Jerzy Niemczuk SZALEŃCZAKI Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Dziwna dziura Pewnego razu na małej stacyjce zamieszkały trzy Szaleńczaki: Papel, Mamla i mała Papla. Trzeba przyznać, że wszystkie wyglądały dziwnie, ale były do tego przyzwyczajone. Papel był trochę łysy, a trochę kudłaty, Papla miała cztery sterczące na wszystkie strony warkoczyki, a Mamla malowała się czasami w kwiatki, gwiazdki i kółeczka. Wszystkie zaś miały duże, miękkie, porośnięte lśniącą sierścią uszy. Papel od razu wziął się do roboty. Złapał za piłę i zaczął wycinać dziurę w podłodze. Podeszła do niego Papla, popatrzyła i zaraz zaczęła się zastanawiać, po co ta dziura w podłodze. Wiedziała oczywiście, że nie należy przeszkadzać, gdy ktoś jest zajęty pracą, więc zapytała cichutko: – Co robisz, Papel? Papel nie odpowiedział, tylko dalej piłował, aż mu się trzęsły uszy, więc Papla zapytała po raz drugi, trzeci i czwarty. W końcu nabrała powietrza i kiedy Papel przerwał na chwilę piłowanie, zapytała dużo, dużo głośniej. Tym razem Papel usłyszał, bo piła wyleciała mu z łapy, i podskoczył do góry. Papla nie wiedziała, że potrafi skakać tak wysoko. Papel też chyba nie wiedział i bardzo go to skakanie zdenerwowało. – Nie widzisz, że jestem zajęty?! – krzyknął prawie równie głośno jak Papla. – Nie przeszkadzaj! Papli zrobiło się smutno. Poszła ze zwieszoną głową do Mamli, która mieszała coś w dużym garnku. – Co się stało? Co to za krzyki? – zaniepokoiła się Mamla. – To Papel na mnie krzyczał. – Dlaczego? – zdziwiła się Mamla. – Nie wiem. Zapytałam go tylko, co robi... – odparła Papla. Mamla wydawała się zaskoczona. Kazała sobie opowiedzieć wszystko po kolei. Słuchała uważnie i kręciła głową, a kiedy Papla krzyknęła na całe gardło: – Co robisz, Papel?! – garnek podskoczył do góry jeszcze wyżej od Papla, prawie pod sam sufit. Mamla złapała go, postawiła na stole, a potem długo nic nie mówiła, tylko oddychała bardzo głęboko. A kiedy się już uspokoiła, pogłaskała Paplę po głowie i powiedziała: – Nie można tak głośno krzyczeć. – Ale kiedy mówiłam ciszej, to Papel nie zwracał uwagi. – Najlepiej, jak staniesz obok i poczekasz, aż Papel skończy, i wtedy spokojnie zapytasz. Papla kiwnęła głową. Papel piłował dalej. Papla stanęła za nim cichutko i czekała cierpliwie. Wreszcie przerwał na chwilę i Papla już otwierała usta, żeby zapytać, kiedy odwrócił się, spojrzał na nią nagle i podskoczył jeszcze wyżej niż poprzednio. – Nic nie mówiłam! – odezwała się Papla. – Wiesz co, Papla? – mruknął i podrapał się piłą po głowie. Myślał dłuższą chwilę, a potem powiedział: – Paplo, nie można tak znienacka krzyczeć za plecami, bo ktoś się może przestraszyć. Papla była zdziwiona. Papel zawsze mówił, że nie boi się straszenia, i nawet nie zadrżał, jak było trzęsienie ziemi, chociaż wszystkich trzęsło. 5 Papel wyjaśnił, że nie chodzi o niego, tylko o kogoś takiego, kto mógłby się przypadkiem przestraszyć. – O kogo? Przecież tutaj jesteśmy tylko my. – Ktoś mógłby się nagle pojawić i wtedy... Papla pomyślała, że wtedy to ona sama podskoczyłaby ze strachu. – Musi być wiadomo, że jesteś – powiedział Papel. Papla kiwnęła głową i poszła do swojego kącika z zabawkami, a Papel znowu zabrał się do piłowania. Nagle usłyszał trąbkę i walenie w bęben, a potem zobaczył Paplę, która szła, tupiąc i wykrzykując: – Tu jestem! Uwaga! Idę! Zaraz wracam! Paplowi odechciało się piłowania. Spoglądał na Paplę i mrugał oczami. Tym razem naprawdę nie wiedział, co powiedzieć, aż wreszcie przyszedł mu do głowy świetny pomysł. W tekturowym pudle znalazł paczkę waty, urwał pełną garść i wepchnął sobie do uszu. Trąbienie ucichło, a bębenek słychać było nie głośniej niż krople deszczu za oknem. Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Mam watę w uszach. – Hop, hop! Jestem! Idę! – krzyczała Papla, waląc w bęben i tupiąc. Papel spojrzał na nią chytrze. – Nic nie słyszę, bo mam watę w uszach – powiedział. Dziura została wypiłowana. Papel sapał, ale był z siebie bardzo zadowolony. – Zrobione, będzie niespodzianka. Zasłonił dziurę kawałkiem papieru. Nagle do pokoju wpadła Mamla z garnkiem w ręku. – Co tu się dzieje? Co to za hałasy? – zapytała zaniepokojona. – Nic nie słyszę, bo mam watę w uszach! – odparł Papel z uśmiechem. – Tu jestem! Idę! – krzyknęła Papla, machając trąbką na widok Mamli. Mamla kręciła głową i spoglądała zdumiona to na jedno, to na drugie. Papel ruszył w jej stronę, pod jego nogą zaszeleścił papier. – Zaraz coś zobaczysz! To niespodzianka! – wykrzyknął, bo z powodu tej waty w uszach wydawało mu się, że wszyscy słabo słyszą. Chciał jeszcze coś dodać, ale nie zdążył, bo nagle z krzykiem zapadł się pod podłogę. – To ma być niespodzianka?! – zapytała Mamla ze złością. – Co robi ta straszna dziura w podłodze?! – Papel zrobił – odparła Papla. Mamla ostrożnie zajrzała do dziury i zobaczyła Papla siedzącego z zadartą głową. – Papel, dlaczego robisz dziury w podłodze?! – zapytała. – Nic nie słyszę! Mam watę... – krzyknął Papel, wyjmując kłębki z uszu. – Dlaczego to zrobiłeś, Papel?! Po co?! – nie mogła zrozumieć Mamla. – Była bardzo potrzebna. – Ale po co nam taka dziura?! Papel nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. – Może dlatego, że nikt nie ma takiej dużej dziury w podłodze? – szepnęła Papla. – Będą nam zazdrościli? Mamla machnęła ręką, jakby opędzała się od muchy. – Może mi odpowiesz, Papel? – zapytała ze złością. Papel może by i odpowiedział, ale w tej właśnie chwili nic nie przychodziło mu na myśl. – Wyleciało mi z głowy – odparł Papel niezbyt głośno. – Co takiego? – Mamla nie mogła uwierzyć. – To był dla mnie duży wstrząs, jak wpadłem. Chyba dlatego zapomniałem – powiedział Papel, a potem Mamla i Papla wyciągnęły go spod podłogi na sznurze od bielizny. 6 Bardzo Tani Obiad Papel leżał na łóżku, miał zamknięte oczy i ruszał nosem. Gdyby nie ten nos, wydawałoby się, że śpi. Papla patrzyła na niego przez długą chwilę, a potem zapytała cichutko: – Co robisz, Papel? Podskoczył jak oparzony, rozejrzał się, a kiedy zobaczył, że to tylko Papla, ziewnął uspokojony. – Odpoczywam – odparł leniwie. – Jesteś zmęczony? – zapytała Papla. Gdyby Papel okazał się zmęczony, dałaby mu spokój. – Zmęczony? – zapytał ze zdumieniem. – Jasne, że nie jestem zmęczony. Umiem odpoczywać i dlatego się nie męczę. – A Mamla się męczy... – zauważyła Papla. – Mamla?... Mamla nie umie odpoczywać... – powiedział i krzyknął w stronę kuchni, skąd słychać było wodę płynącą z kranu i szczękanie naczyń. – Mamla, co tam robisz? Chodź do nas! Pokażemy ci, jak się odpoczywa! Mamla wycierała talerze i krzyknęła, żeby jej dali spokój, bo jest zajęta. – Widzisz? – zauważył Papel, który tylko czekał na taką odpowiedź. – Dlatego jest zmęczona, że ciągle jest zajęta. Połóż się, Papla, i ucz się odpoczywać! Papla położyła się posłusznie obok, dokładnie tak jak Papel, z jedną ręką pod głową i jedną nogą podniesioną do góry. Ziewnęli razem. – Co ty tam robisz, Mamlo? – zapytał Papel po chwili. – Jak to co? Muszę ugotować obiad. – Ciągle to samo – mruknął Papel. – W kółko te obiady. Obiady są drogie i tylko się męczysz. Moglibyśmy sobie kupić różne rzeczy, zamiast jeść te obiady. Papli bardzo się ten pomysł podobał. U Szaleńczaków było bardzo mało rzeczy. Prawdę mówiąc, nie było ich prawie wcale, jeśli nie liczyć tego, co znalazły w okolicy. Były to dwa łóżka, na których trzeba było nauczyć się spać, trzy krzesła, którym brakowało po jednej nodze, i stół. Ten stół miał wszystkie nogi, ale każda była innej długości i trzeba było uważać, szczególnie przy jedzeniu zupy. Rzeczy przeważnie przynosił Papel, a potem zastanawiał się, do czego mogą służyć. Mamla mówiła, że do niczego, i wyrzucała je na śmietnik. Kiedy Papel powiedział, że drogie obiady są niepotrzebne, w kuchni zrobiło się cicho. – Mamla – odezwał się Papel po chwili – nie przyszło ci do głowy, że mogłabyś robić Bardzo Tanie Obiady, Które Zajmują Bardzo Mało Czasu? Mamla wetknęła głowę do pokoju. – Bardzo Tanie? – zapytała. – Takie Bardzo, Bardzo Tanie? Papel przeciągnął się i ziewnął, a Papla zrobiła to samo. – No jasne... – odparł, zamykając oczy, i natychmiast zasnął. Obudziło go walenie łyżką w patelnię. – Obiad! Wstawajcie! – wołała Mamla z kuchni. 7 – Obiad? Już jest obiad? – Papel był zdziwiony. Zdawało mu się, że ledwo zdążył zamknąć oczy. Na myśl o obiedzie zrobił się nagle głodny. – Wstawaj, Papla, odpoczniemy sobie po jedzeniu. – Podnieśli się i ruszyli do stołu. – Najlepiej się odpoczywa po obiedzie. Na stole stały dwa talerze. Mamla podeszła do wazy, zanurzyła w niej chochlę i przechyliła ją nad talerzem Papla. – To jest Bardzo Tani i Bardzo Szybki Obiad. Chochla była pusta. Papel spojrzał na talerz. Na talerzu też nic nie było. – Eee... Nie za mało? – zapytał Papel niezbyt głośno. – Chcesz jeszcze? Proszę bardzo. Zanurzyła chochlę jeszcze raz, przechyliła ją nad talerzem Papla, ale zupy wcale nie przybyło. Mamla uśmiechnęła się dziwnie. – Dlaczego nie jecie? – zapytała. – Nie smakuje? Przecież nawet nie spróbowaliście. – Ty tego nie jesz? – Ja już jadłam – odparła Mamla. Papel otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zrobił tego. Nie chciał, żeby Mamla pomyślała, że nie lubi Bardzo Tanich Obiadów. Podniósł łyżkę i zaczął udawać, że je z apetytem. – Ja już zjadłam – powiedziała Papla, odsuwając talerz. – Mogę się iść pobawić? – Poczekaj, będzie jeszcze drugie danie – odparła Mamla. – O, drugie danie... – ucieszył się Papel, a Mamla postawiła na stole pusty półmisek. Papel pociągnął nosem i zrobił się smutny. – Ja tego nie chcę – szepnęła Papla. – Papel na pewno chętnie zje twoją porcję – powiedziała Mamla i jeszcze raz uśmiechnęła się dziwnie. – On lubi Bardzo Tanie Obiady. – Nie wiedziałem, że aż tak bardzo... – mruknął Papel, udając, że je. – Kto pije? – zapytała Mamla, stawiając na stole filiżanki. – To... herbata? Papel popatrzył na imbryczek niepewnie. – Herbata. Bardzo Tania Herbata... – Nie za mało wody? – Możesz sobie dolać, ile tylko zechcesz – odparła Mamla. Papel zakrztusił się gwałtownie, chociaż filiżanka była pusta. – Chyba nie za gorąca? – zapytała Mamla z uśmiechem, a Papel tylko pokręcił głową. – Są jeszcze jabłka na deser – rzekła Mamla. – Jak Bardzo Tanie, to ja nie chcę – powiedziała Papla, wstając od stołu, który zachwiał się nagle i jedna z filiżanek zrobiła fikołka i upadła do góry dnem. Mamla złapała zaraz ścierkę i wytarła starannie blat. – Widzę, że już zjedliście. Kto dzisiaj zmywa? – zapytała, zbierając naczynia ze stołu. Papel nic nie odpowiedział, tylko popatrzył smutnym wzrokiem na ścianę. – Mogę pozmywać – odezwała się Papla. – To Bardzo Małe Zmywanie. Kiedy Papla udawała, że zmywa naczynia, co szło bardzo szybko, Mamla położyła się na łóżku obok Papla i odpoczywała po obiedzie, machając nogą i podśpiewując pod nosem wesołą melodyjkę. Papel popatrzył na nią smutnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. – Smakowało? – zapytała Mamla wesoło. Papel długo zastanawiał się, co odpowiedzieć, aż wreszcie zapytał: – Mamla, czy na jutro też to ugotowałaś? 8 Odkrycie-zakrycie Tego dnia Papla wstała dużo później niż zwykle. Weszła do kuchni, rozejrzała się, przecierając oczy, i ziewnęła. Mamla uśmiechnęła się do niej i postawiła na stole śniadanie. Zazwyczaj Papla jadła śniadanie razem z Mamlą i Paplem, a potem Papel wstawał i mówił: – Wychodzę. Wrócę na obiad. Papli nie przyszło nigdy do głowy, żeby zapytać, gdzie Papel wychodzi, bo zdarzało się to prawie codziennie poza niedzielami, ale teraz, kiedy zabrakło go przy śniadaniu, zapytała: – Mamla, gdzie jest Papel? Mamla spojrzała na nią zdziwiona. – Jak to? Nie wiesz? Papel poszedł do pracy. Papla słyszała już coś o pracy. Trzeba tam chodzić, bo inaczej nie dają pieniędzy, a bez pieniędzy trudno o coś do jedzenia. Trochę dziwne wydawało się jej, że praca daje pieniądze, a nie jedzenie, i że obiady Papel je zawsze w domu. – A gdzie Papel pracuje? – zapytała, obierając jajko na miękko, które okazało się jajkiem na twardo, a Mamla odpowiedziała, że Papel pracuje w reklamie. Papla słyszała trochę o reklamie, ale nigdy się tym specjalnie nie interesowała, więc zapytała, co to jest reklama. – Widziałaś na stacji tę rzepę z papieru? Papla kiwnęła głową. Zwróciła uwagę na wielką, dziwną rzepę, na której było coś napisane. – Właśnie tę – potwierdziła Mamla. – To jest reklama rzepy, a na niej napisano: „Wrzuć monetę, a dowiesz się, co robić”. – To Papel pracuje w rzepie? – Papla była bardzo zdziwiona. – W reklamie – wyjaśniła Mamla. – Kiedy ktoś z podróżnych wrzuci monetę, to Papel krzyczy: „Jedz rzepę!”. Na tym polega jego praca. – I oni jedzą tę rzepę? – zapytała Papla, wyskrobując łyżeczką resztki twardego jajka na miękko. Mamla westchnęła. – Raczej nie. Ale raz się zdarzyło, że przyjechał z bardzo daleka olbrzymi Szaleńczak, który zjadł tę papierową rzepę i nawet ugryzł Papla w nogę. Papel został bez pracy, nie mieliśmy pieniędzy i jedliśmy samą rzepę. Od tego czasu... Nie zdążyła dokończyć, co działo się od tego czasu, bo drzwi otworzyły się gwałtownie i wszedł Papel, podśpiewując pod nosem i pobrzękując trzymanymi w dłoni monetami, a na jego widok uradowana Papla wykrzyknęła: – Jedz rzepę! Papel skurczył się i zatrząsł, jakby ktoś wlał mu za kołnierz szklankę zimnej wody, a potem podskoczył, rozsypując drobne na podłogę. – Nie chcę mówić o mojej pracy – powiedział ponurym głosem. – Na dzisiaj mam tego dosyć. Idę spać. Kiedy Papla zajrzała po chwili do pokoju, Papel leżał na posłaniu i spał, pochrapując niespokojnie. Papla stanęła nad nim, trzymając rękę przy buzi, żeby nie powiedzieć za głośno czegoś niepotrzebnego. 9 – Jedz rzepę. Zdawało się jej, że mówi to bardzo cicho, ale Papel zerwał się z krzykiem, więc Papla szybko wybiegła z pokoju. Papel mruczał, waląc pięścią w poduszkę: – Śniło mi się, że ktoś mi każe jeść rzepę. Jak ma mi się śnić coś takiego, to wolę nie spać. Zauważył stojącą w rogu Paplę, która patrzyła na niego niepewnie. – Chodź, Papla – powiedział, wstając – zajrzymy do dziury. – Mamla nie pozwala – szepnęła Papla, zerkając w stronę kuchni, skąd dochodził szum wody płynącej z kranu. – Mamla się nie dowie, jak jej nie powiesz – szepnął Papel i mrugnął do Papli. Po cichutku odsłonili otwór, położyli się na podłodze i zajrzeli do środka. Dziura była ciemna i nie wyglądała przyjemnie. Papel westchnął. – Kiedyś w wolnej chwili wybiorę się na samo dno tej dziury i zbadam ją dokładnie. – A po co? – zdziwiła się Papla. – To może być Dziura, Której Nikt Jeszcze Nie Odkrył. – Przecież odkryliśmy ją teraz – zauważyła Papla. – Była zakryta. Może lepiej ją zakryć? Bo Mamla nas złapie... – Jak będziemy bogaci, to kupimy dużą latarkę i zejdę tam po sznurze do bielizny. – Przecież już raz tam byłeś, Papel... – przypomniała Papla. – To nie to samo, wtedy wpadłem tylko na chwilę – powiedział Papel cichym głosem. – Tu chodzi o Dokładne Zbadanie. Zostanę odkrywcą. – Papel, może lepiej teraz zostaniesz Zakrywcą? – szepnęła Papla, spoglądając na drzwi kuchni. – Mamla może tu wejść. – Może nawet napiszą o mnie w jednej z tych gazet, których jest pełno na śmietniku – powiedział Papel w zamyśleniu. – Nie boisz się? – zapytała Papla. Papel wzruszył ramionami. – Ja miałbym się bać? Czego? – Że Mamla nas złapie. Papel zastanawiał się chwilę, co oczywiście wcale nie oznaczało, że boi się Mamli, tylko to, że lepiej się zastanowić, zanim się coś powie. Wtedy usłyszeli kroki pod drzwiami. – Dobra, zakrywamy! – zdecydował i podniósł dekiel, żeby zakryć otwór, ale nie zdążył, bo weszła Mamla. Spojrzała na nich i od razu wiedziała, że dzieje się coś podejrzanego. – Co wy robicie? Co tam chowacie za plecami? – Właśnie... – mruknął Papel – to znaczy... – dodał po chwili, ale nie wyjaśnił, co to znaczy, więc Mamla obchodziła ich dokoła, a oni starali się zasłonić dziurę przed jej oczami. – Nie mówiłam? – zauważyła Papla. I w tej samej chwili Papel miał zamiar ostrzec Mamlę, żeby uważała na tę dziurę w podłodze, ale nie zdążył, bo Mamla nagle zapadła się pod ziemię z krzykiem. – No to wpadliśmy! – krzyknął wystraszony Papel, a Papla zauważyła, że to raczej Mamla wpadła, więc Papel pochylił się nad dziurą i krzyknął, żeby dodać Mamli otuchy: – Mamla, nie martw się! Jestem tutaj! – A ja tutaj! – odparła Mamla ze złością. – Wiem, zaraz cię uratuję! Biegnę po sznur od bielizny! – Tylko nie sznur! Pobrudzi się! – krzyknęła Mamla z głębi dziury. – Jak cię mam ratować bez sznura? – zmartwił się Papel. – Przynieś mi miotłę i ścierkę! Jak już tu jestem, to posprzątam! Straszny tu bałagan. Papel ostrożnie spuścił miotłę i po chwili spod podłogi zaczęły buchać kłęby kurzu. – Wiesz co? – powiedziała Papla po namyśle. – To chyba Mamla została odkrywcą tej dziury w podłodze. – Tak, ale o tym nikt nie napisze w gazecie – zauważył Papel. – Sprzątanie się nie liczy. 10 Pudeł Mamla prasowała zawzięcie, sycząc przy tym i prychając. Papla bawiła się, ciągnąc na sznurku tekturowe pudełko po butach. Poszczekiwała przy tym i warczała, bo pudełko samo nie chciało, ale robiła to niezbyt głośno, żeby nie przeszkadzać, bo wszyscy byli zajęci. Mamla nie zwracała na nią uwagi, a Papel czaił się z uniesionym młotkiem. – Gdzie się podział ten gwóźdź?! – mruknął, rozglądając się po podłodze. Papla przeszła przed jego nosem, wlokąc na sznurku pudełko. Ze szpary w podłodze ostrożnie wychylił się łeb gwoździa. Gwóźdź był bardzo ostrożny i zachowywał się jak doświadczona dżdżownica. Papel zamachnął się młotkiem, ale przebiegły gwóźdź zniknął pod podłogą. Papel warknął ze złości, a Papla też warknęła cienkim głosem i gwizdnęła na pudełko. Papel przerwał polowanie i zerknął na Paplę. – Co to jest? Co to za pudełko, Papla? Podszedł do pudełka i wyciągnął rękę. – Uważaj, Papel! – krzyknęła ostrzegawczo. Papel odskoczył. – Dlaczego? – zapytał zdziwiony. – Bo to wcale nie jest pudełko – odpowiedziała Papla. – To pudło to nie pudło? A co to jest? – Pies. Papel roześmiał się. – To według ciebie ma być pies?... Też mi pies! Ani łap nie ma, ani ogona, i w ogóle... – On ma łapy... – upierała się Papla. – Ma łapy? – Tylko nie widać, bo on jest bardzo kudłaty... – Pewnie, że nie widać! – śmiał się Papel. – Nic nie widać! Że jest kudłaty też nie widać i... iii... Przerwał i uniósł młotek, bo właśnie spod podłogi wystawił łeb przebiegły gwóźdź. Papel skradał się ostrożnie w jego stronę. Papla wzruszyła ramionami i ciągnąc pudełko, podeszła do Mamli. Dwa razy okrążyła ją, poszczekując i powarkując. Mamla uniosła głowę znad prasowania i odezwała się życzliwie: – Co wozisz w tym pudełeczku, Paplo? – Mamla, nie widzisz? To przecież pies! Jest na smyczy. A Mamla powiedziała tym specjalnym tonem dorosłej osoby, która udaje, że wierzy dziecku: – Ach, pies! Rzeczywiście, początkowo nie zauważyłam. – Jak chcesz, to możesz go pogłaskać – powiedziała Papla. – Albo lepiej nie. On cię jeszcze nie zna. – Jak on się nazywa? – Pudeł. Mamla dłuższą chwilę patrzyła na Paplę, a potem upewniła się: – Pudeł? – Pudeł. 11 – No tak. Jasne, że Pudeł. Papla nachyliła się i pogłaskała pudełko. – Papel go nie lubi. Mówi, że on jest brzydki... Nie martw się, Pudeł, jesteś bardzo ładny... Nasz Papel nie zna się na psach... Pudełko zamruczało z zadowolenia. Nikt dotąd tak dobrze go nie traktował. – Kto się nie zna na psach? – wykrzyknął ze złością Papel, zjawiając się niespodziewanie i wymachując młotkiem. – Ja się nie znam na psach?... Znam się na wszystkich psach! Jak byłem młody, to spałem w budzie i nawet miałem pchły! – Nie ma się czym chwalić – zauważyła Mamla i nabrała wody w usta, żeby spryskać prześcieradło. Jej stare żelazko nie miało spryskiwacza. – Ja się nie chwalę. Jak ktoś się tak zna na psach jak ja, to nie musi się chwalić... Nie widziałyście mojego gwoździa? – zapytał, zaglądając pod stół. – Znowu gdzieś się schował. – Sam się chyba nie schował – powiedziała Mamla, a żelazko, sycząc i prychając, przejechało po prześcieradle. – O to właśnie chodzi, że sam – stwierdził Papel ponuro. – Czy to możliwe? – zdziwiła się Mamla. – To wyjątkowo złośliwy gwóźdź! – Złośliwy gwóźdź? – zaciekawiła się Mamla, a Papla też nastawiła ucha. – Nie słyszałyście o złośliwości przedmiotów martwych? – zapytał Papel i powoli ruszył na poszukiwanie gwoździa. Papla przycupnęła obok Pudła i pogłaskała go. – Pewnie jesteś głodny, Pudełku? Zaraz coś dostaniesz... Papel wrócił z szybkością rakiety. – Tylko nie dawaj mu kiełbasy! Mamla popatrzyła na niego uważnie. – Papel, przecież to nie jest prawdziwy pies – powiedziała szeptem nad głową Papli. – Nie jest prawdziwy? – Papel skrzywił się. – Jasne, że nie jest prawdziwy! Ale kiełbasa jest prawdziwa! – Ale... – Nie pozwolę karmić kiełbasą jakiegoś tam pudła po butach! – upierał się Papel. – Nie stać nas na to! – Chodź, Pudełku! – powiedziała Papla smutnym głosem. – Papel cię nie lubi... Spacerowała po korytarzu, ciągnąc pudełko na sznurku, ale w korytarzu było ciasno, więc weszła do pokoju. – Papla, zabierz to pudło! Spłoszyło mi gwóźdź! – krzyknął Papel, więc westchnęła i wolnym krokiem opuściła pokój. – Najadłeś się, Pudełku? – zapytała już w korytarzu. – Teraz pewnie chcesz wyjść na spacer? Mamla, Pudeł zjadł kolację i teraz musi wyjść na spacer. Papel nastawił ucha i wyciągnął szyję. Obok niego wyciągnął swoją długą szyję gwóźdź. Papel dostrzegł gwóźdź kątem oka, palnął go młotkiem po łbie i popędził w stronę Papli. – Papla, o jakiej mówisz kolacji?! Nie dałaś mu chyba mojej kiełbasy?! Nie zdążyła odpowiedzieć, bo Papel doskoczył do pudełka i wpakował rękę pod pokrywkę. – Uważaj, Papel! – krzyknęła, ale był to okrzyk spóźniony. Pudeł zaczął głucho warczeć i szarpać Papla za rękę. – Puszczaj! Zostaw! – pokrzykiwał Papel, biegając dokoła stołu. – Zabierzcie go ode mnie! – A mówiłam, żeby go nie drażnić... – powiedziała Papla. 12 Lekcja latania Papel leżał przykryty gazetą i pochrapywał. Papier unosił się miarowo. Papla podeszła do niego i przyglądała się to z tej, to z tamtej strony, unosząc łapkę do ust. – Ty czytasz, Papel? – zapytała niezbyt głośno, na wypadek gdyby jednak nie czytał, a Papel zamruczał coś przez sen. – Nie słyszę! Co mówisz, Papel? – zapytała nieco głośniej. Papel zerwał się, gazeta spadła na podłogę. Potem ziewnął i powiedział, że śniło mu się, że był w gazecie. – Jak przyszłam, to byłeś w gazecie – powiedziała Papla. – Naprawdę? Może mi się nie śniło! – ucieszył się zaspany Papel, złapał gazetę i nerwowo przerzucał strony. W tej samej chwili do pokoju weszła Mamla. – Papel, miałeś mi pomóc. – Nie teraz, Mamla! Są ważniejsze sprawy! – Co mu się stało? – zdziwiła się Mamla. – Papel był w gazecie – odparła Papla. – Skąd wiesz? – Widziałam. – Niemożliwe. Przecież nie umiesz czytać. – Gdzie to jest? Nie mogę znaleźć! – Leżał na łóżku i cały był w gazecie – wyjaśniła Papla, przeciągając łapką od dołu do góry. Mamla roześmiała się, a Papel, który nie słuchał, bo był zajęty szukaniem, wykrzyknął ze złością: – Nie rozumiem! Przecież Papla też to widziała! – Ale ja rozumiem – powiedziała Mamla. – Przyśniło ci się. – Ciekawe, co o mnie pisali... – mruczał Papel, nie przestając szukać, i wtedy Mamla wyjaśniła, co Papla miała na myśli, a Papel wcale nie wyglądał na zadowolonego i bez większej ochoty poszedł pomagać Mamli w kuchni. Gdy Mamla i Papel, sapiąc z wysiłku, postawili na stole wielki garnek z kompotem, Papla zapytała: – Mamla, czy Papel zawsze ci pomaga? – Ooo... – powiedziała Mamla, co mogło oznaczać różne rzeczy. – Jak to „o”? – wykrzyknął oburzony Papel. – Pomagam ci, odkąd się znamy. – A jak się poznaliście? – zapytała Papla. – O, to było dawno... – westchnęła Mamla i uśmiechnęła się do tamtych czasów. – A ja to pamiętam, jakby to było wczoraj – powiedział Papel. – Kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, wisiałaś na drzewie. – Wpadłam ci prosto w ramiona. – Spadłaś mi na głowę – powiedział Papel. – Bo mnie pociągnąłeś za nogę! – przypomniała Mamla. – Myślałem, że ona rośnie na drzewie. Wyglądała bardzo apetycznie. – Mało mnie nie ugryzł! – Mamla wzdrygnęła się, rozlewając kompot do słoików. – Przestraszyłam się potwornie! 13 – Papel, ty chciałeś zjeść Mamlę?! Papla popatrzyła na niego okrągłymi ze zgrozy oczami. Papel wzruszył ramionami. – E tam, zaraz zjeść... Chciałem tylko spróbować... Mamla narobiła krzyku, więc powiedziałem: „Nie krzycz, przecież cię nie zjem”. – Ciekawe, co by było, gdybym nie krzyczała... – powiedziała Mamla. – Przecież cię nie zjadłem. Mamla znowu uśmiechnęła się do swoich wspomnień i powiedziała, że Papel był młody i wyglądał tak, że mógłby występować w telewizji. Papel poklepał się po brzuchu i powiedział, że teraz też może, tylko mu się nie chce... – Nie przechwalaj się – odparła Mamla. – Nie znasz nikogo z telewizji. Papel przypomniał, że znał jednego kota, który miał występować w serialu. – Miau, miau, miau... – skrzywiła się Mamla. – Koty zawsze tak mówią. Nie wierz mu, Papla. Poznałam tego kota. Występował tylko na śmietniku. – To prawda, że trochę zszedł na psy – przyznał Papel – ale miał... – Miau? – zapytała Papla. – ...duży talent – dokończył Papel. – A co to jest duży talent? – zainteresowała się Papla. – To jest coś, czego ten kot nie miał – stwierdziła Mamla z przekonaniem. – Miał duży ogon... Talent jest wtedy, jak ktoś potrafi coś robić lepiej niż inni. – A ten kot umiał szczekać! – wykrzyknął Papel. – Ale psy robią to lepiej... – Przecież nie o to chodzi... – upierał się Papel. Mamla zapytała, czy Papel uważa, że koty mają szczekać, psy miauczeć, a krowy fruwać, a Papel zastanawiał się chwilę, a potem powiedział, że nie miałby nic przeciwko temu, gdyby jedna krowa z drugą czasami się przeleciały. Byłoby na co popatrzeć... – Ja też bym chciała latać! – wykrzyknęła Papla. Mamla zaraz to sobie wyobraziła i trochę się zdenerwowała. – Nigdzie nie polecisz! – powiedziała surowo. – Nawet nie próbuj! Jeszcze byś spadła i coś sobie zrobiła! – Papel, czy ty umiesz latać? – zapytała szeptem Papla, gdy zostali sami w pokoju. Papel chrząknął, a potem mruknął: – Wiesz, Papla, że nie lubię się chwalić... – Mamla ciągle mówi, że gdzieś latasz, zamiast jej pomagać... – Wiesz, jaka jest Mamla... – skrzywił się Papel. Papla zaczęła podskakiwać z radości. – Papel, nauczysz mnie?! Tylko troszeczkę, proszę! Naucz mnie, Papel! Tak bym chciała! Początkowo nie chciał się zgodzić ze względu na Mamlę i to, co ona sądzi o lataniu, ale w końcu dał się uprosić. – No dobrze, dobrze... Wiesz, Papla... To w zasadzie nie jest takie trudne. Są potrzebne tylko dwie rzeczy... – Tylko dwie? – ucieszyła się Papla. – Naprawdę tylko dwie?! Papel, naucz mnie! Powiedz, proszę! Papel podrapał się w głowę. – Po pierwsze, trzeba bardzo szybko machać... Papla od razu zaczęła machać łapkami najszybciej, jak tylko mogła. Machała i machała, ale nie udało się jej nawet na chwilę oderwać od ziemi. – A po drugie, trzeba mieć skrzydła – zakończył Papel po chwili. Papli opadły łapki. – Skrzydła? Koniecznie?... 14 – Nie przejmuj się, Papla – powiedział Papel. – Są tacy, co mają skrzydła i też nie umieją latać... – Naprawdę? – Tak. Na przykład struś – zapewniał ją Papel. – Struś nie umie? – zdziwiła się Papla. – Tak, kury też słabo latają, nie mówiąc już o jajkach... Posłuchaj... Jak na zwykłą Paplę latasz zupełnie nieźle – pocieszał ją Papel. – Ale bardzo nisko... – westchnęła Papla. 15 Bardzo gorące danie Kiedy pogoda zmieniła się na jeszcze gorszą niż poprzedniego dnia, Mamlę rozbolała głowa. Oczywiście, nikomu o tym nie mówiła, żeby się nie martwili, ale po kilku godzinach nawet Papel coś zauważył i zapytał wesołym głosem: – Co z tobą, Mamla? Wyglądasz, jakby cię coś bolało! Mamla wydała cichy jęk, próbując kiwnąć głową. Papel nie uznawał drobnych dolegliwości, a jedynie poważne choroby, i bardzo się ich obawiał. Sam był zawsze zdrowy i uważał, że wszyscy powinni brać z niego przykład. – Mamla, to bez sensu! Popatrz na mnie! Mnie nigdy nie boli, chyba że... – mówiąc to, doskoczył do stołu i rąbnął głową w blat – chyba że się uderzę... Teraz trochę boli – powiedział, rozcierając czoło. – Ale po co walić głową w stół? Sama powiedz, Mamla. To bez sensu... W co się uderzyłaś? – W nic się nie uderzyłam. Boli i już... – Och, Mamla, Mamla, jak ty coś wymyślisz! – złościł się Papel. – Mamlę boli głowa, a musi zrobić obiad – wyjaśniła Papla. – O to niech cię głowa nie boli, Mamla! Słuchaj, a może ty jesteś chora? Papla, ona może być chora! – Nie możecie zostać bez obiadu – jęknęła Mamla, przykładając mokry ręcznik do czoła. – My zrobimy obiad! Ja i Papla! Papla się ucieszyła, bo nigdy jeszcze nie robiła prawdziwego obiadu. – To tak jak Papel – stwierdziła Mamla, złapała się za głowę i jęknęła. Nie wiadomo, czy z bólu, czy może z przerażenia. Nie chciała się położyć, ale Papel i Papla złapali ją pod ręce i zaciągnęli w stronę łóżka. Trochę się szarpała, ale była osłabiona, więc szybko przewrócili ją na posłanie i przykryli, a kiedy próbowała wstać, rzucili się na nią i ciasno owinęli kocem. – Leż, Mamla! – pokrzykiwał Papel. – Trzymaj ją, Papla, bo się wyrywa! Leż! Jesteś chora! – Nie ruszaj się, Mamla – powiedziała Papla, przyciskając jej nogi do materaca – bo cię rozboli jeszcze bardziej! – Już mnie boli jeszcze bardziej! – jęknęła Mamla i w końcu poddała się. – To dlatego, że jesteś chora! – wyjaśnił Papel, który na wszystko miał właściwą odpowiedź, a przynajmniej tak mu się wydawało. – Ale to nic! Możesz sobie chorować, na co tylko zechcesz! I nic się nie martw! Zajmiemy się wszystkim! Mamla krzyknęła tym razem ze strachu. – Zobaczysz, Mamla, że się zajmiemy! – pocieszała ją Papla. – Zobaczysz! – A teraz najlepiej zamknij oczy i śpij. Mamla zamknęła oczy, bo uznała, że lepiej nie widzieć, co się będzie działo. Nie miała do tego zdrowia. – Ojej! – jęknęła Mamla. – Śpij, Mamla! – powiedziała Papla, podchodząc do drzwi. – Nie martw się! Mamla została sama. Próbowała zasnąć. Pomyślała sobie, że to najlepsze, co można zrobić. Z kuchni dobiegały dziarskie pokrzykiwania i niepokojące hałasy. W końcu Mamla za- 16 snęła i śniło się jej, że boli ją głowa i nie ma nic na obiad. Obudził ją łomot spadającego garnka i głos Papla: – Łap go, Papla! Co jest, Papla? W ten sposób nie zrobimy szybkiego obiadu. Najpierw musisz się nauczyć łapać garnki! W chwilę potem rozległ się kolejny łomot i Papel powiedział: – Wiesz co, Papla, idź lepiej zobaczyć, czy Mamla śpi. – Dobra! – odparła Papla. Mamla zacisnęła powieki, miała nadzieję, że to tylko nieprzyjemny sen, ale drzwi otworzyły się, a z kuchni dobiegało coraz głośniejsze syczenie. Pomyślała, że lepiej nie otwierać oczu, i udawała, że śpi. Papla patrzyła na nią chwilę uważnie. – No i co?! – odezwał się z kuchni Papel, przekrzykując odgłos wody bulgoczącej w kranie. – To będzie niespodzianka – powiedział, zacierając ręce. – Śpi! – krzyknęła Papla. – Co mówiłaś?! – Mówiłam, że śpi! – tym razem Papla krzyknęła tak głośno, że Mamla nie mogła już dłużej udawać. – To uważaj, żeby jej nie obudzić! – odezwał się Papel i zaraz potem rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Mamla usiadła na łóżku i złapała się za głowę. – Już nie śpi! Obudziła się! – Powiedz jej, żeby się o nic nie martwiła! – Nie martw się, Mamla! Kiedy Papla wybiegła, Mamla z głuchym jękiem opadła na poduszkę. Papel biegał po kuchni, wymachując nożem, i Papla trochę się przestraszyła. – Gdzie on jest? Był tu przed chwilą! Papla, nie widziałaś kartofla? – Co chcesz mu zrobić? – Obedrę go ze skóry! – wrzasnął Papel. – Miałeś go obrać – zauważyła Papla i wręczyła mu ziemniak, który znalazła pod stołem. – Papel, czy ty już kiedyś robiłeś obiad? – zapytała ostrożnie. – Ja?! – oburzył się Papel. – Gdybym chciał, to mógłbym robić obiady nawet z dziesięciu dań!... Papla, a może nie warto obierać tego kartofla? Nie myślisz, że w skórce będzie mu cieplej i szybciej się ugotuje? – Papel, ty masz zawsze dobre pomysły! Tylko... Czy jeden kartofel dla nas wszystkich to nie jest troszeczkę za mało? – To bardzo duży kartofel... Papel zawahał się. – No dobra – mruknął – zrobimy jeszcze coś! Wyciągaj olej! Mamla aż podskoczyła na łóżku, gdy z kuchni zaczęły dobiegać krzyki poparzonych i skwierczenie przypalanego tłuszczu. Nagle przez drzwi buchnął wielki kłąb dymu. Mamla zerwała się z krzykiem i od razu zapomniała o bólu głowy. – Ratunku! Do pokoju zajrzał Papel. – Poczekaj, Mamla! – zawołał. – Najpierw musimy ratować obiad! – Prędzej, Papel! Pali się! – wołała z kuchni Papla. Zanim Mamla przybyła z pomocą, Papel ugasił patelnię, polewając ją wodą z nasadzonego na kran węża. – Myślę, Papla, że teraz już będziesz wiedziała, jak ugasić obiad! – powiedział Papel, zakręcając kran. – Co tu się dzieje?! Co to za pożar?! 17 – Wszystko w porządku, Mamla! Już kończymy – odparł Papel. – Obiad był po prostu trochę za gorący... Tak się śpieszyliśmy, że palił się nam w rękach. – Zostawcie! Ja się tym zajmę! Mamla doskoczyła do kuchni, ale złapali ją z obu stron pod ramiona. – Połóż się, Mamla! Tobie nie wolno! Jesteś chora! – krzyczeli. – Puśćcie mnie! Nic mnie nie boli! Jestem zdrowa! Mamla odzyskała siły, przepędziła ich z kuchni i po paru minutach wszyscy siedli do obiadu. Na talerzach leżały zwęglone szczątki. – Czy ktoś chce jeszcze tego czarnego? – zapytała Mamla, ale nie doczekała się odpowiedzi. – Może to nie jest najsmaczniejszy obiad, jaki zrobiłem – mruknął Papel do Papli – ale za to zdrowy. – No tak – przyznała Papla. – Mamla od razu wyzdrowiała. – Nie bardzo ci smakuje? Papel wyglądał na trochę zmartwionego. – Nie bardzo – przyznała Papla – ale za to bardzo mi się podobał i najadłam się... – Tak, wszyscy się najedliśmy... strachu – powiedziała Mamla. 18 Słoń domowy Papel i Papla siedzieli przy stole i grali w karty. Korzystali z tego, że nie było w domu Mamli, która kart nie znosiła. Gra była prosta. Nazywała się: „moja–twoja”. Każdy wykładał po jednej karcie i ten, kto miał starszą, wygrywał. – O co gramy? – zapytał Papel, kładąc kartę na stole. – Moja – powiedziała Papla, przebijając starszą kartą. – Jak to o co? Na słonie... Przecież zawsze gramy na słonie. Przegrałeś już dziesięć. Z poprzednimi mam już osiemdziesiąt słoni. Ciekawe, skąd je weźmiesz? – Nie martw się – odparł. – Jeszcze nie skończyliśmy. Zaraz się odegram... Moja... – Osiemdziesiąt słoni... – Papla zamyśliła się. – Ale Mamla by zrobiła minę, gdyby zobaczyła tu osiemdziesiąt słoni... – Moja... Siedemdziesiąt osiem... Wiesz co? Lepiej, żeby Mamla nie widziała tych słoni. To mogłoby być dla niej za dużo. Moja. – Papel, czy mogłabym zamienić te osiemdziesiąt, co je wygrałam, na jednego prawdziwego? – Moja... I gdzie go chcesz trzymać? – Papel wzruszył ramionami. – Tu nie mamy warunków. – A gdzie się trzyma słonie? Papel podrapał się w głowę. – Zdaje się, że w składzie z porcelaną. Tak się przynajmniej mówi... Moja... – Moja... Szkoda, że nie mamy składu... – westchnęła Papla. Nie zdążyli zgarnąć kart ze stołu, kiedy do pokoju wpadła zziajana Mamla. Była mokra od stóp do głów. – Wiecie, co się stało? – zapytała. Nagle zmarszczyła brwi. – Co to? Znowu gracie w karty? Papel, tyle razy cię prosiłam, żebyś nie uczył jej grać w karty! Papla jest za mała. – Wcale jej nie uczę. Ona gra lepiej ode mnie – odparł Papel. – Moja – odezwała się Papla. Znowu wygrywała. – Nie mówiłem? Widziałaś? – Nie mam zamiaru na to patrzeć! Proszę zabrać karty ze stołu! – rozkazała Mamla i wyszła do łazienki, żeby rozwiesić na sznurku mokry płaszcz. – Ja naprawdę wygrywam! Mam już osiemdziesiąt... – Co takiego? – Mamla zdenerwowała się jeszcze bardziej. – Papel, ty uczysz grać dziecko na pieniądze?! Tego się nie spodziewałam! To już jest całkiem niedopuszczalne! Uczy grać dziecko, do tego przegrywa ostatnie grosze! Nic dziwnego, że w tym domu niczego nie ma, a jak trzeba gdzieś wyjść, to ja nie mam co na siebie włożyć! – Mamla, my nie gramy na pieniądze... Papla próbowała wyjaśnić, ale Papel trącił ją w bok i powiedział półgłosem: – Lepiej nie mów... – ...tylko na słonie... – dokończyła Papla. – Papel, jakie znowu słonie? Nie chcesz chyba powiedzieć, że za ostatnie pieniądze kupujesz jakieś słonie?! Tego tylko brakowało! 19 – Nie mówiłem? – westchnął Papel. – Ani słowa! To ja się dowiaduję od Papli zupełnie przypadkiem, że macie tu jakieś... – To nic takiego... Papel wymachiwał rękami. – Tych słoni nie jest tak dużo. Dopiero osiemdziesiąt – wtrąciła Papla. – Ach! Mamla wydała tylko jeden okrzyk zgrozy, co jak na osiemdziesiąt ogromnych zwierząt to i tak było niedużo. – Miałam nie mówić. To taka nasza tajemnica... – powiedziała Papla. – Chcecie trzymać w tajemnicy przede mną osiemdziesiąt słoni? Nie zgadzam się! – zaprotestowała Mamla. – Mamy za małe mieszkanie! – Mnie wystarczy ten jeden... – powiedziała Papla cichym głosem. Papel złapał się za głowę. – Papel, wytłumacz mi natychmiast, skąd wziął się ten słoń bez uzgodnienia ze mną, za co go kupiłeś i dlaczego kupujesz takie duże prezenty, skoro mamy takie małe mieszkanie! A w ogóle to albo słoń, albo ja!... – Mamla, to jest nieporozumienie! – Papel zaczął biegać po mieszkaniu i otwierać wszystkie drzwi i szuflady. – Nie mam słonia! Popatrz! – Papel dopiero ma mieć tego słonia – wyjaśniła Papla. – Papla, nie wtrącaj się! Ja wszystko wyjaśnię! Mamla, posłuchaj mnie uważnie przez chwilę! Po pierwsze, nie ma żadnych słoni! – Jak to nie ma? – zaniepokoiła się Papla. – Widziałam... – Nie kłam! Dziecko widziało! Gdzie on jest?! – Tu go nie ma! – powiedziała Papla, nim Papel zatkał jej usta ręką. – Miałaś się nie odzywać! Posłuchaj, Mamla... mieliśmy grać na zapałki... – Na zapałki! – wykrzyknęła Mamla ze zgrozą. – Właśnie!... – Nie dość, że uczysz ją hazardu, to jeszcze chcesz dać jej do ręki zapałki i tylko czekać, aż wybuchnie pożar! Papla podskoczyła jak oparzona. – Ja nie chcę zapałek! Ja chcę swojego słonia! – Papla, wyjdź i pozwól mi porozmawiać z Mamlą! Kiedy to mówił, cały się trząsł i wyglądał dziwnie, więc Papla cofnęła się o krok i szepnęła: – Przecież nic nie mówię! – Ona nie potrafi kłamać! – krzyknęła Mamla, wyglądając przez okno. – Gdzie on jest?! Papel złapał się za głowę i zaczął ją ciągnąć za uszy do góry, jakby miał zamiar ją oderwać i wyrzucić. – Zaraz oszaleję! – wrzasnął. – Ty już oszalałeś! – stwierdziła Mamla. – Sprowadzasz do domu jakieś gruboskórne zwierzęta i pozwalasz się Papli bawić zapałkami! Papla uznała, że czas wszystko wyjaśnić do końca. – Ja się nie bawiłam! Graliśmy naprawdę i ja wygrałam, a teraz on mówi, że nie ma słoni! – Sprowadza, kłamie i jest nieodpowiedzialny! – zgodziła się Mamla. Papel zaczął sapać i przebierać w miejscu nogami. – Dobrze, sama tego chciałaś! Jak już mam mieć awanturę z powodu słonia, którego nie ma, to będziecie miały słonia! Z kłami, tak! – ruszył z miejsca i zaczął biegać dokoła stołu. – Z kłami z kości słoniowej i z wielką trąbą! A Papla będzie pasła tego słonia na trawniku, zamiast się bawić! Wytresuję go tak, że będzie was polewał wodą, jak tylko wspomnicie o zapałkach! Nie ma zapałek! Nie będzie żadnego pożaru! Mamla wyciągnęła walizkę z kąta pokoju, zdjęła w nóg przemoczone buty i wrzuciła je do środka. 20 – W takim razie ja się wyprowadzam! Dla mnie nie ma tu już miejsca! – Może być trochę ciasno – przyznała po namyśle Papla. – W takim razie ja też się wyprowadzam! – krzyknął Papel i wrzucił do walizki kapcie. – Jak się tak macie kłócić, to ja już go nie chcę! – O nie! Nie zgadzam się! – powiedziała Mamla. – Wzięliście, to teraz się zajmujcie! Jesteście za niego odpowiedzialni! – Ja przecież jestem nieodpowiedzialny – przypomniał jej Papel. Obrażony siadł na krześle, założył ręce na piersi i machał nogą. – Nie pozwolę, żeby zwierzę zostało bez opieki i wyło pod drzwiami – powiedziała Mamla. – On nie wyje, tylko trąbi – sprostowała Papla. – Papla! – syknął przez zęby Papel. – Co na to powiedzą sąsiedzi? – jęknęła Mamla. – I tak uważają, że jesteśmy dziwni... I wtedy Papel wybuchnął. Zerwał się z krzesła i podskakiwał oraz machał rękami. – Nic nie powiedzą! Nie ma sąsiadów! Nie ma zapałek! Nie będzie żadnego pożaru! Mam wszystkiego dosyć! Nigdy więcej nie będę grał w karty! – To dlatego, że ciągle przegrywa – wyjaśniła Papla. – Po raz ostatni pytam, gdzie on jest?! Papel uspokoił się i patrzył na Mamlę takim wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, aż w końcu wzruszył ramionami, uśmiechnął się chytrze i powiedział: – Zapytaj Papli, to ona go wygrała. Papla rozłożyła ręce. – Ja go nie mam. – Jak to? Mamla była zdziwiona. – One nie są prawdziwe, tylko takie do wygrywania – tłumaczyła Papla, a Papel tylko kiwał głową i wzdychał. – Nie chcieliśmy grać na zapałki, żeby nie było pożaru... Ja wolałam coś większego, a potem chciałam zamienić osiemdziesiąt wygranych na jednego prawdziwego... Mamla spojrzała na męża surowo. – I ty obiecałeś małej, że dostanie... No tak... Oszukujesz dziecko. Potem nie będzie miała do ciebie zaufania. – Nie oszukuję! – oburzył się Papel. – Ja grałem uczciwie! Jakbym oszukiwał, tobym wygrał i wtedy ona musiałaby mi dać te słonie! Papla zaczęła pociągać nosem i trzeć oczy. – Nie musiałby być taki bardzo duży. Przecież one jak są małe, to są chyba trochę mniejsze... – Ani słowa więcej! – krzyknął Papel. – Nie chcę tego słuchać! I przestań płakać! A ty nie krzycz!... – Sam krzyczysz i dajesz Papli zły przykład! Potem Papel krzyczał, że nie krzyczy. – Nie dość, że krzyczy, to jeszcze kłamie – stwierdziła Mamla i z politowaniem pokiwała głową. – Papel, co się z tobą dzieje? – Nie wiem, co się ze mną dzieje – jęknął Papel, zataczając się na stół. – Jestem chory, chce mi się trąbić... Uuuu... Mamla wzięła go pod ramię i poprowadziła do łóżka. – Nie martw się, Papel. Wszystko będzie dobrze... Po prostu musisz troszeczkę odpocząć. Papla rozłożyła łapki i wzruszyła ramionami. – To ja już teraz naprawdę nie wiem, czy dostanę tego słonia, czy nie... 21 Bohaterska gospodyni Papel przechadzał się nerwowo po kuchni i co chwila spoglądał niecierpliwie przez okno, jakby na kogoś czekał. Papla domyśliła się, że to z powodu Mamli, która się spóźniała, co nie zdarzało się często. Patrzyła na niego z ciekawością. Zwykle to on przychodził niezbyt punktualnie i to Mamla się denerwowała. – Co się dzieje z tą Mamla? – mruknął pod nosem. – Przecież poszła po zakupy – odparła Papla. – Nie miała tyle pieniędzy, żeby aż tak długo jej nie było. Nie stać nas na tak długie zakupy. Co ona sobie wyobraża? – Pewnie, co będzie na obiad. – Wczoraj też nie było jej dwie godziny – mruczał ze złością Papel, krążąc po pokoju – wróciła cała mokra i nie powiedziała ani słowa. Może ona teraz codziennie ma zamiar wracać mokra bez wyjaśnienia. Nie uważasz, że to nie jest w porządku? Miała przynieść dzisiejszą gazetę. Jak jeszcze trochę poczekamy, to ta gazeta będzie wczorajsza. W tej samej chwili drzwi zaskrzypiały i do mieszkania weszła Mamla. Wyglądała na bardzo zadowoloną, co nie było u niej zwyczajne. W ręku miała torbę wypchaną zakupami. Podśpiewując, zaczęła rozstawiać pakunki na stole. Papel rzucił się na gazetę. – Nareszcie jest moja gazeta. Myślałem, że już w ogóle jej nie przeczytam. Rozpostarł gazetę i miał zamiar zabrać się do lektury, gdy Mamla odezwała się z dziwnym uśmiechem, że są nawet dwie gazety. – Po co kupujesz dwie gazety? – zdziwił się Papel. – Czy nie pozwalam ci czytać mojej? – Tę chcę mieć własną – odparła Mamla. – Jedna gazeta powinna wystarczyć na całą rodzinę, tym bardziej że Papla nie czyta. – Nie lubię tej gazety. Za mało w niej do oglądania – odparła Papla. – A co w niej jest takiego ciekawego? – mruknął Papel, przerzucając strony. Mamla uśmiechnęła się tajemniczo. – Chyba nie ma dzisiaj nic specjalnego. – Nic specjalnego, nic specjalnego – mruczał Papel, wędrując wzrokiem po stronach. – Ty, Mamla, nie potrafisz czytać gazet. Zawsze mówisz, że nie ma nic specjalnego... – Może nie umiem, ale potrafię robić parę rzeczy i to, co potrafię, robię dobrze, a ty uważasz, że potrafisz wszystko, ale nawet to, co potrafisz, robisz tak, jakbyś nigdy przedtem tego nie robił. – A ty? Co ty takiego potrafisz? – obruszył się Papel. – Same zwyczajne rzeczy. – Tak, ale robię je dobrze – odparła Mamla z godnością. – Czy już się kłócicie? – chciała wiedzieć Papla. – Ja się nie kłócę. To Mamla się kłóci – odparł niechętnie Papel i zaszeleścił gazetą. Papla zapytała, czy jak będzie duża, to będzie się mogła kłócić razem z nimi, ale nie doczekała się odpowiedzi. Papel wsadził nos w gazetę, a Mamla krzątała się po kuchni, podśpiewując. Była to piosenka o kwiatach, o tym jak rosną i jak jest przyjemnie, kiedy pachną. Papel przypomniał sobie, że kwiaty należy podlewać i że Mamla poprzedniego dnia wróciła mokra, choć nie padało, i nie powiedziała dlaczego. Mamla zrobiła tajemniczą minę. 22 – Należą się nam chyba jakieś wyjaśnienia. Jak ktoś wraca taki mokry, to powinien chyba wyjaśnić dlaczego... Czy to nie dziwne, że wracasz całkiem przemoczona, chociaż nie padało, i nie mówisz z jakiego powodu? Uważam, że tak się nie robi. W ogóle nie wiem, co się stało, a potem dowiaduję się ostatni. – Nic takiego się nie stało. Wpadłam do znajomej... – Czy ta twoja znajoma żyje w kanale? – zdziwił się Papel. – Byłam trochę przemoknięta, ale... – Trochę przemoknięta – Papel nie pozwolił jej skończyć. – Wyglądałaś, jakby cię wypłoszyli z pralki!... Może mi wreszcie powiesz, jak to się stało, że nie doszłaś sucha do domu, chociaż nie było deszczu? – Przeczytaj sobie w gazecie – odparła Mamla i wzruszyła ramionami. Papel roześmiał się kpiąco. – Na szczęście w gazecie podają ważniejsze rzeczy. Dzisiaj na przykład piszą, że przyjedzie pewna bardzo ważna osoba. Wiem o tym, bo wczoraj też to pisali. – To przeczytaj artykuł na ostatniej stronie... Papel pochylił się nad gazetą i zaczął czytać pod nosem: – Artykuły spożywcze nadające się do jedzenia bardzo tanio potrzebującemu odstąpię? – Nie to. To jest reklama... Niżej... – Bohaterska gospodyni domowa? – zdziwił się Papel. – Nie lubię czytać o gospodyniach domowych. Dlaczego bohaterska? Gospodyni domowa może uratować kotlet przed przypaleniem albo mleko przed wykipieniem... – Najpierw przeczytaj, a potem dostaniesz obiad. Westchnął i zaczął czytać:. – „Wczoraj w parku mogło dojść do tragedii. Młody, pozostawiony bez opieki szczeniak wpadł do sadzawki i zaczął tonąć. Na szczęście krzyki tonącego usłyszała przechodząca obok alejką dzielna gospodyni domowa i bez namysłu pośpieszyła na ratunek”... Widzisz, Mamla? Zawsze ci mówiłem, że powinnaś się nauczyć lepiej pływać i szybciej biegać. Gdybyś tamtędy akurat przechodziła, to mogłabyś wyprzedzić dzielną gospodynię i uratować szczeniaka... – Tak się złożyło, że akurat tamtędy przechodziłam. – Mamla, widziałaś bohaterską gospodynię? – zainteresowała się Papla. – Rozmawiałaś z nią? – Nie rozmawiałam, ale... Papel nie pozwolił jej dokończyć. – Że też mnie tam nie było! Trafia się okazja poznania kogoś niezwykłego, o kim piszą w gazetach... – To nie był nikt niezwykły – odparła skromnie Mamla. Papel oburzył się. – Nie masz prawa tak mówić! – Mam – stwierdziła Mamla. – To, że sama jesteś gospodynią domową, to za mało! Ona ryzykowała życiem! – Bo nie wiedziała, że tam jest głęboko. – Nieważne... Bardzo chciałbym ją poznać. Na pewno mielibyśmy sobie wiele do powiedzenia – westchnął Papel. Mamla była innego zdania. – Ja też kiedyś uratowałem tonącego – powiedział Papel. Mamla spojrzała na niego zaskoczona. – Ty? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. Opowiadałeś tylko, że sam się topiłeś. – No właśnie. Ale się uratowałem – mruknął Papel i po raz drugi spokojnie zaczął czytać o uratowaniu tonącego. – Mamla, dlaczego nie zabrałaś tego szczeniaka bez opieki? – zapytała Papla. – Moglibyśmy się nim zaopiekować... 23 – On ma już właściciela. – Ale to jest niewłaściwy właściciel, bo się nie opiekuje – stwierdziła Papla. – Coś takiego! Czy wiecie, że ona nazywa się Mamla Sz. i mieszka... u nas w domu? – podniósł wzrok znad gazety i spojrzał na żonę dziwnym wzrokiem. – Mamla. To jakaś pomyłka. Wydrukowali przez pomyłkę nasz adres. Pewnie dlatego, że bohaterska gospodyni nazywa się podobnie... – Nie podobnie, tylko tak samo – odparła Mamla. – Co za niezwykły zbieg okoliczności! – ucieszył się Papel. – Teraz rozumiem, dlaczego się pomylili! No jasne! – Papel – odezwała się Papla półgłosem – a jeśli to Mamla jest tą bohaterską gospodynią domową? Papel roześmiał się jak z dobrego żartu, a potem na jego twarzy pojawiła się niepewność. – Mamla? Nie wierzę... To do niej niepodobne... Mamla uśmiechnęła się skromnie. – Nie ma o czym mówić, to tylko szczeniak... Papel był zrozpaczony. – Mamla! Jak mogłaś to zrobić?! To przecież ja... Ja zawsze chciałem kogoś ratować... A teraz ten szczeniak szybko urośnie, nauczy się pływać... – A ja się cieszę – stwierdziła Papla. – Rodzina bohaterskiej gospodyni, to też brzmi nieźle... 24 Telefoniczna pomyłka Gdy Papel i Papla wrócili z wycieczki za miasto, zastali Mamlę bardzo czymś podenerwowaną. Stała w progu i ponaglała rodzinę gestami. Nie chciała powiedzieć, co się stało. – Sami zobaczycie. Patrzyli, nie wierząc własnym oczom. Na środku pokoju stał telefon. – I co teraz będzie? Papel, ja już mam dosyć różnych niespodzianek. – Telefon?... – odezwała się Papla. – Mamy telefon? Fajnie! – Łatwo powiedzieć: telefon – niecierpliwiła się Mamla. – A ja tu byłam sama z tym wszystkim i o mało się nie rozchorowałam. – Skąd on się tu wziął? – zapytał Papel. – Ty się pytasz? – Ja nic nie wiem – Papel był zaskoczony. – Czy ten telefon dzwonił i mówił, że jest do mnie? – Całe szczęście, że on chyba nie dzwoni – westchnęła Mamla. – Tylko tego nam brakowało! – Szkoda – odezwała się Papla. – Mogłabym gdzieś zadzwonić, ale nie wiem do kogo i nie znam numeru. Mamla nie chciała słyszeć o żadnym dzwonieniu. – Nie dotykaj! Nie ruszajcie, dopóki się nie wyjaśni. Papel próbował ją uspokoić. – Nie denerwuj się, Mamla. W końcu to tylko telefon. Z jednym można sobie poradzić. Słyszałem o kimś takim, kto miał dziesięć telefonów, i któregoś dnia wszystkie zaczęły dzwonić naraz, i ten ktoś zaplątał się w sznury, i trzeba go było z tej plątaniny wycinać nożyczkami. Ale z jednym telefonem można sobie poradzić spokojnie. Trzeba tylko uważać... Łatwo powiedzieć: spokojnie. Mamla tak się zdenerwowała, że od razu chciała dzwonić po lekarza. – No tak – zauważyła Papla – miałaś telefon pod ręką... – Zdarzają się jeszcze gorsze rzeczy – stwierdził Papel, obchodząc aparat dokoła. – Słyszałem dzisiaj o pewnym podróżnym, który pewnego dnia tak się zdenerwował, że zgubił pieniądze, i aż się rozchorował na świnkę, koklusz i różyczkę. Dobrze, że to nie ja znalazłem te pieniądze, bo pewnie bym się tym wszystkim zaraził. Chciał sprawdzić, czy telefon działa, ale Mamla stanowczo się nie zgodziła. Uważała, że jest to sprawa bardzo niejasna, a nawet tajemnicza, i może z niej wyniknąć coś nieprzyjemnego. Papla była zawiedziona. Po co telefon, skoro nie można dzwonić? Siedli na krzesłach i czekali, co będzie. Nic nie było, tylko Mamla denerwowała się coraz bardziej. – Najważniejszy jest spokój – przekonywał ją Papel. – Trzeba do tego podejść spokojnie. Wstał z krzesła, a Mamla krzyknęła piskliwie: – Papel! Nie podchodź! 25 – Nie mógł się przecież tak po prostu sam zainstalować – mruczał Papel pod nosem, przechadzając się po pokoju. – Chyba że jest wyjątkowo nowoczesny i sam lata od gniazdka do gniazdka. – W coś takiego nigdy nie uwierzę – powiedziała Mamla. – Ho, ho! – roześmiał się Papel z wyższością, bo o nowoczesnych urządzeniach wiedział dużo więcej od Mamli, choć Mamla uważała, że dużo mniej, niż mu się wydawało. – Tym bardziej, że było zupełnie inaczej – powiedziała Mamla. – Smażyłam naleśniki... – Znowu naleśniki? – Papla skrzywiła się. – Miały być pierogi... – Pierogi były wczoraj – zauważył Papel. – Przy trzecim naleśniku zapaliła się patelnia... Papel zmarszczył brwi i wyraził przypuszczenie, że to mógł być ten moment, kiedy pojawił się ten niespodziewany telefon, wykorzystując zamieszanie z powodu patelni. – Telefon pojawił się później, a najpierw przyszło dwóch takich w kombinezonach, którzy wyglądali bardzo służbowo. Mieli takie miny... – Mamla pokazała, jakie to były miny, i nie wyglądało to przyjemnie. – Zapytali, co ja tu robię. Powiedziałam, że smażę naleśniki. Większy powiedział, że naleśniki go nie interesują, a mniejszy powiedział, że nie interesują go naleśniki z serem... Potem zapytali, czy mogą wejść, a ja zapytałam, w jakiej sprawie. Powiedzieli, że w sprawie telefonu, a ja powiedziałam, że nie mamy tu telefonu, a oni powiedzieli, że właśnie o to chodzi... – A więc to o to chodzi! – stwierdził Papel. – A jak wychodzili, to już nic nie chcieli mówić, a potem zobaczyłam ten telefon i tak się zdenerwowałam, że o mało nie zadzwoniłam do lekarza, a potem wy przyszliście i zaczęłam opowiadać, i myślałam, że może Papel coś wie, ale nie wiedział i chciał wiedzieć dokładnie, więc zaczęłam opowiadać, że smażyłam naleśniki... – Znowu naleśniki? – wtrąciła Papla, krzywiąc się. – Miały być pierogi. – Pierogi były wczoraj – zauważył Papel. – Przy trzecim naleśniku przypaliła się patelnia – ciągnęła Mamla i wtedy Papel wyraził przypuszczenie, że to właśnie w tym momencie mógł się pojawić telefon, a Mamla powiedziała, że najpierw pojawiło się dwóch takich w kombinezonach, a Papel zauważył, że już słyszał o takim przypadku. – Bo Mamla opowiada to jeszcze raz – wtrąciła Papla – i znowu są naleśniki, a miały być pierogi. – Pierogi były wczoraj – zauważył Papel, a Mamla znów przypomniała, że przy trzecim naleśniku przypaliła się patelnia, gdy nagle rozległ się ostry i nieprzyjemny dzwonek. Cała rodzina podskoczyła gwałtownie na krzesłach, a telefon dzwonił jak oszalały. Papel ostrożnie wyciągnął rękę. – Papel, nie! – krzyknęła Mamla, a potem zapytała szeptem, czy telefon wie, że oni tu są. Papel wzruszył ramionami. Nie miał pewności. Z tymi nowoczesnymi urządzeniami nigdy nic nie wiadomo. Dzwonek ucichł po kilku minutach. – Przestał – odetchnęła Mamla. – Może już nie zadzwoni. – Teraz to robią takie telefony – odezwał się Papel – że w ogóle nie trzeba mówić... Same do siebie dzwonią i rozmawiają, a potem taki Papel jak ja musi za nie płacić rachunki. – To może być jeden z tych! Nie chciał ze mną rozmawiać i w ogóle dzwoni, kiedy mu się podoba – zmartwiła się Mamla. – Chyba nie, ten nie wygląda... Dzwonek rozległ się powtórnie. – A może wyjdziemy z domu – powiedziała szeptem Mamla – i wrócimy po cichu w nocy? Znudzi mu się dzwonić przez cały dzień. – A jeżeli to coś ważnego? – zapytała Papla. Mamla upierała się, że najlepiej wyjść z domu. 26 – Mogę mu powiedzieć, żeby przestał dzwonić – powiedziała Papla. – Przecież po to jest telefon, żeby do niego mówić. Mamla nie była tego taka pewna. – Ty też tak uważasz, Papel? – zapytała ostrożnie. – W zasadzie tak – odparł. – Dobrze, jak sobie chcecie. Ja ostrzegałam. To kto z nim porozmawia?... Papla wyciągnęła rękę po słuchawkę, ale na to Mamla stanowczo nie chciała się zgodzić. Pierwsza doskoczyła do aparatu i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Do niego się mówi: halo! – podpowiadała jej Papla, i Mamla odezwała się wreszcie znękanym głosem: – Halo! To ja!... O co mu chodzi! Dlaczego dzwoni! Tu jest spokojny dom i żadnych telefonów nie było! – Co mówi? Mamla, powiedz, co on mówi! – pytał Papel, a Mamla oganiała się przed nim, machając ręką. – Jak to, kto?... To ja mówię! – krzyczała Mamla do słuchawki. – Uprać? Dlaczego?... Chce, żebym uprała pościel – szepnęła do Papla, zasłaniając dłonią słuchawkę. – Może jak upiorę, to się odczepi? Ale przecież dopiero co uprałam. Nie jest brudna... Papel, o co mu chodzi? – Daj! Teraz ja! – wyrwał słuchawkę z rąk Mamli. – Halo! Ja teraz mówię. Tak, ja... Dlaczego mam być kierownikiem pralni? Nic mi o tym nie wiadomo. Jestem kierownikiem samego siebie. Firma Papel... Nie pralnia, tylko Papel. Też na pe, ale to zupełnie co innego... Ja nie piorę, ja brudzę, a pierze Mamla... Nie pralnia, tylko Mamla... Czy ja wyglądam na kogoś, kto mieszka w pralni?! – krzyczał Papel. – ...Rozumiem, że przez telefon nie widać, ale ja wiem, jak wyglądam... Proszę... Nic nie szkodzi. Odłożył słuchawkę. – Papel... I co? Mam prać? – dopytywała się Mamla. – Teraz wszystko jest jasne – odparł Papel. – A co z tym praniem? – Prać nie musisz... – Może wypłuczę albo wyprasuję dla świętego spokoju?... – Wszystko się wyjaśniło, możemy się nie przejmować – powiedział Papel. – To jest pomyłkowy telefon... – Pomyłkowy – odetchnęła Mamla. – Obiecał, że więcej nie będzie. On dzwonił do pralni. Następnego dnia przyszło dwóch takich w kombinezonach. Patrzyli na Papla surowo. – Dlaczego nie powiedzieliście, że to nie wasz telefon? – zapytał większy. – Mnie nie było w domu – tłumaczył się Papel – a Mamla smażyła naleśniki i przy trzecim... – Nas nie interesują naleśniki tylko telefony – powiedział większy. – A wy nie macie telefonu – dodał mniejszy. I rzeczywiście po telefonie nie zostało ani śladu. 27 Podróż w czasie robienia na drutach Popołudnie było deszczowe, więc cała rodzina siedziała w domu. Mamla robiła sweter na drutach, obok siedziała Papla i też próbowała coś dziergać. Nie była jeszcze zdecydowana, co to będzie. Papel rozłożył na stole jakiś niekompletny mechanizm i dłubał w nim śrubokrętem. – Ciekawe... – mruknął pod nosem. – Co to jest, Papel? – zaciekawiła się Papla. – To jest niezwykłe urządzenie – stwierdził Papel. Mamla westchnęła. – Papla nie interesują zwykłe urządzanie, które robią coś pożytecznego. Papel, lepiej napraw lampę! Papel skrzywił się. – Naprawić lampę to nie sztuka. W warsztacie robią to od ręki... Wiecie, co to jest? To niezwykły aparat do podróży w czasie... Mamla, która godzina? – Skąd mam wiedzieć? – odparła Mamla, wzruszając ramionami. – Przecież zegar też jest popsuty. Miałeś go naprawić w zeszłym tygodniu. Powiedziałeś, że to nic takiego. – Pewnie, że nic takiego. Zegar nie jest nam specjalnie potrzebny, ale teraz by się przydał... To aparat do podróżowania w czasie i muszę wiedzieć, która godzina. Papla pochyliła się nad stołem. – Skąd to masz, Papel? – Dostałem od znajomego. – Ciekawe od kogo? – zapytała Mamla. – Nie znasz go – odparł pospiesznie Papel. – To taki mało znany znajomy. Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywa ani jak wygląda. Mamla westchnęła i pokręciła głową. – Na pewno znalazł. Ściąga do domu jakieś niepotrzebne mechanizmy, które potem trzeba wyrzucać na śmietnik. Śmieciarze zaczynają się na nas skarżyć. Słyszysz, Papel? – Zaraz kończę – mruknął Papel. – Zostały mi dwie śrubki. Papla westchnęła i odłożyła druty. – Jeszcze nie wiem, czy to będzie skarpetoczapka, czy szalikorękawiczka. Jakoś nie mogę się zdecydować. Papel, co byś wolał? Było mu wszystko jedno. Zatarł ręce. – Papla, daj mi na chwilę kłębek. Zobaczymy, czy działa. – Tylko oddaj mi zaraz – powiedziała Papla, wręczając kłębek – bo muszę kończyć skarpetoczapkę... a może nawet szalikorękawiczkę... – Wszystko poskręcałem – mruknął Papel. – Powinno działać... Wepchnął kłębek do środka i zawzięcie obracał jakieś pokrętło. Przez chwilę nic się nie działo. Potem mechanizm zaczął buczeć jak rozzłoszczony bąk i przygasło światło. Nagle kłębek zniknął. – Działa – wykrzyknął radośnie Papel. – Naprawiłem! Mamla, Papla, naprawiłem! Mamla westchnęła. – A co z moim kłębkiem? – zmartwiła się Papla. – Co tam kłębek! – Papel machnął lekceważąco ręką. – Kłębek się nie liczy! 28 Papla była innego zdania. – Właśnie że się liczy, i to bardzo. Jak go nie dostanę, to mi zabraknie i zrobię tylko pół szalikorękawiczki. Papel popatrzył na swoją rodzinę wzrokiem pełnym wyrzutu. – Mamla! Papla! Nie rozumiecie, co się stało?! Kłębek zniknął! Był przed chwilą i zniknął! To nadzwyczajne! Mamla nie widziała nic nadzwyczajnego w tym, że ciągle coś ginie. – Ani ja – poparła ją Papla. – To był mój kłębek. Bez kłębka nie mogę robić na drutach. Papel roześmiał się z wyższością. – Już nie potrzeba nam ani skarpetoczapek, ani szalikorękawiczek, ani żadnych ciepłych rzeczy! Teraz po prostu będziemy mogli się przenosić w czasie, a wysiadać będziemy tylko w ciepłe dni! Nawet Mamla przestała robić na drutach. Razem z Paplą patrzyły podejrzliwie na niepozorny aparat. – Mamla? Ty w to wierzysz? – zapytała cicho Papla. – Najpierw niech odda kłębek. Papel kręcił gałką to w jedną, to w drugą stronę. – Zaraz się przekonacie! Nagle rozległo się beczenie owcy. Papel odskoczył gwałtownie. Sam był zaskoczony tym, co się stało. – Wyłącz to natychmiast! – krzyknęła Mamla. – Coś ty narobił?! Z wełny zrobiła się owca! Papel podrapał się w głowę. – Musiałem za bardzo cofnąć się w czasie. – Co będzie z moją wełną? – zapytała Papla. – Nie mogę robić na drutach. – Moglibyśmy ostrzyc tę owcę – zaproponował Papel. Mamla spojrzała na niego surowo. – Nie będzie tutaj żadnych owiec ani aparatów do gubienia wełny! – To bardzo przydatne urządzenie – bronił Papel wynalazku. – Moglibyśmy odświeżać jajka. – Jajka są świeże – stwierdziła Mamla. – Znowu cofniesz się za bardzo, a potem będziemy musieli czekać, aż kura coś zniesie. – A ta kura gdzie będzie mieszkała? – zapytała Papla. – Nie będzie tu żadnych kur! – zaprotestowała Mamla. – To nie kurnik! Papel złapał się za głowę. – Mamla, ty nic nie rozumiesz! Możemy się przenieść w lepsze czasy! Mamla miała dość przeprowadzek i powiedziała, że nigdzie nie będzie się przenosiła i nie ma najmniejszego zamiaru trzymać czegoś takiego w domu. – Wiem, czym by się to skończyło. Wygubiłbyś całą naszą rodzinę! Zanieś to tam, skąd to wziąłeś! Papel spojrzał na Mamlę dziwnym wzrokiem. – Tam już tego nie chcą – powiedział niezbyt głośno. – Wciągnęło im kartofle i kiszone ogórki. Sprowadzili je potem z przeszłości, ale nikt nie chce jeść przedpotopowych ogórków... – Tylko tego brakowało! Dopiero teraz o tym mówisz? – Przecież my nic nie mamy, żadnych cennych rzeczy – bronił się Papel. – Ale wszystko, co mamy, jest potrzebne – stwierdziła Mamla. – Oczywiście, poza tymi rzeczami, które ściągasz nie wiadomo skąd. 29 Papel, ociągając się, wyniósł wynalazek na korytarz, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności, żeby po raz ostatni go wypróbować. Aparat tym razem zahuczał jeszcze głośniej niż poprzednio, po czym zdarł z Papla spodnie. – Moje spodnie! – ucieszył się Papel. – Widzicie, jak to działa?! – Widzimy, że jesteś bez spodni – zauważyła Mamla. – Ciekawe, w czym teraz pójdziesz do pracy? Papel poczuł, że nie ma ochoty rozstawać się z wynalazkiem. Zaczął marzyć o niezwykłej przyszłości, w której spodnie nie będą mu już potrzebne. Koniec z pracą. Będzie teraz sprowadzał różne niezbędne rzeczy z przyszłości albo przeszłości. – To sprowadź mój kłębek – odezwała się Papla. – I spodnie – dodała Mamla. – To twoje przedostatnie spodnie! – Zaraz wrócą – mruknął Papel i zaczął majstrować przy aparacie. Przez kilka minut spodnie nie chciały wracać, a potem nagle rozległ się ryk dzikiej bestii. – Wyłącz to natychmiast! – krzyknęła przerażona Mamla. Papel wyłączył posłusznie. – Nie chcę mieć tego w domu! – Ale tam są moje spodnie – zaprotestował Papel. – Może on nie gryzie? – zapytał ostrożnie, a kiedy Mamla pobiegła połknąć coś na uspokojenie, jeszcze raz uruchomił aparat. – Papel – szepnęła ostrzegawczo Papla. – Jeśli to coś, co tak ryczy, ma twoje spodnie, to może nie będzie chciało ich oddać... Na korytarz wypadła roztrzęsiona Mamla. – Papel! Albo to coś, albo ja! Zdecyduj się! – Jasne, że ty, Mamla – odparł Papel, zawzięcie obracając pokrętło. – Mechanizmów jest wiele, a ty jesteś jedna... Potem po raz drugi zaryczała bestia i rozległ się głos Papla: – Oddawaj! Puść to! Słychać było odgłosy gwałtownej szamotaniny. – Papel! – krzyknęła Mamla słabym głosem. Po chwili Papel wetknął głowę do pokoju i krzyknął: – Mam spodnie! No, może nie całe, ale są! Machał obgryzioną nogawką, zupełnie jakby zdobył chorągiew w jakiejś bitwie. – Papel! – jęknęła Mamla i przewróciła się na łóżko. – Jeśli mój kłębek też tak wygląda, to dziękuję – powiedziała Papla. 30 Dziki lokator Mamla uprała pościel, a kiedy już wszystko poschło, zawołała Paplę i zaczęły ciągnąć powłoczki za rogi. Papla udawała lokomotywę, ale przy każdej powłoczce musiała stawać na stacji, a Mamla składała świeżo upraną pościel. Kiedy były w połowie drogi i lokomotywa trochę się już zasapała, drzwi wejściowe trzasnęły tak gwałtownie, że Papla wyleciała z torów i wpadła na stół, a Mamla tak się przestraszyła, że upuściła prześcieradło na podłogę. Ale to tylko Papel wpadł na chwilę do domu, krzycząc od progu: – Mamla! Tylko się nie denerwuj! Nie denerwuj się, Mamla! Mamla nie wiedziała, dlaczego ma się nie denerwować, zaraz zaczęły jej przychodzić do głowy najgorsze rzeczy i trochę przy tym zbladła. – Najlepiej usiądź sobie spokojnie! – powiedział Papel, a kiedy zauważył, że Mamla zaczyna się chwiać na nogach, dodał: – Ale nie przewracaj się, tylko usiądź! Popchnął ją w stronę krzesła i wręczył jej pościel. Mamla opadła z jękiem na krzesło, zawinęła się w prześcieradło i zaczęła szczękać zębami. – Dlaczego Mamla ma się nie denerwować? – zapytała Papla, widząc, że Mamla nie ma siły o cokolwiek pytać. – Nie ma najmniejszych powodów do zdenerwowania! Nic się nie stało! – pokrzykiwał Papel i biegał wokół stołu. – Papla – odezwała się Mamla słabym głosem – przynieś mi prędko te pigułki na uspokojenie, leżą w łazience! Papla nie wiedziała, o które chodzi. – Te, które brałam, jak Papel chciał kupić na raty kałuże za miastem, żeby hodować w nich żaby wyścigowe – wyjaśniła Mamla. – Nie potrzeba pigułek! – zaprotestował Papel. – To coś zupełnie innego, wystarczy ci szklanka zimnej wody. Postaraj się też głęboko oddychać. Papla popatrzyła uważnie na matkę i pomyślała, że jednak lepiej będzie, jeśli przyniesie te pigułki. – To jest naprawdę zupełny drobiazg – upierał się Papel. Mamli to jednak wcale nie uspokoiło. – Coś małego? Coś małego?... – zastanawiała się pełna najgorszych przeczuć. – Czy to gryzie? – Nie powiem ci, dopóki się nie uspokoisz – odparł Papel. – Jeśli to pchły... – jęknęła Mamla, czując, że wszystko zaczyna ją swędzieć. – Pchły?... Dlaczego?... – zdziwił się Papel i zaraz uznał, że nie jest to najgorszy pomysł. – Myślisz?... Pchły nie powinny być drogie... – Papel, tylko nie pchły! – krzyknęła Mamla. – To nie ja powiedziałem – odparł Papel lekko urażonym głosem – to był twój pomysł, żeby kupić pchły... – Ja tego nie powiedziałam! – pisnęła Mamla z rozpaczą. – ...i na przykład założyć cyrk pcheł... – ciągnął Papel w zamyśleniu. – Taki cyrk można nosić przy sobie... Nie trzeba chodzić do pracy... Mamla zerwała się z krzesła, a prześcieradło uniosło się wraz z nią jak białe skrzydła. – Papel! Ja nie pozwolę zapchlić naszej rodziny! 31 Papel ocknął się z zamyślenia. – Dobrze już, dobrze... Spokojnie, Mamla. O pchłach pogadamy kiedy indziej... – Wiedziałam! Czułam, że to się tak skończy! – wykrzyknęła Mamla, czując, że coś po niej skacze. – Ja jeszcze nawet nie zacząłem – westchnął Papel z żalem, widząc, jak cyrk pcheł opuszcza jego marzenia. Do pokoju weszła Papla, potrząsając jak grzechotką wielkim słoikiem z czerwonymi pigułkami wielkimi jak piłki do ping-ponga. – Ile tych pigułek, Mamla? – Może dziesięć wystarczy... – odparła Mamla po krótkim namyśle. – Jeszcze nie wiem, o co chodzi. – Mamla, czy ty się od tego za bardzo nie uspokoisz? – zaniepokoiła się Papla. – Dziesięć? Chyba oszalałaś! – wykrzyknął Papel. – Rozchorujesz się! – Ja już jestem chora! – stwierdziła Mamla zbolałym głosem. Papel nie chciał się z tym pogodzić. – To nie jest sprawa na dziesięć proszków! Ja przecież nie sprowadzam do domu stada hipopotamów! – Hipopotamy! – wykrzyknęła Mamla, łykając na raz trzy pigułki. – Wiedziałam, że nie skończy się na tych żabach! – W wannie? – zapytała Papla niespodziewanie i rodzice popatrzyli na nią z lekkim zdziwieniem. – Jak to w wannie? Mamla sprawiała wrażenie wyraźnie zaniepokojonej pomysłem. Papla powiedziała, że, jej zdaniem, jeden powinien się zmieścić, o ile to nie będzie wyjątkowo duży hipopotam. Papel spoglądał to na jedną, to na drugą i wydawało się, że nic nie rozumie. – A co z praniem?! – wykrzyknęła zrozpaczona Mamla. – Odpada – odparła Papla po krótkim namyśle. – Hipopotamy nie piorą. – O czym wy mówicie?! – wtrącił Papel. – Wcale mnie nie słuchacie! Tu nie chodzi o hipopotamy! Hipopotamy to tylko przykład. Posłuchaj, Mamla. Na przykład chciałabyś na pewno, żebym miał nową wędkę... – Ja myślę, Papel – powiedziała Papla – że Mamla chciałaby, żeby to ona miała nową sukienkę. – To tylko przykład. Nie musi być sukienka. – Nie musi być wędka – odparła Mamla, masując skronie. Wtedy Papel zaczął wymachiwać rękami, biegać dokoła stołu i narzekać, że to wcale nie o to chodzi i że rodzina go nie rozumie, a kiedy zapytały go, o co właściwie chodzi, powiedział, że nareszcie udało mu się poznać prawdziwego aktora. Popatrzyły na niego z niedowierzaniem. – Tak, aktora – stwierdził Papel i dumnie wypiął pierś, jakby to on sam występował w teatrze. – Grał w filmie. – W jakim filmie? – zainteresowała się Mamla, która lubiła chodzić do kina i, można powiedzieć, znała z widzenia większość aktorów i aktorek. Papel mruknął tym razem nieco ciszej, że tego filmu pewnie jeszcze nie oglądała, bo jest to chyba mniej znany film, a do tego on nie może sobie przypomnieć tytułu. – Może wiesz, o czym to było? – dopytywała się Mamla. – O potworach... – odrzekł Papel cichym głosem. Mamla spojrzała na niego ze zgrozą. Nie znosiła filmów grozy ani kryminałów i zaraz się tak zdenerwowała, że połknęła kolejną pigułkę na uspokojenie. – Papel, co on grał w tym filmie?! – zapytała z niepokojem. 32 – To była duża rola... – wyjaśniał podniecony Papel. – Niezwykły facet! Wygląda jak... – zawahał się, popatrzył niepewnie na Mamlę. – Jak? – spytała Mamla. – Zresztą – chrząknął Papel, kręcąc się na krześle – lepiej, jak same zobaczycie... – Papel, ty go zaprosiłeś? Mamla była zdziwiona. – Niezupełnie – wyjaśniał Papel, chrząkając i kręcąc się na krześle, jakby się bał, że się przyklei, jak dłużej posiedzi spokojnie – chodzi o to, że ten... aktor nie ma gdzie mieszkać... – Gdzie on... ma mieszkać? – zapytała Mamla z rosnącym niepokojem. – Właśnie chodzi o to – tłumaczył Papel, nie patrząc jej w oczy – że nie ma gdzie, i pomyślałem sobie... – Już wiem, co sobie pomyślałeś! – wykrzyknęła Mamla. – Skąd ty możesz wiedzieć, co ja sobie myślę? – obruszył się Papel. – Ja myślę o takich rzeczach, które tobie nawet nie wpadną do głowy! – Boję się myśleć, co ci wpadnie do głowy – westchnęła Mamla. – Pomyślałem sobie, że ten... – ciągnął ostrożnie Papel, szukając odpowiedniego słowa. – Aktor – podpowiedziała mu Papla. – No aktor, oczywiście, że aktor!... – ucieszył się Papel. – Pomyślałem więc sobie, że na jakiś czas mógłby zamieszkać u nas... – Aktor? U nas? – przestraszyła się Mamla. – To nie jest taki zupełnie zwyczajny aktor. On gra tylko w niektórych filmach... o potworach. Teraz kręcą „Potwora na stacji”... – I on chce mieszkać właśnie u nas? – zapytała Papla. – Nie. Tego nie powiedziałem. U nas jest dla niego za ciasno. Mamla odetchnęła z ulgą i powiedziała, że też tak uważa. – Ale to zupełnie co innego – parsknął Papel. – Postaw się na jego miejscu. My moglibyśmy mieszkać z jedną dodatkową osobą, a on musiałby z trzema. To duża różnica, i dlatego powinniśmy się wyprowadzić. – Wyprowadzić?! – Mamla uniosła się w prześcieradle i wyglądała teraz, jakby grała rolę ducha. – Mamy się wyprowadzać z domu dlatego, że ty poznałeś jakiegoś aktora?! Co innego kogoś przenocować... – Takiego filmu nie robi się w ciągu nocy – Papel starał się wszystko cierpliwie wytłumaczyć. – I w ogóle nie chodzi o to, żeby pomagać pot... – zająknął się dziwnie – aktorom, ale żeby zrobić dobry interes. Ten po... aktor zapłaci za nasze mieszkanie, a my za te pieniądze wynajmiemy inne, tańsze mieszkanie, a za to, co nam zostanie, kupimy na przykład nową wędkę... – Albo na przykład sukienkę – wtrąciła Papla. – Na przykład – zgodził się Papel. – Albo nawet coś innego. Nie uważacie, że to wspaniały pomysł?... Będziemy mieli za samo mieszkanie w innym mieszkaniu nie wiadomo ile pieniędzy. Mamla nie wyglądała na zachwyconą. – Właśnie, nie wiadomo... – powiedziała ponurym głosem. – Jest tylko jeden drobiazg – stwierdził Papel, drapiąc się po głowie. – Ten... aktor... On nie ma pieniędzy. Ale on będzie miał. Bardzo dużo. Bez niego nie zrobią tego filmu. Mamla spojrzała na niego z rozpaczą. – Papel, czy jak my nie mamy mieszkania, on nie ma pieniędzy i nie wiadomo, co będzie, to jest taki dobry pomysł?... – zapytała słabym głosem. – Musicie zrozumieć, że ktoś taki jak on nie może spać pod mostem. Jak by to wyglądało? – przekonywał zniecierpliwiony Papel. – Zresztą on już i tak wygląda tak, że lepiej... Lepiej same zobaczcie... 33 – Papel, rób, co chcesz, a ja się i tak nie wyprowadzę – powiedziała Mamla, krzyżując ręce na piersiach. Papel spojrzał na nią dziwnie i pokręcił głową. – No nie wiem, Mamla... – powiedział cichym głosem. – Nie wiem, czy będziesz miała ochotę z nim mieszkać. To dziki lokator... Zresztą, sama zobaczysz, już tu powinien być. W tej samej chwili rozległo się głośne pukanie do drzwi. – Ja otworzę! – krzyknęła Papla i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, podbiegła do drzwi. Otworzyła zasuwę i wydała okrzyk przerażenia. – To na pewno on! – ucieszył się Papel, podnosząc Mamlę, która chciała ruszyć na ratunek córce, ale zaplątała się w prześcieradło i upadła. Papel pobiegł przywitać się w gościem. Na szczęście nic się nie stało. Papla zaraz wróciła. Była sama i jedynie przez chwilę nie mogła wydobyć głosu. – Papla, nic ci się nie stało? – zapytała z obawą Mamla. Papla pokręciła głową i połknęła pigułkę na uspokojenie. Papel wrócił po krótkiej chwili. Był sam i robił wrażenie zawiedzionego. – Szkoda – westchnął. – Już znalazł mieszkanie. Mówi, że straszne, ale on dobrze się w nim czuje. – Papla, co ci się stało?! Dlaczego krzyczałaś? – pytała Mamla, potrząsając córką. – Chyba dlatego, że nigdy jeszcze nie widziałam z bliska prawdziwego aktora – szepnęła Papla. Była już całkiem spokojna. 34 Wesołe dzieciństwo Papla podskakiwała na obu nogach, ale wcale nie radośnie, ale powoli i ze zwieszoną głową. Klap, klap, klap... Papel początkowo nie zwracał na nią uwagi, bo robił sobie czapkę z gazety i co chwila przymierzał ją w lustrze. W końcu popatrzył na siebie z wyraźnym niezadowoleniem, zdarł czapkę z głowy, porwał na kawałki i rzucił na podłogę. W tej samej chwili weszła Mamla z kubkiem wypełnionym herbatą, popatrzyła na zaśmieconą podłogę, pochyliła się ze zgrozy, a przy okazji przechylił się kubek i połowa herbaty chlusnęła na gazetę. Mamla, zamiast nakrzyczeć na Papla, że śmieci, natychmiast odstawiła kubek i gazetą wytarła podłogę, podczas gdy Papel zaczął robić kolejną czapkę. Ponieważ ta czapka też była z gazety, Papel zaczął ją czytać; czytał z boku i we wnętrzu czapki, obracając ją do światła. Klap, klap, klap – Papla przebiegła obok w smętnych podskokach. Papel ocknął się, zerknął na nią zaskoczony, bo wydawało mu się, że wygląda trochę dziwnie, po czym wrócił do czytania czapki. Mamla ścierała zawzięcie, ale na widok Papli też popatrzyła zaskoczona. Papla westchnęła. Bardzo. – Papel! – syknęła Mamla znad podłogi. Papel kiwnął głową na znak, że usłyszał. – Miałeś malować mieszkanie – przypomniała Mamla. – A ty myślisz, że co ja robię? – odparł, potrząsając papierową czapką. Wyglądał na oburzonego. – Nie wiem, co robisz – powiedziała Mamla, wzruszając ramionami – ale to wygląda tak, jakbyś czytał gazetę. – Mamla, ty uważasz, że ja czytam gazetę – złościł się Papel, szeleszcząc papierem – ale powiem ci, że tym razem się mylisz. To nie jest gazeta, tylko czapka do malowania. Chyba sobie nie wyobrażasz, że będę malował bez czapki! Mamla nie chciała się kłócić. Chciała, żeby było pomalowane. – Dobrze, niech będzie, że to jest czapka... – Jeszcze nie. Muszę ją dokończyć – mruknął Papel, przewrócił gazetę, która jeszcze nie była czapką i już nie całkiem była gazetą, na drugą stronę. – Więc dokończ tę czapkę, ale jej nie czytaj... – westchnęła Mamla, zbierając mokre kawałki papieru z podłogi, a Papla przebiegła obok w smętnych podskokach i powiedziała, że jest jej smutno. Papel i Mamla popatrzyli na nią z zatroskaniem, ale nic nie powiedzieli, więc Papla wyszła obrażona, że rodzina się nią nie zajmuje. – Muszę wiedzieć, co mam na głowie – tłumaczył się Papel. – To może być jakaś straszna wiadomość o wojnie albo o wypadku. Mogę na przykład wejść na drabinę z historią o trzęsieniu ziemi... Wchodzę, mam na głowie trzęsienie, a pode mną jest przepaść, i wtedy... – Dlaczego Papli jest smutno? – zapytała Mamla z niepokojem. – E, pewnie jej się wydaje – powiedział Papel. – Ma bardzo wesołe dzieciństwo. Nie takie jak moje. Płakałem bez przerwy tak, że buty miałem ciągle mokre i od tego dostawałem kataru. 35 – Opowiadałeś, że w ogóle nie miałeś butów – przypomniała sobie Mamla, a Papel kiwnął głową i czapka zjechała mu na koniec nosa. – Dlatego właśnie płakałem. Z powodu tych butów. To w ogóle nie były buty. Wyglądały gorzej niż czapka z papieru. – Papel, trzeba się koniecznie dowiedzieć, co jej jest. – Jeśli koniecznie musisz wiedzieć... – Nie chcę, żeby pomyślała, że ją wypytujemy. Może to coś takiego, o czym ona woli nie mówić... – To może być coś takiego – mruknął, mając nadzieję, że nie będzie musiał pytać Papli, dlaczego jest smutna. Wolał pytać o weselsze rzeczy. Mamla zdecydowała jednak, że trzeba się dowiedzieć i to w taki sposób, żeby Papla nie wiedziała, że się dowiadują. Mogłaby zacząć podejrzewać, że ją wypytują. Papel nie wiedział, jak ma wypytywać, żeby nie wyglądało to na wypytywanie, ale Mamla popchnęła go w stronę drzwi, mówiąc, aby coś wymyślił. Wymyśla przecież ciągle różne rzeczy, z których nie ma żadnego pożytku. – I natychmiast przyjdź z tym do mnie – dodała, kiedy był już za drzwiami. – A co z malowaniem? – zapytał Papel z nadzieją, że malowanie może okazać się ważniejszą sprawą od pytania córki o smutne rzeczy. – Możesz już nie czytać tej czapki. Zrobisz to jutro – odparła Mamla. Papel podkradł się do Papli od tyłu. Ciągle skakała jak żaba, która nie może znaleźć kałuży, i nie była ani odrobinę weselsza. Papel westchnął. Papla odwróciła się nagle i też westchnęła. – O, Papel! Papel rozglądał się, jakby mogło chodzić o jakąś inną osobę. – Jestem smutna – powiedziała Papla. – Na pewno chcesz wiedzieć dlaczego. – Ja? – Papel udawał zdziwionego. – Nic mnie to nie obchodzi. Ani Mamli. Nie będziemy ci zabraniali, jak chcesz być smutna. Jak ci z tym smutno, to nie musisz być wesoła. – Ale ja bym wolała – westchnęła Papla. – Mówisz tak, bo wiesz, że ja bym wolał – stwierdził Papel. Papla pokręciła głową przecząco. – Tak, tak – upierał się Papel – nie musisz się przyznawać, ale ja wiem. Może chciałabyś sobie popłakać? Tak na mokro? Nie przejmuj się, jak trzeba, to wytrę podłogę. – Dlaczego? – zdziwiła się Papla, której wprawdzie było trochę smutno, ale nie aż tak, żeby z tego powodu płakać. – My nie musimy wiedzieć dlaczego – powiedział Papel, przechadzając się z rękami założonymi do tyłu. – Nam wystarczy, że robisz to, co chcesz, i jesteś szczęśliwa. Papla zastanawiała się na głos, czy można być szczęśliwą, jeśli się płacze na mokro. – Może wolisz krzyczeć na sucho? – zaproponował Papel, zacierając ręce. – To krzycz! Tylko nie za głośno, bo przylecą sąsiedzi, każą nam ściszyć radio, a my nie mamy radia, i będziemy się musieli tłumaczyć, dlaczego nie mamy radia, chociaż wszyscy mają, i dlaczego jest głośno, chociaż nie ma radia. Wiesz, oni teraz nie krzyczą, tylko włączają różne rzeczy i one hałasują za nich. – Papel, a może pokrzyczymy razem? – zapytała Papla z nadzieją. – Czemu nie? W tej chwili nie mam nic do roboty – odparł Papel. – No to: trzy, cztery! – zakomenderowała Papla, nabierając powietrza. Krzyczeli niezbyt głośno, a może im się tak tylko wydawało, bo po chwili przyleciała Mamla, trzymając garnek, z którego wychlapywała się zupa. – Papel! Co ty jej zrobiłeś?! – zaczęła od progu. – Dlaczego ona krzyczy i dlaczego ty na nią krzyczysz?! Miałeś jej nie wypytywać, tylko dowiedzieć się, o co chodzi! – O co chodzi? – zapytała Papla, spoglądając na rodziców niepewnie. 36 Mamla objęła ją i przytuliła do siebie. – Biedna Papla, martwiłam się – mówiła, głaszcząc ją po głowie – że jesteś taka smutna... – Papel mi pozwolił. Mamla popatrzyła na Papla ze zgrozą. Papel najpierw próbował się wytłumaczyć, a kiedy to nie pomogło, podniósł głowę i zawył, a Papla przyłączyła się do niego po chwili. Mamla zmarszczyła brwi i otworzyła usta, żeby zaprotestować przeciwko wyciu w rodzinie, ale że odpowiednie słowa nie przychodziły jej do głowy, przyłączyła się do chóru. Po chwili ktoś zaczął łomotać do drzwi. Szaleńczaki natychmiast ucichły i zaczęły chichotać, zatykając sobie usta dłonią, a kiedy się nieco uspokoiły, Papel trącił Paplę w bok i powiedział: – Papla, idź i powiedz im, że już ściszyliśmy to radio. 37 Zwariowana deskorolka Przez lekko uchylone drzwi słychać było, jak Papel, pogwizdując, miota się po kuchni. Nagle rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a potem coś przemknęło przez pokój jak błyskawica i przyczaiło się w ciemnym kącie. Papel ostrożnie wetknął do pokoju głowę i rozglądał się wokół niepewnie, ssąc przy tym skaleczony palec. – Mamla, jesteś tam? – zapytał półgłosem. – Nie słyszę! – głos Mamli dobiegł go z łazienki, gdzie słychać było wodę cieknącą z kranu. – Zaczekaj, zaraz przyjdę! Papel skrzywił się i wycofał do kuchni. Po chwili Mamla weszła do pokoju energicznym krokiem, a wówczas coś, co przyczaiło się w ciemnym kącie, wypadło nagle bezszelestnie wprost pod nogi i Mamla nagle poczuła, że podłoga uniosła się niespodziewanie i zaczęła pędzić jak oszalała wprost na łóżko. Mamla zdążyła wydać okrzyk przerażenia, a potem już tylko leżała z oczami w słup i zastanawiała się, co to też mogło być. Spod łóżka wystawał kawałek czegoś, co poruszało się jak psi nos, chociaż w gruncie rzeczy do nosa było mało podobne. Mamla, leżąc na łóżku, nie mogła tego widzieć. Do pokoju zajrzał zaniepokojony Papel. – Nie musisz tak krzyczeć – powiedział, przestępując z nogi na nogę. – Każdemu się może zdarzyć. – Co to było? – Mamla – zapytał Papel ostrożnie – czy twoja ulubiona filiżanka była w niebieskie czy w czerwone kwiatki? – W czerwone – odparła Mamla bez namysłu i właśnie miała zapytać, dlaczego Papel pyta o jakieś drobiazgi i nie zwraca uwagi na to, co się stało, kiedy Papel powiedział zdziwionym tonem: – Mamla, dlaczego się położyłaś? Przecież dopiero wstałaś. Mamla nie wiedziała dlaczego. Miała wrażenie, że wcale się nie kładła, a jednak leżała. – Nie uważasz, że to trochę dziwne? – zauważył Papel. – Właśnie leżę i zastanawiam się, jak do tego doszło – szepnęła Mamla i zaraz przypomniała sobie o filiżance. Chciała wiedzieć, dlaczego Papel o nią pyta. – O jaką filiżankę? – zapytał Papel, żeby zyskać na czasie. – O tę w czerwone kwiatki – odparła Mamla, czując, że zaczyna ogarniać ją lekki niepokój. Papel przechadzał się nerwowo po pokoju z założonymi do tyłu rękami i rozmyślał, jak opowiedzieć Mamli o tym, co stało się z jej ulubioną filiżanką, i nie zauważył, że za jego plecami coś sunie, nie wydając żadnego odgłosu. – Zdaje się, że takiej nie mamy – powiedział ostrożnie. – Jak to? – zdziwiła się Mamla w wyjątkowo nieprzyjemny sposób, który nie wróżył nic dobrego. – Przecież to moja ulubiona! Paplowi pozostała tylko nadzieja, że nagle zdarzy się coś niezwykłego i Mamla nagle zapomni o filiżance. O dziwo, coś takiego się zdarzyło. Papel z krzykiem zaczął nagle pędzić po pokoju jak oszalały, chociaż był przekonany, że nie przebiera nogami, potem wpadł na łóżko, 38 wywinął kozła w powietrzu i wylądował obok Mamli. Popatrzyli na siebie nieprzyjemnie zaskoczeni. W tej samej chwili do pokoju weszła Papla i zaczęła szukać czegoś po kątach. – Nie widzieliście deskorolki? – zapytała po chwili, ale nikt jej nie odpowiedział, bo rodzice mieli na głowie ważniejsze sprawy. – Papel, co cię napadło? – wykrzyknęła Mamla. – Czy jest jakiś powód, żeby w ten sposób latać i skakać? – Nie wiem, co mi się stało – szepnął Papel, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia. – Może powinieneś pójść do lekarza? – zaniepokoiła się Mamla. – Zdawało mi się, że gdzieś tu jest – powiedziała Papla do siebie. – I co mu powiem? – odezwał się Papel, który nie lubił leczenia. – Że skoczyłem na łóżko? Pomyśli, że zwariowałem. Papla dopiero teraz zdała sobie sprawę, że rodzice leżą w łóżku. – Myślałam, że już wstaliście. – Też tak myśleliśmy – odparł Papel niepewnie. – Papel – szepnęła Mamla, przypominając sobie, w jak dziwny sposób wylądowała w posłaniu – ja też to mam... Wszyscy troje popatrzyli na siebie zaskoczeni. Mamla była przerażona, że to zaraźliwe, skoro i Papla ma objawy. Kazała jej pokazać język. Najpierw Papla, a potem rodzice pokazali sobie nawzajem języki, ale nie odkryli niczego niepokojącego. – To raczej coś z nogami – zauważył Papel. Mamla upierała się stanowczo, że trzeba wezwać lekarza. Papel był innego zdania. – Po co zaraz lekarz – powiedział. – Nie lepiej, jak sobie pochorujemy bez zastrzyków i pigułek?... Papla, która czuła się dobrze, chciała sprawdzić, co stało się z deskorolką, ale kiedy próbowała wstać, Mamla przytrzymała ją energicznie. – Nie wstaniesz, dopóki nie porozmawiamy z lekarzem. Tymczasem Papel ssał palec i przytykał rękę do czoła. – Może wezwiemy kogoś znajomego – powiedział po chwili. – Lekarze nie lubią rozmawiać o chorobach... – Ja myślę, że to nie jest choroba, tylko ta deskorolka – odezwała się po namyśle Papla. Mamla była zdziwiona. – Jaka deskorolka? Nie mamy przecież żadnej deskorolki. – Filiżanki w czerwone kwiatki też nie mamy – stwierdził Papel cichym głosem. – Jak to? – zapytała Mamla. Papel był gotów się założyć o każdą sumę. Wtedy Papla zaczęła opowiadać, jak usłyszała pukanie i otworzyła drzwi. – Zapytałaś, kto puka? – zaniepokoiła się Mamla. – Zawsze pytam. – I kto to był? – Nikogo nie było – odparła Papla. – To dlaczego otwierałaś? To mógł być ktoś obcy. – Przecież mówię, że nikogo nie było. Mamli się to nie podobało. – Po co otwierać, jak nikogo nie ma? – Było pukanie – zauważyła Papla. – Jak to? – Papel patrzył na córkę z niedowierzaniem. – To było samo pukanie? Bez nikogo, kto puka? – Daj jej skończyć, Papel. 39 I wtedy Papla powiedziała, że zobaczyła, że w progu stoi deskorolka. Wyjrzała, żeby zobaczyć, kto ją przyniósł, i wtedy ona wlazła do mieszkania. – Kto? – Mamla nie mogła zrozumieć. – Nikt – wyjaśniła spokojnie Papla. – Przecież mówię, że nikogo nie było. Papel też kręcił głową z niedowierzaniem. – Samo pukanie może się jeszcze zdarzyć, ale włażenie bez kogoś, kto włazi... – To była ta deskorolka! Chciałam ją złapać w korytarzu, ale mi uciekła. Pod łóżkiem coś stuknęło i Szaleńczaki zerwały się z posłania. Papel złapał poduszkę i walił nią łóżko po bokach, żeby wypłoszyć deskorolkę. Deskorolka wyskoczyła spod łóżka i zaczęła zmykać pod ścianami. Rzucili się za nią w pogoń. Deskorolka uciekała jak zając, ale od czasu do czasu skręcała nagle w miejscu i wjeżdżała wprost pod nogi goniących. Wtedy trzeba było podskakiwać. – Złapmy ją w kołdrę! – wrzasnął Papel, ściągając z łóżka pościel. – Nie dam kołdry! – zaprotestowała Mamla. – Ucieka na korytarz! – krzyknęła Papla, ruszając w pogoń. Kiedy wpadli do korytarza, deskorolka dobijała się do drzwi wyjściowych. – Papla, zostań! Papel, uważaj na siebie! – pokrzykiwała wystraszona Mamla, zasłaniając Paplę własnym ciałem. Papel szarpnął za klamkę, otworzył na oścież drzwi i deskorolka wypadła na schody. – Wynocha! – krzyknął Papel. – Żebym cię tu więcej nie widział, bo jak się pokażesz, to ci kółka poodkręcam! Zadowolony z siebie otrzepał ręce i zatrzasnął drzwi. – Gotowe – powiedział. Mamla oddychała głęboko i wachlowała się starą gazetą. – Nie wiedziałam, że deskorolki są takie złośliwe – zauważyła, kręcąc głową ze zdumienia. – I pomyśleć, że coś takiego chcieliśmy kupić Papli, jakbyśmy mieli pieniądze. – Mamla, to się bardzo rzadko zdarza – przekonywała ją Papla. – Deskorolki nie są takie złe... – popatrzyła z nadzieją na ojca. – Papel, powiedz Mamli... Papel chrząknął. – Jasne, są różne, jedne złe, drugie dobre, ale jak widać, obcych deskorolek też nie należy wpuszczać. 40 Nagła zmiana Papel rozglądał się po mieszkaniu z wyraźnym zaskoczeniem. Zwykle było tu może ubogo, ale panował porządek, wszystko miało swoje miejsce. Ruszył w stronę kuchni, ale nie mógł oderwać wzroku od łóżka z rozgrzebaną pościelą i potknął się o rozrzucone na podłodze śmieci. Wytrzeszczył na nie oczy i wzdrygnął się. Tego jeszcze nie było. Nagle zesztywniał, słysząc wesołe podśpiewywanie Mamli. Mamla przeszła szybkim krokiem przez pokój i uśmiechnęła się do Papla przelotnie, ale wesoło. Ten uśmiech wydał się Paplowi bardzo dziwny i podejrzany. Właśnie otworzył usta, żeby zapytać, co to wszystko ma znaczyć, ale Mamla uśmiechnęła się jeszcze raz przez ramię i zniknęła w drzwiach korytarza. Papel został z otwartymi ustami i ręką zawieszoną w powietrzu nad kupą śmieci. W takiej dziwnej pozycji zastała go Papla, która właśnie weszła do pokoju. Papel zamknął usta, opuścił rękę i spojrzał pytająco, ale Papla nie zwróciła na niego uwagi, tylko przeskoczyła przez śmieci i zniknęła w drzwiach. Papel postanowił to spokojnie przemyśleć, ale w pokoju nie mógł się skupić z powodu kupy śmieci, więc ruszył do kuchni. Kiedy otworzył drzwi, nie mógł uwierzyć własnym oczom: na stole stał stos brudnych naczyń, ustawionych byle jak, chwiał się to w jedną, to w drugą stronę i szykował wyraźnie, żeby rąbnąć na podłogę. Papel dopadł go w ostatniej chwili, przycisnął do brzucha oburącz i odetchnął z ulgą. Przełknął ślinę i podszedł do garnka. Uniósł pokrywkę, zajrzał do wnętrza i patrzył z niedowierzaniem, w końcu niemal całą głowę włożył do środka. Gdy wreszcie wyprostował się, w oczach miał rozpacz. – Nie ma obiadu – szepnął, nie wierząc własnym oczom. Stał przez chwilę, nie wiedząc, co o tym myśleć, po czym wypadł z kuchni i prawie zderzył się z pogodną i rozśpiewaną Mamlą, która rzuciła mu powłóczyste spojrzenie i uśmiechnęła się tajemniczo. Papel poczuł, że ogarnia go jeszcze większy niepokój. – Mamla, czy coś się stało? – Nic się nie stało – odpowiedziała wesoło. Papel zamrugał oczami, przetarł je, mając nadzieję, że panujący w całym mieszkaniu rozgardiasz to tylko dziwne przywidzenie. Nieprzyjemny widok wcale jednak nie miał zamiaru zniknąć z oczu. Nie wyglądało też, żeby to wszystko chciało się samo posprzątać. – No bo... – bąknął Papel niepewnie – i do tego nie było obiadu! – Wiem – odparła Mamla zupełnie zwyczajnym tonem i niczego dokładniej nie wyjaśniając, ruszyła w stronę łazienki. Papel pobiegł za nią aż pod drzwi, ale nie wiedział, co powiedzieć, więc postał chwilę, drapiąc się po głowie. Na szczęście pojawiła się Papla. Żuła coś bez apetytu. – Papla, może ty wiesz, co się stało? – zapytał Papel. – Nie wiem – odparła Papla. – A co się stało? – Mamla jest dzisiaj taka dziwna... – wyjaśniał Papel. – Zawsze coś robi: sprząta, gotuje, nosi jakieś zakupy, a dzisiaj nic... Pokazał na porozrzucane wokół rzeczy i śmieci na podłodze, a Papla z powagą pokiwała głową. – I nie było obiadu! – dodał Papel ze zgrozą. 41 – To trochę dziwne, masz rację, Papel – zastanawiała się Papla. – Jakoś o tym nie pomyślałam, ale Mamla chyba nie jest chora. Cały czas się uśmiecha. – Są różne choroby... – zauważył Papel ostrożnie. – Masz na myśli jakieś wesołe choroby? – zapytała córka. Wtedy Papel zaczął chodzić nerwowo dokoła stołu i zastanawiać się głośno: – Pewnie się na mnie obraziła. O co może chodzić?... Chodzić... chodzić... – mruczał pod nosem, nie przestając krążyć po pokoju jak mucha wokół lampy, a potem spojrzał w dół i nagle coś przyszło mu do głowy, bo palnął dłonią w czoło. – Buty! Wiem, coś z butami!... Nie wytarłem!... Nie, wytarłem... – przypomniał sobie po chwili. – A może zapomniałem, że coś obiecałem zrobić?! To może być to, bo nie mogę sobie przypomnieć. Wiesz, Papla, jak się zapomniało, to potem się tego nie pamięta! To na pewno za to się obraziła. Wiesz co, Papla, chyba ją przeproszę, bo straszny bałagan i nie wiadomo, co z kolacją. Papla kiwnęła głową. Brak obiadu specjalnie jej nie zmartwił, ale teraz jej się wydawało, że w porze kolacji może zrobić się naprawdę głodna. Papel odnalazł Mamlę przed lustrem, gdzie siedziała sobie, podśpiewując i malując na twarzy kolorowe kwiatki. Wyglądała na zadowoloną. Papel chrząknął. – Mamla, ja ciebie przepraszam – powiedział uroczyście, a Mamla spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Za co, Papel? Tego Papel dokładnie nie wiedział, więc zaraz się trochę zdenerwował. – A skąd ja mogę wiedzieć? Czy to ja się obraziłem? Ja ciebie przepraszam, a ty już wiesz za co. To twoja sprawa. – Ale ja nie jestem obrażona – zauważyła ubawiona Mamla. – Nie jesteś? To w takim razie o co chodzi? Buty wytarłem! – Jakie znowu buty?! A więc to tak wygląda, pomyślał sobie Papel. To ja ją przepraszam nie wiadomo za co, a ona też nie wie za co, i do tego nie jest obrażona. Nie wiedział, co ma teraz powiedzieć, a Mamla zajęła się na powrót malowaniem kwiatka na czole, więc machnął ręką i wyszedł. W kuchni spotkał Paplę, która spojrzała na niego pytająco. Rozłożył bezradnie ręce. – Może ja się czegoś dowiem? – powiedziała Papla i ruszyła w stronę łazienki. Mamla namalowała sobie twarzową gałązkę na skroni i kawałek liścia na brodzie. – Mamla, czy ja mogę... – zaczęła Papla ostrożnie, wiedząc, że do wielu pomysłów Mamla ma zastrzeżenia, które jej samej nie wpadłyby do głowy. – Możesz – odparła Mamla, nie czekając na dalszy ciąg pytania. Papla nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Ale... – Żadnego „ale” – odparła Mamla wesoło, ale stanowczo. – Powiedziałam, że możesz, to znaczy, że możesz. Papla podskoczyła z radości, ale zaraz się zamyśliła i wyszła ze zwieszoną głową. Papel czyhał na nią pod drzwiami. – I co? – zapytał szeptem. – Bardzo dziwne. Pozwoliła mi na wszystko. – Na co ci pozwoliła? – zdziwił się Papel. – Mówiłam, że na wszystko – szepnęła Papla trochę wystraszona – teraz nie wiem, co robić. – Co ja takiego zrobiłem albo czego ja takiego nie zrobiłem?... – zastanawiał się na głos Papel, przekonany, że ta przedziwna zmiana w Mamli zaszła z jego powodu. 42 – Nie wiem, co robić! Wszystko wolno... – westchnęła Papla. Wtedy Papel zapytał, czy kiedy Mamla pozwalała jej na wszystko, to mówiła zwyczajnie, czy też może w jakiś szczególny sposób. – Zwyczajnie. Możesz, i już. Papel pokręcił głową z powątpiewaniem. To nie było wcale zwyczajne. Zazwyczaj Mamla mówiła, że tego czy owego nie można, bo można sobie coś zrobić. – Też bym wolała, żeby mi czegoś zabroniła – odparła Papla, wzdychając po raz kolejny. – Wiedziałabym, co robić, a tak to nie wiem. Papel stwierdził, że już wie, co trzeba zrobić. Przyniósł pokrywkę i młotek, a potem zaczaili się pod drzwiami łazienki. – Ale po co? – zapytała Papla, która nic z tego nie mogła zrozumieć. Papel uśmiechnął się chytrze. – Nie lubi hałasowania. Zobaczysz, że wyskoczy, i wreszcie dowiemy się, o co chodzi. Potem Papel zaczął walić młotkiem w pokrywkę, a Mamla siedziała przed lustrem, coś pogryzała, coś popijała, przeglądała książkę, zerkała w lusterko i jeszcze sobie podśpiewywała, zupełnie jakby Papel grał na bębnie, a nie próbował ją zdenerwować. Papla kręciła głową z niedowierzaniem, a Paplowi w końcu opadły ręce. Potem Paplowi przyszedł do głowy jeszcze jeden dobry pomysł. – Wiesz co, Papla? Jeśli nie pomaga to, czego ona bardzo nie lubi, to może zrobimy coś takiego, czego my bardzo nie lubimy robić? Papla skrzywiła się trochę, ale tylko troszeczkę, bo wiedziała, że nie ma innego wyjścia. – To może być dla niej szok – powiedział Papel, napełniając wiadro ciepłą wodą. – Co to jest szok? – zapytała Papla. Papel zastanawiał się chwilę, a potem kiwnął na Paplę, żeby podeszła bliżej, i niespodziewanie szczeknął jej prosto do ucha. Papla podskoczyła. – To nią powinno wstrząsnąć, po czymś takim znowu będzie sobą! – stwierdził Papel, wymachując ścierką. Potem posprzątali całe mieszkanie, chodząc na palcach, żeby szok był jeszcze większy, i właśnie skończyli myć okno, kiedy do pokoju weszła rozśpiewana Mamla i zauważyła z uśmiechem: – Widzę, że umyliście okno. Papel o mało nie spadł z parapetu, ale Mamla tego nie widziała, bo weszła do kuchni, gdzie też było posprzątane, i nawet nie krzyknęła ze zdumienia. To oni umyli okno, żeby ją wprawić w osłupienie i zaskoczyć, a ona sobie weszła i tak zwyczajnie powiedziała: „Widzę, że umyliście okno”! – Słyszałaś, jak ona to powiedziała?... Zupełnie, jakby nic się nie stało! Papla też była oburzona. – I do tego nie powiedziała, że umyliśmy niedokładnie. – Dosyć tego! Idziemy! – powiedział Papel, ruszając do kuchni. – No, dosyć tego, Mamla! – wykrzyknął, otwierając drzwi z hukiem. – My już dłużej nie możemy! Poddajemy się! Mów, o co chodzi, bo jak nie, to nie wiem, co zrobię. Papla też nie wiedziała i uważała, że Papel ma rację. – Ale ja tylko... – bąknęła Mamla, uciekając przed nimi dokoła stołu. – Tylko nie kręć! – krzyczał Papel. – Chcemy znać całą prawdę! I co mamy zrobić, żeby było tak jak zawsze? – Ale ja tylko sobie pomyślałam, że skoro zawsze jest tak samo, to dzisiaj może być inaczej... – A obiad? – zapytał Papel groźnym głosem. – Od czasu do czasu może być bez obiadu... – szepnęła Mamla. Papel zawahał się. O tym rzeczywiście nie pomyślał. 43 – Ale ty mi na wszystko pozwoliłaś! – odezwała się Papla. – Przecież jesteś już duża – zauważyła Mamla. – Pomyślałam sobie, że nie zrobisz żadnego głupstwa... a choćby nawet... W końcu o co chodzi? Głupstwo to głupstwo, nic takiego... Stali potem i patrzyli na Mamlę, jakby zobaczyli ją po raz pierwszy w życiu, aż Mamla powiedziała: – O co chodzi? Przecież nic się nie stało... 44 Złodziej w łazience Kiedy zaspany Papel z ręcznikiem na szyi próbował wejść do łazienki, zastał drzwi zamknięte. Z łazienki dobiegał szum cieknącej z kranu wody. Papel oparł się o drzwi czołem, chwilę pukał, ale że nikt się nie odzywał, ziewnął i odszedł zrezygnowany, mrucząc coś pod nosem. Potem pod drzwiami pojawiła się Mamla i też usłyszała szum wody, a nawet jakieś chlapanie i parskanie. Zapukała, a kiedy nikt nie odpowiadał, wykrzyknęła: – Papel, kiedy wyjdziesz z łazienki? A wtedy Papel odpowiedział z pokoju, że nie wie. – Już się umyłeś? – zdziwiła się Mamla. Papel siedział sobie w pokoju i notował w notesie jakieś swoje nowe pomysły. – Czy ja wyglądam na umytego? – mruknął pod nosem. – Nie wyglądasz – przyznała Mamla. Nie zauważyli, że za ich plecami przeszła Papla, przecierając zaspane oczy. – A wiesz dlaczego? – zapytał Papel i odpowiedział, zanim Mamla zgadła. – Bo się nie umyłem. Papla stała chwilę pod drzwiami, kiwając się w tył i w przód, a potem wróciła do pokoju. – O, Papla wyszła z łazienki – zauważyła Mamla. – Wcale nie – odpowiedziała Papla, ziewając. – To co tu robisz? – Czekam, aż łazienka będzie wolna – odpowiedziała Papla. Mamli wydawało się, że córka się jeszcze dobrze nie obudziła. – W takim razie ja idę – powiedział Papel, wstając z fotela. – Słuchajcie! – zdziwiła się Mamla. – W takim razie kto teraz jest w łazience? – Ja byłem pierwszy – rzucił Papel i przyśpieszył kroku. – Ale kto jest teraz? – Teraz będę ja – powiedział Papel z korytarza. – Ciekawe, jak wejdziesz? – zastanawiała się Papla, idąc za nim. Papel nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustępowały. – No nie! Znowu zajęte! – krzyknął ze złością, a potem spojrzał przez ramię i zobaczył swoją żonę i córkę, które stały w progu i patrzyły na niego dziwnym wzrokiem. – Mamla... przecież ty jesteś tutaj! I Papla też... – Przecież widzisz! – szepnęła Mamla. – A nie mówiłam? – powiedziała Papla. – Nie możesz przecież być tu i tam. O ile dobrze sobie przypominam, mam tylko jedną żonę... – I córkę, ale jej nie słuchasz – zauważyła Papla. – W takim razie kto jest w łazience? – Ja na pewno nie – powiedziała Papla. – Mamla... – Ja tylko chciałam wejść, ale było zajęte – tłumaczyła się Mamla. – Mamla, czy my mamy jakiegoś gościa? – zapytał Papel. 45 – Skąd mam wiedzieć, czy znowu niespodziewanie kogoś nie zaprosiłeś? – Nawet gdybym kogoś przypadkiem zaprosił, to ten ktoś wszedłby tutaj – tu Papel pokazał, jak zachowałby się jego gość – powiedział: dzień dobry... – Dzień dobry – powiedziała Papla. – Przecież nikogo nie było!... – przypomniał sobie nagle Papel. – W takim razie kto tam jest?! To moja łazienka! Ruszył w stronę zamkniętych drzwi, ale Mamla doskoczyła do niego i zatrzymała go w miejscu. – Papel, nie idź tam! – szepnęła, spoglądając ze strachem na zamknięte drzwi. – To może być złodziej! Papel namyślał się przez chwilę. – Złodziej? No tak, trzeba uważać... Wszedł tak, że nikt tego nie zauważył... – Jak złodziej? – zapytała cichutko Papla. – A jak... dostał się do łazienki i... Co on właściwie tam robi? Papla uważała, że złodziej wszedł tam, żeby coś ukraść. Papel wzruszył ramionami. – Ciekawe co? Mamy jeszcze mydło? Mamla odparła, że został jeszcze kawałek mydła i pół tubki pasty. – Może kradnie pastę albo szczoteczkę do zębów? – odezwała się Papla. – Po co mu pasta, jak nie ma szczoteczki? – zastanawiał się głośno Papel. – Papel, nie idź! – mówiła Mamla, kurczowo trzymając Papla za łokieć. – Lepiej niech zginie mydło i pasta! Papel jednak zadecydował, że złodzieja trzeba zamknąć i wezwać policję. Kłopot polegał na tym, że złodziej był już zamknięty. – Dlaczego on się właściwie zamknął? – zastanawiał się na głos Papel. – Może się zaciął? – wystraszyła się Mamla. – Papel, to może być zacięty złodziej! – Wszystko jedno. Idę – powiedział Papel, nie ruszając się z miejsca. – Nie pozwolę, żeby jakiś złodziej siedział w mojej łazience, ile mu się podoba. – Był pierwszy – zauważyła Papla. – Już ja mu pokażę! – powiedział Papel i zaczął skradać się korytarzem. Na wszelki wypadek zatrzymał się w połowie drogi. A Papla i Mamla stały za jego plecami i gryzły paznokcie. – Co chcesz mu powiedzieć? – zapytała szeptem Mamla. – Już ja z nim sobie porozmawiam tak jak trzeba! – mruknął Papel, a potem wspiął się na palce i odezwał się głośno grubym głosem: – Hej ty, złodzieju! Mamla na wszelki wypadek zasłoniła Paplę własnym ciałem, ale z łazienki nikt nie odpowiadał. Papel mrugnął do rodziny. – Widzicie? Boi się odezwać... – a potem znowu powiedział tym grubym głosem przeznaczonym specjalnie dla złodzieja: – Podnieś ręce do góry, wyjmij z kieszeni mydło i odłóż pastę! – Papel, skąd wiesz, że on ma mydło w kieszeni? – zapytała Papla. – Chodzi o to, żeby on myślał, że ja wszystko wiem... – rzucił przez ramię Papel, a potem raz jeszcze wykrzyknął do złodzieja grubym głosem: – I zakręć kran, jak będziesz wychodził! – Powiedz mu jeszcze – podpowiedziała Mamla – żeby nie zostawiał bałaganu, bo ja nie mam zamiaru po nim sprzątać! – Nie myśl sobie, że jestem jeden – krzyknął Papel jeszcze grubszym głosem. – Jest mnie trzech albo nawet pięciu, i to znacznie większych, niż ci się wydaje! Papla zauważyła, że teraz złodziej będzie się bał wyjść. – Zatkało go! Nie może wydobyć głosu – ucieszył się Papel. – Może się obraził – zmartwiła się Mamla. – Może nie powinieneś mówić do niego: złodzieju. 46 – To jak mam mówić? Nie wiem, jak ma na imię. – Spróbuj łagodniej – tłumaczyła mu Mamla – no wiesz, mów do niego: panie złodzieju, i żeby sobie poszedł, a jak chce umyć zęby, to damy mu pastę. – Chcesz rozdawać pastę złodziejom? Papla uważała, że najlepiej, jak Papel powie tak jak na filmie: „To twoja ostatnia szansa”. – Papel, ty jej pozwalasz oglądać takie filmy? – Mamla złapała się za głowę, a potem ruszyła w stronę Papla. – Mamla, ciszej... – szepnął Papel, cofając się. – Po co on ma wiedzieć?... To są nasze rodzinne sprawy. Papel zupełnie przypadkiem złapał za klamkę i nagle wpadł do łazienki. Mamla wydała okrzyk przerażenia, a potem zrobiło się cicho i Papel wyszedł. – Nic ci się nie stało? Nic ci nie zrobił? – dopytywała się wystraszona Mamla. Papel pokręcił przecząco głową. – Papel! Co ty mu zrobiłeś? – Mamla wystraszyła się po raz kolejny. Papel nie odpowiadał. – Dlaczego on się nie rusza? – dopytywała się Mamla, bojąc się zajrzeć do łazienki. – Bo go nie ma. – Uciekł czy nie żyje? – zapytała Papla, a Mamla spojrzała na nią dziwnie. – Myślę, że to nie był zacięty złodziej, tylko zacięte drzwi – odparł Papel. Mamla ciągle jeszcze nie była do końca przekonana. – A kran? Przecież ciekło z kranu, a nie cieknie! Papel powiedział, że to on zakręcił, potem wszyscy razem sprawdzili, czy w łazience nikogo nie ma i czy nic nie zginęło. I tylko Mamla ciągle była nie całkiem przekonana. – Papel, a jeżeli on tam był?... – zapytała szeptem. – Co to będzie? Ja już na pewno nie zasnę! – A dlaczego masz spać? Zobacz, która godzina! – powiedział Papel, wskazując na zegarek. Rzeczywiście zrobiło się późno. 47 Papierowa żaba Papel czyścił buty w korytarzu, a Papla pracowicie wycinała coś z gazety. Mamla siedziała w fotelu i czytała jakąś grubą powieść. Papla spojrzała na swoje dzieło i skrzywiła się. – Mamla, czy ta żaba jest trochę podobna do żaby? – zapytała po chwili. Mamla uniosła głowę znad książki i, zanim odpowiedziała, przez długą chwilę patrzyła na Paplę, nic nie rozumiejąc, bo w powieści nie było mowy o żabach. Nikt tam nie kumkał ani nie skakał w mokrej trawie. – Ta żaba... jest raczej mało podobna do żaby... Papla, dlaczego właściwie wycinasz ją z gazety? – Myślałam, że może się nie udać – odparła Papla. – Dlatego właśnie robię ją z gazety. Jak się komuś nie spodoba, to może ją sobie poczytać. I z tej strony, i od brzucha... Mamla kiwnęła głową, jej nos znalazł się nad kolejną stroną powieści i natychmiast zapomniała o papierowych żabach. A po chwili wszedł Papel. Wszedł wprawdzie na nogach, ale na rękach miał buty. – Zgadnijcie, co za pomysł przyszedł mi do głowy! – krzyknął wesoło, trzaskając obcasami w powietrzu. Tym razem Mamla natychmiast oderwała się od czytania, jęknęła przerażona, a książka wypadła jej z ręki. Spojrzała na Papla i od razu domyśliła się, co to za niezwykły pomysł. Papla odłożyła wycinankę i zaczęła uważniej przysłuchiwać się rozmowie. Wyglądało na to, że zaraz wydarzy się coś ciekawego. – Papel! Nie możesz tak chodzić po ulicy! – stwierdziła stanowczo Mamla. Papel zdziwił się. – Ja nie mogę chodzić po ulicy? Nie mogę wyjść na spacer? Dlaczego? – Zaczną mówić, że ci się w głowie przewróciło – stwierdziła Mamla z przekonaniem. Papel nie mógł zrozumieć, dlaczego zwykłe pójście na spacer może się komuś nie podobać. Wszyscy chodzą i nikt nic nie mówi... – Ale nie tak!... Te buty... – jęknęła Mamla. – Nie możesz ich nosić... Papel przyjrzał się butom uważnie i nie zauważył w nich nic szczególnego. – Jak to? Mam chodzić boso? – Nie boso, tylko w rękawiczkach – wtrąciła Papla, która zdążyła się domyślić, o co Mamli chodzi. – Mam nosić na nogach rękawiczki? Chyba zwariowałyście? Przecież nie będą pasowały! – pokrzykiwał Papel, ale zaraz zaczął się zastanawiać, czy nie warto tego przemyśleć spokojnie, a Mamla powiedziała pospiesznie: – A kto tu mówi o nogach? – Mówimy o rękach – dodała Papla. Mamla kiwnęła głową i lekko przygryzła wargę. – Właśnie, o rękach... – Jak to sobie wyobrażacie? – zastanawiał się Papel na głos. – Mam nosić rękawiczki i chodzić boso? Według was to ma wyglądać normalnie? Przecież powiedzą, że jestem jakiś kompletnie... niezdecydowany. Tu boso, a tu rękawiczki. Zupełnie jakbym nie wiedział, jaka jest pogoda!... 48 Mamla roześmiała się uspokojona. Papel był czasami zaskakująco rozsądny. – Oczywiście! Oczywiście, że nie... Papel – mówiła pospiesznie – to tylko nieporozumienie... Wydawało nam się... prawda, Papla? – Papla kiwnęła głową. – Po prostu, kiedy przyszedłeś w tych butach na rękach... – Wszystko przekręcacie! – denerwował się Papel. – Przyszedłem na nogach i przyniosłem buty! – Tak, tak, Papel – zgodziła się natychmiast Mamla. – No powiedz, Papla, co sobie pomyślałaś... A Papla odparła, że zaraz sobie pomyślała, że Papel będzie teraz chodził po ulicach na rękach. Papel najpierw roześmiał się z niedowierzaniem, pokręcił głową raz i drugi, a za trzecim razem zaczął przyglądać się butom z namysłem i próbował maszerować w powietrzu. – Dziwne pomysły przychodzą wam do głowy... – mruknął po chwili. – Jakby się nad tym zastanowić... – Papel, tylko się nie zastanawiaj! – krzyknęła Mamla, zrywając się z fotela. – Te buty są przynajmniej o dwa numery za duże na twoje ręce, poobcierasz sobie nadgarstki! – O co wam chodzi? Przecież nie ja to wymyśliłem! – bronił się Papel. Mamla tłumaczyła, że cały czas chodzi o chodzenie. Już i tak mówią o nich dziwne rzeczy... – Nie obchodzi mnie, co mówią – odrzekł Papel, trzaskając w powietrzu obcasami. – Dopóki nie depczę nikomu rękami po nogach, nie mają prawa się czepiać... Zresztą nie macie się czym martwić. Nie wyjdę na rękach na ulicę... Mamla odetchnęła i uśmiechnęła się do męża najbardziej promiennym ze swoich uśmiechów. – Nie wyjdziesz? Papel, ty jednak czasami potrafisz być rozsądny! – Jasne... – odparł Papel rozsądnym i spokojnym tonem. – Nie chcę, żeby się ze mnie śmiali, kiedy się będę przewracał... Mamla odłożyła powieść i wzięła do ręki kłębek i druty. – Papel, zrobię ci wspaniałą czapkę... – Najpierw muszę potrenować – dodał Papel cichym głosem. Kiedy Mamla zobaczyła, że Papel stoi pod ścianą na rękach, ze złości spruła trzy rządki i wzięła do ręki książkę. Papla podeszła do ojca i pomachała mu przed nosem wycinanką. – Czytałeś żabę? – Jaką żabę?... – zapytał Papel i podrapał się stopą w kolano. – Jak smutna, to nie chcę. – Taka sobie. Z ogłoszeniami – odpowiedziała Papla i podsunęła Paplowi wycinankę pod nos. Papel zmarszczył brwi. – Nic nie rozumiem – mruknął po chwili – wszystko poprzekręcali w tej gazecie... Papla odwróciła żabę do góry nogami. Mamla wzdychała, kręciła głową i znowu zaczęła robótkę. – Mamla! – krzyknął Papel. – Ta czapka ma mieć zapięcie pod brodą, bo inaczej będzie mi spadała. – Nie będzie czapki – westchnęła Mamla. – Muszę ci zrobić bardzo ciepłe skarpety, bo przeziębisz sobie nogi. Miała tylko nadzieję, że jak Papel dłużej postoi na rękach, to dziwne pomysły wylecą mu z głowy. 49 Dzika okolica Kiedy Mamla próbowała przymocować sznurek do wystającego ze ściany kołka, drzwi otworzyły się nagle, zrobił się przeciąg i Mamla w ostatniej chwili złapała za kołek, żeby nie spaść. Wszedł Papel, zacierając ręce, zaczepił nogą o sznurek, szarpnął mocno i wyrwał stołek spod nóg Mamli, która zawisła na ścianie i wyglądała teraz jak własny portret. – Zostawcie to! Idziemy na wycieczkę! – powiedział Papel i dopiero teraz dostrzegł wiszącą na ścianie Mamlę. – Mamla, co ty tam robisz na górze? – zapytał zaciekawiony. – Mamla chciała coś wysuszyć – wyjaśniła Papla. Papel uważał, że byłoby lepiej, gdyby to najpierw z siebie zdjęła. – Zresztą nieważne – dodał po chwili. – Później wysuszysz... – Dajcie mi krzesło! – wrzasnęła Mamla, czując, że dłużej nie wytrzyma. – Mamla, co z tobą? – zaniepokoił się Papel. – Nie ma czasu na wysiadywanie. Na szczęście Papla w porę przysunęła stołek i Mamla mogła zejść ze ściany i rozetrzeć obolałe od wiszenia ręce. Papel poklepał Mamlę po ramieniu. – Wspinaczkę zdrowiej jest uprawiać na świeżym powietrzu. Wiem, co mówię, Mamla – stwierdził, wyciągając z kieszeni mapę. Rozłożył ją na stole. – Papel, czy to na pewno będzie wycieczka? – dopytywała się Papla. – Bo jak spacer, to ja nie chcę. Na spacerze chodzi się tak... a na wycieczce tak... – pokazała, jak według niej to się robi. – Na spacer mogę chodzić z psem. Nie będę chodziła na spacer bez psa. – Pośpieszcie się, bo nie zdążymy wrócić – ponaglał je Papel, pochylając się nad mapą. – Suchy prowiant! Nie mamy suchego prowiantu! – Mamla złapała się za głowę, zaczęła biegać po kuchni i wyciągać torby z jedzeniem. – Daj sobie teraz spokój z suszeniem! – mruknął Papel. – Co ja na siebie włożę? – zmartwiła się Mamla, zaglądając do szafy. Papla uparła się, że pójdzie z plecakiem. Bez plecaka to tylko spacer, a nie żadna wycieczka. – Nie idę bez plecaka! Papel biegał dwoma palcami po mapie. – Możemy iść tutaj, tędy... tam, tamtędy... – A śpiwór? – zapytała Papla. – Po co ci śpiwór? – zdziwił się ojciec. – Nie chcesz chyba przespać wycieczki? – A co będę niosła w plecaku? – upierała się Papla. – Z pustym plecakiem nie pójdę, a bez plecaka też nie pójdę! Papel westchnął. – No dobra, Papla – powiedział. – Skoro już musisz brać ten plecak, to wsadzimy do niego suchy prowiant... – O to chodzi, że nie mamy suchego prowiantu – odparła Mamla. – No to mokry... – powiedział Papel. – Nie rozumiesz, że na wycieczce nie chodzi o jakiś tam prowiant, tylko o chodzenie?... Dlaczego nie możemy właściwie połączyć wycieczki z głodówką? Głodówki też są podobno zdrowe i poniesiemy mniejsze koszty... – To ja już teraz nie wiem, co mam nieść: prowiant czy koszty? – zapytała Papla. 50 – Zawsze to samo – westchnęła Mamla, robiąc kanapki z serem. – Najpierw nie chce brać nic do jedzenia, a potem zjada najwięcej z nas wszystkich. Papel powiedział, że zjada nie dlatego, że jest głodny, tylko żeby nie zostało. Przez oszczędność. Mamla zapytała, na czym ta oszczędność ma polegać, ale nie chciał dłużej o tym rozmawiać. Uważał, że i tak jest mało czasu i trzeba się zdecydować, gdzie idą. Pokazał jakieś miejsce na mapie. Papli wydawało się, że nie wygląda ono wcale lepiej od innych. Trochę się dziwiła, co też dorośli widzą w tej mapie. – Dlaczego tutaj? – zapytała Mamla, marszcząc brwi. – Co to za miejscowość? – To nie jest żadna miejscowość, tylko taka dość dzika okolica – wyjaśnił Papel. Mamla spojrzała na męża podejrzliwie. – Dzika okolica? Co masz na myśli, mówiąc „dzika okolica”? Według Papla dzika okolica to taka, gdzie nie spotyka się ludzi, ale Mamli wcale to nie uspokoiło. – Nie ma ludzi? Dlaczego nie ma ludzi? Może się boją? Może dlatego, że są tam jakieś dzikie zwierzęta?... Papel, nie zapominaj, że idziemy z dzieckiem! Papla zwróciła uwagę, że już jest duża, ale Mamla nie chciała się zgodzić na dziką wyprawę. – Nie ma mowy! Nie pozwolę, żeby wyskoczyło na nas coś strasznego i nas zjadło! Papel skrzywił się. – Mamla, czy ty nie umiesz mówić o niczym innym tylko o jedzeniu?... Idziemy na wycieczkę dla przyjemności! – To tak ma wyglądać przyjemność? Może to jest przyjemność dla tych dzikich bestii, co nas zeżrą, ale nie dla mnie! Papla stała z plecakiem i niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. – W środku nic nie mam – powiedziała, ciągnąc Papla za rękaw. – Zdejmij plecak, Papla! – zadecydowała Mamla. – Nigdzie nie pójdziesz! Papla nie miała zamiaru łatwo zrezygnować, przecież Papel obiecał wycieczkę. – Jakie znowu dzikie bestie?! – krzyknął Papel, łapiąc się za głowę. Mamli było wszystko jedno, co to za bestie. Nie znała się na tym i nie miała najmniejszej ochoty, żeby im się z bliska przyglądać. Nie będzie narażała dziecka na jakąś dziką wycieczkę. Papel zapewniał, że od lat nie widziano ani nie słyszano, żeby w tej okolicy ktokolwiek został zjedzony albo nawet nadgryziony czy tylko spróbowany, ale Mamla zamknęła oczy, zatkała uszy i oznajmiła, że nie ma zamiaru patrzeć i słuchać takich strasznych rzeczy. – Poddaję się! Poddaję się... poddaję... – jęczał Papel, leżąc na mapie. Papla nie miała zamiaru się poddawać. Rozpłakała się. Miała być wycieczka, a jej plecak jest pusty, i nie ma nawet psa, żeby z nim pójść na spacer. Mamla szarpnęła Papla za nogę. – Co z tobą? – spytała. – Leżysz sobie na stole, a przecież obiecałeś dziecku wycieczkę. Papla zaczęła płakać trochę ciszej, żeby rodzice mogli ze sobą porozmawiać i żeby zdążyli przeschnąć, zanim wyjdą z domu. Papel podniósł głowę znad mapy i patrzył na Mamlę dziwnym wzrokiem. – Przecież powiedziałaś, że nie idziemy – wybąkał niepewnie. – Nic podobnego – odparła spokojnie Mamla. – Powiedziałam, że nie idziemy na pożarcie do dzikich bestii. Na pewno są inne miejsca, gdzie nic nam nie grozi. Papel pokazał niepewnie plamkę na mapie. – Tu? – zapytał niepewnie. Mamla przyjrzała się plamce z ciekawością. – A co tam jest? – zapytała nieufnie. – Nic – cicho odpowiedział Papel. 51 – Na pewno? – Na pewno – mruczał Papel, pocierając mapę nosem. – Na pewno... To pustynia... Zabierzemy duży termos... Ty, Mamla, szybko wyschniesz i nie będziesz musiała wisieć na kołku... mokry prowiant wyschnie... Papla też wyschnie... Papla spojrzała niepewnie na Mamlę. – To ja już nie wiem, czy idziemy na tę wycieczkę, czy nie – westchnęła, zdejmując plecak. – Oczywiście, że pójdziemy – odparła Mamla. – Jak tylko Papel poczuje się lepiej – dodała po chwili. 52 List od ciotki Nasturcji Kiedy Papel wrócił z córką z wycieczki, zauważył na stole otwartą walizę. Obok walizy leżała sterta rzeczy, które Mamla pakowała w pośpiechu. Papla otworzyła usta i równie szeroko otwarła oczy. – To przecież nasza walizka! Poznaję ją! – wykrzyknął Papel. – Dlaczego masz nie poznawać naszej walizki? – zdziwiła się Mamla, wyjmując z walizki kostium kąpielowy i odkładając go na bok. – Mamy ją od początku. Papel nie mógł zrozumieć, po co Mamla wyciągnęła walizę i dlaczego upycha w niej tyle rzeczy. – Nie widzisz? Pakuję się – odpowiedziała Mamla. – Widzę, że się pakujesz, tylko nie rozumiem po co – mówił Papel, chodząc wokół stołu z założonymi do tyłu rękami. – Jeśli ktoś się pakuje, to znaczy, że chce wyjechać, a ty przecież nie masz zamiaru nigdzie wyjeżdżać?... I wtedy Mamla odparła, że ma właśnie taki zamiar. – Jak to? – zdumiał się Papel. – Chyba nas nie rzucisz? – przestraszyła się Papla. – Oczywiście, że nie – uspokoiła ich Mamla z uśmiechem. – Co byście beze mnie zrobili? Po prostu muszę wyjechać na kilka dni. – Na parę dni? – dopytywał się wciąż jeszcze niespokojny Papel. – Mówisz o pełnych paru dniach? Wtedy Mamla wyjęła różową kopertę. – Wiecie, co to jest? – Pewnie zaraz nam powiesz – domyśliła się Papla. – To jest list od ciotki Nasturcji – powiedziała Mamla. – Pamiętacie ciotkę Nasturcję? Oczywiście, że pamiętali. Szczególnie Papla, którą ciotka Nasturcja szczypała w policzki przy każdej okazji. – Paplo – zwróciła jej uwagę Mamla. – Pamiętaj, że mówisz o swojej ciotecznej babce ze strony matki! – Mówię o swoich policzkach – wyjaśniła Papla. – Z obu stron. Szczypała mnie w oba. – To dlatego, że cię lubiła – odparła Mamla. – Nie narzekaj, Papla – wtrącił Papel. – Ciotka mogła polubić cię jeszcze bardziej. Wtedy pewnie odgryzłaby ci uszy. – Co wy macie przeciwko ciotce Nasturcji? – oburzyła się Mamla. Papel powiedział, że on nic nie ma przeciwko ciotce. Nawet to, że ciotka Nasturcja wyrażała się bardzo kwieciście, też mu nie przeszkadzało, nie lubił tylko, kiedy ciotka wyrażała się kwieciście o nim i mówiła: Drogi Paplu, najwyższy czas, żebyś się zmienił. Ktoś taki jak ty nie powinien być kimś takim jak ty, tylko kimś zupełnie innym. Powinieneś być kimś poważnym i odpowiedzialnym, bo masz przecież żonę i córkę... Zupełnie jakby o tym nie wiedział. – Nie mów tak o niej – szepnęła Mamla, przygryzając wargę. – Ciotka Nasturcja jest starszą osobą i naszą bliską krewną. Papel przyznał, że to prawda, i dodał, że ciotka mieszka dość daleko, jak na bliską krewną. – No to co? Uważasz, że nie powinna? – zaniepokoiła się Mamla. 53 – Nie, nie – pośpiesznie wyjaśnił Papel. – To akurat jest w porządku... Czy ciotka Nasturcja pisze w tym liście, że coś się stało? Że na przykład jest chora i potrzebuje pomocy? – Może nie dosłownie... – Mamla zawahała się, spoglądając na list od ciotki. – Wiesz, jaka ona jest... – O tak... – przyznał Papel, wzdychając. – To bardzo dziwny list. Dlatego postanowiłam pojechać i zobaczyć, co się stało. Papel lubił jasne odpowiedzi i chciał wiedzieć, czy z listu wynika, że ciotka jest chora. – Papel, to nie jest takie proste – westchnęła Mamla. – Jak wiesz, ciotka jest starszą osobą... – Wiem, wiem... i naszą bliską krewną. – Dlaczego bliską, jak mieszka daleko? – zapytała Papla. – Słuchaj, Mamla – niecierpliwił się Papel. – Dlaczego to nie jest proste? Czy to jest jakaś choroba z powikłaniami? Mamla kręciła głową. – Ty nic nie rozumiesz – westchnęła, przyciskając list do piersi. – Ciotka jest... – ...starszą osobą i naszą bliską krewną, ale mieszka daleko – podpowiedziała Papla, ale rodzice nie zwracali na nią uwagi. Papel próbował się dowiedzieć, co jest w liście od ciotki Nasturcji, a kiedy po raz kolejny to się nie udało, poprosił Mamlę, żeby mu pokazała list. – Lepiej, jak sama przeczytam – odparła Mamla pośpiesznie. – Wiesz, że ciotka ma trudny charakter. – Wiem, wiem... – mruknął Papel. – Pisze też niewyraźnie. Mamla spojrzała na męża w dziwny sposób i Papla pomyślała, że przy okazji musi się dowiedzieć, co znaczy: trudny charakter. Tymczasem Mamla rozłożyła kartkę zapisaną drobnym, niewyraźnym pismem i zaczęła się w nią wpatrywać, mrugając oczami z wysiłku, jakby odpowiadała na trudne pytanie w jakimś konkursie. – Posłuchajcie... – powiedziała, a potem zaległa długa cisza. – O, tutaj – odezwała się w końcu i spojrzała na Papla. – To wygląda na datę... – To może być data urodzenia ciotki Nasturcji – przyznał Papel. – Nigdy nie chciała powiedzieć, ile ma lat. – To było tak dawno, że ciotka może tego nie pamiętać – odparła Mamla. – Ciotka mówiła, że wcale nie tak dawno, jak nam się wydaje – powiedział Papel, a Mamla pokręciła głową. – W ten sposób nigdy nie przeczytamy tego listu, zacznijmy jeszcze raz – zdecydowała Mamla. – Tutaj, o – podsunęła Paplowi list pod nos – ciotka pisze: Droga i kochana moja mała Mamlo... Papel wpatrywał się w papier z wyraźnym niedowierzaniem. – Skąd wiesz? – zapytał po dłuższej chwili. – Ciotka Nasturcja zawsze się tak do mnie zwracała... – A tu? – Papel postukał palcem w papier i zmarszczył brwi. – To wygląda niedobrze... – Rzeczywiście... – przeraziła się Mamla. – To wygląda, jakby się stało coś strasznego... Wygląda, jakby napisała: Ja mam z tym strasznie... – Ale z czym? – dopytywała się Papla. – Boję się, że to ospa – szepnęła Mamla i list zaczął jej drżeć w dłoni. – Wygląda jak ospa... – Chyba nie jest tak źle – pocieszał ją Papel. – Wynikałoby z tego, że ciotka Nasturcja napisała: Jestem straszną ospą, a to bez sensu. – Może: jestem starszą osobą? – zapytała Papla cichutko. Rodzice popatrzyli na Paplę z namysłem, jakby dopiero w tej chwili zauważyli jej obecność. 54 – A ty skąd wiesz? – zdziwił się Papel. – Przecież nie umiesz tego przeczytać? – A wy umiecie? – zapytała Papla nieco urażona. – Papel! – ucieszyła się nagle Mamla. – Ona ma rację! Jak się cieszę, że ciotka Nasturcja nie ma ospy!... Och, Papel! Kamień spadł mi z serca!... Tylko że na tym nie koniec... O, tutaj... Przeczytaj sam. Papel wziął list do ręki, przysunął go do oczu, a potem odsunął na odległość wyciągniętej ręki. – Jak wiesz... – przeczytał z wahaniem. – To wiem – stwierdziła Mamla. – Dalej... – Jestem?... – dziwił się Papel, nie wierząc własnym oczom – jestem... wrona?... nie... – A dalej'? – dopytywała się Mamla. – Tego nie wiem... – westchnął Papel. – Tu! – Mamla pokazywała jakiś fragment. – Krew na?... – przeczytał Papel niepewnie i sam się zaniepokoił. – Rzeczywiście to wygląda na krew... Ciotka mogła zostać napadnięta przez wronę i jest ranna... – Możesz to przeczytać jeszcze raz? – zapytała Papla, przechylając głowę. – Jestem... wrona... – czytał Papel, sapiąc z wysiłku. – Dalej chyba blisko?... krew na... Nie wiem, na czym... – Dziwisz się teraz, że chciałam natychmiast wyjechać? – powiedziała Mamla i zaczęła upychać rzeczy w walizce. – Nie wrona – odezwała się Papla. – Jestem waszą bliską krewną... – No nie! Rzeczywiście! – ucieszył się Papel. – Ona ma rację! Popatrz, Mamla, że tu jest ogonek! Tylko oderwany! A tu wygląda, jakby było osobno, ale może też być razem. Papla, skąd wiesz? – No przecież sami mówiliście – odparła Papla skromnie. – Żyje! Nic jej nie jest! Żyje! – cieszyła się Mamla, chodząc dokoła stołu. – Pewnie, że żyje – stwierdził przytomnie Papel. – Inaczej nie napisałaby tego listu. – No tak – zaniepokoiła się Mamla – ale jeśli ciotce Nasturcji nic nie jest, to dlaczego każe mi przyjeżdżać natychmiast? – Zaraz się dowiemy... – powiedział Papel i zaczął wpatrywać się w napisany trudnym charakterem list ciotki Nasturcji. – Przyjedź natychmiast?... do tych miast?... do nas?... – Do nas? – zdziwiła się Papla. Mamla też była zaskoczona, że ciotka jako osoba samotna pisze do nas, a nie do mnie. – A może ciotka... – Papel zawahał się. – Może to jest zaproszenie na ślub... – A może nie do nas, ale do was... – cichutko odezwała się Papla i rodzice zaczęli wpatrywać się w list, mrużąc oczy z wysiłku. – A wiesz, że to możliwe? – stwierdził Papel. – I nie natychmiast, tylko na tydzień – powiedziała Papla po namyśle. Papel powoli złożył list na cztery części i powiedział powoli: – Ciotce Nasturcji nic nie jest. Nie ma ospy ani nie zadziobała jej wrona i nawet nie wyszła za mąż. Ciotka Nasturcja przyjeżdża do nas na tydzień. Mamla popatrzyła nieprzytomnie na wypchaną walizkę. – Tylko co teraz będzie? – zapytała. – Ciotka może się zjawić w każdej chwili, a ja muszę przecież wyjechać... – Nigdzie nie wyjedziesz! – krzyknął Papel. – Ty zostajesz, a ja wyjeżdżam! Też mam bliskich krewnych, którzy mieszkają daleko! 55 Długie śniadanie Papla weszła rano do kuchni i zobaczyła, jak Papel napycha sobie usta kanapką z serem i kroi podłużny bochenek chleba, ale nie w poprzek, jak to jest przyjęte, lecz wzdłuż. Papel mrugnął do niej, ruszając szczęką. – Co robisz, Papel? – zapytała zaciekawiona, a Papel odpowiedział niezbyt wyraźnie, z pełnymi ustami: – Długie śniadanie. Sięgnął po pomidora, a ten potoczył się w odległy kąt stołu. – Pomidor, wracaj! – rozkazał Papel, ale pomidor nie miał na to najmniejszej ochoty. Strącił stojący na samym brzegu talerzyk, rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Papla zręcznie złapała spadającego pomidora i dorzuciła go do kilku innych leżących na talerzu. Do kuchni wpadła Mamla i popatrzyła na rodzinę oskarżycielsko. Papel uśmiechnął się niewinnie i rozłożył ręce. Papla pokręciła głową na znak, że to nie ona zbiła talerzyk. – W takim razie kto zbił? – zapytała Mamla. – Pomidor – odpowiedzieli chórem. – A więc to tak! – stwierdziła Mamla. – Zamiast zjeść śniadanie, bawicie się w pomidora! Papla chciała wyjaśnić, że wcale się nie bawią i że z tym pomidorem to prawda. – To on zaczął! – powiedział Papel, pokazując na talerz czerwonych warzyw. Mamla nie miała jednak zamiaru im uwierzyć. – Papel, znowu zaczynasz! Dajesz dziecku zły przykład i... – Nie dokończyła, bo dostrzegła na stole dziwnie pokrojony chleb i wydała okrzyk zgrozy. – Co to jest! Kto to zrobił?! – Piekarz? – zapytał niepewnie Papel. – Kto tak pokroił chleb!? Przyznaj się, że ty to zrobiłeś! Papel nie zdążył się przyznać, bo Papla powiedziała, że to on. – Po co podpowiadasz? – syknął. – Mamla sama by zgadła... – Ale po co? Papel! Po co? – westchnęła Mamla takim głosem, jakby miała zamiar się zaraz rozpłakać. – Czy nie możemy żyć normalnie, tak jak inni? Czy ja wam podaję kotlety do góry nogami? Czy każę wam jeść zupę widelcem albo przykrywać się poduszką? – Niepotrzebnie się denerwujesz – uspokajał ją Papel. – To jest duża oszczędność. Zjadasz na śniadanie jedną kromkę i jesteś najedzona. Papla wzięła do ręki długą kromkę posmarowaną masłem i obłożoną serem. Kromka ugięła się i ser spadł na podłogę. – Zostaw, Papla, bo jeszcze sobie zrobisz krzywdę! – powiedziała Mamla i odłożyła kromkę na stół. – Nie umiesz, Papla – powiedział Papel. – To trzeba inaczej. Ułożył chleb na przedramieniu i rozstawionej dłoni, a potem ugryzł się dotkliwie w palec. Mamla złapała się za głowę. Papel podskakiwał na jednej nodze i machał obolałym palcem. Mamla powiedziała, że nie może na to wszystko patrzeć, a kiedy wróci, jak ją przestanie boleć głowa, w kuchni ma być porządek. Wyszła, trzaskając drzwiami. – Papel, co to było z tym palcem? Zrobiłeś to naumyślnie? – zapytała Papla. 56 – Mylisz się, Papla... to znaczy, ja się pomyliłem i ugryzłem się przez pomyłkę – syczał Papel, trzymając palec pod strumieniem zimnej wody. – Zaraz będzie porządek, zrobię z nim porządek, bo to wszystko przez niego. Potem podszedł do talerza z pomidorami, a Papla stanęła za nim i przyglądała się uważnie. – Przyznać się, który to zrobił! – zapytał Papel surowym głosem. – Papla, poznajesz go? Pokręciła niepewnie głową. Przyglądała się pomidorom, ale nie miała pewności – wszystkie były do siebie podobne. – Znajdziemy go – powiedział Papel. – Jak się nie przyzna ten, który to zrobił, to uduszę wszystkie własnoręcznie! – W garnku? – zapytała Papla, a ojciec kiwnął głową. – Papel, ja nie lubię duszonych pomidorów – szepnęła po chwili. – Ja też – odparł Papel półgłosem – ale one nie muszą o tym wiedzieć – po czym głośno zwrócił się do pomidorów: – Liczę do trzech! Raz.'... Dwa!... Trzy!... To ty, poznaję cię! – wykrzyknął, pokazując palcem. Pomidor zaczął kręcić się na talerzu, to w jedną, to w drugą stronę, jakby chciał dać do zrozumienia, że to nie on. – Kłamie! – stwierdził Papel, a Papla dodała: – Jasne, że kłamie. Zobacz, jaki zrobił się czerwony! Wtedy Papel zdjął winowajcę z talerza, położył na dłoni i pogroził mu palcem. – Ja ci się porozbijam po kuchni! Poczekaj... – mruczał pod nosem ze złością. Pomidor wystraszył się, podskoczył na dłoni Papla i spadł na podłogę, po czym zaczął się toczyć w stronę pokoju, w którym Mamla położyła się z obolałą głową. – Poczekaj! Już ja cię dopadnę! – wykrzyknął Papel, ruszając za nim w pogoń. Pomidor wpadł do pokoju przez uchylone drzwi i schował się pod łóżko, na którym Mamla leżała z głową przykrytą ręcznikiem. Papel i Papla rzucili się na podłogę i z rozpędem wpadli pod łóżko za pomidorem. Mamla gwałtownie usiadła na posłaniu, ręcznik spadł jej na oczy. – Zabierzcie go! Zabierzcie go stąd! Papel miotał się pod materacem, a Mamla podskakiwała do góry – Zaraz go złapiemy! – krzyknął Papel spod łóżka. – Tam jest! Widzę go! – pokrzykiwała Papla. – Szczur! Ratunku! – pisnęła Mamla i owinęła sobie nogi ręcznikiem. Pomidor schował się w kącie i Papla nie mogła go dosięgnąć. Papel, chociaż miał dłuższe ręce, był grubszy i nie bardzo mieścił się pod łóżkiem. – Trzeba go wypłoszyć! – zdecydował po paru nieudanych próbach pojmania pomidora. Zaczęli oboje szarpać i kołysać materacem i udręczona Mamla musiała wczepić się kurczowo w śliski materiał, żeby nie spaść na podłogę. Nie przestawała przy tym piszczeć, bo spośród wszystkich niebezpiecznych stworzeń najbardziej obawiała się właśnie szczurów. – Uważaj! – krzyknęła ostrzegawczo Papla. – Leci do ciebie! Mamla poczuła, że nie ma już nawet siły piszczeć ze strachu. Bała się, że za chwilę spadnie prosto na szczura. – Mam go! Jest! – krzyknął Papel po chwili. – Teraz już nie uciekniesz! Wynurzył się spod łóżka i podsunął pomidora pod nos Mamli, ale Mamla już go nie obejrzała, bo z jękiem padła zemdlona na materac. – Widzisz? A nie wierzyłaś, że to on! – powiedział Papel, potrząsając czerwonym ze wstydu pomidorem. Kiedy Mamla odzyskała przytomność, odezwała się słabym głosem: – Gdzie jest ten szczur? Papel i Papla wdrapali się zaraz na materac i podciągnęli nogi. Patrzyli niepewnie po podłodze. – Jaki szczur? – zapytał Papel szeptem. 57 – Ten, którego złapaliście – odparła Mamla. – To nie był szczur, tylko ten pomidor – wyjaśnił uspokojony Papel i pokazał żonie schwytane warzywo. – No, Mamla! On już nie będzie rozrabiał. Zrobimy z nim porządek!... – A w kuchni? – dopytywała się Mamla. – Czy w kuchni też jest porządek? Papel zastanawiał się przez moment. – Eee... w kuchni też jest porządek – odparł, a zaraz potem dodał nieco ciszej. – Trzeba tylko trochę posprzątać. 58 Zbój z lasu Mamla kończyła w łazience przedświąteczne pranie, kiedy ktoś zaczął głośno łomotać do drzwi wejściowych. – Papla, zobacz, kto to puka! – krzyknęła w stronę kuchni. Kiedy Papla podeszła do drzwi, usłyszała dziwne sapanie i przerażające mruczenie, więc ostrożnie wycofała się na palcach, żeby powiedzieć o tym Mamli. – Mamla, za drzwiami ktoś sapie... – szepnęła, oglądając się z lękiem przez ramię. Mamla miała ręce unurzane po łokcie w pianie. – Sapie? – zdziwiła się. – Kto może sapać za drzwiami o tej porze? – To na pewno ten ktoś, kto puka – powiedziała Papla. – Zapytaj, kto to, ale nie otwieraj, dopóki się nie upewnisz – powiedziała Mamla. Papla jeszcze raz podeszła na paluszkach do drzwi. Już otwierała usta, żeby zapytać, kto tam, kiedy doszedł ją pełen złości pomruk. Papla odskoczyła przerażona, po czym wspięła się na palce i wyjrzała przez wizjer. Za drzwiami było zielono jak w lesie. Gałęzie poruszały się niecierpliwie i jakby ze złością. Papla zrobiła okrągłe oczy i pobiegła do łazienki. – Mamla, to na pewno zbój z lasu! – Jak to zbój? – zaniepokoiła się Mamla. – Powiedział, że jest zbójem z lasu? Papla przecząco pokręciła głową. Pomyślała, że Mamla czasami zadaje dziwne pytania. Taki zbój oczywiście nie przyzna się do niczego, nie jest głupi i wie, że nikt by go wtedy nie wpuścił do środka. – Widziałaś go? – zapytała Mamla. – Nie, bo schował się w lesie – wyjaśniła Papla. Mamla oczywiście nic z tego nie mogła zrozumieć, ale kiedy wytknęła głowę na korytarz, usłyszała, że ktoś, sapiąc i stękając, próbuje dopasować klucz do drzwi. Słychać też było jakieś niewyraźne mamrotanie, które brzmiało obco i podejrzanie. Coś dziwnie ocierało się o drzwi jak wielkie, szorstkie futro. Mamla ze zdenerwowania zaczęła wycierać ręce. Były same. Papel powinien się zjawić lada chwila. Należało natychmiast coś wymyślić. Nagle spojrzała na sznur do wieszania bielizny i przyszedł jej do głowy pomysł, jak sobie poradzić z włamywaczem. Rozwinęła sznur pośpiesznie i jego koniec wetknęła Papli do ręki. – Jak krzyknę ratunku, pociągniemy mocno, potem ja rzucę w niego proszkiem do prania. To podobno proszek na każdą okazję i sam pierze – szybko ustawiła miskę z mokrą pościelą w korytarzu. – A na końcu go spierzemy praniem, niech sobie zbój jeden nie myśli, że mu wszystko wolno. Papla kiwnęła głową, a potem wykręciły korki, żeby zbój nie zobaczył, z kim ma do czynienia. Mamla nie walczyła ze zbójami, bo miała inne, ważniejsze zajęcia, ale tym razem nie było wyboru. Liczyła na zaskoczenie. Zbój przeważnie spodziewa się, że kogoś napadnie, a nie, że sam zostanie napadnięty. W mieszkaniu zaległ całkowity mrok. Nagle drzwi uchyliły się powoli ze złowrogim skrzypnięciem i w progu ukazał się dziwny cień. U jednej ręki dyndała jakaś paczka, na głowie też coś wisiało, ale nie było tego widać dokładnie, bo osobnik zasłaniał się wielkim drzewem. Przez krótką chwilę postać wydała się Mamli znajoma, ale nie miała czasu na zastanawianie, trzeba było błyskawicznie działać. 59 – Ratunku! – krzyknęła Mamla przeraźliwie i obie szarpnęły z całych sił za rozciągnięty na podłodze sznurek. Rozległ się głośny łomot, co oznaczało, że zbój wpadł w pułapkę. Mamla natychmiast rzuciła w miejsce, gdzie złapał się zbój, całym opakowaniem proszku na każdą okazję. Pudło proszku pacnęło o ścianę. Rozległ się kaszel i kichanie, co oznaczało, że proszek działał, a potem zaczęły bombardować włamywacza ciężkim praniem. – Ratunku! Napad! – rozległ się nagle znajomy głos i obie się ucieszyły, że Papel przybył na pomoc w ostatniej chwili. – Papel! Mamy zbója! – krzyknęła Papla. – Zapal światło, Papla – powiedziała Mamla jakimś dziwnym głosem. Po chwili błysnęło światło i wszystko stało się jasne. Na podłodze, przywalony choinką i obsypany proszkiem, leżał Papel. Poznały go obie od razu, chociaż miał na głowie mokrą powłoczkę, a w zębach trzymał paczkę z prezentem. – Mamla... to był Papel... – szepnęła wystraszona Papla. – Widzę... – odparła Mamla cicho. – Ale ja nic nie widzę! – krzyknął Papel. – Zapalcie światło! Mamla zdjęła mu powłoczkę z głowy i zaczęła go rozplątywać ze sznura od bielizny. – Papel, nic ci nie jest? – Drobiazg – odpowiedział Papel niebyt wyraźnie, bo ciągle jeszcze trzymał w zębach paczkę z gwiazdkowym prezentem. – Zostałem tylko napadnięty i pobity we własnym domu... Kto to był? – Nie wiedziałyśmy, że to ty... – szepnęła Papla. – Może ja mu wytłumaczę... – wtrąciła Mamla. – Zdaje się, że wróciłem w samą porę – powiedział Papel, otrzepując się z proszku. – Nic wam nie zrobił? – Nie, nie... – powiedziała pośpiesznie Mamla. – Jakoś sobie poradziłyśmy... Kiedy Papel przejrzał na oczy i zobaczył sznur i pranie, zaraz wszystko zrozumiał. – To wy?... Mamla... Papla... – patrzył na nie i nie mógł uwierzyć. – Sprałyście mnie proszkiem?... – Papel, to nie jest tak, jak ty myślisz! – powiedziała Mamla. – Ale dlaczego? Dlaczego to zrobiłyście?... – Papel, bardzo nam przykro – tłumaczyła Mamla ze wstydem. – Po prostu nie poznałyśmy cię... – Jak to nie poznałyście? Po tylu latach?... Papla, przecież jestem twoim ojcem od samego początku... Rzucacie się na wszystkich, których nie znacie?... – potrząsnął paczką. – A gdyby to był Święty Mikołaj?... – My dopiero właściwie pierwszy raz na kogoś napadamy. Więcej nie będziemy – szepnęła Papla. Później siedli do wigilijnej kolacji. Obok stanęła choinka, a na niej wisiały przypięte spinaczami kolorowe skarpetki, na szczycie Mamla powiesiła czapkę. Ze skarpetek krople wody ściekały na leżące pod choinką prezenty. Papel bębnił palcami po stole i nie chciał próbować świątecznych potraw. Mamla ostrożnie podeszła z opłatkiem w ręku do Papla. Za nią stanęła Papla. – Papel, gniewasz się jeszcze na nas? Papel najpierw wzruszył ramionami, a potem się roześmiał. – Coś mnie napadło... Ale już mi przeszło. I wszyscy troje zaczęli się nagle głośno śmiać, tak że przez dłuższy czas nie było mowy o składaniu życzeń, a kiedy Mamla wyciągnęła do Papla opłatek, Papel na wszelki wypadek uciekł za szafę, ale zaraz wyszedł i znowu się śmiali, aż Papla krzyknęła, że jak się nie pośpieszą, to choinkowe prezenty przemokną na wylot. Mamla zawołała, że w kuchni kipi barszcz, a Papla pomyślała sobie, że dobrze jest mieć taką rodzinę, trochę dziwną, ale wesołą. 60