Trzecia Wartość KATOLICKI UNIWERSYTET LUBELSKI DANUTA MoSTWiN TRZECIA WARTOŚĆ Wykorzenienie i tożsamość \ a" , REDAKCJA WYDAWNICTW KATOLICKIEGO UNIWERSYTETU LUBELSKIEGO Lublin 1995 Opracowanie redakcyjne ROMAN HABARTA Projekt okładki i stron tytułowych ZOFIA KOPEL-SZULC PRZED SŁOWIE ISBN 83-228-0481-4 © Copyright by Katolicki Uniwersytet Lubelski, 1995 Redakcja Wydawnictw t Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ul. Konstantynów 1, 20-708 Lublin tel. 54-18-09 (centrala), 55-71-66 (kolportaż) Wydanie II zmienione i poszerzone. Druk ukończono w sierpniu 1995 r. Zam, 6/95 ZAKŁAD MAŁEJ POLIGRAFII KUL Druga Wojna Światowa pociągnęła za sobą niespotykane dotąd wędrówki ludów. Wysiedleńcy i uciekinierzy, emigranci i repatrianci, ludzie wykorzenieni i ci bez stałego miejsca pobytu przechodzili granice, przepływali oceany, przedostawali się na nowe kontynenty w uporczywym poszukiwaniu schronienia, które zastąpiłoby im dom rodzinny. Wśród nich byli łowcy przygód i ci, którzy opuszczali własny kraj, aby w nowym świecie lepiej się urządzić. Kataklizmy wojenne i przemiany polityczne naruszyły u wszystkich tych wysiedleńców, zaburzyły u wielu, a zahamowały u niektórych harmonijny rozwój procesów życiowych. Przyjmowali przeszczepienie ze smutną rezygnacją, obawą przed nowym i długo nie gojącą się tęsknotą za światem utraconym, do którego nie mogli już powrócić. Wśród przesiedleńców napływających do Stanów Zjednoczonych znalazły się tysiące polskich emigrantów. Było ich od końca wojny aż do ostatniego dnia grudnia 1968 r. około 140 tys. Polonia od dawna istniała w Ameryce, ale według danych spisu ludności Stanów Zjednoczonych z 1960 r. tylko 2 779 000 osób podało pochodzenie polskie jako swoje narodowe dziedzictwo1. Dwadzieścia lat później, w 1980 r., 8 228 000 osób przyznaje się do pochodzenia polskiego2, a 821 000 podaje język polski jako język używany w domu3. Na ten ogromny skok „ku polskości" składa się kilka przyczyn. Jedną z nich, obok gigantycznego wstrząsu emocjonalnego, jakim był dla Polonii wybór papieża Jana Pawła II, stała się emigracja powojenna. Emigracja ta, wychowana i w większości wykształcona w okresie międzywojennym, była ogromnym zastrzykiem kulturowym dla środowiska polonijnego w Stanach Zjednoczonych. Cofnijmy się nieco w czasie i prześledźmy krótko życiorys tej grupy ludzi, którą w odróżnieniu od emigracji zarobkowej, z okresu zaborów i sprzed Pierwszej Wojny Światowej, nazwę polityczną lub wrześniową. ¦ f, i t Pod koniec 1939 r. 100 tys. żołnierzy polskich przekroczyło granice polsko rumuńską i polsko węgierską, i znalazło się poza krajem. Zimą, na przełomie 1939 i 1940 r., młodzi mężczyźni w wieku poborowym zaczęli przekradać się przez obstawione granice na Zachód, do formującej się we Francji Armii Polskiej pod dowództwem generała Sikorskiego. W maju 1940 r. armia ta liczyła 69 tys. żołnierzy i pozostawała w ramach francuskich sił zbrojnych. W tym czasie ludność z terytoriów polskich odpływała także: 1. Z zachodnich terenów polskich, zagarniętych przez Rzeszę Niemiecką, wysiedlonych zostało od listopada 1939 r. do końca 1940 r. 1,5 min. osób, w tym 1,2 min. aryjczyków i 300 tys. Żydów polskich; 2. Masowe wysiedlania do azjatyckich obszarów Związku Radzieckiego w okresie od października 1939 r. do czerwca 1941 r. i później, przed wybuchem sowiecko-niemieckiej wojny; wg obliczeń Rządu Polskiego w Londynie wysiedlonych w ten sposób zostało półtora miliona obywateli polskich. Natomiast Institute of Jewish Affairs w USA podaje cyfrę 2 milionów, wśród których 600 000 stanowili Żydzi, obywatele 3. Trzeci kierunek przesiedlenia to Rzesza Niemiecka, gdzie deportowano ludność na przymusowe roboty. W czerwcu 1945 r. prawie 3,5 min. Polaków w Niemczech należało do tej kategorii. W latach 1940-1945, podczas okupacji niemieckiej, dodatkowe grupy obywateli polskich znalazły się w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Upadek Powstania Warszawskiego zakończył się nowymi aresztowaniami i deportacją do Rzeszy. Wtedy też wiele osób przekroczyło granice w obawie przed nadchodzącą armią radziecką. Spośród tych eks-żołnierzy, partyzantów, powstańców, przesiedleńców, byłych więźniów obozów koncentracyjnych rekrutowała się emigracja wrześniowa - przeszczepieńcy, których dalszym losom poświęcona jest ta książka. Pod koniec grudnia 1968 r. .skład emigracji wrześniowej przedstawiał się następująco: byli wojskowi, jeńcy wojenni, powstańcy warszawscy, więźniowie obozów - 20 tys.; polscy żołnierze z Wielkiej Brytanii - 20 tys.; rodziny byłych żołnierzy - 25 tys.; displaced persons z Niemiec Zachodnich - 35 tys.; imigracja z Polski po 1956 r. i do końca grudnia 1968 - 40 tys. * Wszystkie podkreślone fragmenty tekstu były w wydaniu I (1985 r.) usunięte przez cenzurę. 6 W odróżnieniu od wczesnej emigracji zarobkowej, składającej się przede wszystkim z wieśniaków, młodych mężczyzn o raczej ograniczonym wykształceniu, nieraz analfabetów, emigracja wrześniowa prezentowała przekrój całego narodu. Celem emigracji „za chlebem", opisywanej przez Sienkiewicza, była praca, zgromadzenie pieniędzy i powrót do rodzinnego kraju z zaoszczędzonym kapitałem, za który można by kupić ziemię i założyć gospodarstwo. Zwykle pierwszy wysłannik urządzał się w Ameryce i sprowadzał dalszą rodzinę. Całe klany, jak na przykład społeczność osady Panna Maria w Teksasie, emigrowały rzadko. Emigracja po II wojnie światowej - to rodziny, niekiedy trzypoko-leniowe: dziadkowie, rodzice i dzieci. Wyjeżdżali na zawsze. Chociaż chęć dorobienia się wynikała z instynktu samozachowawczego każdego niemal emigranta, to jednak nie był to cel najważniejszy. Wrześniowcy pragnęli zdobyć, a właściwie odzyskać, utracone miejsce w społeczeństwie. Podczas gdy stara emigracja, nazwana przeze mnie Polonią osiadłą, stworzyła dzielnice polskie i trzymała się skupisk polonijnych, emigracja powojenna, Polonia początkująca, unikała skupisk. Polskość Polonii osiadłej przejawiała się m.in. w akcji tworzenia towarzystw asekuracyjnych, budowaniu kościołów i szkółek polskich przy tychże kościołach; były to jednak inicjatywy raczej lokalne. Polonia początkująca starała się przeniknąć do społeczeństwa amerykańskiego, do środków masowego przekazu, informując o sytuacji w Polsce, o osiągnięciach kultury polskiej i starała się wpływać na decyzje rządu Stanów Zjednoczonych dotyczące pomocy krajowi. Wrześniowcy wdzierali się w społeczeństwo Stanów Zjednoczonych zrazu nieświadomi amerykańskiej opinii o Polakach. Narzucone przez środki masowego przekazu stereotypy Polaka i Polki to grubo ciosany, ograniczony, zwykle ciężko pracujący niewykwalifikowany robotnik fizyczny i okutana w „babuszkę", nieco wystraszona robotnica fabryczna lub pomoc domowa. Polacy, początkowo nieświadomie, a później z całą świadomością, musieli pokonywać opór tych uprzedzeń. Byli lekceważeni, odrzucani i nie dopuszczani do głównego nurtu kulturotwórczego, ekonomicznego i polityczno-społecznego. Księża polscy zatrzymywani byli w niższych przedziałach hierarchii społecznej i kościelnej. Te częściowo tylko uzasadnione stereotypy Polaków w Ameryce wpłynęły na drugie pokolenie emigrantów. Synowie i córki polskich chłopów, już po szkole amerykańskiej, zapragnęli lepszej przyszłości i wyższego statusu społecznego dla swoich dzieci. Swoje pochodzenie, głębokie przywiązanie do polskości, często nie uświadomione, starali się ukrywać. Język polski i na ulicy, i w szkole stawał się przeszkodą. Drugie pokolenie przestało uczyć dzieci po polsku, a szkółki parafialne -duma Polonii - zaczęły podupadać. Interwencja administracji stanowych usunęła język polski, jako język wykłydowy, ze szkół w dzielnicach polskich. W college'ach nikt nie wykładał języka polskiego, w bibliotekach tylko nieliczne książki wspominały o Polsce i jej osiągnięciach kulturalnych. Stopniowo młode pokolenia polskiej emigracji zarobkowej zaczęły opuszczać stare dzielnice przenosząc się do ładniejszych, o wyższym statusie dzielnic podmiejskich. Ale dopiero zmiany w amerykańskiej polityce społecznej, przyspieszone walką Murzynów o równouprawnienie, wyzwoliły potrzebę pluralizmu. Nauka amerykańska zainteresowała się różnicami kulturowymi ludzi przeszczepionych, socjologia rozpoczęła badania nad procesami przystosowania się do nowych warunków, nad zachowaniem ciągłości kulturowej wśród grup o tej samej tradycji historycznej. Termin „etniczność" - odrzucany, przyjmowany na nowo, krytykowany i różnie interpretowany przez poszczególne dyscypliny naukowe - z czasem uzyskał prawo obywatelstwa. Psychologia i psychiatria zainteresowały się przemianami w psychice człowieka przeszczepionego, ekologia społeczna zaczęła obserwować wpływ interakcji jednostki i grupy na nowe otoczenie. Poszukiwanie korzeni kulturowo--historycznych stało się modne. Ta zmiana w układzie społecznym ożywiła słabnące zainteresowania kulturą rodzimą wśród Polonii osiadłej. Trzecie pokolenie, wykształcone w Ameryce, zaczęło poszukiwać tożsamości i odczuwać wewnętrzny głód samookreślenia. Dorobek emigracji wrześniowej był potencjałem oczekującym na taki rozwój wypadków. Dwie emigracje, osiadła i początkująca, długo nie mogły jednak znaleźć porozumienia. Trudność wynikała z niewłaściwej oceny i niezrozumienia jednych przez drugich. Wrześniowcy wyobrażali sobie Polonię jako społeczność dostatnią, świetnie zorganizowaną, oczekującą ich, wyrzuconych z Ojczyzny, z braterską czułością. Mało tego - wyobrażali sobie, że Polonia podzieli się z nimi natychmiast ważniejszymi funkcjami w swoich organizacjach, pozwoli się uczyć, posłucha ich rady i pomoże im w urządzeniu się w nowym kraju. Emigracja osiadła widziała w przyjeżdżających uciekinierach ludzi, którzy zaczną od najcięższej i niewykwalifikowanej pracy, tak jak zaczynali oni sami albo ich rodzice. Byli zaskoczeni dynamiką nowo przybyłych, czuli się urażeni krytyką Ameryki, języka polskiego o chłopskim akcencie, a wreszcie czuli się zagrożeni w swoim własnym dorobku społecznym i na stanowiskach polonijnych. Wrześniowcy rozczaro- wani i z poczuciem krzywdy, nie znajdując wspólnego języka z Polonią osiadłą - pozostawali na uboczu. Długie lata pobytu pozwoliły przerzucić kładkę, bo jeszcze nie most porozumienia, pomiędzy emigrantami polskimi w Ameryce. Chociaż dwie emigracje stopniowo zlewają się w jedną, chociaż emigracje polskie wszystkich krajów świata dążą do wspólnej Polonii światowej, która zadokumentowała swoje istnienie w Toronto w 1978 r. - rysa podziału istnieje nadal. Eseje zebrane w tej książce pod wspólnym tytułem Trzecia wartość są sondażem psychologiczno-socjologicznym polskiej emigracji powojennej w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Jest to próba stworzenia podbudowy pod teorię tej emigracji. Jest to również obraz literacki emigracji amerykańskiej. Jest to wreszcie próba artystycznego wniknięcia w mało zbadane tajniki przetwarzającej się sfery psychicznej emigranta i jego następnych pokoleń. W esejach Trzeciej wartości, opartych na faktach i zdarzeniach w obrębie Polonii amerykańskiej, starałam się podać własną ocenę tych zjawisk. Zapożyczając pojęcia z teorii systemów, teorii pola Lewina czy też teorii faz rozwojowych Eriksona, usiłowałam znaleźć przyczyny zdarzeń i wskazać kierunki wiodące do ich wyjaśnienia. Wizja literacka prowadziła do najbardziej interesującej mnie sfery przemian w strukturze psychicznej człowieka wykorzenionego, do tego obszaru naszej podświadomości, gdzie odczuwane w chwilach decydujących kryją się więzi lojalności rodzinnych. Zastanawiałam się nieraz, co to jest polskość poza Polską i dochodziłam do wniosku, że są to przede wszystkim więzy rodzinne, a ściślej - niemożność ich przecięcia. Fatalistyczną niemal siłę związków krwi wyraża poeta polsko-amerykański Joseph Lisowski w Wiązach rodzinnych4: Wpatrzony w zwierciadło tak długo Aż zobaczyłem dzieciństwo moje ssące pierś matki4 Jej niebieskie oczy kolebały mnie do snu Kołysanką dziadka I ojca i babki i wszystkich dzieci późniejszych. > • _¦ Zdumiony a potem ciekawością przejęty Odwrócić się chciałem i wtedy ujrzałem Jak wtulony w pierś matki ssałem mocniej Sznur pępowiny zawężał się ciaśniej Aż wydawało się znów otacza mnie jej łono A tam cisza - tylko echa pogrzebowych rodzinnych łkań. Daleka ojczyzna rodziców i dziadków znana jest pokoleniom emigrantów „z niedosłyszenia", a język „przejęty intuicją poprzez purpurę i jedwab kościelnych sztandarów, w dymie świec i kadzidła" jest odczuciem melodii mowy, ale nie językiem na co dzień. Ludzie ci to już nie Polacy w znaczeniu Polaka żyjącego na terenach geograficznych Polski. Polskość ich jest innego wymiaru i należy się nad nią zamyślić w uważnym skupieniu, aby odczytać jej treść. Wsłuchani w „echa pogrzebowych rodzinnych łkań" i „słowa Boga przemawiającego do nich po polsku", pokolenia polskich emigrantów związane lojalnością rodzinną czerpią budulec psychiczny z przekazanego im kulturowego dziedzictwa, stwarzając własną, odrębną tożsamość. Są to przemiany ewolucyjne, w których konfrontacja wartości odziedziczonych z wartościami otoczenia wyzwala nową siłę, wyższą formę ludzkiej tożsamości - trzecią wartość. W ten sposób dziedzictwo polskości, przekazane w tradycji rodzinnej, pobudza energię psychiczną kolejnych pokoleń polskich emigrantów. 1 Departament of Commerce. Bureae of the Consus. U. S. Consus of Popula-tion. Vol. I 1960. 2 U. S. Burean of the census. 1980 census of population. Supplementary report series. PC 80-SI-10. Ancestry. 3 U. S. Burean of census. Vol. I Ch. C (PC 80-1-C) Language. 4J. Lisowski. Family Ties. W: Blood of Their Blood. An Antology of Po-lish-American Poetry. Tłum. D. Mostwin. Ed. by Victor Contoski. New Pivers Press 1980. Wiersze rozpoczynające książkę także pochodzą z tego zbioru. TRZECIA WARTOŚĆ* Formowanie się nowej tożsamości polskiego emigranta w Ameryce Było to niedawno. Zaledwie ostatniej jesieni. W trzydziestą piątą jesień od czasów, które stały się początkiem największej w dziejach polskich emigracji. Nasz dobry znajomy, którego jednak widywaliśmy rzadko, odwiedził nas tego wieczora. Jest to naukowiec wrośnięty w społeczność amerykańską, człowiek, o którym mówiliśmy, że stał się Amerykaninem, przystosował doskonale do nowych warunków i którego kontakt ze środowiskiem emigracyjnym był minimalny, ograniczony do niezobowiązujących spotkań. Właściwie poznaliśmy go przypadkwo, przez jego nieżyjącą już matkę, osobę nieprzeciętnej wartości. Chociaż spotykaliśmy się rzadko, pamięć jego matki wiązała nas ciepłym akordem, jak czasem wiąże ludzi wspólnie zapamiętana melodia. Pamięć ta nadawała ton naszej znajomości. Tego wieczora rozmawialiśmy o dawnych jesieniach, pełnych wspomnień naszego gościa. Mówił o wojnie, obozie niemieckim, w którym był internowany, o ucieczce z obozu, o początkach emigracji, ciężkich latach, w których na nic innego nie miał czasu, poza studiami i pracą zarobkową. Mówiliśmy długo, ale jakby nie o wszystkim, nie sięgając do głębi, wędrując bezpiecznie po powierzchni zdarzeń. Gość nasz podniósł się, pożegnał i odszedł do zaparkowanego przed domem samochodu. Ale nie odjechał. Wrócił. Zdjął płaszcz i nie wyjmując z ust papierosa natychmiast zapalił drugiego i w zachowaniu jego wyczułam to, co język angielski określa terminem anxiety. . Jest to stan niepokoju, uczucie opuszczenia przez wszystkich, samotności, bezsiły wobec nacierających, dręczących bodźców psychicznych. Jest to też stan niezadowolenia z samego siebie, frtistracji, uczucie, że sposób naszego postępowania oceniony być może negatywnie przez Artykuł wcześniej zamieściły „Wiadomości" londyńskie (1975 nr 24). 11 osoby mające dla nas specjalne znaczenie. To uczucie niezadowolenia z samego siebie jest spowodowane bardziej obawą przed oceną negatywną, niż samą oceną, gdyż osoby mające dla nas specjalne, jedyne w swoim rodzaju znaczenie, osoby, z których zdaniem liczymy się najbardziej - mogą już tylko istnieć w naszej pamięci. Gość nasz oparł się o fotel i patrząc przed siebie, jakby nie dostrzegając naszej obecności powiedział: - Mam ogromne poczucie winy. To mnie dręczy. Przez te wszystkie lata nic nie zrobiłem dla Polski. I teraz, kiedy jestem w tym wieku, kiedy człowiek już myśli, ile ma lat przed sobą, to mnie zaczyna prześladować. Chcieliśmy mu przerwać. Niepokój jego wydawał się domagać pocieszenia, zaprzeczenia, że przecież nie jest tak źle, że nie tylko on jeden, że ostatecznie nie są to sprawy życia i śmierci. Nie słuchał. Mówił, jakby do siebie, jakby sprawa, którą usiłował rozstrzygnąć, była tylko pomiędzy nim i jego własnym światem, którego granice nie pozwalał nam przekroczyć. Mówiąc tak, oddalał się coraz bardziej i wydawało się nam, że jesteśmy widzami w teatrze szekspirowskim, gdzie na przyćmionej scenie rozgrywa się dramat tożsamości człowieka. Nie był to jedyny dramat, którego przyszło mi być świadkiem, nie jedyna scena wewnętrznych zmagań emigranta. Zbieranie materiałów do studiów nad emigracją polską w Ameryce dostarczyło mi wielu takich okazji. Przypominam sobie byłego oficera Armii Polskiej, którego spytałam, jakie są jego uczucia do Stanów Zjednoczonych w porównaniu z uczuciami do Polski. Mój rozmówca, w wieku około pięćdziesiątki, który nic nie zatracił z postawy polskiego przedwojennego oficera, a tylko w ciągu lat pobytu na emigracji zyskał srebrne pasma w bujnej jeszcze czuprynie, na pierwsze pytanie odpowiedział spokojnie: - Cenię ten kraj. - A stosunek do Polski? - spytałam. Siedział zamyślony za biurkiem na tle ściany ozdobionej bronią, trąbką wojskową z proporczykiem swego pułku, w obrębie własnego świata, który nie przeobraził się w amerykański. - Kiedy myślę o tym teraz - powiedział - to zdaję sobie sprawę, że to była ogromna pomyłka. Nie powinno się opuszczać własnego kraju. To stało się dla mnie nie tylko politycznym, ale i moralnym zagadnieniem. Nie powinno się opuszczać ani matki, ani ojca w nieszczęściu. Nie powinno się zostawiać własnego kraju w chwili kryzysu i tragedii. 12 Naukowiec i żołnierz podobny odczuwali niepokój. Jego źródłem był stosunek do kraju pochodzenia. Stosunek Polaka do własnego kraju jest osobisty. Nie jest to grupowa współzależność ludzka, czy nawet powiązanie, którego podstawą jest wzajemna wymiana: dawanie i branie. Ten stosunek wyłączności, nie dopuszczający innych do udziału, przypomina stosunek dziecka do matki. Być może na charakter takiego stosunku wpłynęły warunki geograficzne kraju, zależność od urodzaju ziemi i tradycyjnie zakorzeniona w kulturze polskiej adoracja Matki Boskiej. Te dwa symbole związały niebo z ziemią, wyłaniając symbol matki-ojczyzny, matki czułej, wymagającej opieki, obrony i wyrzeczenia. W układzie, w którym nieuchwytne więzy lojalności łączą, jak w związkach rodzinnych, dziecko z matką, wytworzyło się poczucie nigdy nie spłaconego długu powinności dziecka wobec matki. Gdy lojalność ta pod wpływem pobytu na emigracji i wobec narastającej lojalności do kraju osiedlenia zaczyna ulegać przekształceniom, Polak emigrant może zacząć odczuwać nieuzasadniony niepokój psychiczny. Jest to anxiety dziecka, które boi się, że jego postępowanie może być ocenione negatywnie przez matkę i że w rezultacie tego utraci miłość matki. Zanim emigrant wytworzy w sobie trzecią wartość, która stanie się formą pośrednią pomiędzy identyfikacją z krajem pochodzenia a identyfikacją z krajem osiedlenia, a jednocześnie bardziej zróżnicowaną i wyższą formą ludzkiego rozwoju, poczucie winy z powodu nie spłaconego długu wystąpić może jako objaw nie zrozumianej ani przez emigranta, ani przez jego otoczenie anxiety - czynnika zwykle przeoczane-go w diagnozie medycznej czy psychiatrycznej. Jedną z największych trudności emigranta jest niemożność całkowitego porozumienia się z otoczeniem. Nie chodzi tu tylko o porozumienie na poziomie słownym, ale o głęboki nurt zrozumienia ogarniający rzeczy powiedziane i nie wypowiedziane, o dialog uwarunkowany znajomością i zrozumieniem różnic kulturowych i sytuacyjnych. Kilka lat temu spytałam inteligentną, energiczną osobę, matkę dorastającej gromadki dzieci, co uważa za swoje najtrudniejsze przeżycie w Ameryce. - Brak porozumienia z Amerykanami - odpowiedziała - ale nie chodzi mi o porozumienie słowne. Myślę raczej o braku zrozumienia. Oni nie mogą zrozumieć mojej przeszłości w tym sensie, że nie potrafią uchwycić istoty mojego odczuwania. Wtedy ją spytałam, czy dlatego zdecydowała się nie uczyć swoje dzieci po polsku? Opowiedziała mi historię swego najmłodszego synka. 13 Syn mój - mówiła - urodził się w Niemczech. Wyjechaliśmy później do Francji, a stamtąd do Ameryki. Osłuchał się więc trzech języków: niemieckiego, francuskiego i polskiego. Angielski był czwartym. Kiedy przyjechaliśmy do Ameryki, miał już trzy lata, a jeszcze nic nie mówił. Czekałam jeszcze, próbowałam go zachęcać. Bez skutku. I wtedy poszłam z nim do lekarza, skierował mnie do psychiatry. Psychiatra powiedział mi, że jeśli będę nadal zmuszała dziecko do mówienia po polsku, to znienawidzi ten język. Więc ja sama, ledwie znając angielski, zaczęłam z nim mówić po angielsku i syn mój zaczął mi wtedy odpowiadać. Po kilkunastu latach przeszłość nabiera kształtów łagodniejszych. Być może wyrzeczenie matki - która dla dobra dziecka pozbywa się przytulnego bezpieczeństwa własnej mowy i potrafi zagłuszyć w sobie instynkt przekazywania języka, w którym wyrosła - nie wydaje się już tragedią, a rozsądną decyzją. Zostaje tylko nie spłukany latami osad niezupełnego zrozumienia, gorycz poczucia inności i to wzruszenie ramionami w geście tolerancyjnej rezygnacji: i tak nie mogą zrozumieć prawdziwej istoty mojego odczuwania. W 1917 r. wybuchła w Baltimore złośliwa epidemia infuenzy. Zaatakowane zostało całe miasto, ale najbardziej ucierpiały baraki nad zatoką, w których mieszkali robotnicy portowi - emigranci. Była to plaga, którą do tej pory mieszkańcy miasta wspominają ze zgrozą. Ludzie umierali w zastraszającym tempie, ale najbardziej dziesiątkowani przez zarazę byli ludzie nad zatoką. Po stracie mężów, kobiety emigrantki zostawały zdezorientowane, przerażone, niezdolne same zarobić na życie. Umieszczano je „tymczasowo" w stanowych szpitalach psychiatrycznych. Uznano je za obłąkane, ponieważ nikt nie mógł się z nimi porozumieć, nie znając języka litewskiego, ukraińskiego czy polskiego. Pozostały tam już na całe życie, wegetując w oddziale szpitala dla obłąkanych starców. Byli i mężczyźni, z którymi nawet młodzi, entuzjastyczni jeszcze psychiatrzy mimo starań nie mogli się porozumieć. Jeden z tych psychiatrów opowiedział mi o wypadkach związanych z epidemią w 1917 r., gdyż zaintrygowała go ta sprawa i zaczął^wertować zapomniane, stare dokumenty opisujące przebieg chorób ówczesnych pacjentów. Przyznał, że naprawdę nie wie, na co chory był staruszek Litwin. - Nie mogłem się z nimi porozumieć - powiedział - więc nie mogłem stwierdzić, czy ma objawy schizofrenii. Ale po tylu latach pobytu w szpitalu dla umysłowo chorych każdy może zwariować. Psychiatra amerykański, Jurgen Ruesch1, pionier zastosowania teorii komunikacyjnej do leczenia psychiatrycznego twierdzi, że kluczem 14 otwierającym wrota zdrowia psychicznego jest taki stan, w którym człowiek nie tylko rozumie swoje otoczenie, ale jest równocześnie przez to otoczenie rozumiany. Brak porozumienia i zrozumienia jest źródłem anxiety. Powoduje uczucie bezsiły, rezygnacji, frustracji i zdezorientowania. Ale czy psychiatrzy wychowani w innej kulturze, nie znający języka pacjenta, mogą zrozumieć podstawy jego niepokoju? Niektórzy niewątpliwie tak. Będą to jednak ludzie wyjątkowi, obdarzeni specjalną wrażliwością. Niestety, w wielkim kotle amerykańskim teoria Ruesch'a znajduje małe zastosowanie w praktyce. Zaprzeczeniem jej są następujące fakty: W szpitalach i przychodniach psychiatrycznych chorzy psychicznie polscy emigranci leczeni są przez lekarzy emigrantów z Filipin albo innych krajów pozaeuropejskich, gdzie język angielski nie jest językiem macierzystym. Pacjenci więc i lekarze odczuwają trudności językowe, a przecież efekt w dziedzinie psychologii i medycyny tak bardzo zależny jest od jasności dialogu. Trudności te zwiększają anxiety i pogrążają pacjenta w większej jeszcze frustracji izolującej go od otoczenia. Wiele lat upłynie, zanim powstanie pierwsza polska przychodnia zdrowia psychicznego w Nowym Jorku, zorganizowana przy Polskim Instytucie Naukowym jako akcja społeczna psychologów, pracowników społecznych i psychiatrów z powojennej emigracji. Wróćmy jednak do zasadniczego problemu naszych rozważań. Polak emigrant jest lojalnym obywatelem Stanów Zjednoczonych. Nie jest to przypuszczenie, ale ustalona przez wiele lat opinia. Jaka jest jednak jego lojalność wobec Polski? W jakim punkcie, przy jakiej linii granicznej kończy się lojalność względem Ameryki, a zaczyna lojalność wobec kraju dzieciństwa? Kto poza grupą powojennych emigrantów polskich zrozumie, albo zechce zrozumieć, niuanse rozdzielające lojalność wobec przeszłości od lojalności wobec teraźniejszości, wobec narodu w odróżnieniu od państwa? Amerykanie wysłuchujący uprzejmie mglistych tłumaczeń o odcieniach lojalności, niecierpliwią się wreszcie: For-get it! Czy to naprawdę takie ważne? Ale zapomnieć nie można. Reakcje emocjonalne zaskakują niespodziewanie. Ameryka czy Polska? Polak czy Amerykanin? Nie chodzi o oficjalne stwierdzenie obywatelstwa, ale o głęboką przynależność. Świadomość takiego rozdwojenia prowadzić może do konfliktu. Emigrant polski w Ameryce swoją lojalność do kraju osiedlenia nazwie lojalnością wynikającą z powinności obywatelskiej, a stosunek do Polski - więzią emocjonalną przypominającą więzy krwi. A jeśli ten delikatny 15 stan równowagi pomiędzy dwiema lojalnościami zostanie zakłócony już nawet nie zatargiem politycznym pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi, ale osobistym uświadomieniem sobie, że stosunek do Ameryki wkracza w sferę stosunku do Polski i staje się już nie tylko powinnością, ale i uczuciem? Czy emigrant przyjmie to odkrycie z ulgą, z zażenowaniem, czy wkroczy od razu na nowe tereny trzeciej wartości, czy też będzie się starał bezpiecznie odciąć od jakiegokolwiek zaangażowania, stając się „człowiekiem międzynarodowym"? Jeden z bardziej successful emigrantów, który dzięki wybitnym zdolnościom i pracy zaszedł dużo wyżej w hierarchii społecznej niż inni}'w odpowiedzi na moją ankietę napisał: Żyjemy w świecie międzynarodowym. W świecie tym pojęcie narodowości wkrótce przestanie istnieć. Ja sam, na przykład, w mojej pracy zawodowej używam na co dzień czterech języków, klienci moi są na całym świecie i w zależności od tego, gdzie się znajduję, nie tylko mówię, ale i myślę w języku otaczającego mnie kraju. Mój paszport jest amerykański, akcent polski, mój wygląd? Mógłbym należeć wszędzie. Jestem człowiekiem kultury zachodniej, kultury międzynarodowej. List ten zdziwił mnie. Może nie tyle zdziwił, co zasmucił. Odczułam go jako stratę osobistą, po której mówi się z żalem: jaka szkoda. Zastanowiła mnie natomiast forma listu: był długi, pisany szybko, nierówno, w wyraźnym podnieceniu, jakby w namiętnym usiłowaniu przekonania adresata listu, a może samego siebie. Epilog tego listu wydarzył się kilka lat później. Zanim go jednak odkryję, chciałabym jeszcze dotknąć spraw, które nieraz prowadzą do zaburzeń psychicznych u emigranta. Polak w Ameryce ustalił sobie opinię solidnego, odpowiedzialnego pracownika. Emigrant powojenny wybierał, jeśli mógł, pracę nie lepiej płatną, ale taką, która przyniosłaby mu status społeczny i zadowolenie osobiste. Pomimo odpowiedzialności, zdolności i doskonałej pracy obcowanie ze środowiskiem zawodowym było i jest źródłem wielu utrapień polskiego emigranta. Do zwykłych trudności w kontaktach międzyludzkich dochodzi aspekt różnic kulturowych. Pomimo zaufania do pracy dobrze wykonanej pozostaje ostrożna niechęć w stosunku do człowieka nowego (który nieraz aż do emerytury nosi znamię „nowego"), emigranta ze „wschodniej Europy" i dawna, mocno jeszcze zakorzeniona opinia o niższości klasowej Polaka. Dlatego też polski emigrant w Ameryce nieraz odczuwa w pracy i poza nią pustkę samotności. Ulegając coraz to nowym, bolesnym frustracjom szuka tej przyjaźni, 16 której już znaleźć nie może. Odrzucony przez klasę społeczną, do której chciałby należeć, niezadowolony z otoczenia w pracy czy w sąsiedztwie, staje się odludkiem, dziwakiem, który czuje się naprawdę dobrze tylko wśród podobnych mu emigrantów. Sytuacja emigracji powojennej przypomina pod wieloma względami sytuację inteligencji żydowskiej w Ameryce. Jest to grupa Żydów, którzy nie należą już do ortodoksyjnej społeczności żydowskiej, ale którzy nie zostali jeszcze w pełni przyjęci przez społeczeństwo kraju osiedlenia. Nieżyjący już psycholog, Żyd niemiecki, Kurt Lewin, który po przyjeździe do Ameryki na krótko przed wojną rozwinął teorię „pola psychologicznego" (Field Theory)2, pisze o „produktywnym niepokoju" rozproszonej po świecie diaspory żydowskiej. Ten produktywny niepokój wyraża się superwysiłkiem w pracy. Największe osiągnięcia Żydów w ostatnim stuleciu przypisuje Lewin twórczemu niepokojowi, wynikającemu z niepewności przynależenia i kryzysu przystosowywania się do roli człowieka zawieszonego pomiędzy dwiema wartościami. Niepokoju tego nie stwierdził Lewin wśród ludności żydowskiej w Palestynie. Powojenny emigrant polski odczuwa podobne zawieszenie. Sam akt emigracji rozpoczyna łańcuch zahaczających o siebie kryzysów. Zmiana kraju, kultury, klimatu, zachwianie poczucia bezpieczeństwa, utrudnione albo ograniczone porozumienie z otoczeniem - wszystko to wytwarza sytuację pobudzającą do głębszego, częstszego spojrzenia w siebie. Proces dojrzewania wewnętrznego, który nie zauważony, a już wyzwolony samą decyzją emigracji, toczy się i nasila, a ujawnia się dopiero w tym czasie, gdy emigrant pozornie już zaaklimatyzowany, wrośnięty -jak mu się wydaje - w nowy kraj, z poczuciem względnego bezpieczeństwa zaczyna sam o sobie myśleć: I am American. Wtedy, gdy sympatia do Ameryki zaczyna przeważać szalę symaptii do Polski, gdy o Ameryce, a nie o Polsce zaczyna podświadomie myśLeć - mój dom, stają na wprost siebie dwie wartości: polska i amerykańska, domagając się wyboru. Kilka lat temu, badając przekształcanie się tożsamości narodowej u powojennej emigracji polskiej w Ameryce, doszłam do wniosku, że na skutek zmian wprowadzonych przez przeszczepienie, emigrant po pewnym czasie wytwarza w sobie dwukierunkową tożsamość obejmującą zarówno dawne powiązania z krajem pochodzenia, jak i nowe związki z krajem osiedlenia. Od tego czasu pod wpływem obserwacji, a i procesu myślowego, pierwsze moje wnioski uległy modyfikacji. Wydaje mi się, że to, co odczuwa emigrant, to, co nazwałam dwukierunkową toż- 17 samością, nie jest rozdwojeniem, ale zaczątkiem procesu prowadzącego do wyłonienia się trzeciej wartości. Pojęcie „trzecia wartość" wprowadził do nauki Jan Łukasiewicz, filozof, logik, profesor uniwersytetów w Warszawie, Lwowie i Dublinie, który zapoczątkował logikę matematyczną. Łukasiewicz twierdzi, że logiczny system trzech wartości, oparty o logikę niearystotelesowską, przyjmuje oprócz dwóch propozycji: prawdziwej i fałszywej, propozycję trzecią, która nie reprezentuje ani pierwszej, ani drugiej, ale jest niezależną wartością trzecią. Amerykańska teoria kotła (melting pot), w którym stapiają się wszystkie narodowości i wartości kulturowe w jedną masę amerykańską, inspirowana była absolutną filozofią arystote-lesowską. Emigrant albo przyjmował wartości nowe, odcinając się od przeszłości, i stawał się nowo poczętym człowiekiem - Amerykaninem, albo też, według tej teorii, odrzucał przetopienie w kotle, zamykając się w „getcie etnicznym". W rezultacie emigrant na zewnątrz upodabniał się do Amerykanina, bojąc się być posądzonym o inność, a wewnętrznie pozostawał sobą - niezmienionym i przez to często zatrzymanym w procesie wewnętrznego rozwoju. Ta niemożność wyjścia na zewnątrz, bycia sobą przy jednoczesnym imitowaniu amerykańskości niezupełnie przyjętej albo nie przyswojonej wewnętrznie, zaciążyła nad „starą" emigracją, utrudniając jej rozwój. Przedwojenna emigracja pozostała więc długo przy pierwszej wartości - identyfikacji z krajem pochodzenia, przyjmując nieufnie wartość drugą - identyfikację z otoczeniem amerykańskim, które odrzucało i krytykowało etniczną inność emigranta. W ostatnich latach teoria melting pot uległa drastycznej zmianie zmierzając w kierunku koncepcji plurality, wielorodności lub zróżnicowania, to znaczy przyjmowania i uwypuklania różnic kulturowych albo etnicznych. Jest to niewątpliwy wpływ filozofii poarystotelesowskiej, teorii systemów albo układów, ale sądzę, że jest to również wpływ powojennych emigracji europejskich, bardziej dynamicznych i bardziej wykształconych niż emigracje poprzednie, jak również społecznego ruchu Murzynów, którzy pobudzili śpiącą dotąd energię europejskich mniejszości w Stanach Zjednoczonych. Polski twórca logicznego systemu trzech wartości, Jan Łukasiewicz, uważa, że logika nie ogranicza się do reprodukcji faktów, ale że ulega wpływom twórczej energii ludzkiej. „Trzecia wartość" jest więc wynikiem procesu twórczego, nie mechanicznego. Podobnie u powojennego 18 emigranta polskiego. Proces, który zaczyna się i przebiega - ale nie kończy - u pierwszego pokolenia emigrantów, to długi proces stwarzania swojej inności. Odczuwamy go, borykając się z dylematem lojalności, porozumienia z otoczeniem, brakiem satysfakcji, nieuzasadnionego - wydawałoby się - poczucia winy, zanim zacznie wyłaniać się trzecia wartość: forma pośrednia pomiędzy identyfikacją z krajem pochodzenia a osiedlenia. Każdy emigrant dojrzewa więc w sposób jedyny i właściwy dla swojej osobowości. Emigracja jako taka sprzyja izolacji, a emigracja powojenna dodatkowo nie skupiła się w istniejących już dzielnicach polskich, ale rozproszyła jak najdalej od siebie. To osamotnienie, brak oparcia w grupie narodowościowej, w przeżywaniu zmian dotyczących łączności z tą grupą, stwarza warunki trudne, ale i sprzyjające procesowi twórczemu. Dziś w Stanach Zjednoczonych „wyjście na zewnątrz" i odwaga akcentowania swojej inności są popierane, a nawet modne. Emigrant współczesny ma dużo większą skalę wyboru identyfikacji, niż emigrant sprzed I wojny światowej. Mimo to polski emigrant powojenny długo przeżywa dylemat rozdwojenia, zanim spostrzeże, że wstąpi w sferę trzeciej wartości. Wróćmy do epilogu mojej korespondencji z „człowiekiem międzynarodowym", który może być przykładem tworzącej się trzeciej wartości; nie odrzuca ona znaczenia narodowości, ale je przetwarza. W kilka lat po otrzymaniu listu, który zaintrygował mnie i trochę zmartwił, znajomy nasz przejeżdżał przez Baltimore. Zatelefonował z hotelu, w którym się zatrzymał i umówiliśmy się, że odwiedzi nas tego wieczoru. Był jak zwykle niesłychanie zajęty pomiędzy jedną a drugą konferencją. Opowiadał o swoich międzynarodowych kontaktach i sukcesach i wobec tych przestrzeni, światowych połączeń, transakcji łączących kontynenty, nasza polska, emigracyjna sprawa z dylematem lojalności wydała mi się niezbyt może ważna dla niego. Nie mówiliśmy też o ankiecie ani o jego odpowiedzi. Dopiero w drodze powrotnej, kiedy odwoziliśmy go do hotelu, tuż przed samym pożegnaniem zwrócił się do mnie: - Ta pani ankieta - powiedział - zaintrygowała mnie. Długo jeszcze po wypełnieniu kwestionariusza i napisaniu listu myślałem nad tym irytującym pytaniem: „Czy uważa się pan za Amerykanina czy za Polaka?" Teraz nawet, niedawno, spytałem moją sekretarkę, a ona przecież zna wszystkich wokół: za kogo wy mnie tu uważacie? - Za kogo? - spytałem - pewnie za człowieka międzynarodowego? - Niech pani sobie wyobrazi, że nie. Odpowiedziała: - Ależ naturalnie, tu w ogóle nie ma wątpliwości, każdy z nas uważa pana za Polaka. Przecież pan sam powtarza nam to kilka razy dziennie. 1 J. A. Ruesch. Nouverbal Commumcation; noteson the visualperception of human relations. Umversity of California Press. Berkeley 1956; Synopsis of Human Communication. „Psychiatry" 1953 vol. XVI. 2 Teorię Lewina w zastosowaniu do sytuacji emigranta przedstawiam w eseju Przestrzeń życiowa emigranta. '•'<>- W POSZUKIWANIU TOŻSAMOŚCI ETNICZNEJ* Badania nad tożsamością - wrażliwością jednostek na różnice kulturowe, nad zainteresowaniami własnym rodowodem i przynależnością do grupy etnicznej - stały się w czasach masowych ruchów ludnościowych tak samo ważne, jak ważne były badania nad znaczeniem seksua-lizmu w czasach Freuda1. Dążenie do określenia własnej tożsamości przestało być przywilejem wybranej grupy, a stało się dążeniem dużych zbiorowości2. Człowiek współczesny, napotykając chłód i bezosobowość świata, na próżno szuka wokół siebie odpowiedzi na dręczące pytania: kim jestem, gdzie należę? Wtedy, spoglądając w samego siebie, zaczyna wgłębiać się w skomplikowaną strukturę wewnętrznego, własnego „ja". Wiele przyczyn złożyło się na to, że zagubiona w świecie jednostka zaczyna odczuwać rozpaczliwą potrzebę przynależności, poszukiwania nowych wartości w życiu, „dokopywania" się do „korzeni"3 - symbolu stabilizacji i bezpieczeństwa. Wydaje mi się, że jedną z najważniejszych przyczyn tego zagubienia, a w jego następstwie poszukiwania tożsamości - są zmiany społeczne i towarzyszące im, słabnące, a niegdyś rozległe i silne więzi rodzinne. Rodzina skurczyła się4, odizolowała od wpływu krewnych, powinowatych i od kontrolującego ją, ale i podtrzymującego autorytetu klanu. Rozwiał się autorytet wszechwładnego niegdyś ojca5, a z nim autorytety państw i Kościołów. Jedną z faz tożsamości jest tożsamość etniczna. Odpowiada na pytanie: kim jestem? - w sensie przynależności i lojalności z grupą ludzi, z którymi dzielę ten sam historycznie przekazywany dorobek kulturowy. * Tytuł oryginału: In Search of Ethnic Identity; pierwsza publikacja w „Social Caseswork" (1972 nr 5). W języku polskim artykuł ukazał się także w Studiach polonijnych (Lublin 1979 t. 3). W tym wydaniu tłumaczenie poprawione. 21 Celem niniejszego rozdziału jest bliższe przyjrzenie się tej właśnie tożsamości etnicznej, tej „bezpiecznie odosobnionej wspólnej intelektualnej konstrukcji"6 grupy ludzi oderwanej od bazy macierzystej - grupie emigrantów z Polski, przybyłych do Ameryki po II wojnie światowej. Pojęcie tożsamości Termin „tożsamość", używamy coraz częściej w pracach z zakresu psychoanalizy i nauk społecznych, został określony przez Erika Erikso-na7. Jest on używany w badaniach nad jednostką, grupą czy wspólnotą. „Tożsamość" tkwi swymi korzeniami zarówno w psychoanalitycznej teorii „ego", jak i w socjologicznej teorii jaźni i pokrywa się częściowo z tym, co opisywane jest jako „identyfikacja", „samookreślenie", „utożsamienie z systemem". Termin „tożsamość" odnosi się zarówno do we-wnątrzosobowych procesów psychicznych, jak i do międzyosobowych funkcji społecznych8. Stąd, jak się wydaje, wynika zainteresowanie nim różnych dyscyplin naukowych, występuje on w różnych znaczeniach, nie zawsze jasno zdefiniowanych. Tożsamość jest podświadomym wzorcem ukierunkowanym, który pozwala jednostce na orientację wśród innych osób danego środowiska9, a ukierunkowana jest na przedmiot lub przedmioty mieszczące się w jego granicach. Obiektem takim może być grupa, wspólnota, naród czy religia. Erikson stwierdza, że uświadamiamy sobie naszą tożsamość dopiero wtedy, gdy - zaskoczeni jej odkryciem - jesteśmy bliscy jej osiągnięcia lub gdy odczuwamy nadchodzący kryzys. Tożsamość opisywana jest przez wielu autorów jako proces10. Erikson uważa ją za proces „tkwiący w istocie jednostki i w istocie jej społecznej kultury"11. Proces ten jest podświadomy, z wyjątkiem sytuacji, w której „układ zewnętrznych i wewnętrznych okoliczności rozbudzi (czasem bolesną, czasem pełną dumy) świadomość potrzeby tożsamości"12. Jest to proces dynamiczny, nieustający i nigdy nie zakończony: wzrost osobowy i zmiany społeczne są tu zależne od siebie. Świadomość faktu, że dawne środowiska ciągle oddziałują na nas, jest dla zrozumienia pojęcia tożsamości tak samo ważna, jak czynniki psychologiczne dla rozwoju osobowego. Ciągły wzrost zainteresowania problemem tożsamości wśród wszystkich grup etnicznych w USA jest zjawiskiem powszechnie znanym. Ruch Murzynów, związany z poszukiwaniem tożsamości, pobudził inne 22 mniejszości narodowe do wypowiedzenia się na ten temat i zmobilizowania tożsamości jako siły społecznej. Więzi narodowościowe są bowiem najsilniejszymi ze wszystkich ludzkich uczuć. Stłumione - mogą się wyłonić w najmniej spodziewanej chwili, a nie odkryte - stać się przyczyną schorzeń emocjonalnych i umysłowych. Omówienie badań13 Badania, które przeprowadziłam w 1970 r. (w zakresie mojej pracy doktorskiej - Rodzina przeszczepiona) dotyczyły przystosowania się do nowych warunków i procesu zmian w tożsamości emigrantów polskich po II wojnie światowej. Nadesłane 2049 odpowiedzi z całych Stanów Zjednoczonych w odzewie na ankietę korespondencyjną stały się podstawą badań. Ankieta poprzedzona była wywiadami nagrywanymi na taśmę magnetofonową. Rozszerzona też została 360 listami nadesłanymi spontanicznie przez respondentów i dołączonymi do odpowiedzi. Pomoc prasy i organizacji polsko-amerykańskich oraz ogromny entuzjazm odpowiadających, zachęcających mnie w listach do badań, były niewątpliwym dowodem przejęcia się tematem i pytaniami postawionymi w przedmowie do ankiety: Kim jest powojenny emigrant polski w Ameryce? Jak przekazuje tradycje polskie dzieciom? Czy jego lojalność wobec Ameryki wyklucza jego lojalność i przywiązanie do Polski? Czy możliwa jest podwójna tożsamość i podwójna lojalność? Pochodzenie ankietowanych Pochodzenie jednostki, jej dawne i obecne środowisko są kluczem do zrozumienia jej reakcji i postępowania. Odpowiedzi polskich emigrantów, szczególnie dotyczące pytań o uczucia narodowe, stają się bardziej zrozumiałe po zapoznaniu się z historią emigracji polskiej poprzedzającej II wojnę światową. Grupa ankietowanych różni się znacznie od pierwszych przybyszów z Polski14. Byli to polscy chłopi, którzy emigrowali do USA głównie ze względów ekonomicznych. Ich społeczna i narodowa świadomość była ograniczona, wykształcenie niskie. Zainteresowania ich miały wówczas charakter ekonomiczny i religijny, ale to wystarczało do założenia dobrowolnych organizacji i stworzenia sprawnie działającego systemu parafialnego. 23 Historia polsko-amerykańskich organizacji rozpoczęła się 24 XII 1854 r. w Teksasie, w miejscu nazwanym Panną Marią. Zjawiło się tam, w kraju zwanym brush country od pustynnego, zarośniętego nis-kopiennymi krzakami (używanymi do wyrobu szczotek) terenu, 65 rodzin, a po dwóch latach został poświęcony pierwszy kościół zbudowany przez Polaków w Stanach Zjednoczonych. Do tego czasu nabożeństwa były odprawiane w starej chacie meksykańskiej. W Pannie Marii powstała również pierwsza polska szkołals. Przykład tej osady był później powtarzany przez liczne grupy emigrantów z Polski. Parafianie dostarczali pieniądze, kamień, budulec na budowę kościołów i szkół, w których później księża, zakonnice i inni chętni uczyli dzieci religii i języka polskiego. Pierwsze związki mające na celu wzajemną pomoc powstawały z inicjatywy proboszcza, duchowego i społecznego przywódcy grupy emigrantów. Założone w 1873 r. Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolic-kie i w 1880 r. Polski Związek Narodowy miały już „polski" charakter. Organizacje te, religijne lub zawiązywane w celach sampomocy, były tak liczne i dynamiczne, że emigrantów z Polski uważano w owym czasie za mające rozwinięty system organizacyjny. Uzupełniły je później -po wybuchu II wojny światowej i po 1940 r. - instytucje naukowe i kulturalne, takie jak: Polski Instytut Naukowy w Ameryce - ufundowany przez antropologa Bronisława Malinowskiego, Fundacja im. Tadeusza Kościuszki - która jest wiodącą instytucją kulturalną z siedzibą w Nowym Jorku, i Kongres Polonii Amerykańskiej, założony w 1944 r. -nadrzędny w stosunku do innych społecznych, kulturalnych politycznych i ekonomicznych organizacji; ten ostatni stanowi centralny ośrodek polonijny, skupiający wokół siebie życie wspólnot polsko-amerykańskich. Jego główna siedziba znajduje się w Chicago. Przedstawicielstwo w Waszyngtonie służy jako biuro informacyjne państwowym i prywatnym urzędom stolicy. Historia późniejszych ruchów emigracyjnych datuje się od niemieckiej inwazji na Polskę we wrześniu 1939 r. Fakt ten wywołał masowe ruchy - ucieczkę z Polski ludzi w różnym wieku i o różnym statusie społecznym. Wędrówki ciągnęły się przez wiele lat. Wypadki wrześniowe wyryły piętno na kulturze narodowej, a także na ludziach usiłujących zaczynać życie od nowa w nieznanym kraju. Utworzyli oni grupę zwaną „emigracją wrześniową", reprezentującą wszystkie warstwy polskiego społeczeństwa. Emigranci, w większości urodzeni i wykształceni w Polsce w latach 1918-1939, zachowali wysoko rozwiniętą świadomość społeczną, uczucia patriotyczne i poczucie więzi na-24 rodowej. Ich zainteresowania - to głównie polityka, kultura i własny zawód. Wspólne przeżycia wiązały ich mocno. Pochodzili w większości z klasy średniej, co wpłynęło na ich późniejszą orientację w nowym kraju. Była to emigracja rodzinna, kilkupokoleniowa, której wiadomości o życiu w Ameryce były niedokładne i często błędne. Do wyboru USA, jako kraju swego przeznaczenia, skłoniły ich dwa powody. Po pierwsze - wyobrażenie o USA jako kraju wielkich możliwości, po drugie - solidaryzowanie się z wartościami amerykańskiej demokracji. Te powody ilustrują tradycyjne wyobrażenia Polaków o Ameryce. Grupa 2049 ankietowanych wywodzi się z tej właśnie, ponad 140--tysięcznej rzeszy powojennych emigrantów z Polski. Zjawili się jako byli wojskowi, jeńcy wojenni z Niemiec, uczestnicy Powstania Warszawskiego, byli żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie lub wywiezieni na przymusowe roboty do Rzeszy Niemieckiej. Grupa ta obejmuje także ludzi, kitórzy przybyli do USA bezpośrednio z Polski pod koniec lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Charakterystyka respondentów Odpowiadający na moją ankietę emigrowali do Stanów Zjednoczonych pomiędzy styczniem 1948 a grudniem 1952 r., drogą wiodącą przez Wielką Brytanię. Większość z nich opuściła Polskę głównie z przyczyn politycznych. Najliczniejsza wśród nich jest grupa urodzonych w latach 1916-1926. Dominującą religią jest wyznanie rzymskokatolickie. Blisko połowa osób z badanej grupy na początku pobytu w USA znała język angielski bardzo słabo. Ponad 40% miało wykształcenie uniwersyteckie lub stopień naukowy. 70% osób zajmuje obecnie korzystne posady, a poważna część ma odpowiedzialne stanowiska. Połowa ankietowanych to mieszkańcy miast. Pochodzą w większości z północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych: Wschodniego Wybrzeża i okolic jezior Michigan i Erie. Ponad 170 osób mieszka w Kalifornii, około 90% posiada rodziny, a ich dochód rodzinny przekracza sumę 20 tys. dolarów rocznie. Fragmenty listów Odpowiedziom na ankietę często towarzyszyły listy. Pierwszy z cytowanych poniżej pochodzi od syna polskiego rolnika. Ma on obecnie ponad 40 lat, jest dobrze sytuowany, a w długim liście przyznaje, że choć „nie jest człowiekiem wykształconym", to jednak fakt, że ktoś zaintere- 25 sował się jego losem emigranta, wywarł na nim wielkie wrażenie i dlatego postanowił napisać historię swojego życia. Oto jej fragmenty: Opuściłem mój dom i kraj z catą rodziną 10 II 1940 r., 30 lat temu. Pochodzę z licznej rodziny. Chcąc ubezpieczyć nas na przyszłość, ojciec usiłował dać każdemu z nas jakiś zawód, bo jak podzielić 12 hektarów na 10 części? Starszy brat ukończył szkołę rolniczą, drugi został uczniem u krawca, trzeci był w wojsku. Mnie udało się otrzymać miejsce w szkole zawodowej. Brat mój, dwa lata starszy, został z ojcem na gospodarstwie. Niełatwo było ojcu opłacić nasze wykształcenie z 12 hektarów gruntu. Ale wybuch wojny w 1939 r. i tak wszystko zmienił. Miałam tylko rok do skończenia szkoły: nie ukończyłam. 10 lutego 1940 r. o godzinie 5.30 rano ktoś zaczął walić do drzwi. Kiedy ojciec otworzył, pierwsza rzecz, która zobaczyłem, były skierowane na mnie bagnety na karabinach sowieckiego NKWD. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Wiedziałem: stanie się coś złego. Chciałem uciekać, ale dokąd? Było 40" C poniżej zera i śnieg do pasa. Respondent mój opisuje dalej, jak tracił po kolei wszystkich swoich bliskich. W końcu po długich wędrówkach dotarł do jednostek wojska polskiego. Drugi list pochodzi od kobiety inteligentnej, zdolnej do autorefleksji. Żywo i barwnie opisuje swoje początkowe perypetie w nowym kraju: Przybyłam do USA w lutym 1952 r., z pomocą IRO (International Rescuse Or-ganisation), [...] jako pomoc domowa w rodzinie duchownego (księdza) kongrega-cjonalistów. A oto moja historia. Byłam rozwiedziona i zostałam z dwiema córkami: dziesięcioletnią Ireną i czteroletnią Iwoną. Pracowałam dla IRO w Niemczech. Ponieważ Irena była chora, w Departamencie Pomocy Społecznej uważano mnie za „trudny przypadek" i traktowano przychylnie. Panna J., Australijka, bardzo lubiła moje córki i obszedłszy wszystkie organizacje ochotnicze w okolicy, znalazła mi poręczyciela. Narodowa Katolicka Rada Pomocy Społecznej ofiarowała mi 1000 dolarów, gwarantując tym samym, że nie będę korzystać z opieki społecznej, gdy znajdę się w Stanach. Bez tego nigdy nie dostałabym wizy [...]. Dowiedziawszy się o specjalistach w Massachusetts General Hospital, postanowiłam wyjechać do Bostonu. Początek był ciężki. Umieściłam dziewczynki w prywatnej szkole francuskich dominikanek i, będąc zabezpieczona dzięki pomocy znajomego księdza D., dostałam pokój dla siebie (w zamian za zobowiązanie sprzątania sześciu innych pokoi, wynajmowanych studentom uiniwersytetu Harvard). Zaczęłam poszukiwać pracy [...]. Po trzech miesiącach znalazłam pracę w katalogach bibliotecznych. Pomogło mi w tym moje prawnicze wykształcenie i znajomość języków obcych. Teraz należało wykorzystać sytuację i zdobyć stopień prawniczy. Teoretycznie istniała możliwość zdobycia magistra praw w Uniwersytecie Harvard jako „student specjał- 26 ny", specjalizując się w prawie międzynarodowym, które zawsze najwięcej mnie interesowało. Zniechęcił mnie do tego jeden z egzaminatorów, twierdząc, że jako kobiecie nie przyniesie mi to żadnych praktycznych korzyści i po półrocznym oczekiwaniu na decyzję usłyszałam kategoryczne: nie. Pozostała zwykła droga: w najlepszym wypadku dwa lata studiów - nawet jeśli wziąć pod uwagę ulgi, jakie dawał warszawski tytuł magistra praw. Zapisałam się do Simmons College School of Li-brary i po dwóch latach uzyskałam stopień magisterski. W owym czasie u Simmon-sa były tylko dwa dni, kiedy biblioteka była otwarta do 10 wieczorem, dlatego musiałam zostawać do ostatniej minuty i robić notatki. Wykorzystując wszelkie możliwe połączenia autobusów i metra, zjawiałam się w domu ok. 11 wieczorem. Przyrządzałam jedzenie, budziłam dziecko i karmiłam je. (W tym czasie Irena została zoperowana i pozostała jeszcze u dominikanek). W inne dni zostawałam w biurze i przez całą noc pisałam na maszynie. Do domu wracałam o 6 rano, myłam się, wyprawiałam Iwonę do szkoły i wracałam do pracy w bibliotece. Wszystko to jest już jednak poza nami. Trzeci list, nieco podobny do pierwszego, pochodzi od człowieka, który opuścił Polskę jako młody chłopak; obecnie pracuje w fabryce jako robotnik wykwalifikowany. W kilku dramatycznych zdaniach daje obraz nowego życia i kończy go zupełnie bezwiednie pytaniem, które stało się głównym tematem w dyskusji wokół problematyki grup etnicznych w USA: 10 II 1940 r. zostałem razem z pięcioosobową rodziną [...]. Ja jeden ocalałem z całej rodziny. Dostałem się do wojska polskiego [...]. Jako żołnierz II Korpusu [...] walczyłem o wolność Polski [...]. To nie moja wina, że jestem tutaj na wygnaniu, daleko od mojego kraju. Czy członkowie różnych grup etnicznych mogą być lojalnymi obywatelami, jeśli mówią dwoma językami: językiem swych przodków i oficjalnym, „amerykańskim" angielskim? Czwarty list pochodzi od księdza. Jest to krótki i zwięzły rachunek z dramatycznej przeszłości: więzienia i dwóch obozów koncentracyjnych. Jego autor ma teraz ponad 60 lat, wciąż jeszcze pracuje, szybko i energicznie przemierzając ulice Teksasu, który stał się jego drugim domem: Przybyłem tu w styczniu 1951 r. z NRD. gdzie pracowałem pośród uchodźców w różnych punktach przesiedleńczych. Aresztowano mnie w Krakowie 31 V 1941 r. jako podejrzanego o pracę w podziemiu. Trzymano mnie w więzieniu na Montelu-pich do 8 I 1942 r., potem Oświęcim do 2 VI 1942, potem Dachau do 29 IV 1945 r. Zostałem uwolniony przez armię amerykańską 29 IV 1945 r. Oto jest w skrócie moja historia - historia człowieka sprawiedliwego i zawsze pełnego nadziei. 27 List piąty pochodzi od kobiety lat około czterdziestu, matki czworga dzieci. Pamięta ona Polskę tylko jako „sen lat dziecinnych". Jest inteligentną i wrażliwą osobą, żoną człowieka na wysokim stanowisku. Cała rodzina mieszka w obszernym i wygodnym domu na przedmieściu: Wchłonęłam (na szczęście) dużo wiedzy o Polsce dzięki szkołom (głównie w obozach dla uchodźców w Persji i Afryce), słuchałam rozmów dorosłych, czytałam książki, dyskutowałam z dobrze wykwalifikowanymi nauczycielami, przypominając sobie (z miłością i sentymentem) spokojne dzieciństwo i trzymajcą się z nadzieją myśli o powrocie do „ziemi obiecanej". Chociaż osiadłam tu z dziećmi, tamto dziecinne marzenie nie pozwala mi w pełni czuć się Amerykanką (w sensie ogólnym tego słowa). Jestem za Ameryką, bo zdaję sobie sprawę z ogromnych wartości i możliwości tego kraju. Będę szczęśliwa, mogąc uczestniczyć w jego rozwoju, podobnie jak będę szczęśliwa, gdy moje dzieci staną się dobrymi obywatelami. Lecz zawsze będę się troszczyć o ich polską kulturę i rodowód. Zmiany w tożsamości etnicznej emigrantów Grupa ludzi, których pochodzenie i socjalno-demograficzną charakterystykę podałam w zarysie, tworzy unikalną, transterytorialną wspólnotę. Łączność pomiędzy osobami rozproszonymi w ponad 30 stanach zostaje utrzymana, dzięki polskiej prasie z Anglii i Francji, która prowadzi aktywną wymianę z polską emigracją na całym świecie i dzięki polsko-amerykańskim organizacjom narodowym, a również prasie polskojęzycznej w USA. Ankieta była długa i skomplikowana. Badała strukturę rodziny emigrantów, ich stosunek do dzieci, przekazywanie młodej generacji wartości polskiej kultury. Pytałam w niej także o osobistą satysfakcję płynącą z pracy i warunków życia. Trzy ostatnie pytania, nr 55, 56 i 57, wymagały od odpowiadającego nie tylko podania informacji, ale i podjęcia decyzji. Z listów dołączonych do ankiety wywnioskować można, że te trzy pytania zawierały kwintesencję problemu i u niektórych respondentów wywołały emocjonalny niepokój. Brzmiały one następująco: Pytanie 55: Czy uważasz siebie za Polaka czy za Amerykanina? (Prosimy nie podawać trzeciej możliwości) 1. Uważam siebie za Polaka 2. Uważam siebie za Amerykanina 28 Pytanie 56: Za kogo, według ciebie, uważają cię Amerykanie? 1. Za Amerykanina , r 2. Za Polaka Pytanie 57: Za kogo, według ciebie, uważają cię Polacy mieszkający w Polsce? , 1. Za Amerykanina yj, 2. Za Polaka Te same pytania powtarzam w obecnie przeprowadzanej ankiecie: „Emigrant polski w Stanach Zjednoczonych (1974-1984)". Jeden z ankietowanych do wypełnionego kwestionariusza dołączył następujący list: Muszę przyznać, że największą trudność sprawiło mi pytanie 55. Z jednej strony jestem Polakiem, bo urodziłem się i wychowałem w Polsce, w warunkach tak trudnych, że nie chcę ich wspominać; nigdy nie myślałem, że życie gdzie indziej może być lepsze. Nigdy nie marzyłem o wyjaździe do Ameryki. Ale tak się złożyło, że przyjechałem tu - jak powiedziałem - na krótko. Od chwili, gdy tu przybyłem, minęły lata. Mam bardzo dobrze płatną pracę i może z powodu tej pracy staczam ciężką bitwę z sobą samym: czy uznać siebie przede wszystkim za Polaka, czy za Amerykanina? W innym liście zwierza się matka dwojga dzieci, pisze: Tęsknota za silniejszymi związkami z domem pojawia się w sercu każdego. Z chwilą gdy zaufamy nowemu krajowi, zaprzyjaźnimy się z ludźmi, obok wierności wobec starego kraju zaczyna wyrastać wierność wobec nowego. Jeśli spostrzegamy, że nowy kraj wciela emigrantów do swego społeczeństwa, pozwala im rozwijać talenty, rozwiązuje ich osobiste problemy - rodzą się w nas jednocześnie uczucia wdzięczności i rozterki. Człowiek jest zobowiązany do lojalności wobec kraju, który pozwala mu swobodnie wykorzystywać swoje możliwości i nie uważa go za drugorzędnego obywatela. W ten sposób, dzień po dniu, rośnie lojalność aktywna, gdy tamta, stara, biernie tkwi - wypalona - w naszych duszach. Ankietowani podzieleni zostali na pięć grup, w zależności od siły przekonań, z jaką wyrażali swą polską lub amerykańską tożsamość, jak pod względem tożsamości etnicznej oceniają sami siebie i jak sądzą, ocenia ich otoczenie. Oto kategorie podziału: 1. Tożsamość polska 2. Tożsamość polska zmierzająca do tożsamości dwukierunkowej 29 3. Tożsamość dwukierunkowa 4. Tożsamość amerykańska 5. Sprzeczności w obrębie tożsamości etnicznej (ostatnia kategoria nie jest używana w szerszym zakresie). Ogromna większość ankietowanych umieściła siebie w grupie pierwszej, z tożsamością polską. Uważają siebie przede wszystkim za Polaków i wierzą, że to samo sądzę o nich Amerykanie. Czują też, że Polacy w kraju uważaliby ich za Polaków. Kategoria o długiej i niezręcznej nazwie „tożsamość polska zmierzająca do tożsamości dwukierunkowej" wyraża proces dość częsty i ważny (ok. 20% ankietowanych), należy przeto poświęcić mu więcej uwagi. To właśnie w obrębie tej kategorii daje się zauważyć i zinterpretować problem wewnętrznej transformacji. Osoby tu zakwalifikowane uważają siebie za Polaków, lecz sądzą, że Polacy w kraju traktują ich jako Amerykanów. Osoby takie czują swą inność wobec Amerykanów uważając, że nie są przez nich akceptowane. Ten sam proces wyczuwalnej inności zachodni wobec Polaków w kraju lub odwiedzających USA polskich gości. Używają więc zaimka „my", rozmawiając o Polakach z Amerykanami, lecz także „my", mówiąc o Amerykanach z Polakami. Przyczyną tej niepewności jest odizolowanie - rzeczywiste lub tylko subiektywnie odczuwane przez emigrantów - od życia Polski współczesnej. Osoby zakwalifkowane do kategorii: „tożsamość dwukierunkowa" (ponad 3% ankietowanych) uważają siebie za Polaków, lecz wiedzą, że i Polacy, i Amerykanie uważają ich za Amerykanów. Tożsamość dwukierunkowa sugeruje postawę bardziej otwartą i chłonną. Osoby reprezentujące taką właśnie postawę czują się bezpiecznie dzięki nieprzerwanej więzi z kulturowymi wartościami dawnego środowiska i wpływowi jego wzorców wychowawczych. Czują się bezpiecznie również w nowym środowisku. Tożsamość osiągnięta w Stanach Zjednoczonych stała się częścią ich samych, stapiając się z tożsamością dawną lub współistniejąc obok niej. Stając się Amerykanami, osoby te nie straciły swej dawnej tożsamości, która wzbogaca je i jako indywidualności, i jako członków społeczeństwa. Wiedzą, kim są, zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych. Tożsamość dwukierunkowa nieszkodliwa dla równowagi psychicznej jest tożsamością dla członka grupy etnicznej idealną. Osoby z tożsamością amerykańską (ok. 4% badanych) uważają siebie za Amerykanów i wierzą, że Amerykanie i Polacy traktują ich jako Amerykanów. 30 Tabela 1. prezentuje zależności, jakie występują pomiędzy tożsamością etniczną emigrantów z Polski, a przyczynami opuszczenia przez nich kraju rodzinnego. Tab. 1. Tożsamość etniczna a przyczyny opuszczenia Polski i emigracji do Stanów Zjednoczonych (w %) Przyczyny opuszczenia Polski Tożsamość etniczna polska polska, zmierzająca do dwukierunkowej dwukierunkowa amerykańska polityczne ekonomiczne polityczne rodziców ekonomiczne rodziców małżeństwo inne 65,3 69,3 69,3 44,4 75,0 72,7 26,0 25,4 28,9 31,5 25,0 18,2 4,7 2,5 15,5 5,6 0,0 0,0 4,01 2,9 8,9 18,5 0,0 9,1 Zauważmy, że największą liczbę osób z tożsamością dwukierunkową można znaleźć wśród dzieci emigrantów, którzy opuścili Polskę z przyczyn politycznych. Na zmiany w obrębie tożsamości etnicznej emigrantów wpływa cały zespół czynników i różne ich kombinacje. Najważniejszym czynnikiem jest satysfakcja, jaką emigranci czerpią z pracy zawodowej . Jak pokazuje tabela 2., najwyższy stopień satysfakcji zawodowej pojawił się u emigrantów z tożsamością dwukierunkową lub amerykańską. Poczucie satysfakcji zawodowej uzależnione było od stopnia znajomości języka angielskiego na początku pobytu w USA, co z kolei miało wpływ na zasięg kontaktów z nowym otoczeniem. Również uzupełnione w nowej ojczyźnie wykształcenie oraz pomoc organizacji społecznych odegrały dużą rolę w zaakceptowaniu przez emigrantów wartości kulturowych nowego środowiska. 31 Tab. 2. Tożsamość etniczna a satysfakcja zawodowa (w %) Tożsamość etniczna Satysfakcja zawodowa niska średnio-niska średnia wysoka tożsamość polska tożsamość polska zmierzająca do dwukierunkowej tożsamość dwukierunkowa tożsamość amerykańska 31,0 23,6 14,0 12,3 24,0 24,7 14,0 5,2 19,3 21,4 34,0 43,9 25,7 30,3 38,0 38,6 Znaczącym czynnikiem w przyspieszeniu procesu etnicznej tożsamości jest członkostwo w amerykańskich organizacjach. Tabela 3. pokazuje, że im bardziej emigrant czuje się utożsamiony z nowym środowiskiem, tym bliższy jest chęci należenia do amerykańskich organizacji społecznych. Tab. 3. Tożsamość etniczna a przynależność do amerykańskich organizacji społecznych (w %) Przynależność do organizacji Tożsamość etniczna polska oolska, zmierzająca do dwukierunkowej dwukierunkowa amerykańska do żadnej do jednej do więcej niż jednej 59,5 30,1 10,4 55,9 31,5 12,6 42,2 45,1 12,7 23,4 46,7 29,9 Inne czynniki wpływające na zmiany w tożsamości etnicznej, to czas i osobiste doświadczenia. Ci z ankietowanych (ok. 13% badanych), którzy czują się przede wszystkim Amerykanami, z poczucia tego zdali sobie sprawę dopiero po dłuższym pobycie w Stanach Zjednoczonych. „Stawanie się obywatelem" było częścią ich najbardziej osobistych doznań. O warunkach sprzyjających wytworzeniu się „tożsamości amerykańskiej" u emigranta pisze jeden z moich respondentów: Wydaje mi się, że liczba lat potrzebnych do tego, aby móc uważać się za Amerykanina bardziej niż za obywatela Starego Kraju zależy od: 1) rodzaju wspomnień (szczęśliwych lub nie), jakie zachowujemy z życia w dawnej ojczyźnie; 2) liczby lat przeżytych w Starym Kraju; 3) postawy ludzi tutejszych jak i od postawy ludzi z autorytetem. Tę postawę uważam za bardzo pozytywną, tzn. przyspieszającą proces asymilacji, nawet jeśli chodzi o grupy Żydów, którym przecież w Europie nie udało się zasymilować w ciągu dwudziestu pokoleń. Postawa ta, na ogół przeważająca, wydaje mi się bardziej sprzyjająca w Stanach Zjednoczonych niż w innych krajach anglosaskich: Wielkiej Brytanii czy Australii. Korzystna praca i płynąca z niej satysfakcja są również ważnym czynnikiem wpływającym na zmianę tożsamości etnicznej. Ci, którzy uważają swą pracę za o wiele lepszą od poprzedniego zajęcia w Polsce, łatwiej mogą utracić tożsamość polską i nabyć amerykańską lub dwukierunkową. Podobnie, im większa jest satysfakcja zawodowa, tym wy-raźniejsza staje się tendencja w kierunku tożsamości dwukierunkowej lub amerykańskiej. Czynnikiem, który uważać można za sygnał zmian w procesie tożsamości ankietowanych, to zadowolenie z dobrych warunków bytowych (stadium nazywane „zadowoleniem z warunków mieszkaniowych"). Polacy na ogół są domatorami. Ich więź uczuciowa z posiadaną ziemią i duma z wzorowego urządzenia domu są powszechnie znane. Ankietowani są w większości zadowoleni z warunków mieszkaniowych, a 66 % zaznaczyło, że mieszkają we własnym domu. Zatem im większy stopień zadowolenia z warunków mieszkaniowych, tym silniejsza tendencja do identyfikowania się z nową ojczyzną. Informacje uzyskane w odpowiedziach ankietowanych, sugerują, że akceptacja nowego środowiska, ułatwia dzięki zadowoleniu z warunków mieszkaniowych, powoli staje się stopniowo wskaźnikiem zmian w obrębie tożsamości etnicznej emigrantów. Zmiana fizycznego, kulturalnego, społecznego i ekonomicznego środowiska oznacza kryzys, który u emigrantów staje się początkiem podświadomego procesu przebudowy tożsamości etnicznej. W tym procesie wewnętrznych przemian emigrant oddala się stopniowo od kraju rodzinnego, a jednocześnie przekonuje się o swojej odmienności w nowym środowisku. Wnioski praktyczne Przed opiekunem społecznym odsłania się bogaty materiał do praktycznego wykorzystania, jeśli tylko potrafi on dostrzec coś więcej, niż , 32 33 zwykły „przypadek" opisany na podstawie informacji z wywiadu z członkiem grupy etnicznej. Wrażliwość na różnice kulturowe, zainteresowanie pochodzeniem etnicznym i zrozumienie jego znaczenia dla emigrantów okazać się mogą ważnym narzędziem terapii. Niestety, nie jest ono dostatecznie wykorzystywane w pracy społecznej. Współpracując z rodziną przeszczepioną opiekun społeczny musi w pełni zdawać sobie sprawę ze znaczenia i potrzeby tożsamości etnicznej dla rodziny emigranckiej. Interwencja społeczna, niewrażliwa na więzy rodziny z dziedzictwem kulturowym, może je naderwać, wprowadzając dezorganizację i niepokój. Ważne jest, aby terapeuta nie narzucał rodzinie emigranckiej własnych wartości, niezależnie od tego, czy to będzie rodzina z południa Stanów Zjednoczonych osiadła w północnych regionach kraju, czy też rodzina przybyła z Europy. Należy rozumieć „język" rodziny, znaleźć środki i sposoby komunikowania się z nią i nie dopasowywać jej zbyt gwałtownie do nowych form życia. Z omówionych powyżej badań rodzina polskiego emigranta wyłania się jako grupa spoista, o silnych więziach klanowych. Spoistość ta winna być popierana, a dzieciom emigrantów należy właściwie wytłumaczyć nietypową sytuację rodziców. Zmiana lub zburzenie zasadniczych wzorów socjalizacji prowadzić może do wewnętrznej dezorganizacji systemu rodzinnego. Socjalizacja dziecka w rodzinie emigrantów przebiega na dwóch poziomach: domu i środowiska. Zaburzenia w procesie tożsamości nie są wśród dzieci emigrantów zjawiskiem niezwykłym. Dokładniejsze badania odsłoniłyby prawdopodobnie więcej niepowodzeń w tej dziedzinie - i to zarówno wśród młodego pokolenia emigrantów, jak i wśród ich dzieci. Potrzeba związków z otoczeniem i potrzeba bezpieczeństwa istnieje w każdym z nas. Winna być pielęgnowana i strzeżona, lecz przede wszystkim rozumiana. Potrzeba ta wyraża się w szukaniu tożsamości etnicznej aby uchronić część własnego „ja" odziedziczoną po minionych pokoleniach. Niepowtarzalność wartości kulturowych człowieka wzbogaca treść życia, a wyrażanie kulturowych różnic jest jedną z broni przeciwko anomii współczesnego świata. Praca społeczna ma swój od dawna doceniany udział w udoskonalaniu życia. Wzrastające zainteresowanie odrodzeniem tożsamości grup etnicznych w Stanach Zjednoczonych jest oczywistym dowodem tego udziału. 1 E. Erikson. Childhood and Society. Wyd. 2. Nowy Jork 1963 s. 283. Autor pisze: „Tak się złożyło, że zaczynamy dostrzegać kwestię tożsamości w czasach, 34 gdy stała się ona problemem. Dostrzegamy ją głównie w kraju, który usiłuje rozpoznawać swoją supertożsamość wśród przywiezionych przez imigrantów własnych tożsamości. Badania nad tożsamością są tak samo ważne w naszych czasach, jak badania nad seksualizmem ważne były w czasach Freuda". 2 O. E. Klapp. Collectwe Search for Identity. Nowy Jork 1969. 3 S. We ii. Enracinement. Peleude a une dedaratwn des devoirs 1'etre humam. Paryż 1957. Simone Weil uważa potrzebę szukania „korzeni" za jedną z najważniejszych potrzeb ludzkich. 4 Z rozważań nad rodziną nuklearną. Zob. T. Parsons, R. F. Bal es. Family. Socialization and Interactwn Proces. Glencoe 1955. 5 A. Mitcherlich. Society without a Fałher. London 1968. 6 Wracając do początków teorii psychoanalizy odkrywamy, że Freud pierwszy użył terminu „tożsamość", próbując określić swe więzy z Żydami. Mówił o wewnętrznej „tożsamości", która spaja nieprzeciętne jednostki i o niezwykłej ich historii oraz o „bezpiecznym odosobnieniu wspólnej intelektualnej konstrukcji". Według Eriksona jest to jedyny przypadek, gdzie Freud używa terminu „tożsamość" świadomie i w sensie najbardziej bliskim sensowi etnicznemu. Zob. E. Erikson. Identity. Youth and Crisis. Nowy Jork 1968 s. 20. 7 Tamże s. 23, 116, 159. 8 G. R. Mead. Mind-Self and Society. Chicago 1934. 9 A. Suslick. Identity. W: L. E. Hinsie, R. J. Campbell. Psychiatrie Dictionary. London-Toronto 1970 s. 375. 10 Erikson. Identity. Youth and Crisis s. 22. 11 Tamże. 12 Tamże. 13 Od tego czasu przeprowadziłam badania nowych fal emigracji. Omawiam je i porównuję w 2.cz. tej książki, w esejach: Milcząca większość i Na tropach „trzeciej wartości". 14 D. Most win. The Transplanted Family - A Study of Social Adjustment of the Polish lmmigrant Family to the Unitet States after the Second World War. Columbia University School of Social Work 1971 (praca doktorska). Wydanie książkowe: The Transplated Family. Arno Press. A New York Times Co. New York 1980. 1SJ. Przygoda. Texas Pionners from Poland - A Study in Ethnic History. San Antonio 1971. ców - niezależnie od wieku, pochodzenia i motywów pozostania - było doświadczenie polskiego dwudziestolecia. „Eksplozja Polski" w 1918 r. wytworzyła klimat oszołomienia wolnością, zachwytu nie pozwalającego na dystans, wiarę we własne i młodego kraju siły oraz wybujałą dumę ze swojego pochodzenia narodowego, nieraz oślepiającą, zawężającą zakres swobodnego spojrzenia. Szok upadku państwa, rozpacz utraty ojczyzny, zmiana warunków politycznych - wszystko to wpłynęło na strukturę hierarchii wartości, którą wrześniowcy przywieźli z sobą do nowego kraju i przekazać chcieli młodemu pokoleniu. Dominującą wartością emigracji politycznej było pragnienie wolności. Łączyło się z tym zachowanie honoru1 (raczej trwać poza krajem, niż pozwolić urazić swój honor w kraju) i kontynuacja pracy społeczno--politycznej dla kraju poza jego granicami. Wartościami niezależnymi od charakteru emigracji - a wypływającym z silnych powiązań z kulturą polską, wartościami w typie jungows-kich „archetypów" albo, mówiąc językiem współczesnym, wartościami etnicznymi - było przywiązanie do ziemi i do miejsca zamieszkania. Z przywiązaniem do ziemi łączy się wartość własnego domu - posiadanie domu, stwarzanie swoistej atmosfery domowej. Wypływa z tego niechęć do zmiany: miejsca zamieszkania, pracy, lojalności wobec pracodawcy i otoczenia. Jako naturalne następstwo długiej zależności młodszych od starszych, w kulturze polskiej wytworzyła się wartość szacunku i posłuszeństwa dla autorytetu wieku i pozycji. Wartość tę przekazywali rodzice emigranci dzieciom. Uczyli je też szacunku dla obrzędów obyczajowo--religijnych, a specjalnie dla obrzędów Bożego Narodzenia: wieczerzy wigilijnej. Łamanie się przysłanym z kraju opłatkiem, barszcz czerwony, ciasto drożdżowe, kolędy - stały się rytuałem rodzinnym u większości emigrantów powrześniowych. Przekazywanie języka polskiego, mimo jego niewiątpliwej wartości jako symbolu i jak najbliższego rodzicom środka porozumienia z dziećmi, odbywało się z mniejszą gorliwością. Działo się tak pewnie dlatego, że uczenie języka polskiego wymagało dużo większej i systematyczniejszej pracy, niż doraźne opowiadanie o przeszłości historycznej Polski i o własnej przeszłości bojowej; opowiadania, w których rodzice przekazywali dzieciom ideały wolności, poczucia honoru i przywiązania do kraju. W porównaniu z dawnymi emigracjami, wrześniowcy przyswajali sobie stosunkowo łatwo język angielski i ta umiejętność wpływała również tamująco na porozumiewanie się z dziećmi wyłącznie po polsku. 38 W chwili lądowania na nowym kontynencie pragnieniem większości rodzin emigracyjnych było wychowanie dzieci, jeśli nie „na Polaków", to chociaż „w duchu polskim". Wyrażali to poprzez mniej lub więcej podobne życzenia: chciałbym, aby dzieci moje wyrosły na porządnych, uczciwych ludzi, rzadziej - na ludzi szczęśliwych. W badaniu „rodziny przeszczepionej", na 2049 odpowiedzi aż 934 osoby (a więc prawie 46 % badanej grupy) odpowiedziały, że chciałyby, aby ich dzieci czuły się raczej Amerykanami niż Polakami. Inni uważali, że nie należy rozbudzać u dzieci uczuć związanych z przynależnością do Polski czy do Ameryki, lecz wyrabiać w nich świadomość zarówno polskiego, jak i europejskiego pochodzenia. Bardziej sceptyczni stwierdzili, że żyjemy w świecie marzeń i że jednym z tych marzeń jest wychowanie dzieci na Polaków. Rzeczywistość jest jednak inna: dzieci emigrantów nigdy ani nie staną się stuprocentowymi Amerykanami, ani też pełnymi Polakami. Należy zatem spojrzeć prawdzie w oczy: na emigracji wychowanie dziecka na Polaka, to usiłowanie „płynięcia pod prąd". Trzeźwe rozważania nie zawsze zgadzają się z ukrytymi, podświadomymi marzeniami. Marzenie przekazania siebie, poprzez dzieci, razem z własnym polskim dziedzictwem i polskim charakterem, silniejsze bywa od rozsądku, a „płyniecie pod prąd" nieraz już bywało cechą charakterystyczną Polaków. Z chwilą decyzji na emigrację do Ameryki, wrześniowcy przygotowani byli nie tylko na zmianę geograficzną, i mniej świadomie na zmianę kulturalną, ale szli na spotkanie zmianom socjalnym, które w świecie anglosaskim znacznie wyprzedziły analogiczne zmiany w Polsce. Spójrzmy na zarys tych zmian. W późnych latach czterdziestych i pięćdziesiątych fala urbanizacji i uprzemysłowienia, która rozpoczęła się u progu obecnego stulecia, dochodzi do niespotykanych dotąd rozmiarów. Tłum ludzi z Południa, wypychany rozrastającą się automatyzacją rolnictwa, prze do wielkich metropolii, stwarza zamieszanie i tłok, poszerza dzielnice slumsów. Ruch migracyjny w całej Ameryce wzmaga nasilenie anomii - obojętności i bezosobowości - zarówno człowieka wobec człowieka, jak i wielkich instytucji wobec spraw ludzkich. Rodzina, dawniej szeroko rozgałęziona, kurczy się obejmując tylko rodziców i dzieci, którzy odtąd muszą jedynie na sobie polegać. Instytucje ciotek, wujków, dziadków i babek coraz bardziej tracą na znaczeniu, coraz bardziej odsuwane są przez usamodzielniającą się rodzinę nuklearną. Doświadczenie starszych przestaje być wartością, natomiast środki masowego przekazu, jak radio, telewizja, pisma popularne, zajmują 39 miejsce dawnej, przekazywanej przez pokolenia mądrości życiowej. Łatwość pracy w przemyśle usamodzielnia wcześniej dzieci od rodziców, rozluźnia więzy posłuszeństwa i szacunku, podkopuje autorytet rodziców, przemęczonych i nie zawsze pewnych własnych zasad wychowawczych. W tłoku i anomii metropolii amerykańskich emigrant polski, ze swoją troskliwie przewiezioną szkatułą narodowych wartości, wydaje się zagubiony i bezradny. W przeciwieństwie do emigracji zarobkowej, emigrant powrześniowy nie tworzył skupisk polskich. Emigranci powojenni albo omijali, albo też opuszczali szybko polskie dzielnice. Przeszło 78% badanej przeze mnie grupy emigrantów mieszkało poza dzielnicą polską. Wpłynęły na to dwa czynniki: upadek dzielnic polskich i szukanie lepszego miejsca zamieszkania dla siebie i dla dzieci. Wydaje mi się jednak, że głębsza przyczyna wyjścia poza dzielnicę polską leżała w chęci izolacji. To „uciekanie od siebie" emigrantów można by tłumaczyć poczuciem winy z opuszczenia kraju, który znalazł się w potrzebie i w nieszczęściu. Wtrącona w nowe środowisko, często bez oparcia w dalszej rodzinie albo w grupie sąsiadów czy przyjaciół o podobnycm sposobie myślenia, rodzina powrześniowgo emigranta zaczynała dostosowywać się do otoczenia. Najszybciej, jak zwykle, dostosowały się dzieci. Czy było to jednak dostosowanie o skutkach jedynie pozytywnych - nie wiemy. Nie wiemy też - nie znając badań na ten temat - jak wpłynęła na rozwój dziecka niemożność porozumienia się z dziećmi sąsiadów jak zaciążyło na ich psychice początkowe odtrącenie albo też niecałkowite przyjęcie przez inne dzieci, które zawsze razi odmienność „malowanego ptaka". Zakładam tu, że dzieci emigrujące z rodzicami nie mówiły jeszcze po angielsku albo mówiły słabo, ponieważ językiem ich dzieciństwa i nawet lat przedszkolnych był język polski. Dopiero później język ten, zaniedbywany, zarzucony, ustąpił - pod wpływem presji otoczenia, samych dzieci, a czasem i rodziców („dla dobra dziecka") - językowi angielskiemu. Nawet i tym dzieciom, które nie miały trudności w porozumieniu się ze swymi amerykańskimi kolegami, przeszkadzała początkowo, wyczuwalna tylko przez dzieci inność. Była to jednak faza przejściowa, którą jedynie bardzo spostrzegawczy rodzice zauważyli, która jednak (wydaje mi się) pozostawiała ślad w osobowości dziecka emigrantów. Samodzielność dzieci sąsiadów i kolegów szkolnych zdumiewała i pociągała młode pokolenie emigrantów. Zaczynali zdawać sobie sprawę, że ich rodzice różnią się od rodziców ich amerykańskich kolegów: 40 są bardziej wymagający, bardziej strict i nie nakłaniają do pracy poza godzinami szkolnymi. Przeciwnie, niechętnie patrzą na ich zarobki. Ale mimo odruchów buntu, ta inność, bardziej surowa dyscyplina, podobała im się. Młodzi emigranci, póki jeszcze byli mali, póki nie przekroczyli granicy świata nastolatków, pozwalali się ubierać w krakowskie stroje i mundury ułańskie. Ale już w okresie dojrzewania zaczynali krytyczniej oceniać dziwactwa swoich rodziców i zastanawiać się nad własną rolą na pograniczu dwóch światów: świata rodziców, którego nigdy nie znali oraz świata własnego dzieciństwa i własnej młodości, który ich otaczał. Polska, której nigdy nie znali Kiedy nasz syn nie miał jeszcze dziesięciu lat, matka moja starała się przekazać mu polskie wartości narodowe i sens powrotu do kraju, w który polityczna emigracja długo wierzyła. - Babciu - spytał - co to znaczy wracać? Kiedy mu wytłumaczyła, powiedział: - Jak ja mogę wrócić, kiedy tam nigdy nie byłem? Później, gdy jako dorosły chłopiec pojechał sam do Polski, nie znalazł tam, jak mówił, „Polski swoich rodziców". Świat, który istniał w okresie dzieciństwa i młodości rodziców - emigrantów - już nie istnieje. Nie myślę tu tylko o świecie polskich emigrantów, ale o utraconym świecie całego pokolenia Europejczyków i obywateli obu Ameryk, o pokolenu urodzonym przed II wojną światową. Dzieci tego pokolenia, które na świat przyszły w połowie lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych, wzrastały w cieniu wojny koreańskiej, war against poverty (walki z ubóstwem), walki o prawa Murzynów, w okresie upadku autorytetów, w czasach tworzenia się youth cul-ture (kultury młodzieżowej) i wpływu tej kultury na swobodę seksualną, eksperymentowanie narkotykami, w okresie buntu przeciwko ustalonym prawom „systemu". Młodzież współczesna, którą od młodości jej rodziców dzieli niewiele ponad ćwierćwiecze, wydaje się dziwnie oddalona od przeszłości. Głęboka rozpadlina, krater niezrozumienia i nieporozumienia wyrwany kataklizmem ostatniej wojny leży pomiędzy obu pokoleniami. Dawne problemy rodziców wydają się nierealne w porównaniu z populaiton explosion (eksplozją zaludnienia), narastającym kurczeniem się świata, na który człowiek spoglądać może z księżyca. Podczas gdy rodzice Amerykanie dają sobie radę, albo też nie dają sobie rady, z generation gap (międzypokoleniową przepaścią) na włas- 41 nym gruncie, we własnej społeczności krewnych, sąsiadów, znajomych, emigrant powrześniowy - ze swoją romantyczną przeszłością leśnej partyzantki, ze sztandarem honoru i nostalgii za krajem, z plecakiem narodowych wartości domagających się przekazania - wydaje się słaby i bezradny. A przecież ma on szansę. Dlaczego? Wśród wielu zmiennych potrzeb współczesnego życia, nie zmieniona przez mutacje pokoleniowe, zacieśnienie świata, zbliżenie gwiazd i księżyca, pozostała podstawowa - oprócz wody, powietrza, schronienia, żywności - potrzeba człowieka: potrzeba zaczepienia, przynależności, korzeni, o której Simone Weil pisała, że jest „największą potrzebą duszy ludzkiej". To ona właśnie kieruje instynktem rodziców w przekazywaniu dzieciom wartości etnicznych. Ta sama potrzeba powoduje, że dzieci szukają oparcia i zakorzenienia w przeszłości rodziców. Dzieje się to w okresie, w którym dziecko, dorastając, wydaje się pozornie odrzucać wartości rodziców. Okres ten - odrywania się od domu, dojrzewania, potrzeby zaznaczenia swojej inności - okres młodości dzieci tak krańcowo innej od młodości rodziców, niełatwy dla każdej rodziny, jest specjalnie trudny dla rodziny emigranckiej. Kilka lat temu przeprowadzałam wywiad z urodzoną na emigracji młodą dziewczyną2. Chciałam się od niej dowiedzieć, jaki jest stosunek pierwszego pokolenia emigracji powrześniowej do polskości rodziców. Była to dziewczyna wybitnie inteligentna i, mimo polskiej atmosfery domu, bardzo wrośnięta w Amerykę i w amerykańską youth culture. Rodzice uważali ją bardziej za Amerykankę niż za Polkę. W okresie, kiedy z nią rozmawiałam, naturalnie po angielsku, mieszkała sama w innym niż jej rodzice mieście i - jak wielu młodych Amerykanów - starała się „odnaleźć samą siebie". Na moje pytanie, jakie zauważyła różnice pomiędzy rodziną amerykańską a rodziną polskich emigrantów powojennych, odpowiedziała: - Rzecz jasna, są różnice. Przede wszystkim dzieci w rodzinach polskich mają dużo więcej szacunku i uczucia dla rodziców [...] I jeszcze [...], że i moi rodzice i ich polscy przyjaciele mają dużo szersze spojrzenie na świat niż Amerykanie. Rozmowy przy stole zawsze mają jakieś głębsze znaczenie, nie jest to zwykła, powierzchowna gadanina. I nie ma podziału na starszych i młodszych, bo w dyskusję wciągnięci są wszyscy, niezależnie od wieku. Zapytałam, co sądzi o rodzicach, którzy starają się nie mówić w domu po polsku, aby pomóc dzieciom w szybszym zamerykanizowaniu się i tym samym pozbawić je uczucia wyobcowania. Odpowiedziała: 42 - Dla mnie to jest zupełnie tak, jakby matka malarka nie chciała rozwiesić swoich obrazów w domu. Bo to nie ma sensu. Każdy wnosi do rodziny co ma najlepszego, a w wypadku moich rodziców tą najlepszą rzeczą jest ich polskość. Mimo to mówię doskonale po angielsku i nigdy nie miałam problemów z asymilacją. Kraj lat dziecinnych emigracji powrześniowej, kraj „asteroidów", do którego drogi prowadzą już tylko poprzez wspomnienia, jest dla dzieci urodzonych na emigracji nierealny. Realny natomiast jest fakt, że te wszystkie sprawy, idee i wzory postępowania, którymi rodzice emigranci odróżniają się od otoczenia i w których, jako grupa, są do siebie podobni, to wszystko co nazywamy obecnie etnicznością, co moja młoda respondentka nazwała „obrazami matki malarki", co Janusz Korczak określił mianem „łańcucha pokoleń", a Simone Weil „największą potrzebą duszy ludzkiej" - trwalsze jest od następujących po sobie różnych „krajów lat dziecinnych", a dla dzieci powojennej emigracji jak najbardziej realne, wartościowe, gdyż jest to tworzywo, z którego młody człowiek przędzie jedyną, niepowtarzalną, własną tożsamość. Dwukierunkowa tożsamość dzieci powojennej emigracji Chociaż człowiek potrafi się dostosować do najdziwniejszych, najtrudniejszych warunków życia, nie zawsze jest z takiego przystosowania zadowolony. Mówimy wtedy, że czujemy się źle, że nie możemy znaleźć sobie własnego miejsca, że otoczenie nie jest przyjazne i albo my go nie rozumiemy, albo ono nas zrozumieć nie może. Wydaje mi się, że większość emigracji powrześniowej to ludzie nie całkowicie z siebie zadowoleni, ludzie, którzy nie zawsze znaleźli własne miejsce. Zejście z obranej w młodości drogi nie było sprawą łatwą. I chociaż nowa droga nieraz okazała się lepsza, bezpieczniejsza, ciekawsza, pozostało uczucie jakiegoś niedokończenia, niedojścia, niespełnienia, wewnętrznego nieskrystalizowania. Poczucie wewnętrznego nieskrystalizowania, uczucie winy i żalu, że nie doszło się tam, gdzie z jakichś powodów dojść należało, chociaż i powód, i geografia mglistego „tam" bardzo są nieokreślone, poczucie straty, że nie osiągnęło się czegoś, co pozostawało może w granicach osiągalności, następująca po żalu rezygnacja, uczucie wyobcowania, niepokoju, zawieszenia w próżni, obezwładniająca bierność, zniechęcenie do wszystkiego i do wszystkich, uczucie pokrzywdzenia i niespra- 43 wiedliwości życiowej; to wszystko, co w chwilach depresji nęka powojennego emigranta, z czym nauczył się już żyć, dawać sobie radę, stało się również - poprzez obserwację i procesy upodobniania się do rodziców - udziałem jego dzieci. Ale dzieci mniej odporne, nie znające ścieżek do zaczarowanego kraju lat dziecinnych rodziców, borykać się muszą same z własną innością i rozdwojeniem. Zaczyna się to najczęściej w okresie dojrzewania dziecka. Przygotowanie do wejścia w świat dorosłych jest procesem następujących po sobie spięć z rodzicami. Tarcia te, udręczające obydwie strony, kończą się albo powtórnymi narodzinami pełnego człowieka, tym razem narodzinami psychicznymi, albo też zerwaniem z rodzicami i okresem samotnych zmagań. Są to procesy właściwe wszystkim rodzinom, ale bardziej skomplikowane dla rodziny przeszczepionej. Dlaczego niektóre rodziny przechodzą przez okres odrywania się dziecka od domu spokojnie i względnie łatwo, a u innych połączone to jest z wielkimi trudnościami, nieraz z tragedią? Przyczyny nieporozumień dzieci z rodzicami w okresie ich dojrzewania i tworzenia własnej tożsamości są różne. Warto się przyjrzeć ważniejszym źródłom tych nieporozumień. Pierwsze, to proces ścierania się młodych ze starszymi, proces naturalny i potrzebny; wywalczanie własnej niezależności. Niezależność nie wywalczona, ofiarowana zbyt liberalnie - nie jest pozycją cenioną. Przeciwnie, permissiveness (łatwość przyzwalania) rodziców uważają dzieci za symptom braku prawdziwego nimi zainteresowania. Druga przyczyna, to wytworzenie się w świecie współczesnym sytuacji paradoksalnej, w której dzieci stają się ekspertami, a rodzice niedoświadczonymi dziećmi. Świat coraz bardziej wzrastającej automatyzacji, nieustannych zmian stylu życia, z którymi dzieci muszą sobie niejako automatycznie dawać radę, bardziej jest dla nich zrozumiały niż dla rodziców, zwłaszcza dla rodziców emigrantów. Dzieci powojennej emigracji, balansując pomiędzy domem i otoczeniem, stwarzają same siebie w niezmiernie trudnym procesie odkrywania, kim chcą być naprawdę. Z otoczenia czerpią to wszystko, co urzekło je w kraju ich lat dziecinnych: bezkompromisową szczerość, pragnienie otwartego spojrzenia na sprawy życia i śmierci, demokratyczne spojrzenie na świat i technikę życia w nowoczesnym społeczeństwie, w kulturze anglosaskiej pozbawionej niedomówień, nazywającej rzeczy po imieniu. Do rodziców zwracają się z zaufaniem, podyktowanym rodzinną lojalnością, po ten budulec norm i wartości, który stworzy fundament ich człowieczeństwa. 44 Nasuwa się pytanie, jak złagodzić trudności dzieci powojennej emigracji, jak podeprzeć je w niełatwym starcie życiowym, jak uniknąć tragedii ucieczek z domu, porzucania szkoły, wpadania w nałóg narkotyków, słowem - tych wszystkich bolesnych spraw, które są rozpaczliwym wołaniem o pomoc? Wydaje mi się, że współczesny układ rodzinny wymaga innego typu stosunków pomiędzy rodzicami i dziećmi. Wyobrażam to sobie jako stosunek wymiany, wzajemnego dawania i brania, stosunek dialogowy, który nie tylko pozwala na zachowanie autorytetu rodziców, ale również na szacunek dla wypowiedzi dziecka. Rodzice w tym układzie staną się nie tylko nauczycielami, ale również pozwolą się uczyć; nie tylko będą przekazywali własne doświadczenia, ale i korzystali z doświadczeń dzieci. Umiejętność słuchania, ta pierwsza zasada prawdziwego dialogu, jest dla wszystkich rodzin warunkiem zmniejszenia generation gap. Dla rodziny powrześniowego emigranta umiejętność dialogu z dziećmi, obarczonymi i wzbogaconymi dwukierunkową tożsamością, jest odpowiedzią na ich wołanie o pomoc, zwrócone do rodziców. 1 Do „honoru", jako zmieniającej się wartości emigranta, powracam w drugiej części tej książki w esejach Milcząca większość i Na tropach „trzeciej wartości". 2 Wywiad przeprowadzałam z Anią Erdman, córką Marty i Jana, wnuczką Melchiora Wańkowicza. O ZACHOWANIU I PRZEKAZYWANIU WARTOŚCI KULTURY POLSKIEJ POZA KRAJEM* ',*> - Amerykanie zazwyczaj rozpoczynają przemówienia żartem. Polacy lubią sięgać do poezji. Utwór, który zacytuję, nie nosi XIX-wiecznej togi. Jest to wiersz współczesny, jego autorem jest Ernest Bryll, a ukazał się niedawno, bo pod koniec 1977 r., w Warszawie. Boże nasz polski, drzewny, frasobliwy Folklorzasty, milczący, nigdy nierychliwy Wysiadujący po kapliczkach swoich *J Że coś tam przyjdzie, zmiele się, ukoi >' H Boże nasz miętki z zakącia, z zapiecka Wstrząśmj się, dźwignij i zażądaj czego Niech choć w modlitwach naszych wyrośniemy z dziecka Małego, skrzywdzonego i zasmarkanego.. Ernest Bryll Ta rzeka Poeta, jak medium, wypowiada pragnienia, obawy i uczucia ludzi swego pokolenia, połączonych tą samą kulturą. Poezja jest jakby snem uchwyconym, skonkretyzowanym w słowach, ale nie mniej symbolicznym. Wiersz Brylla tkany ze słów prostych, podobny w swojej zgrzeb-ności do wiejskiego samodziału, wyraża tęsknotę za pełnią dojrzałości. Co to jest dojrzałość? Na próżno szukałam w polskich słownikach wyjaśnień dotyczących znaczenia tego słowa. To, co znalazłam, nie zadowoliło mnie. Witold Gombrowicz zafascynowany dychotomią dojrzałość - niedojrzałość twierdzi:1 * Przemówienie wygłoszone w Toronto, na I Światowym Zjeździe Polek, w maju 1978 r., opublikowane także w „Wiadomościach" londyńskich (1978 nr 35 i 36). ,, 47 [...] im pełniej pojmiemy, że nigdy nie możemy być całkowicie sobą, ani też całkowicie dojrzałymi, tym bardziej zbliżymy się do tego maksimum dojrzałości, które nam w naszych warunkach jest dostępne. Nie wgłębia się jednak Gombrowicz w analizę tego „maksimum dojrzałości, dostępnego nam w naszych warunkach". Wytłumaczenie pojęcia dojrzałości znalazłam u Eriksona. Erik Erikson - pisarz, myśliciel, psychoanalityk, emigrant do Stanów Zjednoczonych w latach trzydziestych, tak określa ludzką dojrzałość:2 Ten tylko, kto w sposób sobie właściwy zatroszczył się sprawy i ludzi, którego nie zachwiały triumfy i rozczarowania, który potrafił tchnąć życie w ludzi, w sprawy czy w myśli - ten tylko doczeka się owocu siedmiu okresów dojrzewania. Dojrzałość ta, to synteza wewnętrzna. Erikson nie traktuje dojrzałości statycznie, ale rozumie ją jako proces. Przyjrzyjmy się eriksonowskim siedmiu okresom dojrzewania i ósmemu, który jest zbiorem owocu siedmiu poprzedzających. Każdy ten okres porównać można do wdrapywania się na szklaną górę, trzymając się najpierw spódnicy, a później ręki matki, to wyciągając ręce do ojca, to do obu rodziców, a wreszcie już zupełnie sami, prowadząc jeszcze własne dzieci. W tej wędrówce, wspinaczce po płaskich, śliskich i stromych ścieżkach życia towarzyszą nam pewne nakazy, wskazówki, które mówią, że tak trzeba, a tak nie powinno się postępować, że w tym wypadku tak się nie należy zachować, a w innym tak nie wolno, że pewne rzeczy są ważniejsze niż inne. Te drogowskazy są wynikiem doświadczenia wielu pokoleń i rzadko kiedy, może tylko w pewnych buntowniczych okresach naszego życia, kwestionujemy ich mądrość. Są to wartości kulturowe, które przejmujemy od naszych rodziców, które oni przejęli od swoich rodziców i które my przekażemy naszym dzieciom. Przekazujemy im to, co jest nam najbliższe, a więc polskie wartości kulturowe. Zanim zaczniemy rozpatrywać poszczególne okresy rozwojowe zastanówmy się nad tym, co to jest kultura polska. Profesor Tadeusz Kotarbiński, filozof, autorytet w sprawach polskiej kultury, twierdzi, że jest ona amalgamatem elementów różnego pochodzenia. Nazwiska naszych przodków, odziedziczone po pradziadach, pochodzą z najodleglejszych zakątków świata. Język nasz, o podłożu słowiańskim, przetykany jest greką, łaciną, hebrajskim, niemieckim, francuskim, czasem włoskim, a nawet tureckim i węgierskim. Jesteśmy z tego powodu bogaci i wszechstronni, a mówiąc językiem 48 współczesnej Ameryki - pluralistyczni w swojej genezie kulturowej. Dlatego, jak twierdzi profesor Kotarbiński, powinniśmy być wdzięczni tym wszystkim krajom i narodom, które partycypowały w tworzeniu naszej kultury. Dzięki temu udziałowi dokonała się specyficzna synteza, którą nazywamy kulturą polską i której wartości tak są dla nas cenne. Człowiek zwykle uznaje niewielką liczbę wartości. Są one zorganizowane w pewien układ, a więc zależą jedna od drugiej. Pośród polskich wartości kulturowych, które wydały mi się najistotniejsze, wybrałam dziesięć i ułożyłam je w hierarchii ważności. Te dziesięć punktów tworzy harmonijną całość i zbiorowo odpowiada na pytanie, jak należy postępować w życiu. W poszczególnych okresach naszego życia różnie odnosimy się do wartości, które niezmiennie i uparcie wskazują nam drogę. Oto dziesięć wybranych przeze mnie wartości: 1. Poszanowanie wolności indywidualnej i grupowej; 2. Szacunek dla honoru (godności) człowieka i narodu; 3. Szacunek dla mądrości i doświadczenia starszego wieku; 4. Lojalność rodzinna, narodowa i w diasporze; 5. Język polski (literatura) i jego historia; 6. Sztuka (w tym sztuka folklorystyczna) polska; 7. Zwyczaje i obrzędy, które są symbolami i nadają rytm życiu; 8. Stosunek do przyrody - harmonijne współżycie z otaczającym światem; 9. Wartość przyjaźni, która przekracza znaczenie sąsiedzkiej znajomości i koleżeństwa; 10. Wyczucie hierarchii wartości. Neil Sandberg, który w 1974 r. przeprowadził badania nad tożsamością etniczną Polaków w Los Angeles, podzielił etniczność na kulturalną, religijną i narodową3. Profesor Ryszard Kolm zdefiniował etniczność jako treść kulturową przekazaną w procesie historycznym". Zakres pojęcia „etniczność" nie równa się zakresowi pojęcia „kultura". Równa się natomiast układowi polskich wartości kulturalnych przeniesionych w klimat kultury niepolskiej. Dynamika interakcji pomiędzy tymi dwoma kulturami wytwarza elementy nowe. Proces ten prowadzi do wytworzenia etniczności. W diasporze polskiej będziemy mieli różne odcienie etniczności polskiej, a więc etniczności Polaków w Kanadzie, we Francji, w Stanach Zjednoczonych, w Afryce, Australii i innych krajach świata. Możemy zapytać, czy i w jakim stopniu te nowe elementy wpływają na ukształtowanie się kultury polskiej? Według Kotarbińskiego kultura 49 polska jest amalgamatem wielu wpływów i na tym, jak twierdzi, polega jej jedyność i bogactwo. Antropologia uczy nas, że termin „kultura" określa cechy charakterystyczne historii ludzkiego życia, a przede wszystkim historii tworzenia się pojęć, zwyczajów i przedmiotów, które aku-mulują się w skomplikowaną całość. Polska emigracja światowa stworzyła własną historię wychodźstwa i osadnictwa, własne piśmiennictwo, literaturę, sztukę i obyczaje, które chociaż korzeniami sięgają kultury macierzystej, nabrały jednak zabarwienia specyfiki krajów osiedlenia. Te nowe rzeczy, tworzone z daleka od kraju, a jednak w oparciu o polski dorobek kulturalny, są integralną częścią polskiej kultury, wplatając do jej barwnej tkaniny nici amerykańskie, kanadyjskie, nowozelandzkie, argentyńskie i inne, już przerobione, dostosowane, przeczesane polskim zgrzebłem, łatwiejsze do przyjęcia. Spróbujmy zakwalifikować wybrane przeze mnie wartości kulturowe do podziału Sandberga. Do etniczności kulturalnej wejdą te wartości, które wpływają na postępowanie człowieka i na jego zainteresowania estetyczne, a więc lojalność rodzinna, stosunek do ludzi starszych, stosunek do przyrody i do przyjaźni, a także: język polski (literatura) i sztuka (w tym i folklor). Etniczność religijna wypływa ze specyficznego charakteru polskiego katolicyzmu, w którym wartości kulturalne i narodowe łączą się z wierzeniami religijnymi. To etniczność religijna utrzymywała polskość wśród pierwszych emigrantów i jest ona obecnie czynnikiem łączącym różne ugrupowania polonijne. Etniczność narodową tworzą: poszanowanie wolności, szacunek dla honoru i lojalność narodowa. Lojalność w diasporze jest wartością, którą dopiero zaczynamy w sobie kształtować. Ostatni z wymienionych wyżej punktów, wyczucie hierarchii wartości, jest miarą dojrzałości człowieka. W obrębie każdego z tych trzech typów etniczności emigranci, ich dzieci i wnuki nie tylko korzystają z dorobku kultury polskiej, ale także, w zależnocści od warunków otoczenia, pomnażają go. Profesor Jerzy Zubrzycki twierdzi w swoim artykule o asymilacji i wielokulturowości w „Kulturze" paryskiej, kwiecień 1978 r.. że emigracja „jest to stan patologiczny, w którym jednostka pozbawiona jest życiodajnych soków, jakie czerpać może z gleby macierzystej". Wydaje mi się, że emigracja nie jest stanem patologicznym, ale stanem kryzysu. Według teorii kryzysu wyzwala on nową energię, która odpowiednio 50 skierowana staje się motorem twórczym. Aby kryzys taki nie załamał jednostki, ale przeciwnie, pomógł jej w rozwoju twórczym potrzebne są struktury podtrzymujące: rodzina, organizacja społeczna i tworząca się dopiero teraz diaspora. To, co profesor Zubrzycki uważa, być może, za patologię - jest załamywaniem się psychicznym (a często psychofizycznym) jednostek na emigracji. Jest to zjawisko nieuniknione, towarzyszące wszelkim zmianom, ciężkie zwłaszcza dla ludzi samotnych, pozbawionych oparcia w podtrzymującej psychicznie grupie społecznej, z którą łączą ich te same więzi kulturowe. Niestety, polska diaspora nie mogła jeszcze tak, jak na przykład diaspora żydowska, zorganizować się ekonomicznie i nie ma tej sprężystości społecznej. Polonia stworzyła organizacje ubezpieczeniowe, które jednak nie zajmowały się i nie zajmują problemami psychicznymi emigrantów, ich dzieci i wnuków. Po przyjrzeniu się wartościom kultury polskiej, które chcemy zachować, przekazywać i tworzyć, zastanówmy się teraz, dlaczego chcemy je zachować i przekazywać. Aby znaleźć na to odpowiedź, wróćmy do siedmiu etapów dojrzewania. Pamiętajmy, że dojrzałość to troska o sprawy i ludzi, umiejętność przyjęcia rozczarowań i triumfów, przekazywanie siebie w twórczym altruizmie. Erikson podzielił okres ludzkiego dojrzewania na cztery fazy dzieciństwa, piątą - okres nastolatków, dwie wieku dorosłego i dodał ostatnią, ósmą - okres zażywania owocu pełnej dojrzałości. Pierwszy okres, to niemowlęctwo; parafrazując Eriksona nazwiemy go ufnością w przeciwieństwie do nieufności. Jest to czas kształtowania się ufności do siebie i do otaczającego świata. Głos matki, jej dotknięcie, wyczucie obecności, a przede wszystkim odczucie matczynej ufności do samej siebie i do otaczającego ją świata zadecyduje o tym, czy dziecko przezwycięży lęk nieufności, czy też tkwił on w nim będzie przez długie lata, a może i przez całe życie. I tu, już na samym początku, musimy uderzyć na alarm. Lęk matki udziela się dziecku. Nie pomogą kołysanki zapamiętane z własnego dzieciństwa i nucone nad łóżeczkiem dziecka. Lęk przed nowym otoczeniem, który odczuwa każda matka emigrantka, niepewność siebie samej w świecie nieznanym - nie sprzyja ufności. Tylko melodia języka, ta pierwsza wartość kulturowa, przekazana u progu życia nie jako wartość, ale jako dźwięk, któremu można zaufać, tylko przyjazny szept modlitwy, który wzbudza ufność do świata - zostaną, pomagając w latach późniejszych w wytworzeniu ufności w sobie i do siebie. .. i Sl W jaki sposób można uniknąć przekazania niepokoju dziecku? Myślę, że uświadomienie sobie własnego niepokoju i podzielenie się tym odczuciem z innymi matkami, które są w podobnej sytuacji - pomaga. Ale kobieta Polka na emigracji jest często odizolowana i zwykle nie ma czasu na wgłębienie się we własny niepokój. Wiele z naszych dzieci nie rozwiązało, czy też rozwiązało niezupełnie, pierwszy podstawowy problem życiowy: konflikt pomiędzy ufnością i brakiem ufności do siebie i do świata. Z pierwszej szklanej góry schodzą więc już nieco obolałe, niektóre zranione, ale ani dzieci, ani rodzice zmian tych nie mogą dostrzec. Natura chowa te sprawy na później. Tymczasem nadchodzi okres drugi, ciekawy i pełen ruchu. Nazwiemy go autonomią w przeciwieństwie do wstydu i wątpliwości. Jest to okres wczesnego dzieciństwa, opanowywania własnych mięśni, budzenia się satysfakcji z poruszania się na własnych nogach. Dziecko zdobywa w tym okresie dojrzałość mięśniową, własną fizyczną autonomię i dumę z niezależności. Jest to więc etap formowania się uczucia dumy. Polskie wartości kulturowe nakazują rodzicom podtrzymywanie i rozwijanie tej dumy, gdyż jest to zarodek późniejszego honoru człowieka, prowadzący do poszanowania honoru innych. Rodzice pochodzenia polskiego są zwykle bardziej stanowczy, mniej tolerancyjni, bardziej wymagający niż na przykład rodzice amerykańscy pochodzenia anglosaskiego. Ale, jak wynika z moich badań rodziny przeszczepionej, dzieci w późniejszych latach dojrzewania cenią tę inność rodziców i podoba im się ostrzejsza niż w rodzinach ich kolegów dyscyplina domowa. Trudność tego okresu polega na czymś innym. Nie tylko to, co powiedziane, co przekazane symbolami gestów w zabawie, co wyrażone karą lub pochwałą wpłynie na osiągnięcie przez dziecko drugiego stopnia dojrzałości. Nasza podświadomość znów nas tu przechytrza. Nieuchwytne oddziaływanie stanu emocjonalnego rodziców na psychikę dziecka decyduje o późniejszym jego poczuciu wstydu i wątpliwości. Erikson twierdzi, że wstyd, wątpliwość i niepewność, wzbudzone u dzieci, są konsekwencją frustracji rodziców w małżeństwie, w pracy i jako obywateli państwa. Nie możemy uchronić dzieci od naszych własnych rozczarowań. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że późniejsze ich zachowanie jest również wypadkową naszego życia. Trzeci okres dojrzewania nazwiemy za Eriksonem inicjatywą w przeciwieństwie do poczucia winy. Przypada on na czwarty i piąty rok życia dziecka i jest dla rodziców najwdzięczniejszy. Jest to 52 czas eksperymentowania, zabawy, rozrostu horyzontów myślowych i granic wyobraźni. W okresie tym rodzice stają się ideałami dziecka. Dziecko pragnie być takim, „jak tatuś", takim, „jak mamusia". W bezkrytycznym uwielbieniu i braku oceny własnych możliwości marzy tylko 0 tym, aby być wierną kopią najbliższych mu ludzi dorosłych. W tym czasie nasze wartości kulturowe odnoszą triumfalne, ale też nieco powierzchowne zwycięstwa. Jest to czas wierszyków deklamowanych dla gości i na scenie prowizorycznych teatrzyków, strojów krakowskich, jasełek i opanowywania języka. Wszystko wydaje się tak łatwe, tak już uładzone, jakby nie było dwóch pierwszych okresów dojrzewania i jakby tu, w tym uroczym okresie dzieciństwa, nie czaiło się niebezpieczeństwo. Bo chociaż dziecko identyfikuje się z rodzicami, ciekawość popycha je do odkrywania otaczającego świata, do badania, sprawdzania, „co tam jest w środku" - w środku rzeczy, własnego ciała 1 ciała innych. W swoich odkrywczych wędrówkach po domu, po przedszkolu, w ogrodzie i na ulicy dziecko rejestruje współobecność dwóch języków: języka domu i języka otoczenia. Czasem brak ufności może zatamować płynność jednego z nich, ponieważ jednak w tym okresie rodzice są wyrocznią wszystkiego, konflikty czekają na swoją godzinę. W tym też okresie zaczyna się budzić sumienie. U dziecka jest ono nieraz prymitywne, okrutne i bezkompromisowe. Erikson twierdzi, że sumienie człowieka może się tylko rozwinąć w stosunku zależności od innych. Sumienie bowiem nie jest tylko zależnością od samego siebie. Dopiero wtedy gdy, człowiek wyrobi w sobie zależność od podstawowych wartości - staje się niezależny. I dopiero wtedy, będąc niezależnym, może przekazywać i rozwijać wartości własnej kultury. Wrażliwe, bezkompromisowe sumienie dziecka, wytwarzające się w oparciu o zależność od rodziców, daje znać o sobie nieraz z zupełnie błahych powodów. Pragnienie, aby być takim, jak ojciec, albo taką, jak matka, dręczy swoją niemożliwością. W kulturze polskiej przechowała się wartość autorytetu ojca. Autorytet ten nieraz hamuje inicjatywę dziecka i neguje jego osobistą ważność w czasie, gdy budzi się sumienie, a poczucie winy wybucha nieproporcjonalne i dręczące. Życiowe konflikty z ojcem, poczucie własnej winy, nigdy - wydawałoby się - nie osiągniętej doskonałości (tej doskonałości nie uznanej przez ojca) mają swój początek w tym właśnie słonecznym, beztroskim okresie rozwijania własnej inicjatywy. 53 L Ostatni, czwarty okres dojrzewania w dzieciństwie nazwiemy adekwatnością w kontraście do poczucia niższości. „Adekwatność" nie oddaje w pełni znaczenia terminu „industry", którym nazwał Erikson tę fazę rozwojową. Wyraża ona zręczność w sensie opanowania technologii życia, umiejętność i zaradność, które dają pewność siebie. Niebezpieczeństwa tego okresu kryją się także w szkole. Wkracza ona w życie domu i wprowadza nie przewidziane dotąd sytuacje. Dzieci pochodzenia polskiego dotychczas miały styczność z dwoma językami, które koegzystowały przyjaźnie. Teraz mogą powstać konflikty. Dzieci - zbyt młode, niedojrzałe, aby zrozumieć wartość użytkową, a bardziej jeszcze emocjonalną, języka rodziców - buntują się. Nauczyły się w szkole, że wartość człowieka mierzona jest pochodzeniem rodziców, klasą społeczną, kolorem skóry, wyglądem zewnętrznym, a nie entuzjazmem do nauki, nie wartościami wewnętrznymi. W tym okresie dzieci pochodzenia polskiego (a także innego niż anglosaskie) nieraz wracają do domu zapłakane; zostały upokorzone. Nazwisko na „ski" albo „icz", połączone ze stereotypową oceną Polaka, wyśmiane w klasie, zachwiało ich wiarę w samych siebie. Ignorancja nauczycieli i ślepa, dziecinna okrutność kolegów może stłumić spontaniczny zachwyt do świata i obalić niewzruszone dotychczas autorytety rodziców. Nie zawsze tak się dzieje. Nie każde dziecko polskiego pochodzenia przeżywa podobne upokorzenia. Ale dzieje się dość często, aby zarejestrować to jako problem. Powinniśmy jako diaspora polska sprawę tę rozpatrzyć i starać się jej przeciwdziałać. W jaki sposób? Poprzez mądrą i stanowczą politykę. Poprzez działanie jako grupa społeczna, a nie tylko jako jednostki. Tylko nacisk grupy społecznej liczy się w świecie zachodnim. Jest uznawany, ceniony i rozpatrywany. W tym okresie musimy wyjść poza bezpieczne granice własnego domu. Nie wolno nam wysiadywać czekając, aż coś się zmieni. Musimy żądać zmian w nauczaniu kursów dokształcających dla nauczycieli, które nie tylko nauczą ich rozróżniania państw i narodowości na mapie Europy, nie tylko dostarczą podstawowych wiadomości z zakresu historii i literatury krajów europejskich, ale i historii grupy etnicznej, a przede wszystkim uczulą ich na zrozumienie psychiki dziecka i niepowetowanej szkody, jaką drwina z jego pochodzenia może mu wyrządzić na całe życie. W tym czasie musimy zmobilizować nasze siły do walki. Rozmawiamy z dziećmi po polsku - jeśli jest to język, w którym czujemy się najlepiej. Uczmy ich języka polskiego. Po buntach i odrzuceniach nadejdzie dzień, w którym 54 okażą nam zdumioną wdzięczność albo zapytają z żalem: dlaczego nie nauczyłaś mnie mówić po polsku? W tym ostatnim okresie dzieciństwa atmosfera domu i silna, podtrzymująca tożsamość rodziców będzie przeciwdziałać poczuciu niższości. Pozostańmy silni we własnym domu, ale żądajmy także na zewnątrz. „Boże nasz polski - woła poeta - wstrząśnij się, dźwignij i zażądaj czego!". Przestańmy być nareszcie uniżenie wdzięczni różnym „wielkim przyjaciołom polskości"! Żądajmy, ale żądajmy jako zorganizowana społeczność. Ceną, jaką zapłacimy za uległość albo żądania nierozważne, będzie szczęście naszych dzieci. Nie możemy pozwolić, aby rosły w cieniu poczucia własnej niższości. Okres piąty, zwany okresem dojrzewania ze względu na przemiany hormonalne, w eriksonowskiej terminologii otrzymał nazwę tożsamość skrystalizowana w przeciwieństwie do tożsamości rozproszonej. Jest to początek młodości. Czas trudny dla nastolatków, czas udręki dla rodziców. Nastolatek zaprzątnięty jest nieustannym porównywaniem swego obrazu w oczach innych z tym, jak sobie wyobraża sam siebie. Męczą go nieustępliwe pytania: jak wyglądam, co o mnie myślą, za kogo mnie uważają? Wspomniałam o udręce rodziców. Okres dojrzewania młodej dziewczyny czy chłopca jest bowiem jednocześnie okresem zwątpienia w siebie rodziców. Podczas gdy nastolatka absorbują pytania: jak wyglądam, dobrze czy źle, tak samo, jak oni, czy nie tak jak oni? - rodzice spędzają bezsenne noce w wewnętrznym, albo między sobą, dialogu: co zrobiliśmy, aby zasłużyć na podobne traktowanie, na taki stosunek dziecka do nas, dlaczego jest taka wroga, dlaczego jest taki niesprawiedliwy, trudny, dlaczego to wszystko, co dla nas święte, odrzuca i przekreśla, a przecież to wszystko robiliśmy z troską o jego dobro, więc gdzie zawiniliśmy, gdzie popełniliśmy błąd? Dopiero z dystansu dojrzałości pełnej (gdyż i okres rodzicielski jest okresem dojrzewania) i po zapoznaniu się z mechaniką przemian fizycznych i psychicznych nastolatków zrozumiemy, że walka z rodzicami jest fazą niezbędną i potrzebną. Jest wielkim krokiem po bardzo stromym w tym okresie zboczu szklanej góry, prowadzącym do dalszych okresów dojrzewania. Bierne przyjęcie wartości kulturowych rodziców w czasie, gdy do tych wartości wyrobił się już stosunek oceniający i krytyczny, nie prowadziłoby do syntezy i skrystalizowania tożsamości. Okres nastolatków jest nieraz rozpatrywany osobno. Nie można jednak wydzielić tego trudnego odcinka życia i analizować jako niezależną 55 całość, tak jak nie można analizować okresu starości w granicach tylko naznaczonych przez wiek. Każda faza życia przebiega w kontekcie doświadczeń poprzednich. Bo spójrzmy tylko wstecz: mamy za sobą aż cztery szklane góry, które musiał pokonywać nastolatek. Teraz życie zmusza go do zsyntetyzowania wszystkich doświadczeń okresów poprzednich, bo już za progiem - dorosłość, wymagająca samodzielnego określenia się wobec świata. Mocuje się więc z dopiero co, ale niezupełnie jeszcze, przezwyciężonym uczuciem nieufności do siebie i do otoczenia, ze wstydem i wątpliwością, z poczuciem winy i brakiem zaufania do siebie. W dodatku ma w swoim życiowym bagażu plejadę polskich wartości kulturowych. Co chwila, i to w najmniej odpowiednim (jak sądzi nastolatek) momencie, wyskakuje jakieś: nie powinno się, tak nie wolno, nie, zrób to teraz, tak teraz trzeba się zachować! - i jak „kościsty palec" uporczywie pokazują drogę. Zamknąć oczy - drogowskaz nie zniknie. Odwrócić się, starać się zapomnieć - pokaże się we śnie i będzie napominać: a dlaczego nie zrobiłaś tego, idź zaraz i zrób to tak, jak się powinno! Przekleństwo i błogosławieństwo. Przekleństwo, bo nie można z siebie tego wyrwać. Trzeba z tym walczyć, mocować się, rozprawiać. Błogosławieństwo, bo po stoczonej walce prowadzi w swoim kościstym, nieugiętym uporze do znalezienia własnego miejsca w świecie, w przyjaznym gnieździe skrystalizowanej etnicznej tożsamości. Prowadzi do ulgi, którą przynosi spokojna odpowiedź na pytanie: kim jestem? Prowadzi także do odczuwania pełni życia, gdyż, jak twierdzi Erikson, w społecznej dżungli ludzkiego bytowania ci tylko w pełni odczuwają życie, którzy wytworzyli w sobie poczucie tożsamości. Proces dojrzewania trwa całe życie. Ale Polacy raczej niechętnie analizują, i to w sposób konstruktywny, swoją narodową dojrzałość. Jeśli zagłębiamy się w analizę, jest to zwykle jednostronna krytyka, z której na pocieszenie przeskakujemy do patosu zalet i cnót broniąc się pancerzem symboli przed ostrzem racjonalnej introspekcji. Zbliżamy się do szóstego okresu dojrzewania, który nazwiemy i n -tymnością w kontraście do samoabsorbcj i. Po burzy dojrzewania hormonalnego, po pierwszych zwycięstwach prowadzących do wykrystalizowania się tożsamości, młody człowiek zbliża się do okresu, w którym nie tylko będzie szukał siebie samego, ale siebie samego w innym człowieku. Będzie szukał, zatracał się i odnajdywał siebie poprzez innych. Droga ta prowadzi przez przyjaźń, miłość i współpracę, a także współzawodnictwo z innymi. 56 Wartość przyjaźni ceniona była dawno, jeszcze przed okresem słowiańskich rycerzy. Pisali o niej Plato, Ksenofont, Arystoteles i Cicero, jako o cnocie, w której przejawia się honor i wartość jednostki. Spróbujmy zanalizować cnotę przyjaźni. Jest to, po pierwsze, silny związek uczuciowy z drugą osobą polegający na zaufaniu, otwartej wymianie myśli i intymności psychicznej. Po drugie, przyjaźń pozwala nam poszerzyć granice własnej jaźni, a więc wzbogaca nas jako ludzi. Po trzecie, przyjaźń jest bezinteresowna i celem jej nie są praktyczne korzyści, a raczej wymiana osobista pomiędzy przyjaciółmi. Polacy cenią cnotę przyjaźni, o której wolny świat zachodni wydaje się zapominać w pośpiesznym marszu ku przyszłości, w której coraz mniej jest czasu na wzajemne obcowanie ludzi. Ale młoda generacja Amerykanów, w każdym razie ci, których poznałam jako moich studentów, szuka przyjaźni. Przyjaźń ta jednak będzie miała nieco inny wydźwięk. Może i my powinniśmy jej poszukać nie tylko wśród sienkiewiczowskich bohaterów, u których przyjaźń ograniczała się do rycerzy, a nieśmiałe białogłowy wielbiły ich tylko z daleka. Chodzi mi o przyjaźń pomiędzy kobietą i mężczyzną. Uśmiechamy się dziś myśląc o czasach, w których głównym motywem małżeństwa było dla kobiety zabezpieczenie finansowe, a dla mężczyzny satysfakcja seksualna. W świecie współczesnym młody mężczyzna i kobieta szukają w małżeństwie przede wszystkim przyjaźni. Kobieta staje się równym partnerem mężczyzny w przyjaźni, w życiu seksualnym, we współpracy i współzawodnictwie. Staje się dopełnieniem mężczyzny, tak jak mężczyzna staje się dopełnieniem kobiety. Ta intymność, która nie ogranicza się do sfery seksualnej, ale jest intymnością intelektualną i duchową, broni nas przed samoabsorbcją, to jest przed egoistycznym zamknięciem się we własnych tylko granicach. Niestety, zmian tych w nadchodzącym świecie nie może dostrzec wielu Polaków. Z zażenowaniem i z przykrością czytam nieraz płytkie, stereotypowe, nie rozumiejące i aż zawstydzające wypowiedzi naszych literatów i publicystów o kobietach. Jak mało ciekawe i niepełne są sylwetki kobiet przedstawione przez wielu naszych pisarzy, uznawanych za wybitnych. Jak mało wiedzą o kobiecie, jako o człowieku, poza jej stroną biologiczną i tradycyjną rolą gospodyni. Umysł Polki, jej zdolności intelektualne, jej zdobycze zawodowe i naukowe są mało zauważalne, nie doceniane i nie wykorzystywane. Nadchodzi czas, aby Polacy w tej dziedzinie dojrzeli. Siódmy okres dojrzewania nazwał Erikson życiodajnością w kontraście do samozasklepienia. W tym okresie to wszyst- 57 ko, co otrzymaliśmy sami i co zdobyliśmy jako jednostki, to co uzyskaliśmy dla siebie, przekazujemy innym. Samozasklepienie jest antytezą życiodajności, jest kurczeniem i zamykaniem się w sobie. Troska o nowe pokolenie, o jego wykształcenie i o przyszłość staje się głównym motorem tego etapu dojrzewania. Jest to czas życiodajnej twórczości społecznej i artystycznej. Nauka i przekazywanie nauki są myślą przewodnią. Chciałabym tylko krótko wspomnieć o sprawie wymagającej szczegółowego omówienia: o podnoszeniu poziomu wykształcenia młodzieży polskiej diaspory. Stypendia naukowe powinny być jednym z najważniejszych celów diaspory. Niedocenianie nauki źle się odbiło na sytuacji Polaków w Ameryce. Nauka nie odbierza nam dzieci. Stanie się nieraz jedyną ich bronią, a przede wszystkim poprowadzi do dalszego rozwoju i do satysfakcji z życia. Pisząc o nauce myślę o wyższych studiach naukowych magisterskich i doktorskich. Po siedmiu okresach dojrzewania, w których tworzy się pełnia człowieka, dochodzimy do ostatniej góry, na której albo możemy odpocząć, albo z rozpaczą i niezadowoleniem spoglądać wstecz na własne życie. Okres ten to synteza wewnętrzna w przeciwieństwie do niezadowolenia i rozpaczy. W tej ostatniej fazie raz jeszcze najważniejsza staje się rodzina. Rodzina w sensie dosłownym: grupa ludzi połączonych związkami krwi, i rodzina w sensie symbolicznym: grupa ludzi połączonych związkami lojalności wobec wspólnego dziedzictwa kulturowego. Chciałbym podzielić się kilkoma uwagami o rodzinie jako instytucji społecznej. Może to być rodzina wielopokoleniowa albo rodzina mała, złożona tylko z rodziców i dzieci, może to także być rodzina, gdzie tylko jedno z rodziców wychowuje dziecko lub dzieci. Obawy, że rodzina kończy się jako instytucja są, według mnie, przedwczesne i niesłuszne. Rodzina przechodzi kryzys przystosowując się do gwałtownych zmian w świecie. Temat ten wymagałby osobnego omówienia. Jest niezmiernie aktualny, gdyż artykuły na temat rodziny zajmują dużo i to poczesnego miejsca nawet w popularnych magazynach amerykańskich, nie mówiąc o naukach społecznych, gdzie zagadnienia rodziny należą do czołowych. Postaram się tylko w kilku zdaniach zmieścić esencję tego, co wykładam od kilku lat w semestralnym kursie uniwersyteckim „Rodzina a zmiany społeczne". Na tradycyjny teren rodziny wkraczają nowe elementy: przyjaźń, dopełnianie się wzajemne, współpraca na każdym odcinku życia rodzinnego. Elementy te zmieniają ustalone role kobiety i mężczyzny. 58 Rygorystyczny podział ról nie może istnieć we współczesnym świecie, w którym kobieta uczy się i pracuje pomagając jednocześnie w utrzymaniu domu, a ojciec nie tylko zainteresowany jest wymierzaniem kary dziecku, jeśli na to zasłuży, ale również np. zmianą pieluszek niemowlęciu, całym procesem rozwoju dziecka. Rodzina nie zanika, a tylko otwarła się i chyba po raz pierwszy możemy naprawdę zajrzeć do tej komórki życia społecznego, gdzie tworzy się człowiek. Dawniej oglądaliśmy rodzinę od zewnątrz i tylko oczami pisarzy wchodziliśmy do wnętrza jej intymnych zagadnień. Teraz zaczęliśmy ją zbiorowo analizować i naukowo stwierdzać, że jest potrzebna i że mimo wszystkich problemów rodzinnych spełnia funkcję, której nikt ani nic nie zastąpi. Tak oto długą drogą przez siedem szczytów dojrzewania doszliśmy do syntezy wewnętrznej, która jest odpowiedzią na moje początkowe pytanie: co to jest dojrzałość? Rozpoczęłam moj esej wierszem Ernesta Brylla, którego symbolika kierowała moim rozumowaniem. W czasie pisania nasuwały mi się wnioski, jakie z tej analizy polskiej dojrzałości można by wyciągnąć. A właściwie co mogłabym tym wszystkim, którzy mnie słuchają i tym co mnie przeczytają, dać na drogę. Zacznę znów od poezji, od innego wiersza Ernesta Brylla: Śniłem, że wszyscy co kiedyś zginęli w tym mieście - nagle w ulicach stanęli ~~- Aż było duszno... Żywi z umarłemi W twarz oddychali sobie - a jeszcze spod ziemi Słychać było pukanie Przez ten tłum ściśnięty , Przez bruk ulicy głuchy jak bęben napięty Szła kobieta trzymając kurczowo za ręce Dwoje dzieci... Dziewczynka w niebieskie] sukience Zziębnięta trochę i jeszcze zaspana Jak dziecko obudzone nazbyt wcześnie z rana Bo trzeba do przedszkola... Chłopiec przygarbiony Pod swym tornistrem pełnym książek wyplamionyeh • Co miały go nauczyć mowy tego kraju t A uczyły milczenia - szedł nogi stawiając <* Twardo jak na paradzie... Myśmy zasłuchani Śledzili w ciszy za jego krokami Pytali: - Dojdzie dalej? Czy zostanie z nami? ¦> ł 59 Mój sen jest inny. Przekracza granice umarłego miasta i ogarnia cały świat. W moim śnie dzieci nasze nie idą przygarbione, bo matki nie uczą ich milczenia, bo nie ma w nas strachu, ale jest dojrzałość i łaska charyzmy. Wydaje mi się, że tak, jak w okresach trudnych i beznadziejnych, gdy giną sprawy i rzeczy bezcenne, pojawiają się charyzmatyczni przywódcy, tak w naszym narodzie i w naszej polskiej diasporze są ludzie, których entuzjazm, odwaga i bezgraniczna wiara w siebie i w możliwość odnowy i ratunku - porwie innych. W nas wszystkich tkwi potencjał charyzmy. Tylko nasz wspólny wysiłek potrafi go wyzwolić. Wtedy prowadząc nowe pokolenie nie spytamy: czy dojdą dalej? To nasza charyzma wskaże im dalszą drogę. 1 List do redakcji „Orła Białego", podany w artykule Wita Tarnawskiego Listy Witolda Gombrowicza („Wiadomości" nr 1658). 2 E. H. Erikson. Identity and The Life Cycle. Selected Papers. Psychological Issues. International Universities Press. Inc. 1959. 3 Sandberg, C. Neil. Ethnic identity and assimilatwn: The Pohsh-American community, case study of metropohtan Los Angeles. N. Y. Praeger Publ. 1974. EURO - AMERYKANIE* Ojciec Michał stał pod łukiem papierowego transparentu z napisem „Russian Ortodox Church" i tak, jak w zeszłym roku, na tym samym wieloetnicznym festiwalu (albo festynie), sprzedawał zimną herbatę z cytryną. Obok stoisko Ukraińców: wyszywane krzyżykowym haftem ręczniki i koszule. Ale nie do sprzedania. Na sprzedaż - gołąbki i kiełbasa z kapustą. Powinnam porozmawiać z ojcem Michałem, powinnam dowiedzieć się czegoś o grupie rosyjskiej. Rozmawiałam już z Białorusinami i Ukraińcami, z Estończykami i Węgrami, ze Słowakami, z Czeszką i z Jugosłowianką, z księdzem Kazimierzem z Kościoła litewskiego i z Polakami ze wszystkich emigracji, ale kusi mnie Russian Ortodox Church. Przeciskam się pomiędzy polskimi wycinankami, litewskimi samodziałami, greckimi tłustymi słodyczami. Grecy! Zawsze najlepiej wychodzą na festiwalu. Mają pełno solidnego jedzenia, a pod koniec imprezy urządzają wyprzedaż. To nie to, co Białorusini. Ani krztyny zmysłu kupieckiego. Walter, Białorusin, kłania mi się zza swego stołu, na którym leżą książki, broszury, ulotki. - Dzień dobry pani - mówi po polsku. - Panie Walterze - pytam, ale ostrożnie, już po angielsku - co to za Russian Ortodox Church? - Ot to - macha ręką pogardliwie - to wszystko Białorusini. Ludziom tylko tak się zdaje. Nie uświadomieni narodowo. Tymczasem ojciec Michał już mi zniknął. Już ktoś inny objął komendę nad zimną herbatą z cytryną i nad ikonami. Dopędziłam go w drugiej sali parafialnej, gdzie na scenie popisywali się młodzi Estończy-cy. Ciężcy chłopcy o lnianych włosach i dziewczęta w szumnych spodni- Artykuł opublikowany w londyńskim tygodniku „Wiadomości" (1976 nr 38). 61 cach wodzili się powolnie w dostojnym, wytrwałym tańcu, który nagle przechodzi w figlarne przekomarzanie się. Ojciec Michał torował sobie drogę między tłumem. Prowadził przed sobą swoją drobną, nieśmiałą żonę. Szczupły, ciemny, bez zarostu, przystojny człowiek nieco powyżej trzydziestki. Nie wyglądał na popa. Przypominał mi młodego księdza katolickiego. - Ojcze Michale - zatrzymałam go - chciałabym z księdzem pomówić. Żona popa uśmiechnęła się do mnie. Miała łagodny, niepewny uśmiech i pytające spojrzenie. - Jak to jest - myślałam - być żoną popa? Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że ojciec Michał sam mi o tym opowie, a także o osadzie St. Clair. Zgodził się. Chętnie przyjdzie na lunch. Chętnie udzieli mi wszystkich informacji. Podziękowałam mu i starałam się powiedzieć coś miłego jego żonie, ale na scenę wpadł dziarsko, hucznie i krzykliwie krakowiak i ogłuszeni tym hałasem pożegnaliśmy się machnięciem rąk. Wokoło mnie, wznoszone na ramionach ojców i matek, dzieci wyciągały ręce do hulających na scenie butów i do czerwonych czapek z piórami. Widzowie przytupywali do taktu. Pachniało bigosem, pączkami, kurzem i potem. Drobne, wiotkie Węgierki podskakiwały niecierpliwie czekając na swoją kolejkę tańca. A już Ukraińcy zwoływali się na migi, bo ich chór miał śpiewać zaraz po Węgrach. Od kiedy, w jakiej chwili przekroczyłam Rubikon polskości? A może to nierychliwe, a nieustępliwe prawo ewolucji? Może nowa wartość? Może potrzeba dystansu? Nie byłam przecież już tylko Polką i nie byłam tylko Amerykanką, chociaż lojalnie podałam się za Polkę reprezentując Ethnic Americans na pierwszej konferencji „Ethnicity and Mental Health" (Etniczność i zdrowie psychiczne) w Białym Domu w Waszyngtonie. Usiadło nas na podium sześcioro, każdy omawiał problemy zdrowia psychicznego swojej grupy: Asian Americans, Black Americans, Hispanic Americans, Jewish Americans, Native Americans i Ethnic Americans. Etniczność Jak to się stało, że teraz po tylu latach bierności Ethnic Americans nagle zaczęli domagać się praw w imię swojej inności? Dlaczego zaczęli nie tylko przyznawać się do swego pochodzenia, ale - o dziwo - głośno o tym mówić? Chyżby gwałtowne skurczenie się ziemi, na której nic 62 nie ma już do odkrycia i z której odskok tylko na planety, skierowało instynkt nomada - poszukiwacza w niezbadaną dotychczas głębię samego siebie? Ostatnie wojny obaliły autorytety i zerwały hamujące więzy moralności. Ani ziemia, ani niebo nie wydaje się już pewne i tylko jedna zostaje pewność: tego, co było, pewność historycznej ciągłości. Człowieka nie dręczy już pytanie: kim powinien być?, ale kim jestem? i kim się stanę? Czyżby w tym przewrocie społecznym Euro-Ameryka-nie zaczęli zdobywać swoją ludzką dojrzałość? Czyżby, popatrując z bliska na swoją palącą niegdyś wstydem inność, zaczęli nagle nabierać do niej upodobania? Slogan Murzynów, „Black is beautiful", zabrzmiał wśród Euro--Amerykanów przeinaczony na różne odcienie narodowości. Biało--czerwone plastykowe guziki, „Polish is beautiful", godzą w zmysł estetyczny sophisticated ethnic. Są jednak świadectwem czegoś, o czymś mówią. Produkcja ich wynika z potrzeby. Ktoś przecież je kupuje i nosi - śmiejąc się, żartując. Niewątpliwie. Ale czy byłoby to do pomyślenia dwadzieścia lat temu? Ulepiony niezręcznie, o nieścisłych teoretycznie konturach, termin ethnicity, który stara się uchwycić garść luźno połączonych z sobą zjawisk i coraz to coś nowego przygarnia pod swoje gościnne skrzydła, jest właściwie prowizoryczną nazwą na wzrastającą energię społeczną. Analizując źródłosłów napotykamy na Ethnos, oznaczające z greckiego szczep, rasę albo naród, na Ethos oznaczające zwyczaje, wzory postępowania. Można by również powiązać greckie Ethos z łacińskim com-munis, w znaczeniu komunikacji, community. Etniczność jest przede wszystkim terminem oznaczającym poczucie wspólnoty z grupą i poprzez grupę uzewnętrznionym. Potrzeba uzewnętrznienia, zadokumentowania, w oparciu o grupę, wspólnoty wynikającej z jednego dziedzictwa kulturowego, a tym samym zadokumentowania siebie, swojej inności od otoczenia wyzwala ową siłę społeczną, wybuchającą teraz na powierzchni amerykańskiego życia. To nie naukowcy „wymyślili" etniczność. To manifestacja mało zbadanej energii zaskoczyła ekspertów przemian społecznych. Owszem, manifestowali Murzyni i mieli ku temu słuszny powód: dyskryminację rasową. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych tematem badań psy-chologiczno-socjologicznych byli właśnie oni. Wokoło nich obracały się zainteresowania socjologów, psychologów, wykorzystana była cała aparatura analizy życia społecznego. Ale Murzyni wzięli te badania w swoje własne ręce. Potem przyszli Chicanos. Krzyczeli głośno na niespra- 63 wiedliwość amerykańską, przekradając się całymi legionami przez granicę meksykańsko-amerykańską do lepszej pracy. Kto widział okolice Mexico City i slumsy oplatające to miasto potwornym wieńcem ludzkiej nędzy, nie zdziwi się tym wyprawom. Podczas gdy Murzyni stali się Black Americans, gdy Chicanos wywalczyli swoją cause (sprawę) i stali się Mexican-Americans, nazwa Ethnic Americans została przy Euro-Amerykanach, przy East i Central Euro-peans. Ci potulni zazwyczaj ludzie, nieruchliwi, przywiązani do miejsca, nie lubiący się narażać, leniwi politycznie, żyjący w nieprzystępnym kręgu rodzinnym albo samotnie, uparci i skłóceni wewnętrznie - zaczęli się ruszać jak zardzewiały bąk - zabawka, którą ktoś nieopatrznie naoliwił. Teraz nie wiadomo, co z tego wyniknie: rozkręci się, zafurkocze, czy też po kilku próbnych obrotach osiądzie znów w kącie? Wydaje mi się, że to jest dopiero początek. Mnogość projektowanych badań, do których coraz to zostaję zapraszana jako consultant, jest dobrym sejsmografem sytuacji. Czy wyniknie z tego polityczna siła Polonii - wątpliwe. Polonia - za tym słowem kryje się bardzo zróżnicowana, słabo zorganizowana zbiorowość, która zwolna zaczyna otwarcie mówić o swojej kulturowej przynależności. Należy przede wszystkim pozwolić tej ogromnej zbiorowości polonijnej rozwinąć się psychicznie, odetchnąć. Tak niewielu z nich czuło się równymi otaczającym ich Amerykanom. Ruch etniczny spowodował, że zostają zauważani, rozróżniani. Zaniepokojona Ameryka zaczyna ich obserwować z troskliwością matki, która dobrze nie wie, czego może spodziewać się od dziecka, które stało się mędrkującym wyrostkiem, a na które dawniej, jako że potulne i nieruchawe, rzadko zwracała uwagę. Pomimo jednak rozwijającego się ruchu etnicznego, Amerykanie pozostają mało uczuleni na różnice rasowe, religijne i kulturalne. Nawet naukowcy wydają się czasem nie dostrzegać subtelnego zróżnicowania, które nie stopiło się w tyglu amerykańskości. Całe lata niezwra-cania uwagi na różnice, zacieranie ich, chociażby taki przykład, jak nie-odnotowywanie religii, pochodzenia, rasy na wykazach ewidencyjnych szpitali, zacierało wrażliwość lekarzy i pielęgniarek. Uczono niezwraca-nia uwagi na indywidualność człowieka, indywidualność tę na zewnątrz teoretycznie gloryfikując. Pamiętam, na jaki szok naraziłam moją zwierzchniczkę - Murzynkę - w 1956 r., kiedy poprosiłam o powierzenie mi opieki społecznej nad dzielnicą polską w Baltimore. Nie wolno! Przecież będę stronnicza, po-przyznaję jeszcze zbyt wysokie zasiłki pieniężne. To, że mogłabym się 64 lepiej porozumieć z ludźmi znając ich język i kulturę - nie było brane w rachubę. Wywalczyłam wreszcie tę dzielnicę od Chinki. Bardzo była, pamiętam, sceptyczna. Powiedziała mi, że popełniam błąd zawodowy. Na konferencji „Ethnicity and Mental Health", zwołanej w czerwcu tego roku w Białym Domu, jeden z prelegentów, dr R. z Państwowego Instytutu Zdrowia Psychicznego, stwierdził z ubolewaniem, że młodzi naukowcy, których raportów wysłuchał onegdaj, a którzy badali małe miasteczko pod Chicago, nie zwrócili uwagi na różnice narodowościowe, religijne, rasowe czy kulturalne wśród mieszkańców. Niestety - zakończył i wzruszył bezradnie ramionami wobec wlepionych w niego stu par oczu przedstawicieli wszystkich grup etnicznych przybyłych z najdalszych krańców Stanów Zjednoczonych na konferencję pod gościnnym dachem prezydenta - niestety. Stwierdzili, że takie typowe miasto amerykańskie mogłoby istnieć wszędzie. Kiedy nadszedł czas mego przemówienia, przypomniałam zebranym 0 miasteczku podchicagowskim, zanim opowiedziałam im o St. Clair, osadzie, w której urodził się i wychował, z której poszedł na służbę wojskową i w której ożenił się ojciec Michał; Słowak z dziada pradziada, który myślał o sobie, że jest Rosjaninem. W taki to sposób ojciec Michał spod transparentu „Russian Ortodox Church", sprzedający zimną herbatę z cytryną na wieloetnicznym festynie w parafii Matki Boskiej Różańcowej, stał się nagle osobą ważną, symboliczną niemal w sali konferencyjnej Białego Domu, sali położonej na wprost małego ogródka założonego przez Jacąueline Kennedy, w którym o tej czerwcowej porze kwitły czerwone pelargonie. Ethnic Americans {przemówienie) Szanowni Państwo! Dziękuję organizatorom konferencji za powierzenie mi reprezentowania Amerykanów pochodzenia wschodnio- 1 środkowoeuropejskiego. Uważam to za wielki zaszczyt. Jestem Polką, urodzoną i częściowo wykształconą w Polsce. Po emigracji do Ameryki, poprzez własne doświadczenia zrozumiałam trudny proces dostosowywania się i trudniejszy jeszcze proces nie kończących się przekształceń wewnętrznych w drodze do nowej tożsamości etnicznej. Przemiany te, chociaż dotyczą kształtowania się podobnej struktury psychicznej, różnią się jednak elementami wchodzącymi w skład struktury. Elementami tymi są wartości kulturalne, normy postępowania nauczone w dzieciństwie i to, co w psychologii freudowskiej nazywamy 65 go albo w poczekalniach emergency rooms (ambulatorium) wydają się nie reagować na naszą interwencję. Zastanawiamy się, jak rozumieć tych ludzi, których dziedzictwo kulturowe może stać na przeszkodzie przyjęcia pomocy od obcych. Zależni, często nieodpowiedzialni zamieniając życie własne i swoich najbliższych w koszmar nieustannego niepokoju, nieprzewidzianych wybryków, cofają się przed wtarnięciem obcych w krąg ich osobistego życia. Zbyt wiele jest różnic wśród Euro-Amerykanów, jednostkowych i kulturowych, aby nauczyć się wszystkiego, starać się zrozumieć wszystkich. Są jednak pewne cechy wspólne, wspólne wartości. Najważniejszą z tych wartości jest rodzina. Amerykańska służba zdrowia psychicznego, szukając nowych technik terapii, najczęściej omija od wieków wypróbowaną technikę. Separowanie dzieci od rodziców, starszych od młodszych, przychodnie dla nastolatków, gdzie bez wiedzy rodziców mogą być poddani zabiegom lekarskim, jest wbijaniem klina pomiędzy członków rodziny, niszczeniem ich lojalności. Od czego chcemy uchronić ludzi, izolując ich od najbliższych? Grupa ludzi połączona związkami krwi więcej zwykle cierpi razem, więcej bólu odczuwa w intymnym ścieraniu się osobowości, więcej płacze niż śmieje się beztrosko. Ale te chwile i okresy radości są wystarczającą nagrodą za cierpienie. A my żyjemy iluzją egzystencji bezbolesnej. O ważności rodziny wśród Euro-Amerykanów utwierdziły mnie wyniki wstępnych badań przeprowadzonych w grudniu 1975 r. Z odpowiedzi około 30 osób, czynnych społecznie wśród dziewięciu różnych grup etnicznych, wyłoniłam siedem czołowych wartości. Podzieliłam je na dwie grupy. Pierwszą nazwałam Golden Rule (w polskim tłumaczeniu „złota reguła" albo „złota maksyma"), drugą The Myth has to be pre-served („obowiązek przechowania mitu"). Nazwę Golden Rule wymyśliła pewna Słowaczka. Jest to młoda kobieta, o średnim wykształceniu, matka kilkorga dzieci, z których jedno przez krótki czas było w szpitalu dla umysłowo chorych. - Powinno się postępować według zasad „złotej reguły" - powiedziała, gdy spytałam ją o wartości rodziny słowackiej. Odpowiedzi innych potwierdziły żywotność Golden Rule, w której zawarte są te oto cztery powinności: 1. Powinno się szanować tradycyjny układ rodzinny; 2. Powinno się zachować lojalność i odpowiedzialność rodzinną; 3. Powinno się szanować ludzi starszych; 4. Powinno się szanować legalny autorytet, gdyż tego domaga się odwieczny porządek rzeczy. 68 O „micie" dowiedziałam się od ojca Kazimierza. Z nazwiskiem kończącym się na „icius" ten litewski ksiądz, zawsze zabiegany działacz społeczny, trudny był do osiągnięcia. Obiecywał i nie przychodził. Dwukrotnie nie przyszedł na umówione spotkanie. Zdając sobie sprawę i z jego zapędzenia, i pewnej animozji Litwinów do Polaków - zdobyliśmy go szturmem. Przyszedł na kolację. - Litwini tutaj są bardzo konserwatywni - powiedział - na przykład, w archidiecezji chicagowskiej starano się wprowadzić pewną standaryzację obrządku pogrzebowego. Trumna miała być zostawiona przez rodzinę w kaplicy cmentarnej i później cała procedura miała być zmechanizowana. Kardynał uważał też, że trzeba zmienić nazwę cmentarza. Proszę sobie wyobrazić, że cała grupa litewska w Chicago była tak tym rozwścieczona, że zwykle tacy konserwatywni i nieruchliwi, zebrali się i zaczęli pikietować rezydencję kardynała, aż musiał zmienić swoje plany. Kiedy ich spytałem dlaczego, powiedzieli mi: „my, proszę księdza, musimy zachować naszą tożsamość, bo mit musi być przechowany". Potrzeba mitu wyraża się w potrzebie wiary w przetrwanie wartości i w to, że przemijający czas zniszczy tylko powierzchowną warstwę bytu, zachowując to, co nieprzemijalne i niezniszczalne. Do czterech pierwszych wartości dorzucam więc trzy uzupełniające, które nazwałam „obowiązkiem przechowania mitu". Oto one: 1. Powinno się zachować i pielęgnować swoją narodową mowę; 2. Narodowe tradycje powinny być przechowywane i przekazywane poprzez rodzinę; 3. Obowiązkiem jest bronić wolności: swojej własnej, swego kraju, i tych, których wolności pozbawiono. Ale szesnaście grup narodowościowych z zapleczem historycznym wschodniej i środkowej Europy, chociaż z tego samego pnia „złotej maksymy" i „mitu" wyrosłe - różnią się znacznie pomiędzy sobą. Badając bardziej szczegółowo ustosunkowanie się różnych grup do psychoterapii i do innych usług w zakresie zdrowia psychicznego, a więc do dopuszczenia obcego do swoich intymnych problemów, wyodrębniłam sześć narodowości, które ustawiłam w kolejności na równi pochyłej: im bardziej w górę, tym mniej przystępni ludzie, tym trudniej się do nich przebić. Czesi. Owszem, przyjmą pomoc, ale z pewną rezerwą. Rodzina zwróci się o pomoc dla psychicznie chorego, ale odpowiedni dystans musi być zachowany. Rutyna w podejściu będzie uważana za obrazę. Estończycy. Obcy będzie przyjęty, ale z dużą rezerwą. Zwrócenie się o pomoc będzie odwlekane. Problem psychiczny uważany jest 69 za przynoszący ujmę. Rodzina chorego jest zbyt dumna, aby przyjąć pomoc. Obcy powinien znać język estoński i najważniejsze fakty o Estonii. Węgrzy. Wolą nie dopuszczać do siebie obcych. Rodzina woli rozwiązać własne problemy u siebie w domu. Jeśli pomoc okaże się zupełnie niezbędna, wtedy rodzina zdecyduje się zwrócić do obcych. Ale powinni być oni uczuleni na różnice kulturowe. Polacy. Niechętni w odkrywaniu własnych słabości przed obcym. Rodzina nie zwróci się o pomoc z własnej inicjatywy, chyba tylko w nagłym wypadku, i to niechętnie. Obcy powinien zachowywać się z szacunkiem i powinien być wprowadzony do rodziny przez osobę godną zaufania. Powinien też jasno wytłumaczyć, o co chodzi. Ukraińcy. Rodzina będzie raczej głodowała niż zwróci się o pomoc do obcych. W potrzebie zwrócą się przede wszystkim do księdza albo do kogoś pochodzenia ukraińskiego. Jeśli pomoc będzie ofiarowana, obcy powinien znać język ukraiński, być pochodzenia słowiańskiego i powinien zachowywać sztywne formy zwracając się per Pan czy Pani, nigdy nie używając od razu imion własnych. Ukraińcy nie ufają obcym. Litwini. Boją się obcych, nie ufają im, nie chcą mieć z nimi do czynienia. Nie zwrócą się o pomoc. Przyjmowanie jałmużny (charity) jest wstydem. Przyjmowanie porad (psychothempy) jest ubliżające. Jako mały naród są ściśle związani z sobą i nie dopuszczają obcych do ciasnego kręgu. Lojalni wobec własnych grup na zewnątrz, wszyscy ci Euro-Amery-kanie skłóceni są wewnętrznie. Chociaż dumni z własnego pochodzenia, w gruncie rzeczy niezupełnie są przekonani o ważności ich kulturowego dziedzictwa. To poczucie niższości Eastern-Europeans, utwierdzane przez dziesiątki lat przez otaczający ich w Ameryce świat anglosaski, zaciążyło na ich psychice. To poczucie niższości - przekazywane dzieciom przez rodziców, umacniane wychowaniem w szkołach, gdzie historia Europy traktowana jest po macoszemu, a inność dziecka rzadko kiedy uznawana, raczej pomijana przez nauczycieli i wyśmiewana przez kolegów - hamowało i utrudniało rozwój społeczny i polityczny Euro--Amerykanów. Wspomniałam wcześniej o poczuciu łączności z grupą. Chciałabym teraz, na zakończenie, to poczucie łączności obecne w nas - zademonstrować. Jeśli powiemy do Ukraińca, że jest rzetelnym, zdolnym, inteligentnym człowiekiem, podziękuje. Może uwierzy, a może będzie po- 70 wątpiewał. Ale jeśli powiemy, że Ukraińcy są wspaniałym narodem, a jak doskonale zorganizowani, a jak tańczą! A jak śpiewają! Porywające! Patrzcie państwo, jak doktor Kuropas1 się uśmiecha! Jeśli powiemy, że Włosi są uroczymi ludźmi, cudowni towarzysze, a ich kuchnia! A wina! A ta najpiękniejsza na świecie muzyka! Spójrzmy tylko, jak monsignor Baroni2 promienieje! Jeśli natomiast chcecie zdobyć Polaków - nie mówcie im Polish jo-kes, bo niejeden nie będzie odpowiadał za siebie. Mówcie im, że są rycerscy, dumni, odważni, szlachetni. Nawet taki, który nie jest odważny, szlachetny i rycerski - zareaguje. Bo mówiąc tak o grupie, skłaniacie się przed symbolem. Bo dotknęliście czegoś, co jest najbardziej istotne dla Euro-Amerykanów. Dotknęliście jądra etniczności. Pochyliliście się z uszanowaniem i admiracją nad nie zbadaną jeszcze, nieopisaną głębią, w której ukryte drży marzenie człowieka o nieśmiertelności. O nieśmiertelności poprzez niezniszczalny mit pokoleń. 1 Dr Myron Kuropas - Special Assistant to the President for Ethnic Affairs (specjalny asystent prezydenta do spraw etnicznych). 2 Mgrs Geno Baroni - President The National Center for Urban Ethnic Affairs (prezydent Narodowego Ośrodka do Spraw Etnicznych w Miastach). n EPIGENEZA TOŻSAMOŚCI POLSKIEJ W AMERYCE* Motto: Wielez lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży Jak figa ucukruje, jak tytuń uleży? A Mickiewicz. Dziadów cz. III 12 V 1910 r., po odsłonięciu pomników Kościuszki i Pułaskiego, odbył się w stolicy Stanów Zjednoczonych polsko-amerykański kongres narodowy. Jego uczestnicy w swoich wypowiedziach twierdzili między innymi, że Polacy amerykańscy wywierają wpływ umoralniający na Amerykanów przez swój idealizm przejawiający się w obchodach narodowych1. Z trzech dni obrad jeden przeznaczony był na ukonstytuowanie się i, zajmujące dużo czasu, głośne odczytywanie listy obecnych oraz na krótkie, kilkunastominutowe referaty. Niestety, referaty ogłoszone w programie zostały podane do wiadomości bez wiedzy referentów, którzy mieli je wygłosić, co wywołało zrozumiałe zamieszanie. Na dyskusję nie starczyło już czasu. Drugiego dnia wszyscy wyjechali na wycieczkę do grobu Waszyngtona. Pochłonęła ona kilka cennych godzin zamierzonych obrad. Delegaci jednak zgodzili się na nią potulnie, chociaż niektórzy szemrali, że „niewiele on [Waszyngton] nas obchodzi, ale zawsze był to człowiek godny i to się Amerykanom spodoba". Trzeci dzień przeznaczony na referaty w języku angielskim dla specjalnie zaproszonych Amerykanów został zmarnowany, gdyż żaden z zaproszonych Amerykanów nie przyszedł. Na pytanie jednego z uczestników, kiedy zostanie zwołane zgromadzenie sprawozdawcze z kongresu, przewodniczący odpowiedział: „a to po co?" Minęło prawie 70 lat. Okres dwóch pokoleń. 5 X 1978 r. w gmachu Amerykańskiego Departamentu Stanu odbył się pierwszy w historii Ameryki „Polish-American Day". Zaproszeni przez Departament Stanu przedstawiciele polsko-amerykańskiej społeczności zjechali się ze wszystkich zakątków kraju, aby umocnić i rozszerzyć rozpoczęty już dialog pomiędzy rządem Stanów Zjednoczonych a Polonią. Dzień ten rozpoczął przemówienie o sytuacji międzynarodowej doradca prezy- " Tekst publikowany w londyńskich „Wiadomościach" (1979 nr 24 i 25). 73 denta Zbigniew Brzeziński. „Sto lat czekaliśmy na ten dzień" - powiedział prezes Kongresu Polonii, Mazewski. „Jest to pierwsza tego rodzaju sesja" - mówił congressman, Klemens Zabłocki. W tym dniu delegaci polsko-amerykańscy wystąpili w roli konsultantów i rzeczoznawców w sprawach polityki amerykańskiej w stosunku do Polski. Cóż stało się w okresie tych siedemdziesięciu lat? Skąd ta zmiana? Skąd pewność siebie, dyscyplina organizacyjna i rzeczowa, spokojna dyskusja reprezentantów Polonii z urzędnikami Departamentu Stanu? Okres ten w życiu grupy społecznej, tak jak okres stopniowego dojrzewania w życiu jednostki, to epigeneza polskiej tożsamości na emigracji. Proces przemian psychicznych Przyjrzyjmy się bliżej tym dwom nieco skomplikowanym terminom: „epigeneza" i „tożsamość". Będziemy ich używać na dwóch poziomach: jednostki i społeczeństwa. Są to poziomy zależne od siebie i nawzajem się przenikające. Społeczeństwo to - czyli polska grupa etniczna w Stanach Zjednoczonych - składa się z jednostek, które nadają mu charakter i kierunek, tworzą je i zmieniają. Grupa ta istnieje, ponieważ jednostki dzielące wspólne pochodzenie kulturowe ciążą ku sobie, potrzebują wzajemnej podpory moralnej i emocjonalnej i nieraz wzajemnej pomocy. A jeśli nawet taka podpora czy pomoc nie jest potrzebna silnej, niezależnej i - wydawałoby się - wyzbytej z instynktu grupowego jednostce, to zostaje jeszcze silniejsza od nas lojalność w stosunku do osób tego samego co my pochodzenia. Lojalność ta daje o sobie znać w najbardziej niespodziewanych dla jednostki chwilach. Tak, jak po wyborze papieża Jana Pawła II huragan radości ogarnął wszystkich, którzy mieli w sobie chociażby kroplę krwi polskiej, tak mniejsze burze i porywy szarpią ludźmi przypominając im o istniejącym, mimo rozsądku i wyrzeczeń, obalającym wszystkie przeszkody - zewie krwi. Terminy „epigeneza" i „tożsamość" odnoszą się do procesu przemian w naszej psychice, zależnych od czasu i warunków zewnętrznych. W geologii, na przykład, epigeneza oznacza zmianę w budowie mineralnej skały na skutek wpływów otoczenia. W biologii epigeneza jest hipotezą, która zakłada, że w czasie rozwoju embrionu i jako rezultat interakcji elementów już istniejących z otoczeniem pojawiają się elementy nowe, które nie istniały przedtem, to jest w zaczątkach życia embrionu. Połączenie obu terminów zapożyczyłam od Erika Eriksona2. Jest to ten sam Erikson, pisarz, psychoanalityk i emigrant do Stanów Zjedno- 74 czonych, którego schemat ośmiu okresów dojrzewania posłużył mi w omawianiu zachowywania i przekazywania wartości kultury polskiej poza krajem. Posuwając się o krok dalej, po prześledzeniu procesu prowadzącego do osiągnięcia syntezy wewnętrznej, czyli pełni dojrzałości, chciałabym teraz przyjrzeć się procesowi tworzenia się polsko-ame-rykańskiej tożsamości. Tu należałoby się zatrzymać, aby wyjaśnić ten raczej niezręczny, polski termin „tożsamość" - odpowiednik angielskiego identity. Co to jest tożsamość? Tożsamość jest tworem naszego intelektu. Jest to usiłowanie połączenia i nadania struktury myślowej wielu luźno z sobą powiązanym czynnikom dotyczącym istoty człowieka. Jest to też narzędzie myślowe pomagające nam w koncentracji nad samym sobą, aby odpowiedzieć na drażniące ludzkość od dawna pytanie: dlaczego w pewnych sytuacjach różni ludzie różnie się zachowują? Odpowiedź: bo to są inni ludzie, każdy jest inny, równałoby się odpowiedzi organizatora polskiego kongresu narodowego w 1910 r.: „a to po co?" Siedemdziesiąt lat dojrzewania, które upłynęły od tamtego czasu skłania nas do introspekcji, a mówiąc naszym językiem narodowym - „nakłada na nas obowiązek" rozważenia, co się z nami stało i dzieje, czego możemy oczekiwać od siebie my, Amerykanie polskiego pochodzenia, w przyszłości. Spróbujmy sobie wyobrazić tożsamość jako kulę. Możemy nawet posunąć się dalej w naszej wyobraźni i spojrzeć na tożsamość jak na kulisty owoc, na przykład - brzoskwinię. Z zewnątrz widzimy pokrywającą owoc skórkę: jest to, wracając do tożsamości, to, co w nas spostrzegają inni i czego się po nas spodziewa otoczenie na podstawie oceny powłoki zewnętrznej. Wliczymy tu takie cechy, jak: wiek, wygląd zewnętrzny, płeć, wykształcenie, rolę i status społeczny. Jest to nasza legitymacja albo: „tożsamość społeczna". Tożsamość społeczna Wróćmy do kongresu narodowego w 1910 r. Dlaczego żaden z zaproszonych Amerykanów nie zjawił się na przygotowanej dla nich sesji? Wydaje mi się, że Amerykanie osądzili ludzi zebranych na kongresie według ich tożsamości społecznej. Byli grupą nie mającą statusu w amerykańskiej strukturze społecznej, grupą „awanturników", słabo zorganizowanych, którzy nawet nie mogli się od razu zdecydować, czy 75 głosują za czy przeciw idei niepodległości państwa, które od 100 lat już zostało wymazane z mapy Europy. Ich zaproszenia na kongres musiały zawierać dość niejasności, aby do reszty zdezorientować nawet Amerykanów sympatyzujących z tą grupą. Możliwe, że niejeden zadawał sobie pytania: czego oni właściwie chcą, o co im chodzi, kim są ci ludzie? Tożsamość społeczna polskiego kongresu narodowego została więc prawdopodobnie zakwestionowana. Cel obrad nie zachęcał do uczestnictwa. Nie wnosił nic do życia amerykańskiego, niczym nie wzbogacał kultury nowego kraju, a czynnik umoralniający obchodów narodowych musiał w przeszłości nie tylko żenować, ale i śmieszyć realistycznych Amerykanów. Tożsamość społeczna jest to więc pierwsza widoczna warstwa, która - jak się przekonamy - zależy w dużej mierze od dwóch pozostałych warstw tożsamości. Spoglądając z perspektywy prawie trzech czwartych wieku na tę grupę ludzi zebranych w Waszyngtonie, ludzi przekonanych o swoich racjach i głęboko szlachetnych, stwierdzić trzeba, że źle, niepoważnie się prezentowali. Self-concept - samoocena W naszej analizie polskiej tożsamości postaramy się przedrzeć do podświadomości. Weźmy więc skalpel do ręki i przetnijmy nasz hipotetyczny owoc - tożsamość. Cóż tu widzimy? Miąższ i pestkę, a w pestce na-siono ukrywające odziedziczone wartości kulturowe. Drugi poziom tożsamości - miąższ owocu, któremu się obecnie przyglądamy, to zawieszone na granicy świadomości i podświadomości nasze wyobrażenie o nas samych. Powstają one na skutek naszych przypuszczeń, że tak właśnie wyglądamy w oczach naszego środowiska i że takiego postępowania środowisko to od nas oczekuje. Każde z takich wyobrażeń o samym sobie formuje się w następujący sposób: wyobrażamy sobie najpierw, jak widzi nas człowiek lub ludzie z naszego otoczenia; nasza wyobraźnia posuwa się dalej: wyobrażamy sobie, jak ten nasz wygląd lub postępowanie zostanie ocenione przez osoby lub osobę z naszego otoczenia. W zależności od ważności, statusu społecznego i specjalnego charakteru osoby odczuwamy z tych osądów (istniejących tylko w naszej wyobraźni) dumę, wstyd lub upokorzenie. Całego tego stale powstarzające-go się procesu nauczyło nas doświadczenie życiowe od najwcześniejszego dzieciństwa. Każdy więc uczy się oceniać siebie i swoją wartość poprzez stosunek osób innych do samego siebie. W ten sposób powstaje to, co w języku angielskim nazywa się self-concept, to jest pojęcie o 76 samym sobie. Pojęcie to istnieje na granicy świadomości i podświadomości, gdyż w każdej chwili, zastanawiając się, możemy do niego sięgnąć i odczuwać w sposób przyjemny albo też bolesny. Cofnijmy się raz jeszcze do kongresu z 1910 r. Postarajmy się prześledzić tok rozumowania zgromadzonych, którzy zamiast obradować wybrali się na wycieczkę do grobu Waszyngtona. Sądzę, że w ich podświadomości zachodził następujący proces: Amerykanie szanują nas za to, że jesteśmy tacy patriotyczni. Ale nasz zbytni polski patriotyzm może na nich sprawić złe wrażenie. Pokażemy więc im, że jesteśmy dobrymi obywatelami amerykańskimi i pojedziemy na wycieczkę do grobu Waszyngtona. Niech Amerykanie zobaczą, jak my tam składamy wieniec. Mimo manifestowanego w ten sposób patriotyzmu, nikt z Amerykanów na obradach się nie zjawił. Postępowanie takie ze strony ważnego dla Polonii otoczenia musiało być odczute boleśnie. Poczucie własnej wartości obniżyło się u polonijnych delegatów. Zrobiliśmy coś złego - myśleli - ale co? Jednakże analizowanie i zagłębianie się w samego siebie nie należy do ulubionych zajęć naszego polskiego społeczeństwa, które natomiast bardziej niż inne grupy etniczne lubi festiwalować i fetować, toteż uczucie wstydu i upokorzenia, zepchnięte w podświadomość, uległo złudnemu zapomnieniu. Niewiele o tym mówiono, ale czasem bolesna igła przeszywała byłego delegata: jak my jednak mało liczymy się w tym amerykańskim społeczeństwie! Wzrosła nieśmiałość wobec Amerykanów i wzrastać zaczęło poczucie własnej niższości. W czasie „Polish-American Day" 5 X 1978 r. nikt nie proponował wycieczki do grobu Waszyngtona. Każda minuta dialogu była ważna. Delegaci Polonii wiedzieli, że Amerykanie z Departamentu Stanu są przekonani nie tylko o ich (Polish-Americans) lojalności wobec Stanów Zjednoczonych, ale także o ich lojalności wobec polskiego dziedzictwa i że te dwie fazy lojalności można pogodzić z korzyścią dla społeczeństwa amerykańskiego i dla narodu polskiego w kraju. Cóż więc się stało, że reprezentanci Polonii zdobyli zainteresowanie i szacunek przedstawicieli rządu amerykańskiego? Inna sytuacja polityczna? Niewątpliwie. Ale to nie wszystko. Wydaje mi się, że wiele tu zawdzięczamy przemianom w naszej legitymacji społecznej, tej zewnętrznej otoczce badanego przez nas owocu. Ta legitymacja, pierwsze wrażenie, jakie wywierali reprezentanci polonijni czy polscy na ważne dla sprawy polskiej osobistości, nieraz już była troską dręczącą pokolenia. W XIX-wiecznym salonie warszawskim Piotr Wysocki, przyszły organizator powstania, woła: 77 [...] Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi. A. Mickiewicz. Dziadów cz. III To prawda, że Wysocki mówi tu o tych, co „stoją na narodu czele". Ale czyż wolno nam twierdzić, że reprzezentanci polscy nie mieli w sobie wewnętrznego ognia, że brakowało im tego uczucia, które nazywamy patriotyzmem, które każdy odczuwa na swój własny sposób? Może raczej nie umieli ognia tego odpowiednio użyć, nie wiedzieli, jak go skierować, aby rozświetlić i wypolerować zewnętrzną powłokę. A często zaślepieni swoim ogniem wewnętrznym nie dostrzegli ognia u innych i nie umieli dwóch źródeł ciepła i światła połączyć. W tym punkcie rozważań nad epigenezą polskiej tożsamości zgodzić się możemy już na jedno: self-concept, samoocena albo pojęcie o samym sobie delegatów z okresu odsłonięcia pomników dwóch bohaterów na koniach były, mówiąc językiem alegorycznym, pod koniem. Ale w 1978 r. samoocena ta siedziała już dobrze w siodle. „Wewnętrzny ogień" - tożsamość podświadoma Ale nie dotarliśmy jeszcze do rzeczy najważniejszej: do zamkniętego w łupinie pestki nasiona. Jest ono dobrze ukryte. Siedzi w głębokiej podświadomości i dyryguje nami w sposób władczy a tak sprytny, że nie czujemy tyrana, chociaż nieraz zamiast na niego oburzamy się na samych siebie. Jak ja się mogłem tak zachować, tak się dać ponieść, tak się nie wiadomo dlaczego zdenerwować? Albo: dlaczego mnie to wzięło do tego stopnia, żeby się popłakać? Co mi się stało? Jednakże bez tego dyktatorskiego rdzenia naszej tożsamości czulibyśmy pustkę, bezsens życia i nie bylibyśmy sobą. To wewnętrzne „ja" najgłębszej warstwy tożsamości wybuchło w potężnym chórze „Boże coś Polskę" w torontońskiej katedrze, podczas konferencji Polonia 78. To nakaz tej samej głębi tożsamości kazał wzruszać się i płakać najtwardszym, najobojętniejszym wobec Kościoła, przy wyborze na papieża kardynała krakowskiego Karola Wojtyły. Postarajmy się zanalizować zawartość tego ukrytego, a tak silnego, tak nieugiętego rdzenia naszej tożsamości. Jest on bardzo piękny i słusznie nazywa go Słowacki „duszą anielską", a Mickiewicz „wewnętrznym 78 ogniem". Są to nasze polskie wartości kulturowe. Omawiałam je szczegółowo gdzie indziej. Teraz chciałabym tylko wymienić niektóre z tych wartości i dodać do nich wyjaśnienia. Pierwszą wartością jest poszanowanie wolności indywidualnej i grupowej. Wynikają z niej: tolerancja religijna, tolerancja prowadząca do harmonijnego współżycia z innymi grupami narodowościowymi i rasowymi, szacunek dla inności drugiego człowieka. Mieści się tu także nasze hasło: „Za waszą i naszą wolność", towarzyszące polskim żołnierzom na wszystkich najodleglejszych frontach świata. Hasło to. rozumiane jako wysiłek zbrojny ma jeszcze inny wydźwięk, coraz bardziej doceniany przez współczesnych Polaków. Jest to walka o prawa człowieka. Wolność (freedom) jest jedną z czołowych wartości kulturowych Ameryki. Stąd pewnie odwieczne polskie sympatie do tego kraju. Ale pojęcie wolności u Polaków różni się od tego pojęcia u Amerykanów. „Polska wolność" ma wydźwięk historyczny i skoncentrowana jest na grupie, na narodzie. „Ja kocham cały naród" - woła mickiewiczowski Konrad. U Amerykanów wartość wolności koncentruje się przede wszystkim na jednostce, na jej prawach do wolnego wyboru, równości społecznej, samostanowienia o sobie i prawie do szczęścia osobistego (happiness). U Polaków wolność jednostki topi się, rozpływa w wolności narodu. „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie!" - śpiewamy. My stale się o tę wolność bijemy i dlatego od pokoleń kojarzymy ją z walką o niepodległość, sztandarem, orłem i hymnem narodowym, prawem swobodnego mówienia po polsku. Wolność amerykańska, mimo walk o niepodległość, była zawsze bardziej pragmatyczna. Mimo powiewających sztandarów, pragnienia wyswobodzenia się spod dominacji angielskiej - wolność amerykańska była i jest dużo bardziej realistyczna niż wolność polska, jest określona i jest bardziej deklaracją praw człowieka niż szumnym patriotyzmem. Polacy lubią popisywać się przed Amerykanami swoim umiłowaniem wolności, a Amerykanie, skorzy do samokrytycyzmu, zaraz przyznają się, że nigdy nie zaznali niewoli więc nie znają smaku wolności. Nie jest to jednak prawdą. Niewolnictwo, jak wiemy dobrze, istniało długo w Ameryce i Murzyni przez dziesiątki lat cierpieli niewolę. Nieporozumienie polega na tym, że nasze pojęcie wolności nie jest semantycznie równe pojęciu wolności amerykańskiej. A jednak zbliżamy się do siebie. Posuwając się w kierunku teilhardowskiej idei hominizacji, zaczynamy pracować wspólnie nad wprowadzeniem w życie human 79 rights (praw człowieka). Wartość wolności jednak, ta ukryta głęboko w jądrze naszej tożsamości, ta przekazywana dziedzicznie, jest przede wszystkim wolnością w znaczeniu niepodległości narodowej. Na sztandarach naszych wypisaliśmy trzy hasła: Bóg, Honor i Ojczyzna. Wiara w opatrzność Bożą i gotowość obrony wiary prześwietla wszystkie polskie wartości kulturowe. Hasło „Ojczyzna" wyraża nasze pragnienie wolności i szacunku dla wolności. Honor jest nie tylko cenioną przez nas wartością, ale jest może najbardziej charakterystyczną cechą naszej tożsamości. W historii polskiej wiele jest przykładów, zapisanych i nie zapisanych, obrony honoru. W połowie XV w. rycerz króla Jagiełły, Zawisza Czarny z Garbowa, ginie broniąc honoru. Dotrzymał słowa udzielenia pomocy Węgrom przeciw Turkom. Nie mając poparcia króla, wrócił, jak przyrzekł, sam rzucając się - jak głosi legenda - na armię sułtana. W niecałe 400 lat później, w 1813 r., książę Józef Poniatowski, osłaniając odwrót Napoleona, ginie w Elsterze broniąc honoru Polaków. W 1779 r., na innym kontynencie świata, Kazimierz Pułaski ginie pod Sa-vannah broniąc niepodległości Stanów i polskiego honoru. Honor, jak sztandar przechodni, przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. W 131 lat po Poniatowskim, a w przeszło 500 lat po Zawiszy, Powstanie Warszawskie było „Nothing but Honor" (aluzja do książki Janusza Zawodnego pod tym samym tytułem). Spróbujmy zanalizować tę wartość kulturową. Dlaczego honor ma dla nas tak wielkie znaczenie? Socjolog i psycholog amerykański, Milton Rokeach, przeprowadzał w 1973 r. badania nad istotą ludzkich wartości3. Na długiej liście wartości włączonych przez Rokeacha do jego badań nie figuruje wartość honoru. Jest tam self-respect - poszanowanie samego siebie i courage -odwaga obrony własnych przekonań, które to wartości mieszczą się w pojęciu honoru. Nie mają one jednak tej duchowej wymowy, którą wyraża symbol honoru. Mimo to, w badanym społeczeństwie amerykańskim ani self-respect, ani courage nie zajęły czołowych miejsc, to znaczy nie zostały wybrane przez respondentów jako pierwsze. Poczucie honoru zostaje wcześnie zaszczepione polskiemu dziecku. Przykłady bohaterów narodowych przekazywane są w pieśniach, opowiadaniach i wspomnieniach naocznych świadków z grupy rodzinnej lub kręgu przyjaciół. Przykłady te, zawierające zwykle morał, zostają wchłaniane przez dziecko jako nakazy. Głoszą one: nie wolno ulegać, nie wolno poddawać się, nie wolno się załamywać, należy uparcie stać 80 I przy swoim stanowisku, nie wolno raz danego przyrzeczenia nie dotrzymać. Nakazy te utożsamiane są z tzw. hartem ducha. Są one niezmiernie cenione przez Polaków i uważane za bardziej godne niż, na przykład, pójście na kompromis, rezygnacja z osobistej niezależności na korzyść innych czy też nawet zwykły dialog z kimś, kto ma inne niż my zdanie i chce nas o słuszności swego punktu widzenia przekonać. Mówimy: honor nam nie pozwala. Honor możemy sobie wyobrazić jako zewnętrzną otoczkę „ducha". Jest to wartość niezmiernie wrażliwa i łatwa do urażenia. Boimy się, że ktoś może zakwestionować nasz honor i zniszczyć w nas „ducha". Duch ten równa się niemal wartości życia, gdyż wielu Polaków w przeszłości oddawało życie, aby tylko duch został nieśmiertelny. Zewnętrzni obserwatorzy tłumaczą sobie przesadną uprzejmość Polaków tym, że boją się oni obrazić innych, aby ci z kolei nie obrazili ich. Przez długi czas polscy emigranci w Ameryce nie mogli sobie pozwolić na manifestacyjną obronę honoru, gdyż podstawowym ich problemem było przetrwanie biologiczne. Nie znaczy to, że upokorzenia znosili spokojnie, że ich boleśnie nie odczuwali. Niemożność obrony honoru obniżało ich pojęcie o samych sobie, widoczne też było w ich mało Znaczącej legitymacji społecznej. Ale lata spędzone na emigracji nie osłabiły znaczenia honoru. Wartość ta, zamknięta w podświadomości, czekała na swój czas w procesie epigenezy tożsamości, aby niespodziewanie dać znać o sobie na zewnątrz. W miasteczku Deerfield, w stanie Massachusetts, nie dalej jak w styczniu 1979 r. komisarz policji, John Skronski, po raz czwarty zażądał podwyżki pensji i, jak co roku, po raz czwarty została mu ona przez zarząd miejski odmówiona. Skronskiego najwięcej gryzło to, że John Kelleher, szef robót publicznych, który według klasyfikacji płac powinien był otrzymywać tyle samo co i on - miał od niego więcej o 1500 dolarów rocznie. Gdy Skronski powiedział to w czasie obrad zarządu miejskiego, Thomas Scanlon, jeden z radnych, zawołał wobec wszystkich: „Co ty sobie wyobrażasz, Skronski, że Polack ma zarabiać tyle samo co Irlandczyk!?" W Skronskim zawrzało. Jego honor został obrażony, nazwano go publicznie Polack i uznano za gorszego od Irlandczyka. Zawołał, że rezygnuje z pracy i że nawet, gdyby mu teraz podwyższyli, do tej pracy nie wróci. Wśród mieszkańców Deerfield 70% stanowią Polish-Americans. Mimo to nikt z nich nie zasiada w radzie miejskiej, a tylko niewielu zajmuje ważniejsze stanowiska. Na wiadomość o obrazie Skronskiego ten nieruchliwy dotąd tłum zebrał się i zaczął gło- 81 śno protestować przeciwko „obrazie etnicznej". Polacy amerykańscy zazwyczaj unikają wszelkiego rodzaju manifestacji. Wynika to z zaszczepianego przez lata emigracji strachu przed utratą zarobku, domu, własnego miejsca i związanego z tym lęku przed zależnością od zasiłków publicznych. Gremialne wystąpienie Amerykanów pochodzenia polskiego, a większość z nich to na pewno pokolenia emigracji zarobkowej, w obronie honoru - bo przecież obraza etniczna jest niczym innym, jak obrazą tej podstawowej wartości dla naszej tożsamości - jest jednym z pierwszych przejawów zmiany w strukturze identity Polaków żyjących w Stanach Zjednoczonych. Zachowanie takie, bez względu na jego motywy, jest u Amerykanów cenione. Po pierwsze dlatego, że występuje grupa, community, a po drugie, że grupa ta - pewna liczba głosów wyborczych - może zadecydować o tym, kto zostanie wybrany do rady miejskiej. Podrażnieni Polacy dobrze zapamiętają, kto zadrwił z ich honoru i nie będą na niego głosować. W ogólnych, uproszczonych zarysach omówiliśmy budowę tożsamości. Tożsamość jednostki wyobrażamy sobie więc jako strukturę trzy-warstwową. Najbliższa świadomości, widoczna dla otoczenia, to social identity - legitymacja społeczna. Warstwa na granicy świadomości i podświadomości to self-concept - samoocena. Najgłębsze - to ukryte w podświadomości sełf, czyli nasze Ja. W tej to błębi podświadomości przechowujemy wartości kierujące naszym postępowaniem lub nakazujące kierunek postępowania, z którym w naszej świadomości możemy się zgadzać, z którym walczymy albo który odrzucamy. Epigeneza tożsamości dokonuje się w określonym czasie i w zależności z otoczeniem, a raczej w interakcji z nim. Czas, który nas interesuje, to ostatnie siedemdziesięciolecie od kongresu narodowego w 1910 r. do „Polish-American Day" w departamencie stanu w 1978 r. Otoczenie — to społeczeństwo realizujące wartości kultury amerykańskiej. Muszę się tu zastrzec, że obserwacje moje są natury ogólnej, że nie analizuję tych zmian w zależności od wieku osób, ich wykształcenia i ich pozycji społecznej, że nie dzielę na grupy według długości czasu przeżytego na emigracji. Hipotezy formułuję na podstawie moich obserwacji życia emigracyjnego i lektury. Są one również wynikiem badania rodziny przeszczepionej, grup etnicznych i ich życia rodzinnego, a także ludzi po 60. roku życia, a ostatnio na podstawie pierwszych wniosków z ankiety paryskiej „Kultury" pt. Młodzież polska na Zachodzie (zob. esej w 2. cz. książki). m Fakty historyczne a zmiany w polsko-amerykańskiej tożsamości 1. Najważniejszym wydarzeniem było odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. Legitymacja społeczna Polonii stała się bardziej wyraźna. Powstało państwo, które było widomym znakiem ich dziedzictwa. Podniosła się też samoocena Polaków w Ameryce - rezultat uznania ich jako ludzi, mających miejsce swego pochodzenia na mapie. 2. II wojna światowa, przyznanie weteranom tej wojny przywileju darmowych studiów uniwersysteckich (GI Bili) umożliwiło, po raz pierwszy w takiej skali, studia uniwersyteckie i awans społeczny dzieciom polskich emigrantów. 3. Niesłychanie ważnym wydarzeniem był napływ emigracji politycznej po II wojnie światowej, którego największe nasilenie zaznaczyło się w latach 1950-1951. Fakt ten poprawił prestiż społeczny polskiej tożsamości i tym samym wzmocnił samoocenę emigrantów. Ale większość z nich musiała po przyjeździe doświadczyć upokorzenia wynikającego z niskiej oceny społecznej, zanim po długim procesie przystosowywania się i zmian we własnej strukturze tożsamości mogli odzyskać pozytywną legitymację społeczną i odważnie bronić swoich wartości. 4. Wypadki październikowe z 1956 r., ruchy robotnicze i studenckie, walka o prawa człowieka wpłynęły i wpływają na charakter tożsamości emigracji politycznej, ale nie docierają do ogółu Polonii amerykańskiej. Natomiast działalność Kościoła w Polsce przenika bardziej do świadomości polonijnej, jednak istota tej działalności nie zawsze jest rozumiana i wydaje mi się, że stosunkowo mało wpłynęła za zmiany tożsamości. 5. Gdyby nie ruch pluralistyczny w Ameryce i głośno omawiane ethnicity, mieszkańcy Deerfield nie wiedzieliby, jak wyrazić swój protest przeciwko obrazie honoru. Protest ten spotkałby się z niezrozumieniem, a nawet wyśmianiem, natomiast popularne ethnicity stało się pomostem pomiędzy polską wartością obrony „ducha" a amerykańską wartością „równości wszystkich obywateli, bez względu na ich rasę i pochodzenie". 6. Zdarzenie tak niezwykłej wagi, jakim był wbór papieża Jana Pawła II, wstrząsnęło tożsamością każdego Amerykanina pochodzenia polskiego. Rezultatem były zmiany nazwisk, a raczej powroty do nazwisk polskich, głośne przyznawanie się do polskości, a wydaje mi się, że incydent w Deerfield był niewątpliwym rezultatem wyboru Polaka na Stolice Piotrową. Sądzę, że broniąc etniczności mieszkańcy miasteczka bronili też pośrednio honoru „swego papieża", że utożsamienie się 83 z Polakiem w roli głowy Kościoła dodało im odwagi. O wypadkach takich, jak w Deerfield, słyszy się i czyta w Ameryce coraz częściej. Wartości kultury amerykańskiej Antropologowie Florence i Clyde Kłuckhohnowie4 rozwinęli teorię kulturowej orientacji wartościowej. Zamiast terminu wartość (value) używają oni terminu złożonego, „orientacja wartościowa" (yalue orien-tation), aby zaznaczyć, że chodzi tu nie tylko o moralny nakaz zgodnego z wartością postępowania, ale także o zastosowanie tego nakazu do realnej sytuacji życiowej, która może być różna w różnych warunkach kulturowych. John Spiegel, profesor psychiatrii społecznej na uniwersytecie Bran-deis, z którym kilkakrotnie na ten temat rozmawiałam, zajmuje się badaniem wzorców kulturowych i ich wpływu na stosunki w grupie rodzinnej5. Przyjął on, jako punkt wyjściowy swoich badań, teorię wartości kulturowych Kluckhohnów. Spiegel zakłada, że: 1) istnieje ograniczona liczba problemów ludzkich; 2) chociaż istnieje różnorodność rozwiązań tych problemów, to jednak można te rozwiązania zamknąć w pewnych granicach; 3) wszystkie wersje rozwiązań problemów zawarte są w kulturze każdego społeczeństwa. Spiegel przedstawia podstawowe dylematy ludzkie w formie pięciu pytań. Następnie podaje trzy różne możliwości rozwiązania każdego z tych problemów w zależności od wartości kulturowych społeczeństwa. Pięć wyselekcjonowanych problemów ludzkich dotyczy: 1) aktywności życiowej; 2) stosunków międzyludzkich; 3) czasu; 4) stosunku człowieka do przyrody; 5) koncepcji natury ludzkiej. Zagadnienie czasu, na przykład, może być rozwiązane poprzez trzy możliwości: koncentrację na przeszłości, teraźniejszości albo przyszłości, w zależności od hierarchii wartości kulturowych. Według badań Spiegla dla Amerykanów pochodzenia meksykańskiego najważniejsze znaczenie ma teraźniejszość. Nie zwracają wiele uwagi na to, co się stało w przeszłości, a planowanie przyszłości nie należy do Mexican way oj Uje. Tradycyjne Chiny zwracały wielką uwagę na przeszłość, a Amerykanie byli zawsze urzeczeni przyszłością, która powinna być nieustannie „lepsza i większa". Polacy, wydaje mi się, mają tendencję o omijania teraźniejszości może dlatego, że teraźniejszość nieraz bywa ciężka i trudna. Tak, jak stare Chiny żyjemy przeszłością i tym, co o nas napisze historia „złoty- 84 mi zgłoskami" albo przypomni sobie o nas „późny wnuk". W czasie okupacji żyliśmy przyszłością „aby do wiosny" i „słoneczko wyżej, Si-korski bliżej". Ale znaleźliśmy się w kraju, w którym przeszłość nie jest uznawana za najważniejszą, a teraźniejszość ceniona tylko jak wyskok ku przyszłości, która nie będzie zależała od opinii historyków; ale do zaplanowanej odpowiednio Insurance (ubezpieczenia) i dobrego konta bankowego. Dopiero w analizie wpływu wartości kulturowych na rozwiązywanie podstawowych zagadnień życiowych możemy stwierdzić różnicę w tożsamości przeciętnego Amerykanina i przeciętnego Polaka -emigranta. Przyjrzyjmy się tym różnicom. Z trzech ewentualności rozwiązania aktywności życiowej: 1) spontanicznego życia po prostu; 2) rozwoju osobistego; 3) czynności prowadzących do osiągnięć i zdobyczy - większość Polaków, jak sądzę, należy do kategorii pierwszej, czyli emocjonalnego przeżywania wzruszeń i spontanicznych reakcji. Natomiast większość Amerykanów do kategorii trzeciej - gdzie maksymą jest getting things done (wszystko należy doprowadzić do końca). Stosunki międzyludzkie mogą być ustalone: 1) poprzez hierarchię czasu, wieku i pokoleń; 2) poprzez grupę rodzinną; 3) koncentrując się tylko na jednostce. Polaków umieściłabym pomiędzy pierwszą a drugą kategorią. Cenią swój łańcuch pokoleń, naród i grupę społeczną i są bardzo rodzinni. Amerykanie są zdecydowanie individual oriented (ceniący niezależność jednostki). Stosunek człowieka do przyrody może być: 1) podporządkowaniem się naturze, spokojnym przyjęciem przeznaczenia; 2) harmonijnym współżyciem z przyrodą w przekonaniu, że człowiek i natura uzupełniają się i tworzą całość; 3) opanowaniem natury. Polacy nauczyli się żyć blisko z przyrodą. Większość z nich zaklasyfikowałabym do kategorii drugiej. Amerykanie celują w opanowaniu przyrody, a lądowanie na Księżycu pierwszego człdowieka jest tego symbolem. Koncepcja natury ludzkiej - mamy tu trzy ewentualności: 1) natura ludzka jest zła; 2) jest to mieszanina dobra i zła; 3) jest całkowicie dobra. Amerykanie odziedziczyli po swoich purytańskich pradziadach przekonanie, że natura ludzka jest zasadniczo zła, ale że można ją poprawić przy nieustannej kontroli i dyscyplinie. Spiegel twierdzi, że pojęcie to zmienia się we współczesnej Ameryce i ciąży w kierunku uznania natury ludzkiej jako mieszaniny dobra i zła. Myślę, że w kulturze polskiej istnieje tolerancja dla różnych stron natury ludzkiej. Istnieje także wiara w to, że dobro zwycięży, jak po- 85 wiedzenie, którym nieraz się pocieszamy: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Polaków więc zaliczyłabym do kategorii drugiej. Zmiany w polsko-amerykańskiej tożsamości Spójrzmy teraz, co się strało z tożsamością polską w procesie emigracyjnym. 1. Doświadczenie amerykańskie nauczyło nas, że aby coś osiągnąć nie wystarczy o tym mówić, nad tym płakać, ale należy doprowadzać do końca, getting things done. 2. Nauczyliśmy się, że nie wolno zostawiać historii, aby „napisała o nas złotymi zgłoskami", ale że historią trzeba kierować i że przyszłość nie zaplanowana, to przyszłość stracona. Ale przyjmując tę wartość amerykańską, nie odrzuciliśmy naszego szacunku dla historii. Uczymy się tylko na dawnych błędach, starając się popełniać ich mniej w teraźniejszości. 3. Uczymy się bardzo wolno zauważać jednostkę, cenić jej wartość i prawo do osobistego szczęścia. Jesteśmy, jakby powiedzieli Amerykanie, group oriented (podporządkowani nakazom grupy) i dlatego zawsze skłonni jesteśmy poświęcić jednostkę dla dobra ogółu, nie zauważając przy tym jej indywidualnej istoty i jej ludzkiego cierpienia. 4. Nasz stosunek do przyrody jest piękny i na tym także polega nasza inność. Niewątpliwie życie w Ameryce wyrobiło w nas instynkt podboju przyrody. Ale jesteśmy jeszcze zbyt pasywni, aby podbijać. Umiemy się tylko bronić. Wystąpienie reprezentantów Polonii w Departamencie Stanu 5 X 1978 r. było dowodem, że epigeneza polskiej tożsamości na emigracji zaczęła się i trwa. Amerykanie polskiego pochodzenia, którzy według hipotezy Thomasa i Znanieckiego powinni byli dawno rozpłynąć się w kotle ras i narodów - trwają. Powoli, z oporem, Polonia zaczyna się przesuwać do góry w społecznej hierarchii amerykańskiej. Niedokształ-cona jeszcze i niedojrzała, ma jednak w sobie ogromny potencjał i krzepką siłę. Jaką formę przybierze ta energia społeczna, trudno jeszcze przewidzieć. Wydarzenia zewnętrzne i czas obcowania z wartościami kultury amerykańskiej wydobyły z tożsamości emigracji polskiej w Ameryce wartości dotąd ukryte i nadały im nieco inny, amerykański charakter. Jest to obrona honoru, która nie wymaga poświęcenia życia, ale rozwagi, determinacji i umiejętności polityki. Jest to walka o wolność i obro- 86 na wolności, która polega na wpływaniu na opinię publiczną, na politykę rządu amerykańskiego, na odważnym głoszeniu prawdy i walce o prawa człowieka. „Czas żywota dla ludzi silnych" Okres, w którym żyjemy, jest pełen niezwykłych i niespodziewanych wydarzeń. Nikt nie mógł przewidzieć, jak wielki wpływ wywrze II wojna światowa na tożsamość Polonii amerykańskiej. Kto przypuszczał, że reprezentacja wszystkich warstw narodu polskiego - wychowanków dwudziestolecia niepodległości - znajdzie się poza krajem? Kto spodziewał się, że Ameryka wejdzie w fazę polityki pluralistycznej i że et-niczność rozbudzi głód poszukiwania własnego dziedzictwa? A nikt nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że papieżem zostanie Polak. Ta niezwykłość jest wyzwaniem dla nas, żyjących na wolnej ziemi Waszyngtona, ale uczuciem i lojalnością związanych z polskim dziedzictwem. Jest to wyzwanie dla ludzi silnych, bo takimi staliśmy się w hartującym nas procesie emigracyjnym. Chciałabym te rozważania zakończyć słowami Juliusza Słowackiego, gdyż ten bliski nam poeta wyzwanie to wyśpiewał w swoim natchnionym Anhellim: [...] w ciemności, która była potem, rozwidniła się wielka zorza południowa i pożar chmur. A księżyc znużony spuszczał się w płomienie niebios, jakoby gołąb biały spadający wieczorem na chatę czerwoną od słońca zachodu [...]. I oto nagle z płomiennej zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały i leciał z okropnym tętentem. Śnieg szedł przed nim i przed piersią konia jak fala zapieniona przed łodzią. I przyleciawszy ów rycerz [...] zawołał grzmiącym głosem: Kto ma duszę, niech wstanie! niech żyje! bo jest czas żywota dla ludzi silnych. 1 Sprawa Polska w dobie obecnej. Referat W. Studnickiego, wygłoszony na Kongresie Polskim w Waszyngtonie 12 V 1910 (rok wydania 1911 - prawdopodobnie nakładem autora). 2 E. H. Erikson. The Life Cycle: Epigenesis of Identity. Rozdz. 3 - Identity, Youth and Crisis. W. W. Norton and Co. Inc. New York 1968. 1 M. Rokeach. The Naturę of Human Values. The Free Press. New York 1973. 4C. Kluckhohn. „Values and Value Orientations" in T. Parsons [Ed.]. To-ward a General Theory of Action. Cambridge Harvard Uniwersity Press 1951. 5 J. Spiegel, J. Papajohn. Transations in Families. Jossey-Bass Publis-hers. San Francisco 1975. f 87 SCHEMAT UKŁADU POLONII ŚWIATOWEJ* ""'¦* i.-l O bieżących zagadnieniach polskiej emigracji światowej czytamy w prasie codziennej, tygodnikach i miesięcznikach wydawanych wszędzie tam, gdzie osiedlili się Polacy. Zagadnień tych jest taka mnogość i tak się wzajemnie zazębiają, ze nieraz jest nam trudno zorientować się wśród tej gęstwiny faktów przedstawianych w różnym świetle, zależnie od czasu i linii redakcyjnej pisma. Podejmując próbę analizy sygnalizowanego w tytule zgadnienia, zaczęłam się przede wszystkim zastanawiać nad znaczeniem pojęcia „polska emigracja światowa" i doszłam do wniosku, że pojęcia tego nie można odłączyć od pojęcia „Polonia światowa". Używanie tych dwóch terminów, jako różnych, jest właściwie nieporozumieniem semantycznym. Wydaje mi się, ze istnieje tylko jedna Polonia światowa, pod której przestronnym parasolem skupiają się struktury mniejsze, każda o nieco innym charakterze, ale każda podpisująca się pod znakiem Polonii światowej. Dla ułatwienia dyskusji i nadania jej ram teoretycznych chciałabym zaproponować schemat wywodzący się z ogólnej teorii systemów. Teoria systemów Ogólna teoria systemów (General Systems Theory), przyjęta jako metoda w wielu gałęziach nauki współczesnej, zarówno ścisłych jak humanistycznych, jest niezmiernie pomocna w organizowaniu i klasyfikowaniu faktów. Współzależność faktów, ich wielowymiarowość, umiejscowienie w stosunku do faktów otaczających, klasyfikacja ich w grupy i podgrupy, dynamiczna interakcja i hierarchia zależności - to najważniejsze postulaty teorii systemów. Wyprowadza nas ona z chaosu piętrzących się faktów, rozszerza pole widzenia i ułatwia analizę rozle- Tekst opublikowany w londyńskich „Wiadomościach" (1979 nr 34). 89 głych i skomplikowanych sytuacji. W naukach ścisłych analiza ta opiera się na doświadczeniach konkretnych, w naukach społecznych pozostaje w sferze koncepcji i wymaga abstrakcyjnego myślenia. System jest o x elementów związanych interakcją w obrębie wspólnego pola, odgraniczonych od otoczenia elastyczną otoczką. Otoczka ta jednak jest selektywnie przepuszczalna i poprzez nią odbywa się nieustanna wymiana systemu z otoczeniem. Wspomniałam o hierarchii zależności wśród systemów. Zależność ta polega na tym, że istnieją systemy większe zwane supersystemami, w których znajdują się struktury mniejsze i im niejako podporządkowane systemy, a te z kolei zbudowane są z podsystemów i z bardziej lub mniej złożonych elementów, aż do składników najprostszych. Cała ta aparatura - która w systemach biologicznych może być żywa, dotykalna i zmierzona, a w systemach socjalnych tylko abstrakcyjna, przybliżona i mierzona również z pewnym przybliżeniem - jest od siebie nawzajem zależna, przenikająca się i wymieniająca pomiędzy sobą informacje i materię. Zaprzestanie takiej wymiany prowadzi do zmian patologicznych w systemie i do destrukcji całego układu. Polonia światowa jako system Schemat układu Polonii światowej Układ polskich wartości kulturowych .*tj Polonia światowa •»!<¦»' ? t Polonia osiadła Polonia początkująca ti." Emigracja ekonomiczna Emigracja polityczna Spróbujmy zanalizować pojęcie Polonii światowej w teoretycznych ramach systemu. Musimy się tu uzbroić w wyobraźnię albo też, jak teoretycy systemu, wziąć ołówek do ręki i rysować symboliczne figury, które ułożą się nam w mapę Polonii światowej. Proponuję, aby strukturę nadrzędną - supersystem - zdefiniować jako układ polskich wartości kulturowych w świecie i nazwać ją super-systemem polskości. Na naszej mapie ten supersystem możemy zazna- 90 czyć jako duże koło. W granicę tego koła wpiszemy mniejsze, które symbolizować będzie system Polonii światowej. Używając sposobu myślenia systemowego (system thinking), spróbujmy zdefiniować Polonię światową. Jest to system wielowymiarowy, a więc posiadający aspekty społeczne, biologiczne, duchowe, kulturalne i psychiczne. Strukturę tego systemu tworzą organizacje, grupy i jednostki identyfikujące się ze swoim polskim pochodzeniem, a jednocześnie uczestniczące w kulturotwórczej interakcji z otoczeniem, to jest z krajami osiedlenia. Ta dynamiczna wymiana, przy jednoczesnym trwaniu w supersystemie polskości, jest najbardziej charakterystyczną cechą Polonii światowej, łączącą wszystkie jej elementy strukturalne. Sprawa jednak nie jest taka prosta, bo w systemie Polonii światowej zarysowują się wyraźnie dwa podsystemy. Odpowiadają one dwom pojęciom, o których wspominałam na początku: Polonii i emigracji. Proponuję jednak nazwy te zastąpić innymi i nimi też będę się posługiwała w toku dalszych rozważań. Nazwy te, to Polonia osiadła i Polonia początkująca. Między tymi dwoma układami istnieją punkty zbieżne i linie podziału. Przyjrzyjmy się najpierw Polonii osiadłej. W naszym schemacie, w kole symbolizującym Polonię światową, Polonia osiadła zajmuje obszar większy niż Polonia początkująca, możemy ją sobie wyobrazić w formie półksiężyca otaczającego podłużny kształt reprezentujący Polonię początkującą. Polonia osiadła, dawna „stara emigracja", albo nazywana czasem po prostu Polonią w odróżnieniu od „emigracji nowej", to miliony ludzi rozsypanych po całym świecie i połączonych uświadomionym lub nieuświadomionym uczestnictwem w supersystemie polskości. Nie myślę tu tylko o jednostkach zorganizowanych w kluby, stowarzyszenia i koła polonijne, ale o każdym, komu czucie się Polakiem jest w jakiś szczególny sposób potrzebne. Nazwijmy tę indywidualną potrzebę przynależności potrzebą duchową człowieka. Nie zależy ona od znajomości języka polskiego i historii, od wykształcenia i klasy społecznej. Ważne jest to, że w dziedzictwie jednostki istniały pewne połączenia polskie, które stały się, nawet bez jej świadomego udziału, częścią jej tożsamości. Każdy człowiek ma takie połączenia i gdzieś do czegoś należy, do czegoś co jest od niego większe, trwalsze i wszechogarniające. Simone Weil nazwała to zjawisko ukorzenieniem duchowym, Freud siłą mistyczną łączącą go z narodem żydowskim. W terminologii psychologicznej niemożność odnalezienia samego siebie, a więc niemożność ukorzenienia duchowego nazywa się kryzysem tożsamości. 91 Polonię osiadłą tworzą ludzie, którym tożsamość zawierająca elementy polskości jest w jakiś sposób potrzebna do życia. Mogą ją manifestować w tańcach czy śpiewach, w obrzędach i zwyczajach religijnych, w zainteresowaniu sprawami Polski albo tylko w upartym niezmienianiu nazwiska. Nie wspominam o działaczach społecznych, naukowcach i artystach, dla których element polskości jest siłą pobudzającą. Ale są i tacy, którzy odczuwają, tylko w pewnych decydujących chwilach własnego życia albo życia narodu polskiego, głęboki, wewnętrzny zew, jak odgłos zasypanych źródeł, które chcą się przebić przez nasyp codzienności i czasu. Chwile takie przeżywaliśmy niedawno w związku z wyborem i wizytą w Polsce Jana Pawła II. O podobnych chwilach opowiadali mi moi studenci, Żydzi amerykańscy. Jedna z moich studentek, która wyszła za mąż za Włocha i nawet nie uważała siebie za Żydówkę, obserwując w telewizji bohaterski wyczyn zbrojny Izraelczyków wykrzyknęła: „To mój naród, ja do nich należę". Obok ukorzenienia duchowego nadającego sens życiu człowieka istnieje ukorzenienie innego rodzaju - fizyczne, materialne. W Polonii osiadłej świadomość ukorzenienia rozwijała się przez lata pobytu w kraju osiedlenia. Ale obok potrzeb duchowych ukorzenienia w polskości, powstają potrzeby nowe: związków z krajem osiedlenia. Wróćmy raz jeszcze do naszej mapy Polonii światowej. Polonia osiadła rozłożona jest w formie symbolicznego półksiężyca, który wchodzi jednym rogiem do podsystemu Polonii początkującej, a drugim sięga Polski geograficznej i politycznej. Zastanówmy się teraz, jak określić symboliczne położenie kraju na naszej mapie Polonii światowej. Supersystem, który nazwaliśmy polskością, nie równa się Polsce geograficznej i politycznej. Polska, w naszym schemacie symbolizowana jako koło, zajmuje pewien obszar powierzchni wspólnej z Polonią światową, wchodzi w ogromnej większości w sferę supersystemu polskości i sięga również poza układ polskości. Symbolizuje to, że w zakres Polski dzisiejszej wchodzą, jako dodatek do tworzących ją elementów polskości, elementy inne, z polskością nie związane. Podział Polonii światowej na dwa subsystemy, z których jeden - Polonię osiadłą - można by przyrównać do szeroko rozlanego jeziora, a drugi - Polonię początkującą - do bystrego strumyka zasilającego wody tego jeziora, wydaje mi się formułą stałą ze względu na nieustający napływ coraz to nowych fal emigrantów z Polski. Polonię osiadłą oblicza się na około 10 milionów, a Polonię początkującą na kilkaset tysięcy. (Zdzisław Stahl w referacie wstępnym Tygodnia Polskiego z dnia 12 V 92 I 1979 r., zatytułowanym Znaczenie polskiej emigracji i dalsze je zadania podaje cyfrę około 500 tys. powojennych emigrantów politycznych; nie omawia powojennej emigracji ekonomicznej). O rozmieszczeniu skupisk polonijnych świadczą chociażby ich przedstawicielstwa na zjeździe Polonii Jutra w 1978 r. w Toronto. Było tam reprezentowanych 17 państw: Stany Zjednoczone, Kanada, Wielka Brytania, Francja, Nowa Zelandia, Republika Federalna Niemiec, Australia, Szwajcaria, Szwecja, Austria, Belgia, Włochy, Dania, Republika Południowej Afryki, Brazylia, Holandia i Urugwaj. Układ Polonii początkującej nie jest jednolity. Zarysowują się w nim dwie wyraźne struktury stanowiące jej podsystemy: emigracja polityczna i emgiracja ekonomiczna. Cechą charakterystyczną obu emigracji jest okres, w którym - albo po którym -wyszły one z Polski, a mianowicie II wojna światowa. Czas trwania II wojny światowej jest jakby etapem rozdzielającym Polonię osiadłą od Polonii początkującej. Linię podziału można przesuwać albo do 1914 r., do początku I wojny światowej, albo do okresu dwudziestolecia niepodległości państwa polskiego. W przyszłości linię taką ustalić mogą inne, teraz niemożliwe do przewidzenia wypadki. Ale nas interesuje teraźniejszość, gdyż symboliczna mapa układu Polonii światowej jest przekrojem here and now (tu i teraz). Zakładam, że Polonia początkująca to pierwsze i drugie pokolenie emigracji po II wojnie światowej. Dwa wewnętrzne układy tworzące strukturę Polonii początkującej, tj. emigracja ekonomiczna i emigracja polityczna, różnią się między sobą. Emigracja zarobkowa szuka lepszych warunków życia i po przyjeździe zużywa całą swoją energię na „urządzenie się". Jej więzy z krajem są silne. Nie ma też poczucia utraty kraju, chociaż po przyjeździe niewątpliwie następują lata nostalgii. Emigracja te nie szuka skupisk polonijnych w takim stopniu, jak emigracja ekonomiczna sprzed I wojny światowej. Dzieje się tak może dlatego, że obecna emigracja zarobkowa została lepiej przygotowana do samodzielności i lepiej sobie radzi z językiem kraju osiedlenia. Emigracja ta, integralna część Polonii światowej, wzbudza stosunkowo małe zainteresowanie emigracji politycznej. Wydaje mi się, że grupa ta posiada duży potencjał, który może się zaktywizować dopiero w drugim albo trzecim pokoleniu i może nawet przejąć niektóre z zadań emigracji politycznej. Emigracja polityczna traktuje opuszczenie kraju jako wygnanie albo wyrwanie z żywego ciała narodu, a poczucie utraty kraju jest u niej bardzo głębokie. Dlatego „urządzenie się ekonomiczne" nie jest najważniejszym celem tej grupy. Chociaż, jak wszyscy ludzie, emigranci polityczni dążą do wygodnych warunków życia, a ich wykształcenie i opa- 93 nowanie języka kraju osiedlenia znaczenie to ułatwia, to jednak celem świadomym emigracji politycznej jako grupy społecznej, a także celem podświadomym jednostek nie zorganizowanych, a poprzez definicje należących do tej emigracji, jest wywiązanie się z zobowiązań wobec kraju. Zobowiązania te nie są tylko lojalnością. Lojalność wobec kraju pochodzenia obserwujemy wśród Polonii osiadłej i wśród powojennej emigracji ekonomicznej. Nie równa się ona jednak pewnemu nakazowi moralnemu zawartemu w poczuciu wypełnienia zobowiązań. Emigracja polityczna po szoku wyrwania z kraju odczuwa jeszcze niepokój zawieszenia w próżni. Korzenie tej emigracji tkwią ciągle w realnych, bieżących sprawach Polski geograficznej i politycznej. Zobowiązania wobec narodu, jego trwania biologicznego i nieskrępowanego rozwoju kultury, są jednocześnie zobowiązaniami wobec części własnego „ja", pozostawionej w Polsce. Zobowiązania te domagają się akcji, gdyż inaczej objawią się niepokojem (anxiety). Akcja ta nie byłaby tak spontaniczna, wytrwała i nieraz gorąca, gdyby źródło jej nie tkwiło w głęboko osobistej potrzebie. Tak, jak Polonia osiadła odczuwa potrzebę ukorzenienia w polskości, tak emigracja polityczna odczuwa potrzebę akcji na rzecz kraju. Akcja ta jest potrzebą duchową, która nadaje sens życiu człowieka. Według teorii systemów struktura Polonii światowej jest dynamiczna. Jej sprawne funkcjonowanie zależy od stopnia wewnętrznej interakcji, to jest przenikania się systemów i podsystemów. Różnice, które widzimy teraz, to fazy rozwojowe zależne od czasu i warunków zewnętrznych. Po pewnym czasie Polonia początkująca stanie się Polonią osiadłą. Na jej miejsce napłynie nowa fala emigracji, która rozpocznie pierwszy etap swego cyklu. Kto podejmie role emigracji politycznej? Chociaż omówienie ról poszczególnych systemów przekracza zakres tego eseju, już z początkowych rozważań możemy wnioskować, że w czasie bieżącym role układu w stosunku do kraju dopełniają się. Teoria systemów zakłada, że poprzez interakcję wewnętrzną zjawiają się w systemie elementy nowe, tzw. emerging properties (w luźnym tłumaczeniu: nowe właściwości albo nowe składniki). Jest to objaw twórczej akcji systemu. Ta właściwość systemu, która niejednokrotnie zaskakiwała mnie w mojej pracy klinicznej z rodzinami, nie pozwala mi na pesymistyczną odpowiedź na pytanie: kto podejmie role emigracji politcznej? Odczyt wygłoszony został na Pierwszym Walnym Zjeździe Północnoamerykańskiego Studium Spraw Polskich. Kalamazao. Michigan. 30 VI 1979 r 94 WSPÓLNOTA POKOLEŃ* Czy istnieje wspólnota pokoleń, czy też następujące po sobie generacje rozdziela przepaść, generation gapi Jeszcze kilka lat temu mówienie o generation gap było modne. Ale studiując artykuły i wyniki badań z dziedziny tej „międzypokoleniowej rozpadliny", nie znalazłam dość przekonywających argumentów, że jest to zjawisko powszechne. Owszem, istnieje okres młodzieńczych buntów, sporów z rodzicami, ucieczek, życia na własną rękę. Jest to jednak normalna, potrzebna faza rozwojowa w życiu człowieka. Po okresie tych buntów młody człowiek wraca, często nie zdając sobie z tego sprawy, do zaszczepionych mu w dzieciństwie wartości i upodobań. Są one zmodyfikowane, gdyż tego wymaga prawo ekologii dostosowywania się, w wyniku interakcji ze zmieniającym się otoczeniem. Głębia doznań pozostaje jednak nie zmieniona, jest jak serce dzwonu, które w chwilach decydujących udze-rza na alarm. Zrozumienie, że wspólnota pokoleń jest faktem, dowodzi dojrzałości. Esej oparty jest na zagajeniu, które wygłosiłam na spotkaniu reprezentantów młodszej generacji Polaków w Bethlehem, w stanie Connec-ticut, 17 VII 1982 r. (doroczny zjazd dyskusyjny w „Domku" Ewy i Stanisława Gieratów). Zebrało się około 100 osób: Amerykanie polskiego pochodzenia - emigranci powojenni i ostatnie fale uchodźców. Byli również goście z Polski, naukowcy tymczasowo przebywający w Stanach Zjednoczonych. Temat: „Wspólnota pokoleń" - został wybrany przez młodych organizatorów spotkania. Zastanawiając się, dlaczego właśnie teraz padło hasło „wspólnota pokoleń" doszłam do wniosku, że istnieją trzy najistotniejsze, może nie uświadomione sobie przez jego autora, przyczyny, które tłumaczą temat tego dorocznego zjazdu. * Artykuł opublikowany w „Dzienniku Związkowym" (3-4 IX 1982 r.). m Odkrycia socjobiologii Socjobiologia zajmuje się systematycznym badaniem biologicznych podstaw zachowania się istot żywych. Nauka ta gwałtownie się rozwija, a jej wyniki są niezmiernie przekonywające. Do nauk interdyscyplinarnych wprowadzona została przez Edwarda Wilsona, profesora Harwar-du, w jego klasycznym już dziele Sociobiology - New Synthesis, wydanym przed siedmiu laty. Badania socjobiologii coraz częściej dotyczą także człowieka, jego zachowań, zaczynają analizować przyczyny ludzkiego postępowania. Rezultatem są fascynujące informacje o strategii genów i ich wpływie na zachowanie człowieka. Dyscyplina ta tłumaczy oczywisty fakt istnienia ciągłości pokoleń poprzez geny. Dawid Barasch w książce The Whispering Within wydanej w 1979 r., której tytuł można by przetłumaczyć jako „podszept wewnętrzny", pisze: Ważność socjobiologii polega na tym, że wykorzystuje ona teorię ewolucji, ażeby pomóc nam zrozumieć przyczyny postępowania, zamiast używać jedynie terminu „instynkty", działającego jak zasłona dymna. Pisze dalej o instynkcie rodzinnym: Miłość rodziców do dzieci jest jednym ze sposobów, w który nasze geny troszczą się swoją powtarzalność w innych ciałach, to jest w ciałach naszych dzieci. Naturalnie, że nasze geny nie myślą, ani też nie planują strategii. Ale zachowują się tak, jakby myślały i opracowywały plany strategiczne. Tę pierwszą przyczynę wyboru tematu „Wspólnota pokoleń" (tematu „podszeptanego wewnętrznie"), kończę cytatem z książki Westona La Barre: Chociaż kultura jest nieśmiertelnością ludzi nieżyjących, sposobem, w który ich osąd i wybór ciążą nad postępowaniem żyjących, to jednak wszyscy ludzie, a więc i ci, którzy już nie żyją, mogą się mylić. Postępowanie nasze jest więc naznaczone i jak gdyby kierowane wolą tych, którzy żyli przed nami. A jak postępowała w swoim zaraniu Polonia amerykańska? Czy temat „wspólnota pokoleń" nie jest również związany ze zmianami w naszej grupie etnicznej? Polonia w Ameryce rośnie liczebnie, pęcznieje, wybucha nową energią i przechodzi ciekawy proces ewolucyjny. Emigranci, dawni i nowi, 96 zaczynają odczuwać potrzebę łączenia się. Takie zjawisko występuje w okresach zagrożenia. Wynika ono z potrzeby oparcia w grupie podobnych sobie ludzi, jest potwierdzeniem i zaaprobowaniem dokonujących się zmian tożsamości etnicznej. Przyjrzyjmy się „dawnej", „osiadłej" albo „starej" Polonii amerykańskiej . Polonia amerykańska - odkryta i nieznana Wiele cennych opracowań z zakresu historii polonijnej napisano z punktu widzenia sytuacji gospodarczej i społeczno-politycznej Polski. Toteż moje rozważania na ten temat będą prowadzone z punktu widzenia Polonii amerykańskiej. Chociaż związani jesteśmy z krajem pochodzenia i na pulsowanie polskiego życia natychmiast reagujemy pragnieniem pomocy w każdym wymiarze, wydaje mi się, że nadszedł czas, żeby Polonia spojrzała na siebie jak na twór osobny, związany swoją ekologią z Ameryką, a genami z Polską. Sięgając daleko wstecz, do czasów legendy, wspomnę tylko, że podobno pierwszym odkrywcą Nowego Świata, zanim „Columbus sailed the ocean blue in 1492", był w 1476 r. Jan z Kolna. Może prawda, może legenda. Ale wiemy na pewno, że pierwszy - tu po raz pierwszy wprowadzam termin „strajk", bo będzie o strajkach więcej, więcej niż 0 spokojnych, układnych Polakach, których dopiero rewolucja murzyńska wyzwoliła z nieśmiałości wobec własnego pochodzenia - strajk urządzili Polacy, jeszcze w koloniach angielskich w 1619 r., smolarze 1 wytwórcy mydła w Jamestown, w stanie Wirginia. Przerwali pracę, ponieważ nie przyznano im, jako nie-Anglikom, prawa wyborczego. Smolarze i mydlarze potrzebni byli kolonii, toteż rząd Wirginii przyznał wówczas prawo uczestniczenia w wyborach do Izby Poselskiej również „Polonias aresidentsw". Głosowali więc na równi z mieszkańcami pochodzącymi z Anglii. Trzonu Polonii amerykańskiej nie tworzyli jednak pojedynczy bohaterowie, nawet tak wybitne jednostki, jak Tadeusz Kościuszko i Kazi-merz Pułaski. Tworzył go masowy ruch wychodźczy ze wsi polskiej pod zaborami. Rozpoczął się słynną osadą „Panna Maria" w Teksasie, o której pięknie pisał ks. Jacek Przygoda, a nasilił po roku 1870, osiągając swój szczyt w przededniu I wojny światowej. Większość wczesnych emigrantów z Polski to samotni, młodzi mężczyźni. Jechali tak, jak na „saxy" - zarobić i wrócić do kraju. Ale nie 97 1 po to, jak w czasach obecnych, aby kupić samochód, mieszkanie, lodówki i pralki, ale żeby kupić ziemię, i to ziemię polską. Podczas gdy emigranci norwescy skupowali latyfundia, łakomi na ziemię amerykańską, większość emigrantów polskich ciągnęła do miast. Trzymanie się wielkiego miasta, jak dawniej, tak i teraz uważane było przez emigrantów polskich za mądrość życiową: w mieście, dużym skupisku ludności, łatwiej jest dostać pracę, a także odnaleźć własną grupę etniczną. W wielkim mieście „obcy" mniej jest widoczny, może się ukryć ze swoją innością, którą razi „tubylców". Pamiętam to z wczesnych lat pięćdziesiątych, rozpoznaję w zwierzeniach emigrantów z lat ostatnich i odnajduję w historii polonijnej sprzed stulecia. Ci najdawniejsi ciągnęli do rozbudowującego się przemysłu,do stalowni i do kopalń. Jeśli pragnienie powrotu do kraju nie realizowało się, sprowadzali rodziny i zakładali nową, ciasno związaną z sobą społeczność. Pierwszą wspólną inicjatywą było zazwyczaj budowanie kościoła i zakładanie szkoły parafialnej. Powstawały towarzystwa asekuracyjne. Centralnym motywem tożsamości tych wczesnych emigrantów był ich polski katolicyzm. Wokoło kościoła powstawała community, zachowująca prawa i wartości dawnej polskiej wsi. Największym pragnieniem tych, którzy do kraju nie wrócili - było posiadanie własnego domu. Całe rodziny, nie wyłączając dzieci, szły do pracy, aby jak najszybciej kupić dom. Oznaką słabości i nieudolnej gospodarki było „rentowanie" mieszkania albo domu przez rodzinę. Rodzina była też centralną wartością polsko-amerykańskiej społeczności. Należy tej instytucji poświęcić chociażby kilka osobnych zdań. Mimo chorób towarzyszących przeszczepieniu, a wynikających ze zmiany warunków życia z wiejskich na miejskie, ze znajomego otoczenia, od którego wiadomo było, czego się można spodziewać, do obcości języka, i przejścia do środowiska uznającego inne wartości; pomimo długich lat rozdzielenia mężów od żon, ojców od dzieci - rodzina przetrwała. Nie zniszczył jej alkoholizm, problemy małżeńskie, przestępczość młodzieży (zwłaszcza w pierwszym pokoleniu), rozbijająca rodziców i dzieci garnące się do nowego, nęcącego świata. Utrzymana żelaznymi prawami wpajanych przez pokolenia wartości, trzymająca się Kościoła i spojona lojalnością - rodzina przetrwała zachowując język, obyczaje i hierarchię wartości. Emocjonalnie scalała rodzinę kobieta, a mąż i ojciec wolał szacunek dzieci niż ich miłość. Zresztą niewiele czasu zostawało na okazywanie czułości i według przy- 98 jętych norm było to nie na miejscu. Niewidzialnymi nićmi wiążącymi emigrancką rodzinę polską były przekazywane przez pokolenia zwyczaje i tradycje. Do historii miasta Baltimore przeszedł pewien niezwykły ślub 7 II 1912 r. Wychodziła za mąż córka Ewy Gościńskiej, mieszkającej jak wszyscy polscy emigranci w okolicach Fells Point, nad zatoką. Tego dnia, w niedzielę rano, w mieście wybuchł pożar. Podsycany i przerzucany gwałtownymi podmuchami wiatru ogarniał coraz to nowe domy. Ludzie na Fells Point wybiegali na ulicę, wyrzucali cały swój dorobek, a polscy mieszkańcy nadbrzeża skupili się w kościele św. Stanisława, błagając Boga o pomoc. W tym samym kościele miał się odbyć ślub Katarzyny Gościńskiej i Waltera Gibowicza. Młodą Katarzynę nie przeraziła panika całej dzielnicy. Zdeterminowana, w białej sukni i welonie popędziła do kościoła. Jej matka z zagrożonego płomieniami domu wyciągnęła tylko trzy rzeczy, które uznała za najważniejsze: pierzynę i dwie poduszki. Umieściła pierzynę w kruchcie kościoła i, trzymając pod pachami poduszki, uczestniczyła tak w całej uroczystości. Po ślubie wręczyła nowożeńcom pierzynę i poduszki. „To nasz polski zwyczaj - powiedziała - i żaden pożar go nie złamie". Nieufna wobec obcych, zamknięta przed ich ingerencją, polska grupa rodzinna stała się zalążkiem polsko-amerykańskiej społeczności, na niej opiera się i z niej wyrasta nasz ruch etniczny i narodowy w Ameryce. Trwałość i nie przewidziany przez socjologów wzrost liczebny Polonii amerykańskiej jest, wydaje mi się, drugą przyczyną, dla której zaczynamy mówić o istniejącej wspólnocie pokoleń. Trzecią wreszcie przyczynę zainteresowania się problematyką wspólnoty pokoleń widzę w wypadkach najświeższych: w zjawisku „Solidarności" w Polsce i w odpowiedzi na apel związku amerykańskiego AFL/ CIO (Amerykańska Federajca Pracy/Kongres Organizacji Przemysłowych). Aby to lepiej zrozumieć, cofnijmy się raz jeszcze do końca XIX w., do przeszłości polskiej w Ameryce. Wkład Polonii w rozwój społeczności amerykańskiej Skupieni w polskich gettach, harujący w kopalniach, rzeźniach, fabrykach, stalowniach, Polacy ciężko płacili za swoją American expe-rience. W stalowniach południowego Chicago, gdzie polscy robotnicy tworzyli najliczniejszą grupę etniczną, co czwarty robotnik, zabity lub okaleczony na skutek wypadku w źle wyposażonych fabrykach, był 99 emigrantem. Nieporozumienia pomiędzy zarządami fabryk a robotnikami wynikały nie tylko z oszczędności, ale i z braku zainteresowania ludzkimi potrzebami emigrantów, których od pracodawców dzieliła bariera językowa i kulturalna. Od samego początku polscy robotnicy garnęli się do związków zawodowych. Już w 1990 r. utworzono Polish Chapter of „The Knights of Labor". 4 i 5 V 1886 r. polscy robotnicy prowadzili strajk w Milwau-kee. W starciach z policją zginęło pięciu Polaków. 10 XI 1897 r. w Lattimer, w Pensylwanii, zginęło w krwawej masakrze wielu ludzi, a wśród nich 26 Polaków. Były to nieuzbrojone grupy protestujących górników, domagające się sprawiedliwości w płacach i warunkach pracy. Szeryf nakazał policji, aby strzelała do bezbronnych ludzi. W długim strajku, który trwał od 1902 aż do 1903 r., Polacy stali na czele emigrantów słowiańskich. W 1921 r. w Chicago wybuchł „packing house" strajk. W starciach z policją walczyli na przestrzeni dwudziestu bloków, i to przez całe dni, nie tylko mężczyźni, ale także kobiety i dzieci. Połowa ofiar były to Polki, one też stanowiły najliczniejszą grupę wśród aresztowanych. W 1922 r. Amerykanie polskiego pochodzenia poparli strajk tramwajarzy w Buffalo, chociaż Polacy stanowili tylko 10% pracowników. O tym jednak wcześni historycy polonijni woleli nie wspominać. Mogłoby to źle usposobić opinię anglosaską do sprawy polskiej. Piękna książka Mieczysława Haimana Polish past in America, której treść sięga 1865 r., nie dotyka spraw późniejszych strajków. Mamy u Haimana całą plejadę szlachetnych postaci walczących o wolność Ameryki i o prawa człowieka, ale zawsze w głębi serca o wolność Polski. Jesteśmy bowiem narodem, w którym od wieków żyje kult wodza, potrzeba poświęcenia się dla idei i dla symbolu. Niestety, mało mamy zainteresowania i szacunku dla codziennego trudu przeciętnego człowieka. A przecież jednym z najważniejszych dokonań Polonii było utworzenie w 1930 r. Kongresu Organizacji Przemysłowych - CIO. Polacy byli najliczniejszą grupą etniczną wśród robotników i dlatego ich poparcie było kluczowe w zawiązaniu Kongresu. Zapaleni, z doświadczeniem organizacyjnym, weterani strajków -Polacy w liczbie 600 tys. przystąpili w 1930 r. do Kongresu Organizacji Przemysłowych. Stali się jego przywódcami. W trudnych zmaganiach z zarządami fabryk samochodów, szczególnie z General Motors, okazali się najbardziej progresywni i wojowniczy. Polki nie mniej wojownicze 100 od mężczyzn przystępowały do unii, pikietowały i brały udział w „sit-down" manifestacjach. Najdłuższy w historii Ameryki strajk, w fabryce cygar w Detroit, był właśnie strajkiem kobiecym. Polki stanowiły 85% strajkujących. Przez 90 dni okupowały w „sit-down" strajku dwoje fabryki mimo gwałtów i presji ze strony policji. Ich przykład pobudził całe fale kobiecych strajków w domach towarowych i w biurach. Nietrudno teraz zrozumieć, dlaczego w roku 1981 amerykańskie CIO odpowiedziało na apel polskiej „Solidarności". To była wspólnota pokoleń. Zagrożone geny uderzyły na alarm. Czas i rozdzielenie „wielka woda" przestały mieć znaczenie. W kryzysie tym dokonała się jeszcze jedna z faz krystalizacji polsko-amerykańskiej tożsamości. POLONIA AMERYKAŃSKA* Próba analizy ostatnich zmian Kilka lat temu jedna z moich studentek, którą przygotowywałam do magisterium z social work, miała poważne problemy w swojej pracy. Dziewczyna była zdolna, pracowita, przystojna, a mimo to jak gdyby zahamowana, zamknięta, niepewna siebie, onieśmielona. Ponieważ miała polskie nazwisko, zaczęłam z nią mówić o jej polskim pochodzeniu. Rozpłakała się i powiedziała mi, że polskie pochodzenie zawsze przyprawiało ją o pewną nieśmiałość, niepewność, zawsze czuła, że żyje jakby na drugim planie. Powiedziała mi także, że jestem pierwszą osobą, która o swojej polskiej narodowości mówi w sposób naturalny, z pewną dumą nawet, a nie z onieśmieleniem. Po kilku takich rozmowach ze mną jej zahamowanie znikło, odprężyła się i zaczęła bardzo dobrze pracować. Profesor Pichard Kolm, pisząc w „The Quarterly Review" (April-June 1969) o kryzysie tożsamości wśród Amerykanów polskiego pochodzenia, potwierdza moje obserwacje. Studenci pochodzenia polskiego, pisze profesor Kolm, byli nieśmiali, przeczuleni na punkcie swego pochodzenia, przyznawali się do niego dopiero po kilku tygodniach kontaktu, i to nie otwarcie, lecz w cztery oczy; wiedzieli o biedzie i zacofaniu w Polsce swoich dziadków, a bardzo niewiele o polskiej historii i kulturze. Z etnicznego podsystemu polskiego w Ameryce zaczęła wyciekać jego energia - młode pokolenie. Do systemu amerykańskiego wpływało jej bardzo mało. Emigracja z Polski była niezmiernie ograniczona: niepopularna w Polsce i nie oczekiwana przez Amerykę. A jednak ta tracąca stopniowo energię etniczna grupa polska zareagowała z niebywałą siłą w czasie I wojny światowej, wystawiając 60 tys. armię Halle-ra. Gdybyśmy zanalizowali tę sprawę nieco dokładniej, przekonalibyś- Artykuł opublikowany w paryskiej „Kulturze", w 1970 r. 103 my się, że przed tą wojną do polskiego podsystemu etnicznego w Ameryce zaczęli napływać działacze polityczni z Polski, którzy stali się ideałem, wzorem postępowania dla późniejszych ochotników Hallera. Nie byli to emigranci, lecz element przepływowy, który miał jednak duże znaczenie dla egzystencji polskiej grupy etnicznej. Wystawienie armii Hallera było największym wyczynem narodowym Polonii amerykańskiej. Dla postronnego obserwatora było też ono dowodem, że emigracja zachowała swój polski charakter narodowy, identyfikując się z symbolem zakutej w kajdany Polski. Ten symbol - zakutej w kajdany dziewicy, był tak wymowny, że oleodruki z jej wizerunkiem spotykałam w różnych domach czy gminach dzielnicy polskiej. Na tle tych obrazów i przy dźwiękach „grającej szafy" tańczyły ze sobą smętnie emigrantki polskie, których życie upłynęło nad maszyną w fabryce, a starość dopełniała się w „dzielnicy polskiej", w domu związkowym z barowym kontuarem. Odzyskanie niepodległości było ważnym wydarzeniem dla Polonii. Zaczęto się z nią bardziej liczyć, miała państwo, z którym mogła się identyfikować. Nie zmieniło to jednak faktu, że podsystem polskiej grupy etnicznej nie otworzył się wobec systemu amerykańskiego na tyle, aby powstała obustronna wymiana. Przenikalność była jednokierunkowa: od systemu ogólnoamerykań-skiego do polskiego podsystemu etnicznego. Przejmowano coraz bardziej, w miarę porawy warunków bytu, styl życia amerykańskiego. Ogólny system amerykański niewiele jednak wiedział o żyjącym w nim getcie polskim. Nie docierało stamtąd nic, co mogłoby zainteresować Amerykanina. Wiedziano o Polish wedding - o kiełbasie, o schludności małych domków, ale było to niemal wszystko, co grupa polska miała do zaoferowania. Ściśnięta wokół wspaniałego zwykle kościoła, w małych domkach jaśniejących czystością, z begoniami w oknach albo przymierająca w slumsach z postanowieniem nieproszenia o pomoc, grupa polska wydawała się obserwatorami z zewnątrz bizarre - dziwaczna, obca, prymitywna, nie taka, jak „my". Młoda inteligencja polonijna dojrzewała w college'ach z ciężarem podwójnej lojalności: Pierwsza - to lojalność wobec własnej grupy polskiej w Ameryce, reprezentowanej przez rodziców, sąsiadów, znajome ulice i domy, wobec słabo określonej, mglistej Polski, zawsze umęczonej, biednej, „której sztandaru nie wolno splamić", wobec „Polski mojej babki", albo 104 „mojej matki", czegoś, co nie istnieje realnie, ale co dręczy i zobowiązuje. Druga - to lojalność wobec państwa, w którym się przyszło na świat, otrzymało wykształcenie, wobec Ameryki, która ceni realność i obiecuje dobrobyt, która może się pochwalić Waszyngtonem, Lincolnem, Mayflower, demokracją, wspaniałymi osiągnięciami, i która patrzy z pobłażliwą pogardą na emigranta. Wielu wybierało drugą lojalność. Zostawało po tym poczucie pewnej winy, nieśmiałości wobec tego, od czego się odeszło. Ale to, od czego się odeszło, było tak mgliste i nieznane, że łatwiej było o tym nie myśleć. Byli i tacy, co dźwigali nie tylko ciężar podwójnej lojalności, ale i ciężar podwójnej goryczy. Byli to ci, którzy przyjechali do Ameryki jako młodzi ludzie i których oczy były bardziej niż u innych otwarte. Czuli żal do Polski (chociaż była to jeszcze Polska pod zaborami), że nie dała im nic, że bez przygotowania, bez pomocy musieli opuścić rodzinny kraj, szukając chleba i nauki gdzie indziej. Z goryczą myśleli o Ameryce, gdzie ani grupa polska nie przyszła im z pomocą, ani nowy kraj nie otworzył się gościnnie na ich przyjęcie. Niewielka tylko grupa inteligencji polonijnej zostawała w ramach getta, a tylko jednostki przechodziły z pewną swobodą z podsystemu do systemu, to jest wychodziły na zewnątrz jako Amerykanie polskiego pochodzenia, świadomi swej narodowości i nie onieśmieleni nią. Gdybyśmy się przyjrzeli historii życia tych, którzy umieli utrzymywać kontakt z dwoma systemami, którzy nie odeszli, a jednocześnie wyszli z getta, znaleźlibyśmy pewnie albo nieprzeciętnie żywy stosunek z rodzicami Polakami, względnie z jednym z rodziców, albo też bardzo silne reminiscencje z dzieciństwa, zidentyfikowanie się czy to z nauczycielem, czy z proboszczem, czy z kimś, kto pozostał świadomie lub nieświadomie wzorem postępowania, personifikował polskość silną, niezależną od geograficznych granic kraju, od ustroju politycznego, elementy polskiego charakteru narodowego, zdolne stać się budulcem osobowości. Takich ludzi było bardzo mało. Grupa inteligencji, która zostawała w granicach getta, kierowała się często korzyściami osobistymi: byli to lekarze, którzy nie znaleźliby pracy poza gettem, gdyż pacjenta przyciągał język polski; adwokaci, którzy mieli w grupie polskiej klientów; politycy, którzy liczyli na głosy Polaków. Chociaż ta grupa inteligencji podnosiła standard życiowy podsystemu polskiego, nie otwierała go jednak na zewnątrz. 105 Polacy znani są z tego w Ameryce, że mają niezliczone organizacje. Zwróciła już na to uwagę S. Breckinridge w swojej książce New Homes for Old wydanej w 1921 r. Pisząc o różnych grupach etnicznych autorka zaznaczyła, że grupa polska wykazuje wybitne zdolności tworzenia organizacji. Było to funkcją instynktu samozachowawczego i obroną przed wrogim nastawieniem do emigrantów ze wschodniej i południowej Europy. W tej postaci organizacje polonijne spełniały funkcję samopomocy i były często miejscem spotkań ludzi, którzy inaczej czuliby się osamotnieni; system amerykański mało się z nimi liczył. To, co piszę, nie jest krytyką organizacji polonijnych, lecz chęcią zrozumienia, dlaczego tak liczne i tak ruchliwe wewnętrznie, tj. w podsystemie polskiego getta, organizacje polonijne - tak słabo spełniały jeden ze swoich podstawowych celów: reprezentowanie Polonii amerykańskiej na zewnątrz. Nie zdobyły one dla Amerykanów polskiego pochodzenia wyższego statusu w ramach ogólnego systemu amerykańskiego. Wśród organizacji tych są nieliczne wyjątki, jak Instytut Naukowy czy Fundacja Kościuszkowska, które wyszły na zewnątrz utrzymując kontakt z obydwoma systemami. Instytut Naukowy miał zresztą i ma nadal nieco inne zadania, ale wymieniam go tu jako przykład reprezentowania Amerykanów polskiego pochodzenia w systemie amerykańskim. Podobnie z Fundacją Kościuszkowską, która od początku starała się o ożywienie wymiany pomiędzy grupą polską a systemem amerykańskim. W pewnym stopniu, w początkach swego istnienia, Kongres Polonii Amerykańskiej również przyczynił się do ożywienia wymiany. Miejmy nadzieję, że ostatnie posunięcia Kongresu wpłyną na otwarcie polskiego podsystemu etnicznego, że polski przepływ do życia amerykańskiego w formie publikacji na odpowiednim poziomie i informacji o Polakach w Ameryce przy cięgnie do grupy etnicznej tych, którzy od niej odeszli i dopomoże tym, którzy czują onieśmielenie wobec własnego polskiego pochodzenia. W dotychczasowych rozważaniach starałam się przedstawić, jak wyglądał polski podsystem etniczny w otaczającym go systemie amerykańskim. Był to układ raczej zamknięty, z minimum wymiany, która była raczej jednostronna, z wyciekającą energią; był to więc system, który zaczynał usychać, nie rozwijał się, nie rósł, w którym powoli przeważali ludzie starsi, niezdolni do ekspansji, przywykli do półobojętnego trwa- nia. Spójrzmy teraz na polski podsystem etniczny w Stanach Zjednoczonych w 1970 r. Od czasu II wojny światowej upłynęło 30 lat. Zaczęło 106 się coś nowego dziać. Do etnicznego podsystemu polskiego w Ameryce zaczęli napływać emigranci powojenni, nieobeznani z warunkami, nieświadomi trudności, przez które przeszła wcześniejsza emigracja. Podsystem ani nie mógł, ani nie chciał ich pomieścić, odgrodził się jeszcze ciaśniej i utworzył we własnym obrębie nowy, mniejszy podsystem -starą emigrację, zostawiając wciskającemu się elementowi ludzkiemu miejsce na stworzenie nowej emigracji politycznej. Dla Amerykanina, nie obeznanego z wewnętrznym zamieszaniem w podsystemie etnicznym, Polak w Ameryce odpowiada stereotypowi opisanemu przez Tho-masa i Znanieckiego: obrazowi Polaka łamistrajka, przybysza ze wschodniej Europy (tej nieoświeconej i zacofanej), który do systemu amerykańskiego wniósł kiełbasę, Polish wedding, obraz schludnych małych domków i „polski katolicyzm". Z drugiej jednak strony nastąpił pewien odpływ. W czasie II wojny światowej synowie emigrantów polskich przeprowadzili się z wojskiem amerykańskim za ocean i tam, w Anglii, we Francji, spotykali swoich rówieśników mówiących prawie tym samym językiem. Spotkania te były dla nich rewelacją, tak jak spotkania rodziny po długim okresie rozłąki. Młodzi Amerykanie odnajdywali wzory, których nie mieli w dzieciństwie. Ich kuzynowie z Polski nie odczuwali kompleksów z powodu własnej narodowości, byli jeszcze buńczuczni, jeszcze nie stali się emigrantami. Uczucie braterstwa spotęgowane było wspólnym identyfikowaniem się z tragedią okupowanej Polski, Polski walczącej i wzywającej pomocy. Te spotkania na neutralnym gruncie miały specjalne znaczenie. Polacy widzieli w swoim amerykańskim kuzynie „Amerykanina", reprezentanta tej Ameryki, o której słyszeli, a która w rzeczywistości była zupełnie inna. Nie mogli się do niej rozczarować, gdyż reprezentant Ameryki gloryfikował ją i był do tego sympatycznym chłopcem, który mówi po polsku. Amerykanin polskiego pochodzenia widział w swoim polskim kuzynie całą Polskę, która w tym nowym wydaniu stała się realna, nie przestając być jednocześnie Polską jego matki i ojca. Wracając do rodzinnego domu, GI (skrót oznaczający żołnierza amerykańskiego) pochodzenia polskiego przywiózł z sobą wygładzony język polski, sympatię do Polaków i wzbogacone własne „ja". Wniósł też do podsystemu polskiego nową energię i umiejętność porozumienia się z „nowo przybyłymi". Stopniowo nowa emigracja zaczęła przenikać poprzez granice starej emigracji; jednocześnie tu i ówdzie pojawiały się jednostki wybijające się ponad przeciętność systemu amerykańskiego, lecz zachowujące swoją polską tożsamość. 107 Chociaż podsystem polskiej grupy etnicznej podzielił się na mniejsze komórki starej, nowej, popaździernikowej i dalszych emigracji, proces, którego jesteśmy teraz świadkami, może doprowadzić do wytworzenia się zupełnie nowej Polonii amerykańskiej. Polacy są uważani przez obcych za ludzi egocentrycznych, ale zdolnych do poświęceń i do identyfikowania się z symbolami. Czego nie zauważono, to tego, że Polacy działają najlepiej i najzgodniej wtedy, kiedy są podrażnieni. Pojawienie się Polish jokes, niesmacznych i ubliżających, podziałało lepiej niż najbardziej płomienne przemówienia polskich przywódców. Wytknęli nas palcami i zaczęliśmy się liczyć. „To bardzo dobrze" - mówił do mnie o polskich żartach młody człowiek, trzecie pokolenie polskie w Ameryce - „to dobry znak, zaczynamy być ważni i dlatego nas wyśmiewają". Czuła się obrażona tak stara, jak i nowa emigracja - i w tym ogólnym obrażeniu zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Drugim takim bodźcem były niesłuszne nieraz i krzywdzące publikacje o polskim antysemityzmie. Atakowani i oskarżeni ze wszystkich stron, Polacy poczuli, że należy pewne sprawy wyjaśnić, że nie można pozwolić, by dzieci emigrantów wstydziły się postępowania rodziców nie wiedząc nawet, jakie ono było naprawdę. Trzecim bodźcem, który wpłynął na ożywienie się grupy polskiej, jest sprawa murzyńska. Są tej sprawy dwa różne aspekty. Pierwszy, to przykład, jaki dała grupa murzyńska walcząc o swoje prawa jako mniejszość: drugi, to zagrożenie dzielnic polskich przez napływający element murzyński. Doskonałym wyrazem uczuć Polaków zagrożonych przez „obcych" jest list pana Józefa Poręby, zamieszczony w „Dzienniku Związkowym" w Chicago: [...] Polską starą dzielnicę oblazło Puerto Rico. Po Division nie można już chodzić bezpiecznie, a na poczcie polonijnej panuje Afryka. Czarni ignorują białych interesantów. Listy przychodzą z opóźnieniem mimo zip-codów i maszyn do sortowania. Nowi pracownicy poczty zawsze mają czas na wesołe rozmowy z Murzynkami, które przeważnie stoją odwrócone plecami do interesantów. Załatwia się na tej „polonijnej" poczcie także długo. To już nie jest ta sama poczta. Wielki dar dla Polonii kilka lat temu. My tu mieszkamy. My tu płacimy wysokie podatki, które idą dla poprawy życia drugich. Zostaliśmy wyrolowani przez politykierów, tych z prawej i tych z lewej strony. Oddaliśmy swoje głosy po połowie im, to i oni dają nam połowę tego, co inni dostają. Każda grupa ma swoje „gangi" do obrony swojego mienia i swojego image, nawet Żydzi. Tylko nie my. Nas mogą bić, ale my nie możemy bić. Nie idziemy z życiem. Gdy oni się zbroją, my się tylko modlimy do Boga o pomoc. 108 List ten jest niewątpliwie wyrazem uczuć wielu Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy pozostali w geograficznych granicach polskiego podsystemu etnicznego. Jest w nim żal, podrażnienie, oburzenie człowieka, któremu do uprawianego z trudem ogródka wszedł intruz i podeptał kwiaty, nie zwracając uwagi na właściciela. Jest to oburzenie słuszne. Ale w szerszych ramach całego systemu amerykańskiego, wstrząsanego obecnie rewolucją rasową, jest ono tylko jeszcze jednym dowodem reakcji status quo na napierające nowe siły. Oburzony, odczuwający zagrożenie swego domu i brak opieki, Polak w Ameryce nie tylko tej opieki nie otrzymuje, ale oskarżany jest na dodatek o rasizm. Polacy, według badań A. Greeleya, to najwięksi wśród wszystkich grup etnicznych rasiści. Greeley, zaatakowany przez polskich krytyków, tłumaczy podstawy „polskiego rasizmu" w stosunku do Murzynów: [...] konflikt pomiędzy czarnymi a Polakami można wytłumaczyć niemal całkowicie w kategoriach ekonomicznych, społecznych i psychologicznych, bez odwoływania się do tradycji kulturalnych [...]. Jeśli nie zrozumiemy wartości, jaką przedstawia dla Polaka przywiązanie do własnego domu, do własnej dzielnicy, i słuszności jego obaw, że obydwie te rzeczy są zagrożone, nie będziemy w stanie zrozumieć ostrej animozji istniejącej pomiędzy Polakami a czarnymi. Jeśli naszą reakcją na czarną imigrację, której się boimy, będzie jedynie potępienie polskiego rasizmu albo, gorzej jeszcze, stwierdzenie, że reakcja ta to po prostu polskie uprzedzenie rasowe, to lepiej, ażebyśmy nie mówili nic, bo zrobimy więcej złego niż dobrego (Greeley. Why Can't They Be Like Us?). Należy tu odróżnić dwie zasadnicze rzeczy: reakcja Polaków zagrożonych w swojej dzielnicy nie jest wyrazem stosunku ogółu Polaków do sprawy murzyńskiej; Polacy - grupa etniczna słabo znana i to znana raczej od złej strony - zostali tu wybrani jako kozioł ofiarny rasowych uprzedzeń murzyńskich. Podczas gdy inne grupy etniczne po prostu wynoszą się ze swoich dzielnic ustępując miejsca napierającym nowym, czyli idą starym szlakiem postępowania amerykańskiego, Polacy nie chcą opuścić „swojej dzielnicy", „swoich ulic" i swoich domów, gdzie rodzili się, pracowali i gdzie chcą umrzeć. Ten konflikt, którego Amerykanie nie mogą zrozumieć nie znając psychologii przywiązanego do ziemi Polaka, wprowadził nowy zamęt w dotychczas uśpionym podsystemie polskim; stał się on^niespodziewa-nym źródłem energii, która - odpowiednio skierowana - może zmienić image Polaka w Ameryce. Energia ta, wywołana falą oskarżeń o rasizm i antysemityzm, oburzeniem na Polish jokes, stała się katalizatorem zbliżającym „starą" i „nową" Polonię. Domagała się też reakcji. Grupa 109 polska zdawała sobie jednak sprawę, że musi to być reakcja przemyślana, nie emocjonalne wystąpienia, ale nowy kierunek akcji społecznej. Był to jeden z pierwszych objawów dojrzewania intelektualnego Polonii. Może dlatego prezes Kongresu Polonii, Alojzy Mazewski, zwołał nie zjazd prezesów organizacji, lecz Konferencję Intelektualistów. Spróbujmy zastanowić się nad znaczeniem tej Konferencji, gdyż jest to niewątpliwy krok naprzód w podnoszeniu prestiżu emigracji polskiej na terenie Stanów Zjednoczonych. Nagłówki gazet polonijnych, rezentuzjazmowane, „że coś się dzieje", określiły zjazd chlubnym, pionierskim mianem „pierwszego". Należałoby tu wprowadzić zasadniczą poprawkę. Nie jest to „Pierwszy Zjazd Intelektualistów Polskich w Stanach Zjednoczonych", ale pierwszy taki Zjazd zwołany przez Kongres Polonii. Pierwszy Zjazd Naukowców Polskich zwołany był przez Polski Instytut Naukowy trzy lata wcześniej, w Nowym Jorku, i zdobył sobie rozgłos i uznanie nie tylko wśród Polaków, ale i wśród szerokiego grona naukowców amerykańskich. Zjazd Naukowców Polskich, zorganizowany przez Instytut Naukowy, stał się wzorem postępowania dla Kongresu Polonii przy zwoływaniu Konferencji Intelektualistów Polskiego Pochodzenia w czerwcu 1969 r. na terenach Kolegium Związkowego, w Cambridge Spring, w Pensylwanii. Należy zaznaczyć, że zadania Zjazdu Naukowców i Konferencji Intelektualistów były inne, ale że pierwszy zwrócił uwagę przywódców Polonii na istnienie grupy przodującej intelektualnie i na jej status w ogólnym systemie amerykańskim, nie wykorzystany do tej pory dla wewnętrznych celów podsystemu polskiego. Nowy prezes Kongresu, zwołując Konferencję w Cambridge Springs, utworzył jednocześnie pierwszy oficjalny pomost porozumienia, prowadzący, miejmy nadzieję, do zbliżenia intelektualistów młodego pokolenia polsko-amerykańskiego i młodszej generacji emigrantów. Projekt konferencji powstał w jesieni 1968 r., miała ona spełnić dwie funkcje: 1. Nawiązać dialog pomiędzy Kongresem Polsko-Amerykańskim a grupą intelektualistów polskiego pochodzenia; 2. Krytycznie ocenić potrzeby i możliwości Polonii i wyłonić skuteczne środki, które rozwiązałyby istniejące problemy. Przyjrzyjmy się konferencji i spróbujmy odpowiedzić na pytanie, czy te dwa jej zadania zostały spełnione. Uczestnicy konferencji zostali wybrani i zaproszeni na podstawie trzech głównych kryteriów: minimum 10 lat pobytu w Stanach Zjedno- 110 czonych, status naukowy w systemie amerykańskim, status uznania i zaufania w podsystemie polskim. Chociaż wielu innych intelektualistów polskich można by zmieścić w ramach powyższych kryteriów, zaproszono 20, którzy mieli uczestniczyć w obradach. Zaproszonych było również 5 dziennikarzy i 9 obserwatorów. 6 osób reprezentowało komitet wykonawczy Kongresu Polonii. Przeszło 40 osób zgromadziło się w dniach 27 i 28 VI 1969 r. w Cambridge Springs. Mówcy zaznaczyli, że tego rodzaju konferencja jest pierwszą w historii Polonii amerykańskiej. Tym samym więc stwierdzono, jakoby Zjazd Naukowców Polskich, zwołany przez Instytut 3 lata wcześniej, nie należał do historii Polonii amerykańskiej. Nie wydaje mi się to słuszne. Wydaje mi się natomiast, że przyszła historia Polonii upomni się o zamieszczenie Zjazdu Naukowców i jego dorobku w rejestrze ważnych zdarzeń zyskujących uznanie dla nauki polskiej w Ameryce. Są to najprawdopodobniej semantyczne nieporozumienia wynikające z braku komunikacji pomiędzy Polonią osiadłą a emigracją po II wojnie światowej. Sprawa ta dziś przedstawia się dużo lepiej, bo podczas gdy z zaproszonych na Zjazd Naukowców wszystkich polsko-ame-rykańskich organizacji tylko dwie przysłały swoich przedstawicieli, jedna z uchwał obecnej Konferencji brzmi: [.. ] in whatever way and to whatever exetent possible, The Pohsh-American Congress cooperate with the organisation of the Second Congress of Polish Scholars in America in 1970, sponsored by the Polsih Institute of Arts and Sciences1 Konferencja w swoich początkowych, ogólnych sesjach wyłoniła wiele problemów grupy polskiej w formie pytań - „co należy zrobić aby...?" Gdybyśmy starali się streścić w jednym słowie o co chodziło i „co należy zrobić aby...", można by powiedzieć, że chodziło o znaczenie grupy polskiej w systemie amerykańskim, czyli - mówiąc językiem tego kraju - chodziło o power (siłę). Chodziło o znaczenie polityczne i kulturalne, co - razem wzięte - będzie stanowiło o statusie Polonii, o jej „obrazie". Status Polonii jest niski, a do dźwignięcia go na należyty poziom potrzebne są młode siły i wytrawne głowy. Należy zatrzymać odchodzącą młodzież, zainteresować ją polskością, uczynić polskość atrakcyjną nie tylko w podsystemie etnicznym, ale otworzyć jeszcze bardziej granice systemu i spowodować, aby atrakcyjna polskość błyszczała na zewnątrz i stała się przedmiotem dumy dla młodej generacji Amerykanów polskiego pochodzenia. 111 Jaka „polskość"? Polskość będzie inaczej rozumiana przez obecnego obywatela Polski Ludowej, inaczej przez emigranta politycznego i inaczej przez trzecie pokolenie Amerykanów polskiego pochodzenia. Należy sobie bardzo jasno uprzytomnić, że polski podsystem etniczny w Ameryce jest strukturą luźno tylko związaną z systemem polskim. Polska grupa etniczna w Ameryce nie jest wewnętrzną strukturą polską, ale wewnętrzną strukturą amerykańską. Jest to osobne ciało związane lojalnością kulturalną z Polską i lojalnością polityczno-państwową z Ameryką. Ten zależny od dwóch układów, ale samodzielny twór ma swoje własne rozumienie „polskości". Polonia amerykańska musi też dbać o swoje istnienie i własny interes, gdyż ani Ameryce specjalnie nie zależy na jej egzystencji i rozkwicie, ani też Polsce nigdy specjalnie nie zależało na Polonii amerykańskiej, a pojęcie o niej w kraju jest raczej mgliste. Konferencja intelektualistów pochodzenia polskiego zebrała się, aby radzić nad tym, jak najlepiej wnosić polskość do systemu amerykańskiego, ażeby zabezpieczyć przetrwanie, rozwój i znaczenie Polonii amerykańskiej. Zebrani podzielili się na dwie grupy: jedną pod kierownictwem dra Witolda Sworakowskiego i drugą, której przewodniczył Aleksander Janta. W następnym dniu, w sobotę 28 VI, obydwie grupy spotkały się i uzgodniły 32 rezolucje. Pięć z tych rezolucji dotyczy publikacji na temat spraw polonijnych i polskich, dziewięć dotyczy szkolnictwa niższego i wyższego - uwzględniającego język, historię i kulturę polską, pozostałe rezolucje dotyczą Kościoła polonijnego, wychowania młodzieży polskiej przez rodziców w domu, poparcia dla instytucji i centrów polskich w Ameryce, prasy polskiej w Ameryce, dobrego imienia polskiego, reprezentacji Polonii w Ameryce i kontaktu młodzieży pochodzenia polskiego z krajem. Najważniejszą była rezolucja powołująca Autonomiczną Radę Doradczą przy prezesie Kongresu Polonii Amerykańskiej. W skład Rady weszło 7 osób, przedstawicieli ustalonych placówek naukowych polsko--amerykańskich: Orchard Lakę, Alliance College, Instytut Naukowy i Fundacja Kościuszkowska, oraz 3 osoby z nominacji prezesa Kongresu (reprezentujące 3 dziedziny - nauki przyrodnicze, o sztuce i społecz-no-humanistyczne), wyznaczone w ten sposób, aby pochodziły z różnych części Stanów Zjednoczonych. Komisja spełnia trzy zadania: 112 1. Rozpatrywanie spraw oświatowych i kulturalnych przedstawionych jej przez Kongres - żądania, projekty, prośby, które przychodzą z dołu i które prezes Kongresu chce mieć załatwione w sposób fachowy, np. kwestia książek o Polsce dla szkół średnich. (Nie ma dobrej historii Polski w języku angielskim. Książka Haleckiego jest na poziomie uniwersyteckim, toteż nie będzie zrozumiana przez uczniów szkoły średniej). 2. Własna inicjatywa Rady Doradczej - przedstawianie wniosków prezesowi do rozpatrzenia. 3. Opracowanie planu następnej konferencji. Zebrani twierdzili, że na obecnej konferencji odczuwało się pewne braki, i że nie wszyscy ludzie zostali zaproszeni. Następna konferencja powinna objąć więcej przedstawicieli Polonii, wybranych także według kryterium geograficznego. Rezulucje dotyczące nauczania o Polsce i Polonii na wszystkich poziomach szkolnictwa oparte były, między innymi, na następujących przesłankach: rząd federalny zainteresowany jest w kształceniu młodzieży z dyplomami akademickimi, obeznanej z obcymi krajami i obcymi językami. Będą to w przyszłości urzędnicy biur federalnych, nauczyciele języka obcego w armii. Rząd subwencjonuje takie studia, których program obejmuje całokształt zagadnień związanych z danym krajem: jego literaturą, historię, ekonomię itd. Takich centrów polskich studiów w Ameryce jest niewiele: jedno w University of Michigan, drugie w Ohio. Chodzi o to, aby tam, gdzie istnieje większość polska, starać się o pomoc rządową (grant), która umożliwiłaby stworzenie centrum studiów polskich. Alliance College w Cambridge Springs takiej pomocy rządowej nie otrzymało, gdyż rząd federalny wymaga, aby fakultet college^ przez niego finansowany miał co najmniej połowę profesorów ze stopniem doktora. Alliance College nie spełnia tego warunku. Zebrani wyrazili ubolewanie, że dotychczasowa działalność szkół parafialnych - uczenia po polsku i o Polsce - została zupełnie zaniedbana. Zwrócono się do zakonów i parafii o powrót do dawnego stylu nauczania - po polsku. Ustalono, że należy wstrzymać dalsze subwencje dla takich szkół czy zakonów, które nie dostosują się do tego i nie wznowią nauczania w języku polskim. To zaprzestanie uczenia o Polsce i języka polskiego w szkołach parafialnych, które przy kościołach polskich zostały wybudowane ze składek Polonii, było motywem, który powracał w moich rozmowach z uczestnikami konferencji. Byli pełni goryczy i na personel szkół parafialnych, i na „obcych" (zwykle Irland- 113 czyków czy Niemców), którzy nie chcą dopuścić do nauki języka polskiego, aby odciągnąć młodzież pochodzenia polskiego od Polonii. Nie była to gorycz bierna, ale bardzo aktywne wyrażenie sprzeciwu. Jeszcze jeden dowód zmian i aktywności w etnicznym podsystemie polskim. Problem polega na tym, że po pierwsze, nikt się od tych szkół oficjalnie nie domagał nauczania czy jego kontynuowania w języku polskim, a więc np. siostry, nauczycielki języka polskiego, zostały przeniesione z polskich szkółek, gdzie mogły uczyć dzieci po polsku, do szkół, gdzie nie było dzieci pochodzenia polskiego; po drugie, siostra zakonna nie może już uczyć bez accreditation - licencji pozwalającej na uczenie języka obcego i wydawanej po przejściu kwalifikującego kursu i egzaminu. Polonia nie posiadała ani college'ów, ani uniwersytetów, które mogłyby dać wykształcenie polskie wymagane przez komisję amerykańską, wykształcenie na poziomie accreditation. Stąd nacisk na Alliance College - stworzenia kursów na poziomie seminarium, wykształcenie nauczycieli języka polskiego, i stąd troska o pieniądze na umożliwienie tego nauczania. Pieniądze powinno się otrzymywać w formie stypendiów od organizacji polonijnych. Problem stypendiów polonijnych jest osobną dotkliwą bolączką. Podczas gdy inne grupy etniczne, z grupą żydowską na czele, ustanawiają stypendia umożliwiające studentowi z ich grupy albo całkowite studia, albo też dają mu konkretną pomoc - grupa polska podchodzi do stypendiów, jak do symbolu. Na przykład na jednym z obchodów rocznicowych organizacji polonijnej odbyło się rozdanie stypendiów. Były dwa stypendia po 250 dolarów i 40 stypendiów po 25 i 50 dolarów. Obrona dobrego imienia polskiego, poprzez zorganizowanie instytucji podobnej do Jewish Anti-Defamation League, była również dyskutowana na Konferencji. Propozycja została jednak odrzucona. Na stworzenie Polish Anti-Defamation League brakowało pieniędzy, podczas gdy Żydzi operują żelaznym kapitałem, z którego tylko czerpią procenty. Przeważył również polski charakter „niezaczepiania, niestwa-rzania problemu, nierozdmuchiwania antypolskich wystąpień". Konferencja zdecydowała natomiast, że należałoby zatrudnić specjalistę, który starałby się o nawiązanie dobrych stosunków z innym grupami etnicznymi i resztą systemu amerykańskiego. Taki public ralation man tropiłby wszystkie wystąpienia antypolskie i antypolonijne, ośmieszające, ubliżające, szkalujące itd., i miałby do pomocy polonijne organizacje regionalne, interweniujące natychmiast na terenie, na którym nastąpiła obraza imienia polskiego albo też dyskryminacja Polaków. Mógłby on 114 także, jeśli zaszłaby potrzeba, informować o dyskryminacji odpowiednie czynniki federalne w Waszyngtonie. Obrady konferencji toczyły się w bardzo ożywionej, przyjaznej atmosferze. Przeważał język angielski, ale od czasu do czasu przechodzono na język polski, zwłaszcza wtedy, kiedy głos zabierał przestawiciel powojennej emigracji. Chociaż w żadnej rezolucji sprawa dialogu między „starą" a „nową" emigracją nie została zaznaczona, uczestnicy Konferencji odjeżdżali pod wrażeniem, że interesy obydwu emigracji są wspólne i że ani jedna, ani druga grupa nie powinna już występować na zewnątrz osobno. Czy te dwa zadania Konferencji Intelektualistów zostały spełnione? Realizacja zadania pierwszego - nawiązanie dialogu między Kongresem a przedstawicielami intelektualistów polskiego pochodzenia - zostało moim zdaniem rozpoczęte. Przyszłość pokaże, czy dialog ten zostanie utrzymany. Zadanie drugie - ocena potrzeb i możliwości Polonii oraz wyłonienie skutecznych środków, które rozwiązałyby istniejące problemy - zostało, wydaje mi się, w pewnym stopniu zarysowane. Zabrakło socjologicznej i ekonomicznej analizy sytuacji Polonii, nie rozmawiano o pomocy ekonomicznej dla wciąż napływającej powojennej emigracji. Nie omówiono potrzeb socjalnych polskich emigrantów: domów dla starców, opieki szpitalnej, porady prawnej dla zagubionego w systemie amerykańskim emigranta. W swojej mowie wstępnej prezes Mazewski zaznaczył, że i Kongres, i intelektualiści pochodzenia polskiego mają obowiązek zachowania i przekazania następnemu pokoleniu polskiego dorobku kulturalnego. Jest to niewątpliwie słuszne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że Konferencja nie zajęła się pogłębieniem psychologicznym tego zagadnienia i nie wytłumaczyła, dlaczego „mają obowiązek" przekazania dorobku kulturalnego młodemu pokoleniu. Stwierdzenie, że jest to „spłacenie długu wdzięczności naszym dziadom i pradziadom", należy raczej do retoryki. Czy analizując dokładnie istotne przyczyny owego „przekazania wartości" nie dogrzebiemy się do spraw, które wykraczają poza interesy grupy etnicznej - do spraw czysto ludzkich, w których element polskości, jako element wchodzący w skład struktury tożsamości emigranta, jest niezmiernie ważny? Problem przekazywania dorobku kulturalnego grupy czy narodu, a więc i problem przekazywania wartości grupy młodemu pokoleniu, łączy się bardzo ściśle z wychowaniem tego pokolenia. Jeśli młode poko- 115 lenie nie będzie ustosunkowane przyjaźnie do grupy, od której ma przejąć ofiarowywany dorobek kulturalny, dar, który wydaje się starszemu pokoleniu cenny zostanie albo zmarnowany, albo odrzucony. Człowiek najchętniej przyjmuje to, co wydaje mu się dla niego korzystne, albo przyniesie mu osobistą satysfakcję. Jak przekonać rodziców polskich, że polskie wartości kulturowe są ważne dla ich dzieci? Rezolucje konferencji polskich intelektualistów stwierdzają jedynie, że „gdzie tylko możliwe, rodzice powinni zachęcać dzieci do zachowania języka i tradycji polskich". Konferencja nie wnikała w to, dlaczego rodzice powinni tak postępować, ani też, jak powinni to robić. Kurt Lewin, w rozprawie zatytułowanej Bringing up the Jewish Child, poucza rodziców Żydów, dlaczego powinni wychowywać swoje dzieci w sympatii i lojalności wobec grupy żydowskiej. Pisze on, że podwójna lojalność jest socjologicznie zdrowa. Tego rodzaju lojalność jest szczególnie aktualna w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest tyle grup mniejszościowych i gdzie jednostka należy do wielu różnych ugrupowań. Nie to, że należy do wielu różnych grup jest przyczyną trudności, ale niepewność przynależności. W wypadku rodziców Żydów - pisze Lewin - akcja rodziców powinna być taka sama, jak w uświadamianiu seksualnym: otwarta, realistyczna, prawdziwa. Nie możemy zmienić faktu, że dziecko będzie należało do grupy mniejszościowej, musimy się z tym pogodzić. Unikanie problemu sprowadzi tylko późniejsze trudności. Rodzice muszą sobie zdać sprawę, że problem wcześniej czy później się ujawni. Wytworzenie pozytywnego stosunku do grupy żydowskiej jest jedną z niewielu rzeczy, które rodzice mogą zrobić dla przyszłego szczęścia swego dziecka. Mogą go tym uchronić od różnych form przyszłego niedostosowania psychicznego, wynikającego z napięcia i niepewności. Dla młodzieży żydowskiej niezmiernie ważne jest zrozumienie socjologicznego aspektu problemu żydowskiego. To rozumienie pomoże im w rozwiązaniu przedziwnej zagadki: jaką grupę stanowią Żydzi? Będą mogli sami zadecydować, czy każdy z nich osobiście do tej grupy należy. Młody chłopiec czy dziewczyna powinni zrozumieć, że głównym kryterium należenia do grupy, w tym wypadku żydowskiej, nie jest kryterium lubienia jej lub też nielubienia, to że jest się podobnym do ich przedstawicieli czy też niepodobnym. Głównym kryterium należenia jest wspólny los. Mogą nienawidzieć żydowskiego mistycyzmu, mogą nie chcieć cierpieć z powodu kulturalnych i religijnych wartości, których nie rozumieją, ale muszą znać fakty i wiedzieć jasno, że istnieje współzależność pomiędzy losem Żydów amerykańskich i losem 116 Żydów całego świata. Należenie do wielu grup jest naturalne, potrzebne. Prawdziwym niebezpieczeństwem jest zawieszenie w próżni, jest stanie się człowiekiem marginesowym, jest wieczna niedojrzałość. Czy istnieje współzależność pomiędzy Polonią amerykańską i Polakami na całym świecie? Dlaczego powstała 60 tys. armia Hallera? Dlaczego każda wzmianka o Polakach na świecie obchodzi nas, cieszy, boli albo wstydzi? Czy może przypominamy coraz bardziej żydowską diasporę na świecie? Czy powinniśmy wychowywać dzieci na ludzi marginesowych, odciętych od własnych korzeni, niepewnych, gdzie właściwie należą? Irlandzcy emigranci jeżdżą do kraju swego pochodzenia, aby wyszukiwać metrykiu chrztu swoich pradziadków. Synowie amerykańskich Żydów, niezmiernie aktywnych w amerykańskich organizacjach społecznych, jeżdżą do Izraela odnajdywać swoje korzenie. Uczucia narodowe należą do najsilniejszych uczuć człowieka. Pięćdziesiąt lat temu Polish Peasant nie wiedział, jak walczyć o uznanie dla siebie i swojej rodziny w systemie amerykańskim. Nie bardzo mu nawet na tym zależało. Zależało mu natomiast na statusie w obrębie własnego getta: w parafii, we własnej etnicznej organizacji i we własnej rodzinie. Autorytetem był proboszcz, do którego szedł po radę i który ustalał hierarchię wartości. W 1970 r. własna grupa etniczna przestała wystarczać. Ta sama grupa przyznaje status zaufania dopiero wtedy, gdy został on już zdobyty w ogólnym systemie amerykańskim. Współzależność przemian w obu systemach wpłynęła na postępowanie Amerykanina polskiego pochodzenia. Zdobycie odpowiedniego statusu w systemie amerykańskim gwarantuje mu niezależność ekonomiczną, przywileje społeczno-polityczne i popularność we własnej grupie etnicznej. Ponieważ nie może on pozbyć się swego polskiego dziedzictwa, gdyż jest ono częścią składową jego tożsamości, stara się zdobyć odpowiedni status dla wartości polskich i polonijnych, aby stały się one czynnikiem pozytywnym w zdobywaniu i utrzymaniu statusu w systemie amerykańskim. 1 „[...] w maksymalnie możliwym stopniu i zakresie Kongres Polonu Amerykańskiej będzie współpracował w zorganizowaniu II Kongresu Polskich Naukowców w Ameryce w 1970 r., finansowanego przez Polski Instytut Sztuki i Nauki". ttf Ul , i CZAS SYNTEZY Było jeszcze ciemno. W listopadowy ranek 1977 r. Marcin zerwał się z łóżka cicho, starał się nie zbudzić rodziców. Najmniejszy hałas, nieostrożny krok i byłoby po wszystkim. Był to poranek, w którym wielka decyzja przeradzała się w czyn. Zaledwie siedem lat temu uciekli z Polski aby tu, w Ameryce, rozpocząć nowe życie. A on drżał teraz podniecony planem nowej ucieczki. Przygotował ją tak samo skrupulatnie, jak jego wspaniały ojciec, który nie ominął najmniejszego szczegółu w przerzuceniu rodziny z kraju na emigrację. Była to więc druga, tym razem własna ucieczka Marcina. Miał siedmenaście lat i uciekał z przytulnego domu rodziców na przedmieściach Nowego Jorku do Fort de Nogent, głównego garnizonu francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Dlaczego? W książce, którą napisał1, zwierza się raz tylko: musiałem być wolny! I zaraz tłumaczy: wolny, a więc wyzwolony spod dominacji wszechwładnego ojca, który wobec Marcina stosował dawną, polską dyscyplinę i zasady ojcowskiej nieomylności. Ale książka nie drąży głębiej, nie tłumaczy, dlaczego naprawdę. Dlaczego wolny? Dlaczego Marcin, syn politycznych emigrantów, zapragnął wolności nie takiej, jaką wybierali jego amerykańscy koledzy: w ucieczkach do Kalifornii, w commune H-ving (życiu w komunach), w odurzaniu się narkotykami, ale we francuskiej Legii Cudzoziemskiej? Była to ucieczka celowa, wyprawa z planem i, jak po zdobycie rycerskiego trofeum, prowadziła do uzyskania białego kepi Legii. W jednym tylko zdaniu książka młodego chłopca pozwala dostrzec prawdziwy powód ucieczki. „Pamiętam - pisze Marcin - kiedy byłem jeszcze malutki i zabrano mnie w odwiedziny do mego chrzestnego ojca". Ten chrzestny ojciec - piękny, o suchej twarzy i żołnierskiej postawie, były oficer polskiej kawalerii - przedostał się później (kiedy później, nie wiadomo) do francuskiej Legii Cudzoziem- 119 skiej, służąc w Afrykańskim Pułku Jazdy Wielbłądziej, a dokładnie w 6 Pułku Jazdy Wielbłądziej w Syrii. Chociaż eskapada do Fort de Nogent udała się i Marcin zdobył, wśród niesłychanych trudności i brutalnego traktowania ochotników, białe kepi Legionu - uciekł z Fort de Nogent. Chociaż znalazł wśród memorabiliów Legionu mundur i flagę pułku chrzestnego ojca i wzruszony stanął przed tym mundurem i flagą na baczność z uczuciem odnalezienia, a może połączenia się i identyfikacji z bohaterem swoich marzeń, uciekł z Legionu rozczarowany. Dla Marcina nie nadszedł jeszcze czas syntezy wewnętrznej, której szukał z taką rozpaczliwością. Bo synteza jest wynikiem procesu, a odkrycie samego siebie wymaga stanu, który za Koestlerem2 nazwę dojrzeniem (ripeness). Po ucieczce z Legii, która dawno już przestała być twierdzą szalonych rycerzy i donkichotów, Marcin wrócił do domu i zaraz zaciągnął się do wojska. Ale o tym książka już nie mówi. Nie wychyla się poza przygody młodego chłopca, awanturę uciekiniera, nie drąży w sedno dramatu. Nie stara się przynieść Marcinowi odpowiedzi na jego bezgłośny, rozpaczliwy krzyk: kim ja naprawdę jestem? Tej odpowiedzi szukał i szuka syn polskich emigrantów, zawieszony pomiędzy buńczucznym domaganiem się wolności, nienaruszalności własnego psychicznego terytorium, odrzucaniem wszystkiego co dawne, co ojcowskie, co dominujące, w dufnym zaakceptowaniu amerykańskiego free country, a głębokim pragnieniem stanięcia na baczność przed wizją chrzestnego ojca - polskiego ułana i błędnego rycerza w syryjskim pułku francuskiej Legii Cudzoziemskiej - oraz potrzebą lojalności dla symboli: flagi i munduru. Marcin nie jest jedynym dzieckim polskich emigrantów politycznych, szukającym wewnętrznej syntezy w odosobnieniu i w ucieczce. Znam rodziców młodego człowieka, który od lat przebywa w Indiach medytując. Może szuka samego siebie, a może od samego siebie ucieka. O tragedii rodziców tych dzieci, o rozpaczliwym poczuciu winy za czyny nie popełnione, o wyczekiwaniach na wiadomość, listy, znak życia - nie piszę, gdyż jest to rozdział osobny, którego nie ośmielam się traktować marginesowo. Poznałam rodziców i rodzeństwo Michała Chądzyńskiego i wybrałam go jako przykład ucieczki. Jest to przykład kolorowy, jak szarża kawalerii, jak wyczyn partyzancki. Ucieczka Michała ma w sobie polską fantazję. Ale ma też w sobie elementy dominujące w sierpniowym strajku stoczniowców: planowanie, upór, odwagę i na przekór wszystkim: szarże w niemożliwość. Wszystko to, co przechowane w skarbcu 120 nieświadomości: wołania i wizje, które ożywają tylko we śnie - nabiera kształtów tylko w marzeniu, bojąc się codziennej realności; wszystko to, do czego Marcin tęskni podświadomie - świadomie odrzuca. Jest to kryzys tożsamości etnicznej, tymczasowe załamanie się układu wewnętrznego w procesie poszukiwania syntezy. Synteza ta powinna się wyrazić w przyszłości w twórczym akcie połączenia dwóch różnych poziomów myślenia i odkrycia nowej formuły psychicznej. Doj rżenie - warunek odkrycia W Waszyngtońskiej Bibliotece Kongresowej zapotrzebowanie na książki i eksponaty w dziale historii i genealogii wzrosło w ostatnich latach o 80%. Działem tym interesują się przede wszystkim młodzi ludzie (young adults) - dzieci i wnuki emigrantów. Poszukiwanie „korzeni" interesuje młodzież bez względu na pochodzenie i klasę społeczną. Przekonałam się o tym bezpośrednio w mojej praktyce terapii rodzinnej i w pracy uniwersyteckiej. Studenci moi entuzjazmują się corocznie problematyką genealogii. Pierwszą pracą (paper), którą student w mojej klasie terapii rodzinnej jest obowiązany przedstawić, jest studium własnej rodziny, włączając w to przeszłe pokolenia. Jest to lektura, która niezmiennie mnie pochłania i wzrusza. Emigranci: Szkoci, Irlandczycy, Francuzi, Polacy, Włosi, Niemcy, Szwedzi i inni przedstawiciele europejskich wędrówek narodów, nabierają kolorów, życia, znaczenia. Młodzież podchodzi do tej przeszłości z pietyzmem, chęcią zrozumienia, odnalezienia siebie. Tragedie nieporozumień, na tle narodowościowym, rodziców czy dziadków ciągną się nieubłaganie za następnymi pokoleniami. W lekturze tej krótkość amerykańskiej historii jaskrawo kontrastuje z potężną siłą kulturowego dziedzictwa. A jednak jeszcze dziesięć lat temu byłam odosobniona w skierowaniu uwagi studentów na ich dorobek etniczny. Dopiero w ostatnim dziesięcioleciu wzmogło się zainteresowanie etnicznością i tożsamością etniczną. Czyżby był to czas dojrzewania, gotowość do nowych odkryć wewnętrznych? U źródeł twórczości: odkryć naukowych, osiągnięć artystycznych, wyczynów bohaterskich, doszukać się możemy pobudek osobistych. Są to pragnienia, często podświadome, poszukiwania psychicznej głębi samego siebie, zrozumienia przyczyn własnego postępowania, własnego losu i szukanie odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Tej dręczącej potrzebie zrozumienia samego siebie zawdzięczamy poszerzające się bogactwo ludzkiej myśli. 121 Potencjał twórczy istnieje w każdym człowieku. Nie zawsze jest wykorzystany i nie zawsze prowadzi do twórczego odkrycia. Warunkiem odkrycia jest stan, który Arthur Koestler w swojej książce Akt twórczy nazywa ripeness - doj rżeniem - stan ansycenia i gotowości do twórczego odkrycia. Koestler rozróżnia doj rżenie biologiczne, jako gotowość do przyswojenia sobie nowej umiejętności w poruszaniu się, układzie mięśni, reagowaniu i sprawności fizycznej, i doj rżenie kulturowe, stwarzające warunki do nowych odkryć. Dodaję do tego stan dojrzenia psychicznego, czyli kolejny etap ewolucji duchowej człowieka. Wydaje mi się, że ten stan psychicznej gotowości do nowych odkryć objawia się rosnącym zainteresowaniem dziedzictwem kulturowym jednostki. Jednym z symptomów tego procesu jest zainteresowanie tożsamością etniczną. Tożsamość etniczna Etniczność jest koncepcją nową, naukowo mało zbadaną. Termin ten jest stosowany zarówno w nauce, jak i w życiu społeczno-organiza-cyjnym, a także w rozmowach potocznych. Pojęcie „tożsamość etniczna", wywodzące się z eriksonowskiej identity, jest również nie dość sprecyzowane. Mówimy tu o związkach kulturowych, o lojalności grupowej i o samookreśleniu kulturowym. Ta płynność i nieustalenie znaczenia pojęć „etniczność" i „tożsamość etniczna" pozwala mi w moich obecnych rozważaniach na wychylenie się poza dotąd przyjęte ramy definicji ethnic identity, określonej jako solidarność z grupą ludzi o podobnych wartościach kulturowych i podobnej przeszłości historycznej. Samo zagadnienie tożsamości etnicznej zainteresowało mnie ze względów osobistych, z powodu mojej sytuacji emigracyjnej i tak, jak u wielu osób dzielących tę sytuację - ze względu na niewygodny, dwupoziomowy układ życiowy wymagający ekwilibrystyki psychicznej. Wyjście poza przyjęte ramy definicji polega na tym, że zapożyczając termin „tożsamość etniczna" pozostawiam na uboczu zjawiska społecz-no-polityczne i socjologię grup etnicznych, a zbliżam się do jednostki w tej grupie i koncentruję na zmianach w psychice pojedynczego człowieka. Świadomość przynależności kulturowej Wyostrzenie świadomości przynależności kulturowej jest symptomem zmian zachodzących w psychice jednostki. Zainteresowanie tożsa- 122 mością etniczną jest zauważeniem przestrzennego położenia jednostki na przecięciu dwóch prostych. Linia pionowa sięga wstecz, do przeszłych pokoleń, i w przyszłość, do pokoleń następnych. Jednostka jest tu ogniwem łączącym łańcuch pokoleń. Druga prosta, pozioma, to teraźniejszość, łączność z grupą ludzi kulturowo podobnych i żyjących w tym samym okresie. Jesteśmy więc kulturowo, etnicznie umieszczeni i niejako zakwalifikowani bez naszej woli, ponieważ żyjemy w tym właśnie czasie i odziedziczyliśmy te, a nie inne wartości kulturowe. Z tego położenia nie zdawaliśmy sobie do niedawna sprawy albo nie zauważaliśmy rzeczy oczywistych. Byliśmy, jak powiedziałby Koestler, almost ripe - „prawie-że", ale niezupełnie jeszcze gotowi do odkrycia zjawisk będących integralną częścią naszego codziennego życia. Ten „wynalazek", jak wszystkie inne wynalazki łącznie z jabłkiem Newtona, odkryciem nowych promieni przez Wilhelma Konrada Roentgena i odkryciem sfery nieświadomości przez Freuda, jest odnalezieniem zjawisk już istniejących i zauważenie ich w innym świetle, jakby pod innym kątem. Do „zauważenia" jednak potrzebny nam był cały proces poszukiwań, usilnego szukania odpowiedzi na pytanie: dlaczego? potrzeba nam było nasycenia tematem, stanu „dojrzenia", aby w pewnej chwili błyskawicznego aktu twórczego odskoczyć od przyjętego stylu rozumowania i połączyć twórczo dwa, dotąd niezależne od siebie, poziomy myślenia. Trzydzieści lat minęło od chwili, gdy największe fale emigracji powojennej przybiły do brzegów Ameryki. Pierwsze i drugie pokolenie jest już w stanie dojrzenia, który powinien aktem twórczym połączyć, dla każdego osobno, położenie ekologiczne ze strukturą psychiczną i wydzielić nowy sposób myślenia. Stan dojrzenia jest wynikiem procesów zachodzących w kręgu ekologicznie najbliższym - w rodzinie, toteż chciałabym zatrzymać się nad problemami rodziny przeszczepionej i przeanalizować fazy jej cyklu życiowego od samych początków emigracji aż do chwili obecnej, w której u większości rodzin przeszczepionych można zauważyć zmiany struktury psychicznej. Fazy cyklu życiowego rodziny przeszczepionej Cykl życiowy rodziny składa się z szeregu dających się odróżnić okresów, związanych czasem, miejscem i osobami. Podobnie jak u jednostki, każdy taki okres życiowy zawiera w sobie potencjał kryzysu. Rozwiązanie kryzysu jest warunkiem spokojnego, konstruktywnego przejścia do fazy następnej. Cykl rozpoczyna okres dostosowywania się 123 do siebie dwojga młodych ludzi - małżeństwa. Następna faza to przyjście na świat dziecka - pierwszego dziecka, które zmienia istniejący dotychczas układ życiowy dwojga ludzi. Trzeci okres - to wzrastanie i rozwój umysłowy dzieci. Wpływ otoczenia: szkoły, kolegów i koleżanek, nowych wartości dewaluujących wartości rodziców, prowadzi często do kryzysów rodzinnych. Jest to najtrudniejszy okres dla nastolatków -czas buntu przeciwko rodzicom, walki o niezależność, poszukiwania tożsamości, odrzucania, odchodzenia i wystawiania na próbę zdezorientowanych, a nieraz załamanych psychicznie rodziców. Jest to okres zaburzeń psychicznych u młodzieży, który niejednokrotnie nabrzmiewa kryzysem i którego rozwiązanie nie zawsze jest pozytywne. Nadchodzi wreszcie okres ostatni, w którym rodzice znów zostają sami po odejściu dzieci do ich własnego, samodzielnego życia, etap zwany w naukowej terminologii amerykańskim okresem „pustego gniazda". Rodzina przeszczepiona jest w nieco innej sytuacji. Akt przeszczepienia przenika wszystkie fazy cyklu życiowego. Nie jest to tylko dodatkowy punkt zapalny, ale wszechogarniający, penetrujący klimat, nadający specjalny sens zdarzeniom, nakazujący spoglądać pod innym kątem na najbardziej nieraz drobne sprawy codziennego życia rodziny. Przeszczepieńcy, przechodząc fazy normalnego rodzinnego rozwoju, przeżywają jeszcze okresy specyficznie wynikające z ich przerzucenia w inny system społeczny, polityczny i kulturowy. W moich obserwacjach rodzin przeszczepionych zauważyłam trzy takie okresy: pierwszy - okres szoku i dezorientacji; drugi - borykanie się z losem o zachowanie zdrowia psychicznego; trzeci - okres wyłonienia się nowej wartości i czas syntezy. Okres szoku i dezorientacji Jest to faza trwająca zwykle od kilku miesięcy do kilku lat, chociaż dla niektórych rodzin staje się stylem życia. Kontrast pomiędzy rolami matki i ojca wyuczonymi w Polsce a postępowaniem rodziców Amerykanów wprowadza dezorientację do życia rodzinnego. Chociaż związki lojalności przyciągają dziecko do rodziców, atrakcyjność amerykańskiego otoczenia - odciąga. Konflikt jest często nieunikniony: uczeczki z domu, odpadanie ze szkół i z college'ów, zaburzenia psychosomatyczne i psychiczne, znane są dobrze rodzicom emigrantom. Kontakt ze światem zewnętrznym, ten warunek pełnego zdrowia psychicznego, istnieje tylko na płytkim poziomie wymiany słownej w 124 pracy, uprzejmości albo zatargów sąsiedzkich. Ale autentyczne relacje wymiany w stosunkach międzyludzkich długo jeszcze będą czekały na okres dojrzenia. Uczucie straty, bez względu na rodzaj emigracji, politycznej czy zarobkowej, odczuwane jest jak częściowa utrata samego siebie. Stąd możliwość stanów depresyjnych i rozpaczliwa nieraz walka o zachowanie równowagi psychicznej. Depresja nie ogarnia wyłącznie rodziców. Rodzina jest żywym organizmem, w którym troski i radości jednej osoby znajdują natychmiastowy oddźwięk u pozostałych osób. Wreszcie ten pierwszy okres jest czasem podświadomego albo i zupełnie świadomego odczuwania żalu po stracie. Przypominam sobie list jednej z moich respondentek, gdy w latach sześćdziesiątych przeprowadzałam badanie rodziny przeszczepionej w Ameryce. Uczucie, które wyraziła w tych kilku zdaniach, najlepiej może odda atmosferę tego pierwszego okresu szoku i dezorientacji: Mam to state uczucie czekania na pociąg, który właśnie ma nadejść i jechać w niewiadome. Myślę, ze nic nie zastąpi miejsca, w którym człowiek się urodził. Zawsze będzie za czymś tęsknił, zawsze czegoś szukał. Bóg jeden wie, czego? Okres walki o zachowanie zdrowia psychicznego Po szoku, dezorientacji, po okresie żalu spowodowanego utratą dawnego stylu życia następuje wzmożony wybuch energii. Instynkt samozachowawczy daje znać o sobie. Faza ta jest dłuższa od poprzedniej. Trwa od kilku do kilkunastu lat. W rodzinie, która pierwszy okres przeżyła jako grupa scalona, ta druga faza może doprowadzić do wewnętrznego rozbicia. Jest to etap wyjścia na zewnątrz. Uczenie się nowych wartości, przejmowanie nowego stylu życia, co pociąga za sobą odsunięcie na plan dalszy wartości dawnych i takiego stylu życia, który w nowych warunkach staje się przestarzały albo niewygodny. Utarczki wewnętrzne w rodzinie, już nie tylko pomiędzy rodzicami i dziećmi, ale mężem i żoną, rodzicami i dziadkami są wynikiem różnic kulturowych pomiędzy otoczeniem a wewnątrzrodzinną tradycją przywiezioną z kra- Poszukiwanie integracji ze społeczeństwem amerykańskim, lokalny patriotyzm, poczucie uczestnictwa w American stream of life (dynamice amerykańskiego życia) - dążenia pozytywne - mogą jednak stać się podłożem nieporozumień w małżeństwie. Separacje i rozwody w tym okresie cyklu życiowego rodziny są często wynikiem sporów o pierwszeństwo wartości albo też gwałtownym pragnieniem znalezienia własnego 125 miejsca w nowym świecie; miejsca, które nie pokrywa się z dawną pozycją w grupie rodzinnej. Tradycja, lojalność, tolerancja, przyjaźń i nabyta w trudnych warunkach rozwaga pozwala wielu przeszczepionym rodzinom dobrnąć w całości do końca okresu drugiego i wstąpić w fazę najbardziej twórczą -w czas syntezy. Okres trzeci - czas syntezy Większość rodzin powojennej emigracji jest już w ostatniej fazie cyklu rodzinnego; dzieci odeszły i rodzice zostali sami. Ale po emigracji powojennej napłynęły, napływają i napływać będą nowe fale polskiej emigracji. W grupie rodzinnej, czy też pojedynczo, przeżywać będą kolejne dwa okresy, dochodząc wreszcie sami, albo ich dzieci, do okresu trzeciego, który nazwałam czasem syntezy. Każdy akt twórczy poprzedzony jest procesem, w którym kolejno następują po sobie: przygotowanie, okres frustracji, stan powolnego wykluwania się idei, a wreszcie olśnienie twórcze prowadzące do zrealizowania nowego pomysłu. W życiu polskiej emigracji, w pierwszym i w następnych pokoleniach, to olśnienie twórcze jest nagłym zrozumieniem, odpowiedzią na pytanie: kim jestem? Jest wynikiem syntezy, w której wartości odziedziczone i nabyte, w błyskawicy aktu twórczego wybuchają nową wartością. Jest to trzecia wartość, wartość nadrzędna - wynik zmagań z naszą dwutorowością, naszym uporczywym szukaniem syntezy. Zdobywając trzecią wartość stajemy w pozycji dystansu do wartości odziedziczonych i nabytych, a ustawiając na szczycie hierarchii te wartości, które wyrażają troskę o sprawy ogólnoludzkie, wstępujemy na wyższy szczebel drabiny ewolucji psychicznej człowieka. Pozostaje wprowadzenie w życie, nie tylko nasze osobiste, ale i społeczne, uzyskanej w długim procesie twórczym - mądrości. Tak, czas syntezy nazywam czasem uzyskanej w długich zmaganiach mądrości. Jest to ta sama ciężko zdobyta mądrość, o której chór śpiewał wracającemu z wyprawy trojańskiej zgnębionemu Agamemnonowi: Nocą wizje wspomnień padają bolesnym deszczem A mądrość - znak i przywilej boskości - wykwita z bólu i łez3. Czy powojenna emigracja polska potrafi skonkretyzować i przekazać kapitał zdobytej mądrości następnym pokoleniom? Krajowi? Ludz- 126 kości? Czy też zamknie go w sobie i otoczy milczeniem, ten znak i przywilej boskości, którego doświadczyła w czasie psychicznej syntezy? 'M. Chadzynski, C. Laklan. Runaway. N Y. Mc. Graw-Hill Book Company 1979. 2 A. Koestler. The Act of Creation. N. Y. Mcmillan Co. 1964. Tłumaczenie autorki z tekstu angielskiego; Aeschylus. Agamemnon (s. 167-186). W: The Complete Greek Drama Ed by W. Oates and E. 0'Neill Jr. N. Y. Randon House 1938 s. 173. ' r i » - ETOS EMIGRANTA Przede mną leży list od naszych przyjaciół emigrantów, którzy kilka lat temu opuścili Stany Zjednoczone ruszając jeszcze dalej, szukając, być może, lepszego klimatu, większego spokoju i odpoczynku na stare lata. Wyjechali we dwoje. Zmęczeni gorączką nieustannego pośpiechu marzyli, aby nareszcie znaleźć jak najwięcej czasu dla siebie i dla „sprawy". Nikt ich nie mógł przekonać, że „sprawa", którą rozumieli jako „służbę dla kraju", a nieraz określali jako „postawę służebną wobec kraju", nie potrzebuje ich nadwątlonych sił i że jest to zupełnie inna „sprawa" niż ta sprzed pół wieku, że o co innego walczą teraz ludzie w Polsce, inne mają kryteria oceny świata, a emigracja stała się nie wygnaniem, nie złem koniecznym, lecz marzeniem - często niedościgłym -wielu młodych Polaków. Język polski, ten święty ogień, którego czystości - jak kapłanki Westy - strzegło wojenne pokolenie emigracji, palił się teraz w kraju już innym płomieniem, połykając z bezkrytycznym entuzjazmem twarde „anglicyzmy" i włączają je nie tylko do mowy potocznej, ale i do literatury. List od naszych przyjaciół był długi. Opisywał życie w nowym kraju. Podawał fakty, przemilczał uczucia. Nagle, w połowie tych relacji, zatrzymałam się. Po raz drugi i trzeci odczytałam to samo zdanie. Poczułam wzrastającą grozę, a jednocześnie to ściśnięcie serca, które jest współczuciem i żalem, które sięga głębi najskrytszych uczuć, bo przecież to się mogło zdarzyć, to się mogło wydarzyć każdemu. „Żona moja - pisał nasz przyjaciel - zatrzymała się na drodze do pełnej świadomości". Jakże delikatnie i pięknie określił stan psychiczny swojej żony: zatrzymała się na drodze do pełnej świadomości. Pamiętam ją. Widzę ją przed sobą. Biegnie, aby przygotować wystawę polską w szkole. Miała gotowe, podręczne wystawy na wszelkie 129 okazje. Zapędzona, rozgorączkowana piecze ciasto na kiermasz, z którego dochód przeznacza na chore dzieci w Polsce. Kolportuje pisma i książki informujące społeczeństwo amerykańskie o sytuacji w Polsce. Nieustannie w ruchu, w pośpiechu: trzeba zapakować żywność do Polski, zorganizować zbiórkę ubrań, pieniędzy dla rodzin internowanych. Trzeba przenocować, nakarmić, podwieźć tych, co zostali wyrzuceni z kraju i nie mają jeszcze swego miejsca. I ona, ta ruchliwa pszczoła, żyjąca dla „sprawy", którą sobie na swój sposób wytłumaczyła obarczając sumienie obowiązkiem - zatrzymała się w drodze do świadomości. Umilkło „wewnętrzne sumienie pieśni", wystygło jego ciepło. Zdejmując maskę aktora ustąpiła miejsca innym, aby i oni odegrali swoją rolę w dramacie emigranta. Zatrzymała się w drodze do świadomości, w drodze do ostatniej fazy stawania się. Nigdy nie osiągnie wyzwalającej trzeciej wartości. Cała moja praca naukowa, obserwacje i badania statystyczne dostarczały faktów, na których sztuka pisarska rozpinała dekoracje, z których rozpisywała role aktorów, wybierała oświetlenie sceny, tu kierując promień reflektora, tam pozwalając cieniom osłaniać tajemnicę. Z jednej strony pochłaniała mnie sterylna czystość metody naukowej, jej zwięzła bezstronność, a z drugiej urzekała „muzyka powoju słów" kołysanych złotym, norwidowskim wiatrem. Ten dwugłos łączył naukę z poezją, a na dnie poezji słowa ukrywał metal chłodnej rozwagi. W ten sposób, łącząc dwa bieguny: wypowiedzi naukowej i prozy poetyckiej, poszerzałam i pogłębiałam nieustannie żywy i zmienny dramat emigranta. Jest to temat szeroki, uniwersalny, który przy wzroście technologii dehumanizacji naszego świata łatwo spłycić do faktów statystycznych i raczej powierzchownych opisów etniczności. Zajmując się problemami emigranta dostrzegałam w nich coraz więcej symboliki i głębi. Jest w tym temacie przeszłość, z którą wiążą nas nici lojalności. Jest etos dziedzictwa ukryty w meandrach podświadomości, jak pismo na ścianach katakumb. Jest ból rozdarcia i utraty. Jest niepokój, obawa przed nieznanym, poszukiwanie swego miejsca w aste-roidalnym zawieszeniu: „ani tu, ani tam". Ale jest i świeżość otwartej szerokiej drogi, na której potencjał energii wyzwala się oddechem poranka, a geneza trzeciej wartości staje się udziałem człowieka wykorzenionego obdarzając go umiejętnością łączenia odległych „tu i tam" i dojrzałym spojrzeniem na samego siebie. Aby lepiej odtworzyć etos emigranta, starałam się dotrzeć do tych wartości, z których tworzy się kultura amerykańska, kultura kraju, który stał się jego przybraną ojczyzną. Sięgając wstecz, do końca XIX wieku, odnajdywałam amerykańskość w pismach Emersona. Ten progresywny historyk i filozof, którego język zaliczany jest do najpiękniejszej prozy amerykańskiej, uznany został przez Mickiewicza za bliskiego mu duchem. Tłumaczył go Mickiewicz na język francuski, wykładał na temat Emersona w College de France. Znał go Szopen, spotykał się z Emersonem w Londynie. Współcześni mu byli Norwid, Słowacki i Krasiński. Ralph Waldo Emerson był jednym z nielicznych filozofów dziewiętnastowiecznej Ameryki, który osiągnął sławę światową. Ale jego ważność polegała na czym innym: Emerson otworzył oczy Amerykanom na odrębność ich kultury. Porywający kaznodzieja, przekonywający mówca. W swoich odważnych wystąpieniach bronił praw człowieka. Nawoływał do odrzucenia zależności intelektualnej od Europy. „Nadszedł czas wyzwolenia - wołał - w którym to, co dzieje się w Ameryce, musi wyśpiewać poezja amerykańska". To Emerson pierwszy zwrócił uwagę na wartość poezji Walta Whit-mana. Od Whitmana uczyłam się słuchać, „jak śpiewa Ameryka". Uczyłam się, że w potężnej symfonii tego kraju każdy instrument wyśpiewuje TYLKO TO, CO DO NIEGO NALEŻY, I NIC WIĘCEJ. A więc i emigrant jest tej amerykańskiej pieśni głosem osobnym. Przyjęty, dopuszczony do wspólnoty państwowej i równości wobec prawa, jest jednak pozostawiony sam sobie. Chociaż od czasów Emersona i Whitmana wiele zmieniło się w Ameryce, zręby filozofii pozostały te same. Jest więc Ameryka orkiestrą wielu instrumentów, jest mozaiką rozlicznych kolorów, jest bukietem kwiatów zebranych we wszystkich niemal zakątkach świata. Jest Ameryka obojętna i Ameryka przyjacielska. Ameryka przestępców i gangsterów i Ameryka misjonarzy i ludzi poświęcających się bezinteresownie. Ta krańcowość i różnorodność istniejących obok siebie różnych „ameryk" jest prawdziwą Ameryką. I nie tylko to jest amerykańskie, że mnogość istnieje, ale także to, że owo istnienie i krańcowa jego różnorodność zastrzeżone są konstytucją kraju. Koncepcja „kotła narodów", wprowadzona na początku tego stulecia, nie przetrwała długo. Nie rozpuściły się w nim odrębności etniczne. Ameryka była i jest krajem pluralistycznym. Ziemią emigrantów. 130 k A jednak większość badań naukowych dotyczących grup mniejszościowych koncentrowała się na faktach demograficznych, chociaż kluczem do zrozumienia człowieka jest jego psychika. W natłoku cyfr i procentów gubi się jednostka i jej ludzki dramat. A dramat zwykliśmy ograniczać do mitologii greckiej i pieśni ludowych o bohaterach. Czyżby więc nie istniała mitologia współczesnego świata? Czy poszukiwanie świętego Graala należy zamknąć w historii króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu? A przecież poszukiwanie samego siebie, zagubionego w innym kraju, zbłąkanego po szoku zmian, jest również wyprawą odkrywczą. Nie każdy z nas stanie się Lancelotem, ale każdy świadomie lub nieświadomie szuka. Wejście na drogę amerykańską, teren konfrontacji z realizmem, rozpoczyna jednocześnie pracę wewnętrzną. Zmusza do zastanowień, przemyśleń, do przekroczenia granic królestwa abstrakcji. Dla Polaka jest to specjalnie trudne. „Niczego Polak nie składa tak chętnie na ołtarzu ojczyzny - pisze Brzozowski w Legendzie Młodej Polski - jak pracy swej wewnętrznej. Wykazuje pogardę i lekceważenie dla najgłębszych problemów myślowych". Trud myślenia abstrakcyjnego, norwidowska praca „w pocie swego czoła" prowadzi przez przekształcanie wewnętrzne do nowej tożsamości. Ta nowa tożsamość, rezultat konfrontacji tego, co przekazane, z tym, co uzyskane w kraju osiedlenia, jest wyłaniającą się trzecią wartością, którą przedstawiam w tej książce. W roku 1985 ukazał się nakładem Redakcji Wydawnictw KUL zbiór esejów pt. Trzecia wartość. Chociaż było to zaledwie kiełkowanie tego fenomenu, wzbudził zaianteresowanie czytelników i uznanie naukowców. A termin „trzecia wartość" przyjął się. Spotykam go nieraz w prasie krajowej i emigracyjnej. Po 10 latach powracam do tego samego tematu. Pogłębiłam go obserwacjami, przemyśleniem i lekturą. Oparłam na badaniach ankietowych następujących po sobie fal emigracji. Usunięty przez cenzurę esej Młodzież polska na Zachodzie zostaje włączony na należne mu miejsce. Esej Od tożsamości etnicznej do „trzeciej wartości" i następujące po nim Egzercycje abstrakcyjne wprowadzają nowy model teoretyczny pomagający w zrozumieniu relacji pomiędzy „tożsamością etniczną" i indywidualną introspekcją oraz wprowadzają pojęcie trzeciej wartości. W Przestrzeni życiowej emigranta opierając się na „teorii pola" Le-vina wykazuję współzależność człowieka przeszczepionego i zmian w jego ekologii na przykładzie historycznie różnych fal emigracji. 132 Znaczenie Pontyfikatu Jana Pawła II w przemianach tożsamości Polonii amerykańskiej ilustruje, do jakiego stopnia wybór Papieża stał się katalizatorem nieodwracalnych zmian w tożsamości Polonii. Milcząca większość jest studium wartości młodego pokolenia polskiej emigracji. Książkę zamyka szkic Na tropach trzeciej wartości, podsumowanie i porównanie przeprowadzonych badań ankietowych w ostatnich 25 latach. Podobnie jak w pierwszej części książki, jest to nie tylko próba stworzenia podbudowy pod teorię emigracji, ale również jej literacki obraz. Trzecia wartość nie ogranicza się do zmian w tożsamości polskiego emigranta. Jest zagadnieniem ogólnoludzkim. Mieszkańcy naszego globu są w nieustannym ruchu, a jednocześnie uczucia narodowe wzrastają w temperamencie i sile. Powtarza się we wszystkich zakątkach ziemi tragedia rozerwania, dramat zagubienia, niepewności i poszukiwanie oparcia w nieprzemijających wartościach przekazanych w archetypach pokoleń. i1 "ii MŁODZIEŻ POLSKA NA ZACHODZIE* Omówienie wyników ankiety „Kultury" '*, >' W 11/362 numerze „Kultury" z roku 1977 rozpisana została ankieta Młodzież polska na Zachodzie. Problem badawczy, który zainteresował redaktora „Kultury", był szeroki. Chciał on mianowicie zorientować się w „niewiadomej", jaką jest młode i średnie pokolenie polskie na świecie, poza krajem. Należy więc od razu zaznaczyć, że ani ta ankieta, ani jej wyniki nie mogą być podciągnięte pod skrupulatne wymagania naukowe, gdyż ustalona procedura badania grup społecznych nie została zachowana; wyniki możemy traktować jako badanie wstępne, tak zwane pilot study. Próba badawcza {sample), na której oparta jest ankieta - to respondenci, którzy sami wybrali, to jest sami zdecydowali, że na ankietę tę chcą odpowiedzieć. W amerykańskiej nomenklaturze naukowej taką próbę nazywamy self-selective sample. Jest to typ badania dość popularny w naukach behawiorystycznych i chociaż wyniki badań nie są precyzyjne, przynoszą jednak ciekawe informacje dotyczące ustosunkowania się badanej grupy do zagadnień interesujących badacza. Wyniki ankiety „Kultury" są z tego względu ważne, informujące i, jak się przekonamy, dające nam pojęcie o tej „niewiadomej", jaką jest młodzież polska poza krajem. Co ważniejsze, są pierwszym, pionierskim krokiem w kierunku uchwycenia społecznego profilu Polonii Wolnego Świata. Jedną z trudności w opracowaniu wyników ankiety było to, że kwestionariusz został sformułowany i wysłany bez uprzedniego skonstruowania konkretnych pytań (hipotez), na które ankieta miała przynieść odpowiedzi (albo które ankieta miała potwierdzić lub odrzucić). Pytania takie postawiłam post factum po zapoznaniu się z materiałem odpo- * „Kultura" 1979 nr 7/8. W pierwszym wydaniu książki (1985 r.) artykuł w witości usunięty przez cenzurę 135 k wiedzi. Zanim jednak do tego doszło materiał, którzy nadesłali respondenci „Kultury", przeszedł przez długi i żmudny proces, który opiszę w rozdziale pt. Metoda opracowywania ankiety. Spójrzmy najpierw na naszą „próbę badawczą" czyli: kto odpowiedział na opublikowaną w „Kulturze" ankietę Młodzież polska na Zachodzie. Na ankietę nadeszło 367 odpowiedzi z trzynastu państw: USA, Kanady, Anglii, Niemiec, Szwajcarii, Francji, Belgii, Holandii, Austrii, Argentyny, Szwecji, Nowej Zeladnii i Danii. Wiek odpowiadających wahał się w granicach 11-78 lat. Ponieważ ankieta skierowana została do młodzieży, należało ustaliy pewne granice wieku. Granice te ustaliłam pomiędzy 15. a 40. rokiem życia. Różnica wieku więc pomiędzy najmłodszym a najstarszym respondentem nie przekracza dwudziestu pięciu lat, czyli mamy tu do czynienia z dwoma pokoleniami, młodszą i starszą młodzieżą. Albo lepiej: młodszym i średnim pokoleniem Polaków na Zachodzie. Wyniki ankiety opierają się na 336 odpowiedziach. Większość respondentów jest w wieku 15-19 lat (39,5%), następna liczbowo grupa -w wieku 20-25 lat (20,1%). Trzecia grupa to ludzie w wieku 26-30 lat (20,1%). Respondenci powyżej 31 lat stanowią niecałe 5% całości od-powiadaających na ankietę, a w wieku 36-40 lat - 4,5%. Ankieta więc trafiła jednak do młodszej i starszej młodzieży, gdyż większość osób (90,7%) to ludzie w wieku pomiędzy 15. a 30. rokiem życia. Metoda opracowywania ankiety Kiedy wypełnione formularze ankiety nadeszły do mnie z Maisons-Laffitte w kilku ciasno związanych pakietach, kiedy je otworzyłam i zaczęłam przeglądać - ogarnęła mnie rozpacz. Odpowiedzi nosiły wyraźne ślady polskiej fantazji, indywidualności, a zupełny brak litości dla „tego socjologa", który miał je opracować. Przedrukowywane w gazetach, przepisywane na kartkach i karteluszkach z numerami tylko pytań, dla oszczędności miejsca, pisane „maczkiem" wymagały cierpliwości badacza odczytującego egipskie hieroglify i powiększającego szkła. A czasem toczyły się długie dysputy nad treścią „znaczka". Wyczuwałam jednak w tych odpowiedziach materiał cenny i niepowtarzalny. Czułam się też trochę jak malarz, który z wynalezionej w antykwariacie zamazanej i ciemnej płachty chce wydobyć dzięki cierpli- 136 wym zabiegom ukryte pod mylącą nawierzchnią prawdziwe barwy nakładane pędzlem wielkiego artysty. Sam kwestionariusz nie był przygotowany do badań komputerowych i wymagał całkowitej adiustacji. Przetłumaczyłam więc najpierw kwestionariusz na język angielski, aby umożliwić jego wstępne przygotowanie do prac komputerowych. Następnym posunięciem było stworzenie karty, którą nazwałam przedkomputerową. Była to jakby nowa forma kwestionariusza (tym razem przygotowanego do późniejszych operacji komputerowych). Po skonstruowaniu tej karty zaczęłam oddychać: badanie nabierało realniejszych kształtów. Kolejną operacją było ostrożne i umiejętne przeniesienie każdej odpowiedzi na nową siatkę formy kwestionariusza. Była to praca bardzo precyzyjna i żmudna, wymagająca nieustannego balansowania pomiędzy polską i angielską wersją ankiety i zatrzymywania się dla wyjaśnienia odpowiedzi, aby wyciągnąć z niej zamierzoną przez respondenta intencję. Pracę tę trudno by mi było wykonać samej, pomogła mi Nina Szaf-rańska-Dyke. Wykształcona w szkole włoskiej, Nina pojechała do Polski na wakacje w roku 1939 i tam została. Czynny udział w akcji konspiracyjnej i w Powstaniu Warszawskim stał się polską szkołą dla Niny. Jej encyklopedyczna wiedza i pamięć, wykształcenie bibliotekarskie i rodzinna tradycja dyscypliny pracy, odziedziczona po matce, Zofii Kozarynowej, okazały się doskonałymi kwalifikacjami dla tej nieomal archiwalnej i out od routine pracy przy dokładnym wertowaniu przeszło 360 odpowiedzi. Nie od rzeczy jest tu wspomnieć, że kilkaset kart przedkomputerowych, wielkości arkusza papieru maszynowego, odbił w swoim biurze (po godzinach służbowych) mąż Niny, Zbyszek. Po wyselekcjonowaniu i przeniesieniu 336 odpowiedzi na karty pierwszy etap pracy był ukończony. Należało teraz ten cenny dokument zduplikować, co znów w swoim biurze uczynił Staś, zabierając z sobą po pięćdziesiąt kart dziennie. Piszę o tym, aby czytelnicy orientowali się, jak można czasem robić rzeczy, które na początku wydają się niemożliwe. Następnym krokiem był komputer. Ale nie mógł być to komputer zwykły. Nie chodziło przecież tylko o operacje, które przyniosłyby dane cyfrowe, ale bardziej złożone odpowiedzi, na przykład odpowiedź na takie pytanie: „Jaki układ warunków wpłynąłby na decyzję młodzieży polskiej poza krajem przystąpienia do polskiej armii na Zachodzie, gdyby taka armia utworzyła się w wypadku III wojny światowej?". 137 L Na znalezienie odpowiedzi na takie i podobne pytania należało mieć nie tylko eksperta - „komputerologa", ale człowieka, który by rozumiał sprawy polsko-emigracyjne, był im przychylny i, co ważne, był -jak mój pierwszy współpracownik, Nina - ideowy i ofiarny. Co zrobić, jeśli mój budżet wynosi zero? Pewnego dnia, gdy odrzucając pomysły i propozycje z różnych względów trudne do przyjęcia, głowiłam się nad tym, co zrobić, jeden z naszych przyjaciół wpadł na pomysł, który w skutkach okazał się genialny. - Jest tu pewien młody człowiek - powiedział - którego matka mówi, że jest zakochany w komputerze. - To dla mnie! - zawołałam. I odtąd zaczęła się współpraca poprzez telefon i korespondencję pomiędzy mną a Marianem Janem Krzyżowskim. Marian jest nie tylko zakochany w komputerze, który słucha go jak telewizyjna zjawa - dziewczyna - Genie z bajek arabskich, ale jest właśnie tym, którego badamy, jest przedstawicielem młodzieży polskiej na Zachodzie, możemy go umieścić w grupie trzeciej, jeśli chodzi o wiek (20,1%). Mówi i pisze w obydwu językach i sprawy polsko-emigracyjne bardzo go przejmują. Naturalnie dyskusje techniczne przeprowadzamy w języku angielskim, bo obojgu jest nam łatwiej. Nasz „komputerolog", chociaż pochłonięty pracą zawodową, znalazł czas na opracowanie dwustu pięćdziesięciu tablic statystycznych dla naszego badania, opatrzonych wyczerpującymi objaśnieniami, oraz na wnikliwe komentarze i wnioski. Kończąc ten opis metody opracowania ankiety chcę podziękować Ninie i Marianowi, którzy po raz pierwszy i tu właśnie, na tej stronicy się spotykają, za długie godziny pracy, entuzjazm, a przede wszystkim za jakość pracy i za troskliwy do niej stosunek. Wiadomości uzyskane z ankiety, które poniżej, w sprawozdaniu moim przedstawię, uważam za cenny nabytek do naszej wiedzy o polskiej diasporze. Ze względu na charakter badania i na jego ograniczony i nierówny zasięg (o czym pisałam na początku) są to raczej głosy z diaspory niż profil młodzieży polskiej na Zachodzie albo młodzieży polskiej diaspory. Pierwszy rzut oka na młodzież polską na Zachodzie (albo: cechy charakterystyczne próby badawczej) Na podstawie odpowiedzi 336 respondentów otrzymujemy obraz młodzieży polskiej na Zachodzie, młodzieży, która: 1) na tyle miała 138 dostęp do prasy polskiej (bezpośredni lub pośredni), aby dowiedzieć się o ankiecie „Kultury", i 2) na tyle była tą ankietą zainteresowana, albo też uległa wpływowi, namowom lub presji starszego pokolenia, aby na pytania odpowiedzieć. Chciałabym raz jeszcze zaznaczyć, że ludzie na ogół niechętnie odpowiadają na wszelkiego rodzaju kwestionarisze, którymi są zalewani na każdym kroku, i że muszą być albo bardzo mo-tivated, tj. muszą widzieć w akcie wypełnienia ankiety osobistą korzyść, albo są za swój czas opłaceni. Dlatego raz jeszcze podkreślam, że odpowiedzi na ankietę „Kultury" należy uważać za duże osiągnięcie. Obraz młodzieży polskiej na Zachodzie opiera się na analizie następujących czynników, które wytypowałam post factum jako „zmienne niezależne" albo independent variables. Są to: 1) miejsce urodzenia, 2) miejsce zamieszkania, 3) wiek, 4) wykształcenie, 5) znajomość języka polskiego, 6) zadowolenie z kraju osiedlenia, 7) znajomość prasy emigracyjnej, 8) stosunek do religii, 9) stosunek do antysemityzmu, 10) wyjazdy do Polski. Dwie trzecie respondentów urodziło się poza Polską. Najwięcej z nich w Wielkiej Brytanii (23,4%), mniej (12,4%) w Kanadzie, a jeszcze mniej w USA (10,8%), w Australii (9,0%) i w Nowej Zelandii (6,3%). Są to kierunki osiedlenia się emigracji powojennej, która zaczynała w Anglii i wyruszała, często z małymi dziećmi, na dalszą emigrację. Przeszło 90% odpowiadających to osoby w wieku między 15. a 30. rokiem życia, a więc roczniki 1949 - 1964. Jedna trzecia odpowiadających to studenci uniwersytetów, niecałe 30% - uczniowie gimnazjalni, mniej więcej drugie tyle - absolwenci wyższych uczelni, a tylko 13% odpowiadających zatrzymało się na maturze lub dyplomie „High School". Wynika z tego, że ci, którzy albo przeszli dłuższy proces kształcenia się, albo w tym kierunku dążą, bardziej są zainteresowani sprawami kultury i własnego pochodzenia niż ci, którzy prawdopodobnie zajęci pracą zawodową i dorabieniem się nie uważają tego za rzecz pierwszej potrzeby. Typ wykształcenia stosunkowo mało decyduje o tym, czy młody człowiek interesuje się swoją polskością. Do mniejszości należą 139 ci, którzy mają wyształcenie tylko techniczne, ale stanowią oni prawie 43% odpowiadających na pytanie dotyczące rodzaju wykształcenia. Tylko 9 osób nie odpowiedziało na pytanie dotyczące znajomości języka polskiego. Grupa młodzieży polskiej na Zachodzie zna język rodziców dobrze (72,5%) albo średnio (27,5%). Więcej niż połowa nauczyła się mówić po polsku w domu rodzinnym. Tylko 8 osób nauczyło się polskiego na kursach językowych, 4 osoby na wakacjach w Polsce, a 137 spośród odpowiadających (42,0%) nauczyło się polskiego w różnych okolicznościach (włączając w to także dom rodzinny). Zdecydowana większość odpowiadających zadowolona jest z kraju osiedlenia, tylko około 12% nie czuje się dobrze w kraju zamieszkania. A jednak wśród tych, którzy odpowiedzieli na pytanie dotyczące ewentualnego przeniesienia się do innego kraju, 38 osób na 120 chciałoby się przenieść. Jedynie mały procent (15,7%) chciałby się osiedlić w Polsce, a 16 osób odpowiedziało, że osiedliłyby się w Polsce, ale w innych warunkach politycznych. Jeśli chodzi o powód przeniesienia się z kraju osiedlenia do innego kraju, to przeważają względy inne niż finansowe, chociaż 40 osób na 148 odpowiedziało, że owszem, finansowe względy są najważniejsze. Konflikt lojalności (do którego wrócimy później, przy omawianiu pytań dotyczących tożsamości) istnieje. Na 301 osób odpowiadających na to pytanie 26,2% odczuwa konflikt lojalności pomiędzy krajem osiedlenia a Polską. A jednak tylko 83 osoby odpowiedziały na następne pytanie dotyczące wyboru kraju w konflikcie lojalności. Wśród nich 52 osoby wybrały Polskę. Prawie dwie trzecie respondentów czyta prasę polską. Większość (108) czyta prasę emigracyjną, a 81 osób prasę emigracyjną i krajową. Tylko 20 osób czyta cztery, albo więcej, pisma emigracyjne, 72 osoby czytają jedno pismo. Wśród odpowiadających 86 osób czyta „Kulturę", ale 90 osób „Kultury" nie czyta. „Dziennik" londyński czytany jest przez 37 osób, a „Wiadomości" przez 23 osoby. Do analizy czytelnictwa wrócimy jeszcze w dalszej części tego artykułu. Jak należałoby się spodziewać po self selective sample, zainteresowanie naszej grupy młodzieży kulturą polską i polskim językiem jest powszechne. Na 326 osób odpowiadających na to pytanie 217 jest bardzo zainteresowanych polską kulturą i językiem, 105 - średnio, a tylko 4 osoby w ogóle nie są tym zainteresowane. Stosunek do religii ma proporcje podobne. Na 325 osób 66,2% to ludzie silnie wierzący, 30,1% to osoby o stosunku neutralnym, a 2,9%, 140 tj. 9 osób, opowiedziało się za stosunkiem wrogim do religii. Należy wziąć tu pod uwagę, że ankieta wypełniana była przed wyborem kardynała Karola Wojtyły na papieża i że ten fakt, tak doniosły w życiu polskich społeczeństw na Zachodzie, prawdopodobnie zmieniłby proporcje odpowiedzi na powyższe pytanie i, jak sądzę, przyniósłby więcej odpowiedzi na ankietę „Kultury". Pytania dotyczące antysemityzmu postawione były, niestety, zbyt dosłownie, aby mogła przynieść prawdziwe odpowiedzi. Stosunek do antysemityzmu powinien być omówiony kilkoma pytaniami indirect i wtedy moglibyśmy mieć dużo lepsze pojęcie o prawdziwości ustosunkowania się młodzieży na Zachodzie do tego zagadnienia. Postawione otwarcie pytanie przyniosło następujące odpowiedzi. Na 306 osób odpowiadających, większość, tj. 70,6%, potępia antysemityzm, 25,2% nie ma wyrobionej opinii na ten temat, a 4,2% (13 osób) popiera antysemityzm. Pierwszy rzut oka na grupę młodzieży polskiej na Zachodzie nasuwa pewne refleksje. Młodzież ta to dzieci i wnukowie pokolenia międzywojennego, wychowane w tradycjach rodziców i dziadków. Nie jest to więc obraz Polonii, ale raczej emigracji politycznej. Ich stosunek do bieżących zagadnień polskich w kraju i na emigracji, jak również ich ideologiczne zainteresowania wykształciły się wcześnie w czasie dorastania i okresu socjalizacji w grupie rodzinnej, albo w organizacjach społecznych (takich jak harcerstwo), i będą zabarwione lojalnością rodzinną. Spróbujemy teraz na podstawie wyników ankiety przyjrzeć się, co nasi respondenci myślą o bieżących zagadnieniach, czyli: Jaki jest stosunek młodzieży polskiej na Zachodzie do bieżących zagadnień polskich w kraju i na emigracji? Stosunek do ugrupowań polskich na emigracji Przeszło połowa respondentów jest w stałym kontakcie z organizacjami polskimi na emigracji, prawie 22% odpowiadających kontaktu takiego nie ma. Przeważa kontakt młodzieży z organizacjami o charakterze etnicznym (151 osób), tylko 38 osób jest zaangażowanych politycznie, a 42 osoby należą do obu rodzajów organizacji. Ocena działalności organizacji jest raczej przychylna. Jedynie 18,2% z 253 osób odpowiadających na to pytanie uważa, że organizacje funkcjonują nieudolnie, 141 reszta niemal w równych proporcjach ocenia funkcjonowanie organizacji jako sprawne albo względnie sprawne. Większość (53,1%) respondentów odnosi się obojętnie do tzw. legalnych władz polskich na obczyźnie i związanych z nimi organizacji. Jedna czwarta (z 303 osób odpowiadających) ma do tych władz stosunek niechętny, a reszta odnosi się do nich życzliwie. Problem Wilna i Lwowa interesuje prawie jedną trzecią odpowiadających na ankietę. Z 218 respondentów, którzy odpowiedzieli na pytanie dotyczące sporu o Wilno i Lwów, prawie 60% przyznało, że do tej sprawy przywiązuje wagę. Zainteresowanie prasą polską (omówione wcześniej) wpływa na znajomość i ocenę sytuacji w obecnej Polsce. Ocena sytuacji w obecnej Polsce Wśród odpowiadających można zaobserwować tendencję do oceny, że sytuacja w kraju wymaga radykalnej zmiany (158 osób), a jednak zdania co do tego, jak powinna być ta zmiana przeprowadzona, są podzielone. Większość (54,8%) odpowiadających na pytanie widzi możliwość dokonania się tej zmiany poprzez ewolucję, a reszta poprzez rewolucję. Tylko 6 osób ocenia sytuację w kraju jako dobrą. Podobna większość odpowiadających śledzi działalność grup opozyj-nych w Polsce (53,7%). Największe zainteresowanie budzi działalność KOR (106 osób śledzi tę działalność), następnie SKS (59 osób). PPN i ROPCiO otrzymały po 25 głosów. Biorąc pod uwagę, że dwie trzecie respondentów urodziło się poza Polską, odpowiedź 160 osób, iż śledzą opozycję w Polsce, świadczy o tym, że nie tylko ci, którzy w Polsce się urodzili, interesują się obecną sytuacją w kraju. Gotowość czynnego udziału w obronie zagrożonych wartości Okres wzrastania w atmosferze polskiej (a tylko znikomy procent odpowiadających uczył się języka polskiego poza rodziną), był jednocześnie okresem wchłaniania przez młode pokolenie polskich wartości kulturowych. Taką czołową wartością jest wolność w sensie niepodległości i w sensie osobistej wolności jednostki. Dom rodzinny przekazywał najprawdopodobniej przede wszystkim wartość wolności w sensie niepodległości Polski; otoczenie i szkoła na 142 Zachodzie uczyły młode pokolenie polskie wartości wolności w sensie praw ludzkich. Z uprzednich odpowiedzi możemy wnioskować, że „młodzież na Zachodzie" uważa, iż wolności te są w Polsce obecnej zagrożone. Redaktor „Kultury" postawił w swoim kwestionariuszu dwa niejako wyzywające pytania, które pozwolą nam zorientować się w stosunku młodzieży, która na ankietę odpowiedziała, do czynnego udziału w obronie zagrożonych wartości, gdyby do takiego udziału zostali powołani. Pierwsze pytanie dotyczy powszechnej rewolty: „Czy byłbyś gotów podjąć próbę przedostania się do Polski, gdyby wybuchła tam powszechna rewolta przeciw ustrojowi?" Pytanie trudne. Zwłaszcza że lojalność młodzieży nie zawsze jest lojalnością tylko wobec Polski. Na pytanie to odpowiedziało 281 osób. Dwie trzecie - „nie"; jedna trzecia - „tak". Ponieważ 104 spośród 336 osób tworzących naszą grupę badawczą urodziło się w Polsce, możemy sądzić, że 89 osób, które przyłączyłyby się do ewentualnej rewolty w Polsce, znajduje się wśród tych 104. Następne pytanie przynosi jednak nieco zaskakującą odpowiedź, brzmi ono następująco: „Czy byłbyś gotów zaciągnąć się do ochotniczych wojskowych jednostek polskich na Zachodzie, gdyby powstały w razie wybuchu wojny?" Na to pytanie odpowiedziało nieco więcej osób: 292. Wśród nich 44,2% (129 osób) odpowiedziało: „tak", a 55,8% (163 osoby) - „nie". Odpowiedzi „tak" na ewentualny ochotniczy zaciąg do armii polskiej na Zachodzie nie możemy już tłumaczyć urodzeniem w Polsce. Odgrywa tu prawdopodobnie rolę lojalność wobec tradycji rodzinnej i wobec diaspory polskiej poza krajem, jak również modele ideologiczne wybitnych postaci z historii polskiej. Jakie są wskaźniki ideologiczne młodzieży polskiej na Zachodzie? (fascynujące postacie w historii polskiej) Najpopularniejszą postacią historyczną, a więc i rnędelem ideologicznym wśród „młodzieży polskiej na Zachodzie" jest Józef Piłsudski. Wśród 209 osób odpowiadających na pytanie dotyczące „fascynującej postaci" Piłsudski został wymieniony 84 razy. Później długo nic, a wreszcie pojawia się Paderewski, wymieniony 37 razy. Trzecie miejsce zaj- 143 k muje postać z historii ostatniej wojny - Sikorski, wymieniony 35 razy. I wreszcie pierwsza kobieta, wymieniona 34 razy - Maria Skłodowska--Curie. Anders otrzyma! 32 głosy, kardynał Wyszyński - 23, Dmowski - 7. Wśród postaci historycznych znalazł się nawet Sienkiewicz, wymieniony 2 razy. Jest to echo ogromnego sukcesu Sienkiewicza jako „ulubionego pisarza", wymienionego 131 razy, ale o tym przy analizie odpowiedzi na zainteresowanie literaturą polską. Ogółem wymieniono 70 postaci. Niektórzy (z 209 osób odpowiadających na to pytanie) wymienili 1 osobę (57% odpowiadających), mniejsza grupa wymieniła 2 osoby (26,8%). Około 10% odpowiadających wymieniło 3 osoby, a 6% respondentów wymieniło 4 i więcej fascynujących postaci w historii polskiej . Oto osoby wymienione przez odpowiadających, w nawiasie umieszczam liczbę głosów, jaką otrzymały: Kościuszko (10), Ojciec Kolbe (7), Haller (5), Michnik (5), Narutowicz (4), Bór-Komorowski (2), Sobieski (2), Beck (2), Modjewska, Sierpiński, Traugutt, Conrad, Rataj, Suchar-ski, Gombrowicz, Rowecki, Rapacki, Arciszewski, Kraszewski, Witos, Daszyński, Bohusz-Szyszko, Kuroń, Mikołajczyk, Barańczak, Mickiewicz (2), Muzyczka, Maczek, Strzelecki (3), Brzeziński, Sosabowski, Chopin, Stokowski, Wars, Hubal, Bokszczanin, Giedroyć, Batory, Skarga, Kołakowski, Pułaski, Wańkowicz, Gierat, Monter. Pojawiają się też takie ogólniki, jak: historia Warszawy, powstańcy, konspiracja. Wymienieni zostali współcześni sportowcy polscy, a także PRL i osobistości takie, jak Cyrankiewicz, Gomułka (2), Gierek (2) i Róża Luksemburg. Popularność Piłsudskiego świadczy o żywotności idei niepodległościowej wśród odpowiadających. Wielu z tych, którzy nie odpowiedzieli - a jest ich 127 - mogli nie znać żadnej postaci z historii polskiej na tyle, aby uważać ją za fascynującą. Nie łudźmy się, że młodzież polska na Zachodzie, ta, która odpowiadała na ankietę „Kultury", a przede wszystkim liczne rzesze tej, która na ankietę nie odpowiedziała, zna historię polską. Często nie zna jej „na złość rodzicom" i aby się od polskiego problemu odgrodzić, często z braku czasu i wyraźnego zainteresowania tematem. A mimo to jest to też młodzież polska na Zachodzie przechowująca - jeśli nie dla siebie, to dla przyszłych pokoleń - wartości kultury polskiej. Niestety, ankieta nie została wydrukowana w obu językach, angielskim i polskim, i dlatego wielu z tej młodzieży na nią nie odpowiedziało. Fascynujące postacie z historii polskiej, które nieraz przesłaniają nam świat 144 i mylą proporcje wartości, nie są, niestety, postaciami na miarę światową. Taką postacią jednak stał się papież Jan Paweł II. Wielu z młodzieży polskiej na Zachodzie, którzy niechętnie zajmowali się sprawami polskimi, zafascynowała postać papieża. Poeci i pisarze zajmowali tradycyjnie w kulturze polskiej miejsce obok postaci historycznych. Właściwie trudno taki podział przeprowadzić, gdyż pisarz stawał się jednocześnie postacią historyczną, modelem ideologicznym, a i sam - jak chociażby Mickiewicz - miewał aspiracje polityczne. Wielu z pisarzy - jak Prus, Orzeszkowa, Żeromski - byli jednocześni reformatorami społecznymi. Wyniki odpowiedzi na pytanie dotyczące znajomości literatury polskiej i „ulubionego pisarza" podpierają i uzupełniają wyniki odpowiedzi na pytanie dotyczące „fascynujących postaci z historii polskiej". Przyjrzyjmy się bliżej, co grupa młodzieży na Zachodzie czyta (jeśli czyta) z literatury polskiej i kogo uważa za ulubionego pisarza. Ulubieni pisarze młodzieży polskiej na Zachodzie Pisarze dawni Na pytanie to odpowiedziało 200 osób. A więc więcej niż jedna trzecia „młodzieży polskiej na Zachodzie" nie zna klasycznej literatury polskiej, gdyż nie potrafiła wymienić ani jednego pisarza. Z tych, którzy odpowiedzieli, 40,5% wymieniło jednego pisarza, 28,5% dwóch pisarzy, 19,0% trzech, a 12% odpowiadających wymieniło czterech albo więcej polskich dawnych pisarzy. Wymienione zostały 43 nazwiska. Wśród nich, wysunięty na pierwsze miejsce, króluje Sienkiewicz. Otrzymał 131 głosów. Nawet Mickiewicz pozostał za nim daleko w tyle, gdyż otrzymał tylko 68 głosów, a Słowacki został wymieniony 22 razy. Ciekawe, a może i znamienne, że trzecie miejsce - po popularnym Sienkiewiczu i klasycznym Mickiewiczu - zajmuje Bolesław Prus, który został wymieniony 60 razy. Żeromski ma mniej zwolenników, dostał 32 głosy. Kobiety są w wyraźnej mniejszości: Orzeszkowa otrzymała 6 głosów, Konopnicka - 5, a Ro-dziewiczówna - 3, Nałkowska została wymieniona 2 razy. Norwid otrzymał 15 głosów, Wyspiański - 11, Kochanowski - J5, Makuszyński - 6, Reymont - 8, Kraszewski, 6; Conrad, Witkiewicz i Schulz - po 5 głosów; Niemcewicz, Boy i Pasek - po 3 głosy; Krasicki, Baczyński, Leśmian i Długosz - po 2. Pozostałych wymieniono raz, są to: Fredro, Morsztyn, Karpiński, Poi, Rej, Przyborowski, Skarga, Staff, Potocki, 145 Jeż, Kondratowicz, Syrokomla, Zylińska, Niziurski, Berent, Kaden--Bandrowski, Różewicz, Asnyk, Parandowski. Jak widać, wśród pisarzy dawnych wymieniono również paru współczesnych. Pisarze współcześni Na pytanie dotyczące „ulubionych pisarzy współczesnych" odpowiedziało 125 osób, jedna trzecia całej „próby badawczej" i o 75 osób mniej niż na pytanie dotyczące pisarzy dawnych. Wśród nazwisk wymienionych panuje duża różnorodność, ale nikt nie zdobył tak wybitnego miejsca, jak Sienkiewicz. Na czoło wysuwa się zdecydowanie Gombrowicz z 34 głosami, Andrzejewski wymieniony jest 24 razy. Hłasko otrzymał 16 głosów, Brandys - 15, Mrozek - 14, Lem - 12, Miłosz -11. Po 7 głosów otrzymali: Dąbrowska, Konwicki i Iwaszkiewicz; Kisiel - 6 głosów. Po 5 głosów - Herling-Grudziński i Gałczyński. Cztery razy zostali wymienieni: Kuncewiczowa, Łobodowski, Tyrmand, Wańko-wicz, Nowakowski, Baczyński i Mackiewicz. Po trzy głosy otrzymali: Pawlikowska-Jasnorzewska, Barańczak, Gołubiew, Szaniawski, Jasieni-ca, Trościanko i Słonimski. Po 2 głosy: Buczkowski, Żukrowski, Stem-powski, Stryjkowski, Wat, Kosiński, Kołakowski, Herbert, Parnicki, Lechoń, Kamiński, Bratny. Wymienione też zostały następujące nazwiska: Iłłakowiczówna, Kossak-Szczucka, Fleszarowa-Muskat, Siesicka, Hostowiec, Socha, Wojdowski, Pawlikowska, Odojewski, Wierzyński, Mieroszewski, Szczepański, Zbyszewscy, Madej, Nowakowski, Biere-zin, Wieniawa-Długoszowski, Bunsch, Parnicki, Łysek, Koraszewski, Rudnicki, Bratny, Orłoś, Wojciechowski, Głowacki, Dygat, Staliński, Fiedler, Dobraczyński, Brandstaetter, Gołubiew, Broniewski, Szklarski, Chciuk, Kuśniewicz, Mostowicz, Chałko, Kuniczak, Bartoszewski, Woroszylski, Buczkowski, Gordon, Borchardt, Niziurski, Nienacki, Kem, Zbych, Przymanowski, Bałtyka, Tworek. Przeszło 90 wymienionych nazwisk - dwa razy więcej niż „pisarzy dawnych" - świadczy o znajomości literatury współczesnej wśród jednej trzeciej naszych respondentów. Czy jednak jednej trzeciej? Czy możemy tę grupę 125 osób zakwalifikować do znawców polskiej literatury współczesnej? Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jednego pisarza wymieniło 51 osób, dwóch pisarzy 26 osób, a czterech i więcej tylko 29 osób, to stopień znajomości współczesnej literatury polskiej wśród „młodzieży polskiej na Zachodzie" należałoby właściwie ograniczyć do 146 tych 29 osób, które wymieniły czterech lub więcej „ulubionych pisarzy współczesnych". Wydaje mi się, że te 29 osób to ludzie urodzeni i wykształceni w Polsce współczesnej, gdzie literatura pisarzy (zwykle raz tylko wymienionych) była im dostępna. Ciekawe jednak, że wśród wymienionych czterech lub więcej pisarzy dawnych wystąpiła podobna cyfra 24 osób. Można by na tej podstawie zaryzykować hipotezę, że tylko niecałe 7% naszej próby badawczej to ludzie oczytani w polskiej literaturze dawnej i współczesnej. Wprowadzenie drugiego języka (angielskiego) do kwestionariusza pozwoliłoby na szersze ogarnięcie „młodzieży" i sądzę, że dostarczyłoby odpowiedzi tych, którzy współczesną literaturę polską czytają w przekładach na języki obce. Na każdym kroku, co już wcześniej chciałam zauważyć, brakuje mi w analizie podziału „naszej młodzieży na Zachodzie" według płci. Jest to, przy zmieniającej się roli kobiety na świecie, ważne i mogłoby pogłębić wnioski analityczne. Wracając do wcześniejszego pytania: „Jakie postacie fascynują młodzież polską na Zachodzie", możemy zauważyć następujące tendencje: Większość odpowiadających identyfikuje polskość z ideą niepodległościową, czynem zbrojnym (Piłsudski, Anders, Sikorski) i mitem bohaterstwa (Sienkiewicz). Mniejszość, bardziej pragmatyczna i nie poddająca się nastrojom, stara się swoją polską tożsamość analizować (Pade-rewski, Skłodowska-Curie, kard. Wyszyński), spogląda na polskość krytycznie (Gombrowicz), a także interesuje się aspektem społecznym (Prus). Respondenci ankiety „Kultury" czytają swoich ulubionych (i nie ulubionych) pisarzy nie tylko w wydawnictwach książkowych, ale i w prasie emigracyjnej. Przyjrzymy się teraz bliżej, jak wygląda to czytelnictwo na podstawie odpowiedzi na ankietę. Czytelnictwo prasy emigracyjnej wśród respondentów Na pytanie dotyczące prasy emigracyjnej odpowiedziało 176 osób, trochę więcej niż połowa całej „próby badawczej". Wśród nich 40,9% czyta jedno tylko pismo, 30,7% czyta dwa pisma, 17% - trzy pisma, a 11,4% odpowiadających czyta cztery lub więcej pism emigracyjnych. Na czoło wysuwają się trzy pisma emigracyjne: „Kultura" - wymieniona 86 razy, „Dziennik" londyński - 37 razy i „Wiadomości" - 23 razy. Londyński „Tydzień Polski" został wymieniony 17 razy, a „Tygodnik Polski" z Melbourne - 15 razy. Następne miejsce zajmuje kanadyj- 147 ski „Związkowiec", który otrzymał 12 głosów, i również kanadyjski „Czas" - 9 głosów. „Głos Polski" w Argentynie i „Na Antenie" zostały wymienione po 8 razy, „Aneks" dostał 12 głosów. Po 7 razy wymieniono „Dziennik Związkowy" i „Gwiazdę Polarną". Po 6 głosów otrzymały „Przemiany" i „Narodowiec"; „Wiadomości Polskie" otrzymały 9 głosów. Po 5 razy wymieniono „Nowy Dziennik" nowojorski i „Zeszyty Historyczne", a „Jedność" otrzymała 4 głosy. „Ostatnie Wiadomości" zostały wymienione 3 razy; po 2 razy: „Zgoda", „Rodak", „Wydawnictwo Koła AK w Sztokholmie", „Szerszeń", „Indeks", „Przegląd Katolicki" z Sydney. Harcerskie pismo „Na Tropie" otrzymało 5 głosów. Wymienione zostały: „Polska w Europie", „Myśl Polska", „Wici", „Kulisy" i „Ameryka-Echo". Marian Krzyżowski przygotował 75 tablic statystycznych pozwalających na szczegółową analizę czytelnictwa pism emigracyjnych w zależności od 75 „zmiennych niezależnych" wydedukowanych z odpowiedzi na ankietę. Te „zmienne niezależne", a więc cechy charakterystyczne naszych respondentów, które zmieniają się w zależności od warunków życiowych i sposobu myślenia jednostki, omawialiśmy już częściowo w analizie ankiety. Dla porządku i jasności wymienię je teraz wszystkie. Są to: miejsce urodzenia; miejsce zamieszkania; wiek; wykształcenie; rodzaj wykształcenia; znajomość języka polskiego; gdzie respondent uczył się języka polskiego; zainteresowanie polskim językiem i kulturą; zadowolenie z kraju osiedlenia; powody przeniesienia się do innego kraju (w wypadku chęci przeniesienia się); konflikt lojalności; wybór kraju w wypadku konfliktu lojalności; odwiedziny Polski; kontakt z organizacjami emigracyjnymi, rodzaj emigracyjnych organizacji, z którymi respondent jest w kontakcie; ocena działalności organizacji; wybór partii politycznej, wybór systemu ekonomicznego jako bardziej sprawiedliwego, jako bardziej efektywnego; stosunek do religii; ocena bieżącej sytuacji w Polsce, w jaki sposób sytuacja w Polsce może być zmieniona; czytelnictwo polskiej prasy, czy respondent czyta prasę emigracyjną, czy czyta „Kulturę", „Wiadomości", „Dziennik" londyński. Czy respondent popiera ideę zjednoczonej Europy, czy idea ta jest realistyczna; stosunek do polskiego rządu na emigracji; fascynujące postacie w historii polskiej, Piłsudski jako fascynująca postać, Paderewski, Sikor-ski, Skłodowska-Curie, Dmowski, Wyszyński, Anders, Sienkiewicz; zainteresowanie polemiką starszego pokolenia emigracyjnego, emocjonalny stosunek do Wilna i Lwowa, stosunek do antysemityzmu. Czy respondent śledzi ruch opozycji w Polsce, KOR, ROPCiO, PPN, SKS. 148 Czy respondent nawiązuje łatwy kontakt z rówieśnikami w Polsce; czy przyłączyłby się do rewolty w kraju, czy zaciągnąłby się do armii polskiej na Zachodzie; jak reaguje, gdy koledzy starają się go odciągnąć od pochodzenia polskiego, czy stara się zainteresować nie-Polaków sprawami polskimi; ulubieni pisarze - Sienkiewicz, Prus, Żeromski, Mickiewicz, Słowacki, Witkiewicz, ulubieni współcześni pisarze -Gombrowicz, Miłosz, Iwaszkiewicz, Andrzejewski, Hłasko, Mrozek; jak wyobraża sobie respondent przyszłe stosunki Polski z USSR i Niemcami. Każda z tych cech określających warunki życiowe, ustosunkowanie się, wybór i sposób myślenia respondentów przeanalizowana została w stosunku do trzech grup-poziomów: 1. W grupie pierwszej znajdują się ci wszyscy, którzy na dane pytanie odpowiedzieli. 2. W drugiej - ci, którzy na dane pytanie odpowiedzieli i czytają jedno lub więcej pismo emigracyjne. 3. W trzeciej ci, którzy na pytanie odpowiedzieli i czytają „Kulturę". Dla wyjaśnienia postaramy się zanalizować tablicę dotyczącą wielu respondentów. Czytelnictwo pism emigracyjnych a wiek respondentów Wiek 1. 2. 3. 334 175 86 15-19 20-25 26-30 31-35 36-40 132 - 39,5% 104-31,1% 67-20,1% 16- 4,8% 15- 4,5% 49 - 28,0% 48 - 27,4% 52 - 29,7% 12- 6,9% 14- 8,0% 7- 8,1% 19-22,1% 39-45,3% 11 - 12,8% 10-11,6% Na tablicy widzimy trzy grupy: grupa oznaczona numerem 1. to 334 osoby, które odpowiedziały na pytanie dotyczące swego wieku. Podzieliliśmy tych respondentów na 5 podgrup wyszczególnionych w rubryce „Wiek": 15-19; 20-25 itd. Mamy więc 132 osoby, czyli 39,5% całości respondentów w wieku 15-19 lat. Rozpatrując grupę oznaczoną numerem 2. zobaczymy, że mamy tu 175 osób, które odpowiedziały, że czytają jedno lub więcej pism emigracyjnych. Wśród młodzieży pomiędzy 15. a 19. rokiem życia tylko 49 149 osób, tj. 28% całości, czyta jedno lub więcej pism emigracyjnych. W grupie 3. mamy 86 respondentów, którzy czytają „Kulturę". Wśród młodzieży pomiędzy 15. a 19. rokiem życia jedynie 7 osób (8,1% całości) czyta „Kulturę". Studiując dalej tabelę przekonamy się, że czytelnictwo „Kultury" osiąga największe nasilenie w grupie ludzi pomiędzy 26. a 30. rokiem życia - „Kulturę" czyta tu 39 osób. Nasuwa się jeszcze jeden wniosek, że respondenci niekoniecznie są czytelnikami „Kultury", przeciwnie - tylko niecała jedna czwarta badanej grupy to czytelnicy „Kultury". Dokładna analiza tablic przynosi ciekawe wnioski, które ze względu na ograniczoną i self-selective grupę respondentów mogą nam służyć raczej jako hipotezy do dalszych badań niż jako stwierdzenia. Na przykład: na podstawie tablicy klasyfikującej Sienkiewicza, Prusa i Żeromskiego jako ulubionych pisarzy stwierdzamy, że popularność Sienkiewicza zmniejsza się u czytelników „Kultury", podczas gdy popularność Prusa i Żeromskiego u tych czytelników raczej wzrasta. Sienkiewicz najbardziej popularny jest u tych, którzy „czytają więcej niż jedno pismo emigracyjne". Gombrowicz i Miłosz zyskują swoją popularność dzięki czytelnikom „Kultury", podczas gdy Iwaszkiewicz jest „ulubionym pisarzem" tych, którzy niekoniecznie czytają „Kulturę". Tabela dotycząca miejsca urodzenia stwierdza, że chociaż Kanadyjczycy i Nowozelandczycy stanowią odpowiednio 12,6% i 6,3% całości respondentów, jedynie 6,3% Kanadyjczyków i 0% Nowozelandczyków wchodzi w skład grupy, która czyta przynajmniej jedno polskie pismo emigracyjne. Tylko 4% respondentów urodzonych w 4 krajach anglojęzycznych czyta „Kulturę". A ci właśnie respondenci z „nowego świata" tworzą 40% całej grupy badawczej. Bardziej niż prasa emigracyjna interesuje „młodzież polską na Zachodzie" obecna i przyszła polityczna sytuacja Polski i jej stosunki z sąsiadami. Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu, którego wnioski oparłam na odpowiedziach na sześć różnych pytań. Jaki jest pogląd młodzieży polskiej na Zachodzie na obecne i przyszłe stosunki Polski i jej sąsiadów? Na pytanie dotyczące zjednoczonej Europy odpowiedziało 292 respondentów i większość z nich, to jest 64,7%, podpisuje się pod tą ideą. Już 10 osób mniej (282) odpowiedziało na następne pytanie, dotyczące realności takiej idei. I tu 122 osoby stwierdziły, że idea taka wydaje im 150 się realna, ale większość nie wierzy w zjednoczoną Europę. W sprawie stosunku do ZSRR zabrało głos 271 osób. Zarysowało się tu pięć różnych kategorii odpowiedzi. Większość (186 osób) ma do Rosji stosunek negatywny, tylko 10,3% - pozytywny; 13,3% odpowiadających określiło swój stosunek do ZSRR jako „ostrożny", 18 osób stwierdziło, że ich stosunek do wschodniego sąsiada Polski jest neutralny, a 3 osoby rozróżniły pomiędzy narodem, za którym się opowiedziały, i rządem, do którego mają stosunek negatywny. Nieco mniej, bo 227 osób wzięło udział w odpowiedzi na pytanie, jak wyobrażają sobie przyszłe stosunki Polski z ZSRR. Większość widzi te stosunki w świetle bardziej optymistycznym: 42,3% (96 osób) wyraziło się pozytywnie o przyszłych stosunkach Polska-Rosja, 3,5% odpowiedziało, że stosunki te będą możliwe, 6 osób pozostało neutralnych, 30 osób nakazywało ostrożność, 35,2% całości (80 osób) uważało, że stosunki Polska-Rosja w przyszłości będą negatywne, a 8 osób, że wręcz niemożliwe. Przyjrzyjmy się teraz tym samym odpowiedziom, ale w stosunku do naszego zachodniego sąsiada - Niemiec. Wśród 264 osób odpowiadających na to pytanie zarysowały się podobne, jak w stosunku do Rosji, kategorie, ale proporcja ich jest inna. Tylko 38,6% odpowiadających ma do Niemiec stosunek negatywny, ale 21,6% nakazuje ostrożność, stosunkowo spory odsetek, bo 20,8% (55 osób), ma do Niemiec stosunek neutralny albo obojętny, jedna osoba jest za narodem niemieckim, ale przeciwko rządowi, a 18,6% ma do Niemiec stosunek pozytywny. Porównując ten ostatni wynik z pozytywnym stosunkiem do Rosji widzimy, że „młodzież na Zachodzie" z większą sympatią odnosi się do Niemiec (49 osób ma stosunek pozytywny) niż do Rosji (28 osób ustosunkowuje się pozytywnie). Ta sama tendencja widoczna jest w ocenianiu przyszłych stosunków pomiędzy Polską i Niemcami. Spośród 226 respondentów 122 osoby oceniają przyszły stosunek dwóch państw jako pozytywny, a tylko 23% całości (52 osoby) jako negatywny. Ostrożność nakazuje tylko 31 osób, a zaledwie 8 osób uważa, że dobre stosunki z Niemcami będą niemożliwe. Na podstawie tych odpowiedzi nasuwają się dwa pytania: dlaczego stosunek badanej grupy młodzieży jest bardziej pozytywny do Niemiec niż do Rosji i dlaczego zarysowują się tendencje większej ostrożności i większej neutralności w stosunku do Niemiec? Odpowiedzi na te pytania mogłyby stać się przedmiotem ciekawych dyskusji. Moja osobista interpretacja jest raczej formą hipotez, które 151 mogą być użyte w przyszłych podobnych badaniach. Po pierwsze, młodzież odpowiadająca na pytania (przeszło 90% w wieku 15-30) to osoby, które nie przeszły okupacji niemieckiej. Nie chcą już słyszeć o okropnościach drugiej wojny światowej, ale raczej wyciągają rękę do porozumienia z młodzieżą niemiecką, aby zmienić bieg destruktywnej w przeszłości polityki. Mimo to zapamiętane lub utrwalone tylko w podświadomości wrażenia z opowiadań rodziców czy dziadków o doświadczeniach niemieckiej okupacji nakazują wielu z naszych respondentów ostrożność albo też niezdecydowanie czy neutralność. Możliwe, że podobnie czuje młodzież niemiecka i że obserwujemy nowe tendencje zasługujące na osobne studium. Nasz wschodni sąsiad, Rosja, jest w chwili obecnej dynamicznie aktualna i agresywna. Ingerencja Rosji w życie prywatne człowieka i jej totalitaryzm odrzucane są jako obce i drażniące przez młodzież polską na Zachodzie. Wpływ rosyjski zagraża tożsamości jednostki, a ucisk niemiecki podczas okupacji do tej tożsamości nawet nie dotarł, przeciwnie - umocnił ją i zahartował. Pogląd młodzieży polskiej na Zachodzie na obecne i przyszłe stosunki Polski i jej sąsiadów ma tendencje unifikacyjne i liberalne. W swej ocenie sytuacji młodzież ta zachowuje ostrożność i neutralność, ciążąc raczej ku kulturze zachodniej odsuwa się od bizantyjskiej kultury wschodniej. Wspominałam wcześniej o trzech grupach, na które podzieliliśmy respondentów do analizy czytelnictwa pism emigracyjnych. Pierwszą grupą, przypominam, byli ci wszyscy, którzy na dane pytania odpowiedzieli; drugą - ci, którzy czytają jedno lub więcej pism emigracyjnych; trzecią - czytelnicy „Kultury". Otóż stosunek pozytywny do sąsiadów, Niemiec i Rosji, zwiększa się idąc od grupy pierwszej do trzeciej: najbardziej pozytywny jest u czytelników „Kultury". Respondenci ankiety urodzeni, wychowani albo dorastający na Zachodzie mogli sobie wyrobić niczym nie skrępowany stosunek do ustroju kapitalistycznego, którego doświadczają, i socjalistycznego, który obserwują na odległość. Zarysowują się też wśród nich pewne oznaki sympatii lewicy czy też prawicy w krajach osiedlenia (a u niektórych obejmuje to także emigracyjne partie polityczne). Jakie są tendencje polityczne u młodzieży polskiej na Zachodzie? Na podstawie odpowiedzi na trzy pytania mogłam wytypować pewne tendencje wśród tych, którzy na nie odpowiedzieli. Na ogół mło- 152 dzież polska na Zachodzie to ludzie pragmatyczni, realni i sądzę, że można ich określić jako konserwatystów z sympatiami socjalistycznymi albo lewicowymi. Chociaż większość z nich (53,8%) przyznaje, że socjalizm jako forma gospodarki współczesnej wydaje im się słuszniejszy, to jednak 84,8% uważa kapitalizm za efektywniejszy. Cała grupa badawcza i ci, którzy czytają jedno albo więcej pism emigracyjnych, sympatyzują raczej z konserwatystami, ale więcej niż połowa czytelników „Kultury" przyznaje się do symaptii socjalistycznych. Pomimo to ci sami czytelnicy „Kultury", którzy tak sympatyzują z socjalizmem, liczniej niż pozostałe grupy - bo w 90,8% - opowiedzieli się za formą gospodarki kapitalistycznej jako bardziej efektywną. Warto tu jeszcze wspomnieć o odpowiedziach na pytanie dotyczące Polski piastowskiej, wolnej od mniejszości narodowych. Wśród 250 osób, które na nie odpowiedziały, 46,8% jest za Polską bez mniejszości narodowych, 53,2% - przeciwko, tzn. za Polską pluralistyczną. Narodowościowe tendencje wśród niemal połowy respondentów są zastanawiające wobec współczesnej monolitycznej Polski. Czyżby więc jagiellońskie tradycje Polski pluralistycznej traciły na znaczeniu? A może tradycje będą mogły przetrwać tylko na emigracji? Jak młodzież polska na Zachodzie ustosunkowuje się do swojej polskiej tożsamości? Pytanie to, niezmiernej wagi, należałoby w przyszłości rozpracować tak, aby otrzymać wyniki pozwalające na większą wrażliwość i wnikliwość analityczną. Z odpowiedzi na niektóre pytania zarysowują się tylko ogólne tendencje. Pytania te jednak musiały poruszyć jakąś strunę w podświadomości respondentów, bo liczba osób odpowiadających na nie jest większa niż na inne pytania. I tak, na pytanie dotyczące konfliktu lojalności odpowiedziało 301 osób. Wśród nich 73,8%, a więc prawie trzy czwarte całości, nie odczuwa konfliktu lojalności. Jedna trzecia przyznała się do konfliktu. Należałoby teraz spytać: czy dlatego nie odczuwają konfliktu lojalności, ponieważ ich lojalność jest zdecydowanie po stronie Polski, czy też po stronie kraju osiedlenia? Odpowiedź taką przynosi nam pytanie następne, dotyczące wyboru kraju. Odpowiedziały na nie tylko 83 osoby, a więc tylko o cztery osoby więcej niż liczba osób (79) przyznająca się do konfliktu w pytaniu poprzednim. Wśród nich 52 osoby wybrały Polskę, a 31 kraj osiedlenia. Ciekawszy i bardziej miarodajny wydaje mi się brak odpowiedzi 218 osób na 153 pytanie dotyczące wyboru pierwszeństwa. Jest to, jak myślę, wystarczający dowód na to, że konflikt lojalności istnieje. Konfliktem lojalności nie jest zdecydowane przyznanie pierwszeństwa jednemu z dwóch krajów, ale niemożność decyzji, która czasem jest męcząca, a nieraz też prowadzi do wytworzenia trzeciej wartości - nowej formy tożsamości i związanej z nią lojalności. Czy młodzież polska na Zachodzie znajduje szybko wspólny język z młodzieżą w kraju? Na ogół tak. Spośród 295 odpowiadających tylko 83 (niecałe 30%) odczuwa trudności w kontakcie z rówieśnikami z kraju. Większość naszych respondentów odczuwa niechęć do prób, ze strony swoich kolegów w krajach osiedlenia, zatarcia w nich poczucia polskości. Tylko 35,3% z 278 odpowiadających na to pytanie zdobywa się na wyrozumiałość wobec swoich kolegów, którzy starają się ich „asymilować". „Asymilować" umieściłam w cudzysłowie, ponieważ proces asymilacyjny zachodzi podświadomie, a „pokusy asymilacyjne", 0 które redaktor „Kultury" pytał w kwestionariuszu, mogły być zrozumiane jako lekceważenie przez kolegów pochodzenia polskiego, uznawanie go za gorsze niż kultura otoczenia, a jeśli nie za gorsze to za sprawiające niepotrzebne - według nich - konflikty i niejasności. Jest to jednak, muszę przyznać, double talk, gdyż na przykład osoba pochodzenia polskiego, uznawana przez otoczenie za Amerykanina czy Amerykankę, w chwilach decydujących lub kryzysowych nagle nabiera barwy swego pochodzenia. „Widzisz - powiedziała mi w chwili szczerości dziekan mojej szkoły -jacy my teraz jesteśmy liberalni. Dawniej uczyli tu tylko Irlandczycy. To był uniwersytet irlandzki, a teraz ty, Polka, jesteś tu profesorem". Był to pierwszy raz, po wielu latach uczenia, kiedy wyraźnie zaznaczyła, a raczej odróżniła mnie od otoczenia, które tyle razy zapewniało, że uważa mnie tylko za Amerykankę. Drugim przykładem z bliskiego otoczenia jest wywiad mego syna Jacka, wychowanego i wykształconego w Ameryce, z profesorem psychiatrii. Jacek, wiele lat temu, zainteresowany był specjalizacją w psychiatrii i jako student medycyny zgłosił się do profesora, który prowadził grupę studentów w tym kierunku. Profesor zainteresował się imieniem mego syna, a gdy dowiedział się, że to polskie imię, zdziwił się: „Ty Polak i interesujesz się psychiatrią?! Polacy rzadko kiedy albo wcale się w tym dziale nie specjalizują!" Jacek odczuł to bardzo boleśnie 1 nigdy już do psychiatrii nie wrócił. Na pytanie dotyczące zainteresowania kolegów w kraju osiedlenia sprawami polskimi odpowiedziało 307 osób. Tylko jedna czwarta res- 154 pondentów nie występuje (naturalnie od czasu do czasu) w roli adwokatów polskości. Większość na pytanie to odpowiedziała afirmatywnie. Pytanie, którego intencją jest sondowanie podświadomości, zostało postawione zbyt directly. Bardziej miarodajną odpowiedź przyniosłoby omówienie tej sprawy, przytoczenie np. wielu sytuacji dając respondentowi możliwość wyboru jednej z nich. Na przykład: W czasie wykładu profesor mówi o pracy odkrywczej Kopernika omijając jego polskie pochodzenie. Jak zachował(a)byś się w podobnym wypadku? Zakreśl jedną z odpowiedzi. 1. Bez reakcji. To nie ma znaczenia. Kopernik należy do nauki, a nie do narodu. 2. Bez reakcji, ale czuł(a)bym się bardzo nieprzyjemnie. 3. Po wykładzie spytał(a)bym profesora, czy wie, że Kopernik był Polakiem. 4. W czasie wykładu podniósł(a)bym rękę prosząc o głos, aby wytłumaczyć (dodać), że Kopernik był Polakiem i studiował na polskim uniwersytecie. 5. Zaproponował(a)abym klasie wygłoszenie referatu o pochodzeniu Kopernika. Analiza kilku podobnych pytań przyniosłaby odpowiedź na pytanie, jakie istnieją tendencje wśród młodzieży polskiej na Zachodzie do zainteresowania swego otoczenia sprawami polskimi, a także pozwoliłaby nam wejrzeć w proces tworzenia się tożsamości. Ale nawet te pięć pytań w kwestionariuszu „Kultury" pozwala nam na postawienie hipotez i wyciągnięcie pewnych początkowych wniosków, dlatego uważam tę inicjatywę redaktora za bardzo ważną. Polonia i emigracja polska na Zachodzie mało interesują się analizą przemian tożsamości. W rezultacie nie wiemy dobrze, co myśli, co czuje i jak zareaguje na zdarzenia albo odezwy obywatel milionowej diaspory polskiej na świecie. Jest to stale niewiadoma. Niewiadoma o ogromnym, nie wykorzystanym potencjale, niewiadoma sama siebie nie znająca. Społeczeństwo żydowskie mające ogromną i długoletnią tradycję wędrówek po całym świecie i współżycia z narodami całej kuli ziemskiej, doceniało i docenia znaczenie studiów nad tożsamością jednostki. W ostatnich tygodniach dwóch moich studentów obroniło prace doktorskie, których byłam dyrektorem. Obie te prace badały tożsamość Żydów amerykańskich. Chciałabym wspomnieć o jednej z nich, badającej różnice pomiędzy tożsamością (i zachowaniem się) Żydów amerykań- 155 skich pochodzenia niemieckiego i pochodzenia wschodnioeuropejskiego. Badania przyniosły ciekawe wnioski dotyczące różnic pomiędzy tymi dwoma grupami, uważanymi potocznie za monolityczną grupę Żydów amerykańskich pochodzenia europejskiego. Żydzi niemieccy, na przykład, na pierwszym miejscu umieścili Boga wybierając określenie: „Jestem Żydem, który uważa, że Tora jest objawionym słowem Bożym" - jako najważniejsze. Na drugim miejscu postawili Izrael z punktu widzenia politycznego („Jestem Żydem, który myśli, że Izrael powinien być popierany") i na trzecim wartości asymilacji („Uważam, że Żydzi mogą wymieniać prezenty na Boże Narodzenie"). Żydzi pochodzenia wschodnioeuropejskiego (wielu z nich polskiego) postawili na pierwszym miejscu tradycję („Ważne jest, aby Żydzi żenili się pomiędzy sobą"), na drugim poczucie przynależności do grupy żydowskiej („Czuję przynależność do Żydów amerykańskich"), na trzecim tabu („Jestem przeciwny(a) tańcom urządzanym w szkołach publicznych w piątek wieczorem"). Teza ta przynosi nowe sformułowanie żydowskiej tożsamości etnicznej, które w polskim tłumaczeniu brzmi mniej więcej w ten sposób: żydowska tożsamość etniczna jest to mistyczny i psychospołeczny proces, w którym odbywa się interakcja pomiędzy wartościami i tendencjami wspólnymi wszystkim Żydom a wartościami i tendencjami nabytymi przez różne grupy żydowskie w różnych systemach kulturowych świata. (Według tezy doktorskiej Melvina Shandlera pt. A Study of The Attitu-des Toward Psychotherapy of American German Jews and Selected Groups of American East European Jews, Catholic University, 1979). Definicja ta mogłaby być zastosowana do określenia tożsamości „młodzieży polskiej na Zachodzie" i do badania, jako hipoteza, tożsamości polskiej diaspory. Badanie takie musiałoby pójść w dwóch zasadniczych kierunkach. Pierwszy: jakie są podstawowe wartości i tendencje wspólne wszystkim Polakom? Drugi: jakie wartości poszczególne grupy polskie w różnych krajach osiedlenia nabyły od otaczających je systemów kulturowych? Dopiero takie badanie mogłoby nam dać odpowiedź na niewiadomą dotyczącą Polaka na świecie. W tym widzę jeden z ważniejszych celów „Polonii Jutra", która następną swoją konferencję ma odbyć w Paryżu w roku 1982. Omówienie stosunku „młodzieży polskiej na Zachodzie" do polskiej tożsamości zamyka dział analizy ankiety oparty o freąuency, czyli częstotliwość odpowiedzi respondentów. Pozostaje nam teraz zapoznanie 156 się z zależnościami zmiennych od siebie, a mówiąc językiem potocznym: ustalenie, jakie układy warunków wpływają na takie, a nie inne zachowanie się (w sensie odpowiedzi na pytanie) młodzieży polskiej na Zachodzie? Omawiając czytelnictwo prasy emigracyjnej wymieniłam przeszło siedemdziesiąt różnych „zmiennych" {yariables), na podstawie których możemy wydedukować pewne nastawienia i tendencje wśród naszej grupy badawczej. Zmienne te czasem są niezależne, to znaczy nie zależą od wpływu innej zmiennej lub zmiennych. Na przykład taką zmienną niezależną jest wiek w stosunku do zmiennej zależnej, liczba pism emigracyjnych czytanych przez respondenta. Mówimy wtedy: w zależności od wieku respondentów liczba pism czytanych zmienia się. Znaczy to, że wiek odpowiadających na ankietę wpływa decydująco na stopień czytelnictwa pism emigracyjnych. „Żonglowanie" zmiennymi, odkrywanie zależności to najciekawsza faza badania. Nie wszystkie te zależności odkryte przez badacza mają naukowe znaczenie, to znaczy są significant albo miarodajne. Niektóre zależności mogły się po prostu zdarzyć przypadkowo {by chance) i takie zależności nie dają nam podstawy do wyciągania wniosków. Mówimy wtedy, że nasz test zależności nie jest statystycznie miarodajny. Tylko wtedy, gdy odkrywamy, że nasze zmienne wykazują na pewnym ustalonym przez nas poziomie statystycznym, iż zależność ich nie jest przypadkowa, ale systematyczna -stwierdzamy, że odkryliśmy tendencję, a nie przypadek. Na przykład: znajomość języka polskiego (zmienna zależna) jest ściśle uzależniona od następujących zmiennych niezależnych wymienionych w kolejności stopnia zależności: 1. Stopień znajomości języka polskiego zależy od miejsca urodzenia respondenta (urodzeni w Polsce znają język polski lepiej niż urodzeni poza Polską); 2. Stopień znajomości języka polskiego zależy od miejsca osiedlenia respondenta; w tym wypadku potwierdza się, że kraje mające więcej respondentów urodzonych w Polsce, jak np. Stany Zjednoczone, mają również większy procent osób, które znają dobrze język polski); 3. Stopień znajomości języka polskiego zależy od wjeku respondentów - im starszy respondent, tym bardziej należy się spodziewać, że jego znajomość języka polskiego będzie dobra. Wykształcenie respondenta tylko w małym stopniu wpływa na jego znajomość języka polskiego (jest to czynnik najsłabiej wpływający na 157 stopień znajomości języka) chociaż od tych, którzy ukończyli college, można się spodziewać, że będą mówili po polsku lepiej niż ci, którzy mają wykształcenie niższe. Jaki układ warunków wpływa na decyzją młodzieży polskiej na Zachodzie wzięcia udziału w ewentualnych ruchach rewolucyjnych przeciwko reżymowi w Polsce? Wzięliśmy pod uwagę wszystkie 75 zmiennych i okazało się, że 16 wśród nich wykazuje stosunek zależności z badaną przez nas zmienną. Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, Niemiec i krajów skandynawskich mają większe tendencje przyłączenia się do rewolty niż zamieszkali w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii. Urodzeni w Polsce, ci, którzy czytają polską prasę, i ci, którzy śledzą ruchy opozycji w Polsce, są bardziej niż inni zainteresowani w przyłączeniu się do ruchów rewolucyjnych. Wśród tych, którzy uważają, że w kraju potrzebne są zmiany radykalne, 40% przyłączyłoby się do rewolty, a tylko 16 - 17% ocenia sytuację w Polsce jako znośną lub dobrą. Ewolucja - rewolucja a wiek respondentów Wiek Ewolucja Rewolucja Brak odpowiedzi Ogótem % % 15-19 20-25 26-30 31-35 36-40 48 53 37 7 3 51,6 63,1 58,7 46,7 20,0 45 31 26 8 12 48,4 36,9 41,3 53,3 80,0 39 20 4 1 0 132 104 67 16 15 Ogótem 148 54,8 122 45,2 64 334 Tablica powyższa (mimo że ukazane w niej zależności nie są wybitnie silne) pozwala nam na wyciągnięcie wniosków, że im starszy respondent, tym mniej przekonany jest o skuteczności przemian ewolucyjnych w Polsce, a co za tym idzie, że wśród „polskiej młodzieży na Zachodzie" młodsi są bardziej za ewolucją, a starsi za rewolucją. Chciałabym jeszcze raz zaznaczyć, że wnioski te nie są bynajmniej pewnikami, są to tylko tendencje zaobserwowane wśród badanej przez nas grupy. Z tablicy „Ewolucja - rewolucja a wiek respondentów" wiemy już, że w badanej grupie na ogół starsi wykazują tendencje przyłączenia się do ruchów rewolucyjnych. Ci, którzy jeżdżą do Polski regularnie, i ci, 158 którzy nie jeżdżą wcale do kraju, są raczej skłonni do wzięcia udziału w rewolcie (jeśli taka by wybuchła) niż ci, którzy do kraju jeżdżą od czasu do czasu. Druga ewentualność jest zrozumiała. Są to prawdopodobnie ci, którzy ze względów politycznych do kraju jechać nie mogą. Pierwszą ewentualność można tłumaczyć pewną bliskością i silnym zaangażowaniem w sprawy krajowe na skutek częstego kontaktu. Natomiast wizyty od czasu do czasu są raczej dla przyjemności i bez wielkiego zaangażowania. Negatywny stosunek do Rosji, upatrywanie możliwości zmiany sytuacji w kraju poprzez rewolucję wpływa na decyzję w kierunku przyłączenia się do rewolty. Ze wszystkich pisarzy na czoło wysunął się Mickiewicz. Przeszło połowa tych, którzy wymienili Mickiewicza jako ulubionego pisarza, skłonna jest do wzięcia udziału w rewolucji. Więcej niż połowa wielbicieli Piłsudskiego jest gotowa przyłączyć się do ruchów rewolucyjnych. Do grupy tej należą też ci (a raczej większość tych), którzy nie są zadowoleni z kraju swego osiedlenia, ci, którzy czytają prasę krajową i emigracyjną, i ci, którzy swój język polski ocenili jako „dobry". Okazuje się, że wielbiciele Marii Skłodowskiej-Curie to ludzie raczej spokojni, tylko 20% spośród nich przyłączyłoby się do rewolty. Stosunek do religii jest tylko słabo zależny od badanej zmiennej. Na ogół pozytywne ustosunkowanie się do religii sprzyja ewentualnemu przyłączeniu się do ruchów rewolucyjnych. Z opisanych „tendencji" i „zależności" wyłania się profil człowieka, który gotów byłby podjąć próbę przedostania się do Polski, gdyby wybuchła tam powszechna rewolta przeciw ustrojowi. Jest to profil literacki, ma jednak uzasadnienie naukowe w badanej przez nas grupie. Nasz bohater(ka) jest w wieku średnim, lat około 36 (nie wiemy, czy kobieta czy mężczyzna), urodzony w Polsce, osiedlony w Stanach Zjednoczonych, Niemczech lub Skandynawii, oczytany w prasie krajowej i emigracyjnej, ustosunkowany negatywnie do Rosji i śledzący pilnie zmiany i działalność grup opozycyjnych w kraju. Jest to człowiek religijny lub ustosunkowany do religii przychylnie, ideowy niepodległościowiec czerpiący natchnienie z Mickiewicza i Piłsudskiego, wierzący w zmiany poprzez rewolucję. Rozpatrzymy teraz pytanie podobne, a mianowicie; Jaki układ warunków wpływa na gotowość młodzieży polskiej na Zachodzie zaciągnięcia się do ochotnicznych wojskowych jednostek polskich na Zachodzie, gdyby powstały w razie wybuchu wojny? 159 Wiemy już, że 129 osób odpowiedziało pozytywnie na to pytanie postawione w ankiecie i że są to nie tylko osoby urodzone w Polsce. Przyjrzyjmy się, jak wygląda skład „ochotników" według miejsca urodzenia. W Polsce urodziły się 52 osoby. Drugim miejscem urodzenia jest Wielka Brytania - 31 osób, następne Stany Zjednoczone - 16 osób, Australia - 15, Kanada - 5, Niemcy - 4, Argentyna i Nowa Zelandia „wystawiły" po 2 ochotników. Miejsce osiedlenia, ocena sytuacji w kraju, czytelnictwo prasy polskiej, uwaga zwrócona na opozycję w kraju, pozytywny stosunek do religii, kontakt z organizacjami emigracyjnymi, przekonanie o wyższości rewolucji nad ewolucją i zapatrywania konserwatywne - to układ warunków wpływających na gotowość zaciągnięcia się do armii ochotniczej. Ale wysuwają się jeszcze cztery postacie. Są to modele, których wielbiciele wykazują większe tendencje przystąpienia do szeregów armii polskiej na Zachodzie. Obok znanych nam z „rewolty" Piłsud-skiego i Mickiewicza zjawiają się Anders i Hłasko. Prawie dwie trzecie tych, którzy wspomnieli Piłsudsksiego jako fascynującą postać w historii i więcej niż 60% tych, którzy wymienili Mickiewicza, przystąpi do armii na Zachodzie. Pojawienie się nazwiska Andersa jest zrozumiałe i przeszło 75% tych, którzy wymienili nazwisko Generała, gotowych jest zaciągnąć się do armii. Ale dlaczego Hłasko? Jest to jedyny pisarz współczesny (wśród wymienionych ulubionych pisarzy), którego czytelnictwo i gotowość zaciągnięcia się do oddziałów polskich na Zachodzie (mierzone odpowiedziami respondentów) okazały miarodajną (significant) zależność. Na 16 osób, które wymieniły Hłaskę jako ulubionego pisarza, 12 wyraziło gotowość zaciągnięcia się do „polskich oddziałów na Zachodzie". Kontrowersyjność Hłaski i jego poszukiwanie przygody przemawiają widocznie do osób pod tym względem mu podobnych. Spróbujmy teraz nakreślić profil literacki ochotnika (ochotniczki), który zaciągnąłby się (albo zaciągnęła, bo odpisywały dziewczęta, które zaznaczały swoją płeć, a nawet jedna dyskutowała pytanie, że „tak, zaciągnęłabym się, ale ponieważ urodziłam się w Anglii ...") do ochotniczych wojskowych jednostek polskich na Zachodzie. Jest to człowiek stosunkowo młody, młodszy niż „rewolucjonista", miejsce urodzenia nie decyduje o jego motywach zaciągnięcia się do wojska. (Nie szukajmy tu jednak młodzieży urodzonej w Kanadzie -tylko 14,3% lub w Nowej Zelandii - 11%, ale raczej pochodzącej ze Stanów Zjednoczonych, Anglii i Australii). Jest on zainteresowany sy- 160 tuacją w Polsce, przekonany, że zmiana w kraju jest potrzebna. Przemawia do niego idea Piłsudskiego, Mickiewicza i Żeromskiego. Jest religijny, znak język polski, jest w kontakcie z organizacjami emigracyjnymi i politycznie sympatyzuje z prawicą. Chociaż zakres pytań, przewidywań i kalkulacji na przyszłość jest w tym pytaniu ograniczony, chciałabym zaryzykować pytanie (zdając sobie sprawę, że nasza grupa badawcza daje mi tylko małe ku temu podstawy): Gdzie leży przyszłość polskiej diaspory? Czyli: jak wygląda mapka rozmieszczenia respondentów według ich wieku, wykształcenia i kraju urodzenia? Większość najmłodszych (15-19 lat) pochodzi z Anglii, w której się urodzili, są tam też przeważnie ci, którzy jeszcze nie skończyli gimnazjum. Następna jest Australia, większość respondentów to nastolatki, a prawie 39% z nich stanowią gimnazjaliści, dla dwóch trzecich tam zamieszkałych Australia to kraj rodzinny. Najliczniejsza grupa naszych respondentów pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i tu mamy aż 30% najmłodszych (15-19 lat), z których dwie trzecie nie ukończyło jeszcze High School. Z Kanady odpowiedziało najwięcej młodzieży w wieku 20-25 lat, jest tam też najwięcej studentów. Drugie co do liczby studentów są Stany Zjednoczone; następnie Anglia i Australia. Podczas gdy z krajów anglosaskich, USA, Kanady, Australii, Anglii i Nowej Zelandii odpowiedziały 274 osoby, Europa zareagowała dużo słabiej na ankietę „Kultury". Z Niemiec, Szwajcarii, Francji, Belgii i Holandii, ze Szwecji i Danii odpowiedziało tylko 58 osób (z Argentyny - jedna, z „innych krajów" - dwie). Europa też reprezentuje element starszy, ale prawdopodobnie bardziej czynny politycznie. Widzimy więc, że na pytanie: Gdzie leży przyszłość polskiej diaspory? - nie emigracji politycznej, ale wzrastającego młodego lasu, który w sposób dla nas nieprzewidziany, ale przejmując podświadomie to, co dla nas cenne, przechowa wartości kultury polskiej, ideę wolnościową i zasady Polski jagiellońskiej - winniśmy szukać odpowiedzi w krajach anglosaskich. Polonia anglosaska, ten nieruchliwy i często krytykowany olbrzym, któremu daleko do błyskotliwej zapalczywości Europy, oddalona geograficznie od kraju pochodzenia, potrzebuje jednak polskich 161 wartości do osobistego rozwoju, ale sama, w sposób uparty i konserwatywny chce decydować o tym, co jest dla niej najważniejsze. Kierownictwo Polonii Światowej powinno więc podjąć szczegółowe rozeznanie grup polskich w krajach anglosaskich i zbadać, które wartości polskie pomagają im w ludzkim rozwoju i we współżyciu z otoczeniem. W ostatecznym rozrachunku zależy nam przecież, albo powinno zależeć, nie na wpływach jednostek albo grup, ale na ratowaniu i przechowywaniu zagrożonych wartości kultury polskiej i na rozpowszechnianiu i wprowadzaniu w życie praw ludzkich. Chciałabym raz jeszcze zaznaczyć, że powyższe hipotezy dopiero wtedy stałyby się miarodajne, gdyby zostały poparte przez badania zespołu naukowców polskich, którzy mogliby badania nad „młodzieżą polską na Zachodzie" przeprowadzić w sposób swobodny, to jest niezależny od wpływów politycznych. Pytanie 32. w ankiecie „Kultury" dotyczy stosunku do antysemityzmu. Pytanie to, jak zaznaczyłam wcześniej, postawione zostało zbyt wyraźnie, aby dać prawdziwe pojęcie o ustosunkowaniu się badanej grupy. Ponieważ jednak zagadnienie to jest niezmiernie ważne, postaram się zanalizować grupę odpowiedzi i zarysować odpowiedź na pytanie: Kto spośród młodzieży polskiej na Zachodzie odczuwa niechęć w stosunku do Żydów i czym można tłumaczyć tendencje antysemickie? Rozważania moje opieram na tablicach statystycznych. Kategoria odpowiedzi, która mnie interesuje, to: ani „potępiam", ani „podzielam", ale właśnie brak decyzji co do antysemityzmu to jest odpowiedź: „nie mam zdania". Sądzę, że ci, którzy odpowiedzieli: „nie mam zdania", mają tendencje antysemickie, których dla jakichś powstrzymujących ich powodów nie chcieli wyraźnie zadokumentować w kategorii „podzielam". Nie mogli jednak wpisać się w kategorię „potępiam", ponieważ odczuwali opory przeciwko wyraźnemu zadeklarowaniu. Ta grupa, wydaje mi się, warta jest bliższych studiów i zastanowienia się, po obu stronach - polskiej i żydowskiej, w jaki sposób powstrzymać mogący rozwinąć się antysemityzm Kraj urodzenia nie wydaje się tu czynnikiem decydującym. Podczas gdy tylko 19 osób urodzonych w Polsce „nie ma zdania", urodzeni poza Polską mają procentowo większy odsetek tych, którzy nie wyrazili zdecydowanie swojej opinii. Są to ludzie na ogół młodsi (na 132 osoby w wieku 15-19 lat 43 „nie ma zdania", a 4 „podziela"), o niższym wy- 162 kształceniu. Chociaż większość tych, których stosunek do religii „nacechowany jest wiarą" (215 osób), potępia antysemityzm, to jednak 26% spośród nich „nie ma zdania", a 5% „podziela". Antysemityzm w badanej grupie wzrasta w miarę wzrostu pozytywnego stosunku do religii. Jest to wniosek, który powinien być wzięty pod uwagę przez duszpasterstwo polskie na emigracji. Czy stosunek do Żydów jest przedmiotem nauczania w szkołach parafialnych? Czy ta bolesna sprawa jest dyskutowana na zebraniach parafialnych? Czy jest tematem kazań niedzielnych? Przykładem tu powinien być papież Jan Paweł II i jego osobisty stosunek do Żydów. Zastanawiające jest to, że stosunek do antysemityzmu zależy od kraju osiedlenia i że więcej odpowiedzi: „nie mam zdania", wpłynęło od osób ze Stanów Zjednoczonych niż z innych krajów. Sumując „nie mam zdania" i „podzielam" ze Stanów Zjednoczonych mamy 32 osoby na 80, czyli 42% całości odpowiadających z tego kraju, następnie 32,6% z Australii i 27% z Anglii. Wydaje mi się, że tendencja, którą obserwujemy w naszej grupie badawczej, tj. pewna niechęć wśród 42% Amerykanów polskiego pochodzenia w stosunku do Żydów, jest wynikiem reakcji na klimat oskarżający Polaków o tragedię Żydów w Polsce i o ich prześladowania. Oskarżenia te, zwykle wyrażane w publikacjach, nie zawsze są słuszne i dlatego często wywołują chęć odwetu osobistego, pogłębiając wzajemne żale polsko-żydowskie, i, co gorsza, podsycają albo pogłębiają uczucia antypolonizmu i antysemityzmu. Chciałabym tu jako odświeżający motyw zacytować kilka zdań z książki mego byłego profesora bakteriologii i dziekana z Akademii Medycznej im. Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie (w roku 1945), Ludwika Hirszfelda, który jako Żyd-chrześcijanin znalazł się w warszawskim getcie. „Byłem tam z opaską na ramieniu. Ci biedacy nie mogli wiedzieć (ci, którzy wracali ze strony aryjskiej w poszukiwaniu pracy i chleba i wracali opowiadając o pomocy, jaką otrzymali od Polaków), że mi serce rośnie na myśl, że mój naród, któremu opinia świata zarzuca antysemityzm, jest dobry. Mimo kary śmierci za pomoc i mimo odziedziczonej antypatii do Żydów. I myślę, że jeśli Jehowa prowadzi rejestr wszystkich krzywd żydowskich, to skreśli i Przytyk, i bójki uniwersyteckie, i ławki, bo antypatia Polaków trwała tak długo, jak długo trwała wizja potężnego Żyda. A ustąpiła litości, gdy przyszedł nędzarz. Tak było w czasie męczeńskiej śmierci Żydów"*. 163 Stany Zjednoczone, bardziej niż inne kraje, powinny stać się platformą rozsądnego, ludzkiego dialogu pomiędzy Żydami i Polakami. Próby w tym kierunku były i są podejmowane przez jednostki i grupy rozumiejące doniosłość tej sprawy. Ostatnio rozpoczęty został Dialog Polsko-Żydowski w Stanach Zjednoczonych. Dialog ten, który obrał Janusza Korczaka jako symbol porozumienia, otrzymał dnia 6 lipca 1979 roku błogosławieństwo papieskie Jana Pawła II. Konkluzja i sugestie Artykuł powyższy jest rezultatem pracy wielu osób w różnych stronach świata. Zapoczątkował go redaktor „Kultury". Inne pisma polskie na Zachodzie przedrukowały tekst ankiety. Przepisywano ją na maszynie i ręcznie. Działacze społeczni rozprowadzali ankietę wśród młodzieży, pomagali wypełniać tym, którzy niezupełnie dobrze czytali po polsku, a wypełnione formularze były niejednokrotnie grupowo przesyłane do redakcji „Kultury". Respondenci poświęcili swój czas, aby odpowiedzieć na pytania. Prawie rok trwało opracowywanie wyników ankiety. W innych warunkach praca ta mogłaby się stać pracą doktorską albo też badaniem naukowym, za który uzyskuje się grant w wysokości kilkudziesięciu tysięcy dolarów. W warunkach emigracyjnych praca ta jest dokumentem akcji społecznej, świadectwem zbiorowego wysiłku wielu polskich emigrantów rozrzuconych po świecie. Czy ten wysiłek i czas został stracony? Zanim skrytykujemy lub pochwalimy badanie młodzieży polskiej na Zachodzie, zastanówmy się, czy poprzedzająca tę konkluzję dyskusja mogłaby mieć miejsce bez oparcia się na wynikach ankiety? Wydaje mi się, że pomimo wielu niedociągnięć badanie młodzieży polskiej na Zachodzie należy uznać za udane. Dlaczego? Przede wszystkim sprawy dotyczące młodego i średniego pokolenia emigracyjnego przestały być niewiadomą. Terytorium, po którym poruszaliśmy się dotąd po omacku, bez kompasu i bez mapy, nabrało wyraźniej szych kształtów. Możemy w nim rozróżnić punkty zaczepienia, drogi i kierunki. Po drugie, na podstawie tego próbnego badania możemy określić, które okolice naszego terytorium bardziej nas interesują i tym samym wymagają dokładniejszego badania. A po trzecie, ankieta ta jest doskonałym wstępem do dalszych, bardziej zdyscyplinowanych i szerszych poczynań. Myślę tu o badaniu Polonii Światowej. Polonia ta - rosnąca, rozprzestrzeniająca się - jest tworem luźnym o niezbadanej strukturze 164 i chociaż jest w pewnym sensie społeczeństwem, o którym mówimy i piszemy, do którego nieraz apelujemy, to jednak jest społeczeństwem nieznanym. Nikt bowiem, o ile mi wiadomo, nie badał Polonii Światowej jako układu, którego składniki pozostają we wzajemnej interakcji i który w pewien sposób odróżnia się od otoczenia. Cóż wiemy, na przykład, o zadowoleniu z pobytu w kraju osiedlenia drugiego pokolenia emigrantów polskich w Nowej Zelandii w stosunku do zadowolenia z kraju pobytu tego samego pokolenia w Kanadzie. Stanach Zjednoczonych, Wenezueli i Niemczech Zachodnich? A jeśli istnieje, to dlaczego? Jaki jest stosunek do emigrantów polskich, ich dzieci i wnuków w różnych krajach polskiego osiedlenia? Jak wygląda sprawa antysemityzmu wśród emigracji polskiej w Australii w stosunku, na przykład, do Argentyny, Stanów Zjednoczonych i Europy? Na jakie dziedziny życia emigrantów polskich na świecie wpłynął wybór papieża Jana Pawła II? Jaki jest potencjał polski na świecie w dziedzinie intelektualnej, artystycznej, ekonomicznej i społecznej? Wiemy o tym dużo, ale wiadomości te, o ile mi wiadomo, nie zostały zbadane systematycznie i to na skalę światową. „Toronto' 78" zadokumentowało, że diaspora polska na świecie jest ważna. Polonia Światowa jest ważna dla ludzi ją tworzących jako struktura społeczna, do której należą, i ważna jako moralne i ekonomiczne oparcie dla Polski. Społeczność ta - ciało osobne, chociaż jeszcze nie zbadane, o strukturze dopiero się zarysowującej - jest połączona z krajem macierzystym pomostem kulturowym. Pomost ten tworzą wartości i tendencje wspólne wszystkim Polakom i osobom pochodzenia polskiego na całym świecie. Na przykład: wartość honoru, wartość wolności, gościnność, przywiązanie do własnego miejsca i domu. Proces emigracyjny, osiedlania się w różnych systemach kulturowych prowadzi do interakcji wartości polskich z wartościami kulturowymi krajów osiedlenia. Wpływa tego naturalnie na zmiany w psychice emigrantów i na sposób ich postępowania. Łatwo rozróżnimy Polaka-- Anglika od Polaka-Francuza i od Polaka-Amerykanina, chociaż wszyscy trzej znajdą wspólny język, w sensie wspólnych, łączących ich cech mających swoje podłoże w kulturze polskiej. Chociaż „Toronto' 78" stwierdziło entuzjastycznie, że Polonia Światowa jest ważna, nie powstał jak dotąd projekt jej zbadania w sposób naukowy. Jest sprawą niewątpliwą, że plany przyszłościowe Polonii Światowej byłyby łatwiejsze do przeprowadzenia na podstawie danych statystycz- 165 nych dotyczących nie tylko liczby członków organizacji, ale ustosunkowania się grup polonijnych do podstawowych zagadnień życiowych. Wyniki ankiety Młodzież polska na Zachodzie mogłyby posłużyć jako wskaźniki do opracowania badania zakrojonego na skalę Polonii Światowej. Dlatego też wartość ankiety „Kultury" polega nie tylko na zorientowaniu się w niewiadomej, jaką jest młodzież polska na Zachodzie, ale na odważnym oświetleniu terytorium emigracyjnego, o którego obywatelach wiemy tak niewiele. * L. Hirszfeld. Historia jednego życia. Warszawa 1967 s. 260. OD TOŻSAMOŚCI ETNICZNEJ DO TRZECIEJ WARTOŚCI Klemens z Aleksandrii, filozof i teolog chrześcijański żyjący na przełomie II wieku, zanotował: Nauka poznania samego siebie jest największą z dyscyplin naukowych gdyż przez nią człowiek zbliża się do poznania Boga1. Zaintersowanie sobą samym jako jednostką osobną, inną od otoczenia, a jednak podobną do ludzi tworzących jej środowisko, sięga początków człowieka. Było to przez wieki zainteresowanie ograniczające się do obserwacji powierzchownych różnic fizycznych, innego sposobu zachowania się, innych reakcji na bodźce zewnętrzne. Zaciekawienie introspekcją, szukaniem odpowiedzi na pytanie: kim jestem? istniało, być może, w podświadomości, ale odczuwane jako niepokój, którego przyczynę trudno było ustalić. Tożsamość, jej głębia psychiczna, onieśmielała i przerażała człowieka. Była jak zamknięta komnata tajemniczego zamku. Klucze do niej pozostawały w rękach filozofów. Pisali o niej poeci, rozprawiali mędrcy. Ta nauka poznania samego siebie, sztuka przenikania abstrakcji dopiero od niedawna przestała być wyłącznością wybranej grupy. Wpłynęły na to przełomowe wydarzenia w nauce i zmiany w strukturze społecznej. Pod koniec XIX wieku psychologia medyczna wyważa bramy nowego terytorium. Józef Bruer wprowadza termin podświadomość, określając nim wrażenia i myśli, których ładunek emocjonalny jest zbyt silny, zbyt zagrażający przyjęciu przez świadomość i dlatego zepchnięty w niepamięć. A jednak Bruer nie był tym, który pierwszy zwrócił uwagę na podświadomość2, bo już wspomniany wcześniej Klemens z Aleksandrii i współcześni mu filozofowie przeczuwali obecność strefy podświadomej w tożsamości3. Zygmunt Freud, współpracownik i przyjaciel 167 Bruera, podejmuje koncepcję tożsamości, nadaje jej rozgłos i zdobywa światowe uznanie dla nowej dziedziny nauki. Carl Jung, uczeń Freuda, posuwa się jeszcze dalej odkrywając szeroką panoramę podświadomości kolektywnej, której strukturę tworzą archetypy reprezentujące doświadczenia całej rasy ludzkiej. Jung twierdzi, że pojęcie archetypów powstało w rezultacie powtarzających się obserwacji, na przykład mity i baśnie literatury światowej zawierają te same przejawiające się wszędzie motywy. Występują one w naszych fantazjach i snach, a także w deluzjach osób chorych psychicznie4. Koniec XX wieku jest nie tylko czasem rozkwitu komunikacji i technologii, ale i rozwojem nauki o poznaniu istoty człowieka. W psychologii (zarówno medycznej jak i społecznej) zaczyna się coraz częściej pojawiać termin SELF, trudny do oddania i niezupełnie przetłumaczalny na język polski jako JA. W naukowym języku angielskim SELF używane jest wymiennie z pojęciem IDENTITY, albo w połączeniu z EGO jako EGO IDENTI-TY (i znów raczej niezręcznie tłumaczone na język polski jako tożsamość jaźni lub jaźń tożsamości). Termin pokrewny: ETHNIC IDENTITY (tożsamość etniczna), dotyczy obecnych moich rozważań. Pojęcie tożsamości etnicznej, popularne w Stanach w latach sześdziesiątych, łączy się z nazwiskiem Eriksona. Ale nie tylko, gdyż gdyby nie wydarzenia historyczne i zmiany w strukturze społecznej, zagadnienie tożsamości pozostałoby zamknięte w kołach akademickich i nie zyskało szerokiej popularności. Spójrzmy na rozległą scenę Ameryki lat sześdziesiątych. Dzieje się tu bardzo wiele, stwarza się klimat przychylny dla nowych haseł i zmiany kierunku zainteresowań. Toczy się niepopularna, tragiczna dla Ameryki „wojna w Vietnam".Młodzi ludzie w colegiach drżą przed zaciągiem do wojska. Buntują się, nie chcą umierać za obcą, nieznaną im sprawę. Po doświadczeniach starszego pokolenia w II wojnie światowej, ten nowy, zbrojny wypad niesie z sobą grozę, bezsens śmierci, zniszczenia, kalectwa. Cóż warte jest życie? Jakże znikome jest istnienie pojedynczego człowieka. Na czym polega sens życia? Gdzie go szukać? Martin Luther King, charyzmatyczny przywódca czarnych, wskazuje na sens życia w pokojowej walce o prawa człowieka, w poznaniu samego siebie, szacunku dla kulturowego dziedzictwa - i wzbudza pragnienie poznania własnych korzeni. Za przykładem czarnych, białe, europejskie mniejszości, dotąd bierne i nieraz ukrywające swą inność - budzą się. Włosi, Irlandczycy, Polacy, Ukraińcy, Francuzi, Niemcy, Wę- 168 grzy i wiele innych grup pokoleń emigrantów zaczynają doszukiwać się historyczno-narodowych korzeni. Zapominany, zasuszony w podręcznikach socjologii termin „grupy etniczne", wzbiera sokami, rozkwita. Wróćmy do Eriksona. Uczeń Zygmunta i Anny Freud, emigrant niemiecki, naukowiec, psychoanalityk, specjalista w teorii osobowości, porywający mówca, intrygujący i wciągający jako pisarz - Erikson wyczuwając puls czasów i potrzebę młodych uderza w najbardziej wrażliwą strunę - TOŻSAMOŚĆ. Wprowadza termin: „kryzys tożsamości". Kryzys ten to rezultat niezrozumienia samego siebie, albo poczucie utraty własnego „ja". Każda istota ludzka ukorzeniona jest w tradycji historycznej. Każda nie tylko pragnie, ale ma prawo poznania swojej identity, aby nie zagubić, nie zatracić swej unikalności5. Książki Eriksona stają się popularne nie tylko wśród młodzieży akademickiej. Trafiają do grup etnicznych. Wyrazicielem dążeń tych grup staje się doskonały orator, teolog, autor książki Unmeltable ethnics, Michael Novak. Tak, jak Erikson w kampusach uniwersyteckich, tak Novak jeździ z miasta do miasta przemawiając na temat grup etnicznych i ich „nieroz-puszczalności" w wielkim, amerykańskim „tyglu narodów". Jego nazwisko staje się magnesem przyciągającym. Byłam na spotkaniu z No-vakiem w kampusie uniwersyteckim. Wydawał się niepozorny, skromny, ale jako orator przekonany o słuszności swgo posłannictwa rozpalał się ogromną chańsmą. Potrafił wykrzesać ogień entuzjazmu wśród nieaktywnych białych grup etnicznych. Odczułam wtedy, że Stany Zjednoczone na długo jeszcze pozostaną krajem emigrantów, a w chwilach decydujących zew dziedzictwa upomni się o swoje prawa. Entuzjazm dokopywania się do własnych korzeni historycznych ogarnia całą Amerykę. Staje się modny, zaraźliwy. Pojęcie „tożsamość etniczna" trafia do mowy potocznej. Literatura naukowa krytykuje American melting pot, dowodzi wartości państwa pluralistycznego, mozaiki narodów, ważności bagażu podstawowych wartości, które ze „starego kraju" przywiózł z sobą emigrant. Jakże krótka jest ludzka pamięć! Coraz to odkrywamy prawdy, które już dawno zostały odkryte. W roku 1921 E. I. Thomas, ten sam, który razem z Florianem Znanieckim stworzył dzieło .o nieprzemijającej wartości, The Polish Peasant in Europę and America, pisał: Emigrant powinien budować swój amerykanizm na wuiiosudih. ktoic pi/\ wiózł ze swego dawnego życia [...] naszymi narzędziami mogą być częściowo zwy- 169 czaję i instytucje amerykańskie, ale substancja, którą chcemy przelać w nowe formy, jest produktem innych wieków w innych krajach [...] Mądra polityka asymilacji tak, jak mądre nauczanie, nie stara się niszczyć ustosunkowań i pamięci, ale budować na nich"6. Moje studia na uniwersytecie Columbia, w Nowym Jorku, przypadły w okresie wzbierającej fali etniczności. Zaintrygowana „tożsamością etniczną", zaczęłam obserwować jej przejawy w moim otoczeniu, u polskich emigrantów. Wkrótce jednak zrozumiałam, że termin jest zbyt wąski, a etniczność, aczkolwiek ważna, tylko jedną z faz procesu, którego różne definicje bardziej były mylące niż wyjaśniające jego istotę. Proces ten jednak - abstrakcyjna konstrukcja psychiczna - miał decydujące znaczenie w zrozumieniu postępowania jednostki. Uzmysłowienie sobie tej struktury mogłoby mnie doprowadzić do wyjaśnienia, gdzie, w którym jej miejscu i w jakich warunkach przejawia się, powstaje lub budzi tożsamość etniczna. Dopiero przeprowadzając w roku 1970 wywiady i studiując odpowiedzi respondentów na ankietę Rodzina przeszczepiona7, granice pomiędzy terminami: „self", „self concept" i „identity", zaczęły się zacierać, a zaczęło się wyłaniać „coś", co dla moich respondentów przedstawiało wartość, a co mieściło w sobie wyżej wspomniane pojęcia, ale w różnych proporcjach i w układzie o wzajemnej od siebie zależności. Z braku innego terminu konstrukcję tę nazwałam „tożsamość". W miarę lat pracy dydaktycznej, klinicznej i badawczej poszerzałam moje pole obserwacyjne „tożsamości", zaczynałam rozumieć stosunek „tożsamości etnicznej" do całości układu. To jednak okazało się niewystarczające. Wypłynęła potrzeba sformułowania nowego pojęcia - trzeciej wartości. Celem tego eseju jest ukazanie procesu myślowego, który od „tożsamości etnicznej" (czasem zwanej „tożsamością narodową"), doprowadził do zdefiniowania tej nowej wartości. Znaczenie tożsamości we współczesnym społeczeństwie Samotność i zagubienie są znakami końca XX wieku. Wyzwolony z więzów autorytetów człowiek gloryfikuje wolność w każdej dziedzinie życia, jednocześnie szuka przynależności do grupy, „ludzi do mnie podobnych" i pragnie uznania jako jednostka ważna, unikalna. W tym głodzie uznania wyrażają się potrzeby tożsamości. 170 Tożsamość, czyli odpowiedź na pytanie: kim jestem? - to dynamiczny proces zmienny w czasie, wyrażający potrzeby, pragnienia i dążenia jednostki, jej wartości i motywy jej decyzji. Proces ten rozwija się w interakcji z osobistą i społeczną historią. Wspomniany wcześniej Erikson tak pisał o tożsamości: [...] jest to proces ulokowany w samym rdzeniu (jestestwie) osoby i jednocześnie w jej rodzimej kulturze [...] przebiega na wszystkich poziomach psychiki [...] ale najbardziej aktywny jest w podświadomości [...] zawsze zmienny i rozwijający się [...] nigdy nie utrwalony [...] jest wewnętrznym poczuciem kontynuacji samego siebie8. Socjolog G. H. Mead łączył pojęcie tożsamości z uczeniem się ról społecznych i przekazem wartości9. Psychologia egzystencjalna tłumaczy tożsamość jako rezultat wysiłku człowieka znalezienia sensu życia10. Socjologia religii podaje przykłady, w jaki sposób religia podtrzymuje tożsamość jednostek i grup w okresach kryzysowych11. Niektórzy twierdzą, że tożsamość jest rezultatem procesów związanych z podejmowaniem decyzji. Według tej interpretacji, motywy, na których opierają się decyzje, tworzą rdzeń, wokoło którego krystalizuje się tożsamość12. Przytoczone powyżej referencje to tylko drobny procent istniejących definicji, opisów i dyskusji w różnych dziedzinach nauki, dotyczących zagadnienia tożsamości. li Schemat systemu tożsamości - początki kształtowania się nowej koncepcji Postanowiłam skonstruować definicję własną, roboczą, dostosowaną do mojej praktyki klinicznej badania emigrantów i pracy ze studentami. Wyobrażałam sobie, że powinien to być paradygmat, rodzaj planu lub wzoru, który posłużyłby jako narzędzie analityczne w pracy badawczej i jako instrument diagnostyczny w praktyce klinicznej. Paradygmat ten powinien posiadać właściwości holistyczne, a więc obejmować wszystkie aspekty funkcjonowania jednostki zarówno na poziomie świadomym, jak i podświadomym. Holistyczny punkt widzenia łączy psychiczne i fizyczne aspekty człowieka i splata z nimi część społeczną istoty ludzkiej - owoc interakcji z otoczeniem13. Ze względu na współzależności elementów tworzących tę strukturę i ich dynamikę będą ją charakteryzowały właściwości otwartego systemu. W rezultacie tych ro- 171 zważań powstał schemat systemu tożsamości, który omawiam szczegółowo w eseju Egzercycje abstrakcyjne - spotkanie z samym sobą. Wspomnę tylko, że zbudowany jest z części strukturalnych (cech odziedziczonych i nabytych), z części funkcjonalnych (zawierających samooceny) i z mechanizmów przystosowujących, które są źródłem energii zasilającej dynamikę procesu tożsamości. Wartości odziedziczone i kryzys „tożsamości etnicznej" Wczesna socjalizacja rodzinna wpaja w nas wzory postępowania, wpisuje w naszą podświadomość kodeks wartości. Przez całe życie podejmowanie decyzji uzależnione będzie od tego „wrzeźbionego w nas" modelu. W roku 1987 przeprowadzałam badanie średniego pokolenia emigracji w Stanach Zjednoczonych. Opisałam je w eseju Milcząca większość14. Wśród wartości odziedziczonych, które podali respondenci, przewodziły: patriotyzm, ciężka praca, rodzina, religia i tradycja. Wśród wartości nabytych w Amercye najczęściej wymieniane były: niezależność, etyka pracy, dokonania, tolerancja i pragmatyzm. W procesie podejmowania decyzji emigrant może być skonfrontowany z przeciwstawnymi wartościami. Na przykład, związki etniczne i lojalność wobec kraju pochodzenia w opozycji do roli społecznej zdobytej w kraju osiedlenia może stać się zarzewiem kryzysu. Przykładem konfrontacji wartości jest wychowanie dziecka na emigracji. W pracy klinicznej, w kontaktach korespondencyjnych i telefonicznych spotkałam się z problemami emocjonalnymi tych dzieci. Były to zaburzenia tożsamości, podobne do Eriksona identity crisis, ale o specyficznie polskim zabarwieniu. Z mojej teki „przypadków" wyciągam dwie ilustracje. Pierwsza to „Janek", druga „Romek". JANEK Matka Janka jest przygnębiona. Straciła z nim kontakt, nie rozumie co się dzieje z synem. To prawda, że Janek ma już trzydzieści kilka lat, ale przecież nie przestał być jej dzieckiem. Martwi się. Co zrobić? Janek emigrował do Stanów jako dziesięcioletni chłopiec. To była rozpacz. Z Polski nie chciał wyjeżdżać. Matka rozwiedziona, musiała pracować długie godziny, z trudnością starała się stworzyć nowy dom dla dziecka, ale on tęsknił za krajem. Czuł się źle, był zagubiony. Do Ameryki ustosunkował się krytycznie, a o wszystkie swoje niepowo- 172 dzienia obwiniał emigrację. Uczył się dobrze, skończył studia i pracował w stworzonym przez siebie przedsiębiorstwie. Polska i jego polskie dziedzictwo coraz mniej go interesowały. Natomiast zainteresował go „kult". Grupa ludzi, o której matka Janka wiedziała niewiele, o której on mówił niechętnie, coraz bardziej zaczęła go wciągać. Świat podzielił się na dwie różne strony: my i oni. My - to „kult", oni - to rodzina, całe dawne życie Janka. Wydawało się, że małżeństwo z młodą dziewczyną, Amerykanką, coś zmieni w tym układzie. Nie zmieniło. Zapytany o wartości, które wyniósł z domu, odpowiedział: nie ma żadnych wartości. „Kult" podejmuje za niego wszystkie decyzje. Zarabia dla nich sprzedając żywność na ulicach. Jeździ tam, gdzie mu powiedzą. Związek uczuciowy łączący matkę z synem słabł, aż stał się formalnym kontaktem. Przystosowanie się do życia w Ameryce wymagało od Janka destrukcji dawnych wartości. Istniała w nim jednak potrzeba przynależności do grupy. Znalazł ją w „kulcie". W jakiejś chwili załamania i samotności przyjęła go grupa ludzi, jako jeszcze jednego wyznawcę. Przyjęła, wciągnęła obejmując nad nim komendę i przejmując emocjonalny ster jego życia. Z żoną rozeszli się. Próbowała go odciągnąć od wpływu „kultu". Nie mogła. Tożsamość Janka jest zachwiana. Decyzje, które poweźmie będą uzależnione od narzuconych mu wartości. Kim jest Janek? ROMEK Matka Romka napisała do mnie prosząc o pomoc. Wywiązała się korespondencja i długie rozmowy telefoniczne. Dowiedziałam się dużo o Romku, o całej jego rodzinie i przez wiele tygodni obserwowałam -chociaż z odległości - jego zachowanie. Uzgodniłyśmy, że jeśli sytuacja się nie poprawi, rodzice i chłopiec przyjdą spotkać się ze mną. Poprawiła się jednak na tyle, że poczuł się lepiej, a skierowany do terapeuty - pozostał pod jego opiekę. Na czym polegały trudności chłopca i dlaczego jego matka szukała pomocy? Romek przyjechał do Stanów z rodzicami. Obydwoje naukowcy, natychmiast objęli przygotowane dla nich stanowiska na uczelni. Chłopiec, jedyny syn, miał 19 lat. Był studentem w „cellege'u". Ogromnie ambitny, pracował ciężko i z dobrymi wynikami. Dlaczego więc nagle niepowstrzymywane napady płaczu? Ataki lęku? Coraz wyraźniej sze myśli o samobójstwie? 175 Rok temu, gdy przyjechali do Ameryki, był pełen entuzjazmu. Ale to wszystko, co z odległości wabiło, wydawało się nadzwyczajne - zbladło. Rozczarowany, zaczął krytykować. Narzekał, że czuje się inny. Ani on nie może zrozumieć swoich amerykańskich kolegów, ani oni jego nie rozumieją. Mówił o sobie, że jest brzydki, mały i pewnie dlatego odsuwają się od niego. Nie mógł się z nimi zaprzyjaźnić albo może oni jego nie chcieli. Forsowną nauką starał się przezwyciężyć nasilającą się depresję. Być może były i dodatkowe przyczyny depresji. Zatrzymajmy się jednak tylko na tym, aby spojrzeć na zmiany, które zachodziły w tożsamości Romka. Wartościami, które wpajano mu w domu, były: religia, osiągnięcia naukowe i ciężka praca umysłowa. W tych wartościach znajdował oparcie, za to był chwalony, to mu przynosiło uznanie, miłość rodziców, przyjaźń kolegów. W Ameryce, w campusie uniwersyteckim, spotkał się z inną hierarchią wartości. Młodzi chłopcy w jego wieku cenili sport, siłę fizyczną, atletyczną budowę ciała. Było to wszystko, czym Romek nie był ani czego nie mógł osiągnąć. Chcąc przypodobać się kolegom, być przez nich przyjęty, zrobił coś, czego potem głęboko i rozpaczliwie żałował. To coś, z czego nie mógł nikomu się zwierzyć - udręczało, pogłębiało depresję i przywodziło myśli samobójcze. Szczęśliwie, Romek, miał dobry kontakt z matką. W naszych rozmowach telefonicznych pomogłam matce zrozumieć sytuację chłopca. Punktem zwrotnym stało się to, że chłopiec przemógł się i zwierzył matce. Nigdy się nie dowiedziałam, co to było. Ani też nigdy nie pytałam. Przytoczyłam historię Romka jako przykład konfrontacji wartości, której rezultatem był kryzys. Czy był to kryzys tożsamości etnicznej? Niewątpliwie, w jednym i drugim wypadku istotną rolę odgrywały elementy etniczne. Etniczne, a więc kulturowe? Narodowe? Literatura naukowa ma wiele definicji etniczności, a język potoczny posługuje się etnicznością w zależności od mody i nastroju Co to jest etniczność? Pojęcie etniczności określane jest jako narodowość grupy albo społeczeństwa, jako etos kulturowy wartości i symboli, jako „ludzie mówiący tym samym językiem i również jako powiązania kulturowo-histo-ryczne. W roku 1981 zostałam powołana przez prezydenta Reagana do Narodowego Komitetu Doradczego dotyczącego problemów ludzi starszych. Konferencja trwała kilka dni i zgromadziła delegatów z całych 174 Stanów Zjednoczonych. Któregoś dnia, podczas przerwy w sesjach, zbliżyłam się do syskutujących przy okrągłym stole „liderów etnicznych". Zapytałam, czy mogę przyłączyć się o ich debaty. Byli to ciemnoskórzy od hebanowo-czarnych murzynów do „Hispanics" o różnych odcieniach, a więc Puertoricanie, Koreańczycy, Wietnamczycy, Filipin -czycy, Indianie amerykańscy i Hindusi. Zaproszono mnie, owszem, ale bez entuzjazmu i z pewnym zdziwieniem. Powiedzieli mi też, że właściwie do ethnics nie należę, ponieważ kolor mojej skóry jest biały. Nie byłam więc „etnikiem", chociaż na konferencji reprezentowałam „białe europejskie grupy etniczne". Przykład ten świadczy o niemożliwości precyzyjnego zdefiniowania pojęcia etniczności, a więc i tym samym „tożsamoaści etnicznej". Pojęcie „etniczności" zależy również od czasu historycznego i klasy społecznej. W amerykańskich mass mediach ethnics to lud, goście festiwalów ludowych, uczestnicy etnicznych parad. Do upper dass nie stosuje się określenia ethnics, bo etnicy to też trochę, „brzuch społeczny", klasa robotnicza - blue collar workers. Etniczność wyraża się w potrzebie zbliżenia z ludźmi dzielącymi to samo dziedzictwo kulturowe. Stopień tego „dzielenia" jest nieraz złudny i staje się przyczyną rozczarowań. Emigrant po raz pierwszy odczuwa potrzebę takiego kontaktu, gdy zda sobie sprawę, że należy do mniejszości. Czym jest więc „tożsamość etniczna" i jakie zajmuje miejsce w systemie tożsamości? Jest to jedna z faz tego układu. Odpowiada na pytanie: kim jestem? Do jakiej grupy narodowościowej (etnicznej) należę? Można należeć, ale można też nie należeć. Można odrzucić więzy z przeszłością jako balast hamujący swobodny rozwój. Nie jest to jednak takie łatwe i kryje w sobie niebezpieczeństwo. Niewidoczne nici lojalności zmuszają emigranta od „spłacenia długu wdzięczności" osobom lub sprawom symbolizującym rodzinę. Zbagatelizowanie lub odrzucenie tych moralnych „zadłużeń i spłat" może zamanifestować się poczuciem winy albo nieoczekiwanym postępowaniem, które nas samych może zadziwić. Im dłużej wgłębiam się w pojęcie tożsamości etnicznej, tym więcej dostrzegam w nim nieścisłości, niedoskonałości i tego, co Amerykanie nazywają crudeness, a co w tym wypadku insynuuje więcej niż surowość i poprzez swą popularność sięga granicy, wulgarności. Bo gdzież jest miejsce na kolor skóry w definicjach etniczności? Czy w takim razie kolorowi to „etnicy" czy nie? I gdzie w tych opisach etniczności umieścić religię? Czy mniejszość żydowska to grupa wyznaniowa, czy etniczna? Według cenzusu amerykańskiego jest to 175 mniejszość wyznaniowa, ale czy wszyscy Żydzi amerykańscy z tym się zgodzą? Stosowanie etniczności do analizy struktury tak subtelnej, jaką jest tożsamość (jaźń, jestestwo) wydało mi się niewystarczające, a w najlepszym razie fazą przejściową. Faza ta jednak poprowadziła mnie w kierunku wyizolowania nowego fenomenu, nowej wartości, która stała się rodzajem miernika w ocenie stopnia dojrzałości człowieka przeszczepionego z kultury rodzimej do nowego otoczenia. Wartość ta, rezultat konfrontacji dwu (lub więcej) przeciwstawnych wartości i wynikłego z tej konfrontacji kryzysu (lub kryzysów) może dzięki twórczej dynamice psychiki ludzkiej objawić się jako rezultat rozwiązanego kryzysu (kryzysów) pozwalając na spotkanie z samym sobą, uspokojenie, dojrzałość i samopoznanie. W ten sposób wprowadziłam do moich rozważań fenomen trzeciej wartości, zapoczątkowany przez twórcę logiki wielowar-tościowej profesora Jana Łukasiewicza. Po raz pierwszy pisałam o trzeciej wartości w roku 1975 na łamach „Wiadomości" londyńskich. Esej został zamieszczony w książce Trzecia wartość, wydanej przez KUL w roku 1985. Po dwudziestu latach fenomen trzeciej wartości rozwinął się i pogłębił. Zyskał uznanie wśród naukowców i popularność wśród czytelników. Przedstawiam go w eseju Na tropach trzeciej wartości. O emigracji polskiej do USA w ostatnim ćwierćwieczu. Chociaż osiągnięcie trzeciej wartości wydaje mi się dążeniem większości ludzi, to jednak nie każdy może ją w sobie rozwinąć. Wielu z nas jednak znajduje się „w drodze" ku tej konfrontacji z samym sobą. W eseju z roku 1975 wprowadziłam postać naszego przyjaciela, naukowca, który niespodziewanie odwiedził nas któregoś wieczoru. Chciałabym, po 20 latach, powrócić do tej historii i jej epilogu. Przyjaciel nasz, nazwijmy go Karol, należał do emigracji żołnierskiej po II wojnie światowej. Włączył się całkowicie w nurt życia amerykańskiego. Został profesorem w jednym z czołowych uniwersytetów, ożenił się z dziewczyną z tradycyjnej rodziny amerykańskiej, z którą miał całą gromadę dzieci. Chociaż Karol pochodził z rodziny polskich intelektualistów, chociaż jego matka i ojciec zasłużyli się wybitnie w walce o odzyskanie niepodległości, żadne z dzieci Karola nie znało języka polskiego. On sam interesował się sprawami polskimi, ale nie brał udziału w pracach społecznych Polonii. Do Polski jechać nie chciał, powrotu do kraju nie pragnął ani też dzieci swoich nie zachęcał. Spotkania nasze z Karolem stawały się się coraz rzadsze. Wydawało się nawet, jakby nas i swoich dawnych polskich przyjaciół unikał. Pew- 176 nego wieczoru znów się niespodziewanie odezwał. Chciał przyjść i pomówić. Zachęcony, przyjechał natychmiast. Rozmowa, a właściwie monolog Karola, ciągnęła się przez kilka godzin. Odczuwał głęboką potrzebę wypowiedzenia. Jeszcze raz opowiadał o swoich przygodach wojennych, jeszcze raz wracały wspomnienia, mówił o rozpaczy, gdy jego rozbity pułk dostał się do niewoli, o tym, jak ciężko przeżył utratę niepodległości. Głos łamał mu się, drżał, oczy miał wilgotne. Był już wtedy beznadziejnie chory i wiedział o tym. Kilka miesięcy po śmierci Karola jego żona zjawiła się niespodziewanie w naszym domu. „Jadę wprost z drukarni - mówiła dziwnie ożywiona - i ty jesteś pierwszą, której postanowiłam to wręczyć". Podała mi niewielką, pięknie oprawioną książkę. „To mój dar dla zachowania pamięci Karola - powiedziała - chciał to zostawić swoim dzieciom. Dyktował mi do ostatniej chwili. A ja pisałam, słowo po słowie, niczego nie zmieniałam". Zaintrygowana książką i tym, że pierwsza ją przeczytam, zaczęłam uważnie przerzucać strony. Szukałam tego, co Karol mógłby napisać o Ameryce, jak ją przyjął, jak wpłynęła na zmiany w jego tożsamości. Był to przecież człowiek o wybitnej inteligencji, zdolny do finezyjnej introspekcji. Książka rozpoczynała się historią rodzinną, fotografiami sprzed pół wieku, wspomnieniami dzieciństwa, młodości i przygód wojennych. Był tam emocjonalny obraz reakcji Karola na utratę niepodległości. Wspomnienia z oflagu. Książka kończyła się opisem uwolnienia z obozu jenieckiego i relacją późniejszych przeżyć aż do czasu emigracji do Ameryki. „Czy nic nie napisał o swoich przeżyciach w Stanach? - spytałam żony Karola. Widzisz - tłumaczyła - kiedy zbliżał się już do tego okresu swego życia, stawał się coraz słabszy, umierał. Więc musieliśmy na tym zakończyć". Czyżby Karol nie mógł zdobyć się na konfrontację wartości? Na spotkanie z sobą samym? Dwa jego światy zostały na zawsze rozdzielone: pierwszy zapisany, przekazany. Drugi w pamięci rodziny. Był zbyt słaby, aby stworzyć w sobie trzecią wartość. Czerwiecy1992, sierpień 1994 1 C. G. Jung. AION. Researches into the Phenomenology of the Self Bollin-gen Series XX. Princeton University Press 1973 vol. 9 s. 222. 2 Tamże s. 66. 177 I E. Jon es. The Life and Work of Sigmunt Freud. Basic Books Inc. New York 1961 vol. 1 s. 274. 4 C. G. Jung. The Archetypes and the Collectwe Unconscious, jw s. 42. s E. Erikson. Identtty. Youth and Cnsis. W. W. Norton and Co. 1968. 6 W. I. Thomas. Assimilation- Old World Traits Transplanted. Harper and Bros 1921. 7 D. Mostwin. In Search of Ethnic Idenhty. Social Casework 1972 s. 307--316. 8 Erikson, jw. s. 22-23. 9 G. H. M e a d. Mind, Selfand Soaety. Phonix Books. The University of Chicago Press 1967 10 S. Dixon. R. Sands. Identity and the Expenence of Cnsis. Social Casework 64:1983 s. 223-230. II Identity and Rehgion. Ed. Hans Mol. Saga m International Sociology. 16 Pu-bhcation Ltd. 1978. 12 J. E. Mar ci a. Identity m Adolescence. Handbook of Adolescence Psycho-logy. Ed. by J. Adelson, J. Wiley and Sons New York 1980. 13 A. Angyal. Foundation for a Science of Personahty. Viking Compass Edi-tion Press Inc. New York 1969 14 D. Mostwin. The Unknown Pohsh Immigrant. Migration World 1989 nr 2 s. 24-30. ;> ¦' EGZERCYCJE ABSTRAKCYJNE Spotkanie z samym sobą W pewnych okresach naszego życia, w sytuacjach kluczowych, wymagających decyzji, zaskakuje nas pytanie: kim jestem? Nie jest to pytanie, na które łatwo można znaleźć pełną i zadowalającą odpowiedź. Już na samym początku odstrasza nas szerokość i głębia tematu, w który należałoby wniknąć. Trzeba też przyznać, że większość z nas nie bardzo lubi te „egzercyzje abstrakcyjne", w których można się zabłąkać i w rezultacie mało zyskać wiadomości. Jest to pytanie dręczące, które zwłaszcza u emigranta powraca często podświadomie. Podświadomie, gdyż tożsamość, z której wynika pytanie: kim jestem?, to teren nie zawsze dostępny, psychiczne królestwo mające swoją autonomię i swoje własne prawa, mało jeszcze znane nawet tym naukowcom, którzy specjalizują się w badaniu podświadomości. A jednak to „nieznane" przenika się i uzależnia nawzajem ze „znanym", a nawet dotykalnym. Jesteśmy więc osobą nie tylko psychiczną, ale i fizyczną. Jesteśmy również istotą społeczną, i to występującą w kilku rolach naraz. Córka, na przykład, może być jednocześnie matką, żoną, pracownikiem umysłowym i studentką na wieczorowych kursach. Odpowiedź na pytanie: kim jestem?, powinna zawierać w sobie elementy zmiany, nieustannego stawania się. Uzależniona jest od otoczenia, gdyż widzimy się i oceniamy nie tylko sami, ale również w dużej mierze tak, jak nas widzą i oceniają inni. Emigrant wyrwany z własnej społeczności, a jeszcze nie dość ukorzeniony, czuje się rozdarty pomiędzy identyfikację z własnym dziedzictwem, a tym, co uzyskał i przyswoił sobie w nowym kraju. Jeszcze trudniejsza jest sytuacja pierwszego pokolenia - dzieci emigrantów - ukorzenionych z jednej strony w rodzicielskiej abstrakcji (to znaczy w obrazie kraju pochodzenia, jaki rodzice chcą dzieciom przekazać), a z drugiej w realnym, otaczającym ich świecie. 179 W podświadomości tych dzieci odbywa się nieraz dręcząca walka, z której rodzice pomimo najlepszych intencji mogą nie zdawać sobie sprawy. Nie łudźmy się, że dziecko z tego wyrośnie. Lepiej, aby było świadome rozdwojenia i nauczyło się dawać z nim radę. Starając się usystematyzować, a tym samym ułatwić analizę procesu tożsamości, wypracowałam przez lata praktyki w klinice zdrowia psychicznego rodziny schemat, który ułatwiał moim studentom i mnie lepsze zrozumienie sytuacji i postępowania osób zgłaszających się do kliniki. Schemat ten, paradygmat, pomagał mi również w analizie zmian struktury tożsamości emigranta. Tożsamość Każda żyjąca istota ludzka posiada swoją indywidualną, niepowtarzalną tożsamość. Jest to system, układ wielu części tworzących całość. Spójrzmy na frakcje tworzące tę całość. Łączą się w niej i przenikają aspekty fizyczne, psychiczne świadome i psychiczne podświadome. Dodajmy do tego aspekt społeczny, a również wymiar transcendentalny. Tego ostatniego nie umiemy ująć w ciasne formuły, ale czujemy, że jest w nas obecny. Do procesu tożsamości należy również wymiar kulturowy, a więc język macierzysty, tradycje i mity, lojalność wobec nich i potrzeba lub podświadomy nakaz ich kontynuowania. W tych pięciu wymiarach należałoby szukać odpowiedzi na pytanie: kim jestem? W jaki sposób jednak dać sobie radę z pięcioma aspektami tożsamości, które nieustannie przenikają się, wpływają na siebie i rywalizują o pierwszeństwo? Proponuję egzercycje, ćwiczenia abstrakcyjne, które wprowadzą nas do układu tożsamości. Abstrakcyjny układ tożsamości t- Podaję poniżej schemat, który pomagał mi w analizie sytuacji i diagnostycznej ocenie zachowania się jednostki. Schemat ten nie jest ani ostateczny, ani najlepszy. Jest to jednak instrument dający nam wgląd w sytuację człowieka przeszczepionego, sytuację trudną, rozciągniętą na lata, wywierającą swoje piętno na wszystkie dziedziny życia. Jego przmyślenie pomaga w spotkaniu z samym sobą, w odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Pomaga również w zrozumieniu, dlaczego hierarchia wartości uległa (ulega?) zmianom wysuwając na pozycje czołowe (tak, 180 jak wynika z badań ostatniej fali emigracji, marzec 1994) wartości: zdrowia, rodziny, pracy i pokoju na świecie. SCHEMAT SYSTEMU TOŻSAMOŚCI Części strukturalne * Cechy odziedziczone genetycznie; cechy i wartości nabyte w procesie socjalizacji rodzinnej i społecznej; cechy i wartości uzyskane w procesie resocjalizacji. Części dynamiczne (funkcjonalne) Samooceny dotyczące: roli rodzinnej i społecznej; hierarchii wartości, znaczenia przeżyć religijnych; własnego statusu społecznego; potencjału; zobowiązań; możliwości; solidarności i przynależności etnicznej; lojalności i przynależności narodowej; własnego wyglądu. Mechanizmy przystosowujące Mechanizm destrukcji (stłumienie); mechanizm transformacji (zastąpienia); mechanizm syntentyżujący. Zakładamy, że tożsamość to rodzaj wielowymiarowej, abstrakcyjnej tkanki o określonej strukturze i funkcjach. Niektóre elementy tej struktury tworzą jej stałą podbudowę, inne ulegają przekształceniom lub mogą być zastąpione przez nowe przęsła. Ruchy te - przekształcenia i zmiany - możliwe są na skutek energii zasilającej tkankę, a która wynika z dynamiki mechanizmów przystosowujących. Części strukturalne Cechy odziedziczone genetycznie Dziedziczymy cechy fizyczne: kolor włosów, oczu, budowę ciała. Z tym przychodzimy na świat. Dziedziczymy również predyspozycje i tendencje. Tendencje do pewnych chorób, które niekoniecznie muszą się u nas rozwinąć. Uzdolnienia artystyczne, które możemy realizować lub zaniedbać, albo też te talenty, którymi zostaliśmy obdarzeni, a które odkrywamy przez przypadek. IM W chromosomach komórek, zwinięte jak pączki kwiatów, tłoczą się predyspozycje przekazane nam przez rodziców, które oni otrzymali od swoich rodziców i od zaprzeszłych pokoleń. Tak więc talent malarski dziadka może się niespodziewanie objawić we wnuczce, a geniusz poetycki ojca rozkwitnąć w dziecku talentem muzycznym. Cechy i wartości nabyte w socjalizacji rodzinnej i społecznej Drugą grupą stałych części tożsamości są cechy i wartości nabyte w domu rodzinnym i we wczesnych, wrażliwych latach szkolnych. Struktura ta powstaje w nas podświadomie od pierwszych chwil życia. Później kształtuje się przez obserwację zachowania się osób, od których dziecko jest uzależnione, które kocha, poważa, otacza autorytetem. Są to te części tkanki tożsamości, które długo albo na zawsze pozostaną nie zmienione. W domu rodzinnym dziecko uczy się ról społecznych, a więc jak powinna zachowywać się matka, ojciec, rodzeństwo, dziadkowie, krewni. Uczy się poszanowania albo lekceważenia pracy, szacunku do autorytetów albo braku szacunku. I nie łudźmy się, że nasze zaklinania, nauki moralne czy kary cokolwiek pomogą w tym uczeniu. Dziecko uczy się przez obserwację, przez osmozę. Naśladując staje się do nas podobne. Piękny przykład uczenia się przez obserwację opisuje Zofia Roma-nowiczowa w książce Baśka i Barbara. Kilkuletnia Basia w stołówce polskiej w Paryżu, skonfrontowana została po raz pierwszy z Polakami innymi niż jej rodzice i najbliżsi. Zafascynowana, nie słyszy nawoływań matki. - Basiu - kiwam na nią - Basiu, chodź tutaj ... Ale jej uwagę odwróciło zamieszanie przy stoliku pod oknem. Od pół godziny chudy mężczyzna, już po obiedzie, juz ubrany w swój płaszcz khaki, w czarnym berecie z wstążeczką (tylko ten beret razi, inni chodzą raczej z gołą głową), nie może się zdecydować, aby wyjść nie wyjaśniwszy ostatecznie swemu współbiesiadnikowi, dlaczego doszło do Jałty. Rozgrzany własnymi słowami wali pięścią w stół. - Zdrada! - krzyczy - zdrada i łotrostwo. Sprzedali nas! I wyciera chusteczką brodę, którą sobie pokąpał śmietaną od pierogów. A byłby tak wyszedł na ulicę! - Basiu - wołam półgłosem - ale ona znowu przy innym stoliku, dalej ciągnie swoją inspekcję Zagląda w twarze, patrzy, co jedzą, słucha, co mówią. - Uwaga! Nie jesteście sami1 Czy nie ogarnia was w tej chwili trwoga na myśl, ze pozujecie do portretu Ojczyzny? 182 Basia, urodzona w Paryżu, ulegnie dwutorowej socjalizacji dziecka na emigracji. W bezkrytycznym okresie imitowania osób, od których jest uzależnione, które kocha, a więc najbliższych, rodziców, dziecko imituje również nauczycieli w szkole kraju osiedlenia, starszych kolegów, którzy mu imponują, ciekawią, intrygują, a także - jak Basia -uczą się o „Ojczyźnie". Uczą się sami, na własną rękę i często obraz „ojczyzny rodziców" nie pokrywa się z tym, który rodzice pragnęliby mu przekazać. Tożsamość pierwszego pokolenia emigrantów, dzieci urodzonych już w kraju osiedlenia się rodziców (obojga lub jednego urodzonych w kraju pochodzenia), kształtuje się w warunkach trudnych. Jest to dla dziecka proces bolesny; doświadczenie, wpływające na dalszy jego rozwój. W takich warunkach może się wytworzyć sytuacja ambiwalentna, na którą dziecko nie jest przygotowane psychicznie. Na przykład, rodzice nie mówią dość dobrze po angielsku, albo mówią z akcentem i dziecko odczuwa zażenowanie, a jednak nie chce się do tego przyznać, gdyż kocha rodziców i jest od nich zależne. Cała emigracyjna inność dręczy i upokarza, zmusza do nieustannych wyborów, które mogą stać się zarzewiem późniejszych problemów psychicznych. W domu rodzinnym dziecko uczy się wartości. Wartość jest to przywiązywanie ważności do wybranych przeżyć, symboli i rzeczy. Wartości mają tendencję dominowania i kierowania postępowaniem. Dla wielu najwyższą wartością jest osiągnięcie statusu społecznego. Dla innych jest nią niezależność lub zdobycze materialne. Wartością może być niemal każda rzecz lub postępowanie. Różnica pomiędzy ludźmi polega na innym dla każdego układzie hierarchii wartości. Na zmiany hierarchii może wpłynąć proces resocjalizacji. Cechy i wartości uzyskane w procesie resocjalizacji Budowa i przebudowa tożsamości nie kończy się w dzieciństwie, trwa całe życie. Jest to proces, w którym nabywamy nowe cechy i wartości w innych niż dom rodzinny układach. Sytuacja emigracyjna to długi, forsowny proces resocjalizacji decydujący o zmianach w tożsamości. Wpływają na to: nauka języka, inny styl zachowania się w nowym kraju, przejęcie nowych wartości. W Ameryce na przykład emigrant może przejąć wartość niezależności ustawiając ją wysoko w hierarchii, a porzucając (co dla wielu nie było łatwe) wartość uzależnienia od państwa („mnie się należy"). 183 Zmiany te wpływają na poczucie rozdwojenia. Inaczej zachowujemy się w pracy, wśród kolegów Amerykanów, inaczej wśród osób dzielących nasze polskie pochodzenie, tak jakby kierowały nami dwie różne osoby. Wtedy zaczyna nas zaskakiwać pytanie: kim jestem? Zaczynamy się sami oceniać. Części dynamiczne (funkcjonalne). Samooceny Obok części strukturalnych, abstrakcyjna tkanka tożsamości zawiera części funkcjonalne, dynamiczne. Są to samooceny i mechanizmy przystosowuj ące. Samooceny to jest to, jak my sami siebie widzimy w roli społecznej i rodzinnej, jak oceniamy nasz potencjał, możliwości, zachowanie; kształtują się one pod wpływem trzech różnych sił. Pierwsza, to dynamika tych cech i wartości, które wynieśliśmy z domu rodzinnego. Druga wypływa z cech i wartości zaadoptowanych w wieku dorosłym. Trzecia, to nasz własny obraz odbity i przez nas odczytany w oczach naszych bliskich, w reakcjach pracodawców i kolegów, w spojrzeniach, mimice, komentarzach o nas tych wszystkich, na których nam zależy lub od których jestśmy uzależnieni. Trzy te siły mogą się nawzajem ścierać, prowadzić do konfliktów, które nie zawsze udaje się rozwiązać. Na przykład taka sprzeczność może wpłynąć na odsunięcie się lub zupełne odrzucenie polskiego dziedzictwa u dzieci emigrantów. Oceny samego siebie, a każda z nich odpowiadająca na pytanie: kim jestem? często odczuwane podświadomie, mogą nawiedzać nas w snach stwarzając symboliczne obrazy. Mechanizmy przystosowujące Nowe otoczenie zmusza nas do zmian. Ulegamy im świadomie i podświadomie poprzez mechanizmy przystosowujące. Mechanizmy te omówię w kontekście emigracyjnym. Przyjeżdżając na nie znany sobie teren emigrant dostosowuje się, a dostosowując - zmienia, gdyż zmiana jest warunkiem przetrwania. Równolegle ze zmianami widocznymi odbywa się intesnywna, podświadoma praca wewnętrzna, która daje o sobie znać zmęczeniem, poirytowaniem lub stanami depresyjnymi. Jest to rezultat działania abstrakcyjnych mechanizmów przystosowujących. Zakładam, że istnieją trzy takie mechanizmy, które przystosowują psychikę emigranta do funkcjonowania w kraju osiedlenia i które tym sa- 184 mym zmieniają strukturę jego tożsamości. Są to: mechanizm destrukcji (stłumienia), mechanizm transformacji (zastąpienia) i mechanizm syntetyzujący. Mechanizm destrukcji (stłumienia) Jeśli emigrant decyduje się odciąć od dawnego życia i zacząć zupełnie na nowo, pewne cechy i wartości przekazane w socjalizacji rodzinnej mogą ulec zniszczeniu, a najczęściej stłumieniu. Odcięcie to jest aktem zaparcia się samego siebie, ucieczką od irytującego, obniżającego jego status dziedzictwa kulturowego. Mechanizm transformacji (zastąpienia) Działanie tego mechanizmu wysuwa na pierwsze miejsce cechy i wartości nabyte, wartości przekazane zachowują jeszcze swój głos doradczy. Mechanizmy destrukcji i transformacji, aczkolwiek ułatwiające przystosowanie się do nowych warunków, niosą w sobie zarodek późniejszego poczucia winy. Moje obserwacje i doświadczenia kliniczne wykazały, że cechy i wartości przekazane, które, wydawałoby się, zostały przytłumione, a nawet zniszczone, mogą odezwać się w chwilach krytycznych. Nie tylko odezwać, ale wysunąć na pierwsze miejsce. Mechanizm syntetyzujący Energia wyłoniona przez ten mechanizm umożliwia konfrontację wartości przekazanych i nabytych i prowadzi do powstania trzeciej wartości, to jest dojrzałości humanistycznej bez kompoleksów i uzależnień. 1 sierpnia 1994 *3! PRZESTRZEŃ ŻYCIOWA EMIGRANTA* \ \ „ Zacznijmy od opowieści. Jej korzenie sięgają siedemnastego stulecia. Jest to właściwie historyjka - żart, która jednak, jak mi się wydaje, może być uznana za mit. Pośród ulubionych i dobrze znanych mitów w naszym kulturowym dziedzictwie z lubością wracamy do zaklętych w Tatrach rycerzy, do warszawskiej syreny ze wniesionym obronnie mieczem, do Piasta i aniołów. A ten mit będzie amerykański, a właściwie polonijny. Ostatni raz usłyszałam go niedawno na zebraniu działaczy polonijnych. Prelegent, Polak-Amerykanin, trzecie pokolenie emigrantów, przemówienie swoje zakończył żartobliwą historyjką. Opowiedziana była w języku angielskim. Tylko ostatnie kilka zdań po polsku, swoistą, polonijną polszczyzną. Słuchacze roześmiali się, ale w tonie ich śmiechu wyczułam nie rozbawienie, ale jakby ciepłą nutę rozrzewnienia. Wydawało mi się, że podświadomie i na krótką chwilę spotkaliśmy się ponad czasem i przestrzenią. Świadomość istnienia tej wspólnoty, związana wartościami, tej spójni nie nazwanej, nie wypowiedzianej, a odczutej tylko - objawiła się w ciepłym tonie śmiechu. Życie nasze bezbarwne byłoby i płytkie bez bogactwa i trwałości legend i mitów. Rozświetlają je i ukorzeniają. Wyrażają nasze pragnienie wiary w ciągłość fizycznego świata, w trwałość wartości. Sekwencje faktów zawarte w mitach to jednostki wartości, które przetrwają mimo nieodwracalności czasu. Chcemy wierzyć, że niszczycielskie działanie lat dotknie tylko powierzchni naszego istnienia, a głębia naszej osobowości, jej nienaruszalność - przetrwa. W mit należy się wsłuchać, odczytywać go jak hieroglify na ścianach jaskini, bo łatwo można przejść obok, biorąc tajemnicę pisma za zwykłe zacieki na ścianie, albo można nie dosłyszeć, gdy naokoło trwa natarczywy hałas wszystkiego, co dzieje się teraz. * Tekst referatu wygłoszonego na zjeździe Polskiego Instytutu Naukowego w 1984 r. 187 Legenda o Marysi i Indianinie Było to w tym czasie, kiedy Polacy przyjeżdżali do Jamestown. Zaprosił ich kapitan James Smith, prezydent angielskiej kolonii. Pierwsi przypłynęli na masztowcu „Mary and Margaret". Kilku ich było: szklarze i smolarze. Kapitan Smith bardzo był z nich zadowolony, bo się ostro wzięli do pracy. No ale władze kolonii nie dały im prawa głosu, więc w roku 1619 zorganizowali pierwszy strajk. Domagali się prawa głosu, równości politycznej. I wygrali. A potem przyjeżdżało już ich więcej. Przyjeżdżali z rodzinami. W starych dokumentach Jamestown zachowały się ich nazwiska. (Był tam Jan Skory, Henryk Bursztyn, Jan Lecą z żoną i dziećmi). Niebezpiecznie wtedy było w Jamestown. Puszcza taka naokoło. Las tuż za domem. Strach wyjść, Indianina można spotkać. A jak spotkasz, żegnaj się z życiem. Mieszkała wtedy w Jamestown jedna polska rodzina. Mieli córkę Marysię. Mówiła do niej matka: Marysiu, żebyś mi do lasu nie chodziła. Jeszcze cię tam jaki Indianin napadnie i już cię nie zobaczymy. Ale gdzie tam! Kto by ją utrzymał. Tak ją ciekawi co tam w lesie, a co tam w lesie. Poszła sobie jednego razu Marysia do lasu. Idzie, idzie, rozgląda się. A tu, jak spod ziemi: Indianin! Tomahawk w górze i już się na dziewczynę zamierza. Marysia padła na kolana, ręce w górę wyciąga i płacze: „O Matko Bosko, ratuj mnie!" A Indianin opuścił rękę z siekierką i do Marysi: „To czegoś zara nie mówiła, żeś polska?" Historia nieskomplikowana, ale wyrosła z potrzeby przekazywania wartości: języka i symbolu Matki Boskiej reprezentującej tu nie tylko postać religijną, ale matkę i ojczyznę: kraj pochodzenia. Mit ten mówi nam, że mimo nieodwracalności czasu, zmiany otoczenia, zmiany ubioru i roli pozostają niezniszczalne wartości, które w krytycznych chwilach życia dochodzą u nas, dzielących to samo dziedzictwo kulturowe, do głosu. Te trwałe wartości wchodzą w skład struktury przestrzeni życiowej każdego z nas. Co to jest przestrzeń życiowa? Jest to sfera współzależności człowieka z otoczeniem. Sfera ta jest dynamiczna i ulega nieustannym przesunięciom, a pomimo to jednostka zachowuje psychiczne eąuilibrium. W obrębie przestrzeni życiowej znajdują się fakty, które przedstawiają wartość dla jednostki. A więc na przykład: fakt pracy zawodowej, ludzie bliscy z rodziny: rodzice, mąż albo żona, dzieci, przyjaciele, miejsca, do których przywiązuje się wagę uczuciową, sytuacje zapamiętane w dzieciństwie, które wciąż mają znaczenie. W przestrzeni życiowej znajdują się fakty dotyczące trudności, kłopotów^ nieporozumień, rozłąki i utraty miejsca i osób. Współzależność tych wszystkich faktów i osób, które w przestrzeni życiowej się znajdują - decyduje o postępowaniu jednostki. 188 Przestrzeń życiowa jest także polem działających na siebie sił emocjonalnych. Są to wektory psychiczne o różnej mocy napięcia i o różnych kierunkach. Mogą to być siły wewnętrzne reprezentujące takie uczucia, jak miłość, nienawiść, zazdrość, głód. Promieniujące z jednostki na całą jej przestrzeń życiową. Wektory mogą napierać z najbliższego otoczenia, na przykład w pracy, w rodzinie. A mogą także wpływać na przestrzeń życiową człowieka z otoczenia dalszego, jakim jest społeczeństwo i państwo. Zachowanie się jednostki, a więc jej stan emocjonalny, decyzje i postępowanie, jest funkcją interakcji faktów i dynamiki wektorów w przestrzeni życiowej tej jednostki. Rozumując w powyższy sposób odchodzimy od arystotelesowskiej filozofii przyczyny i skutku, a przyjmujemy widzenie świata jako strukturę zachodzących na siebie i uzależnionych od siebie układów. Każdy z tych układów skonstruowany jest według jednego, podstawowego wzoru, a różnią się pomiędzy sobą tylko bardziej lub mniej zróżnicowanymi elementami tworzącymi zręby konstrukcji. Istnieje więc podobieństwo konstrukcji pomiędzy komórką pierwotniaka a układem planetarnym. Przestrzeń życiowa jest układem społecznym, ale posiada podobne cechy charakterystyczne do żywej biologicznej komórki naszego ciała i podobnymi rządzi się prawami. Nasza prywatna przestrzeń życiowa nie jest więc tak bardzo od nas zależna. Do pewnego tylko stopnia możemy kierować naszym własnym życiem. Nie kończące się ilości wpływów, faktów, i faktów tych współzależności stwarzają sytuacje, z których nie zawsze możemy wyjść obronną ręką. Jesteśmy w naszym emigracyjnym położeniu zależni nie tylko od układu sił w kraju pochodzenia i kraju osiedlenia, ale w całym wszechświecie. Nie możemy więc stwierdzić: „Wyjechałem, ponieważ...", albo: „Zostałem na emigracji, ponieważ..." i podać jedną lub kilka przyczyn decyzji. Stwierdzenie takie nie będzie całkowite. Aby ogarnąć całość motywów decyzji należałoby do „ponieważ" dołączyć plejadę faktów i krzyżujących się wektorów. I nawet wtedy trudno byłoby się doszukać początku decyzji. Chociaż sami ulegając instynktowi porządku podciągamy się pod taką czy inną klasyfikację emigracyjną, do tej czy tamtej przyznajemy się grupy, motywy decyzji opuszczenia kraju - gdyby rozpatrzeć je szczegółowo - przedstawiają u każdego z nas inną konstelację. Jesteśmy więc - mimo zasadniczego podobieństwa - wyjątkowi i niepowtarzalni. 189 Zmiana przestrzeni życiowej Każda zmiana jest utratą sytuacji poprzedniej. Każda zmiana, chociażby to była zmiana na lepsze, jest kryzysem. Fakt emigracji jest zmianą zasadniczą: utratą kraju dzieciństwa i utratą części samego siebie. Dopiero pobyt na emigracji uświadamia nam, jak bliskie prawdy każdego z nas są słowa poety pisane przeszło półtora wieku temu: Tak w każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił. Zmiana wprowadza chaos i zachwianie się dotychczasowej struktury przestrzeni życiowej. Natłok nowych faktów psychicznych: obawa przed nieznanym, żal za domem, tęsknota za osobami bliskimi, a jednocześnie podniecenie nadchodzącym nowym życiem, często wyczerpanie fizyczne - to wszystko niszczy dotychczasowe ąuilibrium i sprzyja stanom lękowym. Wyczerpany zbyt wielkim wysiłkiem psychicznym i fizycznym emigrant znajduje się w sytuacji stresowej, której następstwem jest kryzys. Na kryzys zwykle spoglądamy jak na zjawisko niepożądane. Nie jest to zupełnie słuszne. Kryzys zmiany, zmiany tak zasadniczej, jak przerzut z jednego kraju do drugiego, wyzwala energię nie znaną dotychczas w życiu jednostki. Z chaosu zmieniającej się przestrzeni życiowej wybuchają siły, którymi przestrzeń tę możemy odbudować. Możemy, 0 ile energię wyzwoloną przez kryzys zużyjemy w odpowiednim czasie 1 w sposób konstruktywny. Jeśli jednak wyzwolona energia zostanie zmarnowana, albo obrócona przeciwko samemu sobie, emigrant ze stanu depresyjnego, naturalnego po utracie, popaść może w depresję, a z niej w chorobę psychiczną. Gdzie leży linia graniczna pomiędzy kryzysem wyzwalającym konstruktywną energię a kryzysem, który jest początkiem załamania się i następujących energię, a kryzysem, który jest początkiem załamania się i następujących po tym trudności? Wydaje mi się, że konsekwencje kryzysu zależą od czterech elementów: 1. Struktury psychicznej emgiranta; 2. Sytuacji rodzinnej emigranta; 3. Od udostępnionej emigrantowi pomocy psychicznej i materialnej; 4. Od rodzaju emigracji, który decyduje o strukturze przestrzeni życiowej emigranta. 190 Przyjrzyjmy się podobieństwom i różnicom przestrzeni życiowej kilku pokoleń emigracji. Rodzaje emigracji polskiej do Stanów Zjednoczonych Aby zrozumieć różnice w zachowaniu się emigranta w różnych pokoleniach emigracyjnych, należałoby przyjrzeć się ich przestrzeni życiowej z następujących punktów widzenia: 1. Jakie siły zewnętrzne działały na przestrzeń życiową emigranta przed decyzją emigracji i po emigracji do kraju osiedlenia? 2. Jakie siły-wektory psychiczne promieniowały z osoby emigranta w tych samych okresach? 3. Jakie siły psychiczne z najbliższego otoczenia emigranta oddziaływały na jego postępowanie? 4. Jakie fakty o ładunku emocjonalnym zatrzymał emigrant w obrębie swojej przestrzeni życiowej w procesie emigracji? Mieczysław Haiman, historyk, rozróżnia trzy okresy emigracji polskiej do Ameryki: 1. Okres kolonialny 1608-1776; 2. Okres emigracji politycznej 1776-1865; 3. Okres emigracji ekonomicznej od roku 1865 do początku II wojny światowej. Do tych okresów należy dodać: - wielką emigrację wrześniową po roku 1939 i aż do połowy lat pięćdziesiątych, - sporadyczną emigrację ekonomiczną, - falę emigracji politycznej w połowie lat sześćdziesiątych, - wąski, ale nieustanny strumień emigracji ekonomicznej na zaproszenie krewnych albo zaproszenie specjalistów przez uczelnie i instytucje, - emigrację polityczną po roku 1981 („posolidarnościową") i związany pośrednio z akcją „Solidarności" exodus ludzi poszukujących szerszego oddechu, większych swobód obywatelskich i nowej szansy życiowej. Emigracja kolonialna była niewielka, jako że Polacy przywiązani do swojej ziemi emigrowali niechętnie. Nie poszukiwali też w tym wczesnym okresie wolności religijnych czy politycznych. Sprowadzeni przez kapitana Johna Smitha rzemieślnicy, którzy uruchomili w Jamestown hutę szkła, porodukcję mydła i smolarnię, byli ekspertami w swoim zawodzie i działali w Jamestown jako instruktorzy. Siłą zewnętrzną wpły- 191 wajacą na ich decyzję wyjazdu z kraju była najprawdopodobniej bardzo interesująca oferta kapitana Smitha i chęć przygody. Byli to ludzie świadomi własnej wartości - powiedzielibyśmy po angielsku „with very high self concept" - i ta wysoka samoocena promieniowała jak wektor--siła w ich przestrzeni życiowej. Przykładem jest ich decyzja strajku domagającego się równouprawnienia politycznego. Otoczenie tych polskich pionierów - koloniści angielscy - niewątpliwie ceniło dobrze pracujących, pewnych siebie specjalistów. Polacy byli im potrzebni. Musieli więc zaakceptować ich w takiej roli, jaką emigranci polscy podyktowali Anglikom. Uznanie otoczenia jeszcze bardziej utwierdziło wysokie mniemanie o sobie Polaków, gdyż otoczenie nasze jest zwierciadłem, w którym się przeglądamy. Mało wiemy o tym, jakie wartości, jakie fakty o ładunku emocjonalnym zabrali z sobą nasi polscy pielgrzymi ze starego kraju. Możemy przypuszczać, że cenili wartość pracy dobrze wykonanej, która długo była jedną z czołowych wartości polskich. Zabrali też z sobą wartość honoru i dumę. Oburzali się przecież na nierówność polityczną. Należy sądzić, że zachowali wartości religijne i rodzinne. Mało wiemy o ich dalszych losach. Ilu przeżyło okrutne warunki klimatyczne, plagi i napady Indian. Zostali dla nas mitem. Wiemy na pewno, że nie pozwolili się traktować jak „second class citizens" i dlatego wydaje mi się, że kryzys przerzutu wyzwolił w nich energię twórczą i że zużyli ją konstrukty- wnie. Prekursorami emigracji politycznej byli Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski. Kościuszko, ceniony jako bohater po obu stronach oceanu, nie został emigrantem amerykańskim, wybrał Szwajcarię. Był w pewnym sensie podobny do pielgrzymów z Jamestown. Fachowiec, inżynier wojskowy, artylerzysta i architekt, Kościuszko był potrzebny i ceniony w Ameryce w czasie jej walk o niepodległość. A ponieważ tak bardzo zasłużył się Ameryce, jego polski patriotyzm zyskał sympatię Amerykanów, sympatię, którą rozciągnęli później na emigrantów po powstaniu listopadowym. Pierwszym emigrantem politycznym był Kazimierz Pułaski. Jako żołnierz w randze generała armii amerykańskiej nie utracił swego polskiego statusu. Wiemy jednak, że stan psychiczny Pułaskiego nie był najlepszy, że miał kłopoty z organizacją i dyscypliną w swoich oddziałach. Wydaje mi się, że gdybyśmy wówczas zanalizowali przestrzeń życiową „ojca amerykańskiej kawalerii", znaleźlibyśmy tam chaos i oznaki kryzysu wróżące załamanie psychiczne. Kto wie, co stałoby się z Pułaskim, gdyby nie jego bohaterska śmierć pod Savannah 192 w roku 1779? Poprzez swoją śmierć został w Ameryce. Stał się nie tylko bohaterem, ale pierwszym, szeroko znanym i cenionym polskim emigrantem politycznym. Były to jednak tylko jednostki, z których dwie wybrałam jako symbole. Masowe emigracje polityczne zaczęły się dużo później. Pierwsza z nich w listopadzie 1833 r. W tym czasie deportowani z Austrii przypłynęli na dwóch fregatach „Hebe" i „Guerriera", żołnierze polscy, uczestnicy powstania listopadowego, którzy schronili się w Austrii. Było ich 234. Przeszło 100 lat później wyląduje w Ameryce 20 000 emigrantów, uczestników powstania warszawskiego, 20 tysięcy żołnierzy polskich z Wielkiej Brytanii, 25 000 osób - rodzin żołnierzy, i 35 tysięcy „displa-ced persons" z Niemiec Zachodnich. Od 1956 do 1968 r. dołączy do nich jeszcze 40 000 emigrantów. A do tych fal emigracji po II wojnie światowej, do emigracji uznających się za polityczne, dopłynie jeszcze ostatnia fala 24 000 osób w latach 1980-19841. Zatrzymajmy się przy emigracji listopadowej i spójrzmy na jej przestrzeń życiową. Siły zewnętrzne działające na emigrantów były nieprzychylne: deportacja jest odrzuceniem. Z kraju uciekali pojedynczo, zostawiając bliskich i dom rodzinny. Sądzili pewnie, że po przeczekaniu sytuacji w Austrii powrócą: te same nadzieje towarzyszą każdej emigracji politycznej. Rozpacz utraty, bezsilność, niepewność przyszłości, obawa przed nieznanym wypełniały ich przestrzeń życiową. Pomimo to kryzys przerzutu wyzwolił energię twórczą. Ci młodzi ludzie, pokolenie porozbiorowe, już na fregatach, płynąc do Ameryki zorganizowali Komitet Polski i zwrócili się do Kongresu z prośbą o nadanie im ziemi zapewniając, że chcą włączyć się w prace nowego kraju. Odzew pomocy amerykańskiej był jednak krótkotrwały i słabo zorganizowany. Energia wyzwolona przez kryzys opadła, zgasła. Bez znajomości języka angielskiego, bez pieniędzy, bez zawodu, ci żołnierze powstania listopadowego, często synowie arystokratycznych rodzin, nie umieli pracować. Głodowali. Niektórzy nauczali języka francuskiego, inni brali się do rzemiosła, do brukowania dróg, do wyrębu drzew. Notowano wypadki samobójstw. Pożenili się z Amerykankami i w ciągu jednego pokolenia wtopili się w Amerykę. Nie mieli też zaplecza Polonii amerykańskiej, która zaczęła się tworzyć dopiero później, na przełomie stulecia. Zanim druga fala emigracji politycznej dopłynęła do Ameryki, zorganizowała się tam już i ustaliła emigracja zarobkowa. Struktura prze- 193 strzeni życiowej emigranta „za chlebem" była nieco inna. Był to emigrant z polskiej wsi, spod zaborów. Wypychał go z rodzinnego kraju głód chleba i ziemi. Wartościami, które zabierał z sobą i które wypełniały jego przestrzeń życiową, były upór, wytrwałość i umiejętność przetrwania najgorszych warunków, ciężka praca, religia, zwartość i lojalność rodzinna, lojalność i przywiązanie do swojej okolicy w starym kraju. Ameryka nie wpuszczała ich jak ekspertów-instruktorów, nie witała z sympatią, tak jak powstańców listopadowych. Wpuszczała ich jako siłę roboczą. W hierarchii społecznej bliscy byli Murzynom, którzy - chociaż wyzwoleni proklamacją Lincolna z roku 1862 - długo pozostawali Amerykanami ostatniej kategorii. Dla emigranta tego obojętne były polityczne wartości, nie orientował się w nich. Kraj, z którego emigrował, nie dał mu nic, albo dał niewiele. Był przecież pod zaborami, rozdarty, zgnieciony. Nie stało też za nimi obronnie silne państwo. Byli to ludzie niczyi, legitymujący się obywatelstwem pruskim, austriackim albo rosyjskim, w zależności od tego, z jakiego emigrowali zaboru. Nie znali historii polskiej, wielu z nich było analfabetami. Ale chociaż tak bardzo różnili się w stopniu świadomości narodowej od późniejszej emigracji politycznej - w lojalności do ziemi rodzinnej, w tęsknocie za swojskością: swoją wsią, kościołem, kapliczką przydrożną - podobni byli do wszystkich emigracji, a słowa Kazimierza Wierzy ńskiego i do tej, i do politycznej emigracji odnosić się mogą: Smutku nasz pusty, martwy wiewie Co ci tu ulży, co ukoi? Szukam jesionów, nikt tu nie wie, Że przy ulicy rosły mojej. Emigracja ekonomiczna z Polski porozbiorowej wszystkimi siłami starała się utrzymać dawną strukturę i porządek w nowym kraju. Bronili się tym podświadomie przed depresją następującą po utracie. Nie chcieli tracić dawnego, chcieli przenieść, zachować, ulepszyć. I w tym stali się kustoszami regionalnej polskiej kultury. Powstawały kościoły i szkoły polskie, gazety i towarzystwa asekuracyjne, domy polskie i polskie dzielnice z karczmą-barem, sklepem kolonialnym, rzeźnikiem i piekarzem, i domem pogrzebowym. Powstawały w Ameryce dawne wsie polskie - dawne okolice oddzielone murem języka i inności od anglosaskiej Ameryki. Trzymali się razem. Przestrzeń życiowa emigranta zamknięta była przed obcym. Królował w niej autorytet proboszcza, obrzędy religijne, kult religijnych symboli i język polski: gwara wiejska 194 w miarę czasu nabierająca amerykańskich naleciałości. Symbol Polski--dziewicy z rozpuszczonymi włosami, w powłóczystej sukni i zakutej w kajdany zajmował miejsce obok symbolu Matki Boskiej Bolesnej. Przeciętny emigrant nie bardzo wiedział, za co zakuta w kajdany i co to naprawdę ta Polska. Chociaż odczuwali jej brak i brak jej niepodległości, bronili zaciekle, kiedy szydzono z nich, że Polski nie ma na mapie. Niewątpliwie byli wśród nich i ludzie oświeceni, wybitni działacze społeczni, naukowcy, ale aż do drugiej wojny światowej, kiedy młodzież polonijna zaczęła masowo studiować na wyższych uczelniach -procent inteligencji był znikomy. Nawet jeszcze teraz znajomość podstawowej historii polskiej jest ograniczona. Kilka lat temu zostałam zaproszona przez lokalny Kongres Polonii na wygłoszenie głównego przemówienia z okazji obchodu rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. W przemówieniu moim podałam tło historyczne wypadków, które doprowadziły do ogłoszenia konstytucji. Po bankiecie podchodzili do mnie zebrani dziękując, że po raz pierwszy ktoś im powiedział, o co chodzi w tym trzecim maju, bo wiedzieli, że polskie święto, ale nie bardzo orientowali się, z jakiej okazji. Zwykle na takim „dniu polskim" przemawiali amerykańscy politykierzy korzystając z okazji, aby zwerbować głosy Polonii dla republikanów albo demokratów. Samoocena emigranta ekonomicznego istniała na dwóch poziomach. W społeczeństwie amerykańskim czuli się odrzuceni socjalnie. Byli gorsi. We własnym getcie samoocena zależała od pozycji społecznej w organizacji, od majątku, który udało się zgromadzić, od szacunku okolicy. Czy mieli problemy psychiczne? Niewątpliwie. Ale nikt z nich, nawet gdyby go wołami zaciągali, nie poszedłby zwierzać się do poradni społecznej i do obcego. Zresztą poradnie takie rozwinęły się dopiero po okresie depresji w Ameryce, to jest przed II wojną światową. Emigrant nie tylko nie poszedłby do poradni, ale bronił się zaciekle przed pójściem do szpitala. Po pierwsze w szpitalu się umiera, a po drugie szpital rujnował wszystkie całożyciowe oszczędności. Przecież to dopiero niedawno powstała instytucja social security i medicare. Wiele było problemów wśród emigracji ekonomicznej w pierwszym okresie przystosowywania się do nowego kraju. Wymagałoby to osobnego eseju. Ograniczę się tylko do wymienienia kilku największych bolączek. Najgorszą plagą był alkoholizm. Przestępczość młodzieżowa, nożownictwo, nieślubne dzieci, kazirodztwo. Jeden ze stereotypów Polaka-Amerykanina, z którym się w mojej pracy spotkałam, to ojciec, 195 który po śmierci żony gwałci własną córkę. Awanturniczość Polaków, bicie żon i dzieci były znane. Jedynym uznanym przez okolicę doradcą w trudnych sprawach był proboszcz. Ale i ksiądz nie zawsze umiał i nie zawsze mógł pomóc. Według praw ewolucji przetrwali najsilniejsi, zwarci klanowo i organizacyjnie. Nie wiemy, ilu ucierpiało, ilu zapiło się do granic obłędu, ilu skończyło w więzieniach, ilu w szpitalach dla umysłowo chorych. Z biografii moich studentów, z historii rodzinnych moich pacjentów dochodzą do mnie echa tragizmu tamtych czasów. Ale uparty, zacięty, ciężko pracujący chłop polski przetrwał i stworzył zręby Polonii amerykańskiej. Po II wojnie światowej napłynęła do Ameryki emigracja polityczna - wrześniowa. Emigracja ta, przekrój społeczeństwa polskiego, które na skutek działań wojennych znalazło się poza krajem i ze względów politycznych zaistniałych po wojnie zdecydowało się do Polski nie wracać, była, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, pokoleniem papieskim. To jest należącym do tej samej generacji co Jan Paweł II. Młodsi wśród emigrantów to urodzeni, wychowani i nawet wykształceni w Polsce niepodległej. Starsi - z tradycją walki niepodległościowej przed rokiem 1918. Analizując przestrzeń życiową emigranta z tego okresu znajdziemy silną świadomość narodową i obywatelską. Wartość niezależności i samowystarczalności, wartość pracy, religii, symboli narodowych, lojalność rodzinną i poczucie obowiązku. Faktem nowym i nie spotykanym dotąd w przestrzeni życiowej poprzednich emigracji było poczucie winy. Czasem wypowiadane było świadomie w intymnych zwierzeniach, często podświadomie wyrażające się w akcji na rzecz Polski i „dla sprawy". Było to poczucie winy „opuszczenia matki w potrzebie". Państwo polskie dla tej emigracji przedstawiało wspólne dobro obywateli. Nie była to już „okolica", którą można było odtworzyć na emigracji. Może dlatego wrześniowcy w Ameryce nie tworzyli skupisk, jak emigracja ekonomiczna, ale rozproszyli się w różnych dzielnicach miast. Stali się społeczeństwem transterytorialnym. Czasem wydaje mi się, że uciekali przed sobą starając się wrosnąć w Amerykę i zacząć nowe życie. O ile emigracja ekonomiczna stworzyła pierwsze zręby Polonii amerykańskiej, to emigracja powojenna przydała jej nadbudowę intelektualną. Podniósł się status społeczny Polaka w Ameryce. Mimo wysokiego procentu ludzi o średnim i wyższym wykształceniu „wrześniowcy" nie czekali bezczynnie na lepszą albo bardziej odpowiedzialną pracę. Duma nie pozwalała im brać zasiłków społecznych. Potwierdziło ten fakt moje badanie „rodziny przeszczepionej". Emigranci 196 szli do każdej pracy zaciskając zęby i zaczynając w ten sposób swoje wspinanie się pod drabinie społecznej w nowym kraju. W swojej wytrwałości i odrzucaniu zasiłków podobni byli do emigracji ekonomicznej, ale mieli więcej odwagi i wykształcenia i dlatego uzyskiwali szybciej wyższy status społeczny. Początkowo wchodzili w społeczeństwo amerykańskie ufni, że zostną ocenieni w ten sam sposób, w jaki oceniali sami siebie w swoim kraju. Dopiero konfrontacja ze stereotypami Po-laka-Amerykanina uświadomiła im, w jaki sposób ocenia ich otoczenie. Ten stres, który w wielu wywołał sytuacje kryzysowe, dostarczył jednak nowej energii do zdobywania wyższego statusu społecznego. Czyli mieli problemy natury emocjonalnej, zaburzenia psychiczne? Tak, zetknęłam się z nimi osobiście. Były to nerwice, stany depresyjne i depresje. Były problemy dzieci, które zetknęły się z antypolonizmem w szkołach, i trudności pomiędzy rodzicami i dziećmi, nieraz na tle przekazywania języka polskiego i wartości kulturowych innych niż amerykańskie. Ale o ile przestrzeń życiowa rodziców dochodziła po pewnym czasie do nowego stanu eąuilibrium, to przestrzeń życiowa dziecka tej emigracji przedstawiała stan zamieszania i dezorientacji. Wartości rodziców współzawodniczyły z wartościami otoczenia i stwarzały poczucie „nienależenia nigdzie" i „zawieszenia w próżni". Tożsamość dziecka emigracji powojennej kształtowała się w warunkach bardzo trudnych. Ostatnia emigracja, pokolenie Lecha Wałęsy, jest w swojej większości emigracją polityczną. Ich deportacja przypomina sytuację emigracji listopadowej, a przygotowanie zawodowe i wykształcenie zbliżone jest do emigracji wrześniowej. W przestrzeni życiowej tego emigranta tkwi boleśnie fakt utraty ojczyzny. Praca za wszelką cenę i odrzucenie pomocy społecznej nie jest wartością ostatniego emigranta. Uważa pomoc społeczną za rzecz naturalną i należną. Jego samoocena jest wysoka. W kryzysie następującym po utracie większość emigrantów otrzymała pomoc sponsorujących agencji i Polonii amerykańskiej. Poczucie narodowościowe ostatniej emigracji jest bardzo silne. Pierwsze odpowiedzi na kwestionariusz „Emigrant polski w Stanach Zjednoczonych, 1974--1984" przypominają mi pod tym względem odpowiedzi emigrantów powojennych na ankietę Rodzina przeszczepiona. Wśród emigrantów, którzy przyjechali do Stanów w latach 1979-1981 i 1982-1984 wszyscy respondenci uważają się „przede wszystkim za Polaków albo Polki". Tylko jedna czwarta respondentów chciałaby, żeby ich dzieci uważały się za Polaków-Amerykanów, a trzy czwarte chciałoby, aby czuły się przede wszystkim Polakami. Natomiast z dotychczasowych odpowiedzi 197 na pytanie „czy należą do polsko-amerykańskich organizacji" tylko jedna odpowiedź była pozytywna. A organizacją był Związek Polek. Czy istnieją problemy psychiczne wśród najnowszej emigracji? Wydaje mi się, że tak. Spotkałam się ze stanami depresyjnymi i manią prześladowczą. W dyskusji z ostatnią emigracją największą troskę przywiązywano do stosunków z dziećmi. Problem języka polskiego: mówić z dziećmi po polsku, czy nie mówić? - nieustannie powracał. Powracały też skargi na nieposłuszeństwo i trudności w kontroli zachowania dziecka. W przestrzeni życiowej emigranta z pokolenia Wałęsy obok wymienionych wcześniej faktów znajduje się wartość religii, ale w sensie nieco innym niż u emigracji zarobkowej czy nawet emigracji powojennej. Stosunek do Kościoła i do kleru jest w pewnym sensie oczekujący, spodziewający się wyjścia naprzeciw. Wydaje mi się, że jest to rezultat nowej roli Kościoła w Polsce. Wartość symboli religijnych i patriotycznych obrzędów i rytuałów tkwi mocno w strukturze jego przestrzeni życiowej. W przeciwieństwie do emigracji zarobkowej, pokolenie Wałęsy potrafi i przygotowane jest na przyjęcie poradnictwa społecznego, jeśli zostanie ono zaoferowane w języku polskim. Na zakończenie chciałabym dodać kilka zdań wyjaśnienia na temat formy tych rozważań. Starając się ująć w ramy koncepcyjne sytuację psychospołeczną emigranta polskiego w Ameryce, zastosowałam metodę opartą na teorii pola Lewina2. Wybrałam z tej teorii pojęcie przestrzeni życiowej, która pozwala na analizę związków przyczynowych w obrębie tego pola. Starałam się też, idąc za epistemologią Batesona3, wyjaśnić znaczenie otoczenia dla emigranta. To znaczy, w jaki sposób spostrzega on i rozumie świat, w jaki sposób stwarza w świecie swoją własną przestrzeń życiową zachowując dawne wartości i adoptując nowe. Wróćmy raz jeszcze do legendy o Marysi i Indianinie. Jest to mit prowadzący do pewnego rodzaju teorii polonijnej na temat wartości, które przetrwały i pewnie długo jeszcze pozostaną istotne. Są to symbole religii katolickiej, odczucie (ale niekoniecznie biegła znajomość) języka polskiego i wrażliwość na jego dźwięk, muzykę oraz poczucie lojalności wobec osób, z którymi łączy nas polskie dziedzictwo. Stwierdziłam, że wartości te będą trwały jeszcze długo. Wydaje mi się bowiem, że emigracja z Polski do Stanów Zjednoczonych nie skończyła się. Już w roku 1849 Cyprian Norwid przewidział nieustanność emigracji. Ten sam Norwid, który w Mojej piosence przekazał nam 198 wartość „kruszyny chleba" i „nienaruszalność bocianiego gniazda", napisał do redaktora poznańskiego „Dziennika Polskiego": Emigracja tymczasem [...] nigdy nie ustanie, bo ku temu historii pogwałconej niepokonalne gnają moce. Odnawiać się ona będzie co epoka, co pokolenie, co puls dziejów. Bask Lane, maj 1984 1 Statystyka dotycząca 24 000 emigrantów polskich do Stanów w latach 1980--1984 na podstawie Estimates for Polish Immigrants of Catholic Background podana przez prof. Tadeusza C. Radziałowskiego w referacie na temat analizy polskiej imigracji do Stanów Zjednoczonych (29 IV 1984). 2 K. Le win. Field Theory in Socjal Science. Harper & Row. Publ. Co. 1951. 3 G. Bateson. Steps to an Ecology of Mind. Chandler Publ. Co. 1972. , -l ZNACZENIE PONTYFIKATU JANA PAWŁA II W PRZEMIANACH TOŻSAMOŚCI POLONII AMERYKAŃSKIEJ* Sprawy ludzkie szerokie mają brzegi Nie wolno je w ciasnym łożysku więzić nazbyt długo (Karol Wojtyła, Kamieniołom, 1957) W pierwszej połowie lat czterdziestych obecny papież, Jan Paweł II, pracował w zakładach Solvay, w Borku Falęckim pod Krakowem. Była to praca w kamieniołomach. Hartująca, nieraz ponad siły, ale stała się dla młodego, wrażliwego chłopca szkołą życia. W szkole tej zrozumienie wysiłku fizycznego przebiegało jednocześnie z głębokim, duchowym wnikaniem w przemiany jaźni człowieka w udręce wojennej okupacji, spętanego niewolniczym przymusem. Karol Wojtyła przenosił się „wewnętrz ludzi by badać siłę uderzeń", a stukot młotów słyszany na zewnątrz odzywał się echem w psychicznej głębi. Esej ten jest próbą analizy przemian tej fazy tożsamości, która dotyczy samooceny własnego statusu w społeczeństwie, własnego potencjału, hierarchii wartości, znaczenia przeżyć religijnych i samooceny przynależności do grupy etnicznej. Tożsamość Tożsamość człowieka, jego jaźń, osoba duchowa, „iskra boża" zaszczepiona w śmiertelniku, stale ta sama, jest jednak podstawą do zmiennych zjawisk, przedmiotem rozważań filozofów, odwiecznym tematem poetów. Jakże krytyczne miejsce zajmuje w życiu człowieka, a jak trudna jest do uchwycenia w realistycznych, psychospołecznych terminach, w które chcę ją - trzepoczącego się motyla - zamknąć, unieruchomić, aby zaanalizować pod mikroskopem. Wyobraźmy sobie tożsamość jako bio-socjo-psychiczny układ w nieustannym ruchu, ulegający przemianom, wrażliwy n^a wpływy zewnętrzne. Zauważmy, że nie oddzieliłam psychiki od warunków socjalnych * Esej ten ukazał sit; w zbiorze opracowań pt Papież Jan Paweł II a emigracja i Polonia 1978-1989 nakładem Redakcji Wydawnictw KUL (1991 r ). 201 i biologicznych. Wszystkie trzy przenikają się i wpływają na siebie. W układzie tożsamości ukryte najgłębiej, zachowane najtrwalej znajdują się odziedziczone cechy genetyczne. Wokół nich owijają się wartości i cechy nabyte w socjalizacji rodzinnej. Są to zdobycze trwałe i rzadko, kiedy człowiek się z nimi rozstaje. Bliżej powierzchni usadowiły się wartości i cechy nabyte w resocializacji. Jest to sfera niezmiernie ważna dla emigranta: przyswaja tu sobie wartości nowego kraju. A wreszcie, pod samym naskórkiem wrażliwości - samooceny. Nie byłyby one tak bolesne, tak drażniące, gdyby nie to, że samooceny nasze uzależnione są od tego, jak ocenia nas otoczenie. Przeglądamy się w lustrach oczu naszych sąsiadów, kolegów, ludzi najbliższych, wśród których toczy się nasze życie. Radio, telewizja, prasa wpływają również na nasze samooceny. Nasza wiara w siebie, zaufanie do własnych możliwości, odwaga działania, samopoczucie, optymizm, szerokość brzegów naszych ludzkich spraw w wielkiej mierze uwarunkowane są tym, jakimi widzi nas otoczenie, co nam o nas sygnalizuje, jakie miejsce wyznacza nam w stratyfikacji społecznej. Jeśli społeczeństwo kraju, którego jesteśmy obywatelami uważa nas za ograniczonych umysłowo i kulturalnie, niezdolnych do odpowiedzialności, nie dorosłych do poziomu reszty obywateli - sami zaczynamy w siebie wątpić. Czujemy się skrzywdzeni, poniżeni, słabnie poczucie własnej wartości. Stajemy się, parafrazując młodego Karola Wojtyłę, „więźniami ciasnego łożyska", a przecież sprawy nasze szerokie mają brzegi i ta szerokość nam się należy. Pluralizm Stanów Zjednoczonych Stany Zjednoczone to różnorodność. Mozaika narodowości, ras i religii. Czasem wydają się gęstym od wodorostów, pełnym niespodzianek i zasadzek dnem oceanu. Nie zawsze uda nam się przeniknąć lśniącą sztucznym światłem powierzchnię aż do głębi, gdzie wrze albo wegetuje prawdziwe życie wielu nie odkrytych „ameryk". Kilka lat temu prowadziłam wraz z grupą moich studentów badanie tożsamości na terenie Loyola College w stanie Maryland. Pytania, na które chcieliśmy znaleźć odpowiedzi, dotyczyły stosunku pomiędzy cechami demograficznymi respondentów i stopniem ich świadomości etnicznej. Zapytywaliśmy także, które wartości uważają za własne, a które odziedziczyli od swoich rodziców. Wśród odpowiadających na ankietę znalazło się jedenaście grup etnicznych i trzynaście religii. Jeśli do tej 202 kwiecistości dodamy barwność ras, otrzymamy splątany ogrom, dżunglę języków, narzeczy, rytuałów, obyczajów i wartości, a wszystko związane trójkolorową wstęgą barw amerykańskich. Zatrzymajmy się krótko na zagadnieniu wartości, gdyż to one wpływają na przemiany w tożsamości nowego emigranta, one decydują, jakim jest człowiek. Z wymienionych dwudziestu siedmiu wartości najważniejsze dla respondentów okazały się wartości odziedziczone od rodziców: wartość prawdy i wartość rodziny. A więc w wieku skłabnących tradycji na świecie rodzina w Ameryce nadal zajmuje czołowe miejsce jako wartość. Grupa polska wśród amerykańskich grup etnicznych Największy wpływ na styl życia w Stanach Zjednoczonych mają historycznie najstarsze emigracje: angielska (49,6 miliona wg cenzusu z roku 1980), niemiecka (49,2 miliona), irlandzka (40,2 miliona). Polacy słabsi liczebnie (wg cenzusu z roku 1980 - 8,2 miliona), finansowo i klasowo, do Ameryki przyjechali stosunkowo późno i bez znajomości języka. Uplasowani nisko na drabinie społecznej przez długie lata, aż do II wojny światowej nie mogli się przebić do wyższego statusu i zająć znaczące pozycje w nauce i polityce kraju. Te trudności stratyfikacyjne, często nieprzyjemne i bolesne, osłabiły psychicznie Amerykanów polskiego pochodzenia, odbierały zaufanie do siebie i nadzieję rozwoju. Znanym przykładem jest ustosunkowanie się kleru irlandzkiego, dominującego w hierarchii kościelnej, do księży w polskich parafiach. Symptomem stosunku społeczeństwa amerykańskiego do grupy polskiej były tzw. polish jokes. Niesłychanie brutalne, pełne jadu, zohydzające wszystko, co związane z Polakami i polską kulturą. Popularność tych żartów, które znikły wkrótce po elekcji Jana Pawła II, była zatrważająca. Wyrządziły wiele krzywdy społeczeństwu polsko-amerykańskiemu, a specjalnie dzieciom szkolnym pochodzenia polskiego nie rozumiejącym przyczyn ostracyzmu. Jan Paweł II i Amerykanie pochodzenia polskiego Szok, spazm wzruszenia, paroksyzm radości, spontaniczny udział w wielkim dokonaniu - elekcji Papieża - wstrząsnął każdym, kto chociażby słabo, chociażby ostatnimi przecierającymi się nićmi związany był z polskim dziedzictwem. Stres ten - a był to stres pozytywny - zawiązał 203 nadwątlone nici, utrwalił i w różnym nasileniu uderzył w najintymniej-szą głębię własnego JA. Przyniósł ulgę wyzwalając energię twórczą. Niedawno spytałam profesora polskiego, wykładającego na uniwersytecie amerykańskim, jakie zauważył zmiany w tożsamości polsko-amery-kańskiej po elekcji Jana Pawła II. Profesor ten1, urodzony i wykształcony w Stanach Zjednoczonych, z którym zwykle rozmawiałam w języku angielskim, odezwał się do mnie poprawną polszczyną. Jego wypowiedzi, spontaniczne i nie pozbawione wzruszenia, notowałam i przekazuję je w nie zmienionej formie. Elekcja papieża stała się dla Polaków (w Stanach Zjednoczonych) tak silnym uderzeniem, jak wieść o zastrzeleniu prezydenta Kennedy'ego. Każdy pamiętał, gdzie znajdował się w tej chwili, gdy dosięgła go wiadomość. Elekcja Jana Pawła II była wspaniałą odpowiedzią na stereotyp „danin Polack". Ludzie byli tacy zmęczeni, tacy zniechęceni, tak bardzo czuli się urażeni i skrzywdzeni przez niesmaczne polish jokes o „ograniczonym, niechlujnym Polaczku", albo „najcieńszej książce na świecie - książce polskiej kultury". A oto człowiek - Polak - wybrany zostaje na najwyższą pozycję. Byliśmy wzruszeni. Księża nasi, którzy do tej pory nie mieli dość uznania, poczuli się ważni. Irlandzcy księża gratulowali polskim duchownym: nie macie biskupów, ale za to macie papieża! Wyciągnęliście szczęśliwą kartę! Elekcja potwierdziła ważność aspektu. Przez te wszystkie lata zniechęcano nas: parafie polskie są niepotrzebne! Ale wytrwaliśmy. To wszystko stworzyło nowe samopoczucie: poczuliśmy się pewniejsi, nabraliśmy do siebie zaufania. Jan Paweł II uniósł nas. To był punkt zwrotny w naszym życiu. Elekcja i pontyfikat naszego papieża odbiły się i na mojej pracy. Poczułem głębszy jej sens. Zrozumiałem, że to, co robię (koordynacja polskich studiów), jest ważne. Dawniej to była rutyna. Teraz stała się misją. A wtedy, podczas wizyty Jana Pawła II i zaraz po ogłoszeniu wyników elekcji, ludzie stali się lepsi. Tak dobrze było być Polakiem. Kiedy po wyborze papieża wszedłem do biura, wszystkie sekretarki wstały i zaczęły bić brawo. Nie wiedziałem, że tyle jest wśród nich Polek. „Zwyciężyliśmy! - wołały - pokazaliśmy im!". To nie było uczucie religijne. To był SMAK zwycięstwa. Odwołałem wykłady, dałem studentom dzień wolny. Przed elekcją żaden z moich studentów nie chwalił się swoim polskim pochodzeniem. A kiedy przyszło do rozmowy o heritage, bali się mówić, jąkali się. Okropne poczucie niższości. Dopiero po elekcji zaczęli się otwarcie przyznawać do polskości. Zaraz po wyborze Papieża zorganizowaliśmy solenną mszę akademicką. Polscy księża zajęli się całą uroczystością. Przybyło 1600 osób z całej okolicy. Irlandzki biskup celebrował mszę. Wszyscy przystępowali do Komunii. Była to reafirmacja naszych uczuć religijnych i ogromna duma całej naszej community. Zebraliśmy 12 000 dolarów na wysyłkę do Polski. Lokalny bank, który nigdy na polskie cele nie dawał pieniędzy, ofiarował po raz pierwszy 1000 dolarów na studia polskie na naszym uniwersytecie. Jan Paweł II i stworzenie „Solidarności" - po okresie polish jokes - rozpoczęło nową erę, zmieniło tożsamość Polonii amerykańskiej. 204 Przez swoją pozycję w hierarchii Kościoła, przez swój światowy autorytet, admirację, jaką wzbudził wśród ludzi całego globu, Jan Paweł II OBALIŁ STEREOTYP POLAKA W AMERYCE. Uwolnił Amerykanów pochodzenia polskiego z krzywdzącej, ciasnej ramy negatywnych pojęć. Mówili o nim: stał się piorunochronem, który nam łaski z nieba ściąga. To od niego zaczęło się to wszystko, co dzieje się w Europie Wschodniej. Ruszył z posad bryłę świata. Polonia odbierała Jana Pawła II na trzech poziomach: 1. Jako najwyższego dostojnika Kościoła katolickiego; 2. Jako wielkiego Polaka; 3. Jako „człowieka Bożego" promieniującego aurą uduchowienia, którą odczuwają i na którą odpowiadają nie tylko wierzący. Charyzma emanująca z jego gestów, uśmiechu, spojrzeń skierowanych, wydawałoby się, do każdego z osobna, wzbudzała radosną chęć zbliżenia się, odpowiedzi w bezsłownym dialogu. Dla Amerykanów polskiego pochodzenia stał się postacią wymodloną przez długie lata cierpliwych i nieraz ciężkich oczekiwań. Stał się dla nich charyzmatycznym przywódcą, który w okresie beznadziejnym dla naszego narodu, gdy ginęły rzeczy i sprawy bezcenne, pojawił się jak wielka kometa. A przede wszystkim odczuli, że on - chociaż tak odległy - jest jednym z nich. W roli, którą podjął z godnością i prostotą, poczuli bezpieczeństwo, jakie daje miłość opiekuńczego, prowadzącego i silnego ojca. Polonia amerykańska przyjęła Jana Pawła II do swoich domów jak członka rodziny. W każdym z tych domów zamieszkał papież - stojący na piedestale, a jednak bliski i rodzinny. Jan Paweł II w oczach studentów amerykańskich W niedzielę 7 października 1979 roku, w ostatnim dniu wizyty papieża w Stanach Zjednoczonych, Jan Paweł II odwiedził Uniwersytet Katolicki w Waszyngtonie. O ósmej rano Dostojny Gość spotkał się z czekającymi na niego całą noc studentami. Kiedy tylko się zjawił, zaintonowali: „John Paul II, we love you". Mówił do nich ciepło, po prostu o najważniejszych wartościach życia, o poszukiwaniu jego znaczenia idąc za nauką Chrystusa. Przemawiał ze stopni głównego wejścia wspaniałej Bazyliki na kampusie. I zaraz w Bazylice Niepokalanego Poczęcia spotkał się z pięciotysięcznym tłumem zakonnic. Ledwie skończył, już wieziono go do obszernego budynku w głębi kampusu, potężnej sali gimnastycznej (Brookland 205 Gym), gdzie oczekiwali go reprezentanci profesorów Uniwersytetu, wszyscy - na czele z prezydentem Uniwersytetu doktorem Edmundem Pellegrino - w uroczystych togach. Stałam w gronie profesorów oklaskujących nadchodzącego papieża. Był bardzo zmęczony, ale promieniował z niego spokój. Kiedy po wprowadzeniu go przez prezydenta Pellegrino i kardynała Williama Bauma zabrał głos, trwała jeszcze napięta, wyczekująca, nieco sztywna cisza. Do wpatrzonej w niego sali Jan Paweł II powiedział: „Jako jeden z tych, który przez długie lata był profesorem... - uśmiechnął się - jako ten, który... starał się być profesorem..." Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Ojciec Święty rozładował oficjalną atmosferę. Zdobył ich, przybliżył do siebie. I wydaje mi się, że sprawił to nie tylko ten lekki żart, ale sposób, w jaki go powiedział, pochylenie, z jakim odwrócił się do widowni. Wyczuwałam, że słania się ze zmęczenia, stał na krawędzi sceny. Po długich przemówieniach, bez przerwy od samego rana, miał sucho w gardle. Nikt z wpatrzonych w niego ludzi nie pomyślał, aby podać mu szklankę wody. Kilka dni po tej niezwykłej wizycie postanowiłam w ramach nauki 0 technikach terapii z rodziną poświęcić godzinę wykładu dyskusji na temat wrażenia, jakie Jan Paweł II wywarł na studentach. Wydawało mi się, że jako przyszli terapeuci, eksperci prac psychospołecznych, technicy w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich odczuli papieża inaczej, ostrzej i głębiej niż spektator bez tego rodzaju wykształcenia. Myślałam, że być może dostrzegli w zachowaniu Jana Pawła II strategię 1 wirtuozerię techniki psychospołecznej w podejściu do ludzi i że sami będą się mogli z tej obserwacji sporo nauczyć. Utrwalone na taśmie wypowiedzi moich studentów czekały przeszło dziesięć lat na przełtumaczenie i ukazanie w druku. Przytaczam niektóre z nich. Chciałabym jednak najpierw wytłumaczyć, dlaczego umieszczam w moim eseju o tożsamości tego rodzaju wypowiedzi. Chodzi mi o zachowanie obiektywnej równowagi, o niepolskie, niepolsko-amery-kańskie spojrzenie na znaczenie papieża. Ponieważ samooceny w tożsamości człowieka tworzą się w wielkiej mierze pod wpływem stosunku, jaki ma do nas otoczenie, papież obalający stereotyp Polaka w Ameryce i tworzący jednocześnie obraz inny, rzutuje ten obraz na otoczenie amerykańskie. Wypowiedzi studentów pozwolą nam na uchwycenie zarysów tego obrazu. Na scenę amerykańską wstąpił inny Polak - identyfikujący się z szerokimi rzeszami ludzkimi, połączony związkami krwi z Polonią amerykańską. Ta inność przemawia, sugeruje, zmusza do zoba- 206 czenia społeczeństwa polsko-amerykańskiego inaczej, a tym samym wprowadza zmiany w samoocenach - budulcu tożsamości polsko-ame-rykańskiej. Wypowiedzi studentów z „School of Social Service" Uniwersytetu Katolickiego w Waszyngtonie: D. M.: Jan Paweł II zyskał sympatię, podziw i szacunek Amerykanów. Spójrzmy na niego oczami terapeutów, techników pracy psychospołecznej . Czego moglibyśmy się od niego nauczyć? Jakie wartości odczuliście w wypowiedziach i w zachowaniu papieża? JACK (katolik) Na początku moja reakcja na wizytę papieża była raczej niewielka. Później silne wrażenie zrobiło na mnie zainteresowanie, jakie papież budził wśród Amerykanów. Byłem tym zdziwiony, ale zrozumiałem, że jego wizyta miała swoją strategię. Wystartował w Bostonie i tam miał wspaniały odzew. Wystąpienia jego, zrazu bardzo ogólne i humanistyczne, mogły przemówić do każdego. Ale wzruszyła mnie dopiero wizyta w stanie Iowa. To zjawienie się w sercu Stanów, w małym, drewnianym kościółku pod wezwaniem św. Patryka, w tym samym miejscu, które 127 lat temu zbudowali irlandzcy emigranci - to było wzruszające. Kazania o rolnictwie, o rytmie pór roku, o bliskości Boga poprzez ziemię! Tu dotknął głębi. Później, w Chicago, też był porywający. A jak przyjechał do Waszyngtonu, poszedłem go zobaczyć. Chciałem być blisko źródła wzniecającego to podniecenie. Ciekaw byłem, jak ja osobiście zareaguję na zbliżenie się do niego. Przemówił do mnie. Pewnie tak, jak chciał. Całym szerokim spektrum. Był zdyscyplinowany. Obserwowałem jego body language: przemawiał promieniowaniem całego ciała. Nawet tylko fizyczny aspekt jego wizyty wystarczył, aby ludzie identyfikowali się z nim. W jakiś sposób każdy, kto go widział, odczuł jego bliskość, jakby dotknięcie. On wie, dlaczego ludzie cisną się do niego. I na to „dlaczego" umie odpowiedzieć. A wtedy każdy sam mu odpowiada i wywiązuje się dialog. W tym nawiązywaniu dialogu jest bardzo dobry. RICHIE (metodysta) Nie śledziłem jego wizyty tak dokładnie, jak Jack. Ale widziałem początek, koniec i kilka fragmentów. Zauważyłem, że używał technikę identyfikacji. Na przykład, kiedy na kampusie uniwersytetu na pośpiew studentów „John Paul II, we love you" odpowiedział: „John Paul II 207 loves you too". Miałem pewne zastrzeżenia co do niezwykle nieskomplikowanych przekazów (messages), którymi papież porozumiewał się z Amerykanami. A jednak te bardzo proste słowa wzniecały odzew wśród ludzi. Chciałem zwrócić uwagę na empathy. On to stosował. Wzruszyło mnie jego spotkanie z farmerami w stanie Iowa. Szedł między ludzi, ściskał ich ręce, całował dzieci. Poprzez dzieci nawiązywał kontakt ze starszymi. Wyczuwało się, jakby był jednym z nich, że czuje z nimi. Pewnie to jest jego naturalny sposób zachowania. JULIE (katoliczka) Obserwując papieża zauważyłam dwie techniki używane przez nas w terapii. Bardzo humanistyczne podejście i identyfikowanie się z osobą albo z grupą. Rzeczywiście identyfikował się, umiał się identyfikować z każdą grupą kulturalną, którą tu spotkał - zarówno z młodzieżą, jak i ludźmi starszymi, z politykami i ekonomistami. Apelował do przyszłości naszego kraju, do przyszłego pokolenia. Podejście miał bezpośrednie. To łagodny człowiek. Był sobą: każdy wiedział, kim jest i jakie są jego przekonania. Jego przekazy były jasne, bezpośrednie, tak aby każdy mógł je zrozumieć. Używał (znaną nam) technikę humoru. Emanowała z niego prawdziwa miłość do ludzi i ludzie odbierali to. Czuli się kochani. MIRIAM (żydówka) Papież wywarł głębokie wrażenie na Żydach. Podziwiali jego sposób sięgania ku ludziom (była to pięknie zastosowana nasza technika rea-ching out). Sięgał do różnych warstw społeczeństwa, do przeróżnych ugrupowań. Może to dziwne, ale wydaje mi się, że starał się osiągnąć kontakt z każdym bezpośrednio (my to nazywamy one-to-one). Było więc tak, jakby mówił do każdego z osobna, mimo że zwracał się do wielotysięcznego tłumu. To, co chciał powiedzieć, sposób, w jaki wzruszał ludzi, całował dzieci, nasuwa mi porównanie z metodą introspek-cyjną: dogłębnego porozumienia z jednostką. Był to świadomy wysiłek i wydaje mi się, że dosięgną! ludzi do głębi. Osobiście mam uczucia ambiwalentne, jeśli chodzi o jego stanowisko w Kościele. Czuję się bardziej liberalna. Specjalnie tu, w Stanach, wolałabym, aby w swoich wypowiedziach papież był nieco mniej surowy. Cieszyłam się ogromnie widząc, jak starał się nawiązać kontakt z ludźmi. Szczególnie z farmerami albo w etnicznych sekcjach Bostonu, Nowego Jorku, Filadelfii. Jeszcze jedna rzecz mnie wzruszyła: kontakt Jana Pawła II z ludźmi niepełnosprawnymi w naszym mieście. Jego sza- 208 cunek do tych ludzi, jego troska o nich były prawdziwe i niezmiernie dla nas ważne. STEVE (katolik) Ja odczuwałem mało ambiwalencji w związku z wizytą papieża. Podobały mi się jego humanistyczne wartości. Ale, niestety, jego język angielski był ograniczony. A jednak porozumiewa się ślicznie. W taki sposób, w jaki okazujemy miłość: dotykając, wyciągając ręce, uśmiechając się - i to mnie wzruszyło. Miałem podobne doświadczenia, kiedy studiowałem język hiszpański. Wszystko, co mogłem powiedzieć, to zaledwie kilka słów. Więc zacząłem się uśmiechać, dotykać ludzi - komunikować się w sposób, jakiego nigdy przedtem nie używałem porozumiewając się z ludźmi. Miałem nieco kłopotu z symplistycznym przedstawieniem przez papieża niektórych spraw związanych z Kościołem, z human rights i prawami człowieka w Kościele. Myślę, że może biskupi amerykańscy nie przedstawili papieżowi dość dobrze obrazu naszego kraju. ANN (zakonnica) Kiedy słuchałam papieża, myślałam o Kościele jako systemie społecznym, o przyszłości, sprawiedliwości, równości, pokoju. Podobały mi się jego przemówienia do grup poza Kościołem, ale kiedy zwracał się do księży i zakonnic - a więc w wewnętrznym systemie Kościoła - wtedy był inny. Czułam się rozdarta. Z jednej strony uczucie radości, którą niosły jego przekazy o nadziei, o przyszłości, a z drugiej - zmartwiły mnie jego wypowiedzi skierowane do wewnątrz, a specjalnie do zakonnic. Podobała mi się jego troska o potrzebę dialogu w hierarchii kościelnej. W tym był pewny swojej roli. Był jasny, pomocny. I czuję, że ten dialog się zaczyna i że będziemy się mogli do niego dostosować. JOHN (katolik) Zauważyłem, że papież przykłada wielkie znaczenie do metafory. Operuje przenośniami, symbolami, modelem. Dla wielu ludzi to podejście metaforyczne uosabia postać Chrystusa. Przez niezmiernie długi czas papieże niewiele interesowali się Stanami Zjednoczonymi. Przyjazd Jana Pawła II tu, do nas, ma znaczenie symboliczne. Symbolizuje ideał amerykański, manifestujący się w koncentracji na przyszłości -bohatera American dream. W nim ziścił się ten nasz sen: niespodziewanie, z nie znanego miejsca wyrasta najwyższa osobistość. To tak jak Abraham Lincoln, który stanął na czele naszego kraju. To przemówiło. I, co ciekawe, poruszał się swobodnie w naszym systemie, pomiędzy systemami, nie pozwalając się wchłonąć. Nie stając się częścią systemu, 209 dostosował się do jego wymagań. A we wszystkim wyczuwało się jego silną osobowość. Wartości, które przypisują papieżowi studenci amerykańscy Z wypowiedzi studentów wyłuskuję wartości, które przekazał im papież, które w nim odczuli i poprzez które z nim się zidentyfikowali. Wiele z tych wartości było i jest przekazywanych jako dziedzictwo przez Polonię amerykańską. Inne, jak „odwaga bycia sobą", „głoszenie swoich praw", rozwinęły się po elekcji Jana Pawła II i jego wizycie do Stanów Zjednoczonych. A oto wartości, które studenci „School of Social Service" Katolickiego Uniwersystetu w Waszyngtonie, technicy prac psychospołecznych, wymienili w swoich wypowiedziach na temat wizyty papieża na kampusie uniwersytetu jesienią 1979 r. Szacunek dla praw naturalnych, wartość religii i zbliżenia do Boga poprzez przyrodę, etyczna wartość pracy, wartości humanistyczne, empatia, wartość dialogu, bezpośredniość i poczucie humoru w rozładowywaniu napięcia i obniżaniu anxieły, odwaga bycia sobą, odwaga głoszenia własnych przekonań, unikalność każdej jednostki, jej praw narodowościowych, szacunek dla ludzi upośledzonych, wartość rodziny, pokoju, symbolu, wartość wdzięczności, wartość głębokiego, bezsłownego porozumienia. Znaczenie pontifikatu Jana Pawła II dla Polonii amerykańskiej Przybywający do Stanów Zjednoczonych jesienią 1979 r. Jan Paweł II witany był nie tylko jako najwyższy dostojnik Kościoła rzymskokatolickiego, ale także jako bohater „amerykańskiego snu o sukcesie". Pojawił się nagle - nie znana gwiazda na firmamencie świata, symbol achievement - wyczynu na skalę globalną - wartości tak admirowanej przez społeczeństwo nowego świata. Widzieli go jako człowieka przerastającego bariery podziałów społecznych i politycznych. Ponad nimi, a jednak wśród nich. Przybywał z kraju, którego wielu nigdy nie odnalazło na mapie. Polak. Kim był, jaki był ten nie znany, intrygujący i porywający gość? Jeśli był Polakiem, musiał mieć pewne cechy tych Amerykanów, którzy dzielili z nim polskie dziedzictwo. Podobne wartości, podobne widzenie świata. Kiedy zapytywałam emigrantów polskich w Stanach Zjednoczonych, w jaki sposób pontyfikat Jana Pawła II wpłynął na ich życie, wielu po- 210 dnosiło ramiona w górę gestem symbolizującym rozwijanie się skrzydeł: „Uniósł nas" - mówili. Na czym polegało to uniesienie, wzlot, dźwignięcie w górę, któremu towarzyszy uczucie lekkości i wzruszenia? Wydaje mi się, że mówiąc „uniósł nas", myśleli „wydobył", pomógł nam spojrzeć na samych siebie inaczej. Chociaż uczucie „uniesienia", wzlotu odczuwali wszyscy związani z dziedzictwem polskim niezależnie od miejsca, w jakim się znajdowali, dla Polaków w Ameryce miało ono specjalną wymowę. Większość Amerykanów pochodzenia polskiego to ludzie pozostający na niższych szczeblach amerykańskiej struktury społecznej. Często, mimo pracowitości i talentów, niezauważani, nie dopuszczani do wyższych pozycji w polityce. Są to ludzie uparci, wytrwali w swojej religii, przywiązani do tradycji przekazywanych przez rodziców i dziadków, lojalni w stosunku do kraju pochodzenia. Ludzie trudni do przekonania, konserwatyści, nieufni wobec obcych, obwarowani w swoich domach, swoich małych ogródkach, w przyjaznych back alleys, wąskich, tylnych uliczkach, gdzie bawiły się i wyrastały pokolenia, podczas gdy tuż obok tętniło życie wielkiej Ameryki. Elekcja i pontyfikat Jana Pawła II niby promienie potężnych reflektorów wydobyły z ukrycia Polish-Americans. Nagle, nie wiadomo kiedy, znaleźli się na szerokich high ways amerykańskiego życia oświetleni, ważni, wśród przyjaznych, ciekawych spojrzeń tych samych ludzi, którzy do niedawna zaśmiewali się z Pohsh jokes. Żarty te zbladły, zeschły się, znikły, nikt ich nie podejmował. Nie pasowałyby do nowo odkrytych Amerykanów polskiego pochodzenia. A i oni sami stali się na te żarty odporni. Nabrali odwagi, aby w pełni zaprezentować swoją inność. Przyjąć samych siebie takimi, jakimi są. Ich polskie dziedzictwo - dla niektórych „garb na plecach", dla innych powód całożyciowego zażenowania, kompleksu niepewności, inferionty - przestało być obciążeniem. Stało się wartością. Wybór papieża stał się dla Polonii amerykańskiej katalizatorem zmian: zmian globalnych, historycznych, obejmujących całą Polonię i dotyczących jej znaczenia w stratyfikacji społecznej Stanów Zjednoczonych, oraz zmian indywidualnych. Te zmiany jednostkowe, polegające na głębokich psychicznych przemieszczeniach w strukturze tożsamości, zrodziły się z nowych samoocen i wynikającej z nich samoakceptacji. Zarówno pierwszy, jak i drugi poziom tych przemian nie wydaje mi się symptomem przejściowym. Przeciwnie - zarówno obserwacja, jak 211 i badania (np. Nieznany polski emigrant2) wskazują na pozytywny rozwój Polonii amerykańskiej tak w uświadomieniu sobie zmiany jej znaczenia w bieżących problemach kraju, jak i w zrozumieniu jej zmieniającej się roli w dynamice spoleczno-politycznej Stanów Zjednoczonych. Bask Lane, wrzesień 1990 1 Rozmowa z profesorem Stanisławem Blejwasem, profesorem historii i koordynatorem „Pohsh Studies" Central Connetient State University. 2 D. Most win. The Unkown Pohsh Immigrant. „Migration World" 17(1989) nr 2 s. 24-30. MILCZĄCA WIĘKSZOŚĆ Wartości młodego pokolenia emigracji polskiej w Stanach Zjednoczonych Celem ankiety, którą rozpisałam w listopadzie 1987 i zamknęłam w marcu 1988, było uzyskanie odpowiedzi na następujące pytania: 1. Jakie są cechy charakterystyczne emigrantów polskich urodzonych w latach 1945-1959, obywateli amerykańskich lub posiadających stały pobyt, których co najmniej jedno z rodziców urodziło się w Polsce? 2. Jakie wartości odziedziczyli po swoich rodzicach? 3. Jakie wartości zaadoptowali w Ameryce? 4. Jaka jest ich tożsamość narodowa? Zwróciłam się, za pośrednictwem prasy polonijnej, do społeczności polsko-amerykańskiej o pomoc w znalezieniu adresów. Na mój apel odpowiedzieli nie tylko bezpośrednio zainteresowani, ale również rodzice, którzy podali mi adresy swoich dzieci i dzieci swoich znajomych. Odpowiedziały także organizacje polonijne i indywidualni działacze społeczni. Polonia amerykańska jest luźnym układem społecznym o płynnych granicach. Nie istnieją instytucje, których celem byłoby stworzenie cenzusu Polonii, zbadanie opinii społeczno-politycznej wśród Polonii czy sondaż zmian w hierarchii wartości. Jest to - jak dotąd - teren dla indywidualnych naukowców, którzy podejmują badania na interesujących ich odcinkach. M „Polskie dzieci" O tym, że istnieją - wiedziałam. Spodziewałam sję, że rozproszeni po całej Ameryce powinni być aktywni i twórczy w tym najbardziej ekspansywnym okresie ich życia. Zdawałam sobie sprawę, że walczą o każdą chwilę czasu, którego dla młodych ludzi jest zawsze zbyt mało. Czy w takim razie zareagują na mój apel? Wypełnienie ankiety wyma- 213 ga czasu, a jeszcze należy zaadresować kopertę, przylepić znaczek, wrzucić list do skrzynki pocztowej. Odpowiedzieli. Do 16 marca 1988 otrzymałam 160 wypełnionych ankiet... Wyniki opracowane są na podstawie 142 odpowiedzi. Niewiele, ale wystarczająco na próbę badawczą. Dlaczego odpowiedzieli? Jaki powtarzający się w każdym z nich wzór spowodował, że chcieli wypełniać ankietę? Wydaje mi się, że ta grupa - niewielka, a jednak wiele znacząca - jest jak wyłaniający się szczyt góry lodowej. Ilu ich jest? Sądzę, że znalazłoby się tysiące. Może milion? A może więcej? Na ankiety odpowiada zwykle bardzo mały procent spośród osób kwalifikujących się do udziału w badaniu. Jedna z moich respondentek, osoba około trzydziestki, wykształcona, na poważnym stanowisku, przesyłając wypełnioną ankietę dołączyła następującą notatkę: „Kiedy studium polskich dzieci zostanie ukończone, czy mogłabym otrzymać wyniki?" „Polskie dzieci" - to przemówiło do mnie. Była to najbardziej właściwa nazwa dla badanej grupy. Przecież ankieta wymagała, aby przynajmniej jedno z rodziców urodziło się w Polsce. Ale to nie wszystko. Termin „polskie dzieci" sugerował coś więcej - zawierał przesłanie: pomiędzy wartościami rodziny i polskości istnieje ścisły związek. Możliwe więc, że osoba nie urodzona w Polsce (moja respondentka urodziła się w Anglii), nie mająca polskiego obywatelstwa, słabo mówiąca po polsku może odczuwać przynależność do polskości i uważać się za „polskie dziecko". Odrzucając eufemizm słowa „dziecko", insynuujący osobę niedojrzałą, niedorosłą, której nie traktuje się zbyt poważnie, otrzymamy inne, nie związane z wiekiem osoby, znaczenie. „Dziecko" oznacza również związek krwi pomiędzy dwojgiem ludzi, z których jedno, rodzic, daje i przekazuje, a drugie, dziecko, przyjmuje. Sam akt dawa-nia-przekazywania i przyjmowania kryje w sobie niedostrzegalny warunek: poczucie zaciągniętego długu, który domaga się spłaty. Kto odpowiedział? Wśród odpowiadających wyróżniły się trzy grupy w zależności od miejsca urodzenia. 49% urodziło się w Polsce, 32% w USA, 19% poza Polską, ale nie w USA. Ta ostatnia grupa - to dzieci emigrantów polskich po II wojnie światowej, które urodziły się w Anglii, Francji, Niemczech, Włoszech i Kanadzie. 55% respondentów stanowiły kobiety, 45% - mężczyźni. Ponad 56% mówiło perfect English, a tylko 5% przyznało, że ich angielski jest słaby. W porównaniu z wynikami badań z 214 roku 1979 {Rodzina przeszczepiona) jest to duży skok naprzód. W tamtym okresie tylko 16% respondentów mówiło dobrze po angielsku, a 45% w chwili przyjazdu znało ten język raczej słabo. Wiek „polskich dzieci" waha się pomiędzy 28 a 42, z tym że 40% to osoby w wieku 33-37 lat. 85% wyznaje religię rzymskokatolicką, 2% to protestanci, a 11% - bezwyznaniowcy. 38% ankietowanych uczęszcza do kościoła w niedziele i święta, 45% „od czasu do czasu", a 11% - nigdy. Wykształcenie respondentów Najbardziej zaskakującym wynikiem badania był poziom wykształcenia. Warto go porównać z wynikami, które uzyskałam w roku 1970 i 1984 („Emigrant polski w USA, 1974-1984"1). W badaniu Rodzina przeszczepiona (1970)2 27% ankietowanych posiadało dyplom ukończenia wyższych studiów. W roku 1984 - 29%, a w obecnym studium „polskich dzieci" 80% respondentów ma stopień naukowy. Wykształcenie t.ł Stopień naukowy, zawód N % associate (2 lata college) 5 3,5 college (BA i BS) 37 26,1 magisterium (MA i MS) 40 28,2 doktoranci 14 9,9 lekarze 11 7,7 doktorzy prawa 6 4,2 technicy 6 4,2 inne zawody 8 5,6 zawód nie wymieniony 15 10,6 Razem 142 100,0 \) Milcząca większość i hałaśliwa mniejszość Kiedy po 50., 79. i 100. ankiecie informacje zaczęły się powtarzać, zdałam sobie sprawę, że odpowiedziała mi mało znana, milcząca Polonia identyfikująca się ze swoją polsko-amerykańską tożsamością. Ta „nieodkryta większość" jest ciekawym kontrastem w stosunku do „hałaśliwej mniejszości", która przyczyniła się do powstania raczej niepochlebnego stereotypu „nowego polskiego emigranta". 215 „Hałaśliwa mniejszość" to osoby przyjeżdżające na krótki pobyt, na tzw. saksy: tymczasowi robotnicy przyjmujący mało płatne, nie wymagające kwalifikacji, zagrażające zdrowiu i bezpieczeństwu prace. Gnieżdżą się razem, wynajmują jedni drugim miejsca do spania na podłodze. Daleko od opinii rodzinnej, od otoczenia, z którym się jednak liczyli, stają się środowiskiem podatnym dla rozwoju problemów społecznych. Problemy ich to rezultat splotów okoliczności i trudnych warunków życiowych w Polsce. Są to często ludzie nieszczęśliwi, pracujący ponad siły, których najważniejszym celem jest zarobienie dolara i wysłanie go do rodziny. Rzadko będzie to emigrant, częściej człowiek przeciągający swój pobyt nielegalnie, a tych jest wielu, ale nikt nie wie, ilu naprawdę. Stereotyp nie powinien jednak rzutować na opinię o Polonii i może już czas najwyższy, aby „milcząca większość" została usłyszana i odkryta. Wartości badanej grupy Do zagadnienia wartości podeszłam z sześciu różnych perspektyw: wartości odziedziczone od rodziców; wartości zaadoptowane w Ameryce; ocena znaczenia wartości duchowych; pośrednie badanie wartości poprzez pytania: 1. Gdybyś miał trzy życzenia, czego pragnąłbyś najbardziej? 2. Jakie są - twoim zdaniem - największe problemy zagrażające współczesnemu światu? 3. Jak oceniasz przyszłość? Pytania rozłożone były na skali od „bardzo optymistycznych" do „bardzo pesymistycznych". Pierwsze trzy były to pytania bezpośrednie, pozostałe trzy podchodziły do wartości pośrednio. Zamierzeniem piątego pytania było uzyskanie „wartości negatywnych". Na przykład: jeśli odpowiadający wymienił „zagrożenie wojną nuklearną", oznaczało to, że ceni wartość pokoju. Ostatnie pytanie dotyczące przyszłości badało stopień optymizmu zakładając, że optymizm jest wartością. Wartości duchowe Wartości Liczba respondentów % bardzo ważne ważne niezbyt ważne nie mają znaczenia 66 56 17 3 46,5 39,4 12,0 2,1 216 Problemy zagrażające współczesnemu światu N % Odpowiedź 59 40,4 zagrożenie wojną nuklearną 53 36,3 nędza, głód, nierówne możliwości 37 25,3 ubóstwo duchowe, upadek moralności 25 17,1 klęska ekologiczna, zatrucie atmosfery 23 15,8 chciwość, egoizm, materializm 19 13,0 komunizm 16 11,0 fanatyzm, uprzedzenia, polityczna i religijna igno- rancja, rasizm 14 9,6 przeludnienie, zagrożenie wojną 12 8,2 epidemia AIDS Wartość pracy osiągnęła drugie miejsce wśród wartości odziedziczonych (pierwsze miejsce zajęła wartość patriotyzmu), praca zajmuje również drugie miejsce wśród wartości zaadoptowanych w Ameryce. Poprzedza ją wartość niezależności i wolności osobistej. Odziedziczona wartość pracy nie stoi samotnie. Towarzyszy jej przymiotnik „ciężka". Natomiast wartość pracy nabyta w Ameryce wspiera się na rzeczowniku „etyka". Przyglądając się bliżej tym dwom wariantom wartości pracy spostrzegamy, że pierwszy jest pojęciem jednokierunkowym. „Ciężka praca" niczego się nie spodziewa i jest wartością samą w sobie. „Etyka pracy" rzutuje w dwóch kierunkach. Z jednej strony wymaga uczciwego, dobrze wykonanego zadania, a z drugiej -etycznego podejścia pracodawcy do pracownika, a więc uznania, odpowiedniej zapłaty i dobrych warunków pracy. Wartości odziedziczone Wartość Liczba odpowiadających patriotyzm 37 ciężka praca 35 rodzina 34 religia 31 tradycja 30 uczciwość 25 język polski, literatura i historia 20 * wiedza 15 idealizm 14 szacunek dla starszych 14 gościnność 11 211 Wartości zaadoptowane w Ameryce Wartość N niezależność 31 etyka pracy 24 osiągnięcia 18 tolerancja 18 pragmatyzm 17 materializm 13 odpowiedzialność 7 open-mindedness 7 szacunek dla samego siebie 6 samowystarczalność 4 współzawodnictwo 4 Trzy życzenia N % Życzenie 63 45,4 rodzina 42 29,0 zdrowie 41 28,3 pokój na świecie 30 20,7 troska o Polskę 28 19,3 satysfakcja w pracy 28 19,3 niezależność finansowa 25 17,2 wykształcenie 16 11,0 wolny czas 15 10,3 uznanie 15 10,3 pomoc dla biednych i głodnych Wartość pracy była też wyrażana pośrednio. Najczęściej wymieniane wśród wartości zaadoptowanych to achievement - tłumaczenie polskie: „wartość dokonania", nie oddaje w pełni znaczenia tego słowa. Ale polskie „siła przebicia" doda mu rumieńców, a „sukces" zaokrągli. Związane pośrednio z wartością pracy są odpowiedzialność i współzawodnictwo. Wśród trzech życzeń znajdujemy życzenia związane z pracą, a więc: satysfakcja w pracy, uznanie, niezależność finansowa i czas wolny od pracy. Moi respondenci nauczyli się od rodziców, że ciężka praca jest wartością samą w sobie, że jest dobra dla człowieka i że w życiu należy ciężko pracować. Zachowali to jako cnotę, starą zbroję z rodzinnego 218 lamusa nie bardzo nadającą się do współczesnego życia. W Ameryce zaadoptowali wartość pragmatyzmu. Za dobrą pracę dobra zapłata. A praca jest środkiem prowadzącym do celu: samozadowolenia, niezależności finansowej i poczucia sukcesu. Emigracja żołnierska („Rodzina przeszczepiona") również ceniła pracę. Praca była warunkiem przetrwania i niezależności od zasiłków Opieki Społecznej. Zależność uważali za uchybienie ich godności. Wstydzili się prosić o zasiłek. Dlatego też chociaż wielu z nich posiadało wyższe wykształcenie, nie umieli go wykorzystać, chwytali się każdej pracy, która dałaby im nawet najskromniejszą niezależność. Dlaczego tracili zdrowie pracując w warunkach i „jobach" dużo poniżej ich kwalifikacji? Sytuacja emigranta w Stanach Zjednoczonych inna była w latach pięćdziesiątych niż obecnie. Ułatwienia i pomoc dla nowo przybyłych nie były tak rozwinięte. Ale istniał jeszcze inny aspekt sytuacji. Emigranci po II wojnie światowej mówili, że „honor" im nie pozwala przyjmować darowizny społecznej, a honor jest najwyższą wartością Polaka. Bezstronnemu obserwatorowi ich postępowanie mogło wydawać się dziwaczne, niepraktyczne, nieraz wręcz nierozsądne albo i nawet śmieszne, aczkolwiek wywoływało pełen mieszanych uczuć szacunek. W odpowiedziach „milczącej większości", pomimo sześciu pytań o wartości, wartość honoru nie została wymieniona. Zastanawiałam się, co się stało z honorem Polaków. Może uległ zmianie, redefinicji? W następnym, ostatnim badaniu z roku 1994 (Emigracja magisterska) wprowadziłam do ankiety pytanie o wartość honoru (wyniki tej ankiety omawiam w eseju Na tropach trzeciej wartości). Wartość rodziny Wśród wartości odziedziczonych najbardziej cenione są: rodzina, religia i tradycja. W Stanach Zjednoczonych natomiast emigrant zaadoptował wartość „szerokiego spojrzenia" albo „otwartej głowy" (tak tłumaczę amerykańskie open-mindedness). Przejął także wartość „wyczy-nu-sukcesu". Jeden z respondentów tak pisze o tej wartości: „The sky is the limit of what I can do", czyli „Możliwości moich wyczynów sięgają granic nieba", skromniej „Dla chcącego nic trudnego", ale w warunkach amerykańskich. Wartość współzawodnictwa ten sam respondent scharakteryzował krótko: „I want to be number one" - „Chcę być pierwszym z najpierw-szych". 219 Rodzina dominuje jako wartość. Ponad 43% respondentów umieściło rodzinę wśród swoich „trzech życzeń" jako pragnienie „szczęśliwej, harmonijnej, zdrowej rodziny". Życzenia nie ograniczały się do rodziny najbliższej, obejmowały rodziców i dalszą rodzinę. Obok wartości rodziny pojawiają się nie mniej ważne wartości zdrowia i pokoju na świecie. „Milcząca większość" to grupa konserwatywna. Cenią spokojne, dostatnie i zdrowe życie w harmonijnej atmosferze rodzinnej, w świecie, w którym panuje pokój. Takie podejście do życia nie przeszkadza im w pragmatycznej postawie zorientowanej na ostre współzawodnictwo prowadzące do sukcesu dzięki sile przebicia. Ta silna tendencja pchająca ich do sukcesu, którego wartość nauczyli się cenić w Ameryce, zapewni im dostatnie życie. Pozostaje jednak pod znakiem zapytania, czy będzie to życie spokojne i harmonijne. Polska jako wartość Troska o Polskę, pragnienie poprawy sytuacji w kraju, troska o niepodległość Polski, tęsknota za krajem, pragnienie odwiedzenia i powrotu albo na stałe, albo na kilka miesięcy w roku - występowały jako czwarte, najczęściej wymieniane życzenie. Jedna z respondentek, urodzona w kraju, tak sprecyzowała swoje życzenia, które pośrednio wyrażają troskę o Polskę: Pragnęłabym powrócić, ale spokojnie i z całą moją rodziną. Pragnęłabym, aby po powrocie, w Polsce, nie trzeba się było martwić o mieszkanie, o samochód, o pomoc lekarską, szkoły dla dzieci, o pieniądze, żeby nie trzeba było wyczekiwać w kolejkach do sklepów i zamartwiać się o tyle jeszcze innych rzeczy. Te pełne troski o „kraj lat dziecinnych" życzenia kontrastują z życzeniami wykształconego w Polsce inżyniera, który w Ameryce osiągnął zawodowy i finansowy sukces. Brzmią one mocno i lakonicznie: 1. Chcę być szczęśliwy; 2. Chcę być bogaty; 3. Chcę być sławny. Stosunek respondentów do kraju pochodzenia cechuje na ogół troska i uczuciowość. Są przywiązani do swego polskiego dziedzictwa. Polska jako wartość ma jednak dla nich inne znaczenie niż dla respondentów z roku 1970. Emigranci powojenni identyfikowali się z trzema wartościami uznanymi za klasycznie polskie: Bóg, honor i Ojczyzna. Grupa 220 respondentów, którą nazwałam „milcząca większość", wybrała jako podstawowe wartości: rodzinę, zdrowie i pokój na świecie. Wytłumaczenia tej zmiany wartości od patriotyczno-narodowych do ogólnoludzkich należałoby szukać w tragicznych dziejach ostatniej wojny, która psychicznie i fizycznie zdruzgotała co najmniej dwa polskie pokolenia. Patriotyzm „polskich dzieci" jest pragmatyczny, realny i -jak ich wartość pracy - dwukierunkowy. Jest w nim aspekt oczekiwania, że od kraju rodzinnego też im się coś należy. Oczekują, że kraj ten będzie spokojnym domem, w którym będzie się można poczuć dobrze, u siebie, i gdzie trzy wartości: rodzina, zdrowie i pokój, nie będą zagrożone. Ponieważ nie mogą stworzyć sobie takiego domu w Polsce - emigrują. Tożsamość narodowa Od roku 1970 obserwuję rosnące zainteresowanie tożsamością polsko-amerykańską u napływających fal nowych emigrantów. W roku 1970 tylko drobny procent ankietowanych wybrał polsko-amerykańską tożsamość. W 1984 r. 11% respondentów uważało się za „Polish-Ame-ricans". W obecnym studium grupa „polskich dzieci" w 44% zidentyfikowała się z tożsamością polsko-amerykańską. Tożsamość ta pozwala na zatrzymanie patriotycznego etosu i jednocześnie na wejście do grupy amerykańskiej, która się z tym etosem identyfikuje, a której siła liczebna i społeczna wzrasta w Ameryce. W swoim wysiłku dostosowania się do nowej sytuacji emigrant ulega przemianom wewnętrznym i w pewnym sensie stwarza samego siebie. Materiałem psychologicznym, którego używa do tej pracy, są wartości. Zmienia je, spaja, redefiniuje, adoptuje lub odrzuca. Te wewnętrzne zmagania pochłaniające psychiczną i fizyczną energię zwykliśmy nazywać asymilacją lub akulturacją. W rzeczywistości są to łańcuchy mniejszych i większych kryzysów, z którymi emigrant musi dawać sobie radę, które rozwiązane i pokonane rozpoczynają proces tworzenia się trzecie; wartości (analizę ewolucji tego procesu kontynuuję w eseju „Na tropach Hrzeciej wartości«"). Podsumowanie Starałam się nakreślić profil nie znanego polskiego emigranta na podstawie wyników badania grupy osób, których chociażby jedno z rodziców urodziło się w Polsce i którzy w czasie badania byli w wieku 28-42 lat. Wysłałam około 650 kwestionariuszy, a otrzymałam 160 od- 221 powiedzi. Obliczenia przeprowadzone zostały na podstawie 142 odpowiedzi. Uważam tę grupę za prototyp w kontraście do stereotypu nowego polskiego emigranta. Wysoko wykształceni, optymistyczni, zajmujący poważne stanowiska w amerykańskiej hierarchii społecznej, w przeszło 80% katolicy. Większość z nich odziedziczyła wartości od swoich rodziców: patriotyzm, tradycję i religię. Jednak sami respondenci wykazują tendencję do obrania za wartości nadrzędne: rodzinę, zdrowie i pokój na świecie. 1 Rozdział w książce: D. Most win. Emigranci polscy w USA. Redakcja Wydawnictw KUL Lublin 1991. 2 D. Mostwin The Transplanted Family. A Study of Social Adjustment of the Pohsh Immigrant Family to the United States after the Second World War. Arno Press. A New York Times Co. N.Y. 1980. NA TROPACH TRZECIEJ WARTOŚCI O emigracji polskiej do USA w ostatnim ćwierćwieczu W życiu każdego emigranta pierwsze dziesięć lat pobytu w kraju osiedlenia należy zwykle do najtrudniejszych. Pod koniec tego okresu emigrant zaczyna odczuwać niepokój, nasila się nostalgia, jest podrażniony, ulega stanom depresyjnym. Wtedy zwykle szuka towarzystwa osób o tym samym lub zbliżonym dziedzictwie kulturowym, zapisuje się do organizacji polonijnej i chce być w niej czynny. Często zniechęca się, bo, owszem, przyjmują go, ale jako „nowego" lub „nowo przybyłego" i odpowiednio do tego traktują. W tym okresie wzmożonej nostalgii emigrant marzy o odwiedzeniu kraju. Wyrusza na spotkanie z przeszłością wzruszony, często z wyidealizowanym obrazem ojczyzny i siebie samego w ojczyźnie. Zanurza się w swojskość, odwiedza rodzinę, spotyka z przyjaciółmi i po krótkim okresie euforii zaczyna odczuwać chłodne tchnienie inności. Nawet niewinnie żartobliwe docinki w rodzaju: „Bo to tak jest u was, w Ameryce, ale nie u nas, w Polsce" albo „Ale się zamerykanizowałeś?" - odczuwa jako bolesne ukłucia i po raz pierwszy, być może, staje przed nim pytanie: „Kim ja właściwie jestem?" Do Stanów powraca z ulgą i z zaskakującą go radością wita uniesione ramię Statuy Wolności: „Nareszcie jestem w domu". Ale nie na długo to wzruszenie, to zauroczenie amerykańską przystanią, bo już w pociągu albo na stacji benzynowej, albo przy drug storę counter ktoś zapyta życzliwie: ... and where are you from? A gdy odpowie, że właśnie stąd, z tego stanu, z tego miasta, przygodny znajomy wytłumaczy z łagodnym uśmiechem, wypowiadając dokładnie każde słowo: But what is your nationality? You have an accent. „Kim ja, u diabła, jestem?" - zirytuje się emigrant. Polakiem? Czy jeszcze Polakiem? Amerykaninem? Więc jeszcze nie Amerykaninem? A może ani jednym, ani drugim? Więc kim? Człowiekiem bez przyna- 223 leżności? I wtedy zamyśli się gorzko, bo każda istota ludzka odczuwa potrzebę ukorzenienia. Czy emigracja stała się anachronizmem? Zdaję sobie sprawę, że sytuacja, którą opisałam, może być uważana za należącą do przeszłości, a emigracja za anachronizm. Niewątpliwie, są jednostki, które nigdzie nie czują się naprawdę w domu, ale wszędzie czują się „u siebie". Jednak zjawisko emigracji dotyczy nie jednostek, ale milionów fal ludzkich, które kierując się instynktem szukają miejsca bezpieczniejszego niż to, w którym znajdowały się dotychczas. Emigracja to zmiana domu. Jeśli za dom uważam miejsce poza krajem urodzenia - za dom, a nie za przejściową kwaterę, tymczasowość lub pied a terre - miejsce, w którym zapuszczam korzenie, wychowuję rodzinę, to przestaję być turystą, „zbiegiem", „wygnańcem", a staję się emigrantem. Emigracja Polaków do Stanów Zjednoczonych miała od początku charakter poszukiwania bezpiecznego miejsca, które pozwoliłoby na swobodniejszy rozwój rodzinny, ekonomiczny i intelektualny, nie umniejszając ważności pobudek politycznych, które można było zamanifestować w miejscu bezpieczniejszym, pozwalającym na wolność myśli i słowa. Fenomen trzeciej wartości Od przeszło dwudziestu lat obserwuję, badam, mierzę, opisuję zmiany w strukturze tożsamości emigranta. Analizuję znaczenie dwoistości i podzielonej lojalności - zjawisk, wydawałoby się, nieuniknionych w życiu człowieka przeszczepionego. Obserwacje te i rozważania wprowadziły mnie na trop fenomenu, który nazwałam trzecią wartością. Jest to wynik działania autonomicznego procesu tożsamości. Proces ten ulokowany w samym rdzeniu istnienia jednostki i jednocześnie w jej rodzimej kulturze, przebiega na wszystkich poziomach psychiki, ale najbardziej aktywny jest w podświadomości. To zjawisko zmienne, nigdy nie utrwalone jest wewnętrznym poczuciem kontynuacji samego siebie. Pojęcie trzeciej wartości zapożyczyłam od Jana Łukasiewicza, jednego z najwybitniejszych logików XX wieku. Profesor Łukasiewicz, twórca Lwowskiej i Warszawskiej Szkoły Filozofii, rozwinął system wielopoziomowej logiki i wprowadził symboliczną logikę matematyczną. Jego trzy wartościowy system logiczny oparty jest na nie-Arystotelesow-skim sposobie myślenia. Według filozofii Arystotelesowkiej zdarzenia i przedmioty grupowane parami według opozycji (zimno-ciepło, mokre- 224 suche) są niezależne od sytuacji. Łukasiewicz natomiast twierdzi, że oprócz dwóch propozycji, prawdziwej i nieprawdziwej, istnieje trzecia, która nie reprezentuje ani pierwszej, ani drugiej, nie odtwarza żadnych faktów, ale jest niazależną trzecią wartością - rezultatem twórczej ludzkiej energii. Wyniki moich badań nad emigracją (a przeprowadziłam ich siedem, otrzymując na przestrzeni 24 lat informacje ankietowe od 4000 osób) wykazują, że zmieniająca się struktura tożsamości emigranta dąży do wyłonienia nowej energii poszerzając jego życie wewnętrzne. W czym, w jaki sposób przejawia się ten abstrakcyjny proces w konkretnej sytuacji emigranta? Aby na to odpowiedzieć, omówię zmiany zachodzące wśród następujących po sobie falach emigracji polskiej do Stanów. Wnioski opieram jedynie na grupach badawczych, ale liczba odpowiedzi i rozpiętość czasowa badań na zmieniającej się kanwie historii, powtarzalność cech charakterystycznych i utrzymujący się kierunek procesów pozwalają na rozciągnięcie niektórych wniosków na większość emigracji polskiej do USA po II wojnie światowej. Metoda badań Z przeprowadzanych siedmiu studiów nad przystosowaniem się emigranta do nowego kraju w pięciu użyłam metodę ankietową. Ostatnie trzy badania to: „Emigrant polski w USA, 1974-1984"; „Przemiany tożsamości młodego pokolenia emigracji polskiej w Ameryce, 1987"; „Najnowszy emigrant polski w USA, 1994". W każdym z tych badań pomagały mi instytucje polskie, prasa polskojęzyczna, polskie parafie, księża, radio i indywidualni działacze społeczni. Każdy pracownik naukowy przeprowadzający badania ankietowe wie dobrze, jak trudno jest otrzymać odpowiedzi, i to odpowiedzi bezinteresowne, w których respondent nie jest wynagradzany za swój czas i wysiłek. Dlaczego więc odpowiadali? Nie była to jedynie odpowiedzialność społeczna, aczkolwiek i to również zaważyło na decyzji. Wydaje mi się, że w sytuacjach takich odgrywa rolę „magnes ostatecznego rezultatu". Teilhard de Chardin tak tłumaczy działanie „magnesu": Nawet w sprawach najmniejszej wagi wolną wolę można uruchomić tylko magnesem ostatecznego rezultatu - jakaś ktema eis aei (dzieło nieprzemijające) stanowiące nagrodę za wysiłek (Mój wszechświat). 225 Respondenci odczuwali potrzebę przekazu, który stanie się częścią historii emigracji polskiej w USA. W Rodzinie przeszczepionej utrwalone zostały fakty dotyczące emigrantów urodzonych w Polsce przed rokiem 1900 (5% odpowiadających) i w latach 1900-1915 (32%). W badaniu ostatnim najmłodsi respondenci urodzili się w roku 1973. Jeśli jedno pokolenie zamkniemy w ramach 25 lat, to już trzy pokolenia (a właściwie wyłonione z nich grupy badawcze) zostały utrwalone w książkach i artykułach, w prasie naukowej amerykańskiej, w polskiej emigracyjnej i krajowej. Sięgnijmy jednak dalej. Czy nie odgrywa tu roli element humanistyczny, indywidualny, instynkt, który poza świadomością kieruje naszymi decyzjami? Jest to instynkt obawy przed przerwaniem ciągłości, przed samozniszczeniem psychicznym, a w swojej najbardziej intymnej wymowie - dążenie do nieśmiertelności. Zmiany zachodzące wśród następujących po sobie generacji emigrantów. Koncentrując się na ostatnim badaniu, z roku 1994, omówię zmiany w następujących czterech dziedzinach: 1) charakter emigracji (profil demograficzny), 2) znajomość języka angielskiego, 3) hierarchia wartości, 4) tożsamość narodowa. Tylko zmiany w dwóch ostatnich dziedzinach wprowadziły mnie na trop trzeciej wartości, chociaż poprzednie obserwacje wykazywały możliwość obecności tego zjawiska. Różnice w profilu demograficznym i znajomości języka angielskiego - cechy charakterystyczne, zewnętrzne, są podłożem, na którym dokonują się zmiany psychiczne. Charakter emigracji Od czasu II wojny światowej emigracja polska do Stanów ulega nieustannym, ważnym przeobrażeniom. Każda nowa fala jest nie tylko inna, ale pogłębia poprzednie zmiany. Kiedy analizuję odpowiedzi respondentów, narzuca mi się nazwa dla badanej grupy. Tak powstały: „rodzina przeszczepiona", „emigracja żołnierska", „konsumenci", „emigracja solidarna", „milcząca większość" i ostatnia - „emigracja magisterska". Emigracja magisterska W grudniu 1993 rozpisałam ankietę, którą zamknęłam z końcem marca 1994. Otrzymałam 369 odpowiedzi z 22 stanów Ameryki. Było 226 to badanie, którego nie planowałam. Możliwe, że uległam presji pytań o najnowszego emigranta polskiego w Ameryce, a może chciałam porównać krzywą zmian na przestrzeni ćwierćwiecza. Zapomniałam też, w co będę się musiała zaangażować: przejrzenie i zakwalifikowanie 15 000 faktów i przygotowanie ich do operacji komputerowych. Uruchomiłam siatkę pomocy społecznej, bez której nie mogłabym nawet marzyć o uzyskaniu odpowiedzi. Zwróciłam się o współpracę do dwóch profesorów pochodzenia polskiego: prof. Johna Kromkowskiego z Uniwersytetu Katolickiego w Waszyngtonie i prof. Stanisława Blejwasa z Central Conneticut University, a także do działaczki harcerskiej Ewy Gierato-wej z Conneticut. Opracowałam ankietę, którą następnie moi współpracownicy komentowali i dopełniali, zanim została, również przy ich pomocy, powielona i rozprowadzona. Chciałabym wspomnieć, że na badanie to (jak i uprzednie, z wyjątkiem Rodziny przeszczepionej, w której pomogła mi Fundacja Kościuszkowska) nie otrzymałam żadnych funduszów. Ankieta skierowana była do osób urodzonych w latach 1943- 1975 w Polsce albo poza Polską, ale nie w USA, i posiadających obywatelstwo amerykańskie albo stały pobyt. Wśród 27 pytań kwestionariusza pytania dotyczące tożsamości narodowej, znajomości języka angielskiego i wartości zostały powtórzone w nie zmienionej lub zbliżonej formie. Kim są ci najnowsi emigranci i dlaczego nazwałam ich „emigracją magisterską"? Tak jak i wcześniej badane grupy - jest to emigracja rodzinna. Wyjechali z Polski w ostatnich dwudziestu latach. Przeważają osoby w wieku 35-45 lat. 30% ukończyło studia magisterskie w Polsce. Natrafiłam na oszałamiającą różnorodność magistrów. Ale to nie wszystko. 11% ankietowanych uzyskało dyplom magisterski w USA, 5% zaznaczyło, że ukończyli studia doktorskie w Polsce, 6% otrzymało stopień PhD, albo MD w Stanach. Do tego 17% ukończyło studia techniczne w Polsce, a wielu business school w Ameryce. Przygotowanie naukowe, chciwość nauki u tej najnowszej emigracji jest imponująca. To prawda, że studia w Polsce były darmowe, a w Ameryce kosztują fortunę. Ale i tu, w Ameryce, nie przestają się uczyć. „Pracują nocami, w najgorszych »jobach« - mówiła mi Krystyna Godowska, redaktor »Dziennika Nowojorskiego*, pisma popularnego wśród najnowszej emigracji na Greenpoint - a w dzień chodzą do szkoły". Jest więc ta emigracja prawdziwym brain drain dla Polski, zyskiem dla Stanów i potężnym zastrzykiem grupy wykształconej dla Polonii. Chociaż historia emigracji polskiej do Stanów Zjednoczonych sięga początków XVII w., to jednak większość Polonii przypłynęła do brze- 227 gów Ameryki w latach 1890-1914, a więc zaledwie 100 lat wcześniej niż „emigracja magisterska". Ci „założyciele" Polonii amerykańskiej różnili się znacznie od swoich „uczonych" następców. Angielskiego w ogóle nie znali; porozumiewali się polską, chłopską gwarą: nie mieli żadnego wykształcenia, a wielu z nich było analfabetami. Zamykali się w granicach własnej parafii, głębokiej wiary nie szukającej uzasadnień i wytłumaczeń, obrzędów religijnych nieraz graniczących z zabobonem, ciężkiej, pionierskiej pracy i autorytetu proboszcza. Zrozumiałym więc jest, że wartości, które im wtedy przewodziły, a które do dziś przechowuje „stara Polonia", inne są niż te, które kierują „emigracją magisterską". Znajomość języka angielskiego Emigranci polscy z okresu badania 1974-1984 odczuwali dotkliwie nieznajomość języka angielskiego. Największą barierą - pisze mój respondent z Nowego Jorku - jest nieumiejętność języka angielskiego. Bariera ta wyklucza podjęcie pracy, gdzie wynagrodzenie pozwoliłoby na perspektywiczne spojrzenie w przyszłość. Brak tego języka zmusza do pracy w firmach prowadzonych przez obywateli amerykańskich pochodzenia polskiego, którzy wykorzystując sytuację pozwalają sobie na terror wynagrodzeniowy. Odpowiadając na ankietę w 1984 r. 67% respondentów przyznało, że emigrując do Stanów w ogóle nie mówili po angielsku. Był to w Polsce okres nasilającego się niepokoju, przed i po stanie wojennym, pragnienie wyrwania się z kraju za wszelką cenę i czas przymusowych deportacji „solidarnościowców". Ludzie wyjeżdżali nie przygotowani do emigracji. Fala amerykanizacji nie zalała jeszcze Polski. Nawet „emigracja żołnierska" lądując w Stanach ponad trzydzieści lat wcześniej była w nieco lepszej formie językowej, ale i wśród nich prawie połowa odpowiadających znała słabo język angielski. „Emigracja magisterska" wyrusza z Polski coraz bardziej otwartej na amerykanizację. Powszechność i popularność wyrobów amerykańskich, amerykańskich sloganów wdzierających się na siłę do potocznego języka polskiego, ułatwiona wymiana naukowców, techników i wszelkiego rodzaju specjalistów przybliża trudny dla Polaka język angielski. Nauka jego staje się dostępna, popierana, w modzie. Prawie połowa respondentów w roku 1994 podała, że znają angielski „dobrze", a 33% - „doskonale". 228 Hierarchia wartości Gdyby ktoś zaskoczył nas pytaniem: „Jakie są twoje wartości?", większość z nas zawahałaby się, a może i odczuła pewien niepokój. Odpowiedź bowiem nie mogłaby być pozbawiona zabarwienia uczuciowego. Pytanie o wartości - to ostra sonda drążąca głębię skrytą nieraz przed świadomością. Odkrycie jej może wzniecić niepokój, stać się bolesnym przeżyciem. Wartości przywołują na scenę nasze dzieciństwo (bo w tym okresie zostały nam przekazane). Przywołują i ożywiają występujących na tej scenie „aktorów", których wartościom pozostaliśmy lub nie pozostaliśmy wierni albo którzy - mimo piedestału, na jakim ich postawiliśmy - zawiedli nasze oczekiwania. Wartości to wskaźniki kierujące naszym postępowaniem, wpływające na podejmowanie decyzji, na sposób, w jaki rozwiązujemy nasze konflikty, w jaki zaspokajamy nasze potrzeby. Kierują naszym podejściem do problemów społecznych i do religii. Wpływają na orientację polityczną. Oceniają i osądzają nasze zachowanie i wskazują, że tak, a nie inaczej powinniśmy postąpić. „Milcząca większość" i jej wartości „Milcząca większość" to grupa badawcza 144 osób, które odpowiedziały na moją ankietę w listopadzie 1987 r. Do każdego badania można by dopisać historię okoliczności, które w tym właśnie, a nie innym czasie zdecydowały o zwróceniu się do wybranych osób, reprezentujących pewną strefę społeczną, z prośbą o informacje. Postanowienie dotarcia do „milczącej większości" było reakcją na wytwarzający się w tamtym czasie stereotyp polskiego emigranta. Odnosił się on właściwie nie do emigrantów, ale do przyjeżdżających „z wizytą rodzinną" (a raczej „na saksy") Polek i Polaków, którzy podejmowali najgorsze prace odrzucane przez Amerykanów, z których wielu koczowało na marginesie życia społecznego - ofiary własnego ograniczenia, sytuacji ekonomicznej w Polsce i presji amerykańskiego wyzysku. Przedstawiani często jako alkoholicy, brutale, nieudacznicy, nielojalni wobec swoich pracodawców tworzyli zniekształcony obraz polskiego emigranta. Postanowiłam dotrzeć do średniego pokolenia Polish-Americans, do osób urodzonych po wojnie, dowiedzieć się, jakie reprezentują wartości. Zwróciłam się poprzez prasę polską do społeczeństwa, tłumacząc cel mego badania i prosząc o adresy osób urodzonych w latach 1945- 229 -1959, obywateli amerykańskich albo posiadających stały pobyt, których co najmniej jedno z rodziców urodziło się w Polsce. Na mój apel odpowiedziało wielu rodziców przesyłając adresy swoich dorosłych dzieci i zachęcając je do odpowiedzi. Byli to nieraz moi respondenci z badania Rodzina przeszczepiona przeprowadzonego w roku 1970. Wśród odpowiadających na ankietę 49% stanowili ludzie urodzeni w Polsce, 32% w USA, pozostali urodzili się w Anglii, Niemczech, Francji, Włoszech i w Kanadzie. Byli to ludzie wykształceni, zajmujący poważne stanowiska w nauce, technologii i przemyśle amerykańskim, (grupę tę omawiam w eseju Milcząca większoś). W tropieniu trzeciej wartości interesują nas przede wszystkim wartości, jakie wypłynęły w badaniu. Respondenci proszeni byli o zakwalifikowanie wartości do dwóch grup: wartości odziedziczone i wartości zaadoptowane w Ameryce. Wartości odziedziczone: - na pierwszy plan wysuwa się patriotyzm, następnie ciężka praca, rodzina, religia, tradycja, uczciwość, polski język, literatura i historia, wiedza, idealizm, szacunek dla starszych i gościnność. Wartości zaadoptowane w Ameryce: - prowadzi tu wartość niezależności, następnie etyka pracy, osiągnięcia, tolerancja, pragmatyzm, materializm, wartość szerokiego spojrzenia (open-mindedness), szacunek dla samego siebie, samowystarczalność, współzawodnictwo. Wartości wypłynęły również w odpowiedzi na „trzy życzenia", które respondent pragnął, aby się spełniły. Do najczęściej wymienianych należały: rodzina, zdrowie, pokój światowy, niepodległość Polski, satysfakcja w pracy i niezależność finansowa. Milcząca większość - skarbnica informacji - przyniosła potwierdzenie moich wcześniejszych przypuszczeń: istnieje silna, wykształcona Polonia, jej procent w stosunku do całości Polish-Americans nie jest nam znany, aczkolwiek może być wyższy niż sądzimy, a na pewno rosnący. Dlaczego więc obraz Polonii przesłania karykatura jej proletariatu, tak jakby nie istniały inne jej klasy społeczne? Dlaczego milczy wykształcona większość? Milczy? Czy milczą o niej? Czy w oczach obserwatora - nie tylko amerykańskiego, ale i Polaka w kraju - Polonia w dalszym ciągu jest monolitem społeczno-kulturalnym? Raz przyczepiony stereotyp ciągnie się przez dziesiątki lat. Powrócę do tych pytań w dalszym ciągu mego eseju, tymczasem wróćmy na trop trzeciej wartości i na poszukiwanie „honoru". Co się stało z honorem Polaków? W bogatym przekazie informacji uzyskanym do „milczącej większości" „honor" jako wartość nie pojawił się ani razu. Wyrosłam, jak większość mego pokolenia, w atmosferze trzech czołowych wartości: Bóg, honor i Ojczyzna. Takie też wartości przeważały w „emigracji żołnierskiej". Honor kojarzył się z walką, powstaniami, sztandarem, poezją trzech wieszczów, księciem Józefem i jego bohaterską śmiercią, bo, jak pisze Maria Konopnicka: Książę Józef w nurty spojrzał, W bok rumaka wbił ostrogę „Bóg mi honor zdał Polaków Bogu tylko zdać go mogę". Po raz pierwszy zetknęłam się z innym spojrzeniem na „honor Polaków" w roku 1969 podczas indywidualnego seminarium u profesora antropologii Margaret Mead, która kierowała moją pracą doktorską. Profesor Mead z zimną krwią naukowca zabrała się do sekcji „honoru Polaków". „Polacy - mówiła - mają dwa zasadnicze pojęcia: duch i honor. »Honor« jest to pewien aspekt »ducha« w konfrontacji ze światem zewnętrznym. Pojęcie »honoru« wymaga nieustannej czujności w stosunkach międzyludzkich, gdyż zadraśnięcie honoru kogoś drugiego zagraża własnemu honorowi". Dlatego Polacy są stale tacy ugrzecznieni i prawią komplementy. A do tego ich poczucie wyższości! Wszyscy naokoło to barbarzyńcy, tylko oni są kulturalni! Próbowałam protestować, ale usłyszałam na to, że nie wolno mi się unosić emocjami, a tylko bezstronnie i beznamiętnie obserwować. Co oznacza brak wartości „honoru" w wypowiedziach tak patriotycznej i szeroko myślącej „milczącej większości"? Widocznie - myślałam - u tego młodego pokolenia „honor" uległ redefinicji. Możliwe, że oznacza teraz coś innego? Postanowiłam wpisać „honor" na listę 13 wartości zamieszczoną w ankiecie skierowanej do grupy badawczej, którą później nazwałam „emigracją magisterską". W ankiecie prosiłam respondentów o zaznaczenie, które z wartości są dla nich bardzo ważne, które ważne, a które mało ważne lub nieważne. Przy ostatecznych obliczeniach okazało się, że „honor" wypłynął na trzecie miejsce wśród wartości oznaczonych jako „bardzo ważne". 230 231 Może więc rzeczywiście „honor" uległ zmianie? Może nie jest już apoteozą cnót narodowych? Może stał się godnością jednostki? Czy oznaczałoby to również, że dotychczasowy polski akcent na grupę, na „my" - umniejszający albo stawiający na drugim miejscu znaczenie poszczególnego człowieka - zmienia się? Czyżby wpływ wartości amerykańskich, dominująca ważność jednostki podporządkowująca sobie inne ważności, przenikał do hierarchii wartości polskiego emigranta? „Emigracja magisterska" - zmiana hierarchii wartości Milcząca większość sama wyłoniła odziedziczone i zaadoptowane wartości. Emigracja magisterska natomiast otrzymała listę 13 wartości, które, według odpowiedzi respondentów, stworzyły następującą hierarchię wartości bardzo ważnych (procenty oznaczają, ile razy wartość została wybrana jako bardzo ważna): zdrowie (91%), rodzina (90%) honor (73%), pokój światowy (70%), praca (68%), samodzielność (67%), religia (49%), Polska (48%), osiągnięcia (46%), tradycja (42%), twórczość (37%), Ameryka (33%), dobrobyt (27%). Wysunięcie na pierwsze miejsca w hierarchii wartości zdrowia, rodziny, honoru (w rozumieniu godności indywidualnej) i pokoju światowego pokrywa się z wartościami wysuniętymi przez „milczącą większość" i różni od klasycznych „Bóg, honor, Ojczyzna". Zaskoczyło mnie natomiast przesunięcie wartości religii na 7. miejsce i Polski (ojczyzny) na 8. Ten spadek znaczenia religii jako wartości w wypowiedziach respondentów staje się intrygujący, jeśli porównamy go ze stosunkiem badanej grupy do „polskiej parafii". Polska parafia-gmina kościelna czy wspólne umacnianie się w tradycji? Od czasu badania w roku 1984 (Emigrant polski w USA, 1974--1984) członkostwo w „polskiej parafii" nie uległo zmianie. W 1984 r. 51% osób zadeklarowało przynależność do „polskiej parafii", a w roku 1994 odpowiedziało tak 56%, ale 43% zaznaczyło, że do parafii polskiej nie należy. Zapytani, czy istnieje potrzeba „polskiej parafii", respondenci „emigracji magisterskiej" odpowiedzieli twierdząco w 86%. Ten wysoki procent osób widzących potrzebę istnienia „polskiej parafii" na emigracji jest o tyle zastanawiający, że chociaż 30% odpowiadających do takiej parafii nie należy, to jednak uważają, że istnieje jej 232 potrzeba. Wszystko to można by zrozumieć, ale skoro tak znakomita większość badanej grupy widzi potrzebę „polskiej parafii", dlaczego tak nisko oceniona została wartość religii? Zastanawiałam się, co symbolizuje „polska parafia"? Parafia to zespół, szczep, klan. Potrzeba jej -to dążenie do wymiany w zespole, to instynkt plemienny wzywający do wspólnego umacniania się w tradycji mitów i rytuałów i do ich pielęgnowania. To ładowanie emocjonalnej baterii. Czy polska parafia w Ameryce może podjąć tak trudną i wymagającą rolę? Czy ta rola to podtrzymywanie tożsamości narodowej? Tożsamość narodowa Tożsamość - termin popularny, używany w różnych znaczeniach w języku potocznym - jest abstrakcją umykającą ścisłej definicji. W psychologii tożsamość to poczucie kontynuacji samego siebie, struktura dynamiczna, zbudowana z wartości odziedziczonych i nabytych (zaadoptowanych) w miarę rozwoju jednostki i jej potrzeb przystosowania się do zmieniającego się otoczenia. Mówiąc: „Moje wartości to ja", jesteśmy blisko prawdy. Tożsamość narodowa, a w zastosowaniu do grup mniejszościowych - etniczna (od ethnic - lud; ludowa) stanowi integralną część procesu tożsamości. Przy zaadoptowaniu nowych wartości, przy przesunięciach w ich hierarchii tożsamość narodowa również ulega zmianom. Zarejestrowanie zmian w tożsamości narodowej polskiego emigranta w USA uważam za moje ważne „odkrycie". Na przestrzeni 24 lat (od 1970 do 1994 r.), trzy grupy badawcze zaczerpnięte z trzech różnych fal polskich emigrantów odpowiadały na to samo pytanie: „Czy uważasz się za Polaka? Amerykanina? czy Polish--American?" W pierwszym badaniu (Rodzina przeszczepiona, 1970), 79% „emigracji żołnierskiej" uważało się przede wszystkim za Polaków. Było to 20 lat po emigracji do Stanów. Wśród odpowiadających 13% zadeklarowało się po stronie tożsamości amerykańskiej, a tylko 1% określił się jako Polish-Americans. W tamtym okresie status Polaka w Ameryce był raczej niski. Ubliżające polish jokes częste i przykre. Może dlatego „emigracja żołnierska" zaznaczała swoją odrębność i początkowo niechętnie identyfikowała się z Polonią. A i Polonia nie śpieszyła się z przyjęciem do siebie „nowo przybyłych". Nie okazali się takimi, jakich się spodziewała, a 233 zwracając na siebie uwagę Ameryki, raczej jej przeszkodzili. Sytuacja ulegała bardzo powolnej ewolucji. Dwie z jednego pnia pochodzące grupy poznawały się, ale z oporem. Prawdziwa i łącząca zmiana wybuchła pod wpływem szoków. Pierwszy to wybór Jana Pawła II na papieża. Druga to „Solidarność". Te „meteory", których światło obiegło kulę ziemską, scaliły Polonię. W roku 1984 (Emigrant polski w USA, 1974-1984) 10% badanej grupy wybiera tożsamość Polish-American, a w dziesięć lat później „emigracja magisterska" czuje się w 33% Amerykanami polskiego pochodzenia (tabela „Tożsamość narodowa, samoocena, porównanie badań 1970, 1984 i 1994"). Ten niezaprzeczalny wzrost tożsamości polsko-amerykańskiej, a nie amerykańskiej czy polskiej, jest ciekawym i ważnym symptomem. Jest on oznaką nie podwójności, ale współdziałania czynników, które w rezultacie dadzą wynik inny niż suma ich oddzielnych działań. Jest to wy-kluwanie się trzeciej wartości. Do zagadnienia tego powrócę, ale ponieważ tematem moim jest tropienie trzeciej wartości na terenie amerykańskiej Polonii, chciałabym jeszcze zarejestrować zachodzące na tym terenie zmiany. Polonia amerykańska Wiele jest definicji Polonii. Treść ich zależy od źródła pochodzenia. Inaczej zdefiniuje ją czynny działacz społeczny na wysokim szczeblu zaangażowania organizacyjnego, inaczej naukowiec polsko-amerykański, inaczej naukowiec w Polsce, a jeszcze inaczej dziennikarz polski po krótkim pobycie za granicą. Większość tych definicji zawiera cenne elementy - wyniki doświadczenia i badań nad Polonią, jak np. badania Heleny Łopata-Znanieckiej1 lub ostatnie prace nad tożsamością kultu-rowo-narodową, które przeprowadzał profesor Paweł Boski2. Należy również wymienić pionierskie dokonania profesora Jerzego Zubrzyc-kiego3, aczkolwiek dotyczą one Polonii brytyjskiej i australijskiej. Do istniejących definicji chciałabym dodać moje obserwacje dotyczące zmian zachodzących w Polonii amerykańskiej, bo skoro zwiększa się procent osób uważających się za Polish-Americans, nie dzieje się to w próżni, ale coś powoduje i czymś jest powodowane. Aż do I wojny światowej ciągnęła z Polski do Stanów wiejska emigracja ekonomiczna. Ci ludzie - pomimo nieznajomości języka, w większości bez wykształcenia (a może właśnie dlatego) - stali się zało- 234 życielami Polonii. Od tego czasu upłynęło 80 lat. Trzecie pokolenie emigracji „za chlebem" to już w dużej mierze posiadająca, wykształcona średnia klasa amerykańska. Ich polskie dziedzictwo tłumione, nieraz ukrywane jako balast, który im przeszkadzał, którego się wstydzili -rozkwitło. Przyczyny tej zmiany są nam znane: wybór papieża, „Solidarność", niepodległość Polski. Uaktywnienie trzeciego i nawet czwartego pokolenia, które zaczyna mówić po polsku, przyznawać się otwarcie do swego pochodzenia, wracać do zmienionych nazwisk, które bierze udział w wymianie naukowej, ekonomicznej i technicznej z Polską, jest czynnikiem decydującym w formowaniu się nowej tożsamości. Pod koniec XX w. spotykają się na wyrównanej platformie intelektualnej trzecie i czwarte pokolenie emigracji „za chlebem", dzieci i wnukowie „emigracji żołnierskiej" i „emigracja magisterska" ostatniego dwudziestolecia. Polonia przestała być monolitem. Stała się strukturą klasową. Przez 80 lat dopływy emigracji i zmiany wewnątrz Polonii wypełniały i uzupełniały luki w jej strukturze. Jest to układ społeczny autonomiczny, legitymujący się statusem społecznym i naukowym, i to nie tylko w obrębie własnego, etnicznego systemu. Ta atrakcyjność stwarza oparcie i jest magnesem przyciągającym zarówno dla emigranta, jak i dla pokoleń Amerykanów polskiego pochodzenia. Na tak zarysowanym tle spróbuję zdefiniować fenomen trzeciej wartości. Próba definicji trzeciej wartości Trzecia wartość jest energią wytworzoną na skutek konfrontacji jednostki (i jej wartości) z nowym układem. Są to konfrontacje kryzysowe, które mogą zaistnieć w trzech domenach kultury: w technologii nowego kraju, w jego strukturze społecznej i w filozofii. Konfrontacja na najwyższym poziomie zachodzi w sferze filozofii, gdzie spotykają się wartości moralności i etyki. Poprzez zdolność rozwiązywania kryzysów, a jeśli zachodzi potrzeba - zwiększenie tej zdolności (co wymaga wysiłku), następuje uczucie satysfakcji pokonania przeszkody, uspokojenie, odczucie harmonii wewnętrznej z własną przeszłością i z nowym otoczeniem (w wypadku niemożności rozwiązania kryzysu wywiązują się problemy). Konfrontacje i rozwiązywania kryzysów są następującymi po sobie fazami uczenia się, zwiększania wiedzy o nowym systemie i o sobie samym. W rezultacie prowadzi to do innego, bogatszego sposobu myśle- 235 nia, zwiększonej niezależności i świadomości własnego rozwoju. Ta świadomość własnego rozwoju, konfrontacja z sobą samym - to trzecia wartość. Proces trzeciej wartości nie ogranicza się do sytuacji emigranta. Rozwinąć się może w warunkach, w których jednostka znajduje się w konfrontacji z inną, obcą, a nawet wrogą dla niej cywilizacją, strukturą społeczną lub filozofią. Bask Lane, lipiec 1994 1 Poniżej przytaczam wybrane z książki prof. Łopata-Znanieckiej Polish-Ameri-cans, Status Competition in an Ethnic Community (Prentice-Hall, Inc. 1976) wypowiedzi definiujące Polonię amerykańską: „Polonia jest społecznością etniczną o skomplikowanej strukturze, utrzymującą się od przeszło stulecia, o zmiennej ideologii i wysoko rozwiniętej rywalizacji wewnętrznej [...] struktura ta przetrwa jako społeczność etniczna, dopóki członkowie będą znajdować satysfakcję w rywalizacji wewnętrznej, która zatrzymuje ich przed włączeniem w ogólny rynek amerykański". 2 P. Boski. O byciu Polakiem w ojczyźnie i zmianach tożsamości kulturowo--narodowej na obczyźnie. W: Tożsamość a odmienność kulturowa. Polska Akademia Nauk Instytut Psychologii. Profesor pisze: „Bardzo podobną tezę, [...] zależności między integracją a przystosowaniem psychicznym, głosi badaczka polskiej emigracji w Stanach Zjaednoczonych, D. Mostwin. Zdaniem tej autorki (1985), u emigrantów po latach przebywania w Ameryce wytwarza się stan, który nazywa ona trzecią wartością. Z tym, że w ujęciu Mostwin jest to nie tyle tożsamość »uśrednio-na«, co struktura wyłaniająca się ponad dwoma wyjściowymi" (s. 77). 3 Prof. Jerzy Zubrzycki w swoim doskonałym eseju Whither Emigracja? The Future of The Polish Community in Great Britain pisze: „Dumny jestem z mojej polskiej narodowości, ale również dumny jestem z mojej asymilacji w Australii. Te przynależności mogą i powinny być utrzymane w jednej osobie. Fenomen ten został niedawno scharakteryzowany jako „trzecia wartość" przez Danutę Mostwin. Odnosi się ona do systemu trzeciej wartości, która jest rezultatem procesu syntezy dwóch różnych kultur, z których zupełnie nowe, łukowato ponad nimi rozpięte wartości i cechy kulturalne stwarzają efekt większy niż suma indywidualnych cech i wartości wyłonionych z skrzyżowania członkostwa jednostki w dwóch społeczeństwach. Ten socjologiczny ekwiwalent, który fizycy i studenci »management« nazywają „synergy", albo synergizm, to asymiliacja bez wynarodowienia" (cytat, w moim tłumaczeniu, z „The Polish Review" 28(1993) nr 4). 28f