway szybciutko ustawiajac sie pomiedzy Prilicla i stazysta z Tralthanu pracym przed siebie na szeciu sloniowatych nogach, gdyby wzmiankowane osobniki przystosowane do niskiego ciazenia byly w stanie przezyc kontakt z masywniejszymi i bardziej niezgrabnymi kolegami. - Rozumie pan - powiedzial Conway pokazujac asystentowi droge do Izby Przyjec - ze juz zapisanie niektórych pacjentów samo w sobie jest problemem. Z mniejszymi osobnikami nie jest tak zle, ale jeli jest to Tralthanczyk lub dwunastometrowy AUGL z Chalderescolu... - urwal nagle. - Oto jestemy - dodal. Przez szeroki, przezroczysty odcinek ciany widac bylo pomieszczenie, w którym znajdowaly sie trzy potezne biurka, choc w chwili obecnej zajete bylo tylko jedno. Znajdujacy sie za nim osobnik byl Nidianczykiem, blyskajace za wiatelka wskazników dowodzily, ze dopiero co polaczyl sie ze statkiem zblizajacym sie do Szpitala. - Prosze posluchac... - zaczal Conway. - Panska identyfikacja - zazadal czerwony niedzwiadek typowym dla tej rasy warkliwym staccato, które autotranslator Conwaya przekazal w postaci beznamietnych slów w jezyku angielskim, za podobny aparat Prilicli - w jego ojczystym jezyku. - Pacjent, goc czy personel - i jaka rasa? - Goc - padla odpowiedz z glonika - oraz czlowiek. Po chwili milczenia niedzwiadek odezwal sie ponownie. - Prosze podac klase fizjologiczna - zazadal mrugnawszy porozumiewawczo do Conwaya i Prilicli. - Wszystkie rasy inteligentne mówia o sobie "ludzie", a inne nazywaja nieludzkimi, totez nazwa ta jest bez znaczenia... Conway sluchal potem tej rozmowy tylko jednym uchem, tak byl zajety wyobrazaniem sobie, jak tez moze wygladac istota nalezaca do tej klasy. Podwójne T oznaczalo, ze zarówno jej ksztalt, jak i cechy fizyczne byly zmienne; R - ze cechowala ja wysoka wytrzymaloc na skrajne temperatury i cinienie, a jeszcze do tego S...! Gdyby na zewnatrz nie czekal przedstawiciel tej klasy, Conway nie uwierzylby w istnienie takiego zwierzaka. A goc musial byc wazna osobistocia, bowiem dyzurny z Izby Przyjec byl w tej chwili ogromnie zajety przekazywaniem wiadomoci o jego przybyciu do róznych osób w Szpitalu, z których wiekszoc stanowili ni mniej, ni wiecej Diagnostycy. W jednej chwili Conway poczul nagly przyplyw checi, by obejrzec owo ogromnie niezwykle stworzenie, ale zreflektowal sie. Gdyby tak zajal sie podgladaniem zamiast tym, co do niego nalezalo, doktor Prilicla nie znalazlby w nim dobrego przykladu. Poza tym Conway wciaz jeszcze nie rozgryzl go do konca - a Prilicla mógl okazac sie jakim drazliwym osobnikiem, uwazajacym, ze gapienie sie na przedstawiciela innej rasy po to tylko, by zaspokoic zwykla ciekawoc, stanowi powazne uchybienie... - Gdyby to nie zaklócilo innych, wazniejszych spraw - przerwal jego myli glos Prilicli przekazywany przez autotranslator - to bardzo chcialbym przyjrzec sie temu gociowi. Daj ci, Boze, zdrowie! pomylal Conway, ale udawal, ze rozwaza te propozycje. - W innym przypadku - powiedzial w koncu - nie zezwolilbym na to, ale poniewaz luk, przez który przyjmuja owego SRTT, jest niedaleko stad, a mamy troche czasu, zanim powrócimy na oddzial, to chyba nie bedzie nic zdroznego w tym, ze pan zaspokoi swa ciekawoc. Prosze za mna. Kiwajac dlonia na pozegnanie kosmatemu dyzurnemu Conway pomylal, ze to dobrze, iz autotranslator Prilicli nie potrafi przekazac mocno ironicznego wydzwieku jego ostatnich slów, totez asystent nie pomyli sobie, ze Conway zen sie nabija. I nagle zesztywnial. Prilicla, uwiadomil sobie z niepokojem, ma zmysl empatyczny. Od momentu pierwszego spotkania nie byl zanadto wylewny, ale i tak to, co powiedzial, potwierdzilo podejrzenia Conwaya w tej sprawie. Jego nowy asystent nie byl telepata - nie potrafil czytac w mylach - ale odbieral uczucia i emocje, a wiec mógl byc wiadom zainteresowania Conwaya. Przyszla mu ochota, by dac sobie samemu w zeby za to, ze zapomnial o tym zmyle empatycznym. Ciekawe, kto tu sie z kogo nabija, pomylal kwano. Pocieszyl sie w konca, ze Prilicla ma przynajmniej latwiejszy charakter niz niektóre osoby, z którymi do niedawna byl zmuszony wspólpracowac, jak na przyklad doktor Arretapec. Do luku nr 6, gdzie mialo nastapic przyjecie gocia, mozna bylo dotrzec w kilka minut, gdyby Conway skorzystal ze skrótu przez korytarz wypelniony woda, prowadzacy do sali operacyjnej dla klasy AUGL, a nastepnie poprzez oddzial chirurgiczny dla chlorodysznych przedstawicieli klasy PVSJ. Oznaczalo to jednak koniecznoc nalozenia lekkiego skafandra ochronnego, a choc sam Conway potrafil to zrobic blyskawicznie, bardzo watpil, czy wielonozny Prilicla jest równie sprawny. Wobec tego musieli ic dluzsza droga i to szybko. Po drodze wyprzedzili ich Tralthanczyk ze zlocona opaska Diagnostyka oraz ziemski inzynier z dzialu Eksploatacji. Tralthanczyk parl przed siebie jak czolg, który ponioslo, totez Ziemianin musial kolo niego biec truchtem, by dotrzymac kroku. Conway i Prilicla odsuneli sie z szacunkiem, by dac droge Diagnostykowi - a takze, by uniknac stratowania - po czym poszli dalej. Kilka uslyszanych slów pozwolilo im domniemywac, ze Tralthanczyk i Ziemianin stanowili czec komitetu powitalnego przybysza, a doc kwane uwagi inzyniera dotyczyly tego, ze goc przybyl wczeniej niz oczekiwano. Kiedy kilka sekund pózniej mineli naroznik i oczom ich ukazal sie wielki luk przyjec, Conway ujrzal co, co wywolalo jego mimowolny umiech. Przed lukiem zbiegaly sie trzy korytarze z tego poziomu oraz dwa nastepne z poziomów sasiednich, polaczone pochylniami. Po wszystkich tych korytarzach gnaly ku luzie istoty róznych ras. Poza Tralthanczykiem i Ziemianinem, którzy wlanie ich mineli, byl tam jeszcze jeden Tralthanczyk, dwa gasienicowce DBLF oraz kolczasty, blonkowaty Illensanczyk w przezroczystym stroju ochronnym - który dopiero co wylonil sie z pobliskiego korytarza dla chlorodysznych istot klasy PVSJ - a wszyscy kierowali sie ku wewnetrznej klapie olbrzymiej luzy, która juz sie otwierala, by wpucic oczekiwanego gocia. Conwayowi sytuacja ta zdawala sie wysoce absurdalna. Oczyma wyobrazni ujrzal, jak cala ta zwariowana menazeria zbiega sie jednoczenie w tym samym punkcie z poteznym trzaskiem... Umiechal sie jeszcze do wlasnych myli, kiedy komedia gwaltownie i bez ostrzezenia przemienila sie w tragedie. II Gdy przybysz wyszedl z luku, który sie za nim zamknal, Conway ujrzal co, co troche przypominalo krokodyla ze zrogowacialymi na koncach mackami, w wiekszoci za bylo niepodobne do którego ze znanych mu stworzen. Zobaczyl, jak stwór usuwa sie z drogi wszystkich spieszacych mu na spotkanie, a potem nagle rzuca sie w kierunku Illensanczyka, który - jak Conway przypomnial sobie pózniej znajdowal sie najblizej i byl najmniejszy sporód witajacych. Wszyscy zaczeli krzyczec jednoczenie, tak ze autotranslator Conwaya (a zapewne i wszystkich innych) zaczal wydawac wysokie, oscylujace piski spowodowane przeciazeniem. Wobec zebów i rogowych zakonczen macek szarzujacych przybysza Illensanczyk, niewatpliwie zdajac sobie sprawe ze slaboci okrywajacego go skafandra, w którym znajdowal sie zyciodajny chlor, czmychnal z powrotem do wlasnej sekcji. Goc, któremu na drodze stanal teraz Tralthanczyk dudniacy co, co w jego pojeciu mialo wywolac uspokojenie, obrócil sie nagle i popedzil z powrotem ku luzie... Wszystkie luzy byly wyposazone w urzadzenia do szybkiego otwierania w razie koniecznoci; powodowaly one zamkniecie jednych drzwi i natychmiastowe otwarcie drugich, bez czekania na wypelnienie wnetrza potrzebna mieszanka atmosferyczna. Illensanczyk majacy za soba rozszalalego przybysza, który rozdarl mu juz zebami skafander, w obliczu grozacego mu niebezpieczenstwa mierci od zatrucia tlenem slusznie uznal swój przypadek za stan wyzszej koniecznoci i uruchomil blyskawiczne zamki. Byl zapewne zbyt przerazony, by dojrzec, ze przybysz nie znalazl sie jeszcze calym cialem wewnatrz luzy i gdy otworza sie drzwi wewnetrzne, zewnetrzne przetna jego cialo na dwie polowy... Dookola luzy panowal taki harmider, ze Conway nie dojrzal, kim byl ów szybko mylacy osobnik, który uratowal zycie gociowi naciskajac nastepny guzik otwierajacy jednoczenie drzwi wewnetrzne i zewnetrzne. To posuniecie zapobieglo przecieciu przybysza na pól, ale powstalo w ten sposób bezporednie polaczenie z sekcja PVSJ, skad zaczely dobywac sie geste, zóltawe kleby chloru. Zanim Conway zdolal cokolwiek przedsiewziac, czujniki skazenia wlaczyly syrene alarmowa zatrzaskujac jednoczenie hermetyczne grodzie w najblizszej okolicy. Wszyscy znalezli sie w bardzo zgrabnej pulapce. Przez oblakana chwile Conway staral sie zwalczyc w sobie impuls sklaniajacy go do rzucenia sie do grodzi i walenia w nie rekami. Nastepnie postanowil pobiec przez ten trujacy opar do nastepnej luzy kontaktowej po drugiej stronie korytarza. W luzie jednak znajdowal sie jeden z techników z Eksploatacji wraz z gasienicowcem DBLF, obaj tak zatruci chlorem, ze Conway zwatpil, czy uda im sie przezyc choc tyle czasu, ile potrzeba na wlozenie skafandrów ochronnych. Czy jemu samemu, zastanawial sie przezwyciezajac mdloci, uda sie tam dostac? W komorze luzy byly równiez helmy wystarczajace na okolo dziesiec minut - wymagaly tego przepisy bezpieczenstwa - ale aby do nich dotrzec, musialby wstrzymac oddech przynajmniej na trzy minuty i zaciskac mocno oczy, bowiem choc jedno zachlyniecie sie chlorem albo kontakt z oczami mogly spowodowac trwale kalectwo. Jak jednak mial sie przedostac po omacku przez te wielka, miotajaca sie po calej podlodze mase tralthanskich nóg i macek? W ogarniety przerazeniem chaos jego myli wdarl sie glos Prilicli. - Chlor jest zabójczy dla mojej rasy - powiedzial asystent. - Prosze mi wybaczyc. Prilicla robil ze soba co dziwnego. Dlugie, wieloczlonowe odnóza poruszaly sie i podrygiwaly, jakby wykonujac jaki dziwny taniec rytualny, za dwa sporód czterech manipulatorów - dzieki nim jego rasa zyskala sobie slawe urodzonych chirurgów - wykonywaly jakie skomplikowane zabiegi z czym, co wygladalo na rolki przezroczystej plastikowej folii. Conway niezbyt dokladnie widzial, jak to sie stalo, ale nagle jego asystent ukazal sie owiniety w luzna, przezroczysta powloke, z której wystawalo jego szec odnózy i dwa manipulatory, cale cialo za, skrzydla i pozostale dwie konczyny, które spryskiwaly plynem uszczelniajacym otwory na odnóza - wszystko bylo calkowicie okryte. Luzna powloka wydela sie i pozostala naprezona dowodzac w ten sposób, ze jest hermetyczna. - Nie wiedzialem, ze pan ma... - zaczal Conway, a potem, powodowany naglym przyplywem nadziei, zaczal szybko mówic: - Niech pan poslucha. Prosze zrobic dokladnie to, co panu powiem. Niech mi pan znajdzie helm, ale szybko... Jednak nadzieja równie szybko zgasla, zanim jeszcze skonczyl wydawac polecenie asystentowi. Ten bez watpienia mógl znalezc dla niego helm, ale jak sie przedostanie do luzy poprzez splatana mase istot na podlodze? Jedno uderzenie oderwie mu odnóze albo wybije dziure w tym slabiutkim szkielecie zewnetrznym niczym w skorupie jajka. Nie mógl wydac takiego polecenia, równaloby sie to morderstwu. Mial wlanie odwolac to wszystko i nakazac asystentowi, by siedzial na miejscu i troszczyl sie o siebie, gdy ten podbiegl do ciany, wspial sie na nia ukonie i biegnac po suficie zniknal w oparach chloru. Conway przypomnial sobie, ze wiele owadopodobnych istot rozumnych ma stopy zakonczone przyssawkami, i ponownie wrócila mu nadzieja, do tego stopnia, ze jego umysl zaczal rejestrowac inne wrazenia. Niedaleko niego glonik na cianie informowal wszystkich znajdujacych sie w Szpitalu, ze w okolicy luzy nr 6 nastapilo skazenie powietrza, za znajdujacy sie pod glonikiem interkom wiecil czerwona lampka i ostro buczal dajac do zrozumienia, ze kto z Eksploatacji usiluje dowiedziec sie, czy w strefie skazenia znajduja sie jakie zywe istoty. Pelznacy w powietrzu gaz dosiegnal juz prawie Conwaya, gdy ten schwycil mikrofon interkomu. - Cicho badz i sluchaj! - krzyknal. - Mówi Conway, przy luku numer szec. Dwie istoty klasy FGLI, dwie DBLF, jedna DBDG - wszystkie zatrute chlorem, ale jeszcze przy zyciu. Jedna PVSJ w uszkodzonym ubiorze ochronnym, zatruty tlenem, i jeszcze jeden w górze... Nagle pieczenie w oczach sprawilo, ze pospiesznie pucil mikrofon. Zaczal sie wycofywac az do hermetycznej grodzi, patrzac jak zbliza sie zólta mgla. Nie widzial nic z tego, co dzieje sie na korytarzu. Po pewnym czasie, który zdawal sie wiecznocia, pojawil sie na suficie wrzecionowaty ksztalt Prilicli. III Helm, który przyniósl Prilicla, byl wlaciwie maska z wlasnym doplywem powietrza, która umieszczona na twarzy, mocno przylegala do czola, policzków i dolnej szczeki. Powietrza wystarczalo tylko na czas ograniczony - okolo dziesieciu minut - ale majac te maske na twarzy i nie czujac na razie zagrozenia dla zycia Conway stwierdzil, ze jego myli sa o wiele janiejsze. Jego pierwszym posunieciem bylo przejcie przez nadal otwarta luze kontaktowa. Znajdujacy sie w rodku PVSJ lezal nieruchomo, a na jego ciele widniala szara plama, pierwszy objaw swoistego nowotworu skóry. Dla klasy PVSJ tlen byl wyjatkowo szkodliwy. Jak tylko mógl najdelikatniej Conway wciagnal go do jego wlasnego oddzialu, do pobliskiego magazynku, który zapamietal. W sekcji chlorodysznych cinienie bylo nieco wyzsze w porównaniu z cinieniem powietrza dla cieplokrwistych tlenodysznych, totez dla Illensanczyka ta atmosfera byla stosunkowo czysta. Conway zamknal go w magazynku wpierw wrzucajac do rodka kilka warstw tkaniny z plastyku, która tu sluzyla za pociel. Po przybylym do Szpitala SRTT nie bylo ladu. Wróciwszy do korytarza wyjanil Prilicli, co trzeba zrobic. Zauwazony przez niego wczeniej czlowiek z Eksploatacji zdazyl wlozyc skafander, ale slanial sie na nogach kaszlac, a z oczu plynely mu strumienie lez, totez jasne bylo, ze nie udzieli zadnej pomocy. Conway wymacal droge wród ledwo poruszajacych sie lub calkowicie nieprzytomnych cial ku drzwiom luzy nr 6 i otworzyl je. Na cianie komory znajdowal sie zgrabny rzadek butli z powietrzem. Wzial dwie i wyszedl chwiejnie ze luzy. Prilicla okryl juz arkuszem folii jedno cialo. Conway otworzyl zawór butli i wsunal ja pod przykrycie. Patrzyl, jak plastyk wydyma sie i lekko marszczy pod strumieniem wyplywajacego powietrza. Byl to bardzo prymitywny namiot tlenowy, pomylal, ale najlepszy, jaki mozna bylo w tej chwili znalezc. Poszedl po nastepne butle. Po trzeciej wyprawie Conway zauwazyl znaki ostrzegawcze. Pocil sie obficie, glowa mu pekala, a przed oczyma lataly juz czarne plamy - znak, ze powietrze w helmie wyczerpywalo sie. Powinien go zdjac, wsadzic glowe pod plastyk jak inni i czekac na nadejcie pomocy. Zrobil kilka kroków ku najblizszej postaci pod rozciagnieta plachta i... uderzyl w podloge. Serce lomotalo mu w piersi, pluca staly w ogniu i nawet nie mial juz sily zerwac z glowy helmu... Ze stanu glebokiej i osobliwie przyjemnej niewiadomoci Conwaya wyrwalo uczucie bólu: co ponawialo wytezone wysilki, by polamac mu zebra. Wytrzymywal to, dopóki sie dalo, potem jednak otworzyl oczy i ryknal: - Zlaz ze mnie, do cholery! Nic mi nie jest! Silnie zbudowany stazysta, który z zapalem robil mu sztuczne oddychanie, uniósl sie na nogi. - Kiedy tu przyszlimy - powiedzial - ten oto pajaczek owiadczyl, ze pan przestal czuc. Przez chwile obawialem sie o pana; no, troche sie obawialem. - Umiechnal sie i dodal: - Jeli moze pan juz chodzic i mówic, O'Mara chce pana widziec. Conway mruknal potakujaco i powstal. W korytarzu zainstalowano dmuchawy i filtry powietrzne, które szybko usuwaly ostatnie lady chloru w powietrzu. Wynoszono równiez tych, którzy ucierpieli w wypadku, niektórych na noszach okrytych namiotami powietrznymi, innych za pod opieka tych, którzy ich ratowali. Dotknal otartego miejsca na czole, skad mu w popiechu zerwano maske, a nastepnie nabral w pluca kilka glebokich haustów powietrza, po to tylko, aby upewnic sie, ze koszmar sprzed kilku minut naprawde sie skonczyla - Dziekuje, doktorze - powiedzial ze szczerym wzruszeniem. - Nie ma o czym mówic, doktorze - odrzekl stazysta. Znalezli O'Mare w hipnotamotece. Naczelny psycholog nie tracil czasu na zbedne wstepy. Wskazal krzeslo Conwayowi; Prilicli za co, co przypominalo surrealistyczny kosz namieci. - Co sie stalo? - zapytal. Pokój byl pograzony w cieniu, jeli nie liczyc powiaty ze wskazników hipnoedukatora oraz blasku z lampy stojacej na biurku majora. Gdy Conway zaczal opowiadac, widzial tylko dwie stwardniale, sprawne rece wystajace z rekawów ciemnozielonego munduru oraz dwoje chlodnych, szarych oczu w pograzonej w cieniu twarzy. W czasie relacji Conwaya rece O'Mary nie poruszaly sie, a oczy ani razu nie odbiegly w bok. Kiedy relacja dobiegla konca, O'Mara westchnal i milczal przez chwile, po czym powiedzial: - W czasie wypadku przy luku numer szec znajdowalo sie czterech czolowych Diagnostyków Szpitala, który w razie ich mierci ponióslby olbrzymia strate. Szybkie dzialanie, które podjelicie, pozwolilo uratowac co najmniej trzech, totez wyszlicie na pare bohaterów. Jednak oszczedze wam rumienca zazenowania i nie bede walkowal tej sprawy. Nie mam równiez zamiaru - dodal sucho - stawiac was w klopotliwej sytuacji pytajac, skad sie tam w ogóle wzielicie. Conway zakaslal. - Mnie by interesowalo - odrzekl - dlaczego ten SRTT wpadl w taki szal. Mozna by powiedziec, ze to z powodu nadbiegajacego mu na spotkanie tlumu, tylko ze w ten sposób nie zachowuje sie zadna inteligentna, cywilizowana istota. Nasi gocie to wylacznie przedstawiciele wladz albo specjalici zapraszani z innych placówek; nie sa to osoby wpadajace w panike na widok istoty obcej rasy. A w ogóle po co az tylu Diagnostyków wyszlo mu na spotkanie? - Zjawili sie tam - powiedzial O'Mara - poniewaz chcieli zobaczyc; jak wyglada osobnik klasy SRTT, kiedy nie upodabnia sie do kogo innego. Te dane mogly pomóc w przypadku, którym sie obecnie zajmuja. Poza tym, gdy mamy do czynienia z nie znana dotychczas forma zycia, nie mozna wywnioskowac, jakie sa pobudki jego dzialania. W koncu ów goc nie nalezy do zadnej kategorii osób zapraszanych do Szpitala. Tym razem jednak musielimy odstapic od zasad, bowiem znajduje sie u nas jego rodzic, w stanie agonalnym. - Rozumiem - rzekl cicho Conway. W tym momencie do pokoju wszedl Kontroler w stopniu porucznika i popiesznie zblizyl sie do O'Mary. - Przepraszam, panie majorze - powiedzial. - Udalo mi sie znalezc lad, który pomoze nam w poszukiwaniu gocia. Pielegniarz klasy DBLF doniósl, ze jaki osobnik klasy PVSJ oddalil sie z miejsca wypadku mniej wiecej w interesujacym nas czasie. Gasienicowcom Illensanczycy nie wydaja sie zbyt przystojni, ale pielegniarz owiadczyl, ze widziany przez niego wygladal jeszcze gorzej, niczym istny potwór. Do tego stopnia, iz DBLF uznal, ze to pacjent cierpiacy na jaka straszna chorobe... - Sprawdzil pan, czy w Szpitalu nie ma istoty klasy PVSJ chorej na co, co daloby taki efekt? - Tak jest, panie majorze. Niema takiego przypadku. O'Mara przybral srogi wyraz twarzy. - Bardzo dobrze, Carson - powiedzial. - Wie pan, co trzeba zrobic. Skinieniem glowy zezwolil porucznikowi odejc. Podczas calej rozmowy Conway z trudem tylko mógl sie opanowac, za gdy Carson wyszedl, wybuchnal: - To co, co widzialem wychodzace z luku, mialo macki i... i... No, w kazdym razie byle zupelnie niepodobne do PVSJ. Wiem, ze SRTT potrafi zmieniac swa budowe fizyczna, ale zeby az tak i w tak krótkim czasie...! O'Mara podniósl sie nagle. - O tej formie zycia - powiedzial - nie wiemy prawie nic; nie znamy jej potrzeb, mozliwoci, ani tez modelowych reakcji emocjonalnych, a najwyzszy czas, zebymy sie dowiedzieli. Ide pogonic Collinsona z Lacznoci, zeby co wygrzebal: rodowisko, tlo ewolucyjne, wplywy kulturowe i spoleczne, i tak dalej. Nie mozemy sobie pozwolic na to, zeby jaki goc tutaj ganial, ot tak sobie. Narobi klopotu tylko dlatego, ze nic o nim nie wiemy. - A co do was dwóch - dodal - chcialbym, zebycie mieli oczy szeroko otwarte i wypatrywali dziwacznie wygladajacych pacjentów czy embrionów na Oddziale Pediatrycznym. Porucznik Carson poszedl wlanie oglosic komunikat w tej sprawie. Jezeli znajdziecie kogo, kto moze byc naszym SRTT, podchodzcie do niego d e l i k a t n i e. Starajcie sie zdobyc jego zaufanie, nie róbcie zadnych gwaltownych ruchów, a przede wszystkim nie maccie mu w glowie - niech tylko jeden, z was mówi. I natychmiast kontaktujcie sie ze mna. Kiedy juz wyszli od O'Mary, Conway zadecydowal, ze do konca pierwszej polowy dyzuru niewiele wiecej zrobia; odkladajac wiec obchód oddzialu na popoludnie ruszyl w kierunku ogromnej sali, która sluzyla za stolówke dla wszystkich cieplokrwistych istot tlenodysznych z personelu Szpitala. W jadalni byl jak zwykle tlok i choc podzielono ja na sektory dla poszczególnych ras, Conway widzial wiele stolików, przy których zeszly sie - z ogromna niewygoda dla niektórych - istoty trzech czy czterech róznych klas, by pogadac o sprawach zawodowych. Conway wskazal Prilicli wolny stolik i sam zaczal sie ku niemu przepychac. Na miejscu stwierdzil, ze jego asystent wspomagany przez nadal jeszcze sprawne skrzydla dotarl tam pierwszy i w odpowiednim czasie, by pokrzyzowac zamiary dwóch ludzi z Eksploatacji kierujacych sie ku temu samemu stolikowi. Podczas tego piecdziesieciometrowego przelotu unioslo sie kilka glów, ale tylko na chwile - bywalcy tej stolówki przyzwyczajeni byli do znacznie osobliwszych widoków. - Sadze, ze wiekszoc naszego jedzenia bedzie odpowiadac panskiemu metabolizmowi - powiedzial Conway, gdy juz usiedli - ale moze ma pan jakie szczególne preferencje? Prilicla mial preferencje, a Conway omal sie nie zakrztusil, gdy je uslyszal. Jednak nie o kombinacje dobrze ugotowanego spaghetti i surowej marchewki tu chodzilo, które to zestawienie samo w sobie nie bylo jeszcze takie zle; ale raczej o sposób, w jaki Cinrussanczyk zabral sie do jedzenia. Za pomoca wszystkich wciekle pracujacych manipulatorów gebowych Prilicla zwijal spaghetti w swego rodzaju line, która znikala w jego przypominajacym dziób otworze gebowym. Podobne rzeczy zazwyczaj nie dzialaly na Conwaya, ale tym razem widok ten wywolal nieprzyjemne reakcje w zoladku. Nagle Prilicla zatrzymal sie. - Mój sposób przyswajania pokarmu nie odpowiada panu - powiedzial. - Przesiade sie... - Nie, nie - odrzekl szybko Conway pojmujac, ze empata Prilicla odebral jego reakcje. - Zapewniam pana, ze to niepotrzebne. Jednak widzi pan, tutejsza etykieta wymaga, aby istoty znajdujace sie w mieszanym towarzystwie uzywaly tych samych przyrzadów do jedzenia, co gospodarz albo najstarszy ranga wród siedzacych przy stole. Hm, czy poradzi pan sobie widelcem? Prilicla poradzil sobie z widelcem. Conway nigdy przedtem nie widzial tak szybko znikajacego spaghetti. Z tematu jedzenia rozmowa przeszla, doc zreszta naturalnie, na szpitalnych Diagnostyków oraz system hipnotamowy, bez którego owi dostojni medycy - podobnie zreszta jak caly Szpital - nie mogliby pracowac. Diagnostycy zasluzenie cieszyli sie szacunkiem i podziwem wszystkich w szpitalu, po trochu za i wspólczuciem. Bowiem hipnotama nie tylko dawala zwykla wiedze; równiez cala osobowoc istoty przekazujacej te wiedze przechodzila do ich umyslów. Tym samym Diagnostycy poddawali sie dobrowolnie najdrastyczniejszym rodzajom wielokrotnej schizofrenii, przy czym owe obce skladniki znajdujace sie w ich umyslach bywaly tak odmienne pod kazdym wzgledem, ze czesto poslugiwaly sie nawet odmiennym systemem logiki. Jedynym wspólnym mianownikiem byla tylko potrzeba wszystkich lekarzy, bez wzgledu na wielkoc, ksztalt czy liczbe nóg, by wyleczyc chorego. Przy pobliskim stoliku siedzial Diagnostyk - Ziemianin, który wyraznie zmuszal sie, by zjec najzupelniej normalny befsztyk. Conway skadinad wiedzial, ze ten czlowiek zajety byl przypadkiem, który wymagal zastosowania wiedzy zawartej na hipnotamie fizjologicznej Tralthanczyków. Ta wiedza uwypuklila w jego mylach osobowoc dostarczyciela zapisu, a Tralthanczycy brzydzili sie miesem we wszystkich postaciach... IV Po obiedzie Conway zabral Prilicle na pierwsze sale, do których zostali przydzieleni, po drodze za zasypywal go nastepnymi liczbami i szczególami. Szpital skladal sie z trzystu osiemdziesieciu czterech poziomów i potrafil dokladnie odtworzyc rodowiska szecdziesieciu omiu róznych gatunków istot rozumnych obecnie znanych Federacji Galaktycznej. Conway nie mial zamiaru przerazic swego asystenta ogromem tej wielkiej lecznicy; nie chodzilo tez o przechwalki, jakkolwiek byl bardzo dumny z faktu, iz udalo mu sie zdobyc prace w tej znanej placówce. Po prostu nie mial pewnoci, jak Prilicla jest w stanie zabezpieczyc sie przeciwko róznym warunkom, z którymi wkrótce sie zetknie, a jego przemowa byla wstepem do wlaciwego tematu. Niepotrzebnie sie jednak denerwowal, bowiem Prilicla zademonstrowal mu jak to ów lekki, pólprzejrzysty strój ochronny, który ocalil go przy luku nr 6, mozna bylo wzmacniac od wewnatrz polem silowym o malym natezeniu, podobnym do tego, którego uzywano do zabezpieczenia statków miedzygwiezdnych przed meteorytami. W razie potrzeby Prilicla mógl równiez zgiac do wewnatrz nogi nie pozostawiajac ich na zewnatrz kombinezonu, tak jak to uczynil przy luzie. Kiedy przebierali sie przed wejciem do przeznaczonej dla klasy AUGL czeci Oddzialu Pediatrycznego, skad mieli zaczac obchód, Conway zaznajamial asystenta z historia choroby znajdujacych sie tu istot. W pelni rozwiniety osobnik klasy fizjologicznej AUGL byl dwunastometrowym, jajorodnym, rybioksztaltnym, opancerzonym mieszkancem planety Chalderescol II. Jednak stworzenia znajdujace sie obecnie na oddziale wylegly sie dopiero szec tygodni temu i mialy zaledwie metr dlugoci. Dwa wczeniejsze mioty z tej samej matki byly, podobnie zreszta jak i ten, pod kazdym wzgledem normalne, a potomstwo wygladalo na cieszace sie dobrym zdrowiem. Mimo to dwa miesiace pózniej zadne z dzieci nie pozostalo przy zyciu. Sekcja przeprowadzona na ich planecie wykazala, ze powodem mierci bylo ostre zwapnienie chrzastek praktycznie we wszystkich stawach ich cial, ale nie wyjanila powodu owego schorzenia. Obecnie Szpital bacznie ledzil potomstwo z ostatniego wylegu, a Conway zaczal miec nadzieje, ze sprawdzi sie powiedzenie, iz do trzech razy sztuka. - Obecnie zagladam do nich codziennie - mówil Conway - a co trzeci dzien biore hipnotame AUGL i przeprowadzam dokladne badanie. Teraz, jako mój asystent, pan bedzie musial robic to samo. Kiedy jednak wezmie pan tame, to radze panu wymazac ja zaraz po badaniu, chyba ze zechce pan chodzic przez caly dzien w polowie przekonany, ze jest pan ryba, zachowujac sie odpowiednio do tego... - Podobna krzyzówka bylaby intrygujaca, ale powodowalaby niewatpliwie ogromna dezorientacje - zgodzil sie Prilicla. Jego cialo z wyjatkiem dwóch manipulatorów, bylo obecnie calkowicie ukryte w kokonie stroju ochronnego, odpowiednio obciazonego, by zmniejszyc klopotliwy wypór cieczy. Widzac, ze Conway równiez jest gotów, asystent wlaczyl mechanizm luzy; a kiedy juz weszli do wielkiego zbiornika cieplej, zielonkawej cieczy, który stanowil sale szpitalna AUGL, zapytal: - Czy pacjenci pozytywnie reaguja na leczenie? Conway potrzasnal glowa. Potem, uwiadomiwszy sobie, ze gest ten moze nic nie znaczyc dla osobnika klasy GLNO, dodal: - Jestemy nadal na etapie rozpoznania i leczenie jeszcze sie nie rozpoczelo. Mam jednak kilka pomyslów, których nie moge panu przedstawic, dopóki nie wezmiemy jutro obaj tamy AUGL. W kazdym razie pewien jestem, ze dwóch z naszych trzech pacjentów wyjdzie z tego - w sumie ten trzeci bedzie musial posluzyc jako królik dowiadczalny, by uratowac pozostalych dwóch. Objawy pojawiaja sie i poglebiaja bardzo szybko - dodal - i wlanie dlatego potrzebna mi taka cisla obserwacja. Teraz, kiedy punkt krytyczny jest tak blisko, trzeba chyba bedzie przejc na obserwacje w odstepach trzygodzinnych, totez opracujemy sobie jaki grafik, zeby nie stracic za duzo snu. Widzi pan, im szybciej wykryjemy pierwsze objawy, tym wiecej czasu bedziemy mieli na dzialanie i tym wieksze szanse na uratowanie wszystkich trzech. Bardzo chcialbym, zeby mi wyszedl taki "hat-trick". Powiedziawszy to Conway pomylal, ze Prilicla i tak jeszcze nie bedzie wiedzial, co to takiego "hat-trick", ale wkrótce sie dowie, jak nalezy interpretowac te wszystkie jego skinienia, gesty i przenonie. Conway przeszedl kiedy przez to samo jako podwladny zwierzchników - nieziemców; czasem zachodzil w glowe, klnac na czym wiat stoi, dlaczego to nikt nie wymylil hipnotamy z idiomatyki pozaziemskiej do pomocy takim wiezo upieczonym stazystom, jak on. Byly to jednak tylko myli powierzchowne; w glebi duszy Conway widzial obraz ostry i niewzruszony, jakby namalowany, mlodego osobnika, nieledwie w fazie embrionalnej, którego rozwijajacy sie szkielet zewnetrzny skladajacy sie z okolo setki plytek kostnych zazwyczaj swobodnie przesuwajacych sie czy poruszajacych na elastycznych zawiasach chrzastek, by umozliwic poruszanie sie i oddychanie, mial oto przeistoczyc sie w skamieniala skorupe, wiezaca, na krótka juz tylko chwile, zamknieta w niej oszalala wiadomoc... - Czy moge byc w czym pomocny? - zapytal Prilicla odwolujac w mgnieniu oka myli Conwaya z niedalekiej przyszloci do terazniejszoci. Cinrussanczyk przygladal sie trzem smuklym, oplywowym ksztaltom migajacym po wielkim zbiorniku. Zapewne zastanawial sie, w jaki sposób uda sie przytrzymac które ze stworzen na czas konieczny do zbadania. - Szybko sie poruszaja, prawda? - dodal. - Owszem - odparl Conway. - Poza tym sa bardzo delikatne i tak mlode, ze praktycznie w chwili obecnej nie mozna ich uznac za istoty obdarzone rozumem. Latwo je przerazic, a kazda próba zblizenia sie wprawia je w taka panike, ze szaleja po zbiorniku, dopóki nie wyczerpia swych sil lub nie doznaja kontuzji uderzajac o ciany. Musimy wiec zalozyc pole minowe... W kilku slowach wyjanil i zademonstrowal, jak nalezy rozmiecic pojemniki ze rodkiem nasennym, który rozpuszcza sie w wodzie, oraz w jaki sposób lagodnie i z daleka naprowadzic na owe "miny" nieuchwytnych pacjentów. Pózniej, juz kiedy obaj zajmowali sie badaniem trzech nieruchomych cialek i Conway zobaczyl, jak czuly i precyzyjny byl dotyk manipulatorów Prilicli i jak bystre jego wnioski, wzrosly jego nadzieje na pomylny dla pacjentów obrót sprawy. Po wyjciu z cieplego i, zdaniom Conwaya, przyjemnego rodowiska sali AUGL przeszli obaj do sekcji istot radioaktywnych. Tym razem badanie znajdujacych sie tam pacjentów przebiegalo zza szeciometrowej oslony, za pomoca zdalnie sterowanych mechanizmów. W tej czeci Oddzialu Pediatrycznego nie bylo nic pilnego. Wchodzac Conway pokazal Prilicli mnóstwo rur zbiegajacych sie w tym miejscu. Wyjanil, ze Wydzial Eksploatacji wykorzystuje sekcje radioaktywna jako zapasowy reaktor do owietlania i ogrzewania Szpitala. Przez caly czas gloniki w cianach przekazywaly monotonnym glosem informacje o poszukiwaniach uciekiniera. Nie znaleziono go jeszcze; natomiast wzrastala iloc pomylkowych rozpoznan i zwyklych przywidzen. Conway nie mial zbyt wysokiej opinii o tym SRTT od czasu rozmowy z O'Mara, ale teraz troche sie zaniepokoil na myl o tym, co zbiegly goc moze nabroic szczególnie w jego oddziale, nie mówiac juz o tym, ze niektórzy sporód pacjentów tez moga mu co zrobic. Gdyby choc troche wiecej wiedzial o nim, gdyby mial jakie pojecie o jego sile... Postanowil porozumiec sie z O'Mara. - Wedlug ostatnio otrzymanych informacji - odpowiedzial naczelny psycholog na pytanie Conwaya - klasa SRTT rozwinela sie na planecie krazacej wokól swego slonca po orbicie ekscentrycznej. Zmiany geologiczne i klimatyczne byly tego rodzaju, ze do przezycia potrzebny byl wysoki stopien zdolnoci adaptacyjnych. Istoty te, zanim osiagnely stadium inteligencji, poslugiwaly sie jako metoda obrony albo przybieraniem jak najbardziej przerazajacej normy, albo tez upodabnianiem sie do napastnika w nadziei, ze w ten sposób unikna wykrycia. Ochronna mimikra stala sie najpowszechniejsza metoda unikania niebezpieczenstwa, do tego stopnia, ze proces ów stal sie prawie automatyczny. Kolejne dane dotycza rozmiarów i masy ciala tych istot w róznym wieku, z których wynika, ze rasa ta jest dlugowieczna. Te niezbyt pomocne informacje, wydobyte ze sprawozdania statku badawczego, który te planete odkryl, koncza sie zastrzezeniem, ze to wszystko jest tylko do naszej informacji, oraz wzmianka, jakoby omawiane istoty nigdy nie chorowaly. Ha! - Zgadzam sie z panem - powiedzial Conway. - Jeden szczegól, byc moze, wyjania, dlaczego ten SRTT wpadl w panike po przylocie - dodal O'Mara. - Wród tych istot obowiazuje zwyczaj, ze przy mierci rodzica obecni sa najmlodsi potomkowie, a nie najstarsi. Istnieje niezwykle silny zwiazek emocjonalny pomiedzy rodzicem a najmlodszym dzieckiem. Ocena masy ciala pozwala uznac naszego uciekiniera za osobnika bardzo mlodego. Oczywicie nie jest to noworodek, ale daleko mu do dojrzaloci. Conway wciaz jeszcze rozmylal nad tym, co przed chwila uslyszal, podczas gdy major mówil dalej. - Co do jego ograniczen, przypuszczam, ze sekcja metanodysznych jest dla niego za zimna, podczas gdy oddzial radioaktywnych zbyt goracy, podobnie jak owa slawetna laznia turecka na poziomie osiemnastym, gdzie znajduja sie istoty oddychajace para wodna o niezwykle wysokiej temperaturze. Poza tym, wiem tyle co i pan na temat tego, gdzie sie moze w tej chwili znajdowac. - Gdybym zobaczyl tego rodzica, moze by to co pomoglo - odrzekl Conway. - Czy to bedzie mozliwe? - Ledwo ledwo - mruknal sucho O'Mara po dluzszej chwili milczenia. - W najblizszym otoczeniu pacjenta az sie roi od Diagnostyków i innych supermenów medycyny... Ale niech pan przyjdzie po zakonczeniu obchodu, a postaram sie to zalatwic. - Dziekuje panu - odparl Conway i przerwal polaczenie. Wciaz jeszcze mial niejasne watpliwoci co do przybysza; jakie ponure przeczucie, ze nie bylo to jego ostatnie zetkniecie z tym pozaziemskim nieletnim chuliganem, który w najwyzszym stopniu opanowal sztuke charakteryzacji. Conway pomylal kwano, ze moze oto jego biezace zajecia obudzily w nim instynkt macierzynski; gdy jednak zreflektowal sie, ile szkody moze spowodowac taki osobnik klasy SRTT - wliczajac w to szkody w sprzecie i umeblowaniu, zaklócenia regularnoci waznych terapii oraz rany, a moze nawet mierc spowodowana niewiadomym dzialaniem zrobilo mu sie cokolwiek niedobrze. Bowiem nieudane polowanie na uciekiniera uprzytomnilo mu pewien bardzo niepokojacy fakt, ze SRTT nie byl zbyt mlody i niedojrzaly, aby nie poradzic sobie ze luzami laczacymi poszczególne sekcje... Na wpól gniewnie, Conway odsunal te bezplodne obawy w glab myli i zaczal udzielac Prilicli wyjanien na temat pacjentów na sali, która mieli zaraz wizytowac, a takze w sprawie rodków zabezpieczajacych i metod badan koniecznych w przypadku przebywajacych tam istot. Na sali tej znajdowalo sie dwadziecia osiem mlodych osobników klasy FROB. Byly to niskie, przysadziste, niezwykle silne istoty pokryte rogowatym naskórkiem niczym elastyczna plyta pancerna. Dorosle osobniki tej rasy, przy znacznie zwiekszonej masie ciala, poruszaly sie powoli i ociezale, ale malcy migali zdumiewajaco szybko, jak na sile ciazenia czterokrotnie przewyzszajaca ziemskie oraz wysokie cinienie atmosferyczne ich naturalnego rodowiska. W tych warunkach obchód odbywal sie w ciezkich kombinezonach, a personel medyczny i pomocniczy nigdy nie poruszal sie po podlodze, z wyjatkiem naglych, niebezpiecznych przypadków. Do badan unoszono pacjentów z podlogi specjalnym wyciagiem zakonczonym chwytakiem; wciagano ich do specjalnej kopulki w stropie, gdzie usypiano ich przed zwolnieniem uchwytu. Zastrzyk usypiajacy podawano dluga, niezwykle mocna igla, która trzeba bylo wbic w miejscu polaczenia tulowia z przednia noga - od strony brzucha. Bylo to jedno z nielicznych miekkich miejsc na ciele tych istot. - ... Sadze, ze zlamie pan wiele igiel, zanim sie pan tego nauczy - zakonczyl wyjanienia Conway - ale nic nie szkodzi; niech pan tylko nie sadzi, ze sprawia im pan ból. Te slodkie malenstwa sa tak gruboskórne, ze gdyby obok którego wybuchla bomba, ledwie zmruzylby oko. Zamilkl na kilka sekund. Nadal jednak szybko maszerowal w kierunku sali FROB wraz z Prilicla, którego szec wieloczlonowych, cienkich jak olówki odnózy zajmowalo bez mala caly korytarz, zawsze jednak jako dalej od nóg Conwaya. Minelo juz uczucie stapania po skorupach jaj, którego Conway doznawal, gdy szedl obok Prilicli. Nie bal sie juz, ze Cinrussanczyk pokruszy sie i rozpadnie pod lada dotknieciem. Prilicla udowodnil juz swa umiejetnoc unikania wszelkich kontaktów, które moga byc dlan szkodliwe, a robil to, zdaniem przyzwyczajonego juz Conwaya, w sposób zarówno zwinny jak i wdzieczny. Pomylal, ze czlowiek umie przyzwyczaic sie do kazdego wspólpracownika. - Wracajac jednak do naszych gruboskórnych maluchów podsumowal - sile fizycznej tego gatunku, a szczególnie dotyczy to osobników mlodszych, nie towarzyszy odpornoc na zakazenia bakteryjne i wirusowe. Pózniej zaczynaja wytwarzac konieczne przeciwciala i jako doroli sa nieprzyzwoicie wrecz zdrowi, ale w okresie dziecinstwa... - Lapia wszelkie choroby - wpadl mu w slowo Prilicla. - W tym wszystkie nowo wykryte. Conway zamial sie. - Zapomnialem, ze osobniki klasy FROB trafiaja do wiekszoci szpitali pozaziemskich, i ze mógl sie pan juz z nimi zapoznac. Wie pan równiez, ze owe dolegliwoci rzadko koncza sie miercia dziecka, ale ich leczenie jest dlugie, skomplikowane i niewdzieczne; bo gdy tylko sie konczy, malcy lapia zaraz nowa chorobe. Zaden z naszych dwudziestu omiu przypadków nie jest powazny; wlaciwie sa one u nas tylko dlatego, ze próbujemy tu opracowac uderzeniowa surowice, która sztucznie wytwarzalaby u nich owa odpornoc na zakazenia pozostajaca im na cale zycie i... Stop! Ostatnie slowo wypowiedzial ostro, cicho, popiesznie, jakby krzyknal szeptem. Prilicla zamarl przywarlszy do podlogi zaopatrzonymi w przyssawki nogami, patrzac wraz z Conwayem w glab korytarza na istote, która przed chwila wylonila sie z przecznicy. Osobnik ten na pierwszy rzut oka wygladal jak Illensanczyk. Bezksztaltne; pokryte kolcami cialo, z sucha, szeleszczaca blona spinajaca górne i dolne wyrostki, nalezalo niewatpliwie do chlorodysznych osobników klasy PVSJ. Ale byly tam tez dwie macki gebowe przeniesione z klasy FGLI oraz plat sierci z klasy DBLF i, tak jak oni, osobnik ów oddychal atmosfera bogata w tlen. Mógl to byc tylko poszukiwany uciekinier. Majac przed soba wcielone zaprzeczenie wszelkich prawidel fizjologii Conway poczul, jak mu serce lomocze gdzie w gardle. Pamietajac o cislych zaleceniach O'Mary, by nie przestraszyc przybysza, próbowal wymylic co przyjaznego, uspokajajacego. Jednak SRTT rzucil sie do ucieczki natychmiast, gdy ich zobaczyl, a jedyne slowa, jakie przyszly do glowy Conwayowi, byly: - Szybko, za nim! Biegnac na olep dotarli do skrzyzowania i pucili sie korytarzem, którym uciekal SRTT. Prilicla mknal po suficie, by nie trafic pod stopy Conwaya. Jednak to, co ujrzeli, sprawilo, ze Conway zapomnial o wszystkich zaleceniach o lagodnym i przyjaznym postepowaniu. - Stój, durniu! - ryknal. - Nie idz tam! Uciekinier znajdowal sie u wejcia na sale FROB. Scigajacy go Conway i Prilicla dotarli do luzy o sekunde za pózno i bezsilnie patrzyli przez okienko, jak SRTT otwiera drzwi wewnetrzne i pociagniety przez sile ciazenia czterokrotnie przewyzszajaca normalne, niknie im z oczu. W rezultacie drzwi wewnetrzne zamknely sie automatycznie pozwalajac lekarzom wejc do luzy i przygotowac sie do warunków na sali. Conway jak oszalaly przebieral sie w ciezki kombinezon, który znajdowal sie w komorze luzy. Szybko wlaczyl degrawitator kompensujacy ciazenie wewnatrz sali. Prilicla postepowal podobnie z wlasnym ekwipunkiem. Sprawdzajac zaciski i zapiecia kombinezonu i przeklinajac te zbedna strate czasu Conway patrzyl przez okienko do wnetrza sali, a to co widzial, przyprawialo go o dreszcz przerazenia. Pseudo-illensanskie cialo przybysza lezalo rozplaszczone na podlodze. SRTT dygotal z lekka; a oto juz jeden z wiekszych pacjentów zblizal sie z loskotem, by obejrzec ten osobliwie wygladajacy przedmiot. Zapewne jedna ze swych olbrzymich plaskich stóp nastapil na lezacego zbiega, ten bowiem szarpnal sie nagle i zaczal sie szybko i niewiarygodnie przeistaczac. Slabe, bloniaste wyrostki przedstawiciela klasy PVSJ jakby wtopily sie w cialo, które przybralo ów kocisty, jaszczurowaty ksztalt z groznymi rogowatymi mackami, który obaj lekarze widzieli przy luzie nr 6. Byla to najbardziej przerazajaca postac klasy SRTT. Jednak masa mlodego pacjenta byla prawie pieciokrotnie wieksza od masy przybysza, totez nic dziwnego, ze FROB wcale sie nie przestraszyl. Opucil swa masywna glowe w dól i tracil uciekiniera posylajac jego cialo ku przeciwleglej cianie oddalonej o szec metrów. FROB chcial sie bawic. Obaj lekarze wydostali sie juz ze luzy i zalezli sie na galeryjce pod sufitem, skad widok byl lepszy. SRTT znowu sie przeistaczal. Widocznie jaszczurczy ksztalt nie zdal egzaminu przy czterokrotnym ciazeniu przeciwko tym nieletnim potworom i przybysz próbowal czego innego. FROB zblizyl sie don ponownie i obserwowal go jak urzeczony. V - Doktorze Prilicla - rzekl pospiesznie Conway - czy potrafi pan obslugiwac chwytak? Dobrze! Prosze wiec sie nim zajac... Gdy Prilicla pomykal po galeryjce do kopuly sterowni, Conway ustawil degrawitator na niewazkoc i skoczyl w kierunku podlogi. - Bede panem kierowal z dolu! - zawolal. Maly FROB jednak bardzo dobrze znal Conwaya, który najpewniej niezle mu zalazl za skóre nie chcac sie w nic bawic poza wbijaniem igiel w cialo malca mocno przytrzymywanego chwytakiem na miejscu. Totez mimo rozpaczliwych okrzyków Conwaya i wymachiwania ramionami, FROB nie zwracal na niego uwagi. Natomiast pozostali pacjenci okazali zainteresowanie nadal przemieniajacym sie uciekinierem... - Nie! - krzyknal Conway widzac z przerazeniem, jaki ma byc efekt transformacji. - Nie! Stój! Zmien sie w co innego! Jednak bylo juz za pózno. Zdawalo sie, ze wszyscy pacjenci oddzialu galopuja ku przybyszowi z grzmiaca wrzawa podnieconych charkniec i pisków, które autotranslator przetlumaczyl jako: - Lala! Laleczka! Daj mi lale! Wyskakujac w góre, by uniknac stratowania, Conway popatrzyl w dól na klebowisko pacjentów, przekonany, iz nieszczesny SRTT pozegnal sie juz z zyciem. Ale nie przybyszowi udalo sie jako uciec czy tez wyliznac spod tratujacych go nóg oraz ciekawych, uderzajacych jak maczugi glów. Przywarl teraz ciasno do ciany; potluczony, nadal jednak zachowujac ksztalt, który przybral niczym kameleon w blednym przewiadczeniu, ze jako miniaturowy FROB bedzie bezpieczny. - Szybko! Lap go! - wolal Conway. Prilicla nie zasypial gruszek w popiele. Masywne szczeki chwytaka wisialy juz nad oszolomionym, ledwie ruszajacym sie uciekinierem. Zatrzasnely sie wlanie w tej chwili, kiedy rozlegl sie okrzyk. Conway schwycil sie jednej z lin wyciagu i wraz z chwytakiem uniósl sie w góre. - Juz ci nic nie grozi - powiedzial do zbiega. - Uspokój sie. Chce ci pomóc... W odpowiedzi nastapil tak silny wstrzas, ze Conway omal nie odpadl od liny. Nagle SRTT przemienil sie w klebek gietkich olizglych zwojów, które przesunely sie miedzy szczekami chwytaka i z klanieciem opadly na podloge. Mali pacjenci zatrabili ochoczo i ruszyli do kolejnego ataku. Conway pomylal z przerazeniem polaczonym ze wspólczuciem i jednoczenie ze zniecierpliwieniem, ze SRTT, który doznal pierwszego szoku zaraz po przybyciu, od tamtej chwili caly czas uciekal, a obecnie byl zbyt przestraszony, by mozna bylo mu pomóc, tym razem nie wyjdzie z tego calo. Chwytak byl bezuzyteczny, ale istniala jeszcze jedna mozliwoc. Jeli ulatwi ucieczke przybyszowi, ten przynajmniej wyzyje, choc O'Mara pewnie obedrze Conwaya potem ze skóry. Na cianie naprzeciwko luzy wejciowej znajdowaly sie drzwi, przez które malych pacjentów przywozono na sale. Byly to zwykle drzwi, poniewaz w znajdujacym sie za nimi korytarzu, który prowadzil do bloku operacyjnego dla klasy FROB, utrzymywano podobne ciazenie i cinienie powietrza, jak na sali. Conway poplynal w powietrzu ku wlacznikowi mechanizmu otwierajacego i rozsunal drzwi na ociez patrzac, jak SRTT, który nie postradal ze strachu zmyslów do tego stopnia, by nie dostrzec drogi ucieczki, przemyka sie na zewnatrz. Drzwi zamknely sie w sama pore, zanim malym pacjentom udalo sie za nim pogonic. Nastepnie Conway skierowal sie w strone kopuly sterowniczej, by o calym tym strasznym wydarzeniu doniec O'Marze. Sytuacja bowiem byla znacznie gorsza, niz sie wszystkim wydawalo. Gdy Conway znajdowal sie jeszcze po drugiej stronie sali, ujrzal co, co powaznie utrudnialo schwytanie i uspokojenie uciekiniera, a takze wyjanialo, dlaczego SRTT nie zareagowal na jego slowa, gdy siedzial w chwytaku. Na podlodze lezaly bowiem potrzaskane, stratowane szczatki autotranslatora przybysza. Gdy Conway mial juz wlaczyc interkom, Prilicla zapytal go: - Przepraszam, panie doktorze, czy moja zdolnoc wyczuwania panskich emocji drazni pana? Czy gdybym glono powiedzial, co stwierdzilem, byloby to dla pana niewygodne? - He? Co takiego? - zdziwil sie Conway. Pomylal, ze pewnie w tej chwili az bucha od niego zniecierpliwieniem wynikajacym z tego, ze jego asystent wybral sobie rzeczywicie wspanialy moment, by zadawac t a k i e pytania! Zrazu chcial co odburknac, ale po namyle uznal, ze kilka chwil zwloki w sprawozdaniu dla O'Mary nie bedzie mialo znaczenia, a byc moze, dla Prilicli jest to wazna sprawa. Ci nieziemcy sa czasem zabawni. - Odpowiedz na oba pytania brzmi "nie" - odparl krótko. - Choc w tym drugim przypadku, gdyby w pewnych okolicznociach przekazal pan swe obserwacje osobie trzeciej, móglbym byc zaklopotany. A czemu pan pyta? - Dlatego, ze zdawalem sobie sprawe z panskiego zaniepokojenia o los owego SRTT w konfrontacji z panskimi pacjentami - odparl Prilicla - a obawiam sie jeszcze bardziej zwiekszyc to zaniepokojenie mówiac panu o rodzaju i natezeniu emocji, jakie przed chwila wykrylem w mylach tej istoty. - Wal pan - westchnal Conway. - Gorzej jak teraz byc nie moze... Ale moglo i bylo. Gdy Prilicla skonczyl mówic, Conway oderwal dlon od wylacznika interkomu, jak gdyby guzikowi wyrosly nagle zeby i ugryzly go. - Tego mu nie moge powiedziec przez interkom! - wybuchnal. - Na pewno dotarloby to do pacjentów, a gdy oni sie dowiedza, lub chocby kogo z personelu, wybuchnie panika. Przez chwile caly sie trzasl. - Chodzmy! - zawolal. - Trzeba znalezc O'Mare! Jednak naczelnego psychologa nie bylo w jego gabinecie ani w przyleglym pomieszczeniu hipnotamoteki. Ale jeden z jego asystentów widzial go, jak gnal na czterdziesty siódmy poziom do sali obserwacyjnej nr 3. Bylo to ogromne pomieszczenie o wysokim stropie, w którym utrzymywano sile ciazenia i temperature odpowiednia dla cieplokrwistych istot tlenodysznych. Tutaj lekarze z klas DBDG, DBLF i FGLI przeprowadzali badania wstepne nad co bardziej zagadkowymi lub egzotycznymi przypadkami, pacjenci za, o ile takie warunki rodowiskowe byly dla nich nieodpowiednie, pozostawali pod wielkimi, prostopadlociennymi kloszami rozmieszczonymi w odstepach na podlodze. Sale te lekcewazaco nazywano menazeria. W rodku Conway ujrzal tlum medyków wszelkich ksztaltów i ras, zgromadzony wokól klosza stojacego porodku pomieszczenia. Byl to zapewne ów stary i dogorywajacy SRTT, o którym tyle mówiono, ale teraz Conway nie mial na nic innego czasu, dopóki nie pomówi z O'Mara. Naczelnego psychologa zobaczyl przy pulpicie lacznoci znajdujacym sie przy cianie. Pospieszyl w jego kierunku. Gdy zdawal relacje, O'Mara sluchal go bez emocji, kilkakrotnie otwierajac usta, jakby chcial przerwac; za kazdym razem jednak zaciskal je jeszcze mocniej, z jeszcze wieksza zacietocia. Kiedy jednak Conway dotarl do tego miejsca w swej opowieci, w którym ujrzal potrzaskany autotranslator; major gestem nakazal mu milczenie i tym samym gwaltownym ruchem dloni nacisnal wylacznik interkomu. - Dajcie mi pulkownika Skemptona z Technicznej warknal. - Pulkowniku - zaczal, gdy tamten sie zglosil nasz zbieg znajduje sie w okolicy oddzialu pediatrycznego, w sekcji FROB. Niestety, jest pewna komplikacja, zgubil autotranslator... - Przez chwile sluchal slów Skemptona. - Ja tez nie wiem - odparl - jakim cudem ma pan go uspokoic, skoro nie mozna sie z nim porozumiec, ale tymczasem niech pan zrobi, co sie da. Nad sprawa porozumienia wlanie pracujemy. Trzasnal wylacznikiem w góre, znowu w dól. - Colinsona, z Lacznoci - rzucil. - Witam, majorze. Potrzebuje polaczenia z grupa badawcza korpusu, na planecie, z której pochodzi nasz uciekinier; tak, tej, o której pan zbieral dane kilka godzin temu. Moze to pan zalatwic? Niech przygotuja nagranie w jego jezyku - za chwile panu powiem, co ma zawierac - a potem je tu przekaza. Trec tego nagrania, które ma zrobic dorosly osobnik klasy SRTT, ma byc mniej wiecej taka... Przerwal, gdy z glonika buchnely slowa majora Colinsona. Szef Lacznoci przypomnial oto pewnemu przyklejonemu do biurka konowalowi, ze planeta SRTT znajduje sie po drugiej stronie Galaktyki, ze subradio jest tak samo wrazliwe na zaklócenia, jak normalne, a jego fale wzbogacone o szum wszystkich znajdujacych sie po drodze slonc, stana sie w istocie nieczytelne. - Niech wiec powtarzaja nagranie - odrzekl O'Mara. - Na pewno odróznicie jakie slowa i zdania, z których uda sie sklecic trec komunikatu. Jest nam to bardzo potrzebne, a dlaczego, to zaraz panu powiem... Klasa SRTT skupiala osobniki dlugowieczne, wyjanial pospiesznie naczelny psycholog, które rozmnazaly sie obojnaczo z wielkim bólem i wysilkiem, w znacznych odstepach czasu. Stad tez istniala silna wiez uczuciowa, a poza tym co w obecnej sytuacji bylo znacznie wazniejsze - posluszenstwo osobników mlodych wobec starszych. Istnialo równiez przekonanie graniczace niemal z pewnocia, iz niezaleznie od postaci, jaka przybiera przedstawiciel tej rasy, zawsze zachowuje organy mowy i sluchu, które pozwalaja mu porozumiewac sie ze swymi pobratymcami. Gdyby wiec dorosly osobnik z tej planety mógl nagrac jaka ogólna reprymende wystosowana do mlodego, który zle sie zachowal, kiedy nie powinien, i gdy przekaze sie ja do Szpitala, a tu z kolei odtworzy przez gloniki, wrodzone posluszenstwo uciekiniera wobec starszych zalatwi sprawe. - ... I to wlanie - powiedzial O'Mara do Conwaya wylaczywszy interkom - powinno rozwiazac nasz drobny problem. Przy odrobinie szczecia nasz goc za pare godzin bedzie juz spokojny. Tak wiec juz po panskim zmartwieniu, niech sie pan odprezy... Urwal ujrzawszy wyraz twarzy Conwaya. - Co jeszcze? - zapytal cicho. Conway skinal glowa. - Doktor Prilicla - rzekl wskazujac swego asystenta - wykryl to droga empatii. Musi pan zdawac sobie sprawe, ze psychika uciekiniera jest w paskudnym stanie: smutek z powodu umierajacego rodzica, przerazenie, którego doznal przy luzie nr 6, gdy wszyscy rzucili sie w jego kierunku, wreszcie ta mlócka, przez która przeszedl na sali malych FROB-ów. Osobnik ten jest mlody, niedojrzaly, a te przejcia spowodowaly, ze kieruje sie teraz czysto zwierzecymi odruchami. Poza tym... hm... Conway zwilzyl zeschniete usta - ... czy kto sprawdzil, kiedy ten SRTT ostatnio jadl? Istotne znaczenie tego pytania nie uszlo równiez uwagi O'Mary. Zbladl nagle i ponownie chwycil mikrofon interkomu. - Dajcie mi szybko Skemptona! - warknal. - Skempton? Pulkowniku, moze to zabrzmi melodramatycznie, ale niech pan wlaczy tlumik panskiego interkomu. Jest jeszcze jedna komplikacja... Odchodzac od biurka O'Mary Conway pytal sam siebie, czy ma zatrzymac sie jeszcze na krótkie spojrzenie na umierajacego SRTT, czy tez pospieszyc na swój oddzial. Podczas niedawnego dramatycznego kontaktu z uciekinierem Prilicla wykryl w jego umyle silne uczucie glodu oprócz spodziewanego strachu i zmacenia myli. To wlanie spowodowalo, ze najpierw Conway, a potem O'Mara i Skempton pojeli, iz przybysz stal sie miertelnie niebezpieczny. Mlode osobniki wszystkich ras sa z reguly samolubne, okrutne i dzikie; powodowany nasilajacymi sie mekami glodowymi ich SRTT na pewno zdecyduje sie na kanibalizm. W swym obecnym stanie psychicznym nawet nie uwiadomi sobie tego, ale to nie zrobi juz zadnej róznicy pacjentom, którzy stana sie jego ofiarami. Jaka szkoda, ze pacjenci Conwaya byli w wiekszoci mali, bezbronni i... smaczni. Z drugiej strony spojrzenie na rodzica moze zasugerowac mu jaka metode postepowania z potomkiem, za jego ciekawoc dotyczaca miertelnego przypadku istoty klasy SRTT nie ma z tym nic wspólnego... Staral sie wlanie przysunac jak najblizej klosza ze znajdujacym sie pod nim pacjentem, nie potracajac jednoczenie zaslaniajacego mu widok lekarza, gdy ten obrócil sie z irytacja pytajac: - A moze wlezie mi pan na plecy, do cholery?... A, witam pana, Conway. Przyszedl pan tu, by podsunac kolejna uzasadniona, nieprawdopodobna sugestie, prawda? Byl to doktor Mannon ongi zwierzchnik Conwaya, obecnie awansowany na starszego lekarza z szybkimi widokami na tytul Diagnostyka. Jak juz kilkanacie razy wyjanial Conwayowi, zaprzyjaznil sie z nim dlatego zaraz po jego przybyciu do Szpitala, ze mial slaboc do bezpanskich psów, kotów i wiezo upieczonych medyków. Aktualnie zezwolono mu na stale przetrzymywanie w glowie treci jedynie trzech hipnotam - mikrochirurga z Tralthanu oraz dwóch chirurgów z niskograwitacyjnych klas LSVO i MSVK, totez przez znaczna czec dnia jego reakcje byly calkiem ludzkie. W chwili obecnej, unoszac ze zdziwieniem brwi przygladal sie Prilicli, który nie byl w stanie przecisnac sie przez tlum zgromadzony wokól klosza. Conway wdal sie w szczególowy opis charakteru i osiagniec nowego asystenta, ale Mannon mu przerwal. - Wystarczy, chlopcze - zahuczal. - Zaczyna to brzmiec jak przesadnie pochlebna opinia sluzbowa. Lekka reka i zdolnoci empatyczne beda panu bardzo pomocne w waszym obecnym zajeciu. To moge przyznac. No, ale zawsze dobieral pan sobie osobliwych wspólpracowników - latajace kulki gnoju, owady, dinozaury i tym podobne - sam pan przyzna, ze doc dziwaczne istoty. Nie liczac tej pielegniareczki z dwudziestego trzeciego poziomu, przy czym musze tu pochwalic panski gust... - Czy nastapil jaki przelom w tym przypadku, panie doktorze? - zapytal Conway zdecydowanie wracajac do glównego toku rozmowy. Mannon byl najzacniejszym czlowiekiem pod sloncem, ale mial przykry zwyczaj draznienia sie z kim az do bólu. - Zaden - odparl Mannon. - A to, co mówilem o nieprawdopodobnych sugestiach, to szczera prawda. Wszyscy je tu wysuwaja; zwykla technika diagnostyczna jest zupelnie bezuzyteczna. Niech mu sie pan tylko przyjrzy! Zrobil miejsce Conwayowi, który poczuwszy na ramieniu co jakby dotkniecie olówka domylil sie, ze Prilicla równiez pochyla sie, by spojrzec na SRTT. VI Stworzenie pod kloszem wymykalo sie wszelkim opisom z tego prostego powodu, ze od momentu rozpoczecia rozpadu próbowalo jednoczenie przybrac wiele róznych postaci. Byly tam wyrostki zarówno stawowe jak i mackowate, polacie ciala pokryte luskami, skóra i zrogowaceniami, zmarszczona powloka obok zaczatków otworów gebowych i skrzelowych, co lacznie dawalo przerazliwa mieszanine. Jednak szczególy fizjologiczne byly niewyrazne, bowiem cala zwiotczala masa ciala byla miekka, rozplywajaca sie niczym figura woskowa zbyt dlugo stojaca w cieplym pomieszczeniu. Przez caly czas na dno klosza wyciekal plyn z ciala pacjenta; jego poziom siegal juz pietnastu centymetrów. Conway przelknal line. - Zwazywszy na zdolnoc adaptacyjna tego gatunku Powiedzial - na jego niewrazliwoc na urazy fizyczne, a takze majac na uwadze ów niesamowity powiklany stan jego ciala powiedzialbym, ze mozemy tu miec do czynienia z problemem wynikajacym z przyczyn psychologicznych. Mannon popatrzyl na niego przeciagle z razem podziwu na twarzy. - Przyczyny psychologiczne, co? - odparl sucho. Cudownie! A cóz innego mogloby spowodowac taki stan pacjenta, który jest niewrazliwy zarówno na urazy jak i zakazenia bakteryjne, jeli nie awaria mózgownicy? Nie zechcialby pan blizej sprecyzowac tej swojej hipotezy? Conway poczul, ze uszy i kark pieka go ze wstydu. Nie odezwal sie. Mannon mruknal co, po czym mówil dalej: - Ten plyn, w którym roztapia sie jego cialo, to zwykla woda plus pare niegroznych mikroorganizmów, które w nim plywaja. Próbowalimy wszelkich fizycznych i psychologicznych metod leczenia, jakie nam przyszly do glowy, ale bez rezultatu. Niedawno kto zasugerowal, by pacjenta zamrozic - po to, zeby zahamowac rozpad ciala, jak i po to, by dalo to nam wiecej czasu na nowe pomysly. Jednak sprzeciwiono sie temu, poniewaz w obecnym stanie taki zabieg móglby pacjenta natychmiast zabic. Kilka istot z ras telepatycznych usilowalo dostroic sie do jego myli majac nadzieje, ze w ten sposób mu pomoga, za O'Mara zabrnal nawet tak daleko w redniowiecze, ze próbowal prymitywnej metody elektrowstrzasów. Nic jednak nie skutkuje. W sumie zebralimy, pojedynczo i w konsyliach, opinie prawie wszystkich ras Galaktyki, a mimo to nie mozemy dojc, co mu dolega... - Skoro podloze jest psychologiczne - wtracil Conway - to moim zdaniem telepaci powinni... - Nie - odrzekl Mannon. - U tej istoty funkcje umyslowe i pamieciowe rozmieszczone sa równomiernie na calym ciele, a nie zamkniete w trwalej puszce czaszkowej. Inaczej nie moglaby ona dokonywac tak powaznych zmian w swej strukturze fizycznej. W chwili obecnej jej umysl zanika, rozpada sie na coraz to mniejsze zespoly, tak male, ze telepaci nie moga na nie wplywac. - Ten SRTT to istne dziwadlo - kontynuowal Mannon w zamyleniu. - Oczywicie wywodzi sie droga ewolucji z zycia oceanicznego, ale potem na jego planecie nastapily wybuchy aktywnoci wulkanicznej, trzesienia ziemi, powierzchnia planety pokryla sie siarka i kto wie czym jeszcze, a w koncu drobne zaklócenie aktywnoci ich slonca przemienilo cala planete w pustynie, która jest do dzi. Mieszkancy tej planety musieli miec wysoka zdolnoc adaptacji, by to wszystko przezyc. A ich sposób rozmnazania sie - przez paczkowanie i podzial, w trakcie których rodzic traci znaczna czec swej masy - jest równiez ciekawy, poniewaz oznacza to, ze mlody osobnik, powstajac, bierze ze soba znaczna czec ciala/mózgu rodzica. Noworodek nie przejmuje pamieci wiadomej, ale zatrzymuje wspomnienia podwiadome, które pozwalaja mu przystosowac sie... - Ale to oznacza - wybuchnal Conway - ze jeli rodzic przekazuje potomstwu czec swego ciala/mózgu, to pamiec podwiadoma poszczególnych osobników siega... - A wlanie podwiadomoc jest siedliskiem wszelkich psychoz - przerwal mu O'Mara, który w tym momencie stanal za nimi. - Niech pan juz nic nie mówi, sama myl o tym jest dla mnie koszmarem. Juz sobie wyobrazam psychoanalize pacjenta, którego podwiadomoc siega wstecz na piecdziesiat tysiecy lat... Wkrótce potem rozmowa urwala sie i Conway, nadal w obawie o to, co porabia SRTT junior, pospieszyl na oddzial dzieciecy. W jego okolicy az roilo sie od techników i umundurowanych na zielono kontrolerów, ale uciekiniera nikt od tamtej pory nie widzial. Conway wyznaczyl jednej z pielegniarek - tej, z której Mannon tak lubil sobie pokpiwac dyzur w sali AUGL, bowiem spodziewal sie, ze w kazdej chwili co sie tam moze zaczac; sam za wraz z Prilicla przygotowal sie do wejcia do sekcji metanowej. Tutaj równiez czekaly ich zwykle czynnoci przy obchodzie. Podczas nich Conway zameczal Prilicle pytaniami o stan emocjonalny starszego SRTT. Jednak Cinrussanczyk nie byl w stanie wiele pomóc; powiedzial tylko tyle, ze wykryl w nim chec dezintegracji, której nie potrafil dokladnie opisac, bowiem dotychczas z niczym podobnym sie nie zetknal. Wszedlszy do sekcji metanowej zauwazyli, ze Collinson nie tracil czasu: ze ciennych gloników dobywal sie loskot zaklócen, przez które ledwie przedzieraly sie dzwieki w jakim nieznanym jezyku - zapewne nagrania z planety SRTT. Conway pomylal, ze gdyby to on byl przestraszonym dzieckiem wsluchujacym sie w glos starajacy sie przekrzyczec podobny ryk, wcale by go to nie uspokoilo. Poza tym atmosfera tej planety prawie na pewno ma inna gestoc, co jeszcze powieksza znieksztalcenia glosu. Nie podzielil sie tym z Prilicla, ale pomylal, ze bedzie to istny cud, jeli ta kakofonia spowoduje skutki zamierzone przez O'Mare. Jazgot umilkl nagle przerwany wezwaniem: - Doktor Conway proszony jest do interkomu - po czym rozlegl sie na nowo z nieslabnaca sila. Conway pospieszyl do najblizszego aparatu. - Mówi pielegniarka Murchinson ze luzy sekcji AUGL, panie doktorze - rozlegl sie zdenerwowany glos kobiecy. - Kto... to znaczy co... przeszlo przed chwila obok mnie do sali glównej. Z poczatku mylalam, ze to pan, ale kiedy toto zaczelo otwierac zawór wewnetrzny nie zalozywszy skafandra, zdalam sobie sprawe, ze musi to byc nasz zbieg. - Zawahala sie. - Ze wzgledu na stan pacjentów nie chcialam wszczynac alarmu przed porozumieniem sie z panem, ale moge... - Nie, dobrze pani zrobila - wtracil szybko Conway. - Zaraz tam bedziemy. Piec minut pózniej, gdy znalezli sie przy luzie, pielegniarka miala juz przygotowany skafander dla Conwaya. Jej wlasny kombinezon nieco redukowal wrazenie wywolane owym zespolem cech fizjologicznych, który sprawial, ze zatrudnieni w Szpitalu ludzie nie potrafili patrzec na nia jedynie z zawodowa obojetnocia. Jednak w tej chwili uwaga Conwaya skupiala sie calkowicie na okienku w zaworze wewnetrznym i tym "czym", co za nim plywalo. To "co" bardzo przypominalo Conwaya. Kolor wlosów byl wlaciwy, podobnie jak cera i biale "ubranie". Jednak rysy byly calkowicie nieproporcjonalne, a w dodatku zestawione w taki sposób, ze sprawialy straszliwe wrazenie, za szyja i rece nie wystawaly z kitla - one z niego w y r a s t a l y. Przypominalo to posag z olowiu, niezgrabnie wymodelowany i niedbale pomalowany. Wiedzial, ze SRTT nie stanowi na razie zagrozenia dla zycia malenkich pacjentów sekcji, ale nie na dlugo, bo przechodzil juz transformacje. Jego ramiona i nogi powoli sie zrastaly, za z ciala zaczynaly wylaniac sie dlugie, waskie wyrostki, bez watpienia zaczatki pletw. Pacjenci klasy AUGL byli poza zasiegiem istoty ludzkiej klasy DBDG, ale SRTT adaptowal sie juz do wody zyskujac potrzebna szybkoc. - Do rodka! - przynaglal Conway. - Musimy go stamtad przegnac, zanim... Prilicla jednak nie rozpoczynal owych wygibasów, które w efekcie dawaly ochronna powloke. - Wykrylem w jego emocji emocjonalnej interesujaca zmiane - rzekl nagle. - W dalszym ciagu jest tam strach, pomieszanie i dominujace nad wszystkim uczucie glodu... - Glodu! - pielegniarka Murchinson nie zdawala sobie dotad sprawy ze miertelnego niebezpieczenstwa, w jakim znalezli sie pacjenci. - ... Ale jest jeszcze co - mówil Prilicla nie zauwazajac, ze mu przerwano. - Moge to opisac jako dalekie uczucie zadowolenia polaczone z ta sama daznocia do dezintegracji, jaka stwierdzilem niedawno u jego rodzica. Nie wiem jednak, czemu przypisac te nagla zmiane. Conway mylal tylko o swej trójce malenkich pacjentów oraz o drapieznej postaci, która przybieral uciekinier. - Zapewne temu - odparl niecierpliwie - ze ostatnie wydarzenia mialy wplyw równiez na jego równowage umyslowa, a owo ladowe uczucie przyjemnoci pochodzi stad, ze lubi wode... Urwal gwaltownie czujac zamet w mylach galopujacych zbyt szybko, by mozna bylo sformulowac jaka wypowiedz, czy nawet uporzadkowana, logiczna koncepcje. Raczej byla to goraczkowa gmatwanina faktów, refleksji i szalenczych hipotez, które kipialy mu teraz w mózgu, by w koncu, jakim cudownym sposobem uspokoic sie i ulozyc sie w... odpowiedz. Byl pewien, ze zaden z tych tytanów myli zgromadzonych w sali obserwacyjnej nie mógl wpac na to rozwiazanie, poniewaz nie mieli oni przy sobie obdarzonego zdolnociami empatycznymi osobnika w chwili, gdy mlody przedstawiciel tej rasy, bliski pomieszania zmyslów ze strachu i rozpaczy, zanurzyl sie nagle w cieplym, zóltawym plynie wypelniajacym sekcje AUGL... Kiedy inteligentny, dojrzaly osobnik o zlozonym umyle napotyka na wrazenia nieprzyjemne i bolesne w odpowiednio wysokim natezeniu, wynikiem tego jest ucieczka od rzeczywistoci. Zrazu jest to chec powrotu do prostych, beztroskich dni dziecinstwa, a potem, gdy okazuje sie, ze tamten okres nie byl ani taki beztroski, ani taki nieskomplikowany, jakim sie go pamieta, nastepuje ostateczna ucieczka w okres plodowy i zamarly w bezruchu, w braku aktywnoci umyslowej, stan katatonii. Jednak dla dojrzalego osobnika SRTT katatoniczny stan plodowy nie byl latwy do osiagniecia, poniewaz jego system rozrodczy polegal na tym, ze zamiast nie narodzonego jeszcze plodu znajdujacego sie w cieplym i wygodnym lozysku matki, przyszlym potomkiem byla czec dojrzalego ciala rodzica przez caly czas wspóluczestniczaca w jego przemianach i dzialaniach. Bowiem w ciele osobnika klasy SRTT kazda komórka byla siedliskiem umyslu - w przypadku istoty, której wszystkie komórki moga sie wzajemnie wymieniac, jakakolwiek cezura umyslowa jest niemozliwa. Jak mozna podzielic szklanke wody nie odlewajac czeci do innego pojemnika? Dlatego tez ogarniety psychoza osobnik zmuszony bedzie cofac sie coraz dalej i dalej angazujac sie po drodze w niezliczone przemiany i adaptacje, w poszukiwaniu owego nieistniejacego lozyska matki. Bedzie cofal sie daleko... daleko, az w koncu osiagnie ów stan bezrozumny, do którego dazyl, a jego umysl, nierozdzielny z cialem, stanie sie ciepla woda kipiaca zyciem jednokomórkowym, z którego wyksztalcil sie droga ewolucji. Conway znal juz powód dezintegracji ciala SRTT seniora. Co wiecej, byl pewien, ze zna juz sposób rozwiazania tego potwornego rebusu. Gdyby tylko mógl byc pewien tego, ze tak jak w przypadku wiekszoci innych gatunków dojrzale, bardziej zlozone umysly SRTT popadaly w szalenstwo szybciej niz umysly mlode, nie w pelni rozwiniete... Jak przez mgle uwiadamial sobie, ze podszedl do interkomu i zazadal polaczenia z O'Mara, oraz ze pielegniarka i Prilicla zblizyli sie, by slyszec, co mówi. Potem zdawalo mu sie, ze godziny cale minely, nim naczelny psycholog wchlonal to wszystko, co uslyszal, i odpowiednio zareagowal. W koncu: - To bardzo pomyslowe, doktorze - odezwal sie cierpko major. - Co wiecej, jestem przekonany, ze tak sie wlanie rzeczy maja i nic tu nie da dalsze teoretyzowanie. Szkoda jedynie, ze nasza wiadomoc tego, co sie stalo, nie pomoze pacjentowi... - O tym tez mylalem - zywo przerwal Conway i wedlug mnie obecnie najwiekszym problemem dla nas jest uciekinier. Jeli wkrótce go nie zlapiemy i nie obezwladnimy, beda powazne ofiary wród personelu i pacjentów, przynajmniej w moim oddziale, o ile jeszcze nie gdzie indziej. Niestety, z przyczyn technicznych panski pomysl uspokojenia go za pomoca nagrania w jego jezyku nie dal, jak dotad, pozytywnych rezultatów... - Ujal to pan bardzo oglednie - odparl sucho O'Mara. - Ale - mówil dalej Conway - gdyby pomysl ten zmodyfikowac w taki sposób, ze do uciekiniera przemówilby i uspokoil go znajdujacy sie u nas rodzic. Gdyby go wyleczyc... - Wyleczyc go! A co pan sobie myli, do cholery, ze co my robimy przez cale trzy tygodnie? - zapytal gniewnie major. Potem jednak zdal sobie sprawe, ze pytanie Conwaya nie bylo glupie rozmylnie czy dla zartu; ze bylo ono najzupelniej powazne... - Prosze dalej, doktorze - dodal bezbarwnym glosem. Conway mówil dalej. Kiedy skonczyl, w gloniku interkomu rozleglo sie donone westchnienie ulgi. - Sadze, ze ma pan zupelna slusznoc; musimy tego spróbowac bez wzgledu na ryzyko, o którym pan wspominal - mówil podniecony O'Mara. Zaraz jednak opanowal sie i przyjal powazny ton. - Niech pan tam obejmie kierownictwo. Wie pan lepiej od innych, co trzeba zrobic. Prosze wykorzystac pomieszczenie rekreacyjne dla klasy DBLF na poziomie piecdziesiatym dziewiatym, blisko panskiej sekcji. Mozna je szybko ewakuowac. Wykorzystamy zwykle linie lacznoci, wiec nie stracimy czasu na montaz nowych, a ów specjalny sprzet, którego panu trzeba, bedzie tam najdalej za pietnacie minut. Moze wiec pan w kazdej chwili zaczynac, doktorze... Zanim Conway przerwal polaczenie, uslyszal glos majora wydajacy polecenia sprowadzajace sie do tego, ze wszyscy Kontrolerzy i caly personel na terenie oddzialu pediatrycznego maja stawic sie do dyspozycji doktora Conwaya i doktora Prilicli. Ledwie zdazyl odwrócic sie od interkomu, gdy Kontrolerzy w zielonych mundurach zaczeli wchodzic do luzy. VII Mlodego SRTT trzeba bylo w jaki sposób zwabic do sali rekreacyjnej, która tymczasem przemieniono w jedna wielka pulapke. Najpierw trzeba bylo zmusic go do wyjcia z sekcji AUGL. Udalo sie to przy pomocy dwunastu Kontrolerów plywajacych, ociekajacych potem i klnacych na czym wiat stoi w ciezkich skafandrach sluzbowych, którzy niezgrabnie uganiali sie za przybyszem, az zapedzili go w takie miejsce, skad luza byla jedyna droga ucieczki. W prowadzacym do luzy korytarzu czekali juz na niego Conway, Prilicla i kolejny oddzial Korpusu, wszyscy ubrani odpowiednio do warunków panujacych w najgrozniejszych rodowiskach, przez które przyszloby im cigac zbiega. Pielegniarka Murchison tez usilowala pójc z nimi - chciala byc obecna, jak sie wyrazila, przy "dobiciu zwierza" - ale Conway owiadczyl ostro, ze jej miejsce jest przy trzech malych pacjentach i niech sie tym zajmie. Taka ostra reakcja zaskoczyla i jego samego, ale nerwy mial napiete do granic wytrzymaloci. Jeli jego koncepcja, o której z takim entuzjazmem opowiadal O'Marze, nie da rezultatu, istnialo wszelkie prawdopodobienstwo, ze w Szpitalu zamiast jednego znajda sie dwaj nieuleczalnie chorzy pacjenci klasy SRTT. W tym wypadku slowa "dobicie zwierzyny" byly wyjatkowo niefortunnie dobrane. Uciekinier przemienil sie znowu, tym razem przybierajac jakby postac ludzka w rezultacie zadzialania pólautomatycznego mechanizmu obronnego wyzwolonego przez cigajacych. Biegl czlapiac po korytarzu na nogach, które byly zbyt chwiejne i zginaly sie w niewlaciwych miejscach, a jednoczenie luskowata, brunatna powloka, która byl pokryty w zbiorniku AUGL, drzac, marszczac sie i wygladzajac zmieniala sie w róz i biel ciala ludzkiego i fartucha lekarskiego. Conway potrafil bez obrzydzenia przygladac sie najrózniejszym stworom Kosmosu cierpiacym na najstraszliwsze choroby, ale widok osobnika klasy SRTT przeistaczajacego sie w biegu w czlowieka przyprawil go o mdloci. Nagly sprint uciekiniera w korytarz prowadzacy do sekcji MVSK zaskoczyl cigajacych, którzy zwalili sie w wierzgajacy stos zaraz za drzwiami luzy. Istoty klasy MSVK byly trójnozne, o wygladzie cokolwiek przypominajacym bociana; wymagaly bardzo niskiej sily ciazenia, do której ludziom trudno bylo sie od razu przystosowac. Jednak, kiedy Conway wciaz jeszcze fruwal po pomieszczeniu, kosmiczne dowiadczenie Kontrolerów pozwolilo im szybko stanac na nogach. Uciekiniera zapedzono z powrotem do sekcji tlenodysznych. Bylo przez chwile strasznie, pomylal Conway z ulga, bowiem slabe owietlenie i nieprzezroczysta mgla, która istoty klasy MSVK nazywaja atmosfera mogly utrudnic odnalezienie zbiega, gdyby znikl im z oczu. Jeli co takiego zdarzyloby sie w tym stadium... Conway wolal o tym nie mylec. Ale sala rekreacyjna byla juz niedaleko, a SRTT pedzil wlanie w jej kierunku. Znowu przemienial sie w co niskiego i ciezkiego, biegnacego na czterech konczynach. Bylo to tak, jakby kurczyl sie w sobie, grubial; pojawily sie zaczatki skorupy. W tym stanie mijal wlanie skrzyzowanie, z którego wybiegli dwaj Kontrolerzy dziko wrzeszczac i wymachujac rekami. Tym sposobem zagonili go w korytarz, w którym znajdowaly sie drzwi prowadzace do sali rekreacyjnej. Korytarz byl pusty... Conway zaklal siarczycie. W poprzek korytarza mialo stac, zagradzajac droge, kilku Kontrolerów, ale pogon dotarla na miejsce tak szybko, ze nie zdazyli oni jeszcze wyjc z sali, gdzie rozstawiali sprzet, i zajac pozycji. Uciekinier na pewno minie wlaciwe drzwi i popedzi dalej. Conway nie wzial jednak pod uwage bystrego umyslu i jeszcze sprawniejszego ciala doktora Prilicli. Jego asystent zdal sobie zapewne sprawe z sytuacji w tej samej chwili, co on. Pomknal korytarzem, docignal zbiega, nastepnie wskoczyl na sufit, minal go i z powrotem znalazl sie na podlodze. Conway usilowal co krzyczec, ostrzec go, ze swym kruchym cialem nie zdola zatrzymac ciganego, który obecnie do zludzenia przypominal poteznego, zwinnego i dobrze opancerzonego kraba, i ze jest to akcja samobójcza. Ujrzal jednak, co Prilicla chce zrobic. W niszy znajdujacej sie jakie dziesiec metrów przed zbiegiem stal samojezdny transporter noszowy. Prilicla gwaltownie wyhamowal obok niego, trzasnal w starter i pobiegl dalej. Cinrussanczyk powodowal sie nie glupia brawura, ale szybkim myleniem i dzialaniem, co w tych okolicznociach bylo znacznie pozyteczniejsze. Pozostawiony bez opieki wózek ruszyl chwiejnie korytarzem - prosto na nacierajacego "kraba". Nastapil metaliczny loskot zderzenia i wybuch gestego zóltoczarnego dymu w wyniku zwarcia w akumulatorach. Zanim jeszcze wentylatory zdolaly oczycic powietrze z dymu, Kontrolerzy okrazyli juz ogluszonego, prawie nie poruszajacego sie uciekiniera i zagnali go do sali rekreacyjnej. Po chwili do Conwaya zblizyl sie oficer Korpusu. Skinieniem glowy wskazal dziwaczny zestaw przyrzadów, dopiero co pospiesznie zgromadzony w pomieszczeniu. Aparatura lezala w stosach przy cianach, obok umundurowanych mezczyzn otaczajacych sale ciasnym szeregiem. Porodku obracal sie powoli SRTT szukajac drogi ucieczki. - Doktor Conway, jak sadze? - zapytal oficer niby to niedbale, ale wyraznie pozerala go ciekawoc. - No wiec, doktorze, co mamy teraz robic? Conway zwilzyl wargi. Dotychczas nie zastanawial sie nad tym zbyt dlugo - mylal, ze to, co mial zrobic, przyjdzie mu latwo, skoro mlody SRTT stal sie takim utrapieniem dla Szpitala, a szczególnie dla jego oddzialu. Teraz jednak obudzilo sie w nim wspólczucie. Byl to w koncu tylko dzieciak, który przestal nad soba panowac w wyniku zalu, niewiadomoci i przerazenia razem wzietych. Jeli sie nie uda... Otrzasnal sie ze zwatpienia i bezsilnoci. - Widzi pan to co porodku sali? - powiedzial szorstko. - Trzeba je miertelnie przestraszyc. Musial, oczywicie, rozwinac swoje polecenie, ale Kontrolerzy w lot pochwycili, co mial na myli, i z wielkim ozywieniem i entuzjazmem zajeli sie, przyslanym dla nich sprzetem. Przygladajac sie temu ponuro Conway rozpoznal urzadzenia nalezace do dzialu uzdatniania powietrza, sluzby lacznoci i najprzerózniejszych kuchni, wszystko potrzebne do takiego celu, do jakiego nigdy go nie projektowano. Byly tam urzadzenia wydajace przenikliwy gwizd, przerazliwe wycie i wreszcie inne, skladajace sie z dwóch metalowych tac zderzanych ze soba. Do tego wszystkiego dochodzily jeszcze okrzyki ludzi operujacych tymi zródlami halasu. Nie bylo juz watpliwoci, ze SRTT jest przerazony Prilicla natychmiast przekazywal informacje o jego reakcjach emocjonalnych. Ale nie byl jeszcze dostatecznie przestraszony. - Cisza! - ryknal nagle Conway. - Teraz sprzet nieakustyczny! Dotychczasowy jazgot byl tylko wstepem. Teraz przyszla kolej na rzeczywicie silne wrazenia - ale wszystko w ciszy, bowiem jakikolwiek dzwiek wydany przez SRTT musial byc teraz slyszalny. Wokól dygocacej postaci w rodku sali buchnely ogniste kule, olepiajaco jasne, ale o niewielkiej temperaturze. Jednoczenie zadzialaly pola silowe to pchajac, to ciagnac malca po podlodze; raz rzucaly go w powietrze, po chwili za rozplaszczaly na podlodze. Pola dzialaly na tej samej zasadzie, co degrawitatory, ale z o wiele wieksza precyzja. Inni operatorzy pól uzywali ich do rzucania zapalonych rakiet w kierunku unieruchomionej, dziko szamocacej sie postaci, w ostatniej chwili zmieniajac kierunek ich lotu. SRTT byl juz przerazony nie na zarty, tak bardzo, ze wyczuwali to nawet nie-empaci. Ksztalty, jakie przybieral, nily sie Conwayowi po nocach jeszcze przez wiele tygodni. Uniósl do ust mikrofon. - Czy jest jaka reakcja? - zapytal. - Jeszcze nic - glos O'Mary zagrzmial z gloników rozstawionych wokól sali. - Nie mam pojecia, co robicie, ale trzeba to jeszcze wzmocnic. - Ale ta istota znajduje sie juz w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego... - zaczal Prilicla. - Jeli pan nie moze tego zniec, prosze wyjc! - wpadl na niego Conway. - Powoli, doktorze - ostro zabrzmial glos O'Mary. Rozumiem, co pan czuje, ale niech pan pamieta, ze ostateczny rezultat to wszystko wykreli... - Ale jeli sie nie uda... - zaprotestowal Conway. - A, zreszta... Przepraszam - to ostatnie skierowal juz do Prilicli. - Jak pan sadzi - to juz mówil do stojacego obok oficera - w jaki sposób mozna jeszcze bardziej zintensyfikowac nasze dzialania? - Dreszcz mnie przechodzi na myl o tym, ze ja sam móglbym znalezc sie w podobnej sytuacji - powiedzial Kontroler przez zeby - ale mozna jeszcze spróbowac wirowania. Niektóre istoty mogace zniec praktycznie wszystko zupelnie puchna w czasie wirowania... Do ciegów, które SRTT obrywal od pól silowych, dolaczylo sie jeszcze wirowanie - nie zwykle obroty, ale dziki, kolyszacy, podrygujacy ruch wirowy, na sam widok którego Conwayowi zoladek podszedl do gardla. Zapalone flary migaly wokól niego to z góry, to z dolu, niczym oszalale ksiezyce wokól swej planety. Juz wielu sporód obserwatorów stracilo swój pierwszy entuzjazm do tej akcji, za Prilicla kolysal sie i dygotal na swych szeciu patykowatych nogach miotany huraganem emocji, który grozil porwaniem go ze soba. Conway pomylal gniewnie, ze wlaczenie Prilicli do tej sprawy bylo bledem; zaden empata nie powinien stawiac czola podobnemu pieklu emocji. Zreszta blad popelnil juz na samym poczatku, bo caly ten pomysl byl okrutny, sadystyczny, niesprawiedliwy. Ujrzal siebie jako co gorszego od potwora... Wirujacy wysoko porodku sali rozmazany ksztalt, który byl mlodym SRTT, wydal piskliwy, przerazony gulgot. Z gloników w cianach wydobyl sie straszliwy loskot; okrzyki, piski, trzask i tupot wielu nóg nakladajacy sie na jakie dzwieki znacznie powolniejsze i wielokrotnie ciezsze. Slychac bylo glos O'Mary co sil w plucach wykrzykujacy jakie nie wiadomo do kogo adresowane wyjanienia. - Do jasnej cholery, przestancie juz, wy tam! - rozlegl sie niezidentyfikowany glos. - Tatu malucha obudzil sie i demoluje caly interes! Szybko, lecz lagodnie, zatrzymali obrót malca i pucili go na ziemie, potem za czekali w napieciu, az okrzyki i trzaski dochodzace do nich przez gloniki z sali obserwacyjnej, osiagnawszy crescendo, opadna. Ludzie stali nieruchomo patrzac to na siebie nawzajem, to na pojekujaca istote na podlodze, to na gloniki w cianie i czekali. Az w koncu doczekali sie. Dzwieki dochodzace z glonika przypominaly ów gulgot transmitowany kilka godzin wczeniej, ale juz bez ryku zaklócen, a poniewaz wszyscy dookola mieli wlaczone autotranslatory, slychac bylo równiez tlumaczenie. Byl to glos SRTT seniora, wyleczonego, bowiem stanowiacego juz fizyczna jednoc, przemawiajacego zarówno uspokajajaco jak i z wyrzutem do swego niesfornego potomka. Sprowadzalo sie to do stwierdzenia, ze maly byl bardzo niegrzeczny, ze musi zaprzestac gonitw i balaganienia, a nic niemilego mu sie nie stanie, jeli bedzie sluchal otaczajacych go istot. Im predzej tak sie stanie, zakonczyl rodzic, tym szybciej beda obaj mogli udac sie do domu. Conway wiedzial, ze uciekinier przeszedl przez straszliwe meki psychiczne. Moze i zbyt ciezkie. Pelen napiecia przygladal sie mu - wciaz jeszcze ni to rybie, ni to ssakowi, ni to ptakowi - jak kutykal w strone ludzi. Kiedy malec lagodnie i poslusznie tracil jednego z Kontrolerów w kolano, okrzyk radoci, który sie rozlegl o krok od niego, o malo nie spowodowal powtórnego szoku. - Kiedy Prilicla dostarczyl mi klucza do tego, na co cierpi starszy SRTT, upewnilem sie, ze kuracja musi byc wstrzasowa - mówil Conway do Diagnostyków i Ordynatorów zgromadzonych wokól biurka O'Mary. Juz to, ze siedzial w tak dostojnym towarzystwie, bylo dostatecznym dowodem uznania, jakim sie cieszyl, ale i tak denerwowal sie podczas dalszych wywodów. - Jego regres ku - dla niego - stadium plodu, czyli ku calkowitej dezintegracji na pojedyncze, nie mylace komórki plywajace w pierwotnym oceanie, byl bardzo zaawansowany, moze i za bardzo sadzac z jego stanu fizycznego. Major O'Mara próbowal juz róznych terapii wstrzasowych, ale istota ta, przy swej fantastycznie elastycznej budowie komórkowej, mogla to wszystko zneutralizowac lub zignorowac. Moja koncepcja zakladala wykorzystanie cislej wiezi fizycznej i emocjonalnej, które wykrylem pomiedzy Seniorem i jego ostatnim potomkiem. W ten sposób chcialem dotrzec do Seniora. Conway zamilkl obiegajac wzrokiem otaczajaca ich ruine. Sala obserwacyjna nr 3 wygladala, jakby trafila w nia bomba. Conway wiedzial o tych kilku goraczkowych minutach, jakie uplynely miedzy ocknieciem sie Seniora z katatonii, a udzieleniem mu wyjanien. Odchrzaknal i mówil dalej: - Zwabilimy wiec Juniora do sali rekreacyjnej i próbowalimy go przestraszyc, jak sie dalo najbardziej, jednoczenie transmitujac wydawane przez niego dzwieki do pomieszczenia, w którym znajdowal sie rodzic. Poskutkowalo. Starszy SRTT nie mógl lezec spokojnie, podczas gdy jego najmlodszy i najukochanszy potomek znajdowal sie w straszliwym niebezpieczenstwie; troska rodzicielska i uczucie przezwyciezyly i zniszczyly obled, a pacjenta przywrócily do obecnego czasu i rzeczywistoci. Senior byl w stanie uspokoic potomka i wszystko skonczylo sie dobrze. - Znakomicie pan to wydedukowal, doktorze - powiedzial cieplo O'Mara. - Trzeba pana pochwalic... W tej chwili przerwal mu sygnal interkomu. Pielegniarka Murchison powiadamiala o pierwszych oznakach zesztywnienia u trzech malych pacjentów klasy AUGL i poprosila, by doktor szybko przyszedl. Conway zazadal hipnotamy o klasie AUGL dla siebie i Prilicli, i wyjanil zgromadzonym, ze sprawa jest nie cierpiaca zwloki. W czasie zapisu Diagnostycy i ordynatorzy zaczeli wychodzic. Nieco rozczarowany Conway pomylal, ze wezwanie pielegniarki zepsulo, byc moze, najwazniejsza chwile w jego zyciu. - Niech sie pan nie martwi, doktorze - pocieszyl go O'Mara, znowu czytajac w jego mylach. - Gdyby to wezwanie przyszlo piec minut pózniej, glowa by sie panu tak rozdela, ze nie móglby pan zrobic zapisu... Dwa dni pózniej Conway po raz pierwszy i ostatni poklócil sie z Prilicla. Twierdzil, ze bez pomocy zdolnoci empatycznych swego asystenta - które spelnialy niezwykle pozyteczna role jako narzedzie diagnostyczne - oraz bez czujnoci pielegniarki Murchison wyleczenie wszystkich trzech pacjentów byloby niemozliwe. Cinrussanczyk owiadczyl, ze nie lezy w jego naturze sprzeciwianie sie pogladom zwierzchnika, ale w tym przypadku doktor Conway myli sie calkowicie. Pielegniarka Murchison powiedziala, ze cieszy sie, iz mogla pomóc, i poprosila o troche wolnego. Conway zgodzil sie, po czym kontynuowal klótnie z Prilicla, choc bez zadnej nadziei na sukces. Uczciwie byl przekonany, ze bez pomocy malego empaty nie bylby w stanie uratowac trzech pacjentów - moze nawet zadnego. Ale byl szefem, a kiedy szef wraz z asystentami maja jakie osiagniecia, zaslugi niezmiennie przypisuje sie szefowi. Klótnia, o ile bylo to wlaciwe slowo na okrelenie w zasadzie tylko przyjacielskiej sprzeczki, trwala przez wiele dni. Na Oddziale Pediatrycznym wszystko szlo dobrze; nie zaszly zadne powazne wydarzenia, którymi zaprzatano by sobie glowe. Obaj lekarze nie wiedzieli jeszcze o wraku statku kosmicznego, który holowano juz do Szpitala, ani o rozbitku, który sie w tym statku znajdowal. Conway nie wiedzial równiez, ze przez nastepne dwa tygodnie caly personel Szpitala bedzie nim pogardzal. 5... Pacjent z zewnatrz Krazownik Korpusu Kontroli "Sheldon" wychynal z nadprzestrzeni okolo pieciuset mil od Szpitala Kosmicznego, polem wlasnych generatorów hipernapedu. Z tej odlegloci holujac wrak, który byl powodem jego przybycia, potezna, jasno owietlona konstrukcja zawieszona w przestrzeni miedzygwiezdnej gdzie na skraju Galaktyki zdawala sie jedynie przycmiona plamka wiatla, ale dowódca krazownika utrzymywal te odlegloc stojac w obliczu trudnej decyzji. Gdzie wewnatrz ciagnietego przezen wraku znajdowala sie zywa istota pilnie potrzebujaca pomocy lekarskiej. Jednak tak jak kazdy odpowiedzialny straznik porzadku dowódca mial zwiazane rece ze wzgledu na zagrozenie osób postronnych - w tym przypadku personelu i pacjentów najwiekszego wielorodowiskowego szpitala Galaktyki. Pospiesznie polaczywszy sie z Izba Przyjec wyjanil sytuacje i otrzymal zapewnienie, ze natychmiast zajma sie sprawa. Skoro los rozbitka znalazl sie w fachowych rekach, dowódca zdecydowal, ze ze spokojnym sumieniem moze powrócic do badania wraku, który w kazdej chwili grozil eksplozja. W gabinecie naczelnego psychologa Szpitala dr Conway krecil sie niespokojnie w wygodnym fotelu i patrzyl na kwadratowa, kamienna twarz O'Mary poprzez otchlan zagraconego blatu biurka. - Niech sie pan uspokoi, doktorze - powiedzial nagle O'Mara najwyrazniej czytajac w jego mylach. - Gdybym wezwal pana na dywanik, podsunalbym panu mniej wygodne krzeslo. Przeciwnie, polecono mi pana pochwalic i poinformowac o awansie. Moje gratulacje. Jest pan teraz, Boze miej nas w swej opiece, starszym lekarzem. Zanim Conway zdolal zareagowac, psycholog uniósl potezna, kwadratowa dlon. - Moim osobistym zdaniem - kontynuowal - popelniono straszliwa omylke, ale najwyrazniej panski sukces w sprawie owego rozpuszczajacego sie SRTT oraz rola, jaka odegral pan w przypadku lewitujacego dinozaura wywarly wrazenie na kierownictwie; oni myla, ze stalo sie to dzieki panskim zdolnociom, a nie czystemu przypadkowi. Co do mnie - wyszczerzyl zeby - nie powierzylbym panu nawet wlasnego wyrostka. - Jest pan bardzo uprzejmy - odrzekl sucho Conway. Major znowu sie umiechnal. - A czego pan oczekiwal, pochwal? Do mnie nalezy leczenie glów, a nie nadymanie ich. Teraz, jak sadze, przyda sie panu kilka chwil, by przywyknac do nowego zaszczytu... Conway bez zwloki docenil, co znaczy dla niego ta zmiana. Na pewno sprawila mu ona przyjemnoc - spodziewal sie awansu na starszego lekarza nie wczeniej niz za dwa lata. Ale tez troche sie przestraszyl. Od tej chwili wlozy na ramie opaske ze zlotym galonem, a w korytarzach i jadalniach przyslugiwac mu bedzie prawo pierwszenstwa przed wszystkimi poza innymi starszymi lekarzami i Diagnostykami. Na kazde zadanie otrzyma potrzebny sprzet i pomoc. Zostanie obarczony pelna odpowiedzialnocia za wszystkich pacjentów znajdujacych sie pod jego opieka i nie bedzie mógl sie z tego wykrecic lub zwalic na kogo innego. Ograniczeniu ulegnie jego osobista swoboda. Bedzie musial prowadzic wyklady dla pielegniarzy, szkolic stazystów i prawie na pewno brac udzial w którym z dlugoterminowych programów badawczych. Obowiazki te spowoduja koniecznoc stalego pozostawienia w glowie przynajmniej jednej hipnotamy fizjologicznej, a zapewne dwóch. Jak wiedzial, ten aspekt sprawy nie bedzie wcale przyjemny. Starsi lekarze obarczeni stalymi obowiazkami dydaktycznymi musieli stale miec w glowie jedna lub dwie hipnotamy. Na plus mozna bylo zapisac tylko to, ze bedzie w lepszej sytuacji niz kazdy Diagnostyk, przedstawiciel elity szpitalnej, którego umysl uwazano za wystarczajaco odporny, by zapisac im na stale szec, siedem czy nawet dziesiec tam. Te umysly, przeladowane danymi, mialy prowadzic badania przyczynkowe w medycynie ksenologicznej oraz diagnostyke nowych schorzen u przedstawicieli nie znanych dotad ras. Jedno z popularnych powiedzen Szpitala, które podobno wymylil sam naczelny psycholog, glosilo, ze ktokolwiek byl dostatecznie zrównowazony psychicznie, by zostac Diagnostykiem, jest niewatpliwie pomylony. Hipnoedukator zapisywal bowiem w umyslach nie tylko dane fizjologiczne, ale takze cala pamiec i osobowoc istoty, która owe dane przekazala. W rezultacie kazdy Diagnostyk poddawal sie dobrowolnie najostrzejszej postaci wielokrotnej schizofrenii... Nagle myli Conwaya przerwane zostaly slowami O'Mary. - ... A teraz, kiedy juz pan urósl o caly metr i na pewno juz pana ponosi, mam dla pana robote. W poblize Szpitala sprowadzono wrak, we wnetrzu którego znajduje sie zywy rozbitek. Jak sie wydaje, nie mozna tam zastosowac zwyklej procedury wydobywania istot zywych z wraków. Klasyfikacja rozbitka nie jest znana, bowiem nie udalo sie jeszcze zidentyfikowac statku. Nie wiemy, co ta istota je, czym oddycha ani w ogóle, jak wyglada. Chcialbym, zeby pan sie tam udal i uporzadkowal to wszystko, majac na celu jak najszybsze sprowadzenie pacjenta na leczenie do Szpitala. Poinformowano nas, ze jego ruchy wewnatrz wraku sa coraz slabsze - zakonczyl energicznie - prosze wiec traktowac sprawe jako pilna. - Tak jest - odrzekl Conway szybko wstajac. U drzwi zatrzymal sie. Potem dlugo jeszcze zastanawial sie nad zuchwalocia tego, co powiedzial na pozegnanie naczelnemu psychologowi (ostatecznie zdecydowal, ze to awans uderzyl mu do glowy). - A ja wlanie mam panski parszywy wyrostek. Kellerman wycial go trzy lata temu. Zamarynowal go i ofiarowal na nagrode w turnieju szachowym. Slój stoi na mojej biblioteczce... O'Mara w odpowiedzi jedynie sklonil glowe, jakby spotkal go jaki komplement. Wyszedlszy na korytarz Conway skierowal sie do najblizszego komunikatora i polaczyl z dzialem transportu. - Mówi doktor Conway - zaczal. - Potrzebuje tendra na pilna wizyte u pacjenta. Poza tym pielegniarza umiejacego obslugiwac analizator, i o ile to mozliwe, majacego dowiadczenie w wylawianiu rozbitków z wraków statków kosmicznych. Bede przy luku przyjec nr 8 za pare minut... Biorac pod uwage wszystkie okolicznoci doc predko dotarl do celu. Raz jeden musial przylgnac do ciany korytarza, gdy mijal go zamylony Diagnostyk z Tralthanu dudniacy szecioma sloniowatymi nogami, majacy na plecach swego symbionta, malenkiego i prawie pozbawionego inteligencji przedstawiciela klasy OTSB. Conway nie mial nic przeciwko ustepowaniu z drogi Diagnostykom; zreszta kombinacja FGLI/OTSB dawala w efekcie najlepszych chirurgów w Galaktyce. Przewaznie jednak osoby, które napotykal - w wiekszoci pielegniarze klasy DBLF oraz paru przedstawicieli ptakopodobnej klasy LVSO - jemu ustepowaly z drogi. Co dowodzilo, ze poczta pantoflowa Szpitala dziala sprawnie, bowiem Conway mial wciaz jeszcze na ramieniu swa stara opaske. Jego nadymajaca sie od dumy glowa natychmiast powrócila do wlaciwych rozmiarów po spotkaniu ze stworzeniem czekajacym na niego przy luku ósmym. Byl to jeszcze jeden pielegniarz klasy DBLF, który zobaczywszy Conwaya natychmiast zaczal pohukiwac i popiskiwac w swoim jezyku. Autotranslator Conwaya przelozyl te dzwieki na zrozumiala mowe. - Czekam na pana juz siedem minut - brzmialy slowa pielegniarza. - Powiedziano mi, ze przypadek jest pilny, a widze, ze pan sie wlecze, jakby sie wcale nie spieszylo... Slowa padajace z autotranslatora byly jak zawsze wyprane z wszelkiej emocji, pielegniarz mógl zatem zartowac, pokpiwac albo po prostu stwierdzac fakt nie zamierzajac okazywac braku szacunku. W to ostatnie Conway mocno powatpiewal; wiedzial jednak, ze jeli teraz straci cierpliwoc, na nic mu sie to nie przyda. - Móglbym moze skrócic czas panskiego oczekiwania - odezwal sie wziawszy gleboki oddech - gdybym cala droge pokonal biegiem. Jestem jednak przeciwny bieganiu z tego powodu, ze niepotrzebny popiech osoby na moim stanowisku stwarza zle wrazenie. Kto móglby pomylec, ze z jakiego powodu ogarnal mnie poploch, i zwatpilby w moja sprawnoc. By wiec wszystko bylo jasne - zakonczyl sucho - nie wloklem sie, ale szedlem pewnym, rytmicznym krokiem. Dzwieku, który pielegniarz wydal w odpowiedzi, autotranslator nie przetlumaczyl. Conway wszedl przed pielegniarzem do kanalu laczacego luk ze statkiem; w kilka sekund pózniej wystartowali. W tylnym ekranie tendra nieprzeliczone wiatelka Szpitala zaczely sie nagle zbiegac. Conway poczul pierwsze oznaki niepokoju. Nie po raz pierwszy wzywano go do wraku i cala procedure znal dobrze. Nagle jednak uwiadomil sobie, ze teraz tylko on jest odpowiedzialny za to, co sie stanie, ze nie ma do kogo zwrócic sie o pomoc, jeli co sie nie uda. Co prawda, nigdy przedtem o taka pomoc nie prosil, ale milo bylo wiedziec, ze w razie potrzeby jest taka mozliwoc. Ogarnela go nagla potrzeba zrzucenia czeci nowo nabytej odpowiedzialnoci na kogo innego - na przyklad na doktora Prilicle, lagodnego pajaka, który byl jego asystentem na pediatrii - albo któregokolwiek z innych lekarzy, obojetne czy czlowieka, czy nie. Przez cala droge do wraku pielegniarz, który przedstawil sie jako Kursedd, mocno gral mu na nerwach. Odznaczal sie zupelnym brakiem taktu i chociaz Conway znal powód tej cechy charakteru, nielatwo bylo mu sie z nia oswoic. Rasa, do której nalezal Kursedd, nie miala wlaciwie zmyslu telepatycznego, ale jej przedstawiciele potrafili doc dokladnie odgadywac myli obserwujac zachowanie sie interlokutora. Osobnik tej rasy mial czworo oczu na szypulkach, dwa czulki sluchowe, skóre pokryta siercia, która czasem gladko przylegala do ciala, czasem za sterczala jak u dopiero co wykapanego psa, a takze wiele innych w wysokim stopniu zmiennych i wiele wyrazajacych cech wygladu. Zrozumiale wiec, ze ta gasienicowata rasa nigdy nie mogla wyuczyc sie sztuki dyplomacji. Jej przedstawiciele zawsze mówili to, co myleli, poniewaz i tak myli te byly przejrzyste dla drugiego osobnika, a wiec wypowiedz niezgodna z nimi nie miala sensu. I oto tender zblizal sie juz do krazownika Korpusu Kontroli i zawieszonego pod nim wraku. Jeli nie liczyc jasnopomaranczowej barwy, wrak ten wygladal tak samo, jak wszystkie poprzednie, które Conway widzial. W tym wzgledzie statki przypominaly ludzi: gwaltowny kres zycia wyzbywal je z wszelkiej indywidualnoci. Conway kazal pielegniarzowi zrobic kilka okrazen, a sam podszedl do wizjera dziobowego. Z bliska bylo dokladnie widac strukture wewnetrzna rozbitego statku, poniewaz uderzenie, jakie otrzymal, praktycznie go rozpolowilo. Wewnatrz zbudowany byl z ciemnego, doc zwyczajnie wygladajacego metalu, a zatem jaskrawe zabarwienie pancerza wynikalo z zastosowania lakieru tego koloru. Conway starannie zanotowal ten fakt w pamieci, bowiem odcien lakieru mógl potem dac mu pojecie o zakresie widzialnoci organów wzroku osobnika, a takze, czy atmosfera jego planety jest przezroczysta, czy tez nie. Po kilku minutach uznal, ze powierzchowna obserwacja wraku nic mu wiecej nie da, i dal sygnal Kurseddowi, by ten zacumowal u burty "Sheldona". Sluza wejciowa krazownika byla niewielka, a wrazenie to potegowal jeszcze tlum Kontrolerów w zielonych mundurach, którzy ogladali, dyskutowali oraz ostroznie tracali palcami osobliwie wygladajacy mechanizm - wyraznie wydobyty ze statku - lezacy na pokladzie. W pomieszczeniu huczal zawodowy zargon przynajmniej z pól tuzina specjalnoci i nikt nie zwracal uwagi ani na lekarza, ani na pielegniarza, dopóki Conway dwukrotnie glono nie odchrzaknal. Wówczas od tlumu oderwal sie oficer z naszywkami majora, o szczuplej twarzy i siwiejacych skroniach. - Summerfield. Jestem dowódca tego krazownika odezwal sie energicznym glosem obrzucajac jednoczenie czulym spojrzeniem to, co lezalo na podlodze. - A wy, to, jak sadze, ci fachmani ze Szpitala? Conway poczul rozdraznienie. Potrafil oczywicie zrozumiec, co czuli ci ludzie: wrak miedzygwiezdnego statku nalezacego do nieznanej cywilizacji byl rzadkim znaleziskiem, którego wartoci niepodobna bylo ustalic. Jednak Conway mylal inaczej. Wytwory obcych kultur staly na drugim miejscu, daleko za koniecznocia zbadania, a potem ratowania zycia nieziemca. Dlatego wlanie od razu przystapil do rzeczy. - Majorze Summerfield - rzekl ostro - musimy upewnic sie co do warunków rodowiska rozbitka oraz odtworzyc je, jak mozna najszybciej, zarówno w Szpitalu jak i w tendrze, który go tam zabierze. Czy kto móglby pokazac nam wrak? Moze jaki odpowiedzialny oficer, jeli to mozliwe obznajomiony z... - Oczywicie - przerwal Summerfield. Mial taki wyraz twarzy, jakby chcial jeszcze co powiedziec, ale wzruszyl ramionami i obrócil sie. - Hendricks! - warknal. Podszedl do niego porucznik ubrany w dolna czec skafandra; na jego twarzy malowal sie niepokój. Kapitan szybko wszystkich przedstawil, po czym powrócil do tajemniczego przedmiotu na podlodze. - Potrzebne nam beda ciezkie skafandry - powiedzial Hendricks. - Dla pana sie znajdzie, doktorze Conway, ale doktor Kursedd jest klasy DBLF... -Nic nie szkodzi - wtracil Kursedd. - Mam skafander w tendrze. Bede za piec minut. Pielegniarz popelzl falistym ruchem ku luzie. Jego sierc unosila sie i opadala powolnymi falami przebiegajacymi od rzadkich kepek na szyi do gestszego futra na ogonie. Conway mial juz sprostowac pomylke Hendricksa w sprawie funkcji Kursedda, ale nagle uwiadomil sobie, ze pielegniarz objawil silna reakcje emocjonalna, gdy nazwano go doktorem: owo falowanie sierci bylo z pewnocia czym spowodowane! Nie bedac w tej samej klasie, co Kursedd, Conway nie wiedzial, czy byl to przejaw dumy lub przyjemnoci z "awansu", czy tez pielegniarz mial sie w zywe oczy - których mial czworo - z bledu. Nie bylo to takie wazne, totez postanowil nic nie mówic. II Drugi raz Hendricks nazwal Kursedda doktorem, kiedy wszyscy trzej wchodzili do wraku, ale tym razem reakcje pielegniarza skryl jego skafander. - Co tu sie stalo? - zapytal Conway rozgladajac sie dookola z zaciekawieniem. - Wypadek, zderzenie, czy co? - Wedlug naszej teorii - odparl porucznik Hendricks - zawiodla jedna z dwu par generatorów utrzymujacych statek w nadprzestrzeni podczas lotu z predkocia wieksza od wiatla. Jedna polowa statku momentalnie wyskoczyla z nadprzestrzeni, co automatycznie oznaczalo, ze przeszla do predkoci podwietlnej. Rezultatem bylo rozerwanie statku na dwie polowy. Czec z uszkodzonymi generatorami zostala z tylu, poniewaz po awarii druga para generatorów dzialala jeszcze przez jaka sekunde. By odizolowac uszkodzone sektory, zadzialaly zapewne przerózne urzadzenia zabezpieczajace, ale praktycznie awaria rozniosla statek w strzepy, wiec na niewiele sie to zdalo. Tym niemniej wlaczyl sie automatyczny sygnal alarmowy, który szczeliwie uslyszelimy, a prawdopodobnie gdzie wewnatrz zachowala sie atmosfera, bo slyszelimy ruchy rozbitka. Nie moge jednak przestac mylec - zakonczyl powaznym tonem - o losie drugiej polowy wraku. Stamtad nie wyslano - moze nie mozna bylo - wolania o ratunek; inaczej tez bymy je uslyszeli. Tam tez kto mógl przezyc. - To rzeczywicie szkoda - przyznal Conway. - Tego jednak uratujemy - dodal pewniejszym glosem. - Jak sie do niego zblizyc? Zanim Hendricks odpowiedzial, sprawdzil u wszystkich degrawitatory i zbiorniki powietrza. - Nie mozna - odparl - przynajmniej na razie. Chodzmy, pokaze wam dlaczego. Conway pamietal, ze O'Mara wspominal co o trudnociach z dotarciem do rozbitka, ale uznal wówczas, ze chodzi po prostu o zwykly problem z tarasujacymi droge szczatkami urzadzen. Jednak wziawszy pod uwage rzeczowoc porucznika Hendricksa w szczególnoci, a znana sprawnoc Korpusu Kontroli w ogóle, byl juz teraz pewien, ze problem nie nalezal do zwyczajnych. Tym niemniej, w miare posuwania sie w glab wraku ratownicy napotykali na wyjatkowo malo przeszkód. Dookola unosilo sie jak zwykle troche luznych szczatków, ale powazniejszego zawalu nie bylo. Dopiero, kiedy Conway przyjrzal sie blizej otoczeniu, mógl w pelni ocenic skutki awarii. Nie bylo ani jednego elementu, czy to podpory ciany, czy kawalka pancerza, który nie bylby wyrwany, pekniety, czy chocby poluzowany w szwach. A po drugiej stronie przedzialu, do którego weszli, widac bylo przepalone drzwi chronione tymczasowa luza zbryzgana szybko schnaca masa izolacyjna. - Oto nasz problem - odezwal sie Hendricks w odpowiedzi na pytajace spojrzenie Conwaya. - Awaria rozwalila statek prawie calkowicie. Gdybymy nie byli w niewazkoci, rozpadlby sie pod naszym ciezarem. - Przerwal, by pomóc Kurseddowi, który nie mógl sie przepchnac przez otwór w drzwiach. - Wszystkie hermetyczne drzwi zapewne zatrzasnely sie automatycznie, ale poniewaz statek jest w takim stanie, zamkniete grodzie nie musza oznaczac, ze po drugiej stronie jest jakakolwiek atmosfera. I choc wiemy juz, jak te grodzie otworzyc, nie mozemy miec pewnoci, ze ich poruszenie nie spowoduje otwarcia wszystkich pozostalych drzwi w statku, z fatalnym skutkiem dla rozbitka. W sluchawkach Conwaya rozleglo sie ciezkie westchnienie, po którym porucznik mówil dalej: - Jestemy wiec zmuszeni zakladac luzy przy wszystkich grodziach, do których dotarlimy, aby spadek cinienia, gdy zaczniemy sie przebijac, byl tylko minimalny. Jednak to wszystko zabiera wiele czasu, a nie ma zadnej mozliwoci skrócenia tego nie narazajac jednoczenie zycia rozbitka. - Na to trzeba sprowadzic wiecej ekip ratunkowych odparl Conway. - Jeli w krazowniku jest ich za malo, mozemy sprowadzic wiecej ze Szpitala. W ten sposób skrócimy czas... - W zadnym wypadku, doktorze! - przerwal Hendricks z naciskiem. - Jak pan sadzi, dlaczego zatrzymalimy sie piecset mil od Szpitala? Mamy dowody, ze we wraku zachowaly sie znaczne rezerwy energii i dopóki nie wiemy dokladnie jakiej i gdzie, musimy pracowac z najwieksza ostroznocia. Chcemy uratowac rozbitka, ale nie mamy zamiaru zginac razem z nim w eksplozji. Nie mówili panu o tym w Szpitalu? Conway potrzasnal glowa. - Moze nie chcieli mnie martwic. - Ja tez nie chce - zamial sie Hendricks. - Mówiac powaznie, szansa eksplozji jest z kazda chwila mniejsza, o ile podejmiemy odpowiednie rodki ostroznoci. Jezeli jednak zaroi sie tu od ludzi z palnikami i lomami, to wybuch bedzie prawie pewny. W czasie wywodu porucznika zdazyli przejc przez dwa inne przedzialy i krótki odcinek korytarza. Conway zauwazyl, ze wnetrze kazdego pomieszczenia pomalowane bylo na inny kolor. Uznal, ze rasa, której przedstawicielem byl rozbitek, ma zapewne wysoce oryginalne pojecie o kolorystyce wnetrz. - Kiedy spodziewa sie pan do niego dotrzec? - zapytal. Hendricks odrzekl ponuro, ze jest to bardzo proste pytanie, które wymaga dlugiej i zlozonej odpowiedzi. Obcy zdradzil swa obecnoc halasem, a mówiac dokladniej, drganiem struktury statku wywolanym jego ruchami. Jednak stan wraku oraz to, ze te ruchy byly nieregularne i slably, nie pozwalaly dokladnie ustalic miejsca, w którym sie znajduje. Ratownicy przebijali sie ku rodkowi wraku zakladajac, ze tam najpewniej znajduje sie jakie nieuszkodzone, szczelne pomieszczenie. A przy tym, w wyniku halasu i drgan spowodowanych przez ludzi nie bylo juz slychac ruchów rozbitka, co umozliwiloby blizsze ustalenie jego polozenia. Ujmujac to w liczbach, odpowiedz na postawione pytanie brzmiala: od trzech do siedmiu godzin. A kiedy juz do niego dotra, pomylal Conway, trzeba bedzie wziac próbki, zanalizowac i odtworzyc jego atmosfere, a takze wlaciwe dla niego ciazenie, przygotowac go do przeniesienia do Szpitala i udzielic wszelkiej mozliwej pierwszej pomocy, zanim rozpocznie sie wlaciwe leczenie. - O wiele za dlugo - powiedzial przerazony: Skoro rozbitek slabnie, nie mozna oczekiwac, ze przezyje do tego czasu. - Musimy przygotowac pomieszczenie w Szpitalu bez ogladania pacjenta; inne postepowanie jest wykluczone. Zrobimy tak... Conway wydal szybkie polecenia, by zerwano kilka plytek podlogowych obnazajac w ten sposób znajdujace sie pod nimi obwody sztucznego ciazenia. On sam nie bardzo sie na tym zna, powiedzial o tym Hendricksonowi, ale porucznik na pewno doc dokladnie zorientuje sie w ich mocy. Wszystkie cywilizowane Galaktyki, które opanowaly sztuke podrózy kosmicznych, neutralizuja i wytwarzaja grawitacje w ten sam sposób; jeli rasa rozbitka robi to inaczej, to i tak bedzie mozna uznac, ze akcja ratownicza nie zda sie na nic. - ... Cechy fizyczne przedstawiciela dowolnej rasy mówil dalej - mozna wydedukowac na podstawie próbek jego zywnoci, wielkoci i energochlonnoci obwodów sztucznego ciazenia, a takze skladu powietrza, które zachowalo sie gdzie w odcinkach przewodów. Dostateczne nagromadzenie tego rodzaju danych pozwoli nam odtworzyc jego rodowisko... - Niektóre z tych fruwajacych przedmiotów to zapewne pojemniki z zywnocia - wtracil nagle Kursedd. - To mozliwe - zgodzil sie Conway. - Ale najpierw trzeba zdobyc jaka próbke atmosfery i zanalizowac ja. W ten sposób zdobedziemy ogólne pojecie o metabolizmie rozbitka, dzieki czemu uda sie nam potem odróznic puszki z syropem od pojemników z farba...! Poszukiwania majace na celu wykrycie i wyodrebnienie systemu doprowadzajacego powietrze rozpoczely sie w kilka sekund pózniej. Conway wiedzial, ze w kazdym pomieszczeniu statku kosmicznego z koniecznoci znajduje sie mnóstwo rur i przewodów, ale taka iloc, jaka zawieral tu chocby najmniejszy przedzial, zdumiewala go swa zlozonocia. Ich widok wywolywal u niego jaka niejasna myl, gdzie w zakamarkach mózgu, ale albo jego centra skojarzeniowe nie dzialaly wlaciwie, albo ów bodziec nie byl zbyt silny - w kazdym razie nic mu nie przyszlo do glowy. Conway oraz pozostali ratownicy dzialali wedlug zalozenia, ze jeli kazdy przedzial mozna bylo odizolowac hermetycznymi grodziami, w takim razie przewody powietrzne do takiego sektora powinny byc przedzielone zaworami przy wejciu i wyjciu. Totez znalezienie odcinka przewodu zawierajacego jeszcze powietrze bylo tylko kwestia czasu. Jednak labirynt otaczajacych ich rur zawieral równiez przewody energetyczne i telekomunikacyjne, z których czec byla pewnie nadal pod napieciem. Totez trzeba bylo przeledzic kazdy odcinek az do jakiej przerwy, by wyeliminowac wszystkie przewody poza powietrznymi. Byl to dlugi i zmudny proces. Conway az wrzal w duchu ze zloci na myl o tej czysto mechanicznej zgadywance, od szybkiego rozwiazania której zalezalo zycie pacjenta. Zywil wciekla nadzieje, ze ekipa przebijajaca sie do wnetrza wraku pierwsza dotrze do pacjenta, tak ze bedzie mógl z powrotem stac sie w pelni sprawnym lekarzem, a nie technikiem z dwiema lewymi rekami. Po uplywie dwóch godzin ograniczono zakres mozliwoci do jednej, ciezkiej rury, która po prostu musiala byc przewodem powietrznym. Wszystko wskazywalo na to, ze prowadzi do niej siedem wlotów! - No, jeli kto potrzebuje siedmiu skladników... -- zaczal Hendricks, po czym popadl w klopotliwe milczenie. - Tylko jeden przewód dostarcza skladnika glównego - odrzekl Conway. - Pozostale musza zawierac potrzebne elementy ladowe albo skladniki obojetne, jak na przyklad azot w naszym powietrzu. Gdyby te zawory regulacyjne, które widac na kazdym przewodzie, nie zamknely sie, gdyby przedzial sie rozhermetyzowal, mozna byloby odczytac z ich ustawien dokladna proporcje poszczególnych skladników. Mówil pewnym glosem, ale w glebi ducha nie czul sie pewnie. Mial przeczucie. Kursedd przesunal sie do przodu. Ze swego zestawu wyciagnal niewielki palnik, zwezil plomien otrzymujac dwudziestocentymetrowa iglice ognia, po czym dotknal nia jednego z przewodów wlotowych. Conway zblizyl sie trzymajac w pogotowiu otwarta butelke do próbek. Z przewodu trysnal strumien zóltawej pary i Conway skoczyl ku niemu. W butelce znalazlo sie niewiele gazu, ale doc, by przeprowadzic analize. Kursedd zaatakowal kolejny przewód. - Sadzac po wygladzie - rzekl nie przerywajac pracy - powiedzialbym, ze jest to chlor. A jeli chlor jest glównym skladnikiem jego atmosfery, pacjenta bedzie mozna umiecic w zmodyfikowanej sali dla klasy PVSJ. - Jako mi sie nie wydaje - odparl Conway - zeby to bylo takie proste. Ledwie skonczyl mówic, gdy silny strumien pary wypelnil pomieszczenie biala mgla. Kursedd oskoczyl instynktownie odrywajac plomien palnika od przedziurawionej rury. Para przeistoczyla sie w wielkie krople przezroczystego plynu, które wciekle bulgocac zmienialy sie w gaz. Wyglada to i zachowuje sie jak woda, pomylal Conway pobierajac kolejna próbke. Po wykonaniu otworu w trzecim przewodzie plomien palnika wyraznie urósl i pojanial, póki znajdowal sie w strumieniu uchodzacego gazu. Nie bylo zadnej watpliwoci, dlaczego. - Czysty tlen - orzekl Kursedd ujmujac w slowa myli Conwaya - albo prawie czysty. - Woda moze byc - wtracil Hendricks - ale chlor i tlen tworza w sumie mieszanine zupelnie nie nadajaca sie do oddychania. - Zgadzam sie - powiedzial Conway. - Dla kazdej istoty chlorodysznej tlen jest miertelny w ciagu paru sekund i odwrotnie. Ale moze byc tak, ze jeden z tych gazów stanowi bardzo niewielki procent, lad tylko. A moze oba sa tylko elementami ladowymi, a glównego skladnika jeszcze nie wykrylimy. W ciagu kilku nastepnych chwil otwarto cztery pozostale przewody i pobrano próbki. Tymczasem Kursedd najwyrazniej rozwazal hipoteze Conwaya. Odezwal sie dopiero, gdy odchodzil do tendra i znajdujacej sie tam aparatury analitycznej. - Jeli te gazy maja byc tylko w ilociach ladowych odezwal sie bezbarwny glos autotranslatora - dlaczego w takim razie wszystkich tych i obojetnych skladników nie miesza sie zawczasu i dostarcza lacznie z utleniaczem lub jego odpowiednikiem, tak jak robimy to my, i wiekszoc innych ras? Wszystko wtedy doplywa jednym przewodem. Conway odchrzaknal zmieszany. Biedzil sie z tym samym problemem i nawet nie wiedzial, jak do niego podejc. Tymczasem odezwal sie ostrym tonem: - Prosze szybko wykonac analizy, za porucznik Hendricks i ja postaramy sie ustalic rozmiary ciala rozbitka oraz wlaciwe dla niego cinienie atmosferyczne. I prosze sie nie martwic - zakonczyl sucho - wszystko sie z czasem wyjani. - Miejmy nadzieje, ze jeszcze w czasie leczenia - odparl na odchodnym Kursedd - a nie przy sekcji zwlok. Bez dalszego ponaglania Hendricks zaczal odsuwac powyginane plytki podlogowe, by dostac sie do obwodów sztucznego ciazenia. Wyglada na to, ze porucznik wie, co robi, pomylal Conway, totez zostawil go przy tym zajeciu i poszedl szukac jakich mebli. III Katastrofa spowodowala zupelnie inne skutki niz typowe zderzenie, w którym wszystkie przedmioty ruchome oraz znaczna czec tych, które powinny byc nieruchome, zostaja uniesione sila bezwladnoci i rzucone w kierunku punktu kolizji. Tutaj nastapil krótki, gwaltowny wstrzas, który zniszczyl wszystkie elementy mocujace, takie jak ruby, nity i spojenia na statku. Meble, które na kazdym statku zazwyczaj naleza do przedmiotów szczególnie kruchych, ucierpialy najwiecej. Gdyby mial krzeslo czy lózko, móglby doc dokladnie ustalic ksztalt i sposób poruszania sie jego uzytkownika, a takze, czy okryty byl on twarda skóra, czy tez dla wygody potrzebowal sztucznej wyciólki. Natomiast badanie zastosowanych materialów oraz wygladu mebla daloby mu pojecie o tym, jakie ciazenie jest normalne dla owej istoty. Mial jednak wyraznie pecha. Niektóre ze szczatków fruwajacych po róznych pomieszczeniach bez watpienia wchodzily kiedy w sklad jakich sprzetów ale byly tak dokladnie przemieszane ze soba, ze zidentyfikowanie ich nie bylo latwiejsze od ukladania równoczenie szesnastu przemieszanych lamiglówek. Zastanowil sie, czy nie powiedziec o tym O'Marze, ale zrezygnowal. Major na pewno nie jest ciekaw tego, jak mu nie idzie. Wlanie grzebal w szczatkach czego, co moglo byc kiedy rzedem szafek, majac teskna nadzieje, ze natrafi na skarb w postaci odziezy albo fotografii nieziemca, gdy w helmie rozlegl sie glos Kursedda. - Analiza skonczona - zaraportowal pielegniarz. - W próbkach nie ma nic godnego uwagi, jezeli sie je potraktuje oddzielnie. Natomiast razem tworza mieszanine miertelna dla kazdej istoty obdarzonej ukladem oddechowym. Jak by te gazy nie mieszac, w rezultacie otrzymuje sie gesta, trujaca mgle. - Prosze dokladniej - odrzekl Conway ostro. - Potrzebne mi sa dane, a nie osobiste opinie. - Poza zidentyfikowanymi juz gazami - powiedzial Kursedd - jest tam jeszcze amoniak, CO2, oraz dwa gazy obojetne. Lacznie, we wszystkich kombinacjach, jakie jestem w stanie sobie wyobrazic, tworza atmosfere ciezka, trujaca i prawie zupelnie nieprzezroczysta. - To niemozliwe! - warknal Conway. - Widzial pan, jak sa pomalowane ich pomieszczenia: same pastelowe kolory. Istoty zyjace w nieprzezroczystej atmosferze nie sa wrazliwe na subtelne odcienie barw... - Doktorze Conway - przerwal przepraszajaco glos Hendricksa - zakonczylem juz badanie tego obwodu. Moim zdaniem ustawiony jest na piec G. Ciazenie równe pieciokrotnej grawitacji ziemskiej oznaczalo równiez proporcjonalnie wysokie cinienie atmosferyczne. Owa istota musi wiec oddychac gesta zupa, trujaca mieszanina gazów - ale przezroczysta, dodal popiesznie w myli. Poza tym byly jeszcze dalsze bezporednie, a moze i niebezpieczne konsekwencje. - Niech pan powie ekipie ratunkowej - zwrócil sie szybko do Hendricksa - zeby bardziej uwazali, o ile to mozliwe, nie zwalniajac tempa pracy. Kazdy stworek zyjacy pod piecioma G ma swoja sile, a istoty znajdujace sie w stanie zagrozenia zycia nie raz ogarniala panika. - Rozumiem - odparl Hendricks zaniepokojonym tonem i wylaczyl sie. Conway powrócil do rozmowy z Kurseddem. - Slyszal pan, co powiedzial porucznik - mówil juz spokojniej. Prosze spróbowac jakich kombinacji pod wysokim cinieniem. I prosze pamietac: to ma byc p r z e z r o c z y s t a atmosfera! Nastapilo dluzsze milczenie.- Tak jest - odezwal sie w koncu pielegniarz. - Chcialbym jednak dodac, ze nie lubie zbytecznej roboty, nawet na rozkaz. Przez kilka sekund Conway usilnie staral sie opanowac; w koncu trzask w sluchawkach uwiadomil mu, ze DBLF przerwal polaczenie. Wówczas z ust wyrzucil kilka slów, które nawet po wyzeciu z wszelkiej emocji przez autotranslator nie pozostawilyby najmniejszej watpliwoci w umyle jakiegokolwiek nieziemca, ze Conway jest wciekly. Wkrótce jednak jego gniew na tego glupiego, zarozumialego, wprost impertynenckiego pielegniarza, którego mu wetknieto, zaczal slabnac. Moze i Kursedd nie byl glupi, mimo wszystkich innych wad. Powiedzmy, ze mial racje co do nieprzezroczystoci atmosfery - co wtedy z tego wynikalo? Wynikala kolejna sprzeczna informacja. Caly wrak byl pelen takich sprzecznoci, mylal ze znuzeniem Conway. Jego ksztalt i budowa nie wskazywaly na to, ze byl przeznaczony dla istot przyzwyczajonych do wysokiej grawitacji, a mimo to obwody sztucznego ciazenia mogly dac az 5 G. A kolorystyka wnetrz dowodzila, ze zakres czestotliwoci wiatla widzianego przez te istoty zblizony byl do ludzkiego. A jednak, wedlug Kursedda, ich powietrze wymagalo radaru, by sie w nim poruszac. Nie mówiac juz o nie wiadomo dlaczego tak skomplikowanym systemie napowietrzania oraz jasnopomaranczowej barwie kadluba... Chyba juz po raz dwudziesty Conway usilowal zbudowac jaki rozsadny obraz sytuacji z danych, którymi rozporzadzal. Bezskutecznie. Moze gdyby podszedl do tego z innej strony... Gwaltownie wcisnal guzik nadajnika. - Poruczniku Hendricks - powiedzial - prosze polaczyc mnie ze Szpitalem, z majorem O'Mara. I chcialbym, zeby tego sluchal major Summerfield, pan oraz pielegniarz Kursedd. Czy da sie to zalatwic? Hendricks mruknal potakujaco. - Jedna chwileczke powiedzial. Poród trzasków, brzeczenia i pisków Conway uslyszal urywane slowa Hendricksa, nastepnie lacznociowca z "Sheldona" wzywajacego Szpital, a w koncu beznamietny glos autotranslatora dyzurnego centrali szpitala. W czasie krótszym niz minuta, która zakladal sobie Conway, gwar ucichl i rozlegl sie stanowczy, znajomy glos. - Mówi naczelny psycholog - warknal O'Mara. Slucham. Conway naszkicowal, jak mógl najpobiezniej, sytuacje na wraku, poinformowal o dotychczasowym braku jakichkolwiek ustalen oraz o stwierdzonych przez nich sprzecznych danych. - Ekipa ratunkowa - mówil - kieruje sie ku rodkowi wraka, poniewaz tam najprawdopodobniej znajduje sie rozbitek. Moga oni jednak trafic do jakiej klitki gdzie z boku, totez moze trzeba bedzie przeszukac wszystkie przedzialy, by go odnalezc. Nie wykluczam, ze moze to potrwac pare dni. Rozbitek - zakonczyl grobowym glosem - jeli jeszcze zyje, na pewno jest w ciezkim stanie. Nie mamy tyle czasu. - No wiec ma pan problem, doktorze. Co pan zamierza przedsiewziac? - Myle - odparl Conway wymijajaco - ze moze pomogloby ogólniejsze spojrzenie na cala sprawe. Gdyby major Summerfield mógl mi opowiedziec o okolicznociach odnalezienia wraku - jego pozycji, kursie oraz wszystkich swoich obserwacjach, które zdola sobie przypomniec. Na przyklad, czy przedluzenie toru lotu statku pomogloby nam odszukac planete, z której pochodzi? To by rozwiazalo... - Niestety nie, doktorze - odezwal sie Summerfield. - Wytyczajac przebyta przez statek droge ustalilimy, ze prowadzi ona przez niezbyt odlegly system planetarny. Uklad ten zostal jednak przez nas juz zbadany ponad sto lat temu i wpisany do rejestru planet zdatnych do kolonizacji. Oznacza to, jak pan wie, ze nie ma tam istot rozumnych. A zadna rasa nie wzniosla sie jeszcze od zera do techniki lotów miedzygwiezdnych w ciagu wieku, totez wrak nie moze pochodzic z tamtego ukladu. Dalsze przedluzenie tej linii prowadzi donikad, a mówiac cilej, w przestrzen miedzygalaktyczna. Moim zdaniem, katastrofa musiala spowodowac gwaltowna zmiane kursu, tak ze polozenie i tor lotu wraka w momencie odnalezienia nic nam nie powiedza. - I tyle zostalo z mojego wietnego pomyslu - powiedzial Conway ze smutkiem, po czym kontynuowal juz bardziej zdecydowanym tonem: - Ale gdzie musi byc druga polowa wraka. Gdybymy ja odnalezli, a szczególnie, gdyby znajdowalo sie w niej cialo lub ciala innych czlonków zalogi, to by nam wszystko rozwiazalo! Zgadzam sie, ze proponuje dojcie do celu bardzo okrezna droga, ale sadzac po tym, jak wolno nam teraz idzie, moze to byc droga najszybsza. Chcialbym, by zarzadzono poszukiwania drugiej polowy wraka - zakonczyl Conway i czekal na wybuch burzy. Major Summerfield wykazal najkrótszy czas reakcji dostarczajac pierwszego podmuchu huraganu. - To niemozliwe! Nie zdaje sobie pan sprawy z tego, czego pan zada! Potrzeba byloby co najmniej dwustu jednostek - calej sub- floty Sektora! - aby zbadac te strefe w takim czasie, zeby byl z tego jaki pozytek. I tylko po to, zeby dostarczyc panu martwego osobnika, którego móglby pan pokrajac i byc moze w ten sposób pomóc drugiemu, który do tego czasu moze umrzec. Wiem, ze wedlug panskich zasad zycie jest cenniejsze niz wszelka kalkulacja materialna - Summerfield mówil juz nieco spokojniej - ale ta graniczy juz z szalenstwem. Poza tym nie mam kompetencji, by zarzadzic ani nawet zaproponowac taka operacje... - Szpital je ma - burknal O'Mara, po czym zwrócil sie do Conwaya: - Kladzie pan glowe pod topór, doktorze. Jeli w wyniku akcji rozbitek zostanie uratowany, nie sadze, zeby kto marudzil z powodu tego calego zamieszania i kosztów operacji. Moze nawet Korpus pochwali pana za odkrycie nowej rasy inteligentnej. Jeli jednak nieziemiec umrze albo okaze sie, ze nie zyl juz w chwili, gdy zaczynano poszukiwania, no to nie chcialbym byc wtedy w panskiej skórze. Patrzac uczciwie na cala sprawe Conway nie powiedzialby, ze zalezy mu na tym pacjencie bardziej niz zwykle, a na pewno nie na tyle, zeby rzucic na szale cala swa kariere z powodu slabej nadziei, ze uda sie go uratowac. Raczej powodowala nim gniewna ciekawoc oraz jakie niejasne przeczucie, ze posiadane przez nich sprzeczne dane tworza tylko czec obrazu obejmujacego co wiecej niz tylko wrak i samotnego rozbitka. Nieziemcy nie budowali statków tylko po to, by dostarczac lamiglówek lekarzom z Ziemi, totez owe pozornie sprzeczne informacje musza co oznaczac... Przez chwile zdawalo mu sie, ze ma juz odpowiedz. Gdzie na granicy jego myli powstawal mglisty, nieuksztaltowany jeszcze obraz... który zatarl sie, gwaltownie i calkowicie, na skutek podnieconego glosu Hendricksa wolajacego w sluchawkach: - Doktorze, znalezlimy rozbitka! Kiedy Conway kilka minut pózniej dotarl na miejsce, ujrzal zainstalowana juz prowizoryczna luze powietrzna. Hendricks oraz ludzie z ekipy ratowniczej rozmawiali stykajac sie helmami, aby nie blokowac fali. Ale najcudowniejszy, byl widok mocno napietej tkaniny, z której zbudowana byla luza. W rodku bylo powietrze. Hendricks wlaczyl nagle radio. - Moze pan wejc, doktorze - powiedzial. - Poniewaz juz go mamy, mozemy po prostu otworzyc drzwi, a nie przecinac ich palnikiem. - Wskazal nadety material luzy. - Cinienie w rodku wynosi okolo siedmiuset hektopaskali. Nie za duze, pomylal trzezwo Conway, zwazywszy, ze w normalnym rodowisku rozbitka panowalo, jak zakladano, ciazenie 5 G, a tej morderczej grawitacji towarzyszy ogromne cinienie atmosferyczne. Mial nadzieje, ze starczylo, by utrzymac zycie. Doszedl do wniosku, ze przez caly czas od chwili wypadku musialo uchodzic powietrze. Moze cinienie wewnetrzne tego stworzenia dostosowalo sie do tego i je uratowalo. - Próbke atmosfery do Kursedda, szybko! - nakazal Conway. - Jak juz poznaja jej sklad, zwiekszenie cinienia bedzie drobnostka, gdy juz znajda sie w tendrze. - Prosze równiez postawic czterech ludzi przy tendrze - dodal szybko. - Potrzebny bedzie sprzet specjalny, by wydostac stad rozbitka, i moze trzeba bedzie sie spieszyc. Do malenkiej luzy wszedl razem z Hendricksem. Porucznik sprawdzil szczelnoc, przesunal dzwignie znajdujaca sie kolo drzwi i wyprostowal sie. Trzeszczenie skafandra uwiadomilo Conwayowi, ze cinienie wzrasta w miare naplywu powietrza z otwierajacego sie przedzialu. Z satysfakcja zauwazyl, ze jest to czyste powietrze, a nie supergesta mgla, która przepowiadal Kursedd. Hermetyczne drzwi ruszyly, chwile zawahaly sie, gdy rozszerzony od goraca segment wsuwal sie do wneki, potem za raptownie rozsunely sie na ociez. - Prosze nie wchodzic, dopóki pana nie zawolam szepnal Conway i przekroczyl próg. W sluchawkach rozleglo sie potwierdzajace mrukniecie Hendricksa, a zaraz potem glos Kursedda, który poinformowal, ze nagrywa wszystko, co sie dzieje. Pierwszy rzut oka na nieznany typ fizjologiczny dawal zawsze Conwayowi metny obraz: Jego umysl staral sie dopasowac cechy fizyczne do innych, znanych mu istot, a czy z powodzeniem, czy tez nie, zawsze zabieralo to troche czasu. - Conway! - rozlegl sie ostry glos O'Mary. - Zasnal pan, czy co? Conway zupelnie zapomnial o naczelnym psychologu, Summerfieldzie i tych wszystkich lacznociowcach, z którymi byl w kontakcie. Pospiesznie odchrzaknal i zaczal relacjonowac: - Istota jest w ksztalcie piercienia; troche przypomina napompowana detke. Zewnetrzna rednica wynosi ponad dwa i pól metra, za gruboc piercienia ponad pól metra. Na pierwszy rzut oka masa jest czterokrotnie wieksza od mojej. Nie porusza sie; nie widac tez oznak powaznych uszkodzen ciala. Wzial gleboki oddech i mówil dalej: - Zewnetrzna powloka ciala jest gladka, polyskliwa, barwy szarej, poza tymi partiami, które pokryte sa gruba, brazowa narola. Obejmuje ona polowe ciala i wyglada na rakowata narol, o ile nie jest naturalna powloka ochronna. Moze to byc wynikiem powaznej dekompresji. Od zewnetrznej strony znajduja sie dwa rzedy krótkich, mackowatych wyrostków, obecnie cile przylegajacych do ciala. Widac ich piec par; nie sprawiaja wrazenia wyspecjalizowanych. Nie ma równiez zadnych organów wzroku ani pobierania pokarmu. Podchodze, by lepiej sie przyjrzec. Gdy zblizal sie do stworzenia, nie wywolalo to z jego strony zadnej widocznej reakcji. Przyszlo mu do glowy, ze moze pomoc nadeszla zbyt pózno. Wciaz nie widzial ani oczu, ani otworu gebowego, ale dostrzegl male otworki przypominajace skrzela i co, co wygladalo jak ucho. Wyciagnal reke i delikatnie dotknal jednej ze zlozonych macek. To, co nastapilo, bylo tak gwaltowne, jak eksplozja bomby. Conwayem rzucilo o podloge; stracil w prawym ramieniu czucie od ciosu, który zgruchotalby mu przegub, gdyby nie ciezki skafander. Wciekle manipulowal degrawitatorem, aby nie odbic sie od podlogi, po czym powoli wycofal sie w strone drzwi. Kakofonia pytan padajacych ze sluchawek uporzadkowala sie na tyle, ze mozna bylo wyróznic dwa podstawowe: dlaczego krzyknal i co to za loskot, który wlanie bylo slychac? - Uhm... - odparl Conway drzacym glosem - wlanie ustalilem, ze rozbitek zyje. Stojacy w drzwiach Hendricks zakrztusil sie. - Nie wiem - powiedzial wstrzaniety - czy kiedy widzialem kogo bardziej zywotnego. - Gadajcie do rzeczy, wy dwaj! - warknal O'Mara. Co sie dzieje? Nielatwo odpowiedziec na to pytanie, mylal Conway patrzac na toroidalny stwór to podskakujacy, to toczacy sie po pomieszczeniu. Dotkniecie wyzwolilo w nim odruch paniki i choc za pierwszym razem powodem byl Conway, to obecnie dotkniecie czegokolwiek - cian, podlogi, a nawet unoszacych sie w powietrzu szczatków - wywolywalo ten sam skutek. Piec par silnych, elastycznych macek migalo dookola zataczajac pólmetrowe luki; sila ich uderzen caly czas rzucala stworzeniem po przedziale. Niezaleznie od tego, która czecia masywnego ciala czego dotknal, macki uderzaly we wszystkich kierunkach. Conway schronil sie w luzie wykorzystujac moment, kiedy dzieki szczeliwemu zbiegowi okolicznoci nieziemiec zawisl bezwladnie porodku pomieszczenia powoli sie obracajac i w ogóle ogromnie przypominajac starozytna stacje kosmiczna. Ale juz znosilo go ku cianie i trzeba bylo szybko zorganizowac akcje, zanim rozbitek zacznie znowu szalec. Nie zwracajac na razie uwagi na O'Mare Conway powiedzial szybko: - Potrzebna bedzie gesta siatka, rozmiar piaty, a takze plastykowa powloka do przykrycia oraz zestaw pomp. W obecnym stanie nie mozemy sie spodziewac, ze rozbitek bedzie sie zachowywal spokojnie. Po obezwladnieniu go i zamknieciu w powloce mozemy wypelnic ja odpowiadajaca mu atmosfera, co powinno wystarczyc do przeniesienia do tendra. A tam juz bedzie czekal Kursedd. Ale prosze pospieszyc sie z ta siecia! Jakim cudem istota przyzwyczajona do wysokiego cinienia atmosferycznego moze zdradzac tak olbrzymia ruchliwoc w wysoko rozrzedzonym powietrzu, tego Conway nie potrafil zrozumiec. - Jak idzie analiza, Kursedd? - zapytal nagle. Na odpowiedz czekal tak dlugo, ze przez chwile sadzil, iz pielegniarz przerwal lacznoc; w koncu jednak dotarly do niego wypowiedziane powoli, z koniecznoci pozbawione emocji slowa: - Juz skonczylem. Sklad powietrza w przedziale rozbitka jest taki, ze gdyby pan, doktorze, zdjal helm, móglby pan nim oddychac. I to bylo najwieksza sprzecznocia, pomylal oszolomiony Conway. Wiedzial, ze Kursedd musi byc równie zdumiony. Nagle rozemial sie na myl o tym, jak t e r a z zapewne zachowuje sie sierc pielegniarza... IV Szec godzin pózniej szamocacy sie wciekle przez cala droge rozbitek trafil do sali 310 B, nieduzego pokoju obserwacyjnego, przylegajacego do bloku operacyjnego glównego Oddzialu Chirurgicznego dla klasy DBLF. Po tym wszystkim Conway nie wiedzial juz, czy chce nieziemca przywrócic do zycia, czy raczej go zamordowac, a sadzac po uwagach wypowiadanych przez Kursedda i Kontrolerów podczas przenoszenia, mieli oni podobne watpliwoci. Conway przeprowadzil badanie wstepne - na ile pozwalala siec ograniczajaca ruchy pacjenta - które zakonczyl popraniem próbek krwi i skóry. Przeslal je do Dzialu Patologii opatrzywszy czerwonymi nalepkami "Bardzo pilne". Nie skorzystal tym razem z poczty pneumatycznej, lecz poprosil Kursedda, by je zaniósl osobicie, poniewaz wiadomo bylo, ze personel Dzialu Patologii cierpi na ostry daltonizm, jeli chodzi o dostrzeganie nalepek pierwszenstwa. Na koniec zaordynowal rentgen, polecil Kurseddowi obserwowac pacjenta i udal sie do O'Mary. - Najgorsze juz minelo - powiedzial naczelny psycholog, gdy Conway skonczyl relacje. - Chyba chce pan poprowadzic ten przypadek... - Nie... nie sadze - odparl Conway. O'Mara zmarszczyl brwi. - Jeli pan nie chce, prosze powiedziec wprost. Nie lubie uników. Conway odetchnal przez nos, po czym powoli, rozciagajac slowa, powiedzial: - Chce poprowadzic tego pacjenta. Moja watpliwoc nie byla spowodowana niezdecydowaniem, ale panskim blednym mniemaniem, ze najgorsze juz minelo. Nieprawda. Przeprowadzilem badanie wstepne i kiedy jutro nadejda wyniki analiz, zrobie badanie szczególowe. Chcialbym, zeby byli przy tym doktorzy Mannon i Prilicla, pulkownik Skempton oraz pan. Brwi O'Mary uniosly sie do góry. - Osobliwy zestaw specjalistów, doktorze. A moze mi pan powie, po co pan nas potrzebuje? Conway potrzasnal glowa. - Wolalbym nie. Jeszcze nie teraz. - Dobrze, przyjdziemy - odparl naczelny psycholog z wymuszona uprzejmocia. - Przepraszam, ze posadzilem pana o unik. Po prostu tak pan mamrotal i ziewal mi prosto w twarz, ze rozumialem tylko co trzecie slowo. Teraz niech pan pójdzie sie przespac, doktorze, zanim nie wpadnie mi do glowy, zeby panu rozwalic leb. Dopiero wtedy Conway uwiadomil sobie, jak bardzo jest zmeczony. Jego chód w drodze do pokoju bardziej przypominal powlóczenie nogami niz pewny, rytmiczny krok... Nastepnego ranka spedzil sam dwie godziny z pacjentem, zanim zwolal konsylium, które zamówil u O'Mary. Wszystko, co wykryl, a nie bylo tego wiele, wiadczylo, ze nic konstruktywnego nie da sie osiagnac bez pomocy wykwalifikowanych specjalistów. Pierwszy przybyl dr Prilicla, ów pajakowaty i niezwykle kruchy reprezentant klasy fizjologicznej GLNO. O'Mara oraz pulkownik Skempton - naczelny inzynier Szpitala przyszli razem. Dr Mannon zatrzymany na bloku DBLF, przybyl spózniony, prawie biegiem. Wyhamowal, po czym dwukrotnie, powoli, obszedl pacjenta. - Wyglada jak obwarzanek w polewie kakaowej - powiedzial. Wszyscy spojrzeli na niego. - Ta narol - rzekl Conway przysuwajac tomograf nie jest ani naturalna, ani taka nieszkodliwa, na jaka wyglada. Chlopcy z Patologii twierdza, ze wykazuje wszystkie objawy nowotworu zloliwego. Jeli dobrze sie przyjrzec, widac, ze nie jest to obwarzanek, ale osobnik o anatomii zblizonej do normalnego typu DBLF - cylindryczne cialo o lekkim koccu i silnym umienieniu. Jego ksztalt nie jest piercieniowaty, sprawia tylko takie wrazenie, bowiem z jakiego sobie tylko znanego powodu osobnik ten usiluje polknac wlasny ogon. Mannon wbil wzrok w ekran tomografu, wydal niedowierzajace mrukniecie, po czym sie wyprostowal. - Istne bledne kolo, slowo daje - mruknal. - Czy dla tego O'Mara jest tutaj? Uwazasz, ze nasz pacjent ma nierówno pod sufitem? Conway nie uznal tego pytania za powazne i zignorowal je. - Narol jest najgrubsza w miejscu, gdzie otwór gebowy pacjenta obejmuje jego ogon; zreszta jej rozmiary prawie uniemozliwiaja dostrzezenie tego polaczenia. Przypuszczalnie ta narol jest bolesna, a przynajmniej wysoce drazniaca i moze wlanie nieznone swedzenie powoduje, ze stworzenie to gryzie sie w ogon. Albo tez pozycje te spowodowal mimowolny skurcz mieni spowodowany narola, w rodzaju spazmu epileptycznego... - Ta druga hipoteza bardziej do mnie przemawia przerwal Mannon. - Zeby taka narol mogla przeniec sie z glowy na ogon albo odwrotnie, szczeki musza byc zwarte w ten sposób juz od dluzszego czasu. Conway skinal glowa. - Pomimo tego, co pokazywaly obwody sztucznego ciazenia odkryte we wraku, ustalilem, ze wymagania pacjenta co do atmosfery, cinienia i grawitacji sa zblizone do ludzkich. Owe skrzelowate otwory z tylu glowy, jeszcze nie zaatakowane narola, to wyloty kanalów oddechowych. Mniejsze otworki, czeciowo zasloniete platami ciala, sa uszami. Tak wiec pacjent moze slyszec i oddychac, ale nie moze jec. Zgadzacie sie wiec panowie, ze pierwszym krokiem powinno byc uwolnienie otworu gebowego? Mannon i O'Mara skineli glowami. Prilicla rozpostarl cztery manipulatory w gecie, który wyrazal to samo, a pulkownik Skempton wpatrywal sie tepo w sufit, najprawdopodobniej zachodzac w glowe, po co go tu wezwano. Conway pospieszyl mu to wyjanic. Podczas gdy on i Mannon mieli zastanawiac sie nad procedura operacyjna, pulkownikowi i Prilicli przypadlo opracowanie sposobu porozumienia sie z pacjentem. Za pomoca swoich zdolnoci empatycznych Cinrussanczyk mial ledzi: jego reakcje, a paru specjalistów Skemptona od autotranslatorów bedzie przeprowadzalo testy foniczne. Kiedy juz pozna sie zakres dzwieków odbieranych przez pacjenta, bedzie mozna przygotowac mu autotranslator i rozbitek pomoze wtedy w opracowaniu diagnozy i leczenia swej dolegliwoci. - Tu i tak jest za duzo osób - odparl pulkownik. Sam sie tym zajme. - Podszedl do interkomu, by zamówic potrzebny sprzet. Conway za odwrócil sie w strone O'Mary. - Niech sam zgadne, po co ja tu jestem - zaczal psycholog, nim jeszcze Conway zdolal sie odezwac. - Do mnie nalezy najlatwiejsza rzecz: uspokajanie pacjenta, kiedy juz bedzie mozna z nim rozmawiac, oraz przekonanie go; ze wy, dwaj rzeznicy, nie chcecie mu zrobic krzywdy. - Wlanie tak - odparl Conway z umiechem i cala swa uwage przeniósl z powrotem na pacjenta. Prilicla raportowal, ze stworzenie nie jest wiadome ich obecnoci, a jego emanacja uczuciowa jest tak slaba, ze zapewne pacjent jest jednoczenie nieprzytomny oraz skrajnie wyczerpany. Pomimo tego Conway ostrzegl wszystkich, zeby go nie dotykac. W swoim zyciu widzial juz wiele nowotworów zloliwych, ale ten wygladal wyjatkowo nieprzyjemnie. Niczym twarda, wlóknista kora drzewa szczelnie przykrywal miejsce, w którym otwór gebowy pacjenta zwarl sie na jego ogonie. A dodatkowym zmartwieniem bylo to, ze struktura kostna szczeki majaca istotne znaczenie podczas operacji, byla bardzo slabo widoczna na ekranie tomografu, poniewaz narol nie przepuszczala promieni rentgenowskich. Pod ta gruba, zaciemniajaca obraz skorupa znajdowaly sie równiez oczy, co bylo jeszcze jednym powodem, by postepowac z najwyzsza ostroznocia. - On sie wcale nie drapal z powodu swedzenia - powiedzial porywczo Mannon wskazujac niewyrazny obraz na ekranie. - Te zeby sa naprawde zaciniete. Praktycznie odgryzl sobie ogon! Moim zdaniem, to bez watpienia spazm epileptyczny. Zreszta fakt zadawania sobie tak silnego bólu moze równiez wskazywac na niezrównowazenie psychiczne... - Wspaniale! - odezwal sie ze wstretem stojacy z tylu O' Mara. W tym momencie dostarczono sprzet Skemptona i pulkownik oraz Prilicla zaczeli dostrajac autotranslator dla pacjenta. Poniewaz byl on praktycznie nieprzytomny; test dzwiekowy musial byc ogluszajacy, by w ogóle dotrzec do jego wiadomoci. To spowodowalo, ze Mannon wraz z Conwayem wynieli sie do sasiedniej sali, by tam dokonczyc rozmowe. Pól godziny pózniej Prilicla wyszedl z sali pacjenta, by poinformowac ich, ze mozna juz z nim rozmawiac, choc nadal wygladalo na to, ze jest on tylko czeciowo przytomny. Lekarze popiesznie weszli do rodka. O'Mara wlanie zapewnial pacjenta, ze wszyscy dookola sa do niego nastawieni zyczliwie, ze go lubia i mu wspólczuja, i ze zrobia wszystko, zeby mu pomóc. Przemawial cichym glosem do wlasnego autotranslatora, a z innego aparatu, który ustawiono w poblizu glowy nieziemca, dobywaly sie obce mlaniecia i gulgoty, poteznie wzmocnione. W przerwach miedzy zdaniami Prilicla relacjonowal stan psychiczny rozbitka. - Pomieszanie, gniew, ogromny strach - autotranslator przekazywal beznamietnie slowa Cinrussanczyka. Przez kilkanacie nastepnych minut natezenie i rodzaj emanacji uczuciowej pozostawaly niezmienne. Conway postanowil zrobic kolejny krok. - Niech pan mu powie - zwrócil sie do O'Mary - ze chce go dotknac. Ze przepraszam za kazda przykroc, jaka mu to moze wyrzadzic. Wzial dluga sonde zakonczona igla i dotknal tej czeci ciala, gdzie narol byla najgrubsza. Prilicla powiadomil o braku reakcji. Najwyrazniej tylko dotykanie tych partii, gdzie skóra byla jeszcze czysta, doprowadzalo pacjenta do szalu. Conway poczul, ze co juz zaczyna pojmowac. - Mialem nadzieje, ze tak bedzie - powiedzial wylaczywszy autotranslator pacjenta. - Jeli zaatakowane sfery sa niewrazliwe na ból, to bedziemy mogli przy wspólpracy pacjenta uwolnic otwór gebowy nie stosujac znieczulenia. Jeszcze za malo wiemy o jego metabolizmie, by zastosowac narkoze bez ryzyka dla jego zdrowia. Czy jest pan pewien - zapytal nagle Prilicle - ze on slyszy i rozumie to, co mówimy? - Owszem, doktorze - odparl Cinrussanczyk - jeli mówi sie powoli i wyraznie. Conway wlaczyl autotranslator. - Chcemy ci pomóc - powiedzial lagodnie. - Najpierw pomozemy ci odzyskac wlaciwy ksztalt ciala usuwajac ogon z otworu gebowego, a nastepnie zdejmiemy te narol... Siatka naprezyla sie momentalnie, gdy piec par macek zaczelo wymachiwac w przód i w tyl. Conway odskoczyl z przeklenstwem na ustach, wciekly na pacjenta, a jeszcze bardziej na siebie, za to, ze tak mu sie spieszylo. - Strach i gniew - rzekl Prilicla. - To schorzenie... wydaje sie, ze sa podstawy do tych uczuc. - Ale dlaczego? Chce mu pomóc! Szamotanie pacjenta stalo sie tak gwaltowne, ze az nieprawdopodobne. Kruche, patykowate cialo Prilicli az drzalo pod naporem emocjonalnego huraganu dochodzacego z umyslu rozbitka. Jedna z macek wyrastajacych z obszaru zaatakowanego narola zaplatala sie w siatke i oderwala od reszty ciala. Cóz za lepy, bezrozumny strach, pomylal przybity Conway. Ale Prilicla powiedzial przeciez, ze taka reakcja ma swoje uzasadnienie. Conway zaklal: nawet myli rozbitka byly sprzeczne. - Co takiego - wybuchnal Mannon gdy pacjent sie uspokoil. - Strach, gniew, nienawic - relacjonowal Prilicla. Rzeklbym z pelnym przekonaniem, ze on nie chce waszej pomocy. - A wiec jest to - wtracil ponuro O'Mara - bardzo chory zwierzaczek... Te slowa przez dluzszy czas odbijaly sie echem w glowie Conwaya, za kazdym odbiciem coraz gloniej. Nie byly one bez znaczenia. O'Mara mial na myli oczywicie stan psychiczny pacjenta, ale nie to bylo wazne. "Bardzo chory zwierzaczek" - oto kluczowy fragment calej lamiglówki, wokól którego zaczal juz sie ukladac obrazek. Jeszcze nie byl kompletny, ale starczylo, by Conway poczul taka trwoge, jak nigdy w zyciu. Kiedy przemówil, ledwie rozpoznal wlasny glos. - Dziekuje panom. Musze pomylec o innej metodzie nawiazania kontaktu. Kiedy juz co bede mial, dam znac... Bardzo chcial, zeby juz sobie poszli i dali mu to wszystko przemylec. Chcial równiez uciec i gdzie sie ukryc; ale w calej Galaktyce nie bylo bezpiecznego miejsca, od tego, czego sie obawial. A tamci patrzyli teraz na niego, za ich twarze wyrazaly zdumienie pomieszane z troska i zaklopotaniem. Wielu pacjentów opieralo sie przed leczeniem, które mialo im pomóc, ale to nie oznaczalo, ze ich lekarze mieli tego leczenia zaprzestac przy pierwszych oznakach sprzeciwu. Najwyrazniej wszyscy obecni doszli do wniosku, ze Conway zlakl sie tej operacji, która zapowiadala sie wyjatkowo nieprzyjemnie i uciazliwie, totez kazdy na swój sposób staral sie go podniec na duchu. Nawet Skempton wysuwal jakie propozycje. - Jeli pan sie martwi o bezpieczny anestetyk - mówil - to przeciez Patologia moze go opracowac majac do dyspozycji martwy lub uszkodzony, hm, okaz. Chodzi mi o te poszukiwania, które pan poprzednio zarzadzil. Myle, ze mamy teraz wystarczajacy powód, by je przeprowadzic. Czy mam... - Nie! Teraz juz naprawde wytrzeszczyli na niego oczy. Szczególnie twarz O'Mary przybrala wyjatkowo wyrazisty grymas. - Zapomnialem panom powiedziec - rzekl popiesznie Conway - ze znowu rozmawialem z Summerfieldem. On twierdzi, ze ostatnio otrzymane dane wskazuja, ze odnaleziona polowa statku to akurat nie ta, która wyszla z katastrofy w lepszym stanie, ale wlanie w gorszym. Natomiast ta druga polowa, jak twierdzi, nie rozleciala sie w kawalki po calej okolicy, ale zapewne zachowala sie w na tyle dobrym stanie, ze zdolala samodzielnie doleciec do miejsca przeznaczenia. Widzicie wiec, panowie, ze poszukiwania nie maja sensu. Modlil sie w duchu, by Skempton sie nie opieral, ani nie chcial samemu sprawdzic tej wiadomoci. Summerfield rzeczywicie odezwal sie z wraka, ale jego ustalenia ani w czeci nie byly tak jednoznaczne, jak Conway to przedstawil. Na myl o tym, ze ekipa Kontrolerów moglaby przeczesywac tamten obszar Kosmosu, w wietle tego, co teraz wiedzial, oblal sie zimnym potem. Jednak pulkownik skinal tylko glowa i nie kontynuowal tematu. Conway odetchnal, niezbyt gleboko, i powiedzial szybko: - Dziekuje doktorze Prilicla, chcialbym porozmawiac z panem temat stanu emocjonalnego pacjenta w ciagu ostatnich kilku minut, ale nie teraz, tylko pózniej. A panom bardzo dziekuje za rade i pomoc... Faktycznie wiec wyrzucal ich za drzwi, a ich miny wiadczyly, ze wiedza o tym. O'Mara na pewno postawi kilka dociekliwych pytan dotyczacych jego zachowania w tej sprawie, ale na razie Conway nie dbal o to. Kiedy wszyscy wyszli, polecil Kurseddowi, by ten co pól godziny sprawdzal wyglad pacjenta, a w razie jakiej zmiany zawolal go. Potem poszedl w kierunku swojego pokoju. V Conway nieraz psioczyl na niewielkie rozmiary miejsca sluzacego mu za sypialnie, przechowalnie paru osobistych drobiazgów oraz miejsce spotkan, doc rzadkich, z kolegami. Tym razem jednak owa ciasnota byla pokrzepiajaca. Usiadl na lózku, bo o przechadzaniu sie mowy nie bylo. Zaczal rozszerzac i uzupelniac ten obraz, który w blysku olnienia ujrzal podczas pobytu na sali pacjenta. Toz przeciez od poczatku wszystko bylo jasne, jak na dloni. Najpierw te obwody sztucznego ciazenia: glupio przeoczyl fakt, ze nie musialy zawsze byc wlaczone na pelna moc, ale mozna je bylo ustawiac na dowolna wartoc pomiedzy zerem i piec G. Potem ten system napowietrzania, tylko dlatego mylacy, ze nie od razu pojal, iz mial on sluzyc róznym formom zycia, a nie tylko jednej. I jeszcze stan fizyczny rozbitka oraz barwa pancerza zewnetrznego - piekny, alarmujacy, dramatyczny kolor pomaranczowy. Ziemskie pojazdy tego rodzaju, nawet naziemne, byly zawsze pomalowane na bialo. Byl to bowiem statek - ambulans. Ale statki miedzygwiezdne jakiegokolwiek rodzaju byly wytworami rozwinietej cywilizacji technicznej, która musi obejmowac, lub przynajmniej spodziewac sie objac wiele systemów planetarnych. A kiedy jaka cywilizacja osiaga punkt, w którym nastepuje upraszczanie i specjalizacja statków, jaka tu napotkano, to taka rasa byla naprawde wysoko rozwinieta. W Federacji Galaktycznej tylko cywilizacje Illensy, Tralthanu i Ziemi osiagnely ten poziom, a sfery ich wplywów byly ogromne. Jak wiec jeszcze jedna cywilizacja tej miary mogla tak dlugo pozostawac w ukryciu? Conway poruszyl sie niespokojnie na tapczanie. Odpowiedz na to pytanie tez byla dla niego oczywista. Summerfield powiedzial, ze odnaleziony wrak stanowi bardziej zniszczona polowe statku. Druga polowa, jak mozna sadzic, dotarla do najblizszej bazy remontowej. Tak wiec fragment, w którym znalazl sie rozbitek, zostal oderwany w czasie tej awarii, co oznacza, ze kierunek lotu lecacego bez napedu odlamka musial byc taki sam, jak calego statku przed katastrofa. Zatem nadlatywal on z planety, która w rejestrach figurowala jako nie zamieszkana. Ale w czasie tych stu lat od zbadania kto mógl tam zalozyc baze, a nawet kolonie. Statek - ambulans za lecial stamtad w przestrzen miedzygalaktyczna... Conway pomylal ponuro, ze cywilizacje, która przekroczyla te przestrzen z jednej galaktyki, by zalozyc kolonie na skraju drugiej, trzeba traktowac z wielkim szacunkiem. I ostroznocia. Szczególnie dlatego, ze jedyny, jak dotad, jej przedstawiciel nie mógl byc, nawet przy najwiekszej dozie dobrej woli, uznany za przyjaznego. Natomiast inni reprezentanci tej cywilizacji, zapewne bardzo zaawansowanej medycznie, mogli bardzo zle przyjac wiadomoc, ze kto spapral kuracje jednego z ich chorych. Na podstawie danych, którymi obecnie dysponowal, Conway uznal, ze w ogóle moga zle przyjac cokolwiek i kogokolwiek. Wiedzial, ze podboje miedzygwiezdne sa logistycznie niemozliwe. Jednak zasada ta nie dotyczyla prostych aktów agresji, w czasie których niszczy sie calkowicie atmosfere jakiej planety nie zamierzajac jej okupowac lub wcielac do wlasnej sfery wplywów. Przypomniawszy sobie swój ostatni kontakt z pacjentem zaczal sie zastanawiac, czy przypadkiem nie natrafiono w koncu na totalnie nienawistna i wroga cywilizacje. Nagle zabuczal komunikator. To Kursedd raportowal, ze pacjent przez ostatnia godzine zachowywal sie spokojnie, ale narol rozszerzala sie gwaltownie i grozila zakryciem jednego z otworów oddechowych nieziemca. Conway odrzekl, ze zaraz tam bedzie. Polecil, by odszukano doktora Prilicle, po czym ponownie usiadl. Podejmujac przerwany tok myli zdecydowal, ze nie ma prawa nikomu powiedziec o swoim odkryciu. Doprowadziloby to do wyslania chmary Kontrolerów w celu podjecia przedwczesnego kontaktu - przedwczesnego z punktu widzenia Conwaya. Obawial sie bowiem, ze takie pierwsze spotkanie odmiennych kultur mialoby charakter ideologicznego zderzenia czolowego, a jedyna mozliwocia oslabienia wyniklego stad wstrzasu byloby pokazanie przez Federacje, ze oto jej przedstawiciele uratowali, otoczyli opieka i wyleczyli jednego z miedzygalaktycznych kolonistów. Oczywicie zawsze istniala mozliwoc, ze pacjent nie byl typowym przedstawicielem swej rasy - ze byl umyslowo chory, jak to zasugerowal O'Mara. Conway watpil jednak, czy Obcy uznaliby to za wystarczajace usprawiedliwienie dla fiaska leczenia. Przeciwko tej koncepcji za przemawial fakt, ze pacjent mial logiczny - dla siebie - powód, by bac sie i odnosic wrogo do kogo, kto chce mu pomóc. Przez moment Conway rozwazal szalona koncepcje istnienia nieziemskiej moralnoci, wedle której reakcja na udzielenie pomocy jest nienawic, a nie wdziecznoc. Nawet to, ze rozbitka znaleziono w ambulansie, nie rozpraszalo watpliwoci. Dla takich jak on, pojecie sanitarki mialo implikacje altruistyczne - szlachetny cel i tak dalej. Jednak wiele ras, nawet wewnatrz Federacji, traktowalo chorobe jako defekt fizyczny, którego usuwanie bylo po prostu reperacja, a nie szczytnym powolaniem. Wychodzac z pokoju Conway nie mial najmniejszego pojecia, jak zabrac sie do leczenia pacjenta. Wiedzial tez, ze nie ma na to zbyt wiele czasu. Jak na razie Summerfield, Hendricks i inni badajacy wrak byli zbyt oszolomieni mnogocia znaków zapytania, by pomylec o czym wiecej. Ale bylo to tylko kwestia czasu: dni, moze nawet godzin, po których wyciagna te same wnioski, co on. Wkrótce potem Korpus Kontroli wejdzie w kontakt z Obcymi, którzy bez watpienia zechca dowiedziec sie o stan swego niedomagajacego brata, a ten do tego czasu powinien byc albo calkowicie wyleczony, albo na jak najlepszej drodze do tego. Bo inaczej... Myl, która Conway odpychal w najglebsze zakamarki mózgu, brzmiala: A co bedzie, jeli pacjent umrze...? Przed rozpoczeciem kolejnego badania Conway wypytal Prilicle o stan emocjonalny pacjenta, ale niczego nowego sie nie dowiedzial. Rozbitek lezal obecnie nieruchomo, praktycznie bez przytomnoci. Kiedy Conway przemówil do niego przez autotranslator, okazal strach, mimo ze wedlug zapewnien Prilicli rozumial, co do niego mówiono. - Nie zrobie ci krzywdy - Conway mówil powoli i wyraznie do autotranslatora przez caly czas sie przyblizajac - ale musze cie dotknac. Uwierz mi, prosze, ze nie chce ci zrobic nic zlego... - Spojrzal pytajaco na Prilicle. - Strach i... i bezradnoc - powiedzial Cinrussanczyk. - Takze zgoda polaczona z grozba... nie, z ostrzezeniem. Najwyrazniej wierzy w to, co pan mówi, ale chce pana przed czym ostrzec. To juz bardziej obiecujace, pomylal Conway. Stworzenie ostrzegalo go, ale nie sprzeciwilo sie dotknieciu. Zblizyl sie i delikatnie dotknal dlonia w rekawicy ochronnej jednego z czystych jeszcze miejsc na skórze pacjenta. Az steknal, tak silny byl cios, który odtracil jego ramie. Odsunal sie pospiesznie, pocierajac bolace miejsce, po czym wylaczyl autotranslator, by dac upust swym uczuciom. Po chwili pelnego szacunku milczenia Prilicla odezwal sie: - Otrzymalimy bardzo istotna informacje, doktorze Conway. Pomimo fizycznej reakcji uczucia pacjenta wobec pana sa dokladnie takie same, jak przed dotknieciem. - No i co? - zapytal Conway poirytowany. - No i to, ze ten odruch musial byc mimowolny. Conway rozwazal to przez chwile. - Oznacza to takze - powiedzial z niesmakiem - ze nie mozemy zaryzykowac narkozy ogólnej, nawet gdybymy wiedzieli, co zastosowac, poniewaz serce i pluca funkcjonuja równiez za pomoca mieni niezaleznych od woli. Nie mozemy go upic, a on nie jest w stanie nam pomóc przy miejscowym znieczulaniu... - Podszedl do pulpitu kontrolnego i nacisnal szereg guzików. Zaciski sieci otwarly sie, za sama siec odciagnal odpowiedni uchwyt. Przez caly czas - mówil dalej - pacjent rani sie o te siatke. Stad widac miejsce, w którym prawie stracil kolejna macke. Prilicla sprzeciwial sie usunieciu siatki twierdzac, ze jeli pacjent bedzie mial swobode ruchów, to tym bardziej moze sobie co zrobic. Conway zwrócil uwage, ze w obecnej pozycji - ogon w szczekach, za dolna czec tulowia z piecioma parami macek zwrócona na zewnatrz - stworzenie nie moze specjalnie z tej swobody ruchów korzystac. A gdy sie nad tym dobrze zastanowic, pozycja ta wyglada na doskonala postawe obronna dla tego rodzaju istoty. Przypomnial sobie, jak ziemski kot walczy na grzbiecie, by uruchomic wszystkie pazury czterech nóg. Tu oto lezal dziesiecionogi kot, który mógl bronic sie we wszystkich kierunkach jednoczenie. Wrodzone mimowolne odruchy przyszly wraz z ewolucja. Ale po co pacjent przyjal te postawe obronna i stal sie nieprzystepny wtedy, kiedy najbardziej potrzebowal pomocy? Odpowiedz wybuchla mu w glowie niczym wielki blysk wiatla. Albo wlaciwie, poprawil w ostroznym podnieceniu, byl w dziewiecdziesieciu procentach pewien, ze jest to wlaciwa odpowiedz. Od samego poczatku przyjmowano w tej sprawie bledne zalozenia. Jego nowa hipoteza opierala sie na tym, ze przyjeto jeszcze jedno bledne zalozenie - proste i zasadnicze. Wyjaniwszy to, mozna bylo teraz wytlumaczyc wrogoc pacjenta, jego pozycje fizyczna i stan umyslowy. Mozna bylo nawet wskazac jedyny mozliwy do przyjecia sposób postepowania. A co najwazniejsze, Conway mial juz powód, by nie uwazac pacjenta za przedstawiciela rasy nienawistnej i nieprzejednanie wrogiej, na co zrazu wskazywalo jego zachowanie. Klopot polegal na tym, ze równiez i ta teoria mogla okazac sie bledna. Jego pierwszy entuzjazm oslabl, a procent pewnoci zmalal do osiemdziesieciu. Mial teraz inny problem: w zadnym wypadku nie mógl nikomu powiedziec, jak bedzie leczyl pacjenta. Takie postepowanie grozilo degradacja, za upieranie sie przy swoim nawet wyrzuceniem ze Szpitala, gdyby pacjent umarl. Do tego stopnia sprawa byla powazna. Conway ponownie zblizyl sie do pacjenta i wlaczyl autotranslator. Jeszcze zanim sie odezwal, wiedzial, jaka bedzie reakcja, totez jego slowa byly zapewne aktem zbytecznego okrucienstwa, ale chcial jeszcze raz dla spokojnego sumienia sprawdzic te teorie. - Nie obawiaj sie, kochany - powiedzial - za momencik bedziesz taki, jak przedtem... Reakcja byla tak silna, ze dr Prilicla, którego zmysl empatyczny odbieral z pelna moca wszystkie uczucia pacjenta, musial opucic sale. Dopiero wtedy Conway zdecydowal sie ostatecznie. Przez trzy nastepne dni Conway regularnie odwiedzal rozbitka. Dokladnie notowal tempo rozszerzania sie grubej, wlóknistej naroli, która pokrywala juz dwie trzecie ciala pacjenta. Nie bylo watpliwoci, ze rozprzestrzeniala sie coraz szybciej, jednoczenie zwiekszajac swa gruboc. Poslal próbki do Patologii, która stwierdzila, ze pacjent cierpi na szczególny, wyjatkowo zloliwy przypadek raka skóry, a oprócz tego zapytala, czy nie mozna zastosowac nawietlan lub leczenia operacyjnego. Conway odpowiedzial, ze jego -zdaniem niczego podobnego nie da sie przeprowadzic bez powaznego ryzyka dla zycia pacjenta. Chyba najwazniejszym jego dokonaniem w ciagu tych trzech dni bylo ogloszenie, ze kazdy kontaktujacy sie z pacjentem przez autotranslator powinien za wszelka cene unikac zapewnien o checi udzielenia pomocy. Rozbitek juz zbyt wiele wycierpial z powodu tej zle pojetej dobroci. Gdyby Conway byl w stanie zabronic wstepu do jego sali wszystkim poza Kurseddem, Prilicla i soba samym, zrobilby to. Najwiecej jednak czasu przeznaczal na przekonywanie siebie, ze postepuje slusznie. Celowo unikal Mannona od czasu pierwszego badania. Nie chcial rozmowy ze starym przyjacielem na temat tego przypadku, bowiem Mannon byl zbyt sprytny, by dac sie zbyc wykretami, a nawet jemu Conway nie mógl powiedziec prawdy. Tesknie mylal, ze najlepiej by bylo, aby major Summerfield tak sie zajal swym wrakiem, by nie zauwazyl oczywistych przeslanek; aby O'Mara i Skempton w ogóle zapomnieli, ze Conway istnieje, i zeby Mannon trzymal sie z dala od calej sprawy. Ale nie bylo mu to dane. Dr Mannon czekal juz na niego, gdy wchodzil do pacjenta po raz drugi piatego dnia rankiem. Zgodnie z obowiazujacymi zasadami poprosil Conwaya o pozwolenie na przyjrzenie sie rozbitkowi. - Sluchaj no, madralo - powiedzial po zalatwieniu odpowiednich grzecznoci - mam juz dosyc tego, ze wpatrujesz sie w ziemie albo w sufit, kiedy przechodze obok. Gdybym nie byl gruboskórny jak Tralthanczyk, dawno bym sie obrazil. Wiem, oczywicie, ze nowo mianowani starsi lekarze ogromnie sie przejmuja swoja rola przez pierwsze kilka tygodni, ale twoje zachowanie jest po prostu nieprzyzwoite. - Podniósl reke, nim jeszcze Conway zdolal sie odezwac. - Przyjmuje twoje przeprosiny - powiedzial - a teraz do rzeczy. Powiedzieli mi, ze narol juz calkowicie zakryla cialo, ze jest nieprzenikalna dla promieni rentgenowskich o bezpiecznym natezeniu i ze obecnie mozna tylko zgadywac, jak sie przemieszczaja i dzialaja organy wewnetrzne pacjenta. Nie mozna wyciac tej masy pod narkoza, bowiem unieruchomienie wyrostków moze równiez unieruchomic serce. A operacji nie mozna przeprowadzic, kiedy te macki tak wymachuja. Jednoczenie pacjent slabnie, co bedzie postepowac, póki nie dostanie pozywienia, co z kolei jest niemozliwe, póki jego otwór gebowy nie zostanie uwolniony. By jeszcze bardziej skomplikowac sprawe, twoje pózniejsze próbki wskazuja, ze narol szybko poszerza sie równiez w glab, a pewne oznaki wiadcza, ze jeli szybko nie przeprowadzimy operacji, otwór gebowy i ogon moga zrosnac sie na stale. Czy sprawa z grubsza tak wyglada? Conway skinal glowa. Mannon wzial gleboki oddech, po czym brnal dalej: - Powiedzmy, ze amputujemy konczyny i usuniemy narol pokrywajaca jego glowe i ogon zastepujac skóre odpowiednim syntetykiem. Jeli pacjent bedzie mógl przyjmowac pozywienie, wkrótce powinien byc na tyle silny, ze operacje te da sie powtórzyc na reszcie ciala. To drastyczny sposób postepowania, przyznaje, ale w tych okolicznociach sadze, ze jest on jedynym, dzieki któremu uratujemy zycie pacjenta. A zawsze mozna bedzie mu potem przeszczepic nowe konczyny lub protezy... - Nie! - krzyknal gwaltownie Conway. Z tego, jak Mannon na niego spojrzal, wywnioskowal, ze twarz mu pobladla. Jeli jego teoria byla sluszna, kazda operacja na tym etapie zakonczylaby sie miercia. A jeli nie, i pacjent rzeczywicie okazalby sie taki, na jakiego wygladal - o skrzywionej moralnoci, nienawistny i nieprzejednanie wrogi - a jego bracia przybyliby go szukac... - Powiedzmy - mówil Conway juz spokojnie - ze twój przyjaciel cierpiacy na jaka chorobe skóry znajdzie sie pod opieka lekarza - nieziemca, który wymyli tylko tyle, zeby obedrzec go zywcem ze skóry i poobcinac mu rece i nogi. Jeli sie o tym dowiesz, bedziesz wciekly. Nawet biorac pod uwage, ze jeste cywilizowany, tolerancyjny i sklonny do uwzglednienia czyjej niewiadomoci - a nie mozemy przyjac, ze nasz pacjent nalezy do takiej wlanie rasy - to i tak rozpeta sie pieklo. - Wiesz dobrze, ze ta analogia jest do niczego! - odparl wzburzony Mannon. - Czasem trzeba zaryzykowac. Wlanie w takim przypadku, jak ten. - Nie! - Conway znowu sie sprzeciwil. - Moze masz co lepszego do zaproponowania? Conway milczal przez chwile. - Mam pewna koncepcje - powiedzial ostroznie - która sprawdzam, ale na razie nie chce nic mówic. Jeli mi sie powiedzie, tobie pierwszemu powiem, a jeli nie, to i tak sie dowiesz. Wszyscy sie dowiedza. Mannon wzruszyl ramionami i odwrócil sie. Przy drzwiach zatrzymal sie. - To, co robisz - rzekl z zaklopotaniem - musi byc istnym szalenstwem, skoro jeste taki tajemniczy. Pamietaj jednak, ze gdyby mnie w to wlaczyl, a sprawa by sie rypla, wine zlozono by nie na jednego, ale na dwóch... Oto slowa prawdziwego przyjaciela, pomylal Conway. Mial juz ochote wywnetrzyc sie przed Mannonem. Ale doktor Mannon byl wcibskim, uczynnym i bardzo zdolnym starszym lekarzem, który zawsze z powaga traktowal swa role uzdrowiciela, pomimo ze czesto sobie z niej pokpiwal. Móglby nie chciec zrobic tego, o co by Conway poprosil, albo nie utrzymalby tego w tajemnicy . Conway z zalem pokrecil glowa. VI Kiedy Mannon wyszedl, Conway zajal sie pacjentem. Ten za optycznie w dalszym ciagu przypominal obwarzanek, ale taki, który po wielu wiekach pomarszczyl sie i skamienial. Conway nie uwierzylby, gdyby nie widzial na wlasne oczy, ze pacjenta przyjeto do Szpitala zaledwie tydzien wczeniej. Wszystkie konczyny zdradzajace oznaki zaatakowania przez narol sterczaly z ciala sztywno, pod dziwacznymi katami, niczym skamieniale galazki na spróchnialym drzewie. Zdajac sobie sprawe z tego, ze narol zakryje organy oddychania, Conway wstawil do nich rurki, by zachowac droznoc kanalów oddechowych. Rurki przynosily oczekiwany skutek, ale mimo to oddech stawal sie coraz wolniejszy i plytszy. Badanie stetoskopowe wykazywalo, ze bicie serca bylo coraz slabsze, ale za to czestsze. Conway az sie pocil w wyniku niepewnoci. Gdybyz to byl zwykly pacjent, mylal gniewnie, taki, którego mozna by leczyc otwarcie, a zastosowane metody swobodnie konsultowac. Ale ten przypadek odznaczal sie dodatkowa komplikacja: pacjent byl przedstawicielem wysoko rozwinietej, a byc moze, nieprzyjaznej rasy; tak wiec Conway nie mógl nikomu sie zwierzyc w obawie, ze zostanie zdjety z prowadzenia tego przypadku, zanim zdola dowiec slusznoci swej teorii. A caly klopot polegal na tym, ze owa teoria mogla byc calkowicie bledna. Bylo bardzo prawdopodobne, ze oto wlanie powoli zabija swego pacjenta. Zanotowawszy w karcie choroby rytm serca i oddechu Conway zdecydowal, ze nadszedl czas zwiekszenia czestotliwoci wizyt. Gdy wychodzil z izolatki, Kursedd pilnie mu sie przygladal, a jego sierc wyczyniala rózne dziwne rzeczy. Conway nie tracil czasu na zobowiazywanie pielegniarza, by nie wspominal nikomu o tym, co sie dzieje z pacjentem. Efekt bylby tylko taki, ze Kursedd mialby duzo wiecej do powiedzenia swoim sluchaczom. Conway juz byl przedmiotem plotek calego personelu pomocniczego; poza tym zauwazyl juz pewien chlód, z jakim odnosili sie do niego niektórzy przelozeni tego personelu. Przy odrobinie szczecia jednak wiadomoc o tym nie dotrze przez pare dni do j e g o przelozonych. Trzy godziny pózniej byl juz z powrotem, tym razem z Prilicla. Jeszcze raz sprawdzil oddech i tetno pacjenta, podczas gdy Cinrussanczyk badal jego emocje. - Jest bardzo slaby - mówil powoli Prilicla. - Zdradza oznaki zycia, ale tak slabe, ze nawet nie jest siebie wiadom. Biorac pod uwage prawie calkowity zanik oddechu i slaby, przyspieszony puls... - Myl o mierci byla szczególnie przykra dla empaty, totez wrazliwy Cinrussanczyk nie potrafil sie zdobyc na dokonczenie. - Nie posluzyly mu obawy wywolane naszymi próbami udzielenia mu pomocy - powiedzial Conway na wpól do siebie. - Nie odzywial sie, a my spowodowalimy utrate sil, których tak bardzo potrzebuje. Musial sie jednak bronic... - Ale dlaczego? Chcielimy mu pomóc. - Oczywicie, ze tak - odparl Conway ironicznym tonem, którego i tak, jak wiedzial, autotranslator nie potrafi przekazac. Mial juz przeprowadzic kolejne badania, gdy nastapila nieprzewidziana przeszkoda. Osobnik, który wchodzac zawadzil olbrzymim cielskiem o obie krawedzie i góre drzwi od sali, byl Tralthanezykiem, czyli przedstawicielem klasy FGLI. Dla Conwaya wszyscy reprezentanci tej klasy byli podobni do siebie jak dwie krople wody, ale tego akurat znal. Byl to, ni mniej ni wiecej, Thornnastor, Naczelny Diagnostyk Patologii. Diagnostyk wymierzyl dwoje ze swych oczu w strone Prilicli. - Prosze stad wyjc - zahuczal. - Pan tez, pielegniarzu. - Nastepnie wszystkie czworo oczu zwrócil na Conwaya. - Rozmawiam z panem na osobnoci - powiedzial, gdy Prilicla i Kursedd wyszli - poniewaz czec z tego, co mam do powiedzenia, dotyczy panskiej etyki zawodowej, a nie chce pogarszac sytuacji stawiajac panu zarzuty w obecnoci osób trzecich. Zaczne jednak od dobrej wiadomoci: udalo sie nam opracowac rodek zwalczajacy te narol. Nie tylko hamuje ona jej rozszerzanie sie, ale zmiekcza juz zaatakowane partie ciala oraz regeneruje zniszczone tkanki i uklad krwionony. O, cholera! pomylal Conway. Glono za powiedzial: - To wspaniale osiagniecie. - Bo i tak bylo. - Nie udaloby sie tego dokonac, gdybymy nie poslali na poklad wraka lekarza z zadaniem odnalezienia wszystkiego, co mogloby rzucic jakie wiatlo na metabolizm pacjenta - kontynuowal Diagnostyk. - Pan najwyrazniej calkowicie przeoczyl to zródlo danych, bowiem jedyne próbki, których pan dostarczyl, zostaly pobrane na wraku, kiedy pan tam przebywal, czyli byl to bardzo niewielki ulamek tego, co mozna bylo z czasem odnalezc. Jest to bardzo powazne zaniedbanie obowiazków, doktorze, i jedynie panska dotychczasowa dobra opinia uchronila pana od natychmiastowej degradacji i odsuniecia od tego przypadku... Nasz sukces wynika jednak glównie z odnalezienia czego, co wyglada jak bardzo dobrze wyposazona szafka ambulatoryjna - mówil dalej Thornnastor. - Badanie jej zawartoci, a takze inne dane pochodzace z ogledzin wyposazenia statku doprowadzily do wniosku, ze musial byc to jaki statek - sanitarka. Oficerowie Korpusu Kontroli ogromnie sie zaciekawili, gdy im o tym powiedzielimy... - Kiedy? - zapytal ostro Conway. Wszystko na jego oczach leglo w gruzach; poczul taki chlód, jakby znalazl sie w stanie szoku. Moze jednak istnieje jaka szansa sklonienia Skemptona, by opóznil kontakt. - Kiedy powiedzielicie im, ze to statek - ambulans? - Ta wiadomoc moze miec dla pana tylko drugorzedne znaczenie - odparl Thornnastor wyjmujac z torby duza butelke w miekkiej oslonie. - Panska nadrzedna troska jest, albo powinien byc, pacjent. Bedzie pan potrzebowal duzo tego rodka, totez wytwarzamy go tak szybko, jak tylko mozna. Zawartoc tej butelki wystarczy jednak, by oswobodzic styk ogona i otworu gebowego. Prosze wstrzykiwac zgodnie z instrukcja. Pierwsze oznaki dzialania wystepuja po godzinie. Conway ostroznie uniósl butelke. - A co ze skutkami ubocznymi? - zapytal starajac sie zyskac na czasie. - Nie chcialbym ryzykowac... - Doktorze - przerwal Thornnastor - wydaje mi sie, ze panska ostroznoc przybiera rozmiary graniczace z glupota, moze nawet zbrodnicze. - Przetworzony przez autotranslator glos Diagnostyka pozbawiony by l wszelkiego uczucia, ale Conway nie potrzebowal zdolnoci empatycznych, by stwierdzic, ze Thornnastor jest mocno rozgniewany. Sposób, w jaki wypadl z sali, unaocznial to az nazbyt dobitnie. Conway zaklal soczycie. Kontrolerzy lada moment mogli skontaktowac sie z kolonia Obcych, o ile juz tego nie zrobili, i juz wkrótce nieziemcy zaroja sie w Szpitalu zadajac wiadomoci o tym, co zrobiono dla pacjenta. A jeli pacjent okaze sie wówczas w zlym stanie, beda klopoty niezaleznie od charakteru Obcych. A jeszcze wczeniej pojawia sie klopoty z samego Szpitala, bowiem Thornnastor nie wydawal sie wcale przekonany o zdolnociach medycznych Conwaya. W reku trzymal butelke, której zawartoc z pewnocia mogla spowodowac to wszystko, o czym zapewnial naczelny patolog, czyli, mówiac krótko, wyleczyc to, co jak mu sie wydawalo, dolega pacjentowi. Conway wahal sie przez chwile, po czym podtrzymal decyzje, która podjal kilka dni wczeniej. Udalo mu sie schowac butelke, zanim wrócil Prilicla. - Niech mnie pan uwaznie poslucha - powiedzial ostro - zanim pan cokolwiek mi odpowie. Nie zycze sobie zadnego kwestionowania sposobu, w jaki prowadze ten przypadek. Moim zdaniem wiem, co robie, ale jeli sie myle, a pan bedzie w to zamieszany, ucierpi na tym panska reputacja zawodowa. Rozumie pan? Gdy mówil, Prilicla drzal caly na swych szeciu tykowatych nogach, jednak nie z powodu treci wypowiadanych slów, ale emocji, które za nimi staly. Conway wiedzial, ze uczucia, które emanowal, nie nalezaly do najprzyjemniejszych. - Rozumiem - odparl Prilicla. - Bardzo dobrze. Teraz do roboty. Chcialbym, zeby pan razem ze mna sprawdzal tetno i oddech nie pomijajac odbioru emocji. Wkrótce powinna nastapic zmiana i nie chcialbym przegapic tego momentu. Przez dwie godziny prowadzili cisla obserwacje nie wykrywajac zadnych zmian. W pewnej chwili Conway zostawil pacjenta pod opieka Prilicli i Kursedda, podczas gdy on sam spróbowal skontaktowac sie ze Skemptonem. Powiedziano mu jednak, ze pulkownik trzy dni temu opucil Szpital, ze podal koordynaty przestrzenne miejsca, do którego sie udaje, ale ze nie mozna skontaktowac sie ze statkiem, póki ten znajduje sie w ruchu. Z wielka przykrocia oznajmiono, ze wiadomoc od Conwaya bedzie musiala poczekac, az pulkownik dotrze na miejsce. Bylo wiec juz za pózno, by powstrzymac Korpus przed kontaktem z Obcymi. Pozostawalo mu jedynie "wyleczenie" pacjenta. O ile mu na to pozwola... Glonik w cianie szczeknal i zakrztusil sie, po czym powiedzial: -Doktor Conway proszony jest o natychmiastowe zgloszenie sie do gabinetu majora O'Mary. - Conway mylal wlanie z gorycza, ze Thornnastor nie tracil czasu, by sie poskarzyc, kiedy Prilicla odezwal sie: - Oddech ustal prawie zupelnie. Puls nieregularny. Conway schwycil za mikrofon interkomu. - Tu Conway! - ryknal. - Prosze powiedziec O'Marze, ze nie mam czasu! - Potem odezwal sie do Prilicli: - Ja tez to wychwycilem. A co z emisja uczuc? - Silniejsza w czasie zaburzen pulsu, ale teraz juz normalna. Odbiór jest coraz slabszy. - W porzadku. Prosze miec uszy i oczy otwarte. Conway wzial z jednego z otworów próbke wydychanego powietrza i wprowadzil ja do analizatora. Nawet biorac pod uwage plytki oddech, wynik tego badania, podobnie jak i innych przeprowadzonych w ciagu ostatnich dwunastu godzin, nie pozostawial watpliwoci. Conway poczul sie nieco pewniej. - Oddech ustal prawie calkowicie - powiedzial Prilicla. Zanim Conway zdolal odpowiedziec, do sali wpadl O'Mara. Zatrzymujac sie w odlegloci okolo dwudziestu centymetrów odezwal sie don niebezpiecznie spokojnym glosem: - A dlaczegóz to nie ma pan czasu, doktorze? Conway az tanczyl w miejscu z niecierpliwoci. - Czy to nie moze poczekac? - zapytal blagalnym tonem. - Nie. Conway wiedzial, ze tym razem nie pozbedzie sie psychologa bez jakich wyjanien swego postepowania w ostatnim czasie, a rozpaczliwie potrzebowal, by mu nie przeszkadzano przez najblizsza godzine. Szybko przysunal sie do pacjenta i przez ramie przekazal majorowi pospieszne podsumowanie swoich domyslów na temat statku medycznego Obcych oraz kolonii, z której ów statek przybyl. Zakonczyl proba do O'Mary, by ten skontaktowal sie ze Skemptonem i sklonil go do opóznienia pierwszego kontaktu do czasu, gdy bedzie wiadomo co konkretnego o stanie pacjenta. - A wiec wiedzial pan to wszystko od tygodnia i nie poinformowal pan nas o tym - powiedzial O'Mara w zamyleniu. - Potrafie zrozumiec powód, dla którego pan milczal. Jednak Korpus ma juz za soba wiele pierwszych kontaktów i wychodzi mu to calkiem niezle. Mamy ludzi specjalnie wyszkolonych do takich zadan. Pan jednak postapil jak stru - nie zrobil pan nic majac nadzieje, ze problem pójdzie sobie precz. Ten problem za, dotyczacy cywilizacji na tak wysokim poziomie, ze potrafi pokonywac przestrzenie miedzygalaktyczne, jest zbyt powazny, by robic przed nim unik. Trzeba rozwiazac go szybko i pomylnie. Bylby to idealny dowód naszych dobrych intencji, gdybymy rozbitka odstawili przy zyciu i w dobrym zdrowiu... Glos O'Mary stwardnial nagle przechodzac w gniewny zgrzyt. Sam psycholog za stal juz tak blisko Conwaya, ze ten czul jego oddech na karku. - ... I tu wracamy do tego oto pacjenta, którego pan powinien leczyc. Niech pan patrzy na mnie, Conway! Conway obrócil sie, upewniwszy sie jednak przedtem, ze Prilicla nadal z uwaga prowadzi obserwacje. Gniewnie zadawal sobie pytanie, dlaczego wszystko naraz wali mu sie na glowe, zamiast dziac sie milo, po kolei. - Podczas pierwszego spotkania - podjal O'Mara juz spokojniej - uciekl pan do swego pokoju, zanim zdolalimy do czego dojc. Juz wtedy wygladalo mi na to, ze boi sie pan, czy pan sobie poradzi. Przymknalem jednak na to oczy. Pózniej doktor Mannon zaproponowal terapie, która choc drastyczna, byla nie tylko dopuszczalna, ale zdecydowanie wskazana w tym stanie pacjenta. Pan odmówil. W koncu Patologia opracowala specyfik, który wyleczylby go w ciagu paru godzin, ale pan nie skorzystal nawet i z tej szansy! Zwykle nie zwracam uwagi na powtarzane tu pogloski i plotki - kontynuowal O'Mara znowu unoszac glos - ale kiedy one zaczynaja sie szerzyc i staja sie uporczywe, szczególnie wród personelu pomocniczego, który zwykle wie, co mówi z medycznego punktu widzenia, musze zajac stanowisko. Stalo sie jasne, ze pomimo cislej obserwacji pacjenta, czestych badan i licznych analiz przesylanych do Patologii, nie zrobil pan dla tego stworzenia absolutnie nic. Ono umieralo, podczas gdy pan u d a w a l, ze pan je leczy. Tak sie pan obawial konsekwencji swego niepowodzenia, ze nie potrafil pan podjac nawet najprostszej decyzji... - To nieprawda! - zaprotestowal Conway. Zabolalo go to, nawet jeli oskarzenie O'Mary wynikalo z niedoinformowania. Ale jeszcze gorsze od slów bylo spojrzenie majora, wyraz gniewu i pogardy, a takze glebokiego bólu, ze oto ten, któremu ufal zarówno zawodowo, jak i jako przyjaciel, mógl go tak potwornie zawiec. O'Mara winil siebie prawie tak samo, jak Conwaya za te cala sprawe. - Ostroznoc tez ma swoje granice, doktorze - mówil niemal ze smutkiem. - Czasem trzeba sie odwazyc. Jeli ryzykowna decyzja jest konieczna, trzeba ja podjac i trwac przy niej, mimo wszystko... - A cóz ja, panskim zdaniem, robie, do cholery? - zawolal Conway z wcieklocia. - Nic! - krzyknal O'Mara. - Absolutnie nic! - Slusznie! - wrzasnal Conway. - Oddech ustal - odezwal sie cicho Prilicla. Conway obrócil sie gwaltownie i nacinieciem guzika wezwal Kursedda. - Praca serca? Mózg? - zapytal. - Puls szybszy. Emocje nieco silniejsze. W tej chwili zjawil sie Kursedd i Conway zaczal wyrzucac z siebie polecenia. Potrzebowal instrumentów i przyleglej sali operacyjnej; podawal szczególowo, co mu jest potrzebne. Aseptyka byla zbedna, podobnie jak znieczulenie; zazadal tylko wszelkich narzedzi tnacych. Pielegniarz zniknal za drzwiami, za Conway polaczyl sie z Patologia pytajac, czy potrafia mu dac jaki bezpieczny rodek wzmagajacy krzepliwoc, gdyby konieczny byl rozlegly zabieg chirurgiczny. Patologia mogla i obiecala dostarczyc go za kilka minut. Gdy Conway oderwal sie od interkomu, odezwal sie O'Mara: - Ten caly popiech, te pozory aktywnoci nie dowodza niczego. Pacjent przestal oddychac. O ile jeszcze nie umarl, to jest tak blisko tego, ze wlaciwie nie ma to juz znaczenia, a wina jest panska. Niech panu Bóg pomoze, doktorze, bo nikt inny tego nie zrobi. Conway gwaltownie pokrecil glowa. - Niestety, moze pan miec racje, ale wierze, ze nie umrze - powiedzial. - Nie moge teraz tego jeszcze wyjanic, ale móglby mi pan pomóc kontaktujac sie ze Skemptonem i proszac go, by nie spieszyl sie z tym kontaktem. Potrzeba mi czasu; choc nie wiem jeszcze ile. - Nie umie pan przegrywac - odparl gniewnie O'Mara, ale mimo to podszedl do interkomu. W czasie, gdy go laczono, Kursedd przyprowadzil wózek z instrumentami. Conway ulozyl je w wygodnej odlegloci od pacjenta, po czym odezwal sie przez ramie do O'Mary: - Niech pan sobie to przemyli: przez ostatnie dwanacie godzin pacjent wydychal takie samo powietrze, jakie wdychal. Znaczy to, ze oddychal, ale powietrza nie zuzywal... Pochylil sie szybko, ustawil stetoskop i zaczal sie wsluchiwac. Praca serca byla nieco szybsza, jak mu sie zdawalo, i silniejsza. Jednak wystepowala w niej pewna nieregularnoc. Dzwieki dochodzace przez gruba, prawie skamieniala narol byly jednoczenie silniejsze i znieksztalcone. Conway nie potrafil powiedziec, czy dzwiek ten pochodzil z samej pracy serca, czy tez powodowaly go jakie inne czynnoci organizmu. Niepokoilo go to, bo nie wiedzial, jaki stan u tego pacjenta jest normalny. W koncu rozbitek znajdowal sie w ambulansie, co oznaczalo, ze poza jego obecnym stanem musialo z nim byc jeszcze co nie w porzadku... - Co pan wygaduje? - przerwal O'Mara i Conway zorientowal sie, ze ostatnie swoje myli wypowiadal na glos. - Czy chce pan przez to powiedziec, ze pacjent nie jest chory? - Rodzaca matka - powiedzial Conway w roztargnieniu - moze cierpiec, ale zasadniczo chora nie jest. Zalowal, ze nie wie wiecej o procesach zachodzacych wewnatrz ciala pacjenta. Gdyby jego uszy nie byly calkowicie pokryte narola, spróbowalby znowu autotranslatora. Slyszane przez niego cmokniecia, lomot, gulgotanie mogly co znaczyc. - Conway! - zawolal O'Mara biorac tak glony oddech, ze slychac go bylo na calej sali. - Skontaktowalem sie juz ze statkiem Skemptona - dodal juz ciszej. - Wyglada na to, ze sie pospieszyli i doszlo juz do kontaktu z Obcymi. Juz wolaja pulkownika do aparatu... - Przerwal, po czym dodal: - Zrobie gloniej, zeby i pan mógl go slyszec. - Nie za glono - odrzekl Conway, po czym zwrócil sie do Prilicli: - Jak silna jest emocja? - O wiele silniejsza. Moge juz rozrózniac poszczególne uczucia. Pilna potrzeba, zagrozenie zycia i strach - zapewne na tle klaustrofobicznym - zblizajacy sie do paniki. Conway obrzucil pacjenta dlugim, uwaznym spojrzeniem. Nie bylo zadnych oznak ruchów. - Nie moge dluzej czekac - odezwal sie nagle. Chyba jest zbyt slaby, by samemu dac sobie rade. Ekrany, Kursedd. Ekrany mialy posluzyc tylko do zasloniecia pacjenta przed wzrokiem O'Mary. Gdyby psycholog ujrzal to, co mialo za chwile nastapic nie bedac jeszcze w pelni wiadom, co sie dzieje, bez watpienia wyciagnalby kolejne bledne wnioski posuwajac sie, byc moze; az do tego, by sila przeciwdzialac zabiegom Conwaya. - Uczucie zagrozenia zycia wzrasta - powiedzial nagle Prilicla. - Ból wlaciwie nie wystepuje, ale pojawilo sie silne uczucie dlawienia... Conway skinal glowa. Gestem zazadal skalpela i zaczal nacinac narol starajac sie ustalic jej gruboc. Narol przypominala teraz miekki, kruchy korek, który latwo ustepowal pod nozem. Na glebokoci dwudziestu centymetrów odslonilo sie co, co przypominalo szara, lepka, lekko opalizujaca blone, natomiast nie bylo ladu wyplywu plynów ustrojowych. Conway odetchnal z ulga, cofnal skalpel, po czym powtórzyl ciecie w innym miejscu. Tym razem ukazujaca sie blona miala zielonkawy odcien i lekko drzala. Zrobil nastepne ciecie. Najwyrazniej przecietna glebokoc powloki wynosila dwadziecia centymetrów. Tnac z wciekla szybkocia Conway otworzyl ja w dziewieciu miejscach rozstawionych mniej wiecej równo na calym ciele. Nastepnie spojrzal pytajaco na Prilicle. - Stan psychiczny znacznie gorszy - powiedzial Cinrussanczyk. - Najwyzszy stopien przerazenia, obawa o zycie, uczucie... duszenia sie. Tetno przyspieszone i nieregularne, powazne obciazenie serca. Poza tym znowu traci przytomnoc... Nim jeszcze Prilicla skonczyl mówic, Conway pucil w ruch skalpel. Dlugimi, siekacymi, mocnymi cieciami polaczyl juz istniejace otwory robiac glebokie, poszarpane naciecia. Nic sie nie liczylo poza szybkocia. W zaden sposób zabiegu tego nie mozna bylo nazwac chirurgicznym. Kazdy drwal z tepym toporem zrobilby to dokladniej. Ukonczywszy dzielo Conway stal patrzac na pacjenta przez cale trzy sekundy, ale nadal nie bylo widac zadnych ruchów. Rzucil skalpel i rekami zaczal rozrywac powloke. Nagle na sali rozlegl sie podniecony glos Skemptona opisujacy ladowanie na planecie skolonizowanej przez Obcych oraz pierwszy kontakt. - ... I sluchaj, O'Mara - mówil pulkownik - ich struktura spoleczna jest zupelnie zwariowana, nigdy nic takiego nie widzialem! Sa dwie osobne formy zycia... - Jednak w ramach tego samego gatunku - wtracil na glos Conway caly czas operujac. Pacjent dawal juz oznaki zycia i zaczynal sam sie uwalniac z powloki. Conway chcial az krzyczec z radoci, ale zamiast tego kontynuowal: Jedna z tych form jest ów dziesiecionogi znany nam osobnik, ale, bez ogona w zebach. Te pozycje przyjmuje on tylko na okres przejciowy. Druga postac za jest... jest... Conway przerwal, by dokladnie, szczególowo przyjrzec sie istocie, która stala juz przed nim uwolniona z powloki. Jej resztki lezaly na podlodze, czec cinieta tam przez Conwaya, czec za zrzucona przez samego pacjenta. - Przypatrzmy sie dobrze - mówil dalej - jest to, oczywicie, istota tlenodyszna. Jajorodna. Dlugie, walcowate, lecz elastyczne cialo wyposazone w cztery owadzie nogi, manipulatory, typowe organy zmyslów oraz trzy pary skrzydel. Grupa GKNM. Z wygladu nieco przypomina wazke. Bylbym zdania, ze pierwsza forma, sadzac po jej prymitywnych mackach, wykonuje wiekszoc ciezkiej pracy. Dopiero po przebyciu stadium "poczwarki" i osiagnieciu sprawniejszej i piekniejszej postaci wazki, mozna takiego osobnika uznac za dojrzalego, zdolnego do wykonywania odpowiedzialnej pracy. Z tego, jak przypuszczam, wynika doc skomplikowany system spoleczny... - Mialem wlanie powiedziec - wlaczyl sie Skempton glosem wyrazajacym smutek kogo, komu nie wypalila bombowa wiadomoc - ze dwie takie istoty leca juz, by zajac sie rozbitkiem. Zadaja, by absolutnie niczego z nim nie robic... W tej wlanie chwili O'Mara przepchnal sie przez ekrany. Stal z rozdziawiony mi ustami gapiac sie na pacjenta, który wlanie rozpocieral swoje skrzydla. Nastepnie z wyraznym wysilkiem zebral sie w garc. - Sadze, doktorze, ze naleza sie panu przeprosiny powiedzial. - Ale dlaczego nic pan nikomu nie mówil...? - Nie mialem jasnego dowodu na to, ze moja teoria jest sluszna - odrzekl Conway powaznie. - Kiedy pacjent kilkakrotnie wpadl w panike na propozycje udzielenia mu pomocy, zaczalem podejrzewac, ze narol moze byc stanem normalnym. Zapewne gasienica mialaby wiele przeciwko przedwczesnemu usunieciu jej poczwarki, gdyz taki zabieg zabilby ja natychmiast. Byly jeszcze inne wskazówki. Brak doplywu zywnoci, piercieniowata pozycja ze sterczacymi na zewnatrz mackami - wyrazna pozostaloc mechanizmu obronnego z czasów, gdy naturalni wrogowie zagrazali zyciu nowej istoty, rodzacej sie wewnatrz powoli twardnacej skorupy, a koncu to, ze nasz pacjent wydychal w pózniejszym okresie powietrze bez jakichkolwiek zanieczyszczen, co dowodzilo, ze serce i pluca, którym sie przysluchiwalimy, nie mialy juz bezporedniego polaczenia z organizmem: Conway zaczal wyjaniac, ze na wczesnym etapie leczenia nie byl jeszcze pewien swojej teorii, ale nie byl jej az tak niepewny, by przyjac zalecenia Mannona i Thornnastora. Zdecydowal, ze stan pacjenta jest normalny albo prawie normalny, i najlepiej bedzie nic nie robic. Tak wlanie postapil. - ... Ale nasz Szpital wierzy wylacznie w robienie wszystkiego, co mozna dla pacjenta - mówil dalej - i nie wyobrazam sobie, aby Mannon pan czy ktokolwiek, kogo znam, stal sobie po prostu i nic nie robil, gdy pacjent wyraznie umieralby na jego oczach. Moze i kto by sie zgodzil z moja teoria i postapil wedlug niej, ale pewnoci miec nie moglem. A musielimy wyleczyc tego pacjenta, bowiem jego rasa byla nam wówczas zupelnie nie znana... - Dobrze juz, dobrze - przerwal O'Mara unoszac obie rece. - Jest pan geniuszem, doktorze, albo czym podobnym. A teraz co? Conway potarl podbródek, po czym odezwal sie z namyslem: - Musimy pamietac, ze pacjent znajdowal sie na pokladzie statku- sanitarki, totez poza jego stanem musialo byc co z nim nie w porzadku. Byl zbyt slaby, by wyrwac sie ze swej poczwarki i nalezalo mu pomóc. Moze ta slaboc byla jego dolegliwocia. Ale jeli to co innego, to Thornnastor i jego chlopcy beda mogli to teraz wyleczyc, skoro mozna sie porozumiec z pacjentem i liczyc na jego pomoc. Chyba ze - dodal nagle zaniepokojony - nasze wczeniejsze, poronione próby udzielenia mu pomocy spowodowaly wstrzas psychiczny. - Wlaczyl autotranslator, przez chwile przygryzal wargi, po czym zwrócil sie do pacjenta: - Jak sie czujesz? Jego odpowiedz, krótka i do rzeczy, zabrzmiala najcudowniejsza muzyka w uszach zaniepokojonego lekarza: - Jestem glodny - powiedzial pacjent. K O N I E C