Zofia Beszczyńska Język ptaków 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 *** dotknąłeś mnie językiem był to język ptaków nagle powietrze stanęło przede mną otworem 5 *** uleciał anioł pożądania zostaliśmy nadzy ciało przy ciele 6 *** rozbierasz mnie powoli ze wspomnień porzuconych mieszkań mężczyzn którzy kochali mnie przed tobą z wędrówki dusz i cienkiej warstewki potu na skórze z religii kosmosu i wieczności rozbierasz mnie z ciała rozbierasz mnie z muzyki cicho dotykającej każdego piórka z pawich oczu i czułek z drzewa cykady i wody poruszającej księżyc mojej płci rozbierasz mnie z języka który nas dzielił rozbierasz mnie z wiersza 7 *** patrzę na twoje brwi ścieżki którymi biegną do mnie wszystkie wiewiórki i kosy z lasu Po Drugiej Stronie rozdziela nas strumień ale i tak potrafię dotknąć palca gałęzi nad wodą twoje brwi kładki nad przepaścią 8 *** kto widział wydawać tyle na zapach spowijający skórę niewidzialną aurą z zieleni i snu? przystępną i kolczastą i pociągającą jak ciemna woda w jeziorze? w niej uwięzione odbicia inne ciała wydobyte z przeszłości twarze o zaklejonych oczach pokryte futrem maski zwierząt lub dłonie: małe jak muszle i miękkie jak fale mchu zalewające nasze usta raz za razem 9 *** pytasz mnie o wiersze kiedy ja widzę tylko ciebie twe ciało rozdzielające powietrze wokół układają się fale o różnych kolorach i smakach najbliższa ma zapach twej skóry gdy idziesz przesuwają się z tobą oplatają się wokół mych łydek jak węże mówisz żeby nie używać słów więc jak mam ci to powiedzieć czy wyjąć oczy z głowy położyć na dłoni żeby każdy opuszek palca stał się widzący uwalniam dotyk niech biegnie ku tobie niech robi z tobą czego mnie nie wolno 10 *** czy kwiat jest żywym stworzeniem? można urwać mu głowę połamać ręce wyrosną mu inne o nowym układzie min i zmarszczek i kości strzelistych jak pacierze w nocy wyciągają ku mnie spiczaste palce zielone aż do obojętności kim jesteśmy wobec siebie? kamień to rozumiem przeglądam się w nim jak w lustrze widzę z kamienia moją twarz i włosy a kwiat? roślina? gdy dotknę odpowiada mi dotknięciem drgnieniem powieki przecinającym granice 11 *** twoje miękkie imię wpełza mi do ucha szuka ciepłej niszy runo owiec nie jest tak delikatne rosa bardziej słodka twoje imię różowa larwa zamieniająca moje sny w motyle aż znów stoję po kostki w trawie kamienie nie ranią mi paznokci czarne buty zbiegają po zboczu jak konie a kiedy pada deszcz każda kropla prześlizguje się pomiędzy nie moczy włosów 12 *** księżyc obejmuje wargami moje usta rozpościera wewnątrz pustynię jasnego nieba lodu trzech sióstr milczących w jaskini: czemu nie potrafię spojrzeć prawdzie w oczy? księżyc zatrzaskuje przede mną drzwi egzaminuje surowo: czy nie dotknęłam jego skarbów kamieni pereł wody tajemnych znaków na rewersie liścia odwracam się plecami: to tylko sen i stoję sama z pustą walizką pośrodku drogi 13 *** zostałeś mi zesłany może jako dar księżyca? chwili? nagłej odmiany losu? patrzysz na mnie ciemnymi oknami nocy niżej delikatnie porusza się strumień ust potykając się o kamienie: a słodycz twych palców jest tak delikatna że nie zagłuszy jej nawet zapach nieba wysoko 14 *** jak krew twoje wino jest słodkie gdy ołówkiem zakreślam akapity twego ciała labirynt żył gdy ołówkiem zacieniam biel mojej kartki jak czerwień twój język gdy śledzisz poruszenia mego ołówka w książce twych życzeń drzewo przelało duszę w papier skąd tylko oddech urywany aż kora spływa z mych piersi zostawiając tylko biel kartki 15 *** nie całowałam ciebie ptaku o piórach splamionych krwią tak niepodobny do mrocznego anioła z moich snów i nie wiedziałam że odchodzisz porywając za sobą strzęp kraju jak skrzydło wlokące się po ziemi: kolebce tylu grobów tylu rozpływających się ciał więc może i tamto było tylko snem? gdy widziałeś mnie tańczącą w sukience z wina w lekkiej otoczce czerwieni: twoje oczy były guzikami na których trzymałam się powietrza a potem wszystko minęło i nie mam nawet słów czarnych znaczków na bieli papieru: jak robaki uciekły pod ziemię pod kamienie do dawno ich oczekujących: oto prawdziwe spełnienie mój jedyny ślub 16 *** gdy poznałam miłość było to jak błysk a później popiół lepiej by mi było jej nie poznawać 17 *** kładę na język słodycz gorzką słodycz ciernia i róży kamienia i chmury morza i gołębicy z gałązką w dziobie aż język zapomina swojego imienia zatraca się w śmierci 18 *** czy pokusa zmysłów jest pokusą nieśmiertelności? w jednej chwili ciało ożywa skóra podejmuje dialog z powietrzem a jednak śmierć następuje szybko i dotkliwie listy wracają zapieczętowane jak usta bez kropli śliny palce dotykają jedynie robaków słów proszą: poczekajcie z rozkładem 19 *** siostro Burzo pukam do ciebie ukaż mi swoje kłykcie z ognia bracie Lesie chcę się w tobie zanurzyć poczuć dotyk twych kosmatych palców na piasku jestem wodą w liściu jestem sikorką czytam z włosów na skórze nocy nie znam innych ksiąg 20 *** skóra jeszcze nie zagojona po ostatnim dotknięciu uparcie szukam ranki: gdy się zasklepi czy znów będę jak nowa? 21 *** żegnajcie lalki mówi dziecko dobranoc noc przecież jest innym światem czy wrócimy zeń żywi? w nocy ktoś rozkręca nasze członki i składa na nowo jak lalce której można wyjąć spinkę i oko i wstawić inne w nocy ktoś zamienia nam twarze coś na nich rysuje cienie poruszających się liści czy delikatne pukanie deszczu padającego ani dawniej ani potem lecz dokładnie i akurat teraz 22 *** szara twarz świtu nie zna zmęczenia to tylko my barwimy ją wciąż na nowo rozpaczą że umarło coś co miało żyć i jutro nigdy nie będzie to samo lecz jak co dzień słońce wysuwa długie paznokcie: szpilki pasujące do naszych źrenic pigmentu na skórze pojedyncze włosy nocy zamieniają się w las między palcami nóg gdy stąpamy po ziemi 23 *** samotność na oczach wszystkich: tym jest czuły związek z tobą trawo i wodo twarda jak szmaragd szorstkie dusze drzew wrastają mi pod paznokcie lecz nie wzejdą gałązką: zanadto jestem kamieniem muszlą księżycem samotność z piaskiem na oczach słońcem w wysokich obcasach rozkosz wody obejmującej moją nagość samotność w śniegu białych czystych kart i muszek lecących do ich światła na śmierć 24 *** las łopoce wzgórza biegną ziemia przykrywa usta szminką rzeki i tylko ja stoję nieruchoma moje włosy kołyszą się paznokcie rosną lecz nie mogę oderwać stóp od ziemi kim się stanę? drzewem? kroplą na liściu paproci? 25 *** gdy przyjdzie czas odlecę ale nie teraz nie teraz aniele niosący mnie nad przepaścią most został spalony i tylko noc łączy niewidzialne przęsła lecz on o tym nie wie gdy śpiewem wznosi jedna po drugiej altany zachwytu 26 *** nie chcą mnie bo nie znam ich mowy nie przełożę ich spraw ludziom ani one nie przetłumaczą mojego wiersza na język wody na język kamienia i gwiazdy która leci do nas jakby wciąż miała nadzieję 27 *** puk! puk! to ja miłość nie ma mnie w domu puk! puk! to ja życie nie mogę ci otworzyć puk! puk! to ja śmierć nic nie szkodzi akurat wychodzę 28 *** słuchanie muzyki w nadziei że zmieni nasze życie a przecież ono jest w nas zwinięte jak pąk ziarno rozpaczy (bo jeśli się nie rozwinie? zgnije we mdłej wilgoci?) jak drapanie palcem gardła kota żeby wywołać mruczenie: ktoś inny robi to za nas lepiej a potem rzuca okruchy odpryski bańki mydlane: łap kto pierwszy lepszy 29 *** czasami sen i jawa mieszają się ze sobą i przeplatają myląc miejsca na przykład kiedy siedzisz na peronie w słońcu i nie zauważasz pociągu który właśnie odjeżdża albo gdy idziesz we mgle szukając taksówki i ciągle nie możesz zdążyć lub kiedy kochasz się z kimś kto dawno minął lub kto (może) dopiero nastanie: co jest snem a co jawą i jak tu zasnąć jak wyjść na spotkanie rzeczywistości? 30 *** jedzenie topniało mi na języku jak popołudnie: prawdziwa rozkosz zmysłów słońce przenikające skórę jak obietnica suita wiolonczelowa Bacha: wszystko przeniknięte blaskiem: żółte serwetki zielone drzwi prowadzące (być może) do lasu gdzie można kucnąć pod drzewem mozaika zimnych płytek na stoliku mozaika światła i zmierzchu zieleni i niebieskości aż nagle trzeba wrócić i zostaje tylko muzyka trzepoczący motyl z tiulu i kurzu i śmierci 31 *** co mi zostanie z ludzi? z przyjęć o zmierzchu? a co zostanie z wierszy co z życia zostanie? jedno okno otwiera się na teraz drugie na kiedy indziej jak w dziecięcej baśni: jedno na zwykłe podwórko drugie na pejzaż Orientu a między nimi gryf a między nimi ja co zostanie z luster snów pocałunków wymienianych nad rzeką? co z jednego człowieka jednej chwili? czy można rozciągnąć ją w nieskończoność śmierci? 32 *** zasypiając boję się najbardziej o swój wzrok: czy potrafi otworzyć się z drugiej strony? a połączywszy się z przeciwnym światem czy będzie umiał wrócić? 33 *** od kochających uciekać kochanych gonić łap łap motyle pożycz od nich skrzydeł odwiedź miłego samoloty latają tak nisko jakby się same prosiły: nabij mnie na szpilkę zatrzymaj czas 34 *** dojmujące uczucie samotności: co z nim zrobić? odciąć się? zaprzyjaźnić? przeszłość mnie opuściła przyszłość nie chce nadejść jak być Bogiem jak zagnieździć się w Teraz? 35 *** wyciągam szpadę wieczoru by przeciąć dzień przeciąć moje życie: być może jutro się znów urodzę ale nie jestem pewna 36 *** widzieć twoje ciało materializujące się między snem a jawą jeszcze niepewne swych kształtów a już wynurzające się z cienia zatrzymać tę chwilę: słońce zabije wszystko ukaże nagość dnia białego jak ser jak larwa muchy jak wapno wszystkiego dotknie kłującymi palcami objawi powinności i obietnice błyszczący papier i twarze pozbawione życia jak lustra a noc zabita choć wróci nigdy już nie ta sama 37 *** wszystko wydaje się snem: dziecko zwinięte w kłębek w świetle lampy nieruchomy mężczyzna pachnący morzem kot i światło świecy tylko muzyka biegnie nie wiadomo dokąd zatacza koło i porywa mnie z sobą otwieram oczy: nic się nie zmieniło jedynie wskazówki zegara niezmordowanie posuwają się naprzód0 38 *** zanurzam się w twej namiętności jak w ogniu z którego nie wyjdę żywa co mi zostanie? martwa skóra wiersza 39 *** gdy chciałam go pocałować natrafiłam na papieros wystający z ust pocałunek wybuchnął na moich wargach płomieniem szczęśliwie jest piątek pomyślałam kobieta stała przed lustrem wygładzając suknię tu i ówdzie tworzyły się fałdy a na przegubach zmarszczki nie zasłaniały ich złote bransoletki ale jest piątek powiedziała do swego odbicia jest piątek sobota przechodzi na palcach piątek trwa wiecznym świętem brzydki mężczyzna promieniujący erotyzmem dziewczynka ukryta w ciele kobiety gdybym mogła wybierać zostałabym piątkiem uszczęśliwiłabym tylu ludzi 40 *** starannie nie wymawiają przy mnie jego imienia omijają je jak kamień a on wysuwa rogi jest już delikatnym zwierzęciem wspina się na kopytkach by dotknąć mych ust a ja śpię we śnie ślizgam się po kamieniu czyste grudki piasku staczają się zeń jak piłki czyste słońce na niebie podejmuje grę ustami dotykam kamienia czuję smak morza 41 *** a jeżeli nawet – co z tego? życie jest rozległe i pełno w nim roślin niektóre zakorzenione mocniej inne opiekuńcze jak parasole niech się rozsypie rozwieje samotność to tylko biała słodycz podchodząca do gardła 42 wiersze są moją bronią nie możesz mnie dotknąć bo widzisz wiersz nie możesz mnie zobaczyć wiersz skutecznie zasłania mi twarz otwiera usta do pocałunku a ja chowam się w środku cała biała i drżąca z rozkoszy 43 *** drzewo podało mi kamień na wyciągniętej ręce schylając się zobaczyłam zarys palców skoczyły mi do oczu kamień noszę w kieszeni oswajam dłonią 44 *** wołam do niego milczy zatopiony w sobie czy wewnątrz biegnie królik? czołga się kropla wody? czas zarasta mu oczy mchem czy stanie się górą? rozpuści w niebie? nie będzie nikogo kochał sam rozmnoży się w małe głupie kamyki 45 *** potrzebowałam niewiele żeby się ogrzać teraz sama wybrałam lód wiersza 46 *** zmywam z siebie poezję jak zmywa się miłość nikomu już niepotrzebną bo chwila była i minęła bo chciała być jedyna lecz za nią sunie już inna pokazując twarz świeżą jak połeć mięsa to coś w środku stale drga otwiera czerwony brzuch z niego wyłania się świat cały lepki i wilgotny i pełen ciem raz pachnący jak wnętrze burzy a raz pełen żywej cuchnącej krwi 47 *** miłość wysyła do mnie emisariuszy żabę rozdętą pożądaniem telefony ukryte w zakamarkach nocy pnie drzew rojące się od robaków czyjeś oślepłe oczy deszcz wnika we mnie czystą nutą lasu powietrze porusza się jak usta ach czułe dotknięcia skrzydeł owadów kłujących myśli które zostawiają na mej skórze drażniący alfabet światełek i okrzyków 48 *** jest rajfurką potrafiącą wszystko zatrzymywać czas wprawiać w ruch samoloty pisać wiersze szczerzyć w uśmiechu zęby jak kły wiewiórek chwyta mnie poprzez noc zaciskając kościste palce wokół mego nadgarstka wszystko będzie dobrze syczy ja miłość jeszcze cię dopadnę 49 *** aby dojść do morza muszę przejść przez las aby dotrzeć do bieli muszę pokonać kolor skowronki śpiewają w mojej skórze zieleń rośnie we wnętrzu ust rozbielam ją do zniknięcia ciało miłości znika w zatrzaśniętym drzewie 50 *** ubrania zarastają bielą jak ja czasem wypuszczam wciąż nowe gałęzie i kłącza oswajam mgłę uparty mech kamienie podobne do oczu ptaków ogromny świt nad moją głową i oddech ziemi? zieleni? biegnącej cicho lisicy? kamienie odsłaniają delikatne brzuchy z tajemnym tatuażem linii i pęknięć lecz zatrzaskują się tuż przed mym palcem cierpliwa eksploratorka ścieżek przez bagno kolorów w świecie bez barwy potykam się o ciebie mój cudowny błędzie moja drzazgo pod paznokciem czarna świeco która nie chcesz zgasnąć 51 *** jesteś czymś najlepszym co zdarzyło mi się w życiu sanną o północy gładkim ciałem poranka twoje usta mieszkają w paprociach twoje serce w kamieniu rozdziera skórę lasu ja drzewo idę przez mech ostrożnie podnosząc korzenie 52 *** nieruchome słońce popołudnia ogarnia mnie znużeniem i ciszą: oto gdzie zatrzymuje się życie wszystko nieważne: maszynopisy po których biegnie czas jak drobne zwierzęta biała płachta nieba za oknem zagarniająca spieszących ludzi niczym jęzor miodu mrówki tylko jeden skok w przestrzeń: czy się zatrzymam wewnątrz chwili czy pofrunę? zniknę? tylko jeden sus głową w dół w czysty jeszcze papier 53 *** kobiety piszą wiersze mężczyźni pochylają się nad wierszami nie widzą że to strzępy mięsa kłęby włosów krew widzą czarne na białym między linijkami krzyczy otchłań ostrożnie stawiają kroki kobieta jest piękna gdy kocha mówią pomalowane na czerwono paznokcie 54 *** zostawiłam cię daleko zamienionego w drzewo świecisz opadającymi liśćmi ja idę w krajobraz bieli pełen czarnych szkieletów 55 *** błyskawica przerażona blaskiem nagłą miłością a potem znów noc 56 *** odejmuję pióra owadom i ptakom uplatam z nich własne: może stanę się Aniołem ale jeszcze trzeba wyrwać serce zamknąć płeć rozpuścić skórę przykrywam się włosami moja duszyczko niech ci nie będzie zimno 57 *** na wysokiej górze zasłaniam się tobą przed tłumem kobiet mój mężczyzno moje ramiona mój brzuch moje nogi twardo stąpające po wodzie 58 *** idziesz myszko idziesz do mnie odwracam się plecami porastają futrem 59 *** stoję na łące wierzba każdy chce mnie dotknąć a ja łaps! zębiskami 60 *** byłam kamykiem urosłam stałam się drzwiami ktoś mnie otworzył wpuścił obłoki 61 *** mimo zakazów dokarmiam umarłych jak ładnie zlizują mleko! potem się rozbiegają w kłębki kurzu 62 *** nie dotykaj mnie bo stłuczesz sama pękam 63 *** zapytał czy chcę mieć staruszka do kopania zapytał czy chcę jego przestraszyłam się nieba nade mną otchłani we mnie 64 *** widziałam go obnażonego do kości czułe nerwy pod pergaminem skóry wyrywające się na wolność pocałunki a teraz odwraca ode mnie twarz jego palce same pełzną ku mnie jak tłuste węże 65 *** księżyc rysuje znaki na zamarzniętej skórze nieba zaciskam z bólu palce drzewa gałęzie gwiazdozbiory 66 *** zamieniłam się w kota uciekłam szukali mnie w kamieniu w drzewie na księżycu a ja spaceruję po drugiej stronie 67 *** czemu boimy się Jego a nie Jej? czekającego czekającej w ciemności języku który widzisz płeć kto cię wymyślił? 68