Cezary Domarus Oświęcimskie piekło - zejście Stevena Spielberga ACTION. Samolot wylądował na lotnisku w nocy. Mimo późnej pory znalazło się kilku dziennikarzy, którzy zaczaili się w przytulnym zakątku olbrzymiego holu. Czekali na Stevena. O godzinie drugiej zero zero zobaczyli znajomą postać na końcu długiego korytarza. - Czy to będzie "duży film"? - zabrzmiało pierwsze pytanie. - Na miarę problemu - odparł Steven. - Czy spodziewa się pan dużej widowni? - Na miarę problemu - odparł Steven. Jeden z dziennikarzy przepchnął się bliżej Spielberga i podsunął mu pod usta dyktafon. - Kto zagra główną rolę? - Na miarę problemu - brzmiała odpowiedź. Stwierdzenie to zbiło dziennikarzy z tropu, spowodowało u nich także czasowy niedowład mięśni nóg. Spielberg mógł oddalić się w asyście dwóch tajemniczych osobników, którzy przylecieli razem z nim. Noc była bardzo chłodna. Czy istnieje miejsce spoczynku wszystkich niestworzonych rzeczy, wszystkich zmyślonych sytuacji i postaci, których cienie oglądamy w wyobraźni? Czy głowa Spielberga jest jednym z takich miejsc? Czy stosując przemienny rytm napięcia i odprężenia Steven przedstawia rzeczy tak, jak się nie mają?... To znaczy tak, jak mają się we wszechświecie wyobraźni? Są ludzie, którzy twierdzą, że Steven jest prorokiem mającym przekazać światu w jedynej skutecznej formie informacje, które otworzą drogę do zrozumienia istoty działania szeregu dziwnych przedmiotów, których przeznaczenia dotychczas nie znamy. Jednym z tych przedmiotów jest podobno pęczek usztywniaczy Bergsona. Królewna Śnieżka, pamiętacie? Nie? Ja też nie za bardzo. Jak to było? Nie miała wiele do roboty. Nudziła się. W tamtych czasach nie było filmów. Królewna Śnieżka była pierwszą dziewczyną Stevena. Pierwsze doznania. Coś rusza się na ekranie i to wszystko. To wszystko, co tak naprawdę da się powiedzieć o filmie. ACTION. Rozmowa w hotelowym pokoju. Steven przyjął w apartamencie najważniejszego tutaj krytyka filmowego. Przez uchylone okno dobiegały do uszu rozmówców stłumione odgłosy ulicy. - Czy zamierza pan robić zdjęcia w Oświęcimiu? - spytał krytyk. - Nie, wybudujemy własny w Hollywood - odparł Steven. Krytyk zamilkł na chwilę, być może skonsternowany, po czym zadał następne pytanie: - Jak długo zamierza pan pracować nad tym filmem? - Na miarę problemu - odpowiedział Steven. "Znów się zaczyna", pomyślał krytyk, lecz nie dał po sobie poznać, że ostatnia odpowiedź budzi w nim wątpliwości. Być może, należało wierzyć w pogłoski, że Spielberg cierpi od niedawna na dziwną chorobę. Podobno przejawem tej choroby są okresowe dematerializacje, ale nie klepanie w kółko jednego zdania. A może na tym właśnie miała polegać ironiczna walka reżysera z krytykami filmowymi, którzy zbyt wiele czasu spędzali w słodkich objęciach interpretacji? "Czy zadać następne pytanie?", zastanawiał się krytyk. Steven spoglądał wyczekująco na twarz gościa. - Jaka jest pana ulubiona potrawa?... - Nareszcie. Spielberg zdążył już zrobić nieprzyjemną minę. - Spaghetti. - Czy jest to aluzja do taśmy filmowej? - Nie, jest to aluzja do wszystkiego, co milczy i ciągnie się w nieskończoność. A także do tego, co ustawia klocki na wysokość siedemdziesięciu centymetrów ponad poziom morza. - To ciekawe. - Tak. Nagle krytykowi wydało się, że widzi niepokojący ruch za zasłoną. Ale mógł to być efekt podmuchu wiatru, w końcu okno było nieznacznie uchylone. Zanim jednak krytyk zdążył zadać Stevenowi następne pytanie, w pokoju pojawiła się niewielka szczapa drewna, krocząc niezobowiązująco w kierunku drzwi. Mogła wyniknąć z tego nieprzyjemna sytuacja, jednak krytyk przypomniał sobie, że jest w dobrym tonie nie zwracać na takie rzeczy najmniejszej uwagi. Jak gdyby nigdy nic postanowił zadać następne pytanie. - Widział pan? - odezwał się nagle Steven. - Przed chwilą przechodziła tędy niewielka szczapa drewna... - Naprawdę? Nie zauważyłem - krytyk poczuł zimny dreszcz na plecach. Cóż za niestosowność! Syn Stevena jest już dużym chłopcem. Na pytanie, co robi z pieniędzmi, Steven odpowiada: - Chcę zapewnić mojemu synowi bezpieczny byt. Chcę, żeby skończył dobrą szkołę i zamieszkał w miejscu, które mu będzie odpowiadać. Chcę, żeby był bezpieczny na plaży i w swoim domu, w dżungli, w górach i wszędzie, gdzie tylko zawędruje. Dlatego zbieram grube miliony i lokuję je w nieruchomościach. Dobre studia kosztują dziś dwadzieścia milionów. Muszę robić takie filmy, by dochody z rozpowszechniania zapewniły mojemu pędrakowi właściwy byt. A życie, jak wiadomo, nie jest tanie. Czy wiecie, ile kosztuje dobry tornister? Trzysta tysięcy zieloniutkich dolców! To się w głowie nie mieści, ile dziś kosztuje życie. Więcej kosztuje tylko życie na taśmie. I całe szczęście. Królewna Śnieżka i dziwny, kanciastogłowy stworek wędrują po lesie. Las położony jest blisko miasta, a właściwie jest to mieszanina lasu i miasta - czyli niezwykle urozmaicony obszar. Królewna Śnieżka mówi o swoich pierwszych doświadczeniach w życiu poza Królestwem. Mówi o niebezpieczeństwach i nudzie. Stworek kiwa kanciastą głową ze zrozumieniem, a potem kwituje opowieść Królewny Śnieżki tajemniczym: I tak to jest. Oboje znikają za najbliższym wzgórzem, aby później pojawić się na pierwszym planie i wymienić kilka uwag na temat Spielberga. Znasz go? - spytała Królewna. Tak odpowiedział stworek, wykręcił mi niezły numer. Teraz już nikt we mnie nie uwierzy. Twarz Stevena nigdy nie została uwieczniona na płótnach Andy Warhola. Czy Andy zdawał sobie sprawę z pomyłki? Nie. Nie było żadnej pomyłki. Twarz Stevena nie nadaje się do portretowania. Nie jest też przydatna jako produkt konsumpcyjny. Nie posiada żadnej wartości. Z jego uśmiechu nie można zrobić żadnego użytku. Mówiąc pokrętnym językiem, wszystko, co najciekawsze, kryje się za twarzą Stevena, to znaczy w mózgownicy. Dopiero ten portret mógłby do czegoś posłużyć. Lecz jedno jest pewne - i za to nie dostalibyśmy złamanego centa. Procesy zachodzące w umyśle Spielberga są drogocenne z innego punktu widzenia. Lecz nie uprzedzajmy faktów. ACTION. Steven dyskutował w pokoju hotelowym z dwoma współpracownikami, Sidem i Johnem. Przygotowywali wstępny terminarz prac przy nowym filmie. Ważny problem - ile pieniędzy można wydać na realizację filmu oraz jakich zysków można się spodziewać. John obawiał się, że film o Oświęcimiu nie będzie miał widowni. - Trzeba ograniczyć budżet - powiedział John. - Nie zgadzam się - zaprotestował Steven - film sprzeda się dobrze na przykład w Izraelu. Jakieś dziesięć milionów widzów. W Stanach drugie tyle. Do tego Argentyna. A policzcie wszystkich ludzi pochodzenia żydowskiego w Europie. To największa widownia, na jaką mogliśmy kiedykolwiek liczyć. Ten film sprzeda się cholernie dobrze. - Dodałbym jeszcze antysemitów, którzy obejrzą film, żeby obrzucić go błotem - powiedział Sid. - Tak, byle kosztowne błoto. Bilety na przedpremierę będą o połowę droższe. Steven wyjrzał przez okno. Na ulicy nie było widać żadnych samochodów. Ludzi także. - Dzieje się coś dziwnego, panowie - powiedział Steven. - Co takiego? - Wszędzie pusto. Tutaj nikogo nie ma. John wyjrzał przez okno. - Nic dziwnego - powiedział - jest piąta rano i wszyscy jeszcze śpią. - Piąta rano? Myślałem, że jest o wiele później. Chociaż... - Pański wpływ na rzeczywistość, Steven, jest zdumiewający - odezwał się Sid. - Odkąd tu jesteśmy, dzieją się dziwne rzeczy. - Tak - Steven usiadł na łóżku - miało już miejsce kilka sytuacji, które wydawały mi się bardzo dziwne. Czy jest tu jakieś morze? - Tak - odparł John - na północy. - W porządku, na wszelki wypadek nie będziemy tam jechać. Zrobicie dokumentację Oświęcimia i zbieramy się stąd. - Dobrze. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Nikt nie miał odwagi ruszyć się z miejsca. ACTION. W telewizyjnym programie przedstawiono fragmenty paru filmów Stevena Spielberga oraz jego życiorys. Jest wychowankiem seminarium jezuitów, w młodości przyłapany został na kradzieży ośmiocylindrowego jaguara, studiował inżynierię, swój pierwszy film zrobił za pieniądze pochodzące prawdopodobnie z przemytu narkotyków. Reżyser nic o tym jednak nie wiedział, ponieważ... - To nie jest moja historia! - powiedział Steven. - To nie jest mój życiorys! Co to za program, Sid? Zadzwoń do nich i dowiedz się, co to ma znaczyć. Ale któż słuchałby zdania Stevena? Wszyscy byli przekonani, że to chwyt reklamowy, rodzaj przebiegłej wymówki, która zadziała niczym lep. Czy dąsający się Steven jest choć trochę samotny? Czy jest tym Stevenem, o którym myślimy przed rozpoczęciem i po zakończeniu filmu, noszącego jego podpis? - Dzwoniłem do nich - powiedział pół godziny później Sid. - Oni mówią, że dane wzięli z książki o Spielbergu wydanej w Stanach. - Z jakiej książki? Czy podali jej tytuł? - Tak. Brzmi: "Steven Spielberg". Książka została wydana przez wydawnictwo Close Encounters. - W życiu nie słyszałem o takim wydawnictwie! - krzyknął rozeźlony Steven. - Nie wiem - odparł John - ale nie możemy tego tak zostawić. Zażądam sprostowania. - Tak, zrób to. Podejrzewam jednak, że to nic nie pomoże. Wróćmy do scenariusza. Królewna Śnieżka i kanciastogłowy stworek idą ścieżką w kierunku domu położonego na niewielkim wzgórzu. Czy miałaś z nim jakieś problemy? Nie, chyba nie. Wiesz, on zamierza kręcić film o Holocauście. Tak, czy chcesz coś w tej sytuacji zrobić? Nie - odparł stworek - a sądzisz, że powinienem w tej sytuacji koniecznie coś zrobić? Nie, skąd, myślałam tylko, że masz do niego urazę. Nie, nie mam. A ja myślę, że powinniśmy wymyślić coś takiego, co mu bardzo dokuczy. Czemu, przecież tobie nic nie zrobił? No nie, ale ten film o Holocauście. Co z tego? Zatracił miarę i kierunek. Co? No dobrze, powiem ci prawdę - zawsze czułem do niego niechęć. Czemu? Nie wiem, tamtego dnia, kiedy pierwszy raz zobaczył mnie w kinie, stało się coś, czego nie potrafię do dziś wytłumaczyć. A ja wiem - po prostu wyczułaś, że w przyszłości Steven może ci zagrozić. W jaki sposób? Nie znasz go, już on znajdzie sposoby, stworek otworzył drzwi domku na wzgórzu, czy wiesz, że ma teraz syna, któremu kupił długopis za sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów? Co?! Tak, wciąż powtarza, że życie jest drogie i zabezpiecza sobie przyszłość. Co zrobisz, jeśli w przyszłości będzie chciał jeszcze raz ciebie wykorzystać? Odgryzę mu nos. To nic nie pomoże. No to całą głowę. Już lepiej. ACTION. W nocy Steven obudził się dręczony niejasnym przeczuciem. Włożył kapcie, szlafrok i poszedł do pokoju Sida. - Hej, Sid, wstawaj. - Co się stało? - Przyszło mi coś do głowy. - Czy wiesz, która jest godzina? Dochodzi chyba trzecia w nocy, a ty... - Trzecia? - Steven podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Na ulicy panował duży ruch. - Dość spory ruch jak na trzecią w nocy. Sid wstał z łóżka i stanął obok Stevena. - Jezu, Steven - powiedział Sid. - Przestajesz nad tym panować... - Chyba tak, ale to nieważne. Słuchaj, czy w Oświęcimiu były dzieci? - Co? - Czy w Oświęcimiu były dzieci? - Nie mam pojęcia. Poczekaj, jeśli to ważne, zadzwonię do konsultanta. - Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić, nie chciałbym, żeby wynikły z tego jakieś nieporozumienia. - Czy to wszystko? - Tak. Steven wyszedł z pokoju Sida. Niejasne przeczucie wciąż go dręczyło. "Przeczytałem tyle książek, przeprowadziłem tyle rozmów, a pewne rzeczy w scenariuszu nie trzymają się kupy", pomyślał. "Na przykład to dziecko w ostatniej scenie. Skąd się tam wzięło?" Czy to w tym domku Steven zobaczył ciebie pierwszy raz? - spytał stworek. Tak, Steven spóźnił się na seans i zobaczył mnie pierwszy raz dopiero w tym domku, odparła Królewna Śnieżka. Dobrze, spróbujmy teraz wykręcić mu jakiś numer. Przecież nie chciałeś mu nic robić... Ale t y chciałaś, przerwał jej stworek. To prawda, więc co poczniemy? Nie wiem, może coś mu odebrać? Sądzisz, że on nam coś odebrał? Trudno stwierdzić, jego wyobraźnia jest zbyt słaba, by mógł nam coś odebrać. On i tak przepadnie, a my będziemy żyć w czyjejś wyobraźni. Nie w tej, to w innej. To co robimy? Czekaj, może jakaś drobnostka... ACTION. - Steven, popatrz, czy to ty robiłeś te poprawki? - John pokazał Spielbergowi kilka kartek maszynopisu. - Nie, nic podobnego - zaprzeczył Steven. - To skąd wzięło się to zakończenie? Tego nie było w scenariuszu. Posłuchaj: ...chłopiec przemienia się w wielką trasgalaktyczną platformę i zabiera wszystkich więźniów w bezpieczne miejsce. Esesmani puchną ze złości i pękają po kolei jak mydlane bańki. Co o tym sądzisz? - Żarty! To nie jest nasz scenariusz! To jakaś bzdura! Filmy nagrywa się na taśmy. Pewnego dnia na taśmach pojawi się coś zupełnie innego i nie będzie już żadnych filmów. Ich miejsce zajmą przedmioty, których kształtu ani przeznaczenia jeszcze nie znamy. Przedmioty te będą się nazywały Przedmioty. Wynalazcy Przedmiotów odbiorą filmom pewność kilkoma obraźliwymi uwagami, niewinną gestykulacją, a także mieszanką pokrętnej retoryki i kolczastej ironii. Nikt nie stanie w obronie filmów. Eksterminacja będzie całkowita i zwycięska - to proroctwo braci Lumiere znaleziono niedawno w opuszczonej hali wytwórni filmowej Columbia. Po czym kilka dni później zgubiono na trasie Los Angeles - Miami. W okolicach przylądka Wiadomo Jakiego. ACTION. Sid i John przywieźli dokumentację Oświęcimia. Steven kończył właśnie poprawiać scenariusz. - Jutro wyjeżdżamy. - Przysłano nam projekt plakatu. - Plakatu? Nie za wcześnie na plakat? - ...i pomyślałem, że trzeba będzie uważać. Twoje imię i nazwisko w pionie obok siebie, z wyróżnionymi pierwszymi literami daje SS, rozumiesz?... - Co? - SS. - Co ty... Chyba żartujesz... O co ci chodzi?... Nie spodziewałem się czegoś takiego. - Wiem, że to głupstwo, ale niechcący można sobie tym zaszkodzić. - Rób, co chcesz, ale nie zawracaj mi tym głowy... Czy wiecie, że zeszyty można tu dostać po dolarze za sztukę? Nie chciałem w to uwierzyć. - O... Indianie mówią, że w życiu człowiek ma do powiedzenia pewną, ściśle określoną liczbę słów. Jeśli ktoś przekroczy limit, zostaje niemową. Steven powiada, że człowiek może obejrzeć w życiu 15580 filmów. Jeśli obejrzy więcej, traci zdolność odróżniania rzeczywistości od jej pozoru. ACTION. - Widzieliście go? Gdzie on się podziewa? Dzwoniłem do wszystkich, rozmawiałem z kim tylko mogłem... Nigdzie go nie ma. - Jak to? - zdziwił się Sid. - Nigdzie nie mogę znaleźć Stevena. - Może poszedł się przewietrzyć? - Powiedziałem już - nigdzie go nie ma. Nie ma go w hotelu. Nie ma go w mieście. Nie zostawił żadnej wiadomości. Uganiam się za nim już dwie i pół godziny! - Może jest... - w Oświęcimiu? - John wyraził swe przypuszczenie bardzo nieśmiało. - Tam też go nie ma - odparł Sid - poruszyłem niebo i ziemię... Nigdzie go nie ma. - To co teraz robimy? - Czekamy. - A jeśli go porwali? - No to mamy z głowy ten film. W kilku większych miastach rozwieszono plakaty z podobizną Stevena Spielberga. Wbrew pozorom nie były to listy gończe ani plakaty reklamujące osobę reżysera. W dodatku nikt nie wiedział, kto mógł rozwiesić kilka tysięcy plakatów w paru miastach w ciągu jednej nocy. Bez świadków. Spece od reklamy twierdzili, że to doskonały sposób. Nie umieli jednak wskazać celu tej manipulacji. Twarz Stevena Spielberga, poddana wpływowi wiatru i deszczu, ukazywała swą kruchość i permanentny brak zrozumienia dla spraw niezmiernie ważnych. Jedno określenie ciśnie się na usta: uśmiech ziemniaka. Nie wiadomo czemu. Królewna Śnieżka pożegnała się z kanciastogłowym stworkiem. Do zobaczenia. To będzie chyba trudne, powiedział stworek, ale być może, kiedyś się zobaczymy. Jeśli ktoś nas w jakiś niezrozumiały sposób skojarzy, to i owszem. Musimy się już rozstać, lecz mam wrażenie, iż powinienem ci przedtem opowiedzieć dowcip. Dowcip? Tak. Dlaczego? Tak powinno być, to rozluźnia atmosferę i stanowi przerwę w bardziej poważnych spekulacjach. Może znasz jakiś dowcip o Stevenie? Niestety, nie. Szkoda. Słyszałem, że nie ma dowcipu o Stevenie. Rozumiem. Myślisz, że wydostanie się z domku? Jeśli starczy mu wyobraźni, to tak. Do zobaczenia. Do zobaczenia. Głowa Stevena była roztrzaskana na pół. Wszystkie wyimaginowane istnienia uszły z niej niczym powietrze z balonu albo czas ze skorupki wszechświata. Wszystkie postaci, którym Steven mógłby dać życie na taśmie filmowej, opuściły swego pana bez żalu i słów pożegnania. Steven też ich nie pożegnał, chociaż mógł to zrobić, bo żył nadal - niczym Zeus po urodzeniu Ateny. Fatalne porównanie, to prawda - a głowa po kilku godzinach była już cała, pozostał jedynie ledwie widoczny ślad po przepołowieniu. Te kilka godzin Steven siedział na brzegu morza, pozbawiony swojego świata wyobraźni. Potem zawołał wszystkie wyimaginowane istnienia i pomysły, które uciekły mu z głowy, i próbował je przekupić. Jedne wróciły do Stevena w zamian za spore sumy pieniędzy, inne zostały zwabione obietnicą wygodnego życia, wyuzdanej zabawy bądź wizją powrotu do wartości podstawowych. Znalazła się jednak grupa istnień, które nie przystały na warunki Stevena, wręcz przeciwnie, odniosły się do swego niedawnego właściciela z niezwykłym lekceważeniem i pogardą. W paru przypadkach Steven został opluty. Ten najmniej liczny, nieprzychylny Spielbergowi odłam odszedł w dal, skazując się na zapomnienie. Reszta pomysłów wróciła do głowy. Steven stanął szybko na równe nogi i wyruszył wąską ścieżką w drogę powrotną. Horyzont rysował się pokraczną kreską gdzieś niewyobrażalnie daleko i Spielberg miał świadomość, że nie tędy droga. Stąd można było wyjść kręcąc się w kółko i wymawiając kilka bardzo nieodpowiedzialnych opinii. Tylko w ten sposób. Za pierwszym razem Stevenowi nie poszło najlepiej. Z kręceniem się w kółko i owszem, ale nieodpowiedzialne opinie nie były najlepszej jakości (a raczej były zbyt dobre, zbyt odpowiedzialne). Po kilku próbach wszystko poszło gładko. Właściwy skutek odniosła zwłaszcza bardzo nieodpowiedzialna opinia o Niemcach. ACTION. Spielberg wrócił do hotelowego pokoju. Zaraz wykręcił numer do Johna. - Steve, to ty? - Tak, co robicie? - Co robimy, żartujesz sobie? Tutaj wszyscy ciebie szukają! Jesteś w swoim pokoju? - Tak. - Zaraz tam będę. John wpadł razem z Sidem. Obaj wyglądali na podenerwowanych. - Gdzie byłeś? - Spacerowałem po mieście. - Dwa dni...? - Czasami tak to wygląda. Zresztą, zmieńmy temat. Co z przygotowaniami do filmu? Zrobiliście wszystko, co trzeba? - Jakie przygotowania? Przecież od dwóch dni wszyscy ciebie szukają! - Mieliśmy zmienić temat. Co jeszcze mamy tu do zrobienia? - Teraz już nic. Mieliśmy już wyjechać do Hollywood, kiedy ty... - Mieliśmy... - Tak... Wszystko gotowe do wyjazdu. Kto posiada największą na świecie kolekcję hakenkrojców? Kto ma największy na świecie basen w kształcie swastyki? Kto gromadzi pejsy w wielkich plastykowych pojemnikach? Kto? Steven Spielberg. Te dane podał jeden z tygodników. Podał też inne ciekawostki. Steven jest autorem grafitti typu: "Columbia to przechowalnia trupów" czy też "Nadstawcie nocniki, Hollywood robi pod siebie". - To naprawdę ty? - spytał Sid. - Wiesz, sam nie wiem - odpowiedział Steven. - Nie można się w tym połapać. - Pytam, bo jestem człowiekiem filmu, nie mam czasu na zastanawianie się, co jest prawdziwe, a co nie. To nie moja sprawa. Wiesz, jest mnóstwo dowcipów o Hollywood, ale żaden mnie nie bawi. Powiedz mi, o co chodzi z tymi swastykami? - No cóż - powiedział Steven - miałem kiedyś krawat z rzucikiem w główki Hitlera, ale to było w czasie święta Helloween... miałem też makijaż Jokera, i kapelusz Al Capone. Może wzięli to stamtąd. - Alchemia - powiedział jakby do siebie John - Hollywood to Zwycięska Alchemia. Jedyna zwycięska alchemia, jaka przydarzyła się światu. - Co mówisz? To cytat? - Wiesz co, Steven? Mam średniowieczną wizję Hollywood. Czy w średniowieczu istniało coś takiego jak zły gust? - O ile wiem, wtedy istniało coś takiego jak permanentna nieobecność filmu. - Patrz, dolatujemy na miejsce. - Najwyższy czas. - Co to jest? - Oświęcim. Mam nadzieję, że zbudowali go zgodnie z planem. - Tak, najważniejsza jest wiarygodność. Pewnego dnia na ekranach kin pojawił się film-pistolet. Film, który zabijał. Potworna zbrodnia. Potworne doznania. Nikt nie wiedział, kto jest producentem tego dzieła. Mówiono o absolutnym talencie i o absolutnych środkach filmowych, a także o totalności wizji. Krytycy byli tym razem zgodni - przesada w traktowaniu materii filmowej i rzeczywistości była aż nadto widoczna. Film, który zabija, nie może być traktowany jako zwykły produkt show-biznesu albo nadzwyczajne osiągnięcie artystyczne. Tym razem problem został rozciągnięty na inne płaszczyzny. Nakręcono wiele filmów obronnych, które miały tworzyć osłonę przed zgubnymi skutkami zbrodniczych seansów. Nie zawsze były to udane próby, lecz po kilku tygodniach opanowano sytuację - film-pistolet został unieszkodliwiony. Jednak radość była przewczesna, ponieważ kopiowane nielegalnie taśmy z filmem- zabójcą rozchodziły się bez jakiejkolwiek kontroli. Wszyscy wiedzieli, że oglądanie ich jest niebezpieczne, jednak reklama i rozgłos, towarzyszące całej sprawie zrobiły swoje - liczba ofiar była nadal znaczna. Tyle samo osób ginie dzień w dzień wpadając pod koła samochodów lub narażając się na gniew bardzo niedobrych person. Ze statystycznego punktu widzenia film-pistolet nie był już zagrożeniem. Sprawa pozostawała niepokojąca z innego powodu. Pytanie - kim jest i gdzie przebywa tajemniczy twórca - pozostawało bez odpowiedzi. A jakie będzie jego następne dzieło? Bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze ze wszystkiego, jest zakończenie filmu. Niedbałe rozłożenie akcentów może doprowadzić do niewłaściwego odbioru. Co gorsza - może wywołać uczucie rozczarowania. Spielberg poprawił zakończenie w scenariuszu. Usunął postać chłopca, pozostawiając pusty kadr. Pusty kadr jest najbardziej odpowiednim zakończeniem dla filmu o Holocauście. Pomyślcie o wszystkich filmach, które traktowały o pustce. Na próżno w nich szukać długiego, niebywale pustego kadru. Czy nigdy nie przyszło wam to do głowy? ACTION. Steven wrócił do Hollywood, przerywając pasmo nieprzewidywalnych wydarzeń, które mogły wpłynąć niekorzystnie na prace przy filmie. W ciągu kilku miesięcy nakręcił cały materiał, po czym szybko wyjechał na farmę, której nie było na mapach. Tam próbował przeciwstawić się pewnym stereotypom, jakim niewątpliwie podlegała jego osoba. Szybko spostrzegł jednak, że jego wizerunek symbolizuje zamazane zdjęcie, na którym nic nie widać. Bardzo zmartwiony, założył na twarz maskę Walta Disneya i oddał się próżnym rozmyślaniom. Następnie włączył ośmiomilimetrową kamerę i nagrał długą sekwencję pokazującą, jak Spielberg mówi o związkach rozumu i uczucia, i pokazuje, jak film, konkretyzując uczucia, pozwala nam to zrozumieć. Wygłosił też wielce zajmującą kwestię, zawierającą się w słowach: Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo miejsca i czasu, nasza nieśmiałość, Królewno, nie byłaby zbrodnią. Zastanowilibyśmy się nad drogą, którą należy pójść. Zajęłoby to nam cały dzień. Po wyłączeniu małej kamery Steven zastanowił się nad pierwszą częścią filmu i stwierdził, że jest to (to, co wyraził w pierwszej części filmu) bardziej pobożne życzenie, niepoprawna wizja niż twierdzenie odpowiadające prawdzie i rzeczywistym możliwościom. Nie pozostało nic innego, jak tylko zdjąć maskę Walta Disneya i wyjść na świeże powietrze. Rakiety i pojazdy kosmiczne. Te bardzo nietrwałe przedmioty zakłócają czasem ciszę i bezruch Przestrzeni. Stanowią wątły suplement do Wszechrzeczywistości, tak jak filmy stanowią nieco ironiczną grę, która nie ma znaczenia, lecz która niekiedy sprawia, że stajemy w końcu oko w oko z dramatem niemal rzeczywistym. Rakiety bywały w przeszłości symbolami, rozpatrywanymi na różnych poziomach interpretacji, ale widok tych nieporadnych urządzeń - będących notabene szczytowym osiągnięciem myśli - budzi raczej metafizyczne politowanie niż radosny podziw i takiż optymizm. Pojazdy kosmiczne nigdy nie stały się tak powszechne jak telewizor czy butelka, stąd ich trudne do zniesienia odosobnienie, stąd ich zagadkowa i bezszelestna rozpacz wymodelowana ze stopów rzadkich metali. Gdybyśmy mieli zmierzyć odległość dzielącą nieliczne egzemplarze rakiet, jeszcze mniej liczne pojazdów kosmicznych, od śmiałych wyobrażeń na ich temat, otrzymalibyśmy liczbę przekraczającą zdolność pojmowania większości z nas. Dlatego ten problem otacza nieprzyjemna zmowa milczenia. Milczenia, do którego się zresztą - korzystając z okazji - przyłączamy. ACTION. John przyniósł straszną wiadomość - jakiś mężczyzna wdarł się do najtajniejszych sejfów wytwórni Warner Bros i zniszczył taśmy z gotowym filmem Stevena. Zniszczył wszystkie taśmy-matki i kopie. Zniszczył wszystko. - To niemożliwe - wystękał przerażony Steven. - Jak to się stało? Co to za człowiek? - Dokładnie nie wiadomo - odparł John - ale złapali go, nazywa się Nevets Grebleips i mówi dziwnym językiem. - W życiu nie słyszałem takiego nazwiska. - Tak, zamknęli go w areszcie. Wciąż wykrzykuje te słowa - John podał Stevenowi kartkę: ilsej yżelaz ic an myt eimlif, ot bórz og eczszej zar. tjebra thcam ierf. - Co to za język? - Żaden. Absolutnie żaden. Przeczytaj te słowa od tyłu. Spielberg wziął od Johna kartkę jeszcze raz i zaczął czytać: Jeż...eli... zależy ci na tym filmie, to zrób go jeszcze raz. Arbeit macht frei... - Co to ma znaczyć? Steven, to wygląda na lustrzane odbicie. Ktoś chce ci dać coś do zrozumienia z drugiej strony. - Chyba żartujesz, to nie film. - Nevets Grebleips... Czytane od tyłu daje dokładnie... - Cholera. ACTION. Spielberg postanowił spotkać się z Grebleipsem. - Konfrontacja jest nieunikniona - powiedział inspektorowi policji, który miał wątpliwości, czy spotkanie przestępcy z tak znakomitą postacią jest właściwym posunięciem. - Nie ma innego wyjścia - zapewnił Steven. - To spotkanie wyjaśni nam wszystkie wątpliwości, rozwieje domysły, wytrąci broń z rąk naszej niewiedzy... - Inspektor uległ sile tak zręcznie przemyślanych argumentów. Spielberg przyjechał do aresztu przy Prokuraturze Stanowej punktualnie o godzinie dwunastej. Szybko pokonał korytarze i pokoje dzielące go od pomieszczenia, w którym miało się odbyć spotkanie. Trzy minuty po dwunastej stanął twarzą w twarz z Grebleipsem. Człowiek ów w niczym nie przypominał Stevena Spielberga, nie był do niego podobny ani trochę. - O co chodzi, Grebleips? Skąd się, u diabła, wziąłeś? Dlaczego zniszczyłeś mój film? - te trzy pytania Steven wyrzucił z siebie szybko i pewnie. Grebleips nie był zaskoczony wizytą, przeciwnie, na jego twarzy malowało się zadowolenie. Źródło? Satysfakcja. - A cęiw śetsej - powiedział. - Tak, jestem - odparł Steven. - Za to ty nie możesz powiedzieć tego o sobie. - Zsilym ęis, aj metsej an onwep, ein am śaz ogejowt umlif i ot tsej entotsi. - Mów normalnie, nie nadążam z odwracaniem słów na właściwą stronę. - No dobrze - zgodził się Grebleips - ale będę za to mówił... wolniej... panie Grebleips. - Nazywam się Spielberg. - Nie... teraz, kiedy zmusiłeś mnie do odwrotnego mówienia, odwróciłem także twoje nazwisko. Chcąc mówić tak, a nie inaczej, musiałem to zrobić. Teraz ty także jesteś Nevets Grebleips. - Co za absurd! - Masz przy sobie paszport? - Tak. - Rzuć okiem. Spielberg zajrzał do paszportu i przekonał się, że jest Nevetsem Grebleipsem. Z piersi nowego Grebleipsa uszło ciężkie westchnienie. - Tak, dałeś się podejść - powiedział Grebleips. - Teraz musisz przystać na moje warunki, jeśli zależy ci na swojej dawnej tożsamości. - Nie do wiary... - nowy Greibleips z trudem przyzwyczajał się do nowej sytuacji... - Więc... co dalej? - Pomyśl dobrze, Nevets, pomyśl dobrze. Co dają dwa minusy? To nie jest dokładnie ta przestrzeń, ale to akurat się zgadza. No więc... - Dwa minusy dają plus - odparł drętwo Grebleips. - No właśnie - Greibleps-znikąd uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł. - A my właśnie jesteśmy dwoma minusami i musimy stać się jednym plusem. To jedyny sposób, bym ja przeszedł na właściwą stronę oraz byś ty miał z głowy wszystkie problemy związane z nowym nazwiskiem. Więc jak? - Zgadzam się... - wyszeptał nowy Grebleips z rezygnacją. - Mam jednak jedno, nie, dwa pytania. - Jakie? - Dlaczego zniszczyłeś film i kim jesteś, skurczybyku? Greibleips-znikąd zaśmiał się tak głośno, że wątki kilku filmów pogmatwały się ponad miarę. - Kim jestem? Jestem tobą pomyślanym przez kogoś innego. - Przez kogo? - Przez pewną dziewczynę... Nazywa się Śnieżka... Dziwne nazwisko, prawda? - O, Boże... - Co do twojego filmu... cóż, wcale go nie zniszczyłem. Jest gdzie indziej. - Gdzie? - W obozie dla niegrzecznych filmów. Blok piętnasty. Jeśli wyrzeknie się banalnych rozwiązań dramaturgicznych, wielu nieznośnych ujęć, niedociągnięć scenograficznych i chronicznej bezradności, to może ominie go komora gazowa i doczeka się jakiegoś wyzwolenia. - Co mogę dla niego zrobić? - Nic. Wszystko, co mogłeś zrobić, już zrobiłeś. Przestań na chwilę myśleć o filmie i skup się na dwóch minusach. Za chwilę minie termin widzenia i wszystko przepadnie. - W porządku. Zaczynajmy. ACTION. Po opuszczeniu gmachu prokuratury Steven udał się do siedziby wytwórni filmowej. Spotkał tam Johna i Sida. - Słyszałeś? Nevets Grebleips uciekł z aresztu! Przed chwilą dzwonił tu inspektor. - Tak, wiem. - Uciekł zaraz po twojej wizycie. O czym rozmawialiście? Spielberg machnął lekceważąco ręką. - O niczym szczególnym. Nie dało się z nim dogadać. - Hej, co z tobą? Wyglądasz jakoś dziwnie... - Wydaje ci się. ACTION. ACTION. ACTION. W nocy Steven poczuł obecność kogoś innego. Dobrze wiedział, z kim ma do czynienia, niemniej jednak świadomość ta nie wpłynęła nań uspokajająco. Dwóch w jednym. To dwie trzecie tego, czym jest Bozia. Do czego to prowadzi? Jaki będzie finał całej sprawy? Co się stanie z filmem? Tymczasem dzięki splotowi niezwykłych zbiegów okoliczności film o Holocauście wydostał się na wolność. Nie groziło mu już żadne niebezpieczeństwo, mimo iż pobyt w obozie nie pozbawił go cech, z powodu których został tam osadzony. Swoją drogą - ciekawe, w jaki sposób udało mu się wydostać? Czyżby niezwykłym zbiegom okoliczności pomogły bardziej konkretne zabiegi? Spielberg obudził się dopiero wieczorem. Chciał wziąć prysznic, lecz nagle... czyjaś obecność (jeszcze jedna) zachwiała jego poczuciem rzeczywistości. Na fotelu nie opodal łóżka siedziała Królewna Śnieżka, popijając sok pomarańczowy i machając bezmyślnie jedną nogą. - Wreszcie się spotykamy - wyszeptała. Steven nic nie powiedział. Był z całą pewnością mocno zaskoczony. Stał koło łóżka w krótkich spodenkach i wyglądał bardzo nieszczęśliwie. - Pomyślałam, że czas już spotkać się z tobą ponownie i pomówić o tym i o tamtym - powiedziała Królewna nieco głośniej niż przedtem. - Skoro byłam twoją pierwszą dziewczyną... - ...filmową - wyszeptał Steven. - Czasem wydaje mi się, że to było tak niedawno... Wiesz, pewne wyobrażenia na twój temat z pewnością opanowały twoją świadomość, Stevenie... - Słucham? - ...pomyślałam więc, że warto by przeciwstawić się temu jakże mylnemu wizerunkowi. Nie sądź, że pragnę zrobić to w tak prosty i niewyszukany sposób, bo jestem próżna i znudzona, jak sobie zapewne wyobrażasz. Pragnę t o zrobić, ponieważ jestem przekonana, że jest t o jak najbardziej właściwe. Co zrobić? O co chodzi? Steven stał nadal koło łóżka i jedną ręką drapał się bezwiednie po brzuchu. Królewna Śnieżka postąpiła dwa kroki do przodu. - Pomyślałam sobie, że właściwym zwieńczeniem naszej znajomości byłoby... dziecko. Pomyśl tylko - ileż radości! No i - ciekawe, jaki to byłby brzdąc? Steven padł na podłogę z wielkim hukiem. Film Spielberga o Holocauście odnalazł się w dziwnym i nieprzyjaznym świecie. Wkroczył na drogę wiodącą z krainy zniszczonych taśm do rejonów, gdzie jasne spojrzenie lamp czyni cuda na białych płaszczyznach zwanych ekranami (oraz gdzie przecudowne walce muskają... itd.). Było to prawdziwe zwycięstwo, w obliczu którego sukces finansowy pozostał jedynie bladym dodatkiem, dopełnieniem szczęśliwej historii. Nie każdemu to się udaje. Pod koniec roku świat obiegła szeptana z ucha do ucha wiadomość: Spielberg ma w zanadrzu nowy film - film, o którym nikt nic dotąd nie wiedział. Tytuł miał brzmieć: "Długotaśmy morderca". Świat opanowała niezbyt sprecyzowana obawa, czy aby nie wyniknie z tego gruba nieprzyjemność. Opowiadano niestworzone historie o rolce filmu sprzedanej za nędzne trzy grosze jakiejś podejrzanej organizacji, która miała zamiar wykorzystać "Długotaśmego mordercę" do niecnych celów. Mogą nadejść nowe czasy, w których rola filmu zmieni się z umiarkowanie biernej do skrajnie aktywnej. Czasy bandyckich ujęć i chuligańskich cięć. Czasy brutalnych planów i bezwzględnych zbliżeń. Czasy permanentnych stop-klatek. W jednym pokoju leżały zimne ciała Sida i Johna. W radiu ktoś mówił o Bogu zwanym Nudą, który przynosi Nieszczęście... W innym siedział Spielberg; zanurzony w rozmyślaniach, trwający nieruchomo jak swój własny posąg. Oprócz niego w pokoju byli jeszcze: Nevets Grebleips, Królewna Śnieżka i kanciastogłowy stworek. Trójka gości zachowywała się powściągliwie, jakby nie chcąc zakłócać spokoju Stevena. Jednak nieruchomość i powaga tego ostatniego musiały wywołać u Grebleipsa uczucie zniecierpliwienia, skoro po dłuższej chwili milczenia powiedział: - No i co dalej, Stevenie? Jeśli ktoś stawia to pytanie pod koniec filmu, nie wróży to niczego dobrego. Steven nic nie odpowiedział. - Twoje dziecko jest już na tym świecie - odezwała się Królewna. - Nie możesz mówić, że to nieszczęśliwy wypadek. - A ty? - spytał Steven nie przestając wpatrywać się w blat biurka - przecież to również twoje dziecko. - Nie rób z tego melodramatu - odpowiedziała Królewna. - Ja nie biorę za nic żadnej odpowiedzialności. Jestem tylko wtedy, gdy ktoś jest głęboko przekonany, że istnieję. Jeśli jest dziecko, ty musisz wziąć wszystko na siebie. Grebleips uśmiechnął się do siebie. Jego postać migotała niepewnie, jakby w każdej chwili miał zniknąć. - Najpierw robi się filmy o Holocauście, potem robi się dziecko-zabójcę, a na końcu nie wie się, na jakim świecie jesteśmy. - Wstydź się, płodzić dzieci w tak nieopanowany sposób... - stworek z kanciastą głową mrugnął wielkimi oczami. - Przestańcie - przerwała im Królewna. - Steven musi zrobić to, co uważa za słuszne. Nie wyjdziemy stąd, dopóki czegoś nie postanowisz, Stevenie. - Pomyśl, co będzie, jeśli Walt odtaje - odezwał się znów Greibleips. - Pomyśl, co będzie, jeśli... - Oszukaliście mnie - powiedział Spielberg. - Wszyscy mnie oszukaliście. Nigdy nie przypuszczałbym, że to się tak skomplikuje. Szczerze mówiąc, nie panuję już nad wątkami, epizody istnieją obok siebie, punkty zaczepienia są poza moim zasięgiem. - No więc... - Grebleips uczynił wymowny gest. Spielberg sięgnął po leżący w szufladzie biurka rewolwer, uniósł go do skroni i nacisnął spust. Przez mózg Stevena przeszła gorąca fala, która zmiotła wiotką postać Grebleipsa, cień Królewny Śnieżki i pusty korpus kanciastogłowego stworka. W pokoju leżał Steven, opuszczony przez wszystkich - nawet przez siebie.