Jarosław Zieliński Namioty pośród zieleni ...z tamtego podnieconego, wzburzonego, rozgadanego tłumu wymknął się młody człowiek. Przeszedł na drugą stronę gaju, pod namiot Miłości. Minął siedzących ludzi; niektórzy nawet nie odwrócili się, by zobaczyć, co się dzieje, inni spojrzeli krótko, raz - po czym zwrócili się w stronę swej bogini. Młodzieniec dotarł do progu namiotu; było nim podwyższenie ze świeżo ścietego drzewa, przywiezionego gdzieś spoza nierozegłego gaju; Miłość zabroniła naruszać jego spokój. - Znam odpowiedź - powiedział w głąb namiotu, okrytego czerwienią; otwartego, ale ciemnością kryjącego wnętrze. Panna wyszła na podwyższenie, niby ganek, niby ołtarz dla dziesiątków wiernych. - Więc powiedz - rzekła z uśmiechem. - I pamiętaj, co możesz stracić. Pochylił się w jej stronę. - Co robisz? - odsunęła się, cofnęła o krok. - Chcę ci to powiedzieć. Tylko tobie. Zatrzymała się, już bez niespodzianek pozwoliła mu się zbliżyć. - Miłość jest... - dalsze słowa wypowiedział cicho, prosto do niej. Cisza w pobliżu, bezwietrzna; nawet zgiełk u tamtego krańca zelżał nie wiedzieć czemu. Panna milczała, już bez uśmiechu. - Czy znał odpowiedź? - padły pytania spomiędzy wiernych. - Jakie to słowa? - Tak - odpowiedział im młodzieniec. - I wystarczy, że ona je zna. - Tak - powtórzyła za nim Panna, schodząc ku młodemu człowiekowi. Stanęła blisko niego. - Skąd wiedziałeś? - zapytała biorąc go za ręce. Jej Piękno, dotyk spływały na młodzieńca, przyprawiały o zawrót głowy. - Nie jest niczym innym, tym tylko. Byłem u Œmierci przed chwilą. Tam też moje domysły okazały się słuszne. Swoją drogą, to chyba nazbyt proste... - Więc masz śmierć? - przerwała mu ona. - Po cóż ci miłość i śmierć? - Na cóż miłość, gdyby spotkał twoją siostrę następnego dnia? Teraz mogę kochać o tym nie myśląc, mając Prawo Œmierci od niej pozyskane. - Powiedz: dla kogo tu przyjechałeś? Dla Œmierci? Zyskać pewność, spokojne życie... tak? - Może miałem taki zamiar. Ale widząc ciebie... Zabierz mnie stąd. - Gdzie? - zdziwiła się. - Tam dokąd sięga potęga miłości. Chwyciła mocniej jego ręce, zacisnęła dłonie w swoich - i znaleźli się na wysokiej skale, wśród zimna gór, piękna setek metrów spojrzenia w dół. - Jakaż by to była przyjemność zepchnąć cię teraz ze skały - usłyszał od nadchodzącej wąską, stromą ścieżką panny w rozwianym czarnym płaszczu, zaczesanych do tyłu kruczych włosach. - Czy można pocałować śmierć? - zwrócił się do niej młodzieniec. - Może: ale trzeba by umrzeć choć na chwilę. - Nie, to zbyt wiele... - roześmiał się. - Chodźmy - powiedział sam biorąc dłonie panny w czerwieni. Znaleźli się na stromym brzegu, stopy tonące w piasku, suchym i gorącym. Nie czekali też długo na Pannę w czerni. Szła samym brzegiem, jej ślady ginęły w gwałtownych atakach fal. - Nie spieracie się nigdy? - spytał patrząc na nie. - O co mielibyśmy się spierać? - zapytała go Œmierć podchodząc. - Tam, gdzie zaczyna się śmierć, kończy miłość. Popatrz tylko... Na plaży, wolno wydawałoby się patrząc z oddali, biegli ku sobie chłopiec i dziewczyna. Gdy byli już blisko, on upadł trafiony strzałą, wypuszczoną gdzieś blisko, może z lasu czającego się za wydmami. Ona pochyliła się nad już nieruchomym ciałem. - Wiesz, chyba warto przeżyć i to - powiedział zbliżając się, dotykając dłońmi jej policzków. Pocałował suche wargi, nieruchome w pierwszej chwili. Strzała trafiła, ale chłopiec podniósł się, wyrwał ją z ramienia. Uklęknął na piasku, kryjąc głowę w fałdach jej sukni. - To siła miłości - powiedziała do niego panna w czerwieni. - Masz wiele jej w sobie. Dzięki mnie. - Tylko kaprys śmierci - zaprzeczyła ta bliżej jego twarzy, o ramionach czujących ciężar jego rąk. - A prawda? Gdzie Prawda w tym wszystkim? - Ach, nasza droga Prawda... daleko jest teraz i nieśpieszno jej do tego zakątka - powiedziała Panna w czerwieni. Zresztą, tyle zabawy się przez nią traci... - Czyżbyś i ją chciał zdobyć? - spytała Œmierć w objęciach młodzieńca. - Nie, bynajmniej - roześmiał sie. - Tyle straconej przez nią zabawy - powtórzył za Œmiercią. - Choćmy stąd - zaproponował. - Gdzie? - Do Miasta. Dosyć już tych historii - powiedział podajac im dłonie. Pamiętał jeszcze, jak zniknęły w tłumie Miasta. - Powiedź tylko - powiedziała Panna w czerwieni, gdy się rozstawali. - Po co ci moje słowo? - By zakończyć długą wojnę - powiedział. Trzymał w ręku małe plaskie srebrne pudełko. Podał je Miłości ze słowami: - Czy możesz potrzymać przez chwilę? Otrzepał spodnie z piasku, przetarł dłonią wysokie buty z czarnej skóry. Na ulicach Miasta należało zachować pewne pozory. - Dziekuję - powiedział odchodząc ze srebrnym pudełkiem w dłoni. W pokoju, pełnym drobnych kobiecych szczegółów i aż nazbyt młodzieńczego bałaganu znów trzymał w rękach srebrne pudełko. Otworzył je, rozdzielając na dwie części. W jednej delikatny mechanizm czasomierza, w drugiej - portret młodej damy. Popatrzył nań z lekkim uśmiechem i zamknął pudełko. Cicho wyszedł z pokoju, do którego miała wrócić po leśnym spacerze. W gościnnym pokoju wsunął pudełko do podróżnej sakwy oficera. Dotkniecie Panny w czerwieni uzupełniło kosztowną zabawkę o coś więcej, coś pomiędzy zegarem a portretem. - Mam nadzieję, że nie stracicie tu czasu - powiedział, opuszczając dom swej młodszej siostry. W podróży, którą właśnie rozpoczynał, miał nadzieję spotkać jeszcze Siostry Losów. Musiał przyznać, że zasmakował w zabawie z nimi. Warszawa, styczeń 1990 Jarosław Zieliński 01.01.90. Zmiany - 29.03.97 Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers