"Ostatnie dni życia" Autor : Piotr Tuora Html : Argail Dziś spotkałem niewidomego. Spytał jak wygląda jego wygląd bo on nigdy nie widział. Powiedziałem, że nieszczególnie, że nie wybija się z tłumu. Wygląda przeciętnie. "To znaczy jak?" -spytał. Powiedziałem że zwyczajnie. "Co to znaczy zwyczajnie? Bo nie wiem" -pytał dalej. "No jak większość" -ugrzęzłem nie wiedziałem co robić. Poszedłem do szpitala i adoptowałem autystyczne dziecko. Myślałem że jest geniuszem. Pomyliłem się. Dziecko ciągle się kiwało, śpiewało Presleya i nie mogło jeść zielonego jedzenia. Dostawało ataku i rzucało słowa na wiatr. Dostawałem szału, wciąż dostawałem szału. Dostałem szału na urodziny, na imieniny, pod choinkę a nawet na Wielkanoc. Nie wiedziałem co z nim zrobić. Autystyczne dziecko powiedziało abym go sprzedał młodym małżeństwom. Co też zrobiłem. Dziecko dostało ataku, ale nie ode mnie, i wyrzuciło gosposię przez okno. Byłem zdziwiony, nigdy nie miałem gosposi. Nie było mnie na nią stać, a nawet siedzieć czy leżeć. Owszem siedziałem kiedyś, ale byłem niewinny, oskarżyli mnie o rzucanie kłód pod nogi. podobno ktoś się potknął i skręcił kark. Dziecko było chłopcem, zauważyłem to kiedy upadłem na duchu. Podniósł mnie. Dziewczynka by mnie podniosła, a on mnie podniósł więc był chłopcem. Powiedziałem mu to, trochę się zmartwił bo miał na imię Marta. Powiedziałem, że trudno. Zaczął się kłócić i wydziwiać ale nie na długo, bo znów dostał ataku. Tym razem ode mnie. Atak polegał na tym, że dziecko stawało na rękach i tłukło głową w podłogę z częstotliwością jednego uderzenia na dwie sekundy, przez godzinę. Można było wyregulować zegarek. Czasem dzwonili z NASA i sprawdzali swój zegar atomowy. Po godzinie w podłodze był już spory dołek. Wlałem tam wodę. Przyszedł pies i ją wychłeptał. Dziwne, psa też nigdy nie miałem, a nawet nie wiedziałem, że psy chłeptają a nie piją. Pies wyszedł przez okno i więcej go nie widziałem. Po za jednym razem, było to we wtorek. Powiedział mi że mam taki fajny szkocki akcent. To pewnie dlatego, że ojciec jest Holendrem a matka Finką, a ja się wychowałem w Polsce. Mój brat mówi po polsku z akcentem plemienia Matumba z południowej Afryki, odkrytego ostatnio przez australijską ekspedycję naukową. Babcia mówi po włosku a dziadek mówi, że boli go głowa. Stąd mój szkocki akcent. Pies powiedział, że się pomylił i mój akcent nie jest szkocki a raczej walijski. cała moja teoria wzięła w łeb. A tak ładnie to sobie wymyśliłem. Pies poprosił o Colę, kiedy ją dostał, wypił, podziękował i wyszedł przez komin. Zdziwiłem się bo przecież psy nie mówią, nie mówiąc już o tym kominie. Tak się zdenerwowałem, że kupiłem zielone pomidory i gdy dałem dziecku do jedzenia, znowu miało atak. Ja zawsze mówiłem, że najlepszą obroną jest atak. Tylko nie mogłem zrozumieć dlaczego dziecko broni się przed zielonym jedzeniem. Kiedyś rozmawiałem z jednym facetem i on powiedział, że jego dziecko nie je okrągłych rzeczy np. Groszku, jabłek, pomarańczy, itp. Kiedyś dziecko przyszło z Rosjaninem. Rosjanin mieszkał na dalekiej Syberii, pędził tam bimber w czajniku i polował na dziką zwierzynę. Teraz przyjechał do Polski by sprzedać grzałki, wiertarkę, igłę i parę śmieci. Opowiadał mi jak kiedyś podczas polowania zaskoczyła ich śnieżyca. Schowali się w grocie. Rosjanin powiedział, że przez cały czas pędził bimber, który potem pili. Wieczorami grali w karty i rozmawiali tylko jeden cały czas się nie odzywał. Spędzili w grocie kilka dni, przez cały czas była śnieżyca, a ten jeden w ogóle nic nie mówił. Gdy wreszcie śnieżyca ustała i wyszli z groty okazało się, że ten co nic nie mówił to niedźwiedź. Powiedziałem Rosjaninowi, że spotkałem kiedyś psa, który mówił. Rosjanin się oburzył i powiedział, że go robię w konia, a przecież w konia to zrobili Grecy Trojan i wystarczy. Rosjanin się obraził i wyszedł. Wyszedł przez drzwi bo przy kominie siedziało dziecko i czekało na św. Mikołaja. Powiedziałem mu, że jest lipiec. Ale dziecko odpowiedziało, że dla niego czas nie gra roli i czekało dalej. Gdzieś przy końcu grudnia do drzwi zadzwonił dzwonek. Dziecko wstało od komina i pobiegło otworzyć. Okazało się, że to dzwonił święty Mikołaj a nie dzwonek, choć już dokładnie nie wiem.dziecko jak go zobaczyło to się przestraszyło i uciekło przez komin. A to był przecierz nasz sąsiad Stefan Zięba, wieloletni pracownik towarzystwa opieki nad torami tramwajowymi miasta stołecznego Białystok, przebrany za świętego Mikołaja. Dziecko już nigdy nie wróciło, ale mu się nie dziwię, nie miało mapy. Ja kupiłem sobie działkę na cmentarzu i wybudowałem nagrobek. Za czterdzieści lat będzie jak znalazł. Zamówiłem też trumne z pleksiglasu w firmie PLEKSI-DEATCH-GLASS. Teraz czekam na śmierć. Raz przyszła i już mnie chciała zabrać, ale dostała zawału i nic z tego nie wyszło. Ja nigdy nie dostałem zawału, choć zawsze o tym marzyłem. Ja dostawałem tylko szału, od którego szafa mi się nie zamykała, bi i tak nie było klucza. Zamieszkał u mnie kolega, który był nieboszczykiem. Mało mówił, tylko ciągle leżał i nie odpowiadał na moje pytania. Irytowało mnie to że się nie mył, po miesiącu śmierdziało w całym domu tak, że listonosz nie chciał przychodzić . Rodzice mówili żeby się go pozbyć, ale przecież nie mogłem bo to był mój kolega, nzawet jeśli nie płacił połowy czynszu. Któregoś dnia usłyszałem na schodach ciężkie kroki na schodach, a potem walenie do drzwi, myślałem, że to śmierć ale to byli policjanci. Chcieli żebym z nimi poszedł. Nie miałem ochoty nigdzie chodzić i zaproponowałem żebyśmy się napili u mnie. Z początku się wykręcali, mówili coś o służbie, ale wkońcu jak już byli wykręceni to się zgodzili. Trochę popiliśmy. Posmarowaliśmy podłogę masłem i zaczęliśmy się ślizgać. Policjanci chcieli pograć w brydża więc posadziłem nieboszczyka i graliśmy. Nieboszczyk chyba źle się czuł, był jakiś taki zielony i blady, więc policjanci zabrali go do szpitala. Przyszli znów po miesiącu z nakazem. Dałem im pół litra i sobie poszli. Przychodzili co miesiąc. Po pewnym czasie wystawiałem butelkę na zewnątrz i sobie brali nawet nie pukając. Odpowiadało mi to bo nie lubiłem ludzi w mundurach. Zawsze byli tacy poważni i chcieli odemnie pieniędzy, których ja nigdy niemiałem za wiele. Kiedyś przyszedłdo mnie dziadek. Nigdy nie wiedziałem że mam dziadka. Dziadek przyszedł i powiedział: -Cześć jestem twój dziadek. Zaprosiłem go do środka i zacząłem mu się przyglądać, był stary pomarszczony i niemodnie ubrany nie podobał mi się. Ciekaw jestem co babcia w nim widziała. Ciekaw byłem czy mam babcię. Mimo wszystko poprosiłem dziadka żeby usiadł i spytałem czy chce głębszego. Powiedział że owszem ale wolałby płytszego. Nalałem mu. Wypił i zaczął opowiadać o czasach wojny. Opowiadał jak był na wojnie i służył w piechocie. Opowiedział o swoich przyjaciołach: o Mirku, Stefanie, Janku Kosie, który zawsze chciał jeździć czołgiem i o swoim dowódcy. Opowiadał, że na wojnie chcieli go zabić, więc żeby przeżyć zaczął symulować chorobę i całą wojnę przeleżał w szpitalu. Wyszliśmy na miasto i pokazywał mi wszyskie kamienice odbudowane po wojnie. Opowiedział mi jak to po wojnie gdy wszyscy odbudowywali zniszczoną Warszawę on nic nie pomógł. Byłem z niego dumny. Potem dziadek poszedł do domu i już nigdy mnie nie odwiedził. Ja nie mogłem trafić do swojego domu. Nie miałem mapy. Zamieszkałem w namiocie. Postawiłem go na pasie startowym, bo chciałem mieć w namiocie betonową podłogę. Ale piloci mnie nie lubili, ciągle latali tuż nad moim namiotem, choć mieli tyle miejsca dookoła. Zaczęli przychodzić do mnie dziennikarze i pytać przeciw czemu protestuje. Musiałem coś wymyśleć. Nic mi nie przychodziło do głowy, za to przychodził mi koń do namiotu, ale to nie wystarczało. Dziennikarze naciskali. Naciskali guziki aparatów i robili zdjęcia. Kiedyś przyszła do mnie staruszka i powiedziała, że jest moją babcią. Była czternastą w tym tygodniu. Ale ta powiedziała, że był u mnie dziadek kilka miesięcy temu. Uwierzyłem jej, choć tego nie pamiętałem. Babcia powiedziała, że to poważna sprawa bo dziadka nie da się zapomnieć. Zabrała mnie do szpitala, gzie przebadało mnie siedemnastu lekarzy, z czego jeden cały czas opowiadał dowcipy. Potem okazało się, że to malarz Potem przyszedł ordynator i powiedział, że ma wyniki badań, które nie są zadowalające i będe musiał zostać kilka dni w szpitalu. Spytałem "Co to jest, panie doktorze?", powiedział, że szpital to taki duży biały budynek z pacjentami i lekarzami. On był chyba głupi, ale mu tego nie powiedziałem bo już miałem przykre doświadczenia z drzewem. Lekarz powiedział, że przeprowadzi dodatkową serię badań i wyszedł. Niestety wyszedł przez okno, więc z badań chyba nici. Po czterech dniach przyszła pielęgniarka i powiedziała, że mam krwiaka na mózgu i przez to mogę mieć zaniki pamięci. Powiedziała też, że niedługo umrę i spytała co o tym sądze. Powiedziałem, że nadszedł chyba czas żeby się przespała ze mną. Zaczerwieniła się i wyszła. Wezwałem lekarza i spytałem czy to prawda. Powiedział, że faktycznie zaczerwieniła się i wyszła. Powiedziałem, że nie o to chodzi. Zaczął wykręcać kota ogonem, babcia się oburzyła i powiedziała, że tak nie można. Lekarz ją przeprosił i powiedział żeby więcj nie przynosiła zwierząt do szpitala . Babcia zabrała kota i poszła do domu. Lekarz powiedział, że zostało mi najwyżej pół roku, a najmniej tydzień życia. Kłamał. Zobaczyłem śmierć jak weszła do sali i zamachnęła się kosą. Poprosiłem żeby ją zdezynfekowała bo nie chcę dostać zakażenia, ale śmierć tylko machnęła. Na początku zawadziła doktora, który padł nieżywy na ziemię i śmierć musiała zamachnąć się jeszcze raz. Próbowałem odskoczyć ale mnie trafiła. Umarłem.