Encykliki Ojca Świętego Jana Pawła 2 Metropolita Krakowski Słowo wstępne Z przejęciem biorę do rąk tom encyklik Jana Pawła II. Rozsyłane w Kościół i świat od początku pontyfikatu, są jak smuga światła, światła bijącego od Chrystusa, światłości prawdziwej, który upatrzył sobie człowieka - Piotra, i jego miejsce w Kościele: a ty, kiedy się nawrócisz, umacniaj wiarę swoich braci (por. Łk 22, 32). Wśród wszystkich innych sposobów, przez które światło prawdy Chrystusa-Prawdy, świeci i umacnia, ten jest zupełnie szczególny poprzez już blisko dwadzieścia wieków. Wśród chaosu, niepewności, smutków i trwóg nieustannie nowej współczesności ten odblask Chrystusa, Światłości narodów, upewnia, umacnia, przywraca sens i nadzieję, i radość. Głos, który broni Boga i człowieka, często za cenę sprzeciwu. . . Z przejęciem i jakby osobiście daję ten tom do rąk czytelników. Jan Paweł II ma prawo się spodziewać od nas przyjęcia, wsparcia i obrony. Od nas, którzyśmy uwierzyli Chrystusowi i poszli do Niego, od nas, wszystkich ludzi dobrej woli, ludzi, w których Bóg ma upodobanie. Dziękuję obu Wydawnictwom za inicjatywę. Niech sam Pan Jezus błogosławi dziełu - i wszystkim, którzy je przyjmą. Franciszek kard. Macharski Kraków-Rzym, 6 stycznia 1996 r. Wprowadzenie Gaudium et spes - radość i nadzieja. . . Myślę, że nie będzie nadużyciem rozpoczęcie tej przedmowy do edycji "Encyklik Jana Pawła II" pierwszymi słowami "Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym". Wcielanie w życie Kościoła nauczania Vaticanum Secundum jest bowiem jednym z centralnych zadań duszpasterskich jakie postawił przed sobą Karol Wojtyła, najpierw jako Metropolita krakowski, a od 16 X 1978 jako sukcesor Św. Piotra, papież Jan Paweł II. Czytelnik tej pozycji dostrzeże również, że Konstytucja "Gaudium et spes" jest bez wątpienia dokumentem najczęściej cytowanym w encyklikach przez ich Autora. Owa radość i nadzieja piszącego te słowa płyną z decyzji Wydawnictwa Św. Stanisława o wydaniu wszystkich encyklik Jana Pawła II napisanych od 1979 do 1995 roku. Jest to bowiem realna szansa głębszego przyswojenia w Kościele polskim nauczania Jana Pawła II. Jestem bowiem przekonany, że bardzo wiele obecnych problemów i trudności z którymi boryka się dziś Kościół i - patrząc szerzej - całe polskie społeczeństwo mogłoby zostać rozwiązanych, gdyby myśl Ojca Świętego była lepiej znana i w bardziej konkretny sposób współkształtowała naszą polską rzeczywistość. W dodatku podczas obecnego pontyfikatu wychowało się już całe pokolenie Polaków i młodzi ludzie, którzy w roku opublikowania "Redemptor hominis" poszli do pierwszej klasy, dzisiaj pokończyli już studia. Dla tej generacji obecna publikacja encyklik stanowi szansę sięgnięcia do początków pontyfikatu i dojrzałego przemyślenia odległych czasowo już tekstów, które jednak nadal są aktualne stanowiąc drogowskaz dla Kościoła przygotowującego się do wkroczenia w Trzecie Tysiąclecie. Taka pozycja jest też niezwykle pożyteczną pomocą dla tych, którzy na bieżąco śledzili pontyfikat Jana Pawła II, pozwala bowiem spojrzeć na nauczanie papieskie w sposób syntetyczny, obejrzeć owe 12 papieskich zeszytów wydawanych niekiedy w paroletnich odstępach niejako "z lotu ptaka". Ułatwia to zobaczenie podstawowych tematów, myśli przewodnich pontyfikatu i dostrzeżenie jak wielka integralność cechuje, w różnoraki sposób naświetlaną w kolejnych tekstach, papieską wizję człowieka, Kościoła i świata. W wprowadzeniu do tomu encyklik warto pewnie sięgnąć do historii Kościoła oraz do znaczenia samego terminu. Wywodzi się on od greckiego "enkyklos" oznaczającego "pismo okólne", "list wędrujący", "okólnik", a sama tradycja pisania encyklik sięga korzeniami czasów apostołów, którzy jak Piotr, Jan, Jakub oraz Paweł posługiwali się formą listów, odczytywanych w poszczególnych Kościołach. Z czasem szczególnego znaczenia nabrały listy następców Piotra, papieży, pomagające wypracować wspólne stanowisko Kościoła w kwestiach dyskusyjnych, niekiedy wręcz spornych. Papieże podejmowali w swych listach ważne tematy doktrynalne oraz społeczne, podawali wytyczne dla synodów oraz soborów. W tradycji Kościoła posiadamy cały szereg takich bezcennych starożytnych tekstów napisanych przez papieży żyjących w pierwszych wiekach po Chrystusie. Formą tą posługiwali się m. in. Klemens Rzymski (90-101), Hyginus (138-142), Anicet (154-165), Damazy I (366-384), Innocenty I (402-417), Zozym (417-418), Celestyn (422-432), Leon Wielki (440-461), czy też Gelazy (492-496). Terminu "encyklika" na określenie swego pisma użył jednak, po raz pierwszy, dopiero papież Marcin I (649-653), który tak właśnie nazwał swój list napisany do Kościoła w Kartaginie. Z czasem doprecyzowano i skonkretyzowano rozumienie tego pojęcia. Encyklika - w dzisiejszym znaczeniu - to list Wikariusza Chrystusa do Kościoła, poruszający istotne problemy dotyczące całego Kościoła lub nawet całej ludzkości. Chociaż najczęściej jej wstępne redakcje przygotowują na polecenie papieża zespoły ekspertów zalicza się ją do osobistych pism Następców św. Piotra (nb. w pewnej mierze Jan Paweł II jest tu wyjątkiem. Już bowiem z samej analizy tekstów jego encyklik można dostrzec, że w ogromnym stopniu wychodzą one bezpośrednio spod pióra Papieża). Uznawana jest ona zarazem - wraz z konstytucjami apostolskimi i bullami - do uroczystych aktów Stolicy Apostolskiej, a więc dokumentów zawierających autorytatywne (co nie znaczy "definitywne", czyli dogmatycze!) decyzje Stolicy Apostolskiej podjęte w sprawach dużej wagi dotyczące wiary, moralności oraz dyscypliny kościelnej. Każdą encyklikę rozpoczyna "arenga", uroczysta formuła umieszczana na początku ważnych dokumentów. Współcześnie, w dokumentach kościelnych "arengą" nazywa się pierwsze słowa pisma papieża lub uchwał soborowych, od których ów dokument przyjmuje nazwę, słów tak zazwyczaj dobieranych, by sugerowały główny temat całego pisma. Za pierwszą encyklikę w tym nowożytnym rozumieniu tego słowa należy uznać "Ubi primum" Benedykta XIV z 3. grudnia 1740 roku, omawiającą obowiązki biskupów. Od tego czasu papieże chętnie posługiwali się taką formułą komunikacji z Kościołem. Z żyjących w wieku XX biskupów Rzymu Leon XIII posłużył się tą formą wypowiedzi 51 razy w ciągu swego pontyfikatu (1878-1903), Pius X (1903-14) -16, Benedykt XV (1914-22) - 12, Pius XI (1922-39) - 30, Pius XII (1939-58) - 41, Jan XXII (1958-63) - 8, a Paweł VI (1963-78) - 7. Jan Paweł II w ciągu blisko 18 lat zasiadania na Stolicy Piotrowej napisał 12 encyklik, które zebrano w niniejszym tomie. Są one pisane językiem niezwykle skondensowanym i - bez żadnej przesady - można powiedzieć, że aż mienią się od znaczeń i wielorakich odniesień. Wyrastają bowiem z konkretnej sytuacji historycznej, konkretnych debat teologicznych, omawiają problemy doktrynalne, odnoszą się do moralnych zagrożeń, a takoż nękających świat problemów społecznych. Podejmując ową szeroką panoramę tematów papieże osadzają je w wielowiekowym bogactwie nauczania Kościoła, ukazują jego ciągłość, dokonując zarazem nowego, aktualnego ujęcia problemów. Zarazem jednak do sytuacji w jakiej znajduje się świat i Kościół, ze względu na ogromne zróżnicowanie zagadnień, siłą rzeczy odnosić się muszą w sposób dość ogólny, a do występujących w danym czasie błędów i zagrożeń odwołują się zazwyczaj w sposób pośredni, niekiedy wręcz aluzyjny, gdyż ich głównym celem nie jest polemika, lecz w sposób pozytywny zarysowanie nauczania Magisterium Kościoła. Jest zatem powszechnie przyjętą praktyką wydawniczą, że encykliki drukuje się w jednym tomie wraz z całą serią omawiających jej treść komentarzy, które objętościowo wielokrotnie przekraczają sam tekst listu papieża. Obecnego, zbiorowego wydania encyklik nie sposób jest skomentować w taki sposób. Dlatego, choć w paru słowach, spróbuję zaprezentować każdą z encyklik, pomagając czytelnikowi nie znającemu ich tekstów odnaleźć centralne wątki nauczania Jana Pawła II. Mimo że w znacznej mierze posłużę się cytatami z papieskich tekstów - gwoli uczciwości - trzeba dodać, że jest to jedynie w nieuchronny sposób selektywne zasygnalizowanie ich podstawowych tematów. *** "Redemptor hominis" (4 III 1979) - Jezus Chrystus ośrodkiem dziejów i drogą człowieka Oczywiście, w jakiejś mierze, jest to dokument programowy. Nie tylko dlatego, że rozpoczyna serię papieskich encyklik, ale też z tego względu, iż z łatwością można w nim odnaleźć podstawowy temat kazania inauguracyjnego pontyfikat Jana Pawła II: "Otwórzcie drzwi Chrystusowi". Pojawia się też w niej perspektywa (obecna już od pierwszego przemówienia Papieża w dn. 17 X 1978!) przygotowania Kościoła przez obecny pontyfikat do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 (RH 1, 7, 16, 22), którą w adhortacji "Tertio millennio adveniente" (1994) Jan Paweł II określi jako klucz hermeneutyczny swego pontyfikatu. Komentatorów owej pierwszej w dziejach Kościoła encykliki z zakresu antropologii teologicznej szczególnie fascynuje nowatorska synteza antropocentryzmu i chrystocentryzmu, ukazanie, że prawda o godności człowieka osiąga swoją pełnię jedynie w świetle prawdy o Jezusie Chrystusie. Cywilizacji, która w coraz mniejszym stopniu odwołuje się do swego chrześcijańskiego dziedzictwa, papież przypomina, że "Odkupiciel człowieka, Jezus Chrystus, jest ośrodkiem wszechświata i historii" (RH 1) Bez obawy nadmiernego uproszczenia można też przyjąć, że cała encyklika jest rozwinięciem i komentarzem do owego rozpoczynającego encyklikę stwierdzenia. Myśl, że ludzkość znajduje swe centrum w Jezusie Chrystusie jest codą papieskiego dokumentu - jeszcze raz pojawia się w kończącej encyklikę modlitwie, w której Chrystus zostaje nazwany "Panem dziejów człowieka" (RH 22). W pierwszym zdaniu encykliki zawiera się również prawda o osobowym oraz indywidualnym charakterze odkupienia i powołania każdego człowieka. "Redemptor hominis" (nie: hominum!) - "Odkupiciel człowieka". "Chodzi tutaj o człowieka w całej jego prawdzie, w pełnym wymiarze. Nie chodzi o człowieka abstrakcyjnego, ale rzeczywistego, o człowieka konkretnego, historycznego. Chodzi o człowieka każdego. Każdy jest bowiem ogarnięty tajemnicą Odkupienia, z każdym Chrystus w tej tajemnicy raz na zawsze się zjednoczył" (RH 13). "A wielkość naszego odkupienia świadczy zarazem o wartości, jaką człowiekowi przyznaje sam Bóg, świadczy o naszej godności w Chrystusie" (RH 20). "I dlatego właśnie Chrystus - Odkupiciel objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi. To jest ów - jeśli tak wolno się wyrazić ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. . . jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy skoro zasłużył na tak potężnego Odkupiciela". (RH 10). Światu, który traci ożywiającą go od paru stuleci wiarę w postęp i nie pokłada już nadziei w przyszłości Jan Paweł II głosi prawdę o sensie dziejów, które mają swe wypełnienie w Jezusie Chrystusie. W "stuleciu wielkich niedoli człowieka", w którym "jesteśmy świadkami obozów koncentracyjnych, gwałtów, tortur, terroryzmu, a także różnorodnych dyskryminacji" (RH 17), w którym rozmaite systemy filozoficzne, różnorodne naukowe teorie i doktryny społeczne odbierają jednostce wolność oraz godność, Papież broni prawdy o nieskończonej wartości człowieka, której podstawą i gwarantem jest Bóg-Człowiek, Chrystus. Oprócz tego wyraźnie dominującego nad całością tekstu, wątku chrystologicznego warto też odnotować bardzo silne wezwania do dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego (połączone ze sprzeciwem zarówno wobec postawy antyekumenicznej, jak i indyferentnej) (RH 6). Bardzo istotnym wątkiem papieskich rozważań jest też podkreślenie służebnej roli Kościoła wobec każdego człowieka (RH 14, 18). Ojciec Święty akcentuje przy tym, że Kościół z jednej strony staje się stróżem wolności, która warunkuje prawdziwą godność osoby ludzkiej (RH 12), a ze strony drugiej, jest społecznym podmiotem odpowiedzialności za prawdę Bożą (RH 19). Ów temat Kościoła rozumianego jako stróża ludzkiej wolności oraz Bożej prawdy stanowi charakterystyczny rys eklezjolgii Jana Pawła II i często będzie się przewijał w nauczaniu Papieża. "Dives in misericordia" (30 XI 1980) - miłość wewnętrzna prawdą Boga, człowieka i świata Jest to jakby kontynuacja, przedłużenie "Redemptor hominis". Jezus-Pośrednik jest bowiem dla człowieka źródłem prawdy zarówno o nim samym jak i o Bogu. Pierwsza encyklika - przypomina Papież - poświęcona "była prawdzie o człowieku, która w pełni i do końca odsłania się w Chrystusie. Niemniejsza potrzeba tych przełomowych i trudnych czasów przemawia za tym, aby w tym samym Chrystusie odsłonić raz jeszcze oblicze Boga, który jest Ojcem miłosierdzia" (DM 1). Bóg jest miłością, ale ponieważ w świecie "istnieje grzech, Bóg nie może objawić się inaczej niż jako miłosierdzie" (DM 13). Dlatego encyklika napisana została dla cierpiącego, zranionego grzechem świata, świata, w którym Bóg często przedstawiony bywa jako ten, Który ogranicza wolność człowieka (DM 1), świata, dla którego słowo "miłosierdzie" jest pustym, pozbawionym sensu pojęciem (DM 2, 15), albo też niesie treści pomniejszające ludzką godność (DM 6). "Dives in misericordia" jest więc wykładem prawdy Kościoła, pomagającym rozbić kulturowe stereotypy i wyjaśnić liczne nieporozumienia oraz ukazać, że miłosierdzie nie deprecjonuje osoby, gdyż "relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu godności, jaka jest jemu właściwa. . . W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się jako dowartościowanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie się dobra spod wielkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku" (DM 6). "Ten, kto przebacza i ten, który dostępuje przebaczenia spotykają się ze sobą w jednym zasadniczym punkcie, tym punktem jest godność i istota wartości człowieka, która nie może być zagubiona, której potwierdzenie czy odnalezienie stanowi też źródło największej radości" (DM 14). Oprócz wyjaśnienia, czym jest miłosierdzie, Jan Paweł II stara się pokazać współczesnym ludziom, że "miłosierdzie odpowiada nie tylko najgłębszej prawdzie owej miłości, jaką jest Bóg (i która jest Bogiem), ale także całej wewnętrznej prawdzie człowieka i świata" (DM 13) oraz, że otwarcie się na Boże miłosierdzie jest źródłem stałego rozwoju człowieka (DM 13). Ukazuje też groźbę świata bez miłosierdzia. Jeżeli miłosierdzie nie stanie się realnym elementem rzeczywistości społecznej, wówczas świat w którym żyjemy "może być tylko światem zimnej, bezwzględnej sprawiedliwości" (DM 14). "Laborem exercens" (14 IX 1981) - przez pracę człowiek staje się bardziej człowiekiem. "Laborem exercens bardziej niż jakikolwiek inny kościelny dokument "kieruje nauczanie społeczne Kościoła ku realistycznemu pojmowaniu rzeczywistych zasad rozwoju społecznego" (M. Novak); "Laborem exercens" jest pełną głębi medytacją, jest profetyczną wizją kierującą nas ku Bożym zamiarom wobec ludzi i ich życia we wspólnocie" (O. Williams CSC) - pomiędzy te dwie tak różne od siebie opinie wpisana jest treść rozważań Jana Pawła II o ludzkiej pracy, w których Papież zamierzył "uwydatnić to wszystko, co wydaje się nieodzowne, jeśli przez nią (pracę - M. Z. ) mają krzewić się na ziemi nie tylko owoce naszej zapobiegliwości, ale także godność ludzka, wspólnota braterska i wolność" (LE 27). Pomiędzy omówieniami poszczególnych praktycznych problemów takich jak akcjonariat pracy czy bezrobocie, a wielką, uzasadnianą biblijnie, teologiczną wizją współuczestnictwa człowieka w dziele stworzenia przewija się powtarzana w różnych wariantach chrześcijańska prawda: podmiotem pracy jest zawsze człowiek, praca jest dla człowieka, nie człowiek dla pracy, celem wszelkiej pracy jest człowiek. Pojęcie pracy rozumie papież bardzo szeroko, jako "każdą działalność, którą człowiek spełnia" (LE, wstęp), a ujmując ją w teologicznej perspektywie ("człowiek stworzony na obraz Boga uczestniczy w dziele swego Stwórcy" (LE 25), konsekwentnie łączy ją z antropologią: "przez pracę bowiem człowiek urzeczywistnia siebie jako człowieka, a także poniekąd bardziej staje się człowiekiem" (LE 9). Opublikowaniu tej wielkiej medytacji teologicznej Jana Pawła II o współudziale człowieka w dziele Stwórcy towarzyszył kontekst podwójnie dramatyczny. Albowiem jedną z inspiracji do napisania tej pierwszej społecznej encykliki polskiego Papieża było powstanie wielkiego, jawnie odwołującego się do chrześcijańskiej inspiracji, ruchu społecznego jakim była powstała w Polsce po Sierpniu 1980 roku "Solidarność". Owa wyspa niezależności i samorządności, zagrożona w swym istnieniu od chwili powstania, otoczona wrogim, rządzonym przez monopartię oraz policje polityczne sięgającym od Łaby, aż po Daleki Wschód komunistycznym imperium, była bez wątpienia specjalnym adresatem papieskiego przesłania. Nadawało to pismu Jana Pawła II szczególnie mocną wymowę. Natomiast samo ogłoszenie dokumentu zaplanowane na 90 rocznicę opublikowania przez Leona XIII pierwszej encykliki społecznej "Rerum novarum" (15 V 1891) zostało opóźnione w skutek poważnego zranienia Jana Pawła II przez Ali Agcę podczas audiencji środowej w dn. 13 V 1981. "Slavorum apostoli" (2 VI 1985) - miłość chroni Kościół od partykularyzmu, wyłączności etnicznej, uprzedzeń rasowych, czy narodowej pychy Encyklika, opublikowana z okazji tysiącstuletniej rocznicy śmierci św. Metodego zawiera przede wszystkim obszerny rys biograficzny świętych braci sołuńskich: Cyryla i Metodego oraz przypomina znaczenie faktu, jakim była dla Europy chrystianizacja ludów słowiańskich. Zarazem jednak ta zdecydowanie najmniejsza objętościowo encyklika Jana Pawła II zawiera wiele bardzo istotnych treści. Podkreśla - bez przesady można rzec - w proroczy sposób, jako że nikt nie poruszał wówczas tego tematu - jedność Europy, do której należą dwie wielkie tradycje zachodnia i wschodnia. Przypomina ważkie cechy misjonarzowania Świętych Braci: łączenie prawowierności i szacunku dla depozytu wiary z głębokim zrozumieniem oryginalności kultury Słowian i dążeniem do obrony ich politycznej odrębności (SA 9-11) oraz budowanie Kościoła środkami pokojowymi (SA 12-13). Wielką aktualność posiada też papieska medytacja nad żywotami Cyryla i Metodego ukazujących głęboko w swoich działaniach katolickość Kościoła i realizujących w praktyce trudny ideał inkulturacji Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie (SA 16-22). "Ewangelia nie prowadzi do zubożenia, czy zgaszenia tego, co każdy człowiek, lud i naród, każda kultura w ciągu historii poznają i realizują jako dobro, prawdę i piękno. Zachęca raczej, by te wartości zostały zasymilowane i rozwijane. . . Konkretny wymiar katolickości, wpisany przez Chrystusa Pana w samą konstytucję Kościoła, nie jest czymś statycznym, oderwanym od historii i płytko ujednoliconym, ale rodzi się i rozwija poniekąd codziennie jako nowość z jednomyślnej wiary wszystkich, którzy wierzą w Trójjedynego Boga" (SA 18). Dlatego też Papież - w podzielonym i rozdartym świecie - z naciskiem podkreśla, iż każdy naród i każda kultura mają swoje miejsce w zbawczym planie Boga (SA 19, 27) oraz, że "być chrześcijaninem w naszych czasach oznacza być twórcą komunii w Kościele i społeczeństwie. Służą temu celowi: otwartość ducha ku braciom, wzajemne zrozumienie, gotowość współpracy na drodze wspaniałomyślnej wymiany dóbr kulturowych i duchowych" (SA 27). "Dominum et vivificantem" (18 V 1986) - w Chrystusie cierpi Bóg odrzucony przez swe stworzenie Duch, który przekonuje świat o grzechu to wielki temat encykliki Jana Pawła II "o Duchu Świętym w życiu Kościoła i świata", którą sam Papież łączy w trynitarną triadę z - mówiącą głównie o Jezusie Chrystusie - "Redemptor hominis" i odwołującą się przede wszystkim do Boga Ojca - "Dives in misericordia" (DV 2). Perspektywa zbliżania się nowego tysiąclecia jest w tej encyklice wszechobecna (por. np. DV 2, 26, 49, 51, 54, 57, 59, 61, 62, 64, 66). Ponieważ jednak świat ignoruje znaczenie Wielkiego Jubileuszu (liczne komentarze zarzucały wówczas Autorowi millenaryzm, słowiański mistycyzm, etc. ) nadaje to temu dokumentowi papieskiemu szczególnie dramatyczną wymowę. Przez nadużycie swej wolności człowiek zakłamuje prawdę o sobie samym (DV 37), prowadzi to w życiu społecznym do szerzenia się ideologii nienawiści albo też "śmierci Boga" (DV 38). W całej historii ludzkości, a zwłaszcza w epoce nowożytnej, dokonuje się konfrontacja między "pożądaniami ciała" a "pożądaniami ducha" (DV 55, 56); Papież jednak dobitnie podkreśla, że w sformułowaniu św. Pawła absolutnie nie chodzi o upośledzenie i potępienie ciała, czy materii, lecz o opieranie się działaniu Ducha Świętego), pomiędzy życiem a śmiercią (DV 57-60), Słowem i anty-Słowem, Prawdą i Przeciw-Prawdą (DV 37). Dlatego naszą współczesność, z zagubionym w niej poczuciem grzechu (z czym ściśle wiąże się utrata poczucia Boga), musi przekonywać o grzechu Duch Święty (DV 47). W żadnej innej encyklice Jana Pawła II nie zostaje ukazana tak silnie fundamentalna opozycja między tym co Boże, a tym co bezbożne, między działaniem Ducha Prawdy a działalnością "ojca kłamstwa" - przewrotnego "geniusza podejrzeń". (DV 37) Nie jest to jednak encyklika o walce z szatanem, jak płytko próbowali ją zinterpretować niektórzy świeccy komentatorzy, lecz traktat o stale towarzyszącej człowiekowi miłości Boga Troistego (zwł. DV 2-26), o cierpieniu Boga (DV 41), o Jego zranionej miłości (DV 39-40), nade wszystko zaś jest to encyklika o życiu i o Dawcy życia (zwł. DV 49-66). Albowiem "chrześcijaństwo odrzuca wszelki fatalizm grzechu" (DV 44) oraz prowadzi człowieka "do uwolnienia się ze starych i nowych determinizmów" (DV 60). Przekonywanie świata o grzechu "ma na celu nie samo oskarżenie świata, ani tym bardziej jego potępianie" (DV 31), przeciwnie, "ma na celu zbawienie świata, zbawienie ludzi" (DV 27), gdyż "przekonywać o grzechu - to znaczy zarazem objawiać jak ten właśnie grzech zostaje przezwyciężony w ofierze Baranka Bożego" (DV 39). "I równocześnie z głębi tego cierpienia - a pośrednio z głębi grzechu, że nie uwierzyli - Duch wyprowadza nową miarę obdarowania człowieka. . . W głębi tajemnicy Krzyża działa Miłość, która przywodzi człowieka na nowo do uczestnictwa w życiu, jakie jest w Bogu samym". (DV 41) Działanie Ducha odsłania chrześcijańską antropologię, "w której człowiek odkrywający w sobie przynależność do Chrystusa i w Nim swoje wywyższenie do godności dziecka Bożego, lepiej rozumie także własną godność, gdyż jest podmiotem przybliżania się Boga do świata i Jego obecności w nim, podmiotem Bożej kondensacji, w której zawiera się równocześnie perspektywa, a nawet sam korzeń ostatecznego wyniesienia człowieka" (DV 59). "Redemptoris mater" (25 III 1987)Maryja w tajemnicy Chrystusa i Kościoła. Przede wszystkim jest to teologiczny wykład o roli Bogurodzicy w Bożym planie zbawienia. Nie jest on jednak oderwanym od konkretnej rzeczywistości traktatem. "Okolicznością, która przynagla mnie - pisze Papież - do zabrania głosu, jest bliska już perspektywa roku 2000, która jako milenijny jubileusz narodzenia Jezusa Chrystusa zwraca równocześnie wzrok naszej wiary w stronę Jego ziemskiej Rodzicielki" (RMA 3). Ten kontekst Wielkiego Jubileuszu wiele razy powraca na kartach encykliki (np. RMA 28, 36, 48, 49, 52). W tej też perspektywie postanawia Ojciec Święty ogłosić rok 1987/88 Rokiem Maryjnym. Decyzja ta ma jednak, rzec by można, charakter nie tyle "chronologiczny", podkreślający czasowe następstwo jubileuszy Matki i Jej Syna, co "teologiczny": chodzi "nie tylko o przypomnienie, że Maryja poprzedziła narodzenie się Chrystusa Pana w historii ludzkości. Chodzi również o to, ażeby w świetle Maryi uwydatnić, iż odkąd dokonała się tajemnica Wcielenia, dzieje ludzkości weszły w pełnię czasu, a znakiem tej pełni jest Kościół" (RMA 49). Stąd też korpus encykliki stanowi biblijna medytacja nad scenami z życia Bożej Rodzicielki (RMA 7-24) przechodząca płynnie w rozważanie znaczenia obecności Bożej Matki w życiu Kościoła (RMA 25-37). To ostatnie rozważanie staje się zarazem okazją do podjęcia ważkiego problemu ekumenicznego, który stanowi mariologia oraz kult maryjny. Z jednej strony, Papież podkreśla wspólnotę wiary i tradycji z prawosławiem i starożytnymi Kościołami Wschodu (RMA 31-34, 50), z drugiej, stara się rozproszyć częste wśród protestantów wątpliwości teologiczne: "Kościół jest świadom i naucza wraz ze św. Pawłem, że jedynego mamy pośrednika. . . Macierzyńska zaś rola Maryi w stosunku do ludzi - Jan Paweł II cytuje "Lumen gentium" - żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: jest to pośrednictwo w Chrystusie" (RMA 38). Dlatego też - sugeruje Ojciec Święty - Matkę Boską można uznać za Patronkę zjednoczenia uczniów Chrystusa i zadaje pytanie chrześcijanom wszystkich wyznań: "Dlaczego więc nie mielibyśmy wszyscy razem patrzeć na Nią jako na naszą wspólną Matkę, która modli się o jedność rodziny Bożej i która wszystkim przoduje na czele orszaku świadków wiary w jednego Pana?" (RMA 30). W encyklice tej obecne są też wątki społeczne. Zwłaszcza silne jest podkreślenie "opcji na rzecz ubogich", które Papież puentuje przypomnieniem fragmentu "Instrukcji o chrześcijańskiej wolności i wyzwoleniu" nazywającym Matkę Bożą "najdoskonalszą ikoną wolności i wyzwolenia" (RMA 37). "Sollicitudo rei socialis" (30 XII 1987 - "pokój owocem solidarności" Encyklikę tę należy usytuować z jednej strony na przedłużeniu "Laborem exercens", podejmuje ona bowiem tematykę społeczną i analizuje problemy współczesnego świata, z drugiej zaś, jako kontynuację "Redemptor hominis", "Dives in misericordia" i "Dominum et Vivificantem" ukazujących Boże działanie w dziejach człowieka. Delikatną aluzję do tych właśnie dokumentów czyni sam Autor w tekście swojej drugiej encykliki społecznej pisząc, że to właśnie "Bóg bogaty w miłosierdzie, Odkupiciel, Pan i Dawca życia wymaga od ludzi określonych postaw" (SRS 36). "Celem tego rozważania" - pisze Jan Paweł II we "Wprowadzeniu" - "jest podkreślenie poprzez refleksję teologiczną nad współczesną rzeczywistością, konieczności bogatszej i bardziej zróżnicowanej koncepcji rozwoju" (SRS 4). "Sollicitudo rei socialis", wielokrotnie odwołując się do opublikowanej 20 lat wcześniej przez Pawła VI encykliki "Populorum progressio", podkreśla, że "prawdziwy rozwój nie może polegać na zwykłym gromadzeniu bogactw i możności korzystania w większym stopniu z dóbr i usług, jeśli osiąga się to kosztem niedorozwoju wielkich rzesz i bez należytego uwzględnienia wymiarów społecznych, kulturowych i duchowych istoty ludzkiej" (SRS 9). Postęp ograniczony do wzrostu ekonomicznego okazuje się często społecznym regresem, a rywalizacja gospodarcza i polityczna między Wschodem i Zachodem sprzyja umacnianiu się podziału naszego globu na tzw. Pierwszy, Drugi i Trzeci, a nawet Czwarty Świat (zwł. SRS 11-25). Błędna koncepcja rozwoju prowadzi do zjawiska "nadrozwoju" i powstawania "cywilizacji spożycia" (SRS 28) istniejącej obok "niezliczonej rzeszy mężczyzn i kobiet, dzieci, dorosłych i osób w podeszłym wieku, jednym słowem - konkretnych i niepowtarzalnych ludzi, którzy cierpią pod nieznośnym ciężarem nędzy" (SRS 13). "Jawi się zatem następujący obraz: są tacy nieliczni, którzy posiadają wiele i nie potrafią naprawdę być, bowiem na skutek odwrócenia hierarchii wartości przeszkodą staje się dla nich kult posiadania, są także tacy, liczni, którzy mają mało lub nic i którzy nie są w stanie realizować swego zasadniczego ludzkiego powołania z powodu braku niezbędnych dóbr" (SRS 28). Takiemu obrazowi przeciwstawia Jan Paweł II postawę solidarności - "zaangażowania dla dobra bliźniego wraz z gotowością ewangelicznego "zatracenia siebie na rzecz drugiego zamiast wyzyskania go", oparte na "mocnej i trwałej woli zaangażowania się na rzecz wspólnego dobra" (SRS 38). To ostatnie sformułowanie jest nowatorskie. Jest to papieska definicja cnoty solidarności, którą można określić jako cnotę sprawiedliwości społecznej. Warto też zauważyć, że Papież, szkicując ugruntowaną teologicznie wizję świata (por. zwł. SRS 38-40), w którym solidarność jest odpowiedzią etyczną na "fakt współzależności pojmowanej jako system determinujący stosunki we współczesnym świecie" (SRS 38), stara się unikać jednostronnych potępień i winą za obecną sytuację w znacznym stopniu obarcza również "same narody będące na drodze rozwoju, a zwłaszcza tych, którzy sprawują w nich władzę ekonomiczną i polityczną" (SRS 16). W końcowej części encykliki ukazuje Jan Paweł II kierunki niezbędnych we współczesnym świecie reform społecznych: międzynarodowego systemu handlowego, światowego systemu monetarnego, wymiany technologicznej i struktur organizacji międzynarodowych (SR 41-45). Jednakże udział Kościoła w przebudowie współczesnego świata nie może się - zdaniem Papieża - ograniczać tylko do dawania teoretycznych wskazówek. Swój konkretny wyraz winien on znaleźć w "opcji czy miłości preferencyjnej na rzecz ubogich" (SR 42), która wymaga od chrześcijan ewangelicznego świadectwa. "On sam (tj. Kościół - M. Z. ), jego szafarze i każdy z jego członków zobowiązany jest do niesienia ulgi cierpiącym nędzę, bliskim czy dalekim, nie tylko z tego co zbywa, ale z tego, co jest konieczne do życia. W obliczu istniejących potrzeb nie wolno przedkładać nad nie bogatego wystroju świątyń i drogocennych paramentów przeznaczonych do kultu Bożego; przeciwnie, mogłoby się okazać konieczne sprzedanie tych dóbr, aby dać chleb, napój, odzież i dom temu, kto ich jest pozbawiony" (SRS 31). Ważną nowością w nauczaniu społecznym Kościoła jest też odrzucenie expressis verbis ideału "trzeciej drogi" (SRS 41), popularnego, zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach przekonania, że celem nauki społecznej Kościoła jest wypracowanie optymalnego ustroju polityczno-gospodarczego (najczęściej usytuowanego między komunizmem i kapitalizmem). Kościół jednak posiada swe własne cele i nie zamierza opracowywać takich społecznych konstrukcji, a nawet nie wierzy w samą możliwość stworzenia idealnego ustroju. Winien natomiast w świetle Ewangelii oceniać już istniejące systemy. Zadaniem nauki społecznej Kościoła jest bowiem ukierunkowanie chrześcijańskiego postępowania, dlatego też - pisze Jan Paweł II - jest ona częścią teologii moralnej (SRS 41). "Redemptoris missio" (7 XII 1990) - niezmierzone horyzonty misji wśród narodów 25. rocznica ogłoszenia Dekretu soborowego "Ad gentes" stała się dla Papieża okazją do opublikowania encykliki o - jak zaznacza w podtytule - "stałej aktualności powołania misyjnego". Problem ten wymaga dziś szczególego podkreślenia, gdyż w świecie współczesnym nastąpiło "stopniowe zeświecczenie zbawienia" i "dzisiejszą pokusą jest sprowadzanie chrześcijaństwa do mądrości czysto ludzkiej" (RMI 11). "W tej perspektywie Królestwo (Boże - M. Z. ) zmierza ku temu, by stać się rzeczywistością całkowicie ludzką i zeświecczoną, w której tym, co się liczy, są programy i walki o wyzwolenie społeczno-ekonomiczne, polityczne, a również kulturalne, ale z horyzontem zamkniętym na to, co transcendentne" (RMI 17). W takiej perspektywie samą działalność misyjną traktuje się głównie jako "pomoc dla ubogich, wkład w wyzwolenie uciśnionych, popieranie rozwoju, obronę praw człowieka (RMI 83). Oprócz tego podstawowego niebezpieczeństwa zredukowania nauczania Chrystusa oraz działalności Kościoła do aktywności społeczno-politycznej istnieje i drugie zagrożenie. Wobec wielości kultur i religii chrześcijanie mogą niekiedy "zachowywać pewne milczenie w odniesieniu do Chrystusa" oraz przyjąć postawę, która "prowadzi do zepchnięcia na margines lub niedoceniania Kościoła" (RMI 17). Papież przede wszystkim przypomina więc i uzasadnia prawdę, że Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem, a Kościół znakiem i narzędziem zbawienia (rozdz. I) oraz że "Królestwo Boże nie jest koncepcją, doktryną, programem, które można dowolnie dopracowywać, ale jest przede wszystkim" osobą" (RMI 18). Zostało ono ogłoszone, wypełnione i uobecnione w Chrystusie, a cały Kościół nastawiony jest na służbę Królestwu (rozdz. II). Dlatego postawa misyjna należy do samej natury Kościoła i Papież podkreśla jej ponadczasowe znaczenie (rozdz. III), następnie omawia obecną sytuację misji, ich zagrożenia i szanse (rozdz. IV-V), a na końcu podejmuje temat osób odpowiedzialnych za misję w pewnej mierze dźwiga tę odpowiedzialność każdy ochrzczony "RMI 71, 72", ich duchowości oraz budowania między nimi współpracy. W encyklice tej, jak w wielu innych, można dostrzec "strategię" charakterystyczną dla pontyfikatu Jana Pawła II polegającą na, primo, wyrazistym zarysowaniu nauczania Kościoła, secundo, przedstawieniu wątpliwości i zarzutów jakie wobec tej nauki pojawiają się niekiedy w Kościele i świecie, tertio, naszkicowaniu pozytywnych rozwiązań, które zachowując integralność nauczania Kościoła pomagają rozproszyć wiele obaw oraz wyjaśnić istniejące wątpliwości. Na początku encykliki Papież przypomina zatem w sposób precyzyjny naukę Kościoła, akcentując zwłaszcza te fragmenty Prawdy Objawionej, którym dziś szczególnie zagraża fałszywa interpretacja. Już samo jednak przypominanie o absolutnym charakterze owej Prawdy, w naszym postmodernistycznym świecie, niesie za sobą oskarżenie o fundamentalizm i nietolerancję. Ale Papież - bardzo to ważna i charakterystyczna cecha nauczania Jana Pawła II - nie przeciwstawia sobie wolności i prawdy, lecz umieszcza je w dialektycznym napięciu. Albowiem - podkreśla - metodą działania Chrystusa oraz Jego Kościoła jest poszanowanie ludzkiej wolności. "Wiara w Chrystusa jest propozycją skierowaną do wolności człowieka (RMI 7-8), a "Kościół zwraca się do człowieka w pełnym poszanowaniu jego wolności (. . . ) Kościół proponuje, niczego nie narzuca (RMI 39). Jednoznaczne przypomnienie przez Papieża absolutnego charakteru Prawdy Objawionej nie wyklucza również postawy dialogu. Nie ma też wymiaru antyekumenicznego i nie absolutyzuje kultury europejskiej. Wręcz przeciwnie jest ono warunkiem prawdziwego dialogu między kulturami, wyznaniami chrześcijańskimi oraz innymi religiami, zabezpieczając go przed spłyceniem - indyferentyzmem oraz irenizmem. Dlatego także i w tej misyjnej encyklice podejmuje Jan Paweł II z całą mocą problem inkulturacji (RMI 24-25, 37, 44, 52-54), dialogu między religiami (RMI 55-57) oraz ekumenizmu (RMI 50). Warto też zwrócić uwagę na termin "współczesne areopagi" (RMI 36), który - podkreślając tym samym jego znaczenie - w późniejszych latach przywoła Papież w książce "Przekroczyć próg nadziei" oraz "Tertio millennio adveniente". Są to wielkie obszary współczesnej kultury, polityki i ekonomii, na które winni wkroczyć chrześcijanie, aby głosić współczesnemu światu wyzwalające orędzie Ewangelii. Centesimus annus (1 V 1991) - głównym bogactwem człowieka jest sam człowiek Jest to trzecia encyklika społeczna Jana Pawła i chciałbym zwrócić na nią szczególną uwagę czytelników. Teologiczny traktat o ludzkiej pracy z "Laborem exercens" znajduje w niej swą wielką konkretyzację przez opis szans i zagrożeń oczekujących chrześcijanina w współczesnym świecie demokratycznego kapitalizmu. Szczególne znaczenie tego tekstu dla Polaków polega na tym, że choć okazją do opublikowania encykliki była 100 rocznica ogłoszenia "Rerum novarum", to jej treść ściśle wiąże się z rozpadem światowego bloku komunistyczego (jeden z rozdziałów zatytułowany jest wręcz: "Rok 1989"). Do ogromnej, toczonej na całym świecie debaty o ekonomicznych i politycznych przyczynach klęski realnego socjalizmu Jan Paweł II wnosi swój oryginalny wkład ukazując, że "podstawowy błąd socjalizmu ma charakter antropologiczny" (CA 13). Zły system polityczny i niewydolna gospodarka są bowiem jedynie wtórną przyczyną upadku socjalizmu, gdyż są nieuniknionym efektem złej, traktującej ludzką jednostkę nie jako osobę, lecz jako element organizmu społecznego, koncepcji człowieka (CA 13-14, 24-26). Ojciec Święty spogląda jednak przede wszystkim w przyszłość i wprost stawia pytanie o to jaki model rozwoju politycznego i gospodarczego można zaproponować krajom postkomunistycznym oraz krajom Trzeciego Świata. Czy jest nim kapitalizm? "Jeśli mianem kapitalizmu - odpowiada Papież - określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco. . . Ale jeśli przez kapitalizm rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego ją jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca" (CA 42). Śmiało można rzec, że zrąb encykliki poświęcony jest komentarzowi do owego słynnego stwierdzenia z 42. paragrafu "Centesimus annus". Papież bowiem ukazuje dwie wersje współczesnego kapitalizmu. Jedną, pozytywną, w której wolny rynek może być miejscem chrześcijańskiego zaangażowania i świadectwa oraz drugą, w której absolutyzuje się wolność ekonomiczną, a życie gospodarcze odrywa od oceny etycznej. Ukazuje więc Ojciec Święty, zwłaszcza w pierwszej części encykliki, zagrożenia "dzikiego", "pierwotnego" kapitalizmu (nastawienie jedynie na maksymalizację zysku, absolutyzację praw ekonomii oraz wolności ekonomicznej, wyzysk pracowników, dopuszczenie do wielkich dysproporcji w ilości posiadanych dóbr). Odnotowuje jednak Jan Paweł II ogromne przemiany współczesnego kapitalizmu, w którym podstawową rolę w tworzeniu dóbr odgrywa nie kapitał, ale "człowiek, to jest jego zdolności poznawcze, wyrażające się w przygotowaniu naukowym, zdolności do uczestniczenia w solidarnej organizacji, umiejętność wyczuwania i zaspokajania potrzeb innych ludzi" (CA 32). Nie znaczy to, że dominująca w krajach rozwiniętych wersja kapitalizmu jest już realizacją owej, pozytywnie ocenianej przez Kościół, optymalnej wizji gospodarki. Realny kapitalizm niesie ze sobą wiele realnych niebezpieczeństw, o których Jan Paweł II wspomina na kartach swej encykliki. Współczesny kapitalizm sprzyja bowiem powstawaniu społeczeństwa konsumpcyjnego (CA 19, 29, 36, 39), człowiek może być w nim potraktowany jako "homo oeconomicus" (CA 39), a sam traktować siebie hedonistycznie jako "zespół doznań" (CA 39) i "powierzchownych satysfakcji" (CA 41). Zawsze grozi też kapitalizmowi absolutyzowanie produkcji i konsumpcji (CA 39), a także kapitału (CA 35) i własności (CA 43) oraz bałwochwalcza postawa wobec wolnego rynku (CA 40), będąca wynikiem ideologii kapitalizmu (CA 42). Te papieskie zastrzeżenia oraz krytyka nie odnoszą się jednak do systemu wolnorynkowej gospodarki jako takiego, lecz do systemu etycznokulturowego (CA 39). Przyczyny możliwych wynaturzeń kapitalizmu tkwią bowiem, wedle Papieża, w kulturze. Natomiast o samym wolnym rynku pisze Jan Paweł II - i jest to nowa tonacja w nauczaniu społecznym Kościoła - bardzo pozytywnie: wyrasta on z poszanowania ludzkiej wolności (CA 32) i najskuteczniej wykorzystuje zasoby oraz zaspokaja potrzeby (CA 34, 40). Praca w współczesnej wolnorynkowej gospodarce, to coraz bardziej praca z innymi i dla innych (CA 31). Jest to zarazem w coraz większym stopniu praca kreatywna, wyzwalająca inicjatywę i przedsiębiorczość (CA 32) oraz bazująca na takich cnotach jak: rzetelność, pracowitość, roztropność, wiarygodność, wierność oraz męstwo (CA 42). Wspomina też Jan Paweł II o pozytywnej roli zysku (CA 35) oraz o własności, która poszerza przestrzeń wolności człowieka oraz jego najbliższych (CA 30). Jest więc to obraz wolnego rynku, którego antropologiczne założenia dobrze mieszczą się w chrześcijańskiej wizji człowieka. Chrześcijanin może więc nie tylko odnaleźć się na wolnym rynku, ale i realizować na nim swoje chrześcijańskie powołanie. Do tego zarysu systemu ekonomicznego dołącza Papież pochwałę demokratycznego ustroju politycznego (CA 46-7), zbalansowaną jednak zatrzeżeniami wobec współczesnych demokracji, które zatraciły odniesienie do dobra wspólnego (CA 47) oraz ostrzeżeniem, że "demokracja bez wartości łatwo przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" (CA 46, por. też CA 47). Wspominając zagrożenia dla pożądanego ładu politycznego i gospodarczego dodać jeszcze należy krytyczne uwagi Papieża dotyczące izolacjonizmu tak ekonomicznego (CA 33), jak i kulturowego (CA 50) oraz różnych form ideologii i fundamentalizmu (CA 16, 29, 42, 46). Ukazanie na kartach "Centesimus annus" pozytywnej wizji demokratycznego kapitalizmu nie oznacza jednak wcale, że Jan Paweł II uznaje ów system za idealny, czy też "katolicki", bowiem "życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby" (CA 46), a wszystkie ludzkie rozwiązania "znamionuje niedoskonałość i przemijalność", żadnego z nich też "nie można nigdy mylić z Królestwem Bożym" (CA 25). Podstawową zasługą "Centesimus annus" jest zatem precyzyjny opis współczesnego demokratycznego kapitalizmu z punktu widzenia nauczania społecznego Kościoła oraz wykazanie, że zawarta w nim implicite wizja człowieka jest niesprzeczna z prawdą o człowieku głoszoną przez chrześcijaństwo. A nawet więcej, że chrześcijanin w świecie wolnorynkowej gospodarki i demokratycznej polityki może - korzystając z inspiracji Ewangelii - pomnażać posiadane talenty i realizować swoje powołanie. "Veritatis splendor" (6 VIII 1993) - sumienie ma swoje prawa, ponieważ ma swe obowiązki W odróżnieniu od innych encyklik kierowanych do całego Kościoła, wszystkich chrześcijan, a często do "wszystkich ludzi dobrej woli" adresatem "Veritatis splendor" są biskupi, a więc pasterze odpowiedzialni za głoszenie, wyjaśnianie i strzeżenie poprawności nauczanej wiary. Encyklika zawiera bowiem refleksję "nad całością nauczania moralnego Kościoła, której konkretnym celem jest przypomnienie niektórych fundamentalnych prawd doktryny katolickiej w kontekście współczesnych prób jej podważenia lub zniekształcenia" (VS 4 por. też VS 115). Nie jest to jednak encyklika potępiająca kogokolwiek. Ukazuje ona na tle współczesnych zagrożeń różnego rodzaju subiektywizmami i relatywizmami podstawy moralności chrześcijańskiej. Ten bardzo konkretny kontekst oraz bardzo szeroka perspektywa obejmująca XX wieków nauczania Kościoła sprawiły, że encyklikę tę przygotowywano bezprzykładnie długo - ponad 6 lat. Śmiało jednak można ją nazwać swego rodzaju moralnym credo Kościoła katolickiego. "Veritatis splendor" jest przede wszystkim encykliką o prawdzie, o dobru i złu, których obiektywność przekracza ludzkie uwikłania i okoliczności oraz o sumieniu, które winno być świadkiem prawdy. Prawda jest więc otwarta na ludzką wolność. Współczesna, mająca liberalne korzenie, antynomia wolności i prawdy zastąpiona jest w nauczaniu Jana Pawła II ich dialektyką. Choć bowiem, co bardziej oczywiste, zaprzeczenie prawdy absolutnej jest zarazem negacją obiektywności dobra i zła, a więc i moralności (dlatego tak istotne znaczenie ma nacisk położony w "Veritatis Splendor", na fakt, że istnieją czyny wewnętrznie złe (VS 83)), to do podobnych skutków prowadzi też negacja wolności. Zaprzeczenie wolności jest przecież odrzuceniem odpowiedzialności za podjęte czyny, a zatem i negacją moralności. Dlatego Jan Paweł II cytuje w swej encyklice "Gaudium et spes": "Człowiek. . . może zwracać się do dobra tylko w sposób wolny" (VS 34 por. też VS 38, 34), a innym soborowym dokumentem, który Papież często cytuje jest "Deklaracja o wolności religijnej". Ojciec Święty, dostrzegając niebezpieczeństwo "tyranii prawdy", pisze także (VS 99-101) - często powołując się na "Centesimus annus" - o realności groźby religijnego fundamentalizmu, który ideologizuje prawdę religijną. Podkreśla przy tym, że prawda chrześcijańska ma antyideologiczny charakter (zaznaczając, że w historii zdarzało się redukowanie chrześcijaństwa do ideologii). Jeżeli jednak wolność nie jest skierowana ku prawdzie, oznacza ona po prostu samowolę. Odrzucenie prawdy absolutnej sprawia, że jedynym kryterium zostają rozum i sumienie jednostki, decydujące już nie tylko o aplikacji i interpretacji, ale i o samej treści norm moralnych, o samej naturze dobra i zła. W życiu społecznym natomiast owo najwyższe prawo do określania kryteriów dobra i zła, tego co normalne i nienormalne uzyskują badania statystyczne, pomiary opinii publicznej. Taki pogląd poddaje Papież wyraźnej krytyce. Tylko bowiem dzięki pojęciu prawdy w życiu ludzkim pojawia się realnie problem odpowiedzialności za swoje decyzje, a także za ich przygotowanie, a więc rozwój intelektualny oraz formowanie sumienia (VS 54, 61, ). Dlatego człowiek ma wewnętrzny obowiązek poszukiwania prawdy i kształtowania życia wedle jej wymagań - mocno podkreśla naukę ostatniego Soboru Jan Paweł II (VS 34). Kryje się za tym optymizm antropolologiczny: uznanie konieczności poznawania prawdy jest uznaniem możliwości intelektualnych człowieka, który zdolny jest do jej poznania, oraz jego możliwości moralnych - jest on bowiem również zdolny do życia wedle poznanych kryteriów dobra i zła (VS 1, 38-44). Wizja papieża jest więc apologią wolności. Człowiek - istota psychofizyczna zanurzona w politykę i kulturę - nie jest niewolnikiem żadnych sił i struktur czy to biologicznych, psychicznych, ekonomicznych, politycznych, czy też kulturowych (VS 33, 103). Jest on wyzwolony z wszelkich determinizmów. Decyzja o poszukiwaniu prawdy i próba zgodnego z nią życia jest zawsze podejmowana w pełni wolności. Jest to jednak niekiedy wolność trudna. Greckie słowo "martyrein" oznacza zarówno "świadectwo", jak i "męczeństwo". Nie jest to zbieżność przypadkowa. Dawanie świadectwa prawdzie może prowadzić niekiedy nawet do śmierci męczeńskiej. Dlatego jako możliwa konsekwencja przekraczania antynomii wolności i prawdy w encyklice pojawia się fragment poświęcony "teologii męczeństwa" (VS 89-94). Dlatego też Kościół świadom, że wierność prawdzie wymaga niekiedy heroizmu, nie narzuca, lecz proponuje ową prawdę człowiekowi: "Kościół, posłuszny prawdzie, którą jest Chrystus i którego obraz odbija się w naturze i godności osoby ludzkiej - Jan Paweł II cytuje fragment "Familiaris consortio" - tłumaczy normę moralną i przedkłada ją wszystkim ludziom dobrej woli, nie ukrywając, że wymaga ona radykalizmu i doskonałości" (VS 95). Ciekawą rzeczą może być dostrzeżenie pewnej komplementarności "Centesimus annus" i "Veritatis splendor". W drugiej z nich dominuje perspektywa jednostkowa: osoby, podmiotu decyzji moralnych. Pierwsza - mówi o życiu społecznym, o ludziach razem tworzących gospodarkę, politykę, kulturę. Encykliki dopełniają się też, gdy idzie o argumentację i źródła z których korzystają. W "Centesimus annus" dominuje "wymiar horyzontalny": opis życia ekonomicznego i politycznego oraz zagrożeń środowiska naturalnego i ludzkiego, a także odwołania do współczesnych wydarzeń. Stosunkowo mało jest natomiast odniesień do Pisma Świętego i stricte teologicznych argumentów. Podstawowym, prawie że jedynym, źródłem cytatów są encykliki papieży od Leona XII po Jana Pawła II. "Wymiar wertykalny" "Veritatis Splendor" oznacza natomiast, że tekst dotyka współczesności jedynie mówiąc o zagrożeniach prawdy w dzisiejszym świecie. Jest on za to wielkim compendium Tradycji, którego cała konstrukcja oparta jest na rozważaniu tekstów Pisma Świętego. W żadnej innej encyklice Jana Pawła II nie ma tylu odniesień do Pisarzy i Ojców Kościoła oraz wielkich teologów średniowiecza. Przywoływane są sobory w Vienne, Trydencie, Vaticanum I i II. Cytowany jest kard. Newman, a z papieży Leon XIII, Pius XII i Paweł VI. Zdecydowanie dominują jednak odniesienia do wczesnej Tradycji Kościoła i II Soboru Watykańskiego. Ponieważ Jan Paweł II powołuje się także na nowy Katechizm, Kodeks Prawa Kanonicznego, Mszał, dokumenty Kongregacji Wychowania Katolickiego i Doktryny Wiary można śmiało powiedzieć, że "Veritatis splendor" jest próbą całościowego spojrzenia na Tradycję Kościoła w świetle ostatniego Soboru. Te dwa bardzo różne dokumenty łączy jednak nie tylko dialektyka prawdy i wolności, ale też i głębokie przekonanie Jana Pawła II, że blask Bożej prawdy winien być inspiracją tak do życia współczesnych ludzi, jak i całych narodów oraz społeczności międzynarodowej. "Evangelium vitae" (25 III 1995) - krzyk w obronie ubogich tego świata W stopniu jeszcze wyższym niż jakakolwiek z encyklik "Evangelium vitae" jest papieską medytacją nad słowem Bożym (co zarazem jest dosyć oryginalną i charakterystyczną cechą wielu dokumentów Jana Pawła II), a więc i zaproszeniem do wspólnej refleksji w wierze. Jej podstawowym tematem jest toczona w obrębie współczesnej cywilizacji "walka między kulturą życia, a kulturą śmierci" (EV 21, także EV 28, 50, 87, 95, 100 por. też EV 12, 64, 77, 82, 86, 98). W tekście "Evangelium vitae" odnaleźć można wiele myśli o naszej współczesności, które pojawiły się już wcześniej, począwszy od "Redemptor hominis", na kartach papieskich encyklik, ale nigdy dotąd obraz naszej cywilizacji nie został przez Jana Pawła II naświetlony w sposób tak szeroki i wielostronny, a zarazem tak syntetyczny. "Evangelium vitae" stanowi bez wątpienia, "summę" papieskiej myśli o kulturze współczesnej. Zaryzykowałbym twierdzenie, że w szczególny sposób stanowi ona syntezę "Dominum et Vivificantem" oraz "Sollicitudo rei socialis". To bowiem w encyklice o Duchu Świętym jest tak silnie podkreślona opozycja między pożądaniami "ciała" i "ducha", tym, co Boże i bez-bożne. To w niej podkreśla Papież, iż "na horyzoncie współczesnej cywilizacji - zwłaszcza tej najbardziej rozwiniętej w sensie naukowo technicznym - znaki i sygnały śmierci stały się szczególnie obecne i częste" (DV 57). W niej też można odnaleźć podobne, lecz bardziej radykalne sformułowania papieskich myśli. Gdy np. w "Evangelium vitae" Papież poszukując najgłębszych korzeni walki między "kulturą życia" a "kulturą śmierci" stwierdza, że są nimi "osłabienie wrażliwości na Boga i człowieka" i dodaje, iż "tracąc wrażliwość na Boga, traci się także wrażliwość na człowieka", to w "Dominum et Vivificantem" Jan Paweł II po prostu przestrzega: "ideologia śmierci Boga łatwo może się w skutkach okazać na płaszczyźnie teoretycznej i praktycznej ideologią śmierci człowieka" (DV 38). Podobne tematy, lecz mniej w perspektywie stricte teologicznej, a bardziej społecznej podejmuje też Ojciec Święty w "Sollicitudo rei socialis", dochodząc do podobnych wniosków: świat współczesny "zamiast troszczyć się o prawdziwy rozwój, wiodący wszystkich ku życiu bardziej ludzkiemu. . . zdaje się prowadzić nas szybko ku śmierci" (SRS 25). W encyklice tej pojawia się też po raz pierwszy określenie "struktury grzechu" (SRS 36) użyte potem przez Jana Pawła II dwukrotnie w "Evangelium vitae" (DV 12, 59). Gwoli wyjaśnienia warto dodać, że przez określenie "struktury grzechu" należy rozumieć instytucje strukturalnie niesprawiedliwe, skierowane ku złu (dobrym przykładem mogą tu być Gestapo, NKWD, czy choćby nasze MBP), a Jan Paweł II wprowadzając to określenie odrzuca zarazem, pojawiający się czasem u współczesnych teologów, termin "grzech strukturalny". "Grzech strukturalny" sugeruje bowiem jakąś bezosobowość grzechu, winę anonimowej struktury, podczas, gdy w rzeczywistości grzech zawsze ma wymiar konkretny, osobisty. W "Evangelium vitae" - co jest pewną rzadkością - Papież ujawnia ważki element procesu przygotowywania tekstu encykliki. Jest ona bowiem w znacznej mierze "owocem współpracy Episkopatu wszystkich krajów świata" (EV 5), który odpowiedział na list Jana Pawła II (z 19 V 1991). W liście tym Papież, nawiązując do ogłoszonej przed stu laty, broniącej praw robotników, "Rerum novarum" wyłożył podstawowy cel zamierzonej encykliki: "tak też dziś, gdy zagrożone są podstawowe prawa innej kategorii osób, Kościół poczuwa się do obowiązku użyczenia z tą samą odwagą swego głosu tym, którzy głosu nie mają. Głos Kościoła jest zawsze ewangelicznym krzykiem w obronie ubogich tego świata, tych, którzy są zagrożeni, otoczeni pogardą, i których prawa ludzkie są gwałcone" (EV 5). Ojciec Święty dokonując analizy współczesnej kultury stwierdza, że przede wszystkim kult sukcesu (DV 12) i kult wydajności (DV 64) przemieniają życie naszej cywilizacji w swoistą "wojnę silnych przeciw bezsilnym" i "spisek przeciw życiu" (DV 12). Jan Paweł II nie maluje jednak jednoznacznie czarnego obrazu. Podkreśla też i pozytywne osiągnięcia naszej kultury (EV 26-27). Jednakże przede wszystkim plaga aborcji (EV 5, 13, 57-62), techniki sztucznej reprodukcji, eugeniczne badania prenatalne (EV 14, 63), eutanazja (EV 15, 64-67), antykoncepcja i sterylizacja uznawane za remedium na groźbę przeludnienia (EV 16) są straszliwymi symptomami współczesnej kultury, w której zdrowi i silni coraz mniej liczą się z słabymi i bezbronnymi i dlatego nazywanej przez Jana Pawła II "kulturą śmierci". Analizując zasady jej funkcjonowania Jan Paweł II powraca do napotkanego już we wcześniejszych encyklikach, fundamentalnego powiązania wolności z prawdą przypominając, że "oderwanie wolności od obiektywnej prawdy uniemożliwia oparcie praw człowieka na solidnej bazie racjonalnej i stwarza sytuację, w której w społeczeństwie może zapanować anarchiczna samowola jednostek albo zabójczy totalitaryzm władzy" (EV 96, też EV 19). Z tego też względu Papież oprócz teologicznego wykładu na temat: "nie zabijaj" (zwł. EV 52-77) oraz opisu naszej sytuacji kulturowej, w której szczególnie podkreśla znaczenie mediów (EV 17, 24) wiele ważkich uwag poświęca współczesnej demokracji (DV 20, 69-71, 91) oraz relacji między moralnością a prawem stanowionym (EV 68-74, 89-90). Wyjątkowo ważne i szczególnie aktualne są te właśnie stronice! Zarazem też dodać trzeba, że ogólna tonacja encykliki jest pozytywna. Mimo ostrości ocen Papież nikogo nie potępia (np. nie pomniejszając uczynionego zła, lecz dostrzegając tragizm sytuacji wielu kobiet dokonujących aborcji, ma dla nich wyrazy współczucia (EV 18, 58, 99)). Podkreśla też, że przede wszystkim chodzi o wielostronne budowanie "kultury życia" (zwł. EV 78-101) w duchu chrześcijańskiego optymizmu przepajającego cały Kościół będący "ludem życia, ponieważ Bóg w swojej bezinteresownej miłości dał nam Ewangelię życia" (EV 79). A "Ewangelia miłości Boga do człowieka, Ewangelia godności osoby i Ewangelia życia stanowią jedną i niepodzielną Ewangelię" (EV 2). "Ut unum sint" (25 V 1995) - wierzyć w Chrystusa, znaczy pragnąć jedności Dla obserwatorów pontyfikatu Jana Pawła II, a przynajmniej dla ludzi, którzy przeczytali opublikowaną w końcu 1994 roku osobistą książkę Papieża "Przekroczyć próg nadziei" i - zdawałoby się bezosobowy - program przygotowań Kościoła do Wielkiego Jubileuszu "Tertio millennio adveniente", encyklika ta nie była zaskoczeniem. Problem ekumenizmu, obecny w licznych pismach i działaniach Ojca Świętego od samego początku jako "jeden z priorytetów duszpasterskich mojego pontfikatu" (US 99) - o czym wspomniał w 1985 r. w przemówieniu do Kardynałów i Kurii Rzymskiej - wraz z zbliżaniem się Trzeciego Tysiąclecia staje się bowiem u Jana Pawła II coraz bardziej priorytetem naczelnym. Wyrazem tego jest encyklika "o działalności ekumenicznej" - jak brzmi jej oficjalny podtytuł. Zauważmy - rzecz wyjątkowa - że encyklika nie posiada żadnego konkretnego adresata. Aby uniknąć wszelkich specyfikacji i gradacji, które mogłyby zmniejszyć uniwersalne znaczenie tego tekstu Papież we "Wprowadzeniu" nie wymieniania żadnej konkretnej grupy ludzi, lecz natychmiast wkracza in medias res. Śmiałbym więc jedynie domniemywać, że pierwszorzędnym adresatem tego papieskiego listu są chrześcijanie innych wyznań, otrzymujący w ten sposób autorytatywną wykładnię stanowiska Kościoła, drugorzędnym adresatem są katolicy u których - z różnych przyczyn - ekumenizm nie jest częścią wyznawanej i doświadczanej wiary, by dzięki "Ut unum sint" docenili wagę i "katolickość" problemu, a dopiero trzeciorzędnym, katolicy zaangażowani w dialog ekumeniczny, dla których ta encyklika jest swego rodzaju potwierdzeniem znaczenia ich działań oraz resume zaangażowań Kościoła w dzieło jednoczenia chrześcijan. Całość encykliki można określić jako papieski komentarz do Dekretu o ekumenizmie "Unitatis redintegratio" (w stosunkowo niewielkiej objętościowo encyklice Jan Paweł II cytuje go aż 67 razy) prowadzący do jednoznacznej konkluzji: "Kościół katolicki nie pragnie niczego innego, jak tylko pełnej komunii między Wschodem i Zachodem" (US 61). W komentarzu tym Autor obficie czerpie z innych soborowych dokumentów (zwłaszcza Konstytucji dogmatycznej o Kościele i Deklaracji o Wolności Religijnej), a także z swych licznych ekumenicznych działań, przemówień oraz pism (powołuje się też na encykliki: "Slavorum apostoli" (US 16, 18, 54)), "Redemptor hominis" (US 43), "Sollicitudo rei socialis" (US 43) i "Veritatis splendor" (US 89). Pośród wielu wątków encykliki dla chrześcijan-niekatolików szczególnie ważne będą zapewne wyjaśnienia Papieża dotyczące posługi Biskupa Rzymu (US 4, 88-97). Dla wszystkich jej czytelników natomiast ważkie będą, tak papieskie ostrzeżenia przed niebezpieczeństwami zagrażającymi ekumenicznym zaangażowaniom, jak i ukazanie pozytywnej wizji budowania jedności chrześcijan. W wielu bowiem miejscach encykliki rozsiane są uwagi Jana Pawła II o złym pojmowaniu ekumenizmu. Jego celem nie powinno być bowiem zwykłe sfederowanie chrześcijańskich wspólnot, które stworzą w ten sposób jeden Kościół (US 14), nie powinien też dążyć ruch ekumeniczny do "pojednania osiągniętego kosztem prawdy" (US 18) oraz "łatwych uzgodnień" (US 36). Nie może też dążyć on do jakiegoś "redukcjonizmu" (US 36), czy też "fałszywego irenizmu" (US 79). Nawet jednak rzeczywiste i rzetelne uzgodnienia teologiczne nie są wedle Papieża warunkiem wystarczającym do zbudowania jedności, bo ekumenizm może się wtedy zamienić w - że się tak wyrażę - "ekumenizm fachowców" podpisujących "deklaracje Komisji dwustronnych" (US 80) przy braku zaangażowania z strony reszty Ludu Bożego. Dlatego Papież proponuje zupełnie inną perspektywę spojrzenia na dążenia do zjednoczenia chrześcijan. Ich początkiem winien być swoisty "ekumenizm pragnienia" ("wierzyć w Chrystusa znaczy pragnąć jedności" (US 9)): ponieważ Chrystus pragnie jedności swojego Kościoła i nie chce podziału wśród swoich uczniów, dlatego ekumenizm winien być żywotnym problemem każdego ochrzczonego człowieka. Z tego chrześcijańskiego pragnienia odbudowania jedności winien płynąć "ekumenizm nawrócenia" ("nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany" - cytuje Papież "Unitatis redintegratio" (US 15)), bardziej radykalne nawrócenie się na Ewangelię. Ten "ekumenizm nawrócenia" jest początkiem "duchowego ekumenizmu" (US 21, 82), który owocuje coraz gorliwszą modlitwą o zjednoczenie (US 33, por. US 27) oraz wspólną modlitwą chrześcijan (US 21-26). Z kolei to budowanie jedności duchowej może i winno przejść w "ekumenizm zaangażowania": wspólnych działań chrześcijan, konkretnych form współpracy, których liczne przykłady podaje Papież w encyklice (zwł. US 74-76). Wytężony dialog między wyznaniami (US 77-79), uczciwy rachunek sumienia (US 11, 34) i dążenie do przekroczenia "zastarzałych nieporozumień", "fałszywych interpretacji i uprzedzeń" oraz przezwyciężanie "bezwładu, obojętności i niedostatecznego wzajemnego poznania" (US 3), dopełniają ten papieski obraz ekumenicznego zaangażowania. Nie jest to zapewne droga do szybkich i spektakularnych osiągnięć. Ale wizję zjednoczenia chrześcijan, zarysowaną przez Jana Pawła II, cechuje realizm oraz dążenie do tego, by głęboko i solidnie położyć fundamenty pod jedność całego Kościoła. Zarazem ten długotrwały i trudny proces budowania jedności zostaje włączony w zrealizowany już w pełni "ekumenizm świętych". Albowiem jak pisze Jan Paweł II: "niepełna jeszcze komunia naszych Wspólnot jest już w rzeczywistości - choć w sposób niewidzialny - włączona na trwałe w pełną komunię świętych, to znaczy tych, którzy zakończywszy życie wierne łasce znajdują się dziś w komunii Chrystusa uwielbionego. . . Dzięki światłości jaka promieniuje z dziedzictwa świętych, należących do wszystkich Wspólnot, dialog nawrócenia ku jedności pełnej i widzialnej zostaje rozjaśniony blaskiem nadziei. Ta powszechna obecność świętych jest bowiem dowodem transcendentnego działania mocy Ducha. Jest znakiem i dowodem zwycięstwa Boga nad mocami zła, które wprowadzają podziały między ludźmi" (US 84). *** Mam nadzieję, że ten krótki i - z konieczności - powierzchowny "przewodnik po encyklikach" pomoże czytelnikowi odnaleźć podstawowe tematy listów Papieża. Zachęci go też do własnej lektury i do poszukiwań, bo teksty te mienią się znaczeniami, ukazują rozległe perspektywy, oświetlają rozliczne dzisiejsze problemy człowieka wiary. Czytanie encyklik zebranych razem daje po temu specjalne możliwości, daje bowiem szansę odkrycia wielkiej syntetycznej wizji Jana Pawła II obejmującej Boga oraz człowieka, Kościół i świat współczesny. Można dzięki temu łatwiej odkryć ulubione soborowe cytaty Ojca Świętego lub często przez niego powtarzane określenia, można dostrzec krystalizowanie się z czasem jego opinii, ich dopełnianie czy też wzajemną współzależność wielu tekstów. Choć bowiem o czymś zupełnie innym traktują "encykliki trynitarne" ("Redemptor hominis", "Dives in misericordia", "Dominum et Vivificantem niż") encykliki społeczne" ("Laborem exercens", "Sollicitudo rei socialis", "Centesimus annus"), ale mają też ze sobą wiele wspólnego. Można też na przykład czytać - jak to proponowałem - "Centesimus annus" i "Veritatis splendor" jako teksty wzajemnie się dopełniające, i dodać do nich "Evangelium vitae" (mówiącą o podstawowych problemach uczniów Chrystusa w konfrontacji z niechrześcijańską współczesnością) oraz "Ut unum sint" (traktującą o podstawowym dzisiejszym problemie chrześcijan), ale można też zestawić "Centesimus annus" z "Evangelium vitae" (podstawowe problemy współczesnej ekonomii i polityki oraz kultury), dopełniając je przez "Veritatis splendor" i "Ut unum sint" (najważniejsze problemy Kościoła ad intra oraz ad extra). Za każdym razem przesłanie Papieża objawi się nam nieco inaczej. Dlatego też bez emfazy można nazwać niniejszy tom swego rodzaju papieskim witrażem, w którym harmonijne połączenia wielobarwnych i wielokształtnych elementów lepiej można dostrzec z dystansu i w powiązaniu z całością. Podobnie porównać można lekturę encyklik do muzycznego koncertu, w którego kolejnych częściach powracają poznane uprzednio motywy, w którym zaledwie naszkicowana początkowo fraza dopiero z czasem się ujawnia w pełni swego brzmienia, a poszczególne instrumenty dialogują ze sobą podejmując i rozwijając w kolejnych wariacjach podstawowe motywy. Porównanie z witrażem, a jeszcze bardziej z koncertem o tyle jeszcze jest trafne, że domagają się one od widza bądź też od słuchacza pewnej wrażliwości oraz elementarnej choćby znajomości środków artystycznego wyrazu. Stosując to porównanie dokumentów Papieża trzeba przestrzec, że lektura encyklik Jana Pawła II nie jest lekturą łatwą. Wymaga bowiem od czytelnika przynajmniej minimalnej erudycji teologicznej oraz koncentracji i pewnego poznawczego wysiłku. Wysiłek ten jednak sowicie się każdemu opłaci. Trzeba bowiem dostrzec również ograniczoność powyższych artystycznych porównań. Celem przyświecającym Autorowi nie jest przecież wywołanie estetycznego doznania u czytelników. To Piotr naszych czasów pisze listy do Powszechnego Kościoła i przyświecającym mu w trakcie pisania zamiarem nie jest dostarczenie nam artystycznych wzruszeń, czy też poszerzenie intelektualnych horyzontów. Cel Jana Pawła II - rzec by można - jest nie estetyczny, czy intelektualny, a egzystencjalny. Chce on współczesnym ludziom przybliżyć Boga oraz pomóc im zobaczyć i podjąć problemy stojące dziś przed Kościołem i światem. Lektura tych tekstów domaga się więc próby przełożenia zawartych w nich analiz i wniosków na konkret, na codzienne życie Kościoła, parafii i każdego wierzącego człowieka. Te teksty - w jakiejś mierze - winny znaleźć swoje odniesienie w życiu sięgającego po nie czytelnika. Również dlatego, a może przede wszystkim dlatego, nie jest to łatwa lektura. Maciej Zięba OP Redemptor hominis Encyklika Redemptor hominis Ojca Świętego Jana Pawła II w której u początku swej papieskiej posługi zwraca się do czcigodnych braci w biskupstwie, do kapłanów, do rodzin zakonnych, do drogich synów i córek kościoła oraz do wszystkich ludzi dobrej woli Czcigodni Bracia i Drodzy Synowie, Pozdrowienie i Apostolskie Błogosławieństwo! I Dziedzictwo 1. U kresu drugieco tysiąclecia Odkupiciel Człowieka Jezus Chrystus jest ośrodkiem wszechświata i historii. Do Niego zwraca się moja myśl i moje serce w tej doniosłej godzinie dziejów, w której znajduje się Kościół i cała wielka rodzina współczesnej ludzkości. Oto bowiem czas, w którym Bóg w swoich tajemniczych zamiarach powierzył mi po moim umiłowanym Poprzedniku Janie Pawle I posługę powszechną związaną ze Stolicą św. Piotra w Rzymie, ogromnie się już przybliżył do roku dwutysięcznego. Trudno jeszcze w tej chwili powiedzieć, co będzie oznaczał ów rok na zegarze dziejów ludzkości, jaką okaże się datą dla poszczególnych ludów i narodów, krajów i kontynentów, choć zapewne niejedno staramy się już teraz przewidywać. Dla Kościoła, dla Ludu Bożego, który - chociaż nierównomiernie - rozprzestrzenił się już jednak na całą ziemię aż po jej krańce, będzie to rok wielkiego Jubileuszu. Zbliżamy się do daty, która przyjmując wszelkie poprawki wymagane przez ścisłość chronologiczną - przypomni nam i odnowi w sposób szczególny świadomość tej kluczowej prawdy wiary, której dał wyraz św. Jan na początku swej Ewangelii: "Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" (J 1, 14), a na innym miejscu: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16). Jesteśmy więc poniekąd w okresie nowego Adwentu, w okresie oczekiwania. "Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna" (Hbr 1, 1 n.), przez Syna-Słowo, który stał się człowiekiem i narodził się z Dziewicy. W tym zbawczym wydarzeniu dzieje człowieka w Bożym planie miłości osiągnęły swój zenit. Bóg wszedł w te dzieje, stał się - jako człowiek - ich podmiotem, jednym z miliardów, a równocześnie Jedynym! Ukształtował przez swe Wcielenie ten wymiar ludzkiego bytowania, jaki zamierzył nadać człowiekowi od początku. Ukształtował w sposób definitywny, ostateczny - w sposób Sobie tylko właściwy, stosowny dla swej odwiecznej Miłości i Miłosierdzia, z całą Boską wolnością - a równocześnie z tą szczodrobliwością, która pozwala nam wobec grzechu pierworodnego i wobec całej historii grzechów ludzkości, wobec manowców ludzkiego umysłu, woli i serca, powtarzać z podziwem te słowa: "O szczęśliwa wino, któraś zasłużyła mieć takiego i tak potężnego Odkupiciela!" (hymn Exsultet z Wigilii Wielkanocnej). 2. Pierwsze słowa nowego Pontyfikatu Do tego więc Chrystusa-Odkupiciela zwróciły się moje myśli i serce w dniu 16 października, gdy po kanonicznie dokonanym wyborze postawiono mi pytanie: "Czy przyjmujesz?". Odpowiedziałem wówczas: "W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana, zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła - świadom wielkich trudności - przyjmuję". I dzisiaj tę moją odpowiedź jawnie powtarzam, aby była wiadoma wszystkim bez wyjątku i aby tłumaczyła, że posługa, która wraz z przyjęciem wyboru na Biskupa Rzymu i Następcę Apostoła Piotra stała się na tej Stolicy moim szczególnym obowiązkiem, jest związana z tą właśnie pierwszą i podstawową prawdą Wcielenia. Przyjąłem również te same imiona, jakie wybrał mój umiłowany Poprzednik Jan Paweł I. Już bowiem w dniu 26 sierpnia, kiedy wobec Świętego Kolegium ujawnił, że chce się nazywać Jan Paweł - a ta dwoistość imienia była bez precedensu w historii - dostrzegłem w tym jakby wymowny znak łaski na drodze nowego pontyfikatu. A ponieważ pontyfikat ten trwał tylko 33 dni, wypada mi go nie tylko kontynuować, ale niejako podjąć w samym punkcie wyjścia, o którym świadczy naprzód wybór tych dwu właśnie imion. Przyjmując je w ślad za moim umiłowanym Poprzednikiem, pragnę przez to - mniemam, że podobnie jak On - dać wyraz umiłowania dla tego szczególnego dziedzictwa, jakie pozostawili Papieże Jan XXIII i Paweł VI, oraz gotowości jego kontynuowania z Bożą pomocą. Poprzez te dwa imiona i dwa pontyfikaty nawiązuję łączność z całą tradycją tej świętej Stolicy, z wszystkimi Poprzednikami w wymiarze tego dwudziestego stulecia i w wymiarze stuleci poprzednich, łącząc się coraz dalszymi jakby etapami z całą tą ciągłością posłannictwa i służby, która wyznacza szczególne miejsce Stolicy Piotrowej w Kościele. Jan XXIII i Paweł VI stanowią etap, do którego bezpośrednio pragnę nawiązywać - próg, od którego wspólnie poniekąd z Janem Pawłem I zamierzam iść ku przyszłości, kierując się tym bezgranicznym zaufaniem oraz posłuszeństwem wobec Ducha, którego Chrystus Pan obiecał i zesłał swojemu Kościołowi. Mówił wszakże do Apostołów w przeddzień swojej męki: "pożyteczne jest dla was moje odejście, bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was, a gdy odejdę, poślę Go do was" (J 16, 7). "Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku" (J 15, 26 n.). "Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy i oznajmi wam rzeczy przyszłe" (J 16, 13). 3. W zawierzeniu Duchowi Prawdy i Miłości W głębokim zawierzeniu Duchowi Prawdy podejmuję bogate dziedzictwo współczesnych nam pontyfikatów. Jest to zaś dziedzictwo głęboko osadzone w tej świadomości Kościoła, której w mierze przedtem nieznanej przysłużył się Sobór Watykański II, zwołany i zapoczątkowany przez Jana XXIII, z kolei zaś szczęśliwie doprowadzony do końca i wytrwale realizowany przez Pawła VI, na którego działalność mogłem patrzeć z bliska, podziwiając Jego głęboką mądrość i odwagę, a równocześnie wytrwałość i cierpliwość w niełatwym posoborowym okresie pontyfikatu. Jako sternik Piotrowej łodzi Kościoła zachował On opatrznościowy spokój i równowagę nawet w momentach krytycznych, które tą łodzią zdawały się wstrząsać od wewnątrz, utrzymując niezachwianą ufność dla jej spoistości. To bowiem, co poprzez Sobór naszych czasów "Duch powiedział Kościołowi", co w tym Kościele mówi "wszystkim Kościołom" (Ap 2, 7), nie może - pomimo doraźnych niepokojów - służyć czemu innemu, jak tylko jeszcze dojrzalszej spoistości całego Ludu Bożego, świadomego swej zbawczej misji. Tę to właśnie współczesną świadomość Kościoła uczynił Paweł VI pierwszym tematem swej podstawowej Encykliki zaczynającej się od słów Ecclesiam suam, do której niech mi będzie wolno przede wszystkim się odwołać i przede wszystkim nawiązać w tym pierwszym, niejako inauguracyjnym dokumencie obecnego pontyfikatu. Stale pogłębiająca się świadomość oświecanego i prowadzonego przez Ducha Świętego Kościoła, zarówno jego Boskiej tajemnicy, jak też ludzkiego posłannictwa, a nawet wszystkich ludzkich słabości, jest i musi pozostać pierwszym źródłem miłości tego Kościoła - tak jak miłość ze swej strony przyczynia się do ugruntowania i pogłębienia świadomości. Świadectwo takiej niesłychanie wyostrzonej świadomości Kościoła pozostawił nam Paweł VI. Poprzez wszystko, co składa się na Jego pontyfikat, niejednokrotnie naznaczony cierpieniem, uczył nas tej nieustraszonej niczym miłości Kościoła, który - jak głosi Sobór - jest "niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego" (*1). 4. W nawiązaniu do pierwszej Encykliki Pawła VI I dlatego świadomość Kościoła musi łączyć się z jego wszechstronną otwartością, aby wszyscy mogli w nim znajdować owe "niezgłębione bogactwo Chrystusa" (Ef 3, 8), o którym mówi Apostoł Narodów. Taka otwartość, organicznie połączona ze świadomością własnej istoty, z pewnością własnej prawdy - tej, o której powiedział Chrystus: "nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24) - stanowi o apostolskim, czyli posłanniczym dynamizmie Kościoła. Właśnie w imię tego dynamizmu, Kościół, wyznając i głosząc bez żadnego uszczerbku prawdę otrzymaną od Chrystusa, pozostaje równocześnie "w dialogu", który Paweł VI w swojej Encyklice Ecclesiam suam nazwał "dialogiem zbawienia", rozróżniając precyzyjnie poszczególne kręgi, w ramach których winien być prowadzony (*2). Gdy dzisiaj nawiązuję do tej programowej Encykliki Pawłowego pontyfikatu, nie przestaję równocześnie dziękować Bogu za to, że ten wielki mój Poprzednik, a zarazem prawdziwy ojciec, potrafił - mimo różnych słabości wewnętrznych, których w okresie posoborowym doznawał Kościół - ukazać "ad extra", "na zewnątrz" jego prawdziwe oblicze. W ten sposób też cała rodzina ludzka, w różnych zakresach swej wielorako zróżnicowanej egzystencji, stała się - jak mniemam - bardziej świadoma tego, jak zasadniczo potrzebny jest jej Kościół Chrystusowy, jego posłannictwo i jego służba. Może nawet czasem ta świadomość okazywała się silniejsza niż różne kierunki krytyki, jakiej Kościół, jego instytucje i struktury, ludzie Kościoła i ich działalność bywały poddawane "ad intra", "od wewnątrz". Ten wzrost krytycyzmu miał z pewnością różne przyczyny. Jesteśmy pewni, że nie zawsze był on oderwany od autentycznej miłości Kościoła. Z pewnością przejawiała się w nim także dążność do przezwyciężenia tzw. tryumfalizmu, o którym nieraz była mowa w czasie Soboru. Jeśli jednak jest rzeczą słuszną, ażeby Kościół na wzór swego Mistrza, który był "pokorny sercem" (Mt 11, 29), również kierował się pokorą, żeby był krytyczny w stosunku do wszystkiego, co stanowi o jego ludzkim charakterze i ludzkiej działalności, żeby nieustannie wiele od siebie wymagał - to równocześnie owa postawa krytyczna musi posiadać słuszne granice. W przeciwnym razie przestaje być twórcza, nie wyraża się w niej prawda, miłość i wdzięczność za łaskę, której właśnie w Kościele i przez Kościół stajemy się uczestnikami. Nie wyraża się w nim także postawa służby, ale chęć rządzenia opinią drugich przy pomocy własnej opinii, zbyt pochopnie nieraz rozpowszechnianej. Należy się wdzięczność Pawłowi VI za to, że szanując każdą cząstkę prawdy zawartej w jakiejkolwiek ludzkiej opinii, zachował równocześnie tę opatrznościową równowagę sternika Łodzi (*3). Kościół, który - poprzez Jana Pawła I - po Nim niejako został mi powierzony, jest Kościołem zapewne nie wolnym od wewnętrznych trudności i napięć, ale równocześnie bardziej wewnętrznie zabezpieczonym wobec przerostów autokrytycyzmu - można powiedzieć - "bardziej krytycznym wobec różnych nieopatrznych krytyk", bardziej też odpornym wobec różnych "nowinek", bardziej dojrzałym w duchu "rozeznania", bardziej uzdolnionym do tego, aby z odwiecznego Skarbu wydobywać "rzeczy nowe i stare" (Mt 13, 52), bardziej skupionym na swej własnej Tajemnicy - i przez to wszystko bardziej gotowym służyć posłannictwu zbawienia wszystkich. Bóg bowiem "pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1 Tm 2, 4). 5. Kolegialność i apostolstwo Jest to Kościół - wbrew pozorom - o wiele bardziej zjednoczony wspólnotą służby i świadomością apostolatu. Owo zjednoczenie wyrasta z przypomnianej przez Sobór Watykański II zasady kolegialności, którą sam Chrystus Pan zaszczepił w apostolskim Gronie Dwunastu z Piotrem na czele i którą ciągle odnawia w stale na całym okręgu ziemi rosnącym Kolegium Biskupów, skupionych wokół Następcy św. Piotra i poddanych Jego kierownictwu. Tę to zasadę kolegialności Episkopatu Sobór nie tylko przypomniał, ale niesłychanie ożywił, zapowiadając między innymi ustanowienie stałej Instytucji, którą Paweł VI definitywnie określił powołując do życia Synod Biskupów. Działalność tego Synodu nadała jakby nowy wymiar całemu pasterzowaniu Pawła VI, a z kolei odezwała się żywym echem od pierwszych dni pontyfikatu Jana Pawła I, jak też jego niegodnego Następcy. Ów wymiar okazał się szczególnie na czasie w trudnym okresie posoborowym, kiedy to wspólne i jednomyślne stanowisko Kolegium Biskupiego, ujawniającego zwłaszcza poprzez Synod swoje zespolenie wokół Następcy Piotra, dopomagało w rozproszeniu wątpliwości, a równocześnie wskazywało w wymiarze uniwersalnym właściwe drogi odnowy Kościoła. Z Synodu też wyrósł między innymi ów zasadniczy impuls ewangelizacyjny, którego wyrazem stała się Adhortacja Apostolska Evangelii nuntiandi (*4), z taką radością przyjęta jako program odnowy o charakterze apostolskim i duszpasterskim zarazem. W tym samym kierunku poszły również prace ostatniej sesji zwyczajnej Synodu Biskupów - niespełna rok przed śmiercią Papieża Pawła VI - poświęconej katechezie, której owoce czekają jeszcze na syntetyczne ujęcie i wypowiedzenie ze strony Stolicy Apostolskiej. Kiedy mowa o odczuwalnym postępie różnych form, w których wyraża się kolegialność Episkopatu, trudno bodaj nie wspomnieć o konsolidowaniu się w całym Kościele Konferencji Krajowych Biskupów, a także innych struktur kolegialnych o charakterze międzynarodowym czy kontynentalnym. Wchodząc zaś na ślady wielowiekowej tradycji Kościoła, należy uwydatnić działalność różnych synodów - o charakterze lokalnym. Taka bowiem była myśl Soboru, którą Paweł VI konsekwentnie wcielał w życie, ażeby takie od wieków wypróbowane struktury Kościoła, a zarazem formy kolegialnej współpracy Biskupów, jak np. metropolia, nie mówiąc już o każdej z osobna diecezji, pulsowały pełną świadomością swej tożsamości i zarazem swej oryginalności w uniwersalnej jedności Kościoła. Ten sam duch współpracy i współodpowiedzialności udzielał się również kapłanom, jak o tym świadczy powstawanie po Soborze tak wielu Rad Kapłańskich. Przenosił się on również na świeckich, nie tylko potwierdzając dawne formy organizacji apostolskich laikatu, ale także rodząc nowe, często o innym profilu i niesłychanej dynamice. Poza tym, świeccy świadomi swej odpowiedzialności za Kościół, chętnie podejmowali współpracę z duszpasterzami czy przedstawicielami zakonów w obrębie synodów diecezjalnych czy też rad duszpasterskich w poszczególnych parafiach i diecezjach. Trzeba to wszystko sobie uświadomić na początku nowego pontyfikatu, dziękując Bogu, wyrażając żywą zachętę wszystkim Braciom i Siostrom, wdzięczną w końcu pamięcią otaczając dzieło Soboru Watykańskiego II oraz wielkich Poprzedników, którzy dali początek tej nowej fali życia Kościoła. Jest ona potężniejsza od symptomów zwątpienia, załamania, kryzysu. 6. Droga do zjednoczenia chrześcijan A cóż powiedzieć o wszystkich poczynaniach, które wynikły z nowej orientacji ekumenicznej? Niezapomniany Papież Jan XXIII z całą ewangeliczną jasnością postawił sprawę zjednoczenia chrześcijan jako prostą konsekwencję woli samego naszego Mistrza Jezusa Chrystusa, wyrażonej tylokrotnie, a zwłaszcza w tych słowach modlitwy wypowiedzianej w Wieczerniku w przeddzień śmierci: "Proszę (...) aby wszyscy stanowili jedno (...) jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie" (J 17, 21; por. J 17, 11. 22 n. ; 10, 16; Łk 9, 49 n. 54). Sobór Watykański II nadał temu zwarty kształt Dekretu o ekumenizmie. Papież Paweł VI, posługując się działalnością Sekretariatu Jedności Chrześcijan, wziął na siebie trud pierwszych kroków na drodze realizacji tej jedności. Czy zaszliśmy daleko na tej drodze? Nie wchodząc tutaj w szczegóły możemy śmiało powiedzieć, że osiągnęliśmy na tej drodze prawdziwy i widoczny postęp, że pracowaliśmy wytrwale i konsekwentnie, że czynili to wspólnie z nami przedstawiciele innych Kościołów - i Wspólnot chrześcijańskich, za co jesteśmy im szczerze zobowiązani. Pewne jest także i to, że nie widzimy na tym etapie dziejów chrześcijaństwa i dziejów świata innej możliwości wypełnienia powszechnego posłannictwa Kościoła w dziedzinie ekumenicznej, jak tylko tę, aby rzetelnie, wytrwale, pokornie i odważnie zarazem szukać dróg zbliżenia i jedności, tak jak tego przykład osobisty dał nam Papież Paweł VI. Musimy jej więc szukać bez względu na to, jakie trudności na tych drogach mogą się pojawiać i spiętrzać. Inaczej nie dochowalibyśmy wierności słowu Chrystusa, nie wypełnilibyśmy Jego testamentu. Czy wolno nam na to się ważyć? Są czasem ludzie, którzy widząc trudności, a także ujemnie oceniając skutki zapoczątkowanych starań ekumenicznych, chcieliby wycofać się z tej drogi. Niektórzy nawet wyrażają pogląd, że szkodzi ona sprawie Ewangelii, że przynosi z sobą dalsze rozbicie Kościoła, że wywołuje zamieszanie pojęć w sprawach wiary i moralności, że prowadzi do swoistego indyferentyzmu. Może i dobrze, że rzecznicy takich poglądów ujawniają nam swoje obawy, chociaż i tutaj należy zachować słuszne granice. Rzecz jasna, iż ten nowy etap życia Kościoła domaga się od nas szczególnie świadomej, pogłębionej i odpowiedzialnej wiary. Prawdziwa działalność ekumeniczna oznacza otwartość, zbliżenie, gotowość dialogu, wspólne szukanie prawdy w jej pełnym znaczeniu ewangelicznym i chrześcijańskim, ale żadną miarą nie oznacza i nie może oznaczać zacierania granic tej prawdy wyznawanej i nauczanej przez Kościół. Wobec tych przeto, którzy z jakichkolwiek względów chcieliby odwieść Kościół od szukania uniwersalnej jedności chrześcijan, trzeba raz jeszcze powtórzyć: czy możemy tego nie czynić? Czy wolno nam nie zaufać - przy całej słabości ludzkiej, przy wszystkich obciążeniach wielowiekowej przeszłości - łasce naszego Pana, która się objawiła w ostatnim czasie poprzez tę mowę Ducha Świętego, którą usłyszeliśmy na Soborze? Przecież wówczas zaprzeczylibyśmy tej prawdzie o sobie samych, którą tak wspaniale wyraził Apostoł: "za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna" (1 Kor 15, 10). W inny sposób i w innej mierze należy odnieść to samo do działalności mającej na celu zbliżenie z przedstawicielami innych religii pozachrześcijańskich, wyrażającej się w dialogu, w spotkaniach, we wspólnej modlitwie, w odkrywaniu tych skarbów ludzkiej osobowości, których - jak dobrze wiemy - nie brak również wyznawcom tych religii. A czy niejednokrotnie zdecydowane przekonania w wierze wyznawców religii pozachrześcijańskich - będące również owocem Ducha Prawdy przekraczającego w swym działaniu widzialny obręb Mistycznego Ciała Chrystusa - nie mogłoby wprawić w zakłopotanie chrześcijan, tak nieraz zbyt skłonnych do powątpiewania w prawdy objawione przez Boga i głoszone przez Kościół, zbyt pochopnych w rozluźnianiu zasad moralności i torowaniu dróg etycznego "permisywizmu"? Szlachetna jest gotowość rozumienia każdego człowieka, analizowania każdego systemu, przyznawania racji wszystkiemu co słuszne - nie może ona jednak oznaczać gubienia pewności własnej wiary (*5) ani też podkopywania zasad moralności, których brak bardzo szybko daje się odczuć w życiu całych społeczeństw, również po swych opłakanych skutkach. II Tajemnica Odkupienia 7. W kręgu Tajemnicy Chrystusa Jeśli drogi, na które Sobór wprowadził Kościół naszego stulecia, które wskazał w swej pierwszej Encyklice nieodżałowany Papież Paweł VI, nie przestają na długi czas być tymi drogami, po których wszystkim nam kroczyć wypada - to równocześnie na tym, nowym etapie słusznie możemy stawiać sobie pytanie: jak? W jaki sposób dalej należy nimi postępować? Co czynić, aby ten nowy Adwent Kościoła, związany ze zbliżającym się kresem drugiego tysiąclecia, przybliżył nas do Tego, o którym Pismo Święte mówi: "Wielkie będzie Jego panowanie", Pater furturi saeculi? (Iz 9, 6). Jest to podstawowe pytanie, które musi sobie stawiać nowy Papież, kiedy w duchu posłuszeństwa wiary przyjmuje Chrystusowe wezwanie tyle razy wyrażone pod adresem Piotra: "paś baranki moje" (J 21, 15), co znaczy: bądź pasterzem mojej owczarni, a kiedy indziej znowu: "Ty ze swej strony utwierdzaj swoich braci" (Łk 22, 32). I tutaj właśnie, Drodzy Bracia, a zarazem umiłowani Synowie i Córki, jedna narzuca się odpowiedź, zasadnicza i podstawowa. Jeden zwrot ducha, jeden kierunek umysłu, woli i serca: ad Christum Redemptorem hominis, ad Christum Redemptorem mundi. Ku Niemu kierujemy nasze spojrzenie, powtarzając wyznanie św. Piotra: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego", bo tylko w Nim, Synu Bożym, jest nasze zbawienie (J 6, 68; por. Dz 4, 8 nn.). Poprzez całą tak bardzo wraz z Soborem rozbudowaną świadomość Kościoła, poprzez wszystkie warstwy tej świadomości, poprzez wszystkie kierunki działalności, w której Kościół wyraża siebie, odnajduje i potwierdza siebie - stale musimy dążyć do Tego, który jest Głową (por. Ef 1, 10. 22; 4, 25; Kol 1, 18), do Tego, "przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy" (1 Kor 8, 6; por. Kol 1, 17), który równocześnie jest "drogą i prawdą" (J 14, 6) i "zmartwychwstaniem i życiem" (J 11, 25); do Tego, którego widząc, widzimy także i Ojca (por. J 14, 9), do Tego, którego odejście przez Krzyż, a potem Wniebowstąpienie było pożyteczne dla nas (por. J 16, 7), ażeby Pocieszyciel przyszedł do nas i stale przychodził: Duch Prawdy (por. J 16, 7. 13). W Nim są "wszystkie skarby mądrości i wiedzy" (Kol 2, 3), Kościół jest Jego Ciałem (por. Rz 12, 5; 1 Kor 6, 15; 10, 17; 12, 12. 27; Ef 1, 23; 2, 16; 4, 4; Kol 1, 24; 3, 15), "jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego" (*6), którego źródłem jest On! On Sam! Redemptor! Kościół nie przestaje słuchać Jego słów, odczytuje je wciąż na nowo, każdy szczegół Jego życia odtwarza z największym pietyzmem. Ale przecież tych słów słuchają nie tylko chrześcijanie. To życie przemawia równocześnie do tylu ludzi, którzy nie potrafią na razie powiedzieć wraz z Piotrem: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego" (Mt 16, 16). "Chrystus, Syn Boga żywego", przemawia do ludzi równocześnie jako Człowiek. Przemawia Jego życie, Jego człowieczeństwo, Jego wierność prawdzie, Jego miłość wszystkich ogarniająca. Przemawia z kolei Jego śmierć na Krzyżu, zdumiewająca głębia cierpienia i oddania. Kościół nie przestaje przeżywać Jego śmierci na Krzyżu i Jego Zmartwychwstania. Są one treścią codziennego życia Kościoła. Z ustanowienia bowiem samego Chrystusa - swojego Pana - Kościół stale sprawuje Eucharystię, znajdując w niej "źródło życia i świętości" (por. Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa), znak skuteczny łaski i pojednania z Bogiem, zapowiedź życia wiecznego. Kościół żyje Jego tajemnicą, czerpie z niej bez wytchnienia i stale szuka dróg, ażeby tę tajemnicę swojego Mistrza i Pana przybliżać ludzkości: ludom, narodom, coraz nowym pokoleniom, każdemu człowiekowi - jakby wciąż powtarzał za Apostołem: "postanowiłem (...) nie znać niczego więcej, jak tylko Chrystusa, i to ukrzyżowanego" (1 Kor 2, 2). Kościół trwa w kręgu Tajemnicy Odkupienia, która stała się najgłębszą zasadą jego życia i jego posłannictwa. 8. Odkupienie odnowionym stworzeniem Redemptor mundi! W Nim objawiła się niejako na nowo ta podstawowa prawda o stworzeniu, którą Księga Rodzaju wyznaje, powtarzając po tylekroć: "widział Bóg, że było dobre (...) że było bardzo dobre" (por. Rdz 1). Dobro ma swoje źródło w Mądrości i Miłości. W Jezusie Chrystusie świat widzialny, stworzony przez Boga dla człowieka (por. Rdz 1, 26 nn.) - świat, który wraz z grzechem został poddany marności (*7) - odzyskuje na nowo swą pierwotną więź z samym Boskim źródłem Mądrości i Miłości. Tak bowiem "Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał" (J 3, 16). I tak jak w człowieku-Adamie ta więź została zerwana, tak w Człowieku - Chrystusie zostaje ona nawiązana na nowo (por. Rz 5, 12 nn.). Czyż do nas, ludzi XX wieku nie przemawiają swą wstrząsającą wymową słowa Apostoła Narodów o stworzeniu, które "aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia" (Rz 8, 22) i "oczekuje objawienia się synów Bożych... " (Rz 8, 19), o stworzeniu, które "poddane jest marności"? Czyż olbrzymi, nie znany przedtem postęp, jaki dokonał się w ciągu tego zwłaszcza stulecia w dziedzinie opanowania świata przez człowieka, nie ujawnia zarazem w stopniu przedtem nieznanym owego wielorakiego "poddania marności"? Wystarczy wspomnieć choćby o takich zjawiskach jak zagrożenie ludzkiego środowiska w miejscach gwałtownej industrializacji, jak wciąż wybuchające i odnawiające się konflikty zbrojne, jak perspektywa samozniszczenia przy pomocy broni atomowej, wodorowej, neutronowej i innych, jak brak poszanowania dla życia nie narodzonych. Czyż świat nowej epoki, świat lotów kosmicznych, nieosiągalnych przedtem zdobyczy nauki i techniki, nie jest równocześnie tym światem, który "jęczy i wzdycha" (Rz 8, 22), gdyż wciąż "z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych"? (Rz 8, 19). Sobór Watykański II w swej wnikliwej analizie "świata współczesnego" stale docierał do tego najważniejszego w widzialnym stworzeniu punktu, którym jest człowiek, zstępując - tak jak Chrystus - w głąb ludzkich sumień, dotykając wewnętrznej tajemnicy człowieka, tej którą w języku biblijnym i pozabiblijnym również wyraża "serce". Chrystus-Odkupiciel świata jest Tym, który dotknął w sposób jedyny i niepowtarzalny tajemnicy człowieka, który wszedł w Jego "serce". Słusznie przeto Sobór Watykański II uczy: "Tajemnica człowieka wyjaśnia się naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego. Albowiem Adam, pierwszy człowiek, był figurą przyszłego, mianowicie Chrystusa Pana. Chrystus, nowy Adam, już w samym objawieniu tajemnicy Ojca i Jego Miłości objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi i okazuje mu najwyższe jego powołanie". I dalej: "Ten, który jest "obrazem Boga niewidzialnego" (Kol 1, 15), jest człowiekiem doskonałym, który przywrócił synom Adama podobieństwo Boże, zniekształcone od czasu pierwszego grzechu. Skoro w nim przybrana natura nie uległa zniszczeniu, tym samym została ona wyniesiona również w nas do wysokiej godności. Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękami pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu"(*8). Redemptor hominis! 9. Boski wymiar Tajemnicy Odkupienia Rozważając na nowo te wspaniałe zdania nauki soborowej, nie zapominamy ani na chwilę, że "Jezus Chrystus - Syn Boga żywego, stał się naszym pojednaniem u Ojca" (por. Rz 5, 11; Kol 1, 20). Że to On właśnie i On jeden uczynił zadość tej odwiecznej miłości, właśnie temu Ojcostwu, które od początku wyraziło się w stworzeniu świata, w obdarowaniu człowieka całym bogactwem tego stworzenia, w uczynieniu go "niewiele mniejszym od istot niebieskich" (Ps 8, 6), bo stworzonym na obraz Boży i Bogu podobnego (por. Rdz 1, 26) - a z kolei przecież Ojcostwu i miłości niejako odepchniętej przez człowieka wraz ze złamaniem pierwszego Przymierza (por. Rdz 3, 6 nn.) i łamaniem tych dalszych, które Bóg wielokrotnie zawierał z ludźmi (por. IV Modlitwa Eucharystyczna). Odkupienie świata - owa wstrząsająca tajemnica miłości, w której niejako na nowo "powtarza się" tajemnica stworzenia (*9) - jest w swoim najgłębszym rdzeniu "usprawiedliwieniem" człowieka w jednym ludzkim Sercu: w Sercu jednorodzonego Syna, ażeby mogło ono stawać się sprawiedliwością serc tylu ludzi, w tym Przedwiecznym Jednorodzonym Synu przybranych odwiecznie za synów (por. Rz 8, 29 n. ; Ef 1, 8) i wezwanych do Łaski, wezwanych do Miłości. Krzyż na Kalwarii, poprzez który Jezus Chrystus-Człowiek, Syn Maryi Dziewicy, przybrany Syn Józefa z Nazaretu - "odchodzi" z tego świata, jest równocześnie nowym otwarciem odwiecznego Ojcostwa Boga, który w Nim na nowo przybliża się do ludzkości, do każdego człowieka, obdarzając go tym trzykroć świętym "Duchem Prawdy" (J 16, 13). W tym objawieniu Ojca, w tym wylaniu Ducha Świętego, które wyciskają jakby niezniszczalną pieczęć na Tajemnicy Odkupienia, tłumaczy się sens krzyża i śmierci Chrystusa. Bóg stworzenia objawia się jako Bóg odkupienia, jako Bóg, który jest wierny Sobie Samemu (por. 1 Tes 5, 24), wierny swej miłości do człowieka i do świata, wyrażonej w dniu stworzenia. A miłość jego nie cofa się przed niczym, czego w Nim Samym domaga się sprawiedliwość. I dlatego Synowi swojemu nie przepuścił, ale Go "dla nas grzechem uczynił" (2 Kor 5, 21; por. Ga 3, 13). Jeśli "uczynił grzechem" absolutnie Bezgrzesznego, to dlatego, aby objawić miłość, która zawsze jest większa od całego stworzenia, które jest Nim Samym, gdyż "Bóg jest miłością" (1 J 4, 8. 16). A nade wszystko jest Ona większa od grzechu, od słabości, od "marności stworzenia" (Rz 8, 20), potężniejsza od śmierci - stale gotowa dźwigać, przebaczać, stale gotowa wychodzić na spotkanie marnotrawnego dziecka (por. Łk 15, 11 nn.), stale szukająca "objawienia się synów Bożych" (Rz 8, 19), którzy są wezwani do chwały (Rz 8, 18). To objawienie miłości nazywa się również miłosierdziem (*10). To objawienie miłości i miłosierdzia ma w dziejach człowieka jedną postać i jedno imię. Nazywa się: Jezus Chrystus. 10. Ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, "objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi". To jest ów - jeśli tak wolno się wyrazić - ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! "Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3, 28). Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca - nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty - musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie "przyswoić", zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego Odkupiciela (por. hymn Exsultet z Wigilii Wielkanocnej), skoro Bóg "Syna swego Jednorodzonego dał", ażeby on, człowiek "nie zginął, ale miał życie wieczne" (por. J 3, 16). Właśnie owo głębokie zdumienie wobec wartości i godności człowieka nazywa się Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną. Nazywa się też chrześcijaństwem. Stanowi o posłannictwie Kościoła w świecie - również, a może nawet szczególnie - "w świecie współczesnym". Owo zdumienie, a zarazem przeświadczenie, pewność, która w swym głębokim korzeniu jest pewnością wiary, ale która w sposób ukryty ożywia każdą postać prawdziwego humanizmu - pozostają najściślej związane z Chrystusem. Ono wyznacza zarazem Jego miejsce. Jego - jeśli tak można się wyrazić - szczególne prawo obywatelstwa w dziejach człowieka i ludzkości. Kościół, który nie przestaje kontemplować całej tajemnicy Chrystusa, wie z całą pewnością wiary, że Odkupienie, które przyszło przez Krzyż, nadało człowiekowi ostateczną godność i sens istnienia w świecie, sens w znacznej mierze zagubiony przez grzech. I dlatego też to Odkupienie wypełniło się w tajemnicy paschalnej, prowadzącej przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania. Jest to podstawowe zadanie Kościoła we wszystkich epokach, a w szczególności w epoce naszej, aby skierowywał wzrok człowieka, aby skierowywał świadomość i doświadczenie całej ludzkości w stronę tajemnicy Chrystusa, aby pomagał wszystkim ludziom obcować z głębią Odkupienia, która jest w Jezusie Chrystusie. Przez to samo dotykamy równocześnie największej głębi człowieka: ludzkich serc, ludzkich sumień, ludzkich spraw. 11. Tajemnica Chrystusa u podstaw misji Kościoła i chrześcijaństwa Sobór Watykański II dokonał olbrzymiej pracy dla ukształtowania owej pełnej i wszechstronnej świadomości Kościoła, o jakiej pisał Papież Paweł VI w swej pierwszej Encyklice. Świadomość ta - czy raczej samoświadomość Kościoła - kształtuje się równocześnie "w dialogu", który zanim stanie się rozmową, musi naprzód być skierowaniem własnej uwagi w stronę "drugiego", tego właśnie z kim mamy rozmawiać. Sobór Watykański II dokonał podstawowej pracy dla ukształtowania samoświadomości Kościoła właśnie przez to, że tak trafnie i kompetentnie pozwolił nam spojrzeć na ten wielki obszar ludzkości, który pokryty jest "mapą" różnych religii. Ukazał również, jak na tę mapę religii nakłada się - nieznaną przedtem, a znamienną dla współczesności warstwą - zjawisko ateizmu w różnych postaciach, przede wszystkim ateizmu programowego, który jest cechą pewnych systemów politycznych. Jeśli mowa o religii, to chodzi tu naprzód o religię jako zjawisko powszechne, towarzyszące dziejom człowieka od początku - chodzi z kolei o różne religie pozachrześcijańskie oraz o samo chrześcijaństwo. Dokument, jaki Sobór poświęcił religiom pozachrześcijańskim, jest przede wszystkim pełen głębokiego poszanowania dla wielkich wartości duchowych, owszem - dla pierwszeństwa tego, co duchowe, a co w życiu ludzkim wyraża się poprzez religię, a z kolei przez moralność, promieniując na całą kulturę. Słusznie Ojcowie Kościoła widzieli w różnych religiach jakby refleksy jednej prawdy "semina Verbi" (*11), które świadczą o tym, że na różnych wprawdzie drogach, ale przecież jakby w jednym kierunku postępuje to najgłębsze dążenie ducha ludzkiego, które wyraża się w szukaniu Boga - a zarazem w szukaniu poprzez dążenie do Boga - pełnego wymiaru człowieczeństwa, pełnego sensu życia ludzkiego. Osobną uwagę poświęcił Sobór religii Izraela, wspominając ogromne dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom. Odniósł się z szacunkiem do wyznawców Islamu, których wiara chętnie nawiązuje do Abrahama (*12). Poprzez otwarcie, jakiego dokonał Sobór Watykański II, Kościół i wszyscy chrześcijanie mogli osiągnąć jeszcze pełniejszą świadomość tajemnicy Chrystusa. Jest to "tajemnica (...) ukryta od wieków" (Kol 1, 26) w Bogu po to, aby objawić się w czasie, aby objawić się w Człowieku Jezusie Chrystusie - i aby wciąż się objawiać, nieustannie, w każdym czasie. W Chrystusie i przez Chrystusa najpełniej objawił się ludzkości Bóg, najbardziej się do niej przybliżył - i równocześnie w Chrystusie i przez Chrystusa człowiek zdobył pełną świadomość swojej godności, swojego wyniesienia, transcendentnej wartości samego człowieczeństwa, sensu swojego bytowania. Trzeba przeto, ażebyśmy wszyscy - wyznawcy Chrystusa - spotkali się i zjednoczyli wokół Niego Samego. Zjednoczenie to w różnych zakresach życia, tradycji, ustroju, dyscypliny poszczególnych Kościołów czy Wspólnot kościelnych, nie może dokonać się bez gruntownej pracy zmierzającej do wzajemnego poznania i usunięcia przeszkód na drodze pełniejszej jedności. Jednakże w tym jednym możemy i winniśmy już teraz osiągnąć i ujawnić światu naszą jedność: w głoszeniu tajemnicy Chrystusa, w ujawnianiu Boskiego, a równocześnie ludzkiego wymiaru Odkupienia, w zmaganiu się wytrwałym i niestrudzonym o tę godność, jaką każdy człowiek osiągnął i stale osiąga w Chrystusie, która jest godnością Łaski Bożego przybrania, a równocześnie godnością wewnętrznej prawdy człowieczeństwa, która - skoro w powszechnej świadomości świata współczesnego zasługuje na tak zasadnicze uwydatnienie - jeszcze bardziej się uwydatnia dla nas w świetle tej Rzeczywistości, jaką jest On: Jezus Chrystus. Jezus Chrystus jest stałym początkiem i nieustającym ośrodkiem Misji, jaką Sam Bóg skierował do człowieka. W tej Misji musimy wszyscy uczestniczyć, musimy skupić w niej wszystkie nasze siły, jest ona bowiem jakby bardziej jeszcze potrzebna ludzkości naszej epoki niż kiedykolwiek. A jeśli Misja ta zdaje się napotykać we współczesnej epoce na opory większe niż kiedykolwiek, to okoliczność ta również świadczy o tym, że jest ona w tej epoce bardziej potrzebna i bardziej - pomimo oporów - oczekiwana niż kiedykolwiek. Dotykamy tutaj pośrednio owej tajemnicy Bożej Ekonomii, która zbawienie i łaskę połączyła z Krzyżem. Nie na darmo Chrystus mówił, że "Królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je" (Mt 11, 12). Mówił też, że "synowie tego świata roztropniejsi są (...) niż synowie światłości" (Łk 16, 8). Przyjmujemy chętnie tę naganę, aby jak owi "gwałtownicy Boży", na których patrzyliśmy tyle razy w dziejach Kościoła i patrzymy także dzisiaj, zjednoczyć się w poczuciu wielkiej misji: okazywać światu Chrystusa, pomagać każdemu człowiekowi, aby odnalazł siebie w Nim, pomagać współczesnemu pokoleniu naszych braci i sióstr, ludom, narodom, ustrojom, ludzkości, krajom, które znajdują się dopiero na drodze rozwoju i krajom "przerostu", wszystkim - poznawać "niezgłębione bogactwo Chrystusa" (Ef 3, 8) bo ono jest dla każdego człowieka. Ono jest dobrem każdego człowieka. 12. Misja Kościoła a wolność człowieka W tej jedności Misji, o której stanowi przede wszystkim Sam Chrystus, Kościół i wszyscy chrześcijanie muszą odnaleźć to, co już ich łączy wcześniej, zanim dojrzeje pełne ich zjednoczenie. Jest to jedność apostolska i misyjna - misyjna i apostolska. W tej jedności zbliżamy się do całego wspaniałego dziedzictwa ducha ludzkiego, które wypowiedziało się we wszystkich religiach, jak o tym mówi Deklaracja Soboru Watykańskiego II (*13). Zbliżamy się równocześnie do wszystkich kultur, światopoglądów, do wszystkich ludzi dobrej woli. Zbliżamy się z tą czcią i poszanowaniem, jakie od czasów apostolskich stanowiły o postawie misyjnej i misjonarskiej. Wystarczy przypomnieć św. Pawła, choćby jego przemówienie na ateńskim Areopagu (Dz 17, 22 nn.). Postawa misyjna i misjonarska zaczyna się zawsze w poczuciu głębokiego szacunku dla tego, co "w człowieku się kryje" (J 2, 25), dla tego, co już on sam w głębi swojego ducha wypracował w zakresie spraw najgłębszych i najważniejszych - szacunku dla tego, co już w nim zdziałał ten Duch, który "tchnie tam, gdzie chce" (por. J 3, 8). Misja nie jest nigdy burzeniem, ale nawiązywaniem i nowym budowaniem, choć praktyka nie zawsze odpowiadała temu wzniosłemu ideałowi. Nawrócenie zaś, które z niej ma wziąć początek - wiemy dobrze - jest dziełem Łaski, w którym człowiek ma siebie samego w pełni odnaleźć. I dlatego Kościół naszej epoki przywiązuje wielką wagę do tego wszystkiego, co Sobór Watykański II wypowiedział w Deklaracji o wolności religijnej, zarówno w pierwszej, jak i drugiej części tego dokumentu (*14). Odczuwamy głęboko zobowiązujący charakter Prawdy, która została nam objawiona przez Boga. Odczuwamy szczególnie wielką za tę prawdę odpowiedzialność. Kościół z ustanowienia Chrystusa jest jej stróżem i nauczycielem, obdarzonym szczególną pomocą Ducha Świętego, aby tej Bożej prawdy wiernie mógł strzec, aby mógł jej bezbłędnie nauczać (por. J 14, 26). Spełniając to posłannictwo, patrzymy na samego Jezusa Chrystusa, na Tego, który jest Pierwszym Ewangelizatorem (*15), patrzymy również na Jego Apostołów, Męczenników i Wyznawców. Deklaracja o wolności religijnej w sposób przekonywujący ukazuje, jak Chrystus Pan, a z kolei Apostołowie, w przepowiadaniu prawdy, która nie jest ludzka, ale Boża - "Moja nauka nie jest moja, lecz Tego, który Mnie posłał", (J 7, 16) Ojca - postępując z całą mocą ducha, równocześnie zachowują głębokie poszanowanie dla człowieka, dla jego rozumu i woli, dla jego sumienia i wolności (*16). W ten sposób sama osobowa godność człowieka staje się treścią tego przepowiadania, nawet bez słów, ale przez sposób odnoszenia się do niej. Ten sposób dzisiaj zdaje się odpowiadać na szczególną potrzebę naszych czasów. Skoro zaś nie wszystko to, w czym różne systemy, a także poszczególni ludzie, widzą wolność i propagują wolność, okazuje się prawdziwą wolnością człowieka, tym bardziej Kościół w imię swej Bożej misji staje się stróżem tej wolności, która warunkuje prawdziwą godność osoby ludzkiej. Jezus Chrystus wychodzi na spotkanie człowieka każdej epoki, również i naszej epoki, z tymi samymi słowami: "poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (J 8, 32); uczyni was wolnymi. W słowach tych zawiera się podstawowe wymaganie i przestroga zarazem. Jest to wymaganie rzetelnego stosunku do prawdy jako warunek prawdziwej wolności. Jest to równocześnie przestroga przed jakąkolwiek pozorną wolnością, przed wolnością rozumianą powierzchownie, jednostronnie, bez wniknięcia w całą prawdę o człowieku i o świecie. Chrystus przeto również i dziś, po dwóch tysiącach lat, staje wśród nas jako Ten, który przynosi człowiekowi wolność opartą na prawdzie, który człowieka wyzwala od tego, co tę wolność ogranicza, pomniejsza, łamie u samego niejako korzenia, w duszy człowieka, w jego sercu, w jego sumieniu. Jakże wspaniałym potwierdzeniem tego byli i stale są ci wszyscy ludzie, którzy dzięki Chrystusowi i w Chrystusie osiągnęli prawdziwą wolność i ukazali ją, choćby nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia. A Jezus Chrystus sam - wówczas, kiedy już jako więzień stanął przed trybunałem Piłata, kiedy był przez niego pytany, o co oskarżali Go przedstawiciele Sanhedrynu - czyż nie odpowiedział: "Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie" (J 18, 37)? Tymi słowami, które wypowiedział wobec sędziego w decydującym momencie, jakby raz jeszcze powtórzył wygłoszone ongiś zdanie: "poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Czyż przez tyle stuleci i pokoleń, poczynając od czasów apostolskich, Jezus Chrystus nie stawał wielokrotnie obok ludzi sądzonych z powodu prawdy, czyż nie szedł na śmierć z ludźmi skazywanymi z powodu prawdy? Czyż wciąż nie przestaje On być wyrazem i rzecznikiem człowieka żyjącego "w duchu i prawdzie" (por. 4, 23)? Tak jak nie przestaje nim być wobec Ojca, tak też i wobec dziejów człowieka. Kościół zaś - pomimo wszystkich ludzkich słabości, które są również udziałem jego ludzkich dziejów - nie przestaje podążać za Tym, który powiedział: "nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest Duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie" (J 4, 23 n.). III Człowiek odkupiony i jego sytuacja w świecie współczesnym 13. Chrystus zjednoczył się z każdym człowiekiem Kiedy poprzez doświadczenia rosnącej jakby w przyśpieszonym tempie rodziny ludzkiej wpatrujemy się w tajemnicę Jezusa Chrystusa, coraz jaśniej rozumiemy, że u podstaw tych wszystkich dróg, jakimi zgodnie z wielką mądrością Papieża Pawła VI (*17) winien kroczyć Kościół naszych czasów, znajduje się jedna jedyna droga; droga wypróbowana poprzez stulecia, która jest zarazem drogą przyszłości. Tę przede wszystkim drogę wskazał nam Chrystus Pan, gdy - jak głosi Sobór - "On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem" (*18). Kościół widzi więc swoje podstawowe zadanie w tym, aby to zjednoczenie nieustannie mogło się urzeczywistniać i odnawiać. Kościół temu jednemu pragnie służyć, ażeby każdy człowiek mógł odnaleźć Chrystusa, aby Chrystus mógł z każdym iść przez życie mocą tej prawdy o człowieku i o świecie, która zawiera się w Tajemnicy Wcielenia i Odkupienia, mocą tej miłości, jaka z niej promieniuje. Na tle narastających w dziejach procesów, które w naszej epoce w szczególny sposób zdają się owocować, w obrębie różnych systemów, światopoglądów, ustrojów, Jezus Chrystus staje się jak gdyby na nowo obecny - wbrew wszystkim pozorom Jego nieobecności, wbrew wszystkim ograniczeniom instytucjonalnej obecności i działalności Kościoła - Jezus Chrystus staje się obecny mocą tej prawdy i miłości, która w Nim wyraziła się w jedynej i niepowtarzalnej pełni, chociaż Jego życie na ziemi było krótkie, a działalność publiczna jeszcze o wiele krótsza. Jezus Chrystus jest tą zasadniczą drogą Kościoła. On sam jest naszą drogą "do domu Ojca" (por. J 14, 1 nn.). Jest też drogą do każdego człowieka. Na tej drodze, która prowadzi od Chrystusa do człowieka, na tej drodze, na której Chrystus "jednoczy się z każdym człowiekiem", Kościół nie może być przez nikogo zatrzymany. Domaga się tego doczesne i wieczne dobro człowieka. Kościół ze względu na Chrystusa, z racji tej tajemnicy, która jest własnym życiem Kościoła, nie może też nie być wrażliwy na wszystko, co służy prawdziwemu dobru człowieka - jak też nie może być obojętny na to, co mu zagraża. Sobór Watykański II na wielu miejscach wypowiedział tę podstawową troskę Kościoła, aby "życie ludzkie na ziemi uczynić godnym człowieka" (*19) pod każdym względem, aby czynić je "coraz bardziej ludzkim" (*20). jest to troska samego Chrystusa - Dobrego Pasterza wszystkich ludzi. W imię tej troski - jak czytamy w Konstytucji pastoralnej Soboru - "Kościół, który z racji swego zadania i kompetencji w żaden sposób nie utożsamia się ze wspólnotą polityczną, ani nie wiąże się z żadnym systemem politycznym, jest zarazem znakiem i zabezpieczeniem transcendentnego charakteru osoby ludzkiej" (*21). Chodzi więc tutaj o człowieka w całej jego prawdzie, w pełnym jego wymiarze. Nie chodzi o człowieka "abstrakcyjnego", ale rzeczywistego, o człowieka "konkretnego", "historycznego". Chodzi o człowieka "każdego" - każdy bowiem jest ogarnięty Tajemnicą Odkupienia, z każdym Chrystus w tej tajemnicy raz na zawsze się zjednoczył. Każdy człowiek przychodzi na ten świat, poczynając się w łonie swej matki i rodząc się z niej, jest z tej właśnie racji powierzony trosce Kościoła. Troska ta dotyczy człowieka całego, równocześnie jest ona na nim skoncentrowana w szczególny sposób. Przedmiotem tej troski jest człowiek w swojej jedynej i niepowtarzalnej rzeczywistości człowieczej, w której trwa niczym nienaruszony "obraz i podobieństwo" Boga samego (por. Rdz 1, 27). Na to właśnie wskazuje również Sobór, gdy mówiąc o tym podobieństwie przypomina, że człowiek jest "jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego" (*22). Człowiek, tak jak jest "chciany" przez Boga, tak jak został przez Niego odwiecznie "wybrany", powołany, przeznaczony do łaski i do chwały - to jest właśnie człowiek "każdy", najbardziej "konkretny" i najbardziej "realny": człowiek w całej pełni tajemnicy, która stała się jego udziałem w Jezusie Chrystusie, która nieustannie staje się udziałem każdego z tych czterech miliardów ludzi żyjących na naszej planecie od chwili kiedy się poczynają pod sercem matki. 14. Wszystkie drogi Kościoła prowadzą do człowieka Kościół nie może odstąpić człowieka, którego "los" - to znaczy wybranie i powołanie, narodziny i śmierć, zbawienie lub odrzucenie - w tak ścisły i nierozerwalny sposób zespolone są z Chrystusem. A jest to równocześnie przecież każdy człowiek na tej planecie - na tej ziemi - którą oddał Stwórca pierwszemu człowiekowi, mężczyźnie i kobiecie, mówiąc: czyńcie ją sobie poddaną (por. Rdz 1, 28). Każdy człowiek w całej tej niepowtarzalnej rzeczywistości bytu i działania, świadomości i woli, sumienia i "serca". Człowiek, który - każdy z osobna (gdyż jest właśnie "osobą") - ma swoją własną historię życia, a nade wszystko swoje własne "dzieje duszy". Człowiek, który zgodnie z wewnętrzną otwartością swego ducha, a zarazem z tylu i tak różnymi potrzebami ciała, swej doczesnej egzystencji, te swoje osobowe dzieje pisze zawsze poprzez rozliczne więzi, kontakty, układy, kręgi społeczne, jakie łączą go z innymi ludźmi - i to począwszy już od pierwszej chwili zaistnienia na ziemi, od chwili poczęcia i narodzin. Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego i zarazem "wspólnotowego", i zarazem "społecznego" - w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości - ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa, drogą, która nieodmiennie prowadzi przez Tajemnice Wcielenia i Odkupienia. Tego to właśnie człowieka w całej prawdzie jego życia, jego sumienia, w jego nieustannie się potwierdzającej grzeszności, a równocześnie w nieustannie się ujawniającej dążności do prawdy, dobra, piękna, do sprawiedliwości i miłości, miał przed oczyma Sobór Watykański II, gdy rysując jego sytuację w świecie współczesnym, od zewnętrznych komponentów tej sytuacji zstępował stale w immanentną prawdę człowieczeństwa: "W samym bowiem człowieku wiele elementów zwalcza się nawzajem. Będąc bowiem stworzeniem, doświadcza on z jednej strony wielorakich ograniczeń, z drugiej strony czuje się nieograniczony w swoich pragnieniach i powołany do wyższego życia. Przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać między nimi i wyrzekać się niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego nie chce, nie zaś to, co chciałby czynić. Stąd cierpi rozdarcie w samym sobie, z czego z kolei tyle i tak wielkich rozdźwięków rodzi się w społeczeństwie (*23). Ten człowiek jest drogą Kościoła - drogą, która prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć powinien, ponieważ człowiek - każdy bez wyjątku - został odkupiony przez Chrystusa, ponieważ z człowiekiem - każdym bez wyjątku - Chrystus jest w jakiś sposób zjednoczony, nawet gdyby człowiek nie zdawał sobie z tego sprawy: "Chrystus, który za wszystkich umarł i zmartwychwstał, może człowiekowi przez Ducha swego udzielić światła i sił, aby zdolny był odpowiedzieć najwyższemu swemu powołaniu" (*24). Ponieważ więc ten człowiek jest drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów - Kościół naszej epoki musi być wciąż na nowo świadomy jego "sytuacji" - to znaczy świadomy równocześnie jego możliwości, które wciąż na nowo się ukierunkowują i w ten sposób ujawniają. Musi być równocześnie świadomy zagrożeń, świadomy tego wszystkiego, co wydaje się być przeciwne temu, aby "życie ludzkie stawało się coraz bardziej ludzkie "(*25), aby wszystko, co na to życie się składa, odpowiadało prawdziwej godności człowieka; po prostu musi być świadomy wszystkiego, co jest temu przeciwne. 15. Czego lęka się współczesny człowiek Zachowując przeto w żywej pamięci obraz, jaki w sposób tak bardzo wnikliwy i kompetentny nakreślił Sobór Watykański II, postaramy się obraz ten raz jeszcze dostosować do "znaków czasu", a także do wymogów sytuacji, która stale się zmienia i narasta w określonych kierunkach. Człowiek dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony przez to, co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego rąk, a zarazem - i bardziej jeszcze - pracy jego umysłu, dążeń jego woli. Owoce tej wielorakiej działalności człowieka zbyt rychło i w sposób najczęściej nie przewidywany, nie tylko i nie tyle podlegają "alienacji" w tym sensie, że zostają odebrane temu, kto je wytworzył, ile - przynajmniej częściowo, w jakimś pochodnym i pośrednim zakresie skutków - skierowują się przeciw człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub mogą zostać skierowane przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i najpowszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Żyje w lęku, że jego wytwory - rzecz jasna nie wszystkie i nie większość, ale niektóre, i to właśnie te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości i przedsiębiorczości - mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko człowiekowi. Mogą stać się środkami i narzędziami jakiegoś wręcz niewyobrażalnego samozniszczenia, wobec którego wszystkie znane nam z dziejów kataklizmy i katastrofy zdają się blednąć. Musi przeto zrodzić się pytanie, na jakiej drodze owa dana człowiekowi od początku władza, mocą której miał czynić ziemię sobie poddaną (por. Rdz 1, 28), obraca się przeciwko człowiekowi, wywołując zrozumiały stan niepokoju, świadomego czy też podświadomego lęku, poczucie zagrożenia, które na różne sposoby udziela się współczesnej rodzinie ludzkiej i w różnych postaciach się ujawnia. Ów stan zagrożenia człowieka ze strony wytworów samego człowieka ma różne kierunki i różne stopnie nasilenia. Zdaje się, że jesteśmy coraz bardziej świadomi, iż eksploatacja ziemi, planety, na której żyjemy, domaga się jakiegoś racjonalnego i uczciwego planowania. Równocześnie eksploatacja ta dla celów nie tylko przemysłowych, ale także militarnych, niekontrolowany wszechstronnym i autentycznie humanistycznym planem rozwój techniki niosą z sobą często zagrożenie naturalnego środowiska człowieka, alienuje go w stosunku do przyrody, odrywa od niej. Człowiek zdaje się często nie dostrzegać innych znaczeń swego naturalnego środowiska, jak tylko te, które służą celom doraźnego użycia i zużycia. Tymczasem Stwórca chciał, aby człowiek obcował z przyrodą jako jej rozumny i szlachetny "pan" i "stróż", a nie jako bezwzględny "eksploatator". Rozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej domaga się proporcjonalnego rozwoju moralności i etyki. Tymczasem ten drugi zdaje się, niestety, wciąż pozostawać w tyle. I stąd też ów skądinąd zdumiewający postęp, w którym trudno nie dostrzegać również tych rzeczywistych znamion wielkości człowieka, jakie w swych twórczych zalążkach objawiły się na kartach Księgi Rodzaju już w opisie jego stworzenia (por. Rdz 1-2), musi rodzić wielorakie niepokoje. Niepokój zaś dotyczy zasadniczej i podstawowej sprawy: czy ów postęp, którego autorem i sprawcą jest człowiek, czyni życie ludzkie na ziemi pod każdym względem "bardziej ludzkim", bardziej "godnym człowieka"? Nie można żywić wątpliwości, że pod wielu względami czyni je takim. Pytanie jednak, które uporczywie powraca, dotyczy tego co najistotniejsze: czy człowiek jako człowiek w kontekście tego postępu staje się lepszy, duchowo dojrzalszy, bardziej świadomy godności swego człowieczeństwa, bardziej odpowiedzialny, bardziej otwarty na drugich, zwłaszcza dla potrzebujących, dla słabszych, bardziej gotowy świadczyć i nieść pomoc wszystkim? Jest to pytanie, które muszą stawiać sobie chrześcijanie właśnie dlatego, że Jezus Chrystus tak wszechstronnie uwrażliwił ich na sprawę człowieka. Ale pytanie to muszą stawiać sobie równocześnie wszyscy ludzie, a zwłaszcza te środowiska i te społeczeństwa, które mają szczególnie aktywny udział w procesach współczesnego postępu. Patrząc na te procesy i uczestnicząc w nich, nie możemy tylko poddawać się euforii, nie możemy wpadać w jednostronne uniesienie dla naszych osiągnięć, ale musimy wszyscy stawiać sobie z całą rzetelnością, obiektywizmem i poczuciem moralnej odpowiedzialności zasadnicze pytania związane z sytuacją człowieka dziś i w dalszej perspektywie. Czy wszystkie dotychczasowe i dalsze osiągnięcia techniki idą w parze z postępem etyki i z duchowym postępem człowieka? Czy człowiek jako człowiek w ich kontekście również rozwija się i postępuje naprzód, czy też cofa się i degraduje w swym człowieczeństwie? Czy rośnie w ludziach, w "świecie człowieka", który jest sam w sobie światem dobra i zła moralnego, przewaga tego pierwszego czy też tego drugiego? Czy w ludziach, pomiędzy ludźmi, pomiędzy społeczeństwami, narodami, państwami rośnie sprawiedliwość, solidarność, miłość społeczna, poszanowanie praw każdego - zarówno człowieka, jak narodu czy ludu - czy też, wręcz przeciwnie, narastają egoizmy różnego wymiaru, ciasne nacjonalizmy w miejsce autentycznej miłości ojczyzny, a wreszcie dążenie do panowania nad drugimi wbrew ich słusznym prawom i zasługom, dążenie zwłaszcza do tego, aby cały rozwój materialny, techniczno-produkcyjny wykorzystać dla celów wyłącznego panowania nad drugimi, dla celów takiego czy innego imperializmu? Oto pytania zasadnicze, których nie może nie stawiać Kościół, ponieważ w sposób mniej lub bardziej wyraźny stawiają sobie te pytania miliardy ludzi żyjących we współczesnym świecie. Temat rozwoju i postępu nie schodzi z ust, tak jak nie schodzi ze szpalt dzienników i publikacji we wszystkich prawie językach współczesnego świata. Nie zapominajmy wszakże, iż w tym temacie zawiera się nie tylko twierdzenie i pewność, zawiera się w nim również pytanie i niepokój. To drugie jest nie mniej ważne jak pierwsze. Odpowiada ono naturze ludzkiego poznania. Jeszcze bardziej odpowiada podstawowej potrzebie troski człowieka o człowieka, o samo jego człowieczeństwo, o przyszłość ludzi na tej ziemi. Kościół, który jest ożywiony wiarą eschatologiczną, uważa równocześnie tę troskę o człowieka, o jego człowieczeństwo, o przyszłość ludzi na tej ziemi, a więc o kierunek całego rozwoju i postępu - za istotny dla swego posłannictwa, za nierozerwalnie z nim związany. Początek tej troski Kościół znajduje w samym Jezusie Chrystusie - jak o tym świadczą Ewangelie - w Nim też stale pragnie ją rozwijać, odczytując sytuację człowieka w świecie współczesnym wedle najważniejszych znaków naszego czasu. 16. Postęp czy zagrożenie? Jeśli przeto ten nasz czas, czas zbliżającego się do końca drugiego tysiąclecia naszej chrześcijańskiej ery jawi się nam jako czas wielkiego postępu, to równocześnie też jako czas wielorakiego zagrożenia człowieka, o którym Kościół musi mówić do wszystkich ludzi dobrej woli, o którym musi z nimi wciąż rozmawiać. Sytuacja bowiem człowieka w świecie współczesnym wydaje się daleka od obiektywnych wymagań porządku moralnego, daleka od wymagań sprawiedliwości, a tym bardziej miłości społecznej. Chodzi tutaj nie o co innego, tylko właśnie o to, co znalazło wyraz już w pierwszym orędziu Stwórcy skierowanym do człowieka, gdy oddawał mu ziemię, by czynił ją sobie "poddaną" (*26). To pierwotne wezwanie zostało potwierdzone w Tajemnicy Odkupienia przez Chrystusa Pana, czemu wyraz daje Sobór Watykański II, poświęcając szczególnie piękne rozdziały swego magisterium "królewskości" człowieka, to znaczy jego powołaniu do uczestniczenia w królewskiej misji (in munere regali) samego Chrystusa (*27). Istotny sens tej "królewskości", tego "panowania" człowieka w świecie widzialnym, zadanym mu przez samego Stwórcę, leży w pierwszeństwie etyki przed techniką, leży w prymacie osoby w stosunku do rzeczy, leży w pierwszeństwie ducha wobec materii. I dlatego też trzeba gruntownie śledzić wszystkie procesy rozwoju współczesnego, trzeba niejako prześwietlać poszczególne jego etapy pod tym właśnie kątem widzenia. Chodzi o rozwój osób, a nie tylko o mnożenie rzeczy, którymi osoby mogą się posługiwać. Chodzi o to, aby - jak to sformułował współczesny myśliciel, a powtórzył Sobór - nie tyle "więcej mieć", ile "bardziej być" (*28). Istnieje bowiem bardzo realne i wyczuwalne już niebezpieczeństwo, że wraz z olbrzymim postępem w opanowaniu przez człowieka świata rzeczy, człowiek gubi istotne wątki swego wśród nich panowania, na różne sposoby podporządkowuje im swoje człowieczeństwo, sam staje się przedmiotem wielorakiej - czasem bezpośrednio nieuchwytnej - manipulacji poprzez całą organizację życia zbiorowego, poprzez system produkcji, poprzez nacisk środków przekazu społecznego. Człowiek nie może zrezygnować z siebie, ze swojego właściwego miejsca w świecie widzialnym, nie może stać się niewolnikiem rzeczy, samych stosunków ekonomicznych, niewolnikiem produkcji, niewolnikiem swoich własnych wytworów. Cywilizacja o profilu czysto materialistycznym - z pewnością nieraz wbrew intencjom i założeniom swych pionierów - oddaje człowieka w taką niewolę. U korzenia współczesnej troski o człowieka leży z pewnością ta sprawa. Nie chodzi tu tylko o abstrakcyjną odpowiedź na pytanie, kim jest człowiek, ale o cały dynamizm życia i cywilizacji, o sens różnych poczynań życia codziennego, a równocześnie założeń wielu programów cywilizacyjnych, politycznych, ekonomicznych, społecznych, ustrojowych i wielu innych. Jeśli sytuację człowieka w świecie współczesnym ośmielamy się określić jako daleką od obiektywnych wymagań porządku moralnego, daleką od wymagań sprawiedliwości, a tym bardziej miłości społecznej - to przemawiają za tym dobrze znane fakty i porównania, które wielokrotnie już znajdowały swój oddźwięk na kartach wypowiedzi papieskich, soborowych, synodalnych (*29). Sytuacja człowieka w naszej epoce nie jest oczywiście jednolita, jest wielorako zróżnicowana. Różnice te mają swoje przyczyny historyczne. Mają jednak równocześnie swój potężny wydźwięk etyczny. Jest przecież dobrze znany fakt cywilizacji konsumpcyjnej, która ma swoje źródło w jakimś nadmiarze dóbr potrzebnych dla człowieka, dla całych społeczeństw - a chodzi tu właśnie o społeczeństwo bogate i wysoko rozwinięte - podczas gdy z drugiej strony inne społeczeństwa, przynajmniej szerokie ich kręgi głodują, a wielu codziennie umiera z głodu, z niedożywienia. W parze z tym idzie jakieś nadużycie wolności jednych, co łączy się właśnie z niekontrolowaną etycznie postawą konsumpcyjną, przy równoczesnym ograniczaniu wolności drugich, tych, którzy odczuwają dotkliwe braki, którzy zostają zepchnięci w warunki nędzy i upośledzenia. To powszechnie znane porównanie i przeciwstawienie, do którego odwoływali się w swych wypowiedziach Papieże naszego stulecia, ostatnio Jan XXIII jak też Paweł VI (*30), jest jak gdyby gigantycznym rozwinięciem biblijnej przypowieści o bogaczu i Łazarzu (por. Łk 16, 19 nn.). Rozmiary zjawiska każą myśleć o strukturach i mechanizmach związanych ze sferą finansów, pieniądza, produkcji i wymiany, które w oparciu o różne naciski polityczne rządzą w światowej ekonomii. Struktury te i mechanizmy okazują się jakby niezdolne do usunięcia niesprawiedliwych układów społecznych odziedziczonych po przeszłości i do stawienia czoła naglącym wyzwaniom i etycznym imperatywom współczesności. Utrzymując człowieka w wytworzonych przez siebie napięciach, trwoniąc w przyśpieszonym tempie materialne i energetyczne zasoby, narażając naturalne środowisko geofizyczne, struktury te pozwalają tym samym na stałe powiększanie się obszarów nędzy i związanej z nią rozpaczy, frustracji i rozgoryczenia (*31). Stoimy tutaj wobec wielkiego dramatu, wobec którego nikt nie może pozostać obojętny. Podmiotem, który z jednej strony stara się wydobyć maksimum korzyści - z drugiej strony zaś tym, który płaci haracz krzywd, poniżeń - jest zawsze człowiek. Fakt, że w bliskim sąsiedztwie upośledzonych egzystują środowiska uprzywilejowane, fakt istnienia krajów wysoko rozwiniętych, które w stopniu nadmiernym gromadzą dobra, których bogactwo staje się nieraz przez nadużycie przyczyną różnych schorzeń - dramat ten jeszcze zaostrza. Niepokój inflacji i plaga bezrobocia - oto inne jeszcze objawy tego moralnego nieładu, jaki zaznacza się w sytuacji świata współczesnego, która przeto domaga się rozwiązań odważnych i twórczych, zgodnych z autentyczną godnością człowieka (*32). Zadanie to nie jest niemożliwe do realizacji. Szeroko rozumiana zasada solidarności musi tu być natchnieniem dla skutecznego poszukiwania właściwych instytucji oraz właściwych mechanizmów. Chodzi o dziedzinę wymiany, gdzie należy się kierować prawami zdrowego tylko współzawodnictwa. Chodzi również o płaszczyznę szerszego i bardziej bezpośredniego podziału bogactw i władzy nad nimi, aby ludy zapóźnione w rozwoju ekonomicznym mogły nie tylko zaspokoić swe podstawowe potrzeby, ale także stopniowo i skutecznie się rozwijać. Po tej trudnej drodze, po drodze koniecznych przekształceń struktur życia ekonomicznego, będzie można postępować naprzód tylko za cenę prawdziwej przemiany umysłów, woli i serc. Zadanie to wymaga stanowczego zaangażowania się poszczególnych ludzi oraz wolnych i solidarnych narodów. Zbyt często myli się wolność z instynktem indywidualnego czy zbiorowego interesu lub nawet z instynktem walki i panowania, niezależnie od zabarwienia ideologicznego, jakie mu się nadaje. Jest rzeczą oczywistą, że te instynkty istnieją i działają, jednakże żadna prawdziwie ludzka ekonomia nie będzie możliwa, jeśli nie zostaną one ujęte, odpowiednio ukierunkowane i opanowane przez głębsze siły, jakie tkwią w człowieku, przez siły, które stanowią o prawdziwej kulturze narodów. Z tych to źródeł musi zrodzić się wysiłek, w którym wyrazi się prawdziwa wolność człowieka i który również w dziedzinie ekonomicznej potrafi ją zabezpieczyć. Sam postęp ekonomiczny, z tym wszystkim, co należy do jego tylko własnej prawidłowości, winien stale być planowany i realizowany w perspektywie powszechnego i solidarnego rozwoju poszczególnych ludzi i narodów, jak to przypomniał w sposób przekonywujący mój Poprzednik Paweł VI w Populorum progressio. Jeśli tego zabraknie, wówczas sama kategoria "postępu ekonomicznego" staje się kategorią nadrzędną, która swym partykularnym wymogom podporządkowuje całokształt ludzkiej egzystencji - i która dusi człowieka, dzieli społeczeństwa, by ugrzęznąć w końcu we własnych napięciach i przerostach. Że podjęcie tych zadań jest możliwe, o tym świadczą pewne fakty i osiągnięcia, które tutaj trudno szczegółowiej rejestrować. Jedno jest pewne: u podstaw tej gigantycznej dziedziny należy przyjąć, ustalić i pogłębić poczucie odpowiedzialności moralnej, którą musi podejmować człowiek. Zawsze - człowiek. Dla nas, chrześcijan, odpowiedzialność ta staje się szczególnie wyrazista, gdy przypomnimy sobie - a stale trzeba to sobie przypominać - obraz Sądu Ostatecznego wedle słów Chrystusa, które zostały zapisane w Ewangelii św. Mateusza (por. Mt 25, 31 nn.). Ten eschatologiczny obraz stale trzeba "przykładać" do dziejów człowieka, stale trzeba czynić miarą ludzkich czynów, jakby podstawowym kwestionariuszem w rachunku sumienia każdego i wszystkich. "Byłem głodny, a nie daliście Mi jeść (...) byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie" (Mt 25, 42 n.). Słowa te nabierają jeszcze większej grozy, gdy pomyślimy, że zamiast chleba i pomocy kulturalnej - nowym, budzącym się do samodzielnego życia narodom czy państwom dostarcza się nieraz w obfitości nowoczesnej broni, środków zniszczenia, aby służyły w zbrojnych konfliktach i wojnach, których domaga się nie tyle obrona ich słusznych praw, ich suwerenności, ile różnego rodzaju szowinizmy, imperializmy i neokolonializmy. Wszyscy wiemy dobrze, że obszary nędzy i głodu, jakie istnieją na naszym globie, mogłyby wkrótce być "użyźnione", gdyby gigantyczne budżety zbrojeń produkcji militarnej, które służą wojnie i zniszczeniu zostały zamienione w budżety wyżywienia służące życiu. Może rozważanie to pozostanie częściowo "abstrakcyjne". Może da okazję do oskarżania o winę jednej "strony" przez drugą, zapominającą o swojej własnej winie. Może też wywoła nowe oskarżenia pod adresem Kościoła. Kościół, który nie dysponuje żadną bronią, tylko bronią ducha, bronią Słowa i Miłości, nie może zrezygnować z tego nakazu: "głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę" (2 Tm 4, 2). I dlatego nie przestaje prosić każdej ze stron, prosić wszystkich w imię Boga i w imię człowieka: Nie zabijajcie! Nie gotujcie ludziom zniszczenia i zagłady! Pomyślcie o cierpiących głód i niedolę waszych braciach! Szanujcie godność i wolność każdego! 17. Prawa człowieka: "litera" czy "duch" Stulecie nasze było jak dotąd stuleciem wielkich niedoli człowieka, wielkich zniszczeń nie tylko materialnych, ale i moralnych, może nade wszystko właśnie moralnych. Na pewno nie łatwo jest porównywać pod tym względem epoki i stulecia, jest to bowiem także funkcja zmieniających się kryteriów historycznych. Niemniej jednak, nie stosując nawet takich porównań trzeba stwierdzić, że był to jak dotąd wiek, w którym ludzie ludziom ogromnie wiele zgotowali krzywd i cierpień. Czy ten proces został zdecydowanie zahamowany? W każdym razie trudno tutaj nie wspomnieć z uznaniem i głęboką nadzieją na przyszłość o tym wspaniałym wysiłku, jaki podjęto wraz z powołaniem do życia Organizacji Narodów Zjednoczonych - o wysiłku zmierzającym do tego, aby określić i ustalić obiektywne i nienaruszalne prawa człowieka, zobowiązując się wzajemnie do ich przestrzegania. Zobowiązanie to zostało przyjęte i ratyfikowane przez wszystkie prawie państwa współczesne, co powinno być gwarancją, że prawa człowieka staną się wszędzie na świecie podstawową zasadą pracy dla dobra człowieka. Kościół nie musi zapewniać, jak bardzo ta sprawa wiąże się z jego własnym posłannictwem we współczesnym świecie. Ona także właśnie leży u samych podstaw pokoju społecznego i międzynarodowego, jak temu dał wyraz Jan XXIII, Sobór Watykański II, a z kolei Paweł VI w szczegółowych dokumentach. Pokój sprowadza się w ostateczności do poszanowania nienaruszalnych praw człowieka - dziełem sprawiedliwości jest pokój - wojna zaś rodzi się z ich pogwałcenia i łączy się zawsze z większym jeszcze pogwałceniem tych praw. A jeśli prawa człowieka są gwałcone w warunkach pokojowych, to staje się to szczególnie dotkliwym i z punktu widzenia postępu niezrozumiałym przejawem walki z człowiekiem, czego nie sposób pogodzić z żadnym programem określającym siebie jako "humanistyczny". A jakiż program społeczny, polityczny, cywilizacyjny, mógłby zrezygnować z takiego określenia? Żywimy głębokie przekonanie, że nie ma takiego programu w dzisiejszym świecie, w którym nawet na gruncie przeciwstawnych sobie światopoglądów nie wysuwa się zawsze człowieka na pierwszy plan. Jeśli przeto pomimo takich założeń prawa człowieka bywają na różny sposób gwałcone, jeśli w praktyce jesteśmy świadkami obozów koncentracyjnych, gwałtów, tortur, terroryzmu, a także różnorodnych dyskryminacji, to musi to być konsekwencją innych przesłanek, które podkopują, a często niejako unicestwiają skuteczność humanistycznych założeń owych współczesnych programów i systemów. Nasuwa się wniosek o konieczności poddawania tychże stałej rewizji właśnie pod kątem obiektywnych i nienaruszalnych praw człowieka. Deklaracja tych praw związana z powstaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych nie miała z pewnością na celu tylko tego, aby odciąć się od straszliwych doświadczeń ostatniej wojny światowej, ale także i to, aby stworzyć podstawę do stałej rewizji programów, systemów, ustrojów właśnie pod tym jednym, zasadniczym kątem widzenia: jest nim dobro człowieka - osoby we wspólnocie - które jako podstawowy wyznacznik dobra wspólnego musi stanowić istotne kryterium wszystkich programów, systemów czy ustrojów. W przeciwnym razie życie ludzkie również i w warunkach pokojowych skazane jest na wielorakie niedole, a w parze z nimi rozwijają się różne formy przemocy, totalizmu, neokolonializmu, imperializmu, zagrażające równocześnie współżyciu narodów. Jest bowiem rzeczą znamienną, potwierdzoną wielokrotnie przez doświadczenia dziejów, iż naruszanie praw człowieka idzie w parze z gwałceniem praw n arodu, z którym człowiek bywa związany organicznymi więzami jakby z rozległą rodziną. Już w pierwszej połowie niniejszego stulecia, w okresie narastających wówczas totalizmów państwowych, które doprowadziły, jak wiadomo, do straszliwej katastrofy wojennej, Kościół sformułował wyraźnie swoje stanowisko wobec tych ustrojów, które rzekomo na rzecz dobra wyższego, jakim jest dobro państwa - historia zaś wykazała, że jest to dobro określonej tylko partii utożsamiającej siebie z państwem (*33) - ograniczały prawa obywateli, pozbawiały ich tych właśnie nienaruszalnych praw człowieka, które mniej więcej w połowie naszego stulecia doczekały się sformułowania na forum międzynarodowym. Radując się z tego osiągnięcia wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, z ludźmi prawdziwie miłującymi sprawiedliwość i pokój, Kościół świadom tego, że sama "litera" może również zabijać, podczas gdy tylko "duch ożywia" (por. 2 Kor 3, 6), musi wraz z tymi ludźmi dobrej woli stale pytać, czy Deklaracja praw człowieka, akceptacja ich "litery" wszędzie oznacza zarazem realizację ich "ducha". Powstają bowiem uzasadnione obawy, że bardzo często znajdujemy się jeszcze daleko od tej realizacji, a niejednokrotnie duch życia społecznego i publicznego pozostaje w bolesnej sprzeczności z deklarowaną "literą" praw człowieka. Taki stan rzeczy, uciążliwy dla odnośnych społeczeństw, czyniłby zarazem w szczególny sposób odpowiedzialnymi wobec tychże społeczeństw, a zarazem wobec dziejów człowieka tych, którzy do niego się przyczyniają. Sam podstawowy sens istnienia państwa jako wspólnoty politycznej polega na tym, że całe społeczeństwo, które je tworzy - w danym wypadku odnośny naród - staje się niejako panem i władcą swoich własnych losów. Ten sens nie zostaje urzeczywistniony, gdy na miejsce sprawowania władzy z moralnym udziałem społeczeństwa czy narodu, jesteśmy świadkami narzucania władzy przez określoną grupę wszystkim innym członkom tego społeczeństwa. Sprawy te są bardzo istotne w naszej epoce, w której ogromnie wzrosła świadomość społeczna ludzi, a wraz z tym potrzeba prawidłowego uczestniczenia obywateli w życiu politycznym wspólnoty. Przy tym nie należy tracić z oczu realnych warunków, w jakich znajdują się poszczególne narody i konieczności sprężystej władzy publicznej (*34). Są to zatem sprawy istotne z punktu widzenia postępu samego człowieka i wszechstronnego rozwoju człowieczeństwa. Kościół zawsze uczył obowiązku działania dla dobra wspólnego, przez to samo starał się wychowywać dobrych obywateli w każdym państwie. Kościół także uczył, że podstawowym obowiązkiem władzy jest troska o dobro wspólne społeczeństwa: stąd wynikają jej zasadnicze uprawnienia. Ale właśnie w imię tych założeń obiektywnego porządku etycznego, uprawnienia władzy nie mogą być rozumiane inaczej, jak tylko na zasadzie poszanowania obiektywnych i nienaruszalnych praw człowieka. Tylko wówczas bowiem owo dobro wspólne, któremu służy w państwie władza, jest w pełni urzeczywistniane, kiedy wszyscy obywatele mają pewność swoich praw. Bez tego musi dochodzić do rozbicia społeczeństwa, do przeciwstawiania się obywateli władzy albo też do sytuacji ucisku, zastraszenia, zniewolenia, terroru, którego dowodów dostarczyły totalitaryzmy naszego stulecia pod dostatkiem. Tak więc zasada praw człowieka sięga głęboko w dziedzinę wielorako rozumianej sprawiedliwości społecznej i staje się podstawowym jej sprawdzianem w życiu organizmów politycznych. Wśród tych praw wymienia się - i z jakąż słusznością - prawo wolności religijnej obok prawa wolności sumienia. Sobór Watykański uznał za szczególnie potrzebne w związku z tym wypracowanie obszernej deklaracji na ten temat. W dokumencie zatytułowanym Dignitatis humanae (*35) znalazło wyraz nie tylko teologiczne ujęcie zagadnienia, ale także ujęcie z punktu widzenia prawa natury - a więc ze stanowiska "czysto ludzkiego", w oparciu o te przesłanki, jakie dyktuje samo doświadczenie człowieka, jego rozum oraz poczucie ludzkiej godności. Z pewnością bowiem ograniczanie wolności religijnej osób i wspólnot nie tylko jest bolesnym doświadczeniem tychże osób i wspólnot, ale nade wszystko godzi w samą godność człowieka niezależnie od wyznawanej religii czy też światopoglądu. Godności człowieka, jego obiektywnym uprawnieniom sprzeciwia się ograniczanie wolności religijnej, jej naruszanie. Wspomniany dokument soborowy dość jasno mówi, co jest takim ograniczaniem i naruszaniem wolności religijnej. Z pewnością mamy tutaj do czynienia z radykalną niesprawiedliwością wobec tego, co jest szczególnie głębokie w człowieku, wobec tego, co jest autentycznie ludzkie. Owszem, samo nawet zjawisko niewiary, areligijności, ateizmu, jako zjawisko ludzkie, rozumie się tylko w relacji do zjawiska religii i wiary. Trudno więc z "czysto ludzkiego" nawet punktu widzenia przyjąć takie stanowisko, wedle którego tylko ateizm ma prawo obywatelstwa w życiu publicznym i społecznym, a ludzie wierzący niejako z zasady bywają zaledwie tolerowani czy też traktowani jako obywatele "gorszej kategorii", a nawet - co już także ma miejsce - odmawia się im w ogóle prawa obywatelstwa. Należy - bodaj pokrótce - poruszyć i ten temat, bo i on wchodzi do całokształtu sytuacji człowieka w świecie współczesnym, bo i on również świadczy o tym, jak bardzo ta sytuacja jest obciążona uprzedzeniami i wieloraką niesprawiedliwością. Jeśli powstrzymujemy się od wchodzenia w szczegóły tej właśnie dziedziny, w której mielibyśmy do tego szczególne prawo i obowiązek, to przede wszystkim z tej racji, że wraz z wszystkimi, którzy cierpią udręki dyskryminacji i prześladowania dla Imienia Bożego, kierujemy się wiarą w odkupieńczą moc Chrystusowego krzyża. Jednak na mocy mego urzędu pragnę w imieniu wszystkich ludzi wierzących na świecie zwrócić się do tych, od których w jakikolwiek sposób zależy organizacja życia społecznego i publicznego, z żarliwą prośbą o uszanowanie religii i pracy Kościoła. Nie prosimy tu o żaden przywilej, ale o uszanowanie elementarnego prawa. Urzeczywistnianie tego prawa jest jednym z podstawowych sprawdzianów prawdziwego postępu człowieka w każdym ustroju, społeczeństwie, systemie czy środowisku. IV Posłannictwo Kościoła i los człowieka 18. Kościół przejęty powołaniem człowieka w Chrystusie Ten, z konieczności pobieżny, rzut oka na sytuację człowieka w świecie współczesnym jeszcze bardziej skierowuje nasze myśli i serca ku Jezusowi Chrystusowi, ku Tajemnicy Odkupienia, w której sprawa człowieka wypisana jest ze szczególną mocą prawdy i miłości. Skoro zaś Chrystus "zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem "(*36). Kościół wnikając w głębię tej tajemnicy, w jej pełną i wszechstronną wymowę, przeżywa zarazem najgłębiej swoją własną istotę i własne posłannictwo. Nie na darmo Apostoł nazwał Kościół Ciałem Chrystusa (por. 1 Kor 6, 15; 11, 3; 12, 12 n. ; Ef 1, 22 n. ; 2, 15 n. ; 4, 4 n. ; 5, 30; Kol 1, 18; 3, 15; Rz 12, 4 n. ; Ga 3, 28). Jeśli to Ciało Mistyczne Chrystusa jest - jak z kolei w związku z całą tradycją biblijną i patrystyczną uczy Sobór - Ludem Bożym, to znaczy, że każdy człowiek jakoś objęty jest w nim tym tchnieniem życia, które pochodzi od Chrystusa. W ten sposób też zwrot ku człowiekowi, ku jego rzeczywistym problemom, ku jego nadziejom i cierpieniom, osiągnięciom i upadkom sprawia, że Kościół sam jako ciało, jako organizm, jako jedność społeczna doznaje tych Bożych impulsów, tych świateł i mocy Ducha, które idą od Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego - i przez to właśnie żyje swoim własnym życiem. Nie ma Kościół innego życia poza tym, jakim obdarza go Jego Pan i Oblubieniec. Właśnie dlatego tak bardzo musi być - również i Kościół - zjednoczony z każdym człowiekiem, skoro z nim zjednoczył się Chrystus w Tajemnicy Odkupienia. To zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem samo w sobie jest tajemnicą, w której rodzi się "nowy człowiek" powołany do uczestnictwa w Bożym Życiu (por. 2 P 1, 4), stworzony na nowo w Chrystusie ku pełni łaski i prawdy (por. Ef 2, 10; J 1, 14. 16). Zjednoczenie Chrystusa z człowiekiem jest mocą i źródłem mocy wedle tego, co tak zwięźle wypowiedział w Prologu swej Ewangelii św. Jan: Słowo "Wszystkim tym (...) którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali synami Bożymi" (J 1, 12). Jest to moc wewnętrznie przemieniająca człowieka, zasada nowego życia, które nie niszczeje i nie przemija, ale trwa ku żywotowi wiecznemu (por. J 4, 14). Żywot ten, przyobiecany i darowany każdemu człowiekowi przez Ojca w Jezusie Chrystusie, przedwiecznym i Jednorodzonym Synu, wcielonym i narodzonym u progu spełnienia czasów z Dziewicy Maryi (por. Ga 4, 4), jest ostatecznym spełnieniem powołania człowieka. Jest poniekąd spełnieniem tego "Losu", który odwiecznie zgotował mu Bóg. Ten "Boży Los" przebija się ponad wszystkie zagadki i niewiadome, ponad krzywizny i manowce "ludzkiego losu" w doczesnym świecie. Jeśli bowiem wszystkie one prowadzą - przy całym bogactwie życia doczesnego - jakby z nieuchronną koniecznością do granicy śmierci i progu zniszczenia ludzkiego ciała, Chrystus ukazuje się nam poza tym progiem: "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy (...) nie umrze na wieki" (J 11, 25 n.). W Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym, złożonym do grobu, a z kolei zmartwychwstałym, zabłysła człowiekowi raz na zawsze nadzieja życia wiecznego, nadzieja zmartwychwstania w Bogu (por. Prefacja ze Mszy św. o zmarłych), ku któremu człowiek idzie poprzez śmierć ciała, dzieląc wraz z całym stworzeniem widzialnym tę konieczność, jakiej poddana jest materia. Rozumiemy - i staramy się coraz gruntowniej rozumieć - wymowę tej prawdy, jaką Odkupiciel człowieka zawarł w zdaniu: "Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda" (j 6, 63). Słowa te - wbrew pozorom - wyrażają właśnie najwyższą afirmację człowieka: ciała, które ożywia Duch! Kościół żyje tą rzeczywistością. Żyje tą prawdą o człowieku, która pozwala mu przekraczać granice doczesności, a równocześnie ze szczególną miłością i troską myśleć o tym wszystkim, co w wymiarach samej tej doczesności stanowi o życiu człowieka, o życiu ludzkiego ducha, w którym wyraża się ów odwieczny niepokój, wedle tych słów św. Augustyna: "stworzyłeś nas, Boże, dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie (*37). W tym twórczym niepokoju tętni i pulsuje to, co jest najgłębiej ludzkie: poszukiwanie prawdy, nienasycona potrzeba dobra, głód wolności, tęsknota za pięknem, głos sumienia. Kościół, starając się patrzeć na człowieka niejako "oczami samego Chrystusa", uświadamia sobie wciąż na nowo, iż jest stróżem wielkiego skarbu, którego nie wolno mu rozproszyć, który wciąż musi pomnażać. Powiedział bowiem Pan Jezus: "kto nie zbiera ze Mną, rozprasza" (Mt 12, 30). Ów skarb człowieczeństwa pogłębiony o niewymowną tajemnicę "Bożego Synostwa" (por. J 1, 12), łaski przybrania za synów w jednorodzonym Synu Bożym (por. Ga 4, 5), poprzez którego mówimy do Boga "Abba, Ojcze" (Ga 4, 6; Rz 8, 15), jest zarazem potężną siłą jednoczącą Kościół najbardziej od wewnątrz i nadającą sens całej jego działalności. Jednoczy się w niej Kościół z Duchem Jezusa Chrystusa, z tym Świętym Duchem, którego Odkupiciel przyobiecał, którego stale udziela, którego zesłanie - objawione w dniu Pięćdziesiątnicy - wciąż trwa. I przejawiają się w ludziach moce Ducha (por. Rz 15, 13; 1 Kor 1, 24), dary Ducha (por. Iz 11, 2 n. ; Dz 2, 38), owoce Ducha Świętego (por. Ga 5, 22 n.). A Kościół naszej epoki z jeszcze większą zda się żarliwością, ze świętą natarczywością, powtarza: "Veni, Sancte Spiritus!" Przyjdź! Przybądź! "Obmyj, co nie święte! Oschłym wlej zachętę! Ulecz serca ranę. Nagnij, co jest harde! Rozgrzej serca twarde! Prowadź zabłąkane!" (Sekwencja ze Święta Zesłania Ducha Świętego). To wołanie do Ducha - i o Ducha - jest odpowiedzią na wszystkie "materializmy" naszej epoki. One bowiem rodzą wieloraki niedosyt w sercu człowieka. To wołanie odzywa się z różnych stron i - zdaje się - że w różny sposób też owocuje. Czy można powiedzieć, że w tym wołaniu Kościół nie jest sam? Można tak powiedzieć, skoro "zapotrzebowaniu" na to co duchowe dają wyraz różni ludzie, pozornie nieraz stojący poza widzialnymi wymiarami Kościoła (*38). Ale czyż to nie jest zarazem dowodem tej prawdy o Kościele, którą tak wnikliwie uwydatnił Sobór w Konstytucji Lumen gentium ucząc, że jest on Sakramentem, czyli widzialnym znakiem zjednoczenia z Bogiem, a zarazem jedności całego rodzaju ludzkiego? (*39) To wołanie do Ducha - i o Ducha - nie jest niczym innym, jak wciąż aktualizującym się wchodzeniem w pełny wymiar Tajemnicy Odkupienia, w której Chrystus zjednoczony z Ojcem i z każdym człowiekiem, nieustannie udziela nam tego Ducha, który daje nam świadomość synostwa Bożego i kieruje nas ku Ojcu (por. Rz 8, 15; Ga 4, 5). I dlatego Kościół naszej epoki - epoki szczególnie głodnej Ducha, bo głodnej sprawiedliwości, pokoju, miłości, dobroci, męstwa, odpowiedzialności, godności człowieka - w sposób szczególny musi się zespolić i zjednoczyć wokół tej Tajemnicy, odnajdując w niej najpotrzebniejsze światła i moce dla swojego własnego posłannictwa. Jeśli bowiem - jak powiedziano uprzednio - człowiek jest drogą codziennego życia Kościoła, musi ten Kościół nieustannie być świadomy tej godności syna Bożego przybrania, jaką człowiek ma w Chrystusie od Ducha Świętego (tamże), i tego przeznaczenia do łaski i chwały (por. Rz 8, 30), jakie stało się jego udziałem poprzez wszystko, co składa się na jego życie na tej ziemi. Rozważając to wszystko wciąż na nowo, przyjmując z coraz bardziej świadomą wiarą, z coraz bardziej zdecydowaną miłością, Kościół uzdalnia się zarazem do tej służby człowiekowi, do jakiej wzywa go sam Chrystus Pan, gdy mówi, że Syn Człowieczy "nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć" (Mt 20, 28). Kościół spełnia tę swoją służbę, uczestnicząc w troistej posłudze (in triplici munere) samego swojego Mistrza i Odkupiciela. Tę właśnie naukę, opartą na biblijnym fundamencie, Sobór Watykański II pełniej odsłonił ze szczególnym pożytkiem dla życia Kościoła. Kiedy bowiem stajemy się świadomi tego uczestnictwa w troistym posłannictwie Chrystusa, w troistej Jego posłudze - prorockiej, kapłańskiej i królewskiej (*40) - uświadamiamy sobie równocześnie lepiej, czemu ma służyć cały Kościół jako wielka społeczność i wspólnota Ludu Bożego na ziemi, a także jaki udział w tym posłannictwie i służbie ma mieć każdy z nas. 19. Kościół odpowiedzialny za prawdę Tak więc staje przed nami - w świetle błogosławionej nauki Soboru Watykańskiego II - Kościół jako społeczny podmiot odpowiedzialności za prawdę Bożą. Z głębokim przejęciem słuchamy samego Chrystusa, kiedy mówi: "nauka, którą słyszycie, nie jest Moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24). Czyż w tych słowach naszego Mistrza nie dochodzi do głosu ta właśnie odpowiedzialność za prawdę objawioną, która jest "własnością" samego Boga, a nawet On, "Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca" (J 1, 18) - gdy ją przekazuje jako Prorok i Nauczyciel - czuje potrzebę podkreślenia, że czyni to z całą wiernością dla jej Boskiego Źródła. Ta sama wierność musi być konstytutywną właściwością wiary Kościoła, zarówno wówczas, gdy Kościół naucza, jak też gdy wyznaje. Wiara, jako swoista cnota nadprzyrodzona, wszczepiona w ludzkiego ducha, pozwala nam uczestniczyć w poznaniu Bożym, jako odpowiedź na objawione Jego Słowo; właśnie dlatego jest rzeczą konieczną, by Kościół w wyznawaniu i nauczaniu tej wiary pozostawał ściśle wierny wobec Bożej prawdy (*41) i by ta wierność wyrażała się w żywej postawie zgodnej z rozumem uległości (*42). Sam Chrystus Pan w trosce o tę wierność dla prawdy Bożej przyobiecał Kościołowi specjalną pomoc Ducha Prawdy, wyposażył w dar nieomylności (*43) tych, którym zlecił przekazywanie tej prawdy, jej nauczanie (por. Mt 28, 19); jak to dokładnie określił Sobór Watykański I (*44), a powtórzył Sobór Watykański II (*45) - wyposażył również cały Lud Boży w szczególny zmysł wiary (*46). W ten sposób staliśmy się uczestnikami owego posłannictwa Chrystusa - Proroka, poprzez które spełniamy wraz z Nim posługę Bożej prawdy w Kościele. Odpowiedzialność za prawdę Bożą oznacza równocześnie jej umiłowanie i dążność do takiego zrozumienia, które nam samym, a także i drugim, tę prawdę może przybliżyć w całej jej zbawczej mocy, w jej wspaniałości, w całej głębi i prostocie zarazem. Umiłowanie to i dążność do zrozumienia muszą iść z sobą w parze, jak o tym świadczą dzieje Świętych Kościoła. Najwięcej autentycznego światła rozjaśniającego prawdę Bożą, przybliżającego samą Bożą Rzeczywistość, mieli zawsze ci, którzy do tej prawdy przybliżali się z czcią i miłością. Była to nade wszystko miłość do Chrystusa, żywego Słowa Bożej Prawdy, była to z kolei miłość do jej ludzkiego wyrazu w Ewangelii, w Tradycji, w Teologii. I dzisiaj również o takie zrozumienie i o taką interpretację Słowa Bożego chodzi nade wszystko: o taką teologię. Teologia zawsze miała i nadal ma ogromne znaczenie dla tego, aby Kościół - Lud Boży mógł twórczo i owocnie uczestniczyć w prorockim posłannictwie Chrystusa. Dlatego też teologowie jako słudzy prawdy Bożej, poświęcający swe studia i prace dla coraz wnikliwszego jej zrozumienia, nie mogą nigdy stracić z oczu tego znaczenia swej posługi w Kościele, które zawiera się w pojęciu "intellectus fidei". Pojęcie to funkcjonuje jakby w dwustronnym rytmie "intellege, ut credas; crede, ut intellegas" (*47), a funkcjonuje prawidłowo wówczas, gdy stara się służyć nauczaniu (magisterium), którego obowiązek spoczywa w Kościele na Biskupach zjednoczonych węzłem hierarchicznej wspólnoty z Następcą Piotra, a w ślad za tym, gdy stara się służyć nauczycielskiej i duszpasterskiej ich trosce oraz zadaniom apostolskim całego Ludu Bożego. Tak jak w dawniejszych epokach, tak i teraz - i bardziej jeszcze jest powołaniem teologów i wszystkich ludzi nauki w Kościele, ażeby łączyli wiarę z wiedzą i mądrością, aby przyczyniali się do ich wzajemnego przenikania, jak to wyrażamy w modlitwie liturgicznej na dzień św. Alberta, doktora Kościoła. Zadanie owo dzisiaj ogromnie się rozbudowało w związku z postępem ludzkiej wiedzy, jej metod oraz osiągnięć w poznaniu świata i człowieka. Dotyczy to zarówno nauk ścisłych (szczegółowych), jak i humanistycznych, jak również filozofii, o której ścisłych związkach z teologią przypominają dekrety ostatniego Soboru (*48). W tym stale się poszerzającym i różnicującym zarazem terenie ludzkiego poznania musi też stale pogłębiać się wiara przez odsłanianie wymiaru tajemnicy objawionej, przez zrozumienie prawdy, którą sam Bóg niejako "dzieli się" z człowiekiem. Jeśli można, a nawet trzeba sobie życzyć, ażeby olbrzymia praca w tym kierunku uwzględniała pewien pluralizm metod, to jednak nie może ona odbiegać od zasadniczej jedności Nauczania Wiary i Moralności jako swego właściwego celu. Dlatego też tak nieodzowne jest ścisłe współdziałanie teologii z Magisterium. Każdy zaś z teologów w szczególny sposób winien być świadomy tego, czemu wyraz dał sam Jezus Chrystus, kiedy mówił: "nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24). Nikt przeto nie może uprawiać teologii jako zbioru swoich tylko poglądów, ale musi być świadom, że pozostaje w szczególnej łączności z tym posłannictwem Prawdy, za którą odpowiedzialny jest Kościół. Udział w prorockiej posłudze samego Chrystusa kształtuje życie całego Kościoła w podstawowym wymiarze. Szczególny udział w tej posłudze mają duszpasterze, którzy nauczają, którzy stale na różne sposoby głoszą i przekazują naukę wiary i moralności chrześcijańskiej. To nauczanie, zarówno w swej postaci misjonarskiej, jak też zwyczajnej, przyczynia się do gromadzenia Ludu Bożego wokół Chrystusa, przygotowuje do uczestniczenia w Eucharystii, wyznacza drogi życia sakramentalnego. Synod Biskupów w 1977 r. poświęcił szczególną uwagę katechezie w świecie współczesnym, a dojrzały owoc jego obrad, doświadczeń i sugestii znajdzie wkrótce swój wyraz - zgodnie z propozycją Uczestników Synodu - w odrębnym dokumencie papieskim. Katecheza stanowi z pewnością odwieczną i podstawową zarazem formę działalności Kościoła, w której przejawia się jego charyzmat prorocki: świadczenie i nauczanie idą z sobą w parze. A kiedy mowa tu na pierwszym miejscu o kapłanach, nie sposób nie wspomnieć szerokich rzesz braci i sióstr zakonnych, którzy poświęcają się pracy katechetycznej z miłości dla Boskiego Mistrza. Trudno wreszcie nie wspomnieć tylu świeckich, którzy w tej pracy znajdują wyraz swej wiary i apostolskiej odpowiedzialności. Owszem, trzeba coraz bardziej dążyć do tego, aby różne formy katechezy i różne jej dziedziny - poczynając od tej podstawowej, jaką jest katecheza rodzinna: katecheza rodziców w stosunku do swych własnych dzieci - świadczyły o powszechnym uczestnictwie całego Ludu Bożego w prorockiej posłudze samego Chrystusa. Trzeba, ażeby związana z tym odpowiedzialność Kościoła za Bożą prawdę stawała się coraz bardziej - i na różne sposoby - udziałem wszystkich. A cóż powiedzieć tutaj o specjalistach z różnych dziedzin, o przedstawicielach nauk przyrodniczych, humanistycznych, o lekarzach, prawnikach, o ludziach sztuki i techniki, o nauczycielach różnych stopni i specjalności! Wszyscy oni - jako członkowie Ludu Bożego - mają swój udział w prorockim posłannictwie Chrystusa, w jego posłudze prawdy Bożej, również i przez to, że kierują się rzetelnym odniesieniem do prawdy w każdej dziedzinie, że wychowują innych w prawdzie i uczą ich dojrzewać do miłości i sprawiedliwości. Tak tedy poczucie odpowiedzialności za prawdę jest jednym z podstawowych punktów spotkania Kościoła z każdym człowiekiem, a także jednym z podstawowych wymagań określających powołanie człowieka we wspólnocie Kościoła. Kościół naszych czasów, kierując się odpowiedzialnością za prawdę musi trwać w wierności dla swej własnej istoty, w którą wpisane jest posłannictwo prorockie pochodzące od samego Chrystusa: "Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam (...) weźmijcie Ducha Świętego" (J 20, 21 n.). 20. Eucharystia i Pokuta W Tajemnicy Odkupienia, czyli zbawczego dzieła samego Jezusa Chrystusa, Kościół uczestniczy nie tylko przez wierność dla Słowa, dla Ewangelii swojego Mistrza przez posługę prawdy - ale równocześnie przez pełne nadziei i miłości poddanie się zbawczej mocy Jego działania, którą wyraził i zawarł w sposób sakramentalny nade wszystko w Eucharystii (*49). Jest ona ośrodkiem i szczytem całego życia sakramentalnego, poprzez które każdy chrześcijanin doznaje zbawczej mocy Odkupienia, poczynając od mysterium Chrztu św., w którym zostajemy zanurzeni w śmierci Chrystusa, aby stać się uczestnikami Jego Zmartwychwstania (por. Rz 6, 3 nn.), jak uczy Apostoł. W świetle tej właśnie nauki jeszcze jaśniejsze się staje, dlaczego całe życie sakramentalne Kościoła oraz każdego chrześcijanina osiąga swój szczyt i swą pełnię właśnie w Eucharystii. W tym Sakramencie bowiem odnawia się stale z woli Chrystusa tajemnica tej ofiary, którą złożył On z Siebie Samego Ojcu na ołtarzu krzyża, ofiary, którą Ojciec przyjął, odwzajemniając bezgraniczne oddanie swego Syna, kiedy Ten stał się posłuszny aż do śmierci (por. Flp 2, 8), swoim Ojcowskim oddaniem - a był to dar nowego Życia nieśmiertelnego w zmartwychwstaniu, gdyż Ojciec jest pierwszym Źródłem i Dawcą życia od początku. To nowe Życie, które obejmuje uwielbienie Ciała ukrzyżowanego Chrystusa, stało się skutecznym znakiem nowego obdarowania ludzkości Duchem Świętym, przez którego Boże życie, jakie ma Ojciec w Sobie, i które daje Synowi (por. J 5, 26; 1 J 5, 11), staje się udziałem wszystkich ludzi zjednoczonych z Chrystusem. Eucharystia jest najświętszym sakramentem tego Zjednoczenia. Sprawując ją i zarazem w niej uczestnicząc, jednoczymy się z Chrystusem ziemskim i niebiańskim zarazem, który teraz wstawia się "za nami przed obliczem Boga" (Hbr 9, 24; 1 J 2, 1), ale jednoczymy się zawsze poprzez zbawczy akt Jego ofiary, przez którą nas odkupił, tak że za wielką cenę zostaliśmy nabyci (1 Kor 6, 20). A wielkość ceny naszego odkupienia świadczy zarazem o tej wartości, jaką człowiekowi przyznaje sam Bóg, świadczy o naszej godności w Chrystusie. Stając się bowiem "dziećmi Bożymi" (J 1, 12), synami Bożego przybrania (por. Rz 8, 26), na Jego podobieństwo stajemy się równocześnie wszyscy "królestwem i kapłanami", otrzymujemy "królewskie kapłaństwo" (Ap 5, 10; 1 P 2, 9), czyli uczestniczymy w tym jedynym i nieodwracalnym oddaniu człowieka i świata samemu Ojcu, którego On, "przedwieczny Syn" (por. J 1, 1 nn. 18; Mt 3, 17; 11, 27; 17, 5; Mk 1, 11; Łk 1, 32. 35; 3, 22; Rz 1, 4; 2 Kor 1, 19; 1 J 5, 5. 20; 2 P 1, 17; Hbr 1, 2), a zarazem prawdziwy Człowiek raz na zawsze dokonał. Eucharystia jest Sakramentem, w którym wyraża się najpełniej nasz nowy byt, w którym Chrystus sam, nieustannie i wciąż na nowo daje w Duchu Świętym świadectwo duchowi naszemu (por. 1 J 5, 5 nn.), że każdy z nas jako uczestnik Tajemnicy Odkupienia ma dostęp do owoców tego synowskiego "pojednania z Bogiem" (por. Rz 5, 10 n. ; 2 Kor 5, 18 n. ; Kol 1, 20 nn.), którego On sam dokonał i stale wśród nas dokonuje przez posługę Kościoła. Prawdą zasadniczą, nie tylko doktrynalną ale równocześnie egzystencjalną jest, że Eucharystia buduje Kościół (*50), buduje jako autentyczną wspólnotę Ludu Bożego, jako zgromadzenie wiernych naznaczone tym samym znamieniem jedności, która była udziałem apostołów i pierwszych uczniów Pana. Eucharystia wciąż na nowo buduje tę wspólnotę i jedność. Zawsze zaś buduje ją i zawsze odracza na zbawczym zrębie ofiary samego Chrystusa przez to, że odnawia Jego śmierć krzyżową (*51), za cenę której nas odkupił. Dlatego też w Eucharystii dotykamy niejako samej tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej, jak o tym świadczą słowa ustanowienia, które mocą tego ustanowienia stały się słowami nieustannego sprawowania Eucharystii przez powołanych do tego w Kościele szafarzy. Kościół żyje Eucharystią, żyje pełnią tego Sakramentu, którego zdumiewająca treść i znaczenie tylokrotnie znajdowało wyraz w nauczaniu Kościoła od najdawniejszych czasów aż do naszych dni (*52). Śmiało jednak możemy powiedzieć, iż nauczanie to, wspierane dociekliwością teologów, ludzi głębokiej wiary i modlitwy, ascetów i mistyków, w całej swojej wierności dla tajemnicy eucharystycznej, stale zatrzymuje się niejako na jej progu, niezdolne w całej pełni ogarnąć i wypowiedzieć wszystkiego, co ją stanowi, co w niej się wyraża i dokonuje. Zaprawdę, Ineffabile Sacramentum! Podstawowym zadaniem - a przede wszystkim widzialną łaską i źródłem nadprzyrodzonej mocy Kościoła jako Ludu Bożego - jest trwać i stale postępować w życiu eucharystycznym, w pobożności eucharystycznej, rozwijać się duchowo w klimacie Eucharystii. Ale dlatego też nie wolno nam w naszym sposobie myślenia, praktykowania, przeżywania pozbawiać tego Sakramentu - zaiste Najświętszego - jego pełnych wymiarów, jego istotnego znaczenia. Jest on równocześnie Sakramentem-Ofiarą i Sakramentem-Komunią, i Sakramentem-Obecnością. I chociaż prawdą jest, że Eucharystia zawsze była i być powinna równocześnie najgłębszym objawieniem się i sprawowaniem ludzkiego braterstwa uczniów i wyznawców Chrystusa, nie można traktować jej tylko jako "okazji" do manifestowania tego braterstwa. Należy w sprawowaniu Sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej zachować pełny wymiar Bożej tajemnicy, pełny sens tego sakramentalnego znaku, w którym Chrystus rzeczywiście obecny jest pożywany, dusza napełnia się łaską i otrzymuje zadatek przyszłej chwały (*53). Stąd konieczność ścisłego przestrzegania zasad liturgicznych oraz tego wszystkiego, co świadczy o społecznej czci oddawanej samemu Panu, oddawanej tym bardziej, że w tym sakramentalnym znaku On powierza się nam z tak bezgranicznym zaufaniem, jakby nie liczył się z naszą ludzką słabością, niegodnością, a także przyzwyczajeniami, rutyną czy wręcz możliwością zniewagi. Wszyscy w Kościele, a nade wszystko Biskupi i Kapłani, niech czuwają, aby ten Sakrament Miłości znajdował się w samym centrum życia Ludu Bożego, aby poprzez wszelkie objawy czci należnej starano się przede wszystkim okazywać Chrystusowi "miłość za miłość", aby stawał się On prawdziwie "życiem naszych dusz" (por. J 6, 52. 58; 14, 6; Ga 2, 20). Nigdy też nie mogą zejść z naszej pamięci te słowa św. Pawła: "niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha" (1 Kor 11, 28). Owo apostolskie wezwanie wskazuje - bodaj pośrednio - na ścisły związek Eucharystii z Pokutą. Istotnie bowiem, jeśli pierwszym słowem Chrystusowego nauczania, pierwszym zwrotem Ewangelii-Dobrej Nowiny było: "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (metanoeite) (Mk 1, 15), to Sakrament Męki, Krzyża i Zmartwychwstania w szczególny sposób zdaje się utrwalać i ugruntowywać to wezwanie w naszych duszach. Eucharystia i Pokuta stają się w ten sposób jakby dwoistym, a zarazem głęboko spójnym wymiarem autentycznego życia w duchu Ewangelii, życia prawdziwie chrześcijańskiego. Chrystus, który zaprasza do uczty eucharystycznej, to zawsze równocześnie ten Chrystus, który wzywa do pokuty, który powtarza: "nawracajcie się" (tamże). Bez tego stałego i wciąż na nowo podejmowanego wysiłku w kierunku nawrócenia samo uczestniczenie w Eucharystii zostałoby pozbawione swej pełnej skuteczności zbawczej. Zanikłaby w nim, a w każdym razie spłyciłaby się ta szczególna gotowość składania Bogu "duchowej ofiary" (por. 1 P 2, 5), w której wyraża się, w sposób najbardziej zasadniczy i powszechny zarazem nasz udział w kapłaństwie Chrystusa. Kapłaństwo bowiem w Chrystusie samym łączy się z Jego własną ofiarą, z Jego własnym oddaniem Ojcu. A to oddanie, właśnie dlatego że jest bezgraniczne, rodzi w nas - ludziach poddanych wielorakim ograniczeniom - potrzebę coraz dojrzalszego zwrotu do Boga, stałego i coraz pełniejszego nawrócenia. W ostatnich latach bardzo wiele uczyniono w tym celu, aby uwydatnić - zgodnie zresztą z najstarszą tradycją Kościoła - wymiar wspólnotowy pokuty, a zwłaszcza samego Sakramentu Pokuty, w praktyce Kościoła. Są to pożyteczne poczynania, które z pewnością posłużą dla wzbogacenia praktyki pokutnej Kościoła współczesnego. Nie możemy jednak zapominać, że samo nawrócenie jest aktem wewnętrznym o szczególnej głębi, w którym człowiek nie może być zastąpiony przez innych, nie może być "wyręczony" przez wspólnotę. Chociaż więc wspólnota braterska wiernych uczestniczących w nabożeństwie pokutnym ogromnie dopomaga w akcie osobistego nawrócenia - to jednak w ostateczności trzeba, ażeby w tym akcie wypowiedział się człowiek sam całą głębią swego sumienia, całym poczuciem swej grzeszności i swego zawierzenia Bogu, stojąc tak jak Psalmista wobec Niego samego z tym wyznaniem: "Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem" (Ps 50 [51], 6). Kościół przeto, zachowując wiernie wielowiekową praktykę Sakramentu Pokuty, praktykę indywidualnej spowiedzi związanej z osobistym żalem za grzechy i postanowieniem poprawy, strzeże szczególnego prawa ludzkiej duszy. Jest to prawo do najbardziej osobistego spotkania się człowieka z Chrystusem ukrzyżowanym i przebaczającym. Z Chrystusem, który mówi - przez posługę szafarza Sakramentu Pojednania - "odpuszczają ci się twoje grzechy" (Mk 2, 5); "idź, a od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11). Jest to, jak widać, równocześnie prawo samego Chrystusa do każdego z tych, których odkupił, prawo do spotkania się z każdym z nas w tym kluczowym momencie życia duszy, jakim jest moment nawrócenia, a zarazem odpuszczenia. Kościół, strzegąc Sakramentu Pokuty, wyznaje przez to w sposób szczególny wiarę w Tajemnicę Odkupienia jako rzeczywistość żywotną i życiodajną, która odpowiada ludzkiej grzeszności, ale także pragnieniom ludzkich sumień. "Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni" (Mt 5, 6). Sakrament Pokuty jest drogą tego nasycenia człowieka sprawiedliwością, która pochodzi od samego Odkupiciela. W Kościele, który przede wszystkim w naszych czasach skupia się w sposób szczególny wokół Eucharystii, który pragnie, aby autentyczna wspólnota eucharystyczna mogła stawać się znakiem stopniowo dojrzewającej jedności wszystkich chrześcijan, powinna zatem istnieć żywa potrzeba pokuty sakramentalnej (*54), jak również pokuty pojętej jako cnota. Tej ostatniej dał wyraz Paweł VI w Konstytucji apostolskiej Paenifemini (*55). Jednym z zadań Kościoła jest wprowadzenie w życie nauki tam zawartej. Zapewne więc będziemy musieli uczynić tę sprawę tematem wspólnej refleksji, przedmiotem wielu dalszych ustaleń w duchu pasterskiej kolegialności i w poszanowaniu różnych w tym względzie tradycji, a także różnych okoliczności życia współczesnych ludzi. Tym niemniej jest rzeczą oczywistą, że Kościół nowego Adwentu, Kościół, który stale przygotowuje się na nowe przyjście Pana, musi być Kościołem Eucharystii i Pokuty. Tylko w tym duchowym profilu swej żywotności i swej działalności jest on Kościołem Bożej Misji, Kościołem "in statu missionis", tak jak ukazał nam jego oblicze Sobór Watykański II. 21. Powołanie chrześcijańskie: służyć i królować Tenże Sobór, budując od samych podstaw obraz Kościoła-Ludu Bożego poprzez wskazanie na troiste posłannictwo samego Chrystusa, w którym uczestnicząc stajemy się właśnie Bożym Ludem, uwydatnił również ten rys chrześcijańskiego powołania, który wypada określić jako "królewski". Aby w pełni ukazać bogactwo soborowej nauki, należałoby w tym miejscu odwołać się do wielu rozdziałów i paragrafów Konstytucji Lumen gentium, a także wielu innych dokumentów soborowych. Wśród tego całego bogactwa jedno wszakże wydaje się najistotniejsze: uczestniczyć w posłannictwie królewskim Chrystusa to znaczy odnajdować w sobie i w drugich tę szczególną godność Bożego powołania, którą można określić jako "królewskość". Godność ta wyraża się w gotowości służenia na wzór Chrystusa, który nie przyszedł, aby Jemu służono, ale by On służył (por. Mt 20, 28). Jeśli zaś w świetle tej Chrystusowej postawy prawdziwie "panować" można tylko "służąc" - to równocześnie "służenie" domaga się tej duchowej dojrzałości, którą należy określić właśnie jako "panowanie". Aby umiejętnie i skutecznie służyć drugim, trzeba umieć panować nad samym sobą, trzeba posiadać cnoty, które to panowanie umożliwiają. Nasze uczestnictwo w królewskim posłannictwie Chrystusa - w Jego właśnie "królewskiej posłudze" - jest ściśle związane z każdą dziedziną moralności chrześcijańskiej i ludzkiej zarazem. Sobór Watykański II, ukazując pełny obraz Ludu Bożego, przypominając jakie miejsce mają nie tylko duchowni, ale i świeccy, i nie tylko przedstawiciele hierarchii, ale także instytutów życia konsekrowanego, nie wyprowadził tego obrazu z jakiejś tylko przesłanki socjologicznej. Oczywiście, że Kościół, jako ludzka społeczność, może być również badany i określany w tych kategoriach, jakimi posługują się nauki o każdym ludzkim społeczeństwie. Jednakże kategorie te nie wystarczają. Istotna dla całej wspólnoty Ludu Bożego i dla każdego jej członka jest nie tylko jakaś specyficzna "przynależność społeczna", ale istotne jest dla każdego i dla wszystkich szczególne "powołanie". Kościół bowiem jako Lud Boży jest równocześnie - wedle wspomnianej już nauki św. Pawła, ujętej tak wspaniale przez Piusa XII - "Ciałem Mistycznym Chrystusa" (*56). Przynależność doń pochodzi ze szczególnego wezwania połączonego ze zbawczym działaniem Łaski. Jeśli przeto chcemy przedstawić sobie całą rozległą i wielorako zróżnicowaną wspólnotę Ludu Bożego, musimy przede wszystkim widzieć Chrystusa, który każdemu w tej wspólnocie w jakiś sposób mówi: "pójdź za Mną" (J 1, 43). Jest to społeczność uczniów i wyznawców, z których każdy w jakiś sposób - czasem bardzo wyraźnie uświadomiony i konsekwentny, a czasem słabo uświadomiony i bardzo niekonsekwentny - idzie za Chrystusem. W tym przejawia się zarazem na wskroś "osobowy" profil i wymiar tej społeczności, która - pomimo wszystkich braków życia wspólnotowego w ludzkim tego słowa znaczeniu - jest wspólnotą właśnie przez to, że wszyscy w jakiś sposób stanowią ją z samym Chrystusem, choćby tylko przez to, że noszą na swej duszy niezniszczalne znamię chrześcijanina. Sobór Watykański II wiele uwagi poświęcił właśnie temu, żeby ukazać, w jaki sposób ta "ontologiczna" wspólnota uczniów i wyznawców ma się stawać coraz bardziej również "po ludzku" świadomą wspólnotą życia i działania. Inicjatywy Soboru w tej dziedzinie znalazły swą kontynuację w wielu dalszych poczynaniach o charakterze synodalnym, apostolskim i organizacyjnym. Stale jednakże musimy mieć przed oczyma tę prawdę, że każde z tych poczynań o tyle służy prawdziwej odnowie Kościoła, o tyle przyczynia się do tego, że niesie on autentyczne światło Chrystusa, "światłość narodów" (*57), o ile opiera się na rzetelnej świadomości powołania i odpowiedzialności za tę szczególną łaskę, jedyną i niepowtarzalną, dzięki której każdy chrześcijanin we wspólnocie Ludu Bożego buduje Ciało Chrystusa. Należy tę zasadę, która jest kluczową regułą całej chrześcijańskiej "praxis", "praktyki" apostolskiej i duszpasterskiej, praktyki życia wewnętrznego i życia społecznego - odnieść do wszystkich i do każdego wedle stosownej proporcji. I Papież musi ją stosować do siebie, i każdy Biskup. Muszą tej zasadzie pozostawać wierni kapłani, zakonnicy i zakonnice. Muszą wedle niej kształtować swoje życie małżonkowie i rodzice, kobiety i mężczyźni, ludzie różnych stanów i zawodów, od najwyżej społecznie postawionych do tych, którzy spełniają najprostsze prace. Jest to właśnie zasada owej "królewskiej służby", która każdemu z nas nakazuje za wzorem Chrystusa wymagać od siebie; wymagać właśnie tego, do czego jesteśmy powołani, i do czego, przyjmując powołanie, sami zobowiązaliśmy się z Łaską Bożą. Taka wierność powołaniu otrzymanemu przez Chrystusa od Boga niesie z sobą ową solidarną odpowiedzialność za Kościół, do której Sobór Watykański II chce wychować wszystkich chrześcijan. W Kościele bowiem jako we wspólnocie Bożego Ludu, prowadzonego od wewnątrz działaniem Ducha Świętego, każdy ma "własny dar", jak uczy św. Paweł (1 Kor 7, 7; por. 12, 7. 27; Rz 12, 6; Ef 4, 7). Ten zaś "dar", będąc jego własnym powołaniem, własnym udziałem w zbawczym dziele Chrystusa, równocześnie służy drugim, buduje Kościół i buduje braterskie wspólnoty w różnym zakresie ludzkiego bytowania na ziemi. Wierność powołaniu, czyli wytrwała gotowość "królewskiej służby", posiada szczególne znaczenie dla tej wielorakiej budowy, gdy chodzi o zadania najbardziej zobowiązujące, od których też najwięcej zależy w życiu naszych bliźnich i całej społeczności. Taką wiernością swemu powołaniu winni się odznaczać małżonkowie, jak to wynika z nierozerwalnego charakteru sakramentalnej instytucji małżeństwa. Podobną wiernością swemu powołaniu winni się odznaczać kapłani, jak to wynika z niezniszczalnego charakteru, który Sakrament Kapłaństwa wyciska na ich duszach. Przyjmując ten Sakrament, my w Kościele Łacińskim zobowiązujemy się świadomie i dobrowolnie do życia w dozgonnej bezżenności, każdy z nas więc musi czynić wszystko, aby z Łaską Bożą zachować wdzięczność za ten dar i pozostać wiernym zobowiązaniu przyjętemu na zawsze. Podobnie jak małżonkowie ze wszystkich sił muszą się starać, aby wytrwać w jedności małżeńskiej, budując tym swoim świadectwem miłości wspólnotę rodzinną i wychowując nowe pokolenia ludzi zdolnych do tego, aby całe swoje życie znów poświęcić własnemu powołaniu, czyli owej "królewskiej służbie", której przykład i wzór najwspanialszy daje nam Jezus Chrystus. Jego Kościół, który wszyscy stanowimy, jest "dla ludzi" w tym właśnie znaczeniu, że w oparciu o wzór Chrystusa (*58), i współpracując z Łaską, którą On nam wysłużył, możemy osiągnąć owo "panowanie", czyli urzeczywistnić dojrzałe człowieczeństwo w każdym z nas. Dojrzałe człowieczeństwo oznacza pełne użycie daru wolności, który otrzymaliśmy od Stwórcy, kiedy powołał do istnienia człowieka "na swój obraz i podobieństwo". Szczególnym miejscem tego daru staje się poświęcenie bez reszty całej swojej ludzkiej osoby w duchu oblubieńczej miłości dla Chrystusa, a wraz z Chrystusem dla wszystkich, do których On skierowuje ludzi - mężczyzn czy kobiety - tak całkowicie Mu oddanych. Oto ideał życia zakonnego podejmowany przez dawne i nowe zakony i zgromadzenia, a także przez instytuty świeckie, wedle rad ewangelicznych. W naszych czasach nieraz błędnie się mniema, że wolność sama jest dla siebie celem, że człowiek jest wolny, kiedy jej używa w jakikolwiek sposób, że do tego należy dążyć w życiu jednostek i społeczeństw. Tymczasem wolność jest wielkim dobrem wówczas, kiedy umiemy świadomie jej używać dla tego wszystkiego, co jest prawdziwym dobrem. Chrystus uczy nas, że najwspanialszym wypełnieniem wolności jest miłość, która urzeczywistnia się w oddaniu i służbie. Do takiej to właśnie "wolności wyswobodził nas Chrystus" (Ga 5, 1; por. 5, 13) i stale wyzwala. Kościół czerpie stąd nieustanne natchnienie, wezwanie i impuls dla swego posłannictwa i swej posługi wśród wszystkich ludzi. Pełna prawda o ludzkiej wolności jest głęboko wpisana w Tajemnicę Odkupienia. Kościół wówczas w całej pełni służy ludzkości, kiedy tę prawdę odczytuje z niesłabnącą uwagą, z żarliwą miłością, z dojrzałym przejęciem, kiedy w całej swej wspólnocie, a równocześnie poprzez wierność powołaniu każdego chrześcijanina przenosi ją w życie ludzkie i przyobleka w jego realny kształt. W ten sposób potwierdza się również to, co powiedziano już powyżej: człowiek jest i wciąż staje się drogą codziennego życia Kościoła. 22. Matka naszego zawierzenia Kiedy przeto u początku nowego pontyfikatu myśli moje i serce skierowuję ku Odkupicielowi człowieka, przez to samo pragnę wejść i wniknąć w najgłębszy rytm życia Kościoła. Jeśli bowiem Kościół żyje swoim własnym życiem, to tylko dzięki temu, że czerpie je od Chrystusa, który zawsze tego tylko pragnie, abyśmy to życie mieli - i mieli w obfitości (por. J 10, 10). Równocześnie ta pełnia życia, która jest w Nim, jest dla człowieka. Kościół przeto, jednocząc się z całym bogactwem Tajemnicy Odkupienia, najbardziej staje się Kościołem żywych ludzi - żywych, bo ożywianych od wewnątrz działaniem Ducha Prawdy (J 16, 13), bo nawiedzanych miłością, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych (por. Rz 5, 5). Celem wszelkiej w Kościele posługi - apostolskiej, duszpasterskiej, kapłańskiej, biskupiej - jest zachować tę dynamiczną spójnię Tajemnicy Odkupienia z każdym człowiekiem. Kiedy uświadamiamy sobie to zadanie, wówczas jeszcze lepiej zdajemy się rozumieć co to znaczy, że Kościół jest matką (*59), a równocześnie co to znaczy, że Kościół zawsze, a Kościół naszych czasów w szczególności, potrzebuje Matki. Należy się szczególna wdzięczność Ojcom Soboru Watykańskiego II za to, że tej prawdzie dali wyraz w Konstytucji Lumen gentium poprzez bogatą naukę mariologiczną w niej zawartą (*60). Skoro zaś Paweł VI, natchniony duchem tej nauki, zaczął nazywać Matkę Chrystusa Matką Kościoła (*61), co znalazło swój szeroki oddźwięk, niech i Jego niegodnemu Następcy wolno będzie odwołać się do tej Matki przy końcu niniejszych rozważań, które wypadało rozwinąć na początku jego papieskiej posługi. Jest Maryja Matką Kościoła dlatego, że na mocy niewypowiedzianego wybrania samego Ojca Przedwiecznego (*62) i pod szczególnym działaniem Ducha Miłości (*63) dała ludzkie życie Synowi Bożemu, od którego bierze łaskę i godność wybrania cały Lud Boży, a "dla którego wszystko i przez którego wszystko" (Hbr 2, 10). Jej własny Syn chciał wyraźnie rozszerzyć macierzyństwo swej rodzonej Matki - rozszerzyć w szczególnym znaczeniu, łatwo dostępnym dla ludzkich dusz i serc - wskazując Jej z wysokości krzyża swego umiłowanego Ucznia jako syna (por. J 19, 26). Chciał też Duch Święty, ażeby Ona sama, po Wniebowstąpieniu Pańskim, trwała w Wieczerniku na modlitwie i oczekiwaniu wspólnie z Apostołami aż do dnia Pięćdziesiątnicy, w którym widzialnie miał narodzić się Kościół, wychodząc z ukrycia (por. Dz 1, 14; 2). A z kolei całe pokolenia uczniów, wyznawców, miłośników Chrystusa - tak jak Apostoł Jan - niejako zabierały do siebie (por. J 19, 27) tę Matkę, w ten sposób od początku objawioną w dziejach zbawienia i w posłannictwie Kościoła. My więc wszyscy, którzy stanowimy dzisiejsze pokolenie uczniów, wyznawców i miłośników Chrystusa, również pragniemy z Nią szczególnie się zjednoczyć. Czynimy to z całym przywiązaniem do starej tradycji, a równocześnie z pełnym poszanowaniem i miłością dla członków wszystkich Wspólnot chrześcijańskich. Czynimy to z najgłębszej potrzeby wiary, nadziei i miłości. Jeśli bowiem na tym trudnym i odpowiedzialnym etapie dziejów Kościoła i ludzkości widzimy szczególną potrzebę zwrócenia się do Chrystusa, który jest Panem swojego Kościoła i Panem dziejów człowieka poprzez Tajemnicę Odkupienia - to zdaje się nam, że nikt inny tak jak Ona nie potrafi nas wprowadzić w Boski i ludzki zarazem wymiar tej tajemnicy. Nikt tak jak Maryja nie został wprowadzony w nią przez Boga samego. Na tym polega wyjątkowy charakter Łaski Bożego Macierzyństwa. Macierzyństwo to nie tylko jest jedyną i niepowtarzalną w dziejach rodu ludzkiego godnością, ale także jedynym co do swej głębi i co do swego zasięgu uczestnictwem w Boskim planie zbawienia człowieka przez Tajemnicę Odkupienia. Tajemnica ta ukształtowała się poniekąd pod sercem Dziewicy z Nazaret, gdy Ona wypowiedziała swoje "fiat". Od tego zaś momentu to dziewicze i macierzyńskie zarazem serce pod szczególnym działaniem Ducha Świętego podąża stale za dziełem własnego Syna i rozprzestrzenia się ku wszystkim, których jezus Chrystus objął i stale obejmuje swą niewyczerpaną miłością. Dlatego też i to serce musi być po macierzyńsku niewyczerpane. Sam zaś macierzyński rys tej miłości, który Bogarodzica wnosi w Tajemnicę Odkupienia i w życie Kościoła, wyraża się w szczególnej bliskości względem człowieka i wszystkich jego spraw. Na tym polega tajemnica Matki. Kościół, który w Nią się wpatruje ze szczególną miłością i nadzieją, pragnie coraz głębiej przyswajać sobie tę tajemnicę. W tym bowiem rozpoznaje zarazem drogę swego życia codziennego, którą jest każdy człowiek. Odwieczna Miłość Ojca wypowiedziana w dziejach ludzkości przez Syna, którego Ojciec dał, "aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16), przybliża się do każdego z nas poprzez tę Matkę, nabiera znamion bliskich, jakby łatwiej dostępnych dla każdego człowieka. I dlatego Maryja musi się znajdować na wszystkich drogach codziennego życia Kościoła. Poprzez Jej macierzyńską obecność Kościół nabiera szczególnej pewności, że żyje życiem swojego Mistrza i Pana, że żyje Tajemnicą Odkupienia w całej jej życiodajnej głębi i pełni, i równocześnie ten sam Kościół, zakorzeniony w tylu rozlicznych dziedzinach życia całej współczesnej ludzkości, uzyskuje także tę jakby doświadczalną pewność, że jest po prostu bliski człowiekowi, każdemu człowiekowi, że jest jego Kościołem: Kościołem Ludu Bożego. Stojąc wobec tych zadań, jakie wyrastają na drogach Kościoła - na tych drogach, które tak wyraźnie już ukazał Papież Paweł VI w pierwszej Encyklice swego Pontyfikatu - uświadamiając sobie nieodzowność tych wszystkich dróg, a równocześnie trudności, jakie się na nich spiętrzają, tym bardziej odczuwamy potrzebę głębokiej więzi z Chrystusem. Odzywają się w nas mocnym echem te słowa, które On powiedział: "beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15, 5). Odczuwamy także nie tylko potrzebę, ale wręcz potężny imperatyw jakiejś wielkiej, wzmożonej i spotęgowanej modlitwy całego Kościoła. Tylko modlitwa może sprawić, żeby te wielkie zadania i spiętrzające się trudności nie stawały się źródłem kryzysów, ale okazją i niejako podłożem coraz dojrzalszych osiągnięć w pochodzie Ludu Bożego ku Ziemi Obiecanej na tym etapie dziejów, gdy zbliżamy się do kresu drugiego tysiąclecia. I dlatego też, kończąc to rozważanie gorącym i pokornym wezwaniem do modlitwy pragnę, abyśmy na tej modlitwie trwali złączeni z Maryją, Matką Jezusa (por. Dz 1, 14), tak jak trwali Apostołowie i Uczniowie Pańscy po Wniebowstąpieniu w jerozolimskim Wieczerniku (por. Dz 1, 13). I proszę nade wszystko samą niebiańską Matkę Kościoła, aby raczyła na tej modlitwie nowego Adwentu ludzkości trwać z nami, którzy stanowimy Kościół, czyli Ciało Mistyczne Jej rodzonego Syna. Ufam, że poprzez taką modlitwę otrzymamy zstępującego na nas Ducha Świętego (por. Dz 1, 8) i staniemy się świadkami Chrystusa "aż po krańce ziemi" (tamże), podobnie jak ci, którzy z Wieczernika jerozolimskiego wyszli w dniu Pięćdziesiątnicy. Z Błogosławieństwem Apostolskim. W Rzymie, u Św. Piotra, dnia 4 marca 1979 r., w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, w pierwszym roku mojego Pontyfikatu. Jan Paweł II, papież Przypisy 1. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen Gentium, nr 1: AAS 57 (1965) 5. 2. Paweł VI, Enc. Ecclesian suam: AAS 56 (1964) 650 nn. 3. Tu wypada wymienić ważniejsze dokumenty pontyfikatu Pawła VI. O niektórych z nich on sam mówił w homilii wygłoszonej w czasie Mszy świętej w uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła w 1978 r. : Enc. Ecclesiam suam: AAS 56 (1964) 609-659; List apost. Investigabiles divitias Christi: AAS 57 (1965) 298-301; Enc. Mysterium fidei: AAS 57 (1965) 753-774; Enc. Sacerdotalis caelibatus: AAS 59 (1967) 657-697; Sollemnis professio fidei: AAS 60 (1968) 433-445; Enc. Humanae vitae: AAS 60 (1968) 481-503; Adhort. apost. Quinque iam anni: AAS 63 (1971) 97-106; Adhort. apost. Evangelica testificatio: AAS 63 (1971) 497-535; Adhort. apost. Paterna cum benevolentia: AAS 67 (1975) 5-23; Adhort. apost. Gaudete in Domino: AAS 67 (1975) 289-322; Adhort. apost. Evangelii nuntiandi: AAS 68 (1976) 5-76. 4. Paweł VI, Adhort. Apost. Evangelii nuntiandi: AAS 68 (1976) 5-76. 5. Por. Sobór Wat. I, Konst. dogm. o wierze katolickiej, Dei Filius, Can. III De fide, n. 6: Conciliorum Oecumenicorum Decreta, Wyd. Istituto per le Scienze Religiose, Bologna 1973, s. 811. 6. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 1: AAS 57 (1965) 5. 7. Por. Rz 8, 20. 19 nn. ; Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 2; 13: AAS 58 (1966) 1026; 1034 n. 8. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 22: AAS 58 (1966) 1042 n. 9. Por. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 37: AAS 58 (1966) 1054 n. ; Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 48: AAS 57 (1965) 53 n. 10. Św. Tomasz, Summa Theol. III, q. 46, a. 1, ad 3. 11. Por. św. Justyn, I Apologia, 1-4; II Apologia 7 (8) 1-4; 10, 1-3; 13, 3-4: Florilegium Patristicum II, Bonn 1911, 81, 125, 133; św. Klemens Aleksandryjski, Stromata I, 19, 91-94: Sources Chretiennes, 30, 117 n, ; Sobór Wat. II, Dekr. o działalności misyjnej Kościoła, Ad gentes, nr 11: AAS 58 (1966) 960; Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 17: AAS 57 (1965) 21. 12. Por. Dekl. o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, Nostra Aetate, nr 3-4: AAS 58 (1966) 741-743. 13. Por. Sobór Wat. II, Dekl. o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, Nostra Aetate, nr 1 nn. : AAS 58 (1966) 740 nn. 14. Por. Sobór Wat. II, Dekl. o wolności religijnej, Dignitatis humanae, nr 1-15: AAS 58 (1966) 929-946. 15. Paweł VI, Adhort. apost. Evangelii nuntiandi, nr 6: AAS 68 (1976) 9. 16. Por. AAS 58 (1966) 936 nn. 17. Por. Paweł VI, Enc. Ecclesiam suam: AAS 56 (1964) 609-659. 18. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 22: AAS 58 (1966) 1042. 19. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 91: AAS (1966) 1113. 20. Tamże, nr 38: AAS 58 (1966) 1056. 21. Tamże, nr 76: AAS 58 (1966) 1099. 22. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 24: AAS 58 (1966) 1045. 23. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele współczesnym, Gaudium et spes, nr 10: AAS 58 (1966) 1032. 24. Tamże, AAS 58 (1966) 1033. 25. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 38: AAS 58 (1966) 1056; Paweł VI, Enc. Populorum progressio, nr 21: AAS 59 (1967) 267. 26. Rdz 1, 28; por. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 74. 78: AAS 58 (1966) 1095 n. : Dekr. o środkach społecznego przekazywania myśli, Inter mirifica, nr 6: AAS 56 (1964) 147. 27. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 10. 36: AAS 57 (1965) 14 n. 41 n. 28. Por. Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 35: AAS 58 (1966) 1053; Paweł VI, Enc. Populorum progressio, nr 14: AAS 59 (1967) 264; Przemówienie do Korpusu Dypl., 7 stycznia 1965: AAS 57 (1965) 232. 29. Por. Pius XII. Przemówienie radiowe z okazji 50 rocznicy Enc. Rerum novarum wygłoszone w dniu 1 czerwca 1941: AAS 33 (1941) 195-205; Przemówienie radiowe z okazji Bożego Narodzenia 24 grudnia 1941: AAS 34 (1942) 10-21; 24 grudnia 1942: AAS 35 (1943) 9-24; 24 grudnia 1943: AAS 36 (1944) 11-24; 24 grudnia 1944: AAS 37 (1945) 10-23; 24 grudnia 1947: AAS 40 (1948) 8-16; Przemówienie do Kardynałów, 24 grudnia 1945: AAS 38 (1946) 15-25; 24 grudnia 1946: AAS 39 (1947) 7-17; Jan XXIII, Enc. Mater et Magistra: AAS 53 (1961) 401-464; Enc. Pacem in terris: AAS 55 (1963) 257-304; Paweł VI, Enc. Ecclesiam suam: AAS 56 (1964) 609-659; Przemówienie do Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, 4 października 1965: AAS 57 (1965) 877-885; Enc. Populorum progressio: AAS 59 (1967) 257-299; Przemówienie do "Campesinos" kolumbijskich, 23 sierpnia 1968: AAS 60 (1968) 619-623; Przemówienie do Konf. Gen. Episk. Ameryki Łac., 24 sierpnia 1968: AAS 60 (1968) 639-649; Przemówienie na Konf. FAO, 16 listopada 1970: AAS 62 (1970) 830-838; List Apost. Octogesima adveniens: AAS 63 (1971) 401-441; Przemówienie do Kardynałów, 23 czerwca 1972: AAS 64 (1972) 496-505; Jan Paweł II, Przemówienie do trzeciej Konf. Gen. Episk. Ameryki Łac., 28 stycznia 1979: AAS 71 (1979) 187 nn. ; Przemówienie do Indian i do "Campesinos" w Oaxaca 29 stycznia 1979: AAS 71 (1979) 207 nn. ; Przemówienie do robotników w Guadalajara, 30 stycznia 1979: AAS 71 (1979) 221 nn. ; Przemówienie do robotników w Monterrey, 31 stycznia 1979: AAS 71 ( 1979) 240 nn. ; Sobór Wat. II, Dekl. o wolności religijnej, Dignitatis humanae: AAS 58 (1966) 929-941; Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes: AAS 58 (1966) 1025-1115; Dokumenty Synodu Biskupów, O sprawiedliwości w świecie: AAS 63 (1971) 923-941. 30. Jan XXIII, Enc. Mater et magistra: AAS 53 (1961) 418 nn. ; Enc. Pacem in terris: AAS 55 (1963) 289 nn. ; Paweł VI, Enc. Populorum progressio: AAS 59 (1967) 257-299. 31. Por. Jan Paweł II, Homilia wygłoszona w Santo Domingo (25 stycznia 1979) nr 3: AAS 71 (1979) 157 nn. ; Przemówienie do Indian i do "Campesinos" w Oaxaca (29 stycznia 1979) nr 2: AAS 71 (1979) 207 nn. ; Przemówienie do robotników w Monterrey (31 stycznia 1979) nr 4: AAS 71 (1979) 242. 32. Por. Paweł VI, List Apost. Octogesima adveniens, nr 42: AAS 63 (1971) 431. 33. Por. Pius XI, Enc. Quadragesimo anno: AAS 23 (1931) 213; Enc. Non abbiamo bisogno: AAS 23 (1931) 285-312; Enc. Divini Redemptoris: AAS 29 (1937) 65-106; Enc. Mit brennender Sorge: AAS 29 (1937), 145-167; Pius XII, Enc. Summi Pontificatus: AAS 31 (1939) 413-453. 34. Por. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 31: AAS 58 (1966) 1050. 35. Por. AAS 58 (1966) 929-946. 36. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 22: AAS 58 (1966) 1042. 37. Confes., I, 1: CSEL 33, 1. 38. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 16: AAS 57 (1965) 20. 39. Tamże, nr 1: AAS 57 (1965) 5. 40. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 31-36: AAS 57 (1965) 37-42. 41. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Objawieniu Bożym, Dei Verbum, nr 5, 10, 21: AAS 58 (1966) 819; 822; 827 n. 42. Por. Sobór Wat. I, Konst. dogm. o wierze katol., Dei Filius, rozdz. 3: wyd. cyt., 807. 43. Por. Sobór Wat. I, Konst. dogm. I o Kościele Chrystusowym, Pastor aeternus, wyd. cyt. 811-816; Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 25: AAS 57 (1965) 30 n. 44. Por. Sobór Wat. I, Konst. dogm. I o Kościele Chrystusowym, Pastor aeternus, jak wyżej. 45. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 18-27: AAS 57 (1965) 21-33. 46. Tamże, nr 12, 35: AAS 57 (1965) 16 n. 40 n. 47. Św. Augustyn, Sermo, 43, 7-9: PL 38, 257 n. 48. Por. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, nr 44. 57. 62: AAS 58 (1966) 1064 n., 1077 nn., 1079 n., 1082 nn. ; Dekr. o formacji kapłańskiej, Optatam totius, nr 15: AAS 58 (1966) 722. 49. Por. Sobór Wat. II, Konst. o liturgii świętej, Sacrosanctum Concilium, nr 10: AAS 56 (1964) 102. 50. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 11: AAS 57 (1965) 15 n. ; Paweł VI, Przemówienie z dnia 15 września 1965: Insegnamenti di Paolo VI, III (1965) 1036. 51. Por. Sobór Wat. II, Konst. o liturgii świętej, Sacrosanctum Concilium. nr 47: AAS 56 (1964) 113. 52. Por. Paweł VI, Enc. Mysterium fidei: AAS 57 (1965) 553-574. 53. Por. Sobór Wat. II, Konst. o liturgii świętej, Sacrosanctum Concilium, nr 47: AAS 56 (1964) 113. 54. Por. Św. Kongr. dla Doktryny Wiary. Normae pastorales circa absolutionem sacramentialem generali modo impertiendam: AAS 64 (1972) 510-514; Paweł VI, Przemówienie do Biskupów Stanów Zjednoczonych Ameryki Płn. z okazji wizyty "ad limina" (20 kwietnia 1978): AAS 70 (1978) 328-332; Jan Paweł II, Przemówienie do Biskupów Kanady z okazji wizyty "ad limina" (17 listopada 1978): AAS 71 (1979) 32-36. 55. Por. AAS 58 (1966) 177-198. 56. Pius XII, Enc. Mystici Corporis: AAS 35 (1943) 193-248. 57. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 36: 57 (1965) 41 n. 58. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 36: AAS 57 (1965) 41 n. 59. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 63 n. : AAS 57 (1965) 64. 60. Por. tamże, rozdz. VIII, nr 52-69: AAS 57 (1965) 58-67. 61. Przemówienie na zakończenie III Sesji Soboru Wat. II (21 listopada 1964): AAS 56 (1964) 1015. 62. Por. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele, Lumen gentium, nr 56: AAS 57 (1965) 60. 63. Tamże. Spis treści Redemptor hominis I. Dziedzictwo 1. U kresu drugiego tysiąclecia 2. Pierwsze słowa nowego Pontyfikatu 3. W zawierzeniu Duchowi Prawdy i Miłości 4. W nawiązaniu do pierwszej Encykliki Pawła VI 5. Kolegialność i apostolstwo 6. Droga do zjednoczenia chrześcijan II. Tajemnica Odkupienia 7. W kręgu Tajemnicy Chrystusa 8. Odkupienie odnowionym stworzeniem 9. Boski wymiar Tajemnicy Odkupienia 10. Ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia 11. Tajemnica Chrystusa u podstaw misji Kościoła i chrześcijaństwa 12. Misja Kościoła a wolność człowieka III. Człowiek odkupiony i jego sytuacja w świecie współczesnym 13. Chrystus zjednoczył się z każdym człowiekiem 14. Wszystkie drogi Kościoła prowadzą do człowieka 15. Czego lęka się współczesny człowiek 16. Postęp czy zagrożenie? 17. Prawa człowieka: "litera" czy "duch" IV. Posłannictwo Kościoła i los człowieka 18. Kościół przejęty powołaniem człowieka w Chrystusie 19. Kościół odpowiedzialny za prawdę 20. Eucharystia i pokuta 21. Powołanie chrześcijańskie: służyć i królować 22. Matka naszego zawierzenia Dives in misericordia Encyklika Dives in misericordia Ojca Świętego Jana Pawła II o Bożym miłosierdziu Czcigodni Bracia, Umiłowani Synowie i Córki, Pozdrowienie i Apostolskie Błogosławieństwo! I Kto mnie widzi, widzi i Ojca (Por. J 14, 9) 1. Objawienie miłosierdzia "Bogaty w miłosierdziu swoim Bóg" (por. Ef 2, 4) jest Tym, którego objawił nam Jezus Chrystus jako Ojca. Objawił nam Go zaś i ukazał w sobie - Jego Synu (por. J 1, 18; Hbr 1, 1 n.). Pamiętna jest owa chwila, kiedy Filip, jeden z dwunastu Apostołów, zwracając się do Chrystusa, mówi: "Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy", a na te słowa Jezus daje następującą odpowiedź: już "tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 8 n.). Słowa te zostały wypowiedziane w czasie mowy pożegnalnej, pod koniec uczty paschalnej, z którą rozpoczynały się wydarzenia owych świętych dni, mające potwierdzić raz na zawsze, iż "Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia" (Ef 2, 4 n.). Idąc za nauką Soboru Watykańskiego II i odpowiadając na szczególną potrzebę czasów, w których żyjemy, poświęciłem Encyklikę Redemptor hominis prawdzie o człowieku, która w pełni i do końca odsłania się w Chrystusie. Nie mniejsza potrzeba tych przełomowych i trudnych czasów przemawia za tym, aby w tym samym Chrystusie odsłonić raz jeszcze oblicze Ojca, który jest "Ojcem miłosierdzia oraz Bogiem wszelkiej pociechy" (por. 2 Kor 1, 3). Oto bowiem, jak czytamy w Konstytucji Gaudium et spes: "Chrystus, nowy Adam (...) objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi i okazuje mu najwyższe jego powołanie": dokonuje zaś tego "już w samym objawieniu tajemnicy Ojca i Jego miłości" (*1). Słowa powyższe świadczą wyraźnie o tym, że ukazanie człowieka w pełnej godności jego człowieczeństwa nie może się dokonać inaczej niż przez odniesienie do Boga, chodzi zaś nie tylko o odniesienie czysto pojęciowe, ale uwzględniające pełną rzeczywistość ludzkiej egzystencji. Człowiek i jego najwyższe powołanie odsłania się w Chrystusie poprzez objawienie tajemnicy Ojca i Jego miłości. I dlatego też ku tej tajemnicy wypada nam zwrócić się obecnie. Przemawiają za tym również wielorakie doświadczenia Kościoła i człowieka współczesnego. Domagają się tego wołania tylu ludzkich serc, ich cierpienia i nadzieje, ich zwątpienia i oczekiwania. Jeśli prawdą jest to, iż każdy człowiek jest poniekąd drogą Kościoła - co zostało wyrażone w Encyklice Redemptor hominis - to równocześnie Ewangelia i cała Tradycja wskazują niezmiennie na to, że musimy przebywać tę drogę z każdym człowiekiem tak, jak otworzył ją Chrystus, objawiając w sobie samym "Ojca i Jego miłość" (*2). W Jezusie Chrystusie każda droga do człowieka, która w coraz to zmieniającym się kontekście czasów raz na zawsze została zadana Kościołowi, jest równocześnie wyjściem na spotkanie Ojca i Jego miłości. Sobór Watykański II potwierdził tę prawdę na miarę naszych czasów. Im bardziej posłannictwo, jakie spełnia Kościół, jest skoncentrowane na człowieku, im bardziej jest, rzec można, "antropocentryczne", tym bardziej musi potwierdzać się i urzeczywistniać teocentrycznie, to znaczy być skierowane w Jezusie Chrystusie ku Ojcu. O ile różne kierunki dziejowe i współczesne prądy ludzkiej myśli były i są skłonne rozdzielać, a nawet przeciwstawiać sobie teocentryzm i antropocentryzm, to natomiast Kościół, idąc za Chrystusem, stara się wnosić w dzieje człowieka organiczne i dogłębne zespolenie obojga. Jest to również jedna z głównych, a może nawet najważniejsza podstawa magisterium ostatniego Soboru. Jeśli zatem w obecnym okresie dziejów Kościoła stawiamy sobie jako naczelne zadanie wprowadzenie w życie nauki tego wielkiego Soboru, trzeba nam z wiarą, otwartym umysłem i sercem, sięgnąć do tej podstawy. Już w Encyklice Redemptor hominis starałem się wskazać na to, że pogłębienie i wielorakie rozbudowanie świadomości Kościoła, jakie zawdzięczamy Soborowi, musi otworzyć nasze umysły i serca pełniej na samego Chrystusa. Dziś pragnę powiedzieć, że otwarcie na Chrystusa, który jako Odkupiciel świata w pełni objawia człowieka samemu człowiekowi, nie może dokonać się inaczej, jak tylko poprzez coraz dojrzalsze odniesienie do Ojca i Jego miłości. 2. Wcielenie miłosierdzia Bóg, który "zamieszkuje światłość niedostępną" (1 Tm 6, 16), równocześnie przemawia do człowieka językiem całego kosmosu: "Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz Bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła" (Rz 1, 20). To pośrednie i niedoskonałe poznanie jako dzieło umysłu szukającego Boga za pośrednictwem stworzeń, poprzez świat widzialny, nie jest jeszcze "widzeniem Ojca". "Boga nikt nigdy nie widział (...)" pisze św. Jan, aby tym pełniej uwydatnić prawdę, że "Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył" (J 1, 18). To "pouczenie" objawia Boga w niezgłębionej tajemnicy Jego istoty - jednej i trynitarnej - otoczonej "światłością niedostępną" (por. 1 Tm 6, 16). Poprzez "pouczenie" Chrystusa poznajemy jednakże Boga przede wszystkim w Jego stosunku do człowieka, w Jego miłości: "fil-antropia" (por. Tt 3, 4). I tutaj właśnie "niewidzialne Jego przymioty" stają się w sposób szczególny "widzialne", nieporównanie bardziej niż poprzez wszystkie inne "Jego dzieła". Stają się widzialne w Chrystusie i przez Chrystusa, przez Jego czyny i słowa, w ostateczności przez Jego krzyżową śmierć i zmartwychwstanie. W ten też sposób staje się w Chrystusie i przez Chrystusa szczególnie "widzialny" Bóg w swoim miłosierdziu, uwydatnia się ten przymiot Bóstwa, który już Stary Testament (przy pomocy różnych pojęć i słów) określał jako miłosierdzie. Chrystus nadaje całej starotestamentalnej tradycji miłosierdzia Bożego ostateczne znaczenie. Nie tylko mówi o nim i tłumaczy je poprzez porównania i przypowieści, ale nade wszystko sam je wciela i uosabia. Poniekąd On sam jest miłosierdziem. Kto je widzi w Nim, kto je w Nim znajduje, dla tego w sposób szczególny "widzialnym" staje się Bóg jako Ojciec "bogaty w miłosierdzie" (Ef 2, 4). Umysłowość współczesna, może bardziej niż człowiek przeszłości, zdaje się sprzeciwiać Bogu miłosierdzia, a także dąży do tego, ażeby samą ideę miłosierdzia odsunąć ma margines życia i odciąć od serca ludzkiego. Samo słowo i pojęcie "miłosierdzie" jakby przeszkadzało człowiekowi, który poprzez nieznany przedtem rozwój nauki i techniki bardziej niż kiedykolwiek w dziejach stał się panem: uczynił sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1, 28). Owo "panowanie nad ziemią", rozumiane nieraz jednostronnie i powierzchownie, jakby nie pozostawiało miejsca dla miłosierdzia. Możemy tutaj jednakże odwoływać się z pożytkiem do tego obrazu "sytuacji człowieka w świecie współczesnym", jaki został nakreślony na początku Konstytucji Gaudium et spes. Czytamy tam między innymi zdanie następujące: "W takim stanie rzeczy świat dzisiejszy okazuje się zarazem mocny i słaby, zdolny do najlepszego i do najgorszego; stoi bowiem przed nim otworem droga do wolności i do niewolnictwa, do postępu i cofania się, do braterstwa i nienawiści. Poza tym człowiek staje się świadomy tego, że jego zadaniem jest pokierować należycie siłami, które sam wzbudził, a które mogą go zmiażdżyć lub też służyć mu" (*3). Sytuacja świata współczesnego ujawnia nie tylko takie przeobrażenia, które budzą nadzieję na lepszą przyszłość człowieka na ziemi, ale ujawnia równocześnie wielorakie zagrożenia, i to zagrożenia sięgające dalej niż kiedykolwiek w dziejach. Nie przestając odsłaniać tych zagrożeń przy różnych sposobnościach (jak np. wystąpienia w ONZ, UNESCO, FAO i inne), Kościół musi rozważać je równocześnie w świetle prawdy, jaką otrzymał od Boga. Objawiona w Chrystusie prawda o Bogu, który jest "Ojcem miłosierdzia" (2 Kor 1, 3), pozwala nam "widzieć" Go szczególnie bliskim człowiekowi wówczas, gdy jest on nawiedzany cierpieniem, gdy jest zagrożony w samym rdzeniu swej egzystencji i ludzkiej godności. I dlatego też wielu ludzi i wiele środowisk, kierując się żywym zmysłem wiary, zwraca się niejako spontanicznie do miłosierdzia Bożego w dzisiejszej sytuacji Kościoła i świata. Przynagla ich do tego zapewne sam Chrystus, działający przez swego Ducha w ukryciu ludzkich serc. Objawiona bowiem przez Niego tajemnica Boga, który jest "Ojcem miłosierdzia", staje się w kontekście zagrożeń człowieka w naszej epoce, jakby szczególnym wezwaniem skierowanym do Kościoła. W niniejszej Encyklice pragnę pójść za tym wezwaniem. Pragnę sięgnąć do odwiecznego, a zarazem niezrównanego w swej prostocie i głębi języka objawienia i wiary, ażeby w tym właśnie języku wyrazić raz jeszcze wobec Boga i ludzi wielkie troski naszych czasów. Objawienie bowiem i wiara uczą nas nie tyle, abyśmy tajemnicę Boga jako "Ojca miłosierdzia" rozważali w oderwaniu, ale byśmy do tego miłosierdzia odwoływali się w imię Chrystusa i w zjednoczeniu z Nim. Czyż Chrystus nie powiedział, że Ojciec nasz, "który widzi w ukryciu" (Mt 6, 4; 6, 18) stale niejako czeka na to, byśmy odwołując się do Niego we wszelkich potrzebach, poznawali zarazem coraz głębiej Jego tajemnicę: "tajemnicę Ojca i Jego miłości"? (por. Ef 3, 18; ponadto Łk 11, 5-13). Pragnę przeto, ażeby niniejsze rozważania przybliżyły wszystkim tę tajemnicę, stając się równocześnie żarliwym wołaniem Kościoła o miłosierdzie, którego tak bardzo potrzebuje człowiek i świat współczesny. Potrzebuje, choć często o tym nie wie. II Orędzie mesjańskie 3. Kiedy Chrystus rozpoczął czynić i nauczać Wobec swoich ziomków, mieszkańców tego samego Nazaretu, Chrystus powołuje się na słowa proroka Izajasza: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał wolnych, abym obwoływał rok łaski od Pana" (Łk 4, 18 n.). Zdania te zapisane u św. Łukasza są pierwszą mesjańską Jego deklaracją, w ślad za którą idą czyny i słowa znane z Ewangelii. Poprzez te czyny i słowa Chrystus uobecnia Ojca wśród ludzi. Znamienne, że tymi ludźmi są nade wszystko ubodzy, nie mający środków do życia, są ludzie, których pozbawiono wolności, są ślepi, którzy nie widzą całego piękna stworzenia, są ci, którzy żyją w ucisku serca lub też doznają społecznej niesprawiedliwości, są wreszcie grzesznicy. Wobec tych nade wszystko ludzi Mesjasz staje się szczególnie przejrzystym znakiem Boga, który jest miłością, staje się znakiem Ojca. W tym widzialnym znaku ludzie ówcześni - ale także ludzie naszych czasów - mogą "zobaczyć" Ojca. Rzecz znamienna, że gdy od Jana Chrzciciela przybyli do Chrystusa wysłannicy, aby postawić Mu pytanie: "Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?" (Łk 7, 19), Jezus odpowiedział im, powołując się na to samo świadectwo, od którego zaczął swoje nauczanie w Nazarecie: "Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię", i zakończył: "A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi" (Łk 7, 22 n.). Jezus nade wszystko swoim postępowaniem, całą swoją działalnością objawiał, że w świecie, w którym żyjemy, obecna jest miłość. Jest to miłość czynna, miłość, która zwraca się do człowieka, ogarnia wszystko, co składa się na jego człowieczeństwo. Miłość ta w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą historyczną "ludzką kondycją", która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka zarówno fizyczną, jak i moralną. Właśnie ten sposób i zakres przejawiania się miłości nazywa się w języku biblijnym "miłosierdziem". Chrystus więc objawia Boga, który jest Ojcem, jest "miłością", jak to wyrazi w swoim liście św. Jan (1 J 4, 16), objawia Boga, który jest "bogaty w miłosierdzie", jak czytamy u św. Pawła (Ef 2, 4). Ta prawda, bardziej jeszcze niż tematem nauczania, jest rzeczywistością uobecnianą przez Chrystusa. To uobecnianie Ojca: miłości i miłosierdzia, jest w świadomości samego Chrystusa podstawowym dowodem Jego mesjańskiego posłannictwa. Wskazują na to słowa wypowiedziane na początku w synagodze nazaretańskiej, a później do uczniów i wysłanników Jana Chrzciciela. W oparciu o takie uobecnianie Boga, który jest Ojcem: miłością i miłosierdziem, Jezus czyni miłosierdzie jednym z głównych tematów swojego nauczania. Jak zwykle, i tutaj naucza nade wszystko "przez przypowieści", one bowiem najlepiej unaoczniają istotę rzeczy. Wystarczy przypomnieć przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32), czy o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30-37), czy też - dla kontrastu - przypowieść o niemiłosiernym słudze (Mt 18, 23-35). Jednakże owych miejsc w nauczaniu Chrystusa, które ukazują miłość-miłosierdzie w nowym zawsze aspekcie, jest ogromnie wiele. Wystarczy mieć przed oczyma dobrego pasterza, który szuka zgubionej owcy (Mt 18, 12-14; Łk 15, 3-7), czy choćby nawet tę niewiastę, która wymiata całe mieszkanie w poszukiwaniu zagubionej drachmy (Łk 15, 8-10). Ewangelistą, który szczególnie wiele miejsca poświęcił tym tematom w nauczaniu Chrystusa, jest św. Łukasz; jego Ewangelia zasłużyła sobie na nazwę "Ewangelii miłosierdzia". Z tą chwilą, gdy mowa o nauczaniu, otwiera się bardzo doniosły problem znaczenia odnośnych wyrazów i treści pojęć, a nade wszystko treści pojęcia "miłosierdzie" (w stosunku do pojęcia "miłość"). Zrozumienie tych treści stanowi klucz do zrozumienia samej rzeczywistości miłosierdzia, co dla nas jest najważniejsze. Zanim jednakże tej sprawie, to znaczy ustaleniu znaczenia wyrazów i właściwej treści pojęcia "miłosierdzie", poświęcimy dalszą część naszych rozważań, trzeba jeszcze stwierdzić, że Chrystus, objawiając miłość-miłosierdzie Boga, równocześnie stawiał ludziom wymaganie, aby w życiu swoim kierowali się miłością i miłosierdziem. Wymaganie to stanowi sam rdzeń orędzia mesjańskiego, sam rdzeń etosu Ewangelii. Mistrz daje temu wyraz zarówno w postaci przykazania, o którym mówi, że jest "największe" (Mt 22, 38), jak też w postaci błogosławieństwa, kiedy w kazaniu na górze głosi: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7). W ten sposób mesjańskie orędzie o miłosierdziu zachowuje ów znamienny Bosko-ludzki wymiar. Chrystus, stając się - jako spełnienie proroctw mesjańskich - wcieleniem owej miłości, która wyraża się ze szczególną siłą wobec cierpiących, pokrzywdzonych i grzesznych, uobecnia i w ten sposób najpełniej objawia Ojca, który jest Bogiem "bogatym w miłosierdzie". Równocześnie zaś, stając się dla ludzi wzorem miłosiernej miłości wobec drugich, Chrystus wypowiada, bardziej jeszcze niż słowami samym swoim postępowaniem, owo wezwanie do miłosierdzia, które jest jednym z najistotniejszych członów etosu Ewangelii. Chodzi zaś w tym wypadku nie tylko o przykazanie czy wymaganie natury etycznej, chodzi równocześnie o spełnienie bardzo ważnego warunku, ażeby Bóg mógł się objawiać w swym miłosierdziu w stosunku do człowieka: miłosierni... dostępują miłosierdzia. III Stary Testament 4. Pojęcie "miłosierdzie" ma swoją długą i bogatą historię w Starym Testamencie. Musimy do tej historii sięgnąć, aby tym pełniej ujawniło się owo miłosierdzie, które objawił Chrystus. Objawiając je zarówno czynami jak nauczaniem, zwracał się do ludzi, którzy nie tylko znali pojęcie miłosierdzia, ale którzy ponadto ze swej wielowiekowej historii, jako Lud Boży Starego Przymierza wynieśli szczególne doświadczenie miłosierdzia Bożego. Było to doświadczenie zarówno społeczne i wspólnotowe, jak też indywidualne i wewnętrze. Izrael był bowiem ludem Przymierza z Bogiem, któremu to Przymierzu niejednokrotnie bywał niewierny. Kiedy budziła się świadomość tej niewierności - a w ciągu dziejów Izraela nie brakło proroków i mężów, którzy świadomość taką budzili - wówczas odwoływano się do miłosierdzia. Znajdujemy na to ogromnie wiele dowodów w Księgach Starego Testamentu. Z ważniejszych wydarzeń i tekstów biblijnych można tu przytoczyć początek epoki Sędziów (por. Sdz 3, 7-9), modlitwę Salomona z okazji poświęcenia Świątyni (por. 1 Krl 8, 22-53), prośbę proroka Micheasza o przebaczenie (por. Mi 7, 18-20), Izajaszowe orędzie pocieszenia (por. Iz 1, 18; 51, 4-16), modlitwę wygnańców (por. Ba 2, 11- 3, 8), odnowę Przymierza po powrocie z wygnania (por. Ne 9). Znamienne jest, że mowy prorockie owo miłosierdzie, do którego odwołują się ze względu na grzechy ludu, wiążą niejednokrotnie z wyrazistym obrazem miłości ze strony Boga. Bóg miłuje Izraela miłością szczególnego wybrania, podobną do miłości oblubieńca (por. np. Oz 2, 21-25; Iz 54, 6-8) i dlatego przebaczy mu winy, przebaczy nawet zdrady i niewierności. jeśli spotka się z pokutą, z prawdziwym nawróceniem, przywróci swój lud z powrotem do łaski (por. Jr 31, 20; Ez 39, 25-29). W mowach proroków miłosierdzie oznacza szczególna potęgę miłości, która jest większa niż grzech i niewierność ludu wybranego. W tym szerokim kontekście "społecznym" pojawia się miłosierdzie jako korelat doświadczenia wewnętrznego poszczególnych osób, które bądź znajdują się w stanie winy, bądź też doznają jakiegokolwiek cierpienia czy nieszczęścia. Zarówno zło fizyczne, jak też zło moralne lub grzech, każe poszczególnym synom czy córkom Izraela zwracać się do Boga, apelując do Jego miłosierdzia. Tak zwraca się do Niego Dawid w poczuciu swojej ciężkiej winy (2 Sm 1 1; 12; 24, 10), ale podobnie zwraca się do Boga zbuntowany Job świadom swego straszliwego nieszczęścia (Job, passim). Zwraca się do Niego również Estera w poczuciu śmiertelnego zagrożenia swego ludu (Est 4, 17k nn.). Jeszcze wiele innych przykładów znajdujemy w Księgach Starego Testamentu (por. np. Ne 9, 30-32; Tb 3, 2-3. 11-12; 8, 16 n.; 1 Mch 4, 24). U źródeł tego wielorakiego przekonania wspólnotowego i indywidualnego potwierdzonego w całym Starym Testamencie na przestrzeni stuleci, leży podstawowe doświadczenie ludu wybranego, przeżyte w epoce wyjścia. Bóg widział nędzę swojego ludu w niewoli, słyszał jego wołanie, poznał jego udrękę i postanowił go uwolnić (por. Wj 3, 7 nn.). W tym akcie wyzwolenia dokonanym przez Boga Prorok umiał dostrzec Jego miłość i współczucie (por. Iz 63, 9). I tu właśnie zakorzenia się ufność całego ludu i każdego spośród jego członków w miłosierdzie Boże, którego można wzywać we wszystkich dramatycznych okolicznościach. Łączy się z tym fakt, że nędzą człowieka jest także jego grzech. Lud Starego Przymierza poznał tę nędzę już od czasu wyjścia, gdy uczynił posąg cielca ze złota. Nad tym aktem zerwania Przymierza zatriumfował sam Bóg, kiedy w sposób uroczysty przedstawił się Mojżeszowi jako "Bóg miłosierny, litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność" (Wj 34, 6). W tym właśnie centralnym objawieniu cały lud wybrany i każdy człowiek, który go stanowi, znajdzie zawsze po każdej przewinie siłę i motywy zwrócenia się do Boga, aby przypomnieć Mu to, co On sam objawił o sobie samym (por. Lb 14, 18; 2 Krn 30, 9; Ne 9, 17; Ps 86 [85], 15; Mdr 15, 1; Syr 2, 11; Job 2, 13) i aby prosić Go o przebaczenie. Tak więc Bóg objawił swoje miłosierdzie w czynach i słowach już od zarania istnienia tego ludu, który sobie wybrał, a lud ten na przestrzeni swojej historii nieustannie zawierzał się swemu Bogu miłosierdzia zarówno w nieszczęściach, jak i w akcie uświadomienia sobie własnego grzechu. W miłosierdziu Boga dla swego ludu ujawniają się wszystkie odcienie miłości: On jest jego Ojcem (por. Iz 63, 16), ponieważ Izrael jest Jego pierworodnym synem (por. Wj 4, 22), jest także oblubieńcem tej, której Prorok oznajmia nowe imię: ruhama, "umiłowana", ponieważ jej będzie okazane miłosierdzie (por. Oz 2, 3). A nawet, gdy Bóg rozgniewany niewiernością swojego ludu chce z nim ostatecznie zerwać, wtedy litość i wspaniałomyślna miłość do niego przeważa nad gniewem (por. Oz 11, 7-9; Jr 31, 20; Iz 54, 7 n.). Łatwo więc można zrozumieć, dlaczego Psalmiści, chcąc wyśpiewać najwyższą pochwałę Pana, intonują hymny do Boga miłości, łagodności, miłosierdzia i wierności (por. Ps 103 [102]; 145 [144]). Miłosierdzie, jak z tego widać, nie tylko należy do pojęcia Boga, ale jest treścią życia całego Izraela i poszczególnych jego synów i córek, jest treścią obcowania z ich Bogiem, treścią dialogu, jaki z Nim prowadzą. W tej nade wszystko postaci znalazło ono swój wyraz w poszczególnych Księgach Starego Testamentu, a jest to wyraz bardzo bogaty. Trudno może w tych Księgach szukać czysto teoretycznej odpowiedzi na pytanie: czym jest miłosierdzie samo w sobie; przecież już samo używane w tych Księgach słownictwo może nam powiedzieć wiele na ten temat (*4). Przy pomocy takich to wyrażeń, zróżnicowanych w swojej szczegółowej treści, ale zbliżajacych się jak gdyby od różnych stron do jednej treści podstawowej, aby wyrazić jej transcendentne bogactwo, a równocześnie na różne sposoby przybliżyć je człowiekowi, Stary Testament głosi miłosierdzie Boga. Ludziom pogrążonym w niedoli, a nade wszystko obciążonym grzechem - oraz całemu Izraelowi, który pozostawał w Przymierzu z Bogiem - każe odwoływać się do tego miłosierdzia, pozwala na nie liczyć, przywodzi je na pamięć w czasach upadku i zwątpienia. Z kolei zaś dziękuje za nie i sławi je wówczas, gdy objawiło się i dopełniło bądź to w życiu całego ludu, bądź poszczególnej jednostki. W ten sposób miłosierdzie jest poniekąd przeciwstawione sprawiedliwości Bożej, okazuje się zaś nie tylko w tylu wypadkach potężniejsze od niej, ale także głębsze. Już Stary Testament uczy, że aczkolwiek sprawiedliwość jest prawdziwą cnotą u człowieka, u Boga zaś oznacza transcendentną Jego doskonałość, to jednak miłość jest od niej "większa". Jest większa w tym znaczeniu, że jest pierwsza i bardziej podstawowa. Miłość niejako warunkuje sprawiedliwość, a sprawiedliwość ostatecznie służy miłości. Ów prymat, pierwszeństwo miłości w stosunku do sprawiedliwości (co jest rysem znamiennym całego Objawienia), ujawnia się właśnie poprzez miłosierdzie. Było to do tego stopnia oczywiste dla Psalmistów i Proroków, że sam termin sprawiedliwość oznacza u nich zbawienie dokonane przez Boga i Jego miłosierdzie (por. Ps 40 [39], 11; 98 [97], 2 n.; Iz 45, 21; 51, 5. 8; 56, 1). Miłosierdzie różni się od sprawiedliwości, a jednak jej się nie sprzeciwia, skoro założymy w dziejach człowieka - tak jak to czyni już Stary Testament - obecność Boga, który związał się już jako Stwórca szczególną miłością ze swoim stworzeniem. Do natury zaś miłości należy to, że nie może ona nienawidzić i pragnąć zła tego, kogo raz sobą obdarzyła: Nihil odisti eorum quae fecisti - "niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś" (Mdr 11, 24). Te słowa wskazują na najgłębszą podstawę stosunku pomiędzy sprawiedliwością a miłosierdziem w Bogu, w Jego stosunku do człowieka i do świata. One mówią, iż życiodajnych korzeni oraz najgłębszych racji tego stosunku musimy szukać u "początku", w samej tajemnicy stworzenia. One też - już w kontekście Starego Przymierza - zapowiadają pełne objawienie Boga, który "jest miłością" (J 4, 16). Z tajemnicą stworzenia łączy się tajemnica wybrania. Ukształtowała ona w sposób szczególny dzieje ludu, którego duchowym ojcem stał się przez swoją wiarę Abraham, jednakże za pośrednictwem tego ludu, który idzie poprzez dzieje zarówno Starego, jak z kolei Nowego Przymierza, owa tajemnica wybrania odnosi się do każdego człowieka, do całej wielkiej rodziny ludzkiej. "Ukochałem cię odwieczną miłością, dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość" (Jr 31, 3). "Bo góry mogą ustąpić (...) ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju" (Iz 54, 10)ta prawda, wypowiedziana ongiś do Izraela, niesie w sobie perspektywę całych dziejów człowieka, perspektywę doczesną i eschatologiczną zarazem (por. Jon 4, 2-11; Ps 145 [144], 9; Syr 18, 8-14; Mdr 11, 23 -12, 1). Chrystus objawia Ojca w tej samej perspektywie, a zarazem na tak przygotowanym gruncie, jak to ukazują rozległe obszary pism Starego Testamentu. U kresu zaś tego objawienia mówi do Apostoła Filipa w przeddzień swojej śmierci te pamiętne zdania: "Tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). IV Przypowieść o synu marnotrawnym 5. Analogia Już u progu Nowego Testamentu odzywa się w Ewangelii św. Łukasza swoisty dwugłos o Bożym miłosierdziu, w którym mocnym echem rozbrzmiewa cała starotestamentalna tradycja. Dochodzą tu do głosu owe treści znaczeniowe, które związały się ze zróżnicowanym słownictwem Ksiąg Starego Przymierza. Oto Maryja na progu domostwa Zachariasza wielbi całą duszą "chwałę Pana swego" za "Jego miłosierdzie", które "z pokolenia na pokolenie" staje się udziałem ludzi żyjących w bojaźni Bożej. Następnie, wspominając wybranie Izraela, głosi miłosierdzie, na które "wspominał" stale Ten, który go wybrał (*5). Z kolei zaś przy narodzinach Jana Chrzciciela, w tymże samym domu, ojciec jego, Zachariasz, błogosławiąc Boga Izraela, sławi to miłosierdzie, jakie On "okaże ojcom naszym i wspomni na swoje święte Przymierze" (*6). W nauczaniu samego Chrystusa ten odziedziczony ze Starego Testamentu obraz doznaje uproszczenia i pogłębienia zarazem. Widać to może najlepiej na przypowieści o synu mamotrawnym (Łk 15, 11-32), w której słowo "miłosierdzie" nie pada ani razu, równocześnie zaś sama istota miłosierdzia Bożego wypowiedziana zostaje w sposób szczególnie przejrzysty. Służy temu nie samo słownictwo, jak w Księgach starotestamentalnych, ale analogia, która najpełniej pozwala zrozumieć samą tajemnicę miłosierdzia, jakby głęboki dramat rozgrywający się pomiędzy miłością ojca a marnotrawstwem i grzechem syna. Ten syn, który otrzymuje od ojca przypadającą mu część majątku i z tą częścią opuszcza dom, aby w dalekich stronach wszystko roztrwonić "żyjąc rozrzutnie", to poniekąd człowiek wszystkich czasów, począwszy od tego, który po raz pierwszy utracił dziedzictwo łaski i sprawiedliwości pierwotnej. Analogia jest w tym miejscu bardzo pojemna. Przypowieść dotyka pośrednio każdego złamania przymierza miłości, każdej utraty łaski, każdego grzechu. Mniej uwydatnia się w tej analogii niewierność całego ludu Izraela, tak jak to miało miejsce w tradycji prorockiej, ale również i tam sięga analogia marnotrawnego syna. Ten syn "gdy wszystko wydał (...) zaczął cierpieć niedostatek" tym bardziej, że "nastał ciężki głód w owej krainie", do której udał się, opuszczając dom ojcowski. I w tym stanie rzeczy pragnął pożywić się czymkolwiek, bodaj tym, czym "żywiły się świnie", które podjął się pasać u "jednego z obywateli owej krainy". Ale nawet tego nikt mu nie chciał podać. Analogia wyraźnie przesuwa się ku wnętrzu człowieka. Dziedzictwo, które otrzymał od ojca, było pewnym zasobem dóbr materialnych; jednakże ważniejsza od tych dóbr była godność syna w domu ojca. Sytuacja, w jakiej się znalazł wraz z utratą owych dóbr, musiała mu uświadomić tę właśnie utraconą godność. Nie myślał o tym w przeszłości, wówczas kiedy domagał się od ojca swojej części majątku, ażeby pójść z nią w świat. I zdaje się nie uświadamiać sobie tego nawet i teraz, kiedy mówi do siebie: "Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę"! Mierzy siebie miarą tych dóbr, które utracił, których "nie ma", podczas gdy najemnicy w domu jego ojca "mają". Słowa te świadczą przede wszystkim o stosunku do dóbr materialnych. A jednak poza powierzchnią tych słów kryje się cały dramat utraconej godności, świadomość zmarnowanego synostwa. I wtedy przychodzi decyzja: "Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem, uczyń mię choćby jednym z najemników" (Łk 15, 18 n.). Te słowa odsłaniają głębiej sprawę najistotniejszą. W synu marnotrawnym poprzez całokształt sytuacji "materialnej", w jakiej się znalazł na skutek swojej lekkomyślności, na skutek grzechu, dojrzało poczucie utraconej godności. Kiedy decyduje się pójść z powrotem do domu rodzinnego i prosić ojca o przyjęcie - już nie na prawach syna, ale najemnika - zewnętrznie biorąc zdaje się działać ze względu na głód i nędzę, w jaką popadł, jednakże motyw ten jest przeniknięty świadomością głębszej utraty: być najemnikiem w domu własnego ojca, to z pewnością głębokie upokorzenie i wstyd. A jednak syn marnotrawny gotów jest przyjąć to upokorzenie i wstyd. Uświadamia sobie, że nie ma prawa do niczego więcej, jak do stanu najemnika w domu swojego ojca. Decyzja jego zostaje podjęta z całym poczuciem tego, na co zasłużył i do czego jeszcze może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej sprawiedliwości. Właśnie to rozumowanie ukazuje, iż w centrum świadomości syna marnotrawnego znalazło się poczucie utraconej godności, tej, która wynikała ze stosunku syna do ojca. I z tak podjętą decyzją wyrusza w drogę. W przypowieści o synu mamotrawnym nie występuje ani razu słowo "sprawiedliwość", podobnie jak w tekście oryginalnym nie ma też wyrażenia "miłosierdzie". A jednak w sposób ogromnie precyzyjny stosunek sprawiedliwości do tej miłości, która objawia się jako miłosierdzie, zostaje wpisany w samą treść ewangelicznej przypowieści. Tym jaśniej widać, iż miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską. Syn marnotrawny z chwilą utraty wszystkiego, co otrzymał od ojca, zasługuje na to, ażeby - po powrocie - pracując w domu ojca jako najemnik, zapracował na życie i ewentualnie stopniowo dopracował się jakiegoś zasobu dóbr materialnych, chyba nigdy już w takiej ilości, w jakiej zostały one przez niego roztrwonione. Tego domagałby się porządek sprawiedliwości. Tym bardziej, że ów syn nie tylko roztrwonił swoją część majątku, jaką otrzymał od ojca, ale także dotknął i obraził tego ojca całym swoim postępowaniem. Postępowanie to, które w jego własnym poczuciu pozbawiło go godności syna, nie mogło być obojętne dla ojca. Musiało go boleć. Musiało go w jakiś sposób także obciążać. Przecież chodziło w końcu o własnego syna. Tego zaś stosunku żaden rodzaj postępowania nie mógł zmienić ani zniszczyć. Syn marnotrawny jest tego świadom; świadomość ta jednak każe mu tym wyraźniej widzieć utraconą godność i prawidłowo oceniać miejsce, jakie może mu jeszcze przysługiwać w domu ojca. 6. Szczególna koncentracja na godności człowieka Ten precyzyjny rysunek stanu duszy marnotrawnego syna pozwala nam z podobną precyzją zrozumieć, na czym polega miłosierdzie Boże. Nie ulega wszak wątpliwości, iż w tej prostej, a tak wnikliwej analogii postać ojca odsłania nam Boga, który jest Ojcem. Postępowanie tego ojca z przypowieści, cały sposób zachowania się, który uzewnętrznia wewnętrzną postawę, pozwala nam odnaleźć poszczególne wątki starotestamentalnej wizji Bożego miłosierdzia w zupełnie nowej syntezie, pełnej prostoty i głębi zarazem. Ojciec marnotrawnego syna jest wierny swojemu ojcostwu, wierny tej swojej miłości, którą obdarzał go jako syna. Ta wierność wyraża się w przypowieści nie tylko natychmiastową gotowością przyjęcia go do domu, gdy wraca roztrwoniwszy majątek. Wyraża się ona jeszcze pełniej ową radością, owym tak szczodrym obdarowaniem marnotrawcy po powrocie, że to aż budzi sprzeciw i zazdrość starszego brata, który nigdy nie odszedł od ojca i nie porzucił jego domu. Ta wierność samemu sobie ze strony ojca - znany już rys starotestamentalnego hesed - znajduje równocześnie szczególny wyraz uczuciowy. Czytamy, że skoro tylko ojciec ujrzał wracającego do domu marnotrawnego syna, "wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go" (Łk 15, 20). Ów ojciec niewątpliwie działa pod wpływem głębokiego uczucia i tym się również tłumaczy jego szczodrość wobec syna, która tak oburzyła starszego brata. Jednakże podstaw do owego wzruszenia należy szukać głębiej. Oto ojciec jest świadom, że ocalone zostało zasadnicze dobro: dobro człowieczeństwa jego syna. Wprawdzie zmarnował majątek, ale człowieczeństwo ocalało. Co więcej, zostało ono jakby odnalezione na nowo. Wyrazem tej świadomości są słowa, które ojciec wypowiada do starszego syna: "trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się" (Łk 15, 32). W tym samym rozdziale Ewangelii św. Łukasza czytamy przypowieść o znalezionej owcy (por. Łk 15, 3-6), a z kolei o odnalezionej drachmie (por. Łk 15, 8 n.), i za każdym razem uwydatniona jest taka sama radość, jak w wypadku syna marnotrawnego. Owa ojcowska wierność sobie jest całkowicie skoncentrowana na człowieczeństwie utraconego syna, na jego godności. Radosne wzruszenie w chwili jego powrotu do domu tym nade wszystko się tłumaczy. Można przeto - idąc dalej - powiedzieć, że miłość do syna, która wynika z samej istoty ojcostwa, niejako skazuje ojca na troskę o godność syna. Troska ta jest miarą jego miłości, tej miłości, o której później napisze św. Paweł, że "cierpliwa jest, łaskawa jest (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego", że "współweseli się z prawdą (...) we wszystkim pokłada nadzieję (...) wszystko przetrzyma" i że "nigdy nie ustaje" (1 Kor 13, 4-8). Miłosierdzie - tak jak przedstawił je Chrystus w przypowieści o synu mamotrawnym - ma wewnętrzny kształt takiej miłości, tej, którą w języku Nowego Testamentu nazwano agape. Miłość taka zdolna jest do pochylenia się nad każdym synem marmotrawnym, nad każdą ludzką nędzą, nade wszystko zaś nad nędzą moralną, nad grzechem. Kiedy zaś to czyni, ów, który doznaje miłosierdzia, nie czuje się poniżony, ale odnaleziony i "dowartościowany". Ojciec ukazuje mu nade wszystko radość z tego, że "się odnalazł", z tego, że "ożył". A ta radość wskazuje na dobro nienaruszone: przecież syn, nawet i marnotrawny, nie przestał być rzeczywistym synem swego ojca; wskazuje także na dobro odnalezione z powrotem: takim dobrem był w wypadku marnotrawnego syna powrót do prawdy o sobie samym. Tego, co się dokonało pomiędzy ojcem a synem z Chrystusowej przypowieści, nie sposób ocenić "od zewnątrz". Nasze uprzedzenia na temat miłosierdzia są najczęściej wynikiem takiej właśnie zewnętrznej tylko oceny. Nieraz na drodze takiej oceny dostrzegamy w miłosierdziu nade wszystko stosunek nierówności pomiędzy tym, kto je okazuje, a tym, który go doznaje. I z kolei gotowi jesteśmy wyciągnąć wniosek, że miłosierdzie uwłacza temu, kto go doznaje, że uwłacza godności człowieka. Przypowieść o synu marnotrawnym uświadamia nam, że jest inaczej: relacja miłosierdzia opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To wspólne doświadczenie sprawia, że syn marnotrawny zaczyna widzieć siebie i swoje czyny w całej prawdzie (takie widzenie w prawdzie jest autentyczną pokorą); dla ojca zaś właśnie z tego powodu staje się on dobrem szczególnym: tak bardzo widzi to dobro, które się dokonało na skutek ukrytego promieniowania prawdy i miłości, że jak gdyby zapomina o całym złu, którego przedtem dopuścił się syn. Przypowieść o synu marnotrawnym wyraża w sposób prosty i dogłębny rzeczywistość nawrócenia. Nawrócenie jest najbardziej konkretnym wyrazem działania miłości i obecności miłosierdzia w ludzkim świecie. Właściwym i pełnym znaczeniem miłosierdzia nie jest samo choćby najbardziej przenikliwe i najbardziej współczujące spojrzenie na zło moralne, fizyczne czy materialne. W swoim właściwym i pełnym kształcie miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku. W takim znaczeniu miłosierdzie stanowi podstawową treść orędzia mesjańskiego Chrystusa oraz siłę konstytutywną Jego posłannictwa. Tak też rozumieli i tak urzeczywistniali miłosierdzie wszyscy Jego uczniowie i naśladowcy. Nie przestała ona nigdy objawiać się w ich sercach i czynach jako szczególnie twórczy sprawdzian tej miłości, która "nie daje się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwycięża" (por. Rz 12, 21). Trzeba, ażeby to właściwe oblicze miłosierdzia było wciąż na nowo odsłaniane. Naszym czasom wydaje się ono - pomimo wszelkich uprzedzeń - szczególnie potrzebne. V Misterium paschalne 7. Miłosierdzie objawione w krzyżu i zmartwychwstaniu Orędzie mesjańskie Chrystusa oraz cała Jego działalność wśród ludzi kończy się krzyżem i zmartwychwstaniem. Musimy gruntownie wniknąć w ten finał, który - zwłaszcza w języku soborowym - bywa określany jako mysterium paschale, jeżeli chcemy do końca wypowiedzieć prawdę o miłosierdziu tak, jak została ona do końca objawiona w dziejach naszego zbawienia. W tym punkcie naszych rozważań wypadnie nam szczególnie blisko zetknąć się z tym wszystkim, co stało się treścią Encykliki Redemptor hominis. Jeśli bowiem rzeczywistość Odkupienia poprzez swój ludzki wymiar odsłania niesłychaną godność człowieka, qui talem ac tantum meruit habere Redemptorem (por. Exultet z liturgii Wigilii Paschalnej), to równocześnie Boski wymiar Odkupienia pozwala nam w sposób najbardziej poniekąd doświadczalny i "historyczny" odsłonić głębię tej miłości, która nie cofa się przed wstrząsającą ofiarą Syna, aby uczynić zadość wierności Stwórcy i Ojca wobec ludzi stworzonych na Jego obraz i "od początku" w tym Synu wybranych do łaski i chwały. Wydarzenia wielkopiątkowe, a przedtem już modlitwa w Ogrojcu, wprowadzają taką zasadniczą zmianę w cały tok objawienia się miłości i miłosierdzia w mesjańskim posłannictwie Chrystusa, że Ten, który "przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając (...)" (Dz 10, 38), lecząc "wszystkie choroby i wszystkie słabości" (Mt 9, 35), sam oto zdaje się najbardziej zasługiwać na miłosierdzie i wzywać do miłosierdzia wówczas, gdy jest pojmany, wyszydzony, skazany, ubiczowany, ukoronowany cierniem, gdy zostaje przybity do krzyża i na nim w straszliwych męczarniach oddaje ducha (por. Mk 15, 37; J 19, 30). W szczególny sposób wówczas zasługuje na miłosierdzie - i nie doznaje go od ludzi, którym dobrze czynił, a nawet najbliżsi nie potrafią Go osłonić i wyrwać z rąk prześladowców. Na tym końcowym etapie mesjańskiego posłannictwa spełniają się na Chrystusie słowa proroków, a nade wszystko Izajasza, wypowiedziane o Słudze Jahwe, w którego "ranach jest nasze zdrowie" (Iz 53, 5). Jak człowiek, który prawdziwie i straszliwie cierpi, Chrystus zwraca się w Ogrojcu i na Kalwarii do Ojca - do tego Ojca, którego miłość głosił ludziom, o którego miłosierdziu świadczył całym swoim postępowaniem. Ale nie zostaje Mu oszczędzone - właśnie Jemu - to straszne cierpienie: "własnego swego Syna Bóg nie oszczędził", ale "dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu" (2 Kor 5, 21), napisze św. Paweł, ujmując w tych kilku słowach całą głębię tajemnicy krzyża, a zarazem Boski wymiar rzeczywistości odkupienia. Odkupienie w tym wymiarze jest ostatecznym i definitywnym objawieniem się świętości Boga, który jest bezwzględną pełnią doskonałości, pełnią sprawiedliwości i miłości przez to, że sprawiedliwość ugruntowana jest w miłości, wyrasta z niej niejako i ku niej zmierza. W męce i śmierci Chrystusa, w tym, że Ojciec własnego Syna nie oszczędził, ale uczynił Go grzechem za nas (por. tamże), znajduje swój wyraz absolutna sprawiedliwość, gdyż męki i krzyża doznaje Chrystus ze względu na grzechy ludzkości. Jest to wręcz jakiś "nadmiar" sprawiedliwości, gdyż grzechy człowieka zostają "wyrównane" ofiarą Boga-Człowieka. Jednakże ta sprawiedliwość, która prawdziwie jest sprawiedliwością "na miarę" Boga, całkowicie rodzi się z miłości: z miłości Ojca i Syna, i całkowicie owocuje w miłości. Właśnie dlatego owa sprawiedliwość Boża objawiona w krzyżu Chrystusa jest "na miarę Boga", że rodzi się z miłości i w miłości dopełnia się, rodząc owoce zbawienia. Boski wymiar Odkupienia nie urzeczywistnia się w samym wymierzeniu sprawiedliwości grzechowi, ale w przywróceniu miłości, tej twórczej mocy w człowieku, dzięki której ma on znów przystęp od owej pełni życia i świętości, jaka jest z Boga. W ten sposób Odkupienie niesie w sobie całą pełnię objawienia miłosierdzia. Misterium paschalne stanowi szczytowy punkt tego właśnie objawienia i urzeczywistnienia miłosierdzia, które jest zdolne usprawiedliwić człowieka, przywrócić sprawiedliwość w znaczeniu owego zbawczego ładu, jaki Bóg od początku zamierzył w człowieku, a przez człowieka w świecie. Chrystus cierpiący przemawia w sposób szczególny do człowieka, i to nie tylko do ludzi wierzących. Również człowiek niewierzący potrafi w Nim odkryć całą wymowę solidarności z ludzkim losem, a także doskonałą pełnię bezinteresownego poświęcenia dla sprawy człowieka: dla prawdy i miłości. Boski wymiar tajemnicy paschalnej sięga jednak jeszcze głębiej. Krzyż pozostawiony na Kalwarii, krzyż, na którym Chrystus toczy ostatni swój dialog z Ojcem, wyłania się z samej głębi tej miłości, jaką człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boga, został obdarzony w odwiecznym Bożym zamierzeniu. Bóg, którego objawił Chrystus, pozostaje nie tylko w stałej łączności ze światem jako Stwórca, ostateczne źródło istnienia. Jest On Ojcem: z człowiekiem, którego powołał do bytu w świecie widzialnym, łączy Go głębsza jeszcze więź niż sama stwórcza więź istnienia. Jest to miłość, która nie tylko stwarza dobro, ale doprowadza do uczestnictwa we własnym życiu Boga: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ten bowiem, kto miłuje, pragnie obdarzać sobą. Krzyż Chrystusa na Kalwarii wyrasta na drodze tego admirable commercium, tego przedziwnego udzielania się Boga człowiekowi, w którym równocześnie zawiera się skierowane do tegoż człowieka wezwanie, aby - oddając Bogu siebie, a w sobie cały widzialny świat - uczestniczył w Bożym życiu, aby stawał się jako Jego syn przybrany uczestnikiem tej prawdy i miłości, która jest w Bogu i która jest z Boga. I właśnie na tej drodze odwiecznego wybrania człowieka do godności syna Bożego przybrania wyrasta w dziejach krzyż Chrystusa, Jednorodzonego Syna, który jako "Bóg z Boga i światłość ze światłości" (*7) przyszedł dać ostateczne świadectwo przedziwnego Przymierza Boga z ludzkością, Boga z człowiekiem, z każdym człowiekiem. Jest to Przymierze tak stare jak człowiek, sięgające samej tajemnicy stworzenia - przymierze zawierane potem wielokrotnie z jednym wybranym ludem - jest to równocześnie, tu, na Kalwarii, Przymierze Nowe i ostateczne, nie ograniczone do jednego ludu, do Izraela, otwarte na wszystkich i na każdego. O czym więc mówi do nas ów krzyż Chrystusa, ostatnie poniekąd słowo Jego mesjańskiego orędzia i posłannictwa? A przecież nie ostatnie jeszcze słowo Boga Przymierza: ostatnie będzie wypowiedziane owej nocy i poranku, kiedy przybyli do grobu ukrzyżowanego Chrystusa i - naprzód niewiasty, potem Apostołowie - zobaczą ten grób pustym i usłyszą po raz pierwszy słowo "zmartwychwstał", oznajmią je innym i będą świadkami Zmartwychwstałego. Jednak również i w tym uwielbieniu Syna Bożego pozostaje nadal krzyż Chrystusa i poprzez całe mesjańskie świadectwo Człowieka-Syna, który na nim poniósł śmierć, mówi i nie przestaje mówić o Bogu -Ojcu, który jest bezwzględnie wierny swojej odwiecznej miłości do człowieka. O Bogu, który tak umiłował świat - a więc człowieka w świecie - "że Syna swojego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Uwierzyć w Syna ukrzyżowanego, to znaczy "zobaczyć Ojca" (por. J 14, 9), to znaczy uwierzyć, że w świecie jest obecna miłość i że ta miłość jest potężniejsza od zła jakiegokolwiek, w które uwikłany jest człowiek, ludzkość, świat. Uwierzyć zaś w taką miłość to znaczy uwierzyć w miłosierdzie. Miłosierdzie jest bowiem nieodzownym wymiarem miłości, jest jakby drugim jej imieniem, a zarazem właściwym sposobem jej objawiania się i realizacji wobec rzeczywistości zła, które jest w świecie, które dotyka i osacza człowieka, które wdziera się również do jego serca i może go "zatracić w piekle" (Mt 10, 28). 8. Miłość potężniesza niż śmierć - potężniejsza niż grzech Krzyż Chrystusa na Kalwarii jest również świadectwem mocy tego zła wobec samego Syna Człowieczego: wobec Tego, który jeden ze wszystkich synów ludzkich, ze swej natury był niewinny i bezwzględnie wolny od grzechu, którego przyjście na świat pozostaje poza pierworodnym dziedzictwem grzechu, poza nieposłuszeństwem Adama. I oto właśnie w Nim, w Chrystusie, zostaje wymierzona sprawiedliwość grzechowi za cenę Jego ofiary, Jego posłuszeństwa "aż do śmierci" (Flp 2, 8). Tego, który był bez grzechu, Bóg "dla nas grzechem uczynił" (2 Kor 5, 21). Zostaje również wymierzona sprawiedliwość śmierci, która od początku dziejów człowieka sprzymierzyła się z grzechem. Sprawiedliwość śmierci zostaje wymierzona za cenę śmierci Tego, który był bez grzechu, i który jeden mógł - przez swoją śmierć - zadać śmierć śmierci (por. 1 Kor 15, 54 n.). W ten sposób krzyż Chrystusa w którym Syn, współistotny Ojcu, oddaje pełną sprawiedliwość samemu Bogu, jest równocześnie radykalnym objawieniem miłosierdzia, czyli miłości wychodzącej na spotkanie tego, co stanowi sam korzeń zła w dziejach człowieka: na spotkanie grzechu i śmierci. Krzyż stanowi najgłębsze pochylenie się Bóstwa nad człowiekiem, nad tym, co człowiek - zwłaszcza w chwilach trudnych i bolesnych - nazywa swoim losem. Krzyż stanowi jakby dotknięcie odwieczną miłością najboleśniejszych ran ziemskiej egzystencji człowieka, wypełnienie do końca mesjańskiego programu, który kiedyś Chrystus sformułował w synagodze w Nazarecie (por. Łk 4, 18-21), a potem powtórzył wobec wysłanników Jana Chrzciciela (por. Łk 7, 20-23). Program ten wedle słów zapisanych już w proroctwie Izajasza (por. Iz 35, 5; 61, 1-3) polegał na objawieniu miłości miłosiernej w stosunku do ubogich, cierpiących i więźniów, w stosunku do niewidomych, uciśnionych i grzeszników. W tajemnicy paschalnej granica tego wielorakiego zła, jakie jest udziałem człowieka w jego doczesności, zostaje jeszcze przekroczona: krzyż Chrystusa przybliża nas bowiem do najgłębszych korzeni tego zła, jakie tkwią w grzechu i śmierci; w ten sposób staje się on znakiem eschatologicznym. Dopiero w ostatecznym (eschatologicznym) spełnieniu i odnowieniu świata miłość we wszystkich wybranych przezwycięży te najgłębsze źródła zła, przynosząc jako owoc ostatecznie dojrzały Królestwo życia i świętości, i chwalebnej nieśmiertelności. Jednakże podstawa owego eschatologicznego spełnienia zawiera się już w krzyżu Chrystusa, w Jego śmierci. To, iż "zmartwychwstał trzeciego dnia" (1 Kor 15, 4), stanowi końcowy znak misji mesjańskiej, znak wieńczący całokształt objawienia miłości miłosiernej w świecie poddanym złu. Stanowi równocześnie znak zapowiadający "niebo nowe i ziemię nową" (Ap 21, 1), kiedy Bóg "otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie, ani żałoby, ni krzyku, ni trudu (...) bo pierwsze rzeczy przeminęły" (Ap 21, 4). W tym eschatologicznym spełnieniu miłosierdzie objawi się jako miłość, podczas gdy w doczesności, w dziejach człowieka, które są zarazem dziejami grzechu i śmierci, miłość musi się objawiać nade wszystko jako miłosierdzie i wypełniać się również jako miłosierdzie. Program mesjański Chrystusa: program miłosierdzia, staje się programem Jego ludu, programem Kościoła. W samym centrum tego programu pozostaje zawsze krzyż, w nim bowiem objawienie miłości miłosiernej osiąga swój szczyt. Dopóki "pierwsze rzeczy" nie przeminęły (*8), krzyż jest tym "miejscem", o którym można powtórzyć inne jeszcze słowa z Janowej Apokalipsy: "stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Ap 3, 20). Bóg objawia swoje miłosierdzie w sposób szczególny również i przez to, że pobudza człowieka do "miłosierdzia" wobec swojego własnego Syna, wobec Ukrzyżowanego. Właśnie jako Ukrzyżowany Chrystus jest Słowem, które nie przemija (por. Mt 24, 35), jest Tym, który stoi i kołacze do drzwi serca każdego człowieka (por. Ap 3, 20), nie naruszając jego wolności, ale starając się z tej ludzkiej wolności wyzwolić miłość, która nie tylko jest aktem solidarności z cierpiącym Synem Człowieczym, ale także jest jakimś "miłosierdziem" okazanym przez każdego z nas Synowi Ojca Przedwiecznego. Czyż może być bardziej jeszcze w całym tym mesjańskim programie Chrystusa, w całym objawieniu miłosierdzia przez krzyż, uszanowana i podniesiona godność człowieka, skoro doznając miłosierdzia, jest on równocześnie poniekąd tym, który "okazuje miłosierdzie"? Czyż Chrystus ostatecznie nie staje na tym stanowisku wobec człowieka także wówczas, gdy mówi: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych (...) Mnieście uczynili"? (Mt 25, 40). Czyż słowa z kazania na górze: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7), nie stanowią poniekąd streszczenia całej Dobrej Nowiny, całej zawartej tam "zdumiewającej wymiany" (admirabile commercium), która jest prostym i mocnym, a zarazem "słodkim" prawem samej ekonomii zbawienia? Czy te słowa z kazania na górze, ukazując w punkcie wyjścia możliwości "serca" ludzkiego ("miłosierni"), nie odsłaniają w tej samej perspektywie najgłębszej tajemnicy Boga: owej niezgłębionej jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego, w której miłość ogarniając sprawiedliwość daje początek miłosierdziu, miłosierdzie zaś objawia samą doskonałość sprawiedliwości? Tajemnica paschalna - to Chrystus u szczytu objawienia niezgłębionej tajemnicy Boga. Właśnie wtedy wypełniają się do końca owe wypowiedziane w Wieczerniku słowa: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Chrystus bowiem, którego Ojciec "nie oszczędził" (Rz 8, 32) ze względu na człowieka, Chrystus, który w swojej męce i krzyżu nie doznał miłosierdzia ludzkiego - w swym zmartwychwstaniu objawił całą pełnię tej miłości, którą Ojciec ma dla Niego, a w Nim dla wszystkich ludzi. "Nie jest On bowiem Bogiem umarłych, lecz żywych" (Mk 12, 27). W swoim zmartwychwstaniu Chrystus objawił Boga miłości miłosiernej właśnie przez to, że jako drogę do zmartwychwstania przyjął krzyż. I dlatego - kiedy pamiętamy o krzyżu Chrystusa, o Jego męce i śmierci - wiara i nadzieja nasza koncentruje się na Zmartwychwstałym. Wiara i nadzieja nasza koncentruje się na tym Chrystusie, który wieczorem pierwszego dnia po szabacie stanął pośrodku Wieczernika, gdzie Apostołowie byli zgromadzeni, tchnął na nich i rzekł: "Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (por. J 20, 19-23). Oto Syn Człowieczy, który w swoim zmartwychwstaniu w sposób radykalny doznał na sobie miłosierdzia: owej miłości Ojca, która jest potężniejsza niż śmierć. I zarazem ten sam Chrystus, Syn Boży, który u kresu - a poniekąd już poza kresem - swego mesjańskiego posłannictwa okazuje siebie jako źródło niewyczerpalne miłosierdzia: tej samej miłości, która w dalszej perspektywie dziejów zbawienia w Kościele ma się potwierdzać stale jako potężniejsza niż grzech. Chrystus paschalny: definitywne wcielenie miłosierdzia. Jego żywy znak: historiozbawczy i eschatologiczny zarazem. W tym też duchu liturgia okresu wielkanocnego wkłada w usta nasze słowa psalmu "Misericordias Domini in aeternum cantabo" (por. Ps 89 [88], 2). 9. Matka miłosierdzia W tych paschalnych słowach Kościoła rozbrzmiewają pełnią swej profetycznej treści słowa Maryi, wypowiedziane przy nawróceniu Elżbiety, żony Zachariasza: "miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie" (por. Łk 1, 50). Słowa te już od chwili Wcielenia otwierają nową perspektywę dziejów zbawienia. Po zmartwychwstaniu Chrystusa jest ona nową historycznie, a równocześnie nową, bo eschatologiczną. Przechodzą więc od tego czasu nowe pokolenia ludzi w stale rosnących wymiarach olbrzymiej rodziny ludzkości, przechodzą nowe pokolenia Ludu Bożego, dotknięte stygmatem krzyża i zmartwychwstania, "opieczętowane" (2 Kor 1, 21 n.) znakiem paschalnej tajemnicy Chrystusa, radykalnym objawieniem owego miłosierdzia, które ogłosiła Maryja na progu domu swojej krewnej: miłosierdzie Jego z pokolenia na pokolenie (por. Łk 1, 50). Maryja jest równocześnie Tą, która w sposób szczególny i wyjątkowy - jak nikt inny - doświadczyła miłosierdzia, a równocześnie też w sposób wyjątkowy okupiła swój udział w objawieniu się miłosierdzia Bożego ofiarą serca. Ofiara ta jest ściśle związana z krzyżem Jej Syna, u którego stóp wypadło Jej stanąć na Kalwarii. Ofiara ta stanowi swoisty udział w tym objawieniu się miłosierdzia, czyli bezwzględnej wierności Boga dla swej miłości, dla Przymierza, jakie odwiecznie zamierzył, a w czasie zawarł z człowiekiem, z ludzkością - w tym objawieniu, które ostatecznie dokonało się przez krzyż. Nikt tak jak Matka Ukrzyżowanego nie doświadczył tajemnicy krzyża, owego wstrząsającego spotkania transcendentnej Bożej sprawiedliwości z miłością, owego "pocałunku", jakiego miłosierdzie udzieliło sprawiedliwości (por. Ps 85 [84], 11). Nikt też tak jak Ona - Maryja - nie przyjął sercem owej tajemnicy, Boskiego zaiste wymiaru Odkupienia, która dokonała się na Kalwarii poprzez śmierć Jej Syna wraz z ofiarą macierzyńskiego serca, wraz z Jej ostatecznym fiat. Maryja jest więc równocześnie Tą, która najpełniej zna tajemnicę Bożego miłosierdzia. Wie, ile ono kosztowało i wie, jak wielkie ono jest. W tym znaczeniu nazywamy Ją również Matką, miłosierdzia - Matką Bożą miłosierdzia lub Matką Bożego miłosierdzia, a każdy z tych tytułów posiada swój głęboki sens teologiczny. Mówią one o tym szczególnym przysposobieniu Jej duszy, całej Jej osobowości do tego, aby widzieć poprzez zawiłe wydarzenia dziejów naprzód Izraela, a z kolei każdego człowieka i całej ludzkości, owo miłosierdzie, które z pokolenia na pokolenie (por. Łk 1, 50) staje się ich udziałem wedle odwiecznego zamierzenia Przenajświętszej Trójcy. Nade wszystko jednak powyższe tytuły, jakie odnosimy do Bogarodzicy, mówią o Niej jako o Matce Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Jako o Tej, która doświadczywszy miłosierdzia w sposób wyjątkowy, w takiż sposób "zasługuje" na to miłosierdzie przez całe swoje ziemskie życie, a nade wszystko u stóp krzyża swojego Syna. Mówią o Niej wreszcie jako o Tej, która poprzez swój ukryty, a równocześnie nieporównywalny udział w mesjańskim posłannictwie swojego Syna, w szczególny sposób została powołana do tego, ażeby przybliżać ludziom ową miłość, jaką On przyszedł im objawić. Miłość, która najkonkretniej potwierdza się w stosunku do tych, co cierpią, w stosunku do ubogich, pozbawionych wolności, do niewidomych, uciśnionych i grzeszników, tak jak o tym wedle słów Izajaszowego proroctwa powiedział Chrystus najprzód w nazaretańskiej synagodze (por. Łk 4, 18), a z kolei, odpowiadając na pytanie wysłanników Jana Chrzciciela (por. Łk 7, 22). Ta właśnie "miłosierna" miłość, która potwierdza się nade wszystko w zetknięciu ze złem moralnym i fizycznym, stała się w sposób szczególny i wyjątkowy udziałem serca Tej, która była Matką Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego - udziałem Maryi. I nie przestaje ona w Niej i przez Nią nadal się objawiać w dziejach Kościoła i całej ludzkości. Jest to objawienie szczególnie owocne, albowiem opiera się w Bogarodzicy o szczególną podatność macierzyńskiego serca, o szczególną wrażliwość, o szczególną zdolność docierania do wszystkich, którzy tę właśnie miłosierną miłość najłatwiej przyjmują ze strony Matki. Jest to jedna z wielkich i życiodajnych tajemnic chrześcijaństwa, najściślej związana z tajemnicą Wcielenia. "To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski (jak głosi Sobór Watykański II) trwa nieustannie - poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem - aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, póki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny" (*9). VI "Miłosierdzie z pokolenia na pokolenie" 10. Obraz naszego pokolenia Mamy prawo wierzyć, że nasze pokolenie zostało również objęte słowami Bogurodzicy, gdy uwielbiała miłosierdzie, które z pokolenia na pokolenie jest udziałem tych, co kierują się bojaźnią Bożą. Słowa Maryjnego Magnificat niosą w sobie treść profetyczną, która dotyczy nie tylko przeszłości Izraela, ale także całej przyszłości Ludu Bożego na ziemi. Jesteśmy zaś - my wszyscy, którzy obecnie żyjemy na tej ziemi - pokoleniem, które uświadamia sobie już bliskość trzeciego Tysiąclecia i odczuwa głęboko przełom, jaki dokonuje się w dziejach. Pokolenie współczesne uważa się za uprzywilejowane, gdyż postęp otwiera mu wielkie możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewano jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Twórczość człowieka, jego inteligencja i praca spowodowały głębokie przemiany zarówno na polu nauki i techniki, jak i w życiu społecznym i kulturalnym. Człowiek rozszerzył swe panowanie nad przyrodą i osiągnął głębszą znajomość praw dotyczących stosunków społecznych. Na jego oczach runęły lub zmniejszyły się przeszkody i odległości dzielące ludy i narody, a dokonało się to poprzez wzrost poczucia uniwersalizmu i wyraźniejszą świadomość jedności rodzaju ludzkiego, poprzez uznanie wzajemnej zależności w ramach prawdziwej solidarności i, wreszcie, poprzez pragnienie - i możliwość - nawiązania kontaktów z braćmi i siostrami ponad sztucznymi podziałami geograficznymi, granicami państwowymi czy rasowymi. Zwłaszcza dzisiejsza młodzież jest świadoma, że postęp wiedzy i techniki jest w stanie nie tylko dostarczyć nowych dóbr materialnych, lecz również poszerzać dostęp do wspólnego poznania. Rozwój np. informatyki pomnaża twórcze możliwości człowieka i daje mu dostęp do bogactw intelektualnych i kulturalnych innych ludów. Nowe środki komunikacji umożliwiają coraz większy udział w wydarzeniach i ułatwiają wzrastającą wymianę myśli. Zdobycze nauk biologicznych, psychologicznych czy społecznych pomagają człowiekowi wnikać coraz głębiej w bogactwo własnej istoty. A jeśli prawdą jest, że postęp ten zbyt często jest jeszcze przywilejem krajów uprzemysłowionych, to nie można jednak zaprzeczyć, że perspektywa dostępu do niego wszystkich ludów i krajów nie jest już czystą utopią, jeśli tylko istnieje po temu szczera wola polityczna. Jednakże obok tego - czy też raczej w tym wszystkim - istnieją również trudności, które, jak się okazuje, ciągle wzrastają. Występujące niepokoje i bezwład domagają się zasadniczej odpowiedzi i człowiek jest świadom, że powinien ją znaleźć. Obraz świata współczesnego przedstawia także głębokie niejednokrotnie cienie i zachwianie równowagi. Konstytucja pastoralna Soboru Watykańskiego II Gaudium et spes nie jest z pewnością jedynym dokumentem, który w życiu współczesnego pokolenia mówi o tym, ale jest dokumentem wagi szczególnej. "Zakłócenia równowagi, na które cierpi dzisiejszy świat - czytamy tam - w istocie wiążą się z bardziej podstawowym zachwianiem równowagi, które ma miejsce w sercu ludzkim. W samym bowiem człowieku wiele elementów zwalcza się nawzajem. Będąc bowiem stworzeniem, doświadcza on z jednej strony wielorakich ograniczeń, z drugiej strony czuje się nieograniczony w swoich pragnieniach i powołany do wyższego życia. Przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać pomiędzy nimi i wyrzekać się niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego nie chce, nie zaś to, co chciałby czynić. Stąd cierpi rozdarcie w samym sobie, z czego z kolei tyle i tak wielkich rozdźwięków rodzi się w społeczeństwie" (*10). Przy końcu wykładu wprowadzającego czytamy: "wobec dzisiejszej ewolucji świata z każdym dniem coraz liczniejsi stają się ci, którzy bądź stawiają zagadnienia jak najbardziej podstawowe, bądź to z nową wnikliwością rozważają: czym jest człowiek; jaki jest sens cierpienia, zła, śmierci, które istnieją nadal, choć dokonał się tak wielki postęp? Na cóż te zwycięstwa tak wielką okupione ceną...?"(*11). Czy na przestrzeni tych piętnastu już lat, które dzielą nas od zakończenia Soboru Watykańskiego II, ów obraz napięć i zagrożeń właściwych dla naszej epoki stał się mniej niepokojący? Wydaje się, że nie. Wręcz przeciwnie, napięcia i zagrożenia, które w dokumencie soborowym zdawały się niejako tylko zarysowywać, nie okazując do końca istotnego niebezpieczeństwa, jakie w sobie kryją, na przestrzeni tych lat odsłoniły się pełniej na różne sposoby potwierdzając to niebezpieczeństwo i nie pozwalając żywić dawniejszych złudzeń. 11. Źródła niepokoju Stąd też rośnie w naszym świecie poczucie zagrożenia. Rośnie ów egzystencjalny lęk, który łączy się - jak już wspomniano w Encyklice Redemptor hominis - nade wszystko z perspektywą konfliktu, jaki przy dzisiejszych arsenałach atomowych musiałby oznaczać przynajmniej częściowo, samozagładę ludzkości. Jednakże zagrożenie dotyczy nie tylko tego, co mogą ludzie uczynić ludziom przy pomocy środków techniki militarnej. Dotyczy ono również wielu innych niebezpieczeństw, które są produktem cywilizacji materialistycznej, przyjmującej - pomimo "humanistycznych" deklaracji - prymat rzeczy w stosunku do osoby. Człowiek współczesny słusznie się lęka, że przy pomocy środków, zrodzonych na gruncie takiej cywilizacji, poszczególne jednostki, a także całe środowiska, wspólnoty, społeczności czy narody, mogą padać ofiarą przewagi innych jednostek, środowisk czy społeczności. Historia naszego stulecia daje pod dostatkiem na to przykładów. I mimo wszystkich deklaracji na temat praw człowieka, w wymiarze jego integralnej, to jest cielesnej i duchowej egzystencji, nie możemy powiedzieć, ażeby przykłady te należały tylko do przeszłości. Człowiek słusznie się lęka, że może paść ofiarą nacisku, który ozbawi go wewnętrznej wolności, możliwości wypowiadania prawdy, o jakiej jest przekonany, wiary, którą wyznaje, możliwości słuchania głosu sumienia, który wskazuje prawą drogę jego postępowaniu. Środki bowiem techniczne, którymi dysponuje współczesna cywilizacja, nie tylko kryją w sobie możliwości samozniszczenia na drodze konfliktu militarnego, ale także możliwości "pokojowego" ujarzmienia jednostek, środowisk, całych społeczności i narodów, które z jakiegokolwiek powodu mogą uchodzić za niewygodne tym, którzy dysponują odnośnymi środkami i są gotowi posługiwać się nimi bez skrupułów. Trzeba także pamiętać, że istnieją wciąż jeszcze na świecie tortury, bezkarnie stosowane, którymi systematycznie posługują się władze jako narzędziem panowania lub politycznego ucisku. Tak więc obok świadomości zagrożenia biologicznego rośnie świadomość innego zagrożenia, które bardziej jeszcze niszczy to, co istotowo ludzkie, co najściślej związane z godnością osoby, z jej wewnętrznym prawem do prawdy i do wolności. A to wszystko rozgrywa się na rozległym tle tego gigantycznego wyrzutu, którym dla ludzi i społeczeństw zasobnych, sytych, żyjących w dostatku, hołdujących konsumpcji i użyciu, musi być fakt, że w tej samej rodzinie ludzkiej nie brak takich jednostek, takich grup społecznych, które głodują. Nie brak małych dzieci, które umierają z głodu na oczach swoich matek. Nie brak w różnych częściach świata, w różnych systemach społeczno-ekonomicznych, całych obszarów nędzy, upośledzenia, niedorozwoju. Ten fakt jest powszechnie znany. Stan nierówności pomiędzy ludźmi i ludami nie tylko się utrzymuje, ale powiększa. Wciąż wypada bytować obok tych, którzy są zasobni i obfitują, takim, którzy żyją w niedostatku, którzy przymierają w nędzy, a czasem po prostu umierają z głodu; liczba tych ostatnich idzie w miliony, w dziesiątki i setki milionów. W związku z tym ów niepokój moralny musi się jeszcze pogłębiać. Najwidoczniej istnieje jakaś głęboka wada, albo raczej cały zespół wad, cały mechanizm wadliwy, u podstaw współczesnej ekonomii, u podstaw całej cywilizacji materialnej, który nie pozwala rodzinie ludzkiej oderwać się niejako od sytuacji tak radykalnie niesprawiedliwych. Taki obraz świata współczesnego, w którym tak wiele jest zła zarówno fizycznego, jak moralnego, świata uwikłanego w przeciwieństwa i napięcia, pełnego równocześnie zagrożeń skierowanych przeciw ludzkiej wolności, sumieniu, religii, tłumaczy ów niepokój, który staje się udziałem współczesnego człowieka. Niepokój ów żywią nie tylko ci, którzy są upośledzeni czy zniewoleni, ale także ci, którzy korzystają z przywilejów bogactwa, postępu czy władzy. I chociaż nie brak i takich, którzy starają się nie widzieć przyczyn tego niepokoju lub też przeciwdziałają przy pomocy doraźnych środków, jakie oddaje w ich ręce technika, bogactwo czy władza - to jednakże w głębszym ludzkim odczuciu niepokój ów sięga dalej od wszystkich środków doraźnych. Dotyczy on, jak na to trafnie wskazały analizy Soboru Watykańskiego II, podstawowych spraw całej ludzkiej egzystencji. Jest to niepokój związany z samym sensem istnienia człowieka i całej ludzkości - niepokój sięgający jakichś decydujących rozstrzygnięć, które zdają się stać przed rodzajem ludzkim. 12. Czy sprawiedliwość wystarcza? Trudno nie stwierdzić, że w świecie współczesnym zostało rozbudzone na wielką skalę poczucie sprawiedliwości. Z pewnością też ono jeszcze bardziej uwydatnia to wszystko, co ze sprawiedliwością jest sprzeczne, zarówno w stosunkach pomiędzy ludźmi, pomiędzy grupami społecznymi czy "klasami", jak też pomiędzy poszczególnymi narodami, państwami, wreszcie systemami politycznymi, czy też całymi tak zwanymi światami. Ów głęboki i wieloraki nurt, u podstaw którego świadomość współczesnych ludzi postawiła sprawiedliwość, świadczy o etycznym charakterze owych napięć i zmagań, które przenikają świat. Kościół dzieli z ludźmi naszych czasów owo głębokie, gorące pragnienie życia pod każdym względem sprawiedliwego. Nie przestaje też poddawać uwadze licznych aspektów owej sprawiedliwości, o jaką chodzi w życiu ludzi i społeczeństw. Świadczy o tym tak bardzo rozbudowana na przestrzeni ostatniego wieku dziedzina katolickiej nauki społecznej. W ślad za nauczaniem idzie wychowywanie, czyli kształtowanie ludzkich sumień w duchu sprawiedliwości, a także poszczególne inicjatywy, zwłaszcza w dziedzinie apostolstwa świeckich, które w tym duchu się rozwijają. Trudno wszakże nie zauważyć, iż bardzo często programy, które biorą początek w idei sprawiedliwości, które mają służyć jej urzeczywistnieniu we współżyciu ludzi, ludzkich grup i społeczeństw, ulegają w praktyce wypaczeniu. Chociaż więc w dalszym ciągu na tę samą ideę sprawiedliwości się powołują, doświadczenie wskazuje na to, że nad sprawiedliwością wzięły górę inne negatywne siły, takie jak zawziętość, nienawiść czy nawet okrucieństwo. Wówczas chęć zniszczenia przeciwnika, narzucenia mu całkowitej zależności, ograniczenia jego wolności, staje się istotnym motywem działania: jest to sprzeczne z istotą sprawiedliwości, która sama z siebie zmierza do ustalenia równości i prawidłowego podziału pomiędzy partnerami sporu. Ten rodzaj nadużycia samej idei sprawiedliwości oraz praktycznego jej wypaczenia świadczy o tym, jak dalekie od sprawiedliwości może stać się działanie ludzkie, nawet jeśli jest podjęte w imię sprawiedliwości. Nie na próżno Chrystus wytykał swoim słuchaczom, wiernym nauce Starego Testamentu, ową postawę, która wyrażała się w słowach: "oko za oko i ząb za ząb" (Mt 5, 38). Była to ówczesna forma wypaczenia sprawiedliwości. Formy współczesne kształtują się na jej przedłużeniu. Wiadomo przecież, że w imię motywów rzekomej sprawiedliwości (np. dziejowej czy klasowej) niejednokrotnie niszczy się drugich, zabija, pozbawia wolności, wyzuwa z elementarnych ludzkich praw. Doświadczenie przeszłości i współczesności wskazuje na to, że sprawiedliwość sama nie wystarcza, że - co więcej - może doprowadzić do zaprzeczenia i zniweczenia siebie samej, jeśli nie dopuści się do kształtowania życia ludzkiego w różnych jego wymiarach owej głębszej mocy, jaka jest miłość. To przecież doświadczenie dziejowe pozwoliło, między innymi, na sformułowanie twierdzenia: summum ius - summa iniuria. Twierdzenie to nie deprecjonuje sprawiedliwości, nie pomniejsza znaczenia porządku na niej budowanego, wskazuje tylko w innym aspekcie na tę samą potrzebę sięgania do głębszych jeszcze sił ducha, które warunkują porządek sprawiedliwości. Mając przed oczyma obraz pokolenia, do którego należymy, Kościół podziela niepokój tylu współczesnych ludzi. Musi poza tym niepokoić upadek wielu podstawowych wartości, które stanowią niewątpliwe dobro nie tylko chrześcijańskiej, ale po prostu ludzkiej moralności, kultury moralnej - takich, jak poszanowanie dla życia ludzkiego, i to już od chwili poczęcia, poszanowanie dla małżeństwa w jego jedności nierozerwalnej, dla stałości rodziny. Permisywizm moralny godzi przede wszystkim w tę najczulszą dziedzinę życia i współżycia ludzi. W parze z tym idzie kryzys prawdy w stosunkach międzyludzkich, brak odpowiedzialności za słowo, czysto utylitarny stosunek do człowieka, zatrata poczucia prawdziwego dobra wspólnego i łatwość, z jaką ulega ono alienacji. Wreszcie desakralizacja, która często przeradza się w "dehumanizację". Człowiek i społeczeństwo, dla którego nic już nie jest "święte" - wbrew wszelkim pozorom - ulega moralnej dekadencji. VII Miłosierdzie Boga w posłannictwie Kościoła W relacji do takiego obrazu naszego pokolenia, który musi budzić głęboki niepokój, wracają do nas te słowa, jakie w momencie Wcielenia Syna Bożego odezwały się w Maryjnym Magnificat: słowa mówiące o "miłosierdziu, które trwa z pokolenia na pokolenie". Biorąc głęboko do serca wymowę tych natchnionych słów, przykładając je do własnych doświadczeń i cierpień wielkiej rodziny ludzkiej, Kościół naszej epoki musi uświadomić sobie szczególną i pogłębioną potrzebę tego, aby w całym swoim posłannictwie świadczyć o miłosierdziu Boga, idąc w tym po śladach tradycji Starego i Nowego Przymierza, a nade wszystko samego Jezusa Chrystusa i jego Apostołów. Kościół winien dawać świadectwo miłosierdziu Boga objawionemu w Chrystusie, w całym Jego mesjańskim posłannictwie, przede wszystkim wyznając je jako zbawczą prawdę wiary i życia z wiary, z kolei starajac się wprowadzać je i wcielać w życie zarówno własnych wyznawców, jak też w miarę możliwości wszystkich ludzi dobrej woli. Wreszcie Kościół - wyznając miłosierdzie i nie odstępując od niego w życiu - ma prawo i obowiązek odwoływać się do miłosierdzia Bożego, wzywając go wobec wszystkich przejawów zła fizycznego i moralnego, wobec wszystkich zagrożeń, które tak bardzo ciążą nad całym horyzontem życia współczesnej ludzkości. 13. KoścIół wyznaje miłosierdzie Boga i gł0si je Miłosierdzie Boże winien Kościół wyznawać i głosić je w całej prawdzie tego, co mówi nam o nim Objawienie. W poprzednich fragmentach niniejszego tekstu starałem się zarysować przynajmniej zręby tej prawdy, która znajduje tak bogaty wyraz w całym Piśmie Świętym oraz Świętej Tradycji. W codziennym życiu Kościoła rozbrzmiewa jakby nieustające echo tej wyrażonej w Biblii prawdy o miłosierdziu Boga poprzez liczne czytania świętej liturgii. Autentyczny zmysł wiary Ludu Bożego idzie za tym, jak świadczą liczne przejawy pobożności osobistej i społecznej. Trudno byłoby z pewnością wyliczyć i zebrać wszystkie te przejawy, gdyż największa ich część znajduje swój żywy zapis w ukryciu ludzkich serc i sumień. Jeśli niektórzy teologowie twierdzą, że miłosierdzie jest największym wśród przymiotów i doskonałości samego Boga, to Biblia, Tradycja i całe życie z wiary Ludu Bożego, dostarcza z pewnością swoistego pokrycia dla tego twierdzenia. Nie chodzi tutaj o doskonałość samej niezgłębionej istoty Boga w tajemnicy samego Bóstwa, ale o doskonałość i przymiot, w którym człowiek z całą wewnętrzną prawdą swej egzystencji szczególnie blisko i szczególnie często spotyka się z żywym Bogiem. Stosownie do owych słów, jakie Chrystus wypowiedział do Filipa (por. J 14, 9 n.), "widzenie Ojca" - "widzenie" Boga przez wiarę - znajduje w spotkaniu właśnie z Jego miłosierdziem jakiś szczególny moment wewnętrznej prostoty i prawdy. Jest ona podobna do tej prostoty i prawdy, jaką znajdujemy w przypowieści o synu marnotrawnym. "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (tamże). Kościół wyznaje miłosierdzie Boga samego, Kościół nim żyje w swoim rozległym doświadczeniu wiary, a także i w swoim nauczaniu - wpatrując się wciąż w Chrystusa, koncentrując się na Nim, na Jego życiu i Ewangelii, na Jego krzyżu i zmartwychwstaniu, na całej Jego tajemnicy. Wszystko, co składa się na "widzenie" Chrystusa w żywej wierze i nauczaniu Kościoła, przybliża nas do "widzenia Ojca" w świętości Jego miłosierdzia. W sposób szczególny zdaje się Kościół wyznawać miłosierdzie Boga i oddawać mu cześć, zwracając się do Chrystusowego Serca; właśnie bowiem zbliżenie do Chrystusa w tajemnicy Jego Serca pozwala nam zatrzymać się w tym niejako centralnym a zarazem po ludzku najłatwiej dostępnym punkcie objawiania miłosiernej miłości Ojca, które stanowiło centralną treść mesjańskiego posłannictwa Syna Człowieczego. Kościół żyje swoim autentycznym życiem, kiedy wyznaje i głosi miłosierdzie - najwspanialszy przymiot Stwórcy i Odkupiciela - i kiedy ludzi przybliża do Zbawicielowych zdrojów miłosierdzia, których jest dyspozytariuszem i szafarzem. Ogromne znaczenie ma w tej dziedzinie stałe rozważanie słowa Bożego, a nade wszystko świadome i dojrzałe uczestnictwo w Eucharystii oraz w sakramencie pokuty i pojednania. Eucharystia przybliża nas zawsze do tej miłości, która jest potężniejsza niż śmierć; ilekroć bowiem spożywamy ten chleb albo pijemy kielich, nie tylko głosimy śmierć Odkupiciela, ale także wspominamy Jego zmartwychwstanie i oczekujemy Jego przyjścia w chwale (por. 1 Kor 11, 26; aklamacja w Mszale Rzymskim). Sam obrzęd eucharystyczny, sprawowany na pamiątkę Tego, który w swym mesjańskim posłannictwie objawił nam swego Ojca przez słowo i krzyż, świadczy o tej niewyczerpalnej miłości, mocą której pragnie On stale łączyć się z nami i jednoczyć, wychodząc na spotkanie wszystkich ludzkich serc. Drogę zaś do tego spotkania i zjednoczenia toruje każdemu - nawet wówczas, gdy ciążą na nim wielkie winy - sakrament pokuty i pojednania. W sakramencie tym każdy człowiek może w sposób szczególny doświadczyć miłosierdzia, czyli tej miłości, która jest potężniejsza niż grzech. Była już o tym mowa w Encyklice Redemptor hominis, chyba jednakże wypadnie jeszcze osobno powrócić do tego podstawowego tematu. Właśnie dlatego, że w świecie, który Bóg tak umiłował, "że Syna swego Jednorodzonego dał" (J 3, 16), istnieje grzech, Bóg, który "jest miłością" (1 J 4, 16), nie może objawiać się inaczej niż jako miłosierdzie. Miłosierdzie odpowiada nie tylko najgłębszej prawdzie owej miłości, jaką jest Bóg (i która jest Bogiem), ale także całej wewnętrznej prawdzie człowieka i świata, który jest jego doczesną ojczyzną. Miłosierdzie samo w sobie, jako doskonałość nieskończonego Boga, jest również nieskończone. Nieskończona więc i niewyczerpana jest też gotowość Ojca w przyjmowaniu synów marnotrawnych wracających do Jego domu. Nieskończona jest gotowość i moc przebaczania, mając swe stałe pokrycie w niewysłowionej wartości ofiary Syna. Żaden grzech ludzki nie przewyższa tej mocy ani jej nie ogranicza. Ograniczyć ją może tylko od strony człowieka brak dobrej woli, brak gotowości nawrócenia, czyli pokuty, trwanie w oporze i sprzeciwie wobec łaski i prawdy, a zwłaszcza wobec świadectwa krzyża i zmartwychwstania Chrystusowego. I dlatego też Kościół wyznaje i głosi nawrócenie. Nawrócenie do Boga zawsze polega na odkrywaniu miłosierdzia, czyli owej miłości, która cierpliwa jest i łaskawa (por. 1 Kor 13, 4) na miarę Stwórcy i Ojca - miłości, której "Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa" (2 Kor 1, 3) jest wiemy aż do ostatecznych konsekwencji w dziejach przymierza z człowiekiem: aż do krzyża - czyli do śmierci i zmartwychwstania swojego Syna. Nawrócenie do Boga jest zawsze owocem "odnalezienia" tego Ojca, który bogaty jest w miłosierdzie. Prawdziwe poznanie Boga miłosierdzia, Boga miłości łaskawej, jest stałym i niewyczerpalnym źródłem nawrócenia, nie tylko jako doraźnego aktu wewnętrznego, ale jako stałego usposobienia, jako stanu duszy. Ci, którzy w taki sposób poznają Boga, w taki sposób Go "widzą", nie mogą żyć inaczej, jak stale się do Niego nawracając. Żyją więc in statu conversionis - a ten stan wyznacza najgłębszy nurt pielgrzymowania każdego człowieka na ziemi in statu viatoris. Jak widać, Kościół wyznaje miłosierdzie Boga objawione w Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym nie tylko słowem swego nauczania, ale nade wszystko najgłębszym pulsem życia całego Ludu Bożego. A przez to świadectwo życia Kościół spełnia właściwe Ludowi Bożemu posłannictwo, które jest uczestnictwem i poniekąd kontynuacją mesjańskiego posłannictwa samego Chrystusa. Kościół współczesny ma głęboką świadomość tego, że tylko w oparciu o miłosierdzie Boga samego będzie mógł spełnić te zadania, które wynikają z nauki Soboru Watykańskiego II, a nade wszystko zadania ekumeniczne mające na celu zjednoczenie wszystkich wyznawców Chrystusa. Podejmując wielorakie starania w tym kierunku, Kościół wyznaje z całą pokorą, że tylko ta miłość, która jest większa od słabości ludzkich podziałów, może ostatecznie sprawić ową jedność, o którą sam Chrystus modlił się do Ojca i o którą nie przestaje prosić za nas "w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (Rz 8, 26). 14. Kościół stara się czynić miłosierdzie Jezus Chrystus ukazał, że człowiek nie tylko doświadcza i "dostępuje" miłosierdzia Boga samego, ale także jest powołany do tego, ażeby sam "czynił" miłosierdzie drugim: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7). Kościół znajduje w tych słowach wezwanie do czynu i stara się "czynić miłosierdzie". Jeśli wszystkie błogosławieństwa z kazania na górze wskazują drogę nawrócenia, przemiany życia, to błogosławieństwo miłosiernych jest pod tym względem szczególnie wymowne. Człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich. Ten najistotniej ewangeliczny proces nie jest tylko jednorazowym przełomem duchowym, ale całym stylem życia, istotną właściwością chrześcijańskiego powołania. Polega ono na stałym odkrywaniu i wytrwałym, pomimo wszystkich trudności natury psychologicznej czy społecznej, urzeczywistnianiu miłości jako siły jednoczącej i dźwigającej zarazem: miłości miłosiernej, która jest ze swojej istoty miłością twórczą. Miłość miłosierna we wzajemnych stosunkach ludzi nigdy nie pozostaje aktem czy też procesem jednostronnym. Nawet w wypadkach, w których wszystko zdawałoby się wskazywać na to, że jedna strona tylko obdarowuje, daje - a druga tylko otrzymuje, bierze - (jak np. w wypadku lekarza, który leczy, nauczyciela, który uczy, rodziców, którzy utrzymują i wychowują swoje dzieci, ofiarodawcy, który świadczy potrzebującym), w istocie rzeczy zawsze również i ta pierwsza strona jest obdarowywana. A w każdym razie także i ten, który daje, może bez trudu odnaleźć siebie w pozycji tego, który otrzymuje, który zostaje obdarowany, który doznaje miłości miłosiernej, owszem, doznaje miłosierdzia. Tutaj Chrystus ukrzyżowany jest dla nas najwyższym wzorem, natchnieniem, wezwaniem. W oparciu o ten przejmujący wzór możemy z całą pokorą okazywać miłosierdzie drugim wiedząc, że on przyjmuje je jako okazane sobie samemu (por. Mt 25, 34-40). W oparciu o ten wzór musimy też stale oczyszczać wszelkie nasze działania i wszelkie intencje działań, w których miłosierdzie bywa rozumiane i praktykowane w sposób jednostronny: jako dobro czynione drugim. Tylko wówczas bowiem jest ono naprawdę aktem miłości miłosiernej, gdy świadcząc je, żywimy głębokie poczucie, iż równocześnie go doznajemy ze strony tych, którzy je od nas przyjmują. Jeśli tej dwustronności, tej wzajemności brak, wówczas czyny nasze nie są jeszcze prawdziwymi aktami miłosierdzia. Wówczas nie dokonało się jeszcze w pełni to nawrócenie, którego drogę ukazał nam Chrystus swoim słowem i przykładem aż po krzyż; wówczas też nie uczestniczymy jeszcze całkowicie we wspaniałym źródle miłości miłosiernej, które zostało nam przez Niego objawione. Tak więc droga, jaką ukazał nam Chrystus w kazaniu na górze poprzez błogosławieństwo miłosiernych, jest o wiele bogatsza od tego, co nieraz w obiegowych sądach ludzkich słyszymy na temat miłosierdzia. Sądy te uznają miłosierdzie jako akt czy proces jednostronny, który zakłada i pozostawia dystans pomiędzy czyniącym je a doznającym go, pomiędzy dobro-czyńcą a dobro-biorcą. I stąd dążenie i żądanie, ażeby stosunki międzyludzkie i społeczne wyzwalać od miłosierdzia, a opierać na samej sprawiedliwości. Jednakże owe sądy o miłosierdziu nie dostrzegają tego podstawowego związku pomiędzy miłosierdziem a sprawiedliwością, o jakim mówi cała tradycja biblijna, a nade wszystko mesjańskie posłannictwo Jezusa Chrystusa. Autentyczne miłosierdzie jest jakby głębszym źródłem sprawiedliwości. Jeśli ta ostatnia sama z siebie zdolna jest tylko rozsądzać pomiędzy ludźmi, rozdzielając wśród nich przedmiotowe dobra słuszną miarą, to natomiast miłość, i tylko miłość (także owa łaskawa miłość, którą nazywamy "miłosierdziem") zdolna jest przywracać człowieka samemu człowiekowi. Autentycznie chrześcijańskie miłosierdzie jest zarazem jakby doskonalszym wcieleniem "zrównania" pomiędzy ludźmi, a więc także i doskonalszym wcieleniem sprawiedliwości, o ile ta w swoich granicach dąży również do takiego zrównania. Jednakże "zrównanie" przez sprawiedliwość zatrzymuje się w kręgu dóbr przedmiotowych związanych z człowiekiem, podczas gdy miłość i miłosierdzie sprawiają, iż ludzie spotykają się ze sobą w samym tym dobru, jakim jest człowiek z właściwą mu godnością. Równocześnie "zrównanie" ludzi przez miłość "łaskawą i cierpliwą" (por. 1 Kor 13, 4) nie stanowi zatarcia różnic: ten, kto daje - daje tym bardziej, gdy równocześnie czuje się obdarowany przez tego, kto przyjmuje jego dar; ten zaś, kto umie przyjąć ze świadomością, że i on również przyjmując, świadczy dobro, ze swej strony służy wielkiej sprawie godności osoby, która najgłębiej może jednoczyć ludzi pomiędzy sobą. Tak więc miłosierdzie staje się nieodzownym czynnikiem kształtującym stosunki wzajemne pomiędzy ludźmi w duchu najgłębszego poszanowania wszystkiego, co ludzkie oraz wzajemnego braterstwa. Nie sposób osiągnąć takiej więzi pomiędzy ludźmi, jeśli te stosunki wymierzymy tylko miarą samej sprawiedliwości. Musi ona w każdym zasięgu międzyludzkich stosunków doznawać jakby dogłębnej "korekty" ze strony owej miłości, która - jak głosi św. Paweł - jest "łaskawa" i "cierpliwa", czyli innymi słowy: nosi znamiona miłości miłosiernej, tak istotne dla Ewangelii i chrześcijaństwa. Przypomnijmy jeszcze, że owa miłosierna miłość oznacza także tę serdeczną tkliwość i czułość, która tak wyraziście przemawia do nas ze słów przypowieści o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 11-32), a szczególnie o owcy czy o drachmie zagubionej (por. Łk 15, 1-10). I dlatego też owa miłość miłosierna jest szczególnie nieodzowna w stosunkach pomiędzy najbliższymi, pomiędzy małżonkami, pomiędzy rodzicami i dziećmi, pomiędzy przyjaciółmi, jest nieodzowna w wychowaniu i duszpasterstwie. Jednakże zasięg jej tutaj się nie kończy. Jeśli Paweł VI wielokrotnie wskazywał na "cywilizację miłości" (*12) jako na cel, do którego winny zmierzać wszelkie wysiłki w dziedzinie społecznej i kulturalnej, a także ekonomicznej i politycznej, to wypada z kolei powiedzieć, że osiągnięcie tego celu nigdy nie będzie możliwe, jeżeli w naszych koncepcjach i realizacjach dotyczących tych rozległych i złożonych dziedzin ludzkiego współżycia będziemy się zatrzymywać przy zasadzie "oko za oko i ząb za ząb" (Mt 5, 38), a nie postaramy się jej zasadniczo przetworzyć i uzupełnić innym duchem. W tym kierunku prowadzi nas też niewątpliwie Sobór Watykański II, gdy tyle razy mówiąc o potrzebie tworzenia świata "bardziej ludzkiego" (*13) misję Kościoła w świecie współczesnym upatruje właśnie w realizacji tego zadania. Ów ludzki świat nie może stawać się bardziej ludzkim, jeśli nie wprowadzimy w wieloraki zakres stosunków międzyludzkich, a także stosunków społecznych, wraz ze sprawiedliwością, owej "miłości miłosiernej", która stanowi mesjańskie orędzie Ewangelii. Ów ludzki świat może stawać się "bardziej ludzkim" tylko wówczas, gdy we wzajemne stosunki, które kształtują jego moralne oblicze, wprowadzimy moment przebaczenia, tak istotny dla Ewangelii. Przebaczenie świadczy o tym, że w świecie jest obecna miłość potężniejsza niż grzech. Przebaczenie też stanowi podstawowy warunek pojednania - nie tylko w stosunku Boga do człowieka, ale także w stosunkach wzajemnych pomiędzy ludźmi. Świat, z którego wyeliminujemy przebaczenie, może być tylko światem zimnej, bezwzględnej sprawiedliwości, w imię której każdy będzie dochodził swych praw w stosunku do drugiego, a drzemiące w człowieku egoizmy różnego gatunku mogą albo zamienić życie i współżycie ludzi w system ucisku słabszych przez silniejszych, albo też w arenę nieustannej walki jednych przeciw drugim. Dlatego też Kościół za swój naczelny obowiązek na każdym, a zwłaszcza na współczesnym etapie dziejów, musi uznać głoszenie i wprowadzenie w życie tajemnicy miłosierdzia objawionej do końca w Jezusie Chrystusie. Tajemnica ta stanowi nie tylko dla samego Kościoła jako wspólnoty wierzących, ale także poniekąd dla wszystkich ludzi, źródło życia innego niż to, jakie może zbudować człowiek pozostawiony samym siłom działającej w nim trojakiej pożądliwości (por. 1 J 2, 16). To w imię tej właśnie tajemnicy Chrystus uczy nas stale przebaczenia. Ile razy powtarzamy słowa tej modlitwy, której On sam nas nauczył, prosimy "odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszy winowajcom", tym, którzy przeciw nam zawinili (Mt 6, 12). Trudno wręcz wypowiedzieć, jak głębokie jest znaczenie postawy, którą te słowa wyrażają sobą i kształtują. Ile one mówią każdemu człowiekowi o drugim człowieku, a zarazem i o nim samym! Świadomość, że jesteśmy zwykle wzajemnie wobec siebie dłużnikami, idzie w parze z wezwaniem do tej braterskiej solidarności, której św. Paweł dał wyraz w zwięzłym wezwaniu: "Jeden drugiego brzemiona noście" (Ga 6, 2). Jakaż w tym zawiera się lekcja pokory wobec człowieka - równocześnie bliźniego i siebie samego - jakaż szkoła dobrej woli współżycia na każdy dzień i w różnych warunkach naszego bytowania! Gdybyśmy odrzucili tę lekcję - cóż pozostałoby z jakiegokolwiek "humanistycznego" programu życia i wychowania? Chrystus tak bardzo nalega na konieczność przebaczania drugiemu, że Piotrowi pytającemu, do ilu razy winien jest przebaczyć bliźniemu, wskazuje symboliczną cyfrę: "siedemdziesiąt siedem razy" (Mt 18, 22), chcąc przez to powiedzieć, że powinien umieć przebaczać każdemu za każdym razem. Oczywiście, że to tak szczodrze wymagane przebaczenie nie niweczy obiektywnych wymagań sprawiedliwości. Właściwie rozumiana sprawiedliwość stanowi poniekąd cel przebaczenia. W żadnym miejscu orędzia ewangelicznego ani przebaczenie, ani też miłosierdzie jako jego źródło, nie oznacza pobłażliwości wobec zła, wobec zgorszenia, wobec krzywdy czy zniewagi wyrządzonej. W każdym wypadku naprawienie tego zła, naprawienie zgorszenia, wyrównanie krzywdy, zadośćuczynienie za zniewagę, jest warunkiem przebaczenia. Tak więc podstawowa struktura sprawiedliwości wkracza zawsze na obszar miłosierdzia. To ostatnie posiada jednakże moc wypełnienia sprawiedliwości nową treścią. Treść ta najprościej i najpełniej uwydatnia się w przebaczeniu. Ono bowiem ukazuje, iż poza całym procesem "wyrównawczym" czy też "rozejmowym", który właściwy jest dla samej sprawiedliwości, dochodzi do głosu miłość, czyli afirmacja człowieka. Spełnienie zaś warunków sprawiedliwości jest nade wszystko nieodzowne, ażeby ta miłość mogła niejako odsłonić woje oblicze. Tak jak na to już zwracaliśmy uwagę przy analizie przypowieści o synu marnotrawnym, ten, kto przebacza, i ten, który dostępuje przebaczenia, spotykają się z sobą w jednym zasadniczym punkcie: tym punktem jest godność, czyli istotna wartość człowieka, która nie może być zagubiona, której potwierdzenie czy odnalezienie stanowi też źródło największej radości (por. Łk 15, 32). Kościół przeto słusznie uważa za swoją powinność, za powinność swojego posłannictwa, strzec prawdziwości przebaczenia w życiu i postępowaniu, w wychowaniu i duszpasterstwie. Strzeże zaś nie inaczej, jak strzegąc tego źródła - czyli tajemnicy miłosierdzia Boga samego objawionej w Jezusie Chrystusie. U podstaw posłannictwa Kościoła w tych wszystkich dziedzinach, o jakich mówią tak liczne wskazania ostatniego Soboru oraz całe wielowiekowe doświadczenie apostolstwa, znajduje się nie co innego, jak tylko owo czerpanie ze zdrojów zbawienia (por. Iz 12, 3), które wyznacza wielorakie kierunki posłannictwa Kościoła w życiu poszczególnych chrześcijan, poszczególnych wspólnot, a także całej wielkiej społeczności Ludu Bożego. Nie może ono być spełniane inaczej, jak tylko w duchu tego ubóstwa, do jakiego wezwał nas Pan swoim słowem i przykładem: "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10, 8), aby na tych wszystkich drogach życia i posługiwania Kościoła, poprzez ewangeliczne ubóstwo sług i szafarzy oraz całego ludu, który daje świadectwo "wielkim dziełom" swojego Pana, objawił się tym bardziej Bóg "bogaty w miłosierdzie". VIII Modlitwa Kościoła naszych czasów 15. Kościół odwołuje się do miłosierdzia Bożego Kościół głosi prawdę o miłosierdziu Boga objawioną w ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Chrystusie i wyznaje ją na różne sposoby. Kościół stara się również czynić miłosierdzie ludziom przez ludzi, widząc w tym nieodzowny warunek zabiegów o lepszy, "bardziej ludzki" świat dnia dzisiejszego i jutrzejszego. Jednakże w żadnym czasie, w żadnym okresie dziejów - a zwłaszcza w okresie tak przełomowym jak nasz - Kościół nie może zapomnieć o modlitwie, która jest wołaniem o miłosierdzie Boga wobec wielorakiego zła, jakie ciąży nad ludzkością, i jakie jej zagraża. To właśnie jest podstawowym prawem i zarazem powinnością Kościoła w Jezusie Chrystusie. Jest ono prawem i powinnością Kościoła wobec Boga, a zarazem w stosunku do ludzi. Im bardziej świadomość ludzka, ulegając sekularyzacji, traci poczucie sensu samego słowa "miłosierdzie" - im bardziej, oddalając się od Boga, oddala się od tajemnicy miłosierdzia - tym bardziej Kościół ma prawo i obowiązek odwoływać się do Boga miłosierdzia "wołaniem wielkim" (por. Hbr 5, 7). Takim "wielkim wołaniem" winno być wołanie Kościoła naszych czasów do Boga o miłosierdzie, którego pewność głosi on i wyznaje w Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym - czyli w tajemnicy paschalnej. Tajemnica ta niesie w sobie najpełniejsze objawienie miłosierdzia - czyli tej miłości, która jest potężniejsza od śmierci, potężniejsza od grzechu i zła każdego - miłości, która dźwiga człowieka z najgłębszych upadków i wyzwala z największych zagrożeń. Człowiek współczesny czuje te zagrożenia. To, co powyżej zostało powiedziane na ten temat, jest tylko skromnym zarysem. Człowiek współczesny pyta nieraz z głębokim niepokojem o rozwiązanie straszliwych napięć, które spiętrzyły się w świecie i zaległy pomiędzy ludźmi. A jeśli nieraz nie odważa się już wypowiedzieć tego słowa "miłosierdzie" albo nie znajduje dla niego pokrycia w swojej świadomości, wypranej z treści religijnej, to tym bardziej trzeba, ażeby Kościół wypowiedział to słowo w imieniu nie tylko własnym, ale także w imieniu wszystkich ludzi współczesnych. I stąd też trzeba, ażeby wszystko to, co zostało powiedziane w tym dokumencie na temat miłosierdzia, zamieniło się i zamieniało się stale w żarliwą modlitwę: w wołanie o miłosierdzie na miarę potrzeb i zagrożeń człowieka w świecie współczesnym. To wołanie niech będzie wypełnione całą tą prawdą o miłosierdziu, jaka znalazła tak bogaty wyraz w Piśmie Świętym, Tradycji i autentycznym życiu z wiary tylu pokoleń Ludu Bożego. Odwołujmy się w nim tak jak prorocy do Boga, który nie może "brzydzić się tym, co stworzył" (por. Mdr 11, 24; Ps 145 [144], 9; Rdz 1, 31), do Boga, który jest wiemy sobie samemu, swemu ojcostwu i swojej miłości. I tak jak prorocy, odwołujmy się do tej miłości, która ma cechy macierzyńskie - i na podobieństwo matki idzie za każdym dzieckiem, za każdą zbłąkaną owcą, choćby tych zbłąkań było miliony, choćby nieprawość przeważała w świecie nad uczciwością, choćby ludzkość zasługiwała za swoje grzechy na jakiś współczesny "potop", tak jak kiedyś zasłużyło nań pokolenie Noego. Odwołujmy się więc do takiej ojcowskiej miłości, jaką objawił nam Chrystus w swym mesjańskim posłannictwie, która znalazła swój ostateczny wyraz w Jego krzyżu, w Jego męce i zmartwychwstaniu! Odwołujmy się do Boga przez Chrystusa, pamiętni owych słów z Maryjnego Magnificat, które ogłosiły "miłosierdzie z pokolenia na pokolenie"! Wołajmy o miłosierdzie Boga samego dla współczesnego pokolenia! Niech Kościół, który na podobieństwo Maryi stara się być również matką ludzi w Bogu, wypowie w tej modlitwie całą macierzyńską troskę, a zarazem tę ufną miłość, z której rodzi się najgorętsza potrzeba modlitwy. Wołamy przecież kierując się tą wiarą, nadzieją i miłością, którą Chrystus zaszczepił w naszych sercach. Jest to równocześnie miłość do Boga, którego człowiek współczesny nieraz tak bardzo oddalił od siebie, uczynił sobie obcym, głosząc na różne sposoby, że jest mu "niepotrzebny". Jest to więc miłość do Boga, którego obrazę-odepchnięcie przez człowieka współczesnego czujemy głęboko, gotowi wołać wraz z Chrystusem na krzyżu: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34). I jest to równocześnie miłość do ludzi, do wszystkich ludzi bez wyjątku i bez żadnego podziału: bez różnicy ras, kultur, języków, światopoglądów. Bez podziału na przyjaciół i wrogów. Jest to miłość do ludzi - i pragnienie wszelkiego prawdziwego dobra dla każdego z nich i dla ludzkiej wspólnoty, dla każdej rodziny, narodu, dla każdej grupy społecznej, dla młodzieży, dorosłych i rodziców, dla starych i chorych - dla wszystkich bez wyjątku. Jest to miłość, czyli troska o to, ażeby zabezpieczyć wszelkie prawdziwe dobro każdego, a uchylić i odsunąć wszelkie zło. I jeśli ktokolwiek ze współczesnych nie podziela tej wiary i nadziei, która każe mi jako słudze Chrystusa i szafarzowi tajemnic Bożych (por. 1 Kor 4, 1) wołać w tej godzinie dziejów o miłosierdzie Boga samego dla ludzkości, to niech zrozumie bodaj motyw owej troski podyktowanej miłością człowieka i wszystkiego, co ludzkie, a co w odczuciu tak bardzo wielu współczesnych jest zagrożone wielkim niebezpieczeństwem. Ta sama tajemnica Chrystusa, która odsłaniając przed nami wielkie powołanie człowieka kazała proklamować w Encyklice Redemptor hominis jego niezwykłą godność, każe równocześnie głosić miłosierdzie jako miłosierną miłość Boga, objawioną w tajemnicy Chrystusa. I każe też do tego miłosierdzia odwoływać się, wzywać go na naszym trudnym i przełomowym etapie dziejów Kościoła i świata, kiedy zbliżamy się do końca drugiego Tysiąclecia. W imię Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, w duchu Jego mesjańskiego posłannictwa, które trwa w dziejach ludzkości, podnosimy nasz głos i błagamy, aby raz jeszcze na tym etapie dziejów objawiła się owa Miłość, która jest w Ojcu, aby za sprawą Syna i Ducha Świętego okazała się obecną w naszym współczesnym świecie i potężniejszą niż zło: potężniejszą niż grzech i śmierć. Błagamy za pośrednictwem Tej, która nie przestaje głosić "miłosierdzia z pokolenia na pokolenie", a także tych wszystkich, na których wypełniły się już do końca słowa z kazania na górze: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 7). * * * Podejmując wielkie zadanie realizacji Soboru Watykańskiego II, w którym słusznie możemy upatrywać jakby nowy etap autorealizacji Kościoła na miarę epoki, w jakiej wypadło nam żyć, tenże Kościół stale musi kierować się pełną świadomością, iż w tym dziele nie wolno mu pod żadnym warunkiem zatrzymać się na sobie samym. Racją jego bytu jest bowiem objawiać Boga, tego Ojca, który pozwala nam "widzieć" siebie w Chrystusie (por. J 14, 9). Im większy zaś może być opór dziejów ludzkich, im większa obcość ziemskich cywilizacji, im większa miara negacji Boga w ludzkim świecie, tym większa w gruncie rzeczy bliskość tej tajemnicy, która - ukryta w Bogu przed wiekami - w czasie stała się udziałem człowieka w Jezusie Chrystusie. Z moim Apostolskim Błogosławieństwem. W Rzymie, u Św. Piotra, dnia 30 listopada 1980 r., w pierwszą niedzielę Adwentu, w trzecim roku mojego Pontyfikatu. Jan Paweł II, papież Przypisy 1. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 22: AAS 58 (1966) 1042. 2. Tamże. 3. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 9: AAS 58 (1966) 1032. 4. Na określenie miłosierdzia teksty Ksiąg Starego Testamentu używają nade wszystko dwóch wyrażeń, z których każde posiada nieco inne zabarwienie treściowe. Wyraz hesed wskazuje na swoistą postawe "dobroci". Jeśli taka postawa cechuje dwie osoby wówczas one nie tylko obdarzają się życzliwością, ale są sobie wierne na zasadzie wewnętrznego zobowiązania, a więc także - każda z nich - na zasadzie wierności sobie samej. Jeśli hesed oznacza także "łaskę" czy "miłość", to właśnie w oparciu o taką wierność. Nie zmienia tego okoliczność, iż samo zobowiązanie, o jakie chodzi, miewa charakter nie tylko moralny, ale i prawny. Kiedy wyrażenie hesed Stary Testament odnosi do Boga, bierze zawsze pod uwagę Przymierze, które On zawarł z Izraelem. Przymierze to od strony Boga było darem i łaską dla Izraela. Jednakże w konsekwencji zawarcia Przymierza Bóg zobowiązywał się do jego wypełniania: w ten sposób hesed nabierał poniekąd treści prawnej. Obowiązek prawny ze strony Boga ustawał wówczas, gdy Izrael łamał zawarte z Nim Przymierze, gdy nie dotrzymywał jego warunków. Ale właśnie wtedy hesed, przestając być zobowiązaniem prawnym, odsłaniał swoje głębsze oblicze: okazywał się tym, czym był od początku, to znaczy obdarowującą miłością potężniejszą niż zdrada i łaską mocniejszą niż grzech. Owa wierność wobec "niegodnej córki Mego ludu" (por. Lm 4, 3. 6) jest ostatecznie ze strony Boga wiernością sobie samemu. Wynika to jasno przede wszystkim z częstego używania wyrażenia hesed wemet (= łaska i wierność), które można by uważać za swego rodzaju "hendiadys" (por. np. Wj 34, 6; 2 Sm 2, 6; 15, 20; Ps 25 [24], 10; 40 [39], 11 n.; 85 [84], 11; 138 [137], 2; Mi 7, 20. "Nie z waszego powodu to czynię, Domu Izraela, ale dla świętego Imienia Mojego... " (Ez 36, 22). I dlatego też Izrael, choć ma na sumieniu łamanie Przymierza, a wiec nie może mieć pretensji do hesed Boga na zasadzie sprawiedliwości (prawnej), może jednak i powinien nadal ufać i spodziewać się go, gdyż Bóg Przymierza jest naprawdę "odpowiedzialny za swą miłość". Owocem tej miłości jest przebaczenie i przywrócenie do łaski, odbudowanie wewnętrznego Przymierza. Drugie z wyrażeń, które w słownictwie Starego Testamentu służy dla określenia miłosierdzia to rahamim. Posiada ono inne niż hesed zabarwienie. O ile bowiem to poprzednie uwydatnia cechy wierności samemu sobie i "odpowiedzialności za własną miłość" (a więc cechy jak gdyby męskie), o tyle rahamim już w swym źródłosłowie wskazuje na miłość matczyną (rehem = łono matczyne). Z tej najgłębszej pierwotnej bliskości, łączności i więzi, jaka łączy matkę z dzieckiem, wynika szczególny do tegoż dziecka stosunek, szczególna miłość. Można o niej powiedzieć, że jest całkowicie darmo dana, nie zasłużona, że w tej postaci stanowi ona jakąś wewnętrzną konieczność: przymus serca. Jest to jakby "kobieca" odmiana owej męskiej wierności sobie samemu, o jakiej mówi hesed. Na tym podłożu psychologicznym rahamim rodzi całą skalę uczuć, a wśród nich dobroć i tkliwość, cierpliwość i wyrozumiałość, czyli gotowość przebaczania. Takie też cechy Stary Testament przypisuje Bogu, ilekroć, mówiąc o Nim, posługuje się tym wyrażeniem rahamim. Czytamy u Izajasza: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!" (Iz 49, 15). Ta miłość, wierna i niepokonalna dzięki tajemniczej mocy macierzyństwa, wyraża się w pismach starotestamentalnych na różne sposoby zarówno w ratowaniu od niebezpieczeństw zwłaszcza od wrogów jak też w przebaczaniu grzechów - i to zarówno poszczególnych jednostek, jak całego Izraela- a wreszcie w gotowości spełniania obietnicy i nadziei (eschatologicznych), i to pomimo ludzkiej niewierności. Jak czytamy u Ozeasza: "uleczę ich niewierność i umiłuję z serca" (Oz 14, 5). W słownictwie Starego Testamentu znajdujemy jeszcze inne wyrażenia, w różny sposób związane z tą samą treścią zasadniczą, jednakże te dwa zasługują na szczególną uwagę. Jasno uwydatnia się ich pierwotny rys antropomorficzny: autorzy ukazując miłosierdzie Boże posługują się takimi wyrażeniami, które odpowiadają świadomości i doświadczeniom współczesnego im człowieka. Słownictwo greckie Septuaginty wykazuje mniejsze bogactwo od hebrajskiego, nie oddaje więc wszystkich odcieni znaczeniowych właściwych dla pierwotnego tekstu. Należy liczyć się jednak z tym, że Nowy Testament buduje na tym bogactwie i głębi, jaką odznaczał się Stary. Tak więc po Starym Testamencie dziedziczymy - jak gdyby w szczególnej syntezie- nie tylko bogactwo wyrażeń, jakich Księgi te używały dla określenia miłosierdzia Bożego ale zarazem swoistą, oczywiście antropomorficzną "psychologię" Boga: przejmujący obraz Jego miłości, która w spotkaniu ze złem, a w szczególności z grzechem człowieka i ludu, objawia się jako miłosierdzie. Na ten obraz miłosierdzia "składają się" obok tego, co zawiera w sobie wyrażenie hanan - pojęcie poniekąd ogólniejsze - to co zawiera się w treści "hesed" i rahamim. Hanan jest tu pojęciem szerszym, oznacza bowiem okazywanie łaski, które wyraża jakby stałe usposobienie wielkoduszne, życzliwe i łaskawe. Oprócz tych zasadniczych elementów znaczeniowych na obraz miłosierdzia w Starym Testamencie składa się jeszcze i to, o czym mówi słowo hamal - dosłownie oznacza ono oszczędzanie (pokonanego wroga), ale również okazywanie litości i współczucia, a w konsekwencji przebaczanie i darowanie winy. Również i słowo hus wyraża litość i współczucie w sensie nade wszystko uczuciowym. Wyrażenia te rzadziej występują w tekstach biblijnych na oznaczenie miłosierdzia. Na uwagę zasługuje jeszcze wyrażenie 'emet, które naprzód oznacza "stałość" i "pewność" (w Septuagincie: "prawdę"), a z kolei "wierność", i w ten sposób wydaje się łączyć z treścią znaczeniową właściwą dla wyrażenia hesed. 5. I w jednym, i w drugim przypadku chodzi o hesed, to znaczy o wierność, jaką okazuje Bóg swojej własnej miłości do ludu, o wierność dla tych przyrzeczeń, które właśnie w macierzyństwie Bogarodzicy mają znaleźć swe definitywne spełnienie (por. Łk 1, 49-54). 6. Łk 1, 72. O ile również i w tym wypadku chodzi o miłosierdzie w znaczeniu hesed, to natomiast w dalszych słowach, w których Zachariasz mówi o "litości serdecznej Boga naszego" wyraźnie dochodzi do głosu drugie znaczenie: rahamim (tłumaczenie łacińskie: viscera misericordiae), które upodabnia miłosierdzie Boże bardziej do miłości macierzyńskiej. 7. Credo nicejsko-konstantynopolitańskie. 8. Por. tamże. 9. Sobór Wat. II, Konst. dogm. o Kościele Lumen gentium, 62: AAS 57 (1965) 63. 10. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 10: AAS 58 (1966) 1032. 11. Tamże. 12. Por. np. Paweł VI, Przemówienie na zakończenie Roku Świętego (25 grudnia 1975 r.): Insegnamenti di Paolo VI, XIII (1975) 1568. 13. Por. Sobór Wat. II, Konst. duszpast. o Kościele w świecie współczesnym, Gaudium et spes, 40: AAS 58 (1966) 1057-1059; Paweł VI, Adhort. apost. Paterna cum benevolentia, 1. 6: AAS 67 (1975) 7-9; 17-23. Spis treści Dives in misericordia I. Kto Mnie widzi, widzi i ojca 1. Objawienie miłosierdzia 2. Wcielenie miłosierdzia II. Orędzie mesjańskie 3. Kiedy Chrystus rozpoczął czynić i nauczać III. 4. Stary Testament IV. Przypowieść o synu marnotrawnym 5. Analogia 6. Szczególna koncentracja na godności człowieka V. Misterium paschalne 7. Miłosierdzie objawione w Krzyżu i Zmartwychwstaniu 8. Miłość potężniejsza niż śmierć - potężniejsza niż grzech 9. Matka miłosierdzia VI. "Miłosierdzie z pokolenia na pokolenie" 10. Obraz naszego pokolenia 11. Źródła niepokoju 12. Czy sprawiedliwość wystarcza? VII. Miłosierdzie Boga w posłannictwie Kościoła 13. Kościół wyznaje miłosierdzie Boga i głosi je 14. Kościół stara się czynić miłosierdzie VIII. Modlitwa Kościoła naszych czasów 15. Kościół odwołuje się do miłosierdzia Bożego Laborem exercens Encyklika Laborem exercens Ojca Świętego Jana Pawła ii o pracy ludzkiej (z okazji 90 rocznicy encykliki Rerum novarum), w której zwraca się do czcigodnych braci w biskupstwie, do kapłanów, do rodzin zakonnych, do drogich synów i córek kościoła oraz do wszystkich ludzi dobrej woli Czcigodni Bracia, Umiłowani Synowie i Córki, Pozdrowienie i Apostolskie Błogosławieństwo! Z pracy swojej ma człowiek pożywać chleb codzienny (por. Ps 128 [127], 2; por. także Rdz 3, 17 nn. ; Prz 10, 22; Wj 1, 8-14; Jr 22, 13) i poprzez pracę ma się przyczyniać do ciągłego rozwoju nauki i techniki, a zwłaszcza do nieustannego podnoszenia poziomu kulturalnego i moralnego społeczeństwa, w którym żyje jako członek braterskiej wspólnoty; praca zaś oznacza każdą działalność, jaką człowiek spełnia, bez względu na jej charakter i okoliczności, to znaczy każdą działalność człowieka, którą za pracę uznać można i uznać należy pośród całego bogactwa czynności, do jakich jest zdolny i dysponowany poprzez samą swoją naturę, poprzez samo człowieczeństwo. Stworzony bowiem na obraz i podobieństwo Boga Samego (por. Rdz 1, 26) wśród widzialnego wszechświata, ustanowiony, aby ziemię czynić sobie poddaną (por. Rdz 1, 28), jest człowiek przez to samo od początku powołany do pracy. Praca wyróżnia go wśród reszty stworzeń, których działalności związanej z utrzymaniem życia nie można nazywać pracą - tylko człowiek jest do niej zdolny i tylko człowiek ją wykonuje, wypełniając równocześnie pracą swoje bytowanie na ziemi. Tak więc praca nosi na sobie szczególne znamię człowieka i człowieczeństwa, znamię osoby działającej we wspólnocie osób - a znamię to stanowi jej wewnętrzną kwalifikację, konstytuuje niejako samą jej naturę. I Wprowadzenie 1. O pracy ludzkiej w 90 lat po encyklicee "Rerum Novarum" W dniu 15 maja br. upłynęło 90 lat od ogłoszenia przez wielkiego Papieża "kwestii społecznej", Leona XII, przełomowej encykliki zaczynającej się od słów "Rerum novarum", pragnę przeto niniejszy dokument poświęcić właśnie pracy ludzkiej, a bardziej jeszcze pragnę go poświęcić człowiekowi w szerokim kontekście tej rzeczywistości, jaką jest praca. Jeśli bowiem, jak wyraziłem się w encyklice Redemptor hominis, wydanej na początku mego posługiwania na rzymskiej stolicy św. Piotra, człowiek "jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła"(*1), i to właśnie w oparciu o niezgłębioną tajemnicę Odkupienia w Chrystusie, wypada przeto stale wracać na tę drogę i podążać nią wciąż na nowo wedle różnych aspektów, w których odsłania nam ona całe bogactwo i równocześnie cały trud ludzkiego bytowania na ziemi. Praca jest jednym z tych aspektów, aspektem odwiecznym i pierwszoplanowym, zawsze aktualnym i wciąż na nowo domagającym się, by o niej myśleć i świadczyć. Coraz to nowe bowiem powstają pytania i problemy, coraz nowe rodzą się nadzieje, ale także obawy i zagrożenia, związane z tym podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania, z którego życie człowieka jest zbudowane na co dzień, z którego czerpie właściwą sobie godność - ale w którym zawiera się zarazem nieustająca miara ludzkiego trudu, cierpienia, a także krzywdy i niesprawiedliwości, sięgających głęboko w życie społeczne w obrębie poszczególnych narodów i w zakresie międzynarodowym. Jeśli więc prawdą jest, że z pracy rąk swoich pożywa człowiek chleb (por. Ps 128 [127], 2) - i to nie tylko ów chleb codzienny, którym utrzymuje się przy życiu jego ciało, ale także chleb wiedzy i postępu, cywilizacji i kultury - to równocześnie prawdą odwieczną jest, że chleb ten pożywa "w pocie czoła" (por. Rdz 3, 19), to znaczy nie tylko przy osobistym wysiłku i trudzie, ale także wśród wielu napięć, konfliktów i kryzysów, jakie w związku z rzeczywistością pracy wstrząsają życiem poszczególnych społeczeństw, a także całej ludzkości. Obchodzimy 90-tą rocznicę encykliki Rerum novarum w przeddzień nowych przemian w układach technologicznych, ekonomicznych i politycznych, które według opinii wielu specjalistów będą wywierać na świat pracy i produkcji wpływ nie mniejszy od tego, jaki miała rewolucja przemysłowa w ubiegłym wieku. Wielorakie są te czynniki o ogólnym zasięgu: powszechne wprowadzenie automatyki do różnych dziedzin produkcji, wzrost ceny energii i surowców podstawowych, wzrastająca świadomość ograniczoności środowiska naturalnego oraz niedopuszczalnego zanieczyszczenia tegoż środowiska. W parze z tym idzie pojawienie się na arenie politycznej ludów, które po wiekach poddaństwa domagają się własnego, należnego im miejsca wśród narodów i udziału w decyzjach międzynarodowych. Te nowe warunki i żądania będą wymagać przekształcenia i rewizji struktur współczesnej ekonomii oraz podziału pracy. Nie można wykluczyć, że zmiany takie dla milionów pracowników kwalifikowanych będą niestety oznaczać brak pracy, czyli bezrobocie, przynajmniej okresowe lub konieczność przekwalifikowania - że zmiany te pociągną za sobą z wielkim prawdopodobieństwem zmniejszenie lub powolniejszy wzrost dobrobytu materialnego dla krajów bardziej rozwiniętych; ale mogą także przynieść poprawę losu i nadzieję milionom ludzi, którzy dziś żyją w warunkach nędzy uwłaczającej godności człowieka. Nie jest zadaniem Kościoła przeprowadzanie naukowych analiz wszystkich tych zmian oraz ich możliwych następstw we współżyciu ludzi i ludów. Natomiast Kościół uważa za swoje zadanie stałe przypominanie o godności i o prawach ludzi pracy oraz piętnowanie takich sytuacji, w których bywają one gwałcone, starając się przez to tak oddziaływać na bieg tych przemian, aby wraz z nimi dokonywał się prawdziwy postęp człowieka i społeczeństwa. 2. W organicznym rozwoju działania i nauki społecznej Kościoła Praca jako problem człowieka znajduje się na pewno w samym centrum owej "kwestii społecznej", ku której na przestrzeni ostatnich prawie stu lat od wydania encykliki Rerum novarum zwraca się w sposób szczególny nauczanie Kościoła oraz rozliczne poczynania związane z jego apostolskim posłannictwem. Jeżeli na niej pragnę skoncentrować niniejsze rozważania, to nie inaczej, jak tylko w organicznym związku z całą tradycją tego nauczania i tych poczynań. Równocześnie jednak czynię to wedle ewangelicznego wskazania, ażeby z dziedzictwa Ewangelii wydobywać "rzeczy nowe i stare" (por. Mt 13, 52). Z pewnością praca jest "rzeczą starą" - tak starą jak człowiek i jego życie na ziemi. Równocześnie zaś ogólna sytuacja człowieka w świecie współczesnym, rozpoznawana i analizowana w różnych aspektach geograficznych, kulturalnych i cywilizacyjnych, domaga się tego, aby odsłaniać nowe znaczenia pracy ludzkiej - a także, aby formułować nowe zadania, jakie w tej dziedzinie stoją przed każdym człowiekiem, przed rodziną, przed poszczególnymi narodami i całą ludzkością, wreszcie również przed samym Kościołem. Na przestrzeni lat, jakie dzielą nas od ukazania się encykliki Rerum novarum, kwestia społeczna nie przestała zajmować uwagi Kościoła. Świadczą o tym liczne dokumenty Urzędu Nauczycielskiego, zarówno wypowiedzi Papieży, jak też Soboru Watykańskiego II, świadczą enuncjacje poszczególnych Episkopatów, świadczy działalność różnych ośrodków myśli oraz praktycznych inicjatyw apostolskich, bądź to w wymiarze międzynarodowym, bądź też poszczególnych Kościołów lokalnych. Trudno tutaj wszystkie te przejawy żywego zaangażowania się Kościoła i chrześcijan w kwestii społecznej wymieniać szczegółowo, jest ich bowiem bardzo wiele. W wyniku Soboru centralnym ośrodkiem koordynacyjnym w tej dziedzinie stała się Papieska Komisja "Iustitia et Pax", która znajduje swe odpowiedniki w poszczególnych Konferencjach Episkopatów. Nazwa tej instytucji jest bardzo wymowna. Wskazuje ona na to, że kwestię społeczną należy ujmować w jej wymiarze integralnym i kompleksowym. Zaangażowanie na rzecz sprawiedliwości musi być gruntownie zespolone z zaangażowaniem na rzecz pokoju w świecie współczesnym. Przemówiło tutaj z pewnością bolesne doświadczenie dwóch wielkich wojen światowych, które wstrząsnęły wielu krajami kontynentu zarówno europejskiego, jak też - przynajmniej częściowo - innych kontynentów. Przemawia tu, zwłaszcza po zakończeniu drugiej wojny światowej, stale trwające zagrożenie wojny nuklearnej oraz perspektywa straszliwego samozniszczenia, która stąd się wyłania. Jeśli śledzimy główną linię rozwojową dokumentów najwyższego Magisterium Kościoła, to znajdujemy w nich wyraźne potwierdzenie takiego właśnie stawiania sprawy. Pozycję kluczową ma tutaj, gdy chodzi o sprawę pokoju w świecie, Encyklika Pacem in terris Jana xxiii. Jeśli zaś chodzi o rozwój kwestii samej sprawiedliwości społecznej, to należy zauważyć, że o ile w okresie od Rerum novarum do Quadragesimo anno Piusa XI nauczanie Kościoła koncentruje się przede wszystkim wokół sprawiedliwego rozwiązania tak zwanej sprawy robotniczej w obrębie poszczególnych narodów, o tyle na dalszym etapie rozszerza ono swój krąg widzenia do rozmiarów całego globu. Nieproporcjonalny rozkład bogactwa i nędzy krajów i kontynentów rozwiniętych i słabo rozwiniętych domaga się wyrównania oraz szukania dróg sprawiedliwego rozwoju dla wszystkich. W tym kierunku idzie nauczanie zawarte w encyklice Mater et Magistra Jana xxiii, w Konstytucji pastoralnej Gaudium et spes Soboru Watykańskiego II oraz w Encyklice Populorum progressio Pawła VI. Ten kierunek rozwoju nauczania, a w ślad za tym także zaangażowanie Kościoła w kwestii społecznej, odpowiada ściśle rozpoznaniu obiektywnego stanu rzeczy. Jeśli w przeszłości w centrum tej kwestii ujawniał się przede wszystkim problem "klasowy", to w ostatnim okresie na plan pierwszy wysuwa się problem "światowy". A więc nie tylko klasowy, ale światowy rozmiar nierówności i niesprawiedliwości, a w konsekwencji nie tylko klasowy, ale światowy rozmiar zadań na drodze do realizacji sprawiedliwości w świecie współczesnym. Wszechstronna analiza sytuacji świata współczesnego ujawniła głębsze i pełniejsze znaczenie, jakie należy nadać wysiłkom zmierzającym do budowania sprawiedliwości na ziemi, niż dawniejsza analiza struktur niesprawiedliwości społecznej, nie przesłaniając przez to owych struktur, lecz postulując rozpatrywanie ich i przeobrażanie w bardziej uniwersalnym wymiarze. 3. Problem pracy kluczem do kwestii społecznej Wśród tych wszystkich procesów - zarówno rozpoznawania obiektywnej rzeczywistości społecznej, jak też nauczania Kościoła w zakresie złożonej i wieloaspektowej kwestii społecznej - problem pracy ludzkiej pojawia się oczywiście wielokrotnie. Jest on stałym poniekąd elementem składowym zarówno życia społecznego, jak i nauczania Kościoła. Prócz tego jest to problem, który w nauczaniu tym jest o wiele starszy niż ostatnie dziewięćdziesięciolecie. Nauka społeczna Kościoła ma swoje źródło w całym Piśmie Świętym, poczynając od Księgi Rodzaju, a w szczególności w Ewangelii i pismach Apostolskich. Problem pracy należał od początku do nauczania Kościoła, jego nauki o człowieku, o życiu społecznym, a w szczególności nauki o moralności społecznej, którą wypracowywał wedle potrzeb różnych epok. Owo dziedzictwo tradycji zostało przejęte i rozwinięte przez nauczanie Papieży związane ze współczesną "kwestią społeczną", zwłaszcza w encyklice Rerum novarum. W kontekście tej "kwestii" zgłębianie problemu pracy ludzkiej doznawało ciągłego "uwspółcześniania", zachowując stale ów chrześcijański zrąb prawdy, który można nazwać odwiecznym. Jeśli w obecnym dokumencie sięgamy znów do tego problemu, nie usiłując oczywiście powiedzieć wszystkiego na ten temat, to nie w tym celu, aby tylko powtórzyć i zestawić to, co w nauczaniu Kościoła dotąd się zawiera. Chodzi raczej o to, aby - może jeszcze bardziej niż dotąd - uwydatnić, że praca ludzka stanowi klucz, i to chyba najistotniejszy klucz, do całej kwestii społecznej, jeżeli staramy się ją widzieć naprawdę pod kątem dobra człowieka. Jeśli zaś rozwiązanie - czy raczej stopniowe rozwiązywanie - tej stale na nowo kształtującej się, i na nowo spiętrzającej kwestii społecznej ma iść w tym kierunku, ażeby "życie ludzkie uczynić bardziej ludzkim" (*2), wówczas właśnie ów klucz - praca ludzka - nabiera znaczenia podstawowego i decydującego. II Praca a człowiek 4. W Księdze Rodzaju Kościół jest przekonany, że praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi. W przekonaniu tym umacnia się również, gdy uwzględnia cały dorobek różnorodnych nauk poświęconych człowiekowi: antropologia, paleontologia, historia, socjologia, psychologia i inne - wszystkie zdają się świadczyć o tym w sposób niezbity. Kościół jednak czerpie to swoje przekonanie przede wszystkim z objawionego Słowa Bożego i dlatego to, co jest przeświadczeniem rozumu, nabiera równocześnie charakteru przekonania wiary. Kościół bowiem - to warto zauważyć już tutaj - wierzy w człowieka: nie tylko w świetle doświadczenia historycznego, nie tylko przy pomocy wielorakich metod poznania naukowego myśli o człowieku i odnosi się do niego - ale myśli o nim przede wszystkim w świetle objawionego Słowa Boga Żywego, a odnosząc się do człowieka, stara się być wyrazicielem tych odwiecznych zamierzeń i tych transcendentnych przeznaczeń, jakie z człowiekiem związał ten Żywy Bóg: Stwórca i Odkupiciel. Źródło przeświadczenia o tym, że praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi, znajduje Kościół już na pierwszych stronach Księgi Rodzaju. Analiza tych tekstów uświadamia nam, że zostały w nich - przy całym nieraz archaicznym sposobie wyrażania myśli - wypowiedziane zasadnicze prawdy o człowieku, że zostały one wypowiedziane już w kontekście tajemnicy Stworzenia. Są to prawdy, które stanowią o człowieku od początku i równocześnie wytyczają główne linie jego bytowania na ziemi, zarówno w stanie pierwotnej sprawiedliwości, jak też i po złamaniu przez grzech pierwotnego przymierza Stwórcy ze swoim stworzeniem w człowieku. Kiedy człowiek, stworzony "na obraz Boży (...) jako mężczyzna i niewiasta" (por. Rdz 1, 27), słyszy słowa: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną" (Rdz 1, 28) - to chociaż słowa te nie mówią wprost i wyraźnie o pracy, pośrednio wskazują na nią ponad wszelką wątpliwość, jako na działanie, które ma on wykonywać na ziemi. Owszem, ukazują samą jej istotę. Człowiek jest obrazem Boga między innymi dzięki nakazowi otrzymanemu od swojego Stwórcy, by czynił sobie ziemię poddaną, by panował nad nią. W wypełnianiu tego polecenia człowiek, każda istota ludzka, odzwierciedla działanie samego Stwórcy wszechświata. Praca rozumiana jako działalność "przechodnia" - to znaczy taka, która, biorąc początek w ludzkim podmiocie, skierowana jest ku zewnętrznemu przedmiotowi, zakłada swoiste panowanie człowieka nad "ziemią", z kolei zaś panowanie to potwierdza i rozwija. Oczywiście, że przez "ziemię", o której mówi tekst biblijny, należy rozumieć przede wszystkim ten fragment widzialnego wszechświata, którego człowiek jest mieszkańcem, pośrednio jednak można rozumieć cały świat widzialny, o ile może on znaleźć się w zasięgu wpływu człowieka i jego poszukiwań w celu zaspokojenia własnych potrzeb. Prócz tego słowa o "czynieniu sobie ziemi poddaną" posiadają ogromną nośność. Wskazują na wszystkie zasoby, które ziemia (a pośrednio świat widzialny) kryje w sobie, a które przy pomocy świadomego działania człowieka mogą być odkryte i celowo wykorzystywane przez niego. Tak więc owe słowa, zapisane już na samym początku Biblii, nie przestają nigdy być aktualne. Są nimi objęte wszystkie minione epoki cywilizacji i ekonomii równie dobrze, jak cała współczesność oraz przyszłe fazy rozwoju, które może częściowo już się zarysowują, ale w znacznej mierze pozostają przed człowiekiem jako jeszcze nieznane i zakryte. Jeśli mówi się czasem o okresach "przyspieszeń" w życiu ekonomiczno-cywilizacyjnym ludzkości czy poszczególnych narodów, wiążąc te "przyspieszenia" z postępem nauki i techniki, zwłaszcza zaś z przełomowymi dla życia społeczno-gospodarczego odkryciami - to można równocześnie też powiedzieć, że żadne z tych "przyspieszeń" nie wyprzedza istotnej treści tego, co zostało powiedziane w owym prastarym tekście biblijnym. Człowiek, stając się - przez swoją pracę - coraz bardziej panem ziemi, potwierdzając - również przez pracę - swoje panowanie nad widzialnym światem, w każdym wypadku i na każdym etapie tego procesu znajduje się na linii owego pierwotnego ustanowienia Stwórcy, które pozostaje w koniecznym i nierozerwalnym związku z faktem stworzenia człowieka jako mężczyzny i niewiasty "na obraz Boga". Ów proces zaś jest równocześnie uniwersalny: obejmuje wszystkich ludzi, każde pokolenie, każdy etap rozwoju ekonomicznego i kulturalnego, a równocześnie jest to proces przebiegający w każdym człowieku, w każdym świadomym ludzkim podmiocie. Wszyscy i każdy są nim równocześnie objęci. Wszyscy i każdy w odpowiedniej mierze, i na nieskończoną prawie ilość sposobów, biorą udział w tym gigantycznym procesie, poprzez który człowiek "czyni sobie ziemie poddaną": w procesie pracy. 5. Praca w znaczeniu przedmiotowym. Technika Owa uniwersalność, a zarazem wielorakość procesu "panowania nad ziemią" rzuca światło na pracę ludzką, skoro panowanie człowieka nad ziemią dokonuje się w niej i poprzez nią. W ten sposób wyłania się znaczenie pracy w sensie przedmiotowym, co znajduje wyraz w kolejnych epokach kultury i cywilizacji. Człowiek panuje nad ziemią już poprzez to, że oswaja i hoduje zwierzęta, czerpiąc z tego dla siebie konieczne pożywienie i odzienie, a także przez to, że może wydobywać z ziemi i morza różne bogactwa naturalne. Daleko bardziej jednak człowiek "panuje nad ziemią", gdy zaczyna tę ziemię uprawiać, a z kolei jej płody przetwarza, przystosowując je do swego użytku. W ten sposób rolnictwo stanowi wciąż podstawową dziedzinę życia gospodarczego i przez pracę ludzką nieodzowny składnik produkcji. Przemysł z kolei będzie polegał zawsze na odpowiednim zespoleniu bogactw ziemi - czy to żywych zasobów natury, czy produktów rolnych, czy też bogactw mineralnych lub chemicznych - z pracą człowieka, zarówno fizyczną, jak i intelektualną. To samo odnosi się w pewnym sensie także do dziedziny tak zwanych usług, jak niemniej do badań naukowych teoretycznych lub stosowanych. Działalność człowieka w przemyśle i w rolnictwie w wielu wypadkach przestała być dzisiaj pracą głównie ręczną, gdyż wysiłek ludzkich rąk i mięśni wspomagany jest działaniem coraz bardziej doskonalonych maszyn i mechanizmów. Nie tylko w przemyśle, ale także w rolnictwie jesteśmy świadkami przemian, które mogły zaistnieć dzięki stopniowemu i ciągłemu rozwojowi nauki i techniki. Wszystko to razem stało się historyczną przyczyną wielkiego przełomu cywilizacyjnego, od powstania "ery przemysłowej" do kolejnych faz postępu w tej dziedzinie, poprzez nowe techniki, takie jak elektronika czy w ostatnich latach mikroprocesory. Jeśli zdawać się może, iż w produkcji przemysłowej "pracuje" maszyna, a człowiek tylko ją obsługuje, umożliwiając i podtrzymując na różne sposoby jej funkcjonowanie - to równocześnie rozwój przemysłu stworzył właśnie podstawę do postawienia w nowy sposób problemu pracy ludzkiej. Zarówno pierwsza industrializacja, która wywołała tak zwaną kwestię robotniczą, jak i kolejne przemiany przemysłowe ukazują w sposób wymowny, że także w epoce "pracy" coraz bardziej zmechanizowanej właściwym podmiotem pracy nadal pozostaje człowiek. Rozwój przemysłu oraz związanych z nim różnorodnych dziedzin, aż do najbardziej nowoczesnych technologii elektroniki, zwłaszcza na polu miniaturyzacji, informatyki, telematyki i innych, wskazuje na to, jak ogromną rolę pomiędzy tym podmiotem a przedmiotem pracy (w najszerszym tego słowa znaczeniu) posiada właśnie ów zrodzony z myśli ludzkiej sprzymierzeniec pracy człowieka: technika. Technika rozumiana w tym wypadku nie jako podmiotowa umiejętność czy sprawność pracy, ale jako zespół narzędzi, którymi człowiek posługuje się przy pracy, jest niewątpliwie sprzymierzeńcem człowieka. Ułatwia mu pracę, usprawnia ją, przyspiesza i zwielokrotnia. Pomnaża w przyspieszonym postępie ilość produktów pracy, a także pod względem jakościowym wiele z nich udoskonala. Technika, w pewnych wypadkach, ze sprzymierzeńca może przekształcić się jakby w przeciwnika człowieka, jak w wypadku, gdy mechanizacja pracy "wypiera" człowieka, odbierając mu wszelkie zadowolenie osobiste oraz podniety do działania twórczego i do odpowiedzialności; gdy pozbawia zajęcia wielu zatrudnionych dotąd pracowników lub, na skutek przesadnej fascynacji maszyną, czyni człowieka swoim niewolnikiem. Jeśli biblijne słowa o "czynieniu sobie ziemi poddaną", skierowane do człowieka na początku, mają być rozumiane w kontekście całej epoki nowożytnej, epoki przemysłowej i postprzemysłowej - to niewątpliwie kryją one w sobie także stosunek do techniki, do owego świata mechanizmów i maszyn, które same są owocem pracy ludzkiego umysłu i historycznym potwierdzeniem panowania człowieka nad przyrodą. Ostatnia epoka dziejów ludzkości, zwłaszcza niektórych społeczeństw, niesie z sobą słuszną afirmację techniki jako podstawowego współczynnika postępu ekonomicznego; równocześnie jednak z tą afirmacją powstały i stale powstają istotne pytania, te mianowicie, które dotyczą pracy ludzkiej od strony jej podmiotu, czyli właśnie samego człowieka. Pytania te zawierają w sobie szczególny ładunek treści i napięć o charakterze etycznym i etycznospołecznym. I dlatego też stanowią stałe wyzwanie dla wielorakich instytucji, dla państw i rządów, dla ustrojów i organizacji międzynarodowych - stanowią również wyzwanie dla Kościoła. 6. Praca w znaczeniu podmiotowym. Człowiek - podmiot pracy Aby kontynuować naszą analizę pracy, związaną ze słowem Biblii, mocą którego człowiek ma czynić sobie ziemię poddaną, trzeba, abyśmy skoncentrowali naszą uwagę na pracy w znaczeniu podmiotowym, i to daleko bardziej jeszcze, niż uczyniliśmy to w odniesieniu do znaczenia przedmiotowego pracy, dotykając zaledwie rozległej problematyki, która doskonale i szczegółowo znana jest specjalistom z wielu dziedzin, a także samym ludziom pracy wedle ich specjalizacji. Słowa Księgi Rodzaju, do których w tej naszej analizie nawiązujemy - skoro o pracy w znaczeniu przedmiotowym mówią w sposób pośredni - to w taki też sposób mówią o podmiocie pracy; niemniej to, co mówią, jest bardzo wymowne i obarczone wielkim ciężarem znaczeniowym. Człowiek dlatego ma czynić sobie ziemię poddaną, ma nad nią panować, ponieważ jako "obraz Boga" jest osobą, czyli bytem podmiotowym uzdolnionym do planowego i celowego działania, zdolnym do stanowienia o sobie i zmierzającym do spełnienia siebie. Jako osoba jest tedy człowiek podmiotem pracy. Jako osoba pracuje, wykonuje różne czynności przynależące do procesu pracy, a wszystkie one, bez względu na ich charakter, mają służyć urzeczywistnianiu się jego człowieczeństwa, spełnianiu osobowego powołania, które jest mu właściwe z racji samegoż człowieczeństwa. Zasadnicze prawdy na ten temat zostały świeżo przypomniane przez Sobór Watykański II w Konstytucji Gaudium et spes, zwłaszcza w rozdziale I poświęconym powołaniu człowieka. Tak więc owo "panowanie", o jakim mówi rozważany tutaj biblijny tekst, odnosi się nie tylko do przedmiotowego wymiaru pracy, ale wprowadza nas równocześnie w zrozumienie jej wymiaru podmiotowego. Praca jako proces, poprzez który człowiek i ludzkość "czyni sobie ziemię poddaną", tylko wówczas odpowiada temu podstawowemu pojęciu z Biblii, gdy równocześnie w tym całym procesie człowiek ujawnia siebie jako tego, który "panuje". Owo panowanie odnosi się do wymiaru podmiotowego poniekąd bardziej niż do przedmiotowego: wymiar ten warunkuje samą etyczną istotę pracy. Nie ulega bowiem wątpliwości, że praca ludzka ma swoją wartość etyczną, która wprost i bezpośrednio pozostaje związana z faktem, iż ten, kto ją spełnia, jest osobą, jest świadomym i wolnym, czyli stanowiącym o sobie podmiotem. Ta prawda, która stanowi jakby sam podstawowy i odwieczny rdzeń chrześcijańskiej nauki o pracy ludzkiej, posiadała i posiada zasadnicze znaczenie dla kształtowania doniosłych problemów społecznych w wymiarze całych epok. Okres starożytny wprowadzał typowe dla siebie rozwarstwienia pomiędzy ludźmi ze względu na charakter wykonywanej pracy. Praca, która domagała się ze strony pracującego wprzęgnięcia jego sił fizycznych, praca mięśni i rąk, uważana była za niegodną ludzi wolnych, do wykonywania jej natomiast przeznaczano niewolników. Chrześcijaństwo, rozwijając niektóre wątki właściwe już Staremu Testamentowi, dokonało tutaj zasadniczego przeobrażenia pojęć, wychodząc od całej treści orędzia ewangelicznego, a nade wszystko od faktu, że Ten, który będąc Bogiem, stał się podobny do nas we wszystkim (por. Hbr 2, 17; Flp 2, 5-8), większą część lat swego życia na ziemi poświęcił pracy przy warsztacie ciesielskim, pracy fizycznej. Okoliczność ta sama z siebie stanowi najwymowniejszą "ewangelię pracy", która ujawnia, że podstawą określania wartości pracy ludzkiej nie jest przede wszystkim rodzaj wykonywanej czynności, ale fakt, że ten, kto ją wykonuje, jest osobą. Źródeł godności pracy należy szukać nie nade wszystko w jej przedmiotowym wymiarze, ale w wymiarze podmiotowym. W takim ujęciu znika jakby sama podstawa starożytnego rozwarstwienia ludzi wedle rodzaju pracy przez nich wykonywanej. Nie oznacza to, że praca ludzka z punktu widzenia przedmiotowego nie może i nie powinna być w ogóle wartościowana i kwalifikowana. Znaczy to tylko, że pierwsza podstawa wartości pracy jest sam człowiek - jej podmiot. Wiąże się z tym od razu bardzo ważny wniosek natury etycznej: o ile prawdą jest, że człowiek jest przeznaczony i powołany do pracy, to jednak nade wszystko praca jest "dla człowieka", a nie człowiek "dla pracy". We wniosku tym dochodzi prawidłowo do głosu pierwszeństwo podmiotowego znaczenia pracy przed przedmiotowym. W tym sposobie rozumienia, zakładając, że różne prace spełniane przez ludzi mogą mieć większą lub mniejszą wartość przedmiotową, trzeba jednak podkreślić, że każda z nich mierzy się nade wszystko miarą godności samego podmiotu pracy, czyli osoby: człowieka, który ją spełnia. Z kolei, bez względu na pracę, jaką każdy człowiek spełnia, i przyjmując, że stanowi ona - czasem bardzo absorbujący - cel jego działania, cel ten nie posiada znaczenia ostatecznego sam dla siebie. Ostatecznie bowiem celem pracy: jakiejkolwiek pracy spełnianej przez człowieka - choćby była to praca najbardziej "służebna", monotonna, w skali potocznego wartościowania wręcz upośledzająca - pozostaje zawsze sam człowiek. 7. Zagrożenie właściwego porządku wartości Te właśnie podstawowe stwierdzenia o pracy wyłaniały się zawsze z zasobów chrześcijańskiej prawdy, zwłaszcza z samego orędzia "ewangelii pracy", stwarzając zrąb nowego myślenia, wartościowania i postępowania ludzi. W epoce nowożytnej, od samego początku kształtowania się ery przemysłowej, chrześcijańska prawda o pracy musiała się przeciwstawić różnym kierunkom myślenia materialistycznego i ekonomistycznego. Niektórzy zwolennicy takich idei pojmowali i traktowali pracę jako pewnego rodzaju "towar", który pracownik - w szczególności robotnik w przemyśle - "sprzedaje" pracodawcy, a zarazem posiadaczowi kapitału, czyli zespołu narzędzi i środków umożliwiających produkcję. Ten sposób rozumienia pracy był głoszony dawniej, zwłaszcza chyba w pierwszej połowie XIX stulecia, z kolei wyraźne sformułowania tego typu raczej zanikły, ustępując wobec bardziej humanistycznego sposobu myślenia i wartościowania pracy. Interakcja zachodząca między człowiekiem pracy a całością narzędzi i środków produkcji dała miejsce rozwojowi różnych form kapitalizmu równolegle do rozmaitych form kolektywizmu. Dołączyły się do tego jeszcze inne elementy społeczno-polityczne w następstwie nowych konkretnych okoliczności, jak działalność stowarzyszeń robotniczych i władz publicznych oraz pojawienie się wielkich przedsiębiorstw ponadnarodowych. Mimo to niebezpieczeństwo traktowania pracy ludzkiej jako sui generis "towaru" czy anonimowej "siły" potrzebnej dla produkcji (mówi się wręcz o "sile roboczej"), istnieje stale, istnieje zwłaszcza wówczas, gdy całe widzenie problematyki ekonomicznej nacechowane jest przesłankami ekonomizmu materialistycznego. Systematyczną okazję, a poniekąd nawet podnietę do tego rodzaju myślenia i wartościowania, stanowi cały rozwój, przyspieszony postęp cywilizacji jednostronnie materialnej, w której przywiązuje się wagę przede wszystkim do przedmiotowego wymiaru pracy, natomiast wymiar podmiotowy - to wszystko, co pozostaje w bezpośrednim lub pośrednim związku z samym podmiotem pracy - pozostaje na dalszym planie. W każdym takim wypadku, w każdej tego typu sytuacji społecznej zachodzi pomieszanie, a nawet wręcz odwrócenie porządku wyznaczonego po raz pierwszy już słowami księgi Rodzaju; człowiek zostaje potraktowany jako narzędzie produkcji (*3), podczas gdy powinien on - on jeden, bez względu na to, jaką pracę wypełnia - być traktowany jako jej sprawczy podmiot, a więc właściwy sprawca i twórca. Takie właśnie odwrócenie porządku, bez względu na to, w imię jakiego programu i pod jaką nazwą się dokonuje, zasługiwałoby na miano "kapitalizmu" w znaczeniu, o którym mowa poniżej. Wiadomo, że "kapitalizm" posiada swoje historycznie ustalone znaczenie jako system i ustrój ekonomiczno-społeczny, przeciwstawny do "socjalizmu" lub "komunizmu". Natomiast w świetle analizy tej podstawowej rzeczywistości całego procesu gospodarczego, a przede wszystkim struktur produkcji, jaką jest właśnie praca, wypada przyjąć, że błąd kapitalizmu pierwotnego może powtórzyć się wszędzie tam, gdzie człowiek zostaje potraktowany poniekąd na równi z całym zespołem materialnych środków produkcji, jako narzędzie, a nie - jak to odpowiada właściwej godności jego pracy - jako podmiot i sprawca, a przez to samo także jako właściwy cel całego procesu produkcji. Widać stąd, że analiza pracy ludzkiej prowadzona w świetle owych słów, które mówią o "panowaniu" człowieka nad ziemią, wnika w samo centrum problematyki społeczno-etycznej. Winna również znajdować dla siebie centralne miejsce w całej sferze polityki społecznej i gospodarczej, zarówno w wymiarach poszczególnych krajów, jak też w wymiarze rozległych stosunków międzynarodowych i miedzykontynentalnych, zwłaszcza gdy chodzi o napięcia, jakie rysują się w świecie nie tylko na osi Wschód - Zachód, ale także na osi Północ - Południe. Zdecydowaną uwagę na te właśnie wymiary współczesnej problematyki etyczno-społecznej zwrócił Jan xxiii w encyklice Mater et Magistra i Paweł VI w encyklice Populorum progressio. 8. Solidarność ludzi pracy Skoro mowa o pracy ludzkiej w podstawowym dla niej wymiarze podmiotu, czyli człowieka-osoby, który tę pracę wypełnia, należy z tego punktu widzenia dokonać bodaj pobieżnie oceny procesów, które na przestrzeni tych 90 lat, jakie nas dzielą od Rerum novarum, dokonały się w stosunku do przedmiotowego wymiaru pracy. O ile bowiem podmiot pracy jest zawsze ten sam - to znaczy człowiek - to natomiast w aspekcie przedmiotowym zachodzą daleko idące zróżnicowania. O ile ze względu na podmiot można powiedzieć, że praca jest jedna (jedna i za każdym razem niepowtarzalna), to natomiast z uwagi na jej przedmiotowe uwarunkowania należy stwierdzić, że istnieje wiele prac: wiele różnych prac. Rozwój ludzkiej cywilizacji przynosi w tej dziedzinie stałe wzbogacenie. Równocześnie jednak nie sposób nie zauważyć, że w procesie tego rozwoju nie tylko przybywają nowe odmiany pracy ludzkiej, ale także zanikają inne. Przyjmując, że w zasadzie jest to zjawisko prawidłowe, trzeba tym niemniej śledzić, czy i o ile nie wkradają się w nie również pewne nieprawidłowości, które ze względów etyczno-społecznych mogą być groźne. Właśnie przecież ze względu na taką nieprawidłowość o wielkim zasięgu zrodziła się w wieku ubiegłym tak zwana kwestia robotnicza, określana także czasem jako "kwestia proletariacka". Kwestia ta - razem z problemami, które się z nią łączą - stała się źródłem słusznej reakcji społecznej, wyzwoliła wielki zryw solidarności pomiędzy ludźmi pracy, a przede wszystkim pomiędzy pracownikami przemysłu. To wezwanie do solidarności i wspólnego działania skierowane do ludzi pracy - przede wszystkim wycinkowej, monotonnej pracy w zakładach przemysłowych, która ograniczała osobowość ludzką na rzecz panującej nad nią maszyny - posiadało swoją doniosłą wartość i wymowę z punktu widzenia etyki społecznej. Była to reakcja przeciwko degradacji człowieka jako podmiotu pracy, połączonej z niesłychanym wyzyskiem w dziedzinie zarobków, warunków pracy i troski o osobę pracownika, która połączyła świat robotniczy we wspólnocie wielkiej solidarności. W ślad za encykliką Rerum novarum i wielu kolejnymi dokumentami Magisterium Kościoła trzeba dać wyraz przeświadczeniu, że była to słuszna, z punktu widzenia moralności społecznej, reakcja na cały system niesprawiedliwości, krzywdy "wołającej o pomstę do nieba" (por. Pwt 24, 15; Jk 5, 4; por. także Rdz 4, 10), jaki ciążył nad człowiekiem pracy w okresie gwałtownej industrializacji. Takiemu stanowi rzeczy sprzyjał liberalny ustrój społeczno-polityczny, który wedle swoich ekonomistycznych założeń popierał i zabezpieczał inicjatywę gospodarczą posiadaczy i przedsiębiorców, ale nie troszczył się dostatecznie o zabezpieczenie praw człowieka pracy, utrzymując, że praca ludzka jest tylko narzędziem produkcji, której podstawą, czynnikiem sprawczym oraz celem jest sam kapitał. Od tego czasu solidarność ludzi pracy oraz pełniejsze i bardziej odpowiedzialne uświadomienie sobie praw robotników ze strony innych dokonało w wielu wypadkach głębokich przemian. Zostały wynalezione różne nowe systemy. Rozwinęły się różne formy neokapitalizmu lub kolektywizmu. Nierzadko ludzie pracy mogą uczestniczyć i faktycznie uczestniczą w zarządzaniu i kontroli produkcji przedsiębiorstw. Poprzez odpowiednie stowarzyszenia wywierają oni wpływ na warunki pracy i wynagrodzenie, jak też na ustawodawstwo społeczne. Równocześnie jednak poszczególne systemy ideologiczne lub systemy władzy oraz nowe układy, jakie zaistniały na różnych poziomach współżycia ludzkiego, pozwoliły przetrwać rażącym niesprawiedliwościom lub też wytworzyły nowe ich formy. Rozwój zaś cywilizacji i komunikacji w wymiarach światowych umożliwił pełniejsze rozeznanie warunków życia i pracy ludzkiej na całym globie, a także ujawnił inne jeszcze rozmiary niesprawiedliwości, szersze niż te, które stały się już w zeszłym stuleciu pobudką do łączenia się ludzi pracy, do szczególnej solidarności świata robotniczego, nie tylko w krajach, które przeszły już przez proces swego rodzaju rewolucji przemysłowej, ale również w krajach, w których podstawowym warsztatem pracy człowieka nie przestaje być uprawa roli lub inne zbliżone do tego zajęcia. Owe fronty solidarności w dziedzinie pracy ludzkiej - solidarności, która nie może być zamknięta na dialog i na współpracę z innymi - mogą być potrzebne również w takich warunkach i wśród takich warstw społecznych, które dawniej nie były nimi objęte, a w zmieniających się układach społecznych oraz warunkach życia doznają faktycznej "proletaryzacji" lub już wręcz się znajdują w stanie "proletariatu" - może nie nazwanego jeszcze po imieniu - ale defacto zasługującego już na taką nazwę. W takim stanie mogą się również znajdować pewne kategorie lub grupy pracującej inteligencji, zwłaszcza gdy wraz z coraz szerszym dostępem do wykształcenia, z coraz większą liczbą w społeczeństwie ludzi posiadających dyplomy inteligenckie, następuje zaniżenie zapotrzebowania na ich pracę. Tego rodzaju bezrobocie inteligencji powstaje lub wzrasta, gdy dostępne wykształcenie nie jest skierowane ku takim rodzajom zatrudnienia czy usługom, jakich wymagają prawdziwe potrzeby społeczeństwa lub też gdy praca, do której wymagane jest wykształcenie (bodaj zawodowe), bywa mniej poszukiwana i niżej opłacana niż zwykła praca fizyczna. Oczywiście, że wartość wykształcenia sama z siebie stanowi zawsze doniosłe wyposażenie osoby ludzkiej - niemniej pewne procesy "proletaryzacji" są możliwe niezależnie od tego. Trzeba przeto w dalszym ciągu stawiać sobie pytanie związane z podmiotem pracy i warunkami jego egzystencji. Dla realizacji sprawiedliwości społecznej w różnych częściach świata, w różnych krajach i we wzajemnych pomiędzy nimi stosunkach, potrzebne są coraz to nowe fronty solidarności ludzi pracy, a także solidarności z ludźmi pracy. Solidarność taka winna występować stale tam, gdzie domaga się tego społeczna degradacja podmiotu pracy, wyzysk pracujących i rosnące obszary nędzy, a nawet wręcz głodu. Kościół jest w tej sprawie żywo zaangażowany, uważa bowiem za swoje posłannictwo, za swoją służbę, za sprawdzian wierności wobec Chrystusa - być "Kościołem ubogich". "Ubodzy" zaś pojawiają się pod różnymi postaciami, pojawiają się w różnych miejscach i w różnych momentach, pojawiają się w wielu wypadkach jako wynik naruszenia godności ludzkiej pracy, bądź przez to, że zostają ograniczone możliwości pracy ludzkiej, a więc przez klęskę bezrobocia, bądź przez to, że się zaniża wartość pracy i prawa, jakie z niej wynikają, w szczególności prawo do sprawiedliwej płacy, do zabezpieczenia osoby pracownika oraz rodziny. 9. Praca - godność osoby Pozostając nadal w perspektywie człowieka jako podmiotu pracy, wypada dotknąć bodaj syntetycznie kilku spraw, które bliżej określają godność ludzkiej pracy, pozwalają bowiem pełniej scharakteryzować właściwą jej wartość moralną. Wypada to uczynić, mając wciąż przed oczyma owo biblijne wezwanie do tego, aby czynić sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1, 28) w czym wyraziła się wola Stwórcy, aby praca umożliwiała człowiekowi osiągnięcie właściwego "panowania" w świecie widzialnym. Ów podstawowy, pierwotny zamiar Boga w stosunku do człowieka, którego uczynił na swój obraz i podobieństwo (por. Rdz 1, 26 n.), nie został cofnięty ani przekreślony również i wówczas, kiedy człowiek - po złamaniu pierwotnego przymierza z Bogiem - usłyszał słowa: "w pocie (...) oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie" (Rdz 3, 19). Słowa te mówią o trudzie, o ciężkim nieraz trudzie, jaki odtąd towarzyszy pracy ludzkiej - ale nie zmieniają faktu, że jest ona drogą, na której człowiek realizuje właściwe sobie "panowanie" w świecie widzialnym, "czyniąc ziemię sobie poddaną". Ów trud zaś jest faktem powszechnie znanym, bo powszechnie doświadczanym. Wiedzą o nim ludzie pracy fizycznej, prowadzonej w warunkach nieraz wyjątkowo uciążliwych. Wiedzą o nim nie tylko rolnicy, poświęcający długie dni uprawie ziemi, która niekiedy "rodzi ciernie i osty" (Hbr 6, 8; por. Rdz 3, 18), ale także górnicy w kopalniach czy kamieniołomach, hutnicy przy swoich wysokich piecach, ludzie pracujący przy budowach i konstrukcjach w częstym niebezpieczeństwie kalectwa czy utraty życia. Wiedzą o nim równocześnie ludzie związani z warsztatem pracy umysłowej, wiedzą uczeni, wiedzą ludzie obciążeni wielką odpowiedzialnością za decyzje o dużym znaczeniu społecznym. Wiedzą lekarze i pielęgniarki czuwający dzień i noc przy chorych. Wiedzą kobiety, które niekiedy bez należytego uznania ze strony społeczeństwa, a czasem własnej rodziny, znoszą codzienny trud i odpowiedzialność za dom i za wychowanie dzieci. Wiedzą wszyscy Ludzie pracy - a ponieważ praca jest powołaniem powszechnym: wiedzą wszyscy ludzie. A przecież, z tym całym trudem - a może nawet poniekąd z jego powodu - praca jest dobrem człowieka. Jeśli dobro to nosi na sobie znamię "bonum arduum" wedle terminologii św. Tomasza (*4), to niemniej jako takie jest ono dobrem człowieka. I to nie dobrem tylko "użytecznym" czy "użytkowym", ale dobrem "godziwym", czyli odpowiadającym godności człowieka, wyrażającym tę godność i pomnażającym ją. Chcąc bliżej określić znaczenie etyczne pracy, trzeba mieć przed oczyma tę przede wszystkim prawdę. Praca jest dobrem człowieka - dobrem jego człowieczeństwa - przez pracę bowiem człowiek nie tylko przekształca przyrodę, dostosowując ją do swoich potrzeb, ale także urzeczywistnia siebie jako człowiek, a także poniekąd bardziej "staje się człowiekiem". Bez tego nie można zrozumieć znaczenia cnoty pracowitości, nie można w szczególności zrozumieć, dlaczego pracowitość miałaby być cnotą - cnotą bowiem (czyli sprawnością moralną) nazywamy to, przez co człowiek staje się dobry jako człowiek (*5). Fakt ten nie zmienia w niczym słusznej obawy o to, ażeby w pracy, poprzez którą materia doznaje uszlachetnienia, człowiek sam nie doznawał pomniejszenia swej godności (*6). Wiadomo przecież, że pracy można także na różny sposób używać przeciwko człowiekowi, że można go karać obozowym systemem pracy, że można z pracy czynić środek ucisku człowieka, że można wreszcie na różne sposoby wyzyskiwać pracę ludzką, czyli człowieka pracy. To wszystko przemawia na rzecz moralnej powinności łączenia pracowitości jako cnoty ze społecznym ładem pracy, który pozwoli człowiekowi w pracy bardziej "stawać się człowiekiem", a nie degradować się przez pracę, tracąc nie tylko siły fizyczne (co do pewnego stopnia jest nieuniknione), ale nade wszystko właściwą sobie godność i podmiotowość. 10. Praca a społeczeństwo: rodzina, naród Potwierdzając w ten sposób osobowy wymiar pracy ludzkiej, trzeba z kolei sięgnąć do drugiego kręgu wartości, jaki z nią nieodzownie się łączy. Praca stanowi podstawę kształtowania życia rodzinnego, które jest naturalnym prawem i powołaniem człowieka. Te dwa kręgi wartości - jeden związany z pracą, drugi wynikający z rodzinnego charakteru życia ludzkiego - muszą łączyć się z sobą prawidłowo i prawidłowo wzajemnie się przenikać. Praca jest poniekąd warunkiem zakładania rodziny, rodzina bowiem domaga się środków utrzymania, które w drodze zwyczajnej nabywa człowiek przez pracę. Praca i pracowitość warunkują także cały proces w wychowania w rodzinie właśnie z tej racji, że każdy "staje się człowiekiem" między innymi przez pracę, a owo stawanie się człowiekiem oznacza właśnie istotny cel całego procesu wychowania. Oczywiście, że wchodzą tutaj w grę poniekąd dwa znaczenia pracy: ta, która warunkuje życie i utrzymanie rodziny - i ta, poprzez którą urzeczywistniają się cele rodziny, zwłaszcza wychowanie; tym niemniej te dwa znaczenia pracy łączą się z sobą i dopełniają w różnych punktach. W całości należy przypomnieć i stwierdzić, iż rodzina stanowi jeden z najważniejszych układów odniesienia, wedle których musi być kształtowany społeczno-etyczny porządek pracy ludzkiej. Nauka Kościoła zawsze poświęcała tej sprawie szczególną uwagę, a w dokumencie niniejszym także wypadnie nam jeszcze do tego powrócić. Rodzina jest bowiem równocześnie wspólnotą, która może istnieć dzięki pracy i jest zarazem pierwszą wewnętrzną szkołą pracy dla każdego człowieka. Trzeci krąg wartości, który wyłania się w niniejszej perspektywie - w perspektywie podmiotu pracy - odnosi się do owego wielkiego społeczeństwa, do którego człowiek przynależy na podstawie szczególnych więzi kultury i historii. Społeczeństwo takie - chociażby nie osiągnęło jeszcze dojrzałej formy narodu - jest nie tylko wielkim, chociaż pośrednim "wychowawcą" każdego człowieka (każdy wszak wychowuje się w rodzinie na tych treściach i wartościach, jakie składają się na całość kultury danego narodu); jest ono także wielkim historycznym i społecznym wcieleniem pracy całych pokoleń. To wszystko sprawia, że człowiek swoją głębszą tożsamość ludzką łączy z przynależnością do narodu, swoją zaś pracę pojmuje także jako pomnażanie dobra wspólnego wypracowywanego przez jego rodaków, uświadamiając sobie przy tym, że na tej drodze praca ta służy pomnażaniu dorobku całej rodziny ludzkiej, wszystkich ludzi żyjących na świecie. Te trzy zakresy zachowują stale swoją ważność dla pracy ludzkiej w podmiotowym jej wymiarze. Wymiar ten zaś, czyli konkretna rzeczywistość człowieka pracy, posiada pierwszeństwo przed wymiarem przedmiotowym. W wymiarze podmiotowym urzeczywistnia się przede wszystkim owo "panowanie" nad światem przyrody, do którego człowiek wezwany jest od początku wedle znanych słów Księgi Rodzaju. Jeśli sam proces "czynienia sobie ziemi poddaną", czyli praca w znaczeniu techniki, znamionuje się na przestrzeni dziejów, a zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci, ogromnym rozwojem środków, to jest to zjawisko korzystne i pozytywne pod tym warunkiem, że wymiar przedmiotowy pracy nie weźmie góry nad wymiarem podmiotowym - odbierając człowiekowi lub pomniejszając jego godność i jego niezbywalne prawa. III Konflikt pracy i kapitału na obecnym etapie historycznym 11. Wymiary konfliktu Powyższy zarys podstawowej problematyki pracy, nawiązujący do pierwszych tekstów biblijnych, stanowi jakby sam zrąb nauczania Kościoła, który utrzymuje się nie zmieniony w ciągu stuleci, w kontekście różnych doświadczeń historii. Jednakże na tle doświadczeń, które poprzedziły ogłoszenie encykliki Rerum novarum i które potem nastąpiły, nabiera on szczególnej wyrazistości oraz prawdziwie współczesnej wymowy. Praca jawi się w tej analizie jako wielka rzeczywistość, posiadająca podstawowy wpływ na kształtowanie się w sposób ludzki świata oddanego człowiekowi przez Stwórcę - jest rzeczywistością ściśle przy tym związaną z człowiekiem jako właściwym podmiotem oraz z jego celowym działaniem. Rzeczywistość ta, w zwyczajnym biegu rzeczy, wypełnia życie ludzkie i stanowi o jego wartości i sensie. Chociaż związana z trudem i wysiłkiem, praca nie przestaje być dobrem - i stąd człowiek rozwija się poprzez umiłowanie pracy. Ten na wskroś pozytywny i twórczy, wychowawczy i zasługujący charakter pracy ludzkiej musi stanowić podstawę również współczesnego myślenia, wartościowania i stanowienia o niej na gruncie podmiotowych praw człowieka, jak o tym świadczą międzynarodowe deklaracje, a także rozliczne kodeksy pracy, wypracowane bądź przez odpowiednie instytucje ustawodawcze poszczególnych państw, bądź też przez organizacje poświęcające swą społeczną lub też naukowo-społeczną działalność problematyce pracy. Organizmem skupiającym te wszystkie inicjatywy pozostaje Międzynarodowa Organizacja Pracy, najstarsza instytucja specjalistyczna Organizacji Narodów Zjednoczonych. W dalszej części niniejszych rozważań zamierzam powrócić w sposób nieco bardziej szczegółowy do owych doniosłych problemów, przypominając ważniejsze przynajmniej elementy nauki Kościoła na ten temat. Przedtem jednakże wypada dotknąć ogromnie doniosłego kręgu zagadnień, pośród których kształtowała się ta nauka na ostatnim etapie, to znaczy w okresie, którego datą poniekąd symboliczną jest rok ukazania się encykliki Rerum novarum. Wiadomo, że w całym tym okresie, który bynajmniej jeszcze się nie zakończył, problem pracy postawiony został na gruncie wielkiego konfliktu, jaki wraz z rozwojem przemysłu ujawnił się pomiędzy "światem kapitału" a "światem pracy" - to znaczy pomiędzy wąską, ale bardzo wpływową grupą właścicieli i posiadaczy środków produkcji a szeroką rzeszą ludzi tych środków pozbawionych, natomiast uczestniczących w procesie produkcji wyłącznie przez pracę. Konflikt, o jakim mowa, wyrósł z takich sytuacji, w których robotnicy, "świat pracy", oddawali swoje siły do dyspozycji grupy przedsiębiorców, podczas gdy oni, kierując się zasadą najwyższego zysku, usiłowali ustanowić możliwie najniższe wynagrodzenie za pracę wykonywaną przez robotników. Wypada do tego dołączyć jeszcze inne elementy wyzysku, które wynikały z braku bezpieczeństwa pracy oraz zapewnienia warunków zdrowia i życia robotników i ich rodzin. Ów konflikt, rozumiany przez niektórych jako konflikt społeczno-ekonomiczny o charakterze klasowym znalazł swój wyraz w walce ideologicznej między liberalizmem rozumianym jako ideologia kapitalizmu, a marksizmem, pojętym jako ideologia socjalizmu naukowego i komunizmu, który pretenduje do występowania w charakterze rzecznika klasy robotniczej całego światowego proletariatu. W ten sposób rzeczywisty konflikt istniejący między światem pracy a światem kapitału przekształcił się w systematyczną walkę klas, prowadzoną nie tylko metodami ideologiczny i, lecz także - i przede wszystkim - politycznymi. Historia tego konfliktu jest znana, podobnie jak znane są także roszczenia jednej i drugiej strony. Marksistowski program oparty na filozofii Marksa i Engelsa widzi w walce klas jedyny środek wiodący do wyeliminowania klasowych niesprawiedliwości, jakie istnieją w społeczeństwie, a także do wyeliminowania samych klas. Realizacja zaś tego programu zakłada uspołecznienie środków produkcji, aby przenosząc to posiadanie z prywatnych właścicieli na kolektyw, zabezpieczyć pracę robotnika przed wyzyskiem. Do tego zmierza walka prowadzona metodami nie tylko ideologicznymi. Ugrupowania kierujące się ideologią marksistowską jako partie polityczne, poprzez wywieranie wielorakiego wpływu, a także poprzez nacisk rewolucyjny, dążą w imię zasady "dyktatury proletariatu" do opanowania wyłącznej władzy w poszczególnych społeczeństwach, ażeby przez likwidację własności prywatnej wprowadzić w nich ustrój kolektywny. Wedle głównych ideologów i przywódców tego wielkiego międzynarodowego ruchu, celem owego programu działania jest dokonanie rewolucji społecznej i zaprowadzenie socjalizmu, ostatecznie zaś ustroju komunistycznego na całym świecie. Dotykając tego niezwykle doniosłego kręgu zagadnień, które stanowią nie tylko teorię, ale samą tkankę życia społeczno-ekonomicznego, politycznego i międzynarodowego naszej epoki, nie można, ani też nie trzeba wchodzić w szczegóły, te bowiem są znane z olbrzymiej literatury, jak też z praktycznych doświadczeń. Trzeba natomiast w ich kontekście wrócić do podstawowego problemu ludzkiej pracy, której nade wszystko poświęcone są rozważania zawarte w niniejszym dokumencie. Jest bowiem równocześnie rzeczą jasną, iż tego kapitalnego, z punktu widzenia samego człowieka, problemu - problemu, który stanowi podstawowy wymiar jego ziemskiego bytowania i powołania - nie sposób naświetlać inaczej, jak tylko licząc się z pełnym kontekstem współczesności. 12. Pierszeństwo pracy Wobec współczesnej rzeczywistości, w której strukturę wpisało się głęboko tyle konfliktów spowodowanych przez człowieka, i w której środki techniczne - owoc ludzkiej pracy - grają rolę pierwszoplanową (wchodzi tu w grę także perspektywa kataklizmu o wymiarach światowych w wypadku wojny przy użyciu środków techniczno-nuklearnych o niewyobrażalnych wręcz możliwościach zniszczenia), należy przede wszystkim przypomnieć zasadę, której Kościół stale nauczał. Jest to zasada pierwszeństwa "pracy" przed "kapitałem". Zasada ta dotyczy bezpośrednio samego procesu produkcji, w stosunku do której praca jest zawsze przyczyną sprawczą, naczelną, podczas gdy "kapitał" jako zespół środków produkcji pozostaje tylko instrumentem: przyczyną nadrzędną. Zasada ta jest oczywistą prawdą całego historycznego doświadczenia człowieka. Kiedy w pierwszym rozdziale Biblii słyszymy, że człowiek ma ziemię czynić sobie poddaną - to słowa te mówią o wszystkich zasobach, jakie kryje w sobie widzialny świat, oddanych do dyspozycji człowieka. Zasoby te jednakże nie mogą służyć człowiekowi inaczej, jak tylko poprzez pracę. Z pracą również pozostaje związany od początku problem własności, jeżeli bowiem człowiek poprzez pracę ma przyswajać sobie i innym te zasoby, jakie kryje w sobie natura, to ma on jako jedyny środek: własną pracę. Aby te zasoby mogły poprzez pracę owocować, człowiek zawłaszcza cząstki różnych bogactw natury: w głębi ziemi, w morzu, na ziemi, w przestrzeni. Zawłaszcza je, czyniąc z nich warsztat swej pracy. Zawłaszcza przez pracę - i dla pracy. To samo odnosi się do dalszych etapów tego procesu, w którym pierwszym etapem pozostaje zawsze stosunek człowieka do zasobów i bogactw natury. Cały wysiłek poznawczy, zmierzający do odkrycia tych bogactw, do określenia różnych możliwości ich wykorzystywania przez człowieka i dla człowieka, uświadamia nam, że wszystko, co w całym dziele produkcji ekonomicznej pochodzi od człowieka, zarówno praca, jak i zespół środków produkcji oraz związana z nimi technika (czyli umiejętność stosowania tych środków w pracy), zakłada owe bogactwa i zasoby widzialnego świata, które człowiek zastaje, ale ich samych nie tworzy. Zastaje je poniekąd gotowe, przygotowane do poznawczego odkrycia i właściwego wykorzystania w procesie produkcji. Na każdym etapie rozwoju ludzkiej pracy człowiek spotyka się z faktem podstawowego obdarowania przez "naturę", czyli w ostateczności przez Stwórcę. U początku ludzkiej pracy stoi tajemnica stworzenia. To stwierdzenie, przyjęte jako punkt wyjścia, stanowi przewodni wątek niniejszego dokumentu i wypadnie jeszcze rozwinąć go w innej części niniejszej wypowiedzi. Dalsze rozważanie tego samego problemu musi nas umocnić w przekonaniu o pierwszeństwie pracy ludzkiej w stosunku do tego, co z biegiem czasu przyzwyczajono się nazywać "kapitałem". Jeżeli bowiem w zakres tego ostatniego pojęcia wchodzi, oprócz zasobów natury stojących do dyspozycji człowieka, również ów zespół środków, przy pomocy których człowiek przyswaja sobie zasoby natury, przetwarzając je na miarę swoich potrzeb (i w ten sposób poniekąd je "uczłowieczając"), to już tutaj należy stwierdzić, że ów zespół środków jest owocem historycznego dorobku pracy człowieka. Wszystkie środki produkcji, poczynając od najprymitywniejszych, a kończąc na najnowocześniejszych, wypracował stopniowo człowiek: doświadczenie i umysł człowieka. W ten sposób powstały nie tylko najprostsze narzędzia służące uprawie roli, ale także - przy odpowiednim zaawansowaniu nauki i techniki - te najnowocześniejsze i skomplikowane maszyny i fabryki, laboratoria i komputery. Tak więc owocem pracy jest wszystko to, co ma służyć pracy, co stanowi - przy dzisiejszym stanie techniki - jej rozbudowane "narzędzie". Owo gigantyczne i potężne narzędzie - zespół środków produkcji - który uważa się poniekąd za synonim "kapitału", powstał z pracy i nosi na sobie znamiona ludzkiej pracy. Przy obecnym stopniu zaawansowania techniki, człowiek, który jest podmiotem pracy, chcąc posługiwać się owym zespołem nowoczesnych narzędzi, środków produkcji, musi naprzód przyswoić sobie w sposób poznawczy owoc pracy tych ludzi, którzy owe narzędzia wynaleźli, zaplanowali, zbudowali, ulepszali i czynią to nadal. Umiejętność pracy, to znaczy sprawczego uczestnictwa w nowoczesnym procesie produkcji - wymaga coraz większego przygotowania, a przede wszystkim odpowiedniego wykształcenia. Oczywiście, jest rzeczą jasną, że każdy człowiek, który uczestniczy w procesie produkcji, choćby spełniał tylko takie rodzaje pracy, do których nie potrzeba szczególnego wykształcenia i osobnych kwalifikacji, jest jednak w tymże procesie produkcji prawdziwym podmiotem sprawczym - podczas gdy zespół narzędzi, choćby sam w sobie najdoskonalszy, jest tylko i wyłącznie narzędziem podporządkowanym pracy człowieka. Tę prawdę, która należy do trwałego dziedzictwa nauki Kościoła, trzeba stale podkreślać w związku z problemem ustroju pracy, a także całego ustroju społeczno-ekonomicznego. Trzeba podkreślać i uwydatniać pierwszeństwo człowieka w procesie produkcji - prymat człowieka wobec rzeczy. Wszystko to, co mieści się w pojęciu "kapitału" - w znaczeniu zawężonym - jest tylko zespołem rzeczy. Człowiek jako podmiot pracy - bez względu na to, jaką spełnia pracę - człowiek sam jeden jest osobą. Prawda ta posiada zasadnicze i doniosłe konsekwencje. 13. Ekonomizm i materializm Przede wszystkim w świetle tej prawdy widać jasno, że nie można oddzielać "kapitału" od pracy - i w też żaden sposób nie można przeciwstawić pracy kapitałowi ani kapitału pracy, ani tym bardziej - jak o tym będzie mowa poniżej - przeciwstawiać sobie konkretnych ludzi, stojących za tymi pojęciami. Słusznym, to znaczy zgodnym z samą istotą sprawy; słusznym, to znaczy wewnętrznie prawdziwym i zarazem moralnie godziwym może być taki ustrój pracy, który u samych podstaw przezwycięża antynomie pracy i kapitału, starając się kształtować wedle przedstawionej powyżej zasady merytorycznego i faktycznego pierwszeństwa pracy, podmiotowości ludzkiej pracy oraz jej sprawczego udziału w całym procesie produkcji, i to bez względu na charakter wykonywanych przez pracownika zadań. Antynomia pracy i kapitału ma swoje źródło nie w strukturze samego procesu produkcji ani też samego procesu ekonomicznego w ogólności. Proces ten bowiem wykazuje wzajemne przenikanie się pracy i tego, co przyzwyczailiśmy się nazywać kapitałem - ich związek nierozerwalny. Człowiek, pracując przy jakimkolwiek warsztacie, czy stosunkowo pierwotnym, czy też na wskroś nowoczesnym, łatwo może zdać sobie sprawę z tego, że pracą swoją wchodzi w podwójne dziedzictwo - mianowicie w dziedzictwo tego, co jest dane wszystkim ludziom w zasobach natury, oraz tego, co inni przed nim już wypracowali na gruncie tych zasobów, przede wszystkim rozwijając technikę, czyli kształtując zespół coraz doskonalszych narzędzi pracy; człowiek pracując, wchodzi zarazem w ich pracę (por. J 4, 38). Taki obraz warsztatu i procesu pracy ludzkiej bez trudu przyjmujemy, zarówno kierując się rozumem, jak też wiarą, która czerpie światło ze Słowa Boga Żywego. Jest to obraz spójny, teologiczny i zarazem humanistyczny. Człowiek jest w nim "panem" stworzeń oddanych do jego dyspozycji w widzialnym świecie. Jeśli w procesie pracy odkrywa się jakąś zależność - to jest to zależność od Dawcy wszystkich zasobów stworzenia, a z kolei zależność od innych ludzi - tych, których pracy i inicjatywom zawdzięczamy poszerzone i ulepszone możliwości swojej pracy. Natomiast o wszystkim tym, co w procesie produkcji stanowi zespół "rzeczy", instrumentów, kapitału, możemy tylko twierdzić, że warunkuje pracę człowieka, nie możemy natomiast powiedzieć, że stanowi jakby anonimowy "podmiot" uzależniający człowieka i jego pracę. Rozbicie tego spójnego obrazu, w którym jest ściśle zachowana zasada prymatu osoby przed rzeczą, zostało dokonane w myśli ludzkiej czasem po długim okresie ukrytego rozwijania się w życiu praktycznym: dokonane zaś w ten sposób, że praca została oddzielona od kapitału i przeciwstawiona kapitałowi, a kapitał pracy, jakby dwie anonimowe siły, dwa czynniki produkcji zestawione ze sobą w tej samej perspektywie ekonomistycznej. W takim stawianiu sprawy zawierał się podstawowy błąd, który można nazwać błędem ekonomizmu, jeśli się weźmie pod uwagę pracę w kategoriach celowości wyłącznie ekonomicznej. Można również i trzeba nazwać ten podstawowy błąd myślenia błędem materializmu, o ile ekonomizm wprost albo pośrednio zawiera przekonanie o pierwszeństwie i nadrzędności tego, co materialne, natomiast to, co duchowe i osobowe (działanie człowieka, wartości moralne itp.) ustawia wprost lub pośrednio na pozycji podporządkowanej w stosunku do rzeczywistości materialnej. Nie jest to jeszcze materializm teoretyczny w pełnym tego słowa znaczeniu, ale jest to już z pewnością materializm praktyczny, który nie tyle siłą przesłanek pochodzących z teorii materialistycznej, ile siłą określonego sposobu wartościowania, a więc pewnej hierarchii dóbr opartej na bezpośrednio większej atrakcji tego, co jako materialne, jest oceniane jako zdolne do zaspokojenia potrzeb człowieka. Błąd myślenia w kategoriach ekonomizmu szedł w parze z pojawieniem się filozofii materialistycznej i jej rozwojem od postaci najbardziej elementarnej i potocznej (zwanej również materializmem wulgarnym, ponieważ rzeczywistość duchową usiłuje on zredukować do zjawiska niepotrzebnego) aż do fazy zwanej materializmem dialektycznym. Wydaje się jednak, iż dla podstawowego, w ramach niniejszych rozważań, problemu pracy ludzkiej, a w szczególności dla owego oddzielenia i przeciwstawienia "pracy" i "kapitału" jako dwóch czynników produkcji rozpatrywanych w tej samej perspektywie ekonomistycznej, ekonomizm miał znaczenie decydujące - i wcześniej zaważył na takim właśnie niehumanistycznym postawieniu tego problemu, aniżeli filozoficzny system materializmu. Niemniej jest rzeczą jasną, że materializm - nawet w swojej postaci dialektycznej - nie jest zdolny dostarczyć myśleniu o pracy ludzkiej dostatecznych i ostatecznych podstaw do tego, ażeby prymat człowieka przed narzędziem-kapitałem, osoby przed rzeczą, mógł znaleźć w nim właściwą i niepodważalną weryfikację i oparcie. Również i w materializmie dialektycznym człowiek nie jest przede wszystkim podmiotem pracy i sprawczą przyczyną procesu produkcji, ale pozostaje rozumiany i traktowany w zależności od tego, co materialne, jako pewnego rodzaju "wypadkowa" panujących w danej epoce stosunków ekonomicznych, stosunków produkcji. Oczywiście, że rozważana tutaj antynomia pracy i kapitału - antynomia, w ramach której praca została oddzielona od kapitału i przeciwstawiona mu jako poniekąd równorzędny ontycznie element procesu ekonomicznego - bierze swój początek nie w samej tylko filozofii oraz teoriach ekonomii XVIII stulecia, ale o wiele bardziej jeszcze w całej ekonomiczno-społecznej praktyce tamtych czasów rodzącej się i gwałtownie rozwijającej industrializacji, w której dostrzeżono przede wszystkim możliwość intensywnego pomnożenia bogactw materialnych, czyli środków, a przeoczono cel: czyli człowieka, któremu mają służyć te środki. Ten to właśnie błąd porządku praktycznego ugodził przede wszystkim w pracę ludzką, w człowieka pracy, i wywołał słuszną etycznie reakcję społeczną, o której była już mowa poprzednio. Tenże sam błąd, który posiada już swoją określoną postać historyczną, związaną z okresem pierwotnego kapitalizmu i liberalizmu, może jednak powtarzać się w innych okolicznościach czasu i miejsca, o ile wychodzi się z tych samych założeń myślowych, zarówno teoretycznych, jak też praktycznych. Nie widać innej możliwości radykalnego przezwyciężenia tego błędu, jak tylko przez odpowiednie zmiany, zarówno w dziedzinie teorii, jak i praktyki - zmiany idące po linii zdecydowanego przeświadczenia o pierwszeństwie osoby przed rzeczą, pracy człowieka przed kapitałem jako zespołem środków produkcji. 14. Praca a własność Przedstawiony tutaj pokrótce proces historyczny, który wprawdzie wyszedł ze swojej poprzedniej fazy, jednakże trwa nadal, owszem - rozprzestrzenia się wśród narodów i kontynentów - domaga się naświetlenia z innej jeszcze strony. Jest jasne, że gdy mowa o antynomii pracy i kapitału, wówczas nie chodzi tylko o abstrakcyjne pojęcia czy też "anonimowe siły" działające w produkcji ekonomicznej. Za jednym i drugim pojęciem stoją ludzie, żywi konkretni ludzie, z jednej strony ci, którzy wykonują pracę, nie będąc właścicielami środków produkcji, z drugiej ci, którzy są przedsiębiorcami i posiadaczami tych środków albo są przedstawicielami właścicieli. Tak więc w całokształt tego trudnego historycznego procesu od początku wchodzi sprawa własności. Encyklika Rerum novarum rozważa kwestię społeczną pod kątem tej właśnie sprawy, przypominając i potwierdzając naukę Kościoła o własności, o prawie własności prywatnej, również gdy chodzi o środki produkcji. To samo czyni encyklika Mater et Magistra. Powyższa zasada, jak została ona wówczas przypomniana i jak bywa nauczana przez Kościół, różni się radykalnie od programu kolektywizmu głoszonego przez marksizm, a także na przestrzeni dziesięcioleci, jakie minęły od czasów encykliki Leona XIII, wprowadzonego już w życie w różnych krajach świata. Różni się ona równocześnie od programu kapitalizmu stosowanego w praktyce przez liberalizm i zbudowane na nim ustroje polityczne. W tym drugim wypadku różnica polega na sposobie rozumienia samego prawa własności. Tradycja chrześcijańska nigdy nie podtrzymywała tego prawa jako absolutnej i nienaruszalnej zasady. Zawsze rozumiała je natomiast w najszerszym kontekście powszechnego prawa wszystkich do korzystania z dóbr całego stworzenia: prawo osobistego posiadania jako podporzadkowane prawu powszechnego używania, uniwesalnemu przeznaczeniu dóbr. Prócz tego, własność w nauczaniu Kościoła nigdy nie była rozumiana tak, aby mogła ona stanowić społeczne przeciwieństwo pracy. Jak już uprzednio wspomniano w tym samem tekście, własność nabywa się przede wszystkim przez pracę po to, aby służyła pracy. Odnosi się to w sposób szczególny do własności środków produkcji. Wyodrębnienie ich jako osobnego zespołu własnościowego po to, aby w formie "kapitału" przeciwstawić go "pracy", a tym bardziej dokonywać wyzysku pracy, jest przeciwne samej naturze tych środków oraz ich posiadania. Nie mogą one być posiadane wbrew pracy, nie mogą też być posiadane dla posiadania, ponieważ jedynym prawowitym tytułem ich posiadania - i to zarówno w formie własności prywatnej, jak też publicznej czy kolektywnej - jest, ażeby służyły pracy. Dalej zaś: ażeby służąc pracy, umożliwiały realizację pierwszej zasady w tym porządku, jaką jest uniwersalne przeznaczenie dóbr i prawo powszechnego ich używania. Z tego punktu widzenia, a więc z uwagi na pracę ludzką i powszechny dostęp do dóbr przeznaczonych dla człowieka, nie jest wykluczone również - pod odpowiednimi warunkami - uspołecznianie pewnych środków produkcji. Na przestrzeni dziesięcioleci, które dzielą nas od ukazania się encykliki Rerum novarum, nauka Kościoła stale przypominała te wszystkie zasady, sięgając do argumentów sformułowanych w dawniejszej o wiele tradycji, a więc np. do znanych argumentów z Summy św. Tomasza (*7). W niniejszej wypowiedzi, która ma za główny temat pracę ludzką, wypada potwierdzić cały ten wysiłek, przez który nauka Kościoła o własności starała się i zawsze stara zabezpieczyć prymat pracy, a przez to samo właściwą człowiekowi podmiotowość w życiu społecznym, a zwłaszcza w dynamicznej strukturze całego procesu ekonomicznego. Z tego punktu widzenia nadal pozostaje rzeczą nie do przyjęcia stanowisko "sztywnego" kapitalizmu, który broni wyłącznego prawa własności prywatnej środków produkcji jako nienaruszalnego "dogmatu" w życiu ekonomicznym. Zasada poszanowania pracy domaga się tego, ażeby prawo to było poddawane twórczej rewizji tak w teorii, jak i w praktyce. Jeśli bowiem prawdą jest, że kapitał jako zespół środków produkcji jest zarazem dziełem pracy pokoleń, to prawdą jest również, że tworzy się on stale dzięki pracy wykonywanej przy pomocy tego zespołu środków produkcji jakby przy wielkim warsztacie, przy którym pracuje dzień po dniu obecne pokolenie ludzi pracy. Chodzi tu oczywiście o różne rodzaje tej pracy, nie tylko o tak zwaną pracę fizyczną, ale także o wieloraką pracę umysłową, od koncepcyjnej do kierowniczej. W tym świetle nabierają wymowy szczególnej słuszności liczne propozycje wysuwane przez przedstawicieli katolickiej nauki społecznej, a także przez sam Nauczycielski Urząd Kościoła (*8). Są to propozycje mówiące o współwłasności środków pracy, o udziale pracowników w zarządzie lub w zyskach przedsiębiorstw, o tak zwanym akcjonariacie pracy itp. Niezależnie od konkretnej stosowalności tych różnych propozycji, jasną pozostaje rzeczą, iż uznanie właściwej pozycji pracy i człowieka pracy w procesie produkcji domaga się różnych adaptacji w zakresie samego prawa własności środków produkcji; i to biorąc pod uwagę nie tylko sytuacje dawniejsze, ale przede wszystkim tę rzeczywistość i problematykę, jaka się wytworzyła w drugiej połowie bieżącego stulecia, w związku z tak zwanym Trzecim Światem oraz powstaniem wielu nowych niezależnych państw, zwłaszcza - ale nie tylko - w Afryce, na miejscu dawnych obszarów kolonialnych. Jeśli więc stanowisko "sztywnego" kapitalizmu w dalszym ciągu domaga się rewizji w celu dokonania reformy pod kątem jak najszerzej rozumianych praw człowieka związanych z jego pracą, to z tego samego punktu widzenia należy stwierdzić, że owych tak bardzo pożądanych i wielorakich reform nie można dokonać przez apriorycznie pojętą likwidację własności prywatnej środków produkcji. Wypada bowiem zauważyć, że proste odebranie owych środków produkcji (kapitału) z rąk ich prywatnych właścicieli nie jest wystarczające do ich uspołecznienia w sposób zadowalający. Środki te przestają być prywatną własnością pewnej grupy społecznej - właśnie owych prywatnych posiadaczy, aby stać się własnością zorganizowanego społeczeństwa i podlegać pod bezpośredni zarząd i wpływ pewnej grupy osób - tych mianowicie, które mimo że ich nie posiadają na własność, lecz sprawując władzę w społeczeństwie, dysponują nimi na skalę gospodarki całego społeczeństwa lub też w skali bardziej lokalnej. Ta grupa zarządzająca i dysponująca może wywiązywać się ze swoich zadań w sposób zadowalający z punktu widzenia prymatu pracy, ale może zadania te spełniać źle, broniąc równocześnie dla siebie monopolu zarządzania i dysponowania środkami produkcji, i nie cofając się nawet przed naruszaniem owych zasadniczych praw człowieka. Tak więc samo przejęcie środków produkcji na własność przez państwo o ustroju kolektywistycznym nie jest jeszcze równoznaczne z "uspołecznieniem" tejże własności. O uspołecznieniu można mówić tylko wówczas, kiedy zostanie zabezpieczona podmiotowość społeczeństwa, to znaczy, gdy każdy na podstawie swej pracy będzie mógł uważać siebie równocześnie za współgospodarza wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi. Drogą do osiągnięcia takiego celu mogłaby być droga połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością kapitału i powołania do życia w szerokim zakresie organizmów pośrednich o celach gospodarczych, społecznych, kulturalnych, które cieszyłyby się rzeczywistą autonomią w stosunku do władz publicznych; dążyłyby one do sobie właściwych celów poprzez lojalną wzajemną współpracę, przy podporządkowaniu wymogom wspólnego dobra, i zachowałyby formę oraz istotę żywej wspólnoty, to znaczy takich organizmów, w których poszczególni członkowie byliby uważani i traktowani jako osoby, i pobudzani do aktywnego udziału tychże organizmów (*9). 15. Argument "personalistyczny" Tak więc zasada pierwszeństwa pracy przed kapitałem jest postulatem należącym do porządku moralności społecznej, który to postulat posiada swoje kluczowe znaczenie zarówno w ustroju zbudowanym na zasadzie prywatnej własności środków produkcji, jak też w ustroju, w którym prywatna własność tych środków została nawet w sposób radykalny ograniczona. Praca w jakimś sensie jest nierozłączna od kapitału i nie przyjmuje w żadnej postaci owej antynomii, czyli rozłączenia i przeciwstawienia w stosunku do środków produkcji, jakie zaciążyło nad życiem ludzkim ostatnich stuleci w rezultacie założeń wyłącznie ekonomistycznych. Jeżeli człowiek pracuje przy pomocy zespołu środków produkcji, to równocześnie pragnie, aby owoce tej pracy służyły jemu i drugim oraz ażeby w samym procesie pracy mógł występować jako współodpowiedzialny i współtwórca warsztatu, przy którym pracuje. Rodzą się z tego pewne szczegółowe uprawnienia pracujących, które odpowiadają obowiązkowi pracy. Będzie o tym mowa poniżej. Ale już tutaj trzeba ogólnie podkreślić, że człowiek pracujący pragnie nie tylko należytej za swą pracę zapłaty, ale także uwzględnienia w samym procesie produkcji takich możliwości, ażeby mógł mieć poczucie, że pracując nawet na wspólnym, pracuje zarazem "na swoim". To poczucie zostaje w nim wygaszone w systemie nadmiernej biurokratycznej centralizacji, w której człowiek pracujący czuje się raczej trybem w wielkim mechanizmie, poruszanym odgórnie, na prawach bardziej zwykłego narzędzia produkcji, niż prawdziwego podmiotu pracy obdarzonego własną inicjatywą. Nauka Kościoła zawsze wyrażała to najgłębsze przekonanie, że praca ludzka odnosi się nie tylko do ekonomii, ale ma także, a nawet przede wszystkim wartości osobowe. Sam zaś system ekonomiczny i proces produkcji zyskuje na tym, gdy te właśnie wartości osobowe są w pełni respektowane. Zdaniem św. Tomasza z Akwinu (*10), ta przede wszystkim racja przemawia za prywatnym posiadaniem również samych środków produkcji. Jeżeli przyjmujemy, że z różnych uzasadnionych motywów mogą istnieć wyjątki od zasady własności prywatnej - co więcej, jeśli w naszej epoce jesteśmy świadkami wprowadzania w życie ustroju własności "uspołecznionej" - to jednak argument personalistyczny nie traci swojej mocy zarówno zasadniczej, jak i praktycznej. Każde celowe i owocne uspołecznienie środków produkcji musi uwzględniać ten argument. Należy uczynić wszystko, aby człowiek również i w takim systemie mógł zachować poczucie, że pracuje "na swoim". W przeciwnym razie muszą powstawać w całym procesie ekonomicznym nieobliczalne straty - i to nie tylko straty ekonomiczne, ale przede wszystkim straty w człowieku. IV Uprawnienia ludzi pracy 16. W szerokim kontekście praw człowieka Jeśli praca - w wielorakim tego słowa znaczeniu - jest powinnością, czyli obowiązkiem, to jest ona równocześnie źródłem uprawnień po stronie człowieka pracującego. Uprawnienia te należy rozpatrywać w szerokim kontekście ogółu praw właściwych człowiekowi, z których wiele zostało już proklamowanych przez odnośne instancje międzynarodowe i gwarantowanych coraz bardziej przez poszczególne państwa w stosunku do własnych obywateli. Poszanowanie tego szerokiego ogółu praw człowieka stanowi podstawowy warunek pokoju w świecie współczesnym - zarówno pokoju wewnątrz poszczególnych państw i społeczeństw, jak też w obrębie stosunków międzynarodowych, jak już na to, zwłaszcza od czasu encykliki Pacem in terris, Magisterium Kościoła wielokrotnie zwracało uwagę. Prawa ludzkie wynikające z pracy mieszczą się w szerszym kontekście tych właśnie podstawowych praw osoby. Niemniej, w obrębie tego kontekstu posiadają one charakter swoisty, odpowiadający zarysowanej uprzednio specyficznej naturze pracy ludzkiej i w tym właśnie charakterze wypada na nie spojrzeć. Praca jest, jak powiedziano, powinnością, czyli obowiązkiem człowieka i to w wielorakim tego słowa znaczeniu. Człowiek powinien pracować zarówno ze względu na nakaz Stwórcy, jak też ze względu na swoje własne człowieczeństwo, którego utrzymanie i rozwój domaga się pracy. Powinien człowiek pracować ze względu na bliźnich, zwłaszcza ze względu na swoją rodzinę, ale także ze względu na społeczeństwo, do którego należy, na naród, którego jest synem czy córką, ze względu na całą rodzinę ludzką, której jest członkiem, będąc dziedzicem pracy pokoleń, a zarazem współtwórcą przyszłości tych, którzy po nim nastaną w kolei dziejów. To wszystko składa się na szeroko pojętą moralną powinność pracy. Kiedy wypadnie rozważać odpowiadające tej powinności moralne uprawnienia każdego człowieka ze względu na pracę, trzeba będzie zawsze mieć przed oczyma ów szeroki zasięg odniesień, w jakich ukazuje się praca każdego pracującego podmiotu. Jednakże mówiąc o obowiązku pracy oraz o odpowiadającym temuż obowiązkowi prawom człowieka pracy, mamy na myśli przede wszystkim stosunek, jaki zachodzi pomiędzy pracodawcą - bezpośrednim lub pośrednim - a pracownikiem. Rozróżnienie pomiędzy pracodawcą bezpośrednim a pośrednim wydaje się bardzo ważne z uwagi na faktyczną organizację pracy oraz z uwagi na możliwość kształtowania się sprawiedliwych lub niesprawiedliwych stosunków w dziedzinie pracy. Jeżeli pracodawcą bezpośrednim jest ta osoba lub też instytucja, z którą pracownik zawiera bezpośrednio umowę o pracę pod określonymi warunkami - to natomiast przez pracodawcę pośredniego należy rozumieć wiele zróżnicowanych czynników, stojących poza pracodawcą bezpośrednim i wywierających określony wpływ na to, w jaki sposób kształtuje się umowa o pracę, a w konsekwencji mniej lub bardziej sprawiedliwe stosunki w dziedzinie pracy ludzkiej. 17. Pracodawca "pośredni" a "bezpośredni" Pojęcie "pracodawcy pośredniego" obejmuje zarówno osoby, jak też instytucje różnego typu, obejmuje również zbiorowe umowy o pracę, ustalane przez te osoby i instytucje zasady postępowania, określające cały :