Zilpha K. Snyder Kupidyn bez głowy Tom Całość w tomach Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1989 Przełożyła Anna Przedpełska_Trzeciakowska Tłoczono w nakładzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140g kl. III-Bą, Całość nakładu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Nasza Księgarnia", Warszawa 1977. Larry.emu - zawsze i wciąż Rozdział pierwszy Dawid zastanawiał się często, jak to się stało, że w tej właśnie chwili, kiedy jego macocha wyjeżdżała z Willi Westerleyów po Amandę, on siedział na podeście schodów na długość ręki od kupidyna bez głowy. Kiedy Molly pokazała się u stóp schodów, wiedział, że wyjeżdża, gdyż miała pantofle na nogach i ani śladu farb na rękach i sukni. Była jego macochą od trzech tygodni i, jak to malarka, chodziła po domu ubrana bardzo swobodnie. - Och, jesteś - zwróciła się do Dawida. - Jadę właśnie po Amandę. Przypilnujesz małych, kiedy mnie nie będzie? Byli przed chwileczką na dole, koło huśtawki. Dawid obiecał, że przypilnuje, i Molly wyszła, posyłając mu uśmiech od drzwi. Siedział jeszcze chwilę rozkoszując się głęboką ciszą wielkiego starego domu, zupełnie teraz pustego. I już wtedy, nim się cokolwiek wydarzyło, wyczuwał coś niesamowitego w tym miejscu na podeście schodów. Był to centralny punkt, jakby serce starego domu. A również znakomity punkt obserwacyjny z widokiem na liczne drzwi i oba halle, ten na dole i na piętrze. Po chwili Dawid wstał i poszedł szukać na dworze swego małego brata i siostrzyczek. Huśtał ich, póki się nie zmęczył, a potem zabrał całe towarzystwo na górę do pokoju, w którym mieszkał ze swoim małym braciszkiem Blairem. Dzieci wyciągnęły jakieś zabawki, a Dawid widząc, że są zajęte, wziął książkę i ułożył się na parapecie okiennej niszy, skąd obejmował wzrokiem podjazd. Trochę czytał, ale głównie wyglądał samochodu Molly i zastanawiał się nad przyszłością - i nad Amandą. Amanda, dwunastoletnia córka Molly, mieszkała ze swoim ojcem, zanim tata Dawida ożenił się z Molly, a teraz miała zamieszkać z matką i rodziną Stanleyów. Każdy, kto po tylu latach zajmowania pozycji najstarszego z rodzeństwa nagle dostaje starszą siostrę - Dawid miał jedenaście lat - musi zamyślić się nad przyszłością. A Dawid czuł, że Amanda może dać człowiekowi więcej do myślenia niż przeciętna siostra. To wrażenie na temat Amandy miało źródło w kilku zasłyszanych uwagach, ale przede wszystkim w przeczuciu. Przeczucia były częstym zjawiskiem w rodzinie Dawida - w rodzinie ze strony matki - a przeczucie, jakie go nachodziło w związku z Amandą, było wyjątkowo silne. Coś jakby ostrzeżenie, że powinien oczekiwać niebywałych zmian po wejściu Amandy do rodziny Stsanleyów. Owe drobne zasłyszane uwagi, jakie wymknęły się Molly czy tatusiowi, nie były najistotniejszym źródłem owego przeczucia. Najważniejszy był pewien szczególny wyraz twarzy - wyraz twarzy Amandy w czasie jedynego ich wspólnego spotkania. Widział ją dotychczas tylko raz, bo przez cały ten okres, kiedy Molly i tata chodzili ze sobą, Amandzie udawało się trzymać na uboczu. Tata ją oczywiście widywał, ale za każdym razem, kiedy projektowano wspólny wypad dla obu rodzin, Amanda miała jakieś bardzo ważne przeszkody - czy to test, do którego musiała się przygotować, czy grypę żołądkową. Zawsze, z wyjątkiem tego jednego jedynego wspólnego pójścia do zoo, dawno temu, kiedy tata i Molly się poznali. Dawid nie zwracał owego popołudnia specjalnej uwagi na Amandę, bo w głowie mu nie postało, że zostanie kiedyś jego siostrą, a poza tym bardzo był zajęty trzymaniem Blaira z dala od zwierząt. Blair świetnie się rozumiał z większością zwierząt, więc właściwie nie groziło mu niebezpieczeństwo, tyle że dozorcy zwierząt nie bardzo się potrafili poznać na Blairze. Dawid pamiętał, że powiedział dzień dobry Amandzie, kiedy tata ich sobie przedstawiał - i że Amanda nie odpowiedziała. Rysował mu się w pamięci mglisty obraz ciemnawych włosów i czerwonej sukienki, ale najlepiej zapamiętał wyraz twarzy Amandy. Przez całe popołudnie, za każdym razem kiedy się do niej zbliżał, rzucała mu niezmiennie takie samo spojrzenie. Po kilku podobnych spojrzeniach człowiek normalnie zaczyna przypuszczać, że powinien obejrzeć podeszwy swoich butów, zwłaszcza jeśli znajduje się w zoo. Dawid sprawdził, podeszwy były czyste, ale tego spojrzenia nie zapomniał. A więc zasłyszane uwagi, jak również instynkt ostrzegały go, że powinien być gotów właściwie na wszystko, i przypuszczał... miał nadzieję, że jest gotów. Kiedy mały volkswagen Molly skręcił z szosy w długi, piaszczysty podjazd, Dawid uklęknął na parapecie i uchylił okno, żeby wyjrzeć przez szparę. Szkła w starych witrażowych oknach miały powierzchnię nierówną i mało można było przez nie zobaczyć, zwłaszcza jeśli człowieka ciekawiły szczegóły. Samochód podjechał na podjazd prowadzący na werandę, ale przez chwilę nikt z niego nie wysiadał. Dawid sądził, że Molly gada z Amandą. Na pewno mają sobie dużo do powiedzenia, to oczywiste. Od chwili kiedy się ostatni raz widziały, tata i Molly pobrali się, wyjechali w podróż poślubną, wrócili i przenieśli wszystkie rzeczy oraz Stanleyowskie dzieci do starej Willi Westerleyów na wsi, gdyż był to jedyny dom odpowiednio duży i tani. A przez cały ten czas Amanda mieszkała ze swoim ojcem w południowej Kalifornii. Wciąż jeszcze patrzył i czekał, kiedy za nim, w pokoju, rozległ się głośny rumor, a potem wrzask, jakby ktoś nadepnął kotu na ogon. Dawid bez odwracania głowy wiedział, co się stało. Kiedy ostatni raz sprawdzał, co dzieci robią, Janie wznosiła w kącie jakąś budowlę, Ester czyściła podłogę dziecinnym odkurzaczem, a Blair zwinął się na łóżku Dawida i smacznie spał. Ester podbiegła teraz do Dawida i wdrapała się na parapet, a po przeciwnej stronie pokoju Janie podnosiła się wolno z zaciśniętymi zębami i złym wyrazem w oczach. Ester wsunęła się za Dawida i spoglądała zza jego pleców na Janie, która, jak zwykle, gotowa była czymś rzucać. - Uspokój się, Janie - rozkazał Dawid. - Połóż to. O co chodzi? - Tesser kopnęła moją zagrodę dla koni - cedziła Janie. Tesser było to imię, jakim ochrzciła się Ester, nim zdołała własne wymówić prawidłowo. - Nie - tłumaczyła Ester zza pleców Dawida. - Ja jej nie kopnęłam. Ja się na nią przewróciłam. Janie szła dalej naprzód. - Janie - powiedział Dawid. - Jak ciśniesz tym koniem, to go stłuczesz. - Stłuczesz Tesser - szepnęła ESter. Dawid roześmiał się, a Janie po chwili spuściła wzrok na porcelanowego konika, którego trzymała w ręku, i krew zaczęła odpływać z jej twarzy. Dawid odwrócił się znowu do okna. Pewno Amanda jest już w domu, a on nie zdążył zauważyć, jak wchodziła. Ale w dalszym ciągu siedziała z Molly w samochodzie. Wtem Molly otworzyła gwałtownie drzwiczki i wyskoczyła. Zatrzasnęła je za sobą i ruszyła szybkim krokiem przez podjazd i po schodkach, zostawiając Amandę samą. Dawid nie widział dokładnie twarzy Molly, ale coś w sposobie trzymania ramion i głowy kazało mu pomyśleć, że ona chyba płacze. Przez kilka następnych chwil Amanda siedziała w samochodzie, potem powoli, nieśpiesznie otworzyła dzrwiczki i wysiadła. Ujrzawszy ją Dawid wychylił się gwałtownie, wciskając Ester w kąt wykuszu okiennego. - O rany! - jęknął z cicha. Usłyszawszy to Ester przesunęła mu głowę pod pachą tak, że jej buzia znalazła się w szparze okiennej pod jego twarzą. - O rany! - szepnęła. - A co to? - Dawid nie odpowiedział, więc Ester stuknęła go potylicą w podbródek. - Co to? - powtórzyła. - To? - Dawid powoli potrząsnął głową. - To jest nasza nowa siostra, Tesser. - I dalej gapili się razem. Przez kilka pierwszych chwil naprawdę myślał, że to, co sterczy z głowy Amandy, to jakieś druty i sprężyny, dopiero potem zrozumiał, że to włosy. Posplatała je w masę cienkich, sztywnych długich warkoczyków i część upięła w ogromnej pętli na głowie. Ramiona jej okrywał jaskrawy długi szal z wystrzępioną frędzlą, a poniżej kolan zwisało coś czarniawego z odprutym obrąbkiem. Wysiadła z samochodu i stała przez chwilę spoglądając za matką; Dawid widział niemal całą jej twarz. Teraz, kiedy ją znowu oglądał, przypomniał sobie to, co mu uleciało z pamięci: bardzo ciemne brwi, drobny nos i te usta, które się od czasu do czasu wyginały w coś, co wyglądało jak uśmiech odwrócony do góry nogami. Ale nie przypominał sobie znamienia na czole. Miało kształt trójkąta, a kiedy ruszała głową, chwytało i odbijało światło niczym malutkie lusterko. Stała tak chwilę spoglądając za matką z tym wywróconym uśmiechem na ustach, potem sięgnęła do wnętrza samochodu. Najpierw wyciągnęła stamtąd coś, co wyglądało jak ogromna kopulasta klatka przykryta ręcznikiem kąpielowym, a dalej kilka wielkich walizek. Potem otworzyła kufer i zaczęła wyciągać pudła, masę kartonowych pudeł, wypełnionych chyba czymś bardzo ciężkim. Ustawiła wszystkie pudła, walizki i klatkę przy podjeździe. Właśnie wyciągała dwie mniejsze klatki, kiedy wzrok jej na chwilę pobiegł ku górze i Dawid myślał już, że go zobaczyła w szparze okna. Ale zabrała się z powrotem do roboty i ustawiła wszystko przy podjeździe. Wówczas obróciła się powoli, z rozmysłem i spojrzała wprost na Dawida i Ester. Nie mogło być żadnych wątpliwości. Patrzyła dostatecznie długo, by upewnić Dawida, że ich widzi, potem skinęła głową i zrobiła ruch ręką. Zarówno skinienie, jak gest dłoni mówiły: "zejdź no tutaj". Dawid zeskoczył z parapetu wykuszu i zamknął okno. Ester spojrzała na niego pytająco. - Ta nowa siostra... powiedziała tak - stwierdziła ESter robiąc ręką ruch: "chodź no tutaj". - Wiem - kiwnął głową Dawid. Otworzył ponownie okno i wychylił się na zewnątrz. - Czy... czy chcesz, żebym tam zszedł? - zawołał. Amanda wydęła wargi w swoim wywróconym uśmiechu i skinęła głową powoli i zdecydowanie. Wskazała stos walizek i pudeł. Dawid zrozumiał. - Dobrze! - zawołał. - Zaraz schodzę! - Schodzę - powtórzyła Ester zsuwając się również z parapetu. Dawid spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem, ale wzruszył ramionami i dał pokój. Jeśli zacznie się teraz z nią spierać, zaraz zainteresuje się tym Janie, a nawet Blair może się obudzić i również zechce schodzić. Jeden ogon lepszy niż trzy. Skinął więc Ester i zwrócił się do Janie: - Schodzę na dół pomóc nosić pudła i bagaże. Janie ledwo na nich spojrzała i dalej odbudowywała zagrodę dla swoich koni. Umyślnie tak powiedział, żeby uśpić jej czujność - i udało się. Wszyscy w rodzinie nie cierpieli nosić bagaży. Na krętych schodach Dawid ujął Ester za rękę, bo zazwyczaj schodziła stawiając na każdym stopniu obie nogi, jedną po drugiej, co trwało w nieskończoność, lecz kiedy znaleźli się na dole, puścił małą. Wiedział z doświadczenia, iż wiele osób w jego wieku widzi coś śmiesznego w tym, że całe młodsze rodzeństwo nie odstępuje go na krok. Istniała, rzecz jasna, tego przyczyna - matka ich, nim umarła przed rokiem, długo chorowała i Dawid bardzo często był jedynym opiekunem dzieci. Ale przecież trudno to było wszystkim tłumaczyć. Zawsze się skręcał na wspomnienie, jak Ester powiedziała kiedyś do niego: "mamo" w obecności jednego znajomego chłopaka, który się nazywał Skip Hunter. Oczywiście Ester wcale nie uważała go za swoją matkę. Była wtedy bardzo malutka i oprócz słowa "mama" niewiele potrafiła powiedzieć. Ale Skip rozgadał to wszystkim naokoło i koledzy przez długi czas przezywali Dawida "Mamusią". Ester wlokła się jeszcze kilka kroków z tyłu, kiedy Dawid wyszedł na stopień werandy. Zobaczył teraz, że znamię na czole Amandy to opalizujący trójkąt zrobiony z jakiejś metalicznej substancji. Amanda stała bez ruchu spoglądając na nadchodzących i tylko jej wzrok przesuwał się od Dawida do Ester i z powrotem - długie obojętne spojrzenie spod nie zmrużonych powiek. - Cześć - powiedział Dawid, ale Amanda wciąż wpatrywała się w nich bez słowa, a trwało to tak długo, że już się zaczął zastanawiać, czy ona i teraz, kiedy mają mieszkać pod jednym dachem, nie będzie się chciała do niego odzywać. Było to wręcz niesamowite i Dawid z dużym wysiłkiem opanowywał nerwowe skurcze twarzy i rąk, kiedy tak stał i czekał. Wreszcie Amanda westchnęła mówiąc jednocześnie: - Ty jesteś Dawid? Dawid, rad, że się ta niesamowita cisza skończyła, przytaknął, o wiele za entuzjastycznie. - A ta tutaj? - Amanda wskazała Ester. - Która to? Mówiła takim tonem, że Dawid spojrzał, czy siostrze czego nie brak, może jej leci z nosa albo zapomniała włożyć jakiejś części garderoby - ale wszystko było w porządku. Ester nie wyglądała specjalnie efektownie, ot, normalnie, jak czteroletnia dziewczynka: mała, krzepka, o prostych ciemnych włosach i krągłych różowych policzkach. - To jest... - zaczął, lecz Ester mu przerwała. - To jest Tesser - pokazała na siebie palcem przytykając go do nasady nosa. - Co ona powiedziała? - spytała Amanda. - Powiedziała "Tesser" - wyjaśnił Dawid. - Ona tak siebie nazywa. Amanda wydała się Dawidowi nieco bardziej niż dotąd zainteresowana. - A dlaczego? - Nie wiem - odparł. - Czemu nazywasz siebie Tesser? - Bo ja jestem Tesser - oznajmiła ESter. - Ona tak wymawia imię Ester - tłumaczył Dawid. - Och - wzruszyła ramionami Amanda. - Tylko tyle? Myślałam, że może to jej imię duchowe. - Jej co? - zdumiał się Dawid. - Jej imię duchowe. - Aha - powiedział Dawid. Ester pociągnęła go z tyłu za koszulę. Burknął, żeby przestała, i odepchnął jej rączkę, ale pociągnęła znowu. Wreszcie spytał: - O co chodzi? - A ona kiwnęła paluszkiem, żeby się schylił. - Szeptu, szeptu! - zaszemrała. Dawid westchnął. Ester nigdy nie wrzeszczała ani nie ciskała niczym jak Janie, ale była potwornie uparta. Wiedział, że lepiej pozwolić jej od razu na te "szeptu, szeptu", inaczej będzie się upominała bez końca. Przykucnął, żeby mogła sięgnąć do jego ucha, a ona pochyliła się nad nim i zaczęła swoje "Szuszuszuszuszu". Nigdy nie można było zrozumieć ani słowa z szeptów Ester, ale tym razem jasne było, o co jej chodzi, bo cały czas wskazywała na głowę Amandy. - Ona zdaje się chciałaby wiedzieć, co znaczą te twoje włosy i to, co masz na czole - powiedział Dawid. - Moje włosy? - zdziwiła się Amanda, jakby nie było w nich nic nadzwyczajnego. - Dlaczego je... tego... tak posplatałaś w te warkoczyki. - Och! Są częścią składową mojego stroju obrzędowego. To również - tu wskazała trójkąt na czole. - To jest mój ośrodek władzy. "Władzy?" - chciał zapytać Dawid, kiedy nagle Ester pisnęła z przejęciem. Podniosła róg ręcznika kąpielowego i zajrzała do klatki. - To ptak - oświadczyła. - Popatrz, Dawid. Wielki, ogromny ptak. - Tak - kiwnął głową Dawid. - Jeszcze jaki wielki! Wygląda jak kruk. Czy to czasem nie kruk? Amanda podniosła klatkę i szczelnie owinęła ręcznikiem. - Nie całkiem - odparła. - Ja zaniosę klatkę, a ty możesz wziąć pudło z książkami. A ty - zwróciła się do Ester - możesz zabrać neseser. Pudło z książkami było wielkie i ciężkie. Dawid zataczał się lekko na schodach. Amanda szła za nim niosąc w jednej ręce dużą klatkę, a w drugiej małą. Za nią wdrapywała się powoli, schodek po schodku, Ester. Kiedy dotarli do pokoju, który Molly wybrała dla Amandy, Dawid przysiadł na pudle i dyszał ciężko. Pokój był mały, lecz interesujący, z mansardowym oknem i skośnym wielospadowym sufitem. Amanda rozglądała się chłodnym wzrokiem, z twarzą bez wyrazu. Dawid nie mógł nawet odgadnąć, czy jej się pokój podoba, czy nie. Potem przypomniał sobie, o co miał ją spytać, kiedy zaczęli wchodzić na schody. - Co chciałaś powiedzieć przez "nie całkiem"? Czy to kruk, czy nie kruk? Jak to może być "nie całkiem" kruk? Amanda odwinęła ręcznik, a kruk przesunął się boczkiem po żerdzi i z wściekłością usiłował dziobnąć ją w palce. - To jest nie całkiem kruk - wyjaśniła. - W gruncie rzeczy to jest mój Pobratymiec. Nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałeś to słowo, ale ten kruk jest moim Pobratymcem. Rozdział drugi Dawid nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiła Amanda nazywając tego wielkiego czarnego kruka swoim Pobratymcem. Przez chwilę więc tylko kiwał głową w nadziei, że powie coś więcej, z czego będzie można choć trochę zrozumieć. Ale ona tylko stała i patrzyła na niego opuściwszy kąciki ust i uniósłszy jedną brew. - Nigdy nie słyszałeś o Pobratymcach? - zapytała wreszcie. - No... Chyba tak... to mi brzmi trochę... - tu przerwał i uśmiechnął się - bratersko. Wargi Amandy zadygotały i znowu zacisnęły się w łuk. Westchnęła. - To ma zupełnie inne znaczenie. Pobratymiec to coś, co ma formę zwierzęcia czy ptaka, ale naprawdę jest duchem. To duch, który żyje z okultystą i jest łącznikiem między nim a światem nadprzyrodzonym. - Światem nadprzyrodzonym? Jakim światem nadprzyrodzonym? - Są różne rodzaje nauk tajemnych wprowadzających w świat nadprzyrodzony - wyjaśniła Amanda. - Dopiero zaczęłam je poznawać i jeszcze nie wiem, w czym będę się specjalizować. Mam przyjaciółkę, Leah, która już studiuje od lat i praktycznie biorąc, wie wszystko o okultyzmie, ale ona interesuje się przede wszystkim zwykłym czarnoksięstwem. Ja się jeszcze nie całkiem zdecydowałam. Rozważam różne możliwości. - Jakie na przykład? Ale właśnie w tej chwili Amanda zobaczyła, co robi Ester. Podczas ich rozmowy mała przyszła wreszcie, położyła neseserek na środku pokoju i ruszyła prosto do klatki kruka pod oknem. - Hej, odejdź stamtąd! - zawołała Amanda. Dawid zobaczył, że wszystkie dziesięć palców Ester oraz nos tkwią wewnątrz klatki. Coś tam gadała do kruka, ale nie słyszał poszczególnych słów. - Odejdź stamtąd! - krzyknęła znowu Amanda. Przeskoczyła przez pokój i oderwała małą od klatki. Ester wpatrywała się w nią okrągłymi ze zdumienia oczyma. - Dziobnie cię! - wrzeszczała Amanda. - Podziobie cię jak... - zreflektowała się, potem dodała: - Chcesz, żeby ci wydziobał oczy? - Obróciła się do Dawida i wzruszyła ramionami. - Smarkacze - mruknęła. - Nie jestem do nich przyzwyczajona. Ester schowała się za brata i wyglądała zza jego pleców. - Czy ta nowa siostra będzie też wszystkim rzucała? - spytała. - Nie - odparł Dawid. - Ona się na ciebie nie gniewa. Ona tylko chciała, żeby cię kruk nie dziobnął. - Ale on wcale nie chciał. Amanda prychnęła. - Słuchaj, mała, kiedy ten kruk chce dziobać, to nie mówi, że chce, tylko dziobie. Popatrz no - wyciągnęła ręce. - Tutaj, tutaj i tutaj. Na dłoniach i palcach miała liczne czerwone strupy. Dawid spojrzał na kruka. Nie miał przyjaznej miny, to prawda. Siedział przycupnięty na żerdzi z głową wciśniętą w skrzydła i wpatrywał się bezustannie w Amandę złymi żółtymi oczyma. Za każdym razem, kiedy robiła krok w jego kierunku, wykręcał ku niej głowę i otwierał dziób. - Jak to się dzieje, że cię dziobie, jeśli jest twoim Pobratymcem? - zapytał Dawid i w tej samej chwili pożałował pytania. Amanda musiała mieć cały zestaw chłodnych spojrzeń, a to, które teraz rzuciła na Dawida, było jednym z najchłodniejszych i najdłuższych. - Po prostu dlatego - powiedziała i zamilkła na dobrą chwilę, co w jakiś sposób było bardziej obraźliwe niż słowa. - Dlatego, że mam go dopiero od kilku dni. Leah powiada, że za mało miałam czasu na nawiązanie łączności. Trzeba na to dłuższego okresu i trzeba również odpowiednich obrzędów. Właśnie zaczęłam je odprawiać. Dawid przykucnął przy klatce, a kruk przysunął się bliżej, otwierając groźnie dziób. - Gdzie go zdobyłaś? - spytał Dawid. - W Santa Monica, kilka dni temu. Na dzień przed wyjazdem tu, do was. To się tak dziwnie złożyło - Amanda pochyliła się, a oczy jej się rozszerzyły i rozbłysły. - Widzisz - tu rozejrzała się wkoło ukradkiem, tajemniczo i zniżyła głos do napiętego, podnieconego szeptu - najbardziej niesamowite jest to, że czytałam ksiąŻkę o Pobratymcach i akurat w kilka dni później weszłam całkiem przypadkiem do sklepu zoologicznego, koło domu ojca, a jak weszłam, to usłyszałam głośny skrzek, spojrzałam i zobaczyłam, jak się we mnie wpatruje, wodził za mną wszędzie oczyma. A kiedy go zobaczyłam, przejęło mnie takie dziwne uczucie - miałam niemal wizję - i wiedziałam, że muszę go mieć. Więc powiedziałam wieczorem tatusiowi o tym kruku, a on mi dał pieniądze - ot, tak bez żadnego gadania. Dawid był zafascynowany. Patrząc na twarz Amandy opowiadającej o kruku, miał takie wrażenie, jakby patrzył na rzeźbioną w górskiej skale twarz, ożywioną nagle w zdumiewający, dramatyczny sposób. Tak był pochłonięty staraniem, żeby nic z tego nie stracić - tajemniczości, zawieszenia, podniecenia i tych sekretnych, znaczących spojrzeń, które nie całkiem pojmował - że niemal przestał rozumieć, co ona mówi. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że powinien odpowiedzieć, dopóki Amanda nie powtórzyła: - A on dał mi pieniądze, ot, tak, bez żadnego gadania. - Naprawdę? Ile kosztował? - Prawie czterdzieści dolarów. - Kupa forsy! Amanda wzruszyła ramionami. - Mój tata ma masę pieniędzy. Doskonale rozumiał, co ja przeżywałam widząc tego kruka. On rozumie wszystko, czym ja się interesuję, okultyzm i w ogóle. Zaraz po kupieniu tego kruka poszliśmy do biura podróży i wymieniliśmy bilet, który mi mama przysłała, na wcześniejszy o dobę, żebym mogła pobyć jeden dzień z moją przyjaciółką, Leah. Postanowiliśmy nie dzwonić do mamy i nie zawiadamiać jej o tym. Wzięłam po prostu taksówkę z lotniska i pojechałam prosto do domu Leah, a potem, dziś rano, zadzwoniłam do mamy, żeby mnie zabrała stamtąd, a nie z lotniska. - Tak - powiedział Dawid. - Słyszałem, jak Molly mówiła o tym tacie dziś rano, zaraz po twoim telefonie. Amanda pochyliła się ku niemu. - Słyszałeś? I co mówiła? Była wściekła? - NIe wiem, czy była wściekła. Wydawała się chyba zmartwiona. Oczy Amandy zwęziły się, ale nie powiedziała ani słowa. Schodzili właśnie na dół po następny ładunek pudeł i waliz, kiedy Dawidowi przyszło do głowy, by zainteresować się, gdzie też jest Molly. Widział, jak biegła do domu, ale potem już nie wychodziła. Dziwne, że nie przyszła pomóc Amandzie rozgościć się w nowym pokoju. - Gdzie Molly? - spytał. - Nie wiem - odparła Amanda i Dawid stwierdził, że przybrała znowu poprzedni kamienny wyraz twarzy. - Pewno gdzieś się tam wścieka. Trochę się pokłóciłyśmy po drodze. Dawid w ostatniej chwili powstrzymał pytanie "o co?", bo pomyślał sobie, że Amanda mogłaby powiedzieć, że to nie jego sprawa. Ale niepotrzebnie się kłopotał, Amanda wyraźnie chciała o tym mówić. - Zrozum, przede wszystkim matka nie znosi Leah, mojej najlepszej przyjaciółki. W każdym razie nie chce, żebym się z nią przyjaźniła. Leah to moja najlepsza przyjaciółka od dwóch lat, odkąd się rodzice rozwiedli, a mama przeprowadziła się ze mną do tego samego domu, w którym mieszka Leah z matką. Ale moja mama zawsze się sprzeciwiała, żebyśmy były przyjaciółkami. - Czemu? - Kto ją tam wie? - odparła Amanda. Doszli właśnie do podjazdu i Amanda segregowała resztę bagażu. Oddzielała to, co miała nieść sama, od tego, co miał zabrać Dawid. Jemu zostawiła wszystkie pudła z książkami. Ona nigdy nie powie wprost, że nie znosi Leah. Mówi tylko, że Leah jest ode mnie starsza i że za dużo czasu poświęca zjawiskom nadprzyrodzonym i takie różne rzeczy. I nie bardzo jej się podoba, że Leah nigdy się do niej nie odzywa. - Nigdy się do niej nie odzywa? - zdziwił się Dawid. - Jak to? - Och, ona nic nie ma przeciwko mamie, próbowałam jej to wytłumaczyć. Po prostu dorośli są Leah zbędni. Ona do własnej matki też się nie odzywa. Dawid niemal przestał na chwilę słuchać, tak się nad tym zamyślił - że ktoś może się nigdy nie odzywać do własnej matki. Ale Amanda mówiła dalej: - Tak czy inaczej mama była wściekła, że tata pozwolił mi wcześniej wyjechać i zostać na noc u Leah. Wyrzucała mi, jak mogłam sama jechać na lotnisko i sama brać taksówkę, ale to przecież takie głupie. Zawsze sama jeżdżę taksówkami, jak mieszkam z moim tatą. Robiłam to już setki razy. A zresztą musiałam jechać do Leah, bo miałam u niej masę moich rzeczy. - Słyszałem, jak Molly mówiła wczoraj, że macie się zatrzymać w drodze powrotnej przy tym domu, gdzie mieszkałyście dawniej, i zabrać twoje rzeczy. - Pewno, zatrzymałybyśmy się na chwilkę i tyle. Wcale bym się nie widziała z Leah. No więc razem z tatusiem zmieniliśmy trochę te plany. Dawid skinął głową. - Ale nie o to głównie poszło - ciągnęła Amanda. - Kłóciłyśmy się przede wszystkim o moje ubranie. Ona nie chciała, żebym dzisiaj nosiła moje szaty obrzędowe. - Nie pozwala ci się tak ubierać? - Och, na ogół jakoś mi nie prawi kazań na ten temat, ale dzisiaj dostała naprawdę jakiegoś bzika. Że niby przyjeżdżam tutaj po raz pierwszy i tra la la. Powiedziała, że śmiertelnie wystraszę dzieci. - Jakoś nas nie wystraszyłaś śmiertelnie. Amanda prychnęła. - Pewno, że nie. Nic ją nie obchodzi, że dla mnie to okropnie ważne chodzić właśnie dzisiaj w szatach obrzędowych. Widzisz, dzisiaj jest bardzo ważny dzień dla pewnego gatunku czarnoksięstwa. Leah dowiedziała się o tym wczoraj, podczas specjalnych obrzędów, których dopełniła, żeby sprawdzić, jaki jest właściwy dzień, w którym można nawiązać kontakt z Pobratymcami. Stwierdziłyśmy, że muszę właśnie dzisiaj nosić mój strój i przestrzegać wszelkich tabu i w ogóle, bo inaczej nigdy nie nawiążę kontaktu z Rolorem. Dawid otworzył usta, by zapytać, ale Amanda go uprzedziła. - Rolor to imię mojego Pobratymca. To słowo Siły z dawnych pieśni magicznych o krukach. - Rolor to imię kruka? - Tak, ale jeszcze nie zdążyłam go tak nazwać. Czekam, aż nawiążemy kontakt. - Dałbym głowę, że nazywałaś go zupełnie inaczej, kiedy cię dziobał. Ester dotarła wreszcie do nich, więc Amanda zaczęła rozdawać bagaże do niesienia. Dawid dostał następne pudło z książkami, a Amanda wzięła walizkę i drugą klatkę. Nie pozostał już żaden drobiazg do niesienia, więc wyciągnęła dla Ester dwie książki z pudła Dawida. Bardzo się dobrze złożyło, bo to pudło było jeszcze cięższe niż poprzednie. Kiedy się znaleźli na podeście schodów, Dawid zobaczył Blaira i Janie wychodzących z jego pokoju. Szli spokojnie, póki Janie nie spostrzegła Amandy. Wówczas, z twarzą zapaloną jak włączony komputer, wpadła biegiem do pokoju Amandy ciągnąc za sobą Blaira. Nim Dawid zdążył się do nich dowlec, Janie terkotała jak karabin maszynowy. - Dzień dobry - mówiła. - Wiem, kto ty jesteś. Ja jestem Janie Victoria Stanley, mam sześć lat, ale jestem bardzo rozwinięta na swój wiek. Ty jesteś Amanda Randall, masz dwanaście lat, Molly jest twoją matką, więc ty jesteś naszą siostrą i... - Zamknij się - rozkazał Dawid i Janie zamilkła na chwilę. Amanda odwróciła się do niego z wyrazem, który zaczynał już poznawać, chociaż wciąż go zdumiewał. Jak jej się udawało przybierać tak znudzoną i zbrzydzoną minę bez jednego drgnienia mięśnia w tej śmiertelnej masce? - Co to takiego? - spytała. - Gadająca lala? Dawid uśmiechnął się. Janie była dziewczynką bardzo małą na swój wiek, o wdzięcznej lalczynej buzi. Miała dołeczki na policzkach, niebieskie okrągłe oczy, długie frędzlaste rzęsy oraz różne inne cechy, o których Amanda z pewnością wkrótce się dowie - na przykład, że jest o wiele sprytniejsza, głośniejsza i bardziej nieznośna niż przeciętna sześciolatka. Dawid był pewny, że Amanda odczuje to bardzo szybko na własnej skórze, i miał słuszność. - Co jest w tej klatce? - wybuchnęła Janie po mniej więcej minucie milczenia. - Co jest w tych dwóch małych klatkach? Co ci się stało z włosami? Co to jest, co masz przylepione na czole? Janie zawsze zadawała pytania szybciej, niż można by na nie odpowiedzieć. Amanda nawet nie próbowała. Powiedziała: - To kruk i trzymaj się od niego z daleka. - Oraz: - to wąż i jaszczurka: legwan rogaty, od nich też trzymaj się z daleka. - A potem przestała odpowiadać, i zaczęła układać rzeczy w komodzie. Janie po chwili dała spokój, usiadła obok Ester przy klatce kruka i zaczęła opowiadać małej wszystko o tych ptakach. Tłumaczyła jej, co kruki jedzą i jakie wydają odgłosy i że kruk krukowi oka nie wykole. To był jeszcze jeden zwyczaj Janie. Jeśli nie zadawała pytań, na które nikt nie mógł odpowiedzieć, odpowiadała na pytania, których nikt nie zadawał. Amanda dalej rozpakowywała rzeczy. Wreszcie Blair ruszył się od progu, gdzie dotąd stał, i wszedł do pokoju. Oparł się o komodę i uśmiechnął do Amandy. Ta spojrzała na niego i odwróciła wzrok, ale po chwili spojrzała znowu. Każdemu było trudno oderwać oczy od Blaira, zwłaszcza kiedy się uśmiechał. Blair był jasnowłosy i niebieskooki, jak Janie, ale buzię miał inną. Molly powiadała, że Blair ma taką twarz, jaką się bardzo rzadko spotyka u prawdziwych ludzi. Mówiła, że musi dać spokój wszelkim próbom namalowania portretu Blaira, bo bez względu na technikę zawsze jej wychodzi jak aniołek na bożonarodzeniowej kartce. Amanda spojrzała na Blaira kilka razy, wreszcie spytała: - Kto ty jesteś? Blair poruszył wargami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Czy ten z kolei nie gada? - zapytała Dawida. - Blair mówi - wyjaśnił Dawid. - Tylko niewiele. - Co za ulga - mruknęła Amanda. - On i Ester mają dopiero po cztery lata. To bliźnięta. - Tak, słyszałam, że macie tu jakieś bliźniaki. Kiedy raz jeszcze ruszyli po ostatnią już część bagażu Amandy, zabrali ze sobą trójkę małych, żeby ich nie zostawiać sam na sam z krukiem. Mieli do wniesienia tylko jedną małą walizkę i jedno pudło z książkami. To ostatnie pudło było największe. - Masz masę książek - stwierdził Dawid. - Wiem. Tu, w tym pudle, jest część mojej biblioteki nauk tajemnych. Rozumiesz - o czarnej magii, spirytyzmie, czarnoksięstwie i takich sprawach. - Bomba! - ucieszył się Dawid. Wyciągając kilka książek dla Janie i bliźniąt do niesienia zaczął już odczuwać to miłe podniecenie, jakie zawsze budziła w nim biblioteka. Magia szczególnie go interesowała, czytał wiele książek na ten temat, ale większości tych, które znajdowały się w pudle Amandy, nigdy nie widział na oczy. Dwie pierwsze, jakie wyjął, nosiły tytuły: "Nawiedzane domy" i "Czarnoksięstwo nowoczesne". Na okładce tej o czarnoksięstwie było czarno_czerwone nocne niebo i blady księżyc przecięty cienką wężowatą chmurą. - Ojejku. Czy mógłbym kilka pożyczyć? - Nikomu nigdy nie pożyczałam tych książek, tylko Leah - powiedziała Amanda. - Poza tym, nie wyglądasz mi na odpowiedniego. - Odpowiedniego do czego? - Do spraw nadnaturalnych. Aha, spod jakiego jesteś znaku? - Co to znaczy spod znaku? - Ooooch - jęknęła Amanda. Brzmiało to jak połączenie prychnięcia i jęku. - Znaku! Znaku Zodiaku. Astrologicznego znaku. Dawid potrząsnął głową. Amanda znowu prychnęła niedowierzająco. - Kiedy masz urodziny? - pytała z tą przesadną cierpliwością, z jaką niektórzy dorośli tłumaczą coś małym dzieciom. Kiedy Dawid odpowiedział jej, że drugiego października, pokiwała głową, jak osoba, dla której sprawa stała się jasna. - To wszystko tłumaczy - oświadcyła. Wzięła ostatnią walizkę i ruszyła po schodach. Za nią szedł Dawid z pudłem, a za nim rzędem trójka małych, każde z kilkoma książkami. Ale mimo że górna warstwa książek została wyjęta, pudło było bardzo ciężkie. Dawid z trudem dowlókł się do podestu. - Idźcie dalej - powiedział. - Ja zaraz przyjdę. - Wciągnął pudło na podest, a sam rozłożył się obok na plecach. Amanda usiadła o stopień wyżej i rzecz jasna dzieci też się zatrzymały. Blair i Ester usiedli obok Dawida, ale Janie przelazła mu nad głową, niemal nadeptując na ucho, i usadowiła się koło Amandy. - Nie podoba ci się nasz nowy dom? - pytała. - On ma nazwę. Nazywa się Stara Willa Westerleyów. Mieszkałaś już kiedy w domu, który ma nazwę? Bo my nie. I ma szesnaście i pół pokoju. Dawid jęknął. - Nic podobnego. NIe ma tylu. - Owszem ma. Sama liczyłam. Wczoraj je liczyłam. Prawda, Tesser? - Więc musiałaś liczyć i werandę, i łazienki, i wszystko. Weranda i łazienki się nie liczą. - Łazienki się liczą - oznajmiła Janie. - Więc je wliczyłam. Jest szesnaście i pół. Nie zachwycasz się swoim nowym domem? Co, Amanda? W ciszy, jaka teraz nastąpiła, Dawid dźwignął się do pozycji siedzącej. Amanda wpatrywała się w Janie wsparłszy podbródek na pięści. - Nowym? - powiedziała wreszcie. - Nowym domem? Ten mi wygląda dosyć staro. - Wiem - odparła Janie. - On jest okropnie stary. Dawid powiada, że są w nim tajemne przejścia i ukryte skarby i nawet duchy. Amanda spojrzała na Dawida. Dawid potrząsnął głową myśląc: "Ty wstrętna gaduło!" - Tego nie mówiłem - powiedział po chwili. - Mówiłem tylko, że w takim domu mogłoby to wszystko być. - I Dawid ich szukał - ciągnęła Janie. - Z miarką. Dawid wstał i zaczął podnosić pudło, ale Amanda siedziała dalej, tarasując mu drogę. - Z miarką? - powtórzyła. Dawid usiadł. - Słyszałem, jak się mierzy ściany w starych domach. Mierzy się z zewnątrz, a potem od wewnątrz i jeśli się miara nie zgadza, to pewno tam jest jakiś ukryty pokój albo przejście. Amanda w zamyśleniu pokiwała głową. Wciąż nie zmieniając pozycji, z podbródkiem na pięści zaczęła się rozglądać po tej części domu, którą można było objąć wzrokiem z podestu. A dużo można było zobaczyć. Na wprost podestu, niemal na jego wysokości, wisiał w hallu wielki żyrandol, a dalej nad frontowymi drzwiami znajdowało się półokrągłe okno o kolorowych szybkach. Kiedy słońce stało nisko, promienie wpadały przez okienne szybki i rozpryskiwały się w kryształach żyrandola na tysiące drżących plamek czerwieni, zieleni i złota. Drzwi frontowe były szerokie i masywne, osadzone w rzeźbionych framugach z ciemnego lśniącego drzewa. Z hallu na prawo i lewo prowadziły drzwi do saloniku, bawialni i jadalni, a przechyliwszy się przez poręcz można było zobaczyć w głębi również i drzwi do kuchni. Same schody stanowiły jeden z najładniejszych elementów domu. Nie były specjalnie szerokie, ale zrobione z tego samego ciemnego lśniącego drzewa, z bogato rzeźbionymi poręczami. Na końcu każdej kondygnacji znajdowały się bardzo ozdobne słupki. Rzeźba ich wyobrażała grubą winorośl pnącą się ku górze, gdzie znajdowała się wielka drewniana kula, a po obu stronach winorośli drewniane tłuste kupidynki wspinały się na palce i dotykały kuli pulchnymi paluszkami. Ojciec Dawida powiadał, że ta poręcz jest bardzo oryginalna i na swój wiek w doskonałym stanie. Zaledwie w kilku miejscach widać było w drzewie odpryski czy pęknięcia, a jednemu kupidynkowi, tu na podeście, brakowało głowy. Dawid sięgnął ręką i pomacał miejsce, gdzie powinna się znajdować głowa kupidyna. - Kto to zrobił? - spytała Amanda. - Nie wiem - odparł Dawid. - Nie my. To się musiało stać bardzo dawno temu. Widzisz, ktoś wypolerował to miejsce, z którego się odłamała, i powlekł politurą. - Myśmy tego nie zrobili - zapewniała ją Janie. - To ktoś inny. Ale czemu oni jej nie przykleili z powrotem, Dawid? Czemu on nie ma głowy? Czy miał kiedy głowę? - Na pewno miał - Dawid westchnął. - Przecież wszystkie pozostałe mają. Uważaj! Janie właziła wszystkim na nogi i palce, by przejść do kupidyna bez głowy. Kucnęła tak, że niemal dotykała go nosem. - Biedny, kochany kupidynek - zaczęła melodramatycznie. Dawid już wiedział, co będzie dalej. Janie przechodziła fazę rozsmakowywania się w makabrze. - Biedny mały kupidynek - mówiła. - Bawił się rozkosznie ze swoimi małymi braciszkami, a tu nagle przyszedł taki wielki wygłodniały olbrzym ze straszną, ogromną siekierą i łups... - Zamknij się, Janie - zawołał Dawid dostatecznie głośno, by ją zagłuszyć, bo Blair i Tesser robili już wielkie oczy. - I biednemu małemu kupidynkowi główka spadła z szyjki... - podjęła natychmiast Janie. - Janie! Zamknij się! - wrzasnął Dawid. - Nie słuchaj, Tesser, wcale tak nie było. - A jak było? - spytała Ester. - Po prostu inne kupidynki wzięły tę głowę i schowały dla kawału. - Nic podobnego - zaprotestowała Janie. - To był ten wielki ol... - Słuchaj, Janie - Dawid złapał ją za ramiona, przewrócił na wznak, siadł na niej okrakiem i zatkał jej usta. Czasami był to jedyny sposób, by zmusić Janie do słuchania. - Słuchaj, Janie. Zabrali mu głowę i schowali dlatego, że za wiele mówił. Tak to bywa, kiedy ktoś za dużo gada. Janie przestała bełkotać i zamknęła usta, a Dawid nagle uprzytomnił sobie, że niemal zapomniał o Amandzie, która siedziała i patrzyła. Zerknął na nią, puszczając Janie, ale niewiele mu to dało. Amanda siedziała w dalszym ciągu z podbródkiem wspartym na pięści, przyglądając się im wszystkim. Bardzo to było tajemnicze, że się nigdy nie wiedziało, co ona myśLi. Rozdział trzeci Kiedy Amanda miała już wszystkie swoje rzeczy w pokoju, weszła do środka i zamknęła drzwi na klucz zostawiając rodzeństwo na korytarzu. Bliźniaki czekały chwilę, a potem zeszły na dół, Janie zaczęła przenosić okólnik dla koni do swojego pokoju, a Dawid poszedł do siebie i wziął książkę, którą ostatnio czytał. Zostawił drzwi otwarte i wysunął swój duży wygodny fotel do czytania tak, żeby widzieć drzwi pokoju Amandy. Czytał dłuższy czas, lecz Amanda nie wyszła. Na ogół Dawid bardzo lubił czytać, a teraz był w środku bardzo dobrej książki, ale tego popołudnia trudno mu było śledzić jej wątek. Przejmował go nieuzasadniony niepokój. Raz, kiedy przechodził do łazienki, usłyszał jakiś dźwięk w pokoju Amandy. Był niski, miarowy i ciągnął się monotonnie. Nieco później doszedł do wniosku, że trzeba iść i sprawdzić, czy Janie nie robi czegoś, czego robić nie powinna. Co prawda teraz, kiedy w rodzinie była matka, Dawid nie był już odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo, przynajmniej w czasie, kiedy Molly była w domu. Ale cóż mu szkodzi pomóc jej od czasu do czasu. Przecież jest do tego przyzwyczajony. Przeszedł więc znowu pod drzwiami Amandy, skąd dalej dochodził ten monotonny dźwięk. Zatrzymał się i słuchał chwilę, kiedy cichy śpiewny dźwięk urwał się nagle i donośny głos powiedział "au!". Dalej potoczył się szereg słów już nie tak dobitnych. Ale dostatecznie wyraźnych, by wiadomo było, o co chodzi. Brzmiało to tak: - Ty... szuszuszu kruku! Zobaczysz, że cię szuszuszuszu, ty szuszuszu! Potem rozległ się głośny brzęk, jakby coś uderzyło o druty, potem skrzek i kroki. Dawid szybko ruszył korytarzem. Kiedy zbliżał się czas kolacji, a Amanda wciąż nie otwierała drzwi, Dawid dał spokój czytaniu i zszedł na dół, do kuchni. Zastał tam Molly, która skrobała jarzyny. Chyba nic jej nie dolegało, tylko była cichsza niż zwykle i miała jakby zaczerwienione oczy. Dawid powiedział "cześć" i stał w progu, czekając. Zazwyczaj to wystarczało, żeby Molly zaczęła. Była na ogół bardzo rozmowna. Ale powiedziała tylko: - Cześć, Dawid. - A potem, po dłuższej chwili: - Widziałeś Amandę? - Oczywiście. Pomogłem jej zanieść rzeczy do pokoju. - To ładnie. - Dawid czekał, ale już nie powiedziała nic więcej o Amandzie. Wreszcie podszedł i zajrzał do zlewu. - Skończyłaś obierać? - spytał. - Nie, zostały mi jeszcze kartofle. - Och, ja je obiorę. Molly uśmiechnęła się zabawnym, drżącym uśmiechem i przez jeden niezręczny moment zdawało się Dawidowi, że gotowa jest go uściskać. Wytłumaczył więc szybko, że nie ma nic przeciwko obieraniu kartofli, bo to zabawne obierać łupinę tak, żeby się jak najdłużej nie zrywała. Molly zabrała się więc do czegoś innego, a Dawid skończył obierać kartofle. Podczas obierania zerkał na nią od czasu do czasu. Molly nie sprawiała na nim specjalnie matczynego wrażenia, pewno dlatego, myślał, że ogromnie się różniła od jego matki. Matka była bardzo niezwykłą osobą. Pozostała w jego wspomnieniu jak ktoś ze snu, nie tylko dlatego, że nie żyła już od przeszło roku. Zawsze była troszeczkę z innego świata - piękna, delikatna, niepewna i pełna dziwnych myśli o wszystkim, myśli, które nie przychodzą do głowy zwykłym ludziom. Molly była zupełnie inna. Nosiła na co dzień dżinsy i stare workowate koszule poplamione farbami, bo była malarką. Drobna i żywa, ciemne włosy wiązała w koński ogon i chodziła przeważnie na bosaka. Wszystko, z wyjątkiem malowania, robiła szybko, zawzięcie i bardzo często nieskutecznie. Na ogół obracała to wówczas w żart, od czasu do czasu jednak złościła się naprawdę, ale tylko chwileczkę. Dawid nie potrafił jeszcze traktować MOlly jak matki, ale jej osoba już mu teraz nie przeszkadzała. Ogromnie się zmienił jego stosunek do niej. Na początku strasznie mu się podobała, kiedy się przyjaźniła z tatą i chodziła na spacery z całą rodziną i robiła im kolację, w dniach, w których gosposia miała wychodne. Uważał, że jest ogromnie miła i zabawna, bo śmiała się i bawiła z młodszymi dziećmi, a Dawida traktowała niemal jak dorosłego. Ale potem, kiedy się dowiedział, że ona i tata mają zamiar się pobrać, na jakiś czas całkiem zmienił zdanie. Zaczął dostrzegać w niej różne rzeczy. Na przykład to, że krzyczy, jak się złości, i to, jak się ubiera, i to, że zaczyna się tak zachowywać, jakby Tesser i Blair, i Janie byli jej własnością, a przecież oni należeli do mamy, która tak niedawno umarła, mimo że jej niemal wcale nie pamiętali. Ale Dawid ją pamiętał. Potem jednak zaczął się przyzwyczajać do osoby Molly. Miał z nią kilka poważnych rozmów, prosiła go o radę, pytała, jak postępować z małymi, bo przecież opiekował się nimi tak długo i tak dobrze. I raz pojechał z nią na poszukiwanie domu. A to był właśnie ten dzień, kiedy znaleźli stary dom Westerleyów. Obydwoje od razu go polubili. Znalezienie odpowiedniego domu było ogromnym problemem. Musiał mieć co najmniej cztery pokoje sypialne i niedużo kosztować. Molly szukała bardzo długo, nim znaleźli ten dom, i wprost nie mogła własnym uszom uwierzyć, kiedy usłyszała, jaki jest wielki i tani. Dopiero później zaczęło się okazywać, skąd ta niska cena. Jednym powodem była odległość od miasta. Ale tata mówił, że dla niego dojazdy to nie problem, bo profesorowie z college.u mają nieregularnie rozłożone zajęcia i nie będzie musiał jeździć w godzinach szczytu.Jeszcze innym powodem był wiek budynku i jego stan. Nie można powiedzieć, że dom został przez poprzednich właścicieli zapuszczony. Pośrednik sprzedaży nieruchomości powiedział Molly, że ten stary budynek znajduje się w zdumiewająco dobrym stanie i właściwie mówił prawdę. Mieszkały tu całe życie dwie staruszki i zawsze bardzo o niego dbały. Był czysty, regularnie malowany, dokonywano w nim odpowiednich reperacji. Problem w tym, że nie był w ogóle unowocześniany czy przerabiany od co najmniej pół wieku. Na przykład w ubikacjach pociągało się jeszcze rączkę na łańcuszku, a wanny stały na wysokich żelaznych orlich pazurach obejmujących żelazne kule. Na Ester zrobiły za pierwszym razem ogromne wrażenie. Wpatrywała się w nie jak urzeczona, a potem opadła na czworaki, żeby im się lepiej przyjrzeć. - Co to jest? - spytała Dawida. - Nogi - odparł Dawid. - To są nogi wanny. Ester odsunęła się szybko. - To wanny chodzą? - spytała. Nic dziwnego, że Ester nigdy w życiu nie widziała podobnej wanny, ale były tam rzeczy, jakich nawet Dawid nigdy nie oglądał. Na przykład lodownia zamiast lodówki i bardzo hałaśliwy bojler wmontowany przy piecu na drzewo, gdzie woda grzała się tylko wtedy, kiedy w piecu się paliło. Molly mówiła, że cała kuchnia tego domu powinna od dawna być w jakimś muzeum i znajdzie się tam na pewno, kiedy tylko ona zdobędzie dość pieniędzy, żeby kupić nową. Molly mówiła, że uwielbia stare domy, ale uczyć się w tej kuchni gotowania na ogromną rodzinę po tym, jak się gotowało tylko dla Amandy w nowoczesnym mieszkaniu - to dość, żeby człowiek dostał bzika. Molly nakrywała właśnie wielki okrągły stół na środku kuchni - na siedem osób, teraz po przyjeździe Amandy - kiedy rozległ się warkot samochodu ojca. Wyszła natychmiast na spotkanie. Dawida dobiegły słowa: - Och, Jeff, jak się cieszę, żeś wrócił. Co za dzień... - a potem zniżyła głos i już nic nie słyszał. Jeszcze przez kilka minut siedzieli razem na dworze. Kiedy weszli, tata Dawida mówił coś o Amandzie, ale nim Dawid zdążył się zorientować, o co chodzi, z dworu weszły bliźniaki i Molly zmieniła temat. Amanda spóźniła się na kolację. Janie zaczęła o niej mówić od pierwszej chwili przy stole. - Przyjechała Amanda - oznajmiła tacie. - Pomogliśmy jej zanieść rzeczy na górę, do pokoju. - Słyszałem - powiedział tata. - Ma kruka, bardzo niebezpiecznego, i węża, i legwana, i takie specjalne ubranie na różne magiczne uroczystości... Janie przerwała nagle. Wszyscy podnieśli wzrok i zobaczyli Amandę, stojącą w drzwiach kuchni. W dalszym ciągu ubrana była w swój strój obrzędowy, a twarz miała absolutnie bez wyrazu z wyjątkiem tego wywróconego do góry nogami lekkiego uśmiechu. - Cześć - powiedział Dawid, a za nim wszyscy po kolei. Po sekundzie milczenia Blair dorzucił cichutko swoje "cześć" jak ostatni dźwięk do długiego stukotu. Amanda nie odpowiedziała. Rozejrzała się tylko po nich wszystkich - było to długie, chłodne, krytyczne spojrzenie. Dawid widywał prawie identyczny wyraz na twarzy Molly, kiedy patrzyła na zdecydowanie zły obraz. Ale Amanda miała ten wyraz niemal wprawiony w twarz. Potrafiła nawet żuć i przełykać nie zmieniając go ani odrobinę. Podczas całej kolacji odpowiadała tylko "tak" lub "nie", jeśli tata czy Molly zadawali jej pytania wprost. Przez pewien czas rozmowa się rwała. Na ogół jedynym problemem przy stole Stanleyów było to, że wszyscy mówili naraz, ale tego wieczora następowały długie, nerwowe, milczące przerwy. Wreszcie Molly zapytała Janie, co robiła całe popołudnie, i Janie zaczęła opowiadać o okólniku dla swoich koni i o charakterach tych wszystkich porcelanowych, plastikowych i wyimaginowanych zwierząt, które tam biegały, i raz wreszcie gadanina Janie przyniosła wszystkim ulgę. Chyba pierwszy raz w życiu Janie skończyła posiłek nie usłyszawszy, że ma być cicho. Tej nocy Dawid długo nie mógł zasnąć i rozmyślał o różnych sprawach, ale przede wszystkim o Amandzie. Myślał o tym jej ociężałym zimnym spojrzeniu, jakim ogarniała tatę, kiedy się do niej zwracał. Przypominało ono spojrzenie Skipa Huntera, jakim obrzucał pana Endicotta, nauczyciela w szóstej klasie, nawet kiedy pan Endicott na niego krzyczał. Skip mieszkał zaledwie o dwa domy od dawnego domu Stanleyów w mieście i prawdę mówiąc bardziej był sąsiadem niż przyjacielem, ale spędzał z Dawidem trochę czasu podczas weekendów. Przychodził zwykle do niego popatrzeć na kolekcję płazów. Ale potem Dawid musiał się pozbyć kolekcji, bo ich druga z kolei gosposia po śmierci matki dostawała histerii na widok węża. Skip przestał wówczas przychodzić, gdyż właściwie bardziej lubił węże niż Dawida. Tak się złożyło, że Dawid też nie bardzo lubił Skipa, ale Skip go na pewien sposób ciekawił. Skip przyciągał uwagę wszystkich, ponieważ cieszył się największą sławą w całej szkole. Był czterokrotnie zawieszany i dwukrotnie zatrzymywany, a w piątej klasie wychowawca dostał przez niego ataku nerwowego. Wszyscy mówili, że Skip to najzimniejszy facet w budzie - i na pewno mieli rację. Dawid postanowił kiedyś wziąć Skipa pod obserwację, żeby wreszcie zrozumieć, co trzeba robić, jeśli się chce zostać zimnym facetem. Doszedł do wniosku, że zimny facet nigdy nie może być speszony, nerwowy czy zawstydzony. Również nigdy nie może brać bardzo poważnie niczego i nikogo. Szczególnie ważną cechą zimnego faceta było okazywanie znudzenia, kiedy inni czymś się naprawdę przejmowali, jeśli byli szczerze rozentuzjazmowani czy podnieceni, czy rozgniewani. Po całym semestrze pilnego przyglądania się Skipowi Dawid wiedział już, co trzeba robić, żeby stać się zimnym facetem. Rzecz w tym, że on tego nie potrafił. Prawdę mówiąc Skip opowiadał wszystkim naokoło, że z Dawida taki zimny facet, jak z koziego tyłka trąba - i chyba miał rację. Blair tego wieczora również przez pewien czas nie mógł zasnąć. Po dłuższym czasie bezsennego leżenia usiadł na łóżku i spojrzał na Dawida. - Dawid - powiedział - ten kruk. Blair miał zwyczaj zapowiadania na początku, o czym będzie mówił, tak jakby podawał jakiś tytuł. - Tak - powiedział Dawid. - Co z tym krukiem? - Ten kruk się gniewa. - Tak, chyba tak. A jak myślisz, dlaczego się gniewa? - Nie wiem, ale on się bardzo gniewa. Kiedy Blair wreszcie zasnął, Dawid wyszedł z łóżka i stanął przed lustrem. Stanął bokiem, a potem odwrócił się bardzo, bardzo wolno, z rozmysłem, rzucając w lustro długie, przeciągłe spojrzenie. Powtórzył to kilka razy, ale wciąż nie wychodziło mu jak należy. Trzeba dużo czasu i wielu ćwiczeń, żeby się czegoś takiego nauczyć. Zastanawiał się, ile to czasu zajęło Amandzie. Rozdział czwarty Śniadanie następnego dnia ogromnie przypominało poprzednią kolację, przynajmniej pod względem konwersacji. Amanda wyglądała teraz całkiem inaczej, bo miała na sobie dżinsy i koszulę zamiast owego okultystycznego stroju, a warkoczyki rozczesała w kędzierzawe fale; w dalszym ciągu jednak milczała. Kiedy zwracał się do niej tata czy Molly, zwlekała z odpowiedzią. Najpierw zwlekała, nim podniosła na rozmówcę wzrok, potem zwlekała patrząc mu prosto w oczy, a potem, kiedy wyglądało już na to, że nic nie odpowie - mówiła coś, ale niewiele. Dawid był trochę zaskoczony zachowaniem swojego ojca. Jeffrey A. Stanley, geolog, docent w Amesworth College, miał duże doświadczenie z młodzieżą w różnym wieku. Był to wielki mężczyzna o silnej, szczupłej twarzy i stanowczym, zdecydowanym sposobie bycia, umiejący podporządkować sobie ludzi. Nie znaczy to, żeby ojciec był małostkowy czy przesadnie wymagający. Dawid uważał, że ojciec jest na ogół sprawiedliwy i wyrozumiały. Ale był to człowiek z temperamentem i własnym zdaniem i nie należał do tych, co pozwalają patrzeć sobie w twarz z miną, która mówi: "no i co mi zrobisz?" Raczej nie. Widać tata zrozumiał, że Dawid się dziwi, bo spróbował mu to wytłumaczyć przed wyjazdem do pracy. Pocałował na do widzenia Molly, Janie i Ester i poprosił syna, żeby mu pomógł zanieść rzeczy do samochodu. Miał do zabrania książki i teczkę, ale doskonale dałby sobie z tym radę sam, więc był to tylko pretekst, żeby pogadać z Dawidem bez świadków. W drodze do garażu, który w domu Westerleyów znajdował się z tyłu, w pewnej odległości za domem i miał stryszek na siano, bo kiedyś był stajnią, tata spytał: - Co sądzisz o swojej nowej siostrze? - No... - odparł Dawid. - Jest dosyć ciekawa. To znaczy, nie przypuszczam, żeby się okazała nudna. Ale ma charakterek, prawda? Ojciec uśmiechnął się. - Prawda. Ma na pewno charakterek. Ale musimy pamiętać, że jest teraz trochę przybita i nieszczęśliwa... - Myślisz o tym, że pobraliście się z Molly? - spytał Dawid. - Tak, częściowo o tym. - Uhm - kiwnął głową Dawid. - Mnie się to też z początku nie bardzo podobało, pamiętasz? Póki nie przywykłem do tej myśli, nie poznałem Molly lepiej i w ogóle. - Ale wypadek Amandy jest troszkę inny i chyba bardziej bolesny. Jej ojciec żyje i przez to sprawa jest dla niej o wiele bardziej skomplikowana. W ciągu ostatnich lat miała trudne, przykre przejścia, a teraz znalazła się w nowej sytuacji, do której musi się przystosować. Nie przyjdzie jej to łatwo i być może, nam to również nie przyjdzie łatwo. Potrzebny będzie dodatkowy wysiłek... i masa cierpliwości. Dawid wyszczerzył zęby. - Wiem, o co ci chodzi. Na przykład o to, jaka była przy śniadaniu. Gdyby jedno z nas tak się zachowywało, to byś je rozszarpał. Ojciec się roześmiał. - Możliwe. I jeśli tak będzie dalej, może się zdarzyć, że rozszarpię Amandę. Ale postaram się jeszcze zachować cierpliwość. I mam nadzieję, że wy tak samo. Dawid spojrzał ojcu prosto w oczy. - Jasne - powiedział. - Jasne, tato. - Szczerze tak myślał, ale zastanawiał się jednocześnie, jak by to było, gdyby tylko patrzył na ojca i nic nie powiedział, nawet się nie uśmiechnął. Dawid stał i rozmyślał, podczas gdy ojciec wyprowadzał wóz z garażu - i to był błąd. Po chwili samochód zatrzymał się i ojciec spuścił szybę w oknie. - Byłbym zapomniał - powiedział. - Czy moglibyście zacząć pielić rabaty przed domem? Te, które podlewaliśmy w niedzielę, wiesz? - Tak - kiwnął głową Dawid. - Wiem. - Zacznijcie to robić dzisiaj, wszyscy. Powiedz bliźniakom i Janie, żeby też pomogli. Powiedz, że kazałem wszystkim trochę popracować, nim się zaczną bawić. - A co z Amandą? - To zostawmy Molly. Ale sądzę, że Amanda mogłaby też pomóc. Tata wycofał wóz do końca podjazdu, a Dawid westchnął. Nie tyle mu chodziło o pielenie, ile o pomoc Janie i bliźniąt. Dobrze to znał. Nakłonienie tej gromadki do wspólnej pracy przypominało sen, jaki się czasem miewa: człowiek biegnie dokądś i biegnie, i w żaden sposób nie może dobiec. A poza tym Dawid liczył, że uda mu się porozmawiać z Amandą, nim zdąży się znowu zamknąć w pokoju. Chciał pogadać jeszcze o spirytyzmie i może obejrzeć kilka jej książek. Miał poważne wątpliwości, czy Amanda zechce pomagać w robocie. Kiedy wrócił do kuchni i powiedział o pieleniu, Janie i bliźnięta nie mogły się doczekać, kiedy zaczną. Nigdy w życiu nie pieliły, a zawsze strasznie się cieszyły wszystkim, co nowe - przynajmniej przez kilka pierwszych chwil. Amanda dalej siedziała w milczeniu przy stole. Dawid spojrzał na Mollly, Molly spojrzała na Amandę, a Amanda wbiła wzrok w talerz. Wtedy Molly wzięła głęboki oddech, podeszła i chwyciła Amandę za ramię. - Wstawaj w tej chwili, idź na dwór i pomóż im! - powiedziała gniewnym głosem. Amanda podniosła się wolno, wyszarpnęła ramię i ruszyła do drzwi za Janie i bliźniętami. Dawid poszedł za nią. Nie patrzył na Molly. Musiał iść jeszcze do garażu po narzędzia; reszta wałęsała się po ogrodzie, kiedy do nich wrócił. To znaczy cała trójka, bo Amanda zwinęła się na ławce ogrodowej z kutego żelaza. Dawid najpierw obejrzał teren i ustalił, co kto będzie robił. Ziemia była miękka i wilgotna, gdyż odkąd się wprowadzili, tata wciąż lał na nią wodę strumieniami. Pośrednik handlu nieruchomościami mówił, że ten ogród był starannie pielęgnowany przez poprzednie właścicielki, ale został strasznie zapuszczony w okresie, kiedy dom był wystawiony na sprzedaż. Teraz prawie uschnięte drzewa i krzewy zaczynały wracać do życia, ale chwasty rozpleniły się wszędzie. - Tesser i Blair - zaczął Dawid. - Wy jesteście za mali na gracę, więc będziecie musieli wyrywać chwasty rękoma. Oczyścicie ten kawałek, o tutaj, do tych róż. A ty, Janie, wypielisz następny kawałek... Ale jak zwykle Janie miała inne zdanie. - Ja chcę wycinać te wielkie osty tam, przy ogrodzeniu - oznajmiła. - Ależ to jest najtrudniejsze - zaprotestował Dawid. - Jesteś na to za mała. - Nie jestem! Nie jestem za mała. Chcę wycinać osty. Dawid westchnął. Wiedział, że sam jest temu winny. Trzeba zwariować, żeby mówić Janie, że jest na coś za mała. Wziął gracę i zaczął pielić miejsce, które zamierzał uprzednio przydzielić siostrze, a ona pomaszerowała na zarośniętą ostami ścieżkę. Gratulował sobie w duchu, że starczyło mu przynajmniej rozumu, żeby nie mówić Amandzie, co ma robić. Tego by już było za wiele. Dosyć, że rozwala się na ławce i przygląda mu się spod przymrużonych powiek z tym swoim wywróconym uśmieszkiem. Dawid wzruszył w duchu ramionami. A niech sobie robi, co chce, to nie jego sprawa. Wykonał polecenie ojca i nic więcej robić nie będzie. Puścił malców w ruch, ale teraz niech każdy robi swoje. Jeśli nie będą pracowali jak trzeba, a pewno nie będą, nie powie słowa. W każdym razie nie przy Amandzie, która tam leży i patrzy. Odwrócił się plecami do całego świata i skupił się na robocie. Pracował z zapałem. Upłynęło może pięć minut, kiedy usłyszał niesamowity dźwięk i podniósł głowę. Był to rozdzierający krzyk, a dochodził chyba ze ścieżki zarosłej ostami. Spojrzał w tamtym kierunku i zdążył jeszcze zobaczyć Janie, która zataczając się wychodziła spomiędzy ostów trzymając się za pierś; w drugiej ręce wymachiwała gracą. Zatoczyła się jeszcze kilka razy i padła na ziemię. Dawid już chciał do niej biec, kiedy zerwała się na nogi. - Co się stało, Janie? - zawołał. - Toczę bitwę - odpowiedziała. - Zobacz, te osty to armia nieprzyjacielska, ja jestem bohater, a ta graca to mój miecz. Skoczyłam, rzuciłam się na nich i pozabijałam. A kiedy jakiś oset dotknie mnie, to ja jestem pozabijana. - Zabita - poprawił ją Dawid i poszedł zobaczyć. Kilka ostów było uciętych na rozmaitych wysokościach, inne po prostu przygięte. Chciał już powiedzieć, że w tym tempie wygracowanie ścieżki zajmie jej jedno stulecie, ale się opamiętał. Spełnił obietnicę i koniec. Jeśli tata chce zrobić z Janie ogrodniczkę, niech sam się tym zajmie. Wrócił do swojego pielenia, a Janie wymachując gracą rzuciła się do ataku na osty i wrzeszczała, ile sił w płucach. Dawid zabrał się znowu do roboty. Bliźnięta również pracowały. Każde z nich wyciągało po jednym zielsku, z którym bardzo wolno maszerowało na skraj ogrodu, kładło na ziemi, a potem bardzo wolno wracało. Po drodze przyglądało się pprowadzonej na ścieżce walce z ostami. Dawid zacisnął zęby, żeby nic nie powiedzieć, i praacował dalej. Kiedy opielił spory kawałek, a ręce i plecy zaczęły go już boleć, wyprostował się. To, co zrobili inni, trudno było nawet dostrzec. Amanda w dalszym ciągu siedziała na ławce. Dawid podszedł i usiadł obok, starannie odwracając wzrok. Nie miał zamiaru zaczynać rozmowy, jeśli ona dzisiaj postanowiła nie odzywać się i do niego. Siedział tak kilka chwil dając wytchnienie plecom. Przez ten czas Blair kilka razy przeniósł jakieś zielsko z miejsca na miejsce, nim sobie przypomniał, że trzeba je wyrzucić, a Tesser całkiem przestała pracować i stała tylko przyglądając się Janie. Dawid doprawdy nie mógł mieć pretensji do bliźniąt. Jak zwykle, Janie przyciągała ogólną uwagę. W ciągu pięciu minut widział kilka jej szalonych szarż po ścieżce i kilka nagłych zgonów przy akompaniamencie okropnych charczeń, wśród śmiertelnych drgawek. - Nie zrobią tego, co mieli zrobić, prawda? - odezwała się znienacka Amanda, a Dawid niemal podskoczył ze zdumienia. - Tak - odparł potrząsając głową. - NIkt nie zmusi Janie, żeby coś zrobiła. Nikt. Chyba że sama ma na to ochotę. Po dłuższej przerwie Amanda powiedziała: - Założę się, że ja bym potrafiła. - Jak? - Och, nie wiem. Musiałabym się zastanowić. Ale założę się, że bym potrafiła. Dawid sceptycznie wzruszył ramionami i dalej przyglądał się czemuś, co zapewne miało być rannym koniem. Janie galopowała w kółko rżąc i coraz bardziej przechylając się na jeden bok. Kiedy koń wreszcie zdechł, Amanda spytała: - Chcesz zobaczyć? Dawid był tak zafascynowany techniką zdychania konia, że całkiem zapomniał, o czym przed chwilą rozmawiali. - Co chcę zobaczyć? - spytał. - Chcesz zobaczyć, jak zmuszę Janie, żeby coś zrobiła? - Oczywiście - odparł. - Z moim błogosławieństwem. Amanda obrzuciła dom długim uważnym spojrzeniem. NIe widać było, by ktoś im się przyglądał. Potem wrzasnęła: - Hej, dzieci! Ester i Blair przyszli natychmiast, ale trzeba było krzyknąć kilka razy jeszcze głośniej, by wołanie dotarło do uszu Janie poprzez gwar bitewny. Kiedy wszyscy stanęli wokół niej, powiedziała: - Słuchajcie, będziemy się bawili w nową grę. Nazywa się "Niewolnicy i Poganiacz". Amanda była poganiaczem niewolników. Zdjęła pasek i przywiązała do kija - był to bat. Potem kazała wszystkim wyrywać chwasty, a sama chodziła w kółko krzycząc: "Szybciej, szybciej!" i okładając dzieci batem. Doskonale im szło przez dłuższy czas. Wszyscy wyrywali chwasty jak szaleni, a Janie za każdym uderzeniem straszliwie jęczała i cierpiała. Pasek Amandy był z materiału, więc naprawdę nie bardzo bolało, ale łatwo mogła udawać, że znosi straszne katusze, bo Amanda zamachiwała się groźnie i waliła tak, jakby to nie były żarty. Zabawa okazała się dostatecznie podniecająca, żeby zająć wszystkich na dłuższy czas. Nim Janie zaczęła prosić, żeby teraz ona została poganiaczem niewolników, opielono zdumiewająco duży teren. Kiedy drzwi frontowe otwarły się nagle i ukazała się w nich Molly, Amanda oddała bat Janie i ruszyła z powrotem na ławkę. Dawid podszedł porozmawiać z Molly, która była zdumiona, że tyle zrobili. - Tak. Tata będzie zdziwiony. - Będzie bardzo zadowolony. Czy Amanda wam pomagała? - Tak, nawet bardzo. Molly podeszła do ławki, powiedziała coś do Amandy i pogłaskała ją po ramieniu. Dawid patrzał z werandy, więc nie widział dokładnie, ale wydawało mu się, że Amanda nic nie odpowiedziała. Potem Janie bawiła się dalej w poganiacza niewolników, a Blair i Tesser byli niewolnikami, natomiast Dawid zabrał Amandę na wspólny obchód całego terenu. Pokazał jej grupę bardzo starych drzew za domem i wyschnięte łożysko strumienia na samym końcu posesji. W stajnio-garażu pokazał jej stare żłoby, gdzie zadawano obrok koniom, i stryszek na górce. Siedzieli tam chwilę i rozmawiali. - Dlaczego powiedziałeś mojej matce, że pomagałam? - spytała Amanda. - Bo pomagałaś. Przecież nigdy w życiu nie zrobilibyśmy i połowy tego, gdybyś nie wymyśliła zabawy w poganiacza. Amanda prychnęła pogardliwie. - Wielkie rzeczy! Przecież mnie wcale nie chodziło o pielenie. To były tylko ćwiczenia moich umiejętności okultystycznych. To bardzo ważna sprawa dla okultysty rozszerzać swoją władzę nad innymi ludźmi. Chciałam tylko sprawdzić, czy potrafię ich do tego zmusić. - No i potrafiłaś - przyznał Dawid. Amanda wzruszyła ramionami. - To żadna sztuka, jeśli się już raz te umiejętności zdobyło. - A co złego w tym, że powiedziałem twojej matce, że nam pomagałaś? - spytał Dawid. - Gniewałaby się przecież, gdybyś nie pomogła. - Nic mnie to nie obchodzi - odparła Amanda. Dawid spojrzał na nią ze zdumieniem. - A to dlaczego? - Bo jej nienawidzę. Dlatego. - Nienawidzisz Molly? - Dawidowi trudno było w to uwierzyć. Molly nie była osobą, której można by nienawidzić. Może można by się bez niej obyć, ale nienawidzić? Za co? - Nienawidzę jej - oznajmiła Amanda - bo rozwiodła się z moim ojcem. - Tata mówił, że oni się oboje rozwiedli. Wspólnie to zdecydowali. - Mój tata mówi inaczej, a on chyba lepiej wie. Ona go rzuciła, a potem, kiedy już prawie się przyzwyczaiłam do mieszkania z mamą tam w tamtym dou i zdobyłam przyjaciółkę, i w ogóle, ona nagle wychodzi za mąż za twojego tatę, który jest, praktycznie biorąc, biedny, z kupą własnych dzieci, którymi ona się musi zajmować i musimy się przeprowadzać tutaj na tę wiochę, gdzie już nie mogę się widywać z Leah, i muszę chodzić do jakiejś parszywej prowincjonalnej szkółki, gdzie nie znajdę nikogo podobnego do mnie i wszyscy będą na mnie patrzeć jak na cudaka!!! - O, rany! - stęknął Dawid, a po chwili dodał: - Mój tata nie jest biedny. - Jest, w porównaniu z moim. - Skąd wiesz? - Bo mi mój tata mówił. - O! Czy tamte rzeczy też ci mówił? - Nie musiał mówić. I tak wiedziałam. Ale rozmawialiśmy o tym. Mój tata doskonale rozumie, co ja czuję. Wcale się nie dziwi, że jestem wściekła. Dawid tylko kiwał głową, bo nie wiedział, co powiedzieć, a po chwili Amanda podjęła: - I założę się, że twój tata też nie lubi spirytyzmu i magii. Na pewno tego nie cierpi. Prawda? - Nie - odparł Dawid. - Nie cierpi to nie jest właściwe słowo. Na ogół tylko się uśmiecha, kiedy mówimy o podobnych rzeczach. - No widzisz - triumfowała Amanda. - Właśnie tak przypuszczałam. - Ale moja mama to lubiła. W gruncie rzeczy - tu Dawid przerwał i spojrzał na Amandę - w gruncie rzeczy ona sama była trochę... nie z tego świata. - Naprawdę? - zdziwiła się Amanda. - Jak to? - No - mówił wolno Dawid - wierzyła w duchy i strachy, i rozmawiała ze zwierzętami, i lubiła wszystko, co dziwne i fantastyczne. Myślę, że wiedziała o rzeczach, które miały się zdarzyć dopiero później, w przyszłości. Przynajmniej o niektórych. - Twoja matka w to wierzyła? Dawid skinął głową. - Niesamowite - stwierdziła Amanda. Ale Dawid pochłonięty był teraz myślami o tym, co powiedział... o tym, co w jego matce było takiego... nieziemskiego. Wierzyła, pamiętał, że coś - na przykład tęcza czy dzwony kościelne - to dobry omen. I zawsze dopatrywała się jakichś magicznych symboli w rzeczach zwykłych. Pamiętał również jej przeczucia... czasem jakby wiedziała o czymś, co się miało stać dopiero później. Po jej śmierci Dawid zdał sobie sprawę, że zapewne dużo wcześniej niż oni wiedziała już, że umrze. Sięgając pamięcią wstecz przypominał sobie, jak przygotowywała go do pomagania ojcu przy dzieciach, nim jeszcze ktokolwiek wiedział, że jest chora. Nagle słowo, które wypowiedziała Amanda, dotarło do jego świadomości. - Niesamowite? - spytał. - A cóż jest niesamowitego w zajmowaniu się zjawiskami nadprzyrodzonymi? Myślałem, że ty się tym zajmujesz. - Owszem - przytaknęła Amanda. - Tylko wydaje mi się niesamowite, że twoja matka mogła być taka. Rozdział piąty Dawid zaczynał rozumieć, że jeśli idzie o Amandę, można zawsze liczyć na jedno - na niespodzianki. Po tej długiej rozmowie na stryszku nad garażem, kiedy to gadali o matkach i innych ważnych sprawach, myślał, że ją poznał, przynajmniej trochę. Ale kiedy odezwał się do niej następnym razem, zrobiła taką minę, jakby chciała zwymiotować, i powoli, z rozmysłem odwróciła się do niego plecami. Nic nie rozumiał. Po prostu nic nie rozumiał - może to, że Molly akurat wchodziła do pokoju, miało jakiś związek z tym zachowaniem? Później, tego samego dnia wieczorem, siedział na schodkach przed domem patrząc na trawnik, który już zaczynał się ponownie zielenić, kiedy wyszła Amanda i przystanęła. Obrzucił ją ostrożnym spojrzeniem, ale ona uśmiechnęła się i powiedziała: - Idę szukać ziół. Pójdziesz ze mną? Ruszyła tak szybko, że musiał niemal biec, by ją dogonić. - Ziół? - spytał. - Jakich ziół? - Och, zwyczajnych. - Takich do przypraw? - Nie, głupi. Do czarów. Niektóre zioła mają czarnoksięską moc. Prawie do każdego zaklęcia, odwaru czy napoju miłosnego potrzebne są zioła. Leah kupuje je w sklepie zielarskim, ale tu, na wsi, można je samemu uzbierać, jeśli się tylko wie, czego szukać. - A czego teraz szukasz? - Och, różnych rzeczy - tojadu, trujących grzybów, wilczych jagód, różnych. - A gdzie będziesz szukać? - Najlepiej byłoby na cmentarzu. Nie wiesz, czy jest tu gdzie jaki cmentarz? - NIe - odparł Dawid. - Nie w sąsiedztwie. - Przypuszczałam, że nie będziesz wiedział. Chcę poszukać wzdłuż drogi, po obu stronach. To odpowiednie miejsce. Albo takie, gdzie ktoś umarł. Albo na skrzyżowaniu dróg. Rozdroże to bardzo dobry punkt dla różnych sił nadprzyrodzonych. Najbliższe rozdroże znajdowało się niemal o pół mili. Kiedy tam doszli, Amanda rozejrzała się i zerwała kilka gałązek różnych roślin. Dawidowi wydało się, że to, co nazywała tojadem, było zwyczajnym domowym anyżkiem, a wilcze jagody wyglądały mu na zwykły jałowiec. Ale Amanda była ogromnie podniecona, gdy je znalazła. - Czy jesteś pewna, że to wilcze jagody? - pytał Dawid. - Bo mnie się zdaje... - Słuchaj! - przerwała Amanda. - Setki razy używałam wilczych jagód i zawsze tak wyglądały i pachniały, tyle że były, oczywiście, bardziej suche. Leah kupowała je w sklepie zielarskim i płaciła prawie pięć dolarów za garsteczkę. Mówiła, że to bardzo rzadka i droga roślina. Dawid doszedł do wniosku, że chyba ta Leah wiedziała, co mówi, żałował tylko, że nie miał dotąd pojęcia o możliwości sprzedawania podobnego zielska za tyle pieniędzy. Kiedy wracali do domu, a on niósł jej torbę z ziołami, Amanda opowiadała mu o Leah i o tym, co robiła. Leah studiowała chiromancję i na dużej pauzie w szkole obsługiwała koleżanki, które chciały, żeby im wróżyć z ręki. Chiromancja to bardzo skomplikowana sztuka i Amanda dopiero zaczęła się jej uczyć, wobec tego do niej należało tylko zbieranie pieniędzy, pięćdziesiąt centów od ręki, i sporządzanie listy klientek, podczas gdy Leah im wróżyła. Amanda musiała również rozmawiać z tymi, które czekały na swoją kolejkę, i pytać, czy kto nie chce kupić napoju miłosnego albo klątwy. - A ile to kosztowało? - To zależy. - Od czego? - Od tego, ile dany dzieciak dostawał kieszonkowego. I jak bardzo mu zależało na tym, żeby się zemścić albo zdobyć sobie czyjąś sympatię. Za napój miłosny dostawałyśmy czasem nawet dolara. Klątwy były na ogół trochę tańsze. - Musiałyście zarabiać kupę forsy. - Ja nie zarabiałam, tylko Leah. - Jak to? Nie dostawałaś połowy? - Nie, bo większość składników, jakie na to szły, kupowała Leah, a poza tym ona była zawsze bez pieniędzy, bo jej ojciec nigdy nie płacił alimentów. Ale ja miałam dostawać część forsy po dopełnieniu wszystkich obrzędów inicjacji. No i akurat wtedy, kiedy już się wszystkiego nauczyłam, musiałam wyjeżdżać. - I Leah nigdy ci nic nie dawała? - Nie. Widzisz, ona musiała mieć bardzo dużo pieniędzy na wszystko, czego nam było trzeba do czarów, a trudno jej było o forsę przy ojcu próżniaku i matce, z którą nie rozmawiała. I niektóre zaklęcia robiłyśmy za darmo. Na przykład kiedy złamałyśmy panu Fitzmaurice.owi nogę. Wcale nie zrobiłyśmy tego dla pieniędzy. - A dlaczego złamałyście mu nogę? - Przez zemstę - powiedziała Amanda. - Przez zemstę? Amanda skinęła głową. Ściągnęła ciemne brwi przyjmując wyraz, który przypomniał Dawidowi spojrzenie, jakim obrzucał ją kruk. - Przez zemstę za to, że pan Fitzmaurice był człowiekiem niesprawiedliwym i uprzedzonym. Rozumiesz, Leah miała napisać wypracowanie z historii o Aztekach i namówiła jedną bardzo dobrą uczennicę, Millicent Endicott, żeby jej pozwoliła przepisać swoje wypracowanie. Millicent miała innego nauczyciela historii, więc nikt nie mógł wiedzieć, że Leah to przepisała. No i... - tu Amanda przerwała przybierając wyraz twarzy, który mówił "nie uwierzysz i pękniesz ze złości, jak ci powiem" - no i Millicent dostała piątkę za tych Azteków, a Leah tróję. Za to samo wypracowanie. Leah była wściekła. PomyśL tylko, ile musiała zmarnować czasu, żeby przekonać Millicent, że można kogoś zauroczyć, i ile tym można narobić szkody, do tego jeszcze cała robota z przepisywaniem, bo to była bardzo długa praca - i za to wszystko dostać tylko tróję! To był murowany dowód, że pan Fitzmaurice jest strasznie do niej uprzedzony. - A czemu był do niej uprzedzony? - Kto go tam wie? Tyle, że on nie był uprzedzony jedynie do tych, co zawsze odrabiały zadania domowe i śmiały się z jego dowcipów sprzed stu lat. No więc zdobyłyśmy włos z rękawa jego marynarki, położyłyśmy go na glinianą lalkę i wbijałyśmy w nią szpilki i pan Fitzmaurice pojechał potem na narty i złamał nogę. Na Dawidzie, choćby nie chciał, musiało to zrobić wrażenie. Amanda potrafiła patrzeć człowiekowi prosto w oczy, mówić coś, co brzmiało całkiem nieprawdopodobnie, a kiedy kończyła, to już się wcale nie wydawało nieprawdopodobne. - O, rany! - powiedział Dawid, usłyszawszy opowieść o panu Fitzmaurice. Amanda wyglądała na zadowoloną. - Słuchaj - spytała - a może chciałbyś pobrać trochę nauk o zjawiskach nadprzyrodzonych? I nawet mali mogliby też. Moglibyście wszyscy zostać moimi neofitami. - Co to jest neofita? - spytał Dawid. - Uczeń. Ktoś, kto jest w czymś nowy. Byłam neofitką Leah, póki nie dopełniłam obrzędu inicjacji, więc teraz wy wszyscy możecie być moimi neofitami... Dawid był naprawdę zdumiony słysząc propozycję Amandy, żeby on i malcy zostali jej neofitami. Miał dotąd cichą nadzieję, że powie mu coś więcej o magii i spirytyzmie i może mu da do przeczytania niektóre swoje książki, ale żeby go zapraszała do nauki czarnoksięstwa - tego się nie spodziewał! W gruncie rzeczy Dawid nie miał jeszcze wyrobionego zdania o Amandzie i jej czarnoksięstwie. Na przykład wcale nie ustalił, w jakiej mierze widzi w tym coś naprawdę nadprzyrodzonego, i w gruncie rzeczy nie próbował ustalić. Nie bardzo wiedział, dlaczego, ale pamiętał, że kiedyś zapytał mamę, czy wierzy w duchy, a ona odpowiedziała, że nie odrzuca wiary w nic, co sprawia, iż świat jest bardziej emocjonujący. I Dawid doszedł do wniosku, że teraz odczuwa coś podobnego. Bo jedno trzeba było powiedzieć o Amandzie - z pewnością świat wydawał się przy niej bardziej emocjonujący, choć były to emocje różnego rodzaju. Tego wieczora, kiedy szli spać, Dawid powiedział dzieciom o zaproszeniu Amandy i wszyscy przyjęli je z entuzjazmem. Janie ogromnie chciała się wykształcić na czarownicę, a Dawid powiedział, że jego zdaniem ma już całkiem dobre początki. Ester plotła coś o królikach. Z początku nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi, aż wreszcie pojął, że w jej pojęciu Amanda będzie ich uczyć magicznych sztuczek. Najwyraźniej ESter dowiedziała się skądś - pewno z telewizji - że magia polega przede wszystkim na wyciąganiu królików z czarnych cylindrów. A Ester zawsze miała kota na punkcie królików. Blair jak zwykle mówił niewiele, ale Dawid czuł, że był zaciekawiony. Wreszcie się odezwał. - Dawid? - a kiedy Dawid spojrzał na niego, spytał: - Co to jest magia? Dawid nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak trudno to wytłumaczyć za pomocą słów. - No - powiedział - magia to jest robienie rzeczy, jakich inni nie mogą zrobić, używając sił, jakich inni nie mają. Blair skinął głową ze swoim uśmiechem z pocztówki świątecznej. - Och! Więc to jest magia! - Ale trzeba się bardzo długo uczyć i brać udział w obrzędach, i mówić odpowiednie zaklęcia, żeby zdobyć te siły. Blair wydawał się zaskoczony. - Trzeba je mówić? Dawid skinął głową. - I Amanda je mówi? - Na pewno. Bardzo często. - Dawid, słuchaj. Czy jak Amanda mówi przeklęcia, to kopie kruka? - NIe przeklęcia - roześmiał się Dawid - tylko zaklęcia. I Amanda nie kopie kruka. Blair potrząsnął głową. - Kopie - oświadczył. Ester przerwała im następnym pytaniem o króliki i Dawid musiał jej ponownie tłumaczyć, że pewno nie będzie królików, a przynajmniej nie od razu. Następnego dnia rano Molly pojechała do miasta po zakupy, a Amanda zawołała młodych Stanleyów do swojego pokoju. Wyglądał teraz całkiem inaczej niż wtedy, kiedy Dawid widział go po raz ostatni. Na ścianach rozwieszone były kolorowe afisze, a z sufitu zwisały w kilku miejscach różne dziwne przedmioty. Jeden wyglądał jak olbrzymie oko wymalowane na tekturze, inne zrobione były chyba z patyków i przędzy. Na oknach kołysały się długie sznury paciorków, a w kilku miejscach wisiały zasłony. Jedna była na drzwiach do schowka na ubranie, a druga zasłaniała półki z książkami. Na środku pokoju stał stolik do kart nakryty szalem, a na nim talia kart. Amanda miała na sobie czarną suknię i szal, a na czole przyklejony świecący trójkąt, tylko włosów nie posplatała w warkoczyki. Kiedy wszyscy weszli, zamknęła drzwi i usiadła za stolikiem. Po przeciwnej stronie stołu stało jedno krzesło. Dawid, Ester i Janie przysiedli na brzeżku łóżka, a Blair przeszedł przez pokój i usiadł na podłodze, przy klatce kruka. Amanda wzięła karty i zaczęła je tasować. - Postanowiłam - oznajmiła - że zanim zacznę was uczyć, musicie przejść pewne testy. - Takie jak na inteligencję? - ucieszyła się Janie. - Bo ja mam bardzo dobre wyniki z testu na inteligencję. - Nie, nie jak testy na inteligencję. Muszę zrobić wam test na zdolności nadprzyrodzone. Chcę sprawdzić, czy któreś z was ma zadatki na medium. Są ludzie, którzy rodzą się ze zdolnościami telepatycznymi i różnymi innymi, wykrywa się to robiąc rozmaite testy w laboratoriach. Czytałyśmy o tym z Leah. Nie przypuszczam zresztą, żeby które z was je miało, a jeśli to niewielkie. Ale w ten sposób będziemy mogli mieć pewność. Ty pierwszy, Dawid. Siadaj tu, na krześle. Test polegał na tym, by sprawdzić, na ile ktoś potrafi odczytywać cudze myśli. Amanda wyciągała z talii kartę tak, żeby Dawid jej nie widział, a on musiał powiedzieć, czy to czarny, czy czerwony kolor. Amanda tłumaczyła, że zwykły człowiek zgadnie w połowie przypadków, to znaczy na dwadzieścia kart odgadnie kolor dziesięciu. Jeśli się odgadło czternaście czy piętnaście, miało się całkiem niezłe wrodzone zadatki na medium. Kiedy Leah robiła ten test na Amandzie, ona od razu, za pierwszym razem, odgadła kolor czternastu kart. Tak więc Amanda wyciągała karty, a Dawid oglądał je od tyłu i zgadywał, która jest czarna, a która czerwona. Kiedy skończył, powiedziała, że zgadł jedenaście razy, co nie świadczy o niczym nadzwyczajnym, ale też i nie było beznadziejne. Następna była Janie. Janie żądała, żeby jej dawano za każdym razem długi, długi czas do namysłu. Przykładała palce do skroni, przymykała oczy i kołysała się w krześle mrucząc: "czerwona czy czarna, czerwona czy czarna". A kiedy odgadła źle, zaczynała długie wyjaśnienia, że chciała właśnie powiedzieć odwrotnie, tylko że jej źle wyszło, kiedy mówiła, więc powinno się jej pozwolić zgadywać ponownie. Raz, kiedy Dawid czekał, aż Amanda i Janie skończą się kłócić, czy ostatnia pomyłka będzie się liczyć, czy nie, zauważył przypadkiem, co robi Blair. Blair karmił czymś kruka. Wyglądało to jak kiszka pasztetowa i pewno była to kiszka, bo Blair ją uwielbiał i zawsze nosił w kieszeniach. Dawid najpierw chciał powiedzieć, żeby uważał, ale że kruk dziobał tylko kiszkę i nie miał zamiaru dziobać nic innego, dał pokój. Poza tym Blair na ogół świetnie sobie radził ze zwierzętami. Kiedy Janie skończyła wreszcie, wyszło, że zgadła trzynaście razy, ale ona upierała się, że piętnaście, tylko Amanda źle policzyła. Następna była Ester. Wdrapała się i usadowiła na krześle, wysunąwszy przed siebie tłuste nóżki, a ręce złożywszy na podołku. Zamknęła oczy, tak jak to robiła Janie, potem je otworzyła i powiedziała: - Jeśli wygram, czy będę mogła zrobić pierwszego królika? - Królika? - zdumiała się Amanda. - O czym ona mówi? Dawid próbował to wyjaśnić, na co Amanda prychnęła i zabrała się do testu. Kiedy skończyły, Ester miała dokładnie dziesięć prawidłowych odgadnięć. - Czy dobrze wyszłam? - dopytywała się Ester. - Przeciętnie. Nic nadzwyczajnego. Ester podeszła i oparła się o Dawida. - Dawid? - spytała ze zmartwioną buzią. - Słuchaj, Tesser - szepnął. - Jeśli w ogóle będą kiedy króliki, to ci jednego zdobędę. Obiecuję. Ester uśmiechnęła się i wdrapała obok, na brzeg łóżka. Dawid zauważył, że Amanda odkłada karty. - A co z Blairem? - zapytał. Amanda zrobiła zdziwioną minę. - Jak on może przejść test? On w ogóle nie mówi. - Mówi. Przecież ci powiedziałem. Tyle, że nie często. - No cóż, ja go nigdy nie słyszałam. Blair podszedł do stolika i spojrzał na Amandę. - No dobrze - prychnęła. - Właź na krzesło. - Wyciągnęła kartę i spojrzała na nią. Blair wdrapał się na krzesło, usiadł bardzo spokojnie i wpatrywał się z uśmiechem w Amandę. - No więc, co to jest? - spytała wreszcie. - Czerwona czy czarna. - To są serduszka - odparł Blair cichutkim głosem. - Dużo malutkich serduszek. Amanda rzuciła kartę na stół. - No widzisz - zwróciła się do Dawida - co ci mówiłam? Przecież on nic nie rozumie. Dawid podszedł i podniósł kartę. Była to dziewiątka kier. W tym momencie Amanda krzyknęła i przez ułamek sekundy Dawid sądził, że krzyczy ze zdumienia, bo Blair rozpoznał kartę. Przecież okazało się, że nie tylko wiedział, jakiego jest koloru, ale że to są serduszka kierowe - i że jest ich dużo. Pewno wiedziałby, że jest ich dziewięć, gdyby potrafił liczyć do dziewięciu. Dawid już otwierał usta, by wytłumaczyć, że Blair jest trochę nie z tej ziemi, kiedy zauważył prawdziwy powód krzyku Amandy. Kruk wyszedł z klatki. Skakał na wielkich czarnych łapach po podłodze rozpościerając coraz to szerzej i szerzej skrzydła. Wszyscy stali jak skamieniali, a on nagle poderwał się w górę i Amanda wrzasnęła znowu. Miotał się jak szalony po pokoju łopocząc ogromnymi skrzydłami. Raz przysiadł na moment na komodzie i strącił gromadę słoików i butelek, potem poderwał się znowu. Kiedy usiadł wreszcie na środku łóżka, Janie, Dawid, Ester i Amanda leżeli na podłodze. Amanda osłoniła głowę rękami. Potem wszyscy powoli, ostrożnie usiedli. Blair podszedł do łóżka. Zobaczywszy go kruk przekrzywił głowę i przyskoczył do niego dwoma wielkimi ślamazarnymi susami. Blair objął go małymi dziecinnymi ramionami i dźwignął z łóżka. Ptak był tak wielki, że malec niosąc go musiał się odchylać do tyłu. Kruk zwisał bezwładnie, głowa mu się kiwała, a wielkie zakrzywione szpony niemal wlokły się po ziemi. Blair podszedł powoli do klatki i wpakował kruka do środka. Amanda poderwała się na nogi. - Słuchajcie! On się oswoił! Nagle się oswoił! Wiecie, co to musiało być? Pewno to, że nigdy dotąd nie mógł wyjść i polatać trochę. Dlatego był taki zły! Na pewno przez to był taki parszywy - podeszła do klatki, otworzyła drzwiczki i cofnęła się. Kruk wyszedł. Wyszedł gwałtownie i poderwał się w górę. Trzepotał skrzydłami i miotał się po pokoju z pierzastym szumem wzbijając krótkie, lecz gwałtowne wiry powietrza. Wszyscy zaczęli przysiadać i piszczeć. Wreszcie kruk usiadł na łóżku. Amanda ruszyła wolno ku niemu. - Rolor - mówiła. - Rolor_obufo_lualul_obufo_rolor. Kruk cofnął się przed nią. Obeszła łóżko i zaczęła się powoli zbliżać do niego z drugiej strony, mówiąc po cichu różne dziwne słowa. Kruk zaczął wycofywać się boczkiem. Nagle Amanda pochyliła się gwałtownie i złapała go obydwoma rękami. Ptak zaskrzeczał ochryple. Rozpętał się szalony młyniec rąk, szponów i piór. Kruk jakby wdrapywał się po niej skrzydłami i pazurami, coraz wyżej ku włosom, a ona biegła do klatki trzymając go i tłukąc jednocześnie. Kiedy się znalazła przy klatce, kruk siedział jej na głowie wczepiony pazurami we włosy. Zerwała go i cisnęła do środka z taką siłą, że uderzył się o druty przeciwnej ściany. Potem cofnęła się i z zamachem kopnęła klatkę. Metalowe druty zadźwięczały przeciągle, a wydawało się, że krukowi wszystkie pióra stanęły rozedrgane na sztorc. Ptak zaskrzeczał, a Amanda wrzasnęła: - Dobrze ci tak, ty... szuszuszuszuszuszu! Kiedy się odwróciła, włosy miała nastroszone, twarz czerwoną, a na policzku długą czerwoną krechę. Przez chwilę stała tak patrząc na Dawida i malców i oddychając ciężko. Potem przesunęła ręką po włosach i wzruszyła ramionami. - Głupie kruczysko - powiedziała zimno i spokojnie. - Coś go musiało wystraszyć. - Podeszła do stolika, zebrała karty i zaczęła je składać. - MOżecie już iść - oświadczyła. - Na dzisiaj dość. Jutro będziemy się uczyć dalej. Dawid, Blair i ESter ruszyli ku drzwiom, ale Janie, jak zwykle, musiała oponować. - Nie moglibyśmy jeszcze zostać? - spytała. - Nie moglibyśmy zostać i jeszcze się pouczyć? Ja bym chciała zostać i nauczyć się oswajania kruków. - Wynoś się! - wrzasnęła Amanda. Rozdział szósty Dopiero następnego dnia Amanda pozwoliła im wejść do swojego pokoju. Stolik do kart był odsunięty, zamiast niego na środku podłogi stała świeca i metalowa miseczka z płonącym kadzidłem. Okna były zamknięte, zasłony zaciągnięte, a w przyćmionym świetle wił się słodkawy dymek. Amanda kazała wszystkim usiąść na podłodze wokół świecy i kadzidła. - Dzisiaj zaczynamy obrzęd inicjacji - oznajmiła. - Czego? - spytała Janie. - Obrzęd inicjacji - powtórzyła Amanda powoli i wyraźnie. Trójka malców wpatrywała się w nią nierozumiejącym wzrokiem. - Słuchajcie - powiedział Dawid - to jak w tej bajce, którą wam czytałem, jak ten królewicz musiał przejść przez różne próby i udowodnić, że jest odważny, nim się ożenił z królewną. Podczas inicjacji musicie przejść różne próby, żeby dowieść, że się nadajecie do... do tego, o co wam chodzi. - Mnie o Dawida - powiedziała Ester. - Co to znaczy, że "tobie o Dawida"? - zdziwił się Dawid. - Żeby się ożenić. Chodzi mi o to, żeby się ożenić z Dawidem. Amanda i Janie zaczęły się śmiać. - Ty głuptasie - tłumaczyła jej Janie. - Nie możesz wyjść za własnego brata. A poza tym jesteś na to za mała. - I nie na tym polega ta inicjacja - tłumaczył Dawid. - Będziemy wtajemniczani w sprawy świata nadnaturalnego. - Spojrzał na Amandę, by to potwierdziła. Skinęła głową. - W świat okultyzmu - powiedziała. - I magii - dodała Janie. - Aha - Ester teraz już wszystko zrozumiała - więc mnie chodzi o pierwszego królika. Amanda machnęła na nią ręką i zaczęła tłumaczyć. Wyglądało na to, że testów będzie dziewięć. Amanda nazywała je "próbami". Każda próba będzie trwała cały dzień. Jeśli się przejdzie próbę zwycięsko, można zacząć następną, ale jeśli się zawali, to trzeba zaczynać wszystko od początku następnego dnia. Kiedy przejdą wszystkie próby, odbędzie się ceremonia inicjacji. Ostatni obrzęd będzie ogromnie skomplikowany i trudny, a kiedy go dokonają, staną się wszyscy okultystami. - Pewne rzeczy musicie zacząć robić od razu, żeby się przygotować do obrzędów - powiedziała Amanda. - To znaczy, oprócz prób. Przede wszystkim musicie zaraz zacząć zbierać różne przedmioty konieczne do skompletowania stroju obrzędowego. Tego się nie da zrobić w ostatniej chwili. Ja to szykowałam całymi tygodniami. Powiem wam od razu, żebyście mogli zacząć. Więc przede wszystkim, każda rzecz musi być bardzo stara, im starsza, tym lepsza. Tak jak moja czarna suknia. Znalazłam ją w sklepie ze starzyzną, a sprzedawca powiedział, że to prawdziwy antyk. Poza tym przynajmniej jedna część waszej garderoby musi należeć do osoby umarłej. A jedna musi być kradziona. - Kradziona? - zdziwił się Dawid. - A kto ma ją ukraść? - Wy. Każdy musi ukraść dla siebie. - Mamy kraść? - Janie miała zdumioną minę. Dawid wiedział dlaczego. Ojciec miał bardzo zdecydowane zdanie co do kradzieży i Janie słyszała je niejednokrotnie. Amanda skinęła głową. - Mamy kraść, żeby obrządek był w porządku? - upewniła się Janie. - Tak. Janie zamyśliła się nad tym przez chwilę, a potem spytała: - Więc albo my będziemy nie w porządku, albo nici z obrzędu? - Słuchaj, mała - rozzłościła się Amanda. - Chcesz się dowiedzeić wszystkiego czy nie? Aha, jeszcze jedno co do waszych szat. Nie możecie mieć na sobie niczego białego. - Nawet majtek? - spytała Janie. - Niczego - ucięła Amanda patrząc złym wzrokiem najpierw na Janie, potem na Dawida. - Jak jej nie zatkasz, to nigdy nie zaczniemy. - Zamknij się, Janie - rozkazał Dawid. Potem Amanda zaczęła tłumaczyć, na czym polega pierwsza próba. Otóż przez cały dzień nie mogą brać do ręki niczego z metalu ani pozwolić, żeby metal dotknął ich skóry. Próba miała się rozpocząć o północy i trwać do północy następnego dnia. W pierwszej chwili wydało się to Dawidowi łatwe. Ale potem zaczął sobie zdawać sprawę z niektórych trudności. - Jak będziemy odkręcali krany? - spytała Janie. - To nie trudne - odparł Dawid. - Owiniesz rękę ręcznikiem. Czy to się będzie liczyło? - Tak - odpowiedziała Amanda. - Ale nie pomyśleliście jeszcze o najtrudniejszej części. Jak będzie przy stole? Bo będziecie musieli jeść palcami. - To się Molly nie spodoba - powiedziała ESter. - Na pewno nam pozwoli przez jeden jedyny dzień, jeśli jej wytłumaczymy, o co chodzi - powiedział Dawid. - Molly nie jest specjalnie drobiazgowa... Amanda potrząsnęła głową ze zgorszoną miną. - O co chodzi? - spytał Dawid. - Nie macie pojęcia, jak ona się potrafi czepiać. To nie jest wasza matka. A poza tym nie wolno wam niczego tłumaczyć. Jeśli będziecie wyjaśniać, że przechodzicie próbę, to wszystko przepadło. Cała próba na nic i trzeba zaczynać inną. - O, rany! - westchnął Dawid. - Dlaczego nie można? Czemu nie można powiedzieć o tym własnej rodzinie? Amanda wykrzywiła twarz w szyderczym, obraźliwym uśmiechu. - Dlatego, Dawidku, że czarnoksiężnicy i alchemicy nie latają do swoich mamuś po radę. - No dobrze - mruknął Dawid. - Dziwiłem się i tyle. Przez pozostałą część dnia, czy to podczas pracy w ogrodzie, czy spaceru z malcami, a potem głośnego czytania, Dawid myślał o jutrzejszej próbie. Przychodziły mu do głowy różne pomysły, jedne dobre, inne znowu do niczego. Przez pewien czas sądził nawet, że już rozwiązał problem jedzenia, bo przypomniał sobie plastikowe łyżki, które Molly brała zawsze na piknik, ale kiedy poszedł ich szukać, okazało się, że zniknęły. Zapytał o nie Molly, która powiedziała, że nic nie rozumie, bo z pewnością były przed kilku dniami. Sama przejrzała szufladę, kiedy Dawid dał już za wygraną. - Dziwne - powiedziała. Może je dzieci zabrały. - Kiedy Dawid wyjaśnił, że już pytał dzieci i że nie brały, potrząsnęła głową. - NO cóż - uśmiechnęła się do Dawida - wobec tego musiał to zrobić nasz duch. - Jaki duch? - Nasz. W takim starym domu musi mieszkać przynajmniej jeden duch, nie sądzisz? - Och, na pewno - roześmiał się Dawid. Po raz pierwszy słyszał, jak Molly mówi o duchach, i pewny był, że uważa to wyłącznie za żart. Ale potem nie był już taki pewny. Dopiero późnym popołudniem uświadomił sobie problem z zamkiem błyskawicznym. Był to wyłącznie jego problem, bo dziewczynki miały masę rzeczy bez eklerów, a Blair nosił majtki na gumce, podobne do gimnastycznych. Dawid przejrzał swoją garderobę i doszedł do wniosku, że najbezpieczniej będzie włożyć spodenki kąpielowe, chociaż trudno mu przyjdzie to wytłumaczyć, nawet jeśli się jutro ociepli. Cały dzień metal nie wychodził mu z głowy. Zabrał dzieci na ostatni obchód domu, pokazując wszystko, co metalowe, ale nie był pewny, czy będą pamiętać. Na przykład o metalowej gałce w drzwiach kuchennych - bo pozostałe były kryształowe, więc bez problemu. Leżał już w łóżku czekając, aż ogarnie go sen, kiedy nagle przyszedł mu do głowy genialny pomysł. Pierwszy wielki problem będzie ze śniadaniem. Tata lubił wstawać wcześnie i jeść śniadanie bez pośpiechu z całą rodziną przed wyjściem do pracy, a co do jednego był bardzo wymagający - mianowicie, żeby przy stole zachowywać się spokojnie i grzecznie. Jeśliby wszyscy zaczęli jeść palcami, nie byłoby mowy o spokoju. Istniała tylko jedna możliwość uproszczenia sprawy. Molly, odwrotnie niż ojciec, nie była specjalnie zdyscyplinowana, jeśli idzie o przestrzeganie rozkładu dnia i już kilka razy zapomniała nastawić budzik. W takich wypadkach szykowała śpiesznie śNiadanie ojcu i wyprawiała go do pracy, a dopiero potem zwoływała dzieci na dół. Raz nawet poprosiła Dawida, żeby przypilnował dzieci przy jedzeniu, bo chciała się zabrać do malowania. Nie miał nic przeciwko temu, bo tyle razy to robił, nim tata ożenił się z Molly. Taka sytuacja ogromnie uprościłaby sprawę rano. Sztuka w tym, żeby Molly zaspała. Dawid szybko wyskoczył z łóżka i zeszedł do hallu. Na górze panowała cisza, ale na dole paliły się światła, to znaczy, że tata i Molly jeszcze się nie położyli. Słyszał głosy dochodzące z bawialni, wrócił więc pędem na górę i poszedł do sypialni ojca i Molly. Na stoliczku nocnym stał jej budzik. Dawid przesunął wskazówkę budzika o czterdzieści minut. Ojciec powinien jeszcze zdążyć, jeśli szybko przełknie śniadanie. Brzydka to była sztuczka, ale Dawid usprawiedliwił się w duchu argumentując, że przecież na pewno mniej ją zdenerwuje to niż przyglądanie się razem z tatą, jak dzieci jedzą rękami płatki owsiane. W ten sposób Molly biegiem wyprawi tatę, a wtedy Dawid zaproponuje, że sam nakarmi malców, żeby mogła się zabrać do malowania. Powinno pójść jak z płatka, byle tylko Molly nie zorientowała się przed pójściem spać, że budzik jest przesunięty. Udało się genialnie. Rano zbudził Dawida tupot nóg Molly niemal biegnącej po schodach. Spojrzał na zegarek - wszystko w porządku, była bardzo spóźniona. W kilka chwil później usłyszał kroki ojca, wolniejsze, ale również śpieszne. Wstał i wyjrzał przez okno, chcąc sprawdzić, czy pogoda również mu dopisała. Ale niestety niebo było zachmurzone i wiał lekki wiatr. W spodenkach kąpielowych było Dawidowi zdecydowanie zimno, więc włożył najcieplejszy pulower. Miał nadzieję, że mu to wyrówna chłód od dołu, ale nic podobnego, tu mu było za ciepło, tam znowu za zimno. Nie martwił się zbytnio. Na pewno potem zrobi się cieplej, a poza tym, mówił sobie, trudno wymagać, żeby człowiek przechodził próby w luksusie. W każdym razie nie takie autentyczne próby. Wyciągnął Blairowi ubranie, żeby mały przez zapomnienie nie ujął metalowych rączek szuflady w komodzie. Później poszedł do pokoju dziewczynek i im również wyciągnął rzeczy. Kiedy zeszedł do kuchni, ojciec właśnie wychodził. Gdy samochód ruszył, Molly nalała sobie kawy i opadła na krzesło. - Naprawdę, nie wiem, co się ze mną dzieje. Mogłabym niemal przysiąc, że nie tykałam wczoraj budzika, a przecież poprzednio dzwonił o właściwej porze. A dzisiaj był przestawiony niemal o godzinę. Albo ten budzik zwariował, albo ja. - A nie myślisz, że można przez sen majstrować przy budziku? - Może i można, tylko ja nigdy w życiu tego nie robiłam. Poprzednim razem, kiedy zaspałam, okazało się, że nie odblokowałam dzwonka, więc budzik nie zadzwonił. A dzisiaj dzwonił jak trzeba - tyle że za późno. Dawid potrząsnął głową ze współczuciem. - Słuchaj - powiedział - co ty na to, żebym ja przygotował dzieciom śniadanie? NIe spóźniłabyś się do swojego malowania. Molly uśmiechnęła się i powoli potrząsnęła głową jakby z niedowierzaniem. - Dawid, jesteś naprawdę najbardziej... - Przerwała nagle patrząc w kierunku drzwi. - Dzień dobry - powiedziała. W drzwiach stała Amanda. Podeszła do nich i usiadła przy stole. - Wiesz, na co mam ochotę - zwróciła się do matki. Po raz pierwszy Dawid słyszał, by z własnej woli zwróciła się pierwsza do kogoś dorosłego. - Miałabym wielką ochotę na racuszki. - Ja dzisiaj robię śniadanie - oznajmił Dawid. - Umiesz robić racuszki? - Nie wiem. Nigdy nie próbowałem. - Mam wielką ochotę na racuszki - powtórzyła Amanda niemal uśmiechając się do matki. - Myślę, że zdążę ubić ciasto - zdecydowała Molly. - Innym razem skorzystam z twojej propozycji, Dawid. Zabrała się do robienia racuszków, a Dawid znalazł sposobność, by szepnąć Amandzie. - Wszystko zepsułaś. Ułożyłem to tak, żeby jej nie było przy śniadaniu małych. Amanda spojrzała na niego wzrokiem bez wyrazu. - Słuchaj - powiedziała. - Tak się złożyło, że mam ochotę na racuszki. Jasne? - Jasne - odparł Dawid. - Rozumiem. - Coś zaczęło mu świtać w głowie. Zaczynał rozumieć, jak to jest naprawdę z Amandą i z tymi próbami. Rozdział siódmy Kiedy Amanda uparła się tego ranka przy racuszkach, Dawid zaczął rozumieć, że ona nawet palcem nie kiwnie, by pomóc małym Stanleyom przy przechodzeniu kolejnych prób. A właściwie zaczynał nawet przypuszczać, że ma zamiar utrudniać im, jak tylko się da. Nie bardzo wiedział dlaczego, ale zaczynał snuć kilka teorii na ten temat. A nie miały one nic wspólnego ze światem nadprzyrodzonym. Cokolwiek jednak było tego przyczyną, Amanda pokrzyżowała mu wszystkie śniadaniowe plany i teraz trzeba było szybko coś zrobić. Postanowił iść na górę i opóźnić zejście małych. Zamiast wysłać ich na dół natychmiast, gdy się ubrali, zebrał całą gromadkę w swoim pokoju i zrobił długi wykład na temat tego, co już im wczoraj mówił o metalowych przedmiotach. Przez cały ten czas Janie powtarzała w kółko, że wszystko to już wie, Ester jęczała, że jest głodna, a Blair oddawał się marzeniom na jawie, wyglądając przez okno. Dawid nie wspominał nawet o racuszkach, bo wiedział, że wówczas za żadne skarby nie utrzymałby ich w pokoju ani przez chwilę. Wreszcie, kiedy był już pewny, że Molly musiała skończyć smażenie, postanowił ich puścić. Akurat gdy się znalazł za progiem, usłyszał, jak Molly woła: - Dawid! Gdzie się wszyscy podzieli? Racuchy stygną! - Racuchy! - wrzasnęli malcy i rzucili się na dół po schodach tak szybko, że mało nie zleciał na złamanie karku chcąc przed nimi znaleźć się w kuchni. Pod drzwiami kuchennymi stanął, a Janie wpadła na niego z głuchym łomotem, po którym nastąpiły dwa słabsze, gdy lądowali Blair i Ester. - Nareszcie ich ściągnąłem - powiedział Dawid wchodząc do kuchni. - Przepraszam za spóźnienie. Może byś się teraz zabrała do malowania? Ja już wszystkiego dopilnuję. Natychmiast po wyjściu Molly Dawid zgarnął w ścierkę wszystkie sztućce, żeby ich dzieci nie dotknęły przez zapomnienie. Potem posmarował racuszki masłem i dżemem używając plastikowego skrobaka do talerzy i pozwolił malcom jeść palcami. Z dżemem szło jak po maśle, ale Janie zażądała syropu i wszystko strasznie się upaćkało. Kiedy sprzątał po śniadaniu, wydawało mu się, że cała kuchnia się lepi - z wyjątkiem, rzecz jasna, sztućców. Środkowa część dnia przeszła całkiem gładko, bo na lunch były tylko kanapki i owoce. W pewnej chwili zrobiło się nawet tak ciepło, że Dawidowi zniknęła gęsia skórka na gołych nogach. Ale przed nimi majaczył największy problem - kolacja. Zbliżała się pora powrotu ojca do domu, a Dawidowi nie przychodziło do głowy żadne wyjście. Wreszcie zrozumiał w rozpaczy, że każdy musi decydować za siebie i szukać własnego rozwiązania. Znalazł dzieci na werandzie i przyznał się do porażki. - Słuchajcie. Nic nie potrafię wymyślić. Nie mogę znaleźć plastikowych łyżeczek, a Molly powiada, że jeśLi chcieliśmy mieć dzisiaj hamburgery, to trzeba jej było powiedzieć wcześniej, bo ona ma już wszystko przygotowane. Więc każde z was musi samo znaleźć jakiś sposób. Ja się poddaję. - A co ty zrobisz? - spytała Janie. - Nie mogę wymyślić nic lepszego niż to, żeby jeść palcami, kiedy nie będą patrzeć, ale pewno nic z tego nie wyjdzie. Wtedy powiem, że brzuch mnie boli, i poproszę, żebym mógł odejść od stołu. - Umrzesz z głodu - powiedziała Ester. - Nie umrę. Jedna kolacja to nic wielkiego - odparł Dawid, ale Ester nie wyglądała na przekonaną. Jeszcze nigdy w życiu nie opuściła posiłku, więc z pewnością niewiele wiedziała o śmierci głodowej. - Może ja też będę miała bóle brzucha - zamyśliła się Janie. Dla Janie rezygnacja z jedzenia nie stanowiła problemu. Była okropnie wybredna i wielu rzeczy w ogóle nie tykała. - No, dobra, Janie - zgodził się Dawid. - Oddaję ci bóle brzucha. To bardziej do ciebie pasuje. Ja sobie wymyślę coś innego. - Ten pomysł z bólem brzucha i tak nie bardzo mu odpowiadał, bo Molly szykowała kotlety baranie, które były jego ulubioną potrawą. W tym momencie z domu wyszła Amanda i Dawid zmienił temat. Miał wrażenie, że nie byłoby mądrze mówić jej, co wymyślili. Kręciła się przy nich, toteż kiedy w chwilę później Dawidowi przyszedł nowy pomysł do głowy, nie mógł się nim podzielić z rodzeństwem. Kolacja od razu fatalnie się zaczęła. Przede wszystkim ojciec Dawida wrócił w ostatniej chwili z pracy, a każdy, kto ma choć trochę doświadczenia z rodzicami, wie, że to nie jest moment, w którym można ich drażnić. Zwłaszcza jeśli to robi kilka osób po kolei. Cała trójka malców spóźniła się do stołu. Odesłano ich, żeby umyli ręce, no i, oczywiście, problem metalowych kranów musiał sprawę przedłużyć. Wszyscy już siedzieli przy stole i tata miał zniecierpliwioną minę, kiedy wreszcie weszła Janie z Blairem, a Molly po chwili wstała i zamknęła drzwi kuchenne, bo był przeciąg. Ledwo wróciła do stołu, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Tata spytał zmarszczywszy czoło: - Czy to ty, Ester? - Tak, to ja, Tesser - doszło ich zza drzwi. - No więc wchodź. Nastąpiła przerwa, po czym ESter zawołała: - Nie mogę. Mogła przecież owinąć dłoń spódnicą i przekręcić gałkę, pomyśLał Dawid, ale przypomniał sobie, że ona jest w spodniach. Położył serwetkę na stole i już podnosił się, by iść siostrze z pomocą. - Siedź - przytrzymał go ojciec, odsunął krzesło i ostrym szarpnięciem otworzył drzwi. Ester weszła niewinnie do kuchni, a tata przekręcał gałkę tam i z powrotem, sprawdzając zamek. - Przecież działa, Ester! Czy przekręciłaś gałkę, nim pociągnęłaś drzwi? Ester spojrzała na tatę wzrokiem bez wyrazu i Dawid na chwilę wstrzymał oddech. Wreszcie pokręciła głową. - NIe - odpowiedziała. - Nie? Więc rób to w przyszłości, dobrze? Najpierw przekręcaj gałkę, a potem ciągnij! W chwilę później Molly wysłała Dawida po masło i tata zauważył spodenki kąpielowe. Na ogół w rodzinie STanleyów nie siadało się do stołu w stroju kąpielowym. Tata zaczął właśnie przypominać tę regułę Dawidowi, kiedy ten przerwał tłumacząc, że chciał bawić się z dziećmi ogrodową polewaczką, tylko że przez cały dzień nie zrobiło się dostatecznie ciepło. - Co do tego nie ma wątpliwości - odparł tata i niemal natychmiast zawołał: - Janie, co to ma znaczyć? Janie zajadała kolację przy pomocy zwyczajnej łyżki i widelca, tylko że na rękach miała parę ogromnych, bardzo kosmatych jednopalcowych rękawiczek z króliczego futerka. Dostała je na Gwiazdkę, ale rzadko nosiła, bo takie były grube i niezdarne. Wydawało się, że łyżka sterczy z ogromnego kłębka białego futra. Mała wyginała przy tym wargi, jakby warczała, żeby dotykać metalu jedynie zębami. Janie uśmiechnęła się promiennie do taty, a oczy i dołeczki na jej buzi zajaśniały jak u malutkich, rozkosznych dziewczynek na telewizyjnych reklamówkach pasty do zębów. - Ręce mi marzną, tatusiu - tłumaczyła przymilnie. - Ręce mi okropnie marzną cały dzień. Chyba coś złapałam - tu zmarszczyła nos i kichnęła strasznie sztucznym, teatralnym kichnięciem. Tata przenosił wzrok z Dawida na Janie. Wtem Molly się roześmiała i ojciec po chwili uśmiechnął się również, potrząsając głową. - Musieliście mieć dzisiaj bardzo oryginalną pogodę - zauważył. - Niezwykle oryginalną - potwierdziła Molly nakładając Blairowi na talerz. - Ogromnie zmienną. Potem przez krótką chwilę wszystko szło jak z płatka. Tata opowiadał Molly o wyprawie terenowej, która go czeka, i przez pewien czas tak byli pochłonięci rozmową, że nie widzieli, co się dzieje przy stole. Dobrze się składało, bo działy się rzeczy dziwne. Dawid zastosował rozwiązanie, które mu przyszło do głowy w ostatniej chwili, i w ciągu pół minuty, z oczyma utkwionymi w Molly i ojca, sprzątnął wszystko ze swojego talerza. Tuż przed kolacją włożył do kieszeni torebkę plastikową i kiedy nikt nie patrzał, zsunął do niej całe jedzenie. Potem to jakoś wyniesie ukradkiem i zje w zaciszu własnego pokoju. Troszkę mu było żal, że wszystko się tak ugniecie i wymiesza, ale lepsze to niż głód. Mając kolację złożoną bezpiecznie na kolanach mógł teraz popatrzeć, co robią inni. Janie dawała sobie doskonale radę z puchatymi rękawiczkami. Dawid dziwił się, że też mu to nie przyszło do głowy. No, ale wszyscy nie mogli stosować tej samej metody. Janie mogło ujść jedzenie w rękawiczkach i wyginanie warg, bo ona zawsze robiła dziwne rzeczy. Ale gdyby tak wszyscy włożyli rękawiczki - byłaby generalna klapa. Ester zajadała groszek przy pomocy czegoś, co wyglądało jak miniaturowa szufla. Dawid pochylił się i poznał szufelkę do węgla z jej lalczynego domku. Na szczęście wszystko w tym domku było z plastiku. Szufla doskonale nadawała się do jedzenia, tyle że mogły się na niej pomieścić dwa groszki na raz. Blair po prostu jadł wszystko palcami. Dawid wiedział, że tata szybko z tym skończy, jak tylko zauważy, co się dzieje. Tak był jednak pochłonięty rozmową z Molly, że przez dłuższą chwilę nic nie zauważał. - Ależ, Jeff - mówiła Molly - jak my sobie damy radę bez ciebie przez całe trzy tygodnie. Blair kończył już kartofle purr~ee, Janie walczyła z kotletem przez królicze rękawiczki, a kartofle Dawida bardzo mocno grzały mu udo w jednym miejscu, kiedy Amanda nagle z łomotem postawiła szklankę na stole. - NO cóż, nie muszę przyjmować tej propozycji... - mówił ojciec - ale dodatkowy zarobek - tu przerwał i spojrzał na Amandę. Wszyscy patrzyli na Amandę. - Mało mi szklanka nie wypadła z ręki - wyjaśniła. Ojciec skinął głową, ale obracając wzrok ku Molly dostrzegł na nieszczęście kilka rzeczy. - Dawid, co się stało z twoją kolacją? Zapomniałem ci nałożyć? - Nie, nie zapomniałeś. Tylko... tylko już wszystko poszło. Byłem chyba bardzo głodny. - Z pewnością. Może chcesz dokładkę? - NIe, dziękuję - odparł Dawid skręcając się cały, bo to miejsce na udzie, gdzie leżały kartofle i sos, zaczynało okropnie piec. - Zjadłem masę. Dziękuję. - Kości też zjadłeś? - zapytała znienacka Amanda. Janie obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem. - Tak, zjadł - powiedziała. - Kości też zjadł. Dawid ma okropnie silne zęby. Dawid uśmiechnął się zakłopotany. - Chyba mój kotlet nie miał w ogóle kości. Musiałem dostać samo mięso. Tata patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy, ale w tym momencie zauważył coś nowego. Blair kończył zielony groszek, obtaczając w nim kulki z tłuczonych kartofli, które wkładał do ust bardzo upapranymi palcami. - Blair! Co ty wyrabiasz! Blair przełknął, oblizał palce i jeszcze raz przełknął. Potem uśmiechnął się swoim delikatnym, poważnym uśmiechem i odparł: - Jem palcami. - To zauważyłem, chciałbym tylko wiedzieć: dlaczego? Blair zmarszczył czoło i w zamyśleniu przechylił głowę. Zawsze to robił, nim odpowiedział na czyjeś pytanie, ale tym razem Dawid czuł, że tata nie jest skłonny do okazania takiej cierpliwości, jaką zawsze miał dla Blaira. - Dlaczego jem palcami? - powtórzył Blair. - WłaśNie - głos ojca brzmiał jak skwierczenie lontu tuż przed wybuchem bomby. Blair zmarszczył się znowu, a potem odpowiedział bardzo, bardzo powoli: - Bo... ja... muszę... - Co to znaczy: musisz? Dlaczego musisz? - głos ojca zagrzmiał groźnie i przez chwilę wszyscy siedzieli wpatrzeni w pana domu bez słowa. Nawet Amanda obrzuciła ojca króciutkim, przelotnym spojrzeniem, które przypomniało Dawidowi wyraz oczu Janie, kiedy się szykowała do zabrania przeciwnikowi trzech pionków jednocześnie podczas gry w warcaby. W tym momencie Molly położyła ojcu rękę na ramieniu. - Jeff - powiedziała - jeśli idzie o ten wyjazd w teren... Tata spojrzał na nią, potem na Blaira. - Dosyć, Blair. Żebyś mi więcej nie jadł palcami. Blair w ogóle przestał jeść. Na szczęście prawie już skończył, więc w chwilę później, kiedy ojciec poszedł odebrać telefon, a Molly szykowała deser, zdołał szybciutko zlizać językiem resztki z talerza. Kiedy ojca i Mollly nie było przy stole, Dawid szepnął Janie, żeby pomogła Ester, bo jeśLi będzie dalej jadła tą szufelką, to nie skończy do rana. Janie, jak zwykle przesadziła i tym razem. Chwyciła łyżkę w osłoniętą rękawiczką dłoń i warcząc straszliwie, by pokazać Ester, jak ma jeść nie dotykając wargami łyżki, wsunęła jej do buzi w ciągu pół minuty połowę tego, co było na talerzu. Ester śmiertelnie przerażona - zapewne tym warczeniem - trzymała buzię otwartą, choć nie przełknęła jeszcze poprzedniej porcji. Zawsze umiała szybko jeść, ale takiego tempa nikt nie zdołałby wytrzymać. Chwilę później Molly zapytała ją, czy ma ochotę na babeczkę, a wówczas mała wybuchnęła jak wulkan i zaczęła sinieć. Molly wrzasnęła: - Jeff, Ester się dusi! - i tata biegiem wrócił z hallu. Kiedy razem z Molly przestali wyciągać Ester ręce nad głowę i walić ją w plecy, wszyscy skończyli swoje babeczki i gotowi byli wstać od stołu. Z początku wydawało się Dawidowi, że ta kolacja jako próba ogromnie się udała. Była przecież taka trudna, a każdy ją na swój sposób wykonał i zaliczył. Był więc bardzo z wszystkiego zadowolony do chwili, kiedy Janie zapytała tatę, czy mogą wstać od stołu, a tata z Molly siedzieli ze wzrokiem wbitym w filiżanki z kawą; tata odparł: - Tak, tak oczywiście. Nic więcej nie powiedział, ale coś w jego tonie sprawiło, że Dawid zaczął patrzeć na całą sprawę odrobinę inaczej. Przyszło mu teraz do głowy, że ta kolacja była ciężką próbą dla wielu osób. A kiedy Amanda maszerowała z kuchni, miała na twarzy wyraz, który kazał się Dawidowi zastanowić, czy nie chodziło jej właśnie o to. Tego wieczora, w porze, kiedy sobie zawsze wszystko przemyśliwał leżąc w łóżku i czekając na przyjście snu - zaczął się zastanawiać nad różnymi intencjami różnych osób. Doszedł do wniosku, że Amanda na serio wierzy w magię, bez względu na intencje, jakie miała zapraszając rodzeństwo Stanleyów do wejścia w świat okultyzmu. Doszedł również do wniosku, że on sam miał chyba też pewne ukryte intencje, pragnąc wziąć udział w projekcie Amandy. Może miał pewne intencje, do których nie przyznał się wobec nikogo - nawet wobec samego siebie - przynajmniej nie w pełni. W każdym razie, jeśli idzie o jego intencje, miał pewność co do jednego: zamierzał serio przejść wszystkie próby, jakie tylko zdoła wymyślić Amanda, a potem - no cóż, potem zobaczy, co będzie dalej. Rozdział ósmy Następnego dnia przy śniadaniu Dawid dowiedział się nieco więcej o tej wyprawie w teren, jaką miał poprowadzić ojciec. Okazało się, że doktor Bradley, kierownik wydziału ojca w college.u, zachorował i lekarze zabronili mu wyjazdu tego lata. Ale studenci już się uprzednio zapisali i zrobiono wszystkie przygotowania do wyprawy w góry, wobec tego poprosił tatę, żeby go zastąpił. Ojciec projektował sobie urlop w drugim semestrze kursów wakacyjnych, a teraz się okazało, że nie tylko będzie musiał prowadzić wykłady przez całe lato, ale w dodatku spędzić trzy tygodnie w górach. Dawid widział, że tata i Molly zdecydowanie nie mieli na to ochoty, uznali jednak, że nie ma innego wyjścia. Po części ze względu na doktora Bradleya, ale również i na to, że przeprowadzka pochłonęła o wiele więcej pieniędzy, niż przewidywali, a nadto w domu trzeba było dokonać kilku niezbędnych, a kosztownych napraw przed zimą. - Na pewno - stwierdziła Janie. - Na przykład ubikacja na górze. Wiecie, co tam się czasami dzieje przy spuszczaniu wody. - Tak, Janie, wiemy - powiedział ojciec. - Przed kilkoma dniami opowiadałaś nam o tym bardzo szczegółowo. I jeśli pamiętasz, ustaliliśmy wówczas kilka ogólnych zasad, co do tematów poruszanych przy jedzeniu. - Ale przecież Amanda o tym nie słyszała. - Janie pochyliła się do Amandy i ponad głosem ojca dochodziły wszystkie takie słowa, jak: "chluuuups" i "na całą podłogę" aż wreszcie tata ryknął: - Janie! - i mała ucichła. Potem Molly westchnęła, jakby to było cudownie, gdyby mogli kupić przed zimą nowy piec do centralnego ogrzewania, a Dawid przypomniał wszystkim, że gorąca woda zwykle nie jest gorąca. Było więc oczywiste, że pieniądze, które ojciec dodatkowo zarobi prowadząc wyprawę, bardzo się przydadzą. - I liczę na was wszystkich, że okażecie się odpowiedzialni i pomocni w czasie mojej nieobecności - powiedział ojciec. Wszyscy obiecali, że będą, z wyjątkiem Amandy, która siedziała z tym swoim wywróconym uśmieszkiem na twarzy. Po śniadaniu poleciła Dawidowi i malcom, żeby wyszli na dwór, bo ma im coś do powiedzenia. Usiedli na kuchennych schodkach, a ona zaczęła chodzić przed nimi tam i z powrotem. - Dzisiaj - zaczęła, nie przerywając chodzenia, a Dawid wiedział, że przyjęła pozę dramatyczną - dzisiaj pójdziemy na safari, będziemy polować na gady. Po tych słowach nastąpiła wiele mówiąca pauza, którą przerwała Janie pytając: - Czemu nie pójść po prostu nad strumyk? Tam jest masa węży. Amanda ciągnęła: - Następna, o wiele cięższa od pierwszej próba, która zaczyna się jutro rano, wymaga, aby każdy neofita miał gada. Każdy neofita będzie musiał mieć gada i nosić go przy sobie od świtu do zachodu. - Nosić go gdzie? Gdzie go nosić, Dawid? - pytała z przejęciem Ester. - Na własnej osobie. Ester spojrzała na siebie, nim spytała: - A jeśli się nie ma osoby, to czy można go włożyć do kieszeni? - Ciiicho - Dawid nie mógł powstrzymać uśmiechu, ale śmiał się nie tylko z Ester. Śmiał się, bo jeśli Amanda sobie wyobraża, że to będzie bardzo ciężka próba, to czeka ją niespodzianka. Mali Stanleyowie, dzieci geologa, bywali z ojcem na wielu wyprawach i od najwcześniejszych lat przywykli do kontaktu ze światem zwierzęcym. Nawet trzymali kiedyś całą kolekcję gadów w suterenie, ale musieli ją zlikwidować, bo ich ówczesna gosposia była uczulona na wszystko, co pełza. - Jakie gady są potrzebne? - spytała Janie. - Byle jakie czy specjalne? - Najlepsze byłyby węże - odparła Amanda - ale inne też będą dobre. Jaszczurki, iguany albo żaby. - Żaby to nie gady - oświadczyła Janie. - Żaby to zwierzęta ziemnowodne. - Albo żaby - powtórzyła twardo Amanda. - Jaka szkoda, że już nie mamy naszego molocha kolczastego - zafrasował się Dawid. - To bardzo niezwykła jaszczurka, chowaliśmy ją kiedyś. Miała takie kolce, wyglądała jak malutki smok. - Można by ją gdzieś tu złapać? - zainteresowała się Amanda. - NIe. One pochodzą z Australii. Tata nam ją kupił w sklepie zoologicznym. - Ojciec wam kupił? On lubi gady? - Jasne! - odparł zdumiony Dawid. Amanda chodziła jeszcze chwilę tam i z powrotem, potem powiedziała: - Zastanowiłam się i doszłam do wniosku, że trochę za wcześnie na próbę gadów. Wydaje mi się, że powinna być piąta czy szósta, a nie druga. - Dlaczego? - Po pierwsze, pewno nie uda nam się złapać jednego dnia dosyć gadów. - Możemy spróbować - zaproponował Dawid. - A jeśli się nie uda, to zawsze możemy odłożyć próbę, póki nie znajdziemy tyle, ile trzeba. Dzisiaj jest dobry dzień na szukanie gadów, pogodnie i słonecznie. Amanda zgodziła się wreszcie, żeby poszli na łowy i potem zdecydowali, kiedy odbędzie się próba. Dawid posłał dzieci po słoiki i torby papierowe, a kiedy pobiegły, miał okazję pogadać sam na sam z Amandą. - Podobało ci się, jak wczoraj przeszliśmy próbę? - spytał. - Na pewno nie myślałaś, że wszyscy ją przejdziemy za pierwszym podejściem. Amanda wzruszyła ramionami. - Każdy może przejść próbę, jeśli mu wszystko jedno, jak ją przechodzi. - Co to znaczy "jeśli mu wszystko jedno?" A co było złego w tym, jakeśmy ją przeszli? - Po pierwsze - zaczęła Amanda - no, to trudno dokładnie wytłumaczyć. Po prostu spirytysta może robić różne rzeczy właściwie i niewłaściwie. Chodzi mi o to, że powinno się je robić tajemniczo i dostojnie. - Tajemniczo? - zdziwił się Dawid. - Jak to? - Tak to. Myślę, że człowiek czuje, czy coś jest tajemnicze, czy nie. Na przykład, możesz sobie wyobrazić prawdziwego czarodzieja, takiego jak Merlin, w rękawiczkach z króliczego futerka? - Słuchaj. Próba polegała na tym, żeby przez cały dzień nie dotykać metalu, tak czy nie? I żadne z nas nie dotknęło. To znaczy, że przeszliśmy próbę. Amanda popatrzyła na niego. - Przeszliście - powiedziała wreszcie. - Ty po prostu nie rozumiesz, o czym ja mówię. - Rozumiem. Nie mogę tylko pojąć, jakie to ma znaczenie. - Ma - stwierdziła Amanda. Wrócili malcy obładowani sprzętem łowieckim i ekspedycja ruszyła. Zaczęli od łożyska strumienia, gdzie zawsze można było znaleźć jaszczurki, a czasami nawet węża. - Ale dzisiaj, kiedy ich będziemy specjalnie szukać, na pewno się żaden nie pokaże - westchnął Dawid. - Tak zawsze bywa. - Tak - kiwnęła głową Amanda. - Wątpię, żebyśmy znaleźli tyle, ile trzeba. Nagle genialna myśl przyszła Dawidowi do głowy. - Słuchaj! Przecież ty masz jednego węża i legwana. Jeśli nie złapiemy dosyć gadów, mogłabyś je dwojgu z nas pożyczyć. Amanda potrząsnęła głową. - Nie. Mogłyby wam uciec i zginąć. - No to złapalibyśmy ci potem inne zamiast tych. - Nic nigdy nie mogłoby mi ich zastąpić - oświadczyła Amanda głosem, który przypomniał Dawidowi Janie, kiedy przyjmowała w jakiejś sprawie pozę tragiczną. Pewny był, że oczekuje od niego pytania "dlaczego?", więc je zadał. - Bo je dostałam od mojego ojca - odparła Amanda. - A gdzie on je złapał? - zdziwił się DAwid. - Wydawało mi się, że mieszka w mieście. - Owszem. Kupił mi je w sklepie zoologicznym. Dał mi pieniądze i pozwolił je sobie wybrać. Od dawna już marzyłam, żeby hodować w domu gada, a matka mi na to nie pozwalała, więc kiedyś, jak pojechałam do ojca, to mu powiedziałam, a on mi dał forsę, żebym sobie kupiła. Ojciec zawsze pozwala mi na wszystko, na co tylko mam ochotę. - Na wszystko? Amanda skinęła głową. - To jedyny człowiek na świecie, który mnie naprawdę kocha, i jedyny, którego ja kocham. - Więc dlaczego nie mieszkasz z nim, tylko z Molly? - On by bardzo chciał, ale nie może. Bo nie ma żony, która by się mną zajęła. - No to dlaczego nie weźmie gospodyni? Tak zrobił mój ojciec. - On ma gospodynię. Ale ona się nie nadaje do opieki nad dzieckiem. A poza tym mój ojciec jest strasznie zapracowany i zajęty, więc i tak mało bym go widziała. Nawet jak do niego jeżdżę w odwiedziny, to ma dla mnie niewiele czasu. Dawid wzruszył ramionami. - Nie rozumiem, dlaczego miałby się tobą ktoś opiekować. Masz już dwanaście lat. Nie widzę powodu, dlaczego by twój ojciec nie mógł cię zabrać do siebie, gdyby naprawdę chciał. Amanda bez ostrzeżenia odwróciła się i pchnęła Dawida tak mocno, że upadł na plecy, przetoczył się przez wielki głaz i wylądował na siedzeniu. - Słuchaj, ty! - wrzasnął. Malcy, którzy biegli przodem, stanęli i zawrócili, żeby zobaczyć, co się stało. - Zamknij się - syknęła Amanda przez zęby. - Zamknij się i nie mów więcej o moim ojcu. Żebyś już nigdy nie wspomniał jego imienia. - Głupia! - Dawid wstał i otrzepał zabrudzone siedzenie. Przez chwilę miał ochotę oddać Amandzie i przyłożyć jej porządnie, no, ale to przecież dziewczyna, a poza tym dał ojcu obietnicę... no, że będzie cierpliwy. Więc zamiast tego powiedział: - Głupia, przecież to nie ja o nim mówiłem, tylko ty. Malcom powiedział, że upadł, i ruszyli dalej do łożyska potoku, gdzie zaczęli łowy. Amanda szła za Dawidem nie odzywając się słowem i dopiero w podnieceniu, jakie zapanowało po złapaniu pierwszej jaszczurki, zapomniała o wszystkim. Pierwsza jaszczurka była wielka z niebieskim brzuszkiem, a wkrótce złapali drugą, malutką, nie miała więcej niż dwa cale licząc z ogonem. Potem, daleko, w dole potoku zobaczyli małego węża. Nastąpił szalony pościg, który trwał kilka minut, aż wreszcie wąż sam się złapał do papierowej torby Blaira. Amanda cofnęła się, kiedy Dawid otworzył torbę, chcąc jej pokazać zdobycz. - Pewny jesteś, że to nie jadowity? - spytała. - Skąd? To wąż, który nie kąsa. Tata nas uczył, jak je poznawać. Amanda zajrzała ostrożnie i podskoczyła, bo wąż zasyczał. - Myślałam, że ty strasznie lubisz węże - powiedziała Janie. - Owszem. Tylko się zdziwiłam, kiedy tak syknął. To bardzo głupio bać się węży. Kiedy złapali węża, dochodziło już południe i w łożysku strumienia było okropnie gorąco i sucho. Ester zaczęła coś mówić, że czas na lunch, postanowili więc szukać ostatniego gada w drodze powrotnej. Nie znaleźli jednak nic, dopiero kiedy zatrzymali się przy kranie za domem, żeby się napić wody, zobaczyli siedzącą obok na mokrej cegle salamandrę. - Wezmę ją - oznajmiła Janie. - Lubię salamandry. Dawid ją poparł. Nie przepadał za salamandrami, bo były takie oślizgłe. - Ale salamandra to przecież nie gad - powiedział. - Ona się na pewno nada - obstawała Janie. - Amanda mówiła, że żaba się nadaje, a żaba to też nie gad. Amanda, czy salamandra się nada? Amanda pochyliła się, by spojrzeć na śliskie wyłupiastookie stworzenie wijące się w dłoni Janie. Wykrzywiła wargi, a ramionami jej wstrząsnął lekki dreszcz. - Nada się w sam raz. Próba gadów rozpoczynała się następnego dnia, kiedy wszyscy wstaną. Mała jaszczurka i salamandra doskonale mieściły się w kieszeni, toteż noszenie ich przy sobie nie stanowiło problemu dla Janie i Ester. Trudniej już było z dużą jaszczurką Blaira i wężem Dawida. Wreszcie Dawid ubrał się w golf i bratu również założył koszulkę z wywijanym ściągaczem przy szyi i długimi rękawami. Mocno zapięli paski od spodni, wsadzili gady pod koszule i stanęli przed lustrem, by zobaczyć, co się będzie działo. Po chwili wąż wysunął łeb zza lewego ucha Dawida. Dawid wepchnął go z powrotem, ale jaszczurka Blaira zrobiła zaraz to samo, a Blair chichotał, bo miał łechotliwą szyję. Dłuższy czas nie mogli rozwiązać problemu kołnierzyka. Wreszcie Dawid wziął sznurowadła ze swoich lepszych butów i zawiązał sobie i Blairowi pod szyją - nie tak, żeby się zadusić, ale bardzo mocno. To uniemożliwiało stworzeniom ucieczkę górą, a z rękawami można sobie było bez trudu poradzić. - Czujesz, jak ci łazi po ręku - tłumaczył Blairowi Dawid. - Wtedy musisz tylko złapać się za przegub, o tak, żeby mu zamknąć wyjście. Będziesz umiał? Blair skinął głową. - Ale mnie łachocze. Będę się śmiał. - Wtedy udawaj, że się śmiejesz z czego innego - pouczał go Dawid - albo powiedz, że masz jaszczurkę pod koszulą. Tata nie będzie się gniewał. Nie wolno nam tylko powiedzieć, dlaczego to robimy. Że to jest próba wtajemniczenia. Dobra? - Dobra - zgodził się Blair kręcąc się i chichocząc. Amanda czekała w hallu na górze i sprawdziła, czy każde ma przy sobie gada. Śniadanie poszło gładko, tylko że tata zapytał raz Blaira, czy coś mu nie dolega. Kiedy Blair potrząsnął głową, ojciec powiedział: - Więc siedź spokojnie i jedz śniadanie. Wiercisz się cały czas. Blair już, już miał odpowiedzieć, i pewnie by powiedział ojcu o jaszczurce, gdyby Janie nie przerwała snując jakąś długą historię, nie wiadomo o czym. W chwilę później Molly zapytała o sznurowadła. Nim Dawid zdążył wyjaśnić, po co je zawiązali, Amanda powiedziała: - To są krawaty. Takie kowbojskie krawaty. - Aha - kiwnęła głową Molly. - To znaczy, że dzisiaj ty i Blair jesteście kowbojami? Dawid musiał przytaknąć, chociaż w gruncie rzeczy było mu wstyd; jeszcze ojciec i Molly pomyślą, że bawi się w takie dziecinne zabawy. Podniósł pytająco brwi na Amandę, ale ona jakby nie rozumiała, o co chodzi - a przecież Dawid dobrze pamiętał, jak jej tłumaczył, że chociaż tata ma wyraźne przesądy, co do zachowania przy jedzeniu, nie ma najmniejszych, jeśli idzie o gady. Amanda naprawdę była pełna niespodzianek. Właśnie kiedy się wydawało, że będzie się starała ze wszystkich sił utrudniać im próbę, ona robiła coś wręcz przeciwnego. Po śniadaniu Dawid spytał ją o to. - Czemu wymyśliłaś tę historyjkę o kowbojach? Przecież mogłem powiedzieć, że mamy za koszulą węże. Tata nie miałby nic przeciwko temu. Wcale by nam nie kazał ich wyrzucić. Amanda popatrzyła na niego przez chwilę, nim odpowiedziała. - Owszem, kazałby - po czym odwróciła się i odeszła. Dawid uważał, że ona po prostu nie wie, co mówi. Myślał tak do godziny jedenastej, kiedy wyszło na jaw coś, co rzuciło na sprawę całkiem nowe światło. Zaczęło się od strasznego krzyku w kuchni. Dawid przechodził właśnie przez hall, zawrócił więc i pobiegł do kuchni. Zastał tam Janie przy zlewie i Molly, wciśniętą w kąt przy piecu. - Co się stało? - spytał Dawid. - Kto krzyczał? Molly powoli wychodziła z kąta, z wzrokiem utkwionym w Janie. - Przepraszam - powiedziała. - To było głupie z mojej strony. Ale co to za okropieństwo? - To moja salamandra - odparła Janie. Obróciła się do Dawida. - Musiałam ją polać wodą. Musiałam ją zwilżyć, inaczej by zdechła. - Salamandra? - powtórzyła Molly z takim wyrazem twarzy, jakby się jej zbierało na mdłości. - Tak - kiwnęła głową Janie. - Miałam ich kiedyś całą masę. One są nieszkodliwe, trzeba je tylko trzymać w wilgoci, inaczej zdychają. - Ruszyła ku Molly otwierając dłoń, by pokazać jej świeżo zmoczoną salamandrę. - Nie! - krzyknęła Molly cofając się. - Zabierz ją na dwór, Janie - rozkazał Dawid. - I nie mocz jej więcej w zlewie. Po wyjściu Janie Molly wylazła z kąta i usiadła, cała drżąca. Uśmiechnęła się słabo do Dawida. - Strasznie mi przykro, że taki ze mnie głuptas. Ale widzisz, zawsze się okropnie bałam takich stworzeń. Kiedyś, kiedy byłam małą dziewczynką, omal nie zostałam ugryziona przez grzechotnika. Matka była pewna, że mnie ukąsił, i dostała tak strasznej histerii, że się przeraziłam śmiertelnie. Od tego czasu mam głupią fobię. - To znaczy... boisz się węży i rozmaitych gadów? - spytał Dawid. - Tak - Molly zadrżała. - Wszystkiego, co oślizgłe i pełzające. Ale najbardziej węży. Węże są najgorsze. - Och, węże są najgorsze - powtórzył głupkowato Dawid. Sięgnął lewą ręką i ścisnął swój prawy przegub w nadziei, że MOlly nie zauważy tego czegoś, co się wije pod prawym rękawem jego koszuli. - Och, wiem oczywiście, że węże są na ogół nieszkodliwe i naprawdę okropnie się starałam przełamać ten swój głupi lęk, ale mimo to zawsze na ich widok jestem nieprzytomna ze strachu. - Nieprzytomna ze strachu - powtórzył Dawid. Zaczynał mówić jak echo. Założył ręce, żeby ukryć te ruchy, które teraz czuł na piersi. Kiedy przesunęły się na plecy, powiedział: - Ale przecież Amanda hoduje u siebie węża i legwana. Molly skinęła głową i uśmiechnęła się dziwnym uśmiechem, który zdawał się wyrażać coś wręcz odwrotnego niż śmiech. - Wiem - powiedziała. - Wiem dobrze. - I nie masz jej tego za złe? Czemu jej pozwalasz to trzymać? - Widzisz, Dawid, to bardzo trudne, ona ich nie dostała ode mnie. A poza tym - tu Molly uśmiechnęła się już normalniejszym uśmiechem - są w mocnych, dobrych klatkach. I nie sądzę, żeby Amanda je kiedykolwiek wyjmowała. - Ona ich nie wyjmuje? - zdziwił się Dawid. - A dlaczego? Ale w tej właśnie chwili drzwi kuchni otworzyły się z trzaskiem i weszła Amanda. - Co dzisiaj na lunch? - spytała. - Jestem głodna. Rozdział dziewiąty Natychmiast, kiedy Dawid dowiedział się o chorobliwym lęku Molly przed gadami, zaczął rozumieć, dlaczego Amanda chciała utrzymać próbę gadów w sekrecie - a raczej dlaczego chciała ją zachować w sekrecie, póki ojciec będzie w domu. Gdyby Molly choćby pisnęła o tym w obecności ojca, koniec z próbą gadów - dla wszystkich i na zawsze. Po dłuższym zastanowieniu Dawid doszedł do wniosku, że pozostaje mu tylko jedno - dopilnować, żeby Molly nie dowiedziała się o innych gadach, bez względu na zamiary Amandy. Trzeba natychmiast ostrzec malców. Znalazł w ogrodzie Janie i Ester, którym wszystko powiedział, a potem poszedł szukać Blaira. Dobrze się stało, że go znalazł, nim się Molly na niego natknęła, gdyż Blair siedział na podeście schodów i bawił się jaszczurką. Wyjął ją zza pazuchy i wypuścił na zewnętrzną stronę koszuli. - Co ty robisz? - spytał Dawid. - Odpoczywam. - Odpoczywasz? Od czego? - Od łachotek. - Aha. Ale lepiej rób to gdzieś indziej. Szukałem cię, żeby ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że możesz powiedzieć tacie i Molly o twojej jaszczurce? Blair skinął głową. - No więc okazało się, że nie możesz. Dowiedziałem się, że Molly śmiertelnie się boi węży i jaszczurek. Gdyby wiedziała, że masz jaszczurkę za koszulą, toby pewno zemdlała. Blair zmarszczył czoło. - Boi się węży? To Amanda boi się węży. - Nie, Blair. Nie Amanda. Molly. Molly nie może się dowiedzieć, że masz jaszczurkę za pazuchą. - Aha - kiwnął głową Blair. - To Molly też się boi. Dawid westchnął. Doprawdy, czasem trudno było wytłumaczyć coś Blairowi. Malec puścił jaszczurkę na poręcz i pozwalał jej szmyrgać wśród drewnianych winorośli. Przebiegła do kupidyna bez głowy. - TEn kupidyn - powiedział Blair. - Janie mówi, że to zrobił olbrzym. - Nie, nie olbrzym - zaprzeczył Dawid. - Już ci tłumaczyłem. Pewno to zrobiły jakieś dzieci, które tu kiedyś, dawno temu, mieszkały. Może ją odpiłował jakiś chłopak, który chciał wypróbować nową piłę albo coś takiego. - Nie. Odpiłowała ją dziewczynka. Niegrzeczna dziewczynka. Dawid uśmiechnął się. NIc dziwnego, że żyjąc pod jednym dachem z Janie, a teraz Amandą, Blair uważał dziewczynki za źródło wszystkich kłopotów. Ściągnął jaszczurkę z poręczy i podał Blairowi. - Wsadź ją lepiej z powrotem za koszulę, nim przyjdzie Molly i zobaczy. Ja idę na dwór. Chcesz iść ze mną? Wszyscy zostali więc ostrzeżeni, że mają zachować próbę gadów w sekrecie, i reszta dnia upłynęła gładko. Większość pozostałych prób również poszła dobrze. Były od czasu do czasu pewne drobne kłopoty, ale znowu nic nadzwyczajnego. Próba, podczas której każdy neofita musiał nosić ząbek czosnku, plasterek cebuli i trochę anyżku na wiszącym na szyi sznurku, nie była specjalnie kłopotliwa. Dawid zauważył tylko, że Molly pociąga trochę nosem, a po kolacji tata zapytał go, czy nie zapomina czasem o codziennej kąpieli. Mieli trochę kłopotów podczas próby, kiedy to nie wolno było stąpnąć na drewnianą podłogę. Kuchnia była głupstwem, bo w kuchni leżało linoleum, ale we wszystkich pokojach podłogi były z drewna, niczym nie wyściełane. Próba przedstawiała więc spore trudności, ale pod koniec dnia wytyczyli już sobie ścieżki przez większość pokoi. Na przykład wchodząc z hallu do bawialni stawało się na skraju leżącego w hallu chodnika, chwytało się za jedno skrzydło prowadzących do bawialni podwójnych drzwi i jednym mocnym wyrzutem ciała lądowało się na małym perskim dywaniku przed malutką dwuosobową kanapką. Stamtąd skakało się na podnóżek przy fotelu ojca, a dalej trzeba się było prześliznąć na brzuchu po fortepianie i zejść na stertę poduszek telewizyjnych. Potem przejeżdżało się na siedzeniu po blacie bibliotecznego stołu i zjeżdżało na mały dywanik po przeciwnej stronie pokoju. Stamtąd można już było przeskoczyć na skraj dywanu w jadalni. Wszyscy przeszli tego dnia próbę, tylko spadła jedna lampa, stłukł się wazon z kwiatami, a Janie została przyłapana na samym środku pianina i odesłana za karę do swego pokoju. Jedyną próbą, którą właściwie każdy zawalił, była próba milczenia. Tego dnia nikomu nie wolno było nic mówić, chyba że zadano mu bezpośrednio pytanie, wówczas powinien odpowiedzieć tylko w trzech słowach. Blair był jedyny, który ją przeszedł za pierwszym podejściem. Dawid zawalił, ponieważ ojciec doszedł do wniosku, że tego dnia po kolacji chciałby z nim odbyć poważną męską rozmowę. Bardzo to było kłopotliwe, bo Dawidowi udawało się jakoś dotąd od samego rana, i przykro było tak wszystko zaprzepaścić w ostatniej chwili. Ale kiedy zobaczył zmartwioną twarz ojca, zrozumiał, że nie ma wyjścia i po prostu musi zacząć wszystko od początku kiedy indziej. Ojca martwiło wiele rzeczy. Zauważył coś bardzo dziwnego w sprawowaniu się swoich dzieci: fatalne maniery przy jedzeniu, tłuczenie różnych przedmiotów, zachowanie niegodne ludzi cywilizowanych, na przykład włażenie na meble. Oprócz tego wszystkiego, mówił ojciec, oprócz faktu, że ma pasierbicę, która się do niego nie odzywa niemal przez cały miesiąc, zaczyna nagle widzieć, że jego własne dzieci zapadają na podobną chorobę. - I to właśnie teraz, kiedy liczyłem, że pokażecie się od najlepszej strony. Czy Molly naprawdę musi żałować, że usłyszała kiedykolwiek o rodzinie Stanleyów? Dawid był w tym momencie bliski powiedzenia ojcu o wszystkim. O okultyzmie, o próbach, o inicjacji, o wszystkim. Ale kiedy już otwierał usta, zobaczył w wyobraźni twarz Amandy z tym jej wykręconym uśmieszkiem i usłyszał, jak mówi, że: "Dawidek spowiada się tatusiowi". Więc zamiast tego spróbował uspokoić ojca, że to nic poważnego ani trwałego. - To pewno jakiś nasz okres przejściowy - podsunął. - Wiesz, jak to bywa u dzieci. Ojciec się uśmiechnął. - Być może. Tylko że ten okres daje się dobrze Molly we znaki. Ona chyba uważa, że nie bardzo jej się wiedzie w nowej roli matki dużej rodziny. - Nie powinna tak uważać - obruszył się Dawid. - Wszyscy myślimy, że jest pierwsza klasa. To znaczy wszyscy oprócz... - Oprócz kogo? - spytał ojciec. - No... miałem na myśli Amandę. - A co z Amandą? Dawid zrozumiał, że się wpakował w pułapkę. Amanda z pewnością nie chciałaby, żeby powtarzał to, co powiedziała o swojej nienawiści do matki. Był też przekonany, że ojciec wcale by nie chciał tego słyszeć. Więc powiedział tylko: - Zdaje mi się, że Amanda tak naprawdę to wolałaby mieszkać ze swoim ojcem. Ona go bardzo lubi. Ojciec sarknął gniewnie. - Amanda musi się jeszcze bardzo dużo nauczyć, jeśli idzie o lubienie... i kochanie. - Czego się ma nauczyć? - spytał Dawid. Ojciec zamyślił się chwilę, potem potrząsnął głową. - No, cóż, to, czego Amanda ma się uczyć i kiedy ma się uczyć, nie od nas chyba zależy. Myślę, że lepiej zajmijmy się omawianiem naszych własnych problemów. Czy też okresów? Dawid uśmiechnął się. - Tak, okresów - przytaknął. - To chyba to. Trudno się dziwić, że dzieci zareagowały na tyle zmian - przeniosły się na wieś, dostały nową matkę, wszystko naraz. Ale jestem pewny, że wszystko się dobrze ułoży. Myślę, że to już prawie koniec. - Mógł powiedzieć, że koniec, ponieważ próba milczenia była ostatnią z prób i nie pozostawało już nic poza samą inicjacją. Nie przewidywał, żeby ona była źródłem jakichś kłopotów - przynajmniej poważniejszych kłopotów. Trzeba było jeszcze trzech dni, żeby wszyscy przeszli próbę milczenia, bo Dawid zdecydował, że będą ją odbywali kolejno, jedno dziennie. W ten sposób było to mniej widoczne. Poszło im doskonale. Pod osłoną gadulstwa Janie nikt nie zwrócił uwagi na milczenie Dawida, a ten z kolei starał się jak mógł osłonić Janie. Tu jednak gorzej mu się powiodło. Trzeba by mieć o wiele większą niż Dawid umiejętność skupiania na sobie ogólnego zainteresowania, by nie dopuścić do zauważenia czegoś tak niezwykłego jak milczenie Janie. Tata i Molly wciąż pytali, czy jej coś nie dolega, na co odpowiadała: - Źle się czuję - bo tylko taka odpowiedź z trzech słów przychodziła jej do głowy. W rezultacie posłano ją do łóżka i kazano zmierzyć gorączkę. Kiedy później Dawid sam zaniósł jej kanapkę z masłem z orzeszków ziemnych, zaczął się naprawdę o nią niepokoić. Była napięta, zdenerwowana, rozpalona. Ale nie miała gorączki, doszedł więc do wniosku, że to wszystko z wysiłku milczenia. I rzeczywiście, kiedy następnego dnia Janie gadała bez przerwy trzy godziny, wszystkie niepokojące objawy ustąpiły. Tak się zakończyła ostatnia próba i nie pozostawało już nic oprócz inicjacji. Amanda przez kilka dni spędzała ogromną ilość czasu w swoim pokoju szykując wszystko do ceremonii. Bardzo była co do tego tajemnicza. Kiedy Dawid ją pytał, odpowiadała krótko, że czyni przygotowania, i radziła, żeby i oni zajęli się tym samym. Miała przez to, oczywiście, na myśli, żeby Dawid i dzieci szykowali swoje stroje obrzędowe, więc starali się jak mogli, ale kłopotów było co niemiara. Niektóre warunki nie były trudne do spełnienia. To, na przykład, że trzeba było mieć jedną rzecz należącą do zmarłej osoby. Dawid pomagał ojcu złożyć na strychu pudła z rzeczami matki. Na pewno Ester i Janie chciałyby mieć w przyszłości jej suknie i biżuterię, mówił ojciec. Więc jeśli ojciec zamierzał im to kiedyś dać, nie miałby chyba za złe, gdyby się dowiedział, że teraz je przez chwilę nosiły. Z drugiej jednak strony ojciec nie upoważnił Dawida do brania czegokolwiek z tych pudeł, więc przyszło mu do głowy, że te rzeczy na strychu mogą spełniać dwa warunki. Może można by je uznać jednocześnie i za rzeczy kradzione, i należące do osoby zmarłej. Kiedy jednak wystąpił z propozycją, żeby uznać pierścionek, naszyjnik, szal i rękawiczki z pudła na strychu za rzeczy kradzione, Amanda spojrzała na niego szyderczo. - Nie bądź głupi. Trzeba coś ukraść osobie, która żyje. Tego właśnie obawiał się Dawid - jeszcze nim zadał pytanie. Zastanawiał się chwilę i spytał, czy kwiaty by się nadały? - Kwiaty? - zdumiała się Amanda. - To musi być coś, co możesz nosić, jakaś część ubrania czy biżuteria. - Kwiaty można nosić. W klapie albo we włosach. Myślałem, że ci państwo, tam w tym domu, gdzie droga skręca w kierunku miasteczka, mają masę kwiatów. Pewno by nawet nie zauważyli braku tych zerwanych. - To nie mogą być kwiaty - oświadczyła Amanda - a poza tym w kradzieży ważne jest nie to, czy ktoś zobaczy, że czegoś mu brak, ale czy ktoś nie zobaczy ciebie, jak kradniesz. - Tak - przyznał Dawid. - Chyba masz słuszność. - To mu w ogóle nie przyszło do głowy. - A jak ty to zrobiłaś? - spytał Dawid. - To znaczy, jaką część swojego stroju ukradłaś? - Czarne długie skarpetki. Skradłam je na wyprzedaży. Leah mi powiedziała, że najłatwiej jest ukraść coś na wyprzedaży, bo przy tym jest zawsze tłok i baałagan. Zobaczyłam te czarne skarpetki na dużym stole między stosami innych szmat i po prostu włożyłam do kieszeni i wyszłam. Dawid uznał, że skarpetki to doskonały pomysł, z kilku powodów. Najważniejsze, rzecz jasna, że są małe i łatwo je schować. Mniejsza mogła być tylko biżuteria, ale to z góry wykluczył ze względu na dzieci. Chociaż rozumiał, że kradzież jako część rytuału inicjacji to coś zupełnie innego niż normalna kradzież, dla malców takich jak bliźnięta, a nawet dla Janie rzecz mogłaby się okazać nie tak całkiem jasna. Gdyby im pozwolił ukraść coś z biżuterii na inicjację, a potem kiedyś jedno z nich zostało złodziejem klejnotów, z pewnością uważałby się za odpowiedzialnego za ten obrót rzeczy. To była druga zaleta kradzieży skarpetek. Dawid nigdy nie słyszał, żeby ktoś obrał karierę złodzieja skarpetek. Kiedy już podjął skarpetkową decyzję, pozostawało jeszcze kilka problemów do rozwiązania. W Steven.s Corners nie było sklepu z odzieżą, a dzieci mogły się dostać do miasta w jeden tylko sposób - jadąc tam z Molly samochodem. Mało było prawdopodobne, żeby je zabrała nie wiedząc, po co chcą jechać. Więc miasto odpadało. Wynikało z tego, że kradzieży trzeba dokonać tu, w domu, co bardzo zawężało pole manewru. Właściwie jedyny wybór był pomiędzy skarpetkami Molly i taty. I właśnie kiedy Dawid doszedł do tego punktu w swoich rozważaniach, nadarzyła się cudowna okazja. Przechodząc któregoś ranka przez bawialnię zauważył, że Molly zostawiła swój koszyk z szyciem przy fotelu, w którym zwykle siadywała. Był to duży koszyk pełen najrozmaitszych porwanych i poszarpanych rzeczy do reperacji, gdyż Molly nie lubiła szyć i zawsze z tym okropnie zwlekała. Niemal na wierzchu koszyka Dawid zobaczył swoje dżinsy, które rozdarł na kolanie kilka tygodni temu, i sukienkę, na której się Janie zawiesiła, kiedy próbowała przeskoczyć ogrodzenie ze sztachet. Niemal na dnie koszyka Dawid dokonał bardzo interesującego odkrycia. Nim się przeprowadzili na wieś, ojciec często grywał w tenisa po wykładach, ale musiał z tego zrezygnować, tyle mu czasu zabierała podróż do domu. Tak więc duże białe skarpetki tenisowe musiały już od dłuższego czasu leżeć w koszyku Molly. A właściwie, jeśli ojciec rzucił tenisa, to Molly pewno nigdy się nie zabierze za te skarpetki, a ojciec nigdy nie zauważy ich braku. Dawid rozejrzał się ostrożnie, wziął jedną skarpetkę pozostawiając jeszcze trzy i cichutko wrócił na górę. Potem poszukał malców, powiedział im o swoim odkryciu i posłał na dół, kolejno, na kradzież skarpetek. Janie, rzecz jasna, chciała być pierwsza, ale Dawid zażądał, żeby poszła ostatnia. Mądrze zrobił, bo urządziła takie przedstawienie, że mało brakowało, by wsypała wszystkich. Pełzała do bawialni okrężnymi drogami, zawracała i tyle zmarnowała czasu, że Molly wyszła z pokoju, gdzie całe przedpołudnie malowała, by zabrać się do lunchu, a Janie jeszcze przekradała się po pokojach. Wróciła w chwilę później, bez tchu, z bardzo dziwną miną. Sięgnęła do ust i wyciągnęła skarpetkę. - Siup! - pomachała skarpetką w powietrzu, by ją wysuszyć. - O mało nie wpadłam. Niewiele brakowało, żebym ją połknęła. Skarpetki tenisowe rozwiązały najtrudniejszą część problemu szat ceremonialnych, choć mało brakowało, żeby wszystkie wysiłki okazały się daremne. Dopiero kiedy każde ukradło już swoją skarpetkę, Dawid przypomniał sobie, że nie może mieć nic białego, a skarpetki były z pewnością białe. Ogarnęło go ogromne zniechęcenie. - Słuchajcie - zwrócił się do rodzeństwa. - Musimy powtórzyć cały ten numer z kradzieżą. - Świetnie - ucieszyła się Janie. - Tym razem ja idę pierwsza. - Nie. Widzicie, musimy ukraść coś innego. Skarpetki są białe! Pamiętacie? Nie można mieć niczego białego. - Ooooch! - jęknęła Janie podnosząc w górę swoją skarpetkę. Nagle twarz jej pojaśniała. - Słuchaj, Tesser! Gdzie jest Koślawiec? Koślawiec - wypchany słoń - był ulubioną zabawką Ester, póki nie dostała odkurzacza. Był wielki, miękki i ciemnoczerwony. - Pamiętacie, co się stało z pościelą, kiedy Tesser włożyła Koślawca do pralki? - spytała Janie. - Racja - zawołał Dawid. - Leć po Koślawca, Tesser. W kilka minut później skarpetki moczyły się w umywalce razem ze słoniem, a Dawid myślał, że jednak Janie od czasu do czasu ma dobre pomysły. Następnego dnia skarpetki tenisowe nie miały już nic wspólnego z bielą i wszyscy byli gotowi do inicjacji. Rozdział dziesiąty Amanda wybrała na inicjację dzień, który jej matka miała niemal do wieczora spędzić w mieście. Otwierano tam galerię sztuki, gdzie Molly wystawiała kilka obrazów, więc obiecała, że przyjedzie i pomoże. Mieli cały dzień dla siebie i mogli swobodnie odbyć inicjację. W noc poprzedzającą ten dzień Dawid nie mógł przez pewien czas zasnąć; leżał i rozmyślał. Nie bardzo wiedział, czego właściwie oczekuje po owej inicjacji, ale czuł dziwne podniecenie. Był pewny, że zdarzy się coś niezwykłego. Przerzucał w myślach wszystko, co mu Amanda opowiadała o zjawiskach nadprzyrodzonych, jakie towarzyszyły praktykom magicznym jej i Leah - takich jak upiorne zjawy, tajemnicze szepty i zapadanie w trans. Nie wiedział, czy naprawdę oczekuje czegoś takiego, ale nie to było ważne. Ważne było przeczucie, że podczas inicjacji wydarzy się coś niebywałego. Rano, przed wyjazdem, Molly poprosiła wszystkich, żeby byli grzeczni i bardzo uważali. Powiedziała Amandzie, żeby przygotowała lunch i dopilnowała porządku w domu, a Dawidowi, żeby się zajął małymi i nie pozwolił im psocić. - Dlaczego ja nie mogę się zająć małymi, a Dawid zrobiłby lunch? - spytała Amanda. - No cóż, widzisz, po prostu Dawid ma z nimi tyle doświadczenia, ale myślę... - Wszystko jedno - przerwała jej Amanda. - Ja wcale nie chcę się nimi opiekować. Nie rozumiem po prostu, dlaczego nie możemy sami decydować, co kto będzie robił, tylko się nam to narzuca z góry. Przez chwilę wydawało się, że Molly zacznie wyć albo zrobi coś równie dziwnego i Dawid stwierdził ze zdumieniem, że właściwie tego chce. Ale ona tylko zacisnęła zęby i ruszyła do samochodu. Kiedy odjechała, Amanda zwróciła się do pozostałych. - No, zaczynamy. Mam nadzieję, że macie szaty gotowe? - Są gotowe - powiedział Dawid - ale ubranie się zabierze nam trochę czasu. - Ja też potrzebuję trochę czasu na przygotowanie. Spotkamy się u mnie w pokoju za pół godziny. Dobrze? - Odwróciła się, by wejść na schody, lecz nagle przystanęła. - Potrzeba mi nieżywej jaszczurki. Czy masz jeszcze tę jaszczurkę z próby gadów, Tesser? - Mam - powiedziała Ester - ale ona nie jest nieżywa. Po próbie gadów wszyscy wypuścili swoje zwierzęta, tylko Ester zatrzymała jaszczurkę, którą hodowała w pudełku od butów pod łóżkiem. - To ją zabij i przynieś - rozkazała Amanda Dawidowi. Dawidowi nagle pociemniało w oczach. Rzadko wpadał w furię, a wówczas mówienie przychodziło mu zawsze z trudnością. - Słu-uuchaj, Amanda - wykrztusił. - Nie pójdę i nie zabiję jaszczurki Tesser. Dlaczego nie zatłuczesz swojego legwana, jeśli ci potrzebny nieżywy gad? Amanda obrzuciła Dawida wściekłym spojrzeniem. - Mówiłam ci już o mojej jaszczurce! Słuchaj - zwróciła się do Ester. - Nikt ci tej jaszczurki nie dawał w prezencie i możesz sobie złapać tam, w łożysku potoku, tysiące takich samych. To przecież nie jest żadna specjalna jaszczurka. Ester odpowiedziała Amandzie równie gniewnym spojrzeniem: - Uważam, że jest specjalna. - Słuchajcie - wrzasnęła Janie znienacka, a wszyscy aż drgnęli. - Słuchajcie, wiem gdzie jest... Biegła już na dwór krzycząc coś jeszcze, ale nikt nie dosłyszał końca zdania. W chwilę późNiej była z powrotem trzymając w dwóch palcach coś bardzo okropnego. Była to bardzo spłaszczona jaszczurka bez wątpienia nieżywa. - Zauważyłam ją wczoraj na jezdni. Nada się? Amanda popatrzyła powątpiewająco na rozjechaną jaszczurkę. - Popatrz, nieżywa, w sam raz - Janie zachęcająco podsuwała jej jaszczurkę pod nos. Amanda odwróciła się. - Dobrze. Zabierz ją na górę i połóż na podłodze pod moimi drzwiami. Mam tu jeszcze kilka rzeczy do załatwienia. Janie wręczyła jaszczurkę Ester. - Zanieś ją do pokoju Amandy, dobrze? Ester wzięła ostrożnie zwierzę w obie ręce, a Blair podszedł i pochylił się nad nim. Kiedy ruszali w kierunku schodów, Ester zwróciła się do Blaira: - Całkiem zdechła, co, Blair? - Tak - kiwnął głową chłopiec. - Czy moglibyśmy ją ożywić? - Nie - pokręciła głową Ester. - Jest za bardzo zdechła. - A Dawid? - Nawet Dawid nie może. Jest za bardzo zdechła nawet na Dawida. Janie zachichotała. - Blair i Tesser myślą, że Dawid potrafi wszystko - zwróciła się do Amandy. - Nawet ożywić przejechaną jaszczurkę. To jeszcze straszne głuptasy. Amanda wydała to swoje pogardliwe prychnięcie, ale przez chwilę spoglądała za bliźniakami z dziwnym wyrazem twarzy. Ubranie rodzeństwa Stanleyów w ceremonialne szaty okazało się zadaniem bardziej szalonym, niż to sobie Dawid wyobrażał. Od dawna zbierał wszystko i trzymał w pudle w szafie ściennej, a teraz własnoręcznie ubierał dzieci, żeby nie było żadnych nieporozumień, ale mimo to co chwila miał jakieś kłopoty. Janie się nadęła, bo chciała mieć naszyjnik mamy, a nie pierścionek, a z Blaira i Ester wciąż spadały kradzione skarpetki, o tyle na nich za duże. Pół godziny minęło i Dawid był pewny, że Amanda zacznie się wściekać na spóźnienie, więc szybko wpakował na dzieci ostatnie rzeczy, sprawdził błyskawicznie, czy każde ma na sobie, co trzeba, po czym popędził całą gromadkę na górę. Amanda stanęła w progu i wpatrywała się w nich długą chwilę. Potem zakryła oczy, opuściła rękę i znowu się w nich wpatrywała. Potem znowu zakryła oczy i trwała tak przez pewien czas, wreszcie opuściła rękę. - Żartujecie - jęknęła. - Co to znaczy "żartujemy"? - spytał Dawid. - Przecież to nie są ceremonialne szaty. - Pewno, że są. A co w nich złego? - lecz w chwili, kiedy wymawiał te słowa, już rozumiał. Tak był zaprzątnięty ubieraniem każdego we wszystko, czego wymagała Amanda, że nie zwrócił uwagi na efekt ogólny. A teraz, kiedy nadszedł moment zastanowienia, trzeba było przyznać, że ogólny efekt ubioru rodzeństwa Stanleyów nie był najlepszy, zwłaszcza w porównaniu z szatami Amandy. Miała na sobie długą zwiewną czarną suknię, sięgającą niemal do kostek. Spod sukni wyglądały jej specjalne obrzędowe pantofle - staroświeckie, na bardzo wysokich obcasach, spękane, obłażące lakierki. Na szyi wisiał na skórzanym pasku medalion magiczny. Włosy miała splecione i upięte w pętlę. Na czole świecił opalizujący trójkąt, na wszystko zaś, niby barwne skrzydła, narzuciła mieniący się, fioletowoczerwony szal. Nawet komuś, kto by jej nie znał, musiałby się jej widok kojarzyć z chmurną niesamowitą nocą, cichymi monotonnymi śpiewami i z oparami unoszącymi się nad bulgoczącym kotłem. Z drugiej zaś strony widok rodzeństwa Stanleyów w ich szatach obrzędowych nie przywodził na myśl nic szczególnego. Cała różnica w tym, że Dawid nie miał czasu ani możliwości chodzenia po sklepach ze starzyzną czy wyprzedażach. Musiał się obyć tym, co znalazł w worku z resztkami i w kilku pudłach na strychu, gdzie leżały stare rzeczy. Jednego dopilnował - żeby zostały spełnione wszystkie warunki. To, co dzieci miały na sobie, było bardzo stare i na pewno nie białe. Każde miało coś, co należało do osoby zmarłej oraz jedną skradzioną skarpetkę. Tylko że wszystko razem robiło niedobre ogólne wrażenie. A już szczególnie fatalnie wyglądał Blair. Miał na sobie trykotową koszulkę, którą ojciec nosił jeszcze w college.u, a więc z pewnością bardzo starą, koloru spłowiałego błękitu z żółtym napisem: Uniwersytet Stanu Kalifornia. Cały tonął w tej koszulce, tylko ściągacz na dole obciskał go mocno, tuż pod kolanami. Dawid zawinął mu rękawy w wielkie grube obwarzanki skracając je na tyle, by z wewnątrz mogły wystawać czubki palców Blaira. Na część garderoby należącej do osoby zmarłej wybrał Dawid jedwabny szal matki, który zawiązał jak krawat. Szal był różowy, przezroczysty i tak długi, że Blair idąc wciąż go przydeptywał. Na jednej nodze miał puszysty pantofel, na drugiej ukradzioną skarpetkę, teraz już brudnoróżową, przewiązaną nad kostką, żeby nie spadła, wstążką do włosów Ester. Spojrzawszy na Blaira po raz pierwszy, spojrzawszy na niego jako na całość, Dawid nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Wygląda trochę niesamowicie - zwrócił się do Amandy. - Niesamowicie? - parsknęła. - Też! Nie wygląda wcale niesamowicie. O to właśnie chodzi. Powinien wyglądać niesamowicie, a on wygląda śmiesznie. Tak jak i reszta. Dawid musiał jej przyznać słuszność. Całe rodzeństwo wyglądało bardzo uciesznie, odziane w najróżniejsze stare łachy, każde w ogromnej różowej skarpetce na jednej nodze. - Chodźcie - zawołał na dzieci i zawrócił w kierunku swojego pokoju. - Zaczekaj - wrzasnęła Amanda. - Dokąd ty się wybierasz? - Idę zrzucić z siebie te łachy - Dawid z każdą chwilą czuł się bardziej śmieszny i wściekły. Amanda prychnęła. - Wracajcie. Nie powiedziałam przecież, że to się nie nadaje. Powiedziałam tylko, że wyglądacie śmiesznie. Ale musi już tak zostać, bo nie wiadomo, kiedy będziemy mieli następny dzień bez starych w domu. Mało brakowało, żeby Dawid jednak nie zawrócił. Mało brakowało, żeby wszedł do swojego pokoju i przekręcił klucz. Wrócił, ale nie dlatego, że Amanda się na to zgodziła. Wrócił, bo nagle przypomniał sobie swoje przeczucie, i wiedział, że musi wrócić. Coś miało się stać, a on musi się dowiedzieć, co to takiego, wszystko jedno, czy wyglądają śmiesznie, czy nie. Kiedy wchodzili w próg pokoju Amandy, Ester pociągnęła go za rękę. - My też wyglądamy niesamowicie - szepnęła. - Prawda, Dawid? Rozdział jedenasty W pokoju Amandy wszystko było gotowe do inicjacji. Zasłony zaciągnięte, na nich zawieszone koce, by zamknąć światłu wszelki dostęp. Wchodziło się przez drzwi jak z jasnego poranka w samą głąb nocy. Na środku pokoju pełgało jedynie mdłe światło świecy, pozostawiając kąty w głębokim mroku. Dawid, zrobiwszy kilka kroków, stwierdził, że świeca ustawiona jest pod metalowym trójnogiem, w którym tkwił mały okrągły garnek. Kiedy już wszyscy weszli do pokoju, Amanda zamknęła drzwi, przeszła pod przeciwległą ścianę, obróciła się wolno i spojrzała na Dawida i malców. - Niechaj neofici zasiądą wokół kotła - zaczęła uroczystym, wysokim głosem. Ester, która wciąż trzymała rękę Dawida, szarpnęła go teraz lekko. - Kocioł! - szepnął Dawid kącikiem ust wskazując garnek. - Aha - odszepnęła Ester. Obróciła się do Blaira: - To właśnie to, Blair. Kocioł! - Ciiii - syknął Dawid. Jedną ręką zakrył Ester usta, drugą wcisnął jej głowę w ramiona, zmuszając małą, żeby usiadła. Potem gestem wskazał Blairowi miejsce obok niej. - Siadajcie wokół kotła - powtórzyła Amanda, a Dawid obrócił się w sam czas, by zobaczyć, że Janie zagląda do garnka. Złapał ją za sukienkę i wciągnął z powrotem w krąg. Kiedy wszyscy wreszcie usiedli, Amanda wyjęła z biurka wielki zwój papieru i przyniosła siedzącym. - Najpierw - powiedziała - każdy neofita musi otrzymać nowe imię. Imię duchowe. Janie musiała być pierwsza. Siedziała po turecku przymknąwszy oczy, kiedy Amanda rozwijała przed nią zwój papieru. Dawid dojrzał tam rozmaite słowa wypisane pod różnymi kątami. - Dotknij papieru palcem, a imię, które wskażesz, będzie twym nowym imieniem - powiedziała Amanda. - Oczy musisz mieć zamknięte. - A jak mi się nie spodoba? - jęknęła Janie. - Dotknij papieru. Janie pochyliła się nad arkuszem, a Dawid był pewny, że podgląda spod długich rzęs. Wreszcie położyła palec dokładnie na środku jednego ze słów. Amanda podniosła papier. - Calla - przeczytała. - Duchy nadały ci nowe imię: Calla. Janie uśmiechnęła się. - Podoba mi się, owszem. Następny był Dawid, którego palec osiadł na słowie: Templariusz. Nie bardzo mu się to wydawało odpowiednie jako imię, ale całkiem dobrze brzmiało. Następny był Blair, który bez podglądania przytknął paluszek do słowa: "Gwiaździsty". - Patrzcie! - ucieszył się Dawid. - Jak to pasuje do Blaira. Następna była Ester, ale kiedy Amanda położyła przed nią papier, mała założyła rączki za plecami i nie chciała wyciągnąć palca. - Jestem Tesser - oznajmiła - i nie chcę być nic innego. Wszyscy zaczęli jejj perswadować i tłumaczyć, a nawet na nią krzyczeć, ale nic z tego. Już taka była Ester. W niewielu sprawach miała własne zdanie, ale jeśli raz się już przy nim uparła, daremne były wszelkie nalegania. - Słuchaj - zwrócił się Dawid do Amandy. - Pamiętasz, powiedziałaś kiedyś, że Tesser wydało ci się jej imieniem duchowym. A może i jest? Może właśnie dlatego zaczęła tak siebie nazywać? Dlaczego Tesser nie może być jej duchowym imieniem? Amanda wzruszyła ramionami. - No, dobra, mnie ono nie przeszkadza. Ale jeśli to niewłaściwe imię, daleko z nim nie zajedzie w świecie okultyzmu. - Spojrzała na Ester, która siedziała twardo z zaciętą, upartą miną, ręce założywszy za plecy. - Zresztą pewno i tak by nie zajechała - mruknęła. Kiedy już wszyscy mieli wybrane imiona, Amanda nastawiła płytę. Była to niesamowita muzyka, wschodnia, pomyślał Dawid, jakieś instrumenty zawodziły wysokim tonem, a miękkie głębokie bębny huczały monotonnie jak uderzenia serca olbrzyma. Potem zapaliła laseczki kadzidła, osadziła w oprawkach i ustawiła w czterech kątach pokoju. Wreszcie zniknęła za zasłoną wiszącą na drzwiach schowka. Zza zasłony przebijało światło. Trwało to kilka minut. Powietrze w sypialni stawało się coraz bardziej duszne i ciężkie od słodkiego zapachu kadzidła. Dziwna muzyka rozbrzmiewała w dalszym ciągu, a mali Stanleyowie siedzieli po turecku wokół kotła czekając na powrót Amandy. Wreszcie światło w schowku zgasło i wyszła Amanda. Posuwała się wolnym uroczystym krokiem trzymając w wyciągniętych rękach małe metalowe pudełko. Zaczęła obchodzić kocioł trzymając przed sobą owo pudełko i nucąc jakieś dziwne słowa. Brzmiały tak jakoś: "malu... arabon-ralu_ belabor". To chodzenie i nucenie trwało i trwało i po pewnym czasie Dawid zaczął się kołysać powoli w rytm kroków Amandy. Mdłe, migotliwe światło, kołyszący krok Amandy, zawodząca, rytmiczna muzyka, ciężka woń pachnidła, refleksy światła padające czasami z trójkąta na czole Amandy - wszystko to zaczęło mu się zlewać i mieszać. Odczuwał dziwne sensacje: w głowie miał lekki zawrót, a w brzuchu działo mu się coś niezwykłego. Właśnie zastanawiał się mgliście, jakby z pewnym dystansem a jednocześnie z pewnym podnieceniem, czy nie zaczyna czasem zapadać już w trans, kiedy rozległ się donośny głos: - Lepiej przestań, Amanda. Była to Ester. Wszyscy wpatrywali się teraz w nią. Nawet Amanda przerwała swój dostojny obchód kotła i patrzyła na małą. - Lepiej przestań, nim pojedziesz do Rygi. Kiedyś tak biegałam i biegałam naokoło stoliczka do kawy, i zwymiotowałam. Prawda, Dawid? - Ciiiii! - Dawid potrząsnął głową. - Owszem, zwymiotowałam - upierała się Ester. - Na perski dywan i pod drzwiami. Nie pamiętasz? - Ciiii - syknęli wszyscy tak ostro, że Ester troszkę się przestraszyła. - Ale przecież zwymiotowałam - obstawała dalej przy swoim, tylko wykrzywiła buzię, jakby się miała za chwilę rozpłakać. Amanda znowu zaczęła chodzić dookoła stołu, a Ester umilkła pociągając tylko nosem. Po kilku okrążeniach Amanda zatrzymała się i stanęła nieruchomo trzymając jedną ręką metalowe pudełko nad kociołkiem. Sięgnęła drugą ręką i wyjęła coś z pudełka. Trzymała to coś - co wyglądało jak zeschnięte gałązki - nad kociołkiem powtarzając śpiewnie: malu-arabon-ralu_ belabor - po czym wrzuciła gałązki do dymiącego garnka. Znowu obeszła go naokoło i zatrzymała się, by wrzucić jakieś składniki do wywaru. Tym razem wyglądało to jak kilka długich kosmyków włosów. Następnym razem był to zeschnięty kwiat, potem jakiś kawałek kości, piórko, suszony grzyb i malutki, biały przedmiot, który przypominał ząb. Dawid był zafascynowany, a dzieci również. Siedziały bez ruchu, bez mrugnięcia patrząc na Amandę, która chodziła wokół kotła i wrzucała owe dziwne przedmioty do środka. Wreszcie zatrzymała się i znowu wyciągnęła ręce unosząc pudełko nad kotłem. Tym samym śpiewnym głosem, którym dotąd nuciła, wydała rozkaz: - Niechaj jeden z neofitów wstanie i zbliży się do świętego ognia. Janie, oczywista, wstała pierwsza. Zerwała się na nogi, a potem podeszła dwoma wolnymi uroczystymi krokami i stanęła naprzeciw Amandy po drugiej stronie kociołka. - Neofitko Callo - śpiewała Amanda. - Możesz wrzucić następny magiczny składnik do kotła. Zniżyła pudełko, a Janie powoli, sztywno sięgnęła ręką do wnętrza. Przez chwilę grzebała tam palcami, po czym podniosła rękę trzymając w czubkach palców zdechłą jaszczurkę. Amanda cofnęła się, a Janie uniosła jaszczurkę nad kotłem. - Wrzuć ingrediencję do kotła - rozkazała ponownie Amanda. Lecz Janie, zamiast wypełnić jej rozkaz, zaczęła obchodzić kocioł, tak jak to robiła Amanda. Szła powoli, dostojnie niosąc przed sobą w wyciągniętej ręce zdechłe zwierzę. Brodę zadarła wysoko, oczy przysłoniła tajemniczo długimi rzęsami. Za drugim okrążeniem zaintonowała jakąś pieśń. Nie powtarzała tych samych słów co Amanda, ale dobrała podobne. Skończywszy śpiewać Janie przeszła do rytmicznego kolebania się w takt muzyki. Idąc przechylała się głęboko to w tę, to w drugą stronę za każdym razem wymachując przed sobą zdechłą jaszczurką. Dawid rzucił szybkie spojrzenie na Amandę. Cofnęła się, ustępując Janie z drogi, i stała tak, ręce wsparłszy na biodrach. Lecz nagle Janie zaczęła tańczyć. Przebiegła na czubkach palców cały pokój i zakończyła wdzięcznym piruetem wywinąwszy zdechłą jaszczurką nad głową. - Przestań! - wrzasnęła Amanda, a Janie znieruchomiała nagle w środku następnego pirueta i wbiła w nią pytające spojrzenie. - Neofitko Calla - syknęła Amanda przez zaciśnięte zęby - wrzuć do kotła magiczną ingrediencję. Janie westchnęła, wzruszyła ramionami, wrzuciła jaszczurkę do kotła i opadła na swoje miejsce na podłodze. Po chwili i Amanda usiadła. - Następną częścią obrzędu inicjacji będzie składanie ofiar - oznajmiła. - Co będziemy składać na ofiarę? - spytał Dawid. - Ofiara musi być czymś, co dla każdego z was jest ogromnie cenne. Wyjdziecie stąd po kolei, żeby wyszukać przedmiot odpowiedni na ofiarę i przynieść go tutaj. Potem zacznie się obrządek ofiarny. Amanda stanęła w drzwiach, a rodzeństwo wychodziło po kolei i wracało z ofiarą. Dawid wybrał swój nóż składany o sześciu ostrzach i chyba zrobił dobry wybór, bo Amanda kiwnęła głową i włożyła scyzoryk do metalowego pudełka. Ester jednak została odesłana po coś innego, a Janie wracała dwukrotnie. Dawid ciekaw był, co też one wybrały. Wreszcie wszystkie ofiary znalazły się w metalowym pudełku, Amanda zaś kazała rodzeństwu usiąść w krąg na dawnych miejscach i zawiązała im oczy. Dawidowi przewiązała je szerokim jedwabnym szalem, i to tak mocno, że gałki wciskały mu się w głowę. Kiedy już wszyscy mieli oczy zasłonięte, zwróciła każdemu jego ofiarę do rąk i kazała czekać na przyjście duchów. Tłumaczyła im ze swojego miejsca w kręgu, że sama też w tej chwili przewiązuje oczy i że zaraz przyjdą duchy, żeby przyjąć ofiary. Neofici, powiedziała, mają trzymać ofiary wysoko nad głową, a kiedy poczują, że coś dotyka ich rąk, mają wrzucić ofiarę do metalowego pudełka. - A kto będzie trzymał pudełko? - zapytała Janie. - Duchy - odparła Amanda. - A gdzie ty będziesz? - Tu, gdzie jestem, na podłodze. Ja też mam oczy zawiązane. - Aha - powiedziała Janie. W pokoju zrobiło się teraz bardzo cicho, zawodziła tylko płyta. Oczy coraz bardziej bolały Dawida pod mocno zawiązanym szalem. Zaczęły mu też drętwieć i dokuczać zmęczone ręce, w których trzymał nad głową scyzoryk. Wreszcie coś dotknęło jego przegubu i poczuł pod ręką metalowe pudełko. Wkładając do środka scyzoryk nasłuchiwał uważnie, czy z dywanu przed nim nie dojdzie go szmer kroków, ale nic nie usłyszał. W chwilę później jednak doszedł go szmer z prawej strony, gdzie siedziała Janie. Potem usłyszał szept Janie: - Czy dostanę go z powrotem po inicjacji? Nie było odpowiedzi, więc szepnęła nieco głośniej: - Czy go dostanę z powrotem? Duchu? Dalej było już cicho i dopiero po, jak się wydawało, bardzo długiej chwili przemówiła Amanda ze swego miejsca w kręgu. - Ofiara została spełniona. Neofici mogą zdjąć opaski. Dawid ściągnął szal. Z początku nic nie widział, tak bardzo bolały go oczy, ale po chwili przejrzał. Natychmiast zauważył metalowe pudełko stojące na podłodze przy kociołku. Było puste. - Ofiary zostały przyjęte - oznajmiła Amanda. - To znaczy, że wszyscy zostaliście przyjęci w świat okultyzmu. Teraz możecie zostać namaszczeni. Namaszczenie było ostatnim punktem obrządku inicjacji - i najkrótszym. Każdy z neofitów podchodził do kotła, gdzie stała Amanda, trzymając w ręku długą białą kość bardzo przypominającą kość z nogi indyczej. Przed kotłem klękali, a Amanda zanurzała kość w wywarze i dotykała nią czoła i dłoni neofity. I na tym koniec. Dawid czuł nieokreślone rozczarowanie. Podczas namaszczenia ogromnie się starał wejść ponownie we właściwy nastrój, ale mu się to nie udawało. Próbował przywołać to poprzednie uczucie podniecenia, niemal zapadania w trans, jakie miał na początku uroczystości - ale nie chciało wrócić. Kiedy Amanda śpiewając uroczyście przytykała mu białą kość do twarzy i rąk, jedynym jego wrażeniem było lekkie uczucie mdłości, bo para z kotła uderzała mu prosto w twarz i naprawdę okropnie śmierdziało. Kiedy szykowali się do wyjścia z pokoju, Amanda zwróciła się do rodzeństwa: - Jesteście teraz wszyscy czarnoksiężnikami. Zostaliście przyjęci w świat nauk tajemnych. Ale, oczywiście, musicie się jeszcze wiele uczyć. Trzeba, żebyście się zdecydowali, jakiego rodzaju wiedzę chcielibyście zgłębić. - Ja o seansach i przywoływaniu duchów - powiedział Dawid. - Nie! - zaoponowała Ester. - Najpierw nauczymy się robić króliki! - Czy mogę dostać z powrotem mój pierścionek, Amanda? - zapytała Janie. Dopiero po chwili pytanie siostry dotarło do świadomości Dawida, który pojmując jego znaczenie złapał małą za rękę. Tak, na jej palcu nie było pierścionka z prawdziwą perłą i opalem, pierścionka matki, który Janie włożyła jako część swojego stroju obrzędowego. - Czy dałaś pierścionek mamy na ofiarę? - wrzasnął, a kiedy kiwnęła głową, złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Jak mogłaś! To był pierścionek mamy, nie wolno ci go było oddawać. Miałaś go nosić na pamiątkę po niej, kiedy dorośniesz. Pozwoliłem ci go dzisiaj włożyć, bo mi obiecałaś, że będziesz go dobrze pilnować. Dawid był naprawdę wściekły na Janie, a ona nie miała co do tego wątpliwości, bo zamiast się wykłócać patrzyła tylko na niego, a łzy napływały jej do oczu. - Nie mogłam znaleźć nic innego, co by się nadawało - powiedziała wreszcie. - Ale dostanę go z powrotem. Dostanę go z powrotem. Dawid obrócił się do Amandy. - Trzeba jej oddać ten pierścionek. Był mamy. Miała go dostać, dopiero jak dorośnie, kiedy będzie go potrafiła pilnować. Nie powinienem był go jej dawać. Ale Amanda patrzyła tylko na niego kamiennym wzrokiem. - Nie mogę go oddać - oświadczyła. - Ona go złożyła w ofierze. Jest teraz własnością duchów. - Słuchaj, Amanda - zaczął Dawid. - Ja nie żartuję... Nim zdążył wymówić następne słowo, Amanda obróciła się ku niemu z wrzaskliwą furią. - Co to znaczy: żartuję? - zapiszczała. - Czy ty sobie wyobrażasz, że ja stroję żarty w sprawach nadprzyrodzonych? Jeśli tak myślisz, to możesz się stąd wynosić. Jazda! Potem Dawid nie był już pewny, czy Amanda wypchnęła ich siłą, czy tylko głosem, ale w ułamku sekundy całe rodzeństwo Stanleyów znalazło się na korytarzu. - Słuchaj, Amanda - zaczął Dawid. - Przecież nie chciałem powiedzieć... - No właśnie, a co ty chciałeś powiedzieć? Co? - On chciał powiedzieć, że nie wolno mi było oddawać pierścionka mamusi - przerwała jej Janie drżącym głosem. - Muszę go dostać z powrotem. Muszę. Amanda przenosiła wzrok z jednego na drugie oddychając ciężko. - No, cóż... - powiedziała wreszcie - no cóż... W tym momencie z jej pokoju wyszedł Blair. Dawid był zaskoczony, bo myślał, że Blair został wypchnięty razem ze wszystkimi. Widocznie jednak wrócił, gdy oni tutaj gadali. Zdziwili się na jego widok, ale jak wielkie było ich zdumienie, kiedy zobaczyli, co trzyma w wyciągniętej dłoni. Był to pierścionek z perłą i opalem. Ester krzyknęła z przejęcia, a wszystkim dech zaparło. Janie złapała pierścionek i wsunęła na palec. Amanda patrzyła na Blaira tak wściekłym wzrokiem, że Dawid zaczął się wsuwać pomiędzy nich. - Skąd to wziąłeś? - spytała, a w jej głosie nie było ani śladu wyniosłego chłodu. - Stamtąd - pokazał Blair. - Zza zasłony. - Podglądałeś. - Nie - pokręcił głową Blair. - Nie podglądałem. - Ach! Nie podglądałeś. Więc jak to znalazłeś? Blair poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Coś mu powiedziało - wyjaśniła Ester. - Coś mówi Blairowi bardzo wiele rzeczy. - Kłamiesz! - wrzasnęła na Blaira Amanda. Odwróciła się do Dawida. - Ten zwariowany smarkacz łże! Dawid czuł, jak krew zalewa mu twarz, wiedział, że teraz będzie się zacinał, ale to już nie miało znaczenia. Blair był inny niż wszyscy, ale nie był zwariowany i Amandzie nie wolno takich rzeczy mówić. - Z...z...zamknij się - krzyknął i chwyciwszy Blaira za rękę, a Ester za ramię, pchnął ich przed sobą przez górny hall do swojego pokoju. Usłyszał, jak Amanda trzaska swoimi drzwiami tak mocno, że cały dom się trzęsie. Najpierw przez jakiś czas Dawid był po prostu wściekły, ale kiedy gniew zaczął stygnąć, poczuł ogromne rozczarowanie. Taki był przedtem pewny, że zdarzy się coś... no, coś innego. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, jak bardzo na to liczył. Nie mógłby powiedzieć, czego właściwie oczekiwał, wiedział tylko, że się jego oczekiwania nie spełniły. No, były co prawda duchy, które przyszły zabrać ofiary - przynajmniej tak mówiła Amanda. Ale bez względu na to, co podtrzymywało metalowe pudełko - nie tego się spodziewał. A jeszcze później, kiedy się zaczął zastanawiać, dlaczego jego przeczucia się nie spełniły, przyszła mu do głowy dość przykra myśl. Mianowicie - czy to czasem nie jego własna wina. Jego i malców. Gdyż ogólnie biorąc rodzeństwo Stanleyów dowiodło chyba ponad wszelką wątpliwość, że nie ma uzdolnień do tego rodzaju czarnoksięstwa, jakie próbowała praktykować Amanda. Rozdział dwunasty Jak zwykle Dawid nie miał pojęcia, czego się znowu należy spodziewać po Amandzie. Następnego dnia gniew mu już minął i nie przypuszczał, by Amanda powiedziała wczoraj serio to o Blairze. Ale też nie wiedział, w jakim ona jest dzisiaj nastroju. Niepotrzebnie się martwił. Amanda była rano tak przyjacielska, jak nigdy jeszcze. Nawet zastukała do ich pokoju, weszła i pogadała, czego dotąd nie robiła. Najpierw przejrzała książki stojące u Dawida, potem powiedziała dzień dobry Blairowi, który się właśnie budził. A kiedy Dawid zaczął wyjmować Blairowi jakieś ubranie, usiadła na podłodze przy łóżku i powiedziała: - Trzeba by chyba pomyśleć teraz o seansie. - Seansie? - zdumiał się Dawid. - No, dobra. Myślałem, że po tym, co się wczoraj stało i... Amanda wzruszyła ramionami. Powoli obróciła ku niemu wzrok i popatrzyła - chłodno, bez wyrazu. - Co się stało? - spytała tonem, który mówił, że o tej sprawie śmiesznie nawet wspominać. Potem zaczęła opowiadać obu chłopcom o seansach, w jakich brała udział, a zwłaszcza o jednym, urządzonym przez Leah i jej przyjaciół. Podczas tego seansu przyszedł do nich duch dziewczynki, która przed laty umarła w tym samym pokoju. Amanda mówiła właśnie, jak to głos tej dziewczynki dochodził do nich spoza białych oparów w rogu pokoju, kiedy Molly zawołała, żeby schodzili na śniadanie. Przy śniadaniu tata przypomniał wszystkim, że następnego dnia wyjeżdża na trzytygodniową wyprawę i że wszyscy przyrzekli mu zachowywać się w tym czasie jak ludzie cywilizowani i odpowiedzialni. Kiedy to mówił, Dawid się zastanawiał, co by tata powiedział o projektowanym seansie? Nie chodziło mu wcale o ewentualne pozwolenie. Nie - po prostu nigdy nie rozmawiał z ojcem o seansach i ciekaw był, co on o tym myśli. Co by powiedział na próby rozmawiania z kimś, kto nie żyje. Dawid naprawdę chciał postawić to pytanie, ale jakoś mu się nie udało. Tak więc następnego ranka ojciec zabrał ekwipunek i wyjechał i przez kilka dni wszystko szło całkiem gładko. Molly dużo malowała, a Dawid z Amandą dużo gadali i czytali na temat seansów spirytystycznych. Potem, chyba trzeciego dnia, system elektryczny Willi Westerleyów, zawsze trochę zawodny, zaczął nawalać na całego. Najpierw zaczęło się iskrzyć za każdym razem, kiedy włączano światło w bawialni, potem Molly zauważyła, że jeśli włącza żelazko, to telewizor wysiada. Nie denerwowała się zbytnio tym wszystkim, póki prąd jej nie kopnął, kiedy odkręcała w kuchni kurek przy zlewie. Dawid słyszał jej głos, nieco już histeryczny w rozmowie telefonicznej z kimś z pośrednictwa handlu nieruchomościami. - Nie - mówiła. - Nie sądzę, żebym mogła zaczekać na przyjazd montera z miasta. Dom może się zapalić w każdej chwili, jeśli nie wyleci wcześniej w powietrze. Czy w Steven.s Corners nie ma nikogo, kto by się choć trochę znał na elektryczności? Po chwili uspokoiła się na tyle, by wysłuchać, co jej mają do powiedzenia, a kiedy wreszcie odwiesiła słuchawkę, czuła się już chyba trochę lepiej. Była nieco speszona, kiedy stwierdziła, że Dawid cały czas siedział w pokoju i słyszał jej rozmowę. - Och, Dawid. Nie wiedziałam, że tu jesteś. Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłam. Na pewno nie jest tak groźnie, jak to przedstawiłam. Tylko widzisz, zawsze mnie ciarki przechodzą, kiedy mam do czynienia z czymś tak podstępnym i niewidocznym jak elektryczność. Że też to paskudztwo musiało doczekać do wyjazdu ojca ze swoimi sztuczkami. - Tak, ojciec by sobie dał z tym radę - przytaknął Dawid. - Wiem. Ale nie można czekać z reperacją na jego powrót. Pan Ballard, pośrednik handlu nieruchomościami, przyśle kogoś, jakiegoś starszego człowieka, który mieszka tu u nas, w Steven.s Corners. Nazywa się pan Golański i jest już na emeryturze, ale swego czasu pracował na budowach i powinien wiedzieć, co się zepsuło. Molly próbowała przybrać wyraz spokoju i beztroski, ale Dawid widział, że niepokoi się w dalszym ciągu, ponieważ kazała wszystkim dzieciom wyjść, póki nie przyjdzie elektryk. Malcom było i tak wszystko jedno, bo zwykle bawili się na dworze, ale Amanda, która większość czasu spędzała w swoim pokoju, odniosła się do zarządzenia matki sarkastycznie. - Też! - syknęła Dawidowi na tyle głośno, by Molly usłyszała. - A uczą nas, żeby niepotrzebnie nie podnosić paniki. Statek tonie! Wszyscy do łodzi! Przechodząc koło drzwi bawialni sięgnęła do kontaktu i ze znudzonym wyrazem twarzy pstryknęła. Tym razem rozległ się o wiele głośniejszy trzask, sypnął się snop iskier, a w pokoju uniosła się smuga czarnego dymu. Molly wydała krótki, rozpaczliwy pisk, i nawet Amanda straciła swój znudzony wyraz twarzy i szybszym krokiem ruszyła ku wyjściu. Dzieci bawiły się przed domem, a Dawid z Amandą siedzieli na schodkach werandy, kiedy na podjazd wjechał stary roztrzęsiony samochodzik combi. Wysiadł z niego człowiek siwy jak gołąb o twarzy pooranej głębokimi bruzdami, lecz oczach ciemnych i błyszczących, a ruchach sprężystych i energicznych. Wyciągnął z tyłu samochodu wielką drewnianą skrzynkę z narzędziami i ogromny młotek i ruszył ku drzwiom wejściowym. Dawid, patrząc, jak stary idzie ku nim z wiechą białych włosów nad czołem i narzędziami w ręku, nagle wyobraził sobie całą procesję takich samych starych ludzi maszerujących w jakimś tunelu i śpiewających grzmiącą basową pieśń. - Wygląda jak troll - szepnął do Amandy. Amanda uśmiechnęła się tym swoim odwróconym uśmiechem. - Tak - kiwnęła głową. - Co za twarz! Starzec podszedł do schodów, stanął i przez chwilę spoglądał na nich bez słowa. Przenosił wzrok z Dawida na Amandę i z powrotem. Wreszcie się odezwał: - Jestem Rom Golański. W czym kłopot? W tym momencie otwarły się drzwi wejściowe i wyszła Molly: - Pan Golański? - a kiedy starzec powoli kiwnął głową: - Och, jak się cieszę, że pana widzę. Moje nazwisko: Stanley. Mąż wyjechał i cały dom zaczął się sypać. Molly wprowadziła pana Golańskiego do domu i Dawid z Amandą słyszeli, jak idąc przez hall opowiadała mu o ostatnich kłopotach. Amanda wsparła czoło na kolanach i siedziała tak bez ruchu dłuższy czas. Ranek upływał powoli. Pan Golański był to wewnątrz domu, to znowu wychodził na zewnątrz, wyciągał przewody ze ścian, stukał i pukał. Molly nie zamknęła się w pracowni, by malować, wobec tego nie było najmniejszych szans na urządzenie seansu. Amanda większość czasu spędziła na werandzie na ruchomej kanapce z książką w ręku, a Dawid po prostu obijał się bez celu. Wreszcie zapytał pana Golańskiego, czy mógłby mu pomóc. Pan Golański, który właśnie przeciągnął przewód przez otwór w listwie podłogowej, wyprostował się i rzucił na Dawida długie mroczne spojrzenie. - Pomóc? - zapytał. - Tak. Myślałem, że może mógłbym coś zrobić. - To zależy. Tak, sądzę, że to zależy od tego, co jużeś tutaj zmajstrował. Dawid zastanawiał się, czy stary nie ma czasem lekkiego szmergla. A może go tylko pyta, czy ma jakieś doświadczenie z elektrycznością. Odpowiedział więc, że nie ma żadnego doświadczenia, ale myślał, że może mógłby pomóc przy noszeniu narzędzi albo może coś przytrzymać. Pan Golański przyglądał mu się bardzo długo, wreszcie powiedział: - Tak. Rozumiem. Rozumiem. No, dobrze, idę teraz na górę, a ty możesz zabrać narzędzia i ten zwój przewodu, co leży pod drzwiami, i zanieść na piętro. Obładowany narzędziami i drutem Dawid doszedł za panem Golańskim do stóp schodów - i stanął. Starzec położył rękę na pierwszym słupku poręczy, na kuli trzymanej przez dwa pierwsze kupidyny, i stał nieruchomo, w milczeniu wodząc wzrokiem po schodach w górę i w dół, w górę i w dół. Dawid czekał chwilę, a kiedy ręce zaczęły mu już mdleć, próbował minąć starca i wejść na schody. - Zaniosę to tylko... - lecz pan Golański wysunął rękę wzbraniając mu przejścia. - To dzieło mojego ojca - powiedział. - Te poręcze rzeźbił mój ojciec, kiedy byłem bardzo małym chłopcem. - Pana ojciec? Ojej! To musiał być wielki rzeźbiarz. Mój tata powiada, że to są wspaniałe poręcze. Powiada, że nigdy w tym kraju nie widział czegoś podobnego. W tym momencie do hallu weszła Amanda z książką, więc Dawid zaraz jej powiedział o ojcu pana Golańskiego i o poręczach. Zatrzymała się, by posłuchać z miną znudzoną, jak zwykle, a pan Golański mówił dalej, jak to jego ojciec przyjechał do Ameryki za ziemią, bo chciał zostać farmerem, nie mogąc znaleźć pracy jako snycerz tam, skąd pochodził. Potem poznał pana Westerleya, który sprowadził go wraz z rodziną do Steven.s Corners i pomógł mu znaleźć ziemię i pracę. A kiedy pan Westerley zaczął wznosić swój nowy dom, ojciec pana Golańskiego wyrzeźbił mu te poręcze w dowód wdzięczności. - Ojej! To mu się nie byle jak odpłacił - westchnął Dawid. - TE poręcze to prawdziwe dzieło sztuki. Tak powiada mój ojciec. - Tak - przyznał pan Golański. - Dzieło sztuki. Prawda. Ale trzeba je odnowić. Kiedyś tu przyjdę i wezmę się do tego. Możesz powiedzieć ojcu, że przyjdę. Będą jak nowe. Z wyjątkiem tego cherubina na podeście, tego, którego zniszczył poltergeist. Nie mogę mu dorobić nowej głowy. Dawid nie zwróciłby uwagi na słowo "poltergeist", gdyż nigdy go nie słyszał, ale w chwili gdy padło, Amanda nagle otrząsnęła się ze swego znudzenia, jakby usłyszała wystrzał armatni. - Poltergeist? - spytała. - Jaki poltergeist? Pan Golańsi rzucił jej długie, mroczne spojrzenie. - Aha - mruknął. - Więc ty coś wiesz o poltergeistach. Tak, wcale się nie dziwię. - Proszę pana, co z tym poltergeistem? - pytała natarczywie Amanda głosem nienaturalnie grzecznym. - Czy w tym domu był kiedyś poltergeist? - Tak, tak. Pojawił się wkrótce po ukończeniu poręczy. Zrobił się wokół tego ogromny szum... pisali we wszystkich gazetach, przez długie tygodnie. Mieliśmy tutaj pełno policji i różnych profesorów... - Czy tu... czy tu mieszkały jakieś dzieci? - pytała Amanda. - Czy w tym czasie mieszkali tu jacyś chłopcy... albo dziewczynki?... Pan Golański, który oglądał właśnie rysy na politurze poręczy, odwrócił się i znowu popatrzał na Amandę dłuższą chwilę, nim odpowiedział: - Tak, dużo wiesz o tych sprawach. Może nawet za dużo. - Potem obrócił się i skinąwszy Dawidowi, by szedł za nim, ruszył na górę po schodach. Amanda deptała im po piętach. Kiedy pan Golański zaczął rozkręcać kontakt w hallu na górze, znowu zarzuciła go pytaniami. Co to były za dzieci, które mieszkały w Willi Westerleyów i co tu się właściwie wydarzyło, ale otrzymywała skąpe odpowiedzi. Tak jakby pan Golański nagle ogłuchł. Tylko raz, kiedy zapytała o kupidyna bez głowy, przestał pracować i obrócił się ku niej. - Aaaa! Kupidyn. Odcięto mu głowę kiedyś, nocą, wielki był przy tym zamęt. Niemal cały dom został zdemolowany. Państwo Westerley prosili mego ojca, żeby wyrzeźbił drugą głowę, ale odmówił. Wydawało mu się, że byłoby lepiej, gdyby znaleźli tę, która zginęła. Był przekonany, że można by ją znaleźć. Dawid był teraz nieprzytomny z ciekawości, a Amanda najwyraźniej też, ale pan Golański nie chciał już więcej mówić. Amanda zadawała dalej najrozmaitsze pytania, aż wreszcie pan Golański obrócił się ku niej gwałtownie, ściągnąwszy krzaczaste białe brwi, a głębokie zmarszczki na jego twarzy ułożyły się w gniewne bruzdy. Machnął ręką ze złością. - Odejdź. Jestem zajęty. - I Amanda odeszła. Dawid odszedłby również, ale przytrzymywał panu Golańskiemu koniec taśmy pomiarowej. Odszedł po chwili, nie zadając już żadnych pytań. Amanda czekała na niego na werandzie. Była tak podniecona i rozentuzjazmowana, że wydała mu się niemal jak odmieniona. - Czy to nie cudowne? - mówiła. - Poltergeist. Tu, w tym domu. - Słuchaj. Czy mogłabyś mi powiedzieć, co to jest poltergeist? To znaczy, dokładnie wytłumaczyć. Mam o tym tylko ogólne pojęcie. Amanda wcale go nie słuchała. Mówiła dalej, jakby do siebie: - To znaczy, że to jest naprawdę dom, w którym straszy. Może nawet należy do słynnych takich domów... przynajmniej kiedyś należał... - To taki rodzaj ducha, prawda? - nie ustępował Dawid. - Ale dlaczego nazywa się poltergeist? Nagle jakby dosłyszała jego pytanie. - NIe wiesz, co to jest poltergeist? To duch, ale bardzo specjalny. Polter - znaczy hałaśliwy, a geist - znaczy duch. Więc poltergeist to hałaśliwy duch. Było bardzo dużo słynnych poltergeistów. Badali je uczeni i detektywi, i różni tacy... - Skąd ty to wszystko wiesz? - Och, czytałam o nich tyle razy i Leah też masę o nich wie. - Zamyśliła się na chwilę, a potem ciągnęła już wolniej, jakby chciała to sobie wypunktować w pamięci: - Zawsze robią dużo hałasu i rzucają różnymi przedmiotami. Zwykle kamieniami, ale czym innym też. Przesuwają sprzęty, kiedy nikt nie widzi, i płatają ludziom różne figle. I jest jeszcze jedna rzecz, dziwna, a dla nich typowa. - Co takiego? - Pokazują się niemal zawsze w domach, gdzie są dzieci w pewnym wieku. - W jakim wieku? - spytał Dawid. Amanda obróciła się ku niemu, ale wydawało się, że patrzy gdzieś, hen, daleko. - W moim wieku - odparła. Rozdział trzynasty Następnego dnia rano Molly pojechała na chwilę do miasta, żeby oddać jakieś obrazy, a Amanda wybrała się razem z nią. Molly wróciła sama. - Gdzie Amanda? - spytał Dawid. - W bibliotece. Przyjedzie do domu autobusem. - Dotąd w bibliotece? Mówiła, że pójdzie tam rano. - Owszem, poszła, ale kiedy po nią zajechałam, chciała jeszcze zostać, więc sprawdziłyśmy połączenia autobusowe i postanowiła złapać autobus o drugiej. Przychodzi do Steven.s Corners około trzeciej. Amanda powiedziała Dawidowi przed wyjazdem, że ma zamiar iść do biblioteki i poszukać informacji o poltergeistach. Niewiele mieli czasu na rozmowę i Dawid zastanawiał się całe przedpołudnie, co ona tam chce znaleźć nowego, bo wydawało mu się, że o poltergeistach wie wszystko, co wiedzieć można. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był ciekaw i około południa postanowił wyjść jej na spotkanie na przystanek autobusowy. Przystanek Steven.s Corners znajdował się na drugim końcu osiedla, w pobliżu szosy wiodącej do miasta. Był to spory kawałek drogi, zwłaszcza jeśli się szło w kurzu w upalne sierpniowe popołudnie. Nim Dawid dotarł do małego, z trzech stron osłoniętego przystanku, twarz miał mokrą od potu i pokrytą pyłem. Usiadł zmęczony i zgrzany, kiedy podjechał autobus i wysiadła Amanda opanowana i chłodna. Autobus, rzecz jasna, miał dobrą wentylację, ale chłód Amandy był innego rodzaju - miał dowodzić, że dziewczynka nie zauważa spojrzeń współpasażerów wpatrujących się w jej strój zdobyty na jakiejś wyprzedaży w dalekim mieście i na trójkąt ośrodka władzy świecący na jej czole. Twarz Amandy mówiła, że ona nie dostrzega tych ludzkich spojrzeń, a gdyby je nawet widziała, toby ją tylko nudziły. Stała tak ze skrzywioną miną, póki autobus nie odjechał, a ona nie zobaczyła Dawida. - Dawid - skoczyła ku niemu - nie masz pojęcia, jakie zrobiłam odkrycie! - Coś o poltergeistach? - O naszym poltergeiście. O tym, który był w Willi Westerleyów. - W jaki sposób do tego doszłaś? - Pamiętałam, że dom zbudowano w 1895 roku, a ten stary powiedział, że poltergeist zaczął zaraz działać. Więc prosiłam o roczniki miejscowych gazet zaczynając od 1895. Nie chcieli mi dać, bo nie jestem dorosła, ale wreszcie dali, kiedy im powiedziałam, że mam napisać pracę na kursy wakacyjne. Tylko co chwila ktoś zaglądał, żeby sprawdzić, czy czego nie wycinam. Ale wreszcie znalazłam, od września 1896. W drodze powrotnej do domu Dawid już nie czuł ani kurzu ani upału, gdyż Amanda opowiadała mu fantastyczną historię, która zdarzyła się w Willi Westerleyów. Otóż te dwie staruszki, które mieszkały tu zawsze i wyprowadziły się dopiero na kilka miesięcy, nim Stanleyowie kupili ten dom, były w owym czasie młodymi dziewczynkami - jedna miała dwanaście, druga czternaście lat. Nazywały się Mabel i Harriette i nim osiadły w Steven.s Corners, podróżowały wiele po świecie. Ojciec ich, pan Westerley, był pracownikiem rządowym i jeździł często, wysyłany do różnych krajów. Ale potem przyjechał do Steven.s Corners, wycofał się z pracy rządowej i został farmerem. Wkrótce po wprowadzeniu się rodziny zaczęły się kłopoty. Z początku były to tylko kamienie. Kamienie i kamyczki rozrzucane po całym domu i przed domem - czasem pojedynczo, czasem jak grad. Potem zaczęły się nocne hałasy, coś przesuwało po całym domu duże, ciężkie meble. Kiedy doszło do niszczenia sprzętów, tłuczenia lamp, okien i wazonów, wezwano policję. W jednej gazecie zamieszczony był wywiad ze służącą, która twierdziła, że na własne oczy widziała, jak wielka lampa z rżniętego szkła podnosi się sama i rozbija na kawałki o przeciwległą ścianę. W gazetach były wzmianki o specjalnie prowadzonych dochodzeniach, a nawet o tym, że do Steven.s Corners przyjechało kilku profesorów uniwersytetu, by badać dziwne zjawiska w Willi Westerleyów. - Czy znaleźli coś? - pytał Dawid. - Rozwiązali zagadkę? To znaczy, doszli, kto to robił? - Nie. Nie doszli. Był w gazetach artykuł jednego z tych profesorów, który twierdził, że prawdopodobnie robiła to Harriette, starsza córka państwa Westerley, ale nie miał na to żadnych dowodów. Stwierdzono jedynie, że te zdarzenia miały miejsce tylko wtedy, kiedy dziewczynki były w domu, ale to nie znaczy, że one to robiły. Duch musi mieć jakąś osobę, z której czerpie siłę, a w tym wypadku tak się złożyło, że tą osobą była Harriette. Raz stłuczono w nocy szybę w oknie od frontu, wtedy właśnie została odcięta głowa kupidyna. Tej nocy Harriette spała w swoim łóżku, a pilnowały jej trzy osoby. Więc mieli dowód, że to nie ona. - No i co zrobili? - Wtedy pani Westerley posłała po jakieś słynne medium, taką osobę, która przywołuje duchy. No i ta osoba przyjechała i powiedziała, że w tym domu jest zły duch i że trzeba go wypędzić, odprawiając odpowiednie obrzędy. Ale ojciec tych dziewczynek, pan Westerley, wysłał je do szkoły z internatem i wszystko się urwało. Więc w końcu wcale nie wypędzili tego ducha. - Bomba! - westchnął Dawid. - Dlaczego nam o tym wszystkim nie powiedzieli, kiedy kupowaliśmy dom. Może myśleli, że się przestraszymy? - Albo może sami o tym nie wiedzieli. To było tyle lat temu, większość ludzi, która o tym słyszała, już pewno nie żyje albo wyjechała. - Szkoda, że nie ma taty! - A to dlaczego? - Bo on by się tym naprawdę zainteresował. Widzisz, to przecież właściwie historyczne wydarzenie... Było w gazetach i w ogóle. I jeszcze do tego w naszym domu. Amanda przystanęła i spojrzała na Dawida. Powiedziała tylko: - Dawidku! - Ale jej mina nie pozostawiała żadnych wątpliwości, o co jej chodzi. - Słuchaj, Amanda - zdenerwował się Dawid. - Nie rozumiem, czego się czepiasz. Dlaczego nie miałbym powiedzieć o całej historii mojemu ojcu? Jego by ona naprawdę zainteresowała, przecież to nie żadna wielka tajemnica. To znaczy, przecież sprawę opisywano w gazetach i ludzie o niej wiedzieli. - Wszyscy wiedzieli wtedy. Ale nie teraz. - To znaczy, że nie chcesz powiedzieć nawet Molly? - Powiedzieć Molly? Zwariowałeś! Przecież wiesz, jaki z niej tchórz. Nie wytrzymałaby jednej nocy dłużej w tym domu. Dawidowi ta możliwość nie przyszła do głowy. W takiej sytuacji może lepiej nie mówić o tym ani ojcu, ani Molly, chociaż to bardzo przykre. Taka niebywała historia i nie można jej nikomu opowiedzieć, z wyjątkiem malców, którzy są za mali, by ją należycie ocenić. Kiedy wrócili do domu, Amanda zamknęła się w swoim pokoju i tkwiła tam całą noc i cały następny dzień z przerwami na posiłki. Dawid okropnie chciał pogadać i nawet kilka razy zapukał do niej, ale krzyczała tylko, żeby się wynosił, bo jest zajęta. Bardzo to było przygnębiające. Im dłużej myślał o poltergeistach i wszystkim, co mu powiedziała Amanda, tym więcej przychodziło mu do głowy ciekawych myśli i pytań. Chciałby wiedzieć, do których pokoi wpadały te kamienie i o którą ścianę rozwaliła się lampa. I gdzie był pokój Harriette, w którym spała, pilnowana przez trzy osoby owej nocy, kiedy to poltergeist wpadł do domu przez okno na dole, stłukł szybę i odciął głowę kupidynowi. Zastanawiał się, czy to możliwe, żeby to był jego pokój. Właśnie ten pokój, w którym teraz siedzi. Wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem wyobrażając sobie, jak tu wtedy wyglądało: gdzie mogło stać łóżko Harriette, pewno takie staroświeckie łóżko z baldachimem, gdzie siedzieli ci, co jej pilnowali, i co zrobili, kiedy na dole zaczęły się hałasy, może z początku nie takie głośne, dopiero potem coraz głośniejsze i głośniejsze... W tym momencie gdzieś, tuż obok, rozległ się łoskot i Dawid aż podskoczył, lecz zaraz zrozumiał, że to z pokoju dziewcząt. Pewno Janie znowu się o coś wściekła. Wyszedł na korytarz, żeby ją uspokoić, ale po drodze zapukał do drzwi Amandy. W odpowiedzi usłyszał tylko: - Odejdź! Myślę! Rozdział czternasty Amanda wyszła z pokoju dopiero późno po południu. Malcy biegali po trawniku w kostiumach kąpielowych, a Dawid podlewał jednocześnie i ogród, i dzieci. Był znowu jasny, upalny dzień, a Amanda stała na schodkach i rozglądała się przymrużonymi oczami, jak ktoś, kto przed chwilą wychynął z ciemności. Zobaczywszy Dawida podeszła do niego okrążając trawnik i piszczące, chlapiące dzieci. - Chodź no tutaj. Chcę z tobą pomówić. - Proszę bardzo - odparł Dawid. - Mów. - Nie tutaj. - No dobrze, za chwilę. Teraz nie mogę stąd odejść. Powiedziałem, że im potrzymam rozpryskiwacz, a dopiero co zaczęły się bawić. - No to niech sobie same potrzymają. Dawid potrząsnął głową. - Wykluczone. Tata prosił, żeby im już nigdy nie dawać. Ostatnim razem wypłukały z ziemi dwa krzaki róż i niemal utopiły Ester. Amanda westchnęła i ruszyła dalej, zdegustowana, ale po kilku krokach wróciła. - No dobrze, będziemy tutaj rozmawiać, jeśli się dosłyszymy. Chciałam ci powiedzieć o seansie. Musi się odbyć dzisiaj. - Czemu dzisiaj? Mieliśmy czekać do czwartku wieczór, kiedy Molly pojedzie na swoje zebranie. - Musi być dzisiaj - powtórzyła Amanda. - Robiłam badania, radziłam się znaków i wróżb, wszystko wskazuje na dzisiejszy wieczór. Trzeba to będzie urządzić późno, jak Molly pójdzie spać. - Ależ ona nigdy nie chodzi wcześniej niż dziesiąta, jedenasta... Blair i Ester zawsze już wtedy śpią. Nawalą z całą pewnością. - No to ich połóż do łóżek o zwykłej porze, a potem wyciągnij około północy. Zresztą to i tak najlepsza pora na seans. Dawid jeszcze się trochę z nią spierał i nawet zaproponował, żeby zrobić seans bez małych, a przynajmniej bez bliźniąt, ale Amanda nie chciała się zgodzić. Tłumaczyła, że do seansu trzeba co najmniej pięciu osób, żeby palce im się mogły zetknąć, kiedy rozłożą przed sobą dłonie na stole. Dawid ustąpił więc, choć niechętnie i Amanda zniknęła w domu. Dalej polewał dzieci i trochę się martwił tym seansem. Z jednego przynajmniej mógł się cieszyć. Rad był, że się nie wygadał przed malcami o poltergeiście. Jeśli już mają wstawać z łóżek o północy i iść na seans spirytystyczny, dobrze, że przynajmniej nie wiedzą o duchu, straszącym w tym domu, teraz czy kiedyś. Dowiedzieć się za jednym razem o seansie i poltergeiście to dość, żeby się człowiek zrobił trochę nerwowy, nawet jeśli jest od nich dużo starszy. Już poprzednio tłumaczył dzieciom, co to jest seans spirytystyczny, ale Ester usłyszawszy, że ma się odbyć w najbliższą noc, chciała się jeszcze raz dowiedzieć, na czym dokładnie polega. - Mówiłem ci już - tłumaczył Dawid. - Wszyscy siadają w ciemnym pokoju wokół okrągłego stołu, a jedna z osób siedzących przy stole to medium. Medium to jest jakby pośrednik. Medium wpada w trans i przywołuje ducha. Duch rozmawia z wami albo przekazuje sygnały, na przykład nogą stołu stuka jeden raz na "tak" i dwa razy na "nie". Czasami nawet widać ducha, ale nie zawsze. - A kto będzie medium? - spytała Janie. - Amanda. - Dlaczego Amanda ma zawsze być wszystkim? Dlaczego nie ja? Przecież to ja jestem najbardziej pośrednia, a nie ona. - Co to znaczy, że ty jesteś najbardziej pośrednia? - No przecież ty i Amanda jesteście najwięksi, a bliźnięta są najmniejsze, więc ja jestem najbardziej pośrednia. Dawid jęknął. - To nie o to chodzi. Medium jest pośrednikiem między tymi, co siedzą naokoło stołu, a duchem. I musi mieć wrodzoną zdolność nawiązywania kontaktu z duchami. A to ma niewiele ludzi. - Ona będzie potrafiła? - Przypuszczam, że tak. Mówiła, że nie miała okazji wypróbować tego na prawdziwym seansie, ale widziała, jak to robią inni, i wie, jak to się robi. Powiada, że ćwiczy już od dłuższego czasu. Więc jeśli masz zamiar podnosić krzyk na ten temat, to cię wcale nie obudzę. Janie zmarszczyła się groźnie, ale kiwnęła głową. - Dobrze. Ale następnym razem, jak będziemy urządzali seans, to będzie moja kolej. Wieczorem, kiedy dzieci poszły do łóżka, Dawid wyciągnął się wygodnie z ciekawą książką i czekał, aż Molly pójdzie spać. Bał się zasypiać, bo mógłby się nie obudzić w porę. Zdjął buty i włożył górę od piżamy na wypadek, gdyby Molly przyszła mu powiedzieć dobranoc, a potem wlazł do łóżka i zaczął czytać. Pod przeciwległą ścianą Blair, który miał równie zdrowy sen jak Ester apetyt - spał już mocno. Dawid pożyczył od Amandy książkę, którą czytał. Nosiła tytuł: "Opowieści z tamtego świata", a w każdej był duch, który wrócił na ziemię, żeby się zemścić za jakąś wyrządzoną mu krzywdę albo opowiedzieć komuś swoją straszliwą historię. Im dłużej Dawid czytał, tym bardziej realne wydawały mu się opisywane postacie i miejsca, i tym łatwiej i żywiej wyobrażał sobie, jak wszystko wyglądało i brzmiało. Po każdym opowiadaniu wstawał, podchodził do drzwi i nasłuchiwał, ale wciąż jeszcze telewizor był włączony i Molly się krzątała na dole. Kończył właśnie opowiadanie o pewnym zmarłym, który nawiedzał swój dawny dom w postaci strasznego czerwonookiego psa, kiedy usłyszał, jak Molly wchodzi na górę. Był niemal pewny, że to Molly. W każdym razie nie słyszał stukotu pazurów, jak w owym opowiadaniu, ale mimo to siedział wyprostowany sztywno na łóżku i dopiero po dłuższej chwili przemógł się, podszedł na palcach do drzwi i wyjrzał. Zobaczył światło w szparze pod drzwiami Molly, więc te kroki to jednak były jej. Wrócił do łóżka i czekał, aż Molly zaśnie, ale już nie brał książki do ręki, zresztą wcale mu się nie chciało spać. Siedział na łóżku nasłuchując i myśląc o tym, co przed chwilą czytał. Słuch miał wytężony i napięty, oczy wychodziły mu z orbit, czuł w nich dziwną suchość. Wreszcie usłyszał skrzypnięcie drzwi Amandy. W chwilę później rozległo się ciche stuknięcie do jego drzwi. Amanda wsunęła głowę i skinęła na niego. Ubrana była w obrzędowe szaty, przynajmniej częściowo. Podszedłszy bliżej, Dawid stwierdził, że do całości brak jej czarnych pończoch i wysokich bucików na guziczki. Zamiast nich miała na nogach stare puchate pantofle ranne. Zauważyła, że patrzy na jej nogi. - Buciki byłyby za głośne - wyjaśniła. - Włóżcie też ranne pantofle, i ty i malcy. - Czy mamy ubrać się w nasze szaty obrzędowe? - Wy i wasze szaty obrzędowe! - prychnęła Amanda. - Dajcie temu spokój. - Lecz po chwili dodała: - Podczas seansów tylko medium musi być specjalnie ubrane. Reszta może przyjść, tak jak jest. Wysunęła się bezszmerowo do swego pokoju, a Dawid podniósł Blaira i posadził na krawędzi łóżka. Kilkakrotnie już budził go w nocy, wiedział więc z doświadczenia, że sprawa nie jest łatwa, ale wykonalna, tylko trzeba się bardzo namęczyć. Blair przewracał się na łóżko kilka razy, ale kiedy Dawid potrząsnął nim całkiem mocno, oczy malca otworzyły się szeroko i już tak zostały. Dawid puścił go i pognał do pokoju dziewczynek. Janie i Ester zbudziły się bez trudu, ale nim je zapędził do swojego pokoju, Blair przewrócił się znowu na łóżko i smacznie zasnął. Wreszcie Dawid kazał Janie trzymać małego z jednej strony, sam podpierał go z drugiej i ruszyli do pokoju Amandy. Panowała tam zupełna ciemność rozjaśniona tylko płomyczkiem jednej małej świeczki. Dawid dojrzał w mroku zarys ustawionego na środku pokoju stolika do kart, przykrytego kocem, wokół którego stało pięć krzeseł. - Ciiiii! - syknęła Amanda wpuszczając ich do pokoju. Zamknęła za nimi drzwi i zaczęła wydawać rozkazy. - Ty siadaj tutaj, Dawid. Odejdź od tego kruka, Tesser. Janie, ty... - Nie Janie - obruszyła się mała. - Ja jestem Calla. - Nie. Jesteś Calla tylko wtedy, kiedy sama praktykujesz magię. Dzisiaj po prostu bierzesz udział w seansie. Do tego nie potrzebujesz być okultystką. Janie, ty... - tu przerwała patrząc na Blaira. - Co jemu jest? Blair stał, podtrzymywany z dwóch stron przez Dawida i Janie, ale oczy miał zamknięte. Dawid potrząsnął nim i dmuchnął mu w twarz, a wówczas oczy malca otworzyły się, wielkie i gwiaździste. - Nic mu nie jest - stwierdził Dawid. - Po prostu jeszcze się nie rozbudził. Amanda westchnęła. - Posadźcie go na fotelu, żeby nie spadł. I zaczynajmy, nim się zbudzi moja matka i przyjdzie tu węszyć. Kiedy wszyscy usiedli, Amanda puściła tę samą płytę co przy inicjacji, tylko tym razem bardzo cicho. Potem ustawiła świeczkę na środku stołu. Była to mała czarna świeczka, która dawała silny zapach i bardzo nikłe światło. Amanda usiadła naprzeciwko Dawida. Kazała wszystkim rozłożyć dłonie na stole tak, by kciuki obu rąk stykały się ze sobą, a małe palce dotykały palców sąsiadów. Dawid musiał ułożyć paluszki Blairowi, który natychmiast zaczął się pochylać do przodu. Oczy miał szeroko otwarte, ale zupełnie bez wyrazu, toteż starszy brat musiał co parę chwil sięgać ręką i prostować go w foteliku. - A teraz - zaczęła Amanda - chcę, żebyście się wszyscy skupili na tej świecy. Wpatrujcie się w nią i starajcie się nie myśleć o niczym innym. Ja zapadnę w trans, a kiedy nawiążę kontakt z duchem, on da nam znak, że tu jest. - Zaczekaj - powiedział Dawid. - Czy nie musimy powiedzieć, że chcielibyśmy rozmawiać z jakimś specjalnym duchem? Czy nie trzeba powiedzieć, z kim chcemy rozmawiać? - Na niektórych seansach tak robią. To znaczy niektóre media to robią. Ale myślałam, że jako początkująca, powinnam brać, kogo się tylko da. Jak nabiorę trochę doświadczenia, będziemy mogli przyzywać określone osoby. A w ogóle to z kim konkretnie chciałbyś mówić? - No... - zaczął Dawid i uciął nagle. W głowie kłębiły mu się myśli, których nigdy dotąd nie dopuszczał do siebie. Choć nie przyznawał się do tego nawet przed sobą, wiedział dobrze, z kim chciałby rozmawiać. Wiedział również albo powinien był wiedzieć, jaka będzie na to reakcja Amandy. Tyle już razy mówiła, co myśli o zwierzaniu się żyjącym rodzicom, że nie było wątpliwości, co będzie myślała o rozmowie z matką, która nie żyje. Dawid potrząsał głową mówiąc - to nic, nieważne - lecz już w tym samym momencie rozumiał, że jest za późno. Amanda patrzyła na niego z domyślną miną. - Aha, rozumiem - powiedziała unosząc brwi i wykrzywiając wargę. - Rozumiem. - Nie, nie rozumiesz! Nieważne. Odczep się. - Dobrze - była wyraźnie zdziwiona. - Dobrze. Uspokój się. Jak ktoś jest podrażniony, to psuje atmosferę seansu. Trzeba się zupełnie rozprężyć, trzeba się skoncentrować na tym, żeby nie myśleć o niczym, kiedy ja będę wpadała w trans. - Nie jestem podrażniony - szepnął z wściekłością Dawid. Sięgnął ręką, podniósł główkę Blaira, która znowu nieomal opadła na stół, po czym ostrym szturchnięciem wyprostował malca w fotelu. Blair spojrzał nieprzytomnie na brata, a potem uśmiechnął się swoim uśmiechem z pocztówki świątecznej. Po chwili Dawid odpowiedział mu również uśmiechem. Cóż malec mógł poradzić na to, że był śpiący, i co był winien, że Amanda zachowywała się tak, jak się zachowywała. Położył dłoń na czubku głowy Blaira i obrócił mu buzię ku świecy. - Wpatruj się tylko ze wszystkich sił w świecę i próbuj się skupić - poprosił. - Skup się - pouczała go Janie. - O, tak. Widzisz? Tak się trzeba skupiać. - Janie siedziała prościutko, wpatrzona w świecę. Wielkie oczy miała okrągłe jak spodki, z leciutkim zezem. Ester przechyliła się, by zobaczyć, co robi Janie. - Czy tak? Powiedz, Janie, spójrz na mnie, czy tak? Janie spojrzała na Ester. - Nie. Powinnaś mieć większe oczy. Zrób takie wielkie oczy, o, takie! - Będziecie wreszcie cicho! - syknęła Amanda. Złapała się obiema rękami za głowę, jakby chciała sobie wyrwać dwie garści warkoczyków. - Smarkacze - warknęła do Dawida oskarżycielsko. - Zwariuję przez te szczeniaki! Ale Dawid wciąż jeszcze był na nią tak wściekły, że nie czuł się winny za to, co robią dzieci. A nawet musiał siłą powściągnąć uśmiech. Lecz ku jego zdumieniu Janie przeprosiła. - Bardzo przepraszamy. Już będziemy cicho - powiedziała. Musiała być strasznie podniecona tym seansem, ponieważ rzadko się zdarzało, by za cokolwiek przepraszała. Amanda wstała i puściła płytę od nowa, bo już połowę zmarnowali, a potem wróciła, siadła i zaczęła zapadać w trans. Odchyliła się do tyłu w krześle, uniósłszy twarz w górę, i zamknęła oczy. Po chwili usłyszeli jej ciężki oddech. Dawid wpatrywał się w świecę, słuchał jękliwej monotonnej melodii - i czekał. Nie bardzo wiedział, na co czeka. Nie był już zły ani przerażony, tak jak przed chwilą w swoim pokoju, ani pełen nadziei. Tak naprawdę, to właściwie niewiele się spodziewał. Przez długi, długi czas nic się nie działo. Ester kilka razy zaczęła się wiercić. Janie kichnęła i musiała zdjąć rękę ze stołu, żeby się podrapać w nos, a Dawid musiał dwukrotnie zdejmować rękę i przerywać krąg, żeby przytrzymać Blaira, który walił się na stół. Zaczynał już sam odczuwać lekką senność, kiedy nagle stołem wstrząsnęło silne uderzenie. Dawid podskoczył. Janie i Ester siedziały bardzo cicho z szeroko otwartymi oczyma i nawet Blair wydawał się rozbudzony. Stuknięcie było głośne i ostre, jakby ktoś uderzył w drewniany blat stołu czymś metalowym, na przykład małym młotkiem. Dawid popatrzył na ręce wszystkich. Był pewny, że nikt nie wysunął dłoni z kręgu. Amanda w dalszym ciągu siedziała bez ruchu z twarzą zwróconą ku górze i zamkniętymi oczyma. Dawid zastanawiał się, czy możliwe, żeby to zrobiła nogą, ale przypomniał sobie te miękkie pantofle ranne. Wciąż się jeszcze zastanawiał, kiedy znów rozległo się stukanie. Dwa stuknięcia, jedno za drugim. - Kto to? - zapytała Amanda dziwnie głuchym głosem. Stuk. - Czy jesteś duchem? - pytała Amanda. Ponowne stuknięcie. - Czy raz znaczy "tak", a dwa znaczy "nie"? Stuk. Dawid musiał przełknąć, nim zdołał spytać: - Czy jesteś duchem kogoś, kogo znamy? Stuk, stuk. Potem odezwała się Ester: - Czy ty nam co zrobisz? Stuk, stuk. - To znaczy "nie" - uspokajała ją Janie. - On nam nic złego nie zrobi, Tesser. - Czy przyszedłeś, żeby nam coś powiedzieć? - spytał Dawid. Stuk. - Czy byłeś tu kiedyś w tym domu? - spytała Amanda. Stuk. Dawid pochylił się gwałtownie do przodu wpatrując się w środek stołu, skąd, wydawało się, dochodził dźwięk. - Czy jesteś duchem, który tu kiedyś był? Poltergeistem? Długa przerwa, a potem bardzo głośny jeden stuk. Dawida zatkało, jakby oddech, który miał z niego wyjść, nagle zawrócił. Nie było to jakieś groźne zadławienie, ale wystarczyło, by zaczął kaszleć. Ponad tym kaszlem słyszał, jak Janie pytała nieprzytomnie: - Co to takiego poltergeist? Co to jest poltergeist? Dawid? Co to jest poltergeist, Amanda? - Co jest kto? - pyta Ester. - Co to jest, Dawid? Dawid wciąż kaszlał, a Amanda wciąż była w transie, ale nawet i w transie marszczyła już brwi. Dawid przestał wreszcie kaszleć i zdołał wydusić z trudem: - Zamknąć się! Cicho! Janie i Ester zamilkły, ale było już za późno. Najwidoczniej duch się zląkł. Dawid zadał jeszcze kilka pytań, ale stukanie już się nie powtórzyło. Amanda w dalszym ciągu była w transie, oczy miała zamknięte i oddychała ciężko. Od czasu do czasu poprawiała się i wierciła na krześle. Skądś spoza niej doszedł ich nagle cichy trzask i ukazało się mgliste światło. Padało jakby ze schowka i przebijało niewyraźnie przez zasłonę i długie sznury paciorków, które Amanda zawiesiła na drzwiach schowka. Pośrodku tej mglistej jasności ukazał się ciemny kształt. Niewyraźny, ale niewątpliwie ludzki - okrągła głowa, dwoje podłużnych żarzących się oczu nad szyją i ramionami. Dawid zamrugał powiekami, potrząsnął głową, ale postać nie znikała. Janie pisnęła cicho, a Ester zaczęła łapać powietrze tak, jak to zawsze robiła, nim wybuchnęła płaczem. Potem już wszystko działo się jednocześnie. Dawid porwał Ester z krzesła i rzucił się z nią do drzwi, a Janie pędziła za nimi. Zostawił je za drzwiami i zawrócił po Blaira. Światło w schowku zniknęło, w pokoju siedziała tylko Amanda z zamkniętymi oczami, trzymając ręce na stole. Jedynym źródłem światła była ponownie mała czarna świeczka, wystarczyła jednak, by Dawid zobaczył, że wszystkie pozostłe krzesła są puste. Blaira nigdzie nie było. Na jedną okropną chwilę zagościła w głowie Dawida szalona myśl, że to, co widzieli w padającym ze schowka świetle, porwało Blaira, ale w następnym momencie zobaczył, że coś się rusza na podłodze koło krzesła malca. Tak, to on, na czworakach, tylko siedzenie wystawało spod przykrywającego stół koca. Dawid złapał Blaira za spodnie od piżamy i wyciągnął spod stołu. Póki nie zobaczył jego buzi, sądził, że chłopiec skrył się strusią metodą przed tym strachem ze schowka, ale potem, zmienił zdanie, bo Blair wcale nie był przerażony. Prawdopodobnie przespał całe wydarzenie i wreszcie zsunął się z krzesła na podłogę. Ale ten upadek - czy coś tam innego - rozbudziło widać malca, gdyż nie trzeba go już było podtrzymywać, gdy wychodził na korytarz, gdzie stały przytulone Ester i Janie. Dawid posłał całą trójkę do swojego pokoju i kazał im czekać. Potem wrócił do Amandy. Siedziała tak dalej, jak ją zostawił. Spojrzał niepewnie na drzwi schowka. Obszedł naokoło stół i stanął w miejscu, skąd widział i Amandę, i drzwi jednocześnie. - Amanda - powiedział. - Zbudź się. Amanda jęknęła i zakołysała się w krześle. - Amanda - powtórzył Dawid, tym razem głośniej. Otworzyła powoli oczy i rozejrzała się szkalnym wzrokiem, jakby nie wiedziałaa, gdzie się znajduje. - Gdzie jestem? - spytała. - Co się stało? - Seans. Nie pamiętasz? Nie pamiętasz stukania? Amanda potrząsnęła głową. Patrzyła Dawidowi prosto w twarz szeroko otwartymi niewinnymi oczyma. - Rozmawiałaś z nim. - To musiała być rozmowa łącząca. Nie pamiętam. - Stukało. I my... myśmy to widzieli. A w każdym razie widzieliśmy coś... W schowku. Amanda obróciła się i spojrzała na drzwi schowka. Potem przeniosła wzrok na Dawida. - Opowiedz mi o tym - rozkazała. Rozdział piętnasty Dawid położył malców do łóżek i powtórnie przykazał, żeby nie pisnęli o seansie ani słówkiem nikomu, a już zwłaszcza Molly, po czym wrócił do pokoju Amandy. Chciała, żeby jej powiedział o wszystkim, co się stało, kiedy zapadła w trans, więc powtórzył to, co zapamiętał. Przez kilka pierwszych chwil miał wrażenie, że robi z siebie idiotę. No bo przecież jak spojrzeć na całą sprawę z logicznego, naukowego punktu widzenia, tak jak niewątpliwie spojrzałby na nią ojciec, to Amanda nie była zapewne w żadnym transie i doskonale wiedziała, co się działo. A właściwie na pewno sama to wszystko zaprojektowała i wykonała. Nie bardzo potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, jak, ale znał z doświadczenia jej spryt. Miała jednak szczerze niewinną minę pytając, co się stało, i sprawiała wrażenie prawdziwie zdumionej i przejętej, gdy się dowiedziała, że duch wystukał "tak" na pytanie, czy jest poltergeistem. Dawid nie bardzo wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co myśleć, ale jeśli idzie o to, co czuł, nie mógł opanować wrażenia, że tam, w pokoju Amandy, był świadkiem zjawiska nadprzyrodzonego. Następnego dnia rozmawiał o tym z malcami, w ogródku za domem, pod wielkim drzewem orzecha. Janie wciąż pytała, co to jest poltergeist, kiedy na ganeczku od kuchni stanęła Amanda. Ujrzawszy malców i Dawida ruszyła ku nim. Szła powoli, wydawało się, że utyka lekko na prawą nogę. - Co ci się stło? - spytał Dawid, kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości. - Uderzyłam się drzwiami w duży palec - wyjaśniła. - Amanda - przerwała Janie - co to jest poltergeist i kiedy już tutaj był? Amanda powiedziała jej wszystko: co to jest poltergeist i że tu, w Willi Westerleyów, był kiedyś jeden bardzo znany. - I on wrócił zeszłej nocy? - dopytywała się Janie. - I znowu będzie straszył? - Nie wiem - odparła Amanda. - Nie wiem. Ale Dawid powiada, że wystukał "tak" na pytanie, czy jest tym samym poltergeistem. - Będzie rzucał kamieniami i tłukł różne rzeczy, tak, jak mówiła Amanda? - spytała Ester Dawida. - Molly mu przecież nie pozwoli. - Nie - pokręcił głową Dawid. - Nie myślę. - Molly mu nie pozwoli! - prychnęła szyderczo Amanda. - Jak będzie chciał, to będzie rzucał, a Molly nic na to nie poradzi. Nikt nie może nakazać poltergeistowi, co ma robić. Blair nic nie mówił. Pewno słuchał, bo słuchał o wiele częściej, niż się zdawało, ale sprawiał wrażenie pochłoniętego zabawą niebieskim ptasim piórkiem, które znalazł pod drzewem. Kiedy już wszyscy powiedzieli, co mieli do powiedzenia w związku z seansem i wydarzeniami ostatniej nocy, Dawid zwrócił się do malca: - A ty słyszałeś, jak duch stukał? Blair podniósł buzię, bo dotąd próbował przesunąć piórko przez dziurkę od guzika swojej koszuli. - Duch stukał? - zapytał. - Nie, słyszałem, jak on mówił. - O czym ty gadasz! - zdenerwowała się Amanda. - Wszyscy słyszeli, że stukał. - Pewno ci się tylko śniło - powiedział Dawid. - Spałeś przez większą część seansu. - A co on ci mówił, Blair? - spytała Janie. - Co on ci powiedział? - Powiedział, że on wcale nie stuka. Mówił... - tu Blair przerwał i spojrzał najpierw na Amandę, potem na Dawida. - Mówił... o Amandzie. - Co on plecie? - spytała Amanda. - On to wszystko zmyśla. - A co mówił o Amandzie? - pytała Janie. - Siedź cicho - wrzasnęła na nią Amanda. - On to przecież zmyśla. Wszyscy patrzyli na Blaira. Pochylił się i wyciągnął do Amandy niebieskie piórko. - Możesz je sobie wziąć - powiedział i zamilkł już na długi czas. Tego samego dnia wkrótce po lunchu zaczęły się kamienie. Dawid siedział z Molly i Blairem w kuchni. Rozmawiali, kiedy z hallu weszła Ester kulejąc i popłakując. - Co się stało, Ester? - spytała Molly. - Nastąpiłam na kamień - tłumaczyła Ester. Usiadła na podłodze i podniosła nóżkę. Na pięcie miała mały czerwony ślad. Molly pocałowała, żeby się prędko zagoiło, i powiedziała Ester, że skóra nie jest przecięta, więc zaraz przestanie boleć. - Musiałaś bardzo mocno na niego stąpnąć. - Ja na niego wbiegłam! - skarżyła się Ester. - W hallu. - W hallu? - zdumiał się Dawid. - A co kamień robi w... - urwał w środku zdania i poszedł zobaczyć, co tam leży na podłodze. U stóp schodów znalazł okrągławy kamyk z ostrym kantem. Podniósł go i poszedł dalej. W bawialni znalazł drugi, podobnej wielkości, leżący koło pianina, a w jadalni leżały jeszcze dwa. Zaniósł je z powrotem do kuchni. - Słuchajcie - powiedział. - Znalazłem te wszystkie kamienie w domu. Czy to ty je przyniosłeś, Blair? Blair potrząsnął głową, a Ester też powiedziała, że nie ona. Molly wzięła kamienie i obejrzała z zastanowieniem. - To dziwne - powiedziała. - Dziś rano znalazłam tuż pod drzwiami mojego pokoju jakieś kamyki. Ktoś się musi tym bawić. Dawid nie odpowiedział, ale nagle poczuł ciarki na grzbiecie. Poszedł szukać Janie i spytać, czy przynosiła do domu jakieś kamyczki, ale nim odpowiedziała, wiedział już, że usłyszy: nie. Amanda wróciła do swojego pokoju. Dawid zapukał i powiedział, że musi z nią porozmawiać. Kiedy zobaczyła kamyczki, była bardzo podniecona, ale powiedziała zaraz: - Mogły je przynieść dzieci. - Nie. Pytałem. Żadne z nich nie przyniosło. - Mogły kłamać. - Nie. Ester nie kłamie, a Janie nie kłamałaby w takiej sprawie. Janie kłamie tylko z wyobraźni, kiedy opowiada jakieś historie. - A Blair? On nawet nie odróżnia prawdy od kłamstwa. Dawida aż zatkało. - Owszem, odróżnia. Blair bardzo dużo wie. On tylko wie inne rzeczy niż zwykli ludzie. - No dobrze - prychnęła Amanda. - Niech ci będzie. Więc kto je, twoim zdaniem, przyniósł? Dawid spojrzał na nią znacząco. - Poltergeist? - spytała Amanda. - Ja... myślałem o takiej możliwości. Amanda wzruszyła ramionami. - Jeśli tak, to wkrótce się o tym przekonamy. - Jak? Skąd wiesz? - To znaczy, jeśli to był poltergeist, to niedługo znowu coś zrobi. Przecież nie wrzuci kilku kamieni do domu, żeby zaraz przestać. Dawid nie pomyślał dotąd o tym, ale teraz przyznał jej rację. Kiedy wieczorem po kolacji kamień wleciał do kuchni, właściwie go oczekiwał. Malcy położyli się spać, Amanda poszła do swojego pokoju, a Dawid siedział w kuchni przy stole przeglądając jakiś wielki album Molly. Amanda zmyła przed pójściem na górę, ale Molly jeszcze się kręciła, ścierała blat stołu i szorowała zmywak. Było bardzo cicho, kiedy kamień wpadł, odbił się od stołu i stoczył na ziemię. Dawid zajrzał do hallu, choć był niemal pewny, że nikogo tam nie zobaczy. Lecz Molly nic nie wiedziała. Podniosła kamyk, podeszła do drzwi kuchennych i rozejrzała się po hallu. - Dziwne - stwierdziła. - Jak sądzisz, skąd to się mogło wziąć? Potrząsnął tylko głową, bo przecież obiecał, że nic jej nie powie. Ale miał wrażenie, że ona tak czy inaczej dowie się i to niedługo. Tylko że nie od niego. Miał rację, że Molly się dowie. Kamienie sypały się dalej. Jeden wleciał z hałasem do hallu i zatrzymał się dopiero przed drzwiami frontowymi, a co najmniej trzy następne wpadły przez drzwi kuchenne. Trzy naraz potoczyły się przez jadalnię, a Molly pokazała Dawidowi garść kamyków, które wpadły przez otwarte okno pokoju słonecznego, który przerobiła na swoją pracownię. Dawid widział kilka kamyków padających i w locie, dzieci również, a Molly jeszcze więcej. A nawet jeden z tych, które wpadły do pracowni, uderzył ją w ramię. Następnego dnia Amanda pokazała Dawidowi duży kamień, który, jak powiedziała, spadł w jej pokoju, kiedy siedziała na łóżku. Mówiła, że stało się to zupełnie tak, jakby kamień spadł z góry, z sufitu. Ale z wyjątkiem tego jednego kamienia nie słyszał o żadnym, który by spadł, kiedy mieli Amandę na oczach. Było to bardzo zastanawiające. Na trzeci czy czwarty dzień po rozpoczęciu się kłopotów z kamieniami Molly zwołała wszystkich do bawialni na poważną rozmowę. Oczywiście już przedtem wypytywała dzieci, ale tym razem brzmiała w tym pytaniu błagalna prośba, żeby powiedziały, jeśli tylko coś wiedzą. Kiedy Molly zaczęła zadawać pytania, cała trójka malców skierowała wzrok na Dawida, a on wiedział, że pytają, czy mogą powiedzieć o poltergeiście. Dawid spojrzał na Amandę. Molly roześmiała się krótkim nerwowym śmiechem. - Jeśli żadne z was nie urządza sobie zabawy, to chyba zacznę myśleć, że w naszym domu straszy jakiś duch z tych, co to rzucają przedmiotami i hałasują. Jak one się nazywają? Molly patrzyła na Amandę, ale odpowiedziała Janie: - Poltergeisty. One się nazywają poltergeisty. - O, właśnie. A skąd ty wiesz o poltergeistach, Janie? - Och, ja wiem bardzo dużo jak na mój wiek. Molly roześmiała się, ale potem powiedziała, że wszystko jedno, czy to poltergeist czy ktoś, kto się w ten sposób bawi, ona zaczyna się bardzo denerwować i jeśli to się szybko nie skończy, będzie musiała poprosić, żeby przyjechał pan Ballard, pośrednik w handlu nieruchomościami. Dawid bardzo się zmartwił. Zaczął o tym mówić z Amandą przy pierwszej okazji. - Nie można dopuścić, żeby rozmawiała z panem Ballardem - powiedział. - A to czemu? - Bo on prawie na pewno wie o poltergeiście Westerleyów. - No to co? Dawid spojrzał na Amandę z ogromnym zdumieniem. - Przecież mówiłaś, żeby jej nie opowiadać o duchu, który straszył w tym domu. Przecież to ty powiedziałaś, żeby jej tego w żadnym wypadku nie mówić! - Ja powiedziałam, że my nie możemy mówić, ale nie zabronimy tego panu Ballardowi. - Ale mówiłaś, że ona się śmiertelnie przerazi, jak się dowie. Amanda wzruszyła ramionami. - No to co! Tej nocy Dawid długo rozmyślał nad tym "no to co" Amandy. Ona chyba pragnęła, żeby się Molly dowiedziała o duchu. Chciała zataić jedynie to, że dzieci już dawno o nim wiedzą. Długo się zastanawiał i wydawało mu się coraz bardziej prawdopodobne, że tego właśnie Amanda w gruncie rzeczy chciała. Teraz był niemal gotów wierzyć w bardzo brzydkie rzeczy o Amandzie. Tyle, że nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ona to robi. Zaczął jej szukać za każdym razem, gdy wpadał kamień. Raz znalazł ją w jej własnym pokoju, następnym razem szła akurat w kierunku domu z garażu, a zapytana odpowiedziała, że od dłuższego czasu czytała na stryszku. Siedzieli przy stole w kuchni i jedli kolację - Amanda, czwórka Stanleyów i Molly. Wszyscy byli zdenerwowani, niespokojni. Dawid głowił się ciągle nad kamieniami, a przypuszczał, że pozostali myślą o tym samym, bo byli milczący i czujni, jak stadko ptaków, oczekujących niebezpieczeństwa, nawet podczas jedzenia. Wtem, jakby chcąc wprowadzić nastrój jeszcze większego napięcia, rury wodociągowe dostały znowu swojego napadu hałaśliwości. Urządzenie wodociągowe w Willi Westerleyów było równie stare jak wszystko inne i wydawało czasami dźwięki, które Molly nazywała atakami niestrawności. Zaczynało się to od burczenia, po którym następowały dziwne chlupoty i bulgoty dochodzące z różnych odcinków przewodów, zwłaszcza z bojlera stojącego w kącie kuchni. Tego wieczora bojler wydał szczególnie długi i donośny bulgot i wszyscy zaczęli się śmiać, kiedy nagle coś huknęło w sam środek stołu. Dawid zdążył odwrócić wzrok od bojlera, by zobaczyć kamień toczący się po stole i mleko lejące się ze stłuczonego dzbanka. Molly głośno chwytała oddech i skoczyła po gąbkę i ścierkę, a dzieci siedziały bez ruchu, wpatrzone w kamień. Molly starła mleko z miną zatrwożoną i jednocześnie gniewną. - To się musi skończyć - oznajmiła drżącym głosem. Dawid zastanawiał się, czy mówi do nich - czy do poltergeista. Żadne z dzieci nie powiedziało ani słowa, nawet Janie. Kładąc małych do łóżek Dawid rozmyślał nad tym, że wszyscy mówią coraz mniej. Chyba znał powód, ale wolał o nim nie myśleć, bo mu się robiło straszno. Okropne, jak człowiek musi się zastanawiać, kto go jeszcze słucha, kiedy rozmawia w swoim własnym domu. Wiedział, że nad tym zastanawiają się wszyscy, gdyż i jemu tylko to kłębiło się w głowie teraz, kiedy kamień upadł, a on miał Amandę cały czas na oczach. Rozdział szesnasty W nocy po owym wieczorze, kiedy kamień rozbił dzbanek z mlekiem, wszystkich zerwał na nogi straszny łoskot w domu. Wydawało się, jakby ten łoskot trwał, ciągnął się długim grzmotem przez dobrą chwilę. Dawid zdążył usiąść prosto na łóżku, potem dać nura pod koc, potem wychylić się i namacać kontakt, nim umilkło ostatnie echo. Kiedy znalazł wreszcie kontakt, zrozumiał, że długość tego grzmotu nie była dziełem jego wyobraźni, gdyż nawet Blair się zbudził. Kiedy zabłysło światło, siedział na łóżeczku przecierając zaspane oczy. - Hałas. Czy był jakiś hałas, Dawid? - Pewno, że był - odparł Dawid i właśnie wysuwał nogę z łóżka, by wyjść i wyjrzeć, kiedy drzwi otwarły się z impetem i Molly wpadła do pokoju. Płaszcz kąpielowy miała na jednym ramieniu, włosy w nieładzie, bose stopy. - Nic się wam nie stało? - spytała, potem zawróciła i nim Dawid zdążył odpowiedzieć, wypadła z pokoju. Stanąwszy w progu zobaczył, jak wbiega do pokoju Janie i Ester. Drzwi pokoju Amandy były otwarte, musiała więc już sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. W chwilę później Molly wróciła, za nią biegły Ester i Janie. Ujrzawszy w drzwiach Dawida i Blaira, który wychylał się zza niego, stanęła i próbowała się uśmiechnąć. - Jak myślisz, co to było? Trzęsienie ziemi? - Nie przypuszczam - odparł Dawid. - W każdym razie nie czułem, żeby się coś trzęsło. Ale słyszałem. - Ja też słyszałam - oznajmiła Janie. - Ja też - przyłączyła się do nich Ester. - Ja też słyszałam. A ty słyszałeś, Blair? Janie złapała Dawida za rękę i szepnęła głośno w kierunku jego ucha: - To był poltergeist, co Dawid? Prawda, że to poltergeist? - Cicho siedź, Janie - szepnął Dawid, a głośniej dodał: - To chyba gdzieś na schodach. - Tak - skinęła głową Molly. - Mnie się też tak zdaje. - Objęła ramionami Ester i Janie i przytuliła do siebie. Potem odwróciła się wolno w kierunku, gdzie na górnej platformie majaczył pierwszy stopień. Dawid zauważył, że ma oczy podpuchnięte. - To dochodziło stamtąd, ze schodów. W tym momencie Amanda wyszła ze swojego pokoju. Ubrana była w starą koszulę ojca, którą zawsze nosiła jako koszulę nocną, oczy miała zmrużone, jakby jeszcze nie całkiem się rozbudziła. - Wiecie, co to było? - spytała. Każde potrząsnęło głową. - To chyba coś na schodach - powiedziała Molly i ruszyła, a za nią dzieci. Kiedy zapaliła światło na górnej platformie, wszyscy aż jęknęli. Schody, od samej góry do hallu na dole, łącznie z platformą między kondygnacjami pokryte były ziemią, szczątkami rozbitej donicy i kawałkami połamanych, postrzępionych liści filodendronu. - Och! - jęknęła Molly. - Moja biedna roślina! Długo hodowała ten filodendron. Dawno, jeszcze w czasach, kiedy tata i Molly chodzili ze sobą, wyrósł ze swojej doniczki i tata przywiózł do domu z jakiejś wyprawy do Meksyku wielką wypalaną donicę. Kiedy brali ślub, roślina była już niemal wzrostu taty. Po przeprowadzce do Willi Westerleyów jedynym odpowiednio wysokim miejscem, jakie Molly mogła znaleźć, było okno z wykuszem na końcu górnego hallu tuż przy schodach. Dawid pomagał ojcu dźwigać ogromną donicę na górę, a ten całą drogę wyrzekał żartobliwie, "czemu Molly nie mogła znaleźć jakiegoś niższego miejsca na taki straszny ciężar". Teraz roślina była rzeczywiście na niższym miejscu. U stóp schodów leżał jej pień, a przynajmniej główna jego część wśród rozsypanej ziemi i wielkich skorup rozbitej donicy. - Jak to możliwe - zaczęła Molly. - Jak to możliwe - drżącymi dłońmi obejmowała twarz, ale Dawid widział jej oczy takie, jakby miała za chwilę wybuchnąć płaczem. Ester wysunęła się zza Dawida i zaczęła schodzić po schodach, zbierając skorupy i połamane liście. Wszyscy stali w milczeniu i patrzyli na małą. Przyglądali się, jak zawraca z rękami pełnymi skorup i pracowicie drapie się z powrotem stawiając obie nóżki na każdym stopniu. U szczytu schodów złożyła skorupy w zgrabny stosik i ruszyła po następne. Wtedy Molly spuściła wreszcie ręce. - Tesser, kochanie - powiedziała - nie teraz. Zrobimy porządek rano. Teraz zapomnijmy o tym i chodźmy wszyscy spać. Wyciągnęła rękę do Ester, a mała poszła z nią niechętnie, oglądając się przez ramię na ten zostawiony bałagan. Ester zawsze martwiła się każdym nieporządkiem bez względu na to, kto go zrobił. Idąc do swego pokoju Dawid słyszał, jak Molly pyta Amandę, czy nie chciałaby przespać u niej reszty nocy, by nie zostawać sama w swoim pokoju. Nie domknął drzwi chcąc wiedzieć, co Amanda odpowie. Nie słyszał dokładnie, ale wywnioskował, że Amanda odmówiła matce, dodając, iż nie każdy trzęsie się ze strachu, kiedy stanie się coś, co ma jakiś związek ze światem duchów. Potem usłyszał Janie. - My zostaniemy z tobą na noc. Pozwól, żebyśmy z Tesser spały u ciebie. Bardzo chcemy, prawda, Tesser? - Więc Dawid zamknął drzwi i poszedł do łóżka. Przez długi czas nie spał, nasłuchiwał i czekał, ale nic już się więcej nie stało i wreszcie zapadł w sen. Kiedy wstał następnego ranka, Molly już się od pewnego czasu krzątała, bo szczątki filodendrona były uprzątnięte. Tego ranka atmosfera przy śniadaniu była dziwna i napięta. Wszyscy, rzecz jasna, myśleli o duchu i roślinie i z początku dzieci zaczęły o tym mówić, ale Molly poprosiła, żeby przestały. Twarz miała bladą i zmęczoną, wydawała się zdenerwowana i bliska załamania. Kiedy malcy zjedli i poszli na dwór, Dawid zapytał, czy dzwoniła do pana Ballarda. - Tak - skinęła głową. - Dzwoniłam. Ale on nie bardzo mnie pocieszył. Słyszał, okazało się, że kiedyś, dawno, dawno temu, chodziły plotki o duchu, który straszył w Willi Westerleyów. Ale to było bardzo dawno i przez długie lata nic się tu nie działo, inaczej nie brałby na siebie odpowiedzialności za pośredniczenie w sprzedaży tego domu. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie jest człowiekiem przesądnym, i przypuszcza, że coś mi się przewidziało, bo jestem przesadnie pobudliwa, kiedy męża nie ma w domu. - Aha - mruknął Dawid. - Wobec tego powiedziałby pewno, że wszystkim nam się przewidziało to, co tu było zeszłej nocy. - Próbowałam mu to wytłumaczyć, ale on mówił, że to pewno sprawka jednego z dzieci, które teraz boi się przyznać. - Jeśli myśli o małych, to zwariował. Przede wszystkim nie dałyby rady. Nie udźwignęłyby donicy. A po drugie, gdyby to jedno z nich zrobiło, ja bym o tym wiedział. - Wiem. Nie przypuszczam, żeby to zrobiło któreś z was. Nie, żadne z was. Kiedy to mówiła, podbródek zaczął jej się trząść, jakby miała się rozpłakać, odwróciła twarz, żeby jej Dawid i Amanda nie widzieli, i spiesznie wyszła z pokoju. Dawid spojrzał na Amandę. - Co ty o tym myślisz? To znaczy - o niej? Czy ona trzaśnie? Wzruszyła ramionami. - Nie rozumiem, czego ona się tak boi. Przecież poltergeisty nigdy nikomu nie robią krzywdy. Przynajmniej ja nie słyszałam. Och, słyszałam o jednym, który kłuł ludzi szpilkami i szczypał, ale nic więcej. Czytałam kiedyś o takim, co straszył przez trzy lata w pewnym domu w Anglii... - tu zaczęła opowiadać długą historię o jakimś poltergeiście i o tym, co on robił. Ale Dawid słuchał nie bardzo uważnie. Myślał, że ona powiedziała: trzy lata. Był zdumiony, że ktoś mógł tak długo znosić ducha. Bo on na przykład by nie mógł, a jeśli tak pójdzie dalej, nie bardzo potrafił sobie wyobrazić, jak Molly wytrzyma choćby te dziewięć dni, które jeszcze ich dzielą od powrotu ojca. Tego dnia nic się nie wydarzyło, Janie znalazła tylko trochę kamyków rozsypanych w jadalni. Amanda, jak zwykle, większość czasu spędzała u siebie w pokoju, a malcy bawili się na dworze na trawniku i pod dębem. Molly jakoś mało malowała. Trochę pracowała w ogrodzie i siedziała w krześle ogrodowym z książką w ręku, ale niewiele czytała. Kolacja minęła bez większych kłopotów. Po kolacji Molly pozwoliła malcom zostać na dole dłużej niż zwykle, a o dziesiątej wszyscy jednocześnie poszli spać. Ester i Janie spędzały tę noc znowu w pokoju Molly. Blair, jak zwykle, zasnął natychmiast, ale Dawid myślał, że nigdy nie zaśnie, póki nie zbudził się nagle z wrażeniem, że go wyrwano z głębokiego snu. Wydawało mu się, że coś go zbudziło, ale przez chwileczkę nie wiedział, co. Leżał bez ruchu starając się sięgnąć pamięcią w sen i przypomnieć sobie, co to było takiego - kiedy nagle pojął, że coś dotknęło jego ramienia. W momencie kiedy do świadomości Dawida dotarł fakt, że coś go dotknęło - serce załomotało mu w piersi jak szalone, a wzrok skoczył natychmiast w kierunku prawego ramienia, napotykając zbitą ścianę ciemności. Leżał jak zamarły pod kocami, sztywny jak posąg i równie nieruchomy, tylko serce waliło tak głośno, że to coś, co tam stało w mroku obok niego, musiało je na pewno też słyszeć. Nagle dotknęło go raz jeszcze i w tym samym momencie cichy znany głos szepnął: - Dawid! Dawid musiał przełknąć ślinę, nim zdołał odpowiedzieć. - Blair? Co ty tu robisz, po coś wylazł z łóżka? - Dawid. Ja słucham. Czy ty też słuchasz? - O czym ty gadasz! Właź w tej chwili z powrotem... Ale Blair znowu potrząsnął go za ramię. - Ciiiiii! Dawid ucichł na chwilę i w tym momencie usłyszał również. Był to cichy skrzyp, dochodzący z innej części domu. Usiadł na łóżku i wyciągnął do brata rękę w ciemności. Blair był taki swojski - mały i ciepły. Usiedli razem na krawędzi łóżka i nasłuchiwali. Po minucie usłyszeli znowu dźwięk - cichy, odległy skrzyp, po którym tym razem nastąpił bardzo nikły trzask. Dawid wstał i wciąż trzymając Blaira za rękę ruszył po omacku do wyjścia. Macając drzwi ręką znalazł wreszcie gałkę, kiedy gdzieś na dole rozległ się głośny łoskot, a po nim, niemal natychmiast, drugi, jeszcze głośniejszy. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi i wyjrzał w ciemności. W tym samym momencie u stóp schodów ukazało się światełko, które dziwnymi susami zaczęło piąć się w górę. Susami, jakby niósł je ktoś, kto biegł, przeskakując po dwa, trzy schodki. Promień światła był malutki i wąski, lecz wystarczył, gdy padł u szczytu schodów, by Dawid zobaczył, że osoba, która je niosła, była mała i ubrana w biel. Światło prześlizgnęło się bezszelestnie przez górny hall i znikło w pokoju Amandy. W tym momencie zapaliła się lampa w pokoju Molly, która wybiegła znowu w płaszczu kąpielowym na jednym ramieniu, tak jak poprzedniej nocy. Kiedy zniknęła w pokoju Amandy, Dawid zapalił lampę u siebie i ruszył z Blairem ku schodom. Spotkali Molly pod drzwiami Amandy. - Och, Dawid - jęknęła Molly - co my zrobimy! - Gdzie jest Amanda? - spytał Dawid. - W łóżku. Nic się jej nie stało. Ale ten straszny, straszny łomot... Molly była ogromnie przerażona. Tak bardzo przerażona, że już nie udawała w obecności Dawida i malców, że się nie boi. Dawid poczuł nagle wzbierającą wściekłość. Już, już miał powiedzieć coś bardzo ostrego, kiedy Amanda wyszła ze swojego pokoju, a w tej samej chwili z pokoju Molly wybiegły pędem Ester i Janie. Amanda znowu mrużyła oczy i wyglądała na bardzo zaspaną. - Ja... ja chyba lepiej pójdę i sprawdzę, co się znowu stało - powiedziała Molly. - Ja z tobą - oświadczyła Janie. - Wszyscy pójdziemy, prawda, Dawid? - Pewno. Wszyscy idziemy. - Ale kiedy ruszyli po schodach, zaczekał, aż skręcili na dole, a potem rzucił się do pokoju Amandy. Przy jej łóżku na nocnym stoliczku leżała latarka wielkości ołówka, którą zauważył tu już dawniej. Wziął ją na chwilę w rękę, potem położył na miejsce i zbiegł za resztą po schodach. Dopadł drzwi bawialni niemal równo z pozostałymi, akurat, kiedy stwierdzili, skąd ten straszny łomot. Obraz spadł ze ściany. Był to duży obraz olejny - portret Janie i bliźniąt, malowany przez Molly. Leżał na podłodze pod tym miejscem na ścianie, gdzie wisiał, ale nie spadł tak sam z siebie. Zrozumieli to natychmiast, kiedy zobaczyli roztrzaskaną górną część złoconej ramy. Obok obrazu, na podłodze, znaleźli wielki okrągły kryształ, który ojciec trzymał na biurku jako przycisk do papierów. Kryształ był ciężki i ktoś musiał nim uderzyć z całej siły. Dawid miał usta mocno zaciśnięte, kiedy pomagał Molly porządkować, a potem kłaść malców spać. Zaciskał je mocno, bo wiedział, że jak zacznie mówić, to powie bardzo dużo. A nim to powie, chciał się jeszcze zastanowić. Chciał pomyśleć trochę o latarce Amandy, latarce, która była jeszcze ciepła, kiedy ją wziął do ręki. Rozdział siedemnasty Kiedy Dawid wrócił wreszcie do łóżka, postanowił kategorycznie, że nie zaśnie, póki nie przemyśli wszystkiego do samego końca. A wiele musiał przemyśleć; na przykład: "dlaczego?" i "w jaki sposób?" i, co może było najważniejsze, "co teraz?" Ale ku swojemu zdumieniu niemal natychmiast zasnął. To znaczy, obudził się następnego ranka zdumiony, że zasnął, nim podjął odpowiednie decyzje. Wiedział, że trzeba będzie zaraz wstawać, więc zostwił na boku "dlaczego?" i "w jaki sposób?" i skoncentrował się na "co teraz?" Co on, Dawid, ma zrobić teraz, kiedy już wie, że Amanda przez cały czas była poltergeistem. Przede wszystkim próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, co będzie, kiedy się wszyscy dowiedzą. Co zrobi Molly i, najważniejsze, co zrobi ojciec. Jak postąpi stwierdziwszy rozmiar przerażenia Molly i dzieci? Jak zareaguje? Dziewczynki Westerleyów zostały odesłane do szkoły z internatem i nikt nigdy nie udowodnił, że miały coś wspólnego z poltergeistem. Dokąd wyślą Amandę? A kiedy zostanie ukarana i wysłana z domu - co będzie czuła wobec dorosłych - ona, która już teraz ich nienawidzi, prawie wszystkich? Do tego mniej więcej punktu dobrnął w swoich rozmyślaniach, kiedy obudził się Blair, przyszedł i usiadł na łóżku brata. Dawid uprzytomnił sobie nagle, że Blair musi podjąć wraz z nim decyzję, bo przecież stał tuż obok, kiedy Amanda biegła po schodach. - Czy wczoraj w nocy widziałeś, jak ktoś biegnie na górę - zapytał. - Amandę - skinął głową Blair. - Poskarżysz na nią? Blair wodził paluszkiem po łóżku obrysowując gwiaździsty wzór na kołdrze, ale Dawid wiedział, że brat słyszał jego pytanie i teraz się nad nim zastanawia. Wreszcie uśmiechnął się do Dawida i potrząsnął głową, że nie poskarży. - Moglibyśmy jej powiedzieć, że wiemy - mówił Dawid - i że nie poskarżymy nikomu, jeśli da temu spokój. Pewno by wtedy przestała, ale byłaby na nas wściekła. I pewno by sobie całymi latami wyobrażała, że w każdej chwili możemy o tym powiedzieć. Trudno byłoby z nią wytrzymać. Blair skinął głową. - Najlepiej byłoby zmusić ją bez skarżenia, żeby przestała. Tylko zastanawiam się, jak. - Zmusić ją, żeby przestała - powtórzył Blair. Wsunął się pod kapę i usiadł wznosząc na środku łóżka mały wigwam. Siedział tak pod kapą bez słowa przez dłuższy czas. - Co ty tam robisz? - spytał wreszcie Dawid. - Myślę - odparł Blair. Zmuszam Amandę, żeby przestała. Dawid roześmiał się i kopnął malca, który przeturlał się i wylazł spod kapy z czołem oblepionym jasnymi kędziorami. Weszła Molly i powiedziała, że pora wstawać, więc nie było czasu na podejmowanie decyzji, przynajmniej nie w tej chwili. Kiedy jednak Amanda zeszła na śniadanie, jak zawsze spóźniona, Dawid spojrzał na nią zupełnie innymi oczyma. Widział, jak rozgląda się po wszystkich, zwłaszcza patrzy na matkę, jakby chciała sprawdzić, czy są dostatecznie znękani nocnymi wydarzeniami. Kiedy spojrzała na Dawida, odpowiedział jej w sposób, który jego samego zaskoczył - spojrzeniem prosto w oczy. Było to długie, twarde spojrzenie - niemal owo zimne spojrzenie, którego nigdy nie mógł się nauczyć. Zdziwił się tylko stwierdziwszy, że w gruncie rzeczy ono wcale nie jest zimne, bo to, co się pod nim kryje - to gniew. Molly dołączyła do nich przy stole i powiedziała, że właśnie dzwoniła do starej przyjaciółki, która przyjedzie i zostanie z nimi przez kilka dni. - Kto to taki? - spytała Amanda. - Mam nadzieję, że nie Ingrid. - Owszem, Ingrid. Wiem, że jej nie lubisz, ale ma teraz wolne najbliższe trzy dni i powiada, że jeśli jej będę potrzebowała, to nawet zostanie dłużej i będzie dojeżdżać do pracy. Po prostu poczuję się o wiele lepiej, jeśli w domu zamieszka jeszcze jedna dorosła osoba. Kiedy Molly zaczęła rozmawiać z Janie, Dawid zwrócił się do Amandy. - Kto to jest Ingrid? - Przyjaciółka matki. Kiedyś pracowały razem. Nie lubię jej. - Czemu? Amanda wzruszyła ramionami. - Typowa dorosła, wścibska i się szarogęsi. Po śniadaniu, kiedy Amanda ruszyła na stryszek, gdzie miała czytać, Dawid poszedł za nią. Nie potrafił sobie wytłumaczyć, po co to robi, ale sądził, że jeśli jej będzie dobrze pilnował, to może nie udadzą się jej następne poltergeistowe sztuczki. Zresztą - może się nie udadzą, a może udadzą - pamiętał przecież kamień, który upadł na stół kuchenny, kiedy Amanda siedziała przy kolacji na oczach wszystkich, i te tajemnicze zjawiska podczas seansu, kiedy Amanda trzymała cały czas ręce na stole. Na stryszku spytała Dawida, czy ma zamiar razem z malcami pojechać z Molly do miasta, po Ingrid. - Chyba nie. Mali nie bardzo lubią jeździć samochodem, a poza tym nie wystarczy miejsca dla nas wszystkich i Ingrid. - Zajmie jej to co najmniej dwie godziny. Nie będziecie się bali, ty i dzieci, zostać tutaj tak długo bez nikogo z dorosłych? - A ty? - spytał Dawid zastanawiając się, jaką chce znowu przygotować sztuczkę pod ich nieobeconość. - Ja? Może będę odrobinkę zdenerwowana, ale jak człowiek przywykł do zjawisk nadprzrodzonych, to się przecież nie przejmuje tym, że jakiś obraz spadł ze ściany. Ale malcy będą się bali zostać sami, prawda? Dawid wzruszył ramionami. - Bliźniakom to jest obojętne. Wiedzą już, że powinni się bać duchów, zjaw i takich rzeczy, ale nie dorośli do tego, żeby rozumieć, dlaczego mają się bać. Nie będą mieli stracha, jeśli inni nie będą mieli stracha. - A co z Janie? - Och, ona się okropnie boi. Ale Janie niemal lubi się bać. Miała najlepszy dzień w życiu, kiedy omal jej nie przejechał samochód. Musiała o tym wszystkim opowiadać tysiące razy. - A co ty? Nie wyglądasz na bardzo wystraszonego? - Przyglądała się bacznie Dawidowi spod zmrużonych powiek. Przed chwileczką Dawid miał ochotę powiedzieć jednak Amandzie, co widział z Blairem, ale teraz, kiedy wydawało się, że jest bliska odgadnięcia, stało się nagle bardzo ważne, żeby nie dopuścić do tego. - Wydaje mi się, że ja też zaczynam przywykać do zjawisk nadprzyrodzonych - oświadczył. Zwalił się w zakurzone siano i udawał śpiącego, ale przymknął tylko oczy i pilnował Amandy spod zmrużonych powiek. Zabrała się z powrotem do czytania, ale od czasu do czasu przerywała i patrzyła dziwnym wzrokiem na Dawida, jakby czegoś nie mogła pojąć. Molly wyjechała do miasta późno po południu, gdyż Ingrid mogła wyruszyć dopiero po pracy. Przed wyjazdem Molly miała dłuższą rozmowę z Amandą i Dawidem, tłumacząc im, co mają robić. Mają się cały czas trzymać razem, a gdyby się cokolwiek stało, nie dopuścić, żeby się Janie i bliźnięta przestraszyły. Prosiła Amandę, żeby włożyła o pół do szóstej kartofle do piekarnika, a one z Ingrid wykończą kolację po powrocie. Molly sprawiała wrażenie zdenerwowanej i zgnębionej. Wsiadając do swego samochodziku próbowała uśmiechnąć się do dzieci krzepiąco, ale nie bardzo jej się to udało. - Wszystko będzie dobrze - zapewnił ją Dawid. - Nie przypuszczam, żebyśmy mieli dzisiaj jakieś kłopoty z duchem. Takie mam wrażenie. - Nie tłumaczył, że Amanda pewno nie będzie sobie zawracała głowy poltergeistowaniem, kiedy w domu są tylko dzieci do straszenia. Po wyjeździe Molly Amanda zamknęła się w swoim pokoju, a Dawid zabrał dzieci do siebie i czytał im na głos. Zostawił jednak przezornie drzwi otwarte i usiadł tak, by widzieć drzwi pokoju Amandy. Janie siedziała na poręczy jego fotela, jak zwykle, żeby czytać równolegle z nim, Ester na podłodze przed fotelem, a Blair - na łóżku Dawida. W każdym razie siedział tak przez chwilę, a potem się zwinął i wkrótce smacznie spał. Dawid zaczynał się już męczyć czytaniem, kiedy Amanda wyszła ze swojego pokoju by zobaczyć, co robią. Przez chwilę słuchała, a potem zaproponowała, że sama poczyta. Janie zmarszczyła brwi. - Dawid czyta najlepiej na świecie - stwierdziła. Amanda obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem. - W zeszłym roku czytałam tak, jakbym była o cztery klasy wyżej. - Dawid czyta o pięć klas wyżej - oświadczyła Janie. - Nieprawda, Janie - speszył się Dawid. - Oni po prostu lubią mój sposób czytania - tłumaczył Amandzie. - Z taką wyrazistością. Matka czytywała nam często i robiła to z ogromnym wyrazem, więc się od niej nauczyłem. - Nawet pani w czytelni nie czyta tak ładnie jak Dawid - oznajmiła Ester. - Dawid, jak czyta, to ma głos jak muzyka w telewizji - tłumaczyła Janie. - Taki przerażony, jak się dzieją straszne rzeczy, a kiedy coś się zbliża, to też od razu wiadomo. Amanda wyrwała książkę Dawidowi i zaczęła czytać. Czytała bardzo wyraziście. Po chwili Janie i Ester zrobiły zadowolone miny i usadowiły się, żeby słuchać. Blair spał dalej na łóżku Dawida. Janie i Ester kilkakrotnie przerywały, mówiąc, że Amanda naprawdę bardzo dobrze czyta, a wówczas Amanda zaczynała czytać z jeszcze większą emfazą. Nawet Dawid pomyślał, że chyba troszkę przesadza, ale nie powiedział tego, bo przyszło mu do głowy, że jeśli nie będzie zajęta czytaniem, to może przesadzić w zupełnie innej dziedzinie. Wreszcie przypomniał jej, że już pół do szóstej, czas wsadzić kartofle do piekarnika. Amanda skończyła rozdział i wszyscy razem zeszli do kuchni. Wszyscy, z wyjątkiem Blaira, który smacznie spał. Minęła szósta, kiedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Molly. Była na jakiejś stacji obsługi w połowie drogi między miastem a Steven's Corners. Głos miała spłoszony. Coś się stało w samochodzie, a ona i Ingrid czekają teraz, aż skończy się naprawa. - Czy tam u was wszystko w porządku? - dopytywała bez końca. - Oczywiście - odparł Dawid. - Wszystko w zupełnym porządku. Nic się w ogóle nie stało. Ani jednego kamyczka. - Cudownie, Dawid. Może razem z Amandą przygotujesz kolację dla malców, dobrze? Musimy zmienić pompę wodną w samochodzie, a tutaj nie mają takiej, jakiej nam trzeba. Jeden z mechaników pojechał jej szukać i powinien wrócić niedługo. Ale pewno nie będzie nas jeszcze co najmniej godzinę. Czy dacie sobie radę? Amanda pogodnie przyjęła wiadomość, że muszą gotować dla dzieci. Smażąc hamburgery i gotując groszek wspomniała kilka razy, jak bardzo jej czytanie podobało się Janie i Ester. Kiedy kolacja była niemal gotowa, Blair zeszedł na dół, ogromnie zaspany, i wdrapał się na swoje krzesełko. Kolacja tego wieczora była inna niż zwykle, trochę dlatego, że hamburgery były nieco przypieczone, a groszek nie dogotowany, ale również i dlatego, że bez dorosłych Amanda zachowywała się jak nie ta sama. Gadała, śmiała się i droczyła z Janie tłumacząc, że nie dogotowane jarzyny są o wiele zdrowsze niż miękkie, a po kolacji ofiarowała się z pomocą przy kładzeniu malców spać. Nie była to jeszcze normalna pora spania, ale Janie i Ester powiedziały, że chcą już iść do łóżka. Może bawiła je nowość, jaką była skupiona na nich uwaga Amandy. Blair stwierdził, że nie jest senny. - Nic dziwnego - zauważył Dawid. - Spałeś niemal całe popołudnie. Malec patrzył, jak Amanda wiezie Ester po schodach na barana i doszedł do wniosku, że jednak pójdzie spać. Gdy Amanda wróciła, wdrapał się jej na plecy. - Myślałem, że nie jesteś śpiący - zauważył Dawid. - Może i jestem. Czasami sam nie wiem. Kiedy Amanda pomagała Ester przy kąpieli, zadzwonił telefon. Dawid podniósł słuchawkę. Telefonowała Molly - tkwiła dotąd na stacji obsługi. Mechanik, który jeździł po brakującą część, był w trzech miejscach, nim znalazł to, co trzeba. Właśnie przyjechał, ale upłynie jeszcze co najmniej godzina, nim Molly z Ingrid zdołają dotrzeć do domu. Pytała trzy razy, czy wszystko jest w porządku. - W najlepszym - zapewnił ją Dawid. - Zjedliśmy kolację i kładziemy małych spać. Nie było ani śladu poltergeista. Myślę, że się wyprowadził. Molly zaśmiała się, powiedziała, że liczy na to i odwiesiła słuchawkę. Dawid poszedł do bawialni i włączył telewizor. Siedział tak, patrząc i nie widząc. Zastanawiał się nad tym, co powiedział i zadawał sobie pytanie, czy w to wierzy. Czy Amanda skończyła z udawaniem poltergeista, czy tylko przerwała, bo nie chodzi jej o straszenie dzieci. Wciąż się nad tym zastanawiał, kiedy zeszła i usiadła na drugim końcu kanapki. - Ależ z tymi bachorami roboty! - westchnęła. - Jak ty to wytrzymujesz? - Ale nie wyglądała na taką, która ma tego dość. Przez pół godziny siedzieli i patrzyli na telewizję, potem Amanda wstała i poszła do kuchni. Miała ochotę na ciasteczka, czy jemu też ma przynieść? Dawid odparł, że prosi, i dalej patrzył w ekaran, pochłonięty morderstwem, którego za chwilę ktoś miał dokonać. Nie upłynęła minuta od wyjścia Amandy, kiedy w filmie nastąpił moment ogromnej ciszy - morderca wdrapywał się do okna - i w tej ciszy Dawid usłyszał, jakiś nikły, ale wyraźny dźwięk dochodzący ze schodów albo hallu. Wyłączył telewizor i stał, nasłuchując, kiedy coś, cała lawina przedmiotów, zaczęła się walić po schodach. Rozlegały się głośne łomoty i uderzenia, jakby toczyło się coś ciężkiego, i słabsze, i drobny stukot, jakby spadały setki kamieni. Dawid wsłuchiwał się jeszcze w ostatnie echa lawiny, kiedy z kierunku kuchni doszedł go ostry krzyk. Ruszył ku schodom, zawrócił i pobiegł ku drzwiom kuchennym, potem znowu zawrócił ku schodom. Kiedy tak biegał w kółko, przez głowę przelatywały mu strzępy myśli: "co ona zrobiła?" i "dlaczego to zrobiła?" i "co ona zrzuciła ze schodów?", a potem "jeśli ona to rzuciła, to kto krzyczał w kuchnni?" Stanąwszy wreszcie u stóp schodów zobaczył, że cała podłoga zasypana jest kamieniami - na ogół drobnymi, ale były i większe. Kiedy się schylał, by jeden podnieść, usłyszał za sobą jakiś dźwięk, odwrócił się gwałtownie i zobaczył Amandę o kilka kroków za nim. Dłonie miała zaciśnięte na ustach, a oczy jak u sowy okrągłe i wytrzeszczone. Spojrzał na nią twardo, lecz ona nie odpowiedziała mu tym samym. Wychyliła się tylko i zza jego pleców powiodła wzrokiem po schodach. - Co to? - spytała nienaturalnym głosem. Popatrzył w kierunku, który wskazywała. Na krawędzi jednego schodka niemal przy końcu kondygnacji wisiał jakiś przedmiot. Dawid wszedł po niego, torując sobie drogę między kamieniami. Kiedy się odwracał, by go pokazać Amandzie, omal się z nią nie zderzył, bo stała tuż za jego plecami. - Co to? - spytała ponownie. - Właśnie cię miałem zapytać - powiedział znacząco Dawid, ale ona jakby nie rozumiała. - Ja... ja nie wiem - odparła ze wzrokiem wbitym w to, co trzymał w rękach. Dawid, patrząc na nią, musiał przyznać, że ma niebywały talent aktorski. Naprwdę zachowywała się i wyglądała jak osoba bardzo wystraszona. Spuścił wzrok na podniesiony przedmiot. Wyglądał na jakiś mechanizm - może zegara albo zabawki. Ale bez względu na to, co kiedyś poruszał, był niewątpliwie stary, zardzewiały i pokryty kurzem. - Tam jest coś jeszcze - szepnęła Amanda. Kilka stopni dalej Dawid podniósł coś, co wyglądało jak bardzo duża proca. Podobnie jak ten mechanizm była zakurzona, a szeroki zwisający z jednego ramienia kawałek gumki miała wilgotny i zbutwiały. Trzymając w ręku tę zakurzoną procę Dawid poczuł na plecach dreszczyk wrażenia. Obrócił się i spojrzał wyżej na schody. Światło w hallu na górze było zgaszone i podest pogrążony był w mroku, ale chłopiec widział, że coś tam jeszcze majaczy, jakiś duży, ciemny kształt. Okazało się, że to pudło. Drewniana skrzynka, długa, wąska, mocna. Kiedy Dawid wszedł na podest z Amandą drepczącą mu po piętach, zobaczył, że skrzynia leży na boku, a naokoło wala się mnóstwo kamyczków i kamieni. Większość bardzo małych, ale jeden o wiele większy od reszty. Ten większy przedmiot miał okrągławy kształt. W przyćmionym świetle wydawało się Dawidowi, że to tylko duży kamień - póki go nie wziął do ręki. Wtedy dopiero stwierdził, że nie jest to żaden kamień. Była to głowa, rzeźbiona, politurowana, głowa drewnianego kupidynka. Rozdział osiemnasty Przez długą chwilę Dawid i Amanda stali wpatrzeni w głowę kupidyna, nim chłopiec złożył ją na podeście i obtarł ręce. Dłonie oblepiał mu ziarnisty pył, po grzbiecie i szyi przechodziły ciarki, mimo iż był przekonany, czy niemal przekonany, że to wszystko dzieło Amandy - tak czy inaczej. Spojrzał na nią, ale ona wciąż oglądała się na boki, zerkała na wszystkie strony i obracała głowę szybkimi nerwowymi ruchami. Spojrzała w górę i w dół schodów, potem przez poręcz do hallu i wzdłuż zewnętrznej krawędzi schodów wyżej, nad ich głowy. Kiedy jej wzrok przywędrował wreszcie z powrotem, miała w kącikach oczu zmarszczki, jakby się chciała rozpłakać. - Co my zrobimy, Dawid? - Głos jej brzmiał niemal jak zawodzenie. Dawid otworzył usta, ale był tak zdumiony, że nie powiedział ani słowa. Wiedział, że musiała to zrobić Amanda - nie rozumiał tylko, jak to było możliwe technicznie. W jaki sposób zdążyła dobiec do kuchni, by krzyknąć tam niemal w tej samej chwili, kiedy kamienie przestały się sypać po schodach. Wiedział, jaka była sprytna i przemyślna, i gotów był uwierzyć, że znalazła i na to sposób. Tylko coraz trudniej mu było uwierzyć, że jest zdolna do tak nieprawdopodobnego aktorstwa i tak wspaniale potrafi udawać śmiertelnie przestraszoną. Nagle Amanda złapała go za rękę. - Wyjdźmy stąd - szepnęła. - Chodź gdzieś, gdzie jest jaśniej. Do bawialni. W bawialni powiedziała, że może w kuchni będzie lepiej, ale przyszedłszy tam wolała jednak wrócić - skończyło się więc na kanapce w bawialni. Dawid usiadł w samym rogu, a Amanda tuż przy nim. - Dawid - odezwała się nagle. - Proszę cię, powiedz mi prawdę. Czy to ty zrobiłeś? Wydaje mi się, że nie mogłeś. Siedziałeś przecież tutaj, w bawialni, a ja wyszłam tylko na chwilkę, kiedy to się stało. Wydaje mi się, że nie mogłeś, ale powiedz, zrobiłeś czy nie? Powiedz, bardzo proszę. - Nie - odparł Dawid. - Ja tego nie zrobiłem. A ty? - Nie... - w głosie jej zabrzmiało zawodzenie. - Ja tego nie zrobiłam. Nie zrobiłam. Tym razem nie. - Tym razem nie? Amanda przez chwilę była zaskoczona, ale potem skinęła głową. - Tamte zrobiłam ja. Wszystkie. Ale to, co było dzisiaj, to nie ja. Nie ja. Dawid odniósł dziwne wrażenie, że ona nie kłamie. A jednocześnie uświadomił sobie z jeszcze większym zdziwieniem, że cały czas o tym wiedział. Ten dziwny dreszcz po plecach nie wziął się z niczego. - O, rany! - szepnął. - Boję się - jęknęła Amanda. - Chciałabym, żeby mama i Ingrid już tu były. Dawid, ty się nie boisz? - Pewno, że się boję. - Nie wyglądasz na przestraszonego - zęby Amandy szczękały. - Tam, na schodach wcale nie wyglądałeś na przestraszonego. Już chciał jej powiedzieć, że nie był przerażony, ponieważ dobrze wiedział, że poprzednie strachy były jej dziełem, wobec czego i w tym, co się stało przed chwilą, dopatrywał się jej autorstwa. A jednak się do tego nie przyznał. Nie bardzo wiedział dlaczego, tyle że przekonanie Amandy o jego męstwie w jakiś sposób czyniło go mężniejszym. Poza tym wydawało się, że czekanie na powrót Molly będzie wymagać całej jego odwagi. Przez wieczność niemal - prawdopodobnie nie trwała ona dłużej nad dwadzieścia minut - Dawid z Amandą siedzieli skuleni na kanapce i gadali szeptem o tym, co leżało na schodach, o głowie kupidyna i poltergeiście. Głowa zniknęła przed wielu, wielu laty, kiedy to zabrał ją poltergeist. Przez cały ten czas nikt jej nie widział. I nagle wróciła. Wróciła, a razem z nią setki kamieni, jakieś starocie i, co najbardziej niesamowite, kurz. Pokrywał głowę i skrzynkę, i cały podest. Nie taki pylisty kurz ze dworu, ale pachnący zgnilizną i starością proch, jaki się ściele w opuszczonych miejscach, dawno odciętych od powietrza i życia. Bez względu jednak, skąd przyszła, głowa wróciła i coś ją musiało przynieść. I doprawdy wyglądało na to, że tym czymś był poltergeist. To Amanda zadała pytanie "dlaczego?" Jeśli poltergeist wrócił po tylu latach do Willi Westerleyów, to dlaczego wrócił. Kiedy zadała to pytanie, spojrzała na Dawida, który od razu wiedział, o co jej chodzi, bo myślał zupełnie to samo. Zadawał sobie pytanie, czy duch nie wrócił czasami dlatego, że Amanda się pod niego podszywała. Może był z tego niezadowolony. Była to myśl przerażająca, nawet dla Dawida, a Amanda sprawiała wrażenie niemal chorej ze strachu. Przestali w tym momencie rozmawiać i siedzieli bez słowa, ze wzrokiem i słuchem napiętym. W domu panowała absolutna cisza. Po chwili Dawid poczuł się odrobinę swobodniej i chciał zapytać Amandę, jak robiła tamte niby to poltergeistowe sztuczki, ale kiedy spojrzał na jej bladą, ściągniętą twarz, doszedł do wnisku, że nie nadaje się teraz do takiej rozmowy. Siedzieli przycupnięci i milczący w rogu kanapki, kiedy usłyszeli samochód Molly na podjeździe. Żaden dźwięk na świecie nie wydał się im nigdy tak cudowny. - Wróciły! - krzyknęli do siebie rzucając się do garażu. Molly i Ingrid nie zdążyły jeszcze wysiąść z samochodu, kiedy opowiedzieli im połowę całej historii. Oczywista, musieli ją kilkakrotnie powtarzać, nim obie panie zaczęły rozumieć, o czym mówią. Kiedy wreszcie zrozumiały, Molly objęła ramionami Amandę i powiedziała: - Och, Boże, tak się bałam, że się coś podobnego stanie! W następnej chwili rzuciła się pędem na górę, a za nią pozostali, by sprawdzić, co z malcami. Cała trójka spała smacznie. W drodze na dół Ingrid i Molly dokładnie obejrzały śmietnik na schodach. Po powrocie do bawialni Ingrid zaczęła zadawać tysiące pytań. Była to duża, rosła blondynka, osoba w najwyższym stopniu logiczna. Nawet wygląd miała logiczny, jakby ją projektowano z suwakiem logarytmicznym w ręku. Ulubinym jej wyrażeniem było: "wynika z tego", i jeśli coś z czegoś nie wynikało w sposób logiczny, to ona, rzecz jasna, nie mogła mieć dla tego czegoś najmniejszego uznania. Było również oczywiste, że prawdziwy duch nie wynikał logicznie z żadnych jej pojęć czy doświadczeń. Ingrid podejrzewała, że źródło kłopotów jest całkiem ziemskie - Dawid czy Amanda albo oboje. Te podejrzenia wywierały dziwny wpływ na Amandę. Kiedy Ingrid zaczęła zadawać nieufne pytania, na twarz Amandy zaczęły wracać rumieńce, wargi jej przestały drżeć i zaczęły się wywijać w ten jej uśmieszek do góry nogami. Najwyraźniej nie miała zamiaru zwierzać się Ingrid, a Dawid to akceptowł. Jeśli Amanda chce zaczekać i kiedy indziej opowiedzieć o swojej roli w pozostałych "zjawiskach nadnaturalnych" - to jej sprawa, on nie ma nic przeciwko temu. Poza tym fakt, że Ingrid tak wyraźnie dawała im odczuć swoje niedowiarstwo, choć przecież mówili prwdę, sprawiał, że miało się ochotę jej kłamać. Jeśli ona nie wierzyła w nic, co opowiadał Dawid i Amanda, Molly wierzyła we wszystko. Siedziała przy Amandzie na kanapce i wydawała się równie zdenerwowana i podniecona jak jej córka, póki się nie rozeźliła pytaniami Ingrid. Kiedy ta postanowiła wreszcie odłożyć dalsze śledztwo do rana, Dawid zaofiarował się z pomocą przy sprzątaniu na schodach. Amanda została więc w bawialni z Molly, a Dawid z Ingrid zbierali kamienie i inne przedmioty i składali w drewnianej skrzynce. Tam, na podeście, pośród kamieni i zatęchłego kurzu, Dawid niemal był rad z towarzystwa Ingrid. W podobnej sytuacji trudno nie docenić osoby, która nigdy w życiu nie wierzyła w duchy i nigdy nie uwierzy bez względu na przyszłe wypadki. Kiedy kamienie znalazły się w skrzynce, Dawid podniósł i obtarł z kurzu głowę kupidyna. - Zabiorę ją - powiedział. Ingrid zapytała, po co, tonem, jakim policjant mógłby zapytać faceta przy okienku bankowym, dlaczego nosi maskę. Dawid wzruszył ramionami. - Chcę ją mieć u siebie w pokoju. - A gdzie ją trzymałeś dotąd? Potrząsnął wolno głową. - Nigdzie nie trzymałem - odparł, ale ona mu nie uwierzyła. Stwierdził, że naprawdę wszystko jedno, co będzie mówił, i tak to nie ma żadnego znaczenia, więc dał spokój próbom. Poza tym sam nie bardzo wiedział, dlaczego chce mieć głowę kupidyna. Może dlatego, że, jego zdaniem, powinna wrócić na miejsce. Ten kupidyn bez głowy zawsze sprawiał mu pewną przykrość, więc cieszył się teraz, że po tylu latach dostanie ją z powrotem. Molly z Amandą siedziały w dalszym ciągu na kanapce i gadały, ale zamilkły, kiedy Dawid wszedł z Ingrid. Bardzo był ciekaw, o czym one mówiły, bo wyczuwał jakąś zmianę. Nie potrafiłby jej określić czy nazwać, ale była, i to tak duża, że niemal wyczuwalna w powietrzu. Tej nocy Ingrid spała w pokoju Amandy, a Amanda spała u matki. To również było coś nowego. Dawid był tak zaintrygowany, że w chwilę później, idąc do łazienki stanął na chwilę pod drzwiami pokoju Molly. Nie podsłuchiwał, bo nie dochodziły do niego poszczególne słowa, słyszał tylko, że gadają i gadają, jakby miały zamiar przegadać pół nocy. Położył się do łóżka i przez długi czas nie mógł zasnąć. Myślał o Amandzie, wciąż rozmawiającej z matką w sąsiednim pokoju. Zapewne przez tę jedną noc więcej sobie powiedziały niż przez ostatni rok czy dwa. Myślał również o głowie kupidyna leżącej o kilka kroków, w górnej szufladzie komody. Potem myślał o "tych rzeczach" na schodach - zastanawiał się, kto je tam zaniósł - i wciąż dochodził do tego samego co poprzednio wniosku. Bez względu na to, co mówi Ingrid, sprawy nie można było wyjaśnić w żaden logiczny sposób. Ale jakoś wcale go to nie przerażało. Może człowiek przywyka do myśli, że mieszka z duchem pod jednym dachem? A jak już raz przywyknie, to przestaje się bać tego ducha. Zastanawiał się, czy tak jest naprawdę. Wyobraził sobie na próbę, że drzwi jego pokoju otwierają się bezszelestnie, a potem wysuwa się powoli jego szuflada z bielizną wyciągana niewidzialną ręką poltergeista, który przyszedł upomnieć się o swoją własność. Dawid wsparł się na łokciu i zobaczył to bardzo wyraźnie oczami wyobraźni. W zalewającym pokój bladym księżycowym świetle wcale to nie było trudne. Doszedł do wniosku, że jednak ma słuszność, można przywyknąć do ducha. Choć w najbardziej realistyczny sposób przedstawiał sobie poltergeista, żadne ciarki nie chciały mu przebiegać po grzbiecie. A nawet wyszczerzył zęby w kierunku komody. - Proszę bardzo, panie poltergeist - powiedział głośno. - Masz do niej prawo pierwszeństwa. Leży tam, z prawej strony, za skarpetkami. Rozdział dziewiętnasty Następnego ranka głowa kupidyna w dalszym ciągu znajdowała się w szufladzie po prawej ręce za skarpetkami. Gdyby jej tam nie było, trudno przyszłoby Dawidowi uwierzyć w wydarzenia ostatniej nocy. Przede wszystkim zaświtał znowu jasny, pogodny dzień, jeden z takich, w których wszystko rysuje się ostro, wyraziście, bez cienia tajemniczości. Taki dzień, kiedy to człowiek się zastanawia, skąd też u licha mogły mu się przywidzieć te brednie, w które wierzył o północy. A drugim czynnikiem, który sprawiał, że ostatnie wydarzenia wydawały się nieprawdopodobne - była Ingrid. Ingrid porwała się na nogi z samego rana przejmując wszystko w swoje ręce. Niełatwo ująć w swoje ręce to, w co ludzie wierzą albo nie wierzą, ale jeśli to w ogóle możliwe, Ingrid była najwłaściwszą osobą. Patrząc, jak krząta się po domu, Dawid stwierdził, że zaczyna się zdecydowanie przychylać ku logicznemu wyjaśnieniu wydarzeń wczorajszego wieczora. Nie znaczy to, że je znalazł, lecz próbował znaleźć. Amanda, rzecz jasna, była pierwszą ewentualnością. Cały czas obserwował ją bacznie. Przy śniadaniu była jak zwykle milcząca, ale wyczuwał w niej jakąś zmianę. Przynajmniej dopóty, dopóki Ingrid nie zaczęła znowu zadawać pytań. Wtedy Amanda włożyła ochronną maskę zwykłego chłodu. Ingrid zadawała niezliczone pytania. Raz jeszcze wszystkie, które zadała poprzedniego wieczora, i masę nowych. Wiele z tych nowych dotyczyło Janie i bliźniąt, którzy nie zeszli jeszcze na śniadanie. Chciała wiedzieć, od jak dawna malcy leżeli w łóżku, nim ruszyła lawina kamieni na schodach, i gdzie znajdowali się podczas innych wydarzeń. Molly, widząc, do czego Ingrid zmierza, potrząsnęła głową. - Oni nie mogli mieć z tym nic wspólnego. Są za mali. Myślę, że nie powinno się im w ogóle o tym mówić. Zbyt wiele mieli ostatnio smutnych przeżyć. Cieszę się, że przynajmniej te wczorajsze przespali. Ingrid miała inne zdanie, ale koniec końców obiecała, że nie wspomni o niczym, przynajmniej bliźniętom, uważała jednak, że powinna przepytać Janie. Spierały się jeszcze o to, kiedy Amanda poprosiła, by pozwolono jej wstać, i wyszła kuchennymi drzwiami. Po chwili Dawid poszedł za nią. Wygrzewała się w porannym słońcu siedząc na schodkach kuchennych. Usiadł obok niej. Słońce grzało na schodkach, ale w powietrzu wisiał jeszcze rześki chłód z nocy. Siedzieli tak, ze wzrokiem wbitym w ziemię, bez słowa. Ziemia pod kuchennymi schodkami była sucha, naga i całkiem nieciekawa, ale że Dawidowi trudno było rozpocząć wypytywanie, więc dalej wbijał wzrok w ziemię. Amanda robiła to samo. Dawid zaczął już myśleć, że przesiedzą tak cały ranek, kiedy w ich pole widzenia weszła mrówka, która ciągnęła martwego żuka trzykrotnie od niej większego. Przyglądali się jej oboje. - Bomba! - powiedzieli jednocześnie. A kiedy zaczęli się głośno zastanawiać, "jak też ona może udźwignąć coś, tyle razy od niej większego", Dawid obrócił się do Amandy. - Jak?... - zaczął, ale nim skończył, już odpowiadała. - Przeturlałam - powiedziała. - Pamiętasz, że ta donica była w dolnej części zaokrąglona! No więc jak się ją odrobinę przechyliło, to można ją było toczyć na boku. Dotoczyłam ją do szczytu schodów i puściłam. Dawid pokiwał głową. - A potem pognałaś do łóżka... - I udawałam, że śpię. Bardzo dobrze udaję, że śpię. - Zmrużyła oślepione światłem oczy robiąc minę osoby nagle wyrwanej ze snu. - A kiedy obraz został rozwalony? - Cisnęłam tym kryształowym przyciskiem i zwiałam. Nim człowiek się zbudzi i zacznie ruszać, musi upłynąć trochę czasu, choćby nie wiem co. Miałam latarkę, którą sobie oświetlam drogę, więc nie musiałam się zatrzymywać, żeby włączyć i wyłączyć światło. Leżałam może dwie sekundy w łóżku, kiedy wleciała mama. Mało brakowało, żebym wpadła. - A te wszystkie kamienie? - Z większością poszło mi bardzo łatwo. Zbierałam je tam, w łożysku strumienia, i magazynowałam w garażu na stryszku. Potem nosiłam je w kieszeni, póki mi nie były potrzebne. Niektóre po prostu rozsypywałam i zostawiałam, a większość tych latających rzucałam ze schodów. Z tego miejsca tam, na podeście, można trafić przez drzwi do czterech pokoi na dole. Wiesz o tym? - Nie - odparł Dawid. - Nigdy o tym nie pomyślałem. W każdym razie nie jako o miejscu, z którego można rzucać kamieniami. - Myślał o tym podeście jako o miejscu, w którym można się nastawić na odbiór całego domu. Dla niego cały dom "wiązał się" z tym podestem, a nie "leżał w jego zasięgu". - Wtedy, przy stole - ciągnęła Amanda - wtedy, kiedy się stłukł dzbanek od mleka... - Tak, prawda. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak mogłaś to zrobić. - Przyniosłam po prostu do stołu duży kamień w kieszeni, potem przygotowałam go sobie na kolanach i czekałam, aż nadarzy się okazja, kiedy wszyscy będziecie patrzyli na coś innego, nie na mnie. - Ach, pamiętam! Bojler zaczął strasznie hałasować. Amanda skinęła głową. - I kiedy wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku, podrzuciłam lekko kamień w górę. Spadł prosto na stół. W gruncie rzeczy ty mi podsunąłeć ten pomysł. - Ja? - zdziwił się Dawid. - Tak! Tego dnia kiedy przechodziliście próbę metalu. Czekałeś, aż wszyscy spojrzą w jakimś kierunku, i wtedy zsunąłeś swoje jedzenie na kolana. Jeszcze jedna myśl przyszła Dawidowi do głowy. - Słuchaj, a co z seansem? Z tym stukaniem i w ogóle... Czy to znaczy... czy to też twoja robota? Przez chwilę Amanda przyglądała mu się spod przymrużonych powiek, wreszcie wzruszyła ramionami. - Tak - powiedziała. - To moja robota. Założę się, że nigdy nie zgadniesz, jak to zrobiłam. - No cóż, dotąd nie zgadłem. - Dużym palcem u nogi. - Dużym palcem u nogi? - Aha. Czytałam o takim szachrowanym duchu, którego przez długi czas nikt nie mógł rozszyfrować. Okazało się, że robiły to dwie dziewczynki - a stukanie załatwiały dużymi palcami u nogi. Więc ponieważ nigdy dotąd nie byłam medium i nie miałam pewności, czy mi się uda, wymyśliłam tę historię z palcem na wypadek, gdyby żaden prawdziwy duch nie przyszedł. Żebyście nie mieli zawodu. - Ale jak mogłaś tak głośno stukać palcem? - W tej książce nie było dokładnie powiedziane, jak one to robiły, więc musiałam sama coś wymyślić. Znalazłam duży ciężki pierścień metalowy - jakąś część silnika samochodowego - pasujący jak ulał na mój duży palec. Zaczęłam ćwiczyć, aż nauczyłam się mocno nim uderzać. No i kiedy chciałam zastukać podczas seansu, wystarczyło tylko zsunąć kapeć i puknąć pierścieniem. Udało się doskonale, tyle że mi palec spuchł i ledwo zdołałam zdjąć to żelastwo. Bolał mnie potem przez kilka dni. - Aha. - Dawid przypomniał sobie, że Amanda kulała przez jakiś czas. - A to, co się ukazało w schowku? - Och, to było łatwe. Zrobiłam osłonę z czerwonego papieru na żarówkę. Wiesz, jak wygląda światło w schowku, żarówka wisi na takim staroświeckim sznurze. No więc przywiązałam długi szpagat do łańcuszka wyłącznika, przesunęłam szpagat pod dywanikiem tak, że wystawał tuż pod moim krzesłem, na końcu przywiązałam guzik, żeby móc złapać go palcami u nóg i pociągnąć. - A ta głowa z oczyma? - Wycięłam ją z tektury i powiesiłam na zasłonie od tyłu tak, byście mogli ją zobaczyć dopiero wtedy, kiedy w schowku zapali się światło. - Bomba - oświadczył Dawid. - Mógłbym zobaczyć, jak to zrobiłaś? - Pewno. Zaraz? - już się podnosiła z taką miną, jaką robiła Janie, kiedy podziwiano jej umiejętności. - Dobra, zaraz. Ale chciałem cię przedtem jeszcze o coś zapytać. - No? - Amanda usiadła. - To, o co cię chciałem zapytać... no więc... chciałem zapytać: dlaczego? Rozumiesz? Dlaczego ty to robiłaś? Amanda znowu wbiła wzrok w ziemię. Kilka razy podnosiła oczy na Dawida, nim odpowiedziała. Za pierwszym razem przypuszczał, że się rozzłości, ale chyba się jednak rozmyśliła. Wreszcie odpowiedziała: - Nie wiem. Już teraz nie wiem. Przez jakiś czas myślałam, że po to, żeby ich zmusić do wyprowadzki z tego domu, bo nie chciałam mieszkać tutaj, na wsi, i chodzić do jakiejś głupiej szkółki dla bogatych wsioków, gdzie będzie kupa grzecznych ulizanych dzieci, które na pewno znienawidzą taką, jak ja. Myślałam, że jeśli dobrze wszystkich nastraszę, to będziemy się musieli wyprowadzić. Ale to chyba nie był jedyny powód. Myślę, że najważniejsze dla mnie było... żeby się odegrać. - Odegrać? A za co ty się chciałaś odgrywać? - Za wszystko. Na wszystkich za wszystko. Z tego, jak Amanda wymówiła słowo "wszystko", można było sądzić, że uważa, iż powinna się była odegrać za bardzo wiele. Po chwili Dawid zapytał: - Czy przyznałaś się Molly, że byłaś poltergeistem? To znaczy, do wczorajszego wieczora? Czy o tym gadałyście? Amanda kiwnęła głową. - Tak. Powiedziałam jej o tym i o wielu innych rzeczach. Musiałyśmy chyba gadać ze trzy albo cztery godziny. - A co ona na to? Co chce zrobić za ten rozwalony filodendron? - pytał Dawid. - Nie wiem. Ona sama też nie wie, w każdym razie jeszcze nie teraz. Nie miałyśmy czasu na decyzje w różnych sprawach, ale wiele się dowiedziałyśmy. - Amanda pochyliła się, podnisła patyczek i zaczęła coś rysować na piasku przed schodkami. - Ja się czegoś dowiedziałam... - Jest coś, czego ja bym się bardzo chciał dowiedzieć - powiedział Dawid. - Chciałbym się dowiedzieć, skąd się wzięła głowa kupidyna. Amanda podniosła na niego szybko wzrok. - Ja też. - No a co ty myślisz? Przypuszczasz, że wrócił prawdziwy poltergeist? - Nie wiem. Ty tak myślisz? - Nie wiem. Przecież to ty jesteś specjalistka od zjawisk nadprzyrodzonych i w ogóle. Amanda westchnęła i długo potrząsała głową. Wreszcie powtórzyła: - Nie wiem. Chciałabym tylko, żeby twój tata już wwrócił. Jak on jeszcze długo tam będzie? Dawida aż zatkało ze zdumienia. Sądził dotąd, że zna stosunek Amandy do ojca. I nigdy by mu w głowie nie postało, że nawet cała armia poltergeistów sprawi, by Amanda cieszyła się na powrót jego taty. Mało brakowało, by to powiedział, lecz właśnie otwarły się drzwi kuchenne i weszła Janie, a za nią bliźniaki. Dawid rzucił Amandzie znaczące spojrzenie, które miało przypomnieć, że malcy nic nie wiedzą o wczorajszych wydarzeniach i nie powinni się dowiedzieć. Amanda skinęła głową spoglądając przy tym na niego zimnym wzrokiem, który mówił, że nie potrzebuje żadnych rad. Potem wsparła podbródek na kolanach i zapadła w ponure zamyślenie. Dzieci, nieświadome wczorajszych zmartwień i przeżyć, były, jak zawsze rankiem, pełne energii i radości. A nawet wydawało się, że energia rozpiera je bardziej niż zwykle. Skakały po kuchennym ganku, chichocząc, gadając, próbując ściągnąć na siebie uwagę. Nawet zaczęły trochę drażnić Dawida, a pewny był, że Amandzie w jej obecnym nastroju dają się dobrze we znaki. Kiedy Ester stanęła za nią na schodkach i próbowała wdrapać się jej na plecy, żeby pojechać na barana, Dawid aż się skręcił, czekając na wybuch i wrzask. Ale ku jego zdumieniu, zamiast wrzasnąć, Amanda przytrzymała małą za nóżki, by nie spadła, i galopowała po ogrodzie z piszczącą i chichoczącą Ester na plecach, a Janie i Blair biegli za nimi z tyłu. Bardzo to zdumiało Dawida, ale czekało go jeszcze większe zdumienie, kiedy wszedłszy po południu do swojego pokoju zobaczył Blaira, który siedział na podłodze i karmił kruka Amandy. Karmił go okruszkami ciasta. Dawid zobaczył otwartą klatkę na parapecie okiennym. - Słuchaj, Blair? Czy Amanda wie, że masz tutaj Rolora? - Tak - kiwnął głową Blair. - Ona mi go dała. Dawid wiedział, że się nie przesłyszał, ale trudno mu było uwierzyć. - Jesteś pewny? - Tak. A tę rogatą jaszczurkę dała Janie i Tesser. - Niemożliwe! - A wąż jest dla ciebie. - Niemożliwe! - powtórzył Dawid. Usiadł na podłodze obok Blaira i wziął okruch ciasta chcąc sprawdzić, czy kruk będzie jadł i z jego ręki. Ptaszysko obróciło łeb, spojrzało na niego podejrzliwie jednym żółtym okiem, ale po chwili podskoczyło i wzięło jedzenie. Dawid pomagał Blairowi ustawić klatkę Rolora w innym lepszym miejscu, na stole w kącie, kiedy zauważył na nodze malca, tuż pod kolanem, wielki fioletowy siniak. - A to skąd? - zapytał. - Zobacz, jeszcze tutaj - poskarżył się Balir. - I tutaj. - Pokazał bratu drugi siniak na kostce i mniejszy na łokciu. - To schody zrobiły - tłumaczył. - Wtedy, jak spadłem z tą skrzynką. - Przekrzywił głowę na bok, zamyślił się chwilę, a potem spytał: - Gdzie jest ta skrzynka, Dawid? Widziałeś ją? Dawida zaczęło ogarniać podniecenie. - Skrzynka? - spytał. - Jaka skrzynka, Blair? Drewniana skrzynka, w której była głowa kupidyna i kupa kamieni? Blair kiwnął głową. - Wczoraj wieczorem - tłumaczył - skrzynka spadła razem ze mną ze schodów. Ale teraz zniknęła. Widziałeś tę skrzynkę, Dawid? Rozdział dwudziesty Trzeba było czasu, cierpliwości i wielu pytań, by wyciągnąć wreszcie z malca całą historię. Kiedy do Dawida dotarło, o czym mówi Blair, zaczął się niecierpliwić i denerwować. A kiedy ktoś zachowywał się wobec Blaira niecierpliwie, malec natychmiast robił się bardziej milczący niż zwykle. Niemal całkiem zaniemówił, a potem nagle poderwał się i podbiegł do parapetu w wykuszu okiennym. Dawid już chciał wrzasnąć, żeby wracał i zaczął wreszcie gadać, kiedy zrozumiał, że brat chce mu coś pokazać. W wykuszu okiennym był drewniany parapet, tworzący niskie siedzenie, gdzie Blair trzymał wszystkie swoje zabawki, więc Dawid nie rozumiał, co to może mieć wspólnego z drewnianą skrzynką, póki nie zajrzał do środka. Oparcie siedzenia obluzowało się w murze i pochyliło ponad zabawkami, a z tyłu za nim ział ciemny, zakurzony otwór. Otwór miał kilka cali szerokości, a sięgał w głąb od oparcia siedzenia do zewnętrznej ściany domu. Był pusty - zalegał tam tylko zatęchły kurz, którego zapach Dawid pamiętał z poprzedniej nocy. - Czy tu ją znalazłeś? - spytał. - Czy to tu znalazłeś skrzynkę z głową kupidyna? Wszystko zaczęło się wyjaśniać. Blair nie był wieczorem senny, bo się wyspał po południu, toteż kiedy Amanda położyła go do łóżka, nie zasnął, wstał i zaczął się bawić zabawkami. I jakoś musiał uderzyć w to oparcie okiennego siedzenia i obluzować je. No i za nim, z tyłu, znalazł skrzynkę. - Zacząłeś z nią schodzić w dół i upadłeś? - pytał Dawid, a Balir przytaknął, kiwając zawzięcie głową. - I co potem? Gdzie byłeś potem? Nie widziałem cię, kiedy przyszliśmy zobaczyć, co się stało. - Bałem się - tłumaczył Blair. - Noga mnie bolała i ktoś krzyczał, więc się schowałem do łóżka i czekałem na ciebie. I ty nie przyszedłeś. A potem było rano. A więc wszystko stało się jasne. Krzyk Amandy wystraszył Blaira, który wrócił do łóżka i leżał tam, póki nie zasnął. Kiedy Dawid to sobie uzmysłowił, chciał w pierwszym odruchu lecieć i powiedzieć innym. Najpierw Amandzie, a potem Molly i reszcie. A nawet już ruszył do drzwi, kiedy przywołał go Blair. - O co chodzi? Nie mam czasu - Dawid był zniecierpliwiony. - Czy mógłbym ją zobaczyć? Mógłbym zobaczyć skrzynkę? - Nie ma jej tutaj. Ingrid ją gdzieś zabrała... - nagle przypomniał sobie o głowie kupidyna, podszedł do komody i wyciągnął rzeźbę z szuflady. Usiadł koło Blaira i razem ją oglądali. Była taka sama, jak pozostałe głowy kupidynów przy poręczy, tyle że pod pokrywą kurzu drewniane policzki i loki wydawały się bardziej lśniące i mniej zniszczone. Jak pozostałe kupidynki, tak i ten miał okrągłe pulchne policzki i małe uśmiechnięte usta. Od spodu, w miejscu gdzie głowa została odcięta, drzewo było ostre, połupane, surowe, a nie wygładzone i polakierowane jak szyja, z której ją odcięto. Dawid trzymając głowę w rękach zaczął się zastanawiać, jak to się stało, że ją odcięto - i kto to zrobił. I kto ją ukrył w skrzynce za oparciem okiennego wykuszu przed ponad siedemdziesięciu laty. Zapewne zrobił to poltergeist - ten słynny poltergeist z Willi Westerleyów - i teraz pozostawała tylko jedna tajemnica do rozwiązania. Czy to był prawdziwy poltergeist, czy też dwie siostry Westerley udawały ducha chcąc kogoś wystraszyć - albo na kimś się odegrać. Kiedy tak siedział trzymając w rękach głowę kupidyna, zaczął doznawać niejasnego uczucia zawodu. Był rozczarowany ewentualnością, że może prawdziwy poltergeist w ogóle nigdy nie istniał. Wiedział, że malcy też będą zawiedzeni. I zabawne, ale nie sądził, by w tym stanie rzeczy Amanda odczuła najmniejsze rozczarownaie. Jakie to dziwne, że ona, która miała przecież bzika na punkcie zjawisk nadprzyrodzonych, jakoś o wiele mniej je lubiła, kiedy się zdarzały naprawdę. A malcy, którzy nie mieli przecież pojęcia o sprawach związanych z okultyzmem, byli im ogólnie biorąc bardzo radzi. Dawid dał Blairowi głowę do zabawy, a sam wyciągnął się na podłodze i zamyślił poważnie. Amanda niewątpliwie się zmieniła, odkąd zaczęła sądzić, że gdzieś w domu kryje się prawdziwy poltergeist. Czy będzie zachowywać się jak dawniej, jeśli się dowie, że żadnego ducha nie było? Zastanawiał się jakiś czas nad tym i nad innymi sprawami, a kiedy wstał, zmienił poprzednie postanowienie. Wytłumaczył Blairowi bardzo dokładnie wszystko o Amandzie i duchu. - Słuchaj, Blair - powiedział na koniec. - Nie mówmy Amandzie ani nikomu innemu o tym, że znalazłeś skrzynkę i spadłeś z nią ze schodów. Nie mówmy o tym nikomu ani słowa. Niech nie wiedzą, przynajmniej jakiś czas. Może kiedyś im wszystko powiemy. Ale tymczasem chcę trochę zaczekać. Dobra? - Dobra - odpowiedział Blair z uśmiechem, a potem zaczął się śmiać i podskakiwać. - Dobra. Niech nie mówmy. Dawid zastanawiał się, czy malec tak się ucieszył, bo miło mu dzielić sekret ze starszym bratem, czy też tak bardzo mu się nie uśmiechało całe to gadanie i tłumaczenie, związane z wyjawieniem sprawy. A może wydawało mu się, tak samo jak Dawidowi, że lepiej, aby Amanda przez jakiś czas jeszcze wierzyła w tego poltergeista. Jeśli tak, to dziwne, bo Dawid sam nie bardzo wiedział, na czym się opiera to przekonanie. Nic by jednak nie przyszło z wypytywania malca, co myśli - a poza tym, u Blaira myślenie nie miało nic wspólnego z rozumieniem. Wobec tego Blair i Dawid siedzieli cicho i wszystko w Willi Westerleyów szło bez zmian. Amanda spędzała wiele czasu z malcami i z Molly, a po kilku dniach Ingrid zrezygnowała z rozwikłania tajemnicy i wróciła do miasta. A potem, pod koniec sierpnia, ojciec Dawida wrócił z gór. Wrócił brudny i zmęczony i bardzo rad, że ich wszystkich widzi. Wszyscy zaś byli bardzo radzi, że już przyjechał. Powiedzieli mu, rzecz jasna, o poltergeiście, o tym, co zrobił, no i musiał się dowiedzieć również wszystkiego o Amandzie i o tym, co ona zrobiła. Wkrótce po powrocie do domu tata odbył z nią na ten temat długą rozmowę w cztery oczy. Dawid nigdy nie mógł wyciągnąć z Amandy, co sobie nawzajem powiedzieli, ale nie musiało być tak źle, skoro od tego czasu zaczęła się niekiedy odzywać do ojca, nawet przy ludziach. Tata nie dowiedział się tylko jednego, że to Blair znalazł skrzynkę i zwalił ją ze schodów. Dawid nie mógł się do tego przyznać, gdyż tata na pewno powiedziałby Molly, a Molly powiedziałaby Amandzie, a Dawid wciąż miał wrażenie, że jeszcze na to nie pora. Jeszcze nie pora. Wobec tego tata musiał się dalej głowić nad tą zagadką, tak jak i reszta z wyjątkiem Dawida i Blaira. Wszyscy o tym mówili i deliberowali, ale Amanda chyba najwięcej. Lecz wkrótce po powrocie taty przestała już, za każdym razem, gdy szła po zmroku na górę, prosić kogoś, żeby jej towarzyszył. A w miarę jak płynął czas i nic się niesamowitego nie działo, jej ciekawość coraz bardziej malała. A potem pewnego dnia wydarzyło się coś, co kazało Dawidowi zacząć zastanawiać się od początku. Ojciec był już niemal tydzień w domu i całe podniecenie przycichło na tyle, że Dawid mógł się zabrać do kilku rzeczy, które chciał zrobić. Jedną z nich było przywrócenie kupidynkowi brakującej głowy. Chłopiec przygotowywał się do tego niemal całe jedno przedpołudnie. Najpierw musiał zetrzeć papierem ściernym politurę z przeciętej szyi, a potem pilnikiem i papierem ściernym dopasowć spód głowy, tak aby obie powierzchnie dobrze do siebie przylegały. Potem pożyczył od Molly bardzo mocny klej do mebli. Siedział właśnie na podeście smarując obie powierzchnie klejem, kiedy ze schodów zaczął schodzić Blair. Niósł piłkę starszego brata. - Hej, tam, dokąd się z nią wybierasz? - krzyknął Dawid. - Na dwór. Bawić się. Dobrze? - No, dobrze. Tylko nie zapomnij jej przynieść z powrotem, jak się skończysz bawić. Ale Blair nie poszedł od razu dalej, na dół. Zobaczywszy, co robi brat, przysiadł na podeście i patrzył. Dawid dmuchał na klej, żeby się pospieszył i zaczął trochę gęstnieć. - Będzie zadowolona - powiedział po chwili Blair. - Kto? Kupidyn? Kupidyn to ponoć chłopiec nie dziewczynka. - Nie, nie kupidyn. Ta dziewczynka, która mi powiedziała. - Dziewczynka, która co ci powiedziała? - Żeby wyciągnąć głowę. Powiedziała mi, gdzie jej szukać. Chciała, żeby kupidyn miał ją z powrotem. Chyba chciała. Dawid przestał dmuchać na głowę. - O czym ty mówisz, Blair? Jaka dziewczynka ci powiedziała, gdzie szukać głowy? - Ogarnęło go takie podniecenie, że zaczął niemal krzyczeć i tu, oczywista, popełnił błąd. Blair scichł ze strapioną miną. - Ta dziewczynka - wydusił wreszcie - która tu mieszkała. - Chcesz powiedzieć, że ta dziewczynka, która tu mieszkała dawno, dawno temu? Blair skinął głową. - To znaczy duch dziewczynki? - Dawid starał się opanować głos, ale w gardle coś mu zapiszczało. Po długiej chwili Blair ponownie skinął głową bardzo wolno. - Chyba tak - powiedział. W tym momencie piłka wypadła mu z rąk i potoczyła się w dół po schodach, a malec ruszył za nią. Dawid chciał za nim biec, ale kiedy się podniósł, stwierdził, że w roztargnieniu położył sobie głowę kupidyna na kolanach. Nim zdążył ją odkleić od spodni, malec wyszedł już na dwór. Dawid jak szalony zatknął głowę kupidyna na uciętej szyi, wybiegł na dwór i zaczął szukać Blaira. Wreszcie go znalazł. Odbijał piłkę na podjeździe. Kategorycznie jednak odmówił dalszych rozmów na ten temat. Na pytania Dawida odpowiadał tylko, że nie pamięta. I wciąż nie pamiętał, wobec czego Dawid musiał się dalej zastanawiać. Zastanawiał się nad tym bardzo długo, a już zawsze kiedy wchodził na górę i patrzył na kupidyna z głową osadzoną na szyi - troszeczkę krzywo.