WYPRAWA Autor : Paweł A. Kowalski HTML : ARGAIL Promienie słońca otaczają mnie z każdej strony. Ich niesamowicie przenikliwy żar spada na mnie nieustającymi kaskadami. Pogda jest potworna, żarowi lejącemu się z nieba wtóruje niczym diabelskie skrzypce potworny zaduch i stęchlizna. Miasto jak zawsze pełne jest ludzi - śmierdzących, przepoconych, gnających jak zwykle gdzieś, po coś, za czymś... Ja w śród nich - popychany, szturchany, również gdzieś pędzę, gnam... Tylko gdzie? Zwalniam, idę powoli, mijam zapyziałe budki z hamburgerami, zapiekankami... w pewnym momencie staje, czuje się niczym skała opierająca się nawałnicy rozszalałego sztormu... wspaniałe uczucie wyłączenia przez chwile ogarnia mnie do reszty... tak błogo spokojnie. Ktoś mnie popycha, zachwiany wpadam na pędzącą z naprzeciwka kobietę, po chwili wyalienowania znów jestem z powrotem wśród mdłych zapachów, miliona anonimowych przechodniów. Przyspieszam gnany swym pragnieniem lub być może tylko zbiorową manią szybkości, nie wiem i nie staram się dowiedzieć. Schodzę po schodach, wchodzący na górę koleś potrąca mnie jeszcze silniej niż kobieta. Przed upadkiem ratują mnie tylko zgarbione plecy babci która mimo swej laski z zawrotną prędkością gna na dół. Rozpoznaje znajomy zapach - mieszanina pieczonych gofrów, moczu i czegoś jeszcze. Czego jednak nie wiem. Ta woń dolatująca do mnie z każdej strony uzmysławia mi że już niedaleko, już dochodzę. Mijam ostatni zakręt, kilka metrów... Tak, jestem. Siadam wygodnie. Błoga aura tego najcudowniejszego zakątka na ziemi pochłania mnie, a ja z chęcią się w niej zatracam. Powolnym ruchem ręki wyciągam strzykawkę, zakładam igłę, o żyły już nie musze się martwić - bez ściągania ich gumką są na wierzchu. Spokój, wszechobecny spokój - teraz on jest najważniejszy. Pośpiech byłby bluźnierstwem.