PAUL KENNEDY MOCARSTWA ŚWIATA NARODZINY ROZKWIT UPADEK Przemiany gospodarcze i konflikty zbrojne w latach 1500—2000 Przełożył z angielskiego Mirosław Kluźniak 1000000503 Książka i Wiedza 671046 Tytuł oryginału The Rise and Fall of the Great Powers © by Paul Kennedy 1988 Okładkę i strony tytułowe projektował Alfred Wysocki Na okładce wykorzystano reprodukcje obrazów Bonaventury Peetersa i Edwarda Kienholza Korekta Henryka Bielicka Maria Włodarczyk Redaktor techniczny Krzysztof Krempa Tytuł dotowany przez Ministra Edukacji Narodowej ut» s ł -15* ,-.'•.'• © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo , „Książka i Wiedza", Warszawa 1994 Wyd. I Obj. ark. druk. 38 Skład, druk i oprawę wykonały Zakłady Graficzne w Poznaniu Zam. 71568/93 Trzynaście tysięcy sto osiemdziesiąta pierwsza publikacja „KiW" ISBN 83-05-12641-2 Od Autora ^azwyczaj nie jest rzeczą rozsądną próbować pisać jakąś pracę od nowa, •^ czy też przeformułowywać jej argumentację, toteż tego się nie podejmuję. Ale wielką przyjemność sprawiło mi zaproszenie, bym napisał krótkie wprowadzenie do zagranicznego wydania Mocarstw świata ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich wydarzeń w rozwiązanym już Związku Radzieckim. Wydanie oryginalne kończyło się sugestią, że wielkim mocarstwom, żeglującym jak statki po „rzece czasu", konieczne są — jeśli chcą dotrzeć do celu — rządy wykazujące się odpowiednią zręcznością i doświadczeniem. Chociaż można twierdzić, że Michaił Gorbaczow był jednym z najzręczniejszych politycznych nawigatorów naszych czasów, to w istocie okazało się, że radziecki okręt tak przeciekał (w efekcie niesprawności gospodarczej) i tak był przeciążony (wydatkami wojskowymi), a stan ducha i umiejętności załogi były tak kiepskie, że nie można go było uratować. Zamiast z amalgamatem, jakim był Związek Radziecki, świat ma teraz do czynienia z piętnastoma odrębnymi sukcesorami, z których każdy sam decyduje o swych wewnętrznych sprawach, ale też dźwiga ogromne brzemię trudności gospodarczych, spadku produkcji rolnej i przemysłowej, kruchości (lub wręcz kompletnej bezwartościowości) swej waluty, rozpalonych antagonizmów etnicznych i generalnego problemu wyrażającego się w pytaniu: na ile uprawomocniły się nowe rządy w oczach społeczeństwa? Ponieważ prognozy „ekspertów" spoza Związku Radzieckiego na temat rozwoju wydarzeń w tym kraju w ciągu ostatnich lat niemal bez wyjątku okazały się fałszywe, byłoby szaleństwem znowu próbować formułować jakieś przewidywania. Najwyraźniej w grę wchodzi cały wachlarz możliwości — od optymistycznych (stabilizacja waluty, wzrost gospodarczy, współpraca członków Wspólnoty Niepodległych Państw) po katastroficzne (chaos gospodarczy, niepokoje społeczne, wojny etniczne, lekkomyślne użycie broni o wielkiej sile rażenia) — i w obecnym momencie nie wydaje się, by przesadzone były losy którejkolwiek z nich. Jasne jest jednak, że z ziem tych — podobnie jak w 1920 r. — zniknęło wielkie mocarstwo. Czy powróci ono w formie unowocześnionej, ze stanowczą postawą Rosji, i jak zareaguje na to Ukraina oraz inne kraje, tego nie sposób przewidzieć. Jeśli słuszna jest przedstawiona w niniejszej książce teza, że do uzyskania międzynarodowych wpływów konieczna jest kwitnąca baza gospodarcza, to Rosję najwyraźniej czeka jeszcze długa droga, zanim będzie mogła spełnić ów wstępny warunek. W zestawieniu z upadkiem Związku Radzieckiego pozycja innych wielkich mocarstw sprawia wrażenie stosunkowo stabilnej. Wspólnota Europejska podjęła dalsze instytucjonalne kroki w kierunku jedności, choć ostatnie wydarzenia (kryzys kuwejcki, wojna domowa w Jugosławii) ujawniły, jak wciąż niepewna jest owa jedność. Sterowanie po „rzece czasu" statkiem, którym usiłuje kierować dwunastu kapitanów, może zmniejszyć szybkość nawet najzgrabniejszego statku. Co się zaś tyczy Chin, ich kierownictwem najwyraźniej fatalnie wstrząsnęło wyzwanie rzucone przez studentów w 1989 r. Chociaż strzały na placu Tianan- men wykazały, że Pekin nie zaakceptuje poglądu, iż liberalizacji gospodarczej musi towarzyszyć liberalizacja polityczna, to rząd chiński nie może być pewny, czy nie szykują się już nowe niepokoje. Z drugiej strony, gospodarka Chin stale wykazuje wzrost — co ostro kontrastuje z sytuacją w Rosji. W porównaniu jednak z Japonią — gdzie mimo skandali i ekscesów giełdowych przemysłowe fundamenty gospodarki wyglądają bardzo solidnie i zapewniają krajowi, ku zdumieniu jego kierownictwa i coraz większemu zaniepokojeniu sąsiadów, coraz silniejszą pozycję w świecie — rzuca się w oczy techniczne i gospodarcze zacofanie Chin. Jeśli rozpatrywać rzecz na płaszczyźnie potencjału militarnego i polityki międzynarodowej, to Stany Zjednoczone wyraźnie skorzystały na zgonie Związku Radzieckiego — zostały jedynym supermocarstwem o wpływach ogólnoświatowych, co jeszcze silniej uwidoczniła szybka klęska Iraku pokonanego przez Amerykę na początku 1991 r. Może to podnosić na duchu Amerykanów, jednak inne aspekty siły Stanów Zjednoczonych — fiskalny, techniczny i społeczny — nie wyglądają imponująco. Nie tu miejsce na udzielanie odpowiedzi wielu ludziom (zazwyczaj konserwatystom) gniewnie krytykującym twierdzenie, iż następuje względny upadek Ameryki, z pewnością jednak nie da się zaprzeczyć, że tempo jej wzrostu gospodarczego nadal spada, że deficyt budżetu federalnego jest większy niż kiedykolwiek, że coraz nowe gałęzie przemysłu nie wytrzymują konkurencji Japończyków, że poziom oświaty wciąż budzi głęboką troskę (zwłaszcza w świetle zmian w strukturze demograficznej USA) i że zaostrzają się problemy społeczne. Rok 1991 można uważać za rok, w którym Waszyngton obrócił wniwecz blef Sadama Husajna i w którym zniknął Związek Radziecki, ale był to też rok, w którym znana międzynarodowa organizacja Oxfam America, zajmująca się udzielaniem pomocy, uznała rozmiary biedy w Stanach Zjednoczonych za tak duże, że po raz pierwszy w historii przyjęła program udzielania pomocy wewnątrz USA. Stany Zjednoczone stały się pierwszym krajem Pierwszego Świata, któremu przyznano względy należne Trzeciemu Światu. Na obecnym etapie nie sposób przewidzieć, jaki wpływ wywrze zmiana sytuacji wielkich mocarstw na państwa mniejsze, zwłaszcza te, które same są w trudnych warunkach. Historia nie dobiegła „kresu". Jeśli zaszły w niej jakieś zmiany, to zostały spowodowane wzrostem tempa rewolucji technicznej, demograficznej i komunikacyjnej. Być może skończyła się; zimna wojna, ale istnieją nowe zagrożenia — zarówno militarne, jak i niemiilitarne. Lata dziewięćdziesiąte i późniejsze zapewne nie będą dobrym okresem dla tych mężów stanu, którzy preferują spokojne życie. Obecnie jednak niewiele można uczynić poza zachowaniem otwartości umysłu (i ostrożności), zwiększaniem potencjału produkcyjnego i zachęcaniem społeczeństw do imteligentnej debaty nad alternatywnymi wyjściami. Małe statki, tak samo jak większe, w żegludze po „rzece czasu" wymagają inteligentnego, energicznego i mądrego sterowania — w przeciwnym razie jakie będą szansę dotarcia do bezpiecznej przystani? Paul Kennedy 1992 rok Wstęp Test to książka o władzy na scenie narodowej i międzynarodowej w cza-" sach nowożytnych. Autor próbuje w niej prześledzić i wyjaśnić, jak powstawały i upadały różne wielkie mocarstwa (w ich wzajemnych powiązaniach) w ciągu pięciu wieków, które upłynęły od ukształtowania się nowożytnych monarchii Europy Zachodniej i początków budowania systemu państw mającego zasięg światowy. Z konieczności poświęcam wiele uwagi wojnom, zwłaszcza owym wielkim, długotrwałym konfliktom między koalicjami wielkich mocarstw, wywierającym ogromny wpływ na porządek międzynarodowy. Nie jest to jednak w ścisłym znaczeniu książka o historii militarnej. Zajmuje się ona również śledzeniem zmian w równowadze gospodarczej, zachodzących po 1500 r., a przecież nie jest to po prostu praca z historii gospodarczej. Koncentruje się ona na interakcji ekonomii i strategii, interakcji, z jaką mamy do czynienia, kiedy każde z czołowych państw systemu międzynarodowego stara się powiększyć swe bogactwo i swą potęgę, by stać się (lub pozostać) zarówno bogatym, jak i silnym. „Konflikty zbrojne", o których mówi podtytuł książki, są zatem zawsze rozpatrywane w kontekście „przemian gospodarczych". Triumf — lub załamanie się — któregokolwiek z wielkich mocarstw jest z reguły skutkiem długotrwałych walk toczonych przez jego siły zbrojne, lecz jest także konsekwencją mniej lub bardziej sprawnego wykorzystywania przez państwo potencjału gospodarczego w czasie wojny, a w szerszej perspektywie tego, czy w dziesięcioleciach poprzedzających konflikt gospodarka danego kraju umacniała się, czy też słabła w porównaniu z gospodarką innych czołowych państw. Dlatego z punktu widzenia niniejszego studium to, jak pozycja wielkiego mocarstwa nieustannie zmienia się w okresie pokoju, jest równie istotne jak to, w jaki sposób mocarstwo walczy w czasie wojny. Przedstawiona tu teza jest przedmiotem szczegółowej analizy w samym tekście. W skrócie można ją przedstawić następująco. Względna siła czołowych państw świata nigdy nie jest wielkością stałą, głównie z powodu nierówności tempa wzrostu gospodarczego poszczególnych społeczeństw i z racji przełomów w technice i w rozwiązaniach organizacyjnych — przełomów przynoszących większe korzyści jednym społeczeństwom niż innym. Tak na przykład pojawienie się uzbrojonych w działa żaglowców, zdolnych do odbywania dalekich podróży, i rozwój po 1500 r. żeglugi atlantyckiej nie przyniosły jednakowych korzyści wszystkim państwom Europy — rozwój jednych pobudziły znacznie bardziej niż rozwój innych. Podobnie późniejszy rozwój technik wykorzystujących energię pary wodnej i związana z tym eksploatacja zasobów węgla i rud metali znacznie zwiększyły względną siłę niektórych państw, a tym samym osłabiły siłę innych. Państwu, którego moce produkcyjne ulegają zwiększeniu, zazwyczaj łatwiej jest udźwignąć brzemię wydatków na wielkie zbrojenia w czasie pokoju oraz na utrzymanie i zaopatrywanie potężnej armii i wielkiej marynarki w czasie wojny. Kiedy formułuje się to w ten sposób, brzmi to jak prymitywny merkantylizm, ale zazwyczaj podstawą potęgi wojskowej musi być bogactwo, a do zdobycia i obrony bogactwa konieczna jest potęga wojskowa. Jeśli jednak zbyt wielką r część zasobów państwa zamiast na tworzenie bogactwa przeznaczy się na cele wojskowe, to na dłuższą metę najprawdopodobniej doprowadzi to do osłabienia siły państwa. Tak samo jeśli państwo podejmie nadmierny wysiłek strategiczny — na przykład dokonując podboju rozległego terytorium lub tocząc kosztowne wojny — naraża się na ryzyko, że potencjalne kiorzyści z ekspansji zewnętrznej mogą okazać się mniejsze od jej kosztów. Dylemat ten nabiera ostrości, gdy dane państwo wkracza w okres względnego spadku siły gospodarczej. Historia rozkwitu a następnie upadku państw odgrywających czołową rolę w systemie wielkich mocarstw, po awansie w XVI w. Europy Zachodniej — to jest takich państw, jak Hiszpania, Holandia, Francja, Imperium Brytyjskie, a obecnie Stany Zjednoczone — wykazuje znamienną długoterminową korelację między zdolnością produkcyjną i zdolnością uzysikiwania dochodów a siłą militarną. Historię „narodzin, rozkwitu i upadku" wielkich mocarstw przedstawioną w tej książce można tu krótko zreasumować: rozdział pierwszy przygotowuje scenę dla wszystkich następnych, przedstawiając świat około 1500 r. i analizując silne i słabe punkty każdego z ówczesnych „ośrodków władzy" — Chin z epoki Mingów; Imperium Osmańskiego z jego muzułmańskim odgałęzieniem w Indiach, Cesarstwem Mogołów; Moskwy; Japonii za dynastii Tokugawa; oraz grupy państw w Europie Zachodniośrodkowej. Na początku XVI w. bynajmniej nie było oczywiste, że ten ostatni region miał się wznieść ponad wszystkie pozostałe. Niezależnie jednak od tego, jak imponujące i dobrze zorganizowane wydawały się niektóre z tych orientalnych imperiów w porównaniu z Europą, wszystkie one ponosiły konsekwencje istnienia scentralizowanej władzy, upierającej się przy jednolitości wiary i jednollitości praktyki nie tylko w oficjalnej religii państwowej, ale i w takich dziedzinach, jak działalność handlowa i produkcja broni. Brak tego rodzaju nadrzędnej władzy w Europie oraz rywalizacja militarna jej różnorodnych królestw i miast--państw stymulowały nieustanne dążenie do postępu w sprawach wojskowych, a postęp ten z kolei wchodził w owocną interakcję z nowymi osiągnięciami techniki i handlu, jakie rodziły owe warunki konkurencji oraz przedsiębiorczości. Natrafiając na drodze wiodącej do zmian na mniej przeszkód, społeczeństwa europejskie uruchomiły spiralę wzrostu gospodarczego i coraz większej efektywności militarnej, co z czasem pozwoliło im wyprzedzić wszystkie inne regiony naszego globu. Chociaż dynamika przemian technicznych i współzawodnictwa wojskowego w charakterystyczny dla Europy sposób — a więc skokami i pluralistycznie — pchała cały rejon naprzód, to istniała przecież możliwość, że któreś ze współzawodniczących państw uzyska środki pozwalające na wyprzedzenie innych i zdobycie dominacji. Przez około 150 lat (od 1500) wydawałto się, że niebezpieczeństwo takie zagraża ze strony bloku dynastyczno-relig[ijnego, kierowanego przez hiszpańskich i austriackich Habsburgów, i przedimiotem całego rozdziału drugiego są dążenia innych większych państw Eurcopy do przeciwstawienia się „próbie podporządkowania sobie świata przez Habsburgów". Podobnie jak w całej książce, silne i słabe punkty czołowych rmocarstw są w tym rozdziale przedmiotem analizy porównawczej dokonanej na tle szerszych przemian technicznych i ekonomicznych, obejmujących całe społeczeństwo zachodnie. Ma to umożliwić czytelnikowi lepsze zrozumienie skutków licznych wojen owego okresu. Głównym tematem jest teza, że momarchie habsburskie mimo ogromnych zasobów stale przekraczały granice swych możliwości podczas powtarzających się konfliktów, co doprowadziło do tego, że ich słabnąca gospodarka nie mogła już utrzymać nadmiernie rozbudowanej armii. Inne wielkie mocarstwa Europy również ponosiły ogromne straty w wyniku owych długotrwałych wojen, zdołały jednak — choć z trudem — utrzymać lepiej niż Habsburgowie równowagę między zasobami materialnymi a potęgą militarną. Wojen wielkich mocarstw toczących się w okresie 1660—1815, będących przedmiotem rozdziału trzeciego, nie da się tak łatwo określić jako współzawodnictwo między jakimś jednym wielkim blokiem a jego rywalami. To właśnie w tym złożonym okresie niektóre dawne wielkie mocarstwa — na przykład Hiszpania i Niderlandy — spadały do roli mocarstw drugiej kategorii, a jednocześnie zdecydowanie wyłaniało się pięć wielkich państw (Francja, Wielka Brytania, Rosja, Austria i Prusy), które zaczęły dominować pod względem dyplomatycznym i militarnym w osiemnastowiecznej Europie, angażując się w serię długotrwałych wojen, charakteryzujących się szybką zmianą sojuszy. W epoce tej Francja — pod rządami najpierw Ludwika XIV, a potem Napoleona — była bliższa niż kiedykolwiek przedtem lub potem kontroli nad Europą. Zdobycie tej kontroli uniemożliwiało jej jednak zawsze — przynajmniej w ostatecznym rozrachunku — połączenie sił innych wielkich mocarstw. Ponieważ utrzymanie stałej armii i marynarki wojennej stało się w początkach XVIII w. horrendalnie kosztowne, kraj, który (jak Wielka Brytania) potrafił stworzyć nowoczesny system bankowy i kredytowy, zyskiwał w wielu kwestiach przewagę nad rywalami takiego systemu nie mającymi. Los wielkich mocarstw, uczestniczących w licznych i zmiennych starciach, w dużej mierze zależał również od położenia geograficznego — ułatwia to znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego w 1815 r. tak bardzo wzrosła rola dwu państw „flankowych" — Rosji i Wielkiej Brytanii. Oba te państwa zachowały zdolność do ingerowania w walki toczące się w środkowoza-chodniej Europie, a jednocześnie były osłonięte przed tymi walkami dzięki swemu położeniu geograficznemu. Oba też przez cały XVIII w. dokonywały ekspansji w świecie pozaeuropejskim, chociaż dbały jednocześnie o utrzymanie równowagi sił na kontynencie europejskim. Wreszcie w ostatnich dziesięcioleciach owego wieku w Wielkiej Brytanii dokonywała się rewolucja przemysłowa, która zwiększyła zdolność tego państwa do kolonizowania teryto-rów zamorskich i do uniemożliwienia Napoleonowi zdobycia panowania nad Europą. Dla kontrastu: po 1815 r. przez całe stulecie nie doszło do żadnej dłuższej wojny koalicyjnej. Istniała równowaga strategiczna, podtrzymywana przez wszystkie czołowe mocarstwa Europy, tak więc żadne państwo w pojedynkę ani nie było zdolne, ani nie chciało sięgnąć po dominację. W owych dziesięcioleciach po 1815 r. podstawową troską rządów była stabilizacja wewnętrzna oraz (w wypadku Rosji i Stanów Zjednoczonych) dalsze rozszerzanie granic na ogromnych obszarach ich kontynentów. Ta względna stabilizacja sceny międzynarodowej umożliwiła Imperium Brytyjskiemu osiągnięcie szczytowej potęgi w rozwoju siły morskiej, w podbojach kolonialnych i w handlu. Występowało też pozytywne współdziałanie tych zjawisk z brytyjskim monopolem na przemysł napędzany parą wodną. W drugiej połowie XIX w. uprzemysłowienie rozszerzyło się już jednak na niektóre inne regiony, co zaczęło f zmieniać równowagę sił międzynarodowych na niekorzyść dawnych czołowych państw, a na rzecz krajów rozporządzających zarówno zasobami, jak i organizacją umożliwiającą lepsze wykorzystanie nowszych środków produkcji i nowszej techniki. Nieliczne większe konflikty tej epoki — w pewnej mierze wojna krymska, a zwłaszcza amerykańska wojna domowa i wojna francusko-pru-ska — kończyły się porażką tych społeczeństw, które nie zdołały zmodernizować swego systemu militarnego i nie miały szeroko rozbudowanej infrastruktury przemysłowej, zdolnej do utrzymania wielkiej armii i dużo kosztowniejszej oraz bardziej skomplikowanej broni przekształcającej charakter wojny. Tak więc u schyłku XIX w. tempo zmian w technice i zróżnicowanie tempa wzrostu gospodarczego sprawiły, że system międzynarodowy stał się o wiele mniej stabilny i bardziej złożony, niż był 50 lat wcześniej. Przejawem tego były gorączkowe zabiegi wielkich mocarstw (po 1880) o dodatkowe terytoria kolonialne w Afryce, Azji i na Oceanie Spokojnym — częściowo motywowane chęcią zysku, a częściowo obawą, by nie zostać zepchniętymi na dalszy plan. Przejawem tego był również coraz powszechniejszy wyścig zbrojeń — zarówno lądowych, jak i morskich — oraz zawieranie stałych sojuszy wojskowych, nawet w czasie pokoju, ponieważ rządy szukały partnerów do ewentualnej przyszłej wojny. Porównanie wskaźników siły gospodarczej w kolejnych dziesięcioleciach wskazuje jednak, że za częstymi sporami kolonialnymi i kryzysami międzynarodowymi w okresie poprzedzającym rok 1914 kryły się zasadnicze przesunięcia w układzie równowagi światowej — w istocie był to zmierzch istniejącego przez ponad trzy stulecia europocentrycznego systemu światowego. Tradycyjne wielkie mocarstwa europejskie, takie jak Francja i Austro-Węgry, a także państwa zjednoczone od niedawna, takie jak Włochy, mimo największych wysiłków wypadały z wyścigu. Natomiast ogromne, obejmujące całe kontynenty państwa — Stany Zjednoczone i Rosja — wysuwały się na czoło, i to mimo niesprawności rządów w carskiej Rosji. Spośród państw zachodnioeuropejskich może tylko Niemcy miały siły wystarczające na przebicie sobie drogi do doborowej ligi przyszłych mocarstw światowych. Japonii w tym czasie zależało na dominacji nad wschodnią Azją, dalej posuwać się nie chciała. Wszystkie te zmiany musiały więc stworzyć poważne, w końcu nawet nierozwiązywalne problemy Imperium Brytyjskiemu, które przekonało się, że jest mu dużo trudniej bronić swych globalnych interesów, niż było to pół wieku wcześniej. Chociaż za główne zjawisko pierwszego pięćdziesięciolecia XX w. można uznać pojawienie się świata dwubiegunowego, z wynikającym stąd kryzysem mocarstw średnich (do czego nawiązują tytuły rozdziałów: piątego i szóstego), to ta metamorfoza całego systemu bynajmniej nie odbyła się gładko. Przeciwnie, miażdżące, krwawe, wielkie bitwy pierwszej wojny światowej, premiując wysoki poziom organizacji przemysłu oraz ogólną sprawność, dały cesarskim Niemcom pewną przewagę nad szybko się modernizującą, ale wciąż jeszcze zacofaną Rosją carską. W parę miesięcy po zwycięstwie na froncie wschodnim Niemcy stanęły jednak w obliczu klęski na Zachodzie, a ich sojusznicy przeżywali podobne załamanie na włoskiej, bałkańskiej i bliskowschodniej scenie wojennej. Dzięki — co prawda późnej — amerykańskiej pomocy wojskowej, a zwłaszcza gospodarczej, alianci zachodni uzyskali wreszcie środki umożliwiające im zdobycie przewagi nad wroga koalicją. Była to jednak dla wszystkich uczestniczących w wojnie od samego początku walka wyczerpująca. Austro-Węgry odeszły ze sceny, Rosję objęła rewolucja, Niemcy zostały pokonane, Francja, Włochy, a nawet Wielka Brytania odniosły wprawdzie zwycięstwo, ale poważnie ucierpiały. Jedynymi wyjątkami były: Japonia, która jeszcze bardziej umocniła swą pozycję na Pacyfiku, i oczywiście Stany Zjednoczone, które w 1918 r. były niewątpliwie najsilniejszym mocarstwem świata. Po szybkim wycofaniu się Ameryki po 1919 r. z angażowania się za granicą i równoległym pojawieniu się izolacjonizmu Rosji pod rządami bolszewików system międzynarodowy był gorzej dopasowany do podstawowych realiów gospodarczych niż chyba kiedykolwiek w ciągu owych pięciu stuleci omawianych w niniejszej książce. Wielka Brytania i Francja — choć osłabione — nadal zajmowały na scenie dyplomatycznej miejsca centralne. Kiedy jednak nadeszły lata trzydzieste, tej ich pozycji zaczęły zagrażać państwa rewizjonistyczne — Włochy, Japonia i Niemcy. Te ostatnie nawet z jeszcze większą niż w 1914 r. determinacją postanowiły zdobyć hegemonię w Europie. Stany Zjednoczone nadal były jednak zdecydowanie najpotężniejszym mocarstwem przemysłowym świata, a stalinowska Rosja szybko przeobrażała się w uprzemysłowione supermocarstwo. W konsekwencji problem średnich mocarstw — dążących do rewizji status quo — polegał na tym, że musiały one dokonać ekspansji szybko, jeśli nie chciały znaleźć się w cieniu dwu kontynentalnych gigantów. Dylemat średnich mocarstw związanych ze status quo polegał zaś na tym, że stawiając czoło wyzwaniu ze strony Niemiec i Japonii najprawdopodobniej same wyszłyby z tej walki również osłabione. Druga wojna światowa — mimo swych zmiennych losów — w zasadzie potwierdziła te obawy. Mimo początkowych efektownych zwycięstw państwa Osi nie mogły odnieść ostatecznego zwycięstwa, gdyż bilans zasobów produkcyjnych był dla nich znacznie bardziej niekorzystny niż w czasie wojny 1914—1918. Zanim jednak same uległy przeważającym siłom przeciwnika, doprowadziły do zmierzchu Francji i nieodwracalnego osłabienia Wielkiej Brytanii. Przepowiadany wiele dziesięcioleci wcześniej, świat dwubiegunowy stał się wreszcie rzeczywistością w 1943 r. Równowaga militarna raz jeszcze dopasowała się do rozdziału zasobów gospodarczych na świecie. Ostatnie dwa rozdziały poświęcone są analizie okresu, w którym — jak się wydawało — świat ekonomicznie, militarnie i ideologicznie istotnie miał charakter dwubiegunowy, co na płaszczyźnie politycznej znajdowało wyraz w licznych kryzysach związanych z zimną wojną. Wydawało się też, że pozycję Stanów Zjednoczonych i ZSRR, jako mocarstw stanowiących klasę dla siebie, umocniło pojawienie się broni jądrowej i systemów jej przenoszenia na wielkie odległości. Sugerowało to, że obecny krajobraz stategiczny jak i dyplomatyczny różni się całkowicie od krajobrazu roku 1900, nie mówiąc już o roku 1800. A przecież procesy wzrostowe i schyłkowe wielkich mocarstw — zróżnicowanie tempa rozwoju gospodarczego i tempa zmian w technice, prowadzące do przesunięć równowagi gospodarczej na świecie i naruszające równowagę polityczną i militarną — nie skończyły się. Mijały lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte, potem osiemdziesiąte, a Stany Zjednoczone i ZSRR nadal przodowały pod względem militarnym. Działo się tak dlatego, że obydwa państwa interpretowały problemy międzynarodowe w kategoriach dwubiegunowości, a często w duchu manicheizmu. Rywalizacja popychała je ku nieustannej eska- lacji wyścigu zbrojeń, w którym żadne inne mocarstwo nie czuło się zdolne im dorównać. W ciągu tych kilkudziesięciu lat światowa produkcja zmieniała się. jednak szybciej niż kiedykolwiek przedtem. Udział Trzeciego Świata w światowej produkcji przemysłowej i w światowym GNP *> który w pierwszych dziesięciu latach po 1945 r. spadł do najniższego poziomu w historii, potem stale wzrastał. Europa podniosła się po ciosach zadanych jej pod^ czas wojny i w postaci Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej stała się największą jednostką handlową świata. Chińska Republika Ludowa dokonuje w imponującym tempie skoku naprzód. Powojenny wzrost gospodarczy Japonii był tak fenomenalny, że według niektórych ocen kraj ten wyprzedził Rosję pod względem rozmiarów GNP. Natomiast tempo wzrostu gospodarczego zarówno Ameryki, jak i Rosji osłabło, a po 1960 r. udział każdego z tych krajów w światowej produkcji i światowym bogactwie dramatycznie się kurczył. Tak więc -n— jeśli nawet zostawić na boku mniejsze państwa — oczywiste jest;. że istnieje znowu świat wielobiegunowy, wynika to już z samych wskaźników gospodarczych. Zważywszy, że książka ta zajmuje się interakcją strategii i ekonomiki, uznałem za rzecz właściwą poświęcić jej ostatni rozdział (nawet jeśli z konieczności ma on charakter domysłów) zbadaniu obecnej rozbieżności między układem sił wojskowych a układem sił produkcyjnych oraz wskazaniu problemów i możliwości stojących obecnie przed pięcioma politycz-no-ekonomicznymi „ośrodkami władzy" — Chinami, Japonią, EWG, Związkiem Radzieckim i Stanami Zjednoczonymi — zmagającymi się z odwiecznym zadaniem powiązania środków państwa z jego celami. Historia wznoszenia się i upadania wielkich mocarstw bynajmniej się nie skończyła. Ponieważ zakres książki jest tak szeroki, to oczywiste, że różni ludzie będą ją czytać .w różnych celach. Niektórzy czytelnicy znajdą to, na co liczyli: szeroki, ale w rozsądnych granicach szczegółowy przegląd polityki wielkich mocarstw w ciągu ostatnich pięciu stuleci; przegląd wpływu przemian gospodarczych i technicznych na względną pozycję każdego z tych czołowych państw; przegląd .nieustannej interakcji strategii i ekonomiki zarówno w czasie pokoju, jak i podczas wojen. Książka nie zajmuje się — z założenia — małymi mocarstwami, ani — z reguły — małymi, bilateralnymi wojnami. Z tego samego powodu jest ona bardzo europocentryczna — dotyczy to zwłaszcza rozdziałów środkowych. Przy takim temacie jest to jednak naturalne. Innym czytelnikom — zwłaszcza tym politologom, którzy tak bardzo są obecnie zainteresowani wysuwaniem ogólnych reguł dotyczących „systemów światowych" i wykrywaniem powtarzających się wzorców wojen — studium to może oferować mniej, niż by pragnęli. By uniknąć nieporozumień, od razu wyjaśniam, że książka nie zajmuje się teorią głoszącą, że większe (lub „systemowe") wojny można powiązać z cyklami Kondratiewa — fazami wznoszenia się i spadku aktywności gospodarczej. Ponadto nie zajmuje się zasadniczo ogólnymi teoriami przyczyn wojen ani tym, czy większe jest prawdopodobieństwo wywoływania wojny przez „wznoszące się" czy też przez „upadające" wielkie * Produkt narodowy brutto — wartość pieniężna dóbr i usług wytworzonych w ciągu roku w danym kraju. Zachowuję angielski skrót GNP, ponieważ jest on dosyć powszechnie znany, a w literaturze — zwłaszcza prasie — polskiej przez długi czas używano bardzo różnych terminów. Światowy GNP to suma GNP wszystkich krajów świata. (Przypis tłumacza). mocarstwo. Nie jest to także książka o teoriach imperium ani o sposobach sprawowania przez imperium kontroli (czym zajmuje się niedawno opublikowana książka Michaela Doyle'a pt. Empires), ani o tym, czy status imperium zwiększa siłę państwa. Wreszcie, nie przedstawia ona żadnej ogólnej teorii na temat tego, jaki rodzaj społeczeństwa i jaki typ struktury społeczno-ad-ministracyjnej okazują się najsprawniejsze w wykorzystywaniu zasobów podczas wojny. Z drugiej strony, badacze pragnący dokonywać tego rodzaju uogólnień znajdą tu oczywiście bogactwo materiału (jednym z powodów umieszczenia w tej książce tak rozległych odsyłaczy jest wskazanie czytelnikom, zainteresowanym na przykład sprawą finansowania wojen, szczegółowszych źródeł). Historycy — w przeciwieństwie do politologów — borykając się z trudnościami przy formułowaniu ogólnych teorii natrafiają jednak na problem polegający na tym, że dowody, jakich dostarcza przeszłość, są niemal zawsze zbyt różnorodne, by można było na ich podstawie wyciągać jednoznaczne wnioski naukowe. O ile więc prawdą jest, że niektóre wojny (na przykład z 1939 r.) można wiązać z obawami decydentów wywołanymi przesunięciami dokonującymi się w ogólnej równowadze sił, o tyle teza taka będzie mniej użyteczna w wyjaśnianiu walk, które rozpoczęły się w 1776 r. (wojna o niepodległość Ameryki), w 1792 r. (wojny toczone przez rewolucyjną Francję) lub w 1854 r. (wojna krymska). Analogicznie, jeżeli można wskazać na Austro-Węgry w 1914 r. jako na dobry przykład „upadającego" wielkiego mocarstwa uczestniczącego w wywołaniu dużej wojny, to teoretycy muszą jeszcze poradzić sobie z faktem, iż równie kluczową rolę odegrały wówczas „wznoszące się" wielkie mocarstwa — Niemcy i Rosja. Podobnie wszelkie ogólne teorie na temat tego, czy opłaca się tworzyć imperium albo czy na efektywność kontroli sprawowanej przez imperium wpływa wymierny stosunek jego sił do jego rozległości, najpewniej dostarczać będą — na podstawie pełnego sprzeczności dostępnego materiału dowodowego — banalnej odpowiedzi: niekiedy tak, niekiedy nie. Jeśli jednak odłoży się na bok wszelkie aprioryczne teorie i po prostu przyjrzy się historycznemu zapisowi narodzin, rozkwitu i upadku wielkich mocarstw w ciągu ostatnich pięciuset lat, to można wyciągnąć pewne wnioski o charakterze ogólnym, zawsze jednak pamiętając, że mogą być od nich wyjątki. Na przykład istnieje zauważalny związek przyczynowy między zmianami zachodzącymi w jakimś okresie w ogólnej równowadze gospodarczej i produkcyjnej a pozycją poszczególnych mocarstw w systemie międzynarodowym. Dobrymi tego przykładami są: zapoczątkowane w XVT w. przesuwanie się głównych strumieni handlu z Morza Śródziemnego na Atlantyk i do Europy północno-wschodniej czy zmiana po 1890 r. — na niekorzyść zachodniej Europy — udziału poszczególnych państw czy regionów w świato-Wej produkcji przemysłowej. W obu wypadkach zmiany gospodarcze zapowiadały pojawienie się nowych wielkich mocarstw, które pewnego dnia miały wywierać decydujący wpływ na porządek militarny i terytorialny. Dlatego właśnie zachodzące w ciągu ostatnich paru dziesięcioleci w światowym układzie produkcji zmiany na korzyść „obrzeża Pacyfiku" muszą interesować nie tylko ekonomistów. Podobnie z faktów historycznych można wyciągnąć wniosek, że występuje bardzo wyraźny długoterminowy związek między rozkwitem i upadkiem gospo- darczym poszczególnych wielkich mocarstw a ich wznoszeniem się i schyłkiem jako potęg militarnych (lub światowych imperiów). Również i to nie powinno zaskakiwać, ponieważ wniosek taki wypływa z dwu powiązanych ze sobą faktów: po pierwsze, dla utrzymania dużych sił wojskowych konieczne są zasoby gospodarcze, po drugie, w systemie międzynarodowym bogactwo i potęga są zawsze wielkościami względnymi, i tak je należy rozpatrywać. Niemiecki merkantylista von Hornigk zauważył trzysta lat temu, że to, „czy jakiś naród jest potężny i bogaty, zależy nie od obfitości i bezpieczeństwa jego bogactw i sił, lecz przede wszystkim od tego, czy jego sąsiedzi mają tego więcej czy mniej niż on". W następnych rozdziałach książki spostrzeżenie to niejednokrotnie zyska potwierdzenie. Niderlandy były w połowie XVIII w. bogatsze w kategoriach bezwzględnych niż sto lat wcześniej, były jednak w dużo mniejszym stopniu niż przedtem wielkim mocarstwem, ponieważ ich sąsiedzi — tacy jak Francja i Wielka Brytania — mieli „tego więcej" (to jest: byli silniejsi i bogatsi). Francja była w 1914 r. w kategoriach bezwzględnych znacznie potężniejsza niż w 1850 r., niewielka to jednak była pociecha, skoro przesłaniały ją znacznie silniejsze Niemcy. Wielka Brytania rozporządza dziś dużo większymi bogactwami, a jej siły zbrojne dużo lepszym uzbrojeniem niż w najlepszych latach epoki wiktoriańskiej; niewiele jej to jednak daje, skoro jej udział w światowej produkcji skurczył się z około 25 proc. do około 3 proc. Jeśli jakiś naród ma „tego więcej", wszystko układa się świetnie, jeśli jednak ma „tego mniej", pojawiają się problemy. Nie oznacza to jednak, że względna siła gospodarcza państwa i jego względna siła militarna rosną i zmniejszają się równolegle. Większość przedstawionych tu przykładów historycznych wskazuje na to, iż zmiany w krzywej względnej siły gospodarczej państwa wyraźnie wyprzedzają zmiany krzywej jego wpływów wojskowych i terytorialnych. I znowu powód jest nietrudny do uchwycenia. Mocarstwo przeżywające ekspansję gospodarczą — Wielka Brytania w latach sześćdziesiątych XIX w., Stany Zjednoczone w latach dziewięćdziesiątych tegoż wieku, Japonia obecnie — może chcieć raczej dążyć do bogactwa niż wydawać dużo na zbrojenia. W pół wieku później priorytety mogą się zmienić. Wcześniejsza ekspansja gospodarcza przyniosła ze sobą zobowiązania zamorskie (zależność od zagranicznych rynków i zagranicznych surowców, sojusze wojskowe, być może bazy i kolonie). Inne rywalizujące mocarstwa przeżywają obecnie silniejszą ekspansję gospodarczą i teraz one pragną rozszerzyć swe wpływy zagraniczne. Świat staje się miejscem silniejszej konkurencji i udziały poszczególnych państw w światowym rynku zmniejszają się. Pesymistyczni obserwatorzy mówią o schyłku, patriotyczni mężowie stanu wzywają do „odnowy". W tych bardzo kłopotliwych okolicznościach istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że wielkie mocarstwo wydaje na obronę dużo więcej, niż czyniło to dwa pokolenia wcześniej, a mimo to uważa, że świat jest dla niego mniej bezpieczny — po prostu dlatego, że inne mocarstwa rozwijają się szybciej i stają się silniejsze. Hiszpania imperialna wydawała o wiele więcej na swą armię w niespokojnych latach trzydziestych i czterdziestych XVII w. niż w latach osiemdziesiątych XVI w., kiedy gospodarka Kastylii była w lepszym stanie. Wydatki obronne edwardiańskiej Wielkiej Brytanii były w 1910 r. dużo większe niż na przykład w 1865 r. — roku śmierci Palmerstona, kiedy gospo- darka brytyjska była u szczytu swej względnej siły, ale czy Brytyjczycy czuli się w tym późniejszym okresie bezpieczniejsi? Jak to zostanie wykazane poniżej, z tym samym problemem mają dziś do czynienia zarówno Stany Zjednoczone, jak i Związek Radziecki. Wielkie mocarstwa, przeżywające względny spadek sił, instynktownie reagują zwiększeniem wydatków na „bezpieczeństwo", tym samym zmniejszając środki, jakie mogą wydać na inwestycje, ale na dłuższą metę to tylko zaostrza dylemat, przed którym stoją. Innym ogólnym wnioskiem, jaki można wyciągnąć z przedstawionej tu pięć-setletniej historii, jest teza o istnienie bardzo silnej korelacji między ostatecznym rezultatem wielkich wojen koalicyjnych o panowanie nad Europą lub nad światem a wielkością zasobów produkcyjnych zmobilizowanych przez każdą ze stron. Jest to stwierdzenie prawdziwe w odniesieniu do walk toczonych z hiszpańsko-austriackimi Habsburgami; wielkich konfliktów osiemnastowiecznych, takich jak wojna o sukcesję hiszpańską, wojna siedmioletnia i wojny napoleońskie; także dwu wojen światowych naszego stulecia. Długotrwała i wyniszczająca wojna przekształca się w końcu w próbę względnych możliwości każdej z koalicji. W miarę przedłużania się walk coraz większego znaczenia nabiera to, czy dana strona ma „tego... więcej", czy też ma „tego mniej". Można czynić te uogólnienia, nie wpadając przy tym w pułapkę prymitywnego determinizmu ekonomicznego. Mimo widocznego w tej książce stałego zainteresowania „szerszymi tendencjami", występującymi w sprawach światowych w ciągu ostatnich pięciuset lat, nie dowodzi się w niej tezy, że gospodarka determinuje wszystkie wydarzenia lub że jest ona jedyną przyczyną sukcesów i niepowodzeń każdego narodu. Istnieje po prostu zbyt wiele dowodów świadczących o czymś innymi: geografia, stan organizacji militarnej, stan ducha narodu, system sojuszów, a także wiele innych czynników może wywierać wpływ na względną siłę poszczególnych członków systemu państw. Tak na przykład w XVIII w. Zjednoczone Prowincje Niderlandów były najbogatszą częścią Europy, a Rosja najbiedniejszą. A przecież Holendrzy przeżyli upadek, a Rosjanie wzlot. Szaleństwo jednostek (takich jak Hitler) i niezwykle wysokie zdolności bojowe (czy to regimentów hiszpańskich w XVI w., czy piechoty niemieckiej w naszym stuleciu) również odgrywają dużą rolę w wyjaśnianiu poszczególnych zwycięstw i klęsk. Wydaje się jednak, iż nie ulega wątpliwości, że w długotrwałych wojnach między wielkimi mocarstwami (będących też zazwyczaj wojnami koalicyjnymi) zwycięstwo wielokrotnie przypadało stronie rozporządzającej kwitnącą bazą produkcyjną czy też — jak mawiali niegdyś hiszpańscy kapitanowie — temu, kto miał ostatnie escudo. Wiele z tego, co zamieszczone zostało poniżej, potwierdzi to cyniczne, lecz w zasadzie słuszne stwierdzenie. A właśnie dlatego, że w ciągu ostatnich pięciuset lat potęga czołowych państw odpowiadała dosyć ściśle ich względnej pozycji gospodarczej, wydaje się, że warto zadać pytanie, jakie implikacje dla obecnego układu sił mogą mieć współczesne tendencje rozwojowe występujące w gospodarce i technice. Nie przeczy to tezie, że człowiek sam tworzy własną historię. Tworzy ją jednak w historycznych okolicznościach mogących ograniczać (lub też poszerzać) możliwości jego działania. Wzorem dla niniejszej książki był esej z 1833 r. słynnego pruskiego historyka Leopolda von Rankego na temat wielkich mocarstw (die grossen Machte). W eseju tym dokonał on przeglądu wahnięć międzynarodowej rów- nowagi sił od czasów upadku Hiszpanii i próbował wykazać, dlaczego pewne kraje wznosiły się do pozycji zapewniającej im odgrywanie wybitnej roli, a następnie pozycję tę traciły. Ranke zakończył esej analizą współczesnego mu świata i wydarzeń, jakie nastąpiły po fiasku podjętej przez Francję w wojnach napoleońskich próby zapewnienia sobie supremacji. Badając „perspektywy" każdego z wielkich mocarstw, również on uległ pokusie wychodzenia poza warsztat historyka i zapuszczania się w niepewny świat domysłów na temat przyszłości. Napisać esej o wielkich mocarstwach to coś zupełnie innego niż przedstawić ich historię w książce. Początkowo miałem zamiar napisać krótką eseistyczną pracę, zakładając, że czytelnik zna (choćby pobieżnie) tło historyczne, na przykład zmiany tempa wzrostu czy też konkretne problemy geostrategiczne stojące przed tym czy innym wielkim mocarstwem. Kiedy jednak zacząłem przedstawiać pierwsze rozdziały książki z prośbą o uwagi i wygłaszać „próbne" odczyty na niektóre poruszane w niej tematy, przekonywałem się coraz bardziej, że moje założenie było błędne: większość czytelników i słuchaczy pragnęła więcej szczegółów, więcej informacji — po prostu dlatego, że nie było na rynku żadnego studium poświęconego historii zmian w gospodarczym i strategicznym układzie sił. Właśnie dlatego, że ani specjaliści od historii gospodarczej, ani specjaliści od historii wojskowości nie wkraczali na to pole, historia tych zmian była po prostu zaniedbana. Jeśli obfitość szczegółów występująca zarówno w tekście podstawowym, jak i w notach ma jakieś uzasadnienie, to jest nim właśnie chęć wypełnienia istotnej luki w historii rodzenia się, rozkwitu i upadania wielkich mocarstw. STMTCGM l GOSPODARKA w świecie l Powstanie świata zachodniego roku 1500 — uznawanym przez wielu badaczy * za granicę oddzielającą czasy nowożytne od epoki poprzedniej — dla mieszkańców Europy bynajmniej nie było rzeczą oczywistą, że ich kontynent ma dominować nad resztą świata. Wiedza ludzi ówczesnych o wielkich cywilizacjach Wschodu była fragmentaryczna i aż nazbyt często błędna — jako że jej podstawą były opowieści podróżników, które przy każdym powtórzeniu stawały się coraz barwniejsze. Niemniej jednak dosyć powszechny obraz rozległych wschodnich cesarstw, rozporządzających bajecznymi bogactwami i ogromnymi armiami, był w ogólnym zakresie dokładny, a pierwsze zetknięcie z tymi społeczeństwami musiało rodzić wrażenie, że są one bogatsze od ludów i państw Europy Zachodniej. W istocie, przy porównaniu Europy z tymi ośrodkami działalności kulturalnej i gospodarczej bardziej rzucały się w oczy jej słabości niż jej siła. Zacznijmy od tego, że nie była ona obszarem ani najurodzajniejszym, ani najbardziej zaludnionym. Pod obu tymi względami większe powody do dumy miały Indie i Chiny. Geopolityczna sytuacja kontynentu europejskiego była bardzo niedogodna — był ograniczony lodem i wodą od pomocy i zachodu, wystawiony na częste inwazje lądowe ze wschodu i narażony na okrążenie strategiczne od południa. W 1500 r., a także na długo przedtem jak i potem, były to groźby całkiem realne. Grenada — ostatnia posiadłość muzułmańska w Hiszpanii — uległa armiom Ferdynanda i Izabeli zaledwie osiem lat wcześniej. Jej upadek oznaczał jednak tylko koniec kampanii o znaczeniu regionalnym, a nie koniec dużo szerszych zmagań między chrześcijaństwem a siłami Proroka. Znaczna część świata zachodniego wciąż jeszcze była zaszokowana upadkiem Konstantynopola w 1453 r. Wydarzenie to wydawało się tym bardziej brzemienne w następstwa, że bynajmniej nie oznaczało kresu posuwania się naprzód Turków osmańskich. Pod koniec XV w. zajęli oni Grecję, Wyspy Joń-skie, Bośnię, Albanię i znaczną część reszty Bałkanów; a do sytuacji jeszcze gorszej miało dojść w latach dwudziestych XVI w., kiedy ich znakomite armie janczarskie parły na Budapeszt i Wiedeń. Na południu, gdzie osmańskie galery dokonywały nagłych wypadów na włoskie porty, papieże zaczęli się obawiać, że Rzym spotka wkrótce los Konstantynopola2. Podczas gdy odnosi się wrażenie, że zagrożenia te stanowiły element konsekwentnej strategii sułtana Mehmeda II i jego następców, reakcja Europejczyków miała charakter rozproszony i sporadyczny. W przeciwieństwie do imperiów — osmańskiego i chińskiego — a także do władztwa, jakie wkrótce mieli ustanowić Mogołowie w Indiach, Europa nigdy nie była zjednoczona, nigdy nie było tak, by wszystkie jej części uznawały jednego tylko przywódcę — świeckiego czy religijnego. Wręcz odwrotnie, Europa była zbiorowiskiem niewielkich królestw i księstw, hrabstw i miast-państw. Pewne potężniejsze monarchie powstawały na Zachodzie — zwłaszcza w Hiszpanii, Francji i Ań* glii — ale żadna z nich nie była wolna od napięć wewnętrznych i każda uważała wszystkie pozostałe raczej za rywalki niż za sojuszniczki w walce z islamem. Nie można też powiedzieć, by Europa miała jakąś wyraźną przewagę nad wielkimi cywilizacjami Azji w dziedzinie kultury, matematyki, inżynierii, nawigacji lub jakichś innych umiejętności technicznych. Zresztą Europa znaczną część swego dziedzictwa kulturalnego i naukowego „zapożyczyła" od islamu, podobnie jak społeczeństwa muzułmańskie przez całe wieki zapożyczały się w Chinach poprzez wymianę handlową, podboje i osiedlenia. Rozważając rzecz w retrospekcji można dostrzec, że w końcu XV w. Europa nabierała przyspieszenia w dziedzinie handlu i techniki. Najtrafniejsze jednak wydaje się ogólne stwierdzenie, że w owym czasie wszystkie wielkie ośrodki cywilizacji światowej były w przybliżeniu na podobnym szczeblu rozwoju: były bardziej zaawansowane w pewnych dziedzinach, ale pozostawały w tyle w innych. W dziedzinie techniki, a co za tym idzie także w dziedzinie wojskowej, Imperium Osmańskie, Chiny pod rządami Mingów, nieco później północne Indie pod rządami Mogołów i system państw europejskich z jego odgałęzieniem moskiewskim miały znaczną przewagę nad rozproszonymi społeczeństwami Afryki, Ameryki i Oceanii. Chociaż wynika z tego, że w 1500 r. Europa była jednym z najważniejszych ośrodków kultury i rozporządzała znaczną siłą, to wtedy wcale nie było oczywiste, że pewnego dnia zajmie miejsce na samym szczycie. Zanim więc zaczniemy dociekać przyczyn tego wzlotu, musimy zbadać słabe i silne punkty współzawodniczących z nią potęg. Chiny w epoce Mingów Spośród cywilizacji czasów przednowożytnych żadna nie sprawiała wrażenia bardziej zaawansowanej niż cywilizacja chińska3, żadna też nie uważała się za wyższą od niej. Znaczna liczba ludności, 100—130 min w XV w. w porównaniu z 50—55 min w Europie, wysoki poziom kultury, niezwykle urodzajne, nawadniane równiny, od XI w. pokryte wspaniałym systemem kanałów, jednolita, zhierarchizowana administracja, kierowana przez wykształconych na filozofii konfucjańskiej urzędników — wszystko to zapewniało społeczeństwu chińskiemu konsolidację i poziom rozwoju budzący zazdrość odwiedzających ten kraj cudzoziemców. Co prawda życie tej cywilizacji poważnie zakłócały najazdy hord Mongołów, a po inwazji chana Kubilaja dostała się ona nawet pod obcą dominację. Chiny jednak wywierały na swych zdobywców wpływ znacznie większy, niż oni wywierali na nie, i kiedy w 1368 r. wyłoniła się dynastia Ming, by ponownie zjednoczyć cesarstwo i zadać ostateczną klęskę Mongołom, zastała znaczną część dawnych porządków i dawnej wiedzy. Na czytelnikach wychowanych w szacunku dla „zachodniej" nauki największe wrażenie spośród wszystkich cech cywilizacji chińskiej musi wywierać rozkwit techniki i wiedzy technicznej. Od bardzo dawna istniały w Chinach wielkie biblioteki. Druk przy użyciu ruchomych czcionek pojawił się w tym kraju już w XI w. i wkrótce wydano wielką liczbę książek. Handel i przemysł, pobudzane przez budowę kanałów i wzrost liczby ludności, osiągnęły równie wysoki poziom rozwoju. Miasta chińskie były znacznie większe od miast średniowiecznej Europy, a chińskie szlaki handlowe były równie rozległe. Pieniądz papierowy wcześniej niż w Europie usprawnił przepływ towarów i przyspieszył rozwój rynku. W ostatnich dziesięcioleciach XI w. w północnych Chinach istniał ogromny przemysł hutnictwa żelaza, produkujący około 125 000 ton rocznie — głównie dla wojska i na potrzeby państwa. Ogromny rynek zbytu dla wyrobów tego przemysłu stanowiła, licząca ponad milion ludzi, armia. Warto zauważyć, że ta produkcja żelaza była dużo wyższa od produkcji w Wielkiej Brytanii we wczesnych stadiach rewolucji przemysłowej, a więc w siedem wieków później! Chińczycy najprawdopodobniej pierwsi też wynaleźli prawdziwy proch strzelniczy — w końcu XIV w. Mingowie posłużyli się armatami do obalenia swych mongolskich władców4. Przy takich dowodach rozwoju kultury i techniki nie powinna też zaskakiwać informacja, że Chińczycy podjęli odkrywcze i handlowe podróże zamorskie. Kompas również był wynalazkiem chińskim, a niektóre dżonki osiągały rozmiary dużo późniejszych hiszpańskich galeonów. Handel z Indiami i wyspami na Pacyfiku był potencjalnie równie zyskowny jak ten, który uprawiano wzdłuż szlaków karawanowych. Okręty wojenne działały na Jang-cy już od wielu dziesięcioleci — w latach sześćdziesiątych XIII w. chan Ku-bilaj, by pokonać okręty Sungów, musiał zbudować własną wielką flotę uzbrojoną w machiny miotające. W początku XIV w. kwitł przybrzeżny handel zbożem. Są świadectwa, że w 1420 r. flota Mingów liczyła 1350 jednostek bojowych, w tym 400 wielkich pływających fortec i 250 okrętów zdolnych do dalekich rejsów. Oprócz tego istniała mniejsza, ale jednak liczna flota statków prywatnych, obsługujących handel z Koreą, Japonią, południowo-wschodnią Azją, a nawet wschodnią Afryką, zapewniająca dochody państwu chińskiemu, które starało się obkładać handel morski podatkami. Spośród państwowych wypraw zamorskich największą sławę zdobyło siedem długodystansowych rejsów admirała Czeng Ho w latach 1405—1433. Jego flota, czasami licząca kilkaset statków, zatrudniająca dziesiątki tysięcy ludzi, odwiedziła porty od Malakki i Cejlonu aż po Morze Czerwone i Zanzibar. Admirał z jednej strony obsypywał podarkami lokalnych władców, którzy okazywali mu posłuszeństwo, a z drugiej — zmuszał do uległości wobec Pekinu nieposłusznych. Jeden z okrętów wrócił z Afryki Wschodniej z żyrafami przeznaczonymi dla rozrywki cesarza, inny przywiózł pewnego cej-lońskiego władcę, który był na tyle nierozsądny, że nie chciał uznać wyższości Syna Niebios (należy jednak zauważyć, że Chińczycy najwyraźniej nigdy ani nie grabili, ani nie mordowali — w przeciwieństwie do Portugalczyków, Holendrów i innych Europejczyków dokonujących inwazji na Oceanie Indyjskim). Na podstawie tego, co mogą nam o rozmiarach, sile i jakości floty Czeng Ho powiedzieć historycy i archeolodzy, można sądzić, że niektóre ze statków miały około 400 stóp długości, a ich wyporność przekraczała 1500 ton. Zapewne były one zdolne opłynąć Afrykę i dokonać „odkrycia" Portugalii kilkadziesiąt lat przed tym, nim wyprawy organizowane przez Henryka Żeglarza zaczęły zapuszczać się na obszary leżące na południe od Ceuty5. Chińska ekspedycja z 1433 r. była jednak ostatnią wyprawą tego typu. W trzy lata później edykt cesarski zabronił budowy statków morskich, a potem wydano specjalny rozkaz głoszący, że nie mogą one mieć więcej niż dwa maszty. Marynarze mieli odtąd być zatrudnieni tylko na mniejszych jednostkach pływających po Wielkim Kanale. Wielkie statki Czeng Ho zmurszały N (ł $ S* f ff S" er B p •o l* • i "i •a 5. n s P 09 i g I ! w zapomnieniu. Chociaż za morzami wabiło tyle możliwości, Chiny postanowiły odwrócić się do świata plecami. Oczywiście, istniały powody strategiczne przemawiające za taką decyzją. Mongołowie znowu napierali na północną granicę cesarstwa i mogło się wydawać rzeczą rozważną skoncentrowanie wszelkich dostępnych zasobów wojskowych na tym bardziej zagrożonym obszarze. W takiej sytuacji duża flota była kosztownym luksusem, a ponadto podejmowane przez Chiny próby ekspansji w kierunku południowym — do Annamu (Wietnam) — okazały się bezowocne i drogie. Wydaje się jednak, że tego słusznego rozumowania nie poddano żadnej rewizji później, kiedy stało się już jasne, jakie niedogodności spowodowało to ograniczenie marynarki: mniej więcej w sto lat od tej decyzji japońscy piraci zaczęli atakować chińskie wybrzeża, a nawet miasta nad Jangcy, mimo to nie przystąpiono do żadnej poważniejszej rozbudowy cesarskiej floty. Nawet wielokrotne pojawienie się u wybrzeży Chin statków portugalskich nie zmusiło tego kraju do zmiany stanowiska *. Mandaryni rozumowali, że konieczna jest jedynie obrona lądowa, a zresztą czyż chińskim poddanym nie zabraniano uprawiania jakiegokolwiek handlu morskiego? Tak więc niezależnie od kosztów i wszelkich innych antybodźców kluczowym elementem tego wycofania się Chin był konserwatyzm konfucjańskiego aparatu urzędniczego6, w epoce Mingów dodatkowo umocniony niechęcią do zmian narzuconych wcześniej przez Mongołów. W tej atmosferze „restauracji" wszechwładni urzędnicy zajęci byli troską o zachowanie przeszłości i jej przywracaniem, a nie tworzeniem świetlanej przyszłości, której podstawą miałyby być zamorska ekspansja i handel. Zgodnie z doktryną Konfucjusza już samo prowadzenie wojny było czymś godnym ubolewania, a konieczność posiadania sił zbrojnych wynikała jedynie z obawy przed atakami barbarzyńców i rewoltą wewnętrzną. Niechęci mandarynów do armii (i marynarki) towarzyszył podejrzliwy stosunek do kupców. Akumulacja prywatnego kapitału, praktyka kupowania tanio i sprzedawania drogo, ostentacja kupców-do-robkiewiczów — wszystko to obrażało elitę wykształconych urzędników niemal w takim samym stopniu, w jakim wzbudzało niechęć mas pracujących. Chociaż mandaryni nie chcieli doprowadzić do zahamowania całej działalności rynkowej, to jednak często ingerowali w sprawy poszczególnych kupców, konfiskując ich własność lub zabraniając prowadzenia działalności. Handel zagraniczny musiał budzić u mandarynów jeszcze więcej wątpliwości po prostu dlatego, że było go im trudniej kontrolować. Ta niechęć do handlu i prywatnego kapitału nie pozostawała w sprzeczności z wymienionymi wyżej ogromnymi osiągnięciami technicznymi. Odbudowa w czasach dynastii Ming Wielkiego Muru, rozbudowa systemu kanałów, huty, cesarska marynarka — wszystko to służyło interesom państwa i działo się dlatego, że aparat urzędniczy doradzający cesarzowi uznawał, iż jest to konieczne. Ale tak jak można było przedsięwzięcia te podejmować, tak samo można je było porzucać. Kanałom pozwalano niszczeć, armię pozbawiano możliwości zaopatrywania się w nowy sprzęt, zegary astronomiczne (konstruowane około 1090 r.) popadały w zapomnienie, huty stopniowo prze- * W ostatnim dziesięcioleciu XVI w. nieco odbudowana chińska marynarka przybrzeżna przez pewien czas udzielała pomocy Koreańczykom w odpieraniu japońskiej inwazji, ale nawet ta kadłubowa flota wkrótce przeżyła schyłek. (Przypis autora). stawano wykorzystywać. Nie były to jedyne hamulce wzrostu gospodarczego. Stosowanie druku ograniczono do publikacji prac naukowych, nie wykorzystywano go do upowszechniania wiedzy praktycznej, a tym bardziej do krytyki społecznej. Zaprzestano używania papierowego pieniądza. Chińskim miastom nigdy nie zezwolono na taką autonomię, z jakiej korzystały miasta Zachodu; w Chinach nie było żadnego mieszczaństwa ani niczego, co termin ten implikuje, kiedy więc przenosił się dwór cesarza, wraz z nim musiało się też przenieść miasto stołeczne. Pozbawione zachęty ze strony władz, handel i inne rodzaje przedsiębiorczości nie mogły rozkwitać, a jeśli nawet ktoś się bogacił, to skłonny był wydawać raczej na zakup ziemi i zdobywanie wykształcenia niż na inwestycje protoprzemysłowe. Podobnie zakaz zamorskiego handlu i rybołówstwa likwidował potencjalny bodziec ekspansji gospodarczej. Ten handel zagraniczny, do jakiego jednak dochodziło w następnych stuleciach z Portugalczykami i Holendrami, obejmował tylko towary luksusowe (chociaż z pewnością często zdarzało się, że odstępowano od tej zasady) i kontrolowany był przez przedstawicieli władz. W konsekwencji w czasach dynastii Ming Chiny były krajem znacznie słabszym i mniej przedsiębiorczym niż cztery wieki wcześniej — w czasach dynastii Sung. Za dynastii Ming następował oczywiście postęp w metodach uprawy ziemi, ale po pewnym czasie nawet ta intensywniejsza gospodarka rolna i uprawa gorszych ziem z coraz większym trudem nadążały za przyrostem ludności. Ten ostatni zaś miały hamować jedynie — zgodnie z teorią Malthusa — bardzo trudne do opanowania zarazy, powodzie i wojny. Nawet zastąpienie dynastii Ming po 1644 r. przez energiczniejszych Mandżurów nie irtogło powstrzymać stałego względnego upadku Chin. Podsumowaniem tej opowieści może być fakt następujący. W 1736 r. — dokładnie wtedy, kiedy zaczęła przeżywać boom huta Abrahama Darby'ego w Coalbrookdale — zostały ostatecznie wygaszone wielkie piece i koksownie Honanu i Hopej. Czasy ich wielkości przypadły na okres wcześniejszy od wylądowania Wilhelma Zdobywcy pod Hastings. Miały one wznowić produkcję dopiero w XX w. Świat muzułmański Nawet pierwsi europejscy żeglarze, którzy odwiedzili Chiny w początku XVI w., mimo że pozostawali pod wrażeniem ich rozmiarów, liczby ludności i bogactwa, mieli możność zaobserwować, że był to kraj zwrócony do środka. Spostrzeżenie takie z pewnością nie mogłoby się wówczas odnosić do Imperium Osmańskiego, przeżywającego właśnie okres ekspansji i stanowiącego — z racji swej bliskości geograficznej — dużo większe zagrożenie dla chrześcijaństwa. Jeśli rozpatrywać rzecz z szerszej perspektywy historycznej i geograficznej, to uczciwość nakazuje stwierdzić, że w istocie w XVI w. to właśnie państwa muzułmańskie były na arenie światowej siłą dokonującą najszybszej ekspansji. Nie tylko parła na Zachód osmańska Turcja, również dynastia Safawidów w Persji przeżywała rozkwit sił, dobrobytu i kultury — zwłaszcza za panowania Ismaila I (1502—1524) i Abbasa I Wielkiego (1587—1628); łańcuch silnych chanatów muzułmańskich nadal kontrolował stary jedwabny szlak, wiodący przez Kaszgar i Turfan do Chin; dość podobny łańcuch państw muzułmańskich — takich jak Bornu, Sokoto i Timbuktu — istniał w Afryce Zachodniej; w początku XVI w. siły muzułmańskie obaliły cesarstwo hinduskie na Jawie; w 1526 r. król Kabulu, Babar, wkraczając do Indii odwiecznym szlakiem zdobywców — od północnego zachodu — ustanowił imperium Mogołów. Chociaż to panowanie nad Indiami było początkowo dość niepewne, skonsolidował je wnuk Babara, Akbar (1556—1605), który wyrąbał dla siebie imperium północnoindyjskie rozciągające się od Beludżystanu na zachodzie po Bengal na wschodzie. Przez cały wiek XVII spadkobiercy Akbara parli dalej na południe, walcząc z hinduskimi Marathami, a jednocześnie od morza wkraczali na Półwysep Indyjski — oczywiście znacznie mniejszymi siłami — Holendrzy, Brytyjczycy i Francuzi. Do tej ekspansji politycznej władzy muzułmanów należy dodać ogromny wzrost liczby wyznawców islamu w Afryce i w Indiach. W zestawieniu z tym procesem prozelicka działalność misji chrześcijańskich wygląda blado. Największe zagrożenie muzułmańskie dla wczesnonowożytnej Europy stanowili oczywiście Turcy osmańscy, ściślej: ich wspaniała armia rozporządzająca ówcześnie najlepszym sprzętem oblężniczym. Już w początku XVI w. tureckie panowanie rozciągało się od Krymu (na którym Turcy zdobyli genueńskie placówki handlowe) i Morza Egejskiego (na którym demontowali Republikę Wenecką) do Lewantu. W 1516 r. wojska osmańskie zdobyły Damaszek, w roku następnym wkroczyły do Egiptu, pokonując mameluków dzięki użyciu dział. Przeciąwszy w ten sposób korzenny szlak, wiodący z Indii, wojska te ruszyły wzdłuż Nilu, a przez Morze Czerwone dotarły do Oceanu Indyjskiego, przeciwstawiając się tam Portugalczykom. Lęk, jaki to wzbudziło w żeglarzach z Półwyspu Pirenejskiego, był jednak niczym w porównaniu z przerażeniem, jakie armie tureckie budziły we władcach i ludach wschodniej i południowej Europy. Turcy opanowali już Bułgarię i Serbię, mieli przeważające wpływy na Wołoszczyźnie i wokół całego Morza Czarnego, a po ofensywie na południe przeciwko Egiptowi i Arabii znowu zaczęli pod rządami Sulejmana (1520—1566) napierać na Europę. Węgry — wówczas wielki wschodni bastion chrześcijaństwa — nie zdołały się dłużej opierać armiom tureckim i padły po bitwie pod Mohaczem, stoczonej w 1526 r.; tak się złożyło, że w tym samym roku Babar odniósł zwycięstwo pod Panipatem, ustanawiając Imperium Mogołów. Czy całą Europę miał wkrótce spotkać los Indii Północnych? W 1529 r., kiedy Turcy przystąpili do oblężenia Wiednia, niektórzy ludzie z pewnością uważali, że istnieje taka możliwość. W rzeczywistości nastąpiła stabilizacja linii podziału na Węgrzech północnych i Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego ocalało. Od tej pory jednak Turcy stanowili nieustanne niebezpieczeństwo i naporu ich wojsk nie można było lekceważyć. Nawet jeszcze w 1683 r. znowu oblegali Wiedeń7. Pod wieloma względami niemal równie niepokojąca była ekspansja osmańskiej potęgi morskiej. Podobnie jak chan Kubilaj w Chinach, Turcy zbudowali flotę tylko po to, by osłabić nadmorską twierdzę wroga — Konstantynopol. Sułtan Mehmed zorganizował morską blokadę tego miasta, wykorzystując w tym celu wielkie galeasy i setki mniejszych statków, by ułatwić szturm na miasto w 1453 r. Potem tę znakomitą flotę wykorzystano do operacji na Morzu Czarnym, w napaści na Syrię i Egipt, oraz w całej serii starć z Wenecją o panowanie nad Wyspami Egejskimi, nad Rodos, Kretą i Cyprem. W XVI w. siły morskie Wenecji, Genui i Habsburgów przez parę dziesięcioleci utrzymywały marynarkę osmańską w bezpiecznej odległości, ale w połowie owego wieku okręty muzułmanów operowały wzdłuż całego wybrzeża północ-noafrykańskiego i dokonywały nagłych ataków na porty Włoch, Hiszpanii i Ba-learów. Na przełomie 1570—1571 r. Turcy — zanim ich ekspansji nie powstrzymała bitwa pod Lepanto — zdołali zająć Cypr8. Imperium Osmańskie było oczywiście czymś więcej niż samą tylko machiną wojskową. Dokonująca podbojów elita Imperium Osmańskiego ustanowiła (podobnie jak dynastia mandżurska w Chinach) jedność urzędowej wiary, kultury i języka na obszarze większym od Imperium Rzymskiego, zamieszkanym przez ogromną liczbę podległych jej ludzi. Przed 1500 r. islam przez całe wieki wyprzedzał pod względem kultury i techniki Europę. Miasta muzułmańskie były duże, dobrze oświetlone i skanalizowane, a niektóre z nich miały uniwersytety, biblioteki i niezwykle piękne meczety. Muzułmanie przodowali w matematyce, kartografii, medycynie i wielu innych dziedzinach nauki, a także w wielu dziedzinach techniki, młynarstwie, odlewaniu dział, budowie latarni morskich, hodowli koni. System rekrutowania przyszłych janczarów spośród młodzieży chrześcijańskiej krajów bałkańskich pozwolił stworzyć jednolite, oddane władcy wojsko. Tolerancja rasowa sprawiła, że w służbie sułtana znalazło się wielu utalentowanych Greków, Żydów i przedstawicieli szlachty wielu krajów — podczas oblężenia Konstantynopola odlewaniem dział kierował w wojskach Mehmeda pewien Węgier. Pod rządami zwycięskich wodzów, takich jak Sulejman I, silny aparat urzędniczy nadzorował 14 min poddanych — w tym samym czasie Hiszpania liczyła 5 min, Anglia zaś zaledwie 2,5 min mieszkańców. Stambuł w okresie szczytowego rozkwitu był największym miastem Europy — w 1600 r. liczył ponad 500 000 mieszkańców. Osmańska Turcja jednak również zaczęła kuleć, obracać się do wewnątrz i tracić szansę odgrywania w świecie dominującej roli — ale to wszystko stało się wyraźne dopiero w sto lat po uderzająco podobnym schyłku dynastii Ming. Można by dowodzić, że ten proces chylenia się ku upadkowi był w pewnej mierze naturalną konsekwencją poprzednich sukcesów: armia osmańska, nawet świetnie administrowana, była zdolna do obrony długich granic państwa, ale trudno jej było prowadzić dalszą ekspansję bez ogromnych kosztów zarówno w ludziach, jak i w pieniądzu; a imperializm osmański — w przeciwieństwie do hiszpańskiego, holenderskiego i później angielskiego — niewiele zapewniał korzyści gospodarczych. W drugiej połowie XVI w. imperium przejawiało już oznaki nadmiernego rozciągnięcia sił strategicznych — ogromna armia stacjonowała w Europie Środkowej, kosztowna flota operowała na Morzu Śródziemnym, wojska zaangażowane były w Afryce Północnej, na wyspach Morza Egejskiego, na Cyprze i w rejonie Morza Czerwonego, Krym zaś wymagał posiłków wobec wzrostu potęgi Rosji. Nawet na flance bliskowschodniej nie było spokoju, ponieważ w świecie muzułmańskim nastąpił katastrofalny rozłam, kiedy szyici, mający główną bazę w Iraku, a potem także w Persji, zakwestionowali obowiązujące dotąd praktyki i nauki sun-nickie. Chwilami sytuacja przypominała ówczesne wojny religijne w Niemczech, sułtan mógłby więc utrzymać swą dominującą pozycję tylko pokonując siłą szyickich odstępców. Graniczące z Turcją szyickie królestwo perskie pod rządami Abbasa I Wielkiego gotowe było jednak wejść w sojusze przeciwko Turkom osmańskim z państwami europejskimi — tak jak Francja współdzia- łała z „niewiernymi" Turkami przeciwko Cesarstwu Rzymskiemu Narodu Niemieckiego. Wobec tak licznych przeciwników Imperium Osmańskie mogłoby kontynuować swą ekspansję tylko pod warunkiem, że miałoby wybitnego przywódcę, tymczasem po 1566 r. miało ono kolejno trzynastu nieudolnych sułtanów. Wrogowie zewnętrzni i osobiste przywary władców nie tłumaczą jednak wszystkiego. Cały system — jak niegdyś w Chinach w epoce Mingów — coraz silniej odczuwał ujemne skutki centralizmu, despotyzmu i surowo ortodoksyjnej postawy wobec inicjatywy, odmienności myślenia oraz handlu. Sułtan głupiec mógł sparaliżować Imperium Osmańskie w stopniu, w jakim nigdy nie zdołałby sparaliżować całej Europy żaden papież ani żaden rzymski cesarz narodu niemieckiego. Pozbawione wyraźnych dyrektyw z góry — arterie biurokracji sztywniały. Aparat urzędniczy wybierał raczej konserwatyzm niż zmiany i dławił innowacje. Kres po 1550 r. ekspansji terytorialnej i związany z nim brak łupów wraz z ogromnym wzrostem cen sprawiły, że janczarowie zaczęli grabić kraj. Kupcy i przedsiębiorcy (niemal bez wyjątku cudzoziemcy), których działalność spotykała się przedtem z zachętą, teraz zaskakiwani byli coraz to nowymi podatkami, a nawet po prostu zabierano im ich mienie. Stale rosnące daniny rujnowały handel i powodowały wyludnienie miast. Najgorszy był chyba jednak los chłopów — ich ziemia i żywy inwentarz padały łupem żołnierzy. W miarę pogarszania się sytuacji również cywilni przedstawiciele władzy zaczęli zajmować się grabieżą, domagając się łapówek i konfiskując zapasy towarów. Koszty wojny i skutki przerwania handlu z Azją podczas walk z Persją jeszcze bardziej wzmogły rozpaczliwe poszukiwanie przez rząd nowych źródeł dochodów, a to z kolei zwiększało władzę pozbawionych skrupułów dzierżawców podatków9. Zaciekłość reakcji na wyzwanie religijne rzucone przez szyitów była z jednej strony odbiciem, a z drugiej — zapowiedzią usztywnienia stanowiska władz wobec wszelkiej wolnej myśli. Zabroniono posiadania pras drukarskich, ponieważ mogły one służyć do rozpowszechniania niebezpiecznych poglądów. Koncepcje gospodarcze były wciąż bardzo prymitywne: popierano dążenie cechów do hamowania innowacji i przeciwdziałania pojawianiu się „kapitalistycznych" producentów; wzmogła się krytyka kupców z pozycji religijnych. Turcy, odnosząc się z pogardą do koncepcji i praktyk europejskich, nie przyjęli też nowszych metod zwalczania chorób zakaźnych. W rezultacie groźne epidemie pochłaniały tu więcej ofiar niż w innych krajach. Ulegając naprawdę zdumiewającemu atakowi obskurantyzmu, pewien oddział janczarów zburzył w 1580 r. państwowe obserwatorium astronomiczne, twierdząc, że to właśnie ono wywołało zarazę10. W istocie, siły zbrojne stały się bastionem konserwatyzmu. Janczarowie — mimo iż zauważyli, że wojska europejskie używają nowych rodzajów broni, i mimo iż zdarzało im się z tego powodu przegrywać — nie kwapili się do modernizacji armii. Nie zastąpili swych masywnych armat lżejszymi działami z lanego żelaza. Po klęsce pod Lepanto nie przystąpili do budowy większych okrętów, takich, jakie mieli Europejczycy. Na południu muzułmańskim flotyllom wydano po prostu rozkaz, by trzymały się spokojniejszych wód Morza Czerwonego i Zatoki Perskiej, uchylając się w ten sposób od budowy statków zdolnych — na wzór portugalskich — do żeglowania po oceanie. Być może decyzje te dałyby się częściowo wytłumaczyć względami technicznymi, pewną rolę odegrał jednak również konserwatyzm kultu- rainy i techniczny (w przeciwieństwie do Turków nieregularne siły korsarzy berberyjskich zaczęły bardzo szybko stosować nowy typ okrętu — fregatę). Sformułowane wyżej uwagi o konserwatyzmie można by w takim samym, a może nawet większym stopniu odnieść do Imperium Mogołów. Imperium w szczytowym momencie rozwoju — mimo swych rozmiarów, mimo geniuszu wojskowego niektórych władców, mimo wspaniałości ich dworu, mistrzostwa rzemieślników, zaspokajających luksusowe potrzeby, a nawet mimo wysokiego stopnia rozwoju sieci bankowej i kredytowej — było wewnętrznie słabe. Muzułmańska elita, która podbiła kraj, stanowiła szczyt społeczeństwa składającego się z ogromnej masy żyjących w nędzy chłopów, wyznających w większości hinduizm. W samych miastach było bardzo dużo kupców, rynki roiły się od ludzi, a stosunek hinduskich ludzi interesu do wytwórczości, spraw handlu i kredytu można by uznać za świetny przykład etyki protestanckiej opisanej przez Webera. W tym obrazie przedsiębiorczego społeczeństwa — które właśnie gotowe było do „startu" gospodarczego, gdy padło ofiarą brytyjskiego imperializmu — widnieją też punkty bardzo ponure, liczne rodzime czynniki hamujące rozwój Indii. Już sama sztywność rozmaitych tabu narzucanych przez hinduizm utrudniała modernizację: nie wolno było zabijać gryzoni i owadów, a więc marnowało się dużo żywności; obyczaje dotyczące postępowania z odpadkami i ekskrementami prowadziły do permanentnego utrzymywania się warunków sprzecznych z wymogami higieny i bardzo sprzyjających szerzeniu się dżumy; system kastowy dławił inicjatywę, wpajał rytuały i ograniczał działanie rynku. A ponieważ bramińscy kapłani wywierali ogromny wpływ na lokalnych władców, cały ten obskurantyzm szerzył się na najwyższych szczeblach społeczeństwa. Wszelkie próby wprowadzenia radykalnych zmian natrafiały na najgłębsze hamulce społeczne. Nic dziwnego, że w okresie późniejszym wielu Brytyjczyków, najpierw grabiąc Indie, a potem próbując nimi rządzić zgodnie z zasadami utylitaryzmu, w końcu opuściło je z uczuciem, że wciąż stanowią one dla nich tajemnicę ". Rządy Mogołów trudno jednak porównywać z administrowaniem kraju przez Indian Civil Service. Wspaniałe dwory były ośrodkami tak wystawnej konsumpcji, że nawet Król Słońce w Wersalu mógłby ją uznać za nadmiernie zbytkowną. Te tysiące służących i pieczeniarzy, te ekstrawaganckie stroje i klejnoty, haremy i menażerie oraz niezliczone szeregi straży pałacowej można było opłacić tylko poprzez stworzenie mechanizmu systematycznej grabieży. Poborcy podatkowi, od których ich panowie domagali się dostarczania ustalonych kwot, bezlitośnie łupili zarówno chłopów, jak i kupców. Pieniądze musiały wpływać niezależnie od tego, jaki był stan plonów czy handlu. Grabież taka nie podlegała żadnym prawnym — ani jakimkolwiek innym, jeśli nie liczyć buntów — ograniczeniom, nic więc dziwnego, że system podatkowy nazywano żarłocznym. W zamian za tę kolosalną coroczną daninę ludność nie otrzymywała prawie niczego. Komunikacja niemal się nie poprawiała, nie istniał też żaden ustalony tryb pomocy na wypadek głodu, powodzi czy zarazy — klęsk, które zdarzały się dosyć regularnie. W porównaniu z tym wszystkim dynastia Ming sprawia wrażenie dobrotliwej i niemal postępowej. Imperium Mogołów musiało upaść, ponieważ było mu coraz trudniej stawić czoło Marathom na południu, Afganom na północy i w końcu Kompanii Wschodnioindyjskiej. W rzeczywistości jednak przyczyny jego rozkładu miały w znacznie większej mierze charakter wewnętrzny niż zewnętrzny. Dwaj outsiderzy —• Japonia i Rosja W XVI w. istniały jeszcze dwa inne państwa, które — chociaż rozmiarami i liczbą ludności znacznie ustępowały imperiom Mingów, Osmanów i Mogołów — dawały dowody konsolidacji politycznej i wzrostu gospodarczego. Na Dalekim Wschodzie zaczęła się wysuwać do przodu Japonia, i to właśnie wtedy, gdy rozpoczęła się atrofia jej wielkiego sąsiada — Chin. Geografia zapewniła Japończykom (podobnie jak Brytyjczykom) podstawowy atut strategiczny — wyspiarstwo dawało ochronę przed najazdem lądowym, której nie miały Chiny. Odstęp dzielący wyspy japońskie od kontynentu azjatyckiego nie był jednak nie do pokonania i Japonia swą kulturę i religię przejęła w znacznej mierze od sąsiadującej z nią dużo starszej cywilizacji. Ale gdy Chiny rządzone były przez ujednolicony aparat urzędniczy, w Japonii władza była w rękach panów feudalnych mających oparcie w klanach, a cesarz był tylko figurantem. Istniejące w XIV w. rządy scentralizowane zostały potem zastąpione przez nieustanne spory między klanami, przypominające waśnie klanów szkockich. Nie stwarzało to idealnych warunków handlowi, ale i nie uniemożliwiało działalności gospodarczej, która osiągnęła znaczne rozmiary. Na morzu — podobnie jak na lądzie — przedsiębiorcy musieli nieustannie wojować z raubritterami i uzbrojonymi awanturnikami, którzy węszyli zyski we wschodnioazjatyckim handlu morskim. Japońscy piraci grabili wybrzeża Korei i Chin, a jednocześnie inni Japończycy z zadowoleniem zaczęli wykorzystywać szansę wymiany dóbr z przybyszami z Zachodu — Portugalczykami i Holendrami. Europejskie towary i chrześcijańscy misjonarze przenikali do wnętrza Japonii dużo łatwiej niż do trzymającego się z dala od cudzoziemców samowystarczalnego cesarstwa Mingów12. Tę pełną życia, chociaż i pełną zamętu scenę miało wkrótce zmienić coraz szersze wykorzystywanie broni importowanej z Europy. Podobnie jak w innych rejonach świata, władza grawitowała tu w stronę tych jednostek czy grup, które posiadały środki niezbędne do utrzymywania dużej, uzbrojonej w muszkiety armii, i — co najważniejsze — artylerii. Dało to w efekcie konsolidację władzy pod rządami Hideyoshi, którego aspiracje doprowadziły do dwukrotnego podjęcia przez Japonię próby podboju Korei. Próby te skończyły się niepowodzeniem i kiedy w 1598 r. umarł Hideyoshi, krajowi znowu groziły walki wewnętrzne. Po paru jednak latach cała władza została skonsolidowana w rękach leyasu i innych shógunów z rodu Tokugawa. Tym razem nie udało się już obalić scentralizowanych rządów wojskowych. Japonia pod rządami rodu Tokugawa przypominała pod wieloma względami „nowe monarchie" powstałe na Zachodzie sto lat wcześniej. Istniała jednak istotna różnica — było nią wyrzeczenie się przez shógunat ekspansji zamorskiej, a w istocie, praktycznie biorąc, wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym. W 1636 r. wstrzymano budowę statków oceanicznych i zabroniono Japończykom wyprawiania się na pełne morze. Ograniczono handel z Europejczykami, zezwalając jedynie niektórym statkom holenderskim na zawijanie do portu Nagasaki. Inne statki odpędzano. Wcześniej już z polecenia shógunów bezlitośnie wymordowano właściwie wszystkich chrześcijan (zarówno cudzoziemców, jak i Japończyków). Głównym motywem tych drastycznych posunięć było wyraźne dążenie rodu Tokugawa do zapewnienia sobie niekwestionowanej kontroli nad krajem. Cudzoziemców i chrześcijan uważano za element potencjalnie wywrotowy. Za element taki uważano również innych feudałów, dlatego też wymagano, by spędzali oni połowę roku w stolicy, a podczas drugiej połowy, kiedy wolno im było przebywać w swych majątkach, musieli pozostawiać w Edo (Tokio) swoje rodziny właściwie w roli zakładników. Ta narzucona jednolitość nie zdławiła sama przez się rozwoju gospodarczego, ani też — skoro już o tym mowa — nie przeszkodziła wybitnym osiągnięciom artystycznym. Ogólnonarodowy pokój sprzyjał handlowi, rosły miasta i zwiększała się ogólna liczba ludności. Coraz częściej płacono też za towar pieniądzem, co zwiększało rolę kupców i bankierów. Tym ostatnim jednak nigdy nie pozwolono uzyskać tak silnej pozycji społecznej i politycznej, jak we Włoszech, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Japończycy byli też najwyraźniej niezdolni do przyswajania sobie nowych technik i nowych metod przemysłowych stosowanych za granicą. Shógunat Tokugawa — podobnie jak dynastia Ming — świadomie postanowił niemal całkowicie odizolować się od reszty świata. Być może nie zahamowało to samego rozwoju gospodarczego w Japonii, ale osłabiło względną siłę japońskiego państwa. Samuraje pędzili życie pełne rytuałów i nudy. Z pogardą wyrzekali się handlu, nie mogli podróżować i nosić broni — z wyjątkiem sytuacji, w których nakazywały to względy ceremonialne — towarzyszyli więc jedynie swoim władcom. Cały system wojskowy trwał przez dwa stulecia w absolutnie skostniałych formach i kiedy w 1853 r. przybyły słynne „czarne okręty" komodora Perry'ego, przerażony rząd Japonii niewiele mógł uczynić poza wyrażeniem zgody na żądania Amerykanów dotyczące zaopatrywania się w węgiel i korzystania z portów. W początkowym okresie konsolidacji i rozwoju Rosja pod pewnymi względami przypominała — jak się wydaje — Japonię. Pod względem geograficznym oddalona od Zachodu — częściowo z powodu złej komunikacji, a częściowo dlatego, że okresowe starcia z Litwą, Polską, Szwecją i Imperium Osmańskim uniemożliwiały ruch na nielicznych istniejących szlakach komunikacyjnych — była jednak pod głębokim wpływem europejskiego dziedzictwa, w którym niepoślednią rolę odegrał rosyjski Kościół prawosławny. Co więcej, to właśnie z Zachodu nadeszło — w postaci muszkietów i dział — rozwiązanie głównego problemu Rosji — zagrożenia ze strony jeźdźców nadciągających z równin Azji. Rozporządzając nową bronią, Moskwa mogła zapewnić sobie miejsce wśród „imperiów prochu strzelniczego" i dzięki temu dokonywać ekspansji. Zważywszy, że takie samo uzbrojenie mieli też Szwedzi i Polacy, parcie na Zachód było trudne, ale broń palna bardzo ułatwiła wyprawy kolonialne przeciwko plemionom i chanatom na południu i wschodzie. W 1556 r. wojska rosyjskie dotarły do Morza Kaspijskiego. Tej ekspansji wojskowej towarzyszyły — a często nawet ją przesłaniały — wyprawy podróżników i pionierów nieustannie zapuszczających się na wschód od Uralu, poprzez Syberię, aż do wybrzeży Pacyfiku, do którego dotarli w 1638 r.18 Mimo owej z trudem zdobytej przewagi wojskowej nad mongolską konnicą wzrost rosyjskiego imperium nie był ani łatwy, ani pewny. Im więcej podbijano ludów, tym bardziej wzrastało prawdopodobieństwo wewnętrznych rozłamów i buntów. Dochodziło często do niepokojów wśród samych bojarów — nawet po czystce, jaką przeprowadził wśród nich Iwan Groźny. Tatarski chanat na Krymie był nadal potężnym nieprzyjacielem — jego wojska złupiły Moskwę w 1571 r., a chanat utrzymał swą niezależność aż do późnych lat XVIII w. Jeszcze gorsze niebezpieczeństwo groziło z zachodu. Na przykład od 1608 r. do 1613 r. Moskwę okupowali Polacy. Słabością Rosji było też to, że mimo pewnych zapożyczeń z Zachodu była wciąż zacofana pod względem technicznym i niedostatecznie rozwinięta pod względem gospodarczym. Częściowo było to spowodowane ekstremalnymi warunkami klimatycznymi i złym stanem komunikacji, ale odegrały tu też rolę istotne wady systemu społecznego: militarny absolutyzm carów, monopol Kościoła prawosławnego na oświatę, przekupstwo i nieobliczalność urzędników oraz poddaństwo chłopów nadające rolnictwu charakter feudalny i statyczny. Mimo jednak tego względnego zacofania i mimo różnych niepowodzeń Rosja nadal dokonywała ekspansji, narzucając zdobytym terytoriom te same autokratyczne rządy za pomocą siły wojskowej, które niegdyś skłoniły do posłuszeństwa samych Rosjan. Zapożyczenia z Europy były dostatecznie duże, by zapewniło to reżimowi siłę wojskową niezbędną do utrzymania się przy władzy, natomiast zdecydowanie przeciwstawiano się wszelkiej rozumianej na modłę zachodnią „modernizacji" życia społecznego i politycznego. Cudzoziemców oddzielano od ludności rdzennej, by uniemożliwić im wywieranie wywrotowego wpływu. W przeciwieństwie do innych ustrojów despotycznych, omawianych w tym rozdziale, imperium carów miało przetrwać, a w pewnym momencie Rosja miała stać się światowym mocarstwem. W 1500 r., a nawet jeszcze w 1650 r., bynajmniej nie było to oczywiste dla wielu Francuzów, Holendrów i Anglików mających o władcy Rosji mniej więcej takie samo pojęcie jak o legendarnym Presterze Johnie * 14. „Cud europejski" " Dlaczego to właśnie wśród rozproszonych i stosunkowo mało cywilizowanych ludów zamieszkujących zachodnią część masywu euroazjatyckiego rozpoczął się niepowstrzymany proces rozwoju gospodarczego i wynalazczości technicznej, który zapewnił im trwałą rolę światowego przywódcy politycznego i wojskowego? Uczeni i badacze przez stulecia szukali odpowiedzi na to pytanie, ta książka przedstawia więc jedynie syntezę zgromadzonej już wiedzy na ten temat. Podsumowanie, choć z konieczności upraszczające, ma jednak tę zaletę, że ujawnia główne wątki rozumowania przepajającego niniejszą pracę: po pierwsze chodzi o proces dynamiczny, napędzany głównie przez postęp gospodarczy i techniczny, chociaż czynniki te współdziałają i współoddzia-ływają z innymi zmiennymi, takimi jak struktura społeczna, geografia, a niekiedy zwykły przypadek; po drugie, jeśli chce się zrozumieć bieg polityki światowej, musi się skupić uwagę raczej na czynnikach materialnych i długofalowych niż na kaprysach polityków i nieustannych zwrotach dokonujących się w dyplomacji i polityce; i po trzecie, potęga jest rzeczą względną, dającą się opisywać i mierzyć jedynie na podstawie częstego porównywania różnych państw i różnych społeczeństw. * Mityczny średniowieczny kapłan chrześcijański, który był jakoby władcą ogromnego imperium umieszczanego początkowo w Azji Środkowej, potem zaś utożsamianego z Etiopią. W Polsce znany jako Jan Prezbiter, Pop Jan, a ostatnio także po prostu Ksiądz Jan. (Przypis tłumacza). Kiedy się patrzy na mapę światowych „ośrodków władzy" w XVI w. (patrz: mapa l i mapa 2), natychmiast rzuca się w oczy polityczne rozbicie Europy. Nie jest to stan rzeczy przypadkowy ani chwilowy — taki, do jakiego dochodziło na krótko w Chinach po upadku jednego cesarstwa, zanim następna dynastia zdołała skupić w ręku wszystkie nici scentralizowanej władzy. Europa była zawsze rozczłonkowana politycznie, nawet mimo usilnych prób zmiany tego stanu rzeczy podejmowanych przez Rzymian, którzy jednak nie zdołali posunąć swych podbojów dużo bardziej na północ od Renu i Dunaju. Po upadku Rzymu przez tysiąc lat podstawowe jednostki władzy politycznej były małe i miały wpływ lokalny w przeciwieństwie do religii i kultury chrześcijańskiej, które dokonywały nieustannej ekspansji. Zdarzające się od czasu do czasu przypadki koncentracji władzy — na przykład przez Karola Wielkiego na Zachodzie lub przez Ruś Kijowską na Wschodzie — były zjawiskami chwilowymi, którym kładły kres zmiana władcy, bunt wewnętrzny lub inwazja z zewnątrz. To zróżnicowanie polityczne Europa zawdzięcza głównie geografii. Nie ma tu ogromnych równin, które mogłyby być błyskawicznie opanowane przez jakieś imperium posiadające silną konnicę. Nie było też rozległych urodzajnych stref nadrzecznych, takich jak wzdłuż Gangesu, Nilu, Tygrysu i Eufratu, Rzeki Żółtej i Jangcy, pozwalających na wyżywienie ciężko pracujących i łatwo dających się podbijać chłopów. Krajobraz Europy był dużo bardziej rozczłonkowany — łańcuchy gór i wielkie puszcze oddzielały od siebie rzadko rozrzucone skupiska ludności w dolinach. Między północą i południem, wschodem i zachodem występowały duże różnice klimatyczne. Wszystko to miało liczne istotne konsekwencje. Przede wszystkim utrudniało ustanowienie jednolitego zwierzchnictwa nawet wodzom potężnym i zdecydowanym na wszystko, a jednocześnie zmniejszało do minimum możliwość podboju przez jakąś siłę zewnętrzną, w rodzaju hord Mongołów. I na odwrót: to zróżnicowanie krajobrazu sprzyjało pojawianiu się i utrwalaniu władzy zdecentralizowanej. Od czasu upadku Rzymu lokalne królestwa i marchie, klany górskie i nizinne konfederacje miast nadawały mapie Europy wygląd kołdry zszytej ze skrawków najróżnorodniejszych materiałów. Wzór tej kołdry mógł się z biegiem stuleci zmieniać, nigdy jednak nie miała ona jednakowego koloru oznaczającego istnienie zjednoczonego imperium 1S. Zróżnicowany klimat Europy wpływał na zróżnicowanie jej produktów, a to z kolei sprzyjało rozwojowi ich wymiany. Z czasem, w miarę rozwoju stosunków rynkowych, produkty te przewożono rzekami i wycinanymi w lasach szlakami, łączącymi jedne skupiska z drugimi. Przedmiotem handlu były przede wszystkim produkty masowe: drewno, zboże, wino, wełna, śledzie itp. Służył więc on raczej zaspokajaniu potrzeb rosnącej ludności piętnastowiecznej Europy, niż dostarczał luksusowych towarów przewożonych przez wschodnie karawany. W handlu tym kluczową rolę znowu odgrywała geografia, ponieważ wodny transport towarów był dużo bardziej ekonomiczny, a Europa miała wiele spławnych rzek. To, że naokoło były morza, stanowiło dodatkową zachętę do rozwoju szkutnictwa i w późnym średniowieczu kwitł handel morski łączący Bałtyk, Morze Północne, Morze Śródziemne i Morze Czarne. Jak można było przewidzieć, handel ów zakłócały w jakiejś mierze wojny i różne klęski lokalne — takie jak nieurodzaj czy zaraza — ogólnie jednak biorąc, stale się rozszerzał, zwiększając dobrobyt Europy, wzbogacając jadłospis jej L z X * fe a o & l •g PH mieszkańców i powodując powstawanie nowych ośrodków bogactwa — miast hanzeatyckich i włoskich. Regularna wymiana towarów dokonywana na duże odległości sprzyjała z kolei rozwojowi na skalę międzynarodową systemu listów handlowych, a także systemu kredytowego i bankowego. Już samo istnienie kredytu handlowego, a później także listów gwarancyjnych, jest świadectwem przewidywalności warunków ekonomicznych, z którą prywatni kupcy nigdzie na świecie nie mieli do czynienia, albo spotykali się z nią bardzo rzadko ". Ponieważ znaczną rolę w tym handlu musiała odgrywać żegluga po burzliwych wodach Morza Północnego i Zatoki Biskajskiej i ponieważ ważnym źródłem żywności i zysków stało się rybołówstwo morskie — stocznie były zmuszone budować wytrzymałe (choć raczej powolne i nieeleganckie) statki zdatne do przewozu dużych ładunków i poruszane wyłącznie siłą wiatru. Chociaż z czasem zaczęto je wyposażać w większą liczbę masztów i żagli, a ich ster przesunięto do tyłu, co zwiększyło zdolność manewrowania, północnomorskie kogi — i statki, które je później zastępowały — mogły nadal sprawiać gorsze wrażenie od lżejszych jednostek żeglujących po Morzu Śródziemnym i Oceanie Indyjskim, ale na dłuższą metę miały okazać swą wyraźną nad nimi przewagę ł8. Ten zdecentralizowany i w dużej mierze przez nikogo nie nadzorowany rozwój handlu i kupiectwa, portów i rynków miał ogromne konsekwencje polityczne i społeczne. Przede wszystkim tego rozwoju gospodarczego nie można już było w żaden sposób całkowicie zahamować. Nie znaczy to, by pojawienie się sił rynkowych nie zaniepokoiło wielu ludzi znajdujących się u władzy. Panowie feudalni, podejrzliwie odnoszący się do miast jako do ośrodków fermentu myślowego i możliwego schronienia dla zbiegłych chłopów pańszczyźnianych, często próbowali ograniczać ich przywileje. Podobnie jak w innych rejonach świata, kupców często łupiono — zabierano ich towary i zagarniano' własność. Wypowiedzi papieży na temat lichwy pod wieloma względami przypominały konfucjańską niechęć do pośredników i lichwiarzy. Faktem podstawowym było jednak to, że w Europie nie istniała żadna jednolita władza mogąca efektywnie zahamować taką czy inną odmianę rozwoju gospodarczego. Nie było żadnego centralnego rządu, który przez zmianę priorytetów mógłby spowodować wzrost lub upadek jakiejś konkretnej działalności gospodarczej. Nie było żadnego systematycznego i powszechnego ograbiania kupców i przedsiębiorców przez poborców podatkowych, które tak opóźniało rozwój gospodarczy Indii za Mogołów. By przytoczyć tylko jeden jaskrawy przykład: w warunkach rozbicia politycznego Europy w czasach reformacji było rzeczą nie do pomyślenia, by wszyscy uznali wprowadzony w 1494 r. przez papieża podział całego-świata zamorskiego na strefę hiszpańską i strefę portugalską, a jeszcze trudniej sobie wyobrazić, by jakiś dekret zabraniający handlu zagranicznego (podobny do wydanych w Chinach przez dynastię Ming i w Japonii — dynastię Tokugawa) mógł mieć jakikolwiek skutek. Faktem jest, że w Europie zawsze byli jacyś książęta i możnowładcy gotowi tolerować kupców i ich obyczaje, nawet jeśli inni władcy ich łupili i wypędzali. Świadectwa historyczne wykazują, że uciskani kupcy żydowscy, doprowadzeni do ruiny flamandzcy włókiennicy i prześladowani hugenoci przenosili się gdzie indziej, zabierając ze sobą swe umiejętności. Nadreński baron, który obkładał wędrownych kupców nadmiernymi podatkami, przekonał się, że szlaki handlowe zmieniły kierunek, a wraz z nimi zniknęły dochody, jakie z nich czerpał. Monarcha, który odmówiłby spłaty swych długów, miałby ogromne trudności z zaciągnięciem pożyczki w momencie zagrożenia kolejną wojną, kiedy trzeba szybko znaleźć pieniądze na wyposażenie armii i marynarki. Bankierzy, handlarze bronią i rzemieślnicy byli członkami społeczeństwa odgrywającymi rolę podstawową, a nie peryferyjną. Stopniowo i w sposób nierówny większość rządów europejskich weszła w symbiozę z gospodarką rynkową, zapewniając jej porządek wewnętrzny w kraju i niearbitralny system prawny (z którego korzystali także cudzoziemcy) i mając — w postaci podatków — udział w rosnących zyskach z handlu. Na długo przedtem, zanim ukuł te słowa Adam Smith, władcy niektórych społeczeństw zachodnioeuropejskich zrozumieli, że „by wynieść kraj z warunków najgorszego barbarzyństwa do opływania w najwyższe dostatki, trzeba niewiele więcej prócz pokoju, niskich podatków i znośnego wymiaru sprawiedliwości..." " Od czasu do czasu jacyś mniej pojętni władcy — hiszpańscy zarządcy Kastylii czy któryś z Burbonów zasiadających na tronie francuskim — zarzynali kurę znoszącą złote jaja, ale wkrótce dla wszystkich, z wyjątkiem zupełnych ślepców, stawało się oczywiste, że daje to w efekcie spadek bogactwa, a w konsekwencji także osłabienie potęgi wojskowej. Przypuszczalnie jedynym czynnikiem, który mógłby doprowadzić do centralizacji władzy, byłoby osiągnięcie przez jakieś jedno państwo takiego przełomu w rozwoju broni palnej, który przytłoczyłby i przeraził wszystkich przeciwników. W warunkach przyspieszonego rozwoju gospodarczego i technicznego, jakie wystąpiły w piętnastowiecznej Europie po tym, jak jej ludność otrząsnęła się po skutkach „czarnej śmierci", i kiedy we Włoszech nastąpił rozkwit renesansu, bynajmniej nie było to niemożliwe. To właśnie w tym długim okresie, od 1450 r. do 1600 r., w innych częściach świata — jak odnotowałem już wyżej — powstały „imperia prochowe". Wielkie Księstwo Moskiewskie, Japonia Tokugawów czy Indie Mogołów są świetnymi przykładami wielkich państw utworzonych przez władców rozporządzających bronią palną i artylerią i przez to zdolnych zmusić do posłuszeństwa wszystkich rywali. Ponieważ w średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europie wynalazków z dziedziny techniki wojennej dokonywano częściej niż gdzie indziej, nie było rzeczą niewyobrażalną, że jakiś przełom tego typu mógłby umożliwić któremuś narodowi zdobycie dominacji nad rywalami. Występowały nawet oznaki zapowiadające koncentrację potęgi militarnej20. We Włoszech wprowadzenie •oddziałów kuszników, osłanianych w potrzebie przez żołnierzy uzbrojonych w piki, położyło kres epoce konnych rycerzy i towarzyszących im źle wyszkolonych feudalnych świt. Było też jednak jasne, że tylko bogatsze państwa — takie jak Republika Wenecka czy Księstwo Mediolanu — mogły opłacać armię nowego typu dowodzoną przez słynnych kondotierów. Co więcej, gdzieś koło 1500 r. królowie Francji i Anglii zdobyli w swych krajach monopol na posiadanie artylerii, a więc w razie potrzeby mogli zmiażdżyć swego potężnego poddanego, nawet jeśli schronił się on za murami zamku. Czy tendencja taka mogła doprowadzić w końcu do ponadnarodowego monopolu rozciągającego się na całą Europę? Wielu ludzi musiało sobie zadawać to pytanie około 1550 r., obserwując koncentrację ziem i wojsk w rękach cesarza Karola V. Pełniejsze omówienie tej podjętej przez Habsburgów i zakończonej niepowodzeniem próby zdobycia panowania nad Europą przedstawimy w następnym rozdziale. Ogólniejszy powód, dla którego niemożliwością było narzucenie jedności temu kontynentowi, możemy jednak wyłożyć pokrótce już teraz. Podstawową rolę odgrywało zróżnicowanie centrów potęgi gospodarczej i wojskowej. Żadne z włoskich miast-państw nie mogło dążyć do umocnienia swej pozycji nie wywołując interwencji innych, zainteresowanych w utrzymaniu dotychczasowej równowagi. Żadna „nowa monarchia" nie mogła zwiększać swych posiadłości nie pobudzając swych rywali do szukania jakiejś rekompensaty. Kiedy zaś na dobre rozpoczęła się reformacja, do tradycyjnej rywalizacji, dotyczącej równowagi sił, doszły antagonizmy religijne, jeszcze bardziej oddalając perspektywę centralizacji politycznej. Prawdziwe wytłumaczenie sięga jednak nieco głębiej. W końcu z samą rywalizacją i ostrym zwalczaniem się różnych grup mieliśmy do czynienia i w Japonii, i w Indiach, i gdzie indziej — ale sam ten fakt nie przeszkodził im w ostatecznym zjednoczeniu. Europę wyróżniało to, że każda z rywalizujących na jej obszarze sił zdolna była zdobyć dostęp do nowych technik wojskowych, tak że żadne mocarstwo nie miało nigdy decydującej przewagi nad innymi. Tak na przykład każdy, kogo było stać, mógł sobie kupić usługi Szwajcarów lub innych najemników. Nie było też jedynego ośrodka produkcji kusz czy dział. Dotyczyło to zarówno wcześniejszych dział spiżowych, jak i późniejszych, tańszych, z lanego żelaza. Broń tego typu produkowano tam, gdzie były w pobliżu złoża rudy: w okręgu Weald w Wielkiej Brytanii, w Europie Środkowej, w Maladze, w Mediolanie, w Liege, a potem w Szwecji. Podobnie było ze statkami — budowano je w bardzo różnych portach, od Bałtyku do Morza Czarnego, zdobycie więc przez jakiś jeden kraj monopolu na potęgę morską było rzeczą niezwykle trudną, a to z kolei uniemożliwiało podbój i eliminację konkurencyjnych ośrodków produkcji broni leżących za morzem. Stwierdzenie, że istniejący w Europie system oddzielnych państw stanowił poważną przeszkodę dla centralizacji, bynajmniej nie jest tautologią. Ponieważ istniała tu pewna liczba współzawodniczących ze sobą jednostek politycznych, z których większość bądź posiadała środki wojskowe niezbędne do utrzymania niezależności, bądź mogła je zakupić, żadna z tych jednostek nigdy nie mogła dokonać przełomu zapewniającego jej panowanie nad całym kontynentem. O ile takie wzajemne oddziaływanie na siebie państw europejskich, mające za podstawę współzawodnictwo, wyjaśnia — jak się wydaje — dlaczego w tej części świata nie powstało żadne zjednoczone „imperium prochowe", o tyle na pierwszy rzut oka nie widać, jak mogłoby to tłumaczyć systematyczne wznoszenie się Europy do roli światowego przywódcy. Czyż w końcu siły zbrojne nowych monarchii nie sprawiały w 1500 r. wrażenia bardzo małych w zestawieniu z ogromnymi armiami sułtana czy dynastii Ming? Tak było na początku XVI w., a nawet pod pewnymi względami jeszcze w XVII w., lecz w okresie późniejszym przewaga militarna zaczęła się gwałtownie przechylać na stronę Zachodu. By to wyjaśnić, trzeba znowu sięgnąć do sprawy decentralizacji władzy w Europie. Decentralizacja ta zrodziła przede wszystkim pierwsze formy wyścigu zbrojeń miast-państw, a później większych królestw. Zjawisko to miało zapewne w jakiejś mierze korzenie społeczno-ekonomiczne. Z chwilą gdy rywalizujące ze sobą we Włoszech armie przestały się składać z feudalnych rycerzy i ich świt, lecz z pikinierów, kuszników i (oskrzydlającej) kawalerii — opłacanych przez kupców i nadzorowanych przez władze miejskie — stało się rzeczą nieuniknioną, że płacący będą się domagać usług wartych tej zapłaty, i to mimo zabiegów condottieri, którzy robili, co mogli, by nie stać się niepotrzebnymi. Innymi słowy, miasta żądały stosowania takiej broni i takiej taktyki, które zapewniłyby szybkie zwycięstwo i zmniejszyłyby wydatki na wojnę. Podobnie, z chwilą gdy monarchowie Francji zapewnili sobie w końcu XV w. bezpośrednią kontrolę nad „narodową" armią i wzięli ją na swój własny żołd, zaczęło im zależeć na tym, by siła ta zapewniała im rozstrzygające zwycięstwa 21. Na tej samej zasadzie ów wolnorynkowy system nie tylko sprawiał, iż liczni condottieri zmuszeni byli konkurować ze sobą o kontrakty, ale również pobudzał rzemieślników i wynalazców do ulepszania produkowanego sprzętu w celu zapewnienia sobie nowych zamówień. Taką spiralę zbrojeń można już było dostrzec w manufakturach wytwarzających kusze i zbroje na początku XV w., ale w ciągu następnych pięćdziesięciu lat doszły jeszcze eksperymenty z bronią palną. Musimy tu przypomnieć, że kiedy po raz pierwszy zaczęto używać dział, różnice między Zachodem a Azją pod względem konstrukcji i skuteczności armat były bardzo niewielkie. Gigantyczne rury z żelaza zgrzewanego, wystrzeliwujące z ogromnym hukiem kamienne kule, wywierały, rzecz jasna, wielkie wrażenie, a czasami były bronią skuteczną — to właśnie tego typu armat użyli Turcy do bombardowania murów Konstantynopola w 1453 r. Wydaje się jednak, że tylko w Europie występował pęd do wprowadzania nieustannych ulepszeń: nadano prochowi formę ziarna, odlewano dużo mniejsze (ale o równej sile) działa z brązu i ze stopów cyny, doskonalono kształt oraz właściwości lufy i pocisku, sposoby osadzania dział, a później doskonalono lawetę. Wszystko to ogromnie zwiększało siłę i ruchliwość artylerii i zapewniało możliwość zdobycia nawet najpotężniejszej twierdzy, o czym — ku swemu przerażeniu — przekonały się włoskie miasta-pań-stwa, kiedy inwazji na Włochy dokonała w 1494 r. armia francuska, uzbrojona we wspaniałe spiżowe działa. Trudno się więc dziwić, że od wynalazców i uczonych domagano się, by zaprojektowali jakiś kontrśrodek (rzeczą zaś tylko niewiele dziwniejszą jest to, że notatniki Leonardo da Vinci z owego okresu zawierają szkice karabinu maszynowego, prymitywnego czołgu i działa parowego)22. Nie oznacza to, że inne cywilizacje w ogóle nie ulepszały swego uzbrojenia. Niektóre z nich wprowadzały takie ulepszenia albo kopiując je z modeli europejskich, albo skłaniając przybyszów z Europy (na przykład jezuitów w Chinach) do użyczenia im swych umiejętności. Ponieważ jednak rządzący Min-gowie mieli monopol na posiadanie armat i ponieważ prący do przodu przywódcy Rosji, Japonii i Indii szybko zdobyli taki monopol, z chwilą umocnienia się ich władzy bodźce do dokonywania ulepszeń stawały się dużo słabsze. Chiny i Japonia, zwróciwszy się do wewnątrz, zaniedbały rozwój produkcji broni. Muzułmańscy janczarzy, trzymając się kurczowo swych tradycyjnych metod walki, zlekceważyli doskonalenie artylerii, aż stało się za późno, by mogli dorównać w tej dziedzinie uzbrojenia Europie. Dowódcy armii rosyjskiej i armii mogolskiej, mając do czynienia z ludami mniej zaawansowanymi od swych własnych, nie odczuwali palącej potrzeby ulepszania uzbrojenia, ponieważ broń, jaka już była w ich posiadaniu, i tak wzbudzała grozę nieprzyjaciela. Podobnie jak na polu ogólnogospodarczym, tak również w dziedzinie techniki wojskowej Europa, pobudzana przez rozkwit handlu bronią, uzyskała zdecydowaną przewagę nad innymi cywilizacjami i innymi ośrodkami władzy. Należy tu jeszcze wspomnieć o dwu innych konsekwencjach tej spirali zbrojeń. Jedną z nich był pluralizm polityczny Europy, drugą — zdobycie w końcu przez tę część świata panowania na morzach. Pierwsza z tych dwu spraw jest dosyć prosta i nie wymaga dłuższych omówień23. W ciągu ćwierćwiecza od francuskiej inwazji w 1494 r. — a pod pewnymi względami nawet wcześniej — niektórzy Włosi odkryli, że wały ziemne po wewnętrznej stronie murów miejskich mogą znacznie zmniejszyć efekty ostrzału artyleryjskiego. Uderzając w ubitą ziemię kule armatnie nie wykazywały owej siły niszczącej, jaką wywierały na mury. Jeśli owe różnorodne obwałowania uzupełniał od frontu stromy wykop (a później wymyślny system osłoniętych bastionów, z których można było prowadzić krzyżowy ogień muszkietowy i artyleryjski), to dla oblegającej piechoty stanowiły one przeszkodę niemal nie do pokonania. Przywróciło to bezpieczeństwo włoskim miastom-państwom, a przynajmniej tym z nich, które nie uległy obcym zdobywcom i rozporządzały dostatecznie wielkim zasobem siły roboczej, niezbędnym dla wybudowania i obsadzenia takiego kompleksu fortyfikacji. Jak odkryły wkrótce chrześcijańskie garnizony na Malcie i w północnych Węgrzech, dawało to istotny atut armiom uczestniczącym w odpieraniu Turków, przede wszystkim zaś stanowiło przeszkodę w łatwym pokonywaniu buntowników i rywali przez mające nadmierne apetyty mocarstwa — dowiodła tego długotrwałość oblężeń towarzyszących powstaniom w Niderlandach. Zwycięstwa odnoszone w otwartym polu przez znakomitą piechotę hiszpańską nie mogły mieć znaczenia decydującego, skoro nieprzyjaciel rozporządzał silnie ufortyfikowanymi bazami, w których mógł się schronić. Zdobycie władzy dzięki prochowi strzelniczemu przez dynastię Tokugawa w Japonii czy Akbara w Indiach nie znalazło odpowiednika na Zachodzie, który nadal odznaczał się pluralizmem politycznym, z zabójczym współtowarzyszem — wyścigiem zbrojeń. „Rewolucja prochowa" wywarła jeszcze większy wpływ na rozwój marynarki 24. Podobnie jak w dziedzinie omówionej powyżej, uderza występujące w późnym średniowieczu względne podobieństwo budownictwa okrętowego i marynarki wojennej północno-zachodniej Europy, świata muzułmańskiego i Dalekiego Wschodu. Wielkie wyprawy Czeng Ho i sukcesy floty tureckiej na Morzu Czarnym i Morzu Śródziemnym mogły w latach 1400—1450 podsuwać obserwatorom wnioski, że w dziedzinie wojen morskich przyszłość należy do tych dwu mocarstw. Można też podejrzewać, że między wymienionymi wyżej trzema regionami nie było większych różnic w dziedzinie kartografii, astronomii i posługiwania się takimi instrumentami, jak kompas, astrolabium i kwa-drant. Regiony te różniły się natomiast organizacją. Jak zauważył profesor Jones, „w zestawieniu z odległościami pokonywanymi przez innych żeglarzy, na przykład przez Polinezyjczyków, wrażenie wywierają nie tyle podróże (odbywane przez mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego), ile zdolność Europy do wyciągania z nich racjonalnych wniosków i do wykorzystywania posiadanych zasobów" 25. Systematyczne gromadzenie przez Portugalczyków danych geograficznych, stała gotowość genueńskich domów handlowych do finansowania wypraw atlantyckich, które mogłyby w ostatecznym rozrachunku skompensować utratę handlu czarnomorskiego, oraz, by sięgnąć dalej na północ, metodyczny rozwój nowofundlandzkich połowów dorsza — wszystko to dowodziło upartej gotowości sięgania do odległych rejonów, której nie wykazywały inne ówczesne społeczeństwa. Być może jednak najważniejszym aktem „racjonalizacji" było stałe ulepszanie uzbrojenia okrętów. W czasach, w których bitwy morskie tak bardzo przypominały bitwy lądowe, wyposażenie żaglowców w działa było posunięciem zupełnie naturalnym. Podobnie jak średniowiecznych zamków bronili przed oblegającymi je armiami łucznicy obsadzający mury i baszty, tak masywne żaglowce genueńskie, weneckie i aragońskie miały na dziobie i rufie kasztele obsadzone żołnierzami zbrojnymi w kusze, którzy miel? ich bronić przed śródziemnomorskimi piratami. Kusznicy ci mogli zadać poważne straty załodze atakującej galery, choć niekoniecznie aż tak duże, by uratowały statek zaskoczony w czasie ciszy na morzu, jeśli atakujący byli naprawdę nieustępliwi. Było jednak rzeczą łatwą do przewidzenia, że skoro żeglarze dostrzegą zalety ulepszeń dokonanych w konstrukcji dział lądowych, to znaczy zauważą, że nowe spiżowe działa są dużo mniejsze, potężniejsze i mniej niebezpieczne dla obsługi od ogromnych bombard z żelaza zgrzewanego, to nowa broń znajdzie drogę na pokład. W końcu zarówno w Chinach, jak i na Zachodzie umieszczano na pokładach okrętów wojennych katapulty, trebusze i inne machiny miotające. Jednak nawet wtedy, gdy działa stały się mniej „nieobliczalne" i mniej niebezpieczne dla obsługi, stwarzały wciąż jeszcze poważne problemy. Wobec większej skuteczności prochu odrzut przy strzale mógł mieć ogromną siłę. Jeśli armata nie była dostatecznie dobrze umocowana, mogła polecieć do tyłu przez cały pokład. Działa te były też wciąż jeszcze na tyle ciężkie, że jeśli na burcie (a zwłaszcza w kasztelu) umieszczono ich zbyt dużo, mogły spowodować przechył. W tej zatem dziedzinie solidnie zbudowane, z dużo szerszym kadłubem, trójmasztowe żaglowce, zdolne do pływania przy każdej pogodzie, miały z natury przewagę nad wąskimi wiosłowymi galerami na wodach Morza Śródziemnego, Bałtyku i Morza Czarnego oraz nad arabskimi dhow, a nawet chińskimi dżonkami. Trójmasztowiec mógł oddać salwę z większej liczby dział nie tracąc równowagi, chociaż, rzecz jasna, od czasu do czasu zdarzały się katastrofy. Z chwilą jednak gdy uświadomiono sobie, że znacznie bezpieczniej jest umieszczać taką broń w środkowej części okrętu niż w kasztelach, owe karawele i galeony zyskały ogromną siłę potencjalną. Lżejsze jednostki miały w zestawieniu z nimi dwie słabości: nie mogły unieść tyłu armat i były wrażliwsze na skutki trafienia. Słowa „siła potencjalna" wymagają podkreślenia, ponieważ ewolucja uzbrojonego w armaty dalekodystansowego żaglowca była procesem powolnym i często pełnym zygzaków. Konstruowano wiele statków typu pośredniego, niektóre z nich miały liczne maszty, armaty, a jednocześnie rzędy wioseł. Na wodach La Manche spotykało się galery jeszcze w XVI w. Co więcej, za dalszym korzystaniem z galer na Morzu Śródziemnym i Morzu Czarnym przemawiało wiele argumentów: w wielu sytuacjach były to statki szybsze, na wodach przybrzeżnych łatwiej było nimi manewrować, a więc lepiej nadawały się do wspierania działań lądowych prowadzonych wzdłuż wybrzeża — w ocenie Turków zalety te były ważniejsze od ich wad: niewielkiego zasięgu oraz niezdolności do działań na wzburzonym morzu 29. Na tej samej zasadzie nie powinniśmy sobie wyobrażać, że z chwilą gdy pierwsze okręty portugalskie opłynęły Przylądek Dobrej Nadziei, rozpoczęła się epoka niekwestionowanej dominacji Zachodu. Nadejście tego, co historycy nazywają „epoką Vasco da Gamy" lub „erą Kolumba" — tj. okresu trzech lub czterech stuleci hegemonii europejskiej po 1500 r. — było procesem bardzo stopniowym. Żeglarze portugalscy dopłynęli do wybrzeży Indii być może już w latach dziewięćdziesiątych XV w., ale ich statki wciąż jeszcze były małe (często miały zaledwie 300 ton) i wcale nie były tak dobrze uzbrojone — z pewnością bez porównania słabiej od potężnych statków holenderskich żeglujących po tych wodach w sto lat później. W istocie Portugalczykom przez dłuższy czas nie udawało się spenetrować Morza Czerwonego, a i potem zapuszczali się tam raczej przypadkiem, nie zdołali też zdobyć większych przyczółków w Chinach, a w końcu XVI w. w efekcie kontrofensywy Arabów utracili część swych placówek wschodnioafrykańskich ". Byłoby też błędem twierdzenie, że mocarstwa pozaeuropejskie po prostu zawaliły się jak domki z kart pod pierwszym podmuchem zachodniego ekspansjonizmu. Stało się tak rzeczywiście w Meksyku, w Peru i w innych słabiej rozwiniętych krajach Nowego Świata po wylądowaniu w nich hiszpańskich poszukiwaczy przygód. Gdzie indziej sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Ponieważ władcy Chin z własnej woli odwrócili się plecami do handlu morskiego, w istocie nie obchodziło ich, że handel ten wpadł w ręce barbarzyńców. Wydaje się, że nawet założenie przez Portugalczyków w 1557 r. na wpół oficjalnej placówki handlowej w Makau — której istnienie być może było bardzo lukratywne dla miejscowych handlarzy jedwabiem i przymykających oczy urzędników — nie wytrąciło Chin z tego stanu obojętności. Japończycy byli znacznie brutalniejsi. Kiedy w 1640 r. Portugalczycy wysłali do Japonii misję z protestem przeciwko wypędzaniu cudzoziemców, niemal wszystkich jej członków zabito, a Lizbona nie mogła nawet podjąć żadnej próby odwetu. We wschodniej części Morza Śródziemnego potęga morska Imperium Osmańskiego wciąż była nie do pokonania, a siły lądowe tego imperium nadal zagrażały Europie Środkowej. W istocie w XVI w. „dla większości europejskich mężów stanu utrata Węgier była sprawą dużo ważniejszą od zakładania faktorii na Wschodzie, a zagrożenie Wiednia czymś istotniejszym od podtrzymywania obecności Europejczyków w Adenie, Goa i Malakce. Tylko rządy krajów graniczących z Atlantykiem mogły — podobnie jak późniejsi historycy — nie zdawać sobie z tego sprawy" 28. Po uczynieniu wszystkich tych zastrzeżeń trzeba jednak stwierdzić, że rozwój uzbrojonych żaglowców, zdolnych do dalekich rejsów, stanowił niewątpliwie zapowiedź zasadniczej poprawy pozycji Europy w świecie. Dzięki tym okrętom mocarstwa morskie Zachodu uzyskały możność sprawowania kontroli nad oceanicznymi szlakami handlowymi i zastraszania wszystkich społeczeństw wrażliwych na atak z morza. Stało się to jasne już po pierwszych większych starciach Portugalczyków z ich muzułmańskimi przeciwnikami na Oceanie Indyjskim. Niewątpliwie relacje zdobywców były przesadzone, kiedy się jednak czyta dzienniki i raporty Vasco da Gamy i Albuquerque'a — opisujące, jak ich okręty torowały sobie ogniem dział drogą przez zmasowane flotylle arabskich dhow i innych lekkich statków, na jakie się natknęli u Wybrzeża Malabarskiego, koło wyspy Ormuz i w cieśninie Malakka — odnosi się wrażenie, że na ich nieszczęsnych przeciwników natarła jakaś pozaziemska, nadludzka siła. Załogi portugalskie stosując nową taktykę, zgodnie z którą „pod żadnym pozorem nie należało dokonywać abordażu, lecz walczyć za pomocą artylerii", były, praktycznie biorąc, nie do pokonania na morzu29. Zu- pełnie inaczej wyglądało to na lądzie, jak wykazały zacięte bitwy (niekiedy porażki) w Adenie, Dżiddzie, Goa i innych miejscach. Determinacja i brutalność zachodnich najeźdźców były jednak tak wielkie, że do połowy XVI w. wykuli oni sobie ciąg fortów sięgających od Zatoki Gwinejskiej do Morza Południowochińskiego. Portugalczycy wprawdzie nigdy nie zdołali przejąć całego handlu korzennego z Indii — w znacznym stopniu nadal odbywał się on tradycyjnymi kanałami via Wenecja — to jednak zagarnęli poważną jego część i ciągnęli wielkie zyski, korzystając ze swej przewagi na starcie wyścigu do imperium30. Zyski te są, oczywiście, jeszcze widoczniejsze w wypadku ogromnego imperium lądowego w krótkim czasie założonego przez konkwistadorów na półkuli zachodniej. Z pierwszych osad na Hispanioli i Kubie ekspedycje hiszpańskie wyruszyły na kontynent. W latach dwudziestych XVI w. Hiszpanie podbili Meksyk, a w latach trzydziestych — Peru. W ciągu paru dziesięcioleci posiadłości te rozszerzono tak, że sięgały od La Płaty na południu do Rio Grandę na północy. Galeony hiszpańskie, żeglujące wzdłuż wybrzeża zachodniego, spotykały się ze statkami płynącymi z Filipin, przywożącymi chiński jedwab nabywany za peruwiańskie srebro. Hiszpanie wyraźnie demonstrowali, że zdecydowani są pozostać w swym „Nowym Świecie" na stałe: tworzyli administrację imperium, budowali kościoły, angażowali się w prowadzenie gospodarstw rolnych i kopalń. Eksploatując zasoby naturalne tych obszarów — i w jeszcze większym stopniu miejscową siłę roboczą — konkwistadorzy kierowali do ojczystego kraju nieprzerwany strumień cukru, koszenili, skór i innych towarów. Przede wszystkim zaś wysyłali do kraju srebro z kopalni w Potosi, przez ponad sto lat największych na świecie złóż tego metalu. Wszystko to prowadziło do „błyskawicznego rozwoju handlu transatlantyckiego, którego wolumen zwiększył się od 1510 r. do 1550 r. ośmiokrotnie, a od 1550 r. do 1610 r. jeszcze trzykrotnie" 31. Tak więc wszystko świadczyło o tym, że w zamyśle miał to być imperializm wieczny. W przeciwieństwie do krótkotrwałych wypraw Czeng Ho działania zdobywców portugalskich i hiszpańskich wyrażały wolę zmiany politycznej i gospodarczej równowagi świata. Wykorzystując działa okrętowe i muszkiete-rów, rzeczywiście zmienili oni tę równowagę. Kiedy rozważa się rzecz w re-trospekcji, trudno pojąć, jak kraj o tak ograniczonej liczbie ludności i tak ograniczonych zasobach jak Portugalia mógł sięgnąć tak daleko i zdobyć tak wiele. W szczególnych okolicznościach opisanej wyżej europejskiej przewagi militarnej i morskiej nie było w tym jednak nic niemożliwego. A z chwilą gdy raz tego dokonano, oczywiste zyski z posiadania imperium i pragnienie ich zwiększenia po prostu przyspieszyły proces rozszerzania posiadłości. Historia „europejskiej ekspansji" zawiera też elementy, które zostały tu dotychczas pominięte lub tylko wspomniane. Nie został zanalizowany wpływ ludzi, odgrywający — jak we wszystkich wielkich przedsięwzięciach — ogromną rolę. Chodzi tu o rolę takich postaci jak Henryk Żeglarz; o pomysłowość budowniczych okrętów, twórców broni i uczonych; o przedsiębiorczość kupców; przede wszystkim zaś o męstwo uczestników zamorskich wypraw, którzy znosili wszystkie przeciwności, jakie stawiały na ich drodze burzliwe morza, nieprzyjazny klimat, obce ziemie i zaciekłość wrogów. Kierując się złożonym kompleksem motywów: osobistym zyskiem, dążeniem do zwiększenia chwały narodu, zapałem religijnym, być może także zamiłowaniem do przygód — ludzie gotowi byli ryzykować wszystko i w istocie często wszystko ryzykowali. Niewiele też mówiłem o przerażających okrucieństwach, jakich ci europejscy zdobywcy dopuszczali się w stosunku do wielu swych ofiar w Afryce, Azji i Ameryce. Jeśli o wszystkich tych sprawach zaledwie tu wspomniałem, to dlatego, że w swoim czasie wiele społeczeństw rodziło jednostki i grupy gotowe wszystko zaryzykować i nie cofnąć się przed niczym, by zdobyć świat. Kapitanowie, załogi i zdobywcy europejscy różnili się jednak od innych tym, że rozporządzali okrętami i siłą ognia umożliwiającymi im urzeczywistnienie takich pragnień i że wywodzili się ze środowiska, w którym dominującą rolę odgrywały rywalizacja, ryzyko i przedsiębiorczość. Europejska ekspansja przynosiła rozległe i trwałe korzyści. I, co najważniejsze, korzyści te jeszcze bardziej zwiększały już i tak istniejący dynamizm. Drogocenne zdobycze: złoto, srebro, metale szlachetne i przyprawy korzenne, nie powinny przesłaniać wartości tych wszystkich skromniejszych towarów, które wielką falą zaczęły napływać do portów Europy, z chwilą gdy jej żeglarze pokonali granicę, jaką stanowił ocean. Dostęp do łowisk Nowej Fundlandii zapewnił niewyczerpane — jak się wydawało — źródło żywności. Atlantyk dostarczał też wielorybiego tranu i tłuszczu z morsów i fok — ważnego paliwa do lamp, nadającego się także na smar i do produkcji wielu innych olejów. Cukier, indygo, tytoń, ryż, futra, drewno i nowe rośliny — takie jak ziemniaki i kukurydza — zwiększały bogactwo i dobrobyt Starego Kontynentu. Później doszło jeszcze zboże, mięso i bawełna. Nie musi się jednak antycypować kosmopolitycznej gospodarki światowej ostatnich dziesięcioleci XIX w., by zrozumieć, że odkrycia portugalskie i hiszpańskie już po niewielu dziesiątkach lat odgrywały ogromną i stale rosnącą rolę w powiększaniu dobrobytu i umacnianiu potęgi zachodniej części Starego Kontynentu. Rybołówstwo dawało zajęcie ogromnej liczbie ludzi zatrudnionych bądź przy samych połowach, bądź w handlu rybami i w ich przewozie, podobnie było z innymi gałęziami gospodarki dostarczającymi towarów masowych. Wszystko to pobudzało rozwój gospodarki rynkowej. Było też niezwykle silnym bodźcem do rozwoju europejskiego przemysłu stoczniowego. W efekcie wokół Londynu, Bristolu, Antwerpii, Amsterdamu i wielu innych portów gromadziły się rzesze najróżnorodniejszych rzemieślników, dostawców, maklerów i agentów ubezpieczeniowych. Tak więc nie tylko wąska elita, ale i poważna część ludności Europy Zachodniej była zainteresowana materialnie wyprawami zamorskimi. Jeśli dodać do tego listę towarów — futra, skóry, drewno, konopie, sól i zboże — które w wyniku lądowej ekspansji Rosji popłynęły do Europy Zachodniej, to trzeba stwierdzić, że uczeni mieli powody, by uznać to, co się wtedy działo, za początki „nowożytnego systemu światowego"32. Pojedyncze wypady i zdobycze terytorialne powoli zaczęły się przekształcać w pewną wzajemnie powiązaną całość: Portugalczycy, Hiszpanie i Włosi płacili gwinejskim złotem i peruwiańskim srebrem za wschodnie przyprawy korzenne i jedwabie; jodły i drewno ułatwiały Rosji zakup żelaznych armat w Anglii; zboże ładowane w portach bałtyckich płynęło przez Amsterdam do portów Morza Śródziemnego. Wszystko to składało się na nieustanną interakcję: dalsza europejska ekspansja prowadziła do nowych odkryć, a więc stwarzała nowe możliwości rozwoju handlu, co przynosiło Europie dodatkowe korzyści pobudzające ją do ekspansji. Nie musiało to oznaczać, że postęp taki odbywał się stale i bez wstrząsów. Zdarzało się, że jakaś większa wojna w samej Europie czy jakieś większe niepokoje społeczne powodowały gwałtowne zmniejszenie aktywności zamorskiej. Państwa kolonizatorskie rzadko jednak rezygnowały ze swych zdobyczy — jeśli w ogóle wypadki takie się zdarzały — i wkrótce zaczynała się nowa fala ekspansji i odkryć. W końcu jeżeli nawet jakiś kraj nie wykorzystywał swej ustalonej już pozycji imperium, to inne gotowe były go zastąpić. I tu dochodzimy do głównej przyczyny nie słabnącej dynamiki tego procesu: wielopłaszczyznowa rywalizacja państw europejskich — już i przedtem bardzo ostra — nabrała wymiarów transoceanicznych. Hiszpania i Portugalia, chociaż starały się, jak mogły, po prostu nie były w stanie utrzymać przyznanego im przez papieża monopolu na posiadłości zamorskie, zwłaszcza kiedy ludzkość przekonała się, że nie ma żadnego północno-wschodniego czy też pół-nocno-zachodniego przejścia z Europy do Kitaju. Już w sześćdziesiątych latach XVI w. statki holenderskie, francuskie i angielskie zapuszczały się na drugą stronę Atlantyku, a nieco później na Ocean Indyjski i Pacyfik. Pod patronatem królów i arystokracji, finansowane przez wielkich kupców Amsterdamu i Londynu, wykorzystując zapał religijny i narodowy wyzwolony przez reformację i kontrreformację, wyruszały z północno-zachodniej Europy nowe ekspedycje handlowe i rabunkowe, by zapewnić sobie udział w podziale łupów. Ekspedycje te stwarzały perspektywę zdobycia sławy i bogactwa, zadania ciosu rywalom i przysporzenia nowych zasobów własnemu krajowi, wreszcie nawrócenia nowych dusz na prawdziwą wiarę. Jakie kontrargumenty mogły wobec tego powstrzymać od takiego przedsięwzięcia? ss Bardziej pozytywnym aspektem owego nasilania się rywalizacji handlowej i kolonialnej był przebiegający równolegle rozwój nauk ścisłych i technicznych 84. Nie ulega wątpliwości, że wiele osiągnięć naukowych owego czasu było produktem ubocznym wyścigu zbrojeń i przepychanki w handlu zamorskim. Uzyskiwane w wyniku tego korzyści przesłoniły jednak owo niezbyt chwalebne źródło. Rozwój kartografii, tablice nawigacyjne, nowe przyrządy: teleskop, barometr, busola z zawieszeniem kardanowym, a także ulepszone metody budowy okrętów — wszystko to przyczyniło się do zmniejszenia niebezpieczeństw żeglugi. Nowe uprawy i nie znane przedtem rośliny nie tylko podniosły poziom wyżywienia, ale i pobudzały rozwój botaniki i nauk rolniczych. Szybkich postępów dokonywała metalurgia, to samo można powiedzieć o górnictwie. Zwiększone tempo aktywności gospodarczej przyniosło też korzyści astronomii, medycynie, fizyce i naukom inżynieryjnym oraz podniosło wartość nauki. Badawcze, racjonalistyczne myślenie bardziej sprzyjało obserwacjom i eksperymentowaniu. A prasa drukarska upowszechniała nie tylko Biblię w tłumaczeniu na języki narodowe i nie tylko traktaty polityczne, ale również nowe osiągnięcia nauki. Skumulowane efekty tej eksplozji wiedzy jeszcze bardziej umacniały techniczną — a więc i wojskową — przewagę Europy. W końcu XVI w. skutki tej przewagi zaczęło odczuwać nawet potężne Imperium Osmańskie, a przynajmniej jego żołnierze i marynarze. Dla innych, mniej aktywnych społeczeństw, skutki te były jeszcze poważniejsze. Można się zastanawiać, czy niektóre kraje azjatyckie, gdyby pozostawiono je własnemu losowi, dokonałyby samodzielnie rewolucji przemysłowej35, jest jednak oczywiste, że społeczeństwom pozaeuropejskim było niezwykle trudno wspinać się po drabinie światowej władzy, skoro wszystkie jej najwyższe szczeble zajęte zostały przez bardziej zaawansowane w rozwoju państwa Europy. Sprawiedliwość każe jednak dodać, że dodatkowym utrudnieniem było, iż posuwanie się po szczeblach tej drabiny wymagałoby nie tylko zaopatrzenia się w europejski sprzęt i nawet nie tylko poznania europejskiej techniki, ale również hurtowego przejęcia głównych cech różniących społeczeństwa Zachodu od wszystkich innych. Wymagałoby to też wprowadzenia gospodarki rynkowej — jeżeli nawet nie w rozmiarach postulowanych przez Adama Smitha, to przynajmniej na taką skalę, by kupcy i przedsiębiorcy nie natrafiali na trudności i nie byli przedmiotem ciągłej grabieży. Wymagałoby to również istnienia wielu ośrodków władzy politycznej, z których każdy powinien mieć w miarę możliwości własną bazę gospodarczą, tak by nie było żadnych szans narzucenia jakiegoś despotycznego reżimu w stylu wschodnim, by natomiast wszelkie szansę miał rozwój bodźca postępu, jakim jest konkurencja — nawet jeśli wywołuje ona zamieszanie, a niekiedy prowadzi do zachowań brutalnych. Taki brak sztywności ekonomicznej i politycznej implikowałby również analogiczny brak ortodoksji kulturalnej i ideologicznej — a więc wolność badań, dyskusji, eksperymentowania; wiarę w możliwość poprawy sytuacji; przywiązywanie wagi raczej do spraw praktycznych niż do problemów abstrakcyjnych; racjonalizm, wiążący się z odrzuceniem kodeksu mandarynów, dogmatów religijnych, czy też wierzeń i obyczajów ludowych86. W większości wypadków chodziłoby nie tyle o wprowadzanie elementów pozytywnych, ile raczej o zmniejszenie przeszkód utrudniających wzrost gospodarczy i zróżnicowanie polityczne. Głównym elementem korzystnej sytuacji Europy było to, że występowało w niej mniej niż w innych cywilizacjach czynników oddziałujących niekorzystnie. Nie można tego dowieść, ale można podejrzewać, że te wszystkie cechy główne były wzajemnie powiązane jakąś wewnętrzną logiką i że wszystkie były niezbędne. To właśnie kombinacja i nieustanne współoddziaływanie gospodarczego leseferyzmu, politycznego oraz militarnego pluralizmu i wolności umysłowej — niezależnie od tego, jak prymitywną formę miał wówczas każdy z tych czynników w porównaniu z epokami późniejszymi — wytworzyły „cud europejski". Ponieważ był to cud w historii wyjątkowy, można chyba założyć, że tylko odtworzenie wszystkich jego elementów składowych mogłoby doprowadzić do podobnego rezultatu w jakimś innym społeczeństwie. Ponieważ owa mieszanina ingrediencji o kluczowym znaczeniu nie występowała ani w Chinach dynastii Ming, ani w muzułmańskich imperiach Bliskiego Wschodu i Azji, ani w żadnym innym społeczeństwie omawianym wyżej, to odnosiło się wrażenie, że wszystkie one stoją w miejscu, podczas gdy Europa przesunęła się do przodu i zajęła centralne miejsce na scenie światowej. Próba zdobycia hegemonii przez Habsburgów 1519—1659 TT" iedy nadszedł XVI w., walki wewnętrzne w Europie miały również ten -**• skutek, że przyczyniły się do wznoszenia się tej części świata — zarówno pod względem gospodarczym, jak i pod względem wojskowym — ponad pozostałe regiony. Nie zostało jednak wówczas rozstrzygnięte pytanie, czy któreś z rywalizujących państw europejskich może zgromadzić zasoby umożliwiające mu wyprzedzenie pozostałych, a następnie zdobycie dominacji nad nimi. Przez mniej więcej półtora stulecia po roku 1500 istniała groźba, że biegnący w poprzek kontynentu zespół królestw, księstw i prowincji, rządzonych przez hiszpańskich i austriackich członków rodziny Habsburgów, uzyska w Europie dominujące wpływy polityczne i religijne. Trzonem niniejszego rozdziału jest historia długotrwałej o to walki i historia ostatecznej klęski zadanej tym ambicjom Habsburgów przez koalicję innych państw europejskich. Kiedy w 1659 r. Hiszpania ostatecznie uznała swą porażkę, podpisując pokój pirenejski, pluralizm polityczny Europy — składającej się z pięciu lub sześciu większych i z wielu mniejszych państw — stał się niekwestionowanym faktem. Które z tych czołowych państw miało wyciągnąć największe korzyści z dalszych przesunięć wewnątrz systemu wielkich mocarstw — to sprawa, którą zajmiemy się w następnym rozdziale. W połowie XVII w. jasne było przynajmniej to, że żaden blok dynastyczno-wojskowy nie był w stanie w pojedynkę zapanować nad Europą — co poprzednio wydawało się przy różnych okazjach możliwe. Tak więc wzajemnie ze sobą powiązane kampanie o dominację nad Europą, charakteryzujące ów stupięćdziesięcioletni okres, różnią się — zarówno skalą, jak i charakterem — od wojen sprzed 1500 r. W poprzednim stuleciu pokój w Europie zakłócały walki lokalne. Typowymi tego przykładami były starcia między różnymi państwami włoskimi, rywalizacja między monarchią angielską i francuską, wojny toczone przez zakon teutoński z Litwą i Polską *. Jednakże w miarę upływu XVI w. owe tradycyjne walki regionalne bądź wchłaniał, bądź przesłaniał konflikt uznawany przez współczesnych za dużo szersze współzawodnictwo o panowanie nad kontynentem. Znaczenie i chronologia walk o hegemonię Chociaż każde państwo stawało do tego współzawodnictwa z odmiennych powodów, to jednak istniały dwie ogólniejsze przyczyny odgrywające główną rolę w zmianie zarówno nasilenia, jak i geograficznego zasięgu wojen w Europie. Pierwszą było nadejście reformacji, której zaczynem był bunt Marcina Lutra w 1517 r. przeciwko odpustom ogłoszonym przez papieża. W jej wyniku tradycyjna rywalizacja dynastyczna szybko nabrała zupełnie nowego as- pektu. Z różnych powodów społeczno-ekonomicznych narodziny religii protestanckich i odpowiedź na nie w postaci katolickiej kontrreformacji przeciwko herezji oddzieliły też na ogół południową Europę od północnej, a rodzące się klasy średnie, których bazą były miasta, od porządków feudalnych. Od tego generalnego podziału było zresztą wiele wyjątków2. Sprawą podstawową był jednak podział „chrześcijaństwa". Teraz na kontynencie europejskim wielkie rzesze ludzi zostały wciągnięte w ponadnarodową walkę na tle doktryn religijnych. Dopiero w połowie XVII w., kiedy okrucieństwa i jałowość wojen religijnych podziałały na ludzi odpychająco, doszło do powszechnego, acz niechętnego uznania podziału wyznaniowego Europy. Drugą przyczyną zmiany po 1500 r. modelu wojen, polegającej na rozszerzeniu ich zasięgu i na wzajemnym powiązaniu różnych konfliktów, było powstanie rozgałęzionej dynastii Habsburgów, której podlegała sieć terytoriów, rozciągająca się od Gibraltaru po Węgry, od Sycylii po Amsterdam, i znacznie przekraczająca rozmiarami wszystko, co istniało w tej dziedzinie w Europie po czasach Karola Wielkiego, a więc w ciągu poprzednich siedmiuset lat. Władcy z dynastii Habsburgów, której główny pień wywodził się z Austrii, zdołali sobie zapewnić, że systematycznie wybierano ich na cesarzy rzymskich. Realna władza związana z tym tytułem była znacznie mniejsza niż w średniowieczu, nadal jednak starali się o jego uzyskanie książęta pragnący odegrać jakąś większą rolę w Niemczech i w sprawach ogólnoeuropejskich. Z praktycznego punktu widzenia jeszcze ważniejsze było to, że Habsburgowie nie mieli sobie równych w powiększaniu swych terytoriów za pomocą małżeństw i spadków. Jedno z takich posunięć dokonane przez Maksymiliana I (król niemiecki od 1493 r. i cesarz rzymski narodu niemieckiego w latach 1508—1519) w 1477 r. zapewniło dynastii dziedziczne władanie bogatymi ziemiami Burgundii, a wraz z nimi także Niderlandami. W konsekwencji umowy ślubnej z 1515 r. doszły do tego dwa inne ważne terytoria — Węgry i Czechy. Chociaż pierwszy z tych krajów nie wszedł w skład ziem Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego i zachował wiele swobód, zapewniło to Habsburgom posiadanie wielkiego bloku krajów ciągnącego się przez całą Europę Środkową. Najbardziej dalekosiężnym posunięciem dynastycznym Maksymiliana I było małżeństwo jego syna Filipa z Joanną, córką hiszpańskiej pary królewskiej: Ferdynanda i Izabeli. Trzeba dodać, że ślub tej ostatniej pary doprowadził do połączenia Kastylii z Aragonią (do której należały również królestwa Neapolu i Sycylii). Dziedzicems efektów tych wszystkich umów ślubnych był Karol, najstarszy syn Filipa i Joanny. Urodzony w 1500 r., w wieku piętnastu lat został księciem Burgundii, w rok później — jako Karol I — królem Hiszpanii, a następnie w 1519 r. — jako spadkobierca swego dziadka Maksymiliana I — został zarówno cesarzem rzymskim narodu niemieckiego, jak i władcą dziedzicznych ziem habsburskich w Austrii. Tak więc — jako cesarz Karol V — aż do abdykacji — pierwszej w 1555 r., drugiej w 1556 r. — obejmował wszystkie te cztery dziedzictwa (patrz mapa 3). Zaledwie kilka lat później, w 1526 r., śmierć bezdzietnego króla Węgier, Ludwika, w bitwie z Turkami pod Mohaczem umożliwiła Karolowi zgłoszenie roszczeń zarówno do Węgier, jak i do Czech. Już sama różnorodność i rozproszenie tych ziem — co zanalizuję niżej — pozwala przypuszczać, że imperium Habsburgów nigdy nie mogłoby się stać rzeczywistym odpowiednikiem jednolitych, scentralizowanych imperiów Azji. Po dziadku ze strony ojca, Maksymilianie I z dynastii Habsburgów Po babce ze strony ojca, Marii Burgundzkicj Po dziadku ze strony matki, Ferdynandzie Katolickim, królu Aragonii Po babce ze strony matki, Izabeli Katolickiej, królowej Kastvlii NIDERLANDY '^KASTYLIA 3. Ziemie odziedziczone przez Karola \, 1519 r. Już w latach dwudziestych XVI w. Karol przekazał swemu młodszemu bratu Ferdynandowi administrację i suwerenną władzę książęcą nad dziedzicznymi ziemiami austriackimi i nad nowymi nabytkami — Węgrami i Czechami. Dał tym dowód uznania — na długo przed abdykacją — że ta sama osoba nie może efektywnie rządzić obydwoma dziedzictwami: hiszpańskim i austriackim. Nie tak jednak traktowali ogromne nagromadzenie władzy w rękach Habsburgów inni władcy i inne państwa. Z punktu widzenia królów Francji z rodu Walezjuszów, którzy dopiero co skonsolidowali swą władzę wewnątrz kraju i dążyli do ekspansji w kierunku bogatych ziem Półwyspu Apenińskiego, wyglądało to tak, jakby posiadłości Karola V okrążały państwo francuskie. Można też bez przesady powiedzieć, że w ciągu następnych dwóch stuleci Francja stawiała sobie za główny cel w Europie złamanie potęgi Habsburgów. Również książęta i elektorzy niemieccy, od dawna walczący o to, by cesarz nie miał żadnej rzeczywistej władzy w samych Niemczech, nie mogli nie czuć się zaniepokojeni widząc umocnienie pozycji Karola V w wyniku nabycia przezeń tylu nowych terytoriów, z których mógł teraz czerpać środki niezbędne do narzucania swej woli innym. Również wielu papieżom nie podobało się to nagromadzenie władzy przez Habsburgów, nawet jeśli władza ta była często potrzebna do zwalczania Turków, luteranów i innych wrogów. Tak więc było mało prawdopodobne — z uwagi na endemiczne występowanie w systemie państw europejskich rywalizacji — by nikt nie zagroził pozycji Habsburgów. Czynnikiem, który sprawił, że ów potencjalny konflikt stał się gorzką długotrwałą rzeczywistością, była jego zbieżność w czasie ze sporami religijnymi wywołanymi przez reformację. Jest bowiem faktem, że najwybitniejsi i najpotężniejsi monarchowie z rodu Habsburgów w owym stupięć-dziesięcioletnim okresie — sam Karol V i jego późniejszy spadkobierca Ferdynand II (1619—1637) oraz królowie Hiszpanii Filip II (1556—1598) i Filip IV (1621—1665) — byli równocześnie najgorliwszymi obrońcami katolicyzmu. W konsekwencji w ówczesnej Europie nie sposób było, praktycznie biorąc, oddzielić konfliktów polityczno-państwowych od rywalizacji religijnej. Każdy z żyjących wówczas ludzi zdawał sobie sprawę, że gdyby Karol V zmiażdżył w latach czterdziestych XVT w. protestanckich książąt niemieckich, to byłoby to zwycięstwo nie tylko wiary katolickiej, ale i wpływów habsburskich. To samo można by powiedzieć o dążeniu Filipa II do zdławienia zamieszek religijnych w Niderlandach po 1566 r., a także — skoro już o tym mowa — o wysłaniu hiszpańskiej Armady w 1588 r. na podbój Anglii. Rywalizacja narodowa i dynastyczna zespoliły się wtedy z zapałem religijnym, co popychało ludzi do walki w wielu sytuacjach, w których wcześniej byliby skłonni do kompromisu. Mimo wszystko użycie tytułu: „Próba zdobycia hegemonii przez Habsburgów", do opisania całego okresu od wstąpienia w 1519 r. Karola V na tron cesarstwa rzymskiego do uznania przez Hiszpanię w pokoju pirenejskim w 1659 r. jej klęski, może sprawiać wrażenie pewnej przesady. Oczywiście, wrogowie Habsburgów wierzyli, iż dynastia ta zmierza do zapewnienia sobie absolutnego panowania. Tak więc w czasach elżbietańskich Francis Bacon w następujący sposób opisał „ambicje Hiszpanii i ucisk nią powodowany": „Francja wywrócona do góry nogami... Portugalia zagarnięta przez uzurpatora... Niderlandy wtrącone w wojnę... Podobny los gotuje się teraz Aragonii... Biedni Indianie z ludzi wolnych obracani w niewolników" 4. Jeśli jednak pominąć zdarzające się od czasu do czasu popisy oratorskie niektórych habsburskich ministrów na temat „światowej monarchii" 5, to nie było żadnego świadomego planu dominacji nad Europą na modłę Napoleona czy Hitlera. Niektóre z dynastycznych małżeństw Habsburgów i sukcesje po nich były raczej owocem przypadku — co najwyżej: przypadku inspirowanego — niż dowodem zakrojonego na dłuższą metę planu rozszerzania posiadłości terytorialnych. W pewnych wypadkach — na przykład przy częstych inwazjach Francji na północne Włochy — władcy z rodu Habsburgów byli raczej ofiarami prowokacji niż prowokatorami. W rejonie Morza Śródziemnego, począwszy od lat pięćdziesiątych XVI w., wojska hiszpańskie i cesarskie spychane były często do defensywy przez siły odrodzonego islamu. Niemniej jest faktem, że gdyby władcy z rodu Habsburgów osiągnęli wszystkie swe ograniczone, regionalne cele — nawet defensywne — to praktycznie biorąc uzyskaliby panowanie nad Europą. Imperium Osmańskie zostałoby odepchnięte wzdłuż północnego wybrzeża Afryki i wyparte ze wschodnich wód Morza Śródziemnego. W Niemczech zostałaby zdławiona herezja. Bunt Niderlandów skończyłby się porażką. We Francji i Anglii utrzymywałyby się rządy przyjazne Habsburgom. Władzy i wpływom tej dynastii nie podlegałyby tylko kraje skandynawskie, Polska, Wielkie Księstwo Moskiewskie i ziemie pozostające nadal pod panowaniem Osmanów. A wszędzie, gdzie sięgałyby wpływy Habsburgów, triumfowałaby też kontrreformacja. Chociaż nawet wówczas Europie daleko byłoby do jedności Chin pod rządami dynastii Ming, to jednak pryncypia polityczne i religijne, którym hołdowały bliźniacze ośrodki władzy Habsburgów — Madryt i Wiedeń — podkopałyby pluralizm będący przez tak długi czas najistotniejszą cechą Starego Kontynentu. W takiej analitycznej pracy jak niniejsza chronologię owych stu pięćdziesięciu lat wojen można potraktować skrótowo. Uwagę współczesnego czytelnika bardziej niż nazwy i wynik bitew (pod Pawią, pod Liitzen itd.) zwraca sama długotrwałość tych konfliktów. Walka z Turkami ciągnęła się przez wiele dziesięcioleci; podejmowane przez Hiszpanię próby zduszenia powstań w Niderlandach trwały od lat sześćdziesiątych XVI w. do 1648 r., z jedną tylko krótką przerwą — w niektórych książkach kampania ta nosi nazwę wojny osiemdziesięcioletniej; zaś wielki jak i wielowymiarowy konflikt między Habsburgami (austriackimi i hiszpańskimi) a kolejnymi koalicjami państw nieprzyjacielskich trwał od 1618 r. do pokoju westfalskiego w 1648 r. i znany jest pod nazwą wojny trzydziestoletniej. Jest rzeczą oczywistą, że w tym stanie rzeczy bardzo ważne znaczenie miała względna zdolność różnych krajów do ponoszenia — rok po roku i dziesięciolecie po dziesięcioleciu — ciężarów wojny. Owa materialna i finansowa infrastruktura wojny nabierała tym bardziej kluczowego znaczenia, że wszystko to działo się w okresie „rewolucji militarnej", która zmieniła charakter walk i uczyniła je dużo bardziej kosztownymi niż poprzednio. Za chwilę omówię przyczyny tej zmiany i jej główne cechy. Zanim jednak przedstawię krótki zarys wydarzeń, warto przypomnieć, że starcia wojenne z lat dwudziestych XVI w. wydają się bardzo niewielkie — zarówno z punktu widzenia liczby uczestników, jak i nakładów finansowych — w zestawieniu ze starciami z lat trzydziestych XVII w. Ogniskiem pierwszej serii większych wojen stały się Włochy, których bo- gate i łatwe do zaatakowania miasta-państwa skusiły monarchów francuskich do inwazji już w 1494 r. Jak łatwo było przewidzieć, wojny te doprowadziły do powstania rozmaitych koalicji potęg rywalizujących z Francją (Hiszpania, Habsburgowie austriaccy, nawet Anglia). Koalicje te miały na celu zmuszenie Francuzów do wycofania się z Włoch6. W 1519 r. Hiszpania i Francja wciąż jeszcze wiodły spór spowodowany francuskimi roszczeniami do Mediolanu, gdy nadeszły wieści o wyborze Karola V na cesarza i o odziedziczeniu przez niego zarówno hiszpańskich, jak i austriackich posiadłości Habsburgów. To nagromadzenie tytułów w ręku arcyrywala skłoniło ambitnego króla Francji, Franciszka I (1515—1547), do podjęcia serii kontrposunięć — nie tylko w samych Włoszech, ale również wzdłuż granic Burgundii, południowych Niderlandów i Hiszpanii. Wypad Franciszka I do Włoch skończył się jego klęską i dostaniem się do niewoli w bitwie pod Pawią (1525), ale w cztery lata później francuski monarcha znowu wkroczył na czele armii do Włoch i znowu powstrzymały go wojska Habsburgów. Chociaż Franciszek I, zawierając w 1529 r. pokój w Cambrai, ponownie wyrzekł się roszczeń do Włoch, to zarówno w latach trzydziestych, jak i w latach czterdziestych XVI w. znowu toczył o te posiadłości wojny z Karolem V. Zważywszy na ówczesną nierówność sił Francji i posiadłości habsburskich, Karolowi V zapewne nietrudno było blokować francuskie próby ekspansji. Zadanie to utrudniał jednak fakt, że zostając rzymskim cesarzem odziedziczył wielu innych wrogów. Szczególnie potężnymi nieprzyjaciółmi byli Turcy, którzy nie tylko objęli w posiadanie w latach dwudziestych XVI w. równiny Węgier (a w 1529 r. podjęli oblężenie Wiednia), ale również zagrażali na morzu Włochom, a wspólnie z berberyjskimi piratami z Afryki Północnej — wybrzeżom samej Hiszpanii7. Sytuację komplikowało dodatkowe milczące — i bynajmniej nie święte — przymierze łączące w owych dziesięcioleciach sułtana Imperium Osmańskiego i Franciszka I, a skierowane przeciwko Habsburgom. W 1542 r. okręty francuskie i osmańskie zaatakowały nawet wspólnie Niceę. Innym wielkim polem trudności Karola V były rozdarte przez reformację Niemcy, w których wyzwanie rzucone przez Lutra starym porządkom zyskało poparcie ligi księstw protestanckich. Nie należy się więc dziwić, że Karol V dopiero w drugiej połowie lat czterdziestych XVI w. skoncentrował swą energię na walce z wyzwaniem, jakie stanowili w Niemczech luteranie. Początkowo odniósł spore sukcesy — w szczególności w bitwie pod Miihlber-giem (1547) zadał klęskę armiom najważniejszych książąt protestanckich. Umocnienie pozycji Habsburgów i autorytetu cesarza zawsze alarmowało rywali Karola V, tak więc książęta północnoniemieccy, Turcy, król Francji, Henryk II (1547—1559), a nawet papieże — wszyscy dokładali starań, by go osłabić. W 1552 r. armie francuskie wkroczyły do Niemiec, by udzielić poparcia państewkom protestanckim, które dzięki temu zyskały możność stawiania oporu centralistycznym tendencjom cesarza. Usankcjonował to pokój augsburski (1555), który chwilowo położył kres wojnom religijnym w Niemczech, oraz traktat w Le Cateau-Cambresis (1559), zamykający konflikt francusko-hiszpański. Swoistym tego usankcjonowaniem była też abdykacja Karola V w 1555 r. jako cesarza na rzecz swego brata Ferdynanda I (cesarz w latach 1555—1564) i w 1556 r. jako króla Hiszpanii na rzecz syna Filipa II (1556—1598). O ile obie gałęzie — austriacka i hiszpańska — były potem nadal ściśle ze sobą związane, o tyle do tego właśnie okresu odnosiło się zdanie (wypowiedziane przez historyka Mameteya): „Odtąd jak dwugłowy czarny orzeł w cesarskim herbie, Habsburgowie mieli dwie głowy — w Wiedniu i w Madrycie — patrzące na wschód i na zachód" 8. O ile gałąź wschodnia, na czele z Ferdynandem I i jego następcą Maksymilianem II (cesarz w latach 1564—1576), korzystała na swych terytoriach ze względnego pokoju (z wyjątkiem najazdu tureckiego w latach 1566—1567), o tyle gałąź zachodnia, na czele z królem Hiszpanii Filipem II, miała mniejsze szczęście. Wybrzeża Portugalii i Kastylii atakowali berberyjscy korsarze, a za ich plecami Turcy wznawiali walki o Morze Śródziemne. W konsekwencji Hiszpania była wciąż na nowo wciągana do wojen z potężnym Imperium Osmańskim: od wyprawy do Djerby w 1560 r., poprzez walki o Maltę w 1565 r., kampanię, której szczytowym punktem była bitwa morska pod Lepanto w 1571 r., walki o zmiennych losach o Tunis, aż do rozejmu w 1581 r.9 Niemal w tym samym czasie realizowana przez Filipa polityka nietolerancji religijnej i zwiększania podatków tak rozpaliła niezadowolenie w należących do Habsburgów Niderlandach, że wybuchł tam otwarty bunt. Reakcją na załamanie się — w połowie lat sześćdziesiątych XVI w. — władzy Hiszpanii nad tą prowincją było wysłanie na północ armii pod dowództwem księcia Alby i zaprowadzenie terroru wojskowego. To z kolei wywołało zbrojny opór w otoczonych morzem, względnie łatwych do obrony prowincjach Holandia i Zelandia, oraz zaniepokojenie w Anglii, Francji i Niemczech północnych co do prawdziwych zamierzeń Hiszpanii. Niepokój Anglików wzrósł jeszcze bardziej, kiedy w 1580 r. Filip II zaanektował sąsiadującą z Hiszpanią Portugalię wraz z jej koloniami i flotą. Podobnie jak przy wszystkich innych próbach umocnienia (lub rozszerzenia) władzy Habsburgów, łatwym do przewidzenia rezultatem było to, że ich liczni rywale poczuli się zmuszeni do wkroczenia, by nie dopuścić do nadmiernego zaburzenia równowagi sił. To, co poprzednio było jedynie lokalnym buntem protestantów holenderskich przeciwko hiszpańskim rządom, w latach osiemdziesiątych XVI w. przekształciło się w nowy konflikt międzynarodowy 10. W samych Niderlandach nadal trwała wojna, polegająca na ciągłych oblężeniach i kontroblężeniach, nie przynosząc żadnych widocznych efektów. Po drugiej stronie La Manche, w Anglii, Elżbieta I opanowała wszelkie (wspierane czy to przez Hiszpanów, czy to przez papieża) wewnętrzne zagrożenia swej władzy i udzielała wsparcia wojskowego holenderskim buntownikom. We Francji osłabienie monarchii doprowadziło do wybuchu zaciekłej religijnej wojny domowej, w której walczyły o panowanie nad krajem: Liga Katolicka (wspierana przez Hiszpanię) i hugenoci (wspierani przez Elżbietę I i Holendrów). Na morzu holenderskie i angielskie statki kaperskie przecięły hiszpańskie szlaki zaopatrzeniowe wiodące do Niderlandów i rozszerzyły wojnę na obszary Afryki Zachodniej i Wysp Karaibskich. Chwilami — zwłaszcza w końcu lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych XVI w. — wyglądało na to, że ogromny wysiłek wojenny Hiszpanii przyniesie zamierzony efekt. Tak na przykład we wrześniu 1590 r. armie hiszpańskie operowały w Langwedocji i Bretanii, a inna armia pod świetnym dowództwem księcia Parmy maszerowała z północy na Paryż. Niemniej siły antyhiszpańskie utrzymały swe linie nawet w warunkach tak silnego naporu. Charyzmatyczny hugenota, pretendent do tronu Francji, Henryk, król Na-Warry, okazał się dostatecznie elastyczny, by dla wsparcia swych roszczeń przejść na katolicyzm i przewodząc coraz większej części narodu francuskie- go poprowadzić go przeciwko hiszpańskim najeźdźcom i zdyskredytowanej Lidze Katolickiej. Kiedy nadszedł 1598 r. — rok śmierci Filipa II — Madryt zgodził się, zawierając pokój w Vervins, wyrzec się wszelkiej ingerencji w sprawy Francji. W tym czasie była już też bezpieczna elżbietańska Anglia. Wielka Armada poniosła w 1588 r. klęskę, podobny los spotkał dwie późniejsze próby hiszpańskiej inwazji, a także próbę wykorzystania przez Hiszpanię buntu katolików w Irlandii, którą armie Elżbiety I zdobyły powtórnie. W 1604 r., kiedy nie żyli już ani Filip II, ani Elżbieta I, Hiszpania ł Anglia zawarły kompromisowy pokój. Musiało jeszcze minąć dalszych pięć lat, nim Madryt zawarł w 1609 r. rozejm ze zbuntowanymi Holendrami. Jednak na długo przedtem stało się jasne, że potęga Hiszpanii nie wystarczy do zmiażdżenia Niderlandów ani od strony morza, ani od strony lądu, gdzie ziemne (i wodne) linie obrony obsadzała sprawna armia holenderska pod wodzą Maurycego Orańskiego. To, że wszystkie te trzy państwa — Francja, Anglia i Zjednoczone Prowincje Niderlandów — nadal istniały i każde z nich mogło w przyszłości sprzeciwić się roszczeniom Habsburgów, raz jeszcze potwierdzało, że siedemnastowieczna Europa będzie się składać z wielu państw, a nie z krajów podporządkowanych hegemonii jednego mocarstwa. Trzeci wielki atak wojen w tym okresie Europa przeżyła po 1618 r. Nawiedziły one głównie Niemcy. Koniec XVI w. oszczędził temu krajowi powszechnych walk wyznaniowych, stało się tak jednak tylko dlatego, że osłabła władza, a także osłabł umysł Rudolfa II (cesarza w latach 1576—1612) i ponownie pojawiło się tureckie zagrożenie dorzecza Dunaju (w latach 1593—1606). Za fasadą jedności Niemiec rywalizujące siły katolickie i protestanckie manewrowały w taki sposób, by wzmocnić własną pozycję a osłabić pozycję przeciwnika. W miarę upływu XVII w. wzmagała się rywalizacja Unii Protestanckiej (założonej w 1608 r.) i Ligi Katolickiej (1609). Co więcej, ponieważ hiszpańscy Habsburgowie udzielali silnego poparcia swym austriackim kuzynom, a przywódca Unii Protestanckiej, elektor Palatynatu, Fryderyk V miał powiązania zarówno z Anglią, jak i z Niderlandami, odnosiło się wrażenie, że większość państw Europy ustawia się w szeregu, by ostatecznie rozstrzygnąć swe antagonizmy politycz-no-religijnełl. Tak więc w 1618 r. bunt protestantów czeskich przeciwko nowemu katolickiemu władcy, Ferdynandowi II (cesarz w latach 1619—1637), stał się iskrą, która zapoczątkowała nową falę zaciekłych walk religijnych: wojnę trzydziestoletnią (1618—1648). W początkowych stadiach tego konfliktu sukcesy odnosiły wojska cesarskie, skutecznie wspierane przez armię Habsburgów hiszpańskich pod wodzą generała Spinoli. W rezultacie do konfliktu włączył się jednak znowu złożony kompleks sił religijnych i świeckich, pragnących przechylić szalę równowagi sił w przeciwną stronę. Holendrzy, którzy w 1621 r. zerwali rozejm z Hiszpanią, zawarty w 1609 r., wkroczyli do Nadrenii, by stawić czoło armii Spinoli. W 1626 r. wojska duńskie pod wodzą króla Chrystiana IV dokonały inwazji na Niemcy od północy. Francuski mąż stanu, kardynał Richelieu, działając za kulisami, starał się wszędzie przysporzyć kłopotów Habsburgom. Żadne jednak z tych wszystkich kontrposunięć militarnych i dyplomatycznych nie było szczególnie skuteczne. W końcu lat dwudziestych XVII w. wyglądało na to, że potężny pomocnik cesarza Ferdynanda II, Wallenstein, czyni postępy w narzucaniu Niemcom wszechobejmującej, scentralizowanej władzy i władza ta zaczyna nawet sięgać na północy aż do wybrzeży Bałtyku ". Ten szybki wzrost władzy cesarskiej sprowokował jedynie licznych wrogów Domu Habsburgów do wzmożenia wysiłków. Na początku łat trzydziestych XVII w. najbardziej decydującą rolę odgrywał wśród tych wrogów król Szwecji, Gustaw II Adolf (1611—1632). Jego dobrze wyszkolona armia wkroczyła w 1630 r. do Niemiec północnych i w roku następnym przebiła się na południe do Nadrenii i Bawarii. Chociaż sam Gustaw II Adolf poległ w bitwie pod Liitzen w 1632 r., bynajmniej nie zmniejszyło to roli Szwecji w Niemczech ani w ogólnym przebiegu wojny. Przeciwnie, w 1634 r. Hiszpania pod rządami Filipa IV (1621—1665) i jego uzdolnionego pierwszego ministra, hrabiego Olivaresa, postanowiła silniej wspomóc swych austriackich kuzynów. Wysłanie do Nadrenii silnej armii hiszpańskiej pod wodzą kardynała infanta skłoniło z kolei kardynała Richelieu do podjęcia decyzji bezpośredniego zaangażowania się Francji w ten konflikt i wydania wojskom w 1635 r. rozkazu przekroczenia granicy. Przez całe lata Francja była milczącym, nieoficjalnym przywódcą koalicji antyhabsburskiej, subsydiującym każdego, kto walczył z siłami cesarskimi lub hiszpańskimi, teraz konflikt ten wyszedł na światło dzienne i obie koalicje zaczęły mobilizować jeszcze więcej żołnierzy, broni i pieniędzy. Zaczęto też używać twardszego języka. „Albo wszystko stracimy, albo Kastylia stanie na czele świata" — pisał Olivares w 1635 r., planując na rok następny potrójną inwazję na Francję ls. Podbój kraju tak rozległego jak Francja przekraczał jednak możliwości Habsburgów. Ich wojska zbliżyły się na krótko do Paryża, ale bardzo szybko okazało się, że są nadmiernie rozciągnięte w poprzek całej Europy. Oddziały szwedzkie i niemieckie naciskały na armie cesarskie od północy. Holendrzy i Francuzi „brali w kleszcze" hiszpańskie Niderlandy. Co więcej, bunt Portu-galczyków w 1640 r. zmusił Hiszpanię do ściągania żołnierzy i wszelkich niezbędnych zasobów z północnej Europy w celu użycia ich dużo bliżej kraju, chociaż nigdy nie zdołano ich ściągnąć w takich ilościach, by wystarczyło to do ponownego zjednoczenia półwyspu. W istocie, wobec równoległej rebelii Katalończyków, których ochoczo wspomagali Francuzi, w początku lat czterdziestych XVII w. Hiszpanii w jakimś stopniu groziła dezintegracja. W krajach zamorskich Holendrzy podjęli wyprawy na Brazylię, Angolę i Cejlon, przekształcając konflikt w coś, co niektórzy historycy uznali za pierwszą wojnę światową14. Poczynania te przyniosły pewne korzyści Niderlandom, natomiast większość pozostałych uczestników wojny odczuwała już wówczas bardzo poważnie skutki wieloletnich wysiłków wojskowych. W latach czterdziestych XVII w. armie stawały się mniej liczne niż w latach trzydziestych, rządy chwytały się bardziej rozpaczliwych rozwiązań finansowych, cierpliwość ludzi była dużo mniejsza, a ich protesty dużo gwałtowniejsze. Właśnie dlatego, że była to wojna całych bloków, każdemu z jej uczestników trudno się było z niej wycofać. Wiele z protestanckich państw niemieckich uczyniłoby to, gdyby miały pewność, że również wojska szwedzkie zaprzestaną walk i wrócą do domu. Olivares zaś i inni hiszpańscy mężowie stanu podjęliby z Francją rokowania na temat rozejmu, ale Francja nie chciała porzucić na pastwę losu Holendrów. Równolegle do działań wojskowych, toczących się na różnych frontach, prowadzono na różnych szczeblach tajne rokowania pokojowe i każde państwo pocieszało się myślą, że jeszcze jedno zwycięstwo zwiększy wagę jego roszczeń podczas generalnego rozstrzygania sprawy. W konsekwencji wojna trzydziestoletnia skończyła się dość chaotycznie. Na początku 1648 r. Hiszpania nagle zawarła pokój z Holendrami, uznając wreszcie ich całkowitą niepodległość. Uczyniła to jednak tylko po to, by pozbawić sojuszników Francję, i walki wojsk francuskich z wojskami Habsburgów trwały nadal. Kiedy zaś w tym samym roku pokój westfalski doprowadził wreszcie do spokoju w Niemczech i umożliwił Habsburgom austriackim wycofanie się z konfliktu, wojna stała się sprawą wyłącznie Francuzów i Hiszpanów. Pokój westfalski zapewniał poszczególnym państwom i poszczególnym władcom utrzymanie pewnych zdobyczy (i sankcjonował niektóre poniesione przez nich straty), ale jego istotą było uznanie pewnej religijnej i politycznej równowagi wewnątrz Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, a więc potwierdzenie ograniczenia władzy cesarza. W rezultacie wojna francusko-hi-szpańska stała się przejawem rywalizacji tych narodów nie mającej nic wspólnego z religią. Wyraźnie t o zademonstrował w 1655 r. minister Francji, Mazarin, sprzymierzając się z protestancką Anglią Cromwella, by zadać Hiszpanii serię ciosów, które zmusiły ją w końcu do wyrażenia zgody na pokój. Warunki ustalone w pokoju pirenejskim (1659) nie były szczególnie ostre, ale sam fakt zmuszenia Hiszpanii do układania się z jej największym wrogiem zademonstrował, że epoka dominacji Habsburgów w Europie skończyła się. Rządowi Filipa IV pozostał już tylko jeden cel wojny — utrzymanie jedności Półwyspu Iberyjskiego, ale nawet i tego celu trzeba się było wyrzec w 1668 r., kiedy oficjalnie uznano niepodległość Portugalii15. Tak więc podział polityczny Europy przedstawiał się mniej więcej tak samo jak w momencie wstąpienia na tron w 1519 r. Karola V, chociaż pod koniec XVII w. Hiszpania miała jeszcze przeżyć dalsze bunty i utratę dalszych terytoriów (patrz mapa 4), płacąc w istocie cenę za wcześniejsze nadmierne rozciągnięcie swych sił strategicznych. Silne i słabe punkty bloku habsburskiego Dlaczego Habsburgom się nie powiodło? 16 Problem jest tak obszerny, a proces trwał tak długo, że wydaje się, iż szukanie powodów personalnych, takich jak szaleństwo cesarza Rudolfa II czy nieudolność króla Hiszpanii, Filipa III, nie ma większego sensu. Trudno też twierdzić, że członkowie dynastii habsburskiej i ich urzędnicy wyróżniali się jakimiś szczególnymi słabościami, jeśli zważymy, jakimi wadami odznaczało się wielu ówczesnych monarchów Francji i Anglii i jakie zamiłowanie do rozpusty i jaka głupota cechowały wielu książąt niemieckich. Sprawa staje się jeszcze bardziej zagadkowa, jeśli przypomnimy sobie, jak ogromnymi zasobami siły materialnej rozporządzali Habsburgowie. „Odziedziczenie przez Karola V koron czterech wielkich dynastii — kastylij-skiej, aragońskiej, burgundzkiej i austriackiej — późniejsze uzyskanie przez jego Dom koron Czech, Węgier, Portugalii i na krótki czas nawet Anglii, zbieżność w czasie tych wydarzeń dynastycznych z podbojem i eksploatacją przez Hiszpanów Nowego Świata — wszystko to zapewniło Domowi Habsburgów bogactwo nie mające równego sobie w Europie" ". Z uwagi na niekompletność i niedokładność dostępnych informacji statystycznych nie można uważać danych dotyczących ówczesnej liczby ludności MORZE PÓŁNOCNE . Niderlandy ^(uznanie w 1648 niepodległości Holandii Niderlandy Południowe '.jk. /1N (w 1714 oddane Austrii) Artois (w 1659 oddane Francji) Franche Comte (w 1678 oddane Francji) Mediolan (w 1714 oddany Austrii) Roussillon (w 1659 oddany Francji) A * *< - Aragonia (1648) Q v . . ,; , , v & \ t i T& Katalonia (bunt 1640—1652) Portugalia .gt l (wojna o niepodległość 1640-1668) y ^ , (bun(w ^ n ~' Sardynia^ l Neapol Andaluzja (1641) .J ° (w I7,4 oddana Austrii)) ) (w I7,4 MORZE ŚRÓDZIEMNI: 4. Załamanie się potęgi Hiszpanii w Europie za zbyt wiarygodne, są jednak uzasadnione podstawy, by przyjąć, że w początkowym okresie ery nowożytnej mniej więcej jedna czwarta ludności Europy mieszkała na terytoriach rządzonych przez Habsburgów *. Tego rodzaju dane są jednak mniej istotne od zasobności tych obszarów, a odnosi się wrażenie, że były one bardzo bogate. * Z grubsza biorąc, było to około 25 min ludzi na 105 min mieszkańców Europy w 1600 r. (Przypis autora). l Finanse Habsburgów pochodziły z pięciu głównych i wielu mniejszych źródeł. Zdecydowanie najważniejszym była dziedziczna Kastylia, ponieważ był to kraj rządzony przez nich bezpośrednio, a Kortezy i Kościół przyznały im prawo do pobierania tam najróżniejszych regularnych podatków (akcyzy, podatek „krucjatowy" od własności kościelnej). Ponadto były jeszcze dwa najbogatsze skupiska ośrodków handlowych w Europie — państwa włoskie i Niderlandy — mogące dostarczać stosunkowo dużych funduszów ze swych zasobów handlowych i kapitałowych. Czwartym źródłem środków finansowych _ mającym z czasem coraz większe znaczenie — były dochody z imperium amerykańskiego. „Królewska jedna piąta" wydobywanego tam srebra i złota, wraz z akcyzami, cłami i daninami kościelnymi z obszaru Nowego Świata, dostarczała królom Hiszpanii znacznych środków. I to nie tylko bezpośrednio, ale i pośrednio, ponieważ skarby amerykańskie trafiające do rąk prywatnych — niezależnie od tego, czy były to ręce Hiszpanów, Flamandów czy Włochów — ułatwiały swym właścicielom spłatę coraz większych podatków, nakładanych na nich przez państwo. W wypadku zaś nagłej potrzeby monarcha mógł zawsze zapożyczyć się u bankierów, licząc na spłacenie długu po przybyciu kolejnej grupy okrętów z ładunkiem srebra. Za korzyść dodatkową — i piąte ważne źródło dochodów — należy uznać fakt, że na obszarach podległych Habsburgom — w Niemczech południowych, w niektórych miastach włoskich i w Antwerpii — miały siedzibę najznaczniejsze domy finansowe i handlowe 1S. Z pewnością dostęp do tego źródła był łatwiejszy niż do dochodów z Niemiec, gdzie książęta i przedstawiciele wolnych miast głosowali w Reich-stagu za dostarczeniem cesarzowi pieniędzy tylko wtedy, gdy u bram stali Turcy ". W epoce postfeudalnej, kiedy (przynajmniej w większości krajów) nie oczekiwano już od rycerstwa osobistego pełnienia służby wojskowej, a od miast przybrzeżnych dostarczania okrętów, dostęp do gotówki i możliwość zaciągania pożyczek były dla każdego państwa prowadzącego wojnę sprawą niezwykle istotną. Tylko płacąc (lub obiecując zapłatę) można było w gospodarce rynkowej zapewnić sobie okręty, sprzęt, broń i żywność niezbędne dla wystawienia zdolnej do boju floty; tylko zapewniając odpowiednie zaopatrzenie i wypłacając dostatecznie często żołd, można było powstrzymywać swe wojska od buntu i kierować je przeciwko nieprzyjacielowi. A w dodatku, chociaż powszechnie uważa się, że to właśnie w owych czasach w Europie Zachodniej uzyskały samodzielność „państwa narodowe", wszystkie rządy oprócz własnych armii używały na dużą skalę cudzoziemskich wojsk najemnych. Pod tym względem Habsburgowie również byli w szczególnie dobrej sytuacji, mogli bowiem z łatwością przeprowadzić werbunek zarówno we Włoszech ł Niderlandach, jak w Hiszpanii i w Niemczech. Na przykład słynna Armia Flan-dryjska składała się z żołnierzy sześciu głównych narodowości, w rozsądnych granicach lojalnych stronników sprawy katolickiej, ale wymagających regularnego płacenia żołdu. Co się tyczy wojen morskich, to dziedziczne posiadłości Habsburgów mogły dostarczyć imponującego zestawu okrętów wojennych: na przykład w późniejszym okresie rządów Filipa II armady Kastylii i Aragonii mogły być uzupełniane śródziemnomorskimi galerami, genueńskimi i neapoli-tańskimi wielkimi karraki oraz dużą flotą portugalską. Chyba jednak największym atutem wojskowym Habsburgów w ciągu tych stu czterdziestu lat była piechota szkolona na modłę hiszpańską. Struktura społeczna i atmosfera ideologiczna Kastylii czyniły z tego kraju idealny teren werbunkowy. Jak pisze Lynch, w prowincji tej „służba wojskowa stała się modnym i zyskownym zajęciem nie tylko szlachty, ale całej ludności" 20. W dodatku Gonzalo de Cordoba — Wielki Kapitan — wprowadził w początku XVI w. zmiany w organizacji piechoty i od tego czasu aż do połowy wojny trzydziestoletniej hiszpańska tercio była najefektywniejszą jednostką bojową Europy. Dzięki tym zintegrowanym regimentom, liczącym do trzech tysięcy pikinierów, arkebuzerów i żołnierzy uzbrojonych w broń sieczną, wyćwiczonych we wzajemnym wspieraniu się, armia hiszpańska zmiotła z pola niezliczonych nieprzyjaciół i poważnie podkopała reputację i skuteczność działania francuskiej jazdy i szwajcarskich falang pikinierów. Jeszcze podczas bitwy pod Nordlingen (1634) piechota kardynała infanta odparła piętnaście ataków znakomitej armii szwedzkiej, by następnie — jak oddziały Wellingtona pod Waterloo — w ponurym milczeniu ruszyć naprzód i zmiażdżyć przeciwnika. Pod Rocroi (1643) Hiszpanie, choć okrążeni przez Francuzów, walczyli, póki nie polegli. Był to zaiste jeden z najmocniejszych filarów budowli Habsburgów i jest rzeczą charakterystyczną, że widoczne pęknięcia gmachu potęgi Hiszpanii pojawiły się dopiero w połowie XVII w., kiedy armia tego kraju składała się głównie z niemieckich, włoskich i irlandzkich najemników, a w dużo mniejszym stopniu z żołnierzy kastylijskich. Mimo jednak całej tej przewagi hiszpańsko-austriacki sojusz dynastyczny nigdy nie zdołał zapewnić sobie pozycji dominującej. Chociaż jego zasoby finansowe i możliwości wojskowe wydawały się współczesnym ogromne, to nigdy nie dorównały one potrzebom. Ten decydujący fakt spowodowany był przez trzy czynniki, przez cały ten okres współoddziałujące na siebie i na sytuację. Z czynników tych można wyciągnąć istotną naukę dla badań nad konfliktami zbrojnymi. Pierwszym z tych czynników — wspomnianym już pokrótce wyżej — była „rewolucja wojskowa", jaka dokonała się w Europie w początkach ery nowożytnej, tj. ogromne zwiększenie się skali i stopnia zorganizowania działań wojennych w stupięćdziesięcioletnim, z grubsza biorąc, okresie po 1520 r." Zmiana ta była również efektem wielu wzajemnie powiązanych czynników — taktycznych, politycznych i demograficznych. Podważenie dominacji jazdy na polu bitwy najpierw przez pikinierów szwajcarskich, a potem przez połączone formacje żołnierzy uzbrojonych w piki, broń sieczną, kusze i arkebu-zy, sprawiło, że największą i najważniejszą częścią armii stała się piechota. Proces ten umocnił rozwój tracę italienne — wspomnianego w poprzednim rozdziale skomplikowanego systemu fortyfikacji miejskich i bastionów. Obsadzenie takiego systemu obronnego — a także obleganie go — wymagało dużej liczby żołnierzy. Rzecz jasna, w poważniejszych kampaniach wodzowie dobrze zorganizowanych armii posługiwali się też znacznymi siłami jazdy i artylerii — te dwa rodzaje broni nie były jednak tak wszechobecne jak piechota. W istocie więc nie redukowano jazdy, lecz tylko wyraźnie zwiększono udział piechoty. Ponieważ jej wyposażenie i wyżywienie były mniej kosztowne, można było przeprowadzać werbunek na większą skalę, zwłaszcza że rosła liczba ludności Europy. Wszystko to naturalnie stwarzało rządom •ogromne problemy organizacyjne, ale nie były one aż tak wielkie, by aparat urzędniczy „nowych monarchii" Zachodu nie mógł sobie z nimi poradzić. Poważne zwiększenie rozmiarów armii nie stawiało też nierozwiązalnych zadań generałom — pod warunkiem że mieli oni właściwą strukturę dowodzenia, a wojska były odpowiednio wyszkolone. Najlepszym chyba przykładem działania „rewolucji wojskowej" jest armia imperium hiszpańskiego. Jak odnotowali historycy francusko-hiszpańskich walk o Włochy, toczonych przed 1529 r.: „nie ma żadnych dowodów, że którakolwiek ze stron wprowadziła do walki więcej niż 30 000 ludzi", ale „w latach 1536—1537 cesarz Karol V zmobilizował w samej tylko Lombardii — do obrony niedawno zdobytego Mediolanu i do inwazji na francuską Prowansję — 60 000 ludzi. W 1552 r. atakowany jednocześnie na wszystkich frontach — we Włoszech, Niemczech, Niderlandach, Hiszpanii oraz na Atlantyku i Morzu Śródziemnym — Karol V zwerbował 109 000 ludzi w Niemczech i Niderlandach, 24 000 dodatkowo w Lombardii, a ponadto pewną liczbę na Sycylii, w Neapolu i w Hiszpanii. Cesarz musiał mieć w tym okresie pod swym dowództwem, a więc i na swym utrzymaniu, około 150 000 ludzi. Ta tendencja wzrostowa utrzymywała się; w 1574 r. sama tylko Armia Flandryjska liczyła 86 000 ludzi; a zaledwie pół wieku później, w 1625 r., Filip IV mógł z dumą ogłosić, że stojące do jego dyspozycji siły zbrojne liczą co najmniej 300 000 ludzi. We wszystkich tych armiach głównie wzrastała liczebność piechoty, zwłaszcza pikinierów" 22. Podobny proces przebiegał też w marynarce. Rozwój handlu morskiego-(zwłaszcza transoceanicznego), rywalizacja konkurujących ze sobą potęg morskich w kanale La Manche, na Oceanie Indyjskim i w rejonie Morza Karaibskiego, zagrożenie ze strony korsarzy berberyjskich i flotylli galer osmańskich — wszystko to wespół z nowymi osiągnięciami technicznymi budownictwa okrętowego sprawiło, że okręty stały się dużo większe i były dużo lepiej uzbrojone. W owych czasach nie było jeszcze wyraźnego podziału na okręty wojenne i statki handlowe. Praktycznie biorąc, wszystkie większe statki handlowe uzbrojone były w działa dla obrony przed piratami i innymi napastnikami. Występowała jednak tendencja do organizowania marynarki królewskiej, tak by monarcha posiadał przynajmniej pewną liczbę regularnych okrętów wojennych stanowiących podstawę, na której można by w okresie wojny stworzyć wielką flotę uzbrojonych statków handlowych, galeas i barkasów. Henryk VIII Tudor udzielił znacznego poparcia takiemu właśnie programowi, natomiast Karol V starał się raczej podporządkować sobie prywatne galeony i galery z obszaru swych posiadłości hiszpańskich i włoskich, niż budować własną flotę. Filip II, atakowany dużo silniej niż Karol V zarówno na Morzu Śródziemnym, jak i na Atlantyku, nie mógł sobie jednak pozwolić na luksus kontynuacji polityki swego ojca. Musiał zorganizować i sfinansować wielki program budowy galer w Barcelonie, Neapolu i na Sycylii. W 1574 r. utrzymywał już 146 takich okrętów — niemal trzykrotnie więcej niż kilkanaście lat wcześniej2S. Prawdziwa eksplozja konfliktów na Atlantyku w następnym dziesięcioleciu wywołała konieczność podjęcia jeszcze większych wysiłków w rejonie tego oceanu: posiadanie transoceanicznych okrętów wojennych było konieczne do osłony szlaków do Indii Zachodnich i — po wchłonięciu Portugalii w 1580 r. — do Indii Wschodnich, do obrony wybrzeży Hiszpanii przed atakami Anglików i — wreszcie — do przewiezienia wojsk inwazyjnych na Wyspy Brytyjskie. Po zawarciu w 1604 r. pokoju angielsko-hiszpańskiego Hiszpania nadal potrzebowała dużej marynarki do obrony przed holenderskimi atakami morski- mi i do utrzymania łączności z Flandrią. A w każdym kolejnym dziesięcioleciu okręty wymagały coraz cięższego uzbrojenia i stawały się coraz bardziej kosztowne. To właśnie ta spirala kosztów wojennych ujawniła rzeczywistą słabość habsburskiego systemu. Ciężki cios finansom rządu zadała inflacja, w której wyniku w okresie od 1500 r. do 1630 r. ceny żywności wzrosły pięciokrotnie, a wyrobów przemysłowych trzykrotnie. Problemy z tym związane jeszcze zwiększył wielokrotny wzrost armii i marynarki. W konsekwencji Habsburgowie musieli niemal nieustannie borykać się z groźbą bankructwa. Karol V po różnorodnych kampaniach, jakie prowadził w latach czterdziestych XVI w. przeciwko Algierczykom, Francuzom i niemieckim protestantom, stwierdził, że ani jego zwykłe, ani nadzwyczajne dochody w żaden sposób nie dorównują wydatkom, i musiał dać w zastaw bankierom swe dochody na wiele lat naprzód. Pieniądze na wojnę z książętami protestanckimi udało mu się znaleźć tylko dzięki rozpaczliwemu posunięciu, jakim była konfiskata skarbu indyjskiego i sekwestr monet w Hiszpanii. Toczona przez niego w 1552 r. walka o Metz kosztowała go 2,5 min dukatów, tj. sumę dziesięciokrotnie większą od jego ówczesnych normalnych dochodów z posiadłości amerykańskich. Nic dziwnego, że wciąż musiał zaciągać nowe pożyczki, i to na coraz gorszych warunkach. W miarę jak spadała wypłacalność korony, gwałtownie rosła stopa procentowa, jakiej żądali od monarchy bankierzy, tak że znaczną część normalnych dochodów trzeba było przeznaczać na spłatę procentów od starych pożyczek 24. Kiedy Karol abdykował, zostawił Filipowi II dług państwowy w wysokości około 20 min dukatów. Filip odziedziczył też po swym ojcu wojnę z Francją. Wojna ta była tak kosztowna, że w 1557 r. korona hiszpańska ogłosiła bankructwo. Powaliło to wraz z nią wielkie domy bankowe, takie jak Fuggerów. To, że w tym samym roku również Francja zmuszona było ogłosić bankructwo, niewielką było pociechą. Zwłaszcza że po wyrażeniu — głównie na skutek tych bankructw — przez obie strony gotowości do rokowań w 1559 r. w Le Cateau-Cambresis Filip musiał natychmiast stawić czoło nowemu potężnemu wrogowi — Turcji. Dwudziestoletnia wojna śródziemnomorska, walki z Maurami o Grenadę oraz wzajemnie ze sobą powiązane działania wojenne w Niderlandach, w północnej Francji i na kanale La Manche zmusiły koronę do szukania wszelkich możliwych źródeł dochodów. Karol V potroił dochody w okresie swego panowania, ale Filip II „podwoił je już w latach 1556—1573), a potem zwiększył ponaddwukrot-nie do końca swego panowania" 2S. Jego wydatki były jednak dużo większe. W czasie kampanii, której punktem szczytowym była bitwa pod Lepanto (1571), koszt utrzymania sił morskich i lądowych strony chrześcijańskiej oszacowano na ponad 4 min dukatów rocznie — z tym że znaczna część tych obciążeń spadała na Wenecję i papieża 26. Sumy płacone Armii Flandryjskiej już w latach siedemdziesiątych XVI w. były ogromne i niemal zawsze zalegano z ich wypłatą. To z kolei wywoływało bunty w armii, w szczególności po zawieszeniu w 1575 r. przez Filipa spłaty procentów należnych jego bankierom genueńskim ". Przez pewien czas finanse i kredyt korony ratował wzrost dochodów z kopalń amerykańskich — w latach osiemdziesiątych napływało z tego źródła około 2 min dukatów rocznie, to jest dziesięciokrotnie więcej niż czterdzieści lat wcześniej. Armada (1588) kosztowała jednak 10 min dukatów i jej smutny los był katastrofą nie tylko militarną, ale i finansową. W 1596 r., po okresie zaciągania ogromnych pożyczek, Filip ponownie stał się niewypłacalny. W dwa lata później, w chwili śmierci, zadłużony był na gigantyczną sumę 100 min dukatów, a procenty należne od tej sumy stanowiły równowartość około dwóch trzecich wszystkich dochodów korony28. Chociaż wkrótce zawarto pokój z Francją i Anglią, to wojna z Holendrami wciąż jeszcze trwała — aż do rozejmu w 1609 r., którego zawarcie przyśpieszyły zresztą bunty w armii hiszpańskiej i kolejne bankructwo w 1607 r. W paroletnim okresie pokoju, jaki potem nastąpił, wydatki państwowe Hiszpanii nie uległy jednak większej redukcji. Wielkie sumy pochłaniała spłata, procentów, a oprócz tego nadal panowało napięcie w rejonie Morza Śródziemnego (co zmusiło kraj do realizacji wielkiego programu budowy fortyfikacji wzdłuż wybrzeża), a bardzo rozległe imperium wciąż jeszcze narażone było na ataki kaperów (co wymagało znacznych wydatków obronnych na Filipinach i wyspach Morza Karaibskiego oraz utrzymywania dużej floty)28. Stan zbrojnego rozejmu utrzymujący się w Europie po 1610 r. też raczej nie skłaniał dumnych władców Hiszpanii do redukcji wydatków wojskowych. Tak więc wybuch w 1618 r. wojny trzydziestoletniej jedynie przekształcił zimną wojnę w wojnę gorącą i zwiększył strumień hiszpańskich żołnierzy i hiszpańskich pieniędzy, napływający do Flandrii i Niemiec. Warto odnotować, że początkowa seria zwycięstw Habsburgów w Europie i ich sukcesów w obronie posiadłości amerykańskich zbiegła się w dużym stopniu z poważnym wzrostem dostaw metali szlachetnych z Nowego Świata; wzrost ten też niemało, się do tej ekspansji przyczynił. Na tej samej zasadzie jednak spadek dochodów skarbu po 1626 r., ogłoszenie w roku następnym bankructwa i wspaniały sukces Holendrów, którzy w 1628 r. zagarnęli okręty wiozące srebro (co kosztowało Hiszpanię aż 10 min dukatów), spowodowały osłabienie na pewien czas wysiłków wojennych. I mimo sojuszu z cesarzem nie było (z wyjątkiem krótkiego okresu sprawowania dowództwa przez Wallensteina) żadnej możliwości zrekompensowania słabości Hiszpanii dochodami z Niemiec. Tak więc przez następne trzydzieści lat wojny Hiszpania działała według następującego schematu: zdobywała nowe pożyczki, wprowadzała nowe podatki i wykorzystywała nieoczekiwanie pomyślną sytuację w Ameryce do podjęcia jakiegoś większego wysiłku, na przykład do interwencji kardynała infanta w Niemczech w latach 1634—1635. Nieustannie obracające się żarna wojny zawsze jednak pożerały w końcu wszystkie te krótkotrwałe zyski i już w parę lat później sytuacja finansowa była znowu gorsza niż kiedykolwiek przedtem. W latach czterdziestych XVII w. — po powstaniach w Katalonii i Portugalii i w sytuacji wyraźnego spadku dochodów z posiadłości amerykańskich — stopniowy upadek stał się nieuchronnyso. Jaki bowiem inny los mógłby spotkać naród, znany co prawda ze znakomitych żołnierzy, ale podlegający rządom systematycznie wydającym dwa lub trzy razy więcej, niż wynosiły normalne dochody? Druga główna przyczyna niepowodzeń Hiszpanii i Austrii powinna też być oczywista dla każdego, kto zapoznał się z wyżej przedstawionym opisem wydarzeń: Habsburgowie mieli po prostu zbyt wiele do zrobienia, musieli walczyć ze zbyt wieloma wrogami, bronić zbyt wielu frontów. Zalety bojowe żołnierzy hiszpańskich nie mogły zrekompensować nadmiernego rozproszenia wojsk, zmuszonych do pełnienia służby w garnizonach we własnym kraju, w Afryce Pomocnej, na Sycylii, we Włoszech, w Nowym Świecie i w Niderlandach. Podobnie jak Imperium Brytyjskie w trzy wieki później — blok habsburski był konglomeratem bardzo rozrzuconych terytoriów, efektem politycz-no-dynastycznego tour de force, wymagającym — jeśli chciało się go utrzymać — nieustannego ogromnego nakładu środków materialnych i pomysłowości. Jest to najlepszy w historii przykład nadmiernego rozciągnięcia sił strategicznych. Ceną za posiadanie tak wielu terytoriów było istnienie licznych wrogów — podobne brzemię dźwigało w tamtych czasach Imperium Osmańskie81. Wiąże się z tym bardzo istotny problem — chronologia wojen Habsburgów. Rzecz jasna, że w Europie często dochodziło w tym okresie do konfliktów zbrojnych i ich koszt straszliwie obciążał wszystkie społeczeństwa. Wszystkie inne państwa — Francja, Anglia, Szwecja, nawet Imperium Osmańskie — przeżywały jednak również okresy pokoju i odbudowy. Tylko Habsburgom — zwłaszcza Hiszpanii — przypadł los państwa zmuszonego do wchodzenia w konflikt z nowym przeciwnikiem natychmiast po zakończeniu walki z poprzednim. Po pokoju z Francją następowała wojna z Turkami, po rozejmie na Morzu Śródziemnym — rozległy konflikt na Atlantyku, a po nim walki o pół-nocno-zachodnią Europę. W niektórych strasznych okresach Imperium Hiszpańskie walczyło jednocześnie na trzech frontach, i to w sytuacji, kiedy nieprzyjaciele wzajemnie sobie pomagali — jeśli nie militarnie, to na polu dyplomatycznym i handlowym82. Hiszpania — żeby posłużyć się przenośnią w stylu epoki — przypominała osaczonego niedźwiedzia, silniejszego od każdego z atakujących go psów, ale niezdolnego do rozprawienia się z wszystkimi naraz i coraz bardziej tracącego siły w tej walce. Czy jednak Habsburgowie mogliby się wyrwać z tego błędnego koła? Historycy, zwracając uwagę na owo chroniczne rozpraszanie energii, sugerowali, że Karol V i jego następcy powinni byli sformułować przejrzystą listę priorytetów obronnych38. Implikowało to możliwość rezygnacji z niektórych obszarów, ale z których? Rozważając rzecz w retrospekcji, można założyć, że Habsburgowie austriaccy — zwłaszcza Ferdynand II — postąpiliby rozsądniej, gdyby wstrzymali się od forsowania kontrreformacji w Niemczech północnych, ponieważ ponieśli przy tym duże straty, a niewiele zyskali. Cesarz musiałby jednak i tak utrzymywać dużą armię w Niemczech, by przeciwdziałać partykularyzmowi książąt, intrygom Francuzów i ambicjom Szwedów. Nie można też było redukować sił zbrojnych Habsburgów, dopóki Turcy stali na granicy Węgier — zaledwie dwieście kilometrów od Wiednia. Rząd hiszpański zaś nie mógł dopuścić do powalenia swych austriackich kuzynów ani przez Francuzów i luteranów, ani przez Turków ze względu na wpływ, jaki miałoby to dla pozycji samej Hiszpanii w Europie. Wydaje się jednak, że rachunek ten nie obowiązywał w drugą stronę. Po ustąpieniu w 1556 r. Karola V cesarstwo zazwyczaj nie czuło się zobowiązane do udzielania Hiszpanii pomocy w jej wojnach w Europie Zachodniej i krajach zamorskich. Natomiast Hiszpania, świadoma, że w grę wchodzi o wiele większa stawka, angażowała się po stronie cesarstwa34. Interesujące są długoterminowe konsekwencje tej różnicy w uczuciach i stopniu zaangażowania. Porażka europejskich dążeń habsburskiej Hiszpanii w połowie XVII w. pozostawała w wyraźnym związku z wewnętrznymi problemami tego państwa i z jego względnym upadkiem gospodarczym — nadmiernie rozciągnąwszy swe siły we wszystkich kierunkach, miało ono teraz słabe serce. Habsburska Austria natomiast, chociaż nie zdołała pokonać protestantyzmu w Niemczech, to jednak doprowadziła do konsolidacji władzy na obszarze posiadłości dynastii (Austria, Czechy itd.). Dzięki tej dużej bazie terytorialnej i utworzonej później stałej armii zawodowej85 cesarstwo habsburskie stało się ponownie jednym z wielkich mocarstw Europy w ostatnich dziesięcioleciach XVII w., a więc właśnie wtedy, gdy Hiszpania wkraczała w okres coraz szybszego upadku36. W owym okresie jednak odrodzenie Austrii nie mogło już być większą pociechą dla mężów stanu w Madrycie, uważających, że muszą szukać sojuszników zupełnie gdzie indziej. Nietrudno dostrzec, dlaczego posiadłości w Nowym Świecie miały dla Hiszpanii tak żywotne znaczenie. Przez ponad wiek uzupełniały one regularnie bogactwo Hiszpanii, a więc i jej siły militarne — bez tego uzupełnienia Habsburgowie nie mogliby podejmować tak rozległych operacji. Nawet wówczas gdy angielskie i holenderskie ataki na hiszpańsko-portugalskie imperium kolonialne zmusiły Hiszpanię do stałego zwiększania wydatków na marynarkę i na fortyfikacje w krajach zamorskich, terytoria te nadal przynosiły hiszpańskiej koronie poważne korzyści bezpośrednie i pośrednie. Rezygnacja z nich była nie do pomyślenia. Pozostawały więc do rozważenia posiadłości Habsburgów we Włoszech i we Flandrii. Mniej przemawiało za wycofaniem się z Włoch. W pierwszej połowie XVI w. powstałą w ten sposób próżnię wypełniłaby Francja, wykorzystując bogactwa Włoch dla własnych celów ze szkodą dla Habsburgów. W drugiej połowie owego stulecia Włochy były, w dosłownym znaczeniu, zewnętrznym pasmem umocnień broniących Hiszpanii przed osmańską ekspansją na zachód. Nawet gdyby pominąć, jakim ciosem dla prestiżu Hiszpanii i dla religii chrześcijańskiej byłby turecki atak na Sycylię, Neapol i Rzym, utrata tego pasa fortyfikacji byłaby poważną porażką strategiczną. Hiszpania musiałaby wówczas coraz więcej wydawać na fortyfikowanie własnego wybrzeża i na flotylle galer, co i tak w początkowych dziesięcioleciach panowania Filipa II pochłaniało większość budżetu państwa. Tak więc z wojskowego punktu widzenia było rzeczą rozsądną wykorzystanie tych istniejących już sił do aktywnej obrony centralnego rejonu Morza Śródziemnego, ponieważ pozwalało to trzymać tureckich nieprzyjaciół na dystans. Miało to również tę dodatkową zaletę, że koszty takich operacji częściowo ponosiły włoskie posiadłości Habsburgów, papiestwo i niekiedy także Wenecja. Wycofanie się z tego frontu nie dałoby żadnych korzyści, a wiązałoby się z licznymi potencjalnymi niebezpieczeństwami. Tak więc jedynym obszarem, na którym Habsburgowie mogli dokonać cięć w kosztach, były Niderlandy. Zresztą koszty utrzymania Armii Flandryjskiej podczas „wojny osiemdziesięcioletniej" z Holendrami były wobec trudnego terenu i wobec postępów w budowie fortyfikacji31 dosyć oszałamiające i znacznie przekraczały koszty ponoszone na innych frontach. Nawet w szczytowym okresie wojny trzydziestoletniej na garnizony flandryjskie przeznaczano pięć, sześć razy więcej pieniędzy niż na wojska operujące w Niemczech. „Wojna w Niderlandach — pisał jeden z członków hiszpańskiej rady — kompletnie rujnuje naszą monarchię". W istocie, w latach 1566—1654 Hiszpania przekazała skarbowi wojskowemu w Niderlandach co najmniej 218 min dukatów, a więc znacznie więcej, niż wynosiły w tym czasie wszystkie dochody korony z Indii (121 min dukatów)8S. Flandria była również dużo trudniejsza do obrony z punktu widzenia strategii: wiodące do tej prowincji szlaki morskie zdane były na łaskę Francuzów, Anglików i Holendrów. Stało się to aż nadto widoczne, kiedy holenderski admirał Tromp rozgromił w 1639 r. hiszpańską flotę wioząca posiłki wojskowe. „Droga hiszpańska" zaś — z Lombardii poprzez doliny Szwajcarii lub przez Sabaudię i Wolne Hrabstwo Burgundii, wzdłuż wschodniej granicy Francji do dolnego Renu — również miała wiele słabych punktów, w których można ją było przeciąć89. Czy naprawdę warto było z uporem próbować utrzymywać kontrolę nad paroma milionami wrogo nastawionych mieszkańców Niderlandów na drugim końcu bardzo wydłużonych szlaków komunikacyjnych, i to kosztem tak horrendalnych wydatków? Czemu — jak nieśmiało wskazywali przedstawiciele Kortezów w uginającej się pod brzemieniem podatków Kastylii — nie pozwolić rebeliantom gnić w herezji? Było rzeczą pewną, że spotka ich kara boska, a Hiszpania nie musiałaby dalej dźwigać tego brzemienia40. Argumenty wysuwane przeciwko koncepcji takiego okrojenia imperium nie przekonałyby tych, którzy skarżyli się na marnotrawienie środków, ale nie były pozbawione pewnej słuszności. Po pierwsze, gdyby Flandria przestała należeć do Hiszpanii, wpadłaby w ręce albo Francji, albo Zjednoczonych Prowincji, co umocniłoby siły i prestiż tych nieubłaganych nieprzyjaciół Habsburgów. Już sam taki pomysł odstręczał polityków hiszpańskich, przywiązujących do „reputacji" wagę dużo większą niż do czegokolwiek innego. Po drugie, Filip IV i jego doradcy argumentowali, że konfrontacja zbrojna w tym regionie miała przynajmniej ten pozytywny efekt, iż odciągała nieprzyjacielskie siły od innych, dużo wrażliwszych miejsc: „Chociaż wojna, jaką toczymy w Niderlandach, wyczerpała nasz skarb i zmusiła do zaciągnięcia długów, to jednak odwróciła uwagę naszych wrogów; gdybyśmy jej nie toczyli, to pewne jest, że mielibyśmy wojnę w Hiszpanii lub gdzieś bliżej niej" 41. Wreszcie była jeszcze „teoria domina" — jeśli utracone zostaną Niderlandy, to poniesie klęskę sprawa Habsburgów w Niemczech ł utracone zostaną mniejsze posiadłości, takie jak Wolne Hrabstwo Burgundii, a może nawet posiadłości włoskie. Były to oczywiście argumenty hipotetyczne, interesujące jest jednak, że madryccy mężowie stanu i dowódcy wojsk w Brukseli postrzegali pewną wzajemnie powiązaną strategiczną całość, która uległaby rozbiciu, gdyby padła którakolwiek jej część. „Pierwszymi i największymi niebezpieczeństwami — głosili zwolennicy takiego rozumowania w krytycznym 1635 r. — są te, które grożą Lombardii, Niderlandom i Niemcom. Przegrana na którymkolwiek z tych trzech terytoriów byłaby dla naszej monarchii tak fatalna, zwłaszcza gdyby była to przegrana rzeczywiście duża, że załamałaby się reszta królestwa. Po Niemczech poszłyby bowiem Włochy i Niderlandy, a po Niderlandach Ameryka; po Lombardii — Neapol i Sycylia i nie byłoby żadnej możliwości ich obrony" 42. Akceptując to rozumowanie, korona hiszpańska angażowała się w rozległą wojnę wyniszczającą, która miała trwać albo do zwycięstwa, albo do zawarcia kompromisowego pokoju, albo do całkowitego wyczerpania systemu. Być może wystarczy wykazać, że same koszty ciągłej wojny i zdecydowana wola niewycofywania się z żadnego z czterech głównych frontów musiały, niezależnie od wszystkiego innego, podkopać hiszpańskie ambicje imperialne. Dostępne świadectwa wskazują jednak, że była jeszcze trzecia, związana z poprzednimi, przyczyna, ta mianowicie, że w szczególności rząd hiszpański nie zdołał przeprowadzić najefektywniej mobilizacji znajdujących się w jego dyspozycji zasobów i popełniając gospodarcze szaleństwa przyczynił się do osłabienia swej potęgi. Chociaż cudzoziemcy uważali często imperium Karola V czy Filipa II za twór monolityczny, to w istocie był to zlepek terytoriów, z których każde korzystało z osobnych przywilejów i dumne było z własnej odrębności43. Nie istniała żadna centralna władza wykonawcza (nie mówiąc już o ustawodawczej czy sądowej), a jedynym ogniwem łączącym była osoba monarchy. Brak jakichkolwiek instytucji, które by poczucie jedności budowały, a także fakt, że władca mógł nigdy nie odwiedzić danego kraju, utrudniał mobilizację funduszy w jednych posiadłościach po to, by toczyć wojnę w innych. Sycylijscy i neapolitańscy podatnicy chętnie opłaciliby budowę floty mającej stawić opór Turkom, ale gorzko narzekali, gdy mieli finansować wojnę prowadzoną przez Hiszpanię w Niderlandach; Portugalczycy uważali za sensowne wspieranie obrony Nowego Świata, ale nie przejawiali entuzjazmu dla wojen niemieckich. Ten silny patriotyzm lokalny przyczyniał się do istnienia zazdrośnie strzeżonych przywilejów fiskalnych. Na przykład na Sycylii stany przeciwstawiały się próbom podniesienia podatków przez Habsburgów i w latach 1516 i 1517 wzniecały powstania przeciwko hiszpańskiemu wicekrólowi. Szansę, by biedna, zanarchizowana i mająca własny parlament Sycylia dostarczyła większych środków na obronę ogólnych interesów Habsburgów, były naprawdę niewielkie41. W Królestwie Neapolu i w nabytku późniejszym — Mediolanie, hiszpańscy administratorzy, starający się pod presją Madrytu znaleźć jakieś nowe środki, natrafiali na niniejsze przeszkody ustawodawcze. Tak więc oba te terytoria mogły za panowania Karola V poważnie wesprzeć monarchę finansowo. W praktyce jednak walka o utrzymanie Mediolanu i wojny z Turkami oznaczały, że ten strumień pieniędzy płynął zazwyczaj w kierunku odwrotnym. By utrzymać swój bastion śródziemnomorski, Hiszpania musiała wysyłać do Włoch miliony dukatów, uzupełniających środki zgromadzone na miejscu. Podczas wojny trzydziestoletniej kierunek tego strumienia znowu uległ odwróceniu i podatki włoskie przyczyniły się do opłacenia wojen toczonych w Niemczech i w Niderlandach. Jeśli jednak okres 1519—1659 potraktować jako całość, to trudno uwierzyć, by posiadłości Habsburgów we Włoszech wniosły do wspólnych funduszów wkład dużo większy — jeśli w ogóle był on większy — od środków, jakie z funduszów tych otrzymały na swą własną obronę45. Jeszcze silniejszą pompą wysysającą ogólne dochody imperium były oczywiście Niderlandy. We wczesnym okresie panowania Karola V tamtejsze Stany Generalne dostarczały co prawda coraz większych podatków, ale nieustannie targowały się o ich wysokość i stale domagały się uznania należnych im przywilejów. W późniejszych latach panowania tego cesarza gniew, spowodowany częstymi żądaniami dodatkowych funduszów na wojny toczone we Włoszech i Niemczech, stał się, obok niezadowolenia religijnego i trudności handlowych, jedną z przyczyn upowszechnienia się sprzeciwu wobec rządów Hiszpanów. W 1565 r. dług państwowy Niderlandów osiągnął wysokość 10 min florenów i sumy wydawane na jego obsługę plus koszty administracji przekraczały dochody skarbu, tak że powstały deficyt musiała pokrywać Hiszpania 46. Kiedy po dalszych dziesięciu latach błędów Madrytu niezadowolenie przekształciło się w otwarty bunt, Niderlandy stały się ogromnym obciążeniem finansowym — dziesięciolecie po dziesięcioleciu Armia Flandryjska, licząca co naj- mniej 65 000 ludzi, pochłaniała jedną czwartą całości wydatków hiszpańskiego rządu. Najbardziej katastrofalny stan funduszów dotyczył samej Hiszpanii, gdzie uprawnienia podatkowe korony były w istocie bardzo ograniczone. Każde z trzech królestw, tj. Aragonia, Katalonia i Walencja, miało własne prawa i własny system podatkowy, co zapewniało im dość znaczną autonomię. W rezultacie jedynymi pewnymi dochodami monarchy były dochody z ziem królewskich — dodatkowe fundusze uchwalano rzadko i niechętnie. Kiedy na przykład doprowadzony do rozpaczy Filip IV w 1640 r. próbował skłonić Katalonię do opłacania wojsk wysłanych na jej obszar celem obrony granic Hiszpanii, jedynym tego efektem było wywołanie długotrwałego i słynnego powstania. Portugalia, którą władano od 1580 r. do jej buntu w 1640 r., zachowała pełną autonomię w sprawach fiskalnych i nie wnosiła na rzecz Habsburgów żadnych regularnych wpłat. Tak więc pozostawała jedynie Kastylia, która W hiszpańskim systemie podatkowym odgrywała rolę prawdziwej „dojnej krowy", chociaż i tam zwolniony od opodatkowania był kraj Basków. Ziemiaństwo, mające silną reprezentację w kastylijskich Kortezach, chętnie zazwyczaj uchwalało podatki, z których samo było zwolnione. Co więcej, podatki te — takie jak alcabala (dziesięcioprocentowa opłata akcyzowa pobierana przy sprzedaży towarów), stanowiąca wraz z opłatami celnymi normalne dochody państwa, a także servicios (daniny), millones (podatki od żywności) i różne opłaty kościelne, będące głównymi źródłami dochodów nadzwyczajnych — uderzały głównie w rzemiosło, wymianę dóbr i w ludzi biednych, powiększając nędzę i niezadowolenie oraz przyczyniając się do wyludnienia kraju (poprzez emigrację)47. Zanim napływ srebra z Ameryki zapewnił koronie hiszpańskiej wielkie dodatkowe dochody (korzystała z nich ona gdzieś od lat sześćdziesiątych XVT w. do późnych lat trzydziestych XVII w.), koszty operacji wojennych Habsburgów spoczywały głównie na barkach chłopów i kupców Kastylii. A dochody królewskie z Nowego Świata, nawet wtedy, gdy miały wielkość szczytową, stanowiły zaledwie od jednej czwartej do jednej trzeciej dochodów ciągniętych z Kastylii i z jej 6 min mieszkańców. Skoro obciążeń podatkowych nie można było rozdzielić bardziej równomiernie na całe królestwo, a nawet na całość obszarów podlegających Habsburgom, baza dochodów skarbu państwa musiała okazywać się zbyt mała na finansowanie oszałamiająco wysokich wydatków wojskowych owej epoki. Temu wyzyskowi kastylijskich podatników towarzyszyło w dodatku stosowanie wstecznych posunięć gospodarczych, co już całkowicie gwarantowało koronie niedostatek środków4S. W etosie tego królestwa handel i przedsiębiorczość nigdy nie były wysoko cenione, ale mimo to w początkach XVI w. kraj przeżywał względny dobrobyt. Mógł się pochwalić wzrostem liczby ludności i osiągnięciami w ważnych gałęziach gospodarki. Nadejście jednak kontrreformacji i licznych wojen pobudziło w społeczeństwie hiszpańskim rozwój elementów religijnych i wojskowych, osłabiło zaś element kupiecki. Działające w tym społeczeństwie bodźce ekonomiczne sugerowały, iż rzeczą mądrą jest nabywanie beneficjów kościelnych lub kupno tytułu drobnego szlachetki. Wystę-Pował chroniczny brak wykwalifikowanych rzemieślników — był on na przykład widoczny w produkcji broni i sprzętu wojskowego. Istnienie zaś cechów Utrudniało przepływ siły roboczej i zmniejszało elastyczność produkcji49. Na- l wet rozwój rolnictwa hamowany był przez przywileje Mesty — słynnego związku właścicieli owiec. Członkowie tego związku mieli prawo swobodnie wypasać należące do nich stada na obszarze całego królestwa. W sytuacji wzrostu liczby ludności kraju w pierwszej połowie XVI w. praktyka taka prowadziła po prostu do konieczności coraz większego importu zboża. Ponieważ opłaty, które Mesta wnosiła za prawo wypasu, wpływały do skarbu króla i ponieważ likwidacja tej praktyki rozgniewałaby niektórych najpotężniejszych popleczników monarchy, nie było żadnych szans na zmianę tego systemu. W końcu — chociaż były tu pewne ważne wyjątki: kupcy handlujący wełną, finansista Simon Ruiz, region wokół Sewilli — cała gospodarka kastylijska poważnie się uzależniła od importu zagranicznych wyrobów rękodzielniczych i usług świadczonych przez cudzoziemców, w szczególności przez przedsiębiorców genueńskich, portugalskich i flamandzkich. Była też uzależniona od Holendrów — nawet podczas walk z nimi. „W 1640 r. trzy czwarte towarów wyładowywanych w portach Hiszpanii przywoziły statki holenderskie" 50. Zyski z tego transportu ciągnęli główni wrogowie kraju. Nic dziwnego, że Hiszpania cierpiała na ciągły deficyt w bilansie wymiany handlowej, wyrównywany tylko dzięki reeksportowi amerykańskiego złota i srebra. Horrendalne koszty stu czterdziestu lat wojen musiało więc ponosić społeczeństwo zupełnie do tego gospodarczo nie przygotowane. Nie mogąc zmobilizować niezbędnych środków za pomocą metod najefektywniejszych, Habsburgowie uciekali się do najróżnorodniejszych pomysłów, łatwych do zastosowania na krótką metę, ale w dalszej perspektywie katastrofalnych dla kraju. Stale, wszelkimi sposobami podnoszono podatki, rzadko jednak spadały one na barki tych, którzy najłatwiej mogliby je płacić, najczęściej zaś uderzały w handel. Rząd, rozpaczliwie poszukując środków, sprzedawał za gotówkę różne przywileje, monopole i tytuły. Stworzono prymitywne formy finansowania budżetu deficytem, tj. pokrywania niedoborów skarbu państwa w części poprzez poważne zapożyczanie się u bankierów z oddawaniem pod zastaw przyszłych podatków i przyszłych dochodów z bogactw amerykańskich, w części zaś poprzez sprzedaż oprocentowanych obligacji państwowych (juros), co z kolei ściągało fundusze, które w innych warunkach mogłyby zostać zainwestowane w przemysł i handel. Polityka pożyczkowa rządu zawsze realizowana była na zasadzie za krótkiej kołdry, bez liczenia się z ograniczeniami, jakie dyktował rozsądek, i bez kontroli, jaką ewentualnie mógłby sprawować bank centralny. Tak więc nawet już w ostatnich latach panowania Karola V dochody królestwa zastawione były na wiele lat z góry. W 1543 r. musiano przeznaczyć 65 proc. zwykłych dochodów na spłatę oprocentowania wcześniej emitowanych juros. W im większym zaś stopniu oddawano w obce ręce „zwykłe" dochody korony, tym bardziej rozpaczliwie poszukiwano dochodów nadzwyczajnych i nowych podatków. Tak na przykład wielokrotnie psuto srebrną monetę za pomocą miedzianego vellon. Zdarzało się, iż rząd po prostu konfiskował płynące z Ameryki ładunki srebra, przeznaczone dla osób prywatnych, zmuszając właścicieli do przyjmowania w charakterze zapłaty juros. Kiedy indziej — jak już wspomniałem wyżej — królowie hiszpańscy zawieszali spłatę procentów i ogłaszali czasowe bankructwo. Jeśli nawet te ostatnie poczynania nie doprowadziły domów bankowych do ruiny, to w każdym razie rujnowały przyszły kredyt Madrytu. Jeśli nawet niektóre ciosy, jakie w owych latach spadały na gospodarkę Kastylii, nie były wywołane działaniami ludzi, to ich ujemne skutki stawały się większe z powodu popełnianych przez ludzi szaleństw. Nie można było przewidzieć zarazy, która wyludniła znaczną część wsi w początkach XVII w., ale stała się ona tylko kolejnym z czynników — takich jak rabunkowe czynsze dzierżawne, poczynania Mesty i służba wojskowa — szkodzącym rolnictwu. Napływ amerykańskiego srebra musiał wywołać problemy ekonomiczne (zwłaszcza inflację), do których rozwiązywania nie miało odpowiedniego przygotowania żadne z ówczesnych społeczeństw, ale warunki panujące w Hiszpanii sprawiły, że zjawisko to wyrządziło większe szkody klasom produkcyjnym niż nieprodukcyjnym, że srebro to wykazywało skłonność do szybkiego przepływania z Sewilli do rąk zagranicznych bankierów i dostawców wojskowych i że te nowe zaatlantyckie źródła bogactw były przez koronę wykorzystywane w taki sposób, że raczej przeszkadzało to w stworzeniu „zdrowych finansów", niż to ułatwiało. Napływ szlachetnych metali z Indii był dla Hiszpanii — jak to określono — jak woda spadająca na dach: lunął wielkim strumieniem, ale szybko spłynął. Tak więc głównym powodem schyłku Hiszpanii było niezrozumienie wagi zachowania podstaw gospodarczych potężnej machiny wojskowej. Raz po raz podejmowano błędne kroki. Wygnanie Żydów, a potem Maurów; zerwanie kontaktów z zagranicznymi uniwersytetami; rządowe zalecenie, by stocznie w Zatoce Biskajskiej skoncentrowały się na budowie wielkich okrętów wojennych, co niemal całkowicie zlikwidowało budowę mniejszych, ale dużo uży-teczniejszych statków handlowych; sprzedaż monopoli, co ograniczało handel; ostre opodatkowanie eksportu wełny, co sprawiło, iż nie mogła ona konkurować na rynkach zagranicznych; wewnętrzne bariery celne między różnymi królestwami wchodzącymi w skład Hiszpanii, co utrudniało handel i powodowało zwyżkę cen — oto tylko niektóre nie przemyślane decyzje, które na dalszą metę poważnie osłabiły zdolność Hiszpanii do odgrywania wielkiej roli wojskowej, jaką sobie wyznaczyła w Europie, i nie tylko w Europie. Chociaż upadek potęgi Hiszpanii ujawnił się w pełni dopiero w latach czterdziestych XVII w., to jego przyczyny pojawiły się już wiele dziesięcioleci wcześniej. Porównania międzynarodowe Należy jednak podkreślić, że to niepowodzenie Habsburgów było niepowodzeniem względnym. Gdybym zakończył relację bez omówienia doświadczeń innych mocarstw europejskich, analiza byłaby niekompletna. Wojna — jak dowodził pewien historyk — „była zdecydowanie najcięższą próbą, przed jaką mogło stanąć szesnastowieczne państwo"51. Zmiany w technice militarnej, umożliwiające ogromne zwiększenie armii, oraz niemal jednoczesna ewolucja na wielką skalę konfliktów morskich poddały zorganizowane społeczeństwa Zachodu wielkim nowym ciśnieniom. Każda z wojujących stron musiała się nauczyć budowy struktur administracyjnych odpowiadających potrzebom „rewolucji wojskowej", a także — co równie ważne — wynaleźć nowe sposoby finansowania coraz większych kosztów wojny. Obciążenie władców z dynastii Habsburgów i ich poddanych mogło być szczególnie duże z uwagi na długotrwałość walk toczonych przez ich armie. Jak jednak demonstruje tabela l, nadzorowanie i finansowanie większych niż przedtem sił wojsko- I wych przypadło wówczas w udziale wszystkim państwom, a wiele z nich rozporządzało — jak się wydaje — środkami dużo skromniejszymi niż imperialna Hiszpania. Jak stawiły one czoło tej próbie? Tabela l Przyrost stanu liczebnego sił wojskowych w latach 1470—1660 62 Lata Hiszpania Zjednoczone Prowincje 1470-79 1550-59 1590-99 1630-39 1650-59 20000 150 000 200 000 300 000 100000 20000 50000 Francja 40000 50000 80000 150 000 100 000 Anglia 25000 20000 30000 70000 Szwecja 15000 45000 70000 W tym krótkim przeglądzie pominięto jednego z najwytrwalszych i najgroźniejszych wrogów Habsburgów — Imperium Osmańskie. Głównie dlatego, że jego silne i słabe strony zostały omówione w poprzednim rozdziale. W tym miejscu warto jednak przypomnieć, że odnosi się wrażenie, iż wiele problemów i wiele braków, z jakimi musieli się borykać rządzący tym imperium — nadmierne rozciągnięcie sił strategicznych, niszczenie przedsiębiorczości i handlu w imię ortodoksji religijnej lub prestiżu wojskowego — przypomina problemy i słabości nękające Filipa II i jego następców. Pominąłem również Rosję i Prusy, ponieważ ich czas jako wielkich mocarstw w polityce europejskiej jeszcze nie nadszedł; a także Polskę, zjednoczoną unią z Litwą, kraj, który mimo swych rozmiarów terytorialnych był zbyt osłabiony zróżnicowaniem etnicznym i ciążącymi jak kula u nogi pozostałościami feudalizmu (poddaństwem chłopów, zacofaniem gospodarczym, monarchią elekcyjną, „anarchią arystokracji, sprawiającą, że kraj ten stał się symbolem nieudolności politycznej" 63), by móc rozpocząć własny start do roli nowoczesnego państwa narodowego. Zanalizujemy natomiast „nowe monarchie": Francję, Anglię i Szwecję, oraz „republikę burżuazyjną" — Zjednoczone Prowincje Niderlandów. Ponieważ Francja była państwem, które w końcu zastąpiło Hiszpanię w roli największej potęgi militarnej, było rzeczą naturalną, iż historycy skupili swą uwagę na jej licznych przewagach. Byłoby jednak rzeczą niesłuszną przyspieszać okres francuskiej dominacji — przez większość lat omawianego okresu Francja sprawiała wrażenie zdecydowanie słabszej od swego południowego sąsiada i rzeczywiście była od niego słabsza. Przez parę dziesięcioleci po wojnie stuletniej, w efekcie: włączenia do korony — wbrew Anglii — Burgundii i Bretanii; ściągania podatków bezpośrednich (zwłaszcza taille, czyli podatku pogłównego), bez zwracania się o nie do Stanów Generalnych; systematycznej działalności administracyjnej nowych ministrów oraz istnienia armii królewskiej, wyposażonej w silną artylerię — sprawiała wrażenie odnoszącej sukcesy zjednoczonej monarchii postfeudalnej54. Bardzo szybko ujawniła się jednak wyraźna kruchość całej tej struktury. Wojny włoskie oprócz tego, że wielokrotnie zademonstrowały, jak krótkotrwałe i katastrofalne były francuskie próby zdobycia wpływów na Półwyspie Apenińskim (nawet podejmowane w sojuszu z Wenecją lub Turkami), były też bardzo kosztowne. W fatalnym 1557 r. bań- i kructwo ogłosili nie tylko Habsburgowie, musiała to też zrobić Francja. Już na długo przed tym krachem monarchia francuska — mimo podwyższenia taille, podatków pośrednich, takich jak gabelle, a także ceł — musiała szukać ratunku u finansistów, zaciągając wielkie wysoko oprocentowane (na 10— 16 proc.) pożyczki, i sięgać do takich wątpliwych środków, jak sprzedaż urzędów. Co gorsza, to właśnie we Francji, a nie w Hiszpanii czy w Anglii, rywalizacja religijna w połączeniu z ambicjami wielkich rodów doprowadziła .do krwawej i długotrwałej wojny domowej. Po 1560 r. Francja nie tylko nie była wielkim mocarstwem na scenie międzynarodowej, lecz groziło jej, że stanie się nowym ringiem Europy, miejscem nieustannych walk, być może krajem na stałe podzielonym przez granice religijne, co stało się losem Niderlandów i Niemiec H. Dopiero po wstąpieniu na tron francuski Henryka z Nawarry, który panował jako Henryk IV w latach 1589—1610, dzięki jego polityce kompromisu wewnętrznego i akcji wojskowej skierowanej przeciwko Hiszpanii sprawy uległy poprawie. Pokój zawarty przez Henryka IV z Madrytem w 1598 r. miał tę ogromną zaletę, że zachowywał istnienie Francji jako niezależnego państwa. Było to jednak państwo poważnie osłabione wojną domową, rozbojami, wysokimi cenami i zakłóceniami w działaniu rzemiosła, handlu i rolnictwa, państwo, którego system fiskalny leżał w gruzach. W 1596 r. dług państwowy sięgał niemal 300 min liwrów, a cztery piąte dochodów skarbu, wynoszących 31 min liwrów, miało już z góry określone przeznaczenie56. Jeszcze przez długi czas Francja z trudem powracała do zdrowia. Rozporządzała jednak względnie ogromnymi zasobami naturalnymi. Ludność jej liczyła około 16 min osób, była więc dwukrotnie większa od ludności Hiszpanii i czterokrotnie większa od ludności Anglii. Chociaż Francja być może nie była tak zaawansowana w dziedzinie urbanizacji, handlu i finansów, jak Niderlandy, północne Włochy czy region Londynu, to miała zróżnicowane, zdrowe rolnictwo i w normalnych warunkach rozporządzała nadwyżkami żywności. Potencjalne bogactwo Francji zostało wyraźnie zademonstrowane w początkach XVII w., kiedy to wielki minister Henryka IV, książę Sully, nadzorował gospodarkę kraju i finanse państwa. Jeśli nie liczyć paulette (sprzedaż dziedzicznych urzędów podlegających następnie opodatkowaniu), Sully nie wprowadził żadnych nowych instrumentów fiskalnych, natomiast naoliwił machinę ściągania podatków, zmusił do ich płacenia tysiące indywidualnych podatników bezprawnie korzystających z najrozmaitszych ulg, odzyskał ziemie stanowiące własność korony wraz z dochodami z nich i wytargował obniżenie stopy oprocentowania długu państwowego. W ciągu paru lat od 1600 r. budżet państwa został doprowadzony do stanu równowagi. Ponadto Sully — wyprzedzając ministra Ludwika XIV, Colberta — starał się w najrozmaitszy sposób pomóc przemysłowi i rolnictwu: zredukował taille; budował mosty, drogi i kanały, by ułatwić transport towarów; zachęcał do produkcji sukna; zakładał królewskie manufaktury wytwarzające towary luksusowe, by zastąpić w ten sposób ich import itp. Nie wszystkie z tych środków przyniosły zamierzone efekty, ale kontrast z Hiszpanią Filipa III był bardzo wyraźny ". Trudno powiedzieć, czy to dzieło odbudowy byłoby kontynuowane, gdyby w 1610 r. nie doszło do zabójstwa Henryka IV. Było jednak oczywiste, że żadna z „nowych monarchii" nie może właściwie funkcjonować bez odpowiedniego kierownictwa i w okresie dzielącym śmierć Henryka IV od konsolidacji władzy królewskiej przez kardynała Richelieu w latach trzydziestych XVII w. wewnętrzne rozgrywki polityczne, niezadowolenie hugenotów i skłonność szlachty do intryg ponownie osłabiły zdolność Francji do odgrywania roli europejskiego wielkiego mocarstwa. Co więcej, kiedy Francja w końcu zaangażowała się w wojnę trzydziestoletnią, to wbrew temu, co skłonni byli pisać niektórzy historycy, nie była wcale zjednoczonym zdrowym państwem, lecz krajem wciąż jeszcze cierpiącym na wiele dawnych schorzeń. Właściwe funkcjonowanie rządu zakłócały silne intrygi arystokratów, które miały osiągnąć punkt szczytowy dopiero w latach 1648—1653; powstania i bunty chłopów, bezrobotnych w miastach oraz hugenotów; wreszcie obstrukcyjne poczynania lokalnych urzędów. Gospodarka zaś, odczuwająca ujemne skutki zjawisk, które nękały wówczas — jak się wydaje, większość Europy5S — ogólny spadek liczby ludności, pogorszenie się warunków klimatycznych, spadek produkcji rolnej i szerzenie się dżumy — nie bardzo była zdolna do finansowania wielkich wojen. Tak więc począwszy od 1635 r. trzeba było w najrozmaitszy sposób zwiększać we Francji podatki: przyspieszono tempo sprzedaży urzędów, a taille, uprzednio obniżany, teraz tak podniesiono, że do 1643 r. wpływy z tego podatku uległy podwojeniu. Jednak to wszystko nie wystarczało na pokrycie kosztów walki z Habsburgami, tj. na utrzymanie liczącej 150 000 ludzi armii i na subsydiowanie sojuszników. W 1643 r. — roku wielkiego zwycięstwa Francji nad Hiszpanią w bitwie pod Rocroi — wydatki francuskiego rządu były niemal dwukrotnie wyższe od jego dochodów, co zmusiło następcę kardynała Richelieu, Mazarina, do jeszcze bardziej rozpaczliwej sprzedaży urzędów i jeszcze skrupulatniejszego ściągania taille, chociaż i jedno, i drugie było bardzo niepopularne. To nie przypadek, że rebelia w 1648 r. rozpoczęła się od strajku podatkowego przeciwko nowym posunięciom fiskalnym Mazarina i że doprowadziła szybko do utraty przez rząd zdolności kredytowej i do ogłoszenia — z niechęcią zresztą — bankructwa59. W konsekwencji w ciągu jedenastu lat, od pokoju westfalskiego w 1648 r., kiedy toczyła się jeszcze wojna francusko-hiszpańska, obie strony przypominały ogłuszonych ciosami bokserów, którzy bliscy całkowitego wyczerpania rozpaczliwie starają się trwać w zwarciu, bo żaden nie jest zdolny do ostatecznego pokonania przeciwnika. Oba państwa nękane były buntami i coraz powszechniejszą biedą, w obu występowała niechęć do wojny, oba stały na krawędzi krachu finansowego. Co prawda, armia francuska, dzięki takim generałom, jak d'Enghien i Turenne, oraz takim reformatorom wojskowym, jak Le Tellier, stawała się powoli największą armią Europy, ale rozbudowana przez Richelieugo marynarka wojenna szybko uległa dezintegracji, bo wszystkie środki pochłaniała wojna lądowa60, a kraj wciąż jeszcze nie miał dostatecznie zdrowych podstaw gospodarczych. W istocie o wszystkim zdecydowało szczęście Francji — Anglia, która pod rządami Cromwella stała się mocarstwem militarnym i morskim, uznała za stosowne włączyć się do konfliktu, i to właśnie przechyliło ostatecznie szalę na niekorzyść nieszczęsnej Hiszpanii. Zawarty w rezultacie pokój pirenejski był nie tyle symbolem wielkości Francji, ile względnego upadku jej południowego sąsiada, który — mimo nadmiernie rozciągniętych sił, walczył z godną podziwu wytrwałością61. Innymi słowy, każde z mocarstw europejskich miało punkty zarówno silne, jak i słabe i rzeczywistą potrzebą każdego z nich było zapobieganie temu, by punkty słabe nie wzięły góry nad silnymi. Niewątpliwie odnosiło się to i do mocarstw „na flance" zachodniej i północnej — Anglii i Szwecji — których interwencja w wielu kluczowych momentach przyczyniła się do powstrzymania ambicji Habsburgów. Tak więc nie dałoby się powiedzieć, że w ciągu owych stu czterdziestu lat Anglia była dobrze przygotowana do udziału w konfliktach na kontynencie europejskim. Kluczem do uzdrowienia Anglii po wojnie Dwóch Róż było to, iż Henryk VII skoncentrował się na sprawach stabilizacji wewnętrznej i rozważnej polityki finansowej — przynajmniej po zawarciu pokoju z Francją w 1492 r. Redukując własne wydatki, płacąc długi oraz zachęcając do uprawiania handlu wełną, do rybołówstwa i wszelkiej działalności handlowej — ten pierwszy monarcha z dynastii Tu-dorów zapewnił znękanemu wojną domową i niepokojami krajowi bardzo mu potrzebną chwilę wytchnienia. Naturalna wysoka wydajność rolnictwa, rozkwit handlu tkaninami z Niderlandami, coraz lepsze wykorzystywanie bogatych łowisk przybrzeżnych i ogólny rozwój działalności gospodarczej na wybrzeżu dokonały reszty. Odzyskanie przez króla ziem należących do korony i konfiskata ziem należących do buntowników lub do rywalizujących z monarchą pretendentów do tronu, dochody z ceł od coraz lepiej rozwijającego się handlu oraz wpływy z działalności Izby Gwiaździstej i innych sądów zapewniły równowagę w dziedzinie finansów państwa 62. Stabilizacja polityczna i finansowa nie jest jednak jeszcze równoznaczna z potęgą. W porównaniu z dużo większą liczbą ludności Francji i Hiszpanii trzy lub cztery miliony mieszkańców Anglii i Walii to raczej niedużo. Instytucje finansowe i handlowa infrastruktura kraju były w porównaniu z warunkami we Włoszech, Niemczech południowych czy Niderlandach dosyć prymitywne, chociaż w epoce Tudorów68 miał nastąpić znaczny rozwój przemysłu. W dziedzinie militarnej dystans dzielący Anglię od innych krajów był jeszcze większy. Henryk VII, zapewniwszy sobie tron, rozpuścił do domu znaczną część własnej armii i zabronił (z paroma wyjątkami) utrzymywania prywatnych wojsk wielkim magnatom. Poza przyboczną strażą królewską i niektórymi garnizonami Anglia nie miała wówczas regularnej stałej armii — a był to przecież okres, w którym wojny Francji z Habsburgami toczone we Włoszech zmieniały samą naturę i rozmiary konfliktów zbrojnych. Angielskie siły zbrojne, które istniały za panowania pierwszych Tudorów, wciąż jeszcze były tradycyjnie uzbrojone (w łuki i halabardy) i zorganizowane (milicja hrabstw, ochotnicze kompanie itd.). To zacofanie wojskowe nie powstrzymało jednak następcy Henryka VII, Henryka VIII, ani od wypraw przeciw Szkotom, ani nawet przed interwencjami we Francji w 1513 r. i w latach 1522—1523, jako że król Anglii mógł wynajmować duże oddziały „nowoczesnych" wojsk — pikinierów, arke-buzerów i ciężką jazdę — w Niemczech64. Chociaż żadna z tych wczesnych operacji angielskich przeciwko Francji (ani dwie późniejsze inwazje: w 1528 r. i w 1544 r.) nie skończyła się katastrofą wojskową, to jednak operacje te często zmuszały francuskiego monarchę do opłacania się angielskim najeźdźcom i w efekcie miały fatalne konsekwencje finansowe. Tak na przykład * w 1513 r. z 700 000 funtów szterlingów ogólnych * Profesor Robert Ashton zwrócił mi uwagę, że wszystkie podawane w tym czasie w Anglii (a zapewne i gdzie indziej) liczby dotyczące dochodów i wydatków skarbowych należy traktować jako nominalnq. Sumy przejmowane przez urzędni- wydatków 'Skarbowych aż 632 000 przeznaczono na żołd, zaopatrzenie wojsk, okręty wojenne i inne cele wojskowe. Rezerwy finansowe nagromadzone przez Henryka VII zostały szybko wydane przez jego ambitnego następcę. Wolsey, lord kanclerz Henryka VIII, wywołał powszechne skargi, próbując uzyskać pieniądze za pomocą przymusowych pożyczek, tzw. benewolencji, i innych samowolnie narzucanych środków. Sytuacja finansowa państwa uległa polepszeniu dopiero w latach trzydziestych XVI w., kiedy Thomas Cromwell dobrał się do dóbr kościelnych. W istocie reformacja angielska podwoiła dochody króla i umożliwiła podjęcie na wielką skalę wydatków na inwestycje obronne — budowę twierdz wzdłuż wybrzeża kanału La Manche i wzdłuż graj nicy ze Szkocją, zakup nowych, silnie uzbrojonych okrętów dla królewskiej marynarki, stłumienie buntów w Irlandii. Ale katastrofalne wojny z Francją i ze Szkocją w latach czterdziestych XVI w. kosztowały ogromną sumę 2 135 000 funtów szterlingów, dziesięciokrotnie przekraczającą normalne roczne dochody korony. Zmusiło to ministrów do chwytania się najbardziej rozpaczliwych środków: taniej wyprzedaży własności kościelnej, konfiskaty dóbr szlachty na podstawie fałszywych oskarżeń, wielokrotnych przymusowych pożyczek, stosowanego na wielką skalę psucia monety (używania tańszych metali do bicia monet — przyp. red.), a wreszcie zwracanie się do Fuggerów i innych zagranicznych bankierów65. Tak więc załatwienie w 1550 r. sporów z Francją bliski bankructwa rząd Anglii przyjął z ulgą. Wszystko to wykazuje, że potęga Anglii miała w pierwszej połowie XVI w. bardzo realne granice. Anglia była państwem scentralizowanym i względnie jednolitym, choć stwierdzenie to odnosi się w dużo mniejszym Stopniu do regionów pogranicznych i do Irlandii, zdolnej w każdej chwili odwrócić uwagę króla od innych spraw i zmusić go do przeznaczenia znacznych środków na operacje z nią związane. Głównie dzięki trosce Henryka VIII Anglia miała silną obronę — trochę nowoczesnych twierdz, artylerię, stocznie, poważny przemysł zbrojeniowy i dobrze wyposażoną marynarkę. Była jednak zacofana pod względem jakości uzbrojenia, a jej finanse nie wystarczały na pokrycie kosztów wojny prowadzonej na większą skalę. Kiedy w 1558 r. wstąpiła na tron Elżbieta I, okazała się na tyle rozważna, by uświadomić sobie istnienie tych granic sił Anglii i by realizować własne cele bez ich naruszania. W niebezpiecznym okresie po 1570 r., kiedy kontrreformacja osiągnęła apogeum, a wojska hiszpańskie aktywnie operowały w Niderlandach, było to zadanie bardzo trudne. Ponieważ Anglia nie była równorzędnym przeciwnikiem dla żadnego z rzeczywistych supermocarstw Europy, Elżbieta I starała się utrzymać niezależność swego kraju za pomocą dyplomacji i nawet w okresie pogorszenia się stosunków angielsko-hłszpańskich dopuściła jedynie do morskiej „zimnej wojny" z Filipem II, co nie pochłaniało większych środków, a niekiedy przynosiło nawet zyski66. Mimo potrzeby uzyskania w końcu lat siedemdziesiątych XVI w. pieniędzy na zabezpieczenie flanki szkockiej i flanki irlandzkiej oraz na udzielanie pomocy powstańcom holenderskim, Elżbieta i jej ministrowie zdołali w pierwszym ćwierćwieczu jej panowania zgromadzić solidne nadwyżki. Bardziej przydało się to później, kiedy po decyzji wysłania w 1585 r. ków, łapownictwo, korupcja i nie dość sprawna księgowość drastycznie zmniejszały środki oficjalnie przeznaczane na potrzeby armii i marynarki. Podobnie tylko część „dochodów" królewskich docierała do monarchy. Przytoczone dane mają WIĘC- jedynie charakter orientacyjny, a nie miarodajny. (Przypis autora). wojsk ekspedycyjnych, pod wodzą Leicestera, do Niderlandów królowej bardzo był potrzebny „kufer wojenny". Konflikt z Hiszpanią po 1585 r. postawił rząd Elżbiety wobec poważnych wymogów strategicznych i finansowych. Rozważając, jaka strategia byłaby najlepsza dla Anglii, dowódcy marynarki, tacy jak Hawkins, Raleigh, Drake i inni, domagali się od królowej zgody na przechwytywanie na morzu hiszpańskich transportów srebra, dokonywanie wypadów na wybrzeże i posiadłości kolonialne nieprzyjaciela i, generalnie biorąc, wykorzystywanie potęgi morskiej po to, by prowadzić wojnę tanio. Teoretycznie biorąc, jest to idea bardzo atrakcyjna, ale praktyczna jej realizacja często okazuje się trudna. Trzeba było jednak również wysłać wojska do Niderlandów i do północnej Francji, by wesprzeć siły walczące z armią hiszpańską — strategię tę przyjęto nie z miłości do holenderskich powstańców czy francuskich protestantów, lecz po prostu dlatego — jak argumentowała Elżbieta — że „gdyby kiedykolwiek nadszedł ostatni dzień Francji, byłby on zarazem wigilią zniszczenia Anglii"". Tak więc sprawą istotną było utrzymanie równowagi sił w Europie, w razie konieczności nawet na drodze aktywnej interwencji. To „zaangażowanie w sprawy kontynentu" trwało aż do początków XVII w. — przynajmniej w postaci zaangażowania osobistego niektórych Brytyjczyków, ponieważ wielu żołnierzy angielskich pozostało w Niderlandach po wcieleniu w 1594 r. angielskich sił ekspedycyjnych do armii Zjednoczonych Prowincji. Wypełniając podwójne zadanie — przeszkadzania w realizacji. planów Filipa II na lądzie i nękania jego imperium na morzu — Anglicy wnieśli własny wkład w utrzymanie pluralizmu politycznego w Europie. Utrzymywanie za granicą 8000 ludzi było jednak ogromnym obciążeniem. W 1586 r. przekazano do Niderlandów ponad 100 000 funtów szterlingów, w 1587 r. 175 000 funtów — w obu wypadkach stanowiło to około połowy wszystkich wydatków w danym roku. W roku wyprawy niezwyciężonej Armady kwoty przyznane marynarce wojennej przekroczyły 150 000 funtów szterlingów. W rezultacie roczne wydatki Elżbiety w końcu lat osiemdziesiątych XVI w. były od dwu do trzech razy wyższe niż w początku tego samego dziesięciolecia. W dziesięcioleciu następnym korona wydawała co roku ponad 350 000 funtów, a w ciągu czterech ostatnich lat panowania tej królowej kampania irlandzka podniosła tę średnią roczną do ponad 500 000 funtówM. Niezależnie od wszelkich prób uzyskania funduszów z innych źródeł — a więc sprzedaży dóbr królewskich i sprzedaży monopolów — rząd nie miał innego wyjścia i wielokrotnie musiał zwoływać Izbę Gmin i prosić o przyznanie dodatkowych pieniędzy. To, że pieniądze te (w sumie około 2 min funtów szterlingów) przyznawano i że rząd Anglii ani nie musiał ogłosić bankructwa, ani nie zalegał z żołdem, jest świadectwem zręczności i rozwagi królowej i jej doradców, ale lata wojny były ciężką próbą dla całego systemu — ich dziedzictwem były długi przekazane w spadku pierwszemu królowi z dynastii Stuartów, uzależniające jego i jego następców od nieufnie nastawionej Izby Gmin i ostrożnego rynku pieniężnego Londynu 69. Brak miejsca nie pozwala analizować tu narastającego konfliktu między koroną a parlamentem, konfliktu, który po 1603 r. przez cztery dziesięciolecia dominował w polityce angielskiej i obracał się wokół spraw finansowych70. Nie przemyślane, podejmowane sporadycznie interwencje wojsk angielskich w wielkim konflikcie europejskim w latach dwudziestych XVII w. były bar- dzo kosztowne, ale nie wywarły większego wpływu na przebieg wojny trzydziestoletniej. W okresie tym zwiększyła się ludność Anglii, jej handel, obszar kolonii i ogólne bogactwo, ale żaden z tych czynników nie mógł zapewnić solidnych podstaw sile państwa, skoro zabrakło wewnętrznej harmonii. W istocie spory o takie podatki jak „pieniądze na okręty", które w teorii mogłyby umocnić siły zbrojne kraju, miały wkrótce doprowadzić do wojny domowej między koroną a parlamentem, która przez większość lat czterdziestych XVII w. uniemożliwiła działania Anglii na europejskiej scenie politycznej. Kiedy Anglia ponownie pojawiła się na tej scenie, to po to, by rzucić wyzwanie Holendrom i wytoczyć im zaciekłą wojnę (w latach 1652—1654), a niezależnie od tego, jakie cele stawiała sobie w tej wojnie każda ze stron, niewiele ona miała wspólnego z europejską równowagą sił. Cromwellowska Anglia lat pięćdziesiątych XVII w. mogła jednak odgrywać rolę wielkiego mocarstwa dużo skuteczniej niż pod którymkolwiek poprzednim rządem. Powstała podczas wojny domowej Armia Nowego Wzoru* zlikwidowała wreszcie tradycyjne zacofanie wojsk angielskich w stosunku do armii europejskiego kontynentu. Nowocześnie zorganizowana i wyszkolona według wzorców ustanowionych przez Maurycego Orańskłego (hrabiego Nassau) i Gustawa Adolfa, zahartowana przez lata walk, zdyscyplinowana i na ogół regularnie opłacana — armia angielska mogła z pewnym skutkiem wpływać na układ sił w Europie. Dowiodła tego zadając klęskę wojskom Hiszpanii w bitwie na Diunach w 1658 r. Co więcej, marynarka Commonwealthu była chyba nowocześniejsza od swych odpowiedniczek w innych krajach. Faworyzowana przez Izbę Gmin, ponieważ podczas wojny domowej opowiedziała się w większości przeciwko Karolowi I, przeżyła prawdziwe odrodzenie w końcu lat czterdziestych XVII w. Jej rozmiary wzrosły wówczas ponaddwukrot-nie — z 39 okrętów w 1649 r. do 80 w 1651 r. Uległy także poprawie warunki służby na okrętach, wzrósł żołd, ulepszono pracę doków i wsparcie logistyczne, a Izba Gmin, przeświadczona, iż zysk i siła idą zawsze w parze, regularnie uchwalała fundusze na wszystkie te cele71. Zresztą bardzo się to przydało, ponieważ w swej pierwszej wojnie z Holandią marynarka angielska starła się z równie wspaniałą przeciwniczką pod wodzą Trompa i de Ruytera, którzy w niczym nie ustępowali Blake'owi i Monkowi. Kiedy zaś po 1655 r. marynarka angielska zaatakowała imperium hiszpańskie, nikogo nie zdziwiły jej sukcesy: zajęła Akadię (Nowa Szkocja) i — po fiasku pod Hispaniolą — Jamajkę, zdobyła w 1656 r. część okrętów przewożących srebro z Ameryki do Hiszpanii, jej dziełem była blokada Kadyksu i w 1657 r. zniszczenie w Santa Cruz floty hiszpańskiej. Te angielskie operacje przechyliły ostatecznie szalę i zmusiły Hiszpanię do zakończenia w 1659 r. wojny z Francją, ale zostało to osiągnięte nie bez napięć wewnętrznych. Po 1655 r. neutralni Holendrzy przejęli zyskowny handel z Hiszpanią, uprawiany przedtem przez Anglię, a nieprzyjacielscy korsarze zbierali bogate żniwo atakując angielskie statki handlowe na szlakach atlantyckich i śródziemnomorskich. Przede wszystkim zaś utrzymanie armii sięgającej 70 000 ludzi i dużej marynarki wojennej było bardzo kosztowne. We- * Tak nazywała się regularna armia Commonwealthu (czyli republiki angielskiej istniejącej w latach 1649—1660), utworzona w wyniku reorganizacji wojsk parlamentu w 1654 r. (Przypis tłumacza). dług jednej z ocen — z wydatków rządu angielskiego w 1657 r., wynoszących 2 878 000 funtów szterlingów, ponad 1,9 min funtów poszło na armię i 742 tyś. na marynarkę wojenną72. Wprowadzono na bezprecedensową skalę i sprawnie ściągano nowe podatki, ale nigdy nie zaspokoiło to potrzeb rządu, który wydawał „czterokrotnie więcej od sumy wydatków uważanej za nie do zniesienia za czasów Karola I" przed rewolucją78. Długi stale rosły, zalegano z wypłatą żołdu dla żołnierzy i marynarzy. Kilka lat wojny z Hiszpanią niewątpliwie zwiększyło niezadowolenie społeczeństwa z rządów Cromwella i skłoniło większość warstw kupieckich do opowiadania się za pokojem. Oczywiście nie można powiedzieć, że Anglia została przez tę wojnę kompletnie zrujnowana — chociaż niewątpliwie do tego by doszło, gdyby uczestniczyła w wielkomocarstwowych wojnach równie długo jak Hiszpania. Rozwój wewnętrznego i zagranicznego handlu plus zyski z kolonii i żeglugi zaczęły tworzyć solidne podstawy gospodarcze, na których rząd londyński mógłby się oprzeć w wypadku kolejnej wojny. I właśnie dlatego, że Anglia — podobnie jak Zjednoczone Prowincje Niderlandów — rozwinęła sprawnie działającą gospodarkę rynkową, zdołała odnieść rzadki sukces: połączyła wzrost poziomu życia ze wzrostem liczby ludności74. Nadal jednak sprawą niezwykle istotną było utrzymanie właściwej równowagi między wysiłkiem wojskowym na lądzie i morzu a pobudzaniem wzrostu bogactwa narodu. W końcowym okresie protektoratu równowaga ta stała się nieco zbyt chwiejna. Ta podstawowa lekcja z dziedziny kierowania państwem staje się jeszcze wyraźniejsza, jeśli porównamy rozwój Anglii z rozwojem innego mocarstwa flankowego — Szwecji75. Przez cały XVI w. perspektywy tego północnego królestwa przedstawiały się kiepsko. Mając odcięty przez Lubekę i (zwłaszcza) Danię dostęp do Europy Zachodniej, zaangażowana na swej wschodniej flance w serię konfliktów z Rosją, stale zaprzątnięta stosunkami z Polską — Szwecja była wystarczająco zajęta zapewnieniem sobie dalszego istnienia. Klęska, jaką zadała jej Dania w wojnie w latach 1611—1613, pozwalała przypuszczać, że przeznaczeniem tego kraju będzie raczej upadek niż ekspansja. Ponadto Szwecja rozdarta była konfliktami wewnętrznymi, mającymi raczej charakter sporów o ustrój państwa niż religijnych. Zakończyły się one potwierdzeniem rozległych przywilejów szlachty. Największą słabością Szwecji była jednak słabość jej bazy gospodarczej. Znaczną część rozległego terytorium tego kraju stanowiły arktyczne nieużytki oraz lasy. 95 proc. ludności — liczącej około 900 000 osób, l 250 000 razem z Finlandią — stanowiły zamieszkujące z rzadka rozrzucone gospodarstwa rodziny chłopskie, na ogół samowystarczalne. Szwecja miała mniejszą liczbę ludności niż niejedno z państewek włoskich. Niewiele było miast i niewiele też w nich wytwarzano. Trudno by wykryć jakieś klasy średnie, a główną formą wymiany dóbr i usług był wciąż handel zamienny. Tak więc w momencie odziedziczenia w 1611 r. tronu przez młodego Gustawa II Adolfa Szwecja była pigmejem wojskowym i gospodarczym. Do szybkiego wzrostu Szwecji, startującej z tak mało obiecujących pozycji, przyczyniły się dwa czynniki — jeden zewnętrzny, drugi wewnętrzny. Pierwszym był napływ z zagranicy ludzi przedsiębiorczych, w szczególności Holendrów, a także Niemców i Wallonów, traktujących Szwecję jako obiecujący kraj „nierozwinięty", bogaty w takie surowce, jak drewno, rudy żelaza i miedzi. Najsłynniejszy z tych zagranicznych przedsiębiorców, Louis de Geer, nie tylko sprzedawał Szwedom gotowe wyroby i kupował od nich nie przerobioną rudę, ale z czasem pozakładał tartaki, odlewnie i manufaktury, udzielał pożyczek królowi i wciągnął kraj w orbitę „systemu handlu światowego", którego głównym centrum był Amsterdam. Wkrótce Szwecja stała się największym producentem żelaza i miedzi w Europie, a eksport tych metali zapewnił jej dopływ zagranicznej waluty, który wkrótce miał ułatwić opłacanie sił zbrojnych. Ponadto — znowu dzięki inwestycjom dokonywanym przez cudzoziemców i dzięki zagranicznym rzemieślnikom — Szwecja uzyskała samowystarczalność w produkcji uzbrojenia, co w owych czasach było zjawiskiem rzadkim 76. Czynnikiem wewnętrznym była słynna seria reform wprowadzonych przez Gustawa II Adolfa i jego pomocników. Sądownictwo, skarb, system podatkowy, centralna administracja w postaci kancelarii królewskiej i oświata — to tylko niektóre dziedziny, które w owym okresie zaczęły działać sprawniej i skuteczniej. Szlachtę skłoniono do rezygnacji z podziału na koterie i przejścia do służby państwowej. Odnosi się wrażenie, że zarówno rząd centralny, jak i władze lokalne działały skutecznie. Na tych silnych fundamentach Gustaw II mógł zbudować szwedzką marynarkę wojenną, by broniła wybrzeży przed Duńczykami i Polakami i zapewniła bezpieczną przeprawę szwedzkich wojsk przez Bałtyk. Przede wszystkim jednak podstawą sławy króla stały się jego wielkie reformy wojskowe. Dzięki wprowadzeniu stałej armii narodowej, opartej na pewnych formach poboru, dzięki wyszkoleniu wojsk w nowej taktyce prowadzenia walki, dzięki udoskonaleniu kawalerii i wprowadzeniu ruchliwej lekkiej artylerii, a wreszcie dzięki dyscyplinie i wysokiemu morale, zapewnionemu przez dobre sprawowanie dowództwa przez niego samego, Gustaw II Adolf, wkraczając latem 1630 r. do Niemiec północnych w celu udzielenia pomocy protestantom, miał do swej dyspozycji chyba najlepszą siłę zbrojną ówczesnego świata ". Wszystkie te atuty okazały się bardzo potrzebne, ponieważ zarówno skala tego europejskiego konfliktu, jak i jego koszta znacznie przekraczały wcześniejsze doświadczenia Szwecji zdobywane w lokalnych wojnach z sąsiadami. W końcu 1630 r. Gustaw miał pod swą komendą ponad 42 000 ludzi, w rok później liczba ta była już dwukrotnie większa, a tuż przed fatalną bitwą pod Liitzen armia rozrosła się do niemal 150 000 ludzi. Żołnierze szwedzcy stanowili we wszystkich większych bitwach corps d'elite, obsadzano nimi także garnizony strategicznych twierdz, byli jednak zbyt nieliczni, by tak wielka armia mogła się składać tylko z nich. W istocie cztery piąte „szwedzkiej" armii, liczącej w sumie 150 000 ludzi, stanowili przeraźliwie kosztowni zagraniczni najemnicy: Szkoci. Anglicy i Niemcy. Już nawet walki z Polską, toczone w latach dwudziestych XVII w., nadwerężały szwedzkie finanse publiczne, wojna niemiecka groziła jednak dużo większymi kosztami. Jest jednak rzeczą godną uwagi, że Szwedzi zdołali doprowadzić do tego, by za wojnę tę zapłacili inni. Wiadomo dobrze, że uzyskali subsydia zagraniczne — zwłaszcza od Francji — ale pokryły one tylko niewielką część wydatków. Rzeczywistym źródłem środków były same Niemcy. Od zaprzyjaźnionych księstw i wolnych miast domagano się wkładu w finansowanie wspólnej sprawy, jeśli zaś były wrogie, musiały płacić okup, jeżeli nie chciały paść ofiarą grabieży. Ponadto ta ogromna, dowodzona przez Szwedów, armia domagała się od ludności terytoriów, na których przebywała, kwater, żywności i obroku. Prawdą jest, że ów system zaopatrzenia został doprowadzony do perfekcji przez naczelnego dowódcę wojsk cesarskich, Wallen- steina, którego polityka wymuszania kontrybucji zapewniała środki na utrzymanie ponadstutysięcznej armii78. Rzecz jednak w tym, że to nie Szwedzi musieli płacić za wielkie siły zbrojne, które od 1630 r. aż do 1648 r. szachowały Habsburgów. Jeszcze w miesiącu, w którym zawarto pokój westfalski, armia szwedzka grabiła Czechy i było rzeczą najzupełniej właściwą, że wycofała się z nich dopiero po zapłaceniu przez ten kraj dużej „rekompensaty". Chociaż ten sposób finansowania armii był godnym uwagi osiągnięciem Szwecji, to pod wieloma względami fałszował obraz jej rzeczywistej pozycji w Europie. Wspaniała machina wojenna była w dużym stopniu organizmem pasożytniczym. Armia szwedzka w Niemczech musiała rabować, by żyć, w przeciwnym razie żołnierze się buntowali, co szkodziło Niemcom jeszcze bardziej. Naturalnie, Szwedzi musieli sami płacić za swą marynarkę, obronę wewnętrzną i wojska operujące poza obszarem Niemiec. Wydatki te — podobnie jak to było we wszystkich innych krajach — poważnie nadwerężały finanse państwa, co z kolei prowadziło do rozpaczliwej wyprzedaży szlachcie dóbr koronnych i praw do dochodów, obniżającej długoterminowe wpływy skarbu. Wojna trzydziestoletnia spowodowała też ogromne straty ludzkie, a nadzwyczajne podatki legły ciężkim brzemieniem na barkach chłopów. Ponadto Szwecja w wyniku swych sukcesów wojskowych stała się właścicielką najrozmaitszych posiadłości po drugiej stronie Bałtyku — Estonii, Inflant, Bremy i części Pomorza Zachodniego. Co prawda, przynosiły one korzyści handlowe i fiskalne, ale koszty utrzymania tych posiadłości w czasach pokoju oraz ich obrony przed zazdrosnymi rywalami w czasach wojny były dla państwa szwedzkiego obciążeniem dużo większym niż działania wojskowe w Niemczech w latach trzydziestych i czterdziestych XVII w. Szwecja — nawet po 1648 r. — miała pozostać liczącym się mocarstwem, ale tylko na szczeblu regionalnym. Szczyt jej potęgi w rejonie Bałtyku przypada na czasy panowania Karola X Gustawa (1654—1660) i Karola XI (1660—1697), kiedy skutecznie hamowała Duńczyków i walczyła z Polską, Rosją i coraz silniejszymi Prusami. Zwrot ku absolutyzmowi za panowania Karola XI wzmocnił finanse króla, umożliwiając mu utrzymywanie w czasie pokoju dużej armii stałej. Były to już jednak tylko środki niezdolne zahamować utraty przez nią pozycji mocarstwa pierwszej kategorii. Jak napisał profesor Roberts: .Przez całe pokolenie Szwecja była pijana zwycięstwem i pęczniała od łupów. Karol XI wprowadził ją z powrotem w szarość życia codziennego, zapewnił politykę odpowiadającą jej zasobom i jej rzeczywistym interesom, wyposażył w środki realizacji tej polityki i przygotował przyszłość mocarstwa drugiej kategorii — mającego odpowiednią do tego wagę i mogącego godnie pełnić tę rolę" 79. Były to osiągnięcia niemałe, ale w szerszym, ogólnoeuropejskim kontekście miały znaczenie ograniczone. Interesujące jest zresztą, w jak dużym stopniu na równowagę sił w rejonie Bałtyku, od której w nie mniejszym od Szwecji stopniu uzależnione były też Dania, Polska i Brandenburgia, wywierali wpływ i „manipulowali" nią w drugiej połowie XVII w. dążący do własnych celów Francuzi, Holendrzy, a nawet Anglicy. Czynili to za pomocą subsydiów, interwencji dyplomatycznych, a w 1644 r. i ponownie w 1659 r. przy pomocy holenderskiej marynarki wojennej80. Trzeba dodać, że choć Szwecja w żadnym razie nie zasługiwała na miano marionetki w tej wielkiej grze dyplomatycznej, to jednak była gospodarczym karzełkiem w porównaniu z rodzą- cymi się właśnie potęgami Zachodu i na ogół uzależniona była od ich subsydiów. Około 1700 r. jej handel zagraniczny stanowił jedynie drobny ułamek handlu Zjednoczonych Prowincji czy Anglii, a jej wydatki państwowe były na poziomie mniej więcej jednej pięćdziesiątej wydatków Francji". Mając tak niedostateczną bazę materialną i nie rozporządzając żadnymi możliwościami dostępu do zamorskich kolonii, Szwecja mimo swej godnej podziwu stabilizacji społecznej i administracyjnej niewiele miała szans na utrzymanie dominacji militarnej, jaką przez krótki czas sprawowała za Gustawa II Adolfa. W istocie w następnych dziesięcioleciach miała ona ograniczyć swe ambicje do prób powstrzymywania postępów Prus — na południu, i Rosji — na wschodzie. Przykład ostatni — potęgi Holendrów w owym okresie — wyraźnie kontrastuje z sytuacją Szwecji. Był to kraj utworzony w pełnych zamętu warunkach rewolucji, składający się z siedmiu bardzo różnorodnych prowincji, oddzielonych nieregularną granicą od reszty należących do Habsburgów Niderlandów, zaledwie fragment rozległego imperium dynastycznego, kraj o ograniczonej liczbie ludności i ograniczonym obszarze, który szybko stał się wielką potęgą zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Europy i był nią przez niemal sto lat. Od innych państw — chociaż nie od swej włoskiej poprzedniczki Wenecji — różnił się republikańską, oligarchiczną formą rządów, ale cechą najbardziej go wyróżniającą było to, że fundamenty jego siły były mocno zakotwiczone w świecie handlu, przemysłu i finansów. Nie ulega wątpliwości, że kraj ten był niezwykłą potęgą wojskową — przynajmniej na polu obrony — i że do schyłku XVII w., kiedy zaćmiła go Anglia, miał najskuteczniej działającą marynarkę wojenną. Te przejawy potęgi wojskowej były jednak raczej konsekwencją niż istotą siły Holendrów i ich wpływów. Oczywiście, trudno byłoby powiedzieć, że w początkowym okresie powstania około 70 000 holenderskich buntowników stanowiło siłę liczącą się poważnie w sprawach Europy. Musiało jeszcze upłynąć kilkadziesiąt lat, zanim oni sami zaczęli się uważać za odrębny naród, a dopiero w początkach XVII w. ukształtowały się wyraźniej granice ich kraju. Tak zwane Zaburzenia w Niderlandach miały początkowo charakter sporadycznych incydentów. Różne grupy społeczne i różne regiony toczyły walki ze sobą, jednocześnie przeciwstawiając się swym władcom — Habsburgom, a niekiedy zawierając z nimi kompromisy. W latach osiemdziesiątych XVI w. parokrotnie wyglądało na to, że znakomicie realizowana przez księcia Parmy polityka odzyskiwania ziem przez Hiszpanię była na progu sukcesu. Gdyby nie pomoc finansowa i wojskowa Anglii i innych państw protestanckich, gdyby nie import wielkiej liczby dział angielskich i gdyby nie konieczność częstego odwoływania oddziałów hiszpańskich z Niderlandów do Francji, powstanie mogło zostać zdławione. Ponieważ jednak niemal wszystkie porty i stocznie Niderlandów były w rękach powstańców i ponieważ Hiszpanii nie udawało się zapewnić sobie panowania na morzu, książę Parmy mógł odzyskiwać utracone obszary tylko na drodze powolnych, lądowych operacji oblężniczych, których impet słabł za każdym razem, kiedy dawano mu rozkaz wymarszu do Francji82. Tak więc w latach dziewięćdziesiątych XVI w. Zjednoczone Prowincje Niderlandów wciąż jeszcze istniały i w istocie zdołały odzyskać większość utraconych terytoriów i miast wschodnich. Ich armia była już wówczas dobrze wyszkolona, a na jej czele stał Maurycy Orański, który dzięki swym innowacjom taktycznym i umiejętności prowadzenia działań na obszarach pełnych wody był jednym z największych ówczesnych wodzów. Błędem byłoby określać tę armię mianem holenderskiej: w 1600 r. składała się ona z 43 kompanii angielskich, 32 francuskich, 20 szkockich, 11 wallońskich, 9 niemieckich i tylko 17 holenderskich 33. Mimo tak dużego zróżnicowania narodowego (bynajmniej zresztą nie nietypowego) Maurycy Orański umiał przekształcić swe siły w spójną, ujednoliconą armię. Niewątpliwie dopomógł mu w tym rząd, dostarczając środków finansowych — jego armia, w dużo większym stopniu niż większość wojsk europejskich, była regularnie opłacana, podobnie zresztą jak duża marynarka wojenna. Byłoby rzeczą nierozsądną wyolbrzymiać bogactwo i stabilizację finansową republiki holenderskiej czy też sugerować, iż łatwo jej było ponosić koszty długotrwałego konfliktu, zwłaszcza w jego stadiach początkowych. Na wschodnich i południowych obszarach Zjednoczonych Prowincji wojna spowodowała poważne zniszczenia, osłabiła działalność handlową i przyczyniła się do spadku liczby ludności. Nawet tak kwitnąca prowincja jak Holandia z trudem dźwigała brzemię ogromnych podatków. W 1579 r. musiała ona dostarczyć na cele wojenne 960 000 florenów, a w 1599 r. niemal 5,5 min florenów. Kiedy w początkach XVII w. koszty wojny z Hiszpanią wzrosły do 10 min florenów rocznie, wielu ludzi zastanawiało się, jak długo jeszcze można będzie kontynuować walkę bez poważnych napięć finansowych. Na szczęście dla Holendrów, gospodarka Hiszpanii — a co za tym idzie jej zdolność do opłacania skorej do buntu Armii Flandryjskiej — ucierpiała jeszcze bardziej, co w końcu zmusiło Hiszpanię do wyrażenia w 1609 r. zgody na rozejm. Jeśli jednak konflikt ten poddał zasoby Holendrów próbie, to ich przecież nie wyczerpał. Jest faktem, że począwszy od lat dziewięćdziesiątych XVI w. gospodarka Zjednoczonych Prowincji przeżywała szybki wzrost, co stworzyło solidne podstawy dobrej opinii kraju jako kredytobiorcy, kiedy rząd — jak muszą to robić rządy krajów prowadzących wojnę — zwrócił się o środki na rynek pieniądza. Jednym z oczywistych powodów prosperity była interakcja wzrostu liczby ludności z umacnianiem się przedsiębiorczości po zrzuceniu władzy Habsburgów. Oprócz przyrostu naturalnego liczbę ludności zwiększał napływ dziesiątków (a może setek) tysięcy uchodźców z Południa i wielu uchodźców z innych krajów Europy. Wydaje się niewątpliwe, że wielu z tych imigrantów było fachowymi robotnikami, nauczycielami, rzemieślnikami i kapitalistami, a więc ludźmi mogącymi wiele zaoferować. Złupienie Antwerpii przez wojska hiszpańskie w 1576 r. zwiększyło szansę Amsterdamu w międzynarodowym systemie handlowym, prawdą jest jednak również to, że Holendrzy wykorzystywali każdą okazję rozwoju handlu, jaka im się nadarzała. Dodatkowym źródłem dochodów Holendrów była ich dominująca pozycja w zyskownym handlu śledziami oraz odzyskiwanie obszarów zajmowanych poprzednio przez morze. Rozbudowana marynarka handlowa, zwłaszcza fluyts (proste, wytrzymałe statki), zapewniały Holendrom w 1600 r. większość przewozów morskich w Europie. Drewno, zboże, tkaniny, sól, śledzie przewożone były na wszystkich szlakach wodnych statkami holenderskimi. Budząc niesmak u swych angielskich sojuszników, a także wielu duchownych kalwińskich, kupcy amsterdamscy byli gotowi dostarczać wszystkich tych towarów swemu śmiertelnemu wrogowi, Hiszpanii, jeśli tylko zyski przeważały nad ryzykiem. Do kraju importowano duże ilości surowców, przetwarzając je następnie na wyroby gotowe w Amsterdamie, w Delft, w Lejdzie i in- nych ośrodkach. Głównymi gałęziami wytwórczości były m.in. „rafinowanie cukru, destylacja alkoholu, browarnictwo, cięcie tytoniu, przędzenie jedwabiu, ceramika, szklarstwo, produkcja broni, drukarstwo, papiernictwo"84 — nie powinno zatem dziwić, że w 1622 r. około 56 proc. ludności Holandii, liczącej wówczas 670 000 mieszkańców, żyło w miastach średniej wielkości. Wszystkie inne regiony świata musiały w porównaniu z Niderlandami sprawiać wrażenie gospodarczo zacofanych. Gospodarka holenderska miała jeszcze dwa aspekty zwiększające potęgę wojskową kraju. Pierwszym była ekspansja zamorska. Chociaż żeglugi zamorskiej nie można porównywać z mniej ambitnymi, ale o ileż większymi przewozami masowych towarów szlakami wodnymi Europy, to jednak uzupełniała ona zasoby Zjednoczonych Prowincji. „W latach 1598—1605 co roku, średnio biorąc, 25 statków żeglowało do Afryki Zachodniej, 20 — do Brazylii, 10 — do Indii Wschodnich i 150 — na Morze Karaibskie. Założono suwerenne kolonie: w 1605 r. na Ambon, a w 1607 r. na Ternate. Zakładano też faktorie i posterunki handlowe wokół Oceanu Indyjskiego, w pobliżu ujścia Amazonki i (w 1609 r.) w Japonii" 85. Podobnie jak Anglia, Zjednoczone Prowincje ciągnęły w owym okresie korzyści z powolnego przechylania się równowagi gospodarczej świata kosztem rejonu śródziemnomorskiego na korzyść świata atlantyckiego, co było jedną z głównych tendencji rozwojowych w latach 1500— 1700. Tendencja ta początkowo przynosiła korzyści Portugalii i Hiszpanii, później jednak pobudziła społeczeństwo, lepiej od tych dwu krajów przygotowane, do ciągnięcia zysków z handlu światowego 86. Drugim aspektem była rosnąca rola Amsterdamu jako międzynarodowego ośrodka finansowego, co stanowiło naturalne uzupełnienie funkcji Zjednoczonych Prowincji jako przewoźnika, pośrednika i kupca surowcowego Europy. Usługi oferowane przez finansistów i instytucje finansowe Amsterdamu (przyjmowanie oprocentowanych wkładów, przekazy pieniężne *, kredytowanie i clearing listów handlowych, pożyczki) nie różniły się od świadczonych już wcześniej przez — powiedzmy — Genuę czy Wenecję. Z uwagi jednak na bogactwo handlowe Zjednoczonych Prowincji skala tych usług była dużo większa, większy też był ich stopień pewności, tym bardziej że główni inwestorzy wchodzili w skład rządu i zależało im na utrzymaniu zasad zdrowego pieniądza, bezpiecznego kredytu i regularnej spłaty długów. W konsekwencji zazwyczaj było z czego udzielać pożyczek rządowi, co dawało republice holenderskiej niezwykle cenną przewagę nad rywalami, a ponieważ miała ona dobry kredyt, gdyż terminowo spłacała długi, mogła zaciągać pożyczki na warunkach dogodniejszych niż inne rządy, co w XVII w. — a w istocie w każdych czasach — było czynnikiem bardzo istotnym. Ta zdolność łatwego zaciągania pożyczek stała się szczególnie ważna po wznowieniu w 1621 r. walk z Hiszpanią, ponieważ koszty utrzymania sił zbrojnych stale wzrastały. Zwiększyły się one z 13,4 min florenów w 1622 r. do 18,8 min florenów w 1640 r. Było to obciążenie duże nawet dla bogatego społeczeństwa, zwłaszcza że wojna wyrządziła szkody holenderskiemu handlowi zamorskiemu bądź to zadając mu bezpośrednie straty, bądź to powodując prze- * Chodzi oczywiście nie o przekazy pocztowe, lecz o listy zlecające bankierowi lub firmie handlowej wypłacenie określonej sumy z pieniędzy należnych (lub pożyczanych) nadawcy. (Przypis tłumacza). jecie części obrotów przez kupców krajów neutralnych. Tak więc z punktu widzenia polityki lepiej było finansować możliwie dużą część kosztów wojny za pomocą pożyczek publicznych. Chociaż prowadziło to do ogromnego zwiększenia długu publicznego — w 1651 r. zadłużenie Prowincji Holandia wynosiło 153 min florenów — to jednak krajowi dzięki sile gospodarki i dzięki skrupulatności w spłacaniu procentów nigdy nie groziło niebezpieczeństwo załamania się systemu kredytowego ". Demonstruje to co prawda, że nawet bogate państwa wzdragały się na myśl o wysokości wydatków wojskowych, ale potwierdza raz jeszcze, że w takiej mierze, w jakiej sukcesy w wojnie zależały od zasobności kiesy, Holendrzy zawsze mieli przeważające szansę na przetrzymanie pod tym względem innych narodów. Wojna, pieniądze i państwo narodowe Podsumujmy główne wnioski niniejszego rozdziału. Po 1450 r. wojny miały ścisły związek z „narodzinami państwa narodowego" 38. W okresie od późnych lat XV w. do późnych lat XVII w. większość krajów europejskich była widownią centralizacji władzy politycznej i wojskowej — zazwyczaj pod rządami monarchy (a w niektórych krajach pod rządami lokalnego księcia lub oligarchii kupieckiej). Towarzyszyły temu wzrost roli i rozbudowa metod państwowego systemu podatkowego, zaś centralizację tę realizowała machina biuro-kratyczno-urzędnicza, dużo bardziej skomplikowana od istniejącej w czasach, gdy od króla oczekiwano, by „żył z własnych zasobów", a narodową armię utrzymywano z danin feudalnych. Ta ewolucja europejskiego państwa narodowego miała wiele przyczyn. Przemiany gospodarcze podważyły już w znacznym stopniu stary porządek feudalny i różne grupy społeczne musiały układać wzajemne stosunki za pomocą nowych form kontraktu i zobowiązań. Reformacja, dzieląc świat chrześcijański na podstawie zasady cuius regio, eius religio, tj. według religijnych preferencji władców, doprowadziła do zlania się w jedno władzy świeckiej i władzy duchownej i w ten sposób rozszerzyła granice władzy świeckiej na podstawach narodowych. Zmierzch łaciny i coraz powszechniejsze używanie przez polityków, prawników, urzędników i poetów języka narodowego jeszcze bardziej zaakcentowały tę tendencję do sekularyzacji życia. Lepsze środki transportu i łączności, rozszerzenie wymiany towarowej, wynalazek druku i odkrycia geograficzne sprawiły, że ludzie uświadomili sobie nie tylko istnienie innych społeczeństw, ale również istnienie różnych języków, gustów, zwyczajów kulturowych i religii. Nic dziwnego, że w tej sytuacji wielu ówczesnych filozofów i pisarzy uznało państwo narodowe za naturalną i najlepszą formę społeczeństwa obywatelskiego, że uważano, iż należy umacniać potęgę tego państwa i bronić jego interesów, a niezależnie od jego formy ustrojowej zarówno rządzącym, jak i rządzonym potrzebna jest harmonijna współpraca na rzecz wspólnego, narodowego dobra8Q. Jednak to wojna i jej konsekwencje stwarzały nieustannie naciski na rzecz ,-,budowy narodu", dużo bardziej przynaglające od tych, które wynikały z owych filozoficznych rozważań i z powolnej ewolucji społecznych tendencji rozwojowych. Potęga militarna umożliwiła wielu dynastiom wywyższenie się ponad wielką magnaterię ich krajów oraz zapewniła państwu jednolitość polityczną i jedność władzy (chociaż często za cenę ustępstw wobec szlachty). Czynniki wojskowe — czy raczej geostrategiczne — przyczyniły się do takiego, a nie innego ukształtowania granic terytorialnych tych nowych państw narodowych, podczas gdy częste wojny pobudzały świadomość narodową, przynajmniej w jej formie negatywnej: Anglicy uczyli się nienawidzić Hiszpanów, Szwedzi — Duńczyków, powstańcy holenderscy — swych dawnych panów, Habsburgów. Przede wszystkim zaś wojna — zwłaszcza jej nowa technika, sprzyjająca rozrostowi piechoty, rozwojowi kosztownych fortyfikacji oraz rozbudowie marynarki wojennej — zmuszała uczestniczące w niej państwa do wydawania sum większych niż kiedykolwiek przedtem i w związku z tym do szukania nowych źródeł dochodów. Wszystkie wypowiedzi na temat ogólnego wzrostu wydatków państwowych i nowej organizacji ściągania przychodów — czy na temat zmian w stosunkach między królem a stanami — pozostają abstrakcją, dopóki nie wspomni się o kluczowym znaczeniu konfliktów militarnych90. W ciągu ostatnich paru lat rządów Elżbiety I w Anglii czy Filipa II w Hiszpanii aż trzy czwarte wydatków państwa szło na wojnę albo na spłatę długów zaciągniętych na koszty wojen poprzednich. Operacje wojskowe na lądzie i morzu być może nie zawsze stanowiły raison d'etre nowych państw narodowych, jednak z pewnością były najkosztowniejszą i najbardziej uciążliwą formą ich działalności. Błędem byłoby jednak uważać, że funkcje ściągania dochodów, utrzymywania armii, wyposażania marynarki wojennej, wydawania instrukcji i kierowania kampaniami wojennymi w XVI i XVII w. były wykonywane w taki sam sposób jak — powiedzmy — w czasie lądowania w Normandii w 1944 r. Przedstawiona wyżej analiza powinna była wykazać, że we wczesnym okresie ery nowożytnej machina wojskowa państw europejskich była ciężka i niesprawna. Powoływanie do życia i kontrolowanie armii było w tych czasach zadaniem przerażająco trudnym. Oddziały sprawiające wrażenie raczej luźnej zbieraniny, a nie wojska, ciągła ewentualność zdrady najemników, braki w zaopatrzeniu, problemy transportowe, nieznormalizowana broń — wszystko to doprowadzało do rozpaczy większość dowódców. Nawet wtedy, gdy na cele wojskowe przeznaczano dostatecznie wysokie sumy, odpowiedni haracz szedł na korupcję i marnotrawstwo. Tak więc siły zbrojne nie były ani instrumentem, którego działania można przewidzieć, ani instrumentem niezawodnym. Co pewien czas duże grupy ludzi wyrywały się spod wszelkiej kontroli, bo niedostatecznie były zaopatrywane lub, co gorsza, nie płacono im żołdu. W latach 1572—1607 Armia Flan-dryjska buntowała się aż czterdzieści sześć razy. Czyniły to też — chociaż nie tak często — inne równie wspaniałe wojska, na przykład Szwedzi w Niemczech czy cromwellowska Armia Nowego Wzoru. Richelieu zanotował w swym dziele Testament Politique kwaśną uwagę: „Historia zna dużo więcej armii doprowadzonych do ruiny przez niedostatek i brak porządku niż armii zniszczonych przez działania nieprzyjaciela. Sam byłem świadkiem, jak wszystkie przedsięwzięcia podejmowane w moich czasach obracały się wniwecz z tego tylko powodu" 91. Problemy związane z żołdem i zaopatrzeniem w najrozmaitszy sposób wpływały na skuteczność działania wojsk. Jeden z historyków wykazał, że zdumiewająca ruchliwość wojsk Gustawa II Adolfa podczas operacji prowadzonych w Niemczech podyktowana była nie tyle przez plany strategiczne w sensie na- dawanym im przez Clausewitza, ile raczej naglącą potrzebą szukania żywności i paszy niezbędnych dla tak ogromnych sił8J. Na długo przed wygłoszeniem tego aforyzmu przez Napoleona dowódcy wiedzieli, że „armia maszeruje żołądkiem". Ograniczenia fizyczne występowały też na szczeblu ogólnonarodowym, zwłaszcza na polu mobilizacji funduszów na cele wojenne. Żadne z ówczesnych państw, nawet najbogatsze, nie mogło na bieżąco opłacać kosztów przedłużającego się konfliktu. Niezależnie od tego, jakie ściągano nowe podatki, zawsze między dochodami i wydatkami państwa pojawiała się luka, którą można było zapełnić tylko za pomocą pożyczek, zaciąganych albo u prywatnych bankierów, albo — później — na oficjalnie zorganizowanym rynku pieniężnym wyspecjalizowanym w transakcjach obligacjami państwowymi. Spirala kosztów wojny wciąż jednak zmuszała monarchów do ogłaszania niewypłacalności, psucia pieniądza lub do prób podejmowania innych rozpaczliwych kroków przynoszących na krótką metę ulgę, ale na długą tylko pogarszających sytuację. Rządy państw we wczesnym okresie ery nowożytnej — podobnie jak dowódcy podległych im wojsk — gorączkowo usiłujący utrzymać porządek wśród żołnierzy i karmić konie — nieustannie zajmowały się naciąganiem przykrótkiej kołdry. Molestowanie stanów o uchwalanie coraz nowych nadzwyczajnych podatków, domaganie się od bogaczy i kościołów „benewolencji", targowanie się z bankierami i dostawcami wojskowymi, przechwytywanie obcych statków skarbowych i trzymanie na dystans licznych wierzycieli — takie były mniej lub bardziej stałe zajęcia ówczesnych władców i ich urzędników. W niniejszym rozdziale nie próbuję dowodzić, że Habsburgowie ponieśli kompletne fiasko tam, gdzie inne potęgi odnosiły olśniewające sukcesy. Nie ma dowodów, że występowały tu jakieś uderzające kontrasty — różnice dzielące sukces od niepowodzenia były bardzo niewielkie8S. Wszystkie państwa, także Zjednoczone Prowincje, poddawane były dużym napięciom przez nieustanny upływ środków związany z operacjami militarnymi na lądzie i morzu. Wszystkie państwa przeżywały trudności finansowe, bunty wojsk, cierpiały na niedostatek zaopatrzenia i miały do czynienia z wewnętrzną opozycją przeciwko podnoszeniu podatków. Podobnie jak podczas pierwszej wojny światowej, w czasach tych toczyły się wojny na wytrzymałość, spychające uczestników konfliktów do stanu bliskiego kompletnemu wyczerpaniu. Rzuca się w oczy, iż w ostatnim dziesięcioleciu wojny trzydziestoletniej żaden z sojuszników nie był zdolny do wystawienia armii dorównującej dawnym armiom Gustawa II Adolfa i Wallensteina, ponieważ wszystkim uczestnikom konfliktu zupełnie dosłownie brakowało już ludzi i pieniędzy. Zwycięstwo sił antyhabs-burskich było więc zwycięstwem marginalnym i względnym. Siły te zdołały — ale niewiele brakowało, by tego nie uczyniły — lepiej od Habsburgów utrzymać równowagę między bazą materialną a siłami wojskowymi. Przynajmniej niektórzy ze zwycięzców uświadomili sobie, że podczas długotrwałego konfliktu trzeba rozważnie, a nie lekkomyślnie, eksploatować źródła zamożności kraju. Być może uznali też — acz niechętnie — że kupiec, wytwórca i rolnik są równie ważni jak oficer kawalerii czy pikinier. Margines tej ich oceny, a także ich przewagi w rozgrywaniu czynników gospodarczych był bardzo wąski. Zapożyczając późniejszy zwrot księcia Wellingtona, możemy powiedzieć, że „diablo mało brakowało", by zwyciężyła druga strona. Jest tak z większością wielkich pojedynków. 3 •- - • - Finanse, geografia i wygrywanie wojen 1660—1815 7J odpisanie pokoju pirenejskiego nie położyło oczywiście kresu ani rywaliza-•*• cji europejskich wielkich mocarstw, ani ich obyczajowi rozstrzygania owej rywalizacji za pomocą wojen. Stupięćdziesięcioletni okres walk po 1660 r. różnił się jednak pod niektórymi bardzo istotnymi względami od poprzedzających go stu lat i te różnice odzwierciedlały kolejny etap ewolucji międzynarodowej gry politycznej. Najbardziej znaczącą cechą sceny wielkomocarstwowej po 1660 r. było dojrzewanie rzeczywiście wielobiegunowego systemu państw europejskich, z których każde przejawiało coraz silniejsze tendencje do podejmowania decyzji o wojnie i pokoju raczej na podstawie interesów narodowych niż w imię spraw ponadnarodowych, religijnych. Rzecz jasna, nie była to zmiana ani natychmiastowa, ani absolutna: przed 1660 r. państwa europejskie oczywiście wykonywały różne manewry, mając na względzie swe świeckie interesy, a uprzedzenia religijne podsycały wiele sporów międzynarodowych także w XVIII w. Niemniej główna cecha wyróżniająca lata 1519—1559 — tj. istnienie austriacko-hiszpańskiej osi państw rządzonych przez Habsburgów walczącej z koalicją państw protestanckich i z Francją — zniknęła i zastąpił ją dużo luźniejszy system krótkoterminowych, zmiennych sojuszów. Kraje, występujące po przeciwnych stronach w jednej wojnie, okazywały się często partnerami w wojnie następnej. Dowodzi to, że przy ustalaniu polityki akcent kładziono raczej na wykalkulowaną realpolitik niż na głęboko zakorzenione wierzenia religijne. Te fluktuacje losów zarówno dyplomacji, jak i wojen, będące naturalnym skutkiem istnienia bardzo zmiennego, wielobiegunowego systemu, komplikował dodatkowo czynnik wcale nie nowy, przeciwnie, występujący we wszystkich epokach: wzrost potęgi jednych państw i chylenie się ku upadkowi innych. Podczas stu pięćdziesięciu lat rywalizacji międzynarodowej — od osiągnięcia przez Ludwika XIV pełni władzy we Francji w latach 1660—1661 do kapitulacji Napoleona Bonaparte po Waterloo w 1815 r. — niektóre państwa odgrywające czołową rolę w okresie poprzednim (Imperium Osmańskie, Hiszpania, Niderlandy, Szwecja) spadły do rządu państw drugiej kategorii, a Polska w ogóle zniknęła ze sceny. Habsburgowie austriaccy dzięki najróżniejszym korekturom terytorialnym i strukturalnym, jakie przeprowadzili w swych dziedzicznych posiadłościach, zdołali się utrzymać pośród potęg pierwszej kategorii, a w Niemczech północnych status taki — po niezbyt obiecującym starcie — zdołało uzyskać Królestwo Pruskie, w którego skład weszła Brandenburgia. Na zachodzie po 1660 r. Francja szybko rozbudowała swą potęgę wojskową i stała się najsilniejszym państwem Europy — zdaniem wieki obserwatorów niemal równie potężnym jak pół wieku wcześniej Habsburgowie. Zdolność Francji do zdominowania Europy Zachodniośrodkowej morscy i lądo- wi sąsiedzi tego kraju zdołali ograniczać jedynie za pomocą serii długotrwałych wojen (1689—1697; 1702—1714; 1739—1748; 1756—1763). W erze napoleońskiej nabrała ona jednak nowych kształtów, co doprowadziło do długiego ciągu galijskich zwycięstw, którym położyła kres dopiero koalicja czterech innych wielkich mocarstw. Nawet po klęsce w 1815 r. Francja pozostała jednym z czołowych państw. Tak więc z nią na zachodzie i dwoma państwami germańskimi — Prusami i cesarstwem Habsburgów — na wschodzie w miarę upływu XVIII w. coraz wyraźniej wyłaniała się w centrum Europy elementarna trójstronna równowaga sił. Naprawdę istotne zmiany w systemie wielkomocarstwowym nastąpiły w owym stuleciu na flankach Europy, a nawet jeszcze dalej. Niektóre państwa zachodnioeuropejskie systematycznie przekształcały niewielkie, trudne do utrzymania enklawy, które miały w tropikach, w posiadłości dużo roz-leglejsze. Proces ten dotyczył zwłaszcza Indii Zachodnich, ale także Indii Wschodnich, Afryki Południowej i nawet Australii. Spośród państw kolonialnych największe sukcesy odniosła Wielka Brytania. „Ustabilizowana" wewnętrznie po zastąpieniu Jakuba II w 1688 r. przez Wilhelma Orańskiego i Marię II Stuart, systematycznie odgrywała rolę największego z europejskich imperiów morskich, do której przygotowywała ją epoka elżbietańska. Nawet utrata kontroli w latach siedemdziesiątych XVIII w. nad kwitnącymi koloniami północnoamerykańskimi, z których powstało niepodległe państwo — Stany Zjednoczone — odznaczające się ogromnym potencjałem obronnym i znaczną siłą ekonomiczną, tylko na chwilę zatrzymała ów wzrost światowych wpływów Wielkiej Brytanii. Równie godne uwagi były osiągnięcia państwa rosyjskiego, które przez cały XVIII w. rozszerzało się w kierunku wschodnim i południowym poprzez stepy Azji. Co więcej, zarówno Wielka Brytania jak i Rosja, chociaż usadowione na zachodnich i wschodnich kresach Europy, zainteresowane były losem jej środka. Wielka Brytania uwikłana była w sprawy niemieckie w efekcie swych związków dynastycznych z Hanowerem (od wstąpienia na tron w 1714 r. Jerzego I), a Rosja postanowiła mieć głos decydujący w sprawach sąsiadującej z nią Polski. Rozważając rzecz ogólniej, Londyn i Petersburg chciały równowagi sił na kontynencie europejskim i gotowe były do wielokrotnych interwencji, by zapewnić taką równowagę, jaka odpowiadała ich interesom. Innymi słowy, europejski system państw zaczął się składać z pięciu wielkich mocarstw — Francji, cesarstwa Habsburgów, Prus, Wielkiej Brytanii i Rosji — oraz z krajów mniejszych, takich jak Sabaudia, i państw schyłkowych, takich jak Hiszpania 1. Dlaczego to właśnie tych pięć mocarstw — mając zresztą różną siłę — zdołało się utrzymać w lidze wielkich lub do tej ligi przystąpić? Wyjaśnienia czysto militarne daleko nie zaprowadzą. Na przykład trudno uwierzyć, że wznoszenie się i upadanie wielkich mocarstw spowodowane było w tym okresie głównie zmianami w technice wojskowej, lądowej i morskiej, które to zmiany mogły jednym krajom przynosić korzyści większe niż innym *. Dokonano oczywiście wielu drobnych ulepszeń: karabin skałkowy (z bagnetem) wyeliminował z po- * Na przykład wprowadzenie po 1860 r. okrętów wojennych napędzanych parą było korzystniejsze dla Wielkiej Brytanii (mającej dużo węgla) niż dla Francji (mającej go mało). (Przypis autora). la walki pikinierów; artyleria stała się dużo bardziej ruchliwa, zwłaszcza kiedy pojawiły się nowe typy dział zaprojektowane we Francji, w latach sześćdziesiątych XVIII w., przez Gribeauvala; nowe działa okrętowe krótkiego zasięgu (po raz pierwszy wyprodukowane przez szkocką firmę Carron Company w końcu lat siedemdziesiątych XVIII w.) zwiększyły siłę ognia okrętów wojennych. Udoskonalono również myśl taktyczną, a jednocześnie stały wzrost liczby ludności oraz rozwój produkcji rolnej umożliwiały w końcu XVIII w. organizowanie dużo większych jednostek wojskowych (dywizji i korpusów) i ułatwiały ich wyżywienie na żyznych obszarach rolnych. Uczciwość każe jednak stwierdzić, że armia Wellingtona w 1815 r. nie różniła się w jakiś istotny sposób od armii Marlborougha z 1710 r., a flota Nelsona nie była pod względem technicznym bardziej zaawansowana od floty, która stawiała czoło okrętom Ludwika XIV2. W istocie, najważniejszymi zmianami, jakie w XVIII w. zaszły w wojskach lądowych i marynarce wojennej, były zapewne zmiany organizacyjne związane ze zwiększeniem aktywności państw. Nie ulega wątpliwości, że przykład dała tu Francja Ludwika XIV (1661—1715), której ministrowie — tacy jak Colbert, Le Tellier i inni — dążyli do zwiększenia władzy króla wewnątrz kraju i jego chwały na zewnątrz. Utworzenie francuskiego ministerstwa wojny, którego intendenci kontrolowali finansowanie, zaopatrzenie i organizację wojsk, podczas gdy inspektor generalny, Martinet, wprowadzał nowe normy wyszkolenia i dyscypliny; budowa koszar i szpitali oraz tworzenie specjalnych terenów rewii wojskowych i składów niezbędnych dla ogromnej armii Króla Słońce; utworzenie centralnie zorganizowanej marynarki wojennej — wszystko to zmuszało inne mocarstwa, jeśli nie chciały zostać zaćmione przez potęgę Francji, do pójścia w jej ślady. Najwyraźniej kluczowym elementem procesu „tworzenia narodu" było monopolizowanie i biurokratyzowanie przez państwo sił wojskowych. Działało to zresztą w obie strony, ponieważ wzrost autorytetu i zwiększenie się zasobów i możliwości władzy państwowej zapewniały z kolei siłom zbrojnym pewien stopień trwałości, którego nie miały w stuleciu poprzednim. Pojawiła się nie tylko zawodowa stała armia i królewska marynarka, ale nastąpiła też znaczna rozbudowa infrastruktury w postaci akademii wojskowych, koszar, doków remontowych itp. oraz kierującej tym wszystkim administracji. Potęga stała się potęgą narodu, i to niezależnie od tego, czy jej wyrazicielem był oświecony despotyzm krajów Europy Wschodniej, czy kontrola parlamentarna w Wielkiej Brytanii, czy później demagogiczne siły rewolucyjnej Francji *. Z drugiej strony, takie udoskonalenia organizacyjne nadawały się do szybkiego skopiowania przez inne państwa (najefektowniejszym tego przykładem było przekształcenie armii rosyjskiej dokonane po 1698 r. przez Piotra Wielkiego w ciągu paru dziesiątek lat) i same przez się nie stanowiły gwarancji, że dany kraj utrzyma pozycję wielkiego mocarstwa. Znacznie bardziej od tych wydarzeń czysto militarnych do określenia względnej pozycji wielkich mocarstw w latach 1660—1815 przyczyniły się dwa inne elementy: finanse i geografia. Wzięte razem — ponieważ często współdziałały i oddziaływały wzajemnie na siebie — pozwalają dostrzec jakiś ogólniejszy sens w tym, co na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie dosyć chaotycznego układu zwycięstw i klęsk w licznych wojnach owego okresu. „Rewolucja finansowa" Już książęta w epoce odrodzenia zdawali sobie sprawę z wagi finansów i gospodarczej bazy produkcyjnej dostarczającej państwu dochodów — zilustrował to rozdział poprzedni. Pojawienie się osiemnastowiecznych monarchii ancien regime'u, z wielką armią i marynarką wojenną, po prostu zwiększało potrzebę dbałości rządu o gospodarkę i tworzenia instytucji finansowych zdolnych do mobilizacji niezbędnych zasobów pieniężnych i do zarządzania nimi4. Co więcej, takie konflikty jak siedem większych wojen angielsko-fran-cuskich stoczonych w latach 1689—1815 były — podobnie jak pierwsza wojna światowa^ — wojnami na wytrzymałość. Zwycięstwo odnosiło to mocarstwo lub, ściślej mówiąc, ta koalicja wielkich mocarstw — jako że i Anglia, i Francja miały zazwyczaj sojuszników — które odznaczało się większą zdolnością do utrzymania swego kredytu i zmobilizowania niezbędnych zasobów. Już sam fakt, że były to wojny koalicyjne, przedłużał ich trwanie, ponieważ ten z uczestników, który zaczynał słabnąć, zwracał się do silniejszego sojusznika o pożyczki i posiłki wojskowe, by móc kontynuować walkę. Przy tak kosztownych i wyczerpujących konfliktach każda ze stron rozpaczliwie potrzebowała — że użyjemy tu starego aforyzmu — „pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy". Właśnie to zapotrzebowanie tworzyło tło zjawiska zwanego „rewolucją finansową" końca XVII w. i początku XVIII w.5, kiedy to niektóre państwa zachodnioeuropejskie stworzyły względnie nowoczesny system bankowości i kredytu, by móc finansować swe wojny. Co prawda, był jeszcze inny, niemilitarny powód ówczesnych zmian finansowych. Był nim chroniczny brak gotówki, zwłaszcza w latach poprzedzających odkrycie w 1693 r. złóż złota w portugalskiej Brazylii. Im bardziej rozwijał się w XVII w. i XVIII w. handel Europy ze Wschodem, tym silniejszy był odpływ z Europy srebra wyrównujący brak równowagi w tym handlu. W rezultacie kupcy i maklerzy powszechnie uskarżali się na brak monet. Ponadto stały wzrost wymiany handlowej w samej Europie, zwłaszcza handlu takimi towarami, jak sukno i rzeczy niezbędne do zaopatrzenia statków, wraz z tendencją do zastępowania średniowiecznych jarmarków stale działającymi ośrodkami wymiany sprawiły, że rozliczenia finansowe stały się bardziej regularne i łatwiejsze do przewidzenia, co z kolei przyczyniło się do powszechniejszego użycia weksli i listów kredytowych. Przede wszystkim w Amsterdamie, ale również w Londynie, Lyonie, Frankfurcie i innych miastach pojawiły się całe grupy lichwiarzy, hurtowników, złotników (często zajmujących się również udzielaniem pożyczek), pośredników obracających papierami wartościowymi i maklerów pośredniczących w nabywaniu i sprzedaży udziałów w coraz liczniejszych spółkach. Przejmując praktyki bankowe, występujące już w renesansowych Włoszech, ludzie ci i te domy finansowe konstruowali system krajowego i międzynarodowego kredytu, tworząc podstawy światowej gospodarki początków ery nowożytnej. Mimo wszystko jednak zdecydowanie najsilniejszym i najsystematyczniej działającym bodźcem „rewolucji finansowej" były wojny. Chociaż obciążenia finansowe epoki Filipa II i czasów napoleońskich różniły się tylko stopniem nasilenia, to jednak była to różnica dostatecznie wyraźna. Koszt wojny szesna-stowiecznej można było mierzyć w milionach funtów, w końcu XVII w. były to już dziesiątki milionów funtów, a pod koniec wojen napoleońskich wy- datki głównych uczestników sięgały niekiedy setek milionów funtów r o-c z n i e! Nigdy nie rozstrzygniemy w sposób zadowalający kwestii, czy owe długotrwałe i częste konflikty wielkich mocarstw, przełożone na kategorie ekonomiczne, wpływały pobudzająco czy raczej hamująco na handlowy i przemysłowy rozwój Zachodu. Odpowiedź w znacznym stopniu zależy od tego, czy próbuje się ocenić absolutny wzrost gospodarczy danego kraju, czy też jego względny dobrobyt i względną siłę przed długotrwałym konfliktem i po nim*. Jedno jest jednak jasne: nawet najbardziej kwitnące i najbardziej nowoczesne spośród państw osiemnastowiecznych nie mogły sobie pozwolić na natychmiastowe opłacenie kosztów wojny ze swych normalnych dochodów. Co więcej, duża podwyżka podatków — nawet jeśli istniał mechanizm umożliwiający ich ściągnięcie — mogła wywołać zamieszki wewnętrzne, czego obawiały się wszystkie rządy, zwłaszcza w okresach, w których jednocześnie musiały stawić czoło przeciwnikom zewnętrznym. W rezultacie rząd mógł sfinansować wojnę tylko za pomocą pożyczek, sprze--dając obligacje i urzędy lub, lepiej, długoterminowe obligacje na okaziciela każdemu, kto gotów był za nie zapłacić. Mając zapewniony dopływ funduszów władze mogły zlecać opłacanie dostawców wojskowych, kupców, budowniczych okrętów i samych sił zbrojnych. Ten dwustronny system uzyskiwania i jednoczesnego wydawania wielkich sum pieniędzy działał pod wieloma względami jak miech rozdmuchujący płomień rozwoju zachodniego kapitali2-mu i samych państw narodowych. Wszystko to może wydawać się późniejszym obserwatorom najzupełniej na-, turalne, należy jednak podkreślić, że sukces tego systemu zależał od dwóch kluczowych czynników: rozsądnie rozumianej efektywności mechanizmu zaciągania pożyczek i utrzymania przez rząd wiarygodności kredytowej na rynkach finansowych. W obu tych sprawach przodowały Zjednoczone Prowincje. Nic w tym dziwnego, ponieważ tamtejsi kupcy wchodzili w skład rządu i dążyli do tego, by sprawami państwowymi zarządzano zgodnie z takimi samymi zasadami solidności finansowej, jakie obowiązywały na przykład w spółkach. Było więc rzeczą najzupełniej właściwą, że Stany Generalne Niderlandów, sprawnie i regularnie ściągające podatki na pokrycie wydatków państwa, potrafiły ustalić bardzo niski poziom stopy procentowej, utrzymując w ten sposób na niskim poziomie także sumy potrzebne do spłaty zadłużenia. System ten, znakomicie umocniony wielostronną aktywnością finansową Amsterdamu* szybko rozsławił Zjednoczone Prowincje jako ośrodek clearingu, wymiany walut i udzielania kredytów. Doprowadziło to w sposób naturalny do stworzenia takich struktur i takiej atmosfery, przy których istnieniu można było uważać długoterminowe obligacje — jako formę długu państwowego — za rzecz zupełnie naturalną. Amsterdam tak skutecznie przekształcił się w centrum holenderskiego „kapitału nadwyżkowego", że wkrótce mógł już lokować pieniądze w udziałach spółek zagranicznych, a co najważniejsze — subskrybować pożyczki emitowane, zwłaszcza podczas wojny, przez obce rządy'. Nie musimy analizować tu wpływu całej tej działalności na gospodarkę Zjednoczonych Prowincji, chociaż jasne jest, że Amsterdam nie stałby się stolicą finansową kontynentu, gdyby nie miał odpowiedniej bazy w postaci rozkwitu handlu i produkcji. Co więcej, konsekwencje długoterminowe były najprawdopodobniej niekorzystne, ponieważ stałe dochody z pożyczek udzielanych rządom sprawiły, że Zjednoczone Prowincje coraz mniej zajmowały się produk- cją, a coraz bardziej przeobrażały się w kraj r e n t i e r s k i, którego bankierzy niezbyt byli w XVIII w. skłonni narażać na ryzyko swój kapitał przez lokowanie go w zakrojonych na dużą skalę przedsięwzięciach przemysłowych. Jednoczesna łatwość zaciągania pożyczek doprowadziła w końcu do tego, iż rząd holenderski ogromnie się zadłużył i aby spłacić to zadłużenie, wprowadzał podatki akcyzowe, co spowodowało wzrost zarówno płac, jak i cen do poziomu utrudniającego konkurencję8. Z punktu widzenia celów tej książki ważniejsze jest jednak to, iż Holendrzy subskrybując pożyczki obcych rządów znacznie mniej interesowali się religią czy ideologią swych klientów, natomiast bardziej ich stabilizacją finansową i wypłacalnością. Warunki, jakie ustalano przy udzielaniu pożyczek takim państwom europejskim, jak Rosja, Hiszpania, Austria, Polska i Szwecja, można uznać za miernik ich potencjału gospodarczego, dodatkowych gwarancji dawanych bankierom, dotychczasowego przebiegu spłat oprocentowania i rat, wreszcie perspektyw odniesienia sukcesu w wojnie. Tak więc gwałtowny spadek akcji Polski W końcu XVIII w. i na odwrót — godna uwagi, a często prze-oczana wiarygodność kredytowa Austrii odzwierciedlały względną trwałość każdego z tych dwu państw °. Najlepszego jednak przykładu kluczowej roli związku między siłą finansową a mocarstwową polityką dostarczają dwie wielkie ówczesne rywalki — Wielka Brytania i Francja. Ponieważ rezultaty konfliktu między nimi wpłynęły na układ sił w całej Europie, warto zatrzymać się dłużej nad analizą ich doświadczeń. Wydaje się, że nie da się już utrzymać dawniejszych koncepcji głoszących, iż osiemnastowieczna Wielka Brytania miała handel i przemysł odznaczające się nieugiętą i stale rosnącą siłą, niezachwiany kredyt skarbu państwa i elastyczną strukturę społeczną stwarzającą możliwości awansu — podczas gdy francuski ancien reigime miał za podstawę ruchome piaski pychy wojskowej, zacofania gospodarczego i sztywnego systemu klasowego. Francuski system podatkowy był pod pewnymi względami mniej zacofany od brytyjskiego. Również pod pewnymi względami gospodarka francuska przejawiała w XVIII w. oznaki ruchu w kierunku startu do rewolucji przemysłowej, mimo iż rozporządzała tylko bardzo ograniczonymi zasobami takich istotnych kopalin jak węgiel. Znaczne rozmiary miała francuska produkcja zbrojeniowa, a ponadto Francja miała wielu rzemieślników i pewną liczbę wywierających duże wrażenie przedsiębiorców 10. Mając dużo większą liczbę ludności i rozle-glejsze obszary rolnicze, Francja była dużo bogatsza od swej wyspiarskiej sąsiadki. Pod względem wielkości dochodów państwa i rozmiarów sił zbrojnych wszyscy zachodnioeuropejscy rywale Francji wyglądali przy niej jak karzełki. Wydaje się też, że dyrygistyczny reżim Francji zapewniał krajowi większą spójność i umożliwiał lepsze przewidywanie decyzji rządu niż gra partii politycznych tocząca się w Westminsterze. W konsekwencji, kiedy osiemnasto-wieczni Brytyjczycy spoglądali poprzez kanał La Manche, uświadamiali sobie raczej względną słabość swego kraju niż jego silne punkty. Przy tym wszystkim system angielski miał w sprawach finansowych istotne zalety, zwiększające siły kraju podczas wojny oraz umacniające jego stabilizację polityczną i wzrost gospodarczy podczas pokoju. Co prawda, brytyjski system podatkowy był ogólnie biorąc, bardziej zacofany od francuskiego, tj. w znacznie większym stopniu jego podstawą były podatki pośrednie, a nie bezpośrednie, odnosi się jednak wrażenie, że dzięki pewnym konkretnym ce- chom przyjmowany był przez społeczeństwo z mniejszą niechęcią. Tak na przykład w Wielkiej Brytanii nie było niczego, co przypominałoby istniejącą we Francji szeroką sieć dzierżawców podatkowych oraz poborców i innych pośredników między podatnikiem a rządem. Wiele brytyjskich opłat było opłatami „niewidocznymi" (akcyzy od kilku podstawowych produktów), inne sprawiały wrażenie, że obciążają jedynie cudzoziemców (cła), nie było żadnych myt, które tak denerwowały kupców francuskich i wpływały hamująco na rozwój handlu wewnętrznego. Brytyjski podatek gruntowy — główny podatek bezpośredni pobierany przez znaczną część XVIII w. — nie przewidywał żadnych wyjątków dla uprzywilejowanych i dla większości społeczeństwa był również „niewidoczny" — a wszystkie te różnorodne podatki były omawiane i zatwierdzane przez wybieralne zgromadzenie, które niezależnie od wszystkich swych wad sprawiało wrażenie bardziej reprezentatywnego od ancien re-gime'u we Francji. Jeśli dodać do tego istotny punkt, że już w 1700 r. dochód per capita był nieco wyższy w Wielkiej Brytanii niż we Francji, to nie należy się dziwić, że społeczeństwo brytyjskie było gotowe i mogło płacić proporcjonalnie wyższe podatki. Można wreszcie twierdzić — choć trudniej to udowodnić statystycznie — że względnie małe obciążenie podatkami bezpośrednimi nie tylko zwiększało skłonność do oszczędzania u tej części społeczeństwa brytyjskiego, której się lepiej powodziło (umożliwiając w ten sposób akumulację kapitału inwestycyjnego w okresach pokoju), ale również stwarzało znaczne rezerwy bogactw, nadających się do opodatkowania podczas wojny, kiedy podwyższono podatek gruntowy, a w 1799 r. wprowadzono bezpośredni podatek dochodowy, by pokryć nadzwyczajne wydatki państwa. Tak więc w okresie wojen napoleońskich Wielka Brytania — mimo że jej ludność była o ponad połowę mniejsza od ludności Francji — po raz pierwszy uzyskiwała wpływy podatkowe wyższe bezwzględnie od wpływów swej większej sąsiadki". Mimo jednak całej wielkości tego osiągnięcia schodziło ono na drugi plan w zestawieniu z jeszcze istotniejszą różnicą między brytyjskim i francuskim systemem kredytów publicznych. Jest bowiem faktem, że podczas większości osiemnastowiecznych konfliktów niemal trzy czwarte dodatkowych środków finansowych, mobilizowanych w celu pokrycia nadzwyczajnych wydatków związanych z wojną, pochodziło z pożyczek. W tej dziedzinie, bardziej niż w innych, przewaga Wielkiej Brytanii miała znaczenie decydujące. Pierwszym elementem tej przewagi był rozwój instytucji umożliwiających sprawne zaciąganie pożyczek długoterminowych i jednocześnie zapewniających regularność spłat oprocentowania i rat samego zadłużenia. Utworzenie w 1694 r. Banku Anglii (początkowo pomyślanego jako instytucja działająca tylko w okresie wojny), a nieco później przeprowadzenie regulacji długu państwowego, rozkwit giełdy i rozwój „banków prowincjonalnych" zwiększyły ilość pieniądza dostępnego dla rządu i dla przedsiębiorców. Ten wzrost ilości pieniądza papierowego w jego najróżniejszych formach — wzrost, któremu nie towarzyszyły ani ostra inflacja, ani spadek kredytu — przyniósł w epoce głodu monetarnego wiele korzyści. „Rewolucja finansowa" nie odniosłaby jednak sukcesu, gdyby obligacje państwowe nie były gwarantowane przez parlament, mający prawo wprowadzania dodatkowych podatków; gdyby ministrowie — od Walpole'a do Pitta Młodszego — nie pracowali ciężko nad przekonaniem bankierów, ale i opinii publicznej, że również im przyświecają zasady uczci- wego i oszczędnego rządzenia; i gdyby wreszcie nie to, że stały — a w niektórych gałęziach godny uwagi — rozwój handlu i przemysłu sprawiał, iż wzrastały też dochody z ceł i akcyz. Nawet wybuch wojny nie powstrzymywał tego wzrostu, jeśli okręty marynarki brytyjskiej chroniły szlaki morskie kraju, dławiąc jednocześnie żeglugę przeciwnika. To te właśnie solidne podstawy stanowiły fundament „kredytu" Wielkiej Brytanii, utrzymującego się wbrew wcześniejszej niepewności, wbrew istnieniu znacznej opozycji politycznej i wbrew takim niemal katastrofalnym wydarzeniom finansowym, jak pęknięcie sławnej bańki mydlanej mórz południowych w 1720 r.* „Mimo wszelkich niedostatków występujących w zarządzaniu finansami publicznymi Anglii — odnotował historyk — przez całą resztę owego stulecia zarządzano nimi uczciwiej i efektywniej, niż to się działo w innych krajach Europy" ł2. W rezultacie nie tylko systematycznie obniżała się stopa procentowa**, ale również papiery wartościowe, emitowane przez rząd brytyjski, były coraz atrakcyjniejsze dla inwestorów zagranicznych, zwłaszcza holenderskich. Regularny obrót tymi papierami na rynku amsterdamskim stał się istotnym elementem angielsko-holenderskich powiązań handlowych i finansowych i wywierał duży wpływ na gospodarkę obu krajów 18. W kategoriach polityki mocarstwowej wartość tych związków polegała na tym, że Wielka Brytania mogła stale wspierać swój wysiłek wojenny zasobami Zjednoczonych Prowincji. Mogła to czynić nawet w okresie, w którym sojusz z Holendrami w wojnie 7 Francją został zastąpiony ich niepewną neutralnością. Tylko w okresie amerykańskiej wojny o niepodległość — a jest rzeczą charakterystyczną, że to właśnie ten konflikt uwidocznił najlepiej słabość wojskową, morską, dyplomatyczną i handlową Wielkiej Brytanii, a więc i jej wypłacalność właśnie wtedy oceniana była najgorzej — strumień pieniądza napływającego z Niderlandów zaczął wysychać, mimo że Londyn gotów był płacić wyższe procenty. Kiedy jednak w 1780 r. Holendrzy przystąpili do wojny po stronie Francji, rząd brytyjski przekonał się, że gospodarka jego kraju jest tak silna, a dostępność krajowych kapitałów tak duża, iż pożyczki holenderskie można niemal kompletnie zastąpić pożyczkami krajowymi. Rozmiary tej zdolności Wielkiej Brytanii do zaciągania pożyczek wojennych i jej sukcesów w tej dziedzinie przedstawia tabela 2. Strategiczną konsekwencją tego stanu rzeczy była zdolność kraju do wydawania na wojnę sum nieproporcjonalnie większych od wpływów podatkowych, a więc i możność rzucenia do walki z Francją i jej sojusznikami dodatkowych okrętów i dodatkowych ludzi, bez których środki zaangażowane poprzednio mogłyby się okazać środkami zmarnotrawionymi". Chociaż już same roz-. miary długu państwowego i ich możliwe konsekwencje wprawiały w XVIII w. w drżenie wielu komentatorów brytyjskich, pozostaje faktem, że — jak powiedział biskup Berkeley — kredyt był „główną przewagą, jaką Anglia ma nad Francją". Wreszcie wielki wzrost wydatków państwa i ogromny, stale występujący popyt stwarzany przez kontrakty Admiralicji, zwłaszcza na żelazo, drew- * Słynna afera związana ze spekulacyjną sprzedażą akcji South Seas Company, rzekomo rozporządzającej złożami bogactw naturalnych. (Przypis tłumacza). ** W czasie wojny o sukcesję austriacką (1739—1747) rząd zdołał zaciągnąć znaczne pożyczki na 3 lub 4 procent — była to stopa o połowę niższa od płaconej na ogół w czasach Marlborougha. (Przypis autora). Tabela 2 Wydatki i dochody Wielkiej Brytanii podczas wojen w latach 1688—1815 (w juntach szterlingach) Wydatki ogółem Dochody ogółem Saldo ujemne pokryte z pożyczek 49 320 145 32 766 754 16 553 391 93 644 560 64 239 477 29 405 083 95 628 159 65 903 964 29 724 195 160 573 366 100 555 123 60 018 243 236 462 689 141 902 620 94 560 069 1 657 854 518 1 217 556 439 440 298 079 2 293 483 437 1 622 924 377 670 559 060 Pożyczki jako procent wy- . datków 33,6 31,4 31,1 37,4 39,9 26,6 33,3 Lata 1688-97 1702-13 1739-48 1756-63 1776-83 1793-1815 Razem no, sukno i inne towary, wytworzyły sprzężenie zwrotne, wspomagające tyjską produkcję przemysłową i pobudzające do wielu przełomowych wynalazków technicznych, które dały krajowi dalszą przewagę nad Francją 15. Możemy teraz już bez trudu zrozumieć, dlaczego Francuzi nie zdołali w tych sprawach dorównać Brytyjczykom 16. Zacznijmy od tego, że nie mieli właściwego systemu finansów publicznych. Przez cały czas operacjami finansowymi monarchii francuskiej „zarządzało" — tak jak w średniowieczu — wiele różnych instytucji: władze municypalne, kler, stany prowincji i w coraz większym stopniu dzierżawcy podatków, którzy ściągali należne koronie dochody i nadzorowali monopole w zamian za część uzyskanych w ten sposób wpływów i którzy jednocześnie wypłacali rządowi — za piękny procent — zaliczki na przewidywane wpływy z tych operacji. Zarzut przekupności odnosił się nie tylko do samych dzierżawców zbierających opłaty od tytoniu i soli, ale i do całej hierarchii poborców parafialnych, okręgowych i regionalnych odpowiedzialnych za ściąganie podatków bezpośrednich, takich jak taille. Każdy z nich zgarniał swoją część, zanim przekazał pieniądze o szczebel wyżej. Każdy z nich otrzymywał też 5 proc. od ceny, jaką zapłacił za swój urząd. Wielu urzędnikom wyższego szczebla zarzucano też, że wypłacają pieniądze bezpośrednio dostawcom rządowym lub pracownikom jako wynagrodzenie, nie przekazując ich najpierw skarbowi państwa. Ludzie ci pożyczali również — na procent — pieniądze koronie. Taka słabo zdyscyplinowana i nie skoordynowana organizacja była z natury rzeczy skorumpowana ł znaczna część pieniędzy płaconych przez podatników trafiała do rąk prywatnych. Co pewien czas, zwłaszcza po zakończeniu kolejnej wojny, podejmowano śledztwo przeciwko podejrzanym o takie machinacje, skłaniając wielu z nich do płacenia „odszkodowania" lub do wyrażenia zgody na niższą stopę procentową, ale działania takie były jedynie gestem. „Prawdziwym winowacją — dowodził jeden z historyków — był sam system" ". Drugą konsekwencją tej niesprawności systemu było to, że — przynajmniej do reform Neckera z lat siedemdziesiątych XVIII w. — nie istniało ogólne pojęcie rozliczania się państwa: rzadko przywiązywano wagę do corocznych zestawień dochodów i wydatków czy do problemu deficytu. Jeśli tylko monarchia miała możność mobilizowania funduszy na zaspokojenie bezpośrednich potrzeb wojska i dworu, nie niepokojono się nieustannym wzrostem długu państwowego. . Chociaż poprzednio Stuartowie demonstrowali podobny brak odpowiedzialności, to faktem jest, że w XVIII w. Wielka Brytania miała już system finansów publicznych, podlegający kontroli parlamentu, co poprawiało jej pozycję w toczonym z Francją pojedynku o prymat. Wydaje się, że nie najmniej ważnym elementem było też to, że o ile w Wielkiej Brytanii wzrost wydatków państwa i wzrost długu państwowego nie wyrządzały żadnej szkody inwestycjom handlowym i przemysłowym (a może nawet je pobudzały), o tyle stosunki panujące we Francji zachęcały posiadaczy nadwyżek kapitałowych raczej do zakupu urzędu lub renty niż do lokowania pieniędzy w interesach. Co prawda, podejmowano kilkakrotnie próby zorganizowania we Francji banku narodowego, który we właściwy sposób zarządzałby długiem państwowym i dostarczał tanich kredytów, planom takim sprzeciwiali się jednak zawsze ludzie zainteresowani utrzymaniem istniejącego systemu. Tak więc francuska polityka finansowa — jeżeli w ogóle istniało coś zasługującego na tę nazwę — służyła zawsze zaspokajaniu najpilniejszych potrzeb. Cierpiał na tym w najrozmaitszy sposób również rozwój francuskiego handlu. Warto odnotować, na jakie trudności natrafiały porty francuskie — na przykład La Rochelle — w porównaniu z Liverpoolem czy Glasgow. Wszystkie trzy nastawione były na wykorzystanie rozkwitu osiemnastowiecznej „gospodarki atlantyckiej". La Rochelle miała szczególnie dogodne położenie w trójkącie, którego dwa pozostałe wierzchołki stanowiły: Afryka Zachodnia i Indie Zachodnie. Niestety, ten francuski port padał wielokrotnie łupem grabieży dokonywanej przez koronę „nienasyconą w swych żądaniach fiskalnych i niezmordowanie szukającą wciąż nowych i coraz większych źródeł dochodu". Szeroki zakres „ciężkich, nierówno stosowanych i samowolnie wymierzanych bezpośrednich i pośrednich podatków od handlu" hamował wzrost gospodarczy; sprzedaż urzędów odciągała kapitał od inwestycji handlowych, a opłaty nakładane przez przekupnych urzędników jeszcze bardziej umacniały ową tendencję; istnienie monopolistycznych spółek ograniczało wolną inicjatywę. Co więcej, chociaż korona zmusiła La Rochelle do budowy w latach sześćdziesiątych XVIII w. wielkiego i kosztownego arsenału (grożąc, że w przeciwnym razie skonfiskuje całe dochody miasta!), to niczego miastu w zamian nie zapewniała, kiedy dochodziło do wojen. Ponieważ rząd Francji z reguły koncentrował się podczas wojny na osiąganiu raczej celów lądowych niż morskich, częste konflikty z mającą przewagę marynarką brytyjską były dla La Rochelle katastrofą — nieprzyjaciel konfiskował jej statki handlowe, zakłócał zyskowny handel niewolnikami, odcinał dostęp do rynków Kanady i Luizjany. A wszystko to w czasie, gdy niebotycznie wzrastały stawki ubezpieczeniowe i gdy władze nakładały nadzwyczajne podatki. Jakby tego wszystkiego było mało, rząd Francji czuł się często zmuszony do udzielania kolonistom zezwoleń na korzystanie podczas wojny z usług przewozowych krajów neutralnych, co jeszcze bardziej utrudniało odzyskiwanie tych rynków po zawarciu pokoju. Natomiast atlantycki sektor gospodarki brytyjskiej wykazywał stały wzrost przez cały XVIII w., a jeśli wojny w ogóle wywierały nań jakikolwiek wpływ, to był to (mimo ataków francuskich statków kaperskich) wpływ korzystny, będący efektem polityki rządu, wyznającego zasadę, że zysk i potęga, handel i posiadanie dominiów są ze sobą nierozłącznie związane 18. Najgorszą konsekwencją omawianej niedojrzałości finansowej Francji było to, że na różne sposoby podkopywała ona wysiłki wojskowe kraju, i to za- równo na lądzie, jak i na morzu a. Niesprawność i zawodność systemu finansowego sprawiały, że zapełnienie magazynów (na przykład marynarki wojennej) zabierało więcej czasu, a dostawcy zazwyczaj żądali więcej, niż żądaliby od Admiralicji brytyjskiej czy holenderskiej. Mobilizacja dużych sum w czasie wojny zawsze stanowiła dla monarchii francuskiej problem większy niż dla jej rywalek, nawet wtedy, gdy w coraz większym stopniu — jak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XVIII w. — korzystała z pieniędzy holenderskich, ponieważ jej długa historia rewaluacji pieniądza, odmowa spłaty części zadłużenia i inne arbitralne posunięcia wobec posiadaczy krótko- i długoterminowych obligacji skłaniały bankierów do żądania, a zdesperowane państwo francuskie do przyjmowania tego warunku, dużo wyższego oprocentowania, niż płacił rząd brytyjski czy wiele innych rządów europejskich*. Nawet jednak gotowość płacenia takich procentów nie zapewniła Burbonom możliwości uzyskiwania sum niezbędnych dla prowadzenia na pełną skalę długotrwałych wojen. Najlepszą ilustracją względnej słabości Francji były wydarzenia, które nastąpiły wkrótce po amerykańskiej wojnie o niepodległość. Konflikt ten nie przyniósł raczej chwały Brytyjczykom, którzy utracili w jego wyniku swą największą kolonię i których dług państwowy wzrósł do poziomu około 220 min funtów szterlingów. Ponieważ na sumę tę składały się głównie pożyczki zaciągnięte na zaledwie 3 proc., roczne spłaty wynosiły tylko 7,33 min funtów. Dla Francji bezpośredni koszt tej wojny był dużo niższy, w końcu przystąpiła ona do tego konfliktu dopiero w jego połowie, po działaniach Neckera zmierzających do zrównoważenia budżetu, i przynajmniej raz nie musiała użyć naprawdę dużej armii. Niemniej jednak wojna ta kosztowała Francję co najmniej miliard liwrów i, praktycznie biorąc, całą tę sumę zapłacono zaciągając pożyczki na procent co najmniej dwukrotnie wyższy od płaconego przez rząd brytyjski. W obu krajach obsługa tego długu pochłaniała połowę rocznych wydatków państwa, ale po 1783 r. Brytyjczycy natychmiast podjęli serię kroków (Sinking Fund ** poprawił stan rachunków publicznych) zmierzających do stabilizacji tej sumy i umocnienia kredytu Wielkiej Brytanii, co było chyba największym osiągnięciem Pitta Młodszego. Natomiast Francuzi co rok zaciągali duże nowe pożyczki, ponieważ „normalne" dochody skarbowe nigdy nie były w stanie pokryć wydatków nawet w okresach pokoju, a wobec stałego wzrostu rocznego deficytu pozycja rządu jako pożyczkobiorcy ulegała ciągłemu pogorszeniu. Nieoczekiwaną tego konsekwencją było to, że w końcu lat osiemdziesiątych XVIII w. dług państwowy Francji był niemal taki sam jak Wielkiej Brytanii — około 215 min funtów szterlingów, ale coroczna spłata procentów była niemal dwukrotnie wyższa od brytyjskiej i wynosiła równowartość 14 min funtów. Co gorsza, podejmowane przez kolejnych ministrów finansów próby wprowadzenia nowych podatków natrafiały na coraz silniejszy opór społeczeństwa. W końcu to przecież właśnie reformy podatkowe zaproponowane przez Calonne, powodując zwołanie Zgromadzenia Notabli, ruchy przeciwko parlements, * Natomiast we wczesnych latach panowania Ludwika XIV Francja mogła zaciągać pożyczki na procent niższy od żądanego od Stuartów czy nawet od Wilhelma III. (Przypis autora). ** Fundusz finansowania spłaty długu tworzony na zasadzie okresowych wpłat w stałej wysokości lub gromadzenia procentów od kapitału. (Przypis tłumacza). zawieszenie płatności przez skarb państwa i wreszcie (po raz pierwszy od 1614 r.) zwołanie w 1789 r. Stanów Generalnych rozpoczęły proces, który doprowadził do upadku we Francji ancien regime'u20. Związek między narodowym bankructwem a rewolucją był tu aż nadto oczywisty. Rząd w rozpaczliwej sytuacji, w jakiej się znalazł, emitował jeszcze więcej banknotów (100 min liwrów w 1789 r. i 200 min w 1790 r.). Konstytuanta zastąpiła te działania własnym pomysłem: konfiskatą dóbr kościelnych i emisją pieniądza papierowego na sumę odpowiadającą szacunkowej wartości tych dóbr. Wszystko to doprowadziło do dalszej inflacji, którą w 1792 r. jeszcze bardziej zaostrzyła decyzja rozpoczęcia wojny. I chociaż prawdą jest, że późniejsze reformy administracyjne skarbu państwa i zdecydowana wola rewolucyjnego rządu, by znać prawdziwy stan rzeczy, doprowadziły z czasem do powstania ujednoliconego aparatu urzędniczego, odpowiedzialnego za ściąganie podatków, przypominającego instytucje istniejące w Wielkiej Brytanii i innych krajach, to wstrząsy wewnętrzne i nadmierne rozciąganie sił na zewnątrz, trwające aż do 1815 r., sprawiły, że gospodarka Francji jeszcze bardziej pozostała w tyle za gospodarką swej największej rywalki. Ów problem uzyskiwania dochodów umożliwiających opłacanie bieżących — i poprzednich — wojen trapił wszystkie rządy i wszystkich mężów stanu. Nawet w okresach pokoju utrzymanie sił zbrojnych pochłaniało 40 do 50 proc. wydatków kraju; podczas wojny proporcja ta mogła wzrosnąć do 80 lub nawet 90 proc. dużo wtedy większej ogólnej sumy wydatków! Tak więc niezależnie od charakteru ustroju wszystkie kraje europejskie — autokratyczne imperia, monarchie o ograniczonych prawach króla i mieszczańskie republiki — miały te same trudności. Po każdym spazmie wojennym (zwłaszcza po 1714 r. i po 1763 r.) większości krajów rozpaczliwie potrzebne było wytchnienie, by mogły się podnieść ze stanu wyczerpania gospodarczego i jakoś poradzić sobie z niezadowoleniem wewnętrznym, do którego aż nazbyt często prowadziła wojna i związana z nią podwyżka podatków; ale fakt, że europejski system państw był systemem opartym na konkurencji i egoizmie, oznaczał, że dłuższe okresy pokoju były czymś niezwykłym i że po upływie paru lat podejmowano znowu przygotowania do następnej kampanii wojennej. Jeśli jednak trzy najbogatsze narody Europy — Francuzi, Holendrzy i Brytyjczycy — z trudem dźwigały brzemię finansowe, to jak mogły je udźwignąć państwa dużo biedniejsze? Prosta odpowiedź na to pytanie brzmi: nie mogły. Nawet Prusy Fryderyka Wielkiego, czerpiące znaczną część swych dochodów z rozległych, dobrze zarządzanych królewskich posiadłości i monopoli, nie mogły sprostać ogromnym wydatkom związanym z wojną o sukcesję austriacką i z wojną siedmioletnią bez uciekania się do trzech „nadzwyczajnych" źródeł dochodu: psucia monety, grabieży państw sąsiednich, takich jak Saksonia i Meklemburgia, a po 1757 r. znacznych subsydiów uzyskanych od bogatszego sojusznika — Wielkiej Brytanii. Mniej sprawne i bardziej zdecentralizowane cesarstwo Habsburgów miało z opłaceniem wojen ogromne problemy. Trudno też uwierzyć, by w lepszej sytuacji była Rosja czy Hiszpania — kraje, w których perspektywa uzyskania pieniędzy inaczej niż przez jeszcze silniejsze ich wyciskanie z chłopstwa i nie dość rozwiniętych klas średnich nie wyglądała obiecująco. W sytuacji, w której pod rządami ancien regime'u tak wiele grup (na przykład węgierska szlachta, hiszpański kler) rościło sobie pretensje do zwolnienia od podatków, nawet wprowadzenie pomysłowych podatków pośrednich, psucie monety i druk pieniądza papierowego z trudem wystarczały na utrzymanie wymyślnej armii i dworu w czasach pokojowych. Kiedy zaś wybuch wojny prowadził do podejmowania nadzwyczajnych posunięć fiskalnych w celu zdobycia pieniędzy na obronę interesów narodowych, oznaczało to potrzebę zaciągania pożyczek na rynkach pieniężnych Europy Zachodniej lub — co było wyjściem lepszym — korzystania z bezpośrednich subsydiów Londynu, Amsterdamu lub Paryża, wykorzystywanych do opłacenia wojsk najemnych i dostaw dla armii. Pas d'argent, pas de Suisse mogło być hasłem książąt odrodzenia, ale było też odbiciem rzeczywistej sytuacji jeszcze w czasach Fryderyka Wielkiego czy Napoleona 21. Nie znaczy to jednak, że czynniki finansowe zawsze decydowały o losie narodów w osiemnastowiecznych wojnach. Przez znaczną część owego okresu Amsterdam był największym ośrodkiem finansowym na świecie, ale fakt ten sam przez się nie zdołał zapobiec utracie przez Zjednoczone Prowincje pozycji jednego z czołowych mocarstw. I na odwrót: Rosja była gospodarczo zacofana, jej rząd względnie pozbawiony kapitałów, a jednak wpływy i potęga tego kraju nieustannie wzrastały. By wyjaśnić tę pozorną sprzeczność, trzeba poświęcić równie dużo uwagi drugiemu ważnemu czynnikowi — wpływowi geografii na strategię narodową. Geopolityka Ze względu na rywalizacyjny, z natury rzeczy, charakter polityki mocarstw w Europie i zmienność sojuszy występującą przez cały XVIII w., konkurujące ze sobą państwa znajdowały się w każdym kolejnym konflikcie w zupełnie innej sytuacji, a niekiedy same podlegały też bardzo zmiennym losom. Tajne pakty i „rewolucje dyplomatyczne" prowadziły do ciągłych zmian w grupowaniu się państw i w konsekwencji do dosyć częstych zwrotów w europejskim układzie sił, i to zarówno na lądzie, jak i na morzu. O ile wszystko to nakazuje wysoko cenić fachowość dyplomatów — nie mówiąc już o sprawności wojsk — to podkreśla też znaczenie czynnika geograficznego. Termin ten oznacza tu nie tylko takie elementy, jak klimat kraju, jego zasoby surowcowe, urodzajność ziemi czy dostęp do szlaków handlowych — chociaż wszystkie one wywierały istotny wpływ na poziom ogólnego dobrobytu danego kraju, ale raczej kluczowy problem położenia strategicznego podczas wojen toczonych z udziałem wielu państw. Czy dane państwo mogło skoncentrować całą energię na jednym froncie, czy musiało walczyć na kilku frontach? Czy graniczyło z państwami słabymi czy z silnymi? Czy było mocarstwem głównie lądowym czy morskim, a może i jednym, i drugim, i jakie dawało mu to punkty dodatnie i ujemne? Czy mogłoby łatwo wycofać się z większej wojny w Europie Środkowej, gdyby tego chciało? Czy mogło korzystać z dodatkowych zasobów sprowadzanych z krajów zamorskich? Dobrym przykładem wpływu geografii na politykę są losy Zjednoczonych Prowincji. W początku XVII w. rozporządzały one wieloma czynnikami sprzyjającymi wzrostowi — kwitnącą gospodarką, stabilizacją społeczną, dobrze wyszkoloną armią i potężną marynarką. Nie odnosiło sią też wówczas wrażenia, by położenie geograficzne tego kraju było niesprzyjające. Przeciwnie, sieć rzeczna stanowiła (przynajmniej w pewnym stopniu) barierę dla wojsk hiszpańskich, a położenie nad Morzem Północnym zapewniało łatwy dostęp do bogatych łowisk śledzia. Sto lat później jednak kraj walczył o utrzymanie swej pozycji wobec licznych rywali. Przyjęcie polityki merkantylistycznej przez Cromwel-lowską Anglię i Colbertowską Francję przyniosło szkody holenderskiemu handlowi i holenderskiej żegludze. Niezależnie od całej błyskotliw.ości taktycznej takich dowódców, jak Tromp i de Ruyter, podczas wojny morskiej z Anglią handlowe statki holenderskie albo narażały się na niebezpieczeństwo żeglugi przez kanał, albo płynęły dłuższą drogą, dookoła Szkocji, na której częściej natrafiały na sztormy lub (podobnie jak na łowiskach śledzia) narażone były na ataki nieprzyjaciela na Morzu Północnym. Przeważające w tym zakątku świata wiatry zachodnie sprzyjały admirałom angielskim, a płytkość wód .u wybrzeży Holandii ograniczała zanurzenie, a w ostatecznym rachunku także wielkość i siłę holenderskich okrętów wojennych22. Tak jak handlowi Niderlandów z Ameryką i Indiami coraz bardziej zagrażała potęga morska Anglii, tak bałtycki handel entrepot — jedną z podstaw początków ich dobrobytu — podkopywali Szwedzi i inni lokalni rywale. Chociaż Holendrzy mogli chwilowo poprawiać swą pozycję wysyłając dużą flotę wojenną do zagrożonego regionu, to jednak nie mieli żadnej możliwości zapewnienia trwałej obrony swym rozległym i zagrożonym interesom na odległych obszarach zamorskich. Dylemat ten zaostrzył się w końcu lat sześćdziesiątych XVII w., kiedy to Holendrzy zaczęli też być narażeni na atak wojsk Ludwika XIV. Ponieważ było to niebezpieczeństwo groźniejsze nawet od stwarzanego sto lat wcześniej przez Hiszpanię, Holendrzy zmuszeni byli rozbudować własną armię (w 1693 r. liczyła ona 93 000 ludzi) i zwiększyć środki przeznaczane na obsadzanie wojskiem twierdz położonych wzdłuż południowej granicy. W dwojaki sposób osłabiało to kraj: kierując znaczne sumy na cele wojskowe uruchamiało spiralę zadłużenia wojennego, kosztów spłat oprocentowania, podatków akcyzowych i wynagrodzeń, podcinającą na dłuższą metę zdolność konkurencyjną kraju; a jednocześnie powodowało podczas wojny duże straty ludzi w sytuacji, w której liczba ludności, wynosząca około 2 min, była przez cały ten okres zadziwiająco statyczna. Uzasadniony więc był ostry niepokój Holendrów po ciężkich stratach zadanych im podczas zaciekłych walk w wojnie o sukcesję hiszpańską (1701—1714), kiedy Marlborough wielokrotnie rzucał wojska angiel-sko-holenderskie do krwawych frontalnych ataków na FrancuzówM. Sojusz z Anglią, scementowany przez Wilhelma III Orańskiego w 1689 r., był ratunkiem dla Zjednoczonych Prowincji, a zarazem jedną z ważnych przyczyn stopniowej utraty przez nie pozycji niezależnego wielkiego mocarstwa— podobnie jak w dwieście lat później Lend-Lease i sojusz ze Stanami Zjednoczonymi jednocześnie i ratowały, i przyczyniały się do podkopania pozycji Imperium Brytyjskiego walczącego o utrzymanie się przy życiu pod kierownictwem krewnego Marlborougha, Winstona Churchilla. Niedobór środków, na jaki cierpieli Holendrzy podczas kolejnych wojen z Francją w latach 1688—1748, zmuszał ich do przeznaczania około trzech czwartych wydatków wojskowych na armię lądową i do zaniedbywania marynarki. Tymczasem Brytyjczycy stale zwiększali swój udział w kampaniach morskich i kolonialnych, czerpiąc z nich coraz większe korzyści handlowe. Tak więc kupcom londyńskim i brystolskim powodziło się świetnie, na czym — że sprawę uprościmy — tracili kupcy amsterdamscy. Wszystko to jeszcze bardziej zaostrzało częste próby Wielkiej Brytanii, by podczas wojny uniemożliwiać wszelki handel z Francją, podczas gdy Holendrzy — przeciwnie — pragnęli podtrzymywać takie zyskowne kontakty. Świadczyło to zresztą o tym, o ile bardziej Zjednoczone Prowincje angażowały się w zewnętrzne stosunki handlowe i finansowe (a co za tym idzie, były od tych stosunków zależne), podczas gdy gospodarka brytyjska była wciąż względnie samowystarczalna. Nawet wtedy, gdy podczas wojny siedmioletniej Zjednoczone Prowincje szukały ucieczki w neutralności, niewiele im to dało, ponieważ dumna Królewska Marynarka Wojenna odmawiała uznania doktryny „wolny statek, wolne towary", i zdecydowana była zablokować Francji możliwość prowadzenia handlu zamorskiego za pomocą wykorzystywania neutralnych statków **. Wywołany tą sprawą anglo-holender-ski spór dyplomatyczny lat 1758—1759 wybuchł potwornie we wczesnym okresie amerykańskiej wojny o niepodległość i w końcu, po 1780 r., doprowadził do otwartego konfliktu — nie wpłynęło to korzystnie na handel morski ani Wielkiej Brytanii, ani Zjednoczonych Prowincji. W okresie rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich Holendrzy w jeszcze większym stopniu znaleźli się między młotem i kowadłem — między Wielką Brytanią i Francją — ponosząc skutki niespłacania długów, podziałów wewnętrznych, utraty kolonii i spadku obrotów zamorskiego handlu. Wszystkie te procesy odbywały się w kontekście sytuacji światowej, na którą Holendrzy nie mieli wpływu, ale której skutków nie mogli też uniknąć. W tych okolicznościach nie wystarczało ani mistrzowskie opanowanie operacji finansowych, ani wykorzystywanie „nadwyżek kapitałowych" 25. Podobne cierpienia — choć na większą skalę — przeżywała Francja będąca w XVIII stuleciu mocarstwem hybrydowym i w związku z tym zmuszona dzielić swą energię między cele lądowe i ambicje morskie i kolonialne. We wczesnej fazie panowania Ludwika XIV owo strategiczne rozdwojenie nie było jeszcze tak wyraźne. Siła Francji miała źródła rodzime. Podstawą jej były: duże i względnie jednolite terytorium, samowystarczalność rolnicza i ludność licząca około 20 min osób — co pozwoliło Ludwikowi XIV na zwiększenie armii z 30 000 osób w 1659 r. do 97 000 w 1666 r. i aż do 350 000 w 1710 r.* Cele polityki zagranicznej, którą uprawiał Król Słońce, również dotyczyły spraw lądowych i miały charakter tradycyjny. Ludwik XIV dążył do dalszego osłabienia pozycji Habsburgów, podejmując na południu operacje przeciwko Hiszpanii, a na północy i wschodzie przeciwko trudnemu do obrony łańcuchowi krain hiszpańsko-habsburskich lub niemieckich: Franche Comte, Lotaryngii, Alzacji, Luksemburgowi i południowym Niderlandom. W sytuacji, w której Hiszpania była wyczerpana, uwagę Austriaków odwracało zagrożenie tureckie, zaś Anglia początkowo bądź zachowywała neutralność, bądź odnosiła się do Francji przyjaźnie, Ludwik XIV przez 20 lat odnosił sukcesy dyplomatyczne, później jednak bezczelność roszczeń Francji zaalarmowała inne mocarstwa. Główny problem strategiczny Francji polegał na tym, że mimo posiadania ogromnej siły obronnej była ona w dużo gorszej sytuacji z punktu widzenia możliwości przeprowadzania decydujących operacji podbojowych. Wszędzie natrafiała na przeszkody — częściowo w postaci barier geograficznych, częściowo w postaci roszczeń i interesów niektórych innych wielkich mocarstw. Tak na przykład atak na południowe (tj. pozostające w rękach Habsburgów) Niderlandy nie tylko wymagał trudnych operacji na obszarach pełnych twierdz i kanałów, ale ponadto sprowokował reakcję zarówno Habsburgów, jak i Zjed- noczonych Prowincji i Anglii. Francuskie operacje wojskowe w Niemczech również związane były z kłopotami: przekroczenie granicy było łatwiejsze, ale linie zaopatrzenia dużo dłuższe, a ponadto również i tu Francja musiała mieć do czynienia z koalicją przeciwników złożoną z Austriaków, Holendrów, Brytyjczyków (zwłaszcza po sukcesji hanowerskiej w 1714 r.) i potem Prusaków. Nawet wtedy, gdy w połowie XVIII w. Francja gotowa była szukać silnego partnera niemieckiego — tj. zawrzeć sojusz bądź z Austrią, bądź z Prusami — naturalną konsekwencją takiego przymierza musiał być opór drugiego z tych mocarstw i — co gorsza — jego starania o uzyskanie poparcia Wielkiej Brytanii i Rosji celem zneutralizowania ambicji Francji. Co więcej, każda wojna z mocarstwem morskim musiała odciągać część energii i uwagi Francji od kontynentu, a więc zmniejszać szansę na sukces operacji lądowych. Strategia Francji, rozdartej między walki z jednej strony, we Flandrii, Niemczech i północnych Włoszech, a z drugiej — na kanale La Manche, w Indiach Zachodnich, Dolnej Kanadzie i na Oceanie Indyjskim, stale prowadziła do „spadania z obu stołków". Kolejne rządy francuskie nigdy nie objawiały gotowości do podjęcia ogromnego wysiłku finansowego niezbędnego dla zakwestionowania przeważającej pozycji Królewskiej Marynarki Wojennej *, przeznaczały jednak na siły morskie fundusze, które — gdyby Francja była mocarstwem wyłącznie lądowym — można by wykorzystać na umacnianie armii. Jedynie w wojnie prowadzonej w latach 1778—1783 Francja wspierając na półkuli zachodniej zbuntowanych Amerykanów, ale wstrzymując się od jakichkolwiek ruchów przeciwko Niemcom, zdołała upokorzyć swych brytyjskich nieprzyjaciół. W żadnej z pozostałych wojen Francuzi nie mogli pozwolić sobie na luksus strategicznej koncentracji i w każdym z tych konfliktów odczuwali tego skutki. W sumie, za czasów ancien regime Francja dzięki swym rozmiarom, liczbie ludności i bogactwu była zawsze największym mocarstwem europejskim, nie była jednak ani dostatecznie duża, ani dostatecznie dobrze zorganizowana, by stać się „supermocarstwem", a ograniczana na lądzie, mając uwagę częściowo odwróconą przez sprawy morskie, nie mogła pokonać koalicji, do których powstawania nieuchronnie prowadziły jej ambicje. Działania Francji raczej potwierdzały, niż podważały istnienie pluralistycznego układu sił w Europie. Dopiero wtedy, gdy jej energia narodowa uległa przekształceniu przez rewolucję i gdy energię tę wspaniale wykorzystał Napoleon, Francja zdołała narzucić kontynentowi europejskiemu swe idee — zresztą tylko na pewien czas. Nawet wtedy był to jednak sukces tylko chwilowy i żaden geniusz wojskowy nie mógł zapewnić Francji trwałej kontroli nad Niemcami, Włochami i Hiszpanią, nie mówiąc już o Rosji i Wielkiej Brytanii. Z geostrategicznym problemem, polegającym na konieczności jednoczesnego stawiania czoła różnym nieprzyjaciołom na wielu frontach, musiała się borykać nie tylko Francja, chociaż ona sama pogarszała swą sytuację powta- * Na przykład podczas konfliktów w latach 1689—1697 i 1702—1714 Francja przeznaczała poniżej 10 procent swych wydatków na marynarkę i od 57 proc. do 65 proc. na armię lądową (w Wielkiej Brytanii odpowiednie wskaźniki wynosiły 35 proc. i 40 proc.). W 1760 r. wydała na marynarkę tylko 1/4 tego co na armię. A nawet gdy marynarka miała pieniądze, to z racji położenia geograficznego Francji często miała duże trudności ze sprowadzaniem podczas wojny niezbędnego zaopatrzenia z portów bałtyckich. (Przypis autora). rzającą się agresywnością i chronicznym brakiem jasno wytyczonego kierunku działania. Położenie geograficzne obu ówczesnych wielkich mocarstw niemieckich — cesarstwa Habsburgów oraz Brandenburgii i Prus — skazywało je również na borykanie się z tym problemem. Dla austriackich Habsburgów nie było w tym nic nowego. Niewygodne ukształtowanie ziem, nad którymi panowali: Austria, Czechy, Śląsk, Morawy, Węgry, Mediolan, Neapol, Sycylia, a po 1714 r. także południowe Niderlandy (patrz mapa 5), i stanowisko innych mocarstw wobec tych ziem sprawiały, że samo ich utrzymanie wymagało niesamowitej żonglerki dyplomatycznej i wojskowej. By powiększyć to dziedzictwo, trzeba było być albo geniuszem, albo mieć szczęście — a najprawdopodobniej spełniać oba te warunki. Ziemie Habsburgów Granica Cesarstwa Rzymskiego OCKAAT ATCAWTyCW j KRÓLESTWO SZWECJI > ^ \ ''K- l XS> V-c~ri c* MORZE PÓŁNOCNE KRÓL. WLK. BRYTANII I IRLANDII (i -J •> ) REP. f^ '•"NZJEDN. S^ NIDERLAND C~^-—•~^> CARSTWO ROSYJSKIE ZJEDN.(——v^f •-. -»V J CV'.-' \ PROWLS 'HANO*-raf-Ki.i;nT.i* RTFCZPOSPOI ITA f' (LANDÓW* j1^ 7BRANDHNBUKGI1 KiLl.il US1 UL.I l A j ^^.C,- "'c^Ki^T?\ POLSKA ;i DA%^ ^^3S^ ... "r B. Europa w 1721 r. Chociaż różne wojny z Turkami (w latach: 1663—1664, 1683—1699, 1716— —1718, 1737—1739, 1788—1791) wykazywały, że armie habsburskie umacniały swą pozycję na Bałkanach, to jednak walka z chylącym się ku upadkowi Imperium Osmańskim pochłonęła w tych latach większość energii Wiednia w. Na przykład Leopold I, mając w 1683 r. u wrót swej stolicy Turków, zmuszony był zachować neutralność wobec Francji, mimo iż w tym właśnie roku Ludwik XIV prowokacyjnie „ponownie przyłączył" Alzację i Luksemburg. Ta dwoistość stanowiska Austrii była nieco mniej widoczna podczas wojny dziewięcioletniej (1689—1697), a potem wojny o sukcesję hiszpańską (1701—1714), kiedy to Wiedeń wszedł w skład gigantycznego sojuszu antyfrancuskiego, ale nawet wtedy nie zniknęła całkowicie. Odnosi się wrażenie, że wiele późniejszych wojen osiemnastowiecznych miało przebieg jeszcze bardziej zmienny i jeszcze trudniejszy do przewidzenia — zwłaszcza jeśli chodzi o ich wpływ zarówno na obronę interesów Habsburgów w Europie, jak i na zachowanie tych interesów w samych Niemczech po pojawieniu się na scenie Prus. Wiedeń, przynajmniej od zajęcia w 1740 r. przez Prusy Śląska, stale musiał w swej polityce zagranicznej i wojskowej mieć na uwadze Berlin. W efekcie dyplomacja habsburska miała do rozwiązania bardziej skomplikowane zadania niż kiedykolwiek przedtem; by móc stawić czoło wzrostowi potęgi Prus wewnątrz Niemiec, Austriacy musieli zwracać się o pomoc do Francji na zachodzie i — jeszcze częściej — do Rosji na wschodzie, ale Francji też nie można było ufać i chwilami (na przykład w latach 1744—1748) trzeba jej było przeciwstawiać przymierze angielsko-austriackie. Co więcej, stały wzrost siły Rosji również był powodem do niepokoju, zwłaszcza kiedy ekspansjonizm caratu zaczął zagrażać panowaniu Osmanów na ziemiach bałkańskich, pożądanych przez Wiedeń. I na koniec, kiedy imperializm Napoleona zagroził niepodległości wszystkich pozostałych mocarstw europejskich, cesarstwo habsburskie nie miało innego wyjścia — musiało przyłączyć się do dowolnej wielkiej koalicji, by przeciwstawić się hegemonii Francji. Wojna koalicyjna z Ludwikiem XIV na początku XVIII w. i z Bonapartem w końcu owego stulecia mniej chyba ujawnia słabość Austrii niż konflikty, jakie rozgrywały się w okresie dzielącym te wojny. Szczególnie wymowne były pod tym względem długotrwałe walki toczone po 1740 r. z Prusami. Wykazały one, że mimo wszystkich reform wojskowych, fiskalnych i administracyjnych, przeprowadzonych wówczas na ziemiach podległych Habsburgom, Wiedeń nie mógł sobie poradzić z państwem niemieckim, mającym dużo sprawniejszą armię, system podatkowy i aparat urzędniczy. Co więcej, widać było coraz wyraźniej, że mocarstwa europejskie — Francja, Wielka Brytania i Rosja — nie pragną ani eliminacji Prus przez Austrię, ani Austrii przez Prusy. W szerszym, europejskim kontekście cesarstwo Habsburgów stało się już mocarstwem marginalnym i miało nim pozostać aż do 1918 r. Z pewnością nie zsunęło się ono aż tak bardzo w dół listy jak Hiszpania czy Szwecja i uniknęło losu, jaki przypadł w udziale Polsce, ale jego decentralizacja, zróżnicowanie etniczne i zacofanie gospodarcze obracały wniwecz wysiłki kolejnych wiedeńskich rządów, zmierzające do uczynienia z niego największego państwa Europy. Antycypowanie schyłku cesarstwa może być jednak ryzykowne. Jak zauważył Olwen Hufton, „to, iż cesarstwo austriackie uparcie — a jak chcą niektórzy: złośliwie — nie chciało uczynić tej uprzejmości, by się rozpaść", jest wyraźnym przypomnieniem, że miało jakieś ukryte siły. Po klęskach następowały często okresy gorączkowych reform — retablissements — dowodzące, iż cesarstwo rozporządzało bardzo znacznymi zasobami, choć jednocześnie demonstrujące, na jak duże trudności natrafiały podejmowane przez Wiedeń próby wykorzystania tych zasobów. Każdy historyk, zajmujący się upadkiem Habsburgów, musi jakoś wyjaśnić ten wyjątkowo uporczywy, a niekiedy wywierający duże wrażenie opór militarny, jaki cesarstwo stawiało dynamicznym siłom imperializmu francuskiego przez niemal czternaście lat w okresie od 1792 r. do 1815 r.28 Sytuacja Prus bardzo przypominała pod względem geostrategicznym sytuację Austrii, ale bardzo się od austriackiej różniła stanem spraw wewnętrznych. Przyczyny szybkiego awansu tego kraju do roli najpotężniejszego królestwa północnych Niemiec są dobrze znane, a więc tylko je wymienimy: geniusz organizacyjny i wojskowy trzech przywódców — Fryderyka Wilhelma, zwanego Wielkim Elektorem (1640—1688), Fryderyka Wilhelma I (1713—1740) i Fryderyka II Hohenzollerna, zwanego Wielkim (1740—1786); sprawność dowodzonej przez junkrów armii pruskiej, na której potrzeby przeznaczono cztery piąte wpływów podatkowych państwa; (względna) stabilizacja fiskalna, której podstawą były rozległe majątki królewskie oraz udzielanie zachęty rozwojowi handlu i przemysłu; chętne korzystanie z usług obcych żołnierzy i przedsiębiorców; wreszcie, słynni pruscy urzędnicy działający pod kierownictwem Generalnego Komisariatu Wojennego 29. Prawdą jest jednak także, że wzlot Prus zbiegł się w czasie z załamaniem się potęgi Szwecji, z dezintegracją pogrążonego w chaosie i osłabionego królestwa polskiego i z odwróceniem uwagi Wiednia spowodowanym w pierwszych dziesięcioleciach XVIII w. licznymi wojnami i niepewnością dotyczącą sukcesji. Jeśli więc pruscy monarchowie wykorzystali okazję, to trzeba też podkreślić, że aby tę okazję można było wykorzystać, musiała ona istnieć. Co więcej, wypełniając „próżnię" powstałą po 1770 r. w północnośrodkowej Europie, państwo pruskie wykorzystało też pozycję, jaką posiadało w stosunku do innych mocarstw. Wzrost znaczenia Rosji przyczynił się do odwrócenia uwagi (i podkopania sił) Szwecji, Polski i Imperium Osmańskiego. Francja zaś leżała tak daleko na zachodzie, że w normalnych warunkach nie stanowiła śmiertelnego zagrożenia — mogła nawet niekiedy odgrywać rolę użytecznego sojusznika w konfliktach z Austrią. Z drugiej strony, jeśli Francja agresywnie parła w kierunku Niemiec, to istniała szansa, że przeciwstawią się temu nie tylko Prusy, ale także Habsburgowie, Hanower (a więc i Wielka Brytania), a być może także Holendrzy. Wreszcie, gdyby koalicja taka poniosła porażkę, to Prusom byłoby łatwiej niż innym mocarstwom zawrzeć pokój z Paryżem — z punktu widzenia Berlina sojusz antyfrancuski mógł być niekiedy użyteczny, ale nigdy nie stanowił konieczności. W tym sprzyjającym kontekście dyplomatycznym i geograficznym pierwsi królowie Prus dobrze prowadzili swą grę. Uzyskanie Śląska — uznawanego przez niektórych za jedyną strefę przemysłową wschodniej części Europy — bardzo powiększyło militarno-gospodarczy potencjał państwa. Wojna siedmioletnia (1756—1763), podczas której sytuacja międzynarodowa nie była już tak sprzyjająca, a potężni sąsiedzi Fryderyka Wielkiego zdecydowani byli ukarać go za wcześniej wykazywaną przewrotność, brutalnie zademonstrowała, że zdolność Prus do wywierania rzeczywistego wpływu na sprawy Europy ma granice określone przez obszar i liczbę ludności tego państwa. Tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi samego monarchy i jego dobrze wyszkolonych wojsk, a także dzięki brakowi koordynacji działań państw nieprzyjacielskich udało się Fryderykowi Wielkiemu w warunkach owego przerażającego „okrążenia" uniknąć klęski. Ludzkie i materialne koszty tej wojny były jednak ogromne, a wobec postępującego systematycznie po 1770 r. skostnienia pruskiej armii Berlin nie miał żadnych możliwości przeciwstawienia się późniejszej presji dyplomatycznej Rosji, nie mówiąc już o przeciwstawieniu się śmiałemu atakowi Napoleona w 1806 r. Nawet późniejszy powrót do sił, zapoczątkowany przez Scharnhorsta, Gneisenaua i innych reformatorów wojskowych, nie mógł przesłonić faktu, że w latach 1813—1815 potęga Prus utraciła już swe podstawy30. Pod względem wojskowym zostały one wtedy zepchnięte w cień przez Rosję; były silnie uzależnione od subsydiów płatnika koalicji, Wielkiej Brytanii, i nadal nie mogły sobie poradzić z Francją. Królestwo Fryderyka Wilhelma III (1797—1840), podobnie jak Austria, należało do pomniejszych wielkich mocarstw i miało takim pozostać aż do swego przeobrażenia przemysłowego i militarnego w latach sześćdziesiątych XIX w. Dwa bardziej oddalone mocarstwa — Rosja i Stany Zjednoczone — cieszyły się natomiast względnym bezpieczeństwem, wolne od owego strategicznego rozdwojenia, jakie nękało w XVIII w. centralne państwa Europy. Oczywiście oba te przyszłe supermocarstwa miały „kruszącą się" granicę, wymagającą ciągłej czujności, ale ani Amerykanie w swej ekspansji poprzez Allegheny i wielkie równiny, ani Rosjanie w swej ekspansji poprzez stepy nie natknęli się na żadne społeczeństwa zaawansowane pod względem wojskowym i mogące zagrozić terenom stanowiącym bazę tej ekspansji". Tak więc w swych stosunkach z Europą Zachodnią te dwa państwa korzystały z przewagi, jaką dawała im względna „jednolitość frontu". Każde z nich mogło zagrozić któ-^ remuś z wielkich mocarstw — lub przynajmniej zaprzątnąć jego uwagę — korzystając samo nadal z bezpieczeństwa, jakie zapewniał mu znaczny dystans dzielący od głównych stref walk w Europie. Skoro omawiam tak długi okres, jak lata 1660—1815, muszę podkreślić, że wpływy Stanów Zjednoczonych i Rosji były znacznie bardziej widoczne pod koniec tego okresu niż na jego początku. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVII w. europejska „Ameryka" była jedynie łańcuchem izolowanych osiedli na wybrzeżu, podczas gdy Rosja, przed wstąpieniem na tron Piotra I Roma-nowa zwanego Wielkim (1672—1725), była niemal równie jak Ameryka odległa i jeszcze bardziej niż ona zacofana. Jeśli chodzi o handel, oba te kraje były „niedostatecznie rozwinięte" — sprzedawały drewno, konopie i pewne surowce, nabywając wyroby gotowe w Wielkiej Brytanii i Zjednoczonych Prowincjach. Przez znaczną część tego okresu kontynent amerykański był raczej przedmiotem walk innych państw niż samodzielną siłą. Sytuację tę zmieniło zdecydowane zwycięstwo Wielkiej Brytanii w końcowym okresie wojny siedmioletniej (1763) — Francja została wyrzucona z Kanady i Nowej Szkocji, a Hiszpania z Florydy Zachodniej. Uwolnieni od zagrożenia ze strony innych państw, zmuszającego do lojalności wobec Westminsteru, koloniści amerykańscy mogli się teraz domagać, by ich więzi z Wielką Brytanią miały charakter czysto nominalny, a gdyby rząd imperialny miał na tę sprawę inny pogląd, mogli wzniecić bunt. Co więcej, kolonie północnoamerykańskie ogro- mnie się już rozrosły: w 1776 r. ich ludność liczyła już 2 min i podwajała się co 30 lat, osiedlając się na obszarach położonych coraz dalej na zachód. Ludność żyła dostatnio, mając zapewnioną samowystarczalność żywnościową i w wielu dziedzinach surowcową. Oznaczało to — jak przekonali się na własnej skórze Brytyjczycy w ciągu następnych siedmiu lat — że zbuntowanym stanom nie mogły zagrozić operacje wyłącznie morskie, a jednocześnie stany te miały zbyt wielki obszar, by można je było zmusić do posłuszeństwa działaniami wojsk lądowych, ściąganych z odległej o trzy tysiące mil ojczystej wyspy. Istnienie niepodległych Stanów Zjednoczonych miało z czasem wywrzeć dwojaki istotny wpływ na opisywany tu zmieniający się wzorzec światowego układu sił. Po pierwsze, istnienie od 1783 r. ważnego pozaeuropejskiego ośrodka produkcji, bogactwa i — w końcu także — potęgi wojskowej wywierało na globalną równowagę sił długotrwały wpływ znacznie przewyższający wpływ innych pozaeuropejskich (lecz pod względem gospodarczym chylących się ku upadkowi) społeczeństw, takich jak chińskie czy indyjskie. Już w połowie XVIII w. kolonie amerykańskie odgrywały istotną rolę w handlu morskim i — jeszcze dosyć niepewnie — wkraczały w początkowe stadium uprzemysłowienia. Według niektórych wyliczeń w 1776 r. to nowo powstałe państwo produkowało więcej żelaza niż Wielka Brytania, a potem „produkcja przemysłu przetwórczego zwiększyła się niemal pięćdziesięciokrotnie, tak że w 1830 r. USA zajmowały już szóste miejsce na liście uprzemysłowionych krajów świata" S1. Przy takim tempie wzrostu nie może dziwić, że już w latach dziewięćdziesiątych XVIII w. wielu obserwatorów przewidywało, że Stany Zjednoczone odegrają w następnym stuleciu istotną rolę. Druga konsekwencja uwidoczniła się dużo szybciej. Odczuła ją zwłaszcza Wielka Brytania, na której rolę „flankowego" mocarstwa europejskiego musiało wpłynąć pojawienie się na jej własnym froncie atlantyckim potencjalnego nieprzyjaciela zagrażającego jej posiadłościom w Kanadzie i Indiach Zachodnich. Nie był to oczywiście problem stale występujący, a z racji samego oddalenia USA oraz ich izolacjonłzmu, Londyn nie musiał tak poważnie niepokoić się Amerykanami, jak Wiedeń Turkami czy potem Rosjanami. Niemniej doświadczenia wojen z lat 1779—1783 i 1812—1814 zademonstrowały aż nazbyt wyraźnie, jak trudno było Wielkiej Brytanii angażować się w pełni w walki europejskie, skoro miała na swych tyłach wrogie Stany Zjednoczone. Wzrost potęgi carskiej Rosji wywarł dużo bardziej bezpośredni wpływ na międzynarodowy układ sił. Miażdżąca klęska zadana przez Rosję Szwecji pod Połtawą (1709) uświadomiła innym państwom, że dotychczas dosyć odległe i barbarzyńskie państwo moskiewskie zamierza odgrywać jakąś rolę w sprawach Europy. W sytuacji, w której ambitny car Piotr Wielki szybko tworzył marynarkę wojenną, mającą uzupełnić jego nowo zdobyte przyczółki nad Bałtykiem (Karelię, Estonię, Łotwę), Szwedzi zaczęli ubiegać się o pomoc marynarki brytyjskiej, by nie dać się temu wschodniemu gigantowi. Najbardziej jednak na wzroście potęgi Rosji mieli ucierpieć Polacy i Turcy. Kiedy w 1796 r. umierała Katarzyna Wielka, jej imperium — już przedtem ogromne — miało obszar o ponad pół miliona kilometrów kwadratowych większy niż na początku jej panowania. Jeszcze większe wrażenie wywierały krótkotrwałe wypady wojsk rosyjskich na zachód. Zaciekłość i zaciętość żołnierzy rosyjskich podczas wojny siedmioletniej i krótkotrwałej okupacji Berlina w 1760 r. zmieniły opinię Fryderyka Wielkiego o Rosji. W czterdzieści lat później wojska rosyjskie pod dowództwem generała Suworowa prowadziły aktywne działania we Włoszech i w Alpach, uczestnicząc w wojnie drugiej koalicji (1798—1802). Te operacje, prowadzone w znacznej odległości od kraju, były zapowiedzią niepowstrzymanej ofensywy wojskowej na trasie Moskwa — Paryż w latach 1812—1814 3S. Trudno dokładnie zaszeregować osiemnastowieczną Rosję. Jej armia była często większa od francuskiej. Kraj czynił też znaczne postępy w wielu ważnych dziedzinach produkcji (tekstylia, żelazo). Podbój tego kraju — przynajmniej od strony zachodniej — przez któregoś z rywali był zadaniem niezwykle trudnym, a być może nawet niewykonalnym. Pozycja zaś „mocarstwa prochowego" umożliwiała Rosji pokonywanie walczących konno plemion wschodnich, a więc zdobywanie dodatkowych zasobów w postaci ludzi, bogactw naturalnych i ziemi uprawnej, co z kolei umacniało jej pozycję wśród wielkich mocarstw. Zgodnie z kierunkiem nadawanym przez rząd, Rosja niewątpliwie dokonywała pod najróżnorodniejszymi względami modernizacji, chociaż często wyolbrzymiano zarówno tempo, jak i sukcesy tej polityki. Wciąż jeszcze występowały liczne oznaki zacofania: przerażająca bieda i brutalność, niezwykle niski poziom dochodów per capita, zła komunikacja, surowy klimat, zacofanie techniczne i brak oświaty — że nie wspomnę już o reakcyjności i nieudolności wielu Romanowów. Nawet tak wspaniała władczyni jak Katarzyna nie miała się czym pochwalić w sprawach gospodarczych i finansowych. Względna stabilizacja organizacji i techniki wojskowej Europy w XVHI w. umożliwiła jednak Rosji (przez zapożyczanie osiągnięć zagranicznych) dorównanie krajom rozporządzającym mniejszymi od niej zasobami, a następnie prześcignięcie ich. Ta jej przewaga liczebna zaczęła słabnąć dopiero w następnym stuleciu, kiedy to rewolucja przemysłowa przeobraziła skalę i tempo wojny. Przed 1840 r. armia rosyjska — mimo licznych, wymienionych wyżej słabych punktów Rosji — mogła co pewien czas okazywać wspaniałą siłę ofensywną. Państwo przeznaczało na siły zbrojne tak dużą część (być może nawet trzy czwarte) swych środków finansowych, a przeciętny żołnierz rosyjski wykazywał tak stoicką wytrzymałość na trudy, że pułki rosyjskie zdolne były przeprowadzać dalekosiężne operacje, znacznie przekraczające możliwości większości pozostałych armii osiemnastowiecznych. Co prawda, rosyjska baza logistyczna często nie wystarczała (kiepskie konie, niesprawny system zaopatrzenia, niekompetentni urzędnicy) do samodzielnego podtrzymywania masowych operacji wojskowych. W okresie 1813—1814 marsz do Francji odbywał się przez terytoria „zaprzyjaźnione" i był wspomagany wielkimi subsydiami brytyjskimi. Jednak te niezbyt częste operacje wystarczyły, by zapewnić Rosjanom wspaniałą reputację i zagwarantować im miejsce w europejskich naradach już w okresie wojny siedmioletniej. Z punktu widzenia wielkiej strategii należy stwierdzić, że pojawił się nowy ważny element równowagi sił, co przyczyniło się do ostatecznej porażki podejmowanych w tym okresie przez Francję prób zdominowania kontynentu. Autorzy z początków XIX w. — tacy jak de Tocqueville — myśleli zazwyczaj o odległej przyszłości, kiedy pisali, iż odnosi się wrażenie, że Rosja i Stany Zjednoczone zostały „z woli niebios wyznaczone do decydowania o losach połowy świata" 34. W latach 1660—1815 to raczej państwo morskie — Wielka Brytania — a nie te kontynentalne olbrzymy, dokonało decydujących po- If stępów, pozbawiając Francję pozycji największego mocarstwa. Również i tu ogromną — chociaż nie wyłączną — rolę odegrała geografia. Korzyści, jakie dawało Wielkiej Brytanii jej położenie, opisał przed stu laty Mahan w klasycznym dziele The Influence of Sea Power upon History (1890): „...Jeśli jakieś państwo jest tak usytuowane, że ani nie musi bronić się na lądzie, ani nie odczuwa pokusy zwiększenia swego terytorium drogą lądową, to z racji samej jedności swych celów, zogniskowanych na sprawach morskich, ma ono przewagę nad ludem mającym granice lądowe" S5. Oczywiście to twierdzenie Mahana opiera się na wielu jeszcze innych przesłankach. Pierwsza z nich to założenie, że uwagi rządu brytyjskiego nic nie będzie odwracało na jego własnych flankach. Po podboju Irlandii i unii realnej ze Szkocją (1707) było to założenie w zasadzie słuszne, chociaż warto odnotować późniejsze — podejmowane co pewien czas — francuskie próby stwarzania sytuacji kłopotliwych dla Wielkiej Brytanii na celtyckich obrzeżach tego kraju, próby traktowane przez Londyn bardzo poważnie. Powstanie irlandzkie było dużo bliższe od kłopotów stwarzanych przez buntowników amerykańskich. Na szczęście dla Brytyjczyków, ich nieprzyjaciele nigdy nie wykorzystali należycie tego ich słabego miejsca. Drugim założeniem Mahana była wyższość wojny na morzu i morskiej potęgi nad ich odpowiednikami lądowymi. Była to głęboko zakorzeniona wiara przedstawicieli tzw. morskiej szkoły myślenia strategicznego36. Wiara — jak się zdaje — uzasadniona przez gospodarcze i polityczne tendencje rozwojowe występujące po 1500 r. Kraj usytuowany na zachodniej flance kontynentu europejskiego ciągnął naturalne korzyści z nieustannego przesuwania się głównych szlaków handlowych z rejonu Morza Śródziemnego na Atlantyk i z możliwości osiągania wielkich zysków z kolonialnych i handlowych przedsięwzięć w Indiach Zachodnich, Ameryce Północnej, na subkontynencie indyjskim i na Dalekim Wschodzie. Oczywiście wymagało to również istnienia rządu świadomego wagi handlu morskiego i gotowego do finansowania dużej marynarki wojennej. Przy spełnieniu tego wstępnego warunku brytyjska elita polityczna — jak się wydaje — odkryła w XVIII w. bardzo fortunną receptę na ciągły wzrost bogactwa i potęgi narodu. Rozkwit zamorskiego handlu wspierał gospodarkę kraju, stwarzał bodźce dla żeglugi i budowy okrętów, dostarczał funduszy skarbowi państwa i stanowił krwiobieg łączący metropolię z koloniami. Kolonie nie tylko były rynkiem zbytu produktów brytyjskich, ale także dostarczały wielu surowców — od cennego cukru, poprzez tytoń i tkaniny bawełniane, aż po — odgrywające coraz większą rolę — północnoamerykańskie materiały dla budownictwa okrętowego. Królewska Marynarka Wojenna zapewniała w czasach pokoju respekt dla brytyjskich statków handlowych, a w czasie wojny dawała im ochronę i zdobywała następne kolonie, co przynosiło krajowi korzyści polityczne i gospodarcze. Tak więc handel, kolonie i marynarka tworzyły „cny trójkąt", którego wierzchołki oddziaływały na siebie w sposób zapewniający Wielkiej Brytanii długotrwałe korzyści. Chociaż takie wyjaśnienie wzrostu sił Wielkiej Brytanii było częściowo słuszne, to nie stanowiło jeszcze pełnej prawdy. Mahan — jak wielu merkan-tylistów — skłonny był akcentować wagę brytyjskiego handlu zagranicznego, przeciwstawianego produkcji krajowej, i wyolbrzymiać rolę handlu „kolonialnego". Przez cały XVIII w. fundamentem bogactwa Wielkiej Brytanii było nadal rolnictwo, eksport zaś (którego udział w dochodzie narodowym aż do lat osiemdziesiątych XVIII w. był zapewne mniejszy od 10 proc.) musiał często borykać się z silną konkurencją zagraniczną i z cłami, a tych czynników nie mogło w żaden sposób skompensować posiadanie nawet najsilniejszej marynarki 87. Przedstawiciele strategii morskiej skłonni też byli zapominać, że handel Wielkiej Brytanii z krajami bałtyckimi, Niemcami i krajami śródziemnomorskimi — chociaż rozwijał się wolniej od handlu cukrem, przyprawami korzennymi i niewolnikami — wciąż miał duże znaczenie gospodarcze *, i to do tego stopnia, że — jak wykazały wydarzenia lat 1806—1812 — Francja, mająca dominującą pozycję w Europie, mogła zadawać straszliwe ciosy brytyjskiemu przemysłowi przetwórczemu. W tej sytuacji izolowanie się od rozgrywek politycznych w Europie mogłoby być szaleństwem gospodarczym. Wielka strategia brytyjska miała też niezwykle ważny aspekt „kontynentalny", nie dostrzegany przez tych wszystkich, których spojrzenie zwrócone było na zewnątrz — ku Indiom Zachodnim, Kanadzie i Indiom. Wojny czysto morskie były rzeczą najzupełniej logiczną w czasie konfliktów anglo-holender-skich w latach 1652—1654, 1665—1667 i 1672—1674, ponieważ u korzeni tego antagonizmu leżała rywalizacja handlowa dwu potęg morskich. Jednak po Wspaniałej Rewolucji w 1688 r. kiedy Wilhelm III Orański zapewnił sobie tron angielski, sytuacja strategiczna kompletnie się zmieniła. W ciągu siedmiu wojen, do których doszło w okresie 1689—1815, interesom brytyjskim zagrażało przede wszystkim mocarstwo lądowe — Francja. To prawda, że Francuzi przenieśli walki także na półkulę zachodnią oraz na Ocean Indyjski, do Egiptu ł w inne rejony, ale wszystkie te kampanie, chociaż istotne z punktu widzenia kupców londyńskich i liverpoolskich, nigdy nie zagrażały bezpośrednio bezpieczeństwu narodowemu Wielkiej Brytanii. Zagrożenie takie mogło się pojawić dopiero wraz z perspektywą militarnego zwycięstwa Francuzów nad Holendrami, Hanowerczykami i Prusakami, zapewniającego Francji supremację nad Europą Zachodniośrodkową na okres na tyle długi, by można było zmobilizować potencjał stoczniowy, zdolny do stworzenia floty mogącej podkopać panowanie Wielkiej Brytanii na morzu. Tak więc nie tylko unia personalna Wilhelma III Orańskiego ze Zjednoczonymi Prowincjami i nie tylko późniejsze powiązania z Hanowerem skłaniały kolejne rządy brytyjskie do ingerencji na kontynencie europejskim. Ważną rolę odgrywał także nieodparty argument — echo obaw Elżbiety I przed Hiszpanią — że wrogom Francji trzeba udzielić pomocy na terenie Europy, by w ten sposób powściągnąć ambicje Burbonów (i Napoleona) i obronić własne długoterminowe interesy. Z tego punktu widzenia strategia „morska" i strategia „kontynentalna" raczej się uzupełniały, niż pozostawały w antagonizmie. Istotę tych kalkulacji strategicznych bardzo ładnie przedstawił diuk Newcastle Thomas Pelham Holies w 1742 r.: „Francja wyprzedzi nas na morzu, jeśli nie będzie się musiała niczego bać na lądzie. Zawsze twierdziłem, że marynarka powinna bronić naszych sojuszy na kontynencie, które zmuszając Francję do ponoszenia innych wydatków umożliwią nam utrzymanie przewagi na morzu" 3S. * Że nie wspomnę o strategicznym znaczeniu bałtyckich dostaw dla marynarki — zarówno wojennej, jak i handlowej. O stopniu uzależnienia od tych dostaw może świadczyć fakt częstych wypraw marynarki brytyjskiej na Bałtyk dla zachowania istniejącej tam równowagi sił i zapewnienia swobodnego dopływu drewna i masztów. (Przypis autora). , . To wspieranie przez Wielką Brytanię krajów gotowych „zmusić Francję do ponoszenia innych wydatków" miało dwie podstawowe formy. Pierwszą były bezpośrednie operacje wojskowe w postaci ataków peryferyjnych, odwracających uwagę armii francuskiej, lub wysyłania znaczniejszych sił ekspedycyjnych, by walczyły u boku aktualnego sojusznika Wielkiej Brytanii. Strategia ataków peryferyjnych sprawiała wrażenie tańszej i bardzo odpowiadała niektórym ministrom, zazwyczaj jednak przynosiła znikome efekty, a niekiedy kończyła się katastrofą (tak było z ekspedycją na Walcheren w 1809 r.). Wystawienie armii walczącej na kontynencie było kosztowniejsze w sensie zarówno strat ludzkich, jak i wydatków finansowych, jednak — jak wykazały kampanie Marlborougha i Wellingtona — stwarzało dużo większą szansę skutecznej pomocy w utrzymaniu równowagi sił w Europie. Drugą formą pomocy brytyjskiej była pomoc finansowa w postaci bezpośredniego opłacania najemników heskich w walkach z Francją i w postaci subsydiów wypłacanych sojusznikom. Na przykład Fryderyk Wielki w okresie 1757—1760 otrzymywał co roku od Brytyjczyków poważną sumę 675 000 funtów szterlingów. W końcowych stadiach wojen napoleońskich strumień pieniędzy wypływających z Wielkiej Brytanii osiągnął rozmiary dużo większe (na przykład w samym tylko roku 1813 wypłacono różnym sojusznikom 11 min funtów, a w czasie całej wojny — 65 min funtów). Wszystko to było możliwe tylko dzięki temu, że rozwój brytyjskiego rzemiosła i handlu — zwłaszcza na lukratywnych rynkach zamorskich — pozwalał rządowi zaciągać pożyczki i ściągać podatki na skalę nie mającą precedensu, bez narażania kraju na bankructwo. Choć taktyka zmuszania Francji „do ponoszenia innych wydatków" w Europie była sprawą kosztowną, to jednak zazwyczaj dawała pewność, że Francuzi nie będą mogli ani systematycznie zwalczać brytyjskiej żeglugi morskiej, ani tak zdominować kontynentu europejskiego, by zyskać możność zagrożenia Wielkiej Brytanii inwazją. Pewność ta pozwalała z kolei Londynowi finansować wojnę i subsydiować sojuszników. Tak więc korzystne położenie geograficzne i zyski osiągane przez gospodarkę umożliwiały Wielkiej Brytanii błyskotliwe stosowanie Janusowej strategii „z jednym obliczem zwróconym ku kontynentowi i dbającym o podtrzymanie równowagi sił, a drugim zwróconym ku morzu i dbającym o utrzymanie dominacji nad nim" a9. Dopiero kiedy się uchwyci znaczenie opisanych wyżej czynników finansowych i geograficznych, można w pełni pojąć sens danych statystycznych przedstawiających wzrost liczby ludności oraz rozmiary lądowych i morskich sił zbrojnych ówczesnych mocarstw (patrz tabele 3—5). Czytelnicy obznajmieni ze statystyką wiedzą, że takie nie przetworzone dane liczbowe należy traktować bardzo ostrożnie. Dane dotyczące liczby ludności — zwłaszcza we wczesnym okresie — mają charakter szacunkowy (w wypadku Rosji margines błędu może wynosić kilka milionów). Liczebność sił zbrojnych ulegała ogromnym wahaniom zależnie od tego, czy mierzono ją na początku, W środku czy w punkcie kulminacyjnym wojny. Liczby te obejmują też często duże oddziały najemne, a niekiedy (w wypadku Napoleona) nawet wojska sojuszników, którzy niechętnie przystąpili do wojny. Liczba okrętów ani nie daje żadnego wyobrażenia o ich gotowości bojowej, ani nie oznacza, że rozporządzano taką liczbą wyszkolonych załóg, jaka była potrzebna do ich obsadzenia. Co więcej, statystyki nie uwzględniają zdolności generałów i admirałów, kompetencji czy ich braku, narodowego zapału czy też upadku ducha. Ludność w latach 1700—1800 <° (w milionach) Wielka Brytania Francja Cesarstwo Habsburgów Prusy Rosja Hiszpania Szwecja Zjednoczone Prowincje Stany Zjednoczone 1700 9,0 19,0 8,0 2,0 17,5 6,0 1,8 1750 10,5 21,5 18,0 6,0 20,0 9,0 1,7 1.9 2.0 Stan liczebny wojsk lądowych w latach 1690—1814 " 1690 1710 1756-60 1778 1789 Tabela 3 1800 16,0 28,0 28,0 9,5 37,0 11,0 2,3 2,0 4,0 Tabela 4 1812-14 Wielka Brytania 70000 75000 200 000 40000 250 000 Francja 400 000 350 000 330 000 170 000 180 000 600000 Cesarstwo Habsbur- gów 50000 100 000 200 000 200 000 300 000 250 000 Prusy 30000 39000 195 000 160 000 190 000 270 000 Rosja 170 000 220 000 330 000 300 000 500 000 Hiszpania 30000 50000 Szwecja 110000 Zjednoczone Prowincje 73000 130 000 40000 Stany Zjednoczone — — — 35000 — _ Tabela 5 Marynarka wojenna w latach 1689—1815i2 (liczba okrętów) 1689 Wielka Brytania 100 Dania 29 Francja 120 Rosja — • Hiszpania — Szwecja 40 Zjednoczone Prowincje 66 1739 1756 1779 1790 1815 124 105 90 195 214 — — — 38 . — 50 70 63 81 80 30 — 40 67 40 34 — 48 72 25 — — _ 27 — 49 20 44 Mimo wszystko wydaje się, że dane przedstawione w tabelach 3—5 przynajmniej z grubsza odzwierciedlają główne tendencje występujące w ówczesnym układzie sił: Francja i — w coraz większym stopniu — Rosja zajmowały czołowe pozycje pod względem liczby ludności i liczebności wojsk lądowych. Wielkiej Brytanii zazwyczaj nikt nie zagrażał na morzu. Prusy wyprzedzały Hiszpanię, Szwecję i Zjednoczone Prowincje. Francja w okresie istnienia ogromnych armii Ludwika XIV i Napoleona była bliższa zdobycia dominacji nad Europą niż w ciągu stulecia, jakie upłynęło między tymi dwoma władcami. Kiedy się jednak zdaje sobie sprawę z finansowych i geograficznych aspektów 150 lat walk wielkich mocarstw, to dostrzega się potrzebę dalszego sprecyzowania obrazu sugerowanego przez omawiane dane. Na przykład szybkie zmniejszanie się liczebności lądowych sił zbrojnych Zjednoczonych Prowincji w porównaniu z siłami zbrojnymi innych państw nie miało odpowiednika w dziedzinie finansów wojennych, w której Zjednoczone Prowincje jeszcze przez dłuższy czas odgrywały rolę kluczową. Niemilitarny charakter Stanów Zjednoczonych przesłania fakt, iż samo istnienie tego kraju mogło stanowić zagrożenie strategiczne na dużą skalę. Omawiane dane zaniżają też militarny wkład Wielkiej Brytanii, ponieważ kraj ten oprócz utrzymywania własnej armii i marynarki, liczących w latach 1813—1814 140 000 ludzi, mógł subsydiować wojska sojusznicze w sile 100 000 ludzi (w 1813 r. nawet 450 000!)a. I odwrotnie, rzeczywista siła Prus i cesarstwa Habsburgów — które to państwa podczas większości wojen korzystały z obcych subsydiów — uległaby wyolbrzymieniu, gdybyśmy rozważali wyłącznie liczebność ich wojsk. Jak już pisałem wyżej, efektywność ogromnego systemu militarnego Francji zmniejszały: jej słabość finansowa i trudna sytuacja geostrategiczna, a siły Rosji podkopywało jej zacofanie gospodarcze i ogromne odległości. Przystępując do szczegółowszej analizy samych wojen, winniśmy mieć stale na uwadze silne i słabe punkty każdego z owych mocarstw. Wygrywanie wojen 1660—1763 Kiedy Ludwik XIV w marcu 1661 r. przejmował pełne kierowanie rządem Francji, scena europejska ukształtowana była w sposób szczególnie sprzyjający monarsze pragnącemu narzucić jej swe poglądy". Na południu — Hiszpania nadal traciła siły na jałowe próby odzyskania Portugalii. Po drugiej stronie kanału La Manche — odbudowana monarchia na czele z Karolem II próbowała znowu stanąć na własnych nogach, a wśród angielskiego kupiectwa występowała silna zazdrość wobec Holendrów. Na północy — niedawna wojna osłabiła zarówno Danię, jak i Szwecję. W Niemczech protestanccy książęta przyglądali się podejrzliwie, czy Habsburgowie nie podejmują jakiejś nowej próby poprawienia swej pozycji. Rząd cesarski w Wiedniu miał jednak dostatecznie dużo problemów na Węgrzech i w Transylwanii, a nieco później także z odradzającą się potęgą Osmanów. Polskę poważnie osłabiły wysiłki związane z opędzaniem się od szwedzkich i moskiewskich drapieżców. Tak więc dyplomacja francuska — zgodnie z najlepszymi tradycjami Richelieu — mogła łatwo wykorzystać tę sytuację, wygrywając Portugalczyków przeciwko Hiszpanii, Wę- grów, Turków i książąt niemieckich przeciwko Austrii i Anglików przeciwko Holendrom, jednocześnie umacniając własną pozycję geograficzną (i możliwości werbunkowe) ważnym traktatem z 1663 r. z kantonami szwajcarskimi. Wszystko to dało Ludwikowi XIV wystarczająco dużo czasu, by mógł zapewnić sobie pozycję absolutnego monarchy, wolnego od zagrożeń wewnętrznych nękających rządy Francji w poprzednim stuleciu. I — co jeszcze ważniejsze — dało Colbertowi, Le Tellierowi i innym ministrom szansę usprawnienia administracji i szczodrego obdarowania środkami finansowymi wojsk lądowych i marynarki w przewidywaniu, iż Król Słońce będzie dążył do zapewnienia sobie chwały43. Tak więc Ludwik XIV mógł aż nazbyt łatwo „zaokrąglić" w pierwszych latach swego panowania granice Francji, zwłaszcza że stosunki angielsko-ho-lenderskie tak dalece się pogorszyły, że w 1665 r. doszło do jawnego konfliktu (druga wojna angielsko-holenderska). Chociaż Francja zobowiązała się udzielić poparcia Zjednoczonym Prowincjom, to w rzeczywistości odegrała tylko niewielką rolę w operacjach morskich, natomiast przygotowała się do inwazji na Niderlandy południowe, wciąż jeszcze należące do osłabionej Hiszpanii. Kiedy w maju 1668 r. Francuzi dokonali tej inwazji, szybko wpadały im w ręce jedno miasto po drugim. Potem nastąpił jeden z owych szybkich zwrotów dyplomatycznych, jakie charakteryzowały ten okres. Anglicy i Holendrzy, zmęczeni bezpłodną wojną i zaniepokojeni ambicjami Francji, zawarli w lipcu pokój w Bredzie i wspólnie ze Szwedami próbowali „pośredniczyć" w sporze francusko-hiszpańskim, by ograniczyć zdobycze Ludwika XIV. Zapewnił im to traktat w Aix-la-Chapelle (Akwizgran), ale wprawiło to w furię króla Francji, który w końcu postanowił zemścić się na Zjednoczonych Prowincjach, uważając je za główną przeszkodę w urzeczywistnieniu jego ambicji. W ciągu następnych kilku lat Colbert prowadził wojnę celną z Holendrami, a jednocześnie Francja nadal rozbudowywała swe wojska lądowe i marynarkę. Przy pomocy tajnej dyplomacji odwiedziono Anglię i Szwecję od sojuszu ze Zjednoczonymi Prowincjami oraz uspokojono obawy Austriaków i państw niemieckich. W 1672 r. francuska machina wojenna, wspomagana na morzu przez Anglię, była gotowa do uderzenia. Chociaż wojnę Zjednoczonym Prowincjom wypowiedział najpierw Londyn, to wysiłki Anglii w trzecim konflikcie angielsko-holenderskim (1672—1674) były tak mierne, że nie warto poświęcać im wiele miejsca. Natrafiwszy na morzu na świetnego przeciwnika w osobie de Ruytera i w efekcie tego nie mogąc też nic osiągnąć na lądzie, rząd Karola II stał się obiektem coraz ostrzejszej krytyki wewnątrz kraju. Dowody dwulicowości politycznej i złego zarządzania finansami oraz silna niechęć społeczeństwa do występowania w roli sojusznika autokratycznego, katolickiego państwa, jakim była Francja, sprawiły, iż była to wojna niepopularna, co w końcu zmusiło rząd do wycofania się z niej w 1674 r. Kiedy się rozważa rzecz w retrospekcji, cała ta sprawa stanowi przypomnienie, jak niepewne były w Anglii po restauracji Stuartów polityczne, finansowe i administracyjne podstawy władzy46. Zmiana polityki Londynu miała jednak znaczenie międzynarodowe i pod tym względem odzwierciedlała powszechne zaniepokojenie Europy planami Ludwika XIV. Już w ciągu następnego roku holenderska dyplomacja i holenderskie subsydia sprawiły, iż znalazło się wielu sojuszników gotowych wystąpić przeciwko Francuzom. Wśród nich znalazły się: księstwa niemieckie, Brandenburgia (która w 1675 r. pokonała pod Fehrbellin jedynego wówczas sojusznika Francji — Szwecję), Dania, Hiszpania i cesarstwo Habsburgów. Nie znaczy to, że koalicja była dostatecznie silna, by pokonać Francję. Większość tych państw miała niewielkie armie, a ponadto ich uwagę odwracały problemy na własnych flankach. Trzonem antyfrancuskiego sojuszu były nadal Zjednoczone Prowincje pod rządami Wilhelma III Orańskiego. Istnienie bariery wodnej na północy oraz zagrożenie linii wojsk francuskich w Nadrenii przez różnych wrogów sprawiały, że Ludwik XIV nie był w stanie czynić żadnych efektownych postępów. Do podobnego impasu doszło na morzu: marynarka francuska kontrolowała Morze Śródziemne, holenderska i duńska — Bałtyk, ale żadna ze stron nie mogła zdobyć przewagi na wodach Indii Zachodnich. Wojna wyrządziła wielkie szkody handlowi zarówno francuskiemu, jak i holenderskiemu, co przyniosło pośrednio korzyści krajom neutralnym, takim jak Wielka Brytania. W 1678 r. warstwy kupieckie Amesterdamu skłoniły rząd do zawarcia odrębnego pokoju z Francją, a to z kolei oznaczało, że państwa niemieckie (korzystające dotąd z holenderskich subsydiów) nie mogły samodzielnie kontynuować walk. Chociaż traktaty pokojowe w Nymegen w latach 1678—1679 położyły kres walkom, rzucające sią w oczy pragnienie zaokrąglenia północnych granic Francji żywione przez Ludwika XIV i roszczenia tego monarchy do odgrywania roli „arbitra Europy" oraz alarmujący fakt utrzymywania przez niego w czasie pokoju armii w sile 200 000 ludzi niepokoiły jednakowo Niemców, Holendrów, Hiszpanów i Anglików47. Nie oznaczało to jednak natychmiastowego powrotu wojny. Kupcy holenderscy woleli handlować w warunkach pokoju, książęta niemieccy — podobnie jak angielski Karol II — związani byli z Paryżem subsydiami, a cesarstwo Habsburgów zajęte było rozpaczliwą walką z Turkami. Kiedy więc Hiszpania w 1683 r. zdecydowała się na obronę przed Francją swych terytoriów luksemburskich, musiała walczyć w pojedynkę, co skazało ją na nieuchronną klęskę. Jednak od 1685 r. sprawy zaczęły się układać niekorzystnie dla Francji. Prześladowania hugenotów zaszokowały Europę protestancką. W ciągu następnych dwu lat zostali pobici na głowę i odrzuceni spod Wiednia * Turcy. Cesarz Leopold I, którego prestiż wzrósł i którego siła militarna zwiększyła się, mógł wreszcie poświęcić trochę uwagi temu, co dzieje się na zachodzie. We wrześniu 1688 r. zdenerwowany król Francji postanowił dokonać inwazji na Niemcy, przeobrażając w ten sposób europejską zimną wojnę w wojnę gorącą. Akcja Francji nie tylko sprowokowała kontynentalnych rywali do wypowiedzenia wojny, ale dała też Wilhelmowi III Orańskiemu szansę przedostania się na drugą stronę kanału La Manche i zastąpienia zdyskredytowanego Jakuba II na tronie angielskim. W końcu 1689 r. Francja w pojedynkę stawiała czoło Zjednoczonym Prowincjom, Anglii, cesarstwu Habsburgów, Hiszpanii, Sabaudii i ważniejszym państwom niemieckim48. Nie był to jednak związek państw aż tak przerażający, jakby się wydawało, i „podstawowy trzon" wielkiego sojuszu w istocie obejmował siły angielsko-holenderskie i państwa niemieckie. Państwa te, będąc * Chodzi o rozwój wydarzeń zapoczątkowanych odsieczą wiedeńską Jana III So-bieskiego w 1683 r. (Przypis tłumacza). ugrupowaniem pod wieloma względami dosyć niejednolitym, były jednak wystarczająco zdeterminowane i miały dostateczne zasoby finansowe, a także dostateczne — lądowe i morskie —• siły wojskowe, by stanowić przeciwwagę Francji. Dziesięć lat wcześniej Ludwik XIV miał być może szansę odniesienia sukcesu, obecnie jednak po śmierci Colberta finanse i handel Francji były w stanie znacznie mniej zadowalającym. Ani francuskie wojska lądowe, ani francuska marynarka, chociaż oszałamiająco silne liczebnie, nie były na tyle zaopatrzone, by mogły przez czas dłuższy prowadzić walkę w znacznej odległości od kraju. Szybkie zadanie klęski jednemu z głównych uczestników nieprzyjacielskiego sojuszu mogłoby przełamać ów impas — ale przeciwko komu należało skierować takie uderzenie i czy Ludwik XIV miałby dostatecznie dużo woli, by wydać rozkaz podjęcia tak śmiałej operacji? Przez trzy lata król Francji zwlekał, a kiedy w 1692 r. zgromadził w końcu siły inwazyjne liczące 24 000 ludzi, by wysłać je na drugą stronę kanału, okazało się, że „mocarstwa morskie" są po prostu zbyt silne — rozgromiły francuskie okręty wojenne i francuskie barki koło cypla Barfleur i przylądka La Hauge49. Począwszy od 1692 r. konflikt na morzu przekształcił się w powolną, rujnującą obie strony wojnę ze statkami handlowymi. Przyjąwszy strategię atakowania handlu, rząd francuski zachęcał związanych z nim korsarzy do grabienia statków angielskich i holenderskich, zmniejszając jednocześnie wydatki na marynarkę wojenną. Z kolei marynarka państw sojuszniczych starała się zwiększyć presję na gospodarkę Francji, wprowadzając blokadę handlową, co oznaczało rezygnację Holendrów z obyczaju handlowania z nieprzyjacielem. Żadne z tych posunięć nie powaliło przeciwnika na kolana, ale każde zwiększało ekonomiczne brzemię wojny, czyniąc ją coraz bardziej niepopularną zarówno wśród kupców, jak i wśród chłopów, cierpiących już i tak z powodu kilku kolejnych lat nieurodzaju. Operacje lądowe były również kosztowne, polegały bowiem na długotrwałych walkach o fortece i ciągłym przeprawianiu się przez kanały i rzeki. Fortyfikacje zbudowane przez Vaubana uniemożliwiały wprawdzie wojskom nieprzyjacielskim przedostanie się na terytorium Francji, ale identyczne przeszkody utrudniały Francji wkroczenie na terytorium Holandii czy Palatynatu. W sytuacji, w której każda ze stron trzymała w polu ponad 250 000 ludzi, koszty wojny były horrendalne nawet dla tak bogatych krajów, które w niej uczestniczyły 50. Toczyły się też kampanie pozaeuropejskie (w Indiach Zachodnich, na Nowej Fundlandii, w Akadii i w Pondicherry), ale żadna z nich nie była na tyle istotna, by mogła zmienić w zasadniczy sposób układ sił czy to na lądzie, czy na morzu. Tak więc w 1696 r. — wobec skarg tory-sowskich właścicieli ziemskich i amsterdamskich mieszczan na zbyt wysokie podatki oraz wobec głodu nękającego Francję — zarówno Wilhelm III, jak i Ludwik XIV mieli dostatecznie dużo powodów, by zawrzeć kompromis. W rezultacie traktat ryswicki (1697), choć zatwierdził niektóre wcześniejsze zdobycze pograniczne Ludwika XIV, w zasadzie przywracał status quo ante. Niemniej rezultaty wojny dziewięcioletniej (1689—1697) nie były bez znaczenia, jak to twierdzili jej ówcześni krytycy. Nie ulega kwestii, że pohamowane zostały lądowe ambicje Francji i osłabiona jej potęga morska. Zostały utrzymane zdobycze Wspaniałej Rewolucji z 1688 r. Anglia zapewniła bezpieczeństwo swej flance irlandzkiej, umocniła instytucje finansowe, odbudowała wojska lądowe i marynarkę. Została zapoczątkowana angielsko-holendersko-nie-miecka tradycja niedopuszczania Francji do Flandrii i Nadrenii. Został po- nownie potwierdzony — choć ogromnym kosztem — pluralizm polityczny Europy. Wydawało się, że z uwagi na panujące w większości stolic nastroje zmę-czenia wojną nie ma większych szans na odrodzenie się tego konfliktu. Kiedy jednak w 1700 r. wnukowi Ludwika XIV zaoferowano odziedziczenie tronu hiszpańskiego, Król Słońce dostrzegł idealną okazję zwiększenia potęgi Francji. Zamiast zawrzeć kompromis z potencjalnymi rywalami szybko zajął w imieniu swego wnuka południowe Niderlandy i uzyskał dla kupców francuskich — na zasadzie wyłączności — przywileje handlowe w ogromnych posiadłościach hiszpańskich na półkuli zachodniej. Te prowokacyjne posunięcia wystarczająco zaalarmowały Brytyjczyków i Holendrów, by skłonić ich do utworzenia w 1701 r. wspólnie z Austrią nowej koalicji, mającej pohamować ambicje Ludwika: zaczęła się wojna o sukcesję hiszpańską. I znowu ogólny układ sił i stan nadających się do opodatkowania zasobów pozwalały wnosić, że każdy z sojuszy może wyrządzić poważne szkody drugiemu, ale nie może go pokonać51. Pod pewnymi względami pozycja Ludwika XIV była silniejsza niż podczas wojny w latach 1689—1697. Hiszpanie ochoczo przyjęli jego wnuka, który został ich królem, Filipem V, i „mocarstwa rządzone przez Burbonów" mogły na wielu frontach nowej wojny działać wspólnie. Nie ulega też kwestii, że import hiszpańskiego srebra wpłynął korzystnie na finanse Francji. Co więcej, Francja była teraz lepiej przygotowana militarnie, i w pewnym momencie utrzymywała siły zbrojne liczące niemal pół miliona ludzi. Z drugiej jednak strony, Austriacy — mniej teraz niepokojeni na swej flance bałkańskiej — mogli odgrywać w tej wojnie rolę większą niż w poprzedniej. I — co najważniejsze — rząd brytyjski zdecydowany był zaangażować swe poważne zasoby, wypłacając wielkie subsydia sojusznikom niemieckim oraz wysyłając do walki potężną marynarkę i — wbrew tradycji — silną armię lądową pod świetnym dowództwem Marlborougha. Ten ostatni, mając do dyspozycji 40 000—70 000 żołnierzy brytyjskich i najemnych, mógł współdziałać ze świetną armią holenderską, liczącą ponad 100 000 ludzi, i z armią Habsburgów, mającą podobne rozmiary, by zniweczyć podjętą przez Ludwika XIV próbę narzucenia jego woli Europie. Nie znaczy to jednak, że wielki sojusz mógł narzucić swoją wolę Francji czy Hiszpanii. Prawdą jest jednak, że poza granicami tych dwu królestw rozwój wydarzeń był stale korzystny dla sprzymierzonych. Decydujące zwycięstwo Marlborougha pod Blenheim (1704) poważnie osłabiło wojska fran-cusko-bawarskie i uwolniło Austrię od niebezpieczeństwa francuskiej inwazji. Bitwa pod Ramillies (1706) umożliwiła wojskom angielsko-holen-derskim zajęcie większości obszarów południowych Niderlandów, a bitwa pod Oudenarde (1708) położyła w brutalny sposób kres dążeniu Francji do odzyskania utraconego tam terytorium52. Na morzu Królewska Marynarka Wojenna i jej słabnąca odpowiedniczka holenderska, nie mając po nie rozstrzygniętej bitwie pod Malagą (1704) żadnych poważniejszych wrogich sił do pokonania, mogły demonstrować elastyczność działania. Nowego sojusznika, Portugalię, można było zaopatrywać drogą morską (z kolei Lizbona odgrywała rolę wysuniętej bazy morskiej, a Brazylia dostarczała złota). Można było przewozić żołnierzy na półkulę zachodnią, by atakowali posiadłości Francji w Indiach Zachodnich i w Ameryce Północnej, zaś specjalne eskadry mogły polować na hiszpańskie okręty przewożące metale l szlachetne. Zajęcie Gibraltaru nie tylko zapewniło marynarce brytyjskiej bazę kontrolującą wylot Morza Śródziemnego, ale też odcięło Francję od baz i marynarki Hiszpanii. Okręty brytyjskie umożliwiły zdobycie Minorki i Sardynii, zapewniły Sabaudii i wybrzeżom Włoch ochronę przed francuskim atakiem, kiedy zaś sprzymierzeni przeszli do ofensywy, strzegły i zaopatrywały armie dokonujące inwazji na Hiszpanię oraz wspierały atak na Tulon53. Ta generalna przewaga sprzymierzonych na morzu nie mogła jednak przeszkodzić Francji we wznowieniu ataków na statki handlowe i dlatego w 1708 r. Królewska Marynarka Wojenna zmuszona była wprowadzić system konwojów, by ograniczyć straty ponoszone przez marynarkę handlową. Brytyjskie fregaty nie mogły zapobiec wypływaniu francuskich korsarzy z Dunkierki i Żyrondy, nie były też w stanie wprowadzić skutecznej blokady handlowej, ponieważ oznaczało to konieczność patrolowania całego wybrzeża Francji i Hiszpanii. Nawet przechwycenie statków ze zbożem, zmierzających do francuskich portów podczas okrutnej zimy 1709 r., nie powaliło na kolana imperium Ludwika XIV, było ono bowiem w znacznym stopniu samowystarczalne gospodarczo. Ta zdolność sprzymierzeńców do zadawania ran, ale nie do zadania śmiertelnego ciosu, ujawniła się jeszcze wyraźniej w operacjach wojskowych przeciwko Francji i Hiszpanii. Kiedy nadszedł 1709 r., armia sprzymierzonych po krótkiej okupacji Madrytu wycofała się, niezdolna do obrony zdobytych obszarów przed coraz silniejszymi atakami Hiszpanów. We Francji północnej wojska angielsko-holenderskie nie znalazły już okazji do powtórzenia zwycięstwa spod Blenheim — zamiast tego ugrzęzły w krwawych i kosztownych walkach. Co więcej, w 1710 r. władzę w Westminsterze objął rząd torysowski, pragnący pokoju, który zagwarantowałby morskie i imperialne interesy Wielkiej Brytanii oraz zmniejszył jej wydatki na wojnę prowadzoną na kontynencie. Wreszcie arcyksiążę Karol — kandydat sprzymierzonych na tron hiszpański — został nieoczekiwanie cesarzem. Pozbawiło to jego sojuszników resztek entuzjazmu dla idei oddania mu także kontroli nad Hiszpanią. Po jednostronnej decyzji wycofania się z wojny, podjętej przez Wielką Brytanię w 1712 r., Ł po tym, jak za przykładem Brytyjczyków postanowili pójść Holendrzy, nawet cesarz Karol VI, tak bardzo pragnący zostać hiszpańskim „Carlosem III", uznał — po dalszym roku bezpłodnych działań wojennych — potrzebę zawarcia pokoju. Warunki pokoju kładącego kres hiszpańskiej wojnie sukcesyjnej zostały ustalone w traktacie utrechckim (1713) i rastatskim (1714). Jeśli rozważa się rzecz całościowo, nie ulega wątpliwości, że głównym zwycięzcą była Wielka Brytania M. Chociaż uzyskała Gibraltar, Minorkę, Nową Szkocję, Nową Fundlandię, Zatokę Hudsona oraz przywileje handlowe w hiszpańskim Nowym Świecie, nie zlekceważyła utrzymania równowagi sił w Europie. Zespół jedenastu odrębnych traktatów, składających się na rozwiązanie przyjęte w latach 1713— —1714, zapewniał zadowalające, bardzo wymyślne wzmocnienie tej równowagi. Królestwa francuskie i hiszpańskie miały pozostać na zawsze rozdzielone, oficjalnie też uznano objęcie tronu brytyjskiego przez dynastię protestancką. Cesarstwu Habsburgów, które nie zdołało uzyskać Hiszpanii, oddano południowe Niderlandy i Mediolan (konstruując w ten sposób kolejną przeciwwagę dla Francji) oraz Neapol i Sardynię. Utrzymano niepodległość Holendrów, ale Zjednoczone Prowincje nie były już taką potęgą morską i han- dlową jak przedtem i musiały poświęcać teraz więcej energii obsadzaniu garnizonami wojskowymi swej południowej granicy. Przede wszystkim jednak został położony ostateczny kres dynastycznym i terytorialnym ambicjom Ludwika XIV, a naród francuski dostał nauczką w postaci straszliwych kosztów tej wojny, która spowodowała m.in. siedmiokrotny wzrost zadłużenia państwa. Na lądzie zapewniono równowagę sił, na morzu też nic nie zagrażało panowaniu Wielkiej Brytanii, nic więc dziwnego, że wigom — którzy wrócili do rządów po wstąpieniu w 1714 r. na tron Jerzego I — bardzo zależało na utrzymaniu rozwiązania utrechckiego i że po śmierci w następnym roku swego arcywroga Ludwika XIV byli nawet gotowi wejść w entente z Francją. Zmiany, jakie w ciągu tego półwiecza wojen zaszły w układzie sił w Europie Zachodniej, były dużo mniej dramatyczne od zmian na wschodzie. Tam granice były dużo bardziej płynne, a ogromne obszary ziemi znajdowały się pod kontrolą raczej różnych możnowładców i pozostających w ich służbie Chorwatów czy Kozaków, niż zawodowych armii oświeconych monarchów. Nawet kiedy dochodziło do wojny między państwami narodowymi, operacje prowadzono często ze znacznej odległości, a dla zadania jakiegoś strategicznego ciosu posługiwano się wojskami nieregularnymi. W przeciwieństwie do tego, co działo się podczas walk w Niderlandach, każdy sukces i każda porażka łączyły się z przejściem z rąk do rąk ogromnych obszarów, co dużo efektowniej podkreślało wznoszenie się jednych mocarstw i upadek in-;nych. W ciągu tych niewielu dziesięcioleci Turcy w sposób ostateczny zagrozili militarnie Wiedniowi, a następnie szybko ponieśli klęskę i zaczęli przebywać schyłek swej potęgi. Wspaniała wstępna reakcja sił austriackich, niemieckich i polskich nie tylko w 1683 r. ocaliła stolicę cesarstwa od oblegających ją wojsk tureckich, ale doprowadziła do znacznie szerszej kampanii wojskowej prowadzonej przez Świętą Ligę55. Po wielkiej bitwie pod Mohaczem (1687) obalono raz na zawsze panowanie Turcji nad Niziną Węgierską. Linie frontu uległy potem stabilizacji, ponieważ wojna prowadzona w latach 1689— —1697 wielokrotnie wymagała przerzucania wojsk niemieckich i habsburskich do walk z Francją, jednak kolejne klęski armii tureckiej — pod Slankemenem (1691) i Sentą (1697) — potwierdziły ogólną tendencję. Teraz cesarstwo Habsburgów — jeśli tylko mogło skoncentrować swe siły na froncie bałkańskim i rozporządzało takimi wodzami jak książę Eugeniusz Sabaudzki — było w stanie stawić czoło Turkom. Nie potrafiło ono co prawda zorganizować się tak sprawnie, jak to czyniły monarchie zachodnie, niemniej miało już zapewnioną przyszłość jako jedno z wielkich państw Europy. Szwecja natomiast była w sytuacji dużo mniej szczęśliwej. Kiedy w 1697 r. na tron szwedzki wstąpił młody Karol XII, obudziło to drapieżcze instynkty w państwach sąsiednich. Dania, Polska i Rosja zapragnęły różnych połaci bałtyckiego imperium Szwecji i jesienią 1699 r. postanowiły wspólnie wystąpić przeciwko niej. Kiedy jednak rozpoczęły się walki, w pierwszej ich fazie domniemaną podatność Szwecji na atak skompensowały z nadwyżką takie czynniki, jak rozmiary armii, wielki talent wojskowy monarchy, a wreszcie wsparcie marynarki angielskiej i holenderskiej. Połączenie tych trzech czynników pozwoliło Karolowi XII zagrozić Kopenhadze i zmusić Duńczyków do wycofania się w sierpniu 1700 r. z wojny. Wtedy przeprawił swe wojska przez Bałtyk i w trzy miesiące później rozgromił Rosjan, odnosząc oszałamiające zwycięstwo pod Narwą. Zasmakowawszy w radościach staczania bitew i dokonywa- nia podbojów, Karol spędził następne lata na pokonywaniu Polski i wypadach do Saksonii. Historycy, z mądrością ludzi rozpatrujących sprawy w retrospekcji, sugerują, że nierozważne zogniskowanie uwagi Karola XII na Polsce i Saksonii odwróciło jego wzrok od reform, jakie po klęsce pod Narwą Piotr Wielki narzucił Rosji56. Wspomagany przez licznych doradców zagranicznych, gotów czerpać pełną garścią z zasobów wiedzy wojskowej Zachodu, Piotr rozbudowywał na ogromną skalę armię i marynarkę z taką samą energią, z jaką wzniósł na bagnach Petersburg. Kiedy w 1708 r. Karol XII z armią liczącą 40 000 ludzi zwrócił się przeciwko Piotrowi I, było już za późno. Chociaż w bitwach wojska szwedzkie okazywały się na ogół lepsze, to jednak ponosiły znaczne straty i nigdy nie zdołały rozbić głównych sił rosyjskich, ponadto nie miały dostatecznego wsparcia logistycznego. Trudności te nasilały się w miarę tego, jak oddziały Karola XII posuwały się na południe, spędzając surową zimę na przełomie 1708—1709 r. na Ukrainie. Kiedy w lipcu 1709 r. doszło w końcu do wielkiej bitwy pod Połtawą, armia rosyjska miała znaczną przewagę liczebną i dobre pozycje obronne. W bitwie tej Rosjanie zmietli wojska szwedzkie z powierzchni ziemi. Karol XII uciekł po tym starciu do Turcji i przez długi czas pozostawał na wygnaniu, a z tej okazji skorzystały wrogie państwa położone bliżej Szwecji. Kiedy w grudniu 1715 r. wrócił w końcu do kraju, Szwecja utraciła już wszystkie swe posiadłości po drugiej stronie Bałtyku, a ponadto w rękach Rosjan znalazła się część Finlandii. Po kolejnych latach walk (w 1718 r. w starciu z Duńczykami został zabity Karol XII) wyczerpana oraz izolowana Szwecja musiała pokojem w Nystad (1721) uznać stratę większości swych posiadłości bałtyckich. Spadła tym samym do rzędu mocarstw drugiej kategorii, podczas gdy Rosja znalazła się w pierwszej. Piotr I, poniekąd słusznie, przyjął po zwycięstwie nad Szwecją w 1721 r. tytuł imperatora. Mimo późniejszego schyłku siły marynarki carskiej i mimo ogromnego zacofania Rosja wyraźnie zademonstrowała, że podobnie jak Francja i Wielka Brytania „miała dość sił, by działać samodzielnie jako wielkie mocarstwo bez konieczności uzależniania się od poparcia z zewnątrz" ". Zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie Europy istniała teraz — by użyć sformułowania Dehio — „przeciwwaga dla koncentracji sił w jej centrum" ia. Ta generalna polityczna, militarna i gospodarcza równowaga sił w Europie została podżyrowana przez angielsko-francuską detente, trwającą przez niemal dwa dziesięciolecia po 1715 r.59. Zwłaszcza Francji bardzo był potrzebny powrót do sił. Wojna wyrządziła tak straszliwe szkody jej handlowi zagranicznemu i tak zwiększyła zadłużenie państwa, że sama spłata procentów pochłaniała cały normalny dochód. Co więcej, obie monarchie, niewolne od niepokoju o swą własną sukcesję, odnosiły się nieprzychylnie do wszelkich prób naruszenia status quo i uważały za obopólnie korzystną współpracę w wielu kwestiach60. Tak np. w 1719 r. oba mocarstwa użyły siły, by zapobiec ekspansjonistycznej polityce Hiszpanii na terytorium Włoch. Kiedy jednak nadeszły lata trzydzieste XVIII w., układ stosunków międzynarodowych znowu zaczął się zmieniać. Sami Francuzi zaczęli się odnosić mniej entuzjastycznie do swych powiązań z Brytyjczykami, rozglądając się za możliwością odzyskania swej dawnej pozycji czołowego państwa Europy. Sprawa dziedziczenia tronu francuskiego była już zapewniona, lata pokoju przyczyniły się do wzrostu dobrobytu, a także do silnej ekspansji francuskiego handlu zamorskiego, co stało T się wyzwaniem dla potęg morskich. Podczas gdy Francja pod rządami mi- • nistra Fleury szybko poprawiała swe stosunki z Hiszpanią i rozszerzała aktywność dyplomatyczną w Europie Wschodniej, Wielka Brytania, rządzona przez ostrożnego izolacjonistę Walpole'a, starała się trzymać z dala od spraw kontynentu. Nawet francuski atak w 1733 r. na posiadłości austriackie — Lotaryngię i Mediolan — oraz wkroczenie Francuzów do Nadrenii nie wywołały żadnej reakcji Wielkiej Brytanii. Wiedeń, nie mogąc uzyskać poparcia ani od izolacjonisty Walpole'a, ani od przestraszonych Holendrów, zmuszony był podjąć rokowania z Paryżem na temat kompromisowego pokoju, który został zawarty w 1738 r. Francja, wzmocniona sukcesami militarnymi i dyplomatycznymi w Europie Zachodniej, sojuszem z Hiszpanią, ukorzeniem się Zjednoczonych Prowincji i coraz większą pojednawczością Szwecji, a nawet Austrii, znowu cieszyła się prestiżem, równym prestiżowi z pierwszych dziesięcioleci panowania Ludwika XIV. Jeszcze wyraźniej było to widoczne w roku następnym, kiedy to dyplomacja francuska wynegocjowała zakończenie wojny Austrii i Rosji z Imperium Osmańskim (1735—1739) i zwrócenie Turcji wielu posiadłości zagarniętych przez te dwie wschodnie monarchie. Brytyjczycy pod rządami Walpole'a przejawiali skłonność do ignorowania wszystkich wydarzeń w Europie, natomiast angielskie sfery handlowe i angielscy politycy opozycyjni przejawiali duże zaniepokojenie starciami z sojuszniczką Francji — Hiszpanią, do których coraz częściej dochodziło na półkuli zachodniej. Zyskowny handel kolonialny i rozwój osadnictwa, powodujący sprzeczność interesów, dostarczały dostatecznie dużo powodów do kłótni81. Wynikła z tego wojna angielsko-hiszpańska, na którą Walpole z niechęcią się zgodził w październiku 1739 r. Być może byłaby ona tylko kolejnym konfliktem między obydwoma krajami w XVIII w., gdyby nie decyzja Francji udzielenia wszelkiej możliwej pomocy Hiszpanii, zwłaszcza „za linią frontu", tj. na Karaibach. W porównaniu z hiszpańską wojną sukcesyjną z lat 1701— 1714 państwa Burbonów miały teraz o wiele większe możliwości współzawodniczenia o posiadłości zamorskie, zwłaszcza że ani armia lądowa, ani marynarka Wielkiej Brytanii nie były odpowiednio wyposażone do podboju hiszpańskich kolonii tak forowanego przez „mędrców" tego wyspiarskiego państwa. Śmierć cesarza Karola VI, objęcie po nim tronu przez Marię Teresę oraz decyzja Fryderyka Wielkiego wykorzystania tej okazji do zajęcia zimą 1740— 1741 r. Śląska całkowicie zmieniły sytuację, powodując ponowne zogniskowanie uwagi na sprawach kontynentu. Antyaustriackie koła we Francji nie były w stanie się powstrzymać od udzielenia pełnego poparcia Prusom i Bawarii w ich ataku na dziedzictwo Habsburgów. To z kolei doprowadziło do wznowienia dawnego sojuszu angielsko-austriackiego, który zagwarantował atakowanej zewsząd Marii Teresie znaczne subsydia. Oferując pomoc finansową, pośrednicząc w wycofaniu się z wojny Prus (chwilowym) i Saksonii oraz podejmując w 1743 r. działania wojenne pod Dettingen, rząd brytyjski ulżył położeniu Austrii, ochronił Hanower i wyparł wpływy francuskie z Niemiec. Kiedy antagonizm angielsko-francuski przekształcił się w 1744 r. w oficjalnie prowadzoną wojnę, walki przybrały na sile. Armia francuska przez pograniczne twierdze należących do Austrii Niderlandów parła na północ, w kierunku zmartwiałych ze strachu Holendrów. Na morzu marynarka brytyjska, nie napotykając jakiegokolwiek większego zagrożenia ze strony marynarki Burbonów, wprowadzała coraz ściślejszą blokadę francuskiego handlu. W posia- dłościach zamorskich nadal trwały ataki i kontrataki, obejmując Indie Zachodnie, Rzekę Świętego Wawrzyńca, okolice Madrasu i szlaki handlowe wiodące do Lewantu. Prusy, które w 1743 r. wznowiły wojnę z Austrią, w dwa lata później powtórnie przekonano, by zaprzestały walki. Subsydia brytyjskie można było wykorzystać do utrzymania ładu w Austrii, najmu wojsk do obrony Hanoweru, a nawet do opłacenia armii rosyjskiej, by broniła Niderlandów. Był to jednak — jak na normy osiemnastowieczne — kosztowny sposób prowadzenia wojny i wielu Brytyjczyków uskarżało się na wzrost podatków i na potrojenie się długu państwowego. Popychało to jeszcze bardziej wyczerpaną Francję w kierunku kompromisowego pokoju. Dwa omówione wcześniej kluczowe czynniki — geograficzny i finansowy — zmusiły w końcu rządy Wielkiej Brytanii i Francji do zawarcia traktatu z Aix-la-Chapelle (1748). W tym czasie Holendrzy byli zdani na łaskę francuskiej armii, czy kompensowało to jednak Francji coraz silniejsze przykręcanie śruby jej handlowi morskiemu oraz utratę ważniejszych kolonii? I na odwrót, jaką korzyść dawało Brytyjczykom zajęcie Louisbourgu i odniesienie zwycięstw morskich przez Ansona i Hawke'a, skoro Francja podbiła Niderlandy? W konsekwencji zaaranżowano rozmowy dyplomatyczne na temat powrotu do status quo ante, ale z jednym istotnym wyjątkiem: uznaniem podboju Śląska przez Fryderyka Wielkiego. I wówczas, i później uważano traktat z Aix-la-Chapelle raczej za rozejm niż za rozstrzygnięcie trwałe. Stworzył on sytuację, w której Maria Teresa szukała możliwości odwetu na Prusach, Francja zastanawiała się, jak mogłaby zwyciężać zarówno na dalekich morzach, jak i na lądzie, a Wielka Brytania dążyła do zagwarantowania sobie, że następnym razem jej wielka nieprzyjaciółka zostanie pokonana równie zdecydowanie w wojnie na kontynencie, jak w wojnie na morzu i w koloniach. W stosunku do kolonii północnoamerykańskich, w których na początku lat pięćdziesiątych XVIII w. wielokrotnie dochodziło do starć między osadnikami brytyjskimi i francuskimi (przy czym i jednym, i drugim pomagali Indianie i niektóre lokalne garnizony wojskowe), nawet termin „rozejm" nie odpowiadał prawdzie. Sprawowanie przez rządy krajów macierzystych kontroli nad działającymi tam siłami było prawie niemożliwe, zwłaszcza że w obu krajach „patriotyczne" grupy nacisku domagały się poparcia dla kolonistów i upowszechniały pogląd, że toczy się zasadnicza walka nie tylko o dorzecze Ohio czy Missisipi, ale także o Kanadę, Karaiby, Indie — w istocie o cały świat pozaeuropejski62. Ponieważ obie strony wciąż wysyłały do kolonii posiłki, a w 1755 r. zarządziły pogotowie bojowe w marynarce, inne państwa zaczęły się liczyć z perspektywą kolejnego konfliktu angielsko-francuskiego. Dla Hiszpanii i Zjednoczonych Prowincji, obecnie państw drugiej kategorii, obawiających się, że w razie wojny zostaną zmiażdżone przez walczące ze sobą kolosy, jedynym wyjściem — mimo trudności, z jakimi rozwiązanie takie wiązało się dla tak kupieckiego narodu jak holenderski — była neutralność 6S. Dla monarchii wschodnich — Austrii, Prus i Rosji — powstrzymanie się od udziału w angielsko-francuskiej wojnie połowy lat pięćdziesiątych XVIII w. byłoby jednak niemożliwe. Po pierwsze, wbrew twierdzeniom niektórych Francuzów, że walki toczyć się będą na morzu i w koloniach, naturalną tendencją T K e S s tr Ł o o 9f e Paryża było atakowanie Wielkiej Brytanii via Hanower, będący strategiczną piętą Achillesa wyspiarzy. To jednak nie tylko zaalarmowałoby państwa niemieckie, ale też zmusiło Brytyjczyków do szukania — i subsydiowania — sojuszników wojskowych zdolnych do zagrożenia Francuzom na kontynencie. Dużo ważniejszy był jednak powód drugi: Austriacy zdecydowani byli odebrać Prusom Śląsk, a Rosjanie pod rządami carycy Elżbiety również szukali okazji do dania nauczki bezczelnemu i ambitnemu Fryderykowi Wielkiemu. Każde z tych mocarstw poważnie rozbudowało swą armię (Prusy miały ponad 150 000 ludzi, Austria niemal 200 000, a Rosja być może aż 330 000) i kalkulowało tylko, kiedy uderzyć; wszystkim im jednak do utrzymania takiej liczebności ,sił zbrojnych konieczne były subsydia zachodnie. I wreszcie, sama logika wydarzeń dyktowała, że jeśli któryś ze wschodnich rywali znalazłby „partnera" w Paryżu lub Londynie, pozostali musieliby sprzymierzyć sią ze stroną przeciwną. Tak więc sławna „rewolucja dyplomatyczna" 1756 r. ze strategicznego punktu widzenia sprawia wrażenie jedynie przetasowania kart. Francja pogrzebała swe stare spory z Habsburgami i przyłączyła się do Austrii i Rosji w -ich wojnie z Prusami, podczas gdy Berlin zastąpił Wiedeń w roli kontynentalnego sojusznika Londynu. Na pierwszy rzut oka koalicja francusko-austriac-ko-rosyjska sprawiała wrażenie silniejszej. Rozporządzała zdecydowanie większymi siłami wojskowymi i kiedy nadszedł 1757 r., Fryderyk Wielki utracił wszystkie swe uprzednie zdobycze terytorialne, zaś angielsko-niemiecka armia księcia Cumberlanda skapitulowała, co podało w wątpliwość przyszłość Hanoweru, a także samych Prus. Minorka wpadła w ręce Francuzów, którzy — wraz ze swymi tubylczymi sojusznikami — dokonywali postępów także na odleglejszych teatrach wojny. Wydawało się, że może dojść do odrzucenia postanowień traktatu utrechckiego, a w wypadku Austrii traktatu z Aix-la--Chapelle. . Powodem, że do tego nie doszło, było zachowanie przez Anglię i Prusy wyższości w trzech kluczowych dziedzinach: kierowania państwem, sile finansowej i umiejętnościach wojskowych64. Osiągnięcia Fryderyka w zmobilizowaniu Prus do walki i jego sukcesy w roli dowódcy na polu bitwy nie mogą budzić żadnych wątpliwości. Najwyższe wyróżnienie należy się jednak chyba PittOwi, który w końcu nie był przecież absolutnym monarchą, lecz jedynie jednym z wielu polityków, zmuszonym do żonglowania drażliwością i zawiścią swych kolegów, kapryśną opinią publiczną i wreszcie nowym królem, a jednocześnie do skutecznej realizacji wielkiej strategii. Miarą skuteczności tej strategii nie mogło być tylko zajęcie wysp dostarczających cukier ani obalenie lokalnych władców wspieranych przez Francuzów — ponieważ wszystkie te zdobycze kolonialne byłyby zdobyczami jedynie chwilowymi, gdyby wróg okupował Hanower i wyeliminował z walki Prusy. Pitt zaczął sobie stopniowo uświadamiać, że właściwą drogą do zwycięstwa jest uzupełnienie cieszącej się popularnością strategii „morskiej" strategią „kontynentalną" — wypłacaniem dużych subsydiów wojskom Fryderyka i opłacaniem dużej „armii obserwacyjnej" w Niemczech, która miała bronić Hanoweru i pomagać w powstrzymywaniu Francuzów. Prowadzenie takiej polityki było jednak uzależnione od posiadania zasobów umożliwiających przetrwanie kolejnych lat owej wyniszczającej wojny. Fryderyk Wielki i jego urzędnicy podatkowi użyli wszelkich sposobów, by ściągać pieniądze w samych Prusach, ale potencjał finansowy tego kraju bladł w zestawieniu z potencjałem Wielkiej Brytanii, która w szczytowym momencie wojny miała pod bronią ponad 120 okrętów, wypłacała żołd ponad 200 000 żołnierzy (w tym najemnikom niemieckim), a ponadto subsydiowała Prusy. Wojna siedmioletnia kosztowała brytyjski skarb państwa ponad 160 min funtów szterlingów, z czego 60 min (37 proc.) zmobilizowano na rynkach pieniężnych. Co prawda, ten wielki wzrost długu państwowego zaalarmował kolegów Pitta i w końcu przyczynił się do jego upadku w październiku 1761 r., tym niemniej jednak zamorski handel Wielkiej Brytanii stale się rozwijał, zapewniając krajowi coraz większe dochody z ceł i coraz większy dobrobyt. Był to znakomity przykład przekształcania zysków w siłę i wykorzystywania potęgi morskiej kraju (na przykład w Indiach Zachodnich) do zwiększania zysków. Jak poinformowano brytyjskiego ambasadora w Prusach: „Musimy być przede wszystkim kupcami, a dopiero potem żołnierzami... Handel i potęga morska wzajemnie od siebie zależą, a bogactwa, stanowiące prawdziwe zasoby kraju, uzależnione są od jego handlu" *. Dla kontrastu gospodarka wszystkich innych uczestników wojny bardzo ucierpiała i nawet we Francji minister Choiseul musiał z żalem przyznać: „W obecnym stanie Europy o równowadze sił muszą zadecydować: kolonie, handel i w konsekwencji układ sił na morzu. Dom austriacki, Rosja, król Prus są jedynie siłami drugiej kategorii — jak ci wszyscy, którzy nie są zdolni do pójścia na wojnę, jeżeli nie subsydiują ich mocarstwa handlowe" M. Mistrzostwo wojskowe, przejawiane — przynajmniej po wstępnych porażkach — na lądzie i morzu przez sojusz angielsko-pruski, przyniosło następujące efekty: na morzu ogromna marynarka brytyjska pod dowództwem Ansona systematycznie blokowała atlantyckie porty Francji i miała jeszcze dość sił, by obstawić Tulon i ponownie zapewnić sobie panowanie na Morzu Śródziemnym. Kiedy dochodziło do działań morskich — pod Kartageną, u wybrzeży Lagos czy podczas niezrównanego pościgu, pośród szalejącego sztormu, okrętów Hawke'a za okrętami Conflansa koło przylądka Quiberon — Brytyjczycy raz po raz demonstrowali wyższość swego kunsztu żeglarskiego. Co więcej, ta polityka blokady, realizowana obecnie bez względu na pogodę i wspierana złożonym systemem zaopatrywania eskadr, nie tylko w poważnym stopniu zdławiła handel morski Francji, zapewniając ochronę i bezpieczeństwo terytorialne handlowi brytyjskiemu, ale też uniemożliwiała jej wysyłanie należytych posiłków do Indii Zachodnich, Kanady i Indii. W 1759 r., znanym jako anmts mirabilis, na całym świecie francuskie kolonie wpadały w ręce Anglików — było to piękne uzupełnienie istotnego zwycięstwa wojsk angielsko--niemieckich nad dwoma armiami francuskimi pod Minden. Kiedy Hiszpania nierozważnie przystąpiła w 1762 r. do tej wojny, ten sam los spotkał także jej kolonie na Karaibach i Filipinach. Tymczasem Dom brandenburski też miał swój przydział „cudów" — w bitwach pod Rossbach i Lutynią Fryderyk Wielki nie tylko rozgromił: w pierwszej armię francuską, w drugiej austriacką, ale również ostudził zapał tych dwu krajów do parcia na Niemcy Północne. A kiedy Fryderyk ponownie dopadł Austriaków pod Legnicą i Torgau w 1760 r., Wiedeń stał się, praktycznie biorąc, bankrutem. Niemniej jednak już same koszty tych wszystkich kampanii stopniowo pożerały potęgę Prus (w samym tylko 1759 r. kraj ten utracił 60 000 żołnierzy), a jednocześnie Rosja okazała się dużo groźniejszym nieprzy- jacielem — częściowo z powodu nienawiści carycy Elżbiety do Fryderyka, ale przede wszystkim dlatego, że każde starcie z wojskami rosyjskimi było bitwą niezwykle krwawą. Ponieważ inni uczestnicy walk również zaczęli odczuwać ich skutki, a Francja usilnie dążyła do ułożenia się z rządem brytyjskim, także już skłonnym do zawarcia pokoju, Prusy znalazły jeszcze dostatecznie dużo sił, by sobie radzić z Austriakami i Rosjanami aż do momentu, kiedy ostatecznie wybawiła je śmierć Elżbiety w 1762 r. Po zgonie carycy i szybkim wycofaniu się z wojny jej następcy, Piotra III, ani Austria, ani Francja nie mogły już liczyć na nic lepszego od pokoju przywracającego w zasadzie status Europy sprzed wojny. W istocie oznaczało to porażkę tych wszystkich, którzy dążyli do powalenia Prus. Państwem, któremu rozstrzygnięcia pokojowe w latach 1762—1763 przynio sły wyraźną korzyść, była znowu Wielka Brytania. Nawet po zwróceniu Francji i Hiszpanii części zagarniętych terytoriów, powiększyła swe posiadłości w Indiach Zachodnich i w Afryce Zachodniej. Praktycznie biorąc, wyeliminowała wpływ Francji z Indii i — co najważniejsze — panowała nad większością kontynentu północnoamerykańskiego. Tak więc Wielka Brytania miała teraz dostęp do ziem dużo rozleglejszych i potencjalnie dużo bogatszych od Lotaryngii, Śląska i wszystkich tych regionów, o które tak zawzięcie walczyły państwa kontynentalne. Ponadto przyczyniła się do pohamowania francuskich ambicji dyplomatycznych i militarnych w Europie i zachowania w ten sposób ogólnej równowagi sił. Natomiast Francja nie tylko poniosła katastrofalne straty na obszarach zamorskich, ale również — inaczej niż w 1748 r. —• nie powiodło się jej w Europie. W istocie fakt, że operacje wojsk francuskich pozbawione były tym razem blasku, sugerował, iż środek ciężkości Europy przesunął się z zachodu na wschód. Potwierdzeniem tego było zupełne zlekceważenie życzeń Francji podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. Wszystko to bardzo odpowiadało kołom brytyjskim, zadowolonym ze swego prymatu poza Europą i bynajmniej nie pragnącym dać się uwikłać w jakieś zobowiązania na kontynencie. Wygrywanie wojen 1763—1815 Podczas kilkunastu lat wytchnienia przed następnymi zmaganiami angiel-sko-francuskimi niewiele było zapowiedzi zwrotu, jaki miał nastąpić w losach Wielkiej Brytanii. Wojna siedmioletnia poddała takiemu przeciążeniu potencjał podatkowy i tkankę społeczną wielkich mocarstw, że większość przywódców wzdragała się przed śmiałą polityką zagraniczną. Hasłem dnia było zajmowanie się sprawami wewnętrznymi i reformy. Cena, jaką za tę wojnę zapłaciły Prusy (500 000 zabitych, w tym 180 000 żołnierzy), tak zaszokowała Fryderyka Wielkiego, że wolał wieść życie spokojniejsze. Armia cesarstwa Habsburgów straciła co prawda 300 000 ludzi, ale nie okazała się tak zła, natomiast ogólny system rządów wyraźnie wymagał zmian, które musiały wywołać lokalne resentymenty, zwłaszcza wśród Węgrów, i pochłaniać uwagę ministrów Marii Teresy. W Rosji Katarzyna II musiała się borykać z reformą ustawodawczą i administracyjną, a potem tłumić powstanie Pugaczowa (1773—1775). Nie przeszkodziło to zresztą Rosji ani w ekspansji na południe, ani w mane- wrach zmierzających do ograniczenia niezależności Polski, można to było jednak uznać za problemy lokalne, wyraźnie różniące się od wielkich europejskich kombinacji zaprzątających uwagę mocarstw podczas wojny siedmioletniej. Powiązania z monarchiami zachodnimi nie były już teraz dla Rosji tak istotne. Również w Wielkiej Brytanii i Francji centralne miejsce sceny zajmowały sprawy wewnętrzne. Przerażający wzrost długu państwowego w obu tych krajach skłonił je do szukania nowych źródeł dochodów i do reform adminir stracyjnych. Zrodziło to kontrowersje, zaostrzające w Wielkiej Brytanii już i tak niedobre stosunki Jerzego III z opozycją, a we Francji — korony z p a r-lamentem. Musiało to nadać brytyjskiej polityce zagranicznej w Europie charakter polityki mniej konsekwentnej i bardziej zorientowanej na sprawy wewnętrzne niż za czasów Pitta. Tendencję tę umocniły narastające spory z kolonistami amerykańskimi na temat podatków i na temat realizacji ustaw o handlu i żegludze. We Francji jednak sprawy wewnętrzne nie przesłoniły tak całkowicie problemów polityki zagranicznej. Choiseul i jego następcy, wyciągając wnioski z przegranej w 1763 r., podjęli środki mające w przyszłości umocnić pozycję Francji. Mimo naglącej potrzeby oszczędzania rozbudowywano systematycznie marynarkę wojenną; pogłębiano też „więzi rodzinne" z Hiszpanią. To prawda, że Ludwik XV niechętnie odniósł się do inicjatywy Choiseula udzielenia silnego poparcia Hiszpanii w jej konflikcie z Wielką Brytanią o Falklandy, ponieważ wojna między wielkimi mocarstwami musiałaby spowodować katastrofę finansową. Niemniej jednak Francja prowadziła nadal politykę zdecydowanie antybrytyjską i dążyła do wyciągania korzyśpi z wszelkich problemów, jakie mogła napotykać Wielka Brytania na obszarach zamorskich ". Wszystko to oznaczało, że kiedy spór Londynu z kolonistami amerykańskimi przekształcił się w otwartą wojnę, pozycja Wielkiej Brytanii pod bardzo wieloma względami okazała się dużo słabsza niż w 1739 r. lub w 1756 r.68. Dużą rolę odgrywały tu cechy osobowości. Ani North, ani Shelburne, ani żaden inny polityk tego okresu nie byli zdolni do zapewnienia krajowi właściwego przywództwa i zaproponowania spójnej wielkiej strategii. Rozłamy polityczne, zaostrzone interwencjami samego Jerzego III oraz zaciekłymi sporami nad zasadnością argumentów kolonistów, podzieliły naród. W dodatku osłabły w owych latach dwa główne filary potęgi brytyjskiej — gospodarka i marynarka. Eksport, po okresie boomu związanego z wojną siedmioletnią, przeżył stagnację, a w latach siedemdziesiątych XVIII w. nawet spadek, spowodowany początkowo m. in. bojkotem ze strony kolonistów, a potem narastającym konfliktem z Francją, Hiszpanią i Niderlandami. Królewska Marynarka Wojenna ulegała podczas piętnastu lat pokoju systematycznemu osłabieniu i niektórzy z jej dowódców byli równie niedojrzali, jak nazbyt świeże drewno, z którego teraz budowano okręty. Decyzja rezygnacji ze strategii ścisłej blokady, podjęta po przystąpieniu w 1778 r. do wojny Francji, być może przedłużała życie okrętom, ale w istocie równoznaczna była z rezygnacją z panowania na morzu. Wypady morskie na Gibraltar, do Indii Zachodnich i wybrzeży Ameryki Północnej nie mogły zastąpić skutecznej kontroli wód u zachodniego wybrzeża Francji, kontroli, która uniemożliwiałaby nieprzyjacielowi również wysyłkę okrętów do tych odległych teatrów wojennych. Zanim odbudowano Królewską Marynarkę Wojenną i zanim znowu utwierdziła ona swą domina- cję na morzu zwycięstwem Rodneya pod Les Saintes i uwolnieniem Gibraltaru przez Howe'a w 1782 r. — wojna w Ameryce, praktycznie biorąc, już się kończyła. Ale nawet w wypadku, gdyby marynarka była lepiej wyposażona, a państwo lepiej kierowane, to oddziaływał jeszcze jeden czynnik: w konflikcie z lat 1776—1783 pojawiły się dwa problemy strategiczne, z którymi Wielka Brytania po prostu nie miała do czynienia w żadnej innej wojnie toczonej przez nią w XVIII w. Pierwszy z nich polegał na tym, że stłumienie rozprzestrzeniającej się amerykańskiej rewolucji wymagało prowadzenia przez siły brytyjskie rozległych działań lądowych w odległości 3000 mil (prawie 5000 km) od ojczystych baz. Wbrew wcześniejszym nadziejom Londynu sama tylko przewaga na morzu nie wystarczyła do powalenia na kolana buntowników, którzy w dużej mierze byli gospodarczo samowystarczalni (chociaż, oczywiście, przewaga taka mogła zmniejszyć napływ broni i rekrutów z Europy). Podbój i utrzymanie całego wschodniego obszaru Ameryki byłyby trudnym zadaniem nawet dla Wielkiej Armii Napoleona, a cóż dopiero dla wojsk brytyjskich z lat siedemdziesiątych XVIII w. Wchodzące w grę odległości i wynikające z nich opóźnienia w transporcie i łączności nie tylko przeszkadzały w strategicznym kierowaniu działaniami wojennymi z Londynu, czy nawet z Nowego Jorku, ale także komplikowały problemy logistyczne: „każdy suchar, każdego człowieka i każdą kulę, jakich potrzebowały siły brytyjskie w Ameryce, musiano przewozić przez ocean szlakiem liczącym 3000 mil""'. Mimo istotnych ulepszeń wprowadzonych przez brytyjskie ministerstwo wojny, niedostatek okrętów i trudności z zaopatrzeniem wojsk stwarzały problemy, których po prostu nie można było rozwiązać. Co więcej, społeczność kolonii była tak zdecentralizowana, że zdobycie jakiejkolwiek miejscowości, czy nawet dużego miasta, nie miało większego znaczenia. Brytyjczycy mogli zaprowadzić swą władzę tylko na obszarach, które w danym momencie okupowane były przez ich wojska. Kiedy tylko wojska się wycofywały, powstańcy natychmiast brali górę nad lojalistami. Dwadzieścia lat wcześniej trzeba było 50 000 żołnierzy brytyjskich, i to przy znacznym poparciu ze s t r o-, nykolonistów, by podbić francuską Kanadę. Ilu trzeba by ich teraz, by przywrócić rządy imperialne — 150 000 czy może 250 000? „Należy uznać za rzecz prawdopodobną — dowodził jeden z historyków — że przywrócenie władzy Wielkiej Brytanii nad Ameryką było problemem, którego nie można było rozwiązać środkami militarnymi, nawet przy mistrzowskim ich zastosowaniu" 70. Druga bezprecedensowa trudność w dziedzinie wielkiej strategii polegała na tym, że Wielka Brytania walczyła sama, nie wspomagana przez żadnych partnerów europejskich, którzy mogliby związać siły Francji. Oczywiście, był to w znacznym stopniu problem dyplomatyczny, nie wojskowy. Brytyjczycy płacili teraz za zerwanie z Prusami po 1762 r., za swą arogancję wobec Hiszpanii, za brutalne traktowanie żeglugi państw neutralnych, takich jak Dania i Zjednoczone Prowincje Niderlandów, wreszcie za to, że nie zadbali o zapewnienie sobie poparcia Rosji. Tak więc okazało się, że Londyn nie tylko nie ma w Europie przyjaciół, ale od 1780 r. stoi oko w oko z podejrzliwą Ligą Zbrojnej Neutralności (Rosja, Dania, Portugalia) i wrogimi Zjednoczonymi Prowincjami, a przecież i tak nadmiernie już rozciągnął swe siły, próbując radzić sobie z amerykańskimi powstańcami i z flotą francusko-hiszpańską. Problem nie ograniczał się jednak do braku dyplomatycznych umiejętności Brytyjczy- ków. Jak odnotowałem wyżej, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVIII w. zainteresowania monarchii wschodnich skierowane były w nieco inną stronę niż zainteresowania państw zachodnich, ogniskowały się na sprawie przyszłości Polski, sukcesji bawarskiej i stosunkach z Turcją. Taka obojętność na to, co dzieje się na Zachodzie, byłaby zapewne niemożliwa, gdyby Francji zależało — jak za czasów Ludwika XIV — na roli „arbitra Europy", jednak względne osłabienie jej armii po wojnie siedmioletniej i fakt, że nie angażowała się politycznie na Wschodzie, sprawiły, że dawni sojusznicy Londynu nie podzielali po 1779 r. ostrego zaniepokojenia Brytyjczyków planami Paryża. Z największą chyba sympatią do Wielkiej Brytanii odnosili się Rosjanie pod rządami Katarzyny II, ale i oni nie byli skłonni do interwencji, chyba że pojawiłaby się realna groźba całkowitej eliminacji Wielkiej Brytanii ze sceny. Wreszcie była jeszcze ta ważna okoliczność, że Francja tym razem uwzględniła dawną argumentację Choiseula i oparła się pokusie zaatakowania Hanoweru i zastraszania Holendrów. Wojna z Wielką Brytanią miała się toczyć wyłącznie na obszarach zamorskich, co rozdzieliło dwa tradycyjne ramiona brytyjskiej strategii: kontynentalne i morskie. Po raz pierwszy w historii Francuzi mieli skoncentrować swe siły na wojnie morskiej i kolonialnej. Rezultaty były znakomite. Zaprzeczyło to twierdzeniom brytyjskich izola-cjonistów, że taki konflikt, nie obciążony żadnymi sojuszami na kontynencie i związaną z nimi potrzebą prowadzenia tam operacji wojskowych, jest dla wyspiarskiego państwa najkorzystniejszy. Podczas wojny siedmioletniej marynarka francuska otrzymywała jedynie 30 min liwrów rocznie — była to jedna czwarta sumy otrzymywanej przez francuskie wojska lądowe i zaledwie jedna piąta tego, co otrzymywała rocznie marynarka brytyjska. Jednak od połowy lat siedemdziesiątych XVIII w. budżet francuskiej marynarki systematycznie się zwiększał. W 1780 r. wynosił już około 150 min liwrów, a w 1782 r. osiągnął zawrotną wysokość 200 min liwrów71. Kiedy Francja przystępowała do wojny, miała 52 okręty liniowe, z których wiele przewyższało wielkością okręty brytyjskie, a wkrótce liczba okrętów francuskich wzrosła do 66. Do tego można dodać marynarkę hiszpańską, liczącą 58 okrętów, a ponadto, od 1780 r., marynarkę holenderską, liczącą zresztą nie więcej niż 20 jednostek. Chociaż marynarka brytyjska nadal miała przewagę liczebną nad każdą ze swych rywalek (w 1778 r. liczyła 66 okrętów, a w 1779 r. — 90), to wciąż okazywała się mniej liczna od sił nieprzyjacielskich. W 1779 r. utraciła nawet kontrolę nad kanałem La Manche i wyglądało na to, że może dojść do fran-cusko-hiszpańskiej inwazji na wyspę. Kiedy w 1781 r. niedaleko Chesapeake stanęły naprzeciwko siebie floty Gravesa i de Grasse'a, przewaga liczebna okrętów francuskich sprawiła, że Brytyjczycy trzymali się od nich na dystans, co w rezultacie doprowadziło do kapitulacji Cornwallisa w Yorktown i, praktycznie biorąc, zakończenia kampanii amerykańskiej. Nawet kiedy rozmiary brytyjskiej marynarki zwiększyły się, a jej nieprzyjaciół zmalały (w 1782 r. Wielka Brytania miała 94 okręty, Francja — 73, Hiszpania — 54, a Zjednoczone Prowincje — 19), przewaga była zbyt mała, by marynarka ta mogła wypełnić wszystkie przypadające jej zadania: zapewniać ochronę konwojom płynącym przez północny Atlantyk, udzielać okresowo pomocy Gibraltarowi, strzec wyjść z Bałtyku, patrolować Ocean Indyjski i wspierać operacje wojskowe na Karaibach. Wielka Brytania uzyskiwała panowanie na morzach tylko czasowo i na skalę regionalną, podczas gdy w poprzednich wojnach mia- ła stale na morzu przytłaczającą przewagę. Fakt, że wojska francuskie nie prowadziły walk w Europie, przyczynił się poważnie do tej niefortunnej sytuacji. Prawdą jest jednak, że już w 1782 r. gospodarka francuska wyraźnie odczuwała skutki napięcia finansowego, związanego z utrzymywaniem tak dużej marynarki wojennej, i że wymusiło to pewne ograniczenie wydatków na ten cel. Coraz trudniej było o niezbędny marynarce sprzęt i zaopatrzenie, a niedobór marynarzy był nawet jeszcze poważniejszy. Ponadto niektórzy ministrowie francuscy obawiali się, że wojna zbytnio odciąga uwagę i siły kraju w kierunku obszarów pozaeuropejskich, uniemożliwiając mu odgrywanie należytej roli na samym kontynencie. Te kalkulacje polityczne oraz obawa, że Brytyjczycy i Amerykanie mogą wkrótce dojść do porozumienia, sprawiły, że Paryż zaczął wypatrywać szybkiego zakończenia konfliktu. Sytuacja gospodarcza holenderskich i hiszpańskich sojuszników Francji przedstawiała się równie źle. Niemniej jednak nawet większa wytrzymałość finansowa Wielkiej Brytanii, wyraźny wzrost brytyjskiego eksportu po 1782 r. i systematyczny wzrost sił Królewskiej Marynarki Wojennej nie mogły już ani zamienić przegranej w zwycięstwo, ani przekonać stronnictw politycznych o potrzebie kontynuowania wojny, skoro uznano już wyraźnie, że Ameryka jest stracona. Chociaż ustępstwa Wielkiej Brytanii, usankcjonowane pokojem wersalskim w 1783 r. (Minorka, Floryda, Tobago), były mniejsze niż jej zdobycze w 1763 r., Francuzi mogli głosić, że satysfakcjonuje ich utworzenie niepodległych Stanów Zjednoczonych i cios zadany światowej pozycji Wielkiej Brytanii. Z punktu widzenia Paryża strategiczna równowaga sił zakłócona przez wojnę siedmioletnią została obecnie w rozsądnych granicach przywrócona, chociaż ogromnym kosztem. Natomiast w Europie Wschodniej manewry wykonywane po 1763 r. przez trzy wielkie monarchie nie zmieniły w większym stopniu w ciągu kilkudziesięciu lat strategicznej równowagi sił". Było to głównie spowodowane trójkątnym charakterem owego układu: ani Berlin, ani Wiedeń, ani nawet bardziej od nich nastawiony na utwierdzanie swej pozycji Petersburg, nie chciały prowokować pozostałych dwu partnerów do zawierania wrogiego sojuszu ani też nie chciały angażować się w żaden konflikt na skalę wojny siedmioletniej. Krótkie i prowadzone niezwykle ostrożnie operacje wojny o sukcesję bawarską (1778—1779), kiedy to Prusy sprzeciwiły się podjętej przez Austrię próbie ekspansji, potwierdziły jedynie to powszechne pragnienie uniknięcia kosztów konfliktu między wielkimi mocarstwami. Tak więc dalsze zdobycze terytorialne można było uzyskiwać jedynie w wyniku „transakcji" dyplomatycznych, kosztem słabszych państw, zwłaszcza Polski, którą dzielono się w latach 1772, 1793 i 1795. W stadiach późniejszych na los Polski wywierała coraz większy wpływ rewolucja francuska — w tym sensie, że Katarzyna II była coraz bardziej zdecydowana zmiażdżyć warszawskich „jakobinów", zaś Prusy i Austria pragnęły uzyskać na Wschodzie rekompensatę za swe niepowodzenia w stosunkach z Francją; ale nawet to zaniepokojenie rewolucją francuską nie zmieniło w sposób zasadniczy polityki wzajemnych antagonizmów i niechętnych kompromisów, jaką trzy monarchie wschodnie realizowały w owych latach w stosunkach między sobą. Ze względu na geograficzne i dyplomatyczne uwarunkowania stosunków w tym trójkącie nie powinno dziwić, że pozycja Rosji ulegała w nim poprawie, kosztem zarówno Austrii, jak i Prus. Mimo zacofania Rosja była narażona na niebezpieczeństwo w stopniu znacznie mniejszym niż jej zachodni sąsiedzi, którzy też usilnie się starali zjednać sobie groźną Katarzynę II. Fakt ten, wespół.z roszczeniami Rosji do posiadania wpływów w Polsce, spowodował, iż największa część tego nieszczęśliwego kraju przypadła podczas rozbiorów Petersburgowi. Co więcej, południowa granica Rosji była granicą otwartą, „kruszącą się", tak że w początku lat siedemdziesiątych XVIII w. Rosja dokonała tam znacznych postępów kosztem Turcji. W 1783 r. oficjalnie anektowała Krym, a w 1792 r. zapewniła sobie nowe tereny wzdłuż północnego wybrzeża Morza Czarnego. Wszystko to potwierdzało upadek zdolności .do walki Imperium Osmańskiego i wywoływało zarówno w Austrii, jak i w Prusach skrywany niepokój, niemal dorównujący niepokojowi tych państw (Szwecja w 1788 r. i Wielka Brytania pod rządami Pitta Młodszego w 1791 r.), które aktywniej próbowały zahamować dążenia Rosji do ekspansji. W sytuacji jednak, w której i Wiedniowi, i Berlinowi zależało na zachowaniu dobrej. woli Petersburga, a państwa zachodnie zbyt miały uwagę zaprzątniętą innymi sprawami, by móc na trwałe efektywnie odgrywać jakąś rolę w Europie Wschodniej, imperium carów nadal szybko się rozszerzało. . Tak więc w mniej więcej dziesięcioletnim okresie przed 1792 r. niewiele było oznak świadczących o następowaniu w strukturze stosunków międzynarodowych jakichś przemian. Zdarzające się spory między wielkimi mocarstwami były na ogół sprawami lokalnymi, pozbawionymi szerszych powiązań,; wydawało się więc, że nic nie zagraża ogólnej równowadze sił. O ile wielkie państwa Wschodu zaprzątnięte były przyszłością Polski i Imperium Osmańskiego, o tyle uwagę mocarstw zachodnich pochłaniały tradycyjne manewry polityczne wokół Niderlandów oraz rywalizacja „imperiów handlowych". An-gielsko-hiszpański konflikt o Nootka Sound * (1790) doprowadził oba kraje do krawędzi wojny — w końcu jednak Hiszpania, acz niechętnie, ustąpiła. Stosunki brytyjsko-francuskie przeżywały okres pewnego zastoju, spowodowanego wyczerpaniem obu krajów po 1783 r., ale nadal trwała aktywna rywalizacja handlowa. Obustronne podejrzenia dały też szybko o sobie znać podczas kryzysu wewnętrznego w Niderlandach w latach 1787—1788, kiedy to profran-cuskie stronnictwo „patriotów" zostało odsunięte od władzy przez wojska pruskie, przynaglane do podjęcia takiej akcji przez Pitta Młodszego. Dużo aktywniejsza dyplomacja Pitta była odzwierciedleniem nie tylko jego własnej osobowości, ale również istotnej poprawy pozycji międzynarodowej Wielkiej Brytanii po porażkach w 1783 r. Utrata Ameryki nie wyrządziła szkody transatlantyckiemu handlowi wyspy — w istocie angielski eksport do Stanów Zjednoczonych przeżywał boom, a rynki — amerykański i indyjski — były dużo większe od rynków, na których przodowała Francja. W ciągu sześciu lat, od 1782 r. do 1788 r., brytyjskie handlowe przewozy morskie wzrosły ponad dwukrotnie. Trwała rewolucja przemysłowa, napędzana wysoką konsumpcją w kraju i za granicą oraz serią nowych wynalazków. Wydajność rolnictwa dotrzymywała kroku zapotrzebowaniu na żywność rozrastającej się ludności kraju. Reformy fiskalne Pitta poprawiły stan finansowy państwa * Osiedle założone przez Hiszpanów koło przesmyku Nootka, oddzielającego wysepkę o tej samej nazwie od wyspy Vancouver. (Przypis tłumacza). i przywróciły Wielkiej Brytanii zdolność do zaciągania pożyczek. Znaczne sumy przeznaczano stale na potrzeby marynarki wojennej, silnej liczebnie i dobrze administrowanej. Mając tak mocne podstawy, rząd brytyjski uważał, że mógłby odgrywać aktywniejszą rolę w stosunkach międzynarodowych, gdyby wymagały tego interesy narodowe. W sumie jednak przywódcy polityczni, zasiadający w Whitehall i Westminsterze, nie sądzili, by w dającej się przewidzieć przyszłości doszło w Europie do wojny między wielkimi mocarstwami". Wydawało się, że najwyraźniejszą przyczyną wykluczającą możliwość, iż Europa ulegnie konwulsjom generalnego konfliktu, była pogarszająca się sytuacja Francji. Przez pewien okres po zwycięstwie w 1783 r. odnosiło się wrażenie, że pozycja dyplomatyczna tego kraju jest równie silna jak zawsze. Gospodarka przeżywała rozwój, a handel z Indiami Zachodnimi i Lewantem szybko wzrastał. Jednak same koszty wojny z lat 1778—1783 — przewyższające koszty trzech poprzednich wojen toczonych przez Francję — niezreformo-wanie państwowych finansów, rosnące niezadowolenie polityczne, a także kłopoty gospodarcze i schorzenia systemu społecznego dyskredytowały ancien regime. Począwszy od 1787 r. odnosiło się wrażenie, że w miarę zaostrzania się tego kryzysu wewnętrznego Francja jest coraz mniej zdolna do odgrywania decydującej roli w sprawach międzynarodowych. Porażka dyplomatyczna w Niderlandach spowodowana została głównie tym, że rząd Francji zdawał sobie sprawę, iż po prostu nie może sobie pozwolić na sfinansowanie wojny z Wielką Brytanią i Prusami. Wycofanie się z udzielania poparcia Hiszpanii w kontrowersji o Nootka Sound było natomiast wynikiem zakwestionowania przez Zgromadzenie Narodowe prawa Ludwika XVI do wypowiadania wojny. Nic nie zapowiadało, że już wkrótce Francja będzie dążyła do zburzenia „starego porządku" Europy. Tak więc konflikt, który przez ponad dwadzieścia lat miał pochłaniać energię większości kontynentu, rozpoczynał się powoli i bardzo nierówno. W okresie po zburzeniu Bastylii Francuzi zaprzątnięci byli wyłącznie walkami wewnętrznymi i chociaż postępująca radykalizacja francuskiego życia politycznego niepokoiła niektóre obce rządy, to zamęt panujący w Paryżu i na prowincji skłaniał do wniosku, że Francja niezbyt się liczy w europejskiej grze wielkich mocarstw. Z tego powodu jeszcze w lutym 1792 r. Pitt Młodszy dążył do zmniejszenia brytyjskich wydatków wojskowych, a trzy wielkie monarchie na Wschodzie znacznie bardziej niż wypadkami w Europie Zachodniej zainteresowane były dzieleniem Polski. Dopiero nasilenie się pogłosek, że emigranci francuscy spiskują w celu przywrócenia monarchii, i podejmowanie przez samych rewolucjonistów bardziej agresywnej polityki na granicach kraju spowodowały eskalację wydarzeń wewnętrznych i międzynarodowych prowadzącą do wojny. Powolność i niepewność manewrów armii sojuszniczych podczas przekraczania granic Francji wykazały, jak bardzo armie te były nie przygotowane do takiego konfliktu, co z kolei umożliwiło rewolucjonistom ogłoszenie zwycięstwa po chaotycznym starciu pod Valmy (wrzesień 1792 r.). Dopiero w roku następnym, kiedy wydawało się, że armie francuskie zagrażają Nadrenii, Niderlandom i Włochom, a egzekucja Ludwika XVI zademonstrowała radykalny republikanizm nowego reżimu paryskiego, walka nabrała pełnych wymiarów strategicznych i ideologicznych. Do Prus i cesarstwa Habsburgów — które pierwsze podjęły walkę — przyłączyło się teraz wiele in- nych państw, na czele z Wielką Brytanią i Rosją i z udziałem wszystkich sąsiadów Francji. Oczywiście teraz — przy rozpatrywaniu spraw w retrospekcji — łatwo jest dostrzec, dlaczego ta I koalicja (1793—1795) antyfrancuska poniosła tak sromotną klęskę, ale w owym czasie wynik był niespodzianką i gorzkim rozczarowaniem. W końcu szansę były dużo bardziej nierówne niż podczas którejkolwiek z poprzednich wojen. W rzeczywistości jednak już sam impet rewolucji francuskiej doprowadził do podjęcia przez kraj rozpaczliwych kroków. Były nimi: levee en masse i mobilizacja wszystkich rezerw do wojny z licznymi wrogami Francji. Co więcej — jak podkreśla wielu autorów — w armii francuskiej w ciągu 20—30 lat przed 1789 r. przeprowadzono bardzo istotne reformy, obejmujące sprawy organizacyjne, pracę sztabową, artylerię i taktykę na polu bitwy. Rewolucja zmiotła przeszkody, stawiane na drodze tych reform przez arystokrację, i zapewniła reformatorom możliwość (a także niezbędną do tego liczbę żołnierzy) urzeczywistnienia ich koncepcji w praktyce, kiedy wybuchła wojna. Metody „wojny totalnej" na froncie wewnętrznym i nowa taktyka na polu bitwy były — jak się wydaje — przejawem nowo uwolnionej przez ludowych przywódców energii Francji, a ostrożne, przeprowadzane bez serca manewry armii koalicji były symbolem obyczajów starego porządku74. Rozporządzając armią liczącą około 650 000 ludzi (lipiec 1793), ożywionych entuzjazmem i gotowych podejmować ryzyko związane z dłur gimi marszami i śmiałą taktyką, Francuzi zaczęli wkrótce wkraczać na terytoria sąsiadów, a to oznaczało, że odtąd ciężary związane z utrzymaniem tej masy żołnierzy spadały głównie na barki ludności mieszkającej na ze-wn ą t r z granic Francji, co z kolei umożliwiło pewną poprawę stanu francuskiej gospodarki. Państwo, pragnące zahamować ów oszalały ekspansjonizm, musiałoby wymyślić sposoby powstrzymywania oddziałów stosujących nowe, wywracające wszystko do góry nogami formy prowadzenia wojny. Nie było to zadanie niewykonalne. Operacje armii francuskiej pod dowództwem Dumourieza, a potem .dużo większe i bardziej złożone kampanie Napoleona ujawniały istnienie braków organizacyjnych i szkoleniowych oraz słabości zaopatrzenia i łączności, które mógł wykorzystać dobrze wyszkolony przeciwnik. Ale gdzie był taki dobrze wyszkolony przeciwnik? Problem polegał nie tylko na tym, że podstarzali generałowie i obładowani bagażami żołnierze koalicji nie mogli pod względem taktycznym sprostać nieustannej wojnie podjazdowej ani stawić czoła twardym uderzeniom kolumn Francuzów, ale przede wszystkim na tym, że wrogom Francji brakowało niezbędnego zaangażowania politycznego i jasnego myślenia strategicznego. Żołnierzy i obywateli ancien regime'u nie ożywiała żadna wyższa idea polityczna, w istocie wielu z nich pociągały oszałamiające hasła rewolucji i dopiero później, kiedy armie napoleońskie przekształciły „wyzwalanie" w podbój i rabunek, można było wykorzystać lokalny patriotyzm do stępienia ostrza francuskiej hegemonii. Co więcej, w tym początkowym stadium niewielu członków koalicji poważnie traktowało zagrożenie ze strony Francji. Między członkami sojuszu, którego krucha jedność przejawiała się głównie w coraz głośniejszym domaganiu się brytyjskich subsydiów, nie było zgodności ani co do celów, ani co do strategii. A przede wszystkim pierwsze lata wojny rewolucyjnej zbiegły się w czasie z upadkiem Polski i zostały przez ten upadek zepchnięte w cień. Katarzyna II, mimo iż wygłaszała ostre oskarżenia pod adresem rewolucji francuskiej, była dużo bardziej zainteresowana likwidacją niepodległości Polski, .niż wysyłką wojsk do Nadrenii. Skłoniło to pełen niepokoju rząd pruski, już i tak rozczarowany początkowym przebiegiem kampanii na zachodzie, do przerzucania coraz większej liczby żołnierzy znad Renu nad Wisłę, a to z kolei zmuszało Austrię do trzymania na swej północnej granicy 60 000 ludzi na wypadek podjęcia przez Rosję i Prusy działań przeciwko okrojonej rozbiorami Polsce. Kiedy w 1795 r. nastąpił trzeci i ostatni rozbiór, stało się aż nadto oczywiste, że Polska dużo skuteczniej odegrała rolę sojuszniczki Francji, kiedy była na łożu śmierci, niż kiedy była żywym, funkcjonującym organizmem państwowym. W tym czasie Prusy wystąpiły już o pokój, pozostawiając lewy brzeg Renu Francuzom. W rezultacie Niemcy weszły w stan niewygodnej neutralności, co umożliwiło Francji skupienie uwagi na innych krajach. Większość mniejszych państw niemieckich poszła za przykładem Prus, Niderlandy zostały podbite i przekształcone w Republikę Batawską, Hiszpania porzuciła koalicję powracając do swego dawnego antybrytyjskiego przymierza z Francją. Pozostały więc tylko Sardynia i Piemont, zmiażdżone w początku 1796 r. przez Napoleona; nieszczęsne cesarstwo habsburskie wyparte ze znacznej części Włoch i zmuszone do zawarcia pokoju w Campo Formio (październik 1797); i Wielka Brytania. Mimo iż Pitt Młodszy pragnął pójść śladami swego ojca i powstrzymać ekspansję Francji, rząd brytyjski nie prowadził tej wojny z niezbędną determinacją, zabrakło mu też jasnej strategii75. Wojska ekspedycyjne, wysłane w latach 1793—1795 do Flandrii i Holandii pod dowództwem księcia Yorku, nie miały ani dostatecznych sił, ani dostatecznej znajomości sztuki wojennej, by sobie poradzić z armią francuską, i w końcu ich resztki powróciły poprzez Bremę do kraju. Co więcej — jak to się często zdarzało i przedtem, i potem — ministrowie (tacy jak Dundas i Pitt) woleli „brytyjski sposób prowadzenia wojny" — operacje w koloniach, blokadę morską i wypady na wybrzeże nieprzyjaciela — od operacji lądowych na większą skalę. W warunkach przytłaczającej przewagi marynarki brytyjskiej i dezintegracji marynarki francuskiej sprawiało to wrażenie opcji łatwej i atrakcyjnej. Jednak straty brytyjskie podczas operacji w Indiach Zachodnich w latach 1793—1796 dowodzą, że Londyn drogo zapłacił za tę strategię: 40 000 ludzi poległo lub zmarło, a 40 000 utraciło zdolność do służby — była to liczba ofiar większa niż podczas całej wojny na Półwyspie Pirenejskim, a ponadto kampania ta pochłonęła też co najmniej 16 min funtów szterlingów. Jest rzeczą wątpliwą, czy to systematyczne umacnianie dominacji brytyjskiej na frontach pozaeuropejskich i peryferyjne operacje skierowane przeciwko Dunkierce i Tulonowi kompensowały wzrost potęgi Francji na kontynencie europejskim. Wreszcie subsydia, jakich domagały się od Wielkiej Brytanii Prusy i Austria na utrzymanie swych armii, zwiększały się alarmująco i w końcu przekroczyły możliwości Londynu. Innymi słowy, strategia brytyjska okazała się i nieskuteczna, i kosztowna, a w 1797 r. nastąpił wstrząs podkopujący — przynajmniej na jakiś czas — fundamenty całego tego systemu: Bank Anglii zawiesił wypłaty, a w Spithead i Norę wybuchły bunty marynarzy. W tym trudnym okresie wyczerpana Austria wystąpiła o pokój, przyłączając się do tych wszystkich państw, które uznały prymat Francji w Europie Zachodniej. O ile Brytyjczycy nie mogli pokonać Francji, o tyle jej rewolucyjny rząd nie mógł podważyć panowania nieprzyjaciela na morzu. Podejmowane po- czątkowo próby inwazji na Irlandię i wypadów na zachodnie wybrzeże Anglii nie przyniosły większych efektów — było to w równym stopniu zasługą pogody, jak miejscowej obrony. Mimo chwilowego przerażenia, wywołanego zawieszeniem w 1797 r. wypłat, brytyjski system kredytowy trzymał sią mocno. Po przystąpieniu Hiszpanii i Niderlandów do wojny po stronie Francji doszło do klęski floty hiszpańskiej koło Przylądka Świętego Wincentego (luty 1797), a Holendrzy ponieśli ciężkie straty pod Camperdown (październik 1797). Nowi sojusznicy Francji musieli też przeżyć stopniową utratę swych kolonii zamorskich — w Indiach Wschodnich i Zachodnich, w Kolombo, Malakee i na Przylądku Dobrej Nadziei. Wszystkie te posiadłości zapewniły handlowi brytyjskiemu nowe rynki, a eskadrom marynarki dodatkowe bazy. Nie chcąc zapłacić wysokiej ceny, jakiej Francja zażądała za pokój, Pitt i ministrowie w jego rządzie zdecydowali się kontynuować walkę, wprowadzając podatek dochodowy i zaciągając nowe pożyczki na wojnę, która w sytuacji gromadzenia się wojsk francuskich wzdłuż wybrzeża kanału La Manche stała się walką już nie tylko o bezpieczeństwo imperium, ale o przetrwanie narodowego państwa. Na tym właśnie polegał podstawowy dylemat strategiczny, z jakim Francja i Wielka Brytania miały do czynienia przez następne dwa dziesięciolecia wojny. Każdy z tych krajów — jak wieloryb i słoń — był największym stworem na swym obszarze działania. Panowanie Brytyjczyków nad szlakami morskimi nie mogło jednak samo przez się zlikwidować hegemonii Francji w Europie, podobnie jak mistrzostwo wojenne Napoleona nie mogło zmusić wyspiarzy do kapitulacji. Co więcej, Francja swymi zdobyczami terytorialnymi i zmuszaniem do uległości sąsiadów wywołała znaczną do siebie niechęć i rząd paryski nigdy nie miał pewności, czy inne państwa kontynentu będą się wiecznie godzić z istnieniem francuskiego imperium, skoro istnieje niezależna Wielka Brytania mogąca dostarczyć subsydiów, broni, a nawet żołnierzy. Taki był najwyraźniej punkt widzenia Napoleona, kiedy w 1797 r. argumentował: „Skoncentrujmy nasze siły na budowie floty i zniszczeniu Anglii. Jeśli tego dokonamy, będziemy mieli Europę u swych stóp" n. Francuzi mogli to jednak osiągnąć jedynie stosując przeciwko Wielkiej Brytanii skuteczną strategię morską i handlową, ponieważ sukcesy militarne na lądzie do tego nie wystarczały. Podobnie Wielka Brytania mogła podważyć dominację Napoleona na kontynencie tylko za pomocą bezpośredniej interwencji oraz zdobycia sojuszników — panowanie Królewskiej Marynarki Wojennej na morzach nie wystarczało. Dopóki jedna ze stron miała przewagę na lądzie, a druga na morzu, dopóty każda z nich czuła się zagrożona i niepewna, a więc każda rozglądała się za nowymi środkami i nowymi sojusznikami, by przechylić szalę na swoją stronę. Próby przechylenia tej szali podejmowane przez Napoleona odznaczały się — charakterystyczną dla niego — śmiałością i dużym ryzykiem: wykorzystując słabość pozycji Brytyjczyków na Morzu Śródziemnym latem 1798 r. dokonał przy udziale 31 000 żołnierzy inwazji na Egipt, zapewniając sobie dominację nad Lewantem, Imperium Osmańskim i szlakami do Indii. Niemal jednocześnie uwagę Brytyjczyków odwróciła kolejna wyprawa Francuzów na Irlandię. Każde z tych uderzeń — gdyby było skuteczne — zadałoby straszliwy cios i tak już chwiejnej pozycji Wielkiej Brytanii. Inwazja na Irlandię była jednak operacją na niewielką skalę i została przeprowadzona zbyt późno. Została opanowana w początku września, a więc wtedy, gdy cała Europa dowiedziała się o klęsce zadanej przez Nelsona flocie francuskiej pod Abu Kir i o tym, że po tej klęsce Napoleon został „uwięziony" w Egipcie. Zgodnie z wcześniejszymi podejrzeniami Paryża, ta porażka Francji zachęciła wszystkich, którym nie podobała się francuska dominacja, do zerwania z neutralnością i przyłączenia się do wojny w szeregach II koalicji (1798—1800). Po stronie Wielkiej Brytanii znalazły się — oprócz mniejszych państw, takich jak Portugalia i Neapol — Rosja, Austria i Turcja. Powiększały one armie i ubiegały się o subsydia. Wydawało się, że Francja, utraciwszy Minorkę i Maltę, pokonana w Szwajcarii i Włoszech przez siły austriacko-rosyjskie, w sytuacji, w której sam Napoleon nie zdołał odnieść zwycięstwa w Lewancie, znalazła się w poważnych kłopotach. Ale polityczne i strategiczne fundamenty II koalicji były — podobnie jak w przypadku I koalicji — bardzo wątłe77. Zwracała uwagę nieobecność Prus, uniemożliwiająca otwarcie frontu północnego, tj. niemieckiego. Kampania przedwcześnie podjęta przez króla Neapolu skończyła się katastrofą, a źle przygotowana ekspedycja angielsko-rosyjska do Holandii nie uzyskała poparcia miejscowej ludności i uczestniczące w niej wojska musiały się w końcu wycofać. Rząd brytyjski daleki od wyciągnięcia wniosku, że należy wzmóc działania na kontynencie, a jednocześnie świetnie zdający sobie sprawę z finansowych i politycznych trudności związanych z wystawieniem dużej armii, wrócił do swej tradycyjnej polityki „wypadów" na nieprzyjacielskie wybrzeże, ale te przeprowadzane na niewielką skalę ataki — na Belle-Isle, El Ferrol, Kadyks — nie służyły żadnym użytecznym celom strategicznym. Co gorsza, Austriacy i Rosjanie nie współdziałali ze sobą w Szwajcarii i w rezultacie Rosjanie zostali wyparci na drugą stronę gór. Rozczarowanie cara sojusznikami przekształciło się w głęboką podejrzliwość wobec polityki Wielkiej Brytanii i gotowość do podjęcia rokowań z Napoleonem, który wymknął się z Egiptu i powrócił do Francji. Po wycofaniu się Rosjan Austriacy musieli stawić czoło całej sile francuskiego gniewu pod Marengo i Hochstadt (obie te bitwy odbyły się w czerwcu 1800 r.), a w sześć miesięcy później pod Hohenlinden. Zmusiło to Wiedeń do ponownego ubiegania się o pokój. Prusy i Dania wykorzystały ten rozwój wydarzeń do opanowania Hanoweru, a Hiszpania do inwazji na Portugalię. W 1801 r. Wielka Brytania znalazła się, praktycznie biorąc, znowu kompletnie osamotniona, tak jak trzy lata wcześniej. W Europie północnej Rosja, Dania, Szwecja i Prusy utworzyły nową Ligę Zbrojnej Neutralności. Natomiast w wojnie morskiej oraz w kampaniach pozaeuropejskich Wielkiej Brytanii wiodło się zupełnie dobrze. Przechwycenie z rąk Francuzów Malty zapewniło Królewskiej Marynarce Wojennej ważną bazę strategiczną. Niedaleko od Kopenhagi rozgromiono flotę duńską, której Liga Zbrojnej Neutralności wyznaczyła główną rolę w swych planach eliminacji handlu brytyjskiego z Bałtyku (chociaż dokonane kilka dni przed tą bitwą zabójstwo cara Pawła I i tak stanowiło już zapowiedź rozpadu Ligi). W tym samym miesiącu (marzec 1801) brytyjskie siły ekspedycyjne pokonały armię francuską pod Aleksandrią, co doprowadziło do całkowitego wycofania się Francuzów z Egiptu. W Indiach siły brytyjskie pokonały w Majsurze wspieranego przez Francuzów sułtana Tipu i kontynuowały podbój Indii Północnych. Również francuskie, duńskie, holenderskie i szwedzkie posiadłości w Indiach Zachodnich wpadły w ręce Brytyjczyków. 71 Brak jednak solidnego sojusznika na kontynencie oraz fakt, że kampanie wojenne angielsko-francuskie nie mogły przynieść rozstrzygnięcia, skłoniły w 1801 r. wielu polityków angielskich do myślenia o pokoju. Nastroje te umacniały dodatkowo żądania środowisk kupieckich odczuwających ujemne skutki kurczenia sią handlu brytyjskiego w rejonie Morza Śródziemnego i — w mniejszej mierze — w rejonie Bałtyku. Dymisja Pitta — złożona w związku 2e sprawą politycznych praw katolików — przyspieszyła dążenie do rokowań. Również z kalkulacji Napoleona wynikało, że pewien okres pokoju nie powinien być rzeczą złą: nadal trwałaby konsolidacja wpływów Francji w państwach satelickich, gdyż Brytyjczycy z pewnością nie zdołaliby odzyskać w tych krajach dawnych przywilejów handlowych i dyplomatycznych; można by skoncentrować i odbudować marynarkę francuską rozproszoną po różnych portach, a gospodarce kraju zapewnić okres odpoczynku przed kolejną rundą walk. W konsekwencji tego wszystkiego brytyjska opinia publiczna, nie krytykująca silniej rządu w momencie podpisania pokoju w Amiens (marzec 1802), zaczęła dokonywać systematycznie zwrotu w kierunku przeciwnym, kiedy dotarło do-niej, że Francja kontynuuje walką, tyle że innymi środkami. Kupcom brytyjskim odmawiano dostępu do większości krajów Europy. Londynowi powiedziano bardzo zdecydowanie, by trzymał się z dala od spraw Holandii, Szwajcarii i Włoch. Z różnych zakątków świata — od Omanu do Indii Zachodnich l od Turcji do Piemontu — zaczęły napływać doniesienia o francuskich intrygach i francuskiej agresji. Doniesienia te wraz z dowodami realizacji przez Francję zakrojonego na wielką skalę programu budowy okrętów wojennych skłoniły rząd brytyjski, pod kierownictwem Addingtona, do niewyrażenia zgody na oddanie Malty i w maju 1803 r. do przekształcenia zimnej wojny w wojnę gorącą78. Ta ostatnia (siódma) runda większych wojen angielsko-francuskich, do jakich doszło w latach 1689—1815, miała trwać dwanaście lat i była najbardziej1 wyczerpująca ze wszystkich. Podobnie jak przedtem, każda ze stron miała i słabe, i mocne punkty. Królewska Marynarka Wojenna, mimo pewnych redukcji, miała w momencie wznowienia walk bardzo silną pozycję. Jej potężne eskadry prowadziły blokadą wybrzeży Francji, a jednocześnie systematycznie przejmowały zamorskie posiadłości Francji i jej satelitów. Jeszcze przed bitwą pod Trafalgarem Brytyjczycy zajęli wyspy Saint Pierre i Miquelon, Saint Lucia i Tobago oraz Gujaną Holenderską; dokonano także dalszych postępów w Indiach; w 1806 r. padł Przylądek Dobrej Nadziei; w 1807 r. Curagao i posiadłości duńskie w Indiach Zachodnich; w 1808 r. część Moluków; w 1809 r. Cayenne, Gujana Francuska, Santo Domingo, Senegal i Martynika; w 1810 r. Gwadelupa, Mauritius, Ambon i Banda; w 1811 r. Jawa. To wszystko nie miało bezpośredniego wpływu na układ sił w Europie, ale umacniało brytyjskie panowanie na morzu i zapewniało nowe rynki zbytu brytyjskiemu eksportowi, któremu odmówiono dostępu do tradycyjnych rynków — Antwerpii i Livorno. Ponadto już we wczesnym etapie skłoniło Napoleona do poważniejszego niż kiedykolwiek przedtem rozważenia możliwości inwazji na Anglię południową. Kiedy Wielka Armia zgromadziła się pod Boulogne, a posępny i zdeterminowany Pitt wrócił w 1804 r. na urząd premiera, obie strony oczekiwały ostatecznego decydującego starcia. W rzeczywistości jednak morskie i lądowe kampanie w latach 1805—1808,, mimo iż doszło wówczas do kilku słynnych bitew, wykazały raz jeszcze istnie- nie strategicznych ograniczeń w tej wojnie. Francuskie wojska lądowe były co najmniej trzykrotnie liczniejsze i dużo bardziej doświadczone od brytyjskich, nie mogły jednak lądować w Anglii bez zdobycia przez Francję panowania na morzu. Francuska marynarka wojenna była silna liczebnie (około 70 okrętów liniowych), co stanowiło dowód, jak wielkie środki stały do dyspozycji Napoleona, a ponadto wsparła ją marynarka hiszpańska (ponad 20 okrętów), kiedy w końcu 1804 r. Hiszpania przystąpiła do wojny. Okręty francuskie i hiszpańskie były jednak rozproszone w kilku portach i nie można ich było zgromadzić w jednym miejscu bez narażania sią na konflikt z dużo bardziej doświadczoną w bojach brytyjską marynarką. Miażdżąca klęska, zadana siłom morskim Francji i Hiszpanii pod Trafalgarem w październiku 1805 r., udowodniła w iście katastrofalny sposób, jak wielka była „różnica jakościowa" między rywalizującymi flotami. O ile to ogromne zwycięstwo zapewniło bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii, o tyle nie mogło ono podkopać pozycji Napoleona na kontynencie. Dlatego też Pitt starał się skusić Rosję i Austrię do utworzenia III koalicji, obiecując 1,75 min funtów szterlingów za każde 100 000 żołnierzy wystawionych przeciw Francuzom. Ale jeszcze przed Trafalgarem Napoleon przerzucił swe armie spod Boulogne nad górny Dunaj, rozbijając Austriaków pod Ulm, by następnie w grudniu tego roku zmiażdżyć pod Auster-litz siły austriacko-rosyjskie, liczące 85 000 ludzi. Wiedeń upadł na duchu i po raz trzeci wystąpił o pokój, co umożliwiło Francuzom ponowne zdobycie kontroli nad Półwyspem Apenińskim, z którego musiały sią pośpiesznie wycofać .siły angielsko-rosyjskie ". Niezależnie od tego, czy informacje o tych ciężkich ciosach rzeczywiście spowodowały śmierć Pitta (1806), to udowodniły raz jeszcze, jak trudno jest pokonać takiego geniusza wojny, jakim był Napoleon. W istocie, w ciągu następnych paru lat dominacja Francji nad Europą osiągnęła punkt szczytowy (patrz mapa 7). Prusy, których poprzednia nieobecność osłabiła koalicję, w październiku 1806 r. nierozważnie wypowiedziały Francji wojnę i zostały zmiażdżone w ciągu miesiąca. Z wielkimi i walczącymi zacięcie armiami rosyjskimi sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej, ale i one po serii bitew poniosły bardzo znaczne straty pod Friedlandem (czerwiec 1807). Traktaty pokojowe podpisane w Tylży przekształciły Prusy w, praktycznie biorąc, satelitę Francji, Rosja zaś, której udało się wyjść z tego wszystkiego względnie cało, zgodziła się wprowadzić zakaz handlu z Wielką Brytanią i obiecała przystąpić z czasem do sojuszu z Francją. W sytuacji — w której południowe Niemcy i znaczna część zachodnich Niemiec połączyły się w Związek Reński, zachodnia Polska stała się Księstwem Warszawskim, Hiszpania, Włochy i Niderlandy zostały podporządkowane Francji, a Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego kończyło swe istnienie — na całym obszarze, od Portugalii do Szwecji, nie istniało ani jedno niezależne od Francji państwo i nie było nikogo, kto mógłby być sojusznikiem Brytyjczyków. To stworzyło Napoleonowi okazję do próby doprowadzenia do ruiny „narodu sklepikarzy" za pomocą zakazu sprowadzania do krajów kontynentu europejskiego brytyjskich towarów i osłabiania w ten sposób brytyjskiej gospodarki, a jednocześnie gromadzenia przez Francję drewna, masztów i innych materiałów do budowy własnych okrętów, do czego utraciła teraz dostęp Królewska Marynarka Wojenna. Wielka Brytania miała więc być osłabiona pośrednio, zanim zostałby jej wymierzony cios bezpośredni. Z uwagi na skalą uzależnienia Wielkiej Brytanii od eksportu wyrobów przemysłowych na rynki •r!. •;;."'.". '..'*.[ Cesarstwo Francuskie Wielkie Cesarstwo podległe władzy Napoleona Nominalni sojusznicy Napoleona Kraje wrogie Napoleonowi popierane przez Wielką Brytanię t=:AUSTRIACKlE=7^ \^ ...-- . „ , :•' - ••• JJM-> nr H JJo: II-i MORZE ŚRÓDZIEMNE 7. Europa w szczytowym okresie potęgi Napoleona, 1810 r. europejskie i od importu nadbałtyckich masztów i dalmatyńskich dębów do budowy okrętów, było to niebezpieczeństwo bardzo groźne. I wreszcie, zmniejszenie wpływów z eksportu pozbawiłoby Londyn pieniędzy niezbędnych do wypłacania subsydiów sojusznikom i zakupu wyposażenia dla własnych sił ekspedycyjnych. Tak więc w wojnie tej, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, czynniki gospodarcze przeplatały się ze strategicznymi. Na dalszą analizę zasługują więc zalety obu przeciwstawnych systemów w tym decydującym stadium angielsko--francuskiego pojedynku o dominację, rozciągającym się w czasie od berlińskich i mediolańskich dekretów Napoleona (1806—1807), zabraniających handlu z Wielką Brytanią, aż do odwrotu Francuzów z Moskwy w 1812 r. W sytuacji, w której każda ze stron starała się doprowadzić drugą do ruiny gospodarczej, musiały się prędzej czy później ujawnić wszelkie istotne słabości każdej z nich z fatalnymi dla danej strony konsekwencjami politycznymi. Nie ulega wątpliwości, że niezwykle wielkie uzależnienie Wielkiej Brytanii od handlu zagranicznego sprawiało, iż kraj ten był bardzo wrażliwy na skutki zakazu handlu narzuconego przez blokadę kontynentalną, wprowadzoną przez Napoleona80. W 1808 r. i ponownie w latach 1811—1812 wojna handlowa, prowadzona przez Francję i co posłuszniejszych jej sojuszników (na przykład Danię), spowodowała kryzys brytyjskiego eksportu. W składach gromadziły się ogromne zapasy wyrobów przemysłowych, a londyńskie magazyny portowe pękały od towarów kolonialnych. Bezrobocie w miastach i zamieszki na wsi powiększały obawy ludzi interesu i skłaniały wielu ekonomistów do opowiadania się za pokojem, za czym przemawiał także ogromny wzrost długu narodowego. Kiedy pogorszyły się stosunki Wielkiej Brytanii ze Stanami Zjednoczonymi, a po 1811 r. gwałtownie spadł eksport na ten ważny rynek, wydawało się, że presja gospodarcza staje się niemal nie do zniesienia. A przecież wytrzymano ją — głównie zresztą dlatego, że nigdy nie wywierano jej na tyle długo i konsekwentnie, by mogła dać pełne efekty. W 1808 r. brytyjski kryzys gospodarczy złagodziło hiszpańskie powstanie przeciwko hegemonii Francji, w latach 1811—1812 depresję ekonomiczną zmniejszyło zerwanie Rosji z Napoleonem, które otworzyło towarom brytyjskim drogę do krajów nadbałtyckich i do Europy północnej. Co więcej, przez cały czas odbywał się na dużą skalę przemyt na kontynent brytyjskich wyrobów przemysłowych i towarów kolonialnych. Był to proceder bardzo zyskowny i zazwyczaj współdziałali z nim przekupni lokalni urzędnicy. Od Helgolandu aż po Saloniki zabronione towary trafiały okrężnymi drogami do stęsknionych za nimi konsumentów — podobnie jak później, w czasie wojny angielsko-amery-kańskiej w 1812 r., krążyły między Kanadą a Nową Anglią. I na koniec, uzależniona od eksportu brytyjska gospodarka mogła przetrwać również dzięki ogromnemu rozwojowi handlu z regionami, których nie objęły ani blokada kontynentalna, ani amerykańska polityka „nieutrzymywania stosunków", a więc z Azją, Afryką, Indiami Zachodnimi, Ameryką Łacińską (mimo przeszkód stawianych przez hiszpańskich gubernatorów) i Bliskim Wschodem. Ze wszystkich tych powodów — mimo poważnych zakłóceń handlu brytyjskiego występujących na pewnych rynkach i przez pewien czas — ogólna tendencja rozwojowa była zupełnie jasna: ogólny eksport wyrobów brytyjskich wzrósł z 21,7 min funtów szterlingów (1794—1796) do 37,5 min funtów (1804—1806) i wreszcie 44,4 min funtów (1814—1816). Innym podstawowym powodem, dla którego brytyjska gospodarka nie załamała się w efekcie nacisków zewnętrznych, była — niefortunnie dla Napoleona — dobrze już tam zaawansowana rewolucja przemysłowa. Jest rzeczą jasną, że oba te zjawiska historyczne pod wieloma względami wzajemnie na siebie oddziaływały: rządowe zamówienia zbrojeniowe pobudzały produkcję żelaza, stali, tarcicy i węgla oraz handel tymi materiałami. Ogromne wydatki państwowe (szacowane na 29 proc. produktu narodowego brutto) wywierały wpływ na działalność finansową, a nowe rynki eksportowe pobudzały wzrost produkcji niektórych fabryk właśnie wtedy, gdy francuska blokada kontynentalna wpływała na tę produkcją ujemnie. Odpowiedź na pytanie, jak naprawdę wojny napoleońskie wpłynęły na rozwój całej gospodarki brytyjskiej, jest sprawą złożoną i kontrowersyjną, wciąż jeszcze będącą przedmiotem badań historyków. Wielu z nich uważa, że wcześniejsze wyobrażenia o wysokim tempie industrializacji Wielkiej Brytanii w owym okresie były przesadzone. Niewątpliwie jednak — przez cały ten czas występował wzrost gospodarczy. Produkcja surówki żelaza, wynosząca w 1788 r. zaledwie 68000 ton, skoczyła do 244 000 ton w 1806 r. i 325 000 ton w 1811 r. Przemysł bawełniany, który powstał dopiero tuż przed wojną, w ciągu dwudziestu lat fantastycznie się rozwinął, wchłaniając coraz więcej maszyn i siły roboczej oraz zużywając coraz więcej energii pary i potrzebnego do jej wytwarzania węgla. W 1815 r. wyroby bawełniane stały się głównym przedmiotem brytyjskiego eksportu, znacznie wyprzedzając pod tym względem inne towary. Ogromna liczba nowych doków, kanałów śródlądowych, rozjazdów, torów kolei żelaznej usprawniła transport i pobudziła dalszy wzrost produkcji. Niezależnie od tego, czy boom .ten miałby jeszcze większe rozmiary, gdyby nie walki z Francją, toczone na morzu i lądzie, czy też nie, faktem był szybki wzrost brytyjskiej wydajności pracy i ogólnego bogactwa kraju. Dzięki temu Wielka Brytania mogła łatwiej znosić ciężary, jakie nałożyli na nią Pitt i jego następcy w celu opłacenia kosztów wojny. Tak na przykład wpływy z ceł i akcyz skoczyły w górę z 13,5 min funtów szterlingów (1793) do 44,8 min funtów szterlingów (1815), a wpływy z nowych podatków — dochodowego i od własności — wzrosły z 1,67 min funtów w 1799 r. do 14,6 min funtów w ostatnim roku wojny. W latach 1793— 1815 rząd brytyjski ściągnął z tytułu podatków bezpośrednich i pośrednich oszałamiającą sumę 1,217 mld funtów szterlingów, a ponadto, nie naruszając swej zdolności kredytowej, zaciągnął na rynku pieniężnym pożyczki w wysokości 440 min funtów szterlingów, co ostrożnego w sprawach fiskalnych Napoleona wprawiało w zupełne zdumienie. W decydujących ostatnich latach wojny rząd brytyjski zaciągał rocznie pożyczki przekraczające 25 min funtów, zapewniając sobie tak istotną swobodę działania81. Oczywiście opodatkowanie :Brytyjczyków znacznie przekroczyło granice uważane za maksymalne przez ;osiemnastowiecznych biurokratów, a dług państwowy niemal się potroił. Nowe bogactwo kraju ułatwiało jednak znoszenie tych wszystkich obciążeń. Dzięki temu Wielka Brytania — mimo mniejszego terytorium i mniejszej liczby ludności — znosiła koszty wojny lepiej od napoleońskiego cesarstwa. Sytuacja gospodarcza Francji w latach 1789—1815 i zdolność jej gospodarki 7 7 8 11 15 23 9 9 12 20 28 39 8 8 9 15 25 52 8 8 8 10 12 17 6 6 7 8 10 15 4 9 14 21 38 69 7 7 7 7 9 12 7 6 6 4 3 2 8 6 6 4 4 3 7 6 6 3 2 1 Europa ogółem Wielka Brytania Cesarstwo Habsburgów Francja Państwa niemieckie/Niemcy Państwa włoskie/Włochy Rosja Stany Zjednoczone Japonia Kraje Trzeciego Świata Chiny Indie nizacja przędzalnictwa w Wielkiej Brytanii zwiększyła wydajność tej gałęzi od 300 do 400 razy. Nic więc dziwnego, że gwałtownie wzrósł udział Wielkiej Brytanii w produkcji światowej i że udział ten zwiększał się nadal, a Wielka Brytania stawała się „pierwszym państwem przemysłowym"12. Kiedy inne państwa europejskie i Stany Zjednoczone również poszły drogą uprzemysłowienia, także i ich udział zaczął systematycznie wzrastać, podobnie jak wzrastał ich poziom uprzemysłowienia w przeliczeniu na jednego mieszkańca i jak wzrastało ich bogactwo. Losy Chin i Indii potoczyły się jednak zupełnie inaczej. Nie tylko skurczył się ich względny udział w produkcji dóbr przetworzonych, co stało się po prostu dlatego, że szybko rosła produkcja w krajach Zachodu, ale niekiedy występował absolutny spadek produkcji, a więc ich dezindustrializacja spowodowana napływem na ich tradycyjne rynki dużo tańszych i lepszych wyrobów z fabryk włókienniczych Lancashire. Po 1813 r. (kiedy skończył się monopol handlowy Kompanii Wschodnioindyjskiej> nastąpił ogromny wzrost importu do Indii tkanin bawełnianych. Zwiększył się •on z miliona jardów w 1814 r. do 51 min w 1830 r. i 995 min w 1870 r. Import ten wyeliminował z rynku wielu tradycyjnych producentów krajowych. Wreszcie — i tu wracamy do poruszonej przez Ashtona sprawy skrajnej nędzy „tych wszystkich, którzy zwiększają swą liczebność bez przejścia rewolucji przemysłowej" — ogromny wzrost liczby ludności Chin, Indii i innych krajów dzisiejszego Trzeciego Świata najprawdopodobniej powodował w każdym następnym pokoleniu spadek dochodu na jednego mieszkańca. Stąd godna uwagi — i przerażająca — sugestia Bairocha, że jeżeli w 1750 r. poziom uprzemysłowienia w przeliczeniu na jednego mieszkańca Europy i Trzeciego Świata mógł być podobny, to w 1900 r. poziom ten w Trzecim Świecie stanowił zaledwie jedną osiemnastą poziomu w Europie (2 proc. wobec 35 proc.) i zaledwie jedną pięćdziesiątą jego poziomu w Wielkiej Brytanii (2 proc. wobec 100 proc.). ,;Wpływ człowieka Zachodu" był pod różnymi względami jednym z najbardziej rzucających się w oczy aspektów dynamiki światowego układu sił w XIX w. Przejawiał się nie tylko w najrozmaitszych stosunkach gospodarczych — począwszy od „nieoficjalnego wpływu" kupców zajmujących się handlem przybrzeżnym, przewoźników i konsulów, a skończywszy na dużo bardziej bezpośredniej kontroli sprawowanej przez plantatorów, budowniczych linii kolejowych i spółki górniczen — ale także w penetracji tych krajów przez podróżników, awanturników i misjonarzy, w przenoszeniu zachodnich chorób i w nawracaniu na zachodnie religie. Wszystko to dotyczyło zarówno ziem położonych w samym środku danego kontynentu — na zachód od Missouri czy na południe od Jeziora Arałskiego — jak i ujść rzek afrykańskich i wysp na Oceanie Spokojnym. O ile proces ten pozostawił po sobie godne uwagi pomniki w postaci dróg, linii kolejowych i telegraficznych, portów i urzędowych gmachów (wybudowanych na przykład przez Brytyjczyków w Indiach), o tyle miał też stronę bardziej przerażającą — w postaci przelewu krwi, gwałtów i grabieży charakteryzujących wojny kolonialne tego okresuu. To prawda, że te same cechy — stosowanie siły i podbój — występowały już od czasów Corteza, ale teraz tempo tego procesu znacznie wzrosło. W 1800 r. Europejczycy zajmowali lub kontrolowali 35 proc. lądowej powierzchni świata, w 1878 r. wskaźnik ten wynosił już 67 proc., a w 1914 przekraczał 84 proc.15. Zaawansowana technika silników parowych i wytwarzanych fabrycznie narzędzi dała Europie zdecydowaną przewagę ekonomiczną i militarną. Już udoskonalenie strzelb ładowanych przez lufę (kapiszony, gwintowane lufy itp.) było złowieszcze; wprowadzenie karabinów odtylcowych, znacznie zwiększających częstość strzałów, stanowiło postęp jeszcze większy; pojawienie się zaś karabinów Gatlinga, karabinów maszynowych Maxima i lekkiej artylerii polowej dokończyło tej nowej „rewolucji w dziedzinie siły ognia", która ostatecznie pozbawiła szans skutecznego stawiania oporu ludy tubylcze, mające do dyspozycji tylko broń starszych typów. Co więcej, pojawienie się parowych kanonierek oznaczało, że marynarka europejska, mająca już przedtem przewagę na pełnym morzu, mogła rozciągnąć swe działania wewnątrz lądu, wzdłuż wielkich szlaków wodnych, takich jak Niger, Indus czy Jangcy. Ruchliwość i siła ognia opancerzonej „Nemesis" były podczas operacji wojny opiumowej w latach 1841—1842 prawdziwym nieszczęściem dla broniących się oddziałów •chińskich, dosłownie zmiatanych przez ten okręt *8. Oczywiście prawdą jest, że trudne ukształtowanie terenu (na przykład w Afganistanie) mogło stępić ostrze zachodniego imperializmu militarnego i że te oddziały nieeuropejskie, które wprowadziły nową broń i nową taktykę — na przykład sikhijskie czy algierskie w latach czterdziestych XIX w. — stawiały opór dużo silniejszy. Wszędzie tam jednak, gdzie walki toczyły się na równinach, w terenie umożliwiającym oddziałom zachodnim wykorzystanie karabinów maszynowych i broni ciężkiej, wynik starć nie budził żadnej wątpliwości. Ta różnica w uzbrojeniu wystąpiła chyba najwyraźniej w stoczonej pod koniec stulecia (1898) bitwie pod Omdurmanem, kiedy to w ciągu paru porannych godzin maximy i karabiny Lee-Enfielda armii Kitchenera zabiły 11000 derwiszów, podczas gdy straty Anglików wyniosły tylko 48 żołnierzy. Ta różnica w sile ognia, podobnie jak różnica w wydajności przemysłu, oznaczała w konsekwencji, że czołowe państwa rozporządzały siłami 50 czy nawet 100 razy większymi niż państwa zajmujące w tej hierarchii miejsca końcowe. Światowa dominacja Zachodu, występująca implicite od czasów Vasco da Gamy, teraz prawie nie miała granic. Wielka Brytania jako hegemon? O ile Pendżabczycy i Annamici, Siuksowie i ludy Bantu (by użyć terminu Erica Hobsbawma)" byli w okresie tej wczesnodziewiętnastowiecznej ekspansji „przegrywającymi", o tyle „zwycięzcami" byli niewątpliwie Brytyjczycy. Jak pisałem w poprzednim rozdziale, uzyskali oni wyróżniającą się pozycję już w 1815 r. dzięki temu, iż zręcznie umieli połączyć panowanie na morzu z kredytem finansowym, świetną znajomością handlu i dyplomatycznymi umiejętnościami zawierania sojuszy. Rewolucja przemysłowa jeszcze bardziej umocniła pozycję kraju, który już przedtem odnosił znaczne sukcesy w przedprzemysło-wych, merkantylistycznych walkach XVIII w., i przeobraziła go w mocarstwo zupełnie nowego typu. Zmiany te, powtarzam, następowały raczej stopniowo niż rewolucyjnie, przyniosły jednak rezultaty imponujące. W okresie od 1760 r. do 1830 r. „dwie trzecie europejskiego wzrostu produkcji przemysłowej" ls przypadało na Zjednoczone Królestwo, a jego udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych skoczył w górę z 1,9 proc. do 9,5 proc. Po następnych trzydziestu latach ekspansja brytyjskiego przemysłu pchnęła ten wskaźnik do poziomu 19,9 proc., mimo że nowe metody produkcyjne i nowy sprzęt upowszechniły się też w innych krajach Zachodu. Około 1860 r., kiedy Zjednoczone Królestwo osiągnęło chyba szczytową pozycję względem innych krajów, przypadało na nie 53 proc. światowej produkcji żelaza i 50 proc. światowego wydobycia węgla i lignitu oraz prawie połowa światowej produkcji wyrobów z bawełny. „Odnosi się wrażenie, że Zjednoczone Królestwo, którego ludność stanowiła 2 proc. ludności świata i 10 proc. ludności Europy, rozporządzało 40—45 proc. potencjału przemysłowego świata i 55—60 proc. potencjału przemysłowego Europy"19. Konsumpcja nowoczesnych nośników energii (węgla, lignitu, ropy) była w 1860 r. w Zjednoczonym Królestwie większa pięciokrotnie niż w Stanach Zjednoczonych lub w zdominowanych przez Prusy Niemczech, sześciokrotnie większa niż we Francji i stupięćdziesięciopięciokrotnie niż w Rosji! Na Zjednoczone Królestwo przypadała jedna piąta światowego handlu, a dwie piąte światowego handlu wyrobami przemysłowymi. Ponad jedna trzecia statków handlowych świata pływała pod flagą brytyjską i liczba ta stale wzrastała. Nic więc dziwnego, że Brytyjczycy ze środkowego okresu panowania królowej Wiktorii dumni byli ze swego państwa będącego wówczas (jak ujął to w 1865 r. ekonomista Jevons) centrum handlowym świata: „Równiny Ameryki Północnej i Rosji są naszymi polami zbożowymi; Chicago i Odessa naszymi spichlerzami; Kanada i kraje nadbałtyckie naszymi lasami; nasze owce pasą się w Australii, a nasze bydło w Argentynie i na preriach Ameryki Północnej; Peru wysyła nam srebro, Afryka Południowa i Australia — złoto; Hindusi i Chińczycy uprawiają dla nas krzewy herbaciane, a w Indiach znajdują się nasze plantacje kawy, trzciny cukrowej i korzeni. Hiszpania i Francja to nasze winnice, a kraje śródziemnomorskie to nasze sady; nasze plantacje bawełny, przez długi czas zlokalizowane na Południu Stanów Zjednoczonych, zostały rozszerzone na wszystkie cieplejsze regiony ziemi" M. Ponieważ takie przejawy wiary w siebie, wraz ze stanowiącymi jej podstawę, danymi statystycznymi dotyczącymi przemysłu i handlu, sugerują — jak się wydaje — zdecydowaną dominację Wielkiej Brytanii, sprawiedliwość wymaga zwrócenia uwagi na kilka innych spraw pozwalających umieścić to wszystko w szerszym kontekście. Po pierwsze — chociaż zwracanie na to uwagi jest przejawem pewnej pedanterii — jest rzeczą bardzo mało prawdopodobną, by w dziesięcioleciach, które nastały po 1815 r., produkt narodowy brutto (GNP) Wielkiej Brytanii był największy na świecie. Jeśli zważyć samą liczebność ludności Chin (a później także i Rosji) i oczywisty fakt, że wszędzie — nawet w Wielkiej Brytanii do 1850 r. — podstawę bogactwa narodu stanowiła produkcja rolna i dystrybucja jej płodów, trzeba stwierdzić, że ogólny poziom GNP Wielkiej Brytanii nigdy nie był tak imponujący, jak jej produkcja per capita czy też jej zaawansowanie na drodze uprzemysłowienia. Jednak „sama przez się ogólna wielkość GNP nie jest istotna" Z1 — fizyczne rozmiary produkcji wytwarzanej przez setki milionów chłopów mogą być wielokrotnie większe od rozmiarów produkcji wytwarzanej przez pięć milionów robotników przemysłowych, ponieważ jednak znaczna większość tej pierwszej produkcji zostaje natychmiast spożyta, jest znacznie mniej szans na wytworzenie jej nadwyżek lub na stworzenie podstaw siły militarnej kraju. Dziedziną, w której Wielka Brytania była silna — w istocie, w której nikt nie mógł jej dorównać — był w 1850 r. nowoczesny przemysł z wszystkimi płynącymi stąd korzyściami. Z drugiej strony — i tu już nie może być mowy o pedanterii — rosnąca potęga przemysłowa Wielkiej Brytanii nie była w kilkudziesięcioletnim okresie po 1815 r. tak zorganizowana, by zapewniało to możliwość szybkiego zaopatrzenia się w sprzęt wojskowy i możliwość szybkiej mobilizacji sił ludzkich, porównywalne z możliwościami na przykład Wallensteina w latach trzydziestych XVII w. czy Niemiec nazistowskich. Przeciwnie, ideologia ekonomii politycznej, wyznająca zasadę laissez faire, kwitnąca w owym wczesnym okresie uprzemysłowienia, opowiadała się za wiecznym pokojem, niskimi wydatkami państwa (zwłaszcza na obronę) oraz ograniczeniem kontroli państwa nad gospodarką i nad jednostką. Adam Smith — w pracy Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów (1776) * — przyznawał, że może okazać się konieczne utrzymywanie wojsk lądowych i marynarki wojennej w celu obrony brytyjskiego społeczeństwa przed przemocą i inwazją ze strony innych niezależnych społeczeństw, ponieważ jednak siły zbrojne per se są „nieproduk- * Wydanie polskie ukazało się w 1954 r. (Przypis tłumacza). T tywne" i nie zwiększają — tak jak to czynią fabryki i gospodarstwa rolne — bogactwa narodowego, należy je zmniejszyć do możliwie najniższego poziomu liczebnego zapewniającego bezpieczeństwo narodowe22. Zakładający (lub przynajmniej żywiący nadzieję), że wojna jest wyjściem ostatecznym i że w przyszłości prawdopodobieństwo jej wybuchu będzie jeszcze mniejsze, uczniowie Smitha — a w jeszcze większym stopniu uczniowie Richarda Cobdena — byliby kompletnie przerażeni ideą organizowania państwa wokół spraw wojny. W konsekwencji „modernizacji" brytyjskiego przemysłu i łączności nie towarzyszyło unowocześnianie sił zbrojnych, które (z paroma wyjątkami)M w dziesięcioleciach po 1815 r. przeżywały stagnację. Tak więc brytyjska gospodarka w środkowym okresie epoki wiktoriańskiej przodowała na świecie, ale była chyba mniej „zmobilizowana" do konfliktu zbrojnego niż kiedykolwiek od czasów pierwszych Stuartów. Systematycznie eliminowano rozwiązania merkantylistyczne, akcentujące związek między bezpieczeństwem i bogactwem kraju: zlikwidowano cła ochronne; zniesiono zakaz eksportu najnowocześniejszego sprzętu (na przykład maszyn włókienniczych); odwołano ustawy o żegludze *, mające na celu m.in. zapewnienie Wielkiej Brytanii dużej liczby statków i marynarzy, aby w wypadku wojny rozporządzała dostatecznie dużą flotą; zniesiono „preferencje" imperialne. Wydatki obronne sprowadzono do absolutnego minimum. W latach czterdziestych XIX w. wynosiły one średnio około 15 min funtów szterlingów rocznie, a w dużo bardziej niespokojnych latach sześćdziesiątych nie więcej niż 27 min funtów rocznie — tymczasem w tym ostatnim okresie brytyjski GNP wynosił około miliarda funtów szterlingów. W istocie przez ponad 50 lat po 1815 r. brytyjskie siły zbrojne zużywały zaledwie 2—3 proc. GNP, a całość wydatków rządu centralnego pochłaniała znacznie mniej niż 10 proc. GNP — były to proporcje dużo niższe niż w XVIII w. i XX w.24 Byłby to poziom imponująco niski nawet w kraju o skromnych środkach i ambicjach. Jak na państwo, które zdołało zapewnić sobie „panowanie na morzach", władało ogromnym i bardzo rozległym imperium i nadal było zainteresowane sprawą utrzymania równowagi sił w Europie, był to poziom naprawdę wyjątkowy. Podobnie jak to było ze Stanami Zjednoczonymi w początku lat dwudzie-stych~naśtępnego stulecia," światowa pozycja gospodarki brytyjskiej nie znajdowała odbicia w sile militarnej państwa. W dodatku struktury instytucjonalne, mające za podstawę laissez faire, z minimalnym aparatem urzędniczym, coraz bardziej oderwanym od handlu i przemysłu, nie byłyby w stanie zmobilizować zasobów kraju na^ potrzeby powszechnej wojny bez wywołania przy tym ogromnych zakłóceń. Jak zobaczymy niżej, nawet ograniczona wojna krym--ska stanowiła poważny wstrząs dla tego systemu. Zaniepokojenie wywołane słabością ujawnioną przez ten wstrząs szybko jednak zanikło. Brytyjczycy w środkowym okresie epoki wiktoriańskiej nie tylko odnosili się z coraz mniejszym entuzjazmem do możliwości ingerencji militarnej w Europie — ingerencji zawsze bardzo kosztownej, a być może również niemoralnej — ale rozumieli także, iż dzięki utrzymującej się na ogół przez sześć dziesięcioleci po 1815 r. * Ustawy o żegludze (Navigation Acts) pochodziły jeszcze z XVII w. Na ich mocy statki obsługujące handel brytyjski i statki żeglugi przybrzeżnej musiały pływać pod flagą brytyjską, a to wymagało, by kapitan i co najmniej określona część załogi byli poddanymi brytyjskimi. (Przypis tłumacza). równowadze sił wielkich mocarstw kontynentalnych angażowanie się na większą skalę Wielkiej Brytanii w sprawy kontynentu stało się niepotrzebne. Londyn starał się za pomocą akcji dyplomatycznych i odpowiedniego przesuwania eskadr swych okrętów wpływać na wydarzenia polityczne na liczących się peryferiach Europy (Portugalia, Belgia, Dardanele), ale gdzie indziej na ogół powstrzymywał się od interwencji. W końcu lat pięćdziesiątych i początku lat sześćdziesiątych XIX w. powszechnie uważano za błąd nawet kampanię krym-ską. Nie mając żadnej chęci do ingerowania i nie wierząc w jego skuteczność, Wielka Brytania nie odegrała żadnej istotniejszej roli w kształtowaniu losów Piemontu w krytycznym 1859 r., potępiła „wmieszanie się" Palmerstona i Rus-sella w sprawę Szlezwika-Holsztynu w 1864 r. i przyglądała się z boku pokonywaniu przez Prusy Austrii w 1866 r. i Francji w cztery lata później. Nic więc dziwnego, że możliwości militarne Wielkiej Brytanii znalazły w tym okresie wyraz we względnie niewielkich rozmiarach jej sił zbrojnych (patrz tabela 8), z których zresztą i tak tylko niewielką część można byłoby zmobilizować do użycia na scenie europejskiej. Liczebność wojsk wielkich mocarstw w latach 1816—1880 s Tabela 8 Wielka Brytania Francja Rosja Prusy/Niemcy Cesarstwo Habsburgów Stany Zjednoczone 1816 255 000 132000 800 000 130000 220000 16000 1830 140 000 259 000 826000 130 000 273 000 11000 1860 347000 608 000 862 000 201 000 306 000 26000 1880 248000 544000 909000 430000 273000 36000 t jw Jwiecie..^ppzaeuropejskim (na przykład w Indiach), w którym Wielka Brytania wolała lokować swe pułki, oficerowie i przedstawiciele władz politycznych stale narzekali, że siły, jakie stoją do ich dyspozycji, są n i e w y-starczające, chociażby z uwagi na rozmiary terytoriów, jakie miały kontrolować. Na mapach świata imperium wyglądało imponująco, ale władze okręgowe zdawały sobie sprawę, jak skąpe są środki, przy których użyciu nim rządzono. Wszystko to sprowadza się do stwierdzenia, że Wielka Brytania była w pierwszej połowie XIX w. mocarstwem bardzo szczególnym," "którego wpływów nie da się ocenić za pomocą tradycyjnych kryteriów hegemonii mi-, lifarnej. Mocarstwo to było silne w niektórych innych dziedzinach, uważanych przez Brytyjczyków za dużo ważniejsze od wielkiej, kosztownej armii stałej. Pierwsza z ty_ch_ d^i^dmn_byja_marynąrka. Oczywiście już ponad sto lat przed 1815 r. Królewska Marynarka Wojenna była zwykle największą marynarką świata. Jej panowaniu na morzu często jednak rzucano wyzwania — czyniły to zwłaszcza państwa Burbonów. Tymczasem istotną cechą osiemdziesięcioletniego okresu po Trafalgarze było to, że żadne państwo ani żadna grupa państw nie zagrażały na serio brytyjskiej kontroli mórz. To prawda, że co pewien czas ożywał „straszak" francuski i że Admiralicja czujnie śledziła realizację rosyjskich programów rozbudowy marynarki, a także budowę przez Amerykanów wielkich fregat. Jednak każde z tych zagrożeń szybko bladło i potęga morska Wielkiej Brytanii nadal (by użyć sformułowania profesora Lloyda) wywierała „wpływ szerszy, niż to się kiedykolwiek zdarzało w historii imperiów morskich"26. Mimo stałejojsmniejszaniajgi.liczebnoścLBQ.JL8-l-5_Ł_Kró-lewska Marynarka WójenHaTmiała rzeczywistą siłą bojową równą niekiedy łącznej sile "'marynarki trzech lub czterech następnych krajów, a jej wielkie eskadry odgrywały istotną rolę w polityce europejskiej — przynajmniej na peryferiach kontynentu. Zakotwiczenie eskadry okrętów na Tagu w celu zapewnienia monarchii portugalskiej ochrony przed zagrożeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi; zdecydowane użycie sił morskich na Morzu Śródziemnym (akcja przeciwko piratom algierskim w 1816 r., rozbicie floty tureckiej w zatoce Navarino w 1827 r., stawienie czoła Muhammadowi Alemu pod Acre (Akko) w 1840 r.); wysyłanie z rozmysłem okrętów, by kotwiczyły przed Dar-danelami za każdym razem, kiedy ulegała zaostrzeniu „kwestia wschodnia" — wszystkie te demonstracje potęgi morskiej Wielkiej Brytanii, chociaż mające ograniczony zasięg geograficzny, wywierały wpływ na myślenie rządów europejskich. Odnosi się wrażenie, że poza Europą, gdzie dużo mniejsze siły Królewskiej Marynarki, a niekiedy tylko pojedyncze okręty, podejmowały mnóstwo różnych operacji — zwalczały piratów, przechwytywały statki z niewolnikami, przeprowadzały akcje desantowe, napełniały strachem lokalnych potentatów od Kantonu do Zanzibaru — wpływ tych działań był jeszcze bardziej decydujący ". Drugą istotną dziedziną wpływów brytyjskich było rozszerzające się imperium kolonialne. Również i tutaj Wielka Brytania natrafiała na dużo mniejszą konkurencję niż w poprzednich dwu stuleciach, kiedy musiała raz za razem toczyć walkę o swe imperium z Hiszpanią, Francją i innymi państwami europejskimi. Teraz — jeśli pominąć alarm podnoszony od czasu do czasu z powodu posunięć Francuzów na Pacyfiku czy postępów Rosjan w Turkiestanie — nie pozostał już na placu żaden poważniejszy rywal. Można więc bez przesady stwierdzić, że w latach J.815—1880 znaczna część brytyjskiego imperium działała w próżni politycznej i że właśnie dlatego brytyjska armia kolonialna rnoglaTbyć tak nieliczna. Prawdą jest, że imperializm brytyjski miał granice i natrafiał na" pewne problemy wynikające z ekspansji republiki amerykańskiej na półkuli zachodniej, a Francji i Rosji na półkuli wschodniej. W wielu jednak rejonach tropikalnych przez długi czas interesy brytyjskie (reprezentowane przez kupców, plantatorów, podróżników i misjonarzy) nie natrafiały na interesy żadnych innych narodów, poza ludami tubylczymi. Ten względny brak presji zewnętrznej w połączeniu z szerzeniem się w samej Wielkiej Brytanii liberalizmu opartego na zasadzie laissez faire skłonił wielu komentatorów do głoszenia poglądu, że nabytki kolonialne były zupełnie niepotrzebne i stanowiły jedynie „kamień młyński u szyi" nadmiernie obciążonego brytyjskiego podatnika. Niezależnie jednak od całej tej antyim-perialistycznej retoryki wewnątrz Wielkiej Brytanii faktem jest, że imperium nadal się rozrastało — w latach 1815—1865 jego obszar zwiększał się rocznie (według jednego z obliczeń)28 o mniej więcej 100000 mil^Jlozrost ten spowodowany był czasem względami strategiczno-handlowymi (Singapur, Aden, Falklandy, Hongkong, Lagos), kiedy indziej był konsekwencją działalności głodnych ziemi białych osadników wkraczających coraz głębiej na południowoafrykańskie veldy, kanadyjskie prerie i obszary Australii. Ekspansja ta napotykała zazwyczaj opór tubylców, który często był dławiony przez oddziały przy- syłane z Wielkiej Brytanii lub z Indii. Ale nawet wtedy, gdy rząd londyński — zaniepokojony tym ciągłym rozszerzaniem się listy terytoriów, za które ponosił odpowiedzialność — sprzeciwiał się formalnej aneksji, to i tak „nieoficjalne wpływy" Wielkiej Brytanii sięgały od Urugwaju po Lewant, od rzeki Kongo po Jangcy. Jeśli to porównać ze sporadycznymi akcjami kolonizacyj-nymi Francuzów i ze znacznie bardziej zlokalizowaną wewnętrzną kolonizacją dokonywaną przez Amerykanów i Rosjan, trzeba stwierdzić, że Brytyjczycy jako imperialiści przez większość XIX w. stanowili klasę dla siebie. "Trzecią dziedziną, w której uwidaczniały się odrębność i siła Wielkiej Brytanii, były finanse. Oczywiście, trudno tę dziedzinę oddzielić od ogólnego rozwoju przemysłu i handlu w tym kraju, ponieważ pieniądz stanowił niezbędny środek napędowy rewolucji przemysłowej, która z kolei wytwarzała coraz więcej pieniędzy w postaci dochodów od zainwestowanego kapitału. Jak wykazałem już w poprzednim rozdziale, rząd brytyjski od dawna umiał wykorzystywać swój kredyt u bankierów i na rynku papierów wartościowych. To, co się działo w finansach w połowie XIX w., różniło się jednak i jakościowo, i ilościowo od sytuacji poprzedniej. Przede wszystkim rzucają się w oczy różnice ilościowe. Długotrwałość pokoju, duża dostępność kapitału i poprawa działania instytucji finansowych skłaniały Brytyjczyków do inwestowania za granicą na skalę nigdy przedtem nie spotykaną. Eksport kapitału, wynoszący w dziesięcioletnim okresie po Waterloo około 6 min funtów szterlingów rocznie, wzrósł w połowie XIX w. do ponad 30 min funtów rocznie i osiągnął oszałamiający poziom 75 min funtów rocznie w latach 1870—1875. W rezultacie dochody Wielkiej Brytanii z tytułu procentów i dywidend od tego kapitału, osiągające w końcu lat trzydziestych XIX w. poziom 8 min funtów rocznie — suma bardzo przydatna! — wzrosły w latach siedemdziesiątych do ponad 50 min funtów rocznie. Większość tych pieniędzy natychmiast reinwestowano za granicą. Powstała w ten sposób swoista spirala wzrostu kapitałów, nie tylko nieustannie zwiększająca bogactwo Wielkiej Brytanii, ale też stale pobudzająca rozwój światowego handlu, transportu i łączności. Ten eksport kapitału miał wiele istotnych konsekwencji. Po pierwsze, dochody z inwestycji zagranicznych znacznie ograniczały ujemne saldo, którym co roku Wielka Brytania zamykała swój bilans handlu „widzialnego". Pod tym względem dochody z inwestycji zagranicznych zwiększały już i tak znaczne inne wpływy z „niewidzialnego" eksportu — z żeglugi, ubezpieczeń, usług bankowych, transakcji surowcowych itd. Wszystkie te dochody razem wzięte sprawiały, że nie tylko nigdy nie dochodziło do kryzysu bilansu płatniczego, ale że stale rosło — zarówno w kraju, jak i za granicą — bogactwo Wielkiej Brytanii. Po drugie, gospodarka brytyjska pełniła rolę olbrzymiego miecha: wciągała ogromne ilości surowców i żywności, a wyrzucała wielkie ilości tekstyliów, wyrobów metalowych i innych wyrobów przemysłowych. Równolegle do tego handlu „widzialnego" następował rozwój sieci linii żeglugowych, usług ubezpieczeniowych i powiązań bankowych. Przez cały XIX w. fale tego rozwoju rozchodziły się coraz szerzej na cały świat, zwłaszcza z Londynu, Liverpoolu, Glasgow i pozostałych wielkich miast brytyjskich. Wobec otwartości brytyjskiego rynku wewnętrznego i gotowości Londynu do reinwestowania dochodów z inwestycji zagranicznych w budowę kolei, portów, usług komunalnych i w rolnictwo, od Georgii po Queensland, występo- wała na ogół komplementarność handlu „widzialnego" i wzorców inwestycji *. Jeśli dodać do tego coraz powszechniejszą akceptację parytetu złota i rozwój mechanizmów międzynarodowej wymiany i międzynarodowych płatności, mechanizmów, których podstawą było wystawianie weksli płatnych w Londynie, to nie może dziwić, iż Brytyjczycy w środkowym okresie epoki wiktoriańskiej byli przekonani, że stosując się do zasad klasycznej ekonomii politycznej odkryli tajemnicę jednoczesnego zapewnienia wzrostu dobrobytu w kraju i harmonii na całym świecie. Chociaż wielu osobników — torysowscy zwolennicy protekcjonizmu, wschodni despoci, egzaltowani socjaliści — sprawiało wrażenie zbyt zaślepionych, by mogli przyjąć tę prawdę, z czasem z pewnością wszyscy uznali zasadniczą słuszność ekonomiki laissez faire i utylitarystyczne-go kodeksu postępowania władz państwowych 29. Wszystko to na krótką metę zwiększało bogactwo Brytyjczyków, ale czy nie zawierało też elementów przyszłego zagrożenia strategicznego? Teraz, rozporządzając całą mądrością, jaką daje rozważanie spraw w retrospekcji, można wykryć co najmniej dwie konsekwencje tych zmian w strukturze gospodarczej, wpływające na późniejszą pozycję Wielkiej Brytanii w świecie. Po pierwsze, Wielka Brytania przyczyniła się do długotrwałego rozwoju innych krajów — zarówno przez zakładanie i rozwijanie w nich przedsiębiorstw przemysłowych i rolnych, zasilanie stałymi zastrzykami finansowymi, jak i poprzez budowę linii kolejowych, portów i statków parowych, umożliwiających później rywalizację z producentami brytyjskimi. Warto w związku z tym odnotować, że o ile pojawienie się silnika parowego, systemu produkcji fabrycznej, kolei, a potem także elektryczności umożliwiło Wielkiej Brytanii przezwyciężenie naturalnych, fizycznych przeszkód na drodze zwiększania wydajności, a więc również zwiększenie bogactwa i siły kraju, o tyle wszystkie te wynalazki w jeszcze większym stopniu pomogły Stanom Zjednoczonym, Rosji i Europie Środkowej, gdzie owe przeszkody naturalne, fizyczne, na drodze wykorzystania w pełni ich potencjału były znacznie większe. Przedstawiając rzecz najprościej, trzeba powiedzieć, że uprzemysłowienie wyrównało szansę różnych krajów w dziedzinie eksploatacji ich własnych zasobów, a więc przynajmniej w części zniweczyło dotychczasową przewagę mniejszych, peryferyjnych państw morsko-handlowych i zapewniło przewagę wielkim państwom lądowym80. Drugą potencjalną słabością strategiczną było uzależnienie brytyjskiej gospodarki od handlu międzynarodowego i — co ważniejsze — od międzynarodowych finansów. W połowie XIX w. eksport stanowił aż jedną piątą dochodu narodowego 31 — co było proporcją dużo wyższą niż w czasach Walpole'a czy Pitta. W szczególności dla ogromnego przemysłu włókienniczo-bawełnia-nego rynki zagraniczne miały znaczenie życiowe. Import, zarówno surowców jak i (w coraz większym stopniu) żywności, zaczął jednak odgrywać ważną * Na przykład Argentyna mogła bez trudu znaleźć w Wielkiej Brytanii rynek na wołowinę i zboże, co umożliwiało jej nie tylko opłacanie importu brytyjskich wyrobów przemysłowych oraz różnych usług, ale i spłatę długoterminowych pożyczek zaciągniętych w Londynie, a tym samym utrzymanie zdolności zaciągania nowych pożyczek. Kontrastuje to ze sposobem udzielania pożyczek przez Stany Zjednoczone Ameryce Łacińskiej w XX w. Pożyczki te są krótkoterminowe, a jednocześnie nie zezwala się. zaciągającym je krajom na eksport płodów rolnych do USA. (Przypis autora). rolę w miarę tego, jak Wielka Brytania przeobrażała się z kraju głównie rolniczego w kraj wielkomiejsko-przemysłowy. W sektorze najszybciej się rozwijającym: „niewidzialnych" usługach bankowych i ubezpieczeniowych, usługach giełd towarowych i inwestycjach zagranicznych, to uzależnienie od rynku światowego miało znaczenie wręcz krytyczne. Świat był ostrygą wysysaną przez londyńskie City. W czasach pokojowych było to bardzo pozytywne, ale jak wyglądałaby sytuacja, gdyby doszło do nowej wojny między wielkimi mocarstwami? Czy wojna taka nie wyrządziłaby brytyjskim rynkom eksportowym szkód jeszcze większych niż w 1809 r. i w latach 1811—1812? Czy cała gospodarka i cała ludność nie uzależniły się nadmiernie od importu zagranicznych towarów, który w okresie konfliktu mógłby bez trudu być przecięty bądź zawieszony? A czy skupiony w Londynie światowy system bankowy i finansowy nie załamałby się w momencie wybuchu kolejnej wojny światowej, ponieważ rynki mogłyby wtedy zostać zamknięte, ubezpieczenia zawieszone, w transferze kapitału mogłyby wystąpić opóźnienia, a kredyt mógłby zostać zrujnowany? Czyż to nie ironia, że w takiej sytuacji zaawansowana gospodarka brytyjska mogłaby ponieść szkody większe niż gospodarka państw mniej „dojrzałych", ale też mniej uzależnionych od międzynarodowego handlu i międzynarodowych finansów? W świetle liberalnych koncepcji, zakładających harmonię stosunków między państwami i nieustanny wzrost dobrobytu, obawy te sprawiały wrażenie bezpodstawnych — wystarczyło, by mężowie stanu działali racjonalnie i unikali dawnych szaleństw w postaci swarów z innymi społeczeństwami. W istocie — dowodzili liberałowie głoszący hasło laissez faire — im bardziej brytyjski przemysł i handel zintegrują się z gospodarką światową i im bardziej będą od niej uzależnione, tym silniejsze będą antybodźce zniechęcające do stosowania polityki mogącej prowadzić do konfliktu z innymi państwami. Na tej samej zasadzie należało też witać z radością rozwój sektora finansowego, ponieważ nie tylko napędzał on boom występujący w połowie stulecia, ale również demonstrował, jak przodująca i postępowa stawała się Wielka Brytania. Nawet gdyby inne kraje poszły za jej przykładem i uprzemysłowiły się, mogła ona przerzucić swoje siły na obsługę ich rozwoju i osiągać w ten sposób jeszcze większe zyski. Jak to sformułował Bernard Porter: była skrzekiem, który pierwszy wykształcił nogi, kijanką, która pierwsza przeobraziła się w żabę, żabą, która pierwsza wyskoczyła ze stawu na brzeg. Pod względem gospodarczym różniła się od innych krajów, ale tylko dlatego, że bardzo znacznie je wyprzedzała32. W sytuacji tak dobrze wróżącej na przyszłość jakiekolwiek obawy, że kraj może osłabnąć pod względem strategicznym, wydawały się bezpodstawne. I w środkowym okresie epoki wiktoriańskiej większość Brytyjczyków wolała — jak Kingsley płaczący z dumy na Wielkiej Wystawie w Pałacu Kryształowym w 1851 r. — wierzyć, że pozycję ich kraju wyznacza przeznaczenie: „Maszyna przędzalnicza i koleje żelazne, liniowe statki Cu-narda i telegraf elektryczny są dla mnie... oznaką, że przynajmniej pod pewnymi względami pozostajemy w harmonii z całym wszechświatem; że działa wśród nas potężny duch... Boga Stwórcy" 83. Jak członkowie wszystkich innych cywilizacji w momencie szczytowego ich wyniesienia przez koło fortuny, Brytyjczycy byli skłonni uwierzyć, że ich pozycja jest czymś „naturalnym" i że będzie trwała wiecznie. I — jak członków wszystkich takich cywilizacji — czekał ich brutalny wstrząs. W owej epoce wstrząs ten był jednak jeszcze sprawą przyszłości. W czasach Palmer-stona i Macaulaya rzucała się w oczy raczej siła Wielkiej Brytanii niż jej słabość. „Średnie mocarstwa" Wpływ przemian gospodarczych i technicznych na względną pozycję wielkich mocarstw Europy kontynentalnej był w mniej więcej pięćdziesięcioletnim okresie po 1815 r. dużo mniej zasadniczy, głównie dlatego, że uprzemysłowienie, dokonujące się również w tych państwach, rozpoczynało się od poziomu dużo niższego niż w Wielkiej Brytanii. Im dalej na wschód, tym bardziej feudalna i bardziej rolnicza była gospodarka; ale nawet w Europie Zachodniej, w której do 1790 r. rozwój handlu i techniki bliski był temu, co działo się w Wielkiej Brytanii, dwadzieścia lat wojen pozostawiło głębokie ślady: straty w ludziach, zmiana barier celnych, wyższe podatki, przekształcenie terenów nadatlantyckich w pastwiska, utrata zagranicznych rynków zbytu i źródeł surowca, trudności w zakupie najnowszych wynalazków brytyjskich — wszystko to hamowało ogólny wzrost gospodarczy nawet w tych gałęziach czy regionach, które (ze względów specjalnych) przeżywały podczas wojen napoleońskich rozkwit34. Nadejście pokoju oznaczało wprawdzie wznowienie normalnego handlu, a także unaoczniło przedsiębiorcom krajów kontynentu, jak daleko pozostali w tyle za Wielką Brytanią, ale nie doprowadziło do nagłego wy-* buchu modernizacji. Nie było na to dostatecznie dużych kapitałów, dostatecznie dużego popytu i, wreszcie, dostatecznie dużego entuzjazmu władz. A ponadto wielu kupców, rzemieślników i tkaczy stawiało zacięty opór przejmowaniu angielskich wynalazków technicznych widząc w nich (zresztą zupełnie słusznie) zagrożenie dla dotychczasowego sposobu życia 35. W rezultacie, mimo iż w krajach Europy kontynentalnej w pewnym stopniu upowszechniło się stosowanie silnika parowego i mechanicznego krosna, zaczęto też budować linie kolejowe, „w latach 1815—1848 nie uległy zmianie tradycyjne cechy gospodarki tych krajów: przewaga rolnictwa nad produkcją przemysłową, brak tanich i szybkich środków transportu, priorytet produkcji dóbr konsumpcyjnych nad przemysłem ciężkim" 36. Jak wykazuje tabela 7, względny wzrost poziomu uprzemysłowienia w przeliczeniu na jednego mieszkańca w stuletnim okresie po 1750 r. nie przedstawiał się imponująco. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. Polityczne i dyplomatyczne warunki „Europy epoki restauracji" również przyczyniły się do zamrożenia międzynarodowego status quo lub przynajmniej do tego, że zmiany zachodzące w istniejącym porządku miały skalę bardzo niewielką. Właśnie dlatego, że rewolucja francuska była tak przerażającym wyzwaniem, zarówno dla tradycyjnego układu stosunków społecznych wewnątrz państwa jak i dla tradycyjnego systemu państw, Metternich i inni konserwatyści podejrzliwie odnosili się do wszystkiego co nowe. Awanturnicza dyplomacja, stwarzająca ryzyko powszechnej wojny, wywoływała równie silne zmarszczenie brwi jak wszelka walka o samookreślenie narodowe czy o reformy ustrojowe. Przywódcy polityczni uważali, że mają dostatecznie dużo kłopotów z zamętem wewnętrznym, zaniepokojeniem gałęziowych grup in- teresów, uważających za zagrożenie pojawienie się pierwszych maszyn, wzrost urbanizacji czy inne nowe zjawiska, mogące stanowić niebezpieczeństwo dla gildii, cechów i różnych innych ochronnych rozwiązań występujących w społeczeństwie przedprzemysłowym. Sytuacja, którą jeden z historyków opisał jako „endemiczną wojnę domową prowadzącą zarówno do wielkiego wybuchu insurekcji w 1830 r., jak i do mnóstwa innych buntów" 37, sprawiała, że mężowie stanu ani nie mieli odpowiedniej energii, ani też nie pragnęli angażować się w konflikty zagraniczne, mogące spowodować osłabienie ich własnych rządów. Warto w związku z tym odnotować, że wiele akcji wojskowych — do których jednak dochodziło — brało się właśnie z dążenia do obrony istniejącego porządku społeczno-politycznego przed rewolucyjnym zagrożeniem. Było tak w wypadku: zmiażdżenia w 1823 r. przez armię austriacką oporu Piemontu; wkroczenia w tym samym roku Francuzów do Hiszpanii w celu przywrócenia władzy króla Ferdynanda VII; wreszcie — przykład najbardziej znany — użycia wojsk rosyjskich do zdławienia węgierskiej rewolucji w 1848 r. Te reakcyjne posunięcia były coraz gorzej przyjmowane przez brytyjską opinię publiczną, ale wyspiarskie położenie kraju sprawiało, że Wielka Brytania nie decydowała się na interwencję w obronie sił liberalnych. Co się zaś tyczy zmian terytorialnych w Europie, to dochodziło do nich tylko po ich uzgodnieniu przez Święte Przymierze wielkich mocarstw, przy tym niektóre z tych mocarstw mogły wymagać takiej czy innej kompensaty za wyrażenie owej zgody. Tak więc w przeciwieństwie do epoki napoleońskiej i do mających dopiero nastąpić czasów Bismarcka okres 1815—1865 był okresem umiędzynarodowienia trudniejszych problemów politycznych (Belgia, Grecja) i niechętnego stosunku do akcji unilateralnych. Wszystko to zapewniało istniejącemu systemowi państw podstawową, choć kruchą, stabilizację. Ta ogólna sytuacja polityczna i społeczna wywarła też wyraźny wpływ na pozycję Prus w kilkudziesięcioletnim okresie po 1815 r.38 Państwo Hohenzollernów — chociaż uzyskanie Nadrenii znacznie zwiększyło jego terytorium — nie sprawiało już tak imponującego wrażenia jak za rządów Fryderyka Wielkiego, ponieważ dopiero w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. tempo ekspansji gospodarczej stało się w Prusach wyższe niż, praktycznie biorąc, w jakimkolwiek innym kraju Europy. Natomiast w pierwszej połowie XIX w. Prusy sprawiały wrażenie gospodarczego pigmeja — pod względem produkcji żelaza (wynosiła ona 50 000 ton rocznie) ustępowały one nie tylko Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji, ale nawet cesarstwu Habsburgów. Co więcej, przyłączenie Nadrenii nie tylko podzieliło kraj geograficznie, ale również zaostrzyło podziały polityczne między bardziej „liberalnymi" prowincjami zachodnimi i bardziej „feudalnymi" wschodnimi. Przez większość omawianego okresu czołowe miejsce w polityce Prus zajmowały napięcia wewnętrzne. Siły reakcyjne z reguły przeważały nad innymi, ale w latach 1810—1819 zaniepokojone były tendencjami reformistycznymi, a w latach 1848—1849 wręcz wpadły w panikę z powodu rewolucji. Nawet po przywróceniu przez wojskowych reżimu głęboko antyliberalnego obawa przed niepokojami wewnętrznymi sprawiła, że pruska elita odnosiła się z niechęcią do wszelkiego rozważania możliwości wdania się w jakąś przygodę za granicą. Przeciwnie, konserwatyści uważali, że powinni identyfikować się z siłami stabilizacji w Europie, zwłaszcza z Rosją, a nawet Austrią. , ; •• :;- • Wewnętrzne spory polityczne Prus dodatkowo komplikowała debata nad „kwestią niemiecką", tj. nad możliwością stworzenia w ostatecznym rozrachunku unii trzydziestu dziewięciu państw niemieckich i nad środkami umożliwiającymi realizację tego celu. Problem ten nie tylko — jak można było się spodziewać — dzielił liberalno-narodową burżuazję pruską od większości konserwatystów, ale ponadto wymagał trudnych rokowań z państwami środkowo-i południowoniemieckimi i — co najważniejsze — powodował odradzanie sią rywalizacji z cesarstwem Habsburgów, której poprzednio ostatnim przejawem były gorące spory o Saksonię w 1814 r. Chociaż Prusy były niekwestionowanym przywódcą mającego coraz większe znaczenie Niemieckiego Związku Celnego, który zaczął działać w latach trzydziestych XIX w. i do którego Austria nie mogła przystąpić z powodu protekcjonistycznych dążeń swych własnych przemysłowców, układ sił politycznych sprzyjał w tym okresie raczej Wiedniowi. Przede wszystkim zarówno Fryderyk Wilhelm III (król Prus w latach 1797—1840), jak i Fryderyk Wilhelm IV (król Prus w latach 1840—1861) obawiali się starcia z cesarstwem Habsburgów bardziej, niż Metternich i jego następca Schwarzenberg starcia ze swym północnym sąsiadem. Ponadto Austria przewodniczyła konferencjom Związku Niemieckiego we Frankfurcie, cieszyła się sympatią wielu mniejszych państw niemieckich, nie mówiąc już o sympatii starych konserwatystów pruskich, i nikt nie kwestionował jej pozycji mocarstwa europejskiego, podczas gdy Prusy były co najwyżej mocarstwem na skalę wewnątrzniemiecką. Najbardziej rzucającym się w oczy świadectwem przewagi Wiednia było porozumienie zawarte w 1850 r. w Ołomuńcu, kładące na pewien czas kres manewrom obu tych państw o zdobycie lepszej pozycji w kwestii niemieckiej. Zawierając to porozumienie, Prusy zgodziły się zdemobilizować swą armię i wyrzec się własnych planów zjednoczeniowych. Zdaniem Fryderyka Wilhelma IV lepiej się było zgodzić na to dyplomatyczne upokorzenie, niż ryzykować wojnę tuż po rewolucji 1848 r. I nawet tacy pruscy nacjonaliści jak Bismarck, bolejąc z powodu tego ustąpienia przed żądaniami Austrii, uważali, że niewiele można będzie zdziałać w innych sprawach, dopóki nie rozstrzygnie się ostatecznie „walki o panowanie w samych Niemczech". Istotnym powodem ustępliwości Fryderyka Wilhelma IV w Ołomuńcu była świadomość, że rosyjski car popiera w „kwestii niemieckiej" Austrię. W istocie, przez cały okres 1812—1871 Berlin robił wszystko, by nie sprowokować militarnego kolosa na swej wschodniej granicy. Uniżoność taką w pewnej mierze uzasadniały względy ideologiczne i dynastyczne, nie przesłaniały jednak tego, że Prusy wciąż jeszcze mają poczucie niższości, zaostrzone uzyskaniem w 1815 r. przez Rosję większości ziem polskich. Przejawami owego przytłaczającego obcego wpływu były: dezaprobata, jaką wyrażał Petersburg wobec wszelkich posunięć zmierzających do liberalizacji Prus; dobrze znane przekonanie cara Mikołaja I, że zjednoczenie Niemiec jest nonsensowną utopią (zwłaszcza gdyby się miało dokonać tak, jak to próbowało uczynić w 1848 r. Frankfurckie Zgromadzenie Narodowe, proponujące koronę cesarską królowi Prus); oraz poparcie, jakiego Rosja udzieliła Austrii przed Ołomuńcem. Nie powinno więc dziwić, że kiedy wybuchła w 1853 r. wojna krymska, rząd Prus rozpaczliwie starał się zachować neutralność, obawiając się konsekwencji wdania się w wojnę z Rosją, chociaż jednocześnie martwiła go utrata szacunku Austrii i innych państw zachodnich. W takich okolicznościach stanowisko Prus było logiczne. Ponieważ Brytyjczykom i Austriakom nie podobała się ta „chwiejna" polityka Prus, dyplomatom tego kraju pozwolono włączyć się do obrad kongresu paryskiego (1856) dopiero po pewnym czasie. Tak więc potraktowano Prusy, jak się traktuje mniej ważnego uczestnika obrad. Również na innych polach — choć mniej konsekwentnie — możliwości działania Prus ograniczone były przez obce mocarstwa. Najmniej niepokojącym tego przejawem było potępienie przez Palmerstona wkroczenia w 1848 r. armii pruskiej do Szlezwika-Holsztynu. Dużo bardziej niepokojące było potencjalne zagrożenie francuskie dla Nadrenii w 1830 r., potem w 1840 r. i wreszcie w latach sześćdziesiątych XIX w. Wszystkie te okresy napięcia potwierdzały jedynie to, na co wskazywały już spory z Wiedniem i groźne pomruki dobiegające od czasu do czasu z Petersburga: że w pierwszej połowie XIX w. Prusy były najmniejszym z wielkich mocarstw, mającym niekorzystne położenie geograficzne, pozostającym w cieniu potężnych sąsiadów, mającym uwagę zaabsorbowaną problemami wewnętrznymi i problemami wewnątrzniemieckimi, zupełnie niezdolnym do odgrywania większej roli w sprawach międzynarodowych. Ocena ta może wydać się zbyt surowa w zestawieniu z różnymi silnymi punktami Prus: ich system oświaty — od szkół parafialnych do uniwersytetów — nie ustępował systemowi żadnego innego państwa europejskiego; system administracyjny działał dosyć sprawnie; armia i budzący grozę w przeciwnikach sztab generalny szybko podejmowały studia nad reformowaniem zarówno taktyki, jak i strategii, zwłaszcza nad implikacjami militarnymi „kolei żelaznych i karabinu" 39. Rzecz jednak w tym, że całego tego potencjału nie można było wykorzystać bez przezwyciężenia kryzysu politycznego, związanego z walką między liberałami i konserwatystami; bez zastąpienia silnym kierownictwem chwiejnego Fryderyka Wilhelma IV i bez zapewnienia rozwoju bazy przemysłowej państwa. Tak więc dopiero po 1860 r. państwo Hohenzollernów mogło się wydobyć z pozycji prawie że drugiej klasy. A przecież — jak to się dzieje w życiu z wieloma innymi sprawami — słabość strategiczna jest rzeczą względną. W porównaniu z sytuacją południowego sąsiada — cesarstwa Habsburgów — problemy Prus nie były wcale aż tak obezwładniające. W okresie 1648—1815 świat widział, jak cesarstwo to „wzrosło" i „utwierdziło swą pozycję" 40, ale nie zdołało usunąć trudności, z jakimi musiał się borykać Wiedeń, starając się wypełniać rolę wielkiego mocarstwa. Rozstrzygnięcia przyjęte w 1815 r. jeszcze bardziej powiększyły te trudności — przynajmniej na dłuższą metę. Już sam fakt, że Austriacy stoczyli tyle wojen z Napoleonem i znaleźli się wśród zwycięzców, oznaczał, że musieli uzyskać jakąś „rekompensatę" podczas generalnego przesuwania granic w czasie rokowań w latach 1814—1815. I chociaż Habsburgowie bardzo rozsądnie zgodzili się wycofać z południowych Niderlandów, południowo-za-chodnich Niemiec (Vorlande) i części ziem polskich, wyrównała to ich wielka ekspansja we Włoszech i umocnienie czołowej roli w świeżo utworzonym Związku Niemieckim. Z punktu widzenia ogólnej teorii równowagi sił w Europie — a zwłaszcza jej wersji preferowanej przez komentatorów brytyjskich i przez samego Metter-nicha — przywrócenie Austrii jej dawnej potęgi było godne uznania. Cesarstwo Habsburgów, ciągnące się przez całą Europę od równin północnych Włoch do Galicji, miało pełnić rolę centralnej osi tej równowagi, hamując ambicje Francji w Europie Zachodniej i we Włoszech, utrzymując status quo w Niemczech, wbrew dążeniom nacjonalistów „wielkoniemieckich" i ekspan-sjonistów pruskich, i stanowiąc barierę przed penetracją Bałkanów przez Rosjan. Co prawda, w wypełnianiu każdego z tych zadań miało też uczestniczyć jakieś inne mocarstwo lub nawet — w zależności od okoliczności — kilka mocarstw, ale cesarstwo Habsburgów było kluczowym elementem funkcjonowania tego złożonego pięciokątnego systemu wzajemnego hamowania się, choćby dlatego, że — jak się wydawało — było najbardziej zainteresowane zamrożeniem układu sytuacji z 1815 r. Natomiast Francja, Prusy i Rosja prędzej czy później chciały go zmieniać, a Wielka Brytania, widząc coraz mniej powodów strategicznych i ideologicznych, by popierać Metternicha, w konsekwencji coraz mniej chętnie wspierała wysiłki Austrii zmierzającej do utrzymania wszystkich aspektów istniejącego porządku. W istocie, zdaniem niektórych historyków to, że po 1815 r. przez całe dziesięciolecia panował w Europie pokój, było skutkiem głównie pozycji i działalności cesarstwa Habsburgów. Kiedy zatem w latach sześćdziesiątych XIX w. nie mogło już ono uzyskać militarnego poparcia innych mocarstw dla zachowania status quo we Włoszech i w Niemczech, zostało z tych dwu scen wyparte; a kiedy po 1900 r. zaczęła budzić wątpliwości jego własna dalsza egzystencja, nieuchronna stała się wojna o sukcesję po nim z decydującymi implikacjami dla równowagi sił w Europie 41. Dopóki konserwatywne mocarstwa europejskie jednoczyło utrzymywanie status quo i jego obrona przed odradzaniem się sił Francji i w ogóle „rewolucją", dopóty słabość Habsburgów nie rzucała się w oczy. Odwołując się do ideologicznej solidarności Świętego Przymierza, Metternich mógł zazwyczaj liczyć na poparcie Rosji i Prus, co z kolei zapewniało mu wolną rękę w aranżowaniu interwencji skierowanych przeciwko wszelkim ruchom liberalnym — na przykład wysłaniu wojsk austriackich, by zdławiły powstanie neapolitańskie w 1821 r., zezwoleniu Francji na akcję militarną w Hiszpanii, mającą wesprzeć reżim Burbonów; koordynowaniu operacji narzucenia reakcyjnych postanowień karlsbadzkich (1819) członkom Związku Niemieckiego. Na tej samej zasadzie na stosunki cesarstwa Habsburgów z Petersburgiem i Berlinem korzystnie wpływało wspólne zainteresowanie całej trójki tłumieniem polskich ruchów narodowych — co dla rządu Rosji było sprawą dużo istotniejszą od okazjonalnych nieporozumień na temat Grecji czy cieśnin tureckich. Wspólne zdławienie polskiego powstania w Galicji i wcielenie do Austrii — za zgodą Rosji i Prus — Wolnego Miasta Krakowa w 1846 r. było świadectwem korzyści, jakie można było ciągnąć z takiej solidarności monarchów. Na dalszą metę jednak ta strategia Metternicha miała poważną wadę. W Europie dziewiętnastowiecznej dość łatwo było utrzymać w ryzach radykalne rewolucje społeczne; za każdym razem, kiedy do rewolucji takiej dochodziło (1830 r., 1848 r., Komuna Paryska w 1871 r.), przerażone klasy średnie uciekały na stronę „porządku i prawa". Nie można było jednak tłumić w nieskończoność popularnej idei samookreślenia narodów i ruchów na rzecz takiego samookre-sienią, dla których bodźcem była rewolucja francuska i różnorodne wojny wyzwoleńcze na początku XIX w. Podejmowane przez Metternicha próby tłumienia ruchów narodowych nieustannie osłabiały cesarstwo. Zdecydowany sprzeciw Austrii wobec wszelkich dążeń niepodległościowych sprawił, że szybko utraciła ona sympatię swej starej sojuszniczki — Wielkiej Brytanii. Ciągłe uciekanie się do siły militarnej we Włoszech nastawiło wrogo do austriackiego „żandarma" wszystkie klasy tego kraju, co z kolei — w kilkadziesiąt lat później — było bardzo na rękę Napoleonowi III; dzięki temu mógł udzielić pomocy Cavourowi w wypieraniu Austriaków z północnych Włoch. Podobnie podyktowany względami gospodarczymi brak gotowości cesarstwa Habsburgów do przystąpienia do Niemieckiego Związku Celnego oraz wynikająca ze względów konstytucyjno-geograficznych niemożność wejścia w skład „Wielkich Niemiec" rozczarowały wielu przedstawicieli niemieckiego ruchu narodowego, którzy w konsekwencji zwrócili się ku Prusom, oczekując, że to one odegrają rolę przywódcy. Dochodziło nawet do tego, że carat, który na ogół popierał wysiłki Wiednia w dławieniu rewolucji, łatwiej od Austrii radził sobie z kwestiami narodowymi. Dowodem może być polityka Aleksandra I, który wbrew kontrargumentom Metternicha w końcu lat dwudziestych XIX w. współdziałał z Brytyjczykami w popieraniu niepodległości Grecji. Faktem jest, że w tej epoce wzrostu świadomości narodowej cesarstwo Habsburgów sprawiało wrażenie coraz bardziej anachroniczne. Wskazywano, że w „każdym z pozostałych wielkich mocarstw większość obywateli łączył wspólny język i wspólna religia. Co najmniej 90 proc. mieszkańców Francji mówiło po francusku i podobna ich proporcja należała — przynajmniej nominalnie — do Kościoła katolickiego. Ponad 80 proc. mieszkańców Prus było Niemcami (resztę stanowili głównie Polacy), a 70 proc. Niemców było protestantami. Wśród 70 min poddanych cara były duże mniejszości (5 min Polaków, 3,5 min Finów, Estończyków, Łotyszy i Litwinów, 3 min najrozmaitszych narodów kaukaskich), ale prawosławnych Rosjan było wśród nich 50 min. Spośród mieszkańców Wielkiej Brytanii 90 proc. mówiło po angielsku, a 70 proc. wyznawało protestantyzm. Takie kraje miały więc naturalną spójność wewnętrzną. Natomiast cesarz austriacki rządził mieszaniną etniczną, o której samo myślenie musiało mu wydzierać jęk z piersi. On sam — podobnie jak 8 min jego poddanych — był Niemcem, ale dwukrotnie liczniejszą grupę stanowili rozmaici Słowianie (Czesi, Słowacy, Polacy, Ukraińcy, Słoweńcy, Chorwaci i Serbowie), a ponadto było 5 min Węgrów, 5 min Włochów i 2 min Rumunów. Jakiż to mogło stanowić naród? Odpowiedź brzmi: w ogóle nie stanowiło narodu" 42. Armia habsburska, uważana za „jedną z najważniejszych, jeśli nie wręcz najważniejszą, instytucję" cesarstwa, była odzwierciedleniem tego etnicznego zróżnicowania. „W 1865 r. (tj. na rok przed decydującym starciem z Prusami o panowanie w Niemczech) w armii tej było: 128 286 Niemców, 96 300 Czechów i Słowaków, 52 700 Włochów, 22 700 Słoweńców, 20 700 Rumunów, 19 000 Serbów, 50 100 Ukraińców, 37 700 Polaków, 32 500 Węgrów, 27 600 Chorwatów i 5100 przedstawicieli innych narodów"is. Zapewniało to armii barwność i różnorodność dorównującą pułkom brytyjskich Indii, ale stwarzało też liczne niedogodności w porównaniu z dużo bardziej jednorodnymi armiami Francji czy Prus. Tę potencjalną słabość militarną zaostrzał jeszcze brak dostatecznych funduszy, spowodowany w jakiejś mierze trudnościami w ściąganiu podatków, ale mający za główną przyczynę słabość bazy handlowej i przemysłowej. Chociaż współcześni historycy mówią o „rozkwicie gospodarczym cesarstwa Habsburgów" 44 w latach 1760—1914, to faktem jest, że w pierwszej połowie XIX w. uprzemysłowienie objęło tylko niektóre regiony zachodnie, takie jak Czechy, kraje alpejskie i okolice samego Wiednia, pozostawiając względnie nietkniętą całą resztę cesarstwa. Tak więc gdy sama Austria dokonała postępu, cesar- stwo — jako całość — znalazło się pod względem, uprzemysłowienia per capita, produkcji żelaza i stali, wykorzystania energii pary itd. za Wielką Brytanią, Francją i Prusami. Co więcej, koszty wojen z Francją sprawiły, że „cesarstwo było wyczerpane finansowo i obciążone ogromnym długiem publicznym i masą zdeprecjonowanego pieniądza papierowego" a, a tym samym zmuszone do utrzymywania wydatków wojskowych na poziomie niezbędnego minimum. W 1830 r. armia otrzymała tylko ekwiwalent 23 proc. dochodów państwa (wobec 50 proc. w 1817 r.), a w 1848 r. udział ten spadł do zaledwie 20 proc. Kiedy dochodziło do kryzysów — w latach 1848—1849, 1854—1855, 1859—1860 i 1864 r. — zatwierdzano nadzwyczajne zwiększenie wydatków wojskowych, ale nawet wtedy nie wystarczały one na doprowadzenie armii do pełnego stanu, a gdy kryzys mijał, wydatki te szybko znowu obniżano. Na przykład w 1860 r. budżet wojskowy zamykał się sumą 179 min florenów, w 1863 r. spadł do 118 min florenów, w 1864 r. — podczas konfliktu z Danią — wzrósł do 155 min florenów, a w 1865 r. — zaledwie na rok przed konfliktem z Prusami — został drastycznie obcięty do 96 min florenów. Żadna z tych sum nie dorównywała wydatkom wojskowym Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji ani (nieco później) wydatkom Prus. Ponieważ austriacka administracja wojskowa miała opinię — nawet jak na normy połowy XIX w. — wyjątkowo skorumpowanej i niesprawnej, to nawet te asygnowane sumy nie były dobrze wydawane. W rezultacie siły zbrojne cesarstwa Habsburgów w żaden sposób nie odpowiadały zadaniom wojennym, do jakich spełnienia mogły zostać powołane46. Wszystko to nie oznacza, że cesarstwo powinno było upaść wcześniej. Jak zauważa wielu historyków, odznaczało się ono wyjątkową zdolnością przetrwania: przeżyło reformację, Turków, rewolucję francuską, a także zdołało wytrzymać wydarzenia z lat 1848—1849, klęskę 1866 r. i — aż do ostatniego momentu — napięcia pierwszej wojny światowej. Miało oczywiście słabości, ale miało też i punkty silne. Monarchia mogła liczyć na lojalność nie tylko swych poddanych niemieckich, ale również wielu rodów arystokratycznych i „wojskowych" w krajach niemieckich; jej rządy — na przykład na ziemiach polskich — były łagodne w porównaniu z poczynaniami administracji rosyjskiej czy pruskiej. Co więcej, złożony, wielonarodowy charakter cesarstwa — z mnogością rywalizacji lokalnych — umożliwiał centrum stosowanie na pewną skalę zasady divide et impera. Demonstracją tego było przemyślane używanie sił zbrojnych: pułki węgierskie stacjonowały głównie we Włoszech, austriackie i włoskie — na Węgrzech, połowę pułków huzarów trzymano poza krajem itd.47 Wreszcie miało ono jeszcze jedną „negatywną" zaletę: żadne inne wielkie mocarstwo — nawet kiedy było zaangażowane w konflikt zbrojny z cesarstwem Habsburgów — nie wiedziało, czym by je można było zastąpić. Carowi Mikołajowi I mogły się nie podobać pretensje Austrii do Bałkanów, ale gotów był użyczyć Habsburgom swej armii dla zdławienia w 1848 r. rewolucji węgierskiej; Francja mogła intrygować, by wyprzeć Habsburgów z Włoch, ale Napoleon III zdawał sobie sprawę, że Wiedeń może mu się jeszcze przydać w przyszłych rozgrywkach z Prusami lub Rosją; Bismarck był zdecydowany usunąć wszelkie wpływy austriackie z Niemiec, ale dbał o utrzymanie egzystencji cesarstwa Habsburgów, jak tylko skapitulowało ono przed nim w 1866 r. Dopóki trwała taka sytuacja, dopóty cesarstwo mogło istnieć, bo mu na to pozwalano. W ciągu półwiecza po 1815 r. Francja — mimo strat poniesionych w wojnach napoleońskich — była pod wieloma względami w sytuacji dużo lepszej niż Prusy i cesarstwo Habsburgów 48. Jej dochód narodowy był dużo wyższy, miała też łatwiejszy dostęp do kapitałów. Ludność jej była liczniejsza od ludności Prus i bardziej jednorodna. Łatwiej mogła sobie pozwolić na utrzymywanie dużej armii i opłacenie znacznej marynarki. Niemniej jednak traktujemy ją tu jako „średnie mocarstwo" po prostu dlatego, że okoliczności strategiczne, dyplomatyczne i gospodarcze uniemożliwiały Francji koncentrację sił na jakimś jednym odcinku i zdobycie na nim zdecydowanej przewagi nad innymi krajami. W latach 1814—1815 dominującym elementem polityki międzynarodowej było zdecydowane dążenie wszystkich innych wielkich państw do uniemożliwienia Francji utrzymania hegemonii w Europie. Londyn, Wiedeń, Berlin i Petersburg nie tylko gotowe były jakoś załatwić swe spory w innych sprawach (na przykład na temat Saksonii), byle tylko storpedować ostatnią próbę odzyskania przez Napoleona utraconej pozycji, ale były też zdecydowane stworzyć po wojnie taki system, który blokowałby Francji w przyszłości dostęp do tradycyjnych szlaków ekspansji. Tak więc Prusy wzięły na siebie rolę strażnika Nadrenii, Austriacy umocnili swą pozycję w północnych Włoszech, a Brytyjczycy rozszerzyli swe wpływy na Półwyspie Iberyjskim; w tle zaś pozostawała wielka armia rosyjska, gotowa do ruszenia przez Europę w obronie układu stworzonego w 1815 r. W konsekwencji, niezależnie od tego, jak silnie wszystkie stronnictwa francuskie domagały się stosowania polityki „odbudowy" 49, było rzeczą oczywistą, iż niemożliwa jest żadna zasadnicza poprawa pozycji ich kraju. Maksimum tego, co można było osiągnąć, to, z jednej strony, uznanie przez inne kraje Francji za równorzędnego uczestnika europejskiego koncertu narodów, a z drugiej odbudowa francuskich wpływów politycznych w państwach sąsiednich, obok istniejących już tam wpływów innych mocarstw. Jeśli jednak Francuzom udało się osiągnąć np. na Półwyspie Iberyjskim pozycję równą pozycji Brytyjczyków, czy też ponownie odgrywać istotną rolę w krajach Lewantu, to musieli oni stale dbać o to, by nie sprowokować powstania nowej koalicji skierowanej przeciwko nim. W latach dwudziestych i trzydziestych XIX w. stało się oczywiste, że każdy ruch Francji w kierunku Niderlandów prowadził do instynktownego zawierania sojuszu przez Wielką Brytanię i Prusy, a sojusz taki był zbyt silny, by Francja mogła podjąć z nim walkę. Paryż mógł zagrać jeszcze jedną kartą — nawiązać bliskie stosunki z j e d-n y m z wielkich mocarstw i wykorzystywać je do osiągnięcia własnych celów50. Wobec stałej rywalizacji pozostałych państw i wobec faktu, że sojusz z Francją mógł każdemu z nich przynieść znaczne korzyści (pieniądze, żołnierzy, broń), manewr taki był teoretycznie możliwy, ale miał trzy wady. Po pierwsze, to inne mocarstwo mogło się okazać zdolne do wykorzystania Francji bardziej niż Francja mogłaby je wykorzystać — uczynił tak na przykład Metternich w połowie lat trzydziestych, kiedy przyjął ofertę Paryża tylko po to, by wywołać podział między Paryżem a Londynem. Po drugie, zmiany reżimów, dokonujące się w tym okresie we Francji, musiały w czasach, w których tak wielką rolę odgrywała ideologia, za każdym razem naruszać stosunki dyplomatyczne. Na przykład wieloletnie nadzieje Francji na sojusz z Rosją za- waliły się w chwili wybuchu we Francji rewolucji w 1830 r. I wreszcie pozostawał problem nie do przezwyciężenia: podczas gdy różne inne państwa chciały w różnych okresach współpracować z Francją, to żadne z nich nie chciało w omawianej epoce zmiany status quo. To znaczy, oferowały Francji przyjaźń dyplomatyczną, ale nie obiecywało to żadnych korzyści terytorialnych. Aż do wojny krymskiej żadne państwo poza Francją nie chciało zmiany granic ustalonych w 1815 r. Wszystkie te przeszkody być może nie stanowiłyby takiego problemu, gdyby Francja była w stosunku do reszty Europy tak silna, jak w szczytowym momencie panowania Ludwika XIV czy w szczytowym okresie panowania Napoleona. Tymczasem faktem jest, że po 1815 r. nie była ona krajem szczególnie dynamicznym. W wojnach toczących się w latach 1793—1815 51 zginęło być może aż 1,5 min Francuzów i, co ważniejsze, przez cały XIX w. ludność Francji wzrastała wolniej niż ludność jakiegokolwiek innego mocarstwa. Długotrwały konflikt wywołał różne zakłócenia (patrz ss. 138—140) w działaniu francuskiej gospodarki, a ponadto nadejście pokoju naraziło ją na konieczność stawienia czoła konkurencji handlowej ze strony Wielkiej Brytanii. „Po 1815 r. dla większości producentów francuskich faktem niezwykle istotnym stało się istnienie dominującego i potężnego producenta przemysłowego, który nie tylko był ich najbliższym sąsiadem, ale odgrywał też ogromną rolę na wszystkich rynkach zagranicznych, a niekiedy również na silnie przecież chronionym wewnętrznym rynku Francji" 52. Ta niezdolność do konkurencji, istnienie czynników zniechęcających do modernizacji (na przykład rozdrobnienie gospodarstw rolnych, zły stan łączności, lokalny charakter rynków, brak taniego, łatwo dostępnego węgla) oraz utrata wszelkich ewentualnych bodźców, jakie mogły nadchodzić z rynków zamorskich, sprawiły, że w latach 1815— 1850 tempo wzrostu przemysłu było we Francji dużo niższe niż w Wielkiej Brytanii. Na początku XIX w. brytyjska produkcja przemysłowa miała poziom równy francuskiej; w 1830 r. stanowiła już 182,5 proc. produkcji francuskiej, a w 1860 r. wskaźnik ten wzrósł aż do 251 proc.58 Co więcej, nawet wtedy, kiedy w drugiej połowie stulecia tempo budowy kolei i w ogóle uprzemysłowienia zaczęło się we Francji zwiększać, Paryż przekonał się z niepokojem, że w Niemczech jest ono jeszcze wyższe. Dla historyków przestało już być tak oczywiste, że francuską gospodarkę w XIX w. można lekceważąco określać jako „zacofaną" czy „rozczarowującą". Droga, na którą wstąpiła Francja w dążeniu do narodowego dobrobytu, była pod wieloma względami równie logiczna jak zupełnie przecież inna droga Wielkiej BrytaniiM. Przerażające aspekty społeczne rewolucji przemysłowej były we Francji zjawiskiem mniej powszechnym niż w Wielkiej Brytanii, natomiast dzięki skoncentrowaniu się na produkcji raczej towarów wysokiej jakości niż masowych uzyskano to, że w przemyśle przetwórczym wartość dodana per capita była znacznie wyższa. Jeśli Francuzi, w sumie biorąc, niewiele inwestowali w wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe w kraju, było to raczej wynikiem kalkulacji niż przejawem biedy czy zacofania. W istocie, w kraju istniały znaczne nadwyżki kapitału, z których znaczną część wykorzystano w postaci inwestycji przemysłowych w innych krajach Europy55. Rządowi francuskiemu nie groził brak funduszy, dokonywał więc inwestycji w przemyśle zbrojeniowym oraz pracującej na jego potrzeby metalurgii. To francuscy wynalazcy skonstruowali pod kierownictwem generała Paixhansa działo na gotowe ładunki, a także dokonali „przełomu w konstrukcji okrętów", budując „Napoleona" i „La Gloire", oraz wyprodukowali pociski Miniego i wprowadzili gwintowanie luf 56. Faktem jednak jest, że względna siła gospodarcza Francji — podobnie jak w innych dziedzinach — zmalała. Mimo iż kraj ten, powtórzmy, był większy od Prus czy cesarstwa Habsburgów, to w żadnej dziedzinie nie przodował tak zdecydowanie jak w stuleciu poprzednim. Miał dużą armię, ale ustępującą rozmiarami rosyjskiej. Jego marynarka wojenna, niezbyt konsekwentnie wspierana przez kolejne rządy, zazwyczaj zajmowała drugie miejsce, ustępując tylko brytyjskiej — ale różnica sił między nimi była ogromna. Pod względem produkcji przemysłowej i wielkości produktu narodowego Francja pozostawała w tyle za swą przodującą sąsiadką. Wodowanie „La Gloire" zostało szybko zepchnięte w cień przez wodowanie brytyjskiego HMS „Warrior", a francuska artyleria polowa zaczęła ustępować najnowszym konstrukcjom Kruppa. Francja odgrywała pewną rolę poza Europą, ale i tam jej posiadłości i wpływy były mniejsze od brytyjskich. Wszystko to zwraca uwagę na jeszcze jeden poważny problem utrudniający ocenę — a często także wykorzystanie — niewątpliwej przecież potęgi Francji. Była ona klasycznym mocarstwem hybrydą57, rozdartym pomiędzy swymi interesami europejskimi i pozaeuropejskimi, co dodatkowo utrudniało jej działalność dyplomatyczną i tak już skomplikowaną względami ideologicznymi i problemami związanymi z równowagą sił. Czy istotniejsze było zahamowanie postępów Rosji w kierunku Konstantynopola czy blokowanie pretensji brytyjskich do Lewantu? Czy należało wypierać Austrię z Włoch, czy podważać obecność Królewskiej Marynarki Wojennej w kanale La Manche? Czy należało popierać pierwsze dążenia do zjednoczenia Niemiec, czy też im się sprzeciwiać? Ponieważ w każdej z tych spraw istniały argumenty pro i argumenty kontra, trudno się dziwić, że Francja często zajmowała stanowisko dwuznaczne i przejawiała wahania nawet wtedy, gdy uważano ją za pełnoprawnego uczestnika europejskiego koncertu narodów. Z drugiej strony, nie należy zapominać, że ogólna sytuacja ograniczająca możliwości działania Francji jednocześnie umożliwiała jej powstrzymywanie innych wielkich mocarstw. Było tak w szczególności za Napoleona III, ale początki takiego stanu rzeczy można już dostrzec w końcu lat dwudziestych XIX w. Już z racji samych rozmiarów Francji jej powrót do sił miał implikacje na Półwyspach Iberyjskim i Apenińskim, w Niderlandach, a nawet w krajach dalej położonych. Zarówno Wielka Brytania, jak i Rosja, podejmując próby "wywierania wpływu na rozwój wydarzeń w Imperium Osmańskim, musiały w swych rachubach uwzględniać Francję. To właśnie ona, w znacznie większym stopniu niż wahające się cesarstwo Habsburgów, a nawet Wielka Brytania, stała się głównym hamulcem militarnym dla Rosji podczas wojny krymskiej. To Francja podkopała pozycję Austrii we Włoszech, i to znowu głównie ona — chociaż działała mniej dramatycznie — zagwarantowała, że Imperium Brytyjskie nie uzyskało całkowitego monopolu na wpływy wzdłuż wybrzeży Afryki i Chin. I wreszcie, kiedy austriacko-pruska walka o „panowanie "w Niemczech" osiągnęła punkt szczytowy, oba rywalizujące ze sobą państwa przejawiały głębokie zaniepokojenie tym, co może, a czego nie może Napoleon III. Tak więc Francja, podniósłszy się po 1815 r., w następnych dziesięcioleciach nadal była liczącym się mocarstwem, bardzo aktywnym dyplomatycz- nie, dosyć silnym militarnie, które lepiej było mieć po swojej stronie niż przeciw sobie — nawet jeśli także jej przywódcy zdawali sobie sprawę, że nifr odgrywa już ona tak dominującej roli, jak w dwu poprzednich stuleciach. Wojna krymska i erozja potęgi Rosji W kilkudziesięcioletnim okresie międzynarodowego pokoju i uprzemysłowienia po 1815 r. najbardziej miała się zmniejszyć względna siła Rosji, chociaż uwidoczniło się to w pełni dopiero podczas wojny krymskiej (1854— 1856). W 1814 r. Europa z pełnym grozy podziwem przyglądała się marszowi armii rosyjskiej na Zachód, a w Paryżu tłumy na wszelki wypadek wznosiły okrzyki: „Vive 1'empereur Alexandre!", kiedy car poprzedzany brygadami kozaków wjeżdżał do miasta. Już samo uregulowanie pokojowe, z jego arcy-konserwatywnym wykluczeniem przyszłych zmian terytorialnych i politycznych, kontrsygnowane było przez armię rosyjską, liczącą 800 000 ludzi i nie mającą równej sobie na lądzie, tak jak brytyjska Królewska Marynarka Wojenna nie miała równej sobie na morzu. Zarówno Austria, jak i Prusy były w cieniu tego wschodniego kolosa, i nawet wtedy, kiedy głosiły solidarność z nim, czuły lęk przed jego siłą. Rola Rosji jako żandarma Europy chyba nawet wzrosła, kiedy mesjanistycznego Aleksandra I zastąpił autokratyczny Mikołaj I (1825—1855), a pozycję tego ostatniego jeszcze bardziej umocniły rewolucyjne wydarzenia z lat 1848—1849, kiedy to — jak zauważył Palmerston — Rosja i Wielka Brytania były jedynymi mocarstwami, które „stały wyprostowane" 58. W odpowiedzi na rozpaczliwe apele cesarstwa Habsburgów o pomoc w zdławieniu rewolucji węgierskiej skierowano tam trzy armie rosyjskie. Natomiast pełna wahań postawa pruskiego Fryderyka Wilhelma IV wobec ruchów reformatorskich w jego kraju oraz propozycje zmian w Związku Niemieckim spowodowały nieustanne naciski Rosjan, które trwały aż do momentu zaakceptowania przez Berlin reakcyjnej polityki wewnętrznej oraz wyrażenia przezeń zgody na odwrót dyplomatyczny w Ołomuńcu. Co się zaś tyczy samych „sił dążących do zmian", to po 1848 r. wszystkie one — zarówno pokonane ruchy narodowe Polski i Węgier, jak i sfrustrowani liberałowie mieszczańscy oraz marksiści — zgodnie uważały, że głównym bastionem oporu przeciwko wszelkiemu postępowi w Europie będzie przez długi jeszcze czas imperium carów. A przecież pod względem gospodarczym i technicznym Rosja w latach 1815—1880 zatrważająco szybko traciła grunt, przynajmniej w porównaniu z innymi mocarstwami. Nie znaczy to, żeby nawet za panowania Mikołaja I — którego wielu urzędników odnosiło się wrogo do gospodarki rynkowej i do wszelkich oznak modernizacji — nie było żadnego postępu gospodarczego. Liczba ludności szybko rosła (z 51 min w 1816 r. do 76 min w 1860 r. i 100 min w 1880 r.), zwłaszcza ludności miast. Zwiększyła się produkcja żelaza, a rozmiary przemysłu włókienniczego uległy zwielokrotnieniu. Twierdzono, że w latach 1804—1860 liczba fabryk i zakładów przemysłowych zwiększyła się z 2400-do ponad 15 000. Importowano z Zachodu silniki parowe i nowoczesne maszyny, a począwszy od lat trzydziestych XIX w. zaczęto też rozwijać sieć kolejową. Już sarn fakt, że historycy spierają się, czy w tym okresie nastąpiła w Rosji rewolucja przemysłowa, świadczy, że coś się w tym państwie ruszyło 59. i t ....o, ;;:<; . . ... - I Jest jednak brutalną prawdą, że reszta Europy posuwała się naprzód dużo szybciej i że Rosja traciła grunt. Z racji tego, że pod względem liczby ludności znacznie przewyższała inne kraje, w początku XIX w. bez trudu wyprzedzała je również pod względem absolutnych rozmiarów GNP. Dwa pokolenia później już tak nie było (patrz tabela 9). Sytuacja była jednak dużo bardziej alarmująca, jeśli za podstawę oceny wziąć GNP w przeliczeniu na jednego mieszkańca (patrz tabela 10). Dane liczbowe dowodzą, że wzrost absolutnego poziomu GNP, jaki nastąpił w tym okresie w Rosji, spowodowany był głównie zwiększeniem liczby ludności — czy to w wyniku przyrostu naturalnego, czy to w efekcie podbojów dokonywanych w Turkiestanie i na innych ziemiach — natomiast niewiele miał wspólnego z rzeczywistym wzrostem wydajności (zwłaszcza wydajności w przemyśle). Pod względem dochodu per capita i wielkości produktu narodowego per capita Rosja zawsze ustępowała Europie Zachodniej, teraz jednak te różnice jeszcze się powiększyły. I tak na przykład rosyjski dochód per capita wynosił w 1830 r. połowę dochodu brytyjskiego, a sześćdziesiąt lat później już tylko jedną czwartą. Tabela 9 GNP wielkich mocarstw europejskich w latach 1830—189060 (w cenach rynkowych, w miliardach dolarów — za podstawę przeliczeń przyjęto kurs dolara i ceny z 1960 r.) 1830 1840 1850 1860 1870 1880 1890 Rosja Francja Wielka Brytania Niemcy Cesarstwo Habsburgów Włochy Tabela 10 GNP wielkich mocarstw europejskich per capita w latach 1830—189061 (w dolarach USA wg cen i kursu dolara z 1960 r.) 10,5 11,2 12,7 14,4 22,9 23,2 21,1 8,5 10,3 11,8 13,3 16,8 17,3 19,7 8,2 10,4 12,5 16,0 19,6 23,5 29,4 7,2 8,3 10,3 12,7 16,6 19,9 26,4 7,2 8,3 9,1 9,9 11,3 12,2 15,3 5,5 5,9 6,6 7,4 8,2 8,7 9,4 1830 1840 1850 1860 1870 1880 1890 346 394 458 558 628 680 785 265 270 277 301 312 311 311 264 302 333 365 437 464 515 245 267 308 354 426 443 537 250 266 283 288 305 315 361 170 170 175 178 250 224 182 Wielka Brytania Wiochy Francja Niemcy Cesarstwo Habsburgów Rosja Podobnie podwojenie produkcji żelaza w Rosji w początku XIX w. nie wyglądało już tak dobrze w zestawieniu z trzydziestokrotnym zwiększeniem produkcji żelaza w Wielkiej Brytanii62. W ciągu zaledwie dwu pokoleń Rosja zmieniła się z kraju będącego największym producentem i eksporterem żelaza w kraj coraz bardziej uzależniony od importu wyrobów przemysłowych z państw zachodnich. Nawet rozwój sieci kolejowej i żeglugi parowej należy ujmować we właściwej perspektywie. W 1850 r. rosyjska sieć kolejowa liczyła niewiele ponad 800 kilometrów w porównaniu z prawie 14 000 kilometrów w Stanach Zjednoczonych. Znaczną część wzrostu przewozów parowcami — zarówno na wielkich rzekach, jak na Bałtyku i na Morzu Czarnym — stanowiły transporty ziarna potrzebnego dla szybko rozrastającej się ludności, a także wysyłanego jako zapłata za import brytyjskich wyrobów przemysłowych. Nowe przedsiębiorstwa pozostawały aż nazbyt często w rękach zagranicznych kupców i przedsiębiorców (z pewnością dotyczyło to eksportu), co przekształcało Rosję coraz bardziej w dostawcę surowców dla krajów bardziej zaawansowanych gospodarczo. Po bliższym zbadaniu sprawy okazuje się, że większość nowych „fabryk" i „przedsiębiorstw przemysłowych" zatrudniała mniej niż szesnastu pracowników i prawie nie była zmechanizowana. Ogólny brak kapitału, niski popyt konsumpcyjny, mikroskopijne rozmiary klas średnich, ogromne przestrzenie i skrajne warunki klimatyczne oraz ciężka ręka autokratycznego, podejrzliwego państwa — wszystko to sprawiało, że perspektywy „startu" przemysłowego przedstawiały się w Rosji gorzej niż, praktycznie biorąc, w jakimkolwiek innym kraju Europy "3. Te złowieszcze trendy występujące w gospodarce nie znajdowały jednak przez dłuższy czas wyrazu w jakiejś zauważalnej słabości militarnej Rosji. Przeciwnie, przywiązanie do struktur ancien regime'u, wykazywane po 1815 r. przez wielkie mocarstwa, uwidaczniało się najwyraźniej właśnie w składzie społecznym, sposobie uzbrojenia i taktyce ich armii. Rządy, pozostające wciąż pod wrażeniem rewolucji francuskiej, bardziej troszczyły się o to, by ich armie były społecznie i politycznie godne zaufania, niż o reformy militarne; sami zaś generałowie, nie poddawani już próbie wielkiej wojny, kładli główny nacisk na hierarchię, posłuszeństwo i ostrożność — cechy umacniane dodatkowo obsesyjnym zamiłowaniem Mikołaja I do oficjalnych parad i wielkich marszów. W tej sytuacji na obserwatorach z zewnątrz większe wrażenie wywierały same rozmiary armii rosyjskiej i wytrwałość pochodzących z poboru żołnierzy, niż zawiłe sprawy logistyki wojskowej czy też ogólny poziom wykształcenia korpusu oficerskiego. Co więcej, armia rosyjska przejawiała aktywność i często odnosiła sukcesy w licznych kampaniach służących ekspansji na Kaukazie i w Turkiestanie, co zaczynało niepokoić Brytyjczyków w Indiach i miało doprowadzić do tego, że stosunki angielsko-rosyjskie były w XIX w. dużo bardziej napięte niż w XVIII w.64 Równie duże wrażenie na obserwatorach z zewnątrz wywarło stłumienie przez Rosjan rewolucji węgierskiej w latach 1848—1849, a także oświadczenie cara, że gotów jest wysłać 400 000 żołnierzy dla stłumienia rewolucji, która w tym samym czasie wybuchła w Paryżu. Owi obserwatorzy nie zauważyli jednak dużo mniej imponującego faktu, że większość armii rosyjskiej była przygwożdżona do miejsca ze względu na konieczność pełnienia wewnętrznej służby garnizonowej, akcje „policyjne" w Polsce i w Finlandii i inne zajęcia, takie jak patrolowanie granic czy budowa kolonii wojskowych. Ta jej część, która pozostawała wolna od tych obowiązków, nie była szczególnie sprawna — na przykład spośród je-denastotysięcznych strat, poniesionych w czasie kampanii węgierskiej, aż 10 000 było efektem chorób w związku z niesprawnością służb logistycznych i medycznych 65. Kampania krymska, trwająca od 1854 r., a zakończona dopiero w 1855 r., dostarczyła szokujących dowodów zacofania Rosji. Wojsk carskich nie można było skoncentrować. Operacje sojuszników w rejonie Morza Bałtyckiego (choć nigdy nie przybrały poważniejszych rozmiarów; i groźba interwencji szwedzkiej przygwoździły na północy aż 200 000 żołnierzy rosyjskich. Wcześnie podjęte operacje w księstwach naddunajskich i dużo groźniejsze od nich niebezpieczeństwo, że Austria zrealizuje swoją zapowiedź interwencji, stwarzały zagrożenie dla Besarabii, zachodniej Ukrainy i rosyjskiej części ziem polskich. Ogromnej liczby ludzi i sprzętu wymagały walki z Turkami na Kaukazie, a także obrona terytoriów rosyjskich na Dalekim Wschodzie 66. Kiedy w wyniku an-gielsko-francuskiego ataku na Krym wojna zaczęła się toczyć na ziemiach, na których Rosja była szczególnie zagrożona, siły zbrojne cara okazały się niezdolne do odparcia tej inwazji. Rosja miała dosyć dużą marynarkę wojenną, dowodzoną przez kompetentnych admirałów, i w listopadzie 1853 r. kompletnie zniszczyła pod Synopą słabszą od carskiej flotę turecką. Kiedy jednak do wojny włączyły się angielsko-francuskie siły morskie, sytuacja uległa całkowitemu odwróceniu87. Wiele okrętów rosyjskich było zbudowane z drewna świerkowego, mało zwrotnych, o niedostatecznej sile ognia i z kiepsko wyszkoloną załogą. Sojusznicy mieli okręty parowe, z których część wyposażona była w działa strzelające szrapnelami i w rakiety systemu Congreve'a. Co zaś najważniejsze, wrogowie Rosji rozporządzali potencjałem przemysłowym umożliwiającym budowę nowych okrętów (w tym dziesiątek parowych kanonierek), tak że w miarę trwania wojny ich przewaga na morzu stawała się coraz większa. Na lądzie sprawy przedstawiały się dla Rosji jeszcze gorzej. Szeregowy żołnierz piechoty bił się dobrze i długotrwała obrona Sewastopola pod znakomitym dowództwem admirała Nachimowa, korzystającego z pomocy geniusza inżynierii, pułkownika Todtlebena, była wyczynem nie lada, ale pod wszystkimi innymi względami armia zasługiwała na ocenę niedostateczną. Pułki kawalerii nie lubiły ryzyka, a ich konie, ćwiczone głównie do defilad, źle znosiły trudy wojny (pod tym względem lepsze były nieregularne oddziały kozackie). Co gorsza, żołnierz rosyjski był fatalnie uzbrojony. Staromodne skałkowe muszkiety miały zasięg poniżej 200 metrów, podczas gdy karabiny, w które uzbrojone były wojska sojusznicze, mogły skutecznie razić na odległość 900 metrów. W rezultacie straty Rosjan były dużo większe. Najgorsze zaś było to, że nawet kiedy dobrze zdawano sobie sprawę z ogromu zadania, rosyjski system jako całość nie był zdolny mu sprostać. Wojska lądowe miały kiepskie dowództwo, nękane walkami personalnymi i niezdolne do opracowania spójnego planu strategicznego, co zresztą odzwierciedlało generalną niekompetencję carskiego rządu. Niewielu było dobrze wyszkolonych i wykształconych oficerów średniego szczebla, których na przykład armia pruska miała mnóstwo, a wszelka inicjatywa była źle widziana. Co najdziwniejsze, niewielu też było rezerwistów nadających się do powołania w wypadku nagłej konieczności, ponieważ przyjęcie systemu masowej krótkoterminowej służby wojskowej wymagałoby zniesienia pańszczyzny *. Jedną z konsekwencji obowiązującego w Rosji systemu długotrwałej służby wojskowej była duża liczba żołnierzy zbyt starych; inną — jeszcze bardziej fatalną — było to, że część z 400 000 rekrutów, pośpiesznie wcielonych na początku woj- * Twierdzono, że po dwóch, trzech latach służby wojskowej były żołnierz nie mógł już być chłopem pańszczyźnianym i że bezpieczniej było werbować mniejszą liczbę każdego rocznika, ale na dłużej. (Przypis autora). ny, była kompletnie nie wyszkolona — ponieważ było zbyt mało oficerów i podoficerów — a ponadto wycofanie tak wielkiej liczby mężczyzn z pracy pańszczyźnianej wyrządziło szkodę rosyjskiej gospodarce. I wreszcie, występowały słabości logistyczne i gospodarcze. Ponieważ na południe od Moskwy w ogóle nie było kolei (!), zaopatrzenie trzeba było dostarczać wozami konnymi, które musiały przebywać setki kilometrów po stepach zamieniających się podczas wiosennej odwilży i jesiennych deszczy w morze błota. Co więcej, samo użycie koni do tego celu zwiększało zapotrzebowanie na paszę — którą trzeba było znowu dowozić końmi itd., itd. — i w rezultacie ogromny wysiłek logistyczny dawał nieproporcjonalnie małe efekty. Transport •drogą morską żołnierzy sojuszniczych z Anglii i Francji trwał około trzech tygodni, natomiast żołnierze rosyjscy docierali z Moskwy na front niekiedy dopiero po trzech miesiącach. Jeszcze bardziej alarmujące było kompletne załamanie się rosyjskich zapasów sprzętu. „Na początku wojny było w zapasie milion sztuk broni palnej, [w końcu 1855 r.] pozostało z niej 90 000 sztuk. Z 1656 dział polowych pozostało 253... Zapasy prochu i pocisków przedstawiały się jeszcze gorzej" M. Im dłużej trwała wojna, tym większa stawała się przewaga sojuszników, a jednocześnie brytyjska blokada zahamowała import broni. Blokada zresztą spowodowała coś więcej: przerwała płynący z Rosji strumień zboża i innych towarów eksportowych (z wyjątkiem eksportu drogą lądową do Prus) i uniemożliwiła rządowi Rosji finansowanie kosztów wojny inaczej niż za pomocą wielkich pożyczek. Wydatki wojskowe, pochłaniające nawet w czasach pokoju cztery piąte dochodów państwa, wzrosły z około 220 min rubli w 1853 r. do około 500 min rubli w każdym z dwu lat tej wojny — w 1854 r. i 1855 r. By pokryć część tego alarmująco wysokiego deficytu, skarb Rosji zaciągnął pożyczki w Berlinie i Amsterdamie, co jednak wywołało gwałtowny spadek wartości rubla na scenie międzynarodowej. By pokryć resztę niedoboru, skarb uciekł się do druku papierowego pieniądza, co doprowadziło do silnej inflacji cen i wzrostu niepokojów chłopskich. Wcześniejsze śmiałe próby ministerstwa finansów, zmierzające do oparcia rubla na srebrze i do eliminacji skryptów dłużnych, których obieg doprowadził „zdrowe finanse" do ruiny podczas wojen napoleońskich i w czasie kampanii przeciwko Persji, Turcji i powstańcom polskim, w wyniku wojny krymskiej zakończyły się kompletnym fiaskiem. 15 stycznia 1856 r. ostrzeżono Radę Państwa, że jeśli Rosja upierać się będzie przy prowadzeniu bezpłodnej wojny, to państwo zbankrutuje 69. Jedynym sposobem uniknięcia katastrofy było podjęcie rokowań z wielkimi mocarstwami. Wszystko to nie oznacza jednak, że wojna krymska była łatwą kampanią dla sojuszników. Również im przyniosła napięcia i wstrząsy. To ciekawe, że iiajmniej ucierpiała Francja, która wreszcie wyciągnęła korzyści ze swego hybrydowego charakteru: była mniej zacofana przemysłowo i gospodarczo od Rosji i mniej „zdemilitaryzowana" od Wielkiej Brytanii. Jej siły zbrojne, wysłane na Wschód pod dowództwem generała Saint-Arnauda, były dobrze wyposażone, dobrze wyszkolone dzięki operacjom północnoafrykańskim i miały spore doświadczenie w prowadzeniu kampanii zamorskich: systemy wsparcia logistycznego i medycznego były na tyle sprawne, na ile pozwalał ówczesny system administracyjny. Francuscy oficerowie demonstrowali — usprawiedliwione zresztą — zdumienie, widząc, jak są obładowani bagażem ich brytyjscy koledzy-amatorzy. Francuskie siły ekspedycyjne odegrały też w tej wojnie główną rolę — były oddziałami najsilniejszymi, i to one wykonały większość operacji przełomowych. Tak więc Francja w jakimś stopniu odzyskała w tych walkach napoleońskie dziedzictwo. W późniejszych stadiach kampanii Francuzi zaczęli jednak wykazywać oznaki zmęczenia. Chociaż Francja była krajem bogatym, jej rząd musiał, ubiegając się o pieniądze, konkurować z budowniczymi linii kolejowych i klientami Credit Mobilier i innych banków. Odpływ złota na Krym i do Konstantynopola spowodował wzrost cen w kraju — nie poprawiło sytuacji to, że był to rok kiepskich zbiorów. Chociaż pełne rozmiary strat wojennych nie były znane, początkowy entuzjazm Francuzów wywołany tym konfliktem szybko wyparował. Zamieszki spowodowane inflacją umocniły pogląd — głoszony powszechnie po nadejściu informacji o upadku Sewastopola — że wojna przedłuża się wyłącznie z powodu egoistycznych ambicji Wielkiej Brytanii70. W tym czasie także Napoleonowi III zaczęło zależeć na zakończeniu konfliktu: Rosja dostała nauczkę, prestiż Francji wzrósł (i powinien zwiększyć się jeszcze bardziej po konferencji pokojowej w Paryżu) i ważną sprawą stało się, by eskalacja konfliktu w rejonie Morza Czarnego nie odwróciła uwagi od spraw niemieckich i włoskich. Jeśli nawet Napoleon III nie mógł w 1856 r. w poważniejszy sposób zmienić mapy Europy, to jednak z pewnością mógł uważać, że perspektywy Francji przedstawiają się lepiej niż kiedykolwiek po Waterloo. Wywołany wojną krymska rozłam w dawnym europejskim koncercie mocarstw sprawiał, że złudzenie to mogło się utrzymywać jeszcze przez następne dziesięciolecie. Natomiast Brytyjczyków wojna krymska bynajmniej nie usatysfakcjonowała. Mimo pewnych prób reform wojska lądowe wciąż jeszcze miały kształt nadany im przez Wellingtona, a ich dowódca, Raglan, był nawet sekretarzem wojskowym Wellingtona podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim. Kawaleria była — jak na kawalerię — na poziomie, ale często źle ją wykorzystywano (nie tylko pod Bałakławą) i nie bardzo się nadawała do działań oblężniczych pod Sewastopolem. Żołnierze byli zahartowanymi starymi wiarusami i walczyli nieustępliwie, ale przeraźliwy brak ciepłego schronienia w czasie deszczów i podczas krymskiej zimy, niezdolność prymitywnych służb medycznych do radzenia sobie z masowymi zachorowaniami na dyzenterię i cholerę, a także brak lądowych środków transportu powodowały niepotrzebne straty i porażki, co wprawiało w furię społeczeństwo Wielkiej Brytanii. Jeszcze bardziej kłopotliwy był brak wyszkolonej rezerwy, którą można by powołać w czasie wojny do szeregów, bowiem armia brytyjska, podobnie jak rosyjska, była armią o długim okresie służby, używaną głównie do służby garnizonowej. Rosjanie mogli przynajmniej wcielać przymusowo setki tysięcy zupełnie surowych rekrutów, natomiast wyznająca hasło laissez faire Wielka Brytania nie mogła tego robić; jej rządowi pozostało tylko wyjście bardzo kłopotliwe: ogłoszenie, że szuka obcych najemników, by uzupełnić niedobory żołnierzy na Krymie. Podczas gdy brytyjskie wojska lądowe pozostawały jedynie młodszym partnerem francuskich, brytyjska marynarka nie miała właściwie żadnych szans na odniesienie zwycięstwa nad nieprzyjacielem, który rozważnie ukrył swe okręty w ufortyfikowanych portach 71. Można tu tylko mimochodem wspomnieć o wybuchu społecznego niezadowolenia wywołanego słynnymi rewelacjami londyńskiego „Timesa", o niekompetencji dowódców i o cierpieniach chorych i rannych żołnierzy. To niezado- wolenie nie tylko doprowadziło do zmiany rządu, ale i do podjęcia poważnej dyskusji na temat trudności, na jakie z natury rzeczy natrafia „państwo liberalne podczas wojny" 72. Co więcej, cała ta sprawa ujawniła, że to, co wydawało się swoistym źródłem siły Wielkiej Brytanii — mały zakres spraw należących do rządu, niewielka armia imperialna, poleganie głównie na siłach morskich, swobody obywatelskie, nieskrępowana prasa, władza parlamentu i poszczególnych ministrów — łatwo może przeobrazić się w słabość, kiedy kraj staje przed koniecznością prowadzenia przez wszystkie pory roku rozległych operacji wojskowych przeciwko silnemu nieprzyjacielowi. Brytyjczycy zareagowali na tę próbę, jakiej ich poddano (dość podobnie jak Amerykanie na wojny w XX w.), wyasygnowaniem dużych sum na siły zbrojne w celu wyrównania dawnych zaniedbań. I znowu, już same liczby przedstawiające wysokość wydatków wojskowych walczących stron w dużym stopniu wyjaśniają ostateczny wynik konfliktu (patrz tabela 11). Tabela 11 Wydatki wojskowe państw uczestniczących w wojnie krymskiej73 (w milionach funtów szterlingów) Rosja Francja Wielka Brytania Turcja Sardynia 1852 15,6 17,2 10,1 2,8 1,4 1853 19,9 17,5 9,1 •> 1,4 1854 31,3 30,3 76,3 ? 1,4 1855 39,8 43,8 36,5 3,0 2,2 1856 37,9 36,3 32,3 ? 2,5 Wielka Brytania — nawet kiedy się zmobilizowała — nie mogła jednak .szybko stworzyć właściwych instrumentów działania. Cóż z tego, że wydatki wojskowe uległy zwielokrotnieniu, że zamówiono setki parowców, że siły ekspedycyjne miały już w 1855 r. nadmiar namiotów, kocy i amunicji, że wojowniczy Palmerston przekonywał o potrzebie rozbicia rosyjskiego imperium — mała armia brytyjska niewiele już mogła zdziałać, skoro Francja zmierzała do pokoju, a Austria zachowywała neutralność, a tak właśnie przedstawiała się sytuacja w kilka miesięcy po upadku Sewastopola. Wielka Brytania mogłaby samotnie prowadzić wojnę z Rosją tylko pod warunkiem znacznie silniejszej „militaryzacji" swego narodu i swojej ekonomii politycznej. Prawdopodobne koszty takiego przedsięwzięcia były jednak o wiele za wysokie dla politycznych przywódców, którzy już znaleźli się w niewygodnej sytuacji w związku 2 trudnościami strategicznymi, konstytucyjnymi i gospodarczymi wywołanymi kampanią krymską74. Tak więc Brytyjczycy — choć czuli się oszukani, bo pozbawieni należnego im zwycięstwa — również gotowi byli do kompromisu. Cała ta sprawa wzbudziła w wielu Europejczykach (nie tylko Rosjanach, ale również Francuzach i Austriakach) podejrzliwość co do celów i wiarygodności Londynu, a jednocześnie jeszcze bardziej umocniła niechęć Brytyjczyków do wikłania się w sprawy kontynentu. Tak więc podczas gdy Francja w 1856 r. przesunęła się do samego centrum sceny europejskiej, Wielka Brytania stale dryfowała na ubocze. Bunt w Indiach (1857) i ruch na rzecz reform wewnętrznych w samej Wielkiej Brytanii mogły tylko nasilić tę tendencję. Wojna krymską była dla Wielkiej Brytanii wstrząsem, ale nieporównanie większym wstrząsem była dla potęgi i dumy Rosji, nie mówiąc już o stratach spowodowanych przez śmierć 480 000 ludzi. „Nie możemy się dłużej oszukiwać — oświadczył wielki książę Konstanty Mikołajewicz. — Jesteśmy słabsi i biedniejsi od mocarstw pierwszej kategorii, co więcej biedniejsi nie tylko materialnie, ale i w dziedzinie kadr pracowników umysłowych, zwłaszcza w administracji" 75. Świadomość ta skłoniła reformatorów do przeprowadzenia w państwie rosyjskim całej serii radykalnych zmian, przede wszystkim zniesienia poddaństwa chłopów. Ponadto za panowania Aleksandra II udzielano znacznie większego, niż za panowania jego ojca, poparcia przy budowie kolei i uprzemysłowieniu. Począwszy od lat sześćdziesiątych XIX w. widoczniejsze stają się w Rosji takie zjawiska, jak wydobycie węgla, produkcja żelaza i stali, powstawanie zakładów usług publicznych i wielkich przedsiębiorstw przemysłowych. Dane statystyczne z tego okresu, podawane przez opracowania historii gospodarczej Rosji, są na pierwszy rzut oka dosyć imponujące 76. Jak to zwykle bywa — zmiana perspektywy zmienia też osąd. Czy modernizacja ta mogła dotrzymać tempa — nie mówiąc już o wyprzedzaniu — ogromnemu wzrostowi liczby biednych, niewykształconych chłopów? Czy mogła dorównać w ciągu następnych dwu dziesięcioleci wybuchowemu wzrostowi produkcji żelaza, stali i wyrobów przemysłowych w West Midlands, Zagłębiu Ruhry, na Śląsku czy w Pittsburghu? Czy mogła — nawet łącznie z reorganizacją armii — dotrzymać kroku „rewolucji militarnej", do której właśnie szykowali się Prusacy i która miała zaakcentować jakościowe, a nie iio-ś c i o w e aspekty siły kraju? Odpowiedzi na te pytania musiałyby rozczarować rosyjskiego nacjonalistę, uświadamiając mu, że pozycja jego kraju w Europie poważnie osłabła w porównaniu z zajmowaną w 1815 r. czy w 1848 r. Stany Zjednoczone i wojna domowa Jak już wspomniałem, obserwatorzy polityki światowej, począwszy od Tocqueville'a, uważali, że umacnianie pozycji imperium rosyjskiego przebiegało równolegle do umacniania pozycji Stanów Zjednoczonych. Co prawda, wszyscy oni podkreślali zasadnicze różnice w kulturze politycznej i konstytucjach obu tych państw, ale rozpatrywane w kategoriach wielkomocarstwowych, kraje te sprawiały wrażenie bardzo podobnych pod względem rozmiarów geograficznych, charakteru granic — „otwartych" i wciąż się przesuwających — szybkiego wzrostu liczby ludności i niemal nie naruszonych bogactw naturalnych 77. Było w tych ocenach wiele prawdy, trzeba jednak stwierdzić, że przez cały XIX w. występowały między Stanami Zjednoczonymi a Rosją istotne różnice gospodarcze, wywierające coraz silniejszy wpływ na siłę obu państw. Pierwsza z tych różnic dotyczyła liczby ludności, chociaż dystans między obydwoma krajami od 1816 r. (Rosja 51,2 min, Stany Zjednoczone 8,5 min) do 1860 r. (Rosja 76 min, Stany Zjednoczone 31,4 min) bardzo się zmniejszył. Sprawą istotniejszą jest jednak charakter tej ludności: podczas gdy w Rosji składała się ona głównie z pańszczyźnianych chłopów o niskich dochodach i niskiej produkcji, to Amerykanie — zarówno gospodarujący na roli osadnicy, jak i mieszkańcy szybko się rozrastających miast — cieszyli I się na ogół * wysokim — w porównaniu z sytuacją w innych krajach — poziomem życia i produkcji. Już w 1800 r. płace w Ameryce były o mniej więcej jedną trzecią wyższe niż w Europie Zachodniej i różnica ta utrzymała się — jeśli się nie zwiększyła — przez cały XIX w. W latach pięćdziesiątych owego wieku, mimo dużego napływu imigrantów europejskich, dostępność ziemi na zachodzie i stały rozwój przemysłu sprawiły, że trudno było o pracowników i płace były wysokie, co z kolei pobudzało przemysłowców do inwestowania w pracooszczędne maszyny, jeszcze bardziej zwiększające wydajność. Izolowanie się młodej republiki od europejskich walk o władzę i cordon sanitaire, narzucony przez Królewską Marynarkę (bardziej niż przez doktrynę Monroe) w celu oddzielenia Starego Świata od Nowego, oznaczały, że jedyne zagrożenie dla przyszłej prosperity Stanów Zjednoczonych mogło nadejść ze strony Wielkiej Brytanii. Mimo jednak bolesnych wspomnień z 1776 r. i 1812 r. oraz sporów granicznych na północnym zachodzie78 wojna angiel-sko-amerykańska była mało prawdopodobna; napływ brytyjskich kapitałów i wyrobów przemysłowych do USA i płynący w odwrotnym kierunku strumień amerykańskich surowców (zwłaszcza bawełny) coraz silniej łączyły gospodarczo oba kraje i pobudzały dalszy wzrost gospodarczy Ameryki. Tak więc zamiast przeznaczać środki finansowe na duże wydatki wojskowe Stany Zjednoczone, którym nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo o wymiarze strategicznym, mogły skoncentrować swoje (i Wielkiej Brytanii) zasoby na rozwijaniu własnego ogromnego potencjału gospodarczego. Ani konflikty z Indianami, ani wojna z Meksykiem w 1846 r. nie odciągały w poważniejszym stopniu funduszy od takich inwestycji produkcyjnych. W rezultacie Stany Zjednoczone, jeszcze przed wybuchem w kwietniu 1861 r. wojny domowej (wojny secesyjnej), stały się gigantem gospodarczym, chociaż ich oddalenie od Europy, skoncentrowanie się przede wszystkim na rozwoju wewnętrznym (a nie na zwiększaniu handlu zagranicznego) i nieregularność rozwoju kraju częściowo przesłaniały ten fakt. W 1860 r. ich udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych był jeszcze dużo mniejszy od brytyjskiego, ale już większy od niemieckiego i rosyjskiego i niebawem miał się też stać większy od francuskiego. W Stanach Zjednoczonych, których ludność w 1860 r. równa była 40 proc. ludności Rosji, ludność miejska była ponad dwukrotnie liczniejsza niż w Rosji; USA produkowały 830 000 ton żelaza, Rosja 350 000 ton; spożycie energii pochodzącej z nowoczesnych źródeł było w Stanach piętnastokrotnie większe niż w Rosji, a sieć kolejowa trzydzieści razy dłuższa niż w Rosji (i trzykrotnie dłuższa od brytyjskiej). Natomiast regularna armia USA liczyła zaledwie 26000 ludzi, podczas gdy gigantyczna armia rosyjska — 862 OOO79. Rozpiętość między wskaźnikami gospodarczymi i militarnymi obu państw, z których każde rozciągało się w poprzek całego kontynentu, nigdy chyba nie była większa niż wtedy. Oczywiście, w rok później wojna domowa zaczęła zasadniczo zmieniać proporcje zasobów narodowych przeznaczanych przez Amerykanów na cele militarne. Korzenie i przyczyny tego konfliktu nie są tematem naszych rozważań, ponieważ jednak przywódcy obu stron zdecydowani byli walczyć do końca i ponieważ każda ze stron mogła powołać pod broń setki tysięcy mężczyzn, było prawdopodobne, że walka się przeciągnie. Przyczyniły się też do tego ogromne odległości — „front" rozciągał się od wybrzeży Wirginii do Missisipi i jeszcze dalej na zachód, aż po Missouri i Arkansas, a znaczna jego część biegła przez lasy, pasma górskie i bagna. Również wprowadzona przez Północ blokada morska portów przeciwnika wymagała patrolowania wód wzdłuż wybrzeża, odpowiadającego rozmiarami wybrzeżom Europy między Hamburgiem a Genuą. Innymi słowy, pokonanie Południa było niezwykle trudnym zadaniem logistycznym i militarnym, zwłaszcza dla kraju utrzymującego siły zbrojne na poziomie minimalnym i nie mającego żadnych doświadczeń w dziedzinie prowadzenia wojny na wielką skalę. Chociaż te cztery lata konfliktu były okresem bardzo wyczerpującym i straszliwie krwawym — Unia straciła około 360 000 ludzi, a Konfederacja 258 000 * — to jednak odegrały one również rolę katalizatora drzemiącej przedtem siły Stanów Zjednoczonych, przekształcając je (przynajmniej na krótki czas) w największą potęgę wojskową na Ziemi — do czasu przeprowadzenia demobilizacji po 1865 r. Siły zbrojne obu stron, początkowo złożone raczej z amatorów niż z profesjonalistów, przeobraziły się w masowe armie tworzone z poborowych — uzbrojone w gwintowane działa i karabiny, prowadzące mozolne walki oblężnicze w północnej Wirginii, masowo przerzucane koleją na front zachodni, utrzymujące łączność z dowództwem za pomocą telegrafu i wykorzystujące zasoby zmobilizowane przez gospodarkę wojenną. Co więcej, w walkach morskich zastosowano po raz pierwszy stalowe opancerzenie, obrotowe wieże artyleryjskie, wczesne wersje torped i min oraz szybkie okręty parowe przeznaczone do atakowania statków handlowych. Ponieważ ten właśnie konflikt znacznie bardziej, zarówno od wojny krymskiej jak od pruskich wojen zjednoczeniowych, zasługuje na miano pierwszej uprzemysłowionej „wojny totalnej", stanowiącej prototyp wojen XX w., warto tu odnotować, dlaczego Północ zwyciężyła. Pierwszą i najbardziej oczywistą przyczyną — przy założeniu, że obie strony miały tak samo silną wolę zwycięstwa — była dysproporcja zasobów, a także liczby ludności. Być może Południe miało przewagę moralną, ponieważ walczyło o samą swą egzystencję i (zazwyczaj) na własnej ziemi; potrafiło zmobilizować proporcjonalnie więcej białych mężczyzn, wykorzystując ich do nagłych ataków i ostrzeliwań; miało zdecydowanych generałów o wysokich kwalifikacjach i przez czas dłuższy było w stanie nadrabiać niedobory materialne importem broni, amunicji i innego zaopatrzenia 80. Żaden z tych czynników nie mógł jednak skompensować ogromnej przewagi liczebnej Północy nad Południem. Podczas gdy ludność Północy liczyła około 20 min białych, na Południu było ich tylko 6 min. Co więcej, ogólna liczba ludności Unii stale rosła w wyniku imigracji (w latach 1861—1865 przybyło ponad 800 000 imigrantów), a ponadto Unia podjęła w 1862 r. decyzję wcielenia do armii również Murzynów, czego Południe — jak można było przewidzieć — unikało prawie do końca wojny. W armii Unii służyło w sumie 2 min łudzi, w momencie szczytowym — w latach 1864—1865 — liczyła ona około * Z wyjątkiem czarnych niewolników i wciąż jeszcze wtedy względnie licznych Indian. (Przypis autora). ,u * Mniej więcej jedna trzecia poległa, a reszta zmarła od chorób. W sumie straty wyniosły 620 000 ludzi i były większe od strat USA w obu wojnach światowych i wojnie koreańskiej razem wziętych, a poniosła je ludność dużo mniej liczna. (Przypis autora). miliona, podczas gdy w szeregach armii Konfederacji służyło w sumie tylko około 900 000 ludzi i nigdy nie liczyła ich więcej niż 464 500, a po osiągnięciu tego „szczytu" — w końcu 1863 r. — powoli, przez cały czas się zmniejszała. Jak zwykle jednak, w wojnie tej liczyły się nie tylko suche liczby. Południe, chcąc doprowadzić swą armię do takiego poziomu liczebnego, jaki miała, naraziło się na ryzyko odciągnięcia zbyt wielu ludzi od rolnictwa, górnictwa i hutnictwa i osłabiło w ten sposób jeszcze bardziej swą — i tak już wątpliwą — zdolność do prowadzenia długotrwałej wojny. W istocie, od samego początku Konfederaci byli w gorszej sytuacji gospodarczej. W 1860 r. Północ miała 110 000 zakładów przemysłowych, Południe tylko 18 000 (w dodatku wiele z nich wykorzystywało fachowców i wykwalifikowanych robotników z Północy). Konfederacja produkowała tylko 36 700 ton surówki żelaza, podczas gdy sama tylko Pensylwania wytwarzała jej 580 000 ton. Stan Nowy Jork produkował wyroby przemysłowe wartości niemal 300 min dolarów — ponad czterokrotnie więcej niż Wirginia, Alabama, Luizjana i Missisipi razem wzięte. Ta olbrzymia dysproporcja baz gospodarczych obu walczących stron szybko znalazła odbicie w skuteczności działania ich wojsk. Na przykład Południe mogło produkować bardzo niewiele karabinów (głównie za pomocą maszyn zdobytych zakładów Harper's Ferry), było więc bardzo silnie uzależnione od ich importu, natomiast Północ ogromnie rozbudowała własną ich produkcję i w sumie wytworzyła ich blisko 1,7 min. Sieć kolejowa Północy (około 35 000 kilometrów linii kolejowych rozchodzących się od wschodu ku południowemu zachodowi) została podczas wojny nie tylko zachowana, ale nawet rozbudowana, natomiast sieć Południa, licząca zaledwie około 15 000 kilometrów i rozporządzająca niedostateczną liczbą parowozów i wagonów, znajdowała się w coraz gorszym stanie. Podobnie było na morzu. Na początku konfliktu żadna ze stron nie miała dużej marynarki, ale Południe nie miało też zakładów mogących produkować silniki okrętowe, podczas gdy na Północy było takich zakładów kilkadziesiąt. Chociaż minął pewien czas, zanim dała się odczuć przewaga Północy na morzu — i przez ten czas statki przełamujące blokadę dostarczały armii Konfederacji zaopatrzenie przywożone z Europy, a okręty Południa wyrządziły poważne szkody marynarce handlowej Północy — to sieć blokady powoli, ale nieubłaganie zaciskała się wokół portów Południa. W grudniu 1864 r. marynarka wojenna Unii liczyła 671 okrętów, w tym 236 parowców zbudowanych już po wybuchu wojny. Siły morskie Północy odegrały też istotną rolę w zapewnieniu wojskom Unii kontroli nad wielkimi rzekami, zwłaszcza w regionie Missi-sipi-Tennessee; to właśnie sprawne wykorzystywanie połączonego transportu kolejowego i wodnego wspomagało ofensywy Unii na froncie zachodnim. Konfederacja w końcu znalazła się w sytuacji, w której nie mogła już finansować wojny. W czasie pokoju jej głównym źródłem dochodów był eksport bawełny. Kiedy eksport ten zanikł i kiedy — ku rozczarowaniu Południa — mocarstwa europejskie nie interweniowały w przebieg konfliktu, nie było żadnej możliwości zrekompensowania tych strat. Południe niewiele miało banków i mało też płynnego kapitału; opodatkowanie ziemi i niewolników nie przynosiło większych dochodów, ponieważ wydajność obu tych czynników produkcji bardzo ucierpiała w rezultacie wojny. Niewiele też udawało się pożyczyć za granicą, a przecież bez zagranicznej waluty i bez gotówki trudno było opłacić mający kluczowe znaczenie import. Skarb Konfederacji — być może to nieuniknione — szukał ratunku w drukowaniu pieniędzy, ale „nadmierna obfitość papierowego pieniądza w połączeniu z ostrym brakiem towarów spowodowała szaleńczą inflację"81, co z kolei zadało ciężki cios woli ludności, by kontynuować walkę. Północ natomiast zawsze mogła zebrać dostatecznie dużo pieniędzy z podatków i pożyczek, by sfinansować wojnę, a drukowanie przez nią „zielonych" pod pewnymi względami jeszcze bardziej stymulowało rozwój przemysłu i wzrost gospodarczy. Duże wrażenie wywiera gwałtowny wzrost wydajności występujący w Unii podczas wojny — i to nie tylko "w przemyśle zbrojeniowym, budowie kolei i produkcji płyt pancernych, ale również w rolnictwie. W końcowym okresie wojny żołnierze Północy byli zapewne najlepiej żywioną i zaopatrywaną armią w historii ludzkości. Jeśli można mówić o jakimś szczególnym, amerykańskim podejściu do spraw konfliktu zbrojnego — o „amerykańskim sposobie prowadzenia wojny", by użyć zwrotu profesora Weigleya 82 — to po raz pierwszy wykuto je tutaj, to właśnie jego przejawem były: mobilizacja i wykorzystanie przez Unię do rozbicia przeciwnika jej ogromnego potencjału przemysłowo-technicznego. Jeśli wszystko, co powiedziałem wyżej, sprawia wrażenie zbyt deterministycznego wyjaśnienia wyników konfliktu, którego losy wydawały się wahać w jedną i w drugą stronę przez niemal cztery lata, to być może warto podkreślić podstawowy problem strategiczny Południa. Wobec różnic w rozmiarach terytorium i w liczbie ludności nie miało ono żadnej możliwości wzięcia góry nad Północą; jedyne, co mogło osiągnąć, to tak osłabić armię i siłę woli przeciwnika, że wyrzekłby się on swej polityki przymusu i uznał roszczenia Południa (do utrzymania niewolnictwa lub do secesji, lub do jednego i drugiego). Strategię tę bardzo by ułatwiło zdecydowane opowiedzenie się stanów granicznych — takich jak Maryland i Kentucky — za przyłączeniem się do Konfederacji, co jednak po prostu nie nastąpiło; a już niezwykle ułatwiłaby ją interwencja któregoś z obcych mocarstw — na przykład Wielkiej Brytanii — ale przypuszczać, że do czegoś takiego dojdzie, mógł tylko ktoś, kto miał absolutnie błędne wyobrażenie o priorytetach polityki brytyjskiej w początku lat sześćdziesiątych XIX w.83 Po wyłączeniu tych dwu możliwości przechylenia szali ogólnej równowagi militarnej na korzyść Południa Konfederatom pozostawała już tylko strategia stawiania oporu naciskom Unii i żywienia nadziei, iż większość mieszkańców Północy zmęczy się wojną. To jednak musiało oznaczać przeciąganie się konfliktu — a im dłużej trwała wojna, tym więcej zasobów mogła zmobilizować Unia, tym bardziej mogła rozwinąć produkcję zbrojeniową, tym więcej okrętów wodować — nieuchronnie dławiąc Południe blokadą morską, nieustanną presją wojskową w północnej Wirginii, operacjami wojskowymi na zachodzie i niszczycielskimi akcjami Shermana na terytorium przeciwnika. "Wobec coraz wyraźnie j szego słabnięcia gospodarki, ducha i oddziałów frontowych Południa — w początku 1865 r. liczba jego „zdolnych do służby" żołnierzy spadła do 155 000 — jedynym realnym wyjściem stała się kapitulacja. Wojny o zjednoczenie Niemiec Chociaż pewna liczba europejskich obserwatorów spraw wojskowych84 studiowała przebieg amerykańskiej wojny domowej, to szczególne cechy tej wojny (toczona była z dala od Europy, na trudno dostępnych obszarach i była konfliktem wewnętrznym) sprawiły, że dostrzeżono w niej zapowiedź ogólnego kierunku rozwoju spraw wojskowych w znacznie mniejszym stopniu niż w walkach zbrojnych, jakie toczyły się w latach sześćdziesiątych XIX w. w Europie. Wojna krymska nie tylko podminowała dawny styl dyplomacji europejskiego koncertu mocarstw, ale też sprawiła, że mocarstwa leżące na „flankach" tej części świata czuły sią mniej niż przedtem zobowiązane do interwencji w jej centrum: Rosji trzeba było wielu lat, by podniosła się po tej poniżającej klęsce, zaś Wielka Brytania wolała się skoncentrować na sprawach własnego imperium i problemach wewnętrznych. W rezultacie, w sprawach Europy dominowała — jak się potem okazało, w sposób nieuzasadniony — Francja. Prusy, które za panowania Fryderyka Wilhelma IV nie odegrały w okresie wojny krymskiej roli zbyt chwalebnej, wstrząsane teraz były konwulsjami sporów konstytucyjnych między następcą Fryderyka, Wilhelmem I, i parlamentem — zwłaszcza w sprawie zreformowania armii. Cesarstwo Habsburgów nadal żonglowało wzajemnie ze sobą powiązanymi problemami: obrony swych interesów we Włoszech przed Piemontem i swych interesów w Niemczech przed Prusami, usiłując jednocześnie poradzić sobie wewnątrz kraju z niezadowoleniem Węgrów. Francja natomiast sprawiała pod rządami Napoleona III wrażenie silnej i pewnej siebie. W porównaniu z początkiem lat pięćdziesiątych XIX w. mogła odnotować rozwój banków, kolei i przemysłu. Jej imperium kolonialne uległo rozszerzeniu w Afryce Zachodniej, Indochinach i na Pacyfiku. Jej marynarka wojenna tak się rozbudowała, że chwilami — na przykład w 1859 r. — wywoływało to alarm po drugiej stronie kanału La Manche. Odnosiło się wrażenie, że zarówno w sprawach dyplomatycznych, jak i sprawach wojskowych Francja stanie się trzecią, decydującą siłą przy rozwiązywaniu zarówno kwestii niemieckiej, jak i kwestii włoskiej — zostało to w sposób przekonujący zademonstrowane w 1859 r., kiedy to szybko interweniowała po stronie Piemontu podczas jego krótkotrwałej wojny z Austriąas. Niezależnie jednak od tego, jak ważną rolę w zmuszeniu cesarstwa Habsburgów do wyrzeczenia się Lombardii odegrały bitwy pod Magentą i Solfe-rino, uważny obserwator musiał dostrzec, że o wyniku konfliktu zadecydowała niekompetencja wojskowa Austrii, nie zaś wojskowa błyskotliwość Francji (a już na pewno nie Piemontu!). Armia francuska miała, co prawda, tę przewagę nad austriacką, że była w dużo większym stopniu uzbrojona w karabiny — co było powodem dużych strat austriackich, które tak rozsierdziły cesarza Franciszka Józefa — ale rzucały się też w oczy słabe punkty Francuzów: fatalne było zaopatrzenie w lekarstwa i amunicję, plany mobilizacji miały dość przypadkowy charakter, a Napoleon III nie okazał się szczególnie wspaniałym wodzem. To wszystko wówczas nie było takie ważne, ponieważ armia Habsburgów była słabsza od francuskiej, a generał Gyulai był jeszcze gorszym wodzem niż Napoleon III83. W końcu skuteczność działania sił zbrojnych jest kwestią względną — co później wyraźnie zademonstrował fakt, iż armia Habsburgów nadal radziła sobie bez trudu z Włochami zarówno na lądzie (bitwa pod Custozzą w 1866 r.), jak i na morzu (Lissa), nawet jeśli nie była już zdolna poradzić sobie z Francją, Prusami czy Rosją. Ale wynikało stąd również, że Francja nie musi mieć automatycznie przewagi w jakimś przyszłym konflikcie z innym nieprzyjacielem. Wyniki takiej wojny będą zależa- ły od różnic między obu stronami w poziomie dowodzenia, uzbrojenia i w bazie produkcyjnej. Ponieważ właśnie w tej epoce — w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. — zaczął się uwidaczniać wpływ na sprawy wojny wybuchowego rozwoju techniki, związanego z rewolucją przemysłową, nie powinno dziwić, że siły zbrojne wszystkich państw borykały się z bezprecedensowymi problemami operacyjnymi. Kto będzie odgrywał ważniejszą rolę na polu bitwy — piechota ze swymi nowymi odtylcówkami czy artyleria z nowymi, dającymi się łatwo przerzucać działami o stalowych lufach? Jaki wpływ na dowodzenie armią w polu wywrą koleje i telegraf? Czy nowa technika przyniesie większe korzyści nacierającym czy broniącym się? " Właściwa odpowiedź na wszystkie te pytania oczywiście brzmiała: wszystko zależy od okoliczności. To znaczy, wynik konfliktu będzie zależał nie tylko od nowej broni, ale i od ukształtowania terenu, na którym się jej użyje, od stanu ducha i umiejętności taktycznych żołnierzy, od sprawności systemu zaopatrzenia i od miriad innych czynników wpływających na losy bitew. Ponieważ nie można z góry wiedzieć, jak wszystkie te czynniki będą działać, elementem kluczowym było posiadanie takiego przywództwa wojskowo-politycznego, które byłoby zdolne do żonglowania tym wszystkim, oraz dostatecznie elastycznego instrumentu militarnego, by mógł reagować na nowe sytuacje. Jak się okazało, pod tymi życiowo ważnymi względami ani cesarstwo Habsburgów, ani nawet Francja nie mogły dorównać Prusom. Pruska „rewolucja wojskowa" lat sześćdziesiątych XIX w., mająca wkrótce doprowadzić do tego, co Disraeli określił podniosłym terminem „rewolucji niemieckiej" w sprawach europejskich, miała za podstawę wiele różnych, wzajemnie ze sobą powiązanych elementów. Pierwszym z nich był jedyny w swoim rodzaju system krótkotrwałej służby wojskowej, przeforsowany przez nowego króla Wilhelma I i jego ministra wojny wbrew sprzeciwowi liberałów. System ten obejmował trzyletnią obowiązkową służbę w armii, następnie czteroletnią w rezerwie, po czym każdy mężczyzna przechodził do landwery — oznaczało to, że armia pruska w stanie pełnej mobilizacji składała się z pełnych siedmiu roczników * poborowych. Ponieważ nie było żadnej służby zastępczej, landwera zaś mogła przejąć większość obowiązków garnizonowych i innych służb „tyłów", system ten dawał Prusom dużo większą — w stosunku do liczby ludności — armię frontową od tej, jaką rozporządzało każde inne wielkie mocarstwo. Było to z kolei uwarunkowane względnie wysokim odsetkiem ludzi mających wykształcenie co najmniej podstawowe. Zdaniem większości ekspertów dający się szybko rozszerzyć system krótkotrwałej służby działałby z trudnościami w kraju o słabo wykształconej chłopskiej ludności. Warunkiem działania tego systemu była też sprawna organizacja, po prostu niezbędna do operowania takimi dużymi masami ludzi. W końcu, jakiż miałoby sens mobilizowanie pół miliona czy nawet miliona ludzi, jeśli nie można by ich odpowiednio przeszkolić, umundurować, uzbroić, wyżywić i przewieźć do strefy decydujących walk? A jeszcze większym marnotrawstwem ludzi i środków byłaby sytuacja, w której dowódca armii nie mógłby się komunikować z tą masą żołnierzy i nie mógłby jej kontrolować. Instytucją sprawującą kontrolę nad wojskiem był pruski sztab generalny, * W wyjątkowych wypadkach także z jednego rocznika landwery. (Przypis autora). który wyłonił się na początku lat sześćdziesiątych XIX w., by pod genialnym kierownictwem Helmutha von Moltkego, starszego, pełnić rolę „mózgu armii". Uprzednio większość armii składała się w okresie pokoju z jednostek bojowych wspomaganych przez kwatermistrzostwo, kadry, inżynierię i inne działy. Rzeczywiste sztaby wojskowe zestawiano dopiero wtedy, kiedy zaczynała się-kampania i powoływano dowództwo. W Prusach jednak Moltke zwerbował najzdolniejszych absolwentów Akademii Wojskowej i nauczył ich przygotowywać i planować ewentualne przyszłe konflikty. Plany operacyjne opracowywano i wielokrotnie rewidowano na długo przed wybuchem wojny. Skrupulatnie studiowano przebieg gier wojennych i manewrów, a także kampanie historyczne i operacje wojskowe innych państw. Stworzono specjalny departament nadzorowania systemu kolei żelaznych, mający zagwarantować szybkie przerzucanie wojsk i zaopatrzenia do wyznaczonych punktów. Przede wszystkim zaś system sztabowy Moltkego miał nauczyć korpus oficerski umiejętności operowania w praktyce dużymi masami ludzi (korpusami lub całymi armiami), poruszającymi się i walczącymi niezależnie, ale stale gotowymi do połączenia się na scenie decydującej bitwy. Jeśli nie można było utrzymać łączności z kwaterą główną Moltkego na tyłach, generałowie frontowi mieli prawo przejawiać własną inicjatywę i działać zgodnie z kilkoma podstawowymi regułami. Powyższy opis jest oczywiście modelem wyidealizowanym. Armia pruska nie była armią doskonałą i po reformach z pierwszej połowy lat sześćdziesiątych miała jeszcze przejść różne kłopoty okresu ząbkowania. Wielu oficerów dowodzących w polu ignorowało rady Moltkego i parło ślepo naprzód, uderzając albo przedwcześnie, albo w złym kierunku — kampania austriacka w 1866 r. była pełna takich błędów88. Również na poziomie taktycznym atak frontalny (i ciężkie straty) gwardii pruskiej pod Gravelotte-Saint--Privat w 1870 r. był demonstracją beznadziejnej głupoty. System zaopatrzenia kolejowego również sam przez się nie gwarantował sukcesu; jego stosowanie prowadziło często tylko do gromadzenia wielkich zapasów w pobliżu granicy, podczas gdy wojska, którym wszystko to było potrzebne, znajdowały się z dala od jakiejkolwiek linii kolejowej. Nie można też powiedzieć, że pruskie naukowe planowanie zawsze zapewniało wojsku najlepszą broń — w 1866 r. artyleria austriacka była wyraźnie lepsza od pruskiej, a w 1870 r. francuski karabin iglicowy Chassepota miał zdecydowaną wyższość nad karabinem armii pruskiej. Istotną cechą systemu pruskiego nie była jego bezbłędność, lecz to, że sztab generalny skrupulatnie analizował popełnione błędy i odpowiednio korygował szkolenie, organizację i uzbrojenie wojsk. Kiedy w 1866 r. ujawniła się słabość pruskiej artylerii, armia szybko przerzuciła się na nowe, wyposażone w zamek działa Kruppa, które okazały się tak skuteczne w 1870 r. Kiedy wystąpiły opóźnienia w działaniu systemu zaopatrzenia kolejowego, wprowadzono-zmiany organizacyjne usprawniające jego pracę. Wreszcie, akcentowanie przez Moltkego potrzeby stosowania kilku pełnych armii, z których każda mogła działać samodzielnie, a jednocześnie przychodziła z pomocą innym, oznaczało, że jeśli nawet któraś z nich poniosła ciężkie straty — jak to się rzeczywiście zdarzyło i podczas wojny prusko-austriackiej, i podczas wojny prusko-francus-kiej — nie rujnowało to przebiegu całej kampanii "6. Tak więc to cały zespół czynników zapewnił Prusom latem 1866 r. szybkie- l zwycięstwo nad Austrią, które zaskoczyło większość obserwatorów. Chociaż Hanower, Saksonia i państwa północnoniemieckie stanęły po stronie Habsburgów,, dyplomacja Bismarcka zagwarantowała, że w początkowych stadiach wojny nie interweniowało żadne z wielkich mocarstw, a to z kolei umożliwiło Molt-kemu wysłanie oddzielnymi drogami przez góry trzech armii, które połączyły się na równinie czeskiej i zaatakowały Austriaków pod Sadową. Kiedy rzecz rozpatruje się w retrospekcji, odnosi się wrażenie, że wynik był aż nadto łatwy do przewidzenia. Ponad jedną czwartą armii Habsburgów trzeba było trzymać we Włoszech (gdzie odnosiła zwycięstwa), pruski system, werbunkowy oznaczał zaś, że chociaż ludność Prus równała się mniej niż połowie ludności państw nieprzyjacielskich, to Moltke mógł użyć na froncie niemal tyle samo żołnierzy co te państwa. Armia Habsburgów była niedo-finansowana, nie miała prawdziwego systemu sztabowego i była źle dowodzona przez Benedeka. Poszczególne jej jednostki mogły walczyć bardzo dzielnie, ale w otwartym starciu dużo lepsze od austriackich pruskie karabiny czyniły w jej szeregach prawdziwe spustoszenie. W październiku 1866 r. Habsburgowie zmuszeni byli odstąpić Wenecję i zrezygnować ze swych wszystkich interesów w Niemczech — które przechodziły już dobrze zaawansowaną reorganizację związaną z tworzeniem przez Bismarcka Związku Północnoniemieckiego 90. „Walka o panowanie w Niemczech" dobiegła już niemal końca, natomiast bliski był konflikt o supremację w Europie Zachodniej między Prusami a coraz bardziej nerwową i podejrzliwą Francją. W końcu lat sześćdziesiątych. obie strony obliczały już swe szansę. Pozornie wrażenie silniejszej sprawiała wciąż Francja. Ludność jej była dużo liczniejsza od ludności Prus (chociaż ogólna liczba ludności niemieckojęzycznej w Europie była większa od liczby ludności Francji). Armia francuska zdobyła doświadczenie na Krymie, we Włoszech i w krajach zamorskich. Posiadała najlepszy karabin świata — karabin Chassepota mający dużo większy zasięg od iglicówek pruskich — miała też nową tajną broń: mitrailleuse, karabin maszynowy zdolny do oddania stu pięćdziesięciu strzałów w ciągu minuty. Marynarka francuska była znacznie silniejsza od pruskiej. A ponadto Francja oczekiwała, że udzielą jej pomocy Austro-Węgry i Włochy. Kiedy w lipcu 1870 r. nadeszła pora, by ukarać Prusy za ich bezczelność (tj. za manewry dyplomatyczne Bismarcka w sprawie przyszłości Luksemburga i w sprawie ewentualnej kandydatury Hohenzollerna na tron hiszpański), niewielu Francuzów miało jakiekolwiek wątpliwości co do wyniku wojny. Rozmiary i szybkość upadku Francji — 4 września jej pobita armia poddała się w Sedanie, Napoleon III dostał się do niewoli, a w Paryżu obalono cesarstwo — były ciężkim ciosem dla wszystkich różowo patrzących w przyszłość. Okazało się, że ani Austro-Węgry, ani Włochy nie pospieszyły Francji z pomocą i że jej siła na morzu nie odegrała żadnej roli. Tak więc wszystko zależało od rywalizacji wojsk lądowych, a tutaj Prusacy udowodnili swą niewątpliwą wyższość. Chociaż obie strony wykorzystały swe linie kolejowe do przewozu w kierunku granicy dużych sił wojskowych, to jednak Francja przeprowadziła mobilizację dużo mniej sprawnie. Powołani do szeregów rezerwiści musieli doganiać swe pułki, które już wyruszyły na front. Baterie artylerii rozrzucone były po całej Francji i niełatwo było je skoncentrować. Natomiast w ciągu piętnastu dni od wypowiedzenia wojny trzy armie niemieckie (liczące znacznie powyżej 300 000 ludzi) wkraczały już do Saary i Alzacji. Korzyści płynące z posiadania karabinów Chassepota były aż nazbyt często neutralizowane przez pruską taktykę wysuwania do przodu ruchliwych jednostek, rozporządzających szybkostrzelnymi działami artylerii. Mitrailleuse trzymano w tyle i broni tej efektywnie w ogóle nie wykorzystano. Ospałości i niekompetencji marszałka Bazaine'a nie da się wprost opisać, a sam Napoleon III był od niego niewiele lepszy. Po stronie pruskiej poszczególne jednostki wojskowe popełniały wprawdzie błędy i ponosiły ciężkie straty „we mgle wojny", ale nadzór nad różnymi armiami, sprawowany z oddali przez Moltkego, a także jego gotowość do zmiany planów celem wykorzystania nieoczekiwanych nowych okoliczności, podtrzymywały impet inwazji aż do momentu załamania się Francji. Chociaż wojska republikańskie miały stawiać jeszcze opór przez kolejnych parę miesięcy, to uchwyt, w jakim Niemcy trzymali Paryż i Francję północno-wschodnią, nieubłaganie się zaciskał. Bezowocne kontrataki Armii Loary i drażniące przeciwnika operacje jrancs-tireurs, wolnych strzelców, nie mogły przesłonić faktu, że Francja jako niezależne wielkie mocarstwo została kompletnie rozbita 91. Triumf Prus—Niemiec był zupełnie wyraźnie triumfem ich systemu militarnego; ale — jak przenikliwie zauważa Michael Howard — „system wojskowy państwa nie jest niezależnym działem systemu społecznego, lecz jednym z aspektów tego systemu jako całości" 92. Za szybkim posuwaniem się naprzód zmiatających wszystko ze swej drogi niemieckich kolumn i za precyzyjną pracą koordynacyjną sztabu generalnego krył się kraj dużo lepiej wyposażony i przygotowany do prowadzenia nowoczesnej wojny od jakiegokolwiek innego kraju Europy. W 1870 r. państwa niemieckie razem wzięte miały ludność większą niż Francja i tylko to, że nie były zjednoczone, przesłaniało ten fakt. Niemcy miały też dłuższą sieć kolejową, w dodatku lepiej przystosowaną do celów wojskowych. Pod względem wielkości produktu narodowego brutto oraz wielkości produkcji żelaza i stali właśnie zaczynały wyprzedzać Francję. Ich wydobycie węgla było dwa i pół razy większe od francuskiego, a spożycie energii, pochodzącej z nowoczesnych źródeł, było większe od francuskiego o 50 proc. Rewolucja przemysłowa stworzyła w Niemczech wiele bardzo dużych firm, takich jak stalowniczo-zbrojeniowy koncern Kruppa, co sprawiło, że państwo prusko-nie-mieckie rozporządzało nie tylko silnym wojskiem, ale i silnym przemysłem. Stosowany przez armię system krótkotrwałej służby stał się obrazą dla liberałów zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz kraju i w owych latach dosyć powszechnie krytykowano „pruski militaryzm", ale system ten mobilizował dla potrzeb wojny zasoby ludzkie dużo skuteczniej, niż to robiono na wyznającym doktrynę laissez faire Zachodzie czy na zacofanym, rolniczym Wschodzie. A za wszystkim tym stał naród znacznie przewyższający inne poziomem podstawowego i technicznego wykształcenia, rozporządzający uniwersytetami, instytutami naukowymi i laboratoriami chemicznymi, nie mającymi sobie równych nigdzie na świecie 98. Europa — głosił ówczesny dowcip — utraciła kochankę, a zyskała pana. Niemcy pod zdumiewająco zręcznymi rządami Bismarcka miały przez dwa dziesięciolecia po 1870 r. odgrywać dominującą rolę w systemie wielkich mocarstw. Dyplomaci mówili, że wszystkie drogi prowadzą do Berlina. Większość ludzi potrafiła dostrzec, że to jednak nie tylko zręczność i brak skrupułów kanclerza uczyniły z Niemiec najważniejsze mocarstwo kontynentu europejskiego. Uczyniły je takim również: niemiecki przemysł i niemiecka technika, rozwi- jające się jeszcze szybciej po zjednoczeniu kraju; niemiecka nauka i oświata oraz niemiecka administracja państwowa; no i imponująca pruska armia. Obserwatorzy z zewnątrz niemal nie zauważali, że Druga Rzesza miała też istotne słabe punkty wewnętrzne, nieustannie niepokojące Bismarcka. Wszystkie narody Europy — nawet izolacjonistycznie nastawieni Brytyjczycy — czuły, że ten nowy kolos wywiera wpływ na ich losy. Rosjanom — chociaż podczas wojny w latach 1870—1871 zachowali życzliwą neutralność, wykorzystując zachodnioeuropejski kryzys do poprawy swej pozycji na Morzu CzarnymM — nie podobało się, że europejski środek ciężkości przesunął się do Berlina. Niepokoili się też, co teraz mogą uczynić Niemcy. Włosi, którzy zajęli w 1870 r. Rzym, podczas gdy Francuzom (protektorom papieża) zadano klęskę w Lotaryngii, systematycznie grawitowali w stronę Berlina. To samo czyniła Monarchia Austro-Węgierska (tak zaczęło się nazywać to państwo po kompromisie zawartym w 1867 r. przez Wiedeń z Wągrami) w nadziei, że rekompensatę za utracone w Niemczech i Włoszech pozycje znajdzie na Bałkanach, ale jednocześnie świadoma, iż ambicje takie mogą sprowokować reakcję Rosji. Francja zaś — zaszokowana i rozgoryczona — uznała za konieczne dokonanie analizy i reformy wielu dziedzin życia państwa i społeczeństwa (oświaty, nauki, kolejnictwa, sił zbrojnych, gospodarki) próbując — jak się miało okazać bezowocnie — odzyskać pozycję równą pozycji potężnego sąsiada zza Renu 95. Zarówno już wówczas jak i — w jeszcze większym stopniu — później, rozważając sprawę w retrospekcji, rok 1870 uznano za rok przełomowy w historii Europy. Z drugiej jednak strony — być może dlatego, że większość krajów uważała za konieczne zyskać chwilę odpoczynku po pełnych zamętu latach sześćdziesiątych, a większość mężów stanu zachowywała w warunkach nowego porządku dużą ostrożność — historia dyplomacji wielkich mocarstw w ciągu mniej więcej dziesięciu lat po 1871 r. była historią dążenia do stabilizacji. Ani Stany Zjednoczone, zajęte odbudową kraju po wojnie domowej, ani Japonia, zaprzątnięta następstwami „rewolucji Meiji", nie stanowiły części „systemu", który stał się chyba jeszcze bardziej europocentryczny niż przedtem. Nadal, co prawda, istniała — choć przemodelowana — „europejska pentar-chia", ale układ sił był zupełnie inny od panującego po 1815 r. Prusy—Niemcy pod kierownictwem Bismarcka były teraz najpotężniejszym i najbardziej wpływowym państwem Europy, podczas gdy w poprzednim układzie Prusy były zawsze najsłabsze. Pojawiło się też inne nowe mocarstwo — zjednoczone Włochy, ale ich rozpaczliwe zacofanie gospodarcze (zwłaszcza brak węgla) sprawiało, że nigdy nie zostały na dobre przyjęte do głównej ligi mocarstw, chociaż oczywiście w europejskiej dyplomacji odgrywały rolę większą niż takie kraje jak Hiszpania czy Szwecja9S. Uczyniły natomiast jedno: z racji swych ambicji śródziemnomorskich i północnoafrykańskich coraz silniej rywalizowały z Francją, odciągając jej uwagę od innych spraw i zajmując pozycję potencjalnego przyszłego użytecznego sojusznika Niemiec. Ponadto z racji dziedzictwa wojny wyzwoleńczej przeciw Austrii i z racji swych ambicji bałkańskich Włochy niepokoiły też Austro-Węgry (przynajmniej do momentu scementowania przez Bismarcka, wbrew tym napięciom, austriacko-niemiecko-włoskiego Trójprzy-mierza w 1882 r.). Oznaczało to, że ani Austro-Węgry, ani Francja — dwie główne „ofiary" powstania Niemiec — nie mogły skoncentrować w pełni swej energii na Berlinie, ponieważ obydwa miały na swych tyłach energiczne (chociaż niezbyt silne) Włochy. W wypadku Austrii był to tylko jeszcze jeden powód, by pojednać się z Niemcami i w konsekwencji stać się ich ąuasi-satelitą. Natomiast w wypadku dużo silniejszej i mającej większe szansę na zawieranie sojuszy ^ Francji obecność na południu wrogich i nieobliczalnych Włoch bardzo osłabiała jej szansę w ewentualnej przyszłej walce z Berlinem. Wobec izolacji Francji, zastraszenia Austro-Węgier i przyłączenia „państw buforowych" w Niemczech południowych i we Włoszech do większych jednostek państwowo-narodowych 98 wydawało się, że poważniejszy opór dalszej ekspansji Niemiec mogą stawiać tylko niezależne mocarstwa „flankowe" — Rosja i Wielka Brytania. Na rządach brytyjskich oscylujących między akcentowaniem (za Gladstone'a, premiera w latach 1868—1874) reform wewnętrznych a podkreślaniem „imperialnej" i „azjatyckiej" roli kraju (za Disraelego, premiera w latach 1874—1880) problem równowagi sił w Europie nie wywierał wrażenia sprawy szczególnie naglącej. Inaczej zapewne było w wypadku Rosji — przeobrażenie się jej klienta Prus w potężne Niemcy nie podobało się ani ministrowi Gorczakowowi, ani innym politykom. Nastroje takie mieszały się jednak z silnymi sympatiami dynastycznymi i ideologicznymi łączącymi dwór petersburski z dworem poczdamskim po 1871 r., z odczuwaną wciąż przez Rosję palącą potrzebą podniesienia się z klęski krymskiej, z nadzieją na uzyskanie poparcia Berlina dla rosyjskich interesów na Bałkanach i ze wznowionym zainteresowaniem Azją Środkową. W sumie biorąc jednak prawdopodobieństwo interwencji mocarstw „flankowych" w sprawy Europy Zachodniośrodkowej zależało w bardzo dużym stopniu od postępowania samych Niemiec. Z pewnością nie było żadnej potrzeby angażowania się w taką interwencję, jeśli można byłoby założyć, że Druga Rzesza stała się już teraz mocarstwem o zaspokojonych ambicjach ". Sam Bismarck był po 1871 r. jak najbardziej gotowy udzielić takich zapewnień, ponieważ nie miał on najmniejszego zamiaru dążyć do utworzenia „Wielkich Niemiec" — państwa, w którego skład weszłyby miliony austriackich katolików, którego powstanie oznaczałoby przekreślenie istnienia Monarchii Austro-Węgierskiej, a więc sytuację, w której izolowane Niemcy byłyby wciśnięte między mściwą Francję i podejrzliwą Rosję 10°. Tak więc wydawało mu się, że wyjściem dużo bezpieczniejszym będzie utworzenie (1873) Sojuszu Trzech Cesarzy, podkreślającego ideologiczną solidarność monarchii wschodnich (skierowaną przeciwko „republikańskiej" Francji) i jednocześnie klaj-strującego niektóre austriacko-rosyjskie sprzeczności interesów na Bałkanach. Kiedy zaś podczas kryzysu politycznego w 1875 r. pojawiły się oznaki, że rząd Niemiec może rozważać wojnę prewencyjną z Francją, ostrzeżenia ze strony Londynu i (zwłaszcza) Petersburga przekonały Bismarcka, że jakakolwiek próba dalszego zmieniania równowagi sił w Europie napotka na silny opór 101. Tak więc ze względów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrzno-dyplomatycznych Niemcy pozostały w granicach ustanowionych w 1871 r. „mocarstwem na wpół hegemonistycznym" — jak określali to niektórzy historycy — aż do momentu, w którym ich rozwój militarno-przemysłowy i ambicje polityczne post-bismarckowskiego państwa znowu umożliwiły Berlinowi zakwestionowanie istniejącego porządku terytorialnego 102. Siedzenie tych przeobrażeń zajmie znaczną część następnego rozdziału tej pracy. Co się zaś tyczy lat siedemdziesiątych i części lat osiemdziesiątych XIX w., to dyplomacja samego Bismarcka zapewniała zachowanie status quo, ponieważ uznał on, że leży to w podstawowym interesie Niemiec. Realizację tego zadania ułatwiło kanclerzowi w jakiejś mierze wejście w 1876 r. w kolejną ostrą fazę odwiecznej „kwestii wschodniej" — Turcy dokonali masakry bułgarskich chrześcijan i militarna reakcja Rosji odwróciła uwagę wszystkich od Renu, skierowując ją na Konstantynopol i Morze Czarne103. Prawdą jest, że wybuch walk nad dolnym Dunajem lub w rejonie Dardaneli mógłby być niebezpieczny nawet dla Niemiec, gdyby dopuszczono do eskalacji tego kryzysu i przeobrażenia go w wojnę na pełną skalą między wielkimi mocarstwami — co w początku 1878 r. wydawało się zupełnie możliwe. Jednakże zręczność dyplomatyczna, jaką okazał Bismarck, działając jako „uczciwy pośrednik" i skłaniając wszystkie mocarstwa do zawarcia kompromisu na kongresie berlińskim spowodowała wzrost nacisków na rzecz pokojowego rozwiązania kryzysu i ponownie zaakcentowała centralną — i stabilizującą — pozycję ówczesnych Niemiec w sprawach europejskich. Wielki kryzys wschodni lat 1876—1878 wiele jednak uczynił dla względnej pozycji Niemiec. O ile niewielka rosyjska flota czarnomorska przeprowadziła znakomite operacje przeciwko Turcji, o tyle kampanie rosyjskich wojsk lądowych w 1877 r. wykazały, że reformy przeprowadzone w tych wojskach po wojnie krymskiej nie dały w istocie rezultatów. Chociaż dzielność i przewaga liczebna Rosjan zapewniły im w końcu zwycięstwo nad Turkami — zarówno na froncie bułgarskim, jak i na froncie kaukaskim — to aż nadto często występowały przykłady „skrajnie niedostatecznego rozpoznania pozycji nieprzyjaciela, braku koordynacji działań różnych jednostek i zamętu w naczelnym dowództwie" 104, groźba zaś brytyjskiej i austriackiej interwencji po stronie tureckiej zmusiła rząd rosyjski — który znowu uświadomił sobie, że grozi mu bankructwo — do zgody w końcu 1877 r. na kompromis. Rosyjscy panslawiści mieli później zarzucać Bismarckowi, że nadzorował kongres berliński, który nadał oficjalną formę ustępstwom Rosji, pozostaje jednak faktem, że znaczna część petersburskiej elity bardziej niż kiedykolwiek zdawała sobie wówczas sprawę z konieczności utrzymywania dobrych stosunków z Berlinem, a nawet ponownego przystąpienia w 1881 r. do zrewidowanej wersji Sojuszu Trzech Cesarzy. Podobnie, chociaż Wiedeń w szczytowym punkcie kryzysu (1879) groził, że wyrwie się spod kontroli Bismarcka, tajny sojusz austriacko--niemiecki zawarty w roku następnym znowu przywiązał go do niemieckiego sznurka, a później wzmocniły tę więź: Sojusz Trzech Cesarzy odnowiony w 1881 r. i Trójprzymierze Niemiec, Austro-Węgier i Włoch zawarte w 1882 r. Co więcej, wszystkie te porozumienia miały jeszcze ten efekt, że odciągały sygnatariuszy od Francji i w jakimś stopniu uzależniały ich od Niemiec 105. Wreszcie, wydarzenia końca lat siedemdziesiątych XIX w. odnowiły dawną rywalizację angielsko-rosyjską na Bliskim Wschodzie i w Azji, co skłaniało oba te mocarstwa do oczekiwania od Berlina życzliwej neutralności i jeszcze bardziej odwróciło powszechną uwagę od Alzacji-Lotaryngii i od Europy Środkowej. Tendencja ta nawet jeszcze się nasiliła w latach osiemdziesiątych XIX w., kiedy to cała seria wydarzeń — zajęcie przez Francję Tunisu (1881), brytyjska interwencja w Egipcie (1882), ogólna „przepychanka" w Afryce tropikalnej (od 1884) i ponowne pojawienie się groźby angielsko-rosyjskiej wojny o Afganistan (1885) — otwierała epokę „nowego imperializmu" m. Chociaż na dalszą metę efekty tego ponownego wybuchu zachodniego kolonializmu miały doprowadzić do głębokich zmian w pozycji wielu wielkich mocarstw, to na bliższą metę konsekwencją było wzmocnienie dyplomatycznych wpływów Niemiec w Europie, co pomogło Bismarckowi w utrzymywaniu status quo. Co prawda, było mało prawdopodobne, by niezwykle zawiły system traktatów i kontrtraktatów wymyślony przez kanclerza mógł zapewnić trwałą stabilizację, ale wydawało się, że przynajmniej na najbliższą przyszłość zapewnia on pokój między mocarstwami europejskimi. Wnioski Z istotnym wyjątkiem amerykańskiej wojny domowej, w latach 1815—1885 nie doszło do żadnych długotrwałych, wyczerpujących walk. Pomniejsze kampanie tego okresu, takie jak starcie Francji z Austrią w 1859 r. czy atak Rosji na Turcją w 1877 r., nie wywarły większego wpływu na system wielkich mocarstw. Nawet wojny ważniejsze od tamtych miały pod różnymi istotnymi względami charakter ograniczony: wojna krymska była głównie wojną regionalną, a ponadto skończyła się, zanim Wielka Brytania zaprzęgła do niej wszystkie swe zasoby; wojny austriacko-pruska i francusko-pruska były kampaniami jednosezonowymi — godny uwagi kontrast z o wiele dłuższymi konfliktami osiemnastowiecznymi. Nic więc dziwnego, że wyżsi oficerowie i mędrcy od strategii wyobrażali sobie przyszłe wojny między wielkimi mocarstwami jako szybkie, nokautujące zwycięstwa a la Prusse w 1870 r. i rozważali je w kategoriach kolejowych rozkładów jazdy, planów mobilizacji, opracowywanych przez sztaby generalne planów szybkich ofensyw, użycia dział szybkostrzelnych i masowych armii z krótkim okresem służby — co w sumie miało zapewnić zwycięstwo nad wrogiem w ciągu kilku tygodni. Nie doceniano wówczas, że właściwie użyta broń szybkostrzelna może dać większe korzyści stronie broniącej się niż stronie atakującej; nie uświadomiono sobie również, niestety, czego zapowiedzią jest amerykańska wojna domowa, podczas której połączenie faktu, że ludność każdej ze stron powszechnie wyznawała zasady nie dające się pogodzić z zasadami drugiej strony, i rozległości terytorium dały w efekcie konflikt dużo bardziej długotrwały i z dużo większą liczbą ofiar śmiertelnych niż ówczesne konflikty europejskie. Wszystkie te wojny — niezależnie od tego, czy toczono je w dolinie Tennessee, czy na wyżynach czeskich, na Półwyspie Krymskim czy na polach Lotaryngii — stanowiły jednak podstawy ciągle tego samego wniosku: przegrywały te państwa, które nie przystosowały się do „rewolucji wojskowej" połowy XIX w., polegającej na zaopatrywaniu się w nową broń, wystawianiu większych niż dotąd armii, wykorzystywaniu możliwości transportowych i łącznościowych stwarzanych przez koleje, parowce i telegraf, oraz rozporządzaniu bazą przemysłową umożliwiającą utrzymywanie sił zbrojnych. We wszystkich tych konfliktach dochodziło od czasu do czasu na polu bitwy do ciężkich błędów popełnianych przez generałów i armie strony zwyciężającej, ale błędy te w ani jednym wypadku nie przekreśliły skutków przewagi wynikającej z posiadania większej liczby wyszkolonych żołnierzy i lepszej bazy zaopatrzeniowej, organizacyjnej i gospodarczej. I tu dochodzę do końcowych, ogólniejszych uwag na temat okresu, który nastąpił po mniej więcej 1860 r. Jak odnotowałem na początku rozdziału, półwiecze po bitwie pod Waterloo charakteryzował systematyczny wzrost gospodarki międzynarodowej, wielki wzrost wydajności, związany z rozwojem przemysłu i przemianami w dziedzinie techniki, względna stabilizacja systemu wiel- kich mocarstw i występowanie wojen jedynie lokalnych i krótkotrwałych. Ponadto — chociaż doszło do pewnej modernizacji broni i sprzętu wojskowego zarówno w wojskach lądowych, jak i w siłach morskich — to przemiany w siłach zbrojnych pozostawały znacznie w tyle za przemianami w życiu cywilnym, wystawionym na działanie zarówno rewolucji przemysłowej, jak i przemian konstytucyjno-politycznych. Główne korzyści z przemian, jakie zaszły w owym półwieczu, wyciągnęła Wielka Brytania. Kraj ten osiągnął szczyty wydajności produkcji i jednocześnie wpływów światowych przypuszczalnie gdzieś w końcu lat sześćdziesiątych XIX w. (nawet jeżeli fakt ten zdołała przesłonić polityka pierwszego gabinetu Gladstone'a). Najbardziej na tych przemianach straciły nieuprzemysłowione chłopskie społeczeństwa świata pozaeuropejskiego, które nie były zdolne stawić czoło ani napływowi wyrobów przemysłowych, ani zbrojnym najazdom Zachodu. Z tych samych podstawowych powodów zaczęły tracić swą poprzednią pozycję słabiej uprzemysłowione spośród wielkich mocarstw europejskich — Rosja i cesarstwo Habsburgów — a nowo zjednoczone Włochy nigdy w istocie nie zdołały awansować do kategorii mocarstw pierwszej rangi. Co więcej, począwszy od lat sześćdziesiątych XIX w. tendencje te miały się jeszcze bardziej nasilić. Szybko zwiększał się wolumen i — co jeszcze ważniejsze — tempo wzrostu produkcji przemysłowej. Uprzemysłowienie, ograniczające się poprzednio do Wielkiej Brytanii oraz niektórych rejonów Europy kontynentalnej i Ameryki Północnej, zaczęło obejmować również inne regiony. W szczególności bardzo umocniło ono pozycję Niemiec, na które w 1870 r. przypadało już 13 proc. światowej produkcji przemysłowej, i Stanów Zjednoczonych, na które przypadało aż 23 proc. tej produkcji107. Tak więc były już widoczne — choć tylko niewielu obserwatorów dostrzegało je w pełni — główne cechy systemu międzynarodowego rodzącego się pod koniec XIX w. Z drugiej strony względnie stabilna pentarchia powstałego po 1815 r. systemu mocarstw ulegała rozkładowi nie tylko dlatego, że jej członkowie byli teraz — w latach sześćdziesiątych XIX w. — bardziej skłonni, niż parę dziesięcioleci wcześniej, do walki między sobą, ale również dlatego, że niektóre z tych państw stały się dwu- lub trzykrotnie silniejsze od pozostałych. W tym samym czasie jednak na drugim brzegu Atlantyku łamano dotychczasowy monopol Europy na nowoczesną produkcję przemysłową. Silnik parowy, kolej, elektryczność i inne instrumenty modernizacji mogły przynieść korzyść każdemu społeczeństwu mającemu wolę i możliwości ich zastosowania. To, że w okresie po 1871 r., kiedy dyplomacja europejska znalazła się pod dominacją Bismarcka, nie doszło do większych konfliktów, pozwala wnosić, że po pojawieniu się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX w. pęknięć w starej strukturze zapanowała teraz nowa równowaga. Z dala jednak od świata armii, marynarki i ministerstw spraw zagranicznych zachodziły dalekosiężne przemiany w przemyśle i technice, zmieniające szybciej niż kiedykolwiek przedtem światową równowagę gospodarczą. Już wkrótce te zmiany w bazie produkcyjno-przemysłowej miały wywrzeć wpływ na potencjał militarny i politykę zagraniczną wielkich mocarstw. Nadejście świata dwubiegunowego i kryzys średnich mocarstw Część pierwsza !! :-f-1885—1918 f 'I ima 1884 i 1885 r. wielkie mocarstwa, a także kilka mniejszych państw, • zorganizowały spotkanie w Berlinie, próbując osiągnąć porozumienie w sprawach handlu, żeglugi, granic w Afryce Zachodniej, Konga i, ogólniej biorąc, zasad skutecznej okupacji AfrykiJ. Tę berlińską konferencję w sprawie Afryki Zachodniej można pod wieloma wzglądami uznać symbolicznie za zenit okresu dominacji starej Europy w sprawach światowych. W konferencji nie uczestniczyła Japonia, mimo iż szybko się modernizowała. Zachód wciąż uważał ją za pełen osobliwości, zacofany kraj. Natomiast Stany Zjednoczone były obecne, ponieważ Waszyngton uznał, że dyskutowane w Berlinie problemy handlu i żeglugi mają istotne znaczenie dla zagranicznych interesów Ameryki2. W większości innych dziedzin jednak Stany Zjednoczone pozostawały poza sceną międzynarodową. Europejskie wielkie mocarstwa dopiero w 1892 r. podniosły rangę swych przedstawicieli dyplomatycznych w Waszyngtonie z posła na ambasadora — oznaka uznania kraju ich pobytu za państwo pierwszej kategorii. Również Rosja uczestniczyła w konferencji — o ile jednak miała ona rozległe interesy w Azji, o tyle jej zainteresowanie Afryką było małe lub wręcz żadne. W istocie Rosja znalazła się na drugiej liście państw zaproszonych na tę konferencję3 i nie odegrała na niej żadnej roli poza tym, że na ogół udzielała poparcia Francji przeciwko Wielkiej Brytanii. Centrum więc wszystkich spraw stanowiły stosunki Londyn—Paryż—Berlin, z Bismarckiem zajmującym decydującą pozycję środkową. Nadal odnosiło się wrażenie, że losy świata decydują się tam, gdzie — jak się wydawało — decydowały się w ciągu poprzedniego stulecia, czy nawet jeszcze wcześniej: w kancelariach Europy. Oczywiście, gdyby konferencja miała decydować o przyszłości Imperium Osmańskiego, a nie o przyszłości dorzecza Konga, to takie kraje jak Austro-Węgry i Rosja odgrywałyby rolę ważniejszą. Nie przeczyłoby to jednak temu, co wówczas uważano za prawdę niepodważalną: że to Europa jest centrum świata. To w tym właśnie okresie rosyjski generał Dragimirow oświadczył, że „sprawy Dalekiego Wschodu rozstrzygają się w Europie" 4. W końcu następnego trzydziestolecia — a w systemie wielkich mocarstw to zaiste czas bardzo krótki — ten sam kontynent europejski miał zostać rozdarty na części, a niektóre państwa miały być bliskie upadku. Trzy kolejne dziesięciolecia i kres miał już być kompletny — znaczna część Europy miała ulec ruinie gospodarczej, część lec w gruzach, a przyszłość całego kontynentu miała znaleźć się w rękach ludzi podejmujących decyzje w Waszyngtonie i w Moskwie. Chociaż jest oczywiste, że w 1885 r. nikt nie mógł dokładnie przewidzieć, jak wielkie ruiny i zniszczenia wystąpią w Europie w sześćdziesiąt lat później, to jednak wielu bystrych obserwatorów z końca XIX w. wyczuwało kierunek dynamicznych procesów w układzie sił na świecie. Zwłaszcza intelektualiści i publicyści, ale także zajęci codziennymi sprawami politycy, mó- wili i pisali językiem prymitywnego darwinizmu, kategoriami walki o byt — sukcesu i przegranej, wzrostu i upadku. Co więcej, dostrzegano już pewien kształt przyszłego porządku świata — przynajmniej dostrzegano go około 1895 r. czy 1900 r.5 Najbardziej godną uwagi cechą tego prognozowania było odrodzenie się myśli Tocqueville'a, że wielkimi mocarstwami przyszłości będą Stany Zjednoczone i Rosja. Nie było niczego dziwnego w tym, że pogląd taki utracił grunt w okresie krymskiej katastrofy Rosji i kiepskiej postawy tego państwa w wojnie z Turcją w 1877 r. oraz w okresie amerykańskiej wojny domowej i późniejszych dziesięcioleci zwrócenia się Ameryki do wewnątrz, ku sprawom odbudowy i ekspansji w kierunku zachodnim. Jednak w końcu XIX w. rozwój przemysłu i rolnictwa w Stanach Zjednoczonych i ekspansja militarna Rosji w Azji wzbudziły wśród różnych obserwatorów europejskich niepokój o porządek świata w XX w., kiedy to — jak głosiło obiegowe powiedzenie — rolę dominującą będą odgrywały: rosyjski knut i amerykański trzos6. Być może dlatego, że nad Cobdęnowską koncepcją pokojowego systemu wolnego han-jdlu światowego znowu zaczęły przeważać koncepcje handlowe neomerkantyli-stów, wystąpiła dużo silniej niż przedtem tendencja do argumentowania, że zmiana gospodarczego układu sił doprowadzi również do zmian politycznych i terytorialnych. Nawet zazwyczaj ostrożny premier Wielkiej Brytanii, lord Salisbury, przyznał w 1898 r., że świat dzieli się na mocarstwa „żywe" i „umie- rające"T Niedawną klęskę Chin w wojnie z Japonią (1894—1895), upokorzenie Hiszpanii przez Stany Zjednoczone w krótkotrwałym konflikcie w 1898 r. oraz cofnięcie się Francji przed Wielką Brytanią w sprawie incydentu fa-szodzkiego * nad górnym Nilem (1898—1899) uważano za dowód, iż zasada: „przeżywają najlepiej przystosowani" — tak samo decyduje o losach narodów, jak o losach gatunków zwierząt. Przedmiotem walki wielkich mocarstw były nie tylko — jak w 1830 r. czy nawet w 1860 r. — sprawy europejskie, ale rynki i terytoria na całym świecie. Jeśli jednak wydawało się, że Stany Zjednoczone i Rosja, już z racji swych rozmiarów i liczby ludności, są predestynowane do zasiadania w przyszłości w gronie wielkich mocarstw, to kto miał im tam towarzyszyć? Wielu mężów stanu wyznawało „teorię trzech imperiów światowych", tj. podzielało dosyć popularną wiarę, że tylko trzy (lub pod pewnymi względami cztery) największe i najpotężniejsze państwa narodowe pozostaną niezależne8. „Wydaje mi się — powiedział w 1897 r. brytyjski minister kolonii, Joseph Chamberlain — że tendencją naszych czasów jest oddawanie całej władzy w ręce większych imperiów. Odnosi się wrażenie, że królestwa mniejsze, nie dokonujące postępów, spadają do roli drugorzędnej i podporządkowanej..."' Admirał Tirpitz przekonywał cesarza Wilhelma, że dla Niemiec sprawą najwyższej wagi jest budowa dużej marynarki wojennej, tak by mogły one stać się jednym z „czwór- * W 1898 r. skrzyżowały się w Faszodzie (obecnie Kodok w Sudanie) szlaki dwóch ekspedycji kolonialnych — brytyjskiej flotylli kanonierek, płynącej pod dowództwem Kitchenera w górę Nilu, i francuskiej kolumny kapitana Marchanda, zmierzającej drogą lądową z Dakaru do Dżibuti. Doszło do politycznego konfliktu między Anglią i Francją, zakończonego wycofaniem ekspedycji francuskiej i podpisaniem 21 marca 1899 r. porozumienia uznającego prawo Anglii do całej doliny Nilu. (Przypis tłumacza). ki światowych mocarstw: Rosji, Anglii, Ameryki i Niemiec" 10. Również Francja musi się tam znaleźć — nalegał niejaki Darcy — ponieważ „ci, którzy nie posuwają się naprzód, cofają się, a ci, którzy się cofają, toną" ". Dla mocarstw o dawno ustalonej pozycji — Wielkiej Brytanii, Francji i Austro-Węgier — problem polegał na tym, czy zdołają utrzymać się na powierzchni wobec tych nowych zagrożeń międzynarodowego status quo. Dla potęg nowych — Niemiec, Włoch, Japonii — problem polegał na tym, czy zdążą dorwać się do tego, co Berlin określił mianem „świata politycznej wolności", zanim będzie za późno. Nie trzeba chyba dodawać, że kiedy XIX w. zbliżał się do końca, nie wszystkich przedstawicieli rasy ludzkiej prześladowały takie idee. Wielu pochłaniały znacznie bardziej problemy wewnętrzne, społeczne. Wielu innych trzymało się kurczowo liberalnych, wynikających z zasady laissez faire, ideałów pokojowej współpracy12. Niemniej w elitach rządzących, kołach wojskowych i instytucjach imperialnych przeważało takie rozumienie światowego porządku, w którym akcent spoczywał na walce, dokonywaniu zmian, rywalizacji, użyciu siły i takim organizowaniu zasobów narodowych, by wzmacniały siłę państwa. Mniej rozwinięte obszary świata zostały szybko pocięte na kawałki, był to jednak dopiero początek. Ponieważ niewiele zostało już terenów do anektowania — argumentował geopolityk sir Halford^Mackinder \— sprawność działania i rozwój wewnętrzny będą musiały zastąpić ekspansjonizm w jego —roli głównego celu współczesnego państwa. Znacznie silniej niż dotąd wystąpi korelacja „między większymi generalizacjami geograficznymi i historycznymi" 15 — tj. rozmiary i liczebność znajdą dokładniejsze niż dotąd odzwierciedlenie w międzynarodowym układzie sił, pod warunkiem jednak, że właściwie wykorzysta się te cechy. Kraj z setkami milionów chłopów niewiele się będzie liczył. Z drugiej strony, nawet państwo nowoczesne może zacząć chylić się ku upadkowi, jeżeli nie będzie miało dostatecznie rozbudowanych fundamentów przemysłowych i produkcyjnych. „Sukcesy — głosił brytyjski imperialista Leo Amery — odnosić będą te mocarstwa, które mają największą bazę przemysłową. Społeczeństwa silne pod względem przemysłowym, silne wynalazczością i nauką będą zdolne do pokonania wszystkich innych" 14. Historia spraw międzynarodowych w następnym półwieczu w znacznej mierze potwierdziła te przepowiednie. W układzie sił zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Europy zaszły ogromne zmiany. Stare imperia upadły i pojawiły się nowe. Wielobiegunowy świat w 1885 r. został już w 1943 r. zastąpiony przez świat dwubiegunowy. Walka międzynarodowa wzmogła się i eksplodowała w postaci wojen różniących się całkowicie od ograniczonych starć dziewiętnastowiecznej Europy. Wydajność przemysłu, nauka i technika stały się jeszcze ważniejszymi elementami składowymi siły państwa. Zmiany w udziale poszczególnych krajów w światowej produkcji wyrobów przemysłowych znalazły odbicie w zmianach w układzie sił wojskowych i wpływów dyplomatycznych. Jednostki nadal odgrywały dużą rolę — któż mógłby temu zaprzeczyć w naszym wieku, wieku Lenina, Hitlera i Stalina? — ale liczyły się w grze sił politycznych tylko dzięki temu, że potrafiły kontrolować i reorganizować siły produkcyjne wielkiego państwa. A jak to zademonstrował los nazistowskich Niemiec, próba sił, jaką jest wojna, była zupełnie bezlitosna dla narodów mających zbyt małe moce przemysłowo-techniczne, a zatem i zbyt słabe uzbrojenie, by mogły zrealizować ambicje swych przywódców. O ile w latach dziewięćdziesiątych XIX w. można się już było domyślać głównych zarysów walki wielkich mocarstw w następnym sześćdziesięciole-ciu, to losy poszczególnych państw — czy odniosą one sukces, czy też poniosą klęskę — nie były jeszcze przesądzone. Oczywiście, wiele zależało od tego, czy dany kraj mógł utrzymać lub zwiększyć swą produkcję przemysłową. Wiele jednak — jak zwykle — zależało od nie dających się zmienić czynników geograficznych: czy dany kraj leżał blisko centrum międzynarodowych kryzysów, czy też na peryferiach; czy był zabezpieczony przed inwazją; czy musiał stawić jej czoło z dwu lub trzech stron jednocześnie. Istotnymi czynnikami były też: spójność narodu, patriotyzm i sposób sprawowania władzy. To, czy społeczeństwo zdolne było wytrzymać napięcia związane z wojną, zależało w dużej mierze od jego wewnętrznej struktury, ale mogło też zależeć od polityki zawierania sojuszów i od procesu podejmowania decyzji. Czy kraj walczył jako część większego bloku sojuszniczego czy w izolacji? Czy uczestniczył w wojnie od początku, czy też włączył się do niej dopiero w jej połowie? Czy inne mocarstwa, poprzednio neutralne, przystąpiły do wojny po stronie przeciwnika? Pytania takie sugerują, że w każdej poprawnej analizie problemu „nadejścia świata dwubiegunowego i kryzysu średnich mocarstw" należy wziąć pod uwagę trzy odrębne, ale wzajemnie na siebie oddziałujące płaszczyzny zależności przyczynowych: po pierwsze, zmiany w militarno-przemysłowej bazie produkcyjnej, w związku z którymi pewne państwa stawały się silniejsze (lub słabsze) materialnie; po drugie, czynniki geopolityczne, strategiczne i społeczno--kulturowe wpływające na reakcję poszczególnych państw na przesunięcia w światowej równowadze; i po trzecie, zmiany dyplomatyczne i polityczne, które również wpływały na szansę odniesienia zwycięstwa lub możliwość poniesienia klęski w wielkich wojnach koalicyjnych na początku XX w. Zmieniający się światowy układ sił W okresie jin de siecle'u obserwatorzy spraw światowych zgodnie uważali, że tempo zmian ekonomicznych i politycznych ulega przyspieszeniu i że zapewne zwiększy to też chwiejność międzynarodowego porządku. Zawsze było tak, że w układzie sił zachodziły zmiany prowadzące do destabilizacji, a często do wojny. Tukidydes w Wojnie peloponeskiej pisze, że „Lacedemończycy podjęli uchwałę o... konieczności wojny w obawie, żeby ich [Ateńczyków] potęga jeszcze bardziej nie wzrosła" 15. W ostatniej ćwiartce XIX w. zmiany dotyczące systemu wielkich mocarstw miały jednak szerszy zasięg niż przedtem i z reguły dokonywały się szybciej. Istnienie światowego handlu i sieci komunikacyjnych — telegrafu, parowców, kolei, nowoczesnych pras drukarskich — oznaczało, że każde przełomowe odkrycie naukowe, każdy wynalazek techniczny, każdy postęp w produkcji przemysłowej mógł zostać w ciągu niewielu lat przeniesiony na inne kontynenty. W ciągu pięciu lat od wynalezienia w 1879 r. przez Gilchrista i Thomasa metody świeżenia stali z surówki fosfo- rowej, co umożliwiało wykorzystywanie tanich rud fosforowych, w zachodniej i środkowej Europie zbudowano aż 84 konwertory16, a ponadto metodę tę zaczęto już stosować także po drugiej stronie Atlantyku. Efektem była nie tylko zmiana udziału poszczególnych państw w światowej produkcji stali, ale implikowało to również istotną zmianę w układzie potencjału militarnego. Jak już widzieliśmy, potencjał militarny to nie to samo co siła militarna. Gigant gospodarczy może z przyczyn wynikających z jego kultury politycznej czy uwarunkowanych geografią względów bezpieczeństwa chcieć pozostać karłem militarnym, podczas gdy państwo nie mające wielkich zasobów gospodarczych może tak się zorganizować, że stanie się budzącą postrach potęgą wojskową. W tej epoce — podobnie jak w innych epokach — istnieją wyjątki od upraszczającego równania: „siła gospodarcza = siła militarna". Wyjątki te będą jeszcze omówione. W epoce nowoczesnej uprzemysłowionej wojny więź między gospodarką a strategią stała się jednak silniejsza niż przedtem. By zrozumieć długotrwałe zmiany w międzynarodowym układzie sił w okresie między latami osiemdziesiątymi XIX w. a drugą wojną światową, trzeba przyjrzeć się danym gospodarczym. Zostały one tak dobrane, by pozwoliły ocenić potencjał wojenny państw, i w związku z tym nie zawierają niektórych dobrze znanych wskaźników * gospodarczych, mniej z naszego punktu widzenia przydatnych. Liczba ludności nie jest sama przez się wiarygodnym wskaźnikiem siły państwa, ale tabela 12 pozwala dostrzec, jak Stany Zjednoczone i Rosja różnią się pod względem demograficznym od innych mocarstw, z tym że Niemcy i (później) Japonia zaczęły się nieco oddalać od reszty. Istnieją jednak dwie metody „kontrolowania" nie przetworzonych danych tabeli 12. Pierwsza polega na porównaniu ogólnej liczby ludności kraju z liczbą mieszkańców obszarów miejskich (patrz tabela 13), proporcja ta stanowi bowiem zazwyczaj ważny wskaźnik przemysłowo-handlowej modernizacji kraju; druga polega na korelowaniu tych danych z poziomem uprzemysłowienia per capita mierzonym przez porównanie z Wielką Brytanią (patrz Tabela 12 Ludność mocarstw w latach 1890—1938 " *" (w milionach) 1890 1900 1910 1913 1920 1928 1938 1 Rosja 2 Stany Zjednoczone 3 Niemcy 4 Austro-Węgry 5 Japonia 6 Francja 7 Wielka Brytania 8 Włochy 116,8 135,6 159,3 175,1 126,6 150,4 180,6 1 62,6 75,9 91,9 97,3 105,7 119,1 138,3 2 49,2 56,0 64,5 66,9 42,8 55,4 68,5 4 42,6 46,7 50,8 52,1 — — — 39,9 43,8 49,1 51,3 55,9 62,1 72,2 3 38,3 38,9 39,5 39,7 39,0 41,0 41,9 7 37,4 41,1 44,9 45,6 44,4 45,7 47,6 5 30,0 32,2 34,4 35,1 37,7 40,3 43,8 6 * Na przykład nie uwzględniają udziału w obrotach handlu światowego, który to wskaźnik nieproporcjonalnie wyolbrzymia pozycję morskich państw handlowych, a pomniejsza siłę gospodarczą państw w dużym stopniu samowystarczalnych. (Przypis autora). tabela 14). Obie te metody dają niezwykle pouczające rezultaty, na ogół wzajemnie się wzmacniające. Nie wdając się zbyt szczegółowo w analizę liczb podanych w tabeli 13 i w tabeli 14, można dokonać kilku szerszych uogólnień. Przy zastosowaniu takich mierników „modernizacji", jak liczba ludności miejskiej i skala uprzemysłowienia, kolejność państw figurujących w tabeli 12 ulega istotnym zmianom. Rosja spada z miejsca pierwszego na ostatnie — przynajmniej w okresie poprzedzającym rozbudowę jej przemysłu w latach trzydziestych. Wielka Brytania i Niemcy przesuwają się w górę. Rzuca się w oczy pozycja Stanów Zjednoczonych — jedynego państwa łączącego liczną ludność z wysokim poziomem uprzemysłowienia. Nawet na początku omawianego okresu mocarstwo najsilniejsze dzieli od najsłabszego bardzo duży odstęp — zarówno absolutny, jak i względny. W przeddzień drugiej wojny światowej różnice nadal są ogromne. Wszystkie te kraje mogą przechodzić przez te same „fazy" 18 procesu modernizacji, nie wynika stąd jednak jeszcze, że proces ten jednakowo wzmacnia wszystkie kraje. Istotne różnice między wielkimi mocarstwami stają się widoczniejsze, kiedy rozpatrujemy szczegółowsze dane o wydajności przemysłu. Ponieważ wielkość produkcji żelaza i stali często uważano w owym okresie za wskaźnik zarówno potencjalnej siły militarnej, jak i uprzemysłowienia per s e, przedstawiam dane na ten temat w tabeli 15. Ludność miejska w latach 1890—1938" (w milionach i w proc. ogółu ludności danego państwa) 1890 1900 1910 1913 1920 1928 Tabela 13 1938 1 Wielka ;.. • Bryta- nia 11,2 13,5 15,3 15,8 16,6 17,5 18,7 5 d) (29,9%) (32,8%) (34,9%) (34,6%) (37,3%) (38,2%) (39,2%) (D 2 Stany Zjed- noczo- ne 9,6 14,2 20,3 22,5 27,4 34,3 45,1 1 (2) (15,3%) (18,7%) (22,0%) (23,1%) (25,9%) (28,7%) (32,8%) (2) 3 Niemcy 5,6 8,7 12,9 14,1 15,3 19,1 20,7 3 (4) (11,3%) (15,5%) (20,0%) (21,0%) (35,7%) (34,4%) (30,2%) (3) 4 Francja 4,5 5,2 5,7 5,9 5,9 6,3 6,3 7 (3) (11,7%) (13,3%) (14,4%) (14,8%) (15,1)% (15,3%) (15,0%) (7) 5 Rosja 4,3 6,6 10,2 12,3 4,0 10,7 36,5 2 (8) (3,6%) (4,8%) (6,4%) (7,0%) (3,1%) (7,1%) (20,2%) (5) 6 Włochy 2,7 3,1 3,8 4,1 5,0 6,5 8,0 6 (5) (9,0%) (9,6%) (11,0%) (11,6%) (13,2%) (16,1%) (18,2%) (6) 7 Japonia 2,5 3,8 5,8 6,6 6,4 9,7 20,7 3 (6) (6,3%) (8,6%) (10,3%) (12,8%) (11,6%) (15,6%) (28,6%) (4) 8 Austro- Węgry 2,4 3,1 4,2 4,6 __ __ (7) (5,6%) (6,6%) (8,2%) (8,8%) Tabela 14 Poziom uprzemysłowienia per capita w latach 1880—1938 *° (Wielka Brytania w 1900 = 100) 1880 1900 1913 1928 1938 87 (100) 115 122 157 2 38 69 126 182 167 1 28 39 59 82 73 4 25 52 85 128 144 3 12 17 26 44 61 5 15 23 32 — —— 10 15 20 20 38 7 9 12 20 30 51 6 1 Wielka Brytania 2 Stany Zjednoczone 3 Francja 4 Niemcy 5 Włochy 6 Austria 7 Rosja 8 Japonia Tabela 15 Produkcja żelaza i stali w latach 1890—1938 " (w milionach ton, w 1890 produkcja surówki żelaza, później — stali) 1890 1900 1910 1913 1920 1930 1938 9^1 ,J 10,3 26,5 31,8 42,3 41,3 28,8 8,0 5,0 6,5 7,7 9,2 7,4 10,5 4,1 6,3 13,6 17,6 7,6 11,3 23,2 1,9 1,5 3,4 4,6 2,7 9,4 6,1 0,97 1,1 2,1 2,6 — —— 0,95 2,2 3,5 4,8 0,16 5,7 18,0 0,02 0,16 0,25 0,84 2,3 7,0 0,01 0,11 0,73 0,93 0,73 1,7 2,3 Stany Zjednoczone Wielka Brytania Niemcy Francja Austro-Węgry Rosja Japonia Włochy Chyba jednak najlepszym miernikiem uprzemysłowienia kraju jest spożycie energii w jej nowoczesnych formach (a więc węgla, ropy naftowej, gazu ziemnego i energii elektrycznej uzyskiwanej z elektrowni wodnych, ale nie drewna), ponieważ jest ono wskaźnikiem zarówno zdolności technicznej danego kraju do wykorzystywania nieożywionych form energii, jak i tętna jego życia gospodarczego. Odpowiednie dane zawiera tabela 16. Tabela 16 Zużycie energii w latach 1890—1938 22 (w milionach ton węgla przeliczeniowego) 1890 1900 1910 1913 1920 1930 1938 Stany Zjednoczone Wielka Brytania Niemcy Francja Austro-Węgry Rosja Japonia Włochy 147 248 483 541 694 762 697 145 171 185 195 212 184 196 71 112 158 187 159 177 228 36 47,9 55 62,5 65 97,5 84 1 Q 7 iy,/ 29 40 49,4 — — — 10,9 30 41 54 14,3 65 177 4,6 4,6 15,4 23 34 55,8 96,5 4,5 5 9,6 11 14,3 24 27,8 Tabela 17 Względny poziom potencjału przemysłowego w latach 1880—1938 ** (Wielka Brytania w 1900 = 100) 1880 1900 1913 Wielka Brytania Stany Zjednoczone Niemcy Francja Rosja Austro-Węgry Włochy " Japonia 1928 1938 73,3 (100) 127,2 135 181 46,9 127,8 298,1 533 528 27,4 71,2 137,7 158 214 25,1 36,8 57,3 82 74 24,5 47,5 76,6 72 152 14 25,6 40,7 — — 8,1 13,6 22,5 37 46' 7,6 13 25,1 45 88 Tabela 18 Względny udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych w latach 1880—1938 24 (w procentach) Wielka Brytania Stany Zjednoczone Niemcy Francja Rosja Austro-Węgry Włochy 1880 1900 1913 1928 1938 22,9 18,5 13,6 9,9 10,7 14,7 23,6 32,0 39,3 31,4 8,5 13,2 14,8 11,6 12,7 7,8 6,8 6,1 6,0 4,4 7,6 8,8 .. 8,2 5,3 9,0 4,4 4,7 v, 4,4 — — 2,5 2,5 v 2,4 2,7 2,8 Dane tabel 15 i 16 potwierdzają występowanie szybkich zmian (wyrażonych w liczbach bezwzględnych) w niektórych wielkich mocarstwach w niektórych okresach — w Niemczech przed 1914 r., w Rosji i Japonii w latach trzydziestych — a także ujawniają tempo wzrostu Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch. Można to również przedstawić w wielkościach względnych, ukazując, jak wraz z upływem czasu zmieniała się względna siła przemysłu danego kraju (patrz tabela 17). Wreszcie uznałem, że warto powrócić w tabeli 18 do danych Bairocha, przedstawiających udział poszczególnych krajów w światowej produkcji wyrobów przemysłowych, by zobaczyć, jakie zmiany zaszły tu w układzie sił od okresu analizowanego w poprzednim rozdziale. Pozycja mocarstw 1885—1914 Kiedy się rozpatruje tak denerwująco konkretne dane mówiące, że na jakieś państwo przypadało w 1913 r. 2,7 proc. światowej produkcji wyrobów przemysłowych lub że potencjał przemysłowy innego państwa równał się w 1928 r. tylko 45 proc. potencjału Wielkiej Brytanii w 1900 r., warto podkreślić, że wszystkie te dane są czymś abstrakcyjnym, jeśli nie umieści się ich w konkretnym kontekście historycznym i geopolitycznym. Kraje o praktycznie biorąc identycznej wielkości produkcji przemysłowej mogą jednak zasługiwać na bardzo różną ocenę swej wielkomocarstwowej pozycji ze względu na takie czynniki, jak wewnętrzna spójność danego społeczeństwa, jego zdolność do mobilizowania zasobów do działań podejmowanych przez państwo, jego sytuacja geopolityczna i wreszcie zdolności dyplomatyczne jego przedstawicieli. Z braku miejsca nie mogę w tym rozdziale przeprowadzić w stosunku do wszystkich wielkich mocarstw takiej analizy, jaką starał się przeprowadzić Correlli Barnett w swym obszernym studium poświęconym Wielkiej Brytanii. Będę się jednak starał poruszać w szerszych ramach wyznaczonych przez Bar-netta, który dowodził, że: „Potęga państwa narodowego zależy nie tylko od jego sił zbrojnych, ale także od jego zasobów gospodarczych i technologicznych; od zręczności, dalekowzroczności i zdecydowania jego polityki zagranicznej; od sprawności jego organizacji życia społeczno-politycznego. Przede wszystkim zaś od samego narodu; od ludzi, ich umiejętności, energii, ambicji, dyscypliny, inicjatywy, wierzeń, mitów i złudzeń. Ponadto zależy ona od więzi łączących te wszystkie czynniki. Co więcej, siłę danego narodu należy rozważać nie tylko w kategoriach bezwzględnych, ale również w stosunku do zagranicznych obowiązków imperialnych danego państwa, należy ją też rozważać w odniesieniu do siły innych państw" K. Być może najlepszym sposobem zilustrowania różnic w efektywności działań strategicznych będzie omówienie najpierw trzech państw, które niedawno pojawiły się na scenie międzynarodowej: Włoch, Niemiec i Japonii. Pierwsze dwa stały się zjednoczonymi państwami dopiero w latach 1870—1871, trzecie zaczęło zrywać z narzuconą sobie samemu izolacją po rewolucji Meiji (od 1868). W tych trzech społeczeństwach wystąpiło dążenie do naśladowania mocarstw o już ustalonej pozycji. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX w. każde z tych trzech państw zdobywało terytoria zamorskie, każde również przystąpiło do budowy nowoczesnej marynarki wojennej, mającej uzupełniać armię stałą. Każde też stało się istotnym elementem ówczesnych zabiegów dyplomatycznych i najpóźniej w 1902 r. każde stało się sojuszni-kiem-partnerem któregoś ze starszych mocarstw. Podobieństwa te nie mogą jednak przesłonić zasadniczych różnic w rzeczywistej sile tych trzech państw. Włochy Na pierwszy rzut oka pojawienie się na scenie międzynarodowej zjednoczonego państwa włoskiego oznaczało istotną zmianę w układzie sił w Europie. Zamiast grupy rywalizujących ze sobą państewek, częściowo pod obcym panowaniem, stale zagrożonych obcą interwencją, powstał solidny blok trzydziestu milionów ludzi, blok o tak dużym przyroście naturalnym, że w 1914 r. zbliżył się pod względem liczby ludności do Francji. Jego wojska lądowe i marynarka wojenna nie były w owym okresie szczególnie duże, ale — jak demonstrują tabele 19 i 20 — miały jednak rozmiary wzbudzające respekt. W kategoriach dyplomatycznych powstanie Włoch z pewnością — jak już odnotowałem wyżeja — odbiło się na sytuacji dwóch sąsiadujących z nimi wielkich mocarstw — Francji i Austro-Węgier, a chociaż przystąpienie Włoch Tabela 19 Liczebność wojsk lądowych i marynarki wojennej w latach 1880—1914 M Rosja Francja Niemcy Wielka Brytania Austro-Węgry Włochy Japonia Stany Zjednoczone 1880 1890 1900 1910 1914 791 000 677 000 1 162 000 1 285 000 1 352 000 543 000 542 000 715000 769 000 910000 426 000 504 000 524000 694 000 891000 367 000 420000 624 000 571 000 532000 246 000 346 000 385 000 425000 444000 216 000 284 000 255 000 322 000 345 000 71000 84000 234000 271 000 306000 34000 39000 96000 127 000 164000 Tonaż marynarki wojennej w latach 1880—1914 " 1880 1890 1900 1910 Wielka Brytania Francja Rosja Stany Zjednoczone Wiochy Niemcy Austro-Węgry Japonia Tabela 20 1914 650 000 679 000 1 065 000 2 174 000 2 714 000 271 000 319 000 499000 725000 900000 200 000 180 000 383000 401000 679000 169000 ?240 000 333000 824 000 985000 100 000 242 000 245 000 327 000 498 000 88000 190 000 285 000 964 000 1305000 60 000 66000 87 000 210 000 372000 15000 41000 187 000 496 000 700 000 w 1882 r. do Trójprzymierza pozornie rozwiązało sprawę rywalizacji włosko--austriackiej, to jednocześnie potwierdziło, że izolowana Francja ma teraz nieprzyjaciół z dwu stron. Tak więc zaledwie w nieco ponad dziesięć lat po zjednoczeniu Włoch odnosiło się wrażenie, że państwo to jest pełnoprawnym członkiem europejskiego systemu wielkich mocarstw, a Rzym obok innych wielkich stolic (Londynu, Paryża, Berlina, Petersburga, Wiednia i Konstantynopola) stał się miastem, w którym akredytowało się ambasadorów. Za tymi zewnętrznymi oznakami wielkomocarstwowego statusu Włoch kryły się jednak ogromne słabości — przede wszystkim zacofanie gospodarcze, zwłaszcza rolniczego południa. Procent analfabetów — 37,6 w całym kraju i znacznie wyższy na południu — był dużo wyższy niż w jakimkolwiek innym kraju zachodniej i północnej Europy. Był on odbiciem zacofania znacznej części włoskiego rolnictwa — rozdrobnienia gospodarstw, kiepskiej ziemi, niskiego poziomu inwestycji, systemu dzierżawy za część zbiorów, niedorozwoju transportu. Pod względem ogólnej wielkości produkcji i wielkości zasobów per capita sytuacja Włoch przypominała raczej sytuację takich chłopskich społeczeństw, jak Hiszpania i kraje Europy Wschodniej, niż sytuację Niderlandów czy Westfalii. Włochy nie miały węgla, zamiast jednak budować elektrownie wodne wykorzystywały jako główne (88 proc.) źródło energii węgiel importowany z Wielkiej Brytanii — co bardzo obciążało bilans płatniczy, a jednocześnie stanowiło poważną słabość strategiczną. W tej sytuacji przyrostu ludności, któremu nie towarzyszył wyraźny rozwój przemysłu, nie można uważać za zjawisko jedno- znacznie pozytywne, ponieważ w jego efekcie wzrost produkcji przemysłowej per capita był dużo wolniejszy niż w innych państwach zachodnich29. To porównanie wypadłoby dla Włoch jeszcze gorzej, gdyby nie to, że co roku setki tysięcy Włochów (z reguły ludzi bardziej ruchliwych i zdolniejszych) emigrowało za Atlantyk. Z tego powodu kraj ten znalazł się — by użyć określenia Kenipa — „w niekorzystnej sytuacji spóźnionego przybysza"30. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie dokonywała się tam modernizacja. Wielu historyków, mówiąc o tym okresie, używa określenia: „rewolucja przemysłowa ery Giolittiego", i pisze o „decydujących zmianach w życiu gospodarczym kraju"3ł. Wystąpił — przynajmniej na północy — wyraźny zwrot w kierunku przemysłu ciężkiego — hutnictwa żelaza i stali, budownictwa okrętowego, przemysłu samochodowego — rozwijał się też przemysł włókienniczy. Zdaniem Gerschrenkona w latach 1896—1908 nastąpił we Włoszech „wielki pęd" do uprzemysłowienia. W istocie, rozwój przemysłu miał w tym kraju tempo wyższe niż w jakimkolwiek innym kraju Europy, zwiększyła się migracja mieszkańców wsi do miast, nastąpiła reorganizacja systemu bankowego, umożliwiająca udzielanie kredytów przemysłowi, a realny poziom dochodu narodowego gwałtownie się podniósł'8. Wyraźny rozwój przeżywało też rolnictwo Piemontu. Kiedy jednak włoskie dane statystyczne porówna się z danymi dotyczącymi innych krajów, ich blask zaczyna słabnąć. Włochy rzeczywiście rozwinęły produkcję żelaza i stali, ale w 1913 r. produkcja ta stanowiła zaledwie jedną ósmą brytyjskiej, jedną siedemnastą niemieckiej i tylko dwie piąte belgijskiej is. Osiągnęły szybkie tempo rozwoju przemysłu, ale poziom wyjściowy był tak niski, że uzyskane rezultaty nie były imponujące. Kiedy zaczynała się pierwsza wojna światowa, potencjał przemysłowy Włoch nie osiągnął nawet jednej czwartej poziomu potencjału przemysłowego Wielkiej Brytanii z 1900 r., a ich udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych nawet się zmniejszył z 2,5 proc. w 1900 r. do 1,4 proc. w 1913 r. Chociaż Włochy znalazły się na liście wielkich mocarstw, to warto jednak odnotować, że każde z pozostałych państw figurujących na tej liście — z wyjątkiem Japonii — przewyższało je pod względem siły przemysłu dwu- lub trzykrotnie, niektóre z nich (Niemcy i Wielka Brytania) sześciokrotnie, a jedno (Stany Zjednoczone) ponadtrzynastokrotnie. Tę słabość przemysłu mogłyby w jakimś stopniu kompensować takie czynniki, jak większy stopień zwartości narodowej czy też zdecydowana wola społeczeństwa, ale we Włoszech czynniki te nie występowały. Włosi poczuwali się do lojalności wobec rodziny i społeczności lokalnej, może nawet regionalnej, ale nie wobec narodu jako całości. Tradycyjnego podziału na północ i południe, zaostrzonego jeszcze uprzemysłowieniem tej pierwszej, ani skutków występującego w tylu częściach półwyspu braku silniejszych kontaktów wiejskiej społeczności ze światem zewnętrznym nie łagodziła wrogość między rządem a Kościołem katolickim, który zabraniał wiernym służenia państwu. Ideały risorgimento, tak wychwalane przez liberałów włoskich i podziwiane przez liberałów zagranicznych, nie przeniknęły zbytnio w głąb społeczeństwa włoskiego. Rekrutacja żołnierza natrafiała na trudności, a już zupełną niemożliwością było rozmieszczenie oddziałów wojskowych zgodnie raczej z zasadami strategii, niż zgodnie z regionalnymi kalkulacjami politycznymi. Na szczycie państwa stosunki między cywilnymi politykami a wyższymi wojskowymi ce- chowała wzajemna nieufność i niezrozumienie. Powszechny antymilitaryzm społeczeństwa, kiepski poziom korpusu oficerskiego i brak środków na finansowanie zakupów nowoczesnego uzbrojenia powodowały, że na długo przed katastrofalną bitwą pod Caporetto w 1917 r. i kampanią egipską w 1940 r. wątpiono w skuteczność działania włoskich sił zbrojnych84. W wojnach zjednoczeniowych podstawową rolę odegrała interwencja Francji, a potem zagrożenie Austro-Węgier ze strony Prus. Katastrofalna klęska pod Aduą (Etiopia) w 1896 r. zapewniła Włochom fatalną reputację jedynego państwa europejskiego, którego armia została pokonana przez społeczeństwo kraju afrykańskiego i które nie miało dostatecznych środków, by wziąć za to odwet. Zaskakująca włoski sztab generalny decyzja rządu, by wszcząć wojnę w Libii (1911— —1912) doprowadziła do prawdziwej klęski finansowej. Marynarka wojenna sprawiała w 1890 r. wrażenie dużej, ale potem jej rozmiary systematycznie się zmniejszały, a skuteczność jej działania od początku budziła wątpliwości. Kolejni dowódcy Królewskiej Marynarki Wojennej na Morzu Śródziemnym zawsze żywili nadzieję, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do wojny z Francją, to marynarka włoska zachowa w niej neutralność, a nie stanie się sojuszniczką Brytyjczyków35. Wszystko to miało przygnębiające konsekwencje dla strategicznej i dyplomatycznej pozycji Włoch. Włoski sztab generalny nie tylko świetnie zdawał sobie sprawę z liczebnej i technicznej niższości swej armii w stosunku do armii (zwłaszcza) francuskiej czy austro-węgierskiej, ale wiedział też, że niedorozwój sieci kolejowej i głęboko zakorzeniony regionalizm uniemożliwiają zakrojone na wielką skalę elastyczne rozmieszczanie wojsk na wzór pruski. Dowództwo włoskich sił morskich zdawało sobie sprawę z ich niedostatków, a ponadto fakt, iż kraj miał długie i łatwe do atakowania wybrzeże, sprawiał, że Włochy prowadziły niezwykle dwuznaczną politykę sojuszów, co spowodowało, że w planowaniu strategicznym wystąpił chaos większy niż kiedykolwiek. Układ sojuszniczy, podpisany w 1882 r. z Berlinem, wydawał się początkowo dość korzystny, zwłaszcza w okresie, w którym wyglądało na to, że Bismarck paraliżuje Francuzów, ale nawet wówczas rząd Włoch parł do zacieśnienia więzów z Wielką Brytanią, gdyż tylko ona mogła zneutralizować marynarkę francuską. Kiedy po 1900 r. nastąpiło zbliżenie brytyjsko-francu-skie, a Niemcy i Wielka Brytania przeszły od współpracy do antagonizmu, Włosi uznali, że właściwie nie mają innego wyjścia i muszą się przyłączyć do nowego układu stosunków anglo-francuskich. Pozostałości dawnej niechęci do Austro- -Węgier wzmocniły tę tendencję, natomiast respekt dla Niemiec i duża rola finansów niemieckich we włoskim przemyśle sprawiły, że nie doszło do otwartego zerwania. W 1914 r. pozycja Włoch przedstawiała się więc podobnie jak w 1871 r. Były „najmniejszym z wielkich mocarstw"36, państwem uważanym przez sąsiadów za niebezpiecznie nieobliczalne i pozbawione skrupułów, a jednocześnie krajem o ambicjach handlowych i ekspansjonistycznych w Alpach, na Bałkanach, w Afryce Północnej i jeszcze dalej, ambicjach sprzecznych z interesami zarówno przyjaciół, jak i rywali Rzymu. Warunki gospodarcze i społeczne nadal •osłabiały zdolność Włoch do wywierania wpływu na przebieg wydarzeń, mimo wszystko jednak państwo to było jednym z uczestników gry. W sumie biorąc, większość innych rządów — jak się wydaje — uważała, że lepiej mieć Włochy za. partnera niż za wroga, ale nie stanowiło to w istocie dużej różnicy". Japonia Włochy były w 1890 r. mało liczącym się członkiem systcemu wielkich mocarstw, ale Japonia jeszcze wtedy nawet nie należała do i^egó klubu. Przez stulecia była krajem rządzonym przez zdecentralizowaną feralną oligarchię, składającą się z wielkich feudałów (dajmio), władających poszczególnymi ziemiami, i z kasty rycerskiej (samuraje). Japonia nie miała o°gactw naturalnych, a górzyste ukształtowanie terenu sprawiało, że tyll^0 ^0 proc. ziemi nadawało się do uprawy, brak więc było tego, co zwykle uwaza się za niezbędne warunki rozwoju gospodarczego. Odizolowane od re;szty świata skomplikowanym językiem, nie spokrewnionym blisko z żadnyi01 innym> a także silnym poczuciem wyjątkowości swej kultury — społeczeń^wo Japońskie jeszcze w drugiej połowie XIX w. było wciąż zapatrzone główn1*6 w sie"ie i oporne na obce wpływy. Z tych powodów odnosiło się wrażenie6' ze JaPOIUa skazana jest na pozostanie krajem politycznie niedojrzałym, gospodarczo zacofanym i militarnie niezdolnym do pełnienia roli wielkiego mo'carstwa . A przecież dwa pokolenia później stała się jednym z głównych Uc:zestnikow międzynarodowej gry politycznej na Dalekim Wschodzie. Powodem tych przeobrażeń, realizowanych od 1868 r., tj. ć>d rewolucji Meiji; była zdecydowana wola wpływowych członków japońskiej e"ty> "V umknąć zdominowania kraju i przekształcenia go w kolonię przez zac™° co działo się w pozostałej części Azji — nawet jeśli niezbędne do tegc* reformy miałyby objąć demontaż porządków feudalnych wywołujący zacięt/ sPrzeciw klanów samurajskichig. Japonia musiała przejść modernizacją nie dl^teSo> ze takie było życzenie indywidualnych przedsiębiorców, lecz dlatego, że potrzebne to było państwu. Po zdławieniu początkowych sprzeciwów konty:11110™3110, PrzeP™-wadzanie modernizacji w stylu dirigisme i z zaangażowaniem1' przy których bledną wysiłki podejmowane przez Colberta czy Fryderyka WrielkieS°- Wprowadzono nową konstytucję, wzorowaną na modelu prusko-nJemi6ckim- Zrefor-mowano system prawny. Tak bardzo rozbudowano system oświaty, że umiejący czytać i pisać stanowili wyjątkowo duży procent ludnolści- Zmieniono kalendarz. Zaczęto się inaczej ubierać. Stworzono nowoczesny' system bankowy. Sprowadzono ekspertów z Królewskiej Marynarki Wojenn6^' _ ^ Pełnili rolę doradców przy rozbudowie i unowocześnianiu marynarki wojennej Japonii, a z pruskiego sztabu generalnego, by pomogli zmodernizow'f^ wojska lądowe. Japońskich oficerów posyłano na zachodnie akademie wo-ls we l morskie; zakupywano za granicą nowoczesne uzbrojenie, a jednoczeń1116 tworzono własny przemysł zbrojeniowy. Państwo stwarzało zachęty do pudowy^ sieci kolejowej i telegraficznej oraz do zakładania linii okrętowych ^Współpracowało z pojawiającymi się dopiero japońskimi przedsiębiorcami zarówno w rozwoju przemysłu ciężkiego — hutnictwa żelaza i stali oraz budo^nictwa okrętowego — jak i w modernizacji włókiennictwa. Rząd stosował dotacje, by poprawić sytuację eksporterów, sprzyjać rozwojowi żeglugi i ^atwiać tworzenie nowych zakładów przemysłowych. Japoński eksport — płaszcza jedwabiu i wyrobów włókienniczych — gwałtownie wzrósł. W tle teS° wszystkiego leżało imponujące polityczne zaangażowanie się kraju w rea ^ narodowego hasła iukoken kyohei („bogaty kraj z silną armią"). Zdanier1 Jończyków potęga gospodarcza i potęga wojskowa szły ramię w ramię. Wszystko to jednak wymagało czasu, a trudności nads1 °yły ogromne . Chociaż liczba ludności miejskiej w latach 1890—1913 wzrosła ponaddwukrot-nie, liczba ludzi pracujących na roli pozostała niemal bez zmian. Jeszcze w przededniu pierwszej wojny światowej ponad trzy piąte ludności Japonii trudniło się rolnictwem, leśnictwem i rybołówstwem; a choć wprowadzono-wiele ulepszeń do metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt, górzystość kraju i niewielkie rozmiary większości gospodarstw uniemożliwiały rewolucję rolniczą, na wzór na przykład brytyjskiej. Przy takiej ociężałości bazy rolnej wszystkie porównania potencjału przemysłowego czy poziomu uprzemysłowienia per capita musiały wykazywać, że Japonia znajduje się albo na samym końcu listy wielkich mocarstw albo w jego pobliżu (patrz tabele 14 i 17). Chociaż wyraźnie można dostrzec przejawy wielkiego przyspieszenia przemysłowego w okresie poprzedzającym 1914 r. — wielki wzrost spożycia energii pochodzącej z nowoczesnych źródeł i wzrost udziału Japonii w światowej produkcji wyrobów przemysłowych — to w wielu dziedzinach rozwój był wciąż niedostateczny. Produkcja żelaza i stali była mała i kraj był silnie uzależniony od importu. Trochę podobnie było z budownictwem okrętowym — zostało ono bardzo rozbudowane, ale część okrętów wojennych nadal zamawiano w obcych stoczniach. Występował też ostry brak kapitałów, musiano zaciągać coraz większe pożyczki za granicą, ale mimo to nigdy nie było wystarczająco dużo środków na inwestycje przemysłowe, rozbudowę infrastruktury i wydatki na siły zbrojne. Japonia dokonała gospodarczego cudu — stała się jedynym krajem niezachodnim, który w epoce nasilenia się imperializmu przeżył rewolucję-przemysłową; nadal jednak w porównaniu z Wielką Brytanią, Stanami Zjednoczonymi i Niemcami pozostała w dziedzinie przemysłu i finansów zawodnikiem wagi lekkiej. Dwa inne czynniki pomogły jednak Japonii osiągnąć status wielkiego mocarstwa, i to właśnie one ułatwiają zrozumienie, dlaczego Japonii udało się-wyprzedzić na przykład Włochy. Pierwszym z nich była izolacja geograficzna. Pobliskie wybrzeże kontynentu znajdowało się w posiadaniu siły tak mało groźnej, jak rozkładające się cesarstwo chińskie. I chociaż było rzeczą możliwą, że Chiny, Mandżuria i — co najbardziej niepokojące — Korea wpadną w ręce jakiegoś innego wielkiego mocarstwa, to jednak położenie geograficzne Japonii sprawiało, że miała do tych ziem znacznie bliżej niż jakiekolwiek inne państwo imperialistyczne. Miała się o tym na własnej skórze przekonać-Rosja, kiedy w latach 1904—1905 próbowała zaopatrywać swą armię za pomocą linii kolejowej liczącej około 10 000 kilometrów, a w kilkadziesiąt lat później miały się też o tym przekonać siły morskie Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, borykając się z problemami logistycznymi związanymi z ratowaniem Filipin, Hongkongu i Malajów. Przy założeniu, że siła Japonii będzie w Azji Wschodniej systematycznie wzrastać, trzeba było stwierdzić, że inne duże państwo, które chciałoby przeszkodzić Japonii w zajęciu tam z czasem roli dominującej potęgi, musiałoby w najwyższym stopniu wytężyć wszystkie swe siły. Czynnik drugi był natury moralnej. Nie ulega chyba wątpliwości, że silne poczucie wyjątkowości japońskiej kultury, tradycje otaczania czcią religijną cesarza i wielbienia państwa, samurajski etos wojskowego honoru i cnót rycerskich, akcentowanie dyscypliny i hartu ducha składały się na obyczajowoś6 polityczną charakteryzującą się zaciekłym patriotyzmem i gotowością do poświęceń i wzmacniały dążenie Japonii do ekspansji na obszar „Wielkiej Azji "Wschodniej", ekspansji, której przyświecało dążenie zarówno do zapewnienia •krajowi strategicznego bezpieczeństwa, jak i do zdobycia rynków zbytu i źró- •deł surowców. Znalazło to wyraz w zwycięskiej kampanii lądowej i morskiej .przeciwko Chinom w 1894 r. — kiedy oba kraje wszczęły spór o Koreę41. Odno- •siło sią wrażenie, że i na lądzie, i na morzu lepiej uzbrojone siły japońskie pchała naprzód wola zwycięstwa. Pod koniec tej wojny groźba „potrójnej interwencji" — Rosji, Francji i Niemiec — zmusiła rozgoryczony rząd japoński do wyrzeczenia się roszczeń do Portu Artura (Luszun) i Półwyspu Liaotuńskiego, wzmogło to jednak tylko determinację Tokio, by ponowić próbę kiedy indziej. W rządzie Japonii niewielu było ludzi — jeśli w ogóle tacy byli — nie zgadzających się z groźną konkluzją barona Hayashi: „Jeśli uważa się, że niezbędne nam są nowe okręty, musimy za wszelką •cenę je zbudować. Jeśli organizacja naszej armii jest niedobra, musimy już teraz zacząć ją poprawiać. Jeśli jest taka potrzeba, musimy zmienić cały nasz system wojskowy... Obecnie Japonia musi zachować spokój i siedzieć cicho, by uśpić żywione "wobec niej podejrzenia. Przez ten czas musimy skonsolidować fundamenty na-.szych narodowych sił i czujnie czekać na okazję na Wschodzie, która z pewno- •ścią pewnego dnia się pojawi. Kiedy dzień ten nadejdzie, Japonia sama zadecyduje o swym losie..."42 Pora na odwet nadeszła w dziesięć lat później, kiedy japońskie ambicje •dotyczące Korei i Mandżurii zderzyły się z ambicjami carskiej Rosji43. Podczas gdy na ekspertach od spraw morskich największe wrażenie wywarła flota admirała Togo, która zniszczyła okręty rosyjskie w decydującej bitwie koło Cuszimy, innych obserwatorów uderzyła ogólna postawa społeczeństwa japońskiego. Niespodziewany atak na Port Artur (obyczaj takich ataków zaczął się od konfliktu z Chinami w 1894 r. i odżył w 1941 r.) spotkał się z aplauzem Zachodu, podobną reakcję wywołała na Zachodzie entuzjastyczna wola nacjonalistów japońskich, by kraj odniósł wyraźne zwycięstwo — niezależnie od tego, jakim miałoby się to stać kosztem. Za jeszcze bardziej god-tne uwagi uznano zachowanie się japońskich oficerów i żołnierzy w walkach wokół Portu Artura i Mukdenu, w których zginęło dziesiątki tysięcy żołnierzy szturmujących poprzez pola minowe i zasieki z drutu kolczastego, pod ulewą •ognia karabinów maszynowych okopy rosyjskie, by je w końcu zdobyć. Od- •nosiło się wrażenie, że samurajski duch może zapewnić zwycięstwo w walce 'na bagnety nawet w epoce uprzemysłowienia wojny. Jeśli — jak uznali wszyscy ówcześni eksperci wojskowi — wysoki stan ducha i dyscyplina były na- •dal niezbędnymi warunkami siły narodu, to Japonia była zasobna w oba te ibogactwa. Nawet wówczas jednak Japonia jeszcze nie była pełnokrwistym wielkim mocarstwem. Miała to szczęście, że toczyła wojny z bardziej od siebie zacofanymi •Chinami i z carską Rosją, która miała bardzo źle zrównoważony system wojskowy i musiała pokonywać dodatkową trudność w postaci olbrzymiej odległości •dzielącej Petersburg od Dalekiego Wschodu. Co więcej, angielsko-japoński sojusz z 1902 r. umożliwiał Japonii toczenie wojny we własnym regionie bez obawy, iż nastąpi interwencja jakiegoś państwa trzeciego. Podstawą japońskiej marynarki wojennej były pancerniki zbudowane w Wielkiej Brytanii, a podstawą uzbrojenia wojsk lądowych działa produkcji Kruppa. Ponadto, co najważniejsze, ikiedy Japonia nie była w stanie sfinansować ogromnych kosztów wojny, mo- gła zaciągnąć pożyczki na rynkach finansowych Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii44. Później wyszło na jaw, że w końcu 1905 r., kiedy rozpoczęły się rokowania pokojowe z Rosją, Japonia była bliska bankructwa. Widocznie nie było to jednak oczywiste dla tokijskiej opinii publicznej, która zareagowała bardzo gniewnie na dość łagodne dla Rosji warunki pokoju. W każdym jednak razie uzyskawszy potwierdzenie swego zwycięstwa, mając otoczone chwałą i podziwem siły zbrojne, zdolną do szybkiego powrotu do sił gospodarkę i uzyskawszy status wielkiego mocarstwa (chociaż tylko na skalę regionu), Japonia osiągnęła dorosłość. Nikt nie mógł przedsięwziąć niczego istotniejszego na Dalekim Wschodzie, nie licząc się z jej reakcją, natomiast wciąż, nie było jasne, jak zareagują mocarstwa o bardziej ustalonej pozycji na dalsze próby japońskiej ekspansji. Niemcy Dwa czynniki sprawiały, że pojawienie się cesarskich Niemiec musiało wywrzeć na układ sił w systemie wielkich mocarstw wpływ dużo szybszy i większy niż którekolwiek z „nowo powstałych" państw. Pierwszym było to, że Niemcy nie wyłaniały się — jak Japonia — w warunkach izolacji geopolitycznej, lecz wyrosły w samym środku dawnego europejskiego systemu państw. Same ich narodziny naruszały interesy Austro-Węgier i Francji, a ich istnienie zmieniało względną pozycję wszystkich mocarstw europejskich. Drugim czynnikiem były szybkość i rozmiary dalszego wzrostu Niemiec — mierzonego rozwojem przemysłu i handlu oraz lądowych i morskich sił wojskowych. W przeddzień pierwszej wojny światowej Niemcy były nie tylko trzy- lub-czterokrotnie silniejsze od Włoch czy Japonii, ale też znacznie wyprzedzały Francję czy Rosję, a zapewne zaczęły pozostawiać w tyle również Wielką Brytanię. W czerwcu 1914 r. osiemdziesięcioletni lord Welby wspomniał, że „Niemcy, jakie pamiętamy z lat pięćdziesiątych, były garścią państewek bez znaczenia, rządzonych przez równie pozbawione znaczenia książątka"45, teraz zaś — za życia jednego człowieka — stały się najpotężniejszym i wciąż jeszcze rosnącym w siłę państwem Europy. Już to samo musiało spowodować, że „problem, niemiecki" po 1890 r. przez ponad pół wieku stanowił epicentrum tak znacznej części polityki światowej. Przedstawię tu tylko niektóre bardziej szczegółowe dane o wybuchowyms wzroście gospodarki niemieckiej46. Liczba ludności Niemiec poszybowała* w górę z 49 min w 1890 r. do 66 min w 1913 r., ustępując w Europie jedynie liczbie ludności Rosji. Ponieważ jednak Niemcy miały dużo wyższy poziom oświaty, zaopatrzenia socjalnego i dochodu per capita niż Rosja, można-uznać, że elementem ich siły była nie tylko liczba, ale i jakość ludności. Podczas gdy według źródeł włoskich na każdych 1000 rekrutów wcielanych do armii Włoch 330 było analfabetami, to w Austro-Węgrzech — 220, we Francji — 68, a w Niemczech zdumiewająco mało — zaledwie jeden ". Ciągnęła z tego. korzyści nie tylko pruska armia, ale także fabryki, którym potrzebni byli wykwalifikowani robotnicy, przedsiębiorstwa poszukujące dobrze wykształconych inżynierów, laboratoria, którym potrzebni byli chemicy, oraz firmy szukające-menedżerów i sprzedawców — wszystkich ich dostarczały obficie niemieckie szkoły, politechniki i uniwersytety. Wykorzystując wiedzę, niemieccy rolnicy stosowali nawozy sztuczne i przeprowadzali na wielką skale/ modernizację swych gospodarstw, by zwiększyć plony — i rzeczywiście obierali z hektara znacznie więcej niż rolnicy w innych wielkich mocarstwach48. Państwo, dążąc do uspokojenia junkrów i związków chłopskich, zapewniło rolnictwu liczącą się ochronę celną przed tańszą żywnością amery-ikańską i rosyjską. Dzięki jednak swej względnie wysokiej wydajności wielki .sektor rolny nie ciągnął w dół dochodu narodowego per capita i produkcji per •capita w takim stopniu, jak czyniło to rolnictwo innych wielkich mocarstw kontynentalnych. Dziedziną, w której Niemcy naprawdę się wówczas wyróżniały, był rozwój rprzemysłu. Wydobycie węgla zwiększyło się z 89 min ton w 1890 r. do 277 min ton w 1914 r., niewiele ustępując brytyjskiemu (292 min ton), a znacznie wyprzedzając austro-węgierskie (47 min ton), francuskie (40 min ton) i rosyjskie (36 min ton). Wzrost produkcji stali był jeszcze efektowniejszy i w 1914 r. Niemcy z produkcją 17,6 min ton wyprzedzały Wielką Brytanię, Francję i Rosję razem wzięte. Jeszcze bardziej imponujące były osiągnięcia Niemiec w nowych, XX-wiecznych gałęziach przemysłu — elektrotechnice, optyce i chemii. •Gigantyczne firmy, takie jak Siemens i AEG, zatrudniające razem 142 000 osób, :miały dominującą pozycję w europejskim przemyśle elektrotechnicznym. Niemieckie firmy chemiczne, na czele z Bayerem i Hoechstem, dostarczały 90 proc. •światowej produkcji farb i barwników przemysłowych. Sukcesy te znalazły oczywiście odbicie w niemieckim handlu zagranicznym. W latach 1890—1913 Niemcy potroiły swój eksport i zbliżyły się do największego eksportera świata • Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że w tej sytuacji rozbudowały też swą marynarkę handlową, która w przeddzień pierwszej wojny światowej zajmowała ijpod względem wielkości drugie miejsce na świecie. W tym okresie udział Niemiec w światowej produkcji wyrobów przemysłowych (14,8 proc.) był już •większy od brytyjskiego (13,6 proc.), a dwa i pół razy większy od francuskiego '(6,1 proc.). Niemcy stały się główną potęgą gospodarczą Europy i wydaje się, :że nawet odczuwany przez nie brak kapitałów, któremu nadano taki roz-,głos, nie hamował ich rozwoju. Trudno się dziwić, że te przejawy wzrostu gospodarczego i jego implikacje dla miejsca Niemiec w świecie wprawiały w entuzjazm nacjonalistów w rodzaju Friedricha Naumanna. Pisał on: „Sprawiła to rasa niemiecka. To dzięki niej mamy armię, marynarkę wojenną, pieniądze i potężne państwo... Nowoczesne, gigantyczne instrumenty siły mogą istnieć tylko wtedy, gdy ludzie aktywni czują, jak w ich organizmach krążą wiosenne .-soki" 49. Nie ma w tym nic dziwnego, że tacy publicyści jak Naumann lub w jeszcze •większym stopniu takie wściekle ekspansjonistyczne grupy nacisku jak Związek Wszechniemiecki i Niemiecka Liga Morska witali z zadowoleniem wzrost •wpływów Niemiec w Europie i krajach zamorskich i nalegali, by wzrost ten jeszcze przyspieszyć. W owej epoce „nowego imperializmu" podobne wezwania można było usłyszeć we wszystkich wielkich mocarstwach. Jak złośliwie zauważył w 1900 r. Gilbert Murray, odnosiło się wrażenie, że każdy kraj zapewniał wówczas: „To my jesteśmy kwiatem narodów, ...społeczeństwem mają- •cym kwalifikacje przede wszystkim do rządzenia innymi ludami" 50. Być może ważniejsze jest to, że również niemiecka elita rządząca wydawała się po 1895 r. przekonana, że kiedy sytuacja do tego dojrzeje, należy dokonać ekspansji terytorialnej na wielką skalę. Admirał Tirpitz twierdził, że uprzemysłowienie Nie-aniec i podbój przez nie krajów zamorskich to zjawiska „równie nieuchronne, jak działanie praw natury". Kanclerz Biilow oświadczał: „Problem nie polega na tym, czy chcemy kolonizować, czy też nie, ale na tym, że musimy kolonizo-wać, czy tego chcemy, czy nie chcemy". Sam zaś cesarz Wilhelm II deklarował z wyższością, że Niemcy „mają do wykonania wielkie zadania poza wąskimi granicami starej Europy", chociaż przewidywał także, że będą sprawować coś w rodzaju „napoleońskiej supremacji" — w pokojowym znaczeniu tego terminu — nad kontynentem europejskim51. Była to dość istotna zmiana tonu w porównaniu z uporczywie powtarzanymi przez Bismarcka deklaracjami, że Niemcy są mocarstwem „nasyconym", któremu zależy na zachowaniu w Europie status quo i odnoszącym się bez entuzjazmu (mimo dążeń kolonialnych w latach 1884— —1885) do myśli o terytoriach zamorskich. Ale nawet i tu byłoby chyba rzeczą nierozsądną wyolbrzymiać jakąś szczególnie agresywną naturę tego niemieckiego „konsensusu ideologicznego"52 w sprawie ekspansji; mężowie stanu Francji i Rosji, Wielkiej Brytanii i Japonii, Stanów Zjednoczonych i Włoch również obwieszczali szczególne przeznaczenie swego kraju, choć być może robili to z mniejszą determinacją i nie aż tak obłędnie. Rzeczywiście, istotnym aspektem niemieckiego ekspansjonizmu było to, że Niemcy albo już były w posiadaniu instrumentów umożliwiających im dokonanie zmiany status quo, albo miały środki materialne niezbędne do stworzenia takich instrumentów. Wywierającą największe wrażenie demonstracją takich możliwości była szybka rozbudowa po 1898 r. niemieckiej marynarki wojennej, która pod dowództwem admirała Tirpitza awansowała z szóstej pozycji na świecie na pozycję drugą, ustępując jedynie Królewskiej Marynarce Wojennej. W przeddzień wojny Flota Pełnomorska składała się z 13 pancerników typu dreadnought, 16 pancerników starszych typów i 5 krążowników. Była tak silna, że zmusiła Admiralicję brytyjską do stopniowego wycofania z Morza Północnego stale po nim krążących eskadr. Istniały też oznaki (lepsza konstrukcja okrętów, skuteczniejsze pociski, lepszy sprzęt optyczny, lepsze sterowanie działami i lepsze wyszkolenie załóg w walkach nocnych), że okręty niemieckie górowały nad okrętami brytyjskimi o tej samej wyporności53. Chociaż Tirpitzowi nigdy nie udało się uzyskać ogromnych środków finansowych niezbędnych do realizacji celu, jaki sobie postawił, a mianowicie stworzenia marynarki „dorównującej siłą angielskiej"M, to jednak stworzył siły morskie siejące postrach w rywalizujących z nimi siłach morskich Francji i Rosji. Zdaniem niektórych obserwatorów zdolność Niemiec do prowadzenia zwycięskich walk na lądzie była mniej imponująca. W istocie, na pierwszy rzut oka wydawało się, że w dziesięcioletnim okresie poprzedzającym 1914 r. armię pruską spychała w cień dużo większa armia carskiej Rosji, a dorównywała jej armia francuska. Były to jednak pozory mylące. Z dosyć złożonych względów wewnątrzpolitycznych rząd niemiecki wolał, by wojska lądowe nie przekraczały pewnego określonego poziomu, umożliwiał natomiast marynarce wojennej Tirpitza stałe zwiększanie jej udziału w wydatkach wojskowych państwa M. Kiedy napięta sytuacja międzynarodowa w latach 1911—1912 skłoniła Berlin do podjęcia decyzji o rozbudowie na wielką skalę wojsk lądowych, szybkość, z jaką dokonano tego przestawienia się, była imponująca. W latach 1910—1914 budżet niemieckich wojsk lądowych wzrósł z 204 min dolarów do 422 min dolarów, podczas gdy we Francji zwiększył się tylko ze 188 min dolarów do 197 min dolarów — a przecież Francja dokonywała poboru 89 proc. zdol- nych do służby młodych mężczyzn, podczas gdy w Niemczech wskaźnik ten wynosił tylko 53 proc. To prawda, że wydatki rosyjskie na wojska lądowe osiągnęły w 1914 r. poziom 324 min dolarów, ale stało się to kosztem ogromnego wysiłku — wydatki na obronę pochłaniały 6,3 proc. dochodu narodowego Rosji, a tylko 4,6 proc. dochodu Niemiec56. Niemcy dźwigały „brzemię zbrojeń" łatwiej niż jakiekolwiek inne państwo europejskie, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Co więcej, podczas gdy armia pruska mogła zmobilizować i wyekwipować miliony rezerwistów i — dzięki ich lepszemu wykształceniu i przeszkoleniu — od razu skierować na front, ani Francja, ani Rosja uczynić tęga nie mogły. Francuski sztab generalny był zdania, że rezerwistów można wykorzystywać jedynie na tyłach57, a Rosja nie miała ani broni, ani butów i mundurów, by wyekwipować — teoretycznie dającą się powołać — wielomilionową rezerwę, i nie miała też oficerów i podoficerów, którzy mogliby tymi ludźmi dowodzić. Ale nawet to wszystko, co powiedziałem wyżej, nie wyczerpuje jeszcze sprawy potencjału militarnego Niemiec. W grę wchodziły przecież nie tylko dobra sieć komunikacji wewnętrznej, krótsze terminy mobilizacji, ale również — nie dające się wyrazić ilościowo — takie czynniki, jak lepsze wyszkolenie oficerów sztabowych, nowocześniejsza technika itp. Czynnikami osłabiającymi cesarstwo niemieckie były jednak jego położenie geograficzne i dyplomacja. Ponieważ państwo to leżało w samym centrum kontynentu, jego wzrost zdawał się zagrażać jednocześnie wielu mocarstwom. Sprawność niemieckiej machiny wojskowej, w połączeniu z pangermańskimi wezwaniami do przebudowy europejskich granic, alarmowała zarówno Francuzów, jak i Rosjan i popychała oba te narody do wzajemnego zbliżenia. Szybka rozbudowa niemieckiej marynarki wojennej — a także możliwość zagrożenia przez Niemcy Niderlandom i północnej Francji — niepokoiła Wielką Brytanię. Niemcy — jak to określił jeden z historyków — „urodziły się okrążone"5S. Nawet gdyby niemiecki ekspansjonizm skierował się ku krajom zamorskim, to gdzie mógłby znaleźć ujście bez naruszania sfer wpływów innych wielkich mocarstw? Wkroczenie do Ameryki Łacińskiej mogłoby się odbyć tylko za cenę wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Ekspansja w Chinach była w latach dziewięćdziesiątych XIX w. źle widziana przez Rosję i Wielką Brytanię, a po zwycięstwie w 1905 r. Japonii nad Rosją w ogóle nie wchodziła w grę. Próby budowy kolei bag-dadzkiej zaalarmowały zarówno Londyn, jak i Petersburg. Próby przejęcia kolonii portugalskich hamowała Wielka Brytania. Podczas gdy Stany Zjednoczone mogły najwidoczniej rozszerzać swe wpływy na półkuli zachodniej, Japonia mogła dokonywać ekspansji w Chinach, Rosja i Wielka Brytania penetrować Bliski Wschód, a Francja „zaokrąglać" swe posiadłości w północno-za-chodniej Afryce, Niemcy miały pozostać z pustymi rękami. Kiedy Biilow w swym słynnym przemówieniu „między młotem a kowadłem" w 1899 r. oświadczył gniewnie: „Nie możemy pozwolić żadnemu obcemu państwu, żadnemu zagranicznemu Jowiszowi wygłaszać pod naszym adresem: «Cóż możemy zrobić? Świat jest już podzielony*", to dawał on tylko wyraz niechęci powszechnie podzielanej przez jego rodaków. Nic więc dziwnego, że publicyści niemieccy wzywali do ponownego podziału globu69. Oczywiście, wszystkie rosnące w siłę mocarstwa wzywają do zmian w porządku międzynarodowym, wytyczonym w sposób korzystny dla mocarstw starszych, mających już ustaloną pozycję60. Z punktu widzenia Realpolitik problem polegał na tym, czy państwo kwestionujące dawny porządek mogło zapewnić jego zmianę nie wywołując zbyt dużego sprzeciwu. Otóż o ile w tej sprawie istotną rolę odgrywała geografia, o tyle ważna też była dyplomacja. Ponieważ Niemcy nie miały tak korzystnej pozycji geopolitycznej jak — powiedzmy — Japonia, powinny nadrabiać to zręcznością polityczną wysokiej klasy. Zdając sobie sprawę z tego, ile niepokoju i zawiści wywołało nagłe pojawienie się Drugiej Rzeszy, Bismarck dokładał po 1871 r. starań, by przekonać inne wielkie mocarstwa (zwłaszcza mocarstwa flankowe — Rosję i Wielką Brytanię), że Niemcy nie mają już żadnych więcej ambicji terytorialnych. Pragnący się wykazać odwagą Wilhelm II i jego doradcy byli dużo mniej ostrożni. Nie tylko dawali wyraz swemu niezadowoleniu z istniejącego porządku, ale — i to był ich najgorszy błąd — dopuścili do tego, że za fasadą dążenia do imperialnych celów w procesach decyzyjnych Berlina występowały chaos i brak stabilności, wprowadzające w zdumienie wszystkich, którzy widzieli z bliska przebieg tych procesów. W znacznej mierze wynikało to ze słabości charakteru samego Wilhelma II, sprawę zaostrzały jednak wady instytucjonalne Bismarckowskiej konstytucji. Ponieważ nie istniało żadne ciało (typu gabinetu) odpowiedzialne zbiorowo za całość polityki rządu, różne resorty i grupy interesów dążyły do własnych celów, nie powściągane przez żadną odgórną kontrolę ani przez istnienie jakiejś ustalonej listy obowiązujących priorytetów "*. Marynarka myślała niemal wyłącznie o przyszłej wojnie z Anglią, wojska lądowe planowały wyeliminowanie Francji, finansiści i przedsiębiorcy pragnęli ekspansji na Bałkany, do Turcji i na Bliski Wschód i wyeliminowania przy okazji wpływów Rosji. W rezultacie — jak ubolewał kanclerz Bethmann-Hollweg w lipcu 1914 r. — „wszyscy czuli się zagrożeni, wszystkim wchodziliśmy w drogę, a jednocześnie nikogo nie osłabialiśmy" e2. W świecie pełnym egoistycznych i podejrzliwych państw narodowych nie była to właściwa recepta na odniesienie sukcesu. Na koniec, istniało jeszcze niebezpieczeństwo, że brak sukcesów dyplomatycznych lub terytorialnych naruszy delikatną wewnętrzną równowagę polityczną Wilhelmowskich Niemiec, których junkierską elitę martwiło pogorszenie się (względne) stanu interesów rolnictwa, pojawienie się organizacji pracowniczych i wzrost wpływów socjaldemokracji w okresie boomu przemysłowego. Prawdą jest, że po 1897 r. motywem realizacji Weltpolitik było w znacznej mierze wyliczenie, że polityka taka będzie miała dużą popularność i odwróci uwagę społeczeństwa od podziałów wewnątrzpolitycznych6S. Rząd berliński zawsze jednak narażony był na podwójne ryzyko: jeśli wycofa się z konfrontacji z „zagranicznym Jowiszem", może to wzbudzić gniew niemieckich nacjonalistów, którzy potępią cesarza i jego doradców; jeśli zaangażuje się w wojnę, to nie jest pewne, czy naturalny patriotyzm mas robotniczych, żołnierskich i marynarskich weźmie górę nad ich niechęcią do arcykonserwatywnego pru-sko-niemieckiego państwa. Podczas gdy niektórzy obserwatorzy byli zdania, że wojna zjednoczy naród wokół cesarza, inni obawiali się, że podda ona jeszcze większym napięciom społeczno-polityczną tkankę Niemiec. I znowu, trzeba to wszystko umieścić w szerszym kontekście — na przykład wewnętrzne słabości Niemiec trudno uznać za tak poważne jak słabości Rosji czy Austro-Wę-gier; jednak słabości te istniały i z pewnością mogły wpływać na zdolność kraju do prowadzenia długotrwałej wojny „totalnej". Wielu historyków dowodzi, że cesarskie Niemcy stanowiły „przypadek specjalny", że podążały Sonderweg („specjalnym szlakiem"), który miał z cza- sem doprowadzić je do punktu kulminacyjnego — do ekscesów narodowego socjalizmu. Jeśli rzecz rozważać wyłącznie w kategoriach kultury politycznej i politycznej retoryki około 1900 r., to trudno wykryć uzasadnienie takiego twierdzenia: rosyjski i austro-węgierski antysemityzm były co najmniej równie silne jak niemiecki; francuski szowinizm nie mniej od niemieckiego wyraźny; japońskie poczucie wyjątkowości własnej kultury i własnego losu równie powszechne jak podobne poczucie w Niemczech. Każde z rozpatrywanych tu mocarstw stanowiło przypadek „specjalny", a w epoce imperializmu każde z nich z zapałem starało się tę swą „specjalność" utwierdzić. Jeśli jednak zastosować kryteria polityki mocarstwowej, to trzeba stwierdzić, że Niemcy wyróżniały się pewnymi wyjątkowymi i bardzo istotnymi cechami. Były jedynym wielkim mocarstwem łączącym nowoczesny silny przemysł, charakterystyczny dla zachodnich demokracji, z autokratycznym (aż kusi, by powiedzieć: nieodpowiedzialnym) procesem podejmowania decyzji, charakterystycznym dla wschodnich monarchii 84. Były jedynym — nie licząc Stanów Zjednoczonych — „nowo powstałym" wielkim mocarstwem na tyle silnym, by mogło zakwestionować istniejący porządek. Były jedynym rosnącym w siłę wielkim mocarstwem, które mogło rozszerzyć granice na wschód, czy też na zachód wyłącznie kosztem potężnych sąsiadów. I były jedynym krajem, którego dalszy wzrost, jak to sformułował Cal-leo, „bezpośrednio", a nie tylko „pośrednio" podważał równowagę sił w Europie es. W wypadku narodu, który — jak powiedział Tirpitz — uważał, że „nadrobienie straconego dystansu jest sprawą życia i śmierci"66, była to mieszanka zaiste wybuchowa. Dla państw rosnących w siłę sprawą życiowo ważną było przebicie się przez dotychczasowy porządek, ale dla wielkich mocarstw o już ustalonej pozycji, które teraz znalazły się pod presją, sprawą jeszcze ważniejszą było utrzymanie tego, co miały. I znowu, należy zwrócić uwagę na bardzo istotne różnice między trzema mocarstwami, o których mowa — Austro-Węgrami, Francją i Wielką Brytanią — a zwłaszcza między pierwszym z nich i ostatnim. Niemniej jednak wykres ich względnej siły w sprawach światowych wykazałby, że w końcu XIX w. były one wyraźnie słabsze niż pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat wcześniej w — nawet jeśli teraz więcej wydawały na siły zbrojne i jeśli (w wypadku Francji i Austro-Węgier) nadal miały ambicje terytorialne w Europie. Co więcej, wydaje się, że uzasadnione jest twierdzenie, że przywódcy tych państw zdawali sobie sprawę, iż sytuacja międzynarodowa jest bardziej złożona i groźniejsza niż za czasów ich poprzedników, i świadomość ta zmuszała ich do rozważenia radykalnych zmian w polityce, mających im umożliwić stawienie czoła nowym okolicznościom. Austro-Wągry Chociaż Monarchia Austro-Węgierska była zdecydowanie najsłabszym spośród wielkich mocarstw o ustalonej już pozycji, a nawet — jak pisze Taylor — zaczynała już wypadać z szeregu w, to na pierwszy rzut oka makroekonomiczne dane statystyczne wcale tego nie potwierdzały. Mimo poważnej emigracji liczba ludności zwiększyła się z 41 min w 1890 r. do 52 min w 1914 r., znacznie wyprzedzając liczbę ludności Francji czy Włoch, a także — choć w mniejszym stopniu — Wielkiej Brytanii. Cesarstwo przeżyło w tym okresie znaczne uprzemysłowienie, chociaż tempo zmian było chyba wyższe przed 1900 r. niż po nim. Wydobycie węgla miało w 1914 r. godny szacunku poziom 47 min ton, a więc było wyższe niż we Francji czy Rosji. Nawet pod względem produkcji stali i spożycia energii Austro-Węgry nie ustępowały w istotniejszy sposób ani Francji, ani Rosji. Szybko rosła produkcja przemysłu włókienniczego, rozrastało się browarnictwo, zwiększała się uprawa buraków cukrowych, eksploatowano pola naftowe w Galicji, następowała mechanizacja prac w wielkich majątkach ziemskich Węgier, bardzo się rozrosły zakłady zbrojeniowe Skoda, przeprowadzono elektryfikację większych miast, a państwo energicznie wspierało rozbudowę kolei6S. Według obliczeń Bairocha GNP Austro-Węgier w 1913 r. dorównywał, praktycznie biorąc, GNP Francji70. Brzmi to jednak trochę podejrzanie, podobnie jak twierdzenie Farrara, że udział Austro-Węgier w „potędze Europy" zwiększył się z 4,0 proc. w 1890 r. do 7,2 proc. w 1910 r.71 W każdym razie nie ulega wątpliwości, że tempo wzrostu gospodarczego Austro-Węgier w latach 1870—1913 należało do największych w Europie i że ich „potencjał przemysłowy" rósł szybciej od rosyjskiego72. Kiedy się jednak zanalizuje gospodarkę i społeczeństwo Austro-Węgier bardziej szczegółowo, wychodzą na wierzch istotne słabości. Być może najbardziej zasadniczą z nich były ogromne różnice regionalne w poziomie dochodu i produkcji per capita, odzwierciedlające w dużej mierze społeczno-gospodarcze i etniczne zróżnicowanie tego państwa, którego terytorium rozciągało się od Alp szwajcarskich po Bukowinę. Rzecz nie tylko w tym, że w 1910 r. w rolnictwie pracowało 73 proc. ludności Galicji i Bukowiny, podczas gdy w całym cesarstwie wskaźnik ten wynosił 55 proc. Znacznie ważniejsza i o wiele bardziej alarmująca była ogromna rozpiętość poziomu zamożności; dochód per capita w Dolnej Austrii (850 koron) i Czechach (761 koron) był znacznie wyższy niż w Galicji (316 koron), Bukowinie (310 koron) czy Dalmacji (264 korony) n. W dodatku to właśnie na ziemiach austriackich i czeskich „wystartowało" uprzemysłowienie, a na Węgrzech nastąpiła poprawa gospodarki rolnej, natomiast w dotkniętych ogromną biedą prowincjach słowiańskich największy był przyrost naturalny. W konsekwencji pod względem poziomu uprzemysłowienia per capita Austro-Węgry pozostawały znacznie w tyle za przodującymi wielkimi mocarstwami. Mimo że w liczbach bezwzględnych ich produkcja rosła, to udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych wahał się w całym tym okresie wokół zaledwie 4,5 proc., tak więc baza gospodarcza Austro-Węgier była wyraźnie niedostateczna w zestawieniu z ich zadaniami strategicznymi. To względne zacofanie mógłby skompensować wysoki stopień zwartości narodu — jak w Japonii czy Francji — niestety, Wiedeń sprawował rządy nad najbardziej etnicznie zróżnicowanym zlepkiem ludnościowym w EuropieM. Kiedy na przykład w 1914 r. doszło do wojny, rozkaz mobilizacji musiano wydać w piętnastu językach. Odwieczne napięcia między ludnością niemieckojęzyczną a czeskojęzyczną w Czechach — mimo rozgłosu nadawanego im przez ruch młodoczeski — nie były najpoważniejszym problemem, z jakim miał do czynienia cesarz Franciszek Józef i jego doradcy. W stosunkach z Węgrami, które mimo uzyskania w 1867 r. statusu równorzędnego partnera wciąż wchodziły w konflikty z Wiedniem z powodu ceł, stosunku do mniejszości etnicznych, „madziaryzacji" armii itd., napięcie było tak duże, że w 1899 r. zachodni obserwatorzy obawiali się, iż dojdzie do rozpadu cesarstwa, i francuski minister spraw zagranicznych, Delcasse, przeprowadził tajne rokowania na temat zmiany warunków sojuszu Francji z Rosją, by zapobiec odziedziczeniu przez Niemcy ziem austriackich i uzyskaniu przez nie w ten sposób dostępu do Adriatyku. W istocie, w 1905 r. wiedeński sztab generalny przygotowywał po cichu plany wojskowej okupacji Węgier na wypadek zaostrzenia się kryzysu7S. Lista problemów narodowościowych Wiednia nie ograniczała się do spraw Czechów i Węgrów. Włochom na południu cesarstwa nie odpowiadała sztywna polityka germanizacji obszarów przez nich zamieszkanych, toteż kierowali wzrok za granicę, ku Rzymowi, spodziewając się stamtąd pomocy. Zniewoleni Rumuni reagowali podobnie — choć nie dorównywali Włochom natężeniem uczuć — kierując wzrok na wschód, ku Bukaresztowi. Natomiast Polacy zachowywali się spokojnie, częściowo dlatego, że w Monarchii Austro-Węgierskiej cieszyli się znacznie większymi prawami niż na ziemiach znajdujących się pod panowaniem niemieckim i rosyjskim. Zdecydowanie największe niebezpieczeństwo zagrażało jedności cesarstwa ze strony Słowian południowych, ponieważ reprezentujące je grupy rozłamowe spoglądały ku Serbii i dalej — ku Rosji. W Wiedniu co bardziej liberalne kręgi domagały się co pewien czas zawarcia jakiegoś kompromisu uwzględniającego dążenia narodowe południowych Słowian, ale za każdym razem napotykało to zacięty opór szlachty węgierskiej, sprzeciwiającej się jakiemukolwiek umniejszeniu specjalnej pozycji Węgier, a jednocześnie utrzymującej silną dyskryminację mniejszości etnicznych w samych Węgrzech. Ponieważ odrzucano rozwiązania polityczne tego problemu proponowane przez umiarkowanych, otwierano tym samym pole niemieckim nacjonalistom — takim jak szef sztabu, generał Conrad von Hdtzendorf — domagającym się zastosowania siły wobec Serbów i ich sympatyków. Mimo hamującego wpływu samego cesarza Franciszka Józefa uważano zawsze, że jest to wyjście ostateczne, możliwe do przyjęcia wtedy, gdyby naprawdę zagrożone było istnienie cesarstwa. Nie ulega wątpliwości, że wszystko to wywierało wpływ na siłę Austro- -Węgier, i to wieloma różnymi drogami. Rzecz nie w tym, że wieloetniczność musi być równoznaczna ze słabością wojskową. Armia nadal była instytucją unifikującą i wyjątkowo dobrze dawała sobie radę z koniecznością wydawania rozkazów w wielu językach. Ponadto, przy obsadzaniu garnizonów i rozmieszczaniu wojsk nie zapominano o starej zasadzie: dziel i rządź. W niektórych sytuacjach było jednak coraz trudniej liczyć na pełną gotowość do współpracy pułków czeskich i węgierskich, a prześladowania ze strony Węgrów podważyły nawet tradycyjną lojalność Chorwatów (od stuleci używanych do strzeżenia „granicy wojskowej"). Co więcej, na wszelkie skargi i wszelkie niezadowolenie Wiedeń tradycyjnie miał jedną odpowiedź: powołanie komisji i łagodzenie sytuacji stwarzaniem nowych posad, ulgami podatkowymi, budową dodatkowego odgałęzienia linii kolejowej itd. „W 1914 r. liczba urzędników państwowych znacznie przekraczała 3 min. Zajmowali się oni tak zróżnicowanymi sprawami, jak szkoły, szpitale, pomoc społeczna, podatki, koleje, poczta itd... Tak więc na same siły zbrojne zostawało już niewiele pieniędzy" 76. Według danych Wrighta wydatki na obronę stanowiły w Monarchii Austro- -Węgierskiej znacznie mniejszy niż w którymkolwiek z pozostałych wielkich mocarstw procent „ogółu wydatków państwowych" (tj. wydatków rządu centralnego) 77. W konsekwencji marynarka wojenna nigdy nie miała dostatecznych środków finansowych, by na Morzu Śródziemnym dorównać siłą marynarce włoskiej, nie mówiąc już o francuskiej. Wojska lądowe zaś otrzymywały od jednej trzeciej do jednej drugiej tego co armie rosyjska i pruska. Uzbrojenie — zwłaszcza artylerii — było przestarzałe i było go za mało. Z braku funduszów powoływano do służby wojskowej tylko około 30 proc. zdolnych do niej mężczyzn, a wielu poborowych otrzymywało „permanentny urlop" lub przechodziło jedynie ośmiotygodniowe przeszkolenie. Nie był więc to system nastawiony na tworzenie masowej, kompetentnej rezerwy na czas wojny *8. W okresie wzrostu międzynarodowego napięcia w ciągu mniej więcej dziesięciu lat po 1900 r. odnosiło się wrażenie, że sytuacja strategiczna Monarchii Austro-Węgierskiej jest naprawdę niebezpieczna. Podziały wewnętrzne zagrażały rozpadem państwa i komplikowały jego stosunki z większością sąsiadów. Wzrost gospodarczy, choć wyraźny, nie był dostatecznie silny, by Austro-Wę-gry mogły dogonić czołowe wielkie mocarstwa, takie jak Wielka Brytania i Niemcy. Wydatki per capita na obronę były niższe od wydatków wielu innych mocarstw, a proporcja młodych mężczyzn, powoływanych do służby wojskowej, była niższa niż w jakimkolwiek innym państwie kontynentalnym. Na dodatek, odnosiło się wrażenie, że cesarstwo miało tylu potencjalnych wrogów, iż jego sztab generalny musiał planować najróżniejsze kampanie — komplikacja, z którą miały do czynienia tylko bardzo nieliczne mocarstwa. To, że Monarchia Austro-Węgierska miała tylu potencjalnych nieprzyjaciół, było efektem jej wyjątkowej sytuacji geograficznej i narodowościowej. Mimo Trójprzymierza napięcia w stosunkach z Włochami przybrały po 1900 r. na sile i generał Conrad von Hbtzendorf kilkakrotnie proponował uderzenie na tego południowego sąsiada: propozycje te były za każdym razem zdecydowanie odrzucane przez ministerstwo spraw zagranicznych i przez cesarza, ale wzdłuż włoskiej granicy trwała systematyczna rozbudowa garnizonów i fortyfikacji. Wiedeń zaniepokojony też był Rumunią, która w 1912 r., po przejściu do przeciwnego obozu, stała się dla Austro-Węgier wyraźnym zagrożeniem. Największą złość Wiednia budziła jednak Serbia, która wraz z Czarnogórą stanowiła — jak się wydawało — magnes dla Słowian południowych wewnątrz cesarstwa. A więc była zrakowaciałym guzem, który musiano wyciąć. To przyjemne rozwiązanie wiązało się z pewnym problemem — atak na Serbię mógł sprowokować odpowiedź wojskową najgroźniejszego rywala Austro-Węgier — carskiej Rosji, która mogłaby dokonać inwazji przez granicę północno-wschod-nią w momencie, w którym trzon armii austro-węgierskiej parłby na południe przez Belgrad. Chociaż nawet superwojowniczy Conrad twierdził, że „zadaniem dyplomatów" n jest zapewnienie, by cesarstwo nie musiało walczyć ze wszystkimi nieprzyjaciółmi naraz, to jednak plany wojny, opracowane przez sztab generalny przed 1914 r., pokazują, do jakiej żonglerki militarnej armia musiała się przygotowywać. Podczas gdy główne siły (A-Staffel), składające się z dziewięciu korpusów, miały być gotowe do rozwinięcia się albo (!) przeciwko Włochom, albo przeciwko Rosji, mniejsza grupa, złożona z trzech korpusów (Minimalgruppe Balkan), miała być zmobilizowana przeciwko Serbii i Czarnogórze. Ponadto rezerwa strategiczna, złożona z czterech korpusów (B-Staffel), miała być trzymana w pogotowiu „albo do wzmocnienia A-Staffel i stworzenia wraz z nią potężnej siły uderzeniowej, albo — gdyby nie było zagrożenia ani ze strony Włoch, ani ze strony Rosji — do przyłączenia się do Minimalgruppe Balkan w celu ofensywy przeciwko Serbii" 80. „Sednem sprawy było po prostu to, że Austro-Węgry próbowały odgrywać rolę wielkiego mocarstwa, ale rozporządzały jedynie zasobami, jakie ma mocarstwo drugiej kategorii"81. Rozpaczliwe wysiłki, by okazać się silnym na wszystkich frontach, wiązały się z niebezpieczeństwem, że cesarstwo okaże się wszędzie słabe. W każdym razie równało się to żądaniu nadludzkich wysiłków od systemu kolejowego i od kontrolujących go oficerów sztabu. Co więcej, wszystkie te dylematy operacyjne potwierdzały to, z czym większość wiedeńskich obserwatorów pogodziła się już od 1870 r. — że w wypadku wojny miedzy wielkimi mocarstwami Austro-Węgrom potrzebne będzie poparcie Niemiec. Nie musiałoby tak być w wojnie wyłącznie austriacko-włoskiej (mimo jednak ciągłych obaw Conrada była to możliwość najmniej prawdopodobna); pomoc wojskowa Niemiec byłaby jednak z pewnością konieczna, gdyby Austro-Wę-gry uwikłały się w wojnę z Serbią, a tę ostatnią wsparłaby Rosja — stąd wielokrotnie podejmowane przez Conrada przed 1914 r. próby uzyskania od Berlina zapewnień, że Wiedeń może na taką pomoc liczyć. Ów barokowy charakter planowania operacyjnego był kolejnym przejawem tego, co zdołało dostrzec wielu obserwatorów ówczesnych, a czego nie chcieli uznać niektórzy późniejsi historycy82: że jeśli nadal dochodzić będzie do wybuchów niezadowolenia narodowego na Bałkanach i w samym cesarstwie, to szansę utrzymania wyjątkowego, ale anachronicznego dziedzictwa, jakie przypadło cesarzowi Franciszkowi Józefowi, będą równe zeru. A kiedy wydarzenia tak właśnie się potoczyły, podminowało to całą równowagę sił w Europie. Francja W 1914 r. Francja była pod wieloma względami w sytuacji dużo lepszej od Austro-Węgier. Być może sprawą najważniejszą było to, że miała tylko jednego wroga — Niemcy — i mogła skoncentrować wszystkie swoje siły na walce z nim. Nie było tak w końcu lat osiemdziesiątych XIX w., kiedy to Francja rzucała wyzwanie Wielkiej Brytanii w Egipcie i w Afryce Zachodniej, a na morzu ścigała się o pierwszeństwo z Królewską Marynarką; kiedy jednocześnie jej kłótnie z Włochami omal nie doprowadziły do wymiany ciosów i kiedy umacniała swe siły, by wziąć revanche na Niemcach83. Nawet wtedy, gdy ostrożniejsi politycy zdołali odciągnąć kraj od krawędzi wojny i przeszli do pierwszych stadiów sojuszu z Rosją, Francja miała do rozwiązania ciężki dylemat strategiczny. Jej najgroźniejszym wrogiem było, rzecz jasna, Cesarstwo Niemieckie, potężniejsze teraz niż kiedykolwiek. Niepokojące jednak byłe również morskie i kolonialne zagrożenie (tak to widziała Francja) ze strony Włoch, nie tylko samo przez się, ale również dlatego, że wojna z Włochami niemal z pewnością doprowadziłaby do wojny z ich sojusznikami — Niemcami. Dla wojsk lądowych oznaczało to konieczność rozmieszczenia poważnej liczby dywizji na południowym wschodzie; dla marynarki — zaostrzenie odwiecznego problemu strategicznego: czy skoncentrować całą flotę w portach albo śródziemnomorskich, albo atlantyckich, czy też podjąć ryzyko podzielenia jej na dwie częściM. Wszystkie te problemy zaostrzało jeszcze szybkie pogarszanie się stosunków angielsko-francuskich po wprowadzeniu przez Brytyjczyków w 1882 r. okupacji Egiptu. Od 1884 r. oba kraje uczestniczyły w ulegającym ciągłej eskalacji wyścigu sił morskich, który stronie brytyjskiej kojarzył się z możliwością przecięcia przez Francję linii komunikacyjnych wiodących przez Morze Śródziemne i z obawami inwazji francuskiej przez kanał La Manche85. Jeszcze uporczywsze i groźniejsze były częste starcia angielsko-francuskie w koloniach.. Wielka Brytania i Francja sprzeczały się w latach 1884—1885 o Kongo, a przez-, całe lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XIX w. o Afrykę Zachodnią. W 1893 r. wydawało się, że znalazły się na krawędzi wojny o Syjam. Do najostrzejszego kryzysu doszło w 1898 r., kiedy to szesnastoletnia rywalizacja o kontrolę nad doliną Nilu znalazła punkt kulminacyjny w konfrontacji pod' Faszodą armii Kitchenera i niewielkich sił ekspedycyjnych Marchanda. Chociaż Francuzi wówczas się wycofali, to okazali się energicznymi i śmiałymi imperialistami. Ani mieszkańcy Timbuktu, ani Tonkinczycy nie zgodziliby się z tezą, że Francja jest mocarstwem przeżywającym schyłek, bardzo-byliby od tego dalecy. W latach 1871—1900 Francja powiększyła swe kolonie o prawie 9 min kilometrów kwadratowych i nie ulegało wątpliwości,, że jej zamorskie imperium ustępuje tylko brytyjskiemu. Chociaż handel z tymi ziemiami nie był wielki, Francja rozbudowała swą armię kolonialną i stworzyła łańcuch baz morskich ciągnący się od Dakaru do Sajgonu. Nawet w krajach przez Francję nie skolonizowanych, takich jak kraje Lewantu i Chiny południowe, silne były jej wpływy.86. Próbowano dowodzić, że Francja zdolna była prowadzić tak dynamiczną politykę kolonialną, ponieważ struktura władz państwowych umożliwiała niewielkiej grupie urzędników, gubernatorom kolonii i entuzjastom z parti colonial realizację strategii „posuwania się naprzód", którą nie bardzo mogły kontrolować często zmieniające się gabinety ministrów Trzeciej Republiki87. Jeśli jednak nawet lotny stan francuskiej polityki parlamentarnej w sposób-niezamierzony przyczyniał się do siły i konsekwencji polityki imperialnej, spoczywającej w rękach stałych urzędników i ich przyjaciół z lobby kolonialnego, to miał on dużo mniej pozytywny wpływ na sprawy marynarki wojennej-i wojsk lądowych. Na przykład częste zmiany gabinetów powodowały, że pojawiali się wciąż nowi ministrowie marynarki. Niektórzy z nich traktowali to> stanowisko jako synekurę, ale inni mieli własne, zdecydowane (ale zawsze różne od opinii poprzednika) zdanie na temat strategii morskiej. W konsekwencji, chociaż w okresie tym wyasygnowano na marynarkę wojenną znaczne sumy, pieniądze te nie były dobrze wydawane: programy budowy okrętów odzwierciedlały częste zmiany preferencji strategicznych — jeden rząd kładł nacisk na guerre de course (atakowanie żeglugi handlowej), inny zdecydowanie popierał budowę pancerników. W rezultacie, flota była zbieraniną okrętów nie dorównujących ani okrętom brytyjskim, ani później niemieckim**. Ten wpływ polityki na francuską marynarkę wojenną był jednak niczym w porównaniu z jej wpływem na wojska lądowe. Ostra niechęć, jaką żywił korpus oficerski, do republikańskich polityków, i cała seria starć między cywilami i wojskowymi (sprawa Dreyfusa była najgłośniejszym, ale tylko jednym z wielu takich starć) osłabiały tkankę Francji i stawiały pod znakiem zapytania zarówno-lojalność, jak i sprawność armii. Dopiero wyjątkowe odrodzenie nacjonalizmu po 1911 r. pozwoliło odsunąć na bok spory między cywilami i wojskowymi na rzecz wspólnej krucjaty przeciwko Niemcom. Wielu ludzi zastanawiało się jednak, czy ta wcześniejsza, nazbyt silna dawka rozgrywek politycznych nie-wyrządziła siłom zbrojnym Francji szkód nie do naprawienia89. Innym czynnikiem wewnętrznym, w oczywisty sposób ograniczającym potęgę Francji, był stan gospodarki tego kraju M. Sprawa jest złożona, a jeszcze t»ardziej skomplikowało ją zamiłowanie historyków do posługiwania się różnymi wskaźnikami. Po stronie pozytywów: „W okresie tym nastąpił ogromny rozwój banków i instytucji finansowych uczestniczących w inwestycjach przemysłowych i w udzielaniu pożyczek zagranicznych. Stworzono nowoczesny przemysł żelaza i stali, wybudowano nowe wielkie zakłady, zwłaszcza w sąsiedztwie lotaryńskich złóż rudy. Na polach •węglowych północnej Francji pojawił się dobrze znany, brzydki krajobraz okolic uprzemysłowionych. Dokonano istotnego postępu w inżynierii i w nowych gałęziach przemysłu... Francja miała wybitnych przedsiębiorców i wynalazców, którzy zapewnili jej w końcu XIX w. i na początku XX w. czołowe miejsce w stalownictwie, budowie maszyn, przemyśle lotniczym i samochodowym. Ta-'kie firmy, jak Schneider, Peugeot, Michelin i Renault, znalazły się w czołówce" 91. W istocie, dopóki Henry Ford nie opracował metody masowej produkcji, Francja była czołowym producentem samochodów na świecie. W latach osiemdziesiątych XIX w. doszło do kolejnej eksplozji budowy kolei, co wraz z poprawą telegrafu, rozwojem systemu pocztowego i rozbudową sieci wewnętrznych dróg wodnych nasiliło tendencję do koncentrowania się na rynku krajowym. Rolnictwo było od 1892 r. chronione barierami celnymi Meline'a *, w innych dziedzinach nadał skupiano uwagę na produkcji dóbr wysokiej jakości, co zapewniało wysoki poziom wartości dodanej per capita. Przy takich wskaźnikach ekspansji gospodarczej, mierzonej w liczbach bezwzględnych, i przy niewielkim -tylko przyroście demograficznym wszystkie wskaźniki wiążące poziom produkcji z liczbą ludności — na przykład tempo wzrostu gospodarczego per capita, wartość eksportu per capita itd. — wyglądały imponująco. Wreszcie, było niezaprzeczalnym faktem, że Francja miała ogromne zasoby dającego się łatwo uruchomić kapitału, które można było wykorzystać (i wykorzystywano) w interesach francuskiej dyplomacji i strategii. Najbardziej imponującym tego dowodem była szybka spłata kontrybucji nałożonej przez Niemcy w 1871 r., o której Bismarck błędnie sądził, że na wiele lat pozbawi Francję sił. W okresie, jaki potem nastąpił, kapitał francuski płynął do różnych krajów w Europie i poza nią. W 1914 r. zagraniczne inwestycje Francji miały wartość 9 mld dolarów i ustępowały tylko brytyjskim. Inwestycje te przyczyniły się do uprzemysłowienia znacznej części Europy — m.in. Hiszpanii i Włoch — przyniosły też znaczne korzyści polityczne i dyplomatyczne samej Francji. Stopniowemu odłączaniu się Włoch na przełomie XIX i XX w. od Trójprzy-mierza sprzyjało — jeżeli nawet wręcz tego odłączania nie powodowało — zapotrzebowanie tego kraju na kapitały. Francusko-rosyjskie pożyczki dla Chin, w zamian za koncesje kolejowe i inne, niemal z reguły udzielane były ze środków zebranych w Paryżu, a tylko przekazywanych za pośrednictwem Petersburga. Ogromne inwestycje Francji w Turcji i na Bałkanach — którym przed 1914 r. nigdy nie zdołali dorównać sfrustrowani Niemcy — nie tylko ułatwiały jej oddziaływanie polityczne i kulturowe, ale sprawiały też, iż kontrakty zbrojeniowe kraje te podpisywały raczej z Francuzami niż z Niemcami. Przede wszy- * Jules Melinę był ministrem rolnictwa, przewodniczącym Komisji Cel, a także premierem Francji. Z jego inicjatywy wprowadzono m.in. ochronne cła na importowany cukier i pszenicę. (Przypis tłumacza). stkim zaś Francja ładowała pieniądze w modernizację swej sojuszniczki — Rosji. Począwszy od emisji na rynku paryskim pierwszej pożyczki rosyjskiej> w październiku 1888 r., a skończywszy na mającej kluczowe znaczenie ofercie' z 1913 r. pożyczenia Rosji 500 min franków pod warunkiem rozbudowy strategicznych linii kolejowych na ziemiach polskich, tak aby „rosyjski walec parowy" mógł zostać szybciej wprawiony w ruch celem zmiażdżenia Niemiec92. Była to najwyraźniejsza w całej ówczesnej historii Francji demonstracja jej zdolności do wykorzystania siły finansowej dla umocnienia pozycji strategicznej, (chociaż — jak na ironię — im sprawniejsza stawała się machina wojskowa Rosji, tym bardziej Niemcy uważali za konieczne przygotowanie się do szybkiej rozprawy z Francją). Kiedy jednak posłużymy się danymi porównawczymi, ten pozytywny obraz, wzrostu gospodarczego Francji wyraźnie blednie. Chociaż nie ulega kwestii, że Francja dokonywała wielkich inwestycji zagranicznych, to niewiele jest dowodów, by przynosiły jej one optymalne korzyści — czy to w postaci uzyskiwanych z tego tytułu procentów9*, czy to w postaci zagranicznych zamówień na francuskie towary — nazbyt często, nawet w Rosji, lwią część importu zagarniali kupcy niemieccy. Udział Niemiec w europejskim eksporcie wyrobów przemysłowych stał się większy od francuskiego już w początku lat osiemdziesiątych XIX w.; w 1911 r. był on już od francuskiego większy niemal dwukrotnie. To zaś z kolei odzwierciedlało nieprzyjemny dla Francji fakt, że o ile pokolenie lub dwa pokolenia wcześniej jej gospodarka odczuwała ujemne skutki energicznej konkurencji ze strony Wielkiej Brytanii, to obecnie podobny wpływ wywierało pojawienie się giganta przemysłowego, jakim stały się-Niemcy. Z bardzo rzadkimi wyjątkami — takimi jak przemysł samochodowy — dane porównawcze wciąż na nowo mówią o tym słabnięciu pozycji Francji. W przeddzień wojny potencjał przemysłowy tego kraju stanowił zaledwie okoła 40 proc. potencjału Niemiec — francuska produkcja stali niewiele przekraczała jedną szóstą niemieckiej, a wydobycie węgla ledwo sięgało jednej siódmej niemieckiego. W dodatku węgiel, stal i żelazo wytwarzane we Francji były droższe,, bo pochodziły z mniejszych hut i uboższych złóż. Podobnie, przy całym rozwoju francuskiego przemysłu chemicznego, kraj był silnie uzależniony od importu chemikalii z Niemiec. Wobec niewielkich rozmiarów zakładów produkcyjnych, staroświeckich metod produkcji i wiązania się wytwórców głównie z chronionym rynkiem krajowym — nie może dziwić, że rozwój francuskiego przemysłu w XIX w. określano z zimną precyzją jako „artretyczny... pełen wahań, spazmatyczny i powolny" 94. Nie były też pociechą dla Francji — przynajmniej z punktu widzenia względnej siły i względnej zamożności kraju — uroki jej wsi. Zarazy, jakie dotknęłjr jedwabniki i winorośl, zadały Francji cios, po którym nigdy się w pełni nie podniosła, zaś cła Meline'a, mające w zamierzeniu chronić dochody rolników i służyć utrzymaniu stabilizacji społecznej, w istocie zmniejszyły odpływ ludności z rolnictwa i wsparły producentów mało sprawnych. W sytuacji, w której około 1910 r. rolnictwem zajmowało się nadal 40 proc. ludności zawodowo czynnej — a przeważały w nim małe gospodarstwa — w oczywisty sposób hamowało to wzrost zarówno wydajności pracy, jak i zamożności Francji. Dane Bairocha wykazują, że GNP Francji stanowił w 1913 r. tylko 55 proc. niemieckiego, a francuski udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych około 40 proc. niemieckiego. Wright szacuje dochód narodo- wy Francji w 1914 r. na 6 mld dolarów, a Niemiec na 12 mld dolarów M. Gdyby "Francja znowu musiała samotnie stoczyć wojną ze swym wschodnim sąsiadem, wyniki musiałyby być takie same jak w latach 1870—1871. Dane porównawcze wykazują też, że w wielu dziedzinach Francja ześlizgnęła się znacznie poniżej poziomu Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Rosji i Niemiec, tak więc w początku XX w. zajmowała ona na liście wielkich mocarstw dopiero piąte miejsce. Naprawdę jednak liczyła się erozja siły Francji w porównaniu z siłą Niemiec, a to z powodu złego stanu stosunków między tymi dwoma państwami. Pod tym względem kierunek zmian był złowieszczy. Podczas gdy ludność Niemiec wzrosła w latach 1890—1914 niemal o 18 min, ludność Francji zwiększyła się niewiele ponad milion. W połączeniu z wyższym poziomem zamożności Niemiec oznaczało to, że Francja nawet przy największym wysiłku nie mogła dorównać Niemcom pod względem militarnym. Powołując do szeregów ponad 80 proc. zdolnych do służby, Francja zdołała stworzyć ogromną — w proporcji do liczby ludności — armię, przynajmniej według niektórych kryteriów. Na przykład mając 40 min ludności, zdolna była zmobilizować 80 dywizji, podczas gdy Austria, mająca 52 min ludności — 48 dywizji. Był to bardzo dobry wynik. Nie wystarczało to jednak do stawienia czoła Cesarstwu Niemieckiemu. Pruski sztab generalny nie tylko mógł, wykorzystując lepiej wyszkolonych rezerwistów, zmobilizować ponad 100 dywizji, ale miał do dyspozycji dużo większy potencjał ludzki: w odpowiednich kategoriach wieku niemal 10 min mężczyzn — w porównaniu z 5 min we Francji. Rozporządzał też fantastyczną liczbą 112 000 dobrze wyszkolonych podoficerów — kluczowy warunek szybkiego zwiększania armii — podczas gdy Francja miała ich tylko 48 000. Co więcej, chociaż Niemcy przeznaczały na wydatki wojskowe mniejszy od Francji procent dochodu narodowego, w liczbach bezwzględnych były to sumy dużo większe. Przez całe lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XIX w. francuskie dowództwo naczelne na próżno usiłowało wydobyć armię z „absolutnie nie dającego się tolerować stanu niższości"M. W przeddzień pierwszej wojny światowej tajne memoriały o materialnej przewadze Niemiec były nadal alarmujące. „4500 karabinów maszynowych wobec 2500 Francji, 6000 . / ^ rj'""j ,s~^~>—y \ ZWIĄZEK h^*"**"*»/ ' ł *—"KRÓL. / NS SZWAJCARSKI^"** AUSTRII / \('ĘGIER ' -^/•^•L.^rJ^ |'~SC-'-"'N ,_r'' KRÓL. RUMUNII | SJVA^J fc -oJlWUME ~' V jJ .KRÓU WŁOC (wolne miasto) _ KRÓL. SERBÓW CHORWATÓW J SŁOWEŃCÓW,' 10. Europa po pierwszej wojnie światowej mu to niezbędne zasoby i możliwości stworzenia tak przytłaczająco wielkich sił wojskowych, na jakich posiadanie nie mogło żywić nadziei żadne państwo, które przedtem przeciwstawiało sią faszystowskiej agresji. W istocie, już w następnym roku zaczęła się urzeczywistniać przepowiednia Tocqueville'a z 1835 r. o świecie dwubiegunowym. STKATfGIA l GOSPODARKĄ tizisi/utro Stabilizacja świata dwubiegunowego i zmiany w nim zachodzące 1943—1980 IX^inston Churchill nie skrywał radości, kiedy dowiedział się o przystąpieniu '' Stanów Zjednoczonych do wojny — i miał do tego powody. Jak to później wyjaśnił: „Los Hitlera był przypieczętowany. Los Mussoliniego był przypieczętowany. Co się tyczy Japończyków, to mieli zostać starci na proszek. Cała reszta była już tylko kwestią właściwego zastosowania przeważających sił" *. A przecież co ostrożnie j szy m umysłom po stronie alianckiej w 1942 r. i aż do połowy 1943 r. taka pewność siebie musiała się wydawać zupełnie nieuzasadniona. Przez sześć miesięcy po Pearl Harbor wojska japońskie szalały po całym Pacyfiku i Azji Południowo-Wschodniej, pokonując europejskie imperia kolonialne, okrążając od południa Chiny oraz zagrażając Indiom, Australii i Hawajom. W wojnie rosyjsko-niemieckiej, skoro tylko minęła zima 1941—1942, Wehrmacht wznowił brutalną ofensywę i przebijał sobie drogę na Kaukaz; niemal w tym samym czasie dużo mniejsze siły niemieckie w Afryce Północnej dotarły pod dowództwem Rommla na odległość około 90 kilometrów od Aleksandrii. Ataki okrętów podwodnych na alianckie konwoje były skuteczniejsze niż kiedykolwiek — marynarka handlowa aliantów poniosła największe straty na wiosnę 1943 r.; natomiast angielsko-amerykańska „kontrblokada" gospodarki niemieckiej za pomocą bombardowań strategicznych nie osiągnęła celu, a jednocześnie powodowała ciężkie straty wśród załóg lotniczych. Jeśli po grudniu 1941 r. los państw osi był przypieczętowany, to niewiele oznak świadczyło o tym, że zdawały one sobie z tego sprawę. „Właściwe zastosowanie przeważających sił" Niemniej jednak podstawowe założenie Churchilla było słuszne. Przekształcenie się konfliktu z wojny europejskiej w wojnę rzeczywiście światową być może skomplikowało żonglerkę strategiczną samej Wielkiej Brytanii — na przykład wielu historyków wskazuje, że utrata Singapuru była rezultatem skoncentrowania przez Wielką Brytanię samolotów i wyszkolonych dywizji w teatrze śródziemnomorskim2 — ale kompletnie zmieniało układ sił z chwilą przeprowadzenia należytej mobilizacji przez nowych uczestników wojny. Niemcy i Japonia mogły tymczasem nadal dokonywać podbojów; im bardziej jednak rozciągały swe siły, tym mniej były zdolne do stawienia czoła kontrofensywom systematycznie przygotowywanym przez aliantów. Pierwsza z tych kontrofensyw ruszyła na Pacyfiku, gdzie samoloty lotniskowców Nimitza stępiły ostrze nacisku japońskiego na Morze Koralowe (maj 1942) i w kierunku Midway (czerwiec 1942), demonstrując, jak istotną rolę odgrywa lotnictwo marynarki wojennej na szerokich przestworzach oceanu. Kiedy rok się kończył, żołnierze japońscy wycofali się z wyspy Guadalcanal, zaś oddzja- ły australijsko-amerykańskie parły naprzód na Nowej Gwinei. Gdy zaś pod koniec 1943 r. rozpoczęła się kontrofensywa na środkowym Pacyfiku, dwie potężne floty amerykańskie osłaniające inwazję na Wyspy Gilberta same z kolei były osłaniane przez cztery zespoły szybkich lotniskowców (12 lotniskowców) zapewniające Amerykanom zdecydowane panowanie w powietrzu*. Jeszcze większa nierównowaga sił umożliwiła dywizjom Imperium Brytyjskiego rozbicie w październiku 1942 r. pozycji niemieckich pod Al-Alamajn i odepchnięcie jednostek Rommla w kierunku Tunezji; kiedy Montgomery wydał rozkaz do tego ataku, miał sześć razy więcej czołgów niż jego przeciwnik, trzy razy więcej żołnierzy i niemal kompletnie panował w powietrzu. W następnym miesiącu stutysięczna angielsko-amerykańska armia Eisenhowera wylądowała we francuskiej Afryce północnej rozpoczynając od zachodu ruch drugiego ramienia kleszczy, które zaciskały się na siłach niemiecko-włoskich, czego kulminacją stało się masowe poddawanie się tych sił w maju 1943 r.4 Również w tym czasie Doenitz zmuszony był wycofać wilcze stada swych U-Bootów z północnego Atlantyku, gdzie ponosiły one bardzo ciężkie straty w walkach z alianckimi konwojami, chronionymi już wówczas przez mające bardzo duży zasięg liberatory, eskortowce i całe grupy okrętów do zwalczania łodzi podwodnych, wyposażone w najnowsze radary i uzbrojone w bomby głębinowe, oraz ostrzeganymi o ruchach U-Bootów dzięki maszynom rozszyfrowującym Ultra5. Zdobycie przez aliantów „panowania w powietrzu" nad Europą i pełnego panowania na morzu wymagało jeszcze pewnego czasu, ale już posuwały się szybko naprzód prace nad środkiem rozwiązania tych problemów, jakim miał być dalekosiężny samolot pościgowy Mustang, który po raz pierwszy towarzyszył ugrupowaniom bombowców Sił Powietrznych Wojsk Lądowych USA w grudniu 1943 r.; w ciągu następnych paru miesięcy osłabiono nieodwracalnie zdolność Luftwaffe do obrony przestrzeni powietrznej nad Trzecią Rzeszą z jej żołnierzami, fabrykami i ludnością cywilną *. Zjawiskiem jeszcze bardziej złowieszczym dla dowództwa Wehrmachtu były zmiany w układzie sił na froncie wschodnim. Już w sierpniu 1941 r., kiedy wielu obserwatorów uważało, że kończy się rola Rosji jako wielkiego mocarstwa, generał Halder notował w dzienniku sztabu wojennego swe ponure zwierzenia: „Liczyliśmy się z posiadaniem przez nieprzyjaciela około 200 dywizji. Teraz naliczyliśmy ich już 360... Nie są one tak uzbrojone i wyposażone, jak wymagają nasze normy, zaś ich kierownictwo taktyczne ma często kiepski poziom. Ale... jeśli zniszczymy tuzin tych dywizji, Rosjanie po prostu wystawiają następny tuzin... Czas... sprzyja im, ponieważ mają oni blisko do swych zasobów, podczas gdy my coraz bardziej i bardziej oddalamy się od naszych"'. W zestawieniu z tymi masowymi, bezlitosnymi i brutalnymi walkami nawet dane o stratach podczas pierwszej wojny światowej wydają się niewielkie. W ciągu pierwszych pięciu miesięcy walk Niemcy — jak twierdzili — zabili, zranili lub wzięli do niewoli ponad 3 min Rosjan8. Jednak w tym właśnie momencie — tj. w okresie planowania przez Stalina i jego sztab pierwszej kontrofensywy pod Moskwą — Armia Czerwona wciąż jeszcze miała w polu 4,2 min ludzi i rozporządzała przewagą liczebną w czołgach i samolotach". Oczywiście, nie mogła ona ani na ziemi, ani w powietrzu dorównać Niemcom pod względem kwalifikacji zawodowych — jeszcze w 1944 r. rosyjskie straty w ludziach pięć czy sześć razy większe od niemieckich10 — a kiedy minęła straszli- wa zima 1941—1942, machina wojenna Hitlera znowu zdolna była do rozpoczęcia nowej ofensywy, tym razem w kierunku na Stalingrad, a zatem ku klęsce. Po Stalingradzie, latem 1943 r., Wehrmacht podjął nową próbę, koncentrując swe siły pancerne, tak że do okrążenia Kurska użyto fantastycznej liczby 17 dywizji pancernych. Armia Czerwona odpowiedziała jednak rzuceniem do tej batalii, która miała się stać największą bitwą pancerną drugiej wojny światowej, 34 dywizji pancernych: 4000 czołgów przeciwko 2700 niemieckim. Liczba radzieckich czołgów została, co prawda, w ciągu tygodnia zredukowana o ponad połowę, ale zmiażdżyły one większość Panzerarmee Hitlera i były gotowe do nieubłaganej kontrofensywy w kierunku Berlina. W tym momencie wiadomości o lądowaniu aliantów we Włoszech dostarczyły Hitlerowi pretekstu do wycofania się z tego starcia, które stało się dla Niemców prawdziwą katastrofą; jednocześnie wiadomości te były potwierdzeniem skali działań, za których pomocą nieprzyjaciele Rzeszy zamykali krąg wokół niej u. Czy więc to wszystko było tylko „właściwym zastosowaniem przeważających sił"? Jest rzeczą jasną, że potęga gospodarcza nigdy — nawet w zmechanizowanej wojnie totalnej lat 1939—1945 — nie była jedynym czynnikiem wpływającym na skuteczność działań wojskowych; gospodarka — że sparafrazuję Clausewitza — pozostaje do działań wojennych w takim samym stosunku jak mistrzostwo zawodowe płatnerza do sztuki fechtunku. Aż nazbyt dużo jest też przykładów popełniania po 1941 r. przez kierownictwo niemieckie i japońskie ciężkich błędów politycznych i strategicznych, które miały drogo kosztować te kraje. W wypadku Niemiec zasięg tych błędów rozciągał się od decyzji na stosunkowo niewielką skalę — w rodzaju kierowania na początku 1943 r. posiłków do Afryki Pomocnej, akurat w porę, by oddziały te zdążyły dostać się do niewoli, aż po przerażająco głupie — nie mówiąc o tym, że zbrodnicze — traktowanie Ukraińców i innych nierosyjskich mniejszości w ZSRR, które były szczęśliwe, że udaje im się wyrwać z objęć Stalina, dopóki nie zgasiły tych uczuć okrucieństwa nazistów. Sięgał on od aroganckiego założenia, że nigdy nie uda się złamać szyfrów Enigmy, do przesądów ideologicznych, zabraniających zatrudniania Niemek w fabrykach zbrojeniowych, podczas gdy wszyscy nieprzyjaciele Niemiec wykorzystywali tę przedtem niemal nie naruszaną rezerwę, jaką stanowiła praca kobiet. Do listy tych błędów należy też dodać rywalizację na wysokich szczeblach dowodzenia armią — co uniemożliwiało wojskowym skuteczne przeciwstawianie się maniackiej potrzebie Hitlera wdawania się w zbyt ambitne ofensywy — w rodzaju stalingradzkiej czy kurskiej. Przede wszystkim zaś występowało zjawisko zwane przez uczonych „polikratycznym chaosem" rywalizujących ze sobą resortów i „wicekrólestw" (armii, SS, gauleite-rów, ministerstw gospodarczych), uniemożliwiające jakąkolwiek wewnętrznie spójną ocenę i alokację środków, nie mówiąc już o wykuwaniu czegoś, co gdzie indziej zyskałoby miano „wielkiej strategii". Nie był to poważny sposób prowadzenia wojny u. Japońskie błędy strategiczne nie były aż tak obłędnie głupie i nie powodowały aż tak katastrofalnych skutków, ale i one mogą zdumiewać. Ponieważ Japonia realizowała strategię „kontynentalną", w której dominującą rolę odgrywały wpływy wojsk lądowych, jej operacje na Pacyfiku i w Azji Południowo--Wschodniej realizowane były przy użyciu minimum sił — tylko jedenastu dywizji wobec trzynastu w Mandżurii i dwudziestu dwu w Chinach. Nawet kiedy trwała już amerykańska kontrofensywa na Pacyfiku środkowym, Japonia skierowała do tego regionu posiłki wojskowe i lotnicze o wiele za późno i o wiele za małe — zwłaszcza w porównaniu z siłami użytymi do masowych ofensyw w Chinach w latach 1943—1944. Można uznać za ironię, że kiedy w początku 1945 r. siły Nimitza zbliżały się już do Japonii, a jej miasta obracane były w perzynę nalotami lotniczymi, miała ona wciąż milion żołnierzy w Chinach i około 780 000 w Mandżurii, nie mogąc już teraz ich wycofać z powodu skuteczności działań amerykańskich okrętów podwodnych. Część winy ponosi jednak również japońska marynarka. Operacyjne dowodzenie kluczowymi bitwami, jak na przykład bitwa o Midway, pełne było błędów, ale nawet kiedy wojna na Pacyfiku wyraźnie już wykazała wyższość lotniskowców, wielu japońskich admirałów po śmierci Yamamoto żywiło wciąż przywiązanie do okrętów liniowych i wyglądało szansy na stoczenie drugiej bitwy cuszimskiej. Wyraźnie to zademonstrowały: operacja w zatoce Leyte w 1944 r. i — w jeszcze bardziej symboliczny sposób — jednokierunkowa samobójcza wyprawa „Yamato". Japońskie okręty podwodne z ich groźnymi torpedami wykorzystywano bez sensu do zadań zwiadowczych i do przewozu zaopatrzenia dla oblężonych garnizonów na różnych wyspach zamiast do atakowania nieprzyjacielskich linii komunikacyjnych. Z drugiej strony, marynarka wojenna nie potrafiła chronić japońskich statków handlowych i pozostawała daleko w tyle w takich dziedzinach, jak organizowanie konwojów, zwalczanie okrętów podwodnych, stosowanie eskortowców i zespołów wykrywania i zatapiania okrętów podwodnych, chociaż kraj był nawet bardziej niż Wielka Brytania uzależniony od importu surowców". Symptomatycznym przejawem tego obsesyjnego skupiania uwagi na okrętach liniowych było to, że podczas gdy przeznaczano wielkie środki na budowę gigantycznych jednostek klasy „Yamato", w latach 1941—1943 nie zbudowano ani jednego niszczyciela eskortującego, gdy tymczasem Amerykanie zbudowali ich 331". Japonia przegrała też kompletnie bitwę wywiadów, szyfrów i rozszyfrowywania ls. Wszystko to przyczyniło się do utrzymania Wielkiej Wschodnioazja-tyckiej Strefy Wspólnej Prosperity w takim samym stopniu, jak błędy Niemiec do utrzymania Tysiącletniej Rzeszy. Oczywiście, nie istnieje żadna metoda „fakturowania" (że użyję mało eleganckiego terminu ekonomicznego) tych błędów — a więc i oceny, jak mogłoby się powodzić państwom osi, gdyby zdołały uniknąć tych szaleństw. W każdym jednak razie trudno sobie wyobrazić, by przewaga produkcyjna aliantów nie zapewniła im na dalszą metę zwycięstwa — chyba że i oni popełniliby równie poważne błędy strategiczne i polityczne. Oczywiście, gdyby Niemcom udało się w grudniu 1941 r. zająć Moskwę, ogromnie osłabiłoby to wysiłki wojenne Rosji (i reżim Stalina); czy jednak ludność ZSRR w tym momencie skapitulowałaby, skoro jedyną rzeczą, która mogła ją czekać, była eksterminacja i skoro kraj wciąż miał wielkie rezerwy produkcyjne i wojskowe na obszarze ciągnącym się tysiące mil na wschód? Warto odnotować, że mimo szkód gospodarczych wyrządzonych przez Operację Barbarossa — wydobycie węgla zmalało o 57 proc., produkcja surówki żelaza o 68 proc. itd.16 — Rosja wyprodukowała w 1941 r. o 4000 samolotów więcej niż Niemcy, a w 1942 r. o 10 000 więcej; ponadto walczyła tylko na jednym froncie, podczas gdy Niemcy na trzech ". Wobec swej coraz większej przewagi liczebnej w ludziach, czołgach, działach i są- molotach Armia Czerwona mogła w drugim roku konfliktu pozwolić sobie na ponoszenie strat pięcio- czy sześciokrotnie większych od niemieckich (choć przerażającym kosztem swych żołnierzy) i wciąż jeszcze przeć naprzód przeciwko słabnącym Niemcom. W początku 1945 r. na samych tylko dwu frontach — białoruskim i ukraińskim ••— „Związek Radziecki miał straszliwą absolutną przewagę liczebną: pięciokrotną, jeśli idzie o żołnierzy, pięciokrotną w czołgach, ponadsiedmiokrotną w artylerii i siedemnastokrotną w samolotach" M. Ponieważ siły angielsko-amerykańskie we Francji już parę miesięcy wcześniej miały „efektywną przewagę 20 : l w czołgach i 25 : l w samolotach"19, jest zdumiewające, że Niemcy trzymali się tak dobrze tak długo; jeszcze pod koniec 1944 r. — podobnie jak we wrześniu 1918 r. — nadal okupowali obszary dużo większe od terytorium Rzeszy w momencie wybuchu wojny. Na pytanie, jak to było możliwe, historycy wojskowi odpowiadają jednomyślnie: niemiecka doktryna operacyjna, akcentująca elastyczność i zdecentralizowane podejmowanie decyzji na polu bitwy, okazała swą wyższość nad ostrożną, starannie przygotowaną taktyką Brytyjczyków, krwawymi czołowymi natarciami Rosjan i entuzjastycznym, ale nie mającym w sobie nic z profesjonalizmu parciem do przodu Amerykanów; Niemcy górowali nad wszystkimi innymi armiami doświadczeniem na polu „współdziałania różnych rodzajów wojsk"; poziom i wyszkolenie, zarówno oficerów sztabowych jak i podoficerów, były wyjątkowo dobre nawet w ostatnim roku wojny. Nasz obecny podziw dla niemieckich osiągnięć operacyjnych — wzrastający, jak się wydaje, z każdą kolejną książką na ten temat20 — nie powinien jednak przesłaniać oczywistego faktu, że Berlin, podobnie jak Tokio, nadmiernie rozciągnął swe siły. W listopadzie 1943 r., według oceny generała Jodła, 3,9 min Niemców (wraz z zaledwie 283 000 żołnierzy sojuszników osi) próbowało powstrzymać na froncie wschodnim 5,5 min Rosjan. Dalsze 177000 żołnierzy niemieckich było w Finlandii, a 486 000 obsadzało garnizony w Norwegii i Danii. We Francji i Belgii wojska okupacyjne liczyły l 370 000 ludzi. „Ponadto 612 000 ludzi było związanych na Bałkanach i 412 000 we Włoszech... Armie Hitlera rozrzucone były wzdłuż i wszerz całej Europy i na każdym froncie rozporządzały mniejszą niż przeciwnik liczbą ludzi i sprzętu" !1. To samo można było powiedzieć o dywizjach japońskich rozrzuconych po całym Dalekim Wschodzie — od Birmy do Wysp Aleuckich. Nawet w wypadku tych kampanii, które podobno „zmieniły przebieg wojny", człowiek się zastanawia, czy gdyby zwycięstwo odniosły nie wojska alianckie, lecz państwa osi, nie spowodowałoby to jedynie opóźnienia ostatecznego wyniku wojny. Gdyby na przykład Nimitz utracił w bitwie o Midway więcej lotniskowców, zostałyby one w tym samym roku zastąpione przez trzy nowe lotniskowce floty, trzy lekkie lotniskowce floty i 15 lotniskowców eskortowych; w 1943 r. — przez 5 lotniskowców floty, 6 lotniskowców lekkich i 25 eskortowych; a w 1944 r. — przez 9 lotniskowców floty i 35 eskortowych 22. Podobnie w krytycznych latach bitwy o Atlantyk alianci stracili w 1942 r. 8,3 min ton i w 1943 r. 4 min ton, ale te przerażające straty wyrównało wodowanie odpowiednio 7 min ton i 9 min ton nowych statków handlowych. Był to głównie efekt fantastycznego rozwoju amerykańskiego budownictwa okrętowego; stocznie USA już w połowie 1942 r. dostarczały nowe statki szybciej, niż U-Booty mogły je zatapiać — w związku z tym jeden z autorów o uznanym \ autorytecie zauważył: „Podczas drugiej wojny światowej kampania prowadzona przez niemieckie okręty podwodne być może opóźniła wynik, ale nań nie wpłynęła"28. Również na lądzie stałym — a druga wojna światowa była w Europie przede wszystkim wojną kanonierów i załóg czołgowych — niemiecka produkcja dział, dział samobieżnych i czołgów była znacznie mniejsza od rosyjskiej, nie mówiąc już o produkcji wszystkich państw sprzymierzonych (patrz tabela 33). Tabela 33 Produkcja czołgów w 1944 r.84 (w sztukach) Niemcy Rosja Wielka Brytania USA 17800 29000 5000 17 500 (w 1943 r. 29500) Najbardziej wymowne są jednak dane statystyczne dotyczące produkcji samolotów (patrz tabela 34) — ponieważ każdy mógł dostrzec, że bez panowania w powietrzu nie mogły skutecznie operować ani wojska lądowe, ani marynarka wojenna; mając takie panowanie można było nie tylko osiągać zwycięstwa w walkach, ale również zadawać ciężkie ciosy przestawionej na tory wojenne gospodarce nieprzyjaciela. Co więcej, za liczbami tymi kryje się dodatkowo fakt, że dane angielskie i amerykańskie obejmują dużą liczbę ciężkich, czterosilnikowych bombowców, tak więc przewaga aliantów staje się jeszcze wyraźniejsza, jeśli porównać liczbę silników lub ciężar samolotów28. W ostatecznym rachunku to właśnie było powodem, że mimo niezwykłych wysiłków Niemiec, zmierzających do utrzymania panowania w powietrzu", miasta, fabryki, linie kolejowe tego kraju ulegały coraz większemu zniszczeniu; w jeszcze większym stopniu dotyczyło to zupełnie nie chronionego obszaru Japonii. Tu również szukać należy powodu, dla którego U-Booty Doenitza musiały przebywać stale w zanurzeniu; dla którego Birmańska Armia Slima mogła wzmocnić posiłkami Imphal; dla Tabela 34 Produkcja samolotów w latach 1939—1945 « USA ZSRR Wielka Brytania Brytyjska Wspólnota Narodów Alianci (ogółem) Niemcy Japonia Włochy Państwa osi (ogółem) 1939 5856 10382 7940 250 24178 8295 4467 1800 14562 1940 12804 10565 15049 1100 39518 10247 4768 1800 16815 1941 1942 1943 1944 26277 47836 85898 96318 15735 25436 34900 40300 20094 23672 26263 26461 2600 4575 4700 4575 64706 101519 151761 167654 11776 15409 24807 39807 16 693 28 180 1600 - 5 088 8 861 2 400 2 400 19 264 26 670 1945 49761 20900 12070 2075 84806 7540 11066 43 100 67 987 18 606 którego amerykańskie lotniskowce mogły nieustannie atakować bazy japońskie na całym zachodnim Pacyfiku; dla którego alianccy żołnierze, ilekroć zostali powstrzymani przez broniących się uporczywie Niemców, tylekroć mogli wezwać na pomoc samoloty, by zmiażdżyły przeciwnika i umożliwiły wznowienie ofensywy. Warto chyba odnotować, że w ciągu samego Dnia D (6 czerwca 1944) Niemcy zdołali zgromadzić na froncie zachodnim 319 samolotów przeciwko 12 837 alianckim. By odwrócić powiedzenie Clausewitza: sztuka fechtun-ku (podobnie jak sztuka wojenna) wymaga rzeczywiście zręczności i doświadczenia, niewiele to jednak pomoże walczącemu, jeśli skończy mu się zapas szpad. W bitwie płatnerzy bardzo wyraźnie zwyciężali alianci. Było bowiem faktem, że nawet po ekspansji imperium niemieckiego i imperium japońskiego dysproporcja sił gospodarczych i produkcyjnych obu stron była znacznie większa niż podczas pierwszej wojny światowej. Według przybliżonych ocen, które już przytaczałem28, w 1938 r. udział Wielkich Niemiec w światowej produkcji wyrobów przemysłowych oraz ich „względny potencjał wojenny" były mniej więcej równe odpowiednim wskaźnikom Wielkiej Brytanii i Francji razem wziętych. Zapewne wskaźniki te były mniejsze od wskaźników obu imperiów — brytyjskiego i francuskiego — ale kraje te w momencie wybuchu wojny nie były zmobilizowane w takim stopniu jak Niemcy i — jak to omówiłem już przedtem — alianci nie byli też dostatecznie kompetentni w bardzo istotnej dziedzinie umiejętności operacyjnych. Zdobycze terytorialne w 1939 r. i (zwłaszcza) w 1940 r. pozwoliły Niemcom zdecydowanie wyprzedzić izolowane i dość poturbowane mocarstwo, nad którym przejął władzę Churchill. Tak więc po upadku Francji i przystąpieniu do wojny Włoch Imperium Brytyjskie znalazło się w obliczu kompleksu sił militarnych, których potencjał wojenny był zapewne dwukrotnie większy od brytyjskiego; pod względem wojskowym oś Berlin—Rzym była nie do zaatakowania na lądzie, nadal słabsza od Wielkiej Brytanii na morzu i mniej więcej równa jej w powietrzu. Stąd Brytyjczycy woleli walczyć raczej w Afryce Północnej niż w Europie. Początkowo wydawało się, że atak Niemiec na ZSRR nie zmienił tego układu sił — choćby ze względu na katastrofalne straty poniesione przez Armię Czerwoną, zwiększone w dodatku utratą znacznych obszarów i wielu zakładów przemysłowych. Jednakże decydujące wydarzenia w grudniu 1941 r. całkowicie zmieniły ten układ sił; rosyjski kontratak pod Moskwą wykazał, że ZSRR nie został powalony przez Blitzkrieg; włączenie się zaś do konfliktu — który teraz stał się już konfliktem ogólnoświatowym — Japonii i Stanów Zjednoczonych doprowadziło do powstania wielkiego przymierza państw o ogromnym potencjale przemysłowym i w ogóle gospodarczym. Nie mogło to wpłynąć natychmiast na przebieg działań wojskowych, ponieważ Niemcy wciąż jeszcze były dostatecznie silne, by latem 1942 r. wznowić ofensywę w Rosji, Japonia zaś przeżywała sześciomiesięczny okres łatwych zwycięstw nad nie przygotowanymi do walki siłami Stanów Zjednoczonych, Holandii i Imperium Brytyjskiego. Wszystko to nie mogło jednak zmienić faktu, że alianci mieli dwukrotnie silniejszy przemysł przetwórczy (jeśli za podstawę przyjąć dane z 1938 r. zaniżające udział USA), trzykrotnie większy „potencjał wojenny" i trzykrotnie większy dochód narodowy niż państwa osi — nawet jeśli powiększy się dane niemieckie o udziały Francji2". W 1942 r. i 1943 r. te wskaźniki poten- cjalnej siły zostały zamienione na twardy pieniądz — samoloty, działa, czołgi i okręty; w istocie, w okresie 1943—1944 same tylko Stany Zjednoczone wodowały codziennie jeden statek i co pięć minut produkowały nowy samolot! Co więcej, alianci produkowali wiele nowych typów broni (superfortece, mustangi, lekkie lotniskowce floty), podczas gdy państwa osi najbardziej nowoczesną broń (odrzutowe samoloty pościgowe, U-Booty typ 23) mogły produkować tylko we względnie małych ilościach. Najlepszą miarą skali tego decydującego zwrotu w układzie sił są dane Wa-genfiihra dotyczące produkcji zbrojeniowej głównych uczestników wojny (patrz tabela 35). Tabela 35 Produkcja zbrojeniowa w latach 1940—1943 80 (w miliardach dolarów z 1944 r.) 1940 1941 1943 Wielka Brytania ZSRR USA Razem państwa alianckie uczestniczące w wojnie Niemcy Japonia Włochy Razem państwa osi uczestniczące w wojnie 3,5 6,5 11,1 (5,0) 8,5 13,9 (1,5) 4,5 37,5 3,5 19,5 62,5 6,0 6,0 13,8 (1,0) 2,0 4,5 0,75 1,0 — 6,75 9,0 18,3 Tak więc w 1940 r. brytyjska produkcja zbrojeniowa pozostawała znacznie w tyle za niemiecką, ale wciąż szybko rosła i w następnym roku — ostatnim, w którym niemiecka gospodarka działała na względnym luzie — już ją nieco przewyższała. Podwójny szok wojskowy — wywołany przez Stalingrad i Afrykę Północną — oraz objęcie przez Speera ministerstwa gospodarki doprowadziły do ogromnego zwiększenia niemieckiej produkcji broni w 1943 r.sł Również Japonia więcej niż podwoiła swą produkcję. Mimo to łączny wzrost produkcji zbrojeniowej w Wielkiej Brytanii i w Związku Radzieckim w ciągu tych dwu lat dorównał wzrostowi tej produkcji w państwach osi (Wielka Brytania i ZSRR — wzrost w latach 1941—1943 o 10 mld dol.; państwa osi — o 9,8 mld dol.), a więc ogólny poziom brytyjskiej i radzieckiej produkcji zbrojeniowej był nadal wyższy niż w państwach osi. Najbardziej oszałamiającą zmianą był jednak ponadośmiokrotny wzrost w latach 1941—1943 produkcji broni w USA. W rezultacie w 1943 r. produkcja zbrojeniowa aliantów była ponadtrzykrot-nie większa niż ich nieprzyjaciół i w ten sposób została ostatecznie zrealizowana owa przewaga w „potencjale wojennym" i dochodzie narodowym, jaka od samego początku występowała w postaci zarodkowej. Mimo całej zręczności Wehrmachtu w przeprowadzaniu aż do ostatnich miesięcy wojny taktycznych kontrataków, zarówno na froncie zachodnim jak i na froncie wschodnim, musiał on w końcu ulec zmasowanej sile ognia aliantów. Kiedy nadszedł 1945 r., tysiące angielsko-amerykańskich bombowców dokonywało codziennie nalotów na Rzeszę, a setki dywizji Armii Czerwonej szykowało się do wyrąbania sobie drogi do Berlina i Wiednia — a jedno i drugie było przejawem tego samego brutalnego faktu. Kolejny już raz w długotrwałej wojnie koalicyjnej na pełną skalę zwyciężały w końcu te kraje, które miały zasobniejszą kiesę. Dotyczyło to również załamania się Japonii w wojnie na Pacyfiku. Obecnie jest rzeczą jasną, że zrzucenie bomb atomowych w 1945 r. oznaczało przełom w historii militarnej świata i że w efekcie tego przełomu jest rzeczą wątpliwą, czy ludzkość w ogóle przetrwałaby, gdyby kiedykolwiek doszło do wojny wielkich mocarstw z użyciem broni atomowej. W kontekście działań wojennych 1945 r. był to jednak tylko jeden z serii instrumentów wojskowych, jakimi mogły się posłużyć Stany Zjednoczone, by zmusić Japonię do kapitulacji. Skuteczna kampania amerykańskich okrętów podwodnych groziła Japonii śmiercią głodową; chmary bombowców B-29 obracały w perzynę japońskie miasta 1 osiedla („nalot ogniowy" na Tokio 9 marca 1945 r. pochłonął około 185 000 ofiar i zniszczył 267 000 budynków); zaś planiści USA i państw sojuszniczych przygotowywali masową inwazję na japońskie wyspy. Zespół różnych motywów, które wbrew pewnym zastrzeżeniom popychały USA do decyzji zrzucenia bomby — pragnienie zaoszczędzenia strat w ludziach wojskom aliantów, dążenie do wysłania sygnału ostrzegawczego Stalinowi, potrzeba usprawiedliwienia wielkich wydatków na program atomowy — jest do dziś przedmiotem sporów82; tu jednak chciałbym tylko podkreślić, że Stany Zjednoczone były wówczas jedynym mocarstwem rozporządzającym takim potencjałem produkcyjnym i technicznym, że mogły nie tylko toczyć na wielką skalę dwie wojny konwencjonalne, ale także inwestować pracę uczonych, surowce i pieniądze (około 2 mld dolarów) w rozwój nowej broni, co do której nie było pewności, czy będzie działać. Zniszczenia wyrządzone w Hiroszimie i zdobycie Berlina przez Armię Czerwoną nie tylko symbolizowały koniec kolejnej wojny, ale były też oznaką początku nowego porządku światowego. Nowy krajobraz strategiczny Amerykańscy planiści wojskowi opisali zarysy tego nowego porządku jeszcze w okresie maksymalnego natężenia konfliktu. W jednym z opracowanych przez nich dokumentów czytamy: „Po zwycięskim zakończeniu wojny z naszymi obecnymi wrogami będziemy mieli do czynienia ze światem, w którym zaszły głębokie zmiany we względnej sile militarnej poszczególnych państw, zmiany dające się raczej porównać ze zmianami spowodowanymi upadkiem Rzymu niż z jakimłkolwiek innymi, jakie dokonały się w ciągu piętnastu stuleci dzielących nas od tego wydarzenia... Po klęsce Japonii jedynymi potęgami wojskowymi pierwszej wielkości będą Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Każde z tych dwu państw będzie to zawdzięczać połączeniu położenia geograficznego i geograficznych rozmiarów z ogromnym potencjałem zbrojeniowym" 3a. Chociaż historycy mogliby się spierać z tezą, że nie zdarzyło się nic podobnego w ciągu ostatnich piętnastu stuleci, to jednak zaczynało być jasne, że układ sił po wojnie będzie całkowicie odmienny od przedwojennego. Nastąpił już zmierzch dawnych wielkich mocarstw — Francji, Włoch. Załamała się podjęta przez Niemcy próba zdobycia panowania nad Europą. To samo dotyczyło próby podjętej przez Japonię na Dalekim Wschodzie i Pacyfiku. Wielka Brytania, mimo Churchilla, schodziła na dalszy plan. Świat dwubiegunowy — tak często zapowiadany w XIX w. i na początku XX w. — stał się wreszcie rzeczywistością; porządek międzynarodowy, według określenia DePorte'a, „zmienił system"84. Wydawało się, że liczą się tylko USA i ZSRR, a w tej dwójce „supermocarstwo" amerykańskie miało ogromną przewagę. Po prostu dlatego, że reszta świata była albo wyczerpana wojną, albo wciąż jeszcze w stadium kolonialnego „niedorozwoju", potęga Ameryki była — że z braku innego użyję takiego właśnie określenia — sztucznie wielka, podobnie jak na przykład potęga Wielkiej Brytanii w 1815 r. Niemniej rzeczywiste rozmiary bezwzględne tej potęgi nie miały precedensu. Pod wpływem bodźca, jakim był ogromny wzrost wydatków zbrojeniowych, GNP Stanów Zjednoczonych, mierzony w dolarach z 1939 r., wzrósł z 88,6 mld dolarów (1939) do 135 mld dolarów (1945) — ten ostatni poziom był jeszcze dużo wyższy w dolarach bieżących (220 mld dolarów). Wolne moce w gospodarce, których nie zdołał uruchomić Nowy Ład, teraz były w pełni wykorzystane — dotyczyło to zarówno zasobów materialnych, jak i siły roboczej: „W czasie wojny krajowy zasób maszyn i urządzeń produkcyjnych zwiększył się prawie o 50 proc., a fizyczna produkcja dóbr o ponad 50 proc."3S. Produkcja przemysłowa USA rosła w latach 1940—1944 w tempie szybszym — ponad 15 proc. rocznie — niż w jakimkolwiek okresie przedtem lub potem. Chociaż większość tego wzrostu związana była z produkcją wojskową (której udział w całości produkcji skoczył z 2 proc, w 1939 r. do 40 proc. w 1943 r.), to zwiększyła się również produkcja niewojskowa, tak że cywilny sektor gospodarki — w przeciwieństwie do tego, co działo się w innych państwach walczących — nie poniósł uszczerbku. Poziom życia był wyższy niż w jakimkolwiek innym kraju, ale większa też była produkcja per capita. Stany Zjednoczone były jedynym wielkim mocarstwem, które w wyniku wojny stało się nie biedniejsze, lecz bogatsze, w istocie — dużo bogatsze. W momencie zakończenia wojny rezerwy złota USA miały poziom 20 mld dolarów — stanowiło to niemal dwie trzecie rezerw światowych, wynoszących 33 mld dolarów86. I dalej: „Ponad połowa światowej produkcji wyrobów przemysłowych przypadała na USA, które wytwarzały też jedną trzecią produkowanych na świecie dóbr wszystkich typów" 37. W momencie zakończenia wojny USA były też największym na świecie eksporterem i nawet jeszcze w parę lat później dostarczały jedną trzecią światowego eksportu. W wyniku ogromnej rozbudowy stoczni USA były właścicielem połowy światowej żeglugi. Pod względem gospodarczym cały świat stał przed nimi otworem. Odbiciem tej potęgi gospodarczej była siła wojskowa USA — w momencie zakończenia wojny ich siły zbrojne liczyły 12,5 min ludzi, w tym 7,5 min za granicą. Chociaż w okresie pokoju liczba ta oczywiście miała się skurczyć (w 1948 r. liczebność wojsk lądowych zmalała do jednej dziewiątej poziomu sprzed czterech lat), to jednak spadek ten był odzwierciedleniem jedynie decyzji politycznych. Z uwagi na to, że tuż po wojnie zakładano, iż USA będą odgrywały tylko ograniczoną rolę na scenie międzynarodowej, lepszym wskaźnikiem siły USA byłby rejestr ich arsenału. W tym stadium amerykańska marynarka wojenna niewątpliwie „nie ustępowała żadnej innej" — liczyła 1200 większych okrętów (skupionych raczej wokół dziesiątków lotniskowców niż wokół okrętów liniowych) i była znacznie większa od Królewskiej Marynarki Wojennej, a poza nimi dwoma nie istniała żadna licząca się siła morska. Za pomocą zespołów okrętów skupionych wokół lotniskowców i dywizji piechoty morskiej Stany Zjednoczone dostatecznie już zademonstrowały swą zdolność wysyłania sił do dowolnego regionu świata, do którego można dopłynąć morzem. Jeszcze bardziej imponujące było „panowanie Amerykanów w powietrzu"; do ponad 2000 ciężkich bombowców, które zadawały cios po ciosie Europie znajdującej się pod panowaniem Hitlera, i 1000 B-29 ultradalekiego zasięgu, które obróciły w perzynę wiele miast Japonii, miały dojść teraz jeszcze potężniejsze odrzutowe bombowce strategiczne, takie jak B-36. Przede wszystkim zaś Stany Zjednoczone miały monopol na bombę atomową, co groziło każdemu przyszłemu ich wrogowi zniszczeniami równie straszliwymi, jak te w Hiroszimie i NagasakiS8. Jak wykazano w późniejszych analizach, amerykańska potęga wojskowa być może była w rzeczywistości mniejsza, niż się wydawało (zapas bomb A był bardzo mały, a zrzucenie ich miałoby bardzo szerokie implikacje polityczne), i trudno było jej użyć w sposób umożliwiający wywarcie wpływu na postępowanie kraju tak odległego, nieobliczalnego i podejrzliwego jak ZSRR; ale obraz opisanej wyższości USA pozostał nie naruszony aż do wojny koreańskiej, a dodatkowo umacniał go fakt, że tyle państw ubiegało się o amerykańskie pożyczki, amerykańską broń i amerykańską obietnicę pomocy wojskowej. Wobec tej niezwykle korzystnej pozycji gospodarczej i strategicznej USA, nikogo znającego historię polityki międzynarodowej nie mógł dziwić ich pęd na zewnątrz po 1945 r. Tradycyjne wielkie mocarstwa ustępowały ze sceny, a USA systematycznie zapełniały powstałą w ten sposób próżnię; skoro zostały mocarstwem numer jeden, nie mogły już zamykać się wewnątrz swych własnych wybrzeży, a nawet w granicach własnej półkuli. Oczywiście, podstawową przyczyną tej projekcji na zewnątrz amerykańskiej potęgi i amerykańskich wpływów była sama wojna; tak na przykład to z jej powodu w 1945 r. 69 dywizji/ amerykańskich stacjonowało w Europie, 26 w Azji i na Pacyfiku, a żadna w samych kontynentalnych Stanach Zjednoczonych8'. Po prostu dlatego, że USA były politycznie zaangażowane w przebudowę Japonii i Niemiec (a także Austrii), trzymały tam też swe wojska, a ponieważ prowadziły przedtem działania wojenne na wyspach Pacyfiku, w Afryce Północnej, we Włoszech i w Europie Zachodniej, miały swe oddziały również i na tych terytoriach. Wielu Amerykanów (zwłaszcza wojskowych) liczyło jednak na szybki powrót do domu, spodziewając się, że wojska USA będą znowu rozlokowane tak jak przed 1941 r. Koncepcja ta zaalarmowała ludzi takich jak Churchill, pociągała zaś republikanów nastawionych izolacjonistycznie; okazało się jednak, że nie można cofnąć zegara. Podobnie jak Brytyjczycy po 1815 r., teraz Amerykanie przekonali się, że ich nieoficjalne wpływy w różnych krajach zestalają się w coś bardziej oficjalnego i silniej ich wikłającego; i — podobnie jak Brytyjczycy — dostrzegli „nowe horyzonty zagrożenia" pojawiające się wszędzie tam, gdzie zamierzali wytyczyć ostateczną linię. Sytuacja dojrzała do Pax Americana40. Ekonomiczne aspekty tego nowego porządku były łatwe do przewidzenia. Podczas wojny internacjonaliści, tacy jak Cordell Hull, dowodzili nie bez racji, że kryzys światowy lat trzydziestych był w dużej mierze spowodowany złym funkcjonowaniem gospodarki międzynarodowej: cłami ochronnymi, nieuczciwą konkurencją, ograniczaniem dostępu do surowców, stosowaniem polityki autarkicznej. Do tej osiemnastowiecznej, „oświeceniowej" wiary, że „nie natrafiający na żadne przeszkody handel łączy się z pokojem"41, dołączyły się naciski wywierane przez gałęzie produkcji nastawione na eksport i obawiające się, że spadek wydatków rządowych może doprowadzić do powojennego zastoju gospodarczego, jeśli nie otworzy się nowych rynków zagranicznych, które będą mogły wchłonąć owoce zwiększonej produktywności gospodarki amerykańskiej. Do tego dochodziły jeszcze zdecydowane — i być może nadmierne — żądania wojska, by Ameryka zapewniła sobie kontrolę nad surowcami o kluczowym znaczeniu strategicznym, takimi jak ropa naftowa, kauczuk i rudy metali (lub swobodny dostęp do nich)42. Wszystkie te czynniki sprawiły, iż USA zaangażowały się w tworzenie nowego światowego porządku sprzyjającego zaspokajaniu potrzeb zachodniego kapitalizmu i oczywiście korzystnego dla najbardziej kwitnących zachodnich państw kapitalistycznych, choć na dłuższą metę pozostawało aktualne zapewnienie Adama Smitha, że „efektywniejszy rozdział zasobów, zrodzony przez handel pozbawiony przeszkód, zwiększy wszędzie wydajność, a więc i siłę nabywczą każdego" 4S. Stąd pakiet rozwiązań międzynarodowych wypracowany w latach 1942—1946 — utworzenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju i późniejszego Układu Ogólnego w Sprawie Ceł i Handlu (GATT). Kraje, pragnące zapewnić sobie część pieniędzy przeznaczonych w tym nowym systemie gospodarczym na odbudowę i rozwój, przekonały się, że muszą albo podporządkować się amerykańskim wymogom w sprawie wymienialności waluty i otwartej konkurencji (co uczynili Brytyjczycy mimo prób utrzymania preferencji imperialnych)44, albo trzymać się z dala od całego systemu (co uczynili Rosjanie, kiedy zdali sobie sprawę, że jest on nie do pogodzenia z socjalistyczną kontrolą nad gospodarką). W praktyce rozwiązania te miały jednak wady: po pierwsze, dostępna ilość pieniędzy po prostu nie wystarczała na usunięcie zniszczeń spowodowanych sześcioma latami wojny totalnej, po drugie, system laissez faire nieuchronnie przynosi korzyści krajowi o najsilniejszej pozycji konkurencyjnej — w tym wypadku nie zniszczonym, superwydajnym Stanom Zjednoczonym — kosztem krajów gorzej wyposażonych do walki konkurencyjnej, państw zniszczonych wojną, mających zmienione granice, masę uchodźców, zbombardowane domy, zużyte maszyny, rujnujące długi, i krajów, które utraciły rynki. Dopiero później uświadomienie sobie przez Amerykanów podwójnego niebezpieczeństwa — powszechnego niezadowolenia społecznego w Europie i wzrostu wpływów radzieckich — prowadzące do stworzenia planu Marshalla umożliwiło zwolnienie pieniędzy na znaczącą przebudowę przemysłu „wolnego świata". Kiedy jednak do tego doszło, rozszerzaniu się wpływów gospodarczych Ameryki towarzyszyło tworzenie całego wachlarza baz wojskowych i zawieranie przez USA na całym świecie traktatów bezpieczeństwa (patrz s. 380—381). Również i tu istniało wiele paraleli z ekspansją brytyjskich baz i traktatów po 1815 r. Najbardziej rzucająca się w oczy różnica polegała jednak na tym, że Wielka Brytania zdołała uniknąć uwikłania się w sieć stałych zobowiązujących sojuszy z innymi suwerennymi państwami, czego nie uniknęły teraz Stany Zjednoczone. Co prawda, niemal wszystkie zobowiązania podejmowane przez USA były „odpowiedzią na rozwój wydarzeń" 45 związanych z narastaniem zimnej wojny; niezależ- nie jednak od wszelkich uzasadnień pozostawał fakt, że wszystkie te zobowiązania powodowały, iż USA — wbrew całej swej wcześniejszej historii — nadmiernie rozciągały swe siły. Wydaje się, że niezbyt martwiło to ludzi podejmujących decyzje w 1945 r. Odnosi się wrażenie, iż wielu z nich nie tylko uważało, że to los wyznaczył Stanom Zjednoczonym taką rolę, ale też żywiło przekonanie, że uzyskali świetną okazję naprawienia tego wszystkiego, co zdołały przedtem zabagnić dawne wielkie mocarstwa. „Doświadczenie amerykańskie — pisał w uniesieniu Henry Luce z czasopisma „Life" — jest kluczem do przyszłości... W braterskim związku ludzkości Ameryka musi być starszym bratem innych państw"4". Nie tylko Chiny, z którymi wiązano niezwykle wielkie nadzieje, ale również wszystkie inne kraje wchodzące w skład tego, co wkrótce miano nazwać Trzecim Światem, zachęcano do naśladowania amerykańskich ideałów pomagania samemu sobie, przedsiębiorczości, wolnego handlu i demokracji. „Wszystkie te zasady i cała ta polityka przynoszą tak duże korzyści i tak silnie odwołują się do poczucia sprawiedliwości i słuszności oraz tak dalece służą dobrobytowi wolnych ludzi we wszystkich krajach — prorokował Hull — że za niewiele lat cała międzynarodowa maszyneria będzie już działać zupełnie zadowalająco" H. Każdy, kto jest na tyle ślepy, by tego nie doceniać — czy to staromodni brytyjscy i holenderscy imperialiści, czy europejskie partie polityczne przejawiające tendencje lewicowe, czy ponury Mołotow — zostanie skłoniony za pomocą marchewki i kija do pójścia we właściwym kierunku. Jak to sformułował jeden z przedstawicieli władz amerykańskich: „Teraz nasza kolej na prowadzenie gry w Azji" 48 i — jak mógł dodać — również niemal wszędzie indziej. Istniał jednak pewien obszar, co do którego było bardzo nieprawdopodobne, by przeniknęły nań wpływy amerykańskie — był nim obszar kontrolowany przez Związek Radziecki, który w 1945 r. (i przez cały czas potem) twierdził, że to on jest prawdziwym zwycięzcą w walce z faszyzmem. Według danych Armii Czerwonej rozbiła ona w sumie 506 niemieckich dywizji, a z 13,6 min ludzi, których straciła strona niemiecka (łącznie z wziętymi do niewoli), 10 min stanowiły straty na froncie wschodnim49. Ale zanim załamała się Trzecia Rzesza, Stalin przerzucił już dziesiątki dywizji na Daleki Wschód, gotów wypuścić je na kompletnie obnażoną japońską Armię Kuantuńską w Mandżurii, kiedy dojrzeje do tego pora; okazało się, że dojrzała ona — co być może nie powinno dziwić — w trzy dni po Hiroszimie. Rozległe działania wojenne na froncie zachodnim z naddatkiem nadrobiły katastrofalne osłabienie pozycji Rosji w Europie po 1917 r.; w istocie przywróciły one Rosji pozycję zbliżoną do zajmowanej przez nią w latach 1814—1848, kiedy to jej wielka armia odgrywała rolę żandarma Europy Wschodniej i Środkowej. Geograficzne granice Rosji rozszerzyły się: na północy kosztem Finlandii, w centrum kosztem Polski i na południu — gdzie odzyskano Besarabię — kosztem Rumunii. Państwa nadbałtyckie — Estonia, Łotwa i Litwa — zostały wcielone do Rosji. Zabrano część Prus Wschodnich i z rozmysłem dodano do tego wszystkiego kawałek wschodniej Czechosłowacji (Ruś Podkarpacką), tak że Rosja uzyskała bezpośredni dostęp do Węgier. Na zachód i południowy zachód od tej powiększonej Rosji leżał nowy cordon sanitaire złożony z państw satelickich — Polski, Niemiec Wschodnich, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i (dopóki się nie wykaraskały na wolność) Jugosławii oraz Albanii. Między nimi a Zachodem zapadła przysłowiowa „żelazna kurtyna", za tą kurtyną kadry partii komunistycznej i tajna policja dbały o to, by cały ten region działał na zasadach kompletnie się różniących od nadziei Cordelia Hulla. To samo działo się na Dalekim Wschodzie, gdzie szybkim zajęciem Mandżurii, Korei Północnej i Sa-chalinu Rosja nie tylko wzięła odwet za wojnę 1904—1905, ale zapewniła też sobie łączność z chińskimi komunistami Mao, co do których również nie było szans, by przełknęli ewangelię leseferystowskiego kapitalizmu. Jeśli ten wzrost wpływów ZSRR wyglądał imponująco, to gospodarcze podstawy tych wpływów bardzo w wyniku wojny ucierpiały — w przeciwieństwie do sytuacji USA przeżywających niczym nie zakłócony boom. Ludność Rosji poniosła straty przerażające: 7,5 min poległych na froncie, 6—8 min ludności cywilnej zabitej przez Niemców plus straty „pośrednie", spowodowane niskimi racjami żywnościowymi, przymusową pracą i ogromnym przedłużeniem dnia pracy; tak więc „w sumie biorąc najprawdopodobniej w latach 1941—1945 zginęło lub przedwcześnie zmarło jakieś 20—25 min obywateli ZSRR" M. Ponieważ ginęli przede wszystkim mężczyźni, nastąpiło poważne zachwianie równowagi płci i w efekcie silny spadek stopy urodzeń. Straty materialne, wyrządzone na okupowanych przez Niemców ziemiach Rosji europejskiej, Ukrainy i Białorusi, były niewyobrażalnie wielkie. „Spośród 11,6 min koni na terytoriach okupowanych zabito lub zabrano 7 min; to samo stało się z 20 min spośród 23 min świń. Zniszczono 137 000 traktorów, 49 000 kombajnów zbożowych i wielką liczbę obór i innych budynków gospodarczych. Transport odczuł skutki zniszczenia 65 000 kilometrów torów kolejowych, zniszczenia lub uszkodzenia 15 800 lokomotyw, 428 000 wagonów towarowych, 4280 statków rzecznych i zniszczenia połowy wszystkich mostów na okupowanym terytorium. Zniszczono niemal połowę powierzchni mieszkalnej w miastach leżących na tym terytorium — 1,2 min domów, a ponadto 3,5 min domów na terenach wiejskich. , Wiele miast legło w gruzach. Tysiące wsi zrównano z ziemią. Ludzie mieszkali w wykopanych w ziemi jamach" M. Nic więc dziwnego, że kiedy Rosjanie wkroczyli do swej „strefy okupacyjnej" w Niemczech, próbowali wywieźć z niej wszystko, co się dało: sprzęt fabryczny, tory kolejowe itp., a jednocześnie domagali się rekompensaty z innych obszarów Europy Wschodniej (rumuńskiej nafty, fińskiego drewna, polskiego węgla). To prawda, że Związek Radziecki pokonał Wielkie Niemcy nie tylko na froncie, ale również w bitwie o zwiększenie produkcji zbrojeniowej; uczynił to jednak za pomocą niewiarygodnie jednostronnej koncentracji sił na produkcji militarnej i drastycznego zmniejszenia aktywności wszystkich innych działów gospodarki — gałęzi produkujących dobra konsumpcyjne, handlu detalicznego i rolnictwa (chociaż spadek produkcji żywności spowodowany był głównie niemieckim rabunkiem) **. Zatem istota sprawy polegała na tym, że w 1945 r. Rosja była gigantem wojskowym, a jednocześnie krajem biednym gospodarczo, żyjącym w niedostatku i nie ustabilizowanym. Po zakończeniu się Lend--Lease i odrzuceniu późniejszej pomocy pieniężnej Stanów Zjednoczonych, z uwagi na związane z nią warunki polityczne, Związek Radziecki wrócił do swego programu z okresu po 1928 r. — forsowanego wzrostu gospodarczego finansowanego z własnych zasobów, z silnym, jak dawniej, akcentowaniem dóbr produkcyjnych (przemysł ciężki, węgiel, elektryczność, cement) i transportu kosztem dóbr konsumpcyjnych i rolnictwa, przy jednoczesnej naturalnej1 redukcji wydatków wojskowych w stosunku do ich poziomu z czasów wojny. Rezultatem — po wstępnych trudnościach — był „mały cud gospodarczy"w w dziedzinie przemysłu ciężkiego, którego produkcja w latach 1945—1950 uległa niemal podwojeniu. Obsesyjnie dążąc do odtworzenia wszystkich ścięgien potęgi narodowej, reżim stalinowski nie miał żadnych problemów ani z osiągnięciem tego prymitywnego celu, ani z utrzymaniem poziomu życia większości Rosjan na niskim przedrewolucyjnym poziomie. Należy jednak zauważyć, że — podobnie jak to było ze wzrostem gospodarczym po 1922 r. — znaczna część „odbudowy" produkcji przemysłowej polegała na przywracaniu jej poziomu przedwojennego: na przykład na Ukrainie produkcja metalurgiczna i produkcja energii elektrycznej około 1950 r. odzyskały — lub nieco przekroczyły — poziom z 1940 r. Raz jeszcze wojna cofnęła rozwój gospodarczy Rosji o jakieś dziesięć lat. Na dalszą metę sprawą jeszcze poważniejszą były trwające niepowodzenia rolnictwa: kiedy przestano stosować nadzwyczajne bodźce wprowadzone podczas wojny, w sytuacji niedostatecznych (i źle kierowanych) inwestycji, rolnictwo załamywało się, a produkcja żywności spadała. Stalin aż do śmierci mścił się na chłopach za to, że preferowali działki indywidualne, i w rezultacie zagwarantował utrzymywanie się rosyjskiego rolnictwa na tradycyjnie niskim poziomie z małą wydajnością i ogromną niesprawnością działania ". Natomiast wyraźnie dążył on do utrzymania w świecie powojennym wysokiego poziomu bezpieczeństwa militarnego ZSRR. Wobec konieczności odbudowy gospodarki nie było nic dziwnego w tym, że ogromna Armia Czerwona została po 1945 r. zmniejszona o dwie trzecie — do wciąż jednak znacznego poziomu 175 dywizji wspieranych przez 25 000 czołgów pierwszej linii i 19 000 samolotów. Tak więc nadal stanowiła ona największy system obronny świata — co uzasadniała (przynajmniej w oczach ZSRR) potrzeba powstrzymywania przyszłych agresorów i — bardziej prozaiczna — potrzeba utrzymywania kontroli nad nowo uzyskanymi krajami satelickimi w Europie i obszarami zdobytymi na Dalekim Wschodzie. Chociaż była to armia ogromna, wiele jej dywizji istniało tylko w formie szkieletowej lub pełniło wyłącznie służbę garnizonową5S. Co więcej, armii tej groziło to samo niebezpieczeństwo, z którym miała do czynienia gigantyczna armia rosyjska po 1815 r. — groźba, że wobec dokonującego się na świecie w sprawach militarnych postępu będzie się stawać armią coraz bardziej przestarzałą. Przeciwstawienie się takiej groźbie wymagało nie tylko istotnej reorganizacji i modernizacji samych wojsk68, ale również zaangażowania gospodarki i nauki w rozwój nowych typów uzbrojenia. W latach 1947—1948 weszły do służby budzące postrach odrzutowe samoloty pościgowe MiG-15; wzorem Ameryki i Wielkiej Brytanii utworzono też dalekosiężne lotnictwo strategiczne. Wziętych do niewoli naukowców i inżynierów niemieckich wykorzystano do prac nad różnego rodzaju pociskami sterowanymi. Już podczas wojny wydzielono środki na prace nad radziecką bombą A. Przeobrażono również marynarkę wojenną, która w wojnie z Niemcami odgrywała jedynie rolę pomocniczą, wyposażając ją w nowe ciężkie krążowniki i większą liczbę oceanicznych okrętów podwodnych. Znaczna część tych nowych typów broni stanowiła naśladownictwo i — jak na standardy zachodnie — była niezbyt wyrafinowana, nie ulegało jednak wątpliwości, że ZSRR zdecydowany jest nie pozostawać w tyleB7. Trzecim istotnym elementem wzmacniania potęgi Rosji było ponowne — jak w latach trzydziestych — akcentowanie przez Stalina dyscypliny wewnętrznej i absolutnego konformizmu. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy był to skutek jego postępującej paranoi, czy też zespół starannie wykalkulowanych posunięć mających umocnić jego własną pozycję jako dyktatora, czy może mieszanina jednego i drugiego; rozwój wydarzeń mówi jednak sam za siebie58. Każdy, kto miał kontakty z zagranicą, był podejrzany; rozstrzeliwano jeńców wojennych powracających z niewoli; utworzenie państwa Izrael — alternatywnego obiektu lojalności Żydów — doprowadziło do wznowienia posunięć antysemickich wewnątrz Rosji. Zmniejszono i przywołano do porządku dowództwo sił zbrojnych — cieszący się szacunkiem marszałek Żuków przestał być w 1946 r. dowódcą radzieckich wojsk lądowych. Zaostrzono dyscyplinę wewnątrz samej partii komunistycznej i warunki przyjmowania do niej nowych członków; całe kierownictwo partyjne Leningradu (nigdy nie lubiane przez Stalina) padło ofiarą czystki. Nasilono cenzurę nie tylko literatury pięknej i dzieł sztuki, ale również nauk przyrodniczych i językoznawstwa. To ogólne „zaostrzenie" dobrze pasowało do wspomnianego już przez nas wcześniej umacniania kolektywizacji rolnictwa i do zimnowojennego wzrostu napięcia. Jest rzeczą naturalną, że podobny proces usztywniania ideologicznego i wzmacniania kontroli totalitarnej wystąpił również w znajdujących się pod dominacją radziecką państwach Europy Wschodniej, w których na porządku dziennym były takie zjawiska, jak eliminacja rywalizujących partii, procesy pokazowe i poczynania skierowane przeciwko prawom jednostki i przeciwko własności prywatnej. Wszystko to — w szczególności zaś eliminacja demokracji w Polsce i w Czechosłowacji (1948) — doprowadziło do poważnego ostudzenia entuzjazmu Zachodu wobec systemu radzieckiego. I — znowu — nie jest jasne, czy wszystkie te posunięcia były starannie wykalkulowane (w dążeniu elit radzieckich do izolowania zarówno państw satelickich, jak i własnego społeczeństwa od idei i bogactw Zachodu była pewna prymitywna logika), czy też po prostu wyrażały coraz bardziej postępującą — w miarę zbliżania się jego zgonu — paranoję Stalina. Niezależnie jednak od przyczyn, faktem było istnienie ogromnego pasma terytoriów kompletnie odpornych na wpływy „Pax Americana" i w istocie oferujących jakąś propozycję alternatywną. Ten rozrost radzieckiego imperium zdawał się potwierdzać geopolityczne przewidywania Mackindera i innych, że gigantyczne mocarstwo wojskowe będzie kontrolowało zasoby eurazjatyckiego „interioru" i że wielkie mocarstwa morskie muszą powstrzymać dalszą ekspansję tego państwa na „obrzeża" kontynentu, jeśli chcą utrzymać globalną równowagę sił59. Miało jednak upłynąć jeszcze parę lat, zanim rząd USA — wstrząśnięty wojną koreańską — wyrzekł się całkowicie swych wcześniejszych koncepcji „jednego świata" i zastąpił je obrazem nieustannej walki supermocarstw na scenie międzynarodowej. W znacznej jednak mierze kryło się to już implicite w okolicznościach 1945 r.; Stany Zjednoczone i ZSRR były teraz jedynymi państwami zdolnymi — jak to określił niegdyś Tocqueville — do decydowania o losach połowy globu i oba te państwa uległy „globalnemu" myśleniu. „ZSRR jest obecnie jednym z najpotężniejszych mocarstw świata. Nie można teraz rozstrzygnąć żadnego poważnego problemu międzynarodowego bez udziału ZSRR..." — stwierdził Mołotow w 1946 r.,60 co było echem wcześniejszych zwierzeń amerykańskich czynionych Moskwie (kiedy wydawało się, że Churchill i Stalin mogą dojść do prywatnego porozumienia w sprawie Europy Wschodniej), że „w tej wojnie światowej nie istnieje dosłownie ani jeden problem polityczny lub militarny, którym Stany Zjednoczone nie byłyby zainteresowane" 61. Poważny konflikt interesów był w tej sytuacji nieunikniony. Cóż jednak się działo z dawnymi wielkimi mocarstwami, które teraz były zaledwie państwami wagi średniej, krajami, których upadek był odwrotną stroną tego wzrostu siły supermocarstw? Trzeba od razu powiedzieć, że pokonane państwa faszystowskie — Niemcy, Japonia i Włochy — stanowiły zupełnie inną kategorię w okresie bezpośrednio po 1945 r. niż Wielka Brytania i może Francja. Kiedy skończyły się działania wojenne, alianci kontynuowali realizację swych planów, by ani Niemcy, ani Japonia nigdy już nie zagroziły porządkowi międzynarodowemu. Obejmowało to nie tylko długoterminową okupację wojskową obu krajów, ale ponadto w wypadku Niemiec podział tego kraju na cztery strefy okupacyjne, a potem na dwa państwa. Japonii odebrano jej nabytki zamorskie (podobnie jak to uczyniono z Włochami w 1943 r.), a Niemcom zdobyczne terytoria europejskie oraz ich dawne obszary wschodnie (Śląsk, Prusy Wschodnie itd.). Do zniszczeń spowodowanych bombardowaniami strategicznymi, przeciążenia systemu transportowego, zmniejszenia się zasobów mieszkaniowych i braku zarówno wielu surowców, jak i rynków eksportowych doszła jeszcze kontrola aliantów nad przemysłem — a w Niemczech także demontaż zakładów przemysłowych. Dochód narodowy Niemiec i ich produkcja miały w 1946 r. poziom odpowiadający mniej niż jednej trzeciej poziomu z 1938 r. — był to spadek straszliwy *!. Podobny regres gospodarczy wystąpił też w Japonii; realny dochód narodowy stanowił w 1946 r. tylko 57 proc. dochodu rocznego z lat 1934—1936, a realne płace w przemyśle przetwórczym spadły do zaledwie 30 proc. płac z tamtych lat; handel zagraniczny miał poziom tak minimalny, że jeszcze w dwa lata później eksport stanowił tylko 8 proc., a import 18 proc. wielkości z okresu 1934—1936. Wojna kompletnie wyeliminowała japońską żeglugę; liczba wrzecion w przemyśle bawełnianym spadła z 12,2 min do 2 min; wydobycie węgla spadło o połowę itd.M Wydawało się, że czasy tych potężnych państw skończyły się — zarówno w dziedzinie gospodarczej, jak w dziedzinie militarnej. Chociaż Włochy w 1943 r. przeszły na drugą stronę, ich los gospodarczy był niemal równie ponury. Przez dwa lata wojska alianckie walczyły na półwyspie torując sobie drogę bombami, co znacznie zwiększyło szkody spowodowane ekstrawagancją strategiczną Mussoliniego. „W 1945 r. GNP Włoch wrócił do poziomu z 1911 r. i miał realny poziom o około 40 proc. niższy niż w 1938 r. Liczba ludności — mimo strat wojennych — znacznie wzrosła w efekcie repatriacji z kolonii i zahamowania emigracji. Poziom życia był alarmująco niski i gdyby nie pomoc międzynarodowa — zwłaszcza amerykańska — wielu Włochów umarłoby z głodu" M. Płace realne spadły w 1945 r. do 26,7 proc. poziomu z 1913 r.65 W istocie więc te trzy kraje były w tym okresie straszliwie uzależnione od pomocy amerykańskiej i w związku z tym były niemal ekonomicznymi satelitami USA. W sprawach gospodarczych trudno było dostrzec różnicę między Francją a Niemcami. Po czterech latach niemieckiej grabieży nastąpiły w 1944 r. całe miesiące walk na wielką skalę; „większość szlaków wodnych i portów uległa zablokowaniu, większość mostów zniszczono, znaczna część systemu kolejowego nie nadawała się do użytku"M. Wskaźniki Fohlena wykazują, że francuski import i eksport spadły w okresie 1944—1945 niemal do zera; w tym samym czasie dochód narodowy Francji miał poziom o połowę niższy niż w 1938 r., który też był rokiem dosyć ponurym M. Kraj nie miał żadnych rezerw obcych walut, a giełdy walutowe w ogóle nie przyjmowały franków. Kurs franka, ustalony w 1944 r. na poziomie 50 franków za jednego dolara, był „czystą fikcją" M i w ciągu roku spadł do 119 franków za dolara, a w 1949 r. — kiedy sytuacja nieco się ustabilizowała — do 420 franków za dolara. Rozgrywki międzypartyjne — a zwłaszcza rola odgrywana przez partię komunistyczną — w oczywisty sposób interreagowały z tymi czysto gospodarczymi problemami odbudowy, nacjonalizacji i inflacji. Z drugiej strony, „Wolni Francuzi" byli członkami „wielkiego sojuszu" przeciwko faszyzmowi i uczestniczyli w wielu poważnych kampaniach, a także odnieśli triumf w swej wojnie „domowej" z siłami Vichy w Afryce Zachodniej, Lewancie i w Algierii. Wobec okupacji Francji przez Niemcy i wobec podziału lojalności Francuzów podczas wojny organizacja de Gaulle'a była bardzo uzależniona od pomocy angielsko-amerykańskiej — co budziło niechęć de Gaulle'a nawet wtedy, gdy domagał się zwiększenia tej pomocy. Niemniej Brytyjczykom zależało na przywróceniu Francji pozycji wielkiego mocarstwa europejskiego — raczej jako hamulca ekspansji Rosji niż jako przeciwnika załamujących się już Niemiec. Tak więc Francja uzyskała wiele akcesoriów mających świadczyć o jej statusie wielkiego mocarstwa: strefę okupacyjną w Niemczech, stałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ itp. Chociaż nie zdołała odzyskać swych dawnych terytoriów mandatowych — Syrii i Libanu — to próbowała utwierdzić swą pozycję w Indochinach i w protektoratach: Tunezji i Maroku; wraz ze swymi departamentami i terytoriami zamorskimi nadal stanowiła drugie co do wielkości imperium kolonialne świata i zdecydowana była utrzymać tę pozycję". Zdaniem wielu obserwatorów zagranicznych — zwłaszcza Amerykanów — ta próba odzyskania akcesoriów mocarstwa pierwszej kategorii w sytuacji rozpaczliwej słabości gospodarczej — i przy takim uzależnieniu od pomocy finansowej USA — była jedynie przejawem folie de grandeur, l w dużej mierze tak właśnie było. Być może główną konsekwencją tych dążeń było ukrycie — przynajmniej na kilka jeszcze lat — skali zmian w strategicznym krajobrazie globu wywołanych przez wojnę. Chociaż większość Brytyjczyków oburzyłaby się w 1945 r. na takie porównanie — to jednak utrzymywanie przez nich i ich imperium pozorów, że pozostają jednym ze światowych wielkich mocarstw, przesłaniało nowy układ sił strategicznych, a także utrudniało psychologicznie londyńskim decydentom przystosowanie się do politycznej sytuacji zmierzchu potęgi imperium. Imperium Brytyjskie było jedynym większym państwem uczestniczącym w drugiej wojnie światowej od początku do końca. Nie ulega wątpliwości, że pod kierownictwem Churchilla było ono jednym z państw „Wielkiej Trójki". Pod względem wojskowym — na morzu, w powietrzu i nawet na lądzie — wypadło znacznie lepiej niż podczas pierwszej wojny światowej. W sierpniu 1945 r. wszystkie dawne posiadłości — łącznie z Hongkongiem — znajdowały się znowu w rękach Brytyjczyków. Brytyjskie oddziały wojskowe i brytyjskie bazy lotnicze rozrzucone były po całym świecie: w Afryce Północnej, Włoszech, Niemczech, Azji Południowo-Wschodniej. Mimo ciężkich strat Królewska Marynarka Wojenna nadal miała ponad 1000 okrętów, blisko 3000 mniejszych jednostek pływających i niemal 5000 jednostek desantowych. Dowództwo Bombowców RAF rozporządzało drugim co do wielkości na świecie (i znacznie wyprzedzającym następne) lotnictwem strategicznym. A przecież — jak z mocą podkreślił Correlli Barnett — „zwycięstwo" nie było „synonimem zachowania brytyjskiej potęgi. Klęska Niemiec (i ich sojuszników) była tylko jednym — choć bardzo istotnym — z czynników niezbędnych do utrzymania tej potęgi. Niemcy mogły zostać pokonane, a mimo to mógł nastąpić kres owej potęgi. Tym, co się liczyło, było nie tyle samo «zwycięstwo», ile jego okoliczności. W szczególności zaś sytuacja, w jakiej znalazła się sama Anglia..." 70 Było bowiem brutalnym faktem, że zapewniając zwycięski wynik wojny, Brytyjczycy poważnie nadszarpnęli swe siły — zużywając rezerwy złota i dolarów, eksploatując aż do zniszczenia swój park maszynowy i (mimo niezwykłej mobilizacji środków i zasobów ludzkich) coraz bardziej uzależniając się w kontynuacji wojny od amerykańskich dostaw zaopatrzenia dla wojska, żywności i innych dóbr oraz od amerykańskich przewozów morskich. Zapotrzebowanie na taki import rosło z każdym rokiem, natomiast brytyjski eksport wiądł — w 1944 r. miał on poziom odpowiadający zaledwie 31 proc. poziomu z 1938 r. Kiedy w lipcu 1945 r. powstał rząd Partii Pracy, jednym z pierwszych dokumentów, z jakimi musiał się zapoznać, było podnoszące włosy na głowie memorandum Keynesa o grożącej krajowi „finansowej Dunkierce": kolosalnym ujemnym saldzie handlowym, osłabieniu bazy przemysłowej, ogromnym zaangażowaniu się na obszarach zamorskich. Sens tego był taki, że rozpaczliwie potrzebna była pomoc amerykańska, która zastąpiłaby Lend-Lease. W istocie, bez takiej pomocy „konieczne byłoby zaciśnięcie pasa silniejsze niż kiedykolwiek podczas wojny..." n I znów, tak jak po pierwszej wojnie światowej, trzeba było bardzo zmodyfikować zadanie zapewnienia odpowiedniego domu bohaterom. Tym razem jednak nie można już było wierzyć, że pod względem politycznym Wielka Brytania nadal zajmuje centralne miejsce w świecie. A przecież złudzenia, że kraj ma status wielkiego mocarstwa, nadal się utrzymywały — nawet wśród laburzystowskich ministrów zajętych tworzeniem „państwa opiekuńczego". Tak więc historia następnych paru lat była historią podejmowania na serio przez Wielką Brytanię prób pogodzenia rzeczy nie dających się pogodzić: jednoczesnego podnoszenia poziomu życia, przechodzenia do „gospodarki mieszanej", równoważenia handlu zagranicznego, utrzymywania bardzo rozbudowanych zamorskich baz wojskowych: w Niemczech, na Bliskim Wschodzie, w Indiach, oraz — wobec pogarszania się stosunków z Rosją — dużych sił zbrojnych. Szczegółowe studia nad rządem Attlee sugerują72, że odniósł on w wielu dziedzinach niezwykłe sukcesy: wzrosła wydajność przemysłu, zmniejszył się deficyt handlowy, wprowadzono w życie reformy społeczne i ustabilizowano scenę europejską. Rząd Partii Pracy uznał też za rzecz rozsądną wycofanie się z Indii, wywikłanie się z chaosu panującego w Palestynie oraz zrezygnowanie z udzielania gwarancji Grecji i Turcji, zdołał się także uwolnić od najbardziej obciążających obowiązków zamorskich. Z drugiej strony, ta poprawa sytuacji gospodarczej miała za podstawę wielką pożyczką, jaką Keynes wynegocjował w Waszyngtonie w 1945 r., dalszą ogromną pomoc uzyskaną w ramach planu Marshalla i fakt, że większość rywali handlowych Wielkiej Brytanii wciąż jeszcze nie podniosła się ze zniszczeń wojennych. Na dłuższą metę musiał też budzić podejrzenia sukces operacji wycofywania się przeprowadzonych przez Wielką Brytanię w 1947 r. Operacje te niewątpliwie uwolniły Wielką Brytanię od przekraczającego jej siły brzemienia; ale założenie, na którym opierała się cała ta „praca nóg", głosiło, że wycofując się z pewnych regionów Wielka Brytania będzie mogła rozlokować swe bazy w sposób bardziej odpowiadający jej rzeczywistym interesom imperialnym — od Palestyny ważniejszy miał być Kanał Sueski, od Indii arabska ropa naftowa. Na tym etapie Whitehall z pewnością nie zamierzał rezygnować z reszty imperium, którego gospodarcze znaczenie dla Wielkiej Brytanii było większe niż kiedykolwiek73. Dopiero dalsze wstrząsy i coraz większy koszt kurczowego trzymania się dawnej pozycji miały wymusić kolejne poddanie rewizji przez Wielką Brytanię jej miejsca w świecie. Tymczasem jednak kraj ten był nadal — mimo nadmiernego rozciągnięcia sił — potężną jednostką strategiczną, co prawda uzależnioną od Stanów Zjednoczonych, ale jednocześnie będącą ich najużyteczniejszym sojusznikiem i ważnym współpracownikiem strategicznym w świecie dzielącym się na dwa wielkie bloki74. Niezależnie jednak od wszystkich prób przeciwdziałania podejmowanych przez rządy Wielkiej Brytanii i Francji nie ulegało wątpliwości, że „kończy się już epoka Europy". Podczas gdy GNP Stanów Zjednoczonych wzrósł realnie w latach wojny o ponad 50 proc., zsumowany GNP całej Europy (bez Związku Radzieckiego) zmniejszył się w tym samym czasie o około 25 proc.75 Udział Europy w światowej produkcji wyrobów przemysłowych był najniższy od początku XIX w., nawet jeszcze w 1953 r., kiedy usunięto już większość zniszczeń wojennych, udział ten wynosił tylko 26 proc. (wobec 44,7 proc. USA)76. Ludność Europy stanowiła teraz tylko 15—16 proc. ludności świata. W 1950 r. GNP per capita stanowił zaledwie około połowy analogicznego wskaźnika USA; co więcej, do tego czasu Związek Radziecki znacznie zmniejszył dystans dzielący go od reszty Europy. Poziom GNP w poszczególnych państwach wyglądał tak, jak to przedstawia tabela 36. Ten zmierzch potęgi Europy był jeszcze wyraźniejszy, kiedy porównywało się wielkość sił zbrojnych i poziom wydatków wojskowych. Na przykład w 1950 r. Stany Zjednoczone wydały na obronę 14,5 mld dolarów i miały 1,38 min ludzi w wojsku; Związek Radziecki wydał w tym czasie tylko nieco Tabela 36 GNP i GNP per capita wielkich mocarstw w 1950 r.77 (w dolarach z 1964 r.) USA ZSRR Wielka Brytania Francja Niemcy Zachodnie Japonia Włochy GNP (mld dol.) 381 126 71 50 48 32 29 GNP per capita 2536 699 l 393 (1951) l 172 1001 382 626 (1951) więcej (15,5 mid dolarów), ale utrzymywał dużo większe siły zbrojne — 4,3 min ludzi. Pod tymi obydwoma względami supermocarstwa znacznie wyprzedzały Wielką Brytanię (2,3 mld dolarów, 680000 ludzi), Francję (1,4 mld dolarów, 590 000 ludzi) i Włochy (0,5 mld dolarów, 230 000 ludzi), no i oczywiście Niemcy i Japonię, które nadal były zdemilitaryzowane. Napięcie związane z wojną koreańską doprowadziło do dość znacznego zwiększenia w 1951 r. wydatków na obronę europejskich państw średnich, ale wydatki te bladły w porównaniu z wydatkami USA (33,3 mld dolarów) i ZSRR (20,1 mld dolarów). W owym roku łączne wydatki na obronę Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch stanowiły mniej niż jedną piątą wydatków USA i mniej niż jedną trzecią wydatków Rosji78. Odnosiło się wrażenie, że z punktu widzenia zarówno względnej siły gospodarczej, jak i potęgi militarnej państwa europejskie zdecydowanie schodzą na dalszy plan. Wrażenie to chyba jeszcze się umocniło, kiedy pojawiły się różne typy broni jądrowej i systemy jej przenoszenia. Istnieją wyraźne dowody, że wielu uczonych pracujących nad bombą A świetnie zdawało sobie sprawę, iż uczestniczą w osiąganiu punktu przełomowego w całej historii wojen, systemów broni i ludzkiej zdolności niszczenia; przeprowadzona z sukcesem 16 lipca 1945 r. w Alamogordo próba atomowa utwierdziła obserwatorów w przekonaniu, że „stworzono coś wielkiego i nowego, co okaże się niepomiernie ważniejsze od odkrycia elektryczności i wszystkich innych wielkich odkryć, które wywarły wpływ na naszą egzystencję". Kiedy ten „potężny, długotrwały, budzący podziw i trwogę ryk obwieszczający Dzień Sądu" " rozległ się — tym razem wywołując prawdziwą rzeź — w Hiroszimie i Nagasaki, nie mogło już być żadnych wątpliwości co do potęgi tej broni. Jej wynalezienie sprawiło, że decydenci amerykańscy musieli się jakoś uporać z wieloma przyszłymi praktycznymi tego konsekwencjami. Jak to wpłynie na wojnę konwencjonalną? Czy należałoby jej użyć od razu w momencie wybuchu wojny, czy też traktować jako broń ostatniego ratunku? Jakie są implikacje i możliwości konstruowania większych (bomba H) i mniejszych (taktycznych) wersji broni jądrowej? Czy wiedzą na ten temat należy się dzielić z innymi państwami?80 Użycie tej broni stanowiło też niewątpliwie bodziec dla podjętych już wcześniej radzieckich prac nad bronią jądrową, ponieważ Stalin powierzył swemu przerażającemu szefowi bezpieczeństwa, Berii, odpowiedzialność za program atomowy w dzień po Hiroszimie ". Chociaż Rosjanie pozostawali wówczas wyraźnie w tyle w pracach zarówno nad samą bombą, jak i nad systemami jej przenoszenia, to później nadrobili to opóźnienie znacznie szybciej, niż spodziewali się tego Amerykanie. Przez pewien czas po 1945 r. można było zasadnie uważać, że przewaga Ameryki w broni jądrowej przyczyniła się do „zrównoważenia" przewagi Rosji w siłach konwencjonalnych. Już jednak po niedługim czasie — zwłaszcza-w kategoriach historii stosunków międzynarodowych — Moskwa nadrobiła opóźnienie i udowodniła w ten sposób prawdziwość swego twierdzenia, że amerykański monopol na tę broń jest tylko zjawiskiem przejściowym "2. Pojawienie się broni jądrowej przeobraziło cały „krajobraz strategiczny", ponieważ broń ta zapewniała każdemu posiadającemu ją państwu zdolność spowodowania masowych zniszczeń — a nawet zguby całej ludzkości. Efektem dużo węższym, ale za to natychmiastowym, była presja, jaką ten zupełnie nowy etap rozwoju techniki wojennej wywarł na tradycyjne mocarstwa europejskie, zmuszając je albo do nadrobienia własnego opóźnienia w tej dziedzinie, albo do uznania, że spadły one do rzędu państw drugiej kategorii. Oczywiście, w przypadku Niemiec, Japonii i osłabionych gospodarczo i technicznie Włoch perspektywa przyłączenia się do klubu jądrowego w ogóle nie wchodziła w grę. Ale dla rządu londyńskiego — nawet kiedy Churchilla zastąpił Attlee — było nie do pomyślenia, by Wielka Brytania nie posiadała tej broni: zarówno ze względu na jej siłę odstraszającą, jak i dlatego, że jej posiadanie „jest przejawem przewagi naukowej i technicznej, która musi stanowić podstawę siły Wielkiej Brytanii, siły, która nie mogłaby przecież być wielka, gdyby miała wynikać z samej tylko liczby ludności" M. Innymi słowy, posiadanie broni jądrowej uważano za względnie tani sposób zachowania niezależnych wpływów wielkomocarstwowych — wkrótce potem kalkulacja ta wydała się pociągająca również dla FrancuzówM. Niezależnie jednak od tego, jak atrakcyjna mogła się wydawać ta logika, atrakcyjność tę osłabiały względy praktyczne: żadne z tych państw przez kilka jeszcze lat nie mogło posiadać ani broni atomowej, ani środków jej przenoszenia; arsenał jądrowy każdego z nich musiał być niewielki w zestawieniu z arsenałami supermocarstw, a ponadto mógł się stać przestarzały w efekcie dalszego skoku w rozwoju techniki. Niezależnie bowiem od wszelkich ambicji Londynu i Paryża (a potem także Chin) — w sprawie przystąpienia do klubu jądrowego — we wczesnych latach po 1945 r. dążenia te przypominały trochę starania Austro-Węgier i Włoch o posiadanie własnych pancerników typu Dreadnought przed 1914 r. Innymi słowy, był to raczej przejaw słabości niż siły. Ostatnim elementem, który — jak się wydaje — akcentował konieczność traktowania świata pod względem strategicznym i politycznym raczej jako dwubiegunowego niż tradycyjnie wielobiegunowego, była zwiększona rola ideologii. Co prawda, nawet w epoce klasycznej dyplomacji dziewiętnastowiecznej czynniki ideologiczne odgrywały w polityce pewną rolę — świadczą o tym aż nadto poczynania Metternicha, Mikołaja I, Bismarcka i Gladsto-ne'a. Wydaje się, że w znacznie silniejszym stopniu działo się to w latach międzywojennych, kiedy „radykalna prawica" i „radykalna lewica" zakwestionowały dominujące założenia przyjmowane przez „mieszczańsko-liberalne centrum". Złożona dynamika wielobiegunowej rywalizacji w końcu lat trzydziestych (kiedy to brytyjscy torysi, tacy jak Churchill, chcieli zawrzeć sojusz z komunistyczną Rosją przeciwko nazistowskim Niemcom, a liberałowie amerykańscy pragnęli popierać dyplomację francusko-angielską w Europie, a jednocześnie demontować imperia brytyjskie i francuskie poza Europą) utrudnia jednak wszelkie próby wyjaśniania spraw ówczesnego świata w kategoriach ideologii. Co więcej, podczas samej wojny dominująca potrzeba zwalczania faszyzmu przesłaniała różnice zasad politycznych i społecznych. Odnosiło się też wrażenie, że likwidacja przez Stalina w 1943 r. Międzynarodówki Komunistycznej oraz podziw Zachodu dla oporu Rosjan przeciwko Operacji Barbarossa zatarły żywione poprzednio podejrzenia — zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie tygodnik „Life" w 1943 r. twierdził z pełną dezynwolturą, że Rosjanie ..wyglądają jak Amerykanie, ubierają się jak Amerykanie i myślą jak Amerykanie", a „The New York Times" w rok później oświadczył, że „myśl marksistowska wyszła już w Rosji Radzieckiej z mody" *. Uczucia takie — mimo swej naiwności — ułatwiają zrozumienie dość powszechnej niechęci Amerykanów do pogodzenia się z myślą, że świat powojenny nie odpowiada ich wizji harmonii międzynarodowej, a więc i zrozumienie pełnej bólu i gniewu reakcji wielu z nich na słynne przemówienie Churchilla z marca 1946 r. o „żelaznej kurtynie"86. Po roku jednak czy dwu stało się aż nadto oczywiste, że to, co uznano już wówczas za zimną wojnę między Rosją i Zachodem, ma charakter ideologiczny. Nasilanie się oznak, że Rosja nie zezwoli na demokrację typu parlamentarnego w Europie Wschodniej, rozmiary rosyjskich sił zbrojnych, wojny domowe między komunistami i ich przeciwnikami w Grecji, Chinach i innych krajach i — czynnik, który wymieniam na końcu, ale który nie był wcale najmniej istotny — rosnący strach przed „czerwonym niebezpieczeństwem", szpiegostwem i wewnętrzną dywersją, wszystko to doprowadziło do masowego zwrotu w nastrojach Amerykanów, na co z wielką gotowością zareagował rząd Trumana. W przemówieniu wykładającym „doktrynę Trumana", wygłoszonym w marcu 1947 r., prezydent, w obawie, że Rosja zapełni próżnię powstałą w wyniku cofnięcia przez Wielką Brytanię gwarancji dla Grecji i Turcji, namalował wizerunek świata stojącego przed koniecznością dokonania wyboru jednej z dwu ideologii: „Podstawą jednego z tych sposobów życia jest wola większości i cechują go wolne instytucje, reprezentatywne rządy, wolne wybory, gwarancje swobód indywidualnych, wolność słowa i wyznania oraz wolność od prześladowań politycznych. Podstawą drugiego sposobu życia jest wola mniejszości narzucona siłą większości, terror i uciemiężenie, kontrola prasy, fałszowane wybory i dławienie swobód indywidualnych"87. Polityką USA — kontynuował Truman — będzie „udzielanie wolnym narodom pomocy w utrzymaniu ich instytucji i ich integralności zagrożonych przez agresywne ruchy starające się narzucić reżim totalitarny". Odtąd sprawy międzynarodowe zaczęto przedstawiać — posługując się jeszcze bardziej emocjonalnym językiem — w kategoriach manichejskiej walki. Jak powiedział Eisen-hower: „Siły dobra i zła zgromadziły się, uzbroiły i stanęły naprzeciwko siebie na skalę rzadko spotykaną w historii. Wolność stanęła przeciwko niewolnictwu, światłość przeciwko ciemności"8S. Niewątpliwie znaczna część tej retoryki służyła celom wewnętrznym — nie tylko w USA, ale również w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Francji i innych krajach konserwatystom wygodnie było posługiwać się takim językiem, by dyskredytować rywali lub atakować własny rząd za „miękkość wobec komunizmu". Jest też prawdą, że musiało to pogłębić podejrzliwość Stalina wobec Zachodu, który prasa radziecka zaczęła szybko przedstawiać jako obóz kwestionujący rosyjską „strefę wpływów" w Europie Wschodniej, otaczający ZSRR ze wszystkich stron nowymi wrogami, zakładający wysunięte do przodu bazy, wspierający reakcyjne reżimy w walce z wszelkimi wpływami komunistycznymi i świadomie „manipulujący" Organizacją Narodów Zjednoczonych. „Nowy kurs amerykańskiej polityki zagranicznej — twierdziła Moskwa — oznacza powrót do starego kursu antyradzieckiego, zmierzającego do rozpętania wojny i wprowadzenia siłą dominacji Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych nad światem" 89. Wyjaśnienie takie mogło z kolei ułatwić reżimowi radzieckiemu usprawiedliwienie rozprawy z dysydentami, zaostrzenie ucisku, w którym trzymana była Europa Wschodnia, forsowną industrializację i wysoki poziom wydatków zbrojeniowych. Tak więc zewnętrzne i wewnętrzne wymogi zimnej wojny mogły stanowić pożywkę dla siebie nawzajem, przy czym i jedne, i drugie ukrywano odwołując się do zasad ideologicznych. Liberalizm i komunizm są ideami uniwersalnymi i jako takie „wzajemnie się wykluczają" *° — umożliwiało to każdej ze stron interpretowanie i przedstawianie całego świata jako jednej wielkiej areny, na której nie da się oddzielić sporów ideologicznych od korzyści wyciąganych w grze polityczno-mocarstwowej. Było się częścią albo bloku, któremu przewodziła Ameryka, albo bloku radzieckiego. Żadnej drogi pośredniej nie było. W epoce Stalina i McCarthy'ego było nieroztropnością uważać, że droga taka mogłaby istnieć. Do tej nowej rzeczywistości strategicznej musiały się przystosować narody nie tylko podzielonej Europy, ale także Azji, Bliskiego Wschodu, Afryki, Ameryki Łacińskiej i innych regionów. Zimna wojna i Trzeci Świat -....-' Jak się okazało, w ciągu następnych dwu dziesięcioleci polityka międzynarodowa w znacznej mierze rzeczywiście miała związek z dostosowywaniem się innych państw do rywalizacji radziecko-amerykańskiej, a potem z jej częściowym odrzucaniem. Początkowo zimna wojna ogniskowała się wokół sprawy zmiany granic w Europie. Zatem w jej tle nadal występował „problem niemiecki", ponieważ sposób jego rozstrzygnięcia zdecydowałby z kolei o zakresie wpływów w Europie tych mocarstw, które odniosły zwycięstwo w 1945 r. Rosjanie niewątpliwie ucierpieli w rezultacie niemieckich agresji w pierwszej połowie XX w. bardziej niż jakikolwiek inny naród i — umocnieni w tym przeświadczeniu przez paranoiczne dążenie Stalina do bezpieczeństwa — zdecydowani byli nie dopuścić, by powtórzyło się to w drugiej połowie stulecia. Względem zajmującym drugie miejsce, ale związanym z poprzednim, było promowanie światowej rewolucji komunistycznej, gdyby bowiem Rosja mogła stworzyć inne państwa kierowane przez marksistów i od niej oczekujące wskazówek, dałoby jej to największe szansę na umocnienie swej pozycji strategicznej i politycznej. Najprawdopodobniej takie właśnie względy, w znacznie większym stopniu niż odwieczny pęd do posiadania ciepłowodnych portów, określały politykę radziecką po 1945 r. — nawet jeśli sprawa szczegółowych rozwiązań różnorodnych problemów pozostawała otwarta. Na pierwszym miejscu zatem znalazło się zdecydowane dążenie do odrobienia skutków rozstrzygnięć terytorialnych z lat 1918—1922, z „zaokrągleniem" granic dyktowanym względami strategicznymi; jak już odnotowałem, oznaczało to przywrócenie kontroli rosyjskiej nad państwami bałtyckimi, przesunięcie na zachód granicy polsko-rosyj-skiej, eliminację Prus Wschodnich i uzyskanie terytoriów należących do Finlandii, Węgier i Rumunii. Zachód niewiele się tym przejął. W istocie, znaczną część tych zmian uzgodniono już podczas wojny. Bardziej niepokojące były oznaki tego, w jaki sposób Rosja zamierza sobie zapewnić, by poprzednio niepodległe kraje wschodniośrodkowej Europy miały reżimy „zaprzyjaźnione z Moskwą". Zapowiedzią tego, co miało się stać również gdzie indziej, był los Polski — w dodatku sprawa była tym boleśniejsza, że Wielka Brytania podjęła w 1939 r. decyzję przystąpienia do wojny, by walczyć o całość tego właśnie kraju, i że na Zachodzie działały polskie oddziały wojskowe (i polski rząd emigracyjny). Odkrycie w Katyniu masowych grobów polskich oficerów, dezaprobata Rosjan dla powstania warszawskiego, upór Stalina w sprawie zmiany granic Polski i pojawienie się w Lublinie promoskiewskiego odłamu Polaków — wszystko to wzbudziło, zwłaszcza w Churchillu, podejrzenia co do zamierzeń Rosjan; w ciągu następnych paru lat utworzenie marionetkowego reżimu i, praktycznie biorąc, całkowite odsunięcie od władzy Polaków nastawionych prozachodnio potwierdziły te obawy w. Sposób załatwiania przez Moskwę sprawy Polski miał pod wieloma względami związek z „problemem niemieckim". Pod względem terytorialnym przesunięcie na zachód granic Polski nie tylko zmniejszyło obszar Niemiec (podobny efekt miało też połknięcie Prus Wschodnich), ale też stworzyło motywy pobudzające Polskę do sprzeciwiania się wszelkiej przyszłej rewizji ze strony Niemiec linii Odra—Nysa. Pod względem strategicznym upór, z jakim Rosjanie domagali się przekształcenia Polski w bezpieczną „strefę buforową", miał w zamyśle zagwarantować niemożność powtórzenia się niemieckiego ataku z 1941 r., było zatem logiczne, by Moskwa domagała się też możliwości określenia losów ludności Niemiec. Pod względem politycznym, równolegle do popierania Polaków „lubelskich", przygotowywano przebywających na emigracji komunistów niemieckich do odegrania podobnej roli po ich powrocie do kraju. Pod względem ekonomicznym eksploatacja przez Rosję Polski i innych sąsiadów wschodnioeuropejskich dawała przedsmak ogołacania z majątku Niemiec. Kiedy jednak dla Moskwy stało się oczywiste, że nie można zapewnić sobie dobrej woli społeczeństwa niemieckiego, jeżeli jednocześnie skazuje się je na nędzę, zaprzestano tego ogołacania z majątku i Mołotow zaczął się wypowiadać w tonie bardziej zachęcającym. Te zwroty taktyczne miały jednak mniejsze znaczenie od oczywistego przesłania, że Rosja zamierza zapewnić sobie, jeżeli nawet nie zasadniczy, to w każdym razie liczący się głos w decyzjach dotyczących przyszłości Niemiec M. Tak więc zarówno w wypadku Polski, jak i w wypadku Niemiec polityka Rosji musiała się zderzyć z polityką Zachodu. W sprawach politycznych i gospodarczych Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi pragnęli, by w całej Europie normą stały się koncepcje wolnorynkowe i demokratyczne wybory (chociaż Londyn i Paryż wyraźnie życzyły sobie, by państwo odgrywało rolę większą, niż chcieliby tego wyznający zasadę laissez faire Amerykanie). W sprawach strategicznych Zachód był równie jak Moskwa zdecydowany zapobiec wszelkiemu odradzaniu się niemieckiego militaryzmu — możliwością taką mieli się niepokoić aż do połowy lat pięćdziesiątych zwłaszcza Francuzi. Żadne z mocarstw zachodnich nie chciało jednak, by dominację Wehrmachtu w Europie zastąpiła po prostu dominacja Armii Czerwonej. A choć w skład rządów Francji i Włoch wchodzili po 1945 r. komuniści, wszędzie panowała głęboka nieufność wobec zdobywania rzeczywistej władzy przez partie marksistowskie — uczucie to umacniała systematyczna eliminacja partii niekomunistycz-nych w Europie Wschodniej. Chociaż wciąż jeszcze podnosiły się głosy wyrażające nadzieję na pojednanie Rosji z Zachodem, faktem były nieustanne konflikty celów, do których dążyła każda ze stron. Jeśli odniósł sukces program którejś z nich, druga czuła się zagrożona; przynajmniej w tym sensie wydawało się, że nie da się uniknąć zimnej wojny, dopóki obie strony nie zgodzą się na jakiś kompromis w kwestii swych uniwersalnych założeń. Dlatego nie jest konieczne, by krok po kroku relacjonować tu eskalację na- pięcia M — z analizą dynamiki rozwoju światowego układu sił miałoby to taki sam związek, co na przykład szczegółowe omawianie w poprzednim rozdziale dyplomacji Metternicha. Zasługują natomiast na zbadanie główne cechy zimnej wojny po 1945 r., ponieważ wpływają one do dziś na przebieg spraw międzynarodowych. Pierwszą z tych cech było pogłębienie się „rozłamu" między dwoma blokami istniejącymi w Europie. Oczywiście, rozdział ten nie wystąpił od razu po wojnie: w owym czasie głównym zadaniem alianckich sił okupacyjnych oraz partii „sukcesorek" wychodzących z ukrycia lub wracających z wygnania po ustąpieniu Niemców było rozwiązywanie naglących problemów administracyjnych — przywracanie działania komunikacji i usług komunalnych, zapewnienie żywności miastom i dachu nad głową uchodźcom, ściganie zbrodniarzy wojennych. Prowadziło to często do zacierania się różnic ideologicznych: w okupowanych Niemczech Amerykanie popadali w równie wielkie spory z Francuzami co z Rosjanami; w tworzonych w całej Europie zgromadzeniach narodowych i rządach socjaliści zasiadali obok komunistów na Wschodzie, komuniści obok chrześcijańskich demokratów — na Zachodzie. W końcu 1946 r. i na początku 1947 r. dystans zaczął się jednak poszerzać i zyskiwać coraz większy rozgłos: różne plebiscyty i regionalne wybory w strefach okupacyjnych w Niemczech wykazywały, że „polityczny wygląd Niemiec Zachodnich... zaczyna się wyraźnie różnić od politycznego wyglądu Niemiec Wschodnich"M; stałe eliminowanie elementów niekomunistycznych w Polsce, Bułgarii i Rumunii znalazło zwierciadlane odbicie w postaci kryzysu politycznego we Francji w kwietniu 1947 r., kiedy to zmuszono komunistów do wystąpienia z rządu. W miesiąc później to samo stało się we Włoszech. W Jugosławii dominacja polityczna Tito (zamiast uzgodnionego przez aliantów podczas wojny podziału władzy) została zinterpretowana przez Zachód jako dalszy krok w planowanych postępach Moskwy. Rozbieżności te — oraz brak chęci ZSRR do przystąpienia do MFW i Banku Światowego — niepokoiły zwłaszcza tych Amerykanów, którzy poprzednio żywili nadzieję na utrzymanie po wojnie dobrych stosunków z Moskwą. Tak więc Zachód niewiele tylko poszerzał ocenę sytuacji, kiedy podejrzewał, że Stalin planuje również przejęcie kontroli nad zachodnią i południową Europą, gdyby sprzyjały temu okoliczności, a w istocie planuje także przyspieszenie pojawienia się takich okoliczności. Nie było prawdopodobne, by doszło do tego w wyniku jawnego użycia siły militarnej, chociaż niepokoił wzrost nacisków wywieranych przez ZSRR na Turcję, co skłoniło Stany Zjednoczone do skierowania w 1946 r. grupy okrętów wojennych do wschodniej części Morza Śródziemnego; mogło do tego dojść raczej na drodze wykorzystywania przez protegowanych Moskwy zakłóceń gospodarczych i rywalizacji politycznej spowodowanych przez wojnę. Za jeden z przejawów tego uważano rewoltę komunistów greckich. Innym przejawem były wspierane przez komunistów strajki we Francji. Podejrzane były podejmowane przez Rosjan próby uwodzenia niemieckiej opinii publicznej; a także — dla ludzi naprawdę pragnących się niepokoić — siła komunistów we Włoszech północnych. Historycy badający te ruchy odnoszą się dziś z dużo większym sceptycyzmem do pytania, w jakiej skali mogły one być kontrolowane przez moskiewski „plan główny". Komuniści greccy, Tito i Mao Tse-tung przejmowali się przede wszystkim kwestią swych wrogów na miejscu, nie zaś sprawą marksistowskiego porządku światowego; a przywódcy komunistycznych partii i związków zawodowych na Zachodzie musieli przede wszystkim reagować na nastroje swych zwolenników. Z drugiej strony, wszelkie postępy komunizmu w każdym z tych krajów Moskwa niewątpliwie powitałaby z zadowoleniem — pod warunkiem że nie prowadziłyby one do poważniejszej wojny; nietrudno też zrozumieć, dlaczego wysłuchiwano wówczas z sympatią takich ekspertów od spraw radzieckich, jak George Kennan, kiedy przedstawiali argumenty przemawiające za „powstrzymywaniem" Związku Radzieckiego. Spośród różnorodnych elementów szybko ewoluującej „strategii powstrzymywania" 85 zasługują na uwagę dwa. Pierwszym — który Kennan uznał za negatywny, chociaż dowódcy wojskowi coraz silniej go preferowali, uważając, że daje solidniejsze gwarancje stabilizacji — było wskazywanie Moskwie tych regionów globu, co do których Stany Zjednoczone „nie mogą dopuścić,... by wpadły w ręce tych, którzy odnoszą się do nas wrogo" B°. Państwom tym udzielono by pomocy wojskowej umożliwiającej rozbudowę ich zdolności stawiania oporu, zaś radziecki atak na nie uważany byłby za casus belli. Charakter bardziej pozytywny miało jednak uznanie przez USA, że przyczyną osłabienia oporu przeciwko rosyjskiej działalności wywrotowej jest „głębokie wyczerpanie fizyczne i duchowe" spowodowane drugą wojną światową97. Kluczowym składnikiem wszelkiej długoterminowej „polityki powstrzymywania" musi być zatem program masowej pomocy gospodarczej USA umożliwiającej odbudowę przemysłu, rolnictwa, miast Europy i Japonii, ponieważ tylko to zmniejszyłoby znacznie prawdopodobieństwo, że regiony te dadzą się skusić komunistycznym doktrynom walki klasowej i rewolucji; przyczyniłoby się to również do skorygowania układu sił na korzyść Ameryki. Jeżeli — że użyję bardzo przekonującego geopolitycznego argumentu Kennana — na świecie istniało tylko „pięć ośrodków potęgi przemysłowej i militarnej ważnych dla nas z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego" "8 — same Stany Zjednoczone, rywalizujący z nimi ZSRR, Wielka Brytania, Niemcy i Europa Środkowa oraz Japonia — to wynikało z tego, że utrzymanie trzech ostatnich wymienionych obszarów w obozie zachodnim i umacnianie ich siły doprowadzi w rezultacie do takiej „korelacji sił", która zagwarantuje, że ZSRR będzie stale słabszy od reszty. Równie oczywiste było, że Rosja Stalina odniesie się do tej strategii z głęboką podejrzliwością, zwłaszcza że plan ten obejmował odbudowę dwu jej niedawnych wrogów — Niemiec i Japonii. Tak wiać raz jeszcze dokładna chronologia różnych posunięć każdej ze stron w owym „przełomowym" 1947 r. i po nim jest mniej istotna od generalnych konsekwencji tych posunięć. Zastąpienie brytyjskich gwarancji dla Grecji i Turcji przez gwarancje amerykańskie — symboliczne przeniesienie odpowiedzialności z poprzedniego światowego policjanta na wyłaniającego się jego następcę, będące w takim samym stopniu elementem logiki Londynu co logiki Waszyngtonu" — zostało uzasadnione przez Trumana „doktryną" nie mającą żadnych ograniczeń regionalnych. W kontekście Europy jednak jawną gotowość Amerykanów do „udzielenia wolnym narodom pomocy w zachowaniu ich instytucji" można związać z poważnymi dyskusjami, jakie toczyły się na temat sposobów radzenia sobie z nękającym tę część świata powszechnym niedostatkiem gospodarczym, brakiem żywności i niedoborem węgla. Rozwiąza- nie zaproponowane przez rząd USA — tzw. plan Marshalla, czyli program masowej pomocy mającej „postawić Europę na nogi pod względem gospodarczym" — zostało z rozmysłem przedstawione jako oferta pod adresem wszystkich państw europejskich: czy to komunistycznych, czy niekomuni-stycznych. Niezależnie jednak od ewentualnej atrakcyjności takiej pomocy z punktu widzenia Moskwy, plan przewidywał współpracę ZSRR z Europą Zachodnią właśnie w momencie, w którym gospodarka radziecka wracała do sztywnych form socjalizacji i kolektywizacji; nie trzeba też było być geniuszem, by dostrzec, że raison d'etre tego planu było wykazanie wszystkim Europejczykom, że przedsiębiorczość prywatna jest lepszym od komunizmu sposobem zapewnienia im gospodarczego rozkwitu. W rezultacie opuszczenia przez Mołotowa rozmów paryskich oraz nacisku Rosjan na Polskę i Czechosłowację, by nie ubiegały się o tę pomoc, Europa stała się jeszcze bardziej podzielona niż przedtem. W Europie Zachodniej, wzmocnionej miliardami dolarów pomocy amerykańskiej (udzielonej zwłaszcza państwom większym — Wielkiej Brytanii, Francji, Włochom i Niemcom Zachodnim), tempo wzrostu gospodarczego, zintegrowanego z północnoatlantycką siecią handlową skoczyło w górę. W Europie Wschodniej uległa umocnieniu kontrola komunistyczna. W 1947 r. utworzono Kominform — rodzaj zrekonstruowanej i tylko na wpół zamaskowanej Międzynarodówki Komunistycznej. Rządom pluralistycznym w Pradze położył kres w 1948 r. komunistyczny zamach stanu. Podczas gdy Titowska Jugosławia zdołała się wyrwać z klaustrofobicznego uścisku Stalina, inne państwa satelickie stały się przedmiotem czystek i w 1949 r. zostały zmuszone do wstąpienia do RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej), która bynajmniej nie była radzieckim planem Marshalla, lecz „po prostu nowym elementem machiny służącej do dojenia satelitów" 10°. Churchill być może nieco przedwcześnie użył w 1946 r. określenia „żelazna kurtyna" — w dwa lata później odnosiło się jednak wrażenie, że jego słowa się ziściły. Intensyfikacji rywalizacji gospodarczej między Wschodem i Zachodem towarzyszyła intensyfikacja rywalizacji militarnej — i znowu centralnym punktem sporu stały się Niemcy. W marcu 1947 r. Brytyjczycy i Francuzi podpisali układ dunkierski, zobowiązujący oba państwa do wzajemnego udzielania sobie pomocy w wypadku ataku ze strony Niemiec (chociaż zdaniem Foreign Office była to możliwość „raczej akademicka" i Londyn był dużo bardziej zaniepokojony wewnętrzną słabością Europy Zachodniej). W marcu 1948 r. pakt ten został rozszerzony przez traktat brukselski obejmujący także kraje Beneluksu. To ostatnie porozumienie nie wymieniało Niemiec wprost, ale można w sposób zasadny twierdzić, że w owym czasie wielu polityków zachodnioeuropejskich (zwłaszcza francuskich) było nadal obsesyjnie zaprzątniętych raczej „problemem Niemiec" niż „problemem Rosji" W1. W miarę jak upływał 1948 r., ta przedpotopowa postawa podlegała coraz większym wstrząsom. W miesiącu podpisania traktatu brukselskiego Rosjanie wystąpili z czteromocarstwowej Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec, twierdząc, że pojawiły się nie dające się pogodzić różnice zdań między nimi i Zachodem na temat gospodarczej i politycznej przyszłości Niemiec. Trzy miesiące później trzy mocarstwa zachodnie, uczestniczące w kontroli nad Niemcami, dążąc do położenia kresu istnieniu czarnego rynku i chaosowi walutowemu, ogłosiły utworzenie nowej marki niemieckiej. Rosjanie zareagowali na to jednostronne posunięcie nie tylko zakazem obiegu za- chodnioniemieckich banknotów w ich strefie, ale także zatrzymaniem wszelkiego ruchu do Berlina i z Berlina — tej wyspy wpływów zachodnich leżącej w głębi okupacyjnej strefy rosyjskiej, o sto mil od jej granicy. Wydarzeniem, które najdobitniej uświadomiło wszystkim rozmiary tego antagonizmu, stał się kryzys berliński w latach 1948—1949 102. Przedstawiciele Londynu i Waszyngtonu dyskutowali nad środkami umożliwiającymi grupie państw europejskich, dominiom i Stanom Zjednoczonym wspólne działanie w wypadku walk z Rosją. Chociaż — podobnie jak to było z planem Marshal-la — Amerykanie pragnęli, by z projektem bezpieczeństwa militarnego wystąpili najpierw Europejczycy, nie było wątpliwości, że Stany Zjednoczone traktują zagrożenie komunistyczne bardzo poważnie. Usztywnieniu stanowiska za granicą towarzyszyło wewnątrz kraju „straszenie czerwonymi" na wielką skalę. W marcu 1948 r. Truman zwrócił się nawet do Kongresu o przywrócenie poboru do wojska — uczyniono to w czerwcu 1948 r. uchwalając ustawę o selektywnej służbie wojskowej. Bodźcem do tych wszystkich posunięć była radziecka blokada dróg lądowych do Berlina. Ponieważ działo się to w epoce potęgi lotnictwa, Amerykanie mogli „sprawdzić" blef Stalina przewożąc przez następne jedenaście miesięcy zaopatrzenie dla Berlina drogą powietrzną, aż' do momentu przywrócenia dostępu do Berlina drogą lądową, wielu ludzi opowiadało się jednak za tym, by wysłać konwój wojskowy, który siłą utorowałby sobie drogę do miasta. Trudno uwierzyć, że akcja taka nie sprowokowałaby wojny; co się tyczy rzeczywistego rozwoju wydarzeń, to Stany Zjednoczone na mocy nowego układu przerzuciły na brytyjskie lotniska bombowce B-29, demonstrując w ten sposób, że podchodzą do całej sprawy na serio. W tej sytuacji można było skłonić nawet izolacjonistycznie nastawionych senatorów do poparcia propozycji utworzenia przyszłej Organizacji Paktu Północnego Atlantyku (NATO) i pełnego w niej członkostwa USA, przy czym w istocie głównym strategicznym zadaniem tej organizacji było zagwarantowanie państwom europejskim pomocy ze strony Ameryki Północnej w wypadku agresji rosyjskiej. W pierwszych latach swego istnienia NATO było raczej odzwierciedleniem trosk politycznych niż jakichś kalkulacji ściśle wojskowych, symbolizowało zwrot historyczny w tradycjach dyplomatycznych Ameryki, związany z przejęciem przez nią — po Wielkiej Brytanii — roli czołowego zachodniego mocarstwa „flankowego", oddanego sprawie utrzymania równowagi sił w Europie. Zdaniem rządów Wielkiej Brytanii i USA główne zadanie polegało na związaniu Stanów Zjednoczonych i Kanady z sygnatariuszami traktatu brukselskiego i na takim rozszerzeniu obietnic wzajemnego wspierania się, by objęły one również kraje typu Norwegu i Włoch, które również nie czuły się bezpieczne. W istocie, w dniu podpisania paktu NATO armia amerykańska miała w Europie tylko 100 000 ludzi (wobec 3 min w 1945 r.). Dla przeciwstawienia się parciu ZSRR na zachód znajdowało się na miejscu tylko 12 dywizji — 7 francuskich, 2 brytyjskie, 2 amerykańskie i l belgijska. Chociaż w owym okresie siły rosyjskie nie były nawet w przybliżeniu tak wielkie i tak sprawne, jak twierdziły niektóre alarmistyczne głosy na Zachodzie, to jednak istniał niepokojący brak równowagi pod względem liczebności sił zbrojnych każdej ze stron; nieco później doszła jeszcze obawa, że komuniści mogliby zająć Nizinę Północnoniemiecką równie szybko, jak przekroczyli rzekę Jalu podczas wojny koreańskiej. Oznaczało to, że chociaż podstawą strategii NATO był w co- raz większym stopniu „zmasowany odwet" bombowców amerykańskich dalekiego zasięgu w odpowiedzi na inwazję radziecką, to zaangażowano się również w tworzenie dużych sił konwencjonalnych. Miało to z kolei ten efekt, że wszystkie trzy zachodnie mocarstwa „flankowe" — Stany Zjednoczone, Kanada i Wielka Brytania — podjęły stałe zobowiązania wojskowe na kontynencie europejskim w skali, która wprawiłaby w zdumienie ich planistów wojskowych w latach trzydziestych m. Sojusz NATO dokonał w dziedzinie militarnej tego, czego w dziedzinie ekonomicznej dokonał plan Marshalla: pogłębił zrodzony w 1945 r. podział Europy na dwa obozy — nie należały do żadnego z nich tylko państwa tradycyjnie neutralne (Szwajcaria, Szwecja), frankistowska Hiszpania i niektóre kraje stanowiące przypadek szczególny (Finlandia, Austria, Jugosławia). Odpowiedzią na powstanie NATO stało się z czasem utworzenie zdominowanego przez ZSRR Układu Warszawskiego. To pogłębienie się podziału Europy oddaliło z kolei jeszcze bardziej perspektywę ponownego zjednoczenia Niemiec. Mimo obaw Francuzów w końcu lat pięćdziesiątych rozpoczęto wewnątrz struktur NATO rozbudowę zachodnioniemieckich sił zbrojnych — co było posunięciem dość logicznym, jeśli Zachód rzeczywiście chciał zmniejszyć różnicę w liczebności wojsk I04. To jednak musiało skłonić Związek Radziecki do decyzji rozbudowy armii wschodnioniemieckiej — tyle że przy poddaniu jej specjalnej kontroli. W sytuacji, w której każde z dwu państw niemieckich zintegrowało się ze swoim sojuszem wojskowym, było rzeczą nieuniknioną, że każda przyszła próba Niemiec przekształcenia się w państwo neutralne musiałaby wywołać alarm i podejrzliwość obu bloków, które widziałyby w niej zagrożenie własnego bezpieczeństwa. W wypadku Rosji obawy te umacniało — nawet po śmierci Stalina w 1953 r. — przekonanie, że nie należy dopuścić do tego, by jakikolwiek kraj, który stał się już krajem komunistycznym, odstąpił od tej wiary (w późniejszym żargonie politycznym nazywało się to „doktryną Breż-niewa"). W październiku 1953 r. Rada Bezpieczeństwa Narodowego USA uznała poufnie, że wschodnioeuropejskie państwa satelickie „mogłyby zostać wyswobodzone tylko albo przez wojnę powszechną, albo przez samych Rosjan". Jak odnotowuje tajemniczo Bartlett — „żadne z tych wyjść nie było możliwe" 105. Również w 1953 r. zostało szybko zdławione powstanie w Niemczech Wschodnich. W 1956 r. Rosja, zaalarmowana podjętą przez Węgry decyzją wycofania się z Układu Warszawskiego, ponownie wprowadziła swe dywizje do tego kraju i odebrała mu niepodległość. W 1961 r., uznając w ten sposób własną klęskę, Chruszczow polecił wznieść mur berliński, by przerwać odpływ utalentowanych ludzi na Zachód. W 1968 r. Czechów spotkał ten sam los co dwanaście lat wcześniej Węgrów, chociaż przelew krwi był mniejszy. Każde z tych posunięć radzieckiego kierownictwa, niezdolnego (wbrew oficjalnej propagandzie) do stworzenia odpowiedniej przeciwwagi dla ideologicznej i ekonomicznej atrakcyjności Zachodu, tylko pogłębiało podział na dwa bloki1M. Trudno się dziwić, że drugą podstawową cechą zimnej wojny była jej stała eskalacja wszerz — z Europy na resztę świata. Podczas drugiej wojny światowej Rosjanie skoncentrowali swą energię niemal wyłącznie na walce z zagrożeniem ze strony Niemiec. Nie znaczyło to jednak, że Moskwa wyrzekła się politycznego zainteresowania przyszłością Turcji, Persji i Dalekiego Wschodu — wyraźnym tego dowodem był sierpień 1945 r. Było więc bardzo nieprawdopodobne, by spory Rosji z Zachodem na temat problemów europejskich ograniczały się pod względem geograficznym tylko do tego kontynentu, zwłaszcza że zasady, o które toczył się spór, miały zastosowanie uniwersalne: samodzielne rządzenie się przeciwko bezpieczeństwu narodowemu, liberalizm gospodarczy przeciwko socjalistycznemu planowaniu itd. Sama wojna — co było jeszcze istotniejsze — wywołała ogromne zakłócenia społeczne i polityczne od Bałkanów po Indie Wschodnie; a nawet w krajach, do których bezpośrednio nie dotarły armie inwazyjne (na przykład w Indiach i w Egipcie), mobilizacja ludzi, zasobów i idei doprowadziła do głębokich przemian. Legł w gruzach tradycyjny porządek społeczny, reżimy kolonialne zostały zdyskredytowane, rozkwitały podziemne partie narodowe i rozwijał się ruch oporu stawiający sobie za cel nie tylko zwycięstwo wojskowe, ale i przeobrażenia politycznelor. Innymi słowy, w 1945 r. panował na świecie ogromny zamęt polityczny, który mógł stanowić zagrożenie dla wielkich mocarstw pragnących możliwie szybko przywrócić stabilizację z okresu pokoju; dla każdego z supermocarstw, z ich uniwersalistycznymi doktrynami, mogła to być również okazja do próby zdobycia poparcia ogromnej masy ludów wyłaniających się z ruin pozostałych po załamaniu się starego porządku. Podczas samej wojny alianci udzielali pomocy wszelkiego rodzaju ruchom oporu, walczącym przeciwko panowaniu Niemców i Japończyków, było więc rzeczą naturalną, iż ugrupowania te żywiły nadzieję na kontynuację takiej pomocy po 1945 r., nawet jeśli rywalizowały ze sobą o władzę. Fakt, że niektóre z tych partyzanckich ugrupowań były ugrupowaniami komunistycznymi, a inne zaciekle antykomunistycznymi, jeszcze bardziej utrudniał kręgom decyzyjnym w Moskwie i Waszyngtonie oddzielanie sporów regionalnych od ich własnych zainteresowań globalnych. Grecja i Jugosławia zademonstrowały już, że lokalny spór wewnętrzny może szybko nabrać znaczenia międzynarodowego. Pierwszy z tych pozaeuropejskich sporów między Rosją i Zachodem był w dużej mierze dziedzictwem takiego wojennego rozwiązania ad hoc; w latach 1941—1943 poddano Iran trójstronnej ochronie wojskowej, częściowo, by zagwarantować, że pozostanie on w obozie aliantów, częściowo, by zapewnić, że żaden z sojuszników nie zdobędzie nadmiernych wpływów gospodarczych w Teheranie ł08. Kiedy na początku 1946 r. Moskwa nie wycofała swego garnizonu i zamiast tego — jak się wydawało — udzielała zachęty separatystycznym, proko-munistycznym ruchom na północy kraju, zwiększyło to tradycyjne już brytyjskie obiekcje wobec nadmiernych wpływów Rosji w tym regionie świata. Obiekcje te zostały jednak zepchnięte w cień przez zdecydowane protesty rządu Trumana. Wycofanie się wojsk rosyjskich, po którym szybko nastąpiło spacy-fikowanie przez armię irańską prowincji północnych i rozbicie partii Tudeh (komunistycznej), w pełni usatysfakcjonowało Waszyngton, gdzie uznano, iż potwierdza to wiarę Trumana w efektywność stosowania wobec ZSRR „twardego języka". Ułam pisze, że cała ta sprawa zademonstrowała „sens powstrzymywania, zanim jeszcze ogłoszono tę doktrynę"10', oraz przygotowała psychologicznie Waszyngton do reagowania w podobny sposób na każdą wiadomość o aktywności Rosjan w innych punktach świata. Tak więc kontynuacja wojny domowej w Grecji, wywieranie przez Moskwę nacisku na Turcję, by dokonała ustępstw w sprawie cieśnin oraz granicznego regionu Kars, wreszcie deklaracja rządu brytyjskiego z 1947 r., że Wielka Brytania nie może podtrzymać swych gwarancji dla Grecji i Turcji, wyzwoliły publiczną odpowiedź USA (w postaci „doktryny Trumana"), której zaczątki widoczne już były wcześniej — w kwietniu 1946 r. Departament Stanu nalegał, by udzielić poparcia „Wielkiej Brytanii i pomóc w utrzymaniu linii komunikacyjnych brytyjskiego Commonwealthu" uo. Coraz powszechniejsza akceptacja takich poglądów i sposób, w jaki Waszyngton zaczął wiązać różne kryzysy wzdłuż „północnej warstwy" krajów blokujących ekspansję rosyjską w kierunku wschodniego obszaru Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu, świadczą o tym, jak szybko idealistycznym wątkom amerykańskiej polityki zagranicznej zaczęły towarzyszyć — a może nawet je zastępować — kalkulacje geopolityczne. Również przemiany zachodzące na Dalekim Wschodzie mocarstwa zachodnie postrzegały w kontekście światowych postępów komunizmu. W wypadku Holendrów, których wkrótce miał wyrzucić z ich Indii Wschodnich szeroko popierany ruch nacjonalistyczny, kierowany przez Sukarno; czy Francuzów szybko wikłających się w walkę zbrojną z Viet Minhem Ho Szi Mina; czy wreszcie Brytyjczyków mających się wkrótce zaangażować w wojnę z powstańcami na Malajach — ich reakcja, jako starych mocarstw kolonialnych, mogła być taka sama, nawet gdyby na wschód od Suezu nie istniał żaden komunista m (z drugiej strony, w końcu lat czterdziestych opłacało się zapewnić sobie sympatię Amerykanów — a w wypadku Francuzów także pomoc wojskową USA — twierdzeniem, że powstańcy realizują plany Moskwy). Wstrząs wywołany w Stanach Zjednoczonych „utratą" Chin był jednak dużo poważniejszy od tych wszystkich zagrożeń w regionach leżących bardziej na południe, razem wziętych. Od czasu pierwszych wypraw do Chin misjonarzy amerykańskich w XIX w. USA zainwestowały w tym wielkim i ludnym kraju ogromny kapitał kulturalny i psychologiczny (a znacznie mniejszy finansowy); zaangażowanie to zostało jeszcze bardziej zwiększone w efekcie relacji prasowych poświęconych podczas wojny rządowi Czang Kaj-szeka. Stany Zjednoczone miały poczucie „misji" wobec Chin, i to nie tylko w sensie religijnym "2. Profesjonaliści w Departamencie Stanu i w wojsku coraz lepiej zdawali sobie sprawę z korupcji i niesprawności Kuomintangu, ale opinia publiczna, generalnie biorąc, nie podzielała tego poglądu — dotyczyło to zwłaszcza republikańskiej prawicy, która w końcu lat czterdziestych zaczęła widzieć świat w sztywnych kategoriach: białe—czarne. Polityczny zamęt i niepewność panujące w owych latach na całym Oriencie wciąż stawiały Waszyngton przed trudnym dylematem. Z jednej strony, nie można się było godzić, by republikę amerykańską uważano za pople-czniczkę skorumpowanych reżimów Trzeciego Świata lub rozkładających się imperiów kolonialnych. Z drugiej strony, USA nie chciały dalszego rozszerzania się „sił rewolucji", ponieważ (jak twierdzono) wzmocniłoby to wpływy Moskwy. Względnie łatwo było zachęcać Brytyjczyków do wycofania się w 1947 r. z Indii — ponieważ rzecz sprowadzała się tylko do przekazania władzy parlamentarnemu, demokratycznemu reżimowi Nehru. To samo można było uczynić wywierając nacisk na Holendrów, by opuścili Indonezję (co stało się w 1949 r.), chociaż Waszyngton wciąż się niepokoił wzrostem aktywności komunistycznych powstańców w tym kraju, podobnie jak niepokoił się z tego samego powodu sytuacją na Filipinach (którym przyznano niepodległość w 1946 r.). W wypadku innych krajów występowały jednak wahania wyraź- niejsze. Na przykład planiści waszyngtońscy — zamiast popychać naprzód realizację wcześniejszych koncepcji przeobrażeń społecznych na pełną skalę i demilitaryzacji Japonii — systematycznie zbliżali się do idei odbudowy japońskiej gospodarki z pomocą wielkich firm (zaibatsu), a nawet do idei zachęcania Japonii do tworzenia przez nią własnych sił zbrojnych; częściowo kierowali się przy tym dążeniem do złagodzenia gospodarczych i militarnych obciążeń Stanów Zjednoczonych, częściowo zaś pragnieniem zagwarantowania, by Japonia odgrywała w Azji rolę antykomunistycznego bastionu11*. To usztywnienie pozycji Waszyngtonu spowodowane zostało przez dwa czynniki. Pierwszym były coraz silniejsze ataki na elastyczniejszą politykę „powstrzymywania", prowadzoną przez Trumana i Achesona, nie tylko ze strony jej przeciwników republikańskich i szybko zdobywającego wpływy organizatora „nagonki na czerwonych" Joe McCarthy'ego, ale również ze strony nowszych zwolenników twardej linii wewnątrz samej administracji — jak Louis Johnson, John Foster Dulles, Dean Rusk i Paul Nitze. Ataki te zmuszały Trumana do podejmowania bardziej zdecydowanych działań, a to w celu obrony jego własnej flanki wewnątrzpolitycznej. Drugim czynnikiem był atak poprzez trzydziesty ósmy równoleżnik, dokonany przez Koreę Północną w czerwcu 1950 r., zinterpretowany szybko przez USA jako kolejny element generalnego planu agresji sterowanego z Moskwy. Te dwa czynniki zapewniły w Waszyngtonie przewagę siłom domagającym się bardziej aktywnej — a nawet wręcz wojowniczej — polityki zahamowania zarazy. „Szybko tracimy Azję" — napisał wpływowy publicysta Stewart Alsop, nawiązując do dobrze znanych obrazów gry w kręgle. Ambitnym, silnie uderzającym graczem rzucającym kręgle był Kreml. „Kręglem czołowym były Chiny. Kręgiel ten został już przewrócony. Dwa w rzędzie następnym to Birma i Indochiny. Jeśli i one padną, można* prawie mieć pewność, że przewrócą się też trzy stanowiące kolejny szereg: Syjam, Malaje i Indonezja. A jeśli poleci cała reszta Azji, to wywołany tym polityczny i ekonomiczny magnetyzm z pewnością pociągnie w dół cztery kręgle rzędu czwartego: Indie, Pakistan, Japonię i Filipiny" "4. Konsekwencje tej zmiany wpłynęły na politykę amerykańską wobec całej Azji Wschodniej. Najoczywistszym tego przejawem był gwałtowny wzrost poparcia militarnego dla Korei Południowej — budzącego niesmak represyjnego reżimu, również ponoszącego winę za konflikt, ale uważanego wówczas za niewinną ofiarę. Początkowe amerykańskie wsparcie lotnicze i morskie zostało wkrótce wzmocnione wysłaniem tam dywizji wojsk lądowych i piechoty morskiej, co umożliwiło MacArthurowi przeprowadzenie imponującego kontrataku (Inczhon), a posuwanie się na północ wojsk ONZ sprowokowało z kolei interwencję Chin w październiku—listopadzie 1950 r. Wojska amerykańskie, którym nie pozwolono użyć bomby A, zmuszone były prowadzić walki przypominające wojnę pozycyjną z lat 1914—1918 "5. Do momentu zawieszenia broni w czerwcu 1953 r. USA wydały na tę wojnę około 50 mld dolarów, wysłały do strefy walk ponad 2 min żołnierzy, a ponad 54 000 z nich straciły. Powstrzymało to Północ, ale USA zaangażowały się militarnie na długą metę i dużą skalę po stronie Południa, i bardzo trudno będzie im się od tego zaangażowania uwolnić — jeżeli w ogóle będzie to możliwe. Walki te doprowadziły także do istotnych zmian w polityce amerykańskiej wobec innych krajów Azji. W 1949 r. wielu przedstawicieli rządu Trumana z niesmakiem zrezygnowało z popierania Czang Kaj-szeka, z pogardą odnosiło się do „kadłubowego" rządu na Tajwanie i myślało o pójściu w ślady Brytyjczyków i uznaniu komunistycznego reżimu Mao. Jednakże nim minął rok, marynarka amerykańska wspierała i chroniła Tajwan, a same Chiny uważano za zaciętego wroga, przeciwko któremu (przynajmniej zdaniem MacArthura) należy użyć bomby atomowej, by powstrzymać jego agresję. W Indonezji, tak ważnej ze względu na jej zasoby surowcowe i eksport żywności, miano pomagać nowemu rządowi w walce z komunistycznymi powstańcami; na Malajach zachęcano do tego samego Brytyjczyków; w Indochinach zaś Stany Zjednoczone nadal wywierały nacisk na Francuzów, by ustanowili jakąś bardziej reprezentatywną formę rządu, ale teraz były też gotowe dostarczać broni i pieniędzy w celu zwalczania Viet Minhu11B. USA, utraciwszy przekonanie, że moralna i kulturalna atrakcyjność cywilizacji amerykańskiej wystarczy, by powstrzymać komunizm, zaczęły się w coraz większym stopniu zwracać ku gwarancjom militarno-terytorialnym, zwłaszcza kiedy sekretarzem stanu został Dulles117. Już w sierpniu 1951 r. USA zawarły traktat potwierdzający ich prawa do utrzymywania baz lotniczych i morskich na Filipinach, a jednocześnie ich zobowiązanie obrony tych wysp. W parę dni później Waszyngton podpisał trójstronny pakt bezpieczeństwa z Australią i Nową Zelandią. W tydzień później zawarto ostatecznie traktat pokojowy z Japonią, kładący prawny kres wojnie na Pacyfiku i przywracający państwu japońskiemu pełną suwerenność — jednak tego samego dnia podpisano pakt bezpieczeństwa przewidujący dalszą obecność wojsk amerykańskich zarówno na samych Wyspach Japońskich, jak i na Okinawie. Polityka Waszyngtonu wobec komunistycznych Chin nadal była zdecydowanie wroga, Tajwanowi zaś udzielano coraz silniejszego wsparcia, nawet w sprawie tak małych wysuniętych placówek, jak Quemoj i Matsu. Trzecim istotnym elementem zimnej wojny był coraz silniejszy wyścig zbrojeń między obu blokami, prowadzony równolegle z zawieraniem sojuszy wojskowych. W kategoriach finansowych nie była to tendencja równomierna — wykazuje to tabela 37. Ogromny skok w górę amerykańskich wydatków na obronę w kilkuletnim okresie po 1950 r. odzwierciedlał wyraźnie koszty wojny koreańskiej oraz przekonanie Waszyngtonu, że w pełnym niebezpieczeństw świecie trzeba się znowu zbroić; spadek tych wydatków po 1953 r. był wynikiem podjętej przez Eisenhowera próby poddania „kompleksu wojskowo-przemysłowego" kontroli, zanim wyrządzi on szkody społeczeństwu i gospodarce; wzrost w latach 1961— —1962 był odbiciem kryzysu berlińskiego (mur) i kubańskiego kryzysu rakietowego; zaś skok po 1965 r. wyrażał rosnące zaangażowanie USA w Azji Południowo-Wschodniej "'. Chociaż liczby dotyczące ZSRR są tylko danymi szacunkowymi, a polityka Moskwy spowita była mgłą tajemnicy, zapewne zasadny jest wniosek, że radziecki wzrost zbrojeń w latach 1950—1955 spowodowany był obawą, że jeśli nie zostanie znacznie zwiększona liczba samolotów i rakiet, wojna z Zachodem doprowadziłaby do niszczących ataków lotniczych na Rosję; redukcja zbrojeń w latach 1955—1957 jest odbiciem odprężeniowej dyplomacji Chruszczowa i prób zwolnienia środków na produkcję dóbr konsumpcyjnych; zaś bardzo silny wzrost po okresie 1959—1960 jest przejawem pogorszenia się stosunków z Zachodem, upokorzenia doznanego w kryzysie kubańskim i zde- Wydatki wielkich mocarstw na obronę w latach 1948—1970 118 : ; (w miliardach dolarów) t-..;. • Tabela 37 Rok USA ZSRR RFN Francja W. Brytania Wiochy Japonia Chiny 1948 10,9 13,1 0,9 3,4 0,4 1949 13,5 13,4 1,2 3,1 0,5 2,0 1950 14,5 15,5 1,4 2,3 0,5 2,5 1951 33,3 20,1 2,1 3,2 0,7 3,0 1952 47,8 21,9 3,0 4,3 0,8 2,7 1953 49,6 25,5 3,4 4,5 0,7 0,3 2,5 1954 42,7 28,0 , 3,6 4,4 0,8 0,4 2,5 1955 40,5 29,5 ; 1,7 2,9 4,3 0,8 0,4 2,5 1956 41,7 26,7 1,7 3,6 4,5 0,9 0,4 5,5 1957 44,5 27,6 2,1 3,6 4,3 0,9 0,4 6,2 1958 45,5 30,2 1,2 3,6 4,4 1,0 0,4 5,8 1959 46,6 34,4 2,6 3,6 4,4 1,0 0,4 6,6 1960 45,3 36,9 2,9 3,8 4,6 1,1 0,4 6,7 1961 47,8 43,6 3,1 4,1 4,7 1,2 0,4 7,9 1962 52,3 49,9 4,3 4,5 5,0 1,3 0,5 9,3 1963 52,2 54,7 4,9 4,6 5,2 1,6 0,4 10,6 1964 51,2 48,7 4,9 4,9 5,5 1,7 0,6 12,8 1965 51,8 62,3 5,0 5,1 5,8 1,9 0,8 13,7 1966 67,5 69,7 5,0 5,4 6,0 2,1 0,9 15,9 1967 75,4 80,9 5,3 5,8 6,3 2,2 1,0 16,3 1968 80,7 85,4 4,8 5,8 5,6 2,2 1,1 17,8 1969 81,4 89,8 5,3 5,7 5,4 2,2 1,3 20,2 1970 77,8 72,0 6,1 5,9 5,8 2,4 1,3 23,7 cydowanej woli posiadania silnych wszystkich rodzajów wojsk120. Skromniejsza rozbudowa sił zbrojnych w Chinach była w takim samym stopniu wynikiem rozwoju gospodarczego tego kraju, jak i innych okoliczności, ale wzrost wydatków na obronę w latach sześćdziesiątych sugeruje, że Pekin gotów był zapłacić tę cenę za zerwanie z Moskwą. Jeśli chodzi o państwa zachodnioeuropejskie, liczby tabeli 37 wykazują, że zarówno Wielka Brytania, jak i Francja poważnie zwiększyły wydatki na obronę w okresie wojny koreańskiej, a wydatki Francji rosły aż do 1954 r. w związku z jej uwikłaniem w Indochinach; później jednak zarówno te dwa państwa, jak i Niemcy Zachodnie, Włochy i Japonia utrzymywały tylko niewielki wzrost wydatków na obronę (a niekiedy nawet je zmniejszały). Jeśli pominąć wzrost wydatków chińskich — a dane na ten temat są również bardzo niedokładne — to wydatki zbrojeniowe w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych układają się we wzorzec, na podstawie którego odnosi się wrażenie, że ówczesny świat był nadal światem dwubiegunowym. Być może istotniejszy od samych liczb był» wielopoziomowy i wielostronny charakter wyścigu zbrojeń. Stany Zjednoczone, mimo szoku wywołanego wyprodukowaniem w 1949 r. przez Rosjan własnej bomby A, nadal były przekonane, że w razie wojny jądrowej z ZSRR mogą wyrządzić mu dużo większe szkody niż on im. Z drugiej strony, jak formułowało to silnie zabarwione ideologicznie NSC-68 (Memorandum 68 Rady Bezpieczeństwa Narodowego ze stycznia 1950 r.), istniała konieczność „takiego generalnego zwiększenia naszych i sojuszniczych sił powietrznych, lądowych i morskich, byśmy pod względem militarnym nie byli tak bardzo uzależnieni od broni atomowej"m. W istocie, w latach 1950—1953 liczebność wojsk lądowych USA uległa potrojeniu, a chociaż wzrost ten w znacznej mierze był wynikiem powołania do wojska rezerwistów w celu wysłania ich na wojnę koreańską, to występowała też zdecydowana wola przekształcenia NATO z zespołu ogólnych zobowiązań militarnych w sojusz rzeczywisty, by w ten sposób zapobiec opanowaniu przez ZSRR Europy Zachodniej, czego w owym czasie obawiali się planiści zarówno amerykańscy, jak i brytyjscy122. Chociaż nie było żadnej realnej perspektywy utworzenia fantastycznej liczby 90 dywizji sojuszniczych, jak to przewidywało porozumienie lizbońskie z 1952 r., to jednak USA bardzo zwiększyły swe zaangażowanie militarne w Europie — z jednej dywizji poprzednio do pięciu w 1953 r., zaś Wielka Brytania zgodziła się rozlokować w Niemczech 4 dywizje, tak że w połowie lat pięćdziesiątych, kiedy rozbudowano armię zachodnionie-miecką, by skompensować w ten sposób redukcje przeprowadzone przez Londyn i Paryż, osiągnięto rozsądną równowagę sił. Ponadto sojusznicy ogromnie zwiększyli swe wydatki na lotnictwo, tak że w 1953 r. NATO dysponowało 5200 samolotami. Chociaż wiemy o wiele mniej o rozwoju w tych latach radzieckich sił lądowych i lotniczych, to jednak jest jasne, że po śmierci Stalina Żuków zaangażował się w przeprowadzenie zakrojonej na szeroką skalę reorganizacji — pozbycia się masy tylko na wpół przygotowanych żołnierzy, znacznego zwiększenia siły ognia, ruchliwości i zwartości jednostek wojskowych, zastąpienia artylerii rakietami i, w sumie biorąc, zapewnienia siłom zbrojnym dużo większej zdolności do działań ofensywnych niż ta, jaką posiadały one w latach 1950—1951, kiedy Zachód najbardziej obawiał się ataku. Jest też oczywiste, że również Rosja przeznaczyła największą część wzrostu wydatków budżetowych na wzmocnienie lotnictwa obronnego i ofensywnegolzs. Drugie, zupełnie nowe pole wyścigu zbrojeń między Wschodem a Zachodem dotyczyło sił morskich — chociaż i tu tempo było bardzo nieregularne. Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych wyszła z wojny na Pacyfiku okryta chwałą dzięki świetnym wynikom uzyskiwanym przez zespoły szybkich lotniskowców i flotę okrętów podwodnych; również Królewska Marynarka Wojenna uważała, że miała „dobrą wojnę" i że stoczyła ją w sposób dużo bardziej zdecydowany od konfliktu morskiego w latach 1914—1918, który utknął w martwym punkcie 124. Narodziny bomby A (zwłaszcza zaś próby na Bikini, gdzie badano jej skuteczność w stosunku do różnych okrętów), nadającej się do przenoszenia przez strategiczne bombowce dalekiego zasięgu lub przez pociski rakietowe, zdawały się jednak rzucać cień na przyszłość tradycyjnych narzędzi wojny morskiej, a nawet na przyszłość lotniskowców. Kiedy po 1945 r. redukowano wydatki wojskowe i „racjonalizowano" strukturę sił zbrojnych, podporządkowując wszystkie ich rodzaje zjednoczonemu ministerstwu obrony, obie marynarki wojenne stały się przedmiotem silnych nacisków. Uratowała je — przynajmniej w pewnej mierze — wojna koreańska, podczas której znowu zastosowano desanty z morza i naloty lotnicze przeprowadzane przez samoloty startujące z lotniskowców, zręcznie wykorzystując potęgę mor- ską państw Zachodu. Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych uzyskała też możność wstąpienia do klubu atomowego, dzięki budowie ogromnych lotniskowców zupełnie nowej klasy, mających na pokładzie bombowce wyposażone w broń atomową, a w końcu lat pięćdziesiątych także dzięki planowanej budowie okrętów podwodnych o napędzie atomowym, zdolnych do wystrzeliwania pocisków balistycznych dalekiego zasięgu. Brytyjczycy, których nie stać było na posiadanie nowoczesnych lotniskowców, zachowali jednak przebudowane lotniskowce „komandoskie" na wypadek wojen lokalnych i — podobnie jak Francuzi — dążyli do stworzenia instrumentów odstraszania nadających się do umieszczenia na okrętach podwodnych. Chociaż siły morskie wszystkich państw Zachodu dysponowały w 1965 r. mniejszą liczbą zarówno okrętów, jak i ludzi niż w 1945 r., to z pewnością były zdolne do zadania dużo potężniejszego ciosu 12!. Najsilniejszym bodźcem kontynuowania wydatków na siły morskie była jednak rozbudowa marynarki radzieckiej. Podczas drugiej wojny światowej marynarka ta osiągnęła bardzo niewiele, chociaż rozporządzała silną flotą podwodną. Większość jej personelu walczyła na lądzie (lub pomagała wojskom lądowym w pokonywaniu rzek). Po 1945 r. Stalin zezwolił na budowę licznych okrętów podwodnych z wykorzystaniem dużo lepszych konstrukcyjnych wzorców niemieckich (okręty te zapewne miały być wykorzystywane do rozszerzonej obrony wybrzeży), ale odniósł się on również przychylnie do rozbudowy floty nawodnej, obejmującej także okręty liniowe i lotniskowce. Chruszczow, nie widząc celowości budowy wielkich i kosztownych okrętów w epoce jądrowych pocisków rakietowych, szybko wstrzymał realizację tego ambitnego zamysłu — w tej sprawie miał poglądy identyczne z poglądami wielu polityków, a także marszałków lotnictwa Zachodu. Tę jego opinię podważyły zapewne powtarzające się przykłady posługiwania się nawodnymi siłami morskimi przez najbardziej prawdopodobnych nieprzyjaciół Rosji: angielsko--francuski atak z morza na Suez w 1956 r., lądowanie sił amerykańskich w Libanie w 1958 r. (szachujące popieranych przez Rosję Syryjczyków) i w szczególności cordon sanitaire utworzony przez okręty amerykańskie wokół Kuby podczas pełnej napięcia konfrontacji w czasie kryzysu rakietowego w 1962 r. Kreml (ponaglany przez wpływowego admirała Gorszkowa) wyciągnął z wszystkich tych incydentów naukę, że dopóki Rosja również nie będzie posiadała potężnej marynarki wojennej, dopóty nadal będzie w dużo bardziej niekorzystnej sytuacji w światowej grze sił — wniosek ten umocniło szybkie wprowadzanie przez Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych na początku lat sześćdziesiątych okrętów podwodnych uzbrojonych w pociski rakietowe Polaris. Rezultatem było ogromne zwiększenie liczby okrętów — praktycznie biorąc, wszystkich klas — Czerwonej Floty: krążowników, niszczycieli, okrętów podwodnych wszystkich typów, lotniskowców, oraz poważne rozszerzenie zakresu ich działania na otwartych wodach, kwestionujące dominację sił morskich Zachodu, na przykład na Morzu Śródziemnym czy Oceanie Indyjskim, w sposób znacznie dystansujący wszelkie próby podejmowane przez Stalina "'. Wszystko to można było jednak rozważać w kategoriach tradycyjnych — wyraźnie o tym świadczy to, jak często obserwatorzy porównywali rozbudowę marynarki podjętą przez admirała Gorszkowa z działaniami Tirpitza czterdzieści lat wcześniej; a jeśli nawet odnosiło się wrażenie, że ZSRR przystąpił do nowego „wyścigu morskiego", to przecież musiały upłynąć całe dziesięciolecia, zanim mógłby dorównać (jeśli w ogóle byłby kiedykolwiek do tego zdolny) Stanom Zjednoczonym z ich niezwykle kosztownymi zespołami lotniskowców. Naprawdę rewolucyjny aspekt wyścigu zbrojeń po 1945 r. wystąpił zupełnie gdzie indziej — w dziedzinie broni atomowej i pocisków rakietowych dalekiego zasięgu służących do jej przenoszenia. Mimo przerażającego ogromu ludzkich strat w Hiroszimie i Nagasaki nadal wielu ludzi uważało, że broń atomowa jest tylko „po prostu jeszcze jedną bombą", a nie czymś, co powoduje przełom w historii rozwoju zdolności człowieka do powodowania zniszczeń. Co więcej, po fiasku planu Barucha z 1946 r., zmierzającego do umiędzynarodowienia prac nad rozwojem energii atomowej, można się było pocieszać myślą, że Stany Zjednoczone mają monopol na broń jądrową i że bombowce Dowództwa Lotnictwa Strategicznego kompensują (i odstraszają od jej wykorzystania) znaczną przewagę ZSRR w siłach lądowych1". W szczególności państwa zachodnioeuropejskie zaakceptowały myśl, że odpowiedzią na wszelką rosyjską inwazję wojskową będą amerykańskie (a później także brytyjskie) bombardowania lotnicze z użyciem broni jądrowej. Innowacje techniczne — a zwłaszcza postęp, jaki się dokonał w ZSRR — wszystko to zmieniły. Skutecznie przeprowadzony przez Rosję w 1949 r. (dużo wcześniej niż wynikałoby z większości ocen zachodnich) wybuch urządzenia atomowego złamał monopol USA. Jeszcze bardziej niepokojące było skonstruowanie przez Rosjan bombowców dalekiego zasięgu, zwłaszcza typu Bizon. W połowie lat pięćdziesiątych przyjmowano, że nie tylko zdolne są one dotrzeć do Stanów Zjednoczonych, ale również (błędnie zresztą), że jest ich tak dużo, że powstała „luka bombowcowa". Wynikła wokół tego kontrowersja świadczyła zarówno o trudności zdobycia niezbitych dowodów na temat potencjału militarnego Rosjan, jak i o tendencji do przesady występującej w lotnictwie amerykańskim "8; faktem jednak było, że już w parę lat później miała się skończyć era pełnego bezpieczeństwa terytorium amerykańskiego. W 1949 r. Waszyngton wyraził zgodę na produkcję nowej „superbomby" (bomby H), mającej nieporównanie większą siłę niszczycielską. Wydawało się, że w ten sposób Stany Zjednoczone znowu zdobędą decydującą przewagę, a w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych zarówno zastraszające przemówienia Fostera Dullesa, jak i plany Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych świadczyły o zaangażowaniu się USA w przygotowania do zadania Rosji lub Chinom „zmasowanego ciosu odwetowego" w wypadku następnej wojny12*. W związku z tą doktryną wielu ludzi zarówno w rządzie Trumana, jak i w rządzie Eisenhowera poczuło się bardzo nieswojo. Doprowadziło to do rozbudowy sił konwencjonalnych i do konstrukcji taktycznej broni jądrowej (tj. broni „pola bitwy") w celu stworzenia jakiegoś innego wyjścia niż rozpętanie Armageddonu, jednak główny cios zadała tej doktrynie strona rosyjska. W 1953 r. Rosja również przeprowadziła próbę z bombą H — zaledwie w dziewięć miesięcy po próbie amerykańskiej. Co więcej, rząd radziecki poświęcił znaczne środki na wykorzystanie niemieckich osiągnięć z czasu wojny w dziedzinie techniki rakietowej. W 1955 r. ZSRR produkował już masowo pociski balistyczne średniego zasięgu (SS-3); w 1957 r. wystrzelił międzykontynentalny pocisk balistyczny na odległość 8000 kilometrów, wykorzystując ten sam silnik rakietowy, który w październiku tegoż roku wyniósł na orbitę sputnika — pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Zaszokowany tymi postępami Rosjan i wynikającym z nich wnioskiem, że zarówno miasta USA, jak i amerykańskie lotnictwo bombowe mogą być narażone na niespodziewane uderzenie radzieckie, Waszyngton przeznaczył ogromne środki na produkcję własnych międzykontynentalnych pocisków balistycznych, by zlikwidować to, co — jak łatwo było przewidzieć — nazwano „luką rakietową" m. Wyścig zbrojeń jądrowych nie ograniczył się jednak do takich systemów. Począwszy od 1960 r. każda ze stron rozwijała też szybko zdolność do wystrzeliwania pocisków balistycznych z okrętów podwodnych; w tym czasie skonstruowano już cały wachlarz różnych typów broni jądrowej pola bitwy oraz rakiet bliższego zasięgu. Wszystkiemu temu towarzyszyły zmagania intelektualne planistów strategicznych i ekspertów cywilnych, zgromadzonych w „trustach mózgów", na temat sposobów kierowania różnymi stadiami eskalacji, stanowiącymi elementy obowiązującej w owym czasie strategii „elastycznej odpowiedzi". Niezależnie od tego, na ile jasne były proponowane rozwiązania, nie umożliwiały ucieczki przed straszliwym problemem polegającym na tym, że połączenie broni jądrowej z tradycyjnymi metodami prowadzenia wojny będzie rzeczą bardzo trudną lub wręcz niemożliwą (na przykład szybko uświadomiono sobie, że „jądrówki" pola bitwy szybko wysadziłyby w powietrze większą część Niemiec). A przecież, jeśli wyjściem miało być zrzucenie o wielkiej sile rażenia bomb H na ziemię rosyjską i amerykańską, to liczba ofiar i skala szkód po obu stronach nie miałyby precedensu. Ugrzązłszy w tym, co Churchill nazwał wzajemną równowagą strachu, i nie mogąc „cofnąć wynalazku" broni masowej zagłady, Waszyngton i Moskwa przeznaczały coraz więcej środków na rozwój techniki wojny jądrowej1M. Chociaż zarówno Wielka Brytania, jak i Francja w latach pięćdziesiątych parły do przodu z własną produkcją bomb atomowych i systemów ich przenoszenia, to jednak odnosiło się wrażenie — na podstawie wszystkich ówczesnych ocen lotnictwa, pocisków rakietowych i samych bomb jądrowych — że również w tej dziedzinie naprawdę liczyły się tylko supermocarstwa. Ostatnim poważniejszym elementem tej rywalizacji było tworzenie na całym świecie — zarówno przez Rosję, jak i przez Zachód — sojuszy i związane z tym współzawodnictwo w dziedzinie wyszukiwania nowych partnerów lub przynajmniej zapobiegania temu, by kraje Trzeciego Świata przyłączały się do przeciwnej strony. Początkowo działalności tej oddawali się głównie Amerykanie, co wynikało z ich przewagi w 1945 r., będącej rezultatem tego, że Stany Zjednoczone miały już wiele garnizonów i baz lotniczych poza półkulą zachodnią i że — co równie ważne — tak wiele krajów ubiegało się o gospodarcze, a niekiedy także wojskowe poparcie Waszyngtonu. Związek Radziecki natomiast odczuwał rozpaczliwą potrzebę własnej odbudowy i głównym przedmiotem jego zainteresowania była stabilizacja własnych granic na warunkach korzystnych dla Moskwy; nie rozporządzał on zresztą żadnymi ani gospodarczymi, ani militarnymi instrumentami umacniania swej pozycji w odleglejszych regionach. Mimo zdobyczy terytorialnych w rejonie Bałtyku, w północnej Finlandii i na Dalekim Wschodzie Rosja była nadal — relatywnie biorąc — supermocarstwem lądowym. Co więcej, obecnie wydaje się rzeczą jasną, że stosunek Stalina do świata obciążało dominujące ostrożne i podejrzliwe podejście do Zachodu, który — jak się obawiał — nie tolerowałby jawnego zdobywania terenu przez komunistów (na przykład w Grecji w 1947 r.); a także do tych przywódców komunistycznych — takich jak Tito i Mao — którzy z pew- nością nie byli „radzieckimi marionetkami" 1S2. Utworzenie w 1947 r. Komin-formu i silna propaganda na temat popierania zagranicznych rewolucjonistów budziły pewne echa z lat trzydziestych (a nawet z lat 1918—1921); w rzeczywistości jednak Moskwa zdawała się unikać w owym okresie wikłania się w działania za granicą. Waszyngton — jak już odnotowałem wyżej — wyznawał jednak pogląd, że oto krok po kroku odsłania się główny plan poddania świata dominacji komunistów i że trzeba „powstrzymać" realizację tego planu. Pierwszą oznaką tej zmiany kursu było udzielenie w 1947 r. gwarancji Grecji i Turcji, najbardziej1 zaś spektakularnym przykładem był pakt NATO z 1949 r. Po rozszerzeniu członkostwa NATO w latach pięćdziesiątych oznaczało to, że Stany Zjednoczone zobowiązały się „bronić większości Europy i nawet niektórych części Bliskiego Wschodu — od Spitsbergenu do muru berlińskiego i dalej aż po azjatyckie granice Turcji" 13S. Był to jednak zaledwie początek nadmiernego rozciągania sił Ameryki. Pakt z Rio i specjalne porozumienie z Kanadą oznaczały, że USA odpowiedzialne były za obronę całej półkuli zachodniej. Pakt ANZUS nałożył na USA obowiązki dotyczące południowo-zachodniego Pacyfiku. Konfrontacja w Azji Wschodniej w latach pięćdziesiątych doprowadziła do podpisania przez Stany Zjednoczone różnych traktatów bilateralnych zobowiązujących je do udzielenia pomocy krajom leżącym wzdłuż „krawędzi" Azji — Japonii, Korei Południowej, Tajwanowi i Filipinom. W 1954 r. zostało to wsparte dodatkowo utworzeniem SEATO (Organizacja Paktu Azji Południowo-Wschod-niej) — Stany Zjednoczone wspólnie z Wielką Brytanią, Francją, Australią, Nową Zelandią, Filipinami, Pakistanem i Tajlandią obiecały wspólne wspieranie się w zwalczaniu agresji na tym ogromnym obszarze. Na Bliskim Wschodzie USA stały się głównym sponsorem innego ugrupowania regionalnego — Paktu Bagdadzkiego z 1955 r. (później Organizacji Paktu Centralnego — CENTO), na mocy którego Wielka Brytania, Turcja, Irak, Iran i Pakistan występowały wspólnie przeciwko działalności wywrotowej i atakowi. Ponadto na Bliskim Wschodzie USA zawarły — lub wkrótce miały zawrzeć — specjalne porozumienia z Izraelem, Arabią Saudyjską i Jordanią, będące w pierwszym przypadku rezultatem silnych więzi żydowsko-amerykańskich, w pozostałych dwu — „doktryny Eisenhowera" z 1957 r., zapewniającej pomoc amerykańską państwom arabskim.jNa początku 1970 r. jeden z obserwatorów odnotował, „że Stany Zjednoczone miały ponad milion żołnierzy na terytorium 30 krajów, były członkiem czterech regionalnych organizacji obronnych i aktywnym uczestnikiem piątej, miały układy o obronie wzajemnej z 42 państwami, należały do 53 organizacji międzynarodowych i udzielały pomocy gospodarczej i wojskowej niemal 100 państwom rozsianym po całym świecie" 184. Tak szerokie zobowiązania wprawiłyby Ludwika XIV czy Palmerstona w pewną nerwowość. W świecie jednak, który — jak się wydawało — szybko się kurczył i którego wszystkie fragmenty były ze sobą powiązane, to stopniowe rozszerzanie zobowiązań ucieleśniało pewną logikę. Gdzie Waszyngton mógłby w systemie dwubiegunowym nakreślić nieprzekraczalną linię — zwłaszcza że zdaniem wielu jego wcześniejsze stwierdzenia, że Korea nie jest życiowo ważna, stało się zaproszeniem do komunistycznego ataku dokonanego w rok później? 135 „Ta planeta — dowodził Dean Rusk w maju 1965 r. — stała się bardzo mała. Musimy się przejmować nią całą — wszystkimi jej ziemiami, wodami, całą jej atmosferą i otaczającą ją przestrzenią kosmiczną" lse. W latach po śmierci Stalina umacnianie potęgi i wpływów Związku Radzieckiego miało mniejszy zakres, ale państwo to poczyniło jednak zasługujące na uwagę postępy. Jasne jest, że Chruszczow chciał, by Związek Radziecki raczej podziwiano, a nawet kochano, niż żeby się go bano; chciał także skierować środki przeznaczone na wojsko na inwestycje rolne i produkcję dóbr konsumpcyjnych. Jego generalne koncepcje polityki zagranicznej odzwierciedlały nadzieję na „odwilż" w zimnej wojnie. Wbrew sprzeciwom Mołotowa wycofał wojska radzieckie z Austrii; zwrócił bazę morską Porkkala Finlandii i Port Artur Chinom; poprawił stosunki z Jugosławią, argumentując, że istnieją „odrębne drogi do socjalizmu" (stanowisko to zmartwiło zarówno wielu jego kolegów z Prezydium partii, jak i Mao Tse-tunga). Chociaż w 1955 r. w odpowiedzi na przystąpienie Niemiec Zachodnich do NATO utworzono oficjalnie Układ Warszawski, to Chruszczow gotów był nawiązać z Bonn stosunki dyplomatyczne. Zależało mu również na poprawie stosunków z USA, chociaż jego zmienność manier oraz chroniczna już wtedy nieufność, z jaką Waszyngton interpretował każde posunięcie Rosjan, uniemożliwiły rzeczywistą detente. W tym samym roku Chruszczow odbył podróże do Indii, Birmy i Afganistanu. Odtąd Związek Radziecki miał dużo poważniej traktować Trzeci Świat — właśnie w okresfe, w którym coraz więcej krajów afrykańskich i azjatyckich uzyskiwało niepodległość m. Wszystko to ani nie było tak kompletne, ani nie przebiegało tak gładko, jak by pragnął impulsywny Chruszczow. W kwietniu 1956 r. rozwiązano Ko-minform — ów instrument stalinowskiej kontroli, było więc rzeczą ambarasu-jącą, że w kilka miesięcy później trzeba było ze stalinowskim zdecydowaniem zdławić powstanie węgierskie — „odrębną drogę" od socjalizmu. Mnożyły się spory z Chinami, co w końcu doprowadziło do głębokiego rozłamu (omówię go niżej) w świecie komunistycznym. Detente wpadła na skały incydentu z U-2 (1960), kryzysu berlińskiego (1961) i następnie konfrontacji z USA w sprawie radzieckich rakiet na Kubie (1962). Żadna z tych spraw nie mogła jednak zawrócić ZSRR w posuwaniu się w kierunku polityki światowej; już samo nawiązywanie stosunków dyplomatycznych z nowo powstającymi państwami i kontakty z ich przedstawicielami w ONZ czyniły rozwój więzi ZSRR ze światem zewnętrznym czymś nieuchronnym. Ponadto Chruszczow, któremu zależało na wykazaniu wrodzonej wyższości systemu radzieckiego nad kapitalizmem, musiał szukać za granicą nowych przyjaciół; jego bardziej pragmatyczni następcy po 1964 r. zainteresowani byli przełamaniem amerykańskiego kordonu wokół ZSRR oraz zahamowaniem wpływów Chin. Co więcej, wiele krajów Trzeciego Świata chciało się wyrwać z — jak to określały — „neokolonializmu" i zaprowadzić u siebie gospodarkę raczej planową niż opartą na zasadzie laissez faire — preferencje takie zazwyczaj prowadziły do przerwania pomocy udzielanej przez Zachód. Wszystko to razem nadawało rosyjskiej polityce zagranicznej wyraźny „impet skierowany na zewnątrz". Impet ów stał się wyraźnie widoczny w grudniu 1953 r., kiedy to podpisano porozumienie handlowe z Indiami (wystąpiła tu piękna zbieżność terminu z wizytą wiceprezydenta Nixona w New Delhi), w następstwie którego w 1955 r. zaproponowano budowę huty Bhilai, a następnie zaczęto udzielać znacznej pomocy wojskowej. Oznaczało to ustanowienie związków z najważniejszym państwem Trzeciego Świata, co zirytowało zarówno Amerykanów, jak i Chińczyków i stanowiło karę dla Pakistanu za wstąpienie do paktu bagdadzkiego. Niemal w tym samym czasie — w latach 1955—1956 — ZSRR i Czechosłowacja zaczęły udzielać pomocy Egiptowi, zastępując Waszyngton w finansowaniu zapory asuańskiej. Związek Radziecki udzielił też pożyczek Irakowi, Afganistanowi i Jemenowi Północnemu. Moskwa udzieliła również zachęty wyraźnie antyimperiałistycznym państwom afrykańskim, takim jak Ghana, Mali i Gwinea. W 1960 r. nastąpił wielki przełom w Ameryce Łacińskiej — ZSRR podpisał pierwsze porozumienie handlowe z Kubą, uwikłaną już w spory ze zirytowanymi Stanami Zjednoczonymi. Wszystko to razem złożyło się na wzorzec, którego nie zmienił upadek Chruszczowa. Było rzeczą zupełnie naturalną, że Związek Radziecki, uprawiający ostrą propagandę antyimperialistyczną, proponował każdemu krajowi wyzwalającemu się z kolonializmu „układ o przyjaźni", kredyty handlowe, doradców wojskowych i całą resztę. Rosja mogła też ciągnąć na Bliskim Wschodzie korzyści z faktu, iż USA popierają Izrael (stąd na przykład w latach sześćdziesiątych zwiększona została pomoc Moskwy dla Syrii, Iraku i Egiptu); wiele też mogła zyskać udzielając wojskowej i gospodarczej pomocy Wietnamowi Północnemu; nawet w Ameryce Łacińskiej mogła głosić swe zaangażowanie po stronie ruchów narodowowyzwoleńczych. W tej walce o światowe wpływy Związek Radziecki przebył już długą drogę od paranoicznej ostrożności Stalina 1M. Czy jednak to współzawodnictwo Waszyngtonu i Moskwy o uczucia reszty globu, te obustronne manewry zmierzające do umacniania wpływów za pomocą paktów, kredytów i eksportu broni oznaczały, że istotnie stał się rzeczywistością świat dwubiegunowy, że wszystkie ważne sprawy międzynarodowe grawitowały wokół dwu przeciwstawnych Schwerpunkte: Stanów Zjednoczonych i ZSRR? Z punktu widzenia Dullesa lub Mołotowa świat rzeczywiście uporządkowany był w ten sposób. A przecież, nawet jeśli te dwa bloki współzawodniczyły ze sobą na całym globie, także na obszarach zupełnie im nie znanych w 1941 r., to jednak natykały się przy tym na zupełnie inną tendencję, bowiem właśnie wtedy Trzeci Świat wkraczał w wiek dojrzały i wiele jego państw, zrzuciwszy wreszcie kontrolę tradycyjnych imperiów europejskich, nie miało najmniejszego zamiaru stawać się jedynie satelitami jakiegoś odległego supermocarstwa, nawet jeśli mogło ono dostarczać użytecznej pomocy gospodarczej i wojskowej. Jedna z głównych tendencji występujących w dwudziestowiecznej grze politycznej — powstanie supermocarstw — zaczynała wchodzić w interakcję z inną, nowszą tendencją: politycznym pokawałkowaniem świata. W panującej na świecie około 1900 r. atmosferze społecznego darwinizmu i imperializmu łatwo było uważać, że cała władza koncentruje się w coraz mniejszej liczbie stolic świata. Już jednak sama arogancja i wielkie ambicje zachodniego imperializmu niosły w sobie ziarno własnej zagłady; przesadny nacjonalizm Cecila Rhodesa, panslawistów czy austro-węgierskich wojskowych prowokował reakcję Burów, Polaków, Serbów, Finów; idee samostanowienia narodów, upowszechniane w celu uzasadnienia zjednoczenia Niemiec czy Włoch, a potem decyzji Ententy przyjścia w 1914 r. z pomocą Belgii, przenikały nieuchronnie na wschód i południe — do Egiptu, Indii, Indochin. Ponieważ imperia — brytyj- skie, francuskie, włoskie i japońskie — zatriumfowały w 1918 r. nad mocarstwami centralnymi i powstrzymały w 1919 r. Wilsonowskie koncepcje nowego porządku światowego, tym drgnieniom nacjonalizmu udzielano zachęty w sposób selektywny: rzeczą wspaniałą było uznanie prawa do samostanowienia ludów Europy Wschodniej, ponieważ były to narody europejskie, a wiać uważano je za „cywilizowane"; nie było jednak nic wspaniałego w rozciąganiu tych zasad na Bliski Wschód, Afrykę lub Azję, gdzie mocarstwa imperiali-styczne rozszerzały swe terytoria i tłumiły ruchy niepodległościowe. Rozbicie tych imperiów na Dalekim Wschodzie po 1941 r., przeprowadzana w miarę rozwoju wojny mobilizacja zasobów materialnych i pobór rekrutów z innych terytoriów zależnych, wpływ ideologiczny Karty Atlantyckiej i wreszcie schyłek Europy — wszystko to przyczyniło się do wyzwolenia sił działających na rzecz przemian na obszarach, które w latach pięćdziesiątych zaczęto nazywać Trzecim Światem 138. To określenie „trzeci" świat wzięło się jednak właśnie stąd, że upierał się on przy swej odrębności od obu bloków — tego zdominowanego przez Amerykanów i tego zdominowanego przez Rosjan. Nie znaczy to, że krajów, biorących udział w konferencji w Bandungu w kwietniu 1955 r., nie łączyły żadne więzy ani zobowiązania z supermocarstwami. Na przykład o Chinach, Japonii czy Filipinach — a uczestniczyły one w konferencji — nie można było powiedzieć, że są „nie związane" 14°. Z drugiej strony jednak, wszystkie te kraje parły do wzmożenia dekolonizacji, do tego, by głównym przedmiotem zainteresowania ONZ nie były napięcia związane z zimną wojną, lecz inne sprawy, i do podjęcia kroków, które zmieniłyby stan rzeczy polegający na tym, że świat był wciąż pod względem gospodarczym zdominowany przez białego człowieka. Kiedy w końcu lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych nastąpiła druga wielka faza dekolonizacji, do członków-założycieli ruchu Trzeciego Świata mogli się przyłączyć liczni nowi rekruci — państwa boleśnie odczuwające skutki dziesięcioleci (lub stuleci) obcych rządów i borykające się z przykrym faktem, że niepodległość wcale nie oznacza rozwiązania problemów gospodarczych. W sytuacji, w której liczba takich państw szybko rosła, mogły one zacząć dominować w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ; ONZ — początkowo organizacja obejmująca 50 krajów (głównie europejskich i latynoamerykańskich), zmieniła się w organizację ponad 100 krajów, zrzeszającą m.in. wielu nowych członków z Afryki i Azji. Nie ograniczyło to działalności wielkich mocarstw — stałych członków Rady Bezpieczeństwa mających prawo weta (przy warunkach tych upierał się ostrożny Stalin). Oznaczało to jednak, że jeśli któreś z supermo-carstw chciało się odwołać do „opinii światowej" (jak to uczyniły USA skłaniając ONZ do udzielania pomocy Korei Południowej w 1950 r.), musiało uzyskać zgodę Zgromadzenia, którego członkowie nie podzielali trosk Waszyngtonu i Moskwy. Głównie dzięki temu, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dominowały procesy dekolonizacji i coraz głośniejsze apele o położenie kresu „niedorozwojowi" — a Rosja zręcznie podjęła te żądania — opinia publiczna Trzeciego Świata miała zabarwienie zdecydowanie antyzachodnie. Było tak w licznych sprawach: od kryzysu sueskiego w 1956 r. do późniejszych problemów Wietnamu, wojen bliskowschodnich, Ameryki Łacińskiej i Afryki Południowej. Nawet na oficjalnych konferencjach na szczycie krajów niezaan-gażowanych coraz silniej akcentowano antykolonializm; zaś geograficzna loka- lizacja tych konferencji (Belgrad w 1961 r., Kair w 1964 r. i Lusaka w 1970 r.) symbolizowała owo odwracanie się od problemów eurocentrycznych. O porządku dziennym światowej polityki nie decydowały już wyłącznie państwa najsilniejsze militarnie i gospodarczo141. Przemiany te symbolizowali najwybitniejsi wcześni głosiciele idei niean-gażowania się, tj. niewiązania się z blokami — Tito, Naser, Nehru. Jugosławia zwróciła na siebie uwagę zrywając ze Stalinem (została ona już w 1948 r. usunięta z Kominformu) i mimo wszystko utrzymując niezależność — nie doszło bowiem do rosyjskiej inwazji. Była to polityka zdecydowanie utrzymywana po śmierci Stalina; nie darmo pierwsza konferencja na szczycie krajów niezaangażowanych odbyła się w Belgradzieł42. Naser zyskał w świecie arabskim sławę po starciu w 1956 r. z Wielką Brytanią, Francją i Izraelem, zawzięcie krytykował zachodni imperializm i skwapliwie przyjął pomoc radziecką, nie był jednak marionetką Moskwy, „fatalnie traktował rodzimych komunistów, a w latach 1959—1961 prowadzono w Egipcie energiczną kampanię antyradziecką w prasie i telewizji" 14S. Panarabizm i zwłaszcza muzułmański fundamentalizm nie były naturalnymi partnerami ateistycznego materializmu, nawet jeśli miejscowi marksiści usiłowali doprowadzić do zespolenia tych dwu ideologii. Jeśli chodzi o Indie, będące przez długi czas symbolicznym przywódcą „umiarkowanych" krajów niezaangażowanych, to powtarzające się zastrzyki radzieckiej pomocy gospodarczej i wojskowej, która osiągnęła rekordowy poziom po starciach chińsko-indyjskich i pakistańsko-indyjskich, nie powstrzymały Nehru od krytykowania działań Rosjan w innych regionach i nie zmniejszyły jego podejrzliwości wobec Komunistycznej Partii Indii. Potępienie przez niego brytyjskiej polityki wobec Suezu spowodowane było jego niechęcią do wszelkich zagranicznych interwencji wielkich mocarstw. Już sam fakt, że w owych latach do międzynarodowej społeczności przystępowało aż tyle nowych państw i że Rosja usilnie się starała odciągnąć je od Zachodu, niewiele wiedząc o ich sytuacji, musiał także oznaczać, że jej dyplomatycznym „zdobyczom" często towarzyszyły „straty". Najbardziej efektownym tego przykładem są Chiny, które omówię niżej, ale były też liczne inne przykłady. W 1958 r. zmiana reżimu w Iraku umożliwiła Rosji demonstrowanie przyjaźni do tego arabskiego państwa i oferowanie mu pożyczek; w cztery lata później zamach stanu partii al-Baas doprowadził do krwawych prześladowań w tym kraju partii komunistycznej. Ciągła pomoc Moskwy dla Indii nieuchronnie irytowała Pakistan — nie było żadnej możliwości, aby zadowolić jeden z tych krajów bez jednoczesnej utraty drugiego. W Birmie sprawy początkowo układały się pomyślnie, ale nic z tego nie wyszło, kiedy kraj ten zakazał wstępu na swe terytorium wszystkim cudzoziemcom. W Indonezji sprawy ułożyły się gorzej; po okresie korzystania z masowej pomocy rosyjskiej i wschodnioeuropejskiej rząd Sukarno w 1963 r. odwrócił się od Moskwy ku Pekinowi. W dwa lata później armia indonezyjska w niezwykle okrutny sposób zmiotła z powierzchni ziemi partię komunistyczną. W Gwinei Sekou Toure wydalił w 1961 r. rosyjskiego ambasadora, który uwikłał się w sprawę lokalnego strajku, zaś podczas kubańskiego kryzysu rakietowego nie pozwolił radzieckim samolotom uzupełniać paliwa na lotnisku w Konakri, którego pas ZSRR specjalnie przedłużył144. Poparcie przez Rosję Lumumby podczas kryzysu kongijskiego w 1960 r. osłabiło jego pozycję, a następca Lu- mumby, Mobutu, zamknął ambasadę radziecką. Najefektowniejszym przykładem porażek tego typu — i ciężkim ciosem dla wpływów ZSRR — było usunięcie w 1972 r. przez Sadata 21 000 doradców rosyjskich z Egiptu. Tak więc stosunki między Trzecim Światem a „dwoma poprzednimi światami" były zawsze bardzo skomplikowane i pełne zwrotów. Oczywiście, były kraje uporczywie prorosyjskie (Kuba, Angola) i kraje zdecydowanie proame-rykańskie (Tajwan, Izrael) — głównie dlatego, że czuły się zagrożone przez sąsiadów. Były też kraje, które za przykładem Tito starały się być naprawdę nie związane. Inne, skłaniając się ku jednemu z bloków ze względu na otrzymywaną od niego pomoc, zdecydowanie przeciwstawiały się nadmiernemu uzależnieniu. I wreszcie, w Trzecim Świecie dochodziło często do rewolucji, wojen domowych i zmian reżimu zaskakujących Moskwę i Waszyngton. Lokalne rywalizacje na Cyprze, w Ogadenie, wzdłuż granicy indyjsko-pakistańskiej i w Kambodży stawiały supermocarstwa w kłopotliwym położeniu, ponieważ rywalizujące ze sobą strony ubiegały się o ich pomoc. Jak inne wielkie mocarstwa przed nimi — zarówno Rosja, jak i Stany Zjednoczone musiały się pogodzić z nieprzyjemnym faktem, że ich „uniwersalistyczne" przesłanie nie uzyska automatycznej akceptacji innych społeczeństw i kultur. Szczeliny w świecie dwubiegunowym Kiedy lata sześćdziesiąte ustąpiły miejsca siedemdziesiątym, wciąż jeszcze istniały ważkie powody, by uważać, że stosunki Waszyngton—Moskwa nadal odgrywają w sprawach świata rolę decydującą. Pod względem siły militarnej ZSRR bardzo się zbliżył do USA, ale oba te państwa nadal należały do zupełnie innej ligi niż wszystkie pozostałe. Na przykład w 1974 r. Stany Zjednoczone wydały na obronę 85 mld dolarów, a ZSRR 109 mld dolarów — były to sumy trzy- lub czterokrotnie przewyższające wydatki Chin (26 mld dolarów) i ośmio-, dziesięciokrotnie większe od wydśtków czołowych państw europejskich (Wielka Brytania — 9,7 mld dolarów, Francja — 9,9 mld dolarów, Niemcy Zachodnie — 13,7 mld dolarów)145, zaś amerykańskie i rosyjskie siły zbrojne — pierwsze ponad 2 min ludzi, drugie ponad 3 min — były znacznie większe od sił państw europejskich i znacznie lepiej uzbrojone od liczących 3 min ludzi sił chińskich. Oba supermocarstwa miały ponad 5000 samolotów bojowych — ponad 10 razy więcej niż dawne wielkie mocarstwa "*. Pod względem ogólnego tonażu okrętów wojennych (USA miały w 1974 r. 2,8 min ton, ZSRR 2,1 min ton) — znacznie wyprzedzały Wielką Brytanię (370 000 ton), Francję (160 000 ton), Japonię (180 000 ton) i Chiny (150 000 ton)ł47. Największa jednak różnica występowała w środkach przenoszenia broni jądrowej — przedstawia to tabela 38. Każde z supermocarstw zyskało tak dużą zdolność starcia z powierzchni Ziemi tego drugiego (a przy okazji całej ludzkości) — ten stan rzeczy szybko nazwano MAD („mad" znaczy szalony), czyli Mutually Assured Destruction (wzajemnie zagwarantowane zniszczenie) — że oba zaczęły szukać rozwiązań umożliwiających różnoraką kontrolę wyścigu zbrojeń jądrowych. Po kubańskim kryzysie rakietowym zainstalowano „gorącą linię", by umożliwić każdej ze stron łączność z drugą stroną w wypadku powstania znowu jakiejś sytuacji krytycznej; w 1963 r. zawarto układ o zakazie prób jądrowych, podpisany także Środki przenoszenia broni jądrowej w 1974 r.148 Międzykontynentalne pociski balistyczne (ICBM) Pociski balistyczne średniego zasięgu Pociski balistyczne wystrzeliwane z okrętów podwodnych Bombowce dalekiego zasięgu Bombowce średniego zasięgu USA 1054 656 437 66 ZSRR 1575 600 720 140 800 W. Bry- Francja Tabela 38 Chiny 64 50 18 ok. 80 48 - 52 100 przez Wielką Brytanię, zabraniający przeprowadzania prób w atmosferze, pod wodą i w przestrzeni kosmicznej; w 1972 r. podpisano układ o ograniczeniu strategicznych zbrojeń ofensywnych (SALT I), wyznaczający górną granicę liczby międzykontynentalnych rakiet balistycznych, jaką mogła posiadać każda ze stron, i wstrzymujący tworzenie przez Rosjan systemu obrony przed takimi rakietami; w 1975 r. we Władywostoku przedłużono to porozumienie, a w końcu lat siedemdziesiątych podjęto rokowania przygotowujące układ SALT II (podpisany w czerwcu 1979 r., ale nigdy nie ratyfikowany przez Senat amerykański). Ani te różnorodne porozumienia, ani popychające do nich obie strony motywy gospodarcze, wewnątrzpolityczne i związane z polityką zagraniczną nie powstrzymały tego wyścigu zbrojeń; jeśli zakaz stosowania lub ograniczenie ilościowe jakiegoś systemu broni miało w ogóle jakiś efekt, to tylko taki, że przeznaczone nań środki przekazywano na rozwój innego systemu. Od końca lat pięćdziesiątych ZSRR systematycznie i uparcie zwiększał wydatki na siły zbrojne; w wypadku USA obraz tych wydatków zniekształcała kosztowna wojna wietnamska, a następnie reakcja na nią opinii publicznej, ale tendencją długoterminową również był wzrost sum przeznaczanych na ten cel. Co parę lat wprowadzano nowy typ broni: obie strony wprowadziły rakiety wielogłowicowe oraz okręty podwodne wyposażone w wyrzutnie rakietowe; impas w dziedzinie jądrowych rakiet strategicznych (wywołujący obawę Europejczyków, że USA nie odpowiedzą na radziecki atak na Zachód wystrzeleniem rakiet amerykańskich dalekiego zasięgu, ponieważ mogłoby to sprowokować uderzenie atomowe wymierzone w miasta Stanów Zjednoczonych) doprowadził do pojawienia się nowych typów broni jądrowej średniego zasięgu (tzw. broni teatru działań), takich jak Pershing II czy pociski manewrujące cruise, będące odpowiedzią na radzieckie SS-20. Wyścig zbrojeń i różnorodne rozmowy na temat kontroli zbrojeń były dwiema stronami tego samego medalu — w obu centrum sceny zajmowały: Waszyngton i Moskwa. Również na innych polach ich rywalizacja zdawała się odgrywać rolę centralną. Jak już wspomniałem, jedną z bardziej rzucających się w oczy cech rozbudowy radzieckich sił zbrojnych po 1960 r. była ogromna ekspansja floty nawodnej — fizyczna, ponieważ budowano coraz więcej coraz potężniejszych, uzbrojonych w rakiety niszczycieli i krążowników, a następnie helikopte-rowców średniej wielkości i wreszcie lotniskowców149; i geograficzna, po- nieważ coraz więcej okrętów radzieckich wysyłano na Morze Śródziemne i jeszcze dalej — na Ocean Indyjski oraz wody w rejonie Afryki Zachodniej, Indo-chin i Kuby — gdzie marynarka radziecka mogła korzystać z coraz większej liczby baz. Ten ostatni aspekt był odzwierciedleniem rozszerzenia rywalizacji amerykańsko-rosyjskiej na obszar Trzeciego Świata, głównie w efekcie dalszych sukcesów Moskwy we wkraczaniu do regionów, w których wpływy stanowiły dotąd monopol Zachodu. Utrzymywanie się napięcia na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza wojny arabsko-izraelskie w 1967 r. i 1973 r. (w których decydującą rolę odegrały amerykańskie dostawy broni dla Izraela), skłaniały różne państwa arabskie — Syrię, Libię, Irak — do szukania pomocy w Moskwie. Marksistowskie reżimy Jemenu Południowego i Somalii umożliwiły marynarce rosyjskiej korzystanie z baz morskich, co pozwoliło jej nasilić swą obecność na Morzu Czerwonym. Jak zwykle jednak, sukcesom towarzyszyły porażki: wyraźne preferowanie przez Moskwę Etiopii doprowadziło w 1977 r. do usunięcia przez Somalię z jej obszaru radzieckiego personelu i radzieckich okrętów, zaledwie parę lat później to samo spotkało ZSRR w Egipcie; przeciwwagą dla postępów Rosjan było umocnienie obecności amerykańskiej w Omanie i na Diego Garcia, uzyskanie przez USA prawa do utrzymywania ba^ morskich w Kenii i Somalii oraz zwiększenie amerykańskich dostaw broni do Egiptu, Arabii Saudyjskiej i Pakistanu. Bardziej na południe jednak radziecko-kubańska pomoc wojskowa dla sił MPLA w Angoli, częste próby wspomaganego przez ZSRR libijskiego reżimu Kadafiego eksportowania rewolucji do innych krajów, istnienie marksistowskich rządów w Etiopii, Mozambiku, Gwinei, Kongu i innych państwach Afryki Zachodniej sugerowały, że w walce o światowe wpływy zwycięża Moskwa. Wkroczenie jej własnych wojsk do Afganistanu w 1979 r. — pierwsza taka ekspansja (poza Europą Wschodnią) od drugiej wojny światowej — oraz udzielanie przez Kubę zachęty lewicowym reżimom w Nikaragui i na Grenadzie umacniało wrażenie, że rywalizacja amerykańsko-rosyjska nie zna granic, i sprowokowało Waszyngton do kolejnych kontrposunięć oraz do dalszego zwiększenia wydatków na obronę. W 1980 r., kiedy nowy rząd republikański potępił ZSRR jako „imperium zła", na którego istnienie jedyną reakcją może być utrzymywanie ogromnych sił obronnych i stosowanie twardej polityki, odnosiło się wrażenie, że niewiele zmieniło się od czasów Johna Fostera Dullesa «". Niezależnie jednak od tego ogniskowania uwagi świata na stosunkach ame-rykańsko-rosyjskich i ich poprawianiu się lub pogarszaniu w latach 1960—1980 występowały też inne tendencje, w których efekcie system międzynarodowy stawał się mniej dwubiegunowy, niż odnosiło się wrażenie we wcześniejszym okresie. Pojawienie się Trzeciego Świata nie tylko sprawy skomplikowało, ale ponadto w obu blokach — sprawiających przedtem wrażenie monolitów — z których jeden został zdominowany przez Moskwę, a drugi przez Waszyngton, pojawiły się istotne szczeliny. Zdecydowanie najistotniejszą z nich — jej reper-skusje nawet teraz trudno dokładnie wymierzyć — był rozłam między ZSRR i komunistycznymi Chinami. Kiedy rozważa się rzecz w retrospekcji, może się wydawać rzeczą oczywistą, że nawet „naukowe" i „uniwersalne" twierdzenia marksizmu musiały się rozbić o skały lokalnych warunków, siły miejscowej kultury i różnice w stadiach rozwoju gospodarczego. W końcu nawet sam Lenin musiał, by doprowadzić do rewolucji 1917 r., dokonać masowych odstępstw od doktryny materializmu dialektycznego w jej pierwotnym kształcie. Niektórzy zagraniczni obserwatorzy komunistycznego ruchu Mao w latach trzydziestych i czterdziestych zdawali sobie sprawę, że przynajmniej sam Mao nie był skłonny trzymać się niewolniczo dogmatycznej postawy Stalina w sprawie względnej wagi klasy robotniczej i chłopstwa. Zdawali też sobie sprawę, że z kolei Moskwa nie zaangażowała się z całego serca w popieranie Komunistycznej Partii Chin i jeszcze nawet w latach 1946—1948 próbowała stworzyć przeciwwagę w postaci stosunków z nacjonalistami Czang Kaj-szeka. Zdaniem ZSRR można było w ten sposób uniknąć utworzenia „nowego prężnego reżimu komunistycznego, powstałego bez pomocy Armii Czerwonej w kraju o ludności niemal trzykrotnie większej od ludności Rosji, który nieuchronnie musiał się stać konkurencyjnym biegunem przyciągania wewnątrz światowego ruchu komunistycznego" 151. Mimo wszystko jednak skala tego rozłamu zaskoczyła większość obserwatorów. Przez wiele lat nie zdawały sobie też z niej sprawy Stany Zjednoczone, przejęte obawą przed światowym spiskiem komunistycznym. Co prawda wojna koreańska i późniejsze manewry chińsko-amerykańskie w sprawie Tajwanu odciągały uwagę USA od chłodnej atmosfery wewnątrz osi Moskwa—Pekin. Przykładem takiej atmosfery było choćby to, że Stalin, udzielając Chinom względnie niewielkiej pomocy, kazał sobie za nią płacić akcentowaniem uprzywilejowanej pozycji Rosji w Mongolii i Mandżurii. Chociaż Mao zdołał w rokowaniach z Rosjanami w 1954 r. poprawić wzajemną równowagę, to jego konflikt z USA w sprawie przybrzeżnych wysp Quemoj i Matsu oraz jego skrajne (przynajmniej w owym czasie) przekonanie o nieuchronności starcia z kapitalizmem uczyniły go bardzo podejrzliwym wobec wczesnych stadiów polityki detente Chruszczowa. Z punktu widzenia Moskwy wydawało się jednak szaleństwem niepotrzebne prowokowanie Amerykanów, zwłaszcza że mieli oni wyraźną przewagę w broni jądrowej; również udzielenie Chinom w 1959 r. poparcia w ich starciach pogranicznych z Indiami, odgrywającymi tak istotną rolę w polityce Rosji wobec Trzeciego Świata, równałoby się dla ZSRR porażce dyplomatycznej, a wobec skłonności Chin do niezależnego działania byłoby rzeczą niezwykle nierozsądną udzielanie im pomocy w realizacji programu jądrowego bez uzyskania jakiejś kontroli nad tym programem. Tymczasem Mao uznawał stanowisko Moskwy w tych wszystkich sprawach za kolejne dowody zdrady. W 1959 r. Chruszczow unieważnił porozumienie atomowe z Pekinem i udzielił Indiom pożyczek dużo większych, niż kiedykolwiek uzyskały od Rosji Chiny. W roku następnym „rozłam" stał się rzeczą jawną — wszyscy mogli mu się przyjrzeć podczas światowego spotkania partii komunistycznych w Moskwie. W latach 1962—1963 sprawy pogorszyły się jeszcze bardziej: Mao potępił Rosjan za ustąpienie w sprawie Kuby oraz za podpisanie z USA i Wielką Brytanią układu o częściowym zakazie prób jądrowych. W tym czasie Rosjanie całkowicie zaprzestali udzielania pomocy Chinom i ich sojuszniczce Albanii i zwiększyli dostawy dla Indii; doszło też do pierwszych starć na granicy chińsko-radziec-kiej (chociaż nie tak poważnych jak w 1969 r.). Co jeszcze istotniejsze — Chiny dokonały w 1964 r. pierwszej eksplozji atomowej i ciężko pracowały nad systemami przenoszenia broni jądrowej152. Pod względem strategicznym rozłam ten był najważniejszym wydarzeniem od 1945 r. We wrześniu 1964 r. czytelników „Prawdy" zaszokowało doniesienie, że Mao nie tylko domaga się zwrotu terytoriów utraconych w XIX w. przez Cesarstwo Chińskie na rzecz Rosji, ale ponadto potępił ZSRR za przejęcie Wysp Kurylskich, części Polski, części Prus Wschodnich i fragmentu Rumunii. Zdaniem Mao Rosję należało pomniejszyć — w związku z roszczeniami terytorialnymi Chin — o 1,5 min kilometrów kwadratowych!15S Trudno powiedzieć, jak bardzo chiński przywódca, skłonny do trzymania się z góry powziętego zdania, dał się tu ponieść własnej retoryce, nie ulega jednak wątpliwości, że wszystko to w połączeniu ze starciami przygranicznymi i z rozwojem chińskiej broni atomowej zaalarmowało Kreml. W istocie, jest rzeczą prawdopodobną, że rozbudowa rosyjskich sił zbrojnych w latach sześćdziesiątych była w jakiejś mierze spowodowana zarówno poczuciem zagrożenia ze wschodu, jak i koniecznością odpowiedzi na zwiększenie wydatków na obronę przez rząd Kennedy'ego. „Liczba radzieckich dywizji rozmieszczonych na granicy z Chinami wzrosła z 15 w 1967 r. do 21 w 1969 r. i 30 w 1970 r." Ten ostatni skok spowodowany był poważnym starciem na Wyspie Damiańskiego (inaczej Czenpao) w marcu 1969 r. „W 1972 r. liczącej ponad 7000 kilometrów granicy z Chinami strzegły 44 dywizje radzieckie (wobec 31 w Europie Wschodniej), a jedną czwartą radzieckiego lotnictwa przemieszczono z zachodu na wschód"1M. W sytuacji, w której Chiny posiadały już bombę wodorową, napomykano, że Moskwa rozważa możliwość uderzenia uprzedzającego na instalacje jądrowe w Lop Nor — aluzje te skłoniły z kolei Stany Zjednoczone do opracowania własnych planów na tę okoliczność, ponieważ Waszyngton uważał, że nie może pozwolić Rosji na zniszczenie Chin155. Stany Zjednoczone przebyły długą drogę od 1964 r., kiedy to zastanawiały się, czy nie przyłączyć się do ZSRR, by wspólnie podjąć „wojskowe działania zapobiegawcze" celem zahamowania procesu przekształcania się Chin w mocarstwo jądrowe!15t. Nie znaczy to bynajmniej, że Chiny Mao stały się pełnokrwistym trzecim su-permocarstwem. Pod względem gospodarczym miały ogromne problemy, które pogłębiła jeszcze decyzja ich przywódcy zainicjowania „rewolucji kulturalnej", z całym towarzyszącym jej zerwaniem ciągłości i wszystkimi niepewnościami. Chociaż Chiny mogły się wówczas pochwalić posiadaniem największej armii świata, to jednak ich milicja ludowa nie miała szans na dorównanie radzieckim zmotoryzowanym dywizjom piechoty. Chińska marynarka wojenna miała znikome rozmiary w zestawieniu z rozbudowującą się marynarką radziecką; chińskie lotnictwo — choć duże — składało się głównie z samolotów starszych typów, a chiński system przenoszenia broni jądrowej był wciąż jeszcze w powijakach. Niemniej jednak, jeśli ZSRR nie był gotowy narazić się na ryzyko sprowokowania Amerykanów i zwrócenia przeciwko sobie światowej opinii publicznej przez dokonanie zmasowanego ataku jądrowego na Chiny, to wszelkie walki na niższym poziomie mogły szybko doprowadzić po obu stronach do ogromnych strat. Wydawało się, że Chińczycy gotowi są narazić się na takie straty, ale politycy rosyjscy ery Breżniewa odnosili się do takiej perspektywy z entuzjazmem dużo mniejszym. Nic więc dziwnego, że w miarę pogarszania się stosunków radziecko-chińskich Moskwa nie tylko przejawiała coraz większe zainteresowanie rozmowami z Zachodem na temat ograniczenia zbrojeń jądrowych, ale także zwiększyła tempo poprawy stosunków z Republiką Federalną Niemiec, która pod rządami Willy'ego Brandta zdawała się przejawiać większą — niż w czasach Adenauera — gotowość do umacniania detente. Rozłam chińsko-radziecki był jeszcze bardziej kłopotliwy dla Kremla na arenie politycznej i dyplomatycznej. Chociaż sam Chruszczow gotów był tolerować „odrębne drogi do socjalizmu" (zawsze jednak pod warunkiem, że nie będą one zbyt rozbieżne!), to jednak czymś zupełnie innym było zetknięcie się z jawnym oskarżeniem Związku Radzieckiego, że odszedł od zasad prawdziwie marksistowskich, z zachęcaniem jego satelitów i klientów do zrzucenia rosyjskiego „jarzma" i z komplikowaniem wysiłków dyplomatycznych ZSRR w Trzecim Świecie przez konkurencyjną pomoc i propagandę Pekinu — tym bardziej że często wydawało się, iż maoistowska odmiana komunizmu, uznająca za jego podstawę chłopstwo, jest dla Trzeciego Świata właściwsza od odmiany rosyjskiej, akcentującej rolę proletariatu przemysłowego. Nie znaczy to zresztą, by groziło wówczas jakieś realne niebezpieczeństwo, że wschodnioeuropejska część radzieckiego imperium pójdzie w ślady Chin — uczynił to tylko ekscentryczny reżim albański157. Było jednak dla Moskwy rzeczą kłopotliwą, że Pekin oskarża ją o zdławienie czeskich reform liberalizacyjnych w 1968 r. i o jej akcję przeciwko Afganistanowi w 1979 r. Co więcej, w Trzecim Świecie Chiny miały nieco lepsze możliwości blokowania wpływów Rosji: konkurowały z nią twardo w Jemenie Północnym; wyciągnęły znaczne korzyści z tego, że realizowały program rozbudowy sieci kolejowej w Tanzanii; krytykowały Moskwę za nieudzielanie dostatecznego poparcia Viet Minhowi i Viet Gongowi przeciwko USA; po wznowieniu stosunków z Japonią przestrzegały Tokio przed zbyt intensywną współpracą gospodarczą z Rosjanami na Syberii. I znowu na ogół była to walka nierówna — Rosja mogła zazwyczaj oferować państwom Trzeciego Świata dużo więcej niż Chiny, zarówno w postaci kredytów jak i w postaci nowoczesnej broni, mogła też rozszerzać swe wpływy za pośrednictwem Kubańczyków i Libijczyków. Ale już sama konieczność współzawodniczenia z innym państwem marksistowskim, a nie tylko z USA, była dużo bardziej niepokojąca niż dwubiegunowa rywalizacja sprzed lat dwudziestu, której rozwój dawał się przewidzieć. Tak więc zdecydowana i niezależna linia Chin w najrozmaitszy sposób komplikowała stosunki dyplomatyczne i czyniła je dużo bardziej zawiłymi — zwłaszcza w Azji. Chińczyków dotknęło boleśnie to, że Moskwa uwodzi Indie, a jeszcze bardziej jej dostawy do New Delhi sprzętu wojskowego po starciach na granicy chińsko-indyjskiej. Nic dziwnego więc, że Pekin poparł Pakistan w jego starciach z Indiami i odniósł się niechętnie do rosyjskiej inwazji na Afganistan. Alienację Chin pogłębiło poparcie przez Moskwę ekspansji Wietnamu Północnego w końcu lat siedemdziesiątych, przystąpienie Wietnamu do RWPG i coraz częstsza obecność rosyjskich okrętów wojennych w wietnamskich portach. W tym okresie Moskwa zaczęła nawet spoglądać przychylniej na reżim tajwański, zaś Pekin domagał się od USA, by wzmocniły swe siły morskie na Oceanie Indyjskim i na zachodnim Pacyfiku, tak by stanowiły one przeciwwagę dla okrętów radzieckich. Zaledwie dwadzieścia lat po tym, jak Chiny krytykowały Moskwę za zbyt miękkie stanowisko wobec Zachodu, Pekin wywierał nacisk na NATO, by zwiększyło swe siły obronne, i przestrzegał zarówno Japonię, jak i Wspólny Rynek przed umacnianiem więzi gospodarczych z Rosją!158 W porównaniu z tym zakłócenia, do jakich począwszy od wczesnych lat sześćdziesiątych dochodziło w obozie zachodnim — głównie w efekcie kampanii de Gaulle'a przeciwko amerykańskiej hegemonii — nie były na dłuższą metę nawet w przybliżeniu tak poważne, chociaż niewątpliwie umacniały wrażenie, że oba bloki się rozpadają. De Gaulle, mając wciąż w pamięci drugą wojnę światową, kipiał ze złości widząc, że Stany Zjednoczone nie traktują go jak równego partnera; nie podobała mu się polityka amerykańska w czasie kryzysu sueskiego w 1956 r., nie mówiąc już o obyczaju Dullesa grożenia pożarem jądrowym z okazji takich problemów jak Quemoj. Chociaż po 1958 r. de Gaulle miał aż nadto zajęcia na kilka lat z wyplątywaniem Francji z Algierii, to nawet wówczas krytykował służalczość (tak to postrzegał) Europy Zachodniej wobec interesów amerykańskich. Podobnie jak Brytyjczycy dziesięć lat wcześniej, widział w broni jądrowej szansę na utrzymanie przez Francję statusu wielkiego mocarstwa. Kiedy nadeszła informacja o pierwszej francuskiej próbie atomowej w 1960 r., generał zawołał: „Hurra, Francja! Od tego ranka jest ona silniejsza i bardziej dumna" 159. Zdecydowany utrzymać całkowitą niezależność francuskich sił odstraszających, odrzucił gniewnie waszyngtońską ofertę dostarczenia systemu pocisków rakietowych Polaris, podobnego do dostarczonego Wielkiej Brytanii — ze względu na warunki postawione w tej sprawie przez Kennedy'ego. Chociaż oznaczało to, że francuski program zbrojeń jądrowych pochłonie znacznie większą niż w innych państwach część wydatków obronnych (być może aż 30 proc.), de Gaulle i jego następcy uważali, że cenę tę warto zapłacić. Jednocześnie de Gaulle zaczął wyprowadzać Francję ze struktur wojskowych NATO, eksmitując w 1966 r. kwaterę główną tej organizacji z Paryża i zamykając wszystkie bazy amerykańskie na ziemi francuskiej. Równolegle do tego starał się poprawić stosunki Francji z Moskwą — która gorąco oklaskiwała jego poczynania — i nieustannie głosił konieczność stania Europy na własnych nogach 16°. De Gaulle w swych efektownych poczynaniach nie ograniczał się do retoryki i demonstrowania dumy z kultury francuskiej. Wzmocniona planem Marshalla i innymi formami bezzwrotnej pomocy amerykańskiej, ciągnąc korzyści z ogólnego ożywienia gospodarczego w Europie w końcu lat czterdziestych i później, gospodarka Francji wykazywała przez niemal dwadzieścia lat szybki wzrostm. Wojny kolonialne toczone przez Francję w Indochinach (1950—1954) i Algierii (1956—1962) przez pewien czas odciągały środki od rozwoju gospodarczego, ale nie wyrządziło to szkód nie do naprawienia. Wynegocjowawszy bardzo korzystne z punktu widzenia francuskich interesów warunki w okresie tworzenia w 1957 r. Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, Francja zyskała możność ciągnięcia korzyści z istnienia tego wielkiego rynku, przy jednoczesnym przebudowywaniu struktury swego rolnictwa i modernizowaniu przemysłu. De Gaulle — krytyczny wobec Waszyngtonu i zdecydowanie przeciwstawiający się przyjęciu Wielkiej Brytanii do EWG — dokonał jednak w 1963 r. przełomowego pojednania z Niemcami Adenauera. I przez cały czas powtarzał, że Europa musi stać na własnych nogach, że musi być wolna od dominacji super -mocarstw, że musi pamiętać o swej pełnej chwały przeszłości i że musi współpracować — oczywiście za przykładem Francji — w dążeniu do równie pełnej chwały przyszłości162. Były to słowa oszałamiające, ale budziły odzew po obu stronach żelaznej kurtyny i pociągały wielu ludzi, którym nie podobała się ani rosyjska kultura polityczna, ani amerykańska, nie mówiąc już o polityce zagranicznej obu tych państw. W 1968 r. rewolta studentów i robotników podkopała karierę polityczną samego de Gaulle'a. Napięcia spowodowane modernizacją i wciąż względnie skromnymi rozmiarami gospodarki francuskiej (3,5 proc. światowej produkcji wyrobów przemysłowych w 1963 r.)1M oznaczały, że kraj po prostu nie jest dostatecznie silny do wypełniania wpływowej roli, jaką przewidział dla niego generał. A niezależnie od tego, jakie specjalne porozumienia de Gaulle proponował Niemcom Zachodnim, nie ośmielali się oni rezygnować ze ścisłych związków ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ bońscy politycy wiedzieli, że w ostatecznym rozrachunku ich kraj musi polegać w bardzo dużym stopniu właśnie na USA. Co więcej, bezlitosne zdławienie przez Rosjan reform czeskich w 1968 r. zademonstrowało, że wschodnie supermocarstwo nie ma najmniejszego zamiaru pozwolić krajom swej sfery na opracowywanie ich własnej polityki, nie mówiąc już o tym, by stały się one częścią ogólnoeuropejskiej konfederacji na czele z Francją. Niemniej de Gaulle — przy całej swej pysze — symbolizował nabierające coraz większego tempa tendencje rozwojowe, których nie można już było powstrzymać. Mimo swej słabości militarnej — w zestawieniu z USA i ZSRR — państwa Europy Zachodniej rozporządzały siłami zbrojnymi dużo liczebniej-szymi i stosunkowo mocniejszymi niż bezpośrednio po 1945 r.; dwa z tych państw miały broń jądrową i pracowały nad systemami jej przenoszenia. Pod względem gospodarczym — jak to omówię szerzej w dalszym ciągu tej książki — „odbudowa Europy" odniosła wspaniałe sukcesy. Co więcej, mimo rosyjskiej inwazji na Czechosłowację w 1968 r. era zimnowojennego podziału Europy na dwa hermetycznie oddzielone od siebie bloki słabła. Efektowna polityka pojednania z Rosją, Polską, Czechosłowacją i zwłaszcza z reżimem wschodnioniemieckim (początkowo temu niechętnym) — realizowana przez Willy'ego Brandta w latach 1969—1973, mająca za podstawę uznanie stałości granic z 1945 r. — zainaugurowała okres rozkwitu kontaktów między Wschodem i Zachodem. Zachodnie kapitały i zachodnia technologia płynęły za żelazną kurtynę i ta „detente gospodarcza" rozszerzyła się na wymianę kulturalną, porozumienia hel-sińskie (1975) na temat praw człowieka oraz na próby zapobiegania przyszłym nieporozumieniom wojskowym i osiągnięcia obustronnej redukcji sił zbrojnych. Wszystkiemu temu udzieliły błogosławieństwa supermocarstwa, kierujące się przy tym własnymi dobrymi powodami i żywiące zresztą — co było nie do uniknięcia — pewne zastrzeżenia (zwłaszcza miał je ZSRR). Chyba jednak faktem najistotniejszym był uporczywy nacisk na rzecz rapprochement wywierany przez samych Europejczyków. Tak więc — nawet po ochłodzeniu się stosunków między Moskwą a Waszyngtonem — i Związkowi Radzieckiemu, i Stanom Zjednoczonym byłoby bardzo trudno zatrzymać ten proces 1M. Z tych dwu społeczeństw Amerykanie mieli znacznie lepszą niż Rosjanie pozycję startową do przystosowania się do nowego pluralistycznego środowiska międzynarodowego. Wszelkie antyamerykańskie gesty de Gaulle'a nawet w przybliżeniu nie były tak istotne jak chińsko-radzieckie starcia graniczne, zaprzestanie bilateralnej wymiany handlowej, inwektywy ideologiczne i dyplomatyczne manewry pozycyjne na całym świecie — a więc to wszystko, co skłoniło w 1969 r. niektórych obserwatorów do twierdzenia, że nieunikniona jest wojna rosyjsko-chińska les. Jednakże bez względu na to, jak bardzo poczynania Francuzów nie podobały się kolejnym rządom USA, Waszyngton w grun- cię rzeczy nie musiał zmieniać z powodu tego sporu dyslokacji swych wojsk. W każdym razie NATO wciąż miało zezwolenie na dokonywanie lotów nad Francją i na korzystanie z rurociągu, którym transportowano przez terytorium Francji olej napędowy, Paryż zaś miał specjalne porozumienia obronne z Niemcami Zachodnimi, tak że w wypadku uderzenia wojsk Układu Warszawskiego w kierunku zachodnim można byłoby włączyć do kontrdziałań także siły francuskie. Oczywiście, fundamentalnym aksjomatem polityki amerykańskiej po 1945 r. było założenie, że istnienie silnej i niezależnej (tj. niezależnej od dominacji rosyjskiej) Europy leży w długoterminowym interesie Stanów Zjednoczonych i przyczyni się do zmniejszenia ich obciążeń związanych z obroną — nawet jeśli USA uznawały jednocześnie, że taka Europa może być dla nich konkurentem gospodarczym, a być może także dyplomatycznym. Z tego właśnie powodu Waszyngton udzielał poparcia wszelkim posunięciom zmierzającym do integracji Europy i nalegał na Wielką Brytanię, by przystąpiła do EWG. Natomiast Rosja w wypadku pojawienia się na Zachodzie silnej konfederacji europejskiej mogła nie tylko żywić obawy o swe bezpieczeństwo militarne, ale również niepokoić się, czy siła magnetyczna takiego organizmu nie zacznie oddziaływać na Rumunów, Polaków i inne społeczeństwa satelickie. Czym innym była dla Moskwy polityka selektywnej detente i współpracy gospodarczej — częściowo dlatego, że mogła ona przynieść korzyści technologiczne i handlowe, częściowo zaś z uwagi na zagrożenie na froncie azjatyckim ze strony Chin. Natomiast istnienie gospodarczo kwitnącej odrodzonej Europy, która pod każdym względem, z wyjątkiem spraw militarnych (a i w tej dziedzinie mogła przecież stać się z czasem silna), przyćmiewałaby ZSRR, nie mogło raczej na dłuższą metę leżeć w interesie Rosji169. Jeśli jednak lepsza pozycja wyjściowa USA do przystosowania się do zmian zachodzących w światowym układzie sił jest rzeczą oczywistą, kiedy rozpatruje się sprawę w retrospekcji, to nie była taką jeszcze przez wiele lat po 1960 r. Po pierwsze, istniała chroniczna niechęć do „azjatyckiego komunizmu" — w oczach wielu Amerykanów Chiny Mao zastąpiły Rosję Chruszczowa w roli głównej siły dążącej do rozpalenia rewolucji światowej. Wojna o granicę, stoczona przez Chiny w 1962 r. z Indiami — krajem, który Waszyngton, podobnie jak Moskwa, pragnął uwieść — tylko potwierdziła wcześniejszy wizerunek Chin jako agresora, powstały w wyniku starć o Quemoj i Matsu; zaś na początku lat sześćdziesiątych, kiedy machina propagandowa Mao potępiała Rosjan za cofnięcie się w sprawie Kuby i za podpisanie z Zachodem układu o częściowym zakazie prób jądrowych, detente między Stanami Zjednoczonymi a Chinami było rzeczą trudno wyobrażalną. Wreszcie w latach 1965—1968 Chiny przeżywały pa-roksyzmy „rewolucji kulturalnej" Mao i w efekcie wydawały się rządowi USA krajem chronicznie nieustabilizowanym i jeszcze bardziej ideologicznie odstrę-czającym niż przedtem. Żaden z tych elementów nie zapowiadał „sytuacji, w której prawdopodobny byłby większy postęp w kierunku poprawy stosunków ze Stanami Zjednoczonymi"167. No i przede wszystkim Stany Zjednoczone w owych latach same przeżywały coraz silniejsze konwulsje spowodowane problemami wynikającymi z wojny wietnamskiej. Wietnam Północny i Viet Cong na Południu wydawały się dla większości Amerykanów jedynie przejawem pełzających postępów azjatyckiego komunizmu, które trzeba było powstrzymać siłą, zanim dojdzie do dalszych szkód. Ponieważ zaś owe siły rewolucyjne korzystały z zachęty i poparcia militarnego Chin i Rosji, każde z tych mocarstw (chyba jednak przede wszystkim zawzięcie krytykujący Zachód reżim pekiński) należało uznać za członka wrogiej marksistowskiej koalicji wymierzonej przeciwko „wolnemu światu". W istocie, kiedy rząd Johnsona dokonywał eskalacji rozbudowy sił amerykańskich w Wietnamie, waszyngtońscy decydenci często zastanawiali się, jak daleko można się posunąć nie prowokując interwencji Chin podobnej do tej, do jakiej doszło w wojnie koreańskiejle8. Rząd chiński musiał przez całe lata sześćdziesiąte zawzięcie dyskutować, czy coraz intensywniejsze starcia z ZSRR na północy są równie złowieszcze, jak ulegające coraz większej eskalacji amerykańskie działania wojskowe na ziemi i w powietrzu na południu. Chińczycy tradycyjnie już rywalizowali z różniącymi się od nich etnicznie Wietnamczykami i skala rosyjskich dostaw sprzętu wojskowego dla Hanoi budziła w nich głębokie podejrzenia, jednak większość obserwatorów zachodnich przez cały okres rządów Kennedy'ego i Johnsona nie dostrzegała tych napięć. Trudno byłoby przecenić różnorodny — zarówno symboliczny, jak i praktyczny — wpływ długotrwałych działań wojskowych USA w Wietnamie i w innych krajach Azji Południowo-Wschodniej na międzynarodowy układ sił i na psychikę narodową samych Amerykanów. Postrzeganie przez większość z nich roli własnego kraju w świecie jest do dziś — choć w rozmaity sposób — ukształtowane m.in. przez ten konflikt. Fakt, że była to wojna toczona przez „społeczeństwo otwarte" — w dodatku uczynione jeszcze „bardziej otwartym" przez rewelacje w rodzaju dokumentów Pentagonu i codzienne relacje telewizji i prasy o tej jatce i o tym, że najwidoczniej niczemu ona nie służy; że była to pierwsza wojna jednoznacznie przegrana przez Stany Zjednoczone; że zmąciło to pamięć zwycięstw drugiej wojny światowej i zniszczyło reputację bardzo wielu ludzi — od najwyższych stopniem generałów do „najświatlejszych i najlepszych" intelektualistów; że zbiegło się to z rozpadem consensusu w amerykańskim społeczeństwie na temat narodowych celów i narodowych priorytetów — zresztą w niemałej mierze przyczyniając się do tego rozpadu; że towarzyszyły temu: inflacja, bezprecedensowe akcje protestacyjne studentów i zamieszki w centralnych dzielnicach wielkich miast, a tuż potem nastąpił kryzys Watergate, który na pewien czas zdyskredytował samą koncepcję prezydentury; że wielu ludzi odnosiło wrażenie, iż wojna ta pozostaje w ostrej i pełnej ironii sprzeczności z wszystkim, czego uczyli Ojcowie Założyciele, i że powoduje na obszarze większości świata utratę popularności USA; i wreszcie, że pełen wstydu i obojętności stosunek do żołnierzy powracających z Wietnamu miał z kolei w dziesięć lat później wywołać reakcję społeczną, co sprawiło, że pamięć tego konfliktu nadal nękała świadomość społeczeństwa, czego wyrazem były poświęcone tej wojnie pomniki, książki, dokumentalne filmy telewizyjne i tragedie osobiste — wszystko to oznaczało, że wojna wietnamska, chociaż spowodowała znacznie mniejszą liczbę ofiar, wywarła na społeczeństwo amerykańskie wpływ w jakiejś mierze przypominający wpływ pierwszej wojny światowej na Europejczyków. Efekty tego były widoczne głównie na płaszczyźnie osobistej i psychologicznej; szerzej zaś interpretowano je jako kryzys amerykańskiej cywilizacji i amerykańskich rozwiązań konstytucyjnych. W tym sensie efekty te miały nadal odgrywać istotną rolę — zupełnie niezależnie od strategicznych i wielkomocarstwowych aspektów tego konfliktu. Z punktu widzenia tego przeglądu najważniejsze jednak są właśnie te ostatnie aspekty, trzeba więc poświęcić im jeszcze nieco uwagi. Przede wszystkim * konflikt ten stał się pożytecznym i trzeźwiącym przypomnieniem, że ogromna przewaga w sprzęcie wojskowym i w wydajności gospodarki nie zawsze daje się przełożyć na większą skuteczność działań wojskowych i że nie dzieje się to automatycznie. Nie podważa to głównego kierunku rozumowania niniejszej książki, podkreślającej wagę gospodarki i techniki w prowadzonych na wielką skalę, długotrwałych — i zazwyczaj koalicyjnych — wojnach między wielkimi mocarstwami, w których każdemu z uczestników w równym stopniu zależało na zwycięstwie. Pod względem gospodarczym Stany Zjednoczone mogły być pięćdziesięcio- lub nawet stukrotnie bardziej wydajne od Wietnamu Północnego; pod względem militarnym miały taką siłę ognia, że mogły (jak domagały się tego niektóre „jastrzębie") cofnąć przeciwnika do epoki kamiennej — w istocie, posiadając broń jądrową mogły zetrzeć z powierzchni ziemi całą Azję Południowo-Wschodnią. Ale to nie w takiej wojnie można było efektywnie wykorzystać tę przewagę. Obawa przed własną opinią publiczną i przed reakcją świata uniemożliwiła użycie broni jądrowej przeciwko wrogowi, który nigdy nie mógłby stanowić istotnego zagrożenia dla samych Stanów Zjednoczonych. Zaniepokojenie sprzeciwem amerykańskiej opinii publicznej wobec ciężkich strat ponoszonych w konflikcie, którego zasadność — podobnie jak skuteczność działania wojsk amerykańskich — coraz silniej kwestionowano, ograniczało swobodę ruchów rządu także w stosowaniu konwencjonalnych metod prowadzenia wojny. Wprowadzono ograniczenia bombardowań lotniczych; nie można było okupować neutralnego Laosu, przez który biegł Szlak Ho Szi Mina; nie można było przechwytywać rosyjskich statków wiozących broń do Hajfongu. Ważną rzeczą było, by nie sprowokować dwu wielkich państw komunistycznych do włączenia się do wojny. Wszystko to w istocie sprowadzało wojnę do serii potyczek w dżungli i na polach ryżowych, a więc w terenie, w którym Amerykanie nie mogli w pełni wykorzystać swej przewagi ogniowej i swej większej ruchliwości (jaką zapewniały helikoptery) i w którym akcent musiał spoczywać na metodach walki w dżungli i na zwartości oddziałów — wszystko to nie stanowiło dużego problemu dla oddziałów szturmowych, ale było problemem dla pośpiesznie dostarczanych kontyngentów poborowych. Chociaż Johnson, idąc w ślady Kennedy'ego, wysyłał do Wietnamu coraz więcej i więcej żołnierzy (w 1969 r. liczba ich osiągnęła szczytowy poziom 542 000), to jednak nigdy nie zaspokajało to żądań generała Westmorelanda. Kurczowo trzymając się poglądu, że wciąż jest to konflikt ograniczony, rząd odmawiał zmobilizowania rezerwistów oraz — w istocie — przestawienia gospodarki na tory wojenne16*. Trudności związane z toczeniem wojny w warunkach nie sprzyjających wykorzystaniu rzeczywistej siły wojskowej USA były odbiciem szerszego problemu politycznego — rozbieżności między środkami a celami (jak mógłby to sformułować Clausewitz). Wietnamczycy północni i Viet Cong walczyli o coś, w co mocno wierzyli, ci zaś, którzy nie wierzyli, byli niewątpliwie poddawani dyscyplinie totalitarnego, namiętnie nacjonalistycznego reżimu. Natomiast system rządów w Wietnamie Południowym sprawiał wrażenie skorumpowanego, niepopularnego, wyraźnie reprezentującego mniejszość, mającego przeciwko sobie mnichów buddyjskich i nie popieranego przez przerażone, wyzyskiwane i zmęczone wojną chłopstwo — te tubylcze jednostki, które były lojalne wobec reżimu i często dobrze się biły, nie wystarczały do skompensowania owej wewnętrznej korozji. W miarę eskalacji działań wojennych coraz więcej Amerykanów kwestionowało celowość walki w interesie reżimu sajgońskiego i niepokoiło się demoralizującym wpływem tego konfliktu na same wojska amerykańskie — upadkiem ducha, szerzeniem się cynizmu, niezdyscyplinowaniem, narkomanią, prostytucją, coraz intensywniejszą rasistowską pogardą dla „żółtków", okrucieństwem na polu bitwy — nie mówiąc już o korozji amerykańskiego pieniądza i szerzej rozumianej amerykańskiej pozycji strategicznej. Ho Szi Min zadeklarował, że jego oddziały gotowe są ponosić straty w proporcji dziesięć do jednego, i kiedy oddziały te były na tyle szalone, że — jak podczas ofensywy w święto Tet w 1968 r. — wychodziły z dżungli, by atakować miasta, ich straty często osiągały taką proporcję. Ale — powiedział on dalej — mimo takich strat będą nadal walczyć. Takiej siły woli nie było widać w Wietnamie Południowym. Również samo społeczeństwo amerykańskie, coraz bardziej przytłoczone sprzecznościami tej wojny, nie było bynajmniej gotowe poświęcać wszystkiego dla zwycięstwa. Jeśli zważyć, o jaką stawkę walczyła każda ze stron, ten stan uczuć był zupełnie zrozumiały. Było jednak faktem, że okazało się niemożliwością skuteczne toczenie wojny przez otwartą demokrację, której społeczeństwo było uczuciowo zaangażowane tylko połowicznie. Na tym polegała podstawowa sprzeczność i nie mogły jej zmienić ani systemowa analiza McNamary, ani bombowce B-52 z bazy Guam 17°. Dziś, ponad dziesięć lat po upadku Sajgonu (kwiecień 1975), kiedy spod pras drukarskich płynie wciąż strumień książek omawiających wszystkie aspekty tego konfliktu, wciąż trudno jest ocenić, jak wpłynął on na pozycję Stanów Zjednoczonych w świecie. Rozpatrywany z dalszej perspektywy — powiedzmy roku 2000 czy 2020 — być może zostanie uznany za uzdrawiający wstrząs, leczący Amerykę z globalnej pychy (lub tego, co senator Fulbright nazwał „arogancją mocarstwową"), wstrząs, który zmusił kraj do głębszego przemyślenia układu priorytetów politycznych i strategicznych i do rozsąd-niejszego przystosowania się do istotnych zmian, jakie zaszły w świecie po 1945 r. Innymi słowy, za wstrząs przypominający ten, jaki przeżyli Rosjanie po wojnie krymskiej czy Brytyjczycy po wojnie burskiej, i przynoszący w efekcie korzystne reformy i przemyślenia. Jednak podczas samej wojny jej krótkoterminowe efekty musiały być efektami szkodliwymi. Ogromny boom wydatków na tę wojnę, i to w okresie, w którym wydatki wewnętrzne również skokowo wzrastały w związku z programem Johnsona „Wielkie Społeczeństwo", fatalnie wpłynął na gospodarkę amerykańską — wpływ ten jeszcze omówię (na s. 424—426). Co więcej, podczas gdy USA ładowały pieniądze w Wietnam, ZSRR systematycznie zwiększał wydatki na zbrojenia jądrowe — tak że w dziedzinie tej osiągnął, z grubsza biorąc, parytet — i na marynarkę wojenną, która w owym okresie stała się jedną z większych sił globalnej dyplomacji kanonierek. To coraz silniejsze zakłócenie równowagi zaostrzył jeszcze dodatkowo zwrot w nastrojach amerykańskiego elektoratu — przez większość lat siedemdziesiątych wyborcy mieli niechętny stosunek do wydatków wojskowych. W 1978 r. „wydatki na bezpieczeństwo narodowe" stanowiły zaledwie 5 proc. GNP — był to wskaźnik najniższy od trzydziestu lat171. W siłach zbrojnych wystąpił gwałtowny upadek ducha, wywołany za- równo samą wojną, jak i powojennymi cięciami. Przewrót dokonany w CIA i w innych agendach — niezależnie od całej jego niezbędności z punktu widzenia walki z nadużywaniem władzy — niewątpliwie osłabił ich efektywność. Stopień skoncentrowania się Amerykanów na sprawie Wietnamu martwił nawet żywiących sympatię dla USA sojuszników; stosowane przez Stany Zjednoczone metody walki w obronie skorumpowanego reżimu odstręczały w takim samym stopniu opinię publiczną Europy, jak i Trzeciego Świata. Był to jeden z istotnych czynników sprawczych tego, co niektórzy autorzy nazywali „wyobcowaniem" Ameryki z większości pozostałego świata "2. Doprowadziło to do zaniedbania przez USA spraw Ameryki Łacińskiej oraz wystąpienia tendencji do zastępowania „Sojuszu na rzecz postępu", o którym marzył Kennedy, poparciem wojskowym dla reżimów niedemokratycznych i działaniami kontrrewolucyjnymi (w rodzaju interwencji w Republice Dominikańskiej w 1965 r.). Nieunikniona po wojnie wietnamskiej otwarta dyskusja na temat tego, o które regiony świata USA mają w przyszłości walczyć, a o które nie, zaniepokoiła sojuszników, stanowiła niewątpliwą zachętę dla ich wrogów, skłoniła wahające się kraje neutralne do zastanowienia się, czy nie należy jednak reasekurować się stosunkami z drugą stroną. Podczas debat w ONZ odnosiło się wrażenie, że delegacja amerykańska jest coraz silniej atakowana i coraz bardziej izolowana. Sytuacja bardzo się zmieniła w porównaniu z czasami, kiedy to Henry Luce twierdził, że Stany Zjednoczone będą w braterskim związku ludzkości starszym bratem innych narodów m. W dziedzinie polityki mocarstwowej inną konsekwencją wojny wietnamskiej było to, że chyba przez całe dziesięciolecie przesłaniała ona Waszyngtonowi rozmiary rozłamu chińsko-radzieckiego i w ten sposób pozbawiła USA szansy opracowania odpowiedniej polityki w tej sprawie. Tym bardziej więc uderzała szybkość, z jaką naprawił to zaniedbanie — wkrótce po objęciu urzędu prezydenta w styczniu 1969 r. — zacięty wróg komunizmu Richard Nixon. Odznaczał się on jednak — że użyję tu zwrotu profesora Gaddisa — „unikalnym połączeniem sztywności ideologicznej z pragmatyzmem politycznym"1H. Ten ostatni był szczególnie widoczny w podejściu Nixona do innych wielkich mocarstw. Mimo niechęci żywionej do krajowych radykałów i wrogości wobec na przykład Chile pod rządami Allende, wywołanej socjalistyczną polityką tego kraju, Nixon twierdził, że jest aideologiczny, kiedy w grę wchodzi globalna dyplomacja. Nie widział on większej sprzeczności między wydaniem polecenia, by zintensyfikować bombardowania Wietnamu Północnego w 1972 r. w celu zmuszenia Hanoi do zmniejszenia odległości od przetargowej pozycji USA, sprowadzającej się do żądania, by Wietnamczycy pomocni wycofali się z Południa, a podróżą do Chin w tym samym roku w celu dokonania wspólnie z Mao Tse--tungiem ceremonii zakopania topora wojennego. Jeszcze bardziej znaczący był dokonany przez prezydenta wybór Henry'ego Kissingera na doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego (a później sekretarza stanu). Kissinger podchodził do spraw międzynarodowych w sposób historycystyczny i relatywistyczny: wydarzenia należy rozpatrywać w ich szerszym kontekście i we wzajemnym związku; wielkie mocarstwa należy sądzić po ich czynach, a nie po ideologii głoszonej na scenie wewnętrznej; dążenie do absolutnego bezpieczeństwa jest utopią, ponieważ osiągnięcie takiego stanu bezpieczeństwa oznaczałoby, że wszyscy pozostali czuliby się absolutnie zagrożeni — można więc żywić na- dzieję na osiągnięcie co najwyżej bezpieczeństwa względnego, którego podstawą byłaby rozsądna równowaga sił na świecie, dojrzała świadomość, że na scenie światowej nigdy nie zapanuje pełna harmonia, i gotowość do targowania się. Podobnie jak mężowie stanu, o których pisał (Metternich, Castlereagh, Bismarck), Kissinger uważał, że „mądrość zarówno w sprawach życiowych, jak i w sprawach międzynarodowych zaczyna się od wiedzy, w którym miejscu się zatrzymać"175. Jego aforyzmy miały podźwięk palmerstonowski („Nie mamy stałych nieprzyjaciół") i bismarckowski („Najlepiej wykorzystamy dla naszych celów wrogość między Chinami i Związkiem Radzieckim, jeśli utrzymamy z każdą ze stron stosunki bliższe, niż utrzymuje ona ze stroną drugą")178. W dyplomacji amerykańskiej nie było niczego podobnego od czasów Kennana. Kissinger miał jednak większą szansę kierowania polityką niż którykolwiek z jego współwielbicieli dziewiętnastowiecznych europejskich mężów stanu177. Na koniec wreszcie — Kissinger zdawał sobie sprawę z granic amerykańskiej potęgi, nie tylko w tym sensie, że USA nie mogły sobie pozwolić na toczenie długotrwałej wojny w dżunglach Azji Południowo-Wschodniej i jednoczesne dbanie o swe inne — dużo istotniejsze — interesy, ale także w tym znaczeniu, że on i Nixon potrafili dostrzec, że światowa równowaga sił zmienia się i że pojawiają się nowe siły podważające nie kwestionowaną dotąd dominację obu supermocarstw. Te ostatnie wciąż pozostawiały daleko w tyle resztę świata w dziedzinie potęgi ściśle wojskowej, ale pod innymi względami świat stawał się już bardziej wielobiegunowy. „W kategoriach gospodarczych — odnotował w 1973 r. — istnieje co najmniej pięć większych ugrupowań. W kategoriach politycznych pojawiają się dużo liczniejsze ośrodki siły..." Idąc w ślady Kennana (i poprawiając go) identyfikował pięć ważnych regionów: Stany Zjednoczone, ZSRR, Chiny, Japonię i Europę Zachodnią. W przeciwieństwie do wielu ludzi w Waszyngtonie i (zapewne) wszystkich w Moskwie, witał tę zmianę z zadowoleniem. Świat koncertu dużych mocarstw, wzajemnie się równoważących, tak by żadne nie dominowało nad innymi, byłby „światem bezpieczniejszym i lepszym" od świata dwubiegunowego, w którym wydaje się, że „wygrana jednej strony jest absolutnie przegraną strony drugiej" 178. Przekonany o własnej zdolności do obrony interesów Ameryki w takim pluralistycznym świecie, Kissinger domagał się zasadniczego przekształcenia dyplomacji amerykańskiej w najszerszym sensie tego terminu. Rewolucja dyplomatyczna, spowodowana stałym rapprochement chińsko--amerykańskim po 1971 r., miała głęboki wpływ na „globalny układ sił". Japonia — chociaż zaskoczona posunięciem Waszyngtonu — uznała, że wreszcie może nawiązać stosunki z Chińską Republiką Ludową, co stało się dodatkowym bodźcem dla jej — i tak już przeżywającego boom — handlu z krajami Azji. Wydawało się, że zimna wojna w Azji skończyła się — lub może należałoby raczej powiedzieć, że stała się bardziej skomplikowana: Pakistan pełniący rolę kanału dyplomatycznego, którym przekazywano tajną korespondencję między Waszyngtonem i Pekinem, uzyskał poparcie obu tych stolic podczas swego starcia z Indiami w 1971 r.; Moskwa — jak należało się spodziewać — udzieliła silnego wsparcia New Delhi. Również w Europie zmienił się układ sił. Zaalarmowany wrogością Chin i zaskoczony dyplomacją Kissingera, Kreml uznał za rozsądne zawrzeć układ SALT I i udzielić zachęty różnym innym próbom poprawy stosunków poprzez żelazną kurtynę. Wstrzymał się też od działania, kiedy po pełnej napięcia konfrontacji radziecko-amerykańskiej podczas wojny arabsko-izraelskiej w 1973 r. Kissinger rozpoczął swą „wahadłową dyplomację", zmierzającą do pojednania Egiptu z Izraelem, skutecznie odcinając Związkowi Radzieckiemu możliwość odegrania w tej sprawie jakiejkolwiek liczącej się roli. Trudno powiedzieć, jak długo Kissinger mógłby uprawiać ową żonglerkę w stylu bismarckowskim, gdyby skandal Watergate nie wymiótł Nixona z Białego Domu w sierpniu 1974 r. i nie zwiększył jeszcze podejrzliwości Amerykanów wobec ich własnego rządu. Tak jednak jak potoczyła się historia, Kissinger pozostał jeszcze na swym stanowisku do końca prezydentury Forda, ale miał coraz mniejszą swobodę manewru. Kongres dokonywał częstych cięć wydatków projektowanych przez rząd. W lutym 1975 r. — niewiele miesięcy przed wojskową klęską Wietnamu Południowego, Kambodży i Laosu — całkowicie zlikwidowano wszelką dalszą pomoc dla tych państw. Ustawa o uprawnieniach w kwestii wojny ostro ograniczyła prawo prezydenta do angażowania wojsk amerykańskich poza granicami kraju. Kongres uchwalił, że nie można przeciwdziałać ra-dziecko-kubańskiej interwencji w Angoli udzielając pomocy — w postaci pieniędzy z funduszy CIA i w postaci broni — tamtejszym odłamom prozachodnim. Wobec coraz większego zniecierpliwienia republikańskiej prawicy spadkiem zagranicznej potęgi USA i wobec obciążania przez tę prawicę Kissingera winą za wyzbywanie się interesów narodowych (Kanał Panamski) i opuszczanie starych przyjaciół (Tajwan) pozycja sekretarza stanu zaczęła się chwiać, zanim jeszcze wybory w 1976 r. odsunęły od władzy Forda. Przez całe lata siedemdziesiąte Stany Zjednoczone borykały się z poważnymi problemami społeczno-gospodarczymi, zaś różne ugrupowania polityczne próbowały się pogodzić z osłabieniem pozycji USA na arenie międzynarodowej — być może więc zewnętrzna polityka Ameryki musiała być mniej konsekwentna niż w spokojniejszych czasach. Niemniej jednak gwałtowne „zwroty", do jakich doszło w tej polityce w ciągu następnych paru lat, zasługują na uwagę niezależnie od tego, jakie kryteria się zastosuje. Przepełniony godną najwyższej pochwały gladstonowską i wilsonowską wiarą w potrzebę stworzenia „uczciwszego" porządku światowego, Carter z lekkością wiatru pojawił się w systemie międzynarodowym, w którym wielu innych aktorów (zwłaszcza w tych punktach świata, w których dochodziło do „kłopotów") nie miało najmniejszego zamiaru stosować się w polityce do zasad judeochrześcijańskich. Wobec niezadowolenia Trzeciego Świata z istnienia przepaści ekonomicznej dzielącej państwa bogate i biedne, pogłębionej jeszcze przez kryzys naftowy w 1973 r., trzeba uznać, że dążenie Cartera do współpracy Północy z Południem było przejawem nie tylko wspaniałomyślności, ale i rozwagi, podobnie też wiele zdrowego rozsądku było w jego warunkach renegocjowanego układu o Kanale Panamskim i w jego odmowie uznawania każdego reformatorskiego ruchu w Ameryce Łacińskiej za ruch marksistowski. Słusznie też zalicza się na plus Carterowi „pośrednictwo" w osiągnięciu przez Egipt i Izrael w 1978 r. porozumienia w Camp David — chociaż nie powinien on być tak zdziwiony krytyczną reakcją innych państw arabskich, która z kolei stworzyła Rosji okazję do zacieśnienia więzów z bardziej radykalnymi państwami Bliskiego Wschodu. Niezależnie jednak od swych najlepszych intencji rząd Cartera rozbił się na rafach skomplikowanego świata, który wydawał się przyjmować z coraz większą niechęcią rady udzie- lane przez Amerykanów, oraz na skałach niekonsekwencji swej własnej polityki (przyczyną tej niekonsekwencji były często spory wewnątrz samego rządu)"'. Waszyngton strofował autorytarne reżimy prawicowe na całym świecie za gwałcenie przez nie praw człowieka i wywierał na te reżimy presję, jednocześnie jednak nadal popierał prezydenta Mobutu w Zairze, króla Hasana w Maroku i szacha Iranu — tego ostatniego aż do jego zgonu w 1979 r., cc-doprowadziło do kryzysu wywołanego sprawą zakładników i do nieudanej próby ich uwolnienia1S0. W innych zakątkach świata — od Nikaragui po Angolę — rząd USA miał trudności ze znalezieniem sił demokratyczno-libe-ralnych, które warto byłoby poprzeć, a jednocześnie wahał się przed angażowaniem się w akcje wymierzone przeciwko marksistowskim rewolucjonistom. Carter miał też nadzieję, że uda mu się utrzymać na niskim poziomie wydatki obronne i sprawiał wrażenie zaskoczonego tym, że detente w stosunkach z ZSRR nie powstrzymała tego państwa ani od wydatków na zbrojenia, ani od działań w Trzecim Świecie. Kiedy w końcu 1979 r. wojska rosyjskie dokonały inwazji na Afganistan, Waszyngton, zaangażowany już wówczas w znaczną rozbudowę swych sił obronnych, wycofał się z układu SALT II, unieważnił umowę o sprzedaży Moskwie zboża i zaczął realizować — czego przejawem były zwłaszcza uroczyście celebrowane wizyty Brzezińskiego w Chinach i Pakistanie — politykę „równowagi sił" potępioną przez prezydenta zaledwie cztery lata wcześniej181. Jeśli rząd Cartera objął władzę mając w zanadrzu zestaw prostych recept na rozwiązanie problemów skomplikowanego świata, to recepty, z jakimi obejmował władzę w 1981 r. jego następca, były nie mniej proste, chociaż drastycznie różniły się od tamtych. Rząd Reagana, działający pod wpływem emocjonalnej reakcji na wszystko, co „stało się złego" ze Stanami Zjednoczonymi w poprzednich dwu dziesięcioleciach, dodatkowo pobudzony miażdżącym zwycięstwem wyborczym, spowodowanym w znacznej mierze upokorzeniem doznanym przez USA w Iranie, mający w swym bagażu ideologiczny pogląd na świat, pogląd sprawiający chwilami wrażenie zdecydowanie manichejskiego — zamierzał sterować nawą państwową w zupełnie innym kierunku. Dćtente nie wchodziła już w grę, ponieważ była jedynie przykrywką dla rosyjskiego ekspansjonizmu. Rozbudowa sił zbrojnych miała ulec intensyfikacji, i to we wszystkich kierunkach. Prawa człowieka zostały zdjęte z porządku dnia, „rządy autorytarne" były w łaskach. Uznano — co zdumiewające — za podejrzaną nawet „kartę chińską", ponieważ republikańska prawica popierała Tajwan. Jak należało oczekiwać, ta prostota poglądów w dużej mierze rozbiła się-w zetknięciu ze złożonością realiów świata zewnętrznego, że nie wspomnę już o oporze Kongresu i społeczeństwa, którym podobał się swojski patriotyzm prezydenta, ale które odnosiły się podejrzliwie do polityki zimnowojennej. Konsekwentnie blokowano pomysły interwencji w Ameryce Łacińskiej czy w jakimkolwiek zakątku świata pokrytym dżunglą, a więc przywodzącym na pamięć Wietnam. Eskalacja wyścigu zbrojeń jądrowych powodowała powszechne uczucie skrępowania i presję na rzecz wznowienia rozmów rozbrojeniowych, zwłaszcza kiedy zwolennicy rządu Reagana twierdzili, że USA zdolne są „wziąć górę" w konfrontacji jądrowej ze Związkiem Radzieckim. Reżimy autorytarne w tropikach załamywały się — przy tym często ich związki z rządem amerykańskim jeszcze bardziej zwiększały ich niepopularność. Europejczycy zupełnie nie mogli pojąć logiki rozumowania zabraniającego im nabywania od ZSRR gazu ziemnego, a jednocześnie zezwalającego amerykańskim farmerom na sprzedaż Moskwie zboża. Na Bliskim Wschodzie występowała sprzeczność między niezdolnością rządu Reagana do wywarcia presji na Izrael Begina a reaga-nowską strategią wciągania świata arabskiego do frontu antyrosyjskiego. W ONZ Stany Zjednoczone sprawiały wrażenie bardziej izolowanych niż kiedykolwiek przedtem; w 1984 r. wycofały się z UNESCO — sytuacja taka wprawiłaby Franklina Roosevelta w zdumienie. Podnosząc ponaddwukrotnie wydatki na obronę w ciągu pięciu lat, USA niewątpliwie miały więcej sprzętu wojskowego niż w 1980 r., coraz więcej było jednak wątpliwości, czy to, co uzyskiwał Pentagon, było rzeczywiście warte takich pieniędzy. Stawiano też pytanie, czy może on zapanować nad rywalizacją między różnymi rodzajami wojsk182. Inwazja na Grenadę, rozreklamowana jako wielki sukces, pod wieloma względami operacyjnymi zbyt niepokojąco przypominała farsę Gil-berta i Sullivana. I wreszcie, sprawa nie najmniej ważna, chociaż wymieniam ją na końcu: nawet obserwatorzy żywiący sympatię do tego rządu mieli wątpliwości, czy jest on zdolny do opracowania jakiejś wewnętrznie spójnej wielkiej strategii, skoro tylu jego członków było wzajemnie ze sobą skłóconych (nawet po ustąpieniu Haiga ze stanowiska sekretarza stanu), skoro odnosiło się wrażenie, że szef tego rządu niewiele poświęca uwagi sprawom kluczowym i skoro rząd ten (z małymi wyjątkami) patrzył na świat zewnętrzny przez tak etnocen-tryczne okulary18S. Do wielu z tych problemów wrócę w rozdziale ostatnim. To, że wyliczam różnorodne kłopoty rządów Cartera i Reagana jednym tchem, wynika stąd, że — w sumie wzięte — odwracały uwagę Waszyngtonu od istotniejszych czynników kształtujących globalną politykę mocarstwową, a w szczególności od owego zwrotu od świata dwubiegunowego do wielobiegunowego, który o wiele wcześniej dostrzegł Kissinger i do którego zaczai już dostosowywać politykę USA (jak zobaczymy niżej, pojawienie się trzech dodatkowych ośrodków potęgi politycznej i gospodarczej — Europy Zachodniej, Chin i Japonii — bynajmniej nie oznaczało, że były one wolne od problemów, ale nie o to tu chodzi). Co jeszcze ważniejsze, skoncentrowanie się Ameryki na rozrastających się problemach Nikaragui, Iranu, Angoli, Libii itd. przesłaniało często Waszyngtonowi fakt, że krajem najsilniej dotkniętym przeobrażeniami zachodzącymi w światowej polityce w latach siedemdziesiątych był zapewne sam ZSRR. Sprawa ta zasługuje na krótkie omówienie przed zakończeniem tego podrozdziału. To, że ZSRR zwiększył w tych latach swą siłę wojskową, nie ulegało wątpliwości. Jak jednak podkreśla profesor Ułam, ze względu na inne wydarzenia oznaczało to jedynie, iż: „Ludzie rządzący Związkiem Radzieckim znaleźli się w sytuacji umożliwiającej im docenienie nieprzyjemnego odkrycia uczynionego przez tak wielu Amerykanów w latach czterdziestych i pięćdziesiątych: że zwiększenie potęgi nie zapewnia państwu automatycznie — zwłaszcza w epoce atomowej — większego bezpieczeństwa. Niemal pod każdym względem — gospodarczym i militarnym, w kategoriach absolutnych i względnych — ZSRR pod rządami Breżniewa był znacznie potężniejszy niż za czasów Stalina. A przecież temu ogromnemu zwiększeniu siły towarzyszyły nowe wydarzenia międzynarodowe i nowe zobowiązania zagraniczne, w których wyniku państwo radzieckie było bardziej narażone na zewnętrzne niebezpieczeństwa i na wiry polityki światowej niż na przykład w 1952 r."184 Co więcej, już nawet w końcowych latach prezydentury Cartera Stany Zjednoczone wznowiły rozbudowę sił obronnych, którą kontynuował w ogromnym tempie rząd Reagana. Groziła ona przywróceniem przewagi militarnej USA w dziedzinie strategicznej broni jądrowej, umocnieniem przewagi amerykańskiej marynarki wojennej i położeniem silniejszego niż kiedykolwiek przedtem akcentu na zaawansowaną technikę. Wygłaszane w odpowiedzi przez zirytowaną Moskwę deklaracje, iż ZSRR nie da się wyprzedzić Stanom Zjednoczonym ani pod względem wydatków wojskowych, ani pod względem wielkości arsenału, nie mogły przesłonić nieprzyjemnego faktu, że bardzo to wszystko zwiększy obciążenie gospodarki, już i tak poważnie tracącej tempo (patrz s. 419—421) i nie najlepiej przygotowanej do wyścigu w zakresie najnowocześniejszej techniki185. W końcu lat siedemdziesiątych ZSRR znalazł się w kłopotliwej sytuacji kraju zmuszonego do importu zboża, nie mówiąc już o imporcie technologii. Jego złożone z satelitów imperium w Europie Wschodniej było, jeśli pominąć wyselekcjonowaną kadrę partii komunistycznych, coraz bardziej niezadowolone; w szczególności strasznym problemem było niezadowolenie Polaków, przy czym wydawało się, że powtórzenie inwazji na Czechosłowację z 1968 r. niewiele by tu pomogło. Bardziej na południe groźba utraty państwa buforowego, jakim był Afganistan, i umocnienie się tam obcych (zapewne chińskich) wpływów sprowokowały ZSRR do przeprowadzenia w 1979 r. zamachu stanu, który nie tylko wciągnął Moskwę w prawdziwe grzęzawisko militarne, ale też wywarł katastrofalny wpływ na pozycję Związku Radzieckiego zagranicą1M. Poczynania Rosji w Czechosłowacji, Polsce i Afganistanie znacznie osłabiły jej atrakcyjność jako „modelu" dla innych — czy to w Europie Zachodniej, czy to w Afryce. Niepokojącym zjawiskiem był fundamentalizm muzułmański na Bliskim Wschodzie, który mógł (tak jak w Iranie) zwrócić się przeciwko miejscowym komunistom, a nie tylko przeciwko ugrupowaniom proamerykańskim. Przede wszystkim zaś ZSRR miał do czynienia z niezmordowaną wrogością Chin, która w efekcie komplikacji afgań-skich i wietnamskich występowała w końcu lat siedemdziesiątych chyba nawet wyraźniej niż na ich początku187. Jeśli któreś z supermocarstw „utraciło" Chiny, to była nim Rosja. No i wreszcie, etnocentryzm i zacieśniająca horyzonty podejrzliwość jego starzejących się władców oraz opór elit — nomenklatury — przeciwko szerokim reformom powodowały, że Związkowi Radzieckiemu było chyba nawet trudniej niż Stanom Zjednoczonym przystosować się do nowego układu sił na świecie. Wszystko to powinno było stanowić pewną pociechę dla Waszyngtonu i skłaniać go do traktowania problemów polityki zagranicznej — nawet nieoczekiwanych i nieprzyjemnych — z większym luzem i w sposób bardziej filozoficzny. Trzeba przyznać, że w pewnych sprawach rząd Reagana rzeczywiście zajął stanowisko bardziej pragmatyczne i bardziej pojednawcze — przykładem może tu być modyfikacja wcześniejszego poparcia dla Tajwanu. Waszyngtonowi trudno jednak było otrząsnąć się z retoryki kampanii wyborczej w latach 1979—1980 — być może dlatego, że nie była to jedynie retoryka, lecz funda-mentalistyczny pogląd na światowy porządek i na miejsce przeznaczone w nim dla Stanów Zjednoczonych. Przeszłość dostarczyła dostatecznie wiele dowodów, że jeśli jakiś kraj żywił takie uczucia, to zawsze utrudniały mu one załatwianie problemów zewnętrznych w ich postaci rzeczywistej, a nie dyktowanej wyobrażeniami o tym, jak powinny wyglądać. Zmiany w układzie sił gospodarczych, 1950—1980 W lipcu 1971 r. Richard Nixon na spotkaniu w Kansas City z grupą szefów środków masowego przekazu powtórzył swą opinię, że istnieje na świecie piąć ośrodków potęgi ekonomicznej: obok ZSRR i Stanów Zjednoczonych, także Europa Zachodnia, Japonia i Chiny. „To właśnie ta piątka zadecyduje o przyszłości gospodarczej, a ponieważ potęga gospodarcza będzie kluczem do innych rodzajów potęgi, więc także o innych aspektach przyszłości świata w ostatniej jednej trzeciej naszego wieku" 188. Jeśli się założy, że ta uwaga prezydenta o znaczeniu potęgi gospodarczej była słuszna, trzeba bliżej zapoznać się z przeobrażeniami zachodzącymi w gospodarce światowej od wczesnych lat zimnej wojny. Chociaż bowiem handel międzynarodowy i międzynarodowa prosperity podlegały pewnym nienormalnym zaburzeniom, (zwłaszcza w latach siedemdziesiątych), to jednak można tu wykryć podstawowe długoterminowe tendencje rozwojowe, które — jak się wydawało — mogły kształtować sytuację polityczną świata w dającej się przewidywać przyszłości. Podobnie jak to było w wypadku wcześniejszych okresów historycznych, omawianych w tej książce, dokładność porównawczych danych statystycznych, jakimi się tu posłużę, pozostawia wiele do życzenia. Jeśli wzrost liczby zawodowych statystyków, zatrudnianych przez rządy i przez organizacje międzynarodowe, a także rozwój dużo bardziej wyrafinowanych technik, niż stosowano w Dictionary of Statistics Mulhalla, wywarły w ogóle jakiś wpływ, to chyba taki, że wykazały, jak trudnym zadaniem jest dokonywanie porównań. Niechęć społeczeństw „zamkniętych" do publikacji danych, zróżnicowanie metod pomiaru dochodu narodowego i GNP, falowanie kursów walut (zwłaszcza po decyzjach podjętych po 1971 r. o rezygnacji z parytetu złota i wprowadzeniu płynnych kursów walut) — wszystko to razem każe powątpiewać w prawidłowość jakiejkolwiek serii danych gospodarczych189. Z drugiej strony, pewną liczbą wskaźników statystycznych można posłużyć się z rozsądną dozą zaufania, by szukać korelacji między nimi i zwracać uwagę na tendencje rozwojowe występujące w dłuższych okresach. Pierwszą — i zdecydowanie najważniejszą — cechą tego okresu jest to, co Bairoch słusznie nazwał „absolutnie bezprecedensowym tempem wzrostu światowej produkcji przemysłowej" 19°. W latach 1953—1975 tempo to miało średnio godny uwagi poziom 6 proc. rocznie (4 proc. per capita), a nawet jeszcze w latach 1973—1980 jego średni poziom wynosił 2,4 proc. rocznie, co w zestawieniu z normami historycznymi było poziomem godnym szacunku. Własne wyliczenia TBairocha „światowej produkcji przemysłu przetwórczego" — potwierdzone "w zasadzie przez liczby Rostowa w zakresie „światowej produkcji przemysłowej" m — dają pewne wyobrażenie o tym oszałamiającym wzroście (patrz tabela 39). Bairoch zwraca też uwagę, że „zakumulowana światowa produkcja przemysłowa w latach 1953—1973 miała rozmiary porównywalne do zakumulowanej Tabela 39 Światowa produkcja przemysłowa w latach 1830—1980 192 (1900 = 100) 1830 1860 1880 1900 1913 1928 1938 1953 1963 1973 1980 Produkcja 34,1 41,8 59,4 100,0 172,4 250,8 311,4 567,7 950,1 1730,6 3041,6 Roczne tempo wzrostu (0,8) 0,7 1,8 2,6 4,3 2,5 2,2 4,1 5,3 6,2 2,4 Wolumen handlu światowego w latach 1850—19711M (1913 = 100) 1850 1896-1900 1913 1921-1925 1930 1931-1935 10,1 57,0 100,0 82 113 93 1938 1948 1953 1963 1968 1971 103 103 142 269 407 520 Tabela 40 produkcji w całym półtorawiecznym okresie dzielącym rok 1953 od roku 1800"193. Na tę przełomową zmianę złożyły się: odbudowa gospodarki wielu krajów ze zniszczeń wojennych, rozwój nowych technik, trwające nadal przechodzenie z rolnictwa na przemysł, zaprzęgnięcie do pracy zasobów narodowych w krajach o „gospodarce planowanej" i rozszerzenie się industrializacji na obszar Trzeciego Świata. Jeszcze wyraźniejszy był — spowodowany w dużej mierze tymi samymi czynnikami — wzrost wolumenu światowego handlu po 1945 r., zdecydowanie kontrastujący z zakłóceniami w tym handlu występującymi w okresie obu wojen światowych (patrz tabela 40). Jeszcze bardziej optymistycznie nastrajał — jak podkreśla Ashworth — fakt, że w 1957 r. po raz pierwszy w dziejach światowy handel wyrobami przemysłowymi był większy od światowego handlu surowcami, co było konsekwencją tego, że w ciągu tych dziesięcioleci ogólna produkcja wyrobów przemysłowych rosła znacznie szybciej niż produkcja rolnictwa i przemysłu wydobywczego (patrz tabela 41). W pewnej mierze tę różnicę tempa wzrostu można wyjaśnić wielkim wzro^ stem produkcji przemysłu przetwórczego i wzrostem handlu na obszarze krajów uprzemysłowionych (zwłaszcza krajów Europejskiej Wspólnoty Gospo- Tabela 41 Procentowy wzrost światowej produkcji w latach 1948—1968 I95 Artykuły rolne Kopaliny Wyroby przemysłowe 1948-1958 32,0 40,0 60,0 1958-1968 30,0 58,0 100,0 darczej), ale wzrost zapotrzebowania tych krajów na surowce, a także początek uprzemysłowienia coraz większej liczby krajów Trzeciego Świata powodowały, że również gospodarka większości tych ostatnich krajów przeżywała w owych latach wzrost szybszy niż w jakimkolwiek innym okresie XX w.196 Niezależnie od szkód, jakie imperializm zachodni wyrządził wielu społeczeństwom innych części świata, odnosi się wrażenie, że eksport i ogólny wzrost gospodarczy kształtowały się w tych społeczeństwach najlepiej w okresach ekspansji gospodarczej w krajach uprzemysłowionych. Foreman-Peck dowodzi, że kraje słabiej rozwinięte (LDC) przeżywały szybki wzrost gospodarczy w XIX w., kiedy „otwarta" gospodarka takich krajów jak Wielka Brytania szybko się rozwijała, zaś powodziło im się najgorzej, kiedy świat uprzemysłowiony wpadł w latach trzydziestych w depresję gospodarczą. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych znowu uzyskały one wyższe tempo wzrostu, ponieważ kraje gospodarczo rozwinięte przeżywały boom, rósł popyt na surowce i rozszerzała się industrializacja 197. Bairoch wykazuje, że udział Trzeciego Świata w światowej produkcji przemysłowej po maksymalnym obniżeniu się w 1953 r. (do 6,5 proc.) stale wzrastał: do 8,5 proc. (1963), potem 9,9 proc. (1973) i wreszcie 12,0 proc. (1980) m. Według szacunków CIA rósł również udział krajów słabiej rozwiniętych w światowym produkcie brutto: z 11,1 proc. (1960) do 12,3 proc. (1970) i 14,8 proc. (1980)"">. W zestawieniu z samą już liczbą ludności Trzeciego Świata jego udział w produkcji światowej był jednak wciąż nieproporcjonalnie mały i rzucała sią w oczy przeraźliwa nędza tych krajów. Średni poziom GNP per capita wynosił w 1980 r. w krajach uprzemysłowionych 10 660 dolarów, lecz zaledwie 1580 dolarów w krajach o średnich dochodach, takich jak Brazylia, i szokująco niską sumę 250 dolarów w najbiedniejszych krajach Trzeciego Świata, takich jak Zair200. Było bowiem faktem, że chociaż procent światowego produktu i światowej produkcji przemysłowej przypadający na cały Trzeci Świat wzrastał, to przyrost ten nie rozkładał się równo na wszystkie LDC. Nawet po wycofaniu się kolonialistów niektóre kraje tropikalne bardzo sią różniły poziomem zamożności od innych — w wielu wypadkach różnice te występowały również przed erą imperialną. Teraz zostały one dodatkowo zaostrzone nierównością popytu na produkty poszczególnych krajów, różnicami w poziomie pomocy, jaką każdy z nich zdołał uzyskać, kaprysami klimatu, przebiegiem gry politycznej, stanem środowiska naturalnego i działaniem zewnętrznych sił gospodarczych, nad którymi kraje te nie miały żadnej kontroli. Susza mogła zniszczyć kraj na całe lata. Wojna domowa, działania grup partyzanckich czy przymusowe przesiedlenia chłopów mogły obniżyć produkcję rolną i wpłynąć ujemnie na handel. Załamanie się światowych cen, na przykład orzeszków ziemnych czy cyny, mogło niemal całkowicie zahamować działalność gospodarczą kraju żyjącego z jednego tylko produktu. Ciężkim ciosem mógł być wzrost stopy procentowej czy kursu dolara. Spirala przyrostu naturalnego, wprawiona w ruch sukcesami zachodniej medycyny w zwalczaniu chorób, wywierała coraz silniejszą presję na zasoby żywności i groziła przekreśleniem efektów wszelkiego ewentualnego wzrostu ogólnego poziomu dochodu narodowego. Z drugiej strony, niektóre państwa przeżyły też „zieloną rewolucję" — gwałtowny wzrost produkcji rolnej, spowodowany wprowadzaniem lepszych metod uprawy i nowych odmian roślin. Ponadto masowy wzrost dochodów w latach siedemdziesiątych w tych krajach, które były szczęśliwymi posiadaczami ropy naftowej, sprawił, że zaczęły one stanowić zupełnie odrębną kategorię gospodarczą — chociaż nawet tzw. OPEC-owskie LDC ucierpiały na początku lat osiemdziesiątych, kiedy to gwałtownie obniżyły się ceny ropy. Wreszcie trzeba wymienić fakt najistotniejszy: w Trzecim Świecie pojawiła się pewna liczba krajów, które Rosecrance nazywa „państwami handlującymi" — Korea Południowa, Tajwan, Singapur i Malezja. Imitując Japonię, Niemcy Zachodnie i Szwajcarię przejawiają one wielką przedsiębiorczość, nastawiając się na produkcję wyrobów przemysłowych na rynek światowyS0i. Ta rozpiętość wśród LDC zwraca uwagę na drugą ważną cechę przemian makroekonomicznych w ostatnich paru dziesięcioleciach: zróżnicowanie tempa wzrostu gospodarczego krajów świata, występujące zarówno wśród wielkich mocarstw uprzemysłowionych, jak i wśród krajów mniejszych. Ponieważ, jak wynika z poprzednich stuleci, właśnie ta tendencja rozwojowa wywiera w ostatecznym rozrachunku największy wpływ na międzynarodowy układ sił, warto nieco szczegółowiej przyjrzeć się, jak wpłynęła ona w ostatnich dziesięcioleciach na sytuację większych krajów. Nie ulega wątpliwości, że najefektowniejszym przykładem systematycznej modernizacji w tych kilkudziesięciu latach są przeobrażenia gospodarcze Japonii po 1945 r., deklasujące niemal wszystkie inne kraje „zaawansowane" w dziedzinie handlu i techniki. Stworzyła ona wzór naśladowany przez inne azjatyckie „państwa handlujące". To prawda, że Japonia wyróżniła się już niemal sto lat wcześniej, stając się pierwszym krajem Azji kopiującym Zachód zarówno pod względem gospodarczym, jak i — niefortunnie dla niej — wojskowym i imperialnym. Chociaż poniosła ciężkie straty w wojnie 1937—1945 i została odcięta od tradycyjnych rynków zbytu i tradycyjnych dostawców, to jednak rozporządzała nadającą się do odbudowy infrastrukturą przemysłową i miała utalentowaną, wykształconą i społecznie spójną ludność, której zdecydowaną wolę poprawy własnego losu można było teraz skierować na tory działalności pokojowej. W ciągu pierwszych lat po 1945 r. Japonia była przeżywającym upadek okupowanym terytorium, uzależnionym od pomocy amerykańskiej. W 1950 r. fala się odwróciła — można uznać za ironię historii, że stało się to w dużej mierze dzięki ogromnym wydatkom obronnym USA związanym z wojną koreańską, które stały się bodźcem dla nastawionych na eksport spółek japońskich. Na przykład spółce Toyota groził już upadek, kiedy uratowały ją pierwsze zamówienia Departamentu Obrony USA na samochody ciężarowe; w podobnej sytuacji było wiele innych firm202. Oczywiście, w „japońskim cudzie gospodarczym" odegrało rolę — obok pobudzającego wpływu amerykańskich wydatków podczas wojny koreańskiej i potem podczas wojny wietnamskiej — również wiele innych czynników. Wyjaśnianie, w jaki dokładnie sposób ten kraj się przeobraził i jak inne kraje mogą naśladować jego sukcesy, stało się samo w sobie szybko rozwijającą się miniaturową gałęzią działalności zarobkowej203. Jednym z głównych czynników tych przeobrażeń była dosyć fanatyczna wiara w potrzebę osiągnięcia najwyższego poziomu kontroli jakości oraz zapożyczanie (i doskonalenie) najnowocześniejszych technik zarządzania i metod produkcji stosowanych na Zachodzie. Korzystny wpływ na te przeobrażenia wywarły też: zaangażowanie całego narodu w energiczny rozwój powszechnej oświaty, utrzymywanej na wysokim poziomie, duża liczba inżynierów, zwariowanych na punkcie elektroniki i samochodów, oraz występowanie obok gigantycznych zaibatsu małych warsztatów przedsiębiorczych właścicieli. Etos społeczny sprzyjał ciężkiej pracy, lojalności w stosunku do firmy i eliminowaniu różnic stanowisk, występujących między dyrekcją a robotnikami, za pomocą mieszaniny kompromisu i pełnych szacunku ustępstw. Gospodarce potrzebne były ogromne kapitały, by mogła utrzymać trwały wzrost, i uzyskała je — częściowo dzięki temu, że w tym „zdemilitaryzowanym" kraju, chronionym przez amerykański parasol strategiczny, tak niskie były wydatki na obronę, ale chyba w jeszcze większym stopniu dzięki polityce fiskalnej i podatkowej, zachęcającej do niezwykle wysokich oszczędności indywidualnych, które można było wykorzystać na cele inwestycyjne. Korzystnie wpłynęła też rola odgrywana przez MITI (Ministerstwo Handlu Międzynarodowego i Przemysłu) — „pielęgnowanie nowych gałęzi przemysłu i rozwoju techniki, a jednocześnie koordynowanie uporządkowanego procesu wygaszania działalności gałęzi starzejących się i chylących ku upadkowi"SM — wszystko to realizowane w sposób bardzo się różniący od amerykańskiego podejścia, mającego za podstawę zasadę laissez faire. Niezależnie jednak od tego, jakim zestawem czynników próbuje się to zjawisko wyjaśnić — a inni eksperci od spraw Japonii położyliby silniejszy akcent na czynniki kulturowe i socjologiczne, nie mówiąc już o trudnym do zdefiniowania „czynniku plusowym", jakim jest wiara w siebie i siła woli społeczeństwa, które czuje, że nadszedł jego czas — nie można negować ogromnej skali tego sukcesu gospodarczego. W latach 1950—1973 japoński produkt krajowy brutto (GDP) rósł w fantastycznym tempie, wynoszącym średnio 10,5 proc. rocznie — dużo wyższym od osiąganego przez jakikolwiek inny kraj uprzemysłowiony. Nawet kryzys naftowy w latach 1973—1974, który zadał tak ciężki cios światowej ekspansji gospodarczej, nie przeszkodził Japonii w utrzymaniu w następnych latach tempa wzrostu niemal dwukrotnie wyższego od tempa jej głównych konkurentów. Lista wyrobów przemysłowych, w których produkcji Japonia zajmowała pozycję dominującą, była dosyć oszałamiająca: aparaty fotograficzne i kamery, zelektryfikowany sprzęt kuchenny, inny sprzęt elektryczny, instrumenty muzyczne, skutery itd., itd. Wyroby japońskie zagroziły pozycji zegarków szwajcarskich, zepchnęły w cień niemiecki przemysł optyczny i zniszczyły brytyjski i amerykański przemysł motocyklowy. Nie minęło dziesięć lat, a japońskie stocznie produkowały ponad połowę światowego tonażu wodowanych statków. W latach siedemdziesiątych nowocześniejsze huty japońskie produkowały już tyle samo stali co huty amerykańskie. Jeszcze bardziej widowiskowe były przeobrażenia japońskiego przemysłu samochodowego — w latach 1960—1984 udział Japonii w światowej produkcji samochodów zwiększył się z l proc. do 23 proc. W konsekwencji Japonia zaczęła eksportować miliony samochodów osobowych i ciężarowych, które teraz można spotkać we wszystkich krajach świata. Systematycznie i niezmordowanie przestawiała się z produkowania wyrobów technicznie prostych na produkowanie wyrobów najbardziej pod względem technicznym zaawansowanych — komputerów, sprzętu telekomunikacyjnego, sprzętu lotniczego, robotów, produktów biotechniki. Systematycznie i niezmordowanie zwiększała swe dodatnie saldo bilansu handlowego, przeobrażając się w giganta zarówno finansowego, jak i przemysłowego. ft Zwiększył się też jej udział w światowej produkcji i w światowym handlu. j|; Kiedy w 1952 r. skończyła się aliancka okupacja, japoński „GNP stanowił niewiele więcej niż jedną trzecią GNP Francji czy Wielkiej Brytanii. W końcu lat siedemdziesiątych był on równy GNP Wielkiej Brytanii i Francji razem wziętych i ponad połowie GNP USA"205. W ciągu jednego pokolenia udział Japonii w światowej produkcji wyrobów przemysłowych i w światowym GNP zwiększył się z około 2—3 proc. do około 10 proc. — i nie przestawał rosnąć. Tylko ZSRR w latach po 1928 r. osiągnął podobne tempo wzrostu, ale Japonia uzyskała to w sposób dużo bardziej bezbolesny, a ponadto w jej wypadku był to wzrost wywołujący o wiele większe wrażenie, bo miał szerszy zasięg. Każde inne wielkie mocarstwo musi w porównaniu z Japonią sprawiać wrażenie państwa gospodarczo ospałego. Kiedy jednak powstała w 1949 r. Chińska Republika Ludowa zaczęła utwierdzać swą pozycję, niewielu było obserwatorów, którzy nie potraktowali jej na serio. W jakiejś mierze mogło to być odbiciem tradycyjnych obaw przed „żółtym niebezpieczeństwem". Niewątpliwie ów drzemiący gigant Wschodu stałby się siłą liczącą się na arenie międzynarodowej, gdyby zorganizował swe 800 min mieszkańców tak, by urzeczywistniali oni cele narodowe. Jeszcze ważniejszą rolę odgrywało jednak to, że ChRL niemal od chwili powstania przyjęła zdecydowaną, by nie rzec agresywną, postawę wobec obcych państw — nawet jeśli mogła to być tylko zbyt nerwowa reakcja wywołana przekonaniem tego kraju, że jest on okrążony. Starcia ze Stanami Zjednoczonymi na temat Korei, Quemoj i Matsu; wkroczenie do Tybetu; walki graniczne z Indiami; gniewne zerwanie z ZSRR i zbrojna z nim konfrontacja na terytoriach spornych; krwawe starcia z Wietnamem Północnym; ogólnie wojowniczy ton chińskiej propagandy (zwłaszcza za rządów Mao) krytykującej zachodni imperializm i „rosyjski hegemonizm" oraz wzywającej ludy całego świata do walki wyzwoleńczej — wszystko to sprawiało, że Chiny stały się w sprawach światowych czynnikiem dużo ważniejszym, ale i dużo bardziej nieobliczalnym od dyskretnej i subtelnej Japonii208. Po prostu dlatego że Chiny reprezentowały jedną czwartą ludności świata, dokonujące się w nich zwroty polityczne musiano traktować poważnie. Przy zastosowaniu jednak kryteriów ściśle ekonomicznych ChRL sprawiała wrażenie klasycznego przykładu kraju gospodarczo zacofanego. Na przykład w 1953 r. przypadało na nią zaledwie 2,3 proc. światowej produkcji przemysłowej, a jej „całkowity potencjał przemysłowy" równy był zaledwie 71 proc. potencjału Wielkiej Brytanii z roku 1900!207 Ludność Chin — a co roku w kraju tym przybywały dziesiątki milionów nowych gąb — składała się głównie z biednych chłopów, mających straszliwie niski poziom produkcji per capita i bardzo niewiele zwiększających „wartość dodaną" kraju. Zakłócenia powodowane przez rządy lokalnych wielmożów, a następnie japońską inwazję oraz wojną domową w końcu lat czterdziestych bynajmniej się nie skończyły, kiedy po 1949 r. komuny chłopskie zajęły miejsce dawnych właścicieli ziemskich. Perspektywy gospodarcze nie przedstawiały się jednak zupełnie beznadziejnie. Chiny posiadały przecież podstawową infrastrukturę w postaci dróg i linii kolejowych, miały znaczny przemysł włókienniczy, ich miasta i porty były ośrodkami działalności przedsiębiorczej, zwłaszcza w Mandżurii Japończycy zapewnili w latach trzydziestych rozwój gospodarczy208. Do tego, by kraj osiągnął etap startu uprzemysłowienia, potrzebny był mu długi okres stabilizacji i masowy napływ kapitału. Oba te warunki zostały w pewnej mierze spełnione w latach pięćdziesiątych — w efekcie dominacji Komunistycznej Partii Chin i napływu rosyjskiej pomocy. Pięcioletni plan, rozpoczęty w 1953 r., był świadomym naśladownictwem priorytetów stalinowskich: rozwoju ciężkiego przemysłu i zwiększenia produkcji stali, żelaza i węgla. Do 1957 r. produkcja przemysłowa uległa podwojeniu20'. Z drugiej strony, dostępne zasoby kapitału — czy to mobilizowane wewnątrz kraju, czy pożyczane od Rosji — nie wystarczały na inwestycje przemysłowe odpowiadające potrzebom gospodarczym takiego kraju jak Chiny, a rozłam chińsko-radziecki doprowadził do gwałtownego zahamowania rosyjskiej pomocy finansowej i technicznej. Ponadto fatalna decyzja Mao, by zrealizować „wielki skok" przez zachęcanie do tworzenia tysięcy wiejskich hut, oraz jego kampania na rzecz „rewolucji kulturalnej" (która doprowadziła do tego, że znaleźli się w niełasce specjaliści od spraw techniki, zawodowi menedżerowie i wyszkoleni ekonomiści) poważnie zmniejszyły tempo rozwoju. Wreszcie, konfrontacyjna polityka zagraniczna ChRL, realizowana przez całe lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte, oraz starcia militarne Chin z niemal wszystkimi sąsiadami powodowały, że nieproporcjonalnie dużą część skąpych zasobów kraju trzeba było przeznaczać na siły zbrojne. Okres „rewolucji kulturalnej" nie był z gospodarczego punktu widzenia okresem wyłącznie złym — przynajmniej akcentowano wówczas znaczenie okręgów wiejskich, pobudzając zarówno rozwój drobnego przemysłu na wsi, jak i ulepszanie metod uprawy ziemi i hodowli zwierząt oraz organizując na wsi elementarną opiekę medyczną i socjalną 21°. Poważny wzrost produktu narodowego można było jednak uzyskać jedynie na drodze dalszej industrializacji, poprawy infrastruktury i długoterminowych inwestycji — wszystkie te procesy ułatwiło położenie kresu „rewolucji kulturalnej" oraz zwiększenie wymiany handlowej ze Stanami Zjednoczonymi, Japonią i innymi krajami zaawansowanymi gospodarczo. Szybko rozwijano eksploatację chińskich złóż węgla i ropy oraz wielu innych cennych minerałów. W 1980 r. produkcja stali osiągnęła poziom 37 min ton, a więc była dużo wyższa niż w Wielkiej Brytanii czy Francji, a spożycie energii z nowoczesnych źródeł było dwukrotnie wyższe niż w którymkolwiek z czołowych państw Europy2łl. W tym samym roku udział ChRL w światowej produkcji wyrobów przemysłowych zwiększył się do 5,0 proc. (z 3,9 proc. w 1973 r.) i bliski był udziału Niemiec Zachodnich212. Ten szybki wzrost nie był wolny od problemów i przywódcy partii zmuszeni byli skorygować w dół cele programu „czterech modernizacji". Warto też jeszcze raz przypomnieć, że kiedy chińskie dane statystyczne na temat dochodu lub produkcji przedstawi się jako dane per capita, znowu wychodzi na jaw zacofanie gospodarcze kraju. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń stało się z czasem jasne, że ów azjatycki gi- r gant zaczął się wreszcie ruszać i zdecydowany jest zbudować podstawy gospodarcze odpowiednie dla roli wielkiego mocarstwa, jaką zamierza odgrywać218. Piątym regionem potęgi gospodarczej, wymienionym przez Nixona w jego przemówieniu z lipca 1971 r., była „Europa Zachodnia", co oczywiście jest raczej terminem geograficznym niż określeniem zjednoczonego, dążącego do umacniania swej pozycji mocarstwa takiego jak Chiny, ZSRR czy Stany Zjednoczone. Nawet sam termin „Europa Zachodnia" oznacza dla różnych ludzi różne rzeczy. Może on obejmować wszystkie kraje Europy poza strefą zdominowaną przez Rosję (a więc częścią tak rozumianej Europy Zachodniej byłyby: Skandynawia, Grecja i Turcja); lub może oznaczać pierwotną (lub rozszerzoną) wersję Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, mającej przynajmniej jakieś ramy instytucjonalne; często też używa się tego terminu jako skrótowego określenia dawnych wielkich państw (Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch), z którymi na przykład Departament Stanu może uważać za potrzebne przeprowadzenie konsultacji przed zainicjowaniem jakiejś nowej polityki wobec ZSRR lub Bliskiego Wschodu. Nie wyczerpałem tu zresztą możliwości nieporozumień semantycznych, związanych z tym terminem, ponieważ przez znaczną część omawianego okresu Brytyjczycy uważali, że „Europa" zaczyna się po drugiej stronie kanału La Manche; co więcej, wielu zaangażowanych zwolenników europejskiej integracji (nie wspominając o niemieckich nacjonalistach) uważało podział kontynentu po 1945 r. za zjawisko chwilowe, po którym w przyszłości nastąpi połączenie się krajów obu części Europy w jakąś szerszą unię. Tak więc zarówno w sensie politycznym, jak i konstytucjonalnym trudno jest używać terminu „Europa" czy nawet „Europa Zachodnia" jako czegoś więcej niż zwykłej figury retorycznej lub bardzo mglistej koncepcji kulturowo-geogra-ficznej214. Istnieje jednak pewne podstawowe podobieństwo gospodarczych losów krajów Europy w tym okresie. Cechą najbardziej rzucającą się w oczy był „stały wysoki wzrost gospodarczy"215. W latach 1949—1950 większość krajów odbudowała przedwojenny poziom produkcji, a niektóre (oczywiście zwłaszcza te, które zachowały neutralność podczas wojny) znacznie go przekroczyły. Potem, rok po roku, wzrastała produkcja przemysłowa i zwiększał się w bezprecedensowym tempie eksport — przy utrzymywaniu się pełnego zatrudnienia oraz najwyższym w historii poziomie zarówno dochodów netto, jak i kapitału inwestycyjnego. W rezultacie Europa stała się najszybciej rozwijającym się gospodarczo regionem świata — oczywiście, jeśli nie liczyć Japonii. „W okresie 1950—1970 europejski GDP zwiększał się średnio o 5,5 proc. rocznie, a w przeliczeniu na jednego mieszkańca o 4,4 proc. — podczas gdy dla całego świata średnie te wynosiły odpowiednio: 5,0 proc. i 3,0 proc. Produkcja przemysłowa rosła nawet szybciej, bo średnio o 7,1 proc. — przy średniej światowej 5,9 proc. Tak więc w 1970 r. produkcja per capita była w Europie niemal dwa i pół razy większa niż w 1950 r."216 Interesujące, że wzrost ten występował we wszystkich regionach tej części świata — w krajach północno-zachodniego trzonu przemysłowego, w krajach śródziemnomorskich i w Europie Wschodniej. Nawet ospała gospodarka brytyjska rozwijała się w tym okresie szybciej niż w poprzednich kilkudziesięciu latach. Nic więc dziwnego, że względna rola Europy w gospodarce światowej — malejąca od początku obecnego stulecia — teraz zaczęła wzrastać. „W okresie 1950—1970 udział Europy w światowej produkcji dóbr i usług (GDP) zwiększył się z 37 proc. do 41 proc.; w wypadku zaś produkcji przemysłowej ten wzrost udziału był nawet jeszcze większy, bo z 39 proc. do 48 proc."217 Zarówno w 1960 r., jak i w 1970 r. dane CIA — trzeba zresztą przyznać, że ich podstawy statystyczne można kwestionować218 — wykazywały, że udział Wspólnoty Europejskiej w światowym produkcie brutto był większy nawet od udziału USA i dwukrotnie większy od udziału Związku Radzieckiego. Jeśli się zastanowić, to przyczyny tego ożywienia gospodarczego w Europie nie powinny dziwić. Nazbyt już długo znaczna część tego kontynentu przeżywała inwazje, długotrwałe walki, obcą okupację, bombardowanie miast, zakładów przemysłowych, dróg i linii kolejowych, niedobór żywności i surowców spowodowany blokadą, powołanie pod broń milionów mężczyzn i wybijanie milionów zwierząt. Nawet jeszcze przed wybuchem walk „naturalny" rozwój gospodarczy Europy — tj. rozwój obejmujący region po regionie w miarę pojawiania się nowych źródeł energii, nowych dziedzin produkcji, nowych rynków i upowszechniania się wynalazków technicznych — zniekształcały działania nastawionego nacjonalistycznie Machtstaat "*. Coraz wyższe bariery celne oddzielały dostawców od ich rynków zbytu. Państwowe dotacje chroniły niesprawne firmy i niesprawne gospodarstwa rolne przed zagraniczną konkurencją. Coraz większą część dochodu narodowego przeznaczano na wydatki zbrojeniowe zamiast na rozwój przedsiębiorstw. W tym „klimacie bloków i autarkii, nacjonalizmu ekonomicznego i wyciągania korzyści ze szkodzenia innym"22I> niemożliwością było maksymalizowanie wzrostu gospodarczego Europy. Natomiast w okresie, jaki teraz omawiam, a więc po 1945 r., nie tylko pojawili się „nowi Europejczycy", tacy jak Monnet, Spaak i Hallstein, zdecydowani stworzyć struktury gospodarcze umożliwiające uniknięcie błędów przeszłości, ale istniały też skłonne do udzielenia pomocy, dobroczynnie nastawione Stany Zjednoczone, gotowe (za pomocą planu Marshalla i innych programów pomocy) finansować odzyskiwanie sił przez Europę, pod warunkiem że będzie się to odbywać na zasadzie współpracy. Tak więc Europa, której potencjał gospodarczy uległ zniekształceniu i był nie w pełni wykorzystywany w wyniku wojny i działań politycznych, teraz zyskała szansę usunięcia tych ujemnych zjawisk. Zarówno we wschodniej, jak i w zachodniej części kontynentu wystąpiła powszechna determinacja, by „budować od nowa", i gotowość wyciągania nauk z szaleństw lat trzydziestych. Planowanie państwowe — czy to w wersji keynesowskiej, czy w wersji socjalistycznej — nadało zogniskowany impet temu pragnieniu poprawy sytuacji społecznej i gospodarczej. Załamanie się (lub dyskredytacja) dawnych struktur ułatwiało innowację. Stany Zjednoczone nie tylko dały miliardy dolarów jako pomoc w ramach planu Marshalla i wykonały — jak to trafnie określono M1 — „zastrzyk wzmacniający w krytycznym momencie", ale ponadto zapewniły parasol obronny, pod którym mogły się schronić państwa europejskie (co prawda i Wielka Brytania, i Francja wydawały bardzo znaczne sumy na obronę w latach wojny koreańskiej i w okresie poprzedzającym dekolonizację, ale i one, i państwa z nimi sąsiadujące musiałyby przeznaczyć na zbrojenia znacznie większą część swych skąpych środków, gdyby nie ochraniały ich Stany Zjednoczone). Ponieważ mniej było barier celnych, przedsiębiorstwa i osoby indywidualne mogły ciągnąć korzyści z istnienia dużo szerszego rynku, tym bardziej że handel między krajami gospodarczo rozwiniętymi (w tym wypadku między samymi krajami europejskimi) był zawsze zyskowniejszy od handlu z krajami słabiej rozwiniętymi — po prostu dlatego, że większy był obustronny popyt. Jeśli zatem handel „zagraniczny" Europy rósł w omawianych dziesięcioleciach szybciej od innych dziedzin działalności gospodarczej, to działo się tak głównie dlatego, że znaczna część tych zakupów i sprzedaży odbywała się między sąsiadami. W okresie zaledwie jednego pokolenia po 1950 r. dochód per capita wzrósł o tyle, o ile poprzednio zwiększył się w ciągu półtora wieku!222 Tempo tych przemian społeczno-gospodarczych było naprawdę imponujące: proporcja zachodnionie-mieckiej ludności zawodowo czynnej, zaangażowana w rolnictwie, leśnictwie i rybołówstwie, zmniejszyła się z 24,6 proc. w 1950 r. do 7,5 proc. w 1973 r.; we Francji zaś analogiczny wskaźnik spadł w tym samym czasie z 28,2 proc. do 12,2 proc. (i do 8,8 proc. w 1980 r.). W miarę rozszerzania się uprzemysłowienia szybko rósł dochód netto — w Niemczech Zachodnich dochód per capita skoczył w górę z 320 dolarów w 1949 r. do 9131 dolarów w 1978 r.; we Włoszech z 638 dolarów w 1960 r. do 5142 dolarów w 1979 r. Liczba samochodów na 1000 mieszkańców wzrosła w Niemczech Zachodnich z 6,3 w 1948 r. do 227 w 1970 r., a we Francji z 37 do 25282S. Niezależnie od tego, jaką przyjmie się miarę, oczywisty jest bardzo realny postęp mimo utrzymującej się rozpiętości międzyregionalnej. Skutki połączenia tego ogólnego wzrostu gospodarczego z ogromnymi wahaniami kursów walut można bez trudu dostrzec, jeśli zanalizuje się rozwój wydarzeń w każdym z dawnych wielkich mocarstw. Na południe od Alp nastąpiło coś, co dziennikarze ze zwykłą przesadą nazwali „włoskim cudem" — po 1948 r. GNP rósł tam, w kategoriach realnych, niemal trzykrotnie szybciej niż w latach międzywojennych; w istocie, aż do 1963 r. — kiedy tempo to zmalało — wzrost gospodarczy Włoch był szybszy niż jakiegokolwiek innego kraju w tamtych latach, z wyjątkiem Japonii i Niemiec Zachodnich. I to jednak — rozpatrywane w retrospekcji — nie powinno chyba dziwić. Włochy były zawsze najsłabiej gospodarczo rozwiniętym krajem europejskiej „Wielkiej Czwórki" — inaczej mówiąc, ich potencjał wzrostu gospodarczego nie był w pełni wykorzystany. Uwolnieni od absurdów faszystowskiej polityki gospodarczej, wsparci dużą pomocą amerykańską, włoscy producenci zyskali możliwość wykorzystania niskich kosztów płacowych swego kraju i dobrej reputacji włoskich projektantów i konstruktorów do gwałtownego zwiększenia eksportu — zwłaszcza do innych krajów Wspólnego Rynku — w zdumiewająco wysokim tempie. Energia elektryczna z siłowni wodnych i tania importowana ropa kompensowały krajowi brak własnego węgla. Wielką rolę w pobudzaniu aktywności gospodarczej odegrał przemysł samochodowy. W sytuacji boomu konsumpcyjnego wewnątrz kraju włoski producent samochodów FIAT przez wiele lat zajmował na rynku krajowym silną pozycję, której nikt nie zagrażał. Stworzyło to tej firmie silne podstawy do rozwijania eksportu na północ od Alp. Do tradycyjnych włoskich wyrobów, takich jak obuwie i delikatne tkaniny, doszły teraz nowe. W latach sześćdziesiątych sprzedawano w Europie więcej lodówek włoskich niż lodówek jakiegokolwiek innego kraju. Wszystko to jednak nie składało się bynajmniej na obraz jednoznacznego sukcesu. Rozpiętość między północą a południem nadal miała charakter chroniczny. Warunki socjalne w śródmieściach wielkich miast i w biedniejszych okręgach wiejskich były dużo gorsze niż w Europie północnej. Niestabilność rządów, ogromna „czarna go- spodarka" oraz wysoki deficyt wydatków publicznych, wraz z wyższą niż w innych krajach stopą inflacji, wpływały ujemnie na wartość lira i sugerowały, że owo ożywienie gospodarcze ma bardzo kruche podstawy. We wszelkich ogólnoeuropejskich porównaniach — czy to poziomu dochodów, czy to produkcji przemysłowej — Włochy nie wypadały zbyt dobrze w zestawieniu ze swymi bardziej zaawansowanymi sąsiadami. Obraz był dużo lepszy, jeśli porównywano wzrost gospodarczy. Wszystko to oznaczało po prostu, że Włochy wystartowały z punktu leżącego daleko w tyle224. Natomiast Wielka Brytania w 1945 r. znacznie wyprzedziła inne kraje, przynajmniej inne większe kraje Europy. Być może to właśnie tłumaczy w jakiejś mierze jej późniejszy względny upadek gospodarczy, trwający przez następne cztery dziesięciolecia. Chcę przez to powiedzieć, że ponieważ wojna nie wyrządziła Wielkiej Brytanii (podobnie jak i Stanom Zjednoczonym) większych szkód, było mało prawdopodobne, by jej tempo wzrostu gospodarczego było tak wysokie jak tempo krajów podnoszących się po latach okupacji i zniszczeń. Również pod względem psychologicznym — jak już pisałem225 — fakt, że Wielka Brytania nie została pokonana, że w Poczdamie nadal wchodziła w skład „Wielkiej Trójki" i że odzyskała całe swe światowe imperium, sprawił, że społeczeństwu trudno było dostrzec potrzebę drastycznego zreformowania systemu ekonomicznego. Wojna nie tylko nie zrodziła żadnych nowych struktur, ale — co więcej — utrwaliła stare: związki zawodowe, służbę cywilną, dawne uniwersytety itp. Chociaż w latach 1945—1951 laburzystowski rząd realizował plany nacjonalizacji i program państwa opiekuńczego, to jednak nie nastąpiła żadna bardziej zasadnicza przebudowa ani praktyk gospodarczych, ani stosunku do pracy. Wciąż pewna, że zajmuje specjalną pozycję w świecie, Wielka Brytania nadal opierała swą gospodarkę na przymusowo z sobą związanych rynkach kolonialnych, usiłowała bez powodzenia zachować dawny parytet funta szterlinga, utrzymywała rozrzucone po całym świecie duże garnizony wojskowe (co powodowało ogromny odpływ pieniądza), nie włączyła się do pierwszych prób doprowadzenia do jedności Europy i wydawała na obronę więcej niż jakiekolwiek państwo należące do NATO — poza samymi Stanami Zjednoczonymi. W pierwszych latach powojennych wątłość międzynarodowej pozycji Wielkiej Brytanii i słabość jej gospodarki przesłaniały w jakiejś mierze takie czynniki jak: jeszcze większa słabość innych krajów; rozważne wycofanie się z Indii i Palestyny; krótkotrwały wzrost eksportu; utrzymanie imperium na Bliskim Wschodzie i w Afrycem. Upokorzenie sueskie w 1956 r. wywołało więc tym większy szok, ponieważ ujawniło nie tylko słabość funta szterlinga, ale również brutalny fakt, że Wielka Brytania nie może podejmować operacji militarnych w Trzecim Świecie, jeśli wywołują one dezaprobatę Stanów Zjednoczonych. Mimo wszystko jednak można argumentować, iż rzeczywisty schyłek nadal przesłaniały: w sprawach obrony realizowana po 1957 r. polityka polegania na jądrowych siłach odstraszających — znacznie mniej kosztownych od dużych sił konwencjonalnych, ale sugerujących, że państwo nadal ma status wielkiego mocarstwa — a w sprawach gospodarczych fakt, że ogólny boom gospodarczy lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych objął też Wielką Brytanię. Jej tempo wzrostu gospodarczego było prawie najniższe w Europie, ale wyższe jednak od uzyskiwanego przez nią w poprzednich dziesięcioleciach, co pozwoliło Macmil- lanowi powiedzieć brytyjskim wyborcom: „Nigdy nie było warn tak dobrze!" Jeśli za miernik przyjąć dochody netto lub liczbę pralek automatycznych czy samochodów, było to twierdzenie historycznie prawdziwe. W zestawieniu jednak z dużo większym postępem osiąganym przez inne kraje Wielka Brytania sprawiała wrażenie państwa cierpiącego na — jak ta niezbyt uprzejmie określili Niemcy — „angielską chorobę": połączenie wojowniczych związków zawodowych, kiepskiego zarządzania, polityki gospodarczej „stop — cała naprzód!" i wynikającego z brytyjskiej kultury negatywnego stosunku do ciężkiej pracy i przedsiębiorczości. Nowo osiągnięty dobrobyt spowodował masowy wzrost importu mających wyższą jakość wyrobów z kontynentalnych krajów Europy i tańszych towarów azjatyckich, co z kolei doprowadziło do trudności płatniczych, powtarzających się kryzysów funta szterlinga i kolejnych dewaluacji przyczyniających się do wzrostu inflacji i — co za tym idzie — coraz większych żądań płacowych. Kolejne rządy brytyjskie próbowały w różnych okresach stosować kontrolę cen, ustawowe hamowanie wzrostu płac i deflację fiskalną, by w ten sposób opanować inflację i stworzyć warunki sprzyjające trwałemu wzrostowi gospodarczemu. Rzadko to jednak działało przez czas dłuższy. Pozycję brytyjskiego przemysłu samochodowego systematycznie podkopywała konkurencja/producentów zagranicznych; kwitnący niegdyś przemysł stoczniowy żył już niemal wyłącznie z zamówień Admiralicji, producenci sprzętu elektrycznego i producenci motocykli przekonali się, że nie mogą już konkurować z zagranicznymi rywalami. Niektóre firmy (na przykład ICI) były wyjątkami od tej reguły. Usługi finansowe londyńskiego City trzymały się dobrze, silną pozycję zachował też handel detaliczny — następowała jednak nielitościwa erozja brytyjskiej bazy przemysłowej. Przystąpienie w 1971 r. do Wspólnego Rynku nie stało się — wbrew oczekiwaniom — żadnym panaceum na te słabości: wystawiło rynek brytyjski na jeszcze silniejszą konkurencję obcych wyrobów przemysłowych, a jednocześnie związało Wielką Brytanię z kosztowną polityką cen rolnych uprawianą przez EWG. Okazało się również, że i północnomorska ropa nie jest aż takim darem niebios: zapewniła Wielkiej Brytanii ogromne dochody w obcych walutach, ale spowodowała wzrost kursu funta szterlinga, wpływając ujemnie na eksport227. Statystyczne dane gospodarcze mogą służyć za miarę tego, co Bairoch określa jako „przyspieszenie schyłku pozycji przemysłowej Wielkiej Brytanii"228. Jej udział w światowej produkcji przemysłowej zmniejszył się z 8,6 proc. w 1953 r. do 4,0 proc. w 1980 r. Szybko też zmniejszył się jej udział w handlu światowym: z 19,8 proc. w 1955 r. spadł do 8,7 proc. w 1976 r. W 1945 r. GNP Wielkiej Brytanii był trzeci co do wielkości na świecie, teraz została pod tym względem wyprzedzona najpierw przez Niemcy Zachodnie, potem przez Japonię i wreszcie przez Francję. Pod względem dochodów netto per capita systematycznie wyprzedzało ją mnóstwo mniejszych, lecz bogatszych krajów Europy kontynentalnej. W końcu lat siedemdziesiątych wskaźnik ten miał w Wielkiej Brytanii poziom bliższy poziomowi w krajach śródziemnomorskich niż w Niemczech Zachodnich, Francji czy krajach Beneluksu ffl». Oczywiście, ów spadek udziału Wielkiej Brytanii (w światowym handlu czy w światowym GNP) był w znacznej mierze spowodowany tym, że w poprzednich dziesięcioleciach, dzięki szczególnym okolicznościom technologicznym i historycznym, skupiała ona w swych rękach nieproporcjonalnie dużą część światowego bogactwa i światowego handlu. Teraz, kiedy owe szczególne okoliczności już nie występowały, inne kraje zaś zdołały wykorzystać swe własne możliwości uprzemysłowienia, było rzeczą naturalną, że względna pozycja Wielkiej Brytanii musi się pogorszyć. Inna sprawa, czy musiało to przybrać takie rozmiary i odbyć się w takim tempie. Trudno też powiedzieć, czy pozycja ta nadal będzie się pogarszać w stosunku do pozycji sąsiednich państw Europy. W początku lat osiemdziesiątych wydawało się, że proces ten uległ zahamowaniu — Wielka Brytania wciąż miała szóstą co do wielkości na świecie gospodarkę i bardzo znaczne siły zbrojne. W porównaniu jednak z czasami Lloyda George'a czy nawet Clementa Attlee w 1945 r. była teraz zwykłym, umiarkowanie dużym państwem, nie zaś wielkim mocarstwem. Podczas gdy gospodarka brytyjska dreptała w miejscu, przeżywając względny schyłek, w Niemczech Zachodnich odbywał się Wirtschaitswunder — „cud gospodarczy". I znowu warto tu podkreślić, że było to zjawisko relatywnie „naturalne". Nawet w swym kadłubowym kształcie Republika Federalna Niemiec miała najlepiej rozwiniętą infrastrukturę w Europie, duże zasoby własne (od pokładów węgla do wytwórni obrabiarek) i ludność o wysokim poziomie wykształcenia — chyba ze szczególnie dużą liczbą menedżerów, inżynierów i przedstawicieli nauk ścisłych, zwiększoną jeszcze przez imigrację tego typu fachowców ze Wschodu. Przez co najmniej poprzednie pół wieku potencjał gospodarczy Niemiec zniekształcały wymogi ich machiny militarnej. Teraz można było (podobnie jak w Japonii) skoncentrować całą energię narodową wyłącznie na sukcesach komercjalnych. Jedynym problemem była skala tego ożywienia. Niemiecki wielki świat interesów, który dość łatwo przystosował się do warunków Drugiej Rzeszy, Republiki Weimarskiej, a potem do rządów nazistów, musiał się obecnie przystosować do nowych warunków i przyjąć amerykańskie założenia dotyczące zarządzania 2S0. Wielkie banki znowu stały się zdolne do odegrania dużej roli w kierowaniu przemysłem. Przemysł chemiczny i elektrotechniczny szybko odzyskały dawną pozycję europejskiego giganta. Wielkie sukcesy spółek samochodowych, takich jak Volkswagen i Mercedes, musiały wywołać „efekt mnoż-nikowy", oddziałujący na setki mniejszych firm pełniących wobec spółek rolę dostawców. W sytuacji boomu eksportowego — na liście światowych eksporterów Niemcy zajęły drugie miejsce, ustępując jedynie Stanom Zjednoczonym — coraz większa liczba firm i lokalnych społeczności musiała sprowadzać „gości--robotników", by zaspokoić palące zapotrzebowanie na niewykwalifikowaną siłę roboczą. Po raz trzeci w ciągu stu lat gospodarka niemiecka znowu stała się siłownią wzrostu gospodarczego Europy231. Tak więc dane statystyczne zdawały się układać w obraz nieustannego sukcesu. Nawet w łatach 1948—1952 niemiecka produkcja przemysłowa wzrosła o 110 proc., a GNP o 67 proc.282 W sytuacji, w której poziom niemieckich inwestycji brutto był najwyższy w Europie, firmy niemieckie osiągały ogromne korzyści dzięki łatwemu dostępowi do kapitału. Produkcja stali, w 1946 r. praktycznie biorąc równa zeru, stała się wkrótce największa w Europie (w 1960 r. ponad 34 min ton). To samo można było powiedzieć o innych gałęziach produkcji przemysłowej. Rok po roku kraj osiągał największy wzrost produktu krajowego brutto (GDP). Jego GNP, wynoszący w 1952 r. zaledwie 32 mld dolarów, w dziesięć lat później był już największy w Europie (89 mld dolarów), a w końcu lat siedemdziesiątych przekraczał 600 mld dolarów. Dochód do podziału per capita, mający w 1960 r. skromny poziom 1186 dolarów (w USA wynosił on wówczas 2491), w 1979 r. osiągnął imponującą wysokość 10 837 dolarów — a więc był wyraźnie wyższy od amerykańskiego, wynoszącego 9595 dolarów m. Z każdym rokiem zwiększała się nadwyżka eksportu nad importem — kurs marki trzeba było wielokrotnie korygować w górę i wkrótce zaczęła ona odgrywać rolę czegoś w rodzaju waluty rezerwowej. Niemcy Zachodnie niepokoiły się wprawdzie konkurencją ze strony jeszcze sprawniejszej Japonii, ale nie ulegało żadnej wątpliwości, że pod względem sukcesów zajmują wśród największych „państw handlowych" drugie miejsce. Wywierało to tym większe wrażenie, że kraj oddzielony był od 40 proc. swego terytorium i ponad 35 proc. swej ludności. Można zresztą uznać za ironię historii, że Niemiecka Republika Demokratyczna miała wkrótce zademonstrować, że per capita jest najwydajniejszym i najbardziej uprzemysłowionym krajem Europy Wschodniej (nie wyłączając ZSRR), mimo iż utraciła miliony utalentowanych pracowników, którzy przenieśli się na Zachód. Gdyby możliwy był powrót do granic z 1937 r., zjednoczone Niemcy znowu wyprzedzałyby znacznie wszystkich swych rywali gospodarczych w Europie i w istocie zapewne niewiele ustępowałyby pod względem absolutnej wielkości produkcji dużo przecież większemu ZSRR. Właśnie dlatego, że Niemcy zostały pokonane i podzielone i że ich status międzynarodowy (a także status Berlina) nadal regulowały „mocarstwa traktatowe", ich waga gospodarcza nie przeobraziła się w potęgę polityczną. Poczuwając się do naturalnej odpowiedzialności za los Niemców ze Wschodu, Republika Federalna Niemiec była szczególnie wrażliwa na wszelki wzrost lub spadek temperatury stosunków między NATO a Układem Warszawskim. Miała największe obroty handlowe z Europą Wschodnią i ZSRR, było jednak oczywiste, że gdyby doszło do nowej wojny, RFN znajdzie się na linii frontu. Alarm, jaki w Związku Radzieckim i (w niewiele tylko mniejszym stopniu) we Francji wywoływało wszelkie odradzanie się „niemieckiego militaryzmu", oznaczał, że Niemcy nigdy nie będą mogły stać się mocarstwem jądrowym. Czuły się one winne wobec takich sąsiadów, jak Polacy i Czesi, narażone na niebezpieczeństwo ze strony Rosji i silnie uzależnione od Stanów Zjednoczonych. Z wdzięcznością powitały przedstawioną przez de Gaulle'a ofertę specjalnych stosunków francusko-niemieckich, ale rzadko uważały, iż mogą wykorzystać swą siłę gospodarczą, by kontrolować politykę dużo bardziej pewnych siebie Francuzów. Zaangażowani w głęboką konfrontację intelektualną z własną przeszłością, zachodni Niemcy czuli się szczęśliwi, że uważa się ich za dobrych członków drużyny, ale nie za przywódcę decydującego o sprawach międzynarodowych2M. Kontrastowało to wówczas bardzo wyraźnie z rolą Francji w świecie powojennym — ściślej mówiąc po 1958 r. — kiedy stery państwa przejął de Gaulle. Jak już wspomniałem wyżej (patrz s. 392—393), na postęp ekonomiczny, jaki mieli nadzieję po 1945 r. osiągnąć planiści skupieni wokół Monneta, wpłynęły ujemnie: wojny kolonialne, niestabilność związana z międzypartyjnymi rozgrywkami politycznymi i słabość franka. Gospodarka francuska przeżywała jednak szybki rozwój nawet w czasie kampanii indochińskiej i algierskiej. Po raz pierwszy od dziesięcioleci wzrastała liczba ludności kraju, co podsycało popyt wewnętrzny. Francja była krajem bogatym, zróżnicowanym, ale tylko na wpół rozwiniętym — jej gospodarka przeżywała od początku lat trzydziestych stagnację. Dopiero po nastaniu pokoju i napływie pomocy amerykańskiej, po nacjo- nalizacji energetyki i w efekcie pobudzającego działania rozszerzania się rynku zyskał szansę wzrost gospodarczy. Co więcej, Francja (podobnie jak Włochy) miała względnie niski poziom uprzemysłowienia per capita ze względu na małomiasteczkowy charakter swej gospodarki, w której wyraźnie przeważało rolnictwo. Dlatego też wszelki rozwój przemysłu wypadał od razu bardzo efektownie. Poziom uprzemysłowienia per capita wzrósł: z 95 w 1953 r. do 167 w 1963 r. i 259 w 1973 r. (za 100 przyjęto poziom brytyjski z 1900 r.)235. Roczne tempo wzrostu gospodarczego miało w latach pięćdziesiątych średni poziom 4,6 proc., a w latach sześćdziesiątych, kiedy dodała mu impetu przynależność do Wspólnego Rynku, zwiększyło się do 5,8 proc. Szczególne rozwiązania, przyjęte przez EWG, nie tylko chroniły francuskie rolnictwo przed światowymi cenami, ale zapewniły mu też wielki rynek wewnątrz Europy. Ogólny boom na Zachodzie przyczynił się do zwiększenia eksportu tradycyjnych francuskich wyrobów o dużej wartości dodanej (odzieży, obuwia, win, wyrobów jubilerskich), do których dołączyły się teraz samoloty i samochody. Od 1949 r. do 1969 r. francuska produkcja samochodów zwiększyła się dziesięciokrotnie, aluminium sześciokrotnie, traktorów i cementu czterokrotnie, żelaza i stali dwuipółkrot-niem. Francja zawsze była krajem względnie bogatym, choć niedostatecznie uprzemysłowionym, w latach siedemdziesiątych stała się jeszcze bogatsza i sprawiała wrażenie kraju dużo bardziej nowoczesnego. Wzrost gospodarczy Francji nigdy jednak nie miał tak szerokich podstaw jak wzrost jej sąsiadów po drugiej stronie Renu i nadzieje prezydenta Pompidou, że jego kraj wkrótce wyprzedzi Niemcy Zachodnie, niewiele miały szans na urzeczywistnienie się. Z ważnymi wyjątkami przemysłu elektrotechnicznego, samochodowego i lotniczego, większość firm francuskich miała wciąż niewielkie rozmiary i cierpiała na niedostatek kapitałów, a ceny ich produktów były w porównaniu z zachodnioniemieckimi wysokie. Mimo „racjonalizacji" rolnictwa nadal było wiele drobnych gospodarstw podtrzymywanych przez politykę dotowania rolnictwa realizowaną przez EWG; mimo to jednak presja, pod jaką żyła wieś francuska, oraz napięcia społeczne wywołane modernizacją przemysłu (zamykanie starych hut itp.) powodowały wybuchy robotniczego niezadowolenia, z których największą sławę zyskały zamieszki w 1968 r. Słabo wyposażona we własne źródła paliw, Francja uzależniła się poważnie od importu ropy i (mimo ambitnego programu rozwoju energetyki jądrowej) jej bilans płatniczy ulegał dużym wahaniom związanym z wahaniami światowych cen ropy. Ujemne saldo Francji w wymianie handlowej z Niemcami Zachodnimi stale rosło, stwarzając konieczność regularnych (choć przeprowadzanych z zakłopotaniem) dewaluacji franka wobec marki — było to zapewne lepszą miarą rzeczywistej pozycji gospodarczej kraju niż szaleńcze wahania kursu franka wobec dolara. Tak więc nawet w okresach systematycznego wzrostu gospodarka Francji przejawiała pewną chwiejność — powodowało to, że każdy szok skłaniał wielu rozważnych mieszczan do wycieczki za granicę szwajcarską z oszczędnościami rodziny. Francja zawsze jednak wywierała na sprawy światowe wpływ dużo większy, niż można było oczekiwać w wypadku kraju reprezentującego zaledwie 4 proc. światowego GNP — i było tak nie tylko w okresie prezydentury de Gaulle'a. Być może wynikało to po prostu z tkwiącej w kulturze tego kraju narodowej pewności siebie287, występującej tym razem w okresie słabnięcia wpływów angielsko-amerykańskich, coraz większej nieatrakcyjności Rosji i uległości Niemiec. Jeśli Europa Zachodnia miała mieć jakiegoś przywódcę i rzecznika, to Francja była do tego stanowiska kandydatem dużo bardziej oczywistym niż izo-lacjonistyczna Wielka Brytania czy pokonane Niemcy. Co więcej, kolejne rządy Francji szybko uświadamiały sobie, że skromne możliwości tego kraju da się wzmocnić przekonując Wspólnotę Europejską o potrzebie przyjęcia w jakiejś sprawie — ceł rolnych, zaawansowanej techniki, pomocy dla zagranicy, współpracy z ONZ, polityki wobec konfliktu arabsko-izraelskiego itp. — określonej linii postępowania, tak by ten największy blok handlowy świata zajmował w efekcie pozycję, za którą opowiadał się Paryż. Nie powstrzymywało to zresztą Francji od działań jednostronnych, gdy wydawały się one potrzebne. To, że wszystkie cztery największe państwa Europy przeżywały w omawianym okresie wzrost bogactwa i wzrost produkcji i że to samo działo się u ich mniejszych sąsiadów, nie stanowiło jeszcze gwarancji, że ten szczęśliwy stan rzeczy będzie trwał wiecznie. Początkowe nadzieje na coraz ściślejszą integrację polityczną i konstytucyjną EWG rozbiły się o wciąż silny nacjonalizm państw członkowskich, zademonstrowany najpierw przez degaullowską Francję, a następnie przez te państwa (Wielka Brytania, Dania, Grecja), które przystąpiły do Wspólnoty później i z zachowaniem większej ostrożności. Tok spraw w Brukseli i Strasburgu często paraliżowały spory gospodarcze — zwłaszcza na temat wysokich kosztów polityki dotowania rolnictwa. Ponieważ członkiem EWG była też neutralna Irlandia, nie można było realizować żadnej wspólnej polityki obronnej — sprawę tę musiano pozostawić NATO (a Francuzi wycofali się ze struktur dowodzenia tego paktu). Szok podwyżki ceny ropy w latach siedemdziesiątych wywołał w Europie — jak się wydawało — szczególnie silne skutki i pozbawił ją poprzedniego optymizmu. Mimo powszechnego zaalarmowania wyzwaniem ze strony Japonii i Ameryki i mimo podjęcia przez Brukselę rozległych działań planistycznych w tej kwestii opracowanie jakiejś polityki rozwoju zaawansowanej techniki wydawało się rzeczą trudną. Niezależnie jednak od tych wszystkich trudności już same rozmiary gospodarcze EWG oznaczały, że cały krajobraz międzynarodowy bardzo się różnił od krajobrazu z 1945 r. czy 1948 r. Europejska Wspólnota Gospodarcza była zdecydowanie największym na świecie importerem i eksporterem (chociaż znaczną część jej handlu stanowiły obroty wewnątrzeuropejskie) i w 1983 r. rozporządzała zdecydowanie największymi na świecie rezerwami walut i złota; produkowała więcej samochodów (34 proc. produkcji światowej) zarówno od Japonii (24 proc.), jak i od Stanów Zjednoczonych (23 proc.), i więcej cementu niż jakiekolwiek państwo na świecie, zaś jej produkcja surówki stali ustępowała tylko radzieckiej 2S8. Mając w 1983 r. ogólną liczbę ludności znacznie większą niż Stany Zjednoczone i niemal dokładnie taką jak Rosja — bo 272 min — EWG, w składzie dziesięciu państw, miała znacznie większy GNP i znacznie większy udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych od ZSRR, a nawet całego bloku RWPG. Pod względem politycznym i militarnym Europejska Wspólnota Gospodarcza wciąż jeszcze nie osiągnęła dojrzałości, ale w światowej równowadze gospodarczej ważyła już dużo bardziej niż w 1956 r. Niemal wręcz przeciwnie można ocenić rozwój ZSRR w okresie dzielącym lata pięćdziesiąte od osiemdziesiątych. Jak już opisałem wyżej (patrz s. 376—383), w owych dziesięcioleciach Związek Radziecki nie tylko utrzymywał silną armię, ale osiągnął strategiczny parytet jądrowy ze Stanami Zjednoczonymi, rozbudował marynarkę wojenną, zapewniając jej zdolność działania na oceanach, i rozszerzył swe wpływy w różnych regionach świata. Temu uporczywemu dążeniu do osiągnięcia na scenie światowej pozycji równorzędnej z amerykańską nie towarzyszyły jednak odpowiednie sukcesy na płaszczyźnie gospodarczej. Można uznać za ironię (wobec nacisku, jaki Marks kładł na znaczenie podbudowy gospodarczej w określaniu biegu wydarzeń), że kraj, twierdzący o sobie, iż jest pierwszym komunistycznym państwem na świecie, w miarę upływu czasu nękany był — jak się wydaje — coraz silniejszymi trudnościami gospodarczymi. Nie znaczy to, że ZSRR — i cały zdominowany przez to państwo blok — nie dokonał wywierającego dość duże wrażenie postępu gospodarczego w porównaniu z okresem ostatnich lat życia Stalina. Pod wieloma względami region ten uległ przeobrażeniom nawet większym niż w tym samym okresie Europa Zachodnia — chociaż mogło to być głównie spowodowane faktem, że zaczynał jako dużo od niej biedniejszy i „mniej rozwinięty". W każdym razie jednak postęp mierzony nie przetworzonymi danymi statystycznymi był imponujący. Rosyjska produkcja stali, wynosząca w 1945 r. zaledwie 12,3 min ton, poszybowała w górę do. 65,3 min ton w 1960 r. i 148 min ton w 1980 r. (co zapewniło Związkowi Radzieckiemu pierwsze miejsce w tej dziedzinie na świecie); produkcja energii elektrycznej wzrosła w tych samych latach z 43,2 min kWh do 292 min i następnie do 1,294 mld; produkcja samochodów skoczyła z 74 000 sztuk do 524 000 i 2,2 min. Listę wyrobów przemysłowych, których produkcja się zwiększyła, można by kontynuować niemal w nieskończoność28'. Cała produkcja przemysłowa ZSRR rosła w latach pięćdziesiątych średnio o ponad 10 proc. rocznie. Jeśli jej poziom w 1953 r. przyjąć za 100, to w 1964 r. wynosił on już 42124° — było to osiągnięcie godne uwagi, podobnie jak takie oczywiste przejawy umiejętności Rosjan, jak Sputnik, wyprawy kosmiczne i sprzęt wojskowy. W momencie politycznej śmierci Chruszczowa kraj miał gospodarkę dużo lepiej prosperującą i opartą na dużo szerszych podstawach niż za Stalina — i te osiągnięcia systematycznie się zwiększały. Występowały jednak dwa istotne elementy ujemne, które zaczynały rzucać cień coraz bardziej przesłaniający ów rozwój. Pierwszym było systematyczne, długoterminowe zmniejszanie się tempa wzrostu — od 1959 r. wzrost produkcji przemysłowej, początkowo wyrażający się liczbą dwucyfrową, z każdym rokiem malał, aż w końcu lat siedemdziesiątych wynosił już tylko 3—4 proc. rocznie i nadal się zmniejszał. Rozpatrując rzecz w retrospekcji, należy uznać, że było to zjawisko zupełnie naturalne, ponieważ teraz jest już jasne, że początkowy, wywierający wrażenie wzrost spowodowany był głównie dużymi wkładami pracy i kapitału. W momencie, w którym istniejące zasoby siły roboczej były już w pełni wykorzystywane (i przemysł zaczai tu konkurować z potrzebami sił zbrojnych i rolnictwa), tempo wzrostu musiało się zmniejszyć. Co się zaś tyczy inwestycji kapitałowych, to przeznaczano je głównie na budowę wielkich zakładów przemysłowych i na przemysł zbrojeniowy, co oznaczało kładzenie znowu nacisku raczej na rozwój ilościowy niż jakościowy i powodowało niedoinwestowanie wielu innych działów gospodarki. Chociaż Chruszczow i jego następcy doprowadzili do podniesienia poziomu życia przeciętnego Rosjanina, to popyt konsumpcyjny (w przeciwieństwie do tego, co dzieje się na Zachodzie) nie mógł pobudzać wzrostu gospodarczego w sytuacji, w której konsumpcję indywidualną świadomie utrzymywano na niskim poziomie, by w ten sposób zachować zasoby kraju dla potrzeb ciężkiego przemysłu i sił zbrojnych. Być może jednak główną rolę odegrały tu liczne chroniczne słabości strukturalne i klimatyczne radzieckiego rolnictwa, którego produkcja czysta zwiększała się w latach pięćdziesiątych o 4,8 proc. rocznie, ale w latach sześćdziesiątych już tylko o 3 proc. rocznie, a w siedemdziesiątych o zaledwie 1,8 proc. rocznie — a przecież zaniepokojeni radzieccy planiści i ministrowie poświęcali temu działowi ogromną uwagę i szczodrze zaopatrywali go w kapitały241. Zważywszy na rozmiary radzieckiego sektora rolnego i na fakt, że ludność ZSRR w ciągu trzech dziesięcioleci po 1950 r. zwiększyła się o 84 min, ogólny wzrost produktu narodowego per capita był znacznie mniejszy od wzrostu produkcji przemysłowej, a ten ostatni też był przecież w pewnym sensie osiągnięciem „wymuszonym". Drugim poważnym elementem ujemnym — również do przewidzenia — były zmiany we względnej pozycji gospodarczej ZSRR. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy rósł udział tego państwa zarówno w światowej produkcji wyrobów przemysłowych, jak i światowym handlu, twierdzenie Chruszczowa, że marksistowski sposób produkcji jest lepszy i pewnego dnia doprowadzi do „pogrzebania kapitalizmu", mogło sprawiać wrażenie zasadnego. Potem jednak tendencja rozwojowa przybrała kształt budzący niepokój Kremla. Europejska Wspólnota Gospodarcza z przemysłowym półgigantem — Niemcami Zachodnimi na czele — stała się dużo bogatsza i wydajniejsza od ZSRR. Mała wyspiarska Japonia osiągnęła wzrost tak szybki, że wyprzedzenie przez nią Związku Radzieckiego pod względem wielkości GNP stało się tylko kwestią czasu. Stany Zjednoczone, mimo względnego schyłku swego własnego przemysłu, wciąż wyprzedzały ZSRR pod względem ogólnej wielkości produkcji i zamożności. Poziom życia przeciętnego Rosjanina i jego wschodnioeuropejskich współbraci nadal pozostawał równie daleko jak przedtem w tyle za poziomem życia Europy Zachodniej, na którą społeczeństwa państw o gospodarce marksistowskiej spoglądały z pewną zawiścią. Nowe wynalazki techniczne — komputery, automatyka, nowoczesny sprzęt telekomunikacyjny — ujawniły, że ZSRR i jego państwa satelickie są niezbyt zdolne do konkurencji. Rolnictwo zaś nadal było równie mało wydajne jak zawsze: w 1980 r. na farmach amerykańskich każdy pracujący produkował ilość żywności wystarczającą dla zaopatrzenia sześćdziesięciu pięciu osób, podczas gdy w Rosji jedna osoba zatrudniona w rolnictwie mogła wyżywić tylko osiem osób!42. To z kolei wywoływało kłopotliwą dla ZSRR konieczność importu coraz większych ilości żywności. Wiele trudności gospodarczych samej Rosji znajdowało zwierciadlane odbicie w trudnościach państw satelickich, które również osiągały wysokie tempo wzrostu w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych — chociaż znowu trzeba podkreślić, że z niższego poziomu wyjściowego niż Zachód i stosując układ priorytetów akcentujący centralne planowanie, przemysł ciężki i kolektywizację rolnictwałła. Między poszczególnymi krajami Europy Wschodniej występowały znaczne różnice w poziomie prosperity i tempie wzrostu (i występują one nadal), ogólna tendencja układała się jednak według wzoru: najpierw szybki wzrost, potem zmniejszanie się jego tempa. W rezultacie marksistowscy planiści stawali przed trudnym wyborem. W wypadku Rosji można było zwiększyć obszar ziemi uprawnej, chociaż możliwości te ograniczały: na północy surowa zima, na południu pustynie (dążenie takie przywodziło też na pamięć fakt, że podjęta z wielką pewnością siebie przez Chruszczo-wa uprawa „nowych ziem" szybko przekształciła te ziemie w misę pyłu)244; podobnie zwiększenie intensywności eksploatacji bogactw naturalnych wiązało się z niebezpieczeństwem zwiększenia niesprawności wykorzystywania na przykład zasobów ropy245, a jednocześnie koszty wydobycia szybko rosły, kiedy tylko górnictwo wkraczało na obszary wiecznej zmarzliny. Przemysł i rozwój techniki można było zasilić dodatkowymi kapitałami, ale tylko kosztem zmniejszenia środków przeznaczanych albo na obronę, która — mimo wszystkich zmian w radzieckim kierownictwie — nadal miała najwyższy priorytet, albo na produkcję dóbr konsumpcyjnych, której zmniejszenie było bardzo niepopularne (zwłaszcza w Europie Wschodniej) w sytuacji, gdy lepsza łączność sprawiała, że względna prosperity Zachodu dużo bardziej rzucała się w oczy. Wreszcie, Rosja i reżimy komunistyczne w innych krajach mogły rozważać serię reform nie tylko w postaci regularnych prób wykorzeniania korupcji i potrząsania biurokracją, ale dotyczących samego systemu — pobudzających inicjatywę indywidualną, wprowadzających bardziej realistyczny system cen, umożliwiających rozrost prywatnego rolnictwa, zachęcających do otwartej dyskusji i do przejawiania przedsiębiorczości w kwestiach nowocześniejszej techniki itp.; innymi słowy, w grę wchodziło zdecydowanie się na „pełzający kapitalizm" w rodzaju tego, jaki z dużą zręcznością uprawiali Węgrzy w latach siedemdziesiątych. Trudność wprowadzania takiej strategii polegała na tym, że — jak wykazały doświadczenia Czechów w 1968 r. — posunięcia „liberalizacyjne" oznaczały zakwestionowanie samego dyrygistycznego reżimu komunistycznego, a więc w ciągu całej ery Breżniewa, której głównym hasłem była ostrożność, wywoływały nieprzychylną reakcję ideologów partyjnych i wojska M8. Tak więc próby odwrócenia względnego spadku aktywności gospodarczej należało przeprowadzać ostrożnie, a to z kolei sprawiało, że szybki sukces był mało prawdopodobny. C~Być może jedyną pociechą dla decydentów na Kremlu było to, że ich arcy-rywal — Stany Zjednoczone — również, jak się wydawało, napotykał po 1960 r. trudności gospodarcze, a jego względny udział w światowym bogactwie, światowej produkcji i światowym handlu w porównaniu z poziomem 1945 r. szybko malał. Tego względnego osłabienia pozycji Ameryki nie można zrozumieć bez odwołania się właśnie do 1945 r. Jak już podkreślałem, korzystna pozycja Stanów Zjednoczonych w owym roku była pozycją bezprecedensową i sztuczną. USA znalazły się na szczytach świata w jakiejś mierze dzięki własnej wysokiej wydajności, ale także w efekcie chwilowej słabości innych krajów. Sytuacja ta miała się zmienić w kierunku niekorzystnym dla Stanów Zjednoczonych w związku z odzyskiwaniem przez kraje Europy i Japonię przedwojennego poziomu produkcji; a miała się zmienić jeszcze bardziej w efekcie ogólnej ekspansji światowej produkcji wyrobów przemysłowych (w latach 1953—1973 zwiększyła się ona ponadtrzykrotnie), ponieważ było rzeczą nie do pomyślenia, by Stany Zjednoczone mogły utrzymać swój ponadpięćdziesięcioprocentowy udział z 1945 r., kiedy na całym świecie powstawały nowe fabryki i zakłady przemysłowe. Bairoch oblicza, że udział USA zmniejszył się do 44,7 proc. w 1953 r., do 31,5 proc. w 1980 r. i spadek ten trwał nadal247.,Z podobnych powodów wskaźniki gospodarcze, wyliczane przez CIA, wykazywały, że udział Stanów Zjednoczonych w światowym GNP spadł z 25,9 proc. w 1960 r. do 21,5 proc. w 1980 r. (chociaż w wyniku krótkotrwałego wzrostu kursu dolara na rynkach walutowych udział ten przez parę lat po 1980 r. wykazywał wzrost) **. Problem polegał nie na tym, że Amerykanie produkowali wyraźnie mniej (jeśli pominąć gałęzie przeżywające schyłek w całym świecie zachodnim), lecz że inni produkowali dużo więcej. Dwie tendencje składające się na ten obraz najlepiej można zilustrować danymi na temat produkcji samochodów: w 1960 r. Stany Zjednoczone wytworzyły ich 6,65 min — co stanowiło aż 52 proc. produkcji światowej, mającej wówczas poziom 12,8 min — w 1980 r. wytwarzały już tylko 23 proc. produkcji światowej, ponieważ jednak ta ostatnia wzrosła do 30 min, to produkcja amerykańska, liczona w liczbach bezwzględnych, była wyższa niż w 1960 r., bo wynosiła 6,9 min. Mimo takiej półpociechy — przypominającej argumentację, jaką pocieszała się Wielka Brytania siedemdziesiąt lat wcześniej, kiedy to zaczął się zmniejszać jej udział w produkcji światowej — proces ten miał też aspekty niepokojące. Rzeczywiste pytanie nie brzmiało bowiem: Czy musiało wystąpić względne osłabienie pozycji USA? — lecz: Czy osłabienie to musiało nastąpić tak szybko? Było bowiem faktem, że nawet w szczytowym okresie Pax Americana pozycję konkurencyjną USA zaczęło już osłabiać niepokojąco niskie tempo wzrostu produkcji per capita, zwłaszcza niepokojąco niskie w zestawieniu z poprzednimi dziesięcioleciami (patrz tabela 42). Tabela 42 Średnie roczne tempo wzrostu produkcji per capita w latach 1948—1962249 USA Wielka Brytania Belgia Francja Niemcy/RFN Wiochy (1913-1950) (1,7) (1,3) (0,7) (0,7) (0,4) (0,6) 1948-1962 2,4 2,2 3,4 6,8 5,6 I znowu można by tu dowodzić, że z historycznego punktu widzenia było to zjawisko „naturalne". Jak zauważa Michael Balfour, przed 1950 r. Stany Zjednoczone przez całe dziesięciolecia zwiększały swą produkcję szybciej niż inne kraje dzięki temu, że były znaczącym innowatorem w dziedzinie metod standaryzacji produkcji i metod produkcji masowej. W rezultacie „posunęły się dalej niż jakikolwiek inny kraj w zaspokajaniu ludzkich potrzeb i osiągnęły już wysoki poziom wydajności (mierzonej produkcją w przeliczeniu na roboczogodzinę), tak że miały mniejsze niż reszta świata możliwości zwiększania produkcji przez wprowadzanie lepszych maszyn"250. Z pewnością była to prawda, ale Stanom Zjednoczonym nie pomagały jednak niektóre tendencje występujące w ich gospodarce: polityka fiskalna i podatkowa zachęcały do wysokiej konsumpcji i do utrzymywania niskiej stopy oszczędności indywidualnych; wydatki inwestycyjne na badania i wdrożenia (R-D) — z wyjątkiem wojskowych — w porównaniu z wydatkami innych krajów powoli malały; zaś wydatki na obronę w proporcji do produktu narodowego były wyższe niż w jakimkolwiek innym kraju bloku zachodniego. Ponadto coraz większa część ludności przechodziła z przemysłu do usług, a więc do dziedzin o niskiej wydajności251. Znaczną część tego wszystkiego przesłaniały w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych: blask rozwoju w Stanach Zjednoczonych zaawansowanej techniki (zwłaszcza lotniczej); duży dobrobyt, w którego wyniku pojawił się wzmożony popyt na oszołamiające samochody i odbiorniki telewizji kolorowej; rzucający się w oczy strumień dolarów płynący z USA do biedniejszych regionów świata w postaci pomocy dla zagranicy lub wydatków wojskowych, czy wreszcie lokat dokonywanych przez banki i spółki akcyjne. Pouczające będzie tu przypomnienie dosyć powszechnego uczucia zagrożenia, jakie w połowie lat sześćdziesiątych budziło zjawisko, które Servan-Schreiber nazwał le defi Americain — gwałtowny napływ do Europy i innych regionów kapitałów amerykańskich, co miało przeobrażać kraje objęte tym zjawiskiem w satelitów gospodarczych USA; zmieszanego z grozą podziwu lub nienawiści, z jakimi odnoszono się do gigantycznych spółek ponadpaństwowych, takich jak Exxon czy General Motors; i blisko związanego z poprzednimi zjawiskami respektu wobec nowoczesnych metod zarządzania upowszechnianych przez amerykańskie uczelnie gospodarcze **2. W istocie, kiedy rozważa się to wszystko z pewnej perspektywy ekonomicznej, trzeba uznać, że ten transfer amerykańskich kapitałów i metod produkcyjnych był przejawem siły gospodarczej i nowoczesności USA; wszystko to odbywało się dzięki wykorzystywaniu niższych w Stanach kosztów robocizny i dzięki zagwarantowanemu łatwiejszemu dostępowi do rynków zamorskich. Z czasem jednak ten odpływ kapitału przybrał takie rozmiary, że zaczął przewyższać amerykańskie dodatnie saldo, uzyskiwane dzięki eksportowi wyrobów przemysłowych, żywności i usług „niewidzialnych". Ten rosnący deficyt bilansu płatniczego doprowadził w końcu lat pięćdziesiątych do pewnego odpływu złota ze Stanów Zjednoczonych, ale większość obcych rządów zadowalała się zwiększaniem swych rezerw dolara (który był czołową walutą rezerwową) i nie domagała się wcale wypłat w złocie. W miarę jednak upływu lat sześćdziesiątych ta miła sytuacja zaczęła się kończyć. Zarówno Kennedy, jak i (w jeszcze większym stopniu) Johnson okazali gotowość do zwiększenia amerykańskich zagranicznych wydatków wojskowych, i to nie tylko w Wietnamie — chociaż tamtejszy konflikt przeobraził odpływ dolarów za granicę w prawdziwą powódź. Zarówno Kennedy, jak i (w jeszcze większym stopniu) Johnson zaangażowali się w zwiększanie wydatków państwa wewnątrz kraju — tendencję taką można już było wykryć przed 1960 r. Żadnemu rządowi USA nie podobały się polityczne koszty podniesienia podatków w celu uzyskania środków na zapłacenie za nieuchronna inflację. Rezultatem było zwiększanie się z roku na rok deficytu budżetowego, gwałtowny wzrost cen i coraz większa niekonkurencyjność amerykańskiego przemysłu. To z kolei doprowadziło do wzrostu ujemnego salda bilansu płatniczego, dławienia (przez rząd Johnsona) zagranicznych inwestycji dokonywanych przez firmy amerykańskie i wreszcie — do wykorzystywania przez te firmy nowego instrumentu w postaci eurodolarów. W tym samym okresie nie-litościwie zmalał udział USA w światowych (bez krajów RWPG) rezerwach złota — spadł on z 68 proc. w 1950 r. do zaledwie 21 proc. w 1973 r. W sytuacji, kiedy pod ciężarem współdziałania tych problemów zachwiał się cały system międzynarodowych płatności i międzynarodowego obiegu pieniądza, osłabiany wcześniej przez gniewne kontrataki de Gaulle'a na to, co uważał on za amerykański „eksport inflacji", rząd Nixona uznał, że właściwie jedynym wyjściem jest przecięcie więzi łączącej dolara ze złotem na rynkach prywatnych i wprowadzenie płynnego kursu dolara wobec innych walut. System z Bretton Woods, w dużej mierze zrodzony w dniach supremacji finansowej Stanów Zjednoczonych, załamał się, kiedy jego główny filar przestał wytrzymywać napięcia, jakim był poddawany25S. Nie jest moim zadaniem szczegółowe relacjonowanie upadków i wzlotów dolara w latach siedemdziesiątych, kiedy to jego kurs swobodnie falował, ani zygzaków wykonywanych przez kolejne rządy USA, usiłujące zahamować inflację i pobudzić wzrost gospodarczy, jeśli tylko nie wiązało się to z nadmiernymi kosztami politycznymi. Występowanie w Stanach Zjednoczonych przeważnie wyższego niż średni poziomu inflacji w latach siedemdziesiątych na ogół osłabiało dolara w stosunku do walut Niemiec i Japonii. Wstrząsy naftowe wyrządzające szkody krajom bardziej uzależnionym od dostaw OPEC (na przykład Japonii i Francji), zaburzenia polityczne w różnych punktach świata i wysoka stopa procentowa w USA przeważnie pchały kurs dolara w górę — jak to było na przykład na początku lat osiemdziesiątych. Chociaż całe to oscylowanie miało duże znaczenie i zwiększało niepewność panującą w światowej gospodarce, to z punktu widzenia celów, jakie tu sobie stawiam, ważniejsze były uporczywe tendencje długoterminowe: spadkowa tendencja wzrostu wydajności, którego tempo w sektorze prywatnym zmniejszyło się z 2,4 proc. (1965—1972) do 1,6 proc. (1972—1977) i 0,2 proc. (1977— 1982)M4; wzrostowa tendencja deficytu budżetu federalnego, który można było uważać za keynesistowski instrument „pobudzania" aktywności gospodarczej, ale pobudzania kosztem takiego wsysania pieniądza z zagranicy (przyciąganego wyższym poziomem stopy procentowej w USA), że pchało to kurs dolara do sztucznie zawyżonego poziomu i przekształcało Amerykę z per saldo wierzyciela w per saldo dłużnika; oraz spadek zdolności amerykańskich producentów do konkurowania z importem samochodów, sprzętu zelektryfikowanego, naczyń kuchennych i innych wyrobów przemysłowych. Nic więc dziwnego, że amerykański GNP per capita — niegdyś najwyższy na świecie — zaczął spadać na coraz niższe miejsce*". Wciąż jeszcze jednak występowały elementy mogące stanowić pociechę dla tych wszystkich, którzy potrafili rozważać stan gospodarki amerykańskiej i jej potrzeby w kategoriach szerszych od wybranych porównań z dochodami Szwajcarów czy wydajnością pracy Japończyków. Jak podkreśla Calleo, polityka USA po 1945 r. zdołała osiągnąć pewne bardzo podstawowe i ważne cele: prosperity wewnątrz kraju kontrastującą z depresją z lat trzydziestych; powstrzymanie bez wojny radzieckiego ekspansjonizmu; odrodzenie gospodarcze Europy Zachodniej — a także odrodzenie jej tradycji demokratycznych — przy czym do Europy Zachodniej przyłączyła się później także Japonia, tworząc wraz z nią i USA „coraz bardziej zintegrowany blok gospodarczy... z imponującą baterią multilateralnych instytucji..., zajmujących się zarówno wspólnymi sprawami gospodarczymi, jak i sprawami wojskowymi"; i wreszcie: „przekształcenie dawnych imperiów kolonialnych w niepodległe państwa nadal ściśle zintegrowane z gospodarką światową" 25ł. W sumie USA podtrzymały liberalny porzą- dek międzynarodowy, od którego same były coraz bardziej zależne. A chociaż ich udział w światowej produkcji i światowym bogactwie skurczył się — być może nawet szybciej niż było to nieuniknione — to jednak warunki powstałe w wyniku tej przebudowy światowego układu sił gospodarczych nie były sprzeczne z amerykańskimi tradycjami wolności handlu i kapitalizmu. I wreszcie, chociaż przewaga USA nad innymi krajami w dziedzinie wydajności uległa erozji pod wpływem szybszego rozwoju gospodarczego niektórych innych krajów, to jednak Stany Zjednoczone nadal zachowały bardzo znaczną przewagę nad Związkiem Radzieckim w niemal wszystkich dziedzinach istotnych dla potęgi kraju i — dzięki uporczywemu trzymaniu się swej wiary w inicjatywę prywatną — podlegały działaniu bodźców ożywiających inicjatywę menedżerów i szybki rozwój techniki — które to bodźce trudno byłoby zaakceptować marksistowskim rywalom Ameryki. Ze szczegółowszym omówieniem implikacji tych wszystkich zmian gospodarczych musimy zaczekać do ostatniego rozdziału. Tu jednak może być użyteczne przedstawienie w postaci danych statystycznych (patrz tabela 43) istoty omówionych wyżej tendencji rozwojowych i ich wpływu na światowy układ sił gospodarczych, a mianowicie: częściową odbudowę udziału krajów słabiej rozwiniętych w światowej produkcji; godny uwagi wzrost gospodarczy Japonii i — w mniejszej mierze — Chińskiej Republiki Ludowej; erozję udziału Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, nawet jeśli ten zespół państw pozostał największym blokiem gospodarczym świata; stabilizację, a potem powolne zmniejszanie się udziału ZSRR oraz dużo szybszy spadek udziału USA, które jednak wciąż były gospodarczo dużo silniejsze od ZSRR. Tabela 43 Udział w światowym produkcie brutto w latach 1960—1980257 ' (w procentach) Kraje mniej rozwinięte Japonia Chiny EWG USA Pozostałe kraje rozwinięte ZSRR Pozostałe kraje komunistyczne 1960 l U 4,5 W 26,0 25,9 10,1 12,5 6,8 1970 12,3 7,7 3,4 24,7 23,0 10,3 12,4 6,2 1980 14,8 9,0 4,5 22,5 21,5 9,7 11,4 6,1 W istocie, w 1980 r. — ostatnim roku figurującym w tabeli 43 — dane Banku Światowego na temat ludności, GNP per capita i bezwzględnego poziomu GNP (patrz tabela 44) wskazywały w dużej mierze na wielobiegunowosc układu sił gospodarczych na świecie. Na koniec warto chyba przypomnieć, że te długoterminowe zmiany w podziale produkcji są istotne nie tyle same przez się, ile ze względu na ich implikacje dla mocarstwowej polityki. Jak zauważył w latach 1917—1918 sam Lenin, to właśnie nierównomierność rozwoju gospodarczego różnych krajów nieuchronnie prowadzi do wzrostu potęgi jednych mocarstw i upadku innych: „Pół wieku temu Niemcy były pod względem swej kapitalistycznej siły w porównaniu z siłą ówczesnej Anglii krajem biednym i mało się liczącym. Podobnie Japonia była krajem mało się liczącym w porównaniu z Rosją. Czy jest «do pomyślenia*, by w ciągu dziesięciu czy dwudziestu lat względna siła państw imperialistycznych nie uległa zmianie? Absolutnie nie do pomyśle- nia » 260 Ludność, GNP per capita i GNP w 1980 r.258 USA ZSRR Japonia EWG (12 państw) w tym: RFN Francja Wielka Brytania Włochy Niemcy Zachodnie i Wschodnie razem Chiny"5' Ludność (w min) 228 265 117 317 61 54 56 57 78 980 GNP per capita (w dolarach) 11360 4550 9890 13590 11730 7920 6480 290 lub 450 Tabela 44 GNP (w mld dolarów) 2590 1205 1157 2907 828 633 443 369 950 284 lub 441 Niezależnie od całego koncentrowania się Lenina na państwach kapitalistycznych i imperialistycznych, wydaje się, że reguła ta odnosi się do wszystkich jednostek narodowych niezależnie od tego, jaką ekonomię polityczną wybierają. Nierówne tempo wzrostu gospodarczego musi wcześniej lub później doprowadzić do zmian w politycznym i militarnym układzie sił na świecie. Z pewnością taki właśnie wzorzec obserwowano podczas czterech — poprzedzających nasze — stuleci rozwoju wielkich mocarstw. Wynika więc stąd, że niezwykle szybkie przesunięcia w układzie światowych centrów produkcji w ciągu ostatnich dwu czy trzech dziesięcioleci nie mogą nie mieć reperkusji dla strategicznej przyszłości obecnych czołowych wielkich mocarstw. Sprawy te zasługują na omówienie w odrębnym, ostatnim rozdziale. 8 Ku XXI stuleciu Historia a domysły •rri aki tytuł rozdziału implikuje nie tylko zmianę chronologii, ale — co waż- •* niejsze — także zmianę metodologii. Nawet bardzo niedawna przeszłość jest historią, a chociaż problemy związane z tendencyjnością i dostępem do źródeł sprawiają, że historykowi poprzedniego dziesięciolecia „trudno jest oddzielić to, co efemeryczne, od tego, co podstawowe" \ to jednak porusza się on wciąż w tej samej dyscyplinie uniwersyteckiej. Kiedy się jednak pisze o tym, jak teraźniejszość może ewoluować w przyszłość — nawet jeżeli omawia się tendencje rozwojowe już występujące — nie należy rościć sobie pretensji do przedstawiania prawdy historycznej. Zmienia się nie tylko surowiec — zamiast monografii, mających za podstawę materiały archiwalne, stają się nim prognozy gospodarcze i przewidywania polityczne, ale ponadto nie można już zakładać wiarygodności tego, co się pisze. Nawet jeśli zawsze występowały liczne trudności metodologiczne, związane z operowaniem „faktami historycznymi" 2, to jednak przeszłe wydarzenia— takie jak zabójstwo arcyksięcia czy klęska wojskowa — rzeczywiście miały miejsce. Nic, co można powiedzieć o przyszłości, nie odznacza się taką pewnością. Nieprzewidziane wydarzenia, zwykły przypadek, zahamowanie jakiejś tendencji rozwojowej — wszystko to może zrujnować najbardziej prawdopodobną prognozę; jeśli do takiego zrujnowania nie dochodzi, to znaczy to tylko, że autor prognozy miał szczęście. Tak więc wszystko, co przedstawiam poniżej, może być tylko czymś prowizorycznym i koniunkturalnym; ma za podstawę wyrozumowane przypuszczenie, jak mogą działać obecne tendencje rozwojowe — występujące w światowej gospodarce i światowej strategii — bez żadnej gwarancji jednak, że wszystko to (czy cokolwiek z tego) rzeczywiście się zdarzy. Gwałtowne wahania wartości dolara na rynku światowym w ciągu ostatnich paru lat i załamanie się po 1984 r. cen ropy naftowej (z różnorodnymi implikacjami dla Rosji, dla Japonii i dla OPEC) stanowią dobre ostrzeżenie przed wyciąganiem wniosków z tendencji mających za podstawę zjawiska gospodarcze; co się zaś tyczy świata polityki i dyplomacji, to nigdy nie poruszał się on po linii prostej. Wiele końcowych rozdziałów prac, poświęconych sprawom współczesnym, trzeba było zmieniać już po paru latach, kiedy rozporządzało się mądrością, jaką daje retrospekcja; byłoby zadziwiające, gdyby ten rozdział przeżył bez szwanku. Być może najlepszym sposobem zrozumienia tego, co nas czeka, jest krótki rzut oka wstecz — na wzloty i upadki wielkich mocarstw w ciągu ostatnich pięciu wieków. Tezą tej książki jest stwierdzenie, że występuje dynamika zmian napędzana głównie przez wydarzenia na polu gospodarki i techniki wywierając z kolei wpływ na struktury społeczne, systemy polityczne, siłę militarną i pozycję poszczególnych państw i imperiów. Te globalne przemiany gospodarcze dokonują się z niejednakową szybkością, po prostu dlatego, że już samo tempo — zarówno innowacji technicznych, jak i wzrostu gospodarczego — jest nieregularne, uzależnione od takich okoliczności, jak indywidualność wynalazcy czy przedsiębiorcy, klimat, choroby, wojny, geografia, ramy społeczne itd. Podobnie poszczególne regiony i społeczeństwa na całym świecie mają wyższe lub niższe tempo wzrostu gospodarczego, w zależności nie tylko od zmieniających się wzorców techniki, produkcji i handlu, ale także od ich własnej zdolności do wprowadzania nowych sposobów zwiększania produkcji i bogactwa. Podczas gdy pewne obszary świata przesuwają się w górę, inne pozostają w tyle — względnie lub (niekiedy) absolutnie. Nie ma w tym wszystkim nic dziwnego. Ponieważ wrodzoną cechą człowieka jest dążenie do poprawy własnej sytuacji, świat nigdy nie stanął w miejscu. Zaś przełomy intelektualne, następujące od czasów odrodzenia, znacznie przyspieszone przez pojawienie się „nauk ścisłych" w okresie oświecenia i rewolucji przemysłowej, oznaczają jedynie, że dynamika zmian staje się silniejsza i bardziej samonapędzająca się niż przedtem. Druga główna teza tej książki głosi, że nierówność tempa wzrostu gospodarczego wywiera decydujący długoterminowy wpływ na względną siłę militarną i pozycję strategiczną poszczególnych członków systemu państw. W tym również nie ma nic zaskakującego i stwierdzenie takie wygłaszano już wielokrotnie przedtem, chociaż mogły występować różnice w rozłożeniu akcentów i w sposobie argumentacji3. Świat nie musiał czekać na Engelsa, by dowiedzieć się, że „nic nie jest bardziej uzależnione od warunków ekonomicznych niż wojska lądowe i marynarka" 4. To, że podstawą potęgi wojskowej jest odpowiednie zaopatrzenie, zależne z kolei od rozkwitu bazy produkcyjnej, zdrowego stanu finansów i wyższości technicznej, było równie jasne dla renesansowych książąt, jak dziś jest jasne dla Pentagonu. Jak wynika z tego, co przedstawiłem dotychczas, prosperity gospodarcze nie zawsze i nie natychmiast znajdują wyraz w efektywności militarnej, ponieważ ta ostatnia zależy też od wielu innych czynników — od geografii i narodowego stanu ducha aż do zdolności dowódczych i umiejętności taktycznych. Faktem jest jednak, że wszystkie większe zmiany w światowym układzie sił militarnych następowały po zmianach w układzie sił produkcyjnych; co więcej, taki wzlot czy upadek różnych imperiów i państw w systemie międzynarodowym znajdował potwierdzenie w wynikach wojen między wielkimi mocarstwami; wojen, w których zwycięstwo zawsze odnosiła strona rozporządzająca większymi zasobami materialnymi. O ile więc dalsza część tej książki jest raczej domysłem niż historią, to jednak jej podstawą jest założenie, iż owe szerokie tendencje rozwojowe, występujące w ostatnich pięciu stuleciach, najprawdopodobniej będą występowały nadal. System międzynarodowy — niezależnie od tego, czy w danym momencie dominuje w nim sześć wielkich mocarstw czy tylko dwa — zawsze jest anarchiczny, to znaczy: nie istnieje w nim żaden autorytet wyższy od suwerennego, egoistycznego państwa narodowego6. W każdym okresie względny udział niektórych z tych państw w światowym układzie sił zwiększa się lub kurczy. Prawdopodobieństwo, że świat pozostanie zamrożony w kształcie, jaki ma w danym okresie, nie jest w 1987 r. i nie będzie w 2000 r. większe, niż było w 1870 r. lub 1660 r. Przeciwnie, niektórzy ekonomiści gotowi są dowodzić, że sama struktura międzynarodowej produkcji i międzynarodowego handlu zmienia się teraz szybciej niż kiedykolwiek przedtem: spada względna wartość płodów rolnych i surowców; „produkcja" przemysłowa traci związek z „zatrudnieniem" w przemyśle; we wszystkich zaawansowanych społeczeństwach zaczynają dominować dobra wiedzochłonne, a światowy przepływ kapitału staje się coraz bardziej niezależny od wzorca wymiany handlowej8. Wszystko to, a także wiele nowych wydarzeń w rozwoju nauki, musi wywrzeć wpływ na sprawy międzynarodowe. Jeżeli zatem nie nastąpi jakiś akt siły wyższej i jeśli nie dojdzie do katastrofalnego pożaru jądrowego, to nadal działać będzie dynamika sił światowych, napędzana, zasadniczo biorąc, przez zmiany w technice i gospodarce. Jeśli utrzymane w różowych barwach przewidywania, dotyczące wpływu komputerów, robotyki, biotechnologii itp., okażą się słuszne i jeżeli ponadto sprawdzą się przewidywania zapowiadające sukces „zielonej rewolucji" na niektórych obszarach Trzeciego Świata (tak że Indie, a nawet Chiny staną się per saldo eksporterem zbóż)7, to świat w całości mógłby okazać się w początku XXI w. dużo bogatszy niż teraz. Nawet jeśli postęp techniczny nie będzie aż tak efektowny, najprawdopodobniej nastąpi rozwój gospodarczy. Zmiana wzorców demograficznych i jej wpływ na popyt zagwarantują wprowadzenie bardziej wymyślnych niż dotychczasowe metod wykorzystywania surowców. Jasne jest również, że będzie to wzrost nierównomierny — gdzieś szybszy, a gdzie indziej wolniejszy, w zależności od warunków, na jakie natrafiają przemiany. To właśnie ten czynnik bardziej niż jakikolwiek inny nadaje prowizoryczny charakter przedstawionym niżej prognozom; nie ma bowiem żadnej gwarancji, że na przykład imponująca ekspansja gospodarcza Japonii z ostatnich czterech dziesięcioleci będzie jeszcze trwała następne dwa; nie jest też wykluczone, że tempo wzrostu gospodarczego Rosji, spadające od lat sześćdziesiątych, w latach dziewięćdziesiątych wzrośnie ponownie pod wpływem zmian w polityce gospodarczej i mechanizmach ekonomicznych tego kraju. Na podstawie obecnie występujących tendencji rozwojowych żadna z tych dwu możliwości nie wydaje się jednak zbyt prawdopodobna. Innymi słowy: jeśli rzeczywiście tak się zdarzy, że w okresie dzielącym nas od XXI w. Japonia popadnie w stagnację, Rosja zaś przeżyje boom gospodarczy, to będzie się tak mogło stać tylko w wyniku zmian w istniejących warunkach i w realizowanej polityce dużo drastyczniejszych, niż można by rozważnie przypuszczać na podstawie obecnie dostępnych dowodów. To, że oceny, jak świat może wyglądać za piętnaście czy dwadzieścia pięć lat, mogą okazać się mylne, nie oznacza jeszcze, że powinno się przedkładać rozwój nieprawdopodobny nad rozsądne oczekiwania, mające za podstawę obecne ogólne kierunki rozwoju wydarzeń. Na przykład rozsądek każe oczekiwać, że jedna z lepiej znanych obecnych „tendencji globalnych" — pięcie się w górę regionu Pacyfiku — najprawdopodobniej będzie występować nadal po prostu dlatego, że ma ona dziś tak szerokie podstawy. Obejmuje ona nie tylko siłownię gospodarczą, jaką jest Japonia, ale również szybko się zmieniającego giganta — Chińską Republikę Ludową; nie tylko dobrze prosperujące państwa przemysłowe o już ustalonej pozycji, takie jak Australia i Nowa Zelandia, ale również odnoszące ogromne sukcesy nowo uprzemysławiające się kraje Azji, takie jak Tajwan, Korea Południowa, Hongkong i Singapur, a także kraje Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN): Malezję, Indonezję, Tajlandię i Filipiny; w szerszym sensie obejmuje też leżące nad brzegiem Pacyfiku stany USA i prowincje Kanady8. Wzrost gospodarczy tego rozległego obszaru pobudzany jest przez szczęśliwy zbieg wielu czynników: imponujący wzrost wydajności przemysłu w tych nastawionych na eksport krajach, prowadzący z kolei do wielkiego wzrostu ich handlu zagranicznego oraz usług żeglugowych i finansowych; wyraźne przestawianie się zarówno na nowszą technikę, jak i na produkty tańsze, bardziej pracochłonne; niezwykle owocne wysiłki mające na celu zwiększanie produkcji rolnej (zwłaszcza zbóż i produktów hodowli zwierząt) w tempie szybszym od tempa przyrostu ludności. Każdy z tych sukcesów pozytywnie współdziałał z innymi, co dało w efekcie tempo ekspansji gospodarczej znacznie w ostatnich latach przewyższające tempo uzyskiwane przez tradycyjne państwa zachodnie, a także przez kraje RWPG. Na przykład w 1960 r. zsumowany GDP krajów azjatyckich Pacyfiku (a więc bez USA) wynosił zaledwie 7,8 proc. światowego GDP; w 1982 r. wskaźnik ten był już ponaddwukrotnie wyższy, bo wynosił 16,4 proc., a w latach następnych tempo wzrostu gospodarczego tego obszaru coraz bardziej przewyższało tempo wzrostu gospodarczego Europy, Stanów Zjednoczonych i ZSRR. Jest bardzo prawdopodobne, że w 2000 r. na obszar ten przypadać będzie 20 proc. światowego GDP — tyle co na Europę czy Stany Zjednoczone; do takiego osiągnięcia doszłoby nawet przy różnicach w tempie wzrostu „znacznie mniejszych" od występujących w ostatnich dwudziestu pięciu latach". Dynamizm basenu Pacyfiku wywołał też w tym samym okresie zmianę układu sił gospodarczych wewnątrz samych Stanów Zjednoczonych. W 1960 r. amerykański handel z Azją i krajami Pacyfiku stanowił zaledwie 48 proc. handlu USA z Europą (z europejskimi krajami OECD), ale w 1983 r. wskaźnik ten osiągnął już poziom 122 proc. — zmianie tej towarzyszyło przemieszczanie się wewnątrz USA ludności i dochodów w kierunku wybrzeża Pacyfiku10. Jest rzeczą oczywistą, że jeśli nawet dojdzie do spadku tempa w jakimś jednym dowolnym kraju czy do wystąpienia problemów w którejś z gałęzi przemysłu, omawiana tendencja, wzięta w całości, będzie trwała. Nic więc dziwnego, że jeden z ekspertów gospodarczych z dużą pewnością siebie zapowiedział, iż na cały region Pacyfiku, na który obecnie przypada 43 proc. światowego GNP, w 2000 r. przypadnie dobre 50 proc. Ekspert ten konkluduje: „Środek ciężkości gospodarki światowej przesuwa się szybko w kierunku Azji i Pacyfiku, a region Pacyfiku staje się jednym z kluczowych centrów światowej siły gospodarczej"". Wypowiedzi utrzymane w takim tonie słyszeliśmy począwszy od XIX w. już nieraz; dopiero jednak ogromny wzrost obrotów handlowych i wydajności tego regionu po 1960 r. sprawił, że prognozy takie ziściły się. Podobnie rozsądek każe zakładać, że w ciągu najbliższych paru dziesięcioleci będziemy świadkami kontynuacji tendencji dużo mniej atrakcyjnej, ale jeszcze szerszej: rozkręcania się spirali kosztów zbrojeń, podsycanego zarówno już samym wielkim kosztem nowych systemów broni, jak i rywalizacją międzynarodową. Jak już kiedyś zauważono: „Jedną z niewielu stałych występujących w historii jest nieustanny wzrost skali wydatków wojskowych"12. A jeżeli twierdzenie to było prawdziwe (pominąwszy pewne krótkotrwałe fluktuacje tych wydatków) w odniesieniu do wojen i wyścigów zbrojeń w XVIII w., kiedy technika zbrojeń zmieniała się bardzo powoli, to tym bardziej jest ono prawdziwe w odniesieniu do naszego stulecia, kiedy każda nowa generacja samolotów, okrętów wojennych i czołgów jest dużo droższa od poprzedniej — nawet jeśli skoryguje się wpływ inflacji. Mąż stanu z epoki edwardiańskiej, przerażony tym, że przed 1914 r. koszt pancernika wynosił 2,5 min funtów szterlingów, przewróciłby się w grobie ze zdumienia, gdyby się dowiedział, że obecnie brytyjska Admiralicja musi wydać co najmniej 120 min funtów, by nabyć nową fregatę! Członkowie władz ustawodawczych USA, którzy chętnie asygno-wali w końcu lat trzydziestych środki finansowe na zakup tysięcy bombowców B-17, teraz, co zrozumiałe, krzywią się słysząc, że według szacunków Pentagonu tylko 100 sztuk nowego bombowca B-1 będzie kosztować ponad 200 mld dolarów. Wszędzie rozkręca się spirala wzrostu cen: „Bombowce kosztują dwieście razy więcej niż podczas drugiej wojny światowej. Myśliwce co najmniej sto razy więcej niż wtedy. Lotniskowce są dwadzieścia razy droższe niż podczas drugiej wojny światowej, a czołgi piętnaście razy droższe. Koszt okrętu podwodnego klasy Gato wynosił podczas drugiej wojny światowej — w przeliczeniu na l toną — 5500 dolarów, koszt okrętu podwodnego typu Trident wynosi — w przeliczeniu na l tonę — 1,6 min dolarów" 1S. Dodatkowym czynnikiem komplikującym te problemy jest fakt, że obecny przemysł zbrojeniowy coraz mniej przypomina komercyjną, wolnorynkową gałąź produkcji. Ten przemysł, zazwyczaj tak skoncentrowany, że składa się tylko z niewielu, ale za to gigantycznych firm, pozostaje w stosunkach specjalnych z resortem obrony swego kraju (niezależnie od tego, czy krajem tym są Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, czy tym bardziej mający „gospodarkę nakazową" ZSRR) i często chroniony jest przed działaniem rynku przez państwo, udzielające mu prawa wyłączności na realizację kontraktów wojskowych i gwarantujące pokrycie przekraczających wstępne przewidywania kosztów produkcji sprzętu, którego jedynym odbiorcą będzie właśnie to państwo (i kraje z nim zaprzyjaźnione). Natomiast zakłady wolnorynkowe — nawet jeśli są nimi takie giganty jak IBM czy General Motors — muszą toczyć walkę na śmierć i życie po to tylko, by zdobyć jakąś część bardzo lotnego rynku krajowego czy zagranicznego, rynku, na którym kluczowymi zmiennymi są jakość, upodobania konsumentów i ceny. Przemysł zbrojeniowy, pchany do tego przez dążenia wojskowych, chcących rozporządzać najnowocześniejszym uzbrojeniem, tak by dany rodzaj wojsk mógł podczas wojny realizować wszelkie (nawet najbardziej nieprawdopodobne) scenariusze walk, produkuje dobra coraz droższe, coraz bardziej skomplikowane i w dużo mniejszych ilościach. Przemysł produkujący na wolny rynek — po wstępnym dokonaniu dużych inwestycji związanych z uruchomieniem prototypowej produkcji elektrycznego sprzętu gospodarstwa domowego czy komputerów biurowych — pcha przeciętne jednostkowe koszty produkcji w d ó ł w związku z konkurencją i z produkcją na dużą skalę ". A chociaż może być prawdą twierdzenie, że wybuchowy rozwój techniki i nauki, trwający od końca XIX w., musiał nieuchronnie doprowadzić do pojawienia się między producentami sprzętu obronnego a rządem ich kraju stosunków odbiegających od norm „wolnego rynku" 15, to obecne tempo nasilenia się tego zjawiska jest naprawdę alarmujące. Najrozmaitsze propozycje „reformy militarnej" w Stanach Zjednoczonych być może zdołają zapobiec ziszczeniu się przepowiedni cyników, że w 2020 r. jeden samolot pochłonie cały budżet Pentagonu, ale nawet owe dążenia reformatorskie najpewniej nie spowodują odwrócenia o sto osiemdziesiąt stopni obecnej tendencji, polegającej na produkowaniu coraz mniejszych ilości broni po coraz wyższych kosztach. Wszystko to spowodowane jest w znacznej mierze coraz silniejszym nieuchronnym wzrostem stopnia skomplikowania sprzętu zbrojeniowego — nowoczesny samolot pościgowy może się składać ze stu tysięcy różnych części — ale jest też efektem wyścigu zbrojeń, wciąż toczącego się na lądzie, na powierzchni oceanów i w ich głębi, w powietrzu i w przestrzeni kosmicznej. Największą z tych rywalizacji jest wyścig między NATO i krajami Układu Warszawskiego (na bloki te dzięki supermocarstwom przypada niemal 80 proc. światowych nakładów na zbrojenia i 60—70 proc. ogólnej liczby samolotów wojskowych i okrętów wojennych), ale toczą się też mniejsze, choć znaczące zawody, obejmujące Bliski Wschód, Afrykę, Amerykę Łacińską i całą Azję — od Iranu po Koreę. Konsekwencją jest wybuchowy wzrost wydatków wojskowych Trzeciego Świata, nawet krajów najbiedniejszych, oraz ogromne zwiększenie sprzedaży i transferu broni do tej kategorii państw; w 1984 r. światowy import broni osiągnął kolosalną wysokość 35 mld dolarów, a więc przewyższał światowy import zbóż (33 mld dolarów). Warto też odnotować, że w rok później światowe wydatki na zbrojenia wyniosły w sumie około 940 mld dolarów, co jest poziomem raczej wyższym od całości dochodów biedniejszej połowy ludzkości. Co> więcej, owe wydatki na zbrojenia rosły w tempie wyższym od tempa wzrostu gospodarczego na całym świecie i w większości państw z osobna. Przodowały tu Stany Zjednoczone i ZSRR — każde z tych państw przeznaczało na zbrojenia ponad 250 mld dolarów rocznie, przy czym najprawdopodobniej suma ta w najbliższej przyszłości zostanie przez nie zwiększona do ponad 300 mld dolarów. W większości krajów nakłady na zbrojenia pochłaniały coraz większą część zarówno budżetu państwa, jak i GNP. Jeśli coś je hamowało, to nie żadne rzeczywiste zobowiązania ograniczenia wydatków zbrojeniowych (z bardzo nielicznymi wyjątkami krajów kierujących się tu innymi motywami, na przykład Japonii czy Luksemburga), lecz słabość gospodarcza, brak twardej waluty itp.1' „Militaryzacja gospodarki światowej" — że użyję tu określenia Worldwatch Institute — postępuje obecnie szybciej niż w okresie poprzednich kilkudziesięciu lat". Te dwie tendencje — nierównomierność wzrostu i przechylanie się światowej równowagi gospodarczej w stronę regionu Pacyfiku oraz spiralny wzrost kosztów broni i sił zbrojnych — są oczywiście zjawiskami zupełnie odrębnymi. Jednocześnie oczywiste jest, że coraz bardziej wzrasta szansa ich interakcji — i rzeczywiście interakcja taka zaczyna już występować. Oba te zjawiska napędzane są przez dynamizm przemian zachodzących w technice i w przemyśle (nawet jeśli w poszczególnych wypadkach wyścig zbrojeń ma również motywy polityczne i ideologiczne). Oba też stanowią poważne obciążenie gospodarki narodowej. Pierwsze z nich dlatego, że zwiększanie się bogactwa i wzrost wydajności odbywają się. szybciej lub wolniej i że w efekcie pewne społeczeństwa osiągają większy dobrobyt niż inne. Drugie przez pochłanianie zasobów narodowych — proces, którego miarą jest nie tylko skala przeznaczanych na zbrojenia inwestycji kapitałowych i zasobów surowcowych, ale także (a być może to właśnie jest ważniejsze) proporcja naukowców, inżynierów i w ogóle personelu zaangażowanego w produkcję związaną z obroną, a nie w rozwój gałęzi komercyjnych, nastawionych na eksport. Chociaż niektórzy twierdzą, że wydatki na obronę mogą mieć pozytywne skutki uboczne w postaci powstającej przy okazji produkcji komercyjnej, to jednak coraz trudniej jest w uargumentowany sposób spierać się z tezą, że nadmierne wydatki na zbrojenia szkodzą wzrostowi gospodarczemu 18. Trudności nękające współczesne społeczeństwa, które zbyt wiele wydają na zbrojenia i wojsko, są jedynie powtórzeniem kłopotów, jakie w swoim czasie miały: Hiszpania Filipa II, Rosja Mikołaja II i Niemcy Hitlera. Duży establishment wojskowy może — jak wielki pomnik — wywierać imponujące wrażenie na obserwatorach łatwo ulegających wpływom, ale jeśli nie ma mocnych fundamentów (w postaci wydajnej gospodarki narodowej), to grozi mu w przyszłości upadek. Tak więc obie omawiane tendencje mają głębokie implikacje społeczno- -gospodarcze i polityczne. Niskie tempo wzrostu występujące w jakimś kraju może pogorszyć stan ducha społeczeństwa, wywołać niezadowolenie i zaostrzyć spory na temat narodowych priorytetów w dziedzinie wydatków; z drugiej strony, również wysokie tempo rozwoju techniki i przemysłu powoduje pewne konsekwencje, zwłaszcza w społeczeństwie dotychczas nie uprzemysłowionym. Dokonywane na dużą skalę wydatki na zbrojenia mogą wpłynąć korzystnie jna określone gałęzie przemysłu danego kraju, ale mogą też spowodować wy- •drenowanie zasobów innych grup społecznych i sprawić, że gospodarka narodowa stanie się mniej zdolna do radzenia sobie z konkurencyjnym zagroże-miem ze strony innych krajów w dziedzinie handlu. Z wyjątkiem wypadków, Ikiedy u bram stał nieprzyjaciel, duże wydatki na zbrojenia wywoływały w na-sszym stuleciu niemal z reguły kontrowersje pod hasłem: „armaty czy masło". 'Wywoływały też mniej publiczną, ale z naszego punktu widzenia istotniejszą, .debatę na temat właściwych relacji między siłą gospodarczą a siłą wojskową ". Nie po raz pierwszy w historii unosi się nad nami widmo napięć wynikających stąd, że państwa żyjące w zanarchizowanym świecie militarno-politycz-«nym żyją jednocześnie w świecie leseferyzmu gospodarczego: z jednej strony, dążą do zapewnienia sobie strategicznego bezpieczeństwa, inwestując w naj-vnowsze systemy broni i przeznaczając dużą część zasobów narodowych na siły :zbrojne, a z drugiej, do bezpieczeństwa ekonomicznego, wyrażającego się we wzroście narodowego dobrobytu, który to wzrost uzależniony jest od wzrostu ^gospodarczego (będącego z kolei efektem nowych metod produkcji i tworzenia 'bogactwa), od wzrostu produkcji i od rozkwitu popytu krajowego i zagranicznego. Otóż wszystkim tym czynnikom może zaszkodzić nadmierny poziom wydatków na zbrojenia. Właśnie dlatego, że zbytnia rozbudowa establishmentu wojskowego może obniżyć tempo wzrostu gospodarczego i doprowadzić do ^zmniejszenia się udziału danego kraju w światowej produkcji wyrobów przemysłowych, a co za tym idzie — zmniejszenia bogactwa kraju, a więc i jego r.siły, cały problem sprowadza się do równoważenia bezpieczeństwa krótkoterminowego, jakie zapewniają duże siły obronne, i bezpieczeństwa długoterminowego, jakie daje wzrost produkcji i dochodu. Napięcie między tymi dwoma sprzecznymi celami stało się być może szczególnie ostre w końcu XX w. ze względu na rozgłos nadany różnym alterna-.tywnym „wzorom" do naśladowania. Z jednej strony, mamy odnoszące niezwykłe sukcesy „państwa handlowe" — głównie azjatyckie, takie jak Japonia i Hongkong, ale również europejskie, takie jak Szwajcaria, Szwecja i Austria — .które wykorzystały wielki wzrost światowej produkcji i coraz silniejsze wzajemne uzależnienie państw po 1945 r. i które w swej polityce zagranicznej kładą tnacisk na pokojowe stosunki handlowe z innymi społeczeństwami. W kon- sekwencji wszystkie kraje tej grupy starały się utrzymywać wydatki obronne na najniższym poziomie, dającym się jeszcze pogodzić z zachowaniem suwerenności, i w ten sposób uwalniały zasoby na wysoką konsumpcję i wysokie inwestycje kapitałowe. Z drugiej strony, są różne kraje o gospodarce „zmilitaryzowanej" — Wietnam w Azji Południowo-Wschodniej, Iran i Irak prowadzące ze sobą długotrwałą wojnę, Izrael i jego zazdrośni sąsiedzi na Bliskim Wschodzie i sam ZSRR — które przeznaczają co roku na obronę ponad (często dużo „ponad") 10 proc. swego GNP, wierząc głęboko, że taki poziom tych wydatków jest niezbędny dla zagwarantowania bezpieczeństwa narodowego, i wszystkie one wyraźnie odczuwają ujemne skutki odbierania tak dużej części zasobów realizacji pokojowych zadań produkcyjnych. Między tymi dwoma biegunami „państw handlowych" i „państw wojskowych" pozostaje większość krajów naszej planety, nie przekonanych, że świat jest miejscem aż tak bezpiecznym, że można by zmniejszyć wydatki zbrojeniowe do niezwykle niskiego poziomu, na jakim utrzymuje je Japonia, ale równocześnie czujących się nieswojo z powodu wysokich ekonomicznych i społecznych kosztów dużych wydatków na zbrojenia i zdających sobie sprawę, że występuje tu swoisty handel zamienny między krótkoterminowym bezpieczeństwem militarnym i długoterminowym bezpieczeństwem ekonomicznym. Sprawa jest jeszcze bardziej złożona w wypadku krajów mających — w przeciwieństwie do Japonii — rozległe zobowiązania zamorskie, od których trudno byłoby się uchylić. Co więcej, w wielu czołowych mocarstwach planiści świetnie zdają sobie sprawę z tego, że muszą wyważać spiralę rosnących kosztów broni nie tylko w zestawieniu z inwestycjami produkcyjnymi, ale-również w zestawieniu z coraz większymi potrzebami socjalnymi (zwiększającymi się w szczególności wraz ze wzrostem średniego wieku mieszkańców): w rezultacie wyznaczanie priorytetów w budżecie wydatków stało się zadaniem trudniejszym niż kiedykolwiek. Tak więc, kiedy świat zmierza ku XXI stuleciu, jeśli nie wszystkim, to większości zespołów rządzących stawia się trojakie wymagania: by jednocześnie zapewniły bezpieczeństwo militarne (lub jakieś inne wiarygodne bezpieczeństwo)* interesom narodowym; by zaspokoiły społeczno-gospodarcze potrzeby swych, obywateli; by zagwarantowały trwały wzrost gospodarczy, konieczny do osiągnięcia celu pozytywnego w postaci łączenia dziś wydatków na armaty z wydatkami na masło, oraz celu negatywnego w postaci uniknięcia względnego osłabienia gospodarki, wpływającego ujemnie na militarne i ekonomiczne bezpieczeństwo społeczeństwa w przyszłości. Spełnianie wszystkich tych trzech wymogów przez czas dłuższy jest zadaniem bardzo trudnym z uwagi na nierówne tempo wzrostu przemian zachodzących w technice i w handlu oraz z uwagi na niemożliwe do przewidzenia fluktuacje polityki międzynarodowej. Jeśli jednak spełni się tylko dwa pierwsze — lub tylko jeden z nich — bez trzeciego, doprowadzi ta z czasem nieuchronnie do względnego upadku, jaki staje się losem wszystkich społeczeństw o niższym od innych tempie wzrostu, które nie zdołały się przystosować do dynamiki zmian w układzie sił na świecie. Jak trzeźwo zauważył jeden z ekonomistów: „Trudno sobie wyobrazić, by kraj, którego wzrost wydajności pozostaje o l proc. w tyle za jej wzrostem w innych krajach, spotkał po stu latach takiej sytuacji los inny niż Anglię, która z niekwestionowanego lidera przemysłowego przeobraziła się w kraj o dość pośledniej gospodarce"20. Reszta tego rozdziału poświęcona będzie głównie odpowiedzi na pytanie, jak •dobrze (lub źle) zdają się być uplasowane czołowe kraje z punktu widzenia możliwości realizacji tego zadania. Nie trzeba chyba podkreślać, że ponieważ różnorodne wymogi — związane z wydatkami na obroną i z bezpieczeństwem militarnym, z potrzebami społecznymi i potrzebami konsumentów oraz z inwe-cstycjami niezbędnymi dla wzrostu gospodarczego — powodują trójstronne kon-.kurowanie o zasoby, nie istnieje żadne idealne rozwiązanie tego problemu. Najlepsze, co można osiągnąć, to utrzymywać między tymi trzema celami jakąś przybliżoną harmonię; jednak sposób osiągania takiej równowagi będzie w dużym stopniu uzależniony od sytuacji danego państwa, a nie od jakiejś teoretycz-,nej definicji tej równowagi. Państwo otoczone przez wrogich sąsiadów uzna za lepsze wyjście przeznaczenie na zapewnienie sobie bezpieczeństwa militarnego środków większych niż państwo, którego obywatele czują się względnie bezpieczni; krajowi mającemu duże bogactwa naturalne łatwiej jest płacić i za armaty, i za masło; społeczeństwo zdecydowanie dążące do wzrostu gospodarczego, .jako do środka umożliwiającego dogonienie innych społeczeństw, będzie miało inny układ priorytetów od społeczeństwa stojącego na progu wojny. Geografia, polityka i kultura wspólnie gwarantują, że żadne państwo nie wybierze .„rozwiązania" dokładnie takiego samego jak przyjęte przez inne państwo. Mimo wszystko jednak zachowuje ważność teza podstawowa: bez przybliżonej równowagi między tymi trzema sprzecznymi wymogami — obrony, konsumpcji i inwestycji — wielkie mocarstwo nie ma szans na dłuższe utrzymanie swego -statusu. Balansowanie Chin Wzajemnie sprzeczne wymogi modernizacji broni, zaspokojenia potrzeb społecznych i skierowania wszelkich dostępnych środków na realizację inwestycji cywilnych nigdzie nie występują ostrzej niż w Chińskiej Republice Ludowej, będącej jednocześnie najbiedniejszym — i chyba najgorzej pod względem strategicznym usytuowanym — wielkim mocarstwem. Jeśli jednak ChRL *nękają pewne chroniczne trudności, to odnosi się wrażenie, że jej obecne kierownictwo opracowuje ogólną strategię dużo bardziej spójną i dalekowzroczną •od strategii dominującej w Moskwie, Waszyngtonie czy Tokio, nie mówiąc już >o Europie Zachodniej. O ile zaś ograniczenia materialne ciążące na Chinach są ogromne, o tyle ich sytuację poprawia ekspansja gospodarcza, zapowiadająca — jeśli uda się ją utrzymać — kompletne przeobrażenie kraju w ciągu niewielu dziesięcioleci. Słabości tego kraju są tak dobrze znane, że wystarczy poświęcić im tylko krótką wzmiankę. Pod względem dyplomatycznym i strategicznym Pekin uwalał i uważa (nie bez racji), że jest izolowany i otoczony. W jakiejś mierze .-stanowi to efekt polityki Mao wobec sąsiadów Chin, ale w jakiejś mierze także konsekwencję ambicji i rywalizacji innych państw azjatyckich w poprzednich •dziesięcioleciach. W umysłach Chińczyków nie zblakła pamięć o wcześniejszych -agresjach japońskich, stąd ostrożność, z jaką pekińscy przywódcy odnoszą się do wybuchowego wzrostu gospodarczego Japonii w ostatnich latach. Mimo zapoczątkowanej w latach siedemdziesiątych odwilży w stosunkach z Waszyng-"tonem Chiny odnoszą się też z pewną podejrzliwością do Stanów Zjednoczo-aiych, zwłaszcza pod rządami republikanów, którzy przejawiają — jak się wydaje — nadmierny entuzjazm dla konstruowania bloku antyrosyjskiego, żywią zbyt silną sympatię do Tajwanu i nazbyt są skorzy do interwencji w krajach Trzeciego Świata, by mogło się to podobać Pekinowi. Trudnym i tylko na wpół ukrytym problemem pozostaje przyszłość Tajwanu i wysp przybrzeżnych. Stosunki ChRL z Indiami wciąż są chłodne — komplikują je dodatkowo więzi łączące Chiny z Pakistanem, a Indie z Rosją. Mimo prób „kuszenia" podejmowanych przez Moskwę Chiny są zdania, że muszą uważać ZSRR za główne zagrożenie zewnętrzne — nie tylko ze względu na masową dyslokację rosyjskich dywizji i samolotów wzdłuż granicy, ale również w konsekwencji rosyjskiej inwazji na Afganistan i — co bardziej niepokojące — w związku z ekspansjonizmem wojskowym wspieranego przez Związek Radziecki południowego sąsiada Chin, Wietnamu. Tak więc, przypominając pod tym względem Niemcy z wcześniejszych lat naszego wieku, Chiny żywią głęboko zakorzenione przekonanie, że są „okrążone", i to nawet wtedy, gdy same dążą do umocnienia swej pozycji w światowym systemie mocarstw ". Co więcej, z tym nieporęcznym wielostronnym zestawem zadań dyplomatycznych musi sobie radzić kraj zarówno pod względem militarnym, jak i gospodarczym niezbyt silny w zestawieniu z głównymi rywalami. Mimo całej swej siły liczebnej armia chińska jest bardzo słabo wyposażona w nowoczesne instrumenty prowadzenia wojny. Większość jej czołgów, dział, samolotów i okrętów wojennych to rodzime wersje rosyjskich lub zachodnich modeli nabytych przez Chiny wiele lat temu — nie ulega też żadnej wątpliwości, że nie dorównują one modelom późniejszym, znacznie ulepszonym. Brak twardej waluty i obawa przed uzależnieniem się od innych państw sprawiły, że Chiny ograniczyły zakupy zagranicznej broni do minimum. Być może sprawą jeszcze bardziej niepokojącą przywódców pekińskich jest słaba efektywność chińskich sił zbrojnych na polu bitwy, spowodowana atakami maoistów na profesjonalizm wojskowych i preferowaniem chłopskiej milicji. Te utopijne rozwiązania nie pomogły Chinom w walkach granicznych z Wietnamem w 1979 r., kiedy to zahartowani w bojach i dobrze wyszkoleni żołnierze przeciwnika zabili około 26 000 i ranili 37 000 Chińczyków22. Odnosi się wrażenie, że jeszcze bardziej w tyle Chiny pozostają pod względem gospodarczym. Nawet chińskie dane oficjalne na temat wysokości GNP per capita po takim ich skorygowaniu, by lepiej odpowiadały zachodnim koncepcjom GNP i zachodnim jego miarom28, nie przekraczają raczej granicy 500 dolarów, podczas gdy w wielu gospodarczo zaawansowanych państwach kapitalistycznych wskaźnik ten znacznie przekracza 13 000 dolarów, a w ZSRR ma godny szacunku poziom co najmniej 5000 dolarów. W sytuacji, w której liczba ludności, wynosząca obecnie miliard, najprawdopodobniej w 2000 r. będzie już wynosiła 1,2 lub 1,3 miliarda, perspektywy dużego wzrostu dochodów osobistych mogą nie przedstawiać się najlepiej; nawet w przyszłym stuleciu przeciętny Chińczyk będzie względnie biedny w porównaniu z mieszkańcami państw mających od dawna ustaloną pozycję mocarstwa. Nie trzeba chyba dodawać, że trudności rządzenia państwem o tak dużej liczbie ludności czy problemy związane z godzeniem najrozmaitszych grup społecznych (partii, armii, urzędników, rolników) i z utrzymywaniem dużego wzrostu gospodarczego bez niepokojów społecznych i zamętu ideologicznego byłyby trudną próbą nawet dla najbardziej elastycznego i najbardziej inteligentnego kierownictwa. Wewnętrzne dzieje Chin w ciągu ostatniego stulecia nie do- starczają żadnego zachęcającego precedensu z dziedziny długoterminowej strategii rozwoju. Mimo wszystko jednak występują bardzo godne uwagi przejawy reform i samodzielnego poprawiania przez Chiny swej sytuacji w ciągu ostatnich sześciu—ośmiu lat. Sugeruje to, że pewnego dnia ten okres przywództwa Deng Xiaopinga może zostać potraktowany tak, jak historycy traktują czasy Colberta we Francji czy początkowe lata panowania Fryderyka Wielkiego lub kilkudziesięcioletni okres po Restauracji Meiji w Japonii; to jest jako okres dążenia kraju do rozwijania swych sił (we wszystkich znaczeniach tego terminu) za pomocą bardzo pragmatycznych posunięć, przy staraniach o zachowanie odpowiedniej równowagi między pragnieniem pobudzania przedsiębiorczości, inicjatywy i przemian z etatystyczną determinacją takiego kierowania rozwojem wydarzeń przez państwo, by te narodowe cele osiągano w sposób możliwie najszybszy i najgładszy. Koniecznym warunkiem powodzenia takiej strategii jest dostrzeganie wzajemnych relacji między różnymi aspektami polityki rządu. Wymaga to więc skomplikowanego balansowania, którego podstawą musi być skrupulatnie przeprowadzona ocena: jak szybko można bezpiecznie przeprowadzać te przeobrażenia; jaką część zasobów należy przeznaczyć na zaspokajanie potrzeb długoterminowych, a jaką na zaspokajanie potrzeb krótkoterminowych; jak koordynować wewnętrzne i zewnętrzne potrzeby państwa; i wreszcie — czynnik ten wymieniam na końcu, ale w państwie mającym nadal „zmodyfikowany" system marksistowski jest on nie najmniej ważny — jak godzić ideologię z praktyką. Chociaż występują różne trudności i najprawdopodobniej wystąpią jeszcze inne, osiągnięto rezultaty godne uwagi. Na przykład można to dostrzec w różnorodnych przeobrażeniach, jakie przechodzą chińskie siły zbrojne po wstrząsach lat sześćdziesiątych. Planowana redukcja Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (obejmującej nie tylko wojska lądowe, ale również marynarkę wojenną i lotnictwo) z 4,2 min do 3 min ludzi w istocie zwiększy jej siłę, ponieważ zbyt dużą część tej armii stanowiły różne oddziały pomocnicze, używane do budowy linii kolejowych i rozmaitych prac społecznych. Wojsko, które pozostanie po tej redukcji, będzie ogólnie pod względem jakościowym lepsze — zewnętrznymi tego oznakami są nowe mundury oraz przywrócenie rang (zlikwidowanych przez Mao, który uważał je za „burżuazyjne"); ponadto zostanie wzmocnione dzięki zastąpieniu dotychczasowego systemu służby, w dużej mierze ochotniczej, poborem (co umożliwi państwu werbunek personelu o wysokich kwalifikacjach), dzięki reorganizacji okręgów wojskowych i usprawnieniu pracy sztabów oraz dzięki podniesieniu poziomu szkolenia oficerów w akademiach wojskowych, które po okresie niełaski, w jakiej znajdowały się za czasów Mao, znowu przystąpiły do normalnego działania". Wszystkiemu temu towarzyszyć będzie zakrojona na dużą skalę modernizacja uzbrojenia — dotychczasowy arsenał miał duże rozmiary ilościowe, ale był w znacznym stopniu przestarzały. Marynarka wojenna dostaje obecnie nowe okręty — od niszczycieli i eskortowców do ścigaczy, a nawet wodolotów; buduje się też bardzo znaczną flotę konwencjonalnych okrętów podwodnych (107 w 1985 r.) — pod względem jej rozmiarów Chiny zajmą trzecie miejsce na świecie. Czołgi są wyposażone w laserowe dalmierze; samoloty zyskały zdolność do działań bez względu na pogodę i posiadają nowoczesne radary. Towarzyszy temu gotowość do eksperymentowania za pomocą przeprowadzanych na wielką skalę manewrów odwzorowujących warunki nowoczesnej bitwy (w manewrach tego typu, przeprowadzonych w 1981 r., wzięło udział 6 lub 7 armii wspieranych przez lotnictwo, które w ogóle nie uczestniczyło w starciach z Wietnamem w 1979 r.)25, a także do rewidowania strategii „wysuniętej obrony", stosowanej na granicy z Rosją, na rzecz kontrataków wykonywanych w pewnej odległości od tej długiej i często pozbawionej naturalnych osłon granicy. Również marynarka wojenna eksperymentuje na dużo większą niż przedtem skalę; w 1980 r. zespół 18 okrętów wykonał rejs po południowym Pacyfiku pokonując trasę długości 8000 mil morskich — wyprawa ta miała związek z eksperymentami w dziedzinie międzykontynentalnych rakiet balistycznych (można się zastanawiać, czy nie była to pierwsza znacząca demonstracja potęgi morskiej Chin od czasu wypraw Czeng Ho na początku XV w.). Jeszcze większe wrażenie — gdy analizujemy proces stawania się Chin mocarstwem wojskowym — wywiera niezwykle szybki rozwój techniki jądrowej. Chociaż pierwsze próby Chiny przeprowadziły już za czasów Mao, to publicznie szydził on z broni jądrowej, wychwalając zalety „wojny ludowej"; natomiast kierownictwo pod przewodem Denga zamierza możliwie szybko dołączyć Chiny do nowoczesnych państw wojskowych. Już w 1980 r. Chiny przeprowadziły próby z ICBM o zasięgu 7000 mil morskich (w promieniu takim znajduje się nie tylko obszar ZSRR, ale również część obszaru Stanów Zjednoczonych) 2e. W rok później chińska rakieta wyniosła na orbitę trzy satelity, co świadczy o opanowaniu techniki rakiet wielogłowicowych. Większość chińskich sił jądrowych działa z lądu stałego i rozporządza rakietami raczej średniego niż dalekiego zasięgu; ale uzbrojenie to uzupełniane jest nowymi ICBM, a także — co być może najważniejsze (z punktu widzenia rozwoju odstraszających sił jądrowych) — flotą okrętów podwodnych z wyrzutniami rakietowymi. Od 1982 r. Chiny przeprowadzają próby z rakietami balistycznymi wystrzeliwanymi z okrętów podwodnych i pracują nad zwiększeniem zarówno ich zasięgu, jak i ich celności. Są też doniesienia o chińskich eksperymentach z taktyczną bronią jądrową. Wszystko to wspierane jest rozległymi badaniami atomowymi i odmową „zamrożenia" prac nad rozwojem broni jądrowej przez podpisanie międzynarodowych porozumień ograniczających prowadzenie takich prac. Odmowę tę uzasadnia się stwierdzeniem, że przyjęcie takich ograniczeń umacnia jedynie już istniejące wielkie mocarstwa. Niezależnie od tych dowodów osiągnięć w technice wojskowej można bez trudu wskazać oznaki wciąż występujących słabości. Między wyprodukowaniem pierwszych prototypów jakiejś broni a wyposażeniem sił zbrojnych w większą jej ilość, po jej przetestowaniu i wypróbowaniu, zawsze musi upłynąć długi czas — jest on szczególnie długi w kraju nie mającym ani dużych zasobów kapitału, ani rozbudowanego zaplecza naukowego. Takie fakty — jak na przykład: że doszło zapewne do wybuchu na jednym z okrętów podwodnych podczas próby wystrzelenia pocisku rakietowego; że trzeba było przedłużyć realizację niektórych programów rozwoju broni, a nawet w ogóle zrezygnować z innych; że dał o sobie znać brak dostatecznej wiedzy i umiejętności z zakresu metalurgii, nowoczesnych silników odrzutowych, radaru oraz sprzętu nawigacyjnego i łącznościowego — to poważne porażki, które utrudniają Chinom dążenie do rzeczywistego dorównania pod względem wojskowym Zwiąż- kowi Radzieckiemu i Stanom Zjednoczonym. Chińską marynarkę, mimo owych ćwiczeń na Pacyfiku, wiele jeszcze dzieli od stania się flotą „błękitnych wód", a flotylla okrętów podwodnych, uzbrojonych w wyrzutnie pocisków rakietowych, długo jeszcze będzie ustępować „Wielkiej Dwójce", przeznaczającej ogromne środki na rozwój okrętów podwodnych mających gigantyczne rozmiary (klasy „Ohio" czy klasy „Alfa") i zdolnych do zanurzania się na większą głębokość i rozwijania dużo większej prędkości niż jakikolwiek dotychczasowy okręt podwodny ". I wreszcie, ta wzmianka o finansach przypomina, że dopóki Chiny przeznaczają na obronę zaledwie około jednej ósmej tego, co supermo-carstwa, dopóty nie mają żadnej możliwości osiągnięcia ich poziomu — nie mogą więc planować, że znajdą się w posiadaniu broni wszelkich możliwych typów czy że przygotują się na odparcie każdego wyobrażalnego zagrożenia. Niemniej jednak nawet obecny potencjał wojskowy Chin zapewnia im wpływy dużo większe niż kilka czy kilkanaście lat temu. Poprawa szkolenia, organizacji i sprzętu zapewnia Armii Ludowo-Wyzwoleńczej dużo większe niż w ciągu ostatnich dwudziestu lat możliwości stawienia czoła takim lokalnym rywalom, jak Wietnam, Tajwan czy Indie. Nawet układ sił wojskowych w stosunkach z ZSRR może już nie być tak beznadziejnie przechylony na korzyść Moskwy. Gdyby jakiś przyszły spór w Azji doprowadził do wojny chińsko--rosyjskiej, Moskwie mogłoby być trudno zdecydować się na zadanie ciężkich ciosów jądrowych Chinom — zarówno ze względu na reakcję świata, jak i na niemożność przewidzenia, co zrobiliby w takim przypadku Amerykanie. Ale nawet gdyby zdecydowała się ona na wojnę jądrową, to coraz mniejsze byłyby szansę, że radzieckie siły zbrojne zagwarantowałyby, iż zniszczą rozbudowane chińskie systemy rakietowe działające z lądu i (zwłaszcza) z okrętów podwodnych, zanim będą one mogły zostać użyte do zadania ciosu odwetowego. Z drugiej strony, nawet gdyby walki miały tylko charakter konwencjonalny, to i tak ZSRR stanąłby przed bardzo trudnym dylematem. O tym, że Moskwa na serio brała pod uwagę możliwość takiej wojny, może świadczyć fakt, że w dwu okręgach wojskowych leżących na wschód od Uralu rozlokowała około 50 dywizji (w tym 6 lub 7 dywizji pancernych). Wprawdzie można założyć, że siły te poradziłyby sobie z 70 czy też może z jeszcze większą liczbą dywizji Armii Ludowo-Wyzwoleńczej stacjonujących w rejonie pogranicza, to ta przewaga mogła nie wystarczyć do odniesienia zdecydowanego zwycięstwa — zwłaszcza jeśli Chiny byłyby gotowe zapłacić stratami terytorialnymi za wygranie czasu, by w ten sposób osłabić efekty radzieckiego Blitzkriegu. Zdaniem wielu obserwatorów w Azji Środkowej występuje obecnie „z grubsza biorąc równość", „równowaga sił" M — jeśli to prawda, to strategiczne reperkusje takiego stanu rzeczy sięgają daleko poza region bezpośredniego otoczenia Mongolii. Najistotniejszym aspektem długofalowej zdolności bojowej Chin jest jednak co innego: niezwykle szybki wzrost gospodarczy, jaki wystąpił w tym kraju w ciągu ostatnich paru dziesięcioleci i jaki najprawdopodobniej będzie występował nadal. Jak już wspomniałem w poprzednim rozdziale (patrz s. 409—410), nawet przed ostatecznym przejęciem władzy przez komunistów Chiny miały znaczny potencjał przemysłowy, chociaż fakt ten przesłaniały: rozmiary kraju; to, że większość ludności stanowili chłopi; zniszczenia i zakłócenia spowodowane wojną i wojną domową. Utworzenie reżimu marksistowskiego i nastanie pokoju wewnętrznego umożliwiły gwałtowny wzrost produkcji, mimo że niekiedy (za Mao) uzyskiwany dziwacznymi środkami, często dającymi skutek odwrotny do zamierzonego. Pewien obserwator pisząc w latach 1983—1984 zauważył, że „Chiny od 1952 roku osiągały tempo wzrostu produkcji przemysłowej na poziomie około 10 proc. rocznie i rolnej na poziomie około 3 proc. rocznie, zaś cały ich GNP rósł w tempie 5—6 proc. rocznie" 2°. Jeśli nawet wskaźniki te nie dorównują osiągnięciom nastawionych na eksport azjatyckich „państw handlowych", takich jak Singapur czy Tajwan, to jednak w wypadku kraju o rozmiarach i liczbie ludności Chin trzeba je uznać za imponujące — świadczą też one o dosyć dużej potędze gospodarczej. Według jednego z obliczeń przemysł chiński osiągnął w końcu lat siedemdziesiątych rozmiary takie (a może nawet większe) jak przemysł ZSRR czy Japonii w 1961 r.*° Co więcej, warto raz jeszcze zauważyć, że okres, którego dotyczą te średnie wskaźniki, obejmował lata „wielkiego skoku" (1958—1959); lata zerwania z Rosją i wycofania radzieckich funduszy, radzieckich naukowców i radzieckich rysunków technicznych (początek lat sześćdziesiątych); oraz lata zamętu wywołanego „rewolucją kulturalną", które nie tylko zakłóciły planowanie przemysłowe, ale ponadto na okres niemal pokolenia podkopały cały system oświaty i nauki. Gdyby tego wszystkiego nie było, chiński wzrost gospodarczy miałby tempo jeszcze wyższe — można tak wnioskować z faktu, że w ciągu ostatnich pięciu lat reform realizowanych pod kierownictwem Denga wzrost produkcji rolnej wyniósł średnio 8 proc. rocznie, a przemysłowej miał niezwykle efektowny poziom 12 proc. rocznie81. Sektor rolny wciąż jest w bardzo dużym stopniu zarazem szansą i słabym punktem Chin. Wschodnioazjatyckie metody uprawy ryżu „na mokro" umożliwiają uzyskiwanie niezwykle wysokich plonów z hektara, ale są bardzo pracochłonne — w rezultacie trudno jest się przestawić na stosowanie na wielką skałę zmechanizowanej gospodarki rolnej na wzór na przykład rolnictwa na preriach amerykańskich. Ponieważ jednak rolnictwo dostarcza ponad 30 proc. chińskiego GNP i zatrudnia 70 proc. ludności kraju, rozkład tego sektora (czy tylko spadek tempa wzrostu jego produkcji) musi ciągnąć w dół całą gospodarkę — jak to najwyraźniej stało się w Związku Radzieckim. Zagrożenie to zwiększa demograficzna bomba zegarowa. Już dziś Chiny próbują wyżywić miliard ludzi z zaledwie 250 min akrów (około 100 min ha) ziemi uprawnej (dla porównania: USA mają pod uprawami 400 min akrów przy 230 min ludzi) **. Czy w ogóle możliwe będzie wyżywienie w 2000 r. dodatkowych 200 min Chińczyków bez jeszcze silniejszego uzależnienia się od importu żywności, pociągającego przecież za sobą znaczne koszty w kategoriach zarówno bilansu płatniczego, jak i sytuacji strategicznej? Na to kluczowe pytanie trudno uzyskać wyraźną odpowiedź, między innymi dlatego, że eksperci posługują się bardzo różnymi dowodami. Tradycyjny chiński eksport żywności w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci stopniowo się zmniejszał i w 1980 r. kraj ten stał się nawet na krótki okres per saldo jej importerem83. Z drugiej strony jednak, rząd chiński skoncentrował dużą część działalności naukowej na pracach zmierzających do urzeczywistnienia „zielonej rewolucji" na wzór indyjskiej, a zachęta udzielana przez Denga reformom ukierunkowanym na rynek oraz znaczne podwyżki cen skupu produktów rolnych (bez przerzucenia kosztów tych podwyżek na ludność miast) doprowadziły w ciągu ostatnich pięciu lat do ogromnego wzrostu produkcji żywności. W latach 1979—1983, kiedy znaczna część reszty świata przeżywała depresję ekonomiczną, 800 min Chińczyków mieszkających na wsi zwiększyło swe dochody o około 70 proc., a pod względem liczby spożywanych kalorii osiągnęło poziom niemal dorównujący poziomowi Brazylijczyków czy Malezyjczyków. „W 1985 r. Chińczycy wyprodukowali o 100 min ton ryżu więcej niż dziesięć lat wcześniej — jest to jeden z największych skoków produkcji, jakie kiedykolwiek odnotowano w historii ludzkości" M. Wobec wzrostu liczby ludności i przestawiania się jej coraz bardziej na konsumpcją mięsa (którego produkcja wymaga większej ilości zboża) nacisk czynników powodujących wzrost spożycia produktów rolnych będzie coraz silniejszy — a przecież areał ziemi nadającej się do uprawy jest ograniczony, a tempo wzrostu wydajności z hektara, uzyskiwanego dzięki stosowaniu nawozów, musi maleć. Mimo wszystko jednak istniejące dowody sugerują, że Chiny wyjątkowo skutecznie radzą sobie z trudnym zadaniem utrzymania równowagi w tej dziedzinie. Jeszcze istotniejszą sprawą są przyszłe losy pędu Chin do uprzemysłowienia — ale jest to też sprawa dużo bardziej skomplikowana ze względów wewnętrznych. Przeszkodą jest nie tylko niedostateczny poziom siły nabywczej konsumentów, ale również skutki wielu lat dosyć brutalnego planowania według wzorców rosyjskich i wschodnioeuropejskich. Posunięcia „liberaliza-cyjne" ostatnich paru lat — takie ustawianie przemysłu państwowego, by reagował na realia handlowe związane z jakością, cenami i popytem; zachęta do tworzenia niewielkich prywatnych przedsiębiorstw przemysłowych oraz umożliwienie ogromnej ekspansji handlu zagranicznego35 — doprowadziły do imponującego wzrostu produkcji przemysłowej, ale jednocześnie do pojawienia się wielu problemów. Powstanie dziesiątków tysięcy prywatnych przedsiębiorstw zaalarmowało ideologów partyjnych; zaś wzrost cen (zapewne spowodowany w takim samym stopniu nieuniknionym przystosowywaniem się do kosztów rynkowych, jak często potępianą „działalnością mafijną" i „spekulacyjną") wywołał szemranie wśród wielkomiejskich robotników, których dochody nie rosły tak szybko, jak dochody chłopów czy przedsiąbiorców. Ponadto boom w handlu zagranicznym szybko doprowadził do wsysania importu wyrobów przemysłowych i w rezultacie do ujemnego salda bilansu handlowego. Złożone w 1986 r. oświadczenia premiera Zhao Ziyanga, w których stwierdził, że sprawy w jakimś stopniu „wymknęły się spod kontroli" i że przez pewien czas konieczna będzie „konsolidacja" — wraz z zapowiedzią obniżenia planowanego bardzo wysokiego tempa wzrostu — świadczą, że te problemy wewnątrzpolityczne i ideologiczne występują nadal89. Zwraca jednak uwagę, że nawet to obniżone planowane tempo wzrostu ma godny szacunku poziom 7,5 proc. rocznie (od 1981 r. do momentu tej rewizji wynosiło ono 10 proc.). Tempo takie podwoiłoby chiński GNP w ciągu mniej niż dziesięciu lat (przy tempie 10 proc. stałoby się to w ciągu zaledwie siedmiu lat). Odnosi się jednak wrażenie, że wielu ekspertów uważa, że z różnych względów jest to rzeczywiście możliwe. Po pierwsze, chińska stopa oszczędności i inwestycji od 1970 r. systematycznie przekracza 30 proc. GNP — i chociaż to również powoduje pewne problemy (zmniejsza część GNP, którą można przeznaczyć na konsumpcję, co kompensowane jest stabilizacją cen i równością dochodów, a więc rozwiązaniami utrudniającymi pobudzanie przedsiębiorczości), to oznacza jednocześnie, że istnieją duże fundusze, które można wykorzystać na inwestycje produkcyjne. Po drugie, rysują się ogromne możliwości ob- niżki kosztów: Chiny należą do krajów będących najrozrzutniejszymi i najbardziej marnotrawnymi konsumentami energii (co spowodowało zmniejszenie dosyć znacznych chińskich zasobów ropy naftowej), ale reforma energetyczna, przeprowadzona po 1978 r., poważnie zmniejszyła koszt tego jednego z najważniejszych „nakładów" przemysłowych, co uwolniło pieniądze na inwestycje w innych dziedzinach lub na konsumpcję ". Co więcej, dopiero teraz Chiny zaczynają się otrząsać ze skutków „rewolucji kulturalnej". Po ponaddziesięciolet-nim okresie zamknięcia uniwersytetów i instytutów naukowych (lub zmuszania ich do działalności zupełnie bezproduktywnej) można było przewidzieć, że musi upłynąć pewien czas, zanim nadrobi się opóźnienie w stosunku do postępów nauki i techniki w innych krajach. „To dopiero na tym tle — napisano parę lat temu — można zrozumieć znaczenie wyjazdu w końcu lat siedemdziesiątych tysięcy naukowców do USA i innych krajów zachodnich na okres roku lub dwu, a niekiedy nawet na dłużej... Już w 1985 r., a na pewno w 1990 r. Chiny będą rozporządzały wielotysięczną kadrą pracowników nauki i inżynierów dobrze zapoznaną z nowymi horyzontami w różnorodnych dziedzinach. Dalsze dziesiątki tysięcy specjalistów — wykształconych zarówno w kraju, jak i za granicą — obsadzą instytuty badawcze i przedsiębiorstwa, realizując programy niezbędne dla podniesienia chińskiej techniki przemysłowej — przynajmniej w dziedzinach strategicznych — do poziomu dorównującego najwyższym standardom światowym" 38. Na tej samej zasadzie dopiero po 1978 r., w okresie stwarzania zachęt (zresztą selektywnych) dla handlu zagranicznego i zagranicznych inwestycji w Chinach, menedżerowie i przedsiębiorcy uzyskali możność przebierania wśród rozwiązań technicznych, patentów i sprzętu produkcyjnego, entuzjastycznie oferowanych przez zachodnie rządy i firmy, dosyć przesadnie wyobrażające sobie rozmiary chińskiego rynku na tego rodzaju towary. Mimo dążenia pekińskiego rządu do kontrolowania rozmiarów i treści handlu zagranicznego — lub raczej: właśnie dzięki temu dążeniu — najprawdopodobniej dokonywana będzie świadoma selekcja importu, tak by sprzyjał on maksymalnie szybkiemu wzrostowi gospodarczemu. Ostatnim — i chyba najbardziej godnym uwagi — aspektem chińskiego „pędu do wzrostu gospodarczego" jest bardzo zdecydowana kontrola nad wydatkami obronnymi, tak by siły zbrojne nie skonsumowały środków potrzebnych gdzie indziej. Zdaniem Denga obrona powinna zajmować czwarte miejsce wśród tak rozreklamowanych „czterech modernizacji" — za rolnictwem, przemysłem i nauką. Chociaż trudno jest zdobyć dokładne dane na temat chińskich wydatków na obronę (głównie w efekcie stosowania różnych metod ich obliczania) S9, to wydaje się oczywiste, że w ciągu ostatnich piętnastu lat proporcja GNP przeznaczana na ten cel bardzo się zmniejszyła — z zapewne (według jednego ze źródeł) 17,4 proc. w 1971 r. do 7,5 proc. w 1985 r.40 Może to z kolei powodować szemranie wojskowych, co zaostrzyłoby wewnętrzną debatę na temat priorytetów gospodarczych i polityki gospodarczej. Z pewnością ta tendencja musiałaby ulec odwróceniu, gdyby znowu doszło do jakichś poważnych starć zbrojnych na granicy północnej lub południowej. Mimo wszystko jednak fakt, że wydatki na obronę musiałyby zejść na dalsze miejsce, jest chyba najbardziej znaczącym świadectwem całkowitego zaangażowania się Chin w sprawę wzrostu gospodarczego i ostro kontrastuje zarówno z radziecką obsesją na temat „bezpieczeństwa wojskowego", jak i z zaangażowaniem się Reagana w pompowanie pieniędzy w siły zbrojne. Jak podkreśla wielu ekspertów4*, przy obecnym poziomie GNP oraz skali oszczędności i nakładów inwestycyjnych Chiny mogłyby bez większych problemów przeznaczyć na obronę znacznie więcej od obecnej sumy około 30 mld dolarów. To, że postanowiły tego nie robić, odzwierciedla przekonanie Pekinu, że długoterminowe bezpieczeństwo można zapewnić tylko zwielokrotniając produkcję i bogactwo kraju. Reasumując: „Jedynymi wydarzeniami, które mogłyby zahamować ten wzrost, byłyby: wybuch wojny ze Związkiem Radzieckim lub długotrwałe zaburzenia polityczne na wzór «rewolucji kulturalnej». Chiny stoją przed poważnymi problemami dotyczącymi zarządzania, energetyki i rolnictwa, są to jednak takie problemy, z jakimi miały do czynienia — i jakie pokonały — podczas procesu wzrostu wszystkie kraje rozwijające się"42. Jeśli to stwierdzenie sprawia wrażenie spojrzenia przez bardzo różowe okulary, to przecież bardzo ono blednie w zestawieniu z niedawnym wyliczeniem tygodnika „The Economist", że jeśli Chiny utrzymają tempo wzrostu, wynoszące średnio 8 proc. rocznie — co tygodnik uważa za „wyobrażalne" — to na długo przed 2000 r. przegonią pod względem wielkości GNP Wielką Brytanię i Włochy, a w 2020 r. będą znacznie w tej dziedzinie górować nad każdym z państw europejskich **. Byłoby największym błędem przyjmować, że tego rodzaju prognozy — uzależnione przecież od tylu zmiennych czynników — mogłyby się sprawdzić z tak dużą dokładnością. Pozostaje jednak słuszne ogólne stwierdzenie: jeśli nie dojdzie do jakiejś większej katastrofy, to Chiny we względnie krótkim czasie osiągną bardzo wysoki poziom GNP; a chociaż w kategoriach per capita nadal będą biedne, to jednak staną się dużo bogatsze, niż są teraz. Na temat przyszłego wpływu Chin na sytuację międzynarodową warto jeszcze poczynić trzy uwagi. Po pierwsze — z punktu widzenia celów tej książki jest to zresztą najmniej istotne — choć wzrost gospodarczy Chin spowoduje gwałtowne zwiększenie ich handlu zagranicznego, to jednak nie przeobrazi ich w drugie Niemcy Zachodnie czy drugą Japonię. Już same rozmiary rynku wewnętrznego takiego — obejmującego cały kontynent — kraju jak Chiny, ich ludności i bazy surowcowej sprawiają, iż jest rzeczą bardzo mało prawdopodobną, by uzależniły się one od handlu zagranicznego w takim stopniu jak mniejsze, morskie „państwa handlowe" **. Rozwój handlu zagranicznego będą również hamować rozmiary pracochłonnego rolnictwa i zdecydowana wola rządu, by nie uzależniać się nadmiernie od importu żywności. Jest natomiast prawdopodobne, że Chiny staną się ważnym producentem dóbr o niskich kosztach produkcji — na przykład tekstyliów, co ułatwi im zapłatę za zachodni — a nawet rosyjski — sprzęt techniczny; ale Pekin jest najwyraźniej zdecydowany nie uzależniać się od zagranicznego kapitału, zagranicznych wyrobów przemysłowych i zagranicznych rynków ani od jakiegokolwiek jednego kraju, a zwłaszcza jednego-dostawcy. Zakupy zagranicznej techniki — narzędzi i metod produkcji — uzależnione będą od ogólniejszych wymogów chińskich manewrów równoważących. Nie przeczy temu niedawne wstąpienie Chin do Banku Światowego-i Międzynarodowego Funduszu Walutowego (a także ich ewentualne przyszłe członkostwo w GATT i w Banku Rozwoju Azji), świadczące nie tyle o przyłączaniu się Pekinu do „wolnego świata", ile o trzeźwej kalkulacji, że łatwiej jest uzyskać dostęp do zagranicznych rynków i długoterminowych pożyczek za po- -i Wykres Z Przewidywany GDP Chin, Indii oraz niektórych państw Europy Zachodniej w latach 1980—2020 l J2 "o •o >> c o O 2 Przewidywany GDP ( w dolarach z 1980 r.) Chiny* (5,o6) Francja Indie* Niemcy Zachodnie Włochy Wielka Brytania I98O I99O 2OOO 2OIO 2O2O *Przy założeniu, że roczne tempo wzrostu równało się 7% w latach 1980—1985 i 8% w następnych *Przy założeniu tempa wzrostu na poziomie 5,5% rocznie w latach 1980—1985 i 7% w następnych W przypadku pozostałych krajów założono, że średnie roczne i tempo wzrostu będzie takie samo jak w latach 1970—1982 Źródło: „The Economist" /MFW średnictwem instytucji międzynarodowych niż za pomocą unilateralnych „transakcji" z wielkimi mocarstwami lub z bankami prywatnymi. Innymi słowy, posunięcia takie chronią status i niezależność Chin. Druga sprawa jest zupełnie inna niż pierwsza, ale pozostaje z nią w ścisłym związku. Otóż o ile odnosiło-się wrażenie, że w latach sześćdziesiątych reżim Mao niemal z rozkoszą wdawał się w starcia graniczne, o tyle obecnie Pekin woli utrzymywać pokojowe stosunki ze swymi sąsiadami, nawet tymi, do których odnosi się podejrzliwie. Jak już zauważyłem wcześniej, pokój odgrywa centralną rolę w strategii gospodarczej Denga; wojna, nawet regionalna, spowodowałaby kierowanie środków do sił zbrojnych i zmieniła układ priorytetów na liście „czterech modernizacji". Nie jest też wykluczone, że — jak niedawno argumentowano *• — Chiny czują się bardziej odprężone w stosunkach z Moskwą, ponieważ poprawa ich własnej sytuacji wojskowej zapewniła, z grubsza biorąc, równowagę w Azji Środkowej. Osiągnąwszy taką „korelację sił" lub przynajmniej przyzwoite możliwości obrony, Chiny mogą się teraz bardziej skoncentrować na sprawach rozwoju gospodarczego. Niezależnie jednak od swych pokojowych intencji Chiny podkreślają, iż zdecydowane są zachować całkowitą niezależność i akcentują swą dezaprobatę dla zagranicznych interwencji militarnych obu supermocarstw. Nawet w stosunkach z Japonią zachowują dużą czujność, ograniczając jej udział w chińskim imporcie i eksporcie oraz ostrzegając Tokio, by nie angażowało się zbyt silnie w rozwój gospodarczy Syberii4'. Jeszcze bardziej wystudiowane — i krytyczne — jest stanowisko Chin wobec Waszyngtonu i Moskwy. Żadne radzieckie sugestie poprawy stosunków, a nawet powrót do Chin na początku 1986 r. radzieckich inżynierów i naukowców nie zmieniły podstawowego stanowiska Pekinu: rzeczywista poprawa nie może nastąpić, dopóki Moskwa nie poczyni ustępstw przynajmniej w niektórych spośród trzech spraw spornych: rosyjskiej inwazji na Afganistan, poparcia Rosjan dla Wietnamu i od dawna wysuwanego problemu granic i bezpieczeństwa w Azji Środkowej". Z drugiej strony, polityka USA w Ameryce Łacińskiej i na Bliskim Wschodzie była wielokrotnie przedmiotem ataków Pekinu (tak jak, oczywiście, podobne przedsięwzięcia Rosjan w tropiku). Fakt, że Chiny pod względem gospodarczym są jednym z „krajów słabiej rozwiniętych" i że odnoszą się z wrodzoną podejrzliwością do dominacji rasy białej nad światem, czyni z nich naturalnego przeciwnika wszelkiej interwencji supermocarstw, nawet jeśli Chiny same nie są oficjalnie członkiem ruchu Trzeciego Świata i nawet jeśli ich krytyka supermocarstw jest obecnie •dosyć łagodna w porównaniu z wybuchami gniewu Mao w latach sześćdziesiątych. Mimo swej uprzedniej (i wciąż jeszcze bardzo silnej) wrogości wobec rosyjskich roszczeń w Azji Chiny odnoszą się bardzo podejrzliwie do pełnych zapału dyskusji w Ameryce na temat tego, jak i kiedy zagrać „kartą chińską" 48. Zdaniem Pekinu konieczne może się okazać skłanianie się ku Rosji lub na temat Afganistanu i Wietnamu; ale pozycją idealną byłoby utrzymywanie równego dystansu od obu tych mocarstw i zmuszanie ich obu do ubiegania się o względy Państwa Środka. W tych granicach znaczenie Chin jako naprawdę niezależnego aktora na scenie obecnego (i przyszłego) systemu międzynarodowego zwiększa coś, co z braku lepszego określenia można by nazwać ich stylem stosunków z innymi mocarstwami. Jonathan Pollack sformułował to tak ładnie, że opis ten warto powtórzyć in extenso: „[B]roń, siła gospodarcza i potencjalna potęga nie mogą jeszcze same stanowić wyjaśnienia znaczenia przypisywanego Chinom w globalnym równaniu układu sił. Skoro uważa się, że ich znaczenie strategiczne jest skromne, a ich wyniki gospodarcze, w najlepszym wypadku, są niejednoznaczne, to czynniki te nie mogą wytłumaczyć znacznej roli Chin w rachubach zarówno Waszyngtonu, jak i Moskwy, ani skrupulatnej uwagi, jaką poświęcają temu państwu inne stolice naszego globu. Odpowiedzią na tę zagadkę jest fakt, że Chiny — wbrew temu, co mówią o sobie same, kiedy określają siebie jako państwo zagrożone i krzywdzone — bardzo sprytnie, a nawet bezczelnie wykorzystują swe możliwości polityczne, gospodarcze i militarne. W stosunku do supermocarstw ogólna strategia Pekinu obejmowała w różnych okresach: konfrontację i konflikt zbrojny, częściowe przystosowanie się, nieoficjalne wiązanie się z którymś z nich oraz utrzymywanie chłodnego dystansu graniczącego z kompletnym wyangażowa-niem się, niekiedy przerywanym okresami gniewnych wypowiedzi. W rezultacie, Chiny zasługiwały w oczach różnych państw na wszelkie możliwe określenia, a wiele państw nie miało pewności, jakie są długofalowe zamierzenia i kierunki działania Chin, i odczuwało z tego powodu niepokój. Oczywiście, taka nieokreślona strategia wiązała się chwilami z poważnym ryzykiem politycznym i militarnym. Ale ta sama strategia nadawała jednocześnie dużą wiarygodność pozycji Chin jako rodzącego się właśnie wielkiego mocarstwa. Chiny działają często w sposób sprzeczny z preferencjami i żądaniami obu supermocarstw, a niekiedy zachowują się zupełnie inaczej, niż oczekują tego od nich inne państwa. Mimo pozornej podatności na zagrożenia zewnętrzne Chiny nie okazały się uległe ani wobec Moskwy, ani wobec Waszyngtonu... Z tych wszystkich powodów Chiny zapewniły sobie zupełnie wyjątkową pozycję międzynarodową — zarówno jako uczestnik wielu kluczowych konfliktów politycznych i militarnych epoki powojennej, jak i jako państwo, które trudno zaliczyć do jakiejś określonej kategorii politycznej czy ideologicznej... W istocie Chiny należy w pewnym sensie uznać za kandydata na samodzielne supermocarstwo — nie dlatego, że przypominają czy też naśladują Związek Radziecki lub Stany Zjednoczone, lecz z powodu wyjątkowej pozycji Pekinu w polityce światowej. Patrząc perspektywicznie, polityczna i strategiczna siła Chin jest zbyt wielka na to, by można je było uważać za dodatek czy to do Moskwy, czy do Waszyngtonu albo po prostu za średnie mocarstwo"49. Na zakończenie trzeba jeszcze raz podkreślić, że chociaż Chiny obecnie wydzielają bardzo skąpo środki na wydatki wojskowe, to bynajmniej nie mają zamiaru pozostać pod względem strategicznym „zawodnikiem wagi lekkiej". Przeciwnie, im bardziej posuwają naprzód rozwój gospodarczy, dokonywany na modłę Colbertowską, etatystyczną, tym silniejsze rozwój ten ma implikacje polityczne. Tym bardziej należy tak uważać, jeśli się pamięta, jaką wagę przywiązują Chiny do swej bazy naukowo-technicznej i jak imponujące mają już osiągnięcia w technice rakietowej i w dziedzinie broni jądrowej — chociaż sukcesy te odniosły w czasach, gdy ta baza była dużo węższa. Obecna troska o umocnienie gospodarczego podglebia kraju kosztem natychmiastowych wydatków na broń raczej nie może zadowalać chińskich generałów (którzy, jak wojskowi na całym świecie, przedkładają krótkoterminowe środki bezpieczeństwa nad długoterminowe). Jak jednak zauważył pięknie „The Economist": „Na [chińskich] wojskowych, na tyle cierpliwych, by przyglądać się doprowadzeniu do końca reformy [gospodarczej!, czeka nagroda. Jeśli pozwoli się na pełną realizację planów Denga dotyczących całej gospodarki i jeśli produkcja Chin zgodnie z planem zwiększy się w latach 1980—2000 czterokrotnie (trzeba zresztą przyznać, że jest to bardzo duże «jeśli»), to za jakieś dziesięć czy piętnaście lat gospodarka cywilna powinna już nabrać tyle pary, by mogła szybko podciągnąć sektor wojskowy. Wtedy właśnie chińska armia, a także sąsiedzi Chin i wielkie mocarstwa będą mieli o czym myśleć"60. Jest to tylko kwestia czasu. ;;r-,:; Dylemat japoński - To, że Pekin ma tak jasne zamysły co do przyszłego kształtu wydarzeń w Azji Wschodniej, zwiększa presję, pod jaką się znajduje japońska (tak określana przez samo Tokio) „skierowana we wszystkie strony dyplomacja pokojowa", którą cynicznie można by określić jako „świadczenie wszystkiego każdemu" ". Dylemat Japonii można chyba zreasumować następująco: W wyniku niesłychanie udanego wzrostu gospodarczego, trwającego od 1945 r., kraj zajmuje zupełnie wyjątkową i bardzo korzystną pozycję w światowym porządku gospodarczym i politycznym, jednak zdaniem Japończyków jest to pozycja jednocześnie niezwykle chwiejna i podatna na zagrożenia, zaś w wypadku zmiany sytuacji międzynarodowej mogłaby ona ulec istotnej destabilizacji. Tak więc zdaniem Tokio najlepszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć, jest dalsze występowanie czynników, które od początku legły u podstaw „cudu japońskiego". Ponieważ jednak żyjemy w świecie anarchicznym, w którym mocarstwa „niezadowolone" sąsiadują z „zadowolonymi", i ponieważ zmiany w technice i handlu są tak dynamiczne, jest rzeczą prawdopodobną, iż owe czynniki sprzyjające osłabną lub nawet kompletnie znikną. Wobec przekonania Japonii, że jej pozycja jest chwiejna i zagrożona, trudno jest jej stawić jawny opór naciskom na rzecz zmian; w istocie, musi ona łagodzić te naciski lub powodować zmianę ich kierunku za pomocą dyplomatycznych kompromisów. Stąd owo nieustanne opowiadanie się Japonii za pokojowym rozwiązywaniem problemów międzynarodowych, stąd niepokój i zakłopotanie, kiedy znajduje się ona w politycznym ogniu krzyżowym, kierowanym wzajemnie na siebie przez inne kraje, i stąd jej oczywiste pragnienie, by utrzymywać ze wszystkimi dobre stosunki, a samej się systematycznie bogacić. Powody, dzięki którym Japonia odniosła tak fenomenalne sukcesy gospodarcze, omówiłem już wyżej (patrz s. 407—409). Przez ponad czterdzieści lat terytorium Japonii chroniły amerykańskie siły jądrowe i konwencjonalne, a jej szlaki morskie marynarka wojenna USA. Dzięki temu Japonia mogła odwrócić swą energię od ekspansji military styczne j, nie ponosić wysokich wydatków na obronę i poświęcić się całkowicie sprawie trwałego wzrostu gospodarczego, zwłaszcza zwiększaniu eksportu. Sukcesu tego nie mogłaby jednak odnieść, gdyby nie przedsiębiorczość i ciężka praca jej ludności, a także gdyby nie kontrola jakości. Pomogły tu też pewne okoliczności specjalne: utrzymywanie przez całe dziesięciolecia kursu jena na sztucznie zaniżonym poziomie w celu pobudzania eksportu; oficjalne i nieoficjalne ograniczenia w imporcie zagranicznych wyrobów przemysłowych (chociaż, oczywiście, nie w imporcie ważnych surowców potrzebnych przemysłowi) oraz istnienie liberalnych porządków w handlu międzynarodowym, dzięki którym eksport towarów japońskich napotykał niewiele przeszkód. Trzeba dodać, że porządki te podtrzymywane były przez Stany Zjednoczone, mimo że nakładało to na nie coraz większe ciężary. Tak więc w ciągu ostatniego ćwierćwiecza Japonia mogła ciągnąć korzyści z zajmowania pozycji giganta gospodarczego, a jednocześnie nie ciążyły na niej żadne obowiązki polityczne i nie odczuwała żadnych ujemnych skutków terytorialnych związanych — historycznie biorąc — z takim wzrostem. Nic dziwnego, iż chciałaby ona, by rzeczy pozostały w dotychczasowym stanie. Ponieważ podstawy obecnych sukcesów Japonii mają charakter wyłącznie ekonomiczny, nie powinno dziwić, że z tą dziedziną związane też są główne niepokoje Tokio. Z jednej strony (jak to jeszcze omówię niżej), rozwój techniki i wzrost gospodarczy obdarowują błyszczącymi nagrodami kraj, którego gospodarka jest najlepiej przygotowana do nadciągającego XXI w. — a niewielu znalazłoby się ludzi twierdzących, że to nie Japonia zajmuje taką pozycję52. Z drugiej strony jednak, już same sukcesy Japonii prowokują „nożycową" reakcję na jej ekspansję gospodarczą ciągniętą przez rozwój eksportu. Jednym ostrzem tych nożyc jest naśladowanie Japonii przez inne ambitne azjatyckie kraje nowo uprzemysłowione (NIC), takie jak Korea Południowa, Singapur, Tajwan, Tajlandia — że nie wymienię tu samych Chin na dolnym krańcu skali produktów (na przykład w tekstyliach)53. Wszystkie te kraje mają dużo niższe koszty robocizny od Japonii * i rzucają jej wyzwania w tych dziedzinach, w których nie ma ona już zdecydowanej przewagi — w tekstyliach, zabawkach, elektrycznym sprzęcie gospodarstwa domowego, budownictwie okrętowym, a nawet (jednak w dużo mniejszym stopniu) w przemyśle stalowym i samochodowym. Oczywiście, nie znaczy to, że los japońskiej produkcji statków, samochodów osobowych i ciężarowych czy stali jest już przesądzony, ale producenci japońscy są coraz bardziej zmuszeni iść „w górę rynku" (tj. przestawiać się na wy-sokojakościowe gatunki stali czy bardziej wyrafinowane i większe modele samochodów) i jednocześnie wycofują się z dolnego krańca wachlarza produkcyjnego, na którym poprzednio nikt im nie zagrażał. Jednym z ważniejszych zadań MITI (Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu) staje się planowanie stopniowej likwidacji tych gałęzi, które przestały być konkurencyjne — nie tylko po to, żeby ich upadek był mniej bolesny dla całej gospodarki, ale także, by zaaranżować transfer środków i personelu do innych, bardziej konkurencyjnych na światowych rynkach sektorów gospodarki. Drugim — wywołującym jeszcze większy niepokój — ostrzem nożyc jest coraz bardziej wroga reakcja Amerykanów i Europejczyków na sprawiającą wrażenie bezlitosnej penetrację ich rynku przez producentów japońskich. Przez całe lata ludność tych krajów, mających dobrze prosperujące rynki, kupowała japońską stal, japońskie obrabiarki, motocykle, samochody oraz telewizory i inny sprzęt elektryczny. Przez całe lata dodatnie saldo japońskiego bilansu handlowego w stosunkach z EWG ł USA wciąż rosło. Ostrzej zareagowała Europa, stosując cały wachlarz środków: od ilościowych ograniczeń importu do stwarzania przeszkód biurokratycznych (na przykład Francuzi zażyczyli sobie, by cały sprowadzany z Japonii sprzęt elektryczny przechodził odprawę celną w mającym niewielu pracowników urzędzie celnym w Poitiers)54. Ze względu na swą wiarę w otwarty system handlu światowego rząd amerykański zawahał się przed wprowadzeniem zakazów czy ograniczeń importu z Japonii — poza dość wątpliwym systemem „dobrowolnych" ograniczeń ze strony japońskich eksporterów. Jednak nawet najbardziej zawzięci amerykańscy zwolennicy zasady laissez faire zaczęli czuć się nieswojo, gdy doszło do tego, że Stany Zjednoczone sprzedają Japonii żywność i surowce, a sprowadzają w zamian wyroby przemysłowe — a więc że USA spadły w tym handlu do roli kraju „kolonialnego" czy też „nierozwiniętego", co się nie zdarzyło od półtora wieku. * Właśnie dlatego w krajach tych budują swe zakłady także firmy japońskie. (Przypis autora). ui. T Co więcej, rosnące ujemne saldo bilansu handlowego USA w stosunkach z Japonią — 62 mld dolarów w roku finansowym, który zakończył się 31 marca 1986 r. — i naciski najbardziej zagrożonych przez tę transoceaniczną konkurencję gałęzi amerykańskiego przemysłu skłoniły Waszyngton do nasilenia żądań, by Japonia podjęła środki zmniejszające tę nierównowagę — na przykład pobudzała wzrost kursu jena, znacznie zwiększyła import z USA itd. Co więcej, w miarę dryfowania świata zachodniego w kierunku quasi-protekcjo-nizmu pojawiła się tendencja do ograniczania ilościowego całego importu tekstyliów i telewizorów, co implikuje konieczność dzielenia się przez Japonię tym kurczącym się rynkiem z jej azjatyckimi rywalami. Nie należy się więc dziwić, że niektórzy rzecznicy Japonii zaprzeczają twierdzeniu, że sytuacja ich kraju jest dobra, i zwracają uwagę na niepokojący zbieg różnych niebezpieczeństw zagrażających obecnemu udziałowi Japonii w rynkach i jej prosperity: coraz silniejsze wyzwanie w bardzo wielu dziedzinach produkcji ze strony azjatyckich krajów nowo uprzemysłowionych; restrykcje nakładane na japoński eksport przez rządy państw zachodnich; żądania, by Japonia zmieniła swój system podatkowy, skierowała więcej pieniędzy nie na inwestycje, lecz na konsumpcję i zapewniła duży wzrost importu; wreszcie, szybkie podnoszenie się kursu jena. Twierdzi się, że wszystko to mogłoby oznaczać koniec japońskiego boomu napędzanego przez eksport, zmniejszanie się dodatniego salda bilansu płatniczego i spadek tempa wzrostu gospodarczego (które już i tak spada w związku z rosnącą „dojrzałością" gospodarki japońskiej i zmniejszaniem się możliwości spektakularnej ekspansji gospodarczej). W związku z tym trzeba zauważyć, iż Japonia martwi się, że to nie tylko wiek jej gospodarki się zwiększa: w wyniku zmian zachodzących w strukturze wiekowej społeczeństwa w 2010 r. będzie miała „najniższy procent ludzi w wieku produkcyjnym (tj. w przedziale 15—64 lat życia) spośród wszystkich czołowych krajów uprzemysłowionych", co spowoduje konieczność dużych wydatków na ubezpieczenia społeczne i może doprowadzić do spadku dynamizmu gospodarki5S. Co więcej, wszelkie próby skłonienia japońskiego konsumenta do kupowania zagranicznych wyrobów przemysłowych (z wyjątkiem dóbr „prestiżowych", na przykład samochodów Mercedesa) prowadzą do kontrowersji politycznych56, mogących z kolei spowodować załamanie się consensusu politycznego, będącego integralną częścią dotychczasowej japońskiej ekspansji gospodarczej napędzanej eksportem. O ile jednak prawdziwe może być stwierdzenie, że tempo wzrostu gospodarczego Japonii zmniejsza się w związku z wchodzeniem gospodarki w fazę większej dojrzałości, i o ile prawdą jest, że inne kraje bynajmniej nie chcą pozwolić Japonii na dalsze korzystanie z tych przewag gospodarczych, które przyczyniły się do poprzedniej eksplozji jej eksportu, o tyle istnieją poważne powody merytoryczne nakazujące sądzić, że najprawdopodobniej jej rozwój gospodarczy nadal będzie szybszy od rozwoju innych większych państw. Przede wszystkim, będąc krajem tak niewiarygodnie wręcz uzależnionym od importu surowców (99 proc. ropy, 92 proc. rud żelaza, 100 proc. miedzi), ciągnie ona ogromne korzyści ze zmian w układzie cen handlu zagranicznego (terms of trade), polegających na spadku cen wielu rud, paliw i płodów rolnych — spadek cen ropy po okresie 1980—1981, który pozwolił zaoszczędzić Japonii każdego roku wiele miliardów dolarów, jest tylko najefektowniejszym przykładem takiej zniżki cen surowców i żywności". Co więcej, o ile szybki wzrost kursu jena najprawdopodobniej spowoduje zmniejszenie w jakiejś mierze eksportu (zależne jednak od elastyczności popytu), o tyle poważnie obniży koszt importu, a więc przyczyni się do utrzymania przez przemysł zdolności konkurencyjnej i do zachowania niskiego poziomu inflacji. Ponadto kryzys naftowy 1973 r. pobudził Japończyków do szukania wszelkiego rodzaju możliwości oszczędzania energii, co przyczyniło się do jeszcze silniejszego wzrostu sprawności japońskiego przemysłu; w ciągu tylko ostatniego dziesięciolecia Japonia zmniejszyła swą zależność od ropy naftowej o 25 proc. Prócz tego ów kryzys zmusił kraj do systematycznego szukania nowych źródeł surowców i do wielkich inwestycji związanych z rozbudową eksploatacji tych źródeł (co w pewnej mierze przypomina brytyjskie inwestycje zagraniczne w XIX w.). Żaden z tych czynników nie daje absolutnej pewności, że Japonia będzie miała zagwarantowany dopływ tanich surowców, ale wróżby są dobre. Jeszcze ważniejsze jest to, że przemysł japoński nadal szybko przestawia się na działalność w najbardziej obiecujących — z punktu widzenia zbliżania się początku XXI w. — i w ostatecznym rachunku najbardziej zyskownych sektorach, tj. w działach najbardziej zaawansowanych technicznie. Innymi słowy, Japonia — systematycznie wycofując się z produkcji tekstyliów, statków i podstawowych gatunków stali i pozostawiając te dziedziny krajom o niższych kosztach robocizny — wyraźnie zamierza pełnić rolę jednej z przodujących sił (a może wręcz przodującej) w tych zaawansowanych naukowo działach produkcji, w których dużo wyższa jest wartość dodana. Jej sukcesy w dziedzinie komputerów są już tak dobrze znane, że stały się niemal legendarne. Zapożyczając w pierwszym okresie na wielką skalę amerykańskie rozwiązania techniczne, spółki japońskie zdołały wykorzystać wszystkie sprzyjające okoliczności w samej Japonii (chroniony rynek krajowy, wsparcie MITI, lepszą kontrolę jakości, korzystną relację kursu jena do dolara), a ponadto najprawdopodobniej także praktyki dumpingowe, t j. ustalanie cen na poziomie niższym od kosztów, by wyprzeć większość firm amerykańskich z produkcji półprzewodników, czy to 16k RAM, czy 64k RAM, czy później 256k RAM M. Jeszcze większym powodem zaniepokojenia amerykańskiego przemysłu komputerowego były oznaki, że Japonia zdecydowanie wkracza do dwu nowych (i dużo bardziej zyskownych) dziedzin. Pierwszą z nich jest produkcja samych, i to najnowocześniejszych komputerów, zwłaszcza bardzo wymyślnych i niezwykle drogich superkomputerów piątej generacji, zdolnych do przeprowadzania operacji setki razy szybciej od największych maszyn już istniejących i mających się odznaczać mnóstwem zalet we wszystkich dziedzinach swego zastosowania — od łamania szyfrów po projektowanie kształtu samolotów. Eksperci amerykańscy już teraz są oszołomieni szybkością, z jaką Japończycy wkroczyli do tej dziedziny, oraz rozmiarami kapitałów wpompowywanych w badania na tym polu przez MITI i wielkie spółki w rodzaju Hitachi czy Fujitsu58. To samo dzieje się w dziedzinie oprogramowania komputerowego — a tu również firmom amerykańskim (i paru europejskim) do początku lat osiemdziesiątych nikt nie zagrażał60. Nie ulega wątpliwości, że produkcja superkomputerów i oprogramowania jest zadaniem dużo trudniejszym od produkcji półprzewodników i będzie stanowiła najwyższą próbę dla japońskich konstruktorów i programistów. Tymczasem spółki zarówno amerykańskie, jak europejskie (te ostatnie przy sil- , nym poparciu ze strony swych rządów) przygotowują się do stawienia czoła temu wyzwaniu, a jednocześnie Departament Obrony USA ma udzielić znacznej pomocy firmom amerykańskim, by mogły one nadal przodować w pracach nad superkomputerami. Niemniej byłoby przejawem niesłychanego optymizmu tych wszystkich firm i instytucji, gdyby zakładały, że Japończyków uda się na stałe utrzymać z dala od tych dziedzin. Ponieważ takie szacowne pisma, jak „The Economist", „The Wall Street Journal", „The New York Times" i wiele innych zamieszczają cząsto artykuły informujące o wkraczaniu Japonii w kolejną dziedzinę zaawansowanej techniki, nie muszę tu chyba powtarzać szczegółów dotyczących tych osiągnięć. Związki Mitsubishi i Westinghouse uznaje się za dowód coraz silniejszego zainteresowania Japonii energetyką jądrową M. Japonia poświęca też wiele uwagi biotechnologii — zwłaszcza ze względu na znaczenie tej dziedziny dla zwiększania plonów. Zajmuje się też ceramiką. Jeszcze istotniejsze dla przyszłości mogą być doniesienia na temat planów Japanese Aircraft Development Corporation i Boeinga podjęcia wspólnej produkcji oszczędnie zużywającego paliwo samolotu na lata dziewięćdziesiąte — jeden z amerykańskich ekspertów nazwał to „transakcją faustowską". Japonia ma dostarczyć tanich kredytów, a w zamian uzyskać dostęp do amerykańskiej wiedzy technicznej i amerykańskiej techniki '2. Być może sprawą najważniejszą (w kategoriach wielkości produkcji) będzie jednak znaczne wyprzedzenie, jakie Japonia już uzyskała w stosunku do innych krajów w dziedzinie robotów przemysłowych — wyposażyła już (na zasadzie eksperymentu) całą fabrykę, praktycznie biorąc, sterowaną przez komputery, lasery i roboty: ostateczne rozwiązanie problemu kurczenia się w tym kraju zasobów siły roboczej! Najnowsze dane wykazują, że „Japonia wprowadza do użytku mniej więcej tyle samo robotów przemysłowych co cała reszta świata i kilka razy więcej niż Stany Zjednoczone". Z innego przeglądu sytuacji wynika, że Japończycy wykorzystują swe roboty dużo wydajniej, niż czynią to Amerykanie M. W tle tych wszystkich przedsięwzięć technicznych leży zespół szerszych, strukturalnych czynników wciąż jeszcze zapewniających Japonii wyraźną przewagę nad głównymi rywalami. Być może cudzoziemcy skłonni są wyolbrzymiać rolę MITI, jako czegoś w rodzaju gospodarczego odpowiednika słynnego pruskiego sztabu generalnegoM, wydaje się jednak, że niewiele można mieć wątpliwości co do tego, że nadawanie przez tę instytucję ogólnego kierunku rozwojowi gospodarczemu kraju za pomocą aranżowania badań i organizowania kredytów dla gałęzi zapewniających wzrost gospodarczy, a jednocześnie dokonywania łagodnej eutanazji gałęzi przeżywających schyłek przynosiło.dotychczas lepsze skutki niż nie skoordynowana postawa laissez faire Stanów Zjednoczonych. Drugim elementem siły — najważniejszym z punktu widzenia przyczyn wzlotów i upadku poszczególnych firm i gałęzi przemysłu — są wysokie (i stale rosnące) nakłady na prace badawcze i rozwojowe (R-D). „Proporcja GNP przeznaczana na R-D ulegnie w tym dziesięcioleciu podwojeniu, z 2 proc. GNP w 1980 r. do — jak się przewiduje — 3,5 proc. w 1990 r. USA ustabilizowały wydatki na R-D na poziomie około 2,7 proc. GNP. Jeśli jednak wyłączy się badania wojskowe, to Japonia już obecnie przeznacza na R-D tyle samo roboczogodzin co Stany Zjednoczone, a wkrótce będzie też na ten cel wy-j—._A *„i„ „„„,„ „„ TT<5A r>ipnif»dzv. Jeśli obecne tendencje rozwojowe utrzymają się, to już na początku lat dziewięćdziesiątych Japonia będzie przodowała w wydatkach na cywilne R-D"K. Chyba jeszcze bardziej interesujący jest fakt, że w Japonii znacznie większą niż w Europie i USA (gdzie tak duży jest udział państwa i uniwersytetów) część R-D opłaca i wykonuje sam przemysł. Innymi słowy, te prace ukierunkowane są bezpośrednio na rynek i oczekuje się od nich, że szybko zapewnią zwrot poniesionych na nie wydatków. „Czystą" naukę zostawia się innym — staje się ona przedmiotem zainteresowania dopiero wtedy, gdy wyraźnie widać jej znaczenie dla rozwoju produkcji komercjalnej. Trzecim elementem przewagi Japonii jest bardzo wysoki poziom oszczędności, zwłaszcza w porównaniu z ich poziomem w USA. Tłumaczy się to m.in. różnicami w systemie podatkowym — w Stanach Zjednoczonych tradycyjnie zachęca on do zaciągania indywidualnych pożyczek i do wydatków konsumpcyjnych, podczas gdy w Japonii zachęca do prywatnych oszczędności. Ponadto Japończycy, średnio biorąc, muszą dużo więcej odkładać na starość, ponieważ systemy emerytalne są z reguły mniej szczodre niż w USA. W rezultacie, japońskie banki i towarzystwa ubezpieczeniowe nie narzekają na brak pieniędzy i mogą zapewnić przemysłowi masę niskoprocentowego kapitału. Proporcja GNP, ściągana w Japonii w postaci podatku dochodowego oraz składek na ubezpieczenia społeczne, jest znacznie niższa niż w innych krajach łączących kapitalizm z państwem opiekuńczym i Japończycy najwyraźniej zamierzają utrzymać taką sytuację, by w ten sposób uwalniać środki na inwestycje trwałe M. Europejczycy, pragnący naśladować „metody japońskie", musieliby zacząć od masowego zmniejszenia wydatków socjalnych. Amerykanie, zakochani w systemie japońskim, musieliby dokonać cięć w wydatkach zarówno na obronę, jak i na cele socjalne, a oprócz tego zmienić swe ustawodawstwo podatkowe jeszcze drastyczniej, niż to już uczynili. Czwartym elementem siły Japonii jest fakt, że jej firmy, praktycznie biorąc, mają zagwarantowany wewnętrzny rynek we wszystkich dziedzinach, z wyjątkiem dóbr prestiżowych lub bardzo wyspecjalizowanych. Ani większość firm amerykańskich, ani (mimo dążeń protekcjonistycznych) większość firm europejskich nie ma takiego przywileju. Temu wszystkiemu pomagają różne, wbudowane w ten mechanizm, praktyki i przepisy administracyjne, mające z założenia faworyzować na rynku krajowym producentów japońskich, ale nawet gdyby takie rozwiązania merkantylistyczne zostały całkowicie wyeliminowane, najprawdopodobniej nie skłoniłoby to Japończyków do „kupowania wyrobów zagranicznych" — poza surowcami i podstawową żywnością; decydującą rolę odgrywałyby tu: wysoka jakość produktów japońskich, przyzwyczajenie konsumenta, silne poczucie dumy narodowej oraz skomplikowana struktura systemu dystrybucji i sprzedaży towarów wewnątrz kraju. Wreszcie, ważnym czynnikiem jest też wysoka jakość japońskich pracowników — przynajmniej jeśli się ją mierzy różnymi sprawdzianami zdolności matematycznych i naukowych. Jest ona wynikiem działania nie tylko niezwykle silnie opartego na współzawodnictwie systemu oświaty publicznej, ale również systematycznego szkolenia, konsekwentnie prowadzonego przez same firmy. W Japonii już nawet piętnastolatki przewyższają większość swych europejskich kolegów wiedzą w tych przedmiotach, w których da się to sprawdzić (na przykład w matematyce). Na wyższych szczeblach nauczania układ sił przed- stawia się inaczej: Japonia ma niedobór laureatów naukowych Nagrody Nobla, ale produkuje dużo więcej inżynierów niż jakikolwiek inny kraj zachodni (około 50 proc. więcej niż Stany Zjednoczone). Ma też niemal 700 000 pracowników naukowych i naukowo-badawczych, a więc więcej niż Wielka Brytania, Francja i Niemcy Zachodnie razem wzięte ". Nie da się przeprowadzić żadnej ilościowej oceny statystycznej efektów połączonego działania tych pięciu czynników w porównaniu z sytuacją panującą w innych krajach, ale łącznie w sposób oczywisty zapewniają one niezwykle silne podłoże japońskiemu przemysłowi. Tak samo działa posłuszeństwo i pracowitość japońskich pracowników, a także harmonia panująca — jak się wydaje — w systemie stosunków między pracodawcami a pracobiorcami. W Japonii istnieją tylko związki zawodowe ograniczające swą działalność do jednej firmy, panuje tradycja poszukiwania consensusu i, praktycznie biorąc, nie ma strajków. Kraj ten ma też oczywiście cechy nieatrakcyjne: dłuższy dzień pracy, wszechobecny konformizm w stosunku do etosu firmy (obowiązujący od wspólnej gimnastyki porannej aż do końca dnia), brak naprawdę niezależnych związków zawodowych, zatłoczone mieszkania, przestrzeganie hierarchii i posłuszeństwo. Co więcej, poza bramami fabryk istnieje też w Japonii zradykalizowana społeczność studencka. Na fakty te i na wiele innych niepokojących cech społeczeństwa japońskiego zwracało uwagę wielu obserwatorów zachodnich°*. Odnosi się wrażenie, że niektórzy z nich odczuwają takie samo przerażenie i zgrozę, jakie przejawiali Europejczycy z kontynentu wobec „systemu fabrycznego" Wielkiej Brytanii w początkach dziewiętnastego wieku. Innymi słowy, wyraźnie efektywniejsze — w kategoriach produkcji (a więc i tworzenia bogactwa) — ustawienie robotników i społeczeństwa związane jest z wywołującym niepokój zakwestionowaniem tradycyjnych norm oraz indywidualistycznych postaw. I właśnie dlatego, że naśladowanie japońskiego cudu przemysłowego musiałoby obejmować nie tylko kopiowanie takiej czy innej metody produkcji lub zarządzania, ale również imitowanie znacznej części japońskiego systemu społecznego, obserwatorzy — tacy jak David Halberstam — dowodzą, że „jest to najnowsze... i najtrudniejsze w całym okresie dzielącym nas od końca XX w. wyzwanie, przed jakim staje Ameryka... Będzie to współzawodnictwo dużo bardziej zacięte i intensywne niż polityczno-militarna rywalizacja ze Związkiem Radzieckim..." ". Te wszystkie silne punkty w dziedzinie produkcji przemysłowej uzupełniło jeszcze zdumiewająco szybkie przeobrażenie się Japonii w czołowe państwo wierzycielskie, eksportujące co roku dziesiątki miliardów dolarów. Przeobrażenie to trwające od 1969 r., roku demontażu przez MITI kontroli nad udzielaniem przez Japończyków pożyczek i wprowadzenia zachęt finansowych dla japońskich inwestycji za granicą, miało dwie podstawowe przyczyny. Pierwszą był niezwykle wysoki poziom japońskich oszczędności indywidualnych — ponad 20 proc. przeznacza się na oszczędności, tak że w 1985 r. „po raz pierwszy przeciętna suma oszczędności zgromadzonych przez japońską rodzinę przekroczyła jej średni dochód roczny"70 — w rezultacie instytucje finansowe rozporządzają obfitymi środkami i — by osiągnąć większy z nich dochód — w coraz większym stopniu lokują te środki za granicą. Drugim powodem było uzyskiwanie przez Japonię w ostatnich latach bezprecedensowe wvsokieEfo dodatniego salda bilansu handlowego — dzięki prawdziwej eks- plozji dochodów z eksportu. Obawiając się, że nadwyżki takie (w razie ściągnięcia ich do kraju) podsycałyby wewnętrzną inflację, japońskie ministerstwo finansów zachęcało gigantyczne banki do lokowania pieniędzy za granicą71. W 1983 r. odpływ netto kapitałów z Japonii wyniósł 17,7 mld dolarów; w 1984 r. skoczył do 49,7 mld dolarów; w 1985 r. znów wzrósł do 64,5 mld dolarów — co uczyniło z Japonii największy kraj wierzycielski świata. Dyrektor Instytutu Gospodarki Międzynarodowej przewiduje, że w 1990 r. reszta świata będzie winna Japonii ogromną sumę 500 mld dolarów; zaś Instytut Badań Nomura ocenia, że w 1995 r. japońskie aktywa zagraniczne brutto przekroczą bilion dolarówn. Nic dziwnego, że japońskie banki i firmy zajmujące się obrotem papierami wartościowymi szybko stają się największymi i odnoszącymi największe sukcesy instytucjami tego typu na świecie **. Ten ogromny wzrost japońskiego eksportu kapitału ma dla gospodarki światowej — a być może także dla samej Japonii — konsekwencje zarówno niebezpieczne, jak i dobroczynne. Znaczną część tych funduszy inwestuje się na całym świecie w rozwój infrastruktury (na przykład w budowę tunelu pod kanałem La Manche) lub w przygotowanie eksploatacji złóż rudy żelaza (na przykład w Brazylii), co przyniesie bezpośrednie lub pośrednie korzyści Japonii. Inną część funduszy spółki japońskie przeznaczają na tworzenie filii zagranicznych (zwłaszcza produkcyjnych) — bądź by przenosić produkcję japońskich wyrobów przemysłowych do krajów o taniej sile roboczej, tak aby wyroby te nadal mogły być konkurencyjne, bądź by przez umieszczanie takich filii wewnątrz krajów EWG czy też w USA obejść cła ochronne. Większość tego kapitału przeznacza się jednak na zakup obligacji krótkoterminowych (zwłaszcza obligacji Skarbu USA). Gdyby kiedykolwiek fundusze te zostały na większą skalę ściągnięte z powrotem do Japonii, mogłoby to zdestabilizować cały międzynarodowy system finansowy — tak jak to się stało w 1929 r. — i poddać ogromnej presji zarówno dolar, jak i gospodarkę Stanów Zjednoczonych, ponieważ znaczna część tych pieniędzy została przeznaczona na sfinansowanie ogromnego deficytu budżetowego powstałego za rządów Reagana. W sumie biorąc, jest jednak dużo bardziej prawdopodobne, że Tokio nadal będzie lokować swe nadwyżki kapitałowe w nowe przedsięwzięcia zagraniczne, niż że je sprowadzać do kraju. Awans Japonii w ciągu ostatnich paru lat na czołowy kraj wierzycielski świata — wraz z przeobrażeniem się Stanów Zjednoczonych z największego pożyczkodawcy w największego pożyczkobiorcę — nastąpił tak szybko, że wciąż jeszcze trudno jest zanalizować wszystkie tego implikacje. Ponieważ — „historycznie biorąc — państwa wierzycielskie przodowały pod względem wzrostu gospodarczego w każdym okresie globalnej ekspansji gospodarczej i ponieważ właśnie nadciąga era Japonii" 74, nie jest wykluczone, że przeobrażenie się Tokio w czołowego światowego bankiera pobudzi na średnią i dalszą metę międzynarodowy handel i międzynarodowe finanse, jak czyniły to przedtem Holandia, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Godne uwagi na obecnym etapie jest jednak to, że wzrost roli Japonii w „niewidzialnych" finansach nastąpił przed poważniejszą erozją jej ogromnej „widzialnej" przewagi przemysłowej — w przeciwieństwie do tego, co stało się na przykład w Wielkiej Brytanii. Może to jednak ulec zmianie — i to szybko — jeśli kurs jena osiągnie poziom zbyt wysoki, a Japonia przeżyje długotrwałą „dojrzałość" swej bazy przemysłowej Biff- i związany z tym spadek tempa wzrostu produkcji. Jeśli jednak nawet do tego dojdzie — a są powody (przedstawiłem je wyżej), by sądzić, że wszelki zmierzch Japonii jako państwa przemysłowego będzie procesem powolnym — jedno jest jasne: wobec przewidywanego poziomu jej aktywów zagranicznych w 2000 r. jej bilans rachunków bieżących będzie pięknie uzupełniany napływem zysków osiąganych za granicą. Tak więc wydaje się, iż wszystko wskazuje na to, że Japonii przeznaczone jest jeszcze większe bogactwo. Jak wielka będzie potęga gospodarcza Japonii w początkach XXI w.? Jeśli wyłączyć wojną na wielką skalę, jakąś katastrofę ekologiczną czy nawrót depresji — w stylu tej z lat trzydziestych — i protekcjonizmu, to odnosi się wrażenie, że panuje zgodna opinia, iż potęga ta będzie dużo większa niż obecnie. W komputerach, robotach, telekomunikacji, samochodach osobowych i ciężarowych, statkach — a być może nawet w biotechnologii i w przemyśle lotniczym — Japonia będzie zajmowała albo pierwsze, albo drugie miejsce. W finansach być może będzie stanowić klasę samą dla siebie. Już dziś podaje się, że pod względem GNP per capita wyprzedziła Stany Zjednoczone i kraje Europy Zachodniej, co zapewnia jej niemal najwyższy na świecie poziom życia. Nie sposób powiedzieć, jaki będzie jej udział w światowej produkcji wyrobów przemysłowych czy w światowym GNP. Warto przypomnieć, że w 1951 r. GNP Japonii równał się jednej trzeciej brytyjskiego i jednej dwudziestej (!) Stanów Zjednoczonych, a przecież po zaledwie trzech dziesięcioleciach stał się dwukrotnie wyższy od GNP Wielkiej Brytanii i stanowi niemal połowę GNP USA. Oczywiście, w ciągu tych dziesięcioleci tempo wzrostu gospodarczego Japonii było niezwykle wysokie z powodu różnych okoliczności specjalnych. Według jednak wielu ocen75 gospodarka japońska w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat nadal będzie się najprawdopodobniej rozwijać o 1,5—2 proc. rocznie szybciej niż gospodarka innych wielkich krajów (oczywiście z wyjątkiem chińskiej) *. Z tego właśnie względu tacy uczeni, jak Herman Kahn i Ezra Vogel, twierdzą, że Japonia będzie pod względem gospodarczym w początkach XXI w. państwem numer l, nic też dziwnego, że perspektywa taka rozpala wyobraźnię wielu Japończyków. Jak na kraj, na który przypada zaledwie 3 proc. ludności świata i tylko 0,3 proc. obszaru nadającego się do zamieszkania przez człowieka, sprawia to wrażenie osiągnięcia niemal niewiarygodnego; i gdyby nie możliwości nowej techniki, aż kusiłoby, żeby uznać, iż Japonia bliska już jest * Zakładając, że tak się stanie, trudno jest jednak ze względów technicznych sugerować, jak to będzie dokładnie wyglądać w liczbach. Wiele danych statystycznych, będących w powszechnym użyciu (na przykład dane, którymi posługuje się CIA), przy porównaniach międzynarodowych mają za podstawę dolary USA i rynkowe kursy walut, tak więc spadek kursu dolara wobec jena o niemal 40 proc. w latach 1985—1986 mógł bardzo podwyższyć japoński GNP w porównaniu z GNP USA (a także w porównaniu z GNP ZSRR, ponieważ ten ostatni często oblicza się w „średniej geometrycznej" dolara)7e. Zwykłe podniesienie kursu jena z obecnego poziomu do poziomu 120 lub nawet 100 jenów za dolara — a zdaniem niektórych ekspertów gospodarczych taki właśnie jest kurs „prawdziwy"" — sprawiłoby, że GNP Japonii miałby poziom zbliżony do GNP USA i znacznie wyższy od rosyjskiego. To właśnie z powodu szybkich wahań kursów niektórzy ekonomiści wolą posługiwać się porównywaniem „siły nabywczej", ale zastosowanie tej miary też nie jest wolne od problemów. (Przypis autora). i -y „- maksymalnego wykorzystania swego potencjału ludzkiego i swej ziemi, oraz że jak inne względnie niewielkie państwa peryferyjne lub wyspiarskie (Portugalię, Wenecję, Niderlandy, nawet w swoim czasie Wielką Brytanię) pewnego dnia zepchną ją w cień państwa o dużo większych zasobach, którym do tego potrzebne jest tylko skopiowanie jej skutecznych metod działania. W dającej się przewidzieć przyszłości „tor lotu" Japonii będzie jednak nadal piął się w górę. Niezależnie od tego, jaką stosuje się miarę do oceny obecnych i przyszłych osiągnięć Japonii, wybijają się na czoło dwa fakty. Jednym jest ogromna wydajność i ogromny rozkwit gospodarczy Japonii — w dodatku w obu tych dziedzinach nastąpi dalszy wzrost. Drugim jest to, że jej siła militarna i jej wydatki na obronę nie pozostają w żadnym stosunku do jej pozycji w gospodarczym porządku świata. Japonia ma rozsądnych rozmiarów marynarkę wojenną (składającą się m.in. z 31 niszczycieli i 18 fregat), obronne lotnictwo i skromnej wielkości wojska lądowe, ale w zestawieniu z innymi państwami jej potencjał wojskowy jest dużo niniejszy, niż był w latach trzydziestych, a nawet w latach 1910—1920. Z punktu widzenia dyskusji o „dzieleniu ciężarów" *• (wydatków na obronę) jeszcze istotniejszy jest fakt, że Japonia przeznacza na obronę stosunkowo niewielkie sumy. Według danych opublikowanych w „The Military Balance" Japonia wydała na obronę w 1983 r. 11,6 mld dolarów — wobec 21—24 mld dolarów wydanych na ten cel przez Francję, Niemcy Zachodnie czy Wielką Brytanię i kolosalnej sumy 239 mld dolarów wydanej przez Stany Zjednoczone. Tak więc przeciętny Japończyk musiał w owym roku zapłacić na obronę tylko 98 dolarów, podczas gdy przeciętny Brytyjczyk zapłacił 439 dolarów, a przeciętny Amerykanin 1023 dolary". Jeśli weźmie się pod uwagę obecną prosperity Japonii, odnosi się wrażenie, że krajowi temu udało się dosyć łatwo wywinąć z ponoszenia kosztów obrony, i to w dwojakim sensie: po pierwsze, korzysta on z ochrony zapewnianej przez innych — mianowicie przez Stany Zjednoczone; po drugie, niski poziom wydatków na obronę pozwala mu utrzymać na niskim poziomie wydatki publiczne i w ten sposób przeznaczyć więcej środków na rozwój przemysłu, wyrządzającego takie szkody konkurentom amerykańskim i europejskim M. Gdyby Japonia uległa naciskom ze strony rządu USA oraz innych krytykujących ją przedstawicieli Zachodu i zwiększyła swe wydatki na obronę do poziomu, jaki mają one w europejskich państwach NATO — przeciętnie 3—4 proc. GNP — spowodowałoby to dramatyczną zmianę sytuacji i uczyniło z niej trzecią (Japonia dzieliłaby to miejsce z Chinami) potęgę wojskową świata, wydającą na obronę ponad 50 mld dolarów rocznie. Nie ma też żadnych wątpliwości, że Japonia ze swym potencjałem technicznym i produkcyjnym mogłaby na przykład zbudować odpowiednią flotę lotniskowców czy zaopatrzyć się w broń odstraszającą w postaci pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Przyniosłoby to niewątpliwie korzyści firmom japońskim — takim jak Mitsubishi — a jednocześnie stworzyło przeciwwagę na Dalekim Wschodzie dla potęgi radzieckiej, a więc stanowiłoby pomoc dla nadmiernie rozciągających swe siły Stanów Zjednoczonych. Dużo bardziej prawdopodobne jest jednak, że Tokio znajdzie sposób na Wymknięcie się spod tych zewnętrznych nacisków, a przynajmniej na utrzymanie wydatków na obronę na poziomie tak niskim, jak to będzie możliwe bez prowokowania zerwania stosunków z Waszyngtonem. Głównym powodem nie jest tu zresztą czysto symboliczne dążenie do nieprzekraczania w wydatkach na obronę granicy l proc. GNP; jeśli do wydatków tych zastosować definicję obowiązującą w NATO (tj. włączyć do nich renty i emerytury wojskowe), to bariera ta już została przełamana — w każdym razie Japonia przeznaczała na obronę znacznie wyższy procent GNP w początku lat pięćdziesiątych. Nie ma to też wiele wspólnego z warunkami zawartego w 1951 r. amerykańsko-japońskiego traktatu bezpieczeństwa — który jest podstawą prawną obecności wojsk amerykańskich w Japonii i który zachęcał Tokio do zajmowania się raczej handlem niż rozwojem potencjału strategicznego — ponieważ sytuacja w latach osiemdziesiątych jest zupełnie inna niż w czasach wojny koreańskiej. Rzeczywistym powodem — zdaniem japońskiego rządu — są wewnątrzpolityczne i regionalne zastrzeżenia wobec zmasowanego zwiększenia wydatków na obronę i wobec rewizji konstytucji, zabraniającej obecnie wysyłania żołnierzy (a nawet sprzedaży broni) za granicę. Pamięć o ekscesach militarystycznych z lat trzydziestych i stratach poniesionych podczas wojny oraz (zwłaszcza) okropności bomb atomowych zaszczepiły w świadomości Japończyków niechęć i podejrzliwość wobec wojny i jej instrumentów co najmniej dorównujące siłą pacyfizmowi panującemu na Zachodzie po pierwszej wojnie światowej. I chociaż z czasem ten stan rzeczy może ulec zmianie — kiedy pojawi się na scenie kolejne pokolenie, żywiące większą pewność siebie — to w najbliższej przyszłości dużo bardziej prawdopodobne będzie utrzymywanie się opinii zmuszającej rząd tokijski do ograniczania, nadal do skromnego poziomu, wydatków na to, czemu słusznie nadano nazwę „sił samoobrony" 81. Do tych względów moralnych i ideologicznych można dodać względy gospodarcze. Wśród japońskich biznesmenów i polityków występuje poważny sprzeciw wobec zwiększania wydatków publicznych (które — jak już wspomniałem — mają poziom dużo niższy niż w jakimkolwiek innym kraju OECD). Zdaniem tych ludzi za podwojenie lub potrojenie wydatków na obronę trzeba by zapłacić albo zwiększeniem dużego ujemnego salda sektora publicznego, albo podniesieniem podatków — oba te wyjścia budzą w nich ostrą niechęć. Argumentuje się ponadto, że duża armia i duża marynarka wojenna nie zapewniły Japonii bezpieczeństwa — ani militarnego, ani gospodarczego — w latach trzydziestych i trudno dostrzec, jak teraz wzrost wydatków na obronę mógłby zapobiec możliwości odcięcia dopływu arabskiej ropy naftowej — co jest dla Japonii dużo większym zagrożeniem strategicznym od na przykład hipotetycznej zimy jądrowej i co tłumaczy, dlaczego za każdym razem, kiedy na Bliskim Wschodzie wybucha kryzys, Japonia rozpaczliwie próbuje „nie rzucać się w oczy i milczeć". Czyż więc z punktu widzenia Japonii nie lepiej jest wyrzec się użycia siły i rozstrzygać wszystkie spory międzynarodowe pokojowo, jak przystoi kosmopolitycznemu „państwu handlowemu"? Ponieważ nowoczesna wojna jest tak kosztowna i przynosi rezultaty sprzeczne z zamierzonymi, Japończycy uważają, że ich zerihoi heiwa gaiko („skierowana we wszystkie strony dyplomacja pokojowa") ma mnóstwo zalet. Tego rodzaju nastroje niewątpliwie umacnia dodatkowo świadomość Tokio, że wielu sąsiadów zaalarmowałaby rozbudowa na wielką skalę japońskiej potęgi wojskowej. Oczywiste jest, że tak właśnie zareagowaliby Rosjanie — bo to przecież w końcu przeciwko nim wymierzone są życzenia USA, by Japonia „dzieliła ciężary" wysiłku obronnego, to z nimi Japonia wiedzie spór o wyspy na północ od Hokkaido i to oni zapewne uważają, że na Dalekim Wschodzie i tak już mają dosyć kłopotów z ekspansją potęgi Chin. Taka sama byłaby jednak również reakcja krajów, które poprzednio znajdowały się pod japońską okupacją — Korei, Tajwanu, Filipin, Malezji, Indonezji — oraz Australii i Nowej Zelandii. Wszystkie te państwa okazują dużą nerwowość przy każdej oznace odradzania się japońskiego nacjonalizmu i japońskiej mentalności bushido; wszystkie one zachęcają też Tokio, „by skupiło swą uwagę na produkcyjnych, niewojskowych metodach umacniania pokoju i bezpieczeństwa Azji Południowo-Wschodnie j" w. Chyba jednak najbardziej Tokio obawia się trudności z rozpraszaniem podejrzeń niezwykle wrażliwego Pekinu, wciąż pielęgnującego pamięć o japońskich okrucieństwach z lat 1937—1945; tego samego Pekinu, który ostrzegł już Japonię, by nie angażowała się zbyt silnie w rozwój gospodarczy Syberii (co z kolei komplikuje stosunki Tokio—Moskwa) i we wspieranie Tajwanu. Nawet japońska ekspansja gospodarcza (chociaż wiązały się z nią bardzo potrzebne inwestycje, a także pewien stopień rozwoju gospodarczego i pewien napływ turystów) nastroiła wielu sąsiadów podejrzliwie, ponieważ odnoszą oni wrażenie, że zostają wessani w nowszą, subtelniejszą wersję Strefy Wspólnego Dobrobytu Wielkiej Azji Wschodniej — zwłaszcza że Japonia niewiele z tych krajów importuje (poza surowcami), natomiast sprzedaje im znaczne ilości wyrobów przemysłowych. Również w tej sprawie najbardziej otwarcie wypowiadały się Chiny. Najpierw w końcu lat siedemdziesiątych powitały z zadowoleniem ówczesny boom w japońskich inwestycjach zagranicznych i japońskim handlu, następnie ostro ograniczyły zarówno napływ japońskich kapitałów, jak i wymianę handlową — częściowo w wyniku ujemnego salda własnego bilansu płatniczego, częściowo zaś dlatego, by nie uzależniać się gospodarczo od jakiegoś pojedynczego kraju, który mógłby to potem wykorzystać przeciwko nim. W 1979 r. Deng ogłosił, że wymiana handlowa Chin z Ameryką „musi dorównać wymianie Chin z Japonią"8S, by dało się zapobiec wszelkiej możliwości pojawienia się japońskiego wariantu „imperializmu handlowego". Wszystko to są na razie tylko źdźbła niesione pierwszymi podmuchami wiatru i wskazujące jedynie jego kierunek, ale skłoniło to już 1;okijskich polityków do zastanowienia się, jak najlepiej opracować wewnętrznie spójną strategię zagraniczną Japonii podczas jej marszu ku XXI stuleciu. Nie ma wątpliwości, że dzięki wzrostowi swej potęgi gospodarczej mogłaby ona stać się drugą Wenecją — nie tylko w sensie rozległych stosunków handlowych, ale również obrony swych szlaków morskich i posiadania ąuasi-zależnych terytoriów zamorskich. Wewnętrzne i zewnętrzne zastrzeżenia wobec silnej Japonii są jednak tak duże, że kraj ten nie tylko będzie unikał jakichkolwiek prób uzyskiwania nabytków terytorialnych według staromodnych wzorców imperializmu, ale też najprawdopodobniej nie będzie zbytnio rozbudowywał swych sił obronnych. Ten ostatni wniosek będzie jednak wywoływał coraz większą irytację tych kół amerykańskich, które wywierają presję na Japonię, domagając się „dzielenia przez nią ciężarów" obrony zachodniego Pacyfiku. Można więc uznać za ironię losu, że Japonia będzie krytykowana, jeżeli nie zwiększy znacznie wydatków na zbrojenia, i potępiana, jeśli je zwiększy. W obu wypadkach to, co ładnie nazwano japońską „polityką zagraniczną maksymalnych zysków i minimalnego ryzyka" M, natrafi na kłopoty. Raz jeszcze sugeruje to preferowanie przez Japonię — jeśli to tylko możliwe — niewprowadzania zmian w układzie spraw militarnych i politycznych w Azji Wschodniej, nawet w warunkach zwiększania się tempa wzrostu gospodarczego. To również komplikuje cały ten dylemat, ponieważ nawet niemarksista nie bardzo może sobie wyobrazić, w jaki sposób głębokim przeobrażeniom gospodarczym Azji mogłyby nie towarzyszyć dalekosiężne zmiany również w innych dziedzinach. Tak więc najgłębszym zmartwieniem Japończyków są przypuszczalnie sprawy rzadko dyskutowane publicznie (a może w ogóle nie dyskutowane) —, częściowo ze względów dyplomatycznej dyskrecji, częściowo, by uniknąć ich „wywołania" — a dotyczące przyszłego układu sił w samej Azji Wschodniej. „Skierowana we wszystkie strony dyplomacja pokojowa" jest w chwili obecnej rzeczą świetną, nie wiadomo jednak, na ile okaże się użyteczna, jeśli Stany Zjednoczone, mające nadmiernie rozciągnięte siły, rzeczywiście wycofają się ze swych zobowiązań azjatyckich lub przekonają się, że nie mogą chronić strumienia ropy płynącego z Arabii do Jokohamy? Na ile okaże się użyteczna w wypadku jakiejś nowej wojny koreańskiej? Na ile okaże się użyteczna, jeśli nad całym regionem zaczną dominować Chiny? Lub jeśli chylący się ku upadkowi nerwowy Związek Radziecki podejmie jakieś działania agresywne? Oczywiście, nie ma żadnego sposobu udzielenia odpowiedzi na te hipotetyczne i niepokojące pytania, ale nawet państwo wyłącznie „handlowe" i mające „niewielkie siły samoobrony" może pewnego dnia stanąć wobec konieczności udzielenia na nie jakiejś odpowiedzi. Jak się już przekonały w przeszłości inne państwa, znajomość handlu i bogactwo finansowe niekiedy nie wystarczają w anarchicznym świecie międzynarodowej polityki mocarstw. EWG — możliwości i problemy Spośród pięciu skupisk potęgi gospodarczej i militarnej w dzisiejszym świecie tylko jedno nie jest suwerennym państwem narodowym — Europa. To od razu określa główny problem tego regionu w jego posuwaniu się ku dopiero się wyłaniającemu systemowi wielkich mocarstw w XXI w. Jeśli z rozważań o przyszłości tego kontynentu wyłączy się kontrolowane przez komunistów reżimy wschodnie (a trzeba to zrobić ze względów praktycznych), to wciąż pozostają państwa należące do organizacji gospodarczo-politycznej (EWG), ale nie należące do głównego sojuszu wojskowego (NATO), i państwa należące do NATO, ale nie należące do EWG, a także ważne państwa neutralne nie należące do żadnej z tych dwu organizacji. Ze względu na takie anomalia w niniejszym podrozdziale skupię uwagę raczej na Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej (i polityce niektórych jej czołowych państw członkowskich) niż na Europie niekomunistycznej jako całości, ponieważ jedynie w EWG istnieją — przynajmniej potencjalnie — struktury organizacyjne i instytucje piątego mocarstwa światowego. I właśnie dlatego, że analizuję raczej potencjał niż obecną rzeczywistość EWG, zgadywanie, jak ta wspólnota może wyglądać w 2000 r. czy 2020 r., jest problemem skomplikowanym. Pod pewnymi względami sytuacja przypomina tę, z jaką — na mniejszą skalę — miały do czynienia kraje członkowskie Związku Niemieckiego w połowie XIX w.85 Istniała wówczas unia celna, która odnosiła takie sukcesy w pobudzaniu rozwoju handlu i przemysłu, że szybko przy- ciągała nowych członków; było też jasne, że jeśli ta rozszerzona społeczność gospodarcza zdoła przekształcić się w państwo, to stanie się nowym ważnym aktorem na scenie systemu międzynarodowego, i że wielkie mocarstwa o ustalonej już pozycji będą musiały przystosować się do tej nowej sytuacji. Dopóki jednak przekształcenie to nie nastąpiło, dopóty istniały wśród członków unii celnej różnice zdań na temat dalszej integracji gospodarczej i — jeszcze bardziej — na temat integracji politycznej i militarnej. Jak długo trwały kłótnie, które państwo winno objąć przodownictwo, i spory między różnymi partiami i grupami nacisku na temat korzyści (lub strat), jakie im to przyniesie, tak długo ugrupowanie to pozostawało podzielone, niezdolne do zrealizowania swych możliwości, i tak długo nie mogło stać się równorzędnym partnerem innych wielkich mocarstw. Niezależnie od wszelkich różnic dotyczących czasu i sytuacji „problem niemiecki" ubiegłego stulecia był — choć w mniejszej skali — odpowiednikiem obecnego „problemu europejskiego". Pod względem potencjału EWG ma rozmiary, bogactwo i zdolności produkcyjne wielkiego mocarstwa. Po przystąpieniu Hiszpanii i Portugalii ludność dwunastu państw członkowskich liczy około 320 min — o 50 min więcej niż ludność ZSRR i niemal o połowę więcej niż ludność USA. W dodatku jest to ludność wykształcona — w Europie działają setki uniwersytetów i innych wyższych uczelni, ma też ona miliony inżynierów i absolwentów wydziałów nauk ścisłych. Za poziomem średnich dochodów per capita ukrywają się, co prawda, duże rozpiętości — na przykład między Niemcami Zachodnimi a Portugalią — w sumie jednak Wspólnota Europejska jest dużo bogatsza od Rosji, a jej niektóre państwa członkowskie są per capita bogatsze także od Stanów Zjednoczonych. Jak podkreśliłem już wcześniej, stanowi ona zdecydowanie największy blok handlowy świata, chociaż znaczna część jej handlu to handel wewnątrzeuropejski. Być może lepszą miarą jej siły gospodarczej jest wielkość produkcji samochodów, stali, cementu itd. — ma tu przewagę nad Stanami Zjednoczonymi, Japonią i (z wyjątkiem stali) nad ZSRR. W zależności od roku i od ogromnych wahań kursu dolara wobec walut europejskich, w ciągu ostatnich sześciu lat zsumowany GNP EWG był albo mniej więcej równy (1980, 1986) GNP USA, albo miał poziom mniej więcej dwu trzecich amerykańskiego (w latach 1983—1984). Z pewnością udział EWG w światowym GNP i w światowej produkcji wyrobów przemysłowych jest dużo większy od udziału Rosji, Japonii czy Chin. Również siła militarna państw członkowskich EWG jest nie do zlekceważenia. Jeśli wziąć pod uwagę tylko cztery największe kraje (Niemcy Zachodnie, Francję, Wielką Brytanię i Włochy), to okaże się, że ich regularne wojska lądowe liczą ponad milion ludzi, do czego należy dodać 1,7 min rezerwistów8* — jest to mniej niż liczy armia rosyjska czy chińska, ale znacznie więcej niż liczą wojska lądowe USA. Ponadto te cztery państwa mają setki dużych okrętów nawodnych i podwodnych, tysiące czołgów, dział i samolotów. Wreszcie, Wielka Brytania i Francja dysponują bronią jądrową i systemami jej przenoszenia z wyrzutniami lądowymi i morskimi. Implikacje istnienia tych sił wojskowych, a także ich efektywność omówię później. Tutaj chcę tylko podkreślić, że jeśli się je połączy, to uzyskuje się wielkości bardzo istotne. Co więcej, wydatki na te siły wojskowe stanowią średnio około 4 proc. GNP. Gdyby te kraje lub — co ważniejsze — cała Wspólnota Europejska wydawały na obronę około 7 proc. GNP, jak to czynią obecnie Stany Zjednoczone, byłyby to sumy idące w setki miliardów dolarów, to jest, z grubsza biorąc, dorównujące wydatkom wojskowym supermocarstw. A przecież rzeczywista potęga i skuteczność działania Europy na scenie światowej są znacznie mniejsze, niż sugerowałaby jej siła gospodarcza i militarna, a to właśnie w wyniku braku jedności. Na przykład siły zbrojne nie tylko mówią mnóstwem różnych języków (problem, z którym członkowie Związku Niemieckiego nigdy nie mieli do czynienia), ale są też wyekwipowane w bardzo różną broń, a ponadto między na przykład zachodnioniemieckimi i greckimi wojskami lądowymi czy też marynarką brytyjską i hiszpańską występują ogromne różnice w jakości żołnierzy i w wyszkoleniu. Mimo wielu prób wprowadzenia przez NATO standaryzacji wciąż trzeba mówić o dwunastu armiach lądowych, marynarkach wojennych i lotnictwach o bardzo różnej sile. Jednak nawet te problemy bledną przy przeszkodach politycznych, związanych z układem w Europie priorytetów polityki zagranicznej i polityki obronnej. Tradycyjne (i anachroniczne) stanowisko Irlandii w sprawie neutralności uniemożliwia EWG omawianie problemów obrony — zresztą gdyby nawet do takiego omawiania doszło, to najprawdopodobniej sprawa rozbiłaby się szybko o zastrzeżenia Grecji. Turcja ze swymi znacznymi siłami zbrojnymi nie jest członkiem EWG, a często odnosi się wrażenie, że siły zbrojne Turcji i Grecji bardziej niepokoją się sobą wzajemnie niż Układem Warszawskim. Niezależne stanowisko Francji ma (jak zobaczymy poniżej) militarne zalety i wady, ale w każdym razie komplikuje konsultacje w sprawach obrony i polityki zagranicznej. Zarówno Wielka Brytania, jak i Francja angażują się w operacje „na zewnątrz obszaru" i wciąż jeszcze utrzymują wiele zamorskich baz i punktów dyslokacji wojsk. Dla Niemiec Zachodnich dominującym problemem obronnym — angażującym całość ich sił zbrojnych — jest bezpieczeństwo granicy wschodniej. Opracowanie jednolitej europejskiej polityki wobec problemu palestyńskiego czy nawet wobec Stanów Zjednoczonych jest zadaniem niezwykle złożonym (i często nie udaje się go rozwiązać) ze względu na różnice interesów i tradycji występujące między państwami członkowskimi. W sprawie integracji ekonomicznej oraz rozwiązań konstytucyjnych i instytucjonalnych, służących realizacji decyzji gospodarczych, EWG poczyniła oczywiście postępy dużo większe. Mimo wszystko jednak, jako „wspólnota gospodarcza", jest ona dużo bardziej podzielona wewnętrznie, niż byłoby kiedykolwiek państwo suwerenne. Ideologia polityczna zawsze wpływa na politykę gospodarczą i układ priorytetów w tej dziedzinie. Koordynacja jest trudna — jeżeli w ogóle możliwa — skoro w jednych państwach członkowskich władzę sprawują socjaliści, w innych zaś dominującą rolę odgrywają partie konserwatywne. Chociaż koordynacja spraw walutowych przebiega obecnie skuteczniej niż kiedyś, to pojawiająca się od czasu do czasu konieczność przeprowadzenia zmian (zazwyczaj związana z rewaluacją niemieckiej marki) stanowi przypomnienie, że istnieją odrębne systemy fiskalne i że różna jest wiarygodność kredytowa poszczególnych państw członkowskich. Wbrew propozycjom zgłaszanym przez Komisję Europejską w wielu dziedzinach postępy w kierunku wspólnej polityki są niewielkie — dotyczy to całego wachlarza problemów: od pełnej liberalizacji przepisów dotyczących linii lotniczych aż do usług finansowych. Na zbyt wielu granicach wewnątrz Wspólnoty wciąż jeszcze działają posterunki celne f przeprowadzające długotrwałe kontrole ku zupełnej furii kierowców ciężaró-wek. Nawet rolnictwo — główny obiekt wykonywanej przez EWG funkcji płatnika i jeden z niewielu działów gospodarki, w których naprawdę istnieje „wspólny rynek" — okazało się kością niezgody. A jeżeli rzeczywiście należy uznać za prawdopodobny dalszy rozwój światowej produkcji żywności, w sytuacji, w której Indie i inne kraje azjatyckie w coraz większym stopniu odgrywają na tym rynku rolą eksportera, będą rosły naciski na rzecz zreformowania systemu wspierania cen przez EWG, aż znowu dojdzie do wybuchu ostrej kontrowersji na ten temat. Wreszcie, utrzymuje się uporczywy niepokój, że po dziesięcioleciach wzrostu gospodarczego i sukcesów Europa zaczyna przeżywać stagnację, a być może nawet schyłek. Odnosi się wrażenie, że problemy wywołane kryzysem naftowym w 1979 r. — ostry wzrost cen paliw, ciśnienie, jakiemu zostały poddane bilansy płatnicze, ogólnoświatowa depresja w dziedzinie popytu, produkcji i handlu — kraje europejskie odczuły silniej niż wiele innych dużych gospodarek świata (patrz tabela 45). Wzrost realnego GNP w latach 1979—1983 87 (w procentach) USA Japonia Chiny EWG (dziesiątka) 1979 2,8 3,4 5,1 7,0 3,5 1980 -0,3 1,0 4,9 5,2 1,1 1981 2,6 4,0 4,0 3,0 -0,3 1982 -0,5 -4,2 3,2 7,4 0,5 Tabela 45 1983 2,4 3,0 3,0 9,0 0,8 Jednym z głównych zmartwień państw europejskich był wpływ spadku aktywności gospodarczej na poziom zatrudnienia. Liczba ludzi tracących pracę była w ostatnich latach w Europie Zachodniej dużo wyższa niż w jakimkolwiek okresie po 1945 r. (w całej EWG skoczyła ona z 5,9 min w 1978 r. do 10,2 min w 1982 r.) i niewiele jest oznak jej zmniejszania się. To zaś bardzo zwiększa i tak już skrajnie wysokie wydatki socjalne i mniej pieniędzy zostaje na inwestycje M. W Europie nie wystąpił też proces tworzenia nowych stanowisk pracy na skalę choćby w przybliżeniu taką jak w Stanach Zjednoczonych (głównie w nisko płatnych usługach) i w Japonii (w najbardziej zaawansowanych technicznie gałęziach przemysłu i usługach) w latach osiemdziesiątych. Niezależnie od tego, czy przypisze się to brakowi czynników pobudzających przedsiębiorczość, czy wysokim kosztom i nieruchliwości rynku pracy, czy nadmiernej (jak skłonna jest twierdzić prawica) rozbudowie przepisów biurokratycznych, czy wreszcie (jak zwykle uważa lewica) niedostatecznej aktywności państwa w dziedzinie planowania i inwestycji — rezultat jest taki sam. Wielu komentatorów jeszcze bardziej jednak niepokoją oznaki pozostawania Europy w tyle za jej konkurentami amerykańskimi i (zwłaszcza) japońskimi w dziedzinie zaawansowanej techniki, która będzie decydować o przyszłości. Tak więc Annual Economic Report Komisji Europejskiej z 1984—1985 ostrzegał: „Wspólnota musi obecnie stawić czoło wyzwaniu, jakim jest coraz wyraź-niejsza przewaga nad nią Stanów Zjednoczonych i Japonii w dziedzinie potencjału przemysłowego w nowych, szybko rozwijających się dziedzinach techniki... Obecnie występuje już powszechna świadomość pogarszania się wyników handlowych Wspólnoty Europejskiej w takich dziedzinach jak: komputery, mikroelektronika i sprzęt przemysłowy" w. Jest rzeczą zupełnie możliwą, że ten obraz „eurosklerozy" i „europesymizmu" namalowany został w zbyt czarnych barwach, ponieważ istnieją także liczne oznaki dużej konkurencyjności Europy — w samochodach wysokiej jakości, samolotach cywilnych i wojskowych, satelitach, chemikaliach, systemach telekomunikacji, usługach finansowych itd. Istnieją jednak wątpliwości dotyczące dwu najbardziej naglących problemów. Czy EWG, ze względu na socjopolityczne zróżnicowanie państw członkowskich, jest równie zdolna jak jej zamorscy konkurenci do szybkiego reagowania na zmiany w strukturze zatrudnienia? Czy też skonstruowana jest w taki sposób, by bardziej hamowała wpływ przemian ekonomicznych na działy niekonkurencyjne (rolnictwo, przemysł tekstylny, przemysł stoczniowy, węgiel i stal), i w efekcie, będąc bardziej ludzka na krótką metę, na dalszą metę spycha się sama na mniej korzystną pozycję? I czy EWG zdolna jest do zmobilizowania zasobów naukowych i inwestycyjnych na skalę wystarczającą do utrzymania pozycji jednego z czołowych zawodników w wyścigu o premię za osiągnięcia techniczne, skoro jej spółki nawet nie przypominają wielkością gigantów amerykańskich i japońskich i skoro „strategię przemysłową" musi opracowywać nie jakaś instytucja przypominająca MITI, lecz dwanaście rządów (plus Komisja EWG), z których każdy ma inne troski? Jeśli skupimy uwagę nie na EWG jako całości, lecz na krótkiej analizie sytuacji trzech przodujących pod względem militarnym i politycznym krajów Europy, to okaże się, że wrażenie, iż „potencjalne możliwości" zagrożone są przez „problemy", jest jeszcze silniejsze. Można twierdzić, że żadne państwo nie ma tak niejednoznacznych prognoz na przyszłość, jak Republika Federalna Niemiec — głównie z powodu jej dziedzictwa oraz wciąż „tymczasowego"' charakteru obecnej struktury Europy. Chociaż wielu Niemców niepokoi się gospodarczymi perspektywami swego kraju na początek XXI w., trudno ten problem uznać za poważne zmartwienie (zwłaszcza w porównaniu z trudnościami gospodarczymi innych społeczeństw). Podczas gdy liczba ludności zawodowo czynnej RFN jest niewiele wyższa od analogicznej liczby w Wielkiej Brytanii czy Francji, to GNP jest dużo większy niż w tamtych krajach, co jest odbiciem długotrwałej przewagi we wzroście wydajności. RFN jest największym w EWG producentem stali, chemikaliów, sprzętu elektrycznego, samochodów, traktorów, a nawet (wobec schyłku Wielkiej Brytanii) statków handlowych i węgla. Dzięki wyjątkowo niskiemu poziomowi zarówno inflacji, jak i liczby sporów przemysłowych eksport RFN jest wciąż konkurencyjny cenowo, mimo częstych rewaluacji marki, będących zresztą tylko spóźnionym uznawaniem przez inne państwa wyższości zachod-nioniemieckich osiągnięć gospodarczych. Tradycyjne już silne akcentowanie przez niemieckie dyrekcje opracowań inżynierskich i prac projektowych (w przeciwieństwie do charakterystycznego dla USA akcentowania spraw finansowych) zapewniło temu krajowi między- narodową reputację wytwórcy produktów wysokiej jakości. Rok po roku gospodarka zachodnioniemiecka odnotowywała dodatnie saldo bilansu handlowego ustępujące jedynie japońskiemu. Rezerwy dewizowe RFN są największe na świecie (być może zresztą ustępują obecnie japońskim po niedawnym gwałtownym wzroście), a inne kraje często używają marki niemieckiej jako waluty rezerwowej. Po przedstawieniu tego tła można wskazać czynniki powodujące u Niemców Angst w. Obowiązujący w EWG system podtrzymywania cen produktów rolnych, od dawna drenujący pieniądze niemieckiego podatnika, powoduje redystrybucję środków, zabierając je najbardziej konkurencyjnym działom gospodarki i dając je działom najmniej konkurencyjnym, i to w dodatku nie tylko w samej Republice Federalnej Niemiec (mającej zdumiewająco dużą liczbę małych gospodarstw): środki przesuwane są do chłopów południowej Europy. Ma to oczywiste zalety ze społecznego punktu widzenia, ale jest obciążeniem proporcjonalnie dużo większym od tego, jakie stanowi ochrona rolnictwa w Stanach Zjednoczonych i chyba nawet w Japonii. Uporczywie wysoki poziom bezrobocia — oznaka, że RFN ma wciąż zbyt dużą proporcję pracowników zatrudnionych w starszych gałęziach — również poważnie obciąża gospodarkę, ponieważ znaczną część GNP przeznacza się na zasiłki; a chociaż bezrobocie młodzieży może zostać złagodzone dzięki imponująco szerokiemu programowi szkolenia zawodowego i przyuczania do zawodu, a także w efekcie szybkiego starzenia się społeczeństwa, to ta ostatnia tendencja budzi chyba jeszcze większy niepokój. Byłoby oczywiście przesadą uważać, że rasa niemiecka „wymrze", ale gwałtowne obniżanie się stopy urodzeń będzie miało wpływ na gospodarkę niemiecką przez zwiększanie się emerytów w ogólnej liczbie ludności. Tym obawom demograficznym towarzyszy dużo mniej uchwytny niepokój, że „następne pokolenie" nie będzie chciało pracować z takim zapałem jak pokolenia, które odbudowywały Niemcy z powojennych ruin, i że przy wyższych kosztach płacowych i dużo krótszym tygodniu pracy nawet niemiecki wzrost wydajności nie wystarczy, by stawić czoło wyzwaniu ze strony krajów basenu Pacyfiku. Mimo wszystko żaden z tych problemów nie jest nierozwiązalny — pod warunkiem jednak, że Niemcy zdołają utrzymać swój „pakiet": niską inflację, wySoką jakość wyrobów, duże nakłady inwestycyjne na nową technikę, wysoki poziom prac projektowych i umiejętności handlowych oraz pokój społeczny (można też powiedzieć, że jeśli wymienione wyżej problemy wpłyną ujemnie na gospodarkę niemiecką, to o ileż bardziej zaszkodziłyby one gospodarce większości — dużo mniej konkurencyjnych — sąsiadów Niemiec!). Dużo trudniej jest przewidzieć, czy niezwykle skomplikowane i zupełnie wyjątkowe kontury „problemu niemieckiego", występujące od końca lat czterdziestych, utrzymają się bez zmian jeszcze w XXI w. [...] * Czy NATO (którego centralnym elementem jest RFN) może bronić ziem niemieckich nie niszcząc ich, w wypadku gdyby nastąpiło pogorszenie się stosunków Wschód—Zachód, powodujące nawet wybuch walk; i czy w wypadku zmniejszenia się siły USA i redukcji ich sił zbrojnych w Europie Niemcy i ich główni partnerzy z NATO i EWG zdołają stworzyć odpowiedni substytut strategicznego parasola amerykańskiego, który tak dobrze służył przez ostatnie czterdzieści lat. Żaden z tych wzajemnie powią- * W rozdziale tym dokonano nieznacznych skrótów w wywodach Autora, które straciły całkowicie aktualność (NRD). Przypis Red. Poi. zanych problemów nie wymaga natychmiastowej odpowiedzi, ale wszystkie one dają myślącym obserwatorom powody do niepokoju [...] Republika Federalna Niemiec stoi jednak — i to od chwili swego powstania — przed problemem bardziej konkretnym i pilniejszym: jak powinna wyglądać jej polityka obronna w wypadku wojny w Europie. Od początku obawa, że dużo silniejsza Armia Czerwona mogłaby bez większych przeszkód uderzyć w kierunku zachodnim, skłoniła zarówno Niemców, jak i innych Europejczyków do uznania za swą główną obronę jądrowych sił odstraszających USA. Odkąd jednak ZSRR uzyskał zdolność zadania Stanom Zjednoczonym na ich własnym obszarze uderzenia swymi międzykontynentalnymi pociskami żakietowymi (ICBM), pojawiły się wątpliwości na temat tej strategii (chociaż nigdy z niej oficjalnie nie zrezygnowano): czy Waszyngton rzeczywiście rozpocznie jądrową wymianę ognia w odpowiedzi na konwencjonalny atak Rosjan na równinę niemiecką? Pojawiła się też druga — związana z pierwszą — wątpliwość: czy Stany Zjednoczone dokonają strategicznego ataku jądrowego na Związek Radziecki (narażając się na odwetowy atak na własne miasta), jeśli Rosjanie zadowolą się wystrzeleniem pocisków rakietowych bliskiego i średniego zasięgu (SS-20) wyłącznie na cele europejskie? Rzecz jasna, nie brak było propozycji stworzenia „wiarygodnej siły odstraszającej" na taką ewentualność — zainstalowania wyrzutni Pershing II i różnych systemów pocisków samosterujących jako przeciwwagi dla rosyjskich SS-20; wyprodukowanie bomby o wzmożonym promieniowaniu (bomby neutronowej), która miałaby zabijać dokonujących inwazji żołnierzy Układu Warszawskiego, nie wyrządzając szkody ani budynkom, ani infrastrukturze; a w wypadku Francji — poleganie na siłach odstraszających kontrolowanych przez Paryż, co stanowiłoby wyjście alternatywne wobec niepewnego amerykańskiego systemu obrony. Każde z tych rozwiązań niosło jednak ze sobą własne problemy M i — niezależnie od wywoływanych przez te rozwiązania reakcji politycznych — każde z nich podkreślało niezwykle silną sprzeczność wewnętrzną charakteryzującą wszystkie systemy broni jądrowej: więcej niż prawdopodobieństwo, że posłużenie się takim systemem doprowadzi do zniszczenia tego wszystkiego, czego się chciało bronić. Nic więc dziwnego, że kolejne rządy zachodnioniemieckie, publicznie wychwalając zalety strategii NATO odstraszania jądrowego i wyrzekając się zaopatrzenia w broń jądrową, jednocześnie przodowały w tworzeniu silnego systemu obrony konwencjonalnej. Bundeswehra jest nie tylko największą armią NATO w Europie (335 000 żołnierzy i 645 000 przeszkolonych rezerwistów)9!, ale również armią o niezwykle wysokich kwalifikacjach i dobrze wyposażoną; jeśli nie utraci panowania w powietrzu, to będzie zdolna do imponujących działań. Z drugiej strony, szybki spadek stopy urodzeń coraz bardziej utrudnia utrzymanie pełnego jej stanu, a dążenie rządu do utrzymania wydatków na obronę na poziomie nie przekraczającym 3,5—4 proc. GNP oznacza, że siłom zbrojnym trudno będzie zaopatrywać się w potrzebny im sprzętM. W decydującym momencie słabości te można wyeliminować — podobnie jak mankamenty nie tak dobrze wyposażonych sił sojuszniczych, stacjonujących w Niemczech Zachodnich — jeśli tylko będzie odpowiednia wola polityczna. Ale nawet po ich usunięciu Niemcy będą nadal stali przed niewygodnym (a dla niektórych z nich wręcz nie do zniesienia) problemem wiążącym się z tym, że wszelki wybuch walk na większą skalę w Europie Środkowej doprowadziłby do niezmiernego przelewu krwi i szkód materialnych na ich terytorium. Nic więc dziwnego, że przynajmniej od czasów kanclerza Willy'ego Brandta rząd boński odgrywa czołową rolę w dążeniu do detente w Europie — i to w stosunkach nie tylko z bratnim państwem niemieckim, ale też z państwami wschodnioeuropejskimi i z samym ZSRR — i do rozproszenia tradycyjnych obaw przed zbytnią siłą Niemiec. W stopniu większym od wszystkich swych sojuszników z NATO uczestniczył w handlu Wschód—Zachód i w finansowaniu tego handlu, uważając za Cobdenem, że współzależność gospodarcza utrudnia wojnę (a także niewątpliwie kierując się i tym, że banki i zakłady przemysłowe Niemiec Zachodnich są korzystnie ulokowane z punktu widzenia czerpania zysków z takiego handlu). [...] Oznacza to, że Niemcy Zachodnie uważają, iż problem ich bezpieczeństwa zogniskowany jest niemal w całości w Europie i unikają wszelkiego angażowania się w budowę sił zdolnych do działań „poza obszarem", nie mówiąc już o rzeczywistym podejmowaniu od czasu do czasu jakichś operacji poza Europą, w których nadal gustują Francuzi i Brytyjczycy. Toteż Niemcy nie lubią, gdy są zmuszani do zajmowania stanowiska w (ich zdaniem) rozpraszających uwagę i odległych problemach Bliskiego Wschodu i jeszcze dalszych regionów, co z kolei naraża je na spory z rządem Stanów Zjednoczonych, uważającym, że sprawy zachowania bezpieczeństwa Zachodu nie można ograniczać tylko do Europy Środkowej. [...] Niemcy Zachodnie przekonują się, że trzymanie się dyplomacji wyłącznie bilateralnej jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe; muszą się liczyć z reakcjami Waszyngtonu (a często także Paryża). To również jest cena, jaką płacą za swą niewygodną i zupełnie wyjątkową pozycję w międzynarodowym układzie siłM. Jeśli Republika Federalna Niemiec ma większe trudności w rozwiązywaniu problemów polityki zagranicznej i polityki obrony niż problemów gospodarczych, to nie można powiedzieć tego samego o Wielkiej Brytanii. Ona również jest dziedziczką historycznej przeszłości — i oczywiście położenia geograficznego — wywierającej silny wpływ na jej politykę wobec świata zewnętrznego. Jak już jednak widzieliśmy w rozdziałach poprzednich, spośród dawnych wielkich mocarstw właśnie jej najtrudniej było przystosować się do zmian w technice i produkcji przemysłowej po 1945 r. (a pod wieloma względami także w dziesięcioleciach rok ten poprzedzających). Owe światowe przemiany wywarły najbardziej katastrofalny wpływ na jej przemysł przetwórczy, który niegdyś zapewnił jej tytuł „warsztatów świata". To prawda, że w wielu państwach gospodarczo zaawansowanych udział przemysłu przetwórczego w produkcji i zatrudnieniu systematycznie maleje na rzecz wzrostu udziału innych sektorów (na przykład usług), ale w wypadku Wielkiej Brytanii spadek ten jest szczególnie ostry. Nie tylko trwa bezlitosne zmniejszanie się jej względnego udziału w światowej produkcji wyrobów przemysłowych, ale maleje też bezwzględny poziom tej produkcji w Wielkiej Brytanii. Jeszcze bardziej szokująca jest zmiana pozycji wyrobów przemysłowych w brytyjskim handlu zagranicznym. Chociaż pewno trudno byłoby dowieść prawdziwości cierpkiego stwierdzenia tygodnika „The Economist", że „od 1983 r. brytyjski handel wyrobami przemysłowymi zamyka się saldem ujemnym po raz pierwszy od czasu inwazji Rzymian na Brytanię", to jednak jest faktem, że nawet w końcu lat pięćdziesiątych eksport wyrobów przemysłowych był trzykrotnie większy od ich importu85. Teraz ta nadwyżka zniknęła. Co więcej, spadek zatrudnienia występuje nie tylko w gałęziach starszych, ale i w firmach „wschodzącej" nowoczesnej techniki". O ile zmniejszanie się konkurencyjności brytyjskiego przemysłu przetwórczego występuje już od stu lat97, o tyle uległo ono wyraźnemu przyspieszeniu w wyniku odkrycia północnomorskich złóż ropy, które zapewniły co prawda dochody pokrywające lukę w handlu „widzialnym", ale doprowadziły też do przeobrażenia funta szterlinga w „petr o walutę", co spowodowało wzrost jego kursu do poziomu nierealistycznie wysokiego, tak że eksport wielu towarów stał się niekonkurencyjny. Nawet kiedy złoża te całkowicie się wyczerpią, co wywoła dalszy spadek kursu funta, bynajmniej nie jest jasne, czy ipso facto doprowadzi to do odrodzenia przemysłu przetwórczego: urządzenia produkcyjne poszły na złom, zagraniczne rynki zostały utracone (być może na zawsze), zaś zdolność do konkurencji z obcymi firmami uległa erozji w efekcie wyższego niż przeciętny wzrostu jednostkowych kosztów robocizny. Chyba bardziej obiecujące jest przestawianie się Wielkiej Brytanii na usługi, ale zarówno w jej przypadku, jak w przypadku Stanów Zjednoczonych prawdziwe pozostaje stwierdzenie, że wiele usług (od mycia okien do przygotowywania „szybkich dań") ani nie przynosi dochodów dewizowych, ani nie odznacza się wysoką wydajnością. Nawet w takich szybko rozwijających się i przynoszących wysokie dochody działach, jak międzynarodowe usługi bankowe, lokowanie kapitałów, obrót surowcami itp., konkurencja — jak się wydaje — jest intensywniejsza niż niegdyś i w ciągu ostatnich trzydziestu lat „udział Wielkiej Brytanii w światowym handlu usługami spadł z 18 proc. do l proc." °8 Ponieważ usługi bankowe i finansowe stały się dziedziną interesów o skali ogólnoświatowej — w coraz większym stopniu zdominowaną przez firmy (głównie amerykańskie i japońskie) rozporządzające masowymi rezerwami kapitałowymi zarówno w Nowym Jorku, j a k i w Londynie i w Tokio — ów brytyjski udział może zmniejszyć się jeszcze bardziej. I wreszcie, kierunek przyszłego rozwoju telekomunikacji i maszyn biurowych już dziś sugeruje, że zatrudnienie pracowników umysłowych może się już wkrótce zacząć kształtować według modelu, jaki tak dotkliwie poznali na własnej skórze pracownicy fizyczni na Zachodzie. Miejmy nadzieję, że nic z tego, co tu przedstawiono, nie zapowiada kataklizmu. Ogólny wzrost światowej produkcji i światowego handlu ułatwi gospodarce brytyjskiej utrzymanie się na powierzchni, nawet gdyby jej udział we wskaźnikach światowych łagodnie malał, a jej GNP per capita systematycznie ustępował GNP per capita wielu innych państw — od Włoch po Singapur. Spadek ten mógłby się nasilić, gdyby w wyniku zmiany rządów nastąpił duży wzrost wydatków socjalnych (kosztem inwestycji produkcyjnych), wzrost podatków, spadek zaufania przedsiębiorców i ucieczka od funta szterlinga; mógłby natomiast odbywać się wolniej, gdyby władzę sprawował rząd, który stosowałby mniej surową politykę monetarną, opracował spójną „strategię przemysłową" i współdziałał z innymi Europejczykami we wspólnym podejmowaniu przedsięwzięć z dziedziny (nieprestiżowej) produkcji na rynek. Być może ma też rację jeden z ekonomistów •', twierdzący, że brytyjski przemysł przetwórczy stał się już „bardziej odchudzony", sprawniejszy i bardziej konkurencyjny i że przeżywa „odrodzenie". Szansę na efektowny zwrot ku lepszemu nie przedstawiają się jednak dobrze: względna nieruchliwość i braki w wyszkoleniu siły roboczej, wysokie koszty jednostkowe i względnie małe rozmiary nawet największych firm brytyjskich stanowią bardzo poważne obciążenie. „Produkcja" inżynierów i absolwentów wydziałów nauk ścisłych jest wciąż rozpaczliwie mała. Przede wszystkim zaś niski jest poziom nakładów na R-D: na początku lat osiemdziesiątych na każdy dolar wydany na ten cel w Wielkiej Brytanii przypadało; 1,50 dolara w Niemczech, 3 dolary w Japonii i 8 dolarów w Stanach Zjednoczonych. A w dodatku w Wielkiej Brytanii 50 proc. R-D służyło nieprodukcyjnym celom obronnym, wobec 9 proc. w Niemczech i wręcz mikroskopijnej proporcji w Japonii 10°. Inaczej też niż u jej głównych rywali (z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych), R-D Wielkiej Brytanii są dużo słabiej związane z potrzebami przemysłu i w znacznie mniejszym stopniu finansowane przez sam przemysł. Stwierdzenie, że znaczna część brytyjskich R-D związana jest z obroną, prowadzi do drugiej gałęzi brytyjskiego dylematu. Gdyby Wielka Brytania była pozbawionym ambicji, mało znanym, izolowanym państwem pacyfistycznym, powolna anemia jej przemysłu budziłaby litość, ale nie miałaby żadnego znaczenia dla międzynarodowego układu sił. Faktem jest jednak, że Wielka Brytania — mimo iż bardzo się skurczyła od swych szczytowych dni przeżywanych w epoce wiktoriańskiej — nadal jest lub chce być jednym z czołowych „średnich" mocarstw naszego globu. Pod względem wielkości wydatków na obronę zajmuje trzecie lub czwarte (w zależności od tego, jak ocenia się wydatki Chin) miejsce na świecie, pod względem wielkości marynarki wojennej miejsce czwarte i takie samo pod względem rozmiarów sił powietrznych101. Można uznać, że wszystko to jest nieproporcjonalnie wielkie w zestawieniu z rozmiarami geograficznymi kraju (zaledwie 245 000 kilometrów kwadratowych), liczbą ludności (56 milionów) oraz skromnym i nadal malejącym udziałem w światowym GNP (3,38 proc. w 1983 r.). Co więcej, mimo zmierzchu imperium Wielka Brytania wciąż na dużą skalę angażuje się strategicznie za granicą: nie tylko utrzymuje w Niemczech 65 000 żołnierzy i lotników jako swój wkład w Centralny Front NATO, ale ponadto ma garnizony i bazy morskie rozrzucone po całym świecie: w Belize, na Cyprze, w Gibraltarze, w Hongkongu, na Falklandach, w Brunei, na Oceanie Indyjskim. Wbrew wszystkim przedwczesnym zapowiedziom wciąż nie można uznać, by podzieliła los Niniwy i Tyru1M. Ta rozbieżność między kurczącą się siłą gospodarczą a zbyt rozległym zaangażowaniem strategicznym jest w wypadku Wielkiej Brytanii chyba bardziej skrajna niż w wypadku jakiegokolwiek innego wielkiego mocarstwa, z wyjątkiem Rosji. Tak więc Wielka Brytania szczególnie boleśnie odczuwa fakt, że ceny uzbrojenia rosną w tempie o 6—10 proc. przewyższającym tempo inflacji i że każdy nowy system broni jest od trzech do pięciu razy droższy od systemu, który ma zastąpić. Problem ten komplikują dodatkowo względy wewnątrzpolityczne. Rządy konserwatywne uważają za konieczne ograniczanie wydatków na zbrojenia, by w ten sposób zmniejszyć deficyt budżetowy, natomiast każdy rząd alternatywny skłonny byłby obciąć bezwzględną wysokość tych wydatków. Jednak niezależnie od tego dylematu politycznego grozi Wielkiej Brytanii (i to wkrótce) konieczność dokonania nieuchronnego wyboru: albo obciąć fundusze przyznawane wszystkim trzem rodzajom sił zbrojnych, w wyniku czego utraciłyby one swą efektywność, albo zrezygnować z niektórych zobowiązań wojskowych. Natychmiast jednak po sformułowaniu takiej alternatywy pojawiają się prze- szkody. Uważa się za aksjomat panowanie w powietrzu (stąd najwyższy budżet ma RAF), chociaż koszt nowego europejskiego myśliwca tak poszybował w górę, że właściwie zniknął z oczu. Głównym elementem zaangażowania wojskowego Wielkiej Brytanii za granicą jest utrzymywanie wojsk w Niemczech i w Berlinie (niemal 4 mld dolarów), ale nawet obecnie wojska te (55 000 żołnierzy, 600 czołgów i 3000 innych pojazdów pancernych) mimo wysokiego poziomu ducha cierpią na braki w wyposażeniu. Jednakże wszelka redukcja BAOR (Brytyjska Armia nad Renem) czy pomysłowe plany trzymania połowy tych wojsk w samej Wielkiej Brytanii, a nie w garnizonach na obszarze Niemiec, wywołałyby najprawdopodobniej tak silne reperkusje polityczne — od żalu Niemców, poprzez naśladownictwo ze strony Belgów, aż po niezadowolenie Amerykanów — że mogłoby to przynieść efekty sprzeczne z zamierzonymi. Drugim wyjściem jest zmniejszenie rozmiarów floty nawodnej — rozwiązanie stosowane przez Ministerstwo Obrony do 1981 r., kiedy to cały ten plan został obalony przez kryzys falklandzkim. W korytarzach władzy Whitehall miałoby to zapewne najwięcej zwolenników, wobec jednak coraz silniejszego zagrożenia ze strony sił morskich Rosji i coraz silniejszego akcentowania przez Amerykanów zainteresowań NATO „poza obszarem" paktu wydaje się, że rozwiązanie takie jest nie na czasie (z pewnością istnieje też sprzeczność między domaganiem się wzmocnienia sił konwencjonalnych NATO w Europie a redukowaniem drugiej co do wielkości floty atlantyckich eskortowców). Bardziej już wchodziłyby w grę „cięcia" w kosztownym (choć ze wzglądów emocjonalnych zrozumiałym) i niewątpliwie nadmiernym zaangażowaniu wojskowym na Falklandach — ale nawet taka redukcja najprawdopodobniej pozwoliłaby jedynie odsunąć o kilka lat decyzje cięć dużo poważniejszych. Wreszcie, jest też jeszcze inwestycja w rozwój bardzo kosztownego systemu pocisków balistycznych Trident, wystrzeliwanych z okrętów podwodnych. Odnosi się wrażenie, że koszt tego systemu z miesiąca na miesiąc rośnie1M. Zważywszy na entuzjazm rządów Partii Konserwatywnej dla nowoczesnego i „niezależnego" systemu odstraszania jądrowego — nie mówiąc już o tym, że okręty podwodne z pociskami Trident mogą rzeczywiście zmienić ogólną równowagę sił jądrowych (patrz s. 488) — należy uznać, że decyzję taką Londyn mógłby podjąć tylko po radykalnej zmianie rządów, co z kolei mogłoby postawić pod znakiem zapytania nie tylko przyszłą politykę obronną Wielkiej Brytanii, ale o wiele więcej problemów. W każdym jednak razie nie da się tu uniknąć trudnego wyboru. Jak to sformułował „The Sunday Times": „Jeśli szybko czegoś się nie zrobi, to polityka obronna naszego kraju będzie w coraz większym stopniu polegać na próbach wykonywania tych samych zadań za coraz mniejsze pieniądze, co musiałoby przynieść skutki ujemne i dla Wielkiej Brytanii, i dla NATO" 105. Tak więc politycy (niezależnie od swej przynależności partyjnej) stoją przed wyborem: albo ograniczyć niektóre zobowiązania i stawić czoło konsekwencjom takiego kroku, albo jeszcze bardziej zwiększyć wydatki na obronę — a już obecnie Wielka Brytania wydaje na ten cel proporcjonalnie więcej (5,5 proc. GNP) niż jakikolwiek europejski kraj NATO, z wyjątkiem Grecji — i co za tym idzie zmniejszyć nakłady na wzrost produkcji i na długoterminowe ożywienie gospodarki. Jak to często się zdarza mocarstwom w stanie rozkładu, nie ma tu łatwych rozwiązań. Przed takim samym dylematem stoi sąsiadka Wielkiej Brytanii z drugiego brzegu kanału La Manche — Francja, nawet jeśli jest on tam mniej widoczny ze względu na brak systematycznego sprzeciwu wewnętrznego wobec polityki obronnej i na dużo lepsze (choć nie pozbawione słabych punktów) wyniki gospodarcze uzyskiwane od lat pięćdziesiątych. W ostatecznym rozrachunku Paryż, podobnie jak Londyn, musi wziąć się za bary z problemem polegającym na tym, że Francja jest jedynie „średnim" mocarstwem o rozległych interesach narodowych i zobowiązaniach zamorskich, których obrona staje się coraz trudniejsza w związku z nieustannym wzrostem kosztów broni106. Liczba ludności Francji jest taka sama jak Wielkiej Brytanii, natomiast ogólna wielkość GNP i poziom GNP per capita są wyższe od brytyjskich. Francja produkuje więcej samochodów i więcej stali niż Wielka Brytania, ma też bardzo rozbudowany przemysł lotniczy. W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii jest bardzo uzależniona od importu ropy naftowej, z drugiej strony jednak, wciąż ma duże dodatnie saldo handlu produktami rolnymi, silnie dotowanymi przez EWG. W wielu ważnych dziedzinach zaawansowanej techniki — telekomunikacji, sztucznych satelitach, sprzęcie lotniczym, energetyce jądrowej — Francja dąży do dotrzymania kroku wszystkim konkurentom. Co prawda, gospodarkę kraju poważnie osłabiło dążenie socjalistycznego rządu w początku lat osiemdziesiątych do uzyskania wysokiego tempa wzrostu gospodarczego (realizowane w okresie, w którym większość partnerów handlowych Francji stosowała restrykcyjną politykę fiskalną), ale zastosowana następnie surowsza polityka — jak się wydaje — ograniczyła inflację, zredukowała ujemne saldo bilansu handlowego i ustabilizowała franka, co powinno umożliwić powrót do wzrostu gospodarczego. Kiedy jednak porównuje się strukturę gospodarki i perspektywy gospodarcze Francji z jej potężnym sąsiadem zza Renu — lub z Japonią — widać wyraźnie słabe punkty. O ile Francja nadal osiąga dobre wyniki w eksporcie samolotów myśliwskich, win i zboża, o tyle „nadal jest względnie słaba w sprzedaży za granicę wyrobów «zwykłego» przemysłu" 1M. Wśród jej klientów jest zbyt wiele krajów Trzeciego Świata, zamawiających kosztowne inwestycje w rodzaju budowy zapór lub samoloty Mirage, a potem mających trudności z zapłaceniem należności. Natomiast „penetracja importu" sprzętu przemysłowego, samochodów i elektrycznego sprzętu gospodarstwa domowego wskazuje, że istnieje wiele dziedzin, w których Francja nie jest konkurencyjna. Jej ujemne saldo handlowe w stosunkach z Niemcami Zachodnimi rośnie z roku na rok, a ponieważ wzrost cen we Francji jest szybszy niż w Niemczech, doprowadzi to zapewne do kolejnych dewaluacji franka. Krajobraz Francji północnej wciąż pełen jest ran powodowanych przez gałęzie przemysłu znajdujące się w stanie rozkładu — węgiel, żelazo, stal, budownictwo okrętowe; również znaczna część francuskiego przemysłu samochodowego odczuwa trudności. A chociaż nowe technologie wyglądają obiecująco, to jednak zakłady je stosujące ani nie mogą wchłonąć bardzo licznych bezrobotnych, ani nie otrzymują dostatecznych zastrzyków kapitału niezbędnego dla dotrzymywania kroku rozwojowi techniki w Niemczech, Japonii i Ameryce. Dla kraju tak przywiązanego pod względem gospodarczym (i — co może jeszcze ważniejsze — psychologicznym) do rolnictwa jeszcze bardziej niepokojąca jest coraz wyraźniejsza perspektywa kryzysu w postaci światowej nadprodukcji zbóż, nabiału, owoców, wina itp. — nadprodukcji prowadzącej do coraz silniejszego obciążenia budżetu zarówno samej Francji, jak i EWG, gdyby miano utrzymać dotowanie cen płaconych rolnikom, lub grożącej niepokojem społecznym, gdyby ceny te zostały obniżone. Jeszcze parę lat temu Paryż mógł liczyć na fundusze Wspólnoty Europejskiej wspomagające restrukturyzację rolnictwa; teraz większość tych pieniędzy trafi zapewne do kieszeni chłopów hiszpańskich, portugalskich i greckich. W rezultacie, Francja może zostać bez kapitałów niezbędnych do znacznego rozszerzenia prac R-D i zapewnienia w ciągu następnych dwudziestu lat systematycznego wzrostu gospodarczego mającego za podstawę rozwój techniki. To właśnie w tym szerszym kontekście ustalania priorytetów dotyczących przyszłości kraju należy rozpatrywać toczącą się we Francji debatę na temat polityki obronnej. W ostatnim okresie strategia i militarne działania podejmowane przez Francję miały wiele aspektów wywierających silne wrażenie. Żywiąc coraz silniejsze wątpliwości (i głośno je wypowiadając) na temat wiarygodności amerykańskiej strategii odstraszania jądrowego, Francja zaopatrzyła się we własną triadę systemów przenoszenia broni jądrowej, którą mogłaby wykorzystać w wypadku radzieckiej agresji. Paryż uważa, że dużo skuteczniejszą metodą przeciwstawiania się Kremlowi jest utrzymywanie we własnych rękach wszystkich sposobów odstraszania jądrowego (od produkcji do ustalania celów) i przekonywanie, że jeśli odstraszanie zawiedzie, to wszystkie pociski rakietowe zostaną wystrzelone przeciwko Rosji. Jednocześnie Paryż utrzymuje jedną z największych na świecie armii lądowych, ma poważne garnizony w Niemczech południowo-zachodnich i zobowiązał się do udzielenia pomocy Republice Federalnej Niemiec; nie należąc do struktury dowodzenia NATO — i w związku z tym zachowując możliwość prezentowania niezależnego „europejskiego" stanowiska w sprawach strategicznych — Francja nie neguje jednak potrzeby militarnego wzmocnienia Środkowoeuropejskiego Frontu w wypadku ataku Rosjan. Francuzi pełnią także pewną rolę poza Europą — dokonują co pewien czas interwencji wojskowych w krajach zamorskich, utrzymują w krajach Trzeciego Świata garnizony wojskowe i doradców oraz prowadzą skuteczną politykę sprzedaży broni — i stanowią alternatywne, zarówno dla ZSRR jak i dla Stanów Zjednoczonych, źródło wpływów (a także zaopatrzenia w broń). O ile wywołuje to niekiedy irytację Waszyngtonu — a francuskie próby jądrowe na południowym Pacyfiku słusznie spowodowały też niezadowolenie krajów tamtego regionu — o tyle rozmaite i niekiedy nie dające się przewidzieć demonstracje galijskiej niezależności nie mogą się też podobać Moskwie. Co więcej, ponieważ we Francji zarówno prawica, jak i lewica popierają wyraźną rolę swego kraju na scenie międzynarodowej, poczynania do tego zmierzające nie spotykają się z krytyką, z jaką spotkałyby się z pewnością w każdym innym kraju Zachodu. W efekcie tego wszystkiego obserwatorzy zagraniczni (i oczywiście sami Francuzi) określają politykę Paryża jako logiczną, trzeźwą, realistyczną itp. Polityka ta nie jest jednak wolna od problemów — co zaczynają otwarcie przyznawać nawet niektórzy komentatorzy francuscy m — i ludziom skłonnym do myślenia historycznego musi przywodzić na pamięć rozziew między teorią a praktyką francuskiej polityki obronnej przed 1914 r. i przed 1939 r. Po pierwsze, chłodne spostrzeżenie, iż całe to demonstrowanie przez Francję niezależności odbywa się _pjod_osłoną amerykańskiej tarczy i amerykańskich gwarancji — zarówno jądrowychTjak i konwencjonalnych — dla Europy Zachodniej zawiera wiele prawdy. Raymond Aron zwrócił uwagę, że gaullistowska polityka twardej postawy stała się możliwa tylko dzięki temu, że Francja po raz pierwszy w tym stuleciu nie była już na linii frontu1M. Co by się jednak stało, gdyby te gwarancje bezpieczeństwa zniknęły? To znaczy, gdyby przyznano, że amerykańskie odstraszanie jądrowe jest rzeczywiście niewiarygodne? Co by było, gdyby Stany Zjednoczone zaczęły z czasem systematycznie wycofywać z Europy swych żołnierzy, swoje czołgi i swoje samoloty? W pewnych sytuacjach obie te możliwości można by przyjąć z zadowoleniem. Sami Francuzi przyznają jednak, że trudno się do nich tak ustosunkować w świetle polityki Moskwy w ostatnim okresie; polityki rozbudowy do przesadnie wysokiego poziomu jej własnych sił jądrowych oraz jej stacjonujących w Europie sił konwencjonalnych, trzymania w żelaznym uścisku wschodnioeuropejskich satelitów i prowadzenia „ofensywy pokojowej", zapewne szczególnie obliczonej na odciągnięcie społeczeństwa Niemiec Zachodnich od sojuszu NATO i namówienie go na neutralność. Wiele oznak tego, co określa się mianem „nowego atlantyzmu" łl° Francji — sztywniejsze stanowisko wobec ZSRR, krytykowanie tendencji neutralistycznych występujących wśród niemieckich socjaldemokratów, fran-cusfco-niemieckie porozumienie o rozmieszczeniu w Niemczech (być może z taktyczną bronią jądrową) Sił Szybkiego Reagowania, zacieśnienie więzi z NATO m — jest w oczywisty sposób konsekwencją niepokoju Francji o przyszłość. Dopóki Moskwa się nie zmieni, dopóty Francja musi się martwić możliwością wkroczenia ZSRR do Europy Zachodniej w momencie (lub nawet przed) wycofania się z niej Stanów Zjednoczonych. Gdyby takie zagrożenie stało się bardziej prawdopodobne, to co mogłaby w praktyce uczynić Francja? Naturalnie, mogłaby jeszcze bardziej zwiększyć swe siły konwencjonalne, dążąc do utworzenia na tyle silnej armii fran-cusko-niemieckiej, by mogła stawić czoło atakowi Rosjan, nawet gdyby nastąpiło zmniejszenie sił USA (lub gdyby siły te w ogóle przestały być w Europie obecne). Zdaniem takich ludzi, jak Helmut Schmidt "2, jest to logiczne przedłużenie nie tylko entente Paryż—Bonn, ale również tendencji międzynarodowych (na przykład słabnięcia potencjału Ameryki). Na drodze realizacji takiego planu piętrzą się wszelkiego rodzaju trudności polityczne i organizacyjne — od możliwej postawy ewentualnego przyszłego, stojącego na lewo od centrum, rządu niemieckiego, poprzez kwestię dowództwa, problemy językowe i sprawę dyslokacji tych wojsk, aż do drażliwego problemu francuskiej taktycznej broni jądrowej11S. W każdym razie strategia taka najprawdopodobniej rozbije się o rafę nie do pokonania: brak pieniędzy. Francja wydaje obecnie na obronę około 4,2 proc. swego GNP (wobec 7,4 proc. wydawanych przez USA i 5,5 proc. przez Wielką Brytanię) i w delikatnej sytuacji jej gospodarki procentu tego nie da się w poważniejszy sposób zwiększyć. Co więcej, niezależność Francji w dziedzinie prac nad rozwojem broni atomowej oznacza, że około 30 proc. jej wydatków na obronę pochłaniają strategiczne siły jądrowe — jest to proporcja dużo większa niż w innych krajach. To, co zostaje, nie wystarcza na czołgi AMX, nowoczesne samoloty, nowy lotniskowiec o napędzie jądrowym, „inteligentną" broń pola bitwy itd. Choć można uznać za prawdopodobne pewne zwiększenie francuskich sił zbrojnych, to nie zaspokoi ono wszystkich potrzeb 1M. Podobnie więc jak Wielka Brytania, Francja stoi przed trudnym wyborem: albo całkowicie wyeliminować niektóre systemy broni (i zrezygnować z niektórych ról), albo dokonywać oszczędności kosztem ich wszystkich. Równie niepokojące są wątpliwości — zarówno techniczne, jak i (związane z nimi) strategiczne — na temat francuskiego odstraszania jądrowego. Poszczególne elementy francuskiej triady broni jądrowej — startujące z ziemi pociski rakietowe, a zwłaszcza lotnictwo — z biegiem czasu stają się coraz gorsze, a nawet po kosztownym unowocześnieniu i modernizacji być może nie dorównają nowszym technicznie systemom broni115. Ten problem może stać się szczególnie ostry, gdyby nastąpił jakiś istotny przełom techniczny w amerykańskiej Inicjatywie Obrony Strategicznej (SDI) i gdyby z kolei Rosjanie skonstruowali dużo rozleglejszy system obrony przed pociskami balistycznymi. Z punktu widzenia Francji nie może być nic bardziej niepokojącego od perspektywy lepszego zabezpieczenia się obu supermocarstw przed atakiem jądrowym w sytuacji, w której Europa nadal byłaby narażona na atak. Na tym tle należy rozważać dokonywaną przez Francję znaczną rozbudowę systemu pocisków balistycznych, wystrzeliwanych z okrętów podwodnych (sprawę tę omawiani dalej na s. 488— 489). Nadal jednak pozostaje w mocy generalna zasada: postęp techniczny może spowodować, że istniejące typy broni staną się zupełnie bezużyteczne, a z pewnością doprowadzi do tego, że zastępowanie ich nowymi typami będzie dużo kosztowniejsze. W każdym razie Francja wpadła w tę samą pułapkę wiarygodności co wszystkie inne mocarstwa jądrowe. [...] Nawet gaullistowska tradycja obrony francuskiego „sanktuarium" za pomocą wystrzelenia wszystkich rakiet z głowicami jądrowymi przeciwko Rosji opiera się na nie udowodnionym założeniu, że Francuzi wolą zniknąć z powierzchni ziemi niż ponieść możliwą (lub prawdopodobną) klęskę zadaną im za pomocą środków konwencjonalnych. Określenie: „oderwać łapę rosyjskiemu niedźwiedziowi", brzmi bardzo dobrze, póki się nie pamięta, że z pewnością zostanie się przez tego niedźwiedzia pożartym; a także o tym, że rosyjski system obrony przeciwrakietowej może ograniczyć szkody wyrządzone Związkowi Radzieckiemu przez takie działania. Oczywiście, oficjalne stanowisko Francji w sprawie strategii jądrowej nie ulegnie szybko zmianie — jeśli w ogóle się zmieni. Warto jednak zastanowić się, na ile byłoby ono realistyczne, gdyby równowaga sił między Wschodem a Zachodem zmieniła się na niekorzyść Zachodu i gdyby Stany Zjednoczone osłabłył18. Problem Francji polega więc na tym, że zbyt wiele wymaga się od jej skromnych zasobów narodowych. Przy kontynuacji obecnych tendencji demograficznych i strukturalno-gospodarczych najprawdopodobniej dużą część dochodu narodowego nadal będzie się przeznaczać na bezpieczeństwo socjalne, a być może proporcja ta nawet się zwiększy. Wkrótce może stać się niezbędne przeznaczenie znacznych sum na rolnictwo. Jednocześnie modernizacja sił zbrojnych wymaga poważnych nakładów pieniężnych. Na drugiej szali tej wagi znajduje się pilna potrzeba zwiększenia nakładów na prace R-D i na nowoczesną technikę przemysłową — tamte wydatki można zwiększyć tylko kosztem tych właśnie. Jeśli zaś nie znajdą się na to pieniądze, z czasem zagrozi to również wydatkom na obronę, na bezpieczeństwo socjalne i na całą resztę. Oczywiście, jest to dylemat nie tylko Francji, chociaż to przede wszystkim Francuzi dowodzili potrzeby zajęcia przez Europę odrębnego stanowiska w międzynarodowych kwestiach gospodarczych i obronnych; i to oni najwyraźniej artykułują niepokoje całej Europy. Również z tego powodu właśnie Paryż z reguły odgrywał czołową rolę w inicjowaniu nowej polityki: zacieśniania francusko-niemiec- kiej więzi wojskowej, produkcji europejskiego airbusa i europejskich sztucznych satelitów. Do wielu z tych programów sąsiedzi Francji odnosili się sceptycznie, uważając je za przejaw galijskiego zamiłowania do biurokratycznych planów i prestiżowych przedsięwzięć lub podejrzewając, że lwia część tych finansowanych przez EWG inwestycji przypadnie firmom francuskim. Niektóre inne albo już zademonstrowały swą wartość, albo — jak się wydaje — wyglądają bardzo obiecująco. Oczywiście, „problemy" Europy nie ograniczają się do tu wymienionych. Obejmują też: starzenie się ludności i przemysłu, waśnie etniczne w ośrodkach wielkomiejskich, rozziew między dobrze prosperującą północą a biedniejszym południem, napięcia politycznojęzykowe w Belgii, Ulsterze i Hiszpanii północnej. Co pesymistyczniejsi obserwatorzy czynią też od czasu do czasu aluzje na temat możliwości „finlandyzacji" niektórych państw europejskich (Danii, Niemiec Zachodnich), które w efekcie stałyby się zależne od Moskwy. Ponieważ mogłoby się to stać wyłącznie w wyniku zwrotu na lewo krajów, o których mowa, trudno ocenić prawdopodobieństwo takich zmian. W obecnych warunkach, traktując Europę — reprezentowaną głównie przez EWG — jako jednostkę polityczno-mocarstwową systemu globalnego, najważniejszymi problemami, z jakimi ma ona do czynienia, są najwyraźniej te właśnie, które omówiłem wyżej: jak opracować wspólną politykę obronną na przyszłe stulecie, która zachowałaby moc nawet w wypadku istotnych zmian w międzynarodowej równowadze sił, i jak zachować zdolność do konkurencji w sytuacji ogromnego wyzwania w postaci nowych technik i nowych konkurentów handlowych. W wypadku pozostałych czterech regionów, omówionych w tym rozdziale, można sugerować, jakie zmiany najprawdopodobniej nastąpią w ich obecnej pozycji: światowa pozycja Japonii i Chin najprawdopodobniej się umocni, zaś pozycja ZSRR i nawet Stanów Zjednoczonych ulegnie osłabieniu. Natomiast Europa pozostaje enigma. Jeśli Wspólnota Europejska zdoła działać rzeczywiście wspólnie, to jej pozycja w świecie — zarówno militarna, jak i gospodarcza — mogłaby się poprawić. Jeśli nie — a zważywszy na naturę ludzką jest to bardziej prawdopodobne — można sądzić, że względny schyłek będzie trwał nadal. Związek Radziecki i jego „sprzeczności" W terminologii marksistowskiej słowo „sprzeczność" ma bardzo konkretne znaczenie — odnosi się do napięć, które (jak się twierdzi) są nieodłączną cechą kapitalistycznego systemu produkcji i nieuchronnie prowadzą do jego zgonu "7. Użycie zatem tego właśnie terminu dla określenia sytuacji, w jakiej znalazł się Związek Radziecki — pierwsze komunistyczne państwo na świecie — może sprawiać wrażenie zamierzonej ironii. A jednak — jak to przedstawię poniżej — odnosi się wrażenie, że w wielu kluczowych dziedzinach rozwiera się coraz szerszy odstęp między celami radzieckiego państwa i metodami stosowanymi dla ich osiągnięcia. ZSRR głosi potrzebę zwiększenia produkcji rolnej i przemysłowej, ale przekreśla możliwość takiego zwiększenia stosując kolektywizację i dość brutalne planowanie. Akcentuje najwyższą wagę światowego pokoju, ale jego własne ogromne zbrojenia oraz związki z państwami „rewolucyjnymi" (wespół z jego własnym dziedzictwem rewolucyjnym) przyczyniają się do wzrostu międzynarodowego napięcia. Twierdzi, że konieczne mu jest absolutne bezpieczeństwo jego rozległych granic, ale jego — jak dotąd -.— nieugięta polityka wobec troski sąsiadów o ich własne bezpieczeństwo pogarsza stosunki Moskwy z Europą Zachodnią i Wschodnią, z krajami Bliskiego Wschodu, z Chinami i Japonią. To z kolei powoduje, że Rosjanie czują się „otoczeni" i mniej bezpieczni. Wyznaje filozofię, że w świecie przebiega dialektyczny proces zmian napędzany przez rozwój techniki i nowe środki produkcji, nieuchronnie powodujący wszelkiego rodzaju przeobrażenia polityczne i społeczne, ale jego własne autokratyczne i biurokratyczne obyczaje, przywileje elity partyjnej, restrykcje utrudniające swobodny obieg wiedzy i brak systemu pobudzającego inicjatywę ludzi sprawiają, że jest on fatalnie nie przygotowany do radzenia sobie z wybuchową, a jednocześnie subtelną przyszłością, mającą za podstawę zaawansowaną technikę, wyłaniającą się już w Japonii i w Kalifornii. Przyr wódcy partii często powtarzają, że ZSRR nigdy już nie pogodzi się z pozycją niższości militarnej, i jeszcze częściej nawołują naród do zwiększania produkcji, ale wyraźnie mają trudności z pogodzeniem tych dwóch celów, w szczególności zaś z zapanowaniem nad rosyjską tradycją przeznaczania zbyt wysokiej proporcji narodowych zasobów na siły zbrojne — z fatalnymi konsekwencjami dla zdolności konkurowania z innymi społeczeństwami w handlu. Być może wszystkie te problemy można by nazwać jakoś inaczej, ale nie wydaje się, by termin „sprzeczności" był tu niewłaściwy. Z uwagi na akcent, jaki filozofia marksistowska kładzie na materialną bazę egzystencji, może sprawiać wrażenie szczególnej ironii fakt, że główne trudności, z jakimi ma do czynienia ZSRR, znajdują się w jego substrukturze gospodarczej; a przecież dowody przedstawiane przez ekspertów zachodnich — nie mówiąc już o coraz wyraźniejszym uznawaniu tego faktu przez samo kierownictwo radzieckie — nie pozostawiają żadnej wątpliwości, że tak właśnie jest [...] Najważniejszym słabym punktem gospodarki radzieckiej przez cały okres istnienia ZSRR było i jest rolnictwo. Jest to tym bardziej zdumiewające, jeśli się pamięta, że sto lat temu Rosja była jednym z dwu największych na świecie eksporterów zbóż. Tymczasem od wczesnych lat siedemdziesiątych musi ona importować co roku dziesiątki milionów ton pszenicy i kukurydzy. Jeśli obecne tendencje w światowej produkcji żywności utrzymają się, to Rosja (wraz z niektórymi innymi wschodnioeuropejskimi krajami o gospodarce socjalistycznej) będzie dzielić z częścią Afryki i Bliskiego Wschodu wątpliwy zaszczyt należenia do tych nielicznych krajów, które z per saldo eksporterów żywności stały się jej per saldo importerami na wielką skalę118. W wypadku Rosji ta kłopotliwa stagnacja produkcji rolnej nie wynikła z poświęcania temu działowi zbyt małej uwagi ani z braku prób poprawienia sytuacji. Od śmierci Stalina każdy kolejny przywódca radziecki dążył do zwiększenia produkcji żywności, by zaspokoić w ten sposób potrzeby konsumentów i dotrzymać obietnicy, podniesienia poziomu życia. Błędem byłoby sądzić, że do poprawy takiej nie dochodziło — przeciętny Rosjanin żyje wyraźnie lepiej niż w 1953 r., kiedy jego sytuacja była rozpaczliwa. Przygnębiające jest jednak, że po paru dziesięcioleciach zbliżania się pod tym względem do Zachodu poziom życia tego Rosjanina znowu pozostaje w tyle — mimo dużych nakładów państwa na rolnictwo, które pożera niemal 30 proc. ogólnej sumy inwestycji (wobec 5 proc. w Stanach Zjednoczonych) i zatrudnia Wykres S Zbiory zbóż w ZSRR i Chinach w latach 1950—1984 / Chiny 1950 1960 1970 1980 2r6dło: Brown i współpracownicy, Departament Rolnictwa USA 1990 ponad 20 proc. ludności zawodowo czynnej (wobec 3 proc. w Stanach Zjednoczonych). Tylko po to, by utrzymać istniejący poziom życia, ZSRR zmuszony jest inwestować w rolnictwo 78 mld dolarów rocznie, a prócz tego przeznaczać na dotowanie cen żywności dalsze 50 mld dolarów — i mimo wszystko odnosi się wrażenie, że „oddala się on coraz bardziej od pozycji eksportera, jaką niegdyś zajmował","9 i że musi wydawać dalsze miliardy w twardej walucie, by importować zboże i mięso w Celu wyrównania niedoborów własnej produkcji rolnej. Co prawda, istnieją też pewne naturalne przyczyny trudności radzieckiego rolnictwa i faktu, że jego wydajność stanowi około jednej siódmej wydajności rolnictwa amerykańskiego. Chociaż często uważa się, że ZSRR pod względem geograficznym przypomina Stany Zjednoczone — oba te państwa mają terytorium rozciągające się w poprzek całego kontynentu i oba leżą na półkuli północnej — to w istocie leży on dużo bardziej na północ niż USA: Ukraina jest na tej samej szerokości geograficznej co południowa Kanada. W efekcie, Związkowi Radzieckiemu nie tylko trudno jest uprawiać kukurydzę, ale ponadto w jego regionach uprawy pszenicy zimy są dużo mroźniejsze i częściej występują susze niż w takich stanach, jak Kansas czy Oklahoma. Pod tym względem szczególnie niekorzystne były lata 1979—1982. Wprawiły one rząd w takie zakłopotanie, że przestał publikować dane dotyczące produkcji rolnej (chociaż o jej wielkości świadczyło to, że średnio ZSRR importował 35 min ton zboża rocznie!). Nawet w „dobrym" 1983 r. ZSRR nie stal się samowystarczalny — a po tym roku znowu nastąpił kolejny rok katastrofalnych mrozów i suszy1M. Ponadto każda próba zwiększenia produkcji przez rozszerzenie obszaru uprawy pszenicy na „ziemie dziewicze" zawsze natrafiała na ograniczenia spowodowane mrozem na północy i suszą na południu. Żaden jednak obserwator zewnętrzny nie uważa, by radziecką produkcję rolną obniżały wyłącznie warunki klimatyczne1!1. Zdecydowanie największe problemy wywołane zostały „socjalizacją" rolnictwa. By ludność była zadowolona, utrzymuje się ceny na sztucznie niskim poziomie, dotując je tak, że „mięso, którego produkcja kosztuje państwo 4 dolary za funt, sprzedawane jest po 80 centów za funt" 122 — w efekcie chłopom bardziej opłaca się kupować na paszę dla inwentarza żywego chleb i ziemniaki niż karmić go nie przetworzonym ziarnem. Ogromne sumy z nakładów inwestycyjnych na rolnictwo przeznacza się raczej na wielkie budowy (zapory, systemy odwadniające) niż na indywidualne budynki gospodarcze lub nowoczesne małe ciągniki, które mógłby kupić zwykły chłop. Decyzje dotyczące zasiewów, inwestycji itd. podejmowane są nie przez łudzi pracujących w polu, lecz przez menedżerów i urzędników. Zdjęcie odpowiedzialności z indywidualnych chłopów i odebranie im inicjatywy jest zapewne najważniejszą przyczyną rozczarowujące niskiego poziomu plonów, chronicznej niesprawności rolnictwa i ogromnego marnotrawstwa — chociaż na to ostatnie wpływa też wyraźnie niedobór odpowiednich magazynów i brak dróg nadających sią do użytku przez cały rok: „w przybliżeniu traci się 20 proc. ziarna, owoców i warzyw i aż 50 proc. ziemniaków w wyniku złego przechowywania, nieodpowiedniego transportu i złej dystrybucji" 12'. Jakie efekty mogłaby przynieść fundamentalna zmiana systemu — tj. masowe odejście od kolektywizacji i przestawienie się na indywidualne gospodarstwa chłopskie — wskazuje fakt, że istniejące prywatne działki wytwarzają około 25 proc. całej produkcji rolnej Rosji, mimo że stanowią zaledwie 4 proc. ziemi uprawnej kraju124 [...] Związkowi Radzieckiemu trudno jest też poprawić sytuację w przemyśle. Niektórym obserwatorom może się wydawać, że poprawa taka właściwie nie jest konieczna, jeśli zważy się, jakie osiągnięcia miała gospodarka radziecka po 1945 r., i jeśli się pamięta, że ZSRR wyprzedził USA pod względem wielkości produkcji np. obrabiarek, stali, cementu, nawozów sztucznych, ropy naftowej itd.125 Występuje jednak wiele oznak świadczących o stagnacji również przemysłu ZSRR i o tym, że okres względnie łatwej ekspansji — uzyskiwanej dzięki ustalaniu ambitnych zadań produkcyjnych i następnie zapewnianiu wielkich środków finansowych i wielkiej liczby pracowników niezbędnych do osiągnięcia tych zadań — zbliża się do końca. Częściowo spowodowane to jest coraz silniejszym niedoborem siły roboczej i energii — sprawę tę omówię poniżej. Równie istotne są jednak powtarzające się sygnały, że przemysł przetwórczy cierpi na nadmiar biurokratycznego planowania, odczuwa skutki zbytniego skoncentrowania się planistów na rozwoju przemysłu ciężkiego i skutki własnej niezdolności do reagowania ani na wybór dokonywany przez konsumenta, ani na potrzebę zmiany wyrobów, dyktowaną przez popyt. Masowa produkcja cementu nie musi być rzeczą pozytywną, jeżeli nadmierne w nią inwestowanie odciąga środki od działów bardziej ich potrzebujących; jeżeli procesy produkcyjne są związane z wielkim marnotrawstwem energii; jeżeli uzyskiwany cement trzeba przewozić na duże odległości, co powoduje dodatko- we kłopoty w i tak już przeciążonym kolejnictwie; i jeżeli cement ten rozdziela się pomiędzy tysiące budów zatwierdzonych przez radzieckich planistów, ale nigdy nie kończonych12>. To samo odnosi się do ogromnego radzieckiego przemysłu stalowego, którego produkcja jest — jak się wydaje — w znacznej mierze marnotrawiona, co każe niektórym uczonym zastanawiać się nad „paradoksem bogactwa przemysłu pośród nędzy konsumentów"ia. Oczywiście, istnieją też wydajne działy radzieckiego przemysłu (zazwyczaj są to działy mające związek z obroną, którym daje się do dyspozycji wielkie środki i które muszą konkurować z Zachodem), ale system jako całość cierpi na skutki koncentrowania się na sprawach produkcji bez zwracania większej uwagi na ceny rynkowe i popyt ze strony konsumentów. Ponieważ fabryki radzieckie — w przeciwieństwie do zachodnich — nie mogą bankrutować, więc brak im też związanego z tym ostatecznego bodźca skłaniającego do sprawnego działania. Niezależnie od różnych zabiegów mających zwiększyć tempo wzrostu produkcji przemysłowej, trudno uwierzyć, by doprowadziły one do trwałego przełomu w tej dziedzinie, jeżeli nadal będzie istnieć system „gospodarki planowej". Jeśli jednak obecny poziom niesprawności radzieckiego przemysłu z trudem daje się już tolerować (lub — sądząc po coraz ostrzejszym tonie wypowiedzi rządu — coraz bardziej nie daje się tolerować), to najprawdopodobniej jeszcze większe szkody wyrządzą systemowi trzy inne elementy napięć. Pierwszym z nich jest kwestia zaopatrzenia w energię. Widać coraz wyraźniej, że ogromna ekspansja radzieckiej produkcji przemysłowej, zapoczątkowana w latach czterdziestych, była uwarunkowana obfitością dostaw węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego, dostaw realizowanych niemal bez zwracania uwagi na koszty. W konsekwencji „marnotrawstwo energii" i „marnotrawstwo stali" przybrało zarówno w ZSRR, jak i w głównych państwach satelickich w porównaniu z zachodnią Europą rozmiary ogromne (patrz tabela 46). W przypadku Rosji to złe wykorzystywanie „nakładów" można było tolerować, dopóki istniało obfite zaopatrzenie we względnie dostępną energię; jest jednak okrutnym faktem, że sytuacja taka już nie istnieje. Być może słynna prognoza CIA z 1977 r., że radzieckie wydobycie ropy naftowej wkrótce osiągnie poziom maksymalny, a potem szybko spadnie, była przedwczesna; niemniej rosyjskie wydobycie ropy rzeczywiście w 1984 r. i w 1985 r. — po raz pierwszy od drugiej wojny światowej — nieco się zmniejszyło 129. Jeszcze bardziej alarmujący jest fakt, że istniejące (wciąż bardzo poważne) zasoby ropy — i gazu ziemnego — spoczywają na znacznie większej głębokości lub w regionach takich jak zachodnia Syberia, trudno dostępnych z powodu wiecznej zmarzliny. Gorbaczow podał w 1985 r., że w ciągu poprzednich dziesięciu lat koszt wydo- Tabela 46 Zużycie energii (w kg węgla przeliczeniowego) i stali (w kg) na wyprodukowanie 1000 dolarów GDP w latach 1979—1980 188 Rosja Niemcy Wschodnie Czechosłowacja Węgry Węgiel Stal 1490 135 1356 88 1290 132 i: 1058 ~Ł: 88 Węgiel Stal Wielka Brytania Niemcy Zachodnie Francja Szwajcaria 820 565 502 371 38 52 42 26 bycia każdej dodatkowej tony ropy wzrósł w ZSRR o 70 proc. i że jeśli występują w tym jakieś zmiany, to tylko na gorsze130. W znacznej mierze stąd właśnie bierze się bardzo poważne zaangażowanie się Rosji w możliwie szybką rozbudowę energetyki jądrowej — udział tej energetyki w produkcji energii elektrycznej ma do 1990 r. ulec podwojeniu (z 10 do 20 proc.). Za wcześnie jeszcze, by wiedzieć, na ile katastrofa w Czarnobylu zaszkodzi realizacji tych planów — cztery reaktory Czarnobyla dostarczały jednej siódmej energii elektrycznej wytwarzanej w siłowniach jądrowych, ich wyłączenie więc implikowało wzrost zużycia innych paliw — oczywiste jednak jest, że katastrofa ta zwiększy koszty (ze względu na dodatkowe środki bezpieczeństwa) i zmniejszy tempo planowanej rozbudowy tej dziedziny energetyki181. No i wreszcie jeszcze jeden nieprzyjemny fakt, że produkcja energii i paliw już teraz pochłania ogromne ilości kapitału — około 30 proc. całości nakładów na inwestycje przemysłowe — i że sumy te będą szybko rosnąć. [...] Z punktu widzenia rosyjskich przywódców równie wiele problemów nasuwają takie dziedziny zaawansowanej techniki, jak robotyka, superkomputery, lasery, optyka, telekomunikacja itp., w których Związkowi Radzieckiemu, grozi coraz silniejsze pozostawanie w tyle za Zachodem. W węższym, ściśle militarnym sensie istnieje niebezpieczeństwo, że „inteligentne" typy broni pola bitwy i nowoczesne systemy wykrywania przeciwnika mogą zneutralizować ilościową przewagę Rosji w sprzęcie wojskowym: superkomputery mogą być zdolne do łamania szyfrów Rosjan, do lokalizowania okrętów podwodnych w zanurzeniu, do kontrolowania przebiegu wydarzeń składających się. na szybko się zmieniającą sytuację na polu walki i — last but not least — da osłaniania amerykańskich baz jądrowych (jak to zakłada program wojen gwiezdnych prezydenta Reagana); a jednocześnie nowoczesne radary, lasery i systemy zdalnego sterowania mogą umożliwić zachodniemu lotnictwu, zachodniej artylerii i zachodnim siłom rakietowym zlokalizowanie i zniszczenie, bez strat własnych, nieprzyjacielskich samolotów i czołgów — tak jak to czyni regularnie Izrael z syryjskimi (produkcji radzieckiej) systemami broni. Samo dotrzymywanie kroku rozwojowi tych zaawansowanych technik wymaga od związanego z obroną sektora gospodarki Rosji coraz większych nakładów na prace badawcze i wdrożeniowe m. W dziedzinie cywilnej ten problem występuje jeszcze ostrzej. Z uwagi na osiągnięcie pułapu możliwości zwiększania takich klasycznych „nakładów", jak praca i inwestycje trwałe, uważa się słusznie, że kluczowym warunkiem zwiększania produkcji jest w Rosji postęp techniczny. By poprzestać na jednym tylko przykładzie: zastosowanie na wielką skalę komputerów mogłoby znacznie zmniejszyć marnotrawstwo w wyszukiwaniu złóż nośników energii, eksploatacji tych złóż i dystrybucji energii i paliw. Zastosowanie tej nowej techniki nie tylko jednak wymaga ogromnych nakładów inwestycyjnych (a skąd wziąć na nie środki?), ale stanowiłoby wyzwanie dla pełnego tajemnic, zbiurokratyzowanego i scentralizowanego systemu ZSRR. Komputery, urządzenia do przetwarzania tekstu, telekomunikacja są dziedzinami „naukochłonnymi" i można je najskuteczniej wykorzystywać w społeczeństwie mającym przygotowanie techniczne i zachęcanym do swobodnego eksperymentowania i swobodnej wymiany myśli na możliwie najszerszą skalę. Wszystko to działa dobrze w Kalifornii i w Japonii, w Rosji jednak zagrażałoby obaleniem monopolu państwa na infor- mację. Jeśli nawet dziś starszym pracownikom naukowym nie wolno w ZSRR osobiście korzystać z kopiarek (wydziały kopiowania obsadzone są ludźmi ź KGB), to trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób kraj ten mógłby przejść do szerokiego stosowania procesorów tekstu, sieci komputerowych, poczty elektronicznej itd. bez poważnego rozluźnienia kontroli policyjnej i cenzury1M. Tak więc, podobnie jak w rolnictwie, zaangażowanie się reżimu w „modernizację" i jego gotowość do alokacji dodatkowych funduszy i siły roboczej na ten cel zderzają się z substrukturą gospodarczą i z polityczną ideologią — głównymi przeszkodami na drodze do przemian. W porównaniu z tym problem rosnącego uzależnienia Związku Radzieckiego ód importu (czy to drogą legalnego handlu, czy to drogą kradzieży) zachodniej wiedzy technicznej i zachodnich maszyn jest kwestią dużo mniej istotną, chociaż bardzo poważną. Rozmiarów szpiegostwa przemysłowego i naukowego (niezależnie od tego, czy służy celom wojskowym czy handlowym) oczywiście nie da się skwantyfikować, wydaje się jednak, że jest ono jeszcze jednym przejawem zaniepokojenia Rosji jej pozostawaniem w tyle m. Bardziej regularna wymiana handlowa — import zachodniej wiedzy technicznej i zachodniego sprzętu (a także import wschodnioeuropejskich wyrobów przemysłowych) w zamian za rosyjskie surowce — jest tradycyjną już dla Rosji drogą „zamykania luki". Rosja czyniła to w latach 1890—1914 i potem ponownie w latach dwudziestych. W tym sensie jedyną zmianą, jaka tu zaszła, jest nowocześniejszy charakter importowanych towarów. [...] Drugim problemem jest brak twardej waluty na taki import. [...] Podczas gdy wpływy ze sprzedaży przez Rosję ropy naftowej i innych surowców (z wyjątkiem zapewne gazu) kurczą się, płatności za import utrzymują się nadal na wysokim poziomie — wszystko to razem wzięte zapewne zmniejsza sumy, jakie można przeznaczać na inwestycje. Trzecią istotną przyczyną niepokoju o przyszły poziom wzrostu gospodarczego W Rosji są problemy demograficzne. Sytuacja przedstawia się tu tak mrocznie, że jeden z naukowców rozpoczął swą niedawno opublikowaną analizę Population and Labor Force (Ludność i siła robocza) od następującego brutalnego stwierdzenia: „Zarówno w perspektywie krótkoterminowej, jak i długoterminowej przewidywany wzrost liczby ludności ZSRR i zasobów siły roboczej tego kraju przedstawia się do końca bieżącego stulecia wręcz fatalnie. Począwszy od spadku stopy urodzeń, poprzez spadek liczby młodych ludzi pojawiających się po raz pierwszy na rynku pracy (dodatkową komplikacją jest tu nierównomierne rozłożenie tej liczby w różnych regionach) i poprzez względne starzenie się ludności, a skończywszy na niewiarygodnym, przekraczającym wszystkie wcześniejsze przewidywania wzroście śmiertelności — wszystko to nie stwarza radzieckiemu rządowi większych nadziei" l85. Wszystkie wymienione czynniki są bardzo poważne i wszystkie wzajemnie na siebie oddziałują, ale tendencją najbardziej szokującą jest stałe pogarszanie się — począwszy od lat siedemdziesiątych, a może nawet wcześniej — wskaźników przewidywanej długości życia i stopy śmiertelności niemowląt. W efekcie powolnego pogarszania się warunków w szpitalach, coraz gorszej ogólnej opieki zdrowotnej, złego stanu sanitarnego i złego stanu higieny oraz niebywałych rozmiarów alkoholizmu stopa zgonów — zwłaszcza mężczyzn w wieku produkcyjnym — zwiększa się. „Obecnie przeciętny mężczyzna radziecki może liczyć, że dożyje zaledwie do około 60 roku życia, a więc długość jego życia będzie o sześć lat mniejsza, niż była w połowie lat sześćdziesiątych" 186. Równie szokujący jest wzrost śmiertelności niemowląt. ZSRR jest jedynym krajem uprzemysłowionym, w którym wystąpiło takie zjawisko. Wskaźnik umieralności niemowląt jest trzykrotnie wyższy niż w USA, i to mimo istnienia ogromnej liczby lekarzy. O ile jednak ludność Rosji wymiera szybciej niż przedtem, o tyle stopa urodzeń szybko się zmniejsza. W rezultacie (tak się przypuszcza) urbanizacji, wzrostu liczby kobiet pracujących, złych warunków mieszkaniowych i innych bodźców ujemnych ogólna stopa urodzeń stale się zmniejsza, zwłaszcza wśród ludności rosyjskiej. W konsekwencji wszystkich tych tendencji rozwojowych liczba mężczyzn-Rosjan niemal w ogóle się nie zwiększa. Implikacje tego wszystkiego już od pewnego czasu niepokoją przywódców Rosji i to one są najwyraźniej tłem wezwań do powiększania rodziny, zaostrzenia kampanii antyalkoholowej i nakłaniania starszych robotników, by nadal pracowali [...] Niektórzy komentatorzy mogliby — jak się wydaje — uznać, że ten katalog trudności jest zbyt pesymistyczny. Radziecka produkcja mająca związek z wojskiem często wywiera duże wrażenie i występuje w niej systematyczny pęd do poprawy, wynikający z samej dynamiki wyścigu zbrojeń137. Jak podkreśla jeden z historyków (co prawda napisał to w 1981 r.)1M, obrazu nie można uznać za jednoznacznie negatywny — zwłaszcza jeśli się spojrzy na osiągnięcia gospodarcze ZSRR w ciągu ubiegłego półwiecza; obserwatorzy zachodni mają też zwyczaj w jednych okresach wyolbrzymiać siłę Rosji, a w innych jej słabość. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo poprawiła się sytuacja ZSRR w porównaniu z czasami Lenina, pozostaje przykry fakt, że kraj ten nie dogonił Zachodu i że w istocie od ostatnich lat reżimu Breżniewa dystans ten w realnym poziomie życia zwiększa się; że pod względem produkcji per capita i sprawności działania przemysłu Związek Radziecki został wyprzedzony przez Japonię i niektóre inne kraje Azji; i że zmniejszanie się tempa wzrostu gospodarczego, starzenie się ludności, trudności klimatyczne, stan zasobów energetycznych i sytuacja w rolnictwie rzucają ponury cień na wszystkie twierdzenia i apele przywódców ZSRR. W tym kontekście staje się bardziej zrozumiałe twierdzenie Gorbaczowa, że „kluczem do wszystkich naszych problemów jest przyspieszenie społeczno-go-spodarczego rozwoju kraju". Niezależnie jednak od wszystkich trudności o charakterze przyrodniczym (wieczna zmarzlina itp.), na drodze do „wielkiego skoku" na wzór chiński występują dwie główne przeszkody polityczne. Pierwszą jest silna pozycja aparatu partyjnego, biurokratów i innych członków elity korzystającej z licznych przywilejów (uzależnionych od rangi), chroniących ją przed trudnościami codziennego życia, i monopolizującej w swych rękach władzę i wpływy. [...] Druga przeszkoda polityczna wynika z faktu, że ZSRR poświęca bardzo istotną część GNP na obronę. Wielu autorów analiz spędza życie na szukaniu metod najlepszego wyliczenia wchodzących tu w grę sum i sposobów porównywania ich z odpowiednimi wydatkami Zachodu; stwierdzenie CIA z 1975 r., że rublowe ceny radzieckiego sprzętu wojskowego są dwukrotnie wyższe, niż to szacowano poprzednio, i że Rosja wydaje na obronę najprawdopodobniej 11—13 proc., a nie 6—8 proc. GNP, doprowadziło do najróżniejszych pomyłek interpretacyjnych w ocenie znaczenia tego faktu1S9. Ważniejsze od dokładnych liczb (być może nieosiągalnych nawet dla planistów radzieckich) jest to, że choć po 1976 r. tempo wzrostu wydatków na zbrojenia zmalało, to Kreml — jak się wydaje — przeznacza na tę dziedzinę mniej więcej dwukrotnie większą część produktu narodowego niż USA [...] ZSRR — jak wszystkie inne wielkie mocarstwa — musi przy podziale swych zasobów narodowych dokonać wyboru miedzy: po pierwsze, żądaniami wojskowych — w tym wypadku odznaczających się wrodzoną zdolnością do artykułowania potrzeb związanych z bezpieczeństwem Rosji; po drugie, coraz silniejszym pragnieniem ludności, by zaspokajać zapotrzebowanie na dobra konsumpcyjne, lepiej żyć i pracować w lepszych warunkach nie mówiąc już o poprawie usług społecznych, mającej na celu zmniejszenie stopy umieralności i stopy zachorowań; oraz po trzecie, zapotrzebowaniem zarówno rolnictwa, jak i przemysłu na kapitał inwestycyjny w celu modernizacji gospodarki, zwiększenia produkcji, dotrzymywania kroku postępom czynionym przez innych i na dalszą metę zaspokajania obronnych i społecznych potrzeb kraju 14°. Jak we wszystkich innych krajach, wymaga to od przywódców trudnych decyzji [...] Niektóre trudności, przed jakimi stoją radzieccy decydenci wojskowi w bliższej i dalszej perspektywie, wynikają bezpośrednio z ekonomicznych i demograficznych problemów radzieckiego państwa opisanych przeze mnie wyżej. Pierwszym takim problemem jest technika. Od czasów Piotra Wielkiego — że powtórzę tu tezę wyłożoną w poprzednich rozdziałach tej książki — Rosja zawsze była w najkorzystniejszej pod względem wojskowym sytuacji wobec Zachodu w tych okresach, w których tempo rozwoju techniki wojennej na tyle się zmniejszało, że możliwa stawała się standaryzacja sprzętu, a co za tym idzie także jednostek wojskowych i taktyki, niezależnie od tego, czy dotyczyło to osiemnastowiecznych kolumn piechoty, czy też dywizji pancernych z połowy wieku dwudziestego. Za każdym jednak razem, kiedy w wyniku kolejnego obrotu spirali rozwoju techniki zbrojeniowej akcent spoczywał raczej na jakości niż na ilości, rosyjska przewaga malała. I chociaż najwyraźniej prawdą jest, że Rosja w znacznym stopniu zlikwidowała odstęp techniczny dzielący ją od Zachodu w czasach carskich i że jej wojskowi korzystają z nie mającego równego sobie na całym świecie dostępu do naukowych i produkcyjnych zasobów zarządzanej przez państwo gospodarki, to istnieją jednak dowody znacznego opóźnienia Rosji141 w dziedzinie wielu procesów technicznych. Jedną z dwu najwyraź-niejszych tego oznak jest skrępowanie, z jakim Związek Radziecki przygląda się, jak jego broń zostaje zdeklasowana przez sprzęt amerykański w najrozmaitszych bitwach „zastępczych", staczanych w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat na Bliskim Wschodzie czy w innych regionach. Co prawda, jakość północno-koreańskich, egipskich, syryjskich i libańskich pilotów i załóg czołgowych nigdy nie była najwyższa, ale nawet gdyby była, to są podstawy, by wątpić, czy zdołaliby oni pokonać wojska uzbrojone w sprzęt amerykański — a więc dużo lepsze samoloty, lepszy sprzęt radarowy, zminiaturyzowane systemy zdalnego i automatycznego sterowania itd. Zapewne właśnie odpowiedzią na taki stan rzeczy są owe stałe wysiłki ZSRR zmierzające do podniesienia jakości "2 sprzętu i do wytwarzania — w parę lat później — „zwierciadlanego odbicia" amerykańskich systemów broni, o których to wysiłkach donoszą zachodni eksperci od radzieckich problemów wojskowych. To jednak wciąga z kolei radzieckich planistów w ten sam wir, który zagraża zachodnim programom zbrojenie- wym: większa nowoczesność sprzętu prowadzi do znacznego wydłużenia czasu konstrukcji, skomplikowania procedur jego obsługi i utrzymywania w gotor wości, zwiększenia (zazwyczaj) ciężaru tego sprzętu i (zawsze) jego kosztu ora? ilościowego zmniejszenia produkcji. Nie są to tendencje pocieszające dla mocarstwa tradycyjnie gromadzącego wielkie ilości broni w celu realizacji różnorodnych i wzajemnie sprzecznych zadań strategicznych. . Drugą oznaką niepokoju ZSRR o techniczną przestarzałość swego sprzętu są sprawy związane z Inicjatywą Obrony Strategicznej (SDI) rządu Reagana. Nią obecnym etapie trudno uwierzyć, by program ten rzeczywiście zapewnił Stanom Zjednoczonym pełne bezpieczeństwo przed atakiem jądrowym (nie obejmuje on na przykład żadnych środków przeciwko nisko lecącym pociskom samosterującym — cruise); trudno jednak oczekiwać, by Kreml powitał z za^-dpwoleniem fakt, iż program ten może zapewnić osłonę amerykańskim wyrzutniom rakietowym i bazom lotniczym, a także wywołać dodatkowe napięcia w radzieckim budżecie, związane z produkcją wielu dodatkowych pocisków rakietowych i ich głowic koniecznych do tego, by można było zatopić system SDI samą liczebnością nadlatujących pocisków. Jeszcze chyba bardziej niepokojące są dla Kremla implikacje zaawansowanej technicznie wojny k o n w e n-cjonalnej. Jeden z komentatorów napisał: „Obronę zdolną do zapewnienia ochrony przed 99 procentami radzieckiego arsenału jądrowego można uznać za niedostatecznie dobrą z uwagi na możliwości dokonania zniszczeń przez te pociski, które się jednak przedrą... (Jeśli jednak) Stany Zjednoczone zdołałyby zapewnić sobie wyższość techniczną, gwarantującą zniszczenie znacznej części uzbrojenia konwencjonalnego radzieckiego lotnictwa, radzieckich sił pancernych i morskich, to przewaga liczebna ZSRR byłaby mniej groźna. Technika, nie dość idealna z punktu widzenia potrzeb SDI, mogłaby się świetnie nadawać do użycia w walkach niejądrowych" ia, To z kolei zmusza Rosjan do znacznie większych nakładów inwestycyjnych na rozwój zaawansowanej techniki w takich dziedzinach jak: lasery, optyka, superkomputery, systemy sterowania i systemy nawigacyjne. Innymi słowy — jak to niedawno sformułował pewien rosyjski rzecznik — nastąpi „zupełnie nowy wyścig zbrojeń na dużo wyższym poziomie technicznym" 1M [...] Na drugim krańcu tego wachlarza problemów znajduje się potencjalne za-r grożenie demograficzne dla tradycyjnej ilościowej przewagi wojskowej Rosji, tj. jej przewagi w liczbie żołnierzy. Jak już zauważyłem wyżej, zagro-r żenię to jest rezultatem dwu tendencji: ogólnego spadku stopy urodzeń w ZSRR i wzrostu proporcji urodzeń przypadającej na regiony nierosyjskie. Wywołuje to nie tylko problemy w podziale siły roboczej między rolnictwo i przemysł, ale powoduje to jeszcze ostrzejsze problemy długoterminowe związane z werbunkiem do wojska. Gdyby chodziło tylko o same liczby, to nie powinno być problemu z poborem do wojska co roku 1,3—1,5 min rekrutów z rocznika liczącego 2,1 min mężczyzn; ale coraz większa część tych mężczyzn rekrutuje się z azjatyckiej młodzieży Turkiestanu i wielu z nich niezbyt dobrze zna rosyjski oraz ma dużo mniejsze umiejętności obsługi mechanizmów (nie mówiąc już o obsłu-r dze sprzętu elektronicznego), a ponadto znaczna ich część jest pod silnym wpływem islamu. Wszystkie analizy etnicznej struktury radzieckich sił zbrojnych ujawniają, że korpus oficerski i podoficerski składa się w przytłaczającej większości ze Słowian i że Słowianie stanowią też większość żołnierzy wojsk rakieto-r wych, lotnictwa, marynarki wojennej i oddziałów technicznych145, a także — co nie jest zaskoczeniem — dywizji I kategorii (I klasy) Armii Czerwonej. Natomiast dywizje II kategorii i (zwłaszcza) III kategorii oraz większość służb pomocniczych i transport obsadzone są nie-Słowianami. W związku z tym nasuwa się interesujące pytanie o skuteczność tych dywizji „drugiego rzutu" w konwencjonalnej wojnie z NATO, gdyby dywizje I kategorii wymagały poważnego wzmocnienia. Wielu komentatorów zachodnich uważa to za przejaw „rasizmu" i (wiel-koruskiego) „nacjonalizmu", ale ze ściśle wojskowego punktu widzenia ważniej-• sze jest to, że sztab generalny uważa, iż nie należy liczyć na solidność i skuteczność działania znacznej części ludzi służących w wojsku — co jest zapewne oceną słuszną, jeśli pamiętać o doniesieniach mówiących o występowaniu fundamentalizmu islamskiego na całym południu Rosji i o zamęcie, w jaki wprawiła tych żołnierzy konieczność uczestniczenia na przykład w inwazji na Afganistan. Innymi słowy, podobnie jak cesarstwo austro-węgierskie osiemdziesiąt lat temu czy, skoro już o tym mowa, imperium carskie osiemdziesiąt lat temu, przywódcy Rosji mają do czynienia z „problemem narodowym" "', nie przesłoniętym marksistowską ideologią. Oczywiście, aparat kontrolny jest bez porównania potężniejszy od istniejącego przed 1914 r. i chyba należy przyjmować z pewnym sceptycyzmem twierdzenie, że Ukraina na przykład jest „wylęgarnią" niezadowolenia "'. Niemniej odnosi się wrażenie, że niepewność przywódców Rosji zwiększają takie — wiecznie żywe w ich świadomości — czynniki, jak pamięć o gorącym powitaniu najeźdźców niemieckich przez Ukraińców w 1941 r., doniesienia o niezadowoleniu w krajach nadbałtyckich, gwałtowne (i skuteczne) protesty Gruzinów w 1978 r., wywołane próbą uczynienia w tej republice języka rosyjskiego pierwszym wśród równych, przede wszystkim zaś istnienie po obu stronach granicy chińsko-radzieckiej milionów Kazachów i Uj-gurów oraz na północ od niestabilnej granicy z Turcją, Iranem i Afganistanem 48 milionów muzułmanów. Wszystko to powoduje coraz większy niepokój przywódców, gdzie lokować kurczącą się liczebnie, bardziej „godną zaufania" młodzież słowiańską. Czy należy ją kierować do sił zbrojnych — do dywizji I kategorii oraz do innych prestiżowych służb — skoro coraz mniej tej młodzieży trafia do rozpaczliwie potrzebujących napływu wyszkolonych i lojalnych pracowników przemysłu i rolnictwa? Czy też ludność niesłowiańska ma stanowić coraz większy procent Armii Czerwonej, mimo ryzyka, jakie stanowiłoby to dla sprawności tej armii, tak by można było uwolnić Rosjan i innych Słowian dla zajęć cywilnych? 148 Ponieważ Związek Radziecki trzyma się tradycyjnie zasady; „najpierw bezpieczeństwo", przeważy zapewne pierwsza z tych tendencji — nie będzie to jednak rozstrzygnięcie dylematu, lecz jedynie odzwierciedlenie konieczności wyboru mniejszego zła [...] Niezależnie od tego, na ile imponujące i groźne wrażenie wywiera radziecka machina wojskowa na obserwatorach z zewnątrz, warto przy jej ocenianiu pamiętać o pełnym zestawie zadań strategicznych, do jakich wykonania może zostać ona powołana. l Przystępując do takiej oceny, warto oddzielić rozważania dotyczące wojny konwencjonalnej od rozważań dotyczących wojny z możliwością użycia broni jądrowej. Z oczywistych względów t ą pozycją równowagi militarnej, która przyciąga najwięcej uwagi i budzi największą troskę, jest arsenał jądrowy wielkich mocarstw, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych i ZSRR — każde z tych dwu T państw rozporządza potencjałem jądrowym umożliwiającym mu zniszczenie naszego globu. Warto chyba dla celów dokumentacyjnych odtworzyć tu „rachunek" strategicznych głowic jądrowych przeprowadzony w 1986 r. przez Instytut Studiów Strategicznych (patrz tabela 47). Szacunkowa liczba strategicznych głowic jądrowych Wl USA Głowice międzykontynentalnych pocisków balistycznych Gtowice pocisków balistycznych wystrzeliwanych z okrętów podwodnych Ładunki przenoszone samolotami Razem 2118 5536 2 520 10174 Tabela 47 ZSRR 6420 2787+' 680 9987 + Sposób reakcji na te liczby zależy od zainteresowań reagującego. Ci, których interesują tylko liczby — i ewentualne błędy w ich interpretacji — zajmą się sprawdzaniem poszczególnych elementów składowych tego rachunku i przypominaniem, że każde z supermocarstw ma ponadto duże zapasy taktycznej broni jądrowej 15°. Dla bardzo znacznej części komentatorów nieoficjalnych i znacznej części opinii publicznej już same rozmiary tych dwu arsenałów stanowią przejaw albo braku kompetencji politycznych, albo choroby umysłowej — w obu przypadkach mamy do czynienia ze zjawiskiem zagrażającym życiu na naszej planecie i wymagającym możliwie szybkiej eliminacji lub poważnej redukcji1S1. Z drugiej strony, istnieje grono komentatorów — w „trustach mózgów", na uniwersytetach i w resortach obrony — akceptujących możliwość użycia broni jądrowej jako elementu narodowej strategii; ludzie ci zużywają całą swą energię intelektualną na intensywne studia nad systemami broni po obu stronach, strategią eskalacji, grami wojennymi; argumentami przemawiającymi za kontrolą zbrojeń oraz porozumieniami weryfikacyjnymi i przeciw nim; nad „siłą ciągu", „śladami stóp" i „równoważnikiem megatonowym", nad polityką ustalania celów i nad scenariuszami „drugiego uderzenia" 1M. Jak potraktować „problem jądrowy" 153 w takim przeglądzie pięciu stuleci, jak niniejszy, to oczywiście pytanie bardzo trudne. Czy nie jest to czasem sytuacja polegająca na tym, że istnienie broni jądrowej — lub raczej możliwość jej masowego rozmieszczenia — czyni niepotrzebnymi wszelkie rozważania z tradycyjnego punktu widzenia spraw wojny, strategii i gospodarki? Czy w wypadku strategicznej wymiany ognia z użyciem na pełną skalę broni jądrowej nie stracą wszelkiego znaczenia dla wszystkich mieszkańców półkuli północnej (a być może również dla wszystkich mieszkańców półkuli południowej) szacunkowe oceny wpływu takiej wymiany na „zmieniający się układ sił" na świecie? Czy tradycyjne wzorce rywalizacji wielkich mocarstw, co pewien czas przeobrażającej się w wojnę, nie przestały już obowiązywać w 1945 r.? Oczywiście, na żadne z tych pytań nie można udzielić absolutnie pewnej odpowiedzi. Istnieją jednak oznaki, że dzisiejsze wielkie mocarstwa mogą powracać do bardziej tradycyjnych założeń dotyczących użycia siły — mimo istnienia broni jądrowej — a może raczej z powodu jej istnienia. Przede wszystkim odnosi się wrażenie, że istnieje obecnie — zapewne zresztą już od iluś lat — zasadnicza równowaga zbrojeń jądrowych obu supermocarstw. Niezależnie od tych wszystkich sporów na temat „okienka okazji" i możliwości posiadania przez którąś ze stron „potencjału pierwszego uderzenia", jasne jest, że ani Waszyngton, ani Moskwa nie mają żadnej gwarancji, iż mogą zetrzeć z powierzchni ziemi swego rywala nie narażając się na zniszczenie przez niego; przyszłe rozwiązania techniczne „wojen gwiezdnych" nie zmienią tego w sposób zasadniczy. W szczególności fakt, że każda ze stron ma wielką liczbę pocisków balistycznych wystrzeliwanych z okrętów podwodnych, bardzo trudnych do wykrycia154, sprawia, iż jest rzeczą niewyobrażalną, by któraś ze stron zakładała, że za jednym zamachem może zlikwidować cały potencjał jądrowy przeciwnika. Już to samo, bardziej niż obawa przed „zimą nuklearną" — lub przynajmniej w takim samym stopniu — powstrzyma rękę przywódców, chyba że popychałaby ją jakaś eskalacja wywołana przez czysty przypadek. Wynika więc stąd, że każda ze stron znalazła się w jądrowym impasie, z którego nie może się wycofać, ponieważ — praktycznie biorąc — niemożliwością jest cofnięcie wynalazku techniki jądrowej i taką samą niemożliwością jest wyrzeczenie się przez któreś z supermocarstw (czy nawet oba) posiadania tej broni, posiadania nie przynoszącego zresztą żadnej realnej korzyści, ponieważ każdy nowy system tej broni po którejkolwiek ze stron natychmiast kontrowany jest lub imitowany przez drugą stronę i ponieważ faktyczne posłużenie się tą bronią jest rzeczą zbyt ryzykowną dla samych mocarstw. Innymi słowy, ogromne arsenały jądrowe obu supermocarstw będą istniały nadal, ale (jeśli wykluczyć przypadkowe „naciśnięcie spustu") wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie będą się nadawać do użytku, ponieważ posłużenie się nimi byłoby sprzeczne z odwiecznym założeniem, że w wojnie — podobnie jak w wielu innych dziedzinach — powinna istnieć równowaga między środkami a celami. Natomiast w wojnie jądrowej podejmuje się ryzyko wyrządzenia całej ludzkości i poniesienia samemu takich strat i szkód, że nie mogłoby to służyć żadnym celom politycznym, ideologicznym czy gospodarczym. Wprawdzie przy opracowywaniu „strategii toczenia wojny jądrowej" zatrudniony jest ogromny potencjał intelektualny, trudno jednak kwestionować spostrzeżenie Jervisa, że „racjonalna strategia stosowania broni jądrowej to pojęcie wewnętrznie sprzeczne" 155. Z chwilą wystrzelenia pierwszego pocisku rakietowego skończyłaby się sytuacja istniejąca od momentu utraty przez Stany Zjednoczone monopolu jądrowego, w której „każda ze stron jest zakładniczką drugiej strony". Rezultaty mogłyby być tak katastrofalne, że nieprawdopodobne jest, by jakiekolwiek racjonalnie myślące kierownictwo polityczne pierwsze przekroczyło ten próg. Jeżeli nie dojdzie do nieumyślnej wojny jądrowej — zawsze możliwej w wyniku błędu popełnionego przez człowieka lub złego funkcjonowania jakiegoś mechanizmu156 — to najprawdopodobniej obie strony zostaną odstraszone od „nuklearyzacji" ewentualnego konfliktu. Jeśli dojdzie do starcia, przywódcy zarówno polityczni, jak i wojskowi będą się starali „utrzymać" je na poziomie walk konwencjonalnych. Nie stanowi to jednak rozwiązania problemu, z punktu widzenia rywalizujących ze sobą supermocarstw dużo poważniejszego: upowszechnienia się broni jądrowej w krajach leżących w bardziej nie ustabilizowanych regionach świata: na Bliskim Wschodzie, subkontynencie indyjskim, w Południowej Afryce, być może także w Ameryce Łacińskiej157. Ponieważ wchodzące w grę kraje nie są l częścią systemu wielkich mocarstw, nie rozważam tu przerażającej możliwości zastosowania przez któreś z nich broni jądrowej w jakimś konflikcie regionalnym: można jednak -— jak się wydaje — uczciwie stwierdzić, że Stany Zjednoczone i ZSRR są wspólnie zainteresowane zahamowaniem upowszechniania się broni jądrowej, ponieważ upowszechnianie takie sprawia, iż polityka globalna staje się bardziej skomplikowana niż kiedykolwiek przedtem. Być może tendencja do upowszechniania się broni jądrowej może skłonić supermocarstwa do uświadomienia sobie, że są rzeczy, które je łączą. Do zupełnie innej ligi — z pewnością taki jest punkt widzenia Moskwy — należą Chiny, Wielka Brytania i Francja, szybko rozbudowujące swe arsenały jądrowe. Jeszcze parę lat temu powszechnie uważano, że te trzy państwa odgrywają jedynie marginalną rolę w układzie sił jądrowych i że ich strategia jądrowa nie jest „wiarygodna", ponieważ mogłyby one wyrządzić jedynie ograniczone szkody ZSRR, a w zamian uległyby kompletnemu zniszczeniu atomowemu. Istnieją jednak oznaki, że ten pogląd trzeba będzie — być może — wkrótce zmodyfikować. Sprawą najbardziej alarmującą — znowu z punktu widzenia Moskwy — jest zwiększanie się potencjału jądrowego Chińskiej Republiki Ludowej, budzącego niepokój ZSRR już od dwudziestu pięciu lat1M. Jeżeli ChRL zdoła skonstruować nie tylko nowocześniejszy system ICBM z wyrzutniami na lądzie stałym, ale również — a wydaje się, że taki ma zamiar — system pocisków balistycznych dalekiego zasięgu wystrzeliwanych z okrętów podwodnych i jeżeli spór chińsko-radziecki nie zostanie załatwiony w sposób zadowalający obie strony, to ZSRR stoi przed możliwością przyszłych starć zbrojnych na granicy, mogących przekształcić się w jądrową wymianę ognia z Chinami. W obecnych warunkach spowodowałoby to ogromne zniszczenia w ChRL, ale Moskwa nie może wykluczyć, że przynajmniej pewna liczba (a w latach dziewięćdziesiątych byłaby to liczba wyraźnie większa) chińskich pocisków jądrowych uderzałaby w Związek Radziecki. Bardziej niepokojąca z technicznego punktu widzenia — choć zapewne mniej z politycznego — jest rozbudowa brytyjskiego i francuskiego arsenału środków przenoszenia oraz głowic. Do niedawna odnosiło się wrażenie, że efekt odstraszający systemów broni strategicznej obu tych mocarstw jest dość wątpliwy. W mało prawdopodobnej sytuacji, w której państwa te byłyby zaangażowane w konflikt jądrowy z ZSRR, a Stany Zjednoczone zachowałyby neutralność (a takie w końcu jest uzasadnienie posiadania przez Wielką Brytanię i Francję systemów broni jądrowej), trudno sobie wyobrazić, by kraje te zaryzykowały narodowe samobójstwo, mogąc za pomocą swych skromnych systemów przenoszenia wyrządzić Rosji co najwyżej tylko częściowe szkody. Jednakże w ciągu najbliższych kilku lat straty, jakie każde z tych średnich mocarstw mogłoby żądać Związkowi Radzieckiemu, ulegną zwielokrotnieniu dzięki ogromnemu umocnieniu należących do tych krajów systemów pocisków balistycznych wystrzeliwanych z okrętów podwodnych. Na przykład nabycie przez Wielką Brytanię okrętów podwodnych uzbrojonych w wyrzutnie pocisków Trident II — wyszydzanych przez „The Economist" jako „rolls royce'y rakietowych pocisków jądrowych" "', ze względu na ich wysoki koszt i nadmierną siłę uderzenia — sprawi, że kraj ten będzie rozporządzał siłami jądrowymi niemal zabezpieczonymi przed atakiem i zdolnymi do zniszczenia ponad 350 celów w ZSRR zamiast — jak obecnie — około 16. Analogicznie — nowy francuski okręt pod- wodny „L'lnflexible" z wielogłowicowymi pociskami rakietowymi dalekiego zasięgu M-4 zapewne jest w stanie zaatakować w ZSRR 96 celów, „a więc większą ich liczbę, niż mogło zaatakować pięć poprzednich jądrowych okrętów podwodnych razem wziętych" 18fl. Kiedy zaś również inne francuskie okręty podwodne zostaną wyposażone w wyrzutnie pocisków M-4, liczba głowic strategicznych, jakimi będzie dysponować Francja, wzrośnie pięciokrotnie, co teoretycznie umożliwi jej uderzenie w setki celów w Rosji, odległych o tysiące mil. Oczywiście, nie sposób przewidzieć rzeczywistego znaczenia tego wszystkiego. W samej Wielkiej Brytanii wiele wybitnych osobistości uznało koncepcję niezależnego użycia przez ich kraj broni jądrowej przeciwko Rosji za rzecz „nie do uwierzenia" 18ł i nie jest prawdopodobne, by ludzie ci zmienili zdanie pod wpływem kontrargumentu, że samobójstwu ich kraju towarzyszyć będzie przynajmniej wyrządzenie Związkowi Radzieckiemu szkód dużo większych, niż było to możliwe dotychczas. Również we Francji opinia publiczna i niektórzy komentatorzy zajmujący się kwestiami strategicznymi są zdania, że oficjalnie głoszoną politykę odstraszania trudno uznać za wiarygodną 162. Z drugiej strony, uczciwość każe stwierdzić, że wydarzenia te muszą niepokoić rosyjskich planistów wojskowych, bardzo poważnie traktujących sprawy zdolności do toczenia wojny jądrowej. Nie tylko będą teraz mieli do czynienia z czterema •— zamiast samych tylko Stanów Zjednoczonych — krajami zdolnymi do wyrządzenia ciężkich (być może niezwykle ciężkich) szkód w samym centrum ZSRR, ale też muszą rozważyć, jak później wyglądałaby równowaga sił jądrowych, gdyby Rosja uczestniczyła w konflikcie jądrowym z jednym z tych państw (na przykład z Chinami), podczas gdy pozostałe byłyby tylko neutralnymi obserwatorami zniszczeń wzajemnie sobie zadawanych przez uczestników konfliktu. Stąd uporczywe żądanie ZSRR, by każdy ogólny traktat o ograniczeniu zbrojeń strategicznych zawarty ze Stanami Zjednoczonymi uwzględniał też systemy angielsko-francuskie, a ponadto pozostawiał ZSRR pewien margines sił jądrowych na wypadek konfliktu z Chinami. Wszystko to sprawia, że rozsądna wydaje się sugestia, iż z punktu widzenia Kremla broń jądrowa staje się jeszcze bardziej wątpliwym instrumentem racjonalnej polityki militarnej. Jeśli jednak w efekcie tego wszystkiego głównym miernikiem siły militarnej ZSRR — i głównym narzędziem osiągania jego politycznych celów — staje się broń konwencjonalna, to trudno uwierzyć, by rosyjscy planiści wojskowi czuli się pewnie przy obecnym międzynarodowym układzie sił militarnych. Stwierdzenie to może sprawiać wrażenie dość zuchwałego wobec ogromnego rozgłosu, jaki przy ocenie amerykańsko-radzieckiej „równowagi wojskowej" nadaje się dużej przewadze ZSRR pod względem liczby samolotów, czołgów, dział i dywizji piechoty, nie mówiąc już o często padającym twierdzeniu, że siły NATO, gdyby nie mogły utrzymać swych pozycji w wojnie konwencjonalnej na wielką skalę na obszarze Europy, byłyby zmuszone już po niewielu dniach użyć broni jądrowej. A przecież coraz większa liczba najnowszych badań uniwersyteckich nad „równowagą" sugeruje, że istnieje właśnie równowaga, ponieważ — „jak się wydaje — żadna ze stron nie rozporządza w sumie siłą dostateczną dla odniesienia zwycięstwa" 1M. Do wniosku takiego prowadzą bardzo szczegółowe analizy porównawcze (na przykład dotyczące składu dywizji pancernych w USA i w ZSRR), uwzględniające także różne czynniki szersze i często niewymierne (na przykład rolę Chin i solidność Układu Warszawskiego), tutaj mogą przedstawić tylko podsumowanie tej argumentacji. Jeśli jednak ten materiał dowodowy jest choćby tylko z grubsza prawdziwy, nie może to być zbyt pocieszające dla planistów radzieckich. Pierwszym i najbardziej oczywistym punktem, jaki należy tu podkreślić, jest stwierdzenie, że podstawą wszelkiej analizy równowagi sił konwencjonalnych musi być ocena całości sił rywalizujących ze sobą sojuszy, zwłaszcza w ich kontekście europejskim. Jeśli się to uwzględni, staje się oczywiste, że nieamerykańska część NATO jest dużo istotniejsza od nierosyjskiej części Układu Warszawskiego. W istocie, jak podkreślała w 1985 r. Brytyjska Biała Księga Obrony, „kraje europejskie dostarczają większości gotowych do użycia sił (NATO) stacjonujących w Europie: 90 proc. stanu osobowego, 85 proc. czołgów, 95 proc. dział i 80 proc. samolotów bojowych, a także ponad 70 proc. większych okrętów pływających po Atlantyku i po wodach Europy... Europejskie siły zbrojne w stanie pełnej mobilizacji liczą niemal 7 min ludzi — wobec 3,5 min w siłach zbrojnych USA" 1M. Oczywiście, prawdą jest też, że Stany Zjednoczone rozlokowały 250 000 ludzi in situ w Niemczech, że dywizje wojsk lądowych i eskadry lotnicze, których przerzucenie przez Atlantyk USA planują w wypadku wojny w Europie, w kluczowy sposób umocniłyby obronę tego kontynentu i że NATO jako całość uzależniona jest od amerykańskich jądrowych sił odstraszających i amerykańskiej potęgi morskiej. Faktem jest jednak, że siły paktu północnoatlantyckiego zachowują dużo większą równowagę między swymi dwoma filarami „łuku" niż Układ Warszawski, w którym przeważa Moskwa. Warto też zauważyć, że sojusznicy Ameryki z NATO wydają na obronę sześciokrotnie więcej od sojuszników Rosji z Układu Warszawskiego — każde z trzech największych europejskich państw NATO: Wielka Brytania, Francja i Niemcy Zachodnie, wydaje na ten cel więcej niż wszystkie nierosyjskie kraje Układu Warszawskiego razem wzięte 165. Jeśli zatem siły obu sojuszy mierzy się w całości, to w większości dziedzin uzyskuje się obraz parytetu strategicznego; a nawet tam, gdzie Układ Warszawski ma przewagę liczbową, nie sprawia ona wrażenia decydującej. Na przykład wydaje się, że każdy z sojuszy ma podobne „wzięte w całości siły lądowe" i podobne „wzięte w całości rezerwy tych sił" 169. W największym zaokrągleniu Układ Warszawski ma 13,9 min ludzi (6,4 min w „siłach głównych" i 7,5 min w rezerwie), a więc nie tak wiele więcej niż NATO, które ma ich 11,9 min (5 min w „siłach głównych" i 6,8 min w rezerwie) — zwłaszcza że znaczna część sił Układu Warszawskiego składa się z jednostek III kategorii i sił rezerwowych Armii Czerwonej. Nawet na odgrywającym kluczową rolę Froncie Centralnym, gdzie siły NATO najbardziej ustępują liczebnie masie rosyjskich dywizji pancernych i dywizji zmotoryzowanych piechoty, ta przewaga Układu Warszawskiego nie może go cieszyć, zwłaszcza jeśli się uwzględni, jak trudno byłoby prowadzić szybką, ofensywną „wojnę manewrową" na gęsto zaludnionym obszarze północnych Niemiec i kiedy uświadomi się sobie, jaką część 52000 rosyjskich czołgów stanowią przestarzałe T-54, które po prostu zakorkowałyby wszystkie drogi. Odnosi się wrażenie, że NATO — pod warunkiem że będzie rozporządzać dostatecznymi zapasami amunicji, paliw, zapasowego sprzętu itp. — niewątpliwie ma dziś znacznie lepsze niż w latach pięćdziesiątych warunki do stępienia ostrza konwencjonalnej ofensywy radzieckiej >w. Ponadto jest jeszcze taki, nie poddający się wyliczeniom element jak spój-« ność i zwartość każdego z sojuszy. Nie da się zaprzeczyć, że NATO ma tu wiele słabych punktów: od częstych transatlantyckich sporów o „rozdział obciążeń'* do pełnego pułapek problemu konsultacji międzyrządowych w wypadku presji na rzecz wystrzelenia pocisków jądrowych. Co pewien czas przyczyną troski stają się też nastroje neutralistyczne i antynatowskie występujące w lewicowych partiach różnych krajów — od Niemiec Zachodnich i Wielkiej Brytanii do Hiszpanii i Grecjim. Gdyby kiedyś w przyszłości doszło do „finlandyzacji" któregokolwiek z państw graniczących od zachodu z państwami Układu Warszawskiego (zwłaszcza oczywiście samych Niemiec Zachodnich), poprawiłoby to ogromnie sytuację strategiczną ZSRR, a jednocześnie ulżyłoby jego sytuacji gospodarczej. Jeśli nawet scenariusz taki jest możliwy w teorii, to i tak trudno go porównać ze zmartwieniem, jakie już obecnie musi budzić w Moskwie kwestia solidności jej „imperium" w Europie Wschodniej [...] Co więcej, od początku lat sześćdziesiątych planiści rosyjscy musza borykać się z problemem jeszcze bardziej przerażającym: możliwością uwikłania się w konflikt z NATO i jednocześnie z Chinami. Gdyby rzeczywiście to się stało jednocześnie, to możliwości przerzucania sił z jednego frontu na drugi byłyby — jak się wydaje — poważnie ograniczone, a może nawet wręcz nie istniałyby; gdyby wojna toczyła się tylko na jednym froncie, Kreml mógłby się bać ściągać wojska z granicy z potencjalnym nieprzyjacielem, co prawda, formalnie neutralnym, ale mającym na tej granicy duże siły zbrojne. W obecnej sytuacji ZSRR zmuszony jest trzymać w gotowości na wypadek starć chińsko-radzieckich około 50 dywizji i 13 000 czołgów; a chociaż rosyjskie siły zbrojne są nowocześniejsze i bardziej mobilne od chińskich, to trudno sobie wyobrazić, by mogły odnieść całkowite zwycięstwo nad armią czterokrotnie liczniejszą 169, nie mówiąc już o możliwości długotrwałej okupacji Chin. Wszystko to, oczywiście, opiera się z konieczności na założeniu, że wcfjna ta byłaby wojną konwencjonalną (a zważywszy na pewne aluzje Rosjan na temat tego, jak zmiażdżą oni Chińczyków, może to być założenie absolutnie fałszywe). Jeśli jednak doszłoby do rosyjsko-chińskiego konfliktu jądrowego, to planiści radzieccy musieliby wtedy zastanawiać się, czy ich kraj w rezultacie nie stanie się słabszy od wciąż jeszcze neutralnego, ale bardzo krytycznie odnoszącego się do ZSRR Zachodu. Na tej samej zasadzie Związek Radziecki, poniósłszy ciężkie straty w wojnie — czy to jądrowej, czy konwencjonalnej, ale na pełną skalę — z Zachodem, musiałby się martwić, jak sobie poradzi, mając „złamany kręgosłup" 17°, z presją ze strony Chin. Chociaż Chiny (jeśli nie liczyć NATO) są powodem największej troski radzieckich planistów — po prostu z racji swych rozmiarów — to nietrudno sobie wyobrazić zaniepokojenie ZSRR o całą „flankę" azjatycką. W najogólniejszym sensie geopolitycznym wygląda na to, że odwieczna tendencja Rosji do ekspansji terytorialnej w Azji uległa zahamowaniu. Ponowne pojawienie się na scenie Chin, niepodległość (i rosnąca siła) Indii, gospodarcze odrodzenie Japonii — by nie wspomnieć już o umacnianiu się pozycji wielu niniejszych państw Azji — wszystko to niewątpliwie rozproszyło dziewiętnastowieczne obawy przed przejęciem kontroli nad całym kontynentem przez Rosję (obecnie samo pojawienie się takiego pomysłu wywołałoby wśród radzieckich generałów blady strach!). Oczywiście, nadal nie uniemożliwia to Moskwie dokonywania marginalnych postępów, takich jak w Afganistanie, ale długotrwałość tego konfliktu i wrogość, jaką wywołał on w całym tym regionie, potwierdzają tylko tezę, że wszelkie dalsze rozszerzanie terytorium Rosji musiałoby pociągać za sobą niewyobrażalne koszty militarne i polityczne. Z pełnymi wiary w siebie deklaracjami Moskwy z ubiegłego stulecia o jej „misji azjatyckiej" kontrastuje sytuacja obecna, w której władcy Kremla muszą się martwić, że z Bliskiego Wschodu przesącza się przez południową granicę muzułmański fundamentalizm, że zagraża niebezpieczeństwo ze strony Chin, że występują komplikacje w Afganistanie, Korei i Wietnamie. Niezależnie od tego, ile dywizji rozmieści ZSRR w Azji, zapewne nigdy liczba ta nie będzie sprawiać wrażenia wystarczającej dla zapewnienia „bezpieczeństwa" na tak rozległych peryferiach kraju, zwłaszcza że nieprzyjacielski atak rakietowy mógłby bardzo łatwo zniszczyć kolej transsyberyj-ską, z fatalnymi tego implikacjami dla sił radzieckich na Dalekim Wschodzie m. Znając tradycyjną troskę reżimów rosyjskich o bezpieczeństwo kraju, trudno się dziwić, że radziecki potencjał militarny na morzu i w krajach zamorskich wywołuje dużo mniejsze wrażenie od potencjału na obszarze samego ZSRR. Stwierdzenie to nie oznacza bynajmniej, że neguję imponującą rozbudowę Czerwonej Floty w ciągu ostatniego ćwierćwiecza czy budowę ogromnego wachlarza nowych, potężniejszych okrętów podwodnych i nawodnych, a nawet eksperymentalnego lotniskowca. Nie oznacza to także ani negowania dużej rozbudowy radzieckiej marynarki handlowej i floty rybackiej, ani lekceważenia jej istotnej roli strategicznej "ł. W morskim arsenale ZSRR nie ma jednak dotychczas niczego, co dorównywałoby siłą ogniową piętnastu lotniskowcom i ich zespołom bojowym posiadanym przez marynarkę USA. Co więcej, gdy porównuje się siły morskie nie dwu supermocarstw, lecz dwu sojuszy, ogromne znaczenie zyskuje poważny wkład marynarki pozostałych państw NATO. Tabela 48 Siły morskie NATO i Układu Warszawskiego17ł Układ Warszawski NATO Jądrowe okręty podwodne Okręty podwodne z silnikami wysokoprężnymi Duże okręty nawodne Samoloty marynarki wojennej Nie-radzie- ZSRR Ra- ckie zem \ 105 105 6 168 174 3 184 187 52 755 807 Razem 97 137 376 2533 USA 85 5 149 2250 Inne 12 132 227 283 „Nawet jeśli wyłączy się Chiny, sojusznicy zachodni mają dwa razy więcej dużych nawodnych okrętów wojennych i trzy razy więcej samolotów lotnictwa morskiego niż Układ Warszawski oraz właściwie tyle samo okrętów podwodnych" — wykazuje to tabela 48. Jeśli dodać do tego, że o wiele więcej dużych nawodnych okrętów wojennych i wiele okrętów podwodnych Układu Warszaw- skiego to jednostki liczące ponad dwadzieścia lat, że Układ Warszawski ma mniejsze od NATO możliwości wykrywania nieprzyjacielskich okrętów podwodnych i że 75 proc. personelu Czerwonej Floty stanowią poborowi (w przeciwieństwie do Zachodu, gdzie są to zawodowcy o długim okresie służby), to trudno sobie wyobrazić, by w bliskiej przyszłości ZSRR mógł sięgnąć po „panowanie na morzu" "4. I wreszcie, jeśli rzeczywiście prawdziwym celem budowy nowszych i większych okrętów nawodnych przez marynarkę radziecką jest stworzenie „oceanicznego bastionu", na przykład na Morzu Barentsa, w celu ochrony okrętów podwodnych z wyrzutniami pocisków jądrowych przed atakiem aliantów, tj. jeśli marynarka radziecka ma służyć głównie obronie strategicznych sił odstraszających, przenoszonych obecnie na morzem, to jest oczywiste, że zostaje jej już tylko niewielka nadwyżka sił (jeśli nie liczyć starszych okrętów podwodnych) do przerywania morskich szlaków komunikacyjnych NATO. Rozszerzając to rozumowanie można też stwierdzić, że ZSRR miałby niewielkie możliwości udzielania pomocy swym rozrzuconym zamorskim bazom i garnizonom, gdyby doszło do jakiegoś większego konfliktu z Zachodem. W istocie, mimo całego rozgłosu nadawanego penetracji Trzeciego Świata przez ZSRR, ma on bardzo niewielu żołnierzy w krajach zamorskich (poza Europą Wschodnią i Afganistanem), a jedyne tam jego większe bazy znajdują się w Wietnamie, Etiopii, Jemenie Południowym i na Kubie, a więc w państwach potrzebujących dużej bezpośredniej pomocy finansowej, co — jak się wydaje — wzbudza wewnątrz Rosji coraz większą niechęć. Jest rzeczą możliwą, że ZSRR, zdając sobie sprawę ze stopnia narażenia kolei transsyberyjskiej w wypadku wojny z Chinami, podejmuje systematyczne próby stworzenia morskich linii komunikacyjnych ze swymi ziemiami dalekowschodnimi via Ocean Indyjski. W obecnej sytuacji jednak szlak taki musi sprawiać wrażenie bardzo kruchego. Nie tylko radzieckich sfer wpływów nie da się w ogóle porównać z dużo większymi wpływami amerykańskich (uzupełnionymi przez brytyjskie i francuskie) baz, wojsk i eskadr okrętów rozlokowanych po całym świecie, ale ponadto te nieliczne pozycje, które Rosja tu posiada, byłyby — ze względu na stopień narażenia — bardzo wrażliwe podczas wojny na presję ze strony Zachodu. Jeśli zaś do tego równania wprowadzić też Chiny, Japonię i niektóre mniejsze kraje prozachodnie, to ogólny obraz staje się jeszcze bardziej niezrównoważony. Co prawda, przymusowe odłączenie Rosji od Trzeciego Świata nie byłoby dla niej wielkim ciosem gospodarczym, ponieważ jej handel z tymi krajami, a także dokonywane przez nią na ich obszarze inwestycje i udzielane pożyczki mają w porównaniu z analogicznymi działaniami Zachodu rozmiary wręcz mikroskopijne "' — ale to tylko jeszcze jeden dowód, że ZSRR jest czymś mniej niż mocarstwo globalne. Chociaż może się wydawać, że powyższy obraz wyolbrzymia negatywne dla ZSRR elementy sytuacji, to warto odnotować, że sami radzieccy planiści wyraźnie zakładają „najgorszy scenariusz", a także, iż radzieccy uczestnicy rokowań rozbrojeniowych stale przeciwstawiają się koncepcji posiadania przez ZSRR sił tylko równych siłom USA, argumentując, że Rosji konieczny jest „margines" umożliwiający jej zapewnienie bezpieczeństwa od strony Chin i obsadzenie liczącej około 13 000 kilometrów granicy. Każdy rozsądny obserwator zewnętrzny uznałby, że ZSRR ma już aż za dużo wojsk do zagwarantowania sobie bezpieczeństwa i że upieranie się przy konstruowaniu coraz to nowych systemów broni wzbudza tylko poczucie zagrożenia u wszystkich innych państw. Krem-lowskim decydentom, spadkobiercom militarystycznej i często paranoicznej tradycji politycznej, wydaje się jednak, że Rosja ma naokoło rozsypujące się granice: we wschodniej Europie, wzdłuż północnej części Bliskiego Wschodu i na długim odcinku wzdłuż Chin; mimo że do stabilizacji tych granic użyli już tylu dywizji i eskadr lotniczych, wciąż nie zlikwidowali zagrożenia w tych rejonach. Rosja boi się jednak także wycofać z Europy Wschodniej czy poczynić ustępstwa graniczne wobec Chin nie tylko ze względu na lokalne tego konsekwencje, ale również dlatego, że mogłoby to być zinterpretowane jako oznaka utraty przez nią siły woli. W dodatku Kreml, borykając się z problemami terytorialne-g o bezpieczeństwa rozległych granic lądowych, musi jednocześnie starać się dotrzymać kroku Stanom Zjednoczonym w dziedzinie rakiet, broni umieszczanej na satelitach, wykorzystywania przestrzeni kosmicznej itd. Tak więc ZSRR — lub raczej jego marksistowski system społeczno-polityczny — poddawany jest zarówno ilościowemu, jak i jakościowemu egzaminowi z układu sił na świecie i szansę zdania tego egzaminu nie przedstawiają się dla Moskwy zbyt pomyślnie. Szansę te (czy też „stosunek sił") przedstawiałyby się lepiej, gdyby lepszy był stan rosyjskiej gospodarki. I tu dochodzimy do problemu długofalowego. Wojskowi radzieccy uważają za istotne sprawy gospodarcze nie tylko dlatego, że są marksistami, ale także dlatego, że rozumieją ich znaczenie dla wyniku długotrwałej wojny koalicyjnej wielkich mocarstw. Radziecka encyklopedia wojskowa przyznawała w 1979 r., że może się zdarzyć, iż ogólnoświatowa wojna koalicyjna byłaby wojną krótką, zwłaszcza gdyby użyto broni jądrowej. „Jednak, jeśli uwzględni się ogromny potencjał wojskowy i gospodarczy ewentualnych koalicji państw walczących, nie sposób wykluczyć, że mogłaby to być również wojna długotrwała" m. Jeśli jednak byłaby to wojna „długotrwała", to akcent znowu spoczywałby na wytrzymałości gospodarki — jak w wielkich wojnach koalicyjnych przeszłości. Przywódcy radzieccy, mając to na uwadze, nie mogą uznać za pocieszający faktu, że ZSRR wytwarza tylko 12 lub 13 proc. światowego GNP (lub około 17 proc., jeśli zaryzykuje się włączenie do tego rachunku jako czynnika dodatniego satelickich państw Układu Warszawskiego) i że pod tym względem nie tylko pozostaje daleko w tyle zarówno za Stanami Zjednoczonymi, jak i za Europą Zachodnią, ale że przegania go już Japonia, a jeśli utrzymają się obecne wskaźniki wzrostu gospodarczego, to w ciągu następnych trzydziestu lat mogą go zacząć doganiać także Chiny. Jeśli te twierdzenia sprawiają wrażenie dość niezwykłych, to warto przypomnieć chłodną obserwację „The Economist", że w 1913 r. „Rosja carska miała realny produkt w przeliczeniu na roboczogodzinę trzy i pół rażą wyższy od japońskiego, ale przez siedemdziesiąt lat socjalizmu ześlizgnęła się do tyłu i obecnie ten jej wskaźnik wynosi być może jedną czwartą japońskiego" 1W. [...] Oznacza to, że Związek Radziecki stoi przed trudnym wyborem. Jak to sformułował jeden z rosyjskich ekspertów: „Polityka armat, masła i wzrostu gospodarczego, stanowiąca kamień węgielny ery Breżniewa, nie jest już możliwa... Nawet jeśli przyjąć scenariusze bardziej optymistyczne,... to ZSRR przeżyje trudności gospodarcze dużo ostrzejsze, niż te, z jakimi miał do czynienia w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych" ™. Należy oczekiwać, że zostaną wzmożone wysiłki zmierzające do poprawy stanu gospodarki radzieckiej i nasili się nawoływanie do podejmowania takich działań. Ponieważ jednak jest wysoce nieprawdopodobne, by nawet jakiś energiczny reżim moskiewski zrezygnował z „naukowego socjalizmu", by w ten sposób pobudzić gospodarkę, lub też drastycznie zmniejszył ciężar wydatków na obronę, naruszając tym samym militarny trzon radzieckiego państwa — perspektywy uwolnienia się ZSRR od sprzeczności, przed jakimi stoi, nie przedstawiają się dobrze. Bez swej ogromnej potęgi wojskowej państwo to niewiele liczyłoby się w świecie; natomiast mając tę potęgę, powoduje utratę poczucia bezpieczeństwa u innych państw, a jednocześnie szkodzi swym własnym perspektywom gospodarczym. Ponury dylemat 18°. Trudno to jednak uznać za powód do jednoznacznej radości dla Zachodu, ponieważ ani w naturze rosyjskiego państwa, ani w jego tradycjach nie ma niczego, co sugerowałoby, że mogłoby z gracją pogodzić się ze schyłkiem swej imperialnej roli. Historycznie rzecz biorąc, żadne z mających nadmiernie rozciągnięte siły wielonarodowych imperiów, które tu omawialiśmy — ani osmańskie, ani hiszpańskie, ani napoleońskie, ani brytyjskie — nigdy nie wycofało się do swej własnej bazy etnicznej, zanim nie poniosło klęski w wielkomocarstwowej wojnie lub (jak w wypadku Wielkiej Brytanii) nie zostało przez wojnę tak bardzo osłabione, że rezygnacja z imperium stała się politycznie nieunikniona. Ci, których cieszą obecne trudności Związku Radzieckiego i którzy wyczekują na załamanie się tego imperium, powinni pamiętać, że przeobrażenia takie dokonują się zazwyczaj bardzo wielkim kosztem i nie zawsze przebiegają tak, jak się tego spodziewano. Stany Zjednoczone: problem względnego schyłku mocarstwa numer jeden Przechodząc do analizy obecnej i przyszłej sytuacji Stanów Zjednoczonych warto pamiętać o trudnościach Związku Radzieckiego, a to ze względu na dwie istotne różnice między położeniem obu tych państw. Pierwsza polega na tym, że o ile można dowodzić, że amerykański udział w sprawowaniu władzy na świecie zmniejsza się w ciągu ostatnich paru dziesięcioleci względnie szybciej niż udział rosyjski, o tyle problemy, z jakimi mają do czynienia USA, zapewne nie są nawet w przybliżeniu tak wielkie, jak problemy ich radzieckiego rywala. Co więcej, absolutna siła USA (zwłaszcza w dziedzinie przemysłu i techniki) jest wciąż znacznie większa od siły ZSRR. Druga różnica sprowadza się do tego, że bardzo nie ustrukturyzowany, mający za podstawę zasadę laissez faire charakter społeczeństwa amerykańskiego (choć ma to i pewne słabe punkty) daje mu zapewne większą szansę na przystosowanie się do zmieniających się warunków niż daje państwo o sztywnej dyrygistycz-n e j władzy. Uzależnione to jest jednak od przywództwa zdolnego do zrozumienia szerszych procesów przebiegających obecnie na świecie i zdającego sobie sprawę, jakie są silne i słabe punkty pozycji Stanów Zjednoczonych w momencie podejmowania przez ten kraj prób przystosowania się do zmieniającej się sytuacji światowej. Chociaż pod względem gospodarczym, a być może także i wojskowym Stany Zjednoczone wciąż jeszcze stanowią klasę samą dla siebie, to jednak nie uda im się uniknąć dwu wielkich sprawdzianów, od których zależy długowieczność każdego wielkiego mocarstwa, zajmującego w sprawach światowych pozycją numer jeden: czy w królestwie militarno-strategicznym może ono utrzymać rozsądną równowagę między postrzeganymi przez siebie wymogami obrony a środkami niezbędnymi do ich spełnienia; i czy — co jest ściśle związane ze sprawą poprzednią — może ustrzec techniczną i gospodarczą podstawę swej potęgi przed względną erozją w warunkach nieustannie zmieniającej się struktury światowej produkcji. Ten sprawdzian możliwości Ameryki będzie tyra trudniejszy, że — podobnie jak imperium hiszpańskie około 1600 r. czy brytyjskie około 1900 r. — odziedziczyła ona szeroki wachlarz zobowiązań strategicznych podjętych o całe dziesięciolecia wcześniej, w okresie, w którym wydawało się, że jej polityczne, gospodarcze i militarne możliwości wpływania na sprawy światowe są dużo pewniejsze. W konsekwencji, Stany Zjednoczone narażone są na ryzyko — tak dobrze znane historykom wzlotu i upadku poprzednich wielkich mocarstw — które, z grubsza biorąc, można określić jako ryzyko „nadmiernego rozciągnięcia sił imperialnych". Innymi słowy, Waszyngton musi stawić czoło przykremu, ale nie dającemu się usunąć faktowi, że suma globalnych interesów i zobowiązań Stanów Zjednoczonych jest dziś znacznie większa od możliwości jednoczesnej ich obrony. W odróżnieniu od wszystkich poprzednich mocarstw, które borykały się z problemem nadmiernego rozciągnięcia sił strategicznych, Stany Zjednoczone stoją zarazem przed możliwością unicestwienia jądrowego, a zdaniem wielu ludzi jest to fakt absolutnie zmieniający charakter międzynarodowej gry politycznej wielkich mocarstw. Jeśli doszłoby do wojny jądrowej na wielką skalę, to rozważania o „perspektywach" Stanów Zjednoczonych utraciłyby wszelki sens — nawet jeśli prawdą jest, że Ameryka (ze względu na swój system obronny i na swe rozmiary geograficzne) byłaby zapewne podczas takiego konfliktu w sytuacji lepszej niż Francja czy Japonia. Z drugiej strony, historia dotychczasowego przebiegu wyścigu zbrojeń po 1945 r. sugeruje, że broń jądrowa, która zagraża i Wschodowi, i Zachodowi, jest — jak się wydaje — również nie do użycia przez żadną z tych dwu stron i to właśnie jest głównym powodem ciągłego zwiększania przez wielkie mocarstwa wydatków na siły konwencjonalne. Jeśli jednak istnieje możliwość uwikłania się pewnego dnia przez wielkie mocarstwa w wojnę niejądrową (czy to regionalną, czy na skalę większą), to wówczas podobieństwo strategicznej sytuacji Stanów Zjednoczonych dziś i imperialnej Hiszpanii czy edwardiańskiej Wielkiej Brytanii w dniach ich potęgi wydaje się dużo większe. We wszystkich tych wypadkach przeżywające schyłek mocarstwo numer jeden ma do czynienia z zagrożeniem nie tyle bezpieczeństwa swego własnego terytorium (w wypadku Stanów Zjednoczonych perspektywa podboju przez jakąś armię wydaje się dosyć odległa), ile swych zagranicznych interesów, tak rozległych, że trudno byłoby bronić ich wszystkich naraz, a niemal jednocześnie równie trudno byłoby zrezygnować z któregokolwiek z nich bez narażenia się na nowe ryzyko. Uczciwość każe odnotować, że każdy z tych zagranicznych interesów został przez Stany Zjednoczone uznany właśnie za taki z powodów, które wówczas wydawały się bardzo przekonujące (często nawet bardzo naglące) i które w większości wypadków bynajmniej nie zmieniły się; w niektórych okolicach globu interesy USA mogą się obecnie wydawać waszyngtońskim decydentom nawet ważniejsze niż przed paroma dziesiątkami lat. Z pewnością da się to powiedzieć o zobowiązaniach USA na Bliskim Wscho- dzie. W tym regionie, rozciągającym się od Maroka na zachodzie po Afganistan na wschodzie, Stany Zjednoczone mają do czynienia z konfliktami i problemami, których samo wyliczenie (jak to powiedział jeden z obserwatorów) „zapiera człowiekowi dech" tn. Na obszarze tym znajduje się wielka część światowych zasobów ropy naftowej; a on sam wydaje się bardzo narażony (przynajmniej na mapie) na penetrację radziecką. W dodatku jest to obszar, którego dotyczą naciski potężnego lobby wewnętrznego, domagającego się niezachwianego poparcia USA dla izolowanego — lecz sprawnego militarnie — Izraela; obszar, na którym państwa arabskie o skłonnościach, generalnie biorąc, prozachod-nich — Egipt, Arabia Saudyjska, Jordania, emiraty nad Zatoką — znajdują się pod silną presją własnych fundamentalistów muzułmańskich i zagrożeń zewnętrznych, na przykład ze strony Libii; obszar, na którym wszystkie państwa arabskie — niezależnie od rywalizacji między nimi — sprzeciwiają się polityce Izraela wobec Palestyńczyków. Z tych wszystkich powodów jest to region bardzo dla Stanów Zjednoczonych ważny, ale wobec którego bardzo trudno jest zdecydować się na jakąś jedną prostą politykę. W dodatku jest to region — przynajmniej dotyczy to jego części — najczęściej, jak się wydaje, uciekający się do wojny. I wreszcie, w jego skład wchodzi jedyne terytorium — Afganistan — które Związek Radziecki próbuje zdobyć siłą zbrojną. Trudno się więc dziwić, że Bliski Wschód uważany jest za region wymagający stałej uwagi — czy to militarnej, czy to dyplomatycznej — USA. Pamięć o porażce irańskiej w 1979 r., o niefortunnej wyprawie libańskiej w 1983 r., o komplikacjach dyplomatycznych związanych z antagonizmami wewnątrz tego regionu (w jaki sposób pomagać Arabii Saudyjskiej, nie wywołując ostrego zaniepokojenia Izraela) i o niepopularności Stanów Zjednoczonych wśród mas arabskich niesłychanie utrudnia amerykańskiemu rządowi prowadzenie jakiejś spójnej, długofalowej polityki wobec Bliskiego Wschodu. Również w Ameryce Łacińskiej można dostrzec rosnące zagrożenie interesów narodowych USA. Jeśli gdzieś na świecie wybuchnie kryzys międzynarodowego zadłużenia, kryzys oznaczający ciężki cios dla światowego systemu kredyto-; wego, a w szczególności dla banków USA, to najprawdopodobniej zacznie się on w tym właśnie regionie. Już obecnie problemy gospodarcze Ameryki Łacińskiej nie tylko doprowadziły do obniżenia wiarygodności kredytowej wielu znanych amerykańskich banków, ale przyczyniły się również do poważnego zmniejszenia eksportu wyrobów przemysłowych USA do tego regionu. Tu — podobnie jak w Azji Wschodniej — panuje głębokie zaniepokojenie, że zaawansowane gospodarczo, dobrze prosperujące kraje świata będą systematycznie podnosić stawki celne od importu wyrobów przemysłowych z krajów o niskich kosztach robocizny i że jednocześnie będą coraz mniej szczodre w świadczeniu pomocy dla zagranicy. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w ciągu ostatnich paru dziesiątków lat w Ameryce Łacińskiej zachodziły wyjątkowo szybko przemiany gospodarcze i społeczne182, a jednocześnie w znacznej liczbie państw z powodu eksplozji demograficznej zwiększa się presja na dostępne zasoby i na konserwatywne struktury władzy. Zrodziło to mający szeroką bazę społeczną ruch na rzecz reform społecznych i konstytucyjnych, a nawet na rzecz jawnej „rewolucji" — na ten ostatni wywierają wpływ radykalne reżimy rządzące na Kubie i w Nikaragui, Ruchy te z kolei wywołały reakcję ze strony konserwatystów — reakcyjne rządy głoszą potrzebę wykorzenienia wszelkich oznak wewnętrznego komunizmu i apelują do Stanów Zjednoczonych, by udzieliły im pomocy w osiągnięciu tego celu. Tego rodzaju głębokie podziały społeczno- -polityczne często zmuszają Stany Zjednoczone do dokonywania wyboru między pragnieniem umacniania w Ameryce Łacińskiej praw demokratycznych a dążeniem do pokonania marksizmu. Zmusza to także Waszyngton do rozważenia, czy ma osiągać swe cele wyłącznie za pomocą środków politycznych i ekonomicznych czy też może powinien uciec się do akcji militarnej (jak to się stało w wypadku Grenady). Z najbardziej niepokojącą sytuacją Stany Zjednoczone mają jednak do czynienia po drugiej stronie swej południowej granicy [...] Nigdzie na świecie nie istnieje żaden odpowiednik obecnego stanu stosunków między Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi. Meksyk stoi na skraju finansowego bankructwa i niewypłacalności, wewnętrzny kryzys gospodarczy popycha setki tysięcy ludzi rocznie do nielegalnego przekraczania północnej granicy, najzyskowniejszym handlem ze Stanami Zjednoczonymi szybko staje się brutalny przemyt „twardych" narkotyków, z niezwykłą łatwością przenikający przez granicę 183. Zagrożenia interesów amerykańskich w Azji Wschodniej są geograficznie odleglejsze, ale nie zmniejsza to wcale znaczenia tego rozległego obszaru. Nigdzie indziej nie żyje tak duża jak tam część mieszkańców świata. Dużą i wciąż wzrastającą część zagranicznego handlu Ameryki stanowi wymiana z krajami „obrzeża Pacyfiku". Na tym obszarze znajdują się dwa przyszłe światowe wielkie mocarstwa — Chiny i Japonia. Obecny tam jest również Związek Radziecki — zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio (poprzez Wietnam). Tam też leżą azjatyckie kraje nowo uprzemysłowione — owe delikatne quasi-demokracje, które z jednej strony, z przesadnym zapałem przyjęły kapitalistyczny etos laissez faire, ale z drugiej, podcinają amerykański przemysł przetwórczy na wszystkich polach jego działalności — od włókiennictwa po elektronikę. To wobec Azji Wschodniej Ameryka zaciągnęła znaczną część swych zobowiązań wojskowych — najwięcej we wczesnym okresie zimnej wojny. Już samo wyliczenie tych wszystkich zobowiązań musi sugerować, że wachlarz amerykańskich interesów w tym regionie jest niezwykle szeroki. Parę lat temu Departament Obrony USA podjął próbę krótkiego podsumowania amerykańskich interesów w Azji Wschodniej, ale już sama zwięzłość tego dokumentu w paradoksalny sposób świadczy o niemal nieograniczonym charakterze owych zobowiązań. „Znaczenie bezpieczeństwa Azji Wschodniej i Pacyfiku dla Stanów Zjednoczonych demonstrują bilateralne traktaty z Japonią, Koreą i Filipinami, pakt manilski, włączający do grona naszych traktatowych partnerów Tajlandię, oraz traktat z Australią i Nową Zelandią — pakt ANZUS. Znaczenie to dodatkowo wzmacnia dyslokacja naszych sił lądowych i powietrznych w Korei i w Japonii, a także rozlokowanie Siódmej Floty na Pacyfiku zachodnim. Nasze podstawowe zadania w tym regionie, wykonywane we współdziałaniu z naszymi regionalnymi przyjaciółmi i sojusznikami, to: utrzymanie bezpieczeństwa naszych głównych szlaków morskich oraz interesów Stanów Zjednoczonych w tym regionie; utrzymanie zdolności do wypełnienia naszych zobowiązań traktatowych na obszarze Pacyfiku i Azji Wschodniej; powstrzymanie Związku Radzieckiego, Korei Północnej i Wietnamu od ingerowania w sprawy innych państw; budowa trwałych powiązań strategicznych z Chińską Republiką Ludową; wspieranie stabilizacji i niepodległości krajów zaprzyjaźnionych" 1M. Co więcej, za tą starannie sformułowaną prozą skrywa się z konieczności wiele niezwykle delikatnych problemów politycznych i strategicznych: jak rozwijać dobre stosunki z ChRL bez porzucania Tajwanu; jak wspierać „stabilizację i niepodległość krajów zaprzyjaźnionych", próbując jednocześnie ograniczyć napływ produkowanych przez nie towarów na rynek amerykański; jak skłonić Japonię do większego udziału w obronie zachodniego Pacyfiku bez wprawiania w stan alarmu jej sąsiadów; jak utrzymać bazy USA na przykład na Filipinach bez prowokowania niechęci miejscowej ludności; jak zmniejszyć amerykańską obecność wojskową w Korei Południowej, by Korea Północna nie uznała tego — zupełnie mylnie — za „sygnał"... Jeszcze większą skalę — przynajmniej jeśli uznać za miarę wielkość rozlokowanych tam wojsk USA — mają interesy amerykańskie w Europie Zachodniej. Obrona tego regionu jest najsilniejszym uzasadnieniem strategicznym istnienia amerykańskich wojsk lądowych oraz znacznej części ich lotnictwa i marynarki. W istocie, według pewnych zawiłych wyliczeń 50 lub 60 proc. amerykańskich sił zbrojnych przydzielone jest do NATO. Inni członkowie tej organizacji (jak wielokrotnie powtarzali ludzie krytykujący taką politykę) przeznaczają znacznie mniejszą część swego GNP na wydatki na obronę, mimo że Europa przewyższa już dziś USA zarówno liczbą ludności, jak i wysokością dochodów18S. Nie tu miejsce na powtarzanie różnorodnych argumentów wysuwanych przez Europę w dyskusji nad „podziałem ciężarów" (na przykład powoływanie się Francji i Niemiec Zachodnich na społeczne koszty utrzymywania powszechnej służby wojskowej) ani na podkreślanie, że gdyby Europa Zachodnia uległa „finlandyzacji", USA zapewne wydawałyby na obronę więcej, niż to czynią obecnie 1M. Z punktu widzenia strategii amerykańskiej faktem nie do obalenia jest, że region ten zawsze sprawiał wrażenie dużo wrażliwszego na rosyjskie naciski niż, powiedzmy, Japonia — częściowo dlatego, że n i e jest on wyspą, a częściowo dlatego, że po drugiej stronie lądowej granicy Europy Związek Radziecki skoncentrował główną część swych sił lądowych i powietrznych, znacznie większą, niż mogłyby w rozsądny sposób uzasadniać wymogi jego bezpieczeństwa wewnętrznego. Mimo wszystko może to nie zapewnić Rosji potencjału militarnego niezbędnego do zajęcia Europy Zachodniej (patrz s. 489— 491), ale w każdym razie w tych warunkach byłoby rzeczą nierozważną dokonywać jednostronnie znacznego wycofania amerykańskich sił lądowych i powietrznych. Nawet mało prawdopodobna możliwość, że największa na świecie koncentracja produkcji przemysłowej mogłaby znaleźć się w orbicie wpływów ZSRR, jest dla Pentagonu dostatecznym argumentem do uznania, że „bezpieczeństwo Europy Zachodniej ma szczególnie istotne znaczenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych" 1OT. Niezależnie jednak od tego, jak logiczne może być ze strategicznego punktu widzenia zaangażowanie się USA w Europie, sam fakt tego zaangażowania nie stanowi żadnej gwarancji, że nie dojdzie do pewnych komplikacji politycznych i wojskowych, które musiałyby prowadzić do braku zgody między partnerami po obu brzegach Atlantyku. Sojusz NATO bardzo zbliża Stany Zjednoczone i Europę Zachodnią, ale sama EWG jest — podobnie jak Japonia — gospodarczym rywalem USA, zwłaszcza na kurczącym się rynku produktów rolnych. Co ważniejsze, o ile oficjalna polityka Europy zawsze polegała na podkreśla" niu znaczenia faktu, iż region ten jest pod amerykańskim „parasolem jądrowym", to wśród szerszej publiczności występuje mający dość rozległe podstawy społeczne niepokój, spowodowany implikacjami istnienia na ziemi europejskiej broni amerykańskiej (pocisków manewrujących cruise, rakiet Pershing II, okrętów podwodnych z pociskami Trident, nie mówiąc już o bombie neutronowej). Gdyby jednak — że wrócę do sprawy poruszonej już wyżej — oba supermocarstwa próbowały uniknąć w wypadku konfliktu na większą skalę użycia broni jądrowej, to nadal pozostałyby poważne problemy związane z zagwarantowaniem obrony Europy Zachodniej środkami konwencjonalnymi. Po pierwsze, jest to rozwiązanie bardzo kosztowne. Po drugie, nawet jeśli akceptuje się tezę, że istniejące dowody zaczynają sugerować, iż istotnie dałoby się utrzymać w szachu siły lądowe i powietrzne Układu Warszawskiego, to podstawą tej argumentacji jest założenie pewnego wzmocnienia obecnych sił NATO. Jeśli spojrzeć na sprawę z tej perspektywy, nic nie może tak niepokoić, jak propozycje zredukowania lub wycofania wojsk amerykańskich stacjonujących w Europie, i to niezależnie od tego, jak naglącym zadaniem może to być ze względów ekonomicznych czy jak bardzo może to być potrzebne dla wzmocnienia sił amerykańskich rozlokowanych w jakimś innym regionie świata. Realizacja strategii, która byłaby jednocześnie globalna i elastyczna, to zadanie skrajnie trudne, jeśli tak duża część amerykańskich sił zbrojnych zaangażowana jest w jednym regionie. W świetle powyższego nie dziwi, że grupą najbardziej zaniepokojoną tą rozbieżnością między zobowiązaniami Ameryki a jej potencjałem są same siły zbrojne — po prostu dlatego, że to one pierwsze ucierpią, jeśli strategiczna słabość USA zostanie ujawniona podczas trudnej próby, jaką jest wojna. Stąd częste ostrzeżenia ze strony Pentagonu przed zmuszaniem go do globalnej żonglerki logistycznej, polegającej na przerzucaniu sił z jednego „punktu zapalnego" do drugiego w miarę pojawiania się nowych kłopotów. Problem ten wystąpił ze szczególną ostrością w końcu 1983 r., kiedy to rozmieszczenie sił amerykańskich dodatkowo w Ameryce Środkowej, na Grenadzie, w Czadzie i Libanie skłoniło byłego przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów do oświadczenia, że „niedopasowanie wzajemne" amerykańskich sił i amerykańskiej strategii „jest obecnie większe niż kiedykolwiek" ł88, ale istniał implicite o całe lata wcześniej. Interesujące, że te ostrzeżenia, że amerykańskie siły zbrojne są już „rozciągnięte do granic wytrzymałości", można wesprzeć mapami Major U.S. Military Deployment Around the World m (Ważniejsze punkty rozmieszczenia amerykańskich sił wojskowych na świecie), niezwykle przypominającymi historykom ów łańcuch baz morskich i garnizonów wojskowych utrzymywanych przez poprzednią potęgę światową, Wielką Brytanię, w szczytowym okresie nadmiernego rozciągnięcia jej sił strategicznychlf*. Z drugiej strony, jest rzeczą bardzo mało prawdopodobną, by Stany Zjednoczone musiały bronić wszystkich swych interesów narodowych jednocześnie, i to bez pomocy znaczącej liczby swych sojuszników — członków NATO w Europie Zachodniej, Izraela na Bliskim Wschodzie, Japonii, Australii i być może Chin w rejonie Pacyfiku. Z punktu widzenia obrony USA nie wszystkie regionalne tendencje rozwojowe należy uznać za nie sprzyjające —- na przykład o ile nadal możliwe jest dokonanie agresji przez nieobliczalny reżim półnO- cnokoreański, o tyle Pekin nie powitałby tego obecnie z zadowoleniem, a ponadto Korea Południowa ma już dwukrotnie liczniejszą ludność i czterokrotnie większy GNP od Korei Północnej. I analogicznie: ekspansja sił rosyjskich na Dalekim Wschodzie alarmuje Waszyngton, ale równoważy ją w znacznym stopniu coraz większe zagrożenie ze strony ChRL dla rosyjskich lądowych i morskich szlaków komunikacyjnych z tym regionem. Niedawne trzeźwe stwierdzenie amerykańskiego sekretarza obrony, że „nigdy nie będzie nas stać na sfinansowanie potencjału wystarczającego do wywiązania się ze wszystkich naszych zobowiązań ze stuprocentową pewnością",1" jest niewątpliwie prawdziwe, sytuacja taka może jednak mniej niepokoić, niż na pierwszy rzut oka się wydaje, jeśli pamięta się również o tym, że ogólny potencjał, który można użyć przeciwko Związkowi Radzieckiemu (siły Stanów Zjednoczonych, Europy Zachodniej, Japonii, ChRL, Australii i Nowej Zelandii), jest dużo większy od całości zasobów stojących do dyspozycji strony rosyjskiej. Jest to pocieszające, ale nie usuwa podstawowego dylematu strategicznego: zobowiązania wojskowe Stanów Zjednoczonych na całym globie są równie szerokie jak ćwierć wieku temu — kiedy udział USA w światowym GNP, światowej produkcji przemysłowej, światowych wydatkach wojskowych i światowej liczebności wojsk był dużo większy niż obecnie 1M. Nawet jeszcze w 1985 r. — czterdzieści lat po triumfach drugiej wojny światowej i ponad dziesięć lat od wycofania się z Wietnamu — Stany Zjednoczone utrzymywały za granicą oddziały wojskowe liczące 520 000 ludzi (w tym 65 000 na pokładach okrętów)ł". Nawiasem mówiąc, jest to liczba znacznie większa od liczby personelu sił lądowych i morskich utrzymywanego w czasach pokoju za granicą przez Imperium Brytyjskie w szczytowym momencie jego potęgi. A przecież zgodnie z opinią, wyrażaną bardzo zdecydowanie przez Kolegium Szefów Sztabów i przez wielu ekspertów cywilnych1", jest to liczba po prostu niedostateczna. Chociaż amerykański budżet wydatków na obronę od końca lat siedemdziesiątych uległ niemal potrojeniu, to „liczebność sił zbrojnych w służbie czynnej wzrosła zaledwie o 5 proc." 195. Jak się już o tym swego czasu przekonali wojskowi brytyjscy i francuscy, państwo o rozległych zobowiązaniach zamorskich zawsze będzie miało większe problemy z zapewnieniem swym siłom zbrojnym dostatecznej liczby ludzi niż państwo używające swych sił zbrojnych tylko do obrony własnego terytorium; problem ten jest szczególnie trudny do rozwiązania w społeczeństwie zdającym sobie sprawę z niepopularności poboru, wyznającym liberalizm w polityce i zasadę laissez faire w ekonomii 1M. Być może zaniepokojenie owym rozziewem między amerykańskimi interesami na całym świecie a amerykańskim potencjałem nie byłoby tak ostre, gdyby nie wyrażano tylu wątpliwości — przynajmniej od czasu wojny wietnamskiej — co do sprawności samego tego systemu. Ponieważ wątpliwości te wielokrotnie omawiano w innych pracach, tu jedynie je zreasumuję, nie piszę bowiem kolejnego eseju na palący temat „zreformowania obrony"m. Na przykład jedną z głównych kości niezgody jest sprawa stopnia rywalizacji pomiędzy podstawowymi rodzajami wojsk. Oczywiście, problem ten występuje w większości krajów, odnosi się jednak wrażenie, że w systemie amerykańskim jest on szczególnie głęboko zakorzeniony — być może w rezultacie względnie skromnych uprawnień przewodniczącego Kolegium Szefów Sztabów, a być może na skutek tego, że — jak się wydaje — tyle energii poświęca się nie problemom strategicznym i operacyjnym, ale zakupom broni. W czasach pokoju problem ten można zlekceważyć, uznając go po prostu za przykład „rozgrywek biurokratycznych", ale podczas operacji wojennych — na przykład w sytuacji nagłego wysłania do akcji Wspólnych Sił Szybkiego Reagowania, w których skład wchodzą jednostki wszystkich czterech głównych rodzajów wojsk — brak odpowiedniej koordynacji mógłby przynieść fatalne skutki. W samej dziedzinie zakupów broni powszechne są oskarżenia o „marnotrawstwo, oszustwa i nadużycia"1M. Rozmaite skandale wokół horrendalnych kosztów sprzętu, nie tak sprawnego, jak zapowiadano, które przyciągały uwagę opinii publicznej w ostatnich latach, mają dosyć przekonujące wytłumaczenie: brak przetargów o odpowiednim stopniu konkurencyjności i wyjęcie „kompleksu wojskowo-przemysłowego" spod działania sił rynkowych oraz tendencja do ozdabiania systemów broni „złoceniami", że nie wspomnę już o tęsknocie do wielkich zysków. Trudno jednak oddzielić te braki systemu zakupów od zjawiska bardziej podstawowego: intensyfikacji wpływu postępu technicznego na sztukę wojenną. Zważywszy, że to właśnie w dziedzinie najbardziej zaawansowanej techniki ZSRR sprawia wrażenie najbardziej narażonego na przegraną — co sugeruje, że Ameryka może posłużyć się jakością swej broni dla skontrowania występującej po stronie rosyjskiej ilości (na przykład liczby czołgów i samolotów) — to, co Caspar Weinberger określił jako „współzawodniczące strategie" zamawiania nowego sprzętu wojskowego, ma oczywistą siłę atrakcyjną 1M. Mimo wszystko jednak fakt, że rząd Reagana wydał na nowe samoloty o 75 proc. więcej niż rząd Cartera, ale nabył tylko o 9 proc. więcej samolotów, zwraca uwagę na ó w przerażający problem związany z zakupami broni w końcu XX w.: czy wobec napędzanej przez postęp techniczny tendencji do wydawania coraz większych sum pieniędzy na coraz mniejszą liczbę systemów broni Stany Zjednoczone i ich sojusznicy będą rzeczywiście mieli w rezerwie dostatecznie dużo dostatecznie zaawansowanych i bardzo kosztownych samolotów i czołgów po pierwszych stadiach zaciekłych walk konwencjonalnych? Czy marynarka amerykańska posiada dostateczną liczbę bojowych okrętów podwodnych i fregat, by miała czym się posłużyć po ciężkich stratach, jakie mogłaby ponieść we wstępnych stadiach trzeciej bitwy o Atlantyk? Jeśli nie, skutki byłyby ponure; jest bowiem jasne, że dzisiejszego skomplikowanego sprzętu wojskowego nie da się zastąpić w tak krótkim czasie jak podczas drugiej wojny światowej. Dylemat ten zaostrzają dodatkowo dwa inne elementy skomplikowanego równania efektywnej polityki obronnej USA. Pierwszym jest problem ograniczeń budżetowych. Jeśli nie wystąpią dużo groźniejsze okoliczności zewnętrzne, podniesienie wydatków USA na obronę do poziomu znacznie wyższego od, powiedzmy, 7,5 proc. GNP byłoby nie lada wyczynem politycznym, zwłaszcza że rozmiary ujemnego salda budżetu federalnego (patrz s. 507—508) wskazują na potrzebę nadania najwyższego priorytetu sprawie zrównoważenia tego budżetu. Jeśli jednak zmniejszenie tempa wzrostu wydatków na obronę — lub nawet całkowite zahamowanie tego wzrostu — zbiegnie się z dalszym rozkręcaniem spirali wzrostu kosztów broni, to problem, z jakim ma do czynienia Pentagon, stanie się jeszcze ostrzejszy. Drugim czynnikiem jest samo zróżnicowanie nieprzewidzianych sytuacji wojskowych, na jakie musi być przygotowane takie światowe supermocarstwo jak Stany Zjednoczone, a przecież każda z tych sytuacji stawia inne wymagania siłom zbrojnym i uzbrojeniu, jakiego siły te musiałyby użyć. Również i tą okoliczność nie jest pozbawiona precedensu w historii wielkich mocarstw; armia brytyjska często przeżywała napięcia spowodowane koniecznością planowania operacji wojskowych na północno-zachodnim pograniczu Indii lub w Belgii. Ale jej ówczesne zadania bledną w zestawieniu z tym, z czym ma do czynienia dzisiejsze mocarstwo numer jeden. Jeżeli kluczowym problemem Stanów Zjednoczonych jest utrzymanie zdolności odstraszania jądrowego w stosunku do Związku Radzieckiego na wszystkich poziomach eskalacji konfliktu, to konieczne jest kierowanie strumienia pieniędzy na produkcję takich systemów broni, jak: pociski rakietowe MX, bombowce B-l i „Stealth", rakiety Pershing II, pociski manewrujące cruise i okręty podwodne z wyrzutniami pocisków rakietowych Trident. Jeśli najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest wojna konwencjonalna na wielką skalę z Układem Warszawskim, to należy założyć, że fundusze powinno się przeznaczyć na coś zupełnie innego: lotnictwo taktyczne, czołgi, duże lotniskowce, fregaty, bojowe okręty podwodne i służby logistyczne. Jeśli uznaje się za prawdopodobne unikanie przez Stany Zjednoczone i ZSRR bezpośredniego starcia, a zamiast tego wzrost aktywności obu tych państw na terenie Trzeciego Świata, to potrzebna jest jeszcze inna mieszanka: broń ręczna, helikoptery, lekkie lotniskowce oraz zwiększenie roli piechoty morskiej. Już obecnie jest rzeczą jasną, że kontrowersje wokół „reformy obrony" wynikają w znacznej mierze z przyjmowania różnych założeń co do typu wojny, która może czekać Stany Zjednoczone. Co się jednak stanie, jeśli ludzie sprawujący władzę przyjmą w tej sprawie mylne założenia? Kolejnym przedmiotem zaniepokojenia stanem sprawności systemu, zaniepokojenia przejawianego nawet przez zdecydowanych zwolenników kampanii „odradzania" potęgi Ameryki **, jest problem, czy obecna struktura podejmowania decyzji umożliwia realizację właściwej strategii podstawowej. W grę wchodzi tu nie tylko zwiększenie spójności polityki militarnej, tak by mniej toczyło się sporów między zwolennikami „strategii morskiej" a rzecznikami „wojny koalicyjnej" m, ale również dokonanie syntezy długoterminowych interesów politycznych, gospodarczych i strategicznych USA zamiast walk wewnątrz biurokracji, które — jak się wydaje — są cechą charakterystyczną znacznej części procesu wytyczania polityki Waszyngtonu. Jako przykład takich rozgrywek cytowano już wielokrotnie aż nazbyt częste spory publiczne na temat tego, jak i gdzie Stany Zjednoczone powinny używać za granicą swych sił zbrojnych do umacniania lub obrony swych interesów, przy czym Departament Stanu domaga się, by udzielać jasnej i zdecydowanej odpowiedzi tym, którzy zagrażają owym interesom, zaś Departament Obrony nie chce (zwłaszcza po katastrofie libańskiej) — z wyjątkiem szczególnych okoliczności — angażować się w krajach zamorskich202. Istnieją też przykłady preferencji Pentagonu dla podejmowania decyzji w wyścigu zbrojeń z Rosją (na przykład program SDI, rezygnacja z SALT II) na zasadzie jednostronnej, bez konsultacji z głównymi sojusznikami, co z kolei stwarza problemy Departamentowi Stanu. Brak też jest pewności, jaką rolę odgrywa Rada Bezpieczeństwa Narodowego, a zwłaszcza aktualny doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego. Niespójność polityki wobec Bliskiego Wschodu była w jakiejś mierze spowodowana niemożliwością rozwiązania, powiedzmy, problemu palestyńskiego, ale była też wynikiem tego, że strategiczne interesy USA, polegające na popieraniu konserwatywnych, prozachodnich państw arabskich, celem przeciwdziałania penetrowaniu tego regionu przez Związek Radziecki, często wykolejały się w zderzeniu z dobrze zorganizowanym sprzeciwem proizraelskiego lobby w samych Stanach Zjednoczonych. Dochodziło i dochodzi do międzyresortowych sporów na temat posługiwania się instrumentami gospodarczymi — od bojkotu handlowego, poprzez embargo na transfer technologii, po udzielanie bezzwrotnej pomocy oraz sprzedaż broni i zboża — dla wspierania amerykańskich interesów dyplomatycznych. Spory te wpływają ujemnie na politykę USA wobec Trzeciego Świata, Afryki Południowej, Rosji, Polski, EWG itd., powodując często występowanie braku koordynacji, a nawet sprzeczności stanowisk. Nikt rozsądny nie będzie twierdził, że każdy z licznych problemów polityki zagranicznej nękających naszą planetę da się łatwo „rozstrzygnąć" w sposób oczywiście słuszny, z drugiej strony jednak, częste spory wewnętrzne z pewnością nie ułatwiają obrony długofalowych interesów Ameryki. : Wszystko to skłoniło pesymistów do kwestionowania ogólnych warunków politycznych, w jakich muszą działać waszyngtońscy decydenci. Jest to probierń zbyt szeroki i zbyt zawiły, by można go tu głębiej zbadać. Coraz częściej jednak można się spotkać z sugestią, że krajowi, który powinien zmieniać swą podstawową strategię stosownie do szerszych, nie kontrolowanych przez niego zmian zachodzących w świecie, być może nie najlepiej służy system wyborów, który — jak się wydaje — co dwa lata powoduje paraliż procesu podejmowania decyzji dotyczących polityki zagranicznej. Być może nie najlepszą przysługę oddają mu też presje wywierane na rząd przez różne lobby, komitety akcji politycznych i inne grupy interesów, z definicji żywiące uprzedzenia wobec takich czy innych zmian w polityce; albo środki masowego przekazu, które rozporządzając ograniczonym czasem czy ograniczonym miejscem, z natury rzeczy upraszczają bardzo istotne, ale zawiłe problemy międzynarodowe i strategiczne i których głównym raison d'etre jest robienie pieniędzy i zdobywanie audytorium, a dopiero w drugiej kolejności informowanie. Może też nie ułatwiać sprawy wciąż jeszcze potężny w kulturze amerykańskiego społeczeństwa pęd do „eskapizmu", być może zrozumiały, kiedy się go rozważa w kategoriach amerykańskich „kresów" w przeszłości, ale który utrudnia dochodzenie do jakiejś zgody ż obecnym, dużo bardziej skomplikowanym i dużo bardziej zintegrowanym światem oraz z innymi kulturami i ideologiami. I wreszcie, krajowi nie zawsze ułatwia sytuację podział władz na ustawodawcze i wykonawcze. Podział ten świadomie wprowadzono dwa wieki temu, kiedy kraj był geograficznie i strategicznie izolowany od reszty świata i rozporządzał przyzwoitym okresem czasu na osiągnięcie zgody w tych nielicznych sprawach, które rzeczywiście dotyczyły polityki „zagranicznej". Systemem tym być może jednak trudniej się posługiwać, gdy Ameryka stała się światowym supermocarstwem, często zmuszonym do szybkiego podejmowania decyzji w stosunkach z krajami mającymi dużo mniej ograniczeń tego typu. Żadna z tych spraw, wzięta z osobna, nie stanowi przeszkody nie do pokonania w realizacji spójnej, długofalowej, podstawowej strategii USA; ich skumulowany efekt, z uwzględnieniem ich interakcji, bardzo jednak utrudnia przeprowadzanie niezbędnych zmian w polityce, jeśli odnosi się wrażenie, że zmiany te naruszają interesy jakichś grup, a wszystko odbywa się w roku wyborów. Najtrudniejszą więc próbą dla kształ- towania skutecznej ogólnej polityki amerykańskiej w okresie zbliżania się XXI w. mogą okazać się sprawy z królestwa kultury i królestwa polityki wewnętrznej. Ostatni problem dotyczący właściwej relacji „środków i celów" w dziedzinie obrony globalnych interesów Ameryki związany jest z wyzwaniami gospodarczymi. Ponieważ są one bardzo różnorodne, mogą wywoływać ogromne napięcia w procesie podejmowania decyzji dotyczących ogólnej polityki państwa. Niezwykła rozległość i złożoność gospodarki amerykańskiej bardzo utrudnia sumowanie zjawisk zachodzących we wszystkich jej częściach — zwłaszcza w okresach takich jak obecny, kiedy wysyła ona bardzo sprzeczne sygnały m. Niemniej nadal dominują w tej gospodarce cechy opisane w poprzednim rozdziale. Pierwszą z nich jest względny schyłek krajowego przemysłu w zestawieniu z produkcją światową. Występuje on nie tylko w gałęziach starszych, takich jak przemysł włókienniczy, żelazo i stal, budownictwo okrętowe i podstawowe chemikalia, ale także uwidacznia się w spadku udziału w produkcji światowej takich działów przemysłu USA, jak robotyka, przemysł lotniczy, samochodowy, obrabiarkowy i komputerowy (chociaż tutaj dużo trudniej jest przewidzieć ostateczny skutek walki przemysłowo-technicznej). W obu tych grupach powoduje to ogromne problemy: w tradycyjnym i podstawowym przemyśle przetwórczym różnice w skali płac między Stanami Zjednoczonymi a krajami nowo uprzemysłowionymi są przypuszczalnie tak wielkie, że żadna „poprawa efektywności" nie skompensuje ich skutków; gdyby jednak doszło do przegrania przez USA współzawodnictwa w dziedzinie technologii przyszłości, byłoby to dużo bardziej katastrofalne. Na przykład w końcu 1986 r. badania przeprowadzone na zlecenie Kongresu wykazały, że dodatnie saldo, jakim USA zamykają handel zagraniczny wyrobami najbardziej zaawansowanymi technicznie, spadło z 27 mld dolarów w 1980 r. do zaledwie 4 mld dolarów w 1985 r. i wszystko wskazywało na to, że szybko ustąpi miejsca saldu ujemnemu*°*. Drugim — co pod wieloma względami jest bardziej zaskakujące — działem przeżywającym schyłek jest rolnictwo. Zaledwie dziesięć lat wcześniej eksperci z tej dziedziny przepowiadali straszliwy brak globalnej równowagi między potrzebami żywieniowymi a produkcją rolną**. Ten scenariusz głodu i katastrofy wywołał bardzo silną dwojaką reakcję. Po pierwsze, począwszy od lat siedemdziesiątych zaczęto masowo inwestować w rolnictwo amerykańskie w przewidywaniu coraz większego zagranicznego popytu na amerykańską żywność; po drugie, podjęto na wielką skalę badania naukowe (finansowane przez świat zachodni) nad środkami zwiększenia plonów w Trzecim Świecie. Badania te okazały się tak efektywne, że coraz większa liczba krajów Trzeciego -Świata staje się eksporterami żywności, a więc konkurentami Stanów Zjednoczonych. Obie te tendencje rozwojowe były zupełnie niezależne od przekształcenia się EWG — w efekcie systemu dotowania cen rolnych — w producenta dużych nadwyżek rolnych, ale zbiegły się z tym przekształceniem w czasie. W konsekwencji, eksperci mówią obecnie o „zalewie żywności na świecie" 20S, co z kolei powoduje ostry spadek cen rolnych, a także amerykańskiego eksportu rolnego i wycofywanie się z produkcji wielu amerykańskich farmerów. Nic więc dziwnego, że te wszystkie problemy gospodarcze wywołały falę nastrojów protekcjonistycznych w wielu gałęziach gospodarki amerykańskiej. Nastrojom tym ulegają przedsiębiorcy, związki zawodowe, farmerzy i reprezentanci tych grup w Kongresie. Podobnie jak to było w czasach agitacji za „reformą ceł" w edwardiańskiej Wielkiej Brytanii207, zwolennicy wzmożonej ochrony skarżą się na nieuczciwe praktyki zagranicy, na dumping, t j. sprzedaż na rynku amerykańskim wyrobów przemysłowych po cenach niższych od kosztów produkcji, i na ogromne subsydia wypłacane zagranicznym rolnikom. Zwolennicy protekcjonizmu twierdzą, że jedyną możliwą odpowiedzią na te praktyki byłoby zrezygnowanie przez kolejne rządy USA z handlowej polityki laissez faire i podjęcie zdecydowanych kontrśrodków. Wiele z tych skarg ma pełne uzasadnienie (na przykład Japonia sprzedaje na rynku amerykańskim poniżej kosztów kostki krzemowe). W szerszej perspektywie jednak ten przypływ nastrojów protekcjonistycznych jest też odbiciem erozji przewagi technicznej USA, uprzednio przez nikogo nie kwestionowanej. Podobnie jak wiktoriańscy Brytyjczycy, Amerykanie po 1945 r. byli zwolennikami wolności handlu i nieskrępowanej konkurencji nie tylko dlatego, że uważali, iż pobudzi to światowy handel i światową prosperity, ale również dlatego, iż wiedzieli, iż najprawdopodobniej to właśnie oni wyciągną korzyści z likwidacji protekcjonizmu. W czterdzieści lat później, gdy owa wiara Amerykanów w siebie zaczęła słabnąć, nastąpił łatwy do przewidzenia zwrot w opinii na rzecz zapewnienia ochrony krajowemu rynkowi i krajowym producentom. I tak jak to było wcześniej w wypadku Wielkiej Brytanii, obrońcy istniejącego systemu zwracają uwagę, że podwyżka ceł nie tylko może obniżyć konkurencyjność towarów amerykańskich na rynku międzynarodowym, ale może też wywołać najrozmaitsze zewnętrzne reperkusje — globalną wojnę celną, ataki na amerykański eksport, osłabienie walut niektórych krajów nowo uprzemysłowionych i powrót kryzysu gospodarczego z lat trzydziestych. Obok tych trudności amerykańskiego przemysłu i rolnictwa występują też bezprecedensowe zawirowania w amerykańskich finansach. Niekonkurencyj-ność wyrobów przemysłowych USA za granicą i spadek amerykańskiego eksportu rolnego doprowadziły do ogromnego ujemnego salda bilansu handlu „widzialnego" — 160 mld dolarów w dwunastomiesięcznym okresie, który skończył się 31 maja 1986 r. Jeszcze bardziej niepokojące jest jednak to, że luki tej nie mogą już zapełnić dochody Ameryki z wymiany „niewidzialnej" — co zwykle ratuje kraje o dojrzałej gospodarce (na przykład ratowało Wielką Brytanię przed 1914 r.). Przeciwnie, Stany Zjednoczone zaczęły finansować swą pozycję w świecie tylko za pomocą importu coraz większych sum kapitału, co przeobraziło je w ciągu zaledwie paru lat z największego na świecie wierzyciela w największego na świecie dłużnika. Problem ten dodatkowo skomplikowała — a zdaniem wielu ludzi spowodowała208 — polityka budżetowa samego rządu USA. Nawet w latach sześćdziesiątych Waszyngton przejawiał tendencję do finansowania coraz wyższych wydatków na zbrojenia i programy społeczne raczej za pomocą deficytu budżetowego niż podwyżki podatków. Ale decyzje podjęte w początku lat osiemdziesiątych przez rząd Reagana — ogromne zwiększenie wydatków na obronę, znaczne zmniejszenie podatków, a jednocześnie nieprzeprowadzenie znaczącej redukcji innych wydatków federalnych — doprowadziły do niezwykłego wzrostu deficytu budżetowego i w konsekwencji długu narodowego (patrz tabela .49). . ..,,,. . , , Tabela 4t Deficyt budżetowy, zadłużenie i oprocentowanie zadłużenia władz federalnych USA w latach 1980—1985 «°» (to miliardach dolarów) 1980 1983 1985 Deficyt 59,6 195,4 202,8 Zadłużenie 914,3 l 381,9 l 823,1 Procenty 52,5 87,8 129,0 Podniosły się pełne zaniepokojenia głosy, że kontynuacja takich tendencji doprowadziłaby do zwiększenia się długu narodowego USA do około 13 bilionów dolarów w 2000 r. (tj. do poziomu czternastokrotnie wyższego niż w 1980 r.) i że spłata procentów od takiego zadłużenia osiągnęłaby poziom 1,5 biliona dolarów rocznie (dwadzieścia dziewięć razy więcej niż w 1980 r.) 21°. W rzeczywistości sumy te mogłyby być niższe, gdyby obniżyła się stopa procentowa2", ale ogólna tendencja rozwojowa jest w każdym razie bardzo niezdrowa. Nawet gdyby udało się zmniejszyć deficyt federalny „tylko" do 100 mld dolarów rocznie, to dług narodowy i spłata procentów osiągnęłyby na początku XXI w. rozmiary bezprecedensowe. Jedynym w historii przykładem takiego wzrostu zadłużenia wielkiego mocarstwa w czasach pokoju jest Francja w latach osiemdziesiątych XVIII w., kiedy to kryzys fiskalny przyczynił się do wywołania kryzysu politycznego. Obecnie występuje interakcja amerykańskiego ujemnego salda handlowego i deficytu budżetu federalnego z nowym zjawiskiem występującym w gospodarce światowej, które najlepiej określić mianem „oddzielenia" międzynarodowego przepływu kapitału od wymiany dóbr i usług. W związku z postępującą integracją światowej gospodarki rozmiary zarówno handlu wyrobami przemysłowymi, jak i wymiany usług finansowych są dużo większe niż kiedykolwiek — te dwa działy międzynarodowego handlu mogą razem osiągać poziom około 3 bilionów dolarów rocznie; sumę tę spycha jednak w cień oszałamiający poziom fali kapitałów płynącej przez międzynarodowy rynek finansowy — sam londyński rynek eurodolara ma rozmiary „co najmniej dwadzieścia pięć razy większe od obrotów handlu światowego" *". Napędem tego zjawiska były wydarzenia z lat siedemdziesiątych (przejście od stałych do płynnych kursów walut, pojawienie się strumienia nadwyżek finansowych z krajów OPEC), ale pobudzał je również deficyt budżetowy USA, ponieważ rząd federalny potrafił zastosować tylko jeden sposób zasypywania ogromnej rozpadliny dzielącej jego wydatki od przychodów: wsysanie ogromnych ilości płynnych funduszy z Europy i (zwłaszcza) z Japonii, w rezultacie czego — jak już wspomniałem — Stany Zjednoczone stały się zdecydowanie największym dłużnikiem na świecie "ł. W istocie, trudno sobie wyobrazić, jak gospodarka amerykańska mogłaby sobie poradzić na początku lat osiemdziesiątych bez napływu zagranicznych środków finansowych, nawet jeśli miał on też nieprzyjemne konsekwencje w postaci windowania w górę kursu dolara i dalszego osłabiania amerykańskiego eksportu rolnego i przemysłowego. To z kolei każe się jednak zastanowić nad niepokojącym pytaniem: co mogłoby się wydarzyć, gdyby nastąpiła masowa ucieczka lotnych funduszy od dolara, powodująca gwałtowny spadek jego kursu? Opisane wyżej tendencje rozwojowe stanowią wytłumaczenie zachodzących zjawisk, ale sugerują także, że podnoszące się alarmistyczne głosy wyolbrzymiają powagę sytuacji gospodarki amerykańskiej i pomijają „naturalność" większości tych zjawisk. Na przykład środkowozachodni pas farmerski Stanów Zjednoczonych nie byłby w tak złej sytuacji, gdyby nie to, że w końcu.lat siedemdziesiątych tylu ludzi kupowało ziemię po ówczesnych wysokich cenach, zaciągając pożyczki o przesadnie wysokiej stopie oprocentowania. I znów, przechodzenie od przemysłu przetwórczego do usług jest zjawiskiem zupełnie zrozumiałym, występującym we wszystkich zaawansowanych krajach; warto też przypomnieć, że jeśli nawet w amerykańskim przemyśle przetwórczym zmniejszało się zatrudnienie (zwłaszcza pracowników fizycznych) — co zresztą jest tendencją „naturalną", związaną z coraz silniejszym przestawianiem się świata z produkcji mającej za podstawę materiały na produkcję mającą za podstawę wiedzę — to produkcja tego przemysłu w liczbach bezwzględnych wzrastała. Podobnie nie ma nic złego w metamorfozie amerykańskich instytucji finansowych w światowe instytucje finansowe mające potrójne bazy — w Tokio, Londynie i Nowym Jorku — i obracające ogromnymi masami kapitału (i ciągnące z tego zyski); może to tylko zwiększać dochody USA z usług. Nawet duży coroczny deficyt budżetowy władz federalnych i wzrost zadłużenia państwa zdaniem niektórych autorów analiz nie są zbyt poważne, jeśli uwzględni się poziom inflacji; w niektórych kręgach panuje też przekonanie, że gospodarka „wyrośnie" z tego deficytu lub że politycy podejmą środki wypełniające tę lukę — czy to w postaci podwyżki podatków, czy redukcji wydatków, czy też jakiejś kombinacji obu tych sposobów. Zwraca się uwagę, że zbyt pospieszne podjęcie próby zlikwidowania tego deficytu mogłoby wywołać poważną recesję. Twierdzi się też, że jeszcze bardziej pocieszające są pozytywne oznaki wzrostu gospodarczego. W wyniku boomu w usługach Stany Zjednoczone stworzyły w ciągu ostatnich dziesięciu lat więcej stanowisk pracy niż kiedykolwiek przedtem w czasach pokoju — a już z pewnością odbywało się to dużo szybciej niż w Europie Zachodniej. Dużo większa w USA niż w Europie ruchliwość siły roboczej ułatwia tego rodzaju przeobrażenia na rynku pracy. Co więcej, ogronv ne zaangażowanie Ameryki w stosowanie wysoko zaawansowanej techniki —-nie tylko w Kalifornii, ale również w Nowej Anglii, Wirginii, Arizonie i w innych częściach kraju — stwarza perspektywę coraz większego wzrostu produkcji, a więc i bogactwa narodu (a także perspektywę przewagi strategicznej nad ZSRR). W istocie, właśnie dlatego, że gospodarka amerykańska ma przed sobą takie możliwości, nadal przyciąga miliony imigrantów i pobudza do działania tysiące przedsiębiorców; a jednocześnie część płynącego do kraju strumienia kapitałów można wykorzystać na dalsze inwestycje, zwłaszcza w dziedzinie Ę-D. I wreszcie, jeżeli rzeczywiście w handlu światowym zachodzą zmiany w kierunku obniżania się cen żywności i surowców, to powinno to przynieść korzyści gospodarce kraju wciąż przecież importującego ogromne ilości ropy naftowej, rud metali itp. (nawet jeśli zmiana taka szkodzi w USA interesom określonych producentów, na przykład rolników i naftowców). W wielu wypadkach spostrzeżenia takie mogą być słuszne. Ponieważ gospo- darka amerykańska ma tak wielkie rozmiary i jest tak zróżnicowana, istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdy jedne działy i regiony przeżywają wzrost, inne chylą się ku upadkowi. Niewłaściwe jest więc określanie sytuacji całej gospodarki takimi uogólniającymi terminami, jak „kryzys" czy „boom". Wobec spadku cen surowców, słabnięcia kursu dolara, którego wysoki poziom z początku 1985 r. jest po prostu nie do utrzymania, oraz generalnej obniżki stopy procentowej — i wpływu tych trzech czynników na poziom inflacji i na ufność przedsiębiorców — nie dziwi optymizm niektórych zawodowych ekonomistów na temat przyszłości gospodarki amerykańskiej2". Z punktu widzenia podstawowej strategii Ameryki i ekonomicznych podstaw skutecznego zaspokajania wymogów strategii długoterminowej, obraz jest jednak mniej różowy. Przede wszystkim Stany Zjednoczone po 1945 r. wzięły na siebie ogromną ilość zobowiązań wojskowych, obejmujących cały świat, tymczasem ich zdolność do ponoszenia związanych z tym ciężarów jes-t w oczywisty sposób mniejsza niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy ich udział w światowej produkcji przemysłowej i światowym GNP był dużo większy, rolnictwo nie przeżywało kryzysu, bilans płatniczy był w dużo lepszym stanie, budżet państwowy również był zrównoważony i kiedy nie były tak zadłużone u reszty świata. W tym szerszym sensie jest jednak pewna doza słuszności w analogii przeprowadzanej przez niektórych politologów między obecną pozycją Stanów Zjednoczonych a pozycją poprzednich „słabnących hegemonów" 215. I tu znów pouczające jest odnotowanie niezwykłego podobieństwa rosnącego niepokoju myślących kręgów społeczeństwa dzisiejszych Stanów Zjednoczonych do nastrojów panujących we wszystkich partiach politycznych edwar-diańskiej Wielkiej Brytanii — nastrojów, z których zrodził się ruch „narodowej sprawności", to jest szeroka debata wewnątrz elity rządzącej, elity przedsiębiorców i elity naukowej nad sposobami odwrócenia zjawiska określanego jako stały spadek zdolności do konkurowania z innymi zaawansowanymi społeczeństwami. Odnosiło się wrażenie, że na polu umiejętności handlowych, poziomu wyszkolenia i oświaty, wydajności produkcji, poziomu dochodów i (wśród ludzi, którym się gorzej powodziło) poziomu życia, stanu zdrowia i stanu zaspokajania potrzeb mieszkaniowych mocarstwo numer jeden 1900 r. traci swą pozycję, co musiało mieć fatalne implikacje dla jego długoterminowej pozycji strategicznej — stąd wezwania do „odnowy" i „reorganizacji" wysuwane były równie często przez prawicę, jak i przez lewicę 2". Kampanie tego rodzaju zazwyczaj prowadzą rzeczywiście do podejmowania tu i ówdzie jakichś reform; ale już sam fakt, że kampanie takie się podejmuje, stanowi — czyż to nie ironia? — potwierdzenie schyłku, jako że parę dziesiątków lat wcześniej, kiedy nikt nie kwestionował czołowej roli kraju, agitacja taka nie byłaby potrzebna. G.K. Chesterton zauważył sardonicznie, że silny człowiek nie martwi się o swą sprawność fizyczną, dopiero kiedy osłabnie, zaczyna mówić o swym zdrowiu2". Podobnie dopóki wielkie mocarstwo jest silne i nie zagrożone, prawdopodobieństwo toczenia przez nie debaty na temat własnej zdolności do wywiązywania się z obowiązków jest dużo mniejsze, niż kiedy mocarstwo to jest względnie słabsze. W węższym sensie dalsze kurczenie się bazy przemysłowej Ameryki mogłoby mieć poważne implikacje dla podstawowej strategii tego kraju. Gdyby kiedyś w przyszłości miało dojść do wojny na wielką skalę i byłaby to wojna wyłącznie konwencjonalna (z powodu strachu jej uczestników przed wywołaniem całopalenia jądrowego), to trzeba się zastanowić, jaki wpływ na zdolność produkcyjną USA miałyby owe lata schyłku niektórych gałęzi przemysłu, spadku zatrudnienia pracowników fizycznych itd. W związku z tym przychodzi na myśl alarmujący krzyk Hewinsa w 1904 r. na temat wpływu upadku brytyjskiego przemysłu na siłę kraju218: „Załóżmy, że zagrożona (przez konkurencję zagranicy) gałąź produkcji leży u samych korzeni waszego systemu obrony narodowej, w jakiej was to stawia sytuacji? Nie możecie się obyć bez przemysłu stalowego, bez wielkiej produkcji maszyn, ponieważ w nowoczesnej wojnie nie mielibyście bez nich możliwości stworzenia i utrzymania w dobrym stanie marynarki wojennej i wojsk lądowych". Trudno sobie wyobrazić, by zmniejszanie się potencjału przemysłowego Ameryki mogło być tak ostre: po prostu baza przemysłowa USA jest dużo szersza od bazy przemysłowej edwardiańskiej Wielkiej Brytanii; a ponadto — i jest to punkt bardzo ważny — „gałęzie przemysłu związane z obroną" nie tylko były stale podtrzymywane zamówieniami Pentagonu, ale również — wraz z całym przemysłem przetwórczym — dokonały zwrotu od produkcji materiałochłonnej do produkcji wiedzochłonnej (tj. mającej za podstawę zaawansowaną technikę), a to na dalszą metę zmniejszy również uzależnienie Zachodu od kluczowych surowców. Mimo wszystko jednak takie tendencje rozwojowe, jak sprowadzanie do USA bardzo dużych ilości jakiegoś półproduktu czy podzespołów — na przykład półprzewodników — z zagranicy219, czy — by posłużyć się przykładem jakiegoś produktu możliwie najbardziej odległego od półprzewodników — erozja amerykańskiego transportu morskiego i budownictwa okrętowego lub zamykanie wielu kopalń i pól naftowych — musiałyby się odbić ujemnie na sile USA w wypadku kolejnej długotrwałej wojny koalicyjnej wielkich mocarstw. Co więcej, jeśli historyczne precedensy w ogóle mają jakąś wartość, to czynnikiem najbardziej ograniczającym możliwość „skoku" produkcji podczas wojny był zazwyczaj niedobór wykwalifikowanych robotników i rzemieślników **° — co jeszcze raz każe się zastanowić nad masowym spadkiem w USA liczby pracowników fizycznych (właśnie głównie wykwalifikowanych robotników i rzemieślników). Innym, równie ważnym ze strategicznego punktu widzenia, problemem jest wpływ niskiego tempa wzrostu gospodarczego na społeczno-polityczny consensus w USA. Stanom Zjednoczonym udało się w XX w., w stopniu zdumiewającym większość Europejczyków, uniknąć rozgrywek politycznych o charakterze jawnie klasowym. Myślę, iż spowodowane to zostało faktem, że tylu imigrantów przybyło do USA, uciekając przed sztywnymi podziałami społecznymi w innych krajach; że już same rozmiary kraju umożliwiały ludziom rozczarowanym swą dotychczasową pozycją ekonomiczną „ucieczkę na Zachód, a jednocześnie sprawiały, że organizowanie się robotników w związki zawodowe było o wiele trudniejsze niż na przykład we Francji czy Wielkiej Brytanii; oraz że te same rozmiary geograficzne i związane z nimi możliwości otwierające się przed przedsiębiorcami stanowiły zachętę do rozwoju w dużej mierze nie przebudowanej formy kapitalizmu laissez faire, który zdominował kulturę polityczną narodu (mimo okazjonalnych ataków podejmowanych przez lewicę). W konsekwencji, rozpiętość dochodów jest w Stanach Zjednoczonych dużo większa niż w jakimkolwiek innym społeczeństwie zaawansowanym przemysłowo; z tego samego wzglądu wydatki socjalne państwa stanowią znacznie niższy procent GNP niż w innych porównywalnych krajach (z wyjątkiem Japonii, która''—-jak się wydaje — ma silniej rozwinięty system wspierania biednych i starców przez rodzinę). Do tej nieobecności polityki „klasowej" — mimo oczywistego istnienia różnic społeczno-gospodarczych — przyczynił się najwyraźniej fakt, że począwszy od lat trzydziestych ogólny wzrost gospodarczy USA stwarzał większości ich mieszkańców perspektywę polepszenia ich indywidualnej sytuacji, a także dużo bardziej niepokojący fakt, że najbiedniejszej jednej trzeciej społeczeństwa amerykańskiego nie zmobilizowano do regularnego udziału w wyborach. Wobec jednak zróżnicowania stopy urodzeń — z jednej strony, białych grup etnicznych, a z drugiej, grup czarnych i hiszpańsko j ęzycznych (nie mówiąc już o zmiennej fali imigracji do USA) — i wobec przeobrażeń gospodarczych prowadzących do likwidacji milionów względnie wysokopłatnych stanowisk pracy w przemyśle przetwórczym i tworzenia milionów kiepsko płatnych stanowisk pracy w usługach, byłoby rzeczą nierozsądną zakładać, że dotychczasowe normy amerykańskiej ekonomii politycznej (niskie wydatki państwowe i niskie opodatkowanie bogaczy) uda się utrzymać, jeżeli kraj wkroczy w okres trwałych trudności gospodarczych, spowodowanych spadkiem wartości dolara i niskim tempem wzrostu. Sugeruje to także, że amerykański system polityczny, reagujący na zagrożenia zewnętrzne zwiększeniem wydatków wojskowych, a na kryzys budżetowy obcinaniem wydatków socjalnych, może w końcu sprowokować wybuch gniewu. Podobnie jak w przypadku innych omówionych w tym rozdziale mocarstw, także w USA nie istnieją łatwe recepty na radzenie sobie z ustalaniem listy narodowych priorytetów w sytuacji stałego napięcia między obroną, konsumpcją i inwestycjami. I tu nieuchronnie dochodzimy do delikatnej kwestii wzajemnych związków między niskim tempem wzrostu gospodarczego a wysokim poziomem wydatków na obronę. Debata na temat „ekonomiki wydatków na obronę" pełna jest kontrowersji, zważywszy zaś na rozmiary i zróżnicowanie amerykańskiej gospodarki, na pobudzającą rolę, jaką mogą odgrywać duże zamówienia rządbwe, oraz na pozytywne dla techniki cywilnej skutki uboczne badań związanych z produkcją broni, trzeba stwierdzić, że materiał dowodowy bynajmniej nie wskazuje jednego tylko kierunku221. Z punktu widzenia celów tej książki istotne jednak są dane porównawcze. Nawet jeśli (jak często się podkreśla) wydatki na obronę stanowiły 10 proc. GNP za prezydentury Eisenhowera i 9 proc. za prezydentury Kennedy'ego, to względny udział Stanów Zjednoczonych w światowej produkcji i w światowym bogactwie był wówczas mniej więcej dwukrotnie większy niż teraz, a pozycji amerykańskiego przemysłu '— ani w dziedzinach tradycyjnych, ani w dziedzinach najnowocześniejszych — nić nie zagrażało. Co więcej, jeśli Stany Zjednoczone przeznaczają obecnie co najmniej 7 proc. swego GNP na wydatki obronne, podczas gdy ich główni rywale gospodarczy, zwłaszcza Japonia, przeznaczają na ten cel dużo mniejszą proporcję GNP, to ipso facto rywale ci mają więcej „wolnych" funduszy na inwestycje cywilne. Jeśli Stany Zjednoczone wciąż wiążą ogromną część swych prac R-D z produkcją dla wojska, podczas gdy Japonia i Niemcy Zachodnie koncentrują się na R^D komercyjnych, i jeśli pieniądze wydawane przez Pentagon odciągają większość naukowców i inżynierów od projektowania i produkcji dóbr na rynek światowy, podczas gdy w innych krajach personel tego typu zaangażowany jest przede wszystkim przy doskonaleniu produktów przeznaczanych dla cywilnego konsumenta — to wydaje się rzeczą nieuniknioną stały spadek udziału Ameryki w światowej produkcji przemysłowej, ale bardzo prawdopodobną, że tempo wzrostu gospodarczego USA będzie niższe niż w krajach oddających swą energię rynkowi i z mniejszym zapałem przeznaczających swe zasoby na obronę222. Chyba nie trzeba już dodawać, że w efekcie tych wszystkich tendencji rozwojowych Stany Zjednoczone w dalszej perspektywie stać będą przed niezwykle ostrym dylematem. Po prostu z tej racji, że są one światowym super-mocarstwem o dużo rozleglejszych zobowiązaniach niż mocarstwa regionalne — w rodzaju Japonii czy Niemiec Zachodnich. Muszą mieć o wiele większe siły obronne — podobnie jak niegdyś imperialna Hiszpania uważała, że potrzebna jej jest armia dużo większa od armii innych współczesnych jej państw, i jak wiktoriańska Wielka Brytania, która uznała za konieczne posiadanie marynarki wojennej znacznie większej od marynarki jakiegokolwiek innego kraju. Co więcej, ponieważ uważa się, że główne niebezpieczeństwo militarne grozi interesom USA ze strony ZSRR, a kraj ten przeznacza na obronę o wiele większą część swego GNP, amerykańscy decydenci muszą się niepokoić możliwością „przegrania" wyścigu zbrojeń z Rosją. Co rozsądniejsi spośród tych decydentów mogą jednak także dostrzec, że brzemię zbrojeń bardzo szkodzi gospodarce radzieckiej i że jeśli oba supermocarstwa nadal będą przeznaczały coraz większą część swego narodowego bogactwa na nieproduktywne zbrojenia, to wkrótce może się pojawić pytanie o kluczowym znaczeniu: „Czyja gospodarka szybciej zacznie przeżywać schyłek w porównaniu z tak szybko się rozwijającymi państwami jak Japonia czy Chiny?" Mocarstwo mające nadmiernie rozciągnięte siły na obszarze całego świata — takie jak Stany Zjednoczone — może czuć się wszędzie zagrożone, jeśli niewiele inwestuje w zbrojenia; bardzo duże wydatki na ten cel zapewnią mu co prawda większe bezpieczeństwo na krótką metę, ale mogą doprowadzić do takiej erozji handlowej zdolności konkurencyjnej, że na dalszą metę jego bezpieczeństwo zmaleje22S. Również i tu precedensy historyczne nie przedstawiają się zbyt zachęcająco. Bowiem w wypadku poprzednich mocarstw, zajmujących pozycję numer jeden na świecie, powszechnym zjawiskiem było to, że gdy ich względna siła ekonomiczna malała, coraz silniejsze zewnętrzne zagrożenia zmuszały je do przeznaczania coraz większej części zasobów na cele militarne, a to z kolei zmniejszało inwestycje produkcyjne i z czasem prowadziło do zmniejszania się tempa wzrostu, podnoszenia podatków, coraz ostrzejszych sporów wewnętrznych na temat priorytetów i słabnięcia zdolności do dźwigania brzemienia wydatków na obronę224. Jeśli historia istotnie układała się w taki właśnie sposób, to odczuwa się pokusę, by sparafrazować śmiertelnie poważny dowcip Shawa i powiedzieć: „Upadł Rzym, upadł Babilon, nadejdzie też kolej Scarsdale" 225. W sensie więc najszerszym odpowiedź na pytanie — będące przedmiotem coraz intensywniejszej debaty publicznej — czy Stany Zjednoczone mogą utrzymać swą obecną pozycję, brzmi: „nie". Po prostu dlatego, że żadnemu społeczeństwu nie jest dana możliwość permanentnego wyprzedzania innych — implikowałoby to bowiem zamrożenie istniejącego od niepamiętnych czasów zróżnicowania tempa wzrostu, postępu technicznego i rozwoju militarnego. Z drugiej strony z tego odwołania się do precedensów historycznych nie wynika, że przeznaczeniem Stanów Zjednoczonych jest zejście do roli pozostającego we względnym cieniu byłego czołowego mocarstwa, takiego jak Hiszpania czy Holandia, lub dezintegracja na wzór cesarstwa rzymskiego czy austro-węgierskie-go; Stany Zjednoczone są po prostu zbyt wielkie, by spotkał je pierwszy los, i zapewne zbyt homogeniczne, by spotkał je los drugi. Nawet analogia z Wielką Brytanią — tak często występująca ostatnio w literaturze politologicznej — nie jest najlepsza, ponieważ pomija różnicę skali. Można to wyłożyć inaczej: rozmiary geograficzne, ludność i bogactwa naturalne Wielkiej Brytanii sugerowałyby, że powinno na nią przypadać, z grubsza biorąc, 3 lub 4 proc. światowego bogactwa i światowej siły — pod warunkiem że wszystkie pozostałe czynniki byłyby jednakowe; ale właśnie dlatego, że wszystkie pozostałe czynniki nigdy nie są jednakowe, ów szczególny układ okoliczności historycznych i okoliczności związanych z rozwojem techniki pozwolił Wielkiej Brytanii w jej naświetniejszym okresie reprezentować, powiedzmy, 25 proc. światowego bogactwa i światowej siły; kiedy zaś te sprzyjające okoliczności zniknęły, Wielka Brytania po prostu zaczęła wracać do swych bardziej „naturalnych" rozmiarów. W ten sam sposób można dowodzić, że obszar geograficzny, ludność i bogactwa naturalne Stanów Zjednoczonych sugerują, iż na państwo to powinno przypadać około 16—18 proc. światowego bogactwa i światowej siły, w wyniku jednak sprzyjających okoliczności historycznych i okoliczności związanych z rozwojem techniki udział ten wzrósł do co najmniej 40 proc. w 1945 r., obecnie zaś jesteśmy świadkami pierwszych dziesięcioleci powolnego odchodzenia od tych niezwykle wysokich wskaźników w kierunku bardziej „naturalnego" poziomu. Spadek ten maskowany jest ogromnym potencjałem militarnym kraju, a także sukcesami w „umiędzynarodowianiu" amerykańskiego kapitalizmu i amerykańskiej kultury226. Ale nawet wtedy, gdy w odległej przyszłości ten powolny spadek doprowadzi do tego, że na Stany Zjednoczone przypadać będzie już tylko „normalny" udział w światowym bogactwie i w światowej sile, państwo to będzie nadal mocarstwem bardzo liczącym się w wielo-biegunowym świecie — po prostu z racji swych rozmiarów. W ciągu najbliższych dziesięcioleci zadaniem amerykańskich mężów stanu będzie uświadomienie sobie, że występują takie właśnie ogólne tendencje rozwojowe i że istnieje konieczność takiego „zarządzania" sprawami, by ta względna erozja pozycji Stanów Zjednoczonych przebiegała powoli i gładko,, a nie ulegała przyspieszeniu w efekcie stosowania przez Waszyngton polityki przynoszącej korzyści tylko krótkoterminowe, a na dłuższą metę wyrządzającej szkodę. Wymaga to, by wszyscy — od prezydenta do zwykłego obywatela — zdawali sobie sprawę, że zmiany w technice, a w konsekwencji także zmiany społeczno-gospodarcze, zachodzą na całym świecie szybciej niż kiedykolwiek przedtem; że społeczność międzynarodowa jest znacznie bardziej zróżnicowana politycznie i kulturowo, niż zakładano, i że odnosi się ona bardzo nieufnie do uproszczonych rozwiązań jej problemów proponowanych czy to przez Waszyngton, czy to przez Moskwę; że układ sił gospodarczych i produkcyjnych nie jest już tak korzystny dla USA jak w 1945 r.; i że nawet w dziedzinie militarnej występują oznaki pewnych zmian w układzie sił polegających na przechodzeniu od systemu dwubiegunowego do w większym stopniu wielobiegunowego — w tym nowym systemie Ameryka będzie najprawdopodobniej pod względem gospo- darczo-militarnym nadal silniejsza od jakiegokolwiek innego państwa, ale ta różnica sił nie będzie już tak nieproporcjonalnie wielka jak w pierwszych dziesięcioleciach po drugiej wojnie światowej. Samo przez się nie jest to rzeczą złą — jeśli przypomnimy sobie uwagi Kissingera o ujemnych stronach realizowania polityki w świecie stale uważanym za dwubiegunowy — a można to uznać za rzecz jeszcze nawet mniej złą, jeżeli uświadomimy sobie, że zmieniająca się dynamika światowego układu sił w o wiele większym stopniu może wpłynąć ujemnie na pozycję Rosji. We wszystkich dyskusjach na temat erozji przywódczej roli USA trzeba nieustannie powtarzać, że osłabienie, o którym mowa, jest osłabieniem względnym, nie zaś absolutnym i, co za tym idzie, zjawiskiem najzupełniej naturalnym; i że do poważnego zagrożenia rzeczywistych interesów Stanów Zjednoczonych może dojść tylko w wyniku zaniedbania przez ten kraj potrzeby rozsądnego przystosowania się do nowego światowego ładu. Zważywszy na mnogość czynników siły, jakimi wciąż jeszcze dysponują Stany Zjednoczone, w teorii nie powinno przekraczać zdolności kolejnych rządów USA zadanie takiego zaaranżowania dyplomacji i strategii owego przystosowania się, by można było — zgodnie z klasycznym sformułowaniem Waltera Lippmanna — doprowadzić do „równowagi między... zobowiązaniami państwa a jego siłą"227. Chociaż nie istnieje żadne oczywiste „państwo-spadko-foierca", które mogłoby przejąć od Ameryki brzemię spraw światowych (tak jak Stany Zjednoczone przejęły w latach czterdziestych rolę odgrywaną poprzednio przez Wielką Brytanię), to jednak prawdą jest również, że USA mają mniej problemów, niż miały: imperialna Hiszpania oblegana ze wszystkich stron przez nieprzyjaciół; Niderlandy ściśnięte w kleszczach, których jednym ramieniem była Francja, a drugim Anglia; czy Imperium Brytyjskie zmuszone do stawiania czoła całemu rojowi zagrożeń. Stany Zjednoczone czeka jeszcze na drodze do XXI w. wiele straszliwie trudnych prób — zwłaszcza w sferze gospodarczej — ale kraj ten rozporządza nadal poważnymi zasobami, pod warunkiem jednak, że zdoła właściwie zorganizować ich wykorzystywanie, oraz właściwie oceni zarówno granice swej siły, jak i stojące przed nim możliwości. Z pewnego punktu widzenia dylematy, przed jakimi stoją Stany Zjednoczone, trudno uznać za zupełnie wyjątkowe. Aż kusi, by zadać pytanie: któryż to kraj nie napotyka problemów przy opracowywaniu nadającej się do realizacji polityki militarnej czy przy dokonywaniu wyboru między armatami, masłem i inwestycjami? Z innego punktu widzenia jednak Ameryka zajmuje pozycję bardzo szczególną. Niezależnie od całego swego słabnięcia gospodarczego, i być może militarnego, nadal pozostaje — według określenia Pierre'a Hassnera — „decydującym aktorem wszystkich układów sił i wszystkich problemów"228. Właśnie dlatego, że jest taką potęgą w dobrym czy złym, właśnie dlatego, że jest osią zachodniego systemu sojuszy i centrum obecnej światowej gospodarki, to, co czyni lub czego nie czyni, jest o tyle ważniejsze dla świata od tego, co czyni jakiekolwiek inne mocarstwo. Epilog j) o dokonaniu obejmującego pięćset lat przeglądu wzlotów i upadków wiel-•* kich mocarstw wewnątrz systemu międzynarodowego wiele przemawia za tym, by zakończyć dzieło rozbudowanym rozdziałem ostatnim, poświęconym teorii i metodologii, w którym autor posłużyłby się szybko mnożącymi się teoriami na temat „wojny i cyklu względnej siły" *, „wojen światowych, długu publicznego i długiego cyklu" 2, „rozmiarów i czasu istnienia imperiów" * oraz różnymi innymi próbami4 politologów usiłujących nadać całości dzieła jakiś sens i zasugerować jakieś wnioski dotyczące przyszłości. Niniejsza książka nie jest jednak pracą politologiczną, nawet jeśli autor ma nadzieję, że ofiarowuje czytelnikowi obszerny zestaw szczegółowych faktów, a także komentarzy do wypowiedzi tych przedstawicieli owej dyscypliny, którzy zajmują się badaniem ogólniejszych wzorców zarówno wojen, jak i przemian w ładzie międzynarodowym. Niniejszy rozdział nie jest też próbą sumarycznego przedstawienia obecnej sytuacji, byłoby to bowiem sprzeczne z jednym z głównych przesłań tej książki, głoszącym, że system międzynarodowy ulega nieustannym zmianom, nie tylko wywoływanym przez codzienne działania mężów stanu oraz przypływy i odpływy wydarzeń politycznych i militarnych, ale również zmianom wywołanym głębszymi przekształceniami fundamentów światowej siły, które dopiero z czasem przenikają aż na powierzchnię. Jest jednak rzeczą właściwą przedstawić przed zakończeniem tego studium parę ogólnych spostrzeżeń. Przez cały czas w książce tej argumentowałem, że w systemie międzynarodowym bogactwo i potęga albo siła gospodarcza i militarna są zawsze wielkościami względnymi, i tak właśnie należy je rozpatrywać. Ponieważ są to wielkości względne i ponieważ wszystkie społeczeństwa przejawiają nieuchronną tendencję do zmian, międzynarodowy układ sił nigdy nie jest niezmienny i pogląd, że kiedykolwiek mógłby stać się niezmienny, jest ze strony mężów stanu szaleństwem. Wobec tego, że rywalizacja między narodami ma charakter anarchiczny i odbywa się na zasadzie konkurencji, historia spraw międzynarodowych w ciągu ubiegłych pięciuset lat była aż nazbyt często historią wojen lub co najmniej przygotowań do wojny — w obu wypadkach pochłaniało to zasoby, które społeczeństwo mogłoby wykorzystać na jakieś inne cele: czy to publiczne, czy to prywatne. Niezależnie więc od tego, jaki w danym momencie osiągnięto poziom rozwoju gospodarczego i naukowego, w każdym stuleciu toczono debaty na temat zakresu, w jakim bogactwa narodowego należy użyć w celach wojskowych. Każde też było świadkiem debaty* jak najlepiej zwiększyć narodowy dobrobyt nie tylko z uwagi na korzyści, jakie tego rodzaju zwiększenie bogactwa zapewnia jednostkom, ale także w efekcie świadomości, że wzrost gospodarczy, większa wydajność, rozkwit finansów wpłyną na względne perspektywy mocarstwa w wypadku kolejnego konfliktu międzynarodowego. W istocie, wyniki wszystkich rozpatrzonych tu większych, długotrwałych wojen między mocarstwami stale wskazują na kluczowe znaczenie produktywnych sił gospodarczych — zarówno podczas samych walk, jak i w okresach między wojnami, kiedy to zróżnicowanie tempa wzrostu po- wodowało, że mocarstwa stawały się względnie silniejsze lub względnie słabsze. Wyniki wielkich wojen koalicyjnych w okresie 1500—1945 w dużej mierze stanowiły potwierdzenie przesunięć, jakie w dłuższych okresach zachodziły na płaszczyźnie gospodarczej. Tak więc nowy porządek terytorialny, ustanawiany na zakończenie każdej wojny, odzwierciedla redystrybucję sił, jaka nastąpiła w systemie międzynarodowym. Nastanie pokoju nie zatrzymuje jednak tego procesu nieustannych zmian, a zróżnicowanie tempa wzrostu gospodarczego wielkich mocarstw gwarantuje, że nadal pozycja każdego z nich będzie się relatywnie umacniała lub słabła. Nie jest pewne, czy istnienie w anarchicznym ładzie światowym „wznoszących się" i „upadających" mocarstw musi zawsze prowadzić do wojny. Większość literatury historycznej przyjmuje założenie, że „wojna" i „system wielkich mocarstw" są nierozłącznymi towarzyszami, Mackinder, jeden z ojców myśli mer-kantylistycznej i geopolitycznej, był zdania, że „wielkie wojny znane z historii... są bezpośrednim lub pośrednim efektem nierówności wzrostu gospodarczego narodów"5. Czy wzorzec ten przestał obowiązywać od 1945 r.? Być może rzeczywiście pojawienie się broni jądrowej, z wbudowaną w nią groźbą przekształcenia się każdej wymiany ognia we wzajemne kompletne zniszczenie, położyło ostateczny kres obyczajowi uciekania się do konfliktu zbrojnego w odpowiedzi na długoterminowe przemiany w układzie sił wielkich mocarstw, pozostawiając jedynie wojny pośrednie, na niewielką skalę, „zastępcze". Być może jednak obustronne obawy przed bronią jądrową zagwarantują jedynie, że gdyby doszło do konfliktu między wielkimi mocarstwami, to byłby to konflikt konwencjonalny, chociaż nawet taka wojna przy postępie osiągniętym w produkcji nowoczesnej broni taktycznej byłaby starciem niezwykle krwawym. Oczywiście, nikt nie zna odpowiedzi na tego typu podstawowe pytania. Tym, którzy zakładają, że ludzkość nie będzie na tyle głupia, by angażować się w kolejną rujnująco kosztowną wojnę wielkich mocarstw, warto chyba przypomnieć, że dosyć powszechnie uważano tak również w XIX w. Książka Nor-mana Angella The Great Illusion (Wielkie złudzenie), która stała się międzynarodowym bestsellerem, a która dowodziła, że wojna byłaby katastrofą gospodarczą zarówno dla zwycięzców, jak i dla zwyciężonych, ukazała się już w 1910 r., a więc w momencie, w którym europejskie sztaby generalne spokojnie kończyły prace nad przygotowaniem planów wojny. Niezależnie od tego, na ile prawdopodobne są starcia zbrojne — jądrowe lub konwencjonalne — między większymi państwami, jasne jest, że zachodzą i będą zachodzić — i to najprawdopodobniej w tempie szybszym niż przedtem — ważne przeobrażenia układu sił. Co więcej, zachodzą one na dwu odrębnych, ale wzajemnie na siebie oddziałujących płaszczyznach — produkcji gospodarczej i potęgi strategicznej. Jeśli tendencje rozwojowe, występujące tu w ciągu dwu ubiegłych dziesięcioleci, nie ulegną zmianie (a dlaczego właściwie miałyby ulec?), to wzorzec polityki światowej będzie, z grubsza biorąc, wyglądał następująco: Po pierwsze, zarówno w dziedzinie wielkości udziałów w światowej produkcji, jak i w dziedzinie wielkości udziałów w światowych wydatkach wojskowych nastąpi zwrot polegający na tym, że zamiast dotychczasowej koncentracji sił w pięciu największych jej centrach nastąpi rozdział tej siły pomiędzy dużo większą liczbę państw; proces ten będzie jednak przebiegał stop- niowo i w najbliższej przyszłości żadne inne państwo (czy też zespół państw) najprawdopodobniej nie przyłączy się do obecnej „pentarchii" — Stanów Zjednoczonych, ZSRR, Chin, Japonii i EWG. Po drugie, globalna równowaga produkcyjna w stosunkach między tą piątką zaczęła się już przechylać w określonych kierunkach: niekorzystnych dla Rosji, Stanów Zjednoczonych, a także dla EWG, korzystnych zaś dla Japonii i Chin. Nie daje to w sumie zrównoważonego układu sił gospodarczych — ponieważ Stany Zjednoczone i EWG mają, z grubsza biorąc, podobną siłę mięśni przemysłowych i handlowych (chociaż USA niezwykle zyskują na sile dzięki temu, że są państwem militarnym); ZSRR i Japonia także są, z grubsza biorąc, równe (chociaż Japonia ma wyższe tempo wzrostu) i na każde z tych państw przypada tylko około dwóch trzecich siły produkcyjnej każdego z członków tej pierwszej dwójki; ChRL zaś wciąż pozostaje daleko w tyle za resztą tej piątki, ale rośnie najszybciej. Po trzecie, w kategoriach militarnych wciąż jeszcze istnieje świat dwubiegunowy, w którym tylko Stany Zjednoczone i ZSRR rozporządzają potencjałem gwarantującym ich wzajemne zniszczenie, a także zniszczenie dowolnego innego kraju. Ta dwubiegunowość może jednak ulegać powolnej erozji zarówno na poziomie jądrowym — bądź dlatego, że bronią jądrową w większości sytuacji nie można się posłużyć, bądź dlatego, że Chiny, Francja i Wielka Brytania dokonują masowej rozbudowy własnego arsenału jądrowego — jak i na poziomie konwencjonalnym — ze względu na stałą rozbudowę sił Chin oraz na coraz powszechniejszą świadomość, że połączenie sił lądowych, morskich i powietrznych Niemiec Zachodnich i Francji (a być może także Wielkiej Brytanii i Włoch) reprezentowałoby niezwykle wielką potęgę, gdyby państwa te rzeczywiście zdolne były do efektywnego współdziałania. W bliskiej przyszłości jest to bardzo mało prawdopodobne ze względów wewnątrzpolitycznych; jednak już sam fakt istnienia takiej możliwości wprowadza dodatkowy element niepewności do systemu „dwubiegunowego" — przynajmniej na poziomie konwencjonalnym. Nikt natomiast nie sugeruje obecnie, że Japonia stanie się wielką potęgą wojskową; nikt jednak — jako tako zaznajomiony z wzorcem „wojen i przemian w polityce światowej" — nie widziałby nic dziwnego w tym, że pewnego dnia jakieś nowe kierownictwo polityczne w Tokio postanowiłoby obrócić siłę gospodarczą swego kraju w większą niż dotąd siłę wojskową. Gdyby Japonia rzeczywiście postanowiła zwiększyć swą aktywną obecność wojskową w polityce światowej, to zapewne byłby to skutek uznania przez nią, że nie może już zagwarantować realizacji swych interesów działając jedynie jako „państwo handlowe" 6. Umacniając swe siły zbrojne, miałaby nadzieję, że w ten sposób umocni swe wpływy międzynarodowe w stopniu niemożliwym do osiągnięcia środkami niemilitarnymi. Historia ostatnich pięciuset lat rywalizacji międzynarodowej demonstruje jednak, że „bezpieczeństwo" wojskowe nigdy nie wystarcza. Na krótką metę może to powstrzymać rywalizujące państwa lub doprowadzić do ich porażki (co najzupełniej zadowala większość przywódców politycznych i większość ich zwolenników). Jeśli jednak odnosząc takie zwycięstwa państwo nadmiernie rozciągnie — w sensie geograficznym i strategicznym — swe siły lub jeśli — na poziomie mniej imperialnym — postanowi przeznaczyć dużą część swych dochodów na „ochronę", tak że mniej ich pozostanie na „inwestycje produkcyjne", to najprawdopodobniej przekona się, że tempo jego produkcji gospodarczej zacznie maleć z fatalnymi implikacjami dla długoterminowej zdolności zaspokajania potrzeb konsumpcyjnych jego obywateli i dla utrzymania jego pozycji międzynarodowej7. Już obecnie tak właśnie się dzieje w ZSRR, Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii; charakterystyczne, że zarówno Chiny, jak i Niemcy Zachodnie usiłują uniknąć nadmiernego inwestowania środków w wydatki wojskowe, ponieważ oba te państwa podejrzewają, że wpłynęłoby to ujemnie na długoterminowe perspektywy ich wzrostu gospodarczego. Tak więc powracam tu do łamigłówki, z jaką męczą się od czasów klasycznych stratedzy, ekonomiści i politycy. Pozycja wielkiego mocarstwa — tj. z definicji państwa zdolnego do stawienia czoła każdemu innemu państwu8 — wymaga posiadania kwitnącej bazy gospodarczej. Jak to sformułował List: „Wojna, czy nawet sama jej możliwość, sprawia, że państwo pierwszej kategorii musi zapewnić sobie odpowiednią siłę przemysłową..."9 Wdanie się w wojnę lub przeznaczenie dużej proporcji „siły przemysłowej" na „nieproduktywne" wydatki zbrojeniowe wiąże się z ryzykiem osłabienia bazy gospodarczej, zwłaszcza w stosunku do państw koncentrujących większy procent swego dochodu na produktywnym inwestowaniu w długofalowy wzrost. Klasycy ekonomii politycznej w pełni zdawali sobie z tego sprawę. Zwolennicy preferencji Adama Smitha skłaniali się do utrzymywania wydatków obronnych na niskim poziomie; sympatyzujący z koncepcją Nationaloekonomie Lista chcieli, by państwo rozporządzało większymi instrumentami siły. Wszyscy — jeśli byli uczciwi — przyznawali, że w istocie jest to sprawa wyboru, i to trudnego wyboru10. Oczywiście, w warunkach idealnych „zysk" i „siła" powinny występować nierozłącznie. Aż nazbyt często jednak mężowie stanu stwierdzali, że muszą rozstrzygnąć dobrze znany dylemat: czy kupować sobie bezpieczeństwo militarne w momencie rzeczywistego — lub tylko postrzeganego — zagrożenia, co z czasem staje się ciężkim brzemieniem dla gospodarki narodowej, czy też utrzymywać wydatki obronne na niskim poziomie, ale stwierdzać niekiedy, że naszym własnym interesom zagrażają działania innych państw ". Dzisiejsze wielkie mocarstwa są więc zmuszone borykać się z tym samym podwójnym wyzwaniem, z którym mieli do czynienia wszyscy ich poprzednicy: po pierwsze, z nierównomiernością wzrostu gospodarczego, powodującą, że niektóre z mocarstw stają się bogatsze (i zazwyczaj silniejsze) od innych; i po drugie, z niebezpieczną niekiedy sytuacją zagraniczną, z wyraźną dominacja współzawodnictwa, zmuszającą je do wyboru między bardziej bezpośrednim bezpieczeństwem militarnym a długofalowym bezpieczeństwem gospodarczym. Nie ma żadnej takiej generalnej zasady, która podsunęłaby ludziom, do których w danym momencie należy podejmowanie decyzji, jakiś powszechnie dający się zastosować kierunek działania. Jeśli zaniedbają oni zapewnienie krajowi odpowiedniej obrony militarnej, to mogą się okazać niezdolni do właściwego zareagowania na próbę wykorzystania tej sytuacji przez jakieś mocarstwo rywalizujące; jeśli wydadzą zbyt wiele na zbrojenia — lub, co zdarza się częściej, na utrzymywanie coraz większym kosztem zobowiązań wojskowych podjętych w poprzednim okresie — to najprawdopodobniej nadmiernie się wytężą, niczym starzec próbujący wykonywać pracę, która przekracza już jego siły. Wyboru nie ułatwi im w dodatku „prawo rosnących kosztów wojny" 12. Nawet jeśli — że użyją tu najczęściej cytowanego przykładu — udałoby się zapobiec temu, by w 2020 r. wyprodukowanie jednego jedynego samolotu pochłonęło cały budżet Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, to wzrost kosztów nowoczesnej broni jest zjawiskiem, które musi alarmować wszystkie rządy i wszystkich podatników. Każde z dzisiejszych wielkich mocarstw — Stany Zjednoczone, ZSRR, Chiny, Japonia i (próbnie) EWG — musi więc borykać się z odwiecznymi dylematami wznoszenia się i chylenia ku upadkowi, ze zmianami tempa wzrostu produkcji, z procesem wynalazków technicznych, ze zmianami zachodzącymi na scenie międzynarodowej, ze spiralą kosztów broni, ze zmianami w układzie sił. Nie są to zjawiska poddające się kontroli jakiegoś jednego państwa czy jakiegoś pojedynczego człowieka, że sparafrazuję tu słynną uwagę Bismarcka: wszystkie te mocarstwa podróżują „rzeką czasu", której nie mogą „ani stworzyć, ani nią kierować", lecz po której „mogą żeglować z mniejszą lub większą zręcznością i mniejszym lub większym doświadczeniem"1S. Jak skończy się dla nich ta podróż, zależy w dużej mierze od mądrości rządów w Waszyngtonie, Moskwie, Tokio, Pekinie i w różnych stolicach Europy. W powyższej analizie próbowałem zasugerować, jakie będą najprawdopodobniej perspektywy każdego z tych państw i w konsekwencji całego systemu wielkich mocarstw. Wciąż jednak straszliwie dużo zależeć będzie od „zręczności i doświadczenia", z jakimi państwa te będą żeglować po „rzece czasu". Przypisy Rozdział l Powstanie świata zachodniego . H. McNeill, A World History (London, wyd. 1979), s. 295; idem, The Rise of the West (Chicago 1967), s. 565; J. M. Roberts, The Pelican History of the World (Harmondsworth, Mdssx., 1980), s. 519; G. Barraclough (red.), The Times Atlas of World History (London 1978), s. 153. *Na temat stosunków międzynarodowych w Europie ok. 1500 r. patrz: The New Cambridge Modern History (dalej: NCMH), t. l, The Renaissance 1493—1520, red. G.R. Potter (Cambridge 1961), zwł. rozdz. 7—14; t. 2, The Reformation 1520— —1529, red. G. R. Elton (Cambridge 1958), rozdz. 10—11, 16; G. R. Elton, Reformation Europe 1517—1559 (London 1963), rozdz. 2; G. Mattingly, Renaissance Diplomacy (Harmondsworth, Mdssx., 1965), s. 115 i nast. 'Zwięzły opis Chin epoki Mingów, w: McNeill, The Rise of the West, s. 524—534; Roberts, History of the World, s. 424—444. Więcej szczegółów w: C. O. Hucker, China's Imperial Past (Stanford, Calif., 1975), s. 303 i nast.; J. A. Harrison, The Chinese Empire (New York 1972); W. Eberhard, A History of China (wyd. II, London 1960), s. 232—270; M. Elvin, The Pattern of the Chinese Past (London 1973). 4Y. Shiba, Commerce and Society in Sung China (Ann Arbor, Mich., 1970); J. Need-ham, The Development of Iron and Steel Technology in China (London 1958); L.-S. Yang, Money and Credit in China (Cambridge, Mass., 1952), a zwł. W. H. McNeill, The Pursuit of Power: Technology, Armed Forces and Society Since 1000 A.D. (Chicago 1983), rozdz. 2. 6 Świetnym źródłem jest tu: J. Needham, Science and Civilization in China, t. 4, cz. 3, Civil Engineering and Nautics (Cambridge 1971), zwł. s. 379—536; patrz także: Lo Jung-pang, „The Emergence of China as a Sea Power During the Late Sung and Early Yuan Periods", Far Eastern Quarterly, roczn. 14 (1955), s. 489—503; C. G. Reynolds, Command of the Sea: The History and Strategy of Maritime Empires (New York 1974), s. 98—104. 'O sprawach opisanych niżej patrz: McNeill, World History, s. 254—255; Needham, Science and Civilization in China, t. 4, cz. 3, s. 524 i nast.; R. Dawson, Imperial China (London 1972), s. 230 i nast.; Lo Jung-pang, „The Decline of the Early Ming Navy", Orient Extremus, roczn. 5 (1958), s. 149—168; Ho Ping-Ti „Economic and Institutional Factors in the Decline of the Chinese Empire", w: C. C. Cipolla (red.), The Economic Decline of Empires (London 1970), s. 274—276, chociaż przedstawiony tam obraz, ogólnie biorąc, jest mniej mroczny niż w innych relacjach. Patrz także skrupulatne porównania w: J. Needham, The Grand Titration: Science and Society in East and West (London 1969), passim; E. L. Jones, The European Miracle: Environments, Economies and Geopolitics in the History of Europe and Asia (Cambridge 1981). 7E. L. Jones, European Miracle, rozdz, 9; F. Braudel, The Mediterranean and the Mediterranean World in the Age of Philip II, 2 tomy (London 1972), t. 2, s. 661 i nast; P. Wittek, The Rise of the Ottoman Empire (London 1938); H. Inalcik, The Ottoman Empire: The Classical Age 1300—1600 (New York 1973); M. A. Cook (red.), .4 History of the Ottoman Empire to 1730 (Cambridge 1976); M. G. S. Hodgson, The Venture of Islam, t. 2 i 3 (Chicago—London 1924); C. M. Kortepeter, Ottoman Imperialism During the Reformation (London 1973). '' 8 A. C. Hess, „The Evolution of the Ottoman Seaborne Empire in the Age of the Oceanic Discoveries, 1453—1525", American Historical Review, roczn. 75, nr 7 (grudzień 1970), s. 1892—1919; Braudel, Mediterranean, t. 2, s. 918 i nast.; Reynolds, Command of the Sea, s. 112 i nast.; także komentarze w: J. F. Guilmartin, Gunpowder and Galleys: Changing Technology and Mediterranean Warfare at Sea in the Sixteenth Century (Cambridge 1974). 8 Jones, European Miracle., s. 176 i nast; Cook (red.), History of the Ottoman Empire, zwŁ s. 103 i nast.; B. Lewis, y,Some Reflections on the Decline of the Ottoman Empire", w: Cipolla (red.), Economic Decline of Empires, s. 215—234; H. A. R. Gibbs i H. Bowen, Islamic Society and the West, t. 1, cz. 2 (London 1950 i 1957), cz. 1, s. 273 i nast.; ez. 2, s. 1—37. Patrz także: H. Inalcik, The Ottoman Empire: Conquest, Organization and Economy: Collected Studies (London 1978), rozdz. 10—13. 10 Jones, European Miracle, s. 182. 11 Na temat ciemnej strony tego obrazu patrz: ibid., rozdz. 10; Roberts, History of the World, s. 415—423; W. H. Moreland, From Afcbar to Aurangzeb: A Study in Indian Economic History (London 1923); M. D. Morris, „Values as an Obstacle to Economic Growth in South Asia", Journal of Economic History, roczn. 27 (1967), s. 588—607. Relacje w barwach jaśniejszych: A. J. Qaisar, The Indian Response to European Technology and Culture, A. D. 1498—1707 (Delhi, Indie, 1982); i o nieco późniejszym okresie: C. A. Bayley, Rulers, Townsmen and Bazaars (Cambridge 1983). 18 McNeill, Rise of the West, s. 645—649; Jones, European Miracle, s. 157—159; R. Bendix, Kings or People: Power and the Mandate to Rule (Berkeley — Los Angeles 1978), s. 431 i nast.; G. B. Sansom, The Western World and Japan (London 1950), s. 3—208; idem, A History of Japan, t. 2—3 (London 1961 i 1964); C. R. Boxer, The Christian Century in Japan 1549—1650 (Berkeley 1951); J. W. Hall, Government and Local Power in Japan (Princeton 1966); D. M. Brown, „The Impact of Firearms on Japanese Warfare", For Eastern Quarterly, roczn. 7 (1947), s. 236—245; R. P. Toby, State and Diplomacy in Early Modern Japan (Princeton, N. J., 1984). "McNeill, World History, s. 328—343; Bendix, Kings or People, s. 491 i nast.; I. Wallerstein, The Modern World System, t. 1, Capitalist .Agriculture and the Origins of the European World-Economy in the Sixteenth Century (New York— —London 1974), s. 301—324; G. Vernadsky, The Tsardom of Muscovy 1547—1682 (New Haven, Conn., 1969); R. H. Fisher, The Russian Fur Trade 1550—1700 (Berkeley, Calif., 1943); M. Florinsky, Russia: A Short History (New York 1964), rozdz. 3—9; R. J. Kerner, The Urge to the Sea (New York 1971 reprint); T. Sza-muely, The Russian Traditions (London 1974); L. Kochan i R. Abraham, The Making of Modern Russia (Harmondsworth, Mddsx., wyd. 2, 1983), rozdz. 3—6. 14 Patrz: Roberts, History of the World, s. 585: „Nawet w tym (XVII) stuleciu wiedziano o Rosji tak mało, że pewien król francuski napisał do cara, nie wiedząc, że władca, do którego się zwracał, już od dziesięciu lat nie żył". Proszę też zwrócić uwagę na protekcjonalne wypowiedzi angielskich kupców w Rosji, w: Kochan i Abraham, Making of Modern Russia, s. 56—57. 15 Jest to oczywiście tytuł godnej uwagi książki E. L. Jonesa. Wywarła ona — wraz z ważną pracą W. H. McNeilla, The Pursuit of Power — istotny wpływ na moją argumentację przedstawioną w tej części tekstu. Patrz także: McNeill, Rise of the West; Wallerstein, Modern World System; D. C. North i R. P. Thomas, The Rise of the Western World (Cambridge 1973); J. H. Parry, The Establishment of the European Hegemony 1415—1715 (wyd. 3, New York 1966); S. Viljoen, Economic Systems in World History (London 1974); P. Chaunu, European Expansion in the Later Middle Ages (Amsterdam 1979). " H. C. Darby, „The Face of Europe on the Eve of the Great Discoveries", w: NCMH, t. 1, s. 20—49; N. J. G. Pounds i S. S. Ball, .„Core-Areas and the Development of the European States System", Annals of the Association of American Geographers, t. 54 (1964), s. 24—40; R. G. Wesson, State Systems: International Relations, Politics and Culture (New York 1978), s. Ill; Jones, European Miracle, rozdz. 7. 17-N. J. G. Pounds, An Historical Geography of Europe 1500—1840 (Cambridge 1979), rozdz. 1; C. Cipolla, Before the Industrial Revolution: European Society and Economy 1000^-1700 (2 wyd., London 1980); C. Cipolla (red.), The Fontana Economic History of Europe, t. 1, The Middle Ages (London 1972), rozdz. 7; E. Sam-haber, Merchants Make History (London 1963), s. 130 i nast.; Wallerstein, Modern World System, t. 1, s. 42 i nast.; Braudel, Mediterranean, t. 1, s. 188—224. 18 Roberts, History of the World, s. 505—506; J. H. Parry, The Age of Reconnaissance (wyd. 2), London 1966), s. 60 i nast. 19 Cyt. w: Jones, European Miracle, s. 235. 20 McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 3; J. U. Nef, War and Human Progress (New York 1968), rozdz. 2; R. A. Preston, S. F. Wise, H. O. Werner, Men in Arms (London 1962), rozdz. 7; C. Cipolla, Guns and Sails in the Early Phase of European Expansion 1400—1700 (London 1965); R. Bean, „War and the Birth of the Nation State", Journal of Economic History, roczn. 33 (1973), s. 203—221. " Słowo „narodowy" trzeba było napisać w cudzysłowie, ponieważ w armii francuskiej było bardzo wielu najemników z innych krajów. Patrz: V. G. Kiernan, „Foreign Mercenaries and Absolute Monarchy", Past and Present, t. 11 (1957), •o s. 72. Ogólniejsze komentarze na ten temat, w: McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 3; H. Thomas, History of the World (New York 1979), rozdz. 24; M. E. Mallet, P» Mercenaries and Their Masters: Warfare in Renaissance Italy (London 1976); J. R. Hale, „Armies, Navies and the Art of War", NCMH, t. 2, zwł. s. 486 i nast; idem, War and Society in Renaissance Europe 1450—1620 (London 1985)), rozdz. 2. 22 Cipolla, Guns and Sails; Nef, War and Human Progress, s. 46 i nast. 23 C. Duffy, Siege Warfare: The Fortress in the Early Modern World 1494—1660 (London 1979), rozdz. 1—2; McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 3; Wesson, State Systems, s. 112 i nast.; Braudel, Mediterranean, t. 2, s. 845 i nast.; J. R. Hale, „The Early Development of the Bastion: An Italian Chronology c. 1450—c. 1534", w: Hale i in. (red.), Europe in the Later Middle Ages (London 1965), s. 466—194. 14 Na temat następnego fragmentu patrz: Parry, Age of Reconnaissance, rozdz. VII; Reynolds, Command of the Sea, s. 106 i nast; P. Padfield, Guns at Sea (London 1973), cz. 1; G. V. Scammell, The World Encompassed: The First European Maritime Empires, c. 800—1650 (Berkeley, Calif., 1981) — prace te umieszczają piętna-stowieczne podróże w szerszym kontekście europejskiego ekspansjonizmu. 25 Jones, European Miracle, s. 80. Wagę „sprawnej organizacji gospodarczej" podkreślają też wielokrotnie North i Thomas, Rise of the Western World. 26 Jest to główny wątek znakomitej pracy Guilmartina, Gunpowder and Galleys. 87 O doświadczeniach Portugalczyków patrz: Parry, Age of Reconnaissance; P. Padfield, Tide of Empires: Decisive Naval Campaigns in the Rise of the West, t. 1, s. 1481—1654 (London 1979), rozdz. 2; C. R. Boxer, The Portuguese Seaborne Empire 1415—1825 (London 1969); V. Magalhaes-Godinho, L'economie de VEmpire Portugais aux XVe et XVIe siecles (Paris 1969); B. W. Diffie i C. D. Winius, Foundations of the Portuguese Empire 1415—1580 (Minneapolis 1977); Wallerstein, Mo-, dern World System, s. 325 i nast.; Braudel, Mediterranean, t. 2, s. 1174—1176; Scammell, World Encompassed, rozdz. 5. 28 P. M. Kennedy, The Rise and Fall of British Naval Mastery (London—New York 1976), s. 18. 29 Padfield, Tide of Empires, t. 1, s. 49. so Bardziej wątpliwe jest, czy przyniosło to tak duże korzyści samemu rządowi Por- tugalii, patrz: M. Newitt, „Plunder and the Rewards of Office in the Portuguese Empire", w: M. Duffy (red.), The Military Revolution and the State 1500—1800 (Exeter Studies in History, Exeter 1980), s. 10—28; W. Reinhard, Ceschichte der europaischen Expansion, t. 1 (Stuttgart 1983), rozdz. 3 i 5. «Wallerstein, Modern World System, s. 170; C. H. Haring, The Spanish Empire in America (New York 1947); Parry, Spanish Seaborne Empire; Scammell, World Encompassed, rozdz. 6; C. Gibson, Spain in America (New York 1966). >2 Wallerstein, Modern World System. Patrz także: Jones, European Miracle, rozdz. 4; Parry, Age of Reconnaissance, cz. 3; Roberts, History of the World, s. 600 i nast.; Cambridge Economic History of Europe, t. 4, The Economy of Expanding Europe in the Sixteenth and Seventeenth Centuries (Cambridge 1967). Poważne ostrzeżenie przed antycypowaniem rzeczywistego „systemu światowego" formułuje R. A. Dodgshon, „A Spatial Perspective", w: Peasant Studies, roczn. 6, nr l (styczeń 1977), s. 8—19. łs O pierwszych zagrożeniach dla iberyjskiego monopolu na handel zamorski patrz: NCMH, t l, rozdz. 16 i t. 3, rozdz. 17; Padfiełd, Tide of Empires, rozdz. 4; Scammell, World Encompassed, rozdz. 7 i 9. "K. Mendelsohn, Science and Western Domination (London 1976); Nef, War and Human Progress, rozdz. 3; Elton, Reformation Europe, s. 292 i nast.; McNeill, Rise of the West, s. 592—598; Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 2, rozdz. 3; A. Wolf, A History of Science, Technology and Philosophy in the Sixteenth and Seventeenth Centuries (New York 1935). K Jones, European Miracle, s. 170—171 i passim; A. G. Frank, World Accumulation 1492—1789 (New York—London 1978), s. 137 i nast. "Patrz Mendelsohn, Science and Western Domination, gdzie podkreśla on wagą obserwacji naukowych i przewidywań; oraz McNeill, Rise of the West, s. 593— —599. Rozdział 2 Próbo zdobycia hegemonii przez Habsburgów 1519—1659 1 C. Oman, A History of the Art of War in the Sixteenth Century (London 1937), cz. 3. O wcześniejszych wojnach: idem, A History of the Art of War in the Middle Ages, t. 2 (London 1924). * Na ten temat patrz: G. R. Elton, Reformation Europe 1517—1559 (London 1963), s. 305 i nast. »Ibid., s. 35. 4 R. A. Stradling, Europe and the Decline of Spain: A Study of the Spanish System, 1580—1720 (London—Boston 1981), s. 44. 5 Przykładem mogą być słowa Gattinary pod adresem Karola V: „Bóg skierował cią na drogę wiodącą do monarchii światowej", w: NCMH, t. 2, s. 301 i nast.; patrz też wypowiedzi cytowane w: H. Kamen, Spain 1469—1714 (London 1983), s. 67. 'Oman, War in the Sixteenth Century, s. 5; jest to najlepsza relacja o sprawach wojskowych tego okresu. Pożyteczny zwięzły zarys historii tych 140 lat zawierają 3 tomy Fontana History of Europe: G. R. Elton, Reformation Europe 1517— —1559 (London 1963); J. H. Elliott, Europe Divided 1559—1598 (London 1968); G. Parker, Europe in Crisis 1598—1648 (London 1979). Patrz także: NCMH, t. 2—5; i H. G. Koenigsberger, The Habsburgs and Europę 1516—1660 (Ithaca— —London 1971). 7 NCMH. t. 2, rozdz. 11 i 17. »V. S. Mamatey, Rise of the Habsburg Empire 1526—1815 (Huntingdon, N. Y., 1978), s. 9. "Szczegóły w: Oman. War in the Sixteenth Century, s. 703 ł nast.; Braudel, Mediterranean World, t. 2, s. 904—1237. "H. C. Koenigsberger, „Western Europe and the Power of Spain" w NCMH, t. 3, s. 234—318; G. Parker, Spain and the Netherlands 1559—1659 (London 1979); C. Wilson, The Transformation of Europe 1558*—1648 (London 1976), rozdz. 8 i 9. "Międzynarodowy charakter tej rywalizacji dobrze opisuje Parker, „The Dutch Revolt and the Polarization of International Politics", w: Spain and the Netherlands, s. 74 i nast. Analiza gospodarczo-społecznego jej aspektu, patrz: J. V. Poli-sensky, The Thirty Years War (London 1971), zwŁ rozdz. 4. 12 C. V. Wedgewood, The Thirty Years War (London 1964), rozdz. 3—6. 13 Parker, Europe in Crisis, s. 252; J. H. Elliott, The Count-Dufce of Oliuares (New Haven, Conn., 1986), s. 495. " Parker, Spain and the Netherlands, s. 54—77; C. R. Boxer, The Dutch Seaborne Empire 1600—1800 (London 1972), s. 25—26. "Ostatnie lata tego konfliktu patrz: Stradling, Europe and the Decline of Spain rozdz. 2—4; J. Stoye, Europe Unfolding 1648—1688 (London 1969), rozdz. 3 i 4. 16 Oprócz szczegółowych prac cytowanych poniżej w części tej opierałem się na następujących świetnych studiach nad potęgą imperialną Hiszpanii: J. H. Elliott, Imperial Spain 1469—1716 (Harmondsworth, Mddsx., 1970); J. Lynch, Spain Under the Habsburps, dwa tomy (Oxford 1964 i 1969); Stradling, Europe and the Decline of Spain. Wykorzystano również dwie starsze prace: R. Trevor Davies, The Golden Century of Spain 1501—1621 (London 1937) i B. Chudoba, Spain and the Empire 1519—1643 (New York 1969). Trzeba też wymienić pełny przemyśleń artykuł Johna Elliotta przedrukowany w: Cipolla (red.), Economic Decline of Empires, pt. „The Decline of Spain", 168—195. 17 Koenigsberger, Habsburga and Europe, s. XI. 18 R. Ehrenberg, Dos Zeitalter der Fugger: Geldkapital und Creditverkehr im 16. Jahrhundert, dwa tomy (Jena 1896); E. Samhaber, Merchants Mafce History (London 1963), rozdz. 8; patrz także obszerny przegląd niedawno dokonany przez G. Parkera „The Emergence of Modern Finance in Europe 1500—1730", w: Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 2, s. 527—589. leNCMH, t. 1, rozdz. 7; R. A. Kann, A History of the Habsburg Empire 1526—1918 (Berkeley—Los Angeles—London 1974), rozdz. l i 2. 20 Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 1, s. 77. 21 M. Roberts, „The Military Revolution, 1560—1660", w: Roberts, Essays in Swedish History (London 1967), s. 195—225; G. Parker, „The Military Revolution, 1560— 1660—a Myth?", w: Parker, Spain and the Netherlands, s. 86—105; M. van Creveld, Supplying War: Logistics from Wallenstein to Patton (Cambridge 1977), s. 5—6; J. R. Hale, „Armies, Navies, and the Art of War" w: NCMH, t. 2, s. 481— —509 i t 3, s. 171—208; McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 4; R. Bean, „War and the Birth of the Nation State", Journal of Economic History, roczn. 33 (1973), s. 203—221. 42 G. Parker, The Army of Flanders and the Spanish Road 1567—1659: The Logistics of Spanish Victory and Defeat in the Low Countries War (Cambridge 1972), s. 6. 28 I. A. A. Thompson, War and Government in Habsburg Spain 1560—1620 (London 1976), s. 16; ogólniej, patrz: Reynolds, Command of the Sea, rozdz. 4—6. "Lynch, Spain Under the Habsburgs, t 1, s. 53—58. "Ibid., s. 128. Patrz także: Parker, Army of Flanders and the Spanish Road. rozdz. 6. M'Braudel, Mediterranean World, t. 2, s. 841; pełna analiza, patrz: Parker, „Le-panto (1571): the Costs of Victory", w: Spoin and the Netherlands, s. 122—134. «NCMH, t. 3, s. 275 i nast; Parker, „Why Did the Dutch Revolt Last So Long?" i „Mutiny and Discontent in the Spanish Army of Flanders 1572—1607", w: Spain and the Netherlands, s. 45—64, 106—121. 28 Thompson, War and Government in Habsburg Spain, rozdz. 3. 29 Ibid., s. 36 i nast, s. 89 i nast.; Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 2, s. 30 i nast. 3° Dalsze szczegóły, patrz: J. Regla, „Spain and Her Empire", w: NCMH, t. 5, s. 319— —383; Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 2, rozdz. 4 i 5; Elliott, Imperial Spain, rozdz. 10; Stradling, Europe and the Decline of Spain, rozdz. 3—5; patrz także: Kamen, Spoin 1469—1714, gdzie autor dowodzi późniejszej „poprawy sytuacji". 81 Patrz interesujące uwagi Braudela o kłopotach „nadmiernie wielkich" imperiów — hiszpańskiego i muzułmańskiego, w: Mediterranean World, t. 2, s. 701—703. 32 To przenoszenie przez Hiszpanię głównego zainteresowania na coraz to inny front ładnie przedstawia Parker, „Spain, Her Enemies and the Revolt of the Netherlands, 1559—1648", w: Spain and the Netherlands, s. 17—42. 88 Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 1, s. 347. 34 Ibid., t. 2, s. 70. 85 E. Heischmann, Die Anfange des stehenden Heeres in Oesterreich (Vienna 1925). 88 NCMH, t. 5, rozdz. 18 i 20; Kann, History of the Habsburg Empire. "Patrz znakomitą analizę wojny w Niderlandach: Duffy, Siege Warfare, rozdz. 4. 88 Parker, Spain and the Netherlands, s. 185 i 188. 39 Idem, Army of Flanders and the Spanish Road, s. 50 i nast. « NCMH, t. 3, s. 308. 41 Cyt. za: Parker, Europe in Crisis, s. 238. 42 Ibid., s. 239. 43 Na temat następnego fragmentu patrz: Kamen, Spain 1469—1714, s. 81 i nast., 161 i nast., 214 i nast.; H. G. Koenigsberger, „The Empire of Charles V in Europe", w: NCMH, t. 2, s. 301—333; i wersja rozszerzona: Koenigsberger, Habsburgs and Europę. 44 H. G. Koenigsberger, The Government of Sicily Under Philip II (London 1951). 45 Idem, The Habsburgs and Europe; patrz także świetne studium: D. Stella, Crisis and Continuity: The Economy of Spanish Lombardy in the Seventeenth Century (Cambridge, Mass., 1979). 46 Parker, Spain ond the Netherlands, s. 21—22. UNCMH, t. 1, s. 450 i nast., t. 2, s. 320 i nast.; Elliott, Imperial Spain, rozdz. 5 i 8; Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 1, s. 53 i nast. oraz cała praca; t. 2, s. 3 i nast. 48 Na temat następnego fragmentu, patrz: Cipolła, Before the Industrial Revolution, s. 250 i nast.; J. V. Vives, „The Decline of Spain in the Seventeenth Century", w: Cipolla (red.), Economic Decline of Empires, s. 121—167; Davies, Golden Century of Spain, rozdz. 3 i 8; Wallerstein; Modern World System, t. 1, s. 191 i nast., a także książki Elliotta i Lyncha. 49 Cipolla, Guns and Sails, s. 33; Thompson, War and Government in Habsburg Spain, s. 25. 5"D. Maland, Europe in the Seventeenth Century (London 1966), s. 214; Lynch, Spain Under the Habsburgs, t. 2, s. 139 i nast. Hiszpańska polityka tolerowania handlu z wrogimi Holendrami ulegała jednak często kompletnemu odwróceniu, o czym mówi wyraźnie artykuł Israela wymieniony poniżej w przypisie 82. "Thompson, Wór ond Government in Habsburg Spain, s. 1; Parker, Europe in Crisis, s. 71—75; ogólniej: Hale, Wór5 and Society in Renaissance Europe, rozdz. 8 i 9. / 52 Parker, Spain and the Nether lands, s. 96. » 53 NCMH, t. 2, s. 472. S4Ibid., t. 1, rozdz. 10; a zwł. M. Wolfe, The Fiscal System of Renaissance France New Haven—London 1972), rozdz. 2 i 3. "Oman, War in the Sixteenth Century, s. 393—536, omawia szczegóły militarne wojen toczonych przez Francję. Strona polityczna, patrz: J. H. M. Salmon, Society in Crisis: France in the Sixteenth Century (London 1975); R. Briggs, Early Modern France 1560—1715 (Oxford 1977), rozdz. 1. w Nef, War and Human Progress, s. 103 i nast.; Wolfe, Fiscal System of Renaissance France, rozdz. 8; Salmon, Society in Crisis, s. 301 i nast.; E. J. Hamilton, „Origin and Growth of National Debt in Western Europe", American Economic Review, roczn. 37, nr 2 (1947), s. 119 i 120. "NCMH, t. 3, s. 314—317; Wolfe, Fiscal System of Renaissance France, rozdz. 8; Salmon, Society in Crisis, rozdz. 12; Briggs, Early Modern France, s. 80 i nast; Parker, Europe in Crisis, s. 119—122. 58 Parker, Europe in Crisis, s. 17 i nast., s. 246 i nast.; J. B. Wolf, Toward a European Balance of Power 1620—1715 (Chicago 1970), s. 17—19. 59 A. Query, „Les finances de la monarchie Francaise", Annales, roczn. 33, nr 2 .= (1978), s. 216—239, a zwł. s. 228—230 i 236. Podobieństwo trudności Francji i Hisz-;« panii w uargumentowany sposób przedstawiają: J. H. Elliott, Richelieu and OZi-« vares (Cambridge 1984), zwł. rozdz. 3, 5 i 6; M. S. Kimmell, „War, State, Finance, • and Revolution", w: P. McGowan i C. W. Kegley (red.), Foreign Policy and the c Modern World-System (Beverly Hills, Calif., 1983), s. 89—124. 60 E. H. Jenkins, A History of the French Navy (London 1973), rozdz. 4; Briggs, Early Modern France, s. 128—144; Parker, Europe in Crisis, s. 276 i nast. 01 R. Stradling, „Catastrophe and Recovery: The Defeat of Spain 1639—43", History, TOCZ. 64, nr 211 (czerwiec 1979), s. 205—219. 62 Historia gospodarcza Anglii w tym okresie patrz: Cipolla, Before the Industrial Revolution, s. 276—296; D. C. Coleman, The Economy of England 1450—1750 (Oxford 1977); B. Murphy, A History of the British Economy (London 1973), cz. 1, rozdz. 4; C. Hill, Reformation to Industrial Revolution (Harmondsworth, Mddsx., 1969); R. Davis, English Overseas Trade 1500—1700 (London 1973). Spośród wybitniejszych przeglądów zagadnień politycznych należy wymienić: G. R. Elton, England Under the Tudors (London 1955); D. M. Loades, Politics and the Nation 1450—1660 (London 1974), s. 118 i nast., P. Williams, The Tudor Regime (Oxford 1979), zwł. rozdz. 2 i 9. O finansach korony, patrz: F. C. Dietz, English Public Finance 1485—1641, t. l, English Government Finance 1485—1558 (London 1964). 83 Nef, War and Human Progress, s. 10—12, 71—73, 87—88. 64 C. Barnett, Britain and Her Army 1509—1970: A Military, Political and Social Survey (London 1970), rozdz. 1; Oman, War in the Sixteenth Century, s. 285 i nast.; G. J. Millar, Tudor Mercenaries and Auxiliaries 1485—1547 (Charlottes-ville, Va., 1980). Okres późniejszy patrz: C. G. Cruikshank, Elizabeth's Army (wyd. 2, Oxford 1966). 85 Williams, Tudor Regime, s. 64 i nast.; Dietz, English Government Finance, rozdz. 7—14; Hill, Reformation to Industrial Revolution, rozdz. 6; P. S. Crowson, Tudor Foreign Policy (London 1973), rozdz. 25. 86 K. R. Andrews, Elizabethan Privateering (Cambridge 1964); idem, Trade, Plunder and Settlement (Cambridge 1983); Padfield, Tide of Empires, t. 1, s. 120 i nast; D. B. Quinn i A. N. Ryan, England's Sea Empire, 1550—1642 (London 1983), rozdz. 5; Scammell, World Encompassed, s. 465 i nast. "Cyt. za: Kennedy, British Naval Mastery, s. 28. Patrz także: M. Howard, „The British Way in Warfare" (Neale Lecture, London 1975); Barnett, Britain and Her Army, s. 25 i nast., 51 i nast.; R. B. Wernham, „Elizabethan War Aims and Strategy", w: Elizabethan Government and Society, (red.) S. T. Bindoff, J. Hurst-field, C. H. Williams (London 1961), s. 340—368. Patrz także dwa ogólne przeglądy pióra Wernhama: Before the Armada: The Growth of English Foreign Policy 1485,—1588 (London 1966) i The Making of Elizabethan Foreign Policy 1588—1603 (Berkeley, Los Angeles, London 1980). «8Dane na ten temat patrz: F. C. Dietz, „The Exchequer in Elizabeth's Reign", Smith College Studies in History, roczn. 8, nr 2 (styczeń 1923); idem, English Public Finance 1485—1641, t. 2, 1558—1641, rozdz. 2—5; W. R. Scott, The Constitution and Finance of English, Scottish and Irish Joint Stock Companies to 1720, 3 tomy (Cambridge 1912), t. 3, s. 485—544. 68Loades, Politics and the Nation, s. 301 i nast.; R. Ashton, The Crown and the Money Market 1603—1640 (Oxford 1960), zwł. rozdz. 2 i 7. 70R. Ashton, The English Civil War: Conservatism and Revolution 1603—1649 (London 1979); C. Hill, The Century of Revolution 1603—1714 (Edynburg 1961), cz. 1; C. Russell (red.), The Origins of the English Civil War (London 1973); L. Stone, The Causes of the English Revolution 1529^—1642 (London 1972); Loades, Politics and the Nation, s. 327 i nast. "Kennedy, British Naval Mastery, s. 44 i nast.; Barnett, Britain and Her Army, s. 90 i nast.; Hill, Reformation to Industrial Revolution, s. 155 i nast.; J. R. Jones, Britain and the World 1649—1815 (London 1980), s. 51 i nast.; patrz także dwie ważne prace w języku niemieckim: B. Martin, „Aussenhandel und Aussenpolitik Englands unter Cromwell", Historische Zeitschrift, roczn. 218, nr 3 (czerwiec 1974), s. 571—592; oraz H. C. Junge, Flottenpolitik und Revolution: Die Entstehung der englischen Seemacht wdhrend der Herrschaft Cromwells (Stuttgart 1980). 72 M. Ashley, Financial and Commercial Policy Under the Cromwellian Protectorate (London 1962), s. 48. 78 C. Hill, Century of Revolution, s. 161. 74 North i Thomas, Rise of the Western World, s. 118, 150 i cała praca. 75 Następny fragment ma w dużym stopniu za podstawę prace Michaela Robertsa, nie tylko klasyczne dzieło Gustoims Adolphus, 2 tomy, (London 1958), ale również jego szerszy przegląd: Essays in Swedish History (London 1967); Gustauus Adolphus and the Rise of Sweden (London 1973); (red.), Sweden's Age of Greatness, 1632—1718 (London 1973); oraz The Swedish Imperial Experience 1560—1718 (Cambridge 1979). 76Cipolla, Guns and Sails, s. 52 i nast.; Roberts, Gustauus Adolphus, t. 2, s. 107 i nast.; Wallerstein, Modern World System, t. 2, s. 203 i nast.; E. F. Heckscher, An Economic History of Sweden (Cambridge, Mass., 1963), rozdz. 4, zwł. s. 101 i nast. "Krótkie zreasumowanie tych reform: Roberts, Gustauus Adolphus and the Rise of Sweden, rozdz. 6 i 7; pełne szczegóły: idem, Gustauus Adolphus, t. 2, s. 63— —304. 78 Patrz: F. Redh'ch, „Contributions in the Thirty Years War", Economic History Review, seria 2, roczn. 12 (1959), s. 247—254, a także większa praca tego autora, The German Military Enterpriser and His Work Force, 2 tomy (Wiesbaden 196-4). M. Ritter, „Das Kontributionssystem Wallensteins", Historische Zeitschrift, roczn. 90 (1902); A. Ernstberger, Hons de Witte: Finanzmann Wallensteins (Wiesbaden 1954), przynosi dalsze szczegóły. O Szwecji, patrz: Roberts, Gustauus Adolphus and the Rise of Sweden, rozdz. 8; S. Lundkvist, „Svensk krigsfinansiering 1630— —1635", Historisfc tidskrift, 1966, s. 377—421. 78 Roberts, „Charles XI", w: Essays in Swedish History, &. 233. 80 Idem, Swedish Imperial Experience, s. 132—137. «Ibid., s. 51 82 G. Parker, The Dutch Revolt (London 1977) może zastąpić wszystkie inne opisjr szesnastowiecznej fazy wojny osiemdziesięcioletniej. Na temat późniejszej fazy tej' wojny, patrz ważny artykuł J. I. Israela, „A Conflict of Empires: Spain and the Netherlands, 1618—1648", Post and Present, nr 76 (1977), s. 34—74; oraz idem, The Dutch Republic and the Hispanic World, 1606—1661 (Oxford 1982). 88 G. Gash, Renaissance Armies 1480—1650 (Cambridge 1975), s. 106. 84 C. Wilson, The Dutch Republic and the Civilization of the Seventeenth Century (London 1968), s. 31. Patrz także: Wallerstein, Modern World System, t. 1, s. 199-i nast., t. 2, rozdz. 2. 85Cyt. za: Parker, Dutch Revolt, s. 249; Reynolds, Command of the Sea, s. 15& i nast.; Boxer, Dutch Seaborne Empire; Padfield, Tide of Empires, t. 1, rozdz. 5; Scammell, World Encompassed, rozdz. 7. 88 Na temat „zwrotu" od świata śródziemnomorskiego ku atlantyckiemu patrz: Ci-polla, Before the Industrial Revolution, rozdz. 10; Braudel, Mediterranean World,. t. 2; Wallerstein, Modern World System, t. l i 2; R. T. Rapp, „The Unmaking of the Mediterranean Trade Hegemony", Journal of Economic History, roczn. :?5-(1975), s. 499—525, z użytecznymi zastrzeżeniami na temat przebiegu wydarzeń. 87 Na temat szkód wyrządzonych Zjednoczonym Prowincjom przez wojnę, patrz: Parker, „War and Economic Change" i Israel, „Conflict of Empires"; o finansowej roli Amsterdamu i długu państwowym w: Parker, „Emergence of Modern: Finance in Europe", s. 549 i nast., s. 573 i nast.; V. Barbour, Capitalism in Amsterdam in the Seventeenth Century (Baltimore 1950); Andre-E. Sayous, „Le role d'Amsterdam dans 1'histoire du capitalisme commercial et financier", Revue Hi-storique, roczn. 183, nr 2 (październik—grudzień 1938), s. 242—280. 88 Bean, „War and the Birth of the Nation State". Patrz także: S. E. Finer, „State and Nation-Building in Europe: The Role of the Military", w: C. Tilly (red.), The Formation of National States in Western Europe (Princeton 1975), s. 84—163. o'NCMH, t 3, rozdz. 16; Wesson, State Systems, s. 121 i nast.; O. Ranum (red.), .National Consciousness, History and Political Culture in Early-Modern Europe (Baltimore—London 1975); E. D. Marcu, Sixteenth Century Nationalism (New York 1976). Uwidoczniło się to również w ówczesnych „narodowych" teoriach gospodarczych, patrz: G. H. McCormick, „Strategie Considerations in the Development of Economic Thought", s. 4—8, w: G. H. McCormick i R. E. Bissess (red.),, Strategic Dimensions of Economic Behavior (New York 1984). *° Spośród ogólniejszych interpretacji i syntez: Tilly (red.), Formation of National States in Western Europe; Bendix, Kings or People, s. 247 i nast.; Wallerstein, Modern World System, t. 1, rozdz. 3; V. G. Kiernan, „State and Nation in Western Europe", Past and Present, roczn. 31 (1965), s. 20—38; J. H. Shennan, The Origins of the Modern European State 1450—1725 (London 1974); H. Lubasz (red.), The-Development of the Modern State (New York 1964). 81 Cyt. za: Creveld, Supplying War, s. 17. 92 Ibid., s. 13—17. 83 Patrz: Elliott, Richelieu and Olivares rozdz. 6. Rozdział 3 Finanse, geograjia i wygrywanie wojen 1660—1815 'Opis podstawowych wydarzeń politycznych tego okresu w znakomitym przeglądzie: D. McKay i H. M. Scott, The Rise of the Great Powers 1648—1815 (London 1983). NCMH, t. 5—9; W. Doyle, The Old European Order 1660—1800 (Oxford 1978); E. N. Williams, The Ancien Regime in Europe 1648—1789 (Harmondsworth, "Mddsx, 1979). Problem: Europa w świecie zewnętrznym, omawiają: J. H. Parry, 'Trade and Dominion: The European Overseas Empire in the Eighteenth Century •{London 1971); G. Williams, The Expansion of Europe in the Eighteenth Century (London 1966). Te trendy na mapach historycznych, w: G. Barraclough (red.), Times Atlas of World History, s. 192 i nast. 2 Ogólnie o rozwoju armii i marynarki wojennej: Nef, War and Human Progress, cz. 2; Ropp, War in the Modern World, rozdz. l—4; Preston, Wise i Werner, Men in Arms, rozdz. 9—12; McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 4—6; H. Strachan, European Armies and the Conduct of War (London—Boston 1983), rozdz. 1—4; J. Childs, Armies and Warfare in Europe 1648—1789 (Manchester 1982). O marynarce wojennej: Reynolds, Command of the Sea, rozdz. 6—9; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 3—5; Padfield, Tide of Empires, t. 2. a O sprawach tych, oprócz prac wymienionych w przypisie poprzednim, także w: A. Corvisier, Armies and Societies in Europe 1494—1789 (Bloomington 1979), zwł. icz. 2; Howard, War in European History, rozdz. 4; van Creveld, Supplying War, s. 10 i nast.; C. Tilly (red.), The Formation of National States in Western Europe (Princeton, N. J., 1975), zwł. szkic S. E. Finera „State-and-Nation-Building in Europe: The Role of the Military", s. 84—163. •*G. Parker, „Emergence of Modern Finance in Europe"; Tilly (red.), Formation of National States in Western Europe; rofcdz. 3—4; F. Braudel, The Wheels of •Commerce, t. 2 — Civilization and Capitalism, 15th—18th Centuries (London 1982); H. van der Wee, „Monetary, Credit and Banking Systems", w: E. R. Rich i C. H. "Wilson (red.), The Cambridge Economic History of Europe, t. l (Cambridge 1977), s. 290—392; P. G. M. Dictoson i J. Sperling, „War Finance, 1689—1714", w: NCMH, t 6, rozdz. 9. Trzeba też odnotować: K. A. Rasler i W. R. Thompson, „Global Wars, Public Debts, and the Long Cycle", WorZd Politics, t. 35 (1983), s. 489—516; C. Webber i A. Wildavsky, A History of Taxation and Expenditure in the Western World (New York 1986), s. 250 i nast. !5 Termin ten jest oczywiście nawiązaniem do tytułu znakomitej książka P. G. M. Dickson, The Financial Revolution in England: A Study m the Development of Public Credit 1688—1756 (London 1967). •« Dyskusje na ten temat zawierają: W. Sombart, Krieg und Kapitalismus (Monachium 1913); Nef, War and Human Progress, oraz wiele późniejszych książek i artykułów. Patrz użyteczne wprowadzenie i bibliografię w zbiorze: J. M. Winter (red.), War and Economic Development (Cambridge 1975). ''Parker, „Emergence of Modern Finance"; Wallerstein, Modern World System, t. 2, s. 57 i nast.; C. H. Wilson, Anglo-Dutch Commerce and Finance in the Eighteenth Century (Cambridge, reprint z 1966); V. Barbour, Capitalism in Amsterdam in the Seventeenth Century (Baltimore 1950), zwł. rozdz. 6. Przede wszystkim zaś patrz: J. C. Riley, International Government Finance and the Amsterdam Capital Market 1740—1815 (Cambridge 1980). • Omówienie tej sprawy w: Wilson, „Decline of the Netherlands", w: Economic History and the Historian: Collected Essays (London 1969), s. 22—47; idem, AngZo- •Dutch Commerce and Finance, oraz prace wymienione w przypisie 23. 9 Riley, International Government Finance, rozdz. 617. 10 Ogólne porównanie gospodarki, polityki finansowej i systemu fiskalnego Francji i Wielkiej Brytanii, patrz: Wallerstein, Modern World System, t. 2, rozdz. 3 i 6; P. Mathias i P. O'Brien, „Taxation in Britain and France, 1715—1810", Journal of European Economic History, roczn. 5, nr 3 (zima 1976), s. 601—649; F. Crouzet, „L'Angleterre et France au XVIIIe siecle: essai d'analyse comparee de deux crois-sances economiques", Annales, roczn. 21 (1966), s. 254—291; McNeill, Pursuit of Power, zwł. rozdz. 6; N. F. R. Crafts, „Industrial Revolution in England and France: Some Thoughts on the Question: «Why was England First?»", Economic-History Review, seria 2, roczn. 30 (1977), s. 429—441. Synopsis tego tematu zawiera praca: P. Kriedte, Peasants, Landlords and Merchant Capitalists: Europe and the World Economy, 1500—1800 (Leamington Spa 1983), s. 115 i nast. "Mathias i O'Brien, „Taxation in Britain and France"; o okresie wcześniejszym,, patrz: Dickson i Sperling, „War Finance 1689—1714". Nic jednak nie dorównuje wnikliwemu esejowi porównawczemu R. Brauna, „Taxation, Sociopolitical Structure and State-Building", w: Tilly (red.), Formation of National States in Western Europe, s. 243—327. 12 Dickson, Financial Revolution in England, s. 198. Historia instytucji w: J. H. Clap-ham, The Bank of England, t. I, 1694—1797 (Cambridge 1944); H. Roseveare, The Treasury: The Evolution of a British Institution (London—New York 1969); porównaj też z dużo mniej zadowalającą ł znacznie mniej uregulowaną sytuacją sprzed 1688 r.: C. D. Chandaman, The English Public Revenue 1660—1688 (Oxford-1975). !»Riley, International Government Finance, rozdz. 4 i 6; Wilson, Anglo-Dutch Commerce and Finance; A. C. Carter, „Dutch Foreign Investment, 1738—1800", Econo-mica, n.s., roczn. 20 (listopad 1953), s. 322—540. Rolę finansów holenderskich w rozwoju gospodarki brytyjskiej podkreśla także (a może nawet wyolbrzymia)* Wallerstein w Modern World System, t. 2, s. 279 i nast.; patrz także interesujące argumenty, w: L. Neal, „Interpreting Power and Profit in Economic History: A Case Study of the Seven Years War", Journal of Economic History, roczn. 37' (1977), S. 34—35. "Dickson, Financial Revolution in England, s. 9; z tego źródła pochodzi tabela 2. 15 Zdanie z Berkeleya wzięte z ibid., s, 15. Teza McNeilla na temat „sprzężenia zwrotnego", patrz: Pursuit of Power, s. 178, 206 i nast. 16 Najużyteczniejszym studium jest tu: J. F. Bosher, French Finances, 1770—1795 (Cambridge 1970); patrz także artykuły: Dickson i Sperling, „War Finance" i Mathias i O'Brien, „Taxation in Britain and France" oraz prace Bonneya, Denta '„••..• i Guery'ego wymienione w przypisach do rozdz. 2. Patrz także: starsza praca R. Mousniera, „L'evolution des finances publiques en France et en Angleterre ,.:a- pendant les guerres de la Ligue d'Augsburg et de la Succession d'Espagne", Re- - vue Historique, roczn. 44, nr 205 (1951), s. l—23. m*7 Bosher, French Finances 1770^—1795, s. 20. Argumentację tę reasumuje artykuł Boshera, „French Administration and Public Finance in their European Setting", NCMH, t. 8, rozdz. 20. Wielkości sum podatkowych przepompowanych w ręce prywatne, patrz: Mathias i O'Brien, „Taxation in Britain and France", s. 643— ,—646. ,'*f Cyt. za: J. G. Clark, La Rochelle and the Atlantic Economy During the Eighteenth .,0 Century (Baltimore—London 1981), s. 23 i 226, patrz zwł. rozdz. l i 7 oraz za-., kończenie. Relację tę można porównać z doświadczeniami brytyjskimi opisanymi w: R. Davis, The Rise of the Atlantic Economies (London 1975); W. E. Minchin-ton (red.), The Growth of English Overseas Trade in the Seventeenth and Eighteenth Centuries (London 1969); A. Calder, Revolutionary Empire: The Rise of the English-Speaking Empires from the Fifteenth Century to the 1780s (London. 1981), ks. 2—3; oraz mnóstwo wyszczególnionych tam prac poświęconych portom i rzemiosłom. 19 Pouczające szczegóły w rozdziałach: „Finances" i „Supply and Equipment", w: L. Kennet, The French Armies in the Seven Years War: A Study in Military Organization and Administration (Durham, N. C., 1967). O słabościach marynarki, wojennej, zwłaszcza związanych z bieżącym zaopatrzeniem i z drewnem, patrz: P. W. Bamford, Forests and French Sea Power 1660—1789 (Toronto 1956); Jenkins, History of the French Navy, rozdz. 8; oraz godną uwagi analizę J. F. Boshera. „Financing the French Navy in the Seven Years War: Beaujon, Goossens et com-pagnie in 1759", która ma się ukazać w U.S. Naval Institute Proceedings. By to porównać z sytuacją brytyjską, patrz: D. A. Baugh, British Naval Administration in the Age of Walpole (Princeton 1965). ••*°Dane porównawcze, w: Bosher, French Finances 1770—1795, s. 23—24. Dla uzupełnienia patrz: R. D. Harris, „French Finances and the American War, 1777—1783", Journal of Modern History, roczn. 46, nr 2 (1976), s. 233—258; G. Ardent, „Financial Policy and Economic Infrastructure of Modern States and Nations", w: Tilly (red.), Formation of National States in Western Europe, s. 217 i nast.; Hamilton, „Origin and Growth of the National Debt in Western Europe", s. 122—124. Rolę jpodatków we francuskim kryzysie końca lat osiemdziesiątych XVIII w. omawia Doyle, The Old European Order, s. 313—320 oraz NCMH, t. 8, rozdz. 20 i 21. Reformy Pitta, patrz: J. Ehrman, The Younger Pift, dotychczas 2 tomy (London 1969 i 1983), t. l, s. 239 i nast. oraz J. E. D. Binney, British Public Finance and Administration, 1774—1792 (Oxford 1958). 321 Nie mam możliwości przedstawić tu zadowalającej (nie mówiąc już o wyczerpującej) listy prac odnoszących się do wojennych finansów tych innych państw. ^Ogólniej patrz: Tilly (red.), Formation of National States in Western Europę, irozdz. 3 i 4; NCMH, t 6, s. 20 i nast, s. 284 i nast. oraz C. Moraze, „Finance •et despotisme, essai sur les despotes eclaires", Annales, t. 3 (1948), s. 279—296. O Prusach patrz zwięzłe uwagi w NCMH, t. 7, s. 296 i nast. oraz t. 8, s. 7 i nast., ;s. 565 i nast.; i C. Duffy, The Army of Frederick the Great (Newton Abbott 1974), jrozdz. 8. O cesarstwie Habsburgów: idem, The Army of Maria Theresa: The Armed Forces of Imperial Austria, 1740—1780 (London 1977), rozdz. 10. Nawet Rosja, w której stosowano pobór i plądrowano zasoby kraju, by utrzymać wojsko, przestawała być samowystarczalna w pieniądzu i naturze, a w ostatnim dziesięcioleciu XVIII w. coraz więcej korzystała z zagranicznych pożyczek i pieniędzy papierowych; idem, Russia's Military Way to the West: Origins and Nature of Russian Military Power 1700r-1800 (London 1981), s. 36—38, 179—180. ;« Jones, Britain and Europe in the Seventeenth Century, rozdz. 5; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 50 i nast. :*»J. G. Stork-Penning, „The Ordeal of the States: Some Remarks on Dutch Politics During the War of the Spanish Succession", Acto Historiae NeerZandica, roczn. 2 (1967), s. 107—141; C. R. Boxer. „The Dutch Economic Decline", w: Cipolla (red.), Economic Decline of Empires; Wilson, „Taxation and the Decline of Empires: An Unfashionable Theme", w: Economic History and the Historian, s. 114— —127; Wolf, Toward a European Balance of Power, rozdz. 7. Patrz także resume, w: C. P. Kindleberger, „Commercial Expansion and the Industrial Revolution", Journal of European Economic History, roczn. 4, nr 3 (zima 1975), s. 620 i nast. :*4A. C. Carter, The Dutch Republic in Europe in the Seven fears War (London 1971), zwł. rozdz. 7; i ogólniej — to znakomity przegląd — idem, Neutrality or Commitment: the Evolution of Dutch Foreign Policy (1667—1795) (London 1975). a Carter, Neutrality or Commitment, s. 89 i nast., oraz odpowiednie rozdziały w: E. H. Kossmann, The Law Countries 1780—1940 (Oxford 1978). :*6Cyt. za: Doyle, Old European Order, s. 242. O Francji za Ludwika XIV patrz: NCMH, t. 5 i 6; A. de St. Leger i P. Sagnac, La Preponderance frangaise, Louis XIV, 1661—1715 (Paris 1935); R. M. Hatton (red.), Louis XIV and Europe (London 1976); P. Goubert, Louis XIV and Twenty Million Frenchmen (London 1970) i J. B. Wolf, Louis XIV (London 1968). '•** Znakomita analiza problemów militarno-geopolitycznych, wobec których stali w tym okresie austriaccy Habsburgowie, patrz: K. A. Roider, Austria's Eastern Question 1700—1790 (Princeton, N. J., 1982) i C. W. Ingrao, „Habsburg Strategy and Geopolitics during the Eighteenth Century", w: G. E. Rothenberg, B. K. Ki- raly, P. F. Sugar (red.), East Central European Society and War in the Pre-Revo-lutionary Eighteenth Century (New York 1982), s. 49—96. Patrz także aktualny komentarz w: D. Mackay, Prince Eugene of Savoy (London 1977). 28 O. Hufton, Europe: Privilege and Protest 1730—1789 (London 1980), s. 155. Patrz także: NCMH, t. 8, rozdz. 10; Kann, History of the Habsburg Empire, rozdz. 3 i 5, i ogólniej: E. Wangermann, The Austrian Achievement (New York 1973) oraz V. S. Mamatey, Rise of the Habsburg Empire 1526—1815 (New York 1971). Patrz także bardzo użyteczne komentarze, w: Duffy, Army of Maria Theresa. *» Hufton, Europe: Privilege and Protest, rozdz. 7; Williams, Ancien Regime in Europe, rozdz. 13—16; Wallerstein, Modern World System, t. 2, s. 225 i nast.; F. L. Carsten, The Origins of Prussia (Oxford 1954); H. Rosenberg, Bureaucracy, Aristocracy and Autocracy: The Prussian Experience 1660—1815 (Cambridge, Mass., 1968). Dobry przegląd pruskich reform i pruskiego systemu zawiera też NCMH, t. 7, rozdz. 13. « G. Craig, The Politics of the Prussian Army 1640—1945 (Oxford 1955), s. 22 i nast.; Duffy, Army of Frederick the Great; T. N. Dupuy, A Genius for War: The German Army and General Staff, 1807—1945 (Englewood Cliffs, N. J. 1977), s. 17 i nast; P. Paret, Yorcfc and the Era of Prussian Reform (Princeton, N. J., 1961). 31 Zwięzłą, ale bardzo użyteczną analizę zawiera praca: P. Dukes, The Emergence of the Super-Powers: A Short Comparative History of the USA and the USSR (London 1970), rozdz. l i 2. S2Cyt. za: P. Bairoch, „International Industrialization Levels from 1750 to 1980", Journal of European Economic History, roczn. 11, nr 2 (wiosna 1982), s. 291. Patrz także: L. H. Gipson, The Corning of the Revolution 1763—1775 (New York 1962), s. 13—18; R. M. Robertson, History of the American Economy (wyd. 3, New York 1973), s. 64. 38 NCMH, t. 7, rozdz. 14 i t 8, rozdz. 11; Kochan i Abraham, Mofcinp of Modern Russia, rozdz. 7—9; Duffy, Russia's Military Way to the West; P. Dukes, The Making of Russian Absolutism 1613^—1801 (London 1982); M. Falkus, The Industrialization of Russia 1700—1914 (London 1972), rozdz. 2 i 3; M. Raeff, Imperial Russia 1682— —1825 (New York 1971); na temat wzrostu potęgi Rosji, patrz: M. S. Andersen, Europe in the Eighteenth Century (London 1961), zwł. rozdz. 9. S4A. de Tocqueville, Democracy in America, 2 tomy (New York 1945), s. 452. Por. wyd. polskie: A. de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, Warszawa 1976. Patrz także przewidywania, w: Dukes, Emergence of the Super-Powers, rozdz. 1—3; H. Gollwitzer, Geschichte des weltpolitischen Denfcens, 2 tomy (Gottingen 1972, 1982), t. 1, s. 403 i nast., oraz komentarz w: W. Woodruff, America's Impact on the World: A Study of the Role of the United States in the World Economy 1750—1970 (New York 1973). 36 A. T. Mahan, The Influence of Sea Power upon History 1660—1783 (London 1965), s. 29. *• W tej sprawie patrz: Kennedy, The Rise and Fall of the British Naval Mastery, wstęp i rozdz. 3—5; M. Howard, The British Way in Warfare (Neale Lecture, University of London, 1974); Jones, Britain and the World, zwł. rozdz. l i 2. * D. E. C. Eversley, „The Home Market and Economic Growth in England 1750— —1780", w: E. L. Jones i G. E. Mingay (red.), Land, Labour and Population of the Industrial Revolution (London 1967), s. 206—259; F. Crouzet, „Toward an Export Economy: British Exports During the Industrial Revolution", Explorations in Economic History, roczn. 17 (1980), s. 48—93; P. J. Cain i A. G. Hopkins, „The Political Economy of British Expansion Overseas, 1750—1914", Economic History Review, seria 2, roczn. 33, nr 4 (1980), s. 463—490. S8Cyt. za: H. Richmond, Statesmen and Sea Potoer (Oxford 1946), s. Ill; dalsze szczegóły dot. tego strategicznego sporu w: R. Pares, „American versus Conti- nental Warfare 1739—1765", English Historical Review, roczn. 51, nr 103 (1936), s. 429—465; Wallerstein, Modern World System, t. 2, s. 246 i nast.; G. Niedhart, Handel und Krieg in der britischen Weltpolitik 173&—1763 (Munich 1979), s. 64 i nast 89 L. Dehio, The Precarious Balance (London 1963), s. 118. 40 Dane te — wszystkie przybliżone — pochodzą z różnych źródeł, m.in.: Cipolla, Before the Industrial Revolution, s. 4; A. Armengaud, „Population in Europe 1700— —1914", w: C. M. Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 3 (1976), s. 22—76; NCMH, t. 8, s. 714; B. R. Mitchell, European Historical Statistics, 1750— —1970 (London 1975), cz. A; W. Woodruff, Impact of Western Man: A Study of Europe's Role in the World Economy 1750—1960 (New York 1967), s. 104. 41 Corvisier, Armies and Societies in Europe 1494—1789, s. 113, podaje inne liczby niż Childs, Armies and Warfare in Europe 1648—1789, s. 42, a ponadto dane z obu tych źródeł różnią się niekiedy od danych z prac poświęconych armiom poszczególnych państw czy też poszczególnym wojnom. 42 Dane te wzięto z Anderson, Europe in the Eighteenth Century, s. 144—145; nieco inne podaje L. W. Cowie, Eighteenth-Century Europe (London 1963), s. 141—142. Tu też wprowadzono pewne poprawki- w świetle prac uchodzących za bardziej autorytatywne: tak więc dane dotyczące 1779 r. pochodzą z: J. Dull, The French Navy and American Independence (Princeton, N. J., 1975), aneks F; a dane dotyczące 1790 r. z: O. von Pivka, Navies of the Napoleonic Era (Newton Abbott 1980), s. 30 (ale por. NCMH, t. 8, s. 190). 43 Patrz s. 148—152. 44 Na temat tego, co dalej, patrz: McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 14 i nast.; Stoye, Europe Unfolding 1648—1688, rozdz. 9; Wolf, Toward a European Balance of Power; idem, The Emergence of the Great Powers 1685—1715 (New York 1951), rozdz. 1—7; NCMH, t. 5, rozdz. 9; St. Leger i Sagnac, La Preponderance franęaise oraz Hatton (red.), Louis XIV and Europe. 45 L. Andre, Michel Le Tellier et Louvois (Paris 1943); C. Jones, „The Military Revolution and the Professionalization of the French Army under the Ancien Regime", w: M. Duffy (red.), The Military Revolution and the State 1500—1800 (Exeter Studies in History, nr 1, Exeter 1980), s. 29—48; Jenkins, History of the French Navy, rozdz. 5. 48 Jones, Britain and the World, s. 100—110; idem, Country and Court 1658—1714 (London 1978), s. 106 i nast.; Padfield, Tide of Empires, t. 2, rozdz. 4. 47 McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 34 i nast.; Hatton (red.), Louis XIV and Europę. 48 NCMH, t, 6, rozdz. 7; Wolf, Toward a European Balance of Power, rozdz. 4; McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 43—50. 49 G. Symcox, The Crisis of French Seapower 1689—1697 (Haga 1974); Jenkins, History of the French Navy, s. 69—88; Padfield, Tide of Empires, t. 2, rozdz. 5. 50 Na ten temat patrz: Symcox, Crisis of French Seapower; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 76—80; G. N. Clarke, The Dutch Alliance and the War Against French Trade 1688—1697 (New York 1971); D. G. Chandler, „Fluctuations in the Strength of Forces in English Pay sent to Flanders During the Nine Years War, 1688—1697", War and! Society, roczn. 1, nr 2 (wrzesień 1983), s. 1—20; S. B. Baxter, William III and the Defense of European Liberty 1650— —1702 (Westport, Conn., 1976 repr.), s. 288 i nast. 61 McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 54—63; Wolf, Toward a European Balance of Power, rozdz. 7; NCMH, i. 6, rozdz. 12. 52 Na temat przebiegu wydarzeń i taktyki w tej wojnie patrz: G. Chandler, The Art of Warfare in the Age of Marlborough (London 1976); Barnett, Britain and Har Army, s. 152 i nast; McKay, Prince Eugene of Savoy, s. 58 i nast. 5SMahan, Influence of Sea Power upon History, rozdz. 5; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 82—88; Padfield, Tide of Empires, t. 2, s. 156 i nast.; Jones, Britain and Europe in the Seventeenth Century, rozdz. 7; NCMH, t. 6, rozdz. 11—13 i 15. S4Na temat pokoju utrechtckiego, patrz: McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 63—66; NCMH, t. 6, rozdz. 14. Na temat ustępstw Asiento patrz: G. J. Walker, Spanish Politics and Imperial Trade 1700—1789 (Bloomington 1979), rozdz. 4. 55 J. W. Stoye, The Siege of Vienna (London 1964); T. M. Barker, Double Eagle and Crescent (Albany, N.Y., 1967); McKay, Prince Eugene of Savoy, rozdz. 3 i 5; NCMH, t. 6, rozdz. 19. Charakterystyka militarnej strony wojen w Europie Wschodniej, w: B. K. Kiraly i G. E. Rotherberg (red.), War and Society in Eastern Europe, t. 1 (New York 1979), zwł. s. l—33 oraz 361 i nast. 56 Na temat Karola XII, patrz: R. M. Hatton, Charles XII of Sweden (London 1968), oraz tego autora rozdz. 20(i) w: NCMH, t. 6, a także komentarze w: Roberts, Swedish Imperial Experience. Na temat Piotra I patrz: M. S. Anderson, Peter the Great (London 1978); R. Wittram, Peter I: Czar und Kaiser, 2 tomy (Gottin-gen 1964); B. H. Sumner, Peter the Great and the Emergence of Russia (London 1940); NCMH, t. 6, rozdz. 20(i) i 21. 57 McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 92. 58 Dehio, Precarious Balance, s. 102. 59 McKay i Scott, Rise of the Great Powers, rozdz. 4. 60 NCMH, t. 7, rozdz. 9. Na temat polityki poszczególnych państw, patrz: A. M. Wilson, French Foreign Policy During the Administration of Cardinal Fleury (Cambridge, Mass., 1936); P. Langford, The Eighteenth Century, 1688—1815: British Foreign Policy (London 1976), s. 71 i nast.; Kann, History of the Habsburg Empire, s. 90 i nast. 61 Padfield, Tide of Empires, t. 2, s. 194 i nast; R. Pares, War and Trade in the West Indies 1739—1763 (Oxford 1936); M. Savelle, Empires to Nations: Expansion in America, 1713—1824 (Minneapolis 1974), rozdz. 6; Walker, Spanish Politics and Imperial Trade, zwł. cz. 3; W. L. Dorn, Competition for Empire 1740—1763 (New York 1940). Na temat wojny o sukcesję austriacką, patrz: NCMH, t. 7, rozdz. 17. 42 Dorn, Competition for Empire; Pares, War and Trade; idem, „American versus Continental Warfare"; NCMH, t. 7, rozdz. 20 i 22; Padfield, Tide of Empires, t. 2, s. 224 i nast.; Saville, Empires to Nations, s. 135 i nast.; C. M. Andrews, „Anglo-French Commercial Rivalry, 1700—1750", American Historical Review, roczn. 20 (1915), s. 539—556 i 761—780; P. L. R. Higonnet, „The Origins of the Seven Years War", Journal of Modern History, roczn. 40 (1968), s. 57—90. «'Patrz znowu: Carter, Dutch Republic in the Seven Years War; Walker, Spanish Politics and Imperial Trade. 84 O wojnie siedmioletniej ogólniej, w: NCMH, t 7, rozdz. 20; McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 192—200. Politykę brytyjską omawiają: Niedhart, Handel wnd Krieg in der britischen Weltpolitik, s. 121—138; Jones, Britain and the World, s. 207 i nast.; B. Tunstall, William Pitt, Earl of Chatham (London 1938); J. S. Cor-bett, England in the Seven Years War: A Study in Combined Strategy, 2 tomy (London 1907); R. Savory, His Britannic Majesty's Army in Germany During the Seven Years War (Oxford 1966). Niezbyt błyskotliwe działania Francji pięknie opisuje Kennett, French Armies in the Seven Years War; rozwój działań austriackich — Duffy, Army of Maria Theresa. Rolę Rosji we wczesnym okresie opisują: H. H. Kapłan, Russia and the Outbreak of the Seven Years War (Berkeley, Calif., 1968), i Duffy, Russia's Military Way to the West, s. 92 i nast. Zwięzłą relację działań Prus podają: Duffy, Army of Frederick the Great, i J. Kunisch, Das Mirakel des Houses Brandenburg (Munich 1978). MCyt. z: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 106; patrz także: Pares, „American versus Continental Warfare". O trudnościach gabinetowych Pitta w latach 1757—1762, patrz: R. Middleton, The Bells of Victory (Cambridge 1985). ««Cyt. z: H. Rosiński, „The Role of Sea Power in the Global Warfare of the Future", Brassey's Naval Annual (1947), s. 103. O słabościach finansowych Francji podczas wojny siedmioletniej, patrz: Kennett, French Armies in the Seven Years-War, i Bosher, „Financing the French Navy in the Seven Years War". "Na powyższy temat, patrz: McKay i Scott, Rise of the Great Powers, s. 253—258; NCMH, t. 8, s. 254 i nast.; J. F. Ramsay, Anglo-French Relations 1763—70: A Study of Choiseul's Foreign Policy (Berkeley, Calif., 1939); H. M. Scott, „The Importance of Bourbon Naval Reconstruction to the Strategy of Choiseul after the Seven Years War", International History Review, roczn. 1 (1979), s. 17—35; R. Abarca, „Classical Diplomacy and Bourbon «Revanche» Strategy, 1763—1770", Review of Politics, roczn. 32 (1970), s. 313—337; M. Roberts, Splendid Isolation 1763—1780 (Stenton Lecture, Reading, 1970). •"Na temat następnego fragmentu, patrz: I. R. Christie, Wars and Revolutions: Britain 1760—1815 (London 1982), rozdz. 4—6; P. Mackesy, The War for America 1775—1783 (London 1964); B. Donoughue, British Politics and the American Revolution (London 1964); G. S. Brown, The American Secretary: The Colonial Policy of Lord George Germain 1775—1778 (Ann Arbor, Mich., 1963); NCMH, t. 8, rozdz. 15—19, a także zbiór esejów w: D. Higginbotham (red.), Reconsiderations on the Revolutionary War (Westport, Conn., 1978). Dobry przegląd nowszej literatury patrz: H. M. Scott, „British Foreign Policy in the Age of the American Revolution", International History Review, roczn, 6 (1984), s. 113—125. ł»D. Syrett, Shipping and the American War 1775—83 (London 1970), zwł. s. 243. Patrz także: N. Baker, Government and Contractors: The British Treasury and War Supplies 1775—1783 (London 1971); R. A. Bowler, Logistics and the Failure of the British Army in America 1775—1783 (Princeton, N.J., 1975); E. E. Curtis, The Organization of the British Army in the American Revolution (Menston, Yorkshire, 1972 repr.). O wydarzeniach po stronie amerykańskiej, patrz: znakomity przegląd D. Higginbotham, The War of American Independence (Blooming-ton, Ind., 1977). 70 Barnett, Britain and Her Army, s. 225. 'ł Dane z: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 111. Patrz takżer świetna praca Dulla, French Navy and American Independence oraz A. T. Patter-son, The Other Armada: The Franco-Spanish Attempt to Invade Britain in 1779 (Manchester 1960). Aspekty dyplomatyczne patrz: I. de Madariaga, Britain, Russia and the Armed Neutrality of 1780 (London 1962); S. F. Bemis, The Diplomacy of the American Revolution (New York 1935); Higginbotham, The War of American Independence, rozdz. 10, oraz praca najnowsza: Dull, A Diplomatic History of the American Revolution (New Haven, Conn., 1985). 72 Na temat następnego fragmentu, patrz: McKay i Scott, Rise of the Great Powers, rozdz. 8; NCMH, t. 8, rozdz. 9 i 12; I. de Madariaga, Russia in the Age of Catherine the Great (London 1981). 73Ehrman, Younger Pitt, t. 1, s. 516—571 i t. 2, s. 42 i nast.; Jones, Britain and the World s. 252 i nast.; Binney, British. Public Finance and .Administration; dla porównania z gospodarką Francji w latach osiemdziesiątych XVIII w. patrz znowu: Crouzet, „Angleterre et France"; Mathias i O'Brien, „Taxation in Britain and France, 1715—1810"; i Nef, War and Human Progress, s. 282 i nast. 74 Na temat reform wojskowych, patrz: NCMH, t. 8, s. 190 i nast.; oraz t. 9, rozdz. 3; McNeill, Pursuit of Power, s. 158 i nast.; Strachan, European Armies and the Conduct of War, s. 25 i nast.; R. S. Quimby, The Background of Napoleonic Warfare (New York 1957); D. Bien, „The Army in the French Enlightenment: Reform, Reaction and Revolution", Past and Present, nr 85 (1979), s. 68—98, i G. Rothen-berg, The Art of Warfare in the Age of Napoleon (Bloomington, Ind., 1978). Na temat wczesnych stadiów tych działań patrz: M. Glover, The Napoleonie Wars: An Illustrated History 1792—1815 (New York 1979); S. T. Ross, Quest for Victory: French Military Strategy 1792—1799 (London—New York 1973), rozdz.l—4; G. Ro-thenberg, Napoleon's Great Adversaries: The Archduke Charles and the Austrian Army 1792—1814 (London 1982), rozdz. 2. "Brytyjską politykę i strategię opisują: Jones, Britain and the World, s. 259 i nast.; Ehrman, Younger Pitt, t. 2, cz. 4 i 5; Christie, Wars and Revolutions, s. 215—326; J. M. Sherwig, Guineas and Gunpoioder: British Foreign Aid in the Wars with France 1793—1815 (Cambridge, Mass., 1969), rozdz. 1—4; M. Duffy, „British Policy in the War Against Revolutionary France", w: C. Jones (red.), Britain and Revolutionary France: Conflict, Subversion and Propaganda (Exeter Studies in History, nr 5, Exeter 1983); D. Geggus, „The Cost of Pitt's Caribbean Campaigns, 1793—1798", Historical Journal, roczn. 26, nr 2 (1983), s. 691—706. •"Cyt z: Glover, Napoleonic Wars, s. 50. O Napoleonie jako strategu i dowódcy, patrz: D. G. Chandler, The Campaigns of Napoleon (New York 1966); C. Barnett, Napoleon (London 1978); Rothenberg, .Art of Warfare in the Age of Napoleon, oraz komentarz w: G. Lefevre, Napoleon, 2 tomy (London—New York 1969). "Patrz: A. B. Rodger, The War of the Second Coalition, 1798—1801 (Oxford 1964); P. Mackesy, Statesmen at War: The Strategy of Overthrow, 1798—1799 (London 1974); kontrowersyjne komentarze w: E. Ingram, Commitment to Empire: Prophecies of the Great Game in Asia, 1797—1800 (Oxford 1981); Sherwig, Guineas and Gunpowder, rozdz. 6 i 7; Rothenberg, Napoleon's Great Adversaries, rozdz. 3. Wydarzenia po stronie francuskiej, patrz: Ross, Quest for Victory, rozdz. 5—12, oraz idem, European Diplomatic History 2789—1815: France Against Europe (Ma-labar, Fla., 1981 repr.), rozdz. 6. Interwencję Rosji opisują: A. A. Lobanov-Rostov-sky, Russia and Europe 2789^-1825 (Durham, N. C., 1947), s. 43—64, i Duffy, Russia's Military Way to the West, s. 208 i nast. w Jones, Britain and the World, s. 272—280; C. Emsley, British Society and the French, Wars 1793—1815 (London 1979), rozdz. 415; Lefevre, Napoleon, t. 1, rozdz. 5 i 7; Glover, Napoleonic Wars, s. 83—84. Patrz także komentarze, w: E. L. Pres-seisen, Amiens and Munich: Comparisons in Appeasement (Haga 1978). '•Lefevre, Napoleon, t. 1, rozdz. 719; Ross, European Diplomatic History, rozdz. 8; Chandler, Campaigns of Napoleon, cz. 7; Glover, Napoleonic Wars, rozdz. 3; Rothenberg, Napoleon's Great Adversaries, rozdz. 5; Sherwig, Guineas and Gunpoioder, rozdz. 7 i 8; Jones, Britain and the World, s. 281—287; Marcus, Noual History of England, t. 2, s. 221—302. 80 Na temat następnego fragmentu, patrz: Jones, Britain and the World, s. 289 i nast.; F. Crouzet, L'Economie britanique et le Blocus Continental 1806—1813, 2 tomy (Paris 1958); idem, „Wars, Blockade, and Economic Change in Europe 1792—1815", Journal of Economic History, roczn. 24 (1964), s. 567—588; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 143—145; NCMH, t, 9, s. 326 i nast.; E. F. Heckscher, The Continental System (Oxford 1922). Rozważania na temat wpływu walk 1793— '; —1815 na gospodarkę brytyjską, patrz: Emsley, British Society and the French '•• Wars, rozdz. 7 i 8; J. E. Cookson, „Political Arithmetic and War 1793—1815", •' War and Society, roczn. 1, nr 2 (1983), s. 37—60; G. Hueckel, „War and the British Economy, 1793—1815: A General Equilibrium Analysis", Explorations in Economic History, roczn. 10, nr 4(lato 1973), s. 365—396; P. Deane, „War and Industriali- •ł zation", w: Winter (red.), War and Economic Development, s. 91—102; J. L. An- •" derson, „Aspects of the Effects on the British Economy of the War Against France, 1793—1815", Australian Economic History Review, roczn. 12 (1972), s. l—20. 81 Patrz: tabela 2. Na temat brytyjskich finansów wojennych patrz: N. J. Silberling, „Financial and Monetary Policy of Great Britain During the Napoleonic Wars", Quarterly Journal of Economic, roczn. 38 (1923—24), s. 214—233; E. B. Schumpeter, „English Prices and Public Finance, 1660—1822", Review of Economic Statistics, roczn. 20 (1938), s. 21—37; A. Hope-Jones, Income Tax in the Napoleonic Wars (Cambridge 1939); P. O'Brien, British Financial and Fiscal Policy in the Wars Against France, 1793—1815 (Oxford 1984). 82 L. Bergeron, France Under Napoleon (Princeton, N. J., 1981), s. 37 i nast. oraz 159 i nast; G. Brunn, Europe and the French Imperium, 1799.—1815 (New York 1938), rozdz. 4 i 5; S. B. Clough, France: A History of National Economics 1789— —1939 (New York 1939), rozdz. 2 i 3; Lefevre, Napoleon, t. 2, rozdz. 1—4; C. Tre-bilcock, The Industrialization of the Continental Powers 1780—1914 (London 1981), s. 125 i nast. 83 Bergeron, France Under Napoleon, s. 167 i nast. oraz 184 i nast.; Crouzet, „Wars, Blockade, and Economic Change". 84 Bergeron, France Under Napoleon, s. 37 i nast.; Lefevre, Napoleon, t. 2, s. 171 i nast; Clough, France, rozdz. 213. 85 Na temat następnego fragmentu patrz: Bergeron, France Under Napoleon, s. 40— —41; Lefevre, Napoleon, t. 2, s. 291; McNeill, Pursuit of Power, s. 198 i nast.; Brunn, Europe and the French Imperium, s. 73—75 oraz 110 i nast.; E. J. Hobs-bawm, The Age of Revolution 1789—1848 (London 1962), s. 97; G. Rude, Revolutionary Europe 1783—1815 (London 1964), rozdz. 13, a zwł. s. 274—275; S. Schama, „The Exigencies of War and the Politics of Taxation in the Netherlands 1795— —1810", w: Winter (red.) War and Economic Development, s. Ill, 117, 128. 88 Cyt. za: Glover, Napoleonic Wars, s. 129; por. znakomite rozważania sprzed 1789 r. Guiberta o społeczeństwie, „które potrafi tanio toczyć wojny i żyć z łupów, więc nie musi składać broni ze względów finansowych" — cyt. za NCMH, t. 8, s. 217; por. też uwagi Spensera Wilkinsona cytowane w: Tilly (red.), Formation of National States in Western Europę, s. 147—148 i 152. 87 Glover, Napoleonie Wars, s. 140—141; Jones, Britain and the World, s. 22 i 317; Sherwig, Guineas and Gunpowder, rozdz. 9 i 10. 88 Cyt. za: Glover, Napoleonic Wars, s. 152; patrz także: Chandler, Campaigns of Napoleon, s. 734. O armii austriackiej i jej operacjach, patrz: Rothenberg, Napoleon's Great Adversaries, s. 123 i nast. 89 O wojnie na Półwyspie Pirenejskim, patrz: odpowiednie fragmenty Glover, Campaigns of Napoleon; J. Weller, Wellington in the Peninsula (London 1962); R. Glover, Peninsular Preparation: The Reform of the British Army, 1795—1809 (Cambridge 1963); M. Glover, The Peninsular War, 1807i—1814: A Concise History (Newton Abbott 1974); Sherwig, Guineas and Gunpowder, s. 198 ł nast. Wydarzenia po stronie francuskiej omawiają: J. Thiry, La Guerre d'Espagne (Paris 1966); Ross, European Diplomatic History, s. 276 i nast.; G. H. Lovett, Napoleon and the Birth of Modern Spain, 2 tomy (New York 1965). Wagę wkładu Hiszpanii podkreśla D. Gates, The Spanish Ulcer: A History of the Peninsula War (London 1986). 90 Brunn, Europe and the French Imperium, rozdz. 8; Rude, Revolutionary Europe, rozdz. 13 i 14; Lefevre, Napoleon, t. 2, rozdz. 7 i 8; J. Godecht, B. F. Hyslop i D. L. Dowd, The Napoleonic Era in Europe (New York 1971), zwł. rozdz. 8; G. Best, War and Society in Revolutionary Europe, 1770—1870 (London 1982), rozdz. 11—13; R. J. Rath, The Fall of the Napoleonic Kingdom of Italy (New York 1941), rozdz. l i 2. (1 Crouzet, „Wars, Blockade and Economic Change"; Glover, Napoleonic Wars, rozdz. 4 i 5; O. Connelly, Napoleon's Satellite Kingdoms (New York 1965). Na temat polityki Rosji, patrz: Chandler, Campaign of Napoleon, s. 739 i nast.; NCMH, t. 9, s. 512 i nast.; Lobanov-Rostovsky, Russia in Europe, 1789—1825 i H. Ragsdale, Detente in the Napoleonic Era: Bonaparte and the Russians (Lawrence, Kansas, 1980). *2 Chandler, Campaigns of Napoleon, cz. 13 i 14; Glover, Napoleonic Wars, s. 160 i nast.; Ross, European Diplomatic History, s. 310 i nast.; A. Palmer, Napoleon in Russia (New York 1967); C. Duffy, Borodino and the War of 1812 (London 1973); Lefevre, Napoleon, t. 2, rozdz. 9; G. Blond, La Grandę Armee 1804/1815 (Paris 1979). »a Glover, Napoleonic Wars, s. 193; Sherwig, Guineas and Gunpowder, rozdz. 12 i 13, zwł. s. 287—288; Rothenberg, Napoleon's Great Adversaries, s. 178 i nast. M Być może właśnie dlatego w wielu klasycznych pracach poświęconych militarnej i dyplomatycznej historii tego okresu niemal kompletnie się ją pomija. Szczegóły, patrz: E. B. Potter (red.), Sea Power: A Naval History, wyd. II (Annapolis, Md., 1981), rozdz. 10 oraz bibliografia na s. 392; B. Perkins, Prologue to War: England and the United States 1805^1812 (Berkeley, Calif., 1961); A. T. Mahan, Sea Power in Its Relations to the War of 1812, 2 tomy (London 1905); Marcus, Naval History of England, t. 2, rozdz. 16. 95 Ingram, Commitment to Empire; G. J. Adler, „Britain and the Defence of India — The Origins of the Problem, 1798—1815", Journal of .Asian History, roczn. 6 (1972), s. 14—44. 96 Chandler, Campaigns of Napoleon, cz. 17; Glover, Napoleonic Wars, s. 212 i nast.; Lefevre, Napoleon, t. 2, rozdz. 10; Blond, La Grand Armee, rozdz. 16; H. La-chouque, Waterloo (Paris 1972); U. Pericoli i M. Glover, 1815: The Armies at Waterloo (London 1973). *7 Szczegóły rozstrzygnięć przyjętych w okresie 1814—1815, patrz: Sherwig, Guineas and Gunpowder, rozdz. 14; NCMH, t. 9, rozdz. 24; E. V. Gulick, Europe's Classical Balance of Power (New York 1967); C. K. Webster, The Foreign Policy of Castle-reagh, 1812—1815: Britain and the Reconstruction of Europe (London 1931); H. G. Nicolson, The Congress of Vienna (London—New York 1946); D. Dakin, „The Congress of Vienna, 1814—15, and Its Antecedents", w: A. Sked (red.), Europe's Balance of Power 1815—1848 (London 1979). 18 Gulick, Europe's Classical Balance of Power, s. 304. Patrz także komentarze w: H. Kissinger, A World Restored: Metternich, Castlereagh and the Problems of Peace 1812^1822 (Boston 1957). »9 Zwięzłe omówienie obszernej literatury na ten temat, patrz: P. J. Marshall, „British Expansion in India in the Eighteenth Century: An Historical Revision", History, roczn. 60 (1975), s. 28—43; patrz także uwagi w tej sprawie w: Ingram, Commitment to Empire. 100 Patrz: Braudel, Wheels of Commerce, s. 403 i nast., gdzie znajduje się pomocne omówienie wagi handlu zamorskiego. W sprawie kontekstu brytyjskiego wiele mi dał referat Patricka O'Briena, „The Impact of the Revolutionary and Napoleonic Wars, 1793—1815, on the Long Run Growth of the British Economy" (Davis Center Paper, 1983). 101 Literaturę tę omawiają: Crouzet, „Toward an Export Economy"; Cain i Hopkins, „The Political Economy of British Expansion Overseas, 1750—1914"; R. Davis, The Industrial Revolution and British. Overseas Trade (Leicester 1979); N. F. R. Crafts, „British Economic Growth, 1700—1831: A Review of the Evidence", Economic History Review, seria 2, roczn. 36 (1983), s. 177—199. 102 Określenia tego używa F. Crouzet, w: The Victorian Economy (London 1982), s. 1. 103 Glover, Napoleonie Wars, s. 182—183. 104 Cyt. za Marcus, Naval History of England, t. 2, s. 501. Rozdział 4 Uprzemysłowienie i zwrot w światowej równowadze sil 1815—1885 1 S. Pollard, Peaceful Conquest: The Industrialization of Europe 1760—1970 (Oxford 1981). Dobre omówienie rewolucji przemysłowej na Zachodzie — kraj po kraju — patrz: T. Kemp, Industrialization in Nineteenth-Century Europe (London 1969); W. O. Henderson, The Industrial Revolution on the Continent: Germany, France, Russia 1800—1914 (London 1967); C. Trebilcock, The Industrialization of the Continental Powers 1780—1914 (London 1981); C. M. Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 3, The Industrial Revolution (London 1973); A. S. Milward i S. B. Saul, The Economic Development of Continental Europe 1780—1870 (London 1973). 2C. M. Cipolla, „Introduction", w: Cipolla (red.), Industrial Revolution, s. 7. 'D. Landes, The Unbound Prometheus: Technological Change and Industrial Development in Western Europe from 1750 to the Present (Cambridge 1969), s. 41. 'Ibid. 5 Braudel, Civilization and Capitalism, t. 1, s. 42 i nast. 6 Szczegóły patrz: McNeill, Pursuit of Power, s. 185 i nast.; G. Rude, Paris and London in the Eighteenth Century: Studies in Popular Protest (New York 1971). 7T. S. Ashton, The Industrial Revolution 1760—1830 (Oxford 1968), s. 129. Inne świetne studia brytyjskich przemian gospodarczych w tym okresie to: Mathias, First Industrial Nation; Hobsbawm, Industry and Empire, rozdz. 2—4 i 6, oraz Crouzet, Victorian Economy, cz. 1 — stąd pochodzą dane na temat liczby ludności i wielkości GNP przytoczone w poprzednim akapicie. 8 Landes, Unbound Prometheus, s. 97—98. 9 Ashton, Industrial Revolution, s. 129. 10 Mathias, First Industrial Nation, s. 5. "Bairoch, „International Industrialization Levels from 1750 to 1980", odpowiednio: s. 296 i 294. W „Methodological Appendix" do tego ważnego eseju Bairoch podaje, jak doszedł do tych liczb. Założenia Bairocha nie są podważane, patrz A. Maddi-son, „A Comparison of Levels of GDP per Capita in Developed and Developing Countries, 1700—1980", Journal of Economic History, roczn. 43 (1983), s. 27—41. 18 Bairoch, „International Industrialization Levels", s. 290 i nast.; Crouzet, Victorian Economy, wstęp. 18 Woodruff, Impact of Western Man; D. Fieldhouse, The Colonial Empires: A Comparative Survey from the Eighteenth Century (London 1966), cz. 2; idem, Economics and Empire 1830—1916 (London 1973). "Na ten temat, patrz: V. Kiernan, European Empires from Conquest to Collapse, 1815—1960 (London 1982); Strachan, European Armies and the Conduct of War, rozdz. 6. 16 Cyt. z: Fieldhouse, Colonial Empires, s. 178. "Bardzo dobrze opisuje to D. R. Headrich, The Tools of Empire: Technology and European Imperialism in the Nineteenth Century (Oxford 1981), zwl. rozdz. 2. 17 E. Hobsbawm, The Age of Capital 1848—1875 (London 1975), rozdz. 7. 18 Bairoch, „International Industrialization Levels", s. 291. Patrz też nowe studium podkreślające (chyba nawet przesadnie) względną powolność rozwoju gospodarczego Wielkiej Brytanii w owym okresie: N. F. R. Crafts, British Economic Growth During the Industrial Revolution (Oxford 1985). 19 Crouzet, Victorian Economy, s. 4—5. MCyt. za: R. Hyam, Britain's Imperial Century 1815—1914 (London 1975), s. 47. Dalsze szczegóły patrz: B. Porter, The Lion's Share: A Short History of British Imperialism 1850—1970 (London 1976); Cain i Hopkins, „The Political Economy of British Expansion Overseas, 1750—1914"; Crouzet, „Towards an Export Economy";-J. B. Williams, British Commercial Policy and Trade Expansion 1750—1850 (Oxford 1972). MP. Bairoch, „Europe's Gross National Product: 1800—1975", Journal of European-Economic History, roczn. 5, nr 2 (jesień 1976), s. 282. Patrz także: tabela 10. *2 D. French, British Economic and Strategic Planning, 1905—1915 (London 1982), rozdz. 1, „Nineteenth Century Political Economy and the Problem of War", stanowi dobre wprowadzenie do tych koncepcji. 23 H. Strachan, Wellington's Legacy: The Reform of the British Army, 1830—54 (Manchester 1984). 24 Wydaje się, że są to założenia sensowne, ich podstawą są surowe dane na temat brytyjskiego GNP i brytyjskich wydatków państwowych dostępne w: A. T. Peacock i J. Wiseman, The Growth of Public Expenditure in the United Kingdom (London 1967) i P. Flora (red.), State, Economy and Society in Western Europe-1875—1975, 1.1 (Frankfurt—London 1983), zwł. cz. 4, s. 441. 25 Dane wzięte z „Correlates of War" — wydruku danych udostępnionego przez- Inter-University Consortium for Political and Social Research at the University- of Michigan. 28 C. Lloyd, The Nation and the Navy (London 1961), s. 223. 87 Szczegóły, patrz: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 6 oraz- C. J. Bartlett, Great Britain and Sea Power 1815—1853 (Oxford 1963). Działania . w niektórych regionach opisują: G. S. Graham, Great Britain in the Indian Ocean: ,- A Study of Maritime Enterprise 1810—1850 (Oxford 1967); B. Gough, The Royal 1 i Navy and the North West Coast of America 1810—1914 (Vancouver 1971); G. Fox, British Admirals and Chinese Pirates 1832—1869 (London 1940). » A. G. L. Shaw (red.), Great Britain and the Colonies 1815—1865 (London 1970), s. 2. Istotne są tu też: Hyain, Britain's Imperial Century; Porter, Lion's Share; J. Gal- lagher i R. Robinson, „The Imperialism of Free Trade", Economic History Review,. seria 2, roczn. 6, nr 1 (1953), s. l—15. 29 Poglądy Brytyjczyków na ten temat omawiają: B. Porter, Britain, Europe and the World, 1850—1982: Delusions of Grandeur (London—Boston 1983), rozdz. 1; B. J. Wendt, „Freihandel und Friedenssicherung: Żur Bedeutung des Cobden- -Vertrags von 1860 zwischen England und Frankreich", Vierteljahresschri/t fur So-zial- und Wirtschafts-geschichte, roczn. 61 (1974), s. 29 i nast. Szczegółowo o sprawach gospodarczych, patrz: Cain i Hopkins, „Political Economy of British Expansion Overseas"; L. H. Jenks, Migration of British Capital to 1875 (London 1963); Crouzet, Victorian Economy, zwl. rozdz. 10 i 11; Mathias, First Industrial Nation,, rozdz. 11; A. H. Imlah, Economic Elements in the „Poo: Britonnica" (Cambridge, Mass., 1958). Komplementarność stosunków handlowych i płatniczych, patrz: S. B. Saul, Studies in British Overseas Trade 1870—1914 (Liverpool 1960) i J. Foreman- -Peck, A History of the World Economy: International Economic Relations since- 1850 (Brighton, Sussex, 1983), zwł. rozdz. 1—6. 10 Uzasadnienie tej tezy, patrz: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 7. 31F. Crouzet, „Towards an Export Economy", s. 70. 82 Porter, Britain, Europe and the World, rozdz. 112. Implikacje strategiczne coraz silniejszego uzależniania się gospodarki brytyjskiej od „usług" opisują: Kennedy,, Strategy and Diplomacy, 1860—1945: Eight Essays (London—Boston 1983), rozdz. 3;. French, British Economic and Strategic Planning. 33 Cyt. za: Higham, Britain's Imperial Century, s. 49. 34 Patrz: s. 143—145. 35 Kemp, Industrialization in Nineteenth-Century Europe, rozdz. 213; Pollard, Pea- ceful Conquest, rozdz. 2 i 3; T. Hamerow, Restoration, Revolution, Reaction: Economics and Politics in Germany (Princeton, N. J., 1958). :»« J. Droz, Europe Between Revolutions 1815—1848 (London 1967), s. 18. :ł7D. Thomson, Europe Since Napoleon (Harmondsworth, Mddsx. 1966), s. Ill; patrz także: Best, War and Society in Revolutionary Europe, cz. 3; A. Sked, „Metter-nich's Enemies or the Threat from Below", w: Sked (red.), Europe's Balance of Power 1815—1848 (London 1979), rozdz. 8. ** F.R. Bridge i R. Bullen, The Great Powers and the European States System 1815— —1914 (London 1980), rozdz. 2 i 3; Craig, Politics of the Prussian Army, s. 65 i nast.; R. Albrecht-Carrie, A Diplomatic History of Europe Since the Congress of Vienna (London 1965), rozdz. 1, 3 i 4. Najlepszym studium Prus i państw niemieckich w tym okresie jest: T. Nipperdey, Deutsche Geschichte 1800—1866 (Miin-chen 1983). '•'D. Showalter, Railroads and Rifles: Soldiers, Technology and the Unification of Germany (Hamden, Conn., 1975); Dupuy, Genius for War, rozdz. 4—6; NCMH, t. 10, The Zenith of European Power 1830—70, rozdz. 12 i 19; L. H. Addington, The Patterns of War Since the Eighteenth Century (Bloomington, Ind., 1984), s. 39 i nast. 40 Patrz: Mamatey, Rise of the Habsburg Empire 1526—1815; Kann, A History of the Habsburg Empire, rozdz. 3 i 4. -"A. Sked, „The Mettemich System, 1815—48", w: Sked (red.), Europe's Balance of Power 1815—1848, rozdz. 5; Bridge i Bullen, Great Powers and the European States System; Albrecht-Carris, Diplomatic History, rozdz. 3 i 4; P. W. Schroeder, „World War I as a Galloping Gertie", Journal of Modern History, roczn. 44 (1972), s. 319—345 — jest to echo niektórych uwag z: Austria, Britain and the Crimean War: The Destruction of the European Concert (Ithaca, N. Y., 1972). 42 Cyt. z: C. McEvedy, The Penguin Atlas of Recent History (Harmondsworth, Mddsx, 1982), s. 8; patrz także: Droz, Europe Between Revolutions, s. 170 i nast. 43 G. Rothenberg, The Army of Francis Joseph (West Lafayette, Ind., 1976), s. XI i 61. Patrz także: A. Sked, The Survival of the Habsburg Empire: Radetzky, The Imperial Army and the Class War, 1848 (London 1979), cz. 1. 44 D. F. Good, The Economic Rise of the Habsburg Empire, 1750—1914 (Berkeley, Calif., 1984) jest najlepszą pracą na ten temat. •** Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 9 i J. Niemeyer, Das oesterreichische Mi-litarwesen im Umbruch (Osnabruck 1979), s. 43—45. 46 Na temat wydatków wojskowych, patrz: Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 10, 41, 46 i 58; na temat trudności instytucjonalnych: G. A. Craig, „Command and Staff Problems in the Austrian Army, 1740—1866", w: M. Howard (red.), The Theory and Practice of War (London 1965), s. 43—67. 347 Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 19; Kann, History of the Habsburg Empire, rozdz. 6; A. Sked, „The Mettemich System", w Europe's Balance of Power 1815^-1848. 48 Zwięzły przegląd, patrz: R. Bullen, „France and Europę, 1815—48: The Problems of Defeat and Recovery", w: Sked (red.), Survival of the Habsburg Empire, s. 122— —144. Historię gospodarczą omawiają: Clough, France; A History of National Economics; F. Caron, An Economic History of Modern France (New York 1979), cz. 1; T. Kemp, Economic Forces in French History (London 1971), rozdz. 6—8 i 10. 48 Bullen, „France and Europe, 1815—48", s. 125—126. 50 Ibid. 51 McNeill, Pursuit of Power, s. 213, przypis 57. *2Cyt. z: Milward i Saul, Economic Development of Continental Europe 1780—1870, s. 307—309. Patrz także: Clough, France, s. 41 i nast.; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers 1780—1914, s. 130 i nast.; Kemp, Economic Forces in French History, s. 106 i nast. M Wyliczono na podstawie danych zawartych w tabeli 10 i w: Bairoch, „International Industrialization Levels from 1750 to 1980", s. 296. Patrz także dane liczbowe, w: R. E. Cameron, „Economic Growth and Stagnation in France 1815—1914", Journal' of Modern History, roczn. 30 (1958), s. l—13. 54 Argumenty w tej sprawie, patrz: Caron, Economic History of Modern France, zwł. „, rozdz. 1. Również P. O'Brien i C. Keydor w studium Economic Growth in Britain and France 1780—1914 (London 1978) dokonują rewizji opinii zawartych w star- .., szej literaturze; ponieważ jednak omawiani autorzy nie zajmują się tym, co okre- , ślili terminem „merkantylłstyczny żargon narodowej siły" (s. 176), implikacje tej1 pracy nie są dla tej analizy tak istotne. Krytykę sposobu, w jaki O'Brien i Keydor obchodzą się z danymi porównawczymi, zawiera praca: V. Hentschel, „Produktion,. Wachstum und Produktivitat in England, Frankreich und Deutschland von der Mitte des 19. Jahrhundert bis zum Ersten Weltkrłeg", Vierteljaftresschrift fiir Sozial- und Wirtschaftsgeschichte, roczn. 68 (1981), s. 457—510. 55 R. Cameron, France and the Economic Development of Europe 1800—1914 (Princeton, N.J., 1961); Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, s. 17a i nast.; A. Rowley, Evolution economique de la France de milieu du XIXe siecle d 1914 (Paris 1982), s. 413 i nast. 59 McNeill, Pursuit of Power, s. 226 i nast. Francuskie i angielskie innowacje taktyczne i strategiczne (a także techniczne) ciekawie porównuje C. E. Hamilton, w: „The Royal Navy, La Royale, and the Militarization of Naval Warfare, 1840—1870", Journal of Strategic Studies, roczn. 6 (1983), s. 182—212. 57 Zgodnie z definicją Padfielda, patrz: Tide of Empires, t. l, przedmowa; patrz także: Bullen, „France and Europe". Przedsięwzięcia kolonialne Francji opisuje krótko Fieldhouse w Colonial Empires, rozdz. 13. 58Palmerston użył tego zwrotu w kwietniu 1848 r.; patrz: NCMH, t. 10, s. 260. Ogólny przegląd międzynarodowej pozycji Rosji po 1815 r., patrz: Bridge i Bullen, Great Powers and the European States System; Lobanov-Rostovsky, Russia and Europe 1789—1825; R. W. Seton-Watson, The Russian Empire 1801—1917 (Oxford 1967), rozdz. 9. 69 Patrz: M. E. Falkus, The Industrialization of Russia 1700,—1914 (London 1972),, rozdz. 4; W. C. Blackwell, The Beginnings of Russian Industrialization, 1800—I860- (Princeton, N.J., 1968); oraz idem, The Industrialization of Russia: An Historical Perspective (New York 1970), rozdz. l i 2. •° Bairoch, „Europe's Gross National Product, 1800—1975", tabela 4, s. 281. 61 Ibid., tabela 6, s. 286. 62 Kochan i Abraham, Making of Modern Russia, s. 164. 63 Ibid., rozdz. 9 i 10; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, rozdz. 4; Falkus, Industrialization of Russia, rozdz. 4 i 5; Dukes, Emergence of the Super-Powers, rozdz. 3 i 4. 64 J. S. Curtiss, The Russian Army Under Nicholas I, 1825—1855 (Durham, N. C., 1965); Best, War and Society in Revolutionary Europe, rozdz. 18; Seton-Watson, Russian Empire, s. 289 i nast.; J. Keep, „The Military Style of the Romanov Rulers", War and Society, roczn. 1, nr 2 (1983), s. 61—84. Rywalizację angielsko--rosyjską omawiają: D. Gillard, The Struggle for Asia 1828—1961 (London 1977); E. Ingram, The Beginning of the Great Game in Asia 1828—1834 (Oxford 1979); Ingram (red.), „The Great Game in Asia", International History Review, roczn. 2, nr 2 (kwiecień 1980), numer specjalny. 65 Curtiss, Russian Army Under Nicholas I, s. 310—311. 66 Zdecydowanie najlepszym studium jest: J. S. Curtiss, Russia's Crimean War (Durham, N. C., 1979); patrz jednak również: A. Seaton, The Crimean War: A Ruś- 7 sian Chronicle (London 1977); idem, The Russian Army of the Crimea (Reading, Berkshire, 1973). «7D. W. Mitchell, A History of Russian and Soviet Sea Power (New York 1974), rozdz. 8. •«« Szczegóły patrz: Curtiss, Russia's Crimean War; Seaton, Crimean War; Seton- -Watson, Russian Empire, s. 319 i nast.; Blackwell, Beginnings of Industrialization in Russia, s. 183 i nast.; oraz bardzo dobre podsumowanie, w: W. Baumgart, The Peace of Paris, 1856 (Santa Barbara, Calif., 1981), s. 68—80, stąd właśnie pochodzi cytowany fragment. •*• Baumgart, Peace of Paris, s. 72—74; Seton-Watson, Russian Empire, s. 248; W. Pin- tner, „Inflation in Russia During the Crimean War Period", American Slavic and East European Review, roczn. 18 (1959), s. 85—87. M Baumgart, Peace of Paris, s. 25—31. ^»Ibid., s. 31 i nast.; Barnett, Britain and Her Army, s. 283—291; E. M. Spiers, The Army and Society 1815—1914 (London 1980), rozdz. 4; J. A. S. Grenville, Europe Reshaped 1848—1878 (London 1976), rozdz. 10. 72 O. Anderson, A Liberal State at War (London 1967). *** Liczby wzięte z „Correlates of War", wydruku danych udostępnionego przez Inter- -University Consortium for Political and Social Research at the University o! Michigan. 74 Patrz: MacDonagh, Liberal State at War; por. Schroeder, Austria, Britain and the Crimean War; Baumgart, The Peace of Paris, i N. Rich, Why the Crimean War?: A Cautionary Tale (Hanower, N. H., 1985), s. 157 i nast.; autorzy tych prac w znacznie większym stopniu koncentrują uwagę na wojowniczym tonie Palmerstona. ^Cyt. za D. C. B. Lieven, Russia and the Origins of the First World War (London 1983), s. 21. Patrz także: D. Beyrau, Militar und Gesellschaft im vorrevolution&ren Russland (Gottingen 1984). "W. E. Mosse, Alexander II and the Modernization of Russia (New York 1962); Kochan i Abraham, Making of Modern Russia, rozdz. 10; Seton-Watson, Russian Empire, cz. 4; Falkus Industrialization of Russia 1700—1914, rozdz. 5; Blackwell, Industrialization of Russia, rozdz. 2. 77 Patrz: Dukes, Emergence of the Super-Powers, rozdz. 3 i 4; Gollwitzer, Geschich- te des weltpolitischen Denkens, t.1, rozdz. 3 i 4. ™ Omawia to K. Bourne, Britain and the Balance of Power in North America 1815— -1908 (London 1967). '"Dane z „Correlates of War"; na temat długości linii kolejowych, patrz: W. W Rostow, The World Economy, History and Prospect (Austin, Texas, 1978), s. 152. Patrz także: W. H. Becker i S. F. Wells, Jr. (red.), Economics and World Power: An Assessment of American Diplomacy Since 1789 (New York 1984), s. 56 i nast. *° Literatura poświęcona amerykańskiej wojnie domowej jest oszałamiająco wielka. Najużyteczniejsze dla mnie były prace: H. Hattaway i A. Jones, How the North Won: A Military History of the Civil War (Urbana, 111., 1983); P. J. Parish, The American Civil War (New York 1975); A. R. Millett i P. Maslowski, For the Common Defense: A Military History of the United States of America (New York 1984), rozdz. 6 i 7; R. F. Weigley, History of the United States Army (Bloomington, Ind., 1984), rozdz. 10 i 11; Ropp, War in the Modern World, s. 175—194; Addington, Patterns of War, s. 62—82. Por. J. Michałek, Na drodze ku potędze. Historia Stanów Zjednoczonych Ameryki 1861—1945, Warszawa 1991, rozdz. I (przypis tłumacza). -*1 Millett i Maslowski, For the Common Defense, s. 155. «• R. F. Weigley, The American Way of War: A History of the United States Milita- ry Strategy and Policy (Bloomington, Ind., 1977); Millett i Maslowski, For the Common Defense. 83 Krótki przegląd szczegółów z tym związanych, patrz: K. Bourne, Victorian Foreign Policy 1830—1902 (Oxford 1970), s. 90—96; dużo więcej szczegółów podaje: E. D. Adams, Great Britain and the American Civil War, 2 tomy (London 1925). 84 J. Luvaas, The Military Legacy of the Civil War: The European Inheritance (Chicago 1959). 85 Dyplomację w Europie w okresie po wojnie krymskiej omawiają: Bridge i Bul-len, Great Powers and the European States System, s. 88 i nast.; Albrecht-Carrie, Diplomatic History, s. 94 i nast.; W. E. Mosse, The Rise and Fall of the Crimean System 1855—71 (London 1963); NCMH, t. 10, rozdz. 10, s. 268 i nast; A. J. P. Taylor, The Struggle for Mastery in Europe 1848—1918 (Oxford 1954), s. 83 i nast. 89 Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 52 i nast. 87McNeill, Pursuit of Power, rozdz. 7; C. Harvie, War and Society in the 19th Century, blok 4, jednostka 10 zbioru: War and Society (The Open University. Bletchley, 1973); Strachan, European Armies, rozdz. 8; Ropp, War in the Modern World, rozdz. 6; Showalter, Railroads and Rifles; NCMH, t. 10, rozdz. 12; M. Glover, Warfare from Waterloo to Mons (London 1980), cz. 213. 88 Na temat wydarzeń wojskowych w Prusach, patrz: Dupuy, Genius for War, s. 75 i nast.; Showalter, Railroads and Rifles; Strachan, European Armies, s. 98 i nast. Na temat błędów popełnionych w 1866 r. patrz: M. van Creveld, Command in War (Cambridge, Mass., 1985), rozdz. 4; G. A. Craig, The Battle of Koeniggratz (London 1965). Wydarzenia po stronie austriackiej reasumuje Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 66 i nast. 89 Patrz: van Creveld, Command in War, s. 140 i nast.; M. Howard, The Franco--Prussian War (London 1981). 90 Szczegóły militarne, patrz: Craig, Koeniggratz. Tło dyplomatyczne i polityczne opisuje: O. Pflanze, Bismarcfc and the Development of Germany: The Period of Unification 1815—1871 (Princeton, N. J., 1963), rozdz. 13—15. 61 Howard, Franco-Prussian War zawiera świetny opis tych wydarzeń. Na temat słabości militarnych Francji, patrz także: R. Holmes, The Road to Sedan: The French Army, 1866—70 (London 1984). 92 Howard, Franco-Prussian War, s. l, i Holmes, Road to Sedan, na temat wydarzeń po stronie francuskiej. 93 Dane liczbowe podają: Flora, State, Economy and Society in Western Europe 1815—1975, t. l, i B. R. Mitchell, European Historical Statistics 1750—1975 (wyd. II, New York 1981) (np. dane dotyczące węgla na s. 381). Analizy porównawcze gospodarki tych dwu państw, patrz: Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, rozdz. 2 i 3; Kemp, Industrialization in Nineteenth-Century Europe, rozdz. 3 i 4; Landes, Unbound Prometheus, rozdz. 4. 94 Dyplomację związaną z wojną francusko-pruską omawiają: Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. 201—217; W. E. Mosse, The European Powers and the German Question 1848—1870 (Cambridge 1958); E. Kolb (red.), Europa und die Reichs-griindung (Historische Zeitschrift, Beiheft 6, Miinchen 1980); Bridge i Bullen, Great Powers and the European States System, s. 108 i nast. 95 Patrz na ten temat: A. Mitchell, The German Influence in France After 1870: The Formation of the French Republic (Chapel Hill, N. C., 1979) oraz idem, Victors and Vanquished: The German Influence on Army and Church in France after 1870 (Chapel Hill, N. C., 1984). o" Wymowne dane na ten temat podaje Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. XXIV—XXVI (i uwaga na s. XXIII, przyp. 4), a także D. Mack Smith, Italy: A Modern History (Ann Arbor, Mich., 1959) oraz C. J. Lowe i F. Marzari, Italian Foreign Policy 1870—1940 (London 1975). ,. „' »' Że użyję określeń, którymi posłużył się P. W. Schroeder w „The Lost Intermediaries: The Impact of 1870 on the European System", International History Review. roczn. 6 (1984), s. 14. 98 Implikacje patrz: ibid »»Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. 218 i nast.; Bridge i Bullen, Great Powers and the European States System, s. 112 i nast.; W. L. Langer, European Alliances and Alignments 1872—1890 (New York 1950); Grenville, Europe Reshaped 1848—1878, rozdz. 18. Dobre omówienie polityki brytyjskiej patrz: K. Hildebrand, „Grossbritannien und die deutsche Reichsgriindung", w: Kolb (red.), Europa und die Reichsgriindung, s. 37 i nast. IM Dobre tego omówienie, patrz: A. Hillgruber, Bismarcfcs Aussenpolitifc (Freiburg 1972); krótko zreasumowane w: idem, Die gescheiterte Grossmacht: Etnę Skizze des Deutschen Reiches 1871—1945 (Diisseldorf 1980), s. 17—30. »MA. Hillgruber, „Die Krieg-in-Sicht-Krise 1875", w: E. Schulin (red.), Gedenfc-schriit Martin Góhring, Studien żur europaischen Gesch.ich.te (Wiesbaden 1968), s. 239—253; P. Kennedy, The Rise oj the Anglo-German Antagonism, 1860—1914 (London—Boston 1980), s. 29—31. 102 Hillgruber, Die gescheiterte Grossmacht, s. 30 i nast.; pobudzające do myślenia rozważania na temat odleglejszych problemów patrz: D. Calleo, The Germa-t Problem Reconsidered: Germany and the World Order, 1870 to the Present (New York—Cambridge 1978), zwł. rozdz. 2—4; W. D. Gruner, Die deutsche Frage: Ein Problem der europaischen Geschichte seit 1800 (Miinchen 1985); K. Hildebrand, „Staatskunst oder Systemzwang? Die «Deutsche Frage» als Problem der Welt-politik", Historische Zeitschrift, nr 228 (1979). 108Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. 228 i nast.; Langer, European Allianc2S and Alignments, rozdz. 3—5; B. Jelavich, The Great Powers, the Ottoman Empire, and the Straits Question 1870—1887 (Bloomington, Ind., 1973). 104 Cyt. za: Seton-Watson, Russian Empire, s. 455. Aspekt morski patrz: Mitchell, A History of Russian and Soviet Sea Power, s. 184—190. Ogólniej na ten temat, patrz: B. H. Sumner, Russia and the Balfcans 1870—1880 (London 1937). 105 Patrz też eseje Beyrau (o Rosji) i Rumplera (o Austro-Węgrzech), w: Kolb (red.), Europa und die Reichsgriindung; Taylor, Struggle for Mastery in Europe, rozdz. 12; Langer, European Aliances and Alignments, rozdz. 6 i 7; W. Windelband, Bismarck und die europaischen Grossmachte 1878—85 (Essen 1940); B. Waller, Bismarck at the Crossroads (London 1974). JOB Taylor, Struggle for Mastery in Europe, rozdz. 13; Langer, European Alliances and Alignments, rozdz. 7—9; NCMH, t. 11, rozdz. 20—22. "'Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 189—190. Rozdział 5 Nadejście świata dwubiegunowego i kryzys średnich mocarstw Część pierwsza, 1885—1918 Szczegóły, patrz: S. E. Crowe, The Berlin West African Conference 1884—1853 (Westport, Conn., reprint 1970). Ogólne tło, patrz znowu; Langer, European Alliances and Alignments, rozdz. 9; WCMH, t. 11, rozdz. 20—22, oraz niektóre rozdziały w: E. A. Benians i inni (red.), The Cambridge History of the British Empire, t. 3, The Empire-Commonwealth 1870—1919 (Cambridge 1959). 2 Ogólniej, patrz: D. M. Pletcher, „Economic Growth and Diplomatic Adjustment, 1861—1898", w: W. H. Becker i S. F. Wells (red.), Economics and World Power: An Assessment of American Diplomacy Since 1789 (New York 1984), s. 119—171; M. Plesur, America's Outward Thrust: Approaches to Foreign Affairs 1865—1390 (DeKalb, 111., 1971), s. 151 i nast.; W. A. Williams, The Roots of the Modern American Empire (New York 1969), s. 262. 3 Crowe, Berlin West Africa Conference, s. 220. * G. F. Hudson, The Far East in World Affairs (wyd. II, London 1939), s. 74. 5 Dla uzupełnienia tego ogólnego zarysu sytuacji, patrz: G. Barraclough, An Introduction to Contemporary History (Harmondsworth, Mddsx., 1967), rozdz. 3 i 4; A. de Porte, Europe Between the Super Powers (New Haven—London 1979), rozdz. 1—5; NCMH, t 12, The Shifting Balance of World Forces, 1898—1965; W. R. Keylor, The Twentieth-Century World: An International History (Oxford 1984), cz. 1; J. Bartlett, The Global Conflict, 1880—1970: The International Rivalry of the Great Powers (London 1984), rozdz. 1—9; F. H. Hinsley, Power and the Pursuit of Peace (Cambridge 1967), s. 300 i nast. •Barraclough, Contemporary History, rozdz. 3; F. Fischer, War of Illusions: German Policies from 1911 to 1914 (London 1975), rozdz. 3; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 7. 7 J. A. S. Grenville, Lord Salisbury and Foreign Policy: The Close of the Nineteenth Century, 1895—1902 (London 1964), s. 165—166, i bardziej ogólnie: W. L. Langer The Diplomacy of Imperialism 1890—1902 (wyd. II, New York 1965), rozdz. 3 i s. 505. 8 Fischer, War of Illusions, s. 36 i nast. 8 Ibid., s. 35. 10 Patrz: P. Kennedy, Strategy and Diplomacy 1860r-1965: Eight Essays (London 1983), s. 157—158. »H. Gollwitzer, Geschichte des weltpolitischen Denfcens, t. 2, Zeitalter des Impe-rialismus und Weltkriege (Gottingen 1982), s. 198. 12 P. Kennedy, The Rise of the Anglo-German Antagonism, 1860—1914 (London— —Boston 1980), rozdz. 16 i 17. 13 Idem, Strategy and Diplomacy, s. 46; Keylor, Twentieth-Century World, s. 27 i nast. 14 Wypowiedź Amery'ego na ten temat w: H. J. Mackinder, „The Geographical Pivot of History", Geographical Journal, roczn. 23, nr 6 (kwiecień 1904), s. 441. "Tukidydes (tłum. K. Kumaniecki), Wojna peloponesfca (Warszawa 1988), s. 52. Na temat tego poglądu patrz: R. Gilpin, War and Change in World Politics (Cambridge 1981). M Landes, Unbound Prometheus, s. 259. "Liczby wzięte z wydruku danych „Correlates of War", udostępnionego za pośrednictwem Inter-University Consortium for Political and Social Research at the University of Michigan. 18 C. E. Black i in., The Modernization of Japan and Russia: A Comparative Study (New York 1975), s. 6—7, oraz klasyczna już praca: W. W. Rostow, The Process of Economic Growth (wyd. II, Oxford 1960). 18 Ibid. 20 Cyt. za: Bairoch, „International Industrialization Levels from 1750 to 1980", s. 294 1302. 21 „Correlates of War" — wydruk danych. 82 Ibid. 28 Bairoch, „International Industrialization Levels", s. 292 i 299. 24 Ibid, s. 296 i 304. 26 C. Barnett, The Collapse of British Power (London—New York 1972), s. XI. 2« Wright, Study of War, s. 670—671. 27 Ibid. Dla USA w 1890 r. Wright podaje zaledwie 40 000, co jest wyraźnie omyłką. 28 Patrz: s. 308—309. 29 Patrz: tabela 14. Ogólną historię Włoch w tym okresie omawiają: D. Mack Smith, Italy, A Modern History (Ann Arbor 1969), s. 101 i nast.; C. Seton-Watson, Italy from Liberalism to Fascism (London 1967), s. 129—412. Godne uwagi, że w ogóle nie ma rozdziału „Włochy" w New Cambridge Modern History, t. 11, 1870—98; a w t. 12, 1898—1945, poświęcono temu krajowi zaledwie parę stron — 482—487. 80 Kemp, Industrialization in Nineteenth-Century Europe, rozdz. 6. 31 Patrz uwagi na ten temat, w: A. Tamborra, „The Rise of Italian Industry and the Balkans", Journal of European Economic History, roczn. 3, nr l (1974), s. 87— —120. Użyteczne też są prace: G. Mori, „The Genesis of Italian Industrialization", Journal of European Economic History, roczn. 4, nr l (wiosna 1975), s. 79-^94; idem, „The Process of Industrialization in Italy: Some Suggestions, Problems and Questions", Journal of European Economic History, roczn. 8, nr l (wiosna 1979), s. 60—82; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers 1780—1914, rozdz. 5; Pollard, Peaceful Conquest, s. 229—232; Seton-Watson, Italy from Liberalism to Fascism, s. 284 i nast.; S. B. dough, The Economic History of Modern Italy, 1830—1914 (New York 1964); L. Cafagua, „The Industrial Revolution in Italy 1830—1914", w: C. Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 4, cz. 1, The Emergence of Industrial Societies, s. 287—325. 32 A. S. Milward i S. B. Saul, The Development of the Economies of Continental Europe 1850—1914 (Cambridge, Mass., 1977), s. 253 i nast; J. S. Cohen, „Financing Industrialization in Italy, 1894—1914: The Partial Transformation of a Late-Comer", Journal of Economic History, roczn. 27 (1967), s. 363—382; V. Castronovo, „The Italian Takeoff: A Critical Re-examination of the Problem", Journal of Italian History, roczn. 1 (1978), s. 492—510. 33 R. J. B. Bosworth, Italy, the Least of the Great Powers: Italian Foreign Policy Before the First World War (Cambridge 1979), s. 4. 84 Patrz: interesujący (i kompletnie przygnębiający) zbiór artykułów „Italian Military Efficiency" w: Journal of Strategie Studies, roczn. 5, nr 2 (1982), s. 248 i nast.; J. Gooch, „Italy Before 1915: The Quandary of the Vulnerable", w: E. R. May (red.), Knowing One's Enemies: Intelligence Assessment Before the Two World Wars (Princeton, N. J., 1984), s. 205 i nast; J. Whittam, The Politics of the Italian Army 1861—1918 (London 1977) oraz idem, „War Aims and Strategy: The Italian Government and High Command 1914—1919", w: B. Hunt i A. Preston (red.), War Aims and Strategic Policy in the Great War (London 1977), s. 85—104. 35 P. Halpern, The Mediterranean Naval Situation, 1908—1914 (Cambridge, Mass., 1971), rozdz. 7; A. J. Marder, The Anatomy of British Sea Power (Hamden, Conn., reprint z 1964), s. 174—175. 86 Bosworth, Italy, the Least of the Great Powers; patrz także: idem, Italy and the Approach of the First World War (London 1983); Lowe i Marzari, Italian Foreign Policy, 1870—1940. 37 P. Kennedy, „The First World War and the International Power System", .w: S. E. Miller (red.), Military Strategy and the Origins of the First World War (Princeton, N. J., 1985), s. 15. 38 W. R. Keylor, The Twentieth-Century World, s. 14—15. Ogólne omówienia patrz także: NCMH, t. 12, rozdz. 12; I. Nish, Japan's Foreign Policy, 1869—1942 (London 1978); R. Storry, Japan and the Decline of the West in Asia 1894—1943 (London 1979). 39 Polityczną i gospodarczą modernizację Japonii omawia pokrótce R. Storry, A History of Modern Japan (Harmondsworth, Mddsx, 1982), rozdz. 5, i dużo szczegółowiej: W. H. Beasley, The Meiji Restoration (Stanford, Calif., 1972); E. H. Norman, Japan's Emergence as a Modern State (New York 1940); T. Smith, Political Change and Industrial Development in Japan: Government Enterprise 1868—1880 (Stanford, Calif., 1955). 40 Gospodarcze aspekty modernizacji Japonii można prześledzić w: G. S. Alien, A Short Economic History of Japan (London 1981), rozdz. 2—5; L. Klein i K. Oh-kawa (red.), Economic Growth: The Japanese Experience Since the Meiji Era (Holmwood, 111., 1968); Rostow, World Economy, s. 416—425; K. Ohkawa i H. Ro-sovsky, Japanese Economic Growth (Stanford, Calif., 1973). 41 E. B. Potter (red.), Sea Power: A Naval History (Annapolis, Md., 1981), s. 166—168; Glover, Warfare from Waterloo to Mons, s. 181—184. 42 Cyt z: Storry, Japan and the Decline of the West in Asia, s. 30. 43 W tej sprawie patrz: I. Nish, The Origin of the Russo-Japanese War (London 1985). Sam konflikt najlepiej opisuje J. N. Westwood, Russia Against Japan, 1904—5: A New Look at the Russo-Japanese War (London 1986); patrz także: Storry, Japan and the Decline of the West in Asia, rozdz. 4 i 5; S. Okamoto, The Japanese Oligarchy and the Russo-Japanese War (New York 1970); J. A. White. The Diplomacy of the Russo-Japanese War (Princeton, N. J., 1964). Przebieg wojny na morzu pokrótce omawiają: Potter (red.), Sea Power, s. 168 i nast, i P. Pad-field, The Battleship Era (London 1972), s. 167 i nast; na lądzie: P. Walden, The Short Victorious War: A History of the Russo-Japanese War, 1904—5 (New York 1974). 44 Patrz: A. J. Sherman, „German-Jewish Bankers in World Politics: The Financing of the Russo-Japanese War", Leo Baeck Institute Yearbook, TOCZ. 28 (1983), s. 59— —73. 45 Cyt w: Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 464. 48 Ogólne omówienie rozwoju gospodarczego Niemiec, patrz: Fisher, War of Illusions, cz. 1; Calleo, The German Problem Reconsidered, rozdz. 4; N. Stone, Europe Transformed 1878—1916 (London 1983), s. 159 i nast.; W. G. Hoffmann, Das Wachsturrc der Deutschen Wirtschaft seit der Mitte des 19. Jahrhunderts (Berlin 1965); W. O. Henderson, The Rise of German Industrial Power, 1834—1914 (Berkeley—Los Angeles 1972), cz. 3; M. Kitchen, The Political Economy of Germany 1815—1914 (London 1978). 47 Cyt. za: John Gooch, „Italy During the First World War", s. 2, w: A. Millet i W. Murray (red.), Military Effectiveness, t. I. 48 Patrz te dane, w: Calleo, German Problem Reconsidered, s. 66 i 68. 49 Cyt. za: J. Steinberg, „The Copenhagen Complex", Journal of Contemporary History, rocz. l, cz. 3 (1966), s. 26. 50Langer, Diplomacy of Imperialism, s. 96; patrz znowu: Gollwitzer, Geschichte des weltpolitischen Denkens, t. 2, s. 83—252; idem, Europe in the Age of Imperialism (London 1969); W. Baumgart, Imperialism: The Idea and Reality of British and French Colonial Expansion 1880—1914 (Oxford 1982), cz. 3. 51 Cyt. z: Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 311; J. C. Rohl, „A Document of 1892 on Germany, Prussia and Poland", Historical Journal, roczn. 7 (1964), s. 144 i nast.; Fisher, War of Illusions, rozdz. 3. 52 Określenie to wziąłem z: H.-U. Wehler, Bismarck und der Imperialisms (Koln 1969), cz. 3, s. 112 i nast 63 Oceny, patrz w pracach: A. J. Marder, From the Dreadnought to Scapa Flow: The Royal Navy in the Fisher Period, t. 1, The Road to War 1904—1914 (London 1961), rozdz. 13; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 8 i 9. 54 Kennedy, Strategy and Diplomacy, s. 160. 55 B. F. Schulte, Die deutsche Armee (Diisseldorf 1977); V. R. Berghahn, Germany and the Approach of War in 1914 (London—New York 1974), rozdz. l i 6. Przykłady fatalnego niedoceniania potęgi militarnej Niemiec (zwłaszcza w porównaniu do Rosji i Francji) podaje P. Towle, „The European Balance of Power in 1914", -Army Quarterly and Defense Journal, rozdz. 104 (1974), s. 333—362. 66 Wszystkie te liczby podaje Wright, Study of War, s. 670—671. "J. K. Tanenbaum, „French Estimates of Germany's Operational War Plans", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 162. w Calleo, German Problem Reconsidered, wstąp. 58 Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 311. ««Patrz: Gilpin, War and Change in World Politics. 61 Wyraźne tego dowody podają autorzy artykułów, w: J. G. C. Rohl i N. Sombart (red.), Kaiser Wilhelm II: New Interpretations ((Cambridge 1982)). 92 Cyt. za: G. A. Craig, Germany 1866—1965 (Oxford 1978), s. 336; dobre dowody tego zamętu w sprawie celów przedstawia I. N. Lambi, The Navy and German Power Politics 1862—1914 (London—Boston 1984). 63 Fisher, War of Illusions; Berghahn, Germany and the Approach of War. 64 Szczegółowsze badania na ten temat patrz: P. Kennedy (red.), The War Plans of the Great Powers 1880—1914 (London—Boston 1979), wstęp. 95 Calleo, German Problem Reconsidered, s. 5. ««Cyt. w: Kennedy, Strategy and Diplomacy, s. 157. •' Patrz wykresy względnej siły Francji, Wielkiej Brytanii i Austro-Węgier, w: C. F. Doran i W. Parsons, „War and the Cycle of Relative Power", American Political Science Review, roczn. 74 (1980), s. 956. 68 Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. XXVIII. «Krótką relację przedstawia Kann, History of the Habsburg Empire, s. 461 i nast.; dobry przegląd: Milward i Saul, Development of the Economies of Continental Europe 1850—1914, s. 271 i nast.; analizę porównawczą, zestawienie cesarstwa z Włochami i Hiszpanią, zawiera praca: Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, rozdz. 5. 70 Bairoch, „Europe's Gross National Product 1800—1975", s. 287. 71 L, L. Farrar, Arrogance and Anxiety: The .Ambivalence of German Powers 1849— —1914 (Iowa City, Iowa, 1981), rozdz. 3, przyp. 9 i 18. Farrar oblicza „potęgę" mnożąc liczbę ludności przez produkcję przemysłową. We wcześniejszych partiach niniejszego rozdziału wskazałem już chyba, że potęga to zjawisko dużo bardziej skomplikowane. 72 Dane porównawcze na temat tempa wzrostu, patrz: Good, The Economic Rise of the Habsburg Empire 1750—1914, s. 239; potencjał przemysłowy, patrz w tekście książki: tabela 17. 73 Cyt. z: Good, Economic Rise of the Habsburg Empire, s. 150. 74 Na temat spraw omawianych w następnym fragmencie, patrz błyskotliwy opis w pracy: Stone, Europe Transformed, s. 303 i nast.; Kann, History of the Habsburg Empire, rozdz. 8; C. A. MacArtney, The Habsburg Empire 1790—1918 (London 1969), rozdz. 14—17; A. J. May, The Habsburg Monarchy 1862—1916 (Cambridge, Mass., 1960), s. 343 i nast. 75 Rothenberg, Army of Francis Joseph, rozdz. 9; Langer, Diplomacy of Imperialism, s. 596—598, a zwł. C. Andrew, Theophile Delcasse and the Making of the Entente Cordiale (London 1968), s. 127 i nast. 76 Cyt. z: Stone, Europe Transformed, s. 316—317; patrz także: Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 106. "Wright, Study of War, s. 670—671, kolumny 10—12; użyteczny tu jest też Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 125—126, 148, 160 i 172. 78 Stan austro-węgierskiej marynarki wojennej przedstawia Halpern, Mediterranean Naval Situation, rozdz. 6. Stan wojsk lądowych przed 1914 r. — znakomita praca: Rothenberg, Army of Francis Joseph, rozdz. 9—12; patrz także: N. Stone, „Moltke and Conrad: Relations between the Austro-Hungarian and German General Staffs 1909—1914", w: Kennedy (red.), War Plans of the Great Powers 1880—1914, s. 222 i nast.; idem, The Eastern Front 1914—1917 (London 1975), rozdz. 4; idem, „Austria- -Hungary", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 37 i nast. i 7« Rothenberg, Army of Francis Joseph, s. 159, a także s. 152 i 163. 8° Ibid., s. 159. Patrz także: Stone, „Moltke and Conrad", w: Kennedy (red,), War Plans of the Great Powers. 81 Stone, „Austria-Hungary", s. 52. 82 Por. w tej sprawie uargumentowaną i jasno sformułowaną tezę P. W. Schroedera, że wielkie mocarstwa (zwłaszcza Wielka Brytania) powinny były nie dopuścić do upadku Monarchii Austro-Węgierskiej, by w ten sposób uratować status quo, przedstawioną w artykule „World War I as a Galloping Gertie", Journal of Modern History, roczn. 44, nr 3 (1972), s. 319—345. Przypomina to tezę, że po 1945 r. Stany Zjednoczone i ZSRR powinny były dążyć do zachowania Imperium Brytyjskiego, by zapobiec późniejszej destabilizacji Trzeciego Świata. 88 Na temat francuskiej polityki zagranicznej, patrz starsza praca E. M. Carroll, French Public Opinion and Foreign Affairs 1880—1914 (London 1931), oraz: G. F. Kennan, The Decline of Bismarck's European Order: Franco-Russian Relations 1875—1890 (Princeton, N. J., 1979); Andrew, Theophile Delcasse and the Making of the Entente Cordiale; J. F. V. Keiger, France and the Origins of the First World War (London 1983).) : 84 Nie ma żadnej pracy zwięźle omawiającej francuską politykę obronną owego okresu; użyteczne szczegóły można jednak znaleźć, w: D. Porch, The March to the Marne: The French Army 1871—1914 (Cambridge 1981); P.-M. de la Gorce, The French Army: A Military Political History (New York 1963), rozdz. 1—5; R. D. Challenor, The French Theory of the Nation in Arms 1866—1939 (New York 1955), a także prace wymienione przeze mnie w przypisach 88 i 89 do niniejszego rozdziału. 85Marder, Anatomy of British Sea Poioer, s. 71—73, 86—87, 107—109 oraz 124 i nast.; a także Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, rozdz. 11, przypis 27. 8« Francuski kolonializm i francuskie imperium kolonialne omawiają: A. S. Kanya- -Forstner, The Conquest of the Western Sudan: A Study in French Military Imperialism (Cambridge 1969); R. Betts, Tricouleur: The French Empire (London 1978); H. Brunschwig, French Colonialism, 1871—1916: Myths and Realities (London 1966); R. Girardet, L'idee coloniale en France de 1871 d 1962 (Paris 1972); J. Ganiage, L'expansion coloniale de la France sous la Troisieme Republique 1871^1914 (Paris 1968). 87 Dobre zreasumowanie tych argumentów, patrz: A. S. Kanya-Forstner, „French Expansion in Africa: The Mythical Theory", w: R. Owen i R. Sutcliffe (red.), Studies in the Theory of Imperialism (London 1972), s. 285 i nast. 88 Politykę morską Francji pokrótce omawiają: Jenkins, History of the French Navy, s. 303 i nast.; Williamson, Politics of Grand Strategy, s. 227 i nast.; Halpern, Mediterranean Naval Situation, s. 47 i nast., oraz T. Ropp, The Development of a Modern Navy: French Naval Policy 1871—1904 (Annapolis, Md., 1987), 89 Może to także wyjaśniać, dlaczego tak wielu historyków skupiało uwagę raczej na stosunkach między społeczeństwem cywilnym a wojskowymi we Francji niż na polityce militarnej jako takiej. Oprócz prac wymienionych w przypisie 84 do niniejszego rozdziału, patrz także: R. Girardet, La societe militaire dans la France contemporaine (Paris 1953); G. Krumeich, Armaments and Politics in France on the Eve of the First World War (Leamington Spa 1986). 98 Na temat tego, co poniżej, patrz: Milward i Saul, Development of the Economies of Continental Europe 1850—1914, rozdz. 2; Kemp, Industrialization in Nineteenth- -Century Europe, rozdz. 3; idem, Economic Forces in French History, rozdz. 9; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, rozdz. 3 (to świetny przegląd); Rowley, Evolution economique de la France du Milieu du XIXe siecle d 1914; Caron, Economic History of Modern France, cz. I; J. H. Clapham, The Economic Development of France and Germany, 1815—1914 (Cambridge 1948); R. Price, The Economic Modernization of France (London 1975). 91 Kemp, Industrialization in Nineteenth-Century Europe, s. 71 i 72. 82 Na temat francuskiej bankowości i francuskich inwestycji zagranicznych istnieje ogromna literatura; krótkie zreasumowanie problemu, patrz: Kindleberger, Financial History of Western Europe, s. 225 i nast.; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, s. 173 i nast; R. Cameron, France and the Economic Development of Europe (Princeton 1961). Pożyczki dla Rosji i dyplomację francusko- —rosyjską omawiają: R. Girault, Emprunts russes et investissements franęais en Rusie, 1887—1914 (Paris 1973), i Krumeich, Armaments and Politics in France, rozdz. 6. 83 Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, s. 182. 94 Ibid., s. 158. 83Bairoch, „Europe's Gross National Product", s. 281; idem. „International Industrialization Levels", s. 297; Wright, Study of War, s. 670—671. Patrz także starannie opracowane porównania, w: V. Hentschel, „Produktion, Wachstum und Produk-tivitat in England, Frankreich und Deutschland von der Mitte des 19. Jahrhun-derts bis zum Ersten Weltkrieg", Vierteljahresschrift fur Sozial- und Wirtschafts-geschichte, roczn. 68 (1981), s. 457—510. Wszystkiemu temu przeczy Stone, Europe Transformed, s. 282. 99 Patrz miażdżące dowody, w: Mitchell, Victors and Vanquished, rozdz. l—5, zwl. s. 109—111. 97 Porch, March to the Marne, s. 227. 88 Przykłady tego rodzaju twierdzeń podają: E. Weber, The Nationalist Revival in France, 1905—1916 (Berkeley, Calif., 1959); H. Contamine, La Revanche, 1871— —1914 (Paris 1957); Krumeich, Armaments and Politics in France. "Ibid. Patrz także: Williamson, Politics of Grand Strategy, rozdz. 5 i 8; B. H. Lid-dell Hart, „French Military Ideas Before the First World War", w: M. Gilbert (red.), A Century of Conflict, 1850—1950 (London 1966), s. 133—148. 100 Na ten temat, patrz: Andrew, Theophile Delcasse and the Making of the Entente Cordiale; Keiger, France and the Origins of the First World War, rozdz. l i 4. 101 J. J. Becker, 1914: Comment les Frangais sont entres dans la guerre (Paris 1977); J. Joli, The Origins of the First World War (London—New York 1984), rozdz. 8. 102 J. Remak, „1914—The Third Balkan War: Origins Reconsidered", przedruk w: Koch (red.), Origins of the First World War, s. 89—90. 103 Zwrotu tego użyto po raz pierwszy w pracy: R. Robinson, J. Gallagher i A. Denny, Africa and the Victorian: The Official Mind of Imperialism (wyd. II, London 1981). Omówienie tego terminu, a także innych koncepcji autorów tej pracy patrz: P. Kennedy, „Continuity and Discontinuity in British Imperialism 1815—1914", w; C. C. Eldridge (red.), British Imperialism in the Nineteenth Century (London 1984), s. 20—38. 1C4 Patrz: Bourne, Britain and the Balance of Power in North America. Na temat rozstrzygnięcia tych różnic i innych aspektów stosunków między tymi krajami, patrz: B. Perkins, The Great Rapprochement (New York 1969). 105Gdllard, Struggle for Asia; F. Kazemzadeh, Russia and Britain in Persia, 1864— —1914 (New Haven, Conn., 1968); E. Holzle, Die Selbstentmachtung Europas, s. 85 ł nast. 1ML. K. Young, British Policy in China 1895—1902 (Oxford 1970); P. Lowe, Britain in the Far East: A Survey from 1819 to the Present (London 1981), rozdz. 3 i 4. 107 Hobsbawm, Industry and Empire, s. 150. Patrz także: P. J. Cain, Economic Foundations of British Overseas Expansion 1815—1914 (London 1980), rozdz. 9; W. G. Hynes, The Economics of Empire: Britain, Africa and the New Imperialism, 1870—95 (London 1979); Cain i Hopkins, „Political Economy of British Expansion Overseas", s. 485 i nast. "» Szczegóły, patrz: pierwsze rozdziały pracy: Grenville, Lord Salisbury and Foreign Policy. looMarder, Anatomy of British Sea Power; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 7 i 8; i J. Gooch, The Plans of War: The General Staff and British Military Strategy c. 1900—1916 (London 1974) (omawia planowanie działań wojennych na lądzie i morzu). 110 w rezultacie istnieje ogromna i stale rosnąca literatura na ten temat. Bardzo pouczające są prace: Hobsbawm, Industry and Empire, s. 136—153, 172—185; Landes, Unbound Prometheus, s. 326—358, i Mathias, First Industrial Nation, s. 243—252, 306—334, 365—426. Zwięzły przegląd świeższej daty: Crouzet, Victorian Economy, s. 371 i nast. 111 Cyt za: Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 315. 112 Cyt. za: N. Mansergh, The Commonwealth Experience (London 1969), s. 134. 113 Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, zwł. s. 307. »*Cyt z: G. R. Searle, The Quest for National Efficiency 1899—1914 (Oxford 1971), s. 5 — jest tam mnóstwo dalszych szczegółów na temat tych nastrojów. 115 Porter, Lion's Share, s. 353—354. us Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. XXIX; Peacock i Wiseman, Growth of Public Expenditure in the United Kingdom, s. 166; Kennedy, Rise of the Anglo- -German Antagonism, rozdz. 17. 117 Cyt. za: W. Woodruff, „The Emergence of an Industrial Economy 1700—1914", w: Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 4, cz. 2, The Emergence of Industrial Societies, s. 707. 118 Na ten temat, patrz: wspaniała praca Portera, Britain, Europe and the World. 119 Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 195 i nast. 120 Mansergh, Commonwealth Experience, rozdz. 5; D. C. Gordon, The Dominion Partnership in Imperial Defense 1870—1914 (Baltimore, Md., 1965). 121 Na ten temat, patrz: J. Ehrman, Cabinet Government and War 1890—1940 (Cambridge 1958); F. A. Johnson, Defense by Committee (London 1960). 122 Patrz: przypis 102 do niniejszego rozdziału. 128 Wspaniała analiza, w: M. Howard, The Continental Commitment (London 1972). 121 French, British Economic and Strategic Planning; Kennedy, „Strategy versus Finance in Twentieth-Century Britain", w: Strategy and Diplomacy, s. 89—106, i inspirujące rozważania, w: Porter, Britain, Europe and the World, rozdz. 3. 125 Cyt za: Fischer, War of Illusions, s. 402. 121 Są to słowa Buchanana — ambasadora brytyjskiego w Rosji. Cyt. za: K. Wilson, „British Power in the European Balance, 1906—1914", w: D. Dilks (red.), Retreat from Power: Studies in Britain's Foreign Policy in the Twentieth Century, 2 tomy (London 1981), t l, s. 39. 127 Tak mniej więcej sformułowany jest podtytuł i tytuł pracy: R. Ropponen, Die Kraft Russlands: Wie beurteilte die politische und militarische Fuhrung der euro-Pdischen Grossmdchte in der Zeit von 1905 bis 1914 die Kraft Russlands? (Helsinki 1968) — jest to niezwykle bogata kompilacja. 128 Następny fragment, dotyczący gospodarki rosyjskiej przed 1914 r., ma za podstawę: G. Grossman, „The Industrialization of Russia and the Soviet Union", w: CSpolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 4, cz. 2, s. 486 i nast.; R. Munting, The Economic Development of the USSR (London 1982), rozdz. 1; O. Crisp, Studies in the Russian Economy Before 1914 (London 1976), zwł. rozdz. 1, „The Pattern of Industrialization in Russia, 1700—1914"; Seton-Watson, Russian Empire, s. 506 ł nast. oraz s. 647 i nast.; Blackwell, Industrialization of Russia, rozdz. 2; M. E. Falkus, Industrialization of Russia 1700—1914, rozdz. 7—9; Milward i Saul, Development of the Economies of Continental Europe, s. 365—423; porównanie zawarte w: Black (red.), Modernization of Japan and Russia; oraz wiele danych statystycznych ze starszej pracy: M. S. Miller, The Economic Development of Russia, 1905—1914 (London 1926). i2' Crisp, „Pattern of Industrialization", s. 40—41. 130 Munting, Economic Development, s. 34; Girault, Emprunts russes et investise-ments frangais en Russie; J. P. Machay, Pioneer for Profit: Foreign Entrepreneurs and Russian Industrialization (Chicago—London 1970), Na temat przedsiębiorców rodzimych: R. Portal, „Muscovite Industrialists: The Cotton Sector 1861—1914", w: W. L. Blackwell (red.), Russian Economic Development from Peter the Great to Stalin (New York 1974), s. 161—196. 181 Munting, Economic Development, s. 31. Ogólniej: A. Gershrenkon, Economic Backwardness in Historical Perspective (Cambridge, Mass., 1962); M. Falkus, .Aspects of Foreign Investment in Tsarist Russia", Journal of European Economic History, roczn. 8, nr l (wiosna 1979), s. 14—16. Najnowsza, bardzo wyrafinowana (ale — co za tym idzie — bardzo skomplikowana) diagnoza, w: P. Gatrell, The Tsarist Eco--. nomy, 1850—1917 (London 1968). 132 Patrz: tabele 14—18 oraz świetne porównawcze dane statystyczne w pracy: A Nove, An Economic History of the USSR (Harmondsworth, Mddsx., 1969), s. 14—15. 183 Munting, Economic Development, s. 27; Trebilcock, Industrialization of the Continental Powers, s. 216 i nast. oraz 247 i nast. 134 Grossman, „Industrialization of Russia and the Soviet Union", s. 489. 185 Ibid., s. 486. 186 Lieven, Russia and the Origins of the First World War, rozdz. 4. Szczególnie przekonujące są rozdz. l i 5 pracy Lievena, a także T. H. von Laue, Sergei Witte and the Industrialization of Russia (New York 1963). 187Lieven, Russia and the Origins of the First World War, s. 13; H. Rogge, Russia in the Age of Modernization and Revolution 1881—1917 (London 1983), s. 77 i nast.; Falkus, „Aspects of Foreign Investment", s. 10. 138Stone, Europe Transformed, s. 257 i nast. — jest.to praca bardzo tu użyteczna. Patrz także: Seton-Watson, Russian Empire, s. 541 i nast.; Milward i Saul, Development of the Economies of Continental Europe, s. 397 i nast.; J. H. L. Keep, „Russia", w: NCMH, t. 9, s. 369. ""Stone, Europe Transformed, s. 212—213. Patrz także: Blackwell, Industrialization of Russia, s. 32 i nast. 140 Stone, Europe Transformed, s. 244. 141 Seton-Watson, Russian Empire, s. 485 i nast., s. 607 i nast. oraz s. 643 i nast.; Rogge, Russia in the Age of Modernization and Revolution, rozdz. 9. Na temat niechęci armii do pełnienia roli policji wewnętrznej, patrz: J. Bushnell, Mutiny and Repression: Russian Soldiers in the Revolution of 1905—1906 (Bloomington, Ind., 1985), s. 32 i nast. 142Lieven, Russia and the Origins of the First World War, rozdz. 5; Joll, Origins of the First World War, s. 102 i nast. 143 Patrz: tabele 14—18. 144 K. Neilson, „Watching the «Steamroller*: British Observers and the Russian Army before 1914", Journal of Strategic Studies, roczn. 8, nr 2 (czerwiec 1985), s. 213. 1451 nic dziwnego, ponieważ „Military Reports" ministerstwa wojny na temat obcych krajów uwzględniały „geografię, topografię, etnografię, obronę, handel, zasoby, łączność i komunikację, sytuację polityczną itd." — patrz: T. G. Ferguson, British Military Intelligence, 1870—1914 (Frederick, Md., 1984), s. 223. 148 O. Crisp, cytowany w: Lieven, Russia and the Origins of the First World War, s. 9; szczegóły patrz: J. Bushnell, „Peasants in Uniform: The Tsarist Army as a Peasant Society", Journal of Social History, roczn. 13 (1980), s. 565—576. Patrz także: A. K. Wildman, The End of the Russian Imperial Army (Princeton 1980), rozdz. l i 2. 141 Cyt. z: Fuller, „The Russian Empire", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 114. Istotne są tu również: J. Bushnell, „The Tsarist Officer Corps, 1881— —1914: Customs, Duties, Inefficiencies", .American Historical Review, roczn. 36 (1981), s. 753—780; P. Kenez, „Russian Officer Corps Before the Revolution: The Military Mind", Russian Review, roczn. 31 (1972), s. 226—236. Dalsze rewelacyjne szczegóły przynosi praca: Bushnell, Mutiny and Repression, a także: W. C. Fuller, Civil-Military Conflict in Imperial Russia 1881—1914 (Princeton,, N. J., 1985). 148 Fuller, „Russian Empire"; A. K. Wildman, End of the Russian Imperial Army, rozdz. l i 2; W. B. Lincoln, Passage Through Armageddon: The Russians in the War and Revolution 1914—1918 (New York 1986), s. 52 i nast. "•Lieven, Russia and the Origins of the First World War, s. 149—150; Stone, Eastern Front, s. 134 (stąd właśnie pochodzi cytat). 160 Zamęt w przedwojennym planowaniu rosyjskim opisują; Stone, Eastern Front, s. 30 i nast.; Lieven, Russia and the Origins of the First World War, rozdz. 5; L. C. F. Turner, „The Russian Mobilization in 1914" (wersja poprawiona), w: Kennedy, War Plans of the Great Powers, s. 252—262; Fuller, „Russian Empire", s. Ill i nast. 151 Mitchell, History of Russian and Soviet Sea Power, s. 279. 152 Doran i Parsons, „War and the Cycle of Relative Power", s. 956. 1S3D. M. Pletcher, „1861—1898: Economic Growth and Diplomatic Adjustments", w: W. H. Becker i S. F. Wells (red.), Economics and World Power: An Assessment of American Diplomacy Since 1789 (New York 1984), s. 120. Inne opisy wzrostu gospodarczego patrz: M. L. Eysenbach, American Manufactured Exports 1897—1914: A Study of Growth and Comparative Advantage (New York 1976); H. G. Vatter, The Drive to Industrial Maturity: The U.S. Economy, 1860—1914 (Westport, Conn., 1975). 154 Stone, Europe Transformed, s. 211 i nast.; por. R. M. Robertson, History of American Economy (New York 1975), rozdz. 13. 155 Barraclough, Introduction to Contemporary History, s. 51. 159 Cyt. za: Q. Wright, Study of War, s. 670—671, z moimi wyliczeniami dochodu per capita. '"Patrz: tabele 15—16;por. Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. XXX. 168 Farrar, Arrogance and Anxiety, s. 39, przyp. 168. 15«Ibid.; D. H. Aldcroft, From Versailles to Wall Street: The International Economy in the 1920s (Berkeley—Los Angeles 1977), s. 98, tab. 4. ""Keylor, Twentieth-Century World, s. 39; por. Crouzet, Victorian Economy, s. 342, przyp. 153. 161 Woodruff, America's Impact on the World, s. 161. 188 W. LaFeber, The New Empire: An Interpretation of American Expansion 1860-^ —1898 (Ithaca, N. Y., 1963); W. A. Williams, The Roots of the Modern American Empire (New York 1969). Ogólniejszy przegląd amerykańskiej polityki zagranicznej patrz: T. A. Bailey, A Diplomatic History of the American People (New York 1974); R. D. Schulzinger, American Diplomacy in the Twentieth Century (New York—Oxford 1984), rozdz. 2 i 3. 163 Pletcher, „1861—1898", s. 124 i nast; T. McCormick, China Market: America's Quest for Informal Empire (Chicago 1967); D. G. Mundro, Intervention and Dollar Diplomacy in the Caribbean 1900—1921 (Princeton, N. J., 1-964); E. R. May, Imperial Democracy: The Emergence of America as a Great Power (New York 1961), s. 5—6; Perkins, Great Rapprochement, s. 122 i nast. 164 Krytyczną analizę zawiera praca: M. de Cecco, Money and Empire: The Inter- notional Gold Standard 1890—1914 (Oxford 1974), s. 110—126; kryzys 1907 r. patrz: J. H. Clapham, The Economic History of Modern Britain, 3 tomy (Cambridge 1938), t. 3, s. 55 i nast. IBS Na temat motywów działania i samych działań amerykańskiego imperializmu w latach 1895—1914 istnieje ogromna literatura. Oprócz prac cytowanych w przypisach 162 i 163 do niniejszego rozdziału patrz także: R. Dallek, The American Style of Foreign Policy (New York 1983), rozdz. 1—3; E. R. May, American Imperialism: A Speculative Essay (New York 1968); G. F. Linderman, The Mirror of War: American Society and the Spanish-American War (Ann Arbor, Mich., 1974); Howard K. Beale, Theodore Roosevelt and the Rise of America to World Power (New York 1962). >w Dallek, American Style of Foreign Policy, s. 23. i" Beale, Theodore Roosevelt and the Rise of America to World Power; Dallek, American Style of Foreign Policy, rozdz. 2; Schulzinger, American Diplomacy in the Twentieth Century, s. 24—38. 168 Patrz zwłaszcza krytyczne uwagi w: G. F. Kennan, American Diplomacy (Chicago 1984), rozdz. l—3, oraz Dallek, American Style of Foreign Policy. 169 Są już bardzo dobre omówienia rozbudowy sił morskich USA i amerykańskiej polityki morskiej w tym okresie. Oprócz Pottera (red.), Sea Power, rozdz. 15, 17 i 18, patrz: K. J. Hagan (red.), In Peace and War: Interpretations of American Naval History, 1775—1978 (Westport, Conn., 1978), rozdz. 9 i 10; W. R. Braisted, The United States Navy in the Pacific, 2 tomy (Austin, Teksas, 1958 i 1971), oraz prace starsze: H. i M. Sprout, The Rise of American Naval Power, 1776— —1918 (Princeton, N. J., 1946), i W. Mills, Arms and Men (New York 1956), rozdz. 2. 170 Oprócz bardzo istotnych prac Braisteda, patrz: R. D. Challenor, Admirals, Generals and American Foreign Policy 1898—1914 (Princeton, N. J., 1973); J. A. S. Grenville i G. B. Young, Politics, Strategy and American Diplomacy: Studies in Foreign Policy, 1873—1917 (New Haven, Conn., 1966). 171 Challenor, Admirals, Generals and American Foreign Policy; H. H. Herwig, Politics of Frustration: The United States in German Naval Planning, 1889—1941 (New York 1976). O poprawie stosunków angielsko-amerykańskich patrz: C. S. Campbell, From Resolution to Rapprochement: The United States and Great Britain, 1783—1900 (New York 1974), rozdz. 13 i 14. 174 Millet i Maslowskł, For the Common Defense, rozdz. 9 i 10. Dalsze szczegóły patrz: D. F. Trask, The War with Spain in 1898 (New York 1981), oraz G. A. Cos-mas, An Army for Empire: The United States Army in the Spanish-American War (Columbia, Missouri, 1971). Użyteczne omówienia zmiany postaw zawierają też prace: J. L. Abrahamson, America Arms for a New Century (New York 1981); R. Weigley, History of the United States Army, rozdz. 13 i 14. 173 Patrz: tabele 14—20. 174 F. Gilbert, The End of the European Era, 1890 to the Present (wyd. Ill, New York 1984), s. 110. Szczegółową analizę tego okresu zawierają prace: Taylor, Struggle for Mastery in Europe, s. 325 i nast.; Bridge i Bullen, Great Powers and the European States System, rozdz. 6—8; Albrecht-Carrie, Diplomatic History of Europe Since the Congress of Vienna, s. 207 i nast.; Bartlett, Global Conflict, rozdz. 213. 176 B. Waller, Bismarck at the Crossroads: The Reorientation of German Foreign Policy After the Congress of Berlin 1878—1880 (London 1974), s. 195. Patrz także: Taylor, Struggle for Mastery, s. 258 i nast., oraz Kennan, Decline of Bismarck's European Order, s. 73 i nast. "« Kennan, Decline of Bismarck's European Order; idem, The Fateful Alliance: France, Russia and the Coming of the First World War (New York 1984). Wydarzenia po stronie niemieckiej dobrze omawia praca: N. Rich, Friedrich von Holstein, 2 tomy (Cambridge 1965), t. 1. 177 Tezę, że scena europejska była w latach dziewięćdziesiątych XIX w. „ustabilizowana", co umożliwiło tej części świata zajęcie się sprawą kolonii, omawia najlepiej W. L. Langer, The Diplomacy of Imperialism 1890—1902 (New York 1951). 178 Określenie Langera, patrz: ibid., rozdz. 13. Ogólniej na ten temat patrz: Padfield, Battleship Era, rozdz. 14. 179 Na temat tych zmian patrz: Perkins, Great Rapprochement; Campbell, From Resolution to Rapprochement, rozdz. 14. 180 Pracą standardową jest tu: I. H. Nish, The Anglo-Japanese Alliance (London 1966); '' patrz jednak również: C. J. Lowe, The Reluctant Imperialists: British Foreign •' Policy 1878—1902, 2 tomy, (London 1967), t. l, rozdz. 10. tai Taylor, Struggle for Mastery in Europe, rozdz. 18; Andrew, Delcassp. and the Mak-"ińg of the Entente Cordiale; Albrecht-Carrie, Diplomatic History, s. 232 i nast. Patrz także komentarze w pracy: M. Behnen, Riistung-Bundnis-Sicherheit (Tubingen 1985). 182 Najlepiej omawiają to: Andrew, Delcasse, oraz G. L. Monger, The End of Isolation: British Foreign Policy 1900—1907 (London 1963). 188 O. J. Hale, Germany and the Diplomatic Revolution 1904—1906 (Philadelphia, Pa., 1931); Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, rozdz. 14. 184 Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 268 i nast.; dalsze szcze-'góły patrz: B. Vogel, Deutsche Russlandpolitik, 1900—1906 (Diisseldorf 1973). 185 Te skomplikowane wydarzenia omawiają: Taylor, Monger, Andrew, Rich i Kennedy w pracach wymienionych wyżej. Patrz także: H. Raulff, Zwischen Macht-politik und Imperialisms: Die deutsche Frankreichpolitik 1904—5 (Diisseldorf 1976), oraz świetne dzieło: Lambi, Navy and German Power Politics 1862—1914, rozdz. 13. 186 Taylor, Struggle for Mastery, rozdz. 19; Z. Steiner, Britain and the Origins of the First World War (London 1977), rozdz. 2 i nast. Na temat reakcji Rosji na ' upokorzenie 1909 r. patrz: Lieven, Russia and the Origin of the First World War, s. 36 i nast. 187 Steiner, Britain and the Origins of the First World War, s. 200 i nast.; William-son, Politics of Grand Strategy, zwł. rozdz. 7. 188 Najbardziej szczegółowym studium tych wydarzeń jest praca: L. Albertini, The Origin of the War of 1914, 3 tomy (London 1952—57), ale zwięzłe dobre omówie- . • nią dają też: L. C. F. Turner, Origins of the First World War (London 1970); J. Joll, Origins of the First World War, rozdz. 2 i 3, oraz Langhorne, Collapse of •' the Concert of Europe, rozdz. 6 i 7. 189 Na temat planów przed wojną 1914 r. istnieje ogromna literatura. Przegląd patrz: P. M. Kennedy (red.), The War Plans of the Great Powers 1880—1914 (London— • —Boston 1979); S. E. Miller (rei), Military Strategy and the Origins of the First World War (Princeton, N. J., 1985); J. Snyder, The Ideology of the Offensive (Ithaca, N. Y., 1984). 190Strachan, European Armies and the Conduct of War, rozdz. 9; B. E. Schmitt i H. C. Vedeler, The World in the Crucible 1914^-1919 (New York 1984), s. 62 i nast. 181 Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, rozdz. 9. 192 Na temat tych twierdzeń, patrz: L. L. Farrar, The Short-War Illusion (Santa Barbara, Calif., 1973). 183 Na ten temat patrz: krótko Schulzinger, American Diplomacy in the Twentieth Century, s. 62, i bardziej szczegółowo: D. M. Smith, The Great Departure: The United States and World War I, 1914—1920 (New York 1965); P. Devlin, Too Proud to Fight: Woodrow Wilson's Neutrality (New York 1975); E. R. May, The World Wor and American Isolation (Chicago 1966); A. S. Link, Wilson, 5 tomów (dotychczas) (Princeton, N. J., 1947—65), t. 3—5. 1M Bosworth, Italy, the Least of the Great Powers — na ten temat jest to praca najlepsza. 115 Na ten temat, patrz: P. Guinn, British Strategy and Politics, 1914—1918 (Oxford 1965); Beloff, Imperial Sunset, t. 1, rozdz. 5; oraz D. French, British Strategy and War Aims 1914—1916 (London—Boston 1986). 1M Rothenberg, Army of Francis Joseph, rozdz. 12—14. Jest to świetna analiza austro- -węgierskiej polityki militarnej — łącznie z jej silnymi i słabymi punktami — podczas tej wojny. 197 Na temat tego stwierdzenia, patrz: Steiner, Britain and the Origins of the First World War, rozdz. 9; Kennedy, Rise of the Anglo-German Antagonism, s. 458 i nast. 188 Szersza argumentacja w tym kierunku, patrz: Kennedy, British Naval Mastery, rozdz. 9. 189 Ibid. 200 Strachen, European Armies and the Conduct of War, rozdz. 9; świetna analiza tego problemu także w: S. Bidwell i D. Graham, Fire-Power: British Army Weapons and Theories of War, 1904—1945 (London 1982), rozdz. 4—8. Zwięzły przegląd patrz: B. Bond, „The First World War", w: NCMH, t. 12, rozdz. 7. 201 Świetne przykłady w: Stone, Eastern Front, zwł. s. 265. 202 Van Creveld, Supplying War, rozdz. 4, przedstawia przekonujące uzasadnienie takiej oceny. Patrz także uwagi krytyczne w pracach: G. Ritter, The Schlieffen Plan (New York 1958), i L. C. F. Turner, „The Significance of the Schlieffen Plan", w: Kennedy (red.), War Plans of the Great Powers, s. 199—221. IOS Dalsze szczegóły, patrz: Stone, Eastern Front, rozdz, 3—8; Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, rozdz. 4 i 5; B. H. Liddell Hart, History of the First World War (London 1970), rozdz. 4 i 5; Lincoln, Passage Through Armageddon, rozdz. 2—4. M4 Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, rozdz. 6; J. L. Stokesbury, A Short History of World War I (New York 1981), rozdz. 11 i 12. 205 Patrz: Stone o Rosji, w: Eastern Front, rozdz. 9; Barnett o Wielkiej Brytanii, w: Collapse of British Power, s. 113 i nast; McNeill o Francji, w: Pursuit of Power, s. 318 i nast. 209 Oprócz świetnego ogólnego przeglądu McNeilla, patrz także: G. Hardach, The First World War 1914—1918 (London 1977), zwł. rozdz. 4 i 6, oraz A. Marwick, War and Social Change in the Twentieth Century (London 1974), rozdz. 2 i 3. 207 Patrz: Rothenberg, Army of Francis Joseph, rozdz. 12—14; na temat problemów wewnętrznych: Kann, History of the Habsburg Empire, rozdz. 9; A. J. May, The Passing of the Habsburg Monarchy, 19l4r-1918, 2 tomy (Philadelphia, Pa., 1966) 208 Patrz zwł. referat J. Goocha, „Italy During the First World War" w przygotowanym do druku zbiorze: A. Millett i W. Murray (red.), Military Effectiveness. 209 J. A. S. Grenville, A World History of the Twentieth Century 1900—1945 (London 1980), t. 1, s. 218—219. 210 Znakomite szczegóły tej sprawy podaje Stone, Eastern Front (nawet jeśli jego uzasadnienie tezy o sukcesach przemysłowych Rosji nasuwa pewne wątpliwości). Patrz także: Seton-Watson, Russian Empire, s. 698 i nast., oraz D. R. Jones, „Imperial Russia's Armed Forces at War, 1914—1918: An Analysis of Combat Effectiveness", w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness. Rolę przemysłowców moskiewskich i ich spory z ministrami szczegółowo omawia L. H. Siegelbaum, The Politics of Industrial Mobilization in Russia, 1914—1917 (New York 1984); mnóstwo dalszych szczegółów przynosi praca: A. L. Sidorov, The Economic Position of Russia During the First World War (Moskwa 1973). Starania podejmo- i l wane przez cara analizuje D. R. Jones, „Nicholas II and the Supreme Command", Sbornik, roczn. 11 (1985), s. 47—83. *» Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, s. 188—199. Cytat pochodzi z pracy: N. Golovine, Russian Army in the World War (New Haven 1932), s. 281. Na temat wysokości strat oraz niezadowolenia wywołanego powołaniem „drugiej kategorii", patrz: Wildman, End of the Russian Imperial Army, rozdz. 3, oraz bardzo ładny przegląd w pracy: Lincoln, Passage Through Armageddon. 212 G. Pedrocini, Les mutineries de 1917 (Paris 1967) — jest to najlepsza z licznych prac na temat tego kryzysu. 218 Dobrą syntezę tej literatury daje McNeill, Pursuit of Power, s. 322. Patrz także: Hardach, First World War, s. 86 i nast. oraz s. 131 i nast. 334 Patrz starsze studium: M. Ange-Laribe, L'agriculture pendant la guerre (Paris 1925), a także prace Hardacha i McNeilla. 215 Dane z pracy: Stokesbury, Short History of World War I, s. 289. 819 Kennedy, „Great Britain Before 1914", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 172—204; French, British Economic and Strategic Planning. 217 Patrz: Barnett, Collapse of British Power, s. 113 i nast.; Hardach, First World War, s. 77 i nast.; McNeill, Pursuit of Power, s. 325 i nast.; R. J. Q. Adams, Arms and the Wizard: Lloyd George and the Ministry of Munitions, 1915 (London 1978). 218 Dane liczbowe cyt. z: Hardach, First World War, s. 87. 219 Kennedy, Realities Behind Diplomacy, s. 146; dane liczbowe z tabel cyt. za: Peacock i Wiseman, Growth of Public Expenditure in the United Kingdom. 220 Bond, „First World War", w: NCMH, t. 12; Guinn, British Strategy and Politics; Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, rozdz. 6—8; D. R. Woodward, Lloyd George and the Generals (Newark, N. J., 1983). 221 Cyt. z.: Beloff, Imperial Sunset, t. 1, s. 255. Więcej szczegółów, w: K. Burk, Britain, America and the Sinews of War 1914—1918 (London—Boston 1985). 222 F. S. Northedge, The Troubled Giant: Britain Among the Great Powers (London 1966), s. 623. 228 Dobrze omawiają to: T. Lupfer, „The Dynamics of Doctrine: The Changes in German Tactical Doctrine During the First World, War", Leavenworth Papers, nr 4 (Fort Leavenworth, Kans., 1981), i Van Creveld, Command in War, s. 168 i nast. ^Hardach, First World War, s. 55 i nast.; G. Feldman, Army, Industry and Labor in Germany 1914—1918 (Princeton, N. J., 1966). 225 Na temat nerwowego rozważania tych spraw, patrz: Beloff, Imperial Sunset, s. 239 i nast., 246 i nast., 271. ^'Hardach, The First World War, s. 63 i nast.; McNeill, The Pursuit of Power, s. 338 i nast.; Bond, „The First World War", s. 198—199, w: NCMH, t. 12. 287 Drobne szczegóły, patrz: A. Skalweit, Die Deutsche Kriegsnahrungsioirtscho/t (Berlin 1927); reasumuje je zaś praca: Hardach, First World War, s. 112 i nast. Wpływ wojny na społeczeństwo niemieckie omawia J. Kocka, Facing Total War: German Society 1914—1918 (Leamington Spa, Warwick, 1984), rozdz. 2 i 4. Cyt. za: McNeill, Pursuit of Power, s. 340. 428 Patrz prace wymienione w przypisie 193 do niniejszego rozdziału. Podsumowanie historiograficzne, patrz: D. M. Smith, „National Interest and American Intervention, 1917: An Historical Appraisal", Journal of American History, roczn. 52 (1965), s. 5—24. 228 Wkład Ameryki dobrze podsumowują: Millett i Maslowski, For the Common Defense, rozdz. 11; Weigley, History of the United States Army, rozdz. 16; T. K. Nen-ninger, „American Military Effectiveness in World War I" w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness (w druku). 280 Strachan, European Armies and the Conduct of War, s. 148. Patrz także użyteczne szczegóiy w pracy: Ritter, The Sword and the Scepter, 4 tomy (London 1975), t. 4, s, 119 i nast. oraz s. 229 i nas t. 2<»Bond, „First World War", w: NCMH, t. 12, s. 199 — stamtąd właśnie pochodzą podane dane liczbowe; Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, s. 261. Patrz też szczegółowe studia nad operacjami wojskowymi 1918 r.: J. Toland, No Man's Land: The Story of 1918 (London 1980); H. Essame, The Battle for Europe, 1918 (New York 1972); B. Pitt, 1918 — The Last Act (New York 1962). 232 Szczegóły, patrz: Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, s. 255 i nast., s. 376 i nast.; A. J. Ryder, The German Revolution of 1918 (Cambridge 1967). 238 J. Keegan, The Face of Battle (Harmondsworth, Mddsx., 1978); J. Williams, The Home Fronts: Britain, France and Germany, 1914—1918 (London 1972); A. Mar-wick, The Deluge—British Society in the First World War (London 1965); idem, War and Social Change in the Twentieth Century, rozdz. 2 i 3. 234 Temat ten przewija się w różnych książkach Kennana; patrz: Decline of Bismarck's European Order, s. 3. W podobnym duchu pisze Holzle, Die Selbstent-machtung Europas. Przegląd psychologiczno-kulturowego wpływu tych wydarzeń z odniesieniami do bardziej szczegółowej literatury dają: Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, s. 476 i nast., oraz J. Joli, Europe Since 1870 (London 1973) zwł. rozdz. 11. 285 Dane na temat wydatków na wojnę z pracy: Hardach, First World War, s. 153; na temat mobilizacji wojsk z: Barraclough (red.), Atlas of World History, s. 252. ssę patrz anegdoty w pracy: M. Middlebrook, The Kaiser's Battle: 21 March 1918 (London 1978). Rozdział6 Nadejście świata dwubiegunowego i kryzys średnich mocarstw Część druga, 1919—1942 1 Rozstrzygnięcia z lat 1919—1923 omawiają ogólnie: NCMH, t. 12, rozdz. 8; Al-brecht-Carrie, Diplomatic History of Europe, s. 360 i nast.; G. Ross, The Great Powers and the Decline of the European States System 1914—1945 (London 1983), rozdz. 3; R. J. Sontag, A Broken World, 1919—1939 (New York 1971), rozdz. l i 4; M. L. Dockrill i J. D. Goold, Peace Without Promise: Britain and the Peace Conferences 1919—23 (London 1981); S. Marks, The Illusion of Peace: International Relations in Europe 1918—1933 (London 1976), rozdz. 1. 2 Ross, Great Powers, rozdz. 4; Marks, Illusion of Peace, rozdz. 3; A. J. P. Taylor, The Origins of the Second World War (Harmondsworth, Mddsx., wyd. z 1964), rozdz. 3; J. Jacobsen, Locarno Diplomacy: Germany and the West 1925—1929 (Princeton, N. J., 1972), oraz G. Grun, „Locarno, Ideal and Reality", International Affairs, roczn. 31 (1955), s. 477—485, są najlepszymi pracami na ten temat. 3Mamy teraz prawdziwy zalew literatury na temat reparacji i długów wojennych. Spośród ważniejszych opublikowanych ostatnio prac można wymienić: M. Trach-tenberg, Reparation in World Politics: France and European Diplomacy 1916— —1923 (New York 1980); W. A. McDougall, France's Rhineland Diplomacy 1914— —1924 (Princeton, N. J., 1978); H. Rupieper, The Cuno Government and Reparations, 1922—1923 (London 1979); S. A. Shuker, The End of French Predominance in Europe: The Financial Crisis of 1924 and the Adoption of the Dawes Plan (Chapel Hill., N. C., 1976); D. P. Silvarman, Reconstructing Europe After the Great War (Cambridge, Mass., 1982); Marks, Illusion of Peace, rozdz. 2. Dobre podsumowanie jest też w pracy: Kindleberger, Financial History of Western Europe, cz. 4. , 4 D. H. Aldcroft, From Versailles to Wall Street, 1919—1929 (London 1977), s. 13, Jest to dobre podsumowanie wszystkich — po 1919 r. — badań (często finansowanych przez Fundację Carnegie) na temat „kosztów wojny", a także literatury późniejszej. 5 Aldcroft, From Versailles to Wall Street, s. 14. 6 Aldcroft, The European Economy 1914—1980 (London 1978), s. 19. 7 Aldcroft, From Versailles to Wall Street, s. 34, 35, 98 i nast. 8 Dobre podsumowanie daje Rostow, World Economy, s. 194—200; patrz również: Kenwood i Lougheed, Growth of the International Economy, rozdz. 11; A. S. Mil-ward, The Economic Effects of the World Wars in Britain (London 1970); Landes, Unbound Prometheus, rozdz. 6. 91. Svennilson, Growth and Stagnation in the European Economy (Geneva 1951), s. 204—205. 10 Farrar, Arrogance and Aruriety, s. 39, przyp. 17. "Aldcroft, From Versailles to Wall Street, rozdz. l, oraz s. 99—101; Kenwood i Lougheed, Growth of the International Economy, s. 176 i nast. Na temat szczegółów dotyczących załamania się amerykańskich cen rolnych po 1919 r. patrz: Robertson, History of the American Economy, s. 515. 12 Dobrze podsumowują to: Hardach, First World War, rozdz. 6; oraz Aldcroft, From Versailles to Wall Street, s. 30 i nast. 18 Patrz prace wymienione w przypisie 3 do niniejszego rozdziału oraz Aldcroft, From Versailles to Wall Street, rozdz. 4. 14 Patrz szkice w zbiorze: Rowland (red.), Balance of Power or Hegemony: The Inter-War Monetary System; C. P. Kindleberger, The World in Depression 1929— —1939 (Kalifornia 1973), zwł. rozdz. l i 4; A. Fishlow, „Lessons from the Past: Capital Markets During the 19th Century and the Interwar Period", International Organization, roczn. 39, nr 3 (1985), zwł. s. 415—427. Bardzo dobrą analizę zawiera też praca: Kennedy, Over Here, s. 334—347. "Analiza tych wydarzeń, patrz: Aldcroft, From Versailles to Wall Street, rozdz. 7—11; Kindleberger, World in Depression, rozdz. 3—9; idem, Financial History of Western Europe, rozdz. 20. 16 Kindleberger, World in Depression, s. 231; Rowland, „Preparing the American Ascendancy: The Transfer of Economic Power from Britain to the United States, 1933—1944", w: Rowland (red.), Balance of Power or Hegemony, s. 198 i nast. Wypowiedź Chamberlaina cytuje D. Reynolds, The Creation of the Anglo-American Alliance, 1937^-61 (London 1981), s. 16; patrz także: C. A. MacDonald, The United States, Britain and Appeasement 1936—1939 (London 1980). "A. J. P. Taylor, The Trouble-Makers: Dissent over Foreign Policy, 1789—1933 (London, wyd. 1969), rozdz. 4—6; Z. S. Steiner, The Foreign Office and Foreign Policy 1898—1914 (Cambridge 1969); G. A. Craig i A. L. George, Force and Statecraft: Diplomatic Problems of Our Time (Oxford 1983), rozdz. 5. 18 Patrz np.: L. Martin, Peace Without Victory — Woodrow Wilson and the English Liberals (New York, wyd. z 1973); Taylor, Trouble-Makers, rozdz. 5. "A. J. Mayer, Political Origins of the New Diplomacy (New York, wyd. z 1970); S. R. Grabaud, British Labour and the Russian Revolution 1917—1924 (Cambridge, Mass., 1956); F. S. Northedge i A. Wells, Britain and Soviet Communism: The Impact of a Revolution (London 1982), rozdz. 8. 20 G. Schmidt, „Wozu noch politische Geschichte?", Aus Politifc und Zeitgeschichte, B17/75 (kwiecień 1975), s. 32 i nast. 21 Mayer, Politics and Diplomacy of Peacemaking: Containment and Counter-Revolution at Versailles 1918—1919 (London 1968); Joll, Europe Since 1870, rozdz. 9, „Revolution and Counter-Revolution". Dobrze omawia te obawy przed rewolucją także C. S. Maier, Recasting Bourgeois Europe (Princeton, N. J., 1975), zwł. rozdz. 1. 22 Joli, Europę Sińce 1870, rozdz. 9—12; Sontag, Broken World, s. 24 i nast. 83 Schmitt i Vedeler, World in the Crucible, s. 476 i nast.; B. Bengonzi, Heroes' Tun-light (New York 1966); P. Fussell, The Great War and Modern Memory (New York 1975); por.: Barnett, Collapse of British Power, s. 426 i nast. 24 Patrz: Joli, Europe Since 1870, s. 262 i nast.; Gollwitzer, Geschichte des Welt-politischen Denfcens, t. 2, s. 538 i nast.; A. Hamilton, The Appeal of Fascism (London 1971); P. Hayes, Fascism (London 1973); K. A. L. Waite, Vanguard of Nazism: The Free Corps Movement in Postwar Germany (Cambridge, Mass., 1952); J. Diehl, Paramilitary Politics in. Weimar Germany (Bloomington, Ind., 1977). s5 D. Caute, The Fellow Travellers (London 1973); Northedge i Wells, Britain and Soviet Communism, rozdz. 6—8. 28 Na temat spraw poruszonych w dalszym ciągu tego ustępu, patrz świetna analiza: Barraclough, Introduction to Contemporary History, rozdz. 6, „The Revolt Against the West"; oraz mapy w Barraclough (red.), Atlas of World History, s. 248 i 260— —261. Patrz także: Gollwitzer, Geschichte des weltpolitischen Denken t. 2, s. 575 i nast.; NCMH, t. 12, rozdz. 10—12; H. Bull i A. Watson, The Expansion of International Society (Oxford 1984), zwł. cz. 3; R. P. Holland, European Decolonization 1918—1981 (London 1985), rozdz. 1; H. Griml, Decolonization: The British, French, Dutch and Belgian Empires 1919—1963 (London 1978), rozdz. 1—3. 27 Dobry tego przykład po stronie brytyjskiej podaje B. R. Tomlinson, The Political Economy of the Raj 1914—1947 (Cambridge 1979); ogólniej omawiają tę sprawę: Tomlinson, „The Contraction of England: National Decline and the Loss of Empire", Journal of Imperial and Commonwealth History, vol. 11 (1982), s. 58—72; Thornton, Imperial Idea and its Enemies, rozdz. 4—6; Beloff, Imperial Sunset, t. 1, rozdz. 6. 28 Barraclough, Introduction to Contemporary History, s. 156—158. 29Storry, Japan and the Decline of the West in Asia, s. 107 i nast.; Grenville, World History of the Twentieth Century, s. 117 i nast.; Keylor, Twentieth-Century World, s. 229 i nast.; Gollwitzer, Geschichte des weltpolitischen Denkens, t. 2. s. 575 i nast. 30 A. Iriye, After Imperialism: The Search for a New Order in the Far East 1921— —1931 (New York, wyd. z 1978). 31 Kiernan, European Empires from Conquest to Collapse, rozdz. 13; NCMH, Ł 12, s. 319 i 324—325; C. M. Andrew i A. S. Kanya-Forstner, The Climax of French Imperial Expansion 1914,—1924 (Stanford, Calif., 1981), s. 246. 32 Howard, Continental Commitment, s. 56 i nast.; B. Bond, British Military Policy Between the Two World Wars (Oxford 1980), rozdz. 1, 3 i 4. 33 Ogólne omówienie tej „ciągłości" polityki Niemiec po 1919 r., patrz: Calleo, German Problem Reconsidered; Gruner, Die deutsche Frage, s. 126 i nast.; Hillgrutaer, Germany and the Two World Wars. Patrz także dwie ważkie nowe prace: G. Stoa-kes, Hitler and the Quest for World Dominion: Nazi Ideology and Foreign Policy in the 1920s (Leamington Spa, Warwickshire, 1986); M. Lee i W. Michalka, German Foreign Policy 1917—1933: Continuity or Break? (Leamington Spa, Warwickshire, 1987). 34 Taylor, Origins of the Second World War, s. 48. 35 Ibid. Omówienie „równowagi" po 1919 r., patrz również: DePorte, Europe Between the Super-Powers, rozdz. 3; Thomson, Europe Since Napoleon, s. 622 i nast.; Ross, Great Powers and the Decline of the European States System, rozdz. 3—6. 38 Najlepsza jest tu praca: E. M. Bennett, German Rearmament and the West, 1932— —1933 (Princeton, N. J., 1979), s. 92 i nast. 37 P. Wandycz, France and Her Eastern Allies 1919—25 (Minneapolis, Minn., 1962); oraz klasyczna starsza praca: A. Wolfers, Britain and France Between Two Wars (New York, wyd. z 1966), zwł. rozdz. 8. Późniejsze francuskie próby powstrzymania Niemiec od ekspansji w Europie Wschodniej analizuje L. Radice, Prelude to Appeasement, East Central European Diplomacy in the early 1930s (New York-1981), rozdz. 314. 58 W. N. Medlicott, British Foreign Policy Since Versailles, 1919—1963 (London 1968), s. 61—63; Ross, Great Powers, s. 57; A. Orde, Britain and International Security 1920—1926 (London 1978). Na temat ciągłości tej polityki, patrz: P. W. Schroe-der, „Munich and the British Tradition", Historical Journal, roczn. 19 (1976), s. 223—243. NA. Teichova, An Economic Background to Munich (Cambridge 1974); D. Kaiser, Economic Diplomacy and the Origins of the Second World War (Princeton, N. J., 1980); B. J. Wendt, „England und der deutsche «Drang nach Siidosten»", w: I. Geiss i B. J. Wendt (red.), Deutschland in der Weltpolitifc des 19. und 20. Jahr-hunderts (Diisseldorf 1973), s. 483—512. *>Cyt. w: Northedge, Troubled Giant, s. 220. Dobry i treściwy przegląd działalności Ligi patrz: NCMH, t. 12, rozdz. 9; oraz Ross, Great Powers, rozdz. 7. «E. H. Carr, The Twenty Years Crisis 1919—1939 (London 1939); Sontag, Broken World; A. Adamthwaite, The Lost Peace: International Relations in Europe 1918— —1939 (London 1980). * Dobry portret Mussoliniego, chociaż nie tak dobre omówienie polityki i gospodarki Włoch za jego rządów, zawiera praca: D. Mack Smith, Mussolini: A Biography (New York 1982). Sprawy polityki i gospodarki Włoch w tym okresie przedstawiają: M. Knox, Mussolini Unleashed 1939—1941 (Cambridge 1982), rozdz. 1; J. Whittam, „The Italian General Staff and the Coming of the Second World War", w: A. Preston (red.), General Staffs and Diplomacy Before the Second World War (London 1978), s. 77—97; A. Raspin, „Wirtschaftliche und politische Aspekte der italienischen Aufriistung Anfang der dreissiger Jahre bis 1940", w: F. Forstmeier i H. E. Volkmann (red.), Wirtschaft und Rustung am Vorabend des Zweiten Weltfcrieges (DOsseldorf 1975), s. 202—221; B. R. Sullivan, „The Italian Armed Forces, 1918—1940", w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness, t. 2 (w druku). 43 S. Ricossa, „Italy", w: Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. G, nr 1, s. 272 i nast.; R. Higham, Air Power: A Concise History (Manhattan, Kan, wyd. z 1984); J. W. Thompson, Italian Civil and Military Aircraft 1930—1945 (Fallbrook, Calif., 1963). 14 Knox, Mussolini Unleashed, s. 20. 45Cyt z: Ricossa, „Italy", s. 266; patrz także: Knox, Mussolini Unleashed, s. 30—31 i 43. 49 Ricossa, „Italy", s. 270. 47 Knox, Mussolini Unleashed, rozdz. 1; Mack Smith, Mussolini's Roman Empire, rozdz. 13; Raspin, „Wirtschaftliche und Politische Aspekte"; W. Murray, The Change in the European Balance of Power, 1938—1939 (Princeton, N. J., 1984), s. 110 i nast. 48 Knox, Mussolini Unleashed, s. 48. 49 Ibid., s. 73. Ogólniej na ten temat, patrz: McNeill, Pursuit of Power, s. 350 i nast.; W. Murray, „German Air Power and the Munich Crisis", w: B. Bond i I. Roy (red.), War and Society, t l (1976), s. 107—118. 60 Liczby poza nawiasami pochodzą z pracy: Hillman, „Comparative Strength of the Powers", w: A. J. Toynbee i F. T. Ashton-Gwatkin (red.), The World in 1939 (London 1952), tabela 6, s. 454 — z przeliczeniem według kursów walut podanych tam w przypisie. Liczby w nawiasach zwykłych pochodzą z wydruku „Correlates of War". Można podejrzewać, że niektóre rozbieżności między tymi dwiema se- riami danych wynikają ze zmian kursów walut, a niektóre z różnic w metodach księgowości stosowanych w poszczególnych krajach. W przypadku Japonii sprawą dodatkowo komplikuje podział wydatków na obronę, na regularne i „nadzwyczajne", oraz na wydatki na „siły operujące na ziemi ojczystej" i na „inne" siły (np. na wojną chińską). Liczby w nawiasach kwadratowych pochodzą z pracy: K. Ohkawa i M. Shinohara (red.), Patterns of Japanese Economic Development (New Haven, Conn., 1979) i n i e obejmują owych „innych". ** Mack Smith, Mussolini's Roman Empire, s. 177—178. ^Knox, Mussolini Unleashed, s. 9—16; idem, „Conquest, Foreign and Domestic, in Fascist Italy and Nazi Germany", Journal of Modern History, roczn. 56 (1988), s. 1—57. 53 Przekonująco pisze na ten temat Mack Smith. Mussolini. 54 Patrz s. 334—336. MTe postawy wobec różnic rasowych i kulturowych ładnie omawia Thorne, The Issue of War: States, Societies, and the Far Eastern Conflict of 1941—1945 (London 1985). Patrz także: Storry, Japan and the Decline of the West in Asia. 68 Howarth, Fighting Ships of the Rising Sun, s. 199 i nast. 57 Alien, Short Economic History of Modern Japan, s. 100 i nast. 58 League of Nations, World Economic Survey (Geneva 1945), tabela III, s. 134. 59 Alien, Economic History, s. 101—113; Storry, Japan and the Decline of the West in Asia, s. 115. M Na ten ważny temat, patrz zwł.: J. B. Crowley, Japan's Quest for Autonomy: National Security and Foreign Policy 1930—1958 (Princeton, N. J., 1966); M. A. Barnhart, „Japan's Economic Security and the Origins of the Pacific War", Journal of Strategic Studies, roczn. 4, nr 2 (1981), s. 105—124; J. W. Morley (red.), Dilemmas of Growth in Prewar Japan (Princeton, N, J., 1971). 61 Alien, Economic History of Modern Japan, s. 141. «2 Howarth, Fighting Ships of the Rising Sun, cz. 4; H. P. Willmott, Empires in the Balance (Annapolis, Md., 1982), rozdz. 3; A. J. Marder, Old Friends, New Enemies: The Royal Navy and the Imperial Japanese Navy (Oxford 1981), rozdz. 11; S. E. Pelz, Race to Pearl Harbor (Cambridge, Mass., 1974), zwł. cz. l i 5; C. Bateson, The War with Japan (East Lansing, Mich., 1968), rozdz. 2. 63 Willmott, Empires in the Balance, s. 89 i nast; R. H. Specter, Eagle Against the Sun: The American War with Japan (New York 1985), rozdz. 2 i 4; S. Hayashi z A. Cox, Kogun: The Japanese Army in the Pacific War (Westport, Conn., 1978 — reprint), rozdz. 1. «4 Willmott, Empires in the Balance, s. 55; P. M. Kennedy, „Japan's Strategic Decisions, 1939—45", w: Kennedy, Strategy and Diplomacy 1870—1945, s. 182 i nast.; C. Boyd, „Military Organizational Effectiveness: Imperial Japanese Armed Forces Between the World Wars", w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness, t. 2; Pelz, Race to Pearl Harbor, rozdz. 12, zawiera bardzo dobre omówienie kłótni między wojskami lądowymi i marynarką. Samą wojnę chińską omawia F. Dom, The Sino-Joponese War 1937—1941 (New York 1974). w Barnhart, „Japan's Economic Security", s. 112—116. «• Barnhart, „Japan's Economic Security", s. 114 — skąd też pochodzi cytat. Patrz również: B. Martin, „Aggressionspolitik als Mobilisierungsfaktor: Der militarische und wirtschaftliche Imperialismus Japans 1931 bis 1941", w: F. Forstmeier i H.-E. Volkmann (red.), Wirtschaft und Raistung am Vorabend des Zweiten Weltkrieges (Diisseldorf 1975), s. 234—235. 87 Hayashi i Coox, Kogun, s. 14—17; M. A. Barnhart, „Japanese Intelligence Before the Second World War", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 435—437; a zwłaszcza A. Coox, Womonhan, 2 tomy (Stanford, Calif., 1985). «8Wright, Study of War, s. 672; Overy, Air War, s. 151; Bairoch, „World Industrialization Levels", s. 299. «»Na temat samej decyzji, patrz: Willmott, Empires in the Balance, rozdz. 3; Hayashi i Coox, Kogun, s. 19 i nast.; Barnhart, „Japan's Economic Security", s. 116 i nast; I. Nobutaka (red.), Japan's Decision for War (Stanford), Calif., 1967); Spector, Eagle .Against the Sun, rozdz. 4; R. J. Butów, Tojo and the Coming of War (Princeton, N. J., 1961). "Ogólny przegląd, patrz: Craig, Germany 1866—1945, s. 396 i nast.; A. J. Nicholls, Weimar and the Rise of Hitler (London, wyd. z 1979). Podsumowanie ogromnej historiografii oraz gorących sporów na temat Niemiec w czasach nazizmu patrz: L Kershaw, The Nazi Dictatorship (London 1985); oraz K. Hildebrand, The Third Reich (London—Boston 1984). 71 Taylor, Origins of the Second World War; J. Hiden, Germany and Europe 1919— —1939 (London 1977), zwł. rozdz. 7; F. Fischer, Bundnis der Eliten (Diisseldorf 1979). Szczegóły na temat „ciągłości" w siłach zbrojnych patrz: G. Schreiber, Re-visionismus und Weltmachtstreben (Stuttgart 1978); J. Diilffer, Weimar, Hitler und die Marine: Reichspolitik und Flottenbau 1920—1939 (Diisseldorf 1973); M. Ge-yer, Aufrustung oder Sicherheit (Wiesbaden 1980). Dla spraw opisanych w dalszym ciągu ważna też jest praca: Dos Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, t. l, Ursachen und Voraussetzungen der deutschen Kriegspolitik, red. W. Deist i współpr. (Stuttgart 1979). 72 A. Bullock, Hitler: A Study in Tyranny (London 1962); A. Hillgruber, Germany 'and the Two World Wars (Cambridge, Mass, 1981), zwł. rozdz. 5 i 8; N. Rich, Hitler's War Aims, 2 tomy (London 1973—74); G. Weinberg, The Foreign Policy of Hitler's Germany, Z tomy (Chicago 1970 i 1980); oraz literatura wymieniona w pracach: M. Hauner, „A Racial Revolution?", Journal of Contemporary History, roczn. 19 (1984), s. 669—687; Calleo, The German Problem Reconsidered, s. 85—95; Gruner, Die deutsche Frage, s. 145 i nast.; A. Kuhn, Hitlers aussenpolitisches Programm (Stuttgart 1970); E. Jackel, Hitler's Weltanschauung (Middletown, Conn., 1982). 73 Termin ten pochodzi z pracy E. N. Petersena, The Limits of Hitler's Power (Princeton, N. J., 1969); patrz jednak również: Craig, Germany 1860—1945, rozdz. 17; Kershaw, Nazi Dictatorship, rozdz. 417; Hildebrand, Third Reich, s. 83 i nast. oraz s. 152 i nast.; a także I. Kershaw, Popular Opinion and Political Dissent in the Third Reich: Bavaria 1933^-1945 (Oxford 1983). 74 Murray, Change in the European Balance of Power, s. 20—21; Hillman, „Comparative Strength of the Great Powers", s. 454. 75Cyt w: A. Seaton, The German Army 1933—45 (London 1982), s. 55. Patrz także: Craig, Politics of the Prussian Army, s. 397 i nast. 76 Tę przeprowadzoną w szaleńczym tempie rozbudowę omawiają: Seaton, German Army 1933—45, rozdz. 3 i 4; W. Deist, The Wehrmacht and German Rearmament (London 1981), rozdz. 3 i 6 — z powołaniem się na dalszą rozległą literaturę. 77 Więcej szczegółów, patrz: Deist, Wehrmacht, rozdz. 4; Overy, Air War, s. 21; W. Murray, Luftwaffe (Baltimore, Md., 1985), rozdz. 1; E. L. Homze, Arming the Luftwaffe (Lincoln, Neb., 1976); K.-H. Volker, Die deutsche Luftwaffe 1933—1939 (Stuttgart 1967). 78 Deist, Wehrmacht, s. 81; dużo więcej szczegółów podają: Diilffer, Weimar, Hitler und die Marine; oraz M. Salewski, Die deutsche Seekriegsleitung 1935—1945, 3 tomy (Frankfurt 1970—75). 79 R. J. Overy, The Nazi Economic Recovery 1932—1938 (London 1932), s. 19 i nast. 80 Ibid., s. 28 i nast. — ta krótka praca zawiera pełny opis literatury do dalszych studiów nad gospodarką niemiecką pod rządami nazistów. "Deist, Wehrmacht, zwł. s. 89—91; A. S. Mllward, The German Economy at War (London 1965), s. 17—24. 82 Murray, Change in the European Balance oi Power, s, 4 i nast. — jest to najlepsze podsumowanie tego tematu; patrz także: Hillman, „Comparative Strength of the Powers", s. 368 i nast. 63 Murray, Balance oi Power, s. 15. 84 Ibid., s. 15—16. Patrz także ważny rozdział H.-E. Volkmanna, „Die NS-Wirtschaft in Vorbereitung des Krieges", w Deist et al., Ursachen und Voraussetzungen der deutschen Kriegspolitik, zwł. s. 349 i nast. 85 Deist, Wehrmacht, s. 90; Seaton, German Army, s. 93—96. 8(lCyt. w: Murray, Luftwaffe, s. 20; idem., „German Air Power and the Munich Crisis", w: Bond i Roy (red.), War and Society, t 1; Deist, Wehrmacht, s. 66—69. 87 B. R. Posen, The Sources of Military Doctrine: France, Britain and Germany Between the World Wars (Ithaca, N. Y., 1984); W. Murray, „German Army Doctrine, 1918—1939, and the Post-1945 Theory of Blitzkrieg Strategy", w: C. Fink et al. (red.), German Nationalism and the European Response 1890—1945 (Chapel Hill, N. C., 1985), s. 71—94; Dupuy, Genius for War, rozdz. 15. 88 Murray, Balance of Power, s. 150—151; oraz Volkmann, „Die NS-Wirtschaft in Vorbereitung des Krieges", s. 323 i nast Szczegóły na temat związku trudności gospodarczych Niemiec z polityką „parcia do przodu" Hitlera podają: B. A. Car-roll, Design for Total War: Arms and Economics in the Third Reich (Haga 1968); T. W. Mason, „Innere Krise und Agriffskrieg 1938/39", w: Forstmeier i Volkmann (red.), Wirtschaft und Riistung am Vorabend des zweiten Weltkrieges, s. 158—188; J. Diilffer, „Der Beginn des Krieges 1939", Geschichte und Gesellschaft, L 2 (1976), s. 443—470. ««T. W. Mason, „Some Origins of the Second World War", s. 125, w: E. M. Ro-bertson (red.), The Origins of the Second World War (London 1971): idem, „Innere Krise und Angliffskrieg 1938/39"; Murray, Balance of Power, s. 290 i nast, podaje szczegóły na temat grabieży w 1938 i 1939. 88 Istotna jest tu praca: R. J. Overy, „Hitler's War and the German Economy: A. Reinterpretation", Economic History Reviev, druga seria, t. 35 (1982), s. 272—291. 81 Hillgruber, Germany and the Two World Wars; Deist, Wehrmacht, rozdz. 7; Murray, Luftwaffe, s. 81 i nast.; M. Hauner, „Did Hitler Want a World Dominion?", Journal of Contemporary History, roczn. 13, s. 15—32; J. Thies, Architekt der Weltherrschaft: Die „Endziele" Hitlers (Dusseldorf 1976); patrz też omówienie dyskusji historiograficznej na ten temat w pracy: Kershaw, Nazi Dictatorship, rozdz. 6. »2 Patrz na ten temat dwie starsze prace: A. Wolfers, Britain and France Between the Wars (New York 1940); i W. M. Jordan, Britain, France and the German Problem (London 1943); oraz eseje w zbiorze: N. Waites (red.), Troubled Neighbours: Franco-British Relations in the Twentieth Century (London 1971); i N. Ro-stow, Anglo-French Relations 1934—1936 (London 1984). MC. Fohlen, „France", wi Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 6, nr 1, s. 80—86; T. Kemp, The French Economy 1913—39: The History of a Decline (New York 1972), rozdz. 5—7; G. Ziebura, „Determinanten der Aussenpolitik Frankreichs 1932—1939", w: K. Rohe (red.), Die Westmachte und das Dritte Retch 1933—1939 (Paderborn 1982), s. 136 i nast. Mnóstwo szczegółów (wraz ze stronniczym komentarzem) podaje A. Sauvy, Histotre economique de la France entre les deux guerres, 2 tomy (Paris 1965—67); a także praca dużo bardziej wyważona: F. Braudel i E. Labrousse (red.), Histoire economique et sociole de la France, t 4, cz. 2, 1914—1950 (Paris 1980). s4 Fohlen, „France", s. 88. <« Ibid., 85—91; Landes, Unbound Prometheus, s. 388 i nast.; Kemp, French Economy 1913—1939, rozdz. 8—12 (z bardzo dobrymi szczegółami); Caron, Economic History of Modern France, s. 258 i nast. *« Najlepszym źródłem jest tu: R. Frankenstein, Le Prix du rearmement franęals 1935—1939 (Paris 1939) — dane na temat wydatków — s. 303. Wielkość dochodu narodowego wzięto z pracy: A. Adamthwaite, France and the Corning of the Second World War (London 1977), s. 164; patrz także: B. A. Lee, „Strategy, Arms and the Collapse of France 1939—1940", w: R. T. B. Langhorne (red.), Diplomacy and Intelligence During the Second World War (Cambridge 1985), s. 63 i nast. 97 R. J. Young, In Command of France: French Foreign Policy and Military Planning 1933—1940 (Cambridge, Mass., 1978) rozdz. 1; patrz też eseje w zbiorze: Les Relations franco-allemandes 1933—1939 (Paris 1976). *Frankenstein, Le Prix du rearmement francais, s. 317; idem, „The Decline of France and French Appeasement Policies 1936—39", w: Mommsen i Kettenacker (red.), Fascist Challenge and the Policy of Appeasement, s. 238; Overy, Air War, s. 21. Względnie szczodre traktowanie marynarki wojennej i jej niewdzięczność omawia szczegółowo R. Chalmers Hood, Royal Republicans: The French Naval Dynasties Between the World Wars (Baton Rouge, La., 1985). *•Frankenstein, Le Prix du rearmement francais, s. 319; Murray, Change in the European Balance of Power, s. 107—108. Ówczesną siłę marynarki ocenia P. Mas-son, „La Marine francaise en 1939—40", Revue historique des armees, nr 4 (1979), s. 57—77. *°°Nie będę tu nawet próbował objąć całej literatury na temat francuskiej polityki i francuskiego społeczeństwa w latach trzydziestych i związanej z tym klęski w „dziwnej wojnie" w 1940 r. Znaczący przegląd tej literatury zamieszczają: J. B. Duroselle, La Decadence 1932—1939 (Paris 1979); R. Hohne, „Innere Desinte-gration und ausserer Machtzerfall: Die franzósische Politik in den Jahren 1933— —36", w: Rohe (red.), Die Westmachte und das Dritte Reich, s. 157 i nast.; H. Du-bief, Le Declin de la III" Republique 1929—1938 (Paris 1976); J. Joli (red.), The Decline of the Third Republic (New York 1959). Użyteczne podsumowanie przynosi też praca: J. C. Cairns, „Some Recent Historians and the «Strange Defeat* of 1940", Journal of Modern History, roczn. 46 (1974), s. 60—85. ««Szczegóły patrz: A. Home, The French Army and Politics 1870—1970 (London 1984), rozdz. 3; P. C. F. Bankwitz, Moirime Weygrand and Civil-Military Relations in Modern France (Cambridge, Mass., 1967); szczegóły bardziej techniczne podają: Frankenstein, Le Prio: du rearmement francais; i H. Dutailly, Les Problemes de Z'Armee de terre francaise 1933—1939 (Paris 1980); ostrożniej komentuje sprawę R. A. Doughty, „The French Armed Forces, 1918—1940", w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness, t. 2. łos Adamthwaite, France and the Coming of the Second World War, s. 166; Gorce, French Army: A Military-Political History, s. 270 i nast.; Young, „French Military Intelligence and Nazi Germany", w: May (red.), Knowing One's Enemies, s. 271—309. )51 Patrz s. 278—279. • 152 R. M. Hathaway, „Economic Diplomacy in a Time of Crisis", w: Becker i Wells (red.), Economics and World Power, s. 277—278. 183 L. Silk, „Protectionist Mood: Mounting Pressure", New York Times, 171X1985, s. Dl; Robertson, History of the American Economy, s. 516 i nast. 154 Kindleberger, World in Depression, rozdz. 12 i s. 280—287. 155 Tabela wzięta z pracy: Hillmann, „Comparative Strength of the Great Powers", w: Toynbee (red.), World in March 1939, s. 439. 158 Hathaway, „Economic Diplomacy in a Time of Crisis", w: Becker i Wells (red.), Economics and World Power, s. 285. 157 Ibid., s. 309 i 312. Krótki przegląd patrz: Schulzinger, America Diplomacy in the Twentieth Century, s. 147 i nast. 158 Dobrze omawiają to: MacDonald, United States, Britain and Appeasement 1936— —1939; oraz Carr, From Poland to Pearl Harbor, rozdz. 1. Patrz także: D. Reynolds, Creation of the Anglo-American Alliance 1937—1941, rozdz. l i 2; A. Offner, American Appeasement. United States Foreign Policy and Germany 1933—1938 (Cambridge, Mass., 1969); i N. Graebner, America as a World Power (Wilmington, Del., 1984), rozdz. 2. 1M Millett i Maslowski, For the Common Defense, s. 386 i nast.; Mills, Arms and Men, s. 237 i nast.; J. A. Iseley i P. A. Crowl, The U.S. Marines and Amphibious War (Princeton, N. J., 1945); M. H. Gillie, Forging the Thunderbolt (Harrisburg, Pa., 1947); M. S. Watson, Chief of Staff: Pre-War Plans and Preparations (Washington, D. C., 1950); J. Major, „The Navy Plans for War, 1937—1941", w: Hagan (red.), In Peace and War, s. 237 i nast; Weighley, History of the United States Army, s. 416 i nast. "° Robertson, History of the American Economy, s. 709 i nast. Dane statystyczne dotyczące stali pochodzą z pracy: Hillmann, „Comparative Strength of the Great Powers", w: Toynbee (red.), World in March 1939, s. 443 i przypis. >e) Dane liczbowe z: Wright, Study of War, s. 672. 162 Dane liczbowe z: Hillmann, „Comparative Strength of the Great Powers", w: Toynbee (red.), World in March 1939, s. 446. 168 M. S. Kendrick, A Century and a Half of Federal Expenditures (New York 1955), s. 12. 184 Rozległą literaturę na temat poglądów Hitlera na Stany Zjednoczone szczęśliwie podsumował Herwig, Politics of Frustration, s. 179 i nast. Patrz także komentarze w pracach: Weinberg, Foreign Policy of Hitler's Germany, t. l i 2; idem, World in the Balance (New Hampshire—London) 1981), s. 53—136. i" Cytuje Willmott, Empires in the Balance, s. 62; patrz także: Pelz, Race to Pearl Harbor, s. 217—218 i 224. 1MCyt. w: Thorne, Limits of Foreign Policy, s. 90. Ukazanie się tej książki sprawiło, że wszystkie poprzednie prace na temat kryzysu mandżurskiego stały się właściwie niepotrzebne. "' Ibid., s. 148 i nast. oraz s. 231 i nast. 1(18 Ibid., Crowley, Japan's Quest for Autonomy, s. 161 i nast.; A. Rappaport, Henry L. Stimson and Japan, 1931—1933 (Chicago 1963); Schulzinger, American Diplomacy, s. 148 i nast. 168 Crowley, Japan's Quest for Autonomy, rozdz. 2; Storry, History of Modern Japan, s. 186 i nast. 170 Najlepsza jest tu praca: Bennett, German Rearmament and the West. 171 Patrz powyżej s. 519—521 oraz Howard, The Continental Commitment, rozdz. 5. Argumenty z 1934 r. za i przeciw porozumieniu angielsko-japońskłemu ładnie omawia W. R. Louis, „The Road to Singapore: British Imperialism in the Far East 1932—42", w: Mommsen i Kettenacker (red.), Fascist Challenge and the Policy of Appeasement, s. 359 i nast 172 Ross, The Great Powers and the Decline of the European States System, s. 85—87; Ulam, Expansion and Coexistence, rozdz. 5. "s Obecnie najpełniej omawia to Rostow, Anglo-French Relations 2934—36, zwl. rozdz. 5; patrz również: Taylor, Origins of the Second World War, rozdz. 5; Ross, Great Powers, s. 90 i nast. Angielsko-niemieckim porozumieniem morskim zajmuje się E. Harasztł, Treaty-Breakers or „Realpolitiker"? The Anglo-German Naval Agreement of June 1935 (Boppard 1974). 174 F. Hardde, The Abyssinian Crisis (London 1974); A. J. Marder, „The Royal Navy in the Italo-Ethiopian War 1935—36", American Historical Review, roczn. 75 (1970), s. 1327—1356; R. A. C. Parker, „Great Britain, France and the Ethiopian Crisis 1935—1936", English Historical Review, roczn. 89 (1974), s. 293—332; Mack Smith, Mussolini's Roman Empire, rozdz. 5; F. D. Laurens, France and the Italo- -Ethiopian Crisis, 1935—6 (Haga 1967); G. Baer, Test Case: Italy, Ethiopia, and the League of Nations (Stanford, Calif., 1976). 175 Pelz, Road to Pearl Harbor, cz. 4. 178 Obecnie omawiają to: J. T. Emmerson, The Rhineland Crisis (London 1977); i E. Haraszti, The Invaders: Hitler Occupies the Rhineland (Budapest 1983). Patrx także: Rostow, Anglo-French Relations 1934—36, s. 233 i nast. 177 Patrz: Rohe (red.), Die Westmiichte und das Dritte Reich. 178 Ross, Great Powers, s. 98; patrz również: MacDonald, The United States, Great Britain, and Appeasement. ™ Patrz s. 308—309. 180 Chociaż wciąż czekamy na ukazanie się drugiego tomu autorytatywnej biografii Chamberlaina pióra D. Dilksa, to literatura na temat tego brytyjskiego premiera i „appeasement" jest już i tak ogromna. Jej przegląd zawierają odpowiednie rozdziały prac: Mommsen i Kettenacker (red.), Fascist Challenge and the Policy of Appeasement; K. Middlemas, Diplomacy of Illusion: The British Government and Germany 1937—39 (London 1972); M. Cowling, The Impact of Hitler: British Politics and British Policies 1933—1940; Barnett, Collapse of British Power, rozdz-. 5. Bardzo ważna jest tu także praca: M. Gilbert, Winston Churchill, t. 5, 1922— —1939 (London 1976). MI Zdecydowanie najpełniejszą analizę zawiera obecnie praca: T. Taylor, Munich: The Price of Peace (New York 1979); patrz również: A. J. P. Taylor, Origins of the Second World War, rozdz. 8; Middlemas, Diplomacy of Illusion, s. 211 i nast.; Weinberg, Foreign Policy of Hitler's Germany, t. 2, rozdz. 10 i 11; K. Robbins. Munich, 1938, London 1968). 182 W. Murray, „Munich 1938: The Military Confrontation", Journal of Strategie Studies, roczn. 2 (1979), s. 282—302; Barnett, Collapse of British Power, s. 505 i nast.; Kennedy, Realities Behind Diplomacy, s. 291—293. IBS Rozwój wydarzeń w 1939 r. omawiają: Murray, Change in the European Balance of Power, rozdz. 8—10; Taylor, Origins of the Second World War, rozdz. 9—11; S. Aster, 1939: The Making of the Second World War (London 1973); Weinberg Foreign Policy of Hitler's Germany, t. 2, s. 465 i nast.; Barnett, Collapse of Bri^ tish Power, s. 554 i nast.; H. Grami (red.), Summer 1939; Die Grossmdchte und der europaische Krieg (Stuttgart 1979); D. Kaiser, Economic Diplomacy and the Origins of the Second World War, s. 263 i nast. 184 Na temat ogólnostrategicznych aspektów wydarzeń z lat 1939—1940, patrz: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 300 i nast.; Murray, Change in the European Balance of Power, s. 310 i nast; B. H. Liddell Hart, History, of the Second World War (London 1970), s. 16 i nast.; Grand Strategy, t. l (Gibb3> i 2 (Butler). las Murray, Change in the European Balance of Power, s. 314—321; porównaj: Pratt, East of Malta, West of Suez, rozdz. 6; Gibbs, Grand Strategy, s. 664 i nast.: G. Schreiber et al., Der Mittelmeerraum und Sudosteuropa, t. 3 pracy Das Deutsche . Reich und der Zweite Weltkrieg (Stuttgart 1984), rozdz. 1. 186 K. A. Maier et al., Die Errichtung des Hegemonie auf dem europdischen Continent, t. 2 pracy Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg (Stuttgart 1973); Murray, Change in the European Balance of Power, rozdz. 10; idem, Luftwaffe, rozdz. 2; Overy, Air War, s. 26—30; Posen, Sources of Military Doctrine, rozdz. :»-; J. A. Gunsberg, Divided and Conquered: The French High Command and the Defeat of the West, 1940 (Westport, Conn., 1979). Dobrą analizę powodów bierności aliantów i niemieckiej decyzji przystąpienia do ataku daje też J. Mearsheimer, Conventional Deterrence (Ithaca, N. Y., 1983), rozdz. 3 i 4. 187 Najlepiej te powtarzające się katastrofy Włoch omawia Knox, Mussolini Unleashed: patrz również: Schreiber i współpr. Mittelmeerraum, cz. 2, 3 i 5. Omówienie dokonane z większą sympatią dla słabości Włoch, patrz: J. L. Sadkovich, „Minerals, Weapons and Warfare: Italy's Failure in World War II" przyjęte do druku w Storia contemporanea. 188 Overy, Air War, s. 28; Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 309. 188 Carr, From Poland to Pearl Harbor, s. 99 i nast.; Reynolds, Creation of the Anglo- -American Alliance, s. 108 i nast. Patrz także: J. Leutze, Bargaining for Supremacy: Anglo-American Naval Relations 1937—1941 (Chapel Hill, N. C., 1977). 180 J. Lukacs, The Last European War, September 1939/December 1941 (London 1977); H. Baldwin, The Crucial Years 1939—41 (New York 1976); Carr, From Poland to Pearl Harbor. Wydarzenia po stronie niemieckiej patrz: A. Hillgruber, Hitlers Strategie: Politik und Kriegsfuhrung 1940—41 (Frankfurt 1965). 181 Van Creveld, Supplying War, rozdz. 5; Murray, Luftwaffe, rozdz. 3 i 4; Milward, German Economy at War, s. 39 i nast. Pełne szczegóły pierwszych walk patrz: H. Boog i współpr., Der Angriff auf die Sowjetunion, t. 4 pracy Das Deutsche. Reich und der Zweite Weltkrieg (Stuttgart 1983); oraz A. Clark, Barbarossa: The Russo-German Conflict 1941—1945 (London 1965), s. 71—216. Wydarzenia po stronie rosyjskiej omawiają: Erickson, Road to Stalingrad; A. Seaton, The Russo- -German War 194!—45 (London 1971). i"2 Erickson, Stalingrad, s. 237 i nast.; W. Carr, From Poland to Pearl Harbor, s. 150 i nast. 198 Willmott, Empires in the Balance, s. 68 i nast. — to najlepsza praca na ten temat, ale patrz również: J. Morley (red.), The Fateful Choice: Japan's Advance into Southeast Asia, 1939—1941 (New York 1980). IM Dupuy, Genius for War, aneks E. Rozdział 7 Stabilizacja śioiata dwubiegunowego i zmiany w nim zachodzące 1945—1980 1 Cyt. w: Spector, Eagle Against the Sun, s. 123. ! Krótkie podsumowanie patrz: Liddell Hart, History of the Second World War, s. 230—233; J. Neidpath, The Singapore Naval Base and the Defense of Britain's Eastern Empire 1919—41 (Oxford 1981), rozdz. 8; Barclay, Empire Is Marching, rozdz. 8—9. 3 Spector, Eagle Against the Sun, rozdz. 8—12; Liddell Hart, History of the Second World War, rozdz. 23 i 29. 4 Liddell Hart, History of the Second World War, rozdz. 20—22 i 25. 5 Ibid., rozdz. 24; S. W. Roskill, The War et Sea, 3 tomy (London 1954—1961); F. H. Hinsley i inni, British Intelligence in the Second World War, t. 2 (London 1981), rozdz. 26. * Obecnie zdecydowanie najlepszym przeglądem jest Murray, Luftwaffe, rozdz. 5—7; patrz również: N. Frankland, The Bomber Offensive Against Germany (London 1965). 7 Cyt. w: Ropp, War in the Modern World, s. 336. 8 Ibid., s. 334. Dużo więcej szczegółów przynoszą prace: Erickson, Road to Stalingrad; idem, The Road to Berlin (London 1983); E. F. Ziemke, Stalingrad to Berlin: The German Defeat in the East 1942—1945 (Washington 1968); Clark, Borbarosso; Seaton, Russo-German War 1941—45. 9 Erickson, Rood to Stalingrad, s. 272. 10 Dupuy, Genius for War, s. 343. 11 Clark, Barbarosso, rozdz. 17—18; Erickson, Road to Berlin, rozdz. 4. 12 Obraz tej rywalizacji występuje wyraźnie w pracy: Clark, Barbarossa; szczegółowiej omawia ją Milward, German Economy at War, zwł. rozdz. 6; a także sam Speer, Inside the Third Reich (New York, wyd. z 1982 r.), cz. 2 i 3; oraz: Sea-ton, German Army, 1933—45, rozdz. 9—11; i Hildebrand, Third Reich, s, 49 i nast. 18 Kennedy, „Japanese Strategic Decisions, 1939—45", w: Strategy and Diplomacy, s. 181—195; C. G. Reynolds, „Imperial Japan's Continental Strategy", U. S. Naval Institute Proceedings, roczn. 109 (sierpień 1983), s. 65—71; Specter, Eagle Against the Sun; a także świetny przegląd: A. Coox, „The Effectiveness of the Japanese Military Establishment in World War II", w: Millett i Murray (red.), Military Effectiveness, t 3. 14 Willmott, Empires in the Balance, s. 89. 15 R. Lewin, The American Magic: Codes, Cyphers and the Defeat of Japan (New York 1982), jest tu syntezą najlepszą. 18 Clark, Barbarossa, s. 228; Erickson, Road to Stalingrad, rozdz. 6. Radziecką produkcję wojenną omawiają: Nove, Economic History of the USSR, rozdz. 10; Hunting, Economic Development of the USSR, rozdz. 5; A. Milward, War, Economy and Society 1939—1945 (Berkeley, Calif., 1979), s. 94 i nast. 17 Patrz tabela 34; oraz Overy, Air War, s. 49 i nast. 18 Erickson, Road to Berlin, s. 447. Patrz także dane liczbowe w: Liddell Hart (red.), Red Army, rozdz. 13. » Liddell Hart, History of the Second World War, s. 559. 20 Tendencja taka występuje w takich pracach jak: Dupuy, Genius for War; M. van Creveld, Fighting Power: German and U.S. Army Performance, 1939—1945 (WeL'„-port, Conn., 1982); M. Hastings, Overlord: D-Day and the Battle for Normandy (London 1984), zwł. s. 14 i 370. 21 Ropp, War in the Modern World, s. 342. Szczegóły dotyczące „nadmiernego rozciągnięcia sił" Japonii, patrz: Hayashi i Coox, Kogun. Podobną, ogólniejszą argumentację czytelnik znajdzie w pracy: A. J. Levine, „Was World War II a Near- -Run Thing?", Journal of Strategie Studies, roczn. 8, nr l (marzec 1985), s. 38— —63. 22 Dane liczbowe z: Willmott, Empires in the Balance, s. 98. 28 Ropp, War in the Modern World, s. 328, cytuje pracę: S. E. Morison, History of United States Naval Operations, t. 10, The Atlantic Battle Won (Boston 1956), s. 64. Dalsze szczegóły patrz: Roskill, The War at Sea, 3 tomy; Liddell Hart, History of the Second World War, rozdz. 24; Potter (red.), Sea Power, rozdz. 24; Levine, „Was World War II a Near-Run Thing?", s. 46 i nast. 24 Dla porównania, patrz: Kennedy, Rise and Fall of British Naval Mastery, s. 309 i 310; Seaton, German Army 1933—45, s. 239 (Seaton do ogólnej liczby czołgów wlicza też działa samobieżne). 25 Overy, Air War, s. 150. Overy podaje dużo niższe liczby dotyczące produkcji włoskiej w pierwszej połowie wojny niż tabela XVIII z artykułu Jamesa J. Sadko- vicha, „Minerals, Weapons and Warfare: Italy's Failure in World War II", Storia contemporanea (w druku). 28 Overy, Air War, s. 150. 27 Murray, Luftwaffe, rozdz. 6 i 7. *> Patrz: tabele 30 i 32. ^Hłllman, „Comparative Strength of the Powers", w: Toynbee (red.), World in March 1939, s. 439 i 446; Wright, Study of War, s. 672. Patrz także: R. W. Goldsmith, ItThe Power of Victory: Munitions Output in World War II", Military Affairs, roczn. 10 (wiosna 1946), s. 69—80. 88 Dane liczbowe z pracy: R. Wagenfuhr, Die deutsche Industrie im Kriege 1939— —1945 (Berlin 1963), s. 34 i 87. Dane dotyczące Włoch są moimi własnymi, wziętymi z grubsza „domysło-szacunkami", których podstawą były rozmiary gospodarki Włoch w porównaniu z innymi mocarstwami. Dalsze porównania, patrz: F. Forstmełer i H. E. Volkmann (red.), Kriegstoirtschoft und Riistung 1939—1915 (Dusseldorf 1977). 81 Milward, German Economy at War, s. 72 i nast.; Wagenfuhr, Die deutsche Industrie im Kriege, rozdz. 3. Porównania ogólniejsze, patrz: Aldcroft, European Economy 1914—1980, s. 124 i nast. "Spector, Eagle Against the Sun, rozdz. 23; L. Giovannetti i F. Freed, The Decision to Drop the Bomb (London 1967); H. Feis, The Atomic Bomb and the End of World War II (Princeton, N. J., wyd. z 1966); G. Alperowłtz, Atomic Diplomacy: Hiroshima and Potsdam (London 1966): M. J. Sherwin, A World Destroyed: The Atomic Bomb and the Grand Alliance (New York 1975). 88 Cyt. w: M. Matloff, Strategic Planning for Coalition Warfare, 1943—1944 (Washington, D.C., 1959), s. 523—524. 84 DePorte, Europe Between the Superpowers, rozdz. 4. 86 W. Ashworth, A Short History of the International Economy Since 1850 (London 1975), s. 268. Patrz także dane liczbowe w: Milward, War, Economy and Society 1939—1945, s. 63. 88 Rowland (red.), Balance of Power or Hegemony, s. 220. 87 Ashworth, A Short History of the International Economy Since 1850, s. 268. 88 Oprócz pierwszych rozdziałów pracy: L. Freedman, The Evolution of Nuclear Strategy (London 1981), patrz także: D. A, Rosenberg, „The Origins of Overkill: Nuclear Weapons and American Strategy, 1945—1960", International Security, roczn. 7, nr 4 (wiosna 1983); M. Mandelbaum, The Nuclear Question: The United States and Nuclear Weapons 1946—1976 (New York 1979). 89 Dane liczbowe z: W. P. Mąko, U.S. Ground Forces and the Defense of Central Europe (Washington 1983), s. 8. 40 R. Steel, Pox Americana (New York 1977), rozdz. 2. Paralele z Wielką Brytanią po 1815 r. idem, s. 151—158; i T. Smith, The Pattern of Imperialism: The United States, Great Britain and the Late-Industrializing World Since 1815 (Cambridge 1981), s. 182 i nast. 41 M. Balfour, The Adversaries: America, Russia, and the Open World, 1941—62 (London 1981), s. 14. UG. Kolko, The Politics of War 1943—1945 (New York 1968); Becker i Wells (red.), Economics and World Poioer, rozdz. 6 i 7; R. Keohane, „State Power and Industry Influence: American Foreign Oil Policy in the 1940s", International Organization, roczn. 36 (zima 1982), s. 165—183; A. E. Eckes, The United States and the Global Struggle for Minerals (Austin, Texas, 1979). 48 Balfour, Adversaries, s. 15. ** Patrz na ten temat: R. N. Gardner, Sterling-Dollar Diplomacy (New York 1969). 45 Zwrotu tego użył Steel, Paa; Americana, s. 10. •« Cyt. w: R. Dallek, „The Postwar World: Made in the USA", w: S. J. Ungar (red.), Estrangement: America and the World (New York 1985), s. 32. •"Cyt. w: J. W. Spanier, American Foreign Policy Since World War II (London, wyd. z 1972), s. 26. Patrz także: R. A. Divine, Second Chance: The Triumph of Internationalism in America During World War II (New York 1971). •*8Thorne, Issue of War, s. 206. Patrz także najnowsze prace M. P. Leffłera: „The American Conception of National Security and the Beginnings of the Cold War, 1945—48", American Historical Review, roczn. 89 (1984), s. 349—381; i jego referat w Lehrman Institute „Security and Containment Before Kennan: The Identification of American Interests at the End of World War II". 49 Erickson, Road to Berlin, s. IX. 60 G. Hosking, A History of the Soviet Union (London 1985), s. 296. " Nove, Economic History of the USSR, s. 285. 62 Patrz dane liczbowe w: Hunting, Economic Development of the USSR, s. 118. 53McCauley, Soviet Union Since 1917, s. 138. Dalsze szczegóły, patrz: Nove, Economic History of the USSR, s. 140—142. ^McCauley, Soviet Union Since 1917, s. 140—142. 55 Szczegóły, patrz: M. A. Evangelista, „Stalin's Postwar Army Reappraised", International Security, roczn. 7, nr 3 (1982—83), s. 110—138. H Mackintosh, Juggernaut: A History of the Soviet Armed Forces, s. 272—273. 57 Ibid. Patrz także odpowiednie rozdziały pracy: Liddell Hart (red.), The Red Army, cz. 2, oraz D. Holloway, The Soviet Union and the Arms Race (New Haven, Conn., 1983), s. 15 i nast; Mitchell, History of Russian and Soviet Sea Power, s. 469 i nast. 58 Hosking, History of the Soviet Union, rozdz. 11, relacjonuje to najlepiej. Patrz także: McCauley, Soviet Union Since 1917, rozdz. 5; Nove, Economic History, s. 268 i nast; Ulam, Expansion and Coexistence, s. 467 i nast. 59 Spanier, American Foreign Policy Since World War II, s. 3; G. Challiand i J.-P. Rageau, Strategic Atlas: A Comparative Geopolitics of the World's Powers (New York 1985), s. 18 i nast.; J. L. Gaddis, Strategies of Containment (New York 1982), s. 57 i nast.; oraz komentarze w pracy: A. K. Henrikson, „America's Changing Place in the World: From «Periphery» to «Center»?" w: J. Gottman (red.), Center and Periphery (Beverly Hills, Calif., 1980), s. 73—100. 60 Ulam, Expansion and Coexistence, s. 405. « Cyt. w: H. Feis, Churchill—Roosevelt—Stalin (Princeton, N. J., 1967), s. 462. 62 Landes, Unbound Prometheus, s. 488, przypis, l. 63 Alien, Short Economic History of Modern Japan, s. 187 i nast. oraz odpowiednie tabele w aneksie B. MRicossa, „Italy 1920—1970", w: Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 6, cz. l, s. 240. 95 Ibid., s. 316. M Wright, Ordeal of Total War, s. 264. "Fohlen, „France 1920—1970", w: Cipolla (red.), Fontana Economic History of Europe, t. 6, cz. 1, s. 92 i 109. M Ibid., s. 100. 69 Postawę de Gaulle'a wobec mocarstw anglosaskich znakomicie przedstawiają: F. Kersaudy, Churchill and de Gaulle (London 1981); oraz pamiętniki samego de Gaulle'a, Memoires de Guerre, 3 tomy (Paris 1954—1959). Na temat polityki kolonialnej Francji podczas wojny i po niej patrz: L. von Albertini, Decolonization (New York, 1971), s. 358 i nast.; oraz — porównanie z Wielką Brytanią — Smith, Pattern of Imperialism, rodź. 3. 70 Barnett, Collapse of British Power, s. 587 i 588; i w podobnym tonie: Porter, Britain, Europe and the World 1850—1982, s. Ill i nast. 71Cyt. w: Kennedy, Realities Behind Diplomacy, s. 318 — tamże dalsze szczegóły na temat sytuacji gospodarczej Wielkiej Brytanii. Patrz także: Hobsbawm, Industry and Empire, s. 356 i nast.; Barnett, The Audit of War (London 1986). 72 Najlepszą pracą jest tu: K. O. Morgan, Labour in Power 1945—1951 (Oxford 1984), także aneksy 3—5. Patrz również odpowiednie rozdziały w pracach: K. Harris, Attlee (London 1982), i A. Bullock, Ernest Bevin: Foreign Secretary (Oxford 1983). Politykę gospodarczą omawia szczegółowo A. Cairncross, Years of Recovery: British Economic Policy 1945—51 (London 1985); a podsumowuje D. H. Aldcroft, The British Economy, t. l (London 1986), rozdz. 8. 78 Patrz zwłaszcza: H. M. Sachar, Europe Leaves the Middle East 1936—1954 (London 1972); W. R. Louis, The British Empire in the Middle East, 1945—1951 (Oxford 1984); i H. Rahman, „British Post-Second World War Military Planning for the Middle East", Journal of Strategic Studies, roczn. 5, nr 4 (grudzień 1982), s. 511— —530 — ta ostatnia praca przedstawia szczegółowo wzrost znaczenia tego regionu. Wartość gospodarczą Imperium po 1945 r. reasumuje: Porter, Lion's Share, s. 319 i nast. "Na temat tej współpracy patrz: omówienie wczesnego jej okresu — T. H. Ander-son, The United States, Great Britain and the Cold War, 1944—1947 (Columbia, Mo., 1981); i ocena ogólna — J. Baylis, Anglo-American Defense Relations 1939-- —1980 (London 1981); oraz Bartlett, Global Conflict, s. 269 i nast. "Szczegóły patrz: Bairoch, „Europe's Gross National Product, 1800—1975", s. 291— —292. 76 Patrz: Bairoch, „International Industrialization Levels", s. 304; porównaj s. 296. 77 Dane na temat GNP per capita w 1950 r. wzięto z pracy: S. H. Cohn, Economic Development in the Soviet Union (Lexingtom, Mass., 1970), aneks C, tabela C-1. By uzyskać globalną wielkość GNP poszczególnych państw, pomnożyłem wskaźnik per capita przez liczbę ludności podaną w wydruku „The Correlates of War". 78 Dane wydruku „Correlates of War". 79 Cyt. z: Sherwin, World Destroyed, s. 314. 80 Na ten temat patrz: Freedman, Evolution of Nuclear Strategy; i bardzo użyteczny przegląd A. L. Friedberg, „A History of U.S. Strategic «Doctrine», 1945—1980", Journal of Strategic Studies, roczn. 3, nr 3 (grudzień 1983), s. 40 i nast. Wcześniejsze przykłady takich rozważań w pracach: B. Brody, The Absolute Weapon (New York 1946); idem, Strategy in the Nuclear Age (Princeton, N. J., 1959); H. Kahn, On Thermonuclear War (Princeton, N. J., 1960); J. Slessor, Strategy for the West (London 1954); P. M. S. Blackett, Fear, War and the Bomb (New York 1948). 81Holloway, Soviet Union and the Arms Race, rozdz. 2; J. Prados, The Soviet Estimate: U.S. Intelligence Analysis and Russian Military Strength (New York 1982), s. 17 i nast.; R. L. Garthoff, Soviet Strategy in the Nuclear Age (New York 1958); H. S. Dinerstein, War and the Soviet Union (London, wyd. z 1962), zwł.. rozdz. 1—6. 82 Prados, Soviet Estimate, s. 17—18; Freedman, Evolution of Nuclear Strategy, rozdz. 5 i nast.; T. B. Larson, Soviet-American Rivalry (New York 1978), s. 178 i nast. 88 M. Growing, Independence and Deterrence: Britain and Atomic Energy 1945—1952, 2 tomy (London 1974), t. 1, s. 184. Patrz także: L. Freedman, Britain and Nuclear Weapons (London 1980); A. Pierce, Nuclear Politics: The British Experience with an Independent Strategic Nuclear Force, 1939—1970 (London 1972); oraz J. Groom, British Thinking About Nuclear Weapons (London 1974). 84 Freedman, Evolution of Nuclear Strategy, rozdz. 21; W. Kohl, French Nuclear Diplomacy (Princeton, N. J., 1971). 85 Dallek, American Style of Foreign Policy, s. 130. 8« Ibid., s. 152. 87 Cyt. w: Balfour, Adversaries, s. 71. Na temat zmian w amerykańskiej polityce i amerykańskiej opinii publicznej patrz także: Andersen, United States, Great Britain and the Cold War, 1944—1947, rozdz. 6 i 7; J. L. Gaddis, The United States and the Origins of the Cold War, 1941^—1947 (New York 1972); oraz B. R. Kuniholm, The Origins of the Cold War in the Near East (Princeton, N. J., 1980). 88 Dallek, American Style of Foreign Policy, s. 170. 89 Ulam, Expansion and Coexistence, s. 437. -80 G. Lichtheim, Europe in the Twentieth Century (London 1972), s. 351. 91 Balfour, Adversaries, s. 8 i nast.; pełniej przedstawiają szczegóły: L. E. Davis, The Cold War Begins: Soviet-American Conflict over Eastern Europe (Princeton, N. J., 1974); Feis, Churchill—Roosevelt—Stalin; B. Dovrig, The Myth of Liberation (Baltimore, Md., 1973); A. Polonsky, The Great Powers and the Polish Question 1941— —1945 (London 1976); V. Rothwell, Britain and the Cold War 1941r-47 (London 1982), zwł. rozdz. 3; R. Douglas, From War to Cold War 1942—1948 (London 1981). 92 Ulam, Expansion and Coexistence, rozdz. 7—9; T. Wolf e, Soviet Power and Europe, 1945—1970 9 Raport President's Private Sector Survey on Cost Control przedrukowany w „Of Debt, Deficits, and the Death of a Republic" (ogłoszenie Figgie International), New York Times, 20.4.1986, s. F9. W ogłoszeniu tym sumę odsetek w 1985 r. wydrukowano mylnie jako 179 mld dolarów, w istocie wynosi ona 129 mld dolarów. ««Ibid. 211 „Cost of Paying Interest Eases Dramatically for U.S.", New York Times, 28.12. 1986, s. l i 24. 212 Cytuje Drucker, „Changed World Economy", s. 782. Patrz także: M. Shubik i P. Bracken, „Strategic Purpose and the International Economy", w: McCor-mick i Bissell (red.), Strategic Dimensions of Economic Behaviour, s. 212. W Drucker, „Changed World Economy"; S. Marriss, Deficits and the Dollar: The World Economy at Risk (Washington 1985); oraz komentarze w „As America Diets, Allies Must Eat" (artykuł wstępny), New York Times, 17.1.1986; „A Nation Hooked on Foreign Funds", New York Times, 18.11.1984, dział gospodarczy, s. l i 24; „U.S. as Debtor: A Threat to World Trade", New York Times, 22.9. 1985, dział gospodarczy, s. 3. 214 Patrz: Nordhaus, „On the Eve of a Historic Economic Boom", utrzymany w nietypowo różowym tonie artykuł „America Manufactures Still", Economist, 19.4.1986, s. 81; i L. Silk, „Can the U. S. Remain No. 1?", New York Times, 10.8.1984, s. D2 (nawiasem mówiąc 10 czy 20 lat temu nie postawiono by takiego pytania). 215 Rasler i Thompson, „Global Wars, Public Debts, and the Long Cycle"; Gilpin, War and Change in World Politics. 218 Najlepiej opisuje to G. R. Searle, The Quest for National Efficiency: A Study in British Politics and British Political Thought, 1899—1914 (Oxford 1971). 217 Idem, s. 101. sis Patrz: s. 228—229. 219 Patrz: J. Grunwald i K. Flamm, The Global Factory: Foreign Assembly in International Trade (Washington 1985); i P. Seabury, „International Policy and National Defense", Journal of Contemporary Studies, wiosna 1983. 22° Patrz np. doświadczenia Wielkiej Brytanii na ten temat w końcu lat trzydziestych opisane w pracy: Gibbs, Grand Strategy, t. l, s. 311. 2ilGansler, Defense Industry, s. 12 i nast; i zwł. R. W. DeGrasse, Military Expansion, Economic Decline (Armonk, N. Y., wyd. 1985); G. Adama, The Iron Triangle (New York 1981); Thurow, „How to Wreck the Economy", New York Review of Books, 14.5.1981, s. 3—8; Kaufmann, A Reasonable Defense, s. 33—34; ogólniej G. Kennedy, Defense Economics (London 1983), zwł. rozdz. 8; S. Chan, „The Impact of Defense Spending on Economic Performance: A Survey of Evidence and Problems", Orbis, roczn. 29, nr 2 (lato 1985), s. 403 i nast.; B. Russett, „Defense Expenditures and National Well-Being", American Political Science Review, roczn. 76, nr 4 (grudzień 1982), s. 767—777. 222Kaldor, Baroque Arsenal; DeGrasse, Military Expansion, Economic Decline; Thurow, „How to Wreck the Economy"; Chace, Solvency, rozdz. 2; E. Rothschild, „The American Arms Boom", w: E. P. Thompson i D. Smith (red.), Protest and Survive (Harmondsworth, Mddsx., 1980), s. 170 i nast.; Rosecrance, Rise of the Trading State, rozdz. 6 i 10. *23E. Rothschild, „The Costs of Reaganism", New York Review of Books, 15.3.1984, s. 14—17. 224 Patrz: Cipolla, Economic Decline of Empires; oraz Rasler i Thompson, „Global Wars, Public Debts, and the Long Cycle". 225 Dowcip pochodzi z Misalliance (1909) i w oryginale brzmi: „nadejdzie też kolej Hindhead". Jak zauważył Hobsbawm w Industry and Empire, na s. 193, była to oczywista aluzja do osiedla maklerów giełdowych na południe od Londynu, które kwitło w okresie, gdy cała reszta gospodarki przeżywała ciężkie czasy. 226 B. Russett, „America's Continuing Strengths", International Organization, roczn. 39, nr 2 (wiosna 1985), s. 207—231. 227 W. Lippmann, U. S. Foreign Policy: Shield of the Republic (Boston, Mass., 1943), s. 7—8; patrz też ponownie: Cohen, „When Policy Outstrips Power"; i wnioski w E. Bottome, The Balance of Terror (Boston, Mass., wyd. z 1986), s. 235—242. 288 P. Hassner, „Europe and the Contradictions in American Policy", w: R. Rosecrance (red.), America as an Ordinary Power (Ithaca, N. Y., 1976), s. 60—86. Patrz też: Helmut Schmidt w: Grand Strategy for the West, s. 147, gdzie autor podkreśla, że „rolę przywódcy mogą objąć jedynie Stany Zjednoczone". Epilog 1 Patrz: Doran i Parsons, „War and the Cycle of Relative Power; G. Modelski, ,,Wars and the Great Power System"; idem, „The Long Cycle of Global Politics and the Nation-State". Patrz też: J. Levy, War in the Modern Great Power System (Lexington, Ky., 1983). 2 Rasler i Thompson, „Global Wars, Public Debts, and the Long Cycle". 3 L. E. Davis i R. A. Huttenback, „The Cost of Empire", w: R. L. Ransom i współpr. (red.), Exploration in the New Economic History (New York 1982), s. 41—69; R. Taagepera, ,,Size and Duration of Empires: Systematics of Size", Social Science Research, roczn. 7 (1978), s. 108—127; idem, „Growth Curves of Empires", General Systems, roczn. 13 (1968), s. 171—175. 4 Myślę tu o różnych autorach będących pod wpływem koncepcji „światowego systemu" Wallersteina. Np.: A. Bergesen, „Cycles of War in the Reproduction of the World Economy", w: P. M. Johnson i W. R. Thompson (red.), Rhythms in Politics and Economics (New York 1985); E. Friedman (red.), Ascent and Decline in the World-System (Beverly Hills, Calif., 1982); Bergesen (red.), Studies in the Modern World-System (New York 1980); McGowan i Kegley (red.), Foreign Policy and the Modern World-System. 5 Gilpin, War and Change in World Politics, s. 93. 6 Rosecrance, Rise of the Trading State. 7 Gilpin, War and Change in World Politics, s. 158—159 — bardzo dobre omówienie tej sprawy. 8 Patrz analiza w: Wight, Power Politics, rozdz. 3. 9 Cytuje McCormick na s. 19 swego artykułu „Strategie Considerations in the Development of Economic Thought", w: zbiorze McCormick i Bissell (red.), Strategic Dimensions of Economic Behavior. 10 Idem. 11 Kennedy, „Strategy versus Finance in Twentieth Century Britain"; a także J. H. Maurer, „Economics, Strategy and War in Historical Perspective", w: McCormick i Bissel (red.), Strategic Dimensions of Economic Behavior, s. 59—83. 12 Określenie Gilpina, patrz: War and Change in World Politics, s. 162. 13 Cytuje Pflanze, Bismarcfc and the Development of Germany, s. 17. Indeks nazwisk Abbas I Wielki, 24, 26 Acheson, Dean, 374 Addington, 134 Adenauer, Konrad, 390, 392 Akbar, Wielki Mogoł, 25, 38 Alba (Fernando Alvarez de Toledo), książę, 51 Albuquerque, Alfonso de, 40 Aleksander I, car Rosji, 169, 174 Aleksander II, car Rosji, 181 Allende, Salvador, 398 Alsop, Steward, 374 Amery, Leo, 198 Angell, Norman, 517 Anson, George, 119, 122 Arabi Pasza, Ahmed, 283 Aron, Raymond, 472 Ashton, Robert, 71 Ashton, T. N., 152, 153, 155 Ash worth, W. A., 405 Atatiirk, Kemal, 283 Attlee, Clement, 360, 363, 416 Babar, król Kabulu, 25 Bacon, Francis, 48 Bairoch, P., 153, 155, 203, 217, 223, 404, 406, 415, 422 Baldwin, Stanley, 311, 313, 328, 332 Balfour, Michael, 250, 311, 423 Bartlett, C. J., 371 Barnett, Correlli, 204, 360 Baruch, Bernard Mannes, 397 Bazaine, Achille, 190 Begin, Menachem, 402 Benedek, Ludwig von August von, 189 Beria, Ławrientij, 362 Berkeley, George, 91 Bethmann-Hollweg, Theobald von, 215 Bethuene, Maximilien de, książę de Sully, 69 Bismarck, Otto von, 165, 166, 170, 189, 190—196, 207, 213, 215, 222, 248, 249, 252, 253, 363, 398, 520 Blake, Robert, 74 Blum, Leon, 307, 308 Bliicher, Gebhard Leberecht von, 145 Bonaparte, Józef, 144 Bonnet, Georges, 310 Brandt, Willy, 390, 393, 467 Brezniew, Leonid, 371, 390, 402, 422, 482, 494 Briand, Aristides, 287 Brusilow, Aleksiej, 260, 261, 263, 267 Briichmuller, 271 Brzeziński, Zbigniew, 401 Billow, Bernhard von, 213, 214, 251 Calleo, D., 216, 425 Calonne, Charles Alexandre, 94 Carnegie, Andrew, 243 Carter, Jimmy, 400, 401, 402, 403, 503 Castlereagh, Robert Steward, 146, 399 Cavour, Camillo Bensio di, 169 Chamberlain, Joseph, 197, 229, 250 Chamberlain, Neville, 281, 288, 290, 311, 313, 314, 315, 316, 332, 333, 334 Chassepot, Antoine Alphonse, 188—190 Chesterton, G. K., 510 Choiseul, Etienne-Francois de, 122, 124, 126 Chrystian IV, król duński, 52 Chruszczow, Nikita, 317, 371, 375, 378, 382, 383, 389, 391, 394, 420, 421, 422 Churchill, John, książę Marlborough, 86, 91, 97, 108, 114 Churchill, Winston, 97, 288, 314, 315, 321, 335, 337, 341, 348, 351, 352, 358, 359, 363, 364, 366, 369, 380 Clausewitz, Karl von, 343, 348, 396 Clemenceau, Georges, 268, 281 Cobden, Richard, 158, 197, 467 Colbert, Jean-Baptiste, 69, 88, 97, Hi, 113, 208, 438 Conflans, Hubert, 122 Congreve, William, 177 Conrad von Hotzendorf, Franz, 218—220 Cordoba, Gonzalo de, 57 Cornwallis, Charles, lord, 126 Cortes, Hernan, 155 Cromwell, Thomas, 54, 70, 72, 75, 82, 97 Cumberland, książę, 121 Czang Kaj-szek, 298, 300, 373, 375, 389 _ Czeng Ho, 21, 38, 41, 439 Darby, Abraham, 24 Dawes, Charles Gates, 275, 279 Dehio, L., 117, 313 Delcasse, Theophile, 217, 225, 252 Deng Xiaoping, 438, 439, 443, 445, 447, 459 DePorte, A., 351 Disraeli, Benjamin, 187, 192 Doenitz, Karl, 336, 342, 347 Dollfuss, Engelbert, 330 Doran, C. F., 241 Douhet, Giulio, 319 Doyle, Michael, 13 Dragimirow, Michaił, 196 Drake, Francis, 73 Dreyfus, Alfred, 221, 224 Dulles, John Foster, 374, 375, 379, 383, 388, 392 Dumouriez, Charles Frangois du Perier, 130 Dundas, Henry, 131 Eden, Anthony, 332 Eisenhower, Dwight D., 342, 364, 375, 379, 381, 512 Elżbieta, caryca Rosji, 121, 123 Elżbieta I, królowa Anglii, 51, 52, 72, 73, 82, 107 Engels, Fryderyk, 429 Eugeniusz Sabaudzki, 116 Falkenhayn, Erich von, 260 Farrar, L. L., 217 Ferdynand, król Hiszpanii, 19, 46, 48 Ferdynand VII, król Hiszpanii, 165 Ferdynand I, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 50, 51 Ferdynand II, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 48, 52, 61 Filip I Piękny, król Hiszpanii, 46 Filip II, król Hiszpanii, 48; 50, 51, 52, 56, 58, 59, 60, 62, 64, 68, 72, 73, 82, 87, 434 Filip III, król Hiszpanii. 54, 69 Filip IV, król Hiszpanii, 48, 53, 54, 58, 63, 65 Filip V, król Hiszpanii, 114 Fleury, Andre Hercule, 118 Foch, Ferdinand, 265, 271, 272 Ford, Gerald R., 400 Ford, Henry, 222 Fohlen, 359 Foreman-Peck, J. A., 406 Franciszek Ferdynand, arcyksiążę Au- stro-Węgier, 253 Franciszek I, król Francji, 50 Franciszek Józef, cesarz Austro-Węgier, 185, 217, 218 Franco, Bahamonde, Francisco, 322 Fritsch, Werner von, 301 Fryderyk V, elektor Palątynatu, 52 Fryderyk Wielki (Fryderyk II Hohenzollern), 95, 96, 102, 103, 105, 108, 118, 119, 121, 122, 123, 165, 208, 438 Fryderyk Wilhelm, 102 Fryderyk Wilhelm III, 103, 166 Fryderyk Wilhelm IV, 166, 167, 174, 186 Fulbright, William, 397 Fuller, John, 319 Gaddis, J. L., 398 Gama, Vasco da, 40, 244 Gamelin, Gustave-Maurice, 308, 310 Gandhi, Mohandas K., 283 Garvin, James Louis, 229 Gatling, Richard Jordan, 155 Gaulle, Charles de, 308, 359, 392, 393, 417, 418, 419, 425 Geer, Louis de, 75 Georges, Joseph, 308 Gerschrenkon, A., 206 Gilbert, Felix, 248 Gilchrist, Percy, 199 Giolitti, Giovanni, 206 Gladstone, William, 192, 195, 281, 363 Gneisenau, August von, 103, 146 Gorbaczow, Michaił, 5, 479, 482 Gorczakow, Aleksander, 192 Gorszkow, Siergiej G., 378 Goring, Hermann, 302 Grandmaison, 224 Grey, sir Edward, 232 Gribeauval, Jean Baptiste, 86 Grossman, G., 236 Guderian, Heinz Wilhelm, 309, 319, 335 Gustaw II Adolf, król Szwecji, 53, 74, 75, 76, 78, 82 Gyulai, Franz, 186 Haig, Alexander, 402 Haig, Douglas, 257, 260, 261, 265, 266 Halberstam, David, 454 Haldane, Richard Burdon, lord, 252 Halder, Franz, 342 Hallstetn, Walter, 412 Hasan II, król Maroka, 401 Hassner, Pierre, 515 Hawke, Edward, 119, 122 Hawkins, John, 73 Hay, John, 246 Hayashi, baron, 210 Henryk Żeglarz, 21, 41 Henryk II, król Francji, 50 Henryk IV, król Francji (Henryk z Na-warry), 51, 69 Henryk VII, król Anglii, 71, 72 Henryk VIII, król Anglii, 58, 71, 72 Hewins, W. A. S., 229, 511 Hłdeyoshi, Toyotomi, 29 Hindenburg, Paul von, 260, 268, 269 Hitler, Adolf, 15, 49, 141, 198, 268, 280, 285, 288, 294, 300—306, 308, 309, 310, 312, 314, 315, 316, 319, 321, 322, 323, 327, 329—337, 341, 343, 346, 352, 434 Hobsbawm, Eric, 156, 228 Hoover, Herbert, 324, 329 Hornigk, Philip von, 14 Ho Szi Min, 373, 396, 397 Howard, Michael, 190 i > Howe, William, 125 - i Hufton, Olwen, 101 ' Hull, Cordell, 324, 352, 354, 355 Husajn, Sadam, 6 leyasu, 29 Ismail I, 24 Iwan Groźny, 30 Izabela, królowa Hiszpanii, 19, 46 Jakub II, król Anglii, 85, 112 Jan III Sobieski, 112 Jervis, R., 487 Jerzy I, król Anglii, 85, 116 Jerzy III, król Anglii, 124 Jevons, William, 157 Joanna Obłąkana, 46 Jodl, Alfred, 346 Johnson, Louis, 374 Johnson, Lyndon B., 395, 396, 397, 424 Jones, E. L., 38 Kadafi, Muamar, 388 Kahn, Herman, 456 Karol Wielki, król Franków, 32, 46 Karol I, król Anglii, 74, 75 Karol II, król Anglii, 110, 111, 112 Karol V, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 35, 46, 48, 50, 54, 58, 59, 61, 64, 66 Karol VI, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 115, 118 Karol X Gustaw, król Szwecji, 77 Karol XI, król Szwecji, 77 Karol XII, król Szwecji, 116, 117 Katarzyna II Wielka, caryca Rosji, 104, 105, 123, 126, 127, 128, 131, 237 Kellogg, Frank Billings, 287 Kemp, T., 206 Kennan, George, 368, 399 Kennedy, John, 390, 392, 395, 396, 398, 424, 512 Kiereński, Aleksander, 263 Keynes, John Mayard, 360 ' Kingsley, Charles, 163 T Kissinger, Henry, 398, 399, 400, 402, 515 Kitchener, Horatio, 156, 197, 221 ' Kondratiew, Nikołaj D., 12 Konstanty Mikołajewicz, wielki książę, 181 Kubilaj, chan, 20, 21, 25 -^' Kutuzow, Michaił, 146 1'1' Landes, D., 151, 152 Lansdowne, 250 Leicester, Robert Dudley, 73 Lenin, Włodzimierz I., 281, 284, 316, 388, 427, 482 Leopold I, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 112 Liddell Hart, Basil Henry, 319 Lippmann, Walter, 515 List, Friedrich, 519 Lloyd George, David, 263, 266, 268, 281, 282, 283, 416 Lloyd, C., 160 Luce, Henry, 354, 398 Ludendorff, Erich von, 260, 268, 269, 270, 271, 272 Ludwik, król węgierski, 46 Ludwik XIV, król Francji, 9, 84, 86, 94, 97, 98, 101, 110—116, 118, 126, 172, 381 Ludwik XV, król Francji, 124 Ludwik XVI, król Francji, 69, 129 Ludwik XVIII, król Francji, 145 Lumumba, Patrice, 385, 386 Luter, Marcin, 45, 50 Lynch, J., 57 Lytton, 328 MacArthur, Douglas, 374, 375 Macaulay, Thomas Babington, 164 MacDonald, James, 328 Mackensen, August von, 263, 264 Mackinder, Halford J., 198, 357, 517 Mackintosh, M., 321 Macmillan, Harold, 414 Maham, A. T., 106, 247 Malthus, Thomas R., 24 Mamatey, V. S., 51 Mao Tse-tung, 355, 367, 375, 380, 382, 389, 390, 394, 398, 409, 410, 436, 438, 439, 440, 445, 446 Maria Teresa, 118, 119, 123 Maria II Stuart, 85 Marchand, Jean-Baptiste, 197, 221 Marks, Karol, 420 Marlborough, książę, patrz: Churchill, John Martinet, 86 Marshall, George, 353, 361, 369, 370, 371, 392, 412 Mason, Tim, 305 Massena, Andre, 142 Maksymilian I, 46 Maksymilian II, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 51 Maurycy Orański (hrabia Nassau), 52, 74, 78, 79 Mayer, Arno, 281 Mazarin, Jules, 54, 70 Maxime, Miram S,, 155 McCarthy, Joe, 365, 374, 375 McKinley, William, 246 McNamara, Robert, 397 Mehmed II, sułtan, 19, 25, 26 Melinę, Jules, 222, 223 Metternich, Klemens von, 144, 164, 166, 167, 168, 169, 171, 363, 367, 399 Mikołaj I, car Rosji, 166, 170, 174, 176, 363 Mikołaj II, car Rosji, 240, 434 Messing, 224 Mobutu, Joseph, 386, 401 Moltke, hrabia Helmuth von (starszy), 188, 189, 190 Moltke, Helmuth von (starszy), 233, 235 Mołotow, Wiaczesław, 334, 354, 358, 366, 369, 382, 383 Monk, George, 74 Monnet, Jean, 412, 417 Monroe, James, 182, 245, 246, 247 Montgomery, Bernard, 348 Morgan, J. P., 243 Muhammad Ali, 160 Murray, Gilbert, 212 Mussolini, Benito, 275, 288, 289—291, 293—296, 308, 325, 330, 331, 333, 334, 336, 341, 358 Nachimow, Pawieł, 177 Napoleon I, cesarz Francji, 9, 49, 83, 84, 96, 99, 101, 107, 108, 125, 130—135, 137—146, 149, 167, 171, 172, 268, 314 Napoleon III, cesarz Francji, 169, 170, 173, 179, 186, 190 Naser, Gamal Abder, 385 Naumann, Friedrich, 212 Necker, Jacques, 92, 94 Nehru, Jawaharlal, 373, 385 Nelson, Horatio, 86, 132 Newcastle, książę (Thomas Pelham-Hol- les), 107 Nimitz, Chester William, 345, 346 Nitze, Paul, 374 Nivelle, Robert-Georges, 254, 261, 264, 265, 267 Nixon, Richard, 382, 398, 399, 400, 404, 411, 425 North, Frederick, 124 Northedge, F. S., 267 Olivares, Gaspar de Guzman, 53 Paixhans, Henri-Joseph, 172 Palmerston, Henry John Temple, lord, 14, 159, 163, 167, 174, 180, 232, 381 Parma, książę, 51, 78 Parsons, W., 241 Paweł I, car Rosji, 133 Perry, Matthew, 30 Petain, Philippe, 265, 308 Piotr I Wielki, car Rosji, 86, 103, 104, 117, 483 Piotr III, car Rosji, 123 Pitt, William (Starszy), 121, 124 Pitt, William (Młodszy), 90, 94, 128, 129, 131, 132, 134, 135, 138, 146, 162 Poincarś, Raymond, 306 Pollack, Jonathan, 446 Pompidou, Georges, 418 Porter, Bernard, 163 Pugaczow, Jemieljan I., 123 Raeder, Erich, 301, 303 Raglan, Fitz Roy James, 179 Raleigh, Walter, 73 Ranke, Leopold von, 15, 16 Rathenau, Walther, 268 Reagan, Ronald, 401, 402, 403, 444, 455, 480, 484, 503, 507 Rhodes, Cecil, 383 Ribbentrop, Joachim von, 334 Richelieu, Armand Jean du Plessis de, kardynał, 52, 53, 70, 82, 110 Roberts, M., 77 Robertson, William, 266 Rodney, George, 125 Rommel, Erwin, 336, 341, 342 "Roosevelt, Franklin Delano, 280, 281, 289, 324, 325, 327, 331, 332, 335, 337, 402 Roosevelt, Theodore, 246, 247, 248 Rosecrance, R., 407 Rostow, W. W., 404 Rudolf II, cesarz rzymski narodu niemieckiego, 52, 54 Ruiz, Simon, 66 Rusk, Dean, 374, 381 Russell, John, 159 ,, .v,A Huyter, Michiel, 74, 97, 111 * ,L,4;; Sadat, Anwar, 386 -r 'Saint-Arnaud, Armand-Jacques ^ ,J|8 Salisbury, Robert, lord, 197, 232 Scharnhorst, Gerhard von, 103 Schlieffen, Alfred von, 233, 239, 253 ij " Schmidt, Helmut, 473 Schwarzenberg, Felix, 166 rfi Servan-Schreiber, Jean-Jacques, 424 tfl Sherman, William T., 185 Shelburne, William, 124 Slim, William, 347 Smith, Adam, 35, 44, 157, 158, 353, 519 Spaak, Paul Henri, 412 Speer, Albert, 349 Spencer, Herbert, 248 Spinola, Ambrogio, 52 Stalin, Józef W., 198, 288, 316, 317, 319, 320—322, 330, 331, 333, 334, 336, 337, 342, 343, 345, 350, 354, 356—358, 362— —365, 367, 368—371, 377, 378, 380, 382— —385, 389, 402, 420, 476 Stead, W. T., 245 Stimson, Henry, 323, 329 Stołypin, Piotr, 237, 241, 242 Stone, Norman, 237 Stresemann, Gustaw, 300 Sukarno, Ahmed, 284, 373, 385 Sulejman I, 25, 26 Sun Jat-sen, 283 Suworow, Aleksandr W., 105 Takahashi, Korekiyo, 297 ;•• Taylor, A. J. O., 216, 283, 285, 287 ''- Thomas, Sidney, 199 Tilak, Bal'Gagadhar, 283 Tirpitz, Alfred von, 197, 212, 213, 216, 252, 301, 378 Tito, Josip Broz, 367, 369, 380, 385, 386 Tocqueville, Alexis de, 105, 181, 1*7, 338, 357 Todtleben, 177 v .;!> :• Togo, Heihachiro, 210 :ej • Toure, Sekou, 385 IrfHr^M^ Tromp, Maarten, 63, 74, 97 Truman, Harry, 364, 368, 370, 372, 375, 379 Tuchaczewski, Michail, 319,320 Tukidydes, 199 ^ Turenne, Henri, 70 T ' Ulam, A., 372,402 Vauban, Sebastien le Prestre de, 113 Vinci, Leonardo da, 37 Vogel, Ezra, 456 ,.& Wagenfuhr, R., 349 Wallenstein, Albrecht von, 52, 60, 77, 83, 157 Walpole, Robert, 90, 118, 162 Weber, Max, 28 Weigley, R. F., 185 Weinberger, Caspar, 503 Welby, lord, 211 Wellesley, Arthur, książę Wellington, 57, 83, 86, 108, 142, 143, 144, 145, 179 Westmoreland, William, 396 Weygand, Maxime, 308 White, William, 243 Wiktor Emanuel III, król Włoch, 294 Wiktoria, królowa Anglii, 152, 157, 226, 228 Wilhelm Zdobywca, 24 Wilhelm I, król pruski, 186, 187 Wilhelm II, cesarz niemiecki, 197, 213, 215, 245, 249, 251 Wilhelm III, król Anglii (Wilhelm Orań- ski), 85, 94, 97, 107, 112, 113 Willmott, H. P., 298 Wilson, Woodrow, 256, 269, 281, 282, 284 Wolscy, Thomas, 72 Woroiszyłow, Kliment, 320 Wright, Q., 218, 223 Yamamoto, admirał, 299, 326, 345 York, książę, 275 Young, 275 Zhao Ziyang, 442 Zimmermann, 269 Żuków, Gieorgij, 322, 357, 377 Spis treści Od Autora .................... S- Wstęp ..................... 7 Strategia i gospodarka w świecie przedprzemysłowym . . . . . . . . 17 1. Powstanie świata zachodniego ............. 19 Chiny w epoce Mingów .............. 20 Świat muzułmański ............... 24- Dwaj outsiderzy — Japonia i Rosja .......... 29 „Cud europejski" ............... 31 2. Próba zdobycia hegemonii przez Habsburgów, 1519—1659 ...... 45 Znaczenie i chronologia walk o hegemonię ........ 45 Silne i słabe punkty bloku habsburskiego ......... 54 Porównania międzynarodowe ............ 67 Wojna, pieniądze i państwo narodowe .......... 81 3. Finanse, geografia i wygrywanie wojen, 1660—1815 ........ 84 „Rewolucja finansowa" .............. 87' Geopolityka ................. 96 Wygrywanie wojen, 1660—1763 ........... 110 Wygrywanie wojen, 1763—1815 ........... 123 Strategia i gospodarka w erze przemysłowej .......... 147 4. Uprzemysłowienie i zwrot w światowej równowadze sił, 1815—1885 . . . 149 Zmierzch świata pozaeuropejskiego .......... 153; Wielka Brytania jako hegemon? .... . ...... 156 „Średnie mocarstwa" . . . . ... . ... . . . '. . 164 Wojna krymska i erozja potęgi Rosji . . , t. . . . . . . 174 Stany Zjednoczone i wojna domowa .......... 181 Wojny o zjednoczenie Niemiec . . ...... . . . . 185 Wnioski ......... >7''.! . . . . . . . . 194 /5y Nadejście świata dwubiegunowego i kryzys średnich nMKiarstw. Część pierw- sza, 1885—1918 ........... i: ...... 196 Zmieniający się światowy układ sił . . . . . . . . . . 199 Pozycja mocarstw, 1885—1914 ............ 203 Sojusze i dryfowanie ku wojnie, 1890—1914 ........ 248 Wojna totalna i układ sił, 1914—1918 .......... 256 6. Nadejście świata dwubiegunowego i kryzys średnich mocarstw. Część druga, 1919—1942 ................... 274 Powojenny porządek międzynarodowy ......... 274 Rzucający wyzwanie .............. 288 Supermocarstwa poza sceną ............ 315 Rozwój kryzysu, 1931—1942 ............. 328 Strategia i gospodarka dziś i jutro ............. 339 7. Stabilizacja świata dwubiegunowego i zmiany w nim zachodzące, 1943—1980 341 „Właściwe zastosowanie przeważających sił" ........ 341 Nowy krajobraz strategiczny ............ 350 Zimna wojna i Trzeci Świat ............ 365 Szczeliny w świecie dwubiegunowym .......... 386 Zmiany w układzie sił gospodarczych, 1950—1980 ....... 404 8. Ku XXI stuleciu ................. 428 Historia a domysły ............... 428 Balansowanie Chin ............... 436 Dylemat japoński ............... 448 EWG — możliwości i problemy ............ 460 Związek Radziecki i jego „sprzeczności" ......... 475 Stany Zjednoczone: problem względnego schyłku mocarstwa numer jeden ................... 495 Epilog ..................... 516 Przypisy .......... ^ ......... 521 Indeks nazwisk .................. 602 Spis map 1. Najpotężniejsze ośrodki władzy w XVI w. .......... 2. Podział polityczny Europy w XVI w. ........... 3. Ziemie odziedziczone przez Karola V, 1519 r. ......... 4. Załamanie się potęgi Hiszpanii w Europie .......... 5. Europa w 1721 r. ................. 6. Europejskie imperia kolonialne około 1750 r. ......... 7. Europa w szczytowym okresie potęgi Napoleona, 1810 r. . . . . . . 8. Główne posiadłości, bazy morskie i kable podmorskie Imperium Brytyjskiego około 1900 r. ................ 9. Mocarstwa europejskie i ich plany wojenne w 1914 r. ...... 10. Europa po pierwszej wojnie światowej ........... 11. Europa w momencie szczytowej potęgi Hitlera, 1942 r. ...... 12. Rozmieszczenie sił wojskowych USA na świecie, 1987 r. ...... 22 33 47 55 100 120 136 227 255 338 344 501