Dlaczego tak trudno być razem? Karen Zimsen Projekt okładki Piotr Jezierski Zdjęcie na okładce Rcx Intcrstock/East News Redakcja techniczna Lidia Lamparska Korekta Jadwiga Przeczek Copyright © Karen Zimsen & Gyldendalske Boghandcl, Nordisk Forlag A/S, Copenhagen 1986 Copyright © for the Polish edition by Bertclsmann Media Sp. z o.o. Świat Książki Warszawa 2003 Skład i łamanie Plus 2 Druk i oprawa Finidr, Czechy ISBN 83-7311-581-1 Nr 3707 Przedmowa do wydania Polskiego r spoinę życje w Ł- ~ Si ę rr , • > Ją°e o , sar' chodu. Pojawi IndustriaJnychTn f eJemente dry życia małżeńskiego i rodzinnego. Nie stroni przy tym od poezji i pewnej dozy subtelnego poczucia humo- ru, a nawet osobistych zwierzeń. Unikając autorytarno- ści eksperta i nudnego dydaktyzmu, radzi, jak rozwiązy- wać niezliczone problemy. Nie moralizuje przy tym i ni- czego nie potępia. „Życie jest takie, jakie jest - mówi - i z takim trzeba sobie radzić". Podzielam wiarę autorki w małżeństwo i nie sądzę, że zaniknie ono jako instytucja. Wręcz przeciwnie - coraz wyraźniej jawi się ono jako sposób przezwyciężania wy- obcowania i samotności jednostki w stechnicyzowanym świecie. Pod warunkiem, że będzie to dobre małżeń- stwo, o takie zaś walczy Karen Zimsen. Zdaje sobie bo- wiem sprawę z tego, iż małżeństwo nie jest wartością sa- mą w sobie, a nieudany związek może być przyczyną wielu tragedii. Po tę książkę może sięgnąć każdy - zarówno przygoto- wujące się do dorosłego życia nastolatki, jak i babcie, które nie potrafią pogodzić się z tym, że ich dzieci już „wyfrunęły z gniazda". Powinni po nią sięgnąć małżon- kowie, i to nie tylko wtedy, gdy mają małżeńskie kłopoty. Na tle obecnych na polskim rynku licznych, często trywialnych i powierzchownych poradników dla mał- żeństw książka Karen Zimsen wyróżnia się prostotą i głęboką mądrością. Andrzej Samson Przy m i ni- lowi - Wstęp matce Karen Zimsen Gdyby Gdybym nos miala prostszy a wlosy jaśniejsze Gdyby pogoda była lepsza a nastrój nie taki smutny Gdyby wszystko dokola bylo inne tącznie z ludźmi Gdybyś sam kochal się trochę bardziej a mnie odrobinę częściej Gdybym ja nie byla mną Gdybyś ty nie byt tobą Gdyby wszystko bylo inaczej - wtedy wszystko byloby inaczej. Lola Baidel, z tomiku En sagte raslen ROZDZIAŁ l Dlaczego tak trudno być razem? Z wielu powodów życie pod jednym dachem nie jest łatwe. Wpływ czynników zewnętrznych i wewnętrz- nych oraz problemy, jakie mogą z niego wynikać, powo- duje, iż wspólna egzystencja dwojga ludzi jest niezwy- kle skomplikowana i wymaga wysiłku obu stron. Jak już powiedziałam - gdybyśmy małżeństwo trakto- wali z podobną troską, z jaką odnosimy się do pracy, sta- tystyka rozwodów z pewnością wyglądałaby zupełnie inaczej. Stworzenie małżeństwa, w którym czulibyśmy się dobrze - zarówno my, jak i nasze dzieci - wymaga bo- wiem wiele trudu. Co jakiś czas różne autorytatywne źródła przewidują odchodzenie w przeszłość epoki małżeństwa. Głosi się jego upadek jako instytucji i twierdzi, że egzystencja w sztucznie skonstruowanych ramach tak zwanej pod- stawowej komórki społecznej wkrótce stanie się prze- żytkiem. Owszem, liczba rozwodów rzeczywiście jest dziś bardzo wysoka, jednak wielu rozwodzących się ponownie wstę- puje w związki małżeńskie. Niektórzy wykazują nawet ty- le optymizmu, iż czynią to wielokrotnie. Prawdą jest rów- nież, że wciąż maleje liczba zawieranych małżeństw. W Danii na przykład w 1990 roku ślubu udzielono trzy- dziestu jeden tysiącom par, a rozwodu piętnastu tysiącom. Jednocześnie oblicza się, że około dziewięćdziesięciu ty- sięcy osób pozostaje w związkach nieformalnych. Dlaczego tak trudno być razem? 68 procent pełnoletnich Duńczyków żyje w małżeń- stwie lub zawrze je w którymś momencie życia. Możli- we, że liczba rozwodów zacznie maleć w związku z coraz powszechniejszym wyborem nieformalnych związków, które można by nazwać próbnymi małżeństwami. Taki wspólny test przed podjęciem ostatecznej decyzji jest całkiem rozsądnym wyjściem i to nie tylko ze względu na dzieci (według statystyki, liczba urodzeń w tych związkach jest znacznie mniejsza niż w małżeństwach). Rozstanie dwojga dorosłych osób zawsze jest bowiem trudne, często wręcz dramatyczne. Jeszcze trudniejsze staje się ono dla dzieci, które często zostają uwikłane w konflikt uczuciowy wynikający z konieczności wyboru pomiędzy rodzicami. Mówiąc dalej o małżeństwie, będę używała tego okre- ślenia zarówno w odniesieniu do związków formalnych, jak i nieformalnych, ponieważ problemy, o których pi- szę, są podobne niezależnie od form współżycia. W ta- kim samym stopniu dotyczą też one ludzi żyjących we wspólnotach mieszkaniowych. Wiadomo, że w różnego rodzaju wspólnotach żyją zwykle ludzie młodzi, którzy często po znalezieniu „drugiej połowy" opuszczają je, by rozpocząć życie w tradycyjnej rodzinie. (Socjologo- wie posługują się terminem „rodzina nuklearna", two- rzą ją ojciec, matka oraz jedno lub dwoje dzieci). Rosnąca liczba rozwodów i związane z tym problemy, a także nieudane związki, które bardzo często mamy okazję obserwować, sprawiają, że perspektywy rodziny nie przedstawiają się zbyt optymistycznie. Mimo to na- dal podejmujemy ryzyko małżeństwa. Dlaczego? Nikt i nic nas przecież do tego nie zmusza. Wydaje się, że małżeństwo niesie jednak z sobą pewne wartości. Ja- kie? Statystyka rozwodów podpowiada przecież, że ży- cie w tradycyjnej rodzinie nie jest łatwe w naszym no- woczesnym społeczeństwie. Choćby z tego względu, że mieszkanie, miejsce pracy i szkoła zwykle są od siebie oddalone, co utrudnia częste i bliskie kontakty wszyst- kich członków rodziny. Wiemy również, że małżeństwo 10 Czy tak trudno być razem? ogranicza możliwości rozwoju jednostki, a w rodzinie nieuniknione są bunty i konflikty pokoleniowe. Na zadawane młodym ludziom pytanie, dlaczego po- stanowili żyć wspólnie, słyszy się zazwyczaj spontanicz- ną odpowiedź: „Chcemy mieszkać razem, ponieważ się kochamy". Motywacja ta nie określa jednak wszystkie- go. Istnieją także mniej romantyczne powody zawiera- nia małżeństw, a jednym z nich jest na przykład poczu- cie osamotnienia. W miejscu pracy bowiem stajemy wobec obcych, czę- sto bardzo trudnych warunków, które wymuszają odgry- wanie rozmaitych ról. W gronie rodziny, w przyjaznej at- mosferze, możemy natomiast zrzucić maskę i być sobą (a przynajmniej powinniśmy mieć taką możliwość). Im cięższa i bardziej stresująca praca, tym większa potrze- ba obecności kogoś, kto pozwoli nam - mimo wszystko - czuć się człowiekiem, a nie maszyną. Rodzina daje nam możność okazywania uczuć oraz przyjmowania ich. To tutaj otrzymujemy nagrodę za ciężki trud. Nie jest prawdą, że człowiek z łatwością potrafi żyć sam. Filozof Sóren Kierkegaard uważał, iż „samotność można traktować wyłącznie jako karę dla przestępców". Izolacja wywołuje zatem lęk skłaniający nas do podej- mowania wspólnego życia. We dwoje jest ono znacznie łatwiejsze niż w samotności. Troje, czworo czy pięcioro - to już za dużo, chyba że w grę wchodzi własne potom- stwo. Innymi słowy, w większości przypadków człowiek nie jest samowystarczalny. Aby „być sobą", potrzebuje- my partnera. Wiąże się z tym jednak pewne ryzyko: jeśli sami nie będziemy potrafili odnaleźć się inaczej jak przez drugą osobę, możemy się z nią scalić w jedno i nadmiernie od niej uzależnić. Wtedy każde z osobna będzie się czuło zaledwie połową całości. Czasami przy- czynia się do tego sztywny podział ról ze względu na płeć. Krótkie spojrzenie na historię może dodatkowo na- świetlić tę sprawę. W książce Naga malpa zoolog De- smond Morris twierdzi, że małżeństwo monogamiczne 11 Dlaczego tak trudno być razem'? powstało u samego zarania ludzkości, to znaczy wtedy, gdy nasi przodkowie zostali wypędzeni z raju. Aby przetrwać, musieli znaleźć nowy sposób na życie - stali się zbieraczami i łowcami. Konieczność sprosta- nia twardym warunkom życia spowodowała - według Morrisa - wytworzenie nowego wzorca społecznego opartego na rolach „on" i „ona". Tak powstała podsta- wowa komórka społeczna - rodzina. Oczywiście można się spierać, czy Morris ma rację, faktem jednak jest, że społeczeństwa łowców były gru- pami niewielkich rodzin. Przypomina to nasze dzisiej- sze społeczeństwo - aby przeżyć, również musimy trzy- mać się razem, nawet jeśli obecnie dotyczy to raczej aspektów psychicznych niż materialnych. Podobnie jak kiedyś, także i dzisiaj udajemy się na polowanie, tyle że łowiskiem jest rynek zatrudnienia, łupem zaś - praca. Obecnie jedynie duże wielopokoleniowe rodziny, które spotyka się coraz rzadziej, przypominają dawne spo- łeczne wspólnoty. Funkcje rodziny W dawnych czasach rodzina pełniła zupełnie inne funkcje niż dzisiaj. Najważniejszym jej zadaniem było produkowanie tego, co dla niej niezbędne, oraz konsu- mowanie tychże dóbr. Produkowało się zatem głównie dla własnych potrzeb i zwykle robiono to wspólnie - oj- ciec, matka, dzieci i dziadkowie - wszystkie pokolenia brały udział we wspólnym wysiłku. Dzisiaj już tylko niewielu potrafi zaspokoić różne ży- ciowe potrzeby poprzez własnoręczne ukręcenie głowy kurczakowi czy zabicie świni. Rzadko też hodujemy owce. jeszcze rzadziej sami gręplujemy i przędziemy wełnę. Właściwie większość tego, co nam potrzebne, możemy kupić w pobliskim sklepie. Jeszcze sto lat temu codzienne życie i związane z nim czynności powiązane były w znacznym stopniu z naturą i zmianami pór roku. 12 Czy tak trudno być razem? Warunki środowiskowe były bardziej sprzyjające, a ob- raz świata jednolity i przejrzysty. Reguły i normy postę- powania łączyły się z codziennymi zadaniami i ani dzie- ci, ani dorośli nie mieli kłopotów ze zrozumieniem przy- czyn i wynikających z nich skutków. Z reguły wiadomo byto także, czym będą się zajmowały dzieci, gdy odłączą się od rodziców. To, co robili ojciec lub matka, stawało się automatycznie zajęciem chłopca czy dziewczyny w ich samodzielnym życiu. Zajęci narzekaniem na wysokie podatki być może za- pominamy niekiedy, że duża część ludności w owym cza- sie żyła w skrajnej nędzy. Dzieci już we wczesnym dzie- ciństwie posyłane były do pracy, jako że rodzice nie za- wsze byli w stanie je utrzymać. Moja mama na przykład już jako siedmioletnie dziecko pracowała, wiele kilo- metrów poza domem, pilnując cudzych dzieci, i karano ją, gdy któreś z podopiecznych nasiusiało w majtki. Kil- ka koron otrzymywanych za tę pracę oddawała ojcu. W domu było dziewięcioro dzieci i mimo że ojciec był rzemieślnikiem, nie zarabiał wystarczająco, by wykar- mić wszystkich. Obecnie nikt wprawdzie w naszym kraju nie głoduje, ale coraz więcej ludzi cierpi z powodu rozmaitych ner- wic i złego samopoczucia. Wiele osób nie nadąża za po- stępem. Teraz, w końcu wieku, kiedy komputeryzacja ogarnia niemal wszystkie dziedziny życia, istnieje nie- bezpieczeństwo, że zostaniemy zniewoleni przez tech- nologię i staniemy się bezmyślnymi istotami, jeżeli w porę nie zaprotestujemy i nie wyniesiemy swego czło- wieczeństwa ponad pośpiech i dobrobyt. Drugą funkcją, jaką pełniła rodzina w wiejskim społe- czeństwie, była konsumpcja wytworzonych przez siebie produktów. Dzisiaj i ona jest coraz częściej przenoszona poza dom. Zarówno mąż, jak i żona najczęściej spożywa- ją ciepły posiłek w miejscu pracy, dzieci natomiast je- dzą w przedszkolu lub w szkole. W wyniku badań doty- czących żywienia dzieci w szkołach wysunięto żądania, by posiłki tam serwowane były pełnowartościowe. 13 Dlaczego tak trudno być razem? Wprawdzie będzie to miało duże znaczenie dla fizyczne- go rozwoju dzieci, lecz niestety jeszcze bardziej ograni- czy szansę na zbieranie się całej rodziny przy wspólnym obiedzie. Co zatem pozostało z funkcji rodziny, gdy i produkcja dóbr, i ich konsumpcja przestały nimi być? Opiekę nad dziećmi przejęli w dużej mierze pedagodzy w żłobkach, przedszkolach, szkołach i świetlicach. Wspólną sprawą małżonków pozostaje jednak nadal życie seksualne oraz posiadanie dzieci - to, co często nazywane jest funkcją reprodukcyjną rodziny, oraz dzielenie zainteresowań. Do czego jest nam potrzebne małżeństwo? Nadal pełni ono ważne funkcje, mianowicie zaspoka- ja potrzebę poczucia bezpieczeństwa i komfortu psy- chicznego. Moim zdaniem, właśnie to sprawia, że rodzi- na i panująca w niej atmosfera jest atrakcyjna dla więk- szości ludzi i będzie atrakcyjna także w przyszłości. Wy- niki wielu badań wskazują na to, że ludzie albo już po- siadają rodzinę, albo też marzą o tym, by ją założyć. Sto- sunkowo niewiele osób nie chce zakładać rodziny. Wspólnie z drugą osobą mamy bowiem możliwość za- spokojenia potrzeby czułości, ciepła, troskliwości i po- czucia bezpieczeństwa. Tych wartości pragnie więk- szość nas, a są one trudno dostępne w świecie opanowa- nym przez pośpiech i gonitwę za efektywnością. Zarówno dla dziecka, jak i dla dorosłego niezmiernie ważną sprawą jest bliskość choćby jednego człowieka, do którego można mieć całkowite zaufanie, który nas akceptuje i darzy bezwarunkową sympatią. To człowiek, od którego możemy oczekiwać pociechy, gdy jesteśmy przygnębieni, ktoś, kto sprawia, że czujemy się warto- ściowi i potrzebni. Krótko mówiąc - ktoś, przy kim moż- na sobie pozwolić na słabość. Każdemu z nas zdarzają się chwile zwątpienia we własną wartość, gdy znika na- sza pewność siebie. Być może nie powiodło się nam 14 Czy tak trudno być razem? w pracy i przełożony ostro nas skrytykował. Wtedy wła- śnie pragniemy usłyszeć, że jesteśmy „wspaniali tacy, ja- cy jesteśmy". Jednakże, aby móc obdarzać innych miło- ścią i ciepłem, musimy być do tego emocjonalnie przy- gotowani. Zdarzają się jednak dni, gdy siły nas opuszczają i roz- paczliwie pragniemy pociechy, sami nie mając nic do zaoferowania. Kiedy w miejscu pracy przełożeni lub ko- ledzy wyprowadzą nas z równowagi, nie zawsze możemy sobie pozwolić na wyładowanie agresji. W drodze do do- mu zaś czujemy, jak wszystko się w nas gotuje i kipi z po- wodu tłumionej irytacji. Jesteśmy załamani, a świado- mość, że nie możemy sobie pozwolić na odwet, pogarsza nasz stan. Jeśli ta typowa sytuacja powtarza się często, może być zaczątkiem wrzodów żołądka lub depresji. A depresja i agresja są ze sobą bardzo blisko spokrew- nione. Jeżeli jednak w domu czeka ktoś, kto będzie miał ochotę nas wysłuchać i wesprzeć, kto pomoże nam odzy- skać poczucie godności, po jakimś czasie uda się nam przywołać pogodniejszy nastrój. Małżeństwo jest najczęściej spotykaną formą współ- , życia. Być może dlatego, że ludziom zabrakło fantazji, by wymyślić inny sposób na zaspokajanie potrzeby ducho- wego wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek z nas mógł żyć bez wypoczynku. Organizm człowieka domaga się nie tylko snu, lecz od czasu do czasu także rozluźnienia i odłożenia noszonej zwykle maski. Pragniemy przez chwilę być sobą i zająć się czymś innym niż praca. Czymś, nad czym w pełni panujemy, czego nikt nam nie narzuca. Z wielu różnych względów zaspokajanie w rodzinie potrzeby wsparcia i poczucia bezpieczeństwa nie jest sprawą łatwą. Można by tu wspomnieć o malejącej li- czebności rodziny (jedno, najwyżej dwoje dzieci jest dzisiaj prawie normą), jej skupieniu się w miastach, O stosunkowo małych mieszkaniach ograniczających 15 Dlaczego tak trudno być razem? możliwość rozwijania wspólnych zainteresowań, o tym, że sprawy zawodowe i rodzinne są dzisiaj od siebie ści- śle rozdzielone, czy też w końcu o braku czasu i sil na wspólne rozmowy i obcowanie ze sobą. Jeśli w wyniku niezaspokojenia tych potrzeb dorośli mają kłopoty emocjonalne, boleśnie odczuwają to rów- nież dzieci. Dawniej, gdy dzieci były smutne bądź ziry- towane, mogły szukać pociechy u babci lub dziadka. Dzisiaj zaś także starsze pokolenie z reguły pracuje za- wodowo. Liczba dzieci, których zachowanie zwykliśmy trakto- wać jako odbiegające od normy, stale wzrasta i dotyczy bez wyjątku wszystkich warstw społecznych. Sytuacja tych dzieci jest trudna i nie można spodziewać się po- prawy, dopóki ich rodzice nie będą zadowoleni z siebie i z własnych życiowych osiągnięć. Z jakich środowisk pochodzą tak zwane „ trudne " dzieci? Duński Instytut Badań Społecznych opublikował wy- niki badania, które objęło grupę pięciuset dzieci ze szczególnymi problemami wychowawczymi. Analizowa- no ich rozwój oraz stosunki panujące w ich domu i szko- le. Badanie to miało ułatwić instytucjom społecznym zo- rientowanie się, na jakich środowiskach należy się skoncentrować, aby określić rodzaj problemów, z który- mi borykają się dzieci określane jako „trudne". Wiedza ta umożliwiałaby zastosowanie w porę środków prewen- cyjnych i zaradczych. Przedstawiciel Instytutu, Mogens Nord-Larsen, tak skomentował wyniki badania: „Badanie to nie zbliżyło nas do wyjaśnienia przyczyn problemów charaktery- stycznych dla dzieci, których zachowanie odbiega od uznanych norm. Wręcz przeciwnie, obaliło wszelkie wcześniejsze teorie. Dzieci z problemami nie są mniej inteligentne niż te, które nie mają problemów przysto- sowawczych. Kłopoty nie wynikają również z tego, że 16 Czy tak trudno być razem? dzieci wzrastały w nieodpowiednich warunkach socjal- no-ekonomicznych, jak zakładaliśmy przed rozpoczę- ciem badania". Przyglądając się zaburzeniom zachowań dzieci w kontekście wpływu, jaki wywierają na siebie kolejne pokolenia w tej samej rodzinie - czyli dziadkowie na ro- dziców dziecka, a oni z kolei na nie - dostrzec możemy pewien wzorzec. Istnieje duże podobieństwo w rodzaju problemów - tak osobistych, jak i dotyczących relacji pomiędzy rodzi- cami - powtarzających się z pokolenia na pokolenie. Nietrudno sobie wyobrazić, że problemy rodziców prze- noszą się na ich dzieci. Zrozumienie różnorodnych napięć występujących po- między rodzicami jest niezwykle trudne zarówno dla dziecka w wieku przedszkolnym, szkolnym, jak i dla młodego człowieka. Niełatwo na przykład przewidzieć reakcję dziecka, które dowiaduje się, że jego rodzice postanowili się rozstać. Jest bardzo prawdopodobne, że w takiej sytuacji poczuje się ono bezwartościowe i nie- potrzebne. Konflikt między rodzicami może spowodo- wać, że dziecko uzna, iż zostało przez nich opuszczone, co z kolei może być przyczyną narastania u niego poczu- cia zagrożenia. Dziecko przeżywa także kryzys lojalno- ści, czuje się zagubione. Nie wie, po której stronie ma się opowiedzieć - mamy czy taty. Nie można wykluczyć, że gwałtowne uczucia i we- wnętrzne konflikty dziecka wyrażą się na zewnątrz za- chowaniami odbiegającymi od normy czy też trudno- ściami w nauce. Mogą również przyjąć formę objawów psychosomatycznych, takich jak bóle żołądka, bóle gło- wy czy zakłócenia snu. Inne badanie, przeprowadzone przez gminę kopen- haską w 1979 roku, ujawniło występowanie takiej samej tendencji jak ta, którą wykazał Instytut Badań Społecz- nych - mianowicie dzieci sprawiające kłopoty wycho- wawcze mogą pochodzić z różnych środowisk, a nie -jak uważano dotychczas - tylko z określonych. Wszystkie tak 17 Dlaczego tak trudno być razem? zwane „trudne" dzieci mające szczególne kłopoty z na- uką, a także z nawiązywaniem poprawnych stosunków z rówieśnikami, twierdziły, że czują się bezwartościowe. Uważały, że nie są nikomu potrzebne, i miały bardzo ni- skie poczucie godności. Trudno się więc dziwić ich za- chowaniu, skoro nawet dorośli reagują podobnie, kiedy czują się odrzuceni. Takie sytuacje pokazują wyraźnie, jak wielkie zna- czenie w wychowaniu dzieci ma fakt, że powinny one czuć się akceptowane i doceniane. Można też zaobser- wować pewną prawidłowość: jeżeli rodzicom wpojono poczucie własnej wartości, przekażą je oni swoim dzie- ciom, te zaś własnemu potomstwu. Pozwólmy sobie za- tem na świadome poczucie własnej wartości i nie odbie- rajmy go innym. Są ludzie, którzy próbując zmieniać obowiązujące normy, szukają sposobu na szczęśliwsze współżycie. Sposobu innego niż ten, na jaki - w ich mniemaniu - za- równo dorosłym, jak i dzieciom pozwala rodzina nukle- arna. Tworzą więc wspólnoty na wzór wielkiej rodziny, gdzie kilka pokoleń żyje pod jednym dachem. Zwykle nie pozostają jednak w tych grupach zbyt długo. Być mo- że dlatego, że sprawy, od których chcieli uciec, podąży- ły za nimi. Nieodpowiedni podział obowiązków, za- zdrość i zdrady to problemy, które pojawiają się tutaj równie często jak w tradycyjnych rodzinach. Przenie- sione obciążenia przybierają nierzadko postać we- wnętrznych konfliktów osobistych i przysparzają kłopo- tów we współżyciu z innymi. W broszurze Przyszlość malżeństwa (wydanej przez duński Instytut Badań Społecznych w 1977 roku) praw- niczka Inger Koch-Nielsen proponuje debatę na temat alternatywnych form współżycia, które na podobień- stwo tradycyjnych małżeństw opierałyby się na zasa- dach prawnych. Jeśli jej propozycje spotkają się ze zro- zumieniem, będzie to w przyszłości oznaczało zwiększe- nie możliwości wyboru między różnymi modelami wspólnego życia. Nie wiadomo jednak, czy stosunki 18 razem? w nich panujące oraz relacje pomiędzy dorosłymi i dziećmi staną się dzięki temu szczęśliwsze i bardziej harmonijne. Uważam, że małżeństwo jako instytucja będzie trwa- ło nadal, lecz konieczne jest ponowne określenie jego charakteru, a także związanych z nim oczekiwań. ROZDZIAŁ 2 Opinie na temat malżeństwa Co robią ludzie, którzy nie znajdują tej właściwej, je- dynej osoby, która pomogłaby im urzeczywistnić marzenia o szczęśliwej, harmonijnej rodzinie? Niektórzy próbują skorzystać z możliwości, jaką dają ogłoszenia w prasie. W różnych czasopismach napotyka- my wiele ogłoszeń, za pośrednictwem których ludzie starają się nawiązać kontakt z kimś o podobnych zapa- trywaniach. U niektórych osób korzystanie z owej moż- liwości wywołuje zażenowanie, gdyż sądzą, że nie jest ona „naturalna". Trudno jednak powiedzieć, dlaczego właściwsza miałaby być sytuacja, kiedy dwoje obcych sobie dotąd ludzi poznaje się za pośrednictwem przyja- ciół czy znajomych. Badania ogłoszeń matrymonialnych w duńskich gaze- tach „Politiken" oraz „Berlingske Tidende" wykazały, że większość z nich traktowana jest poważnie. Z tej meto- dy nawiązywania znajomości korzysta znacznie więcej osób, niż można by się spodziewać. Powodów, dla których ludzie odstępują od zawarcia małżeństwa czy założenia rodziny, jest niemało. Wiele osób, mimo że właściwie bardzo tego pragnie, nie ma sposobności spotkania kogoś ze znanego sobie środowi- ska, w odpowiednim wieku czy mającego podobne zain- teresowania. Mieszkanie na uboczu, względy socjalne czy też inne powody wyrabiają w nich przekonanie, że nie powinni zakładać rodziny. Niektórzy są po prostu 20 Czy tak trudno być razem? nieśmiali, co dodatkowo utrudnia im nawiązanie kon- taktu. Być może ostatnią deską ratunku jest dla nich ogłoszenie w gazecie, które może im pomóc w realizacji marzenia o szczęśliwym życiu rodzinnym. Porównywałam teksty ogłoszeń w rubrykach towarzy- skich z lat 1985 i 1990. Jedyną zauważalną różnicą jest to, że w 1990 roku były one bardziej dosłowne i mówiły bez ogródek o sprawach związanych z seksem. Poza tym wydaje się, iż marzenia ludzi nie ulegają wielkim zmia- nom. Do nowości należy natomiast zaliczyć firmy umoż- liwiające osobom zainteresowanym małżeństwem przed- stawienie siebie oraz swoich życzeń na kasecie wideo, co ma zwiększyć szansę na znalezienie wymarzonego księcia lub księżniczki z bajki. Informacją najczęściej wymienianą w ogłoszeniach są dane dotyczące wzrostu. Wypływa to prawdopodob- nie z powszechnego przekonania, iż mężczyzna powi- nien być wyższy od kobiety. Wartości uważane za atrakcyjne na rynku matrymo- nialnym różnią się zdecydowanie od oczekiwań w sto- sunku do przyszłego partnera. Autorzy ogłoszeń najczę- ściej piszą o sobie, że: posiadają mieszkanie, są wyso- kiego wzrostu, mają szczupłą sylwetkę, atrakcyjny wy- gląd, są wolni, palą (lub nie palą) papierosy. Natomiast od poszukiwanego partnera oczekują: szczerości i rze- telności, żeby był miły i delikatny, pełen wdzięku, kultu- ralny, obyty, a najlepiej wręcz wytworny, żeby miał do- bre serce, był wolny od nałogów. Tak więc wśród infor- macji o sobie podają przede wszystkim brak partnera, dane o warunkach materialnych i wyglądzie, a z zainte- resowań i ulubionych zajęć wymieniają prace domowe, miłe wieczory przy świecach, spacery, podróże i dzieci. Część anonsów zawiera modne ostatnio określenia, jak „wysportowany", „atrakcyjny" czy „mobilny". Interesujące jest to, że teksty ogłoszeń niewiele róż- nią się od siebie, co nasuwa przypuszczenie, że ich au- torzy, formułując własne ogłoszenie, wzorują się na już zamieszczonych w prasie. 21 Opinie na temat malzeństwa A oto, co mówi socjolog Erik H0gh w wydanej w 1969 r, książce Familien og samfundet (Rodzina i wspólnota): „Życie rodzinne i jego charakter mają zasadnicze znaczenie dla każdego człowieka. W najbliższej przy- szłości można się jednak spodziewać znacznych od- stępstw od przyjętych norm dotyczących zakładania ro- dziny i jej funkcjonowania. Zazwyczaj rozpad rodziny, na przykład rozwód, jest przez przeżywające go osoby odczuwany bardzo boleśnie. Do jego skutków można zaś zaliczyć między innymi zmniejszenie szans na osiągnię- cie dobrobytu, wzmożoną śmiertelność oraz większe prawdopodobieństwo społecznej degrengolady (np. al- koholizm). Można też oczekiwać, że jeśli normy społeczne doty- czące funkcjonowania rodziny i jej struktury wewnętrz- nej zmienią się w sposób znaczący, wzrośnie niepokój społeczeństwa oraz zacznie postępować jego dezorgani- zacja". Mimo że słowa te napisano trzydzieści lat temu, treść wydaje się aktualna również dzisiaj, wnioski zaś z wszystkich późniejszych badań nad rodziną prowadzą w tym samym kierunku. Jeżeli człowiek nie ma możli- wości zaspokojenia bardzo istotnej dla niego potrzeby poczucia bezpieczeństwa, nie można wykluczyć, iż w je- go życiu dojdzie do katastrofy: popełni samobójstwo, popadnie w chorobę psychiczną lub fizyczną, alkoho- lizm, czy też zostanie przestępcą. Zarówno dzieci, ich rodzice, jak i wszyscy dorośli po- trzebują właściwie tego samego: czułości, poczucia bez- pieczeństwa, pewności siebie, zachęty i uznania. Są to potrzeby wspólne wszystkim ludziom. Każdy z nas chce czuć się kimś ważnym i mieć świadomość, że jego życie wiele znaczy dla drugiego człowieka. Ostatnio liczba ślubów w Danii nieco wzrosła, nieste- ty - wzrosła także liczba rozwodów. Można wysnuć z te- go wniosek, że nadzieja na znalezienie szczęścia w mał- żeństwie jest nadal żywa, a jednocześnie nierzadko sta- je się powodem rozczarowania. 22 Czy tak trudno być razem'!' Niewykluczone, iż przyczyn obecnego kryzysu mał- żeństwa należy szukać w poważnych przeobrażeniach norm społecznych, które dokonały się w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Dotyczą one między innymi życia seksualnego, a konkretnie zalegalizowana aborcji, do- stępności środków antykoncepcyjnych, w tym pigułek, jak i coraz powszechniejszej pracy zawodowej kobiet. Dużą rolę mogła tu także odegrać walka kobiecych ru- chów społecznych o osiągnięcie równouprawnienia z mężczyznami zarówno w domu, jak i poza nim. Przewiduję, że w latach dziewięćdziesiątych liczba rozwodów utrzyma się na obecnym poziomie albo nawet zmaleje między innymi w związku z obawą przed AIDS. Nawiązując zaś do sytuacji kobiet, można powiedzieć, iż doszło tu do rewolucji, której skutki okazały się bar- dzo korzystne. Jak w przypadku każdej rewolucji, rów- nież w tej nie obyło się bez strat: zniknął spokój funkcjo- nowania rodziny. Również pozostała do spłacenia część rachunku za przeobrażenie norm społecznych (jak to przewidywał w 1969 roku Erik H0gh) nie jest mała. Zatem przed nami jeszcze daleka droga do celu, któ- rym jest osiągnięcie pełnej równości i jednakowych swobód kobiet i mężczyzn, a tym samym uzyskania płaszczyzny porozumienia, na której oparłoby się życie ludzi obu płci, będących przecież osobami jednakowo wartościowymi i odpowiedzialnymi wobec dzieci. Nie można jednak nie zauważyć, iż w ciągu ostatnich dzie- sięciu lat skrócono ją o kolejny etap. ROZDZIAŁ 3 Z kim zawieramy malżeństwo? Ślub jest najczęściej konsekwencją zakochania się. Ale co to właściwie jest „zakochanie"? Opisanie te- go zjawiska nie jest łatwe, choć wielokrotnie próbowa- no to uczynić na różne sposoby. Mówiąc bardzo pro- zaicznie, stan nazywany zakochaniem przypomina do złudzenia chorobę psychiczną, rodzaj psychozy. Czło- wieka, w którym się zakochaliśmy, widzimy w niereal- nym świetle. Szarą do tej pory rzeczywistość spowija ró- żowa poświata, a wybrańca obdarzamy urojonymi przy- miotami, których nie posiada. Część psychologów twierdzi, że zakochujemy się w człowieku, który zdaje się zaspokajać drzemiące w nas nie uświadomione oczekiwania, jakie żywimy w stosunku do samych siebie. Inne badania wykazały natomiast, że często zakochujemy się w osobie przypo- minającej nam kogoś z przeszłości. Nierzadko wybieramy na partnera „swojego ojca", „matkę" lub też „siostrę" czy „brata". Może to być przy- czyną wielu komplikacji, szczególnie kiedy wybrana osoba porównywana jest nieustannie z pierwowzorem, lecz równie dobrze sytuacja taka może się okazać szczę- śliwym rozwiązaniem. Odnosi się wrażenie, iż małżeń- stwa, w których partnerzy mają wiele podobnych cech, radzą sobie lepiej niż te, w których małżonkowie wspól- nych cech mają niewiele. Oczywiście, niektórzy wybie- rają na partnera osobę w niczym nie przypominającą 24 -- — *J " ' <-*"i C f f (, ,' kogoś znanego z ri • ' ------- ^^ ™™n ^suunosc 8- Otwartość oznacza i;r-T"T"adzieci. 25 Z kim zawieramy malżeństwo? 9. Wzajemne informowanie się o tym, co zamierzamy czynić w najbliższej oraz dalszej przyszłości (właści- wa komunikacja pomiędzy małżonkami). 10. Zdolności przystosowawcze i ogólna satysfakcja z do- tychczasowego życia wydaje się zwiększać możliwo- ści dostosowania się do warunków małżeńskich. 11. Aprobowanie rodziców i znajomych partnera. Wyniki badań wskazują również, że szczęśliwi małżon- kowie często mają za sobą dłuższy okres narzeczeństwa niż ci, którzy uważają swoje związki za nieudane. To z ko- lei przemawia za tym, by przed podjęciem ostatecznej decyzji jakiś czas pozostawać w związku nieformalnym. Ważny wydaje się również jednakowy wpływ obojga małżonków na decyzje dotyczące wspólnych zajęć ro- dziny. Natomiast wielkość rodziny zdaje się nie mieć szczególnego wpływu na szczęście małżonków. Podob- nie jak to, czy są w niej dzieci. Z innego badania wynika, iż nie ma bezpośredniego związku pomiędzy trwałością małżeństwa a tym, że zo- stało ono zawarte z powodu nieoczekiwanej ciąży. Wie- le natomiast wskazuje na to, że zawieranie małżeństwa w bardzo młodym wieku łączy się z dużym ryzykiem, ja- ko że często małżonkowie po prostu „wyrastają z sie- bie". Z kolei inne badania doprowadziły do bardzo in- teresujących wniosków, mianowicie - większe szansę przetrwania mają małżeństwa, w których jedna ze stron jest wdowcem czy wdową, niż te, w których jedno z małżonków ma za sobą rozwód. Jedno wydaje się pew- ne: im więcej różni małżonków, tym bardziej wzrasta ryzyko rozwodu. Pobieramy się ze względu na podobieństwa, rozwodzimy z powodu różnic Gdzie zwykle spotykamy przyszłą żonę bądź męża? Socjolodzy utrzymują, że takie czynniki, jak odległość 26 Czy tak trudno być razem? geograficzna czy kJasa społeczna nie są bez znaczenia przy wyborze partnera. Przyszłego męża lub żony poszu- kujemy zwykle w promieniu około trzech kilometrów „od domu ojca" lub od własnego mieszkania, jeśli już ta- kim dysponujemy. Potwierdza się to szczególnie w przy- padkach, kiedy bierzemy ślub po raz pierwszy lub też pierwszy raz wchodzimy w związek nieformalny (we- dług badań skandynawskich). Oznacza to, że wybrana przez nas osoba wywodzi się z podobnego środowiska, z którego pochodzimy sami. Najrozsądniejsze byłoby wybranie partnera spośród rówieśników z sąsiedztwa albo potomstwa przyjaciół naszych rodziców. Nie powinniśmy szukać zbyt daleko, jako że im więcej podobieństw pomiędzy małżonkami, tym większe są szansę na trwałość związku. Wynika to z tego, że im lepiej potrafimy przewidzieć reakcję żony czy męża w różnych sytuacjach, tym łatwiej będzie nam zaspokoić potrzebę poczucia bezpieczeń- stwa, a jest to przecież jedna z funkcji małżeństwa. Badania wykazują, że wiele osób, zarówno przed ślu- bem, jak i po nim, pragnie mieć partnera, którego dzia- łania dałoby się przewidzieć; który byłby tolerancyjny i zgodny we współżyciu; wyróżniałby się silnym charak- terem strzegącym go od ulegania pokusom. Nie przy- wiązuje się natomiast szczególnej wagi do kwalifikacji przyszłego towarzysza życia jako partnera do seksu. W każdym razie nie jest to istotne przy wyborze współ- małżonka. Można z tego wysnuć wniosek, iż jeśli zakochamy się w osobie nieprzewidywalnej, nietolerancyjnej, i na do- datek pozbawionej charakteru, cechy te mogą powodo- wać, że będzie się ona zachowywała w sposób przez nas niepożądany, co zamieni małżeństwo w związek pełen konfliktów zakończony rozwodem. Nawet jeśli osoba ta jest doskonałym i pełnym fantazji partnerem do upra- wiania seksu. 27 Z kim zawieramy malżeństwo? Zakochani... i co dalej!' O czym mówimy i myślimy wtedy, gdy jesteśmy prze- konani, iż właśnie spotkaliśmy tę jedyną osobę na kuli ziemskiej, z którą do końca naszych dni chcemy dzielić serce i loże, a wszystko dookoła spowijają różowe obło- ki miłosnego zauroczenia? Pomyślmy o własnych doświadczeniach z tego okresu. Prawdopodobnie pamiętamy, że niewymownie cieszył nas fakt spotkania człowieka postrzegającego świat nie- mal identycznie jak my. Niewykluczone, że przemknęło nam wtedy przez głowę: „I pomyśleć, że istnieje ktoś tak bardzo podobny do mnie", co miało znaczyć „równie wy- jątkowy i wspaniały jak ja". Albo też przeciwnie: „Nie do wiary, że on/ona faktycznie coś we mnie widzi". We mnie, czyli takiej niepozornej, nie wyróżniającej się ni- czym osobie. Zadziwiające, że rzeczywiście spotykają się dwie osoby stworzone dla siebie! Prawdopodobnie rozmawialiśmy wtedy głównie o na- szych podobieństwach. Wspólnie podziwialiśmy naturę i z radością chodziliśmy na długie spacery. Gustowali- śmy w takiej samej muzyce. Oboje interesowaliśmy się sportem. Z lubością spędzaliśmy w zaciszu domowym urocze wieczory przy świecach. Byliśmy zgodni co do te- go, że będziemy mieli dzieci. Być może niekoniecznie zgadzaliśmy się co do sposobu ich wychowywania, ale z uzgodnieniem tego można przecież poczekać do czasu, aż się pojawią. Tym bardziej że i tak każde z nas żywiło podświadome przekonanie, iż to do nas będzie należało ostatnie słowo w tej ważnej sprawie. Lecz kiedy młoda para raduje się podobieństwami, być może myśli dziewczyny bezwiednie układają się w zdania: „Gdy tylko zamieszkamy razem, to ja już na- uczę go porządku i nierozrzucania swoich rzeczy gdzie popadnie. Co za niedbaluch. I z tymi wiecznymi spotka- niami z kolegami też trzeba będzie coś zrobić". Jemu zaś, chcąc nie chcąc, pomyśli się czasami: „No cóż, jest trochę rozkapryszona i za dużo wydaje na ciuchy i ko- 28 Czy tak trudno być razem? smetyki. Poza tym gotuje niezupełnie jak mama. AJe gdy już się pobierzemy, na pewno uda mi się parę rzeczy skorygować". Tak więc już w okresie idylli charakterystycznej dla stanu miłosnego zauroczenia pojawiają się zazwyczaj negatywne uczucia i pragnienie dokonywania zmian u partnera. Jest to zalążkiem przyszłych zmagań pomię- dzy małżonkami. W rzeczywistości nie upływa zbyt wie- le czasu od okresu największego zauroczenia do mo- mentu, w którym zaczynamy nawzajem zwalczać swe od- mienności. Nierzadko początki tej walki dają się zauwa- żyć już podczas podróży poślubnej. Próba sił rozpoczyna się zazwyczaj od gier słownych: „Sama widzisz, że robię, co mogę"; „A, tu cię mam, nie- wdzięczniku!"; „Gdybym tego nie robił dla ciebie". Mo- że nawet pojawić się kwestia: „Gdyby nie ty (jędzo bądź wstrętny egoisto), mógłbym/mogłabym kontynuować stu- dia, nadal cieszyć się wolnością, odbywać długie zagra- niczne podróże itd.". Wszystkie te gry opisał w książce W co grają ludzie psychiatra Eric Berne. W niektórych przypadkach tego typu myśli i uczucia pojawiają się dopiero później, już w trakcie trwania małżeństwa, kiedy przy jakiejś okazji pojawia się różni- ca zdań między partnerami. Zdarza się, że okresowo jedna ze stron zyskuje wy- starczającą przewagę psychiczną, aby zmusić tę drugą do dopasowania się i zaprzestania swoich „irytujących" i „dziwnych" zachowań. Ujarzmiony partner staje się wtedy łatwym obiektem do manipulowania, podporząd- kowującym się całkowicie życzeniom, potrzebom, a na- wet kaprysom i humorom silniejszego. Pisarka Suzanne Br0gger nazywa to „zalegalizowa- nym kanibalizmem": „W naszym obszarze kulturowym każdy ma prawo do zjedzenia przynajmniej jednego człowieka w ciągu życia, jeśli obieca, iż spożyje go cał- kowicie i bez reszty, nie zaś po kawałku i częściowo". Fenomen ów - polegający na tym, że jeden z małżonków, tłumiąc indywidualność drugiego, spłyca jego osobo- 29 Z kim zawieramy malżeństwo? wość - jest powszechnie nazywany „dopasowywaniem się" lub „docieraniem". Vita Andersen pisze o tym w wierszu: Łańcuch u szyi jestem przecież sobą dlaczego więc próbuję się zmieniać na taką jaką on chce mnie mieć mam lańcuch oplatany wokót szyi próbuję go zerwać przepełniona wstrętem, gniewem, uczuciem poniżenia i wściekłością, że nie mogę się go pozbyć Ze zbioru Tryghedsnarkomaner (w wolnym tłumacze- niu - „Narkomani ufności"). Wiele osób często ponawia swoje błędy W niektórych przypadkach jednemu z małżonków udaje się zmienić drugiego w zupełnie inną osobę niż ta, w której się kiedyś zakochał. Kiedy to się stanie, nie- wykluczone, iż pojawi się nuda, a za nią następne zako- chanie (w innej osobie), rozwód i kolejny ślub. Zazwy- czaj nowy partner pod wieloma względami przypomina jednak poprzedniego i błędne koło zaczyna się kręcić od nowa. Jak wiemy, są ludzie, którym zdarza się zawie- rać małżeństwo nawet pięć czy sześć razy. „Nie mogę zrozumieć, jak mąż po dwunastu latach mógł mnie zostawić i odejść z inną. Dbałam przecież o niego jak tylko umiałam, zajmowałam się domem, speł- niając każde życzenie. Gotowałam mu jedzenie, które lu- bi, i pilnowałam - jak robiła to jego matka - żeby znalazło się na stole równocześnie z wybiciem przez zegar pełnej godziny. Kupowałam mu ubrania, co do których z góry byłam pewna, że będą mu się podobały, a grono naszych znajomych stanowili wyłącznie jego przyjaciele. Przez wszystkie te lata nigdy się o nic nie kłóciliśmy". 30 t ,L*>* anegdotIao^żnule do ^niesień a Panuj^a ' nie wrócił" "Jv2u. którv , »'>była7aktra?cSami S'aje ^^„Tf P° gaze'e m---,Ss-':--5-^x ROZDZIAŁ 4 Skąd się bierze dążenie do zmieniania partnera wedlug uznawanego przez siebie wzoru? Wiadomo, że każdy z nas jest inny, nie ma dwóch identycznych osób. Gdybyśmy na co dzień pamię- tali o tej prawdzie, świat wyglądałby zupełnie inaczej. Wiadomo jednak również, iż to właśnie „inność" drugiej osoby najczęściej wydaje się nam niewłaściwa, niemoż- liwa do zrozumienia i zaakceptowania, w związku z tym koniecznie chcemy tę osobę zmienić. Z czego wynika ta potrzeba kształtowania drugiego człowieka według własnych upodobań? Dlaczego nie traktujemy owych różnic jako wartości samych w sobie? Przecież cechy sprawiające, że nasz wybrany różni się od nas samych, to często wartości, których brak właśnie nam dokucza. Wydaje się, że większość nas zapomina, iż związek małżeński zawieramy przecież z „obcym" człowiekiem i łączymy się również z jego rodziną, która wywierała na niego wpływ na długo przedtem, zanim my pojawiliśmy się w jego otoczeniu. Obie strony wnoszą do związku własne normy i zwyczaje obowiązujące jako niepisane prawa w ich rodzinnych domach. Jest wszak oczywiste, że tak jak każdy dom czy mieszkanie ma swój specyficz- ny zapach, tak w każdej rodzinie panuje szczególna at- 32 ug u? ę nie charakter ,, kiedy to bSo !f°Zepione ^ wczesn najnatur^ Snon^Do°kre że? nasze jada Pfacowanp w • ZWl^zane z nied7ip(o ^póiny pos^^r^ ««ss P«lczaSgdyw,„„ k°ntretaie obiad do pomyśle- 33 Skąd się bierze dążenie do zmieniania... nią albo była wręcz odpychająca. „Jak to, a pościel? Prze- cież by się pobrudziła!". Ci najpierw się myją, a dopiero potem zasiadają do starannie przygotowanego śniadania. Dotyczy to również innych zwyczajów. Na przykład niektóre kobiety narzekają na swoich mężów, których nie mogą nauczyć opuszczania deski sedesowej, co po- woduje, że każdej nocy, kiedy rozespane odwiedzają ła- zienkę, są nieprzyjemnie zaskakiwane dotykiem zimnej porcelany. Są to sprawy z pozoru banalne, mogące jednak być przyczyną powstawania rys w zgodnym skądinąd współ- życiu. Tym bardziej że z doświadczenia wiemy, iż to wła- śnie nie poważne, zasadnicze problemy są powodem po- jawiania się myśli o rozwodzie, lecz częściej owe nie- wielkie dzienne „dawki" irytacji wywołujące nieporo- zumienia prowadzą w końcu do separacji. Wplyw przyzwyczajeń na nasze życie Codzienność ujawnia przyswojone przez nas w dzie- ciństwie mniej lub bardziej przydatne wzorce, które po- wodują, iż wiele czynności wykonujemy mechanicznie. Niemała część tego, co robimy i mówimy, odbywa się właściwie nieświadomie, prawie odruchowo. Obraz rodziców jest w nas nadal żywy, a więzy wytwo- rzone w okresie od urodzenia do piątego roku życia są niezwykle trudne do zerwania. W tym czasie wystawieni byliśmy zarówno na ciepłe uczucia, jak i na niechęć oraz napięcia wytwarzające się w naszym otoczeniu, bez moż- liwości protestowania. Musieliśmy dostosowywać się do niepisanych reguł obowiązujących w środowisku, w któ- rym wzrastaliśmy. Lecz czy już jako dorośli zrewidowali- śmy owe zasady i uznaliśmy, że wszystko, czego się wte- dy nauczyliśmy, nadal jest przydatne i sensowne? Jako małe dzieci odbieraliśmy sygnały otoczenia przede wszystkim emocjonalnie i nie zawsze byliśmy w stanie zrozumieć, że na przykład irytacja objawiająca 34 Czy tak trudno być razem':' się złym humorem mamy niekoniecznie musiała być wy- wołana przez nas. Równie dobrze przyczyną mógł być ktoś lub coś, co nie miało żadnego związku z nami. Poczucie uzależnienia od środowiska, w którym wzra- staliśmy, i usłyszane wtedy napomnienia, to sprawy, od których wyzwolenie się bywa niezwykle trudne. Są wciąż obecne w naszym życiowym bagażu doświadczeń. Jedne oddziałują na nas w sposób pozytywny, wpływu innych zaś należałoby się pozbyć. Ciągle żywe napomnienia rodziców / Nie ruszaj! / Nie wolno, powinieneś, musisz... / Zabraniam ci... / Zapamiętaj, że... Posłuchaj! / Nie daj się oszukać! / Próżność jest złym doradcą. / Bezczynność to źródło grzechu. / Najpierw praca, potem zabawa, / Przed Bogiem się nie skryjesz. / Nigdy nie kłam! / Nigdy nie zaczepiaj silniejszego od siebie, bo prze- grasz. / Przed pójściem do łóżka pamiętaj o umyciu zębów. / Tylko tchórze biją słabszych od siebie. / Nie ufaj nigdy kobietom (mężczyznom). / Uważaj, żeby się nigdy od nikogo nie uzależniać. / Staraj się nie pożyczać. / Nie zalegaj z płaceniem rachunków. / Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Upiory przeszłości - słowa ,, zawsze " i,, nigdy " Młoda dziewczyna odwiedza swoją zamężną od nie- dawna przyjaciółkę. Mieszkanie nie jest jeszcze do koń- 35 Skąd się bierze dążenie do zmieniania... ca urządzone, w przedpokoju brak wieszaka na ubrania. Nie wiedząc, co zrobić z płaszczem, kładzie go na łóżku w sypialni. Gospodyni reaguje na to dość gwałtowną uwagą: „Nie! Nie na łóżku! Ubrań nigdy nie kładzie się na łóżku". „A dlaczego?" - z ciekawością pyta dziewczy- na. „Po prostu nie kładzie się i już". W trakcie rozmowy przy kawie dziewczyna powraca do tematu: „Czy mogła- byś mi jednak wytłumaczyć, dlaczego nie wolno kłaść płaszcza na łóżku?". „Nie wiem - odpowiada młoda mę- żatka - po prostu nie wolno". Odwiedzająca, spostrzegł- szy, że sprawa chyba jest dla przyjaciółki krępująca, za- przestała dalszych dociekań. Kilka dni później przyjaciółka zadzwoniła do niej: „Wiesz, zastanawiałam się nad tym zakazem kładzenia płaszcza na łóżku i żaden sensowny powód nie przycho- dził mi do głowy. Wczoraj byłam z wizytą u babci. Zapy- tałam, czy może ona wie coś na ten temat. I wiesz, co mi odpowiedziała? "Oczywiście, że nie wolno! Nie pamię- tasz, że dzieci sąsiadów miały wszy»?". Przykład ten zaczerpnęłam z książki Thomasa A. Har- risa pt. W zgodzie z sobą i z tobą. Kiedy podczas jednego z wykładów zacytowałam po- wyższą historyjkę, słuchaczka siedząca w jednym z ostat- nich rzędów wykrzyknęła nagle: „Ależ to o mnie!". I opo- wiedziała wszystkim, jak to przed tygodniem odwiedziła ją przyjaciółka z dużą torbą cukierków w prezencie dla jej pięcioletniego synka. „Zareagowałam wtedy tak: «S6ren, pamiętaj, że nie wolno ci jeść słodyczy przed obiadem». Po skończonym posiłku wyjęłam z torby cu- kierka i podałam synkowi. Przyjaciółka na to: «Daj mu lepiej całą torbę! Zje wszystkie od razu, umyje zęby i bę- dzie spokój». «Nie, nie dam mu wszystkich» - sprzeciwi- łam się zdecydowanie. «Dlaczego? - zapytała przyjaciół- ka. - Nie pamiętasz, jak było wspaniale, kiedy będąc dziećmi, mogłyśmy zjeść naraz całą torbę cukierków?» «Mnie nigdy na to nie pozwalano» - odparłam. Wtedy do- piero dotarło do mnie, że przyjaciółka rzeczywiście mia- ła rację: lepiej pozwolić dziecku na zjedzenie wszyst- 36 drugiemu w czym? przyWad jeden ?-n nie P°mÓC zostaną Zie , że dosón Powszech ra- nigdy niczego s;? e przed otta^-_ ,e - -'-"acy-i narzuca , ° 8fonM°*anZ ^ W Jedn°- ^^^tei-^SĄ'^ - 51 Wyobrażenia i oczekiwania... Realistyczne oczekiwania wobec małżeństwa Do takich oczekiwań związanych z małżeństwem na- leżą: / że będzie dzieliło się ze sobą prawie wszystkim, ale nie wszystkim; / że obie strony będą się rozwijały i podlegały zmia- nom (na które wpływ mogą mieć zarówno konflikty, jak i radości, ale które mogą również być konsekwen- cją upływającego czasu); / że obie strony w pełni odpowiadają za siebie; / że nie oczekuje się od partnera spełniania każdej za- chcianki oraz załatwiania spraw, którymi powinno się zająć samodzielnie; / że zaakceptuje się fakt, iż obie strony mają różne po- trzeby, oczekiwania, a także odmienne cechy i hierar- chię wartości, co wynika przede wszystkim z tego, że są odrębnymi indywidualnościami, a nie z tego, iż jedno jest mężem, a drugie żoną; / że wspólnym celem jest stworzenie warunków, w któ- rych oboje będą się dobrze czuli, a nie osiągnięcie wyższego statusu materialnego, kupno letniego dom- ku czy posiadanie dzieci; / że dzieci nie są niezbędne dla udowodnienia wza- jemnej miłości; / że jeśli zdecyduje się na ich powołanie do życia, świadomie i dobrowolnie przyjmie się i poważnie po- traktuje ogromną odpowiedzialność, jaka się z tym postanowieniem wiąże; / że sympatia oraz miłość rozwijają się w stworzonej w otwartym związku atmosferze wzajemnego respek- tu i szacunku. W małżeństwie typu otwartego pierwszeństwo zyskują realistyczne oczekiwania, w odróżnieniu od takich, jak wieczna miłość, bezustanne poczucie bezpieczeństwa czy pełne zaspokojenie potrzeb (nie wspominając o wykorzy- stywaniu lub wręcz „nadużywaniu" siebie nawzajem). 52 m na- , aie flikt y, Jza- nno po- ar- że iż ó- e IdeaL ne wartości w mał?. szacunek ™ " 53 Wyobrażenia i oczekiwania... wać je jak zużyty mebel, na miejsce którego kupuje się nowy. Poniższe propozycje, zapożyczone częściowo od O'Neillów, mogą okazać się przydatne w znalezieniu drogi prowadzącej do porozumienia i koniecznych zmian: / Należy realistycznie ocenić swoją sytuację i starać się żyć teraźniejszością. Nie przeszłością ani przy- szłością, lecz teraźniejszością. / Dać sobie nawzajem prawo do osobistego życia i związanej z nim wolności. / Próbować utrzymywać szczerą i otwartą komunikację - informować się o wszystkim, co wzbudza niezado- wolenie, ale także o tym, co cieszy i bawi. / Wyrażać jasno swoje życzenia - ich odgadywanie nie zawsze musi się partnerowi w pełni udawać. / Nauczyć się mówić „tak" i „nie" zgodnie z tym, co na- prawdę się w danym momencie odczuwa. / Otwarcie rozmawiać o podziale obowiązków. Czy go- towanie na pewno jest twoim hobby? Czy praca w ogrodzie rzeczywiście sprawia ci przyjemność? / Wydobyć na światło dzienne niepisane prawa obo- wiązujące w rodzinie, dotyczące na przykład posił- ków, gospodarowania pieniędzmi, kupowania odzie- ży, sposobu spędzania wolnego czasu czy kwestii związanych z życiem seksualnym. / Przyjrzeć się dokładnie, kto w waszym związku rze- czywiście podejmuje ważne decyzje. / Ustalić, w czym różnimy się między sobą. Które z tych cech uważamy za dobre, a które za niepożądane? Co najczęściej bywa powodem kłótni i czym się to obja- wia? W jakich sprawach się zgadzamy? Jak okazuje- my sobie uczucia? Kto kogo pociesza w chwilach smutku i w jaki sposób to robi? / Starać się okazywać wzajemne zaufanie i oddanie. Zastanowić się, czy na pewno potrafimy być wobec partnera w pełni i bez ograniczeń sobą. 54 się od J starać ni Przy. 5 życia -zado- e nie 3 na- onanie tai-- --— — °dPowiedzi na J ana^'zy ora7 ^ " -- ."- 'J^yKowne rfia~"*lusu °każą Si> ,i, I !>yiuacji, gdv Mało if>J^ąda rzeczywiSfnć/ "dzie nie mus7;, „,?f• 55 Wyobrażenia i oczekiwania... i cóż mialaby robić innego gdyby nie dziecko zresztą nie mialaby nic przeciwko jeszcze jednemu jeśli chodzi o wspólne rozmowy nie, nie rozmawiali nigdy 0 czym tu rozmawiać kiedy dwoje ludzi tak dobrze zna się nawzajem w soboty i niedziele byly porządki pranie, naprawy ze względu na dzieci trzeba bylo mieszkać porządnie dlatego musiala pracować na pelny etat codziennie bylo jej dobrze Poul nie pil, wieczory spędzal w domu czulą, że wciąż ma ochotę na slodycze czym ty się znowu obżerasz, narzekal Poul poza tym lakocie nie byly tanie nie stać ich bylo utyla najchętniej lubila polożyć się wcześniej przy lóżku coś slodkiego, kilka świeżych tygodników wszyscy się dziwili jej krąglości pomimo domu, dwojga dzieci, pracy psa, kota (ze względu na dzieci) 1 męża pracy miala niemoto trzeba bylo na nowo posiać trawę dla kota przelać octem ekspres do kawy pamiętać o naklejkach z datą na porcjach w zamrażalniku żeby wyjmować w kolejności od najstarszego Poul bralby pierwsze z brzegu tyle jest spraw, o których trzeba myśleć bez przerwy i bez przerwy wieczór za wieczorem tak, wieczory są najgorsze 56 Czy tak trudno być razem ? Zdarza się, że żona mówi z dumą w głosie: „Mój mąż jest o mnie bardzo zazdrosny" - przedstawiając to jako dowód wierności swojego małżonka, którego w końcu udało się jej upolować. Lecz czy dużo czasu upłynie, nim któreś z nich znajdzie sobie innego partnera? Ot, pytanie. Czasami kobiety traktują mężów jak prywatną wła- sność. Tove DitJevsen nazywa je „pyłkozdmuszkami". To te, które bez przerwy coś poprawiają na swoim mężu lub zdmuchują niewidzialny pyłek z kołnierza jego gar- nituru - „Patrzcie, to moja własność. Dbam o nią, odku- rzam i zabieram wszędzie tam, dokąd idę". „No, czas na nas! Idziemy do domu!" - mówi gotowy do wyjścia mąż, stwierdziwszy, że żona zbyt dobrze bawi się na przyjęciu w towarzystwie innego mężczyzny. Lecz do jakiego domu przyjdzie im wrócić? Wypełnionego hała- sem kłótni czy też ściętego lodem złowieszczej ciszy? Aha! A co z miłością? Gdzie ona się w tym wszystkim zapodziała? ROZDZIAŁ 6 Czy milość i zazdrość zawsze idą w parze? Wielu ludziom miłość, seks i zazdrość jawią się jako swego rodzaju „trójzależność". „Jeżeli rzeczywi- ście kocha się drugiego człowieka, zazdrość jest czymś naturalnym i nieuniknionym". Tak, zgadza się, ale tylko wtedy, gdy miłość pojmuje się jako panowanie nad kimś i posiadanie go na wyłączny użytek. Osoby takie uważają zazdrość za cnotę, niemalże za oznakę zdolności do kochania całym sercem i z namięt- nością. A cnotami można się przecież szczycić. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że trudno zaradzić temu, iż jest się zazdrosnym z natury. Postawa taka jest bardzo wygodna. Człowiek może wtedy swym zachowaniem przekraczać wszystkie granice, a otoczenie i tak ma obowiązek wyba- czyć mu, bo człowiek ten nie panuje przecież nad sobą, rządzą nim emocje. Należy jednak zdawać sobie sprawę, że zazdrość i za- wiść to uczucia mające to samo podłoże. Źródłem za- zdrości jest strach przed utratą czegoś, co już posiada- my, zawiść natomiast pojawia się wtedy, gdy widzimy, że ktoś inny ma coś, co nam wydaje się nieosiągalne. Mąż zazwyczaj staje się zazdrosny, gdy dochodzi do wniosku, że zainteresowanie, jakim jego żona obdarza innych mężczyzn albo - co gorsza - jednego mężczyznę, należy się tylko jemu. 58 Czy tak trudno być razem ? Odróżnianie zawiści od zazdrości wydaje się istotne choćby ze względu na wspomniany wcześniej aspekt po- siadania, będący często źródłem tego ostatniego uczu- cia. Mówi się, iż nikt nie może być właścicielem drugie- go człowieka, lecz obowiązująca w naszym kręgu kultu- rowym postawa wobec spraw związanych z miłością i seksem umożliwia jednak posiadanie drugiej osoby na wyłączny, prywatny użytek. Trzeba zdawać sobie sprawę, że zazdrość jest uczu- ciem, które zabija miłość. Psycholog Abraham Maslow twierdzi, że: „Zazdrość właściwie zawsze przyczynia się do wzrostu niechęci i pogłębia brak poczucia bezpie- czeństwa". Innymi słowy, wzmocnienie wzajemnego uzależnienia powoduje, że niewidzialne okowy stają się jeszcze bardziej dokuczliwe. Wydaje się, że ludzie pra- gnący posiadać drugiego człowieka na własność ciągle powtarzają refren dziecięcej piosenki: „Ta zabawka jest moja i nie wolno ci jej dotykać". Zazdrość jest wyrazem lęku przed utratą miłości, któ- rą sama powoli, lecz skutecznie niszczy. Nie dopuszcza- jąc do uznania odrębności i indywidualności drugiej osoby, hamuje jej rozwój, pozbawia ją poczucia własnej wartości, godności i tożsamości. Czy można opanować zazdrość? Co jednak począć, jeśli nie potrafi się pozbyć dręczą- cego uczucia zazdrości? W rzeczywistości jednakże je- steśmy w stanie wpłynąć na uczucia, i to na każdy ich ro- dzaj. Nawet na te, które korzeniami tkwią głęboko w dzieciństwie, kiedy to poczuliśmy się zdradzeni przez rodziców z chwilą pojawienia się młodszego rodzeństwa. Pierwszym krokiem jest przyznanie się do zazdrości i uświadomienie sobie jej przyczyny. Osobie zazdrosnej zazwyczaj wydaje się, że po prostu ona bardziej kocha. Lecz jeśli jej miłość jest rzeczywiście wielka i prawdzi- wa, nie powinna ograniczać kochanej osobie możliwo- 59 Czy milość i zazdrość zawsze idą w parze? ści doskonalenia się i rozwoju. Kolejny krok, po odna- lezieniu przyczyny zazdrości, to dokładne przeanalizo-1 wanie sytuacji, najlepiej robić to wspólnie z kochanym] człowiekiem. Może to być rzeczywiście pomocne, jako j że uczuciu zazdrości towarzyszy najczęściej ból, wręcz piekielne katusze wywoływane fantastycznymi domy- słami. Zazdrość nie podlega prawom rozsądku i logiki, a do- świadczający tego uczucia zwykle zachowuje się niedo- rzecznie, dziecinnie, zdarza się, że wystawia się na po- śmiewisko, a jego działania mają gwałtowny i porywczy charakter. Tego rodzaju prymitywne reakcje są skutecz- nym sposobem odstraszania od siebie osoby, którą się kocha. Dlaczego więc zachowujemy się tak niemądrze? My, istoty myślące (a pośród nich i ja, gdyż skłamałabym, twierdząc, że uczucie zazdrości jest mi całkowicie ob- ce). Dlaczego poddajemy się zazdrości, mając niezbite dowody na to, że przynosi ona skutki przeciwne do za- mierzonych i wcale nie pomaga nam zatrzymać ukocha- nej osoby ani nakłonić jej do powrotu? Zazwyczaj podejmujemy walkę z zazdrością, ale naj- częściej kończy się ona porażką. Zwłaszcza że zachowa- nia, w jakich zwykła się przejawiać, w większości prze- pojone są agresją, raczej nie sprzyjającą miłości. Uwa- ża się, iż ludzie kochający stają się bezsilni wobec wła- snej agresji wypływającej z zazdrości, z kolei o ludziach nie cierpiących z powodu zazdrości mówi się, że w ich żyłach zamiast gorącej krwi płynie lodowata woda. Rze- czywistość wygląda jednak zupełnie inaczej. Uleganie zazdrości może oznaczać, że miłość, która była jej powo- dem, uległa ochłodzeniu. Charakterystyczny jest fakt, że kiedy jesteśmy zako- chani, wszystkie uczucia kierujemy bez reszty na siebie i kochaną osobę. Po prostu nie istnieją dla nas inni lu- dzie, nie ma pokus. Niewykluczone, że zazdrość pojawia się dopiero wtedy, gdy stan zakochania zaczyna mijać u jednej ze stron, kiedy pojawiają się pierwsze wzajem- 60 •ze? Czy do- "a Po- uczy 'tęcz- 3 Się ob- ite 'a- a- f- wyga. c' c 61 Czy milość i zazdrość zawsze idą w parze? Romantyczną parę stanowili zazwyczaj trubadur i jego dama, kobieta przeważnie zamężna. Spotykali się w ta- jemnicy po złożeniu przez niego oświadczyn w formie se- renad, a podczas owych spotkań, w objęciach i przy akompaniamencie miłosnych westchnień, snuli marze- nia cienkie jak nić pajęcza. Pieszczoty i uniesienia koń- czyły się najczęściej niespełnionym podnieceniem zastę- pującym korzystniejsze dla zdrowia zespolenie w akcie miłosnym. Nie mogły się jednak kończyć fizycznym połą- czeniem, gdyż prowadziłoby to do morderstw i samo- bójstw. Dworska miłość była po prostu zabawą, rodzajem rozrywki. W pierwszym dziesięcioleciu naszego wieku utrwaliły się obowiązujące na dworach reguły dotyczące zachowań erotycznych, stanowiące podstawę naszych obecnych wyobrażeń o miłości i zazdrości: 1. Nowe zakochanie oznacza koniec poprzedniego. 2. Zazdrość jest czynnikiem podnoszącym wartość miło- ści. 3. Podejrzenia i zazdrość zwiększają uznanie dla miło- ści. 4. Najmniejsze podejrzenie wzbudza w kochającym obawę co do wrogich zamiarów ewentualnego rywala. Ostatni z punktów jest niezastąpionym źródłem intryg i powodem potajemnej wymiany liścików w sztukach teatralnych i romansach. We wszystkich powyższych twierdzeniach dwie kwestie zdają się powtarzać: pierw- sza - nie sposób kochać dwóch osób jednocześnie, oraz druga - gwałtowna zazdrość dowodzi miłości. Zastoso- wanie owych „teorii" w małżeństwie prowadzi do nie- szczęścia, jako że nie mają one swego źródła w życio- wych realiach, ale wywodzą się z zabaw prowadzonych niegdyś przez osobników nie mających nic lepszego do roboty. Zabawom tym oddawali się bowiem ludzie, któ- rzy nie musieli pilnować, by rachunki zostały w porę za- płacone, zakupy zrobione, a dzieci wysłane do szkoły z przygotowanym drugim śniadaniem. 62 •ze? niio- ńio- Państwo Profesor H przez S° °Zasu n 2Iaine w stosunku w odniesi nasze osoby '"....,,„„ """•'•-" " obe«a". ZWyczaJnie ' r°dzi fcten^e1/ ? Tiejęt"°^l^^ązce ° iC"St 63 Czy milość i zazdrość zawsze idą w parze? Jej przepełniona ciepłem impresja na temat codziennej miłości, odnosząca się do pewnej nocy, kiedy to oboje z mężem zmuszeni byli zmieniać pościel i sprzątać po sensacjach żołądkowych czwórki swoich dzieci, jest jed- nym z najpiękniejszych znanych mi opisów wzajemnej przynależności. Oto cytat: „Krótko mówiąc, była to najwspanialsza noc, jaką pa- miętamy z naszego jedenastoletniego współżycia. To, co się wydarzyło, nie było pod żadnym względem niebez- pieczne, lecz nie można powiedzieć, by było przyjemne. Nie będzie przesadą stwierdzenie, iż było dość paskud- ne. Kiedy o świcie doprowadziliśmy porządki do szczę- śliwego końca, a cała czwórka, czysta i wykąpana, leża- ła w swoich świeżo pościelonych łóżkach, stojących na nareszcie umytej podłodze; kiedy w wannie pełnej wo- dy moczyła się sterta przeznaczonego na jutro prania, my sami zaś, również domyci do czysta, radowaliśmy się, patrząc na spokojny sen naszych wymęczonych, ale zdrowych już dzieci, oparliśmy się o siebie i - bardziej ze zwykłego zmęczenia i wyczerpania niż z ognistego po- żądania - zarzuciliśmy sobie nawzajem ręce na szyje. Wtedy wyraźnie poczułam, że ciepła woda i mydło z so- snowego igliwia okazały się niewystarczające do całko- witego usunięcia wątpliwie przyjemnego zapachu z mo- jego ramienia. Nie uszło to również uwagi męża. Nagle oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Gromkim śmiechem nie do opanowania. Kiedy wreszcie jakoś się uspokoili- śmy, mąż stwierdził: «Wiesz, wydaje mi się, że prawdzi- wa książka o małżeństwie nie została jeszcze napisana. Nie pamiętam, żebym czytał na przykład o czymś podob- nym». Objęłam go ramionami, które nadal lekko pach- niały... Zaczęliśmy się znów śmiać, potem położyliśmy się i zasnęliśmy snem, który znają tylko rodzice do- świadczający wciąż jego braku". Ludzie, którzy mieli możność żyć w innych kulturach niż europejska, zwykli uważać, iż europejskie pojęcie miłości jest czymś, co w szczególny sposób wyróżnia tę kulturę spośród innych. Zjawisko, któremu daliśmy 64 ni"«»»p Lf^n •"w** r^,7 *«« w, —-^sr-«-s:„fsr *»'ir ;iii~i^~~~^---------- -'^ ROZDZIAŁ 7 Zdrada Zdrada to przede wszystkim poczucie odrzucenia. Jest ono trudne do zniesienia, gdyż większość z nas doznawała tego bolesnego uczucia w dzieciństwie. Istnieje wiele form zdrady, lecz jeśli słowa tego uży- wa się w potocznym znaczeniu, oznacza ono zawsze nie- wierność związaną z seksem. Ale zdradą jest również oddanie się całkowicie i bez reszty pracy, skutkiem cze- go zawsze brakuje czasu dla rodziny. Także przyjaciele czy zainteresowania mogą pochłonąć kogoś do tego stopnia, że poświęci im każdą wolną chwilę, których za- braknie potem na przebywanie ze współmałżonkiem oraz dziećmi. Zdrada na tle seksualnym niezmiennie wywołuje doj- mujące poczucie krzywdy, podczas gdy za przesadę lub nawet śmieszność zwykło się uważać zazdrość męża o koleżankę żony. Wystarczy jednak zamienić koleżankę na przysłowiowego kolegę z pracy, a już sprawa staje się poważna. W odróżnieniu od zdrady na tle seksualnym, która z powodu wzbudzanych przez nią silnych emocji prowa- dzi najczęściej do rozwodu, pozostałe formy niewierno- ści drążą i osłabiają powoli podstawy związku, aż do- chodzi do jego rozpadu z powodu „głębokiego i trwałe- go rozkładu pożycia małżeńskiego", jak się to określa w języku adwokatów prowadzących sprawy rozwodowe. Etyczne normy wierności obowiązują nadal: „Kochaj- 66 uży- ze- o„ — na lln'asto- 67 Zdrada wego rozwodu, podczas gdy przy orzeczeniu „głębokiego j i trwałego rozkładu pożycia małżeńskiego" rozwód na-' biera mocy prawnej dopiero po półrocznej separacji. Powróćmy jeszcze do książki Suzanne Br0gger: „Ileż to osób będących już małżonkami jest związa- nych uczuciowo z kimś spoza swego związku? W więk- szości hermetycznych małżeństw kobieta ma prawo do posiadania jednego, jedynego przyjaciela - swojego mę- ża. Jeśli któraś ze stron utrzymuje znaczący związek po- zamałżeński, traktowane jest to jako nielojalne i niena- turalne, choćby z tego względu, że «nie jest przecież ko- nieczne^ Natomiast związki nie mające istotnego zna- czenia są ogólnie akceptowane. Wystarczy jednak, aby nieistotny związek przerodził się w znaczący, a już poja- wiają się problemy. Można wysnuć z tego następujący wniosek: im mniej znaczą dla męża czy żony osoby z ze- wnątrz, tym lepiej. Nie należy przecież dopuszczać, by miłość zakłócana była przez osoby spoza małżeństwa. Pomyśleć tylko, że i w tych kontaktach mogłoby się zro- dzić żywsze uczucie, a wtedy koniec z małżeńską miło- ścią. Zarówno miłość, jak i aktywne życie są zagroże- niem. Jak tylko się da, należy unikać obydwu". Jednak ostatnio Suzanne Brogger radykalnie zmieni- ła zdanie. Być może ma to związek z jej zamążpójściem, a także z faktem, że została matką. Podobnego zdania, jak pierwotnie Suzanne Br0gger, jest zajmująca się poradnictwem rodzinnym Herdis M011ehave, choć jej poglądy mają prawdopodobnie inne podłoże. Dała wyraz swoim przekonaniom w różnych wystąpieniach, mówiąc między innymi: „Nie ubywa mi nic z tego powodu, że Johannes [jej mąż] ma inną kobie- tę". Uważa ona, że najważniejsze wartości w życiu dwoj- ga osób to otwartość, szczerość i poczucie odpowiedzial- ności. Rozwijając tę myśl, mówi: „Na równi z potrzebą wspólnoty i ciepła, pragniemy zaspokoić inne, indywidualne potrzeby. Może to być po- trzeba samotności, spotykania innych ludzi czy też pie- lęgnowania swoich nie związanych z pracą zaintereso- 68 l&okiego °*wód 4 separacji. w Jeż ko- r° zna- t, aby Poja. zze- iio- że- 11- i. Zdrada Jak przeżywamy zdradę? Uważam, że poglądy Suzanne Br0gger, którym dawa- ła wyraz w swoich wcześniejszych książkach, nacecho- wane były cynizmem. Ludzka krew jest gorąca, a burzli- we emocje potrafią doprowadzić ją niemal do stanu wrzenia. Herdis i Johannes M011ehave przedstawiają natomiast człowieka takim, jakim jest on w rzeczywisto- ści. Lecz wprowadzają nas w błąd (prawdopodobnie nieświadomie), pozwalając sądzić, że na praktykowaną przez nich erotyczną wolność moglibyśmy pozwolić so- bie wszyscy, gdybyśmy nie byli tacy małostkowi. Przeraża mnie to. Być może dlatego, iż wydaje mi się, że sama nie byłabym w stanie w pełni kontrolować swoich uczuć w tego rodzaju sytuacjach. Sądzę rów- nież, że wolność erotyczna mogłaby przyczynić się do chaosu wartości boleśnie odczuwanego przez doro- słych, a w jeszcze większym stopniu przez dzieci. Nie potrafię uwolnić się od swoich „przesądów", nawet przekonywana wieloma rzeczowymi i rozsądnymi ar- gumentami. Najwyraźniej w tym przypadku, oceniając sytuację, uciekam się nie tylko do rozsądku, ale ule- gam również wpływowi emocji. Podczas prowadzonych przeze mnie zajęć, na których partnerzy uczą się komunikować jako rodzice, proszę studentów o wyrażenie tego, co podpowiadają im uczu- cia, a nie rozum, gdy pomyślą o zdradzie. Oto kilka wy- branych odpowiedzi: / „Opanowuje mnie strach i czuję ucisk w żołądku na sam dźwięk słowa «zdrada»". / „Ze strachu serce zaczyna mi łomotać, ogarnia mnie wściekłość, staję się agresywna, czuję mdłości". / „Kojarzy mi się z czymś bardzo przyjemnym, jeśli to ja jestem niewierna, mam natomiast silne duszności, jeśli zdradza mnie mój mąż". / „Na samą myśl o tym, że żona flirtuje z kimś innym, wszystko się we mnie burzy i gotuje. Po prostu ziemia usuwa mi się spod nóg". 70 ?r> ar u/e- u na nie to ?j. _L^ tak » ' ?Chwj]ec , LaJrt" ofcazu/e „• ZLęst° zaś Zdrada szczerość czasami doprowadza do rozpadu małżeństwa,! lecz w niektórych wypadkach działa pozytywnie - staje! się początkiem lepszego współżycia małżonków dzięki] temu, że nareszcie zaczynają oni otwarcie ze sobą r mawiać. Opatrzenie zastarzałych, lecz ciągle bolących ran może bowiem oznaczać początek nowego, zdrowsze- go małżeństwa. Także Nena i George 0'Neill w książce Otwarte mal- żeństwo przyznają, że wolność erotyczna jest czymś na- turalnym w związkach typu otwartego, wyraźnie jednak odcinają się od doradzania pozamałżeńskich kontaktów seksualnych. Dodają jednakże, że jeśli potraktujemy tę kwestię w pdlni realistycznie, dojdziemy ó o wniosku, n układów takich nie da się całkowicie uniknąć. Każdy z nas powinien mieć swobodę dokonywania wyborów. Jeżeli zdecydujemy się na wzajemną wier- ność, decyzja taka nie powinna opierać się wyłącznie na normach i zasadach moralnych czy też wypływać z po- czucia obowiązku wytrwania przy „jednym, jedynym", winna zaś być wynikiem własnego wyobrażenia dotyczą- cego małżeństwa. Autorzy książki wskazują ponadto, że jeśli oboje part- nerzy nie dojrzeli do korzystania z erotycznej wolności, może to im przeszkodzić w stworzeniu szczęśliwego, otwartego małżeństwa, do którego dążą. Podobnie sy- tuacja przedstawia się wtedy, gdy jeden z partnerów nie jest przychylnie nastawiony do swobody seksualnej, a drugi uporczywie realizuje własne pragnienia, okazu- jąc w ten sposób swą nieodpowiedzialność, a nawet bez- względność. Z łatwością może to doprowadzić do rozpa- du nawet dobrego i wartościowego związku. Zasada szczerości w nie mniejszym stopniu powinna obowiązywać w bliskich kontaktach nawiązywanych po- za małżeństwem. Jeśli nie będzie się całkowicie szcze- rym wobec innych osób, istnieje ryzyko, że nieszczero- ścią zostanie skażone także małżeństwo. 72 - staje ięki roz- ;drovvsze- na- ! Jednak 1 taktów )sku, dozwolona 2godzih' " z tego 73 Zdrada łatwo przykleić etykietkę „przeżytek, drobnomieszczań-1 stwo i pruderia". Niewykluczone również, że za jakieś! dwadzieścia pięć lat okaże się, iż zarówno Herdis; M011ehave, jak i Suzanne Br0gger miały rację, a dowol- ność kontaktów seksualnych stanie się obowiązującą normą społeczną i nikt nie będzie pamiętał, że kiedyś było inaczej. Jednak na razie tego rodzaju przepowied- nie jeszcze się nie sprawdziły. Silne poczucie więzi ro- dzinnych i małżeńskich nadal istnieje, a większość lu- dzi wciąż uważa, że przygody i romanse „na boku" nie są jednak źródłem szczęścia. Co pól wieku temu mówiono na temat seksu? Kiedy Thit Jensen na początku lat dwudziestych sze- rzyła w Danii informacje o sposobach zapobiegania ciąży i głosiła prawo kobiety do aborcji, budziła swoimi wystąpieniami ogromne wzburzenie szerokich kręgów słuchaczy. Była zwolenniczką uświadomienia kobiet w kwestii antykoncepcji, ponieważ tego rodzaju wiedza pozwoliłaby im na podejmowanie przemyślanych decy- zji dotyczących ich ciała oraz psychicznej gotowości do posiadania dzieci. Pewien słynny wówczas profesor, krytykując te wykłady, powiedział, że „podobne działa- nia pozbawiają kobietę jej ulotnego czaru", odbierają niewinność. „Niewinność? - odpowiedziała Thit Jen- sen. - Czy po urodzeniu dwanaściorga lub trzynaściorga dzieci doprawdy pozostaje jeszcze w kobiecie niewin- ność i «ulotny czar»?". W swoich pamiętnikach opisuje, jak dorośli mężczyźni zachowywali się niczym nieokrze- sane podrostki, obrzucając ją wyzwiskami. W pewnym północnojutlandzkim mieście musiała nie tylko znosić wyzwiska w rodzaju - „Patrzcie! Idzie ta świnia!" - ale nawet oberwało się jej kamieniem. Thit Jensen pisze, że zupełnie nie rozumiała powodów wściekłości, którą jej wystąpienia wywoływały u męż- czyzn. Przecież tezy, jakie głosiła, były korzystne również 74 Czy tak trudno być razem? dla nich. Czy rzeczywiście nie marzyli o niczym innym, jak tylko o zginaniu karku w ciężkim trudzie do samej starości po to, by wykarmić tuzin spłodzonych przez sie- bie dzieci? I czy nie mieli za grosz współczucia dla swych mdlejących z wycieńczenia i upływu krwi żon? Wiadomo przecież, że również w tamtych czasach wykonywano ty- siące nielegalnych zabiegów usuwania ciąży, często ze skutkiem śmiertelnym nie tylko dla niechcianego płodu. Oczywiście, łatwo zbyć wzruszeniem ramion ówcze- sną głupotę i zacofanie, lecz taka postawa w znacznym stopniu utrudnia obiektywne spojrzenie na własne nor- my- być może są one równie silnie uzależnione od tra- dycji i nacechowane hipokryzją, należałoby je zatem zmienić. Dlaczego tak bardzo irytuje nas, gdy ktoś inny ma poglądy odmienne od tych, które my uważamy za słuszne? Czyżbyśmy obawiali się spojrzeć prawdzie w oczy, bo wtedy prawdopodobnie musielibyśmy wycią- gnąć konkretne wnioski, a także konsekwencje swego postępowania, tego zaś chcielibyśmy uniknąć. Jak zatem wygląda rzeczywistość w świetle moich do- świadczeń jako terapeuty rodzinnego? Twarze zdradzonych i wzgardzonych Z drugiej strony idei małżeństwa otwartego, prawa do wolności osobistej i przyzwolenia na stosunki pozamał- żeńskie widzę twarze ludzi, z którymi przyszło mi roz- mawiać w trakcie praktyki zawodowej. Nierzadko byli to ludzie o twarzach spuchniętych od płaczu, naznaczo- nych lękiem i obawą o jutro, ponieważ mąż lub żona znaleźli sobie innego partnera, a ich życie po prostu wa- li się w gruzy. Im bardziej ktoś kocha, tym mocniej cierpi. Dla od- rzuconych, wzgardzonych i odepchniętych życie traci sens. Trzeba wtedy rzeczywiście wielkiego hartu ducha, by podźwignąć się i znów stanąć na nogi. Gdy patrzę w twarz, w której lęk i brak nadziei można odczytać 75 Zdrada z każdej zmarszczki, wszelkie słowa pociechy wydają mi się puste i pozbawione znaczenia. Rozwód to kwestia nie tylko podziału majątku czy też przyznania opieki nad dzieckiem. Rozwód to przede wszystkim separacja na poziomie uczuć i wszystkie po- wody, które do niej doprowadziły. Właśnie to jest naj- trudniejsze i najbardziej bolesne. Utracone poczucie bezpieczeństwa, niepewność co do przyszłości własnej oraz dzieci spędzają sen z powiek. Relacja kobiety, która została zdradzona Gdy w kieszeni koszuli męża znalazłam list od jego kochanki, doznałam szoku. Jednocześnie odczułam coś w rodzaju satysfakcji, że przeczucia jednak mnie nie myliły. Trochę mi nawet ulżyło, bo uświadomiłam sobie źródło kłopotów i nieporozumień, jakie pojawiały się między nami w ciągu ostatniego roku. Dotąd wydawało mi się, że cała wina leży po mojej stronie, że przemieni- łam się w starą, zgorzkniałą i gderliwą babę. Zrozumia- łam też, skąd brały się humory męża, domyślając się, iż powodowały je wyrzuty sumienia, z jakimi musiał się borykać. Oszukał nas przecież i zawiódł - zarówno mnie, jak i dzieci. Kiedy powiedziałam mu o tym liście, w pierwszej chwili był przerażony. Wyglądał jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierków w sklepie. Po jakimś czasie opa- nował się jednak i sprawiał wrażenie, jakby doznał ulgi. Powiedział, że skończy z tamtą i odtąd będę się liczyła tylko ja. Kiedy dokładnie wszystko mi opowiadał, płaka- liśmy oboje, mimo to czułam ogromną wdzięczność, że to jednak mnie wybrał, dał mi szansę. Tego wieczoru rzeczywiście zbliżyliśmy się do siebie. Odpowiadał na każde pytanie, nawet gdy obawiał się, iż to, co mówi, może spowodować, że go opuszczę. Ale następnego dnia pojawiły się lęk i niepewność. Czy na pewno od niej odejdzie? Jako kobieta czułam się 76 Po- tiaj. Zdrada O niej nie mogłam myśleć inaczej, jak tylko „szmata" i „dziwka". Miałam wielką ochotę w jakiś sposób jej za- szkodzić. Zadzwonić do pracy i powiedzieć, kim jest w rzeczywistości. Wszystko to sprawiało, że w pewnym okresie bliski kontakt i miłość, które udało się nam z mężem na nowo odnaleźć, były mocno zagrożone. W łóżku wszystko było w porządku, chociaż muszę przyznać, że coraz częściej zastanawiałam się, czy ko- chając się ze mną, nie myśli o niej. Czy nie uważa, że jest lepsza, zna więcej pozycji, ma zgrabniejsze uda? Być może dawała mu więcej zadowolenia? Robiłam, co mogłam, ale naprawdę było mi ciężko. Tylko ja wiem, ile łez wylałam z żalu, upokorzenia i wściekłości. Czu- łam się jak małe, opuszczone przez wszystkich dziecko, które zostało zupełnie samo na świecie. Postanowiłam zrzucić maskę. Po raz pierwszy w życiu odważyłam się odłożyć na bok dumę i być po prostu ta- ką, jaką jestem - sobą. Sobą bez żadnej tarczy. Po kilku miesiącach zaczęłam odzyskiwać wiarę w siebie, a jed- nocześnie zaufanie do męża. Wrócił mi rozsądek i mo- głam sobie wreszcie powiedzieć: „Dość tego! Zapomnij już! Przestań niszczyć wszystko tą przeklętą zazdrością i daj spokój z ciągłym porównywaniem się do innych ko- biet". W końcu jakoś odzyskałam kontrolę nad sobą i swoimi emocjami, ale wciąż mam poczucie, jakby za rogiem czyhało coś złego, czekając tylko na okazję, by zniszczyć nasze małżeństwo. Teraz rozumiem, że po części sama jestem winna te- mu, co się stało. Po tych przeżyciach pozostała jednak rana, która prawdopodobnie nigdy się już nie zabliźni. Nasze małżeństwo po tej historii jest lepsze. Nie kłó- cimy się już tak często jak przedtem, nie krzywimy się na siebie, słuchamy się nawzajem, a konflikty rozwiązu- jemy poprzez szczere rozmowy. Bardzo się pilnujemy, by nie wpaść z powrotem w utarte koleiny. Wczoraj Lise, moja córka, podeszła do mnie i powiedziała: „Patrz, ma- mo, jak teraz mamy fajnie. Wyraźnie się czuje, że ty i ta- ta lubicie się nawzajem". . 8 kilku ością hlco- y za by te- ale i. 5- e Podo°Wled2ie d2J^ °S^ 2os p, nościa nj-m , 2e m^ sko "yi" sposo- Ar^^^L^-'"-".^°faJ^ • -sta'a - - -*w oj u. 83 Cierpiętnictwo Jednak jest to możliwe tylko wtedy, kiedy oboje żywią wobec siebie szacunek i są na tyle otwarci, że potrafią szczerze i bez zahamowań mówić o swoich upodoba- niach i oczekiwaniach. Jeśli natomiast jedna ze stron (a czasem obie) specja- lizuje się w stosowaniu uników lub całkowicie rezygnu- je ze zwierzania się partnerowi, być może należy się za- stanowić, czy dalsze wspólne życie ma sens i czy nie le- piej byłoby po prostu się rozstać, zamiast trwać w przy- tłaczającej atmosferze ogólnego niezrozumienia. Małżeństwa nie należy podtrzymywać za wszelką ce- nę, nawet jeśli są w nim dzieci. Mimo wszystko dziecko czuje się lepiej, mieszkając z zadowolonym z siebie oj- cem lub matką, niż przebywając z obojgiem poświęcają- cych się dla niego rodziców, których wyraz twarzy dobit- nie świadczy o tym, iż traktują oni swą rolę jako mę- czeńską ofiarę. Z pewnością niemało czytelników będzie odmiennego zdania: dziecku jest jednak lepiej z obojgiem rodziców. Ale wiele przeprowadzonych w tym zakresie badań wskazuje, iż dziecko do prawidłowego rozwoju i szczę- ścia potrzebuje jednej osoby, przez którą będzie kocha- ne i w pełni akceptowane. "••^t^f] &rr/o etfoojr er„. _ _ •„-_,„ •" 0e.fn;oA,n^ /;* •ł9?&afn»w 6 5raa: ^ ł^^ Wyrażanie i okazywanie uczuć m ale co począć, kiedy ma się męża (lub żonę), który tego nie] potrafi? Czy jest na to jakaś rada? Bo naprawdę niełatwo] żyć z kimś takim, szczególnie jeżeli osobiście jest się czło-l wiekiem otwartym i nie ma się problemów z wyrażaniem ; swych pragnień". Po czym zwykle następuje dodatkowa in-; formacja w rodzaju: „Bo wie pani, w moim rodzinnym do- mu - w odróżnieniu od domu teściów - zawsze otwarcie mówiło się o tym, co się czuje". No cóż, jeśli wyrastało się w otoczeniu, w którym nie mówiono głośno o uczuciach, trudno wprowadzić taki zwyczaj we własnej rodzinie. Podobnie przedstawia się sprawa kontaktu fizyczne- go. W niektórych rodzinach dzieci przestaje się przytu- lać i całować, gdy zaczynają chodzić do szkoły, może na- wet jeszcze wcześniej, rodzice zaś pozwalają sobie na pieszczoty tylko wtedy, kiedy nikt ich nie widzi. Lecz czułość i miłość można także okazywać za pomo- cą słów bądź miłych, symbolicznych gestów. Dowody czułości mają wielkie znaczenie dla każdej żywej istoty, jednak sposoby jej wyrażania są tak różne, jak różne są indywidualne oczekiwania w tej mierze. Język symboli sprawdza się wśród wtajemniczonych członków rodziny, lecz dla kogoś z zewnątrz może być niezrozumiały. Czasami zaś zdarza się, że jest błędnie interpretowany nawet przez wtajemniczonych. To, że powiedzenie „Ty głuptasie" w rzeczywistości oznacza „Jesteś wspaniała", może wynikać z intonacji, lecz nale- ży pamiętać, iż nie zawsze zmiana tonu wystarcza do uczynienia zdania w pełni zrozumiałym. Czasem trochę pasty do zębów zostawionej na szczoteczce może ozna- czać dla męża wracającego z pracy późnym wieczorem: „Tęskniłam za tobą". W trakcie jednego z kursów terapii rodzinnej miałam do czynienia z parą starszych wiekiem małżonków, któ- rzy w żaden sposób nie potrafili wyrazić słowami bar- dzo ciepłych uczuć, jakie żywili dla siebie nawzajem. To, że się kochają, widać było wyraźnie choćby po spo- sobie, w jaki na siebie patrzyli. Nie mieli kłopotów z ujawnianiem i okazywaniem uczuć, kiedy jedno z nich 86 *»*#**«, 'na, na Są być ze za :s_ O ° Jest '"^stoS, ^'lesc "l^Wn,; tf "^Cia wt? 'at» ^"tfejesf,; po^dti Ze «warin cha«?' MA 87 Wyrażanie i okazywanie uczuć Czy można nauczyć werbalizowania uczuć? Czy możliwe jest nauczenie kogoś odpowiedniego werbalizowania uczuć? Uważam, że tak. Musimy jednak żywić gorące uczucia dla tej osoby i znaleźć sposób na uświadomienie jej, że brak czułych słów odczuwamy bardzo boleśnie. Proces ten wymaga jednak cierpliwo- ści i odwagi, ponieważ sami powinniśmy codziennie udowadniać, iż okazywanie uczuć nie jest niebezpiecz- ne dla zdrowia i życia. Niewykluczone też, że „proceso- wi nauczania" towarzyszyć będą burzliwe rozmowy, a może nawet dojdzie do kłótni, ale jeśli nasze działania zostaną uwieńczone sukcesem, przyniesie to wielką ulgę obojgu partnerom i uzdrowi rodzinną atmosferę. Nie ma nic bardziej przytłaczającego niż smętny na- strój, jaki czasami opanowuje dom w niedzielne popo- łudnie, kiedy to wszyscy chodzą nachmurzeni i rozdraż- nieni. „Ja jestem zły? Co ci przyszło do głowy? Dlaczego miałbym być zły?" - pada zwykle odpowiedź, gdy któryś z członków rodziny ośmieli się zauważyć, że inny obno- si się ze skwaszoną miną. Najgorsze jest to, że dzieci często przypisują sobie wi- nę za narastanie nieprzyjaznej atmosfery, a nikt jakoś nie kwapi się do udzielania im wyjaśnień. Czy nie lepiej po prostu przyznać: „Tak, rzeczywiście nie mam najlep- szego humoru, ale pozwólcie mi na odrobinę spokoju, a na pewno mi przejdzie. I nie martw się, mój zły humor nie ma żadnego związku z tobą". Łatwiej uzewnętrzniać uczucia wobec obcych Ludzie, którzy z jakichś względów narzekają na swoich bliskich, często chcą po prostu dać upust złości i goryczy. Uczucia te bywają niekiedy wyolbrzymiane, nieadekwat- ne do przyczyny, a zawsze gwałtownie potrzebują ujścia. Pomocy szuka się wtedy najczęściej u kogoś obcego, kto zechce nas wysłuchać i nie wyjawi tego, co usłyszy. 88 osób Piecz. »ceso- 10 Wy, 'ę. na- Po- aż- iro vś )- ^™SS'=iSH====- Przvr>7„„ ^ "'dCKe Wvłc,-----. ' tym P7ac-v„ 89 Wyrażanie i okazywanie uczuć P w tf f 5. Niemożność określenia własnych uczuć, emocjonal-f ny chaos. 6. Brak poczucia własnej wartości (obawa przed ośmie-1 szeniem). 7. Blokada psychiczna (tak wielka obawa przed tym, co może zostać wypowiedziane przez drugą osobę, że po prostu się tego nie słyszy; nie słysząc zaś, nie reagu- je emocjonalnie). 8. Zmęczenie (brak sił na rozmowy). 9. Trzymanie się swoich podstawowych zasad (uczucia można okazywać wyłącznie w stosownym czasie i od- powiednim miejscu). 10. Niezrozumienie. „Jeżeli powiem mojemu mężowi coś miłego albo na przykład pogładzę go po policzku, natychmiast wydaje mu się, że chcę go zaciągnąć do łóżka" - powiedziała mi kiedyś jedna z pacjentek, po czym dodała: „A mnie coś podobnego nawet przez myśl nie przeszło, bo właśnie nawinęłam sobie papi- loty". 11. Wzorce z dzieciństwa. Mężczyzna, któremu jako chłopcu wbijano do głowy, że nie należy ufać kobie- tom, ponieważ nie da się ich zrozumieć, a jedyne, czego można się po nich spodziewać, to intrygi i krę- tactwa, będzie powściągliwy w okazywaniu uczuć' także wobec kobiety, w której się kiedyś zakocha. Je- śli kobiecie jako dziewczynce zdarzało się słyszeć, że w stosunkach z mężczyznami najważniejsza jest ostrożność, ponieważ „im tylko jedno w głowie", lub jeśli mama podczas wypowiedzi ojca mrugnięciem dawała jej do zrozumienia, że „wszyscy faceci to idio- ci, sama słyszysz, co on plecie" - prawdopodobnie in- formacje te przechowa ona w podświadomości, prze- twarzając je na chłód uczuciowy wobec partnera, z którym się kiedyś zwiąże. Para taka z pewnością bę- dzie miała trudności w stworzeniu bliskiej, intymnej relacji. 90 ' en]0cJonal- ao kfń^,„, e sfaram„ „.-_ *»«e2e"°* b?^^Wa«'. 95 Wyrażanie i okazywanie uczuć dzi, którzy do nich należą. Wystarczy, że czytaliśmy lub słyszeliśmy coś na ten temat, a gdy zdarzy się nam spo- tkać przedstawicieli owego środowiska, przyklejamy im automatycznie etykietkę, zanim zdążą otworzyć usta, by coś o sobie powiedzieć. Przykład: Jako terapeutka miałam kiedyś pomóc ro- dzinie, w której zarówno mąż, jak i żona ubierali się w nabijane błyszczącymi ćwiekami czarne, skórzane kurtki. Czytałam w gazetach o zgrajach ubranych podob- nie motocyklistów, którzy, uzbrojeni w żelazne łańcuchy, grasowali po ulicach w niedzielne popołudnia. Jako pierwszego spotkałam męża. Pojawił się w przy- chodni w kowbojskich butach na wysokim obcasie, skó- rzanej kurtce, obcisłych spodniach i ze sterczącym, ko- lorowym czubem na wygolonej głowie. Odebrałam go bardzo negatywnie. Byłam spięta, ledwie słuchałam te- go, co mówił. Bałam się go. Czułam instynktownie, że niewiele będę mogła im pomóc. Jego nastawienie do rzeczywistości, hierarchia wartości, normy i sposób by- cia wydawały mi się obce i bardzo odległe od moich. Chodziło jednak o dwójkę dzieci, których ojcem był ów młody człowiek, ja zaś byłam jedyną terapeutka zatrud- nioną w przychodni i nie mogłam przekazać sprawy ko- muś innemu. Podczas wizyty domowej zastałam ich oboje. Szczerze i otwarcie powiedziałam, że odnoszę wrażenie, iż nie na wiele będę mogła się im przydać. Czułam, że nie będę potrafiła wczuć się w ich sposób widzenia świata, co uważałam za warunek udzielania komuś pomocy na za- sadach przez niego akceptowanych. Wyznałam im rów- nież, co słyszałam i czytałam o motocyklistach. „Niech się pani tym nie przejmuje - stwierdziła wtedy żona. - Mój mąż nie wyrażał się o pani lepiej, kiedy wrócił z przychodni. Powiedział, że z takim babsztylem z wyż- szych sfer i tak nigdy się nie dogadamy". Wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem. W późniejszej rozmowie udało się nam wydobyć na światło dzienne część opinii i przesądów, jakie żywili- 96 Wyrażanie i okazywanie uczuć w sposób całkowicie dla nas samych niezrozumiały. Póź- niej zaś jesteśmy zbulwersowani swoim zachowaniem: \ „Jak to?! Niemożliwe! Przecież to do mnie zupełnie niepodobne!". Zastanawiamy się, dlaczego tak bardzo rozzłościło nas lub zabolało czyjeś zachowanie. Zarea- gowaliśmy w sposób całkowicie nieoczekiwany i dla nas samych, i dla otoczenia. Częściowe wyjaśnienie tego rodzaju nieprzewidywal- nych reakcji można znaleźć w poniższym rysunku: Początek -* życia • 1. Naturalny proces zapominania Problemy emocjonalne 2. Wypieranie bolesnych wspomnień 3. Wypieranie przykrych uczuć Wyruszamy w drogę życia. Na pierwszym jej etapie je- steśmy szczególnie podatni na wpływy otoczenia. Pod- czas dalszej podróży napotykamy różne problemy zwią- zane ze sferą uczuć. Niektóre z nich potrafimy rozwiązać sami, z innymi udaje się nam uporać dzięki rozmowie z kimś skłonnym do udzielenia nam pomocy. Są jednak kłopoty, których rozwikłanie przerasta nasze możliwo- ści, a z którymi nie mamy odwagi ani ochoty zwrócić się do innych ludzi, nawet do najbliższych. Wydaje się nam bowiem, że zostalibyśmy wyśmiani, a w najlepszym razie nie zrozumiani, nasze wielkie problemy zaś 'zostałyby uznane za błahe i nieistotne. Jeśli jednak wyrazimy emo- cjonalny konflikt słowami, nazwiemy po imieniu gnębią- ce i irytujące nas uczucia, być może łatwiej poradzimy sobie z nimi. 98 ;f ^ PO 5°>''n5409^ -.Mig***" **<$ Hms 92 *jji?rf;r2. J.froiaa- ^;qz ?.«PBjorf^^ a ^WB, ,' -i" ^fucrejo • "''""nsgrf., ^5>.r/9rtun Mi 7w/p^rrrr~-^ w 8r« x-«^ • ^ ^ /tej -f -a ROZDZIAŁ 10 Klopoty z komunikowaniem się dotyczące dorostych i dzieci Jak mówiliśmy w poprzednim rozdziale, niekiedy zda- rza się, że napotykamy trudności we wzajemnym po- rozumiewaniu się. Nawet jeśli mówimy głośno i wyraź- nie oraz uważamy się za osoby umiejące trafnie werba- lizować uczucia i myśli. W wielu rodzinach problemy tego rodzaju są po- wszechnym zjawiskiem. Małżonkowie nie wsłuchują się ani w siebie nawzajem, ani w dzieci, mimo że wsłuchi- wanie się jest podstawowym warunkiem komunikacji. Gdyż „wsłuchiwać się" to znacznie więcej niż „słuchać". Wsłuchiwanie się oznacza bowiem nie tylko słyszenie wypowiadanych słów, lecz także rozumienie kryjących się za nimi uczuć. Często jednak uważamy, iż to, co sami mamy do po- wiedzenia, jest tak ważne, że wypowiedziawszy jedną kwestię, w myślach przygotowujemy już następną, zapo- minając całkowicie nie tylko o wsłuchiwaniu się, ale o słuchaniu w ogóle. Swego rodzaju niechęć do słuchania może również wynikać z przekonania, iż z góry wiemy, co nasz roz- mówca ma do powiedzenia. Wyłączamy się wtedy już w połowie zdania. „Doskonale wiem, co żona powie. Mó- wiła to już niezliczoną ilość razy" - słyszę niejednokrot- nie w gabinecie. Jeśli zaproponuję, aby jednak pozwolić 100 n Po- "aź- ba- • • «u.ni u, ~, . • "u^jjjg K.*/; -^avvy D a że na ś^at 'Pofoż«ych» Ua7 2bH dfugo P ez ich Jestra Kłopoty z komunikowaniem się... w stosunkach rodziców z dziećmi. Zapytane o coś dziec- ko zaczyna właśnie formułować odpowiedź, a ojciec lub matka wtaczają się i kończą ledwo rozpoczęte zdanie. Znają przecież swoje dziecko najlepiej i wiedzą, co mo- że ono myśleć oraz czuć. Hm... Czy na pewno tak jest? Porozumiewamy się nie tylko słowami Termin „komunikacja" pojmuję jako porozumiewa- nie się, przy jednoczesnym założeniu, że może ono odby- wać się nie tylko przy pomocy słów. Najczęściej jednak używamy wielu słów, aby za ich parawanem ukryć swo- je prawdziwe uczucia. Komunikujemy się zatem przy pomocy mowy lub pi- sma. Jednak gdy rzeczywiście chcemy zrozumieć, co druga osoba ma na myśli, wszelkie przekazy niewerbal- ne są często znacznie ważniejsze. Chcąc wsłuchać się w drugiego człowieka, musimy umieć odczytywać gesty towarzyszące jego słowom, mi- mikę twarzy lub sposób patrzenia, a także wiedzieć, czy słowa, gesty, wyraz twarzy i spojrzenie mówią to samo. Nie zawsze bowiem ich przekazy są zgodne. Czasami słowami wyrażamy zupełnie coś innego niż ciałem i mi- miką twarzy. Zjawisko to nazywamy podwójnym komu- nikatem. Jeżeli wyciągam ramiona, mówiąc do córki: „Chodź, przytulę cię", uśmiecham się przy tym zarówno ustami, jak i oczyma, wtedy bez wątpienia zrozumie ona, iż rze- czywiście mam na myśli to, co mówię. Jeśli jednak uży- wając dokładnie tych samych słów, jednocześnie odwró- cę się do niej plecami, wtedy córka, choć zrozumie sło- wa, zareaguje na informację, którą przekazuję ciałem. Odwrócenie się odbierze jako sygnał, iż nie chcę, żeby do mnie podeszła. Widzimy czasem matkę przytulającą dziecko mimo je- go wyraźnego oporu. Niechęć dziecka może czasami wy- nikać z tego, że odbiera ono sygnały płynące z ciała do- 102 3 oc/by. '. co 'bal- Iłly ni. zy o. ii r> . .^.^oSd.^^f^wyjatkoJ^^a nas do ,jLnJZ Wdru^efl^B7; 103 Ktopoty z komunikowaniem się... żego Narodzenia graliśmy w Monopol, a wszyscy dorośli bawili się z nami"; „Pamiętam, jak wspaniale było wte- dy, kiedy byliśmy wszyscy na wycieczce szkolnej, mieli- śmy ze sobą prowiant, a mama miała doskonały humor i była taka wesoła". Są to przeżycia, które przetrwały w pamięci doro- słych. Wspomnienia, które do dziś wprowadzają ich w błogi nastrój, opierające się na tym, co kiedyś zrobili dla nich rodzice. I to z pewnością bez większego wysił- ku. Innymi słowy, zapamiętali sytuacje, w których rodzi- ce byli sobą, ich zachowanie odpowiadało temu, co mó- wili, a swoją otwartością i szczerością oszczędzali dziec- ku niepewności i zmieszania spowodowanego podwój- nymi komunikatami. Słuchajmy uważnie, wyrażajmy się jasno Abyśmy mogli prawdziwie rozmawiać, a nie jedynie „zagadywać" lub „przegadywać" się nawzajem, potrzeb- na jest przede wszystkim cierpliwość i chęć wysłucha- nia drugiego człowieka. Nie mniej ważny wydaje się jednak wysiłek, jaki trzeba włożyć w to, by wyrażać się jasno, gdyż sposób mówienia polegający na formułowa- niu zdań o treści niewyraźnej i wieloznacznej łatwo sta- je się nawykiem. Czasami brak odwagi powiedzenia te- go, co się naprawdę myśli, albo niepewność co do swo- ich rzeczywistych pragnień i oczekiwań, sprawia, że człowiek zaczyna wyrażać się niejasno. Niejasność wypowiedzi może być też efektem naszej „taktowności". Rozpoczynamy zatem zdania od utartych fraz: „Innymi słowy...", „Prawdę powiedziawszy, myślę, że..." czy „Jeśli można to tak wyrazić...". Pamiętam sło- wa nauczyciela, który upominał nas, cytując Tegnera: „Niejasno powiedziane to niejasno pomyślane". „Nieja- sno powiedziane" może być doskonałym sposobem ukrycia prawdziwych myśli. Amerykańska terapeutka Yirginia Satir osiągnęła 104 c*y tak ci ich - h rodzi. c°mó- eb- ^rrosl,,*- . przec/P 105 Klopoty z komunikowaniem się... rej bardzo nam zależy. Musimy wtedy szczerze określić nasz stosunek do wszystkiego, co się z nią wiąże. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z prawdziwych po- budek naszego postępowania. Potrącając kogoś na ulicy, mówimy zwykle „Przepraszam". Jednak w rzeczywisto- ści takie zachowanie może być po prostu sposobem ma- nipulowania otoczeniem, jako że odpowiedź na słowo „Przepraszam" brzmi zazwyczaj „Nie szkodzi". Mamy wtedy niejako pozwolenie na kontynuowanie naszego sposobu bycia, bez względu na to, jak nieprzyjemny czy złośliwy jest on dla innych, musimy tylko często używać słowa klucza „przepraszam". W dodatku wcale nie musi- my poczuwać się do wprowadzania jakichkolwiek zmian w swoim zachowaniu. Jeśli jednak w głębi serca zdajemy sobie sprawę, że postąpiliśmy źle, musimy starać się nie ponawiać w przyszłości zachowań uważanych przez in- nych za naganne. Przyczyną rozmaitych nieporozumień może być rów- nież swego rodzaju uzależnienie od przeszłości bądź nadmierne zainteresowanie przyszłością. Czasami lu- dzie nie potrafią oderwać się od swej przeszłości, moż- na nawet powiedzieć, że kurczowo się jej trzymają. Znajdują oni wygodne usprawiedliwienie dla swoich słabości lub przyzwyczajeń, twierdząc, iż to dzieciństwo ukształtowało w nich takie właśnie wzorce. Niewątpli- wie pierwsze lata życia wywarły na nas silny wpływ, lecz nie oznacza to, że nie jesteśmy w stanie nic zmienić. Równie dobrze można patrzeć w przyszłość i z nią wiązać swoje plany i marzenia. Lecz jak mówiłam już wcześniej, jeśli chce się żyć pełnią życia, trzeba mocno tkwić w teraźniejszości. Nie znaczy to naturalnie, że nie należy robić planów na przyszłość, jednak gdy ciągle bę- dziemy żyć dniem jutrzejszym, myśląc przy tym już o dwóch następnych, istnieje niebezpieczeństwo, że stracimy kontakt z „tu i teraz". Może to niekorzystnie wpłynąć także na nasze stosun- ki z innymi, ponieważ trudno słuchać i rozumieć to, co dzieje się w danej chwili, gdy myśli krążą wokół spraw 106 -Q Nr Kłopoty z komunikowaniem się... nią? Ludzie, zwłaszcza ci, których kochamy, mają prawof wiedzieć, co kryje się pod noszoną przez nas maską. Dawniej panowało przekonanie, że człowiek składał się z dwóch całkowicie rozdzielnych części: duszy i cia-J ła. Jednak wszystkie ustalenia w tym względzie wskazu-1 ją, iż dusza jest nierozłącznie związana z ciałem, a do- wodzi tego choćby fakt, że dyskomfort psychiczny często wywołuje chorobę fizyczną. Nadszedł więc czas, by po- łączyć obie te sfery, abyśmy w kontaktach z innymi nie stanowili dwóch odrębnych istot obdarzonych osobnymi systemami reagowania. Jak rozmawiać z dziećmi? To oczywiste, że rodzice i dzieci powinni rozmawiać ze sobą, należy jednak przy tym zwracać uwagę na sytua- cje, w których rodzice po prostu mówią do dzieci. Być może brzmi to banalnie, lecz przypominam sobie wła- sne rozważania na ten temat, kiedy pewnego wieczoru zaczęłam zastanawiać się nad treścią tego, co w ciągu dnia powiedziałam dzieciom. Kiedy przeanalizowałam z grubsza wszystkie rozmowy, przede wszystkim zdałam sobie sprawę ze swego ostrego, czasami wręcz opryskli- wego tonu, jakim wydawałam kolejne polecenia. Tak właśnie było: nie rozmawiałam z dziećmi, lecz mówiłam do dzieci. Spostrzegłam ponadto, że najczęściej niemal dosłownie powtarzałam napomnienia mojej matki: „Po- winieneś...", „Nie możesz...", „Ty zawsze...", „Ty nigdy...". Sposób, w jaki rozmawiamy z dziećmi, jest niezwykle istotny. Można wyciągnąć wiele pouczających wniosków, przysłuchując się rozmowom rodziców z dziećmi, zwra- cając przy tym szczególną uwagę na wypowiedzi rodzi- ców kierowane do dzieci. Amerykański psycholog Thomas Gordon w książce pod tytułem Wychowanie bez porażek w praktyce podaje listę dwunastu najpowszechniejszych błędów popełnia- nych przez rodziców w rozmowach z dziećmi: 108 aic m 1. Wyd '----^J_^ern? *>ązań>'. '"""Tych prop 109 Klopoty z komunikowaniem się... Próby kierowania myśli dziecka na inny tor, wyłą- czanie swojej osoby z problemu, obracanie wszyst- kiego w żart - ogólne starania, by dziecko zapomnia- ło o kłopocie. Kiedy mówimy do dzieci, używamy zwykle jakichś słów charakteryzujących ich osobowość. Dlatego bardzo ważne jest, jak się do nich zwracamy. Poprzez dobór słów i sposób ich wypowiadania możemy bowiem przy- czyniać się do umacniania bądź niszczenia poczucia własnej wartości u dzieci. Niemal każda informacja przekazywana dziecku za- wiera jakąś cząstkę naszej opinii o nim, a między inny- mi na podstawie tego, co myślą o nim rodzice, dziecko buduje własne wyobrażenia o sobie. Właśnie dlatego wszystko, co od nich usłyszy, może mieć na nie zarówno pozytywny, jak i negatywny wpływ. Możemy zastanowić się, jak reagowalibyśmy na wy- mienione powyżej dwanaście karykaturalnych sposo- bów prowadzenia dialogu, gdyby właśnie tak zwracali się do nas przyjaciele. Z pewnością stwierdzilibyśmy, iż taka znajomość nie zasługuje na miano przyjaźni, jako że nikt nie lubi być pouczany, poniżany czy traktowany niepoważnie. W tego rodzaju sytuacji nie mielibyśmy ochoty na dłu- gie rozmowy i zwierzenia, raczej zamknęlibyśmy się w sobie. Prawdopodobnie obrazilibyśmy się, zajęli po- zycje obronne, próbowali odpowiedzieć w podobnym to- nie, innymi słowy - chcielibyśmy oddać to, co otrzymali- śmy. Być może towarzyszyłoby nam poczucie krzywdy, poniesionej klęski, a także poczucie zagrożenia i nie- pewności spowodowane krzyżowym ogniem pytań. Zatem: jeśli dorośli na podobne traktowanie reago- waliby tak silnymi emocjami, należy przypuszczać, że nie inaczej odczuwają dzieci. Jak więc powinniśmy się do nich zwracać? Gordon proponuje używanie „otwie- raczy", które zachęcą naszego małego adwersarza do dalszego mówienia. „Otwieracze" to zwroty, które nie 110 ^^nia- M - b- Klopoty z komunikowaniem się... one miały trudności z nawiązywaniem satysfakcjonują cych kontaktów z innymi ludźmi. Nie możemy zapomi-, nać o wpływie, jaki na dzieci wywiera atmosfera panu- jąca w domu oraz słowa i postawy towarzyszących im naf co dzień dorosłych. Kto wywiera wpływ na dzieci? Kwestia, kto ponosi główną odpowiedzialność za wy- chowanie dzieci - rodzice, szkoła czy całe społeczeń- stwo, była zawsze żywo dyskutowana. Moim zdaniem największy i najbardziej istotny wpływ na dzieci wywie- rają rodzice. Oczywiście, społeczeństwo, a także nauczy- ciele, koledzy czy środki masowego przekazu również w pewnym stopniu formują postawy dzieci, lecz ich od- działywanie ma drugorzędny charakter. Dlatego tak ważne jest, aby dorośli, z którymi dziecko pozostaje w bliskim kontakcie, byli uczciwi, otwarci, mieli silne poczucie własnej wartości oraz nadwyżkę emocjonalną. To wszystko pozwoli im bowiem przeka- zać dziecku pozytywne uczucia i wartości, którymi bę- dzie się ono kierować w dorosłym życiu. Jako wycho- wawcy musimy być przygotowani na konieczność szcze- rego wyrażania swoich opinii, przemyśleń i stosunku do różnych zagadnień. Dzieci pytają i mają prawo oczeki- wać szczerych i poważnych odpowiedzi. Innymi słowy: rodzice powinni wpływać na dzieci przede wszystkim własną życiową postawą. Natomiast to, jaki charakter będzie miała ta postawa - religijny, fi- lozoficzny czy jeszcze inny, wydaje się nie mieć większe- go znaczenia. Powodem, dla którego podkreślam ogrom- ne znaczenie tej kwestii, są moje spotkania z młodymi ludźmi nie umiejącymi określić własnej tożsamości, z ludźmi, którzy nie wiedzą, co zrobić ze swoim rozpo- czynającym się dopiero życiem, lub - co gorsza - nie do- strzegającymi w nim żadnej wartości. Pamiętam słowa chłopca uzależnionego od narkoty- ków: „Wiesz, Karen, teraz, w więzieniu, miałem czas na 112 *•'"L"'«• 5BSS bę. •ho- 'ze- do ki- ci ;t "^myślenie , ----—c_^w/ rod2/ce - 2 /re, »s*ystkiego n -----^------^__ C° "- I n/e « n ma 2es^" ° nie m" J sten5 ?" ą S2ujf a njcli . k°nfrontacf/^e Jesteśmy im _ ^ Gr° w okresie , l i? III, Klopoty z komunikowaniem się... nie, lecz obawy rodziców w tym względzie są często moc- ] no przesadzone. Negatywne wizje dotyczące przyszłości j dzieci, podsuwane nam przez wyobraźnię, są - na szczę- ście - w większości przypadków znacznie groźniejsze niż rzeczywistość. Dzieci bardzo często stanowią przysłowiową piętę achillesową rodziców. Jeśli tylko nie układa się im tak jak powinno, rodzice natychmiast widzą ich przyszłość w najciemniejszych barwach. Wielu rodzicom łatwiej przychodzi znoszenie własnych niepowodzeń niż tych, z którymi borykają się ich dzieci. Jeżeli dzieciom powo- dzi się dobrze, jest to wyłącznie ich zasługą, lecz jeśli tylko popadną w tarapaty, rodzice natychmiast przypi- sują winę sobie. Tak przynajmniej wielu rodziców opi- suje swoje stany uczuciowe podczas rozmów ze mną. Analizując zamieszczony obok „schemat pokolenio- wy", w którym należy umieścić swoje imiona, prawdo- podobnie zauważymy charakterystyczne elementy wła- snego zachowania odziedziczone po rodzicach, które nieświadomie próbujemy przekazać dzieciom. tak Jeśli opi- na. tór ) SS5WL?»SS??!B 115 Nuda i przesyt... i \.~ \'t ' małżeństwa, ale stanowi też ogromne zagrożenie we! wszystkich sferach naszego życia. Często właśnie z po- wodu znudzenia decydujemy się na podjęcie pewnych kroków: chcemy mieć dzieci lub postanawiamy się roz- wieść - mamy wtedy poczucie, że coś się dzieje. Nie- rzadko nuda doprowadza ludzi do alkoholizmu, chorób, samobójstw lub powoduje, że stają się kryminalistami (na przykład młodzi ludzie, którzy kradną auta i motocy- kle, aby urozmaicić sobie życie). Kiedy się nudzimy, do- kucza nam przede wszystkim poczucie bezsensu życia i dręczącej pustki. Drepczemy w miejscu, jak chomik w klatce w swojej obrotowej drabince. Zarzuty, które najczęściej kierują pod adresem swych współmałżonków osoby przychodzące do mojego gabi- netu, zazwyczaj brzmią mniej więcej tak: „Mam już dość tego, że to zawsze ja muszę wymyślać wszystkie, nawet najdrobniejsze urozmaicenia rodzinnego życia. Dlacze- go mężowi nigdy nic nie przychodzi do głowy?". Albo: „Żona jest wiecznie zmęczona. Najchętniej siedziałaby tylko w domu". Co może być przyczyną „wiecznego" zmę- czenia żony? Może jest chora? A może pracuje zbyt cięż- ko? Czy też po prostu ma dość swojego męża? Jest znudzona? Nie możemy oczekiwać od innych, także od partnera, że będą nieustannie dbali o nasze samopoczucie, za- pewniali nam rozrywkę i rozpraszali nudę. Ani partner, ani nikt inny nie ponosi bowiem odpowiedzialności za nasze znudzenie życiem lub poczucie samotności (chyba że choroba lub starość rzeczywiście uniemożliwiają nam samodzielne organizowanie sobie życia). Aby móc cieszyć się obecnością innych ludzi, trzeba również dobrze się czuć w swoim towarzystwie. Warun- kiem tego jest akceptacja własnej osoby, zadowolenie z tego, co się robi, oraz umiejętność zaspokajania swo- ich potrzeb. Prowadzi to bowiem do uzyskania nadwyż- ki emocjonalnej, dzięki której potrafimy dzielić z inny- mi uczucia i zainteresowania. Jeżeli natomiast całkowicie uzależniliśmy się od 116 tofle j- 2^'; * ^X>A°- c^fe* ^rr (^u >^;> ? ałifc"^^ c/30. ^e- '^(56 ^y^^W ęn»4zLot°cy. ezs^y, do. Nuda i przesyt... rzucając tego wszystkiego dużo wcześniej". Zamiast te-! go proponuję jednak ponowne spotkanie za kilka dni,! najlepiej wspólnie z partnerem, abyśmy mogli omówić] sprawę we trójkę. Jeśli rzeczywiście chodziło o „ponie-j działkowy rozwód", zainteresowany dzwoni we wtorek j lub środę i stwierdza, że sytuacja się poprawiła i wszyst- i ko jest już w porządku. „Wie pani - słyszę przeważnie- to te soboty i niedziele... Nie ma co robić i z nudów czło- wiek się kłóci". Zdarza się też, że wysłuchawszy wszystkich okropno- ści zakończonych pytaniem domagającym się potwier- dzenia - „Prawda, że powinnam/powinienem spakować manatki, zostawić wszystko i pójść, dokąd oczy ponio- są?"-proszę o udzielenie dodatkowej odpowiedzi: „Aco na to znajomi, rodzice, reszta rodziny?". „Znajomi, rodzi- na? Oni nic nie rozumieją, ale też uważają, że rozwód jest jedynym wyjściem" - brzmi zazwyczaj odpowiedź. Jeżeli ktoś rzeczywiście chce się rozwieść, rozmowa zaczyna się zwykle mniej więcej tak: „Decyzja odnośnie rozwodu została już podjęta. Teraz chodzi mi o pomoc w załatwieniu formalności. Muszę się dowiedzieć, jak będzie wyglądała sprawa opieki nad dziećmi, na jakie alimenty mogę liczyć". Czy rzeczywiście zdarzają się koszmarne weekendy? Wiele rodzin może odpowiedzieć twierdząco na to py- tanie. Dotyczy to zwłaszcza rodzin z małymi dziećmi, mieszkających w niewielkich mieszkaniach. Można też zauważyć, że zazwyczaj wszelkie kłopoty narastają zimą. Jednak czasami również dla innych weekend, na który tak się cieszyli, okazuje się jednym wielkim rozczarowa- niem, nawet jeśli nie dochodzi do skrajnych sytuacji i w poniedziałek współmałżonków nie nachodzą myśli o rozwodzie. W niedzielne popołudnia przytłaczająca atmosfera nabrzmiała irytacją i poczuciem krzywdy opanowuje 118 ^r Ws&st. ?**** ^czło. Jak Czy -y^en d0rn -----i^j^em^ ~Pre^d^m50cho^do 119 Nuda i przesyt... kiedy wszyscy się spotykają, nie brakuje tematów do rozmów. Te impulsy z zewnątrz powodują, że dom ro- dzinny staje się miejscem wymiany doświadczeń, wzbo- gacania się i intensywnego rozwoju. Sposób na spędzanie wolnego czasu polegający na tym, że siedzimy wraz z partnerem na kanapie przed te- lewizorem i trzymamy się za ręce, jest niezwykle mify, ale staje się niebezpieczny, jeśli przez dłuższy czas - dzień po dniu, tydzień po tygodniu - stanowi nasze jedy- ne zajęcie. Zdarza się, że podczas gdy jeden z partnerów uważa to za wyraz największego przywiązania, drugi nu- dzi się, ziewając dyskretnie, nie ośmiela się jednak pro- testować w obawie przed urażeniem maiżonka. Kolejnym czynnikiem wpływającym na nasze rodzin- ne stosunki jest fakt, że zazwyczaj ze względu na pracę życie rodzinne odkładamy na czas wolny, co w praktyce oznacza sobotę i niedzielę. Wprawdzie przeprowadzona w Danii ankieta na temat sposobów spędzania wolnego czasu przeczy temu, ukazując, iż tygodniowy rozkład za- jęć większości ankietowanych osób zawiera margines na przebywanie z rodziną. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, gdyż po pracy jesteśmy zwykle tak zmęczeni i zestresowani, że nie potrafimy wykorzystać wspólnych chwil. Kobiety ponadto bardzo często mają poczucie, że nie spełniają należycie swej roli ani w domu, ani w miejscu pracy. Przysparza im to dodatkowego stresu i wpędza w poczucie winy. Rodzina planowa Rodzina planowa jest rezultatem radykalnych zmian norm obowiązujących w życiu rodzinnym, jakie dokona- ły się ostatnimi czasy. Rodzice mają dokładnie ustalony podział obowiązków: kto robi' zakupy, kto w sobotę sprząta mieszkanie, a kto w środę przyrządza obiad. Pa- miętają też o obowiązkach dzieci: „Na jakie zajęcia idzie dziś wieczorem Peter?" „Dzisiaj idzie na trening, 120 lf^tów do LfcL - Prace '%ce '20779 ?h 'e ii i Nuda i przesyt... nie ich wychowaniu. W latach sześćdziesiątych zaś czy4 niło to 66 procent matek. Ponadto badania instytutu so cjologicznego wykazały, że rodzice poświęcają na zarób kowanie o 15 procent czasu więcej niż dziesięć lat temu! (dzieje się tak mimo ustawowego skrócenia czasu prą-1 cy). Oznacza to, że oboje przeznaczają na pracę trzy do j czterech godzin tygodniowo więcej niż do tej pory. Bio-1 rą dodatkowe zajęcia, zostają w pracy po godzinach lub - jeżeli to możliwe - kończą ją w domu. Niewykluczone, że wpływ na to ma również fakt, iż ludzie chętnie korzy- stają z wielu rozmaitych możliwości, jakie oferuje współczesny rynek. Wysoki standard mieszkania zaś wy- maga równie wysokich dochodów, a to z kolei wiąże się z bardziej wytężoną pracą. Nie oznacza to oczywiście, że we wszystkich rodzi- nach planowych panuje chłodna atmosfera. Dorośli po- brali się przecież z miłości. Nietrudno jednak zrozu- mieć, że w rodzinnym trybie życia, opierającym się na wymienionych wyżej zasadach, od czasu do czasu ujaw- niają się pewne „niedociągnięcia" zakłócające funkcjo- nowanie całego systemu i domową harmonię. W rodzinach planowych również obowiązki dzieci muszą być uwzględnione w codziennym rozkładzie za- jęć. Rodzice oczekują od dzieci, że będą dotrzymywać zawartych umów. Oni sami zaś w nie mniejszym stopniu są zobowiązani do przestrzegania ustalonych reguł, ja- ko że poprawne działanie układu opiera się na współ- pracy i wzajemnym zaufaniu. Należy jednak pamiętać, by tak organizować zajęcia, aby po wypełnieniu wszystkich obowiązków zostało jeszcze trochę czasu na wspólny odpoczynek. W prze- ciwnym razie, zarówno rodzice, jak i dzieci zauważą po pewnym czasie, że właściwie nie ma żadnych spraw, które by ich łączyły, brakuje tematów do rozmów. Dzie- je się tak dlatego, że w codziennej krzątaninie, której rytm wyznaczał zegar, każdy z członków rodziny usiło- wał samodzielnie rozwijać swoje zainteresowania i za- pewniać sobie rozrywkę, nie mając przy tym wielu moż- 122 za- /a ć u'u a- t- 123 Nuda i przesyt... tów i ostatecznie się z nimi rozprawić. Z kolei częsty dylemat innych polega na tym, że bardzo chcieliby mieć dziecko, lecz obawiają się, iż nie będą dobrymi rodzicami. W większości przypadków młodzi ludzie mają bardzo materialistyczne nastawienie do rzeczywistości, posia- dają wszystko, czego pragnęli - dom, samochód, jacht, ale nie mogą znaleźć „sensu życia". Niebawem osiągną także próg kariery, do którego dążyli... i co dalej? Cięż- ko pracowali, aby zrealizować wszystkie wytyczone cele, a teraz zaczynają ich dręczyć pytania: „Jaki sens ma to wszystko? Jaki jest cel ludzkiego życia?". Prawdopodobnie jedno z nich (a często oboje) cierpi na to, co nazywam „głodem ojca" lub „głodem matki", to znaczy tęsknią za miłością, którą powinni otrzymać we wcześniejszym okresie życia. Teraz zaś mają poczu- cie, że „nie są warci tego, by ich kochano". Nieustannie domagają się potwierdzania: „Kochasz mnie? Na pew- no?" „Tak, kocham cię". „Ale powiedz, czy kochasz mnie tak naprawdę, szczerze, z całego serca, kochasz mnie tak?". W takich przypadkach niemożliwe jest przekonanie kogoś, iż rzeczywiście ma obok siebie całkowicie odda- nego człowieka, który darzy go miłością. Jest to zjawi- sko spotykane dość często nie tylko wśród ludzi dbają- cych przede wszystkim o utrzymanie rodziny i należyte wypełnianie rodzicielskich obowiązków, a zapominają- cych, że są również mężem lub żoną, ale i pośród mło- dych, rozpoczynających dopiero życie we dwoje, którzy nie zdążyli jeszcze założyć rodziny. Miłość, czułość, poczucie bezpieczeństwa i wzajemne zrozumienie to wartości, których brak zwykle odczuwa- ją ludzie odwiedzający mój gabinet. Ich obawy zaś wzbudza najczęściej niepewność, czy partner rzeczywi- ście jest ich przyjacielem, oraz wizja odrzucenia. W la- tach dziewięćdziesiątych naszego wieku tego rodzaju lęki bardzo się nasiliły. Pośpiech i ciągły brak czasu przyczyniają się do po- 124 ^ejifo •* aobr Jacht, to asz asz ie a- i- .^^^^^r^-sSs01"*" /łc^js%Xa^^^ 125 Nuda i przesyt... W większości przypadków dość szybko okazuje się bo- wiem, że miłość, jaką zamierzało się obdarzyć dzieci no- wego małżonka nie jest tak wielka, jak się tego spodzie- waliśmy, a w dodatku te, które miały nią być obdarowa- ne, wcale jej nie chcą. Czasem wręcz ją odrzucają, co jest źródłem wielkiej frustracji dla oferującego. Należy jednak pamiętać, że dziecko ma własnych rodziców, ma- mę lub tatę, wobec których, szczególnie w takiej sytua- cji, może silnie odczuwać potrzebę lojalności. „Nowa" mama czy „nowy" tata powinni wykazać się dużą deli- katnością i zrozumieniem, okazywać swoją życzliwość i mieć nadzieję, że z czasem stosunki staną się bardziej przyjazne. Cierpliwość może przynieść dobre rezultaty, dziecko bowiem zwykle przestaje się bronić przed przy- jaźnią. Ponowne postanowienie o wspólnym życiu niesie ze sobą także inne niebezpieczeństwo: „Teraz, kiedy za- mieszkaliśmy razem, oczywiste jest, że również dzieci będziemy wychowywać wspólnie". Gdy jest się zakocha- nym, wszystko - albo prawie wszystko - wydaje się moż- liwe do zaakceptowania, lecz kiedy fascynacja mija, rzeczywistość daje o sobie znać. Czasami wystarczy, by dziecko partnera siedziało nie- dbale przy stole, siorbiąc zupę lub grzebiąc niemrawo widelcem w talerzu, a zdarza się nam stracić cierpli- wość i burknąć z irytacją: „Weź łokcie ze stołu, usiądź porządnie i jedz jak człowiek!". Wtedy ojciec bądź mat- ka dziecka przeistacza się w lwicę broniącą swych mło- dych: „Zostaw go w spokoju. Kiedy podrośnie, nauczy się jeść porządnie". Ton tej wypowiedzi jest równie nie- przyjemny i napastliwy jak udzielone wcześniej napo- mnienie i w ten sposób zaczyna się pierwsza poważna kłótnia kończąca się płaczem z jej strony, a obrażoną miną z jego. Jej dzieci, jego dzieci, ich dzieci - tak zwykle wygląda skład nowej rodziny. Można być bardzo rozsądnym czło- wiekiem i starać się dokładnie omawiać wszystkie spor- ne kwestie, lecz i tak często emocje biorą górę. Wtedy 126 ip03 „ *"•* P/ZO 07/rvvT7r~~---------__ ROZDZIAŁ 12 Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami rozwojowymi czlowieka a kryzysami w małżeństwie? Żyjemy w społeczeństwie, w którym ważne jest, aby być „normalnym" lub przynajmniej by za takich uważali nas inni. Poza tym powinno się być zadowolo- nym i szczęśliwym, ponieważ nie wypada, żeby się ko- muś dobrze nie powodziło albo brakowało jakichś wy- gód. Spójrzmy tylko dookoła! Odnosi się wrażenie, że wszyscy trwają w stanie nieustannego szczęścia. Po- patrzmy na piękne własnościowe mieszkania i na ich właścicieli: smukłych, młodych i przystojnych. Zgrabne sylwetki, urok osobisty i bogactwo, wspaniałe przyjęcia z wykwintnymi daniami przygotowywanymi w projekto- wanych na zamówienie kuchniach z najnowocześniej- szym wyposażeniem. Tu nie istnieją konflikty wynikają- ce z podziału ról ze względu na płeć - wszystko zostało zakupione i przygotowane w pełnej zgodzie i harmonii obojga partnerów. Wszystko samo się układa, nikt nie podnosi głosu. A dzieci! Cóż to za urocze, świeżo wyką- pane maluchy, które grzecznie przyszły powiedzieć ma- musi i tatusiowi „Dobranoc". Dlaczego moje życie nie jest takie samo? Dlaczego wciąż tylko się kłócimy? Dla- 128 e? aby ? Jco- Wy- ' " 129 Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami.,. fliktowo. Wiemy też, że konflikty są wręcz niezbędne abyśmy mogli się rozwijać. Jednak większość ludzi pewnym etapie życia postrzega je jako bezsensowne niekonstruktywne. Jest to okres, kiedy nic nie ukla się pomyślnie, a upragnione szczęście i harmonia odda-J lone są od nas na wyjątkowo dużą odległość. Zaryzykuję stwierdzenie, że prawie wszystkie mal-1 żeństwa w pewnych momentach są bliskie rozwodu. Nie] mam przy tym na myśli grożenia rozwodem, której to i groźby często używa się jako argumentu w kłótniach i i awanturach. Jest to jednak niebezpieczna gra. Może się bowiem zdarzyć, że ten, któremu się grozi, pewnego dnia będzie miał dość takiego zastraszania i sam wyka- że inicjatywę, udając się do adwokata. Uczucia małżonków względem siebie można zilustro- wać krzywą. Ma ona wyniesione w górę punkty odpowia- dające ponownemu zakochaniu się, pewne odcinki bli- skie punktowi zerowemu, kiedy temperatura uczuć jest stała, oraz długie proste odcinki, gdy wspólnie żegluje- my po ciepłych i spokojnych wodach. Naturalnie, krzy- wa ta jest inna dla każdej pary, a czasami zdarza się, że tylko jedna ze stron doświadcza w pewnym okresie ja- kichś szczególnych uczuć, nawet nie informując o tym partnera. Niekiedy, podczas negatywnego przesilenia, wyobra- żenia o rozwodzie nie stanowią wystarczającej pocie- chy. Często zdarza się, że zdenerwowani małżonkowie opracowują w myślach sposób na doskonałe morder- stwo, w którym ofiarą ma być partner. Jak wiadomo - miłość i nienawiść to bardzo zbliżone uczucia. Kiedy dochodzi do niebezpiecznych kryzysów małżeńskich? Aby zabezpieczyć się przed katastrofą, dobrze wie- dzieć, na jakie okresy trwania małżeństwa przypadają 130 e, że le Ja- Czy • Wa«ie»i S ' pJenvS7v avvóch mn Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami... wypadek, zmiana miejsca zamieszkania (dotyczy szcze-j gólnie starszych osób przenoszących się do domu opie-j ki), zagrażająca życiu choroba, rozwód czy nagła utrata j pracy. Przez całe życie - od dzieciństwa do późnej starości-! przechodzimy różne etapy rozwoju, jesteśmy wtedy bar-; dziej niż zwykle podatni na zaburzenia psychiczne. Za- chodzą w nas poważne zmiany zarówno psychiczne, jak i fizyczne, wzrasta ryzyko utraty poczucia bezpieczeń- stwa lub popadnięcia w depresję. Rozmaite napięcia, które odczuwamy, mogą mieć podłoże psychiczne, biologiczne bądź socjalne. Procesy te stanowią nieodłączną i naturalną część życia, lecz mogą poważnie zakłócać naszą równowagę. Sprowoko- wać je mogą takie zdarzenia jak ślub, urodzenie się dziecka, rozwód, rozpoczęcie pracy lub przejście na emeryturę. Te szczególne okresy w życiu człowieka mo- gą być także przyczyną zaistnienia kryzysów sytuacyj- nych, o których piszę później. Kryzysy małżeńskie W pracy niejednokrotnie spotykam się z pewną ła- godną formą kryzysów. Polega ona na tym, że małżonko- wie zachowują się niedojrzałe, uciekając się w rozmo- wach do sformułowań: „A co ze mną?!", „A mój dom?!", „A moje dzieci?!" - tak jakby współmałżonek nagle przestał istnieć. Do tego dochodzą rozmaite, niezbyt wyszukane ataki na „przeciwnika". Padają poważne zarzuty, atmosfera gęstnieje od oskarżeń i tłumionej nienawiści, której wreszcie daje się upust. „Ty zawsze troszczysz się tylko o siebie, nigdy nie myślisz o innych". Albo: „Dom może się walić, a ty nawet palcem w bucie nie kiwniesz. A dzieci? Czy one w ogóle kiedyś cię interesowały?". Lub: „Nigdy nie słuchasz, co do ciebie mówię. I tak już jest od lat. Myślisz wyłącznie o pracy, zupełnie lekcewa- 132 5?Sj 'acyj. ta- o- 3- - »-j uiFriv" . Ol--janv'" -"-uie Przez cały 133 Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami... ten czas nie okazałaś mi choćby namiastki miłości, cią-j gle tylko to poświęcenie i poświęcenie. W rzeczywiste-1 ści szczerze mnie nie znosiłaś, a dziećmi manipulowa-| łaś bez przerwy, nie przebierając w środkach, żeby tylko! mieć je po swojej stronie. Jeśli było ci ze mną tak źle, mogłaś już dawno odejść. Cały czas czułem się we wła- snym domu jak śmieć. Ale teraz już koniec! Rozumiesz?! Koniec! Mam dość tego wszystkiego!". Skierował się w stronę drzwi i wyszedł. Dotrzymał słowa. Zostawił żonie dom, co miesiąc przysyłał jej pie- niądze na utrzymanie, ale sam przeprowadził się do in- nego miasta. Spokój za wszelką cenę? Zdarza się, że na początku małżeństwa jeden ze współmałżonków próbuje informować drugiego, jakie warunki wspólnego życia odpowiadają mu najbardziej. W końcu jednak daje za wygraną, widząc, że ciągłe po- wtarzanie tych samych próśb nie przynosi żadnych re- zultatów. Z czasem miejsce nadziei zajmuje rezygnacja, a wraz z nią pojawia się poczucie bezsilności i rozgory- czenie. Kobiety często przyjmują rolę męczennic, mężczyźni zaś zamykają się w sobie, urażeni i nieprzystępni. Nic nie mówią, siedzą tylko i rozmyślają, ukryci za tarczą rozłożonej gazety- „Niech sobie babsko wrzeszczy. Naj- ważniejsze to zachować spokój". Szukają też ucieczki w jakichś zajęciach poza domem, z dala od rodziny i nieprzyjemnej atmosfery. Rezygnacja czasami rzeczywiście może przynieść „spokój", ale ceną, jaką często trzeba za niego zapłacić, jest nieszczęśliwe małżeństwo i nieodpowiednie warun- ki dla wychowywania dzieci. Za szczęśliwe małżeństwo zbyt często uważa się bowiem takie, w którym zawsze panuje pozorna zgoda i wyrozumiałość oraz obowiązuje zasada: „Mądrzejszy ustępuje". Tymczasem o wiele le- 134 co Oł Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami... wie prowadzą również indywidualne życie, lecz zda-] rza się, że światy ich zainteresowań są tak odległe, iż l nie sposób znaleźć jakichkolwiek wspólnych zajęć! z mężem, żoną, a nawet dziećmi. 4. Próba wytrzymałości lub zawody „Kto potrafi dłużej milczeć" Lodowata cisza pomiędzy małżonkami. Komunika- cja odbywa się za pośrednictwem dzieci - „Powiedz tacie, że wyprana koszula wisi w szafie" - lub przy pomocy kartek. W takiej sytuacji można zrobić tylko jedno: natychmiast przerwać milczenie! Im więcej czasu upływa, tym trudniej przełamać lody, a ten, kto w końcu jako pierwszy proponuje rozejm, słyszy zwykle jakiś uszczypliwy, sarkastyczny komentarz i wszystko zaczyna się od nowa. 5. Gra pod tytułem „Odłączamy dopływ ciepła" Jedna ze stron „za karę" odmawia drugiej kontaktów seksualnych. Jest to bardzo niebezpieczne i najczę- ściej prowadzi do zdrady. Zdarza się, że „gra" zaczy- na się jako taktyczny manewr, a kończy rozwodem. Właśnie podczas okresów oziębłości współmałżonka wzrasta ryzyko zakochania się w innej osobie. Kryzysy i problemy wspólżycia... Dopasowywanie się dwojga ludzi nie może zagraża indywidualności żadnego z nich, dlatego konieczne sal kompromisy i dokonywanie wyborów. Postawa „wszyst-| ko albo nic" zazwyczaj prowadzi do rozpadu związku.] Niezbędna jest współpraca, rozumienie uczuć zarówno] własnych, jak i partnera, szczere i bezpośrednie wyra- żanie swoich poglądów. Nie należy stawiać spraw na ostrzu noża: „Jeżeli tak' wyobrażasz sobie nasze małżeństwo, możemy się rozstać od razu". Choć taka groźba często okazuje się skuteczna, a postawiony w jej obliczu zwykle wycofuje się ze swo- ich pozycji, należy zadać sobie pytanie, czy na pewno jest to odpowiedni sposób pokonywania trudności. Spo- sób, w jaki rozwiązujemy konflikty w pierwszym okresie małżeństwa, określa naszą przyszłą postawę. Obraz pary doskonałej, dwojga ludzi wprost stworzo- nych dla siebie jest nierealnym marzeniem. U kogoś, kto nie zaznał małżeństwa, widok zaręczonej pary, cał- kowicie pozbawionej zainteresowania dla wszystkiego oprócz siebie nawzajem, siedzącej ze splecionymi dłoń- mi na kanapie, odczuwającej nieustanną potrzebę wza- jemnej bliskości i picia z jednej szklanki, wywołuje zro- zumiały zachwyt. Ci natomiast, którzy są już po ślubie, zwykle nic nie mówią. Można przypuszczać, że myślą so- bie: „Tak, tak, niech się pieszczą, to przecież nie potrwa długo. Za rok, dwa będą się trzymali za ręce tylko w wy- jątkowych okolicznościach i na pewno skończą z tym nieustannym całowaniem się w obecności innych". Tak jakby małżonkom nie wypadało okazywać sobie miłości i czułości. Dlaczego w ciągu czterech pierwszych lat małżeństwa dochodzi do tak wielu rozwodów? Jeżeli ludzie pobierają się bardzo młodo, istnieje spore ryzyko, że z czasem oddalą się od siebie, choćby 138 05 Kryzysy i problemy współżycia... wszyscy planowali lub chcieli mieć dziecko, a ich sytua-j cję materialną, jak również wszelkie inne okoliczności] można było uznać za korzystne. Współcześnie możemy decydować o tym, czy i kiedy! chcemy mieć dziecko. Większość ludzi rzeczowo i po-j ważnie dyskutuje tę kwestię. Mimo to pojawienie się,! dziecka staje się dla nich traumatycznym przeżyciem. Ośmielam się twierdzić, że nikt nie ma wystarczająco dużo wyobraźni, aby przewidzieć, co właściwie oznacza- ją narodziny dziecka. Dotyczy to również wyobrażenia wszystkich wspaniałych uczuć związanych z macierzyń- stwem i ojcostwem. Nawet zupełnie zdrowe niemowlę jest tak wymagające i tak absorbuje rodziców, w szcze- gólności matkę, że nikt nie potrafi wyobrazić sobie wstrząsu, jaki jest z tym faktem związany. Wstrząs ten wywołany jest nagłą utratą wolności oraz obarczeniem odpowiedzialnością za maleńkie, bezbronne stworze- nie, które pojawiło się w naszym życiu. Dla wielu wiel- kim szokiem bywa odkrycie, że opieka nad dzieckiem jest tak pracochłonna i wymaga tak dużo czasu. Duńska psycholog, Wenja Rothe, przeprowadziła ba- dania matek oraz ich dzieci w wieku do trzech lat. Z ba- dań wynikało, że żadna z ankietowanych kobiet właści- wie nie wyobrażała sobie, co to znaczy mieć dziecko. Wiele z nich spodziewało się rozkosznie pachnącej ma- łej istotki, którą będą się czule zajmować i opiekować. Inne widziały się głównie ze lśniącym nowością wóz- kiem, w którym leży ich śliczna i zadowolona córeczka bądź synek. To, że dziecko może tygodniami pozbawiać człowieka snu, powodując nieopisane wyczerpanie i piasek w oczach, że potrafi wrzeszczeć, ślinić się i robić w pie- luchę w najbardziej nieodpowiednich momentach oraz krzyczeć godzinami, mimo że nie można znaleźć ku te- mu najmniejszego powodu - takich sytuacji nie znaj- dziemy w świecie reklamowych fotografii prezentują- cych matki z ich wspaniałymi pociechami. Tam nigdy nie czuje się nieodpowiednich zapachów, nie widać śla- 140 :^xr ^^już r, uabyś^yja]fn ^Jęta^, Jak ata 2j ' ' ba. ko. na ^eS S k^y^TCzmoąndra j*k ^Tp? St»^ X!^*lL^»«^^y»^ZL^?!*> 5»i L«' 1*^fe^ e Pr2^Sc SS^SSfJSSrass 141 Kryzysy i problemy wspótżycia... „Nie istnieją nerwowe dzieci, są tylko nerwowe mai ki" - pouczał nas z katedry zapraszany na wykłady ordjj nator z kliniki dziecięcej. Teraz moja mała darła sil wniebogłosy, a ja nie miałam pojęcia, co zrobić, by j uspokoić. Znajomość teorii i praktyka to dwie odrębn sprawy. Kiedy w grę zaczynają wchodzić uczucia, koń kretne sytuacje zupełnie nie pasują do tego, co pisa, o nich w podręcznikach. „Ja, który tak się cieszyłem na syna, teraz - kiedy; wreszcie go mam - odnoszę wrażenie, że to dziecko sta- nęło pomiędzy mną a żoną. Jestem o niego bardzo za- zdrosny, ponieważ żona poświęca mu znacznie więcej uwagi niż mnie" - powiedział mi pewien świeżo upie- czony ojciec, a podobne wypowiedzi słyszałam wielo- krotnie. „Mam poczucie, że odstawiono mnie na boczny tor. Kiedy chcę pomóc przy dziecku, żona nie pozwala: mi, mówiąc: «Zostaw, zrobię to sama». Nasze stosunki znacznie się pogorszyły, zwłaszcza że żona odmawia rai zbliżeń seksualnych. Okazuje się, że nawet i do tego przestałem jej być potrzebny. Przed paroma dniami do- szło do poważnej awantury. Wróciwszy z pracy, zastałem ją w trakcie karmienia. Całą we łzach. Dookoła panował straszliwy bałagan i unosił się smród brudnych pieluch. Spytałem, co robiła w ciągu dnia. Tak ją to zdenerwowa- ło, że rzuciła mi w twarz mokrą pieluchę. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z domu. Kiedy wróciłem, za- częła wykrzykiwać, że cuchnę alkoholem i że zawiodła się na mnie. Rzeczywiście wypiłem kilka piw. Teraz wzięła dziecko i wyniosła się do swojej matki. Teściowa też mieszka bez męża, więc z pewnością będzie im ra- zem bardzo dobrze". Jest to dość typowa sytuacja: mężczyzna, który ma kłopoty z przyjęciem roli ojca, zaczyna konkurować z dzieckiem o miłość matki. Sam zaczyna zachowywać się jak dziecko, staje się wymagający, ma poczucie od- rzucenia. Kobieta natomiast, zamiast oczekiwanej po- mocy męża, ma wtedy jeszcze jedno dziecko, którym musi się opiekować. Ponieważ sama czuje się słaba 142 .—^wna r ---------^^zern? . -'c/uu TV,:, •'"'orzyn,.- "waniuri?i , 143 Kryzysy i problemy współżycia... rzystne nie tylko dla dorosłych, ale również dla dzieck które szczególnie w pierwszym roku życia potrzebuje jak najwięcej miłości, troskliwości i poczucia bezpie czeństwa. Problemy życia seksualnego W tym czasie mogą pojawić się również kłopoty zwią-f zane z życiem płciowym małżonków. Kobieta jest bardzo! zaabsorbowana dzieckiem, zmęczona nie przespanymi j nocami, a w okresie karmienia piersią może nie odczu-! wać potrzeby utrzymywania stosunków seksualnych. Jest to kwestia, której położne i lekarze często w ogóle nie poruszają w rozmowie z kobietą, która po urodzeniu dziecka pyta, jak dużo czasu powinno upłynąć, zanim na nowo rozpocznie życie seksualne. Słyszy wtedy zwykle, że w zupełności wystarczy dwutygodniowa przerwa, a właściwie sama najlepiej będzie wiedziała, kiedy przyjdzie na to pora. Z reguły pomija się informację o tym, że istnieje grupa kobiet nie odczuwających po- trzeby seksu w czasie karmienia piersią. Zdarza się, że mimo niechęci kobiety takie podejmują jednak współ- życie seksualne z mężem. „Nie mogę przecież pozwo- lić, żeby tak długo czekał, a poza tym bardzo się cieszył, że już wróciłam do domu" - wyznała mi pewna młoda matka. Często początki oziębłości są związane z pojawieniem się pierwszego dziecka. „Nasze życie seksualne przesta- ło istnieć z chwilą przyjścia na świat pierwszego syna" - powiedział mi pewien mężczyzna starający się o roz- wód po siedmiu latach małżeństwa, podczas których wielokrotnie zdradzał żonę. Wiele kobiet, które chwilowo właśnie w taki sposób traktują życie płciowe, posądza się o odchylenia od nor- my, a niejeden mężczyzna nabiera przekonania, iż jego żona to wyjątkowo nieudany „egzemplarz" osobnika płci żeńskiej - albo jest wiecznie zmęczona, albo wyka- 144 •2Q... Sd'ad*ec*a s^a? °góle ki edy Po- , że ^nj la- 3" 7, ROZDZIAŁ 14 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach malżeństwa Istnieje wiele przyczyn, które sprawiają, że właśnie w tym okresie trwałość związku małżeńskiego jest zagrożona. Spróbuję przedstawić kilka najczęstszych i najbardziej typowych. W grę mogą wchodzić czynniki wewnętrzne, dotyczące obojga małżonków, na przykład problemy z dziećmi lub niesatysfakcjonujące życie sek- sualne. Brak satysfakcji zaś w tym ostatnim względzie może być spowodowany niedostatecznym uwzględnia- niem swojej roli partnera i całkowitym oddaniem się zadaniom rodzica. Mężczyzna często poświęca się karierze zawodowej, co oznacza, że większość czasu spędza poza domem. Mi- mo że nadal jest młodym, fizycznie i psychicznie silnym człowiekiem w wieku około trzydziestu lat, może go drę- czyć poczucie upływu czasu, którego z każdym dniem zo- staje mu coraz mniej. To sprawia, iż czuje się coraz bar- dziej sfrustrowany, ma świadomość, że zaniedbuje ro- dzinę, lecz praca wymaga dużego nakładu sił i czasu. Wszystko to mocno wpływa na jego samopoczucie, obni- ża się próg tolerancji, coraz częściej pojawia się iryta- cja, która znajduje ujście po przyjściu do domu, czyli „odbija się" na rodzinie. Może się jednak zdarzyć sytuacja odwrotna: nie zdo- 146 So Jest •sęk- 'ej, fi- m "a*, Ze ?n*l . rrzerie?^, "- UO S7Jrr,ł '"aCV ^Wł±'^ 0 147 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach... letniego domku czy jachtu - przestały być spoiwem łą- czącym ich dotąd bardzo silnie. , Można wymienić jeszcze jeden powód małżeńskich; kryzysów, jakie zdarzają się po pięciu - dziewięciu la- tach wspólnego życia. Jest nim poczucie uwięzienia, za- kleszczenia w rolach, przyzwyczajeniach i obowiązkach, pozorny brak perspektyw i możliwości zmiany sytuacji. ; Małżonkowie stają wtedy przed wyborem: rozstać się i i na własną rękę szukać miejsca, gdzie „łąka jest bar- dziej zielona", albo też pogodzić się z myślą, że do koń- ca życia nie czeka ich nic oprócz drobnych kłótni w at- mosferze zniechęcenia i znużenia. Trzecim, nie zawsze jednak dostrzeganym wyjściem, jest podjęcie wspólne- go wysiłku, by ożywić zaniedbane małżeństwo. Często słyszy się wypowiedzi: „Na dobrą sprawę nie jest nam ze sobą źle. Może nie zawsze jest tak, jak trze- ba, ale przecież nie można wymagać zbyt wiele"; „Eee, co tam gadać - światowe życie to nie dla takich jak my" (a cóż to jest „światowe życie"? Czy to, które wiodą ludzie z okładek kolorowych tygodników?); „Miłość i miłość - romantyczne bzdury! Ja w takie rzeczy nie wierzę". Z po- dobnych słów przebija zwątpienie i rezygnacja, poddanie się losowi, ponieważ „Trzeba się pogodzić z tym, że mał- żeństwo jest, jakie jest". Dziecko zaczyna chodzić do szkoły Dla wielu małżonków jest to czas „rewidowania" swe- go dotychczasowego życia, wprowadzania zmian mają- cych umożliwić czerpanie jak największej radości ze wspólnego obcowania. Jednym z powodów takiego no- wego spojrzenia może być reorganizacja codziennych zajęć związana z rozpoczęciem przez dziecko nauki w szkole. Jednocześnie często pojawia się wtedy we- wnętrzny niepokój, czy na pewno byliśmy na tyle dobry- mi rodzicami, by przygotować dziecko na wszelkie silne doznania, jakie niewątpliwie czekają je w związku z na- 148 SPOJW, etnta nie soble radę z d 149 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach... wyniesionymi z domu. Są to pierwsze podejmowa przez dziecko próby, które w przyszłości doprowadzą ( wybrania tych norm i wartości, które zechce ono UZE za własne. Dlatego też nie należy się dziwić, że okres l może być odczuwany przez rodziców jako zapowie przyszłego, ostatecznego wyzwalania się dzieci spod ichl wpływu. Niedługo dziecko stanie się niezależnym czło-j wiekiem i trzeba zdać sobie sprawę, że zostało nam ono] niejako „wypożyczone" przez naturę zaledwie na krótką • chwilę. Wielu rodziców przestaje myśleć o sobie jako 0 małżonkach Niełatwo okazać swoje niezadowolenie z podziału ról 1 obowiązków, jeśli nigdy się tego nie robiło. Szczegól- nie trudne jest to w przypadku, kiedy to właśnie my ła- godziliśmy spory, aby „ze względu na dzieci" w domu pa- nował spokój. Być może do tego stopnia pochłonęła nas troska o po- prawne funkcjonowanie rodziny oraz należyte wypeł- nianie rodzicielskich zadań, iż w końcu „zapomnieli- śmy", że jesteśmy także mężem bądź żoną. Czasami małżonkowie zaczynają wręcz myśleć o sobie jako o „matce", „ojcu" lub „dziadkach", zwracając się do siebie w ten sposób. Wielu rodziców dręczą też - często zupełnie nieuza- sadnione - wyrzuty sumienia, które wpędzają ich w nie- ustanne poczucie winy wobec dzieci. Ona uważa się za „niedobrą matkę", on za „nie dbającego o dzieci ojca". Do takiego stanu przyczyniają się też środki masowego przekazu, które ciągle wytykają rodzicom błędy wycho- wawcze i zarzucają im brak troskliwości oraz zbyt mate- rialistyczne nastawienie do życia. 150 'a/u ról 3Po- Pef- 'ew- ittii ko lo Nie sąd ~^ycn -'"^ują na K e' Wiedza h a2 Pokucie'"•* dać ^o- Dziecy ,•„«„, , yi" test»-'- Jl to- —- 151 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach... Nasuwa się w tej sytuacji pytanie, czy ktoś, kto zapomi-l na o sobie i postanawia jeszcze jedną zimę przechodzić;] w starym płaszczu, aby móc kupić dziecku nowy rower, j nie jest dobrym rodzicem? Albo czy nie zasługują na po- i chwałę rodzice, którzy spędzają czas ze swymi dziećmi,' nie korzystając nigdy z pomocy opiekunów? Oczywiście, że tak! Pod warunkiem, iż nie traktują tego jako ofiary, gdyż wtedy mają złe samopoczucie i czują się niezado- woleni. Dla większości rodziców dzieci są największym skarbem Dzieci są wspaniałe, lecz potrafią być także męczące. Nie do wyjątków należą więc chwile, w których życzymy sobie, aby na jakiś czas zniknęły nam z oczu, nawet jeśli bardzo rzadko zdarza się nam wypowiedzieć głośno to życzenie. Zadania rodziców są niezwykle trudne i wy- czerpujące, dlatego też - choćby z rozsądku - powinno się od czasu do czasu od nich odpoczywać. Być może warto się zorientować, czy w kręgu najbliż- szych znajomych nie ma pary, która również pragnie spędzić trochę czasu z dala od dzieci, i zaproponować jej wzajemną pomoc w sprawowaniu opieki nad dzieć- mi. A może dziadkowie zajęliby się nimi przez kilka dni? Niewykluczone, że sprawiłoby im to dużą radość. Rodzice samotnie wychowujący dzieci prawdopodob- nie jeszcze silniej odczuwają potrzebę okresowego uwalniania się od tej roli. Z reguły chcą bowiem nawią- zać kontakt z inną dorosłą osobą, porozmawiać z nią o swoich kłopotach, bez obawy, że ktoś im w tym prze- szkodzi. Powinni mieć taką możliwość, zanim dojdzie do czegoś, co można nazwać zagłodzeniem uczuciowym. Zwłaszcza że są jedynymi osobami, które mogą podzie- lić się ze swym dzieckiem nadwyżką uczuć. 152 'ach... ni- t Jeśli no to i \vy. »/iż- nie 'ać !ć- 'a ^T~~~~^S!^y:^^^i__^ 153 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach... Wielu rodziców pozwala dziecku na spanie w ich fó ku, ponieważ „ono tak lubi i czuje się wtedy bezpieczne1! Być może nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że majf na względzie raczej własne potrzeby niż interes dzieci „Proceder" ten często zaczyna się wtedy, gdy dzieci jest chore i płacze w nocy. Zamiast zrywać się co chwil^ z łóżka, by je uspokajać, wygodniej mieć je po pros przy sobie. Nie ma w tym nic złego, lecz z czasem takie postępowanie doprowadzić może do konfliktów, gd trzeba będzie na powrót przekonać dziecko do spaniaf w jego własnym łóżeczku. Należy jednak przebrnąć! przez wszystkie kłopoty, zarówno dla dobra dziecka, jaki i własnego. Kiedy skończy ono pierwszy rok życia, po-f winno spać w osobnym pokoju. „Jakie to ma znaczenie?" - spytała mnie kiedyś jedna z matek. Małżeństwo jej było bliskie rozwodu, a gdy wraz z mężem zgłosiła się do poradni, okazało się, że nie utrzymywali oni ze sobą kontaktów seksualnych od dwóch lat. Pani ta wyjaśniła mi: „Lena miała zapalenie migdałków, bardzo ją bolało i dlatego pozwoliłam jej spać w naszym łóżku. Teraz za nic nie chce wrócić do swojego pokoju. Mówi, że tylko z nami jest jej dobrze i bezpiecznie". Naturalnie - jeśli rodzice pozwalają dziecku każdej nocy spać w ich łóżku, utwierdza się ono w przekona- niu, że właśnie tam jest najbezpieczniej. Jednak doro- śli swoją postawą i zachowaniem mogą uświadomić dziecku, że najbezpieczniej jest w jego własnym łóżecz- ku. Niektórym rodzicom wydaje się, że gdy pozwalają dziecku sypiać w ich łóżku, wyrównują mu brak poczu- cia bezpieczeństwa i miłości, których nie dostarczyli mu w ciągu dnia. Ponadto, śpiąc z dzieckiem w jednym łóż- ku, rodzice uniemożliwiają sobie uprawianie seksu. Oczywiście może to być również sposób unikania intym- nych kontaktów, jeśli nie ma się na nie ochoty. Ogólnie rzecz biorąc, przyczyny spania z dzieckiem nie są jed- nak tak ważne jak fakt, iż takie postępowanie nie jest wskazane i z pewnością nie przyniesie dziecku korzyści. 154 . . --- — -^^jazern? nie jej " 155 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach... Z racji wykonywania zawodu doradcy rodzinne wiem, że wielu rodziców kryje się ze swym życiem wym, a wszystko, na co mogą sobie pozwolić, to ui kowe, sporadyczne i pośpieszne akty zespolenia. Pok szę się nawet o śmiałe stwierdzenie, że w typov skandynawskim małżeństwie stosunki płciowe odby ją się w sobotni wieczór pomiędzy godziną 23.45 a ' Kiedy dzieci dorosną na tyle, że same organizują sobie zajęcia, czas na stosunki przypada w niedzielne popołu-i dnie. Oczywiście nie jest to statystyka, a jedynie moje przypuszczenia. Wydaje mi się, że większość problemów seksualnych J wynika raczej z braku czasu niż z niedostatku technicz- ' nej finezji. Można zresztą stwierdzić, że informacja oży- ciu seksualnym stała się w ostatnich latach najłatwiej dostępną wiedzą. Trudno przeczytać gazetę lub czasopi- smo, posłuchać radia czy obejrzeć telewizję, żeby nie dowiedzieć się czegoś o sposobach uzyskiwania pełni zadowolenia z życia seksualnego. Istoty problemu nie stanowi jednak tylko brak czasu i sposobności wspólnego pójścia do łóżka. Jeszcze więk- szą rolę odgrywa w tym względzie brak czułości i niepie- lęgnowanie poczucia przynależności - uczuć niezbęd- nych, aby życie seksualne mogło nas wzbogacać i doda- wać sił potrzebnych do sprostania rozlicznym zadaniom i problemom, jakie napotykamy każdego dnia. Małżeństwo upora się z niejednym problemem, jeśli życie seksualne funkcjonuje poprawnie W wielu przypadkach to właśnie seks najsilniej łączył partnerów w początkowym okresie ich związku, a wy- tworzonej wtedy bliskości nie powinno się zaniedby- wać. Jeżeli zbliżenia satysfakcjonują oboje partnerów, małżeństwo potrafi oprzeć się wielu przeciwnościom lo- su zagrażającym jego trwałości. 156 -•»° ROZDZIAŁ 15 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach malżeństwa i jego związek z okresem dojrzewania dzieci oraz „kryzysem czterdziestolatka" Część małżeństw rozpada się właśnie pomiędzy dzie- siątym a czternastym rokiem trwania. Ma to oczywi- ście związek z wieloma czynnikami wymienionymi w poprzednich rozdziałach, lecz opierając się na wła- snych doświadczeniach, sądzę, że niektóre z problemów zostają dodatkowo wzmocnione faktem, iż małżonkowie są w tym czasie rodzicami dzieci w wieku dojrzewania. Przed kilku laty w Norwegii ukazała się książka napisa- na przez Mosse J0rgensena, zatytułowana Hvordan over- lever mań med en teenager i huset („Sztuka przeżycia w jednym domu z nastolatkiem"). Poruszając w niej ten niezmiernie ważny problem, autor pomógł wielu rodzi- com uporać się z nim. Nastolatki prowokują dorosłych po to, żeby ,, wy grać" Dojrzewanie może być powolnym i spokojnym proce- sem przemian, zwykle jednak przebiega gwałtownie 158 -i oraz JJ- 159 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... mi, w które często zostają zamieszani również nauc ciele, Mfodym ludziom, odczuwającym wtedy z byle j wodu upokorzenie i poniżenie, wydaje się, iż są tr wani przez dorosłych jak małe dzieci pozbawione snej woli i zdolności rozumowania. Wielu rodziców ogarnia strach, kiedy ich grzeczny dd tąd synek nagle zaczyna zachowywać się odpychaj? i prowokująco, okazując większe zainteresowanie kole gami niż rodziną. „Ledwo wpada od czasu do czasu,; by coś zjeść, traktując dom jak hotel, do którego się' ca, kiedy ma się na to ochotę. Wczoraj przebrał miar gdy stanął w drzwiach pokoju i ogłosił: «Dla mnie jeste-J ście po prostu niczym. Parą drobnomieszczańskich koł- tunów myślących wyłącznie o pieniądzach, ciuchach] i o tym, co powiedzą o was sąsiedzi»"- żaliła mi się jed- na z matek, załamując ręce z rozpaczy. Znalazła się bo- wiem w moim gabinecie ze względu na problemy z czternastoletnim synem Sórenem, który dopuścił się kilku drobnych przestępstw. Między innymi wspólnie z kolegami ukradł skrzynkę piwa w pobliskim sklepie i wrócił do domu w środku nocy, słaniając się na no- gach, lub - jak określiła to matka - „spity na umór". Oboje rodzice zgodnie uważali, że przyczyną takiego za- chowywania syna było nieodpowiednie towarzystwo szkolnych kolegów. Jednak po rozmowie z rodzicami po- zostałych chłopców należących do owej grupy okazało się, że oni również byli przekonani, iż to właśnie kole- dzy namawiali ich synów do wykroczeń, proponując między innymi wspólne kradzieże. Fakt, że rodzice próbują usprawiedliwiać swoje dzie- ci, jest czymś naturalnym. Obawiają się bowiem o ich przyszłość, a niepokój podsuwa ich wyobraźni rozmaite obrazy: widzą na przykład, jak ich dzieci wędrują z do- mu poprawczego prosto do więzienia. Dręczy ich poczucie winy, a nierzadko obwiniają się nawzajem o to, że nie udało im się wychować dziecka. Często zadają sobie retoryczne pytanie: „Gdzie popełni- liśmy błąd?". Niektórzy zaś zaczynają doszukiwać się ja- 160 ł la-tach... •^yr^- •*,/LV*'e.i>o- e- •h d . -----——-^^J_azern? en^r, . ę toeru/a H^ ... y a§resvwnQ ,. J maJ3 en HI„ 161 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... Niektóre zaś izolują się od świata, leżąc całymi dni w łóżku z kołdrą na głowie. Przykład: Dwa lata temu Lisa zaczęła wagarować. Jej ma uważa, że miało to związek z pojawieniem się nauc cielą, którego córka po prostu nie znosiła. Dopóki ukończyła dwunastego roku życia, nie mieli z nią nych kłopotów. Gdy rodzice przyszli do poradni, w! rej wówczas pracowałam, Lisa miała 15 lat, a od trzeć trwał jej bunt. Powiedzieli mi, że ich córka odmawia wykonywani! domowych obowiązków, a pokój, który zajmuje, będąc niegdyś jej dumą, obecnie wygląda jak chlew. Mat opowiadała: „Nie uwierzy pani, jak tam wygląda. Brud-' ne i czyste ubrania wymieszane razem walają się poi podłodze, pod samymi drzwiami pełno płyt gramofono- < wych, tak że trudno nie deptać po nich, jeśli chce się wejść do środka. Bierze bez pytania moje ubrania i no- si je, jeśli coś na nią pasuje. Chodzi w nich dopóki się nie zabrudzą, wtedy wymięte lądują pośród innych. Nie oszczędza też moich kosmetyków, nawet biżuterię bie- rze bez pytania. Przewróciła buteleczkę perfum, które dostałam w prezencie od siostry, i cała zawartość wyla- ła się na podłogę. Zapach był tak intensywny, że nie mo- gliśmy wytrzymać w domu. Przestała wracać na noc, od- mawiając tłumaczenia, gdzie była. Niekiedy pachnie czymś słodkawym, prawdopodobnie pali haszysz, ale nam wmawia, że to kadzidełko. Niekiedy szaleję już z niepokoju, ale gdy tylko zacznę płakać, córka kpi ze mnie, nazywając mnie wapniakiem i kurą domową, któ- ra nic nie rozumie. Mówi też, że mam nie wtrącać się w jej sprawy. Zdarzają się jednak momenty, gdy zacho- wuje się całkiem normalnie, a ostatnio przeprowadziły- śmy nawet sensowną rozmowę w cztery oczy. Następne- go dnia wzięła się za generalne porządki w swoim poko- ju i sprzątała, aż huczało. Ale teraz znów jest bałagan, tak jak przedtem. 162 05 co Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... żer. Byliśmy dumni z jej szybkiego rozwoju i trudu nam chyba z tego powodu dziwić". Jednocześnie uś» domili sobie, że nie powinni jednak tak często ust wać jej w owym czasie. Nad wiek bowiem rozwir dwuletnia dziewczynka to nie to samo co uparta i cierpliwa nastolatka, nad którą nie można zapanowa Poza tym dzieci z reguły tracą poczucie bezpiecz stwa, gdy stwierdzą, że udaje im się kierować rodzic mi. Potrzebują one wyraźnej informacji, na ile mogą.' bie pozwolić. Wymagają dokładnie określonych grani* które nie powinny być ustalane według wieku dzieci ale w miarę jego rozwoju, co jest właśnie jednym z i trudniejszych zadań, jakie mają do spełnienia rodzice.f W trakcie naszych rozmów zarówno matka, jak i oj- ciec Lisy zgodnie doszli do wniosku, że w ich sytuacjil najlepszym wyjściem będzie pozostawienie córki w spo-j koju. Postanowili zwracać więcej uwagi na to, co ma im f do powiedzenia, i ograniczyć własne uwagi pod jej ad- f resem. Ojciec przyznał, że wcześniej istotnie był trochę za- uroczony córką, matka natomiast powiedziała, iż wielo- krotnie czuła się niedoceniana, pomijana i w pewnym sensie zmuszana do konkurowania o względy ojca, on zaś zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Sądził, że po prostu był lepszym pedagogiem i dlatego udawało mu się nawiązać nieco bliższy kontakt z dzieckiem. Mat- ka ponadto postanowiła nie robić nic, co mogłoby pro- wokować córkę, jeśli zauważy, że Lisa jest rozdrażniona i zanosi się na kłótnię, będzie po prostu wychodzić z po- koju. Można odnieść wrażenie, że rodzice Lisy nie zrobili wiele, a pozwalając sobie nadal na ustępstwa wobec córki, przegrali, Jednak według mnie rozwiązanie za- proponowane przez matkę było całkiem rozsądne, po- nieważ zbuntowany nastolatek, naładowany agresją, nie ulegnie perswazjom i dorośli niewiele mogą zdziałać. Człowiek młody, niedoświadczony i niepewny najczę- ściej widzi tylko jedno wyjście z sytuacji, nie dostrzega- 164 za- ce^muQ; """"^zań. Pora f '—----____ Coe* zienna -~"vie/7Z 165 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... go, co działo się z córką, są dramatyczniejsze od wyobr żeń matki. Padają stwierdzenia w rodzaju: ,,To twoja wina. wsze na zbyt wiele jej pozwalałaś i rozpieszczałaś jaja tylko mogłaś" lub „Ciągle powtarzałem, że jesteś dli niej zbyt ostra. No i proszę - teraz widzisz rezultaty sv jego postępowania". Uwagi, takie jak „Czy nie wydaje < się, że ona z każdym dniem coraz bardziej przypomni twoją matkę?", zwykle są zarzewiem największych kon fliktów. Porównania do rodziców partnera rzadko wiem dotyczą ich pozytywnych cech. Zdarza się też, że ojciec i syn rywalizują o względ matki. W takiej sytuacji syn przejmuje rolę przywódcy! oraz obrońcy matki, zwłaszcza jeśli ojciec często przeby-1 wa poza domem. Pewien nauczyciel opowiadał mi, iż] nierzadko najbardziej nieznośni chłopcy z wyższych klas j szkoły podstawowej są chronieni przez matki, szczegól- nie wtedy, gdy wyjątkowo źle się zachowają. Zdarza się nawet, że błagają go, by nie informował ojców o tym, co się stało. Nauczyciel ów twierdził, że wiele matek po prostu ukrywa przed mężem fakt, że synowie wagarują, do- puszczają się aktów wandalizmu czy zachowują się na- gannie. Uważał, że w ten sposób matki wyświadczają sy- nom niedźwiedzią przysługę, która wpędza ich jedynie w jeszcze większe tarapaty. Takie sytuacje przyczyniają się do wielu nieszczęść. Swego rodzaju gry prowadzone przez dzieci zaczynają się po raz pierwszy, gdy mają one trzy-cztery lata, wte- dy bowiem najczęściej preferują jednego z rodzicóWj a sytuacja ta powtarza się, kiedy wchodzą w okres doj- rzewania. Jeśli rodzice zorientują się, że dziecko próbuje nasta- wiać ich przeciwko sobie, są w stanie przerwać intrygę. Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy dorośli podejmują „grę" rozpoczętą przez dziecko. Często zaś za pośrednic- twem dziecka okazują niezadowolenie z partnera, który nie potrafi zaspokoić ich potrzeb. 166 "<"•»* ra- Że o bo- -^f^==___ wy dntoL"1.1' ze trzym* J.yzura a ]a k™JUs*em, na iż co >ść. >Ją e- v, i- ^ izami w °3 ^iał &uvvo- 167 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... my, powinien sam je rozwiązywać, a jeżeli nie odpowilf da mu atmosfera panująca w domu, w każdej chwili i że się z niego wyprowadzić. PÓJ roku później ponownie spotkałam się z mat' i dowiedziałam się, że Mikael mieszka w akademii a ona go tam odwiedza. Przestał chodzić ubrany ja punk. Ojciec nie zgadzał się, żeby syn na powrót mieszkał w domu, nie uczestniczył też w żaden sposd w finansowaniu jego studiów. Powiedział, że się na nimf zawiódł. Niestety, przykład tego chłopca nie jest odosobniony! Myślę, że wskazuje on przyczynę buntu wielu młodych] ludzi. Na szczęście nie zawsze sytuacja przedstawia się • w ten sposób. Co począć ze swym życiem? Jest to pytanie, które zadaje sobie wielu ludzi, lecz niewielu potrafi na nie odpowiedzieć. Po prostu nie ma- ją pomysłu na to, jak wypełnić życie, które jawi im się jako puste, obojętne i pozbawione sensu. Często nie dokonują ważnych wyborów samodziel- nie, lecz pozwalają, by inni podejmowali za nich decy- zje. Od swoich rodziców zaś nigdy nie dowiedzieli się, jakie wartości uważają za istotne. Niewykluczone, że nigdy nie zastanawiali się oni nad tymi sprawami i od- czuwali pustkę podobną do tej, jaka stała się udziałem ich dzieci. Bardzo wielu ludzi, podobnie jak Mikael, nie otrzy- mało wystarczająco dużo miłości, cierpiąc w dorosłym życiu z powodu nie zaspokojonych w dzieciństwie po- trzeb i uczuć. Ich problem egzystencjalny polega na niemożności określenia istotnych wartości. Nie wiedzą też, kim są, co jest dobrem, a co złem. O powadze tego zagadnienia świadczy powodzenie, jakim cieszą się książki przedsta- wiające rozmaite tezy okultystyczne i parapsychologicz- 168 Się, ;. że •y- 73 -'ł^aceon/c • ---'—^i^m/ ahe^'^pr2k *LL<•<*«.,»., *~<-^ -,flo J^so6je<- -^CePn ó.. • 169 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... fości, czułości, poczucia bezpieczeństwa i bliskiego! taktu z drugą osobą. Liczy się przede wszystkim rze wistość materialna. Uważa się też, że jeśli każdy l miał własny dom, samochód i wszelkie inne większość ludzi osiągnie pełnię szczęścia. Sądzę, że jako dorośli powinniśmy czym prędzej ] znać się do popełnionego błędu, określając jedno śnie swoje aktualne cele oraz ideały. Nie zapomir przy tym, iż nieważne jest, czy określimy nasz stosur do świata jako religijny, filozoficzny czy jeszcze ir Istotne jest natomiast, aby cechowały go postawy, przyniosą korzyść następnemu pokoleniu. Myśli or idee powinny być sformułowane w taki sposób, by każe mógł bez trudu ustosunkować się do nich i wybrać ' które zechce przekazać dzieciom. Niejeden z nas zastanawia się, jaką pamięć pozosta-1 wi po sobie. Co po naszej śmierci powiedzą o nas dzieci! i przyjaciele? Czy istnieje instrukcja określająca, w ja- ki sposób powinniśmy okazywać miłość i troskę zarów- no w kręgu rodziny, jak i wobec innych ludzi? Oczywi- ście - nie, lecz można podzielić się z bliskimi przemy- śleniami co do kierunku, w jakim powinniśmy podążać, aby osiągnąć to, czego pragniemy, to znaczy szczęście dla siebie oraz tych, na których nam zależy. Kryzys ekonomiczny okazał się - przynajmniej w mo- im odczuciu - kryzysem moralności. Fundamentem spo- łeczeństwa jest rodzina. Jeśli zasady, którymi ona się kieruje, są kruche i niepewne - a czasem wręcz sprzecz- ne z prawami oraz regułami obowiązującymi w samym społeczeństwie - najprawdopodobniej zapanuje chaos i anarchia, a jedyną liczącą się normą stanie się prawo pięści. Ustawodawstwo nie wystarcza do zmiany sposobu ży- cia ludzi, obowiązujących zasad i hierarchii wartości, muszą one wynikać z przemian zachodzących w po- szczególnych członkach społeczeństwa. Światopogląd materialistyczny wywiódł nas na manowce. Człowiek nie osiąga szczęścia, siedząc przed komputerem i wy- 170 y" re czenio — nz^cznarńu^„.. ego' Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... Kryzys rozwojowy rodziców —,, kryzys czterdziestolatka* W czasie, gdy dzieci znajdują się w okresie dojrzewa nią, przeżywając związany z nim kryzys, rodzice mc przechodzić „kryzys czterdziestolatka", rozciągający sig właściwie na wiek 35-50 lat. Jest to okres ludzkiego żj cia, któremu literatura poświęciła wiele uwagi. Boska komedia Dantego opisuje jeden z licznych! przykładów sytuacji, w której człowiek staje nagle l przed koniecznością zrewidowania swego dotychczaso-i wego życia: ,,W życia wędrówce, na połowie czasu, znie- siony stopą w obłędne koleje pośród ciemnego znala- złem się lasu [... ]"*. Psychiatra Johan Cullberg w książce Kryzys a rozwój pisze: „U wielu z nas owo «przestawienie» odbywa się niejako bez udziału świadomości, towarzyszy mu jednak silny opór. Niezauważalnie popadamy w codzienną ru- tynę stopniowo ograniczającą aktywność i kreatywność. To z kolei wywołuje swego rodzaju panikę, którą za wszelką cenę chcemy przezwyciężyć. Zaczynamy regu- larnie chodzić na siłownię, ubieramy się bardziej mło- dzieżowo czy też w inny sposób narażamy się na sarka- styczne komentarze otoczenia". Jest to również wiek, w którym zaczynamy spoglądać wstecz, zastanawiając się nad swoimi dokonaniami i osiągnięciami. Są tacy, którzy ponownie rozpoczynają wtedy naukę, inni rzucają się w wir działalności poli- tycznej, jeszcze inni nagle się zakochują, kompletnie za- skakując tym całe otoczenie. Może to doprowadzić do nieprzyjemnych sytuacji w małżeństwie, ale równie do- brze może przyczynić się do jego odnowy, zwłaszcza gdy osoba zakochana z wzajemnością ponownie utwierdzi się w poczuciu własnej wartości. Ponadto taki zastrzyk energii oraz inwencji przywołuje czasem refleksję nad dotychczasowym małżeństwem, powodując korzystne * Dante Alighieri, Boska komedia, przef. Edward Porębowicz, Warszawa 1922. 172 ^^sSss*^* ^"cśS^^iŁ^ *e saffiob, Pevv^ l* estk*"~ ot enje« sam ^ °^e 173 Kryzys po dziesięciu - czternastu latach... --------------- -------------1 kluczone natomiast, że w wyniku świadomego działann moglibyśmy osiągnąć zwykłe codzienne szczęście, opifl rające się na radości i poczuciu zaspokojenia. Wyma to jednak - jak już wspomniałam - samoświadomo i pracy nad sobą. Czulibyśmy się też znacznie lepiej, gdybyśmy nieć mniej niż to mamy w zwyczaju, narzekali na obecn., „ciężkie czasy". Spróbujmy spojrzeć na rzeczywistość! z drugiej strony: standard życia znacznie się podwyż-J szył, wzrosła konsumpcja i zainteresowanie różnymi! sposobami uprzyjemniania sobie życia, na przykład wy-] rafinowaną kuchnią. SZ*V cis T1' nii^lmó*iJe W2Wne okWa' Po CJ opus,,"?''faz3 poród,/,,-nafwac .^ry2VROłv, _ . l "'Jesiiniezna 175 Kryzys po dwudziestu - dwudziestu pięciu latach...] kiedy po opuszczeniu domu przez dzieci orientują że mężczyzna, z którym spędziły wiele lat, jest w dzie obcym człowiekiem. Teraz zaś - kiedy małżeńs nie podtrzymuje konieczność wychowywania dzieci f właściwie nic ich nie łączy. Doświadczają wtedy dręczącego poczucia pust ogarnia je rozpacz na myśl o tym, że zmarnowały życii nie zrealizowały żadnego z planów, nigdy nie mogły: spokoić własnych potrzeb, zawsze koncentrowały si< wyłącznie na sprawach rodziny, to znaczy męża i dzie Zdarza się, że gdy dzieci stają się niezależne, kobie nie czerpiące satysfakcji z małżeństwa znajdują odwa do porzucenia go. Dotyczy to pokolenia kobiet dobieg jących obecnie pięćdziesiątki, lecz sytuacja ta prawdo-f podobnie ulegnie zmianie w kolejnym pokoleniu, jakoi że wiele pań osiągających ten wiek będzie miało za sobąj doświadczenia długoletniej pracy zawodowej, a w zwiąż-f ku z tym większe poczucie spełnienia. Oboje małżonkowie mogą ulec swego rodzaju panice spowodowanej tym, że codzienność bez dzieci jawi im się dziwnie i obco. Małżeństwo zaczyna być nagle po- strzegane jako zamknięta i ciasna klatka, obok której płynie ciekawe życie. Mogą mieć wrażenie, że to inni decydowali o ich losie, a oni cały czas usiłowali sprostać oczekiwaniom, jakie wobec nich żywiono. Jako młodzi ludzie zostali zaprzęgnięci do kieratu i tkwili w nim aż do tej pory, nie widząc sposobności zmiany sytuacji. Kobiety w tym wieku są szczególnie wrażliwe. Czując się zdominowane najpierw przez rodziców, potem przez męża, łatwo mogą uwierzyć w to, co pisze się na temat zrywania więzów oraz wyzwalania się spod ucisku cie- miężyciela, i próbować ucieczki ku niezależności i wol- ności. Przed kilku laty spotkałam w swoim gabinecie 48-let- nią zrozpaczoną kobietę, pragnącą odnaleźć byłego mę- ża. Wyznała mi, że za pośrednictwem jednej z koleżanek trafiła do pewnej grupy kobiecej. Doznała tam uczucia wielkiego wyzwolenia. Mogła otwarcie mówić o swoich 176 Po- aż ąc ?z It J^tak* ~~---------_____5 ^ ' ućgrn "> --^lacn bez ob _^^w^^^ JSgSKcS^aSa^ - «wbj'eta n """" ' odna]e2/P mnie mt* PK&CiOKy róvvnfe 177 Kryzys po dwudziestu - dwudziestu pięciu latach...ł dokuczliwie, choć i one mogą przeżywać krótkotr okres ziego samopoczucia. Jeśli chodzi o wiek przejściowy u mężczyzn, badan dotyczące tego zagadnienia prowadzone są dopiero i niedawna. Wiadomo jednak, że oni również przeżywa trudny czas (mogący trwać nawet do dwóch lat), kiedyl borykają się z poważnymi, wewnętrznymi problemar Stopniowe zmniejszanie się produkcji hormonowi miejsce również u mężczyzn, lecz proces ten przebie łagodniej niż u kobiet, ponadto wyniki badań nie zwalają jeszcze na jednoznaczne stwierdzenie, czy is nieje związek pomiędzy tym faktem a zauważonymi: burzeniami psychicznymi. Symptomy są różne u poszczególnych osób i nie możi na twierdzić, że zarówno wszystkie kobiety, jak i wsz mężczyźni cierpią z powodu dolegliwości związanyc z wiekiem przejściowym. Psychiatra Robert Gouldj w wyniku prowadzonych przez siebie badań stwierdził,! że czas przed okresem przejściowym, czyli wiek od 35| do 40 lat, często jest przez osoby obu płci odczuwany ja-1 ko bardziej niestabilny i dokuczliwy niż ten, który go po- f przedzał, oraz ten, który ma dopiero nastąpić. Podobnie twierdzi psychoanalityk Elliot Jacąues, utrzymując, że u pisarzy oraz naukowców będących w wieku 35-40 lat uporczywie pojawia się motyw śmier- ci i życiowej porażki. Sugeruje on, że ma to związek z niemożnością równie silnego negowania zjawiska śmierci, jak to miało miejsce dotychczas. „Nasi rodzice- mówi - stanowiący dotąd swego rodzaju ochronę przed śmiercią, zaczynają się starzeć i umierać. Teraz pomię- dzy nami a śmiercią nie stoi już nic". Dorosłe sieroty Dobiegając pięćdziesiątki, zwykle nie jesteśmy jesz- cze oswojeni z podobnymi myślami. Dopiero teraz coraz częściej zaczynamy spotykać się ze śmiercią - przyja- 178 °Po er- ek ta 179 Kryzys po dwudziestu - dwudziestu pięciu latach...' sku, który został świetnie sformułowany w pewnej pularnej piosence: „Piękna willa nad jeziorem, koń nek i on sam. Nikt go nie odwiedza. Zastanawia się, \ co mu to wszystko. W gorączkowej pogoni za pieniędl mi zaniedbał rodzinę, która w końcu odeszła od nieg zostawiając go sam na sam z kominkiem w pięknej wił li nad jeziorem". Kobiety z niedowierzaniem przyglądają się w lustrzef siwym włosom i zmarszczkom na twarzy, których prze-l cięż nie było zaledwie przed paru laty. Mężczyzn zaśl przerażeniem napawa konstatacja, że ich reakcje sek-j sualne nie są takie same jak dawniej, zaczynają oni oba- wiać się o swą potencję. Spotykając młodszą kobietę, która zazwyczaj wywiera pozytywny wpływ na tę sferę ich życia, nierzadko winą za niepowodzenia związane z męskością obarczają żony. Nowa partnerka prawie zawsze działa inspirująco i sty- mulująco, z czasem jednak również ona staje się frag- mentem zwykłej codzienności. Jeśli zatem mężczyzna jest ogólnie zadowolony z układów z żoną, często najlep- szym wyjściem okazuje się jednak poszukiwanie roz- wiązania problemów z potencją przy pomocy dotychcza- sowej partnerki. Zdarza się też, że w tym czasie zaczyna szwankować zdrowie, przypominając o skutkach przepracowania, niewłaściwego odżywiania się, palenia zbyt dużej ilości papierosów, wychylania toastów „za zdrowie" i niewy- starczającej ilości ruchu. Doświadczenia doradcy rodzinnego uświadomiły mi, jak może wyglądać małżeństwo po wielu latach współży- cia. Nieustanne sprzeczki i awantury o nic, ciągła iryta- cja, skwaszone miny, wieczne docinki; złowieszcza cisza przerywana krótkimi meldunkami dotyczącymi bieżą- cych spraw, w miarę możliwości również ubieranych w formę krytycznych uwag. Dwoje „obcych" ludzi mieszkających pod jednym da- chem - jedzą przy tym samym stole, śpią w tym samym łóżku, ale żyją obok siebie. On skąpi jej choćby słowa 180 L3= ?s& *ęk»*J 4? zaś a<5 a, ?i Sobi* te- Kryzys po dwudziestu - diuudziestu pięciu latach... czy, na które wcześniej nie było ich stać. Mogą rażeń podróżować, oddawać się kulinarnym eksperymentem lub próbować na nowo urządzić mieszkanie. Mają cza na wspólne wykonywanie różnych czynności, cieszenifrl się tym oraz dzielenie się swoją radością z najbliższymi otoczeniem. Źródłem wielkiej radości mogą być teżl wnuczęta, wobec których nie trzeba już rygorystycznie j stosować metod wychowawczych, jako że wiedzą one! doskonale, iż u dziadków mogą sobie pozwolić na to, co w domu nie zawsze jest dozwolone. Dla wielu ludzi jest to czas wewnętrznego rozra- chunku, uważanego czasami za początek końca. Osoby przechodzące ten etap, zapytane o wiek, często odpo- wiadają: „Myślę, że zostało mi jeszcze jakieś 20-25 wiosen". Życie można porównać do wędrówki po górzystych okolicach ze zróżnicowanym krajobrazem: od ostrych skalnych krawędzi, poprzez strome zbocza, po bujne, zielone wysokogórskie łąki. Dlaczego nie zakończyć owej wyprawy na płodnym i urodzajnym gruncie? Wy- magająca poświęceń i odpowiedzialności praca nad wy- chowaniem dzieci jest już zakończona, efektem zaś dłu- giego życia są doświadczenia, dojrzałość i tolerancja, przynosząca nierzadko upragniony spokój i ukojenie. Wiele osób zmienia wtedy miejsce zamieszkania, śro- dowisko, pracę, styl życia. Jeżeli jednak długiej podróży do srebrnego wesela małżonkowie nie odbywali w mil- czeniu, lecz często ze sobą rozmawiali, a także mieli za- równo indywidualne, jak i wspólne zainteresowania, mogą teraz sporządzić nowe plany dalszego życia, od- świeżyć swoje małżeństwo i wydobyć je z kolein wyżło- bionych ciężarem nawyków i przyzwyczajeń. Do opisu tej sytuacji jak ulał pasuje historyjka o dwóch częściach bułek zjadanych na śniadanie przez pewne małżeństwo. Jeden ze współmałżonków przez wszystkie lata sięgał zawsze po górną część bułki, mi- mo że wolał dolną, podczas gdy drugi zjadał dolną, choć w rzeczywistości wolał górną. Oboje wychodzili 182 20-25 "Jne m*»a \Vy. 'łlł- ia, 3- y .'urnzęprz ." Potrafią r«i, ci. by nna być ^ - ^ . "" peniwz 187 Konsekwencje rozstania zmianie ulegają uznawane przez nich normy i war ści, kształtują się nowe postawy, pojawiają się nowe| życiowe cele. 12. Nierealne wyobrażenia dotyczące małżeństwa lubi partnera. Konfrontacja z rzeczywistością może pro-j wadzić do rozczarowań. Mamy wrażenie, że drugai osoba nie spełnia naszych oczekiwań, nie otrzymuje-! my od niej troski i poczucia bezpieczeństwa, na jakie ' liczyliśmy. 13. Małżeństwo jako sposób ucieczki od rodziców. W ta- kim przypadku rozczarowanie jest zazwyczaj wyni- kiem stwierdzenia, że codzienność u boku innej oso- by również stawia wymagania, którym trzeba spro- stać. Sam związek zaś nie jest „rajem", o jakim się czytało i słyszało. 14. Poczucie braku perspektyw (najczęściej dotyczy mło- dych dziewcząt). Nierzadko zdarza się, że dziewczy- na wychodzi za mąż, ponieważ po ukończeniu szkoły nie znalazła interesującej pracy. Niebawem jednak dochodzi do wniosku, że życie może być nudne i po- zbawione sensu także w małżeństwie. 15. Potrzeba „samorealizacji". Wiele dziewcząt rozpoczy- na naukę lub pracę, podświadomie traktując te zaję- cia jako pewien etap przejściowy w drodze do wła- ściwego celu, jakim jest zamążpójście i urodzenie dziecka. W związku z tym ich zaangażowanie w to, co robią, często jest dość umiarkowane, a ostatecznie przerywają działania, dopływając do „zacisznej przy- stani małżeństwa". Po kilku latach zaczynają jednak żałować swego kroku i nabierają przekonania, że to z winy męża nie doprowadziły do końca przedsię- wzięć rozpoczętych jeszcze przed ślubem. Odchodzą wtedy, aby - jak się to ładnie nazywa - móc się „samo- realizować". Powyższa lista nie jest oczywiście kompletna i można by ją uzupełniać wieloma innymi punktami. Sądzę też, że częstą przyczyną tego, iż łatwiejsza wydaje się nam 188 Po- ,«, einoc' co ie ysztośd. 189 Konsekwencje rozstania zys psychiczny zaś, jeśli wcześniej nie dal o sobie zna z pewnością tylko czeka na okazję do ataku. Jak zwykle reagujemy na małżeńskie kłopoty? Wcześniej mówiłam o tym, jak w początkowym okre-J się związku partnerzy próbują na różne sposoby rozwią- zywać problemy. Rodzaj tych sposobów zaś decyduje! z reguły o tym, czy współżycie dwojga ludzi będzie har-1 monijne, czy też przyjmie formę nieustannej walki,] trwającej latami i kończącej się rozwodem. Rozwód | przynosi czasami chwilową ulgę, lecz jednocześnie j przysparza obu stronom wielu cierpień. W sytuacjach konfliktowych partnerzy nienawidzą się i kochają na przemian, dręczeni niepewnością co do tego, czy powinni pozostać ze sobą, czy też pójść każde w swoją stronę. Niektórzy z nich, niestety, decydują się w tym czasie na dziecko, sądząc, że kiedy będą musieli zająć się jego wychowaniem, „wszystko się jakoś ułoży". Przekonanie to potwierdza duńskie przysłowie: „Kiedy koty się gryzą, na świat przychodzą kocięta". Małżonkowie zazwyczaj zwierzają się ze swych pro- blemów, wciągając w konflikt znajomych, przyjaciół, krewnych. To rozstają się, to znów wracają do siebie, wy- raźnie niezdolni do podjęcia konkretnej decyzji. Owo niezdecydowanie oraz niejasne wyobrażenia dotyczące przyszłości sprawiają, że dom ogarnia atmosfera tymcza- sowości, podszyta niepewnością i brakiem poczucia bez- pieczeństwa. Jeśli partnerzy są także rodzicami, dzieci instynktownie wyczuwają kłopoty dorosłych i same za- czynają odczuwać psychiczny dyskomfort. Gdy małżonkowie nie uporali się jeszcze z natłokiem uczuć, pomijają zwykle możliwość zwrócenia się z prośbą o pomoc do adwokata lub poradni rodzinnej. Po prostu nie spodziewają się otrzymać stamtąd pomocy, której potrzebują. Gdzie zatem jej szukają? Być może próbują rozmawiać na ten temat z lekarzem rodzinnym, który 190 v? Je na Się eu Oży" >ro- . - «« cempf -""""Jeiny d?i , . wszyst. -u^^ «y się j*°J p°2ostaje a Uczu^ach r *>°rozna ^^•^w.fifea^ *»iesn ^ źycje c Konsekwencje rozstania możliwości utrzymania związku, jak również w sprawif kondycji psychicznej małżonków po rozwodzie, adwoh ma zwykle niewiele do powiedzenia. Opiszę dwa przypadki, z którymi zetknęłam się w j radni rodzinnej. Dotyczą rodzin, z których jedna zgłosi«f ła się „pięć minut przed zamknięciem", druga zaś „pię minut po", gdy decyzja o rozwodzie została już podjęta.! „Za pięć dwunasta" Stina została skierowana do poradni rodzinnej przez l szkołę z powodu ośmioletniego syna Hansa, którego na-; ganne zachowanie wobec kolegów i koleżanek z klasy zwróciło uwagę nauczycieli. Kiedy złożyłam jej wizytę, Hans był nieobecny. Wyszedł przed moim przyjściem, twierdząc, że nie będzie rozmawiał „z jakąś babą z so- cjalu". Stina, według własnego określenia, „przebywa w domu", natomiast mąż, Per, pracuje jako inżynier. Oprócz najmłodszego Hansa mają jeszcze troje dzieci: dziesięcioletnią Sussi, czternastoletniego Larsa oraz dwudziestojednoletnią Karin, która już z nimi nie mieszka. Na pierwszy rzut oka widać, że w domu są dzieci, świadczą o tym rzeczy porozrzucane wszędzie, nawet w jadalni. Mówiąc o Hansie, matka przyznaje, że od wczesnego dzieciństwa był dzieckiem bardzo nerwowym, bał się spać sam, w związku z czym sypiał i nadal sypia w łóżku rodziców. Per wielokrotnie się temu sprzeciwiał, ale Stina uważała, że nic się nie stanie, jeśli chłopcu okaże się trochę więcej pobłażliwości, a poza tym nie miała serca zostawiać go na noc samego w pokoju. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że odbija się to na ich życiu sek- sualnym. Per narzeka, że w całym domu nie ma skrawka miej- sca, gdzie mógłby mieć trochę ciszy i spokoju. Od czasu do czasu przynosi jakiś projekt do domu i wtedy dyspo- nuje jedynie miejscem przy kuchennym stole. 192 S0. nie J są zie, • Zdarzaiom ---------:~^L^2Le?n.? ftM Po- . ^OW] rf,,- T' "GCfy fvi, /OC(2J 2 Dnt„.- SJe ^O 193 Konsekwencje rozstania go dzielenia pokoju z bratem. Rodzina dochodzi róv nież do wniosku, że w sypialni da się wykroić prywat; kącik dla Pera. Każdego dnia po przyjściu z pracy ] dzie miał zagwarantowaną godzinę spokoju, a wszyscj&I nie wyłączając mamy, zobowiązują się pukać przed wej-f ściem do sypialni. Efektem rozmowy staje się porozumienie członków i rodziny dotyczące reguł pozwalających na spokojne' funkcjonowanie również dorosłym. Między innymi przy- jęto postanowienie, że każdy będzie przechowywał swo- je rzeczy we własnym pokoju. Okazało się też, że Stina bardzo chciałaby podjąć pracę na pół etatu, a nawet już porozumiała się w tej sprawie z szefową żłobka, gdzie mogłaby zajmować się najmłodszą grupą. „Przepadam za maluchami" - stwierdziła. Po kilku miesiącach Hans przeniósł się do własnego pokoju i spał już sam. Wprawdzie początkowo jeszcze przy zapalonym świetle, ale powiedział mi: „Niedługo urosnę i wtedy będę spał jak dorośli - w ciemności". Po pewnym czasie Stina zatelefonowała z wiadomo- ścią, że w szkole Hans stał się znacznie spokojniejszy, a ona i Per ponownie się do siebie zbliżyli. Od czasu, kiedy ostatni raz byli u mnie, z jego ust nie padło słowo „rozwód". Z wdzięcznością przyjęła zapewnienie, że je- śli pojawią się jakieś nowe kłopoty, może śmiało zwró- cić się do naszej poradni. Jej głos w słuchawce brzmiał odważnie i wesoło. „Pięć minut po dwunastej" Telefonuje Jórgen z prośbą o rozmowę w sprawie pewnych małżeńskich kłopotów. „Żona chce ode mnie odejść" - mówi. Proszę, aby przyszli razem, ale w odpo- wiedzi słyszę, że to chyba niemożliwe. „Lisa nigdy się na to nie zgodzi". Stwierdzam, że trudno będzie rozmawiać o ich wspólnych problemach, jeżeli nie będą przy tym obecni oboje. Następnego dnia są u mnie. Na początku 194 Lr* *»- lzC^atny 2 Pracy bę: ' a Wszyscv Przed we * ^Wna Pani Z- > Ze Przv^ "rzyjścia " "u zrozu- Leszka". S?, ?a Juuandn ?ą Jesfe^ - °ff°'P "" ę * tej vać się mi" «*idła. 7„!',Jest zupetaii8?3? Piekfen, « su, byi( a dv e u 195 Konsekwencje rozstania oraz Pernilli, tak ma na imię jego przyjaciółka z Je landii. Tego jest już za dużo dla Lisy, która żąda, żebynatycłl miast jechał do domu, spakował się i wyniósł na zaws na Jutlandię. Jórgen, oponuje, ale Lisa twardo obs przy swoim. Rozmowę kończy postanowienie, że Jórge od razu się wyprowadzi. Po odejściu Jórgena Lisa, którą spotykam wielokrotni nie, przeżywa poważny kryzys. Jest wykończona, nie po-j trafi ogarnąć sytuacji, ma wątpliwości, czy podoła obo-l wiązkom samotnej matki. Czuje, że nią pogardzono, boi f się samotności. Po nieudanej próbie samobójstwa lądu- je w szpitalu psychiatrycznym i upływa rok, zanim jakoś dochodzi do siebie. Pią zajmują się w tym czasie dziad- kowie, to znaczy jej rodzice. Gdy opuściła klinikę, przeprowadziłam z nią wiele długich rozmów, z których wynikało, że właściwą przy- czyną jej depresji są wyrzuty sumienia spowodowane faktem urodzenia nieślubnego dziecka. Rodzicom, lu- dziom bardzo religijnym, powiedziała, że z Jórgenem wzięła ślub. Teraz nie tylko straciła mężczyznę, którego kochała tak bardzo, że aż zgodziła się „żyć z nim w grze- chu" (jak sama to określiła), ale również jej tajemnica wyszła na jaw. Na szczęście rodzice nie tylko wybaczyli jej kłamstwo, ale okazali się bardzo pomocni. Potrzebujemy pomocy innych ludzi Rozwód zawsze niesie z sobą wiele kłopotów, a osoby, które go przeżywają, potrzebują wsparcia. Można zwró- cić się ze swoimi problemami do specjalisty, ale często zasięganie rady u psychiatry czy psychologa wydaje się nam przesadą. W końcu rozwód to nie ciężka choroba, a dość powszechna ludzka przypadłość, przez którą ja- koś trzeba przejść. Niestety - bywa, że przyjaciele zawodzą właśnie wte- dy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy. Może się zda- 196 a lądu. ] Jakoś viele ii rzyeźe---------^21^22? * drumlo; „.. peiniejszvm ,- u. 197 Konsekwencje rozstania człowieka. Ktoś, kto został opuszczony przez najbliżs osobę (czy to w wyniku rozwodu, czy też z powodu je śmierci), może bronić się przed ponownym pokochaj niem kogoś w obawie przed poniesieniem kolejnej stra-f ty. Może brakować mu odwagi do rozpoczynania życia od J nowa. Kryzysy różnią się natężeniem, przebiegają w od- mienny sposób. Niektórych ludzi ogarnia panika, mają poczucie dezorientacji emocjonalnej do tego stopnia, że nie są w stanie kontynuować pracy. Innym dzięki samo- dyscyplinie udaje się wprawdzie zachować pozory opa- nowania, lecz w ich wnętrzu panuje chaos i marazm. Wystarczy wtedy mała wzmianka o konkretnym wyda- rzeniu, aby kryzys natychmiast się ujawnił. Fazy kryzysu W stanach kryzysowych można wyróżnić cztery fazy. Najpierw pojawia się reakcja szokowa, która może trwać od kilku minut do wielu dni. Rzeczywistość, któ- ra spowodowała kryzys, jest przez daną osobę odrzuca- na i negowana. „Nie rozumie" ona, co się właściwie sta- ło, zachowuje pozorny spokój, lecz pod tą fasadą panu- je chaos emocjonalny. Ofiara kryzysu często wpada w histerię, ma na przemian ataki śmiechu i gwałtowne- go płaczu, użala się nad sobą jak dziecko lub zachowu- je się agresywnie albo też staje się zupełnie bierna i apatyczna. W stanach kryzysowych występują też objawy fizycz- ne, najczęstsze z nich to: suchość w ustach, uczucie du- szenia się, bóle głowy oraz bóle żołądka, poczucie pust- ki i nierealności otaczającego świata. Niekiedy ludzie tak charakteryzują swoje doznania wywołane kryzysem: „Czuję, jakbym znajdował się poza swoim ciałem, jak- bym stał obok siebie czy też unosił się swobodnie w po- wietrzu". Później następuje faza reakcji, trwająca zwykle od 198 Czy tak trudno być razem? jednego do sześciu tygodni. Elementy rzeczywistości ja- wią się teraz takimi, jakimi są w istocie, i należy zająć wobec nich określone stanowisko. Rozpoczyna się wal- ka o nadanie życiu nowej formy. Fazie tej towarzyszą często takie objawy, jak zaburzenia snu i koszmary, bóle mięśni i zakłócenia równowagi. Jest to okres, w którym wielu ludzi podejrzewa się 0 utratę zmysłów. Wydaje się im, że zapadają na jakąś chorobę psychiczną, zamęczają wszystkich ciągłymi py- taniami, czy na pewno nadal uważają ich za „normal- nych". Po sześciu, ośmiu tygodniach - ale zdarza się, że do- piero po pół roku - pojawia się coś w rodzaju przyzwy- czajenia do nowej sytuacji. Osoba przeżywająca kryzys próbuje przystosować się do nowych warunków. Przy- stosowanie to może być pozytywne, ale może także przy- brać formę objawów negatywnych, jak na przykład za- mknięcie się w sobie czy „zapomnienie" wydarzenia 1 udawanie, że nie warto o nim rozmawiać (wyparcie). Bolesna i trudna do zniesienia sytuacja zawsze wy- zwala jakieś reakcje, z których najbardziej skrajną jest samobójstwo. Osoba odczuwająca wielki psychiczny ból w końcu znajduje jednak wyjście (czasami jest to wła- śnie wyjście ostateczne). Elisabeth Kubler-Ross, szwaj- carsko-amerykańska lekarz psychiatra, w jednej ze swo- ich książek traktującej o śmierci i umieraniu określiła to następująco: „Człowiek nie wytrzymuje patrzenia prosto w słońce dłużej niż przez krótką chwilę". Codzienność powoli zaczyna wracać do normy, dając początek kolejnej fazie, którą można by nazwać zdoby- waniem nowej orientacji. Osoba przeżywająca kryzys odnawia kontakty z otoczeniem, potrafi już rozmawiać o swoich bolesnych doznaniach, zaczyna interesować się przyszłością. Wciąż jednak mogą zdarzać się chwilowe powroty stanu kryzysowego, za sprawą różnych okolicz- ności będą się bowiem budziły wspomnienia związane ze zdarzeniem będącym przyczyną kryzysu. 199 Konsekwencje rozstania Kryzys to naturalna reakcja Powyższy, dość szczegółowy opis faz związanych z I zysem podyktowany został dwoma względami: po pie sze, uważam, że dla kogoś, kto go przeżywa, świad mość, iż jest to zupełnie naturalne zjawisko, może nie złagodzić trudne chwile, choć oczywiście ból nie zmniejszy się tylko dlatego, że o nim czytaliśmy. Drugim? zaś powodem jest przekonanie, że możemy pomóc swo- im bliskim i przyjaciołom w przezwyciężeniu kryzysu, gdy będziemy wiedzieć, jak się wtedy zachować. Człowiek przeżywający kryzys musi mieć możliwość wypłakania się i odreagowania złości. Rozpacz z powo- du śmierci ukochanej osoby łączy się nierzadko z uczu- ciem nienawiści i agresją. Podobnie przedstawia się sy- tuacja w przypadku rozwodu. Ważne jest zatem, aby człowiekowi, którym miotają sprzeczne uczucia, pozwolić na wyrażenie emocji zwią- zanych często z poczuciem winy i wstydem, niepewno- ścią i brakiem poczucia wartości. Zamiast bagatelizowa- nia sprawy i doraźnego pocieszania, należy od czasu do czasu zachęcać osobę przeżywającą kryzys do ponowne- go opowiadania o tym, co się stało, prowokując ją do przypominania sobie coraz to nowych szczegółów. Nie pomaga pocieszanie w stylu: „Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży" czy „Daj spokój, nie rób z wszystkiego ta- kiego dramatu, staraj się raczej nabrać dystansu". Nato- miast rzeczowe podejście do problemu utwierdza cier- piącego w przekonaniu, że skoro nie można już zmienić biegu wydarzeń, należy przezwyciężyć ból i stawić czoło trudnościom. Oprócz kłopotów dotyczących sfery emocjonalnej czę- sto istnieje wiele spraw natury praktycznej, którymi również trzeba się zająć. Człowiek przeżywający kryzys zwykle nie ma na nic siły, a dookoła niego nierzadko pa- nuje bałagan odzwierciedlający wewnętrzny chaos. Trzeba zastanowić się, co w tym czasie jest najważniej- sze i możliwe do wykonania. Nie jest to na przykład od- 200 Czy tak trudno być razem? powiedni moment na podejmowanie poważnych decyzji dotyczących takich spraw, jak opieka nad dziećmi, sprzedaż domu, sporządzanie testamentu itp. Należy ra- czej zająć się codziennymi obowiązkami, a w tym każdy z nas może okazać się bardzo pomocny, jeśli tylko osoba w stanie kryzysu ma do nas zaufanie. ROZDZIAŁ 18 Kontakty między pokoleniami Jak wyglądają kontakty rodziców z dziećmi po ich wy- prowadzeniu się z domu i założeniu własnych ro- dzin? Wiele zostało napisane i powiedziane o izolacji będącej udziałem „podstawowej komórki społecznej". Uważa się, że rodzina nuklearna nie tylko otacza się swego rodzaju „murem warownym", ale też wszelkie więzy z dalszymi krewnymi zostały zerwane, tradycje rodzinne zaginęły, a jedyne bliskie związki, które prze- trwały, to te pomiędzy rodzicami i małymi dziećmi. Socjologowie już przed ponad dwudziestu laty utrzy- mywali, że izolacji takiej nie da się uniknąć. Więzi ro- dzinne z oczywistych względów są bowiem sprzeczne z pośpiechem nowoczesnego, uprzemysłowionego świa- ta, w którym na pierwszym miejscu stawia się wzrost ekonomiczny, nie zaś związki międzyludzkie. W tym kontekście izolacja rodziny nuklearnej jest wynikiem wymagań świata zdominowanego przez technikę. Jednak przeprowadzone w wielu krajach badania na ten temat nie potwierdzają takiego stanu rzeczy. Wręcz przeciwnie - okazuje się, że rodziny pochodzące z jed- nego pnia mieszkają zwykle w pobliżu, pomagają sobie wzajemnie i wspierają się, utrzymując nadal bliski kon- takt. Małżonkowie, których dzieci założyły już własne ro- dziny, mogą w dojrzałym wieku utrzymywać kontakty 202 Czy tak trudno być razem? z trzema pokoleniami: ze swoimi dziećmi, które zawarty związek małżeński, z wnuczkami i z własnymi rodzicami. Stanowią oni swego rodzaju centrum czteropokolenio- wej rodziny. Niektóre z rodzinnych wspólnot składają się nawet z pięciu pokoleń, jeśli również rodzice rodzi- ców nadal pozostają przy życiu. Badania dotyczące kontaktów pomiędzy pokoleniami skupiły się na trzech głównych zagadnieniach: a) geo- graficznej odległości pomiędzy miejscami zamieszkania rodzin, b) charakterze oraz częstotliwości kontaktów, c) wzajemnym okazywaniu pomocy. Stwierdzono, że kontakty między pokoleniami nadal odgrywają ważną rolę, nawet jeśli ankietowane osoby mają własne samodzielne mieszkania. Odległość pomiędzy domami mierzono ilością czasu, jaką zabiera podróż z jednego miejsca do drugiego. Z ustalonych w ten sposób danych można wnioskować, że dzieci i rodzice zamieszkują niedaleko, nawet jeśli dzieci założyły rodziny. Bliskość ta daje się zauważyć zwłaszcza wśród ludzi zaliczanych do pracowników fizycznych oraz do miej- skiej klasy średniej, czyli w tych grupach, które nawet dzisiaj niezbyt często są zmuszane do przeprowadzki w związku z poszukiwaniem pracy. Z kolei rodziny, w których mężczyzna ma wyższe wy- kształcenie bądź też prowadzi własną firmę, zdają się żyć w większym rozproszeniu. Jednak z wiekiem rodzice często przeprowadzają się bliżej swoich dorosłych dzie- ci, co sprawia, że pokolenia znów zbliżają się do siebie. Trzeba też dodać, że owo rozproszenie nie ma dla więk- szości rodzin wielkiego znaczenia, jako że zwykle dyspo- nują one środkami umożliwiającymi im dość częste od- wiedzanie się. Oczywiście fakt, że rodzice i dzieci mieszkają w pobli- żu, nie gwarantuje dobrych stosunków między nimi, lecz wyniki badań wskazują na to, że spędzają oni ze so- bą dużo czasu. W badaniach socjologicznych bliskość kontaktu była wyrażana ilością wzajemnych odwiedzin. 203 Kontakty między pokoleniami Materiał, z którego zaczerpnęłam powyższe dane, po- chodzi z badań prowadzonych w USA, w Danii oraz w Niemczech. 66 procent osób należących do starszego pokolenia spotyka jedno ze swych dzieci przynajmniej co drugi dzień, a 80 procent raz w tygodniu. 90 procent zaś spotkało przynajmniej jedno z dzieci w ciągu ostat- niego miesiąca. Jeżeli odległość jest zbyt duża, kontakt osobisty zastępuje się listownym lub telefonicznym. Bez- pośrednie spotkania rodziców z dziećmi, które założyły już własne rodziny, najczęściej odbywają się w związku ze świętami, rodzinnymi uroczystościami i wakacjami. Z powyższych danych można wywnioskować, iż kon- takty dorosłych dzieci z rodzicami nie są rzadkie. Osobi- ście zaś przypuszczam, że nie widywaliby się oni tak często, gdyby nie mieli sobie nic do zaoferowania i gdy- by nie sprawiało im to przyjemności. Wzajemna pomoc członków rodziny Wzajemna pomoc, która jest bardzo często okazywa- na i wysoko ceniona, może dotyczyć spraw material- nych (przybierać formę pożyczki, prezentów), lecz rów- nie dobrze może polegać na wyręczeniu w zakupach, sprzątaniu lub opiece nad dziećmi. Należy do niej zali- czyć także dobre rady i moralne wsparcie. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych, związanych z chorobą, śmiercią bliskich, urodzeniem się dziecka czy rozwo- dem, rodzina zwykle spieszy z pomocą. Gdy rodzice się starzeją, rolę wspierających i ofiarowujących przejmu- ją dzieci. Postawy, jakie matki w „fazie porodzicielskiej" prze- kazują swoim zamężnym córkom, mają wielkie znacze- nie szczególnie dzisiaj, kiedy coraz więcej kobiet pracu- je zawodowo. Matki prezentują wtedy styl życia kobiety żony w średnim wieku, pokazując swoim córkom, w jaki sposób można cieszyć się życiem również w tym okresie, kiedy nie ma się już obowiązku wychowywania dzieci. 204 Czy tak trudno być razem? Matka, która potrafi zaakceptować się jako kobieta także po klimakterium, jest zadowolona z życia i z pra- cy, swoją postawą przekazuje córce informację, że ko- biety są wartościowe dla siebie i dla otoczenia nawet wtedy, kiedy nie są już młode, a obowiązek wychowania nowego pokolenia mają za sobą. Jeśli także ojciec oka- zuje zadowolenie ze swej sytuacji, jego postawa rów- nież udzieli się dzieciom, szczególnie synom. To nasta- wienie zaś zostanie przeniesione dalej, na wnuki. Najczęstsze kontakty z krewnymi mają kobiety. Córki pozostają zwykle w bliższym kontakcie z rodzicami (zwłaszcza z matką) niż synowie. Jeżeli starzejąca się para małżonków potrzebuje pomocy, częściej zwraca się do córki niż do syna. Jeśli postanawiają zamieszkać wspólnie z którymś z dzieci, zazwyczaj jest to również córka. Być może należy szukać jakiegoś związku pomiędzy tym zjawiskiem a faktem, że matki w „fazie porodziciel- skiej" nierzadko miewają kłopoty z nawiązaniem po- prawnych stosunków ze swymi synowymi. Według ba- dań, w relacjach tych niezwykle często dochodzi do szczególnych napięć. Czyżby chodziło tutaj o pomijany milczeniem, lecz nie mniej przez to realny „kult syna", który przetrwał do dzisiaj? Czy też daje tu o sobie znać subiektywna opinia matek, którym wybrana przez syna partnerka często nie wydaje się odpowiednia dla ich ukochanego chłopca? Wpływ teściów na atmosferę małżeństwa Stosunek do rodziców partnera często staje się przy- czyną konfliktów w małżeństwie. W swojej praktyce za- wodowej niejednokrotnie spotykałam matki czy teścio- we, którym udało się doprowadzić do rozpadu małżeń- stwa dzieci. Najczęstszą formą ingerencji w związek jest „wtrąca- nie się" matek lub teściowych w codzienne sprawy mał- 205 Kontakty między pokoleniami żeństwa. Może to wynikać z tego, że jedna ze stron wyzwoliła się ostatecznie spod kurateli matki. Czasami1! również chodzi o córkę, której nie udało się wyswobo-^ dzić spod wpływu ojca. Jeżeli „duch" matki jednego z partnerów przez cały' czas jest niemal namacalnie obecny, wpływając na at- mosferę panującą w domu, jeśli jej niewidoczna postać niezmiennie siedzi czy to przy stole, czy też w nogach łóż- ka, druga osoba może napotykać poważne trudności we współdecydowaniu o losach rodziny. „Mama mówi, że...", „Nie, moja mama twierdzi, że powinniśmy..." - taka po- stawa stanowi bezpośrednie zagrożenie dla związku. Zaraz po ślubie trzeba się poważnie zastanowić, czy na zawsze chcemy pozostać w nierozerwalnym związku z rodzicami, licząc się z tym, że trzeba się im będzie sta- le podporządkowywać, czy też chcemy uwolnić się od nich, aby móc myśleć samodzielnie i podejmować decy- zje wspólnie z partnerem. To przecież nie z rodzicami braliśmy ślub, a z wybraną przez nas osobą. Być może brzmi to banalnie, lecz w istocie wcale banalne nie jest Są rodzice, i to bardzo wielu, którzy żądają na przykład, aby ich dorosłe dzieci przynajmniej raz dziennie „mel- dowały się" telefonicznie. Nierzadko przyczyną konfliktów są także wizyty u ro- dziców. W tym przypadku również musimy sobie uświa- domić, że partner niekoniecznie musi żywić do naszej matki czy ojca identyczne uczucia, jakimi my ich darzy- my, i nie można od niego wymagać, aby z entuzjazmem chodził z nami do nich co niedzielę na herbatkę. Nie twierdzę oczywiście, że nie należy utrzymywać bliskich kontaktów zarówno z własnymi rodzicami, jak i z rodzicami małżonka i resztą krewnych. Chcę tylko podkreślić, że dowcipy o teściowej, stanowiące ulubio- ny temat autorów rysunkowych żarcików, nie są jedynie tworem ich wyobraźni, lecz mają odpowiedniki w rze- czywistości. Metody badań stosowane w socjologii nie pozwalają ustalić stopnia intymności i ciepła w stosunkach panu- 206 Czy tak trudno być razem? jących między poszczególnymi członkami rodziny. Wielu naukowców twierdzi jednak, że najważniejsze, by więzi rodzinne nie zostały zerwane, a kontakt w całej kilkupo- koleniowej rodzinie był podtrzymywany. Jest to istotne dla wszystkich ludzi, bez względu na wiek. Dość często spotykam się ze stwierdzeniem, podkre- ślanym z ubolewaniem przez środki masowego przeka- zu, w myśl którego kontakty wewnątrz rodziny ulegają stopniowemu zanikowi. Jednak gdy przyglądam się mo- jej rodzinie lub rodzinom przyjaciół i znajomych, odno- szę wrażenie - zgodne zresztą z wynikami badań - że bardzo często odbywają się jakieś rodzinne spotkania z okazji rozmaitych uroczystości. Często formułując jakąś opinię, opieramy się na wła- snych doświadczeniach. Być może osoby pracujące w radio czy w telewizji mają mniej kontaktów rodzin- nych niż większość ludzi, choćby z racji szczególnego ro- dzaju pracy, jaką wykonują, i związanego z nią specy- ficznego rozkładu zajęć. ROZDZIAŁ 19 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej Jeśli prawdą jest, że ludzie, obcując ze sobą przez wiele lat, „docierają się" nawzajem, ci, którzy prze- żyli ich wspólnie 25-30, powinni niezmiennie trwać w zgodzie, nie wiedząc, co to małżeńskie problemy. Mit ten opiera się na przekonaniu, że im dłużej mał- żonkowie są razem, tym lepiej się rozumieją. Mają wy- starczająco dużo tolerancji pozwalającej im akcepto- wać odrębność partnera, a sam związek jest zgodny i opiera się na równym podziale obowiązków. Małżonkowie opiekują się teraz „tylko" sobą nawza- jem. Znów nastał czas na przypomnienie sobie ról „mę- ża i żony". W domu nie ma małych dzieci, które mogłyby przyczyniać się do powstawania konfliktów. Jedyną ich troską jest teraz dorosłe już potomstwo oraz rodzice. Sa- mi decydują także o tym, w jakim stopniu będą się anga- żować w sprawy najbliższej rodziny i krewnych. Sytua- cja taka powinna sprzyjać małżeńskiej zgodzie i harmo- nii, o której marzyli od początku. Jednak według badań socjologów tak się niestety nie dzieje. Przeciwnie: czas działa raczej na niekorzyść małżeństwa. Istnieją nawet dowody na to, że wraz z upływem czasu rozczarowanie nim wzrasta. Najmniej korzystne dane liczbowe przypadają na późniejszy wiek średni (50-65 lat), lecz najprawdopo- dobniej nie są one uzależnione wyłącznie od małżon- 208 Czy tak trudno być razem? ków, lecz mają także związek z ogólnym starzeniem się, postępującym zniedołężnieniem, chorobami i coraz częstszymi przypadkami śmierci pośród krewnych i przyjaciół. Daje się też we znaki konflikt pokoleń. Zmartwień przysparza również malejący potencjał umysłowy, kłopoty w pracy, do których przyczynia się coraz młodsza konkurencja. Tak przynajmniej utrzy- muje psychiatra Johan Cullberg w książce Krise og udvikling („Kryzys a rozwój"), cytując jednocześnie swego amerykańskiego kolegę, Roberta Goulda, który jest odmiennego zdania. Uważa on mianowicie, że okres ten cechuje „cieplejszy i łagodniejszy klimat niż dziesięciolecie przed nim. Partner znów zaczyna być doceniany". Większość badaczy nie zgadza się w tej kwestii z Goul- dem, twierdząc, że wyniki badań dotyczących mał- żeństw w „fazie porodzicielskiej" ujawniają raczej wzrastające niezadowolenie. Największe tego rodzaju badania przeprowadził Pineos. Objęły one tysiąc ankie- towanych małżeństw. Późniejsze prace prowadzone przez naukowców amerykańskich, Cubera i Harroffa, również dowiodły, że małżeństwa ludzi w średnim wie- ku, które wydają się silne i zrównoważone, nie są wcale szczęśliwe i harmonijne (powtarzam za E. Kringelen, Psykiatri). Naukowcy podzielili małżeństwa na pięć kategorii: 1. Związek szczególnie narażony na konflikty Oboje partnerzy mają świadomość, że właściwie nie pasują do siebie, a konflikt prawie zawsze wisi na włosku. Zachowują coś w rodzaju czujnej neutralno- ści, starając się przez cały czas kontrolować napię- cie. 2. Związek pozbawiony witalności W małżeństwie tego typu nie ujawnia się żaden po- ważny konflikt, tylko dlatego jednak, że partnerzy nie są dla siebie wystarczająco ważni. Ich relacje zna- mionuje obojętność, nie wykluczająca jednak poro- zumienia dotyczącego pewnych obszarów, na przy- 209 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej kład stosunku do dzieci i wnucząt. Małżeństwo takie trwa z przyzwyczajenia, z braku refleksji lub też dla- tego, że stanowi podstawę społeczną i ekonomiczną. Jest ono czymś, co wydaje się mniej kłopotliwe od niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa, które mogłyby się pojawić w przypadku rozwodu. 3. Związek pasywny, lecz harmonijny Obie strony traktują związek jako zadowalający, ale nic ponad to. Wprawdzie konflikty zdarzają się bar- dzo rzadko, ale brakuje wspólnych zainteresowań i czasu spędzanego razem. Małżonkowie pozostają wobec siebie pasywni, nie są bardzo rozczarowani, lecz wyraźnie odczuwają brak żywszych uczuć w swo- ich relacjach. Niewiele przemawia za tym, że są so- bie nawzajem potrzebni lub też szczególnie w sobie zakochani. Mimo to czują się bardzo dobrze, każde zajmuje się własnymi sprawami, jedno nie wadzi drugiemu. 4. Związek witalny W tym przypadku mamy do czynienia z małżonkami, którzy intensywnie i z pasją dzielą się wszystkimi przeżyciami. Może to być seks, wspólna praca, dzia- łalność twórcza czy rozmaite zainteresowania. Obie strony dzielą się emocjami, postrzegając swój zwią- zek jako pełną znaczeń, pobudzającą i zachęcającą do życia przygodę. 5. Związek doskonaly - malżeństwo idealne Ma wiele wspólnego ze związkiem witalnym, lecz jest bardziej wszechstronny. Małżeństwa takie są rzadko- ścią, ale istnieją. Dotyczy to partnerów, którzy rze- czywiście entuzjastycznie dzielą się wszystkim, co ich w życiu spotyka. Szanują wzajemną odrębność i czerpią ze związku to, co w nim najlepsze. Cuber i Harroff podkreślają, że przeważająca więk- szość ankietowanych przez nich małżonków należy do trzech pierwszych grup. Przywykli do konfliktów. Zwią- zek, w którym trwają, nie jest już inspirujący i żywy, lub 210 Czy tak trudno być razem? też oboje są pasywni, starając się jednak utrzymać har- monię. Wyniki wspomnianych badań pokrywają się z rezul- tatami podobnych prac prowadzonych przez innych na- ukowców. Niektórzy określają owe najczęściej spotyka- ne rodzaje małżeństw jako „typowe produkty" lub też uważają je za przejaw „pogodzenia się z losem". Fakt, że większość małżeństw pozbawiona jest wital- ności, żaru czy choćby ciepła i że brak w nich wspólno- ty uczuć, którą zastępuje co najwyżej neutralna przy- jaźń, może ostudzić zapał najbardziej zagorzałych ro- mantyków. Ponadto można odnieść wrażenie, że częstotliwość zbliżeń seksualnych, jak również chęć spełniania ich z partnerem zmniejsza się znacznie wcześniej, niż byłoby to uzasadnione względami fizjologicznymi. Jednak mał- żonkowie żyjący razem od wielu lat - co w przypadku „fa- zy porodzicielskiej" jest dość oczywiste - zwykle nie uwa- żają tego za problem, „o którym warto wspominać". Małżeństwa, o których tutaj mówimy, mają za sobą dwudziestoletni, a nawet dłuższy staż. Innymi słowy, są to małżeństwa uważane za trwałe. Lecz zazwyczaj pozo- ry skrywają niezbyt wesołą rzeczywistość. Badania dotyczące kontaktów międzypokoleniowych w kręgu rodziny przedstawiają obraz wspólnoty, wza- jemnego wsparcia i solidarności z centrum, które stano- wi małżeństwo podobne do opisanego powyżej. Nasuwa się przypuszczenie, że ów bliski kontakt z dorosłymi dziećmi, z wnukami oraz ze starszymi rodzicami ma re- kompensować wygasłe uczucia pomiędzy małżonkami. Oczywiście, kondycja nie wszystkich dojrzałych mał- żeństw jest tak słaba. Można się domyślać, że okresy lepsze przeplatają się z gorszymi, a niezadowolenie nie trwa bez ustanku. Niemniej jednak musimy się zgodzić, że większość „starych" małżeństw nie wytrzymuje kon- frontacji z powszechnym mitem mówiącym o panują- cych w nich szczęściu i harmonii. Co zatem powoduje, że tkwimy w związkach, które uważamy za nieudane? 211 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej Nie trzeba już podtrzymywać małżeństwa ze względu na dzieci. Jeśli małżonkowie nadal chcą je wspierać, mogą to czynić na własną rękę. Nie istnieją też żadne społeczne przesłanki do trwania w związku małżeń- skim. Fakt, że wiele osób mimo wszystko kontynuuje wspólne życie, wiąże się prawdopodobnie z potrzebą poczucia bezpieczeństwa, która jest tak silna, że rów- noważy niezadowolenie. Ludzie w tym wieku są świa- domi, że trudno byłoby im rozpocząć zupełnie samo- dzielne życie, w związku z tym z reguły godzą się na szare, nieciekawe małżeństwo. Kolejną przyczyną trwania w niesatysfakcjonujących związkach jest silna potrzeba przedstawiania dla kogoś niezaprzeczalnej wartości. Nasuwa się jednak pytanie: czy ma sens podtrzymy- wanie małżeństwa w sytuacji, gdy dzieci założyły już własne rodziny, sam związek zaś stał się pusty i pozba- wiony ciepła? Myślę, że niewiele osób potrafi się zdo- być na szczerą odpowiedź. Spojrzenie prawdzie w oczy wiąże się bowiem z pewnymi konsekwencjami. Zdarza się dość często, że po śmierci małżonka wdowa czy wdowiec rozkwita na nowo, odzyskując radość i opty- mizm w miejsce dotychczasowej zrzędliwości i zobo- jętnienia. Życie z kimś chorym, kogo czasem trzeba na- wet nosić, istotnie może być niezwykle uciążliwe. Jesteśmy w stanie znosić czyjeś cierpienia i choroby przez jakiś czas, ale nie stale, bez przerwy. Kiedy chory zaczyna nas irytować i drażnić, wydaje się nam, że jeste- śmy nieczuli, niedobrzy. Najczęściej jednak wcale tak nie jest. Jesteśmy tylko ludźmi, którzy mają określone granice wytrzymałości. Mamy prawo narzekać, ale nie powinno się to stać naszym stylem bycia. Nawet jeśli je- steśmy skazani na życie z uporczywym bólem i chorobą (własną bądź bliskiej osoby). 212 Czy tak trudno być razem? Rola babci i dziadka Fakt, że w średnim wieku (40-55 lat) zostajemy dziad- kami, nie jest czymś niezwykłym. Ponowne pojawienie się małych dzieci w rodzinie może być źródłem wielkiej radości. Zdarza się jednak, zwłaszcza w przypadku ko- biet, że czują się one niepewnie, gdy rola babci staje się ich udziałem stosunkowo wcześnie. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że obecność wnucząt jest bardzo pomocna dla kobiety, która przeży- wa okres przejściowy, tzn. znajduje się na tym etapie ży- cia, kiedy jej dzieci dorosły i opuściły rodzinny dom, ona zaś ciągle żywo pamięta ich dzieciństwo. Badania wskazują, że nastawienie do roli dziadka i babci jest zróżnicowane w poszczególnych grupach wiekowych, a także zależne od płci oraz klasy społecz- nej. Na ogół jednak większość rodziców czuje się dum- na i zadowolona z faktu posiadania wnucząt. Dziadkowie muszą oczywiście „zapracować" na ak- ceptację i miłość wnucząt. Nie przychodzi ona bowiem naturalnie. Odnosi się wrażenie, że kobiety lepiej radzą sobie w nowej sytuacji - po prostu kontynuują rolę mat- ki. Mężczyzna natomiast często ma rozterki, intuicyjnie wyczuwając, że wymaga się od niego nowego, innego za- chowania. Nie oczekuje się już spełniania funkcji silne- go, zdecydowanego autorytetu, a raczej okazania strony łagodniejszej, bardziej uczuciowej. Nic nie stoi na prze- szkodzie, by dziadek był serdeczny, miły i czuły, bawił się wspólnie z dziećmi i opiekował nimi. Nie jest to sprzeczne z wizerunkiem mężczyzny obowiązującym w naszym społeczeństwie. Na zakończenie tego podrozdziału chcę podkreślić, że rola dziadków w „porodzicielskiej fazie" małżeń- stwa może dostarczyć małżonkom wiele satysfakcji i zadowolenia, dodatkowo rekompensując uczuciowe niedostatki. Jest to szczególnie ważne dla tych kobiet, które żyją w mniej udanych związkach oraz nie pracu- ją zawodowo. 213 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej Zostać czy się rozstać? Kobiety mocno przywiązane do roli „gospodyni do- mowej" często mają poczucie, że ich małżeńskie szczę- ście maleje z chwilą opuszczenia domu przez dzieci. Z kolei te, które są zaangażowane w pracę zawodową lub też pochłonięte innymi zajęciami, choćby działal- nością społeczną albo polityczną, są bardziej zadowolo- ne z siebie i innych ludzi, w tym także z męża i doro- słych już dzieci. „Mam już dość, chcę się rozwieść: nie mam siły dłu- żej znosić jego tyranii" - to słowa siedemdziesięcio- ośmioletniej kobiety, która przyszła do mojego gabinetu ze swoim o siedem lat młodszym mężem. Jak zwykle w takich sytuacjach, usłyszawszy tego rodzaju stwier- dzenie, zapytałam: „Dlaczego pozwoliła pani tyranizo- wać się przez tyle lat?". Po wielu rozmowach doszliśmy do wniosku, że tak ulegle zachowywała się jej matka w stosunku do swojego męża, czyli jej ojca. Dopiero póź- niej mogliśmy zacząć się zastanawiać, co zrobić, by uwolnić się od tego złego nawyku i nauczyć się mówić „nie". Często ludziom nie umiejącym odmawiać po prostu bardzo zależy na tym, aby wszyscy ich lubili. Chcieliby wszystkich zadowolić. Przez otoczenie są czasami po- strzegani jako osoby nieszczere, ponieważ mówią „tak" nawet wtedy, kiedy myślą „nie". Najprawdopodobniej wynika to z silnej potrzeby zdobywania akceptacji in- nych. Jest bardzo ważne, byśmy mówili „tak", kiedy rze- czywiście na coś się zgadzamy, i „nie", gdy nie mamy na coś ochoty. Nie powinniśmy zaś dopuszczać do sytuacji, kiedy mówimy „tak", po czym nie realizujemy tego, co owym potwierdzeniem zadeklarowaliśmy. Przytoczona historia zakończyła się pomyślnym roz- wiązaniem problemu przez małżeństwo. Po prostu obo- je pogodzili się z tym, że każde z nich ma swoje zwycza- je i niewiele już można w tej sprawie zdziałać. Nawet jeśli nie udało się im zbytnio zmienić codziennego ży- 214 Czy tak trudno być razem? cia, wprowadzili w czyn przynajmniej jedno ważne po- stanowienie: każde z nich będzie miało swój pokój. Fakt, że takie porozumienie w ogóle jest możliwe, przy- jęli niemal jak objawienie. Od dawna już nie sypiali we wspólnym łóżku, mając odmienny rytm snu i związane z nim zwyczaje. On na przykład lubił chłód w sypialni i o każdej porze roku spał przy otwartym oknie, podczas gdy ona wolała ciepło. Zwłaszcza że gdy nie mogła w no- cy spać, czytała bądź rozwiązywała krzyżówki, leżąc w łóżku. Zdarzało się również, że miała wtedy ochotę na papierosa, co on uważał za rzecz straszną, a nawet kary- godną ze zdrowotnego punktu widzenia. Ludzie ci już dawno przestali rozmawiać o swoich upodobaniach i po- trzebach. Cierpieli - także pod innymi względami - na coś, co można by nazwać „manią taktowności". Człowiek dojrzały odczuwa potrzebę samotności na równi z potrzebą przebywania wśród ludzi. Każdy ma prawo do skrawka miejsca, w którym będzie panował taki porządek - lub nieporządek - w jakim on sam czuje się najlepiej. Współżycie wielu małżeństw układałoby się znacznie lepiej, gdyby partnerzy nie obawiali się mówić o swych odczuciach i nie wymagali, by druga strona domyślała się ich. Sądzę, iż podobnie jak nie należy podtrzymywać mał- żeństwa ze względu na dzieci, tak też nie można tego ro- bić tylko dlatego, że trwa ono już bardzo długo. Oczywi- ście mam na myśli takie małżeństwa, których życie wy- pełniają kłótnie, a panująca w nich atmosfera przywo- dzi na myśl opisy Strindberga. Wiadomo jednak, że trudno porzucić stary, zagmatwa- ny związek pełen dobrych i złych przyzwyczajeń. Trzeba się również poważnie zastanowić, czy samotność nie okaże się bardziej uciążliwa niż dotychczasowe kłótnie bądź nuda. Mimo wszystko prawie w każdym związku, w przerwach pomiędzy „cichymi dniami" i awanturami, zdarzają się przecież chwile zupełnie przyjemne, kiedy jest miło i spokojnie. Jednakże jeśli czujemy, że atmosfera naszego małżeń- 215 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej stwa przypomina lodową pustynię, rozwód może przy- nieść nie tylko wielką ulgę, ale i kilka szczęśliwszych lat w końcowej fazie życia. Owo „kilka" może zresztą ozna- czać niemato, a nawet całkiem sporo, coraz więcej ludzi w naszej części świata dożywa bowiem sędziwego wieku. Szeroka oferta zajęć i zabaw, jaką proponują różne organizacje i zrzeszenia działające na rzecz starszych osób, wskazuje, że renciści i emeryci to młodzi ludzie, którym po prostu przybyło nieco lat, w związku z czym dysponują większą ilością wolnego czasu. Bingo, brydż, taniec, kluby dyskusyjne, wernisaże i odczyty, nauka ję- zyków obcych, podróże do egzotycznych krajów... Tego rodzaju zajęcia można by wyliczać dalej, a wszystkie świadczą o ogromnym zróżnicowaniu naszych upodo- bań. Rozmaite możliwości odpowiadają nie tylko po- trzebom, ale prawdopodobnie także marzeniom, które mieliśmy w młodości. Wtedy jednak na ich spełnienie brakowało nam zarówno czasu, jak i środków. Współcześnie osoby po sześćdziesiątce, ubrane w ko- lorowe dresy, trenujące jogging na leśnej ścieżce czy też grające w tenisa lub golfa, w niczym nie przypominają swych rówieśników, żyjących o jedno tylko pokolenie wcześniej. Moja mama, która urodziła się pod koniec ubiegłego wieku, mając 65 lat była kobietą zniszczoną i zmęczoną, a jej ciało i sposób poruszania się naznaczo- ne były latami ciężkiej pracy. Fakt, że nasze życie trwa teraz dłużej, daje nam wiel- ką szansę. Jeśli tylko zdrowie nam dopisuje, możemy cieszyć się spokojem i bogactwem doznań, właściwym dla tej fazy naszego życia, którą nazywam „czasem żony i męża", a zarazem „babci i dziadka". Mogą to być rze- czywiście najlepsze lata w życiu człowieka. Mimo że czasami sprawdza się powiedzenie „Małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot", więk- szość dzieci znajduje jednak swoje miejsce w świecie i daje sobie radę samodzielnie, nie trzeba więc szcze- gólnie się o nie martwić. Niektórzy uważają cierpli- wość, tolerancję i mądrość starszych ludzi za przejaw 216 Czy tak trudno być razem? rezygnacji, lecz jeżeli są oni zadowoleni ze swego życia, nawet gdy nie dostarcza im ono jakichś niezwykle inten- sywnych wrażeń, jest to bardzo korzystne dla nich i ich dzieci. Pustka i samotność po śmierci partnera Pierwszy okres wypełnia tyle zajęć, że zwykle nie ma czasu na zastanawianie się nad istotą zdarzenia. Często trzeba dokonać zmian w dotychczasowym życiu, na przy- kład zmienić mieszkanie, które teraz stało się za duże. Lecz kiedy praktyczne sprawy zostają załatwione, przej- mujący smutek nieco maleje, a codzienność wraca na utarte tory, zaczyna doskwierać poczucie pustki i osa- motnienia. Przyjaciele i dzieci znaleźli się na drugim planie na- szego życia. W takiej sytuacji szczególnie trudne do zniesienia wydają się soboty i niedziele, które zwykle spędzało się wspólnie z partnerem. Dotkliwie odczuwa- my wtedy samotność i jesteśmy skłonni rozpaczać i uża- lać się nad sobą. Według moich spostrzeżeń poczynionych w trakcie rozmów ze starszymi osobami, które przeżyły kryzys po śmierci współmałżonka, najlepiej radzą sobie z poczu- ciem samotności i opuszczenia ci, którzy potrafią do- brze zaplanować weekendy. To, co najważniejsze w układaniu planów, to fakt zaakceptowania rzeczywi- stości i dostosowania się do niej. „W ciągu tygodnia do- kładnie planuję, co będę robiła w sobotę i w niedzielę. Może wybiorę się do znajomych, zaproszę kogoś do sie- bie albo po prostu pójdę do biblioteki. Cieszę się na ten dzień, uznając go za wolny od pracy" - powiedziała mi pewna osiemdziesięcioletnia pani, samotna od dziesię- ciu lat. W ciągu życia ponosimy wiele strat. Tracimy młodość, zdrowie. Zdarza się, że tracimy pracę. Rozpadają się przyjaźnie i małżeństwa. Umierają ludzie z naszego naj- 217 Malżeństwo w fazie porodzicielskiej bliższego otoczenia. Dla starszych osób niezmiernie bole- snym przeżyciem jest rozstawanie się na zawsze z przyja- ciółmi. Jednak najgorszym, co może się przydarzyć, jest utrata dziecka. Nawet rzeczy, do których jesteśmy bardzo przywiązani, z czasem blakną i giną. Stopniowo rozluź- niają się też więzi z konkretnym środowiskiem, określa- jące naszą przynależność do pewnego miejsca. Trzeba jednak zdobyć się na odrobinę filozofii i uświadomić sobie, że nie ma radości bez smutku, a światła bez cienia. Jeśli zatem rzeczywiście chcemy zrozumieć istotę życia, które wydaje się nam kruche i ulotne, musimy rozpatrywać fakty w szerszej perspek- tywie. W przezwyciężeniu poczucia samotności może pomóc jakieś zainteresowanie, które będziemy rozwi- jać. Oprócz tego, że zwykle jest ono okazją do nawiązy- wania nowych znajomości, sprawia, iż pochłonięci nim, zapominamy o kłopotach. Samotność istniała zawsze, lecz niewykluczone, że współcześnie jej brzemię wydaje się cięższe. Wiele star- szych osób uważa, że ich dzieci są bardzo zajęte i zestre- sowane, nie chcą więc narzucać się im i udają, iż świet- nie sobie radzą. Jednak „nie samotność jest najgorsza, lecz to, że czujemy się samotni". Ten, kto czuje się sa- motny, powinien sam wykazywać inicjatywę w nawiązy- waniu kontaktów, nawet jeśli chodzi o kontakty z wła- snymi dorosłymi dziećmi. Nie zawsze przychodzi nam to z łatwością, lecz ci, którym się udaje, z pewnością wiele na tym zyskują. Nie zawsze też nasze poczucie samotności rzeczywi- ście jest uzasadnione. I odwrotnie: nie czujemy się au- tomatycznie częścią wspólnoty, mimo że otoczeni jeste- śmy rodziną i gronem przyjaciół. Samotność w towarzy- stwie smutków i problemów, których nikt nie potrafi zrozumieć, nawet jeśli próbujemy wyrazić je jak najdo- kładniej, odkrywając swoje najtajniejsze myśli, jest przeżyciem, którego doświadcza każdy człowiek w któ- rymś momencie życia. Wtedy to właśnie odkrywamy, że każdy z nas jest „istnieniem poszczególnym". 218 Czy tak trudno być razem? Nie możemy wymagać, aby druga osoba - bez względu na to, jak blisko jest z nami związana - potrafiła zrozu- mieć nasze najgłębsze uczucia. Podobnie jak nikt nie powinien oczekiwać od nas - nawet jeśli mamy dobrze rozwiniętą umiejętność empatii - abyśmy zrozumieli je- go najskrytsze uczucia. Utraconego poczucia największego zespolenia z dru- gim człowiekiem, którego doświadczaliśmy jako dzieci w stosunku do matki, nie odzyskamy już nigdy. Nawet z kimś, kogo pokochamy nad życie. Erich Fromm pisał: „W całej historii, we wszystkich kulturach człowiek sta- wiany był w obliczu wciąż tego samego problemu: jak przełamać swoją odrębność, nawiązać intymny kontakt z drugą osobą, wyrwać się z ciasnego kręgu własnej in- dywidualności, rozpłynąć w totalnej jedni". Moim zda- niem, najlepszym sposobem przezwyciężania samotno- ści jest robienie czegoś dla innych. Uważam, że im wię- cej dajemy, tym więcej otrzymujemy. ROZDZIAŁ 20 Malżeństwa przyszlości już istnieją Czy ludzie będą zawierać związki małżeńskie rów- nież w dwudziestym pierwszym wieku? Tytuły poja- wiające się od czasu do czasu w duńskich gazetach - Zli- kwidować matżeństwo - formę wspólżycia wygodną dla męskich szowinistów, Małżeństwo - sen o nieosiągalnym szczęściu, Malżeństwo - przeżytek z czasów wikingów - ujawniają sceptyczne nastawienie do małżeństwa jako instytucji. Dwoje ludzi bierze ślub, ksiądz błogosławi lub urzęd- nik przypieczętowuje ich umowę. My, żonaci mężczyźni i zamężne kobiety, trzymamy kciuki z nadzieją, że mło- da para znajdzie szczęście, o jakim marzy. Jednak wo- bec naszej wiedzy o nieszczęśliwych małżeństwach oraz wielkiej liczbie rozwodów, wydaje się niemal śmieszne, że za każdym razem mamy nadzieję, iż właśnie ta para znajdzie małżeńskie szczęście, które będzie trwało „aż do śmierci". Mimo to większość ludzi opowiada się za małżeństwem. Przyparci do muru otwarcie się do tego przyznają. Małżeństwo wydaje się tak popularne, że wiele osób bierze ślub wielokrotnie, mimo poprzednich rozczarowań. Nie mamy lepszej alternatywy, a normy społeczne, za- sady moralne, rodzina, środki masowego przekazu, na- wet reklamy uczą nas, że małżeństwo jest jedyną właści- wą formą współżycia. Jest ono również - z punktu wi- 220 Czy tak trudno być razem? dzenia społeczeństwa - najbezpieczniejszym sposobem realizowania seksualnych pragnień. „Rodzina jest filarem społeczeństwa, i jeżeli na pod- stawie historii wolno nam wyciągać wnioski dotyczące przyszłości, znaczenie rodziny nie powinno maleć, a ra- czej wzrastać" - stwierdził w pewnym wywiadzie socjo- log Erik H0gh. „W przyszłości polityka rodzinna w Danii nie będzie, jak dziś, sprawą drugorzędną, lecz będzie traktowana na równi z rozwojem gospodarczym pań- stwa, oświatą i zagadnieniami związanymi z bezpieczeń- stwem". Jest to niewątpliwie szerokie pole do popisu dla my- ślącego przyszłościowo polityka wizjonera. Partia, która zamiast zajmować się wyłącznie deficytem w budżecie, brakiem środków finansowych i problemami dewastacji środowiska, zainteresuje się poważnie problematyką rodzinną -jednakowo istotną we wszystkich warstwach społecznych - zdobędzie z pewnością wiele głosów. Duński pisarz, Adrian Bentzon, w książce Samtale medfrentiden („Rozmowy z przyszłością") pisze między innymi o pozornych korzyściach, jakie politycy zapew- nili społeczeństwu: „Na przykład wizja państwa dobro- bytu była tak jednoznacznie zorientowana na korzyści materialne, że zarówno wspomniani politycy, jak i bu- dzące się w swej świadomości społeczeństwo, dopiero teraz zaczynają dostrzegać brak człowieczeństwa w prze- pojonych duchem humanitaryzmu domach opieki, szpi- talach i szkołach. Dzieje się tak dlatego, że wizja owa nie była ogólnoludzka, całościowa i głęboka, lecz ogra- niczała się do opisów w kategoriach polityki realnej, a wyrażała w koronach...". Autor ma rację, zauważając (podobnie jak wielu in- nych), iż samo budowanie domów przeznaczonych na in- stytucje socjalne nie rozwiąże kwestii niesienia lu- dziom pomocy, jako że mają oni też inne, trudniejsze wymagania, mianowicie potrzebę tworzenia wspólnoty i więzi z innymi ludźmi. W książce Mieć czy być? psychoanalityk i psycholog 221 Malżeństwa przyszlości już istnieją Erich Fromm twierdzi, iż próby dokonywania zmian w naszym życiu powinniśmy zaczynać od uświadomie- nia sobie, co jest powodem naszego cierpienia. Jedno- cześnie z całą mocą podkreśla, że musimy zaakcepto- wać fakt, iż jedynie my sami możemy nadać sens nasze- mu życiu. Powinniśmy być troskliwi wobec innych oraz umieć dzielić się wszystkim, także sobą. Celem naszego życia winien być ciągły rozwój, zarówno nasz, jak i innych lu- dzi. Fromm uważa, że jeśli materializm i mentalność konsumpcyjna zwyciężą, ludzkość zejdzie na manowce. Aby przeżyć, musimy umieć wykorzystać dany nam po- tencjał miłości. Musimy nauczyć się być, zamiast mieć. Jednak by osiągnąć ów cel, który - według Fromma - ma uchronić nas przed przeobrażeniem się w bezdusz- ne istoty, możemy potrzebować pomocy. Musimy być świadomi rzeczywistości. Powinniśmy zatem stawić czo- ło realiom, dostosować do nich działania i wprowadzić stosowne zmiany w sposobie życia. Należy zapobiegać tworzeniu nieudanych małżeństw Wraz z wszelkimi przemianami zachodzącymi w spo- łeczeństwie zmianie uległo również spojrzenie na mał- żeństwo. Lecz mimo świadomości owych zmian, nadal usiłujemy żyć według tradycyjnych wzorców. Wymieniając tylko niektóre z zaistniałych przeobra- żeń, można odnotować choćby znaczne polepszenie się stanu zdrowia, wzrost długości życia oraz przedłużenie okresu młodości. Nasze rodziny są mniej liczne, jeste- śmy lepiej wykształceni i zamożniejsi niż kiedyś. Skala wartości oraz uznawane normy pozwalają nam dowol- nie kierować życiem. Chcemy zaspokajać swoje potrze- by i robić to, do czego czujemy się umotywowani. Kobiety zyskały większą pewność siebie, są bardziej niezależne. Na mężczyznach z kolei nie spoczywa już wyłączna odpowiedzialność za utrzymanie rodziny, jako 222 Czy tak trudno być razem? że kobieta z powodzeniem może podjąć pracę. Babcia przestała być łagodną staruszką spędzającą większość czasu w fotelu na biegunach, a często jest świadomą swych dążeń, pracującą zawodowo kobietą. Jednocześnie nasza świadomość wzrosła do tego stop- nia, że zaczynamy poddawać w wątpliwość zastane nor- my i tradycje. Lecz czy na pewno działamy zgodnie ze swymi przekonaniami? Czy rzeczywiście wyciągnęliśmy z przeszłości odpowiednie wnioski? Czy nasze postępowanie jest adekwatne do rzeczywistości? Angielski reżyser filmowy, Peter Watkins, powiedział w jednym z wywiadów: „Nasze konsumpcyjne społe- czeństwo rozpada się, nie potrafimy przyjmować kryty- ki i staliśmy się specjalistami od odkładania proble- mów na jutro". Uważa on, że jeśli nadal będziemy tak żyć, musimy li- czyć się z koniecznością sprostania poważnym proble- mom społecznym. Wynikać one mogą z tego, że często zamiast zadać sobie trud zastanowienia się nad sobą, by zrozumieć, co rzeczywiście nam dolega, idziemy po pro- stu na piwo lub odgradzamy się od problemów parawa- nem błahych przyjemności. Wobec mojego przekonania, że kłopoty mają swój po- czątek w rodzinie, konkretnie w nieudanych małżeń- stwach, na nie właśnie kieruję swoją uwagę. Prawie na całym świecie seks, płodzenie dzieci oraz opieka nad nimi ma miejsce w monogamicznym małżeństwie. Cie- szy się ono poparciem zarówno prawa, jak i niepisanych norm społecznych. Czy istnieje jakaś alternatywa? Są ludzie wskazują- cy inne modele rodziny: wspólne gospodarstwo domo- we dzielone przez wiele osób, które mają wspólne za- jęcia i wspólnie wychowują dzieci. Okazuje się jednak, 223 Malżeństwa przyszlości już istnieją że również w większych grupach, na przykład we wspólnotach mieszkaniowych, pojawiają się takie sa- me problemy, z jakimi spotykamy się w tradycyjnych rodzinach. Spędzenie całego życia z jednym człowiekiem w jedy- nym małżeństwie jest sprzeczne z ludzką naturą (podob- nie uważa np. Steń Hegeler) choćby dlatego, że oboje partnerzy nieustannie się rozwijają, a tym samym zmie- niają się ich potrzeby. Zdarza się też, że oboje małżon- kowie przestają się rozwijać, mając po 27 lat. W ten spo- sób stwarzają solidne podstawy, na których będzie się opierać ich małżeństwo aż do czasu, gdy osiągną sędzi- wy wiek. Takie małżeństwa istnieją. Liczba rozwodów wskazuje jednak, że ciągły rozwój człowieka sprawia, iż wiele osób wielokrotnie wstępuje w związek małżeński. Jednakże rozwody często są przy- czyną kryzysów emocjonalnych, także ze względu na za- sady moralne oraz normy, które odziedziczyliśmy po po- przednich pokoleniach. Towarzyszące im zwykle poczu- cie winy może być tak silne, że człowiek, który go dozna- je, w żaden sposób nie potrafi się od niego uwolnić. Ży- je więc z nim niczym w towarzystwie upiora, który unie- możliwia mu pełnię życia. Przypuszczam, że w przyszło- ści wielokrotne wstępowanie w związki małżeńskie bę- dzie powszechnie akceptowane. ,, Cykliczna monogamia " -fantazja czy rzeczywistość? Cykliczną monogamia nazywam wielokrotne zawiera- nie związków małżeńskich. Za każdym razem jest to związek z jednym partnerem. Wielu badaczy i pisarzy (m.in. amerykański naukowiec Cuber oraz amerykańska antropolog Margaret Mead) uważa to za dobre rozwiąza- nie obecnego kryzysu małżeństwa, twierdząc, że ta for- ma współżycia lepiej odpowiada współczesnej rzeczy- wistości niż tradycyjne, jedyne w ciągu całego życia małżeństwo monogamiczne. 224 Czy tak trudno być razem? „System" ten polegałby na zawieraniu różnego ro- dzaju związków małżeńskich, następujących kolejno po sobie. Na przykład bardzo młodzi ludzie mogliby zawie- rać małżeństwo romantyczne. Prawdopodobnie trwało- by ono do czasu, aż oboje zapragną mieć dzieci. Mogło- by się nazywać zaręczynami lub małżeństwem prób- nym. Coś takiego już zresztą istnieje jako nieformalny związek. Gdy dojrzeją do przyjęcia potomstwa, mogliby za- wrzeć małżeństwo rodzicielskie, które w miarę możno- ści powinno przetrwać do momentu, aż dzieci będą wy- starczająco dorosłe, by radzić sobie samodzielnie. Później można by zawierać małżeństwo porodziciel- skie, w którym najistotniejsze byłoby zaspokojenie po- trzeb pojawiających się w drugiej części naszego doro- słego życia. Kolejne małżeństwa można by zawierać z ty- mi samymi osobami, lecz nie byłoby to konieczne i nie wiązałoby się z żadnymi nakazami społecznymi bądź moralnymi. Właściwie propozycja ta przez wiele osób jest już wcielana w życie. Opiera się zatem nie na fanta- zji, lecz na rzeczywistości. Nie chodzi tu o jakąś utopię, która zasadniczo przeobraziłaby panujący system spo- łeczny. Być może taki sposób postępowania zapewniłby dzie- ciom większe poczucie bezpieczeństwa. Dzieci wiedzia- łyby bowiem, że rodzice z powagą rozważyli zawarcie „małżeństwa rodzicielskiego", z pełną świadomością, że ma ono trwać aż do czasu, kiedy będą wystarczająco doj- rzałe, by rozpocząć samodzielne życie. Dzieci zdawałyby sobie również sprawę, że rodzice po wypełnieniu rodzicielskiego obowiązku prawdopodob- nie podążą własnymi drogami. Nie potrafię jednak od- powiedzieć na pytanie, czy przyczyniłoby się to do roz- wiązania większości problemów emocjonalnych. Gdy zaś komuś trudno pogodzić się z faktem, że obyczaje seksualne uległy zmianie, powinien zauważyć, że zmie- niły się również związane z nimi normy społeczne, nie ma więc sensu zamykać oczu na rzeczywistość. Kazania 225 Malżeństwa przyszłości już istnieją o moralności nie zdadzą się na nic. Powodują bowiem jedynie poczucie winy, które sprawia, że człowiek czuje się nieszczęśliwy i gorzej radzi sobie z problemami. (W świadomości wielu osób głęboko wyryte jest przyka- zanie „Nie cudzołóż", nie sądzę jednak, by jego celem było niszczenie naszej osobowości). Jest nam potrzebny zupełnie nowy sposób myślenia. Musimy się zastanowić, czy rzeczywiście zależy nam na wzmocnieniu rodziny i stworzeniu podstaw szczęśli- wego życia dla maksymalnej liczby osób - w szczególno- ści dzieci - czy też chodzi nam tylko o trzymanie się za- sad moralnych aktualnych w minionych czasach. Dopiero od niedawna kobiety same decydują o tym, czy chcą mieć dzieci. Możliwość dokonywania tego wy- boru jest prawdziwą rewolucją. Gdy w wielu krajach weszło w życie prawo pozwalające na dokonywanie aborcji oraz pojawiła się możliwość kontrolowania ży- cia płciowego za pomocą środków antykoncepcyjnych, podniosło się wiele ostrzegawczych głosów twierdzą- cych, iż praktyki te doprowadzą do nawiązywania przez kobiety przypadkowych kontaktów z nieodpowiednimi mężczyznami, a wszystko to skończy się sodomą i gomo- rą. Po prostu nie doceniono przy tym zdrowego rozsąd- ku kobiet. Obecnie obawa przed zarażeniem się AIDS powoduje, iż wiele osób utrzymuje kontakty seksualne tylko z jednym partnerem. „Mieszczański dom z dobrze zorganizowanym miesz- czańskim życiem rodzinnym, z trzema mieszczańskimi stosunkami w tygodniu, to coś, co należy chronić" - pi- sze kpiąco poetka Melete von Eyben w zbiorze wierszy Trivselsar („Dobre lata"). Ja, już bez kpiny, chciałabym dodać: „Tak, chrońmy życie rodzinne". Chrońmy, bo wła- śnie w nim rodzi się nadwyżka emocjonalna, której po- trzebujemy, by zmieniać świat na lepsze. Ktoś może to uznać za wyraz mieszczańskiego światopoglądu, ale przecież dzisiaj niemal wszyscy jesteśmy w pewnym sensie „mieszczanami". Prawniczka Inger Koch-Nielsen w dokumencie JEg- 226 Czy tak trudno być razem? teskabets fremtid, publikacji wydanej w 1977 roku przez Duński Instytut Badań Społecznych, proponuje posta- wienie następujących pytań: 1. Czy instytucja małżeństwa zaniknie? 2. Jaką funkcję pełni w naszych czasach małżeństwo? 3. Jaki wpływ na małżeństwo wywarło obowiązujące prawo? Czy z zadawania podobnych pytań płyną jakieś korzy- ści? A jaki pożytek możemy mieć z ewentualnych odpo- wiedzi? Sama odpowiem następująco: 1. Wiemy, że ludzie nadal wierzą w małżeństwo. Świad- czy o tym fakt, że wciąż wstępują w związki małżeń- skie. 2. Małżeństwo jako instytucja, forma prawnej regulacji stosunków dwojga ludzi, nie jest konieczne. W każ- dym przypadku podejmujemy własne, niezawisłe de- cyzje. Przyjaźń, tolerancja cechująca obu partnerów oraz dobre porozumienie między nimi są ideałem, którego nie można prawnie narzucić. 3. Ustawodawstwo rodzinne niewątpliwie wywarło pe- wien wpływ na małżeństwo. Możliwość uzyskania rozwodu sprawia, że nikt nie musi trwać w związku, który uważa za nieudany. Małżeństwo jako instytucja nie zaniknie i nie powin- no być zwalczane. Zapobiegać należy jedynie nieuda- nym małżeństwom oraz rozwodom będącym przyczyną wielu urazów psychicznych. Uda się nam to wtedy, gdy nie będziemy uciekali przed problemami. Społeczeństwo powinno starać się zapewnić rodzinie odpowiednie warunki socjalne. Nie- zbędne jest też szerzenie wiedzy na temat istoty życia we dwoje. Jednocześnie powinno się wspierać małżeń- stwa, które nie czują się ze sobą dobrze. Jedną z form owego wsparcia winna być pomoc w podjęciu ważnej decyzji: kontynuować wspólne życie na zmienionych warunkach, czy też rozstać się? 227 Malżeństwa przyszlości już istnieją Można powiedzieć, że rodzina jest tyglem, w którym miesza się zarówno dobro, jak i zło. Nie powinniśmy za- tem szczędzić sit, aby funkcjonowała ona jak najlepiej. Zyskamy dzięki temu lepsze samopoczucie. Trzeba zda- wać sobie sprawę, że kłopoty rodzinne powodują po- wstawanie swego rodzaju kwadratury koła. Problemy rodzinne uniemożliwiają bowiem koncentrację na pra- cy zawodowej, jako że nasze myśli krążą nieustannie wokół domowych trosk. Z kolei gdy wracamy do domu, skupiamy się na tym, czego nie zdążyliśmy zrobić w pra- cy. W ten sposób nigdzie dobrze nie wykonujemy swoich obowiązków. Taka sytuacja zaś jest źródłem nieustanne- go stresu. którym za. zda- po- r°blemy na pra- 'stannie ' domu, ; w pra- HOZDZ IAŁ21 D° s? Prośbą o pomoc? odna,eź, Przemoc, as 229 Do kogo możemy się zwrócić z prośbą o pomoc? do psychoterapeutów". Pragnę jednak, by stówa o zapo- bieganiu nieszczęściom nie stanowiły tylko papierowej rzeczywistości, ale były wcielane w życie przez ludzi do tego powołanych. Jeżeli sytuacja w rodzinie staje się nie do zniesienia, a jej członkowie przestają nad nią panować, powinni mieć możliwość poproszenia o pomoc. Często chodzi o problemy tak delikatnej natury i tak emocjonalnie wy- czerpujące, że najlepiej potrafi zająć się nimi psycho- log, psychiatra, ksiądz, nieraz zaś adwokat lub kurator. Niestety, nie ma instytucji, która skupiałaby tych spe- cjalistów. Kiedy ludzie podejmują decyzję dotyczącą dalszych losów swojej rodziny, potrzebują pomocy, by móc real- nie ocenić sytuację i uświadomić sobie wszystkie konse- kwencje, zarówno emocjonalne, jak i praktyczne oraz prawne. W wielu przypadkach małżonkowie przekazują swoją „sprawę" adwokatowi, zanim jeszcze zastanowią się nad emocjonalnymi konsekwencjami tego kroku, po czym, nie podejmując już żadnych starań, oczekują, że ten zajmie się wszystkim. Inni z kolei niszczą się nawza- jem psychicznie tak zaciekle, że niczego już nie potrafią uzgodnić polubownie, zostawiając wszystko sądowi. W rzeczywistości zaś zrzekają się całkowicie odpowie- dzialności, pozwalając osobom trzecim decydować o swoim losie, a także o losie dzieci. Niektórzy szukają pomocy u psychiatry. Niestety, czę- sto czynią to z myślą o zdobyciu dodatkowej broni, któ- rą zamierzają wykorzystać przeciwko partnerowi w wal- ce o dziecko. Poza tym zajmowanie się nieszczęśliwymi małżeństwami czy kłopotami sercowymi nie jest zada- niem psychiatry. Lepsze przygotowanie zawodowe w tej materii ma psycholog. Podczas rozwodu wiele agresji i negatywnych emocji wzbudza u rodziców kwestia przyznania prawa do opie- ki nad dziećmi. Jednak najgorzej dzieje się wtedy, gdy małżonkowie już po wyroku sądowym kontynuują zacię- tą walkę za pośrednictwem dzieci. Stają się one bronią 230 ,*»»• Czy tak trudno być razem? ipo- wej i do mi dzi vy- 10- or. :h ii- a„ tz ą ą o w sporze pomiędzy rodzicami, przeciągane są to na jed- ną, to na drugą stronę. Zakłóca to ich rozwój i przeszka- dza w procesie wychowawczym. Dopiero gdy problemy z całą mocą dają o sobie znać w przedszkolu lub w szko- le, społeczeństwo mobilizuje specjalistów - psycholo- gów, psychiatrów dziecięcych i ewentualnie kuratorów. Dopiero teraz starają się oni zaradzić nieszczęściu, któ- re już stało się faktem, a o którym dzieci informowały dużo wcześniej (takimi sygnałami, jak stosowanie prze- mocy, drobne kradzieże czy zażywanie narkotyków). Tak więc najczęściej społeczeństwo ucieka się do środków, którymi dysponuje, dopiero po fakcie, często nie odno- sząc spodziewanych rezultatów. Z mojej wiedzy na temat rozwodu wynika, że jest on skomplikowaną procedurą, często odraczaną z powodu zawiłości prawnych. Jego rzeczywiste przyczyny tkwią jednak w problemach o podłożu emocjonalnym. Moim zdaniem, rozwód emocjonalny jest bardzo trudny, a jednocześnie zdaje się nie mieć miejsca, ponieważ prawo o nim nie wspomina. W przypadku spraw rozwo- dowych trudno mówić o jednym, czy choćby szeregu problemów, które można kolejno rozwiązywać. Chodzi tutaj raczej o kompleksową sytuację, w której emocjo- nalne, socjalne, praktyczne, ekonomiczne i prawne kło- poty przenikają się nawzajem. Dlatego też, aby osią- gnąć całościowe rozwiązanie, należy podjąć wielo- stronne działania. Prawny przebieg rozwodu zależy przede wszystkim od tego, jak udało się rozwiązać jego aspekt psychiczny. Brak porozumienia i akceptacji byłych małżonków, a także ich niejasne wyobrażenia dotyczące przyszłości są przyczyną długich i pochłaniających wiele energii rozpraw sądowych i wieloletnich walk o dzieci. Nie sądzę, aby moją rolą jako doradcy rodzinnego by- ło przekonywanie małżonków, by za wszelką cenę pod- trzymywali swój związek, nawet ze względu na dzieci. Mimo wszystko dziecko czuje się lepiej z jednym zado- wolonym rodzicem, niż z dwojgiem zmęczonych i nie- 231 Do kogo możemy się zwrócić z prośbą o pomoc? szczęśliwych (oczywiście, jeśli nie może mieć obojga szczęśliwych). Nie mogę też decydować o tym, czy para małżonków ma kontynuować wspólne życie, czy też powinna się roz- stać. Ci, których to dotyczy, muszą sami podjąć decyzję, licząc się z jej rozmaitymi konsekwencjami. Muszą wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. W sprawach dotyczących uczuć nie jestem bowiem w stanie udzielać żadnych rad. Każdy człowiek powi- nien sam określać swoje uczucia. Tylko on potrafi to zrobić. bojga tików : roz- yzję, uszą •iem 3Wi- I to Spis treści Andrzej Samson Przedmowa do wydania polskiego ............ 5 Karen Zimsen Wstęp....................................... 7 ROZDZIAŁ l Dlaczego tak trudno być razem?................ 9 Funkcje rodziny ........................... 12 Do czego jest nam potrzebne małżeństwo?..... 14 Z jakich środowisk pochodzą tak zwane „trudne" dzieci?......................... 16 ROZDZIAŁ 2 Opinie na temat małżeństwa .................. 20 ROZDZIAŁ 3 Z kim zawieramy małżeństwo?................. 24 Pobieramy się ze względu na podobieństwa, rozwodzimy z powodu różnic .............. 26 Zakochani... i co dalej?..................... 28 Wiele osób często ponawia swoje błędy ....... 30 233 Spis treści ROZDZIAŁ 4 Skąd się bierze dążenie do zmieniania partnera według uznawanego przez siebie wzoru? ...... 32 W każdej rodzinie panują inne zwyczaje ...... 33 Wpływ przyzwyczajeń na nasze życie ......... 34 Ciągle żywe napomnienia rodziców........... 35 Upiory z przeszłości - słowa „zawsze" i „nigdy" ............................... 35 Charakterystyczne sformułowania i zachowania rodziców odżywają w naszych słowach i czynach............................... 37 Sposoby rozwiązywania rodzinnych konfliktów . 38 Wzorce mogą się zmieniać .................. 40 ROZDZIAŁ 5 Wyobrażenia i oczekiwania związane z małżeństwem............................ 43 Zalew fałszywego romantyzmu............... 46 Oczekiwania wobec małżeństwa ............. 46 Małżeństwo i związane z nim nierealne oczekiwania ............................ 47 Warunki obowiązujące w małżeństwie hermetycznym .......................... 49 Realistyczne oczekiwania wobec małżeństwa . . 52 Idealne wartości w małżeństwie otwartym..... 53 ROZDZIAŁ 6 Czy miłość i zazdrość zawsze idą w parze? ....... 58 Czy można opanować zazdrość?.............. 59 Romantyczna miłość ....................... 61 ROZDZIAŁ 7 Zdrada..................................... 66 234 tafc trudno być razem? Jak przeżywamy zdradę?.................... 70 Zdrada dozwolona......................... 73 Co pól wieku temu mówiono na temat seksu? .. 74 Twarze zdradzonych i wzgardzonych.......... 75 ROZDZIAŁ 8 Cierpiętnictwo.............................. 79 Dlaczego się poświęcamy? .................. 79 Cierpiętnictwo wywołuje w innych poczucie winy, a korzyścią cierpiętnika jest świadomość posiadania władzy ........ 81 Każdy może się zmienić, potrzebny jest tylko czas.................. 82 ROZDZIAŁ 9 Wyrażanie i okazywanie uczuć................. 85 Czy można nauczyć werbalizowania uczuć? .... 88 Łatwiej uzewnętrzniać uczucia wobec obcych . . 88 Dlaczego tak trudno rozpoznawać i rozumieć emocje zarówno własne, jak i innych ludzi?.................................. 91 ROZDZIAŁ 10 Kłopoty z komunikowaniem się dotyczące dorosłych i dzieci.......................... 100 Porozumiewamy się nie tylko słowami ........ 102 Dzieci doskonale wiedzą, kiedy dorośli udają . 103 Słuchajmy uważnie, wyrażajmy się jasno...... 104 Przedstawiajmy jasno i wyraźnie, co czujemy i myślimy............................... 105 Jak rozmawiać z dziećmi?................... 108 Kto wywiera wpływ na dzieci?............... 112 235 Spis treści ROZDZIAŁ 11 Nuda i przesyt -jedne z największych wrogów małżeństwa............................... 115 Nuda najbardziej dokucza podczas weekendów............................. 117 Czy rzeczywiście zdarzają się koszmarne weekendy? ............................. 118 Życie rodzinne odkładane na sobotę i niedzielę.............................. 119 Rodzina planowa.......................... 120 ROZDZIAŁ 12 Czy istnieje związek pomiędzy kryzysami rozwojowymi człowieka a kryzysami w małżeństwie? ........................... 128 Kiedy dochodzi do niebezpiecznych kryzysów małżeńskich? ........................... 130 Kryzysy rozwojowe i inne................... 131 Kryzysy małżeńskie........................ 132 Spokój za wszelką cenę?.................... 134 Inne przyczyny kryzysów.................... 135 ROZDZIAŁ 13 Kryzysy i problemy współżycia, które mogą doprowadzić do rozwodu w ciągu czterech pierwszych lat małżeństwa.................. 137 Dlaczego w ciągu czterech pierwszych lat małżeństwa dochodzi do tak wielu rozwodów? ............................. 138 Wstrząs wywołany pojawieniem się dziecka .... 139 Niedoceniana rola ojca..................... 143 Problemy życia seksualnego................. 144 236 Czy tak trudno być razem? 115 117 118 119 120 28 JO 11 2 4 5 ROZDZIAŁ 14 Kryzys po pięciu - dziewięciu latach małżeństwa . 146 Dziecko zaczyna chodzić do szkoły ........... 148 Wielu rodziców przestaje myśleć o sobie jako o małżonkach........................... 150 Czy poczucie winy może uczynić z nas lepszych rodziców? .............................. 151 l Dla większości rodziców dzieci są j największym skarbem.................... 152 Rodzice powinni czasami odpoczywać i od dzieci ............................... 153 i Czy dzieci powinny spać z rodzicami?......... 153 Ukradkowe życie seksualne................. 155 1 Małżeństwo upora się z niejednym 1 problemem, jeśli życie seksualne funkcjonuje poprawnie................... 156 ROZDZIAŁ 15 ' Kryzys po dziesięciu - czternastu latach małżeństwa i jego związek z okresem dojrzewania dzieci oraz „kryzysem czterdziestolatka".......................... 158 Nastolatki prowokują dorosłych po to, żeby „wygrać"........................... 158 Codzienna rzeczywistość wielu rodzin, czyli pod jednym dachem z nastolatkiem .... 165 Poszukiwanie sensu życia oraz własnej tożsamości.............................. 167 Co począć ze swym życiem? ................. 168 Jakie wzorce i postawy przekażemy dzieciom? . 169 Kryzys rozwojowy rodziców - „kryzys czterdziestolatka" ....................... 172 237 Spis treści ROZDZIAŁ 16 Kryzys po dwudziestu - dwudziestu pięciu latach małżeństwa - syndrom „paniki srebrnoweselnej".......................... 175 Wiek przejściowy.......................... 177 Dorosłe sieroty............................ 178 Okres żniwa .............................. 181 Wspólny dom.............................. 183 ROZDZIAŁ 17 Konsekwencje rozstania...................... 186 Jak przeżywamy rozwód? ................... 189 Jak zwykle reagujemy na małżeńskie kłopoty? . 190 Potrzebujemy pomocy innych ludzi........... 196 Co to jest kryzys sytuacyjny? ................ 197 Fazy kryzysu.............................. 198 Kryzys to naturalna reakcja................. 200 ROZDZIAŁ 18 Kontakty między pokoleniami ................. 202 Wzajemna pomoc członków rodziny .......... 204 Wpływ teściów na atmosferę małżeństwa...... 205 ROZDZIAŁ 19 Małżeństwo w fazie porodzicielskiej............ 208 Rola babci i dziadka ....................... 213 Zostać czy się rozstać?...................... 214 Pustka i samotność po śmierci partnera....... 217 ROZDZIAŁ 20 Małżeństwa przyszłości już istnieją............. 220 Należy zapobiegać tworzeniu nieudanych małżeństw.............................. 222 238 Cz?/ ta/c trudno być razem? Czy nasze postępowanie jest adekwatne do rzeczywistości?....................... 223 „Cykliczna monogamia" - fantazja czy rzeczywistość? .......................... 224 ROZDZIAŁ 21 Do kogo możemy się zwrócić z prośbą o pomoc? . . 229 Dlaczego tak trudno być razem? To książka zdecydowanie różniąca się od innych podejmujących temat wspólnego życia dwojga ludzi. Autorce nie tylko udało się pokazać problemy dzisiejszych związków, ale także zaproponować ich skuteczne rozwiązania. Ciągły pośpiech, wybór miedzy partne- rem a pracą, chęć zapewnienia dzieciom najlepszego startu wypeł- niają dni współczesnych Polaków. Rośnie też liczba nieudanych małżeństw-Duńska autorka w prosty i zrozumiały sposób opisuje różne sytuacje oraz etapy ewolucji partnerskiego związku, korzy- stając przy tym ze swoich doświadczeń zarówno zawodowych (pracuje jako terapeutka w poradni małżeńskiej i rodzinnej), jak i osobistych. Oto niektóre tematy poruszone w tej książce: W jakim celu zawieramy małżeństwo? Kolejne kryzysy w małżeństwie Nuda i przesyt Konsekwencje rozstania Czy możliwe jest budowanie trwałych i barmoiMjayca związków? Karen Zimsen tak wypowiada się na temat małżeństwa: „Wierzę w małżeństwo jako instytucje, ale jednocześnie uważam, że istnie- je granica ceny, jaką można zapłacić za jego podtrzymywanie. Chciałabym zapobiegać tworzeniu nieudanych związków będą- cych przyczyną wielu ludzkich tragedii. Sytuacje, którymi zajmuje się w tej książce, rozgrywają się w czterech ścianach naszych do- mów. Gdybyśmy do małżeństwa odnosili się z troską równą tej, z jaką odnosimy się do pracy zawodowej, marzenia o szczęśliwym, harmonijnym życiu rodzinnym stałyby się rzeczywistością". www.swiatksiazki.pł ISBN 83-7311-581-1 9"788373"115811" Cena 29,00 zf Nr 3707