TRENT JAMIESON nago I Siedem godzin po zwycięstwie Bożąt, które unicestwiło wszystkie nasze marzenia, wraz z Cerdicem rzuciłam się w ogień obrzeża czarnej dziury, gdzie fotony z bezdźwięcznym wrzaskiem gną się, by potem zastygnąć. Otaczał nas oszalały Wszechświat. Swe dusze powierzyliśmy technologii Majestatycznych. - Cała jest ogniem i siarką, Beatrice - ryknął Cerdic, podczas gdy kwantowe mechanizmy naszych skafandrów w dzikim gniewie igrały z naturą rzeczywistości. - Bożęta wygrały. - Jeszcze nie! - Cerdic zaśmiał się i dotknął mojej nieumalowanej twarzy. - JESZCZE NIE! Wszechświat gnał i skręcał się wokół nas. Odczyty naszych skafandrów najlepiej było zlekceważyć, a potem... A potem nic. Patrzyliśmy w absolutną ciemność. W tej próżni rozbłysła nasza przeszłość, wspaniała i skazana na zagładę. II Cerdic całował moje czoło, gdy rozsznurowywałam jego skórę. Nasze genomy rozplotły się i zlały w jeden. Czułam gorąco jego miłości i chłód na zewnątrz, próżnię, która uciekała przed membraną naszej Skorupy. Wisieliśmy jak samotna kropla bursztynu w ciemności skalanej jedynie dalekim maźnięciem gwiazd. - Beatrice, moja Beatrice. Ujął moją twarz w wydłużające się palce, a ja gładziłam falokształt jego miłości, czułam i pieściłam każdą nowo powstałą możliwość, która wyrastała, wyrywała się z niego. Wszechświat zgasł. * Twarz Cerdica zesztywniała. Zerknęłam nań. Białko mojego oka jaśniało i rosło, gdy mój naskórek pasł się na bulgocie i pisku prawdziwych i urojonych cząsteczek. - Co to było? Zmarszczył brew, zamyślony ujął podbródek w dłoń w tym najstarszym z gestów. - Nastąpił kolaps miriady Szlaków. Zaiste, wierzę, że... Nicość. * - ...coś demoluje rzeczywistość. - Cerdic rzucił okiem na zegary i krystaliczne konstrukcje, z których składała się tablica kontrolna Modliszki. - Wszystko zakrzywia się coraz szybciej i... * - Bożęta - szepnęliśmy jednym głosem. - Nadszedł Srebrzysty Spokój. - Przygotowaliśmy okręt. Plany były już gotowe. Kolejne możliwości zanikały, zamykając się za nami, gdy Modliszka mknęła po Nici, przestrzeni, która przenika i otacza Szlaki. Z pół milionem siostrzanych jednostek wystrzeliła na Płaszczyznę Centralną, gdzie już czekali Majestatyczni. III - Nie mamy zbyt wiele czasu - szepnęli Majestatyczni. - Ano nie. - Nadszedł Srebrzysty Spokój. Maszyneria Wieków. Cerdic uśmiechnął się i szepnął mi do ucha to, co już wiedziałam. Lubił, gdy brali go za mędrca. - Nigdy nie akceptowali naszego chaosu, naszych manipulacji przy odstępach, z których składa się wszechświat. Wokół nas wirowały cztery sfery, wygładzając zakrzywienia tego sektora rzeczywistości. Wpadaliśmy i wypadaliśmy z fazy, gorzko rozmawiając o wojnie. Srebrzysty Spokój, kolektyw marzeń, niegdyś metalowych, napiętych jak struna. Nasze dzieci, które obróciły się przeciwko rodzicom. Nieszczęsne machiny, w poszukiwaniu porządku ujrzały nas takimi, jakimi jesteśmy - jako chaos, z którego się wyłoniły. Skończyła się tolerancja dla starego mięsa i jego dzieł. IV - Niszczyciele! - zakrzyknął Cedric w tym niezgłębionym mroku i dzięki magii, o jakiej mi się nawet nie śniło, usłyszałam jego dziki głos. - Sodomici rzeczywistości! No cóż, do zgrania jest jeszcze jedna karta. * Cerdic - marzyciel, kochanek, dziecię. Pół tuzina razy stapialiśmy się, by pójść każde w swoją stronę. Czułam smak jego warg w świetle miliarda różnych słońc. Ze śmiechem zakrzywialiśmy czas i przestrzeń. Teraz łączyły nas skafandry. Czułam bicie jego serca, jego szare myśli - ale nie ukrytą prawdę. Nawet głęboka magia tego zaprzeczenia grawitacji nie mogła mi tego dać. Poszłam za nim z powodów, których sama nie rozumiem. Poszłam za nim, bo kochałam. Pragnęłam prawdy, a znalazłam tylko zadumę. V Majestatycznych zawsze była tylko garstka. Ta rasa twórców i teoretyków stworzyła najlepsze nasze instrumenty i zaprojektowała skafandry, które nosiłam wraz z Cerdicem. Majestatyczni stracili swój wszechświat po walce z własną wersją Srebrzystego Spokoju. Ich przodkom ledwie starczyło umiejętności, by uciec z życiem. A i to udało się nielicznym. Majestat Nin płakał, gdy stapiał nasze ciała z tymi największymi z cudów techniki. Ja płakałam wraz z nim. Wspomaganie było jedynym wyjściem. Przyrodzone systemy obronne człowieka to za mało w obliczu brutalnej mocy obliczeniowej Srebrzystego Spokoju. Mogłam zakrzywiać rzeczywistości i zanurzać się w ich zagłębieniach. Mogłam wybierać i mierzyć prawdopodobieństwa. Wszyscy to potrafiliśmy, ale nie w tak wielkim zakresie jak maszyny. Jak bardzo musimy upodobnić się do wroga, by wygrać tę wojnę? * Campbell i Złoty były naszymi statkami flagowymi, największymi w dwupiętrowej flocie. Poprowadziły szturm na kipiące kształty kolektywów Srebrzystego Spokoju. Atakowały ciosami naszej rzeczywistości, taranując nawałę ich falokształtów. Oto jesteśmy, ostatki ciała, w walce z naszymi dziećmi, żądając własnej rzeczywistości. * Było ich zbyt wiele. Bożęta roiły się wokół naszych statków, dokonując dziwacznych pomiarów, przyjmując odmienne i zabójcze hipotezy, a ich odczyty stały się zagładą naszej floty. Rzeczywistość szepnęła i zderzyły się wszechświaty. Złoty rozwiał się w chmurze wodoru, spiesznie pochłoniętego przez kolektywy Zeus i Omam, najstarszą gałąź Srebrzystego Spokoju. Campbell, przenicowany, stał się pękiem wstążek. Nasza flota była unicestwiana na sposoby tyleż rozmaite, co ironiczne. Widziałam, jak jeden statek zamienił się w kwartał edwardiańskich budynków. Wąsaci mężczyźni na welocypedach eksplodowali w próżni. Statki skręcały się, pochłaniały swoich towarzyszy, stawały się workami pająków. Nawet Majestatyczni ulegli, a przynajmniej ich złocisty statek - być może oni sami w ostatniej chwili umknęli z tego wszechświata tak, jak niegdyś ze swojego. Wojna stała się szaleństwem - chaosem. To los wszystkich wojen, ale tej przede wszystkim. Cerdic chwycił moją dłoń i uciekł przez fałdy w sklepieniu niebios. VI Cerdic zawsze był przede mną zamknięty, ale lśniące oczy, kąsające zęby, długie, mądre palce mówiły mi tak wiele. Wyczułam jego spojrzenie. - Już niedaleko, najdroższa! Uśmiechnęłam się niepewnie. - Jak długo już spadamy? - Wieczność! - Cerdic zaśmiał się. - Spadamy od zawsze. Zaiste. Choć nasze skafandry zakrzywiały czas, także subiektywnie, to jednak upływały minuty. Pełzaliśmy niczym mrówki na krawędzi oceanu wielkiego jak uniwersum. Cerdic dojrzał ją pierwszy. Wśród lotu dźgnął palcem w dół - czy może była to góra? - i nasze połączone oczy dojrzały niedostrzegalne. - Osobliwość - tchnął. * Zapatrzyliśmy się w jej wrzenie: nasze skafandry pławiły się w substancji gwiazd, we wszechświecie jasności. Wciąż nie mogłam się otrząsnąć z szaleństwa osobliwości i możliwości, jakie dawała. Tu złamane były wszelkie reguły, każdą klęskę można było zamienić w zwycięstwo. Pląsaliśmy w trzewiach tej czarnej dziury jak srebrne świetliki, nie fantomy, ale ciało niczym duch na falach potężnej grawitacji. Skurczeni do gęstości kwarka, masą dorównywaliśmy słońcom. Skafandry przez swoje kwantowe urządzenia emitowały własne wypaczenia rzeczywistości. Tryliony, tryliony obliczeń i dostrojeń mojego umysłu - aby uczynić z tej wizji coś znaczącego; aby jedne rzeczy przyspieszyć, a inne spowolnić, bym zdołała oprzeć się zakusom ciążenia. Choć istniałam w spiesznym migotaniu wirtualnych cząsteczek - każdy atom manipulowany oddzielnie, a potem włączany w całość - czułam, jakbym była z mięsa i kości. Skafander czynił mnie kompletną. Cerdic dotknął mnie, przytulił, pocałował, a ja to wszystko czułam. Jego palce gładziły szaleńczy kłąb moich włosów. - Cóż, moja droga, sprawiliśmy, że ta noc zatańczyła. Razem aż do końca. Nasze wargi znów się spotkały, a potem odpadł w... * Słyszałam jego gorączkowy oddech, gdy splatał się z jej popękanym chaosem i obrócił się do mnie z twarzą rozjaśnioną furią ognia w oczach. Stopił się w jedno z lodem, płomieniem i wspaniałą nieskończonością. - To jeno pierwsza runda! - ryknął, a ja przez chwilę żałowałam, że się nie pożegnał. * Jego skafander rozbłysnął eksplozją wirtualnych protonów, a wraz z nią furią obnażonej osobliwości. Oswobodzenie niemożliwego. Wszechświat skończył się, bo osobliwość jest zarazem końcem i początkiem. Mknęłam na fali uwolnionych cząsteczek i na eon czy dwa postradałam zmysły. VII Dryfuję, zamknięta w skafandrze, który spowalnia lub przyspiesza to, co trzeba. Od czasu, gdy Cerdic oswobodził osobliwość i dał nowy początek wszechświatowi, dwukrotnie zmieniła się prędkość światła. Wszystko zwalnia, zmierzając do jakiegoś rodzaju stabilizacji. Zwyciężyliśmy. W siedmiosekundowych odstępach odpalam pasma materii. Informacje - mapę, pamięć naszego Wszechświata. Za mną rozkwitają gwiazdy i słyszę wasze myśli - świadome, roześmiane brzęczenie. Mój skafander zawiera was wszystkich - także ciebie, Cerdiku, słodkie dziecię, także ciebie. Taka była obietnica Majestatycznych. Dryfuję, ja, nagie nasionko. Dryfuję i czekam, aż odnajdzie mnie pokłosie mego siewu. Drogi Cerdiku, czekam na ciebie. Przełożył Tomasz Gałązka