JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI którzy mnie mają świat literacki © Copyright by Jarosław Mikołajewski, 2003 ) Copyright for the Polish edition by Świat Literacki, Izabelin 2003 ISBN 83-88612-3 7-9 Fotografia autora © Cezary Bocianowski Na okładce wykorzystano archiwalną fotografię autorstwa Jarosława Mikołajewskiego Projekt okładki: Grzegorz Laszuk Skład i łamanie: Świat Literacki/Piotr Mołski Świat Literacki skr. poczt. 67 05-080 Izabelin redakcja@swiatliteracki.com.pl www.swiatliteracki.com.pl Printed in Poland Którzy mnie mają amiennosc [eli śmierć jak wczorajszy sen •jestem kimś kto powrócił imtej strony [zez grząskie pierzyny hzez kopce tłustych ziaren fżeli powróciłem łaśnie z tamtej strony oświadczam że jej brzegi są lak wydmy gorące ze głowa głębokiego szuka na nich spoczynku łże na jej ruchliwej klepsydrze l krzyż równomiernie rozkłada swój ciężar j i myśli nie są przy was którzy zostajecie j Jeżeli sen jest bratem śmierci to byłem syjamskim bliźniakiem umarłych zrośnięty z nimi całą podszewką skóry Ale po przebudzeniu szukam was wszędzie Łąka Moje córki żywią się jak krówki trawą która rośnie na zielonych pastwiskach mlekiem które pobożnym zwierzętom sączy się z przepełnionych wymion moje córki piją napary z ziół o łacińskich imionach a ich policzki pachną jak jedwabne mieszki wypełnione lawendą moje córki są całe jogurtem chlebem i słońcem żują słodkie płatki polnych kwiatów a ich włosy pachną świeżo zroszoną maciejką Żyję obok nich jak wieprz jak zdechły pies nad brzegiem kryształowej rzeki który jeszcze nie stał się trawą ani rosą co frunie ku słońcu ani wodą tej rzeki Ziemio mięsożerna pochłoń już moje mięso albo ukwieć mój oddech zabalsamuj mi skórę 8 Kom Moi bliscy zmarli i moi bliscy żywi żyją po przeciwległych stronach tego samego snu jedni mają mnie nocą która dla nich jest dniem drudzy mają mnie w dzień po którym brodzą prawie po omacku Już zasnął biedny zmęczony mówią jedni kiedy dla drugich parzę poranną kawę jak wcześnie się obudził myślą drudzy kiedy tamci gaszą mi światło nad głową Niekiedy pod warstwą zaschniętego mydła przemycam grepsy cichych zdrajców stanu w jednej krainie składa się z nich dziennik w drugiej krainie spisuje się sennik i doczepia do karty śmiertelnej choroby Ludzi gdy przerzucam natychmiast znikają w studniach wydrążonych przez ich własne cienie I sam nie wiem dlaczego kiedy piszę te słowa jestem w jednym miejscu choć nie wiem gdzie jestem mój palec na której serca półkuli kiedy pytam pokazując na siebie Kto obok mnie chodzi cicho na palcach a kogo mam pogłaskać po szyi I komu to wszystko za jednym zamachem 10 H Dziecięcy pokój mojej córeczce wyrzynają się zęby budzi się co kwadrans i obraża Boga jego cień wyszczerzony na pomiętej kołdrze kiedy wchodzę do jej pokoju Idęczy i gryzie go w usta czemuś mnie opuścił czemuś mnie obudził czemuś mnie nie wyspał czemuś mnie rozpalił bluźni wniebogłosy jedną samogłoską błuźni wniebogłosy do utraty tchu ale moja córka nie jest stworzona do bluźnierslwa moja córka jest stworzona do cichego snu moja córka nienawidzi złorzeczących dziąseł więc wbija w nie palce i rozrywa jak szaty Bóg nie jest stworzony zęby szczerzyć zęby jakby się przechwalał że już mu wyrosły 12 Kontrabanda We śnie golę się maszynką ojca rano się budzę z zacięciem na wardze tu do nas przemycam sztukę krwi bezbolesnej na tamtą stronę przerzucam podwójną porcję ałunu na niedogojenie 11 Area aerea Siedzę na lotnisku i bawię się słowami l'amore la morte siedzę na lotnisku i słucham słów które się zestarzały od ostatniej podróży aeroporto i areoporto wazę w dłoniach warianty jak równo odlane bryły z betonu i nie odchylam się na żadną stronę ubiegłej wiosny tylko jeden wydawał się trafny nie umiem powiedzieć który Siedzę na lotnisku i słucham komunikatów w dobrze znanym języku 1'amore czy la morte aeroporto czy areoporto brzmią dzisiaj tak samo siedzę na lotnisku i słyszę jak starzeją się słowa są jak w starym samochodzie bieg pierwszy i wsteczny na końcu wyrobionej prowadnicy nie wiadomo który wskoczył trzeba ruszyć by sprawdzić Siedzę na lotnisku i słyszę jak słowa starzeją się we mnie są jak miękkie dziąsła które gubią zęby gotowe na ich powrót w dowolnej kolejności aeroporto czy areoporto czy tylko jeden z nich ma prawo wyprawiać areostatki do lotu czy wszystko to jedno pilotom 14 15 Strefa wolnocłowa Na terminalu każdy się stawia w aurze języka o wiele dalszego niż kraj z którego przybywa w mowie każdego znajduję coś z własnej mowy i przez chwilę jestem na wspólnej ziemi na którą znosimy zagubione strony rozproszonego słownika przez chwilę rodzimy się do wspólnego języka jest w afrykańskich narzeczach bardzo wiele z polszczyzny a moja polszczyzna ożywa pod różdżką indyjskiego brzmienia pod promieniem syberyjskich i germańskich tchnień pod tym najsłodszym ale nie trzeba czekać bardzo długo żeby wyrosły Himalaje tundry i stepy 16 łoiyska mowy które toczą piany zatok od siebie ln»» 17 Sny Czemu z płaczem budzi się dziecko które ma tylko pół roku i widziało jedynie wielkie płatki śniegu jakie życie ma już za sobą które ze snu je wyrywa jakie życie zgasłe w innym ciele opłakują jego matki i dzieci 18 SoUerus człowiek to centrum świata samo jego słońce kiedy się rodzi jego promień jest szpadą która rozpruwa granatowe poduszki z biegiem lat z życiodajnej gwiazdy potwornieje w czerwonego olbrzyma kiedy prawie wszystkich wokół siebie już spali schnie na białego wyziębionego karła nieliczni zbiegowie już z innych wszechświatów chłodnym okiem patrzą na te przemiany on sam dopiero na chwilę przed ostatecznym rozpadem widzi ze istnieją i inne wszechświaty z których każdy dźwiga ciężar swojego słońca ach są więc inne wszechświaty - dziwi się -inne słońca żyję na przecięciu zenitów 19 Star zec wiem ze wiem na dowód mam skórę jak kuchenna gaza do jej judaszów które wszystko zdradzają nikt oka przyłożyć już nie chce Niedziela palmowa Przed pomarańczarnią siedzą ludzkie okazy przywiązane do kruchych tyczek kręgosłupów biorą przykład z roślinnych okazów za szybą ale każdą częścią osobno Mętne soki które krążą w ich włóknach przewodzą do ramion tylko tępe światło ze stóp kiełkujących w doniczkach półbutów Ich włókna twarde jak zdziczała kora sączą do skroni nieostrą otuchę kiedy na puls opada chłodna kropla kataru Kiedy wiatr zawieje żyły mocne jak liany trzymają w całości pióropusze liści jak sznurki latawiec roztrzaskany o ścianę Kiedy słońce wydobywa pierwszą krawędź cienia drżą jak palmy z zeszłorocznej trawy jaskrawo ubarwionej na przejazd Jezusa Granulki uschłych nasion sypią się do oczu 20 21 Kręgosłup mojej żony W porze oczekiwania kręgosłup mojej żony jest gałęzią pękającą od nadmiaru jabłek pokorną aż do ziemi z braku odporności W noce czuwania jej kręgosłup jest szalikiem zaciśniętym na wychudłej szyi W noce miłości zwierzęcej jest suwakiem walizki która nie chce się dopiąć nawet pod kolanem W noce miłości ludzkiej jest stalową liną szeleszczącą na wietrze pod najwyższym napięciem Na południowym spacerze kręgosłup mojej żony jest chorągiewką przewodnika pielgrzymów w przeludnionym kościele Na wieczór po dniu marszu jest grupką wylęknionych dzieci które zepsuły przedszkolne pianino 22 jest samą klawiaturą zepsutego pianina Pod wieczornym prysznicem jej kręgosłup jest żmiją w czujnym lenistwie na rozgrzanej drodze Pod północną kołdrą kręgosłup mojej żony jest jak drzazga płonąca w piecu z którego rano wyjmę ciepły chleb 23 Życie w soplu chyba najwłaściwiej byłoby żyć w soplu zbudzić się do życia w stanie subhmacji o obliczu słońca wiedzieć że jest blisko choć inne niż świta za soczewką lodu miękki kontur ziemi nabierałby chłodu w lekkim migotaniu betlejemskiej gwiazdy a w krewkich wybuchach sylwestrowych ogni wiłby się jak chiński smok w febrze rozkoszy każde ocieplenie byłoby przyczyną pewnego zamętu ale i radości im cieńsze by szkliwo dzieliło od śmierci tym mniej świat by mamił a tym bardziej bawił sącząc przez szczeliny łaskotliwy powiew o cierpkim zapachu krwi trawy i ziemi o dwa milimetry od resublimacji znudzony gorsetem dwunastozgłoskowca stary poeta powiedziałby żono już czas już życie nas bierze w słoneczne ramiona bo dotychczas był chłód lód byliśmy koncentratem miłości a będziemy parą byliśmy dwiema pomarańczami to oranżerii na opak a będziemy ich miąższem W samych zębach słońca było piękni fccz to było mało teraz będzie Wszystko jesteśmy zwycięzcami wielkiego wyścigu na dochodzenie odchodzenie pozostawmy tym z drugiej strony weneckiego lustra ich wiary 24 Stara para Są jak dwie strony przedwojennej wagi jedna szalka to jego siatka z lekarstwami druga to jej torebka z ciastkami co krok to walka o stan równowagi a pośrodku wskazówka zakrzywionych dłoni Życie krótsze o wiersz W parku niewidomy chłopiec karmił wiewiórki - żeby zapisać pomysł na poemat o bezinteresownym zachwycie schyliłem się do wózka śpiącej córki To nagłe spotkanie zgotowało mi życie krótsze o wiersz nie na temat - chłopak niespodzianie jak się pojawił tak zniknął za pniem leszczyny Jedyne co pozostawił to rudy cień wiewiórki który do zwierzęcej krainy roślinny porwał sen mojej córki 26 27 Gwiazdy Film kiedy czytam w gazecie ze za milion lat gwiazdy podobne do słońca pożrą ziemię tak samo jak pochłaniają już inne planety przez chłodny osąd że tych milion lat kiedyś minie przedziera się skarga mojej córki na którą nakrzyczała pani od pianina jej gorycz pokonuje odległość i czas i pochłania tamte wszystkożerne ciała i tworzy nade mną opokę współczucia na której spalą się zęby tych gwiazd biedne gwiazdy myślę kto je tak kocha żeby obrócić im partię na korzyść To nieprawda że śmierć przychodzi bez uprzedzenia Zanim umrze jakiś człowiek tej ziemi w powietrzu zawisa szelest liści pod lecącym kasztanem Wiadomo że spadnie ale czy na głowę na żwir czy na trawę po której poturla się pod cudze stopy? Bywa tak i tak tysiące razy tak i ten jeden zupełnie inaczej Osławiony film z całego przeżytego życia to właśnie ten szelest Wiem bo widziałem klisze powiek skręcone po udanej projekcji 28 29 Tr ren poniewczasie /- Spisz Książę za nieprzezroczystą zasłoną a tutaj nie ma takiej części Ciebie na którą zwrócić oczy rozmawiając z Twym cieniem nawet cień szuka oparcia pod ziemią Ostatni uścisk dawno zmyłem z dłoni włos który bezszelestnie wysunął się z książki nie może pochodzić z Twej głowy „Znałeś go rozmawiałeś w twoich uszach brzmiał głos którego w tamtej chwili nikt inny nie słyszał" stawiam dziś sobie te same zarzuty co kiedyś Odyńcowi Domeyce przechodniom wileńskich i paryskich ulic dziwię się sobie jak im się dziwiłem ze nie zabili skrycie Mickiewicza nie wykradli go z grobu nie wypchali słomą nie postawili w salonie jak wielkiego orła albo niedźwiedzia za szybą czystą przejrzystą obok wierszy sielskich anielskich które napisało nazwisko bez krwi bez szponów i Idów Brakuje tu Ciebie - widać litery nie są organiczną częścią ciała chłodne pod palcami szklą się jak bursztynowy laminat Lepię pajęczynę Twojej złotej nici i mieszam z grubo poślinionym chlebem 30 31 Bohater bohater się nie godzi na śmierć bliskiej osoby to matka która kładzie się z synem do trumny żona cała w szczapach wzdłuż pękniętego polana które jest jej mężem to nie Orfeusz nie Dante lecz córka przy matce wessana w echo po wygasłym mleku bohater nie skrewi on się nie nawróci jego nie ogłupi łaska objawienia on walczy o ciało bez ustępstw dla trenu nie da się przekupić nadziei na przyszłość on leczy zwłoki niepodległymi rękami on głaszcze blizny on całuje rany aż sam zarazi się śmiertelnym jadem i umrze w chwili śmierci już zgangrenowany 32 umrze w chwili śmierci równie zmordowany jak ten martwy po latach rozdzierającej walki o ciało 33 Biał, a mama nie myślałem że istnieje ktoś mniejszy ktoś drobniejszy i lżejszy od mojej najmniejszej córki od Julki że ktoś ciszej oddycha tak ze prawie nie słychać ze złamaną ręką i z wyjętą szczęką prawie nie ta sama na żelaznej kozetce mama w korytarzu z napisem cisza luli luli mamo ale tak żebym słyszał 34 Ujęcie wody w moim parku jest to możliwe tylko wczesną wiosną kiedy konserwator powstrzymuje wodę w obawie przed nawrotem przymrozków zacisnąć palce na rozgrzanej głowicy fontanny to stanąć na dnie wyschłego morza i wziąć do ręki obnażony bursztyn jak gdybym wielki bursztyn zamykał w nagiej dłoni zaciskam więc palce na głowicy fontanny i wodzę palcami po obrzeżach jej dysz chłód powietrza ścina skórę gorąca głowica przenika do żył jej dukty drążą moje suche kanały rozumiem co znaczy powołanie słońca ująć samo źródło poznać wodę u jej narodzin od strony śmierci i tęczy i 35 Próśb a za życia Nie płaczcie nade mną Na trzeci dzień będę już całkiem innym człowiekiem Całkiem innym stworzeniem inną materią Brzydki i straszny wyszczerzony w zamknięte powietrze nie będę miał siły powiedzieć „nie płaczcie nade mną" Więc mówię już teraz Cierpliwie wyciskajcie martwy śrut mojego oddechu czyraki mojego języka przekłuwajcie pęcherze mojego dotyku wspólnych śniadań i wycieczek za miasto Jeśli się nie uda nie szkodzi po latach sam się otorbię Więc nie plączcie nade mną nie zniknę do końca 36 Pozostanie blizna jak P° rozdrapanej ospie Taka to wieczność L 37 Strawberry fields forever pomiędzy skibką nieba a kromką ziemi pole truskawek kelner! kanapkę z dżemem i grabą warstwą mgły Aport słowo donieść i dobić niech dokona i niech odniesie 38 39 Łazienki Dzieciństwo Słowa do domu i tak nie doniesiesz z parku go nie wyniesiesz więc me dźwigaj daj ulgę sobie i duszom zabłąkanym na stawie wiersz w chwili poczęcia okazja do wniebowzięcia kto zapisał odebrał już swoją nagrodę kto wzburzoną krew wpuścił w ziemię dostanie myśl niespodzianą na skrzydła wypoczęte i silne wzajemne wstawiennictwo aniołów pióro spod serca i atrament do znaków niezbędnych na niebie w czas chmury bezbrzeżnej 40 jak gdyby było a było tylko filtrem dla oczu żeby nie zobaczyć czy żeby nie oślepnąć ten muślin? a jeśli z niego wyrosnę i zdejmę wówczas umrę? czy gładką pokryję się skórą? 41 Wpł, aw Przenośnia jest prosta bo to nie przenośnia: jesteś w samym środku wodnego okręgu im bardziej za tobą jego krawędź tym bardziej przed tobą lecz od brzegu z którego zstąpiłeś od dawna podąża już powrotna fala i odnosi wszystko z czego się obmyłeś od brzegu na którym masz osiąść odbija się właśnie w tej chwili zaraz zacznie się cofać już zaczyna się cofać kiedy te dwie fale się spotkają drugi brzeg będzie już dobrze widoczny cała sztuka to nie utonąć w tym oczekiwanym spiętrzeniu Teraz kiedy potrafię już patrzeć i wiem że trzeba trzymać usta wysoko ponad pianą i własnym odbiciem 42 woda podchodzi pod gardło nie mam siły się wygiąć i poruszać rękami nie odbierajcie tych znaków jak się słucha bulgotu wiekopomnych przesłań lecz jako doraźną prośbę o pomoc o oddech 43 L Cudowne rozmnożenie my sami jak hostia dzieci - eucharystia łamiemy się ciałem ale Duch w tobie i we mnie pozostaje nietknięty cudowne rozmnożenie duszy podzielenie za życia zmartwychwstanie kiedy choć okruszek opłatka upadnie trzeba podnieść bardzo ostrożnie bo łaski w nim tyle co na palcach kapłana z Bolzano 44 Kroki Podłoga w moim domu odgina się pod dawno oderwaną stopą Wiernie omijam ten lej z opóźnionym zapłonem żeby nie zakłócić języka eksplozji Pozostawiam więc po sobie bardzo kręte kroki które długo będą straszyć fizylierskim slalomem W naszym domu moje córki nie znajdą już dla siebie okopu albo pójdą samym środkiem placu w pełnym ogniu i nas ojcze zagłuszą Więc mów póki słucham póki mnie stać na konwersję trzasku na słowa słojów na atrament parkietu na kartkę ostrej amunicji na ślepą wędrówkę 45 Plusk słońca jak kamień o kamień w niebotycznym morzu cichutko o siebie w rytm codziennej fali jednostajne porywy jednostajne cisze zimą trochę większe latem znacznie mniejsze aż ktoś wyjmie z wody i weźmie do domu gdzie ciepło za piecem lecz sucho gdzie cicho bezbrzeżnie bezdennie 46 Świat jest w plastry plaster zboża plaster morza plaster nieba czerwonego i plaster granatowego plaster na co jeśli bez końca krew sączy się nawet ze słońca byle plaster plaster troppo prestoplast 47 Diabelskie nasienie Moja choroba jest pestką brzoskwini w jelicie kwitnącego drzewa pomarańczy pestką szorstką i twardą która pomija wszystkie fazy wzrostu i gwałci cały porządek krążenia nabrzmiewa dziko jak narośl odrywa się od korzeni i pędzi ślepo pomiędzy słojami i drapieżnie wpija się w krtań Zęby ją wykrztusić chwytam się oburącz za pień i potrząsam nim aż wystrzeli rozrywając krańce lepkich gałęzi otwierając lufy w ich najświeższych pąkach wysoko ponad nadir i zenit lecz nigdy wystarczająco daleko zęby wypaść poza smolny okrąg cienia własnej korony by nie wessać się w ziemię i nie wpaść w trans robaczkowy 48 coraz bardziej nerwowy wirujący i krzepki aż do brzucha 49 k l Tarantela to życie wszystko i nic to my żywa rana i bicz nie żywa rana nie bicz my mętna woda i znicz nie mętna woda nie znicz my srebrna włócznia i dzicz nie srebrna włócznia nie dzicz my wściekły ogar i smycz nie wściekły ogar nie smycz my senne ciało i prycz nie senne ciało nie prycz śmierć nasza wszystko i nic 50 Śmierć w roku 2002 data jak hologram pod płytą śmierć kompaktowa przedwczesna jak na ten wiek ja jestem jeszcze w poprzednim ze zmarłym wciąż siedzę w jazz clubie 51 j Podmiot domyślny A może jesteśmy błędem twojej młodości niedojrzałym owocem nastoletnich wzruszeń j drżeń w cieple słońca które sam powołałeś do światła słowem bardziej krągłym niż siebie i nas? Może życie jest skutkiem twoich lekkomyślnych doświadczeń z niebieskim ciałem radosnych odkryć pod pierzyną nocy którą rozsnułeś zęby ukryć swoją ciekawość i płodność przed własnym zakazem? I jesteś nie tylko stwórcą lecz również stworzeniem rodzicem a my bez grzechu niesiemy brzemię twojego występku jak wszystkie dzieci które płacą za winy ojców i kiedy dojdziemy do twojego domu będziesz starcem któremu nie wypada wypomnieć nie ma sensu wykrzyczeć 52 bo odchodząc od zmysłów wciąż eksplodujesz bezkresnym łańcuchem dzikiej wesołości i dla innych zakładasz maskę młodości i gdzie indziej płodzisz nasze dzieci i wnuki a my możemy tylko patrzeć na twoje pląsy jak na bombę w rękach starego satrapy i rozumieć że wszechświat to pod jednym sklepieniem twoje gimnazjum i twoje hospicjum a dojrzałość jedynie nam przynależy dojrzałość rodziców którzy żyją w strachu przed dzieckiem potworem i przed ojcem wampirem i przed utratą krwi która jest prosto z ziemi nie z ciebie który jesteś w niebie i jako jedyna w kosmosie potrafi ci zagrać na nosie ze choć jesteś wszędzie przyjdzie chwila w której ciebie nie będzie 53 Sen o dzieciństwie lizakiem policjanta z japońskiej kreskówki słońce bije po oczach jak git z podstawówki 54 W pół drogi jeżeli oko nie widziało i ucho nie słyszało i serce nie poznało to dobrze że zaciskam zmysły przed jej oczywistą prawdą być może ta po którą nieostrożnie mógłbym sięgnąć teraz będzie mi aż na zawsze 55 Stryj Henryk Kpili sobie z niego że boi się wiatru że byle katar a przed snem zakłada skarpetki Kiedy wychodził na balkon był jak jeniec oflagu który wykrada się z baraku po brukiew Kiedy szedł na cmentarz szurał barkiem o ścianę i głowę pochylał jak łącznik W)jnę miał w kościach W głowie miał wielką kulę śniegu która co rano pęczniała ze słońcem i toczyła się niosąc wrzosy mech z kuźni ojca i zardzewiałe podkowy co katar to rosa w oczach siedmiomilowa soczewka łez co katar to kula pod oknem siedmiomilowa gąsienica czaSu 56 co katar to tabun na spoconych plecach siedmiomilowe uroczysko snu Dożył osiemdziesięciu sześciu lat umarł zdrowo bez strachu Kiedy tamtego śmiertelnego wieczoru kładł się do wykrochmalonej pościeli kula ze słońcem zaszła za horyzont bezkrwawo i cicho więc zapłakał ze szczęścia jak dziecko i zasnął Był żołnierzem śmierć przyjął ]ak żołnierz Kula zdradziecko ugodziła go w plecy 57 Lilia Bertranda de Born Co dzień wypowiadaj bez chwiji wytchnienia alfy i omegi swojego imienia cały język zanurzam w jego mroczne otchłanie a w języku gromadzę całe odczuwanie obejmuję jak szklankę wygiętymi wargami brzemiennego powietrza jukę i aksamit i zaciskam zęby skruszałe na proszek na śliskich pęcherzach pustych samogłosek lecz piszczałki mych dziąseł i chór podniebienia nie wiedzą jak śpiewać psalm twego imienia Jestem stary i ciebie nadmiernie złakniony jak na to że jestem śmiertelnie zmęczony moja miłość serdeczna zasnuta jest trwogą ze nie wie czy było jej kochać dla kogo mój suweren zabronił cię wzywać imieniem rozkazał mi wielbić cię krwią i milczeniem lecz jego rozkazy wyparłem z sumienia bo nie wiem jak kochać nie znając imienia więc na rosie porannej jak na pergaminie gorącym oddechem wypisuj swe imię 58 szron na liściach rozpuszczaj miłosnym westchnieniem w znaki które mogą być twoim imieniem ze śniegu wytapiaj burzliwe strumienie w kaskady szemrzące twym słodkim imieniem Tyle lat wędrowałem bezkresną krainą lecz czas mi się żegnać z zieloną równiną oto już przede mną łańcuch białych szczytów pieczętuje mi wargi ciężarem granitu Choć nie wiem czy za nimi znajdę połoniny czy tylko mroczną studnię bezdennej kotliny to nieważne bo moim świętym przeznaczeniem jest błądzić bez końca za twoim imieniem Już trudno mi mówić własnymi siłami lecz ty możesz poruszać moimi wargami więc błagam zanim dotrę do granicy cienia całuj moje usta bez chwili wytchnienia bo gdy swoim imieniem mi spoczniesz na ustach nie przerazi mnie wieczność nie powali pustka więc przybywaj ze swoim nieznanym imieniem ze chrztem i z ostatnim w życiu namaszczeniem Choćby ogniem mi wypal swe imię na ustach abym ujrzał je w chwili gdy podstawią mi lustra 59 CaeteA ciało już nigdy nie wróci w przypisane mu miejsce na duszy Paternoster karkołomny stylisto który jesteś w potrzebie rzuć się rzeczownikiem przybądź przymiotnikiem dyktuj prosto z mostu jako w piśmie tak i w ustnej mowie słowa naszego nieobfitość daj nam dzisiaj i wymaz zbyteczne przecinki jako i my czytamy twoje dobre intencje pomiędzy wierszami i nie wódź na pokusę taniej wymowności lecz milcząc daj się prosić bardzo cicho jak kamień 60 61 Trzy wiersze o obcych językach hey mań hey mań odwróć się człowieku do ciebie mówię w tym skundlonym narzeczu wszystkich centrów świata twój język który kładzie mi się na usta nie jest moim idiomem nie poddam się jego wygibasom używam go tylko po to zęby ciebie przywołać i rzucić jak globus pluskający samym oceanem hey mań kocham ciebie na co nie mam ani słowa w języku który masz w ustach kocham twój murzyński norweski kornwalijski rzemień ale nie mogę znieść ze go moczysz w szczynach mlecznej kotki że klaszczesz nim jak twoje babki rozklekotaną kijanką i hey mań wszystkie twoje słowa tracą swoje mięso i pierze już na pierwszym zakręcie za twardy jestem hey mań jak przydrożne kamienie których nie przemieli żołądek sukinsyna węża zdrajcy melodyjnej mowy kołysanek i pieszczot zatwardziały w czułości której nic do studni w której dudni elektryczny rym głupiej gitary możesz mnie zrzucić hey mań lecz nie zmłócić bo przez chwilę jedynie mówię twoim językiem 62 tylko po to żeby przywołać twój uśmiech oprawiony w stężałą ramę zaciętych kącików wziąć w ręce własny jak łacińską maczugę i słuchać jak tnie powietrze bezbolesnym ciosem i słuchaj hey mań wiedz że jeśli nawet w tej chwili epifania właśnie twoim językiem spada na ziemię jak płatki róży niebieskiej z dłoni różowej niebieskiej /Tereski i choć miałbym przemówić wszystkimi akcentami świata to nigdy nie zadziamgoczę jak elektryczna gitara jak zwarcie strun w wydatny grymas górnej wargi tylko ten jeden raz teraz hey mań żeby zwrócić moją miłość niechętną na twoją chwilową uwagę dla mowy która twojej bez wzajemności nie udaje 63 Caro senti caro twoje narzecze jest tylko jednym ze szczytów w porcelanowej koronce której granie porasta nie tamaryszek lecz szczaw twoje dziąsła są za miękką cięciwą a twój język językiem nazbyt pierdolenia we wszystkich tego słowa znaczeniach bo cóż miałbym wyrazić mając gębę pełną Casanovy nie łowy przecież bo nigdy nie łowię bel fico chyba że anioły fra Angelico lecz na to są inne i mniej mlaskające języki nic złego senti caro nie mam na myśli wszystko mam /na uwadze a rzadko na wardze więc gdy twój język jest jak rybi /pęcherz co w jesiennym deszczu wiruje w kałuży z niebieską /mydliną to wolę wkładać rękę w śliskie łożysko krowy i ciągnąć /kopytko i cieszyć się niezgrabnym cielakiem nawet jeśli /nie pod latyńskich żagli cieniami chłop nieznajomy mówi ze nagli życie 64 ale nagli też śmierć bo z cielaka będzie niedługo /nie byle jaka uczta bogobojna bądź zdrów mam cię z tyłu głęboko /za sobą w krajobrazie wspomnień a twój język mógłbym /co prawda ująć jeszcze w zęby lecz byłoby tak jak obracać /w zaduszki pańską skórkę stężałą na przedwczesnym mrozie więc zostańmy z językami za własnymi zębami addio wciąż jesteś mi bratem lecz już nie przyjacielem /za długo piłeś beze mnie z odległej beczki żebym miał jeszcze kubeczki wprawne do twojej mowy ale nie przerywajmy /rozmowy oddechów jak aria co na obcych planetach się spotka zawiruje i spadnie na ziemię deszczem polsko - włoskiej /spermy a czyje wyda naszego potomka plemię niech martwi /heymana on to bardzo lubi 65 X Ecoutez-moi Solange Posłuchaj Solange lecz nie musisz rozumieć daj się tylko oglądać bo język jest prawdziwy tylko kiedy /chłoszcze| i liże powietrze podparyskim bukietem nie musisz nawet mówić wystarczy żebyś wystawiła swą lutnię a ja żebym gapił się na nieprzewidywalny jej tętent na wióry które lecą pod brzeszczotem zębów na wielkie /rżnięcie powietrza przez oddech na gwałt zbiorowy warg /i wyobraźni na orgię ryzykownych spotkań słowa z układem /nerwowym samego mówienia ach Solange bulwary twojego /narzecza kocham przez to że nie wiem dokąd zaprowadzą i ze wszystkich języków tylko twój jest kobiecy /bo jestem gotowy z nim na wszystkie spotkania na wszystkie rozstania i tylko do niego wszelkie powroty są rozczarowaniem bo w jego naturze bo w samej strukturze jest /niepowtarzalny 66 eksperyment mlasku wspólnego dochodzenia do /krwawego brzasku potężna i nieuleczalna rana a od rana do nocy czuwaj /wiaro czyli hey mań senti caro a noc gdy nadejdzie to szukać /cię wszędzie i nie znaleźć i w innych cię szukać nawykach języka nie tracąc w szczelinach zębów w fałdach dziąseł żrącego potu twoich świętych kroczy żyj Solange nie jestem zazdrosny o twój język w ustach innych /niż moje i chętnie posłucham waszego kląskania zęby wynieść /dla siebie nową postać wilgoci dla własnej pamięci ach Solange nie wracaj bądź dla innych rób tak żebym widział 67 Krople wody na cmentarzu kiedy się urodzili ten z prawej był z ojca ten z lewej nie z matki nawet lecz z babki nikt nie myślał o nich jak o chłopcach podobnych ten z lewej miał oczy piwne a ten z prawej miał jedno szare a drugie niebieskie jeden miał talent techniczny a drugi miał tylko talent do wpadania w długi co ja plotę co ja wiem o tych dwóch ewidentnie braciach którzy idą w zaduszki przez Bródno nic nie wiem widzę tyle co w deszczu z jak różnych stron krople ich twarzy ściekły w jeden obraz i domyślam się tylko ze ci którzy pamiętają ich ojca mówią teraz jacy obaj podobni do niego 68 i domyślam się tylko że twarz ich ojca jest teraz podobna do twarzy mojego a ja do mojego brata ze podobny tak mówią na mieście <. choć to niepodobna jeden gruby drugi chudy jeden duży drugi mały jeden przystojny a drugi nie bardziej ode mnie ale się spotkamy wszystko się wyrówna 69 solilokwium wszędzie pan jesteś psim swędem pan nie masz prawa tu stać i nie masz prawa tu pisać co T. pana za człowiek ze pana tu nie ma co z pana za człowiek że pana tu tyle kto pana tak urządził że się pan siebie czepiasz w każdej chwili kiedy pan jesteś choć pan nie istniejesz ze niby przed panem hamują samochody? ze ktoś się czasami ukłoni? nie wyciągaj pan z tego zbyt pochopnych wniosków to czysta mechanika hamulców i mięśni jakim cudem pan jesteś skoro pana nie ma weź pan i stań na nieistniejącym skrzyżowaniu teologii z psychologią i się pan puknij do bólu aż poc^ujesz albo padniesz trupem 70 Zakład pogrzebowy Kiedy gospodarze moich górskich ferii palą w piecu polanami • •> zakrzywionymi jak zebra mamuta w pokoju mojej zimy ożywają biedronki muchy i nieznane mi dotychczas gatunki ważek Kiedy gospodarze pogrzebowych zakładów palą zwłoki zmarli siadają we własnym popiele a ich ręce podrywają do góry ogniste skrzydła Tak to w akwariach rozżarzonych pokoi dokonuje się zmartwychwstanie które trwa na wieki wieków tych co je widzieli przez chwilę I nikt nie jest pewny czy widział życie po tej czy po tamtej stronie czy oba naraz w płomiennej stopione łaźni Nikt za życia nie podejmie zakładu 71 Lekcja przyrody mówią wam panie od przyrody że jesień to smutek i pożegnanie to niby prawda lecz jesień to nie tylko listopad ale również wrzesień mówią wam że wiosna to czas radosnego przebudzenia do życia to prawda ale wrzesień to czas radosnego przebudzenia do śmierci kasztan gdy pęka to z taką radością że chce się powiedzieć ty kasztan nie pękaj nie ponaglaj umieraj w kolejce no i dopiero potem jest to o czym mówią panie od przyrody 72 co milczy co śpiewa kiedy wczoraj skaleczyła się mama przez otwartą jej rękę przemówiła dusza dokładnie jak w komiksie bąblem i sykiem trzeba było śladem chicagowskich gangsterów zalać jej usta aż krew się zapieni potem sposobem wołomińskich porywaczy zakneblować plastrem ale nie dość tego nie chciała zamilknąć a kiedy ta część duszy która doszła do głosu obumarła jak tłuszcz na pieczonej kiełbasie trzeba było oberżnąć nożem i rzucić do kosza z tysiącem bardzo starych kneblów które salowa wrzuciła do pieca a mamy dziś jakby mniej a jej wargi jakby odmawiały mi głosu 73 Zbite szklanki to nie jest wcale proste udać że nas nie ma to arcymistrzostwo odwiec2nej zab stuk wszyscy biegną a ciebie już nie ma stuk puk i w nogi a kumple złorzeczą Zaden chłopak tego nie umiał żaden spryciarz awy stuka, puka, tóe sM słuchaj cwaniaku pukmistrzu arcymistrzu miałem cię za ojca 74 a ty kumplem byłeś w dodatku najcwańszym nie wiedziałem ze taki jesteś dobry w te klocki że po skończonej zabawie potrafisz tak długo chodzić bezgłośnie nie zważając na wołanie że już zbite szklanki bo gdybym wiedział oj gdybym ja wiedział to miałbyś jak w banku że byś krył na wieki wyjdź już cholera zbite szklanki mówię mama już budyń z sokiem postawiła co się czaisz co psujesz podwieczorek Spis treści Kamienność ............. ............. 7 Łąka ................... Kora ................... ........... 10 Dziecięcy pokój ............ ........... 12 Kontrabanda ............. ........... 13 Area aerea ............... ........... 14 Strefa wolnocłowa ........... .......... 16 Sny ..................... .......... 18 Soi verus ................. .......... 19 Starzec .................. .......... 20 Niedziela palmowa .......... ..........21