Otfried Preussler Hubert i jego przyjaciel Kudłacz Jeszcze jedna historia o krasnoludkach Polski Związek Niewidomych Zakład Wydawnictw i Nagrań Warszawa 1989 Przełożyli: Hanna i Andrzej Ożogowscy Tłoczono w nakładzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III-Bą1 Całość nakładu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Nasza Księgarnia", Warszawa 1988 Tu pojawia się Hubert Hubert w Wielkim Kapeluszu, jeden z trzynastu krasnoludków z Siedmiogórskiego Lasu, jest z zawodu wyplataczem koszy, zna również sztukę robienia krasnoludkowych kapeluszy. Było to pewnego pięknego jesiennego poranka. Właśnie tego dnia Hubert chciał wziąć się do smażenia marmolady z borówek, ale świat był tak kolorowy, a niebo tak niebieskie, że musiał sobie powiedzieć: "To nie jest dzień odpowiedni na smażenie marmolady z borówek, to dzień na wędrówkę!" Chętnie zabrałby któregoś z sąsiadów na wspólną wyprawę, ale odmówili. - Zapomniałeś, że dziś jest dzień pracy? A w taki dzień nie można po prostu robić tego, na co się ma ochotę. W takie dni u nas się pracuje! "No dobrze - pomyślał Hubert. - Jeśli tak, to mogę również wędrować sam..." Jak pięknie było wokoło na świecie! W pogodnym nastroju przeszedł Hubert przez Siedmiogórski Las aż do samego końca. I tam, na wielkim kamieniu, na brunatnym wrzosowisku rozpoczął się łańcuch nieoczekiwanych i niebezpiecznych przygód... Co za szczęście, że wielki kapelusz Huberta był podwójny! W jego górnej, zewnętrznej części, którą wykorzystał jak łódź, udało mu się przecież umknąć przed armią żarłocznych mrówek. Potem jednak z przerażeniem zauważył, że kapelusz niesie go prosto do Worlickich Borów - tych Borów, gdzie jeszcze nigdy nie dotarł żaden krasnoludek! Mieszkał tam, jak wszystkim było wiadomo, Plampacz, straszny potwór, pół wilk a pół smok, który każdego krasnoludka natychmiast pożerał. "O, biada! - pomyślał Hubert. - Czuję, że to się dobrze nie skończy, jeśli Plampacz dostanie mnie w swoje łapy!" A później Hubert wpadł ze swą łodzią do wodospadu. Wir wciągnął go w głębinę i biedny krasnoludek stracił przytomność. Kiedy po chwili przyszedł znów do siebie, znajdował się na stosie suchych gałęzi i zwiędłych liści. A któż to siedział naprzeciw niego? Jakieś obce kudłate stworzenie z długim ogonem. Mógłby to być właściwie tylko Plampacz, którego się Hubert tak obawiał, albo? Jak się okazało, nie był to Plampacz, tylko Kudłacz, kudłaty skrzat w kosmatym futrze, z kudłatym ogonem. To on wyłowił krasnoludka z Kruczego Stawu i miał mu wkrótce jeszcze raz uratować życie. A co się stało z Plampaczem? Plampacza w rzeczywistości w ogóle nie było, niepotrzebnie wszyscy się go bali; zarówno krasnoludki, jak i Kudłacz. - Wiesz co? - powiedział Kudłacz do Huberta. - Mam już dość samotnego życia w Worlickich Borach. Jeśli ci to odpowiada, pójdę z tobą do Siedmiogórskiego Lasu, do ciebie i twoich przyjaciół. (Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o tych przygodach, sięgnijcie do książki pt. "Hubert w Wielkim Kapeluszu".) Tak zawarli ze sobą przyjaźń i stali się tym, czym są dzisiaj: najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Tu mieszkam Żyli więc dwaj przyjaciele, którzy byli najlepszymi przyjaciółmi na świecie, chociaż znali się dopiero od niewielu dni, dokładnie mówiąc - od przedwczoraj. Hubert, krasnoludek z Siedmiogórskiego Lasu, jeden spośród trzynastu, i Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów. Postanowili, że od teraz po wszystkie czasy pozostaną razem. - Nic na świecie nie smakuje bardziej, niż bar_bur_borówkowa mirmulada! - twierdził Kudłacz, kiedy spotkali się po drugiej stronie Kruczego Stawu z Korzonkiem, Krzywonóżką i małym Łatką i jedli razem kanapki na wielkim kamieniu na wrzosowisku. Po południu wspólnie z sąsiadami Huberta powędrowali w stronę domu. Niedaleko Siedmiogórskiej Łąki Korzonek, Krzywonóżka i mały Łatka rozstali się z nimi, gdyż mieszkali trochę dalej, i od tej chwili dwaj najlepsi na świecie przyjaciele byli znów sami. Hubert zaprowadził kudłatego skrzata na skraj małej polanki za żywopłotem z jeżyn. Wyciągnął rękę i powiedział: - Tu mieszkam, Kudłaczu, stoimy przed moim domem. - Gdzie tu jest dom? - Kudłacz badawczo rozejrzał się wkoło. - Widzę tylko paproć i krzewy jagód, i kamień, spod którego wypływa źródełko wody... Ale du_di_dom? - Domki krasnoludków są dobrze ukryte, inaczej być nie może. Spróbuj jednak go znaleźć! - powiedział Hubert. - No, pięknie - rzekł Kudłacz. - Przecież to nie powinno być takie trudne... Miało się ku wieczorowi. Ostatnie promienie słońca przebijały się między wierzchołkami drzew na małą polankę. Kudłacz obiema rękami rozchylił paprocie i rozglądał się. - Zimno - powiedział Hubert. - A tam? - kudłaty skrzat wskazał na żywopłot jeżyn. - Jeszcze zimniej! - zawołał Hubert i Kudłacz biegł do następnego krzaka leszczyny. - To się musi kiedyś skończyć! Jeżeli nie tu, więc może tam? Krasnoludek śmiejąc się machnął przecząco ręką. - Miej się na baczności, "tam" możesz sobie co najwyżej odmrozić uszy! Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, buszował pośród malinowych krzewów, wtykał nos między polne skrzypy. Ale wszystko na próżno. - Gdybym nie wiedział, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, krasnoludku, powiedziałbym: pocałuj mnie w nos! Był już bliski zaniechania daremnych poszukiwań, gdy nagle Hubert zawołał: - Gorąco, Kudłaczu, gorąco! Uważaj, bo zaraz spalisz sobie swój kosmaty ogon! Kudłacz rozejrzał się wokoło coraz bardziej zagniewany. - Myślę, że drwisz ze mnie, Hubercie. To jest przecież całkiem zwyczajna kupa chra_chro_chrustu! - Tak sądzisz, Kudłaczu? Więc uważaj! Hubert podszedł do kupy chrustu, odsunął na bok kilka gałęzi i oto stanęli niespodziewanie przed domem Huberta. Jak wszystkie domy krasnoludków, był on zbudowany z drewna i całkowicie zakryty suchymi gałęziami. - Ach, jaki piękny dom! - zachwycał się Kudłacz. - Jaki kolorowy, wesoły dach! Taki wesoły i kolorowy jak liście w październikowym lesie! - Nie powinieneś się temu dziwić - odrzekł Hubert. Ale następnie przyszło mu na myśl, że Kudłacz przybył przecież z Worlickich Borów. Skąd miał wiedzieć, że dachy krasnoludkowych domów zmieniają barwę stosownie do pory roku, akurat tak samo jak i kapelusze krasnoludków? Prawdopodobnie wiele jeszcze spraw będzie musiał wyjaśnić w najbliższym czasie kudłatemu skrzatowi... Pięknie witamy! Kudłacz nigdy przedtem nie widział domu krasnoludka: ani z zewnątrz, ani tym bardziej od wewnątrz. Na palcach wszedł za Hubertem do środka. Zaledwie odważał się oddychać, kiedy znaleźli się w izbie: tak wszystko było tu dla niego nowe, tak niezwykłe!... - Pięknie witamy! - zawołał Hubert. - Jak widzisz, miejsca wystarczy dla nas obu. A teraz muszę prędko ugotować dla nas kaszę. Co o tym sądzisz? Nawet gdyby Kudłacz wiedział, co to takiego kasza, nie mógłby w tej chwili wymówić ani słowa. Stał po prostu zwrócony plecami do drzwi i dokładnie rozglądał się wokoło. Nie wiedział, że stół był stołem, krzesło krzesłem, a szafa szafą. Jeszcze nigdy Kudłacz nie widział ściennej półki ze stojącymi na niej talerzami i tyglami, nie widział jeszcze nigdy zasłon okiennych, łóżka, pojemnika na chleb ani przypiecka. A co dopiero pieca! - Cóż to za dziwna biała rzecz z trojgiem żelaznych drzwiczek: jednymi dużymi po prawej i dwojgiem mniejszych - jedne nad drugimi - po lewej? Hubert otworzył obydwoje mniejszych drzwiczek. Wsunął parę drzazg w górny otwór, wyciągnął z wielkiego kapelusza lont, krzemień i krzesiwo. Kudłacz zobaczył, jak skrzesał ogień, i zawołał: - Zostaw to na miłość boską! Pomyśl o tych kupach chrustu. Przecież spalisz dach nad głową! - Ależ skąd! - rzekł Hubert. - Rozpalę tylko w piecu. Inaczej nie mógłbym ugotować kaszy. Kudłacz patrzył z niepokojem, jak Hubert wsunął tlący się lont pod drzazgi i jak cierpliwie dmuchał, aż zaczęły się palić. - Posłuchaj, jak trzaskają! Krasnoludek dołożył jeszcze kilka grubszych drewienek, zamknął górne drzwiczki pieca, a dolne tylko przymknął. - Ogień potrzebuje powietrza, rozumiesz? Tylko wtedy może się dobrze palić. - Tam w środku? W tej białej skrzyni? - Tam wewnątrz - powiedział Hubert. - Ogień ogrzewa piec, a piec sprawia, że jest nam w izbie ciepło. Również płyta pieca zrobi się dzięki niemu gorąca, tak gorąca, że będzie można na niej gotować. - A co z dymem? - chciał wiedzieć kudłaty skrzat. - Dym ulatuje przez komin na zewnątrz. O to postarał się już Murek. - Murek? - To nasz mistrz murarski i zdun. Dwa razy w ciągu roku Murek robi obchód w Siedmiogórskim Lesie i oczyszcza przewody kominowe w domach krasnoludków. Raz wiosną i raz zanim nadejdzie zima. A więc już niedługo powinien się tu pojawić. Lirum_larum Hubert ugotował z pokruszonych bukowych orzeszków gęstą kaszę, dwa razy tyle co zwykle. Do osłodzenia użył syropu z jeżyn. Na koniec dodał szczyptę tłuczonych kwiatów arniki, półtorej łyżki oleju z leszczynowych orzechów i wszystko przyprawił odrobiną suchych liści mięty. - Gotowe, możemy jeść! Przyniósł dwa talerze ze ściennej półki, napełnił je gorącą kaszą i postawił na stole: jeden po stronie Kudłacza, drugi po swojej. - A tu jest twoja łyżka... Kudłacz obwąchał drewniany przedmiot ze wszystkich stron i zmarszczył czoło. - A to co znowu? - Łyżka, jak już mówiłem. Je się tym swoją kaszę. To bardzo proste, zaraz ci to pokażę. - Nie musisz! - odparł Kudłacz. - Po co takie lirum_larum. Taki jak ja nie używa łyżki, taki jak ja łyka po prostu coś takiego i po sprawie! Nachylił się nad talerzem i zanim krasnoludek zdołał mu w tym przeszkodzić, już zanurzył koniec języka w gorącej kaszy. - Ojojojoj! - zawył przestraszony kosmaty skrzat i złapał się ręką za usta. - Sparzyłeś się - powiedział Hubert. Kudłacz całkiem zbaraniał. Jeszcze nigdy w życiu nie jadł gorącej kaszy ani nic innego gotowanego. Czy nie byłoby lepiej, gdyby na zewnątrz szybko zerwał parę owoców głogu? Przynajmniej nie można sobie nimi sparzyć języka. - Powinieneś spróbować jeść łyżką - zaproponował Hubert. - Nie nabieraj zbyt dużo na jeden raz - i podmuchaj trochę, żeby kasza przestygła... Kudłacz ociągał się. Powinien spróbować, a może lepiej nie? W końcu nabrał troszkę kaszy na łyżkę i dmuchał na nią, aż mu zabrakło tchu. Następnie ostrożnie, ostrożnie, ostrożnie podniósł łyżkę do ust. - No? - zapytał Hubert. Kudłacz przymknął oczy i zastanowił się. - Muszę powiedzieć, że niezłe... - przyznał wreszcie. - Niezła ta twoja ko_ku_kasza, krasnoludku. A przede wszystkim: wspaniale słodka! Nawet jeśli jest dla takich jak ja o wiele za ciepła. Za ciepła czy też nie za ciepła - po trzeciej łyżce Kudłacz w niej zasmakował. Jeszcze miał trochę kłopotów z łyżką, jeszcze niekiedy, w pośpiechu, nie trafiał nią do ust i poplamił sobie kudłate futro. - Wiesz co? - rzekł Hubert. - Zawiążę ci fartuszek... - Mnie? - zapytał Kudłacz. - Z powodu tych kilku plu_pli_plam? Można się uśmiać, krasnoludku! Taki jak ja nie potrzebuje żadnego fartuszka. Taki jak ja robi jedynie mlisk_mlask, i po wszystkim! Wysunął język, zrobił nim mlisk_mlask i zlizał plamy szybciej, niż Hubert w ogóle mógł to zauważyć. - Dziwisz się pewnie, co? Spróbuj mnie naśladować, krasnoludku! To rzeczywiście prawda Kudłacz zajadał się kaszą, sapał i mlaskał. - Ależ to dobre i słodkie! Ależ to słodkie i dobre! Talerz został opróżniony migiem. Hubert oddał Kudłaczowi resztę swojej kaszy. - Ja jestem syty, więc zrób z tym porządek, Kudłaczu. Kudłaty skrzat nie dał się prosić i opróżnił również talerz Huberta. - Taki jak ja może dużo zmieścić - powiedział, pełen dumy. - Na przykład odpowiadałby mi teraz duży kawałek chleba z bi_ba_borówkową mirmoladą... Hubert podszedł do pojemnika na chleb, a następnie do spiżarni. Położył na stole pół bochenka krasnoludkowego chleba i postawił obok garnek z marmoladą. - Powoli zbliża się czas, kiedy zapalamy światło - oznajmił i zdjął z haka latarnię. Kudłacz uważnie przyglądał się przyjacielowi, kiedy ten płonącą drzazgą zapalił świecę woskową wewnątrz latarni i zawiesił ją nad stołem. - Stajesz się dla mnie niesamowity - powiedział kudłaty skrzat. - Nawet światło potrafisz zrobić! A zrobić światło, kiedy na dworze robi się ciemno - to coś nadzwyczajnego! Przy świetle latarni zjedli pół bochenka chleba i marmoladę. Hubert zjadł tylko trochę, kudłaty skrzat o wiele więcej. - Taki jak ja ma niesamowicie duży żołądek, rozumiesz? I może się w nim mnóstwo zmieścić. Kudłacz był już zmęczony tym obżarstwem. Ziewał i ziewał. Również i Hubert doszedł do wniosku, że nadszedł czas, aby iść spać. Wypchał worek sianem, rozłożył go w kącie izby obok pieca i nakrył świeżym lnianym prześcieradłem. Następnie położył na tym koc z mysiej wełny i poduszkę. - To twoje miejsce do spania, Kudłaczu. Mam nadzieję, że będzie ci tutaj ciepło i wygodnie. Kudłacz przez całe życie spał jedynie na dworze, w lesie. Wyciągnął się na posłaniu i pozwolił nakryć się Hubertowi kocem. - No, jak się czujesz? - Jak w niebie, jakbym leżał między dwiema chma_chmi_chmurami... Wymamrotał ostatnie słowo i zasnął. Krasnoludek zdmuchnął płomień latarni i również poszedł do łóżka. Jak zawsze zostawił na głowie wielki kapelusz, który go nie tylko chronił od deszczu i słońca, lecz również w nocy przed złymi snami. Czy to nie wspaniałe: być znowu w domu i leżeć we własnym łóżku? Światło księżyca, który stanął ponad lasem, sączyło się przez gałęzie i migotało na szybach izdebki. Była to tylko odrobina księżycowego światła, ale krasnoludkowi zupełnie wystarczała. Mógł rozpoznać piec, stół i krzesła, półkę na ścianie, szafę i skrzynię na odzież. Właściwie wszystko było w izbie jak dawniej, a jednak nastąpiła tu wielka zmiana! Po tamtej stronie, w kącie obok pieca, leżał Kudłacz na swoim posłaniu z leśnej trawy i Hubert słyszał jego oddech. Krasnoludek przysłuchiwał się sapaniu Kudłacza i myślał: "A więc to prawda, że już nie jestem samotny w swoim domu". Próbował sobie wyobrazić, jak pięknie i wesoło będą od tej pory żyli. Kudłacz i on, on i Kudłacz. Potem Hubert zasnął, ale nie na długo. Nagle w środku pierwszej drzemki zbudziło go okropne stękanie i chrapanie! Niewiele brakowało, a z przerażenia byłby wypadł z łóżka. Trzeba tylko umieć sobie poradzić Hubert wyskoczył z pościeli, zapalił latarnię i spojrzał w kąt koło pieca. Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, leżał na plecach i chrapał na całe gardło. Chrapał tak głośno, aż się trzęsły drewniane ściany. - Przestań, Kudłaczu! Za chwilę dom zawali się nam na głowę! Kudłaty skrzat chrapał dalej. Hubert ściągnął z niego koc i próbował go obudzić. - Przestań, Kudłaczu, przestań! Nie chcesz czy nie możesz?! Wszystko na próżno! Krasnoludek nie widział innej rady, jak chwycić przyjaciela za nos i zacisnąć go. To podziałało natychmiast. Kudłatemu skrzatowi zabrakło powietrza, sapnął głęboko i otworzył oczy. - Stało się co? - zapytał dysząc. - Można tak powiedzieć, mój drogi. Chrapiesz, jakbyś chciał Siedmiogórski Las wzdłuż i wszerz zachrapać. - Ja? - zapytał Kudłacz. - I chrapanie? Wolne żarty, krasnoludku! Taki jak ja nie chrupie, taki jak ja nie chropie, taki jak ja nie chru_chro_chrapie! To jest zupełnie coś innego! - Komu ty to mówisz, Kudłaczu? To może niejednego przestraszyć na dobre! - Ach, tak... - Kudłaty skrzat zwiesił głowę. - Jeśli taki jak ja ma pełen brzuch, śpi taki jak ja dosyć głośno, rozumiesz? Nic na to nie można poradzić. - Podrapał się za uchem i ciągnął dalej, wzruszając ramionami. - Chyba najlepiej będzie, jeśli rozejrzę się za miejscem do spania na dworze... - Ależ dlaczego? - Obawiam się, że w innym przypadku nie zmrużysz oka przez resztę nocy. - Zaryzykujmy! - Hubert zaśmiał się i naciągnął sobie głęboko na uszy wielki kapelusz. - Ostrzegam cię! - zamruczał Kudłacz. - Jeśli dzisiejszej nocy nie będziesz mógł zasnąć, sam sobie będziesz winien! - Że co? - zapytał Hubert. - Powtarzam ci: jeśli dzisiejszej nocy nie będziesz mógł zasnąć, będziesz sam sobie winien! - Co mówisz? - Pewnie źle słyszysz?! - kudłaty skrzat wciągnął głęboko powietrze, a następnie krzyknął tak głośno, jak tylko mógł: - Jeśli dzisiejszej nocy nie będziesz mógł zasnąć, będziesz sam temu winien!!! - Przykro mi - krasnoludek wskazał na wielki kapelusz. - Nic nie słyszę, Kudłaczu. Teraz sap i chrap, ile tylko możesz - mnie tym nie obudzisz! Mówiąc to zdmuchnął światło i ułożył się na łóżku. W chwilę potem zasnął, ale tym razem już na dobre. Poranek dobry dla wszystkich Resztę nocy spędzili przyjaciele spokojnie. Krasnoludek chrapał w łóżku, kudłaty skrzat mruczał i chrapał na swym posłaniu w kącie obok pieca i nie przeszkadzali sobie nawzajem. Rano wprawdzie, kiedy Hubert obudził się ze snu i starym zwyczajem ściągnął wielki kapelusz z czoła, doszedł go jakby głośny grzmot. "Co za hałas w izbie?" - Krasnoludek otrząsnął się i naciągnął z powrotem wielki kapelusz na uszy. Poranne słońce zaglądało do okien i podłoga była upstrzona złotymi plamami. Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, leżał w najciemniejszym miejscu, w kącie koło pieca i dalej chru_chro_chrapał. Krasnoludek tego nie słyszał, tylko widział. Ale widział to całkiem wyraźnie. Widział, jak Kudłacz wydyma we śnie policzki, jak wysuwa wargi, wydmuchuje z siłą powietrze, jak gdyby musiał zgasić ze trzy tuziny świec. W mieszkaniu kołysały się zasłony, na ściennej półce drżały talerze i miski, kuchenna miotła w kącie podskakiwała w kółko, jakby miała źle w głowie. "A to dopiero - pomyślał Hubert. - Kudłacz ma doprawdy zdrowy sen, jeśli nie budzi go własny hałas". I postanowił pójść do źródła, jak każdego ranka, aby przynieść wody. Kiedy otworzył drzwi domu i rozsunął na boki chrust, zobaczył, że przed domem stoi mały Łatka. Łatka nie był sam. Stali tam i Korzonek, i Krzywonóżka, Gderacz i stary Cyryl w towarzystwie Pliszki, dekarza. - Oho! - zawołał zdumiony Hubert. - Co was tu sprowadza, szanowni sąsiedzi? Dlaczego tak stoicie? Sąsiedzi wymachiwali rękami, robili miny, jakby chcieli go o coś zapytać. Jednak Hubert nie rozumiał ani słowa. - Przykro mi, ale musicie mówić głośniej! Korzonek zrobił z dłoni trąbkę. Hubert widział, że coś do niego krzyczy, ale w dalszym ciągu nie mógł nic zrozumieć. - Czy straciłeś mowę, Korzonku? - zapytał całkiem poważnie. Mały Łatka wywrócił oczami, wskazał na swoje uszy. Teraz Hubertowi coś zaczęło świtać. Ściągnął z uszu swój wielki kapelusz i wreszcie mógł słyszeć, co sąsiedzi do niego wołali. - Co się tu, u diabła, dzieje? - dopytywał się stary Cyryl. A Pliszka dodał ochrypłym głosem: - Nie możesz odpowiedzieć, jeśli cię o coś pytają? - Owszem, owszem - zapewniał Hubert. - Ale z jakiego powodu jesteście właściwie wszyscy tak wzburzeni? - Dziwi cię to? - zrzędził Gderacz. - Łatka nas zwołał, on usłyszał pierwszy... - Co? - zapytał Hubert. Łatka wskazał na stertę chrustu. - Jak to, co? To okropne sapanie i parskanie. To brzmi jak głos samego Plampacza! - Plampacza? - Hubert zakrztusił się niemal ze śmiechu. - Mam wam coś zdradzić, sąsiedzi? Więc uważajcie... Chru_chro_chrapanie Kudłacza dochodziło aż tu, na zewnątrz. Suche gałęzie, którymi przykryty był domek krasnoludka, uginały się i trzaskały, jakby lada moment miały się rozłamać. Nic dziwnego, że przerażało to małego Łatkę! Ale nagle pod stertą chrustu zrobiło się tak cicho, że wszyscy nadsłuchiwali jak zaczarowani. Zanim Hubert znalazł czas, aby wszystko wyjaśnić, zjawił się Kudłacz. Przetarł oczy ze snu i rozejrzał się wokoło. - Jak to? - zawołał. - Wy również już się obudziliście? Więc życzę wszystkim dobrego poranka! Mirmulada z borówek Korzonek i Krzywonóżka, Gderacz i mały Łatka znali już Kudłacza. Więc Hubert poinformował szybko starego Cyryla i Pliszkę o tym, jak mu Kudłacz w Worlickich Borach dwukrotnie uratował życie i że teraz, od dziś, chce pozostać w Siedmiogórskim Lesie i mieszkać w domku Huberta. - Ach t_t_tak? - wykrztusił Pliszka. - S_s_skąd mieliśmy o tym w_w_wiedzieć, jeśli wcześniej nam tego nie p_p_powiedziałeś?! - Ale teraz już wiecie o tym - powiedział Hubert. - I oczywiście muszą się o tym dowiedzieć także inne krasnoludki, i to tak szybko, jak tylko możliwe. Zapraszam was wszystkich na najbliższą niedzielę do nas na kawę i placek z kruszonką, wtedy uczcimy przyjęcie Kudłacza do naszego grona. Wszyscy uznali to za dobry pomysł. Jedynie Gderacz zamruczał: - Po co zaraz przyjęcie? Czy to takie ważne! Sąsiedzi pozwolili mu zrzędzić, byli przecież przyzwyczajeni, że niczego innego nie można się było po nim spodziewać. - Postanowione - powiedział stary Cyryl. - Przekażemy pozostałym wiadomość. A więc do najbliższej niedzieli! - Do najbliższej niedzieli! - żegnała się w ten sposób również cała reszta krasnoludków. - I co teraz? - zapytał Kudłacz Huberta, kiedy już wszyscy się rozeszli. - Teraz proponuję, żebyśmy najpierw zjedli śniadanie. A potem weźmiemy się za smażenie marmolady! Kudłacz pochłonął na śniadanie pół bochenka krasnoludkowego chleba, dwanaście łyżek marmolady z owoców dzikiej róży i wypił duży kubek słodkiej herbaty z suszonych poziomkowych liści. Tymczasem Hubert rozpalił w piecu. Następnie przynieśli ze spiżarni garnek z borówkami i postawili go na płycie kuchennej. - I co teraz? - zapytał Kudłacz. - Teraz borówki muszą się zagrzać i rozgotować. - A potem? - Potem muszą się wolno dalej gotować, aż staną się marmoladą. Ale marmolada z borówek nie może się przypalić, więc dlatego musimy ją ciągle dokładnie mieszać. - Łapami? - zapytał kudłaty skrzat. - Lepiej nie - rzekł Hubert. - Chyba że lubisz sobie parzyć palce?... Wyciągnął dwie długie warząchwie ze skrzyni na naczynia kuchenne, następnie obwiązał się kraciastym fartuchem i zażądał, żeby Kudłacz także założył fartuch. - Tak trzeba, kiedy się gotuje marmoladę z borówek! - No, pięknie - westchnął Kudłacz. - Jeśli tak trzeba, taki jak ja musi się tego trzymać. To była wcale niełatwa praca. Hubert stał z jednej strony pieca, kudłaty skrzat z drugiej. I obaj mieszali swoimi długimi warząchwiami w parującej borówkowej marmoladzie; Hubert w lewą stronę, kudłaty skrzat w prawą, nie za szybko, nie za wolno - a jednak z należytą dokładnością. Aby nie wypaść z rytmu i nie wchodzić sobie w drogę przy mieszaniu, Kudłacz śpiewał przy tym taką piosenkę: Razem damy sobie radę,@ usmażymy marmoladę.@ Słodka mirum -@ marmolada@ wnet do chleba@ nam się nada!@ gdy mieszamy@ ciągle w koło,@ to doprawdy@ jest wesoło!@ Od czasu do czasu krasnoludek musiał wrzucać drewno do pieca. Borówkowa marmolada stawała się coraz ciemniejsza i gęściejsza, a pachniała wybornie. - Jeśli to smakuje przynajmniej w połowie tak dobrze, jak teraz pachnie, mogę sobie wyobrazić, jak będzie smakować, kiedy będzie gotowe - cieszył się kudłaty skrzat. - To będzie całkiem, całkiem okropnie dobre! Lewą ręką otarł sobie krople potu z czoła i strząsnął je na kuchenną płytę, aż zasyczało. - Wiesz co? - rzekł Hubert. - Pójdziemy na zmianę do strumyka i trochę się tam ochłodzimy. - Zgoda! - zawołał Kudłacz. - Ja pójdę pierwszy. Ale nie zapominaj, Hubercie: tak długo jak mnie nie będzie, musisz mieszać za nas obu! Odłożył warząchew i pognał na dwór. A w chwilę później Hubert usłyszał wrzask przerażonego Kudłacza. Dwaj bohaterowie Kudłaty skrzat z Worlickich Borów o włos byłby się zderzył przed drzwiami domu Huberta z nieznajomym czarnym jak węgiel, nawet na twarzy! Czarny nieznajomy był również przerażony, dokładnie tak jak Kudłacz. Obaj odstąpili po dwa kroki do tyłu i przypatrywali się sobie podejrzliwie. Nieznajomy nie nosił na głowie kapelusza w październikowych barwach, tak jak inne krasnoludki, lecz jakąś czarną rzecz, która prawdę mówiąc wyglądała jak stare wiadro. Ponadto był objuczony mnóstwem dziwnych przedmiotów, których przeznaczenia Kudłacz nie mógł się domyślić. Były to tyczki, liny i łańcuch, na którym wisiał wielki, czarny, kosmaty ogon. A co za oczy miał ten nieznajomy! Białe oczy w czarnej twarzy! I białe zęby! Kudłacz chciał już zrobić w tył zwrot i uciec, gdy pojawił się Hubert. A kiedy zobaczył, z jaką obawą "czarny" i Kudłacz patrzą na siebie, wybuchnął głośnym śmiechem. - Ach, wy! Dwaj bohaterowie! - zawołał. - Czy mogę przynajmniej przedstawić was sobie? To jest Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, mój najlepszy przyjaciel. A to jest Murek, o którym ci przecież opowiadałem, Kudłaczu. - Ale dlaczego on jest taki czarny?! - chciał wiedzieć Kudłacz. - Ponieważ właśnie robię obchód - wyjaśnił Murek. - Od czyszczenia kominów nikt nie staje się biały, chyba to rozumiesz? Ale widzę, u ciebie, Hubercie, dziś nic się nie da zrobić. Palicie tak, że tylko kopci i dymi! - Ponieważ gotujemy marmoladę z borówek - powiedział z zapałem Kudłacz. - Aha, w takim razie będę mógł przynajmniej raz zabrać się do pieca chlebowego. Chciałbym już tę zakopconą robotę skończyć. - Tak jak my marmoladę z borówek! - zgodził się z nim Hubert. Już chciał powiedzieć Kudłaczowi, żeby wrócił do domu, kiedy kudłaty skrzat szarpnął go za rękaw. - Powiedz no, czy właściwie taki jak ja potrzebny jest jeszcze przy mirmuladzie? Taki jak ja chciałby mianowicie zobaczyć, jak się czyści komin... - No dobrze - rzekł Hubert. - Poradzę sobie sam z marmoladą z borówek! Pospieszył z powrotem do kuchennego pieca i chwycił za warząchew. Murek tymczasem poszedł z Kudłaczem na tyły domu, gdzie stał piec chlebowy. Tam oparł o komin swoje przyrządy: dwie długie tyczki z sześcioma czy siedmioma poprzeczkami. - Co tu jest do oglądaniia, Kudłaczu? Pewnie jeszcze nigdy nie widziałeś drabiny, co? Używa się jej po to, aby wejść na górę - rzekł Murek. "Taki jak ja wszedłby na górę również bez drabiny" - pomyślał Kudłacz, ale uważał, że głośno lepiej tego nie mówić. Za chwilę uważnie przyglądał się pracy Murka: jak podniósł drabinę, jak oparł ją o komin, jak opuścił do jego wnętrza łańcuch, na którym dyndał strzępiasty czarny ogon. - Całkiem pięknie zakopcony - mruknął Murek. - Wydaje mi się, że był już najwyższy czas na moje odwiedziny... Kilka razy podciągnął łańcuch i pozwalał mu ponownie ześliznąć się w komin. - A teraz uważaj, Kudłaczu! - zawołał. - Zaraz wykurzy się to, co na dole! W następnej chwili w kominie coś załomotało i runęło, jakby spadała tam cała skrzynia pełna kamieni. Następnie z otworu paleniska wyleciała taka chmara sadzy, aż Kudłaczowi wydało się, że stoi w środku zadymki z czarnego śniegu. Pumucy! Pumucy! Marmolada z borówek była gotowa, Hubert nabrał jej na czubek łyżki. Smakowała dokładnie tak, jak powinna smakować marmolada z borówek: nie za słodka, nie za cierpka - i troszkę kwaskowata, ale tylko trochę. Teraz należało parującą masę przelać. Hubert nakładał ją łyżką do słojów i garnków, które zawczasu już przygotował na stole. Choć nie było to takie łatwe, udało mu się jednak nie zachlapać stołu. - A więc to już mamy za sobą! - zawołał. I dopiero teraz, po wykonanej robocie, przypomniał sobie o kudłatym skrzacie: gdzie on utknął? Murek musiał już dawno uporać się z kominem w chlebowym piecu... - Coś tu chyba nie jest w porządku - powiedział do siebie Hubert i wybiegł na dwór. Dopiero za progiem usłyszał głos Kudłacza, dochodzący z tyłu domu. Brzmiał dziwnie głucho i ponuro, zaledwie mógł go zrozumieć. - Huuubuuu! Buuubuuu! Pumucy! Pumucy! - Tak mniej więcej brzmiało wołanie Kudłacza. Krasnoludek zaniepokoił się i popędził do chlebowego pieca. I cóż tam zobaczył?... Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, tkwił prawie po pas w kominie. I do tego głową w dół! Majtał nogami i wymachiwał kosmatym ogonem. - Huuuubuuu! Buuuubuuuu! Pumucy! Pumucy! - wydobywało się z otworu paleniska. Hubert zrozumiał natychmiast, co należy robić. - Nie trać nadziei, Kudłaczu, zaraz cię stamtąd wyciągnę! Pobiegł do szopy, przywlókł drabinę i wspiął się do Kudłacza. - Spokojnie, Kudłaczu, zupełnie spokojnie! Nie pozwolę ci tu sterczeć... Hubert schwycił Kudłacza za nogi, wziął głęboki wdech i szarpnął z całych sił. Ale tych sił wystarczyło zaledwie na malutkie szarpnięcie. - Obawiam się, że nic z tego nie będzie, Kudłaczu. Nie mogę cię wyciągnąć mimo najlepszych chęci, musisz opuścić się kominem. - Ale ja tego nie chcę! Huuu! Buuu! Ja się boję! - Trudno, Kudłaczu! Staraj się być jak najcieńszy, będę cię trzymał mocno i tak długo, jak się da... Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, zrozumiał, że nie ma innego wyjścia. - Ale ostrożnie, Huuu_buuu, ostrożnie, słyszysz? - Tylko się nie bój, Kudłaczu, nie skręcisz sobie karku! Hubert ostrożnie wpychał kudłatego skrzata do komina, aż ten powoli zaczął się sam ześlizgiwać. - No, początek już zrobiony. Reszta pójdzie gładko! - Hubert bardzo wolno pomagał Kudłaczowi ześlizgiwać się w komin. Na początku trzymał go mocno za kolana, następnie za kostki nóg, a w końcu za kudłaty ogon. Wreszcie nie miał już za co. - Nie przestrasz się, Kudłaczu. Muszę cię puścić. Szczęśliwej podróży! Właściwie to fajna rzecz Krasnoludek słyszał, jak Kudłacz ostatni odcinek komina przeleciał z rumorem i wpadł do chlebowego pieca. Następnie przez chwilę nic się w środku nie ruszało. Hubert pospiesznie zlazł po drabinie i pobiegł do otworu paleniska. Kudłaczu, na miłość Boską, czy sobie czegoś nie złamałeś? Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, co nie zapowiadało niczego dobrego. W końcu jednak usłyszał, jak Kudłacz głośno kichnął. - Na zdrowie! - Krasnoludkowi spadł kamień z serca. - Na zdrowie, Kudłaczu! Kudłaty skrzat z Worlickich Borów kichnął po raz drugi, a trzeci raz tak kichnął, że piec aż się zachybotał. Wreszcie wylazł na czworakach; czarny od góry do dołu, o wiele czarniejszy niż kominiarz w swoich najczarniejszych dniach. - Ach, Kudłaczu, co się z tobą stało? Czy musiałeś koniecznie tam włazić? - Dlaczego nie? Chciałem po prostu zobaczyć, jak jest w środku w takim ka_ku_kominie. Taki jak ja jest z natury ciekawy... - Niewątpliwie! - zamruczał Hubert. - A potem taki jak ty oblepiony jest sadzą. - Nic nie szkodzi - odparł Kudłacz. - Taki jak ja potrzebuje tylko zrobić mlisk_mlask, i gotowe! Wysunął język i zrobił nim parę ruchów, chcąc zlizać sadzę, ale nic mu to nie pomogło, tyle że jego język zrobił się również czarny! - Daremnie, Kudłaczku! Pozostaje tylko jedno... Hubert przyniósł z szopy duży drewniany ceber, zagrzał na piecu pełen kocioł wody i przygotował Kudłaczowi ciepłą kąpiel. - Wchodź do wody, Kudłaczu. Zobaczysz, jak szybko doprowadzę cię do porządku. Kudłaty skrzat nastroszył się. - Taki jak ja do wody? Chyba nie mówisz tego poważnie, krasnoludku?! Woda jest o wiele za mokra dla takiego jak ja i o wiele za zimna! - Woda w tym cebrze jest ciepła - zapewnił Hubert. - Możesz sprawdzić, maczając w niej jedynie palce! - Masz rację, krasnoludku! Muszę powiedzieć, że jest nawet dosyć przyjemna. Kudłacz chciał jeszcze coś powiedzieć na temat kąpieli, ale krasnoludek lekko go popchnął - i chlup! Sprawa została załatwiona. Skrzat wiosłował ramionami, majtał nogami, wywracał oczami i połykał wodę. - Wypuść mnie, wypuść! Ja utonę! Ale Hubert lewą ręką mocno trzymał kudłatego skrzata, a prawą - szorował mu szczotką skórę. - Grzecznie, nie ruszaj się, Kudłaczu, wtedy pójdzie to szybciej! Krasnoludek tarł Kudłacza szczotką z korzenia, szorował i szorował. Woda w cebrze robiła się powoli czarna, a kudłate futro Kudłacza nabierało znów poprzedniego koloru. - Sądzę, że wystarczy! A teraz wyłaź! Muszę cię opłukać. Kudłacz wylazł z cebra, a Hubert wylał trzy wiadra wody na jego głowę. Następnie okrył go wielkim ręcznikiem i wytarł do sucha. - Wierz mi, to było najlepsze. I przyznaj uczciwie - nie tak całkiem złe! - Owszem - powiedział Kudłacz - muszę się z tym zgodzić. Ciepła woda to właściwie fajna rzecz, nawet jeżeli jest mokra. Przekrzywił głowę i mrugał do Huberta. - Myślę teraz, że może nadejść taka chwo_chwa_chwila, kiedy taki jak ja znów wpadnie do komina! Serdecznie witamy! Następne dni mijały obu przyjaciołom błyskawicznie. Do najbliższej niedzieli nie było już daleko. W czwartek upiekli ciasto z kruszonką, w piątek placek z laskowymi orzechami i drobne ciasteczka. - Czy to wystarczy dla wszystkich? - zastanawiał się Hubert - przecież będzie nas czternaście osób... - Czternaście? - Kudłaty skrzat sprawdzał rachunek. - Czy nie jest was trzynastu? - A ty? zauważył Hubert. Ach, rzeczywiście! - Kudłacz mrugnął lewym okiem. - Więc muszę ci coś jednak powiedzieć, krasnoludku... Jeśli mnie doliczysz, powinniśmy raczej piec dla szesnastu! Więc przezornie upiekli ciasto dla siedemnastu osób. W sobotę wyczyścili i zamietli dom Huberta w środku. Posprzątali też na zewnątrz. Następnie przygotowali między stosem drewna i piecem chlebowym deskę na czternaście miejsc, a każde miejsce Kudłacz przyozdobił kolorowym jesiennym liściem. To będzie dla ciebie piękna uroczystość - powiedział Hubert zadowolony. W niedzielę wkrótce po obiedzie stawili się goście. Korzonek i Krzywonóżka byli pierwsi, następnie przyszli stary Cyryl i Pliszka, Gderacz i mały Łatka. - Serdecznie witamy! - zawołał Hubert. - Serdecznie witam w imieniu Kudłacza i swoim. Prosimy do środka! Ponieważ Hubert nie miał tyle naczyń, aby starczyło dla wszystkich, każdy z gości przyniósł własną filiżankę do kawy i postawił ją przed sobą. Wszystkie filiżanki, garnki, miski i dzbanki krasnoludków w Siedmiogórskim Lesie pochodziły z warsztatu garncarskiego Cyryla. Były one bardzo trwałe, ponieważ zostały wypalone ze specjalnej glinki ze specjalnymi dodatkami, które znał tylko stary Cyryl. Podano ciasto z kruszonką i placek z orzechami laskowymi. Z kuchni dochodził zapach kawy. Ale gdzie są inni? - burczał Gderacz. - Jeśli jest się zaproszonym, to trzeba być punktualnym. Ty zawsze jesteś z czegoś niezadowolony! - powiedział mały Łatka, który mieszkał z Gderaczem pod jednym dachem. Jako następny zjawił się długi Gaweł - był on drogowcem, który utrzymywał w porządku dróżki krasnoludków - i Murek, ale tym razem w naprawdę pięknym kapeluszu o jesiennych barwach. - Czy zauważyłeś? - mruknął do Kudłacza. - Nawet kominiarze potrafią się ubrać na wizytę! Uroczystość na cześć Kudłacza - kudłatego skrzata Kowal Kowadełko i pszczelarz Pankracy Miodek także się wystroili. Kowadełko, który w dzień powszedni zawsze nosił skórzany fartuch, włożył tym razem odświętne ubranie. Oczywiście, obaj byli starannie ogoleni. - Mamy nadzieję, że nie jesteśmy ostatni - wymruczał zakłopotany Kowadełko. - Nie, nie - powiedział Hubert. - Ale już i ostatni są wreszcie na miejscu... Witam cię, Wełniaczku, witam, kolorowy Modraczku! Wełniaczek był tkaczem; tkał materiały, z których mały Łatka szył krasnoludkom kurtki, spodnie i płaszcze. A Modraczek, jako mistrz farbiarski, troszczył się o to, aby materiał był w pięknym kolorze. Z tego powodu prawie zawsze miał na twarzy i na rękach wiele kolorowych plam, które niełatwo dawały się zmyć. Kiedy już wszyscy zgromadzili się przy stole, Hubert pobiegł do domu i wrócił z wielkim kolorowo zdobionym dzbankiem do kawy. - Ciasto pachnie naprawdę zachęcająco - zamruczał Gderacz. - Mam nadzieję, że jest również dostatecznie słodkie... - Na twoim miejscu najpierw spróbowałbym - radził mu Pliszka. Kawa została nalana. Hubert jeszcze raz serdecznie powitał sąsiadów i zaprosił: - A teraz, drodzy przyjaciele, częstujcie się, wszystkiego jest w bród! Goście nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać. Ciasto z kruszonką wszystkim bardzo smakowało, małe ciasteczka i placek z laskowymi orzechami - tak samo. A jeśli chodzi o kawę, nawet Gderacz nie mógł jej nic zarzucić. W pewnej chwili podniósł się stary Cyryl. Chrząknął głośno, zastukał łyżeczką w swoją filiżankę i czekał, aż wokoło zapadnie cisza. Po czym wygłosił przemowę. - Jak wiecie, jestem w tym gronie najstarszy. Dlatego chcę w imieniu nas wszystkich zabrać głos. Po pierwsze - dziękuję ci, Hubercie, drogi sąsiedzie, żeś nas tak pięknie ugościł. A po drugie, tobie, miły Kudłaczu, kudłaty skrzacie z Worlickich Borów, chciałbym powiedzieć: Serdecznie witamy w Siedmiogórskim Lesie! Obyśmy pozostali przyjaciółmi i stale trzymali się razem po wszystkie czasy - życzę tego tobie i nam wszystkim z całego serca! - I ja też sobie tego życzę! - zawołał kudłaty skrzat. - Piękne dzięki, stary Ce_Ca_Cyrylu, za twoją mowę, jestem do głębi wzruszony! - Hop! i jednym susem znalazł się na stole pośród filiżanek i talerzy. - Taki jak ja nie wygłasza przemowy! - zawołał. - Taki jak ja nie wygłasza mowy, taki jak ja chętniej coś wam zaśpiewa i zatańczy! Po czym wydał głośny okrzyk i zaczął tańczyć na stole, śpiewając przy tym: Przemawiać nie potrafię,@ ale wyśpiewać chcę,@ jak cieszę się ogromnie,@ że tu znalazłem się!@ Niech żyją krasnoludki@ i Siedmiogórski Las,@ a mały bury Kudłacz@ chce zawsze być wśród was!@ Tańczył po stole tak leciutko jak piórko i nawet nie potrącił żadnego z czternastu talerzy, żadnej z czternastu filiżanek ani nawet dzbanka o kolorowym deseniu. - Brawo! - wołały krasnoludki i klaskały do taktu. Niech żyje Siedmiogórski Las!@ Niech żyje Kudłacz pośród nas!@ Nagle wesoły taniec urwał się. Kudłaty skrzat fiknął koziołka, zeskoczył ze stołu i spoczął wyczerpany i bez tchu na swoim krześle. Hubert nalał mu filiżankę kawy. - Myślę, że chce ci się pić... A co sądzisz o kawałku ciasta z kruszonką? - Dawać go tu! - prychnął Kudłacz. Nie skończyło się na tym jednym kawałku ciasta, nie na dwu i nie na trzech. - Ależ ten Kudłacz ma apetyt! - zdumiewał się mały Łatka. - Mam nadzieję, że mu to nie zaszkodzi! Tylko Gderacz zrzędził: - Co za żarłok! Jak Hubert zamierza go przezimować? Chyba się nad tym zastanowił? Po drugie, po trzecie i w ogóle Uroczystość się odbyła, ciasto zostało zjedzone, w Siedmiogórskim Lesie zaczął się nowy tydzień. Krasnoludki miały jeszcze tysiąc ważnych rzeczy do zrobienia, zanim spadnie pierwszy śnieg. Trzeba było porąbać i poukładać drewno, zemleć mąkę i upiec chleb, uszczelnić okna, drzwi i szpary między belkami. Po raz ostatni zrobione zostało wielkie pranie, po raz ostatni zostały wyciągnięte na powietrze, na południowe słońce, sienniki i pościel, a ponadto był już czas, aby ciepłe rzeczy wygrzebać z kufrów i skrzyń, przygotować wełniane skarpetki i mocne buty, i rękawice z jednym palcem, i płaszcze zimowe. Również i Hubert nie mógł się skarżyć na nudę - w tych dniach i tygodniach nie miał czasu na wyplatanie swoich koszy. W zimie chyba to wszystko, co teraz zaniedbał, nadrobi. Kudłacz też bardzo starał się być użyteczny przy pracy. Miał jednak jedną wielką wadę: jego apetyt wzrastał z dnia na dzień. Podczas każdego posiłku zjadał dwa, a nawet trzy razy tyle co Hubert. Ledwo nadążyli z wypiekiem chleba. Piec za domem nigdy na dobre nie ostygł. - Co mogę na to poradzić? - rzekł Kudłacz, kiedy pewnego wieczoru pojemnik na chleb ponownie został opróżniony. - Jesienią, rozumiesz, takiego jak ja chwyta wielki głód; to jest normalne u takiego jak ja. - Hm - mruczał zatroskany Hubert i drapał się pod wielkim kapeluszem. Wyglądało na to, że powinien Gderaczowi przyznać rację. Przy potężnym apetycie Kudłacza zapasów Huberta starczyłoby zaledwie do Bożego Narodzenia, a co dalej? "Coś trzeba wymyślić" - to było dla krasnoludka pewne. Ale nic mu nie przychodziło do głowy. Kudłacz wydawał się odgadywać myśli przyjaciela. Pytał cichym głosem: - Chcesz się ze mną rozstać, Hubercie? - Rozstać? - Hubert tak gwałtownie zakręcił głową, aż mu wielki kapelusz zsunął się na kark. - Skąd ci to przyszło do głowy? - To byłoby dla ciebie najlepsze i najprostsze. Czyż nie? - Jeżeli nawet! - uniósł się krasnoludek. - Czy zawsze to, co najlepsze i najprostsze, jest właściwe? Po pierwsze jesteś moim przyjacielem... - A po drugie? - Po drugie, po trzecie i w ogóle: życie bez ciebie nie sprawiałoby mi żadnej przyjemności. - Tobie również? - kudłaty skrzat westchnął z ulgą. - Jesteśmy więc tego samego zdania, Hubercie! Jakoś już z tego wi-wa--wybrniemy, mam nadzieję... Zatrzasnął puste pudło na chleb i położył trzy palce na sercu. - Zaczynając od jutra, każdego dnia będę chodził do lasu - obiecał. - I będę przynosił do domu i jagody, i grzyby, i orzechy, i wszystko, co tylko można znaleźć jadalnego w lesie! Słowo! - Zrób to! - krasnoludek klepnął go po ramieniu. - Zrób to, mój drogi, powinieneś to zrobić. - A ty? - rzekł Kudłacz szczerze. - Czy ty wiesz, co powinieneś teraz zrobić? - No? - zapytał z zainteresowaniem Hubert. - Powinieneś ugotować na kolację wielki garnek zupy, bardzo gęstej i z bardzo dobrą zasmażką... U starego Cyryla Tego wieczora Hubert przez długi czas nie mógł zasnąć. Leżał na plecach i wpatrywał się w sufit. Kudłacz - syty po wieczornej zupie - zwinął się na posłaniu w kącie obok pieca i mruczał jak mały kot. Dla niego wszystko było już w całkowitym porządku, dla Huberta - nie. - Co ja powinienem zrobić? - krasnoludek rozważał na wszystkie strony. - Zapasy zimowe wystarczą od biedy dla jednej osoby, ale na pewno nie dla dwóch. Po długim zastanowieniu przyszedł mu na myśl stary Cyryl. - Zapytam go - postanowił. - Jeśli ktoś może mi w tej sprawie doradzić - to tylko stary Cyryl! Następnego ranka Kudłacz zaraz po śniadaniu wyruszył zbierać jagody i orzechy: orzechy do parcianego worka, jagody do garnka z uchwytem. A kiedy Kudłacz był już poza domem, Hubert poszedł do starego Cyryla. Cyryl siedział w warsztacie przy kole garncarskim i właśnie formował z gliny miskę na zupę. Swoją długą brodę zarzucił na plecy, aby nie przeszkadzała mu w pracy. - Witam, Hubercie! Zaraz będę miał czas dla ciebie. Skończył toczyć miskę, zatrzymał koło, obmył ręce w drewnianym cebrze i odgarnął brodę do przodu. - Chodźmy do mieszkania - zaproponował. - Napijemy się herbaty. Hubert w sieni ściągnął buty i poszedł w skarpetach za starym Cyrylem do pokoju. Ponieważ Pliszka był w lesie, mógł się rozsiąść na jego miejscu, na ławie pod oknem. W kuchni Cyryl przygotowywał herbatę. Kiedy napełnił dwie filiżanki, usiadł wygodnie w fotelu i wypił pierwszy łyk napoju. Następnie spojrzał na Huberta. - Domyślam się, z jakiego powodu przyszedłeś. Z powodu Kudłacza. Stary Cyryl skubał swoją brodę i przysłuchiwał się, co Hubert ma mu do powiedzenia. Rzeczywiście nie wydawał się specjalnie zaskoczony. - To musiało przecież nadejść - powiedział. - I ja również długo się nad tym zastanawiałem... Może nam się uda jakoś ci pomóc w czasie zimy. - Mnie i Kudłaczowi! - dorzucił Hubert. - Kudłaczowi nasza pomoc prawie że nie będzie potrzebna - odparł stary Cyryl. - Przecież on jest kudłatym skrzatem! A wszystkie prawdziwe skrzaty, jak wiadomo, zapadają na zimę w sen. Stąd ten wielki głód! Kudłacz je na zapas, zanim zaśnie... - Jesteś tego pewien? - zapytał Hubert. - Wiem to - uspokoił go stary Cyryl. - Możesz na tym polegać dokładnie tak, jak możesz polegać na nas, sąsiadach. Już coś tam wymyślimy... Zaraz jutro porozmawiam z innymi i damy ci wtedy odpowiedź. Dzień jak w lecie Podczas gdy Hubert siedział u starego Cyryla i zasięgał jego rady, Kudłacz zbierał w Siedmiogórskim Lesie jagody i grzyby ściśle według zasady: taki jak ja przynosi do domu tylko najlepsze spośród nej-noj- najlepszych! Tymczasem październik miał się ku końcowi. W tym czasie nie było wiele jagód, które by były dostatecznie świeże, żeby je nieść do domu, a pozostałe Kudłacz raczej zjadał. Z buczyną i orzechami laskowymi postępował tak samo. "To, co nie nadaje się do zabrania, nie powinno marnować się w lesie" - myślał. Przez trzy dni szukał Kudłacz jagód w okolicy, a czwartego doszedł aż do Siedmiogórskich Skał. Tam znalazł na słonecznej polance jeżyny najwspanialsze ze wszystkich, jakie kiedykolwiek znalazł w Siedmiogórskim Lesie czy Worlickich Borach. Jakie były słodkie, jakie jędrne i soczyste! Kudłacz napełnił nimi kosz. Zrobił to szybko. Następnie zrywał je pilnie nadal, ale teraz do swego brzucha i przestał dopiero wtedy, kiedy już nie mógł więcej przełknąć. - Szkoda - westchnął nasycony. - Po prostu więcej już się nie zmieści... A gdyby tak chwilę odpocząć? Wyciągnął się na mchu obok krzewów jeżyn. Spojrzał na słońce, zrobiło mu się przyjemnie, ciepło i dobrze pod kudłatym futrem. "Dzień jak w lecie!" - pomyślał i zamknął oczy. Leżał jak pod czerwonym namiotem. Kiedy zupełnie spokojnie oddychał, słyszał, jak mu coś biło w piersi, i czuł, jak krew pulsowała w żyłach: od głowy aż do kudłatego ogona. Leżał na plecach i nie minęły więcej niż trzy oddechy, kiedy zasnął. Kudłatemu skrzatowi śniła się olbrzymia jagoda-jeżyna, którą chciał zerwać, ale jeżyna była w rzeczywistości maliną, a malina była słońcem. Nie mógł dosięgnąć słońca, niebo było o wiele za wysoko dla niego. Zaczął podskakiwać. Skakał i skakał - przy każdym skoku coraz bliżej malinowego słońca, aż już prawie mógł je uchwycić... Nagle między nim a słońcem zjawił się jakiś czarny cień i ktoś głośno zawołał go po imieniu. - Hej, Kudłaczu, stary śpiochu! Jeszcze prześpisz obiad! Zaspany Kudłacz przetarł oczy. - Ach, to ty, długi Gawle? Drogowiec przytaknął; przechodził tędy nieprzypadkowo. - Jeśli masz ochotę, możesz dzisiaj u nas zjeść obiad - z Murkiem i ze mną. W każdym razie serdecznie cię zapraszamy. - A Hubert? Jeśli nie wrócę do domu, będzie się niepokoił... - Na pewno nie! - uspokoił go długi Gaweł. - Hubert się zgodził. Wie o tym. - No, jeśli to tak jest... - W brzuchu Kudłacza było znów miejsce na następny posiłek, wynikało to pewnie z tego, że zmęczył się skakaniem we śnie. - Więc co dziś będzie u was na obiad, jeśli można zapytać? - Moja i Murka ulubiona potrawa - powiedział Gaweł. - Knedle z jarzynką i brązowym sosem. Teraz zrobisz wielkie oczy... Od tej pory Kudłacz, kudłaty skrzat, był gościem na obiedzie co dzień w innym krasnoludkowym domu. Tak ustalili stary Cyryl i sąsiedzi Huberta. Jedynie w niedzielę pozostawał na obiedzie u Huberta, ponieważ przyjaciel upierał się przy tym. Tak przeszedł październik, rozpoczął się listopad, brzozy i buki, klony i leszczyna w jesiennym wietrze gubiły ostatnie liście. Wtedy pewnego południa, kiedy Kudłacz siedział przy stole u Wełniaczka i kolorowego Modraczka, do Huberta wstąpił stary Cyryl. - Czy masz może chwilę czasu? Chcielibyśmy ci coś pokazać. Hubert akurat przyszywał guziki do swego zimowego surduta. Odłożył więc igłę z nitką na bok i wyszedł ze starym Cyrylem na dwór. - Dokąd idziemy? - Zaraz to sam zobaczysz. Szli kawałek przez las, między brązową paprocią i zwiędłymi skrzypami. Nagle usłyszeli kogoś pokasłującego ochryple: - Kh, kh, nareszcie! Myślałem już, że każecie mi tu, kh, kh, zapuścić korzenie... Pliszka wystawił głowę zza pnia drzewa i uśmiechał się tajemniczo. - Kh, kh, zakładamy się, mój drogi, że zrobisz zaraz wielkie oczy! Za pieńkiem drzewa stała mała chatka. Hubert widział ją po raz pierwszy, musiała być zupełnie nowa. - Właściwie, to jest jedynie ziemianka - rzekł stary Cyryl. - Rodzaj piwnicy nakrytej dachem, to się robi najszybciej. - Aha - powiedział Hubert i zastanowił się, do czego taka chatka mogłaby się przydać. - Więc wy obaj ją wybudowaliście? - Kh, kh - my, wspólnie. W dwunastu! - pokaszliwał Pliszka. - Ty, kh, kh, możesz się łatwo domyślić dla - kh, kh - kogo. Hubert niczego w ogóle nie przeczuwał - nawet jeszcze wtedy, kiedy stary Cyryl zaprosił: - Zajrzyj do środka! Zaledwie Hubert uchylił drzwi, do jego nosa dotarł wspaniały zapach. Czy nie pachniało to jak wnętrze spiżarni? Istotnie! Ziemianka była do ostatniego kąta wypełniona zapasami na zimę: workami pełnymi mąki, garnkami konfitur i marmolady, koszami orzechów laskowych i buczyny. Były tam butelki z syropem klonowym i sokiem malinowym, były słoje z miodem. I wszystko było dokładnie i dobrze ustawione, tak jak należy w spiżarni. - Kh, kh, no? - rzekł Pliszka. - Dziwisz się pewnie, co? - To wszystko to twoje zapasy - powiedział do Huberta stary Cyryl. - My, sąsiedzi, złożyliśmy się, ponieważ nie zaszkodzi, jeśli będziesz miał coś odłożonego na ciężkie czasy. Nam nie ubędzie, a tobie się przyda w zimie. - Kh, kh! Musisz nam tylko jedno obiecać i zaręczyć słowem honoru! - dodał Pliszka. - Twój przyjaciel, kh, kh, Kudłacz, nie może się dowiedzieć o tej chatce, inaczej te zapasy szybko znikną. Hubert musiał wyciągnąć chustkę do nosa i wytrzeć nos raz, drugi i w końcu trzeci. Dopiero wtedy zwrócił się do Cyryla i Pliszki. - Na mój wielki kapelusz! - zawołał. - Czym na to zasłużyłem? I jak mam się wam za to odwdzięczyć, drodzy sąsiedzi? - Odwdzięczyć? - powiedział stary Cyryl. - Mógłbyś najwyżej pomóc nam nieco, jeśli masz czas... - W czym? - chciał wiedzieć Hubert. - Nie domyślasz się? - Pliszka zrobił zdumioną minę. - W końcu nie możemy tej twojej chatki po prostu tak zostawić, żeby ją każdy już z daleka, kh, kh, widział! Razem znosili chrust i suche łodygi, układali je wzdłuż i w poprzek, aż chatka z zapasami całkowicie pod nimi się skryła. - A nie, kh, kh, zapomnij - Pliszka surowo przykazał Hubertowi na pożegnanie. - Ani słowa o tym, kh, kh, Kudłaczowi, kudłatemu skrzatowi! Listopadowa ulewa Czyż jest większe szczęście na świecie, niż mieć przyjaciół i dobrych sąsiadów, na których można polegać w potrzebie? Teraz mogłaby nadejść zima, mogłaby trwać, jak długo by chciała, już nie potrzebowali się jej obawiać. Tego wieczora były u Huberta i Kudłacza duszone kurki z kluskami i sosem ziołowym. Krasnoludek właściwie planował, by zostawić grzyby na święta Bożego Narodzenia, ale postanowił jednak uczcić dzisiejszy wieczór. - Nie wiedziałem, że duszone kurki są tak strasznie dobre! - Kudłacz aż mlaskał i przewracał oczami. - Zwykle jadłem je na surowo. Zresztą, swędzi mnie nos i obawiam się, że będziemy mieli zmianę pa-pu-pogody... Kudłaty skrzat z Worlickich Borów od dawna przyzwyczaił się do dobrej i obfitej kuchni krasnoludków. Dziś w nocy jednak naszło go znów wielkie chrapanie, jakiego Hubert nie słyszał od wielu tygodni. Kiedy Hubert obudził się następnego ranka i zsunął z czoła wielki kapelusz, usłyszał w górze, na dachu domu, nieprzerwany szum i pluskanie. Wtedy zrozumiał, że to deszcz, listopadowa ulewa. - Co za deszcz - Hubert podniósł kołnierz. - Ale świat podoba mi się każdego dnia, również i deszczowego. Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, był innego zdania. - Taki jak ja nie może znieść deszczu! - zamruczał. - I to zimnego! Taki jak ja musiałby w takie dnie po prostu siedzieć w domu, gdzie miałby przynajmniej ciepło i przytulnie. - Masz rację! - zawołał Hubert. - Na zewnątrz zimny deszcz, a wewnątrz w pokoju ciepły piec. I grube wełniane skarpety na nogach! Myślę, że można będzie tak parę dni przetrzymać. - Po pierwsze - odparł naburmuszony Kudłacz - po pierwsze, taki jak ja nie ma żadnych wi-wa-wełnianych skarpet na nogach, a po drugie, ty nie musisz wychodzić na dwór przy takiej podłej pogodzie! - A ty musisz? - zapytał zdumiony Hubert. - Taki jak ja, tak - dąsał się Kudłacz. - Ponieważ taki jak ja właśnie dzisiaj musi iść na obiad do Gderacza i małego Łatki! - Nie ma mowy o przymusie - rzekł krasnoludek. - A jednak! - powiedział Kudłacz. - Takiemu jak ja nie skąpią jedzenia, jeśli taki jak ja jest gościem. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Deszcz szumiał i szumiał, padało bez przerwy dalej, godzina za godziną, i tak zapowiadało się na następne dni, może nawet przez cały tydzień albo dłużej. - Piękne widoki! - zrzędził Kudłacz z kwaśną miną. - Po prostu czarna rozpacz... W porze obiadowej wybiegł nagle z domu wtuliwszy głowę w ramiona. Hubert spoglądał za nim przez okno. Wkrótce kudłaty skrzat z Worlickich Borów zniknął w ulewie, jak za zasłoną z szarych nitek wody. Ani mi to w głowie! Wieczór zapadł dziś szczególnie wcześnie. W Siedmiogórskim Lesie zrobiło się już ciemno i Hubert musiał zapalić w pokoju światło, a Kudłacz ciągle nie wracał z obiadu. Krasnoludek miał nadzieję, że nic złego mu się nie przytrafiło... W końcu, kiedy Hubert zaczął się już bardzo niepokoić, Kudłacz przemoknięty do nitki i markotny wrócił do domu. - Cóż za pogoda! - wyrzekał. - Taki jak ja może jedynie drżeć z zimna. Otrząsał tak gwałtownie swoje kudłate futro, że deszczowe krople rozpryskiwały się na wszystkie strony - na środku pokoju Huberta! - Posłuchaj no - powiedział krasnoludek. - Nie mógłbyś tego robić na zewnątrz, pod okapem? - Oczywiście - zamruczał Kudłacz. - Ale wtedy nie wiedziałbyś, jak byłem mokry, a to właśnie chciałem ci specjalnie pokazać... Zresztą dobrze ci mówić, z twoim wielkim kapeluszem! - Jak to rozumiesz? - zapytał Hubert. - Tak, jak mówię - odparł Kudłacz ponuro. - I to nie tylko ja. Gderacz również to powiedział! - Co mianowicie? - Że należałoby się wstydzić, wysyłać w takie dni kogoś - na przykład takiego jak ja - bez kapelusza na deszcz. - A więc teraz ja ci też coś powiem, Kudłaczu - Hubert był na najlepszej drodze, aby się zirytować. - Ja cię w ogóle nigdzie nie wysyłałem, chyba to jasne! - Ale ty masz kapelusz! - nie dawał za wygraną Kudłacz. - A ja nie mam żadnego. I jeżeli muszę już wyjść w taką szkaradną pogodę, to co by się stało, gdybyś mi go pożyczył? - Ja? - zapytał Hubert. - Ani mi to w głowie! Powinieneś przecież wiedzieć, że nigdy nie zdejmuję swego kapelusza, nawet w łóżku. - Tak, właśnie! - zawołał Kudłacz. - Ten przeklęty kapelusz jest dla ciebie tysiąc razy ważniejszy od twojego najlepszego przyjaciela! Jedno słowo pociągało za sobą drugie. Kudłaty skrzat mówił bez ogródek, krasnoludek również. W okamgnieniu zrobiła się z tego prawdziwa awantura. Na domiar wszystkiego, przypaliła się zupa, bo w czasie kłótni Hubert zapomniał, żeby ją mieszać. - Coś takiego nazywa się zupą? - zrzędził kudłaty skrzat. - Ale z takim jak ja można tak postępować, krasnoludku, bo taki jak ja wszystko cierpliwie zniesie... - Mam już tego dość! - Hubert z wściekłością cisnął łyżkę. - Jeśli komuś się u mnie nie podoba, ten może przecież... Przerwał w ostatniej chwili, ale kudłaty skrzat dokończył zdanie: - Ten może się wynieść, co? To przecież chciałeś powiedzieć, prawda? A teraz ja ci chcę coś powiedzieć! Gdyby na dworze tak okropnie nie padało, to byłbym od dawna za siedmioma górami, możesz mi wierzyć! Ale przy tej pogodzie nie można przecież uciec, nawet jeśliby się miało na to ochotę. Uhuhuhuuu! - I Kudłacz zaczął wyć: raz ze złości, a drugi raz z litości nad samym sobą. - Taki jak ja najlepiej położy się spać, uhuhuhuhuuu! I gdyby taki jak ja mógł, chciałby, uhuhuhuhuuuu, nigdy więcej się nie obudzić, uhuhuhuhuuuu! Najprostsze rozwiązanie Tej nocy krasnoludek długo nie mógł zasnąć. Za oknem szumiał deszcz, a Hubert leżał i myślał, że znów zostanie w domu sam. Nie była to dla niego miła perspektywa. Czy to nie głupie, że się poróżnili z powodu kapelusza? Trzeba to w jakiś sposób naprawić - krasnoludek był o tym przekonany. Nawet znalazł rozwiązanie... Następnego ranka Kudłacz robił wrażenie cichego i przygnębionego. Wydawało się, że i jemu wczorajsza kłótnia leżała na sercu. - Wiesz co? - powiedział Hubert przy śniadaniu. - Rozważyłem jeszcze raz sprawę kapelusza... - Dajmy temu spokój - kudłaty skrzat machnął łapką. - Wiem, że to było głupie z mojej strony... I niepotrzebne... I mam nadzieję, że uwierzysz mi przynajmniej, że jest mi bardzo, bardzo smutno z tego powodu. Tak smutno, że aż chce mi się wyć! - Tylko nie to! - przestraszył się Hubert. - Wtedy nie pozostanie mi przecież nic innego, jak wyć razem z tobą! Sądzę, że mam lepszy pomysł. Popatrz! Nie na darmo kapelusz Huberta był podwójny i składał się z dwóch kapeluszy: zewnętrznego i wewnętrznego. Górny kapelusz siedział na dolnym jak foremka na babce z piasku. Hubert chwycił brzeg kapelusza w miejscu, w którym należało. Lekkie szarpnięcie dwoma palcami i gotowe! Już z jednego kapelusza zrobiły się dwa... - No, masz i włóż go sobie na głowę! - Hubert machnął górnym kapeluszem. Ściągnął go po prostu z dolnego kapelusza i podał Kudłaczowi. - Kiedy pójdziesz dziś na obiad do Pankracego Miodka i Kowadełka, będzie cię osłaniał przed deszczem. Czy dobrze mówię? - Ach, Hubercie! - w oczach kudłatego skrzata pojawiły się łzy wzruszenia. - Naprawdę mogę go zatrzymać? Ale to jest przecież... Sądzę, że mogę przecież... Ach, rozumiesz mnie już, Hubercie! Takiemu jak ja brak po prostu sła-sło-słów! Górny kapelusz pasował na kudłatego skrzata, jak ulał. - Wyglądasz w nim całkiem nieźle, choć trochę niezwykle. - Hubert zaprowadził przyjaciela do lustra. - No, jak się sobie podobasz? Kudłacz oglądał się ze wszystkich stron. - Niezgorzej! - stwierdził. - Od góry jak krasnoludek, na dole jak kudłaty skrzat; zabawna mio- mia-mieszanina! Wyobraził sobie, jak będą zdumieni Kowadełko i Pankracy, kiedy do nich przybędzie w kapeluszu Huberta na głowie. "Mam nadzieję, że nie przewrócą się z wrażenia!" Deszcz trochę osłabł, ale nadal dął ostry wiatr. Kołysał wierzchołkami drzew, szarpał gałęziami, smagał gęstymi falami ulewy małą polankę, na której stał dom Huberta. - Cóż za pogódka! - zadowolony Kudłacz zacierał ręce. - Cóż za wspaniała pogódka! - Tak sądzisz? - zapytał zdumiony Hubert. - No pewnie! - odparł Kudłacz. - Od kiedy taki jak ja ma prawdziwy ki-ku-kapelusz, jest całkiem zadowolony z takiej pogody! Im podlejsza - tym lepsza dla takiego jak ja! O, do licha! W drodze do Pankracego i Kowadełka wszystko szło dobrze. Ponieważ Kudłacz miał wiatr w plecy, kapelusz Huberta chronił przed ulewnym deszczem przynajmniej jego ramiona i twarz. Rozumiało się samo przez się, że Kowadełko i Pankracy bardzo się zdziwili na widok Kudłacza. Rozumiało się również, że skrzat z wyjątkowym smakiem zajadał przygotowany przez nich obiad, bo dobry humor wywołuje dobry apetyt, wszyscy o tym wiedzą. - Wracaj szczęśliwie! - wołali Pankracy i Kowadełko, kiedy Kudłacz wyruszał w powrotną drogę. "Zbyteczna troska! - pomyślał sobie. - Jeśli taki jak ja zawsze wracał bez kłopotów do domu, to cóż dopiero w kapeluszu!" A jednak trochę przesadził. Bo zaledwie znalazł się na dworze, wiatr zerwał mu kapelusz z głowy. - O, do licha! - zawołał kudłaty skrzat. Kapelusz Huberta przetoczył się kawałek i leżał teraz na mokrym mchu. Kudłacz chciał go podnieść, ale wiatr był szybszy i znów porwał go o parę kroków dalej, w głąb lasu. - No, poczekaj, łobuzie, już ja cię złapię! - Kudłacz pobiegł za uciekinierem i chciał go chwycić, niestety i tym razem był o długość nosa spóźniony. - Cóż to znowu?! Szkoda, że nie mogę pozwolić, aby mi uciekł. Nie pozostawało mu nic innego, jak biec za wielkim kapeluszem, ile sił w nogach. Mimo to ciągle nie mógł złapać uciekiniera, chociaż nieraz wydawało się, że już, już go prawie ma. To było okropne! Wreszcie, po długiej gonitwie po Siedmiogórskim Lesie kapelusz zaplątał się w kolczastych krzakach. - Uff! - odetchnął Kudłacz z ulgą. - Dlaczego nie stało się tak od razu? - Uwolnił kapelusz z kolców i wcisnął pod pachę. - Jeśli myślisz, że taki jak ja założy cię teraz na głowę, to się mylisz! Było mu gorąco od szybkiego biegu. Jednak teraz, w drodze powrotnej, zaczął marznąć. Wiatr dmuchał mu w twarz, deszcz chłostał niby rózgą. Ściemniało się, kiedy Kudłacz wreszcie przybył do domu trzęsąc się z zimna i kłapiąc zębami. - Na miłość boską! - krzyknął Hubert. - Co się z tobą stało? - Z-z-z-ze mną? - kudłaty skrzat rzucił w kąt kapelusz. Tak z zimna szczękał zębami, że zaledwie mógł wyraźnie mówić. - T-to wszystko op-powiem ci p- później. Teraz proszę najpierw cz-czegoś gorącego, ż-żeby się rozgrzać! - Zaczął kichać, kichać i kichać!... Hubert przyniósł ręcznik i wytarł Kudłacza starannie do sucha. Następnie wsadził go do łóżka, i to do własnego. - Wygląda na to, żeś się pięknie przeziębił, mój drogi! Zaparzył Kudłaczowi mocną ziołową herbatę i obficie osłodził ją miodem. - Pij szybko, tak gorącą, jak tylko możesz! Kudłacz popijał parującą herbatę małymi łykami. - No? - zapytał Hubert. - Czujesz już, jak ci się robi coraz cieplej? - N-nie - powiedział Kudłacz. - Ani t-trochę. Krasnoludek przykrył go więc swoją pierzyną, aż po czubek nosa. Następnie rozłożył na pierzynie wszystkie cztery koce, które znalazł w domu, a na wierzchu położył swój gruby zimowy płaszcz. Chyba to wystarczy, mój Kudłaczu! Jeśli teraz cię nie rozgrzeję, to chyba nie nazywam się Hubert! Nie ma powodu do obaw Niestety, okazało się, że kudłaty skrzat miał gorączkę. Jeszcze przed chwilą było mu przeraźliwie zimno, teraz jednak odmieniło się. Jego twarz przybrała ognistoczerwony kolor i było mu tak gorąco, jakby przed chwilą wyszedł z chlebowego pieca. Sapał i dyszał przez sen, jakby biegł na wyścigach, i mówił bez związku. - Poczekaj, już ja cię złapię!... Opamiętaj się wreszcie, kapeluszu-potworze!... Gorączkował przez całą noc. Krasnoludek parzył mu herbatę, robił zimne okłady na łydki i cierpliwie ocierał pot z czoła. Rano musiał jednak poprosić o pomoc Korzonka, ponieważ już nie wiedział, co ma dalej robić. Zielarz zbadał Kudłaczowi puls i osłuchał go. - Nie ma powodu do obaw - powiedział do Huberta. - Dam ci lekarstwo, które powinno pomóc twemu przyjacielowi... - Wyciągnął z kieszeni płaszcza woreczek z żółtawym proszkiem. - Sześć razy dziennie sporą szczyptę dodać do herbaty - wtedy zobaczysz, jak szybko powróci do zdrowia! - Pięknie dziękuję - powiedział Hubert i odetchnął. - Już naprawdę niepokoiłem się o Kudłacza. Przecież zawsze byłem zdania, że właśnie jemu deszcz, chłód i wiatr nie mogą zaszkodzić, ponieważ stale żył pod gołym niebem! - Tak to już po prostu jest - odparł Korzonek z poważną miną. - On się bardzo zmienił, odkąd mieszka u ciebie, w twoim ciepłym domu.Nie pozwól mu teraz na szybkie opuszczenie łóżka. Jutro rano gorączka ustąpi; dwa dni w łóżku nie zaszkodzą mu. W ciągu dnia lekarstwo zaczęło działać. Gorączka cofała się powoli, oddech Kudłacza stawał się z godziny na godzinę równiejszy. Pod wieczór skrzat zapadł w głęboki, spokojny sen i przespał tak aż do następnego rana. Kiedy otworzył oczy, zobaczył siedzącego na brzegu łóżka Huberta, który skinął mu głową i zapytał: - No, jak się czujesz? - Ja? - rzekł Kudłacz słabym głosem. - Jestem trochę osłabiony, ale poza tym całkiem dobrze. Hubert przyniósł filiżankę herbaty, do której przedtem domieszał szczyptę proszku od Korzonka. Kudłacz wypił łyk i skrzywił się. - Co za okropny smak! - zawołał. - Ale pomoże - powiedział Hubert. - Proszę, bądź rozsądny i wypij to do dna! Kudłaty skrzat posłuchał. Opróżnił filiżankę jednym haustem i aż się wstrząsnął. - Dobrze mi tak! - zamruczał. - Dlaczego taki jak ja koniecznie musiał wkładać do głowy kapelusz. - Chciałeś powiedzieć: na głowę?! - Na głowę czy do głowy - i tak wiatr mi go zdmuchnął. Opowiedział krasnoludkowi, co mu się przydarzyło przedwczoraj w powrotnej drodze od Kowadełka i Pankracego Miodka do domu. - Mam nadzieję, że kapeluszowi przy tym nic się nie stało... - Nie, nie - powiedział Hubert. - Widzisz przecież, że nasadziłem go z powrotem na dolną część i wszystko jest w porządku. - A to co? - pokazał Kudłacz. - Spójrz! Obawiam się, że ulewa nie wyszła twemu kapeluszowi na zdrowie, skoro zaczyna on pleśnieć! - To przecież nic takiego! - zawołał Hubert. - A jednak przyjrzyj się - zaoponował Kudłacz. - Nie widzisz, że ma wszędzie białe plamy? Hubert spojrzał w lustro i wybuchnął śmiechem. - Niepotrzebnie się martwisz, Kudłaczu! Te białe plamy oznaczają tylko, że kapelusz przybiera stopniowo zimową barwę. I przekonasz się, że już niedługo doczekamy się pierwszego śniegu. Pada śnieg! Dwa dni musiał Kudłacz leżeć w łóżku i kurować się. Wreszcie, rano trzeciego dnia wolno mu było znów wstać. I co zobaczył, kiedy wyjrzał przez okno? Na dworze wszystko było białe od śniegu, a śnieg padał i padał nadal, drobnymi płatkami, gęstą chmurą. - Hubercie! - zawołał Kudłacz ogromnie przejęty. - Zobacz, pada śnieg! - Śnieg pada już od wczorajszego wieczora - powiedział krasnoludek. - I będzie tak padać nadal. Wskazał na swój wielki kapelusz, który stał się już całkiem biały; biały jak mała polanka przed domem Huberta, jak sękate korzenie, kamienie i mech nad brzegami strumienia. - Już od wczorajszego wieczora? - Kudłacz nie chciał w to uwierzyć. - Ależ powinienem to wyczuć nosem... Jeszcze nigdy mój nos mnie nie zawiódł! - Nie przejmuj się tym - powiedział Hubert. - Od zakatarzonego nosa nie możesz wiele wymagać. - Tak, to prawda - kudłaty skrzat kichnął potężnie parę razy, a następnie oznajmił: - Zresztą muszę ci coś wyznać, Hubercie. Dawniej taki jak ja był o tej porze roku zawsze strasznie śpiący. Później, kiedy spadał pierwszy śnieg, szybko szukałem sobie jakiejś nory i następnie tam zasypiałem. - Na długo? - Raz dłużej, a raz krócej, zależnie od tego, czy zima była długa, czy krótka. Taki jak ja budzi się dopiero wtedy, kiedy znów robi się wiosna. Ale nie mogę zrozumieć, Hubercie, dlaczego tym razem jest inaczej? Taki jak ja nie jest ani trochę zaspany, ani nawet senny, taki jak ja czuje się świeżo i rześko. Czy możliwe, że to z powodu kataru? A psik! - Chyba nie - powiedział Hubert, który przypomniał sobie słowa Korzonka, że w życiu Kudłacza wiele się zmieniło podczas ostatnich tygodni. To było już widać. Cy w przyszłości w ogóle zapadnie w sen zimowy? Przecież teraz już nie przebywał na wolnym powietrzu. Nie miał więc żadnego powodu, aby przesypiać zimę w jakiejś norze. "Poczekamy - pomyślał Hubert. - Wkrótce nadejdą święta Bożego Narodzenia, przekonam się, czy Kudłaczowi w okresie świąt nie zbierze się na długi sen". A śnieg ciągle padał, padał i padał. Kiedy Hubert i Kudłacz nie rozmawiali ze sobą, w domu było całkiem cicho. Tylko ogień w piecu trzaskał od czasu do czasu i szumiała w kociołku woda na herbatę. Czasami słyszeli, jak na dworze śnieg osuwał się z gałęzi i spadał na stos chrustu. - Zima tym razem zaczyna się całkiem prawidłowo - rzekł Hubert. - Jeszcze trochę, a śnieg nas zasypie. - Czy to źle? - zapytał Kudłacz. - Przeciwnie - powiedział krasnoludek. - Im więcej śniegu na dachu, tym lepiej. Wtedy będziemy mieć w domu przytulnie i ciepło, rozumiesz? - Właściwie niezupełnie - musiał przyznać Kudłacz. - Śnieg jest przecież zimny, to wie nawet taki jak ja. A ty twierdzisz, że będziemy mieli pod nim ciepło? - Ależ tak! - zawołał Hubert. - Śnieg jest jak koc z białego sukna. Zatrzymuje zimny wiatr i mróz za ścianą. A taki koc, Kudłaczu, nie jest nigdy za gruby. Jaki spokój... W czasie, kiedy Kudłacz przyglądał się wirującym płatkom śniegu, krasnoludek wyszedł za próg do spiżarni, żeby przynieść przyprawy do porannej zupy. Mąka już się kończyła, wystarczyłoby jej jeszcze na wypiek sześciu albo siedmiu chlebów. Również orzechy laskowe i buczyna, i konfitura, syrop i korzonki, olej z nasion sosnowych, miód i marmolada były na wyczerpaniu. - Do świąt Bożego Narodzenia moglibyśmy z biedą jeszcze wytrzymać - rozważał krasnoludek. - Ale co dalej? Jak to dobrze, że za wiadomym pieńkiem drzewa była wiadoma chatka i że w tej chatce znajdowała się obfitość wszystkiego, czego potrzebowali, aby przetrzymać zimę. Może by tam iść i popatrzeć na te skarby? Przynajmniej raz w tygodniu Hubert robił przegląd, czy wszystko w leśnej chatce było w porządku. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli również dziś pójdzie i upewni się na własne oczy. Po śniadaniu wyciągnął z szopy z narzędziami szuflę i narty. - Wychodzisz? - zapytał zdziwiony Kudłacz. -Najwyższy czas - powiedział Hubert. - Muszę się trochę rozruszać. Nie zapominaj, że przez dwa dni nie wyszedłem dalej niż przed drzwi domu. - A po co ci szufla? - Na wszelki wypadek - powiedział Hubert. - Przy dużej ilości śniegu nigdy nie wiadomo, czy się nie przyda. Wziął szuflę na ramię i ciężko stąpając wyszedł na światło dzienne. Posuwał się niezdarnie do przodu, jak mały niedźwiadek. Ale spacer przez biały świat sprawiał mu wielką przyjemność. "Jak dobrze, że nie zapadam w zimowy sen! - przyszło mu na myśl. - Zima jest na to o wiele za piękna..." Sterta chrustu, którą ułożył z Cyrylem i Pliszką nad chatką z zapasami, była zasypana grubą warstwą śniegu. Jednak krasnoludek wiedział przecież, gdzie powinien kopać i wkrótce dojście do drzwi było wolne. "A więc dokopałem się! - pomyślał. Oparł szuflę obok drzwi, odsunął rygiel i wszedł. - Najpierw powącham, czy nic się nie zepsuło..." W chatce pachniało mąką i suszonymi grzybami, ziarnem i orzechami, syropem z jagód, miodem i marmoladą. Nawet w kątach nie czuło się ani trochę stęchlizny, wilgoci czy pleśni. Hubert z zadowoleniem oglądał wnętrze chatki, przenosząc wzrok z jednego worka mąki na drugi, z tygla na tygiel, z kosza na kosz. "Co by powiedział Kudłacz, gdyby mógł to wszystko zobaczyć?" Nagle krasnoludkowi przyszła do głowy myśl całkiem nieoczekiwana: "Naturalnie! - postanowił. - W czasie świąt Bożego Narodzenia pokażę Kudłaczowi nasze skarby. To będzie dla niego najpiękniejsza niespodzianka!" Im dłużej Hubert myślał o tym w drodze powrotnej do domu, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Żeby tylko Kudłacz nie zasnął przed świętami!... Zimowe uciechy Pewnego dnia śnieg przestał padać. Świat był biały, cichy i spokojny. Hubert radośnie powracał do domu. Rozchylił zarośla jeżyn, wszedł na małą polankę i nagle prawie go zatkało. Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, siedział na starym świerku, rosnącym przy domku krasnoludka. I co robił? Trząsł gałęziami, aż spadały z drzewa zwały śniegu. - Oho! - zawołał osłupiały Hubert. - Cóż to ma znaczyć? - Nic złego! - odpowiedział Kudłacz. - Taki jak ja strząsa nieco śniegu z gałęzi, żebyśmy mieli pod stertą chrustu bardzo ciepło, kiedy na dworze będzie zimniej! - Aha - zamruczał Hubert. - A o tym, że zasypiesz nam tą masą śniegu wejście, to pewnie nie pomyślałeś? - Nie - powiedział kudłaty skrzat, wzruszając ramionami. - Taki jak ja nie może po prostu myśleć o wszystkim naraz, krasnoludku. A poza tym można wejście oczyścić łopatą, czyż nie? - A kto ma to zrobić? - No, myślę, że ty mógłbyś to zrobić. Trzeba się przecież dzielić pracą. Sam mi to często mówiłeś! - I to by ci pewnie odpowiadało! Hubert rzucił śnieżną kulą w Kudłacza i trafił go prosto w lewe ramię. - Oj! - zapiszczał Kudłacz, bo się tego nie spodziewał. Przestraszony puścił konar, którego się trzymał, i pac! już leżał w dole, w głębokim śniegu. - Czy to miał być żart, Hubercie?! - I kiedy Kudłacz z trudem wydostawał się na wierzch, trafiła go następna śnieżna kula, na odmianę w brzuch. - O, poczekaj! Dostaniesz za swoje! To, co robił Hubert, zaczął również robić i kudłaty skrzat! I śnieżne kule latały teraz w tę i w tamtą stronę, aż gwizdało. Przyjaciele piszczeli, zaśmiewali się, krzyczeli, prychali, parskali, łykali i wypluwali śnieg aż do chwili, kiedy jakiś donośny głos przerwał im zabawę. - Hej, tam, wy dwaj! Czyście zwariowali? Gderacz! Przypadkowo przechodził obok z sankami pełnymi drewna na opał. - Co wy tu wyprawiacie? - burczał karcąco. - Nie wiecie, drodzy sąsiedzi, że nadmierna wesołość rzadko kiedy się dobrze kończy? Zima jest trudną porą roku. Trzeba to zawsze mieć na uwadze, zwłaszcza tu, u nas, w Siedmiogórskim Lesie! Opowieści o Plampaczu Kudłacz z pewnością chciał jak najlepiej, kiedy strząsał śnieg ze świerka. A jednak była to niepotrzebna robota. Przed wieczorem zaczął znowu padać śnieg i przez następne dni padał i padał nadal, jakby wcale nie miał zamiaru przestać. - Wspaniale! - zawołał Kudłacz, który przecież po raz pierwszy przeżywał prawdziwą zimę. - Jeśli chodzi o mnie, mogłoby w ogóle nie przestawać! - A dla mnie jest go już dość - gderał Hubert. - Już wystarczy. Codziennie rano razem z Kudłaczem musieli odśnieżać wyjście z domu na dwór. Nie ominęło ich to. Musieli także co najmniej raz na dzień wspinać się na stertę chrustu, aby oczyścić wylot komina. - Ten śnieg tutaj tylko nam utrudnia życie - powiedział Hubert. - Dym musi mieć drogę do wyjścia, inaczej ogień w piecu nie będzie się palił. W zwykłe dni Kudłacz nadal chodził w porze obiadowej do coraz to innego domku krasnoludków, choćby na dworze śnieg prószył i padał, ile tylko chciał. Nie potrzebował wcale nart. Gnał na własnych nogach tak zwinnie, że wyglądało to, jakby leśna mysz przemykała po śniegu. A ślady swoich stóp zacierał za sobą kudłatym ogonem, aż się kurzyło. O tej porze roku w domkach krasnoludków nawet przy dziennym świetle bywało trochę ciemnawo. Panował tu zawsze półmrok. Światła było tam tylko tyle, ile przepuszczał przyklejony do szyb śnieg. A jednak w izdebkach było w takie zimowe dni całkiem przytulnie. - Taki jak ja uważa, że to jest okropnie piękne - zachwycał się Kudłacz. - Dom pod śniegiem to nej-noj-najlepsza rzecz, jaką można mieć w zimie! Hubert cieszył się z tego, że wreszcie znów znalazł czas na wyplatanie koszy: dużych i małych, wypukłych i z uszami. Kudłaty skrzat przyglądał się tej robocie i podziwiał: - Czego to nie można zrobić z cienkich gałązek! Taki jak ja nigdy by tego nie uważał za możliwe... Zmrok zapadał teraz coraz wcześniej. Hubert i Kudłacz siedzieli zawsze chwilę o szarej godzinie, zanim zapalili światło w pokoju. W piecu trzaskał ogień. Blask płomieni rzucał na pokój czerwone światło raz silniej, raz słabiej. Można było oglądać na ścianach własne cienie: bardzo duże i trochę niesamowite. Była to pora dobra do opowiadania sobie rozmaitych historii. Na przykład o przygodach w dalekich lasach. Mówili o strasznych potworach, a także - i to bardzo często - o Plampaczu, choć przecież obaj wiedzieli, że w ogóle nie istnieje. Wiedzieli również, że nie muszą się go obawiać wcale ale to wcale, ani odrobinę. mimo to wymyślali coraz nowe i nowe historie o Plampaczu: im straszniejsze, tym lepsze. I jeśli nawet przy słuchaniu i opowiadaniu dostawali na grzbiecie gęsiej skórki, było to podwójnie przyjemne; siedzieć bezpiecznie w ciepłej izbie, przy migocącym blasku ognia. - To przecież jest takie łatwe do zrozumienia - zapewniał jednego z takich wieczorów Kudłacz. - Mianowicie, kiedy taki jak ja wie, że taki jak ja w ogóle nie potrzebuje się bać, to taki jak ja boi się czasem z wielką przyjemnością. Już pachnie wiosną Tego roku wigilia Bożego Narodzenia wypadła w poniedziałek. Mieli do niej jeszcze trzy dni. Hubert w piątek wieczór wyjął ze skrzynki przedostatni bochenek chleba i pokroił go. Na dworze srożył się mróz i gwiazdy mrugały nad stertą chrustu. Po zjedzeniu posiłku Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, pocierał przez chwilę nos i wreszcie powiedział: - Nie mogę sobie poradzić, Hubercie. Nos mnie swędzi, jakbym go wetknął w środek mrowiska... - Może go odmroziłeś? - spytał zatroskany Hubert. - Nie, nie - powiedział Kudłacz. - To musi być związane z pogodą. Gdybyśmy nie byli w środku zimy, powiedziałbym, że to pachnie wiosną... - Wiosną? - krasnoludek przecząco potrząsnął głową. - Nie mam nic przeciw twemu nosowi, Kudłaczu, ale chyba nie mówisz tego poważnie?! - Sam nie wiem, Hubercie. Nos mnie swędzi i szczypie, zdziwiłoby mnie, gdyby nie nastąpiła zmiana pogody. W ciągu nocy istotnie pogoda się zmieniła. Od południa przez Siedmiogórski Las wiał ciepły wiatr, niebo się zachmurzyło, zaczęło padać. Kiedy przyjaciele następnego ranka obudzili się, usłyszeli, jak na dworze szumi i pluszcze deszcz. - Więc można na moim nosie polegać czy nie? - triumfował Kudłacz. - Widzisz, że taki jak ja czuje zmianę pogody. Przez noc śnieg przed drzwiami domu zrobił się mokry i grząski. Na szczęście tego południa Kudłacz nie potrzebował daleko chodzić, tylko na drugą sronę, do Korzonka i Krzywonóżki. - Nie wolałbyś zostać w domu? - zapytał krasnoludek. - Krzywonóżka i Korzonek domyślą się, dlaczego nie przychodzisz. Nikt tego nie może od ciebie oczekiwać, przy takiej mokrej pogodzie. Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, wpadł mu w słowo. - Za kogo ty mnie właściwie uważasz, krasnoludku? Sądzisz może, że taki jak ja pozwoli sobie zepsuć apetyt z powodu odrobiny śnieżnej brei? Taki jak ja nie pozwoli sobie przeszkodzić, taki jak ja wie, ile jest warte dobre jedzenie! W deszcz wyszedł kudłaty skrzat około południa, w deszcz wrócił przed wieczorem. Był przemoczony do suchej nitki, ale w dobrym humorze. - Oto znowu jestem! - zawołał i zatrzasnął drzwi za sobą. Zamknęły się z hukiem, a następnie obaj przyjaciele usłyszeli, jak z dachu zaczął się zsuwać śnieg. Szurając i drapiąc ześlizgiwał się, aż klapnął na ziemię. - Nic sobie z tego nie rób, Hubercie! - kudłaty skrzat tarł koniec nosa dwoma palcami. - Do jutra rana na pewno wypada się i wychlapie, a potem będziemy mieli prawdziwą, chłodną jak należy, zimową pogodę! Uwierz mi, bo to prawda, tak jakem kudłaty skrzat z Worlickich Borów! Lodowa ściana W niedzielny poranek, kiedy Hubert wstał i chciał rozpalić ogień, okazało się, że piec nie ciągnie. Drzazgi i polana tliły się tylko i kopciły, a dym nie ciągnął do komina, lecz wypychany snuł się po izbie. - Cóż to znowu?! - zawołał zdumiony Hubert. - Chyba coś nam zatkało komin... Pospieszył do drzwi i kiedy je otworzył, natknął się na białą, błyszczącą, lodową ścianę. Czyli przepowiednia Kudłacza, kudłatego skrzata z Worlickich Borów, sprawdziła się. Znowu nadszedł mróz. Wilgotny śnieg przed domem zamarzł w ciągu nocy na kość. "A więc to tak - pomyślał Hubert. - Musimy to po prostu przerąbać, inaczej nie wydostaniemy się na zewnątrz. Przyniósł kilof, czekan i szuflę, a następnie zawołał Kudłacza. - Wstawaj, stary śpiochu, chodź tu i pomóż mi! Musimy wybić sobie drogę na świeże powietrze! Wołał go aż trzy razy. Wreszcie Kudłacz, zmęczony i zaspany, dowlókł się do niego. - Co się stało? - zapytał ziewając. -Zaraz zobaczysz! Wszystko wokoło zamarzło. Piec nie daje się rozpalić, zapasy w spiżarni wyczerpane. Wiesz, co to znaczy? Nie wolno nam tracić czasu, musimy się jak najszybciej stąd wydostać! - tłumaczył Hubert machając kilofem. - Do licha, to udręka z tym lodem! Skalna ściana chyba nie jest twardsza! Przy każdym uderzeniu kilof odskakiwał od błyszczącej powierzchni. Czekanem również nie mógł sobie poradzić. Zrobił parę cięć, parę wrębów i to było wszystko. Mimo to krasnoludek zaciekle rąbał nadal. Rąbał i rąbał, póki go ramiona nie zabolały. - No, Kudłaczu, teraz kolej na ciebie, ja trochę odsapnę. Kudłaty skrzat nie wydawał się zbyt ucieszony. Z ponurą miną złapał za kilof i stuknął nim parę razy. - Mocniej! - zawołał Hubert. - Nie możesz uderzać mocniej? - Chyba mógłbym - odpowiedział Kudłacz. - Ale po co? Szczerze mówiąc jestem zbyt zmęczony, krasnoludku. Hubert powoli tracił cierpliwość. - Nie rozumiesz? - zawołał. - Tkwimy pod górą lodową! Jeśli się nam nie uda uwolnić, jesteśmy zgubieni. Wolisz umrzeć z głodu czy wolisz zamarznąć? Czujesz przecież, jak już teraz mamy zimno w domu! A z każdą chwilą będzie coraz zimniej i zimniej... - O, tak - rzekł Kudłacz. - Jeśli robi się zimniej, taki jak ja jest coraz bardziej śpiący. Sądzę, że nie powinieneś liczyć na takiego jak ja, krasnoludku. Taki jak ja ostatecznie dojrzał do zimowego snu. Jeszcze i to! Ziewając Kudłacz odwrócił się od Huberta i poczłapał z powrotem do kąta za piecem. Tam rzucił się na posłanie i zwinął w kłębek jak jeż. Po chwili już spał. - No, tak - wyrzekał krasnoludek. - I coś takiego jest moim najlepszym przyjacielem! Kiedy mi go najbardziej potrzeba, ten łobuz po prostu kładzie się i śpi sobie w najlepsze... Co robić? Nie da się tego przecież zmienić. Kudłacz był po prostu z natury kudłatym skrzatem. Jeśli mu było naprawdę zimno, chował się, tak jak to skrzaty mają w zwyczaju, i spędzał resztę zimy na swój sposób. Przez cały dzień Hubert próbował wybić dziurę w lodzie. Wytężał wszystkie swoje siły i rąbał raz za razem. - Tego już za wiele! - zawołał, kiedy przyszło mu na myśl, że właśnie dzisiaj jest niedziela. Możliwe, że w dzień roboczy sąsiedzi nabraliby podejrzeń, gdyby kudłaty skrzat nie przyszedł do nich na obiad. Niewykluczone, że wyglądaliby i niepokoili się jego nieobecnością. "Jak ich znam - myślał Hubert - zrobiliby wszystko, żeby nas stąd wydobyć. Przynajmniej staremu Cyrylowi wpadłby jakiś pomysł do głowy..." Skąd jednak miał stary Cyryl wiedzieć, że Hubert i Kudłacz potrzebują pomocy? Najwcześniej rano w południe może sąsiadom przyjść na myśl, że z przyjaciółmi coś jest nie w porządku. - Żeby chociaż nie było tak strasznie zimno! - westchnął Hubert. Rąbał nadal, ale już tylko po to, żeby się rozgrzać. Pot ściekał mu z czoła, na rondzie wielkiego kapelusza pomału tworzył się wieniec sopli lodowych. Na dworze powoli robiło się ciemno, zapadła noc: czarna, ponura i zimna. Hubert próbował zapalić światło, ale zdrętwiałymi palcami nie mógł skrzesać ognia. Wyjął więc ostatni bochenek suchego chleba ze skrzyni. Chleb był zmarznięty jak lód, nie dawał się rozłamać, a tym bardziej jeść. Hubert był już zmęczony do upadłego. Głodny i zmarznięty wczołgał się do łóżka i przykrył po sam czubek nosa. - Jutro wezmę się znowu do roboty - postanowił. - Teraz prześpię się trochę, żeby nabrać sił... Zasnął natychmiast, głęboko i mocno jak suseł. Spał do następnego ranka i dalej do następnego południa. Spał i spał, aż nagle obudził go straszny hałas. Belki trzeszczą! Kudłacz w czasie snu śnił pewnie o szczególnie obfitym i wystawnym posiłku, więc nie było w tym nic dziwnego, że nagle chrapnął tak głośno jak nigdy! Cały dom wypełnił nieopisanym hałasem. Stół i krzesła chwiały się, naczynia na półce szczękały i grzechotały, wszystko w domu, co mogło dudnić i stukać, dudniło i stukało. Przestraszony Hubert odrzucił pierzynę i zerwał się z łóżka. "Ach, to przecież tylko Kudłacz!" Krasnoludek już chciał złapać za wielki kapelusz, żeby go nacisnąć głębiej i dalej spać, ale nagle nadstawił uszu. Czyżby dom chciał się zawalić? Belki trzeszczały w swoich wiązaniach i uginały się w takt chrapania Kudłacza. Chrust trzeszczał, tu i tam łamała się sucha gałąź... Następnie krasnoludek usłyszał, że coś zgrzytnęło i strzeliło nagle tak głośno, jak strzelają w ogniu kasztany! Ale przecież nie było ognia w piecu... Nie było też żadnych kasztanów, które by mogły strzelać od gorąca. Minęła dłuższa chwila, zanim Hubert pojął, co oznaczało to strzelanie i trzeszczenie. Kudłacz swoim mruczeniem i chrapaniem osiągnął to, co samemu krasnoludkowi nigdy by się nie udało ani za pomocą kilofa, ani czekana. Lodowy pancerz, który ich otaczał, zarysował się i pękał, a teraz rozpadał się na tysiące kawałków! "Na mój wielki kapelusz! - przemknęło przez głowę Huberta. - Myślę, że jesteśmy uratowani!" Wyskoczył z pościeli i jak wicher pognał do drzwi. Jeszcze kilka razy Kudłacz potężnie chrapnął, potem zrobił: "fiuuuut" ... i obrócił się nosem do ściany. Sen o wystawnym posiłku widocznie już mu się prześnił, zrobiło się znów cicho, tak cicho jak przedtem. Kiedy Hubert otworzył drzwi, spadły na niego małe i duże kawałki lodu. - Wspaniale, Kudłaczu! Z resztą dam sobie radę - krasnoludek chwycił kilof i szuflę i wziął się do roboty. - Jeszcze trochę i będziemy wolni! Szybko zaczął oczyszczać przejście z kawałków lodu. Wymagało to już niewiele wysiłku. Z zewnątrz dotarło do niego słońce, czerwone i żółto migocące światło przeniknęło do wnętrza mieszkania. "Jakieś to dziwne - przemknęło mu przez myśl. - Czemu to słońce tak migocze?... A może to ogień?" Wesołych Świąt! Rzeczywiście był to ogień. Ogień, który rozniecili na zewnątrz sąsiedzi Huberta. Gderacz i mały Łatka zaczęli niepokoić się już w południe, kiedy kudłaty skrzat nie zjawił się na obiad. Zwołani przez nich sąsiedzi przybiegli i zgromadzili się przed domem Huberta. Kiedy się zastanawiali, co należy zrobić, stary Cyryl zadecydował: - Tu może pomóc jedynie wielki ogień! Musimy spróbować stopić lód, inaczej się do nich nie dostaniemy... Ale jednak Kudłacz uprzedził ich, rozsadzając lód swoim chrapaniem. Teraz już nie potrzebowali robić nic więcej, tylko wspólnymi siłami uprzątnąć kawałki lodu. Hubert nie miał o tym wszystkim najmniejszego pojęcia. Dlatego zdumiał się, kiedy nagle stanął przed nim Pliszka, a za Pliszką cisnęli się Pankracy Miodek, kolorowy Modraczek i wszyscy pozostali. - Kh, kh, hurra! - wołał Pliszka i wymachiwał rękami. - Dopięliśmy swego! Przebiliśmy się w końcu! Kaszląc i kichając chwycił Huberta za ramiona i przycisnął go do piersi. - Kh, kh, pozwól, że cię uściskam, sąsiedzie. Kh, kh, najważniejsze, że żyjecie... Kh, kh... Zresztą: Wesołych Świąt! - Wesołych Świąt - powiedział wzruszony Hubert. Zorientował się dopiero teraz, że na dworze od dawna znów jest już noc. A wiedział przecież, że nie ma na świecie ani jednego krasnoludka, który po zapadnięciu ciemności chętnie pozostawałby pod gołym niebem... Teraz byli wszyscy: stary Cyryl i Kowadełko, długi Gaweł i Murek, cała dwunastka jednym słowem. I cała dwunastka promieniała radością. - Chodźcie do mnie! - powiedział Hubert. - Urządzimy wieczór wigilijny! Szybko rozpalił w piecu. Jak dobrze znowu ciągnął komin! Drzazgi i polana trzaskały i strzelały wesoło. - Nastaw wodę! - powiedział Korzonek do Huberta i wyciągnął z lewej kieszeni kapoty torebkę. Zaparzymy sobie dobrej, mocnej kawy, jeśli ci to odpowiada. Całą trzynastką usiedli wokół pieca, ciasno jeden przy drugim. Ogień trzaskał wesoło, płyta kuchenna zaczynała się żarzyć. W izbie robiło się coraz cieplej i przyjemniej. - Czujecie już, jak pachnie? - spytał mały Łatka i z rozkoszą pociągnął nosem. - Nie spiesz się! - burczał Gderacz. - Co ładnie pachnie, nie zawsze dobrze smakuje... Zaledwie to powiedział, usłyszeli z kąta za piecem głośne stękanie. To Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, podniósł się i mrugał zaspanymi oczami. Raptowne ciepło rozbudziło go. - Do pioruna! - zawołał ziewając. - Myślałem, że już w Siedmiogórskim Lesie nastało li- le-lato... - Lato? - odparł śmiejąc się Hubert. - Do lata, mój drogi, jest jeszcze sporo czasu. Zdjął ze ściennej półki jeszcze jedną filiżankę i napełnił po brzegi gorącą kawą. - Na zdrowie, Kudłaczu, i Wesołych Świąt! Kudłacz, kudłaty skrzat z Worlickich Borów, nie wiedział, co to znaczy. - Powiedz to jeszcze raz, krasnoludku - poprosił. - I powiedz to pięknie, wolno i wyraźnie, żeby taki jak ja mógł zra-zre--zrozumieć! - Wesołych Świąt! - powtórzył Hubert. I wszyscy sąsiedzi: stary Cyryl i Kowadełko, i Murek, długi Gaweł, Wełniaczek, Pankracy Miodek, kolorowy Modraczek i Pliszka, Gderacz i mały Łatka, Korzonek i Krzywonóżka zawołali chórem: - Życzymy wszystkim Wesołych Świąt! Wesołych Świąt! Koniec