Andrzej Piskulak Dąb jak chłop Tomik wydany nakładem wydawnictwa „STON 2” – Kielce 2003 Spis treści Drogi Poeto Liturgia zmartwychwstania słów Śmierć Bartka Podparty wspornikiem Zagnany przez wiatr W pokłonie Młody dębczak Swój dąb Bartek letni Takie drzewko Dąb doradca Dotyk liścia Bartek Dwie pory dębu Z dziada pradziada Konserwatywny dąb Świętokrzyskie podniesienie Dąb i ja Spowiednik Znak Boży Duchowy turysta Krzyżowanie Porównanie Na rozdrożu zmysłów Rozstaje Sam z sobą Dąb jak zmach W koronie Bartka czasami Drabina do nieba Pod rozłożystym dębem Tysiącletni egzegeta W panteonie Patron To słowo jedno Świetlisty koń Zabawa w burzę Znak zgody Opadły z sił Poranny drapieżca Zapomniany przez drzewa Posłowie KONIEC ROZDZIAŁU 4 Słowo wstępne krytyka literackiego Jana Zdzisława Brudnickiego Szanowny Poeto! Twój Wydawca zwrócił się do mnie o napisanie krótkiego komentarza do poematu. I wyobraź sobie moje zdziwienie! Zbiegiem okoliczności zaproszono mnie kiedyś na wieś koło Ciechanowa. Podczas wycieczki rowerowej trafiłem na skraju uroczej doliny Łydyni na brata „Bartka” . Nie przesadzam, to naprawdę najokazalszy dąb Mazowsza, a zwie się „Uparty jak Mazur”. Posiada równie potężny pień, prawie różnie rozłożyste konary i wygląda majestatycznie, zwłaszcza z oddalenia. Ale nie mogłem – nawet w czasie licznych kolejnych odwiedzin – pojąć, co mnie w tym drzewnym patriarchu tak fascynuje, pociąga, pobudza wyobraźnię. Dopiero Twój poemat pozwolił mi odczytać tajemne sensy. Przeróżne. Przede wszystkim historyczne. To dąb gospodarz, jak chłop na swojej ziemi. I jest to też królewski władca społeczności drzewnej wobec okolicznych pól, łąk, wsi, dróg, ognisk. Pamięta całą historię tego kraju. Opowiada może legendy grecko – pogańsko – chrześcijańskie? Lubili pod takimi baldachimami zasiadać królowie i wodzowie. Szumiał wszak siłą i wolnością. Ale myliłby się ten, kto by domyślał się tu jednoznacznego uwznioślenia. „Jesteśmy gośćmi w naszej dębinie” To druh i towarzysz człowieka. Tego kruchego, krótko żyjącego, zagrożonego cierpieniem, chorobą i śmiercią. Stają naprzeciw siebie drzewo i człowiek, jako dwie cielesności i dwie duchowości. Człowiek czeka, że go ktoś ukołysze do snu – nocnego i wiecznego; drzewo walczy o swoje ziemne posady, o życie, przebiera się porami roku i ubiera się z wiekami. Człowiek oczekuje od niego świątyni, świętego gaju i strumienia, rozgrzeszenia. Szuka podniet dla wyobraźni już od dziecińst3wa, źródeł poezji, legend, opowieści. Taki dąb, taka żywa architektura pozwala mu ucieleśnić żywe sensy, metafory, mity. Czasem społeczność lub los skazuje jednostkę na ukrzyżowanie, krzyżując równocześnie żywe drzewo i żywego człowieka. Jest to memento życia i losu. Nawet coś więcej, przecież to symbol Kosmosu, łącznik między górą i dołem, co symbolizuje istoty korzenne, pełzające, biegające i lotne. A ponadto w sensie duchowym łączy ziemię i niebo. Nic, zatem dziwnego, że jest celem pielgrzymek i źródłem uwznioślenia wewnętrznego. Toteż, drogi Poeto, zdaję sobie sprawę, że trzeba wiele przecierpieć, pożegnać i powitać na nowo nadzieję, być w sytuacji Hioba i Hamleta, głęboko wrosnąć w glebę rodową, zagubić się i odnaleźć – żeby porozmawiać sobie istotnie z takim dębem. Jan Zdzisław Brudnicki Ps. Przy okazji proszę przekazać pozdrowienia Bartkowi od Upartego Jak Mazur. Czy nie po to jesteśmy, my, powsinogi świętokrzyskie, żeby przenosić przesłania? KONIEC ROZDZIAŁU 6 Liturgia zmartwychwstałych słów Łabędź majestatycznie wypłynął Z herbu biskupiego Żegluje dostojną procesją kwiatów Spod rozłożystego ukrzyżowanego Tysiącletniego drzewa Z zawieszonym na piersi Chrystusem Krwiobiegiem ulic Na zachodnie zbocze Chełmu Tam kościół skromnie umglony w sobie Poranną wiosną Kościelny rozpala zaranny trybularz Wahadłuje słońcem zawieszonym Na srebrzystych łańcuszkach rosy Kuśtykając rozpala woń Kadzidła kaczeńcy i mleczy Dziczejących różnobarwnie róż i głogów W tym rozpalonym poranku Rozpoczyna się rezurekcja znaczeń Smuklejących pod górę modrzewi i świerków Konarzących szeptem dębów i buków Bielejących komżami brzóz Kolec za kolcem wijących się zielenią jeżyn Pionierskich od zarania życia mchów i porostów Zmurszających się do wysiłku Po wilgotnych schodach i kamieniach Skrzydlaków klonowych zakiełkowanych Na zasapanych i roześmianych nosach Palczaste liście poklepują przyjacielsko Po zroszonym porannym wysiłkiem płaszczyku W dębowe obite żelazem wrota kołacze serce Krok po kroku rozlękają się echem myśli Rozpoczęła się liturgia zmartwychwstałych słów Śmierć Bartka Zabetonowano mu dziuplę Nawet nie może Użołędzić się Nad swoim losem W ramach Melioracji w podglebiu Pozbawiono korzeni wody I Obniżono w mózgu Poziom Świadomości Podparty wspornikiem Gdy tak gapi się na wycieczkowiczów Podparty wspornikiem Pod konar Nie pamięta Wiatru który zaszumiał dębinie W koronie Wtedy on – Mały żołądź Ledwo przeczuwające istnienie Upadł z kolan matki Mały kłębuszek zieleni Z zawiązanym troskliwie listkiem W czapeczce z pomponikiem Zerwał ostatnią łodyżkę zależności Nareszcie wolny Obijał się o kamienie Zaorywał nosem o ziemię Kluczył między ryjami dzikich świń Uciekał Aż zagnany Do nieprzytomności Zarył się głęboko W dziejową szczelinę W świadomości Zagnańska Nie przypuszczał nawet Że przeżyje tysiąc najbliższych lat Że przetrwa własną Śmierć Zagnany przez wiatr Tak tak... Przypadkowy jak wiele innych żołędzi Zagnany przez wiatr W miejsce Gdzie teraz zwiedzany Nie zapowiadał się dobrze Kruchy i chorowity Nie pojmował zbytnio Co do niego mówiono Targany przez pożary Jednak rósł Rósł Ten dąb jak chłop Na schwał Aż wrósł korzeniami twardymi Jak swój los. W sutkę ziemi W pokłonie Ze swych siedzib W Krakowie i Warszawie Wyszli trzej królowie (orzeł wskazywał im drogę) Bolesław Chrobry Władysław Jagiełło Jan Sobieski I każdy w darze Przyniósł kawałek Historii Polski By złożyć Na konary Królowi puszczy To tu narodził się Ukrzyżowany Bóg Młody dębczak Korzonkami obłapił delikatnie Czarną grudkę napęczniałej pokarmem Ziemi I wessał się Aż do szpiku Bolesnego sumienia Jej mieszkańców Swój dąb Wrósł nam ten dąb na schwał Jak świeca - chwat Dąb uwłaszczony W ogrodzonym – przed dziećmi - placyku Ot Dąb małorolny Setny jednak to dąb Od tysiąca lat nie dzieciak To dąb pod wąsem Po przejściach I z przeszłością Na chłopa wysoki Na chłopa Wie swoje Bartek letni Dąb jak chwat Latem Żołędzi Mu nie brak Takie drzewko No i co pani Powie Takie drzewko Co z niego wyrośnie Przecież to prowincja A on też Bóg wie z jakiej rodziny A on rósł Dzikie psy podlewały go Znacząc teren gdzie trzymały wartę Ptaki czule obłapywały go gniazdami Podczas skwaru Chłeptał liściami wiatr I rósł Rósł Jakby chciał przerosnąć Własne życie Ludzkie gadanie Historię narodową No i co też Pani Powie Kto by przypuszczał Dąb doradca Przegrałeś zawistny książę To ty ukradłeś królestwo mojego podwórka Z wyprawy do Kolchidy – krainy udręki Wróciłem zwycięski Złote runo poezji zdobyłem Wiara ożywiła spiżowe byki niemocy Gotowe do zaorania zachwaszczonego Nienawistnymi zębami smoczymi Pola słów Nadzieja wytrzymała atak Niewidzialnych wojowników Twoich potwornych myśli Przerażona bestia zawiści Uciekła z twojego serca Na widok mojej miłości Do ciebie Mój Argo Kołysze się z burty na burtę Wzburzona nienawiść twoja - książę Rozbryzguje się na miliony kropel Niemy tysiącletni dąb doradca Z ukrzyżowanym Chrystusem w okolicy serca Wskazuje kierunek Wiatr dmie w rozpostarty maszt liści Zanim skażę cię na wieczne zapomnienie Mojej krzywdy Najpierw daruję ci Co mi ukradłeś Dotyk liścia Poczułem na ramieniu Dotyk liścia palczastego Obleczonego w pożółkłą skórę Zacisnął palcami kurczowo Odwróciłem twarz Dąb Jakby wyszczuplał Z trudem pomyślałem Że nie uschnięty To niewypowiedziane Gdy patrzę Na potężną sękatą postać Jak roni liście Jeden po drugim Nie może nawet podnieść Konarów By gałęziami Obetrzeć zmurszałe powieki Z rosy Bartek Dąb jak chłop Na schwał Tylko Krzepy Mu brak Dwie pory dębu W zimie spływa z niego Sukmana z grubego ciemno – siwego sukna kory Spięta na piersiach mosiężnym Chrystusem Kołnierz stojący A końce rękawów i klapy Obszyte zwiewną śnieżką Po prawej stronie Od kołnierza do pasa Biegnie oblamówka Zimnej szaci W lecie zielone zgrzebne płócienne liście Ściągnięte jedynie Wąskim pasem Rzemiennym gałązki Klapy i rękawy obszyte Suknem ciemno – zielonym Im starszy dąb Tym długowieczny chłop Z dziada pradziada Rysy jego twarzy ostre Oczy siwe Lub bure Zamglone Pozornie nie zdradzają życia Całe ciało ciężkie Leniwe Czupryna gęsta ciemnoliściasta Ubiór włościanina Nie przedstawia wdzięku i bogactwa barw I różnorodności form Łatwo domyśleć się jego nastroju duchowego I charakteru Może temu winna gleba płonna Gustuje w barwach ciemnych Poza tym brak porządku Koło głowy Razi Odpycha Zdradza brak poczucia estetycznego Spływa z niego sukmana twardej kory A korona ubrana w czapę Z białego barana śniegu Od wielkich dzwonów tylko strojoną Sowicie w pęk piór zamieszkującego ptactwa Łapcie ukręcone z czarnej kory Okręcone rzemieniem na onucach gleby Mimo podeszłego wieku Zawsze trzyma się pewnie Wrośnięty w dziada z pradziada Konserwatywny dąb Ten dąb jak mężczyzna Uzdolniony i wszechstronnie utalentowany Potrafi się poświęcić Domowi Rodzinie Spełniać oczekiwane obowiązki Bardzo szlachetny Lecz Konserwatywny I dlatego tylko Nie osiąga w życiu tego Co naprawdę potrafi... Świętokrzyskie podniesienie Ta ziemia U Krzyża Przyjmuje komunię Nawozu i potu By przemienić Wzburzoną Do szaleństwa Krew w wino Strudzone ciało W naszą pajdę powszednią Dąb i ja Konarzymy sobie tak Dąb i ja Ja – jeden z dwóch łotrów rozkrzyżowany Na ławeczce On gestykuluje do nieba Niezgrabnie gałęziami Ukrzyżowanymi na wspieraczach Raz po raz Wybucha Ptactwem Z rozwartej dziupli Cieknie Czerwony Liść „Zaprawdę powiadam ci jeszcze dziś będziemy w raju” Tak powiedział Gdy nagle Włócznia gwiazd Przebiła W okolicy napisu informacyjnego Bok Wypłynęła Noc i woda „Spełniło się” Rozerwała się Na dwoje Zasłona w mojej świadomości Spowiednik Ukryty głęboko w puszczy świętokrzyskiej Dawał przez setki lat Rozgrzeszenie Temu zagnanemu skrawkowi duszy Nim nastał Chrystus On był Bogiem W swej koronie wykluwał ptaki Ubożęta chmurników Pozwalał dzikom ostrzyć szable O swój pień Wilczyce wyły do niego Dziką miłość Konarami błogosławił ludzi Aby rodzili dzieci Na jego obraz i podobieństwo - Chłop jak dąb A gdy nastał Chrystus Podzielił się nim Władzą Jak dobry gospodarz W sążnistych słojach Zawiekował Historię Polski Na czarną godzinę Znak Boży Choć ten wiekowy dąb poraniony piorunem Swym wierzchołkiem w niebiosach górnych nie kołysze Długi zaś jego korzeń w głębię Tartaru samego siebie nie wysyła (Gdzież mu do wergiliuszowych zapomnianych georgików) Po szramie zadanej błyskawicą płynie Bezgłośną skargą łza porannej rosy To znak boży – mówią Właśnie niebiosa gromowładnie ukarały niewinne drzewo Potwierdziły gromkie napomnienia Ojca Świętego Świętokrzyskiej pychy i wyniosłości To znak boży – mówią Czy zawsze dąb będzie kozłem ofiarnym Najważniejszych wydarzeń ? To znak boży - mówią Duchowy turysta Duchowy turysta Już nie szuka tylko Samego siebie Pod rozkrzyżowanym dębem Z ukrzyżowanym Chrystusem Modlitwy nie myli Z magią Religii ze sztuką czarnoksięską Nie obraża swojego Ducha Zewnętrzne gesty nie są już Ważniejsze od intencji Nie modli się do drzewa A jedynie do Chrystusa Ukrzyżowanego na nim Liczy na spotkanie z Bogiem Krzyżowanie Co roku Na Bartku krzyżowany Chrystus Podczas procesji wielkotygodniowej Codziennie przybijana modlitwą pierś na krzyżyku Od świętej komunii Niepokoję się Spokojem wewnętrznym Zgubioną tęsknotą za Bogiem Pogubiłem się w rachunkach sumienia Nie dostrzegam grzesznika W sobie i Zamykam się w samozadowoleniu Z własnej modlitwy Beztrosko taplam się W głębi własnego życia duchowego Spotykam jedynie siebie samego Bezmyślny głaz narzutowy Tylko O dwa tysiące lat Starszy Chrystus Na twardym pniu tysiącletniego drzewa Szuka sposobności spotkania Porównanie Skąd imię aramejskie w sercu Puszczy świętokrzyskiej To tylko gra słów Bartek – bartnik A może z powodu losu świętego Bartłomieja Który towarzyszył Jezusowi Był świadkiem zadanych ran Śmierci I zmartwychwstania Za to że Przyjął wraz z innymi Ducha Świętego Głosił Ewangelię I nie pokłonił się pogańskim bogom Został obdarty żywcem ze skóry I wreszcie ścięty Ktoś pewnie powie Daleko idące to porównanie Gdzie Albanopol gdzie Zagnańsk Ale ta obłupiona kora Ale ta obłupiona kora Jeszcze za życia... Na rozdrożu zmysłów Ten turysta duchowy Nie rozumiał wiele Z tego co się dzieje Ale wiedział Podarowano mu życie Od niego zależy to Co z nim zrobi Na rozdrożu zmysłów Wyrósł dąb z kapliczką A w niej zmarznięty na amen Chrystus Wystrugany z sękatych myśli Roztrzęsionej duszy nie mogą pocieszyć Liczne spowiedzi Ani nikt na świecie Liczy się tylko modlitwa bezgłośna Którą usłyszeć może tylko Bóg... Rozstaje Co się z nim stało W jednej chwili przestał rozumieć Siebie samego Tak samego Jak ten dąb Na rozstajach dróg Brakowało słów Nie rozumiał własnych myśli Bał się ich Zaczęły żyć własnym Życiem zupełnie niezależnym od niego Zrozumiał - pragnienia poszły Własną drogą Obok niego Bez niego Żył jednak dalej Życiem nowym i nieznanym do tej pory Jak ten dąb Na rozstajach pragnień Sam z sobą Nawet tego nie zauważył Przestał się modlić Nawet tego nie zauważył Przestał spotykać się z Bogiem Wśród bezmyślnych rozmyślań Spotykał jedynie samego siebie Pod rozłożystą koroną wiekowego drzewa Tylko ze sobą samym pił wódkę Mówili o nim Sam anioł stróż go odwiedza... Sam diabeł go nawiedza... Nawet tego nie zauważył Wszyscy wkoło bali się go Zauważył to gdy otrzeźwiał... Zaczął się bać siebie samego Zapragnął nagle modlitwy A Bóg spotkania z nim... Dąb jak zmach To długowieczne drzewo Nie rosło na początku świata Gdy między Łyścem a Łysicą Zamieszkiwały takie zmachy Że jeden drugiemu O wiorstę podawał siekierę Takie były olbrzymy Pluska się w łysogórskich wyobrażeniach wieloryb Co dźwiga na ogromnym grzbiecie ziemię I od pradziejów podkreśla kulistość Jej byt – jak mówią - zawisł Na łasce tego potwora Bo niechby się rozgniewał Wstrząsnął cielskiem Zwiniętym w kabłąk ogonem uderzył To ziemia rozpryśnięta na miliony pękczyn – kawałków Jak grad spadać będzie w ogromne Dunaje morskie wszechświata Niech śpi A do snu kołysze prawieczny szum dębiny W koronie Bartka czasami Bartek nie jest osią świata Nie podtrzymuje sklepienia niebiańskiego By nie runęło nam na głowy Wystarczy że Czyni to skutecznie Skandynawski wiecznie zielony potężny jesion Na jego koronie spoczywa wszechświat To w takich drzewach zwykle mieszkają Mityczne zwierzęta Dusze zmarłych lub nie narodzonych W postaci ptaków W koronie Bartka legną się jedynie Czasami w nocy dwie pary ciekawskich gwiazd Czasami pobędzie tam zabłąkany księżyc Drabina do nieba Bartek nie jest miejscem sądów Na jego gałęziach bogowie nie siedzą wraz z ptakami Nie żądają ofiary z wybranych ludzi Spośród przybyłych turystów Po jego pniu nie wije się Smok o kształcie węża Jego liściaste gwiazdy nie oznaczają losu Nie zawierają przepowiedni przyszłości Nie opowiadają o przeszłości Można jej się domyślać jedynie Ale to nic pewnego Nie jest potomkiem Drzewa Wiadomości i Życia Nie jest też świętą figą Określającą całość wszechświata I sytuację człowieka w świecie Pliniusz sądził Że drzewa były pierwszymi świątyniami człowieka Mieszkaniem dobrych i złych duchów Bartek wymyka się Tym posądzeniom W jego pniu nie zamieszkał Nawet świętokrzyski eremita Jest tylko moją drabiną Do samego nieba Gdzie nie ma już gwiazd księżyca i słońca Zanim się wdrapię Zupełnie mi wystarczy Pod rozłożystym drzewem Bartek nie wyrósł W świętym gaju dębowym Daleko mu do Granatowca – izraelickiego Perskiego drzewa wiadomości dobrego i złego Druidzkich dębów Jemioł i ostrokrzewi zdobiących ołtarze Budda urodził się Pod drzewem radosnym – saraką indyjską A pod figowcem doznał oświecenia Pod nim urodził się Wisznu Zaś Brahma hinduski zmienił się w figowca bengalskiego Jesion czczony u Skandynawów Lipa u Germanów Bambus w Japonii Modrzew i brzoza na Syberii Wierzba w Chinach Abraham w gaju tamaryszkowym Zasadzonym przez siebie Modlił się Jakub zakopał figurki wszystkich bogów pod dębem koło Sychem Pod Bartkiem jedynie Wypoczywał Jagiełło przed swoim Grunwaldem A Sobieski zostawił w jego pniu szablę i butelkę przedniego wina Wracając spod Wiednia Czapką – rogatywką miał się pokłonić po staropolsku Kościuszko I to nie jest pewne W jego dziupli znaleziono Butelkę po tanim winie z końca dwudziestego wieku Kroniki gminne jednak milczą wstydliwie Na temat tej sprawy Tysiącletni egzegeta Ten niemy dąb - arbiter Milczy swoją przepowiednię Dla Odysa - turysty Zagubionego po zwycięskiej walce Nad sobą Stoi tak i Tułacze się w tysiącletnią korę I czeka na odpowiedź Rozpostarty niedbale na ogrodzeniu Z szumu liści odczytuje wyrocznię Swojej duchowej poniewierki Jak augur Odgaduje wolę losu Z niebezpiecznych pęknięć kory W panteonie W świętych gajach Bogowie, driady i nimfy leśne Dęby skojarzone z Zeusem Cedry i orzechy z Artemidą i Ozyrysem Oliwki z Ateną Wawrzyn z Apollinem Platany z Dioniziosem Topole z Heraklesem Sosny z Attisem i Persefoną A Bartek? Na straży puszczy świętokrzyskiej Puszczy jodłowej Zastygłych w lawie wspomnień Bóstw domowych Strzyg i zmor Kostusi i morzysk Złego hasającego po bezdrożach Na straży Wiary wytrzebienionej Głuchej Ciemnonocnej Leśnej Swojej Skrycie ciągnącej się wsiami Patron Ten tysiącletni patron bartników Przedstawiany z gęstą czupryną liści Gdy latem grzmotami głosi Świętokrzyskie kazania Grady i śniegi przynosi A gdy koło niego liść opada Podobno Prędko zima bywa rada Kto na świętego Bartka siał Będzie chleb miał Stanie przy dębie Leczy zęby w gębie Od świętego Bartka Boi się zając chartka Twierdzą miejscowi myśliwi I bawią się w Strzelanego To słowo jedno Dorzućmy słów Zbyt łatwopalnych Jak na tę chwilę Pod rozłożystym dębem Niemym świadkiem Wtedy wyznam Łąkę spływającą prosto z nieba Krwawym mleczem rozwichrzonych traw I rojem spojrzeń Pozwól – Dorzucę to słowo jedno Do ogniska na rozstajach nóg Bo jesteś życiem i śmiercią Czy możliwe by Zabrano nam To pożądanie Którego nie można Ani wyrazić ani znieść Świetlisty koń Gdy ukryty w stodole Wyskakiwał na sianie wszystkie swoje Dziesięcioletnie Zmartwienia i problemy Wtedy nieoczekiwanie przez szparę w dachu Wskoczył świetlisty koń Cały zakurzony jakby z dalekich światów Zarżał zachęcająco Do zabawy Uginając złoto – szary kark Nagle: Co to za tabun zdziczałych koni !? Babcia Otwarła od ucha do ucha Skrzypiące dębowe wrota Zabawa w burzę Nim lunie deszcz - Niebo stary dziadyga Pod płotem Odarte z błękitu Z wyłupionym słońcem Przez największego chuligana we wsi - Wlecze się od rowu do rowu Od stacji do stacji Podpierając się sękatym piorunem Przepasane ognistą błyskawicą Obok biegną spuszczone z łańcucha Groźnie ujadające Rozczapierzone chmury Raz dwa trzy Zapamiętale liczymy W kogo huknie W najstarszego Bartka W niego bęc Znak zgody Oczy nasze rzucają bezwymownie Błyskawice tnące odległość Między nami Dla złapania oddechu Nie sposób zliczyć do trzech Szybko Jedno po drugim Wyładowanie Z pomrukiem przekleństw Z przymglonych oczu leje się Strumień słów niewypowiedzianych i niedopowiedzianych Obficie Nie można się skryć nawet Pod parasolem tłumaczeń Wreszcie gdy Z oddali Gdzieś z kuchni Przestaną dobiegać ostatnie pomruki Niewysłowionej burzy Siądziemy przytuleni do siebie Przy otwartym oknie Wtedy dziecko Wdrapie się Aż po samo niebo Po otwartych radośnie ramionach Wygiętych w barwny łuk Na znak zgody Pożeglujemy dębinie Jak łupinie Aż za horyzont Który podpiera zgarbione wzgórze Opadły z sił Czerwone wargi Opadły już z sił Jak żołędzie z drzewa długo trzęsionego Zaschnięte gardło Z trudem przełyka Myśl Która chyba nigdy nie pojmie Siebie samej Że jesteśmy tylko gośćmi W naszej dębinie I musimy uszanować gościnę Niewidzialnego gospodarza Poranny drapieżca Co wie o mnie ten drapieżca Który rozpostarł niebo krążące bezlitośnie Nad głową I zadziera wyżej Niż wierzchołki dębów Pierzaste chmury To ugodzony jastrzębim dziobem w Samo serce gołąb Chciał swą delikatność przeciwstawić Drapieżności wschodzącego słońca Może chciał też swą kruchością Podkreślić jego władczość Zadarta głowa Swym jastrzębim spojrzeniem Przenika granice błękitu Za którymi tylko skołatana tęsknota Zapomniany przez drzewa Strumyk wytryśnięty Z brzucha ziemi Ukrytego głęboko w zaroślach W dębinie Mknie Nie zwraca uwagi Na kłody rzucone pod falę Szuka swego ujścia Boi się Jeśli nie dotrze Na czas Do wielkiej rzeki To wyschnie Zapomniany przez Wiekowe drzewa KONIEC ROZDZIAŁU 52 Posłowie Dziś przed czytelnikiem następny tomik poezji Andrzeja Piskulaka, który zawiera prócz motywów biblijnych, historycznych, motywy tęsknoty za światem dzieciństwa, zjednania się z przyrodą. Poeta poszukuje radości w naturze, umie narzucić sobie dystans do świata i rzeczy otaczających go. Twierdzi, że miejsce, w którym żyje jest warte tego, aby zatrzymać się i odkryć coś nowego w codzienności, w kręgu rzeczy znanych. Proza życia wcisnęła go na utarte przez innych z pozoru nieciekawe ścieżki, pozostawiając tylko niewielki margines na poetycki zachwyt. Czwarty z kolei tomik Andrzeja Piskulaka jest świadectwem wewnętrznych dylematów egzystencjalnych człowieka. Poeta przechodzi od rozważań dotyczących poszukiwania absolutu do gorzkiego zrozumienia, że w szarości dnia prędzej czy później musi dojść do rozpadu wielkich idei i każdy musi pogodzić się z obcowaniem w kręgu profanum a nie sacrum. Poezja winna projektować jakiś model świata i człowieka. Staje się ona „życiem”, jeżeli potrafi zmusić do rozumnego czytania, wprowadza w krąg pytań, dotyczących ludzkiej egzystencji, jej celu, doświadczeń gromadzonych przez człowieka. Jest świadectwem dojrzewania jednostki w zaklętym kręgu tego samego świata, z którego trudno jej się wyrwać. Świat i egzystencja ludzka podlegająca refleksji rozszerzają się nie w sensie geograficznym, a w sensie dojrzałości twórcy. Rozważania poety krążą w sferze pytań o sens istnienia, zajmuje go konstatacja ludzkiej niedoskonałości. Podmiot liryczny to człowiek zaniepokojony, że jego życie może stać się natchnieniem zniecierpliwionej ręki. Zwraca się więc do Boga, na poły z pytaniem, na poły z modlitwą, próbując uzyskać odpowiedź „dokąd?” Poeta poszukuje radości w przyrodzie, dlatego tak chętnie siada w cieniu Dębu Bartka (czyżby dalekie reminiscencje do czarnoleskiej lipy?). Tysiącletnie drzewo symbolizuje tęsknotę za konkretem, za historią jako wartością dotykalną, znaną, dającą poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej strony w przedstawionych utworach Dąb Bartek staje się archetypem ludzkiego losu, niezmiennego bez względu na czas, okoliczności. Zawsze podległego tym samym prawom: dojrzewania, radości, rozpaczy, rozczarowania i niezmiennie niespełnionej tęsknoty do nieśmiertelności. Twórczość Andrzeja Piskulaka przetrwa próbę czasu. Mówi i mówić będzie o rzeczywistości polskiej więcej niż opasłe rozprawy socjologów, gdyż parafrazując klasyka „...więcej znaczy strofa niż wiele pracowitych prozy stronic...” Autor prezentuje rzeczywistość z punktu widzenia jednostki. Tylko takie widzenie może nieść prawdę, ponieważ prawda nigdy nie bywa obiektywna, a zawsze subiektywna. Poezja ta ukazuje nam możliwość odkrywania czegoś nowego w codzienności, w kręgu rzeczy znanych, które dają jednocześnie świadomość ciągłości pokoleń. Andrzej Piskulak obdarza swoim artystycznym komentarzem współczesną rzeczywistość. Halina Dolezińska KONIEC ROZDZIAŁU 54 Nota o autorze na okładce: Andrzej Piskulak – poeta i dziennikarz – urodził się 23 maja 1959 r. w Kielcach. Mieszka w Zagnńsku, skąd (do czasu przejścia na rentę w 2000 r.) często wyjeżdżał w poszukiwaniu tematów do reportaży czy felietonów dla gazet regionalnych („Echa Dnia”, „Słowa Ludu”, „Gazety Kieleckiej”, „Postscriptum”, „:Kieleckich Aktualności Tygodnia”, „Kalejdoskopu Tygodnia”), jak i ogólnopolskich („Kuriera Polskiego”, „Expressu Wieczornego”, „Sztandaru Młodych”, „Gazety Młodych”, „Inspiracji”). W latach 1997 – 2000 był kierownikiem wydań kieleckich „Kuriera Polskiego”, a ponadto redaktorem naczelnym m.in. „Gazety Staropolskiej” o zasięgu wojewódzkim. Debiutował kolumną wierszy w 1978 r. na łamach miesięcznika „Przemiany”. Publikował w czasopismach a także wydawnictwach zbiorowych(np. „Debiutach Poetyckich 1981 r.”, Almanachu „Bazar 5”, „Wigiliach Polskich”). W latach 1986- 1990 współpracował z „Gazetą Młodych” (jako reportażysta), „Inspiracjami” (jako felietonista), „Nowymi Książkami” (jako recenzent), a także w latach 1989 – 1990 organizował w Kielcach warsztaty literackie pod patronatem „Okolic”. Wydał następujące tomiki poetyckie: „Kluczem do baśni może wytrych” (1980), „Po trzeciej zmianie” (1985 – ogólnopolska nagroda literacka im. Ryszarda Milczewskiego – Bruno), „Z gwiazdozbioru oczu” (1989). W 1989 r. Został laureatem Nagrody im. Jana Parandowskiego za wiersze o tematyce olimpijskiej i sportowej opublikowane w „Okolicach”. „Zagnański dąb „Bartek” stał się jego ulubionym tematem literackim. Zainspirował wiersze tego zbioru odznaczające się oryginalną stylistyką, ciekawym obrazowaniem i skłaniającymi do głębszego zastanowienia refleksjami. <>” KONIEC KSIĄŻKI