Wojciech Chmielnicki Helena Ja wam nie bronię radości, Bo losu nie zmienią wam wróżby, Ale pomyślcie o własnej słabości. Zamiast o tryumfie nad ludźmi Jacek Kaczmarski, "Kasandra" Krosna stukały. Wysoko, na szczycie wieży pałacu Priama, w samym środku trojańskiego grodu, w niewielkiej komnacie, piękna Helena tkała szatę z purpury, dwustronną, pięknie zdobioną. Tkała ją dla swojego męża. Gdybym jeszcze wiedziała, którego, pomyślała gorzko. Zręcznie wplotła kolejną barwną nić w tkaninę, palcami wyrównała bieg włókien, delikatnie sprawdzając, czy są odpowiednio mocno naciągnięte. Cienkie niczym pajęcza sieć rwały się łatwo, a każdy węzeł stanowił skazę na idealnej tkaninie. Gdy upewniła się, że wszystko jest w porządku, powróciła do pracy. Tkała szybko i sprawnie, a nici tańczyły pod jej delikatnymi palcami zgodnie z jej wolą. Przynajmniej to muszę zrobić dobrze, pomyślała. Przynajmniej to. Łza, świecąca niczym górski kryształ, stoczyła się po jej policzku i kapnęła bezdźwięcznie na ukończony już fragment tkaniny, pozostawiając kolejny ślad na materiale. Krosna stukały. W kącie pokoju siedziały cicho dwie służki. Helena, dając na chwilę odpocząć swoim palcom, spojrzała na towarzyszki. Starsza kobieta, Ajtra, wpatrzona w okno, mrużyła oczy wypatrując tego, co działo się daleko za murami miasta, przy Skajskiej Bramie. Obok niej siedziała dużo młodsza Klymene, niewolnica ze Sparty, prześliczna dziewczyna o ogromnych, czarnych oczach i wielkim talencie do haftu. Helena rzadko z nią rozmawiała; nieśmiała niewolnica wciąż wyraźnie bała się swojej pani. Z Ajtrą było inaczej. Helena jak przez mgłę pamiętała ich pierwsze spotkanie, gdy syn Ajtry, brutal i barbarzyńca Tezeusz, porwał ją z jej rodzinnego domu. Helena miała wtedy zaledwie siedem lat. Cholerny pedofil, pomyślała, niech jego imię będzie przeklęte na wieki; to od niego wszystko się zaczęło. Ajtra nie pozwoliła jednak jej dręczyć i wychowywała ją jak umiała najlepiej. Później, gdy bracia Heleny, Kastor i Polluks, uwolnili ją z niewoli, nie pozwoliła skrzywdzić Ajtry i zabrała ją ze sobą jako służkę. Od tego czasu minęło blisko trzydzieści lat. A jednak wciąż w postawie Ajtry można dostrzec tę dumną wyniosłość, świadczącą o królewskiej krwi w jej żyłach. Ajtra była w końcu córką Pitteusa, króla Trojzeny. Czemuż ja nie mogłam mieć takiego ojca jak ona, pomyślała Helena. Czemu jestem przedmiotem zabawy bogów, czemu biorę udział jako pionek w grze, której reguł nie akceptuję. Nienawidzę cię, ojcze. Klymene podniosła głowę znad haftu i nieśmiało spojrzała na Ajtre. Co się dzieje tam na równinie? - spytała. Ajtre potrząsnęła głową. Niewiele widać - odpowiedziała - sam kurz i pył... Helena westchnęła cicho i powróciła do pracy, zmuszając swoje zmęczone palce do dalszego wysiłku. Krosna stukały. Na równinie przed Skajską Bramą trwała walka. Hordy greckich barbarzyńców, jak co dzień, raz po raz uderzały na równe szeregi obrońców Troi, i raz po raz cofały się znacząc swój odwrót trupami swoimi i trojańskich rycerzy. Wśród zgiełku i wrzawy bitewnej toczyły się pojedynki na śmierć i życie, co rusz chrzęst i łomot ciężkich blach walących się na ziemię zwiastował śmierć kolejnego wojownika. Wojna zbierała swoje krwawe żniwo. Skryty za szeregiem ciężkozbrojnych Parys Aleksander po raz kolejny napiął swój gięty, jesionowy łuk. Mierzył dokładnie, spokojnie, nie zwracając uwagi na wrzaski walczących i padające wokół pociski. Za cel obrał młodego, wysokiego Greka, wyróżniającego się wśród pobratymców pięknie wyszywanym pasem. Parys poczekał, aż barbarzyńca po raz kolejny zada cios swym mieczem, odsłaniając szyję i zwolnił cięciwę. Łuk stęknął, strzała świsnęła w powietrzu i trafiła Greka w gardło, miażdżąc miękkie tkanki i przerywając tchawicę. Młodzieniec runął na ziemię jak ścięta kłoda, charcząc i kopiąc konwulsyjnie nogami; fontanna krwi buchała strumieniem z rozerwanych tętnic. Coś się zmieniło przez te dziewięć lat wojny, pomyślał Parys Aleksander, sięgając po kolejną strzałę. Dawną furię i wściekłość zastąpiła rutyna i przyzwyczajenie. Dziś już nie ma tych szaleńczych ataków, wypadów i odwrotów; nie ma wielkich bohaterów, gromiących całe chorągwie wroga. Odkąd padł Sarpedon, wódz Lyków i boski Hektor, nie ma kto poderwać ludzi do jeszcze większego wysiłku. Parys sprawdził uważnie lotki strzały, przygładził je lekko, nadając im bardziej aerodynamiczny kształt. Jakiś rycerz zwalił się z głuchym łomotem na ziemię tuż przed nim, wzburzając tuman kurzu. Ciężkozbrojna chorągiew pod wodzą Eneasza, za którą stał Aleksander, ponosiła duże straty i zaczynała cofać się przed naporem wroga. Już tylko kilka metrów dzieliło go od hordy barbarzyńców, nacierających wściekle na osłabione linie obronne Trojan. Parys uniósł łuk, wymierzył. Cięciwa jęknęła. Jakąż straszną cenę trzeba zapłacić za dary bogów, pomyślał Parys patrząc, jak kolejny wróg pada przeszyty strzałą. Nikt z tych rycerzy nie umiera za mnie. Ale wszyscy przeze mnie. Ach, Afrodyto, nie wiedziałem, że za przyrzeczoną mi najpiękniejszą z kobiet zapłacę tak drogo. - Utrzymać szyk! - szorstki głos Eneasza jak zwykle powstrzymał odwrót Trojan. Rycerze bardziej bali się gniewu srogiego dowódcy niż barbarzyńskich mieczy i włóczni. Szereg zwarł się raz jeszcze, dając odpór nacierającej hordzie. Tak źle jeszcze nie było, pomyślał trzeźwo Aleksander, patrząc na przerzedzone szeregi własnego oddziału. Barbarzyńcy, czując swoją przewagę, natarli z jeszcze większym impetem. Lewe skrzydło pod dowództwem Deifobosa wytrzymało atak i odepchnęło wroga; prawe, zajmowane przez chorągiew Eneasza, znów zaczęło się cofać. Barbarzyńców prowadził tam do boju młody rycerz w złotej zbroi, błyszczącej w słońcu. Krzepki, szeroki w barach młodzieniec wywijał strasznie potężnym mieczem, siejąc śmierć i strach w szeregach Trojan. Trzeba go powstrzymać, pomyślał ze znużeniem Parys, powstrzymać za każdą cenę. Jeśli uda mu się przełamać szyk obronny ustawiony przez Eneasza, to już po nas. Sięgnął po kolejną strzałę, ale kołczan był już pusty. Nie ma innego wyjścia, pomyślał z żalem Parys. Wysunął miecz z pochwy i ruszył w stronę przeciwnika. - Witaj córko. Helena uniosła szybko głowę, ale obie jej towarzyszki siedziały spokojnie, zajęte sobą, tak jakby nic nie usłyszały. Helena wiedziała, że rzeczywiście nie słyszały. Ten Głos mogła usłyszeć tylko ona. Drwiący, zimny i okrutny. Jak zawsze. - Witaj ojcze - pomyślała tak spokojnie, jak tylko potrafiła. Wiedziała, że nie potrafi ukryć swoich emocji i uczuć, gonitwy rozbieganych myśli, które kłębiły się jej w głowie, przed tym wszystko widzącym obserwatorem. Ale próbowała. Jak zawsze. - Wspaniała szata. Doprawdy, jesteś nie tylko piękna, ale i bardzo uzdolniona. Gdybyś jeszcze wiedziała, dla kogo ją tkasz - drwiący głos dudnił jej w głowie, jak zwykle bezlitośnie dotykając najbardziej bolesnych spraw, tych, przed którymi na próżno próbowała uciec. - Zostaw mnie w spokoju. - Chcesz rozkazywać władcy Olimpu? O nie, moja córko, tego nawet ty nie potrafisz. Ale nie o tkaninach chcę dziś z tobą rozmawiać. Czas znaleźć ci nowego męża. - Mnie? Znaleźć? - Helena z całej siły zacisnęła dłonie na drewnianej poręczy krzesła - A dlaczegóż to ty miałbyś decydować, kto będzie moim mężem? I dlaczego miałabym rezygnować z obecnego? - Nie bądź głupia - skarcił ją surowo Głos - i zwracaj się do mnie z większym szacunkiem. Parys wydawał się być dobrym kandydatem, królewska krew, przyszły władca dużego miasta, pierwsze oznaki cywilizacji... To dlatego pozwoliłem ci z nim uciec. Ale to był błąd. - Ty mi pozwoliłeś? - Helena uderzyła ręką o poręcz krzesła. Jej towarzyszki spojrzały na nią, ale nie odezwały się ani słowem. Wiedziały, że księżniczce nie należy przerywać rozmyślań. - Ty mi pozwoliłeś? To był mój wybór, moja wolna wola! - Owszem - przytaknął Głos. - A że twoja wola, czy raczej twoje rozchwiane hormony działały po mojej myśli, nie wtrącałem się... Choć zostawiłaś biednego Menelaosa bez słowa pożegnania... Bardzo nieprzyzwoicie, moja córko. - Przyzwoitość? Jeszcze śmiesz używać takiego słowa po tym, co zrobiłeś mojej matce? Ty stary kurwiszonie! A ponoć łabędzie są monogamistami... - I są nadal - odparł kpiąco głos - Leda miała tylko jednego łabędzia... Mnie. Poza tym sypia co najwyżej z rogaczem. - Stetryczały rozpustnik. - Dość tego. Nie po to tracę tutaj czas, by rozprawiać o moim życiu seksualnym. Jeśli już, to o twoim. Jesteś w Troi ponad dziesięć lat i nie masz dziecka. To się musi zmienić. - Nie jestem macicą rozpłodową. Jestem kobietą. - Czyż to nie to samo? - zadrwił Głos - Zresztą, zupełnie bez znaczenia jest to, jak cię będziemy nazywać. Tak czy inaczej, Parys Aleksander nie spełnił swojej roli - i już nie spełni. Trzeba ci nowego męża. Niestety, ty też nie jesteś coraz młodsza. Mało jest chętnych na blisko trzydziestoletni i, co tu dużo mówić, już przechodzony materiał na żonę. - Ty zgniły, zgorzkniały starcze. Myślisz, że możesz mi narzucać swoją wolę? Że będziesz mnie traktować jak przedmiot, który można dowolnie sprzedać? Nigdy ci na to nie pozwolę. Jesteś tylko mocny w słowach. Możesz udawać pewnego siebie przed wszystkimi, ale nie przede mną. Tobą też rządzi kobieta, ty niewydarzony 'władco Olimpu'. Myślisz, że nie wiem, dlaczego gwałciłeś moją matkę pod postacią łabędzia? Bo przecież nie dla wygody. Tylko ze strachu. Ze strachu przed kobietą. Strachu, który nigdy cię nie opuszcza, nawet tutaj, gdyż ja jestem żywym dowodem twojej zdrady. Przedłużająca się cisza w jej głowie świadczyła o tym, że trafiła celnie. - Uważaj - powiedział w końcu Głos. - Być może zechcę pozbyć się tego żywego dowodu. - Nie boję się twoich pustych gróźb, tatuśku. - Jak na gwałconą, twoja matka miała z naszego związku dużo przyjemności. - Helena zaczerwieniła się; jak zwykle wiedział, gdzie uderzyć, by dotknąć ją najbardziej. - A i ty nie jesteś wyrodną córką mamusi. Ale mylisz się. Ja cię nie będę do niczego zmuszać. Nie ma takiej potrzeby. Bo ty, za fasadą wzniosłych zasad i pustych słów jesteś tylko człowiekiem, kobietą, pełną ideałów na pokaz i pragmatyzmu na co dzień. Pragmatyzmu, za którym stoi twoja jakże ludzka słabość. To ona kazała ci zdradzić twego prawowitego męża i uciekać z przystojnym Aleksandrem do Troi. Bo ideały i wielkie słowa to jedna rzecz, a zamiana namiotu i derki na pałac i łoże z baldachimem - to rzecz zupełnie inna. To słabość twojego charakteru kazała ci zapomnieć o Menelaosie, gdy chętnie rozkładałaś nogi przed swoim kochankiem. A wychowana zostałaś przecież w poszanowaniu dla takich zasad, jak wierność, miłość do końca swoich dni... Tak, córko: jesteś kobietą i dlatego właśnie zdradziłaś swojego męża, i dlatego będziesz zdradzać znowu. I w żaden, ale to żaden sposób nie będę cię do tego nakłaniać. Nie dlatego, że nie mogę. Dlatego, że nie muszę. Helena nie potrafiła zebrać myśli. Siedziała, wpatrzona w okno, zza którego dobiegały z oddali odgłosy toczącej się bitwy. - Tkaj zatem swoją szatę, droga córko. Ten, który w końcu ją otrzyma, na pewno doceni twój kunszt. A ja wrócę, gdy już dokonasz wyboru. Zgodnie z własną, ludzką, słabą wolą. - Nigdy... - wyszeptała Helena. Ajtra spojrzała na nią uważnie, ale nie wypowiedziała ani słowa. - Nigdy więcej już nie zdradzę - dokończyła w myślach. - Nie zdradzisz? Ale kogo, złotowłosa księżniczko? Komu winna jesteś wierność? Menelaosowi, porzuconemu mężowi? Aleksandrowi, z którym żyjesz teraz? Czy tym wszystkim trupom, tam, przy Skajskiej Bramie, którzy zginęli z waszej winy? Ha, doprawdy, trudny to wybór. Zwłaszcza, że pomagając jednym, doprowadzisz innych do zguby. Płyniesz przez życie, zgodnie ze swoją wolą, a za tobą trupy i zgliszcza. - Odejdź już, ojcze. Apage! Nic więcej nie chcę słyszeć. - Nie mam ci też teraz nic więcej do powiedzenia. Tkaj swoją szatę... Wrócę, gdy już dokonasz wyboru. A okazja do tego nadarzy ci się już niedługo... Tymczasem bywaj, moja córko. Głos zamilkł, a po nim została jej w głowie tylko pustka. Jak zawsze. Nie mam już nawet siły płakać, pomyślała Helena. Nie mam siły żałować. Nie czuję nic. - Pomóc ci jakoś, Pani? - Klymene, ta delikatna, wrażliwa Klymene, która zawsze bezbłędnie wyczuwała jej nastrój - Przynieść ci wody do picia? - Tak, Klymene, dziękuję ci - Helena odetchnęła głęboko. - Przynieś dzban, napijemy się wszystkie. Spojrzała na prawie ukończoną szatę. Niedługo skończę, pomyślała. Niedługo to wszystko się skończy. - Co widać na równinie, Ajtre? - Kurz, dym...I ogień. Niedobrze, pomyślał Aleksander. Naprawdę niedobrze. Sytuacja rzeczywiście wyglądała kiepsko. Prawe skrzydło armii trojańskiej cofało się krok za krokiem, nie wytrzymując naporu wojsk nieprzyjaciela. Achaje, nie licząc się z własnymi stratami, atakowali samobójczo najeżony włóczniami i mieczami mur obrońców miasta. Padali gęsto, ale i po stronie trojańskich rycerzy ofiar było sporo. Ale najgorzej było pod samą chorągwią Eneasza. Tam walczył właśnie wielki barbarzyńca w złotej zbroi, którego Parys dostrzegł już wcześniej. Powalał każdego, kto stanął mu na drodze i parł nieustraszenie w kierunku chorążego. Chorągiew padnie, pomyślał Aleksander. A wtedy nic nas nie uratuje. Już teraz front groził pęknięciem. Lewe skrzydło, dowodzone przez Deifobosa, trzymało się twardo; prawe wciąż się cofało. Za parę chwil mocne uderzenie w punkt łączący oba oddziały mogłoby je rozdzielić, umożliwiając ich okrążenie. To oznaczałoby klęskę w tej bitwie, a może nawet całej wojnie. Parys ruszył w stronę chorągwi, prosto w środek najzaciętszego starcia. Jakiś barbarzyńca zabiegł mu drogę, zamierzając się na niego mieczem. Rycerz płynnie, nie przerywając biegu, odbił uderzenie i grzmotnął tarczą w rękę nieprzyjaciela. Grek zachwiał się; Parys ciął go końcem miecza w szyję, krew trysnęła z rany. Nie czekając, aż nieprzyjaciel upadnie, pobiegł dalej. Wokół chorążego skupiła się grupka trojańskich rycerzy, odgryzająca się zawzięcie atakującej ją hordzie. Grek w złotej zbroi był tam również; co rusz któryś z Trojan padał na ziemię, trafiony błyskawicznym ciosem jego miecza. Broniących się rycerzy było coraz mniej. Gdzie jest Eneasz? Pomyślał Aleksander, ścinając głowę kolejnego Greka. Czemu nie zatrzyma tego barbarzyńcy? Złoty rycerz dostrzegł go w końcu i ruszył na jego spotkanie. Parys spojrzał w jego zimne, bladoniebieskie oczy i zadrżał. To oczy urodzonego mordercy, pomyślał. Grek zakręcił mieczem, błyskawicznie przyjmując postawę. Parys przyjął wyzwanie, postąpił dwa kroki do przodu, też wywinął młyńca. - Spotkałeś swoją śmierć rycerzu - powiedział głośno. - Nie wiesz nawet, na kogo trafiłeś. Jestem Parys Aleksander, pogromca Achillesa. - To doskonale - odparł barbarzyńca. - Bo właśnie ciebie szukałem. Starli się. Parys uderzył z krótkiego zamachu, mierząc w głowę przeciwnika. Grek sparował potężnie; miecz zakolebał się Aleksandrowi w dłoni, w ostatniej chwili zdążył zasłonić się przed ripostą. Odskoczył, próbując zajść przeciwnika z boku, ale ten nie dał się zaskoczyć. Parys zamarkował cios na korpus, zawinął mieczem, w ostatniej chwili zmieniając kierunek uderzenia i ciął silnie w nagolenniki Greka. Rycerz w złotej zbroi uskoczył przed ciosem, ale potknął się i stracił równowagę; zachwiał się.. Aleksander pewien, że zdąży trafić wroga zanim ten odzyska równowagę, rzucił się do przodu, ciął straszliwie, od góry, z całej siły. Nie zdążył. Tam, gdzie przed chwilą stał złoty rycerz, było już tylko powietrze. Parys rozpaczliwie próbował zatrzymać miecz i zmienić kierunek uderzenia, ale było już za późno. Grek grzmotnął go rękojeścią miecza, a gdy Trojańczyk zachwiał się, uderzył powtórnie, zwalając Aleksandra z nóg. Broń wypadła z jego zdrętwiałej dłoni. Barbarzyńca przydusił go kolanem do ziemi, przyłożył ostrze do gardła. - Poskarż się w Hadesie, że zabił cię Neoptolemos, syn Achillesa - wysyczał Grek. I pchnął. Złota nić, przewlekana cierpliwie przez Helenę między włóknami tkanego materiału, pękła, wymknęła się z nagle zdrętwiałych palców księżniczki i sfrunęła na podłogę. Drzwi komnaty otwarły się. Stanęła w nich młoda kobieta, mniej więcej rówieśnica księżniczki, o zielonych oczach i kasztanowych włosach; w rękach trzymała drewnianą figurkę, miniaturkę dziecka. Helena znała ją; była to Kasandra, córka króla Priama, siostra jej męża, Parysa. Prosta szata, którą nosiła, kłóciła się z jej smukłą sylwetką i królewską postawą. Kasandra dorównywała urodą Helenie, nie miała jednak powodzenia u mężczyzn. Uchodziła powszechnie za osobę obłąkaną. Zajmowała się wróżbiarstwem, mimo że jej wróżb nikt nie chciał słuchać. Ajtra i inne kobiety w domu Priama często podkpiwały, że powinna sobie wreszcie wywróżyć męża, który wybiłby jej rzemieniem wszystkie głupoty z głowy. Ale Kasandra nie zwracała na te kpiny uwagi. - Parysa pękła nić złota, Troję zdobędzie hołota, na nic wam włócznie i miecze, z winy kobiety zginiecie - zanuciła Kasandra, wchodząc do pokoju. Klymene przysunęła się do swojej pani, patrząc ze strachem na nowo przybyłą. Siedząca przy oknie Ajtra odwróciła głowę i spojrzała z pogardą na obłąkaną księżniczkę. - Idź precz, wiedźmo - powiedziała bez cienia szacunku dla królewskiej krwi. - Twoje fałszywe wróżby nikogo tu nie przestraszą. Kasandra nawet nie spojrzała w stronę, gdzie siedziała Ajtra. Podeszła do Heleny i spojrzała na jej pracę. - Ach, cóż za szata, złotem i srebrem wyszywana! Szkoda, że nie wiesz... - przerwała i zaniosła się dzikim śmiechem. Klymene zadrżała. - Czego tu szukasz, kochanko Apollina? - zapytała spokojnie Helena. Kasandra przestała się śmiać, spojrzała bystrym wzrokiem na księżniczkę. - Kochanko...? Raczej przeklęta przez niego - powiedziała - O mój boski wielbicielu, dlaczego muszę widzieć, gdy inni mogą być ślepi? Uwierz mi, moja droga, ślepota to wielki dar. Pozwala ci iść na skraju przepaści bez najmniejszego drżenia - Kasandra znów zachichotała i przytuliła drewnianą figurkę, którą trzymała w dłoni. Helena spojrzała jej w oczy; głębokie, zielone oczy, na dnie których ujrzała przerażenie i smutek. Ona się nie śmieje, zrozumiała Helena. Ona płacze. - Nie mam już więcej łez, więc życiu wnet przyjdzie kres - zanuciła Kasandra. Przysunęła swoją twarz do twarzy Heleny tak blisko, że niemal dotknęły się nosami. - Wkrótce umrę przez ciebie - powiedziała bardzo spokojnie. Nagle ożywiona, zatańczyła na środku pokoju, nucąc coś pod nosem. Ajtra zaklęła brzydko, ale wzrok Heleny dał jej jasno do zrozumienia, że ta nie życzy już sobie więcej jej komentarzy. Ponownie wpatrzyła się w okno, szukając wzrokiem chorągwi na równinie przed Skajską Bramą. - Po co tu przyszłaś, Kasandro? - zapytała powtórnie Helena. Obłąkana księżniczka wyciągnęła w jej stronę rękę trzymającą drewnianą figurkę dziecka. - Masz, wyrzeźbiłam to dla ciebie, moja droga. Może ta jedna ci wystarczy? - Co masz na myśli? Dlaczego miałabym potrzebować figurki? - Och, czemu wy nigdy nic nie wiecie! Masz - Kasandra wcisnęła jej figurkę w rękę. - I tak nie wystarczy - powiedziała ze smutkiem. Helena spojrzała raz jeszcze w jej zielone, pełne przerażenia i obłędu oczy. Zapragnęła choć na chwilę ukoić jej ból i strach, którego najwyraźniej była przyczyną. Objęła ją i przytuliła do siebie, głaszcząc po włosach. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała. - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Poczuła, jak ciało Kasandry drży pod jej dotykiem. - Moja droga - szepnęła obłąkana księżniczka. - Gdybyś tylko mogła nie zrobić tego, co zrobisz... - Wierzysz, że wszystko jest już z góry ustalone? Że nie da się zmienić naszej przyszłości? - Och, może się da. Jesteśmy przecież ludźmi i mamy wolną wolę... Ale ja wiem, że nic się nie zmieni. Więc chyba jednak się nie da - Kasandra wybuchnęła dzikim śmiechem i uwolniła się z objęć Heleny - Głupia wariatka - fuknęła siedząca przy oknie Ajtra. - Patrz lepiej przez swoje okno, Ajtra - powiedziała ostro Helena, patrząc ze złością na swoją służkę. - I więcej szacunku dla księżniczki, córki twojego króla. - Taka z niej księżniczka jak ze mnie koza - prychnęła Ajtra. - A patrzeć nie ma na co. Zmierzcha już i bitwa jak zwykle przerwana. - Więc wypatruj świtu, kozo - powiedziała obojętnie Kasandra. - A ty, moja droga, idź do sali tronowej. Oczekują cię tam. - Dlaczego miano by mnie tam oczekiwać? - zapytała tknięta złym przeczuciem Helena. - Czy coś się stało? - Dowiesz się. A teraz już idź - Kasandra odwróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. W drzwiach odwróciła się raz jeszcze i spojrzała na Helenę. - Widziałaś już Astyanaksa, syna Andromarche? To naprawdę śliczny bobas. Jaka szkoda.... - odwróciła się i wybiegła z komnaty. - Biedna kobieta - szepnęła Klymene. Ajtra klepnęła się ręką w udo. - Sama dzieci nie ma, a innym zazdrości. To dopiero babsztyl - powiedziała zdegustowana. Helena, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić, sięgnęła po dzban z wodą i zwilżyła wyschnięte wargi. Siedziały w milczeniu. Ciszę przerwało głośne pukanie. - Wejść - powiedziała Helena. Do komnaty wszedł gwardzista królewski i zasalutował. - Pani, oczekują cię w sali tronowej - powiedział. - Zaraz tam będę - gwardzista wyszedł, zamykając za sobą drzwi. - Coś się stało - szepnęła Helena - Czuję to, gdzieś tam, w głębi duszy. Stało się coś strasznego - ukryła twarz w dłoniach. - Przestań, nic się nie stało - Ajtra podeszła do swej wychowanicy i objęła ją. - Wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się krakaniem tej zwariowanej wiedźmy. Głowa do góry. Kto wie, może odnieśliśmy dziś zwycięstwo? Idź do Priama, zobaczysz, wszystko się ułoży. Helena skinęła głową, przetarła oczy, wstała. - Poczekajcie tu na mnie. Wolę iść sama - powiedziała. Klymene skłoniła się, Ajtra skinęła głową. One są moją jedyną podporą, pomyślała. Jedyną podporą w tym mieście pełnym wdów i sierot. I nienawiści. Do mnie. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. - Ubity! - wrzeszczał pijany Neoptolemos, wywijając udźcem baranim jak maczugą - Ubity, kurewski babokrad! Cały obóz grecki oświetlony był ogromnymi ogniskami, nad którymi pieczono barany i dziczyznę, upolowaną w ciągu dnia przez tych, którzy nie brali dziś udziału w walce. Światło skutecznie zniechęcało Trojańczyków do prób nocnych wypadów. Przy ogniu wojownicy mogli też rozgrzać swoje zmęczone bitwą mięśnie. Noce w Troi były bardzo zimne o tej porze roku. Tego wieczoru żaden z Achajów nie odpoczywał w swoim namiocie. Wszyscy tłoczyli się wokół ognisk, pijąc i ciesząc się z odniesionego zwycięstwa i łaskawości króla, który kazał wytoczyć spod pokładów beczki z winem. Trunek lał się strumieniem w gardła coraz bardziej rozochoconych barbarzyńców. - Ubity! - krzyknął znowu Neoptolemos, a stłoczeni wokół Grecy wrzeszczeli radośnie i klepali się rękami po udach. Przed największym namiotem, przy osobnym ognisku, jak gdyby oddzieleni od całego tumultu i wrzawy obozowiska, zajęli miejsca przywódcy greckiej wyprawy. Agamemnon z rodu Atrydów, król królów, od dziesięciu lat dowodzący oblężeniem Ilionu, siedział w milczeniu, przeżuwając kęsy niedopieczonego mięsa. - Srebrne półmiski - powiedział w końcu. - W moim pałacu jadałem na srebrnych półmiskach. Kraby, ostrygi, gęsi... nawet te małe futerkowe stworzenia, co tak śmiesznie skaczą, które sprowadzaliśmy z północy - ze złością rzucił resztki kości do ogniska. - A tutaj od dziesięciu lat ryby i dziczyzna! - Wojownik sprawdza się w walce, nie w jadalni - powiedział Menelaos. Agamemnon spojrzał ze złością na dumnego Greka. Co za napuszony dureń, pomyślał. Nadęty i pusty w środku. Nic dziwnego, że Helena od niego uciekła. Agamemnon potarł ręką brodę, ukrywając irytację. - Parys zginął - rzekł - to dobra informacja. Ale po prawdzie to żaden przełom. Już nie raz ginął jakiś trojański królewicz i nie raz padł ktoś z wielkich wśród naszych. A wojna trwa nadal. I nic nie wskazuje na to, by się miała szybko skończyć. Zamilkł. Z pobliskiego ogniska słychać było opowieść jednego z łowców, który polował dziś w głębi lasu. - ...mówię wam, jakieś takie małe, w czerwony kaptur ubrane, a biegło ledwie ziemi dotykając! Za wilkiem goniło, krew jego pić chciało. - Nie może być! Na wilka poluje? - Na wilka, niech mnie Zeus piorunem jeśli kłamię! Czary jakoweś, tfu, tfu.... - Nie może być... Agamemnon przysunął się bliżej ognia. Noc była zimna. - Dzisiaj o mało co byśmy zwyciężyli. Udało nam się zdobyć chorągiew Eneasza, przez chwilę myślałem nawet, że i on zginął... Po śmierci Parysa mieliśmy wyraźną przewagę. Gdyby nie zapadł zmrok, być może dotarlibyśmy pod same mury... - Duża w tym zasługa Neoptolemosa - odezwał się po raz pierwszy Nestor, najstarszy w gronie wodzów greckich. - To zdolny młody człowiek.... - I groźny - dodał cicho Odys. - Widziałem go w walce. Teraz pije i wrzeszczy, ale tam, na polu bitwy, był spokojny i zimny jak żelazo. Jest inny niż jego ojciec. Achilles zabijał, bo musiał; Neoptolemos to po prostu lubi. I potrafi. - Ale, jak dobrze wiesz, Odysie, o tym kto rządzi decyduje nie postawa na polu bitwy, tylko tu właśnie, w obozie... Neoptolemosowi wystarczy to, że ma co pić i kogo zabijać. Nie stanowi dla nas zagrożenia. Takiego jak ty, dodał w duchu. Spojrzał na Odysa, ale twarz wojownika nie wyrażała niczego. Co ty knujesz, stary lisie, pomyślał Agamemnon, przyglądając się swemu blisko czterdziestoletniemu podwładnemu. Nigdy do końca nie wiedział, jakie zamiary miał Odys. Korzystając z usług tego przedsiębiorczego, sprytnego i bezwzględnego człowieka, nie zawsze był pewien, kto się kim posługuje. Był to jedyny poważny kandydat do odebrania mu władzy nad Grekami. Ale jak dotychczas Odys nigdy mu się nie przeciwstawił. Co nie znaczyło, że nadal tak będzie. Spojrzeli w stronę ogniska, przy którym syn Achillesa po raz kolejny opisywał swój pojedynek z Parysem. - ...I ja go wtedy w pysk! A on trzask na ziemię... - Oooo.... Nikt się nie kwapił , żeby dorzucić do ogniska, więc w końcu stary Nestor wstał i dołożył parę szczap. Ogień od razu zaczął płonąć mocniej. - Chciałem z wami pogadać na osobności, bo dostałem dziś informację, której nie powinny usłyszeć niepowołane uszy - powiedział Agamemnon. - Informacja pochodzi z bardzo pewnego źródła. - Jak pewnego? - Hera. Odys skinął głową na znak, że to wyjaśnienie mu wystarcza. - Jak wiecie, do zwycięstwa w tej wojnie konieczny był udział Achillesa - kontynuował Atryda. - I odegrał on już swoją rolę... Dotychczas sądziliśmy, że jest to warunek jedyny. Niestety, byliśmy w błędzie. Siedzący wokół ogniska mężczyźni wytężyli słuch, nie chcąc stracić ani jednego słowa z tego co mówił Agamemnon. - Zgodnie z moimi informacjami, Troja nie może zostać zdobyta tak długo, póki znajduje się w niej palladion, cudowny posąg Ateny. Figurka stoi na ołtarzu w świątyni w samym centrum miasta, pilnowana przez kapłanów bogini. Nasi ludzie w mieście... cóż, niewielu ich mamy. Żaden z nich nie podejmie się kradzieży, to pewne. Ale jakoś to zrobić trzeba. Póki nie wykradniemy posążku i nie wyniesiemy go poza mury, Ilion pozostanie niezdobyty. Zapadła cisza. Pierwszy odezwał się Menelaos. - To znaczy... To znaczy, że przez dziesięć lat walczyliśmy i traciliśmy naszych przyjaciół, nie mając żadnej nadziei na wygraną! - wykrzyknął. Agamemnon spojrzał na niego zimno. - Nie wezwałem cię po to, byś swym bystrym umysłem odkrył to, co ja już dawno wiem - powiedział przez zęby. - Chcę od was usłyszeć, jak ten problem rozwiązać. Znów spojrzał na Odysa, ale ten w milczeniu przypatrywał się swoim paznokciom. Czy teraz to zrobisz, pomyślał Agamemnon. Teraz spróbujesz odebrać mi władzę? Król poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa spływa mu zimna kropla potu. Cholerny palladion! Że też ta sprawa wyszła dopiero teraz. Gdyby wszyscy się dowiedzieli, że przez dziesięć lat walczyli bezcelowo, rozerwaliby mnie na strzępy... Och, do Hadesu z tym wszystkim! Ale jeśli ja się tam muszę udać, to ciebie, Odysie zabiorę ze sobą... Agamemnon niby przypadkiem położył prawą rękę na głowni swego miecza. - Czy nasi ludzie w mieście mogą przemycić kogoś do środka? - Odys przerwał wreszcie milczenie, jak gdyby wyczuwając niebezpieczeństwo. - To zależy ilu. - Dwóch. - Myślę, że można by to załatwić. - Doskonale - Odys wstał. - Więc załatw to zaraz. Idę do miasta, ja i Diomedes. Przyniesiemy palladion jeszcze tej nocy. Agamemnon spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Czas już zakończyć tę wojnę - westchnął Odys. - A jeśli ja tego nie zrobię, to i nikt inny. Śpieszę się do domu. Od dwóch lat nie dostałem żadnego meldunku od ludzi pilnujących Penelopy. Zaczyna mnie to niepokoić. - Szpiegujesz własna żonę? - zapytał zaskoczony Agamemnon. - A ty tego nie robisz? - odparł ironicznie Odys. - W takim razie na powrót do domu weź lepiej większą armię, niż przywiozłeś tu, pod Troję... Bo możesz nie przeżyć powitania. - Jak chcesz wykraść palladion? - zapytał zaciekawiony Nestor. - Szybko i po cichu - rzekł zimno Odys. Spojrzał na siedzących nadal mężczyzn. - Żeby nie było wątpliwości: ja wygram tę wojnę, ja będę dzielił łupy. Ty Agamemnonie, jako król, moje życzenia raczysz zatwierdzić swoim rozkazem. - Oczywiście - odparł szybko Agamemnon i odetchnął zauważalnie. - Jeśli tylko... Jak tylko przyniesiesz palladion, możesz życzyć sobie każdej nagrody. - Dziękuję - Odys spojrzał w ciemne oczy króla. Drżyj, Agamemnonie, pomyślał, drżyj o swój tron. Im więcej się boisz, tym łatwiej tobą manipulować. A przecież nie potrzebuję tronu, by mieć władzę... nad tobą. - Do zobaczenia, mój przyjacielu - rzekł Agamemnon wyciągając rękę. - Do zobaczenia mój królu - Odys uścisnął podaną mu prawicę, po czym odwrócił się i poszedł w stronę obozu. Agamemnon patrzył za oddalającym się mężczyzną. - Taki z ciebie przyjaciel, jak ze mnie król - szepnął. Odpowiedziała mu tylko cisza. Sala tronowa wypełniona była ludźmi. Helena zauważyła jednak, że rozmawiają oni ze sobą ciszej niż zwykle, jakby bojąc się, by ktoś ich nie usłyszał. Wszędzie czuć było atmosferę strachu i przygnębienia, co tylko pogłębiło niepokój księżniczki. Była to największa sala pałacu. Strop wsparty był dwoma rzędami pięknie zdobionych kolumn, o które opierali się rozmawiający ludzie. Kamienna posadzka, wyłożona miękkimi, barwnymi chodnikami, przypominała raczej wiosenną łąkę pełną kwitnących kwiatów, a nie twardą nawierzchnię królewskiego pałacu. Gdzieniegdzie widać było zadrapania i przetarcia, jakie wchodzący rycerze zostawili swoim ciężkim obuwiem na delikatnym materiale; Helena wiedziała, że chodniki te wymieniane są raz w tygodniu, by zawsze wyglądały świeżo i oszałamiająco pięknie. Trojańscy tkacze byli mistrzami w swojej sztuce, a ich dzieła znane były szeroko poza granicami miasta. Po tygodniowym użyciu tkaniny sprzedawano za pół ceny, a chętnych nigdy nie brakowało. Ściany komnaty pokryte były licznymi gobelinami, przedstawiającymi sceny bitewne i dawne oblężenia Troi. Wystroju dopełniały delikatne rzeźby króla i jego przodków, nadając pomieszczeniu prawdziwie królewską świetność. Ilekroć tu wchodziła, księżniczka zatrzymywała się na chwilę, podziwiając kunszt i maestrię trojańskich twórców. Na końcu sali, na niewielkim, wyrzeźbionym w drewnie tronie, siedział król Priam. Władca był sędziwym człowiekiem. Jego pomarszczona twarz ginęła w gęstwinie srebrnosiwej brody; ręce, zaciśnięte na poręczach tronu, drżały lekko, a przygarbiona sylwetka sugerowała, że starzec ten zbyt jest już zmęczony życiem, by wciąż sprawować władzę. Ale jego oczy, przenikliwe i bystre jak niegdyś, zadawały kłam temu twierdzeniu. Dziś jednak twarz jego była smutniejsza niż zwykle. Helena podeszła do tronu, ukłoniła się nisko, ukradkiem przyglądając się otoczeniu króla. Po prawicy stał Eneasz, syn Afrodyty i Anchizesa, krzepki, szeroki w barach mężczyzna. Nijak nie wdał się w matkę, pomyślała Helena. Milczący i ponury, z wyraźną niechęcią patrzył na księżniczkę. Dziesięć lat temu to właśnie on poparł propozycję Antenora, by wydać ją Achajom bez walki. Helena nie lubiła go i wiedziała, że jest to uczucie odwzajemnione. Obok Eneasza stał Deifobos, syn Priama, drugi z wodzów trojańskiej armii. W każdym razie z tych, co jeszcze żyją, pomyślała Helena. Jeśli ktoś na Priamowym dworze nienawidził jej bardziej niż Eneasz, to był to właśnie Deifobos. Od śmierci Hektora nie odezwał się do księżniczki ani razu. Helena dobrze wiedziała, że to ją obwinia za śmierć brata. Dalsze rozmyślania przerwał jej głos króla. - Witaj córko - Helena zadrżała na myśl o Tym, który zwykle tak ją witał. - Widzę po twej zmęczonej twarzy, że i tobie ciężko znosić trudy codziennego życia w obleganym mieście - Priam przerwał, westchnął ciężko. Księżniczka czekała cierpliwie; znała dobrze słabość króla do kwiecistej wymowy i skłonności do teatralnych wystąpień. Wiedziała też dobrze, że nie należy mu przerywać. - Wiele bym dał, by móc cię pocieszyć, moja córko - podjął Priam - bo i mnie, starcowi, lżej na sercu, gdy mogę widzieć twoją uśmiechniętą twarz. Niestety! Dzień dzisiejszy Troja na zawsze zaliczy do smutnych. Ponieśliśmy dziś wielką stratę - stary król przerwał znowu. Już wiem, czemu mnie wezwał, pomyślała Helena czując na sobie nienawistny wzrok dowódców trojańskiej armii. Już wiem, co mi chce powiedzieć. - Parys Aleksander, twój mąż a mój drogi syn, zginął dziś w bitwie - powiedział wreszcie Priam. Zapadła cisza, ciężka, nieznośna. Helena stała, patrząc tępo przed siebie. Nic nie czuję, pomyślała. Zginął człowiek, którego żoną byłam przez ponad dziesięć lat, a ja nic nie czuję. Gdzieś z boku zakwiliło dziecko, przerywając ciszę, pozwalając księżniczce zebrać myśli. Wbiła paznokcie w swoje dłonie, tak mocno jak umiała. Ból otrzeźwił ją, wyciskając jednocześnie łzy z jej oczu. Tak, niech płyną, pomyślała, niech zobaczą, jak płaczę. Przecież tego właśnie po mnie oczekują. Spuściła głowę, utkwiła wzrok w podłodze. - Bardzo cierpię nad twoją stratą, moja córko - powiedział współczująco król. - W tej sytuacji, zważywszy na okoliczności, musimy jednak jak najszybciej pogodzić się z tym, co już się stało. By złagodzić twój ból, zgodnie uchwaliliśmy, że trzeba ci jak najszybciej drugiego męża, który będzie się o ciebie troszczył. Nie, nie zaprzeczaj - ruchem ręki uciszył protesty księżniczki. - Tak być musi, zgodnie z naszą tradycją. Poza tym, jeśli nie będziesz żoną Trojańczyka, sprawiedliwość będzie po stronie barbarzyńców, nie naszej... a przecież to my bronimy prawa. Więc o to chodzi, pomyślała Helena. Po śmierci Parysa nie ma powodu, bym dłużej zostawała w mieście. Ale dlaczego mnie nie wydadzą? - Panie mój i ojcze - powiedziała zbierając się na odwagę - bardzo ci jestem wdzięczna za twą troskę o swoją biedną córkę. Nie chcę jednak, by z mego powodu jeszcze więcej trojańskich kobiet zostało wdowami, by jeszcze więcej sierot błąkało się ulicami miasta. Po śmierci mego męża moje życie przestało być dla mnie w cenie. Wydajcie mnie barbarzyńcom... niech ze mną zrobią, co chcą. Dzięki temu Troja pozostanie wolna... - Wielkie dzięki, księżniczko, za twą troskę o Troję, która przecież nie jest twoim ojczystym domem - przerwał jej lodowato Eneasz. - Jednak o jej przyszłości będziemy decydować my, prawdziwi Trojanie. Nasza ojczyzna jest i pozostanie wolna, bez względu jak liczne hordy twoich ziomków będą ją próbowały zdobyć... Twoja zaś chęć, by udać się do obozu nieprzyjaciela, zaraz po śmierci twego męża, jest doprawdy godna zastanowienia. - Wiem, waleczny Eneaszu, że nikt tak jak ty nie obroni Troi przed zagrożeniem - Helena zbladła lekko. Jeśli oskarży mnie o zdradę, pomyślała, jeszcze dziś zginę. - Po co jednak ryzykować, skoro... - Skoro to ty jesteś zagrożeniem - warknął Deifobos. - Dzieci, dzieci - uniósł rękę pojednawczo Priam. - Nie kłóćcie się. Kiedy wróg przed bramą, my musimy stanowić jedność. Heleno, rzecz jest już postanowiona: twoim mężem będzie mój syn Deifobos. Dasz mu ukojenie po trudach walki, on zaś będzie cię chronił. Nie protestuj, tak być musi. Przerażona Helena nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Dziecko znów zakwiliło. Helena spojrzała w bok i ujrzała Andromache, wdowę po Hektorze, prześliczną dziewczynę tulącą do piersi małego synka Astyanaksa. Ciebie nie zmusili do ponownego małżeństwa, pomyślała księżniczka, patrząc, jak małe dziecko ssie pierś matki. Ty nie musiałaś. Ale ty nie jesteś córką boga i przez ciebie nie wywołano wojny. - Stanie się twoja wola, mój panie i ojcze - słowa nie chciały przejść jej przez zdrętwiałe gardło - słucham i jestem posłuszna. - Zatem postanowione - Priam skinął głową, zadowolony, że sprawy ułożyły się po jego myśli. - Zostań teraz z nami i wspominaj wspólnie swego zmarłego męża. - Dzięki za łaskę, mój panie i ojcze, lecz chciałabym teraz być sama. Za twoim pozwoleniem udam się do mojej kwatery. - Idź więc - zgodził się król - Lecz pamiętaj, że jutro musisz się przenieść do komnat Deifobosa. Swoje służki możesz zabrać ze sobą, jeśli chcesz. Helena skłoniła się nisko i po raz pierwszy spojrzała w zimne oczy Deifobosa. Zobaczyła w nich brutalność i nienawiść. I to, co zwykle widziała w oczach patrzących na nią mężczyzn. Pożądanie. Odwróciła się i wyszła szybko z sali. Szła po schodach, zataczając się i potykając co chwilę, nie patrząc dokąd idzie. Deifobos. Ta świnia Deifobos. To brudne zwierzę Deifobos. Brutalny, nieokrzesany i nienawidzący jej całym sercem. Helena potknęła się znowu i zapłakała, opierając się na drewnianej poręczy. Gdzieś w głowie, na granicy świadomości, słyszała wciąż drwiący, zimny śmiech, śmiech, który tak dobrze znała. Powoli wyprostowała się, uniosła głowę patrząc wyzywająco przed siebie, na kręcone, strome schody. - O nie, ojcze - wyszeptała - O nie. Tak łatwo ze mną nie wygrasz. To ja decyduje o moim losie i nigdy mi tego nie odbierzesz. Nigdy, słyszysz?! - ostatnie słowa wykrzyczała, dając upust całej swojej złości. Echo dudniło wśród ścian, potęgując jej głos, nadając większą mu siłę. Helena znów zaczęła się spinać na samą górę, do komnaty podarowanej jej przez Parysa dawno, dawno temu. Zachowasz kondycję i dobrą sylwetkę, żartował, jeśli będziesz tu musiała codziennie wejść. Dziś schody wydawały się bardziej strome niż zwykle. Księżniczka dysząc ciężko weszła na górę i zatrzymała się zdziwiona. Drzwi były uchylone. Popchnęła je lekko, tak, by mogła zajrzeć do środka nie wchodząc do komnaty. Ajtry i Klymene nie było. Helena przekroczyła próg i usłyszała, jak drzwi cicho zamykają się za nią. - Witaj, Heleno - usłyszała głos. Znany jej głos. Którego bardzo dawno nie słyszała. - Odys - odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, niepewna, czego oczekiwać. Stał w cieniu, tak że nie mogła dostrzec rysów jego twarzy. Przy boku zwisał miecz. Ręce splótł z tyłu, ukrywając je przed Heleną. Co w nich trzymasz, Odysie, pomyślała. Sztylet? Sznur? - Po co tu przyszedłeś? - zapytała obcesowo. Nagle było jej już wszystko jedno. - Zabić mnie? Porwać? Czemu nie dziesięć lat temu? Wielu dzielnych ludzi ocaliłoby życie... - zamilkła na chwilę na wspomnienie swego męża. Jeszcze wczoraj był tu z nią, w tym pokoju... - Co mi przynosisz? - zapytała - Wolność - odparł poważnie Odys. Helena parsknęła śmiechem. - Wolność? - zadrwiła - Jaką ty mi możesz dać wolność... Chcesz mnie stąd porwać? Nawet gdyby udało nam się przejść przez bramy, Menelaos mnie zabije jak tylko dostanie w swoje ręce... Taką wolność i takie rozwiązanie mam tu na miejscu, Odysie. Nie muszę ich szukać zdradzając ludzi, wśród których spędziłam dziesięć lat mego życia. - Przynoszę ci wolność wyboru - powiedział Odys niezrażony jej drwinami. - Czyli coś, czego od dziesięciu lat ci brakuje. - A czego i wcześniej nie miałam...- wpadła mu w słowo księżniczka. - Przynajmniej nie w większym stopniu niż tu. - Jeśli się nie mylę, nikt nie przymuszał cię, byś uciekła z Parysem - odparł spokojnie Odys. Helena zacisnęła wargi, zbladła. - Był to zatem wybór jak najbardziej wolny. Choć nienajlepszy. Dziś masz okazję ten błąd naprawić. - Nie, Odysie - powiedziała cicho Helena. - Niepotrzebnie tu dzisiaj przyszedłeś. Ja już nigdy nikogo nie zdradzę. Mężczyzna spojrzał na nią uważnie. - Nie mam zamiaru nawet cię do tego namawiać - rzekł. - Mam dla ciebie rozwiązanie, które pozwoli zakończyć tą trwającą już zbyt długo krwawą jatkę i przy okazji uwolni cię od przymusu pozostawania w Troi. Przymusu niezbyt dla ciebie miłego, nieprawdaż? Jeśli dobrze znam tradycję tego miasta, to już wyznaczono ci nowego męża... i to chyba nie takiego, o jakim marzyłaś. Helena milczała, poruszona. Odys jak zawsze zaskakiwał ją zakresem swojej wiedzy. - Twoje milczenie traktuję jako zachętę do przedstawienia ci mojej propozycji - rzekł po chwili Odys. - Słuchaj zatem. Tak naprawdę, wojna nie toczy się wcale o ciebie. Menelaos już dawno o tobie zapomniał, zabawiając się ze swoimi nałożnicami. Zresztą, nie przypuszczasz chyba, że Agamemnon dałby się wciągnąć w dziesięcioletnią wojnę z powodu cudzej kobiety - Odys wydął usta w drwiącym grymasie. - Nie, powód jest dużo poważniejszy. Otóż w samym centrum Troi, w świątyni Ateny stoi palladion, święty posążek Ateny. Figurka ta ma wielką moc. Zgodnie z wyrocznią delficką, tylko on może wyleczyć Klitajmestrę. - Klitajmestra jest chora? - spytała wstrząśnięta Helena. - Od dziesięciu lat - odparł Odys. - Wiesz, że nigdy jej nie lubiłem, ale to Agamemnon jest królem. Wiedział, ze Troja nie wyda palladionu dobrowolnie. Wiedział też, że jego armia nie zgodzi się na wieloletnie oblężenie z tak błahego powodu, jak zdrowie jednej kobiety. Twoja ucieczka stała się doskonałym pretekstem. - Pretekstem, którym też jest jedna kobieta - Helena pokręciła głową. - Kłamiesz, kłamiesz jak zwykle, Odysie. Dlaczegóż ja miałabym być ważniejsza od Klitajmestry? - Pretekstem nie jesteś ty, tylko honor Achaja - odparł Odys. - Porwano żonę achajskiemu dowódcy. To zniewaga dla całego ludu. Więc lud walczy... i umiera. To sprytna wymówka. Prostemu człowiekowi łatwiej umierać za honor i dumę niż za czyjąś babę. Mimo że tak czy tak umiera dźgnięty zwykłym, całkiem niehonorowym mieczem. - Nie wierzę ci, Odysie - powiedziała księżniczka. Po co ty brałbyś w tym udział? Skoro wiesz to wszystko, dlaczego dałeś się w to wciągnąć? - Dla zysku - Odys wzruszył ramionami - Miałem nadzieję, że szybko zdobędziemy Troję. Tymczasem tkwię tu już dziesięć lat, a o mojej żonie dawno nie miałem wieści. Dlatego zdecydowałem się przyjść tu dzisiaj. Pomóż mi wykraść palladion, Heleno. Sam nie dam sobie rady, a ty znasz tu wszystkie drogi i tajemne przejścia. Niedaleko stąd czeka na nas Diomedes; w trójkę pójdziemy do świątyni i wykradniemy figurkę. Kiedy wyniosę za mury palladion, nasza flota odpłynie, a Troja będzie wolna. I ty będziesz wolna, Heleno. Będziesz mogła uciec z Troi i wrócić do nas albo pójść tam, gdzie zechcesz. Ocalisz masę ludzi, którzy w przeciwnym razie będą nadal ginąć... I będziesz wreszcie panią swego losu. To właśnie przyszedłem ci zaproponować. - A jaki ty masz w tym interes? Przecież przybyłeś pod Troję dla zysku. Jeśli odpłyniecie, nie będzie łupów... - Jeśli wyniosę palladion, dostanę od Agamemnona więcej, niżbym znalazł w Troi - uśmiechnął się Odys - Nie bój się, Heleno, nie jestem bezinteresowny... I dlatego możesz mi zaufać. Decyduj zatem. Czy mi pomożesz? Helena patrzyła w ciemne, głębokie oczy mężczyzny, jak zawsze nieprzeniknione, jak zawsze nic nie mówiące. - Tak - powiedziała. - Pomogę ci. Diomedes czekał w pierwszym zaułku za pałacem. Skinął głową Helenie. Musiał być wtajemniczony w plan Odysa, gdyż nie okazał żadnego zdziwienia jej obecnością. Helena poprowadziła ich ciemnymi uliczkami, z dala od głównej drogi, którą patrolowali strażnicy. Szli ostrożnie, delikatnie stawiając stopy, by uczynić jak najmniej hałasu. Miasto już spało; noc była bezgwiezdna i łatwo było zgubić drogę wśród wijących się serpentynami wąskich uliczek. Co pewien czas ciszę mąciły odgłosy miłosnych igraszek, dochodzące ze środka mijanych domów. Wojna, nie wojna, jakoś żyć trzeba, pomyślała Helena słysząc po raz kolejny jęki kobiety i sapanie mężczyzny zza mijanych okien. Zadrżała na wspomnienie Deifobosa i spojrzenia, jakim obdarzył ją w sali tronowej. Nasunęła kaptur głębiej na czoło i odwróciła się do swoich towarzyszy. - Uważajcie - szepnęła - zbliżamy się do oberży, mogą się tu kręcić spóźnieni goście i ci, którym zabrakło na trunek. Ruszyli powoli, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Odys ujął Helenę pod rękę, Diomedes szedł za nimi zataczając się lekko. Bez trudu mogli uchodzić za takich, co właśnie opuścili oberżę. Jakaś para po przeciwnej stronie stała oparta o mur, dyskutując głośno. - Podobno po śmierci Parysa ta cała Helena została oddana za żonę Deifobosowi - mówił wysoki, szpakowaty mężczyzna w długim płaszczu. - Wreszcie przysłuży się do zwycięstwa w wojnie, którą przez nią toczymy.. - Nie ona, tylko jej kuper - zarechotała niziutka blondynka, zataczając się i opierając ręką o pierś mężczyzny. Diomedes parsknął cicho. Helena czuła, jak płoną jej policzki; miała nadzieję, że otaczająca ich ciemność skryje rumieniec przed współtowarzyszami. - Całkiem niezły kuper, zresztą - kontynuowała blondynka. - Kuperek - marzenie... - Ja tam znam ładniejsze - odparł mężczyzna, łapiąc kobietę za pośladki. Ta zachichotała. - Gdzie mieszkasz? - Niedaleko.. Szli dalej, pewnym krokiem, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Stojący przy wejściu oberży strażnik obrzucił ich obojętnym spojrzeniem, po czym wrócił do wpatrywania się w obfity biust kurtyzany, stojącej po drugiej stronie ulicy. Docierały do nich strzępy rozmów prowadzonych przez czekających przy wejściu gości. - Może teraz wydadzą wreszcie tą babę barbarzyńcom i będzie spokój... - Znów będzie można żeglować... - To nawet lepiej, że Parys zginął, to przez niego cała ta wojna - krzyczała jakaś brunetka. Jej towarzysz bezskutecznie próbował ją uciszyć. - Zamiast zamorskich dup mógł sobie poszukać kobiety na miejscu. Ja na przykład jestem wolna... - O ile nie obsługujesz jakiegoś klienta... - zadrwił jakiś głos. - Ty świnio! Tydeusie, jak możesz pozwolić, by ten cham tak mnie obrażał! - Przecież ja też jestem twoim klientem, kochanie... - Wy wszyscy jesteście męskie szowinistyczne świnie! Wy nie rozumiecie kobiet! - rozdarła się na cały głos brunetka. - A po co? Przecież wystarczy je kupić - zdziwił się drwiący głos. - Chodźmy stąd, zanim to przedstawienie zamieni się w bójkę - Odys popchnął Helenę w kierunku ciemnego zaułka, z którego dobrze już było widać wieże świątyni Ateny. Teraz droga była już prosta. Wyszli wprost na plac przed wejściem do świątyni. Helena ruszyła szybkim krokiem w kierunki drzwi. - Stać! - głos zmroził jej krew w żyłach, pomieszał myśli. Strażnik, którego wcześniej nie zauważyła, wyszedł z ciemnej uliczki zza świątyni i ruszył w ich stronę. - Co tu robicie o tej porze? Po zmroku wolno tu przebywać jedynie kapłanom i strażnikom. Podszedł bliżej, ostrze jego włóczni niebezpiecznie zbliżyło się do policzka Heleny. Co zrobić, zastanawiała się gorączkowo. Co powiedzieć... Poczuła nagle, jak Odys ściąga jej kaptur z głowy. - Pani? Co ty tutaj... - oczy strażnika rozszerzyły się szeroko ze zdumienia. Zanim się opamiętał, Diomedes był już za jego plecami. Błysnął nóż. Strażnik zacharczał, z przeciętych tętnic trysnęła krew, lejąc się strumieniem na bruk ulicy. Mężczyzna osunął się wolno na ziemię, wpatrzony szeroko rozwartymi oczyma w księżniczkę. Helena patrzyła przerażona, jak kurczowo zaciska ręce na poderżniętej szyi, jakby próbując zatrzymać uciekające życie. Wreszcie wierzgnął konwulsyjnie dwa razy i znieruchomiał. Diomedes chwycił ciało za nogi i zaciągnął w ciemną uliczkę. Na ulicy pozostała tylko ciemna kałuża krwi. Odys popchnął Helenę w stronę wejścia do świątyni. - Wchodź - rozkazał. Usłuchała. W środku było równie ciemno co na ulicy. Nieliczne kaganki zapewniały tylko minimalne oświetlenie. Odys szedł pierwszy, rozglądając się, szukając celu wyprawy. Wreszcie dostrzegł go. W bocznej części, na ołtarzu oświetlonym jednym kagankiem, stała niewielka kamienna figurka, przedstawiająca wysmukłą kobietę, trzymającą w lewej ręce tarczę. Na jej prawym ramieniu siedziała sowa. Figurka, wykonana z nieznanego Helenie materiału, zdawała się skupiać całe nikłe światło, jakie znajdowało się w świątyni. Przed ołtarzem , tyłem do nich, klęczała kobieta. Wpatrzona w palladion, chyba nie zauważyła przybycia intruzów. Helena przypomniała sobie zabitego strażnika i poczuła, jak strach dławi jej gardło. Nie Odysie, pomyślała, nie zabijesz kapłanki. Nie możesz tego zrobić. Nabrała powietrza, by ostrzec kobietę, gdy ta poruszyła się. Helena na chwilę dostrzegła jej profil. Nagle przypomniała sobie. I zrozumiała. Wiedziała, kim jest ta kobieta. Odys zrobił jeszcze jeden krok, podniósł miecz do ciosu. - Uderz w potylicę, nawet nie poczuję - powiedziała spokojnie Kasandra. Odys zamarł, miecz zawisnął nad głową kapłanki. Kobieta nawet nie poruszyła się, klęcząc spokojnie przed ołtarzem. Mężczyzna w ostatniej chwili zmienił zamiar, zamachnął się i uderzył Kasandrę rękojeścią miecza w tył głowy. Kobieta upadła bez jęku. Odys chwycił statuetkę, odwrócił się, podszedł do Heleny. - Chodźmy stąd - powiedział. - Dziwne to miejsce... - Czekaj - Helena chwyciła mały obrus przykrywający pomniejszy ołtarzyk i zawinęła nim głowę Kasandry, powstrzymując krwawienie. - Teraz możemy iść. - Wyszli na plac, gdzie czekał już na nich Diomedes. - Macie to? - spytał. Odys skinął głową i ruszył w stronę, z której przyszli. Drogę powrotną do pałacu pokonali bez przeszkód. Helena zatrzymała się, spojrzała na swoich towarzyszy. - Do bramy dojdziecie sami - spojrzała głęboko w oczy Odysa. - Czy teraz odpłyniecie stąd tak jak obiecałeś? - W ciągu tygodnia statki Achajów wyjdą w morze, daję ci na to moje słowo - Diomedes uniósł brwi zdziwiony słowami swego dowódcy, ale Helena tego nie dostrzegła. - Tymczasem bywaj, księżniczko. Dokonałaś słusznego wyboru... wkrótce się dowiesz, jak bardzo słusznego. - Mężczyźni ruszyli w stronę bram miasta i wkrótce zniknęli w mroku ulicy. Helena westchnęła ciężko. Spojrzała na okna pałacu, na kwatery Deifobosa, do których musi się jutro przenieść. - Lepiej się pośpiesz, Odysie... - westchnęła cicho. Odwróciła się i ruszyła do swojej komnaty. - Witaj, mistrzu Medicatusie. - Witaj wielmożna pani... przyszedłem, tak jak prosiłaś. - Masz to dla mnie? - Mam, wielmożna... ale nie wiem, czy powinienem... - Nie musisz wiedzieć. Wystarczy, że dasz mi to, czego żądam. Oto uzgodniona zapłata. - Dzięki, wielmożna... to zaszczyt dla mnie... ale, pani, to bardzo silny środek... - Wiem, mistrzu. Uprzedzałeś mnie o tym. - Konsekwencje są... ten, tego... nieodwracalne... Może jednak... - Dzięki za troskę, Medicatusie. Ale nie wiesz przecież nawet, co zamierzam z tym zrobić. - Tak pani - mały mężczyzna skłonił się nisko, wyraźnie uspokojony, skwapliwie chwycił brzęczący mieszek złotych monet. - Do zobaczenia zatem... zawsze do usług... - Żegnaj, mistrzu - Helena patrzyła, jak zgarbiony człowieczek, wciąż w uniżonym pokłonie, cofa się do wyjścia. W drzwiach minął się z wchodzącą Ajtrą. - Kto to był? - spytała Ajtra, oglądając się podejrzliwie za wychodzącym. - Nieważne - Helena zważyła w ręku mały flakonik, który kupiła od mężczyzny. Przez przeźroczyste szkło przeświecał jadowicie zielony płyn. Flakonik był zatkany szklanym koreczkiem i zaplombowany. - Gdzie byłaś tak długo? Już dawno po zmierzchu. - Zbierałam wieści - Ajtra, rozentuzjazmowana, szybko zapomniała o niespodziewanym gościu. - Mam wielkie nowiny... Ej, wielkie! Nie uwierzysz mi! - Mów, kochana Ajtro - powiedziała Helena - Wiesz przecież, że Deifobos zakazał mi opuszczać jego kwaterę i tylko dzięki tobie wiem, co dzieje się na zewnątrz... Zadrżała na wspomnienie swojego nowego męża i ostatnich kilku nocy, które musiała z nim spędzić. Przychodził wieczorem, kiedy była już po kąpieli, bez słowa wskazywał jej łoże i brał ją brutalnie, na zimno, bez emocji. Kiedy kończył, ubierał się i wychodził, pozostawiając ją samą, upokorzoną, płaczącą nad swoim losem. Ten koszmar musi się wreszcie skończyć, pomyślała, skończyć jak najszybciej...Spojrzała na kupiony od Medicatusa flakon. Nie, jeszcze nie teraz... Potrząsnęła głową, oddalając od siebie czarne myśli, próbując skupić się na słowach towarzyszki. - Słuchaj więc i ciesz się ze mną: Grecy odpłynęli! - Ajtra zaklaskała w dłonie ze szczęścia i roześmiała się. - Podnieśli żagle i w południe byli już hen! Daleko w morzu. Ich obóz stoi pusty... Koniec wojny! Wreszcie będziemy wolni, słyszysz? - Jesteś pewna? - Helena, nie wierząc własnym uszom, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w towarzyszkę - Może to podstęp? - Jaki podstęp - zaśmiała się Ajtra - Sama widziałam, nie ma ich. Byłam w ich obozie... Pusto, ni żywego ducha. Odpłynęli... Helena objęła ją i uścisnęła, płacząc ze szczęścia. Więc jednak nie kłamał, pomyślała. Jednak dotrzymał słowa. Odpłynęli. Będę mogła uciec od Deifobosa, będę mogła... Zacząć żyć. Bezwiednie ścisnęła flakonik z zielonym płynem, który wciąż trzymała w dłoni. - Ejże, a cóż to? - spytała Ajtra patrząc na trzymany przez Helenę eliksir. - Teraz to już nieważne - Helena rzuciła niedbale flakon na stolik przy łóżku, na którym leżała dopiero co utkana szata. - Już nieważne, Ajtro. Opowiadaj mi wszystko po kolei. Kiedy odpłynęli? - Już mówiłam, dzisiaj - Ajtra usiadła wygodnie, spojrzała na księżniczkę. Wojsko wyszło jak co dzień przed bramę, a tu ani śladu wroga. Najpierw myśleli, że to podstęp. Czekali jakiś czas, w końcu ktoś odważniejszy poszedł na zwiady do obozu wroga. Wraca i mówi: nie ma ich, tylko koń stoi.. - Koń? - Wielki, czerwony koń, drewniany, pięknie wyrzeźbiony. Widać nie mogli go zabrać ze sobą na statki. Nic dziwnego, taki jest duży... Ludzie poszaleli ze szczęścia. Padali sobie w ramiona, całowali się, kobiety biegały z rozwianymi włosami... Piękny widok. Uchwalono, że trzeba konia wnieść do miasta, jako trofeum, i ofiarować Atenie. Tydzień temu ktoś się włamał do jej świątyni, wiesz o tym, i ukradł jej posąg... Zdecydowano, że w ten sposób zadośćuczynimy stracie. Kapłan Laokoon, ten tłusty, znasz go przecież, był przeciw... On zawsze stwarzał problemy, stary rozpustnik, kpił z bogów uganiając się za babami, choć kapłan... Nawet mnie chciał kiedyś poderwać... No więc Laokoon i jego synowie byli przeciw. Ale tym razem nie uszła ich kara bogów. Z morza wyszły dwa wielkie węże i zeżarły ich. Na moich oczach, wyobrażasz sobie? Było więc jasne, że bogowie chcą, byśmy wnieśli konia do miasta. Donieśli go do bramy, a tam stoi Kasandra, ta wariatka, wiesz. Na głowie bandaże, bo podczas obrabowywania świątyni Ateny ktoś ją nieźle poturbował, wyglądała jak ostatnia kurtyzana., którą pewnie po cichu jest... - Przestań Ajtro - Helena spuściła wzrok, by ukryć zmieszanie, jakie wywołało w niej wspomnienie napadu na świątynię. Za oknem ktoś krzyknął głośno. - Nie chcę słuchać o twej niechęci do Kasandry. Trzymaj się tematu. - Przecież się trzymam... o czym to... właśnie, Kasandra. Wrzeszczy, śmieje się, krzyczy pluje, nie puszczę, powiada, nie puszczę do środka. Ale ludzie już pomiarkowali, że konia trzeba wnieść do Troi, bo taka jest wola bogów, i grzecznie ale stanowczo odsunęli ją z drogi. Ja bym nie była taka grzeczna na ich miejscu... Helena zmarszczyła brwi. Za oknem znów ktoś krzyknął, cienko, rozpaczliwie. Dziwne, pomyślała. Dziś ludzie powinni się cieszyć, nie rozpaczać... Skupiła się ponownie na słowach Ajtry. - Zanieśli konia na plac przed świątynią Ateny i tam poświęcili posąg bogini. A potem zaczęło się święto... Całe miasto się bawi. Piwo i wino leje się strumieniami... Chodź, zabawmy się i my. Deifobos nie ma już pretekstu, by trzymać cię pod kluczem. - Wolę zostać tutaj, Ajtro...- Helena usiadła na łóżku, wyprostowała nogi. Krzyki za oknem stawały się coraz bardziej natarczywe, coraz bardziej złowrogie. - Czemu oni tak krzyczą? To nie jest głos ludzi cieszących się ze zwycięstwa... To przypomina raczej... Drzwi komnaty rozwarły się z hukiem. Do środka wpadł Deifobos. - Miecz!!! - krzyknął straszliwie - Dawaj mi miecz i tarczę! - Co się stało? - Helena poderwała się na nogi, podając broń rycerzowi - przecież wojna skończona... - Zdrada! - ryknął Deifobos - W drewnianym koniu byli ludzie.. Otwarli potajemnie bramy... Straże w rozsypce, w mieście rzeź i chaos.. Dawaj tarczę! Wojownik wyrwał tarczę z rąk oniemiałej księżniczki i wybiegł na korytarz. - Musimy uciekać - Ajtra jak zwykle pierwsza ochłonęła ze zdumienia. - Przeklęci Grecy... Trzeba jakoś dostać się do bramy. Później uciekniemy w las.. Jeśli tu zostaniemy, nic nas nie uratuje. Bierz najważniejsze rzeczy, Heleno, i biegnij. Szybko! Roztrzęsiona księżniczka chwyciła flakonik rzucony na stół. - Nie Ajtro... Dla mnie nie ma ucieczki. Grecy znają mnie dobrze, rozpoznają mnie... Uciekaj sama. Ja zostaję... - Na korytarz! - Ajtra niemal siłą wypchnęła Helenę na schody. Helena zaczęła zbiegać w dół, gdy dostrzegła dwóch walczących rycerzy, zagradzających przejście. Jednym z nich był Deifobos. Spojrzała na twarz jego przeciwnika i oniemiała ze zgrozy. Drugim walczącym był Menelaos. Jak we śnie patrzyła na pojedynek dwóch swoich mężów, tego, od którego uciekła, i tego, do poślubienia którego została zmuszona. Widziała, jak Menelaos zwinnym ruchem unika ciosu Trojańczyka, jak miecz Deifobosa przeraźliwie tnie powietrze, wytrącając go z równowagi. Rozpaczliwie zasłonił się przed potężną ripostą Greka, zamarkował cios w szyję, próbując nie przewrócić się na stromych schodach. Menelaos nie dał się nabrać, szybkim zwodem zmylił przeciwnika i z całej siły rąbnął go metalową rękawicą w odkrytą głowę. Deifobos zachwiał się, miecz, wypadł mu z dłoni. Grek uderzył z krótkiego zamachu, mocno bezlitośnie. Głowa Deifobosa potoczyła się w dół, po schodach. W głowie Heleny rozbrzmiewał demoniczny śmiech, drwiący, zimny, okrutny. Stała, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Ajtra szarpnęła ją za ramię, pociągnęła w stronę dopiero co opuszczonej komnaty, wepchnęła do środka. Sama wskoczyła za nią, zatrzasnęła drzwi. Śmiech dudnił w głowie Heleny, mącąc jej myśli, odbierając zdolność myślenia. Drzwi zadrżały pod naporem szturmującego je rycerza. Księżniczka uniosła dłonie do oczu, spojrzała na przedmiot, który kurczowo zaciskała w dłoni. Eliksir. Zerwała plombę i bez wahania wypiła zawartość. Drzwi rozsypały się w drzazgi. Ajtra skoczyła przed księżniczkę, zasłaniając ją własnym ciałem. Miecz świsnął w powietrzu. Ajtra westchnęła ciężko, zatoczyła się, powoli osuwając się na ziemię. Z rozciętego brzucha strumieniem lała się krew. Menelaos zrobił krok do przodu, uniósł broń, miecz zawisnął nad głową Heleny. Ta, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, chwyciła leżącą na łóżku dopiero co wykończoną szatę i w drżących dłoniach wyciągnęła w stronę rycerza. Wtuliła głowę w ramiona, oczekując ciosu. Cios nie padł. Menelaos chwycił ją silnie za rękę i pociągnął do wyjścia. - Chodź - rozkazał. Posłuchała bez oporu. Śmiech w jej głowie przeszedł w nieznośny chichot. Menelaos ciągnął ją po schodach, do wyjścia z pałacu. Tuż przed drzwiami leżał Priam, z poderżniętym gardłem, z zastygłym wyrazem przerażenia na twarzy. Obok, twarzą do ziemi, leżała Hekabe, posieczona mieczami, krwawiąca z licznych ran. Żyła jeszcze; Helena widziała, jak próbuje doczołgać się do miejsca, gdzie leży stary król. - Dalej - warknął Menelaos. Wybiegli na zewnątrz. Całe miasto płonęło. Na ulicach trwała krwawa jatka. Zaskoczeni i nieprzygotowani Trojanie nie stawiali żadnego oporu. Zabijano każdego, kto wpadł pod miecz: mężczyzn, kobiety i dzieci. Mordowani krzyczeli przeraźliwie. Na oczach Heleny dwóch Greków wyciągnęło z płonącego domu krzyczącą kobietę, rozciągnęli ją na ziemi i zaczęli brutalnie gwałcić. Tam są moje dzieci, płakała kobieta, wskazując na stojący w ogniu dom. Ratujcie moje dzieci. Miasto płonęło. Zewsząd napływali nowi barbarzyńcy. W powietrzu unosił się ciężki smród spalenizny. Menelaos ciągnął ją w stronę bramy miasta, ulicami, którymi potokiem płynęła krew. Księżniczka poczuła mdłości; zgięła się w pół i zwymiotowała gwałtownie na bruk ulicy. Nie była pewna, czy to efekt działania eliksiru, czy reakcja na otaczające ją piekło. Albo jedno i drugie. Menelaos szarpnął ją i pobiegli dalej. Helena z przerażeniem ujrzała, jak Neoptolemos, młody Grek, którego poznała dawno temu, gdy był jeszcze chłopcem, dopada uciekającą Andromache, wyrywa jej z rąk małego synka Astyanaksa i dosłownie rozrywa na dwie części na oczach rozszalałej matki. Andromache krzyczała straszliwie, zagłuszając na chwilę cały zgiełk i łoskot walk. Demoniczny śmiech w głowie Heleny nie ustawał ani na chwilę. Neoptolemos parsknął dziko, rzucił się na Andromache i zatkał jej usta wielką dłonią, drugą zdzierając z kobiety jej suknię. Wdowa po Hektorze jęczała, na próżno próbując dosięgnąć ciałko swojego synka. Młody Grek gwałcił ją brutalnie, dysząc ciężko, w jego oczach odbijał się blask ognia, który trawił miasto. Menelaos pociągnął Helenę dalej, do bramy. Tuż przy niej grupa Trojan skupiła się wokół jakiegoś dowódcy, rozpaczliwie próbującego zdyscyplinować pozostałych przy życiu obrońców miasta. Udało mu się zgromadzić pod swoją komendą kilkudziesięciu ludzi i teraz formował szyk, by ruszyć do kontrataku na rozproszonych po mieście barbarzyńców. Menelaos w lot dostrzegł powagę sytuacji. - Zostań tutaj - warknął, popychając Helenę pod ścianę. Sam wyciągnął miecz i ruszył w stronę Trojan, skrzykując swoich wojowników pod swoją komendę. Helena oparła się ciężko plecami o mur domu, jednego z nielicznych, który nie był jeszcze zajęty ogniem. - Witaj, moja córko - usłyszała Głos. - Wróciłem, tak jak ci to obiecałem. Widzę, że dokonałaś już wyboru. Jeśli się nie mylę, zgodnie z, jak to określiłaś, swoją wolną wolą... I zgodnie z moimi przewidywaniami. A tyle wypowiedziałaś dumnych słów, tyle szczytnych haseł... I oto stała się twoja wola. - Nigdy nie miałam wyboru - szepnęła przez ściśnięte gardło Helena. - Nigdy mi go nie dałeś. - Nie zrzucaj z siebie odpowiedzialności - powiedział zimno Głos. - Sama zdecydowałaś by pomóc Odysowi, z własnej, nieprzymuszonej woli. Bez ciebie Grecy nigdy by nie wygrali tej wojny. Chciałaś być wolna, chciałaś móc wybierać. Patrz zatem na efekty twojej samodzielności. Bo to ty jesteś za to odpowiedzialna. - Nie wiedziałam! - krzyknęła Helena, płacząc histerycznie - Skąd mogłam wiedzieć, że Odys kłamie? Mówił tak przekonująco... Myślałam, że uratuję Troję... Że naprawię choć część krzywd... Dlaczego? Dlaczego to się musiało tak skończyć?! Przecież chciałam... chciałam... - Dobrymi chęciami wybrukowany jest Hades - powiedział sentencjonalnie Głos. - Do którego posłałaś dziś zresztą straszną masę ludzi... Brawo, córeczko. Doprawdy, można w tobie bez trudu dostrzec krew bogów. Nie, pomyślała Helena, patrząc na płonące miasto. Czuła, jak kolana uginają się pod nią, jak osuwa się powoli na ziemię. To nie ja. To ty. Wszystko przez ciebie... - Ja? - zadrwił Głos. - Ja cię tylko obserwowałem. Nie musiałem ingerować. Nie było takiej potrzeby. Wiedziałem, że i bez tego wybierzesz sobie męża, który da mi twojego potomka. Potomka, który pozwoli mi umocnić się na tronie króla bogów i który uwolni mnie od mojej przeklętej żony. Takie było twoje przeznaczenie i tak się stało. Wróciłaś do Menelaosa, który w przeciwieństwie do Parysa jest płodny. Co miałaś już okazję sprawdzić... Deifobos był zaś towarem niesprawdzonym, niepewnym. Dokonałaś najlepszego wyboru. Teraz wystarczy, byś w nim wytrwała... Choć pewien jestem, że tym razem Menelaos skutecznie się o to zatroszczy. Helena zaśmiała się. Patrzyła na strumienie krwi, płynące ulicami miasta, na stojące w ogniu domy i usłany trupami bruk, i śmiała się głośnym, obłąkańczym śmiechem. Głos zamilkł, zdziwiony. - Więc po to to wszystko? - spytała Helena. - Po to tysiące trupów, dziesięć lat wojny, krew i zniszczenie? Bym urodziła ci bohatera, który uwolni cię od Hery? Jakiż ty jesteś żałosny, ojcze. - Parę tysięcy mniej parę więcej... Przyroda nie znosi próżni. Na miejsce zabitych przyjdą następni. Już teraz troszczą się o to greccy barbarzyńcy. Za dziewięć miesięcy pojawi się spory zbyt na kołyski... zaś Hera jest problemem znacznie większej wagi, niż życie paru tysięcy ludzi. - Przegrałeś ojcze - westchnęła Helena - Mimo wszystko przegrałeś. Nie jesteś wszechwładny i nie jesteś wszechwiedzący. Ja już nigdy nie urodzę dziecka. - Nigdy... bardzo często używasz tego słowa - zadrwił Głos. - Nigdy - powtórzyła Helena. Czuła, jak nowa fala mdłości przesuwa się jej od żołądka do gardła - Zostawiłeś mi wybór i ja wybrałam. Nie urodzę dziecka, bo nie mam do tego fizycznej możliwości. Jestem niepłodna. - Niemożliwe - warknął Głos - urodziłaś Menelaosowi córkę. - Wtedy mogłam. Lecz dziś wypiłam miksturę, która uczyniła mnie bezpłodną do końca życia. Nie będzie żadnego bohatera, ojcze. Nie wykorzystasz mnie jako rozpłodowej klaczy. Glos milczał przez chwilę. Helena niemal czuła, jak niewidzialne oczy przenikają jej ciało, badają każdą tkankę. - Niewiarygodne - powiedział w końcu głos. - Twoje jajniki obumierają. Jajowody są już częściowo zarośnięte... Dojrzewanie jajeczek zahamowane... Co ty zażyłaś? Wyczuwam w twojej krwi ślad wilczego ziela i tojadu... Poza tym czynniki wzrostu dla nabłonka jajowodów... - Widzisz? Nie pozwoliłam ci się wykorzystać. Mówiłam, że na to nie pozwolę. - Nie. Nie pozwoliłaś - mruknął Głos. - dokonałaś wyboru. Czy aby na pewno słusznego? Chciałaś wolności. Rozejrzyj się więc dobrze. To przez ciebie giną dziś ludzie. To przez ciebie ginęli przez ostanie dziesięć lat. A wszystko przez twój upór, głupotę i zadurzenie się w tym bezpłodnym gładyszu Parysie. Czyż nie należałoby odebrać ci tej wolności, dla dobra twojego i innych? Ocalono by wiele ludzkich istnień... Ale ty wiedziałaś lepiej. Skorzystałaś ze swojej wolnej woli, wybrałaś swój los. Wybrałaś też za tysiące innych... I zmieniłaś sama siebie w wyjałowioną pustynię, w istotę, której dalsza egzystencja pozbawiona jest sensu. - Tak. Zrobiłam to wszystko. - powiedziała spokojnie Helena. - Nie takie chciałam mieć życie. Nie wybierałam sobie rodziców. Nie wybierałam książęcych tytułów ani tego, co się z tym wiąże. Chciałam tylko wybrać sobie męża zgodnie z tym, co dyktowało mi serce. I nie żałuję tego... Tak, jestem po części odpowiedzialna za tą rzeź. Popełniłam wiele błędów. Ale miałam do nich prawo. Miałam prawo wybierać, decydować o własnym życiu. Bo kto miałby to zrobić za mnie? Ty? Dla którego śmierć paru tysięcy ludzi jest zupełnie nieistotnym zdarzeniem? Który żyjesz tylko własnymi, boskimi planami, zupełnie nie interesując się losem tych, którzy nie mają wstępu na Olimp? Wątpię, by było to dla kogokolwiek lepsze. Tak, ludzie dokonują złych wyborów i popełniają błędy. Lecz nie ma nikogo, o kim można by mieć pewność, że będzie za nich wybierać lepiej. Głos zaśmiał się ciężko, posępnie. - O naiwna - powiedział. - Naiwna. Twoje słowa dowodzą, że niczego się dziś nie nauczyłaś. I nie nauczysz. A prawda jest taka, że poza nielicznymi wyjątkami ludzie niewiele różnią się od zwierząt... I trzeba z nimi postępować jak ze zwierzętami - za pomocą kija i marchewki. Jeśli zostawi się im zbyt wiele swobody, pozagryzają siebie nawzajem. Zawsze będą tacy, którzy to rozumieją, i zawsze wąska grupa ludzi będzie decydować o losie innych, nie pozostawiając im żadnego wyboru. Tak jak ty dzisiaj nie pozostawiłaś wyboru mieszkańcom Troi. . Ale dość o tym... Rozmowa z tobą straciła wszelki sens i zaczyna mnie nużyć. Zostawiam cię samą, na zawsze. Zapamiętaj to, co dziś zobaczyłaś.. Zapamiętaj, jak wygląda wolność wyboru, jakie nieobliczalne konsekwencje może powodować, gdy obdarzy się nią istotę tak słabą, tak niepewną jak człowiek... Żegnaj córko. Głos umilkł. Helena podniosła się ciężko. Obok trwała walka. Menelaos na czele kilkunastu barbarzyńców walczył z rozpaczliwie broniącymi się Trojańczykami. Tuż przy bramie jakiś rycerz odpierał ataki trzech Greków na raz. Dwóch innych leżało martwych pod jego stopami. Rycerz wygiął się w nieprawdopodobnie zwinnym zwodzie, uniknął spadającego na jego głowę ostrza i ciął kolejnego barbarzyńcę w gardło. Ten padł jak ścięta kłoda. Rycerz zawirował, tak że Helena przez chwilę widziała jego twarz. Ujrzała Eneasza, ostatniego żyjącego dowódcę obrońców miasta. On też ją dostrzegł. Zszedł z linii ciosu napastnika i ciął go przez hełm, mocno, śmiertelnie. Grek upadł. Ale ostatni barbarzyńca grzmotnął Eneasza rękojeścią miecza w potylicę. Rycerz upadł, wypuszczając broń. Grek wzniósł ostrze do ostatniego pchnięcia. Helena chwyciła leżący tuż przy niej sztylet, który musiał upuścić któryś z walczących i bez namysłu pchnęła barbarzyńcę od tyłu między żebra. Mężczyzna jęknął i zwalił się ciężko na ziemię. Eneasz otrząsnął się i wstał z trudem, podpierając się mieczem. Spojrzał ze zdziwieniem na księżniczkę. - Odbuduj Troję - powiedziała cicho Helena. Rycerz spojrzał jej głęboko w oczy, skinął głową. Wskoczył na konia jednego z zabitych Greków i ruszył przez bramę. Helena patrzyła, jak znika w oddali. Poczuła za swoimi plecami czyjąś obecność. - Nie uciekłaś - zdziwił się Menelaos. - Nie - odpowiedziała - I nie zrobię tego. - Chodźmy na statek - powiedział, przyciskając ją do siebie. Nie opierała się. - Wracamy do domu. - Chodźmy - powiedziała. - Nienawidzisz mnie? - Zrobiłeś to, co musiałeś - Helena poczuła się nagle bardzo zmęczona. - Nie miałeś wyboru. Nie zostawiłam ci go. Spojrzał na nią zdziwiony, ale nie powiedziała nic więcej. Odwróciła się i poszła w stronę portu, zostawiając za sobą dogorywające miasto. Poszedł za nią.