Zbigniew Żakiewicz Kraina Sto Piątej Tajemnicy Copyright by Zbigniew Żakiewicz Tower Press, Gdańsk 2001 2 Rozdział pierwszy, który może być Wstępem do Krainy Sto Piątej Tajemnicy i w którym dowiadujemy się o dwóch pierwszych Bardzo Dziwnych Stworzeniach zajadających równie dziwne potrawy. Drogie Dzieci, na pewno lubicie słuchać lub czytać o przeróżnych fantastycznych przygodach, które dzieją się gdzieś za siedmioma rzekami i za siedmioma morzami. Pojawiają się tam zazwyczaj piękne księżniczki, dzielni rycerze, złe czarownice, krwiożercze smoki... Ale nikt z Was nie słyszał ani nie czytał o fantastycznej i tajemniczej krainie, którą zamieszkują Bardzo Dziwne Stworzenia i w której dzieją się Bardzo Dziwne Rzeczy. A najdziwniejsze w tej krainie jest to, że znajduje się ona nie za siedmioma górami i za siedmioma morzami, lecz prawie tuż–tuż koło nas! Muszę Was uprzedzić, że chociaż drogi do tej krainy nie bronią źli czarodzieje ani okrutne smoki i nie trzeba znać przeróżnych tajemniczych i magicznych zaklęć, dostać się do tej krainy nie jest tak łatwo. Aby się tam znaleźć, trzeba być posiadaczem mocnych i szczelnych butów oraz umieć bardzo szybko dodawać i odejmować w pamięci, a także liczyć: od jednego do stu pięciu i od stu pięciu do jednego. No, i wreszcie mieć odrobinę szczęścia – taką malutką, sto piątą odrobinę... Na pewno zapytacie: – Jakież to Bardzo Dziwne Stworzenia żyją w owej krainie, która ma być tak bardzo dziwną krainą, że aby się do niej dostać, trzeba umieć bardzo szybko dodawać i odejmować w pamięci? I na dodatek trzeba jeszcze być posiadaczem mocnych i szczelnych butów oraz mieć malutką, sto piątą odrobinę szczęścia. Proszę bardzo – oto jedno z Bardzo Dziwnych Stworzeń z owej krainy. Tym dziwnym stworzeniem jest ptak, który zwie się równie dziwnie: dintojra! Proszę zamknąć oczy i wyobrazić sobie, co to za dziwny ptak: ma on długi, bardzo długi ogon, z którego jest bardzo dumny, lubi więc ten ogon rozkładać i wówczas pawi się nim niczym prawdziwy paw. Ma on skrzydła nieduże, lecz silne; duży dziób jak u bociana, a w tym dziobie kryje się strasznie długi jęzor. Ale to jeszcze nie wszystko! Kiedy dintojra jest w złym humorze, pióra jej poczynają ciemnieć, aż stają się tak ciemne jak u kruka, kiedy zaś jest wesolutka, robi się niebieska i mieniąca niczym letnie morze. Gdy zaś nie jest ani zła, ani wesoła, wówczas staje się łaciata! Trochę niebieska i trochę czarna. Przy swoim zmiennym usposobieniu dintojra jest bardzo poczciwym ptakiem (jak wszystkie stworzenia zamieszkałe w tej bardzo dziwnej krainie), albowiem nikogo, ale to dosłownie nikogo dintojra nie zjada, gdyż karmi się... k o l o r a m i ! Największym przysmakiem dla dintojry jest: błękit, chaber, ultramaryna i wszystko co jest chociaż troszeczkę niebieskie oraz czyściutka czerwień. Gdy więc dintojra jest głodna, rozkłada swoje nieduże lecz silne skrzydła, rozpuszcza na wietrze przepyszny ogon i leci w poszukiwaniu kolorów. A gdy na niebie rozłoży się łuk tęczy, z całej okolicy zlatują się duże dintojry i małe dintoryjki i otworzywszy swe długie dzioby spijają tęczę niczym najprzedniejszą śmietankę. 3 Możecie więc sobie wyobrazić, jak grube, mieniące się i błękitne stają się dintojry po takiej uczcie! Zdarza się nawet, że chorują z przejedzenia. Wtedy to dzieją się najdziwniejsze rzeczy: chora dintojra staje się czarna jak kruk, a tymczasem w jej brzuszku gra tęcza. Niech więc taka objedzona czarna dintojra otworzy czarny dziób, zaraz wytryska z niego barwna fontanna – zupełnie jakby w dziobie zaświecił kolorowy reflektorek! Zrozumiałe, że i jaja dintojry są kolorowe: błękitne w małe kraśne groszki. Gdy dintojra zniesie jajka, siedzi wytrwale na nich we dnie i w nocy, i wcale nie dlatego, aby je ogrzać, ale by ukryć je przed okiem innej dintojry. Nie daj Boże, gdyby ktoś zlizał z jajka kraśne groszki czy troszeczkę błękitu! Wróżyłoby to dla dintojrzego pisklęcia wielkie nieszczęścia. Zdarza się jednak, że w roztargnieniu dintojra sama zliże barwy z własnego jaja. Cóż się wtedy dzieje? Dintojra płacze rzewnymi łzami, dintojra wyrywa sobie pióra, nawet z przepysznego ogona, a potem skruszona siada na białym jaju i siedzi cichutko jak trusia aż do pierwszego –puk! puk! – w jajku. Swoje pisklęta dintojra karmi, ma się rozumieć, kolorami. Leci więc na łąki lub do pobliskiego zagajnika, gdzie słońce załamuje się wśród skropionych rosą liści na kolorowe promyki, nawija je na dziób niczym motek przędzy i niesie ostrożnie do gniazda. Aha! Zapomniałem powiedzieć, że dintojra – jak wszystkie ptaki – śpiewa. A śpiewa ona tak: gdy jest niebieściutka, czyli ma dobry humor, siada na gałęzi, rozpuszcza swój przepyszny ogon, który lśni jak najsmaczniejsza tęcza, otwiera długi, bociani dziób i oto – plum! plum! plum! – wylatują z dzioba kolorowe bombki, takie śliczne, że tylko zbierać i wieszać na choince. Ale gdzie tam! Gdy mama–dintojrzyca albo tata–dintojrzyc zaczną swoje plumkanie, zaraz zlatują się malutkie dintoryjki i – chaps! chaps! – połykają bombki niby najsmaczniejsze cukierki. Rzadko więc udaje się przyjrzeć dintojrzemu śpiewaniu, nie mówiąc już o tym, aby taką bombkę schować na pamiątkę. – Czy w tej krainie są tylko ptaki, a innych zwierząt nie ma wcale? – spytacie. Są, i to jeszcze jakie! Proszę bardzo: oto Bardzo Dziwne Zwierzątko tam zamieszkałe. Nazywa się śmiesznie: pikolaczek. Ma malutki pyszczek jak u jeża i krótki, ruchliwy ogonek. Tym malutkim pyszczkiem pikolaczek ryje w ziemi i wyszukuje smakowite korzonki tiań–szań. Gdy pikolaczek naje się korzonków tiań-szań i popije chłodnej, świeżutkiej rosy, wówczas robi się tak okrągły jak najprawdziwsza piłka i tak czarny i lśniący jak tłuściutki kret. I wtedy zaczyna się toczyć, zgrabnie podpierając się ogonkiem niby małym wiosełkiem. Tak długo toczy się i turla po trawie, jak to tylko jest możliwe. Turla się więc, gdy ma pełny brzuszek korzonków tiań–szań i jest okrągły jak piłka, turla się, gdy staje się podobny do gruszki, potem do jajka, potem do buraczka i jeszcze raz ,,potem”– do marchewki. A gdy stanie się płaski jak plasterek jajka, buraczka, czy marchewki, wówczas – stop! Spróbujcie potoczyć się, kiedy jesteście płascy, a tu jeszcze nie macie nóżek, którymi moglibyście sobie do woli przebierać! Trzeba wam bowiem wiedzieć, że to dziwne zwierzątko wcale nie ma nóżek. – Och – zawołacie – co za biedne, co za nieszczęśliwe zwierzątko! Rzeczywiście, posiadać piękne futerko, ruchliwy ogonek i piękny pyszczek, a nie mieć wcale nóg - jest niesłychanie niewygodne. Tymczasem pikolaczek wcale nie martwi się z tego powodu, że nie ma nóżek, lecz strasznie cierpi wtedy, gdy nie może sięturlać, toczyć, kręcić, wirować, czyli bawić się na całego. Mówiąc po prostu: pikolaczek cierpi tylko z tego powodu, że nie może być ciągle okrągły jak kulka albo piłka. 4 Pomyślicie jednak, cóż to by się działo, gdyby zwierzątko bez przerwy toczyło się i turlało: turlało się dzień, turlało się noc, dzień i noc, noc i dzień – i tak bez końca. Na pewno umarłoby z głodu... Kiedy więc pikolaczek robi się płaski jak deseczka albo plasterek, musi się zatrzymać w poszukiwaniu korzonków tiań–szań. Ryje, szuka, węszy i ciamka korzonki tiań-szań, jęcząc przy tym strasznie i wyrzekając, na czym świat stoi, gdyż chce jak najszybciej stać się okrągły jak piłka. Ma się rozumieć, napełniając brzuszek korzonkami tiań-szań pikolaczek nie tylko robi się okrągły, ale też ratuje się przed śmiercią głodową, nie mówiąc już o tym, że gdyby nie jadł korzonków tiań–szań, nie rósłby wcale ani nie miałby tak pięknego futerka. Pozostaje najważniejsze pytanie: Jak dostać się do tej krainy, gdy – ma się rozumieć – umiemy już bardzo szybko dodawać i odejmować w pamięci, liczyć od jednego do stu pięciu i od stu pięciu do jednego, gdy mamy mocne buty oraz malutką, sto piątą odrobinę szczęścia? Na to pytanie odpowiem za chwilę, opierając się na obliczeniach, w których będę posługiwał się dodawaniem i odejmowaniem właśnie w granicach stu pięciu. 5 Rozdział drugi, który może być dalszym ciągiem Wstępuj do Krainy Sto Piątej Tajemnicy, w którymi postaramy się odpowiedzieć na Najważniejsze Pytanie i opowiedzieć o kilku Bardzo Dziwnych Stworzeniach. Nieraz, jak tylko ustał deszcz, wybiegaliście na dwór, a tymczasem całe podwórko pokrywały deszczowe okienka. I spróbuj tu się bawić, gdy co krok – deszczowe okienko. A z deszczowymi okienkami nie ma żartów! Zapewne zauważyliście, że widać w nich niebo, chmury, a czasami nawet błyśnie stamtąd prawdziwe słońce. Czy nie jest więc głęboko w takim deszczowym okienku? I czy nie należałoby uważać podczas zabawy, aby nie wpaść w takie okienko? Odpowiecie, że nieraz wpadaliście w kałuże i nic się strasznego nie stało. Muszę więc zdradzić Wam teraz Największą Tajemnicę! Mają rację ci z Was, którzy boją się deszczowych okienek. Albowiem zdarzają się i takie, w które wpada się i leci, leci, że hej! I właśnie te okienka prowadzą do Krainy Bardzo Dziwnych Zwierząt i Bardzo Dziwnych Rzeczy. A jak to jest z tymi deszczowymi okienkami, że w jednych tylko się moczy buty, a w drugie wpada i leci? Sprawa jest prosta: są dwa rodzaje deszczowych okienek. Jedne to nie są właściwe okienka, lecz deszczowe lusterka. I tych jest najwięcej. Ponieważ lusterka są z deszczowej wody, nic dziwnego, że się w nich moczy nogi. Drugie – to właśnie najprawdziwsze Deszczowe Okienka! I tych jest bardzo mało. – Ile mniej więcej: połowa? Polowa połowy, czyli jedna czwarta? A może jeszcze połowa z tej połowy, czyli jedna ósma? A może połowa z tej połowy, która była jedną ósmą, czyli jedna szesnasta? Otóż nie! Najprawdziwsze Deszczowe Okienko jest jedno na sto pięć deszczowych lusterek. Dlaczego akurat na sto pięć, a nie na sto sześć albo na sto cztery? Otóż dlaczego, że owa dziwna kraina nazywa się Krainą Sto Piątej Tajemnicy. Niezrozumiałe by było, gdyby do Krainy Sto Piątej Tajemnicy prowadziło sto czwarte albo sto szóste okienko, prawda? Tak więc wszędzie, na całym świecie, a również i na Waszym podwórku, każda sto piąta kałuża jest najprawdziwszym Deszczowym Okienkiem! Już widzę, jak połowa z Was, może połowa z polowy, czyli jedna czwarta, a może połowa z tej polowy, która była jedną czwartą – wybiera się do Krainy Sto Piątej Tajemnicy. Przecież tylko należy umieć liczyć do stu pięciu, wyjść na podwórko po pierwszym deszczu, porachować deszczowe lusterka i... hops! Niby tak i niby nie tak. Nie jest to takie proste, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Ażeby trafić na sto piąte lusterko, które jest najprawdziwszym Deszczowym Okienkiem, należy wiedzieć, które lusterko jest pierwsze. Jeśli będziemy liczyli zaczynając od pierwszego lepszego lusterka, wówczas, ma się rozumieć, sto piąte lusterko wcale nie musi okazać się najprawdziwszym Deszczowym Okienkiem. – No tak – powiecie – ale czy nie ma jakiegoś sposobu, ażeby za pomocą dodawania i odejmowania obliczyć sto piąte Deszczowe Okienko, które prowadzi do Krainy Sto Piątej Tajemnicy? 6 Cóż, spróbujemy. | Dajmy na to, że nie wiedząc, które jest pierwsze deszczowe lusterko, zaczęliśmy liczyć od 27. Co wówczas robimy? Wiedząc, że okienko Sto Piątej Tajemnicy kryje się w 105 lusterku, od 105 odejmujemy 27 i dowiadujemy się w taki sposób, ile nam jeszcze pozostało do liczenia. Działanie to możemy przedstawić następująco: 105 – 27 = 78 Odpowiedź wówczas będzie brzmiała tak: ażeby trafić do okienka Krainy Sto Piątej Tajemnicy, gdy mamy już 27 deszczowe lusterko, musimy jeszcze liczyć do 78. | – Wszystko jest bardzo pięknie obliczone – powiecie – tylko skąd możemy wiedzieć, które deszczowe lusterko jest akurat 27? Macie rację! Równie trudno jest wiedzieć, które deszczowe lusterko jest 27, jak trudno wiedzieć, które deszczowe lusterko jest 105 lusterkiem. Aby obliczyć 27 czy 105 okienko, trzeba najpierw wiedzieć, które jest pierwsze, a jak już mówiłem: pierwsze okienko bardzo trudno odnaleźć. Bo musicie pamiętać, że łańcuszki kałuż idące od l do 105 – mogą zaczynać się w najprzeróżniejszych miejscach, na przykład w ogrodzie u sąsiada czy na sąsiednim podwórku. I bądź tu mądry, i rachuj! Dlatego właśnie, aby dostać się do tej dziwnej krainy, potrzebna jest także malutka, sto piąta odrobina szczęścia. Uff! Czuję, że i Wy porządnie zmęczyliście się tym rachowaniem które okazało się na nic bez malutkiej, sto piątej odrobiny szczęścia. Opiszę więc wam jeszcze parę innych Bardzo Dziwnych Stworzeń, które żyją obok ptakaobżartucha łasego na kolory, co się zwie dintojra; obok małego pikolaczka, toczącego się niby piłka, kiedy brzuszek wypełniają mu smakowite korzonki tiań–szań. Te inne Dziwne Stworzenia są skrzydlatymi stworzeniami, można więc je uznać za ptaki. Ma się rozumieć – za Bardzo Dziwne Ptaki. Oto inny dziwny ptak, który nazywa się: proklitek. Ma on jasne, srebrzyste, mieniące się zlotem pióra i gdy wzbija się w górę, migocze jak złocisty zajączek odbity w wielkim lustrze albo w złocistym jeziorku. A srebrzysty proklitek wznosi się wysoko, pod samo niebo, i żywi się słonecznym blaskiem. Odpoczywa zaś na Słonecznych Polanach, których w Krainie Sto Piątej Tajemnicy jest sporo. Gdy więc proklitek jest głodny, buja pod samym niebem i zjada złocistą jasność. Czasem głodny proklitek zje tak dużo jasności, że na niebie powstaje brzydka ciemna dziura. Cóż to byłoby za niebo – całe w plamach, i to tak czarnych, jakby ktoś chlapnął atramentem! Na szczęście, jest w tej krainie drugie skrzydlate stworzenie, które zjada, aż mu się trzęsą piórzyska, wszystko, co ciemne. I właśnie dzięki temu niebo w Krainie Sto Piątej Tajemnicy jest czyściutkie, chociaż pasą się na nim, jak srebrzyste baranki, nasze proklitki. Stworzenie, które upodobało sobie ciemność i czerń, nazywa się enklitek. Enklitek jest podobny do naszej sowy, gdyż we dnie lubi spać, a posila się nocą. Gdy enklitek naje się do syta, wówczas na niebie robi się okrągła, jasnosrebrzysta dziura podobna do księżyca, tylko bardziej nierówna. A czasami pojawia się dużo małych dziurek – wszystko zależy od tego, czy enklitek był bardzo głodny, czy nie. 7 Nadgryzione nocne niebo nie jest zbyt piękne, podobnie jak dzienne z wyjedzonym srebrnym blaskiem. Na szczęście, srebrzysty proklitek często budzi się w nocy, a zobaczywszy srebrzyste dziurzyska na niebie, czym prędzej wzlatuje i posila się tymi dziurami. I nocne niebo znów robi się równiutkie, czyste, z dalekimi gwiazdami, które w Krainie Sto Piątej Tajemnicy świecą kolorowo, jak u nas w największy mróz. Jak się łatwo można domyślić, proklitek i enklitek to ptaki bardzo blisko ze sobą spokrewnione. Różnią się właściwie tylko tym, że proklitki wykluły się z jajka w słoneczny dzień i bardzo się im spodobała wszelka jasność, biel i srebrzyste światło. Enklitki zaś wysunęły łebki z jaja ciemną nocą i dlatego pokarmem ich stała się najczarniejsza czerń. I nieraz tak się dzieje w tej bardzo dziwnej krainie, że w jednym gnieździe, u jednego ojca i jednej matki, siedzą malutkie proklitki i malutkie enklitki. Po prostu parę piskląt wykluło się we dnie, a parę spóźniło się i wyjrzało na świat po zachodzie słońca. Wyobrażacie sobie, jaki kłopot mają rodzice, kiedy są proklitkami, a w gnieździe siedzi para enklitków, i na odwrót – gdy są enklitkami, a dzieci ich wołają, że chcą bieli, jasności lub srebrzystości. Jeśli jednak dobrze się zastanowić, to i proklitki, i enklitki odżywiają się jednym i tym samym: światłem, gdy ono jest (proklitek), i światłem, gdy go nie ma, czyli najczarniejszym mrokiem (enklitek). I widocznie dlatego jakoś sobie radzą dorosłe proklitki i enklitki, gdy w gnieździe zbierze się mieszane enklitkowo-proklitkowe towarzystwo. A jeśliby ktoś zapytał: to co, w Krainie Sto Piątej Tajemnicy nie ma prawdziwych muszek ani motylków, ani robaczków? – na to pytanie odpowiedziałbym tak: W Krainie Sto Piątej Tajemnicy są również najprawdziwsze muszki, motylki i robaczki, podobnie jak są najprawdziwsze kolory, i jak jest tam najprawdziwsze światło, nie mówiąc już o najprawdziwszych korzonkach tiań–szań. Lecz w tej dziwnej krainie tak się dzieje, że nikt nikogo nie musi zjadać ani zabijać! I może właśnie dlatego tak bardzo chciałem się tam dostać... 8 Rozdział trzeci, którym kończy się Wstęp i zaczyna właściwa Opowieść o Przygodach w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. W jaki sposób można dostać się do owej krainy, dowiedziałem się przed laty od Pewnej Osoby, która stamtąd wróciła. Co się namęczyłem, co się naliczyłem od jednego do stu pięciu i od stu pięciu do jednego, ile par butów przemoczyłem – wszystko na nic! Najwidoczniej nie miałem malutkiej, sto piątej odrobiny szczęścia. I oto nie tak dawno, gdy już przestałem być małym, a potem nawet i dużym chłopcem, i troszeczkę zapomniałem o Krainie Sto Piątej Tajemnicy – odkryłem najprawdziwsze Deszczowe Okienko! A zaczęło się to w taki sposób: Szedłem właśnie z Asią na spacer, na bardzo króciutki spacerek, bo i pogoda była niepewna, i Zosia, i Maciuś – to jest siostrzyczka i braciszek Asi – płakali, że zostają w domu, chociaż naprawdę miał to być bardzo malutki spacer. I chociaż naprawdę Zosia i Maciuś nie mogli iść, gdyż poprzedniego dnia najedli się lodów i bolały ich gardła. Gdyśmy więc wyszli na króciutki spacer – wcale nie myśląc o Krainie Sto Piątej Tajemnicy – nagle zginęła Asia! Było to zginiecie rzeczywiście nagłe, natychmiastowe, takie „ale już cię nie ma!” Bardzo się przeraziłem, bo proszę sobie wyobrazić: w jednej ręce trzymam czarny parasol z długą, piękną drewnianą rączką, pomalowaną na kolor dębu, i kręcę tą rączką – co jest zawsze oznaką dobrego humoru – a w drugiej ręce trzymam dłoń Asi, gdy nagle Asia puszcza moją rękę i oto... na szerokiej drodze biegnącej przez zielone pola zostaję ja i parasol! Patrzę na prawo, patrzę na lewo, patrzę do tylu i do przodu, a nawet w górę, i widzę, że z Asią rzeczywiście stało się „ale już cię nie ma!” Zginęła, jakby się w ziemię zapadła – pomyślałem zdziwiony mocno i wówczas dopiero spojrzałem w szóstym kierunku (był to rzeczywiście szósty kierunek, proszę obliczyć: prawa strona – raz, lewa strona – dwa, do tyłu –trzy, do przodu – cztery, do góry – pięć). A więc spojrzałem w szóstym kierunku i ujrzałem najpierw chmurki, takie pyzate i puszyste jak pierzynki, potem niebo niebieściutkie i takie głębokie jak studnia, a na tym niebie z pyzatą chmurką – swoją zdziwioną, a nawet lekko przerażoną twarz. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na siebie, na pyzatą chmurkę i na niebo tak głębokie, że na pewno było głębsze od najgłębszej studni, i wtedy zrozumiałem, że oto stoję koło sto piątej kałuży, czyli koło najprawdziwszego Deszczowego Okienka! Szybko więc wyrwałem z notesika karteczkę i napisałem na niej: Nie martwcie się o nas. Jesteśmy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. Wrócimy stamtąd, jak tylko można najszybciej. Całujemy Was bardzo mocno Tatuś i Asia To ,,wrócimy stamtąd, jak tylko można najszybciej” – napisałem z myślą o Zosi i Maciusiu. Wiedziałem, przykro im będzie, że znajdujemy się bez nich w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. Następnie karteczkę pięknie złożyłem w trójkącik i nakreśliłem jeszcze parę słów: 9 Proszę to doręczyć Mamusi Asi, Zosi i Maciusia. Dziękujemy! Tatuś i Asia Karteczkę położyłem na słupku, który stał na skraju drogi. Następnie otworzyłem parasol i wdepnąłem do najprawdziwszego Deszczowego Okienka... A otworzyłem parasol dlatego, że przypuszczałem, iż tam, gdzie jest nasza szósta strona, czyli dół – w Krainie Sto Piątej Tajemnicy będzie piąta strona, czyli góra. I spadając w nasz dół, w tej dziwnej krainie będę leciał z nieba, trzymając się parasola niczym spadochronu. Proszę sobie wyobrazić, jak niemądrze musiałem wyglądać, gdy wlazłem po kostki do chłodnej wody, trzymając w jednej ręce otwarty parasol, gdy zamiast lecieć z góry – wciąż stałem na środku drogi! Natychmiast przemokły mi buty i skarpetki, kichnąłem więc potężnie i wylazłem z kałuży zostawiając na drodze ślady, jakby przeszła tamtędy morska krowa (morskie krowy również istnieją w Krainie Sto Piątej Tajemnicy). Zastanawiając się, co mam dalej robić, niechcący wlazłem w malutką kałużę, w której ledwie zmieściły się dwa buty. I wtedy poczułem, że lecąc w dół, lecę z góry! Tym razem dopisała mi malutka, sto piąta odrobina szczęścia! – pomyślałem i poczułem, że parasol napina się nad głową, huśtając mną niczym wielką gruszką zawieszoną na koniuszku gałęzi. 10 Rozdział czwarty, w którym wszystko jest prawie takie samo oraz zjawia się nowy bohater przygód i spotyka go Bardzo Nieprzyjemna Historia. Oswoiwszy się z sytuacją gruszki spadającej z drzewa, otworzyłem oczy i ujrzałem z wielkim zdziwieniem, że parasol ląduje prawie w tym samym miejscu, skąd zacząłem spadać. Była więc prawie ta sama droga z deszczowymi lusterkami, prawie te same pola, zieloniutkie jak młody szczaw, prawie ten sam lasek, do którego szliśmy z Anią na krótki spacer. Dziwne – pomyślałem sobie – czyżbym zdążył oblecieć na swym czarnym parasolu kulę ziemską i wrócić na to samo miejsce? A może wszystko tylko mi się wydaje? Dziwne jest również, że parasol trzymam w lewej ręce, gdy doskonale pamiętam, że na początku trzymałem go w prawej. Dziwne też jest, że czuję się prawie tym samym człowiekiem i że wszystko wokół jest prawie takie samo. Gdy tak rozważałem ,,o prawie takim samym”, parasol obniżył lot i pod nogami poczułem twardy grunt. Był to prawie ten sam grunt, który czułem, zanim wlazłem w Deszczowe Okienko. Rozejrzawszy się wokół, dostrzegłem, że na kamiennym słupku, na którym zostawiłem karteczkę do mamy, siedzi mała dziewczynka ubrana w niebieską sukienkę, z niebieską kokardą we włosach. Siedzi i płacze. Hm – pomyślałem – ta dziewczynka plącze prawie tak samo jak Asia. Tylko Asia płacze zawsze na „y y y...”, a dziewczynka, która jest prawie jak Asia, płacze na „i i i...” – Dziewczynko, czemu płaczesz? – spytałem. – I i i..., a bo ja, a bo ja zgubiłam tatusia – odpowiedziała dziewczynka nie racząc nawet spojrzeć na mnie. – A jak się twój tatuś nazywa, dziewczynko? – Zby–y–y–szek! – zapłakała dziewczynka najwyraźniej na „y y y...” – To przecież jestem ja, Asiu! – zawołałem uradowany. – Nie poznajesz mnie? – Wyglądasz prawie jak mój tatuś – odpowiedziała Asia pociągając nosem. – Dlaczego ,,prawie”? – Nie wiem – rzekła ponuro Asia. – Hm, to dziwne. Bo ja też, gdy ujrzałem ciebie na tym kamiennym słupku, pomyślałem, że płaczesz prawie jak Asia... Więc powiedz mi, prawie Asiu, jak się nazywają twój braciszek i twoja siostrzyczka? – Nazywają się Maciuś i Zosia, y y y! – zapłakała Asia. – W porządku, nie jesteś prawie Asią, lecz najprawdziwszą Asią. – Chi, chi, chi! – zaśmiała się nagle Asia. – Chi, chi, chi! A tatuś ma wiatrówkę zapiętą na lewą stronę! Rzeczywiście, wiatrówka moja, z której byłem bardzo dumny, gdyż miała piękne złote guziki i leżała na mnie jak ulał, była zapięta na lewą stronę! – W tym coś jest, Asiu - rzekłem możliwie spokojnie. – Parasol trzymam również w lewej ręce. A również twoja niebieska kokarda, która była zawiązana z prawej strony, jest zawiązana z lewej... – Y y y! – zapłakała znów Asia. – Gdzie myyy jesteśmyyy?! – Nadzwyczaj mądre pytanie: gdzie my jesteśmy? Na pierwszy rzut oka jesteśmy tu, gdzie byliśmy, czyli na krótkim spacerze do lasu, który widać na horyzoncie. Przyjrzawszy się baczniej wszystkiemu, należy powiedzieć, że jesteśmy prawie tam, gdzie byliśmy. – Dlaczego: „prawie”? – spytała Asia uspokoiwszy się nieco. – A dlatego – rzekłem uroczyście – że weszliśmy z tobą do Deszczowego Okienka i oto znajdujemy się w Krainie Sto Piątej Tajemnicy! – Phi! Cóż to za Kraina Sto Piątej Tajemnicy – zawołała rozczarowana Asia, która już coś niecoś wiedziała o tej dziwnej krainie – skoro wszystko jest tu prawie takie samo i nie ma Bardzo Dziwnych Stworzeń! 11 – Masz rację. Tymczasem nie widzę tu żadnych Bardzo Dziwnych Stworzeń. Natomiast zaczynają się dziać Bardzo Dziwne Rzeczy, gdyż najwyraźniej tam, gdzie mieliśmy prawą stronę, mamy obecnie lewą, a gdzie była lewa, mamy prawą! Widocznie dlatego jest tu wszystko prawie takie samo, gdyż Kraina Sto Piątej Tajemnicy jest jakby naszą krainą, lecz odwróconą na drugą stronę, jak to się nieraz dzieje ze swetrem albo skarpetką, gdy się bardzo spieszymy. Deszczowe Okienka są więc nie tylko okienkami, w które się wpada i leci, ale również deszczowymi lusterkami, które odbijają nas jak najprawdziwsze lusterka. Dzięki czemu właśnie moja prawa ręka staje się lewą, a lewa prawą. Można też powiedzieć, że Kraina Sto Piątej Tajemnicy jest właściwie nie odwróconą na drugą stronę, czyli przenicowaną krainą, ale że jest krainą odbitą w deszczowym lusterku. Chociaż może być i tak, że Kraina Sto Piątej Tajemnicy jest zarazem krainą przenicowaną i odbitą – zakończyłem objaśnianie. – To znaczy – rzekła Asia drżącym głosikiem – że ja nie jestem Asią, tylko odbiciem Asi? A gdzież wobec tego jest prawdziwa Asia? – Ależ jesteś najprawdziwszą Asią – rzekłem – jak ja jestem najprawdziwszym tatusiem! Widocznie jednak tak już jest tu wszystko urządzone, że aby dostać się do tej krainy, trzeba się samemu odbić czy przenicować. I może nawet nie potrafilibyśmy dostrzec ani jednego Bardzo Dziwnego Stworzenia, gdybyśmy normalnie mieli prawą stronę po prawej ręce, a lewą po lewej. O, proszę bardzo, mamy pierwsze Bardzo Dziwne Stworzenie! – Rzeczywiście...– szepnęła Asia wlepiwszy oczy w coś czarnego, co spadło z nieba wprost do naszych stóp. To dziwne czarne było bardzo nastroszone, miało duży dziób, podobny do potężnego dłuta, oraz okrągłe czarne oczy błyszczące niby paciorki. – Gdzieee ja jeesteeem!!! – zawołało stworzenie głosem ochrypłym, lecz zupełnie zrozumiałym.– Co za żarty ktoś sobie stroi, żeby zamiast do góry lecieć do dołu! I jak widzę, znów jestem na starym miejscu, czyli na dole! – Przepraszam bardzo, czy pani jest... Bardzo Dziwnym Stworzeniem? – spytała Asia, grzecznie dygnąwszy. – No, wiecie! Żyję już pięćdziesiąt lat i nigdy jeszcze nie nazwano mnie ,,panią”! Czy nie widzisz, dziewczynko, że jestem nim, a nie nią?! – Nim? – powtórzyła zmieszana Asia..– Bardzo przepraszam, panie... on! – Nie jestem „panem on”! Jestem krukiem o dwóch imionach: Ksawery Kiejstut! Ale możesz do mnie mówić po prostu: Ksawery. – Bardzo przepraszam, Ksawery. To ty nie jesteś Bardzo Dziwnym Stworzeniem? – Jak to nie jestem?! – oburzył się kruk Ksawery. – Jestem bardzo dziwnym stworzeniem, gdyż nie ma na świecie drugiego kruka, który zwałby się Ksawerym i do tego Kiejstutem! – Ależ ja nie o tym myślałam! – zawołała Asia. – Chciałam zapytać, czy mieszkasz w bardzo dziwnej krainie? – Owszem, zgadza się-rzekł Ksawery. – Widocznie mieszkam w bardzo dziwnej krainie, bo nie wyobrażam sobie, aby istniało coś bardziej dziwnego nad dziewczynkę mówiącą po kruczemu. – Mówisz o mnie, Ksawery? – zdziwiła się Asia. – Ależ ja nie umiem po kruczemu! – Jeśli nie umiesz po kruczemu, to jak możesz rozmawiać teraz ze mną, z krukiem Ksawerym Kiejstutem?! – Rzeczywiście! – zawołała lekko przerażona Asia. – Przecież ja cały czas rozmawiam z krukiem i wszystko rozumiem. Może ja naprawdę mówię po kruczemu? – Sądzę, Asiu – powiedziałem zastanowiwszy się chwilkę – że Ksawery Kiejstut mówi po człowieczemu. – Nigdy w życiu! – zawołał kruk Ksawery. – Nigdy w życiu nie będę mówił po człowieczemu, chociaż nie przeczę, że jak wszystkie stare kruki, rozumiem coś niecoś z ludzkiej mowy. – Już wiem! – zawołałem olśniony pewną myślą. – Ponieważ jesteśmy odbici w deszczowym lusterku albo przenicowani, jak kto woli, więc również i nasze mówienie jest odbite. Dlatego kruk Ksawery, który mówi po kruczemu, rozumie nas i dlatego my, mówiąc po człowieczemu, rozumiemy kruka Ksawerego! – Jak to: „odbici w deszczowym lusterku”! – oburzył się kruk Ksawery. – Czyżby ta wstrętna kałuża o tak niesmacznej wodzie mogła mnie, kruka Ksawerego, odbić, i to tak mocno, że jestem odbitym krukiem Ksawerym? 12 – Tak jest – potwierdziła uroczyście Asia. – Nie wiesz o tym, Ksawery, że kałuża, z której się chciałeś napić, nie była zwykłą sobie kałużą, lecz deszczowym lusterkiem i Deszczowym Okienkiem zarazem, prowadzącym do Krainy Sto Piątej Tajemnicy! – Piękne rzeczy! – zawołał kruk Ksawery strosząc pióra i upodabniając się do małego czarnego pudla z dużym kruczym dziobem. – Piękne rzeczy! Więc to dlatego leciałem zamiast do góry, w dół, aby znów znaleźć się na starym miejscu, czyli na dole?! – Prawie na starym miejscu-poprawiłem-albowiem jesteśmy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy! – Nie interesuje mnie żadna kraina, a już na pewno Kraina Sto Którejś Tam Tajemnicy. Wystarczy mi tajemnic które są w naszym lesie. Muszę zresztą wracać na Stary Dąb, gdzie mam umówione spotkanie z dwoma gawronami, które znają wspaniale miejsca z tłuściutkimi pędraczkami. O, zdaje mi się, że widzę Stary Dąb! – zawołał Ksawery i rozpostarłszy skrzydła... huknął o ziemię, aż poleciały krucze pióra z pięknych kruczych skrzydeł. – Co wyrabiasz, Ksawery! – zawołaliśmy z wyrzutem. – Tak nas przestraszyć! – Żebym to ja wiedział... – wyjęczał kruk Ksawery. – Chciałem lecieć do góry, a walnąłem o ziemię. Żyję, chwała Bogu, pięćdziesiąt lat, lecz podobne historie jeszcze nigdy mi się nie przytrafiły! – A to dlatego, Ksawery – powiedzieliśmy uroczyście – że zapomniałeś, iż wszystko jest tu prawie takie samo albo na odwrót. I żeby lecieć w górę trzeba lecieć w dół. – Spróbuj jeszcze raz – poradziłem Ksaweremu, gdyż byłem ciekaw, co z tego wyniknie. – Dobrze. Ale jeśli znów stanie się coś takiego, co nie zdarzyło się przez pięćdziesiąt lat mego życia, to pięknie dziękuję. Wolę siedzieć na tej prawie takiej samej drodze. Tu kruk Ksawery rozpostarł swe piękne krucze skrzydła i powolutku wzniósł się nad ziemię. – No jak – zawołaliśmy – dobrze się lata? – Wszystko się zgadza – odparł kruk Ksawery. – Chciałem lecieć do góry, więc poleciałem w dół i oto jestem w górze! – Jeśli chcesz lecieć do lasu – poradziłem Ksaweremu – to leć w przeciwną stronę: nie zapominaj, że Kraina Sto Piątej Tajemnicy jest krainą odbitą w deszczowym lusterku! Kruk Ksawery zrobił wielkie koło szykując się do lotu w przeciwnym kierunku, aby w taki sposób dolecieć do lasu, gdy nagle... Bardzo Nieprzyjemna Historia kruka Ksawerego Gdy kruk Ksawery zataczał wielkie koło, szykując się do lotu w kierunku Starego Dębu, który był prawie tym samym Starym Dębem, nie wiadomo skąd zjawił się bardzo dziwny ptak. Co sił w skrzydłach pędził na spotkanie Ksaweremu, wydając dźwięki, które przypominały mlaskanie głodnej świnki. Kruk Ksawery na widok bardzo dziwnego ptaka i głosu owego mlaskania, które mogło być mlaskaniem bardzo głodnej świnki wyraźnie stchórzył i zamiast do lasu, skierował się w naszą stronę. Nie minęła nawet malutka chwilka, gdy bardzo dziwny ptak dopadł Ksawerego i wystawiwszy długi język zaczął go oblizywać, mlaszcząc przy tym głośno. – To chyba jest latająca krowa, prawda? – spytała Asia, która kiedyś na wakacjach widziała u dziadka krowę liżącą malutkiego cielaczka. – Ale czemu liże ona Ksawerego, przecież Ksawery nie jest małym cielaczkiem! – Zdaje się, Asiu, że nie jest to latająca krowa, lecz stworzenie po stokroć groźniejsze dla Ksawerego! Przyjrzyj się dobrze, co się dzieje z naszym Ksawerym! Biedny Ksawery! 13 – Rzeczywiście! – zawołała Asia śmiejąc się do rozpuku. – Ksawery zrobił się bielutki niczym gołąb! – Biały kruk, co za rzadko spotykany i jakże cenny okaz! – rzekłem zadzierając głowę do góry, aby lepiej obejrzeć, jak obok bielejącego Ksawerego uwijało się mlaszczące dziwne stworzenie. Ptak zrobiwszy swoje: wylizawszy Ksawerego od ogona aż po czubek głowy, odleciał w stronę lasu posapując z wielkiego zadowolenia, w czym również był podobny do malej łakomej świnki. – Tak, Asiu. Nasz biedny Ksawery natrafił na ptaka o nazwie enklitek. Dziwne tylko, że enklitek, podobny do sowy i jak ona lubiący zdrzemnąć się we dnie, obudził się akurat wówczas, gdy Ksawery leciał do Starego Dębu. – To się nazywa mieć pecha – westchnęła Asia, której najwidoczniej zrobiło się żal kruka Ksawerego. Rzeczywiście, kruk Ksawery miał straszliwego pecha: oto nad naszymi głowami zamiast kruczoczarnego kruka Ksawerego krążyło, jęcząc strasznie i wyrzekając, ptaszysko białe niczym gęś, ale z ogromnym kruczym dziobem i czarnymi oczyma błyszczącymi niby paciorki. Po kilku okrążeniach białe ptaszysko siadło na przydrożnym kamieniu i zaczęło rozpaczać w niebogłosy: – Och, och, och! Co za straszne stworzenie napadło na mnie! Och, och, och! Jak żyję pięćdziesiąt lat, nie widziałem podobnie straszliwego stwora! Co za ogromny jęzor miał ten straszliwy stwór! Och, och, och! A gdy zaczął mnie tym straszliwym jęzorem smagać, myślałem, że wyskoczę ze skóry i zostanę na zawsze bezpióry niczym pieczony indyk na półmisku! – Nie rozpaczaj, kruku Ksawery – rzekła Asia głaszcząc Ksawerego po śnieżnych piórach.– Jesteś teraz równie ładny. Któż powiedział, że kruki mają być kruczoczarne, czy nie mogą być kruczobiałe? – Kruczobiałe? – zdumiał się kruk Ksawery, który widocznie nie zauważył, że stal się bielutki jak śnieg. – O rety! Jestem biały! Jestem zupełnie biały! Co się stało z moimi piórami?! Co ze mnie za kruk, skoro jestem biały niczym najpospolitsza gęś! – Nie rozpaczaj, Ksawery – pocieszałem Ksawerego. – Jesteś teraz najprawdziwszym białym krukiem. Cóż to za sztuka być czarnym krukiem, skoro wszystkie kruki są czarne? Musisz wiedzieć, Ksawery, że ludzie tak cenią białe kruki, że na bardzo stare i rzadko spotykane księgi mówią: biały kruk. – Ale ja nie chcę być starą i rzadko spotykaną księgą! Ja chcę być zwykłym kruczoczarnym krukiem i koniec! Nie chcę! Nie chcę! – rozpaczał kruk Ksawery. – Jeśli nie chcesz być białym krukiem, czyli stworzeniem bardzo rzadko spotykanym i dlatego nadzwyczaj cennym, musimy wyruszyć w poszukiwaniu proklitka, czyli takiego ptaka, który pożywia się jasnością i bielą. On już zaradzi twym kłopotom – rzekłem do kruka Ksawerego. – Ale ja nie mogę latać... – wyjęczał Ksawery nie ruszając się z miejsca. – Nie możesz latać, Ksawery? A przecież tak pięknie wyglądasz gdy rozkładasz swe białe skrzydła. Jesteś zupełnie niczym Bardzo Wielki Gołąb z kruczym dziobem... – Na biało ani rusz nie mogę latać. Mylą mi się skrzydła – upierał się kruk Ksawery, najwyraźniej wstydząc się tego, że jest białym krukiem. Widząc, że na nic zdadzą się tu perswazje i przekonywania, posadziłem kruka Ksawerego na ramię i już mieliśmy puścić się w drogę, gdy... 14 Rozdział piąty, w którym rozlega się Bardzo Dziwny Głos oraz zjawia się nowy bohater i wszyscy wyszukują dla niego odpowiednie imię, niestety, bezskutecznie. Już mieliśmy ruszyć w drogę z krukiem na ramieniu, gdy nagle rozległ się głos, który brzmiał mniej więcej tak: Ajajaj! Hau, hau, hau! Wr, wr, wr! – Jak żyję, nie słyszałem tak Dziwnego Głosu, który wołałby „Ajajaj", ,,Hau, hau, hau!” i „Wr, wr, wr!” jednocześnie. Owszem, zdarzało mi się słyszeć: “Ajajaj!", co było Głosem Bólu, również zdarzało mi się słyszeć: „Hau, hau, hau!”, co zazwyczaj było Głosem Różnych Psich Nastrojów, jak też: „Wr, wr, wr!”, co było Głosem Groźby. Ale żeby w jednej i tej samej chwili rozlegał się Głos Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów! Za tym głosem musi kryć się jakieś Bardzo Dziwne Stworzenie! – zawołałem. Zaczęliśmy się rozglądać w różne strony: kruk Ksawery do góry, Asia w stronę lasu, a ja – tu i tam... I właśnie patrząc tu i tam dostrzegłem na środku drogi coś, co było długie jak rura od piecyka, co miało cztery krzywe łapy, długi ogon i długi pysk oraz uszy jak plastry świeżej szynki. To coś stało na czterech krzywych łapach i wydawało Głos Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów. – Patrzcie! – zawołała Asia. – Tam, tam na drodze stoi rura od piecyka i wydaje Bardzo Dziwne Głosy! – Nie widzę żadnej rury od piecyka – powiedział kruk Ksawery-natomiast widzę Bardzo Dużą Dżdżownicę. Nie sądziłem, że takie duże i na pewno bardzo smakowite dżdżownice mogą wydawać podobnie dziwne głosy. – Ależ, Ksawery,od kiedy dżdżownice mają cztery krzywe łapy? – A od kiedy rury od piecyków mają krzywe łapy i do tego kiwający się ogon, bo widzę, że moja dżdżownica ma kiwający się ogon! – Nie zapominajmy – wtrąciłem się – że jesteśmy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. Możliwe, że stoimy przed stworzeniem, które może być rurą od piecyka i Bardzo Dużą Dżdżownicą! Tymczasem dziwne stworzenie zoczywszy nas puściło się kłusem, szybko przebierając czterema łapami i kiwając długim ogonem. – Przecież to jest najprawdziwszy jamnik!– zawołała Asia. – Rzeczywiście, to nie jest żadna Bardzo Duża Dżdżownica – stwierdził lekko rozczarowany kruk Ksawery - ale autentyczny i najzwyklejszy pies! – Przepraszam bardzo, gdzie ja jestem? – rzekł najprawdziwszy jamnik. – Zdawało mi się, że jestem na spacerze do lasu, gdy nagle zacząłem spadać, a gdy już spadłem, oto znów jestem na starym miejscu. – Prawie na starym miejscu – poprawiliśmy jamnika we trójkę. – Rzeczywiście – zgodził się najprawdziwszy jamnik – jestem prawie na starym miejscu, gdyż zapachy są tu zupełnie nowe. Dziwne też, że nie mogę biec w tym kierunku, w którym zamierzam. – Bo jesteś odbity w deszczowym lusterku, które jest również Deszczowym Okienkiem – rzekła Asia i opowiedziała prawdziwemu jamnikowi wszystko, co wiedziała o Krainie Sto Piątej Tajemnicy. – To, co mi opowiedziałaś, dziewczynko – rzekł najprawdziwszy jamnik – jest nadzwyczaj interesujące. Ciekaw jestem, czy w tej dziwnej krainie bywają też dziwne jamniki. Bo widzę, że 15 są tu dziwne kruki. Chyba, ze to białe ptaszysko nie jest krukiem, ale Bardzo Dziwnym Gołębiem. – Nie jestem żadnym Bardzo Dziwnym Gołębiem – oburzył się Ksawery – jestem najprawdziwszym krukiem o dwóch imionach: Ksawery Kiejstut. A jestem białym krukiem nie dlatego, że jestem białym krukiem, czyli starą i bardzo rzadko spotykaną księgą, lecz dlatego, że napadł na mnie niejaki enklitek, najbezczelniejsze stworzenie, jakie spotkałem w życiu, i pożarł moją wspaniałą kruczoczarną kruczość! – Tak jest – potwierdziliśmy z Asią-teraz właśnie wybieramy się na poszukiwanie proklitka, czyli bardzo dziwnego ptaka, który nadzwyczaj lubi wszystko, co jest gołębiojasne i srebrzyste. Pójdziesz z nami, jamniczku? – Na imię mi Jeremiasz – rzekł najprawdziwszy jamnik.– Niektórzy skracają je na Jerek albo nawet na Jer. Powiedzcie jednak, czy tak długi jamnik jak ja może mieć tak krótkie imię: Jer? Wyznam wam zresztą w wielkiej tajemnicy, iż czuję, że ciągle rosnę i wkrótce stanę się najdłuższym jamnikiem na świecie. A powiedzcie, czy najdłuższy jamnik na świecie nie powinien nosić najdłuższego imienia? – Chcesz zmienić tak piękne imię, Jeremiaszu?! – zawołaliśmy zgodnym chórem. – Tak! - odparł z dumą jamnik Jeremiasz. – Od dawna noszę się z tą myślą. Właśnie dlatego wpadłem do tej wstrętnej kałuży, o której mówicie, że jest deszczowym lusterkiem i Deszczowym Okienkiem zarazem, gdyż rozmyślałem nad odpowiednio długim imieniem. A gdy dłużej nad czymś myślę, zaczyna mnie boleć głowa i wtedy zdarzają się najprzedziwniejsze historie. Albowiem w chwilach bólu głowy prawie nic nie widzę i nic nie słyszę. Dowiedziawszy się o tak wielkim strapieniu jamnika Jeremiasza postanowiliśmy mu natychmiast pomóc. Nawet kruk Ksawery, któremu pilno było w drogę, zgodził się, że należy coś wymyślić, aby Jeremiasz więcej nie cierpiał na bóle głowy. Usiadłszy w przydrożnym rowie, zaczęliśmy się zastanawiać nad najdłuższym imieniem na świecie, które pasowałoby do najdłuższego na świecie jamnika. – Już mam! – zawołał kruk Ksawery. – ... ka! – Jak to: ,,ka”? Przecież to najkrótsze na świecie imię! – Mówiłem nie: „ka”, lecz: „kraaa...”– poprawił kruk Ksawery. „Kraaa...” jest najdłuższym na świecie imieniem, gdyż można je krakać tak długo, jak się tylko chce. Proszę bardzo... I kruk Ksawery wydał tak długie ,,kraaa...”, że gdybyśmy je chcieli zapisać na papierze, krakanie to zajęłoby ze dwie stronice. Dla próby możemy zapisać początek imienia, proszę: K r a a a a a a a a a a – Dosyć! – zawołał jamnik Jeremiasz. – Jeżeli w tej chwili nie zaprzestaniesz, Ksawery, swego straszliwego „kraaaaaaaaa”, to czuję, że głowa moja rozpadnie się z bólu na kawałki! – W rzeczy samej, imię ,, kraaa”, chociaż bez wątpienia najdłuższe na świecie, nie nadaje się dla jamników cierpiących na bóle głowy – przyznałem. – Znalazłam! – zawołała Asia, która siedziała cichutko jak trusia, co oznaczało, że usilnie nad czymś się zastanawia.– Konstantynopolitykowianin! – Konstantynooliali? – spytaliśmy wraz z krukiem Ksawerym i jamnikiem Jeremiaszem, oszołomieni tak długim i tak trudnym imieniem. – Nie żaden Konstantyno ...oli ...ali, ale: Konstantynopolitykowianin – poprawiła Asia, dumna ze znalezienia tak długiego i trudnego imienia. – Niezłe – zgodził się kruk Ksawery – chociaż „kraaa...” jest o wiele ładniejszym i łatwiejszym imieniem aniżeli ten ...tykowianin... – A co myśli o Konstantyno..., i tak dalej, jamnik Jeremiasz? – spytałem. 16 – Owszem, niezłe... – zgodził się niepewnie jamnik Jeremiasz – chociaż boję się, czy takie imię, nie przeczę, że jedno z najdłuższych na świecie, uchroni mnie przed bólem głowy. Nie wiem też, czy zdołam wymówić tak trudne imię... – Nauczysz się – pocieszyła jamnika Asia – no, spróbuj... – Ko–ko–ństań–tyka–tyka... – wyjąkał jamnik Jeremiasz. – Aj, aj, aj! Tu Jeremiasz zaczął wydawać Głosy Bólu tak głośne i z takim przejęciem, że przelękliśmy się, czy nie spotkało go jakieś wielkie nieszczęście. – Ajajaj, moja głowa, moja głowa...– jęczał Jeremiasz. – Trudno. Trzeba zrezygnować z tego imienia – rzekłem. – Zresztą, Konstantynopolitykowianin nie jest imieniem, ale raczej nazwą mieszkańca starożytnego miasta Konstantynopol, które dziś zwie się Istambuł. Czy mieszkałeś kiedykolwiek, Jeremiaszu, w starożytnym Konstantynopolu, który dziś zwie się Istambuł? – Nie, nigdy nie mieszkałem w starożytnym mieście, które zwie się tak trudno – odparł z ulgą jamnik Jeremiasz. – Cóż, musimy tedy dalej szukać najdłuższego na świecie imienia. – Mnie się wy–wy–wydaje... – zaczął jąkając się jamnik Jeremiasz – że już nie trzeba szukać najdłuższego na świecie imienia, gdyż czuję, jakbym przestał rosnąć... Przynajmniej tu, w tej Krainie Sto Piątej Tajemnicy... – Przestałeś rosnąć, Jeremiaszu? – zaniepokoiliśmy się. – Nie szkodzi – stwierdził wielkodusznie Jeremiasz. – Przecież nie jestem znów taki krótki, prawda? – Jesteś najdłuższy wśród wszystkich jamników świata! – wykrzyknęliśmy. – Poza tym imię Jeremiasz jest naprawdę pięknym i wcale niekrótkim imieniem. Stwierdziwszy, że już nie trzeba szukać dla Jeremiasza nowego imienia – z krukiem Ksawerym na ramieniu oraz jamnikiem Jeremiaszem u nogi – puściliśmy się na poszukiwanie proklitka. 17 Rozdział szósty, w którym okazuje się, że na Słonecznej Polanie nie zawsze musi siedzieć proklitek, a biegun południowy nie zawsze musi być biegunem południowym. Skierowaliśmy swe kroki od lasu, gdyż tylko w taki sposób mogliśmy dojść do lasu. Szliśmy ,,od lasu” może pół godziny, a może i dłużej, i gdyśmy uszli jeszcze drugie pół godziny, i jeszcze jedno „może dłużej” –znaleźliśmy się w pięknym lesie, który był prawie takim samym lasem, jaki znaliśmy. – No, już jesteśmy prawie na miejscu-rzekłem widząc, że Asia i jamnik Jeremiasz czują w nogach owe bardzo długie pół godziny. – Musimy teraz dobrze rozglądać się za Słonecznymi Polanami, gdyż jak wiadomo, proklitki lubią wypoczywać na Słonecznych Polanach. – A czy do Słonecznej Polany trzeba jeszcze iść prawie pół godziny? – jęknął jamnik Jeremiasz. – Musisz wiedzieć, Jeremiaszu – pouczył kruk Ksawery – że każde puste miejsce w środku lasu jest polaną. Żyję już pięćdziesiąt lat i jeszcze nie widziałem lasu bez pustych miejsc. Wystarczy więc zrobić kilka kroków, a znajdziemy się na polanie, która na pewno okaże się słoneczna, gdyż tam, gdzie nie ma drzew, jest zawsze słońce. – Zdaje się, że widzę puste słoneczne miejsce! – wykrzyknęła Asia i nie czekając na nas puściła się w głąb lasu. Podążyliśmy w ślad za Asią i po chwili ujrzeliśmy, że między drzewami cos się złoci, srebrzy i migoce. – Co za piękna Słoneczna Polana! – ucieszył się kruk Ksawery. – Rzeczywiście, coś prześwieca między drzewami – zgodził się jamnik Jeremiasz. Tak tak, to jest na pewno Słoneczna Polana – chciałem się zgodzić z towarzyszami, zanim jednak otworzyłem usta, rozległo się coś, co brzmiało jak: “Cha, cha, cha! Chi, chi, chi! Cha, cha, cha!” – Słyszycie ten Strasznie Groźny Głos? – strwożył się jamnik Jeremiasz, który jak wszystkie jamniki miał doskonały słuch i równie doskonalą wyobraźnię. – Słyszymy – zgodziliśmy się – ale dlaczego sądzisz, że jest to Strasznie Groźny Glos? – Nie wiem – przyznał się szczerze jamnik Jeremiasz. – Po prostu mam takie przeczucie. – Musimy ratować naszą Asię! – zawołaliśmy strwożeni przeczuciem jamnika Jeremiasza. Zdyszani i oblani potem wpadliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie naszym oczom przedstawił się następujący widok: Miast Słonecznej Polany lśniło i mieniło się w słońcu Słoneczne Jeziorko. W jeziorku stało jakieś nieznane stworzenie i wachlowało się ogromnymi uszami. Były one różowiutkie jak najprawdziwsze róże i wyglądały niczym dwa ogromne kwiaty. Wystarczyło jednak podejść bliżej, aby przekonać się, że ogromne różowe uszy należą do stworzenia, które najprawdopodobniej było krową! „Najprawdopodobniej”, bo czy ktoś z was widział krowę z różowymi uszami? Na samym brzegu Słonecznego Jeziorka stała Asia i gapiła się na nieznane zwierzę, śmiejąc się przy tym do rozpuku. – Masz swoje Bardzo Straszne Głosy! – rzekł kruk Ksawery. – Dobrze jej się śmiać, a jeśłi ten stwór o ogromnych uszach wylezie z wody i pożre nas? – jęknął jamnik Jeremiasz chowając się za nasze plecy. 18 – Ależ, Jeremiaszu, to, co siedzi w wodzie, jest pewnie krową. Zresztą najlepiej, jak zapytamy owo zwierzę, kim jest. – Hej!!! – krzyknąłem. – Kim jesteś, prawie–krowo?! Prawie–krowa obróciła ku nam ogromny różowy pysk i po dłuższym milczeniu odparła: – Nie jestem żadną prawie–krową. Jestem najprawdziwszą morską krową. – Jak to:,,morską krową”? Nie widzę tu żadnego morza, tylko Słoneczne Jeziorko. Jak więc możesz być morskim stworzeniem bez morza? – Zęby być morską krową, wcale nie muszę mieć morza – odparła morska krowa. – Wystarczy, że włażę do wody i wyobrażam sobie morze. – I teraz również wyobrażasz sobie morze? – Nie tylko sobie wyobrażam, ale widzę morze oraz słyszę jego szum. – Słyszeć z takimi uszami można nie tylko morze, ale cały ocean – zauważył roztropnie Jeremiasz – ale widzieć? – ...Słyszę i widzę morze -ciągnęła nie zrażona niczym morska krowa – i to jest największa przyjemność, jaką znam. – A czym się karmisz, morska krowo? Zapachami, kolorami, a może srebrzystością albo bielą? – spytał kruk Ksawery lekko drżącym głosem, gdyż najwidoczniej miał nadzieję, że morska krowa poczuje apetyt na to samo, co proklitek. – Wyłącznie morską trawą – wyjaśniła morska krowa. – Morską trawą? A gdzie jest morska trawa, jeśli nie ma morskiego morza? – Morską trawę również sobie wyobrażam – rzekła morska krowa. – Najpierw wyobrażam sobie morze, potem słyszę jego szum, a potem już bardzo łatwo mogę wyobrazić sobie morską trawę. A gdy ją sobie wyobrażę, najadam się do syta. – To mleko od morskiej krowy trzeba sobie również wyobrazić? – westchnęła Asia, która poczuła nagły apetyt na ciepłe mleczko. – Tego za żadne skarby nie potrafię! – Masz zupełną rację – zgodziła się morska krowa. – Tylko gdy będziesz wyobrażała sobie morskie mleko, nie zapominaj, że jest ono różowe. Jeśli wyobrazisz sobie czarne, żółte albo zielone... wszystko na nic! – Musisz wiedzieć, morska krowo – rzekł jamnik Jeremiasz – że najlepsze mleko jest takie, którego nie musimy sobie wyobrażać i które jest nalane do miseczki, tak że wystarczy wyciągnąć język i już można je chłeptać. I to najlepsze, najprawdziwsze mleko nie jest ani zielone, ani czarne, ani różowe, ale bielutkie niczym nasz kruk Ksawery. – Nie jestem wcale bielutki! – oburzył się kruk Ksawery. – Ach, zapomniałem, Ksawery, że jesteś prawie kruczoczarny, czy też prawie śnieżnobiały lub mlecznobiały. – Myślę, że to ty jesteś... prawie! – rozeźlił się nie na żarty kruk Ksawery strosząc groźnie pióra. – Ksawery, Jeremiaszu, proszę nie przeszkadzać! Morska krowa chce mówić – uciszyła kłótników Asia. – Słuchamy cię, morska krowo, czy coś jeszcze chciałaś powiedzieć na temat morskiego mleka? – Dziwne musi być to wasze mleko-rzekła morska krowa wachlując różowymi uszamiaczkolwiek wszystko się zgadza: wy również jesteście nadzwyczaj dziwni. Nigdy nie widziałam tak dziwnych zwierząt! – Ależ my nie jesteśmy zwierzętami, morska krowo! To znaczy jesteśmy, ale nie wszyscy. Kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz są rzeczywiście zwierzętami, natomiast ja jestem dziewczynką Asia, a to jest mój tatuś Zbyszek! – wyjaśniła Asia. 19 – Co to znaczy: być dziewczynką Asia? – zainteresowała się morska krowa nadstawiając ogromne różowe ucho. – No, po prostu dziewczynką, której jest na imię Asia. Przyjrzyj się dobrze, a będziesz wiedziała, co to znaczy być dziewczynką o imieniu Asia. – Przyglądam ci się dobrze i dalej nie wiem, co to znaczy być dziewczynką o imieniu Asia. A co to znaczy: być tatusiem Zbyszkiem, jamnikiem Jeremiaszem i krukiem Ksawerym? – zapytała morska krowa nadstawiając drugie różowe ucho. – No, wiecie, tego to już za wiele! – oburzył się kruk Ksawery. – Nie wiedzieć, co to znaczy być krukiem Ksawerym? – Zdaje mi się – rzekła po chwili namysłu morska krowa – że mam dziś bardzo dziwne wyobrażenia. Muszę wreszcie przestać was sobie wyobrażać, gdyż zaczyna mi się mącić w głowie i nie będę mogła wyobrazić sobie morza i morskiej trawy. A od rana nic jeszcze nie jadłam. Po tych słowach morska krowa opuściła ogromne różowe uszy i popadła w głęboką zadumę. – Obawiam się – rzekłem ściszonym głosem, aby nie przeszkadzać morskiej krowie w wyobrażeniu sobie morskiej trawy – że przestaliśmy dla niej istnieć. Nie pozostaje nam nic innego, jak iść w głąb lasu na poszukiwanie Słonecznej Polany. Powiedziawszy morskiej krowie „do widzenia!” – chociaż na pewno morska krowa mogła zrozumieć tylko: „do wyobrażenia!” – ruszyliśmy w dalszą drogę. Na czele pochodu podążał jamnik Jeremiasz, żwawo przebierając krzywymi łapkami i węsząc przeróżne zapachy, które były prawie takie, jak we wszystkich lasach, przyprawiające go o drżenie koniuszka długiego ogona. Za jamnikiem, a właściwie za jego drżącym ogonem szła Asia – w błękitnej sukience, z błękitną kokardą we włosach – a za Asią szliśmy obaj z krukiem Ksawerym, to znaczy szedłem ja, gdyż siedzenia na cudzym ramieniu nie można nazywać marszem. – Ajajaj! – rozległo się nagle wołanie jamnika Jeremiasza i oto zamiast najdłuższego na świecie psa ujrzeliśmy koniuszek mocno drżącego ogonka, gdyż cały Jeremiasz tkwił w ogromnej norze wykopanej tuż przy ścieżce. – Hau, hau, hau! Wrrr, wrrr, wrrr! – wołał na wszystkie psie głosy jamnik Jeremiasz. – Jeremiaszu! Jeremiaszu! Co się z tobą dzieje, wyłaź czym prędzej z tej jamy! – wołaliśmy zapominając, że może nas usłyszeć jedynie koniuszek mocno drżącego ogona. Jeśli koniuszek w ogóle potrafi słuchać... – Ajajaj! – wołał tymczasem Jeremiasz wydając Głos Bólu – a–jajaj! – Naszego Jeremiasza złapało jakieś straszliwe stworzenie! – zawołała zrozpaczona Asia. – Róbmy coś! – Tak jest, róbmy coś – skrzeknął mi nad samym uchem kruk Ksawery zapomniawszy o niedawnej sprzeczce z Jeremiaszem. Ale po chwili okazało się, że nie trzeba nic robić, gdyż za drżącym koniuszkiem ogona zjawiła się reszta ogona, za ogonem tylne łapy, a potem długo, długo, jakby w jamie siedział nie jamnik Jeremiasz, lecz ogromny wąż, pojawił się tułów i wreszcie na powierzchnię wyłonił się Jeremiasz, mocno ubrudzony, lecz cały i zdrów. – Tam Coś siedzi! – wystękał Jeremiasz złapawszy pierwszy oddech. – Czy cię to coś chwyciło albo ugryzło, albo zbito? – pytaliśmy jeden przez drugiego. – Nie, gorzej... to Coś mnie lizało! – Lizało? – Tak jest, to Coś, co siedzi w norze, gdy tylko tam wsadziłem nos, zaczęło mnie lizać. Myślałem, że od tego lizania wyskoczę ze skóry. 20 – A po co wsadzałeś nos do nieznanej nory, Jeremiaszu? – zdziwił się kruk Ksawery. – Ależ Ksawery, wszystkie jamniki na całym świecie wsadzają nos do nieznanej nory, cóż to byłby za jamnik, gdyby nie właził do nory? – Właśnie – potwierdził jamnik Jeremiasz – prawdziwy jamnik włazi do jamy, podobnie jak prawdziwy kruk jest kruczoczarny. Kruk Ksawery udał, że nie dosłyszał ostatnich słów, i nastroszywszy białe jak śnieg pióra rzekł: – Rozumiem, włazić do gniazd, no, jeszcze do dziupli, w której czasami można znaleźć coś ciekawego, ale żeby leźć do najzwyklejszej jamy! Zajęci sprzeczką nie zauważyliśmy, jak z nory-w której przed chwilą aż po koniuszek ogona siedział jamnik Jeremiasz – zaczęło coś wyłazić. To Coś najpierw pokazało dziób, duży i płaski niby but, potem niedużą główkę z mrugającymi oczyma i zaraz za głową pojawiła się reszta Czegoś. I oto ujrzeliśmy w całej krasie stworzenie ubrane w piękny, ciemny fraczek oraz biały fartuszek, stojące na łapciatych łapach i machające ni to skrzydłami, ni to łapami. – Ajajajaj! – zajęczał jamnik Jeremiasz i schował się za nasze plecy, widocznie w obawie, by nie wyskoczyć ze swej pięknej skóry, gdyby stworzenie znów zaczęło lizać Jeremiasza uczulonego na łaskotki. Hm przecież to stworzenie jest podobne do pingwina. Ale żeby pingwin siedział w norze, a nie na krze lodowej, i do tego lizał jamniki... tego jeszcze nie widziałem! – pomyślałem przyglądając się dziwnemu stworzeniu. – Czy jesteś pingwinem? – spytałem. – Tak jest – potwierdziło stworzenie na kaczych łapach – jestem pingwinem i właśnie wracam spod samego bieguna południowego. – Spod bieguna południowego! – oburzył się kruk Ksawery. – Od kiedy to jama jest biegunem południowym?! – Cóż możesz wiedzieć o południowym biegunie, dziwny biały ptaku? – spytał pingwin zadzierając małą główkę i przyglądając się krukowi Ksaweremu, który z wielkiego oburzenia nastroszył pióra. – Nie jestem żadnym dziwnym białym ptakiem! Jestem krukiem o dwóch imionach: Ksawery Kiejstut. A południowy biegun to jest taki biegun, na którym przez pół roku nie świeci słońce i jest południowy mrok oraz straszna południowa zima – rzekł kruk Ksawery, który kiedyś podsłuchał, jak dzieci w szkole uczyły się o biegunie południowym. – Zgadza się – zgodził się łaskawie pingwin. –Właśnie siedziałem w południowym mroku i przeżywałem południową zimę. – A czemu, pingwinku, zacząłeś lizać naszego jamnika Jeremiasza? – spytała Asia. - Przyznam się, że wydaje mi się to dziwniejsze od południowego mroku i południowego zimna, które znalazłeś w tej norze. – Poczułem coś bardzo zimnego, więc zacząłem lizać. Przecież należy lizać zimne, prawda? Nie ma wszak smaczniejszej rzeczy nad zimno! – zawołał pingwin rozglądając się za Jeremiaszem, który tymczasem skrył się w trawie i można było dostrzec tylko koniuszek jego ogona. – To był nos Jeremiasza! Wszystkie zdrowe psy mają zimne nosy – wyjaśniłem. – Nie wiem, co to było, wiem tylko, że było bardzo zimne, a potem zaczęło się strasznie drzeć, jakby miało za chwilę wyskoczyć ze skóry. – Masz rację, pingwinku: nie ma nic smaczniejszego nad zimno, czyli nad lody, szczególnie, gdy są to lody „Pingwin” – zgodziła się Asia. 21 I nagle zaczęła się strasznie śmiać i chichotać, jakby ujrzała co najmniej sto morskich krów z ogromnymi różowymi uszami. – Czemu tak strasznie chichoczesz? – zaniepokoił się kruk Ksawery, któremu się zdawało, że nikt nie dostrzega nic innego poza jego białymi piórami. – A bo... a bo... a bo...- próbowała wykrztusić zrozumiałe słowa Asia – a bo to takie śmieszne... zamiast być lizanym, pingwin sam liże! – Rzeczywiście - zgodziliśmy się z Asia. – Żeśmy o tym nie pomyśleli: Zamiast być lizanym, pingwin sam liże! – Cha! Cha! Cha! Cha! Cha! Cha! Zaśmialiśmy się z krukiem Ksawerym, a za nami cieniutko,żeby, broń Boże, nikt go nie zauważył, zaśmiał się jamnik Jeremiasz. – Nie gniewaj się, pingwinku – powiedziałem, gdy skończyliśmy się śmiać – ale tam, gdzie żyjemy, liże się ,,Pingwiny”, które są bardzo zimne i słodkie. – Musicie żyć w bardzo dziwnej krainie – rzekł lekko urażony pingwin. – Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś lizał pingwiny, jak też nie słyszałem, żeby pingwiny były bardzo zimne i słodkie. – Bo widzisz, pingwinku, ty żyjesz w krainie odbitej w deszczowym lusterku. I dlatego w waszej krainie jest dużo rzeczy prawie takich samych lub na odwrót, aniżeli w naszej. Dlatego i ty pingwinku, odbity w deszczowym lusterku, zamiast być lizanym, sam liżesz! – Nie rozumiem – odparł na moje wyjaśnienia pingwin – dla – czego u nas ma być wszystko prawie takie same lub na odwrót. Sądzę, że to w waszej bardzo dziwnej krainie, gdzie się liże pingwiny, jest wszystko na odwrót. Nie wyobrażam sobie, abym był lizany. To musi być straszne! Tu pingwin, widocznie wyobraziwszy sobie siebie jako lizanego „Pingwina”, puścił się pędem do nory, czyli do bieguna południowego, kryjąc się w niej tak szybko, jak tylko można było. – Ufff! – westchnął z ulgą jamnik Jeremiasz wyłażąc z ukrycia – o mało co zginąłbym zalizany przez tego strasznego pingwina. – Chyba to cię oduczy raz na zawsze wtykać nos do każdej napotkanej jamy – zauważył kruk Ksawery. – Nie wiem – przyznał się szczerze jamnik Jeremiasz. – W każdym razie postaram się. Nie wiem jednak, co jest gorsze:być zalizanym przez pingwina czy nie móc włazić do tajemniczych i pachnących tajemniczo nor i jam. Po tej przygodzie puściliśmy się w dalszą drogę, a gdy tylko ścieżka wybiegła na małą łączkę, poczuliśmy, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Zaraz więc legliśmy na miękkiej trawie, aby nabrać sił do dalszych poszukiwań. 22 Rozdział siódmy, w którym okazuje się, że proklitek jest nadzwyczajnie ciekawskim ptakiem, i w którym dowiadujemy się, skąd na naszej Ziemi wziął się śnieg i szron. Musieliśmy zdrzemnąć się nieco dłużej, bo skoro otworzyliśmy oczy, słońce przeskoczyło na drugą stronę lasu i dotknąwszy drzew układało się do spoczynku. – Coś mi się zdaje – zauważył kruk Ksawery – że słońce zamiast zachodzić chce wschodzić, bo jeszcze nigdy nie widziałem zachodzącego na wschodzie słońca. – Jak to: zachodzącego na wschodzie – oburzył się jamnik Jeremiasz. – Tam, gdzie słońce zachodzi, zawsze był i będzie zachód, a gdzie wschodzi, wschód. Skąd więc wziąłeś, kruku Ksawery, ten pomysł, że piękne wschodzące słoneczko jest wschodząco–zachodzące? – Ja nie muszę wiedzieć, wystarczy, że czuję. Jako stary i doświadczony podniebny podróżnik doskonale czuję, gdzie jest wschód i zachód, tak jak ty, Jeremiaszu, doskonale czujesz, gdzie jest jama, a gdzie jej nie ma –odparł z godnością kruk Ksawery. – Proszę mi więc odpowiedzieć na takie pytanie – rzekłem wysłuchawszy uważnie swych towarzyszy – gdy obrócimy się twarzą na południe, co mamy po prawej ręce? – Zachód – odpowiedziała Asia, która miała piątkę z geografii. – A po lewej? – Wschód. – Zgoda. A po której stronie zachodzi nasze słońce? Po lewej! A więc miał rację Ksawery mówiąc o zachodzącym na wschodzie słońcu. Dlatego, sądzę, dzieją się takie dziwy, że również słońce jest odbite w deszczowym lusterku. – I co teraz będzie? – przeraził się jamnik Jeremiasz. – Nic. Po prostu będzie wschodni zachód, a potem zachodni wschód. – A może słońce w ogóle nie potrafi zajść i będzie ciągle jasno i jasno? Jak wówczas zaśniemy? – strwożył się jamnik Jeremiasz. – Ty tylko myślisz o spaniu – rzekł Ksawery. – A przecież dopiero obudziliśmy się i musimy ruszać w drogę. Mam nadzieję, że jeszcze przed zmrokiem zdążymy znaleźć ptaka, który sprawi, że nie będę się bielił niczym gęś... Ale cóż to się z tobą stało, Asiu! – zakrzyknął nagle kruk Ksawery. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że piękna błękitna sukienka Asi i błękitna kokarda – są bielutkie niczym kruk Ksawery. Jedynie na prawym boku, na którym Asia zasnęła, pozostała malutka smużka błękitu. – Wygląda na to – rzekłem – że gdy Asia spała, zobaczyła ją dintojra i zlizała cały błękit poza tą smużką na prawym boku. – Y y y y... – zapłakała Asia, która jak wiadomo zawsze płakała na „yyy” i która bardzo lubiła sukienki niebieskie jak niebo i niebieskie kokardy. – Y y y y... ja nie chcę mieć białej sukienki! – Nie płacz, Asiu – pocieszał Asie kruk Ksawery. – Myślę, że ten ptak, który lubi biel i jasność, gdy zobaczy tak dużo białego, poczuje straszliwy głód i nie zdążymy nawet się obejrzeć, a już będziemy w swoich kolorach: ty w niebieskim, a ja w kruczym! – Tak jest – potwierdziłem. – Kruk Ksawery ma rację. Teraz już na pewno spotkamy proklitka, bo cóż by to był za proklitek, który nie przyleciałby na tak wspaniałą ucztę. Nigdy 23 jeszcze nie widziałem podobnie pięknej białej sukienki, nie mówiąc już o pięknym białym kruku Ksawerym. – A–psik! – apsiknął nagle jamnik Jeremiasz i zaczął drapać się po uchu: najpierw po jednym, potem po drugim. – A–psik! – Co się stało, Jeremiaszu?! – zawołaliśmy jednym głosem. – Czuję..., a–psik! Czuję... – Co czujesz, Jeremiaszu?! – A–psik!!! Gdy jamnik Jeremiasz czuł „a-psik”, kichając niemiłosiernie i drapiąc się po uszach, kruk Ksawery, widocznie zapomniawszy o tym, że na biało nie może latać, co miał sił w skrzydłach, popędził za czymś, co było białe, a nawet lekko srebrzyste. To coś, ujrzawszy kruka Ksawerego, również co sił poczęło pędzić w stronę lasu. – No, wreszcie – rzekł jamnik Jeremiasz przestając się drapać i apsikać – wreszcie ustało to nieprzyjemne dźwięczenie w uszach. Zawsze, gdy tylko usłyszę nieprzyjemne dźwięki, zaczynam kichać. Dlatego nie zawsze bywam sprawny na polowaniach. – Na polowaniach, Jeremiaszu? – zdziwiła się Asia. – A na co? – Na wszystko! – stwierdził dumnie Jeremiasz. – Mogę polować nawet na lwy i tygrysy. Oczywiście, pod warunkiem, że lwy i tygrysy nie będą wydawały nieprzyjemnych dźwięków. – Uciekł!!! – zawołał zrozpaczony kruk Ksawery sadowiąc się na mym ramieniu. – Już, już go miałem, gdy nagle poczułem, że muszę kichnąć, a wtedy on uciekł. – I ty również, Ksawery, kichałeś? – Po raz pierwszy w życiu-stwierdzi! smętnie kruk Ksawery – i to właśnie w tak ważnej chwili, gdyż to, co goniłem, musiało być proklitkiem, który zjada biel. – Coś tu się nie zgadza – zauważyła Asia. – To przecież proklitek powinien ciebie gonić i zjadać twoją kruczą biel, a nie ty proklitka. – Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym! – jęknął kruk Ksawery. – Przestraszyłem proklitka na wszystkie czasy! Teraz już na zawsze pozostanę biały, teraz już nigdy nie pofruwam sobie jak należy, bo co to za fruwanie, skoro jestem biały jak gęś! – A czy proklitek, za którym goniłeś, był tak duży jak ptak czy tak mały jak motyl? – Proklitek, za którym goniłem, był tak malutkim proklitkiem, że mógł zjeść najwyżej dziesięć deko bieli. Myślę, że dla nas z Asią potrzeba co najmniej pięćdziesiąt takich proklitków. I co my teraz zrobimy, ojojoj... – począł lamentować kruk Ksawery. – Niepotrzebnie się martwisz, Ksawery! Jeśli dobrze przypominam sobie opowieść Pewnej Osoby, która była w tej krainie, to, za czym goniłeś, nie było proklitkiem. Był to na pewno motylek Niebieskie Uszko, który wydaje bardzo piękne Niebieskie Dźwięki oraz rozsiewa wokół cudny Niebieski Aromat! – Nie słyszałem żadnego pięknego Niebieskiego Dźwięku ani nie czułem cudnego Aromatu. – Zgoda, gdyż był to motylek Niebieskie Uszko, którego objadła z błękitu bezczelna dintojra. Może to była nawet ta sama dintojra, która pożywiała się kolorami z sukienki Asi? A trzeba wam wiedzieć, że gdy pozbawi się Niebieskie Uszko niebieskości, staje się on wtedy motylkiem Białe Uszko. I zamiast pięknych Niebieskich dźwięków wydaje cieniutkie, ostre Białe Śpiewanie oraz rozsiewa piekący Biały Aromat. Dlatego jamnik Jeremiasz, który jako doskonały pies myśliwski ma idealny słuch, poczuł nieprzyjemne dźwięki, a następnie potrzebę kichnięcia i dlatego ty, kruku Ksawery, musiałeś kichać, chociaż nigdy w życiu nie kichałeś – wyjaśniłem. Tak rozprawiając doszliśmy do kępy drzew na skraju małej łączki i oto na jednym z drzew ujrzeliśmy, jak najspokojniej w świecie siedzi sobie najprawdziwszy, lekko srebrzysty – proklitek! 24 – Dzień dobry – odezwała się pierwsza Asia. – Dobry wieczór – odparł proklitek spoglądając ciekawsko. – Czy jesteś proklitkiem, który lubi zjadać jasność i wszelką biel? – spytała Asia wysuwając się do przodu, aby proklitek mógł dostrzec śnieżnobiałą sukienkę. – Zgadza się. A wy kim jesteście i co lubicie zjadać? – zainteresował się proklitek. – My jesteśmy tatusiem Zbyszkiem, dziewczynką Asią, krukiem Ksawerym i jamnikiem Jeremiaszem. I lubimy zjadać przeróżne rzeczy. – Na przykład, jakie przeróżne rzeczy? – Najbardziej lubimy zjadać pędraki i dżdżownice!– zawołał kruk Ksawery. – Ależ skąd! Najbardziej lubimy zjadać kości, kiełbasę i świeże mleczko – zawołał jamnik Jeremiasz. – Co wygadujesz! – oburzyła się Asia. – Najbardziej lubimy czekoladę z orzechami oraz lody „Pingwin”. – Jeśli chodzi o mnie – rzekłem – to najlepsza jest grochówka oraz dobre kołduny litewskie. –Dziwne rzeczy lubicie zjadać – odparł proklitek. – Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś jadł pędraki, dżdżownice, kości, kiełbasę, świeże mleczko, czekoladę z orzechami, lody „Pingwin” oraz jakąś grochówkę i kołduny litewskie! – Ależ my nie jemy wszystkiego naraz! Dżdżownice i pędraki smakują tylko krukom, kości jamnikom, czekolada z orzechami dziewczynkom, a kołduny tatusiom – objaśniła Asia. – Czy jecie to razem, czy osobno, nie zmienia faktu, że zjadacie bardzo dziwne potrawy i dlatego musicie być bardzo dziwnymi stworzeniami. A gdzie żyjecie, dziwne stworzenia? – Jak to, gdzie? W naszym świecie! – zdziwiła się Asia. – W waszym świecie! A w jakim: waszym świecie? – W zwykłym, normalnym świecie. – Hm, to chyba bardzo dziwna i tajemnicza kraina...– zadecydował po chwili namysłu proklitek. – A czy zjada tam ktoś biel, jasność lub srebrzystość? – Nikt – przyznała się Asia. – Ho, ho! To musi tam być strasznie dużo jedzenia! – ucieszył się proklitek. – Właśnie – zgodziła się Asia – w naszej tajemniczej krainie jest bardzo dużo jasności, bieli i srebrzystości, i to wyjątkowo smacznej. Zresztą, możesz, proklitku, spróbować: ani kruk Ksawery, ani ja nie mamy nic przeciwko temu, żebyś pożywił się naszą bielą. – Z wielką chęcią, ale niestety, dziś jestem okrutnie najedzony, a wszystko przez tego obżartucha enklitka, który narobił masę dziur w niebie. Gdy tylko poczuję chociaż troszeczkę miejsca w brzuchu, spróbuję bieli z tej bardzo dziwnej i tajemniczej krainy. A skąd się u was bierze jasność, biel i srebrzystość? Czy tam też fruwają enklitki? – Musimy coś zrobić, aby wzbudzić apetyt u proklitka, inaczej wszystko stracone – rzekłem półgłosem do towarzyszy. – Mam pomysł: zaśpiewajmy proklitkowi piosenkę o bieli i srebrzystości! – zaproponowała Asia. I długo się nie zastanawiając zaczęła śpiewać: Biała, biała, bielusieńka, srebrna, srebrna, srebrniusieńka, niby pełna beczka mleczka – moja nowa sukieneczka! Białe, białe, bielusienkie, 25 srebrne, srebrne, srebrniusieńkie, niby pełna beczka mydła – Ksawerego cudne skrzydła! – Co się z tobą stało, dziewczynko, która jadasz czekoladę z orzechami i lody „Pingwin”? – zaniepokoił się proklitek. – Jak to, co?! – oburzyła się Asia. – Śpiewam piosenkę o bieli i srebrzystości. – A co znaczy: „beczka mleczka”? – Po prostu, beczka pełna białego mleczka! – A czy beczka umie fruwać? – dalej pytał zaciekawiony proklitek. – Ależ skąd! Beczka najwyżej może się toczyć – wtrącił się do rozmowy jamnik Jeremiasz, którego kiedyś przycisnęła beczka, gdy zaczął kopać pod nią jamę. – Chi, chi, cni! – ucieszył się proklitek – strasznie wesoła musi być ta beczka! Chciałbym się z nią trochę potoczyć, poboczyć i pobączyć. – Beczka jest nieżywa – wyjaśniła Asia. – To wielka szkoda – zmartwił się pro klitek.– A co to znaczy: „beczka mydła jak brudne skrzydła”? – Nie brudne, lecz cudne! – zawołał Ksawery. – Nie brruu, lecz cuuu? – zainteresował się ciekawski proklitek. – Nie bru–dne, lecz cu–dne!!! – wrzasnął kruk Ksawery. – Nie ...udne, lecz ...udne? – pytał niestrudzony proklitek. – Nie wytrzymam dłużej z tym głupim, głuchym ptakiem! – jęknął kruk Ksawery. – Jeszcze trochę, a sprawię mu takie lanie, że popamięta na całe życie, jaka jest różnica między „cudny” i „brudny”! Widząc, że Asia i kruk Ksawery zaczynają się denerwować nadzwyczaj ciekawskim i równie nadzwyczaj niedomyślnym proklitkiem, postanowiłem przyjść im z pomocą. – Pytałeś, proklitku – rzekłem – skąd w naszej krainie wzięła się biel i srebrzystość? – Pytałem – zgodził się proklitek, który na szczęście nie do – słyszał gróźb Ksawerego. – Otóż posłuchaj „Opowieści o Małym Chłopcu”, a będziesz wiedział. – Bardzo chętnie! – ucieszył się proklitek. – Namiętnie lubię słuchać wszelkich opowieści, a „Opowieści o Małym Kopcu” jeszcze nie słyszałem. – Nie o ,,kopcu”, lecz o ,,chłopcu” – poprawiła Asia. – Dlaczego o chłopcu, a nie o kopcu? – zainteresował się proklitek. – Zaraz się dowiesz – rzekłem i rozpocząłem: Opowieść o Małym Chłopcu Od wieków wędrowali po ziemi Cyganie, więc niejedno zdążyli poznać i niejedno obejrzeć. A że byli ciekawi spraw odległych, zgłębili tajemnicę nieba, które każdej nocy staje się czarne i księżycowe, oraz tajemnicę gwiazd srebrnych niczym rtęciowe krople. Najdokładniej zapamiętali Cyganie tajemnicę srebrną, gdyż w owych czasach Ziemia nie miała srebrnego blasku i krążyła wokół Słońca ukazując swe szare oblicze: uboga wśród gwiazd, chociaż tak bogata w życie. I czasami tylko, gdy Słońce strzelało mocniejszym promieniem, Ziemia łapała w głębie wód odpryski srebrzystości, lecz było tego tak niewiele, że starczało zaledwie na łuski rybom. Posiadłszy tajemnicę srebrzystości, Cyganie ukryli swe oblicza w brody czarne oraz pachnące dymem i wzięli się do dzieła: wkuwając srebro w końskie podkowy, wprawiając je w kolczyki 26 swym pięknym żonom, osrebrzając kotły cygańskie, że świeciły nad ogniskiem niczym gwiazdy prawdziwe. I miało tak pozostać na zawsze, bo któż by się oparł pokusie posiadania tajemnicy, gdy była to tajemnica gwiezdnej srebrzystości? Ale oto żył na Ziemi szarej, lecz bogatej w życie, pewien starzec uczony, który długie lata spędził przy lunecie patrząc w gwiaździste niebo. Widząc u kresu swych dni, że gwiazdy są jednakowo dalekie i srebrne, starzec ów zawołał z bólem: – Czyż po to poświęciłem życie badaniu srebrnych gwiazd, aby powrócić w szarą ziemię?! Czyż ludzkie umiłowanie srebrzystości jest tylko marzeniem nieziemskim? Czyż Ziemia moja, tak bogata w życie, nie może odmienić swej twarzy wówczas, gdy Księżyc, planeta raz na zawsze zakrzepła w swej kamienności, odmienia swą twarz raz po raz i srebrzy się przecudnie? Dużo jeszcze pytań zadawał sobie starzec, gdyż był mężem dociekliwym i trawionym żądzą poznania, aż usłyszał owe wątpliwości mały czyściciel lunety. Był on tak bardzo chłopięcy i tak bardzo drobny i mały, że mówiono nań po prostu: Mały Chłopiec. Malec ów, czyszcząc szkła wielkiej lunety, lubił ukradkiem zaglądać w niebo, gdyż wierzył, że przynajmniej cztery gwiazdy mrugają do niego ze swej srebrnej wysokości. I Mały Chłopiec pomyślał, że na Ziemi byłoby piękniej, gdyby mogła ona osrebrzyć swe skronie. Poza tym Mały Chłopiec miał dobre, chociaż małe serce, chciał więc, ażeby uczony starzec nie męczył się tak trudnymi pytaniami. Poszedł Chłopiec w świat, bo gdzież miał szukać Cyganów, jeśli nie po gościńcach świata? Wędrował więc długo, bardzo długo, ale na próżno. Dostrzegł tylko, że Cyganie mają czarne brody i żony w srebrnych kolczykach oraz srebrzyste kotły i niedźwiedzie, które lubiły przytupywać w rytm malutkich bębenków. A kiedy miał wracać do domu, doszła go wieść, że uczony starzec leży na łożu śmierci i nie ma już sił, by oglądać gwiazdy srebrnolice. Po raz drugi Chłopiec wyszedł na gościńce świata i wędrował dwanaście dni, a gdy mijał trzynasty dzień, dojrzał cygański obóz. Panował tam ruch i gwar: rozlegał się huk młotów kowalskich, rżenie koni i ryk tresowanych niedźwiedzi. Nieco dalej obozowiska, gdzie stały smoliste kotły, krzątali się Cyganie z czarnymi brodami, gromadząc drzewo. Mały Chłopiec siadł nie opodal i czy to od mroźnego wiatru, czy ze zmęczenia – zakręciła się mu w oku słona łza. A promyk jednej z gwiazd, jakby czekając na tę chwilę musnął rzęsę Chłopca i umknął ku drwom zgromadzonym na uroczystą chwilę osrebrzania. ,,Mógłbym skryć się w tym stosie drzewa” – przemknęło przez myśl Chłopcu, lecz natychmiast przeraził się, bo przecież wiedział, że na drwa czeka żarłoczny ogień. W obozie rżały konie, ryczały kudłate niedźwiedzie, Cyganie nucili jakąś tajemniczą pieśń, znosząc wciąż nowe szczapy. Malec, aby ukryć się przed ich wzrokiem, przylgnął do Ziemi chłodnej i szarej. I wówczas wydało się mu, że słyszy jakby przeciągle i głębokie westchnienie. Chłopiec westchnął równie głęboko i przeciągle i nie było wiadomo, czy to wzdycha Chłopiec, czy też wzdycha bogata we wszelkie życie, lecz jakże szara Ziemia. Wówczas malec szepnął do Ziemi, na której chłodnym policzku spoczywał, patrząc w migotliwy płomień: – Dobra jesteś. Ziemio. Jakże bym chciał, abyś mogła być również piękna i srebrna. Która z gwiazd zrównałaby się z tobą! Mały Chłopiec podkradł się do stosu, który już ogarniał płomień, aby skryć się w nim-bo tylko w taki sposób mógł podsłuchać tajemnicę cygańską. Przyszli Cyganie z czarnymi brodami i poczęli osrebrzać swoje kotły, a osrebrzając kotły zdradzili swą srebrną tajemnicę. Drwa płonęły coraz to wyższym płomieniem, kotły jaśniały 27 coraz piękniejszym blaskiem, skrząc i srebrząc się gwieździście. I wówczas Cyganom się zdało, że ogień zajęczał ludzkim głosem, że Ziemia, po której stąpali, zadrżała lekko. Nie wiedzieli Cyganie, że to Mały Chłopiec unosił w Ziemię ich wielką tajemnicę! Zaraz po północy zaczęły spadać gwiazdy. Leciały jedna za drugą – chłodne, migotliwe i srebrnolice. Raniutko, gdy cygańskie dzieci wybiegły na dwór, ujrzały zdumione i zachwycone zarazem, że srebrne były pola, lasy i domy, a nawet srebrne były brody Cyganów, którzy zdrzemnęli się przy ogniu. – Zobaczcie, ile szronu, jaki piękny szron! – zawołały dzieci (bo widocznie tak Cyganie nazywali swoje srebro). – Zobaczcie, jak dużo mamy śniegu! – zakrzyknęły znów inne (bo widocznie podwójne imię miało cygańskie srebro). Lecz ludzie nie mogli uwierzyć, że tyle gwiazd mają na Ziemi, więc topiły się im gwiazdy w rękach... – Piękna opowieść – westchnęła Asia. – Piękna, ale nadzwyczaj smutna-potwierdził jamnik Jeremiasz, który pociągał nosem, jakby gnębił go silny katar. – Hej, dziwny ptaku, jak ci się podobała ,,Opowieść o Małym Chłopcu”? – zawołał Ksawery na proklitka, który cichutko siedział na gałęzi. Ale proklitek milczał i wtedy dostrzegliśmy, że schowawszy głowę pod srebrzyste skrzydłośpi w najlepsze! Nie pozostało nam nic innego, jak rozłożyć się pod drzewem w oczekiwaniu poranka. Słońce cichutko schowało się na wschodnim krańcu nieba, a w górze poczęły uwijać się enklitki wygryzając ogromne księżyce i malutkie srebrne dziurki, które jaśniały jak mętne i słabiutkie gwiazdy. 28 Rozdział ósmy, w którym Słoneczna Polana okazuje się prawie rzeczką, a tatuś Zbyszek, dziewczynka Asia, kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz próbują wyobrazić sobie to, co najbardziej lubią, oraz pojawia się kula, która pożera apetyczne korzonki. Gdy po dłuższym śnie przetarliśmy oczy, słońce wschodziło coraz wyżej, a wokół było jasno i wesoło od słonecznego blasku. – Nie ma go! Nie ma go! – darł się kruk Ksawery. – Nie ma tego wstrętnego, niemądrego ptaka. Gdyśmy spali, ten przebrzydły proklitek poleciał sobie, jak gdyby nie było nas wcale na świecie. – Widocznie proklitek pofrunął na smaczne śniadanko – stwierdził jamnik Jeremiasz rozglądając się wokół i oblizując się różowym jęzorem. – Proklitki są równie ciekawskie, jak roztargnione – rzekłem. – Na pewno nasz proklitek musiał zapomnieć o wieczornej rozmowie i poczuwszy głód poleciał na Słoneczną Polanę. – Takiemu proklitkowi to dobrze – westchnął jamnik Jeremiasz. – Dlaczego dobrze? – spytała Asia mocno zmartwiona, że musi nadal chodzić w białej sukience. – On może lecieć na Słoneczną Polanę, a my nie... – Żeby w tej krainie żył chociaż jeden malutki pędraczek... – westchnął kruk Ksawery. – Albo żeby żył malutki kawałeczek kiełbasy – jęknął jamnik Jeremiasz. – Przecież kiełbasa nie żyje – rzekła Asia przełykając ślinkę – kiełbasę kupuje się w sklepie. – Kto zjadł w swym życiu chociażby malutkie pęto kiełbasy, ten wie, że kiełbasa jest bardziej żywa od wszystkich pędraków i dżdżownic razem wziętych – odparł Jeremiasz rozmarzonym głosem. – To jadałeś w swym życiu, Jeremiaszu, całe pęta kiełbasy? – zainteresowała się Asia, jeszcze głośniej przełykając ślinkę. – Zdarzało się, zdarzało... – odparł skromnie Jeremiasz. – I nie dostałeś potem lania? – Ależ skąd, ja byłem nagradzany pętem kiełbasy, jako najdzielniejszy jamnik wśród wszystkich jamników. A było to podczas groźnej zimy, gdy wybraliśmy się z moim panem na polowanie na lwy i tygrysy. – Zimą na lwy i tygrysy? Ależ Jeremiaszu, coś musiałeś poplątać!– zdziwiła się Asia. – Ma się rozumieć, że zimą, gdyż były to nie zwykłe lwy i tygrysy, ale zimowe, tym trudniejsze do upolowania, że miały strasznie grube i długie futro. Otóż, gdy wybraliśmy się z moim panem i innymi myśliwymi na polowanie i po długim tropieniu wytropiliśmy zimowego lwa i tygrysa, okazało się, że tego lwa i tygrysa nie bierze nawet największa kula! – Cóż to za największa kula, która nie brała lwa i tygrysa niechby nawet był to zimowy lew i tygrys! – zawołaliśmy mocno zdziwieni. – Tajemnica nieudanego polowania kryła się nie w kulach,ale w strasznie mroźnej zimie. Ponieważ zima była strasznie mroźna, więc zimowe futro u zimowego lwa i tygrysa było tak grube, że nie imała się go nawet największa kula... – I co wówczas? 29 – I wtedy podczołgalem się do zimowego lwa bliziutko, jak tylko można było najbliżej, i przestraszyłem go. – Przestraszyłeś zimowego lwa, jamniku Jeremiaszu? – Tak jest, przestraszyłem zimowego lwa! Gdy podczołgałem się tak blisko, jak tylko było można, zawołałem: ,,Ajajaj! Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr!” i lew się przestraszył, albowiem nigdy w życiu nie widział tak długiego jamnika. Zimowy lew pomyślał więc, że nie jestem psem, ale strasznie długim wężem. A trzeba wam wiedzieć, że lwy boją się węży, a tym bardziej węży, które wołają: ,,Ajajaj! Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr!“ Gdy się więc lew przestraszył, sierść w lwim futrze stanęła dęba i wtedy mogła go już dosięgnąć kula. Podobnie też zrobiłem z zimowym tygrysem. – Naprawdę jesteś bardzo odważny, Jeremiaszu – przyznała Asia. – Owszem – zgodził się Jeremiasz skromnie spuszczając oczy. – Jeśli spotkamy w tej dziwnej krainie, gdzie nie ma ani prawdziwego białego mleka, ani odrobiny pachnącej kiełbasy, jakieś strasznie groźne stworzenie, to możecie na mnie polegać! – O, widzę! – zawołał nagle kruk Ksawery.–Widzę! – Co widzisz? – Widzę Słoneczną Polanę! Spojrzeliśmy na prawo i na lewo, i oto między drzewami, pod którymi spędziliśmy noc, ujrzeliśmy coś, co złociście migotało i srebrzyło się, coś, co było długie i słoneczne i co musiało być Słoneczną Polaną. Ale gdyśmy wyszli na skraj dużej łąki, znaleźliśmy najzwyklejszą rzeczkę o wodzie czystej jak kryształ. – To jest najzwyklejsza rzeczka – stwierdziła ze smutkiem Asia. – Zgadza się – potwierdził kruk Ksawery – ja również widzę najzwyklejszą rzeczkę. – Powiedziałbym: prawie najzwyklejszą rzeczkę. Nie zapominajcie, że jesteście w bardzo dziwnej krainie – sprostowałem. – Według mnie – odparł kruk Ksawery – nawet jeśli to jest najzwyklejsza rzeczka, to i tak pozostanie ona rzeczką. – A co zazwyczaj pływa w najzwyklejszej rzeczce? – zainteresował się jamnik Jeremiasz. – Ryby, raki, żaby, ślimaki...– wyliczaliśmy jednym tchem. – Kochany Ksawery, bardzo cię proszę: rzuć swym bystrym kruczym okiem na prawie najzwyklejszą rzeczkę i popatrz, co można znaleźć w niej na śniadanko – poprosił jamnik Jeremiasz. Kruk Ksawery, aczkolwiek niechętnie, rozpostarł swe białe skrzydła i zatoczywszy kilka kręgów nad migocącą wodą zawisł w powietrzu niby śnieżnobiały szybowiec. I nagle puścił się strzałą w dół... Wtedy stała się rzecz bardzo dziwna: oto rzeczka niby długa srebrna chmurka wystąpiła z brzegów i zaczęła unosić się do góry, aż zatrzymała się wysoko nad łąką, płynąc sobie najspokojniej nad drzewami i zieloną trawą. – Brrr! Ale zażyłem kąpieli! – zawołał Ksawery siadając nie opodal i strzepując wodę z piór.– Już, już miałem złapać piękną rybkę, gdy nagle rybka podskoczyła do góry, a wraz z nią cała rzeczka! – Musiała to być bardzo skoczna rybka – westchnął Jeremiasz, smętnie spoglądając do góry, gdzie widać było pływające rybki oraz inne wodne stworzenia. – Tajemnica pływającej pod niebem rzeczki wydaje się być prosta – rzekłem. – Jako że wszystko jest tu odbite w deszczowym lusterku, może więc samo łatwo się odbijać. I możliwe, że 30 od samego początku rzeczka płynęła pod niebem, a nam się wydawało, że płynie ona wśród łąki, gdy tymczasem na łące płynęło tylko odbicie rzeczki... – Ładne mi odbicie, które leje wodą, jakby dziś był śmigus–dyngus! – Masz rację, Ksawery – zgodziłem się – rzeczywiście troszkę to dziwne, że odbicie może być mokre, i to tak bardzo, że przemokłeś do ostatniego piórka. – A gdybyś tak, Ksawerciu, poleciał do tej chmuro-rzeczki i spróbował złapać choćby jednego malutkiego rybo–ptaszka? – zaczął, przymilnie merdając ogonem, Jeremiasz, nie spuszczając oczu z nieba, po którym w srebrnym strumyku pływały kolorowe rybki, widoczne niby w ogromnym akwarium. – Nie polecę do żadnej chmuro–rzeczki i nie będę łapał rybo–ptaszków. Mam już dość tych wszystkich dziwności i mam dosyć rzeczki, która okazuje się chmurką, podobnie jak mam dosyć rybek, które okazują się ptaszkami! – Musimy przecież coś zjeść – wyjęczał Jeremiasz oblizując się i wciąż patrząc do góry. – Nie wiadomo, Jeremiaszu, czy te rybo–ptaszki nadają się do jedzenia – rzekłem czując, jak zaczyna mi burczeć w brzuchu. – Cóż więc w tej dziwnej krainie nadaje się do jedzenia? – A może byśmy tak poszli w ślady morskiej krowy i spróbowali wyobrazić sobie to, co najbardziej lubimy? A gdy już sobie wyobrazimy, najemy się, jak to robiła morska krowa, wyobrażonym – zaproponowała Asia. – Świetna myśl! – zgodziliśmy się. Siadłszy cichutko na trawie poczęliśmy sobie wyobrażać, każdy co innego: kruk Ksawerytłustego pędraka, jamnik Jeremiasz – kawałeczek kiełbasy i miseczkę mleka, Asia – dużą czekoladę z orzechami, a ja – ogromny talerz grochówki. – Nie mogę – jęknął cichutko jamnik Jeremiasz – już, już ją mam i okazuje się, że jej wcale nie mam... – Co masz, czego okazuje się, że wcale nie masz? – Już, już mam piękną, pachnącą kiełbasę – objaśnił Jeremiasz – a gdy ją chcę połknąć, okazuje się, że nic nie mam. I od tego robi się w moim brzuchu bardzo burcząco. – Ja też więcej nie mogę – przyznał się smętnie kruk Ksawery – od wyobrażanego pędraka również robi się w moim brzuchu burcząco. A im tłustszego pędraka sobie wyobrażę, tym bardziej robi mi się burcząco. – Moja czekolada również jest burcząca – poskarżyła się Asia. – Nigdy w życiu nie wyobrażałam sobie tak burczącej czekolady – Trudno – rzekłem czując, że i moja grochówka staje się nadzwyczaj burcząca – widocznie tylko morska krowa może pożywiać się tym, co sobie wyobrazi. – I co z nami będzie? – zatrwożył się jamnik Jeremiasz. – Nic. Po prostu staniemy się burczybrzuchami. Pięknie musi brzmieć burczenie naszych brzuchów, oczywiście wówczas, gdy słucha się go mając pełny brzuch! Dłuższą chwilę siedzieliśmy w smętnej zadumie, którą zakłócało coraz głośniejsze i coraz bardziej nieposkromione burczenie wyobrażanej kiełbasy, wyobrażanego pędraka, wyobrażanej czekolady z orzechami i talerza grochówki, gdy nagle dobiegły nas jakieś głosy, coś jakby: ,,ciam, ciam”, „chrum, chrum”, „niam, niam”... – Słyszycie te głosy, które brzmią jakby: „niam, niam”, „chrum, chrum”, „ciam, ciam”? – zawołał jamnik Jeremiasz. – Słyszymy... – O ile się znam na polowaniu, a wiecie, że się znam, te głosy muszą należeć do zwierzęcia, które właśnie pożywia się czymś smacznym. 31 – Na przykład, czym? – zainteresował się kruk Ksawery. – Na przykład, świeżutką pachnącą kiełbasą! – Ależ Jeremiaszu, przecież doskonale wiesz, że w Krainie Sto Piątej Tajemnicy nie ma kiełbasy! – Niemniej jednak – upierał się jamnik Jeremiasz nadstawiając czujnie ucha - pozostaje faktem, że jakieś nieznane zwierzę pożywia się czymś smacznym. – Będzie najrozsądniej, jeśli udasz się na polowanie, Jeremiaszu, i wytropisz owo nieznane stworzenie, a wytropiwszy dowiesz się, czym się ono pożywia – rzekłem do jamnika Jeremiasza, który przybrał myśliwską postawę „waruj”. – Tak jest, trzeba koniecznie wytropić owo stworzenie, które tak smacznie ciamka, jakby znalazło sto dżdżownic i pędraków! – ucieszył się kruk Ksawery. – Możecie na mnie polegać – mruknął Jeremiasz i począł zwinnie czołgać się niby najprawdziwszy wąż, który zamierza przestraszyć zimowego lwa i tygrysa. Nie minęła nawet chwilka, gdy wyraźnie usłyszeliśmy, jak umilkły sympatyczne głosy pożywiającego się czymś smacznym zwierzęcia, a rozległo się jakże dobrze nam znane: „Ajajaj! Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr! ” – Obawiam się – szepnął kruk Ksawery – że owe nieznane stworzenie znalazło coś jeszcze bardziej pożywnego i smacznego... – Co chcesz przez to powiedzieć, kruku Ksawery? – zaniepokoiła się Asia. – Chcę powiedzieć, że dla owego nieznanego stworzenia równie smacznym i pożywnym może być jamnik Jeremiasz. – Ależ Ksawery, co wygadujesz! – Skoro nie wiemy, co owo nieznane stworzenie uważa za smaczne i pożywne, nie możemy również wiedzieć, czy czasami smacznym i pożywnym nie jest nasz Jeremiasz. – Natychmiast musimy spieszyć na pomoc Jeremiaszowi! – zawołaliśmy i w tejże chwili ujrzeliśmy, jak z gęstej trawy wynurza się jamnik Jeremiasz, skrzętnie chowając ogon pod siebie i wydając Głos Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów. – Ajajaj! Wrr, wrr, wrr! Hau, hau, hau! Tam! Tam! Tam! – wołał jamnik Jeremiasz. – Co: tam? – Tam jest ogromna żywa kula, duża aż pod niebo, która chciała mnie pożreć! Jak żyję, nie widziałem tak ogromnej żywej kuli, z ogromnym pyskiem, tak ogromnym, że może on połknąć wszystko, nawet kwadratowe i sześcienne! Ponieważ kula jest bardzo ogromna, więc wkrótce na ziemi zniknie wszystko, co nie jest kulą! – Ależ Jeremiaszu, przecież ty nie jesteś ani kwadratowy, ani sześcienny. – Jestem najdłuższym jamnikiem na świecie, ale jestem tylko od czubka nosa do koniuszka ogona. Tymczasem kula jest we wszystkie strony, dlatego kula może mnie pożreć – odparł przytomnie jamnik Jeremiasz. – Jeśli ta kula pożera wszystko, co nie jest kulą, to dziękuję bardzo, ale nie chciałbym znaleźć się w środku ogromnej żywej kuli – zaniepokoił się kruk Ksawery. – Poczekajcie! – zawołałem. – Więc mówisz, Jeremiaszu, że to nieznane stworzenie jest okrągłe jak kula i ciamka coś, co wydaje się być kwadratowe i sześcienne? – Tak – potwierdził jamnik Jeremiasz chowając jeszcze głębiej ogon pod siebie. – Zdaje się, Jeremiaszu, że to, co wziąłeś za ogromną żywą kulę, mogło być tylko pikolaczkiem! A oto i nasz pikolaczek we własnej osobie! Pikolaczek turlał się przez łąkę – okrągły jak najprawdziwsza piłka oraz tak czarny i lśniący, iż wydawał się być jeszcze czarniejszy i bardziej lśniący od najczarniejszego kreta. Turlał się 32 podpierając zgrabnie ogonkiem, który był podobny nie do ogonka, lecz do małego zwinnego wiosełka. – Widzicie, pikolaczek wcale nie ma nóg, więc musi udawać kulę, co zresztą pikolaczki nadzwyczaj sobie chwalą. Ponoć nie ma nic przyjemniejszego na świecie, jak turlać się i toczyć. Nie musicie bać się pikolaczka, gdyż żywi się on korzonkami tiań–szań, które popija świeżą rosą. Pikolaczku! – zawołałem. – Czy możesz na chwilę zatrzymać się? – A więc, owszem, mogę zatrzymać się, ale tylko na chwilkę – odparł pikolaczek, zgrabnie zatrzymując się ogonkiem podobnym do małego wiosełka. – Powiedz, pikolaczku, co tak smacznie zajadałeś ciamkając i chrumcząc? – A bo, najsmaczniejszą i najbardziej pożywną rzecz na świecie: korzonki tiań–szań – odparł pikolaczek. – Czy korzonki tiań–szań są korzonkami, które się wyobraża? – zainteresował się kruk Ksawery. – A może korzonki tiań–szań są kolorem albo brakiem koloru, światłem albo brakiem światła, zimnem albo brakiem zimna? – zapytał jamnik Jeremiasz, który oswoił się już z widokiem pikolaczka, co można było poznać po uniesionym w górę ogonku. – A więc, korzonki tiań–szań nie są ani kolorem, ani brakiem koloru, ani światłem, ani brakiem światła, ani zimnem, ani brakiem zimna; korzonki tiań–szań są korzonkami tiań–szań. – Dlaczego, pikolaczku, zaczynasz zdanie od: „a więc” albo od: „a bo”? – spytała Asia, którą uczono w szkole, że zdanie nigdy nie zaczyna się od: „a więc”. – A więc, a czemu mam zdanie zaczynać nie od: „a więc?” – zdziwił się pikolaczek. – Bo to nieładnie, pikolaczku. – A więc, a czy ładnie zaczynać zdanie od: „bo to”? – A więc, zaczynać zdanie od: „bo to” również jest nieładnie – zgodziła się Asia i zaczerwieniła się aż po końce uszu, gdyż spostrzegła, że również rozpoczęła zdanie od: „a więc”. – A bo, od czego więc ładnie zaczynać zdanie? – Najładniej zaczynać zdanie od: „kraa!” – rzekł kruk Ksawery i zakrakał co sił w płucach. – Sądzę, że najpiękniejsze zdanie jest takie, które zaczyna się od: „hau, hau, hau!”, albo: „wrr, wrr, wrr!”–wtrącił się jamnik Jeremiasz. – A więc – rzekł pikolaczek nieco stropiony Ksawerowym „kraaa!” i Jeremiaszowym „hau, hau!” – widzę, że najlepiej wcale nie zaczynać zdania, a tylko je kończyć. – Ależ pikolaczku, nie można niczego skończyć, czego się nie zaczęło – zauważyła Asia. – A bo, jeśli tak, to wtedy nie trzeba wcale mówić, lecz trzeba się toczyć, turlać i nie kończyć turlania i toczenia, gdyż nie ma nic przyjemniejszego ponad turlanie i toczenie. I pikolaczek, machnąwszy ogonkiem, rozpoczął turlanie, które zamierzał zakończyć dopiero wówczas, gdy z okrągłego niby piłka stanie się płaski niczym deska. – Pikolaczku, pikolaczku! Poczekaj jeszcze chwilkę! Powiedz, czy te korzonki nadają się do jedzenia dla kogoś, kto lubi świeżutką kiełbasę? – zakrzyknął jamnik Jeremiasz. – Albo tłuściutkie pędraki? – dodał kruk Ksawery. – A więc, nie wiem, co to jest kiełbasa czy tłuściutkie pędraki – odparł pikolaczek tocząc się i turlając-ale jeśli od kiełbasy i od tłustych pędraczków również można stać się okrągłym, to radzę wam zakosztować korzonków tiań–szań... – Pikolaczku, pikolaczku! A jak je można znaleźć? – zawołaliśmy zgodnym chórem. – A bo, a więc nic prostszego! Trzeba wąchać, i tam, gdzie pachnie korzonkami tiań–szań, tam rosną korzonki tiań–szań! – odpowiedział pikolaczek turlając się i tocząc coraz szybciej, aż znikł za zielonym pagórkiem. 33 Rozdział dziewiąty, w którym wszyscy wreszcie najadają się do syta, co jednak nie wychodzi na dobre, w którym turlanie się i toczenie również kończy się niezbyt przyjemnie i w którym okazuje się, że istnieją pływające koty. – I bądź tu mądry – westchnął kruk Ksawery, gdy pikolaczek zniknął za zielonym pagórkiem – skądże mamy wiedzieć, jak pachną korzonki tiań–szań, skoro nie znamy korzonków tiań–szań! – W rzeczy samej-zgodziłem się – trudne zadanie stoi przed nami: znaleźć nieznane korzonki po nieznanym zapachu. – Sądzę, że w sprawie zapachów należy się zwrócić do jamnika Jeremiasza – rzekła Asia i zwróciła się do Jeremiasza, który ułożywszy się w trawie, głęboko nad czymś dumał. – Jeremiaszu, musisz zrobić użytek ze swego wspaniałego węchu i odnaleźć po nieznanym zapachu nieznane korzonki tiań–szań, bo inaczej wszyscy umrzemy z głodu. – Właśnie rozważam – odparł jamnik Jeremiasz – jaki powinien być nieznany zapach nieznanych korzonków. Usłyszawszy, że Jeremiasz jest zajęty tak poważnym rozważaniem, siedliśmy cichutko jak trusie. Brzuchy nasze wcale jednak nie chciały być cicho, burcząc tak, że nie było mowy o poważnym rozmyślaniu. – Będzie lepiej, jeśli zamiast dumać nad nieznanym zapachem, zaczniesz go wywąchiwać – rzekł kruk Ksawery do Jeremiasza, który starał się nie słyszeć burczących głosów, zatykając to jedną, to drugą łapą uszy. – Ba, ale jak wywąchiwać coś, co jest nieznane? – Słuchajcie, już mam! – zawołała Asia, która również nad czymś mocno dumała. – Co masz? – Mam pewną myśl! Powiedz, Jeremiaszu, czy dobrze pamiętasz znane zapachy? – Doskonale! – odparł dumnie Jeremiasz. – A czy pamiętasz zapach pikolaczka? – Nie tylko pamiętam, ale go czuję! – A czym był wypchany okrągły jak piłka pikolaczek, gdy rozmawialiśmy z nim o korzonkach tiań–szań? – Wiadomo czym: korzonkami tiań-szań! – A więc, ponieważ pikolaczek był aż po dziurki w nosie wypchany korzonkami tiań-szań, zapach pikolaczka był na pewno zapachem korzonków tiań-szań! – zakończyła Asia, ponownie czerwieniąc się aż po końce uszu, gdyż znów rozpoczęła zdanie od: „a więc”. Usłyszawszy tę wiadomość jamnik Jeremiasz puścił się z nosem przy ziemi w tę stronę, gdzie przed chwilą ciamkal i chrumkał korzonki tiań–szań nasz pikolaczek. I oto usłyszeliśmy znane już nam: „chrum, chrum”, „ciam, ciam”, „niam, niam”, tylko jeszcze bardziej chrumkające i ciamkające. – Spieszmy się, bo ten żarłok Jeremiasz zje wszystkie korzonki tiań–szań! – zaniepokoił się kruk Ksawery i rozłożywszy białe skrzydła pofrunął w stronę apetycznych dźwięków. Zadyszani wbiegliśmy z Asią na zielony pagórek, za którym ujrzeliśmy zieloną kotlinkę, a w niej jamnika Jeremiasza i kruka Ksawerego zajadających coś, co było podobne do rzodkiewki, jeśli rzodkiewka może być sześcienna jak kostka do gry w „Chińczyka”. 34 – Jak wam smakują te kwadratowe rzodkieweczki? – Jak najlepsza świeżutka kiełbasa – odpowiedział Jeremiasz nie przerywając ciamkania. – Jak tłuściutkie pędraczki – odparł kruk Ksawery wygrzebując pazurami następny korzonek tiań–szań. Nie tracąc czasu zbiegliśmy do kotlinki i zabraliśmy się do jedzenia rzodkieweczek, których było tu bez liku. I rzeczywiście, gdy tylko wziąłem do ust kęs dziwnego korzonka, poczułem, że jem najprawdziwsze kołduny litewskie. Błogi wyraz, jaki odmalował się na twarzy Asi, świadczył wymownie, że korzonki tiań–szań mają również smak czekolady z orzechami albo lodów „Pingwin”. Nasyciwszy pierwszy głód tak doskonale smakującymi korzonkami tiań–szań, spojrzałem na swych towarzyszy i oto ze zdziwieniem spostrzegłem, że w kotlince zamiast jamnika Jeremiasza i kruka Ksawerego – znajdują się dwie kule! Jedna była brązowa z psim pyskiem i tłustym ogonkiem, a druga biała z kruczym dziobem i białą główką, w której świeciły jak paciorki oczy. Poszukałem wzrokiem Asi i zamiast ładnej szczuplutkiej dziewczynki w białej sukience – ujrzałem dużą białą kulę główką dziewczynki. Główka była okrągła i tak pucułowata, jakby dziewczynka nic nie robiła, tylko przez całe życie jadła słodkie czekoladki! – Asiu, kruku Ksawery, jamniku Jeremiaszu! Co się z wami stało?! - zawołałem przerażony podobnym widokiem. – Wyglądacie, jakbyście mieli za chwilę pęknąć z wielkim hukiem! – Niam? Niam? – spytali kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz ciamkając korzonki tiań–szań. – Ojej! – zawołała Asia przerywając ciamkanie czerwonego korzonka. – Co się z tatusiem stało? Nigdy nie widziałam tak okrągłego tatusia! – Zdaje się – rzekł kruk Ksawery wciąż ciamkając korzonki tiań–szań – że miał rację Jeremiasz mówiąc o kuli, która pożera wszystko, co nie jest kulą: wszyscy jesteśmy aż po szyję połknięci przez tłustą kulę! – Zdaje się – powiedziałem ochłonąwszy nieco po stwierdzeniu, że ja również jestem okrągły niczym kula albo piłka – że nie pochłonęła nas żadna kula, tylko staliśmy się okrągli niczym kule, a wszystko dlatego, że najedliśmy się korzonków tiań–szań. – Chi, chi, chi – zachichota Asia – jak to cudownie być kulą! Wreszcie mogę potoczyć się niczym najprawdziwsza piłka! I Asia zaczęła się toczyć jak wielka biała piłka, migając warkoczem z białą kokardą na końcu. – Tak, tak! – zakrzyknęli kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz – co za cudowna rzecz nie mieć początku ani końca i móc się ciągle toczyć niby gumowa piłka! I kruk Ksawery z jamnikiem Jeremiaszem poszli w ślad za Asia, migając jeden – dziobem, a drugi – uszami tłustymi niby plastry szynki. Rzeczywiście – pomyślałem sobie – musi być nadzwyczaj przyjemnie obracać się jak w wielkiej beczce śmiechu, zwłaszcza gdy tą beczką śmiechu jestem ja sam. I również zacząłem się toczyć, widząc – to niebo niebieściutkie, ze srebrną rzeczką migającą kolorowymi rybkami – to zieloną murawę z czerwonymi korzonkami tiań–szań. Toczyliśmy się tak nie wiadomo jak długo i im dłużej turlaliśmy się po zielonej łączce i po zielonych pagórkach, tym bardziej było nam wesoło i tym chętniej bawiliśmy się w cztery piłki – w jedną ogromną, drugą mniejszą i dwie małe. Zapewne toczylibyśmy się tak i turlali aż do chwili, gdy z okrągłych stalibyśmy się płascy niczym deseczki, kiedy nagle skończyły się zielone pagórki i łączki i... chlupnęliśmy prosto do wody! – Ojojoj! Zdaje się, że się skończyła ziemia i zaczęło się ogromne morze. Jak długo żyję, nie byłem piłką, która pływa w ogromnym morzu! – zawołał kruk Ksawery. 35 – Ajajajaj! Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr! – począł się drzeć wniebogłosy jamnik Jeremiasz prychając i kichając, gdyż woda nalała mu się do nosa. – To–nie–my! To–nie–my! – Co ty wygadujesz, przecież widzisz, że unosimy się na wodzie niczym najprawdziwsze balony! – skarciłem Jeremiasza. – Możemy utonąć dopiero wówczas, gdy przestaniemy być okrągli, co zapewne nastąpi, tylko nie wiadomo kiedy. – A jeśli w tym ogromnym morzu są rekiny albo ryby–piły? – zaniepokoił się kruk Ksawery. – Właśnie, a jeśli w tym ogromnym morzu–oceanie są ogromne rekiny albo ogromne ryby– piły, ryby–-noże, ryby–gwoździe czy ryby–igły?! – rozpoczął jamnik Jeremiasz próbując wiosłować uszami, co mu się jednak nie bardzo udawało. – No cóż, miejmy nadzieję, że skoro jest to morze Krainy Sto Piątej Tajemnicy, również stworzenia żyjące w tym morzu pożywiają się czymś, co jest podobne do koloru albo do braku koloru, do światła albo do braku światła, do zimna albo do braku zimna, a nie jamnikami Jeremiaszami, krukami Ksawerymi Kiejstutami... Nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy rozległo się coś jakby miauknięcie i obok jamnika Jeremiasza wypłynęła z wody najprawdziwsza kocia głowa, a za kocią głową kocia łapa, która zaczęła bawić się Jeremiaszem, jakby był wodną piłką. I jamnik Jeremiasz zaczął wirować niczym wodna piłka, wydając Głos Bólu, Gniewu i Różnych Psich Nastrojów. – Ajajajaj! Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr! – darł się. – Ratujcie mnie, ratujcie, coś mnie złapało i kręci! Jeszcze trochę, a od tego kręcenia i wirowania stracę głowę! – Hej! – zawołałem do dziwnego kota, który pływał w wodzie, jakby był rekinem albo rybą– piłą. – Czemu mącisz w głowie naszemu psu Jeremiaszowi? – Ta brązowa piłka z tłustym ogonkiem jest psem? – zdziwił się kot i przestał kręcić Jeremiaszem. – To niemądre pływające stworzenie jest kotem? – zdziwił się jamnik Jeremiasz powstrzymując wirowanie tłustym ogonkiem i tłuściutkimi jak dwa plastry szynki uszami. – Jestem kotem i cóż w tym dziwnego? – odparł kot. – O ile się znam na kotach, a znam się niezgorzej, żaden prawdziwy kot za nic w świecie nie wlezie do wody. – Jeśli naprawdę jesteś psem, śmieszna piłko, która rzeczywiście ma psią głowę, to musisz wiedzieć, że nie ma nic przyjemniejszego dla kota, jak móc kąpać się i nurkować w wodzie! Zwłaszcza gdy jest to woda tak cieplutka i tak srebrzysta, jak cieplutką i srebrzystą może być woda księżycowa. – Woda księżycowa? – zdziwiliśmy się czując, że woda, po której pływaliśmy niczym najprawdziwsze baloniki, była naprawdę cieplutka i tak srebrzysta, że odbijała nasze okrągłe oblicza niby księżyc promienie słońca. – To nie wiecie o tym, śmieszne, mówiące piłki, że pływacie w Księżycowym Jeziorze? – zdziwił się dziwny kot dając nurka w srebrzystą wodę i znów wynurzając się na powierzchnię. – Nie wiemy – rzekliśmy do kota. – Nie wiemy też, dlaczego uważasz nas za mówiące piłki. A jeśli domyślamy się, dlaczego bierzesz nas za piłki, to musisz wiedzieć, że mówiącymi piłkami staliśmy się nie tak dawno i nie na tak długo. – Więc kim jesteście, skoro nie jesteście mówiącymi piłkami? – Jestem krukiem Ksawerym Kiejstutem – rzekł Ksawery. – Jestem jamnikiem Jeremiaszem – rzekł Jeremiasz. – Jestem dziewczynką Asią – rzekła Asia. – A ja jestem tatusiem Asi – rzekłem ja. 36 – Czy to znaczy – powiedział po chwili namysłu kot – że przybyliście z jakiejś dziwnej krainy, w której żyją krukowie Ksawerowie Kiejstuty, jamniki Jeremiasze, dziewczynki Asie, tatusie Asie, i dzięki temu umiecie stawać się, nie tak dawno i nie na tak długo, mówiącymi piłkami? – Owszem, można nazwać krainę, w której żyjemy, dziwną – przyznałem – skoro uznamy, że nie jest dziwnym pływający kot i Księżycowe Jezioro. A sądzę, że nie uważasz siebie za dziwnego kota. Co zaś się tyczy naszej okrągłości, to musisz wiedzieć, że staliśmy się kulistymi za sprawą korzonków tiań–szań, które rosną w waszej krainie i stanowią ulubione pożywienie niejakiego pikolaczka. – Nadzwyczajna historia! – wykrzyknął kot, ponownie dając nurka i wynurzając się o kilkadziesiąt metrów dalej. – A powiedzcie mi – zawołał podpływając do nas szybko jak rybka – czym żywicie się w swojej krainie, gdy nie macie korzonków tiań–szań? Gdy opowiedzieliśmy o naszych największych przysmakach, kot stwierdził: – Rzeczywiście, musicie żyć w nadzwyczajnej krainie. – A czym ty się żywisz, dziwny kocie? – zainteresował się jamnik Jeremiasz. – Naturalnie, że księżycowymi myszkami. Przecież mówiłem wam, że pływamy w Księżycowym Jeziorze. A nad Księżycowym Jeziorem fruwają przecież księżycowe myszki. – Cała tajemnica kryje się w tym - rzekłem wspomniawszy opowieści Pewnej Osoby – że Księżycowe Jezioro powstało z odbicia promieni księżyca. Najprawdopodobniej pływamy więc nie w czymś, co jest wodą, lecz w czymś, co jest księżycowym blaskiem odbitym od księżycowych mórz i jezior, które znajdują się na Srebrnym Globie. Ponieważ odbicie jest odbiciem księżycowych mórz i jezior, więc do złudzenia przypomina ono najprawdziwsze morza i jeziora. Zaś księżycowe myszki, Jeremiaszu, to nic innego, jak nasze ,,zajączki" odbite w wodzie. Z tą różnicą, że „zajączki” Krainy Sto Piątej Tajemnicy odbite są nie w zwykłej wodzie, lecz w księżycowym srebrze księżycowych jezior i mórz. – Nie mogę się zgodzić z tatusiem Asiem – powiedział kot wysłuchawszy uważnie mych objaśnień – gdyż księżycowa myszka nie jest żadnym odbiciem „zajączka”, ale najprawdziwszą księżycową myszką, ponad którą nie ma nic smaczniejszego! Tu dziwny kot machnął łapą i zbił coś srebrzystego i malutkiego, co przelatywało nad księżycowym jeziorem, co natychmiast znikło w pysku dziwnego kota. – Niam – mlasnął kot przełykając coś, co miało być księżycową myszką – niedługo będzie wieczór, myszki latają coraz niżej. I znów machnął łapą zbijając następną księżycową myszkę i przełykając ją niczym najsmaczniejszy cukierek. – Temu to dobrze... – jęknął jamnik Jeremiasz – wystarczy machnąć łapą i już jest najedzony. – Jeremiaszu, czy znów jesteś głodny?! – zdziwiła się Asia, leciutko unosząc się na księżycowej fali, tuż obok okrąglutkiego Jeremiasza. – Nie jestem, ale mógłbym... – Myślę, Jeremiaszu, że powinieneś martwić się czymś bardziej istotnym-rzekłem kołysząc się na srebrzystej fali równie leciutko jak Asia i jamnik Jeremiasz, choć byłem nieco głębiej zanurzony w księżycowej cieplutkiej wodzie. – Co może być bardziej istotnego ponad to, że znów mogę być głodny?-zdziwił się Jeremiasz śledząc zazdrosnym okiem dziwnego kota, który machał już nie jedną, lecz dwiema łapami, połykając księżycowe myszki jedną po drugiej. – Jak to, co?! – wrzasnął oburzony kruk Ksawery. – Mało ci, że jesteś okrągły jak balon i pływasz po jakimś dziwacznym Księżycowym Jeziorze, nie wiadomo po co i na jak długo? 37 – Właśnie – zgodziła się Asia – żebym to mogła chociaż trochę potoczyć się i poturlać... Ale być balonem i do tego białym jak gęś, i wciąż kiwać się na księżycowej wodzie... to naprawdę nie należy do przyjemności! – Tak jest – przytaknął kruk Ksawery, który przypomniał sobie, że jest również biały jak gęś – to naprawdę nie należy do przyjemności. Ty, Jeremiaszu, przynajmniej jesteś balonikiem w kolorze jamnika Jeremiasza. Ach, wyobrażam sobie, jak wspaniale musiałbym wyglądać na tej srebrzystej księżycowej wodzie, gdybym był balonem w kruczym kolorze! – westchnął kruk Ksawery. – Macie rację – przyznałem – kiwać się na księżycowej wodzie nie należy do przyjemności, tym bardziej że nie wiadomo, jak długo będziemy balonikami. Spróbujmy więc pożeglować po tym pięknym Księżycowym Jeziorze. Zabraliśmy się do wiosłowania, ale zamiast płynąć przed siebie – zaczęliśmy wirować w miejscu. – Ojojoj, kręci mi się w głowie! – biadał jamnik Jeremiasz wiosłując tłuściutkimi uszami i równie tłustym ogonkiem. – Czuję się, jakbym za chwilę miał spaść z wysokiego drzewa-jęknął kruk Ksawery, który próbował wiosłować ciężkim kruczym dziobem. – A ja czuję się, jakbym wsiadła na bardzo szybką karuzelę! – zawołała Asia, która odbijała się od księżycowej wody długim warkoczem z białą kokardą na końcu. – Jedyna nadzieja w kocie – rzekłem hamując wirowanie nosem i uszami, do których nalewała mi się srebrzysta księżycowa woda. – Hej, kotku! – zawołałem do kota, który wciąż polował na księżycowe myszki.– Mamy do ciebie malutką prośbę. – Jeśli to jest malutka prośba... słucham. Na wysłuchanie dużej prośby nie mam czasu. Zresztą, jestem zbyt małym kotem, abym mógł wysłuchać dużą prośbę tak dużej piłki, tatusiu Asiu – powiedział dziwny kot. – Prośba nasza będzie naprawdę malutką prośbą, chociaż w chwili obecnej jestem rzeczywiście bardzo dużą piłką – zgodziłem się z kotem. – Chciałem cię prosić, kotku, żebyś przybił nas do jakiegoś brzegu, albowiem kręcimy się wciąż w miejscu niczym bąki. – Hm, nie powiedziałbym, żeby prośba wasza była malutką prośbą – rzekł kot. – Kochany kotku, prosimy cię bardzo, bardzo! – Dobrze – zgodził się po chwili namysłu kot – przybiję was do brzegu Księżycowej Wyspy, ale pod jednym warunkiem... – Zgoda, możesz przybijać nas do brzegów Księżycowej Wyspy nawet pod dwoma warunkami! – wykrzyknął jamnik Jeremiasz. – Nie, albo pod jednym warunkiem, albo zostawię was na środku Księżycowego Jeziora - stwierdził z godnością kot. – A więc przybijaj nas do brzegu pod jednym warunkiem! – zawołaliśmy do kota, z wielkiego przejęcia zapominając, że zaczynamy zdanie od: „a więc”. – Nie mogę was przybijać do brzegu, zanim nie powiem swego warunku, gdyż mój warunek jest ściśle związany z przybijaniem – odrzekł z nie mniejszą godnością kot. – Och, gdybym mógł być z powrotem najdłuższym jamnikiem na świecie, pokazałbym temu upartemu kotu, co to znaczy warunek – cichutko jęknął jamnik Jeremiasz wyprowadzony z równowagi godnością kota. – Słuchamy twego warunku, kotku – zwróciłem się do kota, który na szczęście nie dosłyszał Jeremiaszowych pogróżek. 38 – Mój warunek jest taki... – zaczął kot przestając wreszcie łapać księżycowe myszki latające tuż-tuż nad samą wodą – będę się wami bawił jak prawdziwymi piłkami, a nie jak krukiem Ksawerym, jamnikiem Jeremiaszem, dziewczynką Asią i tatusiem Asiem, gdyż nie lubię się bawić czymś, czego nie znam. – A czy nie możesz dobić nas do brzegu bez bawienia się? – jęknął jamnik Jeremiasz, któremu na samą myśl, że będzie wirującą piłką, zakręciło się w głowie. – Nie mogę. Gdybym dobił was do brzegu nie bawiąc się wami, wówczas dobijanie do brzegu nie byłoby zabawą, lecz pracą. A ja jak długo żyję nie pracowałem i nie słyszałem o pracujących kotach. – Zgadza się – potwierdził smętnie jamnik Jeremiasz tracąc nadzieję, że dopłynie do brzegu nie wirując –jedyne, co się zgadza, to niepracujące koty, które są w waszej i w naszej krainie. Dlatego właśnie my, jamniki, mamy z nimi na pieńku. – No cóż, baw się nami, kotku, tylko błagamy cię, możliwie szybko dobij nas do brzegu Księżycowej Wyspy – rzekłem westchnąwszy głęboko, gdyż i mnie niezbyt uśmiechało się być dużą piłką, którą na Srebrnym Jeziorze bawi się kot. I dziwny kot, miauknąwszy radośnie, zaczął się nami bawić nurkując i prychając księżycową wodą jak najprawdziwsza foka. 39 Rozdział dziesiąty, w którym pojawia się coś, co jest niby ptakiem i niby zwierzakiem, i w którym okazuje się, jak łatwo można zostać strusim jajem, oraz – znów pojawia się proklitek, który wysłuchuje „Przygody Zielonego Beretu”, i co z tego wynikło. Dziwny kot musiał bardzo długo się nami bawić podbijając nas łapą i kręcąc raz w prawo, raz w lewo, albowiem gdy wreszcie poczuliśmy suchy ląd, słońce zaszło za wschodni horyzont i na niebie Krainy Sto Piątej Tajemnicy zajaśniał w całej krasie ogromny srebrny księżyc. – Uff – westchnęła z ulgą Asia – co za szczęście, że Księżycowe Jezioro było tylko jeziorem, a nie księżycowym morzem. – Tak, co za szczęście – zgodziliśmy się rozglądając po czymś, co musiało być Księżycową Wyspą. – Niezbyt mi się to miejsce podoba - rzekł kruk Ksawery kręcąc głową i spozierając na srebrny księżyc i na srebrną Księżycową Wyspę – za dużo księżyca. Gdybym nie był krukiem, lecz sową, miałbym tu jeszcze coś do roboty, gdyż na pewno muszą tu żyć jakieś nocne stworzenia, a tak... W tejże chwili posłyszeliśmy szelesty, jakby ktoś pocierał mocno szeleszczącym papierem, i oczom naszym ukazało się nocne księżycowe stworzenie. Stworzenie to było niby ptakiem, niby nie–ptakiem, miało ogromne łapy, na tych łapach opierał się jajowaty tułów okryty czymś srebrnym i szeleszczącym, co było podobne do pierza albo i nie do pierza, miało malutką główkę na długiej szyi, którą kręciło nieustannie, jakby czegoś poszukując. Ujrzawszy nas stworzenie wydało okrzyk radości i puściło się w cwał, szeleszcząc czymś, co było podobne do pierza albo i nie do pierza. – Ratunku! – wyjęczał jamnik Jeremiasz. – Jak żyję, nie widziałem tak straszliwego potwora! Nawet zimowe lwy i tygrysy są o wiele sympatyczniejsze od tego straszydła pokrytego czymś, co jest podobne do pierza albo i nie do pierza. – Do nietoperza? – zdenerwował się kruk Ksawery. – Ależ on wcale nie jest podobny do nietoperza! Żyję już, chwała Bogu, pięćdziesiąt lat, ale nie widziałem podobnego niby–ptaka! – Ależ kruku Ksawery, właśnie nietoperze są niby–ptaki – zauważyła Asia, która wiedziała już co nieco o nietoperzach. – Możliwe, że to, co biegnie do nas, jest właśnie księżycowym nietoperzem. Tymczasem coś, co było niby–ptakiem, a co mogło być księżycowym nietoperzem, dobiegło do nas i wydając okrzyki radości poczęło wtaczać nas w księżycową kotlinkę. – Zdaje się – jęknęła Asia – że niby–ptak bierze nas za coś, czym na pewno nie jesteśmy! – Ja nie chcę być pożartym przez księżycowego nietoperza! – zawołał jamnik Jeremiasz, na próżno starając się zatrzymać ogonkiem. Na nic jednak zdały się nasze opory: po chwili wszyscy znaleźliśmy się w księżycowej kotlince, stworzenie zaś długo się nie namyślając rozpostarło ogromne, szeleszczące skrzydła, szykując się najwyraźniej do tego, aby nas nimi przykryć. – Coś mi się wydaje, że ten niby-nietoperz, który najprawdopodobniej jest księżycowym strusiem, bierze nas za swoje jaja, mając nadzieję, że wyklują się z nas księżycowe strusięta – rzekłem obserwując zachowanie się niby–nietoperza. 40 – Co?! – wrzasnął oburzony kruk Ksawery. – Miałbym być księżycowym jajem księżycowego strusia?! I kruk Ksawery dziobnął swym kruczym dziobem w ogromną łapę niby–nietoperza, który najprawdopodobniej był księżycowym strusiem. – Hm, zdaje się, że się troszeczkę spóźniłem. Moje dzieciątka zaczynają przebijać skorupkę – rzekł księżycowy struś i stuknął dziobem w Ksawerego, chcąc zapewne rozbić skorupę, w której miało siedzieć pisklę. – Ojojojoj! – zawołał Ksawery. – Czekaj ty, ni to, ni sio! Ja już ci pokażę! – i powtórnie grzmotnął w nogę księżycowego strusia. – Pukajcie, moje głodne dzieciątka, pukajcie, a ja pójdę poszukać księżycowych robaczków! – ucieszył się księżycowy struś. – Już ja ci popukam! – rozsierdził się kruk Ksawery i po raz trzeci z całych sił tupnął strusia. – Hm...– stwierdził struś – zaczyna mi strzykać w kościach. Znać zbliża się pora deszczowa... – Nie ma sposobu na tego gruboskórnego ni to ptaka, ni to zwierzaka! - jęknął zrozpaczony kruk Ksawery. –Trzeba do niego chyba z armat strzelać! – Mam sposób – szepnął jamnik Jeremiasz. – Pamiętacie, jak polowałem na zimowe lwy i tygrysy i przestraszyłem owe groźne stworzenia udając węża? Jeśli zimowe lwy i tygrysy zlękły się węża, może zlęknie się go ten dziwaczny księżycowy struś. Zacznijmy wszyscy syczeć niby węże i zobaczycie, jaki będzie skutek. Idąc za radą jamnika Jeremiasza poczęliśmy syczeć udając, że jesteśmy straszliwymi wężami ukrytymi w strusich jajach. – Hm... – mruknął struś – podnoszą się księżycowe wiatry. Trzeba poczekać do księżycowego ranka z karmieniem mych pisklątek! I księżycowy struś, rozpostarłszy swe ogromne skrzydła, nakrył nas niby najprawdziwsze strusie jaja. Przykryci srebrnymi piórami, utrudzeni, zapadliśmy w twardy sen. Jakież było nasze zdumienie, gdy przetarłszy oczy nie znaleźliśmy ani księżycowego strusia, ani Księżycowej Wyspy, ani nawet Księżycowego Jeziora. Wprost nad nami płynęła – migocąc i skrząc się w słońcu – srebrna rzeczka z kolorowymi rybkami, obok zaś rosła znajoma kępa drzew. Na jednej z gałęzi siedział proklitek i przyglądał się nam z wielką ciekawością. – Co się stało z księżycowym strusiem i Księżycową Wyspą? – zawołała Asia rozglądając się wokół. – Widocznie wszystko, co było księżycowe, znikło razem z księżycem – odparłem szukając na niebie choćby kawałeczka księżycowego sierpa. – Wreszcie obudziliście się, przybysze z dziwnej i tajemniczej krainy – ucieszył się proklitek przekrzywiając łepek. – Nie mogę się doczekać, kiedy opowiecie tę „Historię o Małym Kopcu”... – Ależ proklitku, przecież opowiedzieliśmy ci „Historię o Małym Chłopcu”! – oburzyła się Asia. – Aha, rzeczywiście coś sobie przypominam – rzekł proklitek lekko się zawstydziwszy. – To opowiedzcie mi inną historię. Bardzo lubię słuchać przeróżnych historii! – Owszem – zgodziła się Asia – opowiemy ci inną historię. – Nawet dwie – wtrącił się kruk Ksawery – tylko musisz spełnić jeden warunek. – Dobrze – zgodził się proklitek – musicie powiedzieć, czym mam wypełnić Warunek. Bo jeśli mam go dopełnić czymś, czego nie mam, to, niestety, nie mogę słuchać waszych historii, choć nie ma nic przyjemniejszego ponad słuchanie historii, gdy się ma pełny brzuszek bieli i srebrzystości. – O rety, on znów jest najedzony! – zauważył kruk Ksawery. 41 – Warunku się nie dopełnia – rzekła Asia, również posmutniawszy na wieść o pełnym brzuszku – warunek się spełnia. Ale widzę, proklitku, że w chwili obecnej nie jesteś w stanie spełnić naszego warunku. – Dlaczego?! – oburzył się proklitek. – Jeżeli się ten Warunek nie dopełnia ani napełnia, to w każdej chwili mogę go spełnić. Bardzo cię proszę, marcheweczko Asio, opowiedz mi historię, a ja spełnię Warunek. – Nie jestem marcheweczką, lecz dzieweczką – rzekła Asia zmarszczywszy brwi. – Myślałem, że jesteś marcheweczką, przepraszam cię bardzo, dzieweczko Asio! – zawołał proklitek. Spojrzeliśmy na Asię – stwierdzając, że proklitek miał rację, gdyż Asia z okrągłej piłeczki stała się długą marcheweczką z malutkimi nóżkami i rączkami. Również jamnik Jeremiasz utracił swą kulistość, zyskując cztery krzywe nóżki, a kruk Ksawery – łapy i malutkie białe skrzydła. – Zdaje się, że korzonki tiań–szań przestały działać – westchnął jamnik Jeremiasz, najwyraźniej zmartwiony, że wkrótce zacznie burczeć mu w brzuchu. – Jeśli spełnię Warunek, to opowiedziana historia będzie historią szań–tiań? – zainteresował się proklitek. – Nie szań–tiań, lecz tiań–szań – poprawiła Asia. – Poza tym tiań-szań to nie żadna historia, lecz najprawdziwsze smakowite korzonki, które się zjada i po których jest się okrągłym, jakby połknęła cię kula. – Cudowne! – ucieszył się proklitek. - Nigdy nie słyszałem tak ciekawej historii tiań–szań. I co dalej? – Dalej toczysz się połknięty przez tę kulę, gdyż nie masz ani początku, ani końca. No, bo powiedz, proklitku, gdzie kula może mieć początek, skoro nie ma końca? – Gdzie kula może mieć początek, skoro nie ma końca? – powtórzył zaskoczony tak trudnym pytaniem proklitek. – Gdzie? W środku! – W środku? – zdziwiliśmy się. – Jeśli kula nie ma początku na początku ani końca na końcu, to ma początek i koniec w środku! – odparł z dumą proklitek. – Żeśmy na to nie wpadli sami! Przecież jasne, że początek i koniec mieści się w środku. Dlatego środek tak burczy, gdy nie ma choćby kawałeczka kiełbasy, albowiem czuje początek końca! Spróbujcie pożyć, gdy w środku jest puściutko! – zawołał jamnik. – Coś ci się poplątało, Jeremiaszu – rzekł kruk Ksawery.– A wszystko dlatego, że początkiem i końcem wszystkiego jest dla ciebie twój nienasycony brzuch. – I co dalej, gdy się tak toczysz, mając początek i koniec w środku? – spytał proklitek. – Dalej... wpadasz do Księżycowego Jeziora niby ogromny balon i wtedy zaczyna się tobą bawić dziwny kot, dla którego największym przysmakiem są księżycowe latające myszki. – Księżycowe latające muszki? – Nie muszki, lecz myszki! – Nie uszki, lecz yyyszki!? – Mmyyyszki!!– wrzasnął kruk Ksawery. – Och, jak mnie przestraszyłaś, biała marcheweczko z czarnym dziobem! – jęknął proklitek. – Jeszcze trochę, a spadłbym z drzewa. – Przepraszam cię, proklitku – przeprosił proklitka kruk Ksawery starając się opanować wściekłość. – Musisz jednak wiedzieć, że nie jestem żadną białą marchwią z czarnym dziobem, lecz najprawdziwszym czarnym krukiem o dwojgu imionach: Ksawery Kiejstut! – Fee! Czemu wspominasz brzydki kolor, skoro jesteś tak smacznie bielutki, kruku Ksawery Kiejstucie? 42 – Hm...– chrząknął kruk Ksawery-przez wrodzoną skromność... – No i co dalej z tym księżycowym kotem, który posila się czymś, co się tak głośno wymawia? – wrócił do swego proklitek. – Właściwie, proklitku, to nie jest ta historia, którą ci zamierzamy opowiedzieć – rzekła Asia. – A więc słucham historii, którą zamierzacie mi opowiedzieć. – A warunek? – szepnął kruk Ksawery. – Tak jest. Warunek! –zgodził się wspaniałomyślnie proklitek. – Warunek nasz jest bardzo malutkim i bardzo smacznym warunkiem – zaczęła Asia lekko drżącym głosem. – Chcemy, abyś za historię, bardzo ciekawą i niejedną, ugościł się naszą bielą. – Co za wspaniały Warunek! Od kiedy was ujrzałem, moim największym marzeniem jest uraczyć się beczką mleczka, czyli twoją sukieneczką, oraz beczką mydła, czyli bielą kruczego skrzydła! Niestety – westchnął proklitek spuściwszy smętnie głowę – wasz warunek rzeczywiście się dopełnia albo napełnia, a nie spełnia. – Dlaczego, proklitku?! – Jak to, dlaczego? Przecież biel i srebrzystość napełniają brzuszek, a ja jestem tak bardzo wypełniony, że ani rusz nie mogę się więcej dopełnić, chociaż chciałbym uraczyć się czymś tak smacznym, jak beczka mleczka i beczka mydła. – Nie szkodzi, proklitku – rzekła po chwili namysłu Asia, która za nic w świecie nie chciała się zgodzić na białą sukienkę i białą kokardę - opowiemy ci tak długą historię, że przez ten czas twój brzuszek odzyska zdolność napełniania się. W taki sposób spełnisz nasz warunek, co prawda, po opowiedzeniu historii, ale nam się nie spieszy, my możemy poczekać, prawda, kruku Ksawery? – Tak jest, nam się nie spieszy...– westchnął smętnie Ksawery. – Jesteście nadzwyczaj uprzejmi – przyznał proklitek. – Słucham więc tej bardzo długiej i ciekawej historii, aby następnie móc napełniać, czyli inaczej mówiąc, spełniać wasz smakowity Warunek. – Opowiem ci historię, którą ułożył mój braciszek Maciek – rzekła Asia i opowiedziała historię ułożoną przez Maćka, który pozostał wraz z Zosią i mamą w domu. Przygody Zielonego Beretu bardzo ciekawa i bardzo długa, bo aż w sześciu częściach, historia opowiedziana przez Asię, a ułożona przez jej brata Maćka. C z ę ś ć l Idzie Zielony Beret wąską ścieżką, podśpiewując sobie. Przy ścieżce rosło wysokie drzewo, więc Beret pomyślał: „Wdrapię się na wysokie drzewo, które rośnie przy ścieżce”. Pomyślał tak i wdrapał się na drzewo. Siedzi Zielony Beret na wysokim drzewie i czeka, komu by wskoczyć na głowę. C z ę ś ć 2 Czeka Zielony Beret, czeka, aż tu pod drzewem usiadł chłopiec. Beret – hops! – i wskoczył chłopcu na głowę. Gdy chłopiec poczuł, że coś mu siadło na głowie, spojrzał do góry i ujrzał zielone! 43 C z ę ś ć 3 Gdy chłopiec ujrzał na głowie zielone, pomyślał, że na głowę skoczyła mu zielona żaba. Zaczął więc uciekać, ile sił w nogach. I wtedy spotkał na drodze drugiego chłopca. Pyta go zaraz, co mu siadło na głowie. C z ę ś ć 4 Drugi chłopiec odpowiada, że na głowie siedzi mu zielony beret. Wtedy chłopiec mówi: „Kłamiesz, nigdy nie nakładałem zielonego beretu. To musi być zielona żaba!”. „Jeśli mi nie wierzysz – mówi wówczas spotkany chłopiec – to idź do domu i spójrz do lustra!” C z ę ś ć 5 Gdy chłopiec szedł do domu, Zielony Beret zerwał liść z drzewa, bo mu się znudziło ciągle siedzieć na głowie. Położył listek na głowie chłopca, a sam uciekł. Przyszedł chłopiec do domu, patrzy do lustra. „Nie do wiary! Ten chłopiec naprawdę mnie oszukał. Mówił, że mam zielony beret, a ja mam na głowie zielony listek!” C z ę ś ć 6 „Pójdę do tego chłopca – myśli chłopiec, który siadł pod drzewem – i zbiję go!” Idzie i myśli sobie: „Przecież mogłem zdjąć, co miałem na głowie, i sam zobaczyć, czy jest to zielona żaba, czy też zielony beret”. I myśli dalej: „Pewnie to była zielona żaba i ta żaba zeskoczyła z głowy i położyła zielony listek!” I już nie chciało mu się szukać chłopca. A tymczasem Zielony Beret poszedł sobie spać i tak skończyły się przygody Zielonego Beretu. – Hm i owszem – rzekł proklitek, uważnie wysłuchawszy historii o Zielonym Berecie – bardzo ciekawa jest ta długa, bo aż w sześciu częściach, historia Zielonego Beretu. Sądzę jednak, że byłaby ona jeszcze ciekawsza i jeszcze dłuższa, gdyby była historią o Białym albo Srebrnym Berecie. – Jakżeż mogłaby być historia o Białym albo Srebrnym Berecie dłuższa i ciekawsza, skoro nie ma białych albo srebrnych liści, jak też nie ma białych albo srebrnych żabek – odparła obrażona Asia. – To bardzo źle! W naprawdę ciekawej i długiej historii musi być mowa o czymś, co jest bielutkie lub srebrne! Zapomniałem was uprzedzić, że gdy słucham historii o czymś, co nie jest białe albo srebrne, dostaję rozstroju żołądka. – Czemu nie powiedziałeś o tym wcześniej! – zawołał zrozpaczony kruk Ksawery. – Opowiedziałbym ci bardzo ciekawą i nadzwyczaj długą historię o Białym Pędraku. – Ojojoj – jęknął proklitek – gdy pomyślę, że Zielony Beret może i mnie skoczyć na głowę, momentalnie czuję rozstrój żołądka! A co zrobię, jeśli Zielonemu Beretowi nie znudzi się siedzieć na mojej głowie i nie pójdzie sobie spać? Albo jeśli zamiast Zielonego Listka położy mi na głowie Zieloną Żabę? Ojojoj! – jęczał proklitek wyraźnie się rozstrajając – a jeśli Zielony 44 Beret zacznie śpiewać zielone piosenki? Albo zacznie opowiadać zielone historie? Na myśl o tak strasznym niebezpieczeństwie robi mi się w głowie zielono! Ojojoj... I proklitek, jęcząc i wyrzekając, opuścił gałąź lecąc co sił w srebrzystych skrzydłach dokądś, gdzie zapewne zestrajają się rozstrojone proklitki. 45 Rozdział jedenasty, w którym jamnik Jeremiasz opowiada bardzo białą historię, wędrowcy zaczynają rozważania na temat sto piątej tajemnicy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy oraz przekonują się na własnej skórze, że chcąc iść prostą drogą, nie zawsze trzeba iść prosto. – Tym razem to koniec: nigdy już nie będę kruczoczarnym krukiem, na zawsze pozostanę białym niczym pędrak albo gęś! – biadał kruk Ksawery, gdy proklitek, jęcząc i wyrzekając, odleciał zestrajać swój żołądek rozstrojony opowieścią o przygodach Zielonego Beretu. – Ale ja naprawdę nie chciałam rozstroić proklitka! – zawołała zrozpaczona Asia. – Gdybym przypuszczała, że ten wścibski i ciekawski proklitek nie znosi opowieści o zielonym, to opowiedziałabym mu o czymś, co jest białe, na przykład o białej kredzie, która tak długo tańczyła po tablicy, aż umarła z wycieńczenia, albo o białym zeszycie, którego pożarły czarne kleksy... – Za późno! Za późno! – jęczał kruk Ksawery wyrywając z wielkiej rozpaczy pióra z białych skrzydeł. – Szkoda, że nie daliście mi dojść do głosu, gdyż tak białej opowieści, którą ja znam, nikt nie zna na świecie – rzekł skromnie jamnik Jeremiasz. – Mogę zresztą wam opowiedzieć tę historię, jeśli bardzo chcecie jej posłuchać. I jamnik Jeremiasz nie czekając na naszą zgodę – sądził, iż nie ma nic ciekawszego ponad słuchanie jego historii – zaczął opowiadać swą bardzo białą historię. Bardzo biała historia jamnika Jeremiasza – Jest to najprawdziwsza historia o polowaniu na białego niedźwiedzia-rozpoczął jamnik Jeremiasz sadowiąc się wygodnie w miękkiej trawie. – Otóż musicie wiedzieć, że niegdyś zaczął grasować pod samym biegunem północnym wyjątkowo groźny biały niedźwiedź, który pożerał nie tylko ryby, foki i pingwiny, ale od czasu do czasu połknął sobie jednego albo dwóch Biegunosów. – Jeremiaszu, coś ci się poplątało – zauważyła Asia. – Przecież pingwiny, jak sam to niedawno słyszałeś, mieszkają na południowym biegunie. Nie ma tam również żadnych Biegunosów, a zresztą chciałeś pewno powiedzieć: dwóch Eskimosów! – To nie jest ważne! – odparł Jeremiasz niezadowolony, że przerywa się opowieść. – Akurat w tym miejscu bieguna północnego były pingwiny, które przywieziono na spacer z bieguna południowego. Co zaś się tyczy Biegunosów, to mieszkają oni pod biegunem, podobnie jak pod górami górale, a pod lasem leśnicy. Otóż ten biały niedźwiedź był taki groźny, gdyż oprócz tego, że był biały i pożerał ryby, foki i pingwiny oraz od czasu do czasu paru Biegunosów, na dodatek był albinosem! To znaczy był absolutnie biały: miał białe pazury, białe rzęsy i biały nos. Ma się rozumieć, tak białego niedźwiedzia – albinosa nikt nie mógł zauważyć na białym śniegu. Był to więc zupełnie niewidzialny niedźwiedź, który mógł podejść na krok do spacerującego pingwina albo Biegunosa i najspokojniej – pożreć go! I dopiero gdy dostrzeżono, iż nie wiedzieć kiedy i jak zniknął spacerujący pingwin albo Biegunos, domyślano się, że w pobliżu buszuje straszliwy biały niedźwiedź! 46 Zrobiono więc na niedźwiedzia wielkie polowanie, na polowanie zjechali się myśliwi z całego bieguna wraz z wszystkimi psami, jakie tam były. Na nic! Już się zdawało, że biały niedźwiedź jest w kotle, otoczony myśliwymi i psami, już zdawało się, że psy są na jego białym tropie, już miał być zastrzelony, gdy okazywało się, że jest to, na przykład, biały pagórek. A tymczasem niedźwiedź rozpływał się niczym mgła, przechodząc sobie najspokojniej pomiędzy myśliwymi. Po którymś z kolei nieudanym polowaniu myśliwi, dowiedziawszy się o tym, jak upolowałem zimowego lwa i tygrysa, postanowili zaprosić mnie wraz z moim panem na biegun północny. – No i co? Upolowałeś straszliwego białego niedźwiedzia? – zawołaliśmy podnieceni opowieścią jamnika Jeremiasza. – Ma się rozumieć, że upolowałem – odparł z dumą Jeremiasz – inaczej nie opowiadałbym tej historii. – Dowiedziawszy się, że biały niedźwiedź jest tak biały na białym śniegu, że staje się niewidzialny – ciągnął swą opowieść – poprosiłem swego pana, aby moją piękną sierść utlenił na biało, jak to robią u fryzjera panie, gdy chcą stać się białymi paniami; ażeby kupił mi bielutkie okulary w białej oprawie i wziął ze sobą takie wielkanocne jajeczko, zwane dyngusówką. Jajeczko to było wypełnione najczarniejszym tuszem, jaki tylko był w naszym mieście. W taki sposób stałem się na białym śniegu równie niewidzialny, jak niewidzialnym był biały niedźwiedź – albinos. – Niezupełnie, bo przecież pozostał ci czarny nos – zauważył kruk Ksawery. – Masz rację: pozostał mi czarny nos, ale to było potrzebne do moich planów. Jeśli jednak nie wierzycie w to, co wam opowiadam, mogę przestać mówić! – Opowiadaj, opowiadaj dalej! Przecież wierzymy ci!– zawołaliśmy ciekawi dalszego ciągu opowieści. – Czarny nos po to mi był potrzebny, abym mógł udawać dużego trzmiela – podjął udobruchany jamnik Jeremiasz. – Dużego trzmiela?! – wykrzyknęliśmy zdziwieni. – Tak jest, dużego trzmiela! Bo pewno wiecie, że trzmiele, podobnie jak pszczoły, znoszą do swoich mieszkań smaczny słodziutki miód, za którym przepadają brunatne, czarne, a także i białe niedźwiedzie. Postanowiłem więc udawać dużego trzmiela, bo nie mogłem przecież udawać z tak dużym nosem pszczoły! Zresztą, łatwiej mi było buczeć jak trzmiel niż dźwięczeć jak pszczoła. A dlatego postanowiłem stać się dużym trzmielem, gdyż tylko w taki sposób mogłem zwabić łasego na miód niedźwiedzia, którego za żadne skarby nie można było wypatrzeć na białym śniegu. – No i co dalej? – przynaglaliśmy jamnika Jeremiasza, który zadumał się głęboko, znać wspominając owe sławne polowanie. – Najważniejszy był pomysł - podjął swą opowieść jamnik Jeremiasz – dalej wszystko okazało się bardzo proste. Gdy przywieziono mnie na biegun północny, kazałem przywiązać mi do szyi dyngusówkę wypełnioną najczarniejszym tuszem, jaki tylko był na świecie, i puściłem się na śnieżną pustynię udając, że jestem trzmielem, który leci do gniazda pełnego miodu. Biegałem tak pół dnia, aż wreszcie pod wieczór usłyszałem czyjeś kroki. Gdy rozejrzałem się i stwierdziłem, że nikogo dokoła nie ma, zrozumiałem, że jest obok mnie biały niedźwiedź – albinos. Wówczas zacząłem krążyć w kółko, jak to robi trzmiel, gdy szykuje się do lądowania w trzmielim gnieździe pełnym miodu. Krążyłem tak długo, aż zakrążyłem w głowie niewidzialnemu niedźwiedziowi, który za mną biegł. – I nie bałeś się o swoją głowę? Przecież tak bardzo nie znosisz kręcenia? – zainteresowała się Asia przypomniawszy sobie historię z księżycowym kotem. – Gdy jestem na polowaniu, nie imają się mnie żadne kręcenia! – odparł z dumą jamnik Jermiasz. – Kiedy więc niewidzialnemu niedźwiedziowi zakręciło się w głowie i zwalił się na 47 śnieg z wielkim hałasem, miejsce, w którym rozległ się ów hałas, szybko spryskałem dyngusówką i biały niedźwiedź z niewidzialnego stał się widzialnym, gdyż został czarnym niedźwiedziem. Wówczas nadbiegli myśliwi i upolowali białego niedźwiedzia, mnie zaś w nagrodę dali tak dużo smacznej kiełbasy, że można było z tej kiełbasy ułożyć ogromną górę albo opasać nią kulę ziemską trzy razy! – zakończył swą białą opowieść Jeremiasz oblizując się smakowicie na wspomnienie takiej ilości smacznej, pachnącej kiełbasy. – Szkoda, żeś nie opowiedział tego proklitkowi – westchnęła Asia. – Na pewno po tak białej i tak interesującej historii nie rozstroiłby żołądka, lecz nabrałby tym większego apetytu na biel i srebrzystość. – Wielka szkoda – poparł Asie kruk Ksawery – aczkolwiek moja historia o Białym Pędraku jest równie bardzo biała i równie bardzo interesująca. Chcecie, to ją wam opowiem. – Poczekaj, Ksawerciu, może odnajdziemy proklitka i co wówczas będziemy mu opowiadać, jeśli teraz opowiemy wszystkie białe, interesujące historie? – Tak jest – poparłem Asię – trzeba tę historię zachować na potem. Tymczasem musimy iść dalej w poszukiwaniu proklitka, który na pewno gdzieś nie opodal leczy swój rozstrojony żołądek. Posadziłem więc na ramieniu kruka Ksawerego, który po wysłuchaniu opowieści o Zielonym Berecie i opowieści o polowaniu na białego niedźwiedzia – przestał być marchewką, a stał się na powrót białym krukiem podobnym do Bardzo Dziwnego Gołębia. Również jamnik Jeremiasz powrócił do kształtów najdłuższego na świecie jamnika. A my oboje z Asią staliśmy się na powrót podobni do ludzi, a nie do śmiesznych baloników wypchanych korzonkami tiań–szań. Posadziwszy kruka Ksawerego na ramieniu puściłem się w tym kierunku, w którym odleciał proklitek. Jak zawsze wyprzedzał nas jamnik Jeremiasz węsząc nieznane zapachy Krainy Sto Piątej Tajemnicy. Droga nasza prowadziła przez zieloną łączkę, nad którą migotała srebrzysta rzeczka. Później przez krzaki, później znów przez zieloną łączkę z migocącą rzeczką, a gdy przeszliśmy i tę zieloną łączkę, ponownie zaczęliśmy się przedzierać przez gęste krzaki. – Czy nie dziwi cię, Jeremiaszu, że po przejściu zielonej łączki z migocącą rzeczką przechodzimy przez gęste krzaki, za którymi znów jest zielona łączka z podniebną rzeczką? – spytałem jamnika Jeremiasza. – Owszem – zgodził się Jeremiasz – znajduję dziwnym, że wciąż przechodzimy przez zieloną łączkę i gęste krzaki, gdzie jest prawie tak samo, gdyż zapachy, które czuję, są prawie takimi samymi zapachami. I gdyby nie była to Kraina Sto Piątej Tajemnicy, to rzekłbym, że zabłądziliśmy i krążymy po swych własnych śladach. – Poczekajmy, co będzie dalej: jeśli wyjdziemy z tych gęstych krzaków na zieloną łączkę, nad którą wije się rzeczka pełna kolorowych rybek, będzie to znak, że rzeczywiście krążymy wkoło – rzekłem odczuwając coraz silniejszy niepokój, gdyż najwyraźniej dostrzegłem między gałęźmi gęstych krzaków zieloną łączkę i migocącą rzeczkę. – Nie, tego już za wiele! – jęknął jamnik Jeremiasz wbiegając na zieloną łączkę. – Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by myśliwski pies krążył w jednym miejscu sądząc, że idzie naprzód! Mam już dosyć tej dziwnej krainy. I chciałbym wreszcie wiedzieć, gdzie jest ta sto piąta tajemnica w krainie, co się zwie Krainą Sto Piątej Tajemnicy? Jak dotychczas nie spotkałem nic tajemniczego i myślę, że nic tajemniczego tu być nie może poza samą tajemniczą nazwą! – Choć żyję pół wieku, jeszcze nie widziałem tak mało tajemniczej krainy. Najzupełniej nie pojmuję, dlaczego ma się ona zwać Krainą Tajemnicy, i nie wiadomo, dlaczego Sto Piątej! – rozsierdził się kruk Ksawery. 48 – Dlatego – wyjaśniłem swym towarzyszom – że jak wiecie, droga do niej wiedzie przez sto piątą kałużę. A tajemnic mamy w tej krainie bez liku, bo czyż nie jest tajemnicze chociażby nasze krążenie wkoło, wówczas gdy najwyraźniej idziemy prosto? – Dlatego więc ta kraina zwie się Krainą Sto Piątej Tajemnicy, że w naszej kochanej i najbardziej tajemniczej krainie, jaka istnieje na świecie, znajduje się sto piąta kałuża! – zawołał kruk Ksawery. – A może oznacza to, że nasza kraina jest właśnie Krainą Sto Piątej Tajemnicy?! – Nasza kraina? – powtórzyła oszołomiona Asia. – Tak jest, nasza! Przecież dziwna sto piąta kałuża, która jest kałużą i zarazem Deszczowym Okienkiem, znajduje się w naszej krainie, prawda? A więc to nasza kraina jest Krainą Sto Piątej Tajemnicy. – I ja również sądzę – powiedziałem – że nasza kraina jest najbardziej tajemniczą wśród wszystkich krain, o czym wielokrotnie przekonywałem się, zanim wpadłem do sto piątej kałuży. Nie wiem jednak, czy można ją nazwać Krainą Sto Piątej Tajemnicy, gdyż tajemnic w naszej krainie jest dużo więcej. – Chciałbym już wrócić do naszej najbardziej tajemniczej krainy – westchnął kruk Ksawery, a za nim jamnik Jeremiasz i Asia. – Nie wiem, czy tak łatwo można wrócić do naszej krainy, skoro jest ona najbardziej tajemniczą krainą – odparłem. – Nie zapominajmy, jak trudno było trafić do Krainy Sto Piątej Tajemnicy, pomimo że wiedziałem o sto piątej kałuży. Tymczasem o drodze wiodącej do naszej krainy i naszego domu nic nie wiemy. Nie upadajmy jednak na duchu: najpierw musimy wyrwać się z tego zaklętego koła, w które wpadliśmy goniąc proklitka z rozstrojonym żołądkiem. A co należy robić później, pomyślimy. Jak sądzicie, w którym kierunku powinniśmy teraz iść? – W odwrotnym, przez gęste krzaki! – zawołał jamnik Jeremiasz. – Hm, skoro szliśmy do przodu przez zieloną łączkę i wchodziliśmy od tyłu na tę samą łączkę, to również idąc do tyłu przez gęste krzaki, najprawdopodobniej wejdziemy od przodu na tę samą łączkę! – Już wiem: chodźmy w bok! – zaproponował jamnik Jeremiasz. – Zgoda. Na prawo, czy na lewo? – Na prawo, na prawo! Na lewo, na lewo! – zawołali moi towarzysze. – Mam świetny pomysł – rzekłem. – Połowa z nas pójdzie na lewo, a połowa na prawo. Po przejściu pięciuset metrów wrócimy na zieloną łączkę i naradzimy się, która droga jest lepsza. – Dobrze! – zgodzili się wszyscy. Jamnik Jeremiasz i Asia poszli w prawo, a my z krukiem Ksawerym, który starym zwyczajem siedział na moim ramieniu – w lewo. Przeszedłszy zieloną łączkę zagłębiliśmy się w mały brzozowy zagajnik i nie doliczywszy nawet do 400, wyszliśmy znów na zieloną łączkę, na krańcu której ujrzeliśmy taki sam brzozowy zagajnik. – Czy łączka ta nie wydaje ci się dziwnie znajomą? – spytałem Ksawerego, gdyż łączka, która rozciągała się między zagajnikami, była rzeczywiście dziwnie znajoma: na niebie migotała i srebrzyła się podniebna rzeczka, na prawo zaś i na lewo mieliśmy znajome gęste krzaki. – Tak jest, wydaje się...– jęknął Ksawery. – Może droga, którą poszła Asia z Jeremiaszem, prowadzi przed siebie? – Na pewno! Wracajmy czym prędzej! – przynaglał kruk Ksawery. Mieliśmy już zawrócić, gdy z brzozowego zagajnika wyszła, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, dziewczynka w białej sukience, przed nią zaś podążał najdłuższy na świecie pies, węsząc gorliwie w zielonej trawie. 49 – Przecież to jest Asia i jamnik Jeremiasz! – krzyknęliśmy jednym głosem. – Jak to się stało, że nie idąc z powrotem jesteśmy z powrotem?! – zawołaliśmy spotykając się na środku zielonej łączki. – Droga nasza – rzekłem uroczyście, gdy ochłonęliśmy z pierwszego wrażenia – wciąż prowadzi na zieloną łączkę, chociaż idziemy do przodu, do tyłu, na prawo, na lewo, bo widocznie nie ma ona początku ani końca! A co nie ma końca, gdyż nie ma początku i zawsze kończy się w tym samym miejscu, w którym się zaczęło? – spytałem swych towarzyszy. – Wiadomo co: kula – odparła Asia. – Straszne rzeczy: pożarła nas kulał – jęknął jamnik Jeremiasz.– I nigdy już nie wyrwiemy się z tej przeklętej krainy, wciąż drepcząc wkoło niczym podwórzowe psy na łańcuchu. – Nie wiem, czy dostaliśmy się do jakiejś tajemniczej kulistej przestrzeni, czy ulegamy wzrokowemu złudzeniu, mając do czynienia z odbitym krajobrazem, gdyż Kraina Sto Piątej Tajemnicy, będąc krainą odbitą, może to odbicie na różne sposoby odbijać. Faktem jest, że znajdujemy się w czymś, co przypomina do złudzenia kulę! – powiedziałem. – Musimy więc siąść i spokojnie podumać, co należy dalej robić. Siedliśmy więc i zaczęliśmy dumać. – Już wiem! – zawołał jamnik Jeremiasz. – Już wiem! – Co wiesz? – Wiem, jaką trzeba obrać drogę, aby wyrwać się z tego zaklętego kręgu. I jamnik Jeremiasz począł z zapałem pracować przednimi łapami, wyrywając darń, potem czarną ziemię, a potem żółty piasek, który tryskał do góry niczym fontanna. – Coś mi się wydaje, że nasz Jeremiasz znów szuka przygody z jakimś dziwacznym pingwinem – zauważył z przekąsem kruk Ksawery obserwując Jeremiasza ginącego w jamie, z której wystawał jedynie koniuszek mocno drżącego ogonka. – Hej, Jeremiaszu – zawołaliśmy, gdy jamnik Jeremiasz wylazł z jamy, aby odsapnąć chwilkępo co kopiesz jamę? – Nie kopię żadnej jamy – odparł dumnie jamnik Jeremiasz-lecz buduję tunel, który wiedzie w piątą stronę świata! – W piątą stronę świata? – Zrozumiałe, że w piątą. Skoro zbadaliśmy już drogi wiodące w cztery strony świata, pozostała nam jeszcze piąta strona, czyli dół, i ja, jako najdłuższy jamnik na świecie oraz wielki specjalista od budowania tuneli wiodących w piątą stronę świata, ofiaruję się wyprowadzić was najwłaściwszą drogą! – Obawiam się – rzekłem – że będziesz musiał, Jeremiaszu, budować bardzo długi tunel, aby wyprowadzić nas w piątym kierunku, czyli na drugą stronę kuli ziemskiej. Poza tym zastanów się, czy będziemy mogli zmieścić się w twoim tunelu, skoro nie jesteśmy jamnikami? – Już mam wyjście! – skrzeknął kruk Ksawery. – Nie żadna piąta strona świata, lecz szósta, oto jedyna strona, w którą winniśmy podążać! I kruk Ksawery rozłożywszy szeroko skrzydła... rymnął o ziemię, aż się posypały białe pióra. – Och, przepraszam, zapomniałem, że w Krainie Sto Piątej Tajemnicy wszystko jest na opak. I znów zamiast lecieć w dół, poleciałem do góry! A właśnie w górze jest szósta strona świata... – Ależ Ksawery, czy myślisz, że będzie łatwo nam, ludziom i jamnikom, wznieść się do góry, nawet jeśli będziemy się kierowali w piątą stronę świata, czyli w dół? – Nie myślę – zgodził się kruk Ksawery. – Ale jakie pozostało nam wyjście? – Zdaje się, że mam to wyjście... – zaczęła drżącym głosem Asia. Gdy wszyscy zamieniliśmy się w słuch, Asia rzekła: 50 – Jeśli szliśmy prosto przed siebie i potem okazało się, że idziemy wkoło, to aby iść rzeczywiście prosto przed siebie, należy... – Trzeba pójść wkoło! – zawołaliśmy. – Że to nie przyszło nam wcześniej do głowy! Jasne: w krainie, w której wszystko jest na opak, prosta droga jest drogą wkoło, a droga wkoło jest drogą prostą! Po tym odkryciu zerwaliśmy się na równe nogi ruszając w drogę, która wiodła wkoło łąki. 51 Rozdział dwunasty, w którym pojawia się wielkie niebezpieczeństwo i w którym okazuje się, że nie tylko jamnik Jeremiasz umie wymyślać chytre podstępy. Nie przeszedłszy nawet jednego okrążenia, nie wiedzieć kiedy – znaleźliśmy się w gęstych krzakach i wciąż idąc wkoło, przedarliśmy się przez krzewy. I oto naprzeciw nas wybiegła wąska ścieżka wiodąca pomiędzy łagodne wzgórza, na których szumiały zielone drzewa, puszyste i pełne jak stogi siana. Jamnik Jeremiasz, jako najprawdziwszy pies myśliwski, puścił się przodem, za nim podążyła Asia, a na końcu, jak zazwyczaj, kroczyłem ja z krukiem Ksawerym na ramieniu. Maszerowaliśmy tak z pół godziny, aż ścieżka skręciła ostro w prawo, potem w lewo i wtedy okazało się, że na ścieżce zostaliśmy tylko my dwaj, to znaczy ja i Ksawery. Przyspieszyłem kroku. Ścieżka znów skręciła ostro, tym razem najpierw w lewo, potem w prawo, potem jeszcze raz w lewo i znaleźliśmy się w niedużej dolince otoczonej łagodnymi wzgórzami. Na łagodnych wzgórzach szumiały te same puszyste drzewa. W dolince panowała cisza tak zupełna, że w tej ciszy uciszał się nawet poszum drzew. Wokół było barwnie i kolorowo od kwiatów, które wyglądały tak, jakby je ktoś co najmniej trzy razy dziennie malował świeżą farbą. Nigdzie jednak nie było najdłuższego na świecie jamnika ani dziewczynki w białej sukience. – Cóż się mogło stać z naszą Asią i z jamnikiem Jeremiaszem? – zaniepokoiłem się nie na żarty. – Czyżby tak doświadczony myśliwski pies, jakim bez wątpienia jest Jeremiasz, mógł zbłądzić na ścieżce, która, chociaż skręcała i w prawo, i w lewo to skręcała bardzo wyraźnie? A może znów skusiła go jakaś tajemnicza jama? Pozostałaby wówczas Asia. Tymczasem Asi również nie ma. – ... A może znów skusiła go jakaś tajemnicza jama? Pozostałaby wówczas Asia. Tymczasem Asi również nie ma...– rzekł ktoś, kto na pewno nie był Asią ani jamnikiem Jeremiaszem, ani krukiem Ksawerym, ani też nie mógł być mną, gdyż ja stałem tu, a ten ktoś stał tam, albowiem stamtąd dobiegł ów głos. – Słyszałeś? – spytałem półgłosem kruka Ksawerego. – Co miałem słyszeć: czy to, że Jeremiasza skusiła tajemnicza jama, czy to, że Asi również nie ma, czy może to, że powtarzasz dwa razy to samo, tylko nie wiem, dlaczego z miejsca, które jest tu, i z miejsca, które jest tam? – zawołał gniewnym głosem Ksawery. – Tylko nie wiem, dlaczego z miejsca, które jest tu, i z miejsca, które jest tam...– zawołało coś kruczym głosem z miejsca, które było tam. – Co takiego?! Co za bezczelność! Kto śmie przedrzeźniać Kiejstuta Ksawerego?! – wrzasnął kruk Ksawery, aż zadzwoniło mi w jednym uchu. Dopiero wówczas spostrzegłem, że na ścieżce, dziesięć kroków od nas, stoi jakiś pan: młody, chociaż już siwawy na skroniach, i owszem, miły i sympatyczny, i jakby skądś mi znajomy; przyodziany w piękną wiatrówkę ze złotymi guzikami. Na ramieniu tego, i owszem, miłego i sympatycznego, i jakby skądś mi znajomego pana, siedzi biały kruk o czarnym dziobie, o paciorkowatych oczach i gapi się na nas, jakby nigdy w życiu nie widział drugiego człowieka z drugim krukiem na ramieniu! – Hm, rzeczywiście, ten biały kruk z czarnym dziobem kogoś mi przypomina – szepnąłem do Ksawerego. 52 – Jak to, kogoś! Któż mógłby mieć tak piękny czarny dziób i tak zamaszyste skrzydła, jeśli nie ja! – oburzył się kruk Ksawery. – Hm, wynikałoby więc z tego, że stanęliśmy naprzeciw zwierciadła, chociaż nigdy nie przypuściłbym nawet, że to ja mogę być, i owszem, miły i sympatyczny. Ale ponieważ jest to po prostu zwierciadło, musimy je obejść, aby puścić się w dalszą drogę w poszukiwaniu Asi i Jeremiasza. Rzekłszy tak i wysłuchawszy w spokoju tego, który był, i owszem, miły i sympatyczny, a który radził nam, abyśmy obeszli zwierciadło i puścili się w dalszą drogę w poszukiwaniu Asi i Jeremiasza, ruszyłem omijając miejsce, gdzie musiało stać owe dziwne lustro, które odbijało nasz wygląd i nasz głos. Jakież było nasze zdziwienie, gdy to, co wydawało się być odbiciem i echem, obróciło się na pięcie i najspokojniej w świecie pomaszerowało przed nami, ukazując plecy przyodziane w piękną wiatrówkę i kiwając ku nam białym kruczym ogonem! – Cóż to za odbicie, które obraca się na pięcie i pokazuje nam nasze plecy? – zaniepokoił się kruk Ksawery. – Wygląda na to, Ksawery, że w tej kwitnącej i nadzwyczaj cichej dolince znajduje się nie jedno, ale bardzo wiele zwierciadeł, które są w stanie odbijać nas w najbardziej nieoczekiwany sposób. – A to ci dopiero heca! – zawołał kruk Ksawery i machnął skrzydłami. Gdy spojrzeliśmy na idące przed nami odbicie, ono również machnęło skrzydłami. – Ciekaw jestem, czy to odbicie, które idzie przed nami, również widzi drugie odbicie, które idzie przed nim? –zastanowiłem się na głos. – Czy to odbicie widzi drugie odbicie? A dlaczego miałoby widzieć, skoro jest tylko odbiciem? – Widzisz, Ksawery, zdaje się, że mamy do czynienia ze Szczególnym Odbiciem, które nie tylko nas odbija i mówi naszym głosem, ale również pragnie widzieć to, co my widzimy. A ponieważ my widzimy odbicie, więc ono również musi widzieć plecy przyodziane w piękną wiatrówkę i kiwający się biały kruczy ogon. – Najlepiej będzie, jeśli spróbuję pofrunąć, chociaż, jak wiadomo, nie bardzo udaje mi się fruwanie na biało, i zobaczę, czy to odbicie jest Szczególnym Odbiciem – rzekł kruk Ksawery i rozłożywszy białe skrzydła zamierzał frunąć... I wtedy stało się coś tak niebywałego, że kruk Ksawery opuścił skrzydła i natychmiast nastroszył białe pióra, stając się podobnym do białego pudla z dużym czarnym dziobem. Niebywała historia ze Szczególnym Odbiciem, które nie chciało być sobą Gdy kruk Ksawery rozkładał białe skrzydła i zamierzał frunąć, biały kruk, któregośmy obaj widzieli, zamiast uczynić to samo: również rozłożyć białe skrzydła szykując się do frunięcia – siedział sobie najspokojniej na ramieniu i kiwał ku nam białym ogonem! I jak gdyby nie dość było tego nadzwyczaj dziwnego zachowania się, człowiek ze Szczególnego Odbicia obrócił się na pięcie i pokazał nam, i owszem, miłe i sympatyczne oblicze! – Co się dzie–dzieje... – jęknął kruk Ksawery szczękając dziobem, co było oznaką szczególnego zdenerwowania. – Nii-niiic... – odparłem czując, że i mnie zaczynają dzwonić zęby. – Po–po–prostu odbicie zaczyna nas ukazywać w sposób prawidłowy, stając się z Odbicia Szczególnego... odbiciem zwykłym... 53 Tymczasem Odbicie, zamiast stanąć w miejscu, jak to uczyniliśmy z krukiem Ksawerym, ruszyło ku nam energicznym krokiem. – Wi–widzisz, ono idzie... – szepnął kruk Ksawery jeszcze bardziej strosząc pióra. – Tego to już zupełnie nie pojmuję! Chyba że my też ruszyliśmy energicznym krokiem! Zdaje się jednak, że stoimy w miejscu. W każdym razie nie czuję, abym ruszał nogami... – Wi–widzisz i ono wcale nie ma nastroszonych piór! – rozpaczał kruk Ksawery. Rzeczywiście, kruk z odbicia, które zbliżało się ku nam energicznym krokiem, chociaż był białym krukiem z czarnym dziobem oraz błyszczącymi jak paciorki oczyma, nie miał nastroszonych piór! – Dosyć już mam tego wiecznego odbijania! – zawołało Odbicie, i owszem, o miłej i sympatycznej twarzy, stanąwszy o cztery kroki przed nami i spoglądając na nas nieprzyjaźnie. – Tak jest! – skrzeknął kruk, który nie miał nastroszonych piór. – Znudziło mi się to ciągłe stroszenie piór i otwieranie dzioba na każde zawołanie tego głupca. I żebym chociaż odbijał kruczego kruka! Widziana to rzecz być białym krukiem! – Prze–przepraszam bardzo...– zaczął nieśmiało Ksawery-to nie moja wina, że stałem się białym krukiem; mam jednak nadzieję, że jak tylko spotkamy proklitka... – On ma nadzieję! – zawołało Odbicie. – A tymczasem ja muszę być białe niczym gęś albo Bardzo Dziwny Gołąb! Żebym chociaż było odbiciem gęsi albo Bardzo Dziwnego Gołębia! Ale odbijać kształty kruka, upierzenie zaś gęsi... Po prostu wyglądam na partackie odbicie, odbicie, które nie potrafi ukazać prawdziwego kruczego kruka! – Zdaje się – powiedziałem zdobywając się na odwagę – że rola odbicia polega właśnie na tym, że odbicie odbija to, co jest w rzeczywistości. Jeśli więc kruk Ksawery stał się białym krukiem, odbicie musi odbijać białego kruka. Inaczej cóż to byłoby za odbicie... – Prawdę mówiąc, obojętne mi jest, jakiego kruka miałobym odbijać: białego, czy czarnego, czy żółtego, czy nawet czerwonego! Po prostu nie życzę sobie być dłużej zależnym od kogokolwiek, a pragnę stać się wolny i robić to, co mi się podoba! – wrzasnęło odbicie kruka Ksawerego. – Ono ma najzupełniejszą rację – poparł zbuntowane odbicie Ksawerego człowiek o, i owszem, milej i sympatycznej twarzy. – Na przykład, dlaczego ja mam mieć ciągle miłą i sympatyczną twarz? A jeśli mam akurat chęć, aby twarz moja stała się niemiła i niesympatyczna? I odbicie uczyniło tak niemiły i niesympatyczny wyraz twarzy, wystawiając na dodatek język, że poczułem, jak rumienię się na widok podobnego odbicia, które chociaż było Zbuntowane, to przecież nie przestawało być moim odbiciem. – Nie mamy z Ksawerym nic przeciwko temu – rzekłem odczekawszy chwilę, aż Odbicie stało się na powrót miłe i sympatyczne.– Jeśli tak bardzo cierpicie z tego powodu, że jesteście tylko odbiciami, możecie iść swoją drogą! My obejdziemy się i bez was, jeśli macie być Odbiciami Zbuntowanymi i wystawiającymi język. Nie wiem tylko, jak potraficie istnieć bez nas, skoro jesteście naszym odbiciem i niczym więcej. – Pomyśleliśmy i o tym – odparło spokojnie Odbicie.– Ponieważ, na nasze nieszczęście, nie możemy istnieć bez was, co nie należy do rzeczy przyjemnych, proponuję, abyśmy się zamienili rolami! Ja stanę się tatusiem Zbyszkiem, a mój towarzysz krukiem Ksawerym Kiejstutem... – A kim ja mam być, jeśli nie będę krukiem Ksawerym Kiejstutem? – zdziwił się kruk Ksawery. – Będziesz moim odbiciem! – wrzasnęło odbicie kruka Ksawerego. 54 – Co?! – wrzasnął w odpowiedzi kruk Ksawery. – Ja mam być odbiciem swojego Odbicia?! Niesłychane rzeczy: jak żyję pięćdziesiąt lat, nie spotkałem ani też nie słyszałem o tak bezczelnym Odbiciu. – Myślę – zacząłem odczekawszy, aż kruk Ksawery trochę ochłonie – że propozycja wasza, nasze miłe Odbicia, jest troszeczkę nie na miejscu. Muszę się szczerze przyznać, że chociaż nie żyję jak kruk Ksawery pięćdziesięciu lat, to również nie słyszałem, aby ktokolwiek stał się odbiciem swego odbicia. – Ależ wcale nie będziecie odbiciem odbicia, gdyż z chwilą gdy staniemy się tatusiem Zbyszkiem i krukiem Ksawerym, nie będziemy już odbiciami! – wyjaśniło Odbicie o, i owszem, miłej i sympatycznej twarzy. – Jak to, więc ja, kruk Ksawery, mam nie być krukiem Ksawerym? – wrzasnął kruk Ksawery. – Cóż w tym niezwykłego? Jeśli ja przez pięćdziesiąt lat mogłem żyć jako twoje odbicie, to przez następne pięćdziesiąt lat ty możesz żyć jako moje odbicie. Czyż tak nie będzie sprawiedliwiej? – rzekło odbicie kruka Ksawerego. – Za nic w świecie! Nie chcę nawet rozmawiać na podobny temat, jakem kruk o dwóch imionach! Nie zgadzam się i koniec! – Jeszcze się okaże, czy możesz się nie zgadzać – rzekło oschle odbicie kruka Ksawerego. – Zapominasz, że jesteś w Krainie Sto Piątej Tajemnicy, gdzie Odbicia mają swoje prawa! – O tym nie pomyśleliśmy-mruknąłem do kruka Ksawerego – przecież my jesteśmy w krainie, gdzie Odbicia mogą mieć szczególne prawa! – Drogie Odbicia! – zawołałem do Zbuntowanych Odbić. – Pozwólcie, że udamy się z krukiem Ksawerym na małą naradę. Jeśli mamy stać się swymi odbiciami, musimy przygotować się do tej nowej i nie znanej nam roli. – Tatusiu Zbyszku, zupełnie ciebie nie pojmuję! Zgadzasz się na bezczelną propozycję tych wstrętnych Zbuntowanych Odbić? – oburzył się kruk Ksawery. – Zapewniam cię, kruku Ksawery, że za nic na świecie nie chcę być własnym odbiciem... – Dlaczego więc powiedziałeś, że chcesz się przygotować do roli odbicia? – Chciałem ci, kruku Ksawery, rzec w tajemnicy przed Odbiciami o nader nieprzyjemnej sprawie. Musisz wiedzieć, że grozi nam jedno z największych niebezpieczeństw, w porównaniu z którymi spotkanie z księżycowym kotem czy księżycowym strusiem to niewinna przygoda... – Mów prędzej – zatrwożył się kruk Ksawery. – Odbicia mają rację: znajdujemy się w krainie, gdzie wszystko, co jest odbiciem, ma szczególne prawa! Wiesz o tym przecież, kruku Ksawery, że Kraina Sto Piątej Tajemnicy jest krainą odbitą w sto piątej kałuży. Dlatego Kraina Sto Piątej Tajemnicy musi być ojczyzną wszystkich odbić... – No i cóż z tego? – Jak to, cóż z tego! W krainie, w której wszystko jest prawie takie samo, gdyż wszystko jest odbite, w tej krainie, co jest ojczyzną wszystkich odbić, odbicie może stać się właścicielem tego, kogo odbija, właściciel zaś odbicia, a więc ty, kruku Ksawery, i ja, możemy stać się własnymi odbiciami! – To straszne!-jęknął kruk Ksawery i po raz pierwszy w czasie naszej podróży po dziwnej krainie opadły mu skrzydła, jak to się dzieje z ptakami podczas wielkiego upału. – Masz rację: to jest straszne! Rozumiesz teraz, że nie tak łatwo będzie walczyć ze Zbuntowanym Odbiciem! – Ro-ro-rozumiem – wyjąkał kruk Ksawery. – I co mamy robić? – Należy wymyślić jakiś podstęp. 55 – Ba, jak tu wymyślić podstęp, gdy nie umiemy wymyślać podstępów. Gdyby był jamnik Jeremiasz... – Ponieważ jamnika Jeremiasza nie ma, zastanówmy się, co by na naszym miejscu zrobił ten najlepszy myśliwski pies na świecie. Usiadłszy pod malutkim krzakiem, zaczęliśmy wymyślać jakiś podstęp, gdy tymczasem nasze odbicia, pozostawione na drodze, przechadzały się niecierpliwie tam i z powrotem, szykując się do upragnionej roli kruka Ksawerego Kiejstuta i tatusia Zbyszka. Wymyślaliśmy tak pięć minut i następne pięć minut, i jeszcze pięć, i ani rusz nie mogliśmy nic wymyślić. A nawet im dłużej myśleliśmy, tym gorzej się nam myślało. Jeszcze trochę, a przestalibyśmy w ogóle myśleć. – Nic nie mogę wymyślić – jęknął kruk Ksawery – jeszcze trochę, a stanę się tak bezmyślny, jak te niemądre Odbicia, które raptem zapragnęły przestać być odbiciami. – Rzeczywiście, sytuacja jest nader skomplikowana-rzekłem obserwując spod oka Odbicia, którym nagle zabrakło chęci do spacerowania po ścieżce i które również poszły pod mały krzaczek i siadły tam, jakby się nad czymś naradzając – ale zdaje się, że mam już pomysł pewnego podstępu: – proponowałbym, abyśmy wstali i wyszli z dolinki powtarzając dwa słowa... – I to ma być podstęp? I czemu akurat dwa słowa? – Bo akurat dwa słowa są nam potrzebne. A są to słowa następujące: „jestem odbiciem”, „jestem odbiciem”, „jestem odbiciem”... Przekonamy się, czy Odbicia, skłonne do przedrzeźniania, oprą się tym dwóm słowom, chociaż znajdujemy się w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. – Możemy spróbować – zgodził się kruk Ksawery wyraźnie rozczarowany. Wyszliśmy na ścieżkę, aby wypróbować podstęp, a za nami wyszły Odbicia. – Jestem odbiciem! – zawołaliśmy z krukiem Ksawerym. – Jestem odbiciem! – powtórzyły Odbicia chichocząc. – Jestem odbiciem! – zawołaliśmy powtórnie. – Jestem odbiciem! – zawołały powtórnie Odbicia, wprost pękając ze śmiechu, gdyż sądziły, że staliśmy się prawdziwymi odbiciami. Ale nie minęło i dziesięć minut, gdy Zbuntowanym Odbiciom zaczęły się plątać języki i zamiast mówić: „jestem odbiciem”, mówiły: „...estem biciem”, potem: „...tem iciem” , a wreszcie: „...em ciem”. I nagle z ostatnim „...em ciem” Zbuntowane Odbicia rozpłynęły się w powietrzu, jakby ich wcale nie było! My zaś wyszliśmy z dolinki, która zapewne była Doliną Odbić. 56 Rozdział trzynasty, w którym wędrowcy przez Krainę Sto Piątej Tajemnicy mówią tajemnicze słowa, a następnie spotykają równie tajemniczy Gruby Głos oraz wymyślają śmieszne wyliczanki. W następnej dolince, do której weszliśmy, było równie cicho jak w Dolinie Odbić. Przy ścieżce również rosły kolorowe kwiatki, po gałęziach zaś drzew, które rosły w dolince tu i tam niby kwiaty doniczkowe, skakały małe puszyste ptaszki. – Widzę! Widzę ! – skrzeknął kruk Ksawery. Zanim jednak Ksawery zdążył powiedzieć, co widzi, z drzew zerwała się chmara puszystych ptaszków i zaczęła krążyć nad nami niby puszysta chmurka, szumiąc puszystymi skrzydełkami. „Co widzisz?”– najprawdopodobniej zapytałem kruka Ksawerego, chociaż sam nie słyszałem swego głosu. „Hej, kruku Ksawery, co widzisz?!” – najprawdopodobniej zapytałem po raz drugi. Hm, a przecież najwyraźniej nie chciałem pomyśleć: „Hej, kruku Ksawery...”, lecz chciałem powiedzieć, głośno i wyraźnie. Dlaczego więc nie słyszę swego głosu? – zdziwiłem się. I wówczas ujrzałem na zakręcie ścieżki kogoś, kto był podobny do dziewczynki o imieniu Asia, oraz kogoś, kto był podobny do najdłuższego na świecie psa o najdłuższym imieniu: Jeremiasz. Asia i jamnik Jeremiasz podążali przed siebie szparkim krokiem, jakby starając się kogoś doścignąć. Dokąd się tak spieszą? – pomyślałem i jak tylko mogłem najgłośniej krzyknąłem: – Asiuu! Jamniku Jeremiaszu! Poczekaaajcie! Nie spieeeszcie się! I wtedy zdziwiłem się po raz ostatni, bo już nie miałem sił na dalsze zdziwienia. Oto moje najgłośniejsze zawołanie zabrzmiało tak cichutko, jakby ktoś szepnął mi je do ucha i w dodatku połykając całe słowa. Brzmiało to mniej więcej tak: „...si! mni...iszu! ...czi! ...nipszci!” Jakież było moje przerażenie, gdy kruk Ksawery, rozłożywszy szeroko skrzydła i otworzywszy równie szeroko dziób, wyszeptał to samo, tylko w innej kolejności: – Czi... nipszci... si... mni... iszu... Nie namyślając się długo – z krukiem na ramieniu wciąż szepczącym swoje: „czi... nipszci...” – puściłem się pędem, ile tylko miałem sił w nogach. Albośmy z krukiem Ksawerym zwariowali, albo dostaliśmy się do Doliny Zwariowanych Słów! – myślałem goniąc za Asia i jamnikiem Jeremiaszem. A nad nami co sil w puszystych skrzydełkach leciały puszyste ptaszki. Zadyszany, wreszcie dogoniłem zagubionych w tajemniczy sposób towarzyszy i otworzywszy usta zamierzałem zapytać, dokąd tak spieszą, gdy w porę przypomniałem sobie, że na nic moje mówienie. Chwyciłem więc patyczek, który leżał przy drodze, i nakreśliłem na ścieżce wielkimi literami: „Asiu i jamniku Jeremiaszu, dokąd spieszycie?” Asia wzięła ode mnie patyczek i odpisała: „Nigdzie nie spieszymy. Szukaliśmy tatusia i kruka Ksawerego”. Wtedy wziąłem od Asi patyczek i napisałem jeszcze większymi literami: „Czy wy również mówicie: czi... nipszci?...” „Nie – odpisała Asia – my mówimy: Tsiu... Ksry...” „Co to znaczy: Tsiu... Ksry...” – spytałem Asie smarując patyczkiem po ścieżce. „A co to znaczy: czi... nipszci..” – zainteresowała się Asia. 57 „To znaczy – odpisałem starannie-poczekajcie, nie spieszcie.” „Aha! – ucieszyła się Asia i szybko, migając patyczkiem, dopisała: – Tsiu... Ksry... znaczy: Tatusiu! Ksawery!” Gdy tak wyjaśnialiśmy sobie nawzajem, nad naszymi głowami zebrała się chmara malutkich puszystych ptaszków, aż zrobiło się mroczno, jakbyśmy się dostali w cień potężnego drzewa. Czegoż mogą chcieć od nas te dziwne małe ptaszki, które oprócz tego, że są puszyste niby kocięta, mają jeszcze dwa puszyste długie uszka oraz okrągły ptasi dziobek! – pomyślałem oglądając puszyste ptaszki, które latały coraz niżej, a nawet ten i ów próbował siąść na naszych głowach. Widocznie podobne pytanie zadał sobie kruk Ksawery, a nie uzyskawszy rozsądnej odpowiedzi rozsierdził się mocno i rozłożywszy białe skrzydła frunął, i to prawidłowo: wprost do góry. Małe puszyste ptaszki z kocimi puszystymi uszkami na widok ogromnego białego ptaka z potężnym kruczym dziobem rozpierzchły się na wszystkie strony. – Ajajajaj! – usłyszeliśmy nagle głos naszego Jeremiasza. – Ajajajaj! Ratunku! Pożerają mnie latające puszki! Ajajajaj! – Jeremiaszu, po cóż ta jeremiada, przecież żyjesz, skoro wrzeszczysz wniebogłosy! – Może i żyję – zgodził się rozsądnie jamnik Jeremiasz – ale przed chwilą nie żyłem, skoro nie słyszałem własnego głosu. – Słuchajcie, przecież my słyszymy nasze glosy! – zdziwiła się Asia. – Tak, ale jak te puszyste ptaszki pożrą naszego Ksawerego i wrócą z powrotem, to przestaniemy znów słyszeć... – począł wyrzekać jamnik Jeremiasz. – Ależ ze mnie zapominalski! – zawołałem. – Przecież to były nie zwykle sobie ptaszki, ale dźwiękojadki, czyli ptaszki żywiące się dźwiękami! Sądząc po tym, co pozostawało z naszych słów, dźwiękojadkom najbardziej smakowały samogłoski. Tłuściutkie, takie jak: o, a... – Dziwne, że nie smakuje im i. Ja, gdybym była dźwiękojadkiem, to jadłabym same iwestchnęła Asia. – A ja bym wolał: uuu! – powiedział jamnik Jeremiasz, uspokoiwszy się nieco. Tak rozmawiając wyszliśmy z Doliny Dźwiękojadków. Za chwilę nadleciał kruk Ksawery, zdyszany niemiłosiernie, ale najwyraźniej zadowolony. Jeśli bowiem jamniki są od tego, aby być sławnymi myśliwskimi psami i kopać jamy i nory, to kruki są od tego, aby fruwać wysoko pod niebem. Fruwać i ganiać, niechby nawet za dziwnymi puszystymi ptaszkami, które żywią się tłuściutkimi: o i a. – Uff, ale się zmęczyłem, nie czuję ze zmęczenia łap!-sapnął jamnik Jeremiasz, gdyśmy tylko opuścili Dolinę Dźwiękojadków i weszli na soczystą łączkę, pośrodku której chwiały się wysokie trzciny z czarnymi pałkami i przebłyskiwała zielonkawa woda jakiegoś nieznanego stawu. – Proponowałbym – sapnął po raz drugi jamnik Jeremiasz – abyśmy po tak niebywałych przygodach odpoczęli na brzegu tego stawku, gdzie jest cień i wilgotny chłodek i gdzie na pewno nie ma ani żadnych dziwnych Odbić, ani ptaszków... – To wy również spotkaliście się ze Zbuntowanymi Odbicia mi? – zainteresowaliśmy się z krukiem Ksawerym, gdy już legliśmy na brzegu zielonkawego stawku, w cieniu wysokich trzcin. Przecież to były nie zwykłe sobie ptaszki, ale dźwiękojadki, czyli ptaszki żywiące się dźwiękami! – Tak jest, spotkaliśmy się. Początkowo myślałam, że na drodze stoi, i owszem, miła i sympatyczna dziewczynka – rzekła Asia. – A ja początkowo myślałem, że po ścieżce biegnie, i owszem, bardzo miły i bardzo sympatyczny, i bardzo długi pies – rzekł jamnik Jeremiasz. 58 – Dlatego więc nie mogliśmy was dogonić, boście się spieszyli do owych, i owszem, miłych i sympatycznych istot! Czyli mówiąc bez osłonek: zakochaliście się we własnych odbiciach! – rzekłem i w tejże chwili się zawstydziłem, gdyż przypomniałem, jak, i owszem, miłe i sympatyczne oblicze miało Odbicie w wiatrówce ze złotymi guzikami. – Ale my naprawdę początkowo nie wiedzieliśmy, że Odbicia są odbiciami! – oburzyła się Asia. – Co ja słyszę: któż to nie wie, że odbicie jest zawsze odbiciem, jak ni–odbicie nie–odbiciem! – zawołał jakiś gruby glos w trzcinach. – Dobrze ci mówić, Gruby Głosie – odparła Asia nie tracąc zimnej krwi – boś ty na pewno, jak długo żyjesz, nie spotkał się ze Zbuntowanym Odbiciem! – Nie wiem, o czym mówisz – rzekł Gruby Głos – ale wiem, że jak świat światem „to” jest zawsze „tym”, a „tamto” „tamtym”. Dlatego odbicie zawsze będzie odbiciem, a nie–odbicie nie– odbiciem! – On ma rację – rzekł jamnik Jeremiasz, na wszelki wypadek cofnąwszy się dalej od wysokich trzcin – „to” zawsze będzie „tym”: najdłuższy pies zawsze będzie najdłuższym psem, a pachnąca kiełbasa zawsze będzie pachnącą kiełbasą. – Podoba mi się, co mówi ten tłusty wąż na czterech łapach – rzekł Gruby Głos. – Dlatego zadam wam zagadkę, jeśli ją odgadniecie: wasza wygrana, a moja przegrana, a jeśli nie odgadniecie: wasza przegrana, a moja wygrana. Inaczej być nie może, jako że „to” jest zawsze „tym”... – Zadawaj zagadki, zadawaj! – ucieszyła się Asia, która bardzo lubiła rozwiązywać zagadki, krzyżówki, rebusy i inne skomplikowane zadania. – A więc słuchajcie-rzekł Gruby Glos i zaczął swą zagadkę: Siedzi bocian na kamieniu, z bardzo długim dziobem. Nazywam go po imieniu... Któż to być więc może? – Przecież powiedziałeś, że to bocian! – zdziwiła się Asia, a my z Asią. – Nie zgadliście, nie zgadliście! Wasza przegrana, a moja wygrana! – darł się Gruby Głos.– Odpowiedź jest taka: Jest to bocian Bonifacy, co nie lubi pracy! – Bardzo dziwne zagadki zadaje ten Gruby Głos – szepnął jamnik Jeremiasz. – Słuchajcie teraz drugiej zagadki! – darł się Gruby Głos. W wodzie po kolana, głowa zadumana. Uszy jak wachlarze, Morze jej się marzy. O kim jest tu mowa 59 niech pomyśli głowa? Pomyślała głowa: jest to morska krowa! – zawołała Asia. – Zgadliście. Wasza wygrana, a moja przegrana – odparł Gruby Głos. – Ale skąd znacie morską krowę? Czy byliście może nad niemorskim morzem? – Byliśmy w wielu miejscach – rzekłem zgodnie z prawdą-i to w poszukiwaniu proklitka, czyli takiego ptaka, który lubi światło, biel i srebrzystość. A może wiesz, Gruby Głosie, gdzie jest teraz proklitek? – Może i wiem – odparł Gruby Głos. – Jeśli wymyślicie jakąś bardzo śmieszną wyliczankę, której jeszcze nikt nie wymyślił, to może powiem wam, gdzie siedzi proklitek. Jeśli nie wymyślicie, to może nie powiem, jako że „to” może być „tym”, a „tamto” „tamtym”! – Zgoda, wymyślimy ci wyliczankę! – zawołaliśmy i zaczęliśmy wymyślać wyliczankę, która miała być bardzo śmieszna i przez nikogo jeszcze nie wymyślona. – Już wymyśliłem! – zgłosił się pierwszy jamnik Jeremiasz i zaczął wyliczać: Kiszka, szynka, kiełbasa, pobiegł piesek do łasa. Złapał tam zająca, do wora go wtrąca. Zając w worze jęczy: dajcie mi pieniędzy. Kiszka, szynka, kiełbasa, zając po polu hasa! – Hm – chrząknął Gruby Głos – nigdy w życiu nie słyszałem takiej wyliczanki. Niemniej jednak nie widzę w tym nic śmiesznego, że kiszka, szynka, kiełbasa zajęczy i po polu hasa, gruby tłusty wężu na czterech łapach. – Jeśli, Gruby Głosie, nie odróżniasz zająca od „zajęczy”, to możesz też nie odróżniać tłustego węża od najdłuższego na świecie jamnika – odparł obrażony Jeremiasz. Kraku, kroku, kraaa, kruk na trąbie gra! Epii, pepli, depli, Kruk na bębnie bębni! Repi, pepi, rapi, tańczą dwa pędraki! – wrzasnął mi nad samym uchem kruk Ksawery i zamilkł, z niepokojem czekając na ocenę Grubego Głosu. 60 – He, he, he!-zarechotał Gruby Głos. – Niech nie będę tym, kim jestem, jeśli nie słyszałem już tej wyliczanki! – Jakże mogłeś, Gruby Głosie, słyszeć tę wyliczankę, skoro ułożył ją kruk Ksawery! – oburzyła się Asia. – Nie wiem, jak mogłem – zgodził się Gruby Głos – ale skoro „to” może być tylko „tym”, a „tamto” „tamtym”, to również słyszana wyliczanka może być tylko słyszaną wyliczanką! – Bardzo dziwnych argumentów używasz. Gruby Głosie – rzekła z przekąsem Asia – skoro jednak uważasz, że znasz wyliczankę Ksawerego, to posłuchaj mojej: Trum, trum, misia bela, misia asia konfacela. Misia – a! misia – be! Misia asia, kon–fa–ce! – Cha, cha, cha! – rechotał Gruby Głos. – Chi, chi, chi! Oj, oj, oj! Nie mogę: jeszcze trochę, a pęknę! Tę wyliczankę również znam! – No wiesz. Gruby Głosie, zaczynam sądzić, że nie jesteś Grubym, ale Kłamliwym Głosem! – oburzyła się Asia. – Nieprawda! Nieprawda! – darł się Gruby Głos. – Jeśli uznaliście, że jestem Grubym Głosem, to nie mogę być niczym innym jak tylko Grubym Głosem! Inaczej „to” nie byłoby „tym”, a „tamto” „tamtym”. – Posłuchajcie więc mojej wyliczanki-rzekłem, gdy Gruby Głos nieco się uspokoił. – Będzie to wyliczanka, jakiej nikt jeszcze nie wymyślił, albowiem, jak wiadomo, tylko bardzo śmieszna i nieznana wyliczanka może być... – ...bardzo śmieszną i nieznaną wyliczanką, inaczej „to” nie byłoby „tym”, a „tamto” „tamtym”! – zawołali zgodnym chórem kruk Ksawery, jamnik Jeremiasz i Asia. – Właśnie! – zgodziłem się z nimi i powiedziałem swoją wyliczankę: Ene, due, rym, jeśli „to”, to zawsze z „tym”! Ene, due, pstro, jeśli „tamto”, to nie „to”! – Wspaniale! Wspaniale! Jak żyję nie słyszałem tak wspaniale śmiesznej i tak wspaniale nieznanej wyliczanki! Ene, due, pstro, jeśli „tamto”, to nie „to”! – Cha, cha, cha! Wspaniale! Pozwólcie, że zanim może wam powiem, gdzie można znaleźć proklitka, pośmieję się z tak wspaniale śmiesznej wyliczanki! I Gruby Głos zaczął się śmiać grubym głosem, co brzmiało tak, jakby w trzcinach siedział chór ogromnych żab o schrypniętym głosie i rechotał z całych sił. – Gdybym nie wiedział, że jest to Gruby Głos, przysiągłbym, że w trzcinach rechoce nadzwyczaj gruba żaba –zauważył kruk Ksawery. 61 – Masz rację – zgodził się milczący do tej chwili jamnik Jeremiasz.– Tylko gruba żaba może nie odróżniać najdłuższego psa od pospolitego węża. – A dlaczego Gruby Glos nie miałby być głosem grubej żaby? Przecież głos, jaki by nie był, zawsze musi być czyimś głosem! – Masz rację, Asiu – zgodziliśmy się z Asia. – Zupełnie możliwe, że Gruby Głos jest głosem grubej żaby. – Uff! Już dawno nie miałem okazji tak się pośmiać! – odetchnął Gruby Głos skończywszy gruby śmiech. – Gruby Głosie, zanim powiesz nam, gdzie można znaleźć proklitka, chcielibyśmy cię jeszcze o coś zapytać: powiedz, czyim jesteś głosem? – Czyim jestem głosem? – zaniepokoił się Gruby Głos. – Czy czasami nie jesteś głosem grubej żaby – spytał, chytrze się uśmiechając, jamnik Jeremiasz. – Nie mogę być niczyim, tylko swoim własnym głosem! A ponieważ jestem Grubym Głosem, więc mogę być tylko głosem Grubego Głosu! – zawołał oburzony Gruby Głos. – Przepraszamy cię bardzo. Gruby Głosie – rzekliśmy – zrozumiałe, że nie możesz być tylko swoim własnym głosem, ale nie rozumiemy, co to znaczy, że jesteś głosem Grubego Głosu? – Sami przecież nazwaliście mnie Grubym Głosem przez duże „G”. Czyż jest w tym coś niezwykłego, że Gruby Głos ma swój głos, a nie głos grubej żaby? – Jakem kruk Ksawery i żyję pięćdziesiąt lat, nie słyszałem, aby głos był tylko głosem, niechby nawet Grubym Głosem! Skoro jednak tak jest, to niech tak będzie! Odpowiedz nam teraz, Gruby Głosie, na drugie pytanie: którędy prowadzi droga do proklitka? – Droga do proklitka prowadzi tamtędy, którędy prowadzi droga do proklitka. Inaczej droga do proklitka nie byłaby drogą wiodącą do proklitka! – odpowiedział bez namysłu Gruby Głos. – Tego się właśnie spodziewałem – jęknął kruk Ksawery. – Wydaje mi się – rzekłem – że innej odpowiedzi nie uzyskamy od Grubego Głosu, albowiem zdolny on jest odpowiadać jedynie zgodnie ze swą zasadą, że „to” jest tylko „tym”. I możliwe, że Gruby Głos jest po prostu echem głosu i niczym innym, gdyż tylko w echu i w odbiciu „to” zawsze bywa „tym”, a „tamto” „tamtym”. W życiu zazwyczaj zdarza się inaczej. Pomaszerowaliśmy dalej, długo jeszcze słysząc, jak w trzcinach rozlega się piosenka śpiewana grubym głosem: Ene, due, rym, jeśli „to”, to zawsze z „tym”! Ene, due, pstro, jeśli „tamto”, to nie „to”! 62 Rozdział czternasty, w którym wyjaśnia się, że Gruby Głos nie byt Grubym Głosem, a słodka mamałyga i niebieskie migdały nie zawsze są jadalne; a również po raz drugi wędrowcy dumają o Krainie Sto Piątej Tajemnicy i o własnej, nadzwyczaj tajemniczej krainie. Maszerowaliśmy wciąż brzegiem stawu, którego woda stawała się coraz bardziej zielona, że można było wziąść ją za zieloną murawę, gdyby nie lekki wietrzyk, który układał na wodzie zielone fale idące równym szeregiem. – Patrzcie, patrzcie! Widzicie ten zielony kamień tuż przy brzegu zielonego stawu? – Nie, nie widzimy – odrzekliśmy patrząc we wskazanym przez Ksawerego kierunku. – Ależ jesteście gapy – denerwował się kruk Ksawery – żeby nie widzieć zielonego kamienia ogromnego niczym bochen chleba! – Nie zapominaj, Ksawery, że nie jesteśmy ptakami, lecz ludźmi i jamnikiem Jeremiaszem, i nie jest nam tak łatwo dostrzec na zielonym stawie zielony kamień! – To wielka szkoda, gdyż na tym zielonym kamieniu ujrzelibyście zielonego ptaka z bardzo długim dziobem. – A może jest to bocian Bonifacy? – zainteresowaliśmy się. – Zupełnie możliwe – zgodził się kruk Ksawery – gdyż ten zielony ptak z bardzo długim dziobem ma bardzo długie nogi. A dlaczego ten bocian siedzi na zielonym kamieniu i sam jest zielony, tego nie wiem. – To się nazywa maskowanie – objaśnił jamnik Jeremiasz. – Pamiętacie: jak polowałem na białego niedźwiedzia, który biegał po białym śniegu, również maskowałem się. – Zapewne ten zielony bocian jest doskonałym myśliwym, skoro tak doskonale się maskuje – zgodziliśmy się z Jeremiaszem. – Ciekawe, na co może polować zielony bocian? Chyba na zielone żaby? – Za chwilę będziemy mogli zapytać go sami, gdyż właśnie zbliżamy się do zielonego kamienia – obwieścił kruk Ksawery. I wtedy ujrzeliśmy o kilka kroków od brzegu zielony kamień, a na nim zielonego ptaka. – Dzień dobry – przywitała się Asia z zielonym ptakiem. – Czy ty jesteś bocianem Bonifacym? – Dzień dobry. Ja jestem bocianem Bonifacym – zgodził się zielony ptak. – I nie lubisz pracy? – wyrwał się jamnik Jeremiasz. – Najzuchwalsza plotka, którą rozsiewają zuchwałe i stare żaby. – A widzicie, że Gruby Głos nie był żadnym Grubym Głosem, tylko najzwyklejszą starą grubą żabą! – ucieszył się jamnik Jeremiasz. – O jakim Grubym Głosie mówicie? – zainteresował się bocian Bonifacy. A wysłuchawszy naszej opowieści o spotkaniu z Grubym Głosem, rzekł: – Widzę, żeście rozmawiali z żabą Klotyldą, która bardzo cierpi z tego powodu, że nie jest młodą żabką! Klotylda nie wysuwa nosa ze swoich trzcin i udaje przeróżne zwierzęta. Najchętniej jednak udaje młodą Klocię. Ale żeby udawała Gruby Głos, o tym jeszcze nie słyszałem. – Więc to stare żabsko, które nie chce się przyznać do tego, że jest starą żabą, ma jeszcze bezczelność wołać, że „to” powinno być „tym”! Co za brak uczciwości! – oburzyła się Asia. 63 – Tak to bywa na świecie, nawet gdy jest to świat Sto Piątej Tajemnicy – rzekł kruk Ksawery, który przeżył pięćdziesiąt lat i niejedno widział. – O jakim świecie Sto Piątej Tajemnicy mówisz, dziwny biały ptaku? – spytał bocian Bonifacy. – O waszym, dziwny zielony bocianie – odparł kruk Ksawery-gdyż nasz świat, chociaż jest o wiele bardziej tajemniczy, nie ma nic wspólnego ze sto piątą, a nawet sto szóstą tajemnicą, bo w naszym świecie jest tajemnic bez liku! I do naszej krainy zapewne nie trzeba dostawać się przez żadne Deszczowe Okienka. – Ale co wygadujesz! Właśnie do waszej krainy można dostać się przez Deszczowe Okienko, czyli przez deszczową kałużę! – odparł bocian Bonifacy. – Skąd o tym wiesz, bocianie Bonifacy?! – zakrzyknęliśmy jednym głosem. – Stąd, że sam trafiłem do takiego okienka i byłem w waszej krainie, gdzie widziałem zupełnie podobne do was zwierzęta oraz ludzi, których u nas nie ma. Bardzo, bardzo dziwna i śmieszna jest wasza kraina. – Dlaczego uważasz, że nasza kraina jest dziwna i śmieszna – oburzyła się Asia. – Chi, chi, chi!-chichotał bocian Bonifacy. – Widziałem w waszej krainie bociany białe jak gęś, które kładły do dzioba, a potem umieszczały w brzuchu wstrętne żabska! Widziałem masę przeróżnych ptaków, które nie robiły nic innego, tylko przez cały dzień uganiały się za małymi bzyczącymi stworzonkami i również pakowały je do brzucha. Widziałem bardzo dużo ludzi, którzy trzymali w ustach białe dymiące patyczki i którym się dymiło z ust, gdyż widocznie paliło się im w brzuchu. Widziałem słońce, które wschodziło na wschodzie, a zachodziło na zachodzie. A gdy chciałem lecieć do góry, to zamiast w dół musiałem lecieć do nieba, a gdy znów chciałem iść w prawo, to musiałem iść w prawo. Strasznie śmieszna i strasznie dziwna kraina! Widziałem...– zaczął znów wyliczać bocian Bonifacy. – To uważasz, że nie jest dziwne i śmieszne, kiedy słońce wschodzi na zachodzie, a zachodzi na wschodzie? I nie jest dziwne i śmieszne, kiedy chcąc skręcić w lewo, skręcamy w prawo? I kiedy guziki przyszyte po prawej stronie, raptem znajdują się po lewej? – przerwaliśmy Bonifacemu. – Chi, chi, chi! Chcecie mnie przegadać, chcecie mnie przegadać! Oczywiście, że nieśmieszne i niedziwne, gdyż tak zawsze było, jak świat światem! – I uważasz, że nie jest śmieszne, żeby bocian był zielony i żywił się nie wiadomo czym? – zagadnął kruk Ksawery. – Jak to, nie wiadomo czym! Oczywiście, że bociany powinny żywić się tylko słodką mamałygą z niebieskimi migdałami! Poza tym bociany wcale nie muszą być zielone. Mogą być w przeróżnych kolorach, gdyż bociany nie lubią spierać się z tym, co je otacza. Gdyby woda w tym stawie nie była zielona, a dajmy na to fioletowa, wówczas z powodzeniem mógłbym być fioletowym bocianem. Nigdy jednak nie będę białym, gdyż jest to bardzo nieprzyjemny kolor, od którego robi mi się niedobrze. – Jesteś po prostu kameleonem, bocianie Bonifacy! – zadecydowała Asia. – Melonem? – powtórzył zdumiony bocian Bonifacy. – Nie melonem, lecz ka–me–le–onem! – Kame Leonem? Nie jestem żadnym „karne”, tylko bocianem, nie jestem też „Leonem”, lecz Bonifacym, jak Bonifacym był mój dziad Bonifacy, jak Bonifacym był mój pradziad Bonifacy... – Chciałam powiedzieć, że jesteś takim stworzeniem, które wciąż zmienia kolor. A takie stworzenie nazywa się u nas kameleonem, bocianie Bonifacy! 64 – A widzicie! A widzicie! Mówiłem, że wasza kraina jest nadzwyczaj śmieszną i dziwną krainą, skoro żyją tam stworzenia, które ciągle zmieniają kolor oraz mają takie dziwne imiona, że trudno je zapamiętać. – Cóż dziwnego widzisz w zmianie kolorów, skoro sam je zmieniasz? – zauważyła Asia. – O, bardzo przepraszam, ja koloru nie zmieniam! Jedynie zmieniam otoczenie, w którym przebywam: raz jest to zielony stawek, raz błękitna rzeczka, raz srebrny strumyczek. A kolor sam się już zmienia! – Nie będziemy się spierać o takie głupstawa, lepiej porozmawiajmy o czymś ciekawszym – zaproponował jamnik Jeremiasz. – Zgoda – zgodził się bocian Bonifacy. – Na przykład, o czym ciekawszym? – Na przykład porozmawiajmy o słodkiej mamałydze i niebieskich migdałach-ciągnął jamnik Jeremiasz, smakowicie się oblizując. – O słodkiej mamałydze i niebieskich migdałach się nie rozmawia – oświadczył bocian Bonifacy. – Ja również sądzę, bocianie Bonifacy, że będzie lepiej, gdy zamiast o czymś rozmawiać, ujrzymy to na własne oczy – zgodził się Jeremiasz. – Słodkiej mamałygi i niebieskich migdałów również się nie widzi – oświadczył bocian Bonifacy. – Och, to drobiazg. Możemy nie rozmawiać i nie widzieć słodkiej mamałygi i niebieskich migdałów. Wystarczy, że będziemy mamałygę i migdały wąchać! – zawołał jamnik Jeremiasz i zamknąwszy oczy począł wciągać w nos zapach zielonego stawku. – Mylisz się, długi piesku – odparł z powagą bocian Bonifacy. – Słodkiej mamałygi i niebieskich migdałów nie widzi się, nie słyszy i nie wącha. – Czymże jest ta mamałyga, co ma być słodką, i te migdały, co mają być niebieskie, skoro się nigdy ich nie widzi, nie słyszy i nie wącha? Słodka mamałyga słodko nas karmi, słodka mamałyga słodko nas przygarnia, słodka mamałyga słodko poziewa, słodka mamałyga słodkie pieśni śpiewa. Wiedzie nas przez słodkie i nieznane kraje, gdzie się słodko chwieję migdałowe gaje, gdzie się słodko słodkie migdały niebieszczą... Och, czyż może istnieć coś słodszego jeszcze? – zanucił bocian Bonifacy chowając jedną nogę w zielone pierze. Nie przebrzmiały ostatnie słowa piosenki, gdy bocian Bonifacy, skrywszy w zielone pierze swą zieloną głowę, zapadł w głęboki sen, pomrukując od czasu do czasu: ...słodka mamałyga słodko poziewa, słodka mamałyga słodkie pieśni śpiewa... – Hm, wygląda na to, że tą słodką mamałyga i niebieskimi migdałami można karmić się jedynie we śnie – westchnął z żalem jamnik Jeremiasz – a ja znów jestem głodny! – Wszyscy jesteśmy znów głodni – westchnął kruk Ksawery. – A może spróbujemy zasnąć, śpiewając piosenkę o słodkiej mamałydze i niebieskich migdałach? 65 – Nic z tego nie będzie, jamniku Jeremiaszu. Czy udało ci się najeść wyobrażaną kiełbasą, chociaż morska krowa potrafiła najeść się wyobrażaną trawą w wyobrażanym morzu? – Nie udało się – zgodził się ze smutkiem jamnik Jeremiasz – Więc co mamy robić? – Co mamy robić? – powtórzyliśmy za jamnikiem Jeremiaszem czując coraz większy apetyt na kiełbasę, na białe pędraki, na czekoladę z orzechami oraz talerz grochówki i kołduny litewskie. – Wracać do domu... Bocian Bonifacy odkrył nam przecież powrotną drogę do naszej ukochanej, jedynej i najpiękniejszej krainy wśród wszystkich tajemniczych krain, jakie tylko istnieją - szepnął, cichutko pociągając nosem, jamnik Jeremiasz. – Sądzisz, Jeremiaszu, że łatwiej będzie znaleźć w Krainie Sto Piątej Tajemnicy drogę wiodącą do naszej krainy, skoro tak trudno było znaleźć drogę wiodącą do tej krainy? – Ja chcę do domu! – zawołał jamnik Jeremiasz, coraz głośniej pociągając nosem. Kruk Ksawery, który w milczeniu przysłuchiwał się naszej rozmowie, rozłożył szeroko skrzydła i nie powiedziawszy ani słowa, frunął prosto do góry. – Ksawery, dokąd lecisz? – zawołaliśmy śledząc z niepokojem lot Ksawerego. Ale kruk Ksawery zdawał się nie słyszeć naszego wołania, krążąc nad zielonym stawkiem niczym ogromna biała mewa z potężnym kruczym dziobem. – Czemu Ksawery nie odpowiada? – zaniepokoił się jamnik Jeremiasz. – Czyżby tam w górze znów fruwały dźwiękojadki? – Ja wiem, co mu się stało – szepnęła Asia.– Kruk Ksawery pogniewał się na nas, że chcemy wracać do domu, gdy tymczasem on jest wciąż biały niczym gęś. I nie dziwię mu się, bo jeśli ja wrócę do naszej krainy w białej sukience, to jeszcze nic straconego, gdyż mogę zmienić sukienkę. A co zrobi Ksawery, czy włoży nową sukienkę z czarnych piór? Na myśl, że kruk Ksawery miałby zakładać sukienkę z czarnych piór, zrobiło się nam smutno. Bo na pewno nie należy do rzeczy przyjemnych noszenie przez kruka sukienek, nawet jeśli byłyby to sukienki z kruczoczarnych piór. – Trudno – westchnął głęboko jamnik Jeremiasz – zanim poszukamy kałuży, która będzie Deszczowym Okienkiem, za wszelką cenę musimy odszukać tego przebrzydłego proklitka! O ile, oczywiście, do tego czasu nie umrzemy z głodu... – Musimy zrobić wszystko, aby odnaleźć tego wścibskiego proklitka, któremu ciągle coś przeszkadza w spożyciu kruczobiałego koloru! – zgodziliśmy się z jamnikiem Jeremiaszem. Kruk Ksawery, wciąż zataczając kręgi nad zielonym stawkiem, nagle kraknął i z wołaniem: „mam go!”, „mam go!” – frunął co sił w skrzydłach w stronę drzew, które rosły na drugim brzegu stawku. Nie namyślając się długo, puściliśmy się pędem brzegiem stawku, zostawiając na zielonym kamieniu bociana Bonifacego pogrążonego w smacznym i sycącym śnie o słodkiej mamałydze i niebieskich migdałach. 66 Rozdział piętnasty, w którym po raz trzeci spotykamy ciekawskiego i już zestrojonego proklitka, jamnik Jeremiasz opowiada nadzwyczaj srebrną historię o polowaniu na Srebrnego Lisa i nagle rozlega się coś jakby: Bum, bum, bum! Trach, trach, trach! Plum, plum, plum! Gdy znaleźliśmy się koło drzew, które rosły po drugiej stronie stawu, ujrzeliśmy, że starym zwyczajem na dolnej gałęzi siedzi proklitek i czyści swoje srebrzyste pióra. Pod drzewem zaś kręci się niespokojnie nasz kruk Ksawery czekając, kiedy proklitek raczy zauważyć jego białokruczą obecność. – Witaj, proklitku! – zawołaliśmy ucieszeni widokiem srebrzystego ptaka. – Czy już zestroiłeś swój rozstrojony żołądek? – A, witajcie, bardzo dziwni przybysze z bardzo dziwnej krainy. Oczywiście, już zestroiłem swój żołądek rozstrojony nadzwyczaj ciekawą opowieścią o przygodach Zielonego Beretu. – A widzisz, że przygoda Zielonego Beretu była ciekawą przygodą! – ucieszyła się Asia. – Oczywiście, że była nadzwyczaj ciekawa, albowiem zielony kolor jest również nadzwyczaj ciekawym i zapewne smakowitym kolorem. – Zielony kolor?! – krzyknął kruk Ksawery. – Od kiedy to zielony kolor może być dla ciebie ciekawy i smakowity? – Ależ nie krzycz tak głośno, dziwny i śmieszny ptaku; ma się rozumieć, że od chwili, gdy usłyszałem historię o Zielonym Berecie i gdy poleciałem zestrajać swój żołądek. A musisz wiedzieć, że rozstrojony żołądek zestraja się widokiem tego koloru, który właśnie rozstroił nasz żołądek. – To niemożliwe: zielony kolor jest najwstrętniejszym kolorem ze wszyskich kolorów, jakie tylko istnieją! –wrzasnął kruk Ksawery, prawie że pozieleniawszy ze złości. – Wszystko, co jest zielone, nie umie ani chodzić, ani fruwać, ani pływać...Jest więc dobre dla krów albo dla leniwych baranów, ale nie dla ptaków, nawet jeśli są to ptaki, które żyją w tak śmiesznej i dziwnej krainie, jak Kraina Sto Piątej Tajemnicy. – Musimy czym prędzej opowiedzieć proklitkowi jakąś historię o czymś, co byłoby białe lub srebrzyste, aby ratować proklitka przed nowym rozstrojem żołądka, a kto wie, czy nie przed śmiercią! – Kruku Ksawery, zamiast niepotrzebnie się denerwować, lepiej byś opowiedział proklitkowi jakąś ciekawą historię. Na przykład, historię o Białym Pędraku, jak to kiedyś obiecywałeś – zaproponowaliśmy Ksaweremu. – Ja nie chcę słuchać historii o Białym Pętaku, ja chcę słuchać historii o Zielonym Pętaku – rzekł rozkapryszonym głosem proklitek. – Nie o Pę–taku, lecz o Pę–draku! A poza tym nie mam ochoty opowiadać jakiejkolwiek historii, a już tym bardziej historii o Zielonym Pędraku – odparł kruk Ksawery. – Fe, jesteś niegrzeczny, śmieszny biały ptaku, skoro nie chcesz mówić o Pęd i o Raku! – wyrecytował proklitek. – O jakim znów Pęd i Raku?! – wrzasnął kruk Ksawery. – Czy ty w ogóle widziałeś kiedykolwiek w życiu coś, co się nadaje do włożenia do dzioba, jeśli nie wiesz, co to jest pędrak? 67 – Jak to, nie widziałem? – oburzył się proklitek. – Przecież nic innego nie robię, tylko wkładam do dzioba smakowite jasne, srebrzyste i białe kolory. – On wkłada do dzioba smakowite kolory! Rozumiem, żebyś był pędzlem albo szczotką do malowania, wtedy mógłbyś moczyć dziób w kolorach, ale ptak, który żywi się kolorami? Można pęknąć ze śmiechu! – Ceclem do malowania albo sierotką? – zainteresował się proklitek, wcale się nie obrażając na kruka Ksawerego. – Nie mogę! Jeszcze trochę, a powyrywam mu z ogona wszystkie pióra! Nie żadnym ceclem, lecz pędzlem, nie sierotką, lecz szczotką! – A co to jest pecel? Czy pecel moczy dziób we wszystkich kolorach?... – zaczął proklitek. – Uspokój się, kruku Ksawery – rzekłem do Ksawerego – czy do końca życia chcesz pozostać białym krukiem? Milcz więc, a tymczasem trzeba opowiedzieć jakąś historię, która wyleczyłaby proklitka ze zgubnej skłonności do zieleni. – Znam historię o czymś, co jest srebrne, ale nie wiem, czy mogę ją opowiedzieć, gdyż nie jest to historia, którą wymyśliłem, ale najprawdziwsza historia, która mi się przydarzyła. – Tym lepiej, opowiadaj! Pewno będzie to historia o jakimś sławnym polowaniu? – Zgadliście – przyznał skromnie jamnik Jeremiasz – będzie to historia mego polowania na strasznie chytrego i nadzwyczaj srebrnego lisa. I jamnik Jeremiasz, rozłożywszy się wygodnie na trawie, rozpoczął swą opowieść. Historia polowania na strasznie chytrego i nadzwyczaj Srebrnego Lisa – Jak zapewne wiecie – rozpoczął swą opowieść jamnik Jeremiasz – wszystkie lisy, jakie tylko żyją na świecie, są nadzwyczaj chytre, tak chytre, jak chytre mogą być tylko lisy. Musicie więc sobie wyobrazić, jak chytry był Srebrny Lis, skoro był nie tylko lisem, lecz na dodatek srebrnym, i to tak srebrnym jak zimowy księżyc. Oczywiście, taki Lis stawał się całkowicie niewidzialny w księżycową noc albo nawet księżycowy dzień, gdy świecił odpowiednio duży księżyc. Równie doskonale maskował się Srebrny Lis w zimowe dni i wieczory, gdy na polach i drzewach siadał srebrzysty szron, o którym mówił nam tatuś Zbyszek w „Opowieści o Małym Chłopcu”. I wszystko byłoby głupstwem, gdyby nie to, że Lis zamieszkiwał w strasznie zawikłanych norach, do których prowadziło sto dwadzieścia wejść i z których wiodło sto dwadzieścia wyjść. Ma się rozumieć, nory te Lis rył w Srebrnej Górze, to jest w takiej górze, z której wydobywa się najprawdziwsze srebro. Proszę bardzo: odnajdźcie srebrnego lisa w srebrnej norze, która ma sto dwadzieścia wejść i sto dwadzieścia wyjść i która jest wykopana w Srebrnej Górze! – zaproponował nam jamnik Jeremiasz. Nigdy w życiu nie dokonalibyśmy tak trudnego zadania! – Tymczasem, nie zważając na trudności, trzeba było upolować Lisa, gdyż Lis, ryjąc chodniki i sto dwadzieścia wejść oraz wyjść, dokopał się wreszcie do Srebrnej Kopalni, którą zbudowano w Srebrnej Górze. I Srebrny Lis, zamiast uczciwie polować na myszy i chomiki, zasmakował w szwajcarskim serze oraz w wędzonej kiełbasie, którą przynosili górnicy na śniadanie. Dochodziło do tego, że żarłoczny Srebrny Lis zjadał całe śniadanie i głodni górnicy zamiast wydobywać z góry srebro, słaniając się z głodu wracali do domów. – Straszne rzeczy wyprawiał ten Srebrny Lis! – oburzyliśmy się wyobraziwszy sobie słaniających się z głodu górników. – I cóż zrobiłeś, aby uratować górników od głodowej śmierci? 68 – Hm, sprawa nie była prosta. Aby upolować Lisa w srebrnej norze, trzeba było, oczywiście, mieć bardzo mocne, stalowe pazury. – Stalowe pazury? – Oczywiście, że stalowe! Tylko stalowymi pazurami można ryć w Srebrnej Górze norę oraz kopać głębokie jamy. – To Srebrny Lis miał stalowe pazury? – Tak jest – stwierdził jamnik Jeremiasz, wspaniałomyślnie wybaczając nam naszą niedomyślność. – Lis miał stalowe pazury, wszystkie srebrne lisy mają stalowe pazury! Otóż, gdy poproszono mnie, abym upolował Srebrnego Lisa, pierwsze kroki skierowałem do kowala, któremu kazałem wykuć piękne stalowe pazury – ciągnął swą opowieść jamnik Jeremiasz. Gdy już stalowe pazury były gotowe, pobiegłem pod Srebrną! Górę i zawołałem: „Hau, hau, hau! Wrr, wrr, wrr!“ Srebrny Lis, usłyszawszy wojenne zawołanie wszystkich jamników na całym świecie, ma się rozumieć, przeląkł się okrutnie i zaczął ryć w Srebrnej Górze nowe, sto dwudzieste pierwsze wyjście. Tego mi tylko było potrzeba. Jak wiecie, mam doskonały słuch, nie minęła więc nawet chwilka, gdy już wiedziałem, w którym miejscu lis ryje sto dwudzieste pierwsze wyjście. – I co wówczas? – Wówczas zacząłem ryć z nadzwyczajną szybkością sto dwudzieste pierwsze wejście, które było naprzeciw sto dwudziestego pierwszego wyjścia, w którym pracował Srebrny Lis. Nie minęła nawet chwilka, gdy dokopałem się sto dwudziestym pierwszym wejściem do sto dwudziestego pierwszego wyjścia. I w tym sto dwudziestym pierwszym wyjściu ujrzałem cienki i bardzo długi, i bardzo srebrny ogon Srebrnego Lisa... – Ujrzałeś cienki i bardzo długi, i bardzo srebrny ogon Srebrnego Lisa? - powtórzyliśmy oszołomieni widokiem tak dziwnego lisiego ogona. – Zapewne jesteście oszołomieni i zdziwieni, że Lis miał cienki i bardzo długi ogon? I ja również byłem oszołomiony i zdziwiony podobnym widokiem, gdyż przygotowałem się na to, że Lis będzie miał gruby i puszysty ogon. Jakież jednak było moje zdziwienie i równocześnie przerażenie (co się nadzwyczaj rzadko zdarza jamnikom na polowaniu), gdy złapawszy zębami za bardzo długi i bardzo cienki ogon Srebrnego Lisa, poczułem , że ktoś również mnie łapie za ogon! – Straszne rzeczy! – zawołał kruk Ksawery, który dobrze wiedział, co to znaczy być złapanym za ogon. – Ścisnąłem więc jeszcze mocniej srebrny ogon Lisa i wtedy poczułem, że ten ktoś jeszcze mocniej ścisnął mnie za ogon. Ma się rozumieć, zacząłem szybko uciekać, wciąż trzymając w zębach ogon Lisa. Ale ten ktoś nie puszczał mego ogona z zębów, pędząc równie szybko. Uciekałem tak dobrą godzinę, nie mogąc doścignąć Lisa ani też pozbyć się owego nieznanego wroga, który trzymał mnie za ogon... – Żeby lis, nawet gdy jest to Srebrny Lis, miał aż tak długi ogon, że trzeba gnać do przodu, wciąż nie znajdując jego początku! – zawołaliśmy oszołomieni tak długim ogonem Srebrnego Lisa. – Ja również zadałem sobie to pytanie, lecz gdy minęła druga godzina i gdy dostrzegłem, że gonię wciąż po tych samych korytarzach i wciąż trzymam w zębach ten sam ogon, mój ogon zaś jest w zębach nieznanego wroga... Tak, wtedy zrozumiałem, że trzymam w zębach... własny ogon! – Jak to się mogło stać? 69 – Mówiłem przecież, że Lis był strasznie chytrym lisem, wykopał więc takie chytre korytarze, w których tak długie jamniki, jak ja, chwytały się za własny ogon. A ponieważ każdy, kto dostał się do korytarzy wykopanych w Srebrnej Górze, osrebrzą! się od srebrnych ścian, więc i mój ogon stal się srebrny niczym u srebrnego lisa. Co, przyznam się, szczególnie mnie zmyliło. – Rzeczywiście, Srebrny Lis był strasznie chytrym lisem. Nie rozumiem tylko, jak mogłeś widzieć kolor ogona, jeśli w norach jest ciemno? – zainteresowała się Asia. – Skoro nigdy nie byłaś w norze, nie możesz wiedzieć, czy jest tam ciemno, czy jasno! Nawet w najciemniejszej norze jest przynajmniej tak jasno, by móc widzieć ogon lisa. A poza tym korytarze w Srebrnej Górze nie były najciemniejszą norą, bo jak wiadomo, srebro zawsze srebrzy się i jaśnieje srebrnym blaskiem! – Przepraszam cię bardzo, Jeremiaszu – odparła skruszona Asia. – Masz rację, nigdy nie byłam w norze, a już na pewno nie mogłam być w srebrnej norze wyrytej przez Srebrnego Lisa w Srebrnej Górze. – Cóż więc robią myśliwskie psy, gdy ujdzie im zdobycz? – podjął swą opowieść udobruchany Jeremiasz. – Ma się rozumieć, zaczynają tropić ślad i tropią tak długo, aż wreszcie dojdą przeciwnika. Zacząłem więc tropić ślad lisa, idąc za lisim zapachem. Tropiłem tak przez cały dzień i noc, gdyż niełatwo było wytropić lisa w norze, która miała sto dwadzieścia wyjść i sto dwadzieścia wejść, nie licząc dodatkowego wejścia i wyjścia, które powstało podczas polowania... Niestety, im dłużej tropiłem, tym trudniej było tropić, albowiem zamiast lisiego zapachu w norze pełno było przyjemnego zapachu myśliwskich psów. Zdawało się, że nie ma wyjścia z podobnie trudnego polowania, gdy na szczęście przypomniałem sobie, że nastała pora śniadania i Lis na pewno wygłodniał podczas ucieczki oraz obmyślania chytrych lisich podstępów. A zgłodniawszy dobiera się do szwajcarskich serów oraz wędzonej kiełbasy, które przynieśli górnicy pracujący w Srebrnej Kopalni. Czym prędzej więc wydostałem się lisim przejściem do Srebrnej Kopalni. Ale przybyłem za późno! Z głębi Srebrnej Kopalni wychodzili, chwiejąc się z głodu, wychudli górnicy. Żarłoczny Srebrny Lis wyjadł tym razem co do ostatniej okruszyny cały szwajcarski ser oraz całą wędzoną kiełbasę! Kazałem natychmiast zamknąć wszystkie wyjścia z kopalni wraz z lisim przejściem, które wiodło do lisiej nory. Sam zaś zaczaiłem się przy głównym wyjściu, którym udawali się na powierzchnię górnicy. I oto gdy ostatni chwiejący się z głodu górnik opuszczał Srebrną Kopalnię, ujrzałem na jego szyi... – Co ujrzałeś? – Ujrzałem na jego szyi zwiniętego pięknie i trzymającego w zębach piękny puszysty ogon... Srebrnego Lisa! Zanim jednak zdążyłem złapać Lisa, ostatni górnik wsiadł do windy i z Lisem na szyi wyjechał na górę! Natychmiast wsiadłem do następnej windy i natychmiast wyjechałem na górę. Za późno! Chwiejący się z głodu górnik nie miał już na szyi Lisa. Strasznie chytry i nadzwyczaj Srebrny Lis hycnął sobie w pole! – I wtedy dopiero rozpoczęto się właściwe polowanie, Jeremiaszu? – Niezupełnie - odparł podumawszy chwilę Jeremiasz – bo chociaż mogłem zrobić użytek ze swego wspaniałego nosa, który, jak wiecie, jest w stanie wywąchać każdy zapach, nawet zapach korzonków tiań–szań, nie mogłem posłużyć się swym wspaniałym wzrokiem... – Ależ dlaczego? 70 – Z tej prostej przyczyny, że akurat na niebie jaśniał ogromny księżyc i chociaż świeciło słońce, to od ogromnego księżyca zrobił się księżycowy dzień. Oczywiście, podczas księżycowego dnia Srebrny Lis stał się niewidzialnym lisem. W tej sytuacji pozostało jedyne wyjście-podjął jamnik Jeremiasz podumawszy drugą chwilę. – Trzeba było użyć podstępu! Wszak przy użyciu podstępu udało mi się upolować zimowego lwa i tygrysa oraz białego niedźwiedzia. – Musiałeś, Jeremiaszu, użyć nadzwyczaj chytrego podstępu, aby upolować tak nadzwyczaj chytrego lisa – zainteresowała się Asia. – Wręcz przeciwnie! Cala chytrość polegała na tym, aby nie być zbyt chytrym, gdyż strasznie chytry Lis, jak zdążyliście zauważyć, doskonale sobie radził w najtrudniejszych sytuacjach. Od tego był strasznie chytrym lisem, aby przechytrzyć największą chytrość. I dlatego mój podstęp był nadzwyczaj prostym podstępem...– stwierdził jamnik Jeremiasz i zadumał się na trzecią, jeszcze dłuższą chwilę. – Mów prędzej, jaki wymyśliłeś nadzwyczaj prosty podstęp – poczęliśmy przynaglać jamnika Jeremiasza. – Och – jęknął jamnik Jeremiasz – gdy wspomnę mój podstęp, ślinka mi zaczyna płynąć strumieniem, a serce rozrywa się na kawałki... Podstęp mój był taki...-rozpoczął po chwili, znać postanowiwszy nie rozczulać się wspomnieniem – poprosiłem, aby dano mi dużo wędzonej kiełbasy. Następnie zjadłem, jak mogłem najwięcej, a resztą kazałem się natrzeć od koniuszka ogona aż po sam czubek nosa. – Wyobrażam sobie, jaką stałeś się wspaniałą wędzoną kiełbasą! – zawołałem rozmarzony wspomnieniem „myśliwskiej” i cieniutkich aromatycznych kabanosików. – Właśnie na tym polegał mój nadzwyczaj prosty podstęp: napełniwszy brzuch kiełbasą oraz natarłszy się kiełbasą, położyłem się na środku srebrzystej łąki i złapawszy w zęby koniec ogona począłem udawać wędzoną kiełbasę. Jako najdłuższy na świecie jamnik, mogłem udawać tylko najdłuższą na świecie wędzoną kiełbasę – dodał z dumą jamnik Jeremiasz oblizując się na wspomnienie najdłuższej na świecie wędzonej kiełbasy. Nie minęła nawet godzina, gdy strasznie chytry i nadzwyczaj Srebrny Lis przybiegł na srebrzystą łąkę, zamierzając uraczyć się swą ulubioną wędzoną kiełbasą. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak tylko upolować Srebrnego Lisa. Co też zrobiłem, otrzymując w nagrodę tak ogromną jak Srebrna Góra górę wędzonej kiełbasy – zakończył swą opowieść jamnik Jeremiasz. – Co za wspaniała i co za wspaniale srebrna opowieść o wspaniale srebrnej misie! – zawołał proklitek już uleczony ze zgubnych skłonności ku zieleni i starym zwyczajem plącząc i zmieniając nazwy stworzeń, które widocznie nie były znane w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. – Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego srebrna misa zjadała jakąś wędzoną kiełbasę i jakiś ser szwajcarski, gdy wokół było tak dużo smakowitego srebrzystego sreberka, niam! – Niam? – zdziwił się zaskoczony Jeremiasz. – Niam! – niamknął powtórnie srebrzysty proklitek oblizując się tak długim jęzorem, jak dwa ogony dwóch najdłuższych na świecie jamników. – Jaka znów srebrna misa? Nie srebrna misa, lecz srebrna lisa! – zawołał kruk Ksawery, z wielkiego zdenerwowania z tego lisa robiąc tę lisę. – Znów zaczynasz, nieznośny biały ptaku, wtrącać się nie do swoich rzeczy: oczywiście, że srebrna nalisa. – Jaka znów srebrna nalisa! – wrzasnął kruk Ksawery. – Nie srebrnananalisa, lecz srebrnamamamamamamamama... 71 Tu wydarzyła się rzecz straszna: z wielkiego zdenerwowania Ksaweremu zaplątał się język i biały kruk, wytrzeszczywszy czarne jak paciorki oczy, powtarzał wkoło: „mamamama...” – Stało się to, co powinno już dawno spotkać ptaka, który żywi się czymś tak niemożliwym do żywienia, jak białe pętaki: wasz dziwny biały ptak zwariował!-zawyrokował proklitek przyglądając się z uwagą mamającemu krukowi Ksaweremu. –...mamamalisa! – zakończył kruk Ksawery i zamknął dziób nie zdradzając ochoty do dalszej rozmowy. – Mamamalisa? – zainteresował się niezmordowanie ciekawski proklitek. – Czy ta mamamalisa jest również srebrna? Czy może jest bielutka jak beczka mleczka? Czy mamamalisa jest mamą lisa, a może lis jest mamą mamalisy? Na pewno wybuchłaby nowa kłótnia, a może nawet doszłoby do czegoś gorszego, gdyż kruk Ksawery zaczął stroszyć swe białe pióra, kiedy nagle rozległo się coś, jakby: Bum, bum, bum! Trach, trach, trach! Plum, plum, plum! 72 Rozdział szesnasty, w którym pojawiają się straszni Trzej i zamierzają uczynić z wędrowcami straszne rzeczy, ale na szczęście robią tylko: Wielkie Bum! Bardzo Duże Trach! i Największe Chlup! Gdy tylko rozległy się owe dziwne głosy, które brzmiały, jak: „Bum, bum, bum! Trach, trach, trach! Plum, plum, plum!” – srebrzysty proklitek rozłożył swe srebrzyste skrzydła i z okrzykiem: „Bumbumkacze! Trachtrachacze! Plumplumkacze!” – pofrunął, jak tylko mógł najszybciej. Zaczęliśmy się rozglądać dokoła, ale nic nie zdołaliśmy dojrzeć. Tymczasem owe głosy, które brzmiały jak: „Bum, bum, bum! Trach, trach, trach! Plum, plum, plum!” – stawały się coraz głośniejsze. – Zdaje się – jęknął jamnik Jeremiasz – że od tych strasznych głosów tracę węch, gdyż czuję was coraz słabiej. – Zdaje się-jęknął kruk Ksawery – że od tych przeraźliwych bumkań, trachań i plumkań tracę wzrok, gdyż widzę was coraz słabiej. – I ja również – zawołała przerażona Asia – coraz słabiej czuję was, widzę i słyszę! – Wszystko się zgadza – zgodziłem się z mymi towarzyszami. – Wszyscy coraz słabiej czujemy, widzimy i słyszymy, bo ja również coraz mniej czuję, widzę i słyszę! – Ja się boję, że ci straszni Trzej pożrą nas – jęknął jamnik Jeremiasz kuląc piękny długi ogon pod siebie. – A ja, a ja się boję, że ci Trzej nas zabumbumkają, zatrachtrachczą, zaplumplumkają! – zawołała Asia. Gdyśmy tak lamentowali, coraz mniej czując, widząc i słysząc, pobliskie krzaki rozchyliły się i wyszli z nich: najpierw Bumbumkacz, potem Trachtrachacz, a na końcu Plumplumkacz. Bumbumkacz był ogromny, bury, kudłaty i miał wielkie łapy, i tymi łapami walił w coś, co było podobne do bębna i co wydawało głos: bum, bum, bum! Za Bumbumkaczem szedł równie ogromny, bury i równie kudłaty Trachtrachacz i kręcił w ogromnych łapach coś ogromnego, co było podobne do ogromnej kołatki i co wydawało glos: trach, trach, trach! A za Bumbumkaczem i Trachtrachaczem szedł trochę mniejszy, lecz równie potężny i bury Plumplumkacz i toczył przed sobą coś ogromnego, co było podobne do beczki i co wydawało odgłos: plum, plum, plum! – Jacy straszni są ci Trzej! Jakem myśliwski pies, nigdy nie widziałem tak strasznych stworzeń! – jęknął jamnik Jeremiasz. – Zdaje się – rzekłem przyglądając się uważnie tym Trzem – że nie miałeś, Jeremiaszu, okazji polować na bure niedźwiedzie. Są one nieco inne aniżeli białe niedźwiedzie, z którymi tak doskonale sobie radziłeś. Gdybyś polował na bure niedźwiedzie, powiedziałbyś, że Plumplumkacz, Bumbumkacz i Trachtrachacz są prawie takie same, jak nasze burasy. Trzej, którzy byli jak bure niedźwiedzie, ujrzawszy nas, jak kulimy się pod drzewem, na którym przed chwilą siedział proklitek, zatrzymali się. Wydawszy ostatnie „bum!”, ostatnie „trach!” i ostatnie „plum!” – zawołali jednym głosem: – He! he! he! Cóż my tu widzimy? – Widzimy – odparł za całą trójkę Plumplumkacz – coś, co nie jest: 73 ani rybą, ani rakiem, ani nawet pasternakiem! – He! he! he! Cóż to więc może być! – zawołali jednym głosem Trzej, którzy byli prawie jak bure niedźwiedzie. – Prawdopodobnie – odparł Plumplumkacz – są to nieznane zioła i każde o podlanie woła! I Plumplumkacz sięgnął do czegoś, co było podobne do beczki, jedną łapą wybijając denko, a drugą wsadzając do środka. – Prawdopodobnie – zawołał wówczas Bumbumkacz, powstrzymując Plumplumkacza – nie są to: ani ryby, ani raki, ani nawet pasternaki, ani nieznane zioła, z których każde o podlanie woła, ale są to bardzo wesolutkie koty, co do tańca mają wiele ochoty! I Bumbumkacz podniósł z ziemi coś, co było podobne do bębna i co wydawało dźwięk: bum, bum, bum! – Prawdopodobnie – zawołał wtedy Trachtrachacz powstrzymując Bumbumkacza – nie są to: ani ryby, ani raki, ani nawet pasternaki, ani nieznane zioła, z których każde o podlanie woła, 74 ani bardzo wesolutkie koty, co do tańca mają wiele ochoty, ale jest to ośmionogi i czterogłowy strach, więc zrobimy strachowi duże: trach! I Trachtrachacz wziął do łap coś ogromnego i drewnianego, co było podobne do kołatki i co wydawało glos: trach! – Poczekajcie, nie podlewajcie nas ani nam nie grajcie, ani nie róbcie nam: trach! Nie jesteśmy nieznanymi ziołami, wesołymi kotkami ani ośmionogim i czteroglowym strachem! Jesteśmy ludźmi i zwierzętami z krainy, która znajduje się po tamtej stronie Deszczowego Okienka! – zawołała Asia. – He! he! he! To bardzo wielka szkoda! – odparli jednym głosem Trzej, którzy byli prawie jak bure niedźwiedzie. – Gdyż bardzo lubimy robić: bum! trach! i plum! Ale skoro nie jesteście tym, czym nie jesteście, więc pozwólcie, że się wam przedstawimy. – Jestem Bumbumkacz – rzekł kłaniając się Bumbumkacz. – Jestem Trachtrachacz – rzekł z równie głębokim ukłonem Trachtrachacz. – A ja jestem Plumplumkacz – przedstawił się na końcu Plumplumkacz. – Bardzo nam przyjemnie – odparła za wszystkich Asia. – A ja jestem dziewczynką Asią, to mój tatuś Zbyszek, to kruk Ksawery, a to jamnik Jeremiasz. – Niezmiernie się cieszymy, że spotkaliśmy was, Dziewczynkoasiu, Tatusiuzbyszku, Krukuksawery i Jamnikujeremiaszu! – zawolali przybysze. – A czy nie uważacie, że dzisiejszy dzień jest nadzwyczaj pięknym dniem? – Uważamy...– zgodziliśmy się posłusznie. – A czy nie uważacie, że dzisiejszy dzień byłby jeszcze piękniejszym dniem, gdyby wydarzyła się jakaś niespodziewana przygoda? – zagadnął Bumbumkacz. – Przygoda jest zawsze niespodziewana, Bumbumkaczu – pouczyła Asia – inaczej nie byłaby przygodą. – Dziewczynkaasia ma rację – zawołali Trachtrachacz i Plumplumkacz. – Przygoda zawsze musi być niespodziewaną! Wymyślmy jakąś niespodziewaną przygodę, żeby była niespodziewanie niespodziewana! Wymyślmy! Wymyślmy! – Nie rozumiem, po co wam jest potrzebna niespodziewana przygoda, jeśli żyjecie w krainie, w której co krok to przygoda, i to właśnie niespodziewana – mruknął Ksawery. – Kiedy my się strasznie nudzimy! – poczęli wykrzykiwać jeden przez drugiego Trzej, którzy byli prawie jak bure niedźwiedzie. – Musimy mieć jakąś niespodziewanie niespodziewaną przygodę, bo inaczej zanudzimy się na śmierć. – Zacznijmy kopać głęboką jamę i wtedy na pewno spotka nas niespodziewana przygoda – zaproponował jamnik Jeremiasz. – Dobrze, dobrze, zacznijmy kopać głęboką jamę –zawołali przybysze nie biorąc się jednak do kopania jamy. – A ja bym proponował – rzekł kruk Ksawery –żebyśmy urządzili polowanie na srebrnego proklitka. To będzie najbardziej niespodziewanie niespodziewana przygoda, gdyż ilekroć spotykamy proklitka, zawsze towarzyszy nam jakaś niespodzianka. 75 – Dobrze, dobrze, urządźmy polowanie na srebrzystego proklitka! – wołali jeden przez drugiego Trzej, wcale nie szykując się do polowania. – Nic z tego nie będzie – rzekła Asia. – Cóż to za niespodziewanie niespodziewana przygoda, skoro sami ją obmyślamy. Niespodziewanie niespodziewana przygoda powinna być niespodziewanie niespodziewaną! – Cóż więc mamy robić, aby przygoda była naprawdę niespodziewanie niespodziewaną, poradź nam, Dziewczynkoasiu! Och, jak strasznie, jak strasznie się nudzimy! I Trzej, którzy byli jak bure niedźwiedzie, zaczęli szlochać i buczeć niczym trzy grube syreny okrętowe: – Buuu, buu, buu, jak strasznie, jak strasznie się nudzimy! – Natychmiast zróbcie to, na co macie w tej chwili największą ochotę. Wówczas na pewno wydarzy się niespodziewanie niespodziewana przygoda! – zaproponowała Asia szlochającym i buczącym Trzem, którzy byli prawie jak bure niedźwiedzie. – Wspaniale! Natychmiast zrobimy to, na co mamy największą ochotę! – zawołali Trzej przestając szlochać i buczeć. – Ja – zawołał Bumbumkacz – mam ochotę zrobić Wielkie Bum! – Ja – zawołał Trachtrachacz – mam ochotę zrobić Bardzo Duże Trach! – A ja – zawołał Plumplumkacz – mam ochotę zrobić Największe Chlup! I Bumbumkacz z całych sił skoczył na coś, co było podobne do bębna. Rozległo się potężne: „Bum!”, od którego najpierw przestaliśmy cokolwiek słyszeć, a potem podniósł się gwałtowny wiatr, gnąc gałęzie drzew, zrywając liście i podnosząc na zielonym stawie morskie fale. Wtedy Trachtrachacz chwycił w łapy coś ogromnego i drewnianego, co było podobne do kołatki. Zakręcił tak szybko, że od tego kręcenia zawirowało nam w oczach, i ze straszliwie wielkim „Trach!”, którego z zatkanymi uszami już nie słyszeliśmy, puścił to prosto w niebo. Wówczas Plumplumkacz ujął w równie potężne łapy coś ogromnego, co było podobne do beczki, i porządnie się zamachnąwszy zrobił największe „Chlup!”, jakie kiedykolwiek było zrobione w Krainie Sto Piątej Tajemnicy. Od tego chlupnięcia przestaliśmy cokolwiek widzieć, gdyż wokół zrobiło się ciemno jak w najciemniejszą noc. 76 Rozdział siedemnasty, w którym kruk Ksawery przestaje by ć Dziwnym Dużym Gołębiem i zaczynają się dziać wielkie niespodzianki. Gdy po wielkim Bum! Bardzo Dużym Trach! i Największym Chlup! – wróciło do nas czucie, poczuliśmy, że coś zaczyna po nas spływać: było tego dużo, coraz więcej, aż wreszcie zrobiło się tego tak dużo, że od czubka głowy aż do samych stóp okrył nas płaszcz czegoś, co po nas spływało. Cóż to może być – myślałem – spływa to jak woda, lecz jest cieplutkie i wcale nie mokre. I o ile się nie mylę, nie ma to ani gorzkiego, ani kwaśnego, ani nawet słodkiego smaku, smakuje jednak bardzo przyjemnie. Jak żyję, nie czułem na języku takiego smaku, który nie byłby podobny do żadnego ze znanych smaków, a który byłby tak bardzo smaczny! Hm, zdaje się – pomyślałem dalej nic nie widząc, a dużo czując – że oprócz tego smacznego i bardzo przyjemnego smaku, czuję bardzo przyjemny zapach, który nie jest zapachem kwiatów ani zapachem miodu, ani kiełbasy, ani nawet talerza grochówki, ale który na pewno jest najprzyjemniejszym zapachem, jaki kiedykolwiek wąchałem. Gdy tak staliśmy pod drzewem czując coś spływającego, co miało nadzwyczaj przyjemny smak i zapach, wokół zaczęło się rozjaśniać, aż rozjaśniło się zupełnie. – A gdzie są Bumbumkacz, Trachtrachacz i Plumplumkacz? – zawołała Asia rozglądając się na wszystkie strony. Zamiast Bumbumkacza, Trachtrachacza i Plumplumkacza – na trawie leżało rozbite i porzucone coś, co było podobne do bębna, oraz coś, co było podobne do beczki. – Zdaje się, Asiu – powiedziałem – że Trzej, którzy byli prawie jak bure niedźwiedzie, są już gdzieś daleko w poszukiwaniu niespodziewanie niespodziewanej przygody! – A co to właściwie padało – zainteresował się jamnik Jeremiasz, smakowicie się oblizując. - Jaka szkoda, że przestałom padać. Chętnie dłużej postałbym pod takim smakowicie aromatycznym deszczem. – Właśnie, jaka szkoda, że ten smakowity deszczyk dalej nie pada – poparł Jeremiasza kruk Ksawery. – Och, co za smakowity i co za pyszny deszcz! – Prawdopodobnie to padało „plum”, które trzymał w swej ogromnej beczce Plumplumkacz. Widocznie tym „plumem” żywią się te prawie jak nasze bure niedźwiedzie – wyjaśniłem. – Popatrzcie, popatrzcie, jakie mnóstwo dziwnych ni to ptaszków, ni to piórek fruwa w powietrzu! – zawołał podniecony kruk Ksawery. Popatrzyliśmy w górę i ujrzeliśmy kilka bardzo puszystych ptaszków, które unosiły się na puszystych skrzydełkach i ogromnymi ptasimi noskami wciągały powietrze pachnące Plumplumkaczowym plumem. – Ach, to są kalafiorki, czyli ptaszki, które się żywią Przyjemnymi i Smakowitymi Zapachami – objaśniłem przypominając opowieść Pewnej Osoby. – Popatrzcie, popatrzcie, jaka piękna kolorowa tęcza rozkwitła na niebie!– zawołała z zachwytem Asia. – Nigdy jeszcze nie widziałam tak pięknej tęczy! – Tam fruwają inne i jeszcze bardziej dziwne ptaki! – krzyknął po raz drugi kruk Ksawery. Spojrzeliśmy po raz drugi do góry i dostrzegliśmy, że rzeczywiście, pod samym niebem, wokół tęczy, uwijają się niebieściutkie ptaki z pięknymi długimi ogonami i z długimi jak u bociana dziobami. 77 – O ile dobrze widzę – rzekł jamnik Jeremiasz przyjrzawszy się dziwnym ptakom-te nicponie najwyraźniej pożerają tęczę! – Tego to już za wiele, nawet jak na tę zwariowaną krainę: zjadać tak piękną tęczę! – zawołał kruk Ksawery i rozłożywszy białe skrzydła frunął wprost do uwijających się ptaków. I wtedy wydarzyła się największa niespodzianka, jaka spotkała nas w czasie wędrówki po Krainie Sto Piątej Tajemnicy! Ledwo bielutki kruk Ksawery znalazł się wśród niebieskich ptaków z długimi ogonami i bocianimi dziobami, natychmiast – z białego kruka stał się pięknym tęczowym krukiem, mieniąc się kolorami niczym najprawdziwsza tęcza. – Popatrzcie, popatrzcie, nasz kruk Ksawery stał się tęczowym krukiem! – wołaliśmy jeden przez drugiego, zachwyceni widokiem kolorowego Ksawerego. Wówczas wydarzyła się druga największa niespodzianka, jaka spotkała nas w czasie wędrówki po dziwnej krainie. Oto, gdy tylko mieniące się niebieskie ptaki spostrzegły pięknego tęczowego kruka, natychmiast rzuciły się na biednego Ksawerego, otwierając długie bocianie dzioby i wysuwając z nich jęzory. I tymi jęzorami niebieskie ptaki zaczęły oblizywać Ksawerego, jakby Ksawery nie był ptakiem, lecz najsmaczniejszym kolorowym cukierkiem. Na nic zdały się wrzaski i krakania Ksawerego – kruk Ksawery był jeden, a dziwnych ptaków kilkadziesiąt! Wówczas wydarzyła się trzecia największa niespodzianka. Oblizywany pracowicie przez niebieskie ptaki kruk Ksawery nagle począł tracić swą tęczową barwę, stając się coraz bardziej czarnym, tak czarnym, jak tylko czarne bywają kruczoczarne kruki. – Niebywałe! – wykrzyknęliśmy zaskoczeni podobnym widokiem. – Nasz Ksawery na powrót stał się kruczoczarnym krukiem! Nasz Ksawery już nie jest Dziwnym Dużym Gołębiem! Co za przyjemna i niespodziewanie niespodziewana niespodzianka! – Och, och, co za straszne stworzenia napadły na mnie! Och, jak żyję pięćdziesiąt lat, nie widziałem podobnie strasznych stworzeń! A gdy zaczęły mnie tymi strasznymi jęzorami smagać, myślałem, że wyskoczę ze skóry! – biadał kruk Ksawery wylądowawszy na moim ramieniu i wciąż nie mogąc ochłonąć z wrażenia. – Ależ Ksawery, spójrz tylko na swoje piękne pióra, a przestaniesz narzekać na ptaki, które nazywają się dintojry i przepadają za tęczą! – O rety! Jestem czarny! Jestem kruczoczarny jak najprawdziwszy kruk! Już nie jestem białą gęsią albo Dziwnym Dużym Gołębiem! – ucieszył się kruk Ksawery i rozłożywszy krucze skrzydła zrobił nad naszymi głowami trzy triumfalne okrążenia. – Jak to się stało, że kruk Ksawery był przez chwilę pięknym tęczowym krukiem? – spytała Asia, której zrobiło się troszeczkę żal, że Ksawery nie jest nadal tęczowym krukiem. – Widocznie jego krucza biel odbijała niczym najlepsze lustro kolory tęczy, co, ma się rozumieć, musiały wykorzystać łase na tęczę dintojry. A gdy już dintojry zlizały calutką tęczę, wówczas na skrzydłach kruka pozostał tylko brak koloru, czyli piękna czerń – wyjaśniłem. – To ja już zawsze będę miała bielutką sukienkę, bo przecież nie mogę polecieć aż do samej tęczy – westchnęła Asia. – Nie martw się, Asiu, kiedy już trafimy do domu, od razu kupię ci piękną niebieską sukienkę – pocieszyłem Asię. – No tak, ale jak tu trafić do domu, gdy nie wiem, gdzie znajduje się Deszczowe Okienko, które wiedzie do naszej ukochanej i nadzwyczaj tajemniczej krainy... I wtedy wydarzyła się czwarta największa niespodzianka. 78 Zajęci przyjemną przygodą kruka Ksawerego, nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się na szerokiej drodze biegnącej przez zielone pole. Na drodze tej było pełno błyszczących kałuż i oto koło jednej z kałuż dostrzegliśmy... czarny parasol! Parasol miał piękną drewnianą rączkę w kolorze dębu. – Przecież to jest parasol tatusia! – zawołała Asia i pędem puściła się do czarnego parasola. 79 Rozdział osiemnasty, w którym odnajduje się Czarny Parasol i dzieją się dalsze wielkie i niespodziewane niespodzianki, jamnik Jeremiasz zaś starym zwyczajem wydaje Glosy Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów. Asia puściła się pędem do czarnego parasola z piękną drewnianą rączką w kolorze dębu i wtedy wydarzyła się piąta, równie wielka niespodzianka. Gdy Asia spokojnie schylała się, aby podnieść parasol, czarny parasol najnormalniej w świecie zawołał: – Nie ruszajcie mnie! Dajcie mi spokój! Odejdźcie ode mnie! – Ależ dlaczego, drogi czarny parasolu? – spytała Asia, z wielkiego wrażenia zapomniawszy zdziwić się widokiem mówiącego parasola. – Dlatego, że jestem na was obrażony – odparł parasol. – Jesteś na nas obrażony, piękny parasolu? – zawołaliśmy, również zapomniawszy z wielkiego wrażenia zdziwić się widokiem rozmawiającego parasola. – Czym mogliśmy cię obrazić, drogi czarny parasolu? – Po pierwsze: obrażacie mnie nawet w tej chwili, zwracając się do mnie z małej litery, jakbym był zwykłym sobie parasolem; tymczasem jestem Czarnym Parasolem! Po drugie: widziane to rzeczy wędrować sobie po Krainie Sto Piątej Tajemnicy i na pewno przeżywać różne przygody, a mnie zostawić na drodze jakbym był najgorszym wśród najgorszych parasoli! – Wybacz, Czarny Parasolu, to jest wyłącznie moja wina. Od lat zapominam parasoli i przed tobą zapomniałem co najmniej stu dwudziestu trzech. Taki już jestem parasolozapominalski... – Dobre sobie! Jeśli jesteś parasolozapominalski, nie powinieneś wcale nosić parasola. Parasole powinni nosić ludzie, którzy nie zapominają parasoli. Ciekawy jestem, jak byś się czuł, gdyby na przykład ciebie noszono, a potem nagle zapomniano! – Masz rację, Czarny Parasolu, czułbym się bardzo obrażony. Dlatego tym bardziej żałuję, że cię zapomniałem, i proszę, abyś mi wybaczył. Postaram się już więcej nie być parasolozapominalskim. – Dobrze, wybaczę ci... – zgodził się wspaniałomyślnie Czarny Parasol. – Bardzo, bardzo ci dziękuję. Czarny Parasolu! – ...Wybaczę ci, ale pod jednym warunkiem – ciągnął Czarny Parasol. – Mianowicie, musisz wziąć mnie do ręki i powędrować ze mną przez Krainę Sto Piątej Tajemnicy. I ja również chcę przeżywać różne piękne przygody. – Ależ drogi Czarny Parasolu, zlituj się nade mną! Ja bardzo, bardzo chcę wracać do domu! Czeka tam na nas mama Dusia oraz Maciek i Zosia. Może pamiętasz, że gdy wchodziliśmy w sto piąte Deszczowe Okienko, napisaliśmy na karteczce, że zaraz wracamy. Tymczasem siedzimy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy chyba już z tydzień... Wyobrażam sobie, jak muszą się o nas martwić tam, w naszej ukochanej krainie! – Nie szkodzi. Jeśli mogliście nie być w domu przez tydzień, możecie jeszcze nie być i przez drugi tydzień. Dosyć nastałem się w kącie koło biblioteczki! Przygody w Krainie Sto Piątej Tajemnicy przeżywa się tylko raz jeden! Kto wie, kiedy znów uda się nam dostać do równie pięknej i dziwnej krainy! – Ale my musimy wracać do domu! – zawołała zrozpaczona Asia. 80 – Tak jest, musimy, musimy, musimy! – darł się kruk Ksawery. – Mam umówione spotkanie na Starym Dębie, gdzie czekają na mnie dwa gawrony z wiadomością o pięknym i dziwnym miejscu, w którym mieszkają piękne, tłuste, białe pędraki! – Musimy, musimy, musimy! – wołał jamnik Jeremiasz. – Jestem strasznie głodny i jeśli nie wypiję miseczki mleka, nie zjem kawałeczka kiełbasy oraz nie zagryzę tego piękną kością, to czuję, że zaraz umrę z głodu! – Proszę bardzo, wracajcie – zgodził się Czarny Parasol wysłuchawszy nas w spokoju. – Tylko ciekaw jestem, w jaki sposób... – Gdzieś tu musi być sto piąte Deszczowe Okienko, które wprowadziło nas do Krainy Sto Piątej Tajemnicy. Sądzimy, że ono również wyprowadzi nas stąd... – Cha, cha, cha! – zaśmiał się Czarny Parasol. – Myślicie, że tak od razu znajdziecie okienko, którym wrócicie do domu? Leżę na tej drodze co najmniej tydzień, zdążyłem się więc niejednemu przypatrzeć... – I co zobaczyłeś, kochany Czarny Parasolu? – Zobaczyłem, że Deszczowe Okienko, które prowadziło przecież do Krainy Sto Piątej Tajemnicy, wcale z tej krainy nie wyprowadza! – Co ty mówisz, Czarny Parasolu! – I jeśli będziecie bardzo się spieszyli, to zamiast do domu, traficie do nowej krainy. Ta kraina, o ile się nie mylę, nazywa się Krainą Pięćset Pierwszej Tajemnicy! – z wyraźnym zadowoleniem obwieścił Czarny Parasol. – Nigdy w świecie! My chcemy do domu, do domu!-wołali jeden przez drugiego kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz oraz cichutko wtórowała im Asia. – Zdaje się, że Czarny Parasol ma rację – rzekłem zmartwiony nadzwyczaj. – Ponieważ Kraina Sto Piątej Tajemnicy jast krainą odbitą w Deszczowym Lusterku, a więc 105 odbite w tym lusterku staje się 501! I jako 501 Deszczowe Okienko musi prowadzić do jakiejś nowej, nie znanej nam Krainy Pięćset Pierwszej Tajemnicy! – I co teraz zrobimy? – jęczał cichutko jamnik Jeremiasz. – Jak dostaniemy się do naszej kochanej i jedynej krainy... – Drogi Czarny Parasolu! - rzekłem uroczystym tonem. – Jeśli wskażesz nam kałużę, która wiedzie nie do Krainy Pięćset Pierwszej Tajemnicy czy też do innych jeszcze krain, przyrzekam ci, że nigdy cię nie zapomnę i będę cię brał tam, gdzie dzieją się różne ciekawe przygody. – Ja nie chcę ciekawych przygód w naszej krainie! Ja chcę przygody w Krainie Sto Piątej Tajemnicy! – wołał rozkapryszonym tonem Czarny Parasol. I wtedy wydarzyła się szósta nadzwyczaj wielka niespodzianka. Oto nie wiadomo skąd nadleciał ptak, mlaszcząc i ciamkając jak głodna świnka. Na widok ptaka kruk Ksawery czym prędzej wrócił na moje ramię i drżąc niczym listek na wietrze, wyjęczał: – To ten strrraszny ptak, którrry zjadł moją piękną krrruczą czerrrń! Brrroń mnie, tatusiu Zbyszku, bo tym rrrazem to nie wiem, co zrrrobię, jeśli znów stanę się białą gęsią... – A sio, enklitku! Tu nie masz nic do szukania! – krzyknąłem. Ale enklitek, widocznie zasmakowawszy w kruczej czerni, wcale nie zamierzał odlecieć. Nie zważając na moje krzyki zaczął krążyć nad naszymi głowami, coraz głośniej mlaszcząc i ciamkając i coraz bardziej się zniżając... – Oj, oj! Ratujcie mnie, matujcie! – jęczał kruk Ksawery, gotów zapaść się pod ziemię, byle tylko schronić się przed żarłocznym enklitkiem. Wówczas Asia, chcąc ratować kruka Ksawerego, podniosła z ziemi Czarny Parasol i szybko go otworzyła. Natychmiast schowaliśmy się z Ksawerym pod czarną osłoną. I w tejże chwili 81 poczułem, jak coś szarpie Czarnym Parasolem – raz, drugi, trzeci – i usłyszałem smakowite mlaskanie enklitka, a potem krzyk Czarnego Parasola: – Co za bezczelność! Czemu mnie liżesz po mojej pięknej czarnej głowie? W tej chwili przestań! Oj, oj, oj... Ratunku! Było już za późno! Nim zdążyłem złożyć Czarny Parasol, enklitek wylizał go tak dokładnie, że dokładniej mógł tylko wylizywać swoją miskę jamnik Jeremiasz... I enklitek – posapując z wielkiego zadowolenia, okrąglutki niczym pączek – pofrunął odpoczywać po tak smacznej i obfitej przekąsce. – Oj, oj, oj! – biadał Czarny Parasol, który już nie był czarnym parasolem.-Co za straszna historia! Jak ja teraz wyglądam! Z porządnego tatusiowego parasola stałem się damską parasolką! Ja chcę być czarnym parasolem! – Widzisz. Masz za swoje! Tak bardzo chciałeś użyć przygód w Krainie Sto Piątej Tajemnicy! Proszę bardzo, masz swoją przygodę! – rzekł kruk Ksawery, wciąż siedząc na moim ramieniu i jednym okiem zerkając w niebo, czy czasami nie nadlatuje inny enklitek. – A jeśli będziesz się dalej upierał, to wówczas przyleci inny ptak i zje piękny kolor dębu z twojej rączki – Już, już... Zaraz wam powiem, które Deszczowe Okienko prowadzi do naszej pięknej i kochanej krainy! Tylko jak ja teraz pokażę się w domu, skoro nie jestem czarnym parasolem! – biadał Czarny Parasol, który nie był już czarnym, chociaż nadal był parasolem. – Nie martw się, Czarny Parasolu. Przyrzekam, że jak tylko wrócimy do domu, ufarbuję cię na tak czarny kolor, że będziesz czarniejszy od kruczoczarnego kruka. – Wspaniale! Otwórzcie więc mnie teraz, bo za chwilę będziemy spadali niczym gruszki z nieba. Posłusznie otworzyłem Czarny Parasol, który był bielutki niczym śnieg. – A teraz wejdź do tej malutkiej kałuży, którą widzisz tam, koło tego kamienia... Po raz drugi posłuchałem Czarnego Parasola i wtedy poczułem, że parasol napina się nad moją głową, huśtając mną niczym wielką gruszką zawieszoną na koniuszku gałęzi. I poczułem, że zaczynam powolutku spadać albo może lecieć do góry. Razem ze mną poczęli spadać albo lecieć do góry: Asia, kruk Ksawery, jamnik Jeremiasz, który starym zwyczajem wydawał Głosy Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów... 82 Spis treści Rozdział pierwszy, który może być Wstępem do Krainy Sto Piątej Tajemnicy i w którym dowiadujemy się o dwóch pierwszych Bardzo Dziwnych Stworzeniach zajadających równie dziwne potrawy Rozdział drugi, który może być dalszym ciągiem Wstępu do Krainy Sto Piątej Tajemnicy, w którym postaramy się odpowiedzieć na Najważniejsze Pytanie i opowiedzieć o kilku Bardzo Dziwnych Stworzeniach Rozdział trzeci, w którym kończy się Wstęp i zaczyna właściwa Opowieść o Przygodach w Krainie Sto Piątej Tajemnicy Rozdział czwarty, w którym wszystko jest prawie takie samo oraz zjawia się nowy bohater przygód, którego spotyka Bardzo Nieprzyjemna Historia. Rozdział piąty, w którym rozlega się Bardzo Dziwny Głos oraz zjawia się nowy bohater, dla którego wszyscy wyszukują odpowiednie imię, niestety, bezskutecznie Rozdział szósty, w którym okazuje się, że na Słonecznej Polanie nie zawsze musi siedzieć proklitek, a biegun południowy nie zawsze musi być biegunem południowym Rozdział siódmy, w którym okazuje się, że proklitek jest nadzwyczajnie ciekawskim ptakiem, i w którym dowiadujemy się, skąd na naszej Ziemi wziął się śnieg i szron Rozdział ósmy, w którym Słoneczna Polana okazuje się prawie rzeczką, a tatuś Zbyszek, dziewczynka Asia, kruk Ksawery i jamnik Jeremiasz próbują wyobrazić sobie to, co najbardziej lubią, oraz pojawia się kula, która pożera apetyczne korzonki Rozdział dziewiąty, w którym wszyscy wreszcie najadają się do syta, co jednak nie wychodzi na dobre, w którym turlanie się i toczenie również kończy się niezbyt przyjemnie, w którym okazuje się, ze istnieją pływające koty Rozdział dziesiąty, w którym pojawia się coś, co jest niby ptakiem i niby zwierzakiem, i w którym okazuje się, jak łatwo można zostać strusim jajem, oraz – znów pojawia się proklitek, który wysłuchuje „Przygody Zielonego Beretu”, i co z tego wynikło Rozdział jedenasty, w którym jamnik Jeremiasz opowiada bardzo białą 83 historię, wędrowcy zaczynają rozważania na temat sto piątej tajemnicy w Krainie Sto Piątej Tajemnicy oraz przekonują się na własnej skórze, że chcąc iść prostą drogą, nie zawsze trzeba iść prosto Rozdział dwunasty, w którym pojawia się wielkie niebezpieczeństwo i w którym okazuje się, że nie tylko jamnik Jeremiasz umie wymyślać chytre podstępy Rozdział trzynasty, w którym wędrowcy przez Krainę Sto Piątej Tajemnicy mówią tajemnicze słowa, a następnie spotykają równie tajemniczy Gruby Głos oraz wymyślają śmieszne wyliczanki Rozdział czternasty, w którym wyjaśnia się, że Gruby Głos nie byt Grubym Głosem, a słodka mamałyga i niebieskie migdały nie zawsze sq jadalne; a również po raz drugi wędrowcy dumają o Krainie Sto Piątej Tajemnicy i o własnej, nadzwyczaj tajemniczej krainie Rozdział piętnasty, w którym po raz trzeci spotykamy ciekawskiego i już zestrojonego proklitka, jamnik Jeremiasz opowiada nadzwyczaj srebrną historię o polowaniu na Srebrnego Lisa i nagle rozlega się coś jakby: Bum, bum, bum! Trach, trach, trach! Plum, plum, plum! Rozdział szesnasty, w którym pojawiają się straszni Trzej i zamierzają uczynić z wędrowcami straszne rzeczy, ale na szczęście robią tylko: Wielkie Bum! Bardzo Duże Trach! i Największe Chlup! Rozdział siedemnasty, w którym kruk Ksawery przestaje być Dziwnym Dużym Gołębiem i zaczynają się dziać wielkie niespodzianki Rozdział osiemnasty, w którym odnajduje się Czarny Parasol i dzieją się dalsze wielkie i niespodziewane niespodzianki, zaś jamnik Jeremiasz starym zwyczajem wydaje Głosy Bólu, Groźby i Różnych Psich Nastrojów