tytuł: "Judaika" autor: *.* Spis Treści 2. Aforyzmy 3. Humor 4. Muzyka 5. Zagatki Gdybym był bogaty czyli Ja kocham żyć, bo życie to interes! SKĄD ŻYDZI MAJĄ GŁOWY DO INTERESÓW? Milioner Rotszyld udziela wywiadu na temat jego trudnej drogi życiowej, która przywiodła go do tak wielkiej fortuny. - Zacząłem od niczego - odpowiada bogacz. - Jako dziecko włóczyłem się po ulicach i żyłem z tego, co mi dawano. Aż pewnego dnia znalazłem 2 centy i ku- piłem za nie torebkę orzeszków. Sprzedałem ją za 4 centy i kupiłem dwie toreb- ki orzeszków. Po ich sprzedaniu kupiłem cztery torebki, które również spie- niężyłem. Po kilku tygodniach udało mi się uzbierać całe 2 dolary i wówczas ku- piłem za nie szczotkę i pastę do butów. I tak stałem się pucybutem. Trwało to kilka miesięcy i wiodło mi się coraz lepiej. Kiedy uzbi‚rałem 15 dolarów, kupiłem sobie nowe ubranie i zostałem tragarzem. I wtedy właśnie umarła moja ciotka z Nowego Jorku, która zostawiła mi w spadku 500 tysięcy dolarów. - Co ty byś robił, Noe, gdybyś był tak bogaty jak Rotszyld? - Ty mnie lepiej nie pytaj. Ty mnie może lepiej powiedz, co by zrobił Rotszyld, gdyby był taki goły jak ja?! Rozmowa o interesach: - Ja ciebie chcę spytać o jedną rzecz... - No...? - Upadłości nie ogłosiłeś, pod nadzorem nie jesteś, bankructwa nie ogłaszasz..., to Z czego ty żyjesz! -A ty zamiast go wypytać, może byś już przestał kręcić, plajtować, kombino- wać i wziął się za realny, uczciwy interes! ! - Zostaw ty mnie w spokoju, czy ty myślisz, że ja zwariowałem, żeby się zapu- szczać w jakieś niepewne eksperymenty?! - Dajcie spokój! Słyszeliście, Zajtmachr zbankrutował i stracił na interesie ponad dwieście tysięcy?! -Tak, widziałem go wczoraj. Jest zrozpaczony i przygnębiony... nie może sobie darować, że wśród tych pieniędzy było też jego pięć tysięcy złotych. -A ty czego nic nie mówisz? Jak idą interesy, Mosze? - Dobrze. Dzięki Bogu, mój sąsiad z przeciwka też nic nie sprzedaje... - Co najbardziej kochasz, Icek? - Pieniądze. - A jeszcze bardziej? -bardzo dużo pieniędzy. - A jak będziesz już miał bardzo ale to bardzo dużo pieniędzy, to co wtedy będziesz najbardziej kochał? - Procenta... - panie Szlamcbaum!!! Pan tu siedzisz i robisz bilans, a cały pana dom stoi w ogniu!!! - Aha!... Pozycja siedemdziesiąt - zarobek od należnej mi wypłaty ubezpiecze- niowej od ognia - siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych... To daje razem... -Ja ciebie nie rozumiem... Dostałeś 100 tysięcy spadku!!! No dobrze: miałeś 40 tysięcy długów, zostaje sześćdziesiąt. Urządziłeś się, kupiłeś mieszkanie, meble i samochód, wydałeś dwadzieścia na utrzymanie wydajesz - powiedzmy - pięć tysięcy... To ja się ciebie pytam: gdzie jest reszta?! -Jakto? A interesów to ja nie robiłem! - panie Aron, co się stało? Od dwunastu lat prowadzicie z Majerbachem wspól- ny interes i żyliście zgodnie jak bracia, a teraz kłótnie?! -Zgadza się. Ale ostatnio nasz interes zaczął przynosić dochody... Rosenblum zapoznaje swego syna z tajnikami przedsiębiorstwa, które prowadzi do spółki z Konem. - Mój synu - powiada - w interesie, pamiętaj, grunt to uczciwość. Dorobić się możesz tylko-wtedy, jeśli naczelną dewizą twego postępowania będzie zawsze uczciwość. Dam ci przykład. Znasz pana Herszla? To ten, któremu nasza firma udzieliła kredytu na 3000 złotych. Otóż wczoraj zjawił się u nas, żeby wpłacić na- leżną sumę. Gdy wychodził, liczę pieniądze i, zamiast 30 banknotów po 100 złotych, widzę, że jest 31. Co ja wtedy robię? Wołam natychmiast mojego wspól- nika i wręczam mu 50 złotych! - A co porabia w Warszawie nasz Pikel? - U... On jest teraz bardzo bogaty bankier! - Piker?! A jak on tak od razu doszedł do wielkiego majątku? - Wcale nie od razu on się bardzo ciężko na to zapracował... On się musiał dwa razy podpalić, zrobić cztery plajty i do tego trzy razy ożenić!!! - i czego ty, Chaim, taki smutny, jak nie przymierzając, kto na pustyni w czasie gradobicia? -Jak ja mam nie być smutny, kiedy każdy dzień to dla mnie takie straty... Takie straty! - Czemu straty? - Pierwszego lipca trafiłem na loterćć sto tysięcy złotych. W następnym tygodniu - sześćdziesiąt tysięcy. Od tego czasu ani grosza, jak nożem uciął... Jest już październik, to ty wyobrażasz sobie, ile ja już straciłem?!!! - Jak idą interesy? - Dziękuję, bardzo wesoło. - Wesoło? To czemu ty masz taką kwaśną minę? - Bo każdy komu proponuję interes, tylko się uśmiecha albo śmieje... To jaką ja mam mieć minę, jak mam takie wesołe interesy? Mendel, agent ubezpieczeniowy, przekonuje Rozenkranca o korzyściach, jakie przynosi ubezpieczenie. - Panie Rozenkranc, jeśli na przykład złamie pan rękę, dostaje pan tysiąc złotych; złamie nogę - tysiąc pięćset złotych; a jeśli ma pan szczęście i łamie pan obie ręce i nogi, to wtedy od razu jest pan bogaty! - Mosze, mówią, że przystąpiłeś do spółki z Cymermanem? Jak to możliwe? Przecież on jest bogaty, a ty goły jak święty turecki! - Posłuchaj, teraz on ma pieniądze, a ja doświadczenie, a po roku ja będę miał pieniądze, a on doświadczenie. Bogaty dziedzic przywołuje handlarza Jankiela. - Słuchaj, Jankiel, potrzebne mi dwa charty. - Nic łatwiejszego. Właśnie mam dwie sztuki do sprzedania. Ile pan dziedzic da. - 200 rubli. - 200 rubli? Pan dziedzic chyba żartuje? To niemożliwe. Do widzenia. - Czekaj, Jankiel, ile chcesz? i - Czterysta. - A ładne są? - Lepszych pan dziedzic nie znajdzie! - No, to niech ci będzie czterysta. ! Jankiel wychodzi, spotyka swego przyjaciela Srula i pyta: - Nie wiesz czasem, co to takiego charty? Do bogatego, słynącego ze skąpstwa kupca Eirweisa przychodzą dwie piękne pa- nie, prosząc o zapomogę na rzecz Czerwonego Krzyża.Ten wystawia im czek na znaczną sumę. Po jakimś czasie kwestujące kobiety spotykają na ulicy Eirweisa i zwracają mu delikatnie uwagę, że przez roztargnienie zapomniał podpisać czek. - Och, nie podpisałem? - mówi kupiec - Nie szkodzi. Nie jestem z tych, którzy lubią rozgłaszać o swoich dobrodziejstwach. Skoro już coś daję, to anonimowo. Na lekcji religćć katecheta pyta dziatwę, kogo należy najbardziej czcić. Kto przynie- sie nazajutrz najlepszą odpowiedź, ten dostanie 50 groszy na cukierki. Nazajutrz: - No, kto pierwszy? Powiedz ty, Janek. - Mamę! - A ty. Rysiu? - Tatusia! - No, a ty? -Jezusa Chrystusa! - Świetnie! Ale jak ty się właściwie nazywasz, pierwszy raz cię widzę! - Srulek Aprikozenkranc! - A skąd się tu wziąłeś? - Słyszałem, że można tu zarobić, więc przyszedłem! Pani Kon, żona bogatego bankiera, udaje się do znanego portrecisty. - Ile będzie kosztować mój portret? - pyta. - Trzy tysiące złotych. - A portret mojej sześcioletniej córeczki? - To samo, proszę pani, trzy tysiące. - Wobec tego niech pan zrobi jeden portret; ja będę trzymała córeczkę na kola- nach. Żyd przychodzi do bogacza Mandelsztama po radę. Udało mu się zarobić 20 ty- sięcy rubli, ale nie ma pojęcia o interesach. Chciałby wiedzieć, w jaki geszeft war- to włożyć te pieniądze. - Wszystko zależy od tego - mówi Mandelsztam - co wolałbyś z tego mieć: do- brze jeść, czy spokojnie spać? Biedak pyta bogacza: - Powiedz mi, jak człowiek staje się bogaty? -Trzeba zacząć od tego-wyjaśnia bogacz-że przez dwadzieścia lat musisz być skąpcem, kutwą, dusigroszem... - No a potem? - dopytuje się biedak z rosnącą ciekawością. - Potem? Potem to zostaje ci to do końca życia. Kon spotyka Rappaporta: - Co słychać? - pyta. -Ani dobrze, ani źle. Można wytrzymać. - Co chcesz przez to powiedzieć? -Trzy lata temu spalił się mój dom... - Spalił się dom? To źle! - Nie jest tak źle! Odebrałem asekurację i wystawiłem sobie nowy, piętrowy. -To dobrze! - Nie jest jeszcze tak dobrze... Dwa lata temu umarła mi żona. - Umarła żona? To źle! - Nie jest jeszcze tak źle! Po roku ożeniłem się z młodą, ładną dziewczyną... -To dobrze! - Nie jest jeszcze tak dobrze. Naprzeciw mnie mieszka oficer dragonów. A gdy wyjeżdżam do Warszawy, to on przesiaduje u mojej żony... - Oj, taka hańba, taki wstyd! To żle! - Nie jest jeszcze tak źle! Gdy rotmistrz wyjeżdża na manewry, to ja całe wieczo- ry przesiaduję u jego młodej żony... -To dobrze! - Powiedziałem ci przecież. Nie jest tak dobrze, nie jest tak źle. Można wytrzy- mać! W czasie silnego sztormu na statku wybucha panika. Kapitan zwraca się z ape- lem do pasażerów, by uklękli i modlili się, błagając Boga o oddalenie niebezpie- czeństwa. Sztorm cichnie. Kapitan zauważa, że jeden z pasażerów stoi. - Dlaczego pan nie klęczy, jak wszyscy? - Bo ja jestem Żydem i moja religia zabrania mi klękać. -W takim razie niech pan robi coś, czego religia panu nie zabrania. - Dobrze, wobec tego przeprowadzę kwestę. Zilberkrancowi opowiadano cuda o słynnym medium, które odgaduje myśli. Za- ciekawiony poszedł na seans. -Jeżeli pan odgadnie to, co ja teraz myślę, dostanie pan sto tysięcy złotych. Medium, zachęcone obiecaną nagrodą, wpatruje się w oczy Zilberkranca i wre- szcie mówi: - Pan myśli... teraz:.. o tym..., aby... ogłosić... upadłość... swojej firmy. - Nic podobnego - zaprzecza Zilberkranc - ale masz pan tu sto tysięcy złotych. Pan mi poddałeś znakomity pomysł! Niedawno utworzono nowy bank żydowski. Klienci czują się w nim jak u siebie w domu. Kiedy idą do banku, kasjer mówi: - Nigdy nie przychodzisz do nas z wizytą. Nigdy nie piszesz. Przychodzisz tylko wtedy, gdy potrzebujesz pieniędzy. - Wiesz Icek, że wielu chrześcijan bierze Jezusa za Żyda?! - To oczywiste, Mosiek! - Też w to wierzysz? - Przecież, żeby założyć taki interes, co ma już dwa tysiące lat, trzeba żydowskiej głowy! Szczyt głupoty Hersz twierdził, że karczmarze wszyscy są głupcami. "A spytacie zap‚wne, dlaczego tak sądzę? Mają wódkę, lecz zamiast wypić ją sami, sprzedają ją każdemu za marne pieniądze..." II. I Z TEdwO ŻYJĘ! Bogacz i Żyd prowadzili rozmowę w przedziale kolejowym. kiedy rozmowa zeszła na interesy, bogacz zapytał: - Panie kochany, powiedz mi pan, skąd wy Żydzi macie.taką dobrą głowę do in- teresów? Żyd, który właśnie jadł śledzie, popatrzył na swego rozmówcę, uśmiechnął się i rzekł: - Widzi pan, my Żydzi jadamy ryby od głowy. W rybich głowach jest dużo fosfo- ru, a to rozwija komórki mózgowe i pozwala na robienie dobrych interesów. - Niech pan odsprzeda mi kilka śledzi. - Nie, nie sprzedam. - Panie, dam panu 10 złotych za sztukę; a kiedy zobaczył przeczący ruch głową ze strony Żyda, podniósł cenę do 20, potem do 30, a wreszcie do 50 złotych. Wówczas Żyd sprzedał mu dwa śledzie za 100 złotych. Bogacz zjadł je z apety- tem, a na najbliższej stacji poszedł do bufetu napić się piwa. Kiedy wrócił, powie- dział do Żyda: - Ale ze mnie głupiec, gdybym tylko zaczekał do tej stacji, mógłbym kupić dwa śledzie po 30 groszy. - Widzi pan - zawołał Żyd - widzi pan, już działa! 14 II i z tego żyję W pewnym miasteczku na jednej ulicy znajdowało się kilka konkurujących ze sobą żydowskich sklepików, których właściciele prześcigali się w przyciąganiu klienteli. Na drzwiach jednego z zakładów pojawiła się tabliczka: - Manspricht Deutsch. - On parle francais. - English spoken here. - Gawarit pa ruski. Po dodaniu szeregu napisów, informujących o znajomości innych języków, jeden z właścicieli umieścił szyld: "Na migi też." - Widzisz pan, moją dewizą jest: "aby handel szedł". Nawet jeśli do transakcji dokładam, to trudno: niech stracę, ale sprzedam... - Jeżeli do każdego sprzedanego towaru pan dokłada i na wszystkim pan traci- to z czego pan żyjesz? - Widzi pan, w sobotę, w szabas, ja mam sklep zamknięty, to wtedy ja nie dokładam i z tego żyję. - No i widzi pan, panie Handelsblatt, na sklepie macie napis, że ceny są u was stałe, a to futro z ceną trzysta złotych sprzedał mi pan jednak za osiemdziesiąt... - Ależ panie dziedzicu! Nasze ceny są zawsze stałe, ale tak bardzo, żeby wy- puścić tak z niczym szacownego klienta ze sklepu, to one nie są! Czasy kryzysu. Interesy marne. Sklepy konfekcyjne Łabędzia, Kona i Żółtka znaj- dują się w bezpośrednim sąsiedztwie. Pewnego dnia łabędź wystawił wywie- szkę: "Tu udziela się 30% rabatu". Żółtko ogłosił: "Tu udziela się 50% rabatu". Kon wypisał wielkimi literami: "Tu główne wejście". Do sklepu Rosenbluma wchodzi klient. - Proszę spodnie. -Już panu służę. - Ile one kosztują? - Pięćdziesiąt złotych. - Hm. To za drogo, poproszę o jakąś inną parę. - Mam tu świetne spodnie dla pana, o proszę. - Ile one kosztują? - Sześćdziesiąt złotych. - Dobrze, proszę zapakować: Kiedy klient wychodzi, nowy pomocnik Rosenbluma nie posiada się ze zdumie- nia. - Nie rozumiem, dlaczego kupił te za sześćdziesiąt złotych, przecież tamte były lepsze i tańsze. -Tak, tylko, że do prawej kieszeni włożyłem pustą portmonetkę. Rosenkranz z synem Aronem otworzyli nowy sklep odzieżowy. Pewnego dnia Aron podbiega do ojca na zapleczu i pyta go: -Tate. Klient chce wiedzieć, czy koszule bawełniane z napisem "nie zbiega się" rzeczywiście nie kurczą się przy praniu. - A czy koszula jest na niego dobra? - pyta ojciec. - Nie - odpowiada Aron - jest za duża. - No to powiedz mu, że się zbiegają. - Mój towar sam się chwali! - stwierdza gadatliwy sprzedawca. - Ciszej wobec tego. Niech i ja posłyszę. Na Nalewkach wciśnięty między dwa duże sklepy z materiałami tekstylnymi, mieścił się mały, wąski sklepik. Nad wejściem wisiał szyld, na którym z jaskrawo wymalowanego syfonu tryskała woda do szklanki. Na tylnej ścianie sklepiku rzu- cał się w oczy napis po żydowsku, złożony z dużych, wyrazistych liter: "Jeżeli chcesz posłuchać dobrej muzyki klasycznej albo innej, to nie tu twoje miejsce. Jeśli chcesz zobaczyć operę albo operetkę, albo sztukę teatralną, to nie tu twoje miejsce. Jeśli chcesz obejrzeć piękne obrazy albo rzeźby, to nie tu two- je miejsce. ALE JEŚLI CHCESZ SIĘ NAPIĆ SZKLANKĘ CzySTEJ, ZIMNEJ, PODWÓJNIE GA- ZOWANEJ WODY SODOWEJ ZA JEDYNE 5 GROSzy, TO TU TWOJE MIEJSCE!" - Ile ten garnitur..., ale uprzedzam: nie lubię się targować! -Bardzo dobrze. Cenię takich klientów, więc nie będę dużo mówił... Nie będę od pana żądał czterystu ani trzystu, ani nawet dwustU złotych, ale oddam w cenie kosztu, za sto osiemdziesiąt złotych... - Mówiłem, że nie będę się targował, nie powiem panu sto pięćdziesiąt ani sto, ani nawet osiemdziesiąt złotych, ale dokładnie sześćdziesiąt złotych. -Josel! Zapakuj panu ten garnitur. - Ile za to, panie Handelsmann? - o... to luksusowy towar! Sto pięćdziesiąt złotych. - Taak... (jeżeli on mówi sto pięćdziesiąt, to myśli, że mu zapłacę sto dwa- dzieścia. jeśli tak, to odda go za dziewięćdziesiąt. Jeżeli go odda za dziewięćdzie- siąt, to znaczy, że wart jest osiemdziesiąt... to chyba mogę dać za to siedemdzie- siąt pięć złotych). - Panie Handelsman, płacę panu sześćdziesiąt pięć złotych i ani grosza więcej. - Nie będziemy się spierali, panie Janike. Dla pana, starego klienta, po starej zna- jomości... niech będzie siedemdziesiąt złotych... - Jak ja kupowałem od pana ten sklep, to pan mi powiedziałeś, że to kopalnia złota, a tu nic nie można utargować. Oszukałeś mnie pan! -Ja... wcale pana nie oszukałem. To naprawdę kopalnia złota! Ja w tym sklepie zakopałem cały swój majątek. - Dzień dobry jak idą interesy? - One nie idą, je się pcha. -A małżonka zdrowa? - Choroba mego życia, jeszcze się wlecze... - A wierzyciele? - Uj! Idź ty wreszcie, paskudniku! Przeszkadzasz mi liczyć pieniądze... -Ja tu nie widzę żadnych pieniędzy. - Dzisiejsze się kręcą, a ja liczę jutrzejsze! " - Etyka - wyjaśnia Goldman swojemu synowi - to najważniejsza rzecz w intere- sach. - A co to takiego, etyka? - pyta chłopiec. -Wyjaśnię ci. Wyobraź sobie, że klient kupuje marynarkę i płaci studolarowym bank- notem. Kiedy klient wychodzi, widzę, że dał mi dwie sklejone studolarówki. I w tym momencie pojawia się etyka. Mam o tym powiedzieć wspólnikowi, czy też nie? Spotykają się dwaj znajomi sklepikarze. - Jak ci idzie geszeft? - Oj, bardzo źle. Dzień po dniu dopłacam do tego interesu. -To dlaczego go nie sprzedasz? - No, a z czego będę żył? Właściciel sklepu przyjął do pracy sprzedawcę i radzi się przyjaciela, jak się przekonać, czy nowy pracownik jest uczciwy. Przyjaciel pyta: - Czy on przynosi sobie kanapki na drugie śniadanie? - Przynosi. - No to łatwo możesz się przekonać, czy jest uczciwy. Podrzuć mu przy paczu- szce z kanapkami 2 złote. Jak ci je odda, to znaczy, że uczciwy. Jeśli zatrzyma, to go zwolnisz. - Niemądra rada. Przez 2 złote nie będzie ryzykował utraty posady. - No to podrzuć mu 20 złotych. - Co ty gadasz? 20 złotych! 20 złotych to ja bym sam wziął. - Wiesz, gdybym to ja był Rotszyldem, to byłbym jeszcze bogatszy od niego... - A jak byś to zrobił? - No, bo pieniędzy miałbym tyle co Rotszyld, a jeszcze do tego dalej prowa- dziłbym swój handel starzyzną... - Od poniedziałku zostaję eksploatatorem: będę żył z cudzego potu... - Tak? A znalazłeś kapitał? - będę pracował w łaźni! Mordechaj i Awram podpisują u rejenta akt spółki. Przewidujący Mordechaj pro- si o włączenie do kontraktu następującego punktu: "W razie bankructwa firmy, zarobek podzielony będzie między wspólnikami." - Moryc, powiedz mi, jak tam dzisiaj na dworze? -Będziemy mieli zachmurzenie i pluchę, panie dyrektorze. -Moryc!!! Co to za poufałość: będziemy mieli?! Ja sobie nie życzę mieć z tobą jakąś spółkę, rozumiesz?! Ja chcę wiedzieć, jaką ja będę miał dzisiaj pogodę... - Handełe, handełe...!!! Nie masz pan jakiś łachów do sprzedania? - Nie... Moja żona wyjechała. - Wyjechała? A, to pewnie masz pan do sprzedania butelki?! -Mówię ci, Izaak, jak wydawca-młodemu wydawcy: klasyka! Tylko klasyka!!! -A có klasycy, czy oni tak dobrze się sprzedają? - Różnie, ale oni nigdy nie upominają się o honorarium. -Szłojme! Chowamy się szybko do bramy!!! - No dobrze, ale przed kim ty się tak chowałeś? - Właśnie nadchodził mój mecenas. Jakby mnie zobaczył, toby przystanął poga- dać o tym, jak idą interesy, a pojutrze przysłałby mi rachunek za poradę prawną... Pewien żydowski znawca Jidisz tak wyjaśnia znaczenie języka kupców: "Źle mi idzie" - to znaczy: on zarabia, ja tracę. "Idzie mi nieźle" - obydwaj zarabiamy. "Idzie mi dobrze" -ja zarabiam, on traci. Do bankiera Goldsteina przychodzi znajomy z jakimś obcym człowiekiem: - Panie Goldstein, ten pan, to mój kuzyn. Bardzo biedny człowiek. Może by mu pan pomógł? - Mogę dać sto tysięcy złotych. Wystarczy? - Niech będzie sto tysięcy. A moja prowizja? -Jak to prowizja? Panu? Za co? - No, bądź co bądź, ja go jednak przyprowadziłem. Do bogatego bankiera zwraca się ubogi młodzieniec z listem polecającym. - Dobrze, otrzyma pan u mnie posadę. Zacznie pan naturalnie od rzeczy drob- nych, a potem będę panu powierzał stanowiska coraz bardziej odpowiedzialne. Z początku będzie pan nalepiał marki na listy, po paru latach przeniosę pana do archiwum. Potem będzie pan pracował w buchalterii. Do kasy nie mogę pana do- puścić - jest pan jeszcze zbyt młody. W mojej kasie może siedzieć tylko człowiek doświadczony. A w ogóle co to znaczy, do kasy?! Czy ja pana znam? Do kasy! Coś podobnego! Bezczelność! Ja panu pokażę kasę! Won! Moryc Engel skończył prawo, kupił sobie mieszkanie i urządza je. Na biurku stoi już aparat telefoniczny. Moryś dumnie siedzi przy biurku i czeka na pierwszego klienta. Nareszcie służący zawiadamia pana mecenasa, że przyszedł jakiś pan. - Niech poczeka. Dla dodania sobie powagi Moryś każe klientowi czekać przez kwadrans. Wreszcie dzwoni na służącego: - Niech Piotr wprowadzi tego pana. O szafie Pewnego dnia na rynku Berdyczowa Kupiec przed Herszlem zachwalał swój towar: "Szafę za bezcen sprzedam..." - "Wyśmienicie!" "Lecz co z nią pocznę?" - "Odzież zawiesicie". "Mądryś' - rzekł Herszel stuknąwszy się w czoło. - "A sam po mieście będę latał goło?" III. PO CO MARNOWAĆ PIENIĄDZE! - Co byś wolał: tysiąc złotych pożyczki czy dziewięćset na własność? - Oczywiście, że dziewięćset na własność! - E... napraw sobie kiepełe Mosze, nie żal ci tej setki? - Co to znaczy, pan nie płacisz? - Powiedziałem: po prostu nie płacę weksli. - Nie rozumiem, przecież pan sam ten weksel podpisał?! - Tak, ale słowo u mnie więcej znaczy niż podpis... Jak powiedziałem, że nie zapłacę, to nie zapłacę... -Wiesz pan: firma Gebler zatrudniła mnie specjalnie po to abym odzyskał wszy- stkie należności za towar, który pan wziąłeś u nich na kredyt... -Taaak??! Moje gratulacje, to masz pan posadę na całe życie! - Czy ja mogę mieć nadzieję na zwrot moich pieniędzy, Krachgeft? - Kondycja pańskiej nadziei budzi zawsze mój najszczerszy podziw, panie Miłkajło... - Bądź pan tak dobry i zapłać pan wreszcie ten weksel! -Ja weksli nie płacę. -Ja to chciałbym mieszkać na biegunie... - Coś ty Moryc, zwariowałeś?! Na biegunie? - Wyobraź sobie co za rozkosz... Jest dzień, przychodzi do mnie wierzyciel z wek- slami, a ja mu mówię: przyjdź pan za dwa dni! Abramowicz pyta bankiera, czy nie zdyskontowałby weksla, podpisanego przez bardzo znanego człowieka. - Do kogo należy ten podpis? - pyta trzeźwo Sibelman. - Do Rotszylda. -Też pytanie! Przynoś pan prędko ten weksel. Po upływie pół godziny Abramowicz wraca z wekslem: - Proszę. -A gdzie podpis? Nie widzę tu żadnego podpisu! -Co? Na wekslu takiego znanego czŁowieka, jak Rotszyld, potrzebny jest podpis?! - Jak się pan masz, kochany panie Wajsmann? Jak prosperuje pański kochany bank -Ja i mój bank mamy się dobrze, a co się tyczy "kochanego", to może pan na mnie nie liczyć... List handlowy. Pański arcybezczelny list, domagający się zwrotu pieniędzy otrzymałem. Zawia- damiam Pana, że do końca każdego roku kładę do szuflady mego biurka wszyst- kie nie zapłacone weksle i rachunki. Pierwszego stycznia losuję jeden z nich. Wy- ciągnięty rachun‚k zostaje w przeciągu roku uregulowany. Ostrzegam Pana, że w przypadku powtórzenia się podobnych nagabywań o zwrot wiadomej nam kwoty wykluczę pański rachunek z loterii. Z poważaniem. -Wiesz pan, panie Plajtmach, takich klientów jak pan, to ja chciałbym mieć dwu- dziestu! -Co pan mówisz, Szpasbaum?! Ja panu pŁacę tylko wekslami, które zawsze idą do protestu, a pan... to uprzejmość? - Właśnie dlatego chciałbym mieć takich klientów jak pan dwudziestu!!! Ale, do jasnej cholery... dlaczego właśnie ja mam ich dwustu?!!! - Wyobraź pan sobie, jaka jest teraz technika! W Anglii działa taka maszyna, do której z jednej strony wkłada się surową wełnę, a z drugiej wychodzi gotowy zwój materiału ze wzorem i wszystkimi stemplami... - No i co to za rewelacja?! U nas w Łodzi działają już od dawna takie maszyny, że z jednej strony wkłada się surową przędzę, a z drugiej wychodzi już oprotesto- wany weksel! ! ! - Dokąd idziesz, Lejzor? - Idę nadać ważne ogłoszenie Pikelszpasa do gazety: "Kupuję oprotestowane we- ksle, płacę dobre ceny. Zgłaszać się do sklepiku ze śledziami, na rogu Dzikiej i Wielkiej. Ilości mniejszych niż pięć kilogramów nie kupuję." - Jak to jest, tate...? Targowałeś się z tym hurtownikiem tekstyliów o każdy grosz, a przecież ty, tato, wiesz i ja wiem, że zapłacisz mu za ten towar weksla- mi, których nie masz zamiaru wykupić? - Widzisz synku, trzeba mieć współczucie dla bliźnich. Po pierwsze, niech on ma wrażenie, że mu kiedyś zapłacę, więc chcę osiągnąć jak najniższą cenę. Po wtóre, jeżeli on już straci, to przecież mi go żal i niech ta jego strata będzie jak najmniej- sza... - Wiesz, co się stało?! Plajtmach płaci weksle... -Jeżeli Plajtmach płaci swoje weksle, to już teraz wszystko na świecie jest możli- we! ! ! -Słyszałeś Blumsztajn? Krancman został... wydawcą! - Krancman? A co on takiego pisze i wydaje? - Weksle, bo gotówki już dawno się pozbył.:. - Witaj Szlanbaum jak zdrowie? Co ciebie sprowadza? - Mam do ciebie, Mojsiewicz, oficjalną sprawę... Przed trzema miesiącami zwró- ciłem ci 1000 złotych, które ci byłem winien. Ale ze względu na kryzys i moją trudną sytuację, zmuszony jestem domagać się natychmiastowego zwrotu tej sumy... - Dzień dobry, Jojne, pamiętasz, w zeszłym roku pożyczyłem ci sto złotych? - Oczywiście, pamiętam. - A więc skoro pamiętasz, to powiedz, kiedy mi oddasz? - Skąd ja to mogę wiedzieć? Czy ja jestem prorokiem? - Nie mam czasu codziennie dopominać się o zwrot długu! - Czy w piątek odpowiadałoby panu? - Świetnie! Będzie pan miał pieniądze? - Nie, ale przypomnieć mi pan może! - Odkąd zaczęło mi się lepiej powodzić, goście pchają się do mnie drzwiami i oknami. Dłużej już tego nie wytrzymam. -Jest na to bardzo prosty sposób: poproś bogatszych o trochę pieniędzy, a bie- dniejszym udziel małej pożyczki -wtedy na pewno ani jednych, ani drugich już więcej nie zobaczysz. - Moniek, pożycz mi sto złotych. - Nie mam takiej sumy przy sobie. - A w domu? - W domu? Dziękuję, wszyscy zdrowi. Icek puka późnym wieczorem w okno Jankiela. - Jankiel, śpisz już? - Nie... -To pożycz mi 50 złotych. - Już śpię, już śpię! - Wiesz, śnił mi się sam Rotszyld... - A pożyczył ci co? - Nie. - Oj, Icek, Icek... z tobą jest już całkiem źle, jak iy nawet we śnie nie masz kredytu... - Aleś mi klienta polecił! Wziął towaru za pięćdziesiąt tysięcy i po trzech dniach splajtował! - Ale on ci przecież zwrócił cały, nienaruszony towar, to czego ty się denerwu- jesz,. kiedy nie poniosłeś żadnej straty??? - Zwrócił! No właśnie, tyle to każdy głupi potrafi! Nie poniosłem straty?! A co ja teraz mam zrobić z tym chłamem?!!! Panie Krajcmann, pożycz mi pan sto tysięcy pod zastaw mojej fabryki. - Aha! Nic z tego... Potem pan stu tysięcy nie oddasz, a ja zostanę z fabryką! - Icek, pożycz ty mnie tysiąc złotych... - Jak wrócę, to ci pożyczę. - A kiedy ty wracasz? - A kto ci powiedział, że ja wyjeżdżam?! - Co Chaim teraz porabia? - Zajmuje się sportem zimowym... - Jakim? - Biega od rana, pożyczyć od kogoś parę złotych na węgiel. -Źle jest Szumann. Pieniędzy nie ma, a bez nich nic nie można zrobić! - E... coś jednak robić można. - Na przykład? - Długi. -Ten Fancbaum to rzeczywiście bardzo rezolutny i honorowy dłużnik... -A co on robi? Oddaje?! - Jak się kto natarczywie upomina o dług, to się obraża i nie oddaje. A jeśli się ktoś nie upomina, to on cierpliwie czeka, aż się wreszcie upomni. -Gołdmann, dasz mi w końcu te pieniądze na interes? - A co to za interes? - Ty mnie tylko daj pieniądze, a interes to ja sam sobie znajdę... - Goldmann; ty mnie pożycz sto tysięcy. -Ja tobie nie pożyczę... - Ale Goldmann, dlaczego ty nie chcesz mi pożyczyć? - Bo ty nie znasz wartości pieniądza. -Ja nie znam wartości pieniądza?! Oczywiście, że znam!!! -Taak? To spróbuj go pożyczyć!!! Pewnego dnia Rotszyld przyjmuje żebraka. - Widzę, że jesteś żebrakiem, ale dlaczego na twojej wizytówce, pod nazwiskiem jest napisane: "Porady"? - Bo udzielam porad. - A ile kosztuje porada? - Pięćdziesiąt szylingów. - Dobrze, masz tu pięćdziesiąt szylingów, tylko daj mi dobrą radę. - Oczywiście, panie Rotszyld. - Powiedz mi, jak mam się pozbywać naciągaczy. -Wiesz, Widelmann, jaki jest pewny sposób na zdobycie fortuny? - No... Przez co najmniej pięć lat być względem bliźnich okropną świnią. - A potem? - Potem? Potem już nią pozostać... - Panie Mandelkern, czy pan wie, że ja jutro wydaję moją córkę za mąż? - Wiem. - A czy wie pan, że mam jej dać w posagu dwadzieścia tysięcy? - Słyszałem. - Ale mam tylko dziesięć tysięcy. Pożycz mi pan te drugie dziesięć. - Nie mam. Ale mogę panu dać dobrą radę. Posag ma pan złożyć u notariusza na Elektoralnej? - Tak. -A więc niech pan położy te dziesięć tysięcy na kominku przed lustrem. Pańskie dziesięć przed lustrem i dziesięć w lustrze, to razem dwadzieścia tysięcy. -Już myślałem o tym. A sęk w tym, że ja mam tylko te dziesięć tysięcy w lustrze. - Ubezpieczyłem się dziś w towarzystwie asekuracyjnym od ognia i gradu. -Od ognia, Kugelszwanc, to ja rozumiem, ale jak ty zrobisz grad??? - Panie Szwildenmach, dlaczego nie zapłaciłeś pan weksli za towar? - Nie miałem po prostu pieniędzy... - No wiesz pan co... To dawaj pan towar! - Dobrze, ale za gotówkę. - Oddajesz mi pan te tysiąc złOtych czy nie... - Sza... bez krzyków panie Borgibt. - Nie wolno mi krzyczeć?! Właśnie, że będę krzyczał! Pan nie chce, żebym o tym mówił i żeby wszyscy się dowiedzieli?! Pan się wstydzisz, a dobrze, wstydź się pan! - Uchowaj Boże. Nie o to chodzi, tylko jak będziesz pan krzyczał, to ludzie do- wiedzą się, że pożyczyłeś mi pan tysiąc złotych, a jak się dowiedzą, to wezwą po- gotowie i odwiozą pana do Tworek. - Panie, Szlangbaum, kup pan los! Wielka loteria fantowa! Za jedyne pięć złotych możesz pan wygrać samochód! Masz pan auto za jedyne pięć złotych!!! -A na cholerę mnie auto?! Wcale nie chcę mieć auta!!! - Niech się pan nie denerwuje i kupi los! Jest ich dwadzieścia tysięcy, to dlacze- go akurat pan miałbyś wygrać to cholerne auto?! - Wiecie, moja firma jest taka, że księga główna jest tak długa, że od strony -"ma" ůdo strony "winien" trzeba jechać rowerem! - E... to nic Icek! U nas postanowiono ostatnio nie stawiać kropek nad "i", aby w ten sposób zaoszczędzać 1000 złotych tygodniowo... - Co wy wiecie o poważnych firmach! Mój bank jest taki ogromny, że nikomu nie może udzielić długoterminowych kredytów, gdyż zanim klient wyjdzie z otrzy- maną gotówką, już musi wracać, bo jest termin spłaty. Lejzorek udaje się do swego przyjaciela z lat dziecinnych, kupca Kona, żeby uzy- skać list polecający do bankiera Aprikozenkranca. Podczas gdy Kon pisze list polecający, Lejzorek czyści kapelusz, dłubie w nosie, pali fajkę. - Masz Lejzorek, ten list. Tylko dam ci radę: kiedy będziesz u Aprikożenkranca, nie dłub w nosie i nie pal fajki. - Ty mnie uczysz? To może ja nie wiem, jak należy się zachowywać w przyzwo- itym domu? - Mosze, powiedz ty mnie prawdę! Ile lat ma ten koń? - Mówię: trzy lata. - Oj oj! Ale on mnie wygląda na więcej! -A pewnie, bo chce żyć dłużej! A pan byś nie chciał? Personel firmy Sonenthal i Sp. domaga się u szefa podwyżki. Właściciel wyraża swoje oburzenie: - Przepraszam, panów, dlaczego? Ja w swoim czasie miałem 30 rubli miesięcznie i dobrze mi z tym było. -Ja też pana przepraszam odzywa się młody buchalter Blum, ale wtedy jeszcze nie było kas kontrolujących! - Panie włościan, ja panu za dług zajmę wszystkie krowy! - Panie Szerger, to mnie zrujnuje... -Ależ nie, bo pan je będzie miał u siebie i będzie je żywił, a ja je będę tylko doił! - Popatrz, Szyldman, nawet urzędnicy państwowi biorą się za strajkowanie. - Bo one nie umieją rachować, Rozenknecht... - Nie rozumiem... - Popatrz, jak taki urzędnik miał dotychczas miesięcznie "x" złotych, wszystko jedno ile, bo i tak co miesiąc brakowało mu sto złotych, to po pierwszej dewalu- acji brakowało mu o 20% mniej, czyli tylko osiemdziesięciu złotych. Po drugieł dewaluacji brakowało mu o dalsze 20% mniej, czyli tylko 64 złotych, a gdy tem- po dewaluacji się przyśpiesza, to już nic im nie będzie brakować. I będzie dobrze, więc po co strajkowanie?! - To skandal, panie stróżu, jakem Rozenfeld!!! Jest już minuta po siódmej, a w moim biurze nikogo nie ma!!! Czy żaden ztych próżniaków i złodziei grosza jeszcze nie przyszedł?! - Nie, panie dyrektorze, pan jest pierwszy... O włosach Zwinąwszy kramik, Herszel w pewne rano wyszedł na miasto z brodą rozczochraną zaś spod jarmułki, wzdłuż twarzy wychudłej wciąż się niesforne przemykały kudły. "Co to ma znaczyć?" - pytają sąsiedzi, "Tylu lichwiarzy mi na karku siedzi- kpiarz odparł, pustą potrząsając kiesą- że nawet włosy mą własnością nie są. Czemuż więc, mówiąc tak pomiędzy braćmi, o uczesanie cudzych włosów dbać mi?!... IV I BęDZIESZ PAN jAK Z PARYSKIEgO ŻuRNALA! Na Nalewkach konkurowali ze sobą krawcy, których zakłady mieściły się na jed- nej ulicy.. Pierwszy wywiesił szyld: "Najlepszy krawiec w mieście." Drugi na zakładzie umieścił napis: "Najlepszy krawiec w Polsce." Inny z konkurentów ka- zał odlać wielkie mosiężne litery: "Najlepszy krawiec na świecie." Nie namyślając się długo, nieco uboższy i skromniejszy z konkurentów wymalował na witrynie swego zakładu: "Najlepszy krawiec na tej ulicy!"-Ta marynarka leży na panu jak rękawiczka, to czemu pan się krzywi? - Ma pan rację, Fajnes, jak rękawiczka, rękawy zachodzą mi aż na palce... - Szanowny dziedzic ma jak zwykle rację! Tak, tu się zmarszczy, tam podłożę jeszcze włosia i płótna, na plecach się wszystko wyrówna i będzie pan jak z pa- ryskiego żurnala... - No, teraz to co innego... Tak, Mosiek, żeby było jak teraz, trzeba czasem te trzy dni dopracować, dopieścić... - Mosze! - mówi po wyjściu klienta żona krawca - przecież ty nawet nie tknąłeś tej marynarki, jak ją powiesiłeś przed trzema dniami na wieszaku, to wisiała do dziś i nic w niej nie poprawiałeś! - Masz rację, Roza, ale przecież pan dziedzic nic o tym nie wiedział. -Panie, to skandal! Pan Bóg w tydzień stworzył świat, a pan jedną parę spodni fabrykujesz trzy miesiące! -Tak, to racja. Ale spójrz pan na ten świat i spójrz pan na te spodnie!!! - Powiedz mi, tate, co to jest luksus elegancji? - Wyobraź sobie, że ktoś ma długą brodę, taką, że zakrywa mu cały tors... Jeżeli ten ktoś pomimo tego nosi krawat, to jest to elegancja. A jeżeli do tego krawata wpina jeszcze spinkę z brylantem, to już jest luksus elegancji. Wiejski krawiec od lat klepie biedę, gdyż wszyscy klienci ciągle targują się o i tak nie- znaczne sumy, których żąda za uszycie ubrań. Któregoś dnia wybucha gniewem: - Gdybym był Rotszyldem, to przysięgam, że nigdy w życiu nie uszyłbym niko- mu kaftana za mniej niż dwa złote! V PO JAKIM KURSIE! - Panie Gajkowitz, pan musisz koniecznie zmienić powietrze... - Po jakim kursie, panie doktorze? Bankier Worms jest ciężko chory. Żona wzywa lekarza. Ten kilkakrotnie mierzy temperaturę pacjenta. - Proszę pani, mąż pani ma gorączkę. Temperatura waha się między 38, a 39 stopni... Na to podrywa się Worms: - Przy 40 sprzedawajcie!!! Lejzorek i Awram leżą w szpitalu na sąsiadujących ze sobą łóżkach. Obydwaj cierpią na'zapalenie korzonków. W czasie masażu Awram wyje z bólu, a Lejzorek leży spokojnie, z uśmiechem. Po masażu zdziwiony Awram pyta: - Dlaczego, do cholery, ciebie w ogóle nie boli? - Bo do masażu daję zdrową nogę. Buberman udaje się do znanego lekarza. Przed konsultacją zasięga języka i do- wiaduje się, że pierwsza wizyta kosztuje trzydzieści złotych, następna zaś, pięt- naście. Wchodząc do gabinetu, Buberman wita się, jak stary znajomy: - Dzień dobry, panie doktorze, to znowu ja. Lekarz wypytuj‚ chorego, bada, bierze 15 złotych i mówi: - Nic nowego, drogi panie. Proszę.przyjmować nadal te same lekarstwa. Zilberkranc, cierpiąc na żołądek, udaje się do wybitnego lekarza po poradę. Profesor bada go, a następnie wręcza receptę. - Ile mam zapłacić za pańskie cenne rady, panie profesorze? - Sto złotych. - Sto złotych? Mój Boże, nie mogę dać panu więcej niż dwadzieścia złotych. -Co to ma znaczyć: dwadzieścia złotych? Pan wie dobrze, kim ja jestem. Należy przedtem poinformować się'o moim honorarium! Albo lepiej iść do innego leka- rza, który bierze mniej za wizytę. - Panie profesorze, jeśli idzie o moje zdrowie, to ja nie zwracam uwagi na hono- rarium. - Nie wiem, co mam robić? Mam pięćdziesiąt kilo nadwagi. Aby schudnąć, je- den lekarz zalecił mi biegać co najmniej jedną godzinę dziennie, a inny znów wy- jechać do Karlsbadu... To co ja mam teraz robić?! -Ty zrobisz najlepiej, jak się posłuchasz obu! Zbierz się i biegnij do Karlsbadu... Pewna pani wysłała z Zakopanego do W"rszawy telegram następującej treści: "Lekarz kazał operować, operować". Na ten telegram nadeszła z Warszawy do Zakopanego odpowiedź: "Lekarz kazał operować, operować?" Urzędnikowi na poczcie wydało się to podejrzane. Obawiając się, że to szpiegow- ski szyfr, zawiadomił odnośne władze, które udały się do adresatki, pani Apfel- baum, prosząc o wyjaśnienie. - To proste - tłumaczy pani Sara. - Zawiadomiłam męża, że lekarz kazał mi się operować, i zapytałam go, czy operować. A mąż mi odpowiedział: "Lekarz kazał operować? Operować?". Goldfeld udaje się po poradę do znanego specjalisty. Po konsultacji wręcza leka- rzowi dwadzieścia złotych. - Przepraszam pana, należy się więcej. -Och mój Boże, nie wiedziałem i mam tylko przy sobie dwadzieścia złotych. - Dobrze, ale na przyszłość, niech pan pamięta, że wizyta u mnie kosztuje pięćdziesiąt złotych. - Pięćdziesiąt? A mnie mówiono, że trzydzieści. Jankiel idzie do lekarza i wymienia mu wszystkie swoje dolegliwości. Lekarz ba- da go długo i starannie. - Nie widzę u pana żadnego chorego organu. Ale chciałbym jeszcze zbadać pa- na mocz. Proszę przyjść jutro o jedenastej i przynieść mocz do analizy. Nazajutrz o jedenastej Jankiel przynosi w dużym słoju 3 litry moczu. Lekarz uważa, że jeśli chodzi o ilość, to Jankiel przesadził, ale robi analizę i stwierdza: -Absolutnie wszystko w porządku. -To doskonale! Jankiel płaci honorarium i wraca do domu. - No, Sara - mówi - Bogu niech będą dzięki! Ani ja, ani ty, ani Rebeka, ani Sru- lek nie mamy białka. - Panie Chorowitz, pan masz nerwicę żołądka. - Co..? A co nerwy mają do mojego żołądka?! A co on ma: weksle do zapłace- nia albo długi, albo komornika czy trzy córki na wydaniu? - Panie doktorze, co należy zrobić, jeżeli u chorego trzeba wywołać obfite poty, a żaden środek nie skutkuje? - No cóż...; ja na przykład mówię mu zawsze, ile ma zapłacić za wizytę... Lejzorek stracił rozum i został przewieziony do sanatorium dla psychicznie cho- rych. Przez cały tydzień zachowywał się spokojnie. Nagle w sobotę zaczyna po- woływać się na przepisy religijne i żąda stanowczo koszernych posiłków. Wy- syłają go więc w towarzystwie pielęgniarza do drogiej jadłodajni, gdzie Lejzorek pałaszuje ogromne ilości świątecznych smakołyków. Po powrocie do zakładu po- bożniś zapala wonne cygaro. Lekarz Żyd karci go za to karygodne naruszenie przepisów. - Najpierw domagasz się w sobotę koszernego obiadu, a potem palisz? Na to Lejzorek spokojnie: - Panie doktorze! A od czego ja jestem wariat?... - Dlaczego nagle ten zawał? Rozenfeldowi przecież szło tak znakomicie..: - Ach, to zwyczajny pech! Jak wiesz, dorobił się fortuny na galanterii firmy Lib- by and Son, London... Kiedy otwierał już czwarty sklep w Warszawie, był akurat obecny, gdy nadszedł transport słynnych moherowych skarpet po dwa i pół złotego za parę, na których robił największy pieniądz... i wtedy to się stało... - Ale co? -W jednej ze skrzyń znalazł druk: "400 par F3, gat. 3, faktura na Londyn, 50 groszy para, Izak Cypershon, łódź". Wtedy nagle zrozumiał, ile on przez te lata stracił! - Ty za dużo palisz Grojcmann, to szkodzi zdrowiu i kosztuje masę pieniędzy... Gdybyś tak nie palił, to zaoszczędziłbyś na dom i samochód. - A ty palisz? - - Nie. - A masz to wszystko? - Nie... - A widzisz?! - Mendel widzi Moryca jedzącego kurę.- - Na co jesteś chory?- pyta ze współczuciem. - Chory?! Dlaczego chory? - Bo jak Żyd je kurę, to znaczy, że albo jest chory, albo kura była zdychająca... Żyd miał aptekę. Pewnego dnia musiał wyjść załatwić pewien interes, a szkoda mu było zamykać, bo może akurat ktoś przyjdzie, kupi, a on nie sprzeda i nie utarguje. Zawołał więc małego Joska i powiedział: - Josek, tate musi wyjść, a ty będziesz sprzedawał. Ja ci wszystko wytłumaczę. Tu masz na kaszel, tu na żołądek, tu na wątrobę... Po wytłumaczeniu Joskowi wyszedł. Wraca po jakimś czasie i pyta: - Był kto? - Był - odpowiada Josek. - Co miał? - Katar. -Co ty mu dał? - Na przeczyszczenie. - No, ty głupi! Coś ty narobił! Na to Josek: - Tate, ty bądź spokojny. Patrz, on teraz tam stoi i boi się kichnąć. Lejzorek zachorował i poszedł do szpitala. Lekarz zbadat go dokładnie i zalecił, by regularnie zażywał przepisane lekarstwo. - łykaj łyżeczkę trzy razy dziennie - przypominał lekarz. - Jaka to ma być łyżeczka, srebrna czy cynowa? - spytał Lejzorek. -To nie ma znaczenia, może być zwykła. - Nie sądzę, żeby mi pomogło, panie doktorze. Już połknąłem całą tacę sre- brnych łyżeczek i co, nadal jestem chory. Pewien Żyd mawiał: - Od czasu do czasu odwiedzam doktora - doktor też musi żyć! Następnie z re- ceptą idę do apteki - aptekarz też musi żyć! Potem wylewam lekarstwo do zlewu -ja też muszę żyć! VI. MAŁE MIASTECZKO - Komu to jest potrzebne, żeby tyle ludzi na całym świecie obnosiło się ze swy- mi troskami... W naszym miasteczku zróbmy tak, że wynajmiemy jednego człowieka, który by troszczył się za wszystkich... - No dobrze, ale taki człowiek pobierałby stałe wynagrodzenie, nie.miałby się więc o co troszczyć. - - Bez obaw, jeżeli wynagrodzenie pobierał będzie w kasie naszej gminy, to już będzie miał o co się troszczyć... Komiwojażer Aprikozenkranc jest przejazdem w małym miasteczku. Nie może dostać miejsca w hotelu. Zaczepia na ulicy starego Żyda i pyta, czy nie mógłby u niego przenocować. - Ale u nas jest ciasno - mówi tamten. - Nie szkodzi, jakoś się zmieścimy. Nazajutsz rano gospodarz budzi gościa: - Wstawaj pan! - Daj pan jeszcze pospać! - Wstawaj pan, potrzebne nam prześcieradło, bo żona musi nakryć do stołu. Małe miasteczko. Jakiś wieśniak zaczepia małego chłopca: -Ty, Moszek, gdzie tu jest magistrat? - Skąd pan wie, że ja się nazywam Moszek? - Zgadłem. -To niech pan zgadnie, gdzie jest magistrat. Domokrążny sprzedawca namawia klienta w Ozorkowie: - Pan to musisz kupić; to jest rewelacyjny proszek na pchły! Bierzesz pan tylko takie pchłe, sypiesz jej pan ciut tego proszku w pysk i ona gwarantowanie panu zdycha! Do Pinczowa zajeżdża cyrk, reklamujący przede wszystkim akrobację, z nie- zwykłym salto mortale. Wszystkie bilety wyprzedane. W dzień pierwszego przed- stawienia czołowy akrobata zwichnął nogę. Dyrektor cyrku jest w rozpaczy. W pew- nej chwili zjawia się u dyrektora Żółtko i oświadcza, że on wejdzie na trapez. - Pan? - dziwi się dyrektor. - Ja. Czy to takie dziwne? Tylko, pieniądze z góry. Dyrektor nie ma innego wyjścia. Przystaje. Nadchodzi krytyczna chwila. Żółtko, odpowiednio odziany, zostaje wciągnięty przy pomocy liny pod kopułę cyrku, skąd ma wykonać numer. Rozlegają się bęb- ny cyrkowe. Chwila .napiętej, pełnej wyczekiwania ciszy. Nic. Znowu bębny. Żółtko nie skacze. Znowu bębny. Znowu nic się nie dzieje. Publiczność zaczyna się niecierpliwić. Tu i ówdzie rozlegają się gwizdy. Wreszcie ktoś woła: - No skacz pan! - o skoku nie może być mowy - odpowiada Żółtko - Pomóżcie mi lepiej zejść. Żydzi z Lubartowa wiedzieli, że nazywani są najgłupszymi Żydami na świecie. Aby coś zaradzić, wysłali pewnego młodzieńca na dwa lata do Paryża, aby tam uczęszczał do szkół I po powrocie podciągnął swych ziomków. Zarówno wyjazd jak i powrót wybrańca był wielką i huczną uroczystością... Gdy po dwóch latach na stację wjeżdżał pociąg wiozący uczonego z Lubartowa, witał go wielki tłum Żydów. Młody mędrzec - wyglądając przez okno - złapał się za głowę i zawołał: - Aj waj! To oni tu jeszcze stoją!!! Jak oni wytrzymali tak wymachiwać rękami przez dwa lata?! Trzech Żydów z małego miasteczka wyjeżdża do Warszawy. Po ich powrocie ktoś doniósł rabinowi, że jadali w niekoszernych restauracjach i chodzili do domów publicznych: Rabin wezwał całą trójkę do siebie i za karę kazał im włożyć groch do butów i chodzić tak przez osiem dni. W kilka godzin później dwóch z nich utykając, spotyka trzeciego. który porusza się swobodnie, jakby nigdy nic. - Co, nie zrobiłeś tak, jak kazał rabin? - Zrobiłem tak, ale rabin nic nie mówił, że ten groch nie może być ugotowany. Do miasteczka przyj‚chał komiwojażer i szuka potrzebnego mu adresu. Spotyka starego Żyda, który niesie w obu rękach dużego arbuza. - Przepraszam pana - zwraca się do Żyda przyjezdny - gdzie jest ulica Lipowa? Żyd chwilę się zastanawia, potem prosi przyjezdnego, żeby potrzymał arbuz. Podaje mu owoc, rozkłada szeroko ręce i mówi: -Ja nie wiem. Do pewnego miasteczka przyjechał kiedyś wielki dygnitarz, którego witała między innymi delegacja miejscowych Żydów. - Powiedzcie mi, czy w waszym mi‚ście urodził się kiedyś jaki sławny, wielki mąż - Żyd? - pyta dygnitarz. - Niestety nie. U nas zawsze rodzą się tylko małe żydowskie dzieci. W małopolskim miasteczku stoją obok siebie kościół i synagoga. Pewnego pięknego dnia dozorca bożnicy wygrzewał się na słońcu przed bramą. Gościńcem nadszedł nieznany chłop, zdjął kapelusz i powiedział: - Niech, będzie pochwalony Jezus Chrystus! - To obok - odparł dozorca. - Tu mieszka Ojciec. W małym miasteczku na Zachodzie kowboj zeskakuje z konia i zwraca się do przechodnia: - Proszę pana, proszę popilnować mi konia, a ja na chwilę udam się do saloonu, zgoda? -Jak to? - oburza się przechodzień. - Ma pan czelność prosić mnie, bym popil- nował pańskiego konia. A wie pan chociaż,.kim ja jestem? Jestem dyrektorem centralnego zarządu gminy żydowskiej. - Nic nie szkodzi - mówi kowboj - ja i tak panu ufam. VII. CZY TU MOŻNA ZAROBIĆ? Wilhelm II dokonuje przeglądu pułku, który wsławił się walecznością. W czasie przeglądu widzi, że mundur jednego z żołnierzy zostawia wiele do życzenia. Pod- chodzi doń i pyta: - Jak się nazywasz? - Jankiel Kon. -Jesteś skazany na osiem dni karceru za niedbały wygląd. Kilka miesięcy później pułk ponownie okrył się chwałą na polu bitwy i ponownie przybył cesarz, by wygłosić do żołnierzy płomienne przemówienie. Kiedy skończył, na komendę wszyscy wznoszą okrzyk: "Chwała niezwyciężonemu ce- sarzowi Wilhelmowi". Cesarz zauważył, że jeden z żołnierzy stoi z zaciśniętymi ustami. - A, poznaję cię - mówi. - To ty jesteś Jankiel Kon, którego skazałem na osiem dni aresztu. -Tak jest, wasza wysokość. - Dlaczegoś nie wiwatował, jak wszyscy? - Przepraszam, wasza wysokość, ale mnie się wydawało, że my się gniewamy. Chaim, wcielony do armćć carskiej, w bitwie z Niemcami zachował się po boha- tersku. Po bitwie wzywa go generał i pyta: - Jesteś prawdziwym bohaterem. Chciałbym cię nagrodzić. Co wolisz, wojenny krzyż czy sto rubli? - A ile, panie generale, kosztuje krzyż wojenny? - Pięć rubli. -To ja poproszę o krzyż wojenny i dziewięćdziesiąt pięć rubli. Armia carska. Pułkownik wysyła Szmula na zwiad. Po powrocie Szmul staje przed pułkownikiem: - Czego się dowiedziałeś? - pyta dowódca. -Jakiś kilometr stąd jest strumyk, a za strumykiem wieś. - To wszystko? -Tak jest, panie pułkowniku. Artyleria przejdzie, kawaleria przejdzie, piechota nie przejdzie. - Dlaczego piechota nie przejdzie? - Bo we wsi są złe psy! Car Mikołaj II dokonuje przeglądu jednego z pułków. - Twoje nazwisko? - Stojkow. - Kochasz cara? - Tak. jest, wasza cesarska mość. - Mógłbyś mnie zabić? - Nie, wasza cesarska mość. Podchodzi do dobosza: - Twoje nazwisko? -Srulek Żółtko. - Kochasz cara? - Dlaczego nie? - Mógłbyś mnie zabić? - Czym? Bębnem? Front austriacko-włoski. Dwaj żołnierze, Żyd i Włoch, rozmawiają ze sobą. -Powiadasz-mówi Włoch-że twoi przodkowie tyle mądrych rzeczy wynaleźli. A może wiesz, co ostatnio znaleziono niedaleko Rzymu? - No, co takiego? - Druty. - No i co? -Jak to co? Przecież to znaczy to, że już starożytni Rzymianie wynaleźli telegraf. -Też coś! A nie wiesz, co znaleziono koło Jerozolimy? - Nie. Co? - Nic. - No więc? -Jak to "więc"? Przecież to znaczy, że Żydzi wynaleźli telegraf bez drutu. -Abram! Nasz Lejbuś powiedział, że on chce robić karierę wojskową!!! -Jeżeli chce, to nie będę się sprzeciwiał... Ostatecznie Napoleon też pozostawił spory majątek. - Co, ja Icek Goldblum uchylam się od służby w wojsku i walczenia na fron- cie...?! To pan nie wiesz, że Żyd jak idzie na front, to walczy jak lew?! - No właśnie. I pewnie dlatego t"kiego lwa trudno tam doprowadzić... - Rekrut Feuerschiss! Co wy wyrabiacie, odkąd to na komendę: "Do przysięgi", podnosi się trzy palce?! - Przepraszam, panie poruczniku, ale czy ja nie służę w trzeciej kompanćć? - Wiesz, Lejzor, w wojsku był taki jeden kapral - idiota, co kazał mi pływać.,po asfalcie... - I co, pływałeś? - Tak. Ale przez cały czas myślałem sobie, co to będzie, jak on mi rozkaże zanur- kować! - No i co tam u Icka na wojnie, żyje? - Żyje, ale jestem o niego strasznie niespokojny... - Dlaczego? - Od pewnego czasu przestał pisać nam, jak daleko znajduje się od najbliższego placu boju. W Izraelu ochotnicy zgłaszają się do wojska. Mają sobie wybrać rodzaj broni. Zgłasza się Icek. Zostaje przesłuchany, przebadany, w końcu przewodniczący ko- misji pyta go, do jakiej formacji chce iść. - Do marynarki - oświadcza Icek. - A czy umiecie pływać? - Po co? - dziwi się Icek. - Nie macie okrętów? - Icek, podobno twój syn uciekł przed wojskiem? - A czy on jest Napoleon, żeby wojsko przed nim uciekało?! - Moryś, gdyby ciebie się pytali, co ty jesteś w cywilu, to nie mów, że my han- dlujemy śledziami... - A czemu, tate? - Bo oni mogliby dać cze do marynarki. Moszek odbywa służbę wojskową. Przyjechał na krótki urlop do domu i opowia- da o swoim życiu w wojsku: - Nawet mi się tam podoba, tylko nie lubię musztry. - Dlaczego? - Kapral się na mnie uwziął, dokucza mi i właśnie podczas musztry najczęściej wystawia mnie na pośmiewisko przed całą kompanią. - A co on robi? - Wyobraźcie sobie całą kompanię wystawioną na baczność, a ja w pierwszym szeregu. Kapral woła "Rabinowicz wystąp!" I wtedy przed frontem kompanćć po- jawia się najpierw mój brzuch, potem mój nos, potem ja... i cała kompania w ryk! Dowódca pułku dokonuje przeglądu swojej jednostki. - Szeregowiec, Steinberg, brak wam guzika! - Tak jest, panie pułkowniku. I co ja na to poradzę? - Oferma! Przyszyć! - Przecie to nie moja marynarka! - W wojsku jest ona wasza! -Jeśli jest moja, to co pana pułkownika obchodzi brak guzika? - Panie kapitanie, melduję posłusznie, że proszę o zwolnienie i przepustkę na piątek. - A co tam znowu? - Immatrykulacja. - Ach..., ciągle te żydowskie święta! - Mówię ci, Herszek, strasznie było na froncie. - Ty mi mówisz, a czy ja tam nie byłem? - Najgorsze te pociski. - Pociski to nic, ale ten huk, który one robią, to jest nie do zniesienia. - Pamiętajcie, poborowi, że największą powinnością i przyjemnością dla oby- watela jest umrzeć dla ojczyzny... A co jeszcze, waszym zdaniem, jest największą powinnością dla obywatela naszego kraju? - Według mojego zdania - odpowiada Rosenberg - największą przyjemnością jest mieć dzieci dla ojczyzny... Lewi Eshkol był premierem Izraela w okresie wojny sześciodniowej w 1967 roku, w czasie której Izrael pokonał połączone armie Egiptu, Syrćć i Jordanćć w mistrzowsko przeprowadzonej kampanćć. Po zwycięskiej bitwie dziennikarz amerykański zapytał Eshkola, jak to się stało, że tak niewielu Izraelczyków zdołało pokonać armię arabską. - To proste - powiedział ze śmiechem Eshkol. Kiedy wojska egipskie zamknęły nam dojście do morza w Ejlacie, powołaliśmy rezerwy złożone z lekarzy, pra- wników i księgowych. I kiedy Mosze Dajan, nasz minister obrony, wydał rozkaz ataku całej armćć izraelskiej, chłopcy zaatakowali i wygrali bitwę. VIII. MY I RESZTA ŚWIATA Baron Rotszyld wraca do domu taksówką. Licznik pokazuje 80 dolarów. Baron płaci 100. Ale taksówkarz ma niezadowoloną minę. - Z przeproszeniem, panie baronie, gdy odwożę pańskiego syna, zwykle jest on bardziej hojny... - On może sobie na to pozwolić, ponieważ ma bogatego ojca. Dwaj amerykańscy kupcy przyszli prosić Rotszylda o wsparcie. Jeden udał się do gabinetu bogacza, drugi czekał w bramie. Po chwili wraca pierwszy: - Jak to, Izaak, już wracasz? - Nie ma potrzeby tam chodżić! Rotszyld bankrutuje. - B"nkrutuje? Skąd wiesz? - Zajrzałem do salonu przez dziurkę od klucza i zobaczyłem dwie osoby grające na jednym fortepianie. Oho! Już po Rotszyldzie. - Świat jest dziwny, panie Kuśmidrowicz...! Jak ja wpadłem w zeszłym roku do Nowy Jork, to tam był taki bankier. To ja dochodzę do niego i go proszę o pożyczkę. Wiesz pan, co on mi odpowiedział...? - Nie wiem, Tajtelbaum, ale sze domyszlam... - To on mi mówi: " Jak ja panu mogę pożyczyć pieniądze, przecież ja pana wcale nie znam...". No, popatrz pan, Kuśmidrowicz-w starym kraju nie chcieli mi nigdy pożyczyć pie- niądz bo mówili, że mnie dobrze znają. a w tej zwariowanej Ameryce jest wszystko na odwrót...! Przybywszy do Nowego Jorku, Natan Solenblum usilnie poszukiwał pracy. Po licznych niepowodzeniach udało mu się wreszcie wyprosić aby tytułem próby zatrudniono go na jeden dzień jako sprzedawcę w supermarkecie Soldmana. Na- tan zrobił tam zawrotną karierę, która zaczęła się następująco: - Czy jest wata? - Oczywiście, w najlepszym gatunku! Pan wybaczy to pewnie dla szanownej małżonki? Rozumiem, ja też na ten przykład jadę na kilka dni na ryby... - I ja bym pojechał..: westchnął marzycielsko klient. -Ależ, co to za problem? U nas otrzyma pan wszystko, co potrzebne jest raso- wemu wędkarzowi, łącznie z przynętą! - Dobrze, wezmę i będę już miał kłopot z głowy. - Wie pan, najlepiej łowić ryby o wschodzie słońca... Żeby się nie męczyć, najle- piej kupić dobry namiot, śpiwory i wyjechać na kilka dni. - Dobrze, wezmę to wszystko... -Ale przecież nie samą rybą człowiek żyje! Na odludziu trzeba coś zjeść, wypić... Dobrze też jest wiedzieć, co się dzieje. Proponuję panu kompletne zestawy kon- serw i napojów oraz turystyczne radio... -Bardzo pięknie, biorę! Tylko... jak ja się mam teraz ztym wszystkim zabrać nad tę wodę? - Dbać o wygodę naszych szanownych klientów, to nasza dewiza. W sąsiednim stoisku mamy wspaniałe przyczepy campingowe, co oszczędzi panu kłopotów z mnóstwem drobiazgów, oraz znakomite wozy terenowe, którymi dojedziesz pan absolutnie wszędzie! Żeby był komplet, dołożymy do tego podręczną łódkę wędkarską ze specjalnym przymocowaniem do przyczepy... - Biorę, pisz pan rachunek. W tydzień później Natan Solenbaum był już kierownikiem supermarketu. Amerykanin żydowskiego pochodzenia odwiedza w Izraelu znajomego, który osiedlił się w starym kraju ponad trzydzieści lat temu. Gość jest pod wrażeniem starego domu osadnika, basenu, samochodu i nowoczesnych urządzeń. Przypu- szcza, że właściciel jest milionerem. - Czy może mi pan powiedzieć - pyta Amerykanin - w jaki sposób zostaje się milionerem w Izraelu? -To bardzo proste - niech pan przyjedzie z dwoma milionami, a bardzo szybko zostanie pan z jednym. Amerykański turysta podróżuje po Izraelu. Nieopodal Betlejem spotyka brodate- go mężczyznę, ciągnącego osiołka, na którym siedzi brzemienna kobieta. Pod- chodzi do nich i pyta: - Proszę mi wybaczyć, ale chciałbym o coś zapytać. - Słucham? - Czy nie ma pan przypadkiem na imię Józef? - Tak. - A pańska żona to czasem nie jest Maria? - Właśnie tak. - Widzę, że spodziewa się dziecka. Czy będzie rodziła w Betlejem? - To całkiem możliwe. - A czy dziecka nie nazwiecie przypadkiem Jezus? -Ależ skąd! Jesteśmy Żydami, nie Kolumbijczykami! Kon podróżuje po Hiszpanćć. W pewnym kościele zakrystian prowadzi go przed cudowny obraz Matki Boskiej. - Na czym polega cudowność tego obrazu? - pyta Kon. -Ten obraz płacze, gdy przed nim staje Żyd. Kon czeka na cud. Daremnie. Wychodząc, Kon daje zakrystianowi napiwek: - Wie pan co, ten wasz cudowny obraz to bujda. Obraz nie uronił ani jednej łzy, a ja jestem Żydem. - Sssst! Ciszej, ja też! - Czy wiesz, czym się różni Żyd od Prusaka? -Żyd wie, że gdziekolwiek na ziemi by nie był, to ten kraj nie będzie jego. Prusak jest prze- konany, że chociaż są kraje, gdzie Prusaków nie ma, to one i tak w końcu będą jego... W carskiej Rosji Żydom nie wolno było zamieszkiwać w centrum miast, a w naj- większych w ogóle. W pewnym przedsiębiorstwie ubezpieczeniowym pracował bardzo zdolny "gent - Żyd, Rozencwajg. Jego zdolności nie mogły być jednak w pełni wykorzystane, gdyż nie miał prawa wstępu do centrum miasta. A tam przecież zamieszkują naj- bogatsi. Zarząd przedsiębiorstwa zebrał się więc na naradę i wpadł na pomysł, ż‚ trzeba Rozencwajga nakłonić, żeby się wychrzcił. Sprowadzono więc popa, najlepszego kaznodzieję, jakiego można było wyszukać. Popa i Rozencwajga wprowadzono do osobnego pokoju. Cicha z początku dysputa wkrótce stała się głośna, zza drzwi dochodzą krzyki, słabną, robi się cicho. W końcu drzwi się otwierają, wychodzi pop - czerwony, spocony, chustką ociera sobie czoło. - No i co? - rzucają się do niego członkowie zarządu. A batiuszka, wzdychając: - Ubezpieczył mnie! Spotyka się dwóch pobożnych starozakonnych i jak to bywa, zaczynają rozmowę o swoich dzieciach. - Co robi twój najstarszy syn? - o, mój najstarszy syn to wielka figura. On teraz jest w Moskwie i buduje tam socjalizm. - A średni syn? - On też jest wielka figura i buduje socjalizm w Warszawie. - A najmłodszy syn? - On mieszka w TelAwiwie. - I też buduje socjalizm?- Oszalałeś? We własnym kraju? W czasie izraelsko-arabskiej wojny czerwcowej w moskiewskim metrze po- ważny obywatel pobił dwóch Żydów. Obezwładniono go i doprowadzono na mi- licję. - Dlaczego pan to zrobił? - pyta przesłuchujący go funkcjonariusz. - No cóż, budzę się rano i słyszę w radio: Izrael zaatakował Ar"bów. Jem śnia- danie, słyszę: wojska izraelskie opanowały już Wzgórza Golan. Na ulicy widzę w gazecie: Izrael doszedł już do Kanału Sueskiego! Wchodzę do metra, patrzę- a oni już tu są!... - Gdzie mieszka pański brat? - pyta się naczelnik wydziału paszportów Lejzor- ka.. -W Izraelu. -To dlaczego w ankiecie w rubryce "Krewni mieszkający zagranicą" postawił pan kreskę? - Bo on mieszka w kraju, a ja zagranicą. lejzorek chce wyemigrować do Izraela. Zgłasza się więc po paszport, ale dowia- duje się, że musi za niego zapłacić 150 tysięcy złotych. - Dlaczego aż tak dużo? - No cóż, potrzebujemy pieniędzy, bo budujemy socjalizm. -To ja muszę się zastanowić i naradzić z żoną. Po paru dniach Lejzorek wraca do biura paszportowego i mówi do urzędnika: - Moja żona powiedziała, że skoro nie macie pieniędzy, to wcale nie powinniście zaczynać budowy tego waszego socjalizmu. Lejzorek pisze list do rodziny w Izraelu. Narzeka w nim, że mało zarabia, bo tyl- ko 500 złotych, a kurczak kosztuje 300 złotych. List przechwyciła cenzura i za parę dni w mieszkaniu Lejzorka zjawia się bezpieka. Po dokonaniu rewizji pou- czono Lejzorka: - Macie pisać, że u nas jest dobrze. ' W następnym liście do rodziny w Izraelu Lejzorek napisał: "Zarabiam co praw- da tylko 500 złotych, ale już za 10 złotych mogę kupić słonia. Po co mi jednak ta- ka kupa mięsa, wolę dołożyć 290 złotych i kupić sobie za to kurczak"'. Icek dostał zaproszenie do krewnego w Niemczech, ale boi się jechać, bo słyszał o odradzającym się tam antysemityzmie. Pyta przyjaciela: - Powiedz mi, Mosze, czy ja wyglądam jak Żyd? - Nie - odpowiada Mosze - ty wyglądasz jak czech. - Co to znaczy, jak Czech? - Przecież ci mówię! Jak czech Żydów razem wziętych! Moniek z Salcią siedzą w herbaciarni wśród samych Polaków i nie chcą, aby kto- kolwiek się zorientował, że są Żydami. Do ich stolika zbliża się kelner, więc Mo- niek szybko pyta: - Salcie? Jak się mówi? Dwa szklanki, czy dwie szklanki herbaty? Ponieważ Salcia też nie wie, a kelner jest już przy stoliku, Moniek szybko zamawia: - Poproszę trzy szklanki herbaty i jedną niech pan zabierze z powrotem. Salcia i Mosiek czekają na lotnisku na samolot do Izraela. Samolot spóźnia się, gdyż co chwila przez megafon zapowiadają odlot za granicę któregoś z dygnita- rzy. - Słuchaj, Salcia - mówi Mosiek - skoro oni wylatują, to może my zostaniemy? - Dlaczego pisze się, że państwo IZRAEL ma należeć do Europy? - Oj, żeby było mniej kłopotów! - A co to za kłopoty? - Łatwiej dla świętego spokoju przyłączyć Izrael do Europy, niż mieć problem z przyłączeniem całej Europy do Palestyny... IX. O ŻYDACH I GOJACH Dwaj przyjaciele, Żyd i goj spacerują po mieście. Nagle Żyd podchodzi do trafiki w aryjskiej dzielnicy: - Proszę pudełko zapałek. - Proszę bardzo. -; -Ale ja poproszę o zapałki,.które mają główki z odwrotnej strony... - Niestety, nie mamy takich zapałek... Spacerując dalej trafili do dzielnicy żydowskiej gdzie jeden z przyjaciół znowu poprosił w budce o pudełko zapałek. Gdy zażądał innych, o główkach z odwrot- nej strony, sprzedawca - nie patrząc nawet co robi - natychmiast odłożył zwrócone mu pudełko i z tej samej półki podał inne... - Czy teraz widzisz, przyjacielu - zwrócił się Żyd do swego kolegi - na czym po- lega różnica między handlem żydowskim a nieżydowskim? - Panie Rotszyld, bardzo pan" proszę, niech mi pan pomoże... - Z zasady nie udzielam jałmużny, pomagam jedynie dając pracę... Jeżeli przy- chodzi do mnie nie-Żyd, daję mu pracę za 10 złotych dziennie, jeżeli Żyd, za pięć złotych dziennie... Może pan przyjść od jutra do mnie do pracy za 10 złotych. -Jeżeli tak, to oczywiście zgadzam się i proszę dać mi pięć złotych dziennie, a za resztę niech pan najmie jakiegoś nie-Żyda, na mój koszt oczywiście... James Rothschild, grając kiedyś w karty z Talleyrandem, upuścił niebacznie na podłogę luidora. Przerywa więc grę, schyla się i zaczyna szukać monety. Trwa to tak długo, że Talleyrand wyjmuje z portfela banknot 500-frankowy, zwija go, za- pala i zwraca się do Rothschilda: - Pozwoli pan, że mu poświecę. Mandelsztam pożyczył Steinbergowi 500 złotych. W odpowiednim terminie Ste- inberg odmawia zwrotu pożyczki. -Jeśli nie oddasz, podam cię do sądu -grozi Mandelsztam. - Proszę bardzo. A gdzie masz na to dowody? Mandelsztam podaje swojego dłużnika do sądu. - Przysięgam, proszę Wysokiego Sądu - mówi Steiberg - że ja tych pieniędzy nie pożyczałem, to fałsz. Niech pokaże mi jakiś dowód, przeze mnie napisany. Wobec braku dowodów sąd oddala skargę Mandelsztama. Kiedy obydwaj znaleźli się na ulicy, poszkodowany mówi z wyrzutem: - Świnia jesteś, Steiberg. Czy ja ci nie pożyczyłem tych pieniędzy? - Nie mówię, że nie, ale po co mieszać gojów do naszych spraw? Skwarne letnie południe. Lejzorek wlecze się wiejskim gościńcem do domu. Jest jeszcze daleko. Koło niego zatrzymuje się bryczka księdza. - Niech pan siada, podwiozę pana. Lejzorek dziękuje i wsiada. Rozmowa toczy się - rzecz jasna - o religćć. -Czego nie mogę pojąć-mówi ksiądz-to głupoty Judasza. Sprzedać Chrystu- sa za trzydzieści srebrników, to naprawdę nie było mądre. -Ja księdzu powiadam, że jeśli Judasz sprzedał go za 30 srebrników; to na pew- no więcej nie mógł wyciągnąć. Srul i Icek wracają późną porą do domu. Naprzeciw zbliża się dwóch mężczyzn, których wygląd nie wróży pokojowych zamiarów. - Słuchaj, Icek - mówi Srul - to na pewno łobuzy, przejdźmy lepiej na drugą stronę, bo ich jest dwóch, a my sami. Pod koniec wystawnego obiadu w restauracji Herszel wyznaje swemu staremu przyjacielowi, Kowalskiemu, który jest garbaty: -Mój kochany, już od dwudziestu lat pracujemy razem. Rozumiemy się świetnie. Muszę ci wyjawić pewien sekret: jestem Żydem. - Sekret za sekret. Ja też ci coś wyznam: jestem garbaty. - No i jak sprawa honorowa Szloma i Izraela? - Wyobraź sobie: pogodzili się, a teraz wydają bankiet na tę okoliczność! - Na jaką? - No bo popatrz, oni to mają szczęście, nie są ani oficerami, ani szlachcicami, ani senatorami... A teraz to się pogodzili i nawet nie muszą się pojedynkować! - Przepraszam szanownego pana, że z ciekawości zapytam: szanowny pan wygląda na dziedzica, a w ręku trzyma pan "Narodowca" i, Nową reformę"... Jak pan godzi czytanie antyżydowskiej, endeckiej gazety z lekturą filosemickiej "Re- formy"? - Widzisz Mośku: "Narodowiec" jest dla głowy, a ta druga dla tyłka... ' -To ja panu bardzo serdecznie współczuję, bo pan teraz będziesz miał mądrzej- szy tyłek od głowy... -Widzisz Moryc? A na tych ścianach i pod nimi, to oręż i zbroje po moich dziadkach... -Tak? Popatrz pan, panie Silberstein...! To oni robili w branży metalowej...?! W przedziale pociągu pierwszej klasy podróżują carski generał z psem i Żyd. Ge- nerał raz po raz zwraca się do psa: - Moszek,leżeć! - Moszek, siad! - Moszek, wyjrzyj przez okno! Pies wykonuje posłusznie rozkazy generała. Generał zły, że współpasażer nie re- aguje, pyta zjadliwie: - Inteligentnego mam psa, co? - Tak, bardzo - ożywił się Żyd. - Pański pies jest tak mądry, że gdyby nie był Żydem, to mógłby zostać generałem. Czasy Rosji carskiej. W wagonie siedzi stary Żyd, zatopiony w głębokiej medytacji. Do przedziału wchodzi pijany chłop. - Żydzie, opowiedz coś ciekawego! - Daj mi spokój. - No, opowiedz coś, Żydzie. - Daj mi spokój, powiedziałem już. - No to ja ci coś opowiem: pewnego razu twój Bóg i mój Bóg rozmawiali w go- spodzie. A że twój Bóg nic nie rozumiał, to mój wyrżnął go pięścią. - Bardzo dobrze, skoro wdał się w rozmowę z kimś takim. ZOBACZ JAK NAs POLACY TERAZ LUBiĄ Aron i jego przyjaciel Sam, goj, kłócą się o to, który z nich jest inteligentniejszy i ma większą smykałkę do interesów. Aron twierdzi, że rzecz jasna on jest lepszy i proponuje koledze mały test: - Postawię ci pytanie i jeżeli zgadnieśz, dostaniesz ode mnie 200 dolarów, jeśli zaś nie znajdziesz odpowiedzi, to mnie dasz 200 dolarów. Potem będzie twoja kolej. Zadasz mi pytanie, a ponieważ sądzisz, że ja jestem mniej inteligentny, dam ci, jeśli nie znajdę odpowiedzi tylko 100 dolarów. Zgoda? - Oczywiście, zgoda - mówi Sam. - No to zaczynam - oświadcza Aron. - Co to jest? Ma trzy nogi, żywi się kamy- kami i mówi same brzydkie słowa? Sam zastanawia się długo i wreszcie przyznaje, że nie wie. - Świetnie - mówi Aron - to ty daj mi teraz 200 dolarów. - Masz te swoje dwieście dolarów. Ale powiedz mi, co to naprawdę jest. Ma trzy nogi, żywi się kamykami i mówi same brzydkie słowa? - Nie wiem - odpowiada Aron - to masz te swoje 100 dolarów. Aron spotyka na ulicy swego przyjaciela Mike'a i mówi: - Wiesz, sądzę, że Amerykanie nie lubią Żydów. - Naprawdę? - dziwi się Mike. - Dlaczego? - Zaraz to zrozumiesz - odpowiada Aron. - Opowiem ci kawał. Radio właśnie nadało, że jutro nastąpią aresztowania wszystkich Żydów i fryzjerów... - Chwileczkę - przerywa mu Mike - a dlaczego fryzjerów? - A widzisz! - krzyczy Aron. - Dziwi mnie tylko jedno: dlaczego pan, Menachemie Zajtkranc, zdecydował się przejść akurat na protestantyzm? tuż lu Żydów! - Wielebny Pastorze, przecież wśród katolików jes już tylu żydów. W pewnym miasteczku zakupiono motopompę dla miejscowej straży pożarnej. Postanowiono uroczyście poświęcić strażacki sprzęt i w tym celu zaproszono miejscowe duchowieństwo: proboszcza i rabina. Kiedy proboszcz zakończył już modlitwy i wygłosił okolicznościową mowę, rabin z wahaniem zapytał: - A więc to są chrzciny? - Tak, rabi - chrzciny. Wtedy rabi podszedł do sikawki, wyjął z kieszeni nóż i uciął koniec gumowego węża. W przedziale pociągu jedzie ksiądz, Żyd i katolik. Gdy Żyd wychodzi na korytarz, pasażer zwraca się do księdza: - Oto ksiądz ma okazję, nawrócić jeszcze jedną owieczkę. Droga jest długa, niech ksiądz z nim porozmawia i przekona go. - Dobrze, ale niech pan wyjdzie, bo takie rozmowy powinny odbywać się w czte- ry oczy. Katolik wychodzi, mówiąc Żydowi, że prosi go ksiądz. Mija godzina, dwie, trzy... Wreszcie otwierają się drzwi i wychodzi Żyd, wycierając chusteczką,pot z czoła: - No i jak? - pyta zniecierpliwiony katolik. - Jakoś go przekonałem. Przechodzi na judaizm... Georgowi Jesselowi przypisywana jest anegdota o gorliwej katoliczce, która za- kochała się bez pamięci w młodym Żydzie. - Zapoznaj go z naszą wiarą - poradziła jej matka. - Nawróć go! - Tak właśnie zrobię - odpowiedziała dziewczyna i natychmiast zabrała się do dzieła. Zadanie nie okazało się zbyt trudne. Żyd z każdym dniem odnosił się do katolicy- zmu z coraz większym entuzjazmem. Nagle, w przeddzień ślubu, odwołał małżeńskie plany. - Co się stało? - dopytywała się osłupiała matka. - Przedobrzyłam - odpowiada dziewczyna. - Chce zostać księdzem. - Widzisz pan, panie Wiśniewski, Szlangbaum się wychrzcił, zmienił nazwisko i co? Teraz splajtował... - No, każdy wie, że my - katolicy nie mamy głowy do matematyki. - Pan się chce ochrzcić? Jak się pan nazywa? - Kałmen Krojcynger. -A jak pragnie się pan nazywać po chrzcie świętym? - Krzysztof Kamiński... - Można wiedzieć dlaczego wybrał pan to imię i nazwisko? - Mniej kłopotów ze zmienianiem monogramów na rzeczach osobistych... - Słyszałeś?! Jeden Żyd ze Lwowa wychrzcił się w osiemdziesiątym piątym ro- ku życia! Czy to nie okropne? -To raczej wspaniałe..., że mógł wytrzymać aż osiemdziesiąt pięć lat przy naszej wierze... Kilkunastu przechrztów opowiada o powodach, które skłoniły ich do zmiany wia- ry. Pod koniec głos zabier" jeden z milczących dotąd uczestników spotkania: - Ja przyjąłem chrzest, ponieważ w drodze długich medytacji doszedłem do wniosku, że to jest prawdziwa wiara, daleko lepsza i prawdziwsza niż judaizm. -Takie bajki to ty możesz gojom opowiadać!!! - niemal jednym głosem wrzas- nęli pozostali dyskutanci. Dwóch dziedziców sprzecza się, który z ich administratorów - jeden Żyd, drugi Ormianin - jest sprytniejszy. Pewnego dnia Ormianin spotyka Żyda na bazarze w miasteczku i sprzedaje mu konia swego dziedzica. - Coś załatwił? - pyta dziedzic Żyda, gdy tamten wraca z bazaru. - Kupiłem konia od Ormianina, który pracuje u przyjaciela pana dziedzica. - Oszalałeś! Dałeś się okpić, ten koń jest ślepy! - Nie szkodzi, zapłaciłem za niego fałszywym banknotem. Rabinowicz oraz pewien dziedzic, zajadły antysemita, znaleźli się na wieczerzy, goszcząc u wspólnego znajomego, bogatego kupca. Podają wystawną kolację, a na deser pięknie wyglądający, lecz niewielki tort cze- koladowy. - Ja to bym zjadł na raz cały ten tort - odzywa się dziedzic. Rabinowicz nie daje za wygraną. - Ja też bym to potrafił. Gospodarz, nie wiedząc, jak zapobiec dalszej kontrowersji, ucieka się do " salo- monowego " wybiegu: - Kto będzie miał tej nocy ładniejszy sen, ten jutro rano dostanie cały tort. Nazajutrz dziedzic opowiada: - Śniło mi się, że na skrzydłach anioła przybyłem do nieba. Tam dowiodłem w obecności Chrystusa, że Żydzi to parszywe nieroby. Wszyscy mi przyklasnęli, a Chrystus zatrzymał mnie wśród Sprawiedliwych. -Ciekawe! -mówi Rabinowicz-Miałem identyczny sen. I powiedziałem sobie: "Dzie- dzic już nie wróci więcej na ziemię ". Wobec tego obudziłem się, wstałem i zjadłem tort. Żyd stara się o wyjazd na stałe do Izraela. Jego podania są odrzucane. Wreszcie po kolejnym podaniu zdenerwowany UBekwzywago na przesłuchanie. - Co, w Polsce się wam nie podoba? Żyd wykręca się, jak może. Twierdzi że Polska jest wspaniałym, bogatym krajem, a demokracja tutaj jest pełna. UB-ek nie ustępuje i nalega, aby powiedział prawdę. Żyd, widząc, że sytuacja jest poważna, decyduje się wreszcie: - Listonosz mi się nie podoba - mówi. - Listonosz? - No tak, bo on ma ciężkie, podkute buty i gdy idzie po schodach, a potem puka do moich drzwi, to ja ze strachu umieram, że to UB przyszło po mnie. Pan Chowet emigruje z Polski. Urzędnik celny odkrywa w jego bagażu ogromny portret Stalina. - Co to jest? - Po pierwsze, nie co, tylko kto to jest. Po drugie, jest to Słońce Ludzkości, wódz świata komunistycznego. Urzędnik rezygnuje z dalszych pytań. Po przyjeździe do Izraela, jeden z kolegów pyta pana Choweta: - Kto to jest? - Po pierwsze, nie kto, tylko co to jest. Po drugie, jest to szesnastowieczna ra- ma ze złota o wadze dwóch kilogramów! Po gwałtownej burzy topola przydrożna zwaliła się w poprzek gościńca. Nadjeżdża furmanka. Zsiada z niej kilku Żydów. Zaczynają debatować, jak by tę przeszkodę usunąć. Padają różnorakie propozycje, sentencje, cytaty z Talmudu... W pewnej chwili zjawia się wóz naładowany sianem. Z wozu złazi wieśniak, chwyta rękami pień topoli i odrzuca go na bok. Żyd-talmudysta mruczy pod nosem: -Też mi sztuka! Siłą! Bożydarek, którego matka była Żydówką, a ojciec Rosjaninem, przyszedł do do- mu bardzo przygnębiony. - Czym się martwisz, synku? - pyta się matka. - Bo widzisz, mamusiu, tam naprzeciwko stoi rowerek, który bardzo mi się podoba. Chciałbym go mieć i nie wiem, czy się targować, czy go ukraść. Mosiek i Jankiel postanawiają się przechrzcić. Ciągną losy, który ma iść pierw- szy. Wypada na Mośka, więc idzie do kościoła, a Jankiel czeka na ulicy. Po pew- nym czasie wychodzi Mosiek z kościoła, a Jankiel ciekawy pyta: - No i jak, Mosiek? - Po pierwsze, to nie Mosiek, a Mieczysław, a po drugie, odczep się, ty Żydzie. Żyd, Polak i Hiszpan pracujący w biurze w Chicago, spotykają się w soboty w miejskim parku. - Przychodzę tu często - mówi Hiszpan - a przechodzący policjant zawsze woła do mnie: "Hej, Kolumbie, co robisz? - Mnie też zna, ale nazywa mnie Kopernikiem - mówi Polak. - A za to mnie - mówi Żyd - zawsze pyta: "Jak tam na trawniku, Jezu Chryste?" X. W PODRÓŻY - Powiedz pan, panie kolejarz, o której odchodzi pociąg do Krakowa? - o piątej trzydzieści. - Oj... panie kolejarz, niech już będzie o piątej dwadzieścia pięć, to ja jadę... - Dokąd jedziesz Cyperblatt? - Do Wilna. - Ty jesteś krętacz, Cyperblatt. Jak ty mówisz, że jedziesz do Wilna, to chcesz, żebym ja myślał, że jedziesz do Grodna, a ja wiem na pewno, że ty jedziesz do Wilna, więc po co to kłamstwo? W pociągu Motke opowiada: - Słuchajcie państwo, co za zbieg okoliczności! Miałem znajomego nazwiskiem Złotówka który pojechał do Złotowa i zgubił złotówkę. - To ma być zbieg okoliczności? - wtrąca się Mendel. - Ja miałem znajomego Cymermana, który pojechał do Łodzi i zgubił pięćset złotych. - Ałeż ten Reisemann to nerwus! - Dlaczego? - Widziałem go wczoraj na peronie... Spóźnił się na pociąg dwie minuty, a wrze- szczał, jakby się spóźnił ze dwie godziny... - No to jedź z Panem Bogiem... - Co ty gadasz?! Stwórca miałby jechać drugą klasą?! Hersz i Srul jadą nocą pociągiem. Jest mróz i szyby są zamarznięte. Obydwaj drzemią. Pociąg staje. Hersz mówi do Srula: - Lamencin. -To dobrze, jeszcze mamy czas. Po jakimś czasie pociąg znowu staje. Hersz pyta: - Co to za stacja? Srul wygląda i mówi: - Lamencin. - No, to jeszcze czas. Pociąg staje po raz trzeci. Hersz mówi: - Srul, zobacz, co to za stacja. - Lamencin. - Zwariowałeś, odsuń się, niech ja sam zobaczę. Wyglądając przez okno mówi: - Idiota, to wcale nie Lamencin. To dla mężczyzn. Do pełnego przedziału wsiada stary, obszarpany Żyd -i wbrew protestom współpasażerów wciska się na siłę między nich, siada, chrząka, stęka i wkrótce zapada w drzemkę. Po paru chwilach powietrze robi się nieprzyjemne. Eleganc- ka pani wyjmuje z torebki flakonik z wodą kolońską, spryskuje się paru kroplami, proponuje kolejno sąsiadom, Żyda omija. Po paru minutach historia się powta- rza, sąsiedzi eleganckiej pani korzystają z jej wody kolońskiej, Żyd jest znowu po- minięty. Kolejnym razem Żyd nie wytrzymuje i głosem pełnym oburzenia woła: - Co jest? Całe święto przeze mnie, a mnie nie dają! Przedział wagonu zajęli dwaj Żydzi: jeden zamożny, dobrze ubrany, drugi bardzo biedny. - Dokąd pan jedzie? - pyta biedny bogatego. - Ja? Do Baden. A potem do Baden Baden, a potem jeszcze do Wiesbaden. Biedny Żyd myśli, że tamten sobie z niego pokpiwa i gdy bogaty zapytuje go, dokąd jedzie, odpowiada: -Ja? Do Rajsze, a potem do Rajsze Rajsze, a potem do Wysrajsze... Icek z Morycem wybrali się do Paryża. Zaopatrzyli się w samouczki i postanowi- li rozmawiać ze sobą tylko po francusku. Wieczorem w hotelu Moryc puka do pokoju Icka: - Qui est la? - pyta Icek. - Je! - Te? - Me! - Możesz wejść, Moryc. - Icek, co to znaczy "pourquoi"? - Dlaczego. - Tak się pytam. - A co znaczy "rien"? - Nic. - Niemożliwe, coś musi znaczyć... Dawne czasy. Łabędź udaje się na Dworzec Główny i prosi o bilet do Lublina. - Sześć złotych - mówi kasjer. - Sześć? Pan się chyba myli. Dawniej kosztował pięć złotych. - Dawniej pięć, a teraz sześć. - Niech pan opuści złotówkę. - Czy pan zwariował? Tutaj nie można się targować. - Dam pięć piędziesiąt! - Panie, niech pan się decyduje i nie zawraca mi głowy. - Radzę, niech pan bierze pięć piędziesiąt, bo inaczej pójdę na Dworzec Gdański. Głęboka noc, dwuosobowy przedział slipingu, na górnym łóżku stary Żyd zaczy- na jęczeć: - Uj, jak mnie chce się pić. Jak okropnie mnie się chce pić. Jak mnie chce się pić! Współpasażer nie wytrzymuje, wściekły wychodzi na korytarz, odszukuje kon- duktora, kupuje dwie flaszki oranżady, przynosi staremu: - Napij się pan, do cholery, i daj mi spać! Tamten pije, pije, wreszcie odstawia butelki. Zapada cisza. I gdy zdenerwowany dobroczyńca zaczął zasypiać, z górnej półki jęło dobiegać stękanie: - Uj, jak mnie się chciało pić! Jak niesłychanie mnie się chciało pić. Jak okropnie mnie się... W czasie sztormu zaczął tonąć statek pasażerski. Wybuchła panika. Wszyscy biegają wkoło jak szaleni, tylko stary Żyd siedzi i spokojnie czyta gazetę. - Panie, panie, ten statek tonie! - potrząsnął go ktoś za ramię. - No to co? To nie mój statek. W czasie burzy morskiej zatonął statek. Uratowało się tylko dwóch Żydów, podróżujących przez Atlantyk, którzy po kilku godzinach znaleźli się na brzegu cali i zdrowi. - Skąd umiecie tak doskonale pływać? - zdumiał się ktoś. - My wcale nie umiemy pływać. -Jak więc dostaliście się tutaj? - Sami nie wiemy, jak tu się znaleźliśmy, bo kłóciliśmy się już od wypłynięcia z po- rtu. XI. RÓŻNOŚCI - Co myślisz o "Beniowskim", Moniek? - Interesownie czy w ogóle? - Powiedz mi, Szrankowitz, dlaczego wy, Żydzi, zawsze musicie odpowiadać py- taniem na pytanie? - A dlaczego by nie? - Wiesz, ten drań Motke Chabed rozpowiada dookoła i to niby w " tajemnicy", że ja jestem skończony głupiec..! - Nie denerwuj się, on z pewnością nie wie, że trzymasz to w tajemnicy. - Roze!!! Ty natychmiast wychodź stąd z tym papierosem!!! - Dlaczego, przeszkadza ci to słuchać radia?! - Wychodź natychmiast!!! Zaraz ma być transmisja z fabryki prochu!!! - Co to jest Apfelbaum? -To jest ichneumon. - A po co ci on? - Pewien znajomy bankier ma po nocach koszmarne sny. Śni mu się, że gryzą go kobry. Ichneumon -jak wiadomo - pożera te wstrętne węże, jadę go mu więc sprzedać, aby wybawić go z kłopotu. - Nie rozumiem..:, przecież on ma tylko sny o wężach..., a więc nie są to prawdziwe węże... - A czy ty myślisz, że to jest prawdziwy ichneumon?! - Jak ci nie wstyd, Icchaku, tyle pić i doprowadzić się do takiego stanu. Jesteś już przecież wiekowym człowiekiem! Ile ty właściwie masz lat?!, - Dziewięćdziesiąt sześć... - A od dawna tyle pijesz? - No... to będzie chyba z osiemdziesiąt lat. -Awidzisz! Gdybyś tyle nie pił, to miałbyś już dzisiaj ze sto dwadzieścia lat!!! Ojzer, znany bogacz, w dniu postu Tyszebow zasiadł do stołu i pałaszował pie- czonego kurczaka. Przy tej uczcie zastał go przyjaciel i zdziwił się: - Jakże? Ty w dniu dzisiejszym jesz i to takie smakołyki? - Zaraz ci to wytłumaczę - odpowiada bogacz. - Zrozum, w ten sposób wyrażam swój żal i smutek z powodu zburzenia Jerozolimy. Czy wiesz, jak cierpi skąpiec, wydając pieniądze na pieczonego kurczaka?! - Jeśli tak - zdziwił się przyjaciel - to dlaczego dla wzmożenia cierpienia nie za- fundujesz sobie i butelki wina? - Sza! Do takiego poświęcenia to ja już nie jestem zdolny! - Ale Szlaugbaum ma gest... Pokazał wszystkim, co to znaczy nie żałować na wyższe cele! On ofiarował pół miliona na wdowę po nieznanym żołnierzu! - I co? Zgłosiła się? - Pan wybaczy, panie Blumsztain... Gdzie tu na tej giełdzie jest toaleta? - Toaleta? Wszędzie... Nie widzisz pan, jak tu jeden obsrywa drugiego?! Do Warszawy przyjechał po raz pierwszy skromny Żyd z prowincji. Zaszedłszy do hotelu poprosił o nieduży i niedrogi pokoik. Boy hotelowy wziął jego bagaż i po- szedł z nim, aby wskazać mu pokój. - Co?! Taki mały pokój! Tu przecież nawet i wykręcić się nie można... Ja nie chcę takiego pokoju! - Ależ szanowny panie, to przecież dopiero winda... Szpilman wybrany został na posła. Działał w maleńkim klubie mniejszości żydowskiej, co nie przeszkadzało mu mieć o sobie bardzo wysokiego mniema- nia. Wszędzie węszył wrogów i spiski albo zamachy przygotowane na jego życie. W pewnym hotelu, gdzie zatrzymał się z żoną, Szpilman postanowił wziąć kąpiel: -Golda, podaj mnie, proszę, rewolwer... - Po co ci rewolwer w wannie? -A pamiętasz, co było z Maratem? -Wyobraź sobie, Grynszpan! Wsiadam dzisiaj rano do dziewiątki i kogo widzę?! Szopena! -To zupełnie niemożliwe Blindmann! - Dlaczego?! - Dziewiątka nie jeździ Marszałkowską... - Co ci jest Feldmann? - Mówię ci, Rojzmann, jeżeli Kugel nie cofnie tego, co przed chwilą powiedział, to rzucam.posadę i nie ma mowy, żebym tu dłużej został! - A co on ci takiego powiedział? - Że ma mnie dosyć i żebym sobie poszedł na zbity pysk! Herszek, podróżując po kraju w sprawach handlowych, zatrzymuje się na dłuższy czas w pewnym miasteczku i pisze do żony: , Moja Żono Ryfke! Po pierwsze, pragnę Ci donieść, że dzięki Bogu, jestem zdrowy i mam nadzieję, że Ty też. Po drugie, proszę Cię, przyślij mi Twoje kapcie. Zapewne zadasz sobie pytanie dlaczego proszę Cię o Twoje kapcie, a nie o moje kapcie. Gdybym Cię prosił: "Przyślij mi moje kapcie". Ty byś przeczytała "moje" kapcie i pomyślała, że mi cho- dzi o Twoje kapcie, a nie moje. A więc napisałem Ci "Twoje kapcie" i Ty przeczytasz "Twoje kapcie", a wtedy zrozumiesz że ja mam na myśli moje kapcie, a nie Twoje kapcie. A więc proszę Cię, przyślij mi Twoje kapcie. Twój mąż Herszek - Mosze, powiedz ty mnie: kto to jest dyplomata? - To jest taki kupiec, co handluje polityką. - A kto ci takich rzeczy naopowiadał? - Mój tate, a on handluje skórami z zagranicą i ma dobre rozeznanie... - Po jakimś czasie - powiedział właścicielowi kamienicy biedny artysta malarz- ludzie będą oglądać tę ruderę i mówić: "Tu żył i pracował wielki artysta". -Jeśli dziś nie otrzymam zapłaty za mieszkanie, będą mogli tak mówić już jutro. - Panie dyrektorze, kiedy gram na scenie, to rola przesłania mi cały świat. Nie widzę wtedy ani publiczności,.ani nawet pana dyrektora. -Tak, tak... Kiedy pani gra, droga Rozele, to ja też nie widzę publiczności na wi- downi. - Jak oskarżony może mówić, że świadek to jego daleki krewny, skoro z akt wynika, że świadek jest jego bratem? - Tak, panie sędzio, ale on jest moim dalekim krewnym, bo ja jestem jego ósmym bratem, a on jest najstarszy... -Rabinowicz-zwraca się kierownik do swojego pracownika-wszyscy mówią, że jest pan strasznym intrygańtem. -Tak?! A kto w końcu to docenił? Bogaty Żyd wyznaczył wysoką nagrodę za największe kłamstwo jakie usłyszy. Do konkursu stanęli Lejzorek i Chaim. - Pewnego dnia- rzekł Chaim -w Rzeszowie wybuchł pogrom. Tysiąc zbrojnych rzuciło się na mnie i byłbym niechybnie poniósł śmierć. Nagle urosły mi skrzy- dła u ramion, uniosłem się w powietrze i poleciałem do Berlina, gdzie nie groziło mi już żadne niebezpieczeństwo. - Wygrałem, wygrałem! - zawołał Lejzorek. - Na własne oczy widziałem, jak le- ciałeś! Pan Apfelbaum spotyka na uli‡y swego dobrego znajomego. - Gdzie idziesz, Icek? - pyta. - Do kościoł" na sumę. - Aj waj! - załamuje ręce pan Apfelbaum. - Ty jesteś meszuge, tyś się prze- chrzcił, czy co? -Ja ani nie zwariował, ani się ni‚ przechrzcił. Mnie każda suma interesuje! - Icek, już się nie kłóćmy, przeprośmy się i bądźmy przyjaciółmi! - Dobrze, życzę ci więc wszystkiego, czego i ty mi życzysz... - Znowu zaczynasz?! - Moniek, dlaczego chodzisz nago po mieszkaniu? - I tak już dzisiaj nikt do mnie nie przyjdzie. - A dlaczego masz cylinder na głowie? - Bo, a nuż ktoś jednak wpadnie... - Moryc, nie chodźmy tamtą ulicą, słyszę szczekanie psa! - Nie bój się, Icek, przecież pies, który szczeka, nie gryzie! - Ja to wiem, ale czy pies wie?! - Od czasu, Mosze, jak kupiłeś ten majątek ziemski, rzadko cię tu widujemy... -A bo teraz jest zima, a ja... Różne znałem przyjemności, ale największą to mam wtedy, gdy jadę saniami po moim własnym śniegu! - Ja przed sądem honorowym opowiem takie rzeczy o tym Kręcmachcie, że go na pewno nie dopuszczą po pojedynku, bo uznają, że on nie ma zdolności honorowej... - Słuchaj Plajtechab, a jeżeli go jednak dopuszczą? -To ja wtedy opowiem im takie rzeczy o sobie, że już z całą pewnością pojedyn- ku nie będzie. Łabędź widzi, że Kon nosi wspaniały sygnet z brylantem po wewnętrznej stronie dłoni. - Co to za moda żeby tak nosić sygnet? - pyta zdumiony Łabędź. - Nie rozumiesz? Jeżeli będę nosił normalnie, to gdy będę rozmawiać, nikt nie zobaczy brylantu. - Tate, co to jest maszyna do pisania? - To jest taka maszyna, na której można dużo powiedzieć rękami. - Tate, dlaczego mówią, że ryby głosu nie mają? - No bo nie mówią Josele... A zresztą, jak one mają mówić? Czy one mają ręce? Żyd pyta dozorcę: - PrzePraszam szanownego pana. Czy tu mieszka taki, co ma nazwisko takie na ptaszek? - Na ptaszek?... Może Słowikowski? - Nie. - To może Skowroński? - Nie. - To może Bocianowski? - Nie. -A może Sikorski? - Tyż nie! Aj waj! Już wiem! Niedźwiecki! Jako podsumowanie tomu poświęconemu tematyce "biznesowej" przedsta- wiamy, Ci Czytelniku dialog Konrada Toma, pt. "Sęk". Niewiele jest osób intere- sujących się sztuką kabaretową, czy szerzej: satyrą, które - czytając poniższe słowa - nie słyszałyby od razu niezapomnianego brzmienia owego dialogu w mis- trzowskim wykonaniu Edwarda Dziewońskiego i Wieslawa Michnikowskiego na scenie kabaretu "Dudek': Suma tych wrażeń stanowi odpowiedź na pytanie, dlaczego największe tuzy polskiej literatury okresu międzywojennego z takim upodobaniem parały się szmoncesem" kabaretowym. Dodajmy, że jest to szmonces najwyższej próby, wymagający zarówno od autora jak i wykonawców znakomitej znajomości języ- ka i mentalności Żydów, ale równie perfekcyjnego operowania akcentem, into- nacją i tradycją kulturową języka polskiego. "Sęk" to przykład tego, jak nie obrażając nikogo, nie wulgaryzując; można rozśmieszyć do łez przysięgłych filo - i antysemitów, o ile tylko żółć i gorycz nie zabiły w nich jeszcze odrobiny poczucia humoru. XII SĘK Rapaport: Hallo - proszę panią Lubartów czydzieści czy. Zamiejscowa. Mój nu- mer? Czysta czydzieści czy. Czy co? Nie "czy" pytajne, tylko "czy" wzięte liczebnie. Już jest połączenie?! Dziękuję. Hallo... Hallo... Hallo... Goldberg: Hallo... Rapaport: Kuba? Goldberg: Kto mówi? Rapaport: Ale czy Kuba?... Goldberg: Ale, kto mówi?... Rapaport: Jeśli nie Kuba, to moje nazwisko panu nic nie powie. Kuba?... Goldberg: Jaki Kuba?... Rapaport: Goldberg... Goldberg: Beniek?... Rapaport: Tak. Goldberg: Tu Kuba. Rapaport: Goldberg? Goldberg: Tak. A co jest? Rapaport: Jest interes do zrobienia... Goldberg: Interes! Rapaport: Tak. Goldberg: A ile można stracić? Rapaport: Co ty się pytasz, ile można stracić... się pytaj, ile można zarobić! Goldberg: Ile się zarobi, tyle się zarobi. Ja się pytam, ile trzeba mieć, żeby ryzy- kować, ile się straci. ' Rapaport: Niewiele - dwa, trzy tysiące masz? Goldberg: Mam... mieć. Co jest? Rapaport: Jest tak: - Fridman ma weksel Szapira z żyrem Glasa i windykator jest Balunstein. On daje 50 procent, franco, loco, towar jest u Lutmana, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmana z powodu weksel Rojtber- ga. Za ten weksel Rojtberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko że on jest przepisany na Rozencwajgową, a Roze- ncwajgowa jest chora. Goldberg: A co jej jest? Rapaport: Co by jej nie było, to my dziedziczymy 40 procent. Tylko Honigman musi mieć pewność, że Rojtberg go wypuści, oczywiście, jeśli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeprowadzi na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztein nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi dostać 500 dolary. Nie, gotówką tylko połowę, a na resztę zwolnienie od protestu od ciebie. Jasne?... Goldberg: Naturalnie, że rozumiem. Tylko skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha? Rapaport: W tym sęk. Goldberg: Co? Rapaport: Sęk! Goldberg: Kto? Rapaport: Sęk! Goldberg: Nic nie rozumiem! Rapaport: Deska. Goldberg: Jaka deska? Rapaport: Drzewo, deska drzewniana, w środku sęk. Goldberg: Kto ma drzewo, Lutman? Rapaport: Jaki Lutman, Lutman ma manufakturę. A drzewo jest z lasu. Się ści- na, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk... Goldberg: Zaraz, zaraz, a gdzie jest ten las? Rapaport: Jaki las? Goldberg: Że wspomniałeś... Rapaport: Co cię obchodzi nagle?!... W puszczy białowieszczańskiej jest las, są drzewa, się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk... Goldberg: A kto ma ten las? Rapaport: o co ciebie idzie, Kuba?... Nikt... Goldberg: To co można kupić? Rapaport: Te manufakture! Goldberg: Nie, ten tartak... Rapaport: Jaki tartak, cholera jasna?! Goldberg: No, że się ścina i się rżnie! Rapaport: Odczep się! Chodzi o Rozencwajgową, czy ona wytrzyma do licytacji... Goldberg: A ona sprzeda? Rapaport:... Co? Goldberg: Ten tartak. Rapaport: Przecież ona.nie ma... Jaki tartak do cholery?! Goldberg: No przecież sam mi mówiłeś... Ten las... Rapaport: Kuba!... Gorzka moja godzina, że ja powiedziałem jego ten sęk... Ja co- fam ten sęk... Ja cofam wszystkie sęki na świecie! Goldberg: Co? Rapaport: Sęk? Goldberg: Który? Rapaport: Że pisze w Kurierze Warszawskim, tych sztychów - to ja jego cofam. Goldberg: W Kurierze Warszawskim! To było ogłoszenie? Rapaport: Jakie ogłoszenie? Goldberg: Że on sprzedaje... Rapaport: Kto? Goldberg: Parcele... Ten co pisze. Że parceluje las... Tylko ten tartak, to ja bym zatrzymał dla siebie... Rapaport: Kuba... po co tobie tartak. Zleź z tego tartaka! Goldberg: Wiesz Rapaport, że ja ciebie nie rozumiem. Budzisz mnie w nocy, pół godziny namawiasz mnie, żebym kupił las i teraz mnie odmawiasz od tartaka... To co to jest za interes?! Rapaport: Kuba kochany! Goldberg: Nie przerywaj - owszem, dajmy na to, ja daję dwa tysiące na las, to ktoś in- ny będzie miał tartak, to będzie mnie dyktował ceny. Będę jego dawał zara- biać na rżnięcie, to gdzie jest logika?!... To ja wolę kupić tartak, mam rację? Rapaport: Teoretycznie tak... tylko, że mnie się staropolszczyzne zachciało, sęk, sęk. Tak samo dobrze mogłem powiedzieć: tu leży pies pochowany... Goldberg: Pies... Rapaport: Tak. Goldberg: Piesek, jaka rasa? Rapaport: Szlag mnie trafi! Goldberg: Rozencwajgowa ma na sprzedaż pieska? Czy to może jest łyżew? Ja bym chętnie kupił, bo Hipek bardzo chce łyżwa, ostatecznie może być sweter albo bulgot, albo taki mały, biały dupelek, tylko broń Boże jaj- nik! To jest jaka rasa? Rapaport: Nordycka - odczep się od tego zwierzęcia - nieszczęście ty moje! Goldberg: Ale za dwa tysiące psa... Mogę dać trzydzieści złotych. Duży piesek? Rapaport: Olbrzymie bydlę!... Złociutka, przecież to nie do pani... Hallo... Co? Hallo... Kuba! Za chwilę ta rozmowa będzie kosztowała 42 złote! Goldberg: Co znaczy 42 złote, jak się kupuje las i tartak, i pies! Rapaport: Wiesz, có ja ciebie powiem, ty sobie weź ten tartak za darmo. Goldberg: A las? Rapaport: A las ty sobie weź tyż za darmo! Goldberg: A pies? Rapaport: A pies ci mordę!!! Konrad Tom XIII. PRZYPiSY Cadyk - (hebr. prawy, sprawiedliwy) - człowiek sprawiedliwy, uważany przez chasydów za cudotwórcę. Chasyd - (hebr. prawy, pobożny) - przedstawiciel ruchu religijno-mistycznego, który zapoczątkował Izrael Baal Szem Tow w XVIII wieku na Podolu. Chasydyzm przeciwstawiał się judaizmowi rabinicznemu, głosił ra- dość życia poprzez ekstazę religijną, taniec i śpiew. Na czele cha- sydów stoi rebe, cadyk, wybrany nauczyciel i przywódca duchowy. Chazan - hebr. kantor przewodzący modłom w synagodze. Cheder-(hebr. izba) -elementarna szkoła żydowska, w której chłopcy od piąte- go roku życia uczyli się Pięcioksięgu. Chupa - hebr. baldachim ślubny. Geszett-jid. interes, business. ~ Goj - (hebr. lud, naród) - nie-Żyd. Jesziwa - hebr. wyższa szkoła talmudyczna. Kahał-hebr. i jid. gmina, społeczność żydowska. '~ Koszerny-(hebr. kaszer) -tym terminem są określane potrawy nadające się do spożycia według prawnych norm żydowskich oraz naczynia i przedmioty uznane za rytualnie czyste. Mełamed - hebr. i jid. nauczyciel w chederze. Mazel-tow - "wszystkiego najlepszego" tradycyjna formuła składania życzeń u Żydów. Micwa - hebr. przykazanie, nakaz boży. Pesach - święto wiosenne upamiętniające wyjście Żydów z niewoli egipskiej. Rabi - (hebr. mój mistrz) lub rebe - tytuł nadawany żydowskim nauczycielom i uczonym cieszącym się dużym poważaniem i autorytetem religij- nym, a od czasów Średniowiecza duchowym przywódcom gminy żydowskiej. jid. dzień wypoczynku w judaiźmie w piątek do zachodu słońca w sobotę. Szadchen -jid. pośrednik małżeński, swat. Szames - posługacz, woźny w synagodze, gminie wyznaniowej lub u rabina. Szmonces - rodzaj humoru wzorowany na humorze żydowskim, przybierający często formy wulgarne i chamskie. Tora - hebr Pięcioksiąg, w szerszym znaczeniu Stary Testament. OBLUBIENIEC: O, jak piękna jesteś, jakże wdzięczna, umiłowana, pełna rozkoszy! Postać twoja wysmukła jak palma, a piersi twe jak grona winne. Rzekłem: wespnę się na palmę, pochwycę gałązki jej owocem brzemienne. Tak! Piersi twe niech mi będą jako grona winne, a tchnienie twe jak zapach jabłek. Usta twoje jak wino wyborne, które spływa mi po podniebieniu, zwilżając wargi i zęby. . OBLUBIENICA: Jam miłego mego i ku mnie zwraca się jego pożądanie. Pójdź, miły mój, powędrujemy w pola, nocujmy po wioskach! O świcie pospieszymy do winnic zobaczyć, czy kwitnie winorośl, czy pączki otwarły się, czy w kwieciu są już granaty; tam ci dam miłość moją. Mandragory sieją woń, nad drzwiami naszymi wszelki owoc wyborny świeży i zeszłoroczny dla ciebie, miły mój, chowałam. (Pieśn Nad Pieśniami) * mandragora-symbol miłości i płodności. Kobiety jadły te owoce, aby pociągnąć ku sobie uczucie swych mężów. I. SARA CZY EWA, ALE ZAWSZE KObIETA - Słyszałeś, Josel? Einstein w wywiadzie powiedział, że żydowskie kobiety są najpiękniejsze na świecie... -To przynajmniej można zrozumieć. Ale w takim razie, co na to jego teoria? Rozmawiają dwie kobiety. Jedna z nich mówi: - Wiesz, jestem w stanie zrozumieć to, że młoda kobieta wychodzi za mąż za starszego mężczyznę, rabina, zostaje wtedy panią rabinową, co daje jej bardzo zaszczytną pozycję. Albo kiedy młoda kobieta wychodzi za starego lekarza, zosta- je panią doktorową. To też jest odpowiednia pozycja. Ale jaki jest sens w tym, że młoda kobieta wychodzi za mąż za bogatego, starego wdowca? - No, wtedy ona zostaje bogatą wdową. To nie jest takie złe! Moryc przekonuje kolegę, że to wstyd, iż do tej pory się nie ożenił. Na to kolega: - Nie, to zbyt ryzykowne. Jeśli wezmę młodą dziewczynę, to jest tak, jak z nie zapisaną kartką. Kto wie, jaki diabeł w niej siedzi. A rozwódka? Dowiodła już przy pierwszym mężu, że żaden mężczyzna z nią nie wytrzyma. A wdowa? Kto wie, jak to się stało, że biedny mąż musi gryźć ziemię? Ale wiesz co? Mężatkę, która podoba się własnemu mężowi, to mógłbyś mi wyswatać. - Dziewczyna - twierdzi młody Goldbaum - powinna być tak piękna, żeby mężczyzna pragnął poślubić ją nawet bez posagu, a jednocześnie tak bogata, żeby chciał ją poślubić nawet wtedy, gdy brak jej urody. Student Icek czyni niedwuznaczne propozycje córce rabina. Dziewczyna jest oburzona. Młodzian stara się jakoś wycofać: - No cóż, skoro nie chcesz... o niechceniu nie ma mowy. Zastanawiam się tylko, skąd się wzięła u ciebie ta bezczelność. Rebeka powróciła do domu ze swej pierwszej randki. Poddenerwowany ojciec za- pytał ją, jak było. - O, bardzo miło - odpowiedziała - on jest interesującym człowiekiem. Ojciec przełknął ślinę; przez chwilę chyba nie mógł wykrztusić pytania. Wreszcie zapytał: - Mam nadzieję, że on zachowywał się jak dżentelmen? Rebeka uśmiechnęła się. - Wiesz ojcze, jest taki werset w Biblii, który właśnie przyszedł mi na myśl, kie- dy o to spytałeś. Pewnie go pamiętasz: "Głos należy do Jakuba, ale dłonie są dłońmi Ezawa". Państwo Sternowie byli ludźmi praktykującymi, których jedyna córka rzuciła stu- dia, pracowała jako kelnerka, zadawała się z młodymi gojami. Teraz znalazła się w domu, prawie już trzydziestodwuletnia niezamężna matka trójki małych dzieci. Nie przejmując się niczym, siedziała całymi dniami w domu, pozwalając, by ją i dzieci utrzymywali rodzice. Sternowie, nie mogąc porozumieć się z córką, udali się po pomoc i radę do rabina. Ten wysłuchał uważnie opowieści o życiu ich córki. Kilka dni później siedział naprze- ciwko Lilian. Rabin od razu przeszedł do sedna sprawy. - Lilian, uwierz, że chciałbym ci pomóc. Powiedz, ta trójka dzieci, to dzieci jed- nego mężczyzny - czy trzech róinych mężczyzn? - Ach, rabinie, za kogo pan mnie bierze? Oczywiście, to są dzieci jednego mężczyzny. Ośmielony rabin uśmiechnął się i zapytał: - W takim razie, dlaczego nie wyszłaś za niego za mąż? - Nie mogłam tego zrobić - odparła Lilian. - On nie był w moim typie. - Widziałeś, jak się Rachele zaplątała, gdy ją wreszcie Krajcman przycisnął, czy ma w końcu dwadzieścia sześć czy dwadzieścia siedem lat? -Aha... i co mu w końcu powiedziała? - Że ma dziewiętnaście! -Ja potrzebuję twojej rady, Salcie. Ja napisałam długi miłosny list. On jest ta- ki czuły i namiętny, że jak go całą noc pisałam, to płonęłam i płakałam. - Ach, ty musisz być bardzo zakochana, Fajdele. A w czym ci pomóc? - Ty mnie poradź: czy go wysłać do Moryca, Maksa, Izaaka czy może do Lej- zora? - Czy byłaś wczoraj, Salcie, w teatrze? - Nie, wcześnie położyłam się do łóżka... - Tak... A dużo osób było? - Wiesz, Mosze, chciałam ci coś bardzo, ale to bardzo ważnego powiedzieć.. Chyba zapomniałam. Idąc tu, pamiętałam... Co to było? -Jak można zapomnieć, jeśli to sprawa życia! -Ach, tak! Złamałeś mi życie!!! - Moja córka w stanie odmiennym? Bójże się Boga, Rachel! Jak do tego mogło dojść?! - Wybacz mi, tate! Po prostu straciłam głowę... --Oj! Rachele! To tak się u ciebie nazywa głowa...?! - Wiesz, Miriam, powiedziałam mężowi o wszystkich moich flirtach, zdradach, romansach... Powiedział, że bardzo mnie kocha i wszystko mi wybaczył! -To złoty człowiek, Rozele! - O! Nie bądź naiwna... Zresztą i tak się z nim rozwiodę, bo przecież z mężczyzną, który wybacza takie sprawki, porządna kobieta dłużej być nie może... -A ile panienka Sara liczy sobie latek? - Dwadzieścia trzy... -A prześliczna młodsza siostrunia panienki? - Dwadzieścia pięć. Fajgele ofiarowuje swemu synowi dwa krawaty na urodziny. Jeden w paski, a drugi w groszki. Nazajutrz syn zakłada krawat w groszki, a matka pyta go ze smutną miną: - A ten w paski? Nie podoba ci się? Salcia płacze, gdyż jej córka, która wyszła za mąż pięć miesięcy temu, urodziła dziecko. - Co za wstyd! Co za hańba - załamuje ręce matka. Przyjaciółki starają się ją pocieszyć. Jedna z nich mówi: - Uspokój się. Uważam, że urodziła we właściwym czasie, tylko ślub był trochę za późno. Druga zaś dodaje: - Przyznaję, że to niezbyt przyjemne, ale możesz być za to pewna, że drugi raz już jej się to nie zdarzy. Zirytowana brakiem imieninowej depeszy, Salcie wysyła do Icka telegram: "Czyżbyś zapomniał, że masz żonę? Salcie." Nazajutrz z nadąsaną miną otwiera przy gościach telegram od Icka: "Niestety. Twój telegram nadszedł za późno". Icek. - Słuchaj tate. Dlaczego ziemia we wszystkich językach świata jest rodzaju żeńskiego? - Widzisz Icek, bo nikt nie wie, ile ona ma lat. - Popatrz na tamtą pannę, Moryc. Siedzi i nic nie mówi, a w ogóle to wygląda tak, jakby nie była ciekawa tego, co się wokoło dzieje... - Aha. Ciekawa kobieta... - Mówię ci, Nisenbaum: kobiety i lekarze wpędzą mnie do grobu! - Dlaczego? - Bo tylko biorą pieniądze i przyprawiają człowieka o chorobę... - Fincmanowa zwariowała! Wyobraź sobie, że ostatnio mówiła dobrze o Gryn- szpanowej... - Wcale nie zwariowała. Żebyś ty widział, jak wściekała się Rozenfeldowa... - Oddałaś się, Roze!!! Ja oszaleję, ja się zabiję!!! Oddałaś się temu gojowi!!! - Spokojnie Jojne... Przecież się odebrałam, a interes nie ucierpiał! - Mojre, ile ty chcesz, żeby mi pozować do obrazu? - Nago? Sto złotych! - Sto złotych, to ja zapłacę z przyjemnością... - Z przyjemnością, panie Zalcmann, to kosztuje dwieście złotych... Herszel podchodzi do żony wyciągniętej na leżaku i pyta: - Czy kochałabyś mnie nadal, gdybym był kaleką? - Oczywiście, kochanie. -A gdybym był impotentem? - Oczywiście, kochanie. - A gdybym stracił pracę, gdzie zarabiam sto tysięcy dolarów rocznie? -Oczywiście, że nadal bym cię kochała. Ale bardzo by mi ciebie brakowało. - Panie Glancman, pan jesteś świnia! Ja wcale nie jestem taka, jak pan myśli... - Proszę się nie gniewać, w takim razie to pomyłka... Nie to nie, trudno. - A jak bym ja była taka, jak pan myślał, to ile by pan dał? - Dokąd to się wybierasz, Salcie? - Do dentysty. - To po co zakładasz czyste majtki? ' - A jak on będzie bezczelny i każe mi się rozbierać?! Moryc wpada do mieszkania i przyłapuje żonę na gorącym uczynku. Kobieta jed- nak nie traci głowy i pyta z bezgranicznym zdumieniem: - Moniek, ty tutaj, to z kim ja leżę w łóżku? - Mój drogi - mówi pani Cohen do swojego męża - przed ślubem mówiłeś mi, że jestem twoim całym światem. -To prawda, ale od dnia naszego ślubu nauczyłem się trochę geografIi. Starzejąca się Sara rozmyśla: - Mówi się, że współczesna młodzież jest źle wychowana. Sądzę, że jest dokładnie na odwrót. Czterdzieści lat temu nie mogłam spokojnie przejść ulicą, bo mnie wciąż zaczepiali chłopcy. A teraz odnoszą się do mnie z takim wielkim szacunkiem. Sirit po przejściu na emeryturę po trzydziestulatach pracy w perfumerćć przy Siódmej Alei w Nowym Jorku poleciała do Izraela. Nad Syrią złapała ich burza piaskowa i samolot musiał wylądować w Damaszku. Sirit wiedziała, iż Syryjczycy mają wrogi stosunek do Żydów, więc kiedy poproszono ją o paszport była przy- gotowana do odpowiedzi. - Jakiego pani jest wyznania? - zapytał jeden z żołnierzy. - Och, jestem Adwentystką Siódmej Alei - odpowiedziała słodko. Zwrócono jej paszport i reszta podróży minęła już bez zakłóceń. II. ŻYDOWSKIE AFORYZMY I MAKSYMY O KOBIEtACH Kobieta jest wszystkim, co Bóg zabrał mężczyźnie, ale czego mu nie odmówił. Kobieta daje, żeby brać; mężczyzna bierze, aby dawać - oto i cała różnica zwa- na różnicą płci. Kiedy dziewczyna zostaje żoną, staje się kobietą, która jako połowica zazwyczaj chce być całością. . Kobiety to nerwy świata - mężczyźni to jego muskuły. Jednostronność pociągu mężczyzn do kobiet wiąże się z wielostronnością tych ostatnich... Każde słowo kobiety jest pierwszym, ale żadne nie jest ostatnim. Kawa nigdy nie może być za mocna, a piękna kobieta - za słaba. Kobieta jest dla młodego mężczyzny kochanką, dla dojrzałego - towarzyszką, dla starego - pielęgniarką... Kobieta, gdy przestaje kochać - ucieka. Gdy kobieta nie chce oprzeć się mężczyźnie, ten w swej próżności uważa siebie za uwodziciela. Kiedy Bóg tworzył prozę - stworzył mężczyznę, gdy poezję - kobietę. Piękna kobieta jest klejnotem, mądra - skarbem. Mężczyzna różni się od kobiety tym, że to, co dla mężczyzny jest celem, dla ko- biety jest najczęściej środkiem. Łatwiej poznać dziesięć krajów niż jedną kobietę. Dopóki namiętności rządzą ludźmi - kobiety są jedną z największych potęg. Aby kobietę złapać za jej słabe strony, musiałby mężczyzna mieć sto rąk. Pan Bóg stworzył niektóre kobiety piękne, niektóre mądre i kilka dobrych. Mężczyzna rozpoczyna życie rozpustą, przechodzi przez miłość i kończy małżeństwem. Kobieta postępuje dokładnie odwrotnie. Dziewczęta kochają, kobiety używają. Kobieta tylko wtedy przestaje mieć swoją wolę, kiedy mężczyzna rozkaże jej to, czego ona właśnie pragnie. Kobieta potrafi zadać wiele pytań, nie oczekując odpowiedzi na żadne. Są trzy rodzaje kobiet: te, bez których nie możemy żyć, te z którymi nie możemy żyć i te, z którymi musimy żyć. Kobiety nie wolno traktować jak rękawiczki, bo będzie się chodzić w używanych. Zmysłowość kobiety jest źródłem, w którym odnawia się intelekt mężczyzny. Kobieta kiedy kocha, wybaczy wszystko, ale niczego nie zapomni. Urocza kobieta jest urokiem, czarująca - czarem, mądra - mądrością, ale tylko kochająca - wszystkim. Kobieta najdokładniej widzi to, czego dla niej nie robisz. ~ -~ Uroda to pierwszy dar,który daje kobiecie natura, ale też pierwszy, który jej odbiera Gdy kobieta dramatycznie przyciska mężczyznę do serca - to są to już kondo- lencje. Dla kobiety ataki ze strony mężczyzn są tak oczywiste, że gdy nie ma się przed czym bronić, sama atakuje. Mądra kobieta potrafi zagospodarować nawet zły los. Kobieta uczy nas chodzić i kochać. Im bardziej chcesz kobietę uszczęśliwić, tym więcej popełniasz błędów i tym szybciej ją nudzisz. Kobieta ceni w mężczyźnie siłę, ale nienawidzi brutalności. W kobiecie panuje anioł z diabłem i pewnie dlatego jest taka interesująca. Droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek, ale kobiety zn„ją też skróty. Jedyną rzeczą, którą czasami kobieta zachowuje dla siebie, są pieniądze. Czego kobieta chce, tego i Bóg żąda. Gdy kobieta daje klucz do swego serca, to znaczy, że już zmieniła zamek. Kobieta jest arcydziełem wszechświata. Kobieta jest jak róża: na to ma kolce, by je owijać płatkami. Kobieta ma tyle lat, na ile wygląda, mężczyzna tyle, na ile się czuje. Kobieta zwykle nie rozumie, że kochać ją wiecznie, to wcale nie znaczy: przez cały czas. Kobiety i pieniądze wejdą wszędzie. Kobiety lubią giełdę próżności nie dlatego, aby się sprzedawać, ale aby znać ak- tualny kurs. Mężczyzna ma jedyną miłość: świat. Kobieta ma jedyny świat: miłość. Kobiety są mistrzami matematyki w obliczu swych szans matrymonialnych. Kobieta ma tylko jeden zmysł, mężczyzna potrzebuje aż pięciu. Nie zaprzeczaj kobiecie, tylko cierpliwie poczekaj, aż zrobi to sama. Nie można kochać wszystkich kobiet na raz, a pomyśleć tylko, że trzeba to robić. Nie mówcie, że kobiety są głupie, są przecież zwierciadlanym odbiciem mężczyzn. Od kobiet zaczyna się upadek każdego narodu. Pesymista twierdzi, że wszystkie kobiety są łatwe. Optymista zaprzecza, ale ma. nadzieję. Kobieca przyjaźń to pakt o nieagresji. Kobieta ma mocne zasady, dopóki na ich drodze nie stanie uczucie. Wiele rąk czyni kobietę lekką. Kobiety często oświetlają nam drogi do celu, ale chodzą własnymi. Kobieta lubi, gdy mężczyzna jest smutny, bowiem jego smutek jest dowodem, że ma serce. Kobieta nie wybiera: dziś czy jutro, lecz woli dziś i jutro. III. SWATY Abraham zamierza się ożenić. Ale jest bardzo kapryśny w wyborze kandydatki. Wreszcie stawia swoim swatom warunek: musi zobaczyć kandydatkę w stroju Ewy. Jednemu ze swatów udało się spełnić ten warunek. Abraham przyglądał się swojej ewentualnej przyszłej żonie przeszło godzinę. Gdy wyszedł z pokoju, w którym odbywał się egzamin, swat, zdenerwowany długim oczekiwaniem, py- ta z przejęciem: - No i jak? Spodobała się panu? - Nie, nie lubię niebieskich oczu. Szadchen swata młodzieńcowi posażną pannę. Młodzieniec wzbrania się: - Przecież ona jest na pół ślepa! - I ty to uważasz za wadę? Pomyśl tylko. Nie będziesz musiał niczego przed nią ukrywać! - Ale ona jest prawie głucha! - Pomyśl tylko. Ona nie usłyszy twoich przekleństw... - Kuleje na jedną nogę! - Tylko pomyśl - ona nie będzie za tobą chodzić krok w krok... - No i ma garb! - Oj, młody człowieku, bądźże sprawiedliwy! Przecież jakąś jedną wadę to ona może mieć! Pewien młody człowiek zjawił się u rabina z prośbą o radę. Ojciec jego zaręczył go z bardzo bogatą, ale potwornie brzydką dziewczyną. - Rebe, ona jest tak okropnie brzydka, że nie wiem, jak będę mógł z nią wytrzy- mać. - Mój synu - ofuknął go rabin - nie widzę powodu do zmartwienia i zdener- wowania. Czym ty się zajmujesz? Uczysz się, studiujesz święte księgi. Zastanów się więc nad tym problemem w oparciu o Talmud. Twoja narzeczona jest potwor- nie brzydka - to fakt. No, co z tego? Odpowiedz mi:.czy kiedy ty będziesz sie- dział i studiował Talmud cały dzień - czy ty będziesz ją oglądał? No więc. A kie- dy ty będziesz przychodził do domu jeść - czy ty będziesz na nią patrzył? No więc. A czy kiedy ty będziesz szedł spać, będziesz ją widział w ciemności? Idźmy dalej. A jak ty będziesz spał, to będziesz ją widział? Wreszcie, jak będziesz miał wolny czas - to będziesz miał ochotę przyglądać się jej? Też nie, pójdziesz po prostu na spacer. Po co więc to całe zdenerwowanie? Bogacz Goldfeld ma wyjątkowo szpetną córkę. Pewnego dnia zjawia się u niego swat. - Mam świetną partię dla pana córki! - Nie podoba mi się ten młody człowiek. To jakiś podejrzany osobnik. - Ale przecież pan nawet nie wie, o kim mówię! - Nieważne, wystarců~, że wiem, iż chce poślubić moją córkę! Pewien Żyd umieszcza w gazecie ogłoszenie, że ma trzy córki na wydaniu i że każda z nich otrzyma pokaźny posag. Nazajutrz zjawia się kandydat i ojciec objaśnia mu sytuację: - Pierwsza z moich córek ma 20 lat i otrzyma w posagu 20 tysięcy dolarów. Druga ma już 30 lat i 30 tysięcy dolarów. Trzecia ma niestety 40 lat, ale za to 40 tysięcy. Kandydat drapie się po głowie, wzdycha i pyta: -A nie ma pan czegoś za 60 tysięcy? Łabędź pojawia się u bankiera Kona. - Panie Kon, mam dla pana propozycję, na której zaoszczędzi pan milion złotych. - No, mów pan. -To proste, ma pan córkę na wydaniu? - Mam. - Daje jej pan dwa miliony w posagu? - Daję. - Ja ją wezmę z jednym milionem. Mosze telegrafuje z zagranicy do ojca: "Zaręczony, dwadzieścia tysięcy, proszę o błogosławieństwo". Z kolei depeszuje ojciec: "Dolarów czy funtów?" Młody Łabędź telegrafuje jeszcze raz: "Funtów". Ojciec: "Winszuję, błogosławię". - Panie Boruch, ma pan minę człowieka zadowolonego z siebie. Zrobił pan dzi- siaj dobry interes? - Uszczęśliwiłem dzisiaj pięcioro ludzi. - W jaki sposób? - Skojarzyłem dwa małżeństwa. -To czyni razem czworo ludzi szczęśliwych. A gdzie piąty? - A pan myśli, że ja to zrobiłem za darmo? - Ach, jaka ja jestem nieszczęśliwa! Wiesz Salcie, moi rodzice chcą mnie wydać za człowieka, którego na oczy nie widziałam. Mama mówi, że taki jest zwyczaj chasydzki i że ją też tak za mąż wy- dali... -Ach, Gitele! U mnie jest jeszcze gorzej, bo mnie chcą wydać za człowieka, którego ja już widziałam..! - Moryc, dlaczego nie ożeniłeś się z tą panną, którą ci swatał Rozenblum? - Bo mój przyszły teść był bardzo wstydliwy... - A czegóż się wstydził? - Wstydził się, że to ja miałbym być jego zięciem... - Wiesz, Szolom, moja córka jest zachwycona swoim narzeczonym. Ciągle opowiada, jak ten powtarza jej, ćż nigdy dotąd w swoim życiu nie spotkał tak mądrej, interesującej, gospodarnej, pięknej i wspaniałej kobiety jak ona. No i co tynato? -Aj! Mendel i ty chcesz pozwolić swojej córce związać swój los z takim człowie- kiem? Co będzie dalej, jeżeli on jej takie kłamstwa opowiada jeszcze przed ślu- bem? - Ona jest taka ładna, ta narzeczona, ma tylko tę maleńką wadę... - Wadę?! Jaką wadę? - A nie widzisz, ona tak zezuje, że jak płacze, to łzy jej kapią na plecy..! -To kryształowa panna, panie Grynszpan... Ma tylko jeden feler. - Feler? A jakiż to feler? - No... ona zawsze miewa ciężkie porody. Wytwórca elektrycznych maszynek do golenia skarży się przyjacielowi: - Mam straszne zmartwienie. Moja córka chce wyjść za mąż za Goldmana. - To przecież porządny facet. - No tak, ale on się goli żyletką! -Wiesz Grossman, mam straszne zmartwienie. Moja córka wychodzi za mąż... Obiecałem zięciowi 50 tysięcy złotych posagu i brakuje mi połowy. - Co się martwisz, przecież zwykle przed ślubem daje się tylko połowę... -Tak. Właśnie tej połowy mi brak! Do rabina w Berdyczowie zgłasza się młody kandydat do stanu małżeńskiego, prosi o radę: żenić się czy nie. - Ojciec panny - powiada - jest człowiekiem wykształconym i powszechnie szanowanym. ~ - Więc się żeń. -Ale panna jest brzydka jak wielbłąd. - Więc się nie żeń. - Ojciec panny daje w posagu dwadzieścia tysięcy rubli srebrem. -Więc się żeń. -Ale panna utyka na jedną nogę. - Więc się nie żeń. - Ojciec panny chce mnie przyjąć na wspólnika do swego interesu. - Więc się żeń! -Ale panna jest okropną złośnicą. - Więc się nie żeń! , - a zatem - jak mi radzicie? -Sądzę-mówi po głębokim namyśle rabin-że tyś powinien się wychrzcić. -Aj, rabbi, dlaczego? - Bo wtedy będziesz zawracał głowę księdzu, a nie mnie... -Ty się chcesz żenić, Jakub? A wiesz ty chociaż, jaka jest różnica między żoną a wekslem? - I~weksel i żona wychodzą na miasto i nie giną. Różnica polega na tym, że jak weksel wraca, to dzięki żyrantom i kolejnym protestom, widać przez ile rąk prze- szedł, a jeżeli chodzi o żonę, to tego nie widać. = Ożeniłbym się z pańską córką, lecz jak dla mnie, jest ona mało rozumna... - Ma pan rację, musi mieć pan żonę, która miałaby rozum za dwoje. - Panie Eliasz, proponuję panu; żeby się pan ożenił. - Nie mam najmniejszej chęci. - Posłuchaj mnie pan. Codziennie chodzi pan do restauracji. I Bóg jeden wie, co oni tam panu dają. Potem wraca pan do domu i jest zimno. Chce pan z kimś rozmawiać, nie ma do kogo ust otworzyć; jest pan sam... - Dobrze, a jeśli kobieta, którą pan mi proponuje, nie potrafi gotować? Jeśli nie lubi ciepła?' A jeśli będzie taka gadatliwa, że nie dopuści mnie do słowa? Jeśli... - Nie bądź pan śmieszńy, panie Eliasz. Kto panu mówi, że będzie pan musiał cały czas siedzieć w domu? - Panie Żółtko, pan się nie wstydzi skojarzyć takie małżeństwo, on ma 65 lat, a ona dwadzieścia? - On jest bardzo bogaty. ale między nami mówiąc, czy z takiego związku on może spodziewać się dzieci? - Spodziewać? Pan chyba chciał powiedzieć, że może się bać, że będzie miał dzieci... - Pamiętaj Szlome, miłość nie powinna zamykać ci oczu na praktyczną stronę życia. Jedziesz do rodziców narzeczonej, o których nic nie wiesz.. Otóż, jeżeli jej ojciec jest uczciwym człowiekiem, zażądaj trzydzieści tysięcy posagu. Jeżeli już robił plajty, żądaj pięćdziesiąt. A gdyby się okazało, że siedzi, zażądaj sto... W interesach trzeba być uczci- wym, a gdyby co, to telegrafuj. Po dwóch dniach ojciec otrzymuje telegram: "Nieboszczyk został powieszony. Ile żądać? Szlome:" icek odwiedza biuro matrymonialne: - Chciałbym się ożenić. - Jakie stawia pan warunki? - Musi być piękna. - I nic więcej? - Oczywiście, takż‚ wierna, - I to wszystko? - i jeszcze bogata. - Drogi panie, kobieta z takimi zaletami musiałaby być głupia, żeby się wydać za pana. - Nie zależy mi na tym, żeby była mądra. -Ależ zrobiłem dobry interes, Saro!!! -Jaki interes? - Mój kasjer uciekł z naszą córką Rozą za granicę i zabrał z kasy pięćdziesiąt ty- sięcy złotych! - Giewałt! I ty się cieszysz?! Moje dziecko... i ty to nazywasz interes?!! - Nie rozumiesz... Gdyby on poprosił o rękę Rozy, to musiałbym dać mu co naj- mniej dwieście tysięcy, a tak zarobiłem na czysto sto pięćdziesiąt! i czy to nie jest znakomity interes..? - Panie Rotszyld, czy pan oddasz mi swoją Mojrę za żonę? Ja mogę jej zapewnić wszystko, niedługo będę największym człowiekiem w tym kraju... - Pewnie tak i właśnie dlatego nie mogę takiemu człowiekowi oddać swojej je- dynej córki... - Nie rozumiem? - Bo widzi pan: życie to życie, a interes to interes, a im wyżej człowiek sięga, tym niżej stacza się jego charakter. - Aby doprowadzić do szczęśliwego małżeństwa i aby narzeczony szczęśliwy był ze swataną panną, muszą być spełnione cztery warunki... -Jakie mianowicie? - Pierwszy: musi być dobra panna... - A następny... - Pozostałe punkty, to już tylko pieniądze. - I co ci powiedziała Rozejcwangówna na twoje oświadczyny? - Odmówiła... -Acotynato? - Zapytałem ją uprzejmie, co w takim razie zrobi z tak wielkim majątkiem... Młodego mężczyznę przyprowadzono do domu, w którym mieszkała niezamężna dziewczyna. Swatka usiłuje zrobić wrażenie na pannie na wydaniu; opowiadając jej o młodym kandydacie na męża. - Powiadam ci, to jest wspaniały młodzieniec. Ma same zalety, to doprawdy najlepszy kandydat na męża. Młoda kobieta kiwa głową ze zrozumieniem i widać, że ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej. Swatka kontynuuje: - Ma tylko jedną maleńką wadę - jąka się. Przyszła oblubienica zastanowiła się i pyta: - Czy on się zawsze jąka? - Nie, nie, tylko wtedy, kiedy mówi. Swatka pyta młodego mężczyznę, co myśli o rodzinie, u której wczoraj jadł obiad, a której jedyna córka jest panną na wydaniu. Icek waha się, nie wiedząc, co opowiedzieć. - No cóż, obiad był doskonały. Muszę też przyznać, że dziewczyna jest ładna. Niepokoi mnie jedno, czy jesteś pewna, że ci ludzie są zamożni? Skąd wiesz, że nie pożyczyli tych wszystkich wspaniałych sreber tylko po to, aby sprawić dobre wrażenie? - Zwariowałeś?! A kto by pożyczał srebrną zastawę bandzie złodziei? Swat Goldblaum był już mężczyzną w podeszłym wieku. Wynajął więc krzepkie- go młodzieńca, który miał pracować jako pomocnik. Swat poinstruował młodzieńca, że do jego obowiązków należy przytakiwanie wszystkiemu co powie, a co więcej, ma ubarwiać jego słowa w rozmowach z potencjalnymi klientami. Pewnego dnia obaj mężczyźni odwiedzili rodziców młodego człowieka, który chciał się ożenić. Swat wychwalał pewną młodą kobietę, córkę miejscowego sklepikarza. - Dziewczyna pochodzi ze wspaniałej rodziny - powiedział. - Tak, oni pochodzą w prostej linćć od króla Dawida - wtrącił młody asystent. - Jest także bardzo ładna - dodał swat. - Jak to ładna? Ona jest pięknością - przerwał mu asystent. - Muszę wam tylko zdradzić pewien drobiazg. Ma brodawkę na plecach. - Brodawkę? Jest wielka jak garb! - zawtórował asystent. - Ja, na prezent ślubny ofiarowałem młodej parze serwis do herbaty na 12 osób. A jaki był twój prezent, Rozenkranc? -A ja, mój drogi Meyerbach, dałem im sitko na 24 osoby!!! IV KOSZERNE ŚWINTUSZENIE - Spójrz na tych dwoje młodych! Jacyż oni szczęśliwi. Ciekawe czy są już po ślubie? -Tak, ale to dlatego, że nie jedno z drugim. - Ach Salcie... kocham, szaleję..., ty spójrz mi w oczy..! - Ach nie, panie Moryc... - Ależ Salcie... - Nie spojrzę. Dwoje dzieci nauczyło mnie ostrożności... Do bankiera Geldmachera przychodzi dama będąca prezesową towarzystwa po- mocy upadłym dziewczętom: - Wierzę, że nie odmówi pan pewnej sumy na rzecz tych zbłąkanych istot... - Nic z tego, moja pani! Stanowczo nie... takiego wsparcia udzielam wyłącznie osobiście! - Nadal nie możesz znaleźć posady służącego? - Niestety. wszędzie pytają dlaczego zwolniono mnie z poprzedniej posady... - A jaki był powód? - Uciekłem z żoną mojego pracodawcy. - Nie szukaj dalej! Masz na mur posadę... Mój znajomy natychmiast cię zatrudni! - Co się tak spieszysz, Moryc? - Powiadam ci, w kinie...tam...na filmie...kobieta...palce lizać! W trzeciej części to ona staje nad rzeką, zdejmuje kapelusz, zaczyna się rozbierać, aż tu nagle przejeżdża pociąg i nic już nie widać. Zaraz właśnie zacznie się trzecia część. - No i po to tylko tak gonisz? - Ty wiesz, ja tak sobie myślę, że to jest polski pociąg - może on się kiedyś spóźni? Moryc był emerytowanym malarzem pokojowym, ale od czasu do czasu brał ja- kieś prace. Właśnie skończył malowanie mieszkania po wschodniej stronie Man- hattanu - co zajęło mu cztery dni - więc wcale się nie ucieszył, gdy zadzwo- niła do niego jakaś kobieta ze zleceniem. . Tej nocy mąż owej pani, którego Moryc nie znał, przypadkowo zabrudził mokrą jeszcze ścianę w sypialni. Kiedy Moryc zjawił się w mieszkaniu, pani domu po- wiedziała: - Och, jakże się cieszę, widząc pana. Proszę iść ze mną do sypialni, chcę panu pokazać, gdzie mój mąż położył dłoń wczorajszej nocy. Moryc wytrzeszczył na nią oczy. - Moja pani - odezwał się nareszcie. - Nie jestem już taki młody. Wystarczy, że da mi pani szklankę herbaty z cytryną. To mnie zadowoli. Od pewnego czasu Icek chodzi z bardzo żałosną miną. Współczujący przyjaciel pyta go o powód zmartwienia. ~ - Muszę ci wyznać w ścisłej tajemnicy, że ja ostatnio uprawiam samogwałt... - I dlatego jesteś smutny? - No tak... ja nie jestem w swoim guście. Przychodzi Żyd do Zygmunta Freuda, żeby się czegoś o sobie dowiedzieć. Uczo- ny rysuje mu kółeczko: - Z czym się to panu kojarzy? - Pierś kobiety - odpowiada pacjent. Freud rysuje kropkę. - A to? - Sutek. Następnie trójkąt: - Narządy płciowe kobiety. Uczony odkłada ołówek i woła: - Ależ panie, pan jest po prostu zboczony! -Ja zboczony?! A kto mi te wszystkie świństwa narysował? Goldbaum spotyka swego przyjaciela Rosenkranza w poniedziałkowy wieczór w wesołej dzielnicy. Goldbaum jest wyraźnie zawstydzony. - Co ty tu robisz? - pyta go przyjaciel. - Moja żona wyjechała do kurortu i pomyślałem sobie, że to jest jedyna okazja... żeby tutaj... sam rozumiesz. - Rozumiem. A co trzymasz pod pachą? - Modlitewnik. - Kpisz ze mnie? Po co ci tutaj modlitewnik? - No, pomyślałem sobie, że jeśli mi się tutaj spodoba, to zostanę, aż do szabasu. rebeka wyszła za mąż. Mąż był znacznie od niej starszy i lubił bardziej wgłębiać się w tajemnice Talmudu, niż zgłębiać piękną żonę. Postanowiła więc Rebeka udać się z tego powodu do rabina. Oto, rebe, składam pieniądze i proszę pomodlić się za mnie. W jakim interesie? - pyta młody rabin. Mo...w interesie potencji mojego męża. Nigdy nie proszę Boga o to, co sam jestem w stanie uczynić. Bogata Salcie umówiła się z biednym Moryckiem na randkę. Na umówione miej- sce przyjechała rowerem, Icek przyszedł pieszo. W kulminacyjnym momencie Salcie mówi: - Icek, ty bierz, co chcesz. Icek złapał rower i uciekł. Mosiek i Riwke umówili się, że jeśli będą chcieli się kochać, to postawią pytanie: - Czy gramy w karty, tak - to tak, nie - to pas. Przez pierwsze trzy noce Icek pytał: Czy gramy w karty? Otrzymywał odpowiedź: pas. Potem pytała Riwke, a obrażony Mosiek odpowiedział: pas. Wówczas Rywka odrzuciła kołdrę i mówi: - Mosiek, ty masz taką mocną kartę i ty nie grasz... P‚wna bogata rodzina przyjęła pod swój dach studenta jesziwy na okres pół ro- ku. W rodzinie były trzy niezamężne córki, siedemnastoletnia, osiemnastoletnia i dziewiętnastolatka. W miesiąc po wyprowadzeniu się studenta średnia córka podeszła na osobności do ojca. Łzy spływały jej po twarzy, gdy wyznała mu, że jest w ciąży, a sprawcą jest właśnie ówże student. Ojciec napisał ostry w tonie list, zawiadamiając młodzieńca, że jedna z jego córek jest z nim w ciąży, więc niech wróci do miasta i poślubi dziewczynę. Student otrzymawszy list, wspominając jak miło spędzał czas w tamtym domo- stwie, postanowił natychmiast ją poślubić Odpisał na list, zapewniając ojca dziewczyny, że poczyni przygotowania do na- tychmiastowego poślubienia dziewczyny. Na końcu listu dodał postscriptum: "A t„k nawiasem mówiąc, to która z dziewcząt zaszła w ciążę?" Izaak nie czuł się dobrze, postanowił więc udać się do lek„rza. Lekarz dokładnie zbadał Izaaka i zadał mu pytanie: -Jak często uprawia pan seks? - Codziennie - odparł Izaak. = Codziennie? Przecież pan ma siedemdziesiąt lat, to zbyt często, powinien pan ograniczyć seks. - Zrobię, co pan zechce doktorze, żebym tylko znów poczuł się jak dawniej. Lekarz oznajmił: - Proponuję, by uprawiał pan seks tylko w te dni, które zawierają literę n - jak niedziela czy poniedziałek. Myślę, że to powinno pomóc i powinien pan się poczuć lepiej. Izaak zgodził się na propozycję lekarza i poszedł do domu, by powiedzieć żonie o wynikach badania i zaleceniu lekarza. Właśnie była niedziela, więc tej nocy star- si państwo mogli się kochać. W poniedziałek też jest litera n, więc znów mogli się kochać. We wtorek środę, czwartek i piątek unikali seksu. W sobotę, zwaną po żydowsku szabas, obudzili się wcześnie, ponieważ postanowili pójść na mszę do synagogi. Ethel odwróciła się do męża i powiedziała: "Git szabas". Izaak po- patrzył na nią i odpowiedział: "Git sznabas". Tego ranka nie poszli już do synagogi. ~ Moryc był już po osiemdziesiątce, ale jak na swój wiek, cieszył się wyjątkowo dob- rym zdrowiem. Pewnego dnia pojawił się jak co roku w gabinecie lekarza. Kiedy ten skończył badanie, Moryc zwierzył mu się, że za kilka tygodni zamierza się ożenić. - Gratuluję! - powiedział doktor. - Kto jest tą szczęśliwą wybranką? Moja sekretarka, ma 23 lata. ~ Lekarz zaniemówił z wrażenia, ale po chwili najgrzeczniej jak potrafił, powiedział: - Posłuchaj mnie Moryc. Ona jest przy tobie dzieckiem. Może zatrudniłbyś po- kojówkę. No wiesz, żona będzie miała towarzystwo, bo ty przecież wciąż zajmu- jesz się prowadzeniem biznesu. - Wiesz, to doskonały pomysł. , Po paru miesiącach Moryc zjawił się ponownie w gabinecie swojego przyjaciela ~ z jakąś drobną dolegliwością. - Jak się miewa żona? - Dobrze, spodziewa się dziecka. - O! Gratuluję. A jak się miewa pokojówka? - Też w ciąży. - Wiesz, Natan, widziałem wczoraj twoją żonę, pięknie wyglądała... Po- myślałem sobie: gdyby tak była moją żoną! -Ja też tak pomyślałem... - Że co? - Och, żeby ona tak była twoją żoną. - Wszystko przez to, że Gizele tak strasznie się jąkała... - Nie rozumiem? - No, ona tak mi się podobała... Strasznie! Chciałem ją zdobyć za wszelką cenę. Opierała mi się, ale zanim zdążyła powiedzieć: "Nie"-już była w czwartym mie- siącu... - Ach, Salcie... Z taką urodą to ty mogłabyś być łabędziem! - E..., też mi przyjemność: cały dzień brzuchem w zimnej wodzie... - Ach, droga Fajdele... To nasze spotkanie na tym balu, to przeznaczenie! Taka miłość od pierwszego wejrzenia! Chodźmy zaraz do mnie. Daj mi swój numerek od garderoby, pójdę po twoje futro... - Nie... dziękuję najdroższy... Pójdę lepiej z tobą. Rozstanie może być dla mnie udręką, a poza tym, tak dobrze to ja cię jeszcze nie znam. - Słyszałeś jak Lajzbaum przechytrzył Rabinowiczównę? - No...? - Obiecał dziewczynce 100 złotych na pończochy. Wiedział, że na koncie ma tyl- ko 250 zł, więc dał jej czek na 300, spokojny, że w ten sposób nie wyda ani gro- sza... - I co...? - Fajdele to sprytna dziewczyna: wpłaciła na konto Lajbauma 50 złotych, a następnego dnia spokojnie zrealizowała czek! - Co ty oszalałeś?! Z Ryfką Mincbaum chcesz się ożenić?! Przecież pół Lubarto- wa miało z nią romanse! - O, wa... A co to za wielkie miasto ten Lubartów? - Saro, przecież masz takiego porządnego męża! I ty chcesz, żebym zgodził się na wasz rozwód? A co masz mu do zarzucenia, kobieto? - Rebe, podejrzewam go o to, że to ostatnie dziecko, które ze sobą mamy, wcale nie jest jego! ! ! - Czy wiecie, jak żyje święty cadyk z Lubartowa? Otóż, moi drodzy, on cały dzień, od samego rana, jest pogrążony w czytaniu świętych ksiąg, a wieczorem, gdy jest już bardzo zmęczony, otacza go dziesięć aniołów, cztery z nich ujmują go za ręce i nogi i kładą go do łóżka obok żony... - A w takim razie, co robi pozostałe sześć aniołów? - pytają słuchacze chede- ru. - Jak to co?! Przecież one muszą go wyrwać z objęć cadykowej... - Co robi kobieta w garsonierze samotnego mężczyzny? Niemka: Sprawdza, czy nie ma kurzu. Rosjanka: Już na schodach zaczyna zdejmować płaszcz, kapelusz i buty. Francuzka: Staje w lustrze i poprawia makijaż. Angielka: Patrzy na zegarek, a z rozbieraniem się nie śpieszy. Polka: Od razu w progu woła: Och... co też pan sobie o mnie pomyśli! Żydówka: Ogląda i dotyka wszystkich rzeczy, a potem pyta: Gdzie pan to kupił, ile kosztowało, jaki rabat, na weksel czy za gotówkę? - Słuchaj Icek, co ci powiedział ten facet, który nam się tak długo przyglądał? Ależ ty jesteś cały zdenerwowany! -To jakiś wariat. Powiedział, że nazywa się Leon Kogut, mieszka sam w hotelu "Imperial" w pokoju numer 7 i jest w stanie zadowolić każdą kobietę... Mówił, że wygrał już o to wiele zakładów! Wariat i tyle...! - Tak, z pewnością jakiś pomylony... Po kilku dniach małżeństwo Fitingerów spotyka przypadkowo pana Koguta po- nownie... Pani Fitingerowa mijając go syczy ze zjadliwym uśmiechem: - Oj, gaduła, gaduła... - Ja nie wiem, bo jestem tu od wczoraj, ale na werandzie stoi jakiś pan i ko- niecznie chce wejść do domu... - A czy powiedział, jak się nazywa? - Nie, ale mnie uszczypnął i klepnął w pośladek! -To proszę go wpuścić, bo to mój mąż... - I o co ta cała awantura między Morycem a Lipsteinem? - Widzisz, oni obaj romansowali z Salcie, ale nie byli o siebie zazdrośni, wie- dzieli o sobie i dobrze im było... Potem Moryc wyjechał na kilka miesięcy i w Lon- dynie dostał telegram Lipsteina. -Telegram? A co w nim było? - "Salcie powiła bliźnięta. Moje umarło. Gratulacje. Lipstein." - Ile lat ma oskarżona? - Dwadzieścia jeden, panie sędzio. - Zawód? - Hmm... panie sędzio... Krochmalna 25, wejście z podwórka, trzecie drzwi na lewo. Szlojme przyszedł do rabina z kolejną skargą na swoją żonę. Rabi, który chciał uratować małżeństwo od rozwodu, udziela mu rady: - Nie powinieneś, Szlojme, bać się swojej kobiety. To ona powinna nawet się ciebie trochę bać... Jeżeli słowa nie pomagają, powinieneś czasami wziąć grube- ~ go kija, podnieść jej z tyłu spódnicę i wlepić ze dwadzieścia porządnych uderzeń na gołe miejsce. Zobaczysz, że ona stanie się wówczas lepsza. - Ale Rabi, ja już wiele razy chciałem to zrobić, tylko że jak się do niej zbliżę i podciągnę jej spódnicę, to zapominam od razu, po co to zrobiłem i wychodzi zupełnie co innego... - Mame, czy to prawda, że przyniósł mnie bocian? -Zapytaj tego niezguły, swego taty... -Tate, czy to prawda? - Na tyle co ja mam do czynienia z twoją mamą, to już sam zaczynam w to wie- rzyć, drogie dziecko... A to jest, panie doktorze, moja córeczka Miriam... Śliczne dziecko, nieprawdaż? Jak się panu wydaje, do kogo ona jest podobna? - Pan wybaczy, drogi panie Engel, jestem zaledwie kilka dni w tym miasteczku i jeszcze znam zbyt mało osób... - Wiesz Krojcmann, nie wiedziałem, że twoja żona ma takie poczucie humoru... -Tak? Jak to stwierdziłeś? - Wiesz, opowiedziałem jej ostatnio kawał, a twoja żona zaczęła się tak śmiać, że oboje spadliśmy z łóżka! Zmęczony prezes banku, Grossman, wraca do domu. Salcie jak zwykle rzuca mu się na szyję... Zamyślony prezes klepie ją po pupie i mówi: - Nie, tym razem nic z tego, panienko. Niech pani siada do maszyny i pisze... - Panie Rozenblum, a panu z czym kojarzy się słowo: ślub? - Ślub? Jeżeli nie mój - to sam cymes! - Mosze, czy ty. dobrze znasz tę wydekoltowaną damę, z którą tańczyłeś przez cały bal? - Po większej części to już znam. - Co to jest, Roze?! To ja wracam po roku z podróży i zastaję w domu nowo na- rodzone dziecko..? - Uspokój się, Hipciu, no w końcu to nie pierwszy raz... - No właśnie. Ja ciebie, moja droga żono ostrzegam: jeżeli jeszcze raz wydarzy się coś podobnego, to... ja już więcej nigdy nie pojadę w żadną długą podróż! - Wiesz Rachel, nigdy nie zaznałem takiej rozkoszy z moją żoną... - Wszyscy panowie, co u nas bywają mówią, że pod tym względem wolą mnie niż naszą panią. Holzer wpada do sypialni żony, gdyż doniesiono mu, iż pod jego nieobecność przyjmuje obcego mężczyznę. Zagląda we wszystkie możliwe miejsca, krzycząc za każdym razem: "Tutaj go nie ma!" W końcu otwiera drzwiczki szafy, gdzie spo- strzega nagiego jegomościa z rewolwerem wycelowanym w swoją pierś: - Tutaj go także nie ma! Pipmann do Kugelszwanca: - Widziałem twoją żonę na ulicy. Jakiś młodzieniec usiłował ją pocałować! - No i co, udało mu się? - Nie. - No to się mylisz. To nie mogła być moja żona. Jimmy świętuje narodziny syna i rozdaje wszystkim przyjaciołom cygara. Jeden z nich pyta: - Ile waży niemowlę? -To chłopiec. Waży 24 funty (około 11 kg). - 24 funty! Ależ to niemożliwe! - Ależ tak, tak. My w Kalifornćć nie robimy niczego tylko w połowie. Tydzień później ten sam przyjaciel zaczepia Jimmy'ego i pyta go, ile tym razem waży synek. -16 funtów. - Jak to? Przecież w zeszłym tygodniu ważył 24! - No tak, ale kilka dni temu został obrzezany. . . - No powiedz coś ty dobrego zrobił w swoim życiu? - Przeszkodziłem ci w zostaniu starą panną! - Żeby trochę jeszcze pożyć, to musi pan z czegoś zrezygnować, Mayer... Co panu sprawia największą przyjemność: wino czy kobiety? - To zależy od rocznika, panie doktorze... - Co to z tobą Jojne?! Mówiłeś, że dwa miesiące temu twoją córkę zgwałcili ro- syjscy oficerowie, a teraz powiła z tego powodu bliźniaki??! - No właśnie, rebe. Co się tu dziwić? Technika wojskowa poczyniła ostatnio ta- kie postępy... -Ach, droga Salcie, jak mi rozkosznie... Zobaczysz, jacy będziemy odtąd szczęśliwi... -Tak... Ale jak my będziemy żyli? Przecież pensję też masz małą? - Rebe, stało się nieszczęście, mój syn - Icek - zwariował..! ' -A co mu się stało, Szolem? - Wracam do domu, a tam na stole szynka i dziczyzna, a w łóżku... chrześci- jańska bezwstydnica! - No, to czego ty chcesz? Ja myślę, że u twojego syna wszystko jest w porządku. Gdyby szynka leżała na łóżku, a dziewczyna na stole, to wtedy byłoby się czym martwić... - Czy pani wie, że jest naukowo dowiedzione, iż najlepszymi kochankami na świecie są Żydzi i Murzyni..? - Panie, coś pan?! A kto pan w ogóle jest?! - Pani pozwoli, że się przedstawię: jestem Mosze Zulus... Icek spędza z Mojrą upojną noc. Mojra jest najpierw mile zdziwiona, potem zdu- miona, a w końcu przerażona możliwościami Icka. Krótko przed świtem nie wyt- rzymuje i pyta: ile ty tak możesz? Ja już nie mogę... - Ja wcale nie jestem Icek, tylko Salomon, a Icek na dole sprzedaje bilety... Mosze ma już jedenaścioro dziatek. Co roku przybywa mu jedno. Idzie więc do rabina po radę, co zrobić, by powstrzymać rozrost rodziny. - Tobie trzeba uciąć lewe jądro... - poradził rabin. Niestety, po dziewięciu miesiącach sytuacja się powtórzyła... - W takim razie tobie trzeba uciąć prawe jądro - poradził rabin. Zabieg wykonano, ale po niecałym roku Icek pojawia się znowu strapiony u rabi- na, który domyślając się już, co go sprowadza, krzyczy z gniewem: - Uciąć twojemu sąsiadowi oba jądra! - Wiesz Roza, ten twój fatygant to strasmy skąpiec. - Co ty mówisz, braciszku?! - Tak! Jak go zapytałem, ile mi zapłaci za sto wypróbowanych sposobów na moją siostrę, to zaraz uciekł... - Salcie! To będzie już dziesiąte dziecko! Kobieto, czy myślicie kiedy z twoim partnerem o skutkach takiego postępowania??? - Z każdym z osobna - oczywiście. - Panie Zalcman, ludzie mówią, że jakaś dama o pańskim nazwisku puszcza się na potęgę w Nałęczowie... To czasem nie pańska żona? - Nie, córka. A o co konkretnie chodzi? - Panie Spermann, chcę z panem poważnie porozmawiać... - Słucham, panie szefie? - Pracujesz pan już u mnie sześć lat i od tylu lat mnie pan okradasz. - Ależ... panie... - Milczeć, gdy ja mówię! Od czterech lat żyjesz pan z moją żoną, a wczoraj mo- ja córka wyznała mi, że jest z panem w ciąży. Panie Spermann, ja pana ostrze- gam, niech pan uważa, bo ja nie lubię przesady!!! - Czy ty wiesz, Kon, że jak ciebie nie ma w domu, to ten Rozenkranc przycho- dzi do twojej Roze?! - A ty wiesz, że jak on przychodzi do mojej Roze, to daje jej zawsze 20 złotych, a ja w tym czasie jestem u jego Salcie i nie daję jej ani złotówki?! Rebeka ty w łóżku z obcym gojem?! Mój Boże, na co ja patrzę?! ! - Ty się nie patrz, ty się ucz! Ma pani na sobie coś ślicznego, pani Mojro! Oj... Cymes... -A czy wyobraża pan sobie na mnie coś szkaradnego? -Owszem, pani męża... - Moja Roze... Jak ty już umierasz, to ty mnie powiedz w godzinie śmierci, ile razy ty mnie zdradziłaś?! -Jak możesz w takiej chwili? Mężu, niech ja się tyle razy w piekle przekręcę, ile razy ja ciebie zdradziłam... Po jakimś czasie umiera pobożny cadyk i nie znalazłszy żony w raju, zagląda do piekła... - Nie widzieliście tu gdzie mojej żony, Roze? - Ach, tak, tak... Jest tu niedaleko i robi u nas za wiatrak! - To już szczyt wszystkiego!!! Wracam z zagranicy, dobijam się do własnego domu, a potem kiedy żona mi otwiera, znajdujęg w szafie gołego gacha! - Icełe drogi, ty mnie wybacz tę malutką chwilę zapomnienia... -Chwilę?! Ja stałem przed drzwiami prawie godzinę!!! - Panie, Weissman, czy piątego sierpnia mieszkał pan w "Oazie" w pokoju 203 i nocował u siebie panią Gutman?! - Hm:.. Możliwe. - Otóż niech się pan dowie, że ja jestem jej mężem i byłem z tego faktu bardzo, ale to bardzo niezadowolony! - Możemy więc złożyć sobie nawzajem kondolencje, bo ja też, panie Gutman. - Za co dostałeś w gębę, Blumsztajn? - Spytałem ją tylko, czy pójdzie ze mną? A ona na to "za kogo ją biorę?" i trrach... - Dziwne, przecież ty nic nie mówiłeś o pieniądzach?! - Co robimy, Roze... Najpierw jemy, a potem do łóżka czy odwrotnie? - Jak już tak bardzo chcesz, to potem zjemy. - A za co ty siedzisz w więzieniu, Cyperson? - Z winy mojego ojca... Kazał mi się żenić z piękną i bogatą. - Więc? - Więc musiałem ożenić się z dwiema kobietami... - Widzisz tę kolię na szyi panny Malbach, Rozencwajg? -Widzę, ale wiem jedno: jeżeli brylanty są prawdziwe, to panna nie jest prawdziwa, a jeżeli są fałszywe, to wtedy nawet panna może być prawdziwa... - Ty jesteś cynik! Cnota to najpiękniejszy brylant... - Phi... też mi brylant - raz puknąć i pęka. -Ty, Mosze, może i jesteś wielki mędrzec, ale ty całymi dniami siedzisz pochy- lony nad księgami i wcale nie dostrzegasz swojej żony! Ja już wolałabym sama być książką! ! ! - Owszem nie miałbym nic przeciwko temu... ale jeżeli już koniecznie masz być książką, to najlepiej bądź kalendarzem, który się co rok zmienia... - Słuchaj Szalom, nie rób przynajmniej z siebie durnia... Wszędzie chodzisz i wy- chwalasz wdzięki i zalety swojej Sary, a ty nie wiesz o tym, że ona ma czterech ko- chanków?! - No i co z tego? Wolę mieć dwadzieścia procent w atrakcyjnym towarze, niż sto procent chłamu! - Co postanowiłeś, Dawidzie?! Rozwodzisz się? Przecież przyłapałeś swoją żonę na gorącym uczynku! - Rozwodzić się? Ale po co: przecież skoro ona się podoba innemu, to czy to znaczy, że mnie ma się przestać podobać?! - Widziałeś się z Zylberkrancem? Nie wiesz czasem, co on robi i na czym zro- bił taki wielki pieniądz? -Co robi? On powiada, że nic... Rano je śniadanie, a potem trochę spaceruje i kładzie się na werandzie. Po drugim śniadaniu robi dokładnie tak samo, aż do obiadu, po którym spaceruje albo gra w bilard. Po kolacji znowu kładzie się na werandzie. -To skąd u niego nagle taki pieniądz?! A czy on żonaty? - Naturalnie... - A jak jest z domu jego żona? - Nie wiem, ale na imię ma Weranda. -Josele! Ty grasz w karty i tracisz pieniądze, a twoja żona w tym czasie zdra- dza cię z twoim wspólnikiem Glancbaumem!!! No patrzcie, jeszcze się śmieje, jakby Pana Boga za nogi złapał!!! - Bo to wszystko bzdura, Moryc! Mój wspólnik jest t‚raz w Wiedniu... -Ach, witam panią Mercel! Jak zdrówko, co porabia szanowny małżonek? - Wyjechał przedwczoraj do Warszawy. - I długo on tam będzie? -Ach, całe dwa tygodnie...- -Oj, to świetnie! To ja dzisiaj wieczorem zajdę do pani na dłużej... - Panie Epfel! Co pan sobie wyobrażasz?! Ja nie jestem kobietą lekkich oby- czajów! - Pani Mercel... A kto tu mówi o pieniądzach?! - Pani Rozenblum! Pani mąż w tej chwili uwiódł moją żonę! Jest u niej już czwartą godzinę... Zemścimy się na nich tak samo! - Panie Grancman, zemścimy się na nich jeszcze kilka razy... - E... kiedy mnie już ten najgorszy gniew minął... Salcia pracowała jako sekretarka w dużej firmie w Nowym Jorku. Pewnego dnia zakomunikowała, że jest w ciąży. -Ale proszę cię, nie przejmuj się, bo to się stało z szefem. Pamiętasz jak kilka miesięcy temu jechałam służbowo do Las Vegas?! Następnego dnia matka wtargnęła do biura pracodawcy córki. - No i co! - krzyknęła do niego po, wejściu do biura. - I co teraz będzie? - Proszę usiąść pani Rabinowitz. Zajmę się wszystkim. Salcia będzie miała naj- lepszego lekarza zanim urodzi się dziecko. Umieszczę ją w najlepszym szpitalu, a potem kiedy już urodzi, zgromadzę dla niej i dziecka fundusz powierniczy. Do końca życia będzie dostawała co tydzień czek na kwotę tysiąca dolarów. Pani Rabinowitz oniemiała, słysząc, co pracodawca przyrzekł właśnie jej córce. Wreszcie otworzyła usta i wyszeptała: - Gdyby, nie daj Boże poroniła, czy dałby jej pan jeszcze jedną szansę? Pewien rabin miał bardzo mrukliwą i brzydką żonę. Chwalił się natomiast swo- im niezwykle inteligentnym psem. - Gdyby tylko potrafił mówić, byłby równie inteligentny jak człowiek - zwykł twierdzić. - Dlaczego nie nauczysz go mówić? - zapytał go raz jego pomocnik Jankiel. - Psa; mówić? Ty chyba masz bzika! - Słyszałem, że w Warszawie jest taki uczony, co za 200 złotych uczy psy mo- wy ludzkiej. Rabin najpierw nie bardzo wierzył, ale wreszcie dał się przekonać namowom Jankiela. Wręczył mu 200 złotych na naukę, drugie tyle na drogę i koszty utrzy- mania i kazał zawieźć psa do Warszawy. Po miesiącu Jankiel wraca i mówi, że pies się jąka i trzeba poczekać jeszcze ze dwa tygodnie. Wreszcie bierze od rabi- na jeszcze 200 złotych i ponownie jedzie do Warszawy. Znowu wraca bez psa. - No, a gdzie pies? - No, wyobraź sobie - mówi Jankiel - twój Reks doskonale nauczył się mówić. Rozmawiałem z nim przeszło godzinę. Pytał mnie, czy dalej sypiasz ze służącą. Bałem się, że o wszystkim wygada, więc zostawiłem go w Warszawie. W miasteczku wybuchła awantura. Oburzone żony najbardziej pobożnych i sza- nowanych Żydów przyszły do rabina ze skargą na jedyną w mieście przedstawi- cielkę najstarszego zawodu świata. Otóż, gdy przed świętem poszły do mykwy i przez szacunek dały pierwszeństwo rabinowej, to wtedy ta wszetecznica, odepchnęła rabinową i weszła pierwsza do wody. Trzeba ją ukarać! Rabin pomyślał i orzekł: - Ona miała rację. - Jak to, rebe? - Tak, ona miała rację. Bo na nią czeka pół miasta, a na rabinową czekam tylko ja. Ksiądz katolicki i rabin siedzą obok siebie w samolocie. Stewardesa pyta rabi- na, czy życzy sobie koktajl, a on odpowiada, że najbardziej lubi Manhattan. Ksiądz zapytany o to samo odpowiada: - Kiedy tylko napiję się alkoholu, natychmiast chciałbym popełnić cudzołustwo. Rabin wtrąca się szybko i zwraca do stewardesy: - Dopóki można wybierać, to poproszę to, co on - mówi wskazując na księdza. Trzej bardzo poważni członkowie zarządu kongregacji spotkali się z rabinem swojej synagogi. Jeden z nich od razu przeszedł do sedna sprawy: - Rabinie, co powińniśmy robić - młode dziewczęta w naszej społeczności, nasze córki, zaczynają ubierać się jak inne kobiety. Ich dekolty stają się coraz głębsze, a spódnice coraz krótsze. Co powinniśmy zrobić? - Nie patrzeć - odparł rabin. Bałcie zmarł mąż: Z rozpaczy prawie oszalała. Chodziła zapłakana, trzymając w rękach jego spodnie. Rabin chcąc jej pomóc, mówi, żeby wzięła Taimud i po- czytała, co tam stoi. - Sam sobie poczytaj - odparła Bałcie -to co tam w spo- dniach stało, to tam nigdy nie będzie. Mosiek powiedział, że ożeni się z Salcie, jeżeli będzie ona cnotliwa. Salcie dawno straciła cnotę. Partia była jednak zbyt dobra, więc poszła z mamą do rabina. Rabin zrobił coś i powiedział, że będzie dobrze. Salcie wyszła za mąż i po nocy poślubnej mówi mamie: - Mame, było dobrze - on krzyczał i ja krzyczałam. Matka poszła podziękować rabinowi, ale jak każda kobieta i ona była ciekawa, co zrobił. Rabin w tajemnicy powiedział jej, że powiązał Salci włosy łonowe. W pewnej wiosce społeczność żydowska postanowiła zbudować nową syna- gogę. W trakcie budowy okazuje się że nie wystarczy pieniędzy na dokończenie pracy: Wybucha lament: co robić? Gdzie będziemy się modlić? Ale oto zjawia się u przewodniczącego gminy żydowskiej elegancka dama i ofia- ruje mu prezent w postaci brakującej sumy. Przewodniczący czuje się nieswojo, bowiem dama uprawia najstarszy zawód świata. Prosi o czas do namysłu i bie- gnie do rabina po radę. - Rebe, przyszła pewna kobieta i chce nam podarować brakującą sumę. - To wspaniale - odpowiada rabin. -Tak rebe, ale ta dama, to kobieta lekkich obyczajów! - Przyjacielu, możesz je wziąć, są to przecież pieniądze wydane przez nas sa- mych. W zaparowanej łaźni publicznej pewien dowcipniś klepnął w pośladek kogoś, kogo wziął za swojego przyjaciela. Natychmiast potem spostrzegł, że ofiarą jego wybryku był rabin. Zawstydzony spieszy z przeprosinami: - Wybacz, rebe, nie wiedziałem, że to ty. Byłem przekonany, że to mój przyjaciel. - Nie szkodzi - rzuca spokojnie mędrzec - tam, gdzie mnie uderzyłeś, nie jes- tem rabinem. Owdowiały rabin pragnie się ożenić po raz drugi. Jego synowi nie podoba się ten pomysł i usiłuje go ojcu wyperswadować: =Twój kolega z Lublina też niedawno stracił żonę, lecz on, jak przystało na po- bożnego rabina, złożył ślub, że odtąd jedyną towarzyszką jego życia będzie Tora. - No, to sam widzisz - woła ucieszony rabin. - Skoro Ona jest już zajęta, to spokojnie mogę sobie wziąć drugą żonę. Sara ma 25 lat. Jej mąż Jankiel - 65. Już od przeszło dwóch lat Jankiel kocha swoją żonę platonicznie. Pewnego dnia Sara mówi: -Jankiel, Bóg nam pobłogosławił. Będziemy mieli dziecko. - Dziecko? - Jankiel jest zdumiony. - Bóg nas kocha i opiekuje się nami. Jestem pewna, że da nam syna. Ten cud jest dowodem bezgranicznej dobroci Boga. Jankiel, nie został przekonany, idzie więc do rabina i opowiada mu o wszystkim. - Posłuchaj - mówi rabin - miałem znajomego, który, idąc na polowanie na lwy, przez roztargnienie zabrał ze sobą parasolkę zamiast strzelby... - Nie widzę związku... - Czekaj... Nagle zza krzaków wyłonił się lew. Mój znajomy otworzył parasolkę, rozległ się strzał i lew padł... - Niemożliwe, ktoś musiał strzelić z boku... - O, właśnie... - Witam, panie Galandberg... No i jak się panu sprzedaje ten nowy batyst? - Aj... z tym batystem, to jest jak z moimi córkami... -A mianowicie? - Każdy ogląda, przewraca, obmacuje, rozkłada, próbuje, a nikt nie kupuje... - Panie Chalber... U pana już nie to zdrowie, nie to serce i wątroba. Trzeba zacząć się oszczędzać i powoli rezygnować z trybu życia pod hasłem: "Kobiety, wino i śpiew..." -Trudno, panie doktor~... W takim przypadku na razie rezygnuję ze śpiewu... V PO PROSTU NIE RÓB MAKIJAżU Mosze zastaje swą żonę smutnie wpatrzoną w lustro. - Co ciebie martwi, mój skarbie? ' - Jest problem, Mosze... Idziemy jutro na maskaradę i ja nie wiem, co zrobić, żeby nikt mnie nie poznał? -Już wiem - odzywa się po dłuższej chwili Mosze -ty po prostu nie rób ma- kijażu! ! ! Chaim przeciąga się przed lustrem w sypialni, z zadowoleniem patrzy na swe odbicie i mówi do żony, Sary: - Wiesz, Sara, gdybym ja był o trzy centymetry wyższy to byłbym jak Apollo. -Tak Chaim. A gdybyś ty miał o trzy centymetry krótszy; to byłbyś Wenus... Rahin wzywa do siebie Moryca: - Moryc, doniesiono mi, że żyjesz w konkubinacie. - W konkubinacie? A co to znaczy? - dziwi się Moryc. - To znaczy, że żyjesz z zupełnie obcą kobietą, jak z własną żoną. - Nieprawda rabi, o wiele, wiele lepiej. Moryc się ożenił. Podczas nocy poślubnej nagle krzyczy z sypialni: - Mamaaa! Julcia tak szeroko rozkład… nogi, że ja nie mam gdBe się potożyć! Noc poślubna. W środku nocy młoda małżonka budzi się, wzdycha, wierci, po- pycha męża. Ten się budzi. - Co ci jest, Fajgełe? - pyta. - Nie możesz spać? - Oj, nie mogę. Wiesz, jak byłam mała i nie mogłam spać, to mama mnie, całowała, pieściła i potem zaraz zasypiałam. -Też coś! Gdzie ja ci w środku nocy pójdę szukać mamy. - Wiesz Ryfke, Biblia pisze, ie Salomon miał siedemset żon i trzysta nałożnic. - Och, mój ty biedaczku, z ciebie byłby Salomon, że pożal się Boże. Para staruszków gawędzi. - Powiedz, Ajzyk, dużo razy mnie zdradziłeś? - No wiesz, jak możesz tak mówić! Zawsze byłem ci wierny. - No, no kiedy jeździłeś jako komiwojażer, na pewno miałeś niejedną okazję. To powiedz szczerze, dużo razy? No...raz się zdarzyło. - Oj, jaka szkoda! - Dlaczego? - Bo tak nam by się ten raz teraz przydał. Adela Feinberg zawsze uważała, że może być zadowolona ze swego życia. Jej mąż był mężczyzną wyjątkowym, kiedy więc dowiedziała się, że ma kochankę, postanowiła udawać, że nie dostrzega tego faktu. "Być może tak należy postępo- wać w dzisiejszych czasach" - pomyślała rozsądnie. Pewnego dnia Feinbergowie poszli do opery. Mieli doskonałe miejsca, tuż nad orkiestrą. W pewnej chwili, zanim rozpoczął się spektakl, Adela zauważyła, że atrakcyjna, młoda kobie- ta patrzy na nich, uśmiechając się ciepło. - Kto to jest? - zapytała pani Feinberg. Mąż zawahał się tylko przez chwilę, po czym wyszeptał: - No, wiesz, moja kochanka. - A kim jest ta druga, która jej towarzyszy? - Ach, tamta to kochanka Goldsteina. Pani Feinberg uśmiechnęła się zadowolona i zwracając się do męża, powiedziała: - Wiesz, nasza jest ładniejsza. - Mosze; wychodzę. - A kiedy wracasz? - Wracam..., kiedy będę chciała! - Dobrze Salcie, ale ani chwili później! Motke spóźnia się do biura. - Dlaczego się pan spóźnił? - pyta szef. - Proszę mi wybaczyć, ale moja żona miała ciężki poród. Kilka dni później Motke ponownie spóźnia się do biura. - Co się dzisiaj stało, że pan znowu się spóźnił? - pyta szef. - Moja żona miała ciężki poród. - Czy pan robi ze mnie idiotę, przecież kilka dni temu powiedział mi pan akurat to samo! - A nie powiedziałem, że moja żona jest akuszerką? - I co powiedziała twoja żona, jak wróciłeś wczoraj do domu o drugiej? - Stała się historyczką... - Chyba histeryczką?! - Nie, właśnie, że historyczką - zaczęła wyliczać wszystkie moje poprzednie grzechy! - Pamiętaj Mosze: mąż i żona powinni być złączeni, jak jeździec i koń... - Rozumiem. Chodzi mi tylko o to, żeby nie być koniem. - Mam tego dosyć: jesteś brutal... odchodzę od ciebie, Lejzor i... jadę do ma- my! - Bardzo dobrze! Masz tu Salcie, na dorożkę, kolej, bagażowych, bufet... - A na powrót, ty skąpcu?! - Pani wie, pani Zalcmest? Mój mąż nie pije, nie pali nie hazarduje się, nie ogląda się za kobietami, a wszystkie wieczory spędza w domu! - Ach, droga Rozenblumowa, zastanawiam się, czy sama go pani odzwyczaiła od tych nałogów, czy też po prostu trafił się pani taki idiota. Młoda amerykańsko-żydowska para podróżowała w czasie miesiąca miodowe- go do Jerozolimy. Świeżo upieczony mąż, który w młodości studiował język heb- rajski, starał się zrobić na żonie wrażenie znajomością tego języka. Pewnego dnia, spacerując promenadą Ben Jehuda, spotkali sprzedawcę świeżego soku z marchwi. Dzień był ciepły, więc zarówno młody mąż, jak i jego żona mieli ochotę napić się soku. Zachowując się tak, jakby hebrajski nie miał przed nim żadnych tajemnic, młody mężczyzna rzekł do sprzedawcy: - B'vakasha, mic guever. Sprzedawca uśmiechnął się, wepchnął marchew do wyciskaczki, podał sok młodej parze, po czym uprzejmie poprawił męża: -Mic guezec - A jak ja powiedziałem? - spytał nowożeniec przechodząc na angielski. - Pan, proszę pana, poprosił o męski sok. Żona Icka była w ciąży. Gdy przyszedł czas, Icek wali po lekarza. Lekarz polecił naszykować wszystko, co potrzebne do porodu i kazał Ickowi wyjść. Ale Żydzi to naród bardzo ciekawy, więc Icek przez dziurkę od klucza obejrzał cały poród. ! Kiedy dwa lata później Salcia znów zaczęła rodzić, Icek zabrał się sam do odbie- rania porodu. Wyciąga jedno dziecko, drugie... Woła do syna: - Mosiek! Leć no ty szybko po doktora i spytaj, jak tę Klapę się zamyKa, bo dzie- ciaki się na świat garną. - Wiesz, kiedy moja żona była w Krynicy, to ja strasznie tęskniłem... - No to teraz już masz ją w domu. - Ale teraz to ja odczuwam tęsknotę do tęsknoty. Pani Rosenblum powiada do męża stanowczym tonem: - Każ na naszej porcelanie napisać od spodu ROSENBLUM! - Co ci wpadło do głowy? - A jak to, co? Nie widziałeś takich napisów, kiedy byliśmy u tych dorobkie- wiczów Rosenthalów? - Panie Altbach, niech mi pan powie, jak długo trzeba być żonatym, żeby się małżonkowie przyzwyczaili do siebie, a w domu panowała atmosfera przyjaźni i zrozumienia? - Krojcman, mój młody przyjacielu, jakżesz ja mam ci powiedzieć, jak uczynić z żony przyjaciela, jestem żonaty dopiero pięćdziesiąt lat... Małżeństwo prowadzi sprzeczkę: -Taki skąpy dla swojej żony mąż trafia się raz na dziesięć, nie, co ja mówię, raz na sto milionów lat. - Wiesz, co u ciebie lubię najbardziej? Twoją głowę do rachunków. Pewien Żyd z Warszawy odwiedza swego przyjaciela w Paryżu. Spacerują po rue de la Paix. Za każdym razem, gdy przechodzi jakaś piękna dziewczyna, Żyd warszawski krzywi się. - Co ci jest? - pyta jego przyjaciel. - Nie podobają ci się? - Ależ tak. -To dlaczego się krzywisz? - Bo za każdym razem, gdy widzę ładną kobietę, przychodzi mi na myśl moja żona. VI. NAJPIERW INTERES - POTEM PRZYjEMNOŚĆ Znany humorysta niemiecko-żydowski Maurycy Saphir mawiał: - Małżeństwo to grób dla miłości. Na szczęście istnieje jeszcze życie pozagro- bowe. Poróżnieni małżonkowie zdali się na sąd rabinacki. - Dlaczego podrapałaś męża? - gromi rabin żonę.- Czyż nie wiesz, że mąż to głowa rodziny? Wojownicza małżonka spuszcza oczy i pyta; - Rabbi, a nie wolno się czasem podrapać po głowie? ; Podczas sprawy rozwodowej rabin pyta kobietę, co ma do powiedzenia. , - Mój Icie to łajdak. On nie jest wart, żebym mieszkała z nim pod jednym da- chem choćby jeden dzień! - To dlaczego nie chcesz mu udzielić rozwodu? - Oo...! Tego już ten drań na pewno nie jest wart!!! Zylberkrancowi zmarła żona. Jeszcze na godzinę przed pogrzebem wdowiec załatwia interesy z kontrahentami. Jeden z nich nie wytrzymał w końcu i dyskret- nie pyta: - Panie Zylberkranc, za godzinę pogrzeb pańskiej żony, jak pan możesz w takiej chwili zajmować się interesami?! - Powiem panu, że to kwestia zasad: najpierw interes - potem przyjemność... - Czy ty nie przeżywałeś nigdy nocnych strachów? - Nie. Moja żona sypia w oddzielnym pokoju. Rebe, mój małżonku, skoro ty jesteś taki wielki cadyk, to powiedz mi, kiedy ja będę umierać? -Ty będziesz umierać w przeddzień święta... - W przeddzień jakiego święta??! - Wielkiego, bo na drugi dzień po twojej śmierci ja będę miał wielkie święto! - Czego tak pomstujesz, Mojra? - Ach, Miriam, cóż to za łotry ci mężczyźni! Przysięgam ci, że gdyby mój pierw- szy mąż nie umarł, nie wyszłabym powtórnie za mąż!!! - Słuchaj Lejzor, ja mam do ciebie poważną sprawę: lubisz tłuste, rozlazłe baby? - Nie. - A pryszczate i kostropate..? - Uś... nie! -A histeryczki z krzywymi nogami? - No co ty?! - A więc ty myślisz że jak ciągle będziesz chodził do łóżka z moją żoną, to ona ci powie szyfr do sejfu?! Dwóch Żydów w wagonie dyskutuje na temat transakcji drzewnych. Jeden z nich odpowiada, że zawarł niedawno bardzo korzystny kontrakt na kilkanaście wa- gonów drewna. - Gdzie? - pyta drugi. - W Puszczy Białowieskiej. -A propos puszcza, puszcza... Czy pańska żona jest jeszcze w Ciechocinku? Moryc spotyka swojego przyjaciela Dawida, którego nie widział od ponad czter- dziestu lat. - Wiesz, Dawid, jestem żonaty z tą samą kobietą od trzydziestu lat i jestem za- kochany wciąż w tej samej kobiecie. Gdyby moja żona dowiedziała się o tym, za- biłaby mnie. Przychodzi Blum do kolegi. Siedzą sobie i popijają. - Icek, jakby tak twoja żona pozwoliła sobie dać ode mnie jeden klaps na goły tyłek, to ja tysiąc złotych kładę na stół. - Słyszysz, Salcie? - mówi mąż. W końcu Salcie daje się namówić i wypina goły tyłek. A kolega głaszcze sobie i głaszcze. ' - No klepnij już! - ponagla go mąż. - Ooo nie, klepnąć kosztuje tysiąc złotych... - Moryc, musisz mi założyć żaluzje na oknie w sypialni. Naprzeciwko mieszka ofi- cer. Boję się, że będzie mnie podglądać, kiedy będę się rozbierała. - Po co się spieszyć z takim wydatkiem, Rebeko? Poczekajmy, aż raz cię zoba- czy - wtedy może on sobie założy żaluzje.- Pan hrabia upodobał sobie pewnego handlarza. Bardzo zadowolony z prowadzenia z nim interesów, ujęty jego zdolnościami organizacyjnymi i obyciem, mianował go zarządcą swego majątku, dał mieszkanie i dobrą pensję. Kiedy do nowego zarządcy przyjechał w odwiedziny jego brat, gratulował mu szczęścia, które go spotkało. - Szczęściarz z ciebie. Masz dobre mieszkanie, dobrą posadę, twoja żona kwit- nie, dzieci zadbane, dobrze ubrane. Udało ci się. -Tak, rzeczywiście powiodło mi się. Chociaż jest pewne ale... - Jakie ale? . - Takie, że kiedy ja wyjeżdżam do miasta za interesami, to hrabia odwiedza moją żonę. - Oj, to niedobrze! - Za to, gdy hrabia jedzie w odwiedziny do swoich sąsiadów, jego żona zaprasza mnie do siebie. - No to jesteście kwita. - Kwita nie kwita, ale to nie jest to samo. - Dlaczego? - Bo ja przysparzam panu hrabiemu małych, bogatych hrabiątek, a pan hrabia mnie małych, biednych żydziątek. Pojechała Salcia do sanatorium i po tygodniu przysyła Ickowi milion złotych. Icek ucieszył się i opowiada kolegom, jaką to ma dobrą żonę. Koledzy mu tłumaczą, że ona go pewnie zdradza. Icek przyjeżdża do sanatorium i znajduje Salcie obok nagiego mężczyzny. - Czy to on dał ci milion złotych? - woła Icek. - Ależ kochanie, uspokój się, zaraz ci wytłumaczę... - Nie kręć, przerywa jej Icek - czy to on dał ci pieniądze? - Tak, on - mówi Salcia. -To przykryj go, bo się przeziębi! - Proszę pana, czy to, że drukuje pan pod pseudonimem, a nie pod swoim prawdziwym nazwiskiem, wynika z faktu, że wstydzi się pan swojej narodo- wości? Czy chodzi o popularność wśród rzesz pańskich czytelników? - Ależ skąd! Powód przybrania pseudonimu jest zupełnie inny, młody człowie- ku. Gdyby moja żona przeczytała to, wydane pod moim nazwiskiem, zabrałaby mi całe honorarium. - Wi‚sz Berl, poprzedniego wieczora moja Salcie mnie uratowała! - Uratowała? A jak? - Jeden paskudnik wlazł przez okno do mojego kantorka i przetrząsnął mi kie- szenie palta, ale nic tam nie znalazł, bo ona zrobiła to wcześniej. Feinkrank przed podróżą przez Atlantyk ubezpieczył się na sto tysięcy złotych. W czasie rejsu okręt utonął, ale Feinkrank został uratowany. Dzień po ogłoszeniu wiadomości o katastrofie, wspólnik Feinkranka otrzymuje depeszę: "Okręt za- tonął. Jestem uratowany. Przygotuj ostrożnie żonę." Dwaj Żydzi siedzą w kawiarni i patrzą na przechodniów. -Ty, widzisz, z kim Moryc idzie? - Dlaczego ja mam nie widzieć? -To bardzo fajna kobieta. On z nią żyje. - Żyje, żyje. Zaraz takie brzydkie słowo. On sobie raz żyjnął i od razu cała War- szawa: żyje, żyje... Na drugi dzień spotykają się znowu: - Wiesz, że żona Szlojme zdradza go z Dawidem? - Co ty znowu opowiadasz? - Widziano ich razem w lesie. Aj waj, trzy drzewka i zaraz wielki las! Trzeciego dnia gadatliwy przyjaciel w ogóle się nie odzywa. - No i co jest? Co tak siedzisz? Po długim wahaniu przyjaciel chrząka dwa razy i komunikuje: - Mówią, że śpię z twoją Salcią. - Bogu dzięki! A już myślałem, że ci głos odebrało! -Jojne, umieram... Nie zawsze byłam dla ciebie dobrą żoną i muszę prosić cię o przebaczenie... Muszę też wyznać, że jedno z naszych sześciorga dzieci nie jest twoje... -Aj... aj!!! Które... Które?! -A teraz sobie zgaduj, nicponiu... - Wiesz, Helcie, Fojer wychodzi za mąż za profesora historii... - Za historyka? O, szczęśliwy człowiek, będzie miał co studiować, ona mu do- piero narobi historćć... - To jest małżeństwo z gwarantowaną szczęśliwością! - Nie może być, jakież to? - On jest głuchy, a ona ślepa. Mandelsztam podejrzewa żonę że zdradza go z Konem. Pewnego wieczoru oznajmia jej, że wyjeżdża na trzy dni. Wraca jednak niespodziewanie w nocy i zas- taje ją w niedwuznacznej sytuacji z Konem i wstrząśnięty do głębi, mówi z wy- rzutem: - Widzisz, jaka ty jesteś; chciałaś nowe futro, kupiłem ci, chciałaś samochód, kupiłem ci, chciałaś willę w Świdrze... Panie Kon, może by pan przestał, kiedy ja mówię, co? - Panie łabędź, czy pan wie, jaka jest różnica pomiędzy moją żoną a pańską? - Nie, nie wiem. - A ja wiem. - Panie Wercblatt, mam dla pana idealnego kandydata na wspólnika do intere- su. Ma kapitał i jest wykształcony, pan go zna to Zolbajm... -Pan sobie żarty stroisz? Miałbym przystąpić do spółki zfacetem mądrzejszym ode mnie? -A skąd pan wiesz, że wziąłbyś do interesu mądrzejszego od siebie? -On był przecież kiedyś narzeczonym mojej żony, tylko, że on zerwał zaręczyny, a ja się z nią ożeniłem! - Oj, icek, co ja mam za marne życie...! - Dlaczego? - Jak się ożeniłem i miałem młodą żonkę, to stale mi chorowała, a teraz, gdy się zestarzała, to ciągle jest zdrowa. Taki już mój los... Hersz przychodzi do rabina: - Rebe, czy w Sądny Dzień Żyd może się położyć z kobietą do łóżka? - Może tylko z własną żoną. - Bo W talmudzie jest napisane, że w Sądny Dzień Żyd nie ma prawa mieć przy- jemności. Pani Rosenbaum budzi się w nocy z krzykiem: - Ratunku! Pomocy! - Co się stało?! - woła przerażony małżonek. -Ach! śniło mi się, że szłam akurat z Krancbaumem i napadli nas straszni bandyci... - Z którym Krancbaumem?! - Nie znasz go... we śnie mi go przedstawili. - Ach, to dobrze... już myślałem, że to nasz kontrahent. - Aron, gdzie wysłałeś w tym roku swoją małżonkę? - Do Krynicy, a ty Jankiel? - Do Ciechocinka, a ty Salomonie? -Ja nie wysłałem swojej nigdzie. Jest kryzys, interes nie idzie, nie mogę więc pozwolić sobie na żadne przyjemności i musiałem zostawić sobie żonę w domu. - Pipmann!!! Ty tu szalejesz, pławisz się z fordanserkami w szampanie, prowa- dzisz sobie rajskie życie, a twoja biedna żona właśnie umarła!!! - Umarła? Oj, to jutro będzie płacz! -Jonas, dlaczego ten lekarz mówił, że pewnie urodzę chłopca? - Pewnie dlatego, bo zauważył, że żadna dziewczyna by z tobą nie wytrzymała przez prawie dziewięć miesięcy. - Mosze, ja ciebie proszę! Materialnie jesteśmy, dzięki Bogu, dobrze, kup ty so-ů , bie nowe przyzwoite ubranie, takie, jakie teraz noszą eleganccy mężczyźni... ' Zrób to dla mnie! -Ja tego właśnie dla ciebie zrobić nie mogę, Salcie! - Dlaczego? - Powiem ci, moja droga. Jak już mam sobie kupić i ubrać ładny garnitur to muszę sprawić sobie też koszulę. Jak kupię koszulę, to jak tu nie kupić: krawata, kapelusza, . kamaszy i nie przystrzyc mojej rozwichrzonej brody. A jak się już ogarnę i ładnie ubiorę, to będę musiał pomyśleć o nowych meblach. Kiedy kupię eleganckie i solidne meble-to przecież nie wstawię ich do obskurnego mieszkania-trzeba będzie więc kupić nowe mieszkanie... A jak już to wszystko będę miał, to jakże się nie postarać ' o młodą, ładną żonę..?' - Słuchaj Fajner, dlaczego ty, zatwardziały stary kawaler,0żeniłeś.się? ' - Chciałem odmiany, a przede wszystkim dlatego, że mi jedzenie w naszej " stołówce nie smakuje... - No, to co ty tu robisz? Ożeniłeś się i znów jadasz tutaj? - Wiele się zmieniło, teraz mi tu już smakuje... - Popatrz Icek na tą pokraczną małpę przy sąsiednim stoliku... - Słuchaj, to jest moja żona! - Taak?... Ty to masz zawsze szczęście! Gdybyś tak moją zobaczył! - Co to jest, panie Cwancel? Przed miesiącem pan się zwalniałeś na trzy dni, bo żona panu umierała, a teraz znów chcesz pan zwolnienie - bo żona panu umie- ra... Co to się dzieje?! -A bo tak już jest z moją żoną, ale czy na jakiejś kobiecie można w ogóle polegać... Mojsze patrzy na zegarek i szepcze: o rany! Żona już ma godzinę spóźnienia. Pewnie ktoś ją porwał albo miała wypadek, albo poszła na zakupy... mam nadzieję, że jednak nie poszła na zakupy..." -Łabędź, ty masz dobrą żonę! - Chcesz, to ci ją odstąpię, daj mi tysiąc złotych. Nie chcesz? Pięćset! Dwieście? Sto? Nic! Dobrze, w porządku, interes zrobiony! - Wiesz Mosze, to brzydko tak chłodno i oficjalnie witać żonę po miesiącu jej nieobecności... Spójrz na tamto małżeństwo, zobacz jak on ją czule głaszcze, jak szepce, jak pieści... a ty?! -zawsze byłaś nierozgarnięta... Czy ty nie widzisz, co tam się dzieje? Jego żona przecież odjeżdża. - Czy ty mnie bardzo kochasz, Chaim? Tak...? A co byś, na przykład, zrobił, gdybym umarła? - Zwariowałbym z rozpaczy... -Tak tylko mówisz..., pewnie byś się drugi raz ożenił?! -Ależ skąd! Tak bardzo bym nie zwariował... - Droga Salcie, kocham cię tak bardzo, że podjąłem ważne postanowienie: gdy któreś z nas umrze, wyjadę do Palestyny. - Czego ten Lipstein tak ciągle wzdycha i wzdycha? -A ty nie wiesz, Moryc, kiedy mężczyzna wzdycha? Albo kiedy jest od niedaw- na zakochany, albo od dawna żonaty... - Panie Blumsztain, dlaczego tak przeraża pana szum silnika każdego samo- chodu, przejeżdżającego koło pańskiej willi? - Boję się nieszczęścia. Przed dwoma tygodniami mój szofer uciekł z moją żoną, a ja cały czas drżę, że on mi ją odwiezie z powrotem... -Słyszałeś?! Rozencwajgowa urodziła Murzynka!!! - I co na to Rozencwajg? - Jest cały zrozpaczony..., żona wyrzuciła go z domu, twierdząc, że zdradził ją z Murzynką! - Nic mnie nie zrobisz, Chaim...! - A wiesz, czego ja tobie życzę, Melchior?! Żebyś ty miał dziesięciu synów i żeby się wszyscy ożenili z miłości!!! -Z przykrością komunikuję panu, że pańska żona została godzinę temu napa- dnięta przez bandytę... - Coś takiego?! A czy może mi pan powiedzieć, w którym szpitalu leży ten ban- dyta? Oskarżony Mojsiejewicz zrzucił swojej żonie na głowę wazon z kwiatami. - Czy oskarżony ma coś na swoje usprawiedliwienie? - Ona bardzo lubi kwiaty, proszę wysokiego sądu... - Słyszałeś? Zylberkranc ożenił się z wdową po Rosenbergu... -Tak, wiem... I co on teraz porabia? -A co ma porabiać? Opłakuje... ciągle opłakuje śmierć Rosenberga. - Powiedz mi Rachel, kiedy ty w końcu wyjdziesz za Lejzora? - Za niego?! Ja go nienawidzę! Zastrzeliłabym go, pokroiła, powiesiła. - Po co ty masz jego strzelać i kroić..? Wyjdź za niego, to on się sam powiesi... -Aron, kiedy ty odpoczywasz w ciągu dnia? - Po obiedzie, ona zawsze sypia godzinkę albo półtorej. - Co za ona? - No, moja żona. - Ale ja pytam, kiedy ty wypoczywasz, a nie twoja żona. - No właśnie. Gdy moja żona śpi, to ja wypoczywam. - Panie Rozenblum, powtarzam panu, że fakt, iż żona nazwała pana idiotą, nie jest wystarczającym powodem do rozwodu, a pan już czwarty raz występuje z pozwem... - Ale ona znowu to zrobiła! Kiedy wszedłem do naszej sypialni i zastałem ją z obcym mężczyzną w drastycznej pozie i zawołałem: - Rachela, co ty robisz?!! - ona obraziła mnie jak zwykle: - Co, nie widzisz, idioto jeden...?! Moryc Fischer przez wiele lat nie wypełniał wobec swojej żony powinności małżeńskiej. Pod presją rodziny udał się do znakomitego psychoterapeuty. Kura- cja okazała się nad wyraz skuteczna. Panią Rozę gnębiło jednak to, że małżonek nie chciał zdradzić tajemnicy nagłej metamorfozy. Pewnego dnia, gdy mąż ocze- kiwać miał jej w sypialni, ukryła się dużo wcześniej pod małżeńskim łożem. Fis- cher z przysłoniętymi ręką oczyma, krąży coraz szybciej wokół stołu i powtarza: -To nie moja żona..., to nie moja żona..., to nie moja żona... Goldmana odwiedza w sklepie żona, która prosi o 50 dolarów na zakupy. - 40 dolarów? - wykrzykuje Goldman - a co ty chcesz kupić aż za 30 do- larów?... No dobrze, masz te twoje 20 dolarów. Icek szeptem do Arona: - Powiem ci prawdę. Twoja żona wcale mi się nie podoba. Jak mogłeś wziąć ta- kie monstrum? Garbata, zezuje, jąka się... Aron: - Możesz mówić głośniej. Jest głucha. Nowy Jork przeżywa okropną noc. Pioruny biją jeden za drugim i po ulicy płyną potoki wody. Ale drzwi piekarni Garfinkela otwierają się, do środka wchodzi zupełnie przemo- czony mężczyzna i prosi o dwa obwarzanki. - Jak to? - wykrzykuje piekarz - wyszedł pan w taką pogodę po to tylko, by kupić dwa obwarzanki? - No tak - odpowiada mężczyzna - jeden dla mnie, a drugi dla Esther. - A któż to taki, Esther? - pyta piekarz. - Esther, to oczywiście moja żona. Nie myśli pan chyba, że matka wysłałaby mnie po zakupy w taką pogodę? - Co się stało, panie Gargenfunkel, że jest pan taki zdenerwowany? -Jak się tu nie denerwować, gdy się ma taką żonę, jak moja. - A o co chodzi? - Wciąż prosi o pieniądze. - Na co? -A skąd ja wiem? Czy ja jej daję? Żona Icka widzi, że ten siedzi załamany i potwornie się czymś martwi... - Co ci jest? Czemu jesteś taki załamany - pyta. - Miałem oddać dzisiaj Goldmanowi sto rubli w złocie, a nie mam - odpowia- da zrozpaczony Icek. Na to Salcie otwiera okno i krzyczy na cały głos w studnię podwórka: - Goldman! Icek miał ci dziś oddać sto rubli w złocie, ale ci ich nie odda! - Widzisz - zwraca się Salcie do zdumionego Icka = teraz niech on się mar- twi! - Halo, czy mieszkanie państwa Kon? Poproszę Moszka do telefonu. -Tu nie ma żadnego Moszka, tu jest Mieczysław. - Dobrze, poproszę więc Mieczysława do telefonu. - Moszek, do telefonu! ! ! Przychodzi Icek do rabina i mówi: - Rebe, słuchaj, twoja żona cię zdradza. - A gdzie tam! - odpowiada rabin. - Tam, widzisz, w tym lesie! - Jaki tam las, kilka drzew. Przed ślubem Icek przedstawił swojej narzeczonej zaświadczenie lekarskie o swojej męskości - było tam napisane IMTS, co on przetłumaczył: Icek, mo- tor, traktor, siła. Po pół roku małżeństwa żona poszła z tym zaświadczeniem do lekarza z prośbą o odczytanie treści. - Lekarz objaśnił, że Icek może tylko siusiu... Owdowiała pani Goldberg zamieszkała na Haiti. Pewnego dnia zauważyła na plaży mężczyznę w odpowiednim dla niej wieku na dodatek bez obrączki ślubnej. - Przepraszam, czy pan jest tu nowy? - Tak - odparł mężczyzna. - Jak to się stało, że jest pan taki blady? - Siedziałem trzydzieści lat w więzieniu. - Co się panu przytrafiło? - Zabiłem swoją żonę - odpowiedział mężczyzna. - To znaczy, że jest pan teraz samotnym mężczyzną - ucieszyła się pani Goldberg. VII. CZY TY WIESZ TATE.. , -Tate, wytłumacz mi, na czym polega właściwie to wielkie odkrycie Einsteina? - Widzisz, Szlome, on tylko mądrze zapisał to, co my Żydzi wiemy już od da- wien dawna: że wszystko jest względne. Na przykład: jeżeli ty kupujesz jakąś rzecz, to ona jest licha, ma wady i w ogóle jest prawie nic nie warta. Ale kiedy ty , tę rzecz sprzedajesz, to ona jest pierwszorzędna, wręcz najlepsza z najlepszych i oczywiście bardzo wartościowa... -Tate, ja muszę mieć do szkoły globus! - Poproszę o ten, dla mego syna, no... globus! Ile to kosztuje? - Piętnaście złotych. - Coo?! To stanowczo za drogo. - Ale tate! Przecież to jest globus całej kuli ziemskiej! - No, a po co ci cała kula ziemska? Na razie niech nam pan da jakiś mniejszy globus, samej tylko Galicji. Ale żeby był Lwów i Kraków... Mały Lejbuś bawi się swoimi ołowianymi żołnierzykami. Ojciec zauważa, że od dłuższego czasu żołnierze stoją ustawieni w koło i na "polu bitwy" nic się nie dzieje... - Co teraz robią twoi żołnierze? - Teraz właśnie to oni zakładają towarzystwo asekuracyjne. - Tate, jak ja bym chciał chociaż raz być na twoim miejscu. -A co byś zrobił, jakbyś był teraz na moim miejscu? - Dałbym synkowi pięć złotych na kino i ciastka. - Kochane dzieci oświadcza Samuel swym dwóm synkom w wieczór gwiaz- dkowy. - Popatrzcie no, jaki w tym roku szczodry okazał się Święty Mikołaj. Dla ciebie, Mojsze, napompował twoją piłkę, a dla ciebie, Dawidzie, nasmarował łańcuch w tym starym rowerze. Mały Josek pyta ojca: -Tate, gdzie ty się urodziłeś? - We Lwowie. -A mamele gdzie? - W Białymstoku. kiwa głową i po chwili powiada: to my naprawdę mieliśmy szczęście, że tak wszyscy razem się spotkaliśmy. Rywka mówi do swojej matki: - Moryc poprosił mnie o rękę. Roztkliwiona matka pyta z czułością: - Podoba ci się ten Moryc, córeczko? - Tak, chociaż... ma trochę dziwne poglądy. Na przykład nie wierzy w piekło. - Och; jak cię poślubi, to uwierzy. - Proszę pana, czy to pan wyciągnął mego Szmulka z wody? -Ja, proszę pani... -To gadaj pan natychmiast, gdzie jest jego berecik?! - Moniuś!!! Dziecko drogie, bójże się Boga, co ty robisz?! Kto widział, żeby dziecko grzebało w kałuży?! ' - Jak to co robię? Ja szukam pieniędzy! - W tym błocie? - Sam tate zawsze mówi przecież, że ludzie wyrzucają pieniądze w błoto!!! - Panie Krajcman; pana syn daje mi 28 lat, a urocza córeczka 25... A ile ja mam według pana? - Sumę. Moryc mówi do swego znajomego: - Mój nowy wspólnik jest trochę dziwny. Chciałby mieć wszystko, co zobaczy... - Powinienem mu przedstawić moją najstarszą córkę. - Mów, co chcesz, mamele, ale ja za ciebie kadisz odmawiać nie będę. - Co ty mówisz, moje dziecko?! - Nie mogę przecież memu tate, nieboszczykowi, a twojemu mężowi jeszcze po śmierci przysparzać cierpień... To był przecież poczciwy, dobry, spokojny i bogo- bojny człowiek! - Przecież jeżeli nie będziesz odmawiał za mnie modlitwy za umarłych, to spro- wadzisz na naszego nieboszczyka wielkie cierpienia! Czyś ty rozum postradał?! - Wcale nie! Ja jestem też wierzący i wiem, że jak będę za ciebie odmawiał ka- : disz, to i ty znajdziesz się w raju... a wówczas dla mojego biednego tatele raj zmieni się w piekło... - Starszy pan Birnbaum widzi, że jego syn, Chaskiel, przystojny młodzieniec wkłada nowy, ciemny garnitur. - Dokąd się wybierasz? - pyta. - Idę na spacer - odpowiada Chaskiel. Po jego powrocie ojciec widzi na spodniach syna jasne plamy. - Zobacz, coś zrobił z nowym garniturem!- woła z gniewem. - Skąd te pla- my! - Byłem, tatusiu, na spacerze. Wstąpiłem do cukierni, kazałem sobie podać cia- stko z kremem i ono upadło mi na spodnie. - Na drugi raz, mój synu - mówi pan Birnbaum - jak będziesz jadł kremowe ciastka, to zdejmuj spodnie. Moryc mówi do żony: - Wiesz, od dzisiaj nie chcę mieć nic do czynienia z tym Rosenblumem. - Dlaczego? - Bo ludzie mówią, że jego córka włóczy się z chłopakami. - Moryc, przecież on nie ma żadnej córki! - Co za różnica? I tak nie chcę mieć nic wspólnego z kimś, o kim ludzie mówią, że gdyby miał córkę, to by się włóczyła z chłopakami. Dzielna żydowska staruszka przychodzi do lekarza i prosi: - Doktorze, mógłby mi pan wypisać receptę na pigułki? -Jakie pigułki?-pyta zdumiony lekarz. - No, wie pan... -Ależ droga pani! W pani wieku to już naprawdę niepotrzebne. - Myli się pan doktorze. Potrzebne mi są na ból głowy. Lekarz uśmiecha się: -Ale te pigułki służą do czegoś innego. Staruszka nalega: - Nic pan nie rozumie, doktorze. Proszę mi wypisać jedną receptę. Kupię te pi- gułki i każdego ranka wrzucę jedną do kawy mojej wnuczki. Wtedy na pewno przestanie mnie boleć głowa. Siedemdziesięcioletnia pani Cohen nigdy przedtem nie była u ginekologa. A te- raz, zmuszona przez córkę, znalazła się w gabinecie młodego lekarza. Najpierw odpowiedziała na kilka pytań zadanych przez pielęgniarkę doktora, a potem pop- roszono, by weszła za parawan i zdjęła ubranie, ponieważ lekarz chce ją zbadać. Pani Cohen wyszła ostrożnie zza parawanu w samej luźnej koszuli, a kiedy pod- szedł do niej lekarz, spytała go: - Panie doktorze, czy pańska matka wie, jak pan zarabia na życie? - Powiedz mi, Chaimku: czy wiesz, co to jest związek tłuszczowy? - Pani Sabina Fetterstein, razem dwieście pięć kilo! Dwóch uczniów jeszubotu dyskutuje: - Powiedz mi, Jonasz, co byś wolał mieć - sześć córek czy sześć milionów? - Co za głupie pytanie! Naturalnie sześć milionów. - Fałszywe rozumowanie. Gdybyś miał sześć milionów, to chciałbyś mieć więcej, lecz gdybyś miał sześć córek, to już na pewno nie chciałbyś mieć więcej. - Dziś wyjaśnię wam, na czym polega różnica między słowami: konkretny i ab- strakcyjny... A może któreś z was wie? -Ja mogę podać przykład, proszę pani. - Słuchamy, Jojne... - Moje spodnie są konkretne, a pani spodnie są abstrakcyjne. Goldman spotyka na ulicy swoją teściową, starą i bogatą wdowę: - Dzień dobry, mamo. Jak zdrowie? -Twoje niedoczekanie, Goldman, twoje niedoczekanie... - Masz tu, Szlojme, pięćdziesiąt tysięcy złotych posagu, ale masz mi przysiąc, że będziesz moją córkę kochał, szanował i będziesz dla niej wiernym mężem... - Zaraz, kochany teściu, niech no tylko najpierw przeliczę... Moryc przychodzi do swojego przyjaciela Natana i prosi go, żeby poszedł pograć z nim w piłkę. - Nie mogę - odparł Natan - o szóstej idę d o kina. - No, to jeszcze masz dużo czasu. - Wiem, ale ty nie znasz mojej matki. Przez dwie godziny muszę płakać, żeby mi w końcu pozwoliła pójść na ten film. Mały Josele w każdym zdaniu wzywa Boga. - Uważaj na słowa, synku - mówi ojciec. Bóg jest wszechmocny. - Ach tak? To co on robi w szabas fu w tym tramwaju! Rosenberg zebrał swoich synów i naucza ich mądrości życiowej: - Zapamiętajcie moi synkowie, jeżeli tak się zdarzy, że zbankrutujecie i z powrotem będziecie chcieli rozpocząć interes, to w żadnym wypadku nie wolno z tego robić afery, załóżcie nową firmę po cichu. - Dlaczego tate? - pytają synowie. - Dam wam przykład: jeżeli Żydówce ukradnie ktoś kurę, a poszkodowana kobieta jest mądra, to ukradnie kurę sąsiadce. W końcu będzie brakowało kury, ale nie tej pierwszej. Jeśli jednak kobieta jest głupia i zacznie głośno lamentować, to zbiegną się wszystkie sąsiadki, aby jej współczuć, ale kurę straci tylko ona. Stary Rodszyld wyjaśnia synowi zasady ekonomćć: - Pamiętaj, iż wszystko co jest rzadkie, jest drogie. Na przykład prom kos- miczny jest rzadkością, dlatego jest drogi. Jednak Aronek nie jest przekonany o słuszności tej reguły: - Ależ ojcze, przecież prom kosmiczny, który jest jednocześnie tani byłby więk- szą rzadkością. Część III Czarny humor Ludowe przekleństwa żydowskie Obyś był jak beczka. Wszystkie klepki żeby ci powypadały. ### Obyś był jak lampa. W dzień żebyś wisiał, w nocy się palił, a rano gasł. Obyś był jak rzodkiewka - rósł głową do ziemi i żeby cię robaczki jadły. **# Obyś miał sto pałaców. W każdym pałacu sto pięter Na każdym piętrze sto pokojów. W każdym pokoju sto łóżek. I żeby cholera cię ciskała z jednego na drugie, żebyś zdechnąć nie mógł. * # Żebyś był jak piłka. Niech cię rzucają w górę i na ziemię. *## Żeby ci wyrwali wszystkie zęby, jeden zostawili, a ten niech ci nigdy nie pozwoli zapomnieć, co to jest ból zęba. Żebyś miał drewniane nogi, żelazny brzuch i szklaną głowę. Gdy no- gi będą ci się palić, brzuch żeby ci się żarzył, a głowa żeby ci pękła. ŻARTY PAN STROISZ! ! Godziny starego Jankiela są policzone. Przy łożu śmierci zebrała się cała rodzi- na: żona, dzieci i dalsi krewni. Przybył także rejent, mający spisać ostatnią wolę umierającego... Słabnącym głosem Jankiel dyktuje: - Dom i sklepy dostanie Mosze, fabrykę - Jojne, a... Żona przerywa mu: - Raczej fabrykę dałabym Moszemu, a sklep Salcie. Jojne protestuje... - Nie - szepce konający, ma być tak, jak ja mówię. Sprzęty i obrazy dostanie żona, a... Znowu protesty i lamenty. Podczas głośnej i ożywionej wymiany zdań w sprawie podziału i dziedziczenia papierów wartościowych i weksli, zniecierpliwiony, a w końcu wściekły Jankiel usiadł na łóżku, rąbnął pięścią w stół i wrzasnął: - Spokój!!! Co to jest do jasnej cholery?! Kto tu właściwie umiera?! - Co to jest panie Cwancel? Przed miesiącem pan się zwalniałeś na trzy dni, bo żona panu umierała, a teraz znów chcesz pan zwolnienie, bo żona panu umiera... Co to się dzieje?! -A bo tak już jest z moją żoną, ale czy na jakiejś kobiecie można w ogóle polegać... - Pan znowu przy rulecie, Szajfart? A ja dostałam właśnie tragiczną wiado- mość: Gancgeld zgrał się tak, że zastrzelił się dziś rano... To straszne, miał zale- dwie 26 lat! - Niech się pani uspokoi. I mnie go żal... - Pójdę w jego ślady. Dwadzieścia dwa lata to też odpowiedni wiek.:. - Krupier! Tysiąc franków na 26 i pięćset na 24! Icek po katastrofie statku wyrzucony został na bezludną wyspę. Bardzo długo błąkał się, nie spotykając nawet śladu człowieka. Był już całkowicie załamany, gdy z daleka dostrzegł konstrukcję, która musiała być dziełem ręki ludzkiej... - Jestem uratowany!!! Skoro ktoś postawił tu szubienicę, to znaczy, że tę wyspę zamieszkują ludzie cywilizowani!!! - Słyszałeś smutną nowinę? - A co, Cyper umarł? Taki pobożny i dobry człowiek! Co teraz pocznie biedna wdowa z dziatkami?!! Oj, biada! Zaraz... Cyper handlarz? Czego handlarz..? Kramarz Jankiel leży w agonćć i pyta ledwo słyszalnym głosem: - Saro., moja żono, jesteś przy mnie? - Jestem mężu. - Rywke, moja córko, jesteś przy mnie? -Jestem ojcze. - Icek, mój synu, jesteś przy mnie? - Jestem ojcze. -Chajke, moja córko, jesteś przy mnie? -Jestem ojcze. Konający zrywa się ostatkiem sił i wykrzykuje: -A kto do jasnej cholery siedzi w sklepie? W jednym z popularnych teatrów żydowskich, który w latach dwudziestych i trzydziestych świetnie prosperował na nowojorskiej Szóstej Alei, właśnie wysta- wiano melodramat. W czasie przedstawienia, podczas pewnej szczególnie dra- matycznej sceny, mężczyzna grający główną rolę nagle dostał ataku serca. Na oczach niemal tysięcy widzów zasłabł i zmarł na scenie. Spuszczono kurtynę, a dyrektor teatru zwrócił się do publiczności bardzo smut- nym głosem. -Szanowni państwo, z przykrością muszę was poinformować, że pan Schwart- zmann rozchorował się i zmarł nagle: Z jednego z ostatnich rzędów na balkonie rozległ się ordynarny kobiecy głos, który było słychać w całym teatrze: -Zróbcie mu l‚watywę! W ciszy jaka zapanowała można było usłyszeć spadające piórko. - Proszę pani - odparł dyrektor lodowato, spoglądając w kierunku balkonu- to i tak nie pomoże. - Ale i nie zaszkodzi! - wrzasnęła kobieta w odpowiedzi. Firma Rozenbluma obchodzi jubileusz dwudziestopięciolecia. Pan Rozenblum chce uczcić ten dzień odpowiednio i radzi się przyjaciela: - Poradź mi, co mam tego dnia zrobić? Chcę; żeby to było tanio, żeby gazety o tym pisały i żeby personel miał przyjemność. - Wiesz co? Powieś się. To nie jest drogie, gazety o tym będą pisały, a perso- nel będzie miał przyjemność. Stary i wielce szanowany rabin bostońskiej kongregacji leżał na łożu śmierci. W pobliżu znaleźli się członkowie rodziny i dwaj z wielu jego studentów, których uczył w miejscowej szkole rabinackiej. Jeden z przyszłych rabinów spytał cicho umierającego: - Proszę, zanim nie jest za późno, daj nam ostatnie słowo mądrości, byśmy pa- miętali o tobie. Stary rabin powiedział szeptem do swoich uczniów: - Żydzi są jak bliźniacze gwiazdy na firmamencie. Następnie położył się z powrotem, zamknął oczy i oddychał z trudnością. Jeden z uczniów zwrócił się do kolegi: - Co to znaczy? Ten drugi pokręcił głową. - Nie wiem - odpowiedział. Bez słowa nachylili się nad swoim nauczycielem i łagodnie zapytali: - Rabinie, co miałeś na myśli, mówiąc o bliźniaczych gwiazdach? Rabin otworzył oczy, spojrzał na uczniów i głosem, w którym brzmiała udręka, powiedział: - No dobrze, dobrze, Żydzi nie są jak bliźniacze gwiazdy. Na przełomie wieków kondukt pogrzebowy idący wschodnią stroną Manhattanu mija drukarnię popularnego żydowskiego dziennika. Przez otwarte okno drukar- ni wygląda jeden z pracowników i widzi, że w kondukcie idzie jego szwagier. Kie- dy pozdrowili się wzajemnie, żałobnik krzyknął w stronę drukarza: - Wydrukuj o jedną mniej! - Salcie! W gazecie piszą że Rosenmajerowa jest ciężko chora. Natychmiast się ubierzesz pójdziesz do Rosenmajerów i dowiesz się o stan zdrowia pani Ro- senmajer!!! Już! Po godzinie. - Czy byłaś dowiedzieć się o stan zdrowia kochanej pani Rosenmajerowej? - Tak, proszę szanownej pani. - Dobrze. Możesz odejść. Pewien mieszczanin zgłasza się do rabina z prośbą, żeby wygłosił mowę pogrze- bową nad grobem jego zmarłego ojca. Rabin przedstawia mu swoje propozycje: - Mam jedno bardzo piękne kazanie, które jednak kosztuje 80 zł. Mam też inne, całkiem ładne, za 50 zł. Mam też takie jedno - za 20 zł, ale często używane- osobiście bym go panu nie polecał. - Czy zgadzasz się na rozwód z tym oto człowiekiem, twoim obecnym mężem? - Dobrze rabi, ale pod pewnym warunkiem... On ma mnie pozostawić w takim samym stanie, w jakim mnie poślubił. - To znaczy? - On mnie pojął za żonę jako wdowę... Rozenfeld pokazuje całej rodzinie wybudowany właśnie okazały grobowiec ro- dzinny: - Popatrcie wszyscy, jeżeli Bóg pozwoli dożyć, to kiedyś wszysLy bgd~emy tu pochowani... - oj... umarł ci dziadek? A co on miał? - Nic... Jakieś sto złotych na koncie. - Popatrz Szlangbaum, jaki to nasz katolicki pogrzeb jest piękny i uroczysty... A wasze to są takie, że aż przykro patrzeć. - Pan ma oczywiście rację, toteż wolę zawsze spotykać dużo pięknych katolic- kich pogrzebów, niż jeden nasz... - Witam cię Cyper, co tak sobie tu stoisz i wzdychasz? - Widzisz, stoję tu i patrzę na grobowiec i mauzoleum Rotszyldów, i myślę: Ci to dopiero sobie żyją! - Coś ty taki zmarnowany, Grossman? - Wszystko przez ten hotel. Okazało się, że całą noc leżałem na martwej pchle! - No, to co ci mogła przeszkadzać nieboszczka pchła? - Nic, ale na pogrzeb przyszły setki żywych... - Mów, co chcesz, Mamuniu, ale ja za ciebie kadisz odmawiać nie będę... - Co ty mówisz, moje dziecko?! - Nie mogę przecież memu ojcu nieboszczykowi, a twojemu mężowi jeszcze po śmierci przysparzać cierpień... To był przecież poczciwy, dobry, spokojny i bogo- bojny człowiek! - Przecież jeżeli nie będziesz odmawiał za mnie modlitwy za umarłych, to spro- wadzisz na naszego nieboszczyka wielkie cierpienia! Czyś ty rozum postradał?! - Wcale nie! Ja jestem też wierzący i wiem, że jak ja będę za ciebie odmawiał kadisz, to i ty znajdziesz się w raju... A wówczas dla mojego biednego taty raj zmieni się w piekło... - Panie podróżny, może się pan założysz, że płynąc z taką prędkością jak teraz, dogonimy ten angielski krążownik? - Przepraszam, ale ja się nie zakładam. -A może się założymy, że jeśli szyper będzie tak forsował maszyny, to niedługo nastąpi eksplozja kotła? - Nie. Powiedziałem panu, że się nie zakładam! Następuje eksplozja. Rozmawiający zostają wyrzuceni w powietrze. - A może się pan założy, że ja polecę wyżej?! - Wiesz, doktor Szmerl znowu uratował człowiekowi życie... - Znowu? - Tak, bo kiedy wzywano go do pacjenta, to jak zwykle nie było go w domu. - Dlaczego ty leżysz na szynach, Kalcenblat?! Jak nadjedzie pociąg, to zo~ta- niesz z miejsca zabity! - Ja tu leżę, bo mi życie zbrzydło i chcę popełnić samobójstwo... -To po co w takim razie trzymasz pod pachami te dwa bochenki chleba?? - Bo zanim ten pociąg nadjedzie, a pewnie się spóźni, to człowiek może umrzeć z głodu. - Widzisz Hycperon, ja już nie piję, nie palę, do fordanserek nie chodzę... a ostatnio to przestałem nawet robić interesy... Tak, tak, przychodzi taki moment, że jak chce się jeszcze pożyć, to trzeba się tego wyrzec... - Nie robić interesów?! ! To ja w takim razie nie rozumiem... To po co ty chcesz żyć?! - Kto był największym zbrodniarzem w dziejach ludzkości? - Hannibal? Hitler? Stalin? - Nie, mylisz się, Moryc! Największym zbrodniarzem był Kain, bo to on w jed- nej chwili zgładził jedną czwartą ludzkości... Rozenkranc to uczciwy człowiek! -Tak? To ty mnie podaj choćby jeden malutki przykład... - Jak umarł jego sąsiad bogacz, to zapisał cały swój majątek na swoich trzech najbliższych sąsiadów, bo nie miał żadnych krewnych, ale w zamian za swe bo- gactwa chciał, żeby każdy z nich co roku w rocznicę śmierci złożył do jego gro- bu sto złotych... W rocznicę śmierci dwaj pozostali obdarowani przyszli i zakopali na mogile po sto złotych, ale postanowili zaczaić się i zobaczyć, czy przyjdzie ten Rozenkranc, bo tak jak ty wątpili w jego uczciwość... - I co, przyszedł i zakopał sto złotych? - W każdym bądź razie dotrzymał obietnicy: wykopał te dwieście zakopane przez dwóch pozostałych i zakopał oprotestowany weksel na trzysta złotych! Na pogrzebie nieletniego Aprikosenbluma zapłakana rodzina przekrzykuje się wzajemnie pod adresem nieboszczyka: ...A wyproś dla taty lepszy geszeft... Dla mamy więcej zdrowia... Dla dziadka, żeby go nie łamało w kościach... Dla babci Sury, żeby... Na to wtrąca się zniecierpliwiony szef ceremonćć: - Sza! Jak się ma tyle interesów, to się idzie samemu, a nie wysyła dziecko! - Słyszał pan, Rabinowicz to miał szczęście! - Co za szczęście?- - Umarła mu żona i z tego powodu już siedem dni, w okresie żałoby, ma zam- knięty sklep, więc nie dokłada grosza do interesu! Pewien bardzo bogaty Żyd gotuje się na śmierć. Nie ma jednak żadnych spadko- bierców. Wezwał więc do siebie Radę Starszych zacnego miasta Lubartowa: -Słuchajcie, Żydzi, pozostawiam wam mój pałac, abyście urządzili w nim dom na- uki i modlitwy na całe dziesięć lat... -A co będzie po dziesięciu latach? - Za dziesięć lat porozmawiamy o tym, co będzie dalej! - Skąd wracasz? - Wracam znad grobu przyjaciela. Stałem tam sobie i patrzyłem na napis: "Tu leży Aron Szejnoch, wzorowy obywatel i uczciwy kupiec". - I co, tak się wzruszyłeś? - Pomyślałem sobie: jaki biedny musi być Aron... Tak leżeć w grobie z dwoma zupełnie obcymi osobami... W letni wieczór Moryc spacerował wzdłuż brzegu rzeki. W pewnym momencie zobaczył na moście jednego ze swoich sąsiadów, Dawida, który miał zamiar sko- czyć w wirujący prąd rzeki. - Zaczekaj! -wrzasnął Moryc. - Proszę cię, zlituj się i nie rób tego. Jeśli chcesz skończyć ze sobą, to proszę bardzo, ale pomyśl i o mnie. Jeżeli skoczysz do rzeki, ja też będę musiał za tobą skoczyć, a nie umiem pływać, więc utonę, wtedy moja żona zostanie wdową, a dzieci sierotami i będą mieli ciężkie życie. Bardzo cię proszę, bądź dobrym Żydem, zejdź z tego mostu, ubierz się, idź do domu -a tam możesz zejść do piwnicy i się powiesić! - Wiesz, wdowa po Cypkinie dostała sto tysięcy odszkodowania za jego wypa- dek! - Biedny Cypkin! Jak on by się cieszył! Dawid wraca do domu i oznajmia matce: - Mama, ja się żenię z gojką. Wiem, że to nieco dla rodziny kłopotliwe, bo ona nie jest Żydówką, jest Polką, ale jest bardzo ładna, a na imię ma Ewa. Matka rzuca na niego zimne spojrzenie i mówi: - To dobrze Dawidzie. Ale ty nie opowiadaj tego ojcu, wiesz jakie on ma słabe serce. I ty nic nie mów o tym twojej siostrze Racheli, wiesz jaka ona jest religij- na. A już na pewno nie mów nic bratu Aronowi, bo jeszcze ci kości połamie... - Ja to dobrze wiem - mówi Dawid - ale co ty mama o tym myślisz? - Ze mną to nie ma problemów, ja się pewnie powieszę. Pewien bogacz zachorował i hojnie rozdziela jałmużny. - Odkąd zmogło go cier- pienie, nie j‚st już tym samym skąpcem - zauważa jeden z żebraków. - A czy on rozdaje własne pieniądze? - mówi inny. - Przecież to są pieniądze jego spadkobierców. Hozenkopf i Filchenduf polują w towarzystwie żon. Nagle pada strzał. Hozenkopf krzyczy: -Ty paskudniku! o mały włos nie zabiłeś mojej żony! Na to Filchenduf: - Uj, przepraszam! Po co ten gwałt? Czy ja ci zabraniam strzelać do mojej? Pani Goldberg leży na śmiertelnym łożu: - Izaak, ja umieram... Tak mi niedobrze... Może dasz mi kieliszek wina? -Teraz się nie pije!... Teraz się umiera! -Wiesz, Gerszon, co przeczytałem w dzisiejszej gazecie? Statystyka ustaliła, że corocznie ginie na świecie prawie pięć tysięcy ludzi, którzy już się nie odnajdują. -Aj, Reuben! -wzdycha wspólnik. -Jaki to pech, że nie ma wśród nich na- szych wierzycieli! Żydzi są bardzo uczuleni na pierwsze słowa telegramu. Rodzice wysłali Mońka z Warszawy na studia do Krakowa. W krótkim czasie matka Mońka umiera w Warszawie, więc ojciec głowi się, w jaki sposób napisać treść telegramu, aby nie załamać syna wiadomością. Po namyśle pisze: "Moniek, matce lepiej. Jutro pogrzeb." Ach, ten Kreucman! Ten to zawsze miał szczęście. Katastrofa wydarzyła się aku- rat pod szpitalem! - Czemu ty jesteś taki zmartwiony, Blumsztajn? -Markengeld umarł, a on mi pożyczył wczoraj tysiąc dolarów bez pokwitowania... - I pan to nazywasz nieszczęściem? - Tak, bo oń mi miał jutro pożyczyć jeszcze pięć tysięcy... Łabędź przychodzi do Żółtka i widzi, że tamten przewiązuje się w pasie sznurem. - Zółtko, co pan robisz? - Chcę się powiesić. -To zawiąż pan sobie szyję, a nie kibić. - Próbowałem, ale nic z tego, duszę się. Pewien pobożny Żyd przygotowuje się do śmierci. Będąc w dobrej komitywie z Pa- nem Bogiem, prosi go, aby ten pozwolił mu obejrzeć niebo i piekło. Niebo wydało mu się bardzo nudne, natomiast w piekle... feria zabaw, piękne dziewczyny w skąpych strojach, orkiestry grają szlagiery, szampan leje się strumieniami. "Ech -to jest to. Dla mnie w sam raz!" Po śmierci, zgodnie ze swą wolą, pobożny Żyd zna- lazł się w piekle. A tu... ogień, ścisk, szarpanina, wrzaski i okrutne diabły znę- cające się nad pensjonariuszami... Co to jest?!! Przecież niedawno było tu całkiem przyjemnie! Szanowny panie - poinformował go pobożny diabeł - jakiś czas temu, to pan był tu jako turysta, a teraz, pan, to już jesteś emigrant. Urywek z mowy pogrzebowej: "Nasz Kohn był jedyny w swoim rodzaju, szkoda, że nie co dzień umierają tacy :Przedstawiciele kahału przychodzą do miejscowego bogacza z prośbą o datek na budowę nowego płotu wokół cmentarza. -~ Szkoda na to nawet jednej kopiejki - odpowiada bogacz. - Po co stawiać płot wokół cmentarza? Martwi i tak stamtąd nie wyjdą,.żywi tam się nie pchają. Pewien rabin jest zmartwiony, gdyż datki na synagogę~ są tak małe, że na nic nie wystarcza pieniędzy. Zwraca się więc z wyrzutem do kahału: - Nie chcecie ofiarowywać datków, ale na cmentarzu żydowskim to byście się z największą chęcią położyli. Przez wiele lat czterej przyjaciele: Josel, Lejzor, Epfel i Natan spotykali się w każdy sobotni wieczór przy kartach. Pewnego razu zaczęli rozmawiać na temat tego, jak też jest w raju? - Wiecie co? Umówimy się, że dokładnie za rok od śmierci pierwszego z nas, pozostali spotkają się przy tym stoliku, a on nas odwiedzi i opowie, jak mu się żyje w raju. Pierwszy umarł Josel. Dokładnie rok po śmierci pozostali przyjaciele zasiedli podekscytowani przy swym ulubionym stoliku... Rozległo się pukanie do drzwi, a już po chwili żyjący witali zmarłego rok temu kolegę: - No i jak tam jest?! - dopytywali się niecierpliwie -jeden przez drugiego- Lejzor, Epfel i Natan. - Najlepiej to ja wam dokładnie opowiem, jak wygląda mój dzień: budzę się rano - trochę seksu i dużo sałatki, na obiad sałatka i seks do kolacji... Na kolację trochę sałatki, a potem dużo, dużo seksu... - To wy tam nic innego nie robicie, tylko sałatka i seks?! - Zaraz, zaraz... To ja wam jeszcze nie powiedziałem, że ja teraz jestem króliczkiem? II. TY GRZMISZ PANIE, ALE... CZY TY TO WIDZISZ?! Pewien pobożny Żyd modlił się cały dzień w bożnicy, zwracając się do Pana Bo- ga o spełnienie niezliczonych życzeń. Pod wieczór zakończył modły i oznajmił: - Boże ty mój, jeżeli mi pomożesz - to dobrze, a jeżeli nie, to pojadę do mo- jego brata do Lublina. Hagerman pości z powodu święta. Przechodząc ulicą spostrzega wystawione w witrynie sklepu gastronomicznego frykasy. Wchodzi do sklepu i zagaduje: - Przepraszam, ile kosztuje taka sałatka z drobiu? W tej samej chwili błyska i słychać huk gromu. Hagerman spogląda do góryż mruczy: -To już przesada... Co to, zapytać się nie wolno..? - Proszę o dużą porcję tego łososia. - Ależ panie starozakonny, to przecież szynka, a nie łosoś! - A czy ja się pana o to pytam?! - Powiedz mi, Icek: gdzie mieszka Bóg? - Bóg mieszka w niebie... - Dobrze, a czym w takim razie jest synagoga? -To jest miejsce, gdzie Bóg prowadzi swój ziemski interes... -Wielki rebe! Gnębi nas straszliwa susza... Wstaw się za nami, rebe, aby spadł deszcz, bo inaczej zginiemy... Wierzymy w moc Wiekuistego i w to, że załatwisz to dla nas, rebe..!! - Cudu nie będzie, bo nie ma w nas wiary w Boga!!! - Jak to, rebe??! Przecież przyszliśmy prosić ciebie o cud, jakże więc możesz mówić, że nie ma w nas wiary?! - Nie ma w was wiary, bo gdybyście wierzyli w Wiekuistego, to byście od razu przyszli z parasolami... -Słyszysz, Lejzor?! Wszyscy poszaleli: mówią, że nadchodzi Mesjasz! Podob- no jest już niedaleko Chełma i niedługo będzie w mieście... - Popatrz Icek, właśnie zbudowaliśmy dom, kupiliśmy też sporo ziemi, urucho- miliśmy nowe przedsiębiorstwo i co? Trzeba będzie to wszystko porzucić i pójść za Mesjaszem... - Nie martw się tak, pomyśl tylko, ile dotąd nasz naród przetrzymał: niewolę w Egipcie, wygnanie w Babilonie, tysiące lat diaspory, pogromy... Więc skoro dob- ry Bóg już tyle razy nam dopomógł, to zapewne pomoże nam przetrwać i Mesja- sza! - Wiesz, Moryc, zastanawiam się czasem: po co państwo ściąga ze mnie te parę marnych złotych podatku? Czy ono ma rozum?! Przecież państwo może ka- zać sobie zrobić tyle złotówek, ile tylko zechce... - Ty nic nie rozumiesz. Weźmy dla przykładu Żyda... Wiesz, że jeśli Żyd zrobi dobry uczynek, to powstanie anioł.:. Mógłbyś zapytać tak samo: po co Panu Bo- gu dobry uczynek Żyda, żeby stworzyć nowego anioła, skoro już i tak ma ich mi- liony i może stworzyć tyle nowych, ile tylko zechce. Dlaczego więc tego nie ro- bi? Bo woli anioła stworzonego przez twój dobry uczynek... woli twojego anioła! Tak samo jest z państwem i podatkami: naturalnie, że państwo może zrobić tyle złotówek ile zechce, ale wiesz, ono woli twoje złotówki! - Interes krawiecki upada! Tylko Mesjasz może nam pomóc... - W jaki sposób? - Bardzo prosty! Mesjasz ożywi przecież wszystkich ludzi, którzy zmarli od początku powstania świata. - A co, oni nie będą potrzebowali się ubrać?! -Ale przecież wśród nich będą miliony krawców!!! - No to co?! A czy oni będą znali najnowszą modę??? - O... pobożni Żydzi! Patrzcie tylko jak nasza świątynia wygląda... Szyby potłuczone, ściany nieodnawiane, podłoga brudna i zadeptana, gorzej niż w baj- zlu! - O, właśnie! - Co to ma znaczyć: "O właśnie", panie Blumsztain?! -A... nic, rebe. Przypomniałem sobie właśnie, gdzie zostawiłem kalosze. Pewien rebe wygłaszając kazanie powtarzał, że ci, którzy są biedni na tym świecie, będą bogaci na tamtym, zaś ci, którzy osiągnęli bogactwo na tym świecie, na tamtym będą wiecznie biedni. Po kazaniu do rebego zwrócił się pe- wien biedny Żyd: - Rebe, czy ty naprawdę wierzysz w to, co mówisz? - Oczywiście! - W takim razie, rebe, mam do ciebie wielką prośbę: pożycz mi tysiąc złotych, a ja ci je oddam na tamtym świecie. Rebe wyciągnął portfel i odliczył tysiąc złotych. Gdy jednak biedak wyciągnął po nie rękę, rabin zapytał go: - Chwileczkę! Powiedz mi najpierw, co ty chcesz zrobić z tymi pieniędzmi? - Rebe! Jak ja będę miał tysiąc złotych, to kupię wreszcie towaru do mojego sklepu, a potem sprzedam go z zyskiem... Mam świetny pomysł. Zarobię na tym co najmniej pięciokrotnie! - W takim razie nie mogę ci pożyczyć pieniędzy! Jak ty tyle zarobisz raz i dru- gi, to ty staniesz się zamożnym człowiekiem. A jak ty będziesz już bardzo boga- ty, to z czego oddasz mi na tamtym świecie? Pewne miasteczko słynęło szeroko z rozpusty swych mieszkańców. Ich roz- wiązłość stała się nawet, według powszechnej opinii, przyczyną śmierci miejsco- wego rabina, człowieka pobożnego i cnotliwego, który jednak nie mógł poradzić sobie z fatalnymi nałogami wiernych. Na apel miejscowej gminy żydowskiej do miasta przybył nowy rebe, który na- tychmiast zażądał od przedstawicieli gminy, aby zaprowadzili go do największe- go w mieście gniazda rozpusty. Gdy już znalazł się w największym w mieście do- mu publicznym, podszedł do pierwszej wolnej dziewczyńy i rozpoczął targi o cenę jej usług, co kontynuował zresztą w wysoce nieprzyzwoitym tańcu. - Rebe, cóż ty czynisz?! Przecież przyjechałeś do nas walczyć z rozpustą- krzyczeli nieliczni pobożni przedstawiciele gminy. - Dlaczego to ja mam umierać za wasze grzechy?! To już lepiej wy umierajcie za moje!!! - Czy wiesz, że nasz rebe, cadyk z Kałusza, jak przyjeżdża do stolicy, to wszy- scy od razu go poznają i wołają: Patrzcie, patrzcie! Oto jest ten wielki cadyk z Kałusza!! - Też mi wielkość! Czy ty wiesz, że kiedy nasz cadyk, rabin z Hrubieszowa udał się do papieża do Rzymu i ten obwoził go lektyką po mieście, to wszyscy ludzie pytali: "kto to jest ten goj ubrany na biało, który siedzi obok cadyka z Hrubieszowa?" -Josele. Ty jesteś pobożny Żyd. Powiedz, co byś zrobił, gdybyś w naszej bożni- cy zń„lazł pugilares, a w nim sto tysięcy złotych? - Powiem ci prawdę, rebe: gdyby te pieniądze należały do Rotszylda, to boję się, że schowałbym je sobie i nikomu nic nie powiedział... A gdybym na przykład wiedział, że te pieniądze zgubił biedny chasyd, to zwróciłbym mu wszystko co do grosza! W pewnym miasteczku gmina postanowiła wybudować żydowską łaźnię. Kiedy budowa była na wykończeniu i rozpoczęto kładzenie podłóg, między przedstawi- cielami gminy wybuchł zacięty spór: jedni chcieli, aby deski podłóg były gładko heblowane, a inni żądali, aby nie heblować ich wcale. Pierwsi dowodzili, że jeżeli podłoga nie będzie heblowana, to kąpiący się pokaleczą sobie stopy, drudzy zaś utrzymywali, że na mokrej, gładko heblowanej podłodze łatwo się poślizgnąć i skręcić kark. Nie mogąc się w żaden sposób porozumieć, postanowili udać się do rabina, aby rozsądził ich spór. Rabin długo w zamyśleniu gładził brodę, po czym zawyrokował: -Wszystkie deski należy gładko oheblować, a potem kłaść je heblowaną stroną na spód... Do pewnego bogatego bankiera przyszła grupa Żydów wybierających się do Pa- lestyny, prosząc go o wsparcie. - Oczywiście moi kochani, ale mam do was małą prośbę, którą mam nadzieję w zamian spełnicie... -Ależ oczywiście! Uczynimy to z największą ochotą, a jaka to prośba? - Będziecie z pewnością na górze Synaj, na której Mojżesz otrzymał z rąk Boga Thorę... - Oczywiście! - Otóż zabierzcie ze sobą tę naszą Thorę i połóżcie ją na górze Synaj z powro- tem. Do pewnego słynnego z mądrości i surowych obyczajów rabina przyszedł słyn- ny złodziej, prosząc o błogosławieństwo. Rabin oczywiście odmówił. Wtedy ów złodziej położył na stół dwa banknoty stuzłotowe, mówiąc, że ofiaruje je na gminę, co jednak może uczynić tylko jako obdarzony błogosławieństwem Żyd. Rabin położył dłonie na głowie złodzieja i rzekł: - Jeżeli Bóg zechce ukarać kogoś za grzechy i postanowi, że ma być on okra- dziony, wtedy bądź ty wykonawcą woli bożej... -Ja wiem, że to was zadziwi, ale u nas w Odessie to naszym tak się powodzi... Nawet kantor odeskiej synagogi zarobił w zeszłym roku aż pięćset tysięcy rubli! - E... Panie Mosze z Odessy, to już jest wielka przesada! -Ja też o tym słyszałem, że to prawda. Ale wszystko było trochę inaczej. Zda- rzyło się to nie w zeszłym roku, ale pięć lat temu, nie w Odessie tylko w Moskwie i nie kantor synagogi, tylko kupiec drzewny i nie zarobił lecz stracił w rok sto ty- sięcy rubli. No a poza tym cała ta historia jest we wszystkich szczegółach najczy- stszą prawdą... - Dlaczego Mojżesz dostał od Boga na górze Synaj dwie tablice? Mojżesz wdrapał się na górę, a wtedy Bóg go zapytał: - Mojżeszu, czy chcesz ode mnie tablicę z przykazaniami? - A co ona kosztuje? - Na niej zapisane jest Prawo. Ona nic nie kosztuje. - W takim razie daj mi dwie. III. TYLKO BEZ CUDÓW Stary Żyd spaceruje ze swoim synem i wszędzie każe mu podziwiać mądrość oraz potęgę Boga. Podczas tej przechadzki wróbel narobił mu na kapelusz. - Tato, ptaszek zabrudził twój kapelusz! - Nie szkodzi, synu, musimy dziękować Bogu, że krowy nie mają skrzydeł. Starszy Żyd zwiedzający Florydę miał wypadek. Samochód, który go potrącił, uciekł z miejsca wypadku. Wezwano pomoc, w ciągu niespełna sześciu minut dwaj pielęgniarze ułożylć starszego pana na noszach i ostrożnie wsunęli je do wnętrza karetki. Jeden z nich pochylił się nad poszkodowanym i zapytał: - Wygodnie ci, ojczulku? Stary człowiek zdobył się na słaby uśmiech. - Dziękuję ci Boże - powiedział. - Udało mi się. Pewien cadyk opowiadał uczniom o cudach uczynionych przez Boga. Między in- nymi była tam opowieść o tym, jak Wiekuisty sprawił, że biedakowi urosła kobie- ca pierś pełna mleka, aby mógł nakarmić swe własne osierocone dzieci... Jeden ze słuchaczy nie podzielał ogólnego zachwytu... - Wyglądasz, jakby cała ta historia zupełnie ci się nie podobała?! - Ja tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego Pan Bóg uczynił cuda niezgodne z prawami natury, skoro zamiast dawać mężczyźnie kobiecą pierś, On mógł po prostu zrzucić biedakowi z nieba worek pieniędzy... Przecież wtedy b‹edak mógłby wynająć mamkę, dzieci miałyby opiekę, a prawa natury pozostałyby nie naruszone. - Uj... ty nic nie zrozumiałeś! Pomyśl trochę: jeżeli Pan Bóg może zrobić taki cud, żeby mężczyźnie wyrosła kobieca pierś, to po co on ma wydawać jakąś go- tówkę! Zmarł Szrajbenkrantz-znakomity dziennikarz. Po chwili znalazł się u wrót raju... - Kogo tu przywiodło? - pyta święty Piotr. - Dziennikarza. - Brak miejsc. - A może go umieścić w piekle? - pytają anioły. - Mnie jest wszystko jedno, może być w piekle - powiedział Szrajbenkrantz. Niestety, okazało się, że w piekle również brak miejsc. Rada w radę, postanowio- no umieścić na samotnej i niezaludnionej planecie. Nazajutrz zaczął tam wycho- dzić tygodnik, a po tygodniu znakomity dziennikarz miał już akredytację i pa- szport do raju i do piekła. Żyd się modli: - Panie, pozwól mi wygrać dużo pieniędzy na loterćć, a przysięgam, że połowę oddam na biednych. Niestety nic nie wygrywa. Idzie do kościoła, zapala świeczkę i ponawia swoją prośbę obiecując, że połowę odda na kościół. Następnego dnia wygrywa sto złotych. - Przyznaję, że chrześcijański Bóg pomógł mi bardziej niż nasz - myśli sobie - ale nasz jest sprytniejszy; bo wiedział, że nie oddam tych pieniędzy! Moryc Goldblaum był jedynym pacjentem - Żydem - w szpitalu katolickim. Zachorował podczas podróży handlowej i odzyskiwał teraz siły po niebezpiecznej operacji. Nad jego łóżkiem wisiał krucyfiks z ukrzyżowanym Jezusem. Po kilku dniach miejscowy rabin, którego poinformowano, że w szpitalu leży pa- cjent żydowskiego pochodzenia, przyszedł z wizytą do chorego. Usiadł na brze- gu łóżka Moryca, dopytywał się skąd pochodzi i czym się zajmuje, pytał o ro- dzinę, etc. d? - Powiedz mi - spytał rabin - czy w szpitalu jest jeszcze jakiś Żyd? Moryc uśmiechnął się. Wskazał na krucyfiks nad swoją głową i powiedział: - Jedynie On i ja. Pobożny Samuel narzeka podczas samotnego spaceru po lesie. -Jahwe, ty nie jesteś sprawiedliwy. Rosenbaum wygrał na loterćć w z‚szłym ro- ku, Speilbaum wygrał w tym roku, a mnie tak bardzo potrzeba pieniędzy i nigdy nic nie wygrywam... Jahwe poczułsię zawstydzony, rozsunął chmury i spojrzał swym obliczem w dół. - Samuelu, ty mnie daj szansę, ty wreszcie zagraj na loterćć. Stary Żyd udaje się do synagogi i modli się do Boga: -Jahwe! Co ja ci takiego zrobiłem? Spójrz na mnie, jestem najlepszym adwo- katem w całym Nowym Jorku. Wysyłam syna na najlepsze studia prawnicze, żeby przejął po mnie praktykę. Jest najlepszym studentem i w nagrodę wysyłam go w podróż do Izraela. Co mu tam chodzi po głowie w czasie pobytu, tego nie wiem. W każdym razie wraca przemieniony w goja. I co ja takiego Ci zrobiłem, żeby na to wszystko zasłużyć? W synagodze rozbrzmiewa głos Boga: - No i co ja mam powiedzieć? Też miałem syna Jezusa. Też wyuczyłem go za- wodu, żeby mnie mógł zastąpić. Wszystko się świetnie układało. W nagrodę za pracę, wysłałem go w podróż do Izraela. No i co się okazało? Wrócił tutaj jako goj. Pewien bogobojny Żyd, żyjący z rodziną w skrajnej biedzie, napisał list do Pana Boga, przedstawiając mu cały ogrom swej nędzy. Kopertę zaadresował: ,.Do Pa- na Boga" i wyrzucił ją przez okno. Traf chciał, że w owej chwili przechodził ulicą sekretarz bankiera Apfelbauma. Sekretarz zaniósł kopertę swemu pryncypałowi. Ten, wzruszony treścią listu, da- je sekretarzowi sto złotych, każe je zanieść biednym ludziom i powiedzieć, że on, Apfelbaum, jest z Bogiem w stałym kontakcie i że to właśnie Bóg przekazał mu wiadomość o ich losie. Sekretarz wypełnił skrupulatnie polecenie szefa. - Masz pojęcie - mówi żona biednego Żyda - jeżeli Apfelbaum dał nam z po- lecenia Boga sto złotych, to ile musiał zatrzymać dla siebie za pośrednictwo! Do cadyka przybiega zapłakany chasyd: - Rabi ratuj! Moja żona jest ciężko chora! Cadyk zamyka się na pół godziny w sąsiednim pokoju. Po czym wychod~ i oznajmia: - Nie masz się czego obawiać. Twojej żonie już nic nie grozi. Właśnie biłem się z aniołem śmierci i wydarłem mu miecz z rąk. Chasyd uradowany z tego cudu dziękuje i biegiem wraca do domu. Nazajutrz znów zjawia się u cadyka: - Rabi - mówi rozżalony - moja żona umarł„. Ach, co za bestia z tego anioła śmierci - odpowiada cadyk - musiał ją udusić gołymi rękami: Bóg przemówił do katolika, ewangelika i żyda. - Dam każdemu z was to, czego zapragnie. Ty czego pragniesz? - zwraca się do ewangelika. - Potęgi. - Bierz ją, jest twoja. - A ty, czego pragniesz? - pyta katolika. - Całego złota, jakie jest na świecie. - Bierz je, jest twoje. - A ty, czego pragniesz? - zwraca się do żyda. -Ja? Ja chciałbym znać adres tego katolika. Kramarz Chune wszedł do bożnicy i pogrążył się w modlitwie. - Panie Boże! Pozwól mi wygrać na loterćć sto tysięcy koron, a ślubuję ci, że połowę wygranej oddam ubogim! A jeśli ty, Panie Boże, do mnie, kramarza Chu- ne, nie masz zaufania, to potrąć sobie z góry ślubowaną przeze mnie połowę i pozwól mi wygrać jedynie pięćdziesiąt tysięcy! Kiedy Stalina wyrzucono z mauzoleum w Moskwie, dusza jego błąkała się po świecie, aż zawędrowała do nieba. Święty Piotr pyta: - Ktoś ty taki i czego chcesz? -Ja? Jestem Stalin. Wyrzucono mnie z mauzoleum i chcę dostać się do nieba. - o, co to, to nie - odrzekł św. Piotr - dostarczyłeś nam zbyt wietu męczen- ników. Wobec odmowy dusza Stalina poszła do piekła. - Ktoś ty taki? - pyta Lucyfer. -Ja? Stalin. - Czego chcesz? -Wyrzucono mnie z nieba, chcę się dostać do piekła. - Nie ma już miejsca - odrzekł Lucyfer-wszystkie zajęte przez twoich kumpli. Idzie więc dusza Stalina drogą, aż spotyka Żyda. - Oj! Pan Stalin! - krzyknął, poznawszy go, Żyd. - Jak się pan czujesz? Co słychać? - Niedobrze - odpowiada Stalin. - Z mauzoleum mnie wyrzucili, w niebie mnie nie chcą, w piekle też nie chcą... Żyd pomyślał trochę, poskubał pejsy i rzekł: - Niech pan Stalin wejdzie do mojego worka, to coś poradzimy. Puka Żyd do nieba: - Czego chcesz, Żydzie? - pyta św. Piotr. -Ja, z przeproszeniem św. Piotra, tylko tak na chwileczkę. Czy tu może jest Ka- rol Marks? - Jest - odpowiedział św. Piotr. - Czy można go na chwileczkę prosić? - Oczywiście, że można. Zawołali Marksa. - Czy pan jesteś Karol Marks? - pyta Żyd. - Tak. - Czy pan napisałeś ten słynny "Kapitał"? - Tak, to ja. -To ja panu przyniosłem procent od kapitału... - i zostawił mu worek ze Stalinem. -Ja tam nie wierzę w cuda, Moryc... - Tak? A co powiesz, jak ktoś spadnie z wieży Eiffla i nic mu się nie stanie? -To przypadek... -A jak on drugi raz spadnie i znowu nic mu się nie stanie? -To jest wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności... - A trzeci raz? - Wtedy to już jest przyzwyczajenie. - Ten okręt zaraz zatonie!!! Boże miłosierny, Stwórco świata, jeżeli uratujesz mnie, to przysięgam, że na cele dobroczynne oddam... - Zamilcz Chaim zanim zrobisz głupstwo!!! Już widać brzeg... - Niech ci Pan Bóg da długie lata, Mendel! -A na co mnie długie lata, jak oprócz nich nic nie mam? -Ty się nic nie martw... Jak ci Pan Bóg da długie lata, to i kłopotów też ci nie zabraknie. - Wiesz, Icek, ja się czuję chorym, ja pewnie już niedługo umrę. - A ile ty masz lat? - pyta Icek. - Osiemdziesiąt pięć. - Ba! Bóg pozwoli ci doczekać setki! -Oszalałeś chyba! Czy Bóg jest taki naiwny; żeby mnie brał za sto, skoro może mnie dostać za osiemdziesiąt pięć. . W epoce kosztownych dagerotypów katecheta pokazuje w klasie reprodukcję obrazu ze stajenką betlejemską, by uzmysłowić ubóstwo Świętej Rodziny. Przy- padkowo obecny Morycek powiada kąśliwie z kąta: - Biedni! Biedni! A na fotografię to mieli! - Panie Goldman, za taki procent to pana na pewno nie wpuszczą do raju. =A ja panu mówię, że wpuszczą. - W jaki sposób, ciekawym. - Pan myślisz, że to dla mnie sztuka? Całkiem po prostu. Kiedy stanę przed ra- jem, otworzę drzwi, zajrzę i zamknę, a potem jeszcze raz otworzę i zamknę. Po- tem znowu otworzę i zamknę. Wtedy anioł, strzegący wrót raju, będzie miał tego dość i zawoła: "Wchodzisz czy nie"! Wtedy ja wejdę. Podczas wielkiej suszy umiera Szames. Społeczność wkłada mu do grobu mod- litwę o deszcz, którą ma on zanieść do Boga. Ktoś cicho mówi: - Panie Świata, pospiesz się i wypełnij tę prośbę, którą ci przesyłamy przez Sza- mesa, bo jak nie, to wkrótce cały kahał zwali ci się na głowę. Pokorny, pobożny i wielbiony przez ludzi rabin umarł i poszedł oczywiście pro- sto do nieba. Kiedy podano mu pierwszy posiłek, był rozczarowany, ale nie chciał narzekać. Nic nie mówiąc, zjadł mały kawałek śledzia i kromkę czerstwego chle- ba. Z miejsca, gdzie się znajdował, mógł dostrzec Gehennę, którą większość lu- dzi nazywa piekłem, i ku swemu zdumieniu spostrzegł, że posiłki tam podawane są nadzwyczaj obfite. Niemal czuł zapach steków, siekanej wątróbki, przednich win i deserów. Odwrócił się do towarzyszącego mu anioła, zauważając, że jest ogromna różnica pomiędzy skromnymi posiłkami, jakie dostają on i anioł, a ucztami serwowanymi w piekle. Anioł popatrzył na niego zażenowany. - Wiem, wiem - odpowiedział. -Ale widzisz, nie opłaca się gotować tylko dla dwóch osób. Ber Silger jest ateistą: - Nie wierzę w nic! Ani w Boga, Ani w diabła! Nie modlę się, nie uznaję świąt, nie chodzę do synagogi - nic! Ale w sądny dzień, ja na wszelki wypadek poszczę, bo nic nie można wiedzieć. A nóż coś takiego doprawdy istnieje? -Wpuść mnie do raju, Boże. - Wykluczone. Za życia byłeś szulerem. -To prawda. Ale odtąd będę już grał uczciwie. = W raju nie ma miejsca dla szulerów. - Przyrzekłem, że odtąd będę uczciwy. Zresztą, niech Bóg zagra ze mną partyjkę pokera: jeśli wygram, pójdę do raju, jeśli przegram, do piekła. - Zgoda! - przystaje Bóg. Pierwszy rozdaje karty Bóg. - Tylko teraz, proszę Pana Boga - mówi Lejzor - bez żadnych cudów! Pewien chasyd tańczy radośnie i podśpiewuje: "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".. Sąsiad, który to przypadkiem zobaczył, pyta: - Dlaczego tańczysz? Przecież to smutne.- - Jak to smutne? - odpowiada chasyd. - Gdyby człowiek powstał ze złota i obracał się w proch, to byłoby smutne. Ale jeśli na początku jest proch, n„ końcu proch, a w środku trochę gorzałki, to czy człowiek nie powinien tańczyć? IV POWIEDZ REBE... Do rabina przychodzi dwóch skłóconych kupców. Pierwszy z nich wyłuszcza swoje racje i rebe przyznaje mu słuszność. Po wysłuchaniu drugiego, też przyznaje mu rację. - Jak ty mogłeś im obu przyznać rację?! - krzyczy żona z kuchni. - I ty też masz rację - odparł rebe. - Rabi, jaka jest różnica między uczciwym chasydem a grzesznikiem? - Jest wielka różnica... - A mianowicie? - Uczciwy chasyd, jak długo żyje wie, że kiedyś zgrzeszy, a grzesznik jak długo grzeszy wie, że żyje. ~ U rabina zjawia się biedak płacząc, że ma tysiąc kłopotów, które go przygnia- tają... - Zbliża się święto Pesach, a ja nie mam pieniędzy na macę ani na wino... Ani ja, ani moja żona nie mamy w czym pokazać się w synagodze... To samo dzieci! Oj, oj, tysiąc kłopotów! - Nie rozpaczaj... powiedz lepiej, ile ci potrzeba na żywność? - Chyba ze 30 złotych, rebe... -A na ubranie dla żony i dzieci? - Co najmniej 50 złotych... -A na ubranie dla ciebie? Jakieś 20 złotych... Widzisz... Z wyliczenia wynika że razem potrzebujesz jakieś 95 złotych. Po- patrz: już teraz nie masz tysiąca kłopotów! Masz tylko jeden kłopot: jak zdobyć te 95 złotych! - Rabi! Pewien zawstydzony Żyd przysłał mnie, abym cię poprosił o pokój i roz- grzeszenie za jego grzechy... - A czymże on tak zgrzeszył? - On żył z obcą kobietą. - A dlaczego ten Żyd sam nie przyszedł do mnie? - Bo on się wstydzi, rabi... -To dlaczego on nie przyszedł i nie powiedział, że ktoś go przysłał? - Przecież on tak właśnie zrobił, rabi... Mordechaj miał dużo dzieci, a małe mieszkanie. Idzie do rabina po poradę. - Rebe - mówi - tyś mądry, powiedz, co mam zrobić? Mam dużo dzieci i małe, ciasne mieszkanie. Rabin pomyślał i tak mu poradził: - Mordechaj, ty kup sobie kozę. Mordechaj zrobił, jak kazał mu rabin. Po trzech tygodniach powraca do rabina i narzeka: - Rebe, kazałeś mi kupić kozę, ale ja mam jeszcze ciaśniej, niż miałem. Rabin zamyślił się i po chwili powiada: - Sprzedaj tę kozę. Mordechaj zrobił, jak rabin kazał. Po dwóch dniach przychodzi do rabina i już od progu mówi: - Rebe, ty jesteś naprawdę mądry człowiek. Jak sprzedałem kozę, to zrobiło się od razu znacznie luźniej. Do pewnego znanego z postępowych poglądów rabina przychodzi młody Żyd z zapytaniem czy może ogolić brodę. - - Broń Boże, religia zabrania golenia brody... -Jeśli tak, rabi, to dlaczego rabi się goli i nie nosi brody? -To inna sprawa.., ja nie chodziłem do nikogo pytać o to... Pewien bogaty żydowski przemysłowiec podróżował w jednym przedziale z ra- binem. Postanowił skorzystać z okazji, zaoszczędzić czas i pieniądze, i postawił rabinowi skomplikowane pytanie dotyczące dogmatów wiary... Rabi wysłuchawszy współpasażera, rzekł mu: - Czy może mi pan pożyczyć sto złotych? - Ależ... jak może rabi wymagać ode mnie takiej rzeczy, jeżeli ja widzę rabiego pierwszy raz w życiu? -To właśnie chciałem usłyszeć ztwoich ust! W sprawach finansowych nie zasługuję na twe zaufanie, ale duszę chciałeś mi zawierzyć, chociaż widzisz mnie pierwszy raz w życiu! - Panie rabinie, proszę się poczęstować szyneczką... - Niestety, nie mogę, księże proboszczu, moja wiara mi na to nie zezwala. - Szkoda, bo to takie dobre! - A jak szanowna małżonka księdza proboszcza? -Ależ... ja nie mam żony! Nas duchownych obowiązuje celibat! - A szkoda..., bo to takie dobre! - Rebe, pomóż nam... Jesteśmy bardzo biedni, a moja żona już czwarty dzień rodzi i nie może urodzić... - Weź te dziesięć złotych i połóż jej na brzuchu, to z pewnością pomoże. Następnego dnia do rebego przyszła cała rodzina złożyć podziękowania za sku- teczną radę... - Powiedz nam rebe, skąd wiedziałeś, że ten sposób poskutkuje? - Cóż, zauważyłem, że jesteście bardzo ubodzy... Więc byłem pewny, że kiedy wasz potomek poczuje bliskość pieniędzy, to natychmiast wyskoczy na świat... Biedny chasyd przychodzi z płaczem do cadyka i skarży się: - Rebe, zbliża się Pascha, a ja nie mam złamanego grosza na macę. - Nie martw się przedwcześnie, dobry człowieku - uspokaja go rebe. - Na pewno będziesz miał macę! Chasyd wraca uspokojony do domu. Mija tydzień, dwa... Święto za pasem, a pie- niędzy ani widu, ani słychu. Ni‚szczęśliwiec sprzedaje zatem jeden srebrny lich= tarz i kupuje macę. Po święcie chasyd zwraca się do cadyka z wyrzutem: - Nie gniewaj się, rebe, ale twoje słowa nie okazały się prawdziwe. Musiałem aż sprzedać świecznik szabasowy, żeby kupić macę. Cadyk na to: - I ty śmiesz wątpić w prawdziwość moich słów? Czyż nie mówiłem ci, że będziesz miał macę?! Do rebego w pewnym miasteczku przychodzi bogato odziany Żyd i bez słowa po- daje mu pięćdziesiąt złotych. Rabin schował pieniądze i zapytał przybysza czego sobie życzy. Gość nie odpowiedział, tylko wyjął kolejny banknot i podał rabinowi. - Ale czego pan chce?! - zawołał zaintrygowany rebe. Sytuacja się powtórzyła. - No dobrze, dziękuję, ale o co chodzi?! - O nic, chciałem tylko zobaczyć, jak to sobie pobożny Żyd bierze za darmo pie- niądze... Pewien rabin, oburzony postępkami członków gminy w miasteczku, postarał się o przeniesienie. Po niewczasie członkowie gminy zorientowali się, że był to człek nie tylko mądry i uczony, ale również prawy. Wybrali więc delegację złożoną z trzech obywateli, którzy udali się z prośbą do rabiego, aby zechciał powrócić do swej dawnej gminy. - Gdyby w gminie było pięciu takich jak wy, chętnie bym wrócił... - Rabi czyni nam zaszczyt, stawiając tylko taki warunek i powracając do naszej gminy!!! - Nie zrozumieliście mnie dobrze. Wróciłbym, gdybym miał tam tylko pięciu ta- kich obywateli jak wy... To jeszcze mógłbym ścierpieć. Niestety, takich jak wy jest tam pięciuset i dlatego swojej poprzedniej decyzji zmienić nie mogę. - Powiedz mi rabi, co talmudysta może sądzić o poglądzie Spinozy, że człowiek nie stoi wyżej od zwierząt i ma tą samą co one naturę? - Jeżeli by tak było, to wytłumacz mi, dlaczego wśród zwierząt nie urodził się. dotąd żaden Spinoza? Pewien rabin poskarżył się na mieszkańców swej gminy, że wypłacają mu bar- dzo niską pensję a w dodatku czynią to nader rzadko. - Masz rację, rabi! Płacić ci i tak nie będziemy, bo nie mamy z czego ale od dzi- siaj podwyższamy ci pobory dwukrotnie, bo to jest rzeczywiście skandal, aby tak znakomity rabin miał tak niskie uposażenie... - Ile szanowny proboszcz dostaje od wiernych na swoje potrzeby? - Widzisz, rebe, to jest tak: to co dostanę na tacę, dzielę na trzy części: jedna część dla Rzymu, druga na potrzeby świątyni a trzecia dla mnie... - U mnie jest to znacznie prostsze: ja tacę z datkami podrzucam do góry, a Pan Bóg wie najlepiej, ile mu potrzeba, więc bierze sobie tyle, ile uważa za stosowne, a to, co spadnie na ziemię; zostaje dla mnie... - Poradź coś rabi... Mój syn uczy się w dzień i w nocy, i... nic nie umie!!! - Drogi Memłe! Jak twój syn uczy się przez cały dzień i przez całą noc, to po- wiedz ty mnie: kiedy on ma co umieć? Rabin i ksiądz jadą w tym samym przedziale wagonu. Po drodze zawierają zna- jomość, wywiązuje się ożywiona rozmowa, a przed pójściem spać obiecują so- bie nawzajem, że nazajutrz zwierzą się ze snów, które mieli. Następnego dnia ksiądz opowiada: - Śniło mi się, że byłem w raju żydowskim. Mówię koledze: brud, smród, tłok, zaduch - coś potwornego. -A mnie się śniło, że byłem w chrześcijańskim raju. Mówię koledze: czyściut- ko, ślicznie, wszędzie kwiatki, drzewa, uroczy zapach, ale puchy! Rabin na spotkaniu z wiernymi ostro krytykuje ich różne wady i słabości. Nagle z tłumu wysuwa się jakiś grubas i pyta: - Co może wobec tego powiedzieć rabi o moim garbie? Rabin wcale nie skonsternowany odpowiada: - O co chodzi, Herszel? Jako garbus jesteś bez zarzutu! Rabin, zirytowany odkrytymi głowami w świątyni, wywiesił na drzwiach synagogi kartkę: "Każdy, kto wchodzi do świątyni bez nakrycia głowy, to tak, jakby cudzołożył". Na drugi dzień ktoś dopisał: "Próbowałem jednego i drugiego. Różnica kolosalna." Rabinowi doniesiono, że zamieszkały na terenie gminy wyznaniowej pewien młody, porządny człowiek przeniósł się do wieczności. - Na co umarł? - zapytuje rabin. - Po prostu umarł z głodu. - Niemożliwe! - oburza się rabin. - Gdyby zgłosił się do mnie, wyjednałbym mu zasiłek z kahału. - Najwidoczniej wstydził się... -A więc umarł z nadmiaru dumy! - zadecydował rabi. -Żaden Żyd nie umie- ra z głodu!... - Wiesz - mówi Jankiel do Moryca - nasz rabin to święty człowiek, on na- wet rozmawia z aniołami. - Skąd wiesz? - pyta Moryc. - Sam mi to opowiadał. - No, to może skłamał? -Coś ty'? Człowiek, który rozmawia z aniołami miałby kłamać?! W Lubartowie do rabina przyszła raz biedna Żydówka ze skargami na męża. Ra- bi z początku słuchał z uwagą biadań kobiety, potem dał jej dziesięć złotych i ka- zał wrócić do domu. Obecny przy posłuchaniu działacz kahalny mocno się zdziwił. - Przecież ta nieszczęśliwa kobieta nie prosiła was wcale o wsparcie! - A czy przypatrzyłeś się jej dobrze? - zagadnął rabin. - Widziałeś, jaka ona jest wynędzniała, chuda, twarz ma bladą, oczy podkrążone. Dzieci feż:pewnie nie dojadają. Niech się cała rodzina w sobotę naje do syta, a zwłaszcza, że i wtedy mąż w jej oczach znajdzie upodobanie! Kowno jest oblężone przez Niemców. Car zwołuje swój sztab na naradę. Żadne rozwiązanie go nie zadowala. Ktoś mówi, żeby przywołać miejscowego rabina, słynącego z dobrych rad. Przychodzi rabin. -Niemcy chcą mi odebrać Kowno-mówi car. -Co byś zrobił na moim miej- scu, żeby im w tym przeszkodzić? - Przepisałbym Kowno na carycę. - Ile zarabiasz? - pyta przyjaciel rabina bardzo małego kahału. - Dostaję trzy guldeny za tydzień - odpowiada rabin, a po chwili dodaje: -To znaczy za ten tydzień, w którym w ogóle coś dostaję. Kahał postanowił zwolnić swego chazana. Ten jednak żąda 300 rubli odszkodo- wania. Suma wydaje się ludziom wygórowana, więc udają się po radę do rabina. - Dlaczego mnie o to pytacie - dziwi się rabin - z pewnością chazan sam wie najlepiej, ile warto zapłacić, żeby się go pozbyć. Do bogatego Żyda przychodzi zawsze przed szabasem stary chazan i pożycza 100 rubli. Bogacz nie robi ceregieli i daje mu pieniądze, ponieważ starzec przychodzi do niego co tydzień i zawsze odnosi pieniądze w terminie. Pewnego razu ciekawość zwycięża, więc pyta go: - Panie, ja zawsze panu chętnie pożyczam 100 rubli, bo zawsze zwracasz mi je nazajutrz. Ale powiedz mi pan, po co panu te pieniądze, skoro ich nawet nie wy- dajesz, bo przecież oddajesz ten sam banknot. - To prawda. Nie wydaję, bo później nie miałbym z czego oddać. Ale jak ja tu w kieszeni czuję 100 rubli, to, panie - jak ja wtedy śpiewam! - Rebe, mam kurę i koguta. Jedno z nich muszę zarżnąć na szabas. Jak zarżnę kurę, kogut będzie się martwił. Jak koguta, kura się będzie martwić. Co robić? -To poważny problem - odpowiedział rabin. -Trzeba się poradzić Talmudu. Przyjdź jutro po odpowiedź. Następnego dnia przychodzi pobożny Żyd do rabina, a ten mu mówi: - Zarżnij kurę. - Ależ rebe! Przecież kogut się będzie martwił. - Dopóki ma łeb, niech się martwi. W synagodze dokonano obrzędu zaślubin. Chociaż ceremonia już się dawno skończyła, zaproszeni wciąż rozmawiają i nie odchodzą. Szames zaczyna się nie- cierpliwić i czyni rozpaczliwe wysiłki, żeby goście opuścili synagogę. Nic z tego. Wreszcie telefonuje do rabina i pyta co robić. ' - Zawołaj, że się pali! - Wołałem, nie pomaga. - Zawołaj: "Uwaga, złodziej"! - Wołałem: też nie pomaga. - Wobec tego zapowiedz kwestę. W dzień ścisłego postu ktoś zobaczył Karfunkela siedzącego przy posiłku i do- niósł o tym rabinowi. Karfunkel tłumaczy się: - Rebe, nie zrobiłem tego lekkomyśinie, lecz dlatego, że chciałem pomóc bied- nej dziewczynie zdobyć posag. - Co ma jedno z drugim wspólnego? - Gdy wracałem do domu z porannej modlitwy, usłyszałem, jak jeden Żyd mówił do drugiego: Życzę każdej żydowskiej dziewczynie tyle tysięcy posagu, ilu Żydów w naszym mieście złamie dziś post'. I pomyślałem sobie, dlaczego jakaś biedaczka nie mogłaby mieć o jeden tysiąc więcej? Na rynku Żyd w chałacie pcha przed sobą wózek z lodami. Na bocznej ścianie wózka widnieje duży napis: "Żydom lodów się nie sprzedaje". Gdy współwy- znawcy lodziarza zauważyli to, siłą zaciągnęli go z wózkiem do rabina i z wielkim oburzeniem wskazali na napis. Rabin się zdziwił. - Co ty, Mosze Łajb - pyta - zrobiłeś się taki antysemita? - A czy rabin kosztował te lody? - pyta lodziarz. Dwaj mężczyźni stoją ramię w ramię przy pisuarach. - Pan jest Żydem, czyż nie? -Tak, oczywiście. - I urodził się pan w Chicago? - Zgadza się. - I obrzezał pana rabin Goldberg? - Tak, rzeczywiście. Skąd pan to wszystko wie? - Bo on ma zwyczaj cięcia nieco na skos, a pan mi siusiasz na buty! Pewien młody mnich przyszedł po radę do abby Mojżesza: -Abba-powiedział- rozumiem, że można zgrzeszyć rękami, oczyma, usta- mi, uszami. Ale jak można grzeszyć nosem? - Wtykając go w sprawy innych - odpowiedział starzec. Dwóch rabinów prowadzi dywagacje na temat istnienia Boga: -Jeśli dzięki Bogu, pana Boga nie ma, to chwała Bogu, ale jeżeli nie daj Boże, Bóg jest, to niech nas ręka boska broni:.. - Rebe, dlaczego Żydzi są tacy bogaci? - Myślę, że dlatego, iż za wszystko płacą. V CZARNA STRONA ŻYCIA - W kasie brakuje dziesięć tysięcy, a klucze mamy tylko my dwaj... - Dziesięć tysięcy?! Niemożliwe... - Wiesz pan co, Maiwer, włóż pan do kasy pięć tysięcy, ja włożę też pięć tysięcy i zatuszujemy cały ten skandal... - Dobrodzieje! Tu na sali aukcyjnej zginął mi pamiątkowy złoty zegarek... Daję sto złotych za jego odnalezienie! - Sto pięć złotych...! - Sto dwadzieścia!!! Moryc i Dawid zwiedzają wesołe miasteczko. - Ta karuzela - mówi Moryc - należy do Kona. Chodźmy się trochę przeje- chać. Po kilku okrążeniach Moryc zbladł, potem zzieleniał i dostał torsji. - Zejdź z karuzeli - radzi Dawid. - Nie mogę. - Dlaczego? - Bo Kon jest mi winien pieniądze i tylko w ten sposób mogę je sobie odebrać. Krashman zostaje niegroźnie potrącony przez samochód. Kierowca zatrzymuje się kilka metrów za leżącym i wychylony krzyczy: -Uważaj, baranie!!! - Co to znaczy: "uważaj"? To pan będzie jeszcze wracał??? -Widzisz ten pistolet!!! Dawaj pieniądze... - Ojej! Ile ja mogę dać za taki stary pistolet...? - Pieniądze albo życie!!! - Hej bratku! Zdaje mi się, że dopiero tydzień temu broniłem ciebie w sądzie na Lesznie... -To prawda. - I dzięki mej obronie zostałeś uwolniony! A teraz napadasz na tego, który cię uratował?! - Za skuteczną obronę pięknie mecenasowi dziękuję. Ale interes jest interes i każdy robi swoje... Pieniądze albo...! Jankiel i Hersz jadą do Warszawy załatwić wspólne interesy. Nagle do przedziału wdzierają się bandyci, wołając: - Ręce do góry! Napadnięci podnoszą ręce. Bandyci przystępują do opróżniania kieszeni pa- sażerów. Wtem Jankiel zwraca się do napastników: -Ja, proszę panów, jestem cierpiący, czy mógłbym opuścić ręce? Bandyci zdecydowali, że stary Żyd nie jest niebezpieczny i wyrazili zgodę. Wtedy Jankiel wyjmuje z kieszeni tysiąc złotych i zwraca się do Hersza: - Masz tu tysiąc złotych, które ci jestem winien. - Wczoraj napadł mnie bandyta z rewolwerem i krzyczał: "Śmierć albo pie- niądze ". - I co ty zrobiłeś? - Co miałem robić? Śmierdziałem. -A więc oskarżony zamordował nieboszczyka dla 50 groszy? -To nie tak, panie sędzio, a poza tym, czy to moja wina, że on przy sobie więcej nie miał?! -A więc oskarżony przyznaje się do winy czy nie? - Po pierwsze nie mogę się przyznać, bo nie jestem winien, że miał tylko tyle, a po drugie jestem klientem prześwietnego mecenasa Pupenrechtsa... - Więc świadek Kleigeld twierdzi, że oskarżony nie brał żadnych łapówek, ale potwierdził, iż brał jednak od świadka pieniądze? - Pieniądze, owszem brał, ale widział kto, żeby takie kwoty nazywać od razu łapówką?! - Panie komisarzu! Proszę zaaresztować mego wspólnika za defraudację!!! -A ile on panu zdefraudował? - Dotychczas jeszcze nic, ale... - Więc za co chce pan go zamykać?! - Czemu? To co, ja mam czekać, aż będzie po wszystkim?! Ja mam czekać, żeby w tych ciężkich czasach on siedział sobie potem wygodnie w więzieniu, a ja żebym został bez naszych pieniędzy?! Salomon Staje przed sądem, oskarżony o sprzedaż nieświeżego mięsa. - Czy sąd nie mógłby odłożyć rozprawy na kilka tygodni? - pyta Salomon. - Czy oskarżony źle się czuje? - Nie, ale zdaje mi się, że pan sędzia jest dzisiaj w złym humorze. Mordechaj wytacza proces Szurmiejowi. - Może posłać jakiś prezent przewodniczącemu przewodu sądowego? - suge- ruje swemu obrońcy Mordechaj. - Zwariował pan? Wtedy przegra pan sprawę na pewno i jeszcze pana pociągną do odpowiedzialności za usiłowanie przekupienia przedstawiciela wymiaru spra- wiedliwości. Miesiąc później Mordechaj wygrywa proces. Jego obrońca jest zachwycony swoją mową obrończą. - Widzi pan - mówi do Mordechaja. - Miałem rację, że panu odradzałem wysłanie prezentu. - Ale ja wysłałem! - Jak to? Wysłał pan?! -Tak, ale z wizytówką Szurmieja! - Panie mecenasie, czy sprawa, którą panu przedstawiłem, da się wygrać? - Jak ja ją wezmę? Absolutnie tak! -To szkoda, bo ja ją przedstawiłem od strony mojego przeciwnika. - No i jak? Dobrze cię broniłem Mosze, zostałeś całkowicie uniewinniony. - O, wielka mi sztuka! Gdybym choć przez chwilę przypuszczał, że mogę być niewinny, tak jak pan mecenas to przedstawił, to nie brałbym adwokata i sam bym się bronił... - A więc oskarżony Grojcman najpierw obraził poszkodowanego obelżywymi słowami, a potem dał mu jeszcze w twarz? -Tak wysoki sądzie, ale proszę wziąć pod uwagę że ja dopiero wtedy przypo- mniałem sobie, że poszkodowany jest prawie głuchy... - Oskarżony dokonał licznych oszustw i malwersacji, posługując się przy tym cudzymi nazwiskami! Co oskarżony może powiedzieć na swoją obronę? - Wysoki sądzie. Jestem człowiekiem zbyt honorowym, bym pozwolił na szar- ganie swego własnego nazwiska. - Czy oskarżony przywłaszczył sobie pieniądze swego pracodawcy? Krótko: tak lub nie? - Proszę sądu, to niemożliwe odpowiedzieć ani tak, ani nie, ponieważ... - Bez bajek!!! Proszę powiedzieć tylko: tak - albo - nie! - Panie sędzio, ja bym panu sędziemu zadał pytanie, na które wysoki sąd nig- dy by nie mógł odpowiedzieć ani tak, ani nie... - Taak..? Jakież to? - Czy wysoki sąd przestał już brać łapówki? Proszę powiedzieć: tak lub nie... - Z czego oskarżony żyje? - Ot... proszę wysokiego sądu: kręcę się... - Co to znaczy?! Jeżeli oskarżony by się na przykład tu na sali kręcił, to miałby z tego na życie...? - Och..., panie sędzio, gdyby pan się tylko zgodził, żebym ja się tu pokręcił koło pana, to zarobiłbym na dwudziestu takich, jak my!!! - Czy oskarżony Totenplum przyznaje się do winy? - Nie, wysoki sądzie. Ja go wcale nie zepchnąłem do wody, tylko on sam wsko- czył po tym, jak zobaczyliśmy tablicę, że za wyratowanie tonącego jest nagroda 15 zł wypłacana przez gminę... -Jeżeli tak, to dlaczego oskarżony nie reagował, kiedy Jakub Defekelt krzyczał: "Ratunku!"? - Bo ja potem zauważyłem drugi napis: "Za wyłowienie topielca: 30 zł "... Łabędź procesuje się z Kowalskim. W dniU procesu musiał wyjechać do Krakowa, ale prosił swego adwokata, żeby zadepeszował, jaki jest wyrok. Gdy Łabędź przy- chodzi do hotelu, portier wręcza mu depeszę: "Sprawiedliwość zatriumfowała". Łabędź prędko idzie na pocztę i telegrafuje do adwokata: "Apelować". - Co teraz będzie, panie sędzio? - Miesiąc aresztu i pięćdziesiąt złotych... - Przed czy po areszcie? - Czy, planując przestępstwo, celowo przyjął oskarżony posadę nocnego stróża na terenie posesji firmy Plumenbaum i spółka? - Ależ skąd, wysoki sądzie! Ta posada była bardzo dobra dla mnie, ze względu na stan mojego zdrowia. Lekarze zalecili, żebym spał na świeżym powietrzu. - Panie Goldberg, musi pan odsiedzieć te trzy lata. Aby się panu nie nudziło, dyrekcja więzienia zapewni panu pracę; może pan wyplatać koszyki, robić papie- rowe pudełka, malować na szkle, szyć..., co pan wybiera? - Panie dyrektorze, to ja najchętniej zająłbym się sprzedażą tych artykułów ja- ko komiwojażer.. - Za co ty Jojne siedzisz? - Za talent. - A kimże jesteś z zawodu? - Portrecistą. - Kogo sportretowałeś tak pechowo? - Aj waj, takie głupie pięćsettysiączki... - A więc to pan, Krajpindel, doprowadził swój bank do plajty. ograbiając w ten sposób tysiące ludzi, którzy panu zawierzyli?! - Wysoki sądzie, nie mam sobie nic do zarzucenia, ja zawsze ostrzegałem mo- ich klientów... - Ostrzegał pan? W jaki sposób? - Nad drzwiami mego banku i przy wejściu do mego gabinetu zawsze wisiała tabliczka: "UWAGA! Strzeż się złodzieja!" - Co czytasz, Natan? - Najbardziej wyuzdaną i deprawatorską książkę, jaką zdarzyło mi się czytać... - Przecież to kodeks karny! - No właśnie. Kilka tysięcy paragrafów... życia by nie starczyło, żeby to wszyst- ko popełnić! W pewnym miasteczku umarł donosiciel. Nikt nie może sobie przypomnieć, by uczynił on cokolwiek dobrego, o czym można by powiedzieć w trakcie mowy pog- rzebowej. W końcu jeden z mężczyzn wpada na znakomity pomysł i zabiera głos: - Można o nim jednak powiedzieć coś dobrego. Zostawił po sobie synów, w porównaniu z którymi on sam, to czyste złoto. Klient przychodzi z reklamacją do zegarmistrza: - Panie, mój zegarek przestał chodzić, a gwarantował pan, że po naprawie będzie mi chodził do końca życia! - Niech pan tak nie krzyczy. To nie moja wina, że miesiąc temu wyglądał pan jak trup. Powinien pan dziękować Bogu, że się panu polepszyło. W Petersburgu w czasie rewolucji, rozwydrzony tłum rabuje sklepy. Wśród motłochu uwija się mały jegomość z wielką torbą. Nagle któryś z przechodniów zwraca się do niego: - I pan, panie Kon, rabujesz razem z tą chołotą?!! -Css... Ciszej na miłość boską! Nie widzisz pan, że to jest przecież mój własny sklep? - Czy ten człowiek, którego mi polecasz, jest naprawdę uczciwy? -Ależ to dowiedzione! Dwanaście razy stawał przed sądem i nigdy nie siedział! !! - Panie! Pan jesteś człowiekiem bez zasad! Kiedy dostanę swoje pieniądze? - Pan się mylisz. Mam niewzruszone zasady. Przez sześć dni w tygodniu nie płacę, a siódmego odpoczywam. Pewien żydowski kupiec zostaje, w drodze do domu, napadnięty przez bandytę: -Sto złotych, albo jesteś trup!!! - Panie morderco kochany, moje interesy idą jak pod psem, dam panu pięćdzie- siąt złotych i daj pan spokój, bo ja i tak już jestem półtrup. -Pieniądze albo życie!!! - Mam tylko życie... -A niech cię szlag... Daj pan chociaż papierosa. - Nie mam papierosów. - Niech cię piorun trzaśnie! Może masz zapałki? - Mosze, mówią, że przystąpiłeś do spółki z Cymermanem? Jak to możliwe? Przecież on jest bogaty, a ty goły jak święty turecki! - Posłuchaj, teraz on ma pieniądze, a ja doświadczenie, a po roku ja będę miał pieniądze, a on doświadczenie. -Ty wiesz jakie teraz draństwo się szerzy! - Co się stało, Jojne? -Jadę wczoraj taksówką, aż stajemy pod moim domem. Pytam się: ile się na- leży? Szofer nikczemnik mówi: trzy sześćdziesiąt. Wysiadam z auta i mówię: niech pan zapali w środku światło, bo wypadł mi tam portfel... I wiesz, co ten drań robi?! Daje gaz i odjeżdża!!! - Co ty powiesz?! Nie pamiętasz numeru taksówki? - Ciemno było, noc, wypity byłem, to i skąd? - I w ten sposób niecnota buchnął ci pieniądze?! -Jakie pieniądze? - No te w portfelu... -Jakim portfelu? - No tym, który został w taksówce... - Głupstwa mówisz! Portfel to ja miałem w kieszeni, a w portfelu ani grosza, bo spłukałem się przy kartach. Ale swoją drogą powiedz, czy to nie draństwo? - Gdzieś ty się podziewał, Rozejszwanc? - Musiałem wyjechać na kilka miesięcy w interesach... - A nie mówiłem ci, żebyś wziął innego adwokata?! - Panie Zilberkranc, ale ja,mam pecha! - Co się stało? - Wczoraj u braci Jabłkowskich było krótkie spięcie. - I co z tego? - A ja akurat znajdowałem się w dziale sprzedaży kufrów! Do sklepu z konfekcją dziecięcą Kona przychodzi Rozenkranc z synkiem i prosi o marynarskie ubranko. - Tylko, czy aby nie zbiegnie się w praniu? - pyta z obawą. - Z całą pewnością nie. Gwarantuję. Po targach kupujący płaci za ubranko i wychodzi. Po miesiącu Kon spotyka przed swoim sklepem Rozenkranca z synkiem, na którym marynarskie ubranko zbiegło się nieprawdopodobnie, więc woła z podziwem: ach! Jak on wyrósł przez ten miesiąc! Prawdziwy olbrzym! -Co za wspaniały chłop. Moryca Goldmana, kłótliwego, starszego mężczyznę potrąciła i paskudnie potur- bowała ciężarówka. Przewieziono go do pobliskiego katolickiego szpitala, gdzie opatrzono jego rany. - Kto zapłaci rachunek za pański pobyt w szpitalu? - spytała siostra przełożona. Stary człowiek warknął: -Ja nie mam pieniędzy. Jedyną moją żyjącą krewną jest siostra, ale ona prze- chrzciła się, wstąpiła do zakonu i jest teraz zakonnicą i starą panną. Siostra przełożona usiłowała ukryć zdenerwowanie. - Nie jesteśmy starymi pannami - odparła - poślubiłyśmy Jezusa. -W takim razie poślijcie rachunek mojemu szwagrowi. Mote spotyka Abrama na wyścigach na Polu Mokotowskim. - Jak ci idzie? - pyta Mote. - Nic nie trafiam. - Dziwne, na wyścigach zawsze przegrywasz, a w pokera zawsze wygrywasz. - Ale w pokera ja rozdaję karty. Icek i Mosze znajdują się na proszonym obiedzie u bogatego przemysłowca. Uzgodnili między sobą, że ten, który będzie miał dogodniejszą pozycję, ukradnie srebrne nakrycia, a po obiedzie skradzione przedmioty podzielą między sobą. W chwili kiedy goście przechodzili do salonu, Icek pyta Moszka: - Ile? - Cztery nakrycia. - Podziel się ze mną. - Jeszcze co? - A nasza umowa? - Daj mi spokój z umową. Goście przechodzą do s„lonu. Icek zwraca się do obecnych: - Proszę państwa, pokażę teraz państwu kilka sztuk magicznych. Dobrze? Od czego zacząć? O, może pani domu zechce przynieść mi cztery nakrycia. Pani domu przynosi cztery nakrycia. - Oto teraz, proszę państwa, owijam je w chusteczkę. Kładę do mojej kieszeni. A teraz trzy razy uderzam się po kieszeni i oto nakrycia z mojej kieszeni znalazły się w kieszeni Moszka. Proszę je stamtąd wyjąć. Moryc Zuckerman ma ciemną przeszłość i ogromną fortunę. Pewnego razu pyta go jeden znajomy: - Panie Zuckerman, jest pan bardzo bogatym człowiekiem! Dlaczego więc nie wyjedzie pan na kilkutygodniowy odpoczynek? - Co to znaczy wyjechać na kilka tygodni? - dziwi się pan Moryc. - Żeby za- raz mówili, że Zuckerman znowu siedzi?! Moryc został spoliczkowany. Pyta oburzony: -To poważnie czy na żarty? - Poważnie! - W porządku, bo ja nie lubię takich żartów. - Co to, . num, dostałeś po gębie? I nie zareagowałeś? - Owszem, zareagowałem. - Jak? - Spuchłem. - Proszę pana czy to pan wyciągnął mojego Szmulka z wody? -Ja, proszę pana... - To gadaj pan natychmiast, gdzie jest jego czapka?! - Salcie!!! Co ty wyrabiasz, ty stoisz po szyję w wodzie! A gdzie jest Icek? - Nie bój się nic, Moryc! Trzymam go za rączkę!!! - Panie subiekcie, ja poproszę uprzejmie pięćset kulek przeciw molom. -Ale po co panu aż pięćset? - Dobre sobie! Po co?! A pań myślisz, że łatwo jest trafić w takiego mola..? VI. á0 TAKIE JEST ŹYCIE SZNORERA Pewien żydowski żebrak, po otrzymaniu jałmużny zwraca się do znanego mu ofiarodawcy -Jak to wypada, panie Geldhab, że dał mi pan tak małą jałmużnę? Pana syn..., on dał mi przedwczoraj 10 złotych, a pan jest przecież od niego bogatszy?! - Mój syn mógł ci tyle dać, bo on ma bogatego ojca, a ja jestem tylko nieszczęs- ny sierota... Szwindelmacher podczas spaceru spotyka biednie odzianą kobietę, prowadzącą za rękę płaczące dziecko. - Co się stało małemu, że tak płacze? -Ach, panie drogi, on chce żeby mu kupić ciastko, ale jakże ja mogłabym so- bie na to pozwolić, jeżeli nie mam nawet na chleb? - Proszę pani daję tu małemu dwadzieścia złotych i niech kupi sobie za złotówkę ciastek, a resztę niech mi przyniesie... Po chwili kobieta podaje Szwindelmacherowi dziewiętnaście złotych. - Widzi pani, teraz wszyscy są zadowoleni: dziecko dostało wymarzone ciastka, pani - bo już nie płacze, cukiernik - bo zarobił, a ja - bo wreszcie rozmie- niłem fałszywe dwadzieścia złotych.. -Widzisz Salcmann, do ludzi trzeba mieć czasem zaufanie, ale największa sztu- ka, to umieć im je okazać. - A jak na przykład? - Posłuchaj. Kiedy byłem jeszcze biednym pachciarzem, pożyczałem często pieniądze od pewnego wielkiego mecenasa... Potem mecenasa aresztowano za jakieś grandy i wsadzono na kilka lat do więzienia... Kiedy wyszedł, zgłosiłem się do niego natychmiast, aby pożyczyć kilkaset złotych... - Ależ jak to? Ty?! Najbogatszy kupiec w mieście? - Nie rozumiesz, Salcman? Pieniądze nie były mi wprawdzie już wtedy potrzeb- ne, ale nie chciałem, żeby ten człowiek myślał, że nie mam już do niego zaufania! Znany filantrop Rosenbaum, jadąc tramwajem, rozpoczął pogawędkę z konduktorem: - Ciężkie czasy, prawda? - Straszne ' Pensja malutka... Człowiek tonie w długach, męczy się cały dzień, na nos pada, .., a w domu chora żona i czworo głodnych dzieci! Rosenbaumowi ze współczucia i litości serce miękło jak wosk - Boże wszechmocny! Co pan mówisz?! A... dajno pan jeszcze jeden bilet!!! Żebrak zwraca się do bogacza: - Ze względu na pańską stabilną sytuację finansową zwracam się do pana , z gorącym apelem o wzięcie pod uwagę mej imponującej nędzy i wypełnienie za- szczytnego obowiązku obdarowania mnie jałmużną... - Słuchaj no - przerywa zdenerwowany bogacz. - Czy to wypada tak się wymądrzać, gdy prosi się o pieniądze? -A co? Pan chce mnie uczyć, jak mam żebrać? - Czy znałeś Salomona Goldberga? Teraz to pan całą gębą. A kiedy przed dwudziestu la- ty mieszkał w naszym miasteczku, miał tylko jedne podarte spodnie, a teraz ma milion... - Na litość boską! Co ten nieszczęśnik robi z milionem par podartych spodni? Kupiec z Lubartowa nabywa towar u łódzkiego hurtownika. Właściciela sklepu wzywają do telefonu. Klient nie może się oprzeć pokusie, korzysta więc z okazji i wkłada chyłkiem do kieszeni tuzin jedwabnych pończoch. W domu, przegląda rachunek, stwierdza, ~ skradziony towar został włączony do faktury Z ust kupca wyrywa się okrzyk, w którym brzmi oburzenie i podziw: - Oj, oj! A to złodziej! Rozmowa między kupcami: - Pożycz mi pięćset złotych. - Pięćset złotych! Tyle pieniędzy! Takiej sumy nie pożyczyłbym nawet rodzonemu bratu. - Nu, ty pewnie znasz lepiej swoją rodzinę niż ja... Żebrak przechodzi obok pałacu Rotszylda i widzi kamerdynera, który właśnie wycho- dzi na spacer z synem barona w wózeczku. Żebrak zamyśla się głęboko i wzdycha: - Aj waj! Taki maleńki, a już Rotszyld. Motke o miejscowym bogaczu: -On nigdy nie daje jałmużny: latem, bo mu się nie chce wkładać ręki do kiesze- ni, a zimą, bo nie chce mu się jej wyciągać. Żebrak przychodzi do bogatego biznesmena. - Proszę o jałmużnę. Jestem biednym'muzykantem i ojcem pięciorga dzieci Bogacz daje mu pieniądze, ale przy tym zauważa: O ile się nie mylę, to dwa tygodnie temu byłeś ubogim rzemieślnikiem? A czy pan myśli, że w tych czasach można wyżyć z jednego fachu? Co u ciebie słychać, Josełe? Dzięki Bogu, szczęśliwie zaręczyła mi się już starsza córka. No... gratuluję, a kim jest narzeczony? Z naszych i z naszego żebraczego fachu... A jak z posagiem? Aj waj! Zrujnował mnie ten typ. Przyjeżdża takie nie wiadomo skąd, a ty od- davaj mu jeszcze Dziką, Pawią i Karmelicką! - Panie Geszeftsmann, kochany, poratuj pan biednego jałmużną... - Poczekaj kochany, tu w sklepie jeszcze kilkanaście minut, mój buchalter kończy właśnie bilans..., bardzo możliwe, że dalej będziemy pracować razem... Koło Cmentarza Żydowskiego na Okopowej stoi obdarty biedak i żebrze. Obok niego stoi podobnie odziany osobnik, pilnie obSerwując poczynania i efekty pra- cy proszącego o wsparcie. - Co się stało, że w jednym miejscu stoi was dwóch, obaj żebrzecie? - Nie, broń Boże! Ten drugi to jest syndyk, którego moi wierzyciele tu postawi- li dla wyegzekwowania swoich należności. - Pożycz mi, Icek, swoje palto na dwa tygodnie... - Masz przecież swoje, to na co ci drugie? - Mam, tylko widzisz.. Za twoje dadzą więcej w lombardzie. - Co?!! Ode mnie, Meyera, chce pan tysiąc złotych zapomogi?!! Przez wzgląd na nasze dalekie pokrewieństwo, będzie pan odtąd otrzymywał ode mnie dziesięć złotych tygodniowo, jak długo będę żył. - I co ja będę z tego miał, panie Meyer, przy pańskim szczęściu umrze pan pew- nie za dwa dni! Dwóch żebraków decyduje się poprosić o jałmużnę bogatego kupca Aprikozen- kranca, słynącego z brutalności. Najpierw wchodzi jeden z nich i po chwili wylatuje jak z procy. - Co się stało? - pyta z ciekawością drugi. - Co się stało? Aprikozenkranc chciał mnie spoliczkować. - Co to znaczy, chciał cię spoliczkować? - nie posiada się z oburzenia drugi żebrak. - Oczywiście, że chciał. Gdyby nie chciał, to by mnie nie spoliczkował. No i jak się panu powodzi, panie Tajtelbaum? - Dziękuję, panie Kuśmidrowicz, nawet bardzo. - Co znaczy "nawet bardzo"? -Ja jestem.bardzo głodny, a moja żona bardzo chora. Sprzedawca orzeszków ziemnych rozkłada swój stragan przed bankiem Rotszyl- da. Pewnego dnia zjawia się jego znajomy i prosi o pożyczkę. Sprzedawca orze- szków robi smutną minę i odpowiada: - Gdybyś przyszedł tydzień temu, to byłoby to możliwe, ale teraz już nie. Za- warłem umowę z Rotszyldem: on się zobowiązał, że nie będzie sprzedawał orze- szków, a ja, że nie będę pożyczał pieniędzy. Karfunkel spotyka znajomego. - Co słychać? - Nic nowego, handluje się. . - Czym? - Czym się da. Odkup ode mnie pióro. Pięć złotych. - Po co? Już mam. -To kup lornetkę: Dziesięć złotych, jak dla ciebie. - Po diabła mi lornetka?! Do teatru i tak chodzę rzadko. -To kup brzytwę. Dam ci za pół ceny. - Golę się żyletkami, a w ogóle daj mi spokój. Do widzenia. Odchodzi. Karfunkel woła: - Czekaj, Chaim, ja również przyjmuję jałmużnę! Dwaj żebracy zostali zaproszeni na wesele do bogacza. Pierwszy raz w życiu podziwiają wnętrze pięknego domu, wystawne meble, cenne przedmioty. Gdy wychodzą z uczty, jeden z nich mówi do drugiego: - Wiesz, oddałbym ostatnią koszulę, żeby tylko stać się bogatym człowiekiem. Biedny Żyd zjawia się w pałacu Rotszylda i prosi, by go przyjęto. Daje przy tym swoją wizytówkę: Hersz Łabędź - Szwagier Boga. Rotszyld nie posiada się ze zdumienia: -Jakim cudem jesteś szwagrem Boga? -Żadnym cudem. Mój teść miał dwie córki, Rachelę i Rebekę. Rebekę ja poślu- biłem, a Rachelę wziął Bóg. VII. A CZY JA JE JADŁEM? - Panie Goldberg, nie lepiej by to było zatrudnić w pana restauracji kelnerki za- miast kelnerów? - Właśnie, że nie! Gdyby kelnerki były brzydkie, to goście by pouciekali, jakby były ładne, to by się w nich kochali, a zakochani, jak panu wiadomo, żyją miłością i powietrzem... I jak by wtedy interes szedł? - Ty zwariowałeś, Josele: wylatujesz z restauracji, płacisz szatniarzowi dziesięć złotych, chwytasz palto, nie chcesz reszty, a teraz stoisz za rogiem i klniesz w żywe kamienie??! ...obejrzałem... Psiakrew! Mojeee!!!- W mroźny zimowy dzień Lejzorek wchodzi do restauracji i zostawia otwarte drzwi. - Zamknij pan drzwi, przecież na ulicy jest zimno. - Czy pan myśli, że jeśli ja zamknę drzwi, to na ulicy będzie cieplej? - Panie Pipman! Otrzymałeś pan ciastko z jabłkiem, które odesłałeś i kazałeś podać struclę z makiem... Zjadłeś pan, a teraz pan wychodzisz?! Pan nie zapłaciłeś za streclę... - Przecież za nią dałem panu jabłecznik... - Ale za ciastko z jabłkiem też pan nie zapłaciłeś! ' - A czy ja je jadłem? - Panie Goldmann! Pan wczoraj nie zapłacił za rachunek, pańscy znajomi mogą to potwierdzić... . - Co? Ja wczoraj nie płaciłem? Nie do wiary, nic nie pamiętam... Ale czekaj pan.., coś jed- nak pamiętam! Tak, nie pamiętam, czy płaciłem, ale dobrze pamiętam, żeś mi pan reszty nie wydał... Kelner spostrzega, że jego stały gość, Lejzorek, przemawia do kawałka ryby, leżącego przed nim na talerzu. Nie wierząc własnym uszom, pyta: - To pan rozmawia z rybą? - Tak. - I ona pana rozumie? - Oczywiście. - A co pan jej mówi? - Zapytałem ją o moich krewnych w Wiedniu. - A co ona na to? ~ - Odpowiedziała mi: "Nic panu nie mogę powiedzieć, bo już minął miesiąc, jak opuściłam Dunaj". - Ajj.., znowu przegrałem. Ile w sumie? Dwa złote? Ach te karty! Tylko..., że nie mam przy sobie pieniędzy. Spotkajmy się jutro w tej samej kawiarni. -Wiesz co, Mosze, to już jest doprawdy bezczelność... Jak w ogóle można sia- dać do kart bez pieniędzy!!! Czym ja teraz zapłacę za swoje dwie kawy?! - Lejzor! Nie wstyd ci? Zjadłeś całe ciasto! Nie pomyślałeś o rodzeństwie?! - Cały czas myślałem, nawet patrzyłem, czy przypadkiem nie idą... - Wiesz Berl, tu jest świetna koszerna wódka! Wypijesz kieliszek? - Nie wypiję z trzech powodów... - Jakich? - Po pierwsze: doktor mi surowo zabronił, po drugie: nigdy nie piję tak rano, a po trzecie: po co się pytasz - jak zobaczę, że zapłaciłeś, to wypiję... - Powiedz mi Aron, jak ty to robisz, że możesz tyle wypić?! Przecież według wszelkich miar, to niemożliwe, żeby jeden człowiek tyle pił... - Pewnie, że jeden człowiek nie mógłby tego dokazać, ale ja kiedy porządnie już łyknę, wtedy czuję, że jestem zupełnie innym człowiekiem. No, przecież ten "in- ny" człowiek też chce się napić a gdy już łyknie, to znów staje się zupełnie kimś innym... No i jak to w tłumie: kilku znajomych łyknie po kieliszku, a potem się mówi, że to ja tyle piję... Przy płaceniu rachunku w restauracji Szlojme zwraca się do kelnera: - Rachunek wynosi 9,90. Gdybym pana nie szanował, dałbym panu napiwek. Ale ponieważ uważam, że napiwki poniżają zarówno dających, jak i biorących, napiwku panu nie dam. Albo raczej dam panu równe dziesięć złotych, żeby po- budzić pana do rozmyślań nad hańbą napiwków. W restauracji Motke Chabada Lejzorek zamawia wystawną kolację. - Ma pan ~czym zapłacić? - pyta przezornie właściciel restauracji. - Ni‚ mam.Zapłacę w przyszłym tygodniu. -To moż‚sz sobie pan iść. Na kredyt nie dam. Lejzorek coraz bardziej podnosi głos, przechadza się nerwowo między stolikami i gestykuluje gwałtownie: - Zrobię to samo, co zrobił mój dziadek! Tak, na pewno zrobię to samo! Wszyscy obecni i restaurator są przerażeni. Motke Chabad prosi go wreszcie, by zajął ponownie miejsce przy stoliku, zaraz mu się wszystko poda. Po kolacji Motke pyta delikatnie: - Panie Lejzorek, niech mi pan powie, bo umieram z ciekawości, co zrobił pańs- ki dziadek w podobnym wypadku? - Położył się spać o pustym żołądku! . Na przyjęciu u Rothschildów. - Dlaczego wycierasz łyżkę? Przecież już zjadłeś zupę. -Tak. Ale nie chciałbym sobie pobrudzić kieszeni. - Zapalisz Pazern, acha, prawda, ty przecież nie palisz... -A jednak poczęstuję się, skoro to hawajskie cygara. - Ale po co, jak ty nie palisz? -A co ty myślisz, że do mnie czasami też nie przychodzą goście? - Byłem wczoraj na przyjęciu u Gancpachów, powiadam ci co za gala! Nawet nakrycia były ze szczerego złota! - Nie wierzę... Pokaż! Szlojme zaprasza Chaima do restauracji. Podają dwa sznycle, z których tylko je- den jest pokaźnych rozmiarów. Szlojme spokojnie bierze sobie ten większy. Cha- im nie posiada się z oburzenia: - Szlojme, jak tak można? To ma być wychowanie? Sobie bierzesz większą por- cję, a mnie zaproszonemu, dajesz mniejszą? - A jak ty byś postąpił? - Oczywiście, że sobie wziąłbym mniejszą. - No więc, o co chodzi, przecież masz mniejszą porcję. -Jak cię przyjął Goldman? - Czy ty uważasz, że to jest przyjęcie, jak na stole jest tylko popielniczka? Lejzorek zaproszony jest na wystawne przyjęcie. Podają rybę. Lejzorek najspo- kojniej w świecie zajada rybę, posługując się nożem. Gospodarz domu, chcąc zwrócić w delikatny sposób uwagę gościowi na to, że ryby nie je się nożem, opo= wiada następującą anegdotkę: Pewnego razu jednego z moich znajomych zaatakował rekin. Wtedy znajomy wyjął nóż. Na to rekin: "Na rybę z nożem?" Wszyscy wybuchają śmiechem. Lejzorek nadal posługuje się nożem, a po chwili również wybucha śmiechem. - Cha, cha, świetny kawał, ryba i przemawia ludzkim głosem! Na przyjęciu u państwa Kón, w toku ożywionej konwersacji, pani domu zapytu- je milczącego pana Karfunkla: - A pan, panie Karfunkel, czy pan jest optymistą? - Nie, kupcem. przyjechawszy na sobotę i niedzielę do Świdra, Aron spotyka Kona, którego nie widział od lat - Co tu robisz? - pyta Aron. - Przyjechałem na weekend do własnej willi. - Masz tu własną willę? - Mam. Może przyjedziesz do nas w gości w przyszłym tygodniu. Będzie nam bardzo przyjemnie. Chodź, pokażę ci, gdzie mieszkamy. O tu, widzisz? Gdy przy- jedziesz w przyszłą sobotę, furtkę wystarczy pchnąć kolanem. - Dlaczego kolanem? - Bo ręce będziesz miał na pewno zajęte prezentami... Przyjęcie u państwa Rosenblum. Pani domu zachęca gości: - Panie Mordechaj, może drugi kawałek tortu, panie Samuelu, może trzeci kie- liszek wina, panno Rebeko, może czwarty kawałek sernika, pani Aprikozenkranc, może jeszcze jeden k„wałek szarlotki... W piątek wieczorem Szpilman zaprasza na kolację biednego Żyda. Po sutym po- siłku podano doskonałą kawę. Gość wypił swoją porcję; ma jednak straszliwą ochotę na jeszcze jedną filćżankę kawy. Krępując się prosić wprost, stwierdza: -Ach, jaka dobra była ta pierwsza filiżanka kawy! - Wypiłem wczoraj dwa kieliszki wódki i rozbolała mnie głowa. - Szczęśliwy! - Co to znaczy? -Czy ty wiesz, ile czasu i pieniędzy oszczędza człowiek, którego tak prędko boli głowa? Dwóch sędziwych Żydów przychodzi z wizytą do Rotszylda. Są niechlujnie ubra- ni i lokaj nie chce ich wpuścić. - Nie możecie tak wejść - mówi - musicie zmienić koszule. Goście wycofują się z salonu do przedpokoju. Jeden mówi do drugiego: -Co za głupi pomysł! Ale skoro tak trzeba... Daj mi swoją koszulę, a ja ci dam moją. - Dlaczego ty siedzisz w restauracji i płaczesz nad tą rybą? - Może moje łzy ją przekonają i zmięknie... - Panie, powiedz mi pan... Przecież to jest żydowska knajpa, a tu widzę zatru- dniasz pan samych Chińczyków... Skąd w dodatku wytrzasnąłeś pan tylu Chińczyków mówiących po żydowsku?! - Ciszej, ciszej, ćśś... oni przecież cały czas myślą, że uczą się po angielsku! -Jojne! Czemuś, głupi, uciekł z poczekalni w szpitalu? - Bo jak jęczałem, to wyszła taka pani i powiedziała, żeby być cicho, bo pan ordynator operuje i jak tylko wykończy pacjenta, to się mną zajmie... - Skoroś mnie już pan spoliczkował, panie Szpicmagier, to żądam odpowiedzi na pytanie: czy to było poważnie, czy na żarty?! -Jak najpoważniej! - Masz pan szczęście, bo ja nie lubię takich żartów! - Powiedz mi, Goldman... Przecież ty tak często jeździsz do Paryża, Londynu, Berlina.., ba, nawet do Nowego Jorku, to po jaką cholerę ty wszędzie zabierasz to wstrętne pudło - swoją żonę Mojre?! -Cóż robić? Ja mam do wyboru: albo ją zabierać ze sobą, albo całować na pożegnanie. - Witam kochaną mamuńcię... Córeczka mamuńci w porządeczku. A jak sza- nowne zdróweczko mamuńci, serduszko nie dolega? -Twoje niedoczekanie, Goldmann, twoje niedoczekanie... podczas "wojny w zatoce" na Tel-Awiw spadały irackie SCUDY. Rodzice pewnej pary bardzo udanych bliźniaków postanowili ze względów bezpieczeństwa wysłać pociechy do dziadków na prowincję. Po tygodniu otrzymali depeszę: "Przyjeżdżamy do was. Wolimy SCUDY lub za- bierzcie swoje dzieci." - Słyszałeś jak straszliwie zemścił się Kon na Rozenfeldzie? - No... - Rozenfeld przyleciał do kantoru Kona, że chce sprzedać dziesięć perskich dy- wanów. Przychodził tak z dziesięć razy, a Kon nic... W końcu za którymś razem Kon bez słowa wyjął tysiąc złotych i kupił za tyle, co chciał Rozenfeld! - No, to gdzie ta zemsta? -Jak to gdzie? Rozenfeld jest już drugi tydzień w szpitalu! - A dlaczego? - Bo przecież on później przez miesiąc nie mógł zasnąć, ciągle myślał dlaczego nie zażądał półtora tysiąca!!! - Nareszcie wiem, co należy zrobić, aby finansowo postawić Izrael na nogi: to samo, co zrobili Niemcy i Japończycy-wypowiedzieć wojnę Ameryce, dać się pokonać, a potem pozwolić się okupować i odbudować... No co, świetny plan? - Hm... przyznaję, że dzisiejszą potęgę Niemiec i Japonćć zbudowała w dużym stopniu Ameryka, ale ona jednak przedtem pokonała oba te państwa w ciężkiej wojnie... Boję się, że przy naszym szczęściu, jak my wypowiemy wojnę Amery- ce, to moż‚my ją jeszcze wygrać i co my wtedy zrobimy? W uniwersyteckiej bibliotece znany aktywista partyjny natknął się na studenta pilnie czytającego gramatykę hebrajską. - I po co właściwie ty to robisz? -Jestem przecież rosyjskim Żydem, chodzi mi o to, żebym gdy dostanę się do nieba, mógł porozmawiać z Bogiem w języku hebrajskim. - A jeżeli znajdziesz się w piekle? - A... to nie ma zmartwienia, rosyjski już znam... - Wiesz, j„ka bieda panuje u nas w Berdyczowie?! Możesz obejść całe miastecz- ko i choćbyś chodził od domu do domu, to nie rozmienisz stu złotych... - Uj! To wy macie problem. - E! Nie bardzo, bo przecież w Berdyczowie nikt nie ma stu złotych... - Panie Gutman! Pan chcesz za te kamasze dziesięć złotych... Ale ja panu mówię: Pan mi je sprzedaj za osiem. Zresztą i tak więcej nie mam przy sobie... O! Nic nie szkodzi Ja już panu je pakuję, a pan mi doniesiesz jutro dwa złote i będzie git! - Gutman, jak on już sobie poszedł to ja ci powiem, że on byłby głupi, gdyby on tu wrócił i przyniósł te dwa złote. - On wróci, bo musi. Zapakowałem mu dwa kalosze z lewej nogi... Pewien kwestarz zbierający ofiary na rzecz nowopowstałej gminy żydowskiej usiłował dostać się przed oblicze znanego bogacza. Pech chciał, że ów potentat finansowy był ciężko chory, prawie umierający... - Proszę zameldować choremu, że mam dlań zbawienne lekarstwo... Po chwili znajdował się już przed obliczem cierpiącego. - Widzę, że umieracie, ale jeżeli złożycie odpowiednią ofiarę na rzecz naszej gminy, to wskażę wam zbawienne lekarstwo... Po otrzymaniu hojnej ofiary kwestarz zawołał: -Jedźcie czym prędzej do naszej gminy! Tam jeszcze nigdy żaden bogacz nie umarł! - Panie Rotszyld, ja się panu naprawdę bardzo przydam... -A co pan właściwie umiesz? - Wszystko. - Tak? Buchalterię, korespondencję, zasady tranzakcji, bankowość? - Nie. Tego akurat nie znam... - No to powiedz mi sam, w czym możesz mi być pomocny?! - Mogę oddać panu nieocenione usługi jako doradca w każdej n„jtrudniejszej al- bo najdelikatniejszej sprawie. - A... to poradź mi, pan, przede wszystkim, w jaki sposób się pana pozbyć? -Aj, ten Blumsztajn to bogacz! Już kupił plac, odnowił sklep zadatkował towar i ma interesy w banku... Aj, żebyśmy my na sześciu tyle mieli! -A ja to bym wolał, żebyśmy wszyscy razem mieli w gotówce tyle, ile Blumsztajn jest za ten swój cały majątek dłużny. -Dobry panie, Igenszwelc, niech pan da jałmużnę biedakowi w chwilowych trudnościach...-Nie dostaniesz ani grosza, bo jesteś nietutejszy! -A czy po mnie to widać, że ja jestem nietutejszy?! - Widać, nie widać, ale każdy tutejszy Żyd wie, że ode mnie jeszcze nikt żadnej jałmużny nie dostał. -Ty wiesz, jaki ten Brachman to skąpiec? Zaszedłem do niego wczoraj żeby trochę pogawędzić, a on mi na to, że jak pogawędzić, to on zgasi lampę, bo szkoda nafty... - Popatrz no... A co ty na to, Sparman? -Jak to co? Jak było ciemno, to zdjąłem spodnie, bo po co się mają wycierać... - Panie Rozenberg, jestem panu winien szczerość... Pański stan jest bezna- dziejny. Może chciałby pan w związku z tym kogoś widzieć? -Tak, panie doktorze... - Kogo? - Lepszego lekarza. - Tate! Mój mąż Icok bije twoją córkę! - Wróć do męża i powiedz mu, że następnym razem, kiedy on będzie~musiał uderzyć moją córkę, to ja dołożę jego żonie!!! - Wiesz, Lejzor, wiele lat temu kiedy miałem przyjemność mieszkać w Mos- kwie, miałem zaszczyt poznać twoją żonę... - I iy to wszystko nazywasz przyjemnością i zaszczytem?! - Co u ciebie, Kon? - Ojoj! Niedobrze... Moja żona ciężko zachorowała, ja się nawet obawiam, że ona rychło umrze! - A co jej jest? - Ugryzła się w język. Po dłuższym zastanowieniu, jak w sposób najbardziej delikatny zawiadomi~ męża o nagłej śmierci jego matki, Sara Spassman wysyła pilny telegram: "Nasza droga mama lekko zachorowała. Pogrzeb w piątek." po wyzwoleniu wschodniej części przedwojennej Polski, radziecki oficer namawia nie- licznych ocalałtych Żydów, aby wstępowali do Armćć Czerwonej lub do armćć Berlinga: - Dlaczego nie pójdziecie z nami? Chodźcie już dzisiaj, przecież walczymy z hit- lerowcami o naszą wolność! - Panie towarzyszu, czy widzieliście kiedyś, jak dwa psy gryzą się o kość? - Oczywiście, że tak... - A widzieliście kiedyś, żeby ta kość się też biła? - Powiedz mi, Herszel, czy ty myślisz, że można kupić uczciwego człowieka? - Kupić... Może być problem. Ale ja ci powiem, Glanc: sprzedać to na pewno można! ~ Ja wszystko rozumiem, Cyperson... Ale prezesura Związku Bojowników o Wolność i Demokrację na całe województwo?! Przecież z waszych papierów wynika, że pod koniec wojny to wy mieliście dziewięć lat...! - Zgadza się. Ale towarzysze z partyzantki wielokrotnie podkładali mnie jako żywy ładunek wybuchowy! Niestety..., zapalniki mieli zardzewiałe. - Słuchajcie, Szpassman: w rubryce personalnej na pytanie o zawód ojca na- pisaliście: "Nie żyje." Ja rozumiem, ale kim był wasz ojciec? - Ojciec? On chorował na gruźlicę... - Ale co on robił?! - Kaszlał. - Słuchajcie, ale z tego się przecież nie żyje!!! - A czy ja włtaśnie nie napisałem, że umarłt?! - Słyszałeś, Cyperson?! Profesorowie z Instytutu Stalina odkryli metodę przedłużania ludzkiego życia do 250 lat! - Ojej... - Czego ty się martwisz? Ty się ciesz! - Cieszyć się??! Teraz będą dopiero dawać wyroki! - Panie, Wissenbach, ja doceniam wszystkie zalety, które pan wymienił, ale dziewczyna, którą mi pan swata, kuleje na jedną nogę! -Ale przecież to jest duże udogodnienie... Pomyśl pan: poślubiasz dziewczynę zdrową jak rydz, a tu zdarza się wypadek i żona łamie nogę. Ty ją wtedy musisz odwieźć do szpi- tala, wydać masę pieniędzy na lekarzy i medykamenty, po czym i tak masz potem w do- mu kulejącą żonę... A tu masz taką, która pozwoli ci uniknąć podobnych wydatków... - Posłuchaj, Fajfel, czy ta szkaradna kobieta w przedpokoju, to twoja pokojówka? - Zwariowałeś?! Ja bym przyjął do domu brzydką pokojówkę?! Ja się właśnie spodziewałem komornika i to była moja żona... - Pani, Mordenfeld, czy jest pani absolutnie pewna, że w denacie rozpoznaje pani swego zaginionego męża? -Ależ głowę za to daję... -A jakie znaki szczególne pozwalają pani mieć tę pewność? - On był jąkałą... - Czy powiadomiłeś nieszczęsną wdowę Blumsztajn o nagłym zgonie jej sza- cownego, nieodżałowanej pamięci małżonka? -Ależ oczywiście, panie Moryc i zapewniam, że zrobiłem to nader delikatnie... - W jaki sposób? -Zapukałem i zapytałem, czy zastałem pana Josela Blumsztajna... Pani Sara powie- działa, że mowu go nie ma, bo siedzi pewnie przy kartach i przegrywa ostatnie pie- niądze: Powiedziałem, że zapewne tak jest, a ona mi na to: "Bodajby go nagła krew za- lała!" Powiedziałem, że jej życzeniu stało się właśnie zadość i szybko się pożegnałem. VIII KTO TO JEST TA KOBIETA? Rozmowa w bożnicy: - Powiedz mi rabi, dlaczego Pan Bóg najpierw stworzył mężczyznę? - Bo dobrze wiedział, że z kobietami lepiej nie zaczynać. - Posłuchaj Icek, a co ty byś zrobił, gdybym ja teraz spadła z mostu do wody i zaczęła tonąć? - Ja bym skoczył... - Do wody? - Nie, do telefonu... - Powiedz mi, proszę, Mojra, gdzie się podziały papiery z mojego biurka? - Ależ ty jesteś nieporządny, Mordehaj... Gdzie? Oczywiście, wszystkie czyste schowałem do szuflady, a zapisane spaliłem w piecu. - No i powiedz, Epfel, czy teraz po ślubie nie czujesz się jak okręt, który wpłynął do spokojnego portu i spotkał się z innym statkiem? - Nie, rebe... Wygląda na to, że to właśnie ja musiałem się spotkać akurat z okrętem wojennym. Icek zaczął pracować. Jest pomocnikiem w sklepie i zarabia 20 zł tygodniowo. W pierwszym tygodniu oddał ojcu całą pensję, ale w drugim tylko 19 zł 80 gr. Przyparty do muru przyznał, że był tak zmęczony, iż kilka razy wracał do domu tramwajem. - Icek. Jesteś młody, możesz chodzić piechotą... Żeby mi się to więcej nie pow- tórzyło! W następnym tygodniu Icek przyniósł tylko 19 zł i 50 gr. - Icek, gdzie 50 gr?! - Strasznie chciało mi się pić więc wstąpiłem do cukierni na lemoniadę. - Napić można się w domu! Pamiętaj, że to ma być ostatni raz! W ogóle zaczy- nasz mi się nie podobać! W kolejną sobotę Icek przyniósł do domu 19 zł i 10 gr. Ojciec przenikliwie popat- rzył na Icka, wziął go do sąsiedniego pokoju i położywszy mu rękę na ramieniu, drżącym głosem zapytał: - Icek, synu mój! Jesteśmy sami, rozmawiamy jak dwaj mężczyźni... Powiedz mi prawdę: kto to jest ta kobieta?! Powiedz mi, Josele, co ty byś wolał mieć: sześć córek czy sześć milionów? -Też mi pytanie! Oczywiście, że sześć milionów! - Ty wcale nie myślisz... Gdybyś miał sześć milionów, to zaraz chciałbyś mieć więcej, a gdybyś miał sześć córek, to już na pewno nie chciałbyś mieć więcej! - Powiedz mi, Rachel, kiedy ty w końcu wyjdziesz za Lejzora? - Za niego??! Ja go nienawidzę! Zastrzeliłabym go, pokroiła, powiesiła. - Po co ty masz go strzelać i kroić...? Wyjdź za niego, to on się sam powiesi... - Jojne, umieram... Nie zawsze byłam dla ciebie dobrą żoną i muszę prosić cię o przebaczenie... Muszę też wyznać, że jedno z naszych sześciorga dzieci nie jest twoje... - Aj... aj! ! ! Które?! -A teraz sobie zgaduj, nicponiu... -Ja to mam parszywe szczęście, Rabinowicz! -Co jest, Ąpfelbaum? Przecież odebrałt pan duże ubezpieczenie po śmierci pańskiej żony.. - No właśnie! Przez całe życie mieliśmy niedostatek, a teraz, kiedy Pan Bóg na- reszcie dał nam duże pieniądze, to ta moja biedna żona umarła... - Widzi kochany pan doktor'? Dziewczyna jak brzoskwinia, a taka jakaś pokręcona... - Hm... zobaczymy. Podejdź tu dziecko... - Mojre, stań ty wreszcie prosto, żeby pan doktor mógł zobaczyć jaka jesteś krzywa! - Słyszałeś, Zylberkranc ożenił się z wdową po Rozenbergu. -Tak, wiem..: i cóż on teraz porabia? - Co ma porabiać? Opłakuje..., ciągle opłakuje śmierć Rozenberga. - Doskonale się składa...! - powiedziałeś pan, panie Mendel, składając żonę do trumny. Co pan miałeś na myśli? Moryc budzi się w nocy zlany potem i woła przerażony: - Salciu, żono moja! - Co się stało? - pyta zaspana małżonka. - Pamiętasz ten pogrom w Rosji? Czy byłaś wtedy ze mną? - Oczywiście, Moryc, przecież byliśmy już po ślubie. Śpij już. Dwie godziny później Moryc znowu budzi się z krzykiem i szarpie żonę za rękę: - Salciu, Salciu! A Noc Kryształowa? Czy byłaś wtedy przy mnie? - Moryc, co z tobą? Pewnie, że byłam. Mieliśmy już wtedy dwoje dzieci. Moryc usypia lecz nie na długo. Po godzinie zrywa się jak oszalały. - Salciu, Salciu! A w czasie wojny, kiedy trzeba było uciekać z Europy przed niemcami. Byłaś wtedy ze mną? -Ależ Moryc, przecież wiesz; że nigdy cię nie opuściłam. Wtedy też byliśmy razem. - No widzisz, Salciu: to ty mi przynosisz pecha. - Bóg dopiero co zabrał do siebie twoją drogą, ukochaną żonę, a ty już sobie bierzesz nową? - Dlaczego nie? Jeśli Bóg bierze, to czemu i ja nie miałbym brać? W pewnym małym miasteczku wybuchł skandal. - Rebe, jak to może być, że ty - pobożny człowiek - rozmawiasz w biały dzień na środku rynku z piękną kobietą?! Czy tak postępuje rabin, który ma da- wać przykład swoim wiernym?! - Ach, wy pobożni dewoci i hipokryci! Powiedzcie sami: czy nie lepiej rozma- wiać w biały dzień z piękną kobietą, myśląc przy tym o Bogu niż mówić do nie- go w modlitwach, myśląc przy tym o nocy z piękną kobietą?! - Powiedz mi, Lejzor, dlaczego arcykapłan Aron, zebrawszy kosztowności wszystkich kobiet żydowskich, kazał właśnie z nich odlać złotego cielca? - Myślę, że Aron był bardzo uczciwym i przewidującym mężem. On wiedział o tym, że gdy wiele lat później przewodniczący gmin i kapłani będą zbierać wszystkie żydow- skie kosztowności, to bez tego przykładu odlaliby z nich zaledwie złotą muchę... Rozmawia dwóch Żydów: - Słyszałem, że twoja żona jest niebezpiecznie chora. - Niebezpiecznie to przesada. Niebezpiecznie to jest dopiero wtedy, gdy cieszy się dobrym zdrowiem. - Powiedz, Rabinowicz, czy to prawda, że wy Żydzi codziennie powtarzacie w modlitwie: "Bądź błogosławiony Boże, żeś nie stworzył mnie gojem". Czy wy nas naprawdę tak nienawidzicie? - To wszystko nie tak, panie Dobrzyński: my przecież codziennie powtarzamy także: "Bądź błogosławiony, żeś nie stworzył mnie kobietą", "Bądź błogosławiony, żeś uwolnił mnie od pożądania pieniędzy'... A przecież my to wszystko naprawdę bardzo kochamy. IX. CO MOŻE MEŁAMED? - Panie profesorze Szolomson! I to pan?! Chluba Uniwersytetu Petersburskie- go i naszego narodu się wychrzcił! - Oczywiście, ale uczyniłem to z głębokiego przekonania. Doszedłem mianowi-. cie do bezwzględnego przekonania, że lepiej być sławą uniwersytecką w Peters- burgu, niż mełamedem gdzieś w Karniłówce... W chederze mełamed pyta: - Iconku, przypuśćmy, że ty jesteś twoim ojcem i pożyczasz mi pięćset złotych na 6 procent w stosunku miesięcznym. Ile mam ci zwrócić po miesiącu? - Osiemset złotych! - Słuchaj, przecież ty zupełnie nie znasz rachunków. - Ja nie znam rachunków? To pan nie zna mego ojca! - Wyobraź sobie, że bogacz Mandelsztam zarabia rocznie sto tysięcy rubli! - Phi - odpowiada biedny mełamed. - Gdybym pracował tysiąc semestrów w moim chederze, to też bym tyle zarabiał. Dwaj studenci jesziwy idą razem przez miasto. Pada śnieg. Jeden z nich wypo- wiada rozmarzonym głosem swoje życzenie: - Jakże bym chciał, żeby każdy płatek śniegu był złotym guldenem. Boże, jaki byłbym wówczas bogaty i szczęśliwy. - A ile dałbyś mi z tych pieniędzy? - pyta kolega. -Tobie!? Ani grosza. - Pfuj, tego bym się nigdy po tobie nie spodziewał. - Jak to? Dlaczego miałbym ci dawać moje pieniądze? A ty nie możesz wypo- wiedzieć sobie jakiegoś życzenia? Bogacz z małego miasteczka jest analfabetą, a listy pisze za niego biedny mełamed, któremu ten nic nie płaci za usługi. Przyjaciel mełameda nie może te- go zrozumieć: -Ty głupcze! Czemu piszesz mu listy, skoro on ci nie płaci? - A czy ty myślisz, że gdybym mu nie pisał, to zapłaciłby mi? Melamed przerabia z Joslem dzieje Adama i Ewy. Wszystko idzie gładko, aż do- chodzą do słowa isza, które znaczy żona. Nauczyciel chce pomóc uczniowi i nap- rowadza go śpiewnym głosem: - Powiedz no, chłopt„siu, isza to znaczy żo... - Żołądź- podchwytuje Josel. - Nie żołądź, chłoptasiu, ale isza to znaczy żo... - Żołnierz - poprawia się Josel. - Nie żołnierz, chłoptasiu, ale isza to znaczy żo... - Żołądek! - Nie żołądek, chłoptasiu, ale isza to znaczy to, co ja mam, co tate ma i co będziesz miał, kiedy dorośniesz... Josel oznajmia z triumfem: - Isza to znaczy przepuklina. - Kto mi wyjaśni, dlaczego teść Mojżesza Jitro miał siedem imion? -To proste: on miał przecież siedem córek... Kiedy przychodziło do ustalenia posa- gu, ogłaszał po prostu niewypłacalność i przepisywał swój majątek na kolejne imię Do słynnej Sznacmerowej, dyrektorki szkoły baletu, zgłasza się pewien jegomość: - Szanowna pani, jestem masażystą. Gotów jestem za 500 złotych miesięcznie masować codziennie wszystkie baletnice z pani zespołu. - Bardzo proszę. Może pan zacząć natychmiast, jeżeli ma pan tę sumę przy sobie. - Panie profesorze, ile kosztuje, żeby mój Icek zdawał u pana egzamin ekster- nistyczny? - Dwadzieścia złotych. - Całe dwadzieścia? Panie profesorze, ja panu dam dziesięć złotych, a p„n niech go odpyta z połowy materiału... byłem wczoraj na wykładzie profesora Hypszerona. To jest geniusz większy niż Einstein! - Skąd wiesz? - To proste, Einsteina podobno rozumie tylko dwunastu uczonych na świecie, a Hypszerona - nikt nie rozumie... X. MuSI BYĆ PRZECIEŻ CHOĆBY JEDEN ŻYD! - Czego nie wchodzisz - pyta dyżurny anioł - masz przecież na swojej kart- ce wyraźnie napisane: Zasłużył na raj"? - O ja nieszczęsny! Muszę porozmawiać z Panem Bogiem. - Słucham cię Jankielu... Dlaczego nie wchodzisz, skoro ci zezwalam - Zawsze byłem pobożnym człowiekiem, ale w mojej rodzinie zdarzył się stra- szny grzech... Mój najstarszy syn się przechrzcił!!! - No to co z tego? Mój przecież także... pewien potężny kalif nienaWidził Żydów. Jeden z jego doradców chcąc się przy- pochlebić, przedstawił mu projekt następującego zarządzenia: "Każdy Żyd, który znajdzie się na terenie mojego królestwa, ma być pojmany i dokładnie wybada- ny. Jeżeli w czymkolwiek skłamie, zostanie rozstrzelany, jeżeli zaś powie prawdę, czeka go śmierć przez powieszenie:' - W ten sposób, najjaśniejszy panie, pozbędziesz się raz na zawsze Żydów ze swego kraju - podbechtywał pochlebca. Pewnego dnia na terenie kalifatu straże zatrzymały Żyda, który - gdy żądały od niego, by powiedział coś o sobie, rzekł: - Będę dziś zastrzelony. Strażnicy nie wiedzieli, co począć. Po naradzie udano się do najwyższego ima- ma aby powiedzieć im co mają czynić, aby wykonać rozkaz. -~To trudna sprawa. Jeżeli zastrzelicie tego Żyda, to znaczy, że on powiedział prawdę, a w takim przypadku powinniście go powiesić. Jeżeli jednak go powie- sicie, to znaczy, że on kłamał i zgodnie z zarządzeniem kalifa powinien zostać zas- trzelony, co jednak oznaczałoby że powiedział prawdę... Sprawa oparła się o samego kalifa, który anulował zarządzenie, a doradcę rozka- zał utopić. Rabin Moscowitz i ojciec Flanagan byli przyjaciółmi od ponad trzydziestu lat. Pewnego wieczoru siedzieli tylko we dwóch, odpoczywając w cichej restauracji, gdzie obydwaj z przyjemnością jedli wystawną kolację. - Natan - odezwał się ksiądz, pochylając się ku przyjacielowi, gdy obydwaj za- palili drogie cygara - chciałbym cię o coś zapytać - no wiesz, o judaizm. Nie masz nic przeciwko temu? - Ależ skąd Peter. Pytaj. - Świetnie. To powiedz mi, dlaczego u was gdy wchodzi się do synagogi, panu- je tak wielki hałas, kiedy ludzie się modlą, nie tak jak w kościele - gdzie możesz usłyszeć upadającą szpilkę. Poza tym, kiedy słyszę, że jakaś młoda Żydówka zaszła w ciążę bez ślubu, to traktowane jest jak koniec świata. I jeszcze jedna sprawa, która mnie martwi. Na żydowskim pogrzebie krzyki i zawodzenia ludzi są straszne. Musisz przyznać, że czuwanie przy zwłokach i nasze pogrzeby są znacznie spokojniejsze. No i jak mi to wyjaśnisz? Rabin zaciągnął się cygarem, a potem odpowiedział: ů - Jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie - tak, masz rację, nasze obrządki są bardziej hałaśliwe, ludzie mówią głośniej, ale to dlatego, że nasz Bóg jest stary i trochę niedosłyszy. Jeśli chodzi o niezamężne kobiety, które zachodzą w ciążę, to jak pamiętasz dawno temu w Judei pewna młoda kobieta urodziła nieślubne dziecko i do tej pory obwinia się nas o to wydarzenie. A co do pogrzebów, to masz Peter całkowitą rację - wasze pogrzeby są znacznie bardziej uroczyste i wolę raczej chodzić na wasze pogrzeby niż na nasze. - Niech pan mi powie, Szajbnowicz, jaka jest przyczyna tego, że Żydzi znacznie bardziej boją się śmierci niż chrześcijanie? -To bardzo proste, jest tak dlatego, ponieważ chrześcijanie mieli jednego, który oddał życie za wszystkich, a my Żydzi musimy, niestety, umierać na własny ra- chunek. - Powiedz mi, tatusiu, dlaczego człowiek staje się Żydem dopiero na starość? - Ależ Dionizjuszu, co ci przychodzi do główki? - No bo ja jestem katolikiem i ty jesteś katolikiem, a tylko dziadek jest już Żydem... Podczas powszechnego spisu ludności, przeprowadzający go zwraca się ze zdu- mieniem i pretensją do słynnego adwokata: - Dlaczego pan mecenas w rubryce "narodowość" napisał: "żydowska"? - Widzi pan... Jeden z moich braci mieszka w Petersburgu i jest tam pra- wosławnym Rosjaninem. Drugi mieszka w Bukareszcie i spróbuj mu pan powie- dzieć, że nie jest Rumunem!! Siostra wyszła za mąż w Ameryce i jest stupro- centową Amerykanką, a matka w Poznaniu jest Polką-katoliczką... Więc jak sam pan widzi - w takiej dużej żiydowskiej rodzinie musi być przecież choćby jeden Żyd... Stary Żyd, komunista stara się o wyjazd z Polski. - Co ty wyprawiasz - mówi do niego partyjny dygnitarz, współtowarzysz wspólnej walki o postęp społeczny-jesteś tyle lat z nami i teraz zachciało ci się~ porzucić wymarzony socjalizm?! - Są po temu dwa ważne powody... Kiedy dojdzie tu do zmiany władzy, pierw- szymi ofiarami tego będą Żydzi. - Co ty gadasz?! O tym nie może być w ogóle mowy! Mamy siłę i zgnieciemy wszystkich wrogów partćć. Jest ich co prawda ostatnio coraz więcej, ale nie martw się: załatwimy wszystkich co do jednego! - Właśnie... I to jest ten drugi powód. Do komisariatu wpada Izydor Karpeles i woła do dyżurnego policjanta: - Uj, panie komisarzu, przed chwilą na ulicy jakiś łobuz zabił dwóch Żydów! - Gdzie są ci zabici? - pyta policjant. -Ten jeden to j„, a drugi zaraz tu przyjdzie... Stary Dawid siedzi na ganku i rozmyśla. Zbiera się grupka dzieci, żeby jak zwy- kle posłuchać jakiejś ciekawej opowieści. Staruszek wzdycha i mówi: - Wiecie dzieci, tu, na tym świecie, wiedzie nam się o wiele gorzej niż gojom. Ale za to na tamtym świecie będzie nam dużo lepiej niż im. Długie milczenie. Po czym staruszek dodaje: - Ale będzie heca, jak się okaże, że na tamtym świecie też im będzie lepiej niż nam. Jest rok 2089. Czołowi naukowcy podali straszną wiadomość że za trzy dni wszystkie kontynenty zostaną zalane wodami oceanów. Wybuchła międzynaro- dowa panika. W Rzymie papież wystąpił w programie telewizji międzynarodowej, ponaglając ludzi, by przyjęli Jezusa, bo nie jest jeszcze na to za późno. Podobne orędzie wygłosił poprzez telewizję najwyższy dostojnik religćć buddyjskiej w In- diach. Z Jerozolimy nadano w eter głos głównego rabina Izraela. Jego orędzie było krótkie i rzeczowe: - Mamy trzy dni na nauczeniie się życia pod wodą! Ile zostało w pamięci... RENATA PRAGŁOWSKA-WOYDTOWA powiedzmy to od razu: chodzi o mu- zykę tworzoną i wykonywaną przez Ży- dów dla społeczności żydowskiej, mu- zykę przede wszystkim wokalną, pie- śni i piosenki, do których słowa często pisali ich kompozytorzy. Ale bardziej niż o muzykę chodzi tutaj o ludzi, któ- rzy się jej poświęcali, choć - co zna- mienne - autor wcale nie często używa określenia "kompozytor". Zresztą układ książki świadczy o przyjętym za- łożeniu: krótki wstęp historyczno-teo- retyczny poprzedza 24 obszerne syl- wetki osób uznanych za najwybitniej- sze na tym polu. Zamieszczony po nich szkic historyczny na temat pieśni getta przynosi szczegóły bibliograficzno- biograficzne odnoszące się do społecz- ności żydowskiej m.in. w Warszawie, Łodzi, Wilnie, Krakowie, Włocławku, Rzeszowie i jest jedną z ciekawszych części tej książki. Obszerna, zawierająca ponad sto po- zycji bibliografia tematu jest dowodem solidnego przygotowania warsztatu au- torskiego, choć niektóre z zamieszczo- nych w niej, nielicznych publikacji pol- skich, mogą budzić zdziwienie. Najbar- dziej niejednolita, co wcale nie znaczy, że nieinteresująca,jest część ostatnia, mianowicie biogramy ponad 350 osób, których życie i działalność związane były z muzyką. Książkę zamyka - nie- zbędny w takich pracach - indeks na- zwisk. Choć można by zgłosić sporo uwag i zastrzeżeń do drugiej części biogra- ficznej, czyli biogramów, to przecież czytane po kolei, w porządku sztucz- nym, bo alfabetycznym, stwarzają one obraz tej egzotycznej dla nas dzisiaj, a tak charakterystycznej dla dwudziesto- lecia międzywojennego grupy etnicz- no-kulturowej, jaką była w Polsce mniejszość żydowska. Obraz ten jest zapewne także rezultatem doboru źró- deł,jakie autor wykorzystał w swej pra- cy, ale powtarzające się nazwy małych miasteczek, w których rodzili się i kształcili swoje muzyczne talenty przy- szli kantorzy, skrzypkowie, śpiewacz- ki, pianiści, dyrygenci układają się w mapę skupisk Żydów oddalonych od wielkich miast, jak Warszawa czy Łódź. Kariery ich przebiegały rozma- icie, zależnie od epoki (autor nie prze- strzega tu skrupulatnie ram chronolo- gicznych wyznaczonych przez tytuł pracy, często podaje informacje sprzed pierwszej wojny światowej, ale też i do- tyczące losów tych ludzi po drugiej wojnie), choć powtarzający się rok śmierci -1942 - brzmi jak dramatycz- ne memento dla wszystkich. Dla kogo przeznaczona jest ta książ- ka? Z pewnością jej pierwszy adresat to nie czytelnik polski -pisana jest z my- ślą o przywołaniu pamięci tych, którzy żyli w Polsce przed drugą wojną świa- tową, atmosfery i realiów tamtej epoki, w POLSCE W OKRESIE MiĘDZYWO)jENNYM a dla współczesnego Polaka to przecież krąg spraw, który zna tylko z opowia- dania. Można przypuszczać, że zainte- resuje ona tych, którzy chcieliby dowie- dzieć się czegoś więcej o kulturze przed- wojennych mniejszości narodowych, bo Fater pisze sporo o życiu codziennym i obyczajach polskich Żydów, o ich or- ganizacjach społecznych, orientacjach politycznych. Obraz, jaki stąd wynika, musi budzić zdziwienie (rzadko myśli- my na przykład o Warszawie jako o, ,wielkiej żydowskiej metropolćć"-s.41 i można by się spierać o to, czy założo- ny w 1932 roku przez Mosze Gebirtiga chór był ,~jedną z najważniejszych in- stytucji kulturalnych Wilna"-s. 93), ale też jest jeszcze jednym dowodem, jak różnorodna była kultura II Rzeczpospo- litej, jaką tworzyła mozaikę. Zdziwienie budzi też informacja na karcie tytułowej, że książka została przełożona z języka hebrajskiego, sko- ro jej tytuł oryginalny, podany na od- wrocie tejże karty, brzmi Jidisze mu- zik in Pojlin zwiszen bajde welt mil- chomes - a więc jest w jidysz. Dziwi również brak merytorycznej redakcji muzykologicznej przekładu, bo - po- mijając niezręczności czysto języko- we ("słyszę jego [chóru] dźwięczne akordy, dumne żydowskie dziewczęta i powściągliwą postać kierownika Israela Fajwiszysa"- s. 65; "muzycz- no-literackie imprompta jednostki"- s. 89; "w okresie między oboma woj- nami" - s. I 78; "wybrana przez niego piosenka ludowa była obrabiana czy to z punktu widzenia tekstowego, czy muzycznego" - s. 210; "kierował ze- społem, na który było największe za- potrzebowanie" - s. 288) - rażą błędy i nieścisłości terminologćć ("styl ba- chowsko-oratoryjny" - s. 55; "upór w stosowaniu siódmego tonu, który nie daje się tu w żaden sposób podwyż- szyć" - s. 71; "melodie w naturalnej tonacji molowej - eolskie moll" - s. 87; "skoro ingerencje przypadkowo- ści w proces twórczy nazywamy ele- atoryzmem, to [...] można nazwać Henryka Golda jednym z pierwszych eleatorystów w muzyce" - s. 120). Szkoda też, że w opracowaniu redak- cyjnym nie zadbano, aby biogramy, zajmujące niemal jedną trzecią książ- ki, zostały uzupełnione choćby o wia- domości podane w Małej encyklope- dćć PWN: Koffler zasłużył na szersze omówienie niż Jerzy Petersburski, twórca Tanga Milonga i Ja się boję sama spać, daty urodzenia i śmierci Romana Totenberga i Róży Etkin ła- two można sprawdzić, podobnie jak można sprawdzić miejsce urodzenia Szerynga - Warszawę, a nie Żelazo- wą Wolę i jak można ustalić, że śpie- waczka Renate Kac nie mogła być uczennicą "uznanego profesora kształ- cenia głosu wokalistyki, Egona Petri", gdyż był on znakomitym wykonawcą fortepianowych dzieł Bacha i Liszta. Drażnią mnie zawsze niewykorzysta- ne okazje, a za taką właśnie uważam tę książkę, która mogła polskiemu czytel- nikowi przynieść znacznie więcej pożyt- ku, gdyby została wydana ze staranno- ścią równą sumienności jej autora w gro- madzeniu materiałów. Tak niedużo wie- my o muzycznym folklorze żydowskim tego okresu, tak trudno dotrzeć do au- tentycznych źródeł, tyle pracy zostało już wykonane przez autora, że dopraw- dy niewielkim wysiłkiem wydawcy można było osiągnąć znacznie lepszy efekt. A gdyby tak jeszcze pomyśleć o dołączeniu do książki wyboru istnieją cych przecież nagrań archiwalnych... Isachar Fater Muzyka żydowska w Pol- sce w okresie międzywojennym. Prze- kład z języka hebrajskiego Ewa Świder- ska. Warszawa 1997, Oficyna wydawni- cza Rytm, s. 342 XI. Zagadki Dlaczego uczeni ludzie kłaniają się bogatym, a nigdy odwrotnie? (Bo uczeni znają wartość pieniądza, a bogaci nie znają wartości wiedzy.) Jaka jest różnica między bogatym i biednym? ŻŚ‰ko biedny myśli, że za pieniądze można wszystko dostać. Bogaty wie, że tak nie jest.) Co jest najcięższe do noszenia? (Pusty portfel.) Biblia rzecze, że Żydzi spędzili czterdzieści lat błądząc po pustyni. Dlaczego? (Któryś z nich zgubił dolara.) Co mówi żydowski Święty Mikołaj, gdy -ita się z dziećmi? - (Dzień dobry, drogie dzieci. Czy któreś z was byłoby zainteresowane zakupem zabawek pierwszej jakości?) Co robi Amerykanin, kiedy zauważy usterkę w swoim samochodzie? (Wzywa pomoc z najbliższego warsztatu, a na przedniej szybie przykleja kartkę z napisem ,;Awaria".) A co robi amerykański Żyd, kiedy popsuje mu się samochód? (Nie wzywa nikogo, a na szybę przyk‰eja kartkę "Do sprzedania".) Dla‡zego Icek stał się takim pesymistą? (Bo p‚wnemu optymiście pożyczył trzy miliony złotych.) Czy na pewno Mojżesz był Żydem? (Można w to wątpić, ponieważ po wyjściu z pustyni skręcił on w lewo, a przecież ropa była po prawej.) Czym była próba doręczenia pozwu sądowego prymasowi Glempowi przez rabi- na Weissa? (Jeszcze jednym przykładem sprawnego funkcjonowania gospodarki rynkowej, w której sąd stanowy konkuruje z Sądem Ostatecznym!) Dlaczego banknoty amerykańskie zawsze są zielone? (Ponieważ Żydzi zbierają je, zanim dojrzeją.) Dlaczego Goldman nie powiadomił swego banku o kradzieży kart kredytowych? (Ponieważ złodziej wydawał o wiele mniej, niż jego żona.) Dlaczego Mojżesz żył tak długo? (Bo nigdy nikomu nie wystawił żadnego weksla.) Dlaczego Mojżesz wpadł we wściekłość, kiedy rozmawiał z Bogiem na Górze Synaj? (Mojżesz powiedział Bogu: "Tłumaczysz mi, że jesteśmy narodem wybranym i że mamy sobie uciąć kawałek czego?") Dlaczego synagogi są okrągłe? (Żeby wierni nie chowali się po kątach; kiedy rabin przeprowadza kwestę.) Dlaczego wszyscy poczuli ulgę, kiedy Mojżesz zszedł z gór z dziesięcioma przy- kazaniami? (Ponieważ w żadnym nie było mowy o zakazie sprzedaży towarów na kredyt.) Ile żydowskich matek jest potrzebnych do wymiany żarówek? (Żadna. "Kochanie, nic nie szkodzi, posiedzę sobie po ciemku.") Jak rozpoznać Żyda - człowieka interesów? (Po tym, że gdy uściśniecie mu dłoń, zacznie liczyć wam palce.) Jak zapakować 24. Żydów do Golfa? (Wystarczy wrzucić do środka monetę.) Jaka jest dewiza izraelskiej marynarki wojennej? (Zanim zatopisz nieprzyjacielski statek, spróbuj sprzedać go wrogowi.) Jaka jest różnica między matką włoską, a matką żydowską? (Matka włoska mówi: "Jeśli nie zjesz wszystkiego, co masz na talerzu, to cię za- biję!". Matka żydowska mówi: "Jeśli nie zjesz wszystkiego, co masz na talerzu, to ja się zabiję".) Jaka jest różnica między sprzedawcami na świecie? (Trzeba wejść do sklepu i poprosić o filiżankę dla mańkuta. Jeśli właścicielem jest Amerykanin, odpowie on "Przykro mi, już się nam skończyły". Jeśli to Po- lak, usłyszycie: "Coś pan, nie ma czegoś takiego". Jeśli właścicielem jest Żyd, spyta on po prostu: "A jakiego koloru łaskawy pan sobie życzy?") Dlaczego dziesięć przykazań zostało spisanych na dwóch tabliczkach? Bóg zapisał najpierw jedną tabliczkę i podarował ją Portorykańczykom. - Nie bierzemy - odpowiedzieli mu. - Co to jest za zdanie: nie kradnij? Prze- cież kradzież to rzecz naturalna. Następnie Pan Bóg ofiarował tabliczkę Francuzom. -A cóż to za pomysł? - wykrzyknęli Francuzi - Nie cudzołóż? Przecież to jest w naszej krwi, taka jest miłość - i także odmówili Pańu Bogu przyjęcia tablic. Zrozpaczony Bóg zwrócił się do Żydów. - A co to jest? - zapytali Żydzi. - Widzicie - rzecze Bóg - to jest tabliczka z moimi przykazaniami: - A wiele to kosztuje? - spytali Żydzi. - Nic, przecież to za darmo - odpowiedział Bóg. - A, to świetnie - powiedzieli Żydzi - to w takim razie poprosimy o dwie! Jedna z największych tajemnic ludzkości: Dlaczego Żydzi, którzy mieli u siebie Jezusa, ukrzyżowali go i w ten sposób dali zarobić Włochom?