Zbigniew Herbert „Raport z obl‚'onego Miasta¤ Wydawnictwo Dolnoƒliskie, WrocŸaw 1997 ---------------------------------------------- Kasi ----------------------------------------------- Pami‚ci Kazimierza Moczarskiego Co widziaŸem WidziaŸem prorok¢w szarpiicych przyprawione brody widziaŸem szalbierzy wst‚pujicych do sekty biczownik¢w oprawc¢w przebranych w baranie sk¢ry kt¢rzy uchodzili przed gniewem ludu grajic na fujarce widziaŸem widziaŸem widziaŸem czŸowieka poddanego torturom siedziaŸ teraz bezpiecznie w gronie rodziny opowiadaŸ dowcipy jadŸ zup‚ patrzyŸem na jego rozchylone usta dziisŸa - dwie gaŸizki tarniny odarte z kory byŸo to nad wyraz bezwstydne widziaŸem caŸi nagoƒ› caŸe poni'enie potem akademia du'o os¢b kwiaty duszno ktoƒ bez przerwy m¢wiŸ o wypaczeniach myƒlaŸem o jego wypaczonych ustach czy to ostatni akt sztuki Anonima pŸaskiej jak caŸun peŸnej zduszonego szlochu i chichotu tych kt¢rzy odsapniwszy z ulgi 'e zn¢w si‚ udaŸo po uprzitni‚ciu martwych rekwizyt¢w wolno podnoszi zbroczoni kurtyn‚ 1956 Ze szczytu schod¢w Oczywiƒcie ci kt¢rzy stoji na szczycie schod¢w oni wiedzi oni wiedzi wszystko co innego my sprzitacze plac¢w zakŸadnicy lepszej przyszŸoƒci kt¢rym ci ze szczytu schod¢w ukazuji si‚ rzadko zawsze z palcem na ustach jesteƒmy cierpliwi 'ony nasze ceruji niedzielni koszul‚ rozmawiamy o racjach 'ywnoƒci o piŸce no'nej cenie but¢w a w sobot‚ przechylamy gŸow‚ w tyŸ i pijemy nie jesteƒmy z tych co zaciskaji pi‚ƒci potrzisaji Ÿa¤cuchami m¢wii i pytaji namawiaji do buntu rozgoriczkowani wcii' m¢wii i pytaji oto ich bajka - rzucimy si‚ na schody i zdob‚dziemy je szturmem b‚di si‚ toczy› po schodach gŸowy tych kt¢rzy stali na szczycie i wreszcie zobaczymy co wida› z tych wysokoƒci jaki przyszŸoƒ› jaki pustk‚ nie pragniemy widoku toczicych si‚ gŸ¢w wiemy jak Ÿatwo odrastaji gŸowy i zawsze na szczycie zostaje jeden albo trzech a na dole a' czarno od mioteŸ i Ÿopat czasem nam si‚ marzy 'e ci ze szczytu schod¢w zejdi nisko to znaczy do nas gdy nad gazeti 'ujemy chleb i rzekni - a teraz pom¢wmy jak czŸowiek z czŸowiekiem to nie jest prawda co wykrzykuji afisze prawd‚ nosimy w zaciƒni‚tych ustach okrutna jest i nazbyt ci‚'ka wi‚c dŒwigamy ji sami nie jesteƒmy szcz‚ƒliwi ch‚tnie zostalibyƒmy tutaj to si oczywiƒcie marzenia mogi si‚ speŸni› albo nie speŸni› wi‚c dalej b‚dziemy uprawiali nasz kwadrat ziemi nasz kwadrat kamienia z lekki gŸowi papierosem za uchem i bez kropli nadziei w sercu 1956 Dusza Pana Cogito Dawniej wiemy z historii wychodziŸa z ciaŸa kiedy stawaŸo serce z ostatnim oddechem oddalaŸa si‚ cicho na Ÿiki niebieskie dusza Pana Cogito zachowuje si‚ inaczej za 'ycia opuszcza ciaŸo bez sŸowa po'egnania miesiice lata bawi na innych kontynentach poza granicami Pana Cogito trudno zdoby› jej adres nie daje wieƒci o sobie unika kontakt¢w nie pisze list¢w nikt nie wie kiedy wr¢ci mo'e odeszŸa na zawsze Pan Cogito usiŸuje pokona› niskie uczucie zazdroƒci myƒli o duszy dobrze myƒli o duszy z czuŸoƒcii zapewne musi mieszka› tak'e w innych ciaŸach dusz jest stanowczo za maŸo jak na caŸi ludzkoƒ› Pan Cogito godzi si‚ z losem nie ma innego wyjƒcia stara si‚ nawet m¢wi› - moja dusza moja - myƒli o duszy tkliwie myƒli o duszy z czuŸoƒcii wi‚c kiedy si‚ zjawia nieoczekiwanie nie wita jej sŸowami - dobrze 'e wr¢ciŸaƒ patrzy tylko z ukosa gdy siada przed lustrem i czesze swoje wŸosy splitane i siwe Pami‚ci Matki Tren A teraz ma nad gŸowi brizowe chmury korzeni wysmukŸi lili‚ soli na skroniach paciorki piasku i pŸynie na dnie Ÿodzi przez spienione mgŸawice o mil‚ dalej od nas tam gdzie rzeka zakr‚ca widoczna - niewidoczna - jak ƒwiatŸo na fali naprawd‚ nie jest inna - opuszczona jak wszyscy Do rzeki Rzeko - klepsydro wody przenoƒnio wiecznoƒci wst‚puj‚ w ciebie coraz bardziej inny 'e m¢gŸbym by› obŸokiem rybi albo skaŸi a ty jesteƒ niezmienna jak zegar co mierzy metamorfozy ciaŸa i upadki ducha powolny rozkŸad tkanek i miŸoƒci ja urodzony z gliny chc‚ by› twoim uczniem i pozna› Œr¢dŸo olimpijskie serce chŸodna pochodnio szumiica kolumno opoko mojej wiary i rozpaczy naucz mnie rzeko uporu i trwania abym zasŸu'yŸ w ostatniej godzinie na odpoczynek w cieniu wielkiej delty w ƒwi‚tym tr¢jkicie poczitku i ko¤ca Dawni Mistrzowie Dawni Mistrzowie obywali si‚ bez imion ich sygnaturi byŸy biaŸe palce Madonny albo r¢'owe wie'e di citt sul mare a tak'e sceny z 'ycia della Beata Umilt roztapiali si‚ w sogno miracolo crocifissione znajdowali schronienie pod powieki anioŸ¢w za pag¢rkami obŸok¢w w g‚stej trawie raju ton‚li bez reszty w zŸotych nieboskŸonach bez krzyku przera'enia bez woŸania o pami‚› powierzchnie ich obraz¢w si gŸadkie jak lustro nie si to lustra dla nas si to lustra wybranych wzywam was Starzy Mistrzowie w ci‚'kich chwilach zwitpienia sprawcie niech spadnie ze mnie w‚'owa Ÿuska pychy niechaj zostan‚ gŸuchy na pokuszenie sŸawy wzywam was Dawni Mistrzowie Malarzu Deszczu Manny Malarzu Drzew Haftowanych Malarzu Nawiedzenia Malarzu ³wi‚tej Krwi Modlitwa Pana Cogito - podr¢'nika Panie dzi‚kuj‚ Ci 'e stworzyŸeƒ ƒwiat pi‚kny i bardzo r¢'ny a tak'e za to 'e pozwoliŸeƒ mi w niewyczerpanej dobroci Twojej by› w miejscach kt¢re nie byŸy miejscami mojej codziennej udr‚ki - 'e noci w Tarquinii le'aŸem na placu przy studni i spi' rozkoŸysany obwieszczaŸ z wie'y Tw¢j gniew lub wybaczenie a maŸy osioŸ na wyspie Korkyra ƒpiewaŸ mi ze swoich niepoj‚tych miech¢w pŸuc melancholi‚ krajobrazu i w brzydkim mieƒcie Manchester odkryŸem ludzi dobrych i rozumnych natura powtarzaŸa swoje midre tautologie: las byŸ lasem morze morzem skaŸa skaŸi gwiazdy kri'yŸy i byŸo jak by› powinno - Iovis omnia plena - wybacz - 'e myƒlaŸem tylko o sobie gdy 'ycie innych okrutnie nieodwracalne kri'yŸo wok¢Ÿ mnie jak wielki astrologiczny zegar u ƒwi‚tego Piotra w Beauvais 'e byŸem leniwy roztargniony zbyt ostro'ny w labiryntach i grotach a tak'e wybacz 'e nie walczyŸem jak lord Byron o szcz‚ƒcie lud¢w podbitych i oglidaŸem tylko wschody ksi‚'yca i muzea - dzi‚kuj‚ Ci 'e dzieŸa stworzone ku Twojej chwale udzieliŸy mi czistki swojej tajemnicy i w wielkiej zarozumiaŸoƒci pomyƒlaŸem 'e Duccio van Eyck Bellini malowali tak'e dla mnie a tak'e Akropol kt¢rego nigdy nie zrozumiaŸem do ko¤ca cierpliwie odkrywaŸ przede mni okaleczone ciaŸo - prosz‚ Ci‚ 'ebyƒ wynagrodziŸ siwego staruszka kt¢ry nie proszony przyni¢sŸ mi owoce ze swego ogrodu na spalonej sŸo¤cem ojczystej wyspie syna Laertesa a tak'e Miss Helen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach za to 'e przyj‚Ÿa mnie po grecku i prosiŸa 'eby w nocy zostawi› w oknie wychodzicym na Holy Iona zapaloni lamp‚ aby ƒwiatŸa ziemi pozdrawiaŸy si‚ a tak'e tych wszystkich kt¢rzy wskazywali mi drog‚ i m¢wili kato kyrie kato i 'ebyƒ miaŸ w swej opiece Mam‚ ze Spoleto Spiridiona z Paxos dobrego studenta z Berlina kt¢ry wybawiŸ mnie z opresji a potem nieoczekiwanie spotkany w Arizonie wi¢zŸ mnie do Wielkiego Kanionu kt¢ry jest jak sto tysi‚cy katedr zwr¢conych gŸowi w d¢Ÿ - pozw¢l o Panie abym nie myƒlaŸ o moich wodnistookich szarych niemidrych przeƒladowcach kiedy sŸo¤ce schodzi w Morze Jo¤skie prawdziwie nieopisane 'ebym rozumiaŸ innych ludzi inne j‚zyki inne cierpienia a nade wszystko 'ebym byŸ pokorny to znaczy ten kt¢ry pragnie Œr¢dŸa dzi‚kuj‚ Ci Panie 'e stworzyŸeƒ ƒwiat pi‚kny i r¢'ny a jeƒli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze i bez wybaczenia Pan Cogito - powr¢t 1 Pan Cogito postanowiŸ wr¢ci› na kamienne Ÿono ojczyzny decyzja jest dramatyczna po'aŸuje jej gorzko nie mo'e jednak dŸu'ej znieƒ› zwrot¢w kolokwialnych - comment allez-vous - wie geht`s - how are you pytania z pozoru proste wymagaji zawiŸej odpowiedzi Pan Cogito zrywa banda'e 'yczliwej oboj‚tnoƒci przestaŸ wierzy› w post‚p obchodzi go wŸasna rana wystawy obfitoƒci napawaji go znudzeniem przywiizaŸ si‚ tylko do kolumny doryckiej koƒcioŸa San Clemente portretu pewnej damy ksii'ki kt¢rej nie zdi'yŸ przeczyta› i paru innych drobiazg¢w a zatem wraca widzi ju' granic‚ zaorane pole mordercze wie'e strzelnicze g‚ste zaroƒla drutu bezszelestne drzwi pancerne zamykaji si‚ wolno za nim i ju' jest sam w skarbcu wszystkich nieszcz‚ƒ› 2 wi‚c po co wraca pytaji przyjaciele z lepszego ƒwiata m¢gŸby tutaj pozosta› jakoƒ si‚ urzidzi› ran‚ powierzy› chemicznym wywabiaczom zostawi› w poczekalni wielkich port¢w lotniczych wi‚c po co wraca - do wody dzieci¤stwa - do splitanych korzeni - do uƒcisku pami‚ci - do r‚ki twarzy spalonych na rusztach czasu pytania z pozoru proste wymagaji zawiŸej odpowiedzi mo'e Pan Cogito wraca 'eby da› odpowiedŒ na podszepty strachu na szcz‚ƒcie niemo'liwe na uderzenie znienacka na podst‚pne pytanie Pan Cogito i wyobraŒnia 1 Pan Cogito nigdy nie ufaŸ sztuczkom wyobraŒni fortepian na szczycie Alp graŸ mu faŸszywe koncerty nie ceniŸ labirynt¢w sfinks napawaŸ go odrazi mieszkaŸ w domu bez piwnic luster i dialektyki d'ungle skŸ‚bionych obraz¢w nie byŸy jego ojczyzni unosiŸ si‚ rzadko na skrzydŸach metafory potem spadaŸ jak Ikar w obj‚cia Wielkiej Matki uwielbiaŸ tautologie tŸumaczenie idem per idem 'e ptak jest ptakiem niewola niewoli n¢' jest no'em ƒmier› ƒmiercii kochaŸ pŸaski horyzont lini‚ prosti przyciiganie ziemi 2 Pan Cogito b‚dzie zaliczony do gatunku minores oboj‚tnie przyjmie wyrok przyszŸych badaczy litery u'ywaŸ wyobraŒni do caŸkiem innych cel¢w chciaŸ z niej uczyni› narz‚dzie wsp¢Ÿczucia pragniŸ poji› do ko¤ca - noc Pascala - natur‚ diamentu - melancholi‚ prorok¢w - gniew Achillesa - szale¤stwa ludob¢jc¢w - sny Marii Stuart - strach neandertalski - ropacz ostatnich Aztek¢w - dŸugie konanie Nietzschego - radoƒ› malarza z Lascaux - wzrost i upadek d‚bu - wzrost i upadek Rzymu zatem o'ywia› zmarŸych dochowa› przymierza wyobraŒnie Pana Cogito ma ruch wahadŸowy przebiega precyzyjnie od cierpienia do cierpienia nie ma w niej miejsca na sztuczne ognie poezji chciaŸby pozosta› wierny niepewnej jasnoƒci In memoriam Nagy L szl¢ Romana powiedziaŸa 'e wŸaƒnie Pan odszedŸ tak zwykŸo si‚ m¢wi› o tych kt¢rzy zostaji na zawsze zazdroszcz‚ Panu marmurowej twarzy pomi‚dzy nami byŸy sprawy czyste 'adnego listu wspomnie¤ niczego co bawi oko 'adnych pierƒcieni dzban¢w ani lamentu kobiet dlatego Ÿatwiej uwierzy› w nagŸe uniesienie 'e jest Pan teraz jak Attila J¢zsef Mickiewicz lord Byron pi‚kne widma kt¢re zawsze przychodzi na um¢wione spotkanie m¢j wdowi dotyk nie m¢gŸ si‚ oswoi› drapie'na miŸoƒ› konkretu domagaŸa si‚ ofiar nie napeŸnialiƒmy ƒmiechem martwego pokoju nie oparliƒmy Ÿokci na szumiicym d‚bie stoŸu nie piliƒmy wina nie Ÿamaliƒmy losu a przecie' mieszkaliƒmy razem w hospicjum Krzy'a i R¢'y przestrze¤ kt¢ra nas dzieli jest jak caŸun wieczorna mgŸa unosi si‚ opada szlachetni maji twarz wody i ziemi nasze dalsze wsp¢Ÿ'ycie uŸo'y si‚ zapewne more geometrico - dwie proste r¢wnolegŸe pozaziemska cierpliwoƒ› i nieludzka wiernoƒ› Do Ryszarda Krynickiego - list Niewiele zostanie Ryszardzie naprawd‚ niewiele z poezji tego szalonego wieku na pewno Rilke Eliot kilku innych dostojnych szaman¢w kt¢rzy znali sekret zaklinania sŸ¢w formy odpornej na dziaŸanie czasu bez czego nie ma frazy godnej pami‚tania a mowa jest jak piasek nasze zeszyty szkolne szczerze udr‚czone ze ƒladem potu Ÿez krwi b‚di dla korektorki wiecznej jak tekst piosenki pozbawiony nut szlachetnie prawy a' nadto oczywisty uwierzyliƒmy zbyt Ÿatwo 'e pi‚kno nie ocala prowadzi lekkomyƒlnych od snu do snu na ƒmier› nikt z nas nie potrafiŸ obudzi› topolowej driady czyta› pismo chmur dlatego po ƒladach naszych nie przejdzie jednoro'ec nie wskrzesimy okr‚tu w zatoce pawia r¢'y zostaŸa nam nagoƒ› i stoimy nadzy po prawej lepszej stronie tryptyku Ostateczny Sid na chude barki wzi‚liƒmy sprawy publiczne walk‚ z tyranii kŸamstwem zapisy cierpienia lecz przeciwnik¢w - przyznasz - mieliƒmy nikczemnie maŸych czy warto zatem zni'a› ƒwi‚ti mow‚ do beŸkotu z trybuny do czarnej piany gazet tak maŸo radoƒci - c¢rki bog¢w w naszych wierszach Ryszardzie za maŸo ƒwietlistych zmierzch¢w luster wie¤c¢w uniesienia nic tylko ciemne psalmodie jikanie animuli urny popioŸ¢w w spalonym ogrodzie jakich siŸ trzeba by na przek¢r losom wyrokom dziej¢w ludzkiej nieprawoƒci w ogrojcu zdrady szepta› - cicha nocy jakich siŸ ducha trzeba by wykrzesa› bijic na oƒlep rozpaczi o rozpacz iskierk‚ ƒwiatŸa hasŸo pojednania a'eby wiecznie trwaŸ taneczny krig na g‚stej trawie ƒwi‚cono narodziny dziecka i ka'dy poczitek dary powietrza ziemi i ognia i wody ja tego nie wiem - m¢j Drogi - dlatego przesyŸam tobie noci te sowie zagadki uƒcisk serdeczny ukŸon mego cienia Pan Cogito a dŸugowiecznoƒ› 1 Pan Cogito mo'e by› z siebie dumny przekroczyŸ granic‚ 'ycia wielu innych zwierzit gdy pszczoŸa-robotnica odchodzi na wieczny spoczynek Cogito - osesek cieszyŸ si‚ wybornym samopoczuciem kiedy okrutna ƒmier› zabiera mysz domowi przebyŸ szcz‚ƒliwie koklusz odkryŸ mow‚ i ogie¤ jeƒli wierzy› teologom ptak¢w dusza jask¢Ÿek ulatuje do raju po dziesi‚ciu ziemskich wiosnach w tym wieku panicz Cogito studiowaŸ ze zmiennym szcz‚ƒciem IV klas‚ szkoŸy powszechnej i zacz‚Ÿy interesowa› go kobiety potem wygraŸ drugi wojn‚ ƒwiatowi (witpliwe zwyci‚stwo) dokŸadnie kiedy koza w‚druje do Walhalli k¢z dokonaŸ rzeczy nie lada wbrew paru dyktatorom przekroczyŸ Rubikon p¢Ÿwiecza skrwawiony ale 'ywy pokonaŸ karpia aligatora kraba teraz znajduje si‚ mi‚dzy ostatecznym czasem w‚gorza i ostatecznym czasem sŸonia tu szczerze m¢wiic wygasaji ambicje Pana Cogito 2 wsp¢lna trumna ze sŸoniem wcale go nie przera'a nie Ÿaknie by› dŸugowieczny jak papuga lub Hippoglasus vulgaris a tak'e orzeŸ podniebny pancerny '¢Ÿw gŸupawy Ÿab‚dŒ Pan Cogito chciaŸby do ko¤ca ƒpiewa› urod‚ przemijania dlatego nie Ÿyka Gele Royale nie pije eliksir¢w nie paktuje z Mefistem z troski dobrego ogrodnika hoduje zmarszczki na twarzy pokornie przyjmuje wapno kt¢re odkŸada si‚ w 'yŸach cieszi go luki pami‚ci byŸ udr‚czony pami‚cii nieƒmiertelnoƒ› od dzieci¤stwa wprawiaŸa go w stan tremendum zazdroƒci› bogom czego? - niebieskich przeciig¢w - partackiej administracji - nienasyconej chuci - pot‚'nego ziewania Pan Cogito o cnocie 1 Nic dziwnego 'e nie jest oblubienici prawdziwych m‚'czyzn generaŸ¢w atlet¢w wŸadzy despot¢w przez wieki idzie za nimi ta pŸaczliwa stara panna w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia napomina wyciiga z lamusa portret Sokratesa krzy'yk ulepiony z chleba stare sŸowa - a wok¢Ÿ huczy wspaniaŸe 'ycie rumiane jak rzeŒnia o poranku prawie ji mo'na pochowa› w srebrnej szkatuŸce niewinnych pamiitek jest coraz mniejsza jak wŸos w gardle jak brz‚czenie w uchu 2 m¢j Bo'e 'eby ona byŸa troch‚ mŸodsza troch‚ Ÿadniejsza szŸa z duchem czasu koŸysaŸa si‚ w biodrach w takt modnej muzyki mo'e w¢wczas pokochaliby ji prawdziwi m‚'czyŒni generaŸowie atleci wŸadzy despoci 'eby zadbaŸa o siebie wyglidaŸa po ludzku jak Liz Taylor albo Bogini Zwyci‚stwa ale od niej wonie zapach naftaliny sznuruje usta powtarza wielkie - Nie nieznoƒna w swoim uporze ƒmieszna jak strach na wr¢ble jak sen anarchisty jak 'ywoty ƒwi‚tych Wstydliwe sny Metamorfozy w d¢Ÿ do Œr¢deŸ historii utraconego raju dzieci¤stwa w kropli wody ucieczki poƒcigi przez mysie korytarze owadzie w‚dr¢wki na dno kwiatu ostre przebudzenie w gnieŒdzie wilgi albo czujny bieg po ƒniegu w sk¢rze wilka i nad kraw‚dzii przepaƒci wielkie wycie do peŸni nagŸy strach kiedy wiatr przynosi zapach mordercy caŸy zach¢d w rogach jelenia spiralny sen w‚'a wertykalne czuwanie pŸastugi to wszystko jest zapisane w atlasie naszego ciaŸa i w skale czaszki odciƒni‚te jak portrety przodk¢w wi‚c powtarzamy litery zapomnianej mowy ta¤czymy noci przed posigami zwierzit ubrani w sk¢r‚ Ÿuski pi¢ra i pancerze niesko¤czona jest litania naszych zbrodni dobre duchy nie odtricajcie nas zbyt dŸugo bŸidziliƒmy po oceanach i gwiazdach strudzonych ponad miar‚ przyjmijcie do stada Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito 1 Tyle cud¢w w 'yciu Pana Cogito kaprys¢w fortuny olƒnie¤ i upadk¢w wi‚c chyba wiecznoƒ› b‚dzie miaŸ gorzki bez podr¢'y przyjaci¢Ÿ ksii'ek za to pod dostatkiem czasu jak chory na pŸuca jak cesarz na wygnaniu pewnie b‚dzie zamiataŸ wielki plac czyƒ›ca lub nudziŸ si‚ przed lustrem opuszczonej golarni bez pi¢ra inkaustu pergaminu bez wspomnie¤ dzieci¤stwa historii powszechnej atlasu ptak¢w podobnie jak inni b‚dzie ucz‚szczaŸ na kursy t‚pienia ziemskich nawyk¢w komisja werbunkowa pracuje bardzo dokŸadnie trzebi ostatki zmysŸ¢w kandydat¢w do raju Pan Cogito b‚dzie si‚ broniŸ stawi zaciekŸy op¢r 2 najŸatwiej odda sw¢j w‚ch u'ywaŸ go z umiarem nigdy nikogo nie tropiŸ tak'e odda bez 'alu smak jadŸa i smak gŸodu na stole komisji werbunkowej zŸo'y pŸatki uszu w doczesnym 'yciu byŸ melomanem ciszy b‚dzie tylko tŸumaczyŸ surowym anioŸom 'e wzrok i dotyk nie chci go opuƒci› 'e czuje jeszcze w ciele wszystkie ziemskie ciernie drzazgi pieszczoty pŸomie¤ bicze morza 'e wcii' jeszcze widzi sosn‚ na stoku g¢ry siedem lichtarzy jutrzni kamie¤ z sinymi 'yŸami podda si‚ wszystkim torturom Ÿagodnej perswazji ale do ko¤ca b‚dzie broniŸ wspaniaŸego odczuwania b¢lu i paru wyblakŸych obraz¢w na dnie spalonego oka 3 kto wie mo'e uda si‚ przekona› anioŸ¢w 'e jest niezdolny do sŸu'by niebieskiej i pozwoli mu wr¢ci› przez zarosŸi ƒcie'k‚ nad brzeg biaŸego morza do groty poczitku KoŸysanka Lata kr¢tsze i kr¢tsze kapŸani ƒwiityni Ammona odkryli 'e Wieczna Lampa co roku spala mniej oliwy to znaczy ƒwiat si‚ kurczy przestrze¤ czas i ludzie Obserwacj‚ kapŸan¢w przekazaŸ Plutarch zapewne wzbudziŸa gniewny pomruk w koŸach filozof¢w bo zrozpaczeni zmiennoƒcii czŸowieka chci aby kosmos ƒwieciŸ nam przykŸadem A jednak dow¢d z lampy pozornie niedorzeczny zgadza si‚ z doƒwiadczeniem tych kt¢rzy opuƒcili zajazdy dworce domy przeszli potok zŸudy i teraz Ÿagodnym stokiem idi tam gdzie wszyscy idi Oni wiedzi - ubywa dnia i nocy - r¢'a zerwana o ƒwicie w popŸochu roni pŸatki wieczorem jest ju' tylko spalony zagajnik sŸupk¢w - mi‚dzy ziewni‚ciem w grudniu a sierpniowi drzemki mija zaledwie chwila bez zdarze¤ i t‚sknoty - coraz mniej list¢w podr¢'y zdziwienia - ƒwieca smukŸa jak igŸa w dr'icych palcach wskazuje drog‚ od ƒciany do ƒciany zamarzŸe lustra odmawiaji pociechy - drodzy zmarli mnodzy jak Ÿawice piasku podobni do piasku nasze kwatery pami‚ci nie przyjmuji nikogo - w pustych pokojach kurz zasiadŸ i pisze pami‚tniki - gaƒnie rodzinne miasto i nawet Ca d`Oro nie ƒwieci ju' a wszystkie miejsca kt¢reƒmy kochali na nietrwaŸych lagunach zapadaji w morze Co roku Wieczna Lampa spala mniej oliwy Tak zacny wszechƒwiat ukŸada nas do snu Fotografia Z tym chŸopcem nieruchomym jak strzaŸa Eleaty chŸopcem wƒr¢d traw wysokich nie mam nic wsp¢lnego poza dati narodzin linii papilarni to zdj‚cie robiŸ m¢j ojciec przed drugi wojni perski z listowia i obŸok¢w wnioskuj‚ 'e byŸ sierpie¤ ptaki dzwoniŸy ƒwierszcze zapach zb¢' zapach peŸni w dole rzeka na rzymskich mapach nazwana Hispanis dziaŸ w¢d i bliski grom doradzaŸ by schroni› si‚ u Grek¢w ich nadmorskie kolonie nie byŸy zbyt daleko chŸopiec uƒmiecha si‚ ufnie jedyny cie¤ jaki zna to cie¤ sŸomkowego kapelusza cie¤ sosny cie¤ domu a jeƒli Ÿuna to Ÿuna zachodu m¢j maŸy m¢j Izaaku pochyl gŸow‚ to tylko chwila b¢lu a potem b‚dziesz czym tylko chcesz - jask¢Ÿki lilii polni wi‚c musz‚ przela› twoji krew m¢j maŸy abyƒ pozostaŸ niewinny w letniej bŸyskawicy ju' na zawsze bezpieczny jak owad w bursztynie pi‚kny jak ocalaŸa w w‚glu katedra paproci Babylon Kiedy po latach wr¢ciŸem do Babylonu zmieniŸo si‚ wszystko dziewcz‚ta kt¢re kochaŸem numery linii metra czekaŸem przy telefonie syreny uparcie milczaŸy wi‚c konsolacja sztuki - Petrus Christus portret mŸodej damy byŸ coraz bardziej pŸaski zŸo'yŸ skrzydŸa do snu ƒwiatŸa zagŸady i miasta zbli'aŸy si‚ do siebie festiwal Apokalipsy pochodnie samozwa¤cza Sybilla rozgrzeszaŸa pijane tŸumy wyznawc¢w obfitoƒci zdeptane ciaŸo Boga wleczono w tryumfie i w pyle tak speŸnia si‚ finimondo zastawione stoŸy etruskie w koszulach splamionych winem nieƒwiadomi losu ƒwi‚tuji barbarzy¤cy przychodzi na koniec aby przecii› aort‚ nie 'yczyŸem tobie miasto ƒmierci w ka'dym razie nie takiej bo z tobi zejdi pod ziemi‚ sŸodkie owoce wolnoƒci i wszystko trzeba zaczyna› od gorzkiej wiedzy od trawy Boski Klaudiusz M¢wiono o mnie pocz‚ty przez Natur‚ ale nie sko¤czony jak porzucona rzeŒba szkic uszkodzony fragment poematu latami graŸem przygŸupa idioci 'yji bezpieczniej spokojnie znosiŸem obelgi gdybym zasadziŸ wszystkie pestki jakie rzucano mi w twarz wyr¢sŸby gaj oliwny rozlegŸa palmowa oaza edukacj‚ odebraŸem wszechstronni Liwiusz retorzy filozofowie po grecku m¢wiŸem jak ate¤czyk ale Platona przypominaŸem tylko w pozycji le'icej uzupeŸniŸem studia w lupanarach i knajpach portowych o nie spisane sŸowniki wulgarnej Ÿaciny i wy przepastne skarbce wyst‚pku i rozpusty po zab¢jstwie Kaliguli ukryŸem si‚ za kotari wyciigni‚ty przemoci nie zdi'yŸem przybra› midrego wyrazu twarzy gdy rzucono mi ƒwiat pod nogi niedorzeczny i pŸaski odtid staŸem si‚ najbardziej pracowitym cesarzem historii powszechnej Heraklesem biurokracji z dumi wspominam liberalni ustaw‚ kt¢ra zezwala na wypuszczanie odgŸos¢w brzucha w czasie uczt odpieram stawiany mi cz‚sto zarzut okrucie¤stwa w istocie byŸem tylko roztargniony w dniu gwaŸtownej ƒmierci Messaliny na m¢j - przyznaj‚ - rozkaz uƒmiercono biedaczk‚ spytaŸem w czasie biesiady - dlaczego Pani nie przyszŸa odpowiedziaŸo grobowe milczenie naprawd‚ zapomniaŸem zdarzaŸo si‚ 'e zapraszaŸem zmarŸych na partyjk‚ koƒci absencj‚ karaŸem grzywni przecii'ony tyloma pracami mogŸem si‚ myli› w szczeg¢Ÿach podobno kazaŸem straci› trzydziestu pi‚ciu senator¢w i jakieƒ trzy centurie ekwit¢w no c¢' troch‚ mniej purpury mniej zŸotych pierƒcieni za to - co nie jest bŸahe - wi‚cej miejsca w teatrze nikt nie chciaŸ zrozumie› 'e cel tych operacji byŸ wzniosŸy pragniŸem ludzi oswoi› ze ƒmiercii st‚pi› jej ostrze sprowadzi› do wymiar¢w banalnych i codziennych takich jak lekka melancholia albo katar a oto dow¢d mojej delikatnoƒci uczu› z placu kaŒni usuniŸem posig Ÿagodnego Augusta by czuŸy marmur nie sŸuchaŸ ryku skaza¤c¢w noce poƒwi‚caŸem studiom napisaŸem histori‚ Etrusk¢w histori‚ Kartaginy drobiazg o Saturnie przyczynek do teorii gier traktat o jadach w‚'y to ja ocaliŸem Osti‚ przed inwazji piasku osuszaŸem bagna zbudowaŸem akwedukty odtid zmywanie krwi staŸo si‚ w Rzymie Ÿatwiejsze rozszerzyŸem granice Imperium o Brytani‚ Mauretani‚ i zdaje si‚ Tracj‚ o ƒmier› przyprawiŸa mnie 'ona moja Agrypina i niepohamowana nami‚tnoƒ› do borowik¢w grzyby esencja lasu - staŸy si‚ esencji ƒmierci wspomnijcie - o potomni - z nale'ni czcii i wdzi‚cznoƒcii cho›by jedni zasŸug‚ boskiego Klaudiusza dodaŸem do alfabetu nowe znaki i dŒwi‚ki rozszerzyŸem granice mowy to znaczy granice wolnoƒci odkryte przeze mnie litery - ukochane c¢rki - Digamma i Antysigma wiodŸy m¢j cie¤ gdy chwiejnym krokiem zmierzaŸem w mroczni krain‚ Orkus Potw¢r Pana Cogito 1 Szcz‚ƒliwy ƒwi‚ty Jerzy z rycerskiego siodŸa m¢gŸ dokŸadnie oceni› siŸ‚ i ruchy smoka pierwsza zasada strategii trafna ocena wroga Pan Cogito jest w gorszym poŸo'eniu siedzi w niskim siodle doliny zasnutej g‚sti mgŸi przez mgŸ‚ nie spos¢b dostrzec oczu paŸajicych Ÿakomych pazur¢w paszczy przez mgŸ‚ wida› tylko migotanie nicoƒci potw¢r Pana Cogito pozbawiony jest wymiar¢w trudno go opisa› wymyka si‚ definicjom jest jak ogromna depresja rozciigni‚ta nad krajem nie da si‚ przebi› pi¢rem argumentem wŸ¢cznii gdyby nie duszny ci‚'ar i ƒmier› kt¢ri zsyŸa mo'na by sidzi› 'e jest majakiem chorobi wyobraŒni ale on jest jest na pewno jak czad wypeŸnia szczelnie domy ƒwiitynie bazary zatruwa studnie niszczy budowle umysŸu pokrywa pleƒnii chleb dowodem istnienia potwora si jego ofiary jest dow¢d nie wprost ale wystarczajicy 2 rozsidni m¢wii 'e mo'na wsp¢Ÿ'y› z potworem nale'y tylko unika› gwaŸtownych ruch¢w gwaŸtownej mowy w przypadku zagro'enia przyji› form‚ kamienia albo liƒcia sŸucha› midrej Natury kt¢ra zaleca mimetyzm oddycha› pŸytko udawa› 'e nas nie ma Pan Cogito jednak nie lubi 'ycia na niby chciaŸby walczy› z potworem na ubitej ziemi wychodzi tedy o ƒwicie na senne przedmieƒcie przezornie zaopatrzony w dŸugi ostry przedmiot nawoŸuje potwora po pustych ulicach obra'a potwora prowokuje potwora jak zuchwaŸy harcownik armii kt¢rej nie ma woŸa - wyjdŒ podŸy tch¢rzu przez mgŸ‚ wida› tylko ogromny pysk nicoƒci Pan Cogito chce stani› do nier¢wnej walki powinno to nastipi› mo'liwie szybko zanim nadejdzie powalenie bezwŸadem zwyczajna ƒmier› bez glorii uduszenie bezksztaŸtem Mordercy kr¢l¢w Jak twierdzi Regis si podobni do siebie jak bliŒni‚ta Ravaillac i Princip Clement i Caserio pochodzi najcz‚ƒciej z rodzin epileptyk¢w i samob¢jc¢w sami jednak si zdrowi to znaczy przeci‚tni zwykle mŸodzi bardzo mŸodzi i takimi pozostaji na wiecznoƒ› ich samotnoƒ› miesiice lata ostrzi swoje no'e i w lesie za miastem uczi si‚ strzela› skrupulatnie opracowuji zamach si pracowici sami i bardzo uczciwi oddaji matce zarobione grosze troszczi si‚ o rodze¤stwo nie piji bez dziewczit i przyjaci¢Ÿ po zamachu oddaji si‚ bez oporu znoszi tortury m‚'nie nie proszi o Ÿask‚ odrzucaji podsuwanych w ƒledztwie rzekomych wsp¢lnik¢w nie byŸo spisku naprawd‚ byli sami ich nieludzka szczeroƒ› i prostota dra'ni s‚dzi¢w obro¤c¢w publicznoƒ› 'idni sensacji tych kt¢rzy wysyŸaji dusze w zaƒwiaty zadziwia spok¢j owych skaza¤c¢w w ostatniej godzinie spok¢j brak gniewu 'alu nawet nienawiƒci niemal promiennoƒ› szperano tedy w m¢zgach wa'ono serce krajano witrob‚ nie odkryto jednak 'adnych odst‚pstw od normy 'adnemu z nich nie udaŸo si‚ zmieni› biegu historii ale z pokolenia na pokolenie szŸo ciemne posŸanie wi‚c godne zastanowienia si te maŸe r‚ce maŸe r‚ce w kt¢rych dr'y pewnoƒ› ciosu Damastes z przydomkiem Prokrustes m¢wi Moje ruchome imperium mi‚dzy Atenami i Megari wŸadaŸem puszczi wiwozem przepaƒcii sam bez rady starc¢w gŸupich insygni¢w z prosti maczugi w dŸoni odziany tylko w cie¤ wilka i groz‚ budzicy dŒwi‚k sŸowa Damastes brak mi byŸo poddanych to znaczy miaŸem ich na kr¢tko nie do'ywali ƒwitu jest jednak oszczerstwem nazwanie mniej zb¢jci jak gŸoszi faŸszerze historii w istocie byŸem uczonym reformatorem spoŸecznym moji prawdziwi pasji byŸa antropometria wymyƒliŸem Ÿo'e na miar‚ doskonaŸego czŸowieka przyr¢wnywaŸem zŸapanych podr¢'nych do owego Ÿo'a trudno byŸo unikni› - przyznaj‚ - rozciigania czŸonk¢w obcinania ko¤czyn pacjenci umierali ale im wi‚cej gin‚Ÿo tym bardziej byŸem pewny 'e badania moje si sŸuszne cel byŸ wzniosŸy post‚p wymaga ofiar pragniŸem znieƒ› r¢'nic‚ mi‚dzy tym co wysokie a niskie ludzkoƒci obrzydliwie r¢'norodnej pragniŸem da› jeden ksztaŸt nie ustawaŸem w wysiŸkach aby zr¢wna› ludzi pozbawiŸ mnie 'ycia Tezeusz morderca niewinnego Minotaura ten kt¢ry zgŸ‚biaŸ labirynt z babskim kŸ‚bkiem wŸ¢czki peŸen forteli oszust bez zasad i wizji przyszŸoƒci mam niepŸonni nadziej‚ 'e inni podejmi m¢j trud i dzieŸo tak ƒmiaŸo zacz‚te doprowadzi do ko¤ca Anabaza Kondotierzy Cyrusa legia cudzoziemska przebiegli bezwzgl‚dni - tak jest - mordowali dwieƒcie pi‚tnaƒcie marsz¢w dziennych - zabijcie nas nie mo'emy iƒ› dalej - trzydzieƒci cztery tysiice szeƒ›set pi‚›dziesiit stadi¢w rozjitrzeni bezsennoƒcii szli przez dzikie kraje niepewne brody przeŸ‚cze w ƒniegu i sŸone pŸaszczyzny wyribujic swoji drog‚ w 'ywym ciele lud¢w na szcz‚ƒcie nie kŸamali 'e bronii cywilizacji sŸynny okrzyk na g¢rze Teches bŸ‚dnie interpretuji sentymentalni poeci znaleŒli po prostu morze to znaczy wyjƒcie z lochu odbyli podr¢' bez Biblii prorok¢w krzak¢w pŸonicych bez znak¢w na ziemi bez znak¢w na niebie z okrutni ƒwiadomoƒcii - 'e 'ycie jest wielkie Porzucony 1 Nie zdi'yŸem na ostatni transport pozostaŸem w mieƒcie kt¢re nie jest miastem bez dziennik¢w porannych bez gazet wieczornych nie ma wi‚zie¤ zegar¢w wody za'ywam wielkich czas¢w poza czasem odbywam dŸugie w‚dr¢wki przez aleje spalonych dom¢w aleje cukru rozbitego szkŸa ry'u m¢gŸbym napisa› traktat o nagŸej przemianie 'ycia w archeologi‚ 2 jest wielka cisza artyleria na przedmieƒciu udŸawiŸa si‚ wŸasnym m‚stwem czasem sŸycha› tylko dzwon walicych si‚ mur¢w i lekki grzmot bujajicej w powietrzu blachy jest wielka cisza przed noci drapie'c¢w niekiedy na niebie pojawia si‚ absurdalny samolot zrzuca ulotki wzywajice do poddania ch‚tnie bym si‚ poddaŸ ale nie mam komu 3 mieszkam teraz w najlepszym hotelu zabity portier nadal urz‚duje w lo'y z pag¢rka gruz¢w wchodz‚ wprost na pierwsze pi‚tro do apartament¢w byŸej kochanki byŸego szefa policji ƒpi‚ na poƒcieli z gazet przykrywam si‚ plakatem zapowiadajicym ostateczne zwyci‚stwo w barze zostaŸy leki na samotnoƒ› butelki z '¢Ÿtym pŸynem i symboliczni nalepki - Johnnie uchylajic cylindra oddala si‚ szybko na Zach¢d nie mam do nikogo urazy 'e zostaŸem porzucony zabrakŸo mi szcz‚ƒcia i prawej r‚ki u sufitu 'ar¢wka przypomina odwr¢coni czaszk‚ czekam na zwyci‚zc¢w pij‚ za polegŸych pij‚ za dezerter¢w wyzbyŸem si‚ zŸych myƒli porzuciŸo mnie nawet przeczucie ƒmierci Beethoven M¢wii 'e ogŸuchŸ - a to nieprawda demony jego sŸuchu pracowaŸy niezmordowanie i nigdy w muszlach uszu nie spaŸo martwe jezioro otitis media potem acuta sprawiŸy 'e w aparacie sŸuchowym utrzymywaŸy si‚ piskliwe tony syki dudnienie ƒwist drozda drewniany dzwon las¢w czerpaŸ z tego jak umiaŸ - wysokie dyszkanty skrzypiec podszyte gŸuchi czernii bas¢w wykaz jego chor¢b nami‚tnoƒci upadk¢w jest r¢wnie bogaty jak lista dzieŸ sko¤czonych tympano-labyrinthische Sklerose prawdopodobnie lues na koniec przyszŸo to co przyjƒ› musiaŸo - wielkie ot‚pienie nieme r‚ce biji w ciemne pudŸa i struny wyd‚te policzki anioŸ¢w obwoŸuji milczenie tyfus w dzieci¤stwie p¢Œniej angina pectoris arterioskleroza w Cavatinie kwartetu opus 130 sŸycha› pŸytki oddech ƒciƒni‚te serce dusznoƒ› niechlujny kŸ¢tliwy z ospowati twarzi piŸ ponad miar‚ i tanio - piwo doro'karski sznaps osŸabiona gruŒlici witroba odm¢wiŸa gry nie ma czego 'aŸowa› - wierzyciele umarli umarŸy tak'e kochanki kuchty i grefinie ksii'‚ta protektorzy - szlochaŸy kandelabry on jakby 'yŸ jeszcze po'ycza pieniidze zabiega mi‚dzy niebem a ziemii nawiizuje kontakty lecz ksi‚'yc jest ksi‚'ycem tak'e bez sonaty Pan Cogito myƒli o krwi 1 Pan Cogito czytajic ksii'k‚ o horyzontach nauki dzieje post‚pu myƒli od mrok¢w fideizmu do ƒwiatŸa wiedzy natkniŸ si‚ na epizod kt¢ry za›miŸ prywatny horyzont Pana Cogito chmuri drobny przyczynek do opasŸej historii fatalnych ludzkich omyŸek bardzo dŸugo utrzymywaŸo si‚ przekonanie 'e czŸowiek nosi w sobie spory rezerwuar krwi p‚kati beczuŸk‚ dwadzieƒcia par‚ litr¢w - bagatela stid mo'na zrozumie› wylewne opisy bitew pola czerwone jak koral wartkie strumienie posoki niebo kt¢re powtarza nikczemne hekatomby a tak'e powszechni metod‚ leczenia chorym otwierano t‚tnic‚ i lekkomyƒlnie spuszczano drogocenny pŸyn do cynowej misy nie wszyscy wytrzymywali Kartezjusz szeptaŸ w agonii Messieurs pargnez - 2 teraz wiemy dokŸadnie 'e w ciele ka'dego czŸowieka skaza¤ca i kata pŸynie zaledwie cztery pi‚› litr¢w tego co nazywano duszi ciaŸa kilka flaszek burgunda dzbanek jedna czwarta pojemnoƒci wiadra maŸo Pan Cogito dziwi si‚ naiwnie dlaczego to odkrycie nie wywoŸaŸo przewrotu w dziedzinie obyczaj¢w powinno przynajmniej skŸoni› do rozsidnej oszcz‚dnoƒci nie wolno jak dawniej rozrzutnie szafowa› na polach wojen na placach kaŒni naprawd‚ jest tego niewiele mniej ni' wody nafty zasob¢w energetycznych staŸo si‚ jednak inaczej wyciigni‚to wnioski haniebne zamiast powƒciigliwoƒci rozrzutnoƒ› ƒcisŸy pomiar umocniŸ nihilist¢w daŸ wi‚kszy rozmach tyranom wiedzi teraz dokŸadnie 'e czŸowiek jest kruchy i Ÿatwo go wykrwawi› cztery pi‚› litr¢w wielkoƒ› bez znaczenia tak wi‚c tryumf nauki nie przyni¢sŸ obroku duchowego zasady post‚powania moralnej normy to maŸa pociecha myƒli Pan Cogito 'e wysiŸki badaczy nie zmieniaji biegu rzeczy wa'i zaledwie tyle co westchnienie poety a krew pŸynie dalej przekracza horyzont ciaŸa granice fantazji - b‚dzie chyba potop Pan Cogito z Marii Rasputin - pr¢ba kontaktu 1 Niedziela wczesne popoŸudnie upaŸ w dalekiej Kalifornii przed laty - przeglidajic GŸos Pacyfiku Pan Cogito zostaŸ zawiadomiony o ƒmierci Marii Rasputin c¢rki Rasputina GroŒnego kr¢tka notatka na ostatniej stronie dotkn‚Ÿa go osobiƒcie poruszyŸa gŸ‚boko a przecie' nic nie ŸiczyŸo go z Marii kt¢rej ubogie 'ycie nie spos¢b rozwini› w dywan poematu oto zarys jej dziej¢w zgrzebny i troch‚ trywialny w on czas gdy uzurpator WŸodzimierz Iljicz zgŸadziŸ pomaza¤ca MikoŸaja Maria schroniŸa si‚ za ocean zamieniŸa wierzby na palmy sŸu'yŸa u biaŸych emigrant¢w w zapachu ojczystej mowy blin¢w og¢rk¢w barszczu miaŸa dziwni ambicj‚ zmywania talerzy dobrze urodzonych je'eli ju' nie ksii'‚ to przynajmniej baron w ostatecznoƒci wdowa po oficerze lejbgwardii nieoczekiwanie otwarŸy si‚ przed nii wrota kariery artystycznej debiutowaŸa w niemym filmie WesoŸy 'eglarz Jimmie obraz marny nie zapewniŸ Marii trwaŸego miejsca w historii X Muzy potem wyst‚powaŸa w rewiach podrz‚dnych teatrzykach tingeltanglach na koniec apogeum zdobyŸa sŸaw‚ w cyrkowym numerze Taniec z NiedŒwiedziem czyli Syberyjskie Wesele furora trwaŸa kr¢tko partner Misza objiŸ ji zbyt nami‚tnie gwaŸtowna pieszczota porzuconej ojczyzny cudem uszŸa z 'yciem to wszystko plus dwa nieudane maŸ'e¤stwa i jeszcze wa'ny szczeg¢Ÿ z dumi odrzuciŸa ofert‚ wydania zmyƒlonej autobiografii od tytuŸem C¢rka Lucyfera postipiŸa taktowniej ni' niejaka SwietŸana 2 notatka w GŸosie Pacyfiku ozdobiona jest fotografii zmarŸej krzepka wyciosana z dobrego drzewa kobieta stoi na tle muru w r‚ku trzyma sk¢rzany przedmiot coƒ poƒredniego mi‚dzy damskim neseserem a torbi listonosza uwag‚ Pana Cogito przykuwa nie azjatycka twarz Marii maŸe niedŒwiedzie oczka zwalista sylwetka byŸej tancerki ale wŸaƒnie ten zaciekle trzymany sk¢rzany przedmiot co ona nosiŸa przez bezdro'a pustkowia miast lasy g¢ry doliny - petersburskie ulice - samowar z Tuly - ƒpiewnik starocerkiewny - skradzioni srebrni chochl‚ z monogramem carycy - zib ƒwi‚tego Cyryla - wojn‚ i pok¢j - perŸ‚ zasuszoni w zioŸach - grud‚ zamarzŸej ziemi - ikon‚ nikt si‚ tego nie dowie zabraŸa torb‚ ze sobi 3 teraz doczesne szczitki Marii Rasputin c¢rki ostatniego demona ostatnich Romanowych spoczywaji na ameryka¤skim cmentarzu nie opŸakane kaŸakoŸem basem popa co ona robi w tym zupeŸnie nieodpowiednim miejscu kt¢re przypomina piknik wesoŸy week-end umarlak¢w albo r¢'owo-biaŸy finaŸ konkursu cukiernik¢w tylko bukszpan i ptaki m¢wii o wiecznoƒci Mario - myƒli Pan Cogito Mario daleka kasztelanko o grubych czerwonych r‚kach Lauro niczyja Proces W czasie swej wielkiej mowy prokurator przebijaŸ mnie na wylot '¢Ÿtym wskazujicym palcem mam powody by sidzi› 'e wyglidaŸem niet‚go bezwolnie nakŸadaŸem mask‚ strachu i podŸoƒci jak szczur zŸapany w potrzask agent bratob¢jca sprawozdawcy prasowi ta¤czyli wojenny taniec pŸoniŸem wolno na stosie magnezji wszystko to odbywaŸo si‚ w maŸej dusznej salce skrzypiaŸa podŸoga tynk opadaŸ z sufitu liczyŸem s‚ki w deskach dziury w murze twarze twarze byŸy podobne prawie takie same policjanci trybunaŸ ƒwiadkowie publicznoƒ› nale'eli do partii wyzutych z litoƒci a nawet m¢j obro¤ca Ÿagodnie uƒmiechni‚ty byŸ honorowym czŸonkiem pluton¢w egzekucyjnych w pierwszym rz‚dzie siedziaŸa stara tŸusta kobieta przebrana za moji matk‚ teatralnym gestem podnosiŸa chustk‚ do brudnych oczu ale nie pŸakaŸa trwaŸo to chyba dŸugo nawet nie wiem jak dŸugo w togach s‚dzi¢w wzbieraŸa ruda krew zachodu prawdziwy proces toczyŸ si‚ w moich kom¢rkach one zapewne wczeƒniej znaŸy wyrok po kr¢tkim buncie skapitulowaŸy i zacz‚Ÿy umiera› jedna po drugiej patrzyŸem ze zdumieniem na moje woskowe palce nie wygŸosiŸem ostatniego sŸowa a przecie' tyle lat ukŸadaŸem mow‚ ostateczni do Boga do trybunaŸu ƒwiata do sumienia do zmarŸych raczej ni' do 'ywych poderwany na r¢wne nogi przez stra'nik¢w zdoŸaŸem tylko zmru'y› oczy i wtedy sala wybuchn‚Ÿa zdrowym ƒmiechem ƒmiaŸa si‚ tak'e moja przybrana matka przem¢wiŸ mŸot s‚dziego i to byŸ wŸaƒciwie koniec ale co staŸo si‚ potem - ƒmier› od sznura czy mo'e kar‚ zmieniono na Ÿask‚ lochu obawiam si‚ 'e istnieje trzecie ciemne rozwiizanie poza granicami czasu zmysŸ¢w i rozsidku wi‚c kiedy budz‚ si‚ nie otwieram oczu zaciskam palce nie podnosz‚ gŸowy oddycham pŸytko bo naprawd‚ nie wiem ile minut powietrza jeszcze mi zostaŸo Izydora Duncan Nie byŸa pi‚kna troch‚ kaczy nos reszt‚ powŸoki cielesnej znawcy cenili wysoko trzeba im wierzy› lecz teraz ju' nikt nie odtworzy jej ta¤ca nie wskrzesi Izydory pozostanie zagadki w tiulach tajemnici jak pismo Maj¢w jak uƒmiech Giocondy To czemu zawdzi‚czaŸa niebotyczni sŸaw‚ mo'e byŸo w zŸym guƒcie jak wiersze Nerona sceniczne j‚ki boskiej Sary ryki Hallidaya morderczi wŸadz‚ sprawuje Zeitgeist to znaczy diabeŸ mody diabeŸ przemijania zegar epoki staje - bogowie idi na dno Grek¢w znaŸa na tyle na ile zna› mo'e przeci‚tna dziewczyna ze stanu Ohio op‚tana wizji urojonej Hellady Bourdelle ji rzeŒbiŸ w postaci bakchantki Lekkomyƒlnie zdradziŸa sekrety serca i alkowy w godnej nagany ksii'ce pod tytuŸem My life Odtid wiemy dokŸadnie jak aktor Beregy odkryŸ przed nii ƒwiat zmysŸ¢w jak szalaŸ Gordon Craig Konstanty StanisŸawski hordy muzyk¢w nabab¢w pisarzy a Parys Singer rzuciŸ jej do st¢p wszystko co miaŸ - imperium niezawodnych maszyn do szycia et cetera Ach gdyby 'yŸ pod¢wczas Eurypides pewnie by ji pokochaŸ albo znienawidziŸ i daŸ rol‚ w tragedii ju' na caŸi wiecznoƒ› Im bardziej gasŸ jej talent tym gor‚cej wierzyŸa 'e tylko taniec mo'e uratowa› ƒwiat od n‚dzy i udr‚ki ta mistyczna wiara pchn‚Ÿa ji na trybuny wi‚c agitowaŸa fluidy szŸy od niej jak z wielkiego pieca a n‚dza i udr‚ka staŸy w miejscu jak sŸup zapomniaŸa widocznie 'e sztuka hlas nie ocala Apollo Muzagetes niech wybaczy bŸid Kr¢tko ale nami‚tnie jak wszystko co robiŸa pokochaŸa mŸodziutki Kraj Rad i Lenina Gwiazdy zawisŸa na szyi Maszynisty Dziej¢w Niestety 'adna z tego nie wynikŸa iskra Izydora nudziŸa jeszcze Ci‚'ki PrzemysŸ i Rolnictwo rewolucja w lekkich plisach byŸa i jest snem Biedaczce pomieszaŸa si‚ utopia z prawdi passons skoro potem tŸumy poszŸy za nii luminarzy nauki pastor¢w i Sartre`¢w Kraj Nadziei musiaŸa po'egna› niestety na pocieszenie wzi‚Ÿa kosztownego poet‚ nieprzytomny Jesienin sobaczyŸ kochaŸ wyŸ Zaprawd‚ finaŸ sztuki godny byŸ dramatu po 'yciu peŸnym wzlot¢w i upadk¢w narz‚dziem ƒmierci staŸ si‚ kaszmirowy szal zbyt dŸugi pewnie jak ogon komety wplitany w szprychy auta kaszmirowy szal zadusiŸ jak oszalaŸy z zazdroƒci Otello A ona ta¤czy jeszcze ma przeszŸo sto lat siwa staruszka blada prawie niewidoczna mi‚dzy wielkoƒcii a ƒmiesznoƒcii ta¤czy ju' nie tak ekstatycznie jak dawniej przed laty z rozwagi przeoryszy dojrzaŸym namysŸem stawia swe bose stopy nad przepaƒcii PosŸaniec PosŸaniec na kt¢rego czekano rozpaczliwie dŸugo upragniony zwiastun zwyci‚stwa lub zagŸady ociigaŸ si‚ z przybyciem - tragedia byŸa bez dna W gŸ‚bi ch¢r skandowaŸ ciemne proroctwa i klitwy kr¢l - dynastyczna ryba - miotaŸ si‚ w niepoj‚tej sieci brak byŸo drugiej koniecznej osoby - losu Epilog pewnie znaŸ orzeŸ dib wiatr morska fala widzowie na poŸy martwi oddychali pŸytko jak kamie¤ Bogowie spali Noc cicha bez bŸyskawic Na koniec przybyŸ ¢w goniec w masce z krwi bŸota lamentu wydawaŸ niezrozumiaŸe okrzyki pokazywaŸ r‚ki na Wsch¢d to byŸo gorsze ni' ƒmier› bo ani litoƒci ni trwogi a ka'dy w ostatniej chwili pragnie oczyszczenia J¢zefowi Czapskiemu 17 IX Moja bezbronna ojczyzna przyjmie ci‚ najeŒdŒco a droga kt¢ri Jaƒ MaŸgosia dreptali do szkoŸy nie rozstipi si‚ w przepaƒ› Rzeki nazbyt leniwe nieskore do potop¢w rycerze ƒpiicy w g¢rach b‚di spali dalej wi‚c Ÿatwo wejdziesz nieproszony goƒciu Ale synowie ziemi noci si‚ zgromadzi ƒmieszni karbonariusze spiskowcy wolnoƒci b‚di czyƒcili swoje muzealne bronie przysi‚gali na ptaka i na dwa kolory A potem tak jak zawsze - Ÿuny i wybuchy malowani chŸopcy bezsenni dow¢dcy plecaki peŸne kl‚ski rude pola chwaŸy krzepiica wiedza 'e jesteƒmy - sami Moja bezbronna ojczyzna przyjmie ci‚ najeŒdŒco i da ci si'e¤ ziemi pod wierzbi - i spok¢j by ci co po nas przyjdi uczyli si‚ znowu najtrudniejszego kunsztu - odpuszczania win Pan Cogito o potrzebie ƒcisŸoƒci 1 Pana Cogito niepokoi problem z dziedziny matematyki stosowanej trudnoƒci na jakie napotykamy przy prostych operacjach arytmetycznych dzieci maji dobrze dodaji jabŸko do jabŸka odejmuji ziarnko od ziarnka rachunek si‚ zgadza przedszkole ƒwiata pulsuje bezpiecznym ciepŸem zmierzono czistki materii zwa'ono ciaŸa niebieskie i tylko w sprawach ludzkich panoszy si‚ karygodne niedbalstwo brak ƒcisŸych danych po bezkresach historii kri'y widmo widmo nieokreƒlonoƒci ilu Grek¢w zgin‚Ÿo pod Troji - nie wiemy poda› dokŸadne straty po obu stronach w bitwie pod Gaugameli Azincourt Lipskiem Kutnem a tak'e liczb‚ ofiar biaŸego czerwonego brunatnego - ach kolory niewinne kolory - terroru - nie wiemy naprawd‚ nie wiemy Pan Cogito odrzuca sensowne wyjaƒnienie 'e byŸo to dawno wiatr przemieszaŸ popioŸy krew spŸyn‚Ÿa do morza sensowne wyjaƒnienia pot‚guji niepok¢j Pana Cogito bo nawet to co dzieje si‚ na naszych oczach wymyka si‚ cyfrom traci wymiar czŸowieczy gdzieƒ musi tkwi› bŸid fatalny defekt narz‚dzi albo grzech pami‚ci 2 kilka prostych przykŸad¢w z rachunkowoƒci ofiar dokŸadni iloƒ›zabitych w katastrofie lotniczej Ÿatwo jest ustali› wa'ne dla spadkobierc¢w i pogri'onych w 'alu towarzystw asekuracyjnych bierzemy list‚ pasa'er¢w i zaŸogi przy ka'dym nazwisku stawiamy krzy'yk nieco trudniej w przypadku katastrof kolejowych trzeba zŸo'y› na powr¢t rozszarpane ciaŸa aby 'adna gŸowa nie zostaŸa bezpa¤ska w czasie kl‚sk elementarnych rachunek staje si‚ skomplikowany liczymy ocalaŸych a niewiadomi reszt‚ kt¢ra nie jest ani 'ywa ani definitywnie martwa okreƒla si‚ dziwacznym mianem zaginionych maji jeszcze szans‚ aby powr¢ci› do nas z ognia wody wn‚trza ziemi jeƒli wr¢ci - to dobrze jeƒli nie wr¢ci - trudno 3 teraz Pan Cogito wchodzi na najwy'szy chwiejny stopie¤ nieokreƒlonoƒci jak trudno ustali› imiona wszystkich tych co zgin‚li w walce z wŸadzi nieludzki dane oficjalne pomniejszaji ich liczb‚ raz jeszcze bezlitoƒnie dziesiitkuji polegŸych a ciaŸa ich znikaji w przepastnych piwnicach wielkich gmach¢w policji ƒwiadkowie naoczni oƒlepieni gazem ogŸuszeni salwami strachem i rozpaczi skŸonni si do przesady postronni obserwatorzy podaji cyfry witpliwe opatrzone haniebnym sŸ¢wkiem „okoŸo¤ a przecie' w tych sprawach konieczna jest akuratnoƒ› nie wolno si‚ pomyli› nawet o jednego jesteƒmy mimo wszystko str¢'ami naszych braci niewiedza o zaginionych podwa'a realnoƒ› ƒwiata wtrica w piekŸo pozor¢w diabelski sie› dialektyki gŸoszicej 'e nie ma r¢'nicy mi‚dzy substancji a widmem musimy zatem wiedzie› policzy› dokŸadnie zawoŸa› po imieniu opatrzy› na drog‚ w miseczk‚ z gliny proso mak koƒciany grzebie¤ groty strzaŸ pierƒcie¤ wiernoƒci amulety Pani Profesor Izydorze Dimbskiej Pot‚ga smaku To wcale nie wymagaŸo wielkiego charakteru nasza odmowa niezgoda i up¢r mieliƒmy odrobin‚ koniecznej odwagi lecz w gruncie rzeczy byŸa to sprawa smaku Tak smaku w kt¢rym si wŸ¢kna duszy i chrzistki sumienia Kto wie gdyby nas lepiej i pi‚kniej kuszono sŸano kobiety r¢'owe pŸaskie jak opŸatek lub fantastyczne twory z obraz¢w Hieronima Boscha lecz piekŸo w tym czasie byŸo jakie mokry d¢Ÿ zauŸek morderc¢w barak nazwany paŸacem sprawiedliwoƒci samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce posyŸaŸ w teren wnucz‚ta Aurory chŸopc¢w o twarzach ziemniaczanych bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych r‚kach Zaiste ich retoryka byŸa a' nazbyt parciana (Marek Tulliusz obracaŸ si‚ w grobie) Ÿa¤cuchy tautologii par‚ poj‚› jak cepy dialektyka oprawc¢w 'adnej dyskryminacji w rozumowaniu skŸadnia pozbawiona urody koniunktiwu Tak wi‚c estetyka mo'e by› pomocna w 'yciu nie nale'y zaniedbywa› nauki o pi‚knie Zanim zgŸosimy akces trzeba pilnie bada› ksztaŸt architektury rytm b‚bn¢w i piszczaŸek kolory oficjalne nikczemny rytuaŸ pogrzeb¢w Nasze oczy i uszy odm¢wiŸy posŸuchu ksii'‚ta naszych zmysŸ¢w wybraŸy dumne wygnanie To wcale nie wymagaŸo wielkiego charakteru mieliƒmy odrobin‚ niezb‚dnej odwagi lecz w gruncie rzeczy byŸa to sprawa smaku Tak smaku kt¢ry ka'e wyjƒ› skrzywi› si‚ wycedzi› szyderstwo cho›by za to miaŸ spaƒ› bezcenny kapitel ciaŸa gŸowa Pan Cogito - zapiski z martwego domu 1 le'eliƒmy pokotem na dnie ƒwiityni absurdu namaszczeni cierpieniem w mokrych caŸunach trwogi jak owoce upadŸe z drzewa 'ycia gnijice osobno ka'dy na sw¢j spos¢b w tym tylko drzemaŸa resztka czŸowiecze¤stwa niepoj‚tym wyrokiem wyzuci z tronu naczelnych podobni do jamochŸon¢w pierwotniak¢w oble¤c¢w wyzbyci ambicji istnienia i wtedy o dziesiitej wiecz¢r kiedy gaszono ƒwiatŸa nieoczekiwanie jak ka'de objawienie odezwaŸ si‚ gŸos m‚ski wolny nakazujicy powstanie z martwych gŸos pot‚'ny kr¢lewski wywodzicy z domu niewoli le'eliƒmy pokotem nisko zasŸuchani a on unaszaŸ si‚ nad nami 2 nikt nie znaŸ jego twarzy zamkni‚ty szczelnie w niedost‚pnym miejscu zwanym debir w samym sercu skarbca pod stra'i okrutnych kapŸan¢w pod stra'i okrutnych anioŸ¢w nazwaliƒmy go Adam to znaczy wzi‚ty z ziemi o dziesiitej wiecz¢r kiedy gaszono ƒwiatŸo Adam rozpoczynaŸ koncert dla uszu profan¢w brzmiaŸ on jak ryk sp‚tanego dla nas epifania byŸ pomaza¤cem zwierz‚ciem ofiarnym psalmisti opiewaŸ niepoj‚ti pustyni‚ woŸanie przepaƒci p‚tl‚ na wysokoƒciach krzyk Adama skŸadaŸ si‚ z dwu trzech samogŸosek rozpi‚tych jak 'ebra nieboskŸon¢w potem nagŸa pauza rozdarcie przestrzeni i zn¢w jak bliski grom te same dwie trzy samogŸoski kamienna lawina gŸos wiela w¢d triby sidu a nie byŸo w tym 'adnej skargi proƒby ani cienia doloroso r¢sŸ pot‚'niaŸ zawrotny ciemna kolumna kt¢ra roztrica gwiazdy 3 po kilku koncertach umilkŸ iluminacja gŸosu trwaŸa kr¢tko nie odkupiŸ wyznawc¢w zabrali Adama lub sam wycofaŸ si‚ w wiecznoƒ› zagasŸo Œr¢dŸo buntu i mo'e tylko ja jeden sŸysz‚ jeszcze echo jego gŸosu coraz smuklejsze cichsze coraz bardziej dalekie jak muzyka sfer harmonia wszechƒwiata tak doskonaŸa 'e niedosŸyszalna Raport z obl‚'onego Miasta Zbyt stary 'eby nosi› bro¤ i walczy› jak inni - wyznaczono mi z Ÿaski poƒlednii rol‚ kronikarza zapisuj‚ - nie wiadomo dla kogo - dzieje obl‚'enia mam by› dokŸadny lecz nie wiem kiedy zacziŸ si‚ najazd przed dwustu laty w grudniu wrzeƒniu mo'e wczoraj o ƒwicie wszyscy choruji tutaj na zanik poczucia czasu pozostaŸo nam tylko miejsce przywiizanie do miejsca jeszcze dzier'ymy ruiny ƒwiity¤ widma ogrod¢w i dom¢w jeƒli stracimy ruiny nie pozostanie nic pisz‚ tak jak potrafi‚ w rytmie niesko¤czonych tygodni poniedziaŸek: magazyny puste jednostki obiegowi staŸ si‚ szczur wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawc¢w ƒroda: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internowaŸ posŸ¢w nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaŒni czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono wi‚kszoƒcii gŸos¢w wniosek kupc¢w korzennych o bezwarunkowej kapitulacji piitek: poczitek d'umy sobota: popeŸniŸ samob¢jstwo N.N. niezŸomny obro¤ca niedziela: nie ma wody odparliƒmy szturm przy bramie wschodniej zwanej Brami Przymierza wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoŸa poruszy› unikam komentarzy emocje trzymam w karbach pisz‚ o faktach podobno tylko one cenione si na obcych rynkach ale z niejaki dumi pragn‚ donieƒ› ƒwiatu 'e wyhodowaliƒmy dzi‚ki wojnie nowi odmian‚ dzieci nasze dzieci nie lubii bajek bawii si‚ w zabijanie na jawie i we ƒnie mar'a o zupie chlebie i koƒci zupeŸnie jak psy i koty wieczorem lubi‚ w‚drowa› po rubie'ach Miasta wzdŸu' granic naszej niepewnej wolnoƒci patrz‚ z g¢ry na mrowie wojsk ich ƒwiatŸa sŸucham haŸasu b‚bn¢w barbarzy¤skich wrzask¢w doprawdy niepoj‚te ze Miasto jeszcze si‚ broni obl‚'enie trwa dŸugo wrogowie muszi si‚ zmienia› nic ich nie Ÿiczy poza pragnieniem naszej zagŸady Goci Tatarzy Szwedzi hufce Cesarza puŸki Przemienienia Pa¤skiego kto ich policzy kolory sztandar¢w zmieniaji si‚ jak las na horyzoncie od delikatnej ptasiej '¢Ÿci na wiosn‚ przez ziele¤ czerwie¤ do zimowej czerni tedy wieczorem uwolniony od fakt¢w mog‚ pomyƒle› o sprawach dawnych dalekich na przykŸad o naszych sprzymierze¤cach za morzem wiem wsp¢Ÿczuji szczerze ƒli mik‚ worki otuchy tŸuszcz i dobre rady nie wiedzi nawet 'e nas zdradzili ich ojcowie nasi byli alianci z czas¢w drugiej Apokalipsy synowie si bez winy zasŸuguji na wdzi‚cznoƒ› wiec jesteƒmy wdzi‚czni nie prze'yli dŸugiego jak wiecznoƒ› obl‚'enia ci kt¢rych dotkn‚Ÿo nieszcz‚ƒcie si zawsze samotni obro¤cy Dalajlamy Kurdowie afga¤scy g¢rale teraz kiedy pisz‚ te sŸowa zwolennicy ugody zdobyli pewni przewag‚ nad stronnictwem niezŸomnych zwykŸe wahanie nastroj¢w losy jeszcze si‚ wa'i cmentarze rosni maleje liczba obro¤c¢w ale obrona trwa i b‚dzie trwaŸa do ko¤ca i jeƒli Miasto padnie a ocaleje jeden on b‚dzie ni¢sŸ Miasto w sobie po drogach wygnania on b‚dzie Miasto patrzymy w twarz gŸodu twarz ognia twarz ƒmierci najgorszi ze wszystkich - twarz zdrady i tylko sny nasze nie zostaŸy upokorzone 1982