Prof. dr hab. Piotr Jaroszyński POLSKA I EUROPA Instytut Edukacji Narodowej Lublin 1999 Spis treści Przedsłowie - Mieczysław A. Krąpiec Co to jest Europa? Kultura i cywilizacja Prawo narodów do własnej kultury Rola edukacji w budowaniu tożsamości narodowej Rola inteligencji polskiej w obronie narodu Aktualność 5 prawd Polaków Kultura polska a integracja z Unią Europejską Demokracja - politeja czy ochlokracja Polityka wobec moralności i religii Sposoby uczestnictwa w polityce Media a inżynieria społeczna Polityczny fundamentalizm Odzyskać kulturę polską Przedsłowie Polska i Europa nadal podlegają ciągłej przemianie kulturowej od kilku już stuleci. Przemiany te, w dużym stopniu są następstwem głoszonych haseł filozoficzno-ideologicznych encyklopedystów i reformatorów społecznych XVIII stulecia. Wówczas to poczęła się dokonywać szeroka, w swym zasięgu, przebudowa religii, moralności, poznania, różnych dziedzin kultury, życia społecznego... Owa „przebudowa" pojęć doprowadziła do szeregu rewolucji, najpierw Rewolucji Francuskiej, potem Rewolucji Październikowej w Rosji, różnych ruchów rewolucyjnych Europy, łącznie ze współczesnym europejskim soc-liberalizmem. Funkcjonujące dziś pojęcia wolności, sprawiedliwości społecznej, prawa polityki, państwa są z jednej strony „rozmyte" w ich istotnych składnikach, a ze strony drugiej — są one mocno wyposażone w emocjonalne otoczki znaczeniowe, które mają ustawić człowieka „przeciw" obiektywnemu pojmowaniu prawdy, dobra, piękna, religii zwłaszcza katolickiej i jej Kościoła. To zaś pozwala stosunkowo łatwo posługiwać się w środkach masowego przekazu tak spreparowanymi pojęciami i poddawać je dalszemu przeobrażaniu dzięki posługiwaniu się językiem w jego pragmatycznych relacjach. Pragmatyka językowa używana dowolnie w gazetach, radio, telewizji powoduje kreacje nowych, pożądanych sensów znaczeniowych, które mają człowieka odpowiednio zinstrumentalizować, czyniąc go intelektualnie, moralnie i obyczajowo uległym inteligenckiej sferze wpływów. To ta sfera pretenduje do kierowania ludzkimi nastawieniami, ona chce wyznaczać „postępowość", „współczesność", ,.political correctness" oraz odgrodzić od „oszołomów", „klerykałów", „zacofańców". Istnieje zatem społeczna potrzeba rozeznania - DIAGNOSIS -właściwej oceny współczesnych cywilizacyjnych kierunków myślowych; potrzeba przypomnienia zapoznanych, istotnych, sensów naszego języka z dziedziny kultury i życia społecznego. Może się to dokonać poprzez ukazanie, w rozwoju historycznym, newralgicznych punktów zwrotnych biegu naszej cywilizacji europejskiej (łacińskiej) i różnych narodowych kultur. Chodzi przede wszystkim o naszą polską, narodową kulturę i różne formy jej zagrożenia. A zagrożenie kultury narodowej jest tym samym zagrożeniem życia samego narodu. W takim stanie rzeczy: co może przynieść niewyważone tzw. „wejście" do Europy, której sens Polska także tworzyła przez obronę i rozwój kultury? Przedstawione tu eseje profesora Piotra Jaroszyńskiego, pod wspólną nazwą: „Polska i Europa" są znakomitymi rozważaniami o cywilizacjach i kulturach europejskich w kontekście jednoczenia się Europy. Jednoczenie to może okazać się jedynie wtedy dla wszystkich korzystne, gdy zachowamy, lub też powrócimy do właściwego rozumienia tych wątków, które w cywilizacji łacińskiej i narodowych kulturach, służyły osobowemu rozwojowi człowieka. Autorowi tych głębokich, przemyślanych i racjonalnych rozważań, uważny Czytelnik wyrazi w swych myślach wdzięczność za tak jasne przedstawienie doniosłych zagadnień, dotyczących każdego, z nas, Polaków, czekających na „wejście" do (jakiej?) Europy, którą w roku 1920 obroniliśmy przed zbolszewizowaniem i za którą, w drugiej wojnie światowej, ponieśliśmy, ze wszystkich narodów Europy, największą, ofiarę życia, na wszystkich frontach strasznej wojny. Mieczysław A. Krąpiec „..... my sami sobie poczynaliśmy być zagadką. Przyjmując z Zachodu kulturą, czerpaliśmy też stamtąd wiedzą i jej kwiat — teorie naukowe. Bez teorii i nie można się rozwinąć umysłowo (myślenie oderwane, generalizowanie), nie można się cywilizować i stać się ogniwem w łańcuchu kultury powszechnej, a tymczasem teorie te były dla nas zabójcze. Znać też w dziejach naszego narodu istne męki ducha polskiego rwącego się do światła. Na tych torturach moralnych, wśród walki między miłością światła i prawdy a miłością narodu mógł się złamać duch narodu i wejść pomiędzy narody europejskie, jako coś połowicznego, nijakiego i okaleczonego, wiecznie niedomagającego i rzeczywiście pod względem kulturalnym zasadniczo niższego. Tylko wynalezienie nowej formy dla kultury zachodniej, tylko jakaś polska a pozytywna teoria mogła nas wykształcić na naród w całym znaczeniu tego wyrazu, pogodzić z samymi sobą i uczynić zdatnymi do czynów dziejowych. Owoc bytu - to kultura czynu. A ta wymaga zgodności myśli ze słowem, słowa z czynami, czynów z wewnętrznym przeświadczeniem ". Feliks Koneczny, Teoria Grunwaldu Co to jest Europa? Pytanie: co to jest? jest pierwszym pytaniem dziecięcym i równocześnie jest jednym z najtrudniejszych pytań filozoficznych. Łatwo odpowiedzieć: co to jest kwadrat? ale: co to jest Europa? Odpowiedź na to pytanie jest uwikłana w kontekst sporów ideowych, a nawet ideologicznych. Za odpowiedzią na pytanie: co to jest Europa? idą zaraz pytania: czyja jest Europa? czyja była? i czyja będzie? Było to dawno temu, jeszcze przed Mojżeszem, gdy najpiękniejsza córka Agenora, króla fenickiego, i Telefassy pląsała ze swymi siostrami na brzegu morza w pobliżu Tyru. Zeus, najważniejszy bóg Greków, ujrzał dziewczynę i zakochał się w niej. Lecz by ją porwać, musiał uciec się do fortelu, przybrał postać byka; dziewczyna zaciekawiona doń podeszła, potem nań wsiadła, aby przejechać się po plaży, ale wówczas byk-Zeus, mimo przeraźliwych krzyków dziewczyny, wskoczył do wody i morzem dotarł do Krety. Bracia swej siostry nie odnaleźli, a ojciec nie odzyskał. Tą porwaną przez Zeusa dziewczyną była Europa.1 W języku fenickim słowo „Europa" łączono z „wieczornym lądem", w języku greckim z „ciemno wyglądającym", w asyryjskim ereb lub irib z zachodem. Europa została na samym początku uwiedziona, równocześnie mitologiczne i etymologiczne początki Europy nie są w Europie, lecz na wybrzeżu azjatyckim. W starożytnym obrazie świata występowały trzy kontynenty: Europa, Azja i Afryka. Od północy Europę od Afryki oddzielało Morze Śródziemne, na wschodzie Europę od Azji oddzielała rzeka Don, Morze Azowskie i Morze Czarne, natomiast na Zachodzie Europę od Afryki oddzielały tzw. Słupy Herkulesa (przylądek Calpe - Gibraltar, i przylądek Abila - Ceuta). Azja zajmowała połowę świata, natomiast Afryka i Europa po jednej czwartej. Dziś kontynentalna Europa przeciągnięta jest na wschód aż po góry Ural i Kaukaz, czyli posiada podwójną wielkość w stosunku do dawnych wyobrażeń. Równocześnie jednak zarysowują się tendencje, aby Europę kontynentalnie zdetronizować, nie tylko dlatego że w porównaniu z innymi kontynentami jest bardzo mała, ale Europa jawi się jako półwysep lub subkontynent kontynentu azjatyckiego (podobnie jak Indie).2 Tożsamość kontynentalna Europy jest podważona, a wielkość wcale nie imponująca (ok. 7% powierzchni wszystkich lądów świata). Pojęcie kultury europejskiej jako europejskiej jest pochodzenia późnego. Raczej retrospektywnie szuka się nici charakteryzującej tzw. kulturę zachodnią, którą zbiorczo nazywa się kulturą europejską lub zachodnią. Problem polega na rym, że pojęcie tzw. kultury europejskiej nie pokrywa się z podziałem geograficznym. Kultura europejska ani nie powstała w Europie, ani nie była ograniczona do Europy, a nawet w pewnym sensie proces europeizacji Europy geograficznej z jednej strony trwał do końca średniowiecza, z drugiej strony duże połacie Europy zeuropeizowanej w międzyczasie przestawały być kulturowo europejskie. Jednym słowem, Europa kontynentalna a zasięg kultury europejskiej to nie to samo. Ta rozbieżność między geografią a kulturą sprawia, że pojęcie Europy jest tak trudno uchwytne, że mieni się różnymi odcieniami, że wymaga subtelności w podejściu, że, owszem, można wziąć Europę na rogi, ale wówczas Europa traci swoją duszę, staje się Azją, Afrykę, czy Ameryką. Jeśli przyjąć, że wyraźne początki kultury europejskiej sięgają Homera, który żył na przełomie IX i VIII wieku przed Chr., to geograficznie kultura ta rodzi się nie na kontynencie europejskim, ale na wybrzeżach Azji Mniejszej. Wszelako rodzi się wśród Greków pochodzących z Europy, którzy na wybrzeżach Azji Mniejszej posiadali swoje kolonie. Tzw. kultura grecka powstała w kręgu kultury jońskiej na wybrzeżach Azji Mniejszej, tam też pojawili się na przełomie VII i VI w. przed Chr. pierwsi filozofowie. W drugiej połowie VI w. jońskie ośrodki kultury greckiej zostały zniszczone przez Persów, wskutek czego przeniesiono się do Wielkiej Grecji, czyli kolonii greckich południowej Italii i Sycylii. Dopiero w połowie V w. przed Chr. centrum kulturalnym kultury zachodniej stają się Ateny. Od VIII do końca IV w. przed Chr. kultura europejska (kultura zachodnia) to sfera wpływów kultury greckiej, ale o bardzo małym geograficznie zakresie. Wraz z podbojami Aleksandra Wielkiego zasięg oddziaływania kultury greckiej niepomiernie się powiększa. Obejmuje obszar Azji aż za rzekę Indus, a w Afryce - Egipt, przy czym centrum kulturalnym staje się założona przez Aleksandra w Egipcie - Aleksandria (331 przed Chr.), a w Azji -Baktria. Równocześnie kultura grecka ulegając wpływom wschodnim zaczyna się orientalizować, przestaje być helleńska, a staje się hellenistyczna. Kolejna faza to rozwój imperium rzymskiego, które przejmuje dziedzictwo greckie, zaś obszar wpływów rzymskich obejmuje cały basen Morza Śródziemnego, czyli Europę południowo-zachodnią, wybrzeża Azji i pn. Afryki. W Europie kontynentalnej granicami imperium na północy są rzeki: Ren i Dunaj. Wraz z nastaniem i rozszerzaniem się chrześcijaństwa, a powolnym upadkiem zachodniej części imperium Rzymskiego krąg kultury rzymsko-chrześcijańskiej obejmuje Basen Morza Śródziemnego, zwanego również Mare Nostrum (Orozjusz). Wielu wybitnych chrześcijan nie pochodziło z Europy, jak choćby św. Augustyn (Tunis). W VII w. następuje koniec Mare Nostrum, bo Arabowie w krótkim czasie zdobywają Syrię, Palestynę i Persję, a następnie Egipt i północne wybrzeże Afryki, a w 711 roku podbita zostaje Hiszpania. Straty więc są niebagatelne. Ale też wówczas zaczyna się krystalizować geograficzno-kulturalna pozycja Europy. W 732 Maurowie przechodzą Pireneje, aby dalej podbijać Europę, ale pod Poitiers zostają pokonani przez Karola Młota. I wówczas jeden z kronikarzy pochodzący z Kordoby określa armię koalicyjną dowodzoną przez zwycięskiego wodza mianem EUROPEENSES. Następnie Karol Wielki ukoronowany na cesarza w roku 800, jako następca cesarzy rzymskich, zdobywa przydomek rex-pater Europae (król-ojciec Europy). Gdy Otton Wielki pokonał w X wieku Madziarów uzyskał tytuł „wyzwoliciela Europy". Wszelako biorąc pod uwagę zakres wpływów chrześcijaństwa na Europę, to jeszcze pod koniec XI wieku papież Urban II pisał, że chrześcijaństwo zakwitło w Azji, Afryka broniła chrześcijaństwa, a tak mało jest Europy chrześcijańskiej (!). Niemniej ważne było, że ten sam papież uważał, że to co łączy chrześcijaństwo wschodnie z zachodnim znajduje się w Europie. W kolejnych wiekach postępuje chrystianizacja Europy, aż w XV w. pojawia się pojęcie Europy jako RESPUBLICA CHRISTIANA. Związane to jest nie tylko z poszerzeniem wpływów chrześcijaństwa, ale również z tym, że w 1453 upadł Konstantynopol i cesarstwo bizantyjskie, więc Rzym stał się jedyną stolicą chrześcijaństwa. Papież Pius II używa przymiotnika europeus, natomiast tym, co konsoliduje Europejczyków jest obrona przed naporem tureckim. W każdym razie dopiero w XV wieku Europa geograficzna pokrywa się z kulturą europejską. Jednak już w wieku następnym zaburzenia Reformacji przyczyniaj ą się do rozbicia jedności kultury europejskiej, a równocześnie z punktu widzenia geograficznego zakres oddziaływania Europy ulega powiększeniu ze względu na odkrycia geograficzne. Ten okres ekspansji trwa po dziś dzień. Stąd też zamiast słowa „Europa" używa się słowa „Zachód" mając na myśli obszar oddziaływania kultury europejskiej na inne kontynenty.3 Jeśli obszar „Europy" pod względem kulturalnym zmieniał się, jeśli przez długie wieki nie obejmował całej Europy kontynentalnej, ale za to promieniował na inne kontynenty - to powstaje pytanie, czy pojęcie Europy nie jest bardziej stabilne i łatwiejsze do uchwycenia właśnie nie w sensie geograficznym, ale w sensie kulturalnym? Czy „Europa" to nie jest przede wszystkim „kultura europejska"? A jeśli tak, to co stanowi o tożsamości europejskiej? Na to kluczowe pytanie nie jest, oczywiście, łatwo odpowiedzieć. Spróbujmy jednak dokonać pewnej syntezy. W kulturze greckiej pojawiły się pewne elementy charakterystyczne dla kultury zachodniej, a nieobecne w innych kulturach. Elementy te można będzie wydobyć zwracając uwagę na cztery główne dziedziny kultury, z których trzy wyeksponowane były przez samych Greków. Do dziedzin tych należą: THEORIA (nauka), PRAXIS (moralność), POIESIS (wytwórczość), RELIGIO (religia). THEORIA i PRAWDA Choć cywilizacja Egiptu i Babilonu jest starsza od greckiej, to jednak Grecy wnoszą do kultury istotnie nowe rzeczy. Pierwszą z nich jest THEORIA. Dopiero Grecy odkrywają miłość do poznania jako poznania, a co więcej umieszczają poznanie na szczycie kultury. Co innego poznawać, aby rządzić, czy poznawać, aby ściągać podatki, a co innego poznawać, aby poznać prawdę dla niej samej, by z miłością, rozumiejące patrzeć na rzeczywistość. I właśnie gdy mówimy o cywilizacji babilońskiej, to tam oglądano gwiazdy, aby przewidywać przyszłość na ziemi, stąd nie było astronomii, ale była tylko astrologia; gdy mówimy o cywilizacji egipskiej, to tam mierzono działki po wylewach Nilu, aby ściągnąć odpowiedni podatek, stąd nie było geometrii, ale było tylko miernictwo, itd. Dopiero w Grecji pojawiły się w sensie ścisłym nauki, a więc takie dziedziny poznania, w których celem jest prawda zdobyta w sposób metodyczny i uzasadniony. I dopiero od tego momentu można mówić o wręcz błyskawicznym rozwoju i to wyraźnie zróżnicowanych nauk: filozoficznych, przyrodniczych, matematycznych oraz nauk pomocniczych jak logika czy metodologia. Gdzie docierała kultura grecka, tam zaraz rozkwitały różne nauki. Nauka nie była umiejętnością praktyczną, ani tajemną inicjacją, lecz otwartym i racjonalnym szukaniem prawdy. I to jest pierwszy istotny rys tzw. kultury europejskiej. PRAXIS i DOBRO Praxis obejmowało sferę ludzkiego postępowania, które ma na względzie dobro człowieka, rodziny, państwa. Stąd w ramach PRAKIS wymieniano etykę, ekonomikę i politykę. Charakterystycznym dla Greków było to, że już od Homera związali ludzkie postępowanie z wychowaniem, które pozwala na pojawienie się w człowieku CNÓT, usprawniających do właściwego postępowania. KALOKAGATHIA - to był człowiek pięknie wyglądający i dobrze postępujący. Jak etyka była związana z dobrem poszczególnych ludzi, tak ekonomia - była związana z dobrem rodziny, zaś polityka z dobrem społeczności zorganizowanej w państwo. Na tym tle można było łatwo dostrzec wszystkie wynaturzenia czy to w etyce (tzw. wady), czy w ekonomii, czy w polityce (ustroje zwyrodniałe: tyrania, oligarchia, demokracja). POIESIS i PIĘKNO Sfera wytwarzania obejmowała to, co dziś nazywamy sztukami i rzemiosłem. Dla Greków charakterystyczne było wyeksponowanie rozumu jako kierującego wytwarzaniem, harmonii jako porządkującej wytwór, oraz figury jako wyrażającej racjonalnie zharmonizowane piękno. Piękno wytworów w sposób analogiczny dotyczyło różnych wytworów, nie tylko tych, które w XVIII wieku nazwano sztukami pięknymi. Szczególnie zaś blisko wiązano piękno kosmosu (ład) z pięknem postępowania i z pięknem wytworów. W kulturze greckiej pojawił bardzo mocno wyeksponowany element ładu, który miał przenikać różne dziedziny kultury. RELIGIO Grecy nie posiadali jakiejś jednej religii o wyraźnie określonych dogmatach, które byłyby pielęgnowane przez jakąś wyodrębnioną kastę kapłańską. Bardziej uniwersalna była mitologia o charakterze estetyczno-moralizatorskim, dość plastyczna, otwarta na lokalne kulty. Stąd religia ta łatwo ulegała wpływom innych religii w zależności od tego, gdzie powstawały kolonie greckie lub kto na Greków napadł (Zeus-Ozyrys, Zeus-Jowisz). Religia grecka nie miała jako religia charakteru uniwersalnego. Ta krótka i uproszczona charakterystyka kultury greckiej jest potrzebna dla uświadomienia sobie, w jakiej mierze dalsze losy kultury europejskiej były ciągłością i rozwojem, czy też zerwaniem, degeneracją lub upadkiem. Rzymianie nie uważali swego imperium za Europę, ani za rozwój europejskości. Ale ich wkład do kultury Europy związany jest przede wszystkim z teorią PRAWA. Wyraźnie odróżnili prawo naturalne, które wynika z samej natury rzeczy, od różnych praw zwyczajowych czy ustanawianych przez człowieka. Te prawa ludzkie, aby były sprawiedliwe, nie mogą być niezgodne z prawem naturalnym. Jeśli zaś jakieś prawo stanowione uderza w prawo naturalne, to jest pseudo-prawem. Chrześcijaństwo pojawia się w okresie pełnego rozkwitu rzymskiej cywilizacji. Początkowo jest traktowane jako jedna z sekt żydowskich, ma charakter lokalny i związane jest przede wszystkim li tylko z religią. Ale podział imperium na wschodnie i zachodnie, a później upadek Rzymu sprawiają, że chrześcijaństwo jest już nie tylko religią, ale staje się dziedzicem i kontynuatorem wielkiej kultury klasycznej, a więc kultury grecko-rzymskiej. Jako religia wnosi do kultury klasycznej nową, objawioną i uniwersalną religię, której ani Grecy, ani Rzymianie nie posiadali. Natomiast pozostałe dziedziny zostają odpowiednio uzupełnione. W dziedzinie THEORIA pojawia się miejsce na naukową teologię, w dziedzinie PRAXIS - znajduje się miejsce dla łaski i cnót nadprzyrodzonych, natomiast w dziedzinie POIESIS - zachowane zostaje miejsce dla sztuki figuratywnej bez groźby popadnięcia w idolatrię. Chrześcijaństwo dziedzicząc kulturę klasyczną dopełnia ją w sposób nadprzyrodzony. I dopiero teraz Bóg jawi się nie tylko jako Absolut, ale jest pojęty osobowo, jest też całkowicie transcendentny wobec świata, a także jest Stwórcą wszelkiego bytu. Równocześnie otwiera się pole dla pełnego rozumienia człowieka. Człowiek to nie tylko bogacz lub wolnourodzony, nie tylko animal rationale, ale nade wszystko OSOBA, czyli byt stworzony na obraz (prosopon-persona) i podobieństwo Boga. Chrześcijańskie rozumienie Boga, stworzenia i człowieka ma charakter uniwersalny, dopełnia kulturę klasyczną, ale równocześnie w sposób niepomierny ją przekracza. Istotne pęknięcia w ciągłości kultury zachodniej pojawiają się w okresie Renesansu i Reformacji. Wychwalany pod niebiosa renesans jest początkiem końca kultury zachodniej, ponieważ zaszczepia do Europy nie tyle kulturę grecką, co jej hellenistyczną wersję orientalną, głównie zaś zaczerpniętą z Egiptu. Chodzi tu o tzw. hermetyzm, stanowiący egipską mieszankę elementów platońskich, stoickich, judaistycznych i perskich, pochodzący faktycznie z III w. po Chr. a uznany przez luminarzy Renesansu (Marsilio Ficino, Giordano Bruno) za pradawną mądrość, znacznie cenniejszą niż samo chrześcijaństwo. Równocześnie Reformacja odcina chrześcijaństwo od ożywczych soków kultury klasycznej (grecko- rzymskiej) na rzecz Starego Testamentu. W efekcie kultura zachodnia zaczyna ulegać coraz większemu przeobrażeniu. I tak w dziedzinie THEORIA prawda ustępuje miejsca skuteczności, a nauka - technologii i umiejętnościom praktycznym. W dziedzinie PRAXIS zbawienie odrywane jest od moralności, a moralność od cnót i dobra człowieka. W dziedzinie POIESIS na plan pierwszy wysuwa się technika, natomiast figuratywne sztuki piękne czekają na swój koniec ze względów doktrynalnych (zakaz przedstawiania w Starym Testamencie). W dziedzinie RELIGII następuje proces coraz większej subiektywizacji religii, aż do jej wyeliminowania. Miejsce Boga zajmują konstrukty filozoficzne lub wewnętrzne przeżycia, zanika pojęcie stworzenia, a człowiek nie jest pojmowany jako osoba ludzka, ale jako maszyna, zwierzę, anioł lub bóg. Okres Rewolucji Francuskiej jest wyzwaniem rzuconym chrześcijaństwu, zarówno jako religii, jak i jako cywilizacji. Rewolucja Francuska otwiera w Europie drogę do cywilizacji całkowicie zsekularyzowanej. W tej cywilizacji miejsce filozofii zajmuje ideologia, w konsekwencji prawda nie jest odczytaniem stanu rzeczy, lecz projekcją władzy, a zamiast nauczania jest indoktrynacja; miejsce prawa opartego na sprawiedliwości zajmuje dyktat władzy, w efekcie prawo staje się zalegalizowaną przemocą; miejsce sztuki wyrażającej racjonalnie zharmonizowane piękno zajmuje apoteoza irracjonalności, a później niefiguratywności ze względu na możliwości pyschomanipulacji; religia zostaje całkowicie przekreślona, miejsce kapłana zajmuje polityk (później dołączy dziennikarz), kościołem staje się parlament, a Mszą św. głosowania. W Europie postrewolucyjnej nie ma już oficjalnego miejsca dla Prawdy, dla Dobra, dla Piękna i dla Świętości. Jest miejsce dla kłamstwa, dla permisywizmu, dla brzydoty i dla satanizmu. W ten sposób w wymiarze publicznym ciągłość kultury zachodniej zostaje przerwana, jej dalszy obieg dokonuje się tylko lokalnie. Proces dechrystianizacji Europy trwa od ponad 200 lat, a ponieważ chrystianizm jest nie tylko religią, ale również dziedzicem kultury antycznej, w ramach której urodziła się Europa, to można powiedzieć, że proces dechrystianizacji Europy jest równocześnie procesem deeuropeizacji Europy. Ta Europą jaka na naszych oczach powstaje to nie jest rodzinna Europa, to jakiś chory nowotwór, wymysł chorych umysłów ideologów i doktrynerów, którym zafascynowali się niedouczeni politycy, a na którym dobre interesy robią spryciarze. Ta nowa Europa oderwana od swych korzeni antycznych i chrześcijańskich, to nie jest nasz dom. Jeżeli nie ma miejsca dla Prawdy, dla Dobra, dla Piękna, dla Świętości, jeżeli człowiek nie jest pojęty jako osoba, a tylko jako obywatel (czyli własność państwa), jeżeli Bóg nie jest osobowym i transcendentnym Stworzycielem świata i celem życia człowieka, a tylko treścią prywatnych ludzkich przekonań; jeśli nie ma miejsca dla suwerennych narodów i dla niepodległego państwa, to taka Europa nie jest domem. To jest obecnie największe zagrożenie dla chrześcijaństwa, ale i dla człowieka, który traktowany jak maszyna albo zwierzę, promowane w swych dewiacjach, zaniknie nie tylko jako Europejczyk, ale jako gatunek. Nic dziwnego więc, że gdy przeglądamy różne wypowiedzi Ojca ś w. na temat Europy, to aż do bólu słyszymy to wołanie: co robisz, Europo? Wracaj do korzeni! „Europa - powie Ojciec św. w „Orędziu do uczestników europejskiego forum laikatu" w roku 1980 — tak ściśle związana z wiarą i kulturą chrześcijańską, stała się także kolebką ateizmu i nie jest obecnie w stanie odnaleźć swej duchowej tożsamości." A w roku 1991 do uczestników sympozjum przedsynodalnego stwierdzi: „Kultura Europy jest zrozumiała przez jej odniesienie do chrześcijaństwa, z którego bierze moc do rozwoju i odradzania się po okresach kryzysu. Obecnie najwięcej uwagi poświęca się Europie polityki i ekonomii, ale wcześniejsza od nich jest Europa kultury, z charakterystycznym dla chrześcijaństwa poczuciem transcendencji osoby ludzkiej. Głównym problemem obecnego wieku, często odrywającego rozwój nauki i techniki od podłoża etycznego i ostatecznego przeznaczenia człowieka, jest problem sensu." Dostrzeżenie transcendencji osoby ludzkiej jest szczytowym osiągnięciem kultury europejskiej: człowiek jako osoba nie redukuje się tylko do przemiany materii, człowiek jako osoba musi odczytać sens życia wyrastający ponad środki do życia, człowiek jako osoba musi widzieć hierarchię i cel. Kiedy czytamy te różne dokumenty europejskie, w tym słynny, a rzadko komu znany w Polsce Traktat z Maastricht, to aż dech zapiera, gdy nie ma słowa o wspólnym dziedzictwie, o Grecji, o Rzymie, o chrześcijaństwie. Tak postępują tylko ignoranci, którzy nie wiedzą, co to jest Europa i jakie narody na nią pracowały, albo po prostu złodzieje, którzy chcą ukraść Europę, z jej czcią dla Prawdy, Dobra, Piękna i Świętości. A może jedno i drugie. Ekonomia i polityka są tylko środkiem, a nie celem życia człowieka i narodów, zaś odwrócenie środków i celów, wcześniej czy później doprowadzi do takiej lub innej formy totalitaryzmu. A co czytamy w Traktacie z Maastricht na temat celu Unii Europejskiej? „Zadaniem Wspólnoty jest, poprzez utworzenie wspólnego rynku i unii gospodarczo- walutowej oraz realizację wspólnej polityki lub działań określonych w artykułach 3 i 3a, wspieranie w całej Wspólnocie harmonijnego, zrównoważonego rozwoju działań gospodarczych, trwałego i nieinflacyjnego wzrostu z poszanowaniem środowiska naturalnego, wysokiego stopnia zbieżności działań gospodarczych, wysokiego poziomu zatrudnienia i opieki społecznej, podnoszenia stopy życiowej i jakości życia, ekonomicznej i społecznej spójności oraz solidarności pomiędzy państwami członkowskimi" (Art. 2). Takie są cele Unii Europejskiej. Każdy kto umie czytać i rozumie, co czyta, od razu zobaczy, że podstawowy błąd polega na potraktowaniu środków jako celów: ekonomia i polityka, to jest środek, a nie cel. Gdy jednak stają się one celem (ekonomia i polityka), to biada człowiekowi i biada narodom. Wcześniej czy później będziemy świadkami odrodzenia się potężnego totalitaryzmu. Pamiętajmy, początek jest największą częścią całości i że mały błąd na początku wielkim jest na końcu (Arystoteles). Tylko że na końcu już jest nie do naprawienia. Zadaniem tzw. intelektualistów jest umiejętność dostrzeżenia zła właśnie na początku, gdy jest ono niepozorne ł miłe. Dlatego największym błędem Unii Europejskiej jest umieszczenie polityki i ekonomii jako celu; ten błąd drogą będzie kosztował Europę. Europa nie jest własnością ani obecnego pokolenia żyjącego w Europie, ani nie jest własnością Wspólnoty Europejskiej. Europa jest dziedzictwem prawie 3-tysiącletniej tradycji, ludów i narodów, które żyjąc w Basenie Morza Śródziemnego na przecięciu trzech kontynentów żmudnie przecierały drogę do Prawdy, Dobra, Piękna i Świętości. Ten wysiłek zaowocował otwarciem miejsca dla Osobowego Boga Wszechmogącego i dla człowieka jako osoby, bytu stworzonego na obraz i podobieństwo samego Boga - to był wkład chrześcijaństwa, które będąc spadkobiercą kultury antycznej, stało się również darem dla innych ludów, żyjących na innych kontynentach. Odchodzenie Europy i Zachodu od chrześcijaństwa jest aktem samobójczym, a kult ekonomii i polityki nie jest postępem, lecz cywilizacyjnym zwyrodnieniem. Europa potrzebuje powtórnej ewangelizacji nie tylko dla pogłębienia wiary, ale po to aby była sobą, aby była rzeczywiście Europą. My zaś, jako Polacy i chrześcijanie, musimy uważać na tego nowego Zeusa-Byka Unii Europejskiej, który chce nas uwieść, ale nie po to, by zabrać nas na „wyspy szczęśliwe", co raczej by zabrać nam naszą Ojczyznę, bo chce nas rozpruć rogiem ekonomii i rogiem polityki. A przecież dla nas tą prawdziwą wyspą szczęśliwą była i musi być Polska. 1 R.Graves, Mity starożytnej Grecji, Warszawa 1972, s.58n; P. Grimal, Słownik mitologii greckiej i rzymskiej, Wrocław 1987, s. 93. 2 Rocco Buttiglione, Europa jako pojadę filozoficzne, tłum. J. Merecki, Lublin 1966, s.31. 10 3 The History of the Idea of Europę, ed. K. Wilson, J. Van der Dussen, European Association of Distance Teaching Universities, 1995, s.ISn Kultura i cywilizacja Od Cycerona do Koniecznego Choć oba słowa - „kultura" i „cywilizacja" - wskazują na genezę łacińską, to tylko słowo „kultura" jest słowem oryginalnym, natomiast słowo „cywilizacja" jest XVIII-wiecznym neologizmem. Łacińskie słowo „ cultura", wraz z wieloma innymi słowami pochodzącymi z języków antycznych, zostało zasymilowane przez większość języków europejskich. Nie oznacza to jednak, że sens się nie zmieniał. Z kolei słowo „cywilizacja" daleko odbiegło od sensu swego łacińskiego rdzenia. „ Cultura " oznacza uprawę, pochodzi od słowa „ coloere " - uprawiać. Pierwotny sens jest związany z uprawą roli, a więc rzymska kultura, to dzisiejsza agri-kultura. Dopiero Cyceron w Rozmowach Tuskulańskich wprowadza nowe, analogiczne rozumienie słowa „ cultura ", polemizując z poglądem Akcjusza, który pisał, że „Dobre nasiona, nawet zasiane w gorszą rolę, wschodzą same własną mocą". Na to Cycerón odpowiada: „Nam ut agri non omnes frugiferi sunt, qui coluhtur [...] sic animi non omnes culti fructum ferunt. Atąue, ut in eodem simili verser, ut ager quamvis fertilis sine cultura fructuosus esse non potest, sic sine doctrina animus: ita est utraąue res sine altera debilis. Cultura autem animi phi-losophia est; haec extrahit vitia radicitus et praeparat animos ad satus accipiendos eaąue mandat iis et, ut ita dicam, quae adulta fructos uberrimos ferrant"1 - I podobnie jak pole, posługując się tym samym porównaniem, chociaż żyzne, nie może być urodzajne bez uprawy, również i dusza bez nauki. Jedna rzecz bez drugiej jest więc bezsilna. Uprawą duszy zaś jest filozofia: ono wyrywa z korzeniami wady i przygotowuje dusze do przyjęcia ziarna, powierza im je i, że tak powiem, zasiewa, aby dojrzawszy przyniosły jak najbardziej obfite owoce." W tym fragmencie Cyceron zwraca uwagę, że aby wydać dobre owoce dusza musi być zarówno podatna jak i odpowiednio uprawiona, nie wystarczy ani podatność, ani sama uprawa. Podatność płynie z natury, natomiast uprawa pochodzi od człowieka i to jest właśnie kultura. Agrikulturze odpowiada animicultura - „uprawa duszy". Cyceron dokładniej mówi, że funkcję uprawy- kultury pełni nauka (doctrina) i filozofia. Pogląd ten stanie się bardziej zrozumiały, jeśli przypomnimy, że dla stoików - do których należał również Cyceron -filozofia miała charakter nie teoretyczny (jak u Greków), ale praktyczny i główną dziedziną filozofii była nie metafizyka, ale etyka. Filozofia-etyka wyplenia wady i przysposabia do cnót, a więc wychowuje duszę do wydania dobrych owoców. I to jest kultura. Gdybyśmy szukali wcześniejszego, greckiego odpowiednika łacińskiej „kultury", to niewątpliwie najważniejszym słowem byłoby tu słowo „paideia". Słowo to pochodzi od słowa „pais" - chłopiec, dziewczę, i oznacza wychowywanie chłopca lub dziewczęcia. Jak zwrócił na to uwagę Werner Jaeger, cała właściwa kultura grecka przeniknięta jest duchem paidei-wychowania; choć w każdej społeczności mamy do czynienia z jakimś typem przekazywania tradycji ł wychowywania, to właściwie dopiero Grecy, poczynając od Homera, w pełni odkryli, że dla rozwinięcia swoiście ludzkich sprawności i osiągnięcia doskonałości potrzebne jest odpowiednie wychowywanie. Grecka kultura była wychowywaniem człowieka dla urzeczywistnienia pewnego ideału. W. Jaeger zauważa: „ Przełomową rolą, jaka Grekom przypadła w powszechnej historii wychowania, niełatwo ująć w krótkich słowach [...] przedstawić kształtowanie się greckiego ideału człowieczeństwa, grecką paideia, jej właściwy charakter i jej historyczny rozwój. Nie jest ona jednak tylko zespołem oderwanych pojąć, jest samą historią greckiego narodu, konkretną rzeczywistością jego dziejowych losów. Ale ta realna historia byłaby już dawno tylko zapomnianą przeszłością, gdyby geniusz grecki nie uczynił z niej wiecznotrwałego ideału, dając wyraz najwyższego napięcia swej woli życia, z jaką stawiał czoło swemu przeznaczeniu. Na najwcześniejszych stopniach rozwoju brakło mu jeszcze stosownego pojęcia na wyrażenie tej woli. Ale im świadomie] szedł po swej drodze, tym jaśniej utrwalał się w jego myśli zawsze w niej obecny cel, któremu podporządkowywał on siebie samego i całe swoje życie: celem tym było ukształtowanie doskonalszego człowieka. Idea wychowania zaczęła w oczach Greków wyrażać najpełniej sens wszelkich ludzkich wysiłków, stała się ostatecznym usprawiedliwieniem egzystencji zarówno społeczności ludzkiej, jak i jednostki. Tak na szczytach swej historycznej kariery Grecy rozumieli samych siebie. "2 A zatem wychowanie człowieka ze względu na pewien ideał człowieczeństwa - oto uniwersalny sens greckiej paidei-kultury. W języku greckim obok „paidei" pojawia się również słowo „trofe", które pierwotnie oznacza karmienie i hodowlę bydła, a wtórnie karmienie i chowanie dzieci, natomiast w języku łacińskim występuje słowo „ educatio ", które również dotyczyło żywienia i hodowli, ale także, etymologicznie, wyprowadzenia ze stanu niższego do stanu wyższego, czyli w przypadku dziecka wyprowadzenia do stanu doskonalszego, do stanu pełniejszego rozwoju. Grecki i rzymski ideał kultury-wychowania został wprawdzie odziedziczony przez chrześcijaństwo, ale samo słowo „cultura" nie było jeszcze tak nośne. W średniowieczu obecny był raczej sens religijny związany z kultem (cultura Christi) i czciąjaka należna jest odpowiednio Bogu (cultus latriae), Matce Bożej (cultus hyperduliae) i świętym (cultus duliae)3 W XIII w. łacińskie słowo „ cultura " ma już swój odpowiednik francuski („ colture ") i oznacza albo uprawę roli, albo kult religijny.4 Jednak dopiero w wieku XVI, a zwłaszcza XVII słowo „ cultura " coraz bardziej zadamawia się w językach europejskich, staje się słowem o wielu znaczeniach i wyakcentowaniach. Przyjrzyjmy się najważniejszym. W drugiej połowie XVII wieku o kulturze mówi się nie tylko w odniesieniu do uprawy ziemi, drzew i roślin, nie tylko w odniesieniu do moralności, ale także umysłu, Nauk i Sztuk. Kultura jest uprawą różnych dziedzin kultury.5 Z początkiem wieku XVIII dodatkowo mówi się o kulturze obyczajów6, zaś w rozkwicie wieku XVIII słowo „kultura" w innym niż rolnicze znaczeniu coraz bardziej zadamawia się w językach europejskich. O kulturze mówią też filozofowie: Turgot - kultura sztuk (culture des arts), d'Alembert - kultura piśmiennicza (culture des lettres), Rousseau - kultura nauk (culture des sciences), Condorcet - kultura umysłowa (culture de l 'esprif). Równocześnie pojawia się nowa myśl o kulturze jako tym, co pozwala ulepszyć poziom nie tylko pojedynczych osób, ale całych generacji. W takim sensie używa słowa Condorcet zaangażowany w oświatę publiczną czasów rewolucyjnej Francji: „Pogląd, że kultura może ulepszyć pokolenia, nie jest wcale urojony"1 Przekonaniu takiemu towarzyszy optymistyczne założenie o nieustannym postępie ludzkości. Tenże Condorcet powiada: „ Nieskończona doskonałość naszego gatunku jest ogólnym prawem natury. "8 Ten postęp dokonuje się dzięki przekazywaniu kultury z pokolenia na pokolenie. Kultura staje się oświatą, która w swym efekcie pozwala na osiągnięcie wyższego poziomu ludzkości - oto naczelne hasło Oświecenia, które powtarza wielu autorów.9 Po okresie Oświecenia, który szermował hasłami dla dobra ludzkości, przychodzi wiek XIX, w którym wśród już oświeconych ujawniają się liczne konflikty na tle narodowościowym. O pierwszeństwo walczą głównie Francuzi, Niemcy i Anglicy. Okazją do tego stały się wojny napoleońskie. Pojawia się pogląd, że naród germański ma do spełnienia specjalną misję, gdyż jego kultura zajmuje pierwsze miejsce. Kultura narodowa zajmuje teraz miejsce kultury ogólnoludzkiej, szczególną rolę odegrał tu Fichte w swych Mowach do Narodu niemieckiego. Kultura staje się nośnikiem idei pangermańskich, osadzonych w najgłębszym wnętrzu życia narodu niemieckiego. W połowie wieku XIX ponownie odżywaj ą hasła ogólnoludzkie. Renan w roku 1948 pisze: „Celem ludzkości a tym samym celem polityki jest realizacja jak najwyższej kultury, czyli najdoskonalszej religii, nauki, filozofii, sztuki, moralności, jednym słowem osiągnięcie na różne sposoby ideału, który jest w naturze człowieka. Tej wyższej kultury ludzkości... "10 A zatem celem polityki jest realizacja najwyższej z możliwych kultur ludzkich. Takie ustawienie problemu otwiera pytanie o typ edukacji, który umożliwi dojście do tak wysokiej kultury. W drugiej połowie XIX w. toczą się więc spory o miejsce kształcenia klasycznego (w oparciu o grekę i łacinę). Zwraca się uwagę na formacyjną rolę kultury klasycznej, a nie tylko specjalistyczno-erudycyjną. Kultura ogólna, jaką daje kultura klasyczna, jest podstawą dla dalszego rozwoju. Jest natomiast ciekawe, że w ruchach robotniczych i socjalistycznych z połowy XIX w. zagadnienie miejsca kultury w życiu społeczeństwa jest nieobecne.11 Do końca XIX w. ciągle obowiązuje przekonanie o jednej ludzkości, tyle że zróżnicowanej: jedne narody reprezentują wyższy poziom kultury, inne niższy (ale ciągle tej samej). Wszystkie ludy włączone są w tę samą dynamikę historii i rozwoju, a jeśli któreś narody są na wyższym stopniu, to muszą ulepszać te, co są niżej. To stanowi teoretyczne uzasadnienie dla eurocentrycznego kolonializmu. W ten sposób słowo „kultura" wciągnięte zostało w orbitę ideologiczno-imperialistyczną12. Z początkiem XX wieku obserwujemy ponowne starcie kultur narodowych: kultury niemieckiej z kulturą francuską. Szczególną rolę w wywyższaniu kultury francuskiej kosztem niemieckiej odegrał F. Nietzsche, który też stał się bardzo popularny we Francji. W Ecce Homo Nietzsche mówi: „ Wierzą tylko w kulturę francuską, a to co jest poza nią, jest nieporozumieniem. " A Jules de Gaultier twierdził, że „ żaden umyśl nie okazał większego podziwu dla kultury francuskiej niż Nietzsche", zaś Jacques Bainville pisał: „Nietzsche jest świadkiem prymatu politycznego i intelektualnego, którego nigdy nie posiadaliśmy w Niemczech. Krytyka kultury niemieckiej stanowi istotną część jego dzieła. Tam znaleźć można usprawiedliwienie dla wyższości nacjonalizmu francuskiego. " Termin „kultura" funkcjonuje więc w sensie narodowym i jest wyrazem walki o prymat w Europie.13 Raz zawłaszczany jest przez Francuzów, innym razem staje się on nosicielem treści pangermańskich. W Manifeście adresowanym do Świata Kulturalnego (Kulturweltu) czytamy m.in.: „Nie jest prawdą, że walka skierowana przeciwko naszemu militaryzmowi, nie jest skierowana przeciwko naszej kulturze. Bez naszego militaryzmu, nasza kultura byłaby już unicestwiona od dawna. Militaryzm powstał dla obrony naszej kultury... ". List ten powstał w roku 1914 i podpisany został przez takich intelektualistów jak Hautmann. Liebermann, Ostwald, Roentingen, Wagner, Bohring, Haeckel, Hildebrand. W Berlinie powstała Liga Kultury (Kultur-bund). W 1914 roku Tomasz Mann broni kultury jako narzędzia pan- germańskiego pisząc, że jest to duchowa organizacja świata, która nie wyklucza krwiożerczej dzikości; kultura jest sublimacją demoniczności, poza moralnością, rozumem i nauką.14 W okresie międzywojennym hrabia Keyserling głosi nowy humanizm, inspirowany wartościami orientalnymi. Oswald Spengler wysunął bardzo nośną tezę, że kultura jest upodobniona do żywego organizmu, który przeżywa swoje dzieciństwo, młodość, dojrzałość i starość. Uzdrowienie dla Niemiec przypłynąć może tylko przez powrót do wartości autentycznie pruskich (Untergang des Abendlandes, 1920). W ideologii nazistowskiej kultura jest własnością narodu ze względu na dziedziczność rasową.15 Z końcem wieku XIX słowo „kultura" pojawia się w publikacjach z zakresu antropologii (amerykańskiej), np. u Frantza Boasa (l 888, 1896), a potem u jego uczniów: Robert Łowię, Clark Wissler, Edward Sapir, A.L.Kroeber. W Encyklopedii Nauk Społecznych z 1930 r., słowo to jako przymiotnik pojawia się w wielu związkach: ciągi kulturowe, kompleksy kulturowe, typy kulturowe, centra kulturowe, wzory kulturowe, migracje kulturowe, zbieżności kulturowe, dyfuzje kulturowe.16 Ale dopiero w latach 20-tych zaczęto zastanawiać się nad sensem słowa. Edward Sapir twierdził, że kultura jest systemem zachowań o podłożu nieświadomym, a także systemem komunikacji. To był początek szkoły antropologii psychologicznej lub psychokulturowej (Margaret Mead, Ruth Benedict). Ten ostatni mówi o wzorcach kulturowych i o charakterze psychologicznym fenomenów kulturowych. Każda kultura posiada swoją „konfigurację kulturową". B. Malinowski uważał, że kultura jest to społeczne dziedzictwo.17 Od antropologii słowo to zatem przeszło do socjologii i psychologii. Na tle badań etnograficznych i kulturoznawczych pojawia się tendencja do uznania wielu niewspółmiernych kultur (contra Oświecenie), oraz do nie oceniającego podejścia (contra Starożytność i Zachód). Wśród XX-wiecznych poglądów na temat kultury warto wymienić kilka bardziej znaczących. Kultura jest: globalną funkcją życia osobowego (E.Mounier); kreacją przez nas samych naszej ludzkości, czyli kultura jest autokreacją (Jean Lacroix); kultura to całość poznań nabytych, które pozwalaj ą umysłowi na rozwijanie swego zmysłu krytycznego, smaku, osądu (Słownik Micro Roberta); kultura to całość wiedzy z zakresu literatury, historii, filozofii, nauki, sztuki i wszystkiego, co formuje elitę społeczną narodu (Słownik Akademii Francuskiej); kultura to ciągle ewoluująca świadomość, jaką człowiek ma o sobie i o świecie, w którym pracuje i walczy (Jean Paul Sartre); kultura to sposób wzbogacania i uszlachetniania człowieka (H.Massis); kultura jest tym, co geniusz ludzki dodaje do natury, aby ją zmodyfikować, wzbogacić i pomnożyć owoce (Słownik Akademii Francuskiej); kultura to całość wartości duchowych, wytworów ducha, które patronują społeczności ludzkiej (Grand Larousse); pojęcie kultury zawiera sens normatywny i jest synonimem humanizmu, nie mówi się o kulturze barbarzyńskiej, np. antropofagów (J.Didier); kultura to wyraz narodu, jego preferencji, zakazów, modeli (F. Fanon); kultura jako system wspólnego kodu umożliwia przypisywanie ł wyrażanie tego samego znaczenia tym samym słowom, zachowaniom, dziełom (P.Bourdieu); kultura jest całością obejmującą poznanie, wiarę, sztukę, moralność, prawo, zwyczaje i wszystkie zdolności człowieka jako członka społeczności (E.Tylor); systemem symbolicznym, w którym należy wymienić język, reguły matrymonialne, stosunki ekonomiczne, sztukę, naukę, religię, język jest warunkiem kultury (C.Levi-Strauss); kultura jest intelektualizacją natury (M. A. Krąpiec). Rdzeń słowa „cywilizacja" jest łaciński (civis, civilis), ale jako takie słowo to w łacinie nie występowało. Pochodzi z XVIII w. jako jeden z wielu neologizmów wówczas tworzonych (civilisation). Słowo pojawia się po raz pierwszy u markiza de Mirabeau w L 'ami des hommes ou traite de la population, w którym autor pisze, że religia jest pierwszą sprężyną cywilizacji. Civis - to obywatel rzymski, civilis - obywatelski, państwowy, cywilizowany to taki, który umie być odpowiedzialnym obywatelem państwa. Natomiast sens słowa „ cywilizacja " kształtuje się pod wpływem dziełka Erazma z Rotterdamu De civilitate morum puerilium, czyli sztuka formowania młodego człowieka. Cywilizowany człowiek to człowiek posiadający cnoty społecznego współżycia jak ogłada, uprzejmość, słodycz, delikatność, etc. Pojawia się tam przeciwstawienie stanu dzikiego stanowi cywilizowanemu, jak etapu początkowego etapowi końcowemu. Gdy J. J. Rousseau przeciwstawiał dobrego dzikusa - człowiekowi cywilizowanemu, to w Oświeceniu panuje pogląd, iż rozwój cywilizacyjny jest procesem immanentnym rozwoju ludzkości, z wykluczeniem spekulacji teologicznych. Misja niesienia cywilizacji na krańce Ziemi to nowa „Ewangelia Rozumu". Cywilizowanie dzikich leży u podłoża kolonializmu. Ludzkość włączona jest w proces jednej cywilizacji, w której spełnić się ma depozyt człowieczeństwa (immanentyzm). W pierwszej połowie XIX w. uznaje się wielość cywilizacji, są różne cywilizacje, np. francuska, angielska, europejska (pluralizm cywilizacyjny). Cywilizacja oznacza ulepszanie, jest związana z postępem i doskonaleniem. Pojawia się też połączenie cywilizacji z rewolucją, stąd V. Hugo powie: „ Paryż jest stolicą cywilizacji, bo jest stolicą rewolucji". Ideologia cywilizacji oparta była na następującym schemacie: a) marsz cywilizacyjny, b) ideał - szczęśliwa ludzkość, doskonały człowiek, c) narzędzie - Rozum i Nauka (postęp nauki). Natomiast kolonializm oparty był na doktrynie propagującej jedną cywilizację, w której lud będący na wyższym etapie ulepsza lud niższy. Najwyżej cywilizacyjnie stoi Zachód. Walki między ówczesnymi potęgami imperialnymi takimi jak Francja, Niemcy czy Anglia posiadały ten podtekst sporu o prymat w cywilizowaniu podbijanych ludów. Nasz Adam Mickiewicz bardzo przytomnie w Księgach Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego charakteryzował zmiany, jakim ulegało słowo „cywilizacja": „ Wyraz cywilizacja znaczył obywatelstwo, od słowa łacińskiego civis, obywatel. Obywatelem zaś nazywano człowieka, który poświęcał się za Ojczyznę swą jak Scevola i Kurcjusz, i Decjusz, a poświęcenie się takie nazywano obywatelstwem. Była to cnota pogańska, mniej doskonała niżeli cnota chrześcijańska, która każe poświęcać się nie tylko za Ojczyznę swą, ale za wszystkich ludzi; wszakże była cnotą. Ale potem, w bałwochwalczym pomieszaniu języków, nazwano cywilizacją modne i wykwintne ubiory, smaczną kuchnię, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi. Toć nie tylko chrześcijanin, ale poganin rzymski, gdyby powstał z grobu i obaczył ludzi, których teraz nazywają cywilizowanymi, tedy obruszyłby się gniewem i zapytałby, jakim prawe nazywają siebie tytułem, który pochodzi od słowa civis, obywatel"18 W XIX wieku Niemcy przejmują od Francuzów słowo „kultura", które wskazuje na umysł oświecony, dobrze ułożony, w uporządkowanym społeczeństwie. Niemieckie słowo „kultur" obejmuje postęp materialny, moralny i intelektualny (Herder, Kant, Schiller, Goethe). Natomiast to samo u Francuzów zaczyna obejmować słowo „civilisation".19 Na tym tle spór Niemców z Francuzami to spór między „kultur" i „civilisation" z tym, że u Niemców jest jeszcze słowo „ bildung", najwęższe, które oznacza takie wewnętrzne wychowanie i ułożenie człowieka. Pojawia się łączenie cywilizacji z postępem nauk matematycznych. Z tego tytułu postęp cywilizacji łączy się z postępem technologicznym (idea jeszcze oświeceniowa), a stąd cywilizacja posiada wymiar materialny, zaś kultura - duchowy. Również w XIX wieku panuje ciągle pogląd, że różnica między Zachodem i Wschodem, to różnica cywilizacji (E. Barrault, 1835). Wśród wielu stanowisk XX wieku warto jeszcze kilka wymienić. I tak O. Spengler, autor głośnej książki Untergang des Abendlandes z 1920 roku uważał, że cywilizacja to schyłkowa i nietwórcza faza zamykająca rozwój wszelkich kultur. Philp Bagby twierdził, że cywilizacja to większa i bardziej złożona kultura. Cywilizacja to superkultura (np. zachodnioeuropejska), a subcywilizacja to kultura francuska.20 Arnold J.Toynbee w zbiorze esejów pisał: „ Mówiąc o cywilizacji mam na myśli najmniejszą jednostkę badań historycznych, do jakiej dociera się próbując zrozumieć historią własnego kraju".21 Cywilizacja więc to podlegające opracowaniu pole historyczne. Feliks Koneczny podchodzi do cywilizacji z punktu widzenia sposobu organizowania się ludzi w różnego rodzaju społeczności. Najmniejszą społecznością cywilizacyjną jest ród, następnie plemię, lud, naród aż do cywilizacji.22 Z punktu widzenia istoty cywilizacji trwałość, zasięg, doniosłość dziejowa jakiejś społeczności nie ma znaczenia.23 A ponieważ w różnoraki sposób mogą się układać stosunki między ludźmi, stąd też płynie wielość cywilizacji. Ta definicja cywilizacji jako metody ustroju życia zbiorowego24 zawiera w swej genezie sens słowa łacińskiego „ civis ", „ civilis ", a więc pojęcie obywatelstwa, które jest pojęciem stricte społecznym. Niemniej jednak Konecznego pojęcie cywilizacji jest znacznie szersze, ponieważ obejmuje wszelkie stosunki społeczne, a nie tylko obywatelskie, byle były zorganizowane wedle jakiejś określonej metody. Równocześnie określenie takie daje możliwość analogicznej aplikacji do różnych zrzeszeń, mniejszych i większych, historycznie mniej lub bardziej doniosłych. Określenie takie nie jest eurocentryczne, a więc nie wyklucza innych cywilizacji pozaeuropejskich jako cywilizacji odrębnych. Nie jest to również określenie wartościujące, a więc takie, które z góry preferowałoby jeden typ cywilizacji, w imię którego można byłoby np. dokonywać podbojów kolonialnych (Oświecenie). Jest to określenie na tyle szerokie, że pozwala objąć wielkie zrzeszenia społeczne, ponadnarodowe i ponadreligijne, a które zachowują istotne cechy wspólne. Koneczny, jak wiadomo, wyróżnia 18 wielkich cywilizacji, z których 15 powstało w czasach antycznych, natomiast 3 w średniowieczu. Do antycznych należą: chińska, egipska, bramińska, żydowska, irańska, babilońska, syryjska, tybetańska, turańska, fenicka (punicka), numidyjska, spartańska, attycka, hellenistyczna, rzymska, natomiast w średniowieczu powstały cywilizacje: bizantyńska, łacińska, arabska.25 Sam Koneczny szczegółowo opracował cywilizację bizantyjską i żydowską, na pozostałe, szczególnie zaś na łacińską zabrakło mu już czasu.26 Pojęcie cywilizacji, jakim operuje Koneczny, można porównać do pojęcia rodzaju w przyrodzie. Faktycznie istnieją tylko poszczególne zwierzęta w określonych gatunkach, sam rodzaj jest abstraktem. Istnieją więc zwierzęta (rodzaj) jako lwy, wilki, zające (gatunki). Koneczny uważa, że tym, na co dzielą się cywilizacje, są kultury.27 W ramach jednej cywilizacji istnieć może wiele kultur, np. w ramach cywilizacji łacińskiej jest kultura polska, francuska, włoska. Nie ma natomiast jakiejś ponad cywilizacji w postaci ludzkości.28 Kultura jako odmiana cywilizacji jest również (tak jak sama cywilizacja) pojęciem socjologicznym, ponieważ dotyczy sposobu organizowania się różnych typów społeczności. Ale w takim razie Konecznego pojęcie kultury odbiega od rozumienia klasycznego, w którym podstawowym odniesieniem był człowiek jako z natury niewykończony i spotencjalizowany (natura), a który dzięki odpowiednim zabiegom (kultura) dochodzi do pełni natury. Oczywiście, nie ma człowieka w jakimś stanie przedspołecznym czy pozaspołecznym, niemniej jednak podstawowym podmiotem kultury nie jest społeczeństwo, lecz konkretny człowiek. Przed socjologią kultury musi być filozofia kultury. Dlatego wszelkie określenia kultury jako faktu społecznego muszą być wtórne wobec kultury, której podmiotem jest człowiek. Czy w takim razie Koneczny aspektu tego nie dostrzegał? Wydaje się, że moment ten jest obecny, ale w sposób nie do końca zadowalający. Pojawia się przy ustalaniu zasad, na których opierają się różne formy społecznego zrzeszania się. Nasz autor wprowadza pojęcie „quincuraa", czyli układu pięciu punktów (tak jak w kostce do gry).29 Skąd je czerpie? Wydawałoby się, że tu jest właściwa okazja do wkroczenia z filozofią człowieka. Tymczasem Koneczny odwołuje się do... katechizmu. Oczywiście, sam katechizm pełni doniosłą rolę kształcącą, niemniej jednak przy szczegółowych analizach trzeba sięgnąć po lepsze źródło, tym bardziej że i sam katechizm nie jest dziełem źródłowym. Koneczny pisze: „Najogólniejszym i najwszechstronniejszym zgeneralizowaniem jest podział katechizmowy, jako człowiek składa się z ciała i duszy. Wracam tedy do tego „ komunału ", bo cała wiedza ludzka nie dostarczy tu rusztowania lepszego i trafniejszego. Wszystko, cokolwiek jest ludzkiego i co z człowiekiem pozostaje w jakimkolwiek związku, -wszystko posiada stroną zewnętrzną i wewnętrzną (formę i treść). Na stronę wewnętrzną, duchową składają się pojęcia dobra (moralności) i prawdy (przyrodzonej i nadprzyrodzonej); na stronę zaś cielesną zewnętrzną, przypadną sprawy zdrowia i dobrobytu; nadto istnieje pojęcie piękna, wspólne ciału i duszy, stanowiące wspaniały pomost od zewnątrz na wewnątrz. Istnieje tedy pięć kategoryj bytu ludzkiego. Jest to quincunx człowieczy, obejmujący wszelkie przejawy życia, wszelkie jego możliwości. Nie ma takiego faktu, ni myśli takiej, które by nie pozostawały w jakimś stosunku do którejś z tych pięciu kategoryj, często równocześnie do dwóch nawet więcej; należy tu każdy fakt i każdy pogląd. "30 Kwestia złożenia człowieka z duszy i z ciała jest niewątpliwie katechizmowa, ale wcześniej jest to kwestia stricte filozoficzna. Wiadomo, że na ten temat były różne poglądy: czym są te zasady i w jakiej pozostają do siebie relacji. Inaczej problem ten ujmował Platon, inaczej Arystoteles, a inaczej jeszcze św. Tomasz z Akwinu; dla Platona ciało i dusza były odrębnymi substancjami, dla Arystotelesa dusza i ciało miały się do siebie jak akt do możności, przy czym status indywidualnej ludzkiej duszy nie był do końca określony, dla Tomasza natomiast dusza ludzka była niematerialnym podmiotem, któremu w pierwszym rzędzie przysługuje istnienie. Powiedzenie więc, że człowiek składa się z duszy i z ciała jest zbyt ogólnikowe i niedoprecyzowane. Takim jest też, niestety, sam quincum. Albowiem prawda, dobro i piękno należą do tzw. pojęć transcendentalnych, wybitnie analogicznych. W związku z czym ani dobro nie ogranicza się tylko do moralności i do strony duchowej, bo obejmuje wszelki byt na ile może być przedmiotem analogicznie pojętej miłości, ani też prawda nie jest tylko własnością poznania, bo jest pierwotnie własnością bytu, ani też piękno nie musi być wspólne ciału i duszy, bo jest piękno cielesne i piękno czysto duchowe. Wydaje się, że Koneczny posiadając dobre intuicje zadowolił się jednak zbyt uproszczonym schematem katechizmowym, obejmującym z jednej strony podział człowieka na duszę i ciało z drugiej podział dóbr na wewnętrzne i zewnętrzne, choć zdrowie zaliczane było do dóbr wewnętrznych, cielesnych, a dobrobyt do dóbr zewnętrznych materialnych. Przesadny w związku z tym był optymizm, że quincunx obejmuje wszelkie przejawy życia ludzkiego. Jeżeli bowiem w klasycznej koncepcji kultury wyróżniamy jako jej dziedziny: theoria, praksis, poiesis, religio, to do theoria odnieść można prawdę, do praksis moralność, ale już nie jest wyeksponowana dziedzina twórczości jako twórczości (poiesis), a także religii jako skierowanej ku Bogu (Bóg to nie tylko prawda nadprzyrodzona, bo również dobro i piękno, a jeśli piękno ma być wspólne duszy i ciału, to nie odnosi się do Boga). Quincunx Konecznego nie jest więc dopracowany, jest nazbyt powierzchowny. Ale ponieważ cala teoria cywilizacji i kultury mimo wszystko jest bardzo interesująca w warstwie historycznej i socjologicznej, to z pewnością rozwijając myśl Konecznego należałoby podjąć próbę osadzenia jego koncepcji cywilizacji i kultury właśnie w klasycznej koncepcji kultury. W grę wchodzi tu koncepcja człowieka jako osoby, pojęcie kultury jako intelektualizacji natury (M.A. Krąpiec) lub jako racjonalnego dopełnienia braków natury31; trzeba też wziąć pod uwagę tzw. transcendentalia osobowe oraz 4 sfery życia osobowego. Próba taka niewątpliwie zostanie podjęta i z pewnością umocni koncepcję Konecznego. 1 Cycerón, Rozmowy Tuskulańskie, tłum. J. Śmigaj, w: Cycerón, Pisma Filozoficzne, t.2, Warszawa 1960, II, 5. 2 W. Jaeger, Paideia, tłum. M.Plezia, Warszawa 1962,1.1, s.20. 3 A. Jougan, Słownik Kościelny łacińsko-polski, Miejsce Piastowe 1948, s. 154. 4 Philippe Beneton, Histoire de mots culture et civilisation, Paris 1975, s.23. Gros materiału historycznego obejmującego czasy nowożytne i współczesne zaczerpnąłem z tej właśnie pracy. 5 „Nous employons le verbe cultiver en la meme manierę, et nous disons egalement cultiver la terre, les arbres et les plantes, et cultiver Pesprit, cultiver les Ars et les Sciences... On purra donc sans scrupule se servir du mot culture en toutes manieres", L.A. Allemand, 1690. 6 „Se dit figurement de 1'esprit, de moeurs, des arts et des sciences, et signifie le soin qu'on de les augmenter et de les perfectionner", Dictionnaire universel, 1.1, La Haye, 1727. 7 „II n'est pas aussi chimćrique qu'il le parait au premier coup d'oeil de croire que la culture peut ameliorer les gćnerations elles-memes...", Naturę et objet de l'instruction publique, 1791. 8 „Le perfectionnement indefini de notre espece est... une łoi generale de la naturę", ibidem. 9 „Ce mot culture designe comme on le voit dans cette pensee et la suivante, / 'etat d 'un esprit cultive par l'instruction", np. Vauvenargues, Reflexions et maximes, 1797. 10 „La fin de l'humanite et par consequent le but que doit se proposer la politiąue, c'est de realiser la plus haut culture humaine possible, c'est-a-dire la plus parfaite religion, par la science, la philosophie, Part, la morale, en un mot par toutes les facons d'atteindre 1'ideal qui sont dans la naturę de l'homme. Cette haute culture de 1'humanite..", Histoire de mots..., dz.cyt., s.60. 11 Ibidem, s.64. 12 Ibidem, s.68. 13 Ibidem, s.75-78. 14 „Neue Rundschau", nov. 1914. 15 Ibidem, s.89. 16 Ibidem, s. 116. 17Ibidem, s.118. 18 A. Mickiewicz, Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego, Warszawa 1982, s. 182-196. 19 Ibidem, s.37. 20 Ph. Bagby, Kultura i historia.Prolegomena do porównawczego badania cywilizacji, tłum. J. Jedlicki, Warszawa 1975. 21 Arnold J. Toynbee, Cywilizacja w czasie próby, tłum. W.Madej, Warszawa 1991, s. 152. 22 F. Koneczny, Różne typy cywilizacji, w: „Kultura i Cywilizacja", Lublin 1936, s. 125; por. Prawa dziejowe, dz.cyt., s.37. 23 „Nie ma zrzeszenia bez cywilizacji, lecz może ta cywilizacja być pozbawiona znaczenia historycznego i obejmować zrzeszenia nieliczne. Ilość cywilizacji jest nieograniczona. Wiele z nich ginie, nie zdoławszy się nie rozrosnąć, ni wykształcić. Do wiadomości uczonych dochodzi zaledwie część cywilizacji. Ileż ich zginęło, nie pozostawiwszy po sobie śladów!", Prawa dziejowe, Londyn 1982,1.1, s.34-36. 24 Prawa...dz.cyt., s.35. 25 Liczba cywilizacji uznawanych za wielkie jest płynna. Arnold J. Toynbee mówi o 19 cywilizacjach, z których dziś istnieje tylko 5 (chrześcijaństwo zachodnie, prawosławne, islam, hinduizm, chińska), (Cywilizacja w czasie próby, s. 107). Podział cywilizacji: egipska, andyjska, helleńska, zachodnia, japońska, rosyjska, minojska, hetycka, sinicka, dalekowschodnia, sumerska, babilonicka, indycka, Hindu, majańska, jukatecka, meksy-cka, syriacka, iranicka, arabicka, ortodoksyjna (21) oraz „kosmos zachodniego średniowiecznego miasta państwa". Ponadto trzy cywilizacje „poronne": chrześcijańska Dalekiego Wschodu, Chrześcijańska Dalekiego Zachodu, skandynawska. Pięć cywilizacji „zatrzymanych": Eskimosi, Polinezyjczycy, Nomadowie, Osmanie, Spartanie, (za Babgym, który zarzuca Toynbeemu bezład, s.250n). Philip Bagby z kolei mówi o 8 wielkich (pierwszego stopnia) cywilizacjach: egipska, babilońska, chińska, indyjska, klasyczna, peruwiańska, środkowoamerykańska i zachodnioeuropejska (Kultura i historia, s.234); są też cywilizacje II stopnia, na obszarze wpływów egipsko-babilońskich: hetycka, mitannejska, syrofenicka. egejska (kreteńsko-mykeńska), a na wschód od Babilonu - cywilizacja doliny Indusu. Na obszarze między Indiami i Chinami: birmańska, cejlońska, syjamska, khmerska, kambodżańska, malajo-indonezyjska, annamicka, tybetańska. Nepalska zależna od indyjskiej, a koreańska i japońska— peryferyjna wobec chińskiej. Cywilizacja egipska i babilońska zdominowane zostały przez cywilizację klasyczną, która zasymilowała cywilizację etruską, iberyjską i celtycką. W I tysiącleciu cywilizacje bliskowschodnie oddziaływały na państwa germańskie Europy Zachodniej, a w naszym tysiącleciu oddziaływują na cywilizację rosyjską i indomuzułmańską. W ostatnich dwustu latach cywilizacje I i II rzędu stały się peryferyjne wobec cywilizacji zachodnioeuropejskiej (niekompletna lista, s.240n). 26 Badania te zaowocowały dwutomową Cywilizacją żydowską (Londym 1974) i trzy-tomową Cywilizacją bizantyńską (Londyn 1973). Charakterystykę cywilizacji łacińskiej można zrekonstruować na podstawie takich dzieł jak: Prawa dziejowe czy Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej. 27 „W rzeczywistości fizycznej istnieją tedy właściwie tylko kultury; one tylko są rzeczywistością realną w życiu [...]. Kultury istnieją namacalnie, a cywilizacja jest pojęciem z systematyki, abstraktem łączącym kultury współmierne", Prawa dziejowe, dz.cyt., s.36. 28 „Czy istnieje coś ponadcywilizowanego, coś, co je wszystkie mogło łączyć w „ludzkości"? Stanowczo nic takiego nie istnieje", ibidem. 29 Zob. Słownik łacińsko-polski, red. M.Plezia, Warszawa 1974, t.IV, s.430. 30 Różne typy..., dz.cyt, s.122-123. 31 „I to właśnie jest pierwszym i zasadniczym aktem kulturowym decydującym o „kulturowości" kultury. Intelektualizacj a zastanej rzeczywistości, przyswojenie jej sobie w ludzki sposób, ubogaca człowieka o zinterioryzowane treści, co pozwala mu operować treściami poznawczymi i w następstwie „wyjść z siebie" w aktach działania i twórczości. Ale bez aktu pierwszego, bez poznania nie jest możliwe żadne osobowe „zareagowanie" kulturowe." M.A. Krąpiec, U podstaw rozumienia kultury, Lublin 1991, s. 15-16. Prawo narodów do własnej kultury Dziś, gdy mówimy o kulturze, to mamy najczęściej na myśli albo sztukę (pod wpływem romantyzmu), albo wykwintne maniery (człowiek kulturalny), albo tzw. kulturę materialną jako pozostałość po dawno umarłych ludach (garnki, broń, ozdoby), albo - naukowo rzec ujmując - różne systemy wartości. Rzadko natomiast zdajemy sobie sprawę, że kultura jest tym co po prostu przenika w głąb duszy człowieka i z nim się stapia. Albowiem kultura w pierwszym i podstawowym sensie nie jest czymś na zewnątrz człowieka, na zewnątrz społeczności, na zewnątrz narodu, lecz KULTURA JEST SPOSOBEM OSOBOWEGO ŻYCIA CZŁOWIEKA. Nie ma osobowego życia człowieka bez kultury. Człowiek z natury pragnie chodzić, pragnie jeść, pragnie patrzeć, pragnie kochać, pragnie rozumieć, ale spełnia te czynności już nie w sposób czysto naturalny, ale właśnie kulturalny, nie zwierzęcy, ale ludzki, osobowy. Z tego też tytułu kultura istotnie musi wpisywać się w sposób wręcz bytowania człowieka: nie ma osobowego bytowania człowieka bez kultury. Dlatego też tak fundamentalne jest pytanie: jaka kultura, czyli jak bytuje człowiek, w swoim poznaniu, w swojej miłości, w swoich uczuciach? Z drugiej strony prawo do kultury jawi się jako główne prawo ludzkie, skoro to kultura decyduje o SPOSOBIE BYCIA CZŁOWIEKIEM. Współczesne określenia kultury są oderwane od aspektu egzystencjalno-osobowego, natomiast koncepcja klasyczna, wypracowana w tradycji antyczno-chrześcijańskiej, zachowuje zarówno swoją ważność jak i stosowną rangę. Kultura bowiem w sensie klasycznym, to nie wyznawanie „systemu wartości", ale realna „uprawa" ludzkich potencjalności, predyspozycji, zdolności.1 Osiągnięcie optimum potentiate, czyli najpełniejszego i najlepszego ich usprawnienia, to był grecki ideał określany mianem kalokagathia2 W naszej zachodniej tradycji wyróżniano cztery podstawowe porządki osobowego życia, które wymagają usprawnienia-uprawy. Były to: THEORIA, PRAKSIS, POIESIS i RELIGIO. THEORIA obejmowała kulturę intelektu w zakresie umiejętności poznawania prawdy czy to o rzeczywistości jako takiej (filozofia), czy o jakimś jej wycinku (nauki szczegółowe), czy wreszcie o Sprawcy i Celu ostatecznym, jakim jest Bóg (teologia). PRAKSIS to usprawnienie naszego działania zwanego postępowaniem moralnym, czy to osobistego (etyka), czy rodzinnego (ekonomika), czy społecznego (polityka). POIESIS to zdobycie umiejętności wytwarzania, czy to dzieł sztuki pięknej, czy też użytkowej (rzemiosło), czy techniki (wspomaganej osiągnięciami nauk szczegółowych). Wreszcie RELIGIO obejmuje kulturę wiary w wymiarze osobistym jak i społecznym. Powstaje teraz pytanie: dlaczego nie tylko człowiek ma prawo do kultury, ale też naród ma prawo i to do własnej kultury? W swoim wystąpieniu na forum ONZ Ojciec św. Jan Paweł II niedwuznacznie mówi: „Prawo narodów do istnienia w sposób naturalny pociąga za sobą to, że każdy naród może cieszyć się prawem do własnego języka i kultury, za pomocą których ludzie wyrażają i przedstawiają to, co nazwałbym podstawową duchową suwerennością"3 A więc kultura narodowa stoi na straży „duchowej suwerenności" a czyż osobą nie jest ten, kto decyduje „o-sobie", czyli jest suwerenem?4 Istotnym kontekstem życia i rozwoju człowieka jest kontekst społeczny. Grecy dostrzegli, że bez tego kontekstu człowiek ani nie przetrwa, ani się nie rozwinie, zaś ten, komu by się to udało, nie jest człowiekiem, ale zwierzęciem lub półbogiem.5 Normalny człowiek żyć musi w społeczności. Jaka wobec tego społeczność pozwala na uzyskanie optimum potentiael Rodzina jest społecznością, w której człowiek przychodzi na świat, stawia pierwsze kroki, jest wychowywany. Ale rodzina to zbyt mała społeczność, aby człowiek mógł w pełni się rozwinąć. Pozostaje społeczność pod postacią rodu, ludu, plemienia, narodu oraz ludzkości jako takiej. Okazuje się, że ludzkość to de facto abstrakt, konstrukt myślowy, a nie realny kontekst rozwoju człowieka, z kolei ród to wciąż za mało, natomiast lud i plemię zbyt słabo wzbogacają jakościowo tożsamość kulturową, rozpływając się pod względem ilości. Takim optymalnym kontekstem tworzącym niszę rozwoju człowieka jest twór cywilizacji łacińskiej zwany narodem.6 To właśnie naród gwarantuje wszechstronność środków dla rozwoju osobowego człowieka, a także odpowiedni „poziom" podtrzymywany dzięki tradycji. Nie wystarczy ani rodzina, ani plemię, aby człowiek mógł uzyskać odpowiednie środki dla swego rozwoju we wszystkich dziedzinach kultury, natomiast naród posiada je w sposób zharmonizowany: wysoki poziom wiedzy, moralności i umiejętności, w innym wypadku nie będzie narodu. Z tego jednak nie wynika, że kultura narodowa jest sama w sobie czymś absolutnym i najlepszym i że może być tylko jeden taki naród. Chodzi raczej o to, że zharmonizowana kultura narodowa zdolna jest asymilować dorobek innych kultur nie przez proste poszerzenie i akumulację, ale drogą przetłumaczenia, dopiero wówczas można mówić o autentycznym przyswojeniu. Kultura narodowa stanowi optimum skorelowania zakresu i treści, dalsze poszerzanie zubaża treść, bo trzeba odrzucić to, co różni, natomiast zbytnie ujednoznacznienie czyni zasięg kultury zbyt wąski. Wyrażenie „kultura narodowa" jest więc wyrażeniem wybitnie analogicznym. Gdy potraktowane zostanie jednoznacznie, to mamy do czynienia z jakąś odmianą nacjonalizmu, gdy natomiast będzie tylko wieloznaczne, to nie będzie to już kultura narodowa, ale konglomerat kultur regionalnych. Prawo narodu do własnej kultury, gdzie naród jest korelatem kultury, a kultura korelatem narodu, czyli naród jest ostatecznie poprzez poczucie tożsamości kulturowej, stanowi podstawę nie tylko bycia narodem, co przede wszystkim człowiekiem-osobą w sposobie działania. „...Człowiek swoją głębszą tożsamość ludzką łączy z przynależnością do narodu " - tak mówi papież w Encyklice Laborem exercens.7 To ze względu na umożliwienie rozwoju osobowego i posiadanie suwerenności duchowej jest sens zabiegania o kulturę narodową, bo ta w najwyższym stopniu ją gwarantuje. Dlaczego chodzi o własną kulturę narodową? Dlatego, że skoro rozwój osobowy człowieka ma miejsce dzięki kontekstowi społecznemu, to musimy się społecznie rozumieć, współ- chcieć i wspól-odczuwać, a to umożliwia tylko własna kultura. Każdy, kto trochę podróżował po świecie, zdaje sobie sprawę, jak głębokie są różnice pomiędzy poszczególnymi narodami w najdrobniejszych nawet reakcjach. Te różnice mogą być początkowo intrygujące, ale po latach poczucie obcości u emigranta może się zwiększać do tego stopnia, że stanie się nieuleczalne, szczególnie u tych, którzy prezentują wyższy poziom świadomości kulturowej. Podobno Józef Conrad, który należy do czołówki pisarzy anglosaskich, jakiś czas przed śmiercią mówił wyłącznie po polsku, czym doprowadzał żonę do wielkich rozterek. Abyśmy się rozumieli, współ-chcieli, współ-odczuwali na to potrzebujemy wspólnego języka, wspólnej edukacji, sztuki, historii, ziemi... a ponadto ciągle czynnego podkładu kultury klasycznej, grecko-łacińskiej, jako właśnie narodotwórczej, a równocześnie umożliwiającej asymilację dorobku innych narodów. Kultura narodowa jest jak ściółka: umożliwia rozwój osobowy człowieka szybko i na wysokim poziomie, jest to przeskoczenie w ciągu 30 lat co najmniej 3 tysięcy lat (tyle mniej więcej liczy kultura zachodnia, w której dostrzegamy naszą ciągłość), natomiast bez kultury rodzimej pewnych umiejętności wręcz nie da się zaszczepić, inne wyrodzą się i skarłowacieją. Tym samym prawo narodu do własnej kultury jest prawem do posiadania realnych możliwości rozwoju osobowego, których nie dostarczy ani plemię, ani ludzkość. Na czym wobec tego polega nasz polski problem? Na tym, co znalazło swoje wspaniałe i jakże wzruszające odzwierciedlenie w wierszu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Bo dziś Polacy coraz bardziej zapominają, kim byli i kim powinni być: Byłeś jak wielkie, stare drzewo, narodzie mój jak dąb zuchwały, wezbrany ogniem soków źrałych jak drzewo wiary, mocy, gniewu. I jęli ciebie cieśle orać i ryć cię rylcem u korzeni, żeby twój głos, twój kształt odmienić, żeby cię zmienić w sen upiora. Jęli ci liście drzeć i ścinać, byś nagi stał i głowę zginał. Jęli ci oczy z ognia łupić, byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy. Jęli ci ciało w popiół kruszyć, by wydrzeć Boga z żywej duszy... . My, Polacy, żyjemy od przynajmniej dwu wieków w stanie permanentnego łamania naszego prawa do naszej własnej kultury, a tym samym łamania prawa do duchowej suwerenności przejawiającego się w najrozmaitszych dziedzinach kultury. Prawo to jest łamane na wiele różnych sposobów poczynając od brutalnych, takich jak wywózki lub mordowanie kwiatu naszego narodu zarówno przez Niemców jak i ZSRR (przypomnijmy, że w samym Katyniu zginęło ok. 14 tyś. oficerów rezerwy, czyli właśnie inteligencji, a cóż dopiero mówić o innych mordach), poprzez celowe blokowanie rozwoju młodych pokoleń, a kończąc na wyszydzaniu i ośmieszaniu tego, co polskie. Własną kulturą powinno nasiąkać się w domu, w szkole, w teatrze, w Kościele, a dziś dodatkowo dochodzą media. Dom polski przez lata zaborów służył za twierdzę polskości, dziś zdominowany został przez telewizor, który zastępuję książkę, rozmowę i pianino. Programy szkolne są zideologizowane przez doktrynę, która uważała, że „ojczyzna" jest przeżytkiem (słynne powiedzenie Lenina: „robotnik nie ma ojczyzny"), stąd trudno się doszukiwać polskości w oficjalnych programach MEN-u. W teatrach brakuje polskich sztuk i sztuk obcych w tłumaczeniu mistrzów, teatr przestał dostarczać wzorów mowy nie tylko poprawnej, ale nade wszystko pięknej, pełnej, soczystej; co więcej, wiele dzieł polskich jest w imię tzw. „własnego odczytania" reżysera celowo zniekształcanych, zmieniany jest tekst, charaktery, przesłanie. Nawet w Kościele, który był zawsze ostoją polskości, zanika tradycja polskich modlitw i zwyczajów. Media poczynając od poważniejszych jak miesięczniki czy tygodniki, a kończąc na dziennikach mają to, co polskie w pogardzie, prześcigają się w śledzeniu polskich kompleksów, polskiej głupoty, polskiej nienawiści, braku tolerancji, antysemityzmie itd., itd. Sytuacja więc wygląda tak: najpierw w sposób instytucjonalny i zorganizowany odbiera się narodowi polskiemu jego własną tożsamość i zdrową siłę poprzez deformację programów nauczania, fałsz w mediach, braki w promowaniu dorobku polskiej kultury; następnie po takiej „kuracji" powiada się: „ależ ten naród jest głupi i zakompleksiony, to nie naród, to ludek". Naród polski znajduje się w sytuacji zawodnika, któremu najpierw połamano ręce i nogi, a potem rzucono na boisko krzycząc: „graj!!". A gdy w bólu ledwo się rusza, to się zeń różni „komentatorzy" naśmiewają: „patrzcie! kaleka, nie umie grać", by po chwili już cały świat parskał ze śmiechu w Londynie, w Paryżu, w Nowym Yorku. Dokonuje się więc pewien z góry zaplanowany scenariusz, bo działania zorganizowane nie są przypadkowe, ale celowe. Zazwyczaj mamy w pamięci zagrożenia, jakie spotykały nas ze strony zaborców (Rosja, Prusy, Austria) oraz tzw. okupantów hitlerowskich. Jest jednak drugie zagrożenie wymierzone nie tylko w nas, ale we wszystkie państwa o ustalonej tożsamości narodowej, w imię tzw. szczęścia ludzkości czy budowania Raju na Ziemi. Jakże aktualnie brzmią dziś słowa wypowiedziane na początku wieku XX i równocześnie u progu niepodległości - przez wielkiego artystę i męża stanu Ignacego Jana Paderewskiego. Był rok 1910, gdy we Lwowie w Teatrze Skarbkowskim na obchodzie stulecia urodzin Fryderyka Szopena można było usłyszeć: „Wraz ze zdrowym ziarnem powiało po nas tumanem plewy i pośladu; z jasnym płomieniem wszechludzkiej jakoby sprawiedliwości, przyszły i kłęby ciemnego, kopcącego dymu; z lekkim tchnieniem wolności przybyły i fale trującego powietrza i ciężą nad nami boleśnie. W sercach nieład uczuć, w umysłach pojęć zamęt. Uczą nas szacunku do obcych, a pogardy dla swoich. Każą nam miłować wszystkich, choćby ludożercę, a niena-widzieć ojców i braci, za to, że nie gorzej, lecz inaczej tylko myślą. Chcą nas wyzuć zupełnie z rasowego instynktu, cały pokoleń dorobek i dobytek oddać na pastwę nieokreślonej przyszłości, na łup chaosowi, którego potworne kształty lada godzina ukazać się mogą ponad tonią czasu. W odwieczną budowę świątyni narodu, której potężne wrogów ramiona zburzyć nie zdołały, biją dziś już młoty bratnią kierowane ręką: dla nowych gmachów pono naszych tylko gruzów potrzeba, jak gdyby owych budowniczych na własną nie stać było cegłę. Nad białoskrzydlnym, niezmazanym, najczcigodniejszym Ojczyzny symbolem kraczą kruki i wrony, chichocą obce a złowrogie puszczyki, urągają mu nawet swojskie, zacietrzewione orlęta. „Precz z Polską " - wołają - „ niech żyje ludzkość!". Jak gdyby życie ludzkości ze śmierci narodów powstać mogło!...".8 Wystarczy zamienić słowo „ludzkość" na słowo „europejskość", by przekonać się, że mamy do czynienia ciągle z tym samym zjawiskiem, że bez wytchnienia próbuje się naród polski „wysterylizować" z jego duchowej suwerenności (Paderewski mówi tu o „rasowym instynkcie", ale nie w sensie „rasistowskim"), która nie jest niczym innym jak własną kulturą. Bez własnej kultury naród nie zamieni się w „ludzkość", ale po prostu uschnie i zginie. Zakusy na poszczególne narody mają swe ideowe zaplecze w myśli renesansowej, kiedy to syntetyzując Państwo Platona z biblijnym Rajem, przystąpiono do pisania tzw. utopii. Autorem pierwszego dzieła z tego zakresu był św. Tomasz Morę. Jego praca De Optimo Reipublicae Statu deque Nova Insula Utopia Libellus Vere Aureus (1516) zainspirowała setki naśladowców. Słowo „utopia" było renesansowym neologizmem i znaczyło „nie ma takiego miejsca". Tworzono też synonimy takie jak: nusquama (nigdzie) czy udepotia (nigdy).9 Słowa te sygnalizowały, że chodzi wyłącznie o eksperymenty myślowe, ale, niestety, z końcem wieku XVIII przystąpiono do urzeczywistniania utopii, czego pierwszym, mocnym uderzeniem była Rewolucja Francuska. Utopie XVIII-wieczne są w dużej mierze zdechrystianizowane, a ich aspiracje przekraczają już zakres małej wysepki (insuld), chodzi o rewolucję na skalę najpierw Europy, a potem całego świata. W większości utopii za główną przeszkodę dla jej urzeczywistnienia uznaje się własność prywatną, rodzinę, rodzimą kulturę, w tym religię chrześcijańską (katolicyzm). Dlatego też w większości utopii gloryfikuje się własność wspólną (komunizm), swobodę obyczajów seksualnych (libertynizm) oraz ponadnarodowość poglądów (tzw. europejskość). W praktyce uderzenie we własność prywatną uzależnia człowieka od państwa, uderzenie w rodzinę - odbiera poczucie bezpieczeństwa możliwego jedynie dzięki miłości, uderzenie w rodzimą kulturę - odbiera poczucie tożsamości. Urzeczywistnianie utopii, które zawsze dokonuje się w imię wielu szczytnych haseł, przypomina zaprowadzanie melioracji (sama nazwa pochodzi z łaciny i oznacza ulepszanie). Przez tereny, gdzie istnieją przeróżne ekosystemy (roślinność, ptaki, ryby etc.), przeprowadza się wybetonowany rów, który ściąga wodę z całej okolicy. W efekcie już po roku okolica tętniąca życiem zamienia się w martwy pejzaż, od którego wszystko, co nie zginęło - ucieka. Podobnie dzisiejsze utopie niszczą ludzkie ekosystemy, głównie rodzinę i ojczyznę. Polityka ekonomiczna jest odpowiednikiem rowu, do którego cisną się ludzie tzw. władzy (ów rów złośliwie nazywa się korytem), natomiast wokół powstaje pustynia, świat ludzi smutnych i pozostających w permanentnym niedorozwoju. Znikają więc te jakże cudowne i zróżnicowane ekosystemy ludzkich kultur. Człowiek w utopii nie jest podmiotem-osobą, ale rzeczą, maszyną, przedmiotem, można z nim robić cokolwiek, ale wszystko w imię „lepszego jutra", w imię „melioracji". Na czym polega specyfika polskiej sytuacji? Na tym, że mimo tak wielu trudności i zagrożeń, ciągle tworzymy żywy ekosystem kultury personalistycznej, który przejawia się właśnie w poszanowaniu rodziny i religii. Niestety, coraz bardziej tracimy rozumienie sensu i celu posiadania własności prywatnej oraz pielęgnowania kultury narodowej. Jeżeli ten stan się przedłuży, to istnieje poważne niebezpieczeństwo zniszczenia rodziny i rozbicia religii. Wówczas przyszłoby człowiekowi żyć w cywilizacji na wskroś antyludzkiej, gdzie suwerenność osoby nie ma żadnego znaczenia. Ale to już byłaby cywilizacja śmierci... Broniąc prawa narodu, każdego narodu do własnej kultury, bronimy praw człowieka, które coraz bardziej zagrożone są przez utopijną cywilizację śmierci. Nasza walka, przejawiająca się również w wytrzymywaniu naporu zła i kłamstwa, ma wymiar uniwersalny, ponieważ przypomina innym narodom, że i one mają swoje prawa, z których, jeśli służą budowaniu człowieka, za żadną cenę nie powinny rezygnować. Cywilizacyjna misja Polski jako przedmurza chrześcijaństwa jest w dalszym ciągu aktualna. Brońmy prawa narodów: do Prawdy, do Dobra, do Piękna! 1 „A podobnie jak pole [...], choć żyzne, nie może być urodzajne bez uprawy, również i dusza bez nauki. Jedna rzecz bez drugiej jest więc bezsilna. Uprawą duszy [cultura animi] zaś jest filozofia: ona wyrywa z korzeniami wady i przygotowuje dusze do przyjęcia ziarna, powierza im je i, że tak powiem, zasiewa, aby dojrzawszy przyniosły jak najbardziej obfite owoce" Cyceron, Rozmowy tuskulańskie (II, 5, 3), w: Pisma filozoficzne, t.3, tłum. J. Śmigaj, Warszawa 1961. 2 Zob. W. Jaeger, Paideia, tłum. M. Plezia, Warszawa 1962,1.1-2. 3 Jan Paweł II, O prawa narodów, Lublin 1996, n.8. 4 „Osoba ... Słowianin urobił od zwrotu o sobie (samym) przysłówek osób' ...", A. Briickner, Słownik etymologiczny języka polskiego, Warszawa 1985, s.384. 5 Arystoteles, Polityka, I, 9, tłum. L. Piotrowicz, Warszawa 1964. 6 „Narodowość stanowi najwyższy krąg w pochodzie historycznym, zaczynającym się od rodowego ustroju; jest najwyższym zrzeszeniem cywilizacyjnym ...", F. Koneczny, O cywilizację łacińską, Lublin 1996, s.7. 7 Jan Paweł II, Laborem exercens, Wrocław 1992, n. 10. 8 Ignacy Jan Paderewski, Myśli o Polsce i Polonii, Paris 1992, s.63. 9 Frank E. Manuel, Fritizie P. Manuel, Utopian Thought in the Western World, Cambrige, Mass., 1979, s. l nn. Rola edukacji w budowaniu tożsamości narodowej W jednym z dzieł przypisywanych Plutarchowi (50-120 po Chr.), a zatytułowanym O wychowaniu dzieci (De liberis educandis) możemy przeczytać: „Ze wszystkich rzeczy, które są w nas, tylko edukacja jest nieśmiertelna i boska". Słowa te oddają celnie stosunek do edukacji, jaki panował w kulturze klasycznej, czyli w Grecji i w Rzymie, i tej, która z kultury klasycznej czerpała swoje soki, czyli w chrześcijaństwie. Edukacja jest w nas czymś boskim i nieśmiertelnym. Z tego tytułu należy do niej przywiązywać jak największe znaczenie, zarówno ze strony rodziców jak i szkoły, rządzących państwem i Kościołem. Całe Imperium Rzymskie usiane było szkołami, z których najsłynniejsze były szkoły retoryczne zakładane na wzór opracowany jeszcze przez Isokratesa (IV w. przed Chr.). Gdy natomiast po upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego Europa zaczynała budzić się do życia, to misję oświatową przejął na siebie Kościół Katolicki. Przełomową rolę odegrał tu imperialny edykt cesarza Karola Wielkiego, który pod wpływem Alkuina (730-804), irlandzkiego zakonnika, nakazał zakładanie szkół przykatedralnych i zakonnych. Dzięki temu z jednej strony zaczęto szerzyć oświatę w skali niespotykanej od kilku wieków, z drugiej zaś - położono fundamenty pod późniejszy rozwój szkolnictwa, którego zwieńczeniem było powstanie uniwersytetów już w połowie XII wieku (Bologna 1150, Paryż 1200, Oxford 1220).1 To kultura klasyczna i chrześcijańska leży u podstaw struktury szkolnictwa zachodniego. Jego rozwój i poszerzanie wynikało właśnie z tego przesłania, że edukacja jest w nas czymś boskim i nieśmiertelnym. Ale dlaczego edukacja uzyskuje aż tak wysoki status? Dlatego że człowiek jako jedyny ze stworzeń żyjących na ziemi posiada rozum, i ten rozum najbardziej zbliża go do Boga. Anaksagoras powie: „rozum jest w nas Bogiem", św. Augustyn napisze: „rozum jest umiłowanym dzieckiem Boga". Tylko że rozum ludzki, który kieruje naszym poznaniem (nauka), naszym postępowaniem (moralność) i naszym wytwarzaniem (sztuka), budzi się do życia w stanie niedoskonałym. Człowiek szybko widzi, szybko słyszy, szybko płacze i szybko się śmieje, ale bardzo długo uczy się rozumienia, bardzo wolno uczy się używać rozumu. A przecież do pełni człowieczeństwa bez rozwiniętego rozumu nie dojdziemy, dlatego edukacja, której celem jest tak pojęty rozwój człowieka jest czymś bezcennym, jest czymś boskim, bo pozwalając człowiekowi być sobą, równocześnie w największym stopniu zbliża go do Boga, a tym samym i do nieśmiertelności. A kto nie ceni edukacji, kto podtrzymuje stan społecznej zapaści umysłowej, ten występuje nie tylko przeciwko człowiekowi, ale również przeciwko samemu Bogu (Isokrates). Polska przyjmując przed ponad tysiącem lat chrześcijaństwo weszła w obręb krajów cywilizowanych. Znakiem tej przynależności był kościół i szkoła. Aleksander Bruckner pisał: „Obok kościoła była szkoła równie nowym zjawiskiem, nie znanym pogaństwu...".2 Zdolny był nasz naród, garnął się do nauki i aż przyjemnie popatrzeć na mapę średniowiecznej Europy, gdzie obok tak znanych miast uniwersyteckich jak Salamanca, Cambridge czy Padwa, widzimy też i Kraków. Losy szkolnictwa w Polsce zależne były w dużej mierze od sytuacji politycznej. Trzeba ciągle pamiętać, kraj nasz nie posiadając naturalnych granic ciągle narażony był na nieustanne napady sąsiadów; na Wschodzie groziła nam Rosja, na Zachodzie i na północnym wschodzie Niemcy, zaś na południowym wschodzie Tatarzy i Turcy. To położenie odbijało się niekorzystnie na sytuacji wewnętrznej kraju, również owocowało upadkiem szkolnictwa. Ale też jak wysoką kulturę musieliśmy reprezentować, jeśli wobec groźby rozbiorów i unicestwienia państwa, główną drogę ratowania kraju widziano właśnie w podniesieniu poziomu edukacji. Jeden z współtwórców Komisji Edukacji Narodowej pytał: „Zacny narodzie polski! [...] Przypatrz się tylko i uważ, gdzie jest rada przy sejmach? Gdzie sprawiedliwość przy sądach? Gdzie egzekucyja przy zwierzchności i urzędnikach? Wielka mnogość konstytucyi, ale mało ustaw zbawiennych. Na miejscu wolności swawola, szlachetność w samym czczym imieniu, cnota i zasługa nie tylko opuszczona, ale nawet pohańbiona. Kraj bez wojska, naród bez najmniejszej powagi, Ojczyzna bez synów. Własność bez wolności i pewności, obszerne pola bez uprawy, uprawa bez dostatecznych nakładów, rozległe prowincyje bez ludności. Skądże ten upadek, ta niedola? [...] Skąd więc początek złego najgorszego wypłynął, skąd się brać należy do lekarstwa? Postanowieniem złego rządu zgrzeszyłeś i cierpiałeś, opłakany narodzie, za ustanowieniem dobrego podźwigniesz się i nader szczęśliwym zostaniesz. Do czego nic cię pewniej i pomyślniej nie doprowadzi, tylko jedna dobra instrukcyja i edukacyja narodowa."3 Dziś w Polsce końca XX wieku słowa Antoniego Popławskiego wypowiedziane przed ponad 200 laty zachowują przedziwną aktualność: widzimy ciągle te same zagrożenia. Ale równocześnie uderza to myślenie długofalowe, żeby naprawdę zmienić sytuację trzeba zwrócić się w stronę edukacji - edukacji narodowej. Na Zachodzie od czasów Rewolucji Francuskiej struktura edukacji jest taka jak dawniej, ale cel jest inny. Edukacja została upaństwowiona i to nie po to, żeby szkoła pomagała w rozwoju umysłowym i moralnym człowieka, ale żeby upaństwowić człowieka wtłaczając weń określoną ideologię. Najbardziej charakterystycznym rysem tej ideologii jest ateizm, z przedmiotów szkolnych zaczęto systematycznie usuwać wszystko, co dotyczyłoby Boga i Kościoła Katolickiego. W ten sposób uderzono w podstawy klasycznej edukacji, czyli upodobnianie człowieka do Boga. Treść podręczników musiała wprost lub pośrednio negować lub pomijać Boga, natomiast Kościół Katolicki przedstawiany był zawsze w jak najgorszym świetle. Tak działo się na Zachodzie, tak stało się i w Polsce po II Wojnie Światowej, gdy zapanował komunizm. Ale tak również od ponad 200 lat dzieje się w Ameryce, gdzie różnego rodzaju związki masońskie i paramasońskie przystąpiły do opanowywania odgórnie struktur administracyjnych decydujących o kształcie edukacji, l Maja 1776 roku Adam Weishaupt, twórca związku Iluminatów tak mówił: "Musimy zdobyć zwykłych ludzi w każdym zakątku. To się dokona głównie dzięki wpływowi na szkoły...". A czego chcieli nauczać owi „oświeceni"? Tego, że patriotyzm to wymysł ciasnych umysłów, że trzeba wyrugować religię i tradycyjną moralność, że trzeba rozbić życie rodzinne, a także odebrać wychowanie dzieci z rąk rodziców.4 Jakiemu celowi miał służyć ten program? Panowaniu nad światem. Temu panowaniu nad światem przeszkadza Pan Bóg i rodzice, religia i moralność. Już w 1912 roku „National Education Association" przystąpiło do propagowania edukacji seksualnej! A w roku 1918 Benjamin Kidd powie: "Dajcie nam młodych. Dajcie młodych, a my stworzymy nowy umysł na nowej ziemi w jednym pokoleniu."5 Nic dziwnego, że dziś najniższy standard poziomu wykształcenia wśród krajów rozwiniętych przypada w udziale Stanom Zjednoczonym. Jest tam tak dobrze, że nawet uczyć się nie trzeba.6 Hasło panowania nad światem staje się dziś coraz bardziej realne, państwa narodowe tracą gwałtownie suwerenność na rzecz różnych organizacji międzynarodowych, które nie liczą się z narodami i ludźmi, realizując bezwzględnie swoje polityczne i ekonomiczne cele. Wśród nich naczelną rolę odgrywa Bank Światowy oraz Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). W roku 1989 Bank Światowy zażądał od Polski likwidacji 35 tysięcy placówek kulturalnych, w tym głównie bibliotek. Natomiast w Uwagach wstępnych do Reformy Systemu Edukacji (Warszawa 1998), czytamy: projekt reformy został także omówiony przez ekspertów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) na spotkaniu w Warszawie oraz w trakcie 61 Sesji Komitetu Edukacji OECD w Paryżu." Jest ciekawe, że polski system edukacji jest omawiany (a może zatwierdzany?) przez jakieś międzynarodowe organizacje. A jaki jest ideowy program OECD, to możemy przeczytać w przesłaniu sformułowanym przez „Center for Educational Research and Innovation", instytucję powołaną właśnie przez OECD: ,Szkoła musi się zmieniać... Szkoła musi przygotować swych uczniów do życia w społeczeństwie wyznającym pluralistyczne wartości. Szkolenie dla internacjonalizmu i rugowanie prowincjonalizmu jest konieczne, jeśli świat ma przetrwać." Zaś współpracujący z OECD wyznawca NEW AGE, Willis Harman, podkreśla, że u podstaw edukacji leżą trzy przesłanki filozoficzne: nowy naturalizm, nowy holizm, nowy immanentyzm; trzeba wyeliminować nacjonalizm, natomiast eksperymenty edukacyjne muszą opierać się na technologii zmiany osobowości.7 Z punktu widzenia filozoficznego te przesłanki filozoficzne podważają najistotniejszy rys chrześcijańskiej koncepcji Boga, a mianowicie Transcendencję (na rzecz panteizmu), a także uderzają w człowieka, który nie jest traktowany jako osoba-podmiot, lecz jako materiał do technologicznej obróbki. OECD to nie tylko finanse i przemysł, to przede wszystkim tuba dla ideologii NEW AGE. Dlatego pytamy, co może wyjść z tej mieszanki afiszowania się wartościami chrześcijańskimi z NEW AGE? Wyjdzie tylko NEW AGE, podobnie jak połączenie mleka z kałużą da tylko kałużę. Jak się bronić? Jest pięta Achillesowa nowego systemu edukacji: ulegając wpływom organizacji międzynarodowych, edukacja w okresie przejściowym wypada spod kontroli państwowych ministeriów. Równocześnie jednak o kształcie szkoły będą decydować samorządy. I tu jest nasza szansa: obrona edukacji narodowej, a więc polskiej i chrześcijańskiej oddolnie, poprzez samorządy, aby nasze polskie dzieci, nie były wynaradawiane i odreligijniane przez nauczycieli zamkniętych na Boga i Ojczyznę. To jest wielka szansa, której, widząc te nadciągające ze świata zagrożenia, nie możemy przegapić. Bo pamiętajmy: człowiek jest osobą, a jego celem jest Bóg, człowiek nie jest rzeczą w ręku niedouczonych technologów czy nieodpowiedzialnych polityków. Nasza edukacja musi być narodowa. I jak w czasie rozbiorów edukacja narodowa pielęgnowana w domach chroniła naszą duszę przed zaborcami, tak dziś edukacja narodowa pozostająca w gestii samorządów i społecznych inicjatyw niech chroni nas przed globalizmem, którego celem jest zniszczenie naszego narodu, naszego państwa i naszej wiary. 1 Zob. D.C. Lindberg, The Beginnings of Western Science, Chicago and London 1992, s. 185-208. 2A. Bruckner, Dzieje kultury polskiej, Warszawa 1957, t.l, s.277. 3 A. Popławski, O rozporządzeniu i wydoskonaleniu edukacyi obywatelskiej projekt..., w: „Komisja Edukacji Narodowej", Wrocław 1954, s.151. 4 The Florida Forum. Protecting and Preserving Florida's Families. A Chronology of Education with Quotable Quotes by Dennis L. Cuddy", May 1993. 5 Ibidem, s. 5. 6 „It is only governments in the grip of blind dogma who will ignore this and opt for the undiluted free-market policies of countries like the USA, whose school standards arę among the lowest in the OECD", A. Green, Education, Globalization and the Nation State, London-New York 1997, s.25. 7 Ibidem, s.20. Rola inteligencji polskiej w obronie tożsamości narodu Po wszystkich przejściach ostatnich 50 lat związanych z utratą realnej niepodległości i dominacją antypolskiej ideologii mamy wobec inteligencji polskiej wielkie oczekiwania: wobec profesorów, nauczycieli, historyków, polonistów, psychologów, socjologów, aktorów, reżyserów, prawników, filozofów, dziennikarzy. Równocześnie z przerażeniem widzimy, że odzew z ich strony jest bardzo słaby, jak gdyby stan ducha naszego narodu był im zupełnie obojętny, a niepodległość państwa znaczyła tyle co nic. A nawet więcej, odnieść można wrażenie, że poważna część tzw. inteligencji z pogardą odnosi się do narodu, a niepodległości chciałaby się czym prędzej pozbyć. Co się dzieje? Co się stało z inteligencją, z polską inteligencją? Dlaczego oderwali się od narodu? Dlaczego nie cenią niepodległości? Odpowiedź na to pytanie jest dość złożona. Wiemy, że losy dawnej polskiej inteligencji były tragiczne, że odgórnie zarówno okupant sowiecki jak i niemiecki uderzył przede wszystkim w inteligencję, a tych, którym udało się przetrwać skazywano na banicję lub wykańczano na miejscu w tzw. PRL-u. W ten sposób doprowadzono do sytuacji, w której powstawała nowa „inteligencja", albo wykorzeniona z polskości, albo wręcz Polsce programowo wroga. Po takiej inteligencji zbyt wiele dobrego dla Polski i Polaków oczekiwać nie możemy. Ale jest jeszcze drugi wymiar problemu związany z rozumieniem tego, czym w ogóle jest tzw. „inteligencja" i czy ona w ogóle -jako inteligencja - będzie miała w przyszłości cokolwiek z narodem wspólnego? Choć wielu osobom pytanie to może wydać się dziwne, to jednak, jak zobaczymy, wcale nie jest ono pozbawione podstaw. Gdy dziś mówimy „inteligencja", to albo mamy na myśli stopień czyjejś pojętności, albo tzw. wykształconą warstwę społeczeństwa. Mówimy więc, że Jan Kowalski ma wysoki stopień inteligencji, a jego sąsiad - niski, pierwszy bowiem szybko rozwiązuje rebusy, a drugiemu idzie to wolniej. Mówimy też, że jest za mało inteligencji w Polsce, a Polska pod tym względem zajmuje przedostatnie miejsce w Europie. W tym drugim wypadku chodzi o warstwę ludzi wykształconych, a za takich uchodzą ci, którzy skończyli studia. Kiedy pytamy o rolę inteligencji w obronie tożsamości narodu, to mamy na myśli właśnie tę wykształconą warstwę społeczną. I wydaje się nam całkiem naturalne, że inteligencja danego społeczeństwa jest właśnie po to, żeby taką tożsamość narodową pogłębiać i jej bronić. Niestety, nasze oczekiwania są złudne. Inteligencja nie obroni polskiej tożsamości, i to nie tylko dlatego, że jest w dużej mierze uwikłana w komunistyczną indoktrynację, ale dlatego że w ogóle jest inteligencją. Dla wielu osób diagnoza taka może być pewnym zaskoczeniem, a nawet brzmieć może dość przewrotnie. A jednak tak jest: inteligencja nie obroni naszej tożsamości narodowo-religijnej jak długo będzie inteligencją. Dlaczego? Otóż, stare łacińskie słowo - „intelligentia" - nabrało nowego znaczenia jako tzw. wykształconej warstwy społecznej dopiero w... XIX wieku. Wcześniej słowo to miało inne znaczenie. W jednym z tekstów autora średniowiecznego możemy przeczytać: „intelligentia proprie significat actum intellectus, et aliquando significat substantias separatas, scilicet angelos"] A więc: „słowo „intelligentia" oznacza w sensie właściwym akt poznania intelektualnego, ale czasem odnosi się do substancji oddzielonych, czyli aniołów". Widać stąd jasno, że dzisiejsze rozumienie słowa „inteligencja" nie pokrywa się z rozumieniem dawnym. Skąd wzięło się w takim razie to nowe znaczenie? Czy dawniej nie było warstwy wykształconej? Dotykamy tu problemu kluczowego dla rozumienia obecnej sytuacji nie tylko w Polsce, ale również na tzw. Zachodzie. Od inteligencji oczekujemy przede wszystkim związku z narodem: jego kulturą, jego wiarą, jego ziemią, jego dorobkiem. Niedoczekanie nasze... Jako Polacy poddani byliśmy podwójnemu zniewoleniu. Pierwsze było zniewoleniem związanym z naszym historycznym doświadczeniem zaboru rosyjskiego; w tym kontekście okres po II Wojnie Światowej, to w jakiejś mierze kontynuacja zaboru rosyjskiego, stąd też mowa była o IV rozbiorze Polski. Ale było też drugie zniewolenie, ideologiczne, o charakterze międzynarodowym, którego geneza nie jest rosyjska. Chodzi o tzw. komunizm. Otóż, warto przypomnieć, że „Dekalog komunizmu", czyli Manifest komunistyczny, został napisany nie przez Rosjanina, ale przez Karola Marksa, i nie w Moskwie, ale, nomen omen, w... Brukseli. Ideologia komunistyczna była jedną z ideologii, które niczym głowy hydry rodziły się na tzw. Zachodzie. I właśnie gdy mówimy o zniewoleniu Polski w tym drugim sensie, to chodzi o zniewolenie ideologiczne w wymiarze europejskim, a nie rosyjskim. I to zniewolenie ideologiczne, choć nie dosłownie jako komunizm, ale jako socjalizm - dalej istnieje, a nawet się pogłębia. Pytając o inteligencję w Polsce, musimy zapytać o rolę inteligencji w socjalistycznych ideologiach XIX wiecznych, w których właśnie pojawiło się słowo „inteligencja" na oznaczenie warstwy społecznej. I tu zauważamy rzecz niezwykle ciekawą. Otóż, XIX-wieczna „inteligencja", to kolejne wcielenie tzw. filozofów, ale nie tych filozofów, którzy idąc za tradycją klasyczną starają się najgłębiej poznać prawdę dla niej samej, lecz chodzi tu o sztuczną warstwę społeczną, której zadaniem jest rządzenie państwem. Jest to warstwa „oświeconych", ale oświeconych nie prawdą, lecz ideologią, a więc de facto indoktrynerów (illuminati). Naprzeciwko nich stoi ciemny, niewykształcony proletariat, doskonały materiał do obróbki. Z tego materiału część pozostanie proletariatem, a część wzbogaci warstwę oświeconych, warstwę inteligencji. Czy to jest schemat wzięty od Marksa? W tym wypadku nie. Jest to teoria głoszona wcześniej przez Augusta Comte'a, twórcę słynnego pozytywizmu. W Rozprawie o duchu filozofii pozytywnej Comte pisał: „...jeśli w ogóle gdziekolwiek i kiedykolwiek realizuje się w pełni słynna tabula rasa Bacona i Kartezjusza, to właśnie wśród współczesnych proletariuszy; zwłaszcza we Francji są oni bardziej, niż jakakolwiek inna klasa, zbliżeni do idealnego typu, przystosowanego do przyjadą racjonalnej pozytywności. "2 A więc warstwa oświeconych filozofów-ideologów, tych, których Comte nazywa również „inteligencją" ma za zadanie wpłynąć na umysły pozbawionego wykształcenia proletariatu3. Ale o jaką filozofię pozytywną chodzi? O tę która wyzbyła się wpływów fazy teologicznej i fazy metafizycznej; w języku zdroworozsądkowym oznacza to typ wiedzy, w którym nie ma miejsca ani dla Boga ani dla chrześcijaństwa, ani dla kultury klasycznej, ani też dla realistycznego wyjaśniania świata i człowieka. W ten sposób kształtujące się z początkiem XIX wieku pojęcie „inteligencji" jako tej warstwy wykształconej, która zajmie naczelne miejsce w państwie, czy to na uczelniach, czy w szkołach, czy w rządzie, czy w środkach przekazu, wcale nie oznacza ludzi zakorzenionych we własnym narodzie, w jego ziemi, przyrodzie, dziejach, kulturze, religii, ale sztuczną warstwę całkowicie wykorzenioną z narodu i z wiary. Jest to warstwa sztucznej inteligencji, która dzięki opanowaniu głównych struktur państwowych urabia nieuświadomione masy, czyli przeprowadza zakrojoną na szeroką skalę indoktrynację. Taka jest geneza pojęcia „inteligencji" jako warstwy społecznej. I takie pojęcie „inteligencji" panuje dziś wszechwładnie w Europie i na tzw. Zachodzie: inteligent ma być społecznie oderwany od wiary i od narodu. Tylko taki inteligent może robić społeczną karierę, a wszelkie jego słabości „narodowo-religijne" mają być wyłącznie jego sprawą prywatną. To jest ów Europejczyk-socjalista, światowiec-socjalista, jednym słowem - inteligent. Jeśli więc rozważamy rolę inteligencji w obronie tożsamości naszego narodu, na którą składa się wiara i kultura, to możemy być pewni, że inteligent jako inteligent raczej będzie tę świadomość burzył niż jej bronił. I dlatego właśnie tak słabo w obronie Polski stają wychowani na inteligentów: profesorowie, nauczyciele, historycy, poloniści, psychologowie, socjologowie, aktorzy, reżyserzy, prawnicy, filozofowie czy dziennikarze. Nie wszyscy, ale niestety, z bólem musimy to wyznać, bardzo liczni. Nie bronią polskiego języka, polskich dziejów, polskich ideałów, polskiej ziemi... tego wszystkiego, co stanowi o tożsamości naszego narodu. Niestety, panujący w Polsce sowiecki komunizm był de facto formowany przez inteligentów mieszkających w Polsce. W ostatnich latach, wobec bezbronności narodu na którym zastosowano techniki metanoidalne, łatwo im było przestawić się na siostrzany eurosocjalizm kultywowany przez bratnich inteligentów z Zachodu. Cel zachodnich inteligentów jest taki sam jak inteligentów ze Wschodu: wykorzenić społeczeństwa z ich narodowości i z ich wiary, tyle że stosowano inne środki: na Wschodzie siła fizyczna i tępa propaganda, na Zachodzie demokracja i wyrafinowana socjotechnika. Tak pojęta inteligencja tożsamości narodu polskiego nie obroni, przeciwnie będzie burzyć wszystko to, dzięki czemu naszą tożsamość jeszcze zachowujemy. Jakże przenikliwie wiele z tych spraw dostrzegał nasz Prymas Tysiąclecia. Tuż przed śmiercią na odsłonięciu tablicy upamiętniającej Stefana Starzyńskiego (1.03.1981) Prymas zauważał z bólem: „Dziś wiemy, że dokonano straszliwej wiwisekcji i alienacji narodowej i historycznej młodego pokolenia, pozbawiając je wiedzy historycznej o Narodzie i o polskiej twórczości literackiej, a przez to -pozbawiając kultury narodowej."4 To słowo „wiwisekcja" znaczy coś więcej niż tylko brak dostępu do informacji, to uśmiercanie żywej duszy narodu. Ono oznacza uśmiercanie metodyczne i planowe, uśmiercanie naukowe, zajmowali się nim inteligenci w rządzie, w partii, w szkołach, w mediach i w cenzurze. Prymas dalej zwracał uwagę: ,Naród nie jest na dziś, ani też na jutro. Naród jest, aby był! (...) Polska nie pożywi się ani alienacją narodową, ani odejściem od kultury historycznej, twórczej, literackiej. Polska nie pożywi się ani „Argumentami", ani groteskową laicyzacją, ani uwstecznioną ateizacją. Polska nie pożywi się odzieraniem dusz młodzieży z kultury narodowej, z własnych dziejów. Pamiętajmy: Polskę sprzedano raz - nie w Warszawie, ale na Sejmie Grodzieńskim, przed dwoma wiekami. My nie chcemy więcej handlu Polską!" Chciałoby się i dziś powtórzyć za ks. Prymasem, tym razem do Pań i Panów w Warszawie: my nie chcemy więcej handlu Polską! W roku 1961 w Warce Prymas mówił: „Wrogowie wiedzą co Narodowi służy, a co mu szkodzi. I jeśli chcą mu szkodzić, niszczą to, co mu pomaga. Dlatego też najeźdźcy zawsze niszczyli Kościół i chcieli zatrzeć ślady moralności chrześcijańskiej w życiu Narodu. Dlatego starali się Naród upodlić i rozpić. Są to lekcje z niedawnej przeszłości. Obyśmy ich szybko nie zapomnieli, mogą się nam bowiem przydać."5 I chyba już się przydają, jak widzimy, gdy inteligencja w Polsce zaprzedaje się tylu milionom brukowców spadających na nasz kraj, i bierze udział w filmach, programach, przedstawieniach, których celem jest upodlenie młodego pokolenia, i gdy zamiast wyboru książek odkłamujących polskie dzieje i polską kulturę, mamy coraz większy wybór, tyle że gatunków piwa. W Komentarzu do Jasnogórskich Ślubów Narodu Prymas pisał: „Polska wysoka obyczajowość, kultura, oświata i sztuka promieniowały wokół i zdobywały sobie szacunek i naśladowców, bez potrzeby sięgania po miecz. Polska zwyciężała swoją duchowością, którą wzięła z Ewangelii Chrystusowej, której słowo padło w nas jak ziarno na glebę wyborną".6 Który z narodów słowiańskich posiada tak bogatą literaturę, tak bogatą obyczajowość i tak rozwinięty język jak właśnie Polacy? Cóż to za światło narodu, owi inteligenci, którzy nie znając i nie rozumiejąc naszej kultury wmawiają nam różne bezeceństwa? A gleba naszego narodu była i jest wyborna. Żaden z sąsiednich narodów słowiańskich nie dorównuje nam w dziedzictwie kultury, niektóre ledwo co mówią, inne ledwo co piszą, a my mamy i literaturę własną, i przetłumaczone najważniejsze dzieła obejmujące okres 3 tysiącletniej kultury zachodniej. Prymas upominał Polaków: „Musimy mieć ambicję, bo nie jesteśmy narodem śmieci. Jeden z wybitnych twórców polskiej kultury - wspominał Prymas na „III Tygodniu kultury chrześcijańskiej" (30.04.1977) - gdy znalazł się w więzieniu za protest przeciwko określaniu naszego Narodu jako „ narodu śmieci", napisał na ścianie: „ Śmiecie mówić, że my śmiecie? - My nie śmiemy, a wy- śmiecie".7 Śmiejmy mówić kim jesteśmy, śmiejmy protestować, gdy narodowi naszemu odmawia się godności. Niestety... Ciągle aktualne są słowa Prymasa skierowane do inteligencji katolickiej (9.09.1974): ,Bo wielkim nieszczęściem naszej współczesności jest to, że wśród ludzi bardzo wymownych, wielu jest niemych, którzy boją się powiedzieć prawdą, boją się ujawnić co myślą. Są oni wszędzie, nie wyłączając katedr uniwersyteckich i różnych kongresów naukowych - na które ostatnio jest urodzaj w naszej Ojczyźnie. Jest to największe nieszczęście dla naszego narodu i państwa! Dla Narodu - bo tworzy się warstwa ludzi tchórzliwych, którzy pospolite tchórzostwo, zamykające im usta przed wyznaniem prawdy, nazywają roztropnością. Jest to szkodliwe i dla państwa, bo właściwie nie wie ono, jaki jest obywatel i co myśli. [...] Nie ma większego nieszczęścia dla narodu, jak społeczeństwo zastraszone, milczące, niezdolne do wyznania prawdy!" Prymas kontynuował: „Odwagi! Zacznijcie odważnie myśleć, chcieć i miłować. Zacznijcie odważnie wierzyć w Boga, Ojca wszystkich Polaków! Zacznijcie mężnie wyznawać Jezusa Chrystusa, Brata wszystkich Polaków. Zacznijcie odważnie przyznawać się do Kościoła Powszechnego, który jest matką a nie macochą wszystkich Polaków!"8 I dziś po tylu latach, gdy widzimy jak tzw. inteligencja ciągle odwraca się od Kościoła i odwraca od Polski, chciałoby się powiedzieć: profesorowie, nauczyciele, historycy, poloniści, psychologowie, socjologowie, aktorzy, reżyserzy, prawnicy, filozofowie, dziennikarze, kapłani - nie bądźcie eurointeligentami, bądźcie Polakami, stąd zaczerpnięcie i mądrości, i miłości. Naród czeka! 1 S. Thomae Aąuinatis, Summa Theologica, Romae, I, 79, a. 10. 48 2 A. Comte, Rozprawa o duchu filozofii pozytywnej, tłum. B. Skarga, Warszawa 1973, s.94. 3 „... nowa szkoła filozoficzna, nie wyłączając żadnej klasy społeczeństwa, winna nade wszystko wejść w kontakt duchowy z proletariatem", ibidem, s.91. 4 S. Wyszyński, Jedna jest Polska, Warszawa 1989, s. 19. 5 Ibidem, s.22. 6 Ibidem, s.25. 7 Ibidem, s.46. 8 Ibidem, s.50. Aktualność 5 prawd Polaków Jesteśmy Polakami! Wiara ojców naszych jest wiarą naszych dzieci! Polak Polakowi bratem! Co dzień Polak narodowi śluzy! Polska Matką naszą - nie wolno mówić o Matce źle! Te 5 słynnych Prawd Polaków zostało wypowiedzianych przez dr Jana Kaczmarka podczas I Kongresu Polaków w Niemczech w Berlinie w 1938 roku. Wówczas słowa te skierowane były do Polaków w Niemczech, którzy dostrzegli palącą potrzebę zjednoczenia, szczególnie wobec zła, które przybierało coraz bardziej potworne rozmiary w kraju, w którym mieszkali. Gdy dziś do tych słów wracamy, do przemówień wówczas wygłaszanych, to nasuwa się nieodparte wrażenie, że myśli tam sformułowane zachowują wiele aktualności, a co więcej, dotyczą nie tylko Polaków w Niemczech, ale również w Polsce i w innych krajach. 5 Prawd Polaków to ciągle aktualne wyzwanie dla wszystkich Polaków - na całym świecie. JESTEŚMY POLAKAMI! Zagrożenia dla nas jako Polaków mogą być rasowe, narodowe i obywatelskie. W okresie panowania niemieckiej ideologii narodowosocjalistycznej na pierwszy plan wysuwało się zagrożenie rasowe. Polacy zaliczani byli do rasy podludzi z tytułu przynależności do Słowian. Reszta była konsekwencją tej rasowej niższości. Polacy byli podludźmi. Żydzi - zwierzętami.1 Prawa obywatelskie Polaków na terenach opanowanych przez Niemców nie były prawami dla ludzi. A więc zagrożenie dla praw ludzkich i obywatelskich wynikało z tzw. rasizmu, sytuującego Polaków jako Słowian na poziomie podludzi. Dziś tzw. rasizm dotyczący Słowian nie jest przedmiotem jakiejś promowanej ideologii. Nie cierpimy jako Polacy z tego tytułu, że jesteśmy Słowianami. Ale jest odpowiednik tamtego zagrożenia. Słowiańszczyzna po II Wojnie światowej została wchłonięta przez Związek Radziecki z jego obliczem azjatycko-komunistycznym. Szereg narodów, w tym Polacy, zostało poddanych procesowi degradacji cywilizacyjnej. W efekcie narody te zaczęły być postrzegane przez Zachód jako druga kategoria ludzi, ale nie z tytułu przynależności do Słowian, lecz do Bloku Sowieckiego. Polacy - to naród z bloku sowieckiego, z jakby z nowej rasy, o określonych cechach: niechlujstwo, dziadostwo, brak godności, niska jakość produkcji, etc. Polacy biorą jakiekolwiek prace na Zachodzie i ściągają samochodowe wraki do Polski. Kiedy mówimy na Zachodzie, że jesteśmy Polakami, to patrzą na nas z lekką pogardą, a przynajmniej nieco z góry. To prawda, nie jak na Murzynów czy kolorowych, którzy należą do Trzeciego świata, ale jednak ciągle jesteśmy nie z Pierwszego świata. To się odczuwa przebywając na Zachodzie. Również przebywający w Polsce cudzoziemcy z Zachodu czy to w charakterze turystów czy też przedsiębiorców traktują nas jako kraj i ludzi ciągle egzotycznych. Ciągle istnieje ta druga kategoria jako pozostałość przynależności do Bloku Sowieckiego. Ta przynależność jest odpowiednikiem dawnej przynależności rasowej - słowiańskiej. Z tytułu tej przynależności jesteśmy dyskryminowani w świecie zachodnim: Polak? A to znaczy, że z Europy Wschodniej, być może dawnej republiki sowieckiej. Gdy mowa o Polsce, to pojęcie Europy Środkowej jest ciągle wypierane przez pojęcie Europy Wschodniej, tak jakby pojęcie „Mittel-Europa" było zarezerwowane dla Niemców. Przyznanie się na Zachodzie do tego, że Jestem Polakiem!" wymaga odwagi. Spychani jesteśmy już w punkcie wyjścia na gorszą pozycję społeczną. I to jest ten dzisiejszy odpowiednik dawnego rasizmu związanego z przynależnością do Słowian. Tyle że najpierw nas Zachód wskutek różnych układów wepchnął w objęcia Wschodu, a teraz pogardza, ponieważ jesteśmy ze Wschodu. Ale obok dyskwalifikacji postkomunistycznej, nieustannie obecne jest zagrożenie dla nas jako dla narodu. W okresie nazistowskim znajdowało to swój jednoznaczny wyraz. Sprowadzenie do rzędu podludzi łączyło się z odmówieniem prawa do własnej kultury. Goebbels pisał: musimy wykorzenić polską kulturę, aby nie odrosła, bo wraz z nią odrośnie polski nacjonalizm.2 Dla Goebbelsa polski nacjonalizm wynikał z polskiej kultury, a podludzie nie mają prawa do kultury i do narodowości. Bez kultury nie ma narodowości. W prasie krajowej i zagranicznej spotykamy artykuły o polskim nacjonalizmie, szydzi się z polskiej kultury, z polskich wieszczów. Czy ci, którzy tak piszą, zdają sobie sprawę, że podążają śladami Goebbelsa? A jakie są dzisiejsze oficjalne tendencje europejskie i światowe? Dąży się do eliminowania pojęcia narodu. Zamazuje się różnicę między nacjonalizmem a patriotyzmem, redukuje wszelkie przejawy miłości Ojczyzny do nacjonalizmu. Dokonuje się to przy hałaśliwym wtórze mediów i konkretnych redukcji programów nauczania do przedmiotów zawodowych z wyłączeniem dziedzictwa humanistycznego. Najbardziej cierpią trzy przedmioty: historia, geografia i... język ojczysty. Współcześni zaborcy lepiej znają język polski od Polaków! Tendencje sterylizowania narodów wynikają z historiozoficznego założenia, że źródłem nieszczęść nowożytnej i współczesnej historii Europy były waśnie narodowe. W związku z tym mamy taki paradoks, że pojęcie narodu funkcjonuje w kategoriach mniejszości narodowych mieszkających poza Ojczyzną, natomiast milczy się o prawach narodów w ich własnych ojczyznach. Podkreśla się różnorodność, a milczy o tożsamości. Jest tu kilka błędów, ale dwa są szczególnie istotne. Trzeba odróżnić nacjonalizm od patriotyzmu, trzeba odróżnić sytuację narodu polskiego od wielu narodów zachodnioeuropejskich. Przede wszystkim patriotyzm jest jak najbardziej pożądaną cnotą miłości do własnej ojczyzny, nacjonalizm natomiast jest formą zwyrodniałą. Tak jak winniśmy kochać Boga i rodziców, tak też naszym obowiązkiem jest miłość do Ojczyzny. Miłość do własnej ojczyzny nie wyklucza szacunku, a nawet miłości do innych narodów (ksenofobia). Ale, jak zauważył Arystoteles, aby być czyimś przyjacielem, trzeba najpierw umieć być przyjacielem samego siebie. Nie ma miłości do innych narodów, jeśli ktoś nie kocha narodu własnego. Miłość do ojczyzny biegnie poprzez miłość do rodzimej kultury, którą trzeba znać. Poprzez kulturę rodzimą człowiek buduje własne człowieczeństwo, albowiem kultura narodowa jako najbliższa może być najłatwiej i najszerzej asymilowana. Kultura jest przecież sposobem życia osobowego człowieka, poprzez kulturę człowiek żyje na sposób ludzki. Ale nie ma kultury w ogóle, tak jak nie ma zwierzęcia w ogóle, są natomiast poszczególne gatunki zwierząt i są rozmaite kultury, tworzone i asymilowane przez poszczególne narody. Obok więc zdrowej miłości do Ojczyzny jest też budowanie własnego człowieczeństwa w kulturze narodowej. Odebrać człowiekowi jego Ojczyznę i jego kulturę, to go zubożyć i zdegradować nie tylko jako przedstawiciela danej narodowości, ale również jako człowieka. Czy ci, którzy dążą do wyniszczenia kultur narodowych w ramach unifikacji i globalizacji zdają sobie z tego sprawę? Przecież w tym tzw. „Nowym światowym ładzie" miejsce Goebbelsowskich podludzi zajmują ludzie-maszyny. Jeden i drugi twór nie potrzebuje tożsamości narodowej, albowiem jeden i drugi nie jest już człowiekiem-osobą. Jest to twór, który można włączać, wyłączać i przy nim majstrować (inżynieria genetyczna, aborcja, eutanazja). A wreszcie nacjonalizmy jako źródło konfliktów europejskich nie dotyczą Polski. Albowiem problem nabrzmiał w okresie postreformacyjnym, gdy kolejne narody zaczęły przypisywać sobie - wzorem Judejczyków -wybraństwo. Dotyczy to Anglików, Niemców, Francuzów i Rosjan. Narody te uważając się za narody wybrane usiłowały wywalczyć dla siebie dominację w Europie. To był ten ideologiczno-religijny podkład konfliktów i wojen. Ale trzeba odróżnić patriotyzm od nacjonalizmu. Polska w okresie największych przesileń stała się przedmiotem ataków ze wszystkich stron aż doszło do tego, że straciliśmy własną państwowość. I wówczas tym co pozwala narodowi przetrwać jest jego kultura. Patriotyzm polski wynikający z kultury narodowej pełnił w naszych dziejach wyjątkową rolę, nie nacjonalistycznego agresora, ale tarczę dla zaatakowanej ofiary. Jaki jest więc sens do jednego kotła wrzucać patriotyzm i nacjonalizm w sytuacji narodu polskiego? Dziś może dojść do tego, że Polakom łatwiej będzie zachować swoją tożsamość narodową nie w Polsce, ale jako mniejszość narodowa w obcym kraju. Można to zaobserwować analizując profil podręczników do polskiego czy historii, tych, które obowiązują w Polsce, i tych, które są z Polski promowane za granicą dla Polonii; bardziej polskie i bardziej patriotyczne są wydawnictwa polskie dla Polonii. A więc chodzi o to, że jest jakieś zagrożenie narodowości polskiej, która podtrzymywana jest poprzez kulturę. To zagrożenie poprzednio wynikało z rozbiorów i antypolskiej polityki zaborców (np. Kulturkampfu czy anty-polonizmu rosyjskiego po Powstaniu Styczniowym), w okresie międzywojennym natomiast Polacy jako emigranci mogli się bać przyznawania do własnej narodowości. Po wojnie ponieważ zło wyrządzone Polsce było olbrzymie, a dostaliśmy się pod wpływy Sowietów, realizowano ideologię zrzucenia całej winy za nieszczęścia Polski na Niemców. Uderzano w nutę patriotyczną jako antyniemieckość, choć docelowo ideał socjalizmu był taki: robotnik nie ma Ojczyzny. W momencie gdy tak pojęty patriotyzm spełnił swoją rolę, przystąpiono do osuszania nas z uczuć patriotycznych, które płytko i jednostronnie osadzone, łatwo się tej operacji poddały. Jest wreszcie aspekt obywatelski. Jesteśmy Polakami, to znaczy jesteśmy obywatelami polskimi. Dla wielu osób pozostających za granicą ponętna była propozycja zrzeczenia się obywatelstwa polskiego, a wygodna dla władz w Polsce, ponieważ chodziło o eliminację elementu inteligentnego i aktywnego. Była to forma banicji. Z punktu widzenia państwa Polskiego osoby bez obywatelstwa Polskiego były zneutralizowane, bo już nie miały prawa do państwa Polskiego. Przy polityce kolonizacyjnej było to obcym jak najbardziej na rękę: zdolnych i aktywnych tubylców przechwycić dla kolonizatorów, a tych, którzy się opierają zamknąć, wyizolować, albo zachęcić do banicji. Polacy-emigranci zapominali, że pozbawieni obywatelstwa polskiego tracą prawo do państwowości polskiej, a rym samym prawo do Polski. To był istotny element planu kolonizacji Polski. Strzeżmy więc naszego obywatelstwa, bo potrzebuje go Polska i naród Polski. WIARA OJCÓW NASZYCH JEST WIARĄ NASZYCH DZIECI! Polacy przyjmując chrześcijaństwo, za pośrednictwem Czechów, z Rzymu, oparli też swą tożsamość narodową, a więc kulturową i cywilizacyjną, najpierw na chrześcijaństwie zachodnim, a później w obliczu Reformacji -na katolicyzmie. Szczególnie po Reformacji tak się stało, że typ wiary był częścią uprawnień politycznych władzy państwowej, a także stał się elementem polityki międzynarodowej sąsiadujących z nami państw, które w końcu stały się naszymi zaborcami. Zaborcy odbierając nam państwowość równocześnie narzucali siłą swoją wiarę: Rosjanie - prawosławie, Niemcy - protestantyzm; natomiast Austriacy reprezentowali katolicyzm, ale pojęty na sposób protestancki (tzw. józefinizm). A więc nie tylko po linii kultury i języka, ale również po linii wiary nasza tożsamość narodowa od 1000 lat związana jest z katolicyzmem. Tym samym hasło: „wiara ojców naszych jest wiarą naszych dzieci", jest uzupełnieniem hasła pierwszego. Na ten problem religii i wiary trzeba patrzeć nie tylko przez pryzmat sumienia, ale również polityki. W tradycji polskiej obowiązywała zasada wolności sumienia w sprawach wiary, a więc nieingerencji państwa w sprawy religii (Paweł Włodkowic, Zygmunt August), a to odróżnia katolicyzm od protestantyzmu i prawosławia. Natomiast z punktu widzenia politycznego wrogowie nasi próbowali posługiwać się religią, żeby nas niszczyć politycznie. Gdy mowa o religii, to trzeba wyraźnie te dwa aspekty poodróżniać: aspekt polityczny i aspekt sumienia. W sumieniu każdy ma prawo do wiary, jaką chce wyznawać, ale nie można zapominać, że cezaropapizm w różnych odmianach podporządkowuje sobie religię, natomiast współczesny liberalizm religię instrumentalizuje dla własnych celów. W Polsce po II Wojnie Światowej zaprowadzono nową religię w postaci urzędowego ateizmu. W tym momencie nasza racja tożsamości przesunęła się w kierunku opozycji: wierzący- niewierzący. Ponieważ jednak zdecydowanie dominującą religią był katolicyzm, (wschodnie tereny Rzeczpospolitej, gdzie mieszkali prawosławni i unici zostały zagrabione przez ZSRR), to z punktu widzenia politycznego racją tożsamości polskiej stała się przynależność do Kościoła Katolickiego. Wierność wierze ojców i wychowanie dzieci w duchu katolickim stało się obowiązkiem nie tylko religijnym, ale i patriotycznym. Dziś w tzw. świecie zachodnim dominuje ateizm, sekularyzacja, a nadciąga New Age. Jest to cywilizacja postchrześcijańska, silna pieniądzem, mediami, administracją i techniką. Polska przy tych parametrach jawi się jako naród osłabiony: kraj zadłużony, zubożony, media w 80% niepolskie, administracja przekwalifikowywane dla obcych struktur, zacofany przemysł. Naszą unikalną siłą jest przywiązanie do najwyższej kultury, jaką reprezentuje katolicyzm, ciągle żywy, choć w tak osłabionym narodzie. Trzeba realnie widzieć słabość i siłę naszego narodu. Tu nie chodzi o winę czy tego rodzaju rzeczy, tu chodzi o siłę, jaką dziś sobą reprezentuje. Ta siła jest bardzo mała. W tych sprawach trzeba być realistą, nie można uciekać ani we wspomnienia, ani w marzenia. Otóż, naszą wyjątkowością i siłą jest żywy katolicyzm; gdy to stracimy, będziemy tylko sprzątaczką i tylko ściennym malarzem. Dlatego naród i ludzie niezwykli do tego instynktownie wracają, gdy jest zagrożenie. Tylko poprzez katolicyzm jako naród polski możemy odzyskać sile i znaczenie w przyszłości. Katolicyzm pojęty jako typ cywilizacji, a nie tylko jako zespół wierzeń. Bo Zachód idzie w kierunku samobójczym: rozbicie rodziny, narodów, religii, człowieka. Legalizacja aborcji, eutanazji, homoseksualizmu i pedofilii - oto ideały cywilizacyjne dzisiejszego Zachodu. W perspektywie przyszłych pokoleń Polska wierna katolicyzmowi ma szansę przetrwania, a nawet wzmocnienia się. Zachód to będą kolorowi i islam, oni szanują swoją religię i swoje rodziny. Katolicyzm pomoże nam przetrwać upadek cywilizacji Zachodu. POLAK POLAKOWI BRATEM! Tu dotykamy kwestii dość drażliwej, ponieważ związanej z tzw. wadami narodowymi, które dodatkowo później były podsycane i wyolbrzymiane przez naszych wrogów. Ale każdy naród jak i człowiek ma jakieś tam wady, więc nic w tym niezwyczajnego. Już Jan Długosz pisał, że Polaków cechuje bezinteresowna zawiść. Cóż innego może robić zaborca lub kolonizator, jeśli nie korzystać z narodowych wad opanowanego kraju, a nawet utwierdzać je i powiększać? Mniejszość w danym kraju rządzi wielkością przez podział: divide et impera. Sto osób będzie rządziło milionem, jeśli ten milion podzieli na 10-osobowe grupki, a może nawet uda się podzielić na pojedyncze „sztuki"? To dopiero byłby wyczyn, po prostu magiczna łatwość rządzenia. Dziesięć osób będzie rządziło milionem, jeśli ten milion podzieli się na pojedyncze osoby. Ile nas jest? W kraju prawie 40 milionów, za granicą do 20 milionów, a więc ok. 60 milionów Polaków na świecie. Jakże niewiele narodów europejskich jest liczniejszych od nas. Jeżeli jednak przełożymy to na siłę wynikającą z solidarności ogólnonarodowej, to okaże się, że niewiele jej jest. Czy sto milionów Polaków na świecie, czy 50 milionów, czy milion, czy dziesięć osób, to na to samo wychodzi. W takim układzie ilość nie przekłada się na siłę. A są narody, które z niewielkiej grupki umieją wyczarować niesamowitą siłę. Ręce, nogi, tułów, to wszystko jest większe od oczu, a jednak to oczy pokazują kierunek. Bez oczu siła mięśni może być skierowana na samounicestwienie. Podobnie jest w społecznościach, jeśli nie ma tej zasady integrującej ku solidarności i sile, społeczność słabnie, a nawet zaczyna ginąć. Hasło: „Polak Polakowi bratem" jest niesłychanie aktualne, ponieważ z różnych stron i na różne sposoby jesteśmy dzieleni, a do tego wykorzystywane są nasze różne narodowe czy słowiańskie cechy, jak zawiść, brak roztropności, naiwność, sentymentalizm. Jesteśmy dzieleni i dzielimy się sami, nie szukamy w sobie metod na zjednoczenie, które w efekcie powiększy naszą siłę, lecz czekamy na politycznego zbawcę, który nam zapewni dobrobyt, willę i samochód. Musimy w nas samych jako naród odnaleźć źródło jedności. Pierwszym krokiem ku temu jest dostrzeganie w każdym rodaku brata. Ten brat nie powinien być wyidealizowany ani traktowany zbyt sentymentalnie. Idealizacja załamie się w zderzeniu z realnymi wadami, sentymentalizm oparty na uczuciach szybko minie. Trzeba realnie widzieć w Polaku brata. Polak, nasz brat, jest osłabiony i posiada tysiące wad, ale z niego można jeszcze odbudować naród i musimy naród odbudować. CO DZIEŃ POLAK NARODOWI SŁUŻY! Służba narodowi może być uniemożliwiana, zapomniana, pogardzana lub nieznana. Służba narodowi zasadza się na działalności, która niekoniecznie bezpośrednio, ale zawsze pośrednio skierowana jest dla obrony lub rozwoju dobra wspólnego (naród i niepodległe państwo). Zaborca czy kolonizator przejmuje struktury państwa (ogień), by para (praca narodu) poruszała cudzą lokomotywę zmierzającą do obcych państw. Praca dla kraju w strukturach państwa staje się niemożliwa lub tylko znikoma jej część przyczynia się dla wzrostu dobra wspólnego. Naród pozbawiony zbyt długo państwowości i suwerenności może coraz bardziej zapominać o sobie, że jest narodem, a pojęcie służby narodowi staje się pustym dźwiękiem. Może być też w państwie ideologia, która dezawuuje pojęcie narodu, a tym samym służby narodowi. Komunizm w Polsce odwoływał się do narodu, ale nie do suwerenności państwowej. Dzisiejszy liberalizm mówi o państwie, ale naród uważa za przeżytek, a nawet coś złego. Wreszcie brak kultury (wychowania i wiedzy) sprawia, że pojęcie narodu, a tym samym narodowej służby dla kogoś nic nie znaczy, bo tego nie rozumie. A tymczasem Służba narodowi, jeśli naród jest ciągłością pokoleń, które były i które będą - to praca około optymalnej niszy osobowego rozwoju człowieka. Gotowość i rozumienie sensu służby narodowi jest znakiem, że człowiek ma właściwie ustawioną hierarchię istotną w ludzkim życiu, że nie jest ograniczony do miedzy, lub że ma poprzestawiane środki z celami. Kto jest ślepy na naród, ten jest jeszcze psychicznie niedojrzały, albo jest obcy. Polak, jeśli jest człowiekiem dojrzałym, musi dostrzegać rangę swej gotowości służby narodowi, codziennie. To jest istotne dla rozwoju w nas naszego człowieczeństwa. POLSKA MATKĄ NASZĄ - NIE WOLNO MÓWIĆ O MA TCE ŹLE! Utrata niepodległości w okresie zaborów, dominacja sowiecko-komunistyczna w okresie powojennym wiązały się z brakiem suwerenności narodu, ale również z utratą autentycznej niepodległości państwa. Struktura państwa nie jest wówczas nastawiona na dobro narodu, a naród coraz boleśniej odczuwa ten brak niepodległości. Początkowo każdy rozumie, że państwo nie jest niepodległe, i że ktoś obcy przy pomocy państwa krzywdzi naród. Jednak gdy stan taki się przedłuża i kolejne pokolenia nie rodzą się już w niepodległym państwie, to nie mając porównania, państwo, w którym żyją, traktują jako państwo właściwe. I wówczas pojawiają się sformułowania, w których głównym wyrażeniem jest powiedzenie: „w tym kraju". „W tym kraju wszystko jest złe, w tym kraju nie da się żyć, z tego kraju trzeba uciekać" etc. Następuje utożsamienie ojczyzny (która jest dziedzictwem pokoleń) z państwem (które jest płynną strukturą administracyjną). Miejsce ojczyzny zajmuje „ten kraj". A ponieważ „ten kraj" posiada wiele złych stron, to do tego kraju można mieć zły stosunek i o tym kraju można źle mówić. Nie dość, że ten kraj niewiele mi dał, to jeszcze jest mi w nim źle, to po co mi taki kraj? Najlepiej zeń wyjechać albo się urządzić, nie bacząc na żadne względy moralne. Polacy na obczyźnie często odreagowują warunki polskie i jakby ciągle szukaj ą usprawiedliwienia dla swego wyjazdu. Kupując coś podkreślają, że czegoś tak dobrego, albo tak taniego to w Polsce nie ma, że w Polsce tyle się nie zarabia, że nie ma takich dobrych dróg, a co bym w Polsce osiągnął, etc. Jest to ciągłe jakby usprawiedliwianie wyjazdu, czyli znak, że coś z rym wyjazdem jest nie w porządku, chociaż trudno powiedzieć co. Istotne jest natomiast, że dla usprawiedliwiania wyjazdu zaczyna się mówić o Polsce źle. I właśnie hasło: „Polska Matką naszą- nie wolno mówić o Matce źle" jest hasłem trafionym w mentalność emigrantów. Jest to hasło trafione również z tego powodu, że ono wcale nie ma za zadanie bagatelizowania zła w kraju, czy idealizowania kraju, hasło nie mówi, że w Polsce nie jest źle, ale że o Polsce nie wolno źle MÓWIĆ. To jest kluczowa sprawa a zatem przyjrzyjmy się jej bliżej. Na czym polega zło mówienia źle o ojczyźnie? Porównanie do matki powinno nas naprowadzić na właściwy trop. Matka może być zła, a jednak o matce dziecko instynktownie źle nie mówi. Matka jest ta konkretna, jedyna, która dała życie dziecku. Dla dziecka jest to największy dar, nieporównywalny do niczego więcej. W związku z tym wszelkie zło pochodzące od matki jest nieproporcjonalnie od tego właśnie dobra. Mówienie o matce źle narusza te proporcje, zło wybija się na plan pierwszy, przyćmiewa to podstawowe dobro matki, która dała życie. Wobec tego dobra wszelkie zło staje się nieistotne: ta jedyna kobieta-matka, która dała mi życie. Jest w tym coś tak świętego i tajemniczego zarazem, że przed czymś takim człowiek klęka. Nie śmie powiedzieć czegokolwiek złego o matce, zniesie cierpliwie jakieś zło, ale nie waży się cokolwiek złego powiedzieć. Mowa bowiem, to nie tylko dźwięk, to coś więcej. Tu coś jest takiego, choć nie wiem jeszcze dokładnie co... Muszę pomyśleć... Co ma wspólnego matka z Ojczyzną? Jak matka daje życie, tak ojczyzna daje człowiekowi jego ludzkie ukorzenienie poprzez pokolenia, kulturę i przyrodę. Matka jest z rodziców, a ci z innych rodziców i tak powstaje szeroki krąg rodzinny, który im dalej sięgamy, tym bardziej rozpływa się ostatecznie w narodzie. Ojczyzna jest skarbcem kultury umożliwiającym człowiekowi jego osobowy rozwoju z pułapu nie tylko wyższego niż gałąź, ale wręcz najwyższego w stosunku do osiągnięć ostatniego pokolenia: ojczyzna umożliwia mi rozwój osobowy najwyższy i optymalny dla mnie tu i teraz. Ojczyzna to ziemia i przyroda, gniazdo w którym wykluwają się pokolenia i rozwija kultura. Jeżeli Ojczyzna daje mi - bez mojej zasługi -już na początku tak wiele: naród, kulturę, przyrodę - to co konieczne do życia jak człowiek i bycia człowiekiem, to jakże mogę mówić o Ojczyźnie źle? Czym jest jakiekolwiek zło wobec takich dóbr? Ale właśnie, o ile związek z matką jest naturalny i stosunek dziecka do matki jest spontaniczny (z wyjątkiem jakichś zwyrodnień), to miłości do Ojczyzny trzeba się uczyć, trzeba być do tej miłości wychowanym, ponieważ obejmuje ono dobra niewymierne zmysłowo. A bez miłości do Ojczyzny nie będzie pełnego rozumienia Ojczyzny, miłością się nasiąka w domu, w szkole, w narodzie. Z miłością do ojczyzny jest podobnie jak z rozumieniem wiary, jeśli nie kochasz ojczyzny, trudno jest, abyś w pełni zrozumiał jej słodycz. I jak o matce nie mówi się źle, natomiast gdy źle jest z matką tym bardziej się ją kocha, to podobnie z ojczyzną: miłość jest tym większa, im z ojczyzną gorzej się dzieje, jest z nią źle, tym bardziej się ją kocha. Jest to dokładne przeciwieństwo zasady: ibi patria, ubi bene. Naszą polską zasadą jest: ibi amor, ubi patria. Nieszczęścia ojczyzny są okazją do tym większej miłości. Ojczyzna już mi tyle dała, choć trzeba mieć miłość, aby to widzieć i doceniać - teraz trzeba się odwdzięczyć, jeśli nie za siebie, to za poprzednie pokolenia i za pokolenia przyszłe: tak powinien myśleć i kochać Polak, wszystko jedno, w kraju czy zagranicą. 5 prawd Polaków jest jak najbardziej aktualnych, dla nas w kraju i dla tych którzy wyjechali. Musimy walczyć o siebie, abyśmy nie byli obywatelami, narodem czy ludźmi drugiej kategorii. Ale nikt nas nie będzie szanował, jeśli sami nie nauczymy się wzajemnego szacunku i miłości zakorzenionej w religii, narodzie i ojczyźnie. Naród, który nie umie siebie szanować, swej wiary, swej ojczyzny, swej kultury, tym bardziej będzie pogardzany przez obcych. Nie znajdziemy respektu u obcych, jeśli sami sobą będziemy pogardzać. I to jest jakby esencja 5 prawd Polaków. Prawdy te są ciągle aktualne i niestety, już nie tylko dla emigrantów, ale również dla nas mieszkających w Polsce. 1 „Fahrt durch das Ghetto. [...] Das sind keine Menschen mehr, das sind Tiere." Joseph Goebbels. Tagebiicher 1924-1945, Bd 3, Munchen, Zurich 1992, s. 1340. 2 „Wir konnen ein neues polnisches Kulturleben vorlaufig nicht fordem, da das Kulturleben eine Sammelstelle des wieder beginnenden polnischen Nationalismus ist. [...] Warschau: [...] Hier hat der polnische Nationalismus seine Leidensjahre durchlebt. Wir mtissen ihn vollkommen ausrotten, oder er wird sich eines Tages wieder erheben.", ibidem, s. l340n. Kultura polska a integracja z Unią Europejską W klasycznej tradycji zachodniej kultura oznaczała swoisty tylko dla człowieka sposób zdobywania umiejętności bycia człowiekiem i życia jak człowiek. Z tego tytułu posiadanie właściwej kultury przez każdego człowieka było dlań czymś najważniejszym. Niestety, dziś pod wpływem różnych a priori zaczerpniętych z filozofii lub z nauk ścisłych, gdy człowiek pojęty jest albo jako anioł (Kartezjusz), albo jako maszyna (La Mettrie), albo jako zwierzę (Darwin) kultura wydaje się być czymś nieistotnym i drugorzędnym. Z istoty swej anioł, maszyna, zwierzę nie potrzebują stricte ludzkiej kultury. Dopiero wobec wydarzeń wstrząsających światem (wojna) lub przynajmniej opinią publiczną (tragiczne ofiary jakiegoś zwyrodnialca) przypomina się, że człowiek nie jest tak dobry jak anioł, a potrafi być znacznie gorszy niż zwierzę. I wówczas pojawia się też pytanie o to, co się z nami dzieje, co dzieje się z ludzką kulturą, że jednak kultura to nie tylko dodatek do naszego życia. Co ma do powiedzenia Unia Europejska na temat kultury? W Traktacie z Maastricht kulturze poświęcony jest tylko jeden artykuł i to na dość odległym miejscu, jest to artykuł 128. W tym momencie należy zgodzić się z opinią Kazimierza Krzysztofka, który w artykule zawartym w Raporcie Kultura polska 1989-1997 stwierdza, że: „Kultura nie jest dla Unii sferą priorytetową i zapewne nie będzie nią w przyszłości..."} Autorzy dokumentów UE nie biorą pod uwagę głębszego rozumienia kultury i dlatego kulturę zepchnąć mogą na plan bardzo odległy. Możemy się o tym przekonać czytając treść najważniejszego artykułu Traktatu, w którym określone są cele Wspólnoty; cel jest przecież przyczyną najważniejszą. Artykuł 2, bo o nim mowa, kwestii kultury w ogóle nie podnosi. Dla UE sprawą bezwzględnie priorytetową jest ekonomia i polityka, reszta to środki.2 W artykule następnym, gdy mowa jest o środkach realizowania tej nowej ekonomii politycznej, to wśród 20 różnych środków takich jak: zniesienie cła, jak wspólna polityka w zakresie handlu, rolnictwa, rybołówstwa, transportu itp., dopiero na 16 miejscu pojawia się punkt dotyczący zbiorczo kultury i edukacji. „Dla osiągnięcia celów określonych w artykule 2 działalność Wspólnoty będzie obejmowała zgodnie z postanowieniami niniejszej umowy i w terminach w nim określonych: [...] stwarzanie warunków dla podnoszenia jakości edukacji i szkolenia oraz pełnego rozwoju kultur państw członkowskich". Tekst ten brzmi dość gładko, ale pamiętajmy, że zgodnie z Art.2 i początkiem Art.3 edukacja i kultura jest tylko środkiem do realizowania celów ekonomiczno-politycznych.3 W takim stanie rzeczy nasuwają się dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, potraktowanie edukacji i kultury dla realizowania celów ekonomiczno-politycznych jest równoznaczne z IDEOLOGIZACJĄ zarówno edukacji jak i kultury. To właśnie Antoine Destutt de Tracy (l754-1836) - współtwórca Rewolucji Francuskiej i twórca nazwy „ideologia" - wyznaczył kierunek ideologizacji kultury europejskiej, a jego śladem podążył pozytywizm, komunizm, różne typy socjalizmu, faszyzm, nazizm i niektóre odmiany nacjonalizmu.4 Po drugie, tragiczne doświadczenia wieku XX, szczególnie zaś II Wojny Światowej, były okazją do uświadomienia sobie, jak groźne skutki niesie absolutyzowanie ekonomii i polityki. Dawali temu wyraz nie tylko trzeźwo myślący intelektualiści, ale również organizacje międzynarodowe, w tym Organizacja Narodów Zjednoczonych. Warto w tym kontekście przytoczyć fragment zapomnianego dziś, ale jakże doniosłego i ciągle aktualnego dokumentu. W Konstytucji Narodów Zjednoczonych dotyczącej edukacyjnych, naukowych i kulturalnych organizacji czytamy, że „pokój oparty wyłącznie na politycznych i ekonomicznych uzgodnieniach rządów nie będzie pokojem, który mógłby stać się jednomyślną, trwałą i szczerą podporą dla ludów świata, stąd pokój, jeśli nie ma spełznąć na niczym, musi być oparty na intelektualnej i moralnej solidarności ludzkości."5 Czy autorzy Traktatu tak bardzo uekonomiczniając i upolityczniając Unię Europejską wzięli pod uwagę zagrożenia, na jakie wskazuje cytowana Konstytucja ONZ? Czy zdają sobie sprawę, że polityka i ekonomia może być tylko ŚRODKIEM, a nie celem życia człowieka, narodów i różnych wspólnot? I że największą groźbą dla pokoju jest uczynienie ze środka - tak potężnego jak ekonomia i polityka - celu samego w sobie? Ostrzega już przed tym Konstytucja ONZ z 1945 roku. W Art.128.1 Traktatu z Maastricht czytamy: „Wspólnotaprzyczynia się do rozkwitu kultur państw członkowskich, respektując ich narodową i regionalną różnorodność, jednocześnie uwypuklając wspólne dziedzictwo kulturowe". Ten ogólnikowy zapis został rozszerzony w tzw. Nowym Traktacie (Amsterdamskim) podpisanym 2 października 1997, gdzie uwypuklono rolę „przyczyniania się do wysokiego poziomu oświaty i szkolenia oraz do rozkwitu kultur państw członkowskich", natomiast w rozdziale IX dodano, że UE winna „nadać wspólnemu dziedzictwu kulturalnemu charakter priorytetowy".6 To formalne i szybko dokonane przeakcen-towanie stosunku UE do kultury wynikło z mnożących się zarzutów o niedocenianiu roli kultury i o próbie wyeliminowania różnorodności na rzecz jakiejś jednej, sztucznej kultury paneuropejskiej.7 Ponieważ na papierze można zapisać wszystko, łącznie ze sprzecznościami i absurdami, warto sprawdzić, czy zmieniły się realne intencje i czy rzeczywiście kultura jest już sprawą priorytetową. Można to odkryć biorąc pod uwagę ilość środków finansowych oraz zasady ich przyznawania. W artykule Kto płaci za kulturę? czytamy: pokrywanie kosztów programów kulturalnych UE stanowi poważny problem. Państwa członkowskie nie chcą zwiększyć sum przeznaczanych na programy i poszukują innych opcji. Od roku 1992 poziom dotacji prawie zupełnie nie uległ zmianie. Finansowanie programów ustalane jest w trybie jednomyślnego głosowania w Radzie Ministerialnej. Oznacza to, że każde państwo członkowskie ma prawo weta wobec każdego projektu, co w konsekwencji opóźnia jego realizację o cale lata"8 Nad fragmentem tym trzeba się zatrzymać. Nakłady na kulturę są w UE relatywnie bardzo niskie, z czego aż sześciokrotnie więcej wydaje się na sektor audiowizualny, czyli na kulturę niską i masową.9 W rozdziale środków Rada Ministerialna kieruje się znaną nam, Polakom, zasadą liberum veto! dzięki czemu każdy członek Rady może zablokować na lata realizację jakiegoś projektu. Wystarczy więc, że jedna osoba zasiadająca w Radzie jest niechętna kulturze polskiej i może spokojnie przez długi czas blokować dofinansowanie polskich projektów. Pikanterii dodaje fakt, że blokada dotyczyć będzie nie tylko pieniędzy zachodnioeuropejskich, ale pieniędzy polskich! A oto, jak wyjaśniaj ą zasady finansowania funduszy kulturalnych przedstawiciele Dyrekcji Generalnej X: przyznawanie funduszy wygląda tak, jak w banku. Z konta pobrać można tylko tyle, ile się na nie wpłaciło, bez prawa do zadłużenia. Nie ma możliwości kredytu. Jedyna różnica polega na tym, że stan konta może być wynikiem połączenia wkładu budżetowego kraju z kwotą otrzymaną z Phare."10 A więc możliwość otrzymania pieniędzy z funduszu Phare dla nielicznych połączona z możliwością całkowitego zablokowaniu rodzimych finansów na rodzimą kulturę. Tylko pogratulować przemyślności urzędników pracujących w Unii Europejskiej, my natomiast możemy już pisać podanie do Brukseli o łaskawe przyznanie nam polskich środków na rozwój kultury polskiej. Być może za kilka lat otrzymamy odpowiedź pozytywną. Analizując różne dokumenty i artykuły dotyczące miejsca kultury, w tym kultur narodowych w programach UE, oraz przypatrując się dotychczasowej praktyce można dojść do wniosku, że zasadniczo chodzi o: 1. upowszechnianie i wspieranie masowej kultury audiowizualnej 2. dofinansowywanie różnych imprez, jeśli mają charakter ogólnoeuropejski i jeśli organizowane są przez kilka państw (program Kaleidoscope) 3. konserwację lub odbudowę zabytków architektury (program Raphaef) 4. wspieranie tłumaczeń dzieł literackich (program Ariane).11 Praktycznie więc biorąc dla kultur narodowych jako właśnie narodowych w tych programach nie ma miejsca. Jest natomiast miejsce przede wszystkim dla niskiej kultury masowej oraz dla tzw. imprez międzypaństwowych, co w praktyce oznacza promowanie landyzacji kultury, czyli promowanie działalności kulturalnej Euroregionów.12 Uwzględniając centralne sterowanie z Brukseli funduszami kulturalnymi poszczególnych państw i zasadę rozdziału funduszy opartą o liberum veto możemy uznać program UE za zagrożenie dla kultur narodowych, a tym samym za zagrożenie dla tożsamości poszczególnych narodów europejskich. Szczególne zagrożenie dotyczy kultur tych państw, które z takich czy innych względów są państwami osłabionymi pod względem ekonomicznym i politycznym. Nie mogąc bronić własnej kultury przy pomocy własnych środków zdane będą na decyzje przychodzące z zewnątrz. W przypadku Polski sytuacja jest wyjątkowo skomplikowana, ponieważ jako kandydat na członka Unii Europejskiej wyszliśmy z Bloku Sowieckiego nie tylko osłabieni ekonomicznie i politycznie, ale również zdeformowani pod względem kulturalnym. Perspektywa pochłonięcia nas przez nową ideologię Unii Europejskiej dotyczy narodu, który przez pół wieku poddawany był we wszystkich dziedzinach kultury indoktrynacji i deformacji obowiązującej wówczas ideologii. Edukacja na wszystkich szczeblach, sztuka w jej różnych dziedzinach oraz media stanowiły pilnie strzeżone narzędzie deformowania polskiej świadomości. Deformacja ta objęła kilka pokoleń Polaków. Po roku 1989 odzyskiwanie tożsamości kulturowej idzie wyjątkowo opornie, a nawet różne formy kulturowego antypolonizmu stały się jeszcze bardziej natarczywe, a dzięki demokracji - urozmaicone (czasopisma, filmy, sztuki teatralne, programy telewizyjne). Naród nie odzyskał własnej tożsamości, a dziś stoi wobec perspektywy integracji ze strukturami, dla których kultura jest sprawą na 128 miejscu, a cóż dopiero mówić kultura narodowa Polaków. Winniśmy, jako naród doświadczony 123-letnimi zaborami i półwieczem komunizmu - zachować w tej materii wyjątkową ostrożność. Bowiem rola kultury narodowej w naszych dziejach była wyjątkowa. Gdy popatrzymy na dzieje Polski ostatnich 200 lat, to okazuje się, że niepodległe państwo mieliśmy tylko przez lat 20.1 właśnie kultura polska, pielęgnowana głównie w domach, nie tylko pomagała Polakom rozwijać się duchowo, ale także ta kultura była substytutem niepodległego państwa. Zwrócił na to uwagę papież Jan Paweł II w swoim przemówieniu wygłoszonym w ONZ w roku 1995: ,"Prawo narodów do istnienia w sposób naturalny pociąga za sobą to, że każdy naród może się cieszyć prawem do własnego języka i kultury, za pomocą których ludzie wyrażają i przedstawiają to, co nazwałbym podstawową duchową suwerennością. Historia uczy, że w okolicznościach ekstremalnych (takich jakie zdarzały się na przykład w kraju, w którym się urodziłem) to właśnie kultura pomaga narodowi przetrwać utratę politycznej i gospodarczej niezależności."13 To kultura polska pozwalała nam rozwijać się po ludzku i pielęgnować naszą suwerenność duchową, czyli po prostu godność. Z niej wyrosło niepodległe państwo w roku 1918, dla niej obronić musimy niepodległość po roku 1989. Niestety, obecne warunki dostosowawcze i członkowskie UE zagrażają tożsamości polskiej kultury i niepodległości naszego państwa. Bądźmy więc ostrożni. 1 System funkcjonowania kultury w Polsce a strategie rozwoju kultury w Unii Europejskiej, w: Kultura Polska 1989-1997. Raport, pod red. T. Kostyrko, Warszawa 1997, s.427. 2 „Zadaniem Wspólnoty jest, poprzez utworzenie wspólnego rynku i unii gospodarczo-walutowej oraz realizację wspólnej polityki lub działań określonych w artykułach 3 i 3a, wspieranie w całej Wspólnocie harmonijnego, zrównoważonego rozwoju działań gospodarczych, trwałego i nieinflacyjnego wzrostu z poszanowaniem środowiska naturalnego, wysokiego stopnia zbieżności działań gospodarczych, wysokiego poziomu zatrudnienia i opieki społecznej, podnoszenie stopy życiowej i jakości życia, ekonomicznej i społecznej spójności oraz solidarności pomiędzy państwami członkowskimi." Część I, Art. 2, Prawo Wspólnot Europejskich. Dokumenty, Warszawa 1997, wyd.4. 3 Art.3, Ibidem. 4 Hasło „Ideology", w: The New Encyclopedia Britannica, Chicago 1974, s. 194. 5 „That a peace based exclusively upon the political and economical arrangements of governments would not be a peace which could secure the unanimous, lasting and sincere support of the peoples of the world, and that the peace must therefore be founded, if it is not to fail, upon the intellectual and morał solidarity of mankind", Constitution ofthe United Nations. Educational, Scientific and Cultural Organization, Adopted in London on 16November 1945, Preamble. 6 Por. S. Dillon, Trudne zadanie promowania kultury europejskiej, w: „Dialog Europejski", 1998/2, s.22. 7 Ibidem, s.22. 8 Ibidem, s.25. 9 K. Krzysztofek, System funkcjonowania..., art.cyt., s.431. 10 „Dialog Europejski", s.24. 11 Programy te w tym lub przyszłym roku wygasają, nowy program ma być dopiero opracowany, ibidem s. 23.Por. „Układ Europejski", cz. VII, art.95. 12 Por. K. Krzysztofek, System funkcjonowania..., art.cyt, s.429-431. 13 Jan Paweł II, Oprawach narodów, Lublin 1996, n. 8. 72 Demokracja - politeja czy ochlokracja? (starożytni o demokracji) Są trzy główne powody, dla których znaczenie słowa demokracja jest dziś tak zamazane. Pierwszy to ten, że słowo to ma nie tylko znaczenie polityczne, ale również ideologiczne. Drugi to upadek wykształcenia klasycznego, z którym wiąże się brak znajomości w szerszych kręgach źródeł cywilizacji zachodniej, w której demokracja się narodziła. Trzeci wreszcie to ten, że demokracja w sensie greckim a demokracja w sensie nowoczesnym, w wielu istotnych punktach różni się. W efekcie pewien mętlik pojęciowy sprzyja głównie walce politycznej proporcjonalnie do obniżenia samej kultury politycznej nie tylko wśród przeciętnych obywateli, ale również elit sprawujących władzę. Należy najpierw umiejscowić demokrację na tle różnych ustrojów, jakie znane były Grekom. Następnie choćby skrótowo przedstawić historię demokracji ateńskiej, a także jej strukturę. Zauważymy jakie założenia filozoficzno-polityczne legły u jej podstaw. Dalej, kto i dlaczego chwalił demokrację, a kto jakie błędy jej wytykał. A wreszcie, należy pokazać, jaka demokracja jest ochlokracja, a jaka politeja. Dzisiaj ustroje dzielimy najczęściej bardzo prostacko. Jest albo demokracja, albo totalitaryzm. Demokracja to państwo otwarte i wolne, a totalitaryzm to państwo zamknięte i zniewolone. Grecy byli trochę od nas inteligentniejsi i wyróżniali aż sześć ustrojów, z których trzy były zdrowe, a trzy zwyrodniałe czy zboczone. Kiedy ustrój określano mianem „zdrowego"? Wtedy, gdy jego celem był wspólny pożytek (pros ton koinon symferori). Jeśli natomiast celem był li tylko pożytek jednostki, grupy czy nawet większości, to wówczas taki ustrój określano mianem zwyrodniałego. Na trzy sposoby ustrój może być zdrowy i na trzy sposoby może być zwyrodniały. Zdrowy ustrój to taki, w którym dla dobra wszystkich rządzi jeden (monarchia), albo rządzi jakaś grupa (arystokracja), albo gdy rządzą wszyscy (politeja). Kiedy natomiast jeden rządzi dla dobra własnego, to wówczas jest to ustrój zboczony i nosi on miano tyranii, gdy dla dobra grupy rządzi grupa, to jest to oligarchia, a gdy dla dobra większości rządzi większość, to jest to demokracja. Zdrowymi ustrojami są więc: monarchia, arystokracja i politeja, zwyrodniałymi zaś: tyrania, oligarchia i demokracja.1 Jak widzimy, dość nieoczekiwanie, demokracja jawi się jako ustrój w pewnym sensie zwyrodniały, jest zwyrodnieniem politei, tak jak tyrania jest zwyrodnieniem monarchii. A zwyrodnienie demokracji płynie stąd, że choć ma na uwadze dobro większości, to jednak nie jest to dobro wszystkich. Jest lepsza od oligarchii i od tyranii, ale mimo to jest zwyrodniałą formą ustrojową. Demokracja jest więc najlepsza ze złych, z tego też tytułu może przechylić się albo w stronę ochlokracji, czyli rządów pospólstwa, tłumu, albo też w stronę politei, czyli rządów wszystkich, ale rządów rozumnych, mających na względzie wspólny pożytek. A zależy to od tego, co do demokracji zostanie domieszane, sam podział tu zaprezentowany jest bowiem podziałem schematycznym. Mówiąc o ustrojach musimy jednak pamiętać, że dotyczyły one tylko obywateli, a nie wszystkich mieszkańców. Sprawa to niebagatelna. W czasach Peryklesa Attykę zamieszkiwało około 315 tysięcy osób. Wśród nich praw obywatelskich nie posiadały kobiety, nie posiadali metojkowie, czyli wolni, ale obcy przybysze, nie posiadali niewolnicy, których było ponad 100 tysięcy. Obywateli było nieco ponad 40 tysięcy, a więc mniej więcej jedna ósma populacji. Obywatelem stawał się po ukończeniu 21 roku życia mężczyzna, zrodzony i po matce i po ojcu z rodowitych Ateńczyków.2 Demokracja ateńska obejmuje więc stosunkowo niewielką liczbę ludności, co oczywiście będzie miało swoje konsekwencje. Z drugiej strony na tak niewielkiej scenie można było wyraźniej i ostrzej dostrzegać, jakie są mechanizmy danego ustroju, co dobrego, a co złego ze sobą wnosi. Grecy ze szczególnym zapałem analizowali różne ustroje polityczne. Uświadomili bowiem sobie, że człowiek jest z natury stworzony do życia społecznego i to w większym stopniu niż pszczoła. Poza społecznością żyć może tylko ktoś, kto jest albo istotą nadludzką (kreitton e anthropos), albo nędznikiem (faulos)3 W obu wypadkach występować musi jakiś defekt czy to przez nadmiar, czy to przez niedomiar. A jeśli już ktoś żył w społeczności, ale nie żył życiem społecznym, publicznym, a więc jeśli nie był polites, to w takim razie i on musiał być jakoś upośledzony, a zwano go wówczas idiotą(idiotes).4 Normalny zaś człowiek, aby żyć i rozwijać się po ludzku, z konieczności potrzebuje kontekstu społecznego. Jeśli tak, to typ ustroju, w jakim człowiek żyje, nie jest bez znaczenia, bo albo człowiek jako człowiek się w nim rozwinie, albo się zdegeneruje. Znalezienie więc właściwego, czyli zdrowego ustroju było dla Greków sprawą bardzo palącą. Jakich ustrojów doświadczyli Grecy przed pojawieniem się demokracji? W czasach archaicznych była monarchia. Ostatni król Codrus ani nie został obalony, ani wygnany, ale - wedle legendy - poległ bohatersko broniąc Aten przed Dorami. Wówczas Ateńczycy doszli do wniosku, że nikt nie jest godny, by go zastąpić, wybrano więc archonta z kadencją dożywotnią, którą w roku 752 zmniejszono do lat 10, a w roku 683 do jednego roku. Później podzielono władzę na 9 archontów, wśród których zachowano funkcję króla - bazileusa, tyle, że była to funkcja czysto religijna. Ta nowa forma ustrojowa była de facto oligarchią i arystokracją, która w Attyce utrzymywała się przez prawie 5 wieków.5 Obywatele ubożsi i nie posiadający dobrego urodzenia, a więc rzemieślnicy (hoi demiurgoi) i rolnicy (hoi geomoroi) nie byli dopuszczani do rządu. Zadłużenie uboższych wobec bogatszych i wobec państwa doprowadziło do poważnego kryzysu, a wprowadzenie przez Drakona ostrych praw nie zażegnało konfliktu. I wówczas pojawił się Solon, od którego datować można początki demokracji. Solon bowiem unieważnił zadłużenia (sejsachteja), przez co uwolnił znaczną część ludności, a wszystkich podzielił na cztery klasy majątkowe. Wedle tych klas poszerzył udział obywateli w rządzie, złamał więc w pewien sposób monopol oligarchii, choć oczywiście nie była to jeszcze demokracja. Solon niezwykle był czuły na prawo oparte na sprawiedliwości, bez którego państwo musi znajdować się w stanie permanentnego kryzysu. Prawodawca jest szczególnie odpowiedzialny za to, by dostrzegł rozumem tę niewidzialną miarę, która wytyczając wszystkiemu granice, przyczynia się do ładu i w kosmosie i w państwie (eunomia). Bo ogół może iść za prawami pisanymi, prawodawca natomiast sam musi je napisać, będą dobre i sprawiedliwe, gdy kieruje się gnomosyne - czyli gdy dostrzega właściwą miarę. Solon był pierwszym politykiem, który tak wysoko wzniósł się ponad żądzę posiadania władzy i płynących z tego tytułu bogactw. Zmiany wprowadzone przez Solona nie były jeszcze w pełni demokratyczne, skoro udział w rządzie zależny był od cenzusu majątkowego, niemniej stanowiły istotny wyłom nie tylko polityczny, ale i kulturowy. Rzucone zostało ziarno demokracji.6 Nie wzrosło ono natychmiast. Rozpoczął się okres tyranii Peizystratesa, który przechwycił władzę korzystając z walki między oligarchiami i ludem. W roku 510 wypędzony zostaje ostatni tyran Hippiasz, a w roku 507 do głosu dochodzi Kleistenes i zaprowadza demokrację, której główny zrąb trwać będzie aż do upadku Aten, i którego największą chlubą będzie okres Peryklesa.7 Zobaczmy teraz, jakie były charakterystyczne elementy demokracji ateńskiej. Demokracja ta zasadzała się na trzech filarach. Były to: izonomia - czyli równość wobec prawa, izogeria - czyli równy dostęp do rządu, oraz wolność (rzecz jasna, w grę wchodzą tylko obywatele). Cała władza rozdzielona była pomiędzy Radę, Zgromadzenie oraz urzędników. Rada początkowo składała się z 400, a potem z 500 członków; po 50 z każdego z l O okręgów Attyki czyli fil. Członków wybierano drogą losowania na kadencję jednoroczną, przy czym musieli mieć ukończone lat 30. Losowanie miało zabezpieczać wybory przed różnego rodzaju naciskami i nadużyciami (w postaci np. zastraszania czy łapówek). Z kolei roczna kadencja bez możliwości jej powtórzenia powodowała, że prawie każdy obywatel mógł liczyć na to, że w którymś momencie sam będzie członkiem Rady. W Zgromadzeniu Narodowym mógł brać udział każdy obywatel, który ukończył 20 rok życia. Każdy mógł przemawiać, a wówczas wkładał na głowę wieniec mirtowy na znak nietykalności i nie wolno było mu przerywać, ani go obrażać. Po wyczerpaniu stanowisk głosowano przez podniesienie rąk, zaś w sprawach osobistych za pomocą znaczków kamiennych. Urzędnicy byli zwyczajni i nadzwyczajni, ci ostatni tylko do pewnych spraw i wybierano ich przy pomocy głosowania. Losowanie urzędników zwyczajnych dokonywało się raz w roku. Procedura była następująca: do jednego naczynia wrzucano tabliczki z nazwiskami kandydatów, do drugiego białą i czarną fasolę. Następnie wyjmowano fasolę i tabliczkę. Gdy fasola była czarna - los był pusty, gdy biała - trafiony. Po wyborze pretendent na urzędnika poddawany był kontroli pod względem prawnej zgodności, a nie kompetencji. Podczas urzędowania pozostawał pod kontrolą ludu, który na zgromadzeniach mógł urzędnika zawiesić lub odwołać. Również podczas urzędowania urzędnik był traktowany jako dłużnik państwa, a jego majątek był wzięty pod zastaw. Nie mógł również opuszczać kraju i nie mógł oczywiście piastować innego urzędu. Po roku urzędnik musiał zdać rachunek ze swej pracy i gdy wszystko wypadło pomyślnie, odzyskiwał zastaw i udzielano mu publicznej pochwały. W przeciwnym razie mógł być publicznie zganiony, a nawet uszczuplony na majątku. Kompetencje Rady, Zgromadzenia i urzędników: Rada - opiniuje sprawy zewnętrzne, finanse, administracja, wojsko, budowa floty; Zgromadzenie - wnioski prawodawcze, zmiana praw, wypowiedzenie wojny, pokój, przymierze, skarb, podatki, religia, obrzędy, nagrody, uwalnianie od podatków, nadawanie praw obywatelskich; Urzędy - sądowy, administracyjny, skarbowy i wojskowy. Słynny ostracyzm wprowadzony został przez Kleistenesa jako forma zabezpieczenia demokracji. W tej sprawie gromadzono się raz do roku. Potrzeba było aż 6 tysięcy głosów, aby ktoś został skazany. Wówczas musiał w ciągu 10 dni opuścić kraj najpierw na 10, później na 5 lat, chyba że w ciągu tego czasu lud zmienił zdanie. Jednak ani czci, ani majątku nie odbierano.8 Jakie były filozoflczno-polityczne podstawy ateńskiej demokracji? Odpowiedź na to pytanie związana jest ze znalezieniem źródeł, które pozwalałyby na to, aby niejeden lub kilku, ale całe rzesze mogły mieć udział w rządzie i by były równe wobec prawa. Na takie źródła wskazuje sofista Protagoras, którego stanowisko relacjonuje Platon. Protagoras odwołuje się do mitu o powstaniu człowieka. Najpierw byli tylko bogowie. Gdy nadszedł odpowiedni czas, rozpoczęli tworzenie różnych istot śmiertelnych, odpowiednio je uposażając. Zajął się tym Epimeteusz, narobił mnóstwo różnych zwierząt, ale nie był zbyt rozsądny, bo wszystkie zdolności porozdawał istotom nierozumnym, a gdy trzeba było utworzyć i wyposażyć ród ludzki, nic już nie zostało - człowiek był goły, bosy i bezbronny, zaraz też miał ujrzeć światło dzienne i niechybnie od razu by zginął. Wtedy Prometeusz wkroczył do akcji, wykradł Hefajstosowi i Atenie nie tylko ogień, ale mądrość - matkę różnych umiejętności i sztuk. Ta mądrość pozwalała zachować życie, ale mądrość polityczna była nadal w rękach Zeusa. A człowiek bez mądrości politycznej niewiele mógł zdziałać przeciwko dzikim zwierzętom, a gdy skupiał się w gromady, zaraz jeden drugiego zawojowywał, krzywdził, więc się na nowo rozsypywali. Rodowi ludzkiemu groziła zagłada, więc w końcu Zeus wysyła Hermesa, aby ludziom wszczepił Wstyd i Poczucie Prawa. A na rym opiera się ład i porządek państwowy, zaś ludzie dzięki temu zdolni są połączyć się węzłami przyjaźni. I jak umiejętności zawodowe są różnorako między ludzi rozparcelowane (jeden jest lekarzem, drugi gra na flecie), to Wstyd i Poczucie Prawa rozdane jest wszystkim po równo. Dlatego też w kwestiach fachowych nie każdy ma prawo zabierać głos, ale w kwestiach państwowych każdy, bo każdemu Zeus dał Wstyd i Poczucie Prawa (aido te kai diken)9 Ten znany przecież mit o Prometeuszu, choć może bardziej od strony ognia, niż od strony politycznej, ma ilustrować doniosłe, choć jeszcze niewykończone spostrzeżenie Protagorasa, że każdy człowiek, a nie tylko elita władzy, czy obywatel, z natury - a więc przez bogów - został odpowiednio uposażony do równoprawnego udziału w życiu państwa. I taką właśnie postawę prezentuje w swej mowie w obecności króla Persów, Dariusza, Otanes. Powiada tak: Ludowładztwo zaś ma naprzód najpiękniejszą ze wszystkich nazwę, tj. równość wobec prawa; po wtóre, nie czyni nic takiego jak jedynowładca. Losowaniem rozdziela urzędy, jego władza jest odpowiedzialna, ze wszystkimi postanowieniami odnosi się do zgromadzenia ludu. Głosują więc, abyśmy zaniechali jedynowładztwa i wła-dzę ludu wywyższyli: bo na ludzie wszystko polega".10 (Herodot zaznacza, że dla Hellenów mogą być niewiarygodne te mowy, bo przecież Persowie uosabiali despotyzm, jednak Herodot mówi, że zostały one wygłoszone). Ale po Otanesie przemawia Megabyzos, i on też podnosi klasyczne zarzuty wobec demokracji. Posłuchajmy: „Me ma nic bardziej nierozumnego i butnego nad bezmyślną rzeszę, żeby zaś ludzie, którzy uszli przed butą tyrana, mieli paść ofiarą buty nieposkromionego ludu, tego już stanowczo znieść nie można. Wszak jeśli tyran coś czyni, czyni to ze świadomością a lud nawet świadomości nie ma; bo jakżeż mógłby ją mieć, skoro nic dobrego ani się nie nauczył, ani sam z siebie nie poznał? Zbywa więc pospiesznie sprawy państwowe, rzucając się na nie bez rozwagi, podobny do rwącej rzeki górskiej. Niech zatem ci, którzy źle życzą Persom, posługują się demokracją".11 Przez cały okres panowania demokracji te dwa poglądy nieustannie się ze sobą ścierały, czemu sprzyjały wewnętrzne i zewnętrzne przesilenia. Pora więc zobaczyć, co sądzili o demokracji Platon i jego uczeń Arystoteles. Pierwszy demokrację zdecydowanie potępił, drugi był w swej krytyce łagodniejszy, zaś dobre strony scedował na ustrój lepszy od demokracji, ale nie monarchię czy arystokrację, lecz na ustrój mieszany. Jakie wobec tego zagrożenia niesie ze sobą demokracja? Pierwszym i podstawowym zagrożeniem było zagrożenie dla prawa. Zarówno w mitologii, jak i w filozofii, a także w polityce, Grecy w sposób szczególny uczuleni byli na prawo i sprawiedliwość. A horyzonty mityczne, tak jak i kosmiczne, a także antropologiczne przeniknięte były myślą i wyobraźnią geniuszu tej miary, co Homer, Hezjod, Solon, Pitagoras, Heraklit; że mianowicie Dike, Nomos, Logos i Kosmos winny rządzić wszystkim. Państwo nie było czymś od tego odizolowanym. W państwie i w człowieku winien realizować się boski porządek kosmosu, którego naruszenie kończy się i dla państwa i dla człowieka tragicznie. Wprawdzie Protagoras, odwołując się do mitu, próbował wszczepić w każdego człowieka poczucie Wstydu i Poczucie Prawa, niemniej jednak wśród sofistów (Kalikses, Trazymach) zaczęła przeważać tendencja do redukowania prawa do prawa natury bez tych transcendentnych odniesień. A w naturze rządzi silniejszy, stąd prawem staje się prawo silniejszego. Jeśli więc w demokracji większość stanowi lud, to - jako silniejszy - zdolny jest narzucić takie właśnie prawo, prawo silniejszego, które pozostaje często w ostrej kolizji z autentycznym prawem opartym na sprawiedliwości i zgodnym z wymogami rozumu. Sprawiedliwość nie może bazować na krzywdzie ludzkiej, do czego nieuchronnie prowadzi prawo silniejszego.12 Naturą usprawiedliwić można każdy gwałt.13 Prawo u swych podstaw nie może być zależne od woli rządu, to raczej rząd winien być sługą prawa.14 Ten aspekt przekraczania kompetencji w stosunku do autentycznego prawa podkreśla również Arystoteles. Jeśli bowiem coś jest prawem tylko dlatego, że uchwalone zostało przez większość, to de facto miejsce prawa zajmuje uchwała. Uchwała zaś jest wynikiem woli większości, a nie rozumu. Takie prawo-uchwała jest właściwie umową, a w tym momencie rozprzęga się wspólnota państwowa, a wraz z nią sens życia społecznego. Obywatele bowiem przypominaj ą sprzymierzeńców, którzy doraźnie zawieraj ą sojusze lub je rozwiązują. Tyle, że sprzymierzeńcy posiadają własne państwa, natomiast obywatele mieszkają w państwie jednym, więc jeśli prawo jest tylko umową doraźną, to życie społeczne traci kierunek, a państwo słabnie.15 Co więcej, oparcie prawa na woli, a nie na rozumie, grozi tym, że lud staje się zbiorowym tyranem, bo właśnie tyran w odróżnieniu od króla nadaje moc prawa w oparciu o własną zachciankę, a nie o rozum. W królestwie prawo jest rozporządzeniem rozumu.16 Tyrania takiej demokracji, w której lud staje ponad prawem, powoduje, że lepsi są uciskani, a demagog pełni rolę analogiczną do pochlebcy. Co chwila zmienia się uchwały i następuje ogólne rozprzężenie. Wówczas - konkluduje Arystoteles -trudno jest nawet mówić o ustroju, bo gdzie nie rządzą prawa, tam nie ma ustroju.17 Jest to raczej -jak powie Platon - rozstrój, a nie ustrój.18 Arystoteles zwraca uwagę, że są dwa rodzaje równości, jedna oparta na liczbie, druga na wartości. Pierwsza obejmuje to, co jest takie samo, np. liczbowo równa jest różnica pomiędzy trzy i dwa, a dwa i jeden. Natomiast równość wedle wartości jest tylko stosunkowa. Pomieszanie obu tych równości pociąga za sobą dla państwa złe skutki. Z faktu bowiem, że może być wielu biednych czy wielu bogatych nie wynika, że w całym społeczeństwie wszyscy są sobie równi. Szlachetnych i cnotliwych, jak powie Stagiryta, jest niewielu. Z tego też tytułu nie można przykładać do nich miary równości liczbowej, lecz wartości19, a głos człowieka szlachetnego więcej znaczy, niż głos człowieka opanowanego namiętnościami, i to ten pierwszy powinien mieć większy udział w państwie.20 Tymczasem w demokracji, bazując na jednoznacznie pojętej równości liczbowej, jednostki górujące cnotą poddaje się pod sąd skorupkowy21, bo naruszają równość (logiczna konsekwencja). Pseudo-Ksenofont zauważa, iż w prawie uchwalanym mocą większości jest coś irracjonalnego. Arystoteles tłumaczy to w ten sposób, że w głosowaniu decyduje po prostu liczba, a nie rozum. A liczba w tym wypadku to wynik przypadku, dlatego głosujący często sami są zdziwieni efektami głosowania.22 Udział w rządzeniu państwem dotyczy tak wielu spraw, na których trzeba się znać, że głosowanie czy losowanie nie może dobrze o tym rozstrzygnąć. A lud nie posiada ku temu odpowiednich kompetencji, zarówno gdy idzie o decyzję, jak i jej wykonanie.23 Jednym z powodów skazania Sokratesa było właśnie ukazywanie przez nauczyciela Platona niekompetencji zajmujących się polityką.24 Hasło wolności może mieć skutki fatalne i dla państwa i dla człowieka. Dla państwa, bo w imię wolności zaczyna lekceważyć się prawo, które wnosi przecież ograniczenia. Dla człowieka, ponieważ dusza staje się zbyt wrażliwa i delikatna, nie znosi żadnego przymusu i w efekcie upada wychowanie.25 Lud jako silniejszy zaczyna rządzić tylko we własnym interesie i to uważa za sprawiedliwe. Miejsce polityków prawdziwych zajmują „partyjniacy" (Platon). Arystoteles zaś doda - celem państwa jest szczęśliwe życie, a to nie sprowadza się tylko do współżycia, ale przede wszystkim do kalokagathii. W warunkach demokracji cel ten zostaje zagubiony, ponieważ w demokracji reguluje się na bieżąco reguły współżycia, czemu służą uchwały-umowy, ale społeczność traci głębszą więź. Rozprzężenie prowadzi do anarchii, a później przychodzi już tylko tyrania. Natomiast zbytnie zawężenie prowadzi do oligarchii, gdy grupy bogaczy uzyskują kontrolę nad demokracją, czyli nad ludem.26 W ten sposób i Platon i Arystoteles podważają trzy fundamenty, na których opiera się demokracja: izonomię - równość wobec prawa z uwagi na nierówność wśród ludzi; izogerię - równy dostęp do urzędów, bo wymagają one kompetencji i; wolność - bo wolność ponad prawem autentycznym prowadzi bądź do anarchii i tyranii, bądź do oligarchii. Demokracja jawi się w ten sposób jako ustrój jednak zwyrodniały, jako ochlokracja (rządy tłumu). Czy więc nie ma szans na to, aby stała się politeją? Oczywiście, szansę takie są, ale wówczas dopiero, gdy stanie się ustrojem mieszanym, respektującym autentyczne prawo. I właśnie przykładem takiej demokracji mieszanej jest demokracja za czasów Peryklesa. Posłuchajmy, co - wedle świadectwa Tukidydesa - mówi Perykles: „Nasz ustrój polityczny nie jest naśladownictwem obcych praw, a my sami raczej jesteśmy wzorem dla innych niż inni dla nas. Nazywa się ten ustrój demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie na mniejszości. W sporach prywatnych każdy obywatel jest równy w obliczu prawa; jeśli zaś chodzi o znaczenie, to jednostkę ceni się nie ze względu na jej przynależność do pewnej grupy, lecz ze względu na talent osobisty, jakim się wyróżnia; nikomu też, kto jest zdolny służyć ojczyźnie, ubóstwo albo nieznane pochodzenie nie przeszkadza w osiągnięciu zaszczytów. W naszym życiu państwowym kierujemy się zasadą wolności. W życiu prywatnym nie wglądamy z podejrzliwą ciekawością w zachowanie się naszych współobywateli, nie odnosimy się z niechęcią do sąsiada, jeśli się zajmuje tym, co mu sprawia przyjemność, i nie rzucamy w jego stronę owych pogardliwych spojrzeń, które wprawdzie nie wyrządzają szkody, ale ranią. Kierując się wyrozumiałością w życiu prywatnym, szanujemy prawa w życiu publicznym; jesteśmy posłuszni każdoczesnej władzy i prawom, zwłaszcza tym nie pisanym, które bronią pokrzywdzonych i których przekroczenie przynosi powszechną hańbę"27 Demokracja, o której mówi Perykles, nie jest więc czystą demokracją, ale ustrojem mieszanym, najlepszym jaki można stworzyć. Nastąpiła tu fuzja starych ideałów jeszcze szlacheckich, z ich poszerzeniem na wszystkich obywateli, fuzja izonomii Kleistenesa z eunomią Solona. Taka demokracja ma swego pierwszego obywatela (primus inter pares - u Homera), w niej równość wobec prawa nie eliminuje preferencji talentu, arystokracji ducha. Jak zauważa Jaeger, demokracja przy braku wybitnej jednostki nie zabezpiecza państwa przed zagrożeniami, z drugiej jednak strony, gdy taka jednostka się pojawi, to jest w o tyle lepszej sytuacji od wybitnego tyrana, że zdolna jest wykorzystać inicjatywę obywateli, która bez demokracji jest stłumiona. Przykładem na to jest tyrania Dionizjusza z Syrakuz, który bez demokracji nie mógł wciągnąć obywateli do życia politycznego.28 O ile Platon w obawie przed demokracją poszedł w kierunku rozwiązania skrajnego, czyli tzw. nookracji, która bliska była w swych rozstrzygnięciach totalitaryzmowi, o tyle Arystoteles skłaniał się raczej ku politei, czyli ustrojowi mieszanemu, zmieszanemu z najlepszych cech demokracji, oligarchii i arystokracji, by pogodzić wolność, bogactwo i cnotę, a wszystko winno być oparte na słusznym prawie, czyli takim, którego celem jest szczęście obywateli i piękno - kalokagathia. I taka wizja państwa opartego na ustroju mieszanym, czyli politei, legła u podstaw rzymskiej republiki. Oto jak mówi Cyceron: „W każdym razie pamiętajcie na przyszłość o tym, co powiedziałem na początku: jeżeli w jakimś państwie nie ma zupełnie równego podziału praw, obowiązków i ciężarów - takiego, żeby i urzędy miały wystarczającą władzę i rada przedniej szych obywateli cieszyła się odpowiednią powagą i lud był dostatecznie wolny — to ustrój takiego państwa nie może długo trwać w stanie niezmienionym. "29 „Res publica resgue populi — wszystkie stany muszą mieć równy udział w rządach - status rei publicae in omnis ordines civitatis aeąuabilis. "30 A zatem jeśli demokracja, to jako politeja a nie ochlokracja, ponieważ ochlokracja prowadzi albo do oligarchii, albo do anarchii i dalej do tyranii. Jednak wszelkie oceny różnych ustrojów opierać się muszą na rozpatrzeniu celu państwa, bo ustrój nie jest celem samym w sobie, ustrój jest dla państwa, a państwo dla człowieka. Dlatego też trzeba pamiętać, co mówił Arystoteles, że szczęście państwa nie jest jak liczba parzysta, a więc państwo szczęśliwe, a ludzie nieszczęśliwi (liczba parzysta składa się z liczb nieparzystych), bo w państwie ludzie mają być szczęśliwi.31 1 Arystoteles, Polityka, tłum. L. Piotrowicz, Warszawa 1964, III 5. 2 W. Durant, The Life of Greece, New York 1939, s. 254n. 3 Arystoteles, Polityka I l. 4 W. Jaeger, Paideia, tłum. M. Plezia, U, Warszawa 1962, s. 138. 5 W. Durant, The Life of Greece, s.109n. 6 W. Jaeger, Paideia, s.162n. 7 W. Durant, The Life ofGreece, s. 112-126. 8 F. Terlikowski, Życie publiczne, prywatne i umysłowe starożytnych Greków i Rzymian, Lwów 1912, s.43-48. 9 Platon, Protagoras, tłum. W. Witwicki, Warszawa 1991, 320D-323D. 10 Herodot, Dzieje, tłum. S. Hammer, Warszawa 1954, s.240. 11 Herodot, Dzieje, s.240. 12 Platon, Państwo, dz.cyt, 340C. 13 Platon, Prawa, tłum. M. Maykowska, Warszawa 1958, 715A. 14 Platon, Prawa 715D. 15 Arystoteles, Polityka, . 16 Arystoteles, Polityka IV, 4, 1292a. 17 Arystoteles, Polityka IV, 4, 1292a. 18 Platon, Prawa, dz.cyt, 715B. 19 Arystoteles, Polityka, IV, 3, 1291b. 20 Arystoteles, Polityka, III, 6, 1281 a. 21 Arystoteles, Polityka, III, 7, 1284a, 22 Arystoteles, Polityka, V, l, 1302a. 23Platon, Polityk 297B,. 24 Platon, Obrona Sokratesa 21C n. 25 Platon, Państwo 563D. 26 Arystoteles, Polityka III, 5. 27 Tukidydes, Wojnapeloponeska, tłum. K. Kumaniecki, Warszawa 1953, s.18. 28 W. Jaeger, Paideia, s.417-422. 29 M.T. Cyceron, O państwie, tłum. W. Kornatowski, w: Pisma filozoficzne, 1.2, Warszawa 1960, II 57. 30 M.T. Cyceron, O państwie, dz.cyt., II 62. 31 Arystoteles, Polityka, II 2. Polityka wobec moralności i religii Jednym z największych paradoksów życia politycznego w Polsce jest ten, że krajem w ponad 90% katolickim rządzą ludzie albo religijnie indyferentni, albo wręcz wojujący z religią. Mniejszość rządzi większością, i większość niewiele sobie z tego robi, zaś w chwilach krytycznych zrzuca odpowiedzialność na poszczególne osoby żywiąc przekonanie, że to sprawa ludzi a nie doktryny, jakiej służą. Zbyt jednak długo już trwa w Polsce powojennej ścieranie się dwóch przeciwstawnych sobie cywilizacji, by można krótkowzrocznie sądzić, że to tylko kwestia niektórych ludzi, a reszta jest w porządku. Raczej odpowiednie postawy ludzkie wpisane są w scenariusz przyjętej strategii, raz łagodnej, innym razem bardzo ostrej. Z drugiej wszakże strony nie można zapomnieć, że monopolizacja życia politycznego przez jedną rządzącą partię zniszczyła lub przynajmniej zdeformowała wiele z innych partii, w tym również chrześcijańskich. Dlatego dziś, przy nominalnej wolności i niepodległości, odrodzenie życia politycznego nie przebiega zbyt sprawnie. Aby nastąpiło rzeczywiste odrodzenie, warto najpierw zastanowić się, na czym polega swoistość bycia politykiem chrześcijańskim. Jak do tej pory politycy chrześcijańscy oskarżani są albo o małą skuteczność, albo o fundamentalizm. Należy więc bacznie przyjrzeć się, jak polityk chrześcijański powinien pojmować związek polityki z moralnością i związek polityki z religią. To są bowiem dwa zasadnicze odniesienia, które polityk komunistyczny lub liberalistyczny lekceważy a wręcz ma je za nic. Polityka a moralność Przez ostatnie kilka lat słyszymy, że w polityce najważniejsza jest skuteczność. Polityk nieskuteczny odpada z gry i nikt się z nim nie liczy. Większość ludzi przyjmuje to za dobrą monetę tak jakby oglądała mecz, który toczy się między Glasgow Rangers a Manchester United, czy między jedną partią a drugą: kto wygra, ten jest lepszy. Z drugiej strony szczególnie w środowiskach chrześcijańskich pojawia się wołanie o moralność w polityce, czym jednak specjalnie nikt się w środowiskach zawodowych polityków nie przejmuje. Po prostu, polityk te kilka fauli jak w koszykówce może popełnić i nie ma co się rozckliwłać, gra jest bezwzględna. Powstaje wobec tego pytanie, czy polityka to jest taka gra wobec której większość obywateli jest widzami, sprzyjającymi jednej lub drugiej stronie? Niestety, tak nie jest, ponieważ poza stroną widowiskową są jeszcze konkretne decyzje i konkretne realizacje, które dotyczą bądź to pewnych grup społecznych, bądź wszystkich. Gdy mówimy o polityce, to musimy przywołać rzymską maksymę: tua res agiturl to ciebie dotyczy. Ciebie, twoich dzieci, twoich rodziców. Jeśli więc słyszymy, że polityka ma być tylko skuteczna, to natychmiast pojawia się pytanie: dla kogo skuteczna? Skuteczny napastnik to taki, który strzela bramki drużynie przeciwnej. Jeśli więc skuteczni politycy zaczynają strzelać bramki narodowi, to kończy się gra, kończą się żarty. Wiadomo, że koncepcja polityki skutecznej związana jest z postacią N. Machiavelli, który w Księciu podaje szereg zasad skutecznego zdobywania władzy i utrzymywania się przy niej np.: „ Należy pamiętać, że ludzi trzeba albo potraktować łagodnie albo wygubić, gdyż mszczą się za błahe krzywdy, za ciężkie zaś nie mogą. Przeto gdy się krzywdzi człowieka, należy czynić to w ten sposób, aby nie trzeba było obawiać się zemsty. "1 Inna rada: „Zdobywca, opanowawszy rządy, powinien przygotować i popełnić naraz wszystkie nieodzowne okrucieństwa, aby nie wracając do nich codziennie i nie powtarzając ich, mógł dodać ludziom otuchy i pozyskać ich dobrodziejstwami. "2 Jeszcze inna: „Jeżeli podbite państwa są przyzwyczajone do rządzenia się swoimi prawami i do wolności, są trzy sposoby, aby je utrzymać: pierwszy - to zniszczyć je, drugi - założyć tam swą siedzibę, trzeci, zostawić im ich własne prawa, czerpać stamtąd pewne dochody i stworzyć wewnątrz rząd oligarchiczny, który by ci je utrzymał w przyjaźni. Albowiem taki rząd, utworzony przez księcia, wie, że nie może obejść się bez jego przyjaźni i potęgi i że trzeba czynić wszystko, aby go podtrzymać. "3 N. Machiavelli ilustruje swoje reguły przykładami z historii starożytnej, średniowiecznej i jemu współczesnej, więc mogłoby się wydawać, że nie on jest autorem makiawelizmu. Ale zbrodni i złodziejstwa zawsze było wiele, natomiast w wypadku Księcia Machiavelli sankcjonuje zło, sankcjonuje taki typ polityki, który wszelkimi sposobami, byle inteligentnymi, czyli skutecznymi, pozwoli księciu zdobyć władzę i ją utrzymać. W tym miejscu warto jednak wyjaśnić, że skuteczna polityka to nie jest wyłącznie polityka amoralna, czy niemoralna. Nie dajmy się nabrać, że kryterium dobrej polityki jest skuteczność, a nie moralność, jeżeli więc dla realizacji celu władcy lub władzy skutecznymi będą środki moralne, to po nie trzeba sięgnąć. Klasyczny przykład to praktyki komunistów, którzy gdy trzeba łamią prawo, ale gdy prawo im sprzyja, trąbią naokoło, że są za państwem prawa. I to jest właśnie ów cynizm. Aby ustosunkować się po tych wstępnych ilustracjach do problemu moralności i skuteczności w polityce, trzeba kilka spraw wyakcentować: a) wyznaczenie jako celu polityki skuteczności jest równoznaczne z odebranie praw ludzkich tym wszystkim, z którymi owa skuteczność się nie liczy. Dlatego w konsekwencji można ich wygubić, zubożyć, pozamykać do więzień. Tutaj pojawia się podstawowa sprawa: kim jest człowiek? Jeśli jest osobą, to jest automatycznie suwerenem, jeśli osobą nie jest, to su- werenem jest tylko władca. Za czasów N. Machiavelli suwerenem był tylko książę. A to jest pierwszy i podstawowy błąd: suwerenem bowiem jest nie tylko władca, ale każdy człowiek jako osoba. b) U Greków nie ma jeszcze wypracowanej koncepcji człowieka jako osoby, to wnosi dopiero chrześcijaństwo, gdyż osoba-prosopon-persona to maska, obraz, obraz Boga samego, niemniej jednak Grecy zwrócili uwagę, nawet przy ograniczeniu podmiotów prawa, że człowiek koniecznie potrzebuje kontekstu społecznego, aby żyć i się rozwijać (etymologicznie „idiota" to ten, kto uważa, że wystarczy ograniczyć się do życia prywatnego, „kretyn" zaś uważa siebie za wyrastającego ponad wszystkich). Dlatego pewne ustroje nazwali zdrowymi, a inne zwyrodniałymi. Zdrowe są takie, w których człowiek nie tylko ma zabezpieczone środki do życia, ale również promowany jest jego rozwój i szlachetna postawa (monarchia, arystokracja, politeja). Zwyrodniałe natomiast to te, w których człowiek karłowacieje, środków brak a promowane są postawy brzydkie (tyrania, oligarchia, demokracja). Gdy teraz te rozróżnienia zaaplikujemy do chrześcijańskiej wizji człowieka jako osoby, to od razu widać, jak wielkim wyzwaniem jest uprawianie polityki. c) polityk nieskuteczny, to fajtłapa a nie polityk, polityk musi być skuteczny, co nie znaczy, że ma być niemoralny. Z perspektywy człowieka jako osoby widać, że polityka nie licząca się z moralnością jest contradictio in adiecto, bo jest to po prostu polityka nie licząca się z człowiekiem. Wtedy on słusznie zapyta -jako podmiot - po co mi taka polityka, po co mi takie państwo? A jeśli się mu zamknie usta, weźmie na przymus, no to mamy nowoczesną formę niewolnictwa. Polityka musi więc mieć na celu dobro człowieka, jeśli ma być autentyczną polityką. Taki cel polityczny nosi miano dobra wspólnego. Skuteczność w jego realizacji, tak jak w porządku moralności węziej pojętej, polega na tym, że gdzie się da, tam dobro trzeba urzeczywistniać, a gdzie się nie da, należy przeciwstawiać się złu. Zło, gdy małe, trzeba zaatakować, gdy przerasta nasze siły - wytrzymywać jego napór. I dopiero wówczas, niezależnie od tego, jaka jest sytuacja w państwie - polityka respektująca w ten sposób dobro wspólne jest polityką zdrową. Jednym słowem, hasło skuteczności z pominięciem moralności, oznacza, że w danym państwie człowiek nie jest traktowany jako podmiot-osoba i musi się liczyć z tym, że jego prawa ludzkie będą deptane w najbardziej przemyślny sposób. Błąd polityków chrześcijańskich w ostatnich latach polegał na tym, że zawiązując sojusze z orientacjami antypersonalistycznymi, nie mówiąc już że antychrześcijańskimi, nie zauważyli, że albo pójdą na niegodziwe środki, albo też sami zostaną zinstrumentalizowani, co do reszty popsuje opinię o nich wśród obywateli. W sytuacji zdrowej łączy wspólne dobro, które realizuje się przy pomocy dopełniających się środków, w sytuacji zwyrodniałej jest odwrotnie - różne cele, te same środki. To już nie jest tragedia, to nieszczęście. Albo polityka jest roztropnym realizowaniem wspólnego dobra i wówczas każdy może w tym się odnaleźć i widzi osobiście sens życia w danej społeczności, albo pojawią się różne odmiany antypolityki, w której ludzi zagrożeni są od góry przez różne formy zinstytucjonalizowanego zła. Jednak żyjąc w takim państwie mogą pytać, po co mi to, przecież ja miast rozwijać się, zaczynam się kurczyć. A to oznacza, że taka polityka zagubiła swój najbardziej istotny sens: człowieka jako osobę. Widać to wyraźniej, gdy uświadomimy sobie, że przy polityce pojętej jako skuteczność gubi się obiektywny cel. Przecież te wszystkie cele, jak utrzymanie ustroju, władzy, fabryk etc., to są przecież tylko środki, to nie są żadne cele, ustrój nie jest bytem w sobie, lecz relacją, władza jest dla kogoś, fabryka jest dla kogoś etc. Ostatecznie więc zwyrodnienie polityki sprowadza się do tego, że naruszony zostaje obiektywny porządek: środek wzięty jest za cel, dobro partykularne - za dobro wspólne. Polityka a religia Dziś problem ten jest bardzo zaogniony, od kilku lat mówi się, że Kościół wtrąca się do polityki. Na tym tle prowadzona jest kampania antyklerykalna, która zresztą i przedtem była, tyle że ludzie mają krótką pamięć i mało czytają. Warto więc dla oczyszczenia złej atmosfery sprawy te uporządkować: a) Jeżeli stwierdziliśmy, że właściwie pojęta polityka jest roztropną realizacją wspólnego dobra, to pojawia się pytanie, czy ta polityka nie krzyżuje się z religią. Bo przecież, jeśli wspólnym dobrem, a więc i ostatecznym celem życia człowieka jest Bóg, a do Boga prowadzi człowieka religia, to czy polityka nie jest religią, obie mają przecież ten sam cel? Jak wiemy, pojawiły się w historii dwa skrajne podejścia: pierwsze bizantyńskie, drugie muzułmańskie. Pierwsze to cezaropapizm, a więc władcy świeckiemu podlega patriarcha, Państwu - Kościół. Drugie to fundamentalizm: osobie duchownej (ajatollahowi) podlega władca, „Kościołowi" - państwo. Wiemy też, że zarówno cesarstwo rzymskie narodu niemieckiego nieustannie zabiegało o podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego, bo taki był sens walki cesarstwa z papiestwem (zresztą pod wpływem bizantyńskim, bo Teofania, żona Ottona II była księżniczką bizantyńską) jak i później skutecznie program ten realizowali władcy protestanccy (cuius regio eius religio), a nawet katoliccy, tzw. józefinizm. Natomiast program drugi jest ciągle obecny w Iranie, gdzie władza należy z kolei do osób duchownych. b) O ile zasygnalizowane napięcie stosunków między państwem i Kościołem wynikało z walki o podział kompetencji w zakresie realizacji wspólnego dobra, czyli prowadzenia człowieka do Boga, to przynajmniej od czasów Rewolucji Francuskiej, a potem Rewolucji Październikowej pojawia się koncepcja państwa ateistycznego, a więc takiego, które najpierw spycha religię do sfery prywatnej, a następnie całkowicie ją eliminuje tak z życia publicznego jak i prywatnego. Tutaj bitwa polityczna nie jest już rywalizacją, ale wręcz bitwą na śmierć i życie. Jeśli nie ma wspólnego celu, to państwo jest wewnętrznie pęknięte, jest albo w stanie wojny albo tymczasowego zawieszenia broni. Polityka nie dopełnia religii, religia nie dopełnia polityki, celem polityki jest zniszczyć religię. I to jest podstawowy negatywny cel państw, których program jest owocem ideologii czy to Rewolucji Francuskiej, czy też Październikowej. I tu obowiązuje zasada ze strony wrogów religii, że wszystko może być wykorzystane przeciwko religii, również wszystkie tymczasowe sojusze czy ustępstwa. Tu nie można być naiwnym. Widać to wyraźnie gdy śledzi się stosunki między Kościołem i Państwem za panowania Prymasa Tysiąclecia i ile błędów popełnili ci, którzy posunięcia komunistów brali za dobrą monetę. c) Pozostaje więc pytanie, na czym polega prawidłowy układ między Kościołem i Państwem, polityką i religią, gdy jest zgoda co do celu pojętego jako wspólne dobro? Aby na to pytanie odpowiedzieć, należy najpierw wskazać na istotne różnice, jakie zachodzą między polityką i religią: 1. Religia (chrześcijańska) jest objawiona, natomiast polityka nie jest objawiona, płynie z poznania naturalnego. 2. Dobro wspólne w innym aspekcie pojawia się w religii, a w innym -w polityce. W religii Bóg jest objawiony jako sprawca i cel ludzkiego życia, natomiast w polityce dobro wspólne postrzegane jest bardziej od strony podmiotu-człowieka, mówi się więc o rozwoju osobowym jako dobru wspólnym, ale polityk jako polityk nie wie, co przedmiotowo takim dobrem jest. 3. Religia wychodzi od Objawienia i kroczy przede wszystkim drogą sumienia, natomiast polityka wychodzi od natury człowieka, czyli od naturalnej potrzeby zrzeszania się i szukania odpowiednich form ustrojowych i wykonawczych nadając im postać zewnętrzną. 4. Religia - z uwagi na transcendentny cel udysponowana jest środkami nadnaturalnymi (sakramenty, łaska), natomiast polityka ów cel postrzega odpodmiotowo i dysponuje środkami naturalnymi. 5. Religia ma cel określony dzięki Objawieniu i na tym celu jest skupiona, zaś polityka - ma gwarantować w postaci środków możliwość rozwoju dobra wspólnego. 6. W religii chrześcijańskiej nie ma konfliktu między rozumem i wiarą, lecz jest dopełnienie. Pęknięcie pojawiło się dopiero pod wpływem nominalizmu w protestantyzmie, od tego też czasu zaognia się konflikt między Kościołem i Państwem. Cezaropapizm sakralizuje politykę: władca państwa uznaje siebie za bliższą emanację bóstwa i dlatego jest nie tylko ponad państwem, ale również ponad Kościołem. Efektem jest zaprowadzenie podwójnej niewoli: wewnętrznej i zewnętrznej. Wewnętrzna polega na zawłaszczeniu ludzkich sumień, co znalazło swoje odbicie w protestanckiej maksymie: cuius regio eius religio (czyj rząd, tego religia). Spotkała się ona z jedną z największych replik, jakie zna historia myśli politycznej: Nie jestem panem ludzkich sumień (Zygmunt August). Niewola zewnętrzna natomiast polega na tym, że prawo stanowione podporządkowane jest nieobiektywnemu układowi rzeczy odczytanemu przez rozum, ale jest wyrazem wyłącznie woli władcy: stat pro ratione voluntas (wola zastępuje rozum). Gdy zachcianki panującego mają urzędową moc prawa, to trudno wyobrazić sobie gorszą niewolę. Błąd fundamentalizmu polega na traktowaniu wiary jako wiedzy, a przesłanek nadprzyrodzonych (objawionych) jako uniwersalnych zasad sylogizmu. Tymczasem ani z wiary, ani z Pisma św. nie wynika znajomość nauk takich jak matematyka, chemia, biologia, czy umiejętności np. znajomość choćby alfabetu, nie mówiąc już o grze na fortepianie. Tym bardziej sztuka polityki nie jest tym samym co wiara. Polityk zabezpiecza środki, ale nie zna się ani na geometrii, ani na muzyce, ani na religii. On nie decyduje, jakie prawa tam rządzą, lecz umożliwia ich zadziałanie. Polityka uchodziła w tradycji greckiej za naukę architektoniczną, czyli nadrzędną, bo obejmowała wszystkie pozostałe nauki i umiejętności, bo miała za cel nadrzędne dobro. Jednak ono nie było pozytywnie i obiektywnie określone, bo brakowało Objawienia i wyraźnie określonej transcendencji osobistej człowieka. Z chwilą pojawienia się chrześcijaństwa polityka musiała zostać zdetronizowana. Pozostawienie dziś polityki jako nadrzędnej po chrześcijaństwie jest naruszeniem drugiego przykazania, czyli instrumentalizacją religii i Boga dla celów bliższych i niższych. Człowiek religijny musi politykować, bo religia nie eliminuje natury (gratia non tollit naturom), lecz ją dopełnia. A normalnym kontekstem rozwoju człowieka jest społeczeństwo, tak jak i rozwoju duchowego - ciało. Polityk chrześcijański ciągle więc musi pamiętać, że dziedzictwo chrześcijaństwa zachodniego-rzymskiego opiera się na swoistej kom- plementarności: łaska dopełnia naturę i kulturę, wiara dopełnia rozum, prawo dopełnia moralność, religia dopełnia politykę. Polityk chrześcijański nie może akceptować niegodziwych środków w sojuszu z układem negującym dobro wspólne, bo zrobi się śliski. Polityk chrześcijański nie może naruszać drugiego przykazania instrumentalizującego religię dla polityki. Polityk chrześcijański musi zabiegać o środki ludzkie, nie może uciekać w dewocję. Polityk chrześcijański z tego tytułu że chrześcijański nie może otoczyć się aureolą nietykalności („święta krowa"). Wobec współczesnego kryzysu polityki oderwanej od dobra wspólnego polityk chrześcijański ma przed sobą przyszłość, bo jako jedyny nie alienuje się wobec narodu i ludzi wierzących. Musi jednak widzieć przed sobą plan maksymalistyczny, a nie doraźne „załapywanie się" na takie czy inne stanowiska. Musi jednak pamiętać, że zbytnia miękkość i doraźność bardziej zniechęci do niego wyborców niż do polityków z obcych orientacji. 1 N. Machiavelli, Książe. Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza, Warszawa 1987, tłum. K. Żaboklicki, s.40n. 2 Ibidem, s.61. 3 Ibidem, s.48. Sposoby uczestnictwa w polityce Dziś zderzają się dwa poglądy na temat uczestniczenia w polityce. Z jednej strony słyszymy, że od polityki są specjaliści, i w związku z tym szereg instytucji czy osób ma od polityki się odsunąć, czyli nie wtrącać się. Taki pogląd głosili komuniści, a dziś głoszą postkomuniści i liberałowie. Z drugiej strony ludzie politykują, dawniej w kolejkach, dziś przed telewizorami. Kościół przypomina, że do udziału w polityce prawo, a nawet obowiązek mają wszyscy - w politykę powinni się wszyscy angażować. I tak się w Polsce trzemy niczym środowiska lub instytucje wywodzące się z innych kręgów cywilizacyjnych. Walka ta czasem jest śmieszna, ale czasem dramatyczna. Śmieszna wtedy, gdy jakiś niedouczony kacyk powołuje się na państwo prawa i wykorzystuje luki prawne, aby ukryć kolegę-złodzieja lub własne malwersacje; dramatyczna wtedy, gdy rządzący wydają prawa pozwalające choćby na zabijanie dzieci poczętych, tłumacząc się, że skoro zostali wybrani, to mają prawo stanowienia czegokolwiek. Na to inni odpowiadają, że są granice prawa stanowionego wyznaczone przez prawo naturalne. W każdym razie zderzają się dwa prądy, istotnie różne. I to jest powodem tego permanentnego napięcia w naszym kraju. Ale co właściwie leży u spodu tej rozbieżności, czy to tylko jest gra interesów, walka o władzę, walka ideologiczna czy też jakaś głębsza sprawa? W przypadku Polski sytuacja o tyle jest zagmatwana, że stanowimy - jako państwo o ograniczonej lub pozornej suwerenności - od kilku dziesiątek lat pole najrozmaitszych eksperymentów politycznych, do których przy okazji dołączają się gry ambicjonalne, walki o władzę, i wielkie interesy. Mamy tu do czynienia ze zderzeniem się odmiennych wizji polityki. Okazuje się, że u swych źródeł te różne spory polityczne zawisły od różnej koncepcji człowieka, z której wynika inna koncepcja polityki i społeczeństwa. W Polsce zderzają się komunistyczno-liberalistyczna wizja człowieka z wizją klasyczno-chrześcijańską. Wtórnie natomiast różne grupy interesów czy to gospodarczych, czy politycznych podpinają się pod określoną antropologię. Na czym polega pogląd o wyłączności udziału polityków w polityce? Pogląd ten opiera się na następujących przesłankach: 1. Każdy człowiek jest z natury doskonały, wolny i posiada wszelkie uprawnienia. 2. Zbiór takich osobników jest zbiorem konfliktogennym, ponieważ uprawnienia poszczególnych osób się na siebie nakładają. Mamy równe prawa, czyli coś jest równie twoje jak i moje. W efekcie stan pierwotnej natury doprowadzić musi do wzajemnej wojny. 3. Aby do tego nie doszło, musimy zawrzeć umowę i scedować nasze wolności i uprawnienia na władzę, czy to pojedynczą osobę, czy zgromadzenie. 4. W ten sposób tym, kto posiada aktualnie wolność i uprawnienia nie są poddani, ale władza. 5. Paradoksalnie, peany na cześć człowieka w punkcie wyjścia, prowadzą do ich utraty w punkcie dojścia, czyli w życiu społecznym. Suwerenem staje się władza. 6. Różnica między tyranią i liberalizmem polega na tym, że pierwszy zdobywa władzę siłą, a drugi na mocy dobrowolnej umowy. Ale zakres władzy jest ten sam. 7. Tylko ci, którzy na mocy umowy posiadają władzę, mogą ją sprawować, dlatego ani obywatelom ani jakimkolwiek instytucjom do polityki mieszać się nie wolno. 8. To, co postanawia władza, jest sprawiedliwe dlatego, że postanawia to władza; więcej, ona ustanawia to nie przemocą, ani mocą li tylko własną, ale mocą ludzi, którzy tę władzę wybrali. Władza decyduje o wszystkim. Tytułem orientacji można tu przytoczyć kilka źródłowych tekstów, które po dziś dzień maj ą zastosowanie, a które powinny niektórych, znajdujących się pod wpływem liberalizmu, otrzeźwić. Tomasz Hobbes (1588-1679) w Lewiatanie pisze: „Uprawnieniem przyrodzonym, które pisarze nazywają zazwyczaj ius naturale, jest wolność, jaką ma każdy człowiek, używania swej własnej mocy wedle swojej własnej woli dla zachowania własnej istoty, to znaczy: swego własnego życia; i co za tym idzie, wolność czynienia wszystkiego, co w swoim własnym sądzie i rozumieniu będzie on uważał za najstosowniejszy środek do tego zachowania".1 „Że zaś stanem człowieka [...] jest stan wojny każdego z każdym, w którym to przypadku każdym człowiekiem rządzi jego własny rozum i nie ma rzeczy, jakiej by nie mógł użyć, jeśli może mu być pomocna dla obrony jego życia przeciw wrogom, przeto w takim stanie rzeczy każdy człowiek ma uprawnienia do każdej rzeczy, nawet do ciała drugiego człowieka, a wobec tego tak długo jak trwa to naturalne uprawnienie każdego człowieka do każdej rzeczy, nie może być bezpieczeństwa dla żadnego poszczególnego człowieka [dlatego każdy winien dążyć do pokoju]".2 „Ostateczną przyczyną celem czy zamiarem ludzi (którzy z natury rzeczy miłują wolność i władzę nad innymi), gdy nakładają na siebie ograniczenia (którym, jak widzimy, podlegają w państwie), są widoki na zachowanie własnej osoby i na bardziej szczęśliwe dzięki temu życie [...] Dlatego też mimo praw natury [...], jeżeli nie zostanie ustanowiona żadna moc albo zostanie ustanowiona nie dość wielka, by nam zapewnić bezpieczeństwo, to każdy człowiek będzie liczył na własną siłę i sztukę, gdy chodzi o zabezpieczenie się przed innymi ludźmi, i będzie to czynił prawnie"3 jedyną drogą do tego, żeby ustanowić taką moc nad ogółem ludzi, która by była zdolna bronić ich od napaści obcych i od krzywd, jakie sobie czynią wzajemnie, i która by przez to dawała im takie bezpieczeństwo, iżby swoim własnym staraniem i płodami ziemi mogli się wyżywić i żyć w zadowoleniu - otóż jedyną taką drogą jest przenieść całą ich moc i siłę na jednego człowieka albo na jedno zgromadzenie ludzi, które by mogło większością głosów sprowadzić indywidualną wolę ich wszystkich do jednej woli. A to znaczy tyleż co: ustanowić jednego człowieka czy jedno zgromadzenie, które by ucieleśniało ich zbiorową osobę. I trzeba by też , by każdy uznawał i przyznawał, że jest mocodawcą wszystkiego tego, co uczyni lub sprawi, iż zostanie uczynione w rzeczach dotyczących wspólnego pokoju i bezpieczeństwa, ten, kto reprezentuje ich osobę; żeby więc każdy podporządkował swoją wolę woli tego reprezentanta i swój sąd o rzeczach jego sądowi. To jest czymś więcej niż zgodą czy zezwoleniem; to jest realna jedność wszystkich w jednej i tej samej osobie, powstała na mocy ugody każdego człowieka z każdym innym tak, jak gdyby każdy człowiek powiedział każdemu innemu: daję upoważnienie i przekazuję moje uprawnienia do rządzenia moją osobą temu oto człowiekowi albo temu zgromadzeniu, pod tym warunkiem, że i ty przekażesz mu swoje uprawnienia i upoważnisz go do wszystkich jego działań w sposób podobny. Gdy to się stanie, wielość ludzi, zjednoczona w jedną osobą, nazywa się państwem, po łacinie civitas. I tak powstaje ten wielki Lewiatan, a raczej [...] ten bóg śmiertelny, któremu, pod władztwem Boga Nieśmiertelnego, zawdzięczamy nasz pokój i naszą obroną".4 „...żadna rzecz, jaką suwerenna reprezentacja uczyni poddanemu przy jakiejkolwiek okazji, nie może być właściwie nazwana niesprawiedliwością czy bezprawiem, albowiem każdy poddany jest mocodawcą każdego aktu, jaki wykonuje suweren".5 Z kolei John Locke (1632-1704) w drugim Traktacie o rządzie tak pisze: „By właściwie zrozumieć władzą polityczną i wyprowadzić ją z jej źródła, musimy rozważyć stan, w jakim wszyscy ludzie znajdują się naturalnie, a więc stan zupełnej wolności w działaniu oraz rozporządzaniu swymi majątkami i osobami, tak jak oni uznają za właściwe, w granicach prawa natury nie pytając nikogo o zezwolenie, bez zależności od woli innego człowieka. Musimy też rozważyć stan równości, w którym cała władza i jurysdykcja jest wzajemna, nikt nie ma jej więcej od innych".6 „Często jako poważny zarzut traktuje się pytanie, gdzie ludzie są i czy w ogóle byli w takim stanie natury? Może na to wystarczy odpowiedź, iż obecnie wszyscy książęta i władcy niezależnych rządów na całym świecie znajdują się w stanie natury".7 „Człowiek rodzi się [...] z prawem do całkowitej wolności i nieograniczonego korzystania ze wszystkich uprawnień i przywilejów prawa natury w takim samym stopniu, w jakim są do tego uprawnieni wszyscy pozostali ludzie na świecie. [...] Społeczeństwo polityczne istnieje tam i tylko tam, gdzie każdy z jego członków zrezygnował ze swej naturalnej władzy i złożył ją w race wspólnoty nie wyłączając jednak tym samym możliwości odwołania się do ustanowionych przez nie praw. Stąd też ustają wszystkie prywatne sądy, a wspólnota na mocy stałych i niezmiennych praw jest bezstronnym i jedynym rozjemcą dla wszystkich. Ludzie, których wspólnota wyposażyła w autorytet do wykonywania tej władzy, decydują w spornych kwestiach dotyczących uprawnień, jakie mogą pojawić się między członkami społeczeństwa, oraz karzą za przestępstwa, jakich jego członkowie dopuszczają się przeciwko niemu, stosując kary przewidziane przez prawo [...] Gdziekolwiek więc pewna grupa ludzi zjednoczy się w jedno społeczeństwo, w którym każdy zrezygnuje na rzecz władzy publicznej z przysługującej mu na mocy prawa natury władzy wykonawczej, tam i tylko tam ma miejsce społeczeństwo polityczne bądź obywatelskie"8 „/ tak każdy człowiek, zgadzając się z innymi na utworzenie jednego ciała politycznego pod władzą jednego rządu, zaciąga wobec każdego człowieka w tym społeczeństwie zobowiązanie do podlegania postanowieniom większości.9 „Tak więc można założyć, że jednostki łącząc się poza stanem natury w społeczność odstępują na rzecz większości całą władzę niezbędną do realizacji celów, dla których połączyły się w społeczeństwo...".10 "Jeśli człowiek jest [...] wolny w stanie natury, jeśli jest absolutnym panem własnej osoby i majątku, równy najpotężniejszym i nie podlega nikomu, to dlaczego chce zrezygnować ze swej wolności? [...] Odpowiedź na to jest oczywista: chociaż w stanie natury ma on takie uprawnienia, to już korzystanie z nich jest bardzo niepewne, albowiem jest on nieustannie narażony na napady innych. Skoro wszyscy, tak jak i on są królami, a jeden człowiek jest równy drugiemu, nikt zaś ściśle nie przestrzega zasad słuszności i sprawiedliwości, to korzystanie z własności w tym stanie jest bardzo ryzykowne, bardzo niebezpieczne. [...] Oto przyczyna, dla której szuka on społeczeństwa i chce przystąpić do niego wraz z innymi, którzy już się zjednoczyli albo mają zamiar się zjednoczyć dla wzajemnego zachowania swego życia, wolności i majątku, które określam wspólnym mianem własności.11 „Tym wielkim i naczelnym celem, dla którego ludzie łączą się we wspólnotach i sami podporządkowują się rządowi, jest zachowanie ich własności.12 „Ludzie wstępując do społeczeństwa przekazują w jego ręce równość, wolność i władzę wykonawczą, którą posiadali w stanie natury, by legislatywa dysponowała nią tak dalece, jak tego będzie wymagać dobro społeczeństwa ...[to jest wspólne dobro, celem pokój, bezpieczeństwo i dobro publiczne ludu]".13 Tekst ten jest bardzo przejrzysty: człowiek rodzi się absolutnie wolny i równy, ale ze względu na wynikające stąd wzajemne zagrożenia, oddaje, na zasadzie społecznej umowy, te naturalne uprawnienia władzy państwowej, której celem jest zabezpieczenie własności poszczególnych obywateli. I to jest wspólne dobro wszystkich, bo każdy ma jakąś własność. Jakie są źródła tej tak dziwnej koncepcji człowieka, jakże odbiegającej nie tylko od naszej polskiej i katolickiej tradycji, ale i od zdroworozsądkowego doświadczenia, gdy widzimy, w jakim to „doskonałym i wolnym" stanie przychodzi na świat dzidziuś. Otóż nad poglądami tych tzw. empiryków brytyjskich (przynajmniej Locke określany jest tym mianem) zaważyło wcale nie doświadczenie, ale zapuszczenie się w spekulacje religijno-teologiczne, do których jest powołany każdy protestant. Otóż, paradygmatem naturalnego stanu człowieka dla filozofów protestanckich nie był wcale mały dzidziuś, ale Adam w Raju, ten pierwszy Człowiek, doskonały, wolny i właściciel wszystkiego. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pojawienie się innych ludzi, Adamusów, o równych wolnościach i o równych prawach. Wtedy to następuje nałożenie się na siebie identycznych uprawnień, których konsekwencją musi być „wojna wszystkich ze wszystkimi". Aby tego uniknąć Adamusy muszą dobrowolnie się zrzec swych uprawnień i oddać je władzy lub państwu. W efekcie wszyscy poddani państwa liberalistycznego są aktualnie niesuwerenni, władza natomiast jest całkowicie suwerenna i nie uznaje żadnej konkurencji. I teraz chyba wszystko od strony teoretycznej jest jasne. Można co najwyżej dodać, że ten model protestancki polityki uległ z biegiem czasu sekularyzacji, a więc jeszcze większemu ubóstwieniu uległo państwo, co znajduje swój wyraz w filozofii Hegla, gdzie państwo jest bogiem. Marksizm natomiast wywodzący się z heglizmu głosi taką samą wszechmoc państwa jak liberalizm, tyle że już nie pyta się o zgodę ani prosi o umowę, lecz siłowo (drogą rewolucji) sprawę załatwia. Liberalizm i marksizm, jeśli są realizowane, to posiadają swój lokalny koloryt w zależności od miejsca i ludu, no i oczywiście podpiętą grę różnych interesów, ambicji, gier politycznych. Ale to wszystko jest zmieniającym się dodatkiem. Jaka wobec tego jest ta druga wizja polityki, wizja klasyczno-chrześcijańska? Otóż jej punktem wyjścia jest realny dzidziuś, który z jednej strony jako osoba posiada szereg niezbywalnych uprawnień, z drugiej zaś przychodząc na świat jest bytem na wskroś spotencjalizowanym, poczynając od najprostszych czynności fizjologicznych, potrzebnych natychmiast, a kończąc na umiejętnościach wyższych, duchowych, które przychodzą dopiero z biegiem lat. I właśnie zasadnicza myśl jest tu taka, że normalny człowiek, a nie kretyn czy idiota, dla rozwinięcia się do pełni życia osobowego, potrzebuje kontekstu społecznego. A ten rozwój osobowy każdego człowieka jest analogicznym dobrem wspólnym, który nas łączy -i temu właśnie ma służyć polityka. To jest to dobro wspólne, które mamy roztropnie, wspólnie realizować. Polityka nie jest oddaniem praw przez poddanych, ale służba prawom ludzkim, wobec których wszystkie tzw. prawa stanowione są tylko uzupełnieniem. Zaś człowiek-obywatel swej suwerenności się nie wyrzeka, ona zawsze jest pierwotnym suwerenem. Przytoczmy kilka klasycznych tekstów Arystotelesa: „...państwo, które naprawdę zasługuję na tę nazwę, a nie jest nim tylko z imienia, musi się troszczyć o cnotę. Inaczej bowiem wspólnota państwowa staje się układem sprzymierzeńców, który od innych układów, zawieranych z odległymi sprzymierzeńcami, różni się jedynie co do miejsca, a prawo staje się umową oraz -jak się wyraził sofista Likofron - rękojmią wzajemnej sprawiedliwości bez możności natomiast urabiania dobrych i sprawiedliwych obywateli".14 „Okazuje się więc z tego, że państwo nie jest zespoleniem ludzi na pewnym miejscu dla zabezpieczenia się przed wzajemnymi krzywdami i dla ułatwienia wymiany towarów. Wszystko to co prawda być musi, jeśli państwo ma istnieć, jednakowoż jeśli nawet to wszystko jest, to i tak nie jest to jeszcze państwo, bo jest ono wspólnotą szczęśliwego życia, obejmującą rodziny i rody, dla celów doskonałego i samowystarczalnego bytowania".15 „Celem państwa jest zatem szczęśliwe życie, a reszta to środki do tego celu wiodące. Państwo zaś jest wspólnotą rodów i miejscowości dla doskonałego i samowystarczalnego bytowania. To znów polega, jak powiedziałem, na życiu szczęśliwym i pięknym. Trzeba tedy przyjąć, że wspólnota państwowa ma na celu nie współżycie, lecz piękne uczynki".16 Celem państwa jest więc osobowy rozwój człowieka, który dokonuje się poprzez wzajemną życzliwość. I w tak pojętej polityce, choć w sposób zróżnicowany, biorą udział wszyscy. Politykujemy, a więc patrzymy, co możemy zrobić, abyśmy mogli być bardziej ludźmi. Jeśli taki jest cel, to do takiego działania potrzebujemy środków. I właśnie tutaj następuje większe rozstrzelenie, ze względu na zajmowaną pozycję społeczną, czyli zróżnicowane dysponowanie środkami. Inne środki ma szewc, inne burmistrz, inne minister, a inne premier. Ale politykują po ludzku, gdy mają na względzie człowieka-osobę, gdziekolwiek, robiąc buty, głosując, ustanawiając prawa. Równocześnie nie wyzbywają się swych naturalnych uprawnień i nie są z natury egoistami. Człowiek musi żądać respektowania jego uprawnień, co wcale nie jest pierwotnym źródłem konfliktu, te prawa bowiem to nie zabsolutyzowana wolność czy własność, ale prawo do życia i do rodziny, które nie potrzebują absolutnej wolności i absolutnej własności (na przeżycie i dom nie potrzebuję być właścicielem całego świata), oraz prawo do osobowego rozwoju w prawdzie, które jako dobro duchowe - nie jest konfliktogenne! - przeciwnie jeszcze bardziej służy drugiemu. To niesłychane jak mały błąd na początku dotyczący natury człowieka, tyle że podlany sosem religijnym, przyczynił się do tak wielkiego błędu na końcu w skali państwowej i międzynarodowej, a nawet nie na końcu, bo to dalej trwa, i nie wiemy jeszcze, jaki będzie tego koniec. Zwróćmy uwagę na bardzo złożony grunt polski, aby zdiagnozować sytuację i wyciągnąć jakieś wnioski praktyczne. Zarówno komunizm jak i liberalizm są obce tradycji polskiej, która swój główny trzon prowadziła drogą katolicką, czyli łacińską. Komunizm był zaprowadzony siłą jako kontynuacja zaboru rosyjskiego, natomiast obecny tzw. liberalizm w dużej mierze jest promowany przez drugiego zaborcę -Niemcy, choć w grę wchodzą różne międzynarodowe konsorcja. Nie wolno zapominać, że geopolitycznie jesteśmy ciągle między Rosją i Niemcami i poprzez te państwa realizowane są dalsze, obce interesy. Perspektywa Unii Europejskiej, to perspektywa liberalistyczna, cała władza w ręce centralne, ale równocześnie jest to nawrót do cywilizacji bizantyjskiej, czyli ponadnarodowej biurokracji. A właśnie Niemcy na kontynencie europejskim najbardziej zasymilowały cywilizację bizantyjską. Powstaje pytanie: w jaki sposób my, zdając sobie sprawę ze źródeł i różnic, między tym, co na nas napiera, a tym, do czego tak naprawdę należymy - możemy się bronić? Jak uczestniczyć w polityce, ale rozumianej w sensie klasyczno-chrześcijańskim, a nie liberalistycznym, gdy jednak realizowany jest model liberalistyczny? Jak nie utonąć w tym ostatnim modelu dochodząc do tzw. władzy, co już niejednemu się przytrafiło, gdy dostał Lancię i komórkę? To są już realne pytania, nie akademickie, ale praktyczne, bo można wzywać do udziału w polityce, ale przecież model jest obcy i on łatwo mnie może wessać. Wydaje się, że musimy uczestniczyć w polityce jako roztropnej realizacji dobra wspólnego - rozumiejąc, czym jest to dobro. To łączy się z rozeznaniem celów i środków podejmowanych przez nas w skali indywidualnej działań. Gdy mamy do czynienia z zagrożeniem w postaci liberalizmu i struktur administracyjnych budowanych na sposób liberalistyczny, uprawianie polityki w sensie klasycznym staje się utrudnione od wewnątrz. A jednak musimy w ten sposób politykować. Ale jak? a) przez dostrzeganie w kulturze właściwie pojętego dobra wspólnego, a traktowanie reszty jako środków (edukacja, nauka, sztuka, religia) b) przez wpływanie na struktury administracyjne, z których samorządy dają możliwość najszerszego realnego uprawiania polityki (odpowiednie środki na właściwe cele) c) przez przywrócenie rodzinie statusu gniazda dla osobowego rozwoju człowieka d) przez unikanie politykierstwa, parlamentarnego i telewizyjnego e) przez zrzeszanie się na najrozmaitsze sposoby ze względu na łączące nas wspólne, dobre cele. Sposoby uczestniczenia w polityce, właściwe dla tradycji klasyczno-chrześcijańskiej napotykają w Polsce na dwie przeszkody. Pierwsza, to przeszkoda właściwa dla polityki, gdy trzeba mieć na uwadze części i środki, ale ze względu na całość i cel. Większość ludzi żyje swoimi partykularnymi sprawami, są leniwi, znudzeni, pokręceni. Druga przeszkoda to ta, że struktura państwa jest organizowana na wzór ideologiczny (liberalizm) a nie polityczny; jest to przeszkoda istotna, wewnętrzna. Trzeba mierzyć się z całym systemem administracji i prawa nastawionym w przeciwną stronę. W tym wypadku działania muszą być zorganizowane, trzeba z jednej strony działać w ramach różnych organizacji, z drugiej - wejść w strukturę administracji najbardziej podatną na odwrócenie tego państwowego kierunku. A tym są samorządy, które mogą albo zdecydowanie nam pomóc, albo zdecydowanie przeszkodzić; decyzje samorządów bowiem przekładają się na konkretne decyzje w terenie, w szkole, w szpitalu etc. Dlatego walcząc o Polskę musimy mieć świadomość tych dwóch trudności. 1 T. Hobbes, Lewiatan, tłum. Cz. Znamierowski, Warszawa 1954, s. 113. 2 Ibidem, s.113-114. 3 Ibidem, s. 147-148. 4Ibidem, s. 151. 5 Ibidem, s. 181. 6 J. Locke, Traktat o rządzie, tłum. Z. Rau, Warszawa 1992. 7Ibidem, §14 8 Ibidem, §87,89. 9 Ibidem, §97. 10 Ibidem, §99. 11Ibidem, §123. 12 Ibidem, §124. 13Ibidem, §131. 14 Arystoteles, Polityka, III, 6,11. 15 Ibidem, 111,6,13. 16Ibidem, III, 6,14. 100 Media a inżynieria społeczna Istotnym elementem każdej społeczności, nie tylko ludzkiej, ale i zwierzęcej, jest komunikacja. Bez takiej czy innej formy komunikacji, nie można mówić o społeczności, a co najwyżej o jakimś luźnym zbiorowisku. Społeczność bowiem wymaga współdziałania, a tej nie będzie bez komunikacji. Komunikują się pszczoły, które tańczą, słonie, które trąbią i wilki, które wyją. Komunikat może mieć taką formę lub inną, i apelować może do różnych zmysłów, ale bez komunikatu nie będzie społeczności. Tym bardziej zaś zbiór osób, tworzących społeczeństwo ludzkie potrzebuje wielu zróżnicowanych form przekazywania informacji. W dawnych czasach różne były formy komunikowania się, ale wszystkie bardzo niedoskonałe; ich najbardziej charakterystyczną cechą było to, że dochodziły do odbiorców wolno i w ograniczonym zasięgu. Dopiero w wieku XX pojawiły się takie środki masowej komunikacji (media), które docierają wszędzie i szybko. Było to możliwe dzięki rozwojowi techniki. To niezwykle ułatwiło komunikację społeczną, poszerzyło społeczności, powiększyło liczbę spełnianych społecznie zadań i przyspieszyło sam obieg informacji. Ale równocześnie te udogodnienia i skuteczność komunikacyjna stały się pokusą do sterowania ludźmi w skali dotąd niespotykanej. I właśnie takie sterowanie na wielką skalę nosi miano inżynierii społecznej. W skład inżynierii społecznej wchodzi wiele elementów, ale ich zsynchronizowanie i funkcjonowanie byłoby niemożliwe bez mediów. Dlatego też media w dzisiejszym świecie są oczkiem w głowie tych, którzy rządzą, a stopień dostępu do mediów jest wyznacznikiem realnego stopnia posiadania władzy. Mass media to środki masowego przekazu. Klucz leży w pojęciu masowości - media są masowe, ale nie tłumne. Media oddziaływają masowo, ale odbierane są indywidualnie. Gdy mamy do czynienia z tradycyjnym wiecem, to nie tylko oddziaływanie jest masowe, ale i odbiór jest masowy. Uczestnicy wiecu są razem i razem reagują. Tymczasem media odbiera się indywidualnie, ale nie reaguje się indywidualnie, lecz masowo. Ponieważ jednak odbiera się indywidualnie, to nie widzi się swojej masowej reakcji. To daje niesłychaną przewagę tym, którzy steruj ą mediami, bo oni planują reakcję masową, a odbiorca nie widzi, że jest częścią masy: odbiera indywidualnie - reaguje masowo. I tu jest największa pułapka mediów, nieporównywalna do niczego z przeszłości. Tu otwiera się pole możliwości niewidzialnego sterowania masami. Łatwość wpływu mediów wynika z trzech powodów. Po pierwsze, media są bardziej przyswajalne przez ludzkie władze poznania niż świat realny ze względu na to, że samo medium (obraz, dźwięk, pismo) jest znakiem już utworzonym lub przetrawionym przez człowieka (lub przy pomocy odpowiednich narzędzi, jakimi człowiek się posłużył). W normalnym poznaniu świata musi nastąpić proces dematerializacji i abstrakcji, natomiast media są już oderwane od materialnej rzeczywistości. Media nie są bytem realnym, lecz intencjonalnym. Po drugie, od strony relacji, między odbiorcą a treścią mediów pojawia się swoisty skrót w czasie i przestrzeni. Aktualnie oglądamy góry, w których nigdy nie byliśmy, i to sprzed l0 lat. Następuje intencjonalizacja czasu i przestrzeni, dzięki czemu czas i przestrzeń są przekraczane. Po trzecie, od strony odbiorcy, mamy do czynienia z odciążeniem od naszego ciała (oglądamy góry, chociaż tam fizycznie nie jesteśmy), ale także następuje selektywność władz poznania: oglądamy góry, ale nie dotykamy skał, lecz fotela. Oglądamy intensywnie, ponieważ nie przeszkadza nam zimno, a oczy nie są zmęczone. Stąd właśnie media -jako znak intencjonalny - są łatwiej przyswajalne poznawczo niż świat realny, na co wpływają względy zarówno przedmiotowe jak i podmiotowe. Ta wpływowość mediów nie mogła nie zostać zauważona przez środowiska, którym zależy na dominacji w różnych dziedzinach życia społecznego lub na zysku. Historia ludzkości jest historią walki o dominację w takich sferach jak: gospodarka, polityka, religia, cywilizacja czy ideologia. Równocześnie motywy finansowe też odgrywają niebagatelną rolę w rywalizacji o coraz większy zysk. Media pozwalając na urabianie poglądów w tych wszystkich sferach stać się muszą dogodnym narzędziem zdobywania zwolenników lub niszczenia przeciwników, pozyskiwania klientów i niwelowania konkurencji. A media dzięki temu, że przenikają do człowieka poprzez władze poznawcze, otwierają pole dla niesłychanego rządu dusz. O ile w dawnych czasach takim zwornikiem oddziaływania społecznego mogły być: architektura, malarstwo, rzeźba, teatr, mowa, pismo, muzyka, monety - środki dość statyczne i o małym zasięgu, to mass media w sposób dynamiczny ogarniają miliony. Z punktu widzenia historycznego pierwszym medium, który nabrał statusu masowego, był druk, wynaleziony przez Gutenberga w połowie XV wieku. Ale do masowego wykorzystania druku przyczynili się nie miłośnicy książek, lecz wojny religijne związane z Reformacją. Wówczas to pojawiło się zapotrzebowanie na broszury, pamflety i ulotki. Np. pomiędzy rokiem 1517-1520 Luter opracował około 30 pamfletów, a niektóre z nich dochodziły do 24 wydań, co w sumie dało niebagatelną jak na owe czasy liczbę 300 tysięcy egzemplarzy.1 Jednak prawdziwy przełom pod względem masowego wykorzystania druku nastąpił dopiero z początkiem XIX wieku, gdy wynaleziono tzw. maszynę drukarską rotacyjną połączoną z maszyną parową (1811). W Nowym Yorku Benjamin H. Day zaczął wydawanie gazety „New York Sun", która okazała się prawdziwym sukcesem kasowym: była tania (penny paper), wulgarna i sensacyjna. W roku 1837 dzienny nakład wynosił już 30 tysięcy, więcej niż suma nakładu wszystkich pozostałych nowojorskich dzienników. Wielkość nakładu, niska cena, ilość reklam - uruchomiły zadziałanie prawa wielkich liczb, i stąd brał się duży zysk.2 W wieku XX postęp technik drukarskich poszedł tak daleko, że dziś przy użyciu technik komputerowych nie ma większego problemu w wydawaniu wielusettysięcznych a nawet milionowych nakładów dzienników, nie mówiąc już o jeszcze większych nakładach tygodników. Na przykład w latach 70-tych nakład tygodnika „Time" wynosił ok. 5-6 milionów egzemplarzy (ok. 24 milionów czytelników).3 Z początkiem XX wieku pojawiły się nowe masowe media. Do nich należy kino, radio i telewizja. Do czasu upowszechnienia telewizji kino cieszyło się niesłychanym powodzeniem. Oblicza się, że pod koniec lat 40-tych tygodniowo w Stanach Zjednoczonych do kina chodziło ok. 90 milionów ludzi, a w Wielkiej Brytanii - ok. 30 milionów.4 Gdy chodzi o radio, to w roku 1990 BBC World Service miał w świecie ok. 120 milionów regularnych słuchaczy, natomiast Voice of America ok. 127 milionów regularnych słuchaczy.5 Natomiast w Polsce po wprowadzeniu „stanu wojennego" BBC słuchało 6 milionów, Głosu Ameryki - 13 milionów, a Wolnej Europy - 18 milionów.6 Gdy chodzi natomiast o telewizję, to w latach 70- tych słynny serial Bonanza był oglądany w ciągu tygodnia przez międzynarodową widownię liczącą 400 milionów osób.7 Te wyrywkowo podane liczby ilustrują fakt, którego indywidualny odbiorca mediów nie jest w stanie zobaczyć, a mianowicie, że sięgając po gazetę, otwierając radio, włączając telewizor staje się natychmiast odbiorcą masowym. O ile aspekt finansowy związany z wpływem mediów jest dość oczywisty, bo wielkość nakładu łączy się ze zwiększaniem zysku, o tyle warto skupić się na roli mediów w okresie przesileń społecznych, czy to takich jak wojna, czy też spory polityczne lub ideologiczne. Okazuje się, że gwałtowny wzrost nakładów lub zasięgu oddziaływania łączy się właśnie z przesileniami społecznymi. Takim była wspomniana już Reformacja, a potem Rewolucja Francuska, gdy w roku 1789 uruchomiono 60 nowych dzienników.8 W rewolucyjnym wieku XIX różnego rodzaju broszury, pamflety i ulotki stały się już codziennością, a ukazanie się w roku 1848 Manifestu Komunistycznego porównywano w oddziaływaniu do Nowego Testamentu.9 Rewolucja Bolszewicka poprzedzona była nasiloną agitacją prasową. W roku 1900 Lenin założył pismo „Iskra" (drukowane w Monachium), którego nakład dochodził do 40 tyś. egzemplarzy. Gdy pismo to zostało przejęte przez mienszewików założył dwa inne: „Wpieriod" („Naprzód") oraz „Nowaja żizń" („Nowe życie"); duży wpływ na poczytność miał Maksym Górki (ok. 50 rys. egzemplarzy). Kolejnym znaczącym pismem była „Prawda" założona przez Trockiego. Wreszcie w okresie samej rewolucji pojawiła się „Izwiestia". Ale szczególnie doniosłe dla rozszerzania wpływów propagandowych okazało się radio. W „Carskim siole" założono stację radiową, aby do szerokich mas w całej Rosji mogła dotrzeć agitacja, czyli, jak wyjaśniał Lenin: wyjaśnianie i eksploatowanie poszczególnych wydarzeń tak, aby poruszyć masy. Równocześnie już w 1917 roku otworzono sekcję radiowej komunistycznej propagandy międzynarodowej, na którą przeznaczono 2 miliony rubli. A wreszcie trzecim medium wykorzystywanym masowo przez komunistów stało się kino („Kino-prawda"), w którym obok wiadomości ułożonych wedle zasad nowo odkrytej techniki tzw. montażu, roztaczano przed widzem wizję czekającego robotników i chłopów raju; ten raj wyczarowywali tak znani reżyserzy jak Sergiej Eisenstein czy Esther Schub.10 Po Rosji jeździły kino-pociągi, w których urządzono sale kinowe dla robotników i chłopów." Po dojściu Hitlera do władzy media w całości podporządkowano propagandzie. Hitler wręcz twierdził: „Bez samochodu, filmów dźwiękowych i radia nie byłoby zwycięstwa Narodowego Socjalizmu w Niemczech".12 Całkowita ilość dzienników w Niemczech od roku 1934 do 1943 wynosiła od 20 do 26 milionów. Ale jeszcze ważniejszą rolę odgrywał radio, którym posłużono się w propagandzie na niespotykaną skalę. W roku 1933 było w Niemczech 4,5 min radioodbiorników, natomiast w roku 1942 - 16 milionów.13 W roku 1939 - 70% mieszkań była wyposażonych w radioodbiorniki.14 Również natychmiast po zwycięskich dla Hitlera wyborach zagospodarowano potęgę oddziaływania filmu i utworzono w roku 1933 Urząd ds. Filmów zamieniony później na Narodowy Urząd ds. Filmów. To zaś było częścią większej jednostki: Ministerstwa Oświecenia i Propagandy kierowanego przez Goebbelsa. Ten podkreślał: jesteśmy przekonani, że filmy są jednym z najbardziej nowoczesnych i naukowych środków wpływania na masy. Dlatego rząd nie może ich zlekceważyć." Szczególną rolę zwrócono na propagandową rolę nie filmów fabularnych, ale dokumentalnych! W roku 1935 państwo niemieckie zainwestowało 40 milionów marek w filmy i teatry.15 W demokratycznym świecie zachodnim, zdominowanym przez tzw. wolny rynek istotną rolę odgrywało pozyskiwanie klientów przy pomocy reklam. Technika ta była na tyle skuteczna, że postanowiono ją wykorzystać dla celów politycznych W roku 1950 kampanię prezydencką Eisenhowera prowadziła jedna z agencji reklamowych (BBDO), natomiast walki partyjne o miejsca w senacie w roku 1956 prowadzone przez dwie firmy reklamowe miały charakter walki o klienta firm produkujących pastę do zębów.16 Nie tylko systemy totalitarne, ale i demokratyczne poradziły sobie z milionowymi masami. Nie było to trudne, ponieważ już od lat dwudziestych równolegle do rozwoju mediów, prowadzono badania naukowe, które miały odsłaniać tajemnice działania mediów w celu powiększania ich skuteczności. 17 Model człowieka, na którego oddziaływają media jest trójwarstwowy. Pierwsza, najniższa warstwa to warstwa uczuć i wyobrażeń związanych ze sferą pożądań erotycznych i strachu przed zagrożeniami, w tym przed śmiercią. Warstwa ta jest obecna nieustannie, ale w sposób nieświadomy. Druga warstwa, to warstwa świadomości kontaktującej człowieka z rzeczywistością. Warstwa trzecia to podstawowe archetypy kulturowe, do której należy jakaś społeczność. Do archetypów kultury zachodniej należą np. szacunek dla prawdy w porządku poznania, uczciwość w życiu moralnym, postrzeganie piękna w harmonii, odniesienie do Boga osobowego w życiu religijnym. Skuteczność oddziaływania mediów polega na tym, żeby oderwać człowieka od rzeczywistości, a następnie grać na pierwszej i na trzeciej warstwie, pierwszą wyolbrzymiać, a trzecią rozbijać. Oderwanie człowieka od rzeczywistości, a tym samym i prawdy jest bardzo proste, ponieważ media z natury są pośrednikami, a nie rzeczywistością; są one pozornie przezroczyste i dlatego tworzą iluzję. Prawda polega na refleksyjnym dostrzeżeniu zgodności sądu z rzeczywistością, a media rzeczywistością nie są. Reklama uwodzi i straszy, dlatego posługuje się pornografią i satanizmem, natomiast propaganda uderza systematycznie w tzw. kotwice (anchor points), aby wyrwać człowieka z jego kontekstu społeczno-kulturowego i uczynić narzędziem w ręku władzy. Oderwany od swojej kultury i swojego narodu popłynie tam, gdzie go władza popchnie. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że ten model człowieka, na jakim bazuje inżynieria społeczna, oparty jest na psychoanalizie Zygmunta Freuda. To ten schemat wywodzący się jeszcze z tradycji gnostyckiej okazał tak bardzo przydatny się nie tyle dla leczenia nerwic, co w inżynierii społecznej (ID -EGO - SUPEREGO). Na VI Zjeździe Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej uznano, że ,jest konieczne podniesienie udziału nauki w tworzeniu programu socjalistycznej transformacji społeczeństwa. Jest konieczne, aby w tym celu podjąć szerokie badania nad naszym społeczeństwem: jego potrzebami, warunkami życia i aspiracjami, na bazie różnych zintegrowanych gałęzi nauk społecznych i przyrodniczych."18 Właśnie w latach 60-tych naukowcy wyszli naprzeciw żądaniom partii i rozpoczęli intensywne badania nad inżynierią społeczną. Zwrócono uwagę, że skuteczna socjotechnika opiera się na 4 filarach: edukacja, system prawa, administracja i mass media (Adam Podgórecki).19 Filary te muszą być tak skorelowane, aby można było osiągnąć zamierzony ideologicznie cel. A chodziło o to, żeby zbudować nowego człowieka i nowe społeczeństwo, niszcząc najpierw człowieka, który wyrósł w innej kulturze (Polaka) i cywilizacji (chrześcijanina). A właśnie istotna forma niszczenia dokonuje się na poziomie informacyjnym. Specjaliści od inżynierii społecznej z Polskiej Akademii Nauk oraz niektórych wyższych uczelni doszli do sformułowania ciekawych, ale jakże groźnych w praktyce zasad. W jednej z pozycji wydanych na początku lat 70-tych zasady te wprost zostały ujawnione.20 Czytamy więc, że aby doprowadzić do zmian w strukturze społecznej, trzeba dokonać operacji niszczenia informacyjnego. W grę wchodzi tu nie tylko przesyłanie fałszywych informacji, ale również całościowe niszczenie tzw. norm poznawczych poprzez dezorganizację szkolnictwa i badań naukowych. Inżynierowie społeczni zauważają, że taka dezorganizacja pociąga za sobą spadek aktywności społecznej, obniżenie pragnienia zdobywania wiedzy, demoralizację elit (naukowcy i dziennikarze popadają w pijaństwo i korupcję). Ważną rolę dezinformacyjną odgrywa też „masowe rozpowszechnianie w społeczeństwie fałszywych norm poznawczych", a także propagowanie norm ze sobą sprzecznych. To wywołuje ogólnospołeczny zamęt, który dodatkowo pogłębiony zostaje przez tzw. dywersję etyczną. Dywersja ta polega na rozpowszechnianiu pornografii, rozpijaniu społeczeństwa, szerzeniu korupcji w aparacie administracji państwowej, jak również na podważaniu sprawdzonych zasad moralnych zarzucając im, że są nieaktualne i przestarzałe. W ten sposób krok po kroku całe społeczeństwo zostaje objęte naukowo opracowanym systemem niewolenia i niszczenia. Gdy dziś patrzymy na metody, jakimi kierują się polskojęzyczne media oraz różne formy masowego oddziaływania (np. przydrożne reklamy), to bez trudu dostrzegamy, że PRL-owska inżynieria społeczna, choć posłuszna innemu imperium i innej ideologii, święci swoje tryumfy. A zadanie ma ułatwione ze względu na dostęp do doskonalszej technologii zachodniej. Dlatego nie bądźmy naiwni i uważajmy na media, gdyż one mogą być nośnikiem socjotechnicznych programów manipulowania społeczeństwem w skali globalnej. Korzystajmy wyłącznie z tych mediów, które są wiarygodne, a o czym świadczyć musi nie tylko treść, ale i redaktorzy oraz wydawca. Z mediami nie ma żartów! 1 O. Thomson, Mass Persuasion in Histoty, Edinburgh 1977, s.76. 2 M.L. DeFleur, S.J.Ball-Rokeach, Theories ofMass Communication, New York 1989, s.52-53. 3 W.B. Key, Subliminal Seduction, Englewood Cliffs, New Jersey 1973, s.76. 4 Mass Persuasion..., dz cyt, s. 49. 5 Broadcasting Propaganda, Ph.C. Wasburn, London 1992, s.65. 6 Ibidem, s.77. 7 Subliminal..., dz.cyt, s. 76. 8 Mass Persuadion..., dz. cyt., s.88. 9 Ibidem, s.98. 10 Ibidem, s.104-109. 11 Politics and Film, L. Furhammar, F. Isaksson, London 1971, s.13. 12 Mass Persuasion..., s. 112. 13 Ibidem, s.114. 14 Broadcasting Propaganda, dz. cyt., s. 14. 15 Politics and Film, dz. cyt., s.41. 16 Mass Persuasion..,, dz.cyt., s. 124. 17 Sh.A. Lowery, M.L.De Fleur, Milestones in Mass Communication Research, New York 1988,5.31. 18 The Situation and Prospects of Sociotechnics in Poland, L. Gluck, w: Sociotechnics, ed. A. Cherns, London 1976, s.276. 19 Ibidem, s.271. 20 J. Kossecki, Cybernetyka kultury, Warszawa 1974, s.258-268. Polityczny fundamentalizm W tradycji zachodniej polityka dotyczyła życia społecznego jako kolejna obok etyki i ekonomiki dziedzina moralności. Jak etyka dotyczy moralności osobistej, a ekonomika - moralności rodzinnej, tak polityka miała być moralnością życia społecznego. Przez moralność rozumiano tu działanie, którego celem jest dobro osoby, rodziny lub społeczności. W tym kontekście moralność nie była jakimś dodatkiem do polityki, ale stanowiła istotę polityki, polityka niemoralna była wynaturzeniem (Grecy mówili jeszcze dosadniej: zwyrodnieniem). Polityka stanowiąc dziedzinę moralności nie wkraczała jednak ani w dziedzinę etyki, ani ekonomii. Dziś jest inaczej, z jednej strony w polityce liczy się wyłącznie skuteczność bez względu na przestrzeganie lub łamanie zasad moralnych, z drugiej zaś strony szereg spraw, które dawniej nie były zaliczane do polityki dziś zostały upolitycznione, takie jak ekonomia czy religia. Z tego płynie wniosek, że współczesne pojęcie polityki różni się istotnie od pojęcia klasycznego. Oderwanie polityki od moralności łączone jest najczęściej z nazwiskiem N. Machiavelli, który w swoim Księciu udziela porad władcy niezbyt moralnych, ale za to skutecznych np.: „Zdobywca, opanowawszy rządy, powinien przygotować i popełnić naraz wszystkie nieodzowne okrucieństwa, aby nie wracając do nich codziennie i nie powtarzając ich, mógł dodać ludziom otuchy i pozyskać ich dobrodziejstwami".1 Skuteczność dotyczy utrzymania władzy w podbitym kraju, zło moralne polega na tym, że władca dla utrzymania władzy popełnić może wszelkie zło, łącznie z zabójstwem. Z punktu widzenia klasycznej koncepcji polityki takie postępowanie władcy nie liczy się z celem polityki, jakim jest dobro wspólne wszystkich obywateli, z tego też tytułu polityka przezeń uprawiana ma charakter zwyrodniały. Uwagi N. Machiavelli mają charakter porad i sugestii, a nawet nakazów: „Zdobywca...powinien..."), czyli następuje jakby usankcjonowanie tego typu postępowania. Skąd się ono wzięło? M.A. Krąpiec zwraca uwagę, że nastąpiło przesunięcie dziedzin kultury: polityka znajdująca się do tej pory w sferze PRAXIS (działania-moralności) znalazła się w sferze POIESIS (wytwarzania-sztuki), stąd społeczność potraktowana została niejako zbiór podmiotów-osób, którym ma służyć polityka, ale jako materiał-środek dla realizowania wyłącznie celów władzy.2 Niestety, takie makiawelistyczne podejście do polityki jest już dziś powszechnie obowiązujące. Jeżeli polityka pojęta jest jako skuteczne realizowanie celów władzy, to celem nadrzędnym staje się samo utrzymywanie się przy władzy. Stąd polityka dotyczyć będzie nie tylko urzeczywistniania pewnych przedsięwzięć, ale również baczyć musi na to, co zagraża utrzymaniu władzy. Z tego tytułu nastąpić może nadupolitycznienie polityki, czyli sfera polityki przesunie się na sprawy, które nie dotyczą dobra wspólnego, a dotyczą tylko władzy. Aspiracje i zagrożenia władzy nie pokrywają się z dobrem wspólnym, co więcej, w pewnych przypadkach dobro wspólne może być zagrożeniem dla władzy. Wówczas władza wystąpi przeciwko dobru wspólnemu, i to w imię polityki! Dopiero gdy bliższa analiza wykaże, iż to polityka została błędnie pojęta, paradoks zostanie rozwiązany. Jednak w realiach politycznych dostrzegamy najczęściej przewagę siły nad racją, dlatego zjawisko władzy ponad dobrem wspólnym było i jest dość powszechne. Wszelako należy tu zwrócić uwagę na głębszy aspekt cywilizacyjny związany z tym problemem. Aspekt ten pojawił się na tle sporu Państwa z Kościołem w czasach nowożytnych i współczesnych. Nowożytne trendy polityczne parły w kierunku całkowitej eliminacji wpływów Kościoła na życie społeczne. Pojawiło się to w czasach Reformacji, ale znalazło swoje realne apogeum w Rewolucji Francuskiej. Później krok po kroku kolejne państwa zachodnie eliminowały wpływy Kościoła na politykę. W efekcie religia stała się wyłącznie sprawą osobistych, prywatnych przekonań, a Kościół został pozbawiony instytucjonalnie wpływów na decyzje polityczne. Co więcej ustawodawstwo państwowe przestało się liczyć z prawem naturalnym i z prawem Bożym, ponieważ uznano, że jest to domena swoista dla religii i Kościoła. A ponieważ Kościół ma być wyeliminowany z życia społecznego, to i prawa takie również muszą być wyeliminowane. Ta zmiana podstaw prawa państwowego posiada nieobliczalne konsekwencje cywilizacyjne. Państwo, resp. władza państwowa sama siebie stawia w miejsce Boga i Kościoła, a jedyną rzeczywistością prawną jest wówczas prawo stanowione, ale posiadające status taki jakby to było prawo Boże, a przynajmniej prawo naturalne. Sekularyzacja życia społecznego prowadzi do swoistego fundamentalizmu politycznego. I to ostatecznie ten fundamentalizm, a nie tylko strach o zachowanie władzy, sprawia, że w sposób niezdrowy zostaje upolitycznione nie tylko życie społeczne, ale również rodzinne i osobiste. Polityka oderwana od dobra wspólnego i zaplecza w postaci prawa naturalnego, a także polityka, która zwalcza Kościół jako konkurenta do władzy, prowadzi ostatecznie do swoistego fundamentalizmu politycznego, leżącego u podłoża współczesnych odmian totalitaryzmu, które albo w imię racji stanu, albo w imię raju na ziemi, albo w imię wolności ostatecznie zniewalaj ą człowieka, rodzinę i narody. Zniewalają od zewnątrz, ale i od wewnątrz, zniewalają przy pomocy siły fizycznej i przemocy, ale i przy pomocy mediów, finansów i prawa. Współczesny fundamentalizm polityczny staje się po prostu wszechobecny i nie wiadomo, jak od niego się uwolnić. Aby dokładniej zrozumieć mechanizm działania tego fundamentalizmu politycznego, warto przyjrzeć się strukturze fundamentalizmu religijnego, który występuje w cywilizacjach sakralnych. Cywilizacje te analizował w swoich dziełach Feliks Koneczny. Charakteryzują się one tym, że metoda życia zbiorowego wynika z nakazów i przepisów religijnych. Przykładem takich cywilizacji sakralnych są judaizm i braminizm.3 Koneczny wymienia cztery cechy charakterystyczne dla cywilizacji sakralnych: aprioryzm, ekskluzywność, grzech nieczystości, podejrzliwość względem nauki świeckiej. Sakralność cywilizacji to dogmatyka przedłużona na sprawy niereligijne: Hindus chodzi, siada, pije i jada, pracuje i śpi religijnie. Sakralność to niezliczona ilość przepisów. Sakralność to kult. Sakralność to ustanowienie stanu kapłańskiego, etc. Powstaje pytanie: czy współczesne upolitycznienie życia społecznego nie jest odmianą cywilizacji sakralnej, tyle że a rebours, a więc cywilizacji sakralnej, która została zateizowana, a miejsce Boga zajęła władza polityczna, miejsce przepisów i nakazów religijnych zajęły ustawy parlamentu? Ustrojem społecznym, który stanowi właśnie lustrzane odbicie cywilizacji sakralnej jest socjalizm. To socjalizm jest matką nowego porządku świata, natomiast i kapitalizm, i komunizm - to tylko dzieci socjalizmu. Jest ciekawe, że w większości słowników i encyklopedii pod hasłem „socjalizm" przeczytać możemy, że jest to doktryna, która głosi prymat własności wspólnej, w tym środków produkcji; dodatkowo można dowiedzieć się, że w socjalizmie chodzi o niewyzyskiwanie pracowników przez pracodawców. Brak natomiast informacji o najważniejszym kontekście socjalizmu, jakim jest kontekst ideologiczny i cywilizacyjny. Dla socjalizmu bowiem kwestia własności czy tzw. sprawiedliwości społecznej jest wtórna wobec całościowej wizji społeczeństwa i człowieka. Wizja ta stanowi wyzwanie dla kultury klasycznej i cywilizacji łacińskiej. W socjalizmie głównym i jedynym podmiotem zarówno życia społecznego, jak i jedynym podmiotem w sensie ontycznym jest społeczeństwo. Podmiotem takim nie jest człowiek, bo ten w sensie socjologicznym jest tylko funkcją społeczeństwa, a w sensie ontycznym - tylko jego częścią. Podmiotem nie jest też Bóg, ponieważ socjalizm neguje istnienie Boga. To społeczeństwo staje się wszechwładnym absolutem wszelkiego bytu. Socjalizm pod pretekstem troski o ubogich i w imię sprawiedliwości społecznej zaprowadza w rzeczywistości nową cywilizację - antypersonalistyczną i ateistyczną. Wyrazem tej drugiej jest postępująca sekularyzacja życia społecznego, wyrazem tej pierwszej - brak respektowania prawa naturalnego i prawa boskiego. Przełomowym momentem dla politycznego zaistnienia socjalizmu była Rewolucja Francuska. Był to kulminacyjny punkt walki z Kościołem Katolickim i z tradycją łacińską. Od tej chwili cywilizacja zachodnia konsekwentnie zmienia tory swojego biegu. Jeżeli dziś na 15 państw Unii Europejskiej w 13 ster rządów dzierżą socjaliści wybrani w demokratycznych wyborach, to niejednoznacznie świadczy o tym, że w mentalności europejskiej dokonały się przeobrażenia na skalę cywilizacyjną. Jednym z charakterystycznych atrybutów współczesnych demokracji zachodnich jest swoisty stosunek do prawa. Prawo wynika z a priori głosowania (obowiązuje wynik głosowania, a nie realny cel-dobro), prawo jest wyłączną domeną tych, którzy go jest stanowią (monizm prawa stanowionego), dominuje strona czysto formalistyczna (pozytywizm prawny), odżegnywanie się od jakichkolwiek wpływów religijnych. Współczesne demokracje zachodnie tak właśnie pojmują prawo. Jeżeli weźmiemy teraz pod uwagę cechy charakterystyczne dla cywilizacji sakralnych: aprioryzm, ekskluzywność, grzech nieczystości, podejrzliwość wobec nauki świeckiej - to okaże się, że współczesna demokracja zachodnia jest cywilizacją sakralną a rebours, albo cywilizacją antysakralną. Jest to swoisty fundamentalizm socjalistyczny! Aprioryzm cywilizacji sakralnej polega na tym, że nadaje się rangę bezwzględnego prawa tzw. przykazaniom Bożym nie ze względu na ostateczne perspektywy zbawienia człowieka, ale ze względu na tzw. wolę Bożą. Ponadto w cywilizacji sakralnej prawo religijne jest rozszerzane na czynności niereligijne. Jak pisze Salomon Mojmon (koniec XVIII w.): „Żyd nie może ani jeść, ani pić, ani spać przy ścianie, ani załatwiać potrzeb naturalnych, żeby przy tym nie musiał przestrzegać niezmiernej ilości praw."4 A więc w cywilizacji sakralnej zwykłe i prozaiczne czynności objęte są systemem praw o charakterze religijnym. Jeżeli współczesna cywilizacja jest sakralna a rebours, to znaczy, że zmienia się podmiot prawodawczy, z Boga na Parlament, ale sam Parlament uzyskuje moc sakralną. W efekcie jego wola ma charakter bezwzględny, zaś niezliczone przepisy mają penetrować całość życia społecznego do najdrobniejszych szczegółów. Sakralny grzech nieczystości staje się w socjalizmie grzechem przeciwko procedurom demokratycznym. Najgorsze zło i najgorsze prawo są w porządku, jeśli są wyłonione w sposób demokratyczny, największe dobro jest czymś złym, jeśli przyjęte jest w sposób niedemokratyczny. Z kolei tzw. podejrzliwość wobec nauki świeckiej staje się w przypadku socjalizmu podejrzliwością wobec metafizyki i teologii. Socjalizm bowiem stara się być naukowy, ale operuje taką koncepcją nauki, która wyklucza poznanie metafizyczne i teologiczne. Stąd i teologia, i metafizyka - które na różne sposoby odnoszą się do Boga czy to przez analizę tekstów objawionych, czy jako przyczyny bytu przygodnego - traktowane sanie tylko z nieufnością, ale wręcz z wrogością. Cywilizacja socjalistyczna prowadzi do upolitycznienia wszelkich dziedzin życia człowieka. Polityka obejmuje nie tylko życie społeczne, ale wkracza również w życie prywatne, ponieważ człowiek nie stanowiąc samodzielnego podmiotu musi być włączony jako część w życie społeczne; jego życie prywatne jest życiem społecznym, a stąd i politycznym. Również życie religijne ma wymiar polityczny, ponieważ stanowiąc tylko historyczny etap ludzkich zachowań, w całości należy do polityki; równocześnie Kościół instytucjonalny musi być trzymany w ryzach z racji politycznych, ponieważ nie może stanowić konkurencji dla władzy państwowej, natomiast docelowo Kościół powinien być w ogóle z życia społecznego wyeliminowany. W ten sposób nad życiem człowieka Zachodu XX wieku rozpościera się socjalistyczne bóstwo, które osacza nas z każdej strony. Ma ono do swej dyspozycji media, edukację, ekonomię, administrację i prawo, które wnikając wszędzie z setkami tysięcy przepisów sankcjonuje ten Nowy Porządek Świata. Polityka nie tylko nie jest traktowana jako moralność życia społecznego, ale staje się systemem zorganizowanej przemocy przeciwko personalistycznym wymiarom życia człowieka. I dlatego w theoria nie ma miejsca dla prawdy, wpraxis - dla dobra, w sztuce - dla piękna, a w religii - dla Boga. Polityczny fundamentalizm prowadzi więc do bardzo groźnej antykultury. Obrona przed politycznym fundamentalizmem jest trudna. Niewątpliwie, najpierw trzeba uporządkować całą sferę pojęciową, która oddawałaby realny stan rzeczy, a nie była tylko wypadkową pewnej utopii opartej na ideologii działającej przy pomocy oręża propagandy. Tutaj najważniejszą rolę odgrywa filozofia klasyczna, która w sposób racjonalny i nie- ideologiczny zdolna jest ukazać podstawy, z jakich wyrastają różne koncepcje polityki. Ale i dlatego filozofia klasyczna jest dziś atakowana ze wszystkich stron, po to by zmniejszyć zainteresowanie społeczne tą filozofią, zaś ośrodki filozofii klasycznej stopniowo doprowadza się do upadku. Tym, które pozostają, nadaje się status historyczno-muzealny. Drugim szańcem obrony przed politycznym fundamentalizmem jest Kościół Katolicki. W grę wchodzi tu zarówno ogólnospołeczna struktura organizacyjna, jak również głoszenie prymatu moralności nad skutecznością, a także przypominanie o transcendentnym (wobec przyrody i wobec społeczeństwa) wymiarze życia każdej osoby. Żywy Kościół Katolicki stanowi społeczną przeciwwagę dla zorganizowanych działań różnej maści socjalizmów, które czy to w imię sprawiedliwości społecznej (komunizm), czy w imię wolności (liberalizm) zawłaszczają osobowe życie człowieka odbierając mu nadprzyrodzony sens. Nic więc dziwnego, że Kościół Katolicki jest z całą zaciekłością atakowany przez różnej maści politycznych fundamentalistów, którzy Kościołowi zarzucają.. .fundamentalizm! Niczym złodziej, który wskazując na ofiarę, krzyczy: „łapaj złodzieja!". Trzeba ciągle pamiętać, że polityczni fundamentaliści nie liczą się z moralnością w swoim działaniu politycznym, dlatego w celu utrzymania się przy władzy nie wahają się posunąć i do kłamstwa, i do przemocy. Ufność traktują jako naiwność, a litość -jako słabość. Aby się przed tym wszystkim bronić potrzebujemy roztropności - aby dobrze rozumieć, co się dzieje, i męstwa - aby wytrzymywać napór tego zwielokrotnionego zła. Niezależnie jednak od tego, kiedy polityczny fundamentalizm zwolni swój uścisk, każdy człowiek bacząc na swą osobową godność i na transcendentny cel życia - nie może nań się zgodzić, za żadną cenę. 1 N. Machiavelli, Książe, Warszawa 1987, tłum. K. Żaboklicki, s.40. 2 M.A. Krąpiec, O ludzką polityką!, Katowice 1995, s.5-19. 112 3 F. Koneczny, Cywilizacja żydowska, Londyn 1974,1.1, rozdz.3. 4 Ibidem, s.33. Odzyskać kulturę polską! Suwerenność każdego dojrzałego narodu opiera się na dwóch podstawach: na własnej ziemi i na własnej kulturze. Gdy jakaś społeczność traci ziemię i traci kulturę rychło przestaje być narodem, staje się ludem, którego jedyną perspektywą jest służba obcym. Narodem, który od ponad 200 lat dramatycznie walczy o przetrwanie jest Naród Polski. Utraciliśmy wiele z naszych ziem, w stosunku do czasów przedrozbiorowych prawie 3/5, a w stosunku do okresu międzywojennego prawie połowę.1 Obecnie zaczynamy tracić również te ziemie, które znajdują się w obrębie obecnych granic Rzeczpospolitej, a w dalszej perspektywie wskutek integracji z Unią Europejską grozi nam powrót do Rzeczpospolitej jako Kraju Priwislinskiego. Tę utratę ziemi stosunkowo szybko będzie można dostrzec, choćby po tabliczkach: Private, Eintritt verboten, czy teren pryvatny, nie mówiąc już o lokalnych społecznościach, która szukać będzie pracy parobka u obcych na polskiej ziemi. Ta zdradzona ziemia rychło Polakom o sobie przypomni. Problem posiadania bądź utraty własnej kultury jest natomiast bardzo złożony i subtelny. Kultura bowiem posiada swój wymiar materialny, który łatwo dostrzec, ale i swój wymiar duchowy - trudniej dostrzegalny. Ziemia, niezależnie do kogo należy, jest na swoim miejscu. Kultura, która ginie, przestaje być obecna, a tego już może nie być widać. Brak widać tylko przez porównanie, gdy takiego porównania nie ma, to i braku nie widać. A gdy czegoś nie widać, to wydawać się może, że tego nie było i że to jest niepotrzebne. Dramat, jaki nas dotyka, polega na tym, że tracimy wielką kulturę polską, nie zdając sobie z tego sprawy. Ten upadek kultury polskiej traktujemy jako coś normalnego, jako coś, co nie boli i co nie jest potrzebne. Nie widzimy, że przestajemy jako Polacy przypominać samych siebie. Tracąc kulturę tracimy duchową suwerenność na rzecz obcych, w efekcie myślimy cudzymi kategoriami i dążymy do cudzych celów. Ta utrata kultury polskiej posiada trzy aspekty, na które należy zwrócić baczną uwagę: 1. Instytucjonalne minimalizowanie, deformowanie i niszczenie kultury polskiej; 2. Utrata warstwy społecznej, która tę kulturę tworzyła i pielęgnowała; 3. Zbytnie upolitycznienie dzisiejszych nurtów narodowych. Nasze spojrzenie na przeszłość, zarówno społeczno-polityczną jak i kulturalną, jest spojrzeniem przez cudze okulary, przez okulary zaborców, kolonizatorów i ideologów. Przez ostatnie 200 lat tak usilnie pracowali nad zmianą naszej świadomości, że my nie znamy siebie, wypieramy się siebie, wstydzimy się siebie, a nawet siebie nie szanujemy i nie lubimy. Feliks Koneczny w artykule Warunki pracy kulturalnej w Polsce poro-zbiorowej2 pokazuje jak to trzej zaborcy systematycznie podkopywali fundamenty, na których opiera się rozwój kultury, uderzając w dobrobyt i oświatę. Na przykład w Galicji już w roku 1785 wycofano z urzędów łacinę i polski, a prawdziwy interes monarchii austriackiej oficjalnie postrzegano w tym, żeby naród polski przekształcić w ludność niemiecką, pilnując równocześnie doprowadzenia do ruiny ekonomicznej kraju (s.382). W zaborze pruskim germanizacja szkół rozpoczęła się w roku 1825, natomiast w zaborze rosyjskim rusyfikacja posuwała się do prób wymiany alfabetu z łacińskiego na grażdżankę, a słowo „polski" cenzura zamieniała na „miejscowy". Kary za próbę niesienia oświaty były niewyobrażalne. Oto jakich środków użył rosyjski książę Trubecki na uczestnikach organizacji kierowanej przez Szymona Konarskiego, której celem było niesienie oświaty ludności wiejskiej: „Księdzu Trynkowskiemu ściskano głowę obręczą żelazną, aż dostał pomieszania zmysłów; Jerzego Brynka karmiono śledziami i zamykano w gorącej kaźni, nie dając wody do picia; studenta Ejzenblatera, który uniesiony gniewem na obelżywe wyrazy księcia Trubeckiego, odpowiedział policzkiem, zabito kijami. Na początku roku 1839 skończyły się wreszcie te męczarnie; na podstawie aktów śledczych skazano Konarskiego na śmierć przez rozstrzelanie, współwinnych jego do katorgi, na Sybir lub w sołdaty" (s. 389). Takie były kary za to, że chłopa chciano uczyć pisać po polsku. A jednak miłość do polskiej kultury przetrwała zabory i wybuchła gorącym ogniem w II Rzeczpospolitej. Potem jednak Polska znowu została napadnięta przez Niemcy i Związek Sowiecki, a po wojnie pozostawiona została w orbicie kolonialnej tegoż Związku Sowieckiego wraz z wyznawaną przezeń ideologią. Komunizm w Polsce składał się z przynajmniej dwóch elementów, pierwszy dotyczył samej ideologii komunizmu, drugi związany był z elementem prorosyjskim ze względu na polityczną dominację Związku Sowieckiego. Ta mieszanka komunistyczno-rosyjska sprawiła, że Państwo Polskie zostało po prostu wyrwane z korzeniami ze swojej tożsamości kulturowej i cywilizacyjnej. Dominacja Moskwy pociągała za sobą odcięcie polskiej świadomości od Kresów Wschodnich, jej mieszkańców, ośrodków kultury, miast (w tym Wilna i Lwowa), dziejów. Dominacja komunizmu z kolei pociągała za sobą wpajanie ideologicznej nienawiści do królów, arystokracji i szlachty jako wrogów klasowych. Naród zredukowano do starej warstwy chłopskiej i do młodszej warstwy robotników. Kultura polska w edukacji i w mediach włożona została w szablon ideologii, której nadrzędnym celem było stopniowe wynarodowienie świadomości Polaków. Ta stopniowość polegała na tym, że faza przejściowa preferowała schemat: narodowy w formie - socjalistyczny w treści. Wskutek tego Polacy nie bardzo orientowali się, że są wynaradawiani, ponieważ zewnętrzne elementy kultury polskiej były jakoś obecne. Były zespoły pieśni i tańca, były muzea, były teatry, były święta narodowe. Ponieważ jednak Polska była krajem skolonizowanym, to występowały kolonialne formy wynaradawiania. Charakteryzują się one głównie rym, że zachowane są zewnętrzne pozory niezależności, realnie jednak istnieje całkowita zależność od obcych. W okresie komunizmu skala wynarodowienia Polaków, a więc odcinania ich od własnej kultury narodowej była olbrzymia. W efekcie nastąpiło niesłychane uśpienie potrzeb kulturalnych. W roku 1990, gdy stanęliśmy oko w oko z dziedzictwem komunizmu, okazało się, że 88,6% Polaków nie odwiedza muzeów, 92,4% nie ogląda wystaw plastycznych, 86,2% nie uczestniczy w spektaklach teatralnych, 96,4% w przedstawieniach operowych, 91,9% w przedstawieniach operetkowych, 95,5% nie chodzi do filharmonii, 91,7% nie bierze udziału w imprezach organizowanych przez ośrodki i domy kultury, zaś 43% Polaków w ogóle nie czyta książek, a 40% ma kłopoty z rozumieniem sensu prostych tekstów. Okazało się, że Polacy zajmują jedno z pierwszych miejsc wśród wtórnych analfabetów.3 Luki kulturalnej nie wypełni telewizja przesycona zagranicznymi serialami i prostackimi teleturniejami, w której co najwyżej kilka procent czasu poświęcone jest na tzw. kulturę wyższą, i to najczęściej w nocy. Tak rozpaczliwie niski kontakt Polaków z rodzimą kulturą pogłębia fakt, że sposób ukazywania tej kultury poddawany był ideologizacji np. w teatrze wystawiano niektóre tylko dzieła klasyki polskiej i najczęściej ocenzurowane pod pretekstem oryginalności reżysera. W efekcie pokolenia nie znające pełnych wersji oryginalnych, i pozbawione możliwości porównania choćby z teatrem przedwojennym, skazane zostały na „obowiązującą" wersję. Wiwisekcji dokonywano też na pieśniach narodowych, z których większości nie upowszechniano, a w tych, które można było śpiewać lub nagrywać, dobierano zwrotki, a nawet zmieniano słowa (np. w pieśni „Bartoszu, Bartoszu" słowa „moskiewskie pałasze" zamienione zostały w nagraniu na „te wrogie pałasze"). Dziedzictwo kultury narodowej podległo całkowitej kontroli państwa. Było dawkowane w niewielkich ilościach, a w razie potrzeby - zmieniane. Ale taka kultura narodowa albo w ogóle przestaje być pokarmem polskiej duszy (a tak jest w 90%), albo też tam, gdzie dociera zatraca swój autentyczny, ożywczy impet. A cóż mówić o tradycji i ciągłości, którą Feliks Koneczny nazywa „kością pacierzową" kultury?"4 Dzięki tym szkodom wyrządzonym przez komunizm narodowi polskiemu, dzisiejszy liberalizm i globalizm, czyli oficjalna doktryna rządzących ugrupowań od roku 1989 ma ułatwione zadanie. Prowadzone jest systematyczne niszczenie tych kilku procent kultury polskiej, jaka jeszcze została. Wprowadzana reforma edukacji na zlecenie Unii Europejskiej i OECD, likwidacja szkół artystycznych, bibliotek i ośrodków kultury, przejęcie prasy przez zagraniczne koncerny, zalew amerykańskiej tandety filmowej - to wszystko ma doprowadzić do 100% wynarodowienia Polaków. Na skutek prześladowań wieku XIX i XX Polska straciła całą warstwę społeczną, dla której kultura polska była naturalnym żywiołem. Przez dwa ostatnie wieki trwał proces nieustannego wykrwawiania się najaktywniejszej części narodu. Krew ta płynęła niczym lawa z krateru bez względu na więzienia, zsyłki, utratę majątku, zdrowia i życia. Płynęła krew setek tysięcy, milionów Polaków. To dzięki niej zachowaliśmy jedną tożsamość narodową mimo systematycznego wynaradawiania przez trzech zaborców, i dzięki niej Polska odzyskała niepodległość po 123 latach rozbiorów. Ale dziś pytamy: Czy po zniszczeniach II Wojny Światowej i komunizmie dalej wypływa z nas życie narodowe na przekór wszystkim trudnościom i niebezpieczeństwom? Czy rwiemy się do Polski jak kwiaty do słońca? Czy może ten wulkan już wygasł? Odpowiedź jest bardzo trudna. Jednak w ciągu tych ostatnich dwustu lat systematycznie następował proces nie tylko wynaradawiania Polaków, ale wytracania tych najaktywniejszych i to w skali uderzającej w przyszłość narodu. Feliks Koneczny we wspomnianym artykule podkreśla: „ W powstaniach i w następstwach powstań ginęła najlepsza na ogół część młodzieży - a czyż tylko młodzieży? Najbardziej owiani miłością dobra publicznego, najbardziej przedsiębiorczy, najodważniejsi padali ofiarą, dawali życie i tracili majętności. [...] Żadne zaś środki heroiczne nie zdołały wstrzymać obniżania się poziomu inteligencji, gdy w powstaniach, na zesłaniach i emigracyach ginęły w każdem pokoleniu najinteligentniejsze w sam raz jednostki. "s Widać to wyraźnie na przykładzie Syberii. Pierwsze zsyłki rozpoczęły się przed 400 laty, a obejmowały jeńców wojen polsko-moskiewskich, których wcielano do armii podbijającej ludy syberyjskie.6 Natomiast idea zsyłania do pracy katorżniczej, głównie w kopalniach, pojawiła się pod koniec wieku XVII za panowania Piotra Wielkiego. Pierwsza wielka fala polskich zesłańców obejmuje uczestników konfederacji barskiej, zarówno szlachtę jak i chłopów, kolejna fala to uczestnicy powstania kościuszkowskiego, później powstania listopadowego, a wreszcie powstania styczniowego. Później w latach 1936-38 Polacy byli pierwszym z narodów, który poddany został wysiedleniu z ukraińskich i białoruskich miast, miasteczek i wsi. Aż wreszcie w latach 1940-41, po napaści Związku Sowieckiego na Polskę, miały miejsce 4 deportacje, głównie na Syberię i do Kazachstanu, które objęły ok. 2 miliony Polaków; te deportacje ciągnęły się również po wojnie za zgodą władz komunistycznych PRL-u.7 A zatem przez ostatnie 200 lat trwał proces systematycznego wynaradawiania Polaków zarówno pod względem duchowym, jak i biologicznym. A przecież nad tym wynaradawianiem intensywnie pracowali nie tylko Rosjanie, ale również Austriacy i Niemcy, jako zaborcy bądź jako wojenni okupanci (Niemcy). Żaden z narodów europejskich nie był poddawany tak długiemu i wielostronnemu procesowi wynaradawiania jak właśnie Polacy. Reaktywowanie kultury polskiej dziś nie jest tylko kwestią jej pełniejszego udostępnienia, jest to kwestia uczynienia podatnym tego społeczeństwa, jakie nam zostało na tę właśnie kulturę. Wydawać by się mogło, że ratunek powinien przychodzić ze strony różnych odłamów tzw. prawicy narodowej. Jednak, jak widzimy, jest to ratunek bardzo słaby. Jednym z powodów tej słabości jest z pewnością fakt, że środowiska narodowe były ze szczególną zaciekłością prześladowane, więzione i mordowane przez władze PRL-u. Ale jest też drugi powód. Zmiany po roku 1989 otworzyły furtkę do swobodnej możliwości działania i zrzeszania się. W związku z tym można był reaktywować bądź tworzyć na nowo środowiska myślące w kategoriach narodowych. I rzeczywiście, powstały różne ugrupowania, głównie o charakterze partii politycznych. Co jest jednak charakterystyczne, to fakt bardzo małego wpływu społecznego tych środowisk. Utrwala się proces stagnacji ugrupowań narodowych, które wobec współczesnych kosmopolitycznych zagrożeń dla Polski, są przecież jak najbardziej potrzebne. Wydaje się, że jednym z głównych powodów takiej stagnacji jest brak głębszego przełożenia kułturowo-cywiliza-cyjnego tzw. prawicy narodowej. Prawica ta wpychana jest przez swoich przeciwników w różne szuflady polityczne, i zamykana w nich z takimi etykietami jak: oszołomy, nacjonaliści, faszyści, antysemici. I nie bardzo wie, jak się bronić. Otóż, wydaje się, że wyjście z tej trudnej sytuacji nie może polegać na mnożeniu barokowego nazewnictwa, a więc że dane ugrupowanie jest prawicowo-narodowo-patriotyczno-katolicko- chrześcijańskie, ale na osadzeniu działalności w głębszym podłożu kulturowo- cywilizacyjnym, którego polityka jest jednym, ale wcale nie najważniejszym z odgałęzień. Tzw. prawica narodowa musi zwracać baczniejszą uwagę na to, co dzieje się z kulturą polską, do jakiego stopnia i w jakich dziedzinach jesteśmy wynaradawiani. Społeczeństwo polskie bez kultury polskiej nie stworzy żadnej prawicowej siły politycznej. Podobnie środowiska prawicowo-narodowe nie znajdą odzewu w społeczeństwie pozbawionym takiej kultury. Trzeba patrzeć i ostrzegać, co dzieje się z nauką i edukacją, co z moralnością, obyczajami, rodziną i ekonomią, co dzieje się z polską sztuką, co z religią-to jest kultura, a więc pole osobowego rozwoju człowieka, a jako kultura polska - pole osobowego rozwoju Polaka. Uprawianie polityki na poziomie zaczepek personalno-partyjnych do niczego nie doprowadzi, należy sięgnąć głębiej. Jako Polacy mamy to szczęście, że skarbiec i dziedzictwo naszej kultury jest na tyle bogaty, że na wszelkie okoliczności znaleźć możemy antidotum. I właśnie wydaje się, że na dzisiejsze tak trudne czasy takim lekarstwem jest myśl Feliksa Konecznego. A to z tej racji, że Feliks Koneczny przekroczył myślenie czysto polityczne, a sięgnął do samego spodu, do tego podglebia, z którego wyrastaj ą różne rodzaje etyki i polityki. Można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że jego teoria cywilizacji nie ma sobie równych w świecie. W jej świetle widać bardzo wyraźnie cały mechanizm procesów, jakie zachodzą w świecie zachodnim, w tym również w Polsce. Jest to dokładne przeciwieństwo mediów, które urabiają opinię publiczną przez niezwykle krótkowzroczne patrzenie, które poza prowokacją nie daje szerszej możliwości ruchu. Teoria cywilizacji pozwala natomiast rozumieć to, co się dzieje, wychodząc poza sprawy personalno-partyjne, a dochodząc aż do zasad. Pozwala tym samym na uderzanie w przyczyny, a nie w skutki. Dziś ponownie grozi nam utrata niepodległości państwowej i suwerenności narodowej. Nie dzieje się to na drodze wojny, ale poprzez działania polityczno-ekonomiczne. Jednak pod podszewką chęci władzy czy pragnienia zysku ze strony takich czy innych państw, organizacji lub konsorcjów międzynarodowych, wynurza się coraz wyraźniej kształt cywilizacji niełacińskiej i niepersonalistycznej, której te aspiracji władzy i zysku są przejawem. Główne zagrożenie dla Polski polega na tym, że jesteśmy wpychani w żywioł cywilizacji i kultury nam całkowicie obcej. Prawdopodobnie mamy do czynienia z mieszanką cywilizacji bizantyńsko-żydowskiej. Aby się bronić musimy te zagrożenia dokładniej zdiagnozować, właśnie na poziomie cywilizacyjnym. Ale to nie wszystko, musimy wiedzieć, czym jest cywilizacja łacińska i czym jest kultura polska, aby bronić jej i tworzyć ją w każdym centymetrze życia społecznego, rodzinnego i osobistego. Dopiero wówczas wytworzone zostaną skuteczne mechanizmy obronne w sferze politycznej. Nasi przeciwnicy polityczni mają oparcie we własnych cywilizacjach i kulturach, dlatego są silni. My poza cywilizacją łacińską i kulturą polską, nie utworzymy żadnej znaczącej alternatywy prawicowej, działalność ograniczy się do kilku haseł i do kilku osób. Takiego błędu nie wolno nam popełnić, ponieważ pętla wokół Polski coraz bardziej się zaciska. A nas łączyć mają nie płytkie hasła polityczne, ale miłość do Polski, do jej ziemi, narodu i kultury. Dopiero z takiej miłości wyrosnąć może trwały i skuteczny program polityczny. 1 Polska przed rozbiorami zajmowała powierzchnię ok. 725 tyś. km2, w okresie międzywojennym 388 390 km2, a dziś 312 tyś. km2. 2 Feliks Koneczny, Warunki pracy kulturalnej w Polsce porozbiorowej, w: Polska w kulturze powszechnej, red. F. Koneczny, Kraków 1918, s.366-412. 3 U. Kaczmarek, J.Grad, Uczestnictwo w kulturze społeczeństwa polskiego, w: „Kultura polska 1989-1997. Raport", Warszawa 1997, ss. 127,129,140. 4 Feliks Koneczny, art.cyt., s.368. 5 Feliks Koneczny, ibidem, s.367. 6 A. Kuczyński, Syberia. 400 lat polskiej diaspory, Wrocław 1998, s. 16. 7 Ibidem, s.57-120. Piotr Jaroszyńskł