MAŁGORZATA BURZYŃSKA Wrzos Od czterech dni nie przesyłają mu ofert pracy jobaidLGB. Szkoda, bo jeśli poprzedniego dnia opracowując jakiś temat często wpisywał słowa "grypa jelitowa", to na drugi dzień pojawiał się komunikat "aktualnie nie mamy ofert pracy w branży . Szukaj dalszych propozycji". Niedługo po tym jak zdecydowałem się na Dolka, podsyłają mi coś od czasu do czasu, ale nic tak barwnego, przeważnie strzyżenie trawników albo rozwożenie pizzy. Miał potworny bałagan w poczcie, na serwerze, a w sumie w mieszkaniu też. Nie stosował zabezpieczeń systemowych, ale oczywiście nie dlatego zdecydowałem się podłączyć akurat do niego. Kiedy szukałem ciekawego obiektu monitorowania, u niego toczyła się właśnie awantura. Wysoki, barczysty mężczyzna krzyczał i wymachiwał rękami, czekałem, kiedy zaczną się targać po szczękach. Nie doszło do tego, wysoki wyszedł trzaskając drzwiami. Później przyszła ona. Szczupła, ubrana na liliowo i fioletowo, tyle tylko zauważyłem. Ustawiałem właśnie ostrość i przy pierwszym kiepskim przybliżeniu wyglądała jak gałązka wrzosu. Tak też ją nazwałem. Ten czarny, który się awanturował, Rudolf, był jej mężem, mieli córeczkę i byli w trakcie rozwodu, ale o tym później. Dolek pracował jako laborant w szpitalu klinicznym na Zielonkach. Po powrocie z pracy uczył się, gromadził dane, analizował. Prawie nie wychodził z domu, mało kto do niego pisał czy dzwonił. Zorientowałem się, że to bystry facet, więc na wszelki wypadek postanowiłem zamaskować infiltrację błahym "ciasteczkiem". Wysłałem mu zaproszenie do skorzystania z bazy ofert pracy jobaidCRW ze wskazaniem na adres mamy. Ona i tak do wszystkiego, co przyjdzie, woła mnie. Dolek łyknął bez trudu, otworzył wiadomość, po czym wykasował ją chyba bez czytania. Od tamtej pory jemy razem śniadanie. To znaczy szykuję sobie śniadanie o tej samej godzinie co on, ustawiam tacę przy monitorze, mówię mu smacznego i jemy. To samo wieczorem z kolacją. Staram się nawet jeść i pić to samo co on, tak dla towarzystwa, żeby było przyjemniej. Później zacząłem przeglądać jego pocztę, teraz monitoruję praktycznie wszystko, co robi w domu i poza nim, o ile zostawia to ślad w jego komputerze, daje się sfotografować albo podejrzeć przez okno. To zakrawa na cud, ale Dolek często prowadzi dialog z samym sobą za pośrednictwem komputera. Opisuje, co się zdarzyło, co powiedział albo pomyślał, niestety, z opcją wykasowania co dwa słowa, przez co na początku trudno było za nim nadążyć. Teraz po prostu wszystko spływa do mnie i mogę sobie czytać, kiedy chcę, ale i tak zainstalowałem sygnalizację i staram się odczytywać tak szybko, jak tylko on zaczyna pisać. W ten sposób czuję, jakbym słuchał zwierzeń przyjaciela. Niestety, Dolek coś bierze. Nigdy na ten temat nie mówił ani nie pisał, ale wiele razy widziałem, jak łykał prochy, a potem kiwał się godzinami na krześle, płakał albo wymiotował. Prawie rok temu otrzymał pocztą zaproszenie na sympozjum poświęcone czemuś tam u pierwotniaków. Był zachwycony, szykował się starannie, nawet nie zjadł ze mną kolacji, tylko cały wieczór zbierał materiały. Wrócił rozentuzjazmowany. Spotkanie miało charakter półoficjalny. Poznał przy piwie mężczyznę pracującego dla Europy, który bardzo dobrze znał jego dorobek naukowy i zawodowy. Zaprosił Dolka do współpracy nad projektem zaawansowanych badań wpływu toksoplazmozy na człowieka. Poszukałem doktoratu Dolka, faktycznie było tam dużo o oddziaływaniu toksoplazmy na szczury. Podobno toksoplazma rozwija się w przewodzie pokarmowym kota, szczury zakażają się przez kontakt z kałem. Ciekawe, swoją drogą, po co ten kontakt nawiązują. Toksoplazmoza jest chorobą o przebiegu łagodnym, prawie bezobjawowym, ale wykryto, to znaczy Dolek wykrył, że szczury, które przeszły toksoplazmozę, przestają bać się kotów. Stają się przez to łatwym łupem, zwłaszcza młode osobniki. Dolek nie opisał rozmowy, na którą zaprosił go ten z ramienia Eurorządu. Wywnioskowałem, że miał na podstawie dostarczonych materiałów rozpocząć badania nad wyhodowaniem odmiany toksoplazmy gondii mającej wpływ na zachowania człowieka, podobny jak na zachowanie szczurów. Dotknięty toksoplazmozą, przestałby reagować na pewne bodźce związane z określoną osobą. Doświadczenia miały w szczególności dotyczyć lojalności, jednak w przypadku pozytywnych wyników badań otwarto by możliwość współpracy w zakresie innych zachowań społecznych. Dolek z zapałem zabrał się do pracy. Materiały, które mu przesyłali, były dobrze zakodowane, a Dolek od razu je drukował, prawdopodobnie rozkodowywały się dopiero w druku, kopie niszczył starannie, pliki same wygasały. Wiem jednak, jak przebiegała praca dzięki notatkom i kopiom materiałów pomocniczych, które ściągał skąd się dało. Powtarzał, że lojalność jest szalenie skomplikowaną emocją, raczej nawet zespołem uczuć i zachowań społecznych właściwych dla relacji hierarchicznych. Dolek zwierzył się komputerowi, że nie do końca wie, jaką drogą winny pójść badania: rzetelną czy intuicyjną. Mógł z aptekarską dokładnością wyważyć, ile w lojalności jest innych stanów emocjonalnych, na przykład strachu, chęci zysku, altruizmu właściwego zachowaniom superorganizmów... Albo eksperymentować po omacku z mapą systemu nerwowego w nadziei, że w końcu trafi na obszar, którego pobudzanie wpłynie na lojalność badanego. W sumie nie był wcale pewny, czy toksoplazma może w ogóle mieć wpływ na zachowanie człowieka taki, jaki miała na szczury. To oczywiście dopiero początek. Dalej należy ukierunkować pożądane zachowania na konkretną osobę. Żeby nie było za łatwo, nie wiadomo nawet, czy lojalność jest bardziej uwarunkowaniem genetycznym czy społecznym, czy zatem badany jest lojalny zawsze, kiedy w grę wchodzą hierarchiczne stosunki społeczne, czy tylko wobec konkretnych osób. Jednym słowem Dolek miał pełne ręce roboty. Wybrał sposób eksperymentalny, to znaczy badanie znanych i nieznanych obszarów mózgu. Gorzej, że niektóre miejsca odpowiadają za kilka zupełnie niezależnych spraw, powiedzmy, za wzrost i pragnienie albo za odpowiedzialność, zmysł równowagi i apetyt na czekoladę. Jeśli badany będzie uwarunkowany na niezłomną lojalność, ale przy tym nie będzie umiał zliczyć do trzech, to psu na budę taka lojalność. Nie rzucił roboty w klinice. Po pracy jadł coś szybko, ledwie udawało mi się zdążyć ze szkoły, aby towarzyszyć mu przy obiedzie, i brał się za zlecenie. Nic nie gotował, nawet nie odgrzewał, jeśli był głodny, zamawiał po prostu gotowe danie do domu. Myślałem, że w ferworze pracy rzuci prochy, ale niestety. Miałem już serdecznie dość jego pizzy, wziąłem więc pewnego wieczoru obiad z kuchni, powiedziałem Dolkowi "smacznego" i zabraliśmy się do kolacji. Jadł dziwnie, powoli napychał usta, a kiedy oba policzki wystawały już jak chomikowi, zaczynał przeżuwać i połykać. Po chwili, mając jeszcze pełne usta, znów zabierał się do ładowania. Patrzył w monitor, więc widziałem dokładnie z wyrazu twarzy, że nie zwracał zupełnie uwagi na jedzenie. W pewnej chwili potrącił szklankę z piwem. Płyn zalał połowę pizzy, reszta ściekała kropla po kropli przez namoknięte gazety na krzesło i kolano Dolka. Nie zareagował, zapatrzył się na plamę wilgoci powiększającą mu się na nogawce. Jadł dalej w ten sam sposób, wreszcie dotarł do kawałka pizzy zalanego piwem. Jadł dalej, chociaż z wyrazem niesmaku, a mnie odeszła ochota do jedzenia. Raptem przestał jeść, siedział jakiś czas z wypchanymi policzkami, w końcu wypluł to, co miał w ustach, przesunął karton z resztką pizzy przez barek do kuchni i zabrał się do pracy. Odżywał przy robocie. Później, zanim sięgnął po prochy, zdobył się jeszcze z rozpędu na wyrzucenie resztki pizzy do kubła na śmieci, polał wodą zaschnięty na płycie kuchennej brud z mleka, które wykipiało mu, pamiętam, kilka dni wcześniej. Potem jak co wieczór naszprycował się, zdążył jeszcze wziąć prysznic i wpełznął do łóżka. Długo trząsł się pod kocem, jęczał, wreszcie zasnął przy zapalonym świetle. Następnego dnia odwiedził go ten wielki, który awanturował się przed paroma tygodniami. Ku mojemu zaskoczeniu rozmawiali spokojnie, po przyjacielsku. Rudolf miał głęboki, spokojny głos, był pewny siebie i swobodny. - Nie zrozum mnie źle, szefie, ale nie chcę mieszać się do waszych spraw. Lubię ją, szanuję, nie chcę się wtrącać między wódkę i zakąskę - usprawiedliwiał się Dolek. - Nic nie musisz zmyślać. Wiesz, że to ona złożyła pozew o rozwód, a sąd będzie badał, czy ma miejsce trwały i zupełny rozkład pożycia małżeńskiego, taka formułka. Chcemy przeprowadzić to kulturalnie, musimy mieć świadków. Wystarczy, jeśli będziesz szczerze odpowiadał na pytania sądu, tak jak jest, że nie żyjemy ze sobą. Nie musisz nikogo oczerniać, nikt nie będzie cię pytał o sprawy intymne, nawet jeśli, to po prostu powiesz, że nie wiesz, czy było OK, czy nie, przecież tego akurat wiedziesz nie musisz. - Wolałbym, żeby to ona mnie poprosiła. Wtedy bym się zgodził. - A co to za różnica? Świadek jest świadkiem w sprawie, przecież to nie spór o podział majątku, z tym nie ma najmniejszego problemu. To czysta formalność. Dolek zapalił papierosa. Stukał nerwowo palcami o blat stolika. - Jeśli tak, to w porządku, szefie, ostatecznie. Ale słowa nie powiem przeciwko niej, jasne? Jeśli twój adwokat zacznie coś kombinować, po prostu odmówię odpowiedzi i nic ze mnie nie będziesz miał. Rudolf uśmiechnął się. Przypuszczam, że zwykle dostawał to, czego chciał. - My nie będziemy mieli, nie ja. Pamiętaj, to ona przede wszystkim chce rozwodu. - Rudi, nie gniewaj się, ale nie dyskutujmy o tym. Każdy by chciał na jej miejscu. Rudolf wstał, jakby szykował się do wyjścia. - Dolek, nie mów o rzeczach, o których nic nie wiesz, dobrze? Nie odpowiadam za to, że jestem chory. Ja też dostałem to w spadku. - Ale nie musiałeś przekazywać dalej. Wiedziała, że urodzi dziewczynkę, która w najlepszych latach młodości zacznie więdnąć, aż zostanie nieświadomą świata i ludzi rośliną, właśnie wtedy, kiedy jej rówieśnice staną się kobietami. - Wtedy jeszcze nie miałem pewności. - Ona twierdzi inaczej. A poza tym podejrzenie powinno wystarczyć. Rudolf kopnął stos gazet. - Może nie zachoruje - powiedział cicho. - Nie zazdroszczę czekania. Rudolf przystanął nad Dolkiem. Myślałem, że go uderzy, ale nic takiego się nie stało. - Zapominasz, że to także moje dziecko. - Wybacz, Rudi, ale to cię nie usprawiedliwia. Tobie też współczuję, ale jej bardziej. Bez porównania. Ma prawo cię nienawidzić. Rudolf podszedł do drzwi. - Będziesz w sądzie? - Zapytał nie odwracając się. - Już powiedziałem. - Mam nadzieję, że nie ze względu na robotę? Wiesz, że to nie ma znaczenia. - Wiem. Ze względu na nią, żeby szybciej miała to za sobą. Nie bierz mi tego za złe, szefie. - Dziękuję, tak czy owak. Wyszedł, a Dolek nawet nie wstał, żeby go odprowadzić. Dokończył papierosa i z rozmachem cisnął go za okno. Jego szczęście, że tylko ja to widziałem. Następnego wieczoru, przed kolacją przyszła ona, mój Wrzos. Dobrze, że Dolek bez względu na porę roku nigdy nie zamyka okna, inaczej musiałoby u niego mocno śmierdzieć. Na parkiecie pod stołem zaschła kałuża piwa, które wylało mu się kilka dni temu. Wrzos nie zwróciła uwagi na bałagan, taka była wzburzona. Zwykle nie podobają mi się starsze dziewczyny, nie lubię, kiedy kobieta, która mogłaby być moją matką, kokietuje, chichocze, przewraca oczami, nosi za krótkie spódnice albo obcisłe spodnie na obłych udach. Wrzos była gibka jak trzynastolatka, poważna. Nie malowała paznokci ani ust. - Ty chcesz mi udowadniać winę? - stanęła nad Dolkiem. Ręce jej drżały, włosy opadły lekko na policzki - oszalałeś? - O czym ty mówisz? Niczego nie będę ci udowadniał - protestował skołowany Dolek - nigdy w życiu. - Co chcesz? Brakuje ci na prochy? Całkiem już odjechałeś? Co masz zamiar powiedzieć? - Jezu, nic. Nie mam udowadniać ci winy, tylko świadczyć w sprawie, tak normalnie. Odgarnęła włosy, nawinęła sobie wokół pięści i zacisnęła na nich zęby. Później wiele razy widziałem, że robiła tak, kiedy była zdenerwowana. - Dolek, nie kręć. Niby że czyim jesteś świadkiem, moim? - No nie, takim... ogólnym... - Ogólnym, jasna cholera. Pozwanego czy powódki? - Nie wiem, Rudolf przyszedł i powiedział, że potrzebujecie świadków, żeby przeprowadzić rozwód, więc się zgodziłem. Myślałem, że świadek, to świadek. Powiem, że razem nie mieszkacie i tak dalej, i już. Usiadła. Dolek skulił się na sąsiednim fotelu. Na pewno był już na głodzie. - Wniósł o udowodnienie winy. Przypuszczam, że adwokat go podpuścił, wmówił mu, że zabronię mu widywać się z Polinką, więc lepiej, żeby był o krok do przodu. Jesteś na liście jego świadków, to znaczy znasz okoliczności wskazujące na moją winę. Nie wiedziałeś tego? - Przysięgam, że nie. - Może nie pamiętasz? - Przestań. Najbardziej przypominała gałązkę wrzosu, kiedy się poruszała. Prosto i naturalnie przechyliła się do niego. - Dolo, czy ty mnie słyszysz? - Jeszcze tak. - Piłeś coś? - Żartujesz. Gdybym do tego pił, na pewno już bym nie żył. - Szkoda mi ciebie. - Nie żałuj mnie więcej niż ja sam siebie, maleńka. Podeszła do niego i wzięła go za rękę. - Nie chcesz spróbować się leczyć? - Jeszcze nie. Spróbuję odkręcić to w sądzie przed rozprawą, w razie czego przyjdę i powiem prawdę. - Dziękuję. Wiesz, że Rudolf nie będzie mścił się w pracy, nie jest taki. - Wiem. Proszę cię, idź już. Kiedy wyszła, pędem dopadł szuflady, aż wypadła z biurka, znalazł prochy i połknął bez popijania. Tym razem było gorzej niż zwykle. Chyba nie czuł ulgi, tylko trząsł się, nie wiem, z zimna czy strachu. Potem przyszły mdłości, potworne, szarpiące wnętrzności. Trzymał się stołu, pewnie żeby nie wstać i nie wyskoczyć oknem, nagle zwalił się z krzesła na bok, rozglądał się przerażony, nie zdawał sobie sprawy, że upadł na podłogę, po prostu poczuł uderzenie deską w ucho. Ktoś wszedł do pokoju, ze zdumieniem poznałem, że to Rudolf i Wrzos. Dolek wglądał jak czarny zygzak nakreślony na podłodze, szarpany torsjami, a dwoje przyjaciół krzątało się wokół niego bezradnie. Nie wiem, co myśleć o Rudolfie. Tamtego wieczoru, zanim wyszedł od Dolka, przejrzał jego notatki z prac nad toksoplazmą. Mam nadzieję, że nic nie zrozumiał. Kilka dni później Dolek przyszedł do domu razem z Wrzosem. Obejmował ją i szeptał uspokajająco, chociaż to on był roztrzęsiony. Posadził ją w fotelu, właściwie ze zdenerwowania prawie popchnął, chociaż chciał być troskliwy. Chodził po pokoju tam i z powrotem, kilkakrotnie wyciągał ręce w kierunku szuflady. - Miejmy nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Przecież ma pięćdziesiąt procent szansy, że jest zdrowa. Wrzos wodziła za nim wzrokiem. Była wzburzona, ale lepiej panowała nad sobą. - Dolek, mówiłam ci, że to nierozstrzygnięte. Nie wolno wykonywać tych badań, zanim pacjent nie osiągnie pełnoletności i nie wyrazi życzenia. Złożyłam wniosek o możliwość przeprowadzenia badań teraz, nie wiem, czy się zgodzą, czekam na odpowiedź. - Na pewno się zgodzą, nic się nie martw. Polinka jest podobna do ciebie, więc jest bardzo prawdopodobne, że nie odziedziczyła po nim... sk... - Dolek, nie mów tak przy mnie. Nigdy. - A dlaczego ty go ciągle bronisz? Powinnaś go zabić! Zwolniłaś się z pracy, leczyłaś go, wyciągnęłaś go z nałogu, ktoś ci podziękował? Jeszcze chciał udowodnić ci winę w sądzie! - Dolku, to ja rozbiłam nasze małżeństwo. Jak długo kochaliśmy się i żyliśmy tak, jak chcieliśmy, byliśmy szczęśliwi. Ja oprzytomniałam pierwsza, na nasze nieszczęście. Rudolf kochał mnie jak mężczyzna, rozumiesz? Zabierał mnie na kolacje do drogich restauracji, gdzie nigdy nie byłam, nawet nie wiedziałam, jak należy się ubrać i zachować. Szastał pieniędzmi, woził mnie do salonów mody, patrzył mi w oczy i zgadywał, co mi się podoba, a potem kazał sprowadzać najdroższe modele. Buntowałam się przeciwko temu, uważałam, że to marnotrawstwo. Wreszcie, czy uwierzysz, czułam się upokorzona, że kupuje mi rzeczy, na które mnie samą nigdy w życiu nie byłoby stać, nawet nie bywałam w sklepach w tej dzielnicy. Matka tłumaczyła mi kiedyś, że Rudolf robi to dla siebie, że czuje się szczęśliwy widząc mnie otoczoną zbytkiem, że jeśli go kocham, powinnam umieć cieszyć się wszystkim, co mi ofiarowuje. A ja nie potrzebowałam nic, chciałam mu pokazać, że kochałabym go nawet gdyby był biedny, chory, bez pracy. On nie był ani biedny, ani chory, miał pieniądze i cieszył się, że może je na mnie wydawać. A ja czułam się coraz bardziej niepotrzebna. Wyciągałam go ze sklepów, kłóciłam się z nim w restauracjach, wyrzucałam mu, że nie inwestuje wszystkiego w przyszłość, w planowane dzieci. On mówił, że na razie ma tylko mnie do kochania, kiedy przyjdą dzieci, będzie myślał i o nich. Byłam zgorszona jego postawą. Zaczął pić, później dowiedział się o chorobie. Wiesz, spytał mnie kiedyś, czy wreszcie jestem szczęśliwa, że mam nad kim się litować. Potem powiedział, że mam to, czego chciałam, chorego, bezradnego męża i poczucie wyższości. Jestem silna, samodzielna i zdrowa. A przecież ja go kocham... Łzy spłynęły jej po policzkach, opanowała się szybko. Dolkowi drżały ręce, podniósł gazetę, przełożył ją bezmyślnie, podniósł telefon, upuścił go. Krążył po pokoju, w końcu potknął się o coś. Ukląkł przed Wrzosem. - Wyjdziesz za mnie? Kocham cię bardzo, nie będę więcej brał, pracuję, będę cię szanował, nie będę cię ograniczał, możesz robić, co chcesz, proszę cię. - Dolek, nie żartuj, obrażasz sam siebie. Nie ma o czym mówić. - Dlaczego? Wolisz być nieszczęśliwa? Dobrze ci tak jak jest? Chcesz, żeby ludzie cię podziwiali, samotna matka z chorym dzieckiem! Twoja duma przerasta cię, co chcesz udowodnić, że jesteś lepsza niż inni, silniejsza? Myślisz, że to kogoś obchodzi? Zerwała się, chwyciła torebkę i wybiegła. Dolek wołał ją przez okno, ale nawet się nie odwróciła. Mimo to nie stracił nadziei, próbował wyjść z nałogu. Powiedział mi, że ktoś zaproponował mu leczenie w bardzo drogiej zagranicznej klinice odwykowej. Wywnioskowałem, że to ten z Europy, bo nic więcej nie powiedział, a poza tym miał naprawdę wąskie grono znajomych. Pisał kilka razy do Wrzosu o leczeniu, zachęcała i podtrzymywała go, ale czułem, że tylko z poczucia przyzwoitości. Nie robiła mu nadziei, zaś on jeżeli w ogóle myślał serio o wyjściu z nałogu, to tylko ze względu na nią. Po kilku miesiącach zaczął dostawać niepokojące listy. Nie udało mi się ich złamać, ale prawdopodobnie przynaglano go do podania wyników badań. Natychmiast kasował wiadomości, po czym nerwowo zabierał się do pracy. Kilka razy zwierzył się, że robi, co może, że już szybciej nie da rady. Zdaje się, że zleceniodawcy nie rozumieli złożoności problemu, a ja dziwiłem się, dlaczego powierzyli to zadanie narkomanowi. Jasna cholera, jak mogli nie wiedzieć? Po tygodniu od nieszczęsnych oświadczyn zabrał się do badań nad biologią toksoplazmy. Przypuszczam, że musiał wpaść na jakieś rozwiązanie dotyczące natury lojalności i przeszedł do etapu wdrażania nośnika, którym miał być pierwotniak. Połowę pokoju Dolka zajęło laboratorium. Rozpoczynam próby z toksoplazmą - powiedział do komputera, ale potem był szalenie lakoniczny na temat tego zlecenia, prawdopodobnie zobowiązano go do tajemnicy. Ciekawe, na kim ma zamiar wypróbowywać skutki przebycia toksoplazmozy. Pomyślałem, że może mają przygotowany poligon doświadczalny z pracowników, w razie niepowodzenia w najgorszym wypadku zarażeni przejdą chorobę, i po sprawie. Zdaje się, że doskonale ukrywał swoje uzależnienie. Punktualnie wychodził do kliniki, zamówił pocztą elektroniczną nowe ubranie, jeden zestaw biurowy i jeden "po domu". Przypuszczam, że było mu łatwiej postukać w klawiaturę, niż zdobyć się na wysiłek prania, a z kasą w ogóle się nie liczył. Jakoś wyglądał, chociaż rozmiar okazał się za duży, od czasu kiedy go obserwuję, schudł potwornie. Z tego wszystkiego zapomniałem o własnych urodzinach. Rodzice pytali mnie, co chcę dostać, po namyśle odpowiedziałem, że improwizator. Zdziwili się, bo urządzenie wyszło z mody, właściwie nigdy nie zrobiło oszałamiającej kariery. Był to aparacik wielkości ziarna fasoli badający wrażenia wywołane przez muzykę za pomocą skanowania i interpretacji fal elektromagnetycznych mózgu. Badając daną osobę, improwizator podawał jej porcje muzyki i oceniał stopień satysfakcji słuchacza. W ten sposób określało się podatność na pewne rodzaje harmoniczności, na ulubioną melodykę, dynamikę, a nawet długość optymalnych utworów muzycznych. Wykryto dzięki niemu kilka ciekawych zależności, których wprawdzie już wcześniej się domyślano, na przykład, że większość badanych lubi Mozarta, a prawie nikt nie toleruje świeżo lansowanych hitów, nawet jeśli ma na brzuchu wytatuowany portret topowej wokalistki. Po kilkudziesięciu próbach, improwizator zaczynał działać na dłuższych utworach, komponowanych zgodnie z zapamiętanym algorytmem preferencji słuchacza. Im dalej w las, tym mniej błędów, ponieważ improwizator wyposażony był w fantastyczny mechanizm samokorygujący i samouczący się. Ciekawe, że po pobieżnych badaniach stwierdzono, że praktycznie nic w nadawanych melodiach nie powtarza się. Za każdym razem i u każdego z badanych melodia była inna. Podobna, ale inna. W każdym momencie dokładnie taka, jakiej w danej chwili pragnął słuchacz. Próbowano nadać temu rozgłos, przeprowadzono badania na wielką skalę. Na tej podstawie nie sformułowano jednak żadnej interesującej tezy, wyjaśniającej choćby, po co człowiek w ogóle słucha muzyki? Improwizator pozostał gadżetem. Oczywiście nie omieszkano ogłosić, że improwizator zachwieje systemem kreowania gwiazd, nikt nie będzie słuchał szarpidrutów, mogąc samodzielnie i na bieżąco słuchać muzyki swej duszy. Sprawa otarła się o medialną kompromitację, było kilka konferencji prasowych. Rynek pokazał, że rozmowy dotyczą całkiem różnych rzeczy. Muzyka muzyką, a młodzieżowi idole odpowiadają innym zapotrzebowaniom niż muzyka, literatura, kino. Sądzę, że ludzie potrzebują autorytetów, a jeśli mają ich szukać na łapu capu, to niech lepiej wierzą w piętnastoletniego szansonistę w plastykowych majtkach. Bywały już gorsze idee. Wracając do moich urodzin, dostałem dwa improwizatory z zestawami słuchawek w promocji. Wykryłem, że może też działać bezgłośnie, to znaczy melodie podawane są tak cicho, że badany prawie ich nie słyszy. To było coś dla mnie. Bardzo chciałem usłyszeć melodię Wrzosu. Nie mogłem przestać o tym myśleć, wyobrażałem sobie, jaka będzie piękna. Bez końca przesłuchiwałem płyty z muzyką różnych epok i stylów. Zaniedbałem nawet Dolka, przestałem podsłuchiwać jego zwierzenia. Raz, w czasie weekendu napisał do niego Rudolf pytając o zdrowie, ona nie przychodziła ani nie pisała. Bałem się, że więcej jej nie zobaczę. Zacząłem szukać gorączkowo po wszystkich hasłach, jakie tylko przyszły mi do głowy. Chodziłem za nią kilka tygodni, chciałem spotkać ją gdzieś sam na sam, niestety, biegała tylko: praca - dom, praca - dom, praca - dom. W końcu, po kilku tygodniach udało mi się - przyłapałem ją w pijalni kawy. Rozmawiała ze starszym misiowatym mężczyzną. Odczekałem swoje na wolny stolik, zamówiłem kawę i zamieniłem się w słuch. Rozmawiali o dziecku, wywnioskowałem, że pan był piastunem małej. Mówił o nauce rysowania, wierszykach, klockach, wreszcie poszedł sobie. Dyskretnie wyjąłem nadajnik i wystrzeliłem w jej kierunku chipa. Odsunąłem krzesło i odchyliłem się, aby znaleźć się tak blisko niej, jak tylko się dało. Zmrużyłem oczy i wyobrażałem sobie, że siedzimy razem, a nie tylko obok siebie. Od tej chwili miałem ją na namiarze, mogłem śledzić każdy jej krok i każde słowo, nawet słuchać jej oddechu, kiedy będzie spała. Machinalnie sięgnąłem po filiżankę, ale ze zdenerwowania nie wiedziałem co z nią zrobić. Miałem ściśnięty żołądek, ręce mi drżały i było mi na przemian gorąco i zimno. Wyjąłem z kieszeni improwizator. Włączyłem go i wrzuciłem jej do torebki. Nie wiem, jakim cudem udało mi się trafić. Dłuższą chwilę nic nie słyszałem, wreszcie przypomniałem sobie, że nie założyłem słuchawek. Kompozycja już się rozpoczęła, wzburzona jak tętno po dużym wysiłku. Przy powtórzeniach wzbogacała się o kolejne, równolegle występujące linie melodyczne, wysokie, urywane. Przesycone strachem, perliste dźwięki pochodzące z instrumentów smyczkowych, odległe, głębokie tony harfy, oszalałe, prędkie frazy klasycznej gitary wplecione w partie instrumentów perkusyjnych. Rozedrgana, histeryczna polifonia nadziei, lęku, radości. Wstała i wyszła z kawiarni. Zerwałem się, chciałem biec za nią, ale oczywiście kelner zastąpił mi drogę. W przeciwieństwie do niej, nie zostawiłem pieniędzy za kawę. Nie miałem drobnych ani karty, zanim nadęty kelner przyniósł mi resztę, doleciałbym na Marsa. Wróciłem do domu jak niepyszny. Na szczęście dzięki chipowi mogłem monitorować każdy jej ruch i każde słowo. Wszedłem do jej komputera pod pozorem czasopisma "Mój synek". Po namyśle doszedłem do wniosku, że "Moją córeczkę" mogłaby zacząć zgłębiać, coś kompletnie błahego wykasowałaby bez otwierania, a to z rozpędu otworzy, ale potem zapomni. Ostatnio śledziłem ją na okrągło i teraz nie wiem, co myśleć i o niej. Miała kłopoty finansowe, nie przyjęła pomocy od Dolka, poprosiła Rudolfa. Mało sobie nóg nie połamał, tak popędził do niej z workiem pieniędzy. Dolek się obraził, ale nie przypuszczam, żeby specjalnie ją to obeszło. Pewnego wieczoru Rudolf przyszedł do niej, miał zresztą do tego prawo ze względu na dziecko. Kiedy mała poszła spać, rozmawiali długo o wielu rzeczach, o Dolku, o pracy, o dziecku. Wyraźnie nie zamierzał wychodzić. W końcu wstał, Wrzos za nim, jakby chciała odprowadzić go do wyjścia. Rudolf nie wyszedł, stał przed nią i czekał na jej ruch, na cień przyzwolenia z jej strony, skinienie głową, uśmiech. Nic nie zrobiła, ale nie cofnęła się. Pogłaskał ją po karku, ujął jej włosy, podniósł wysoko nad głowę i rozsypał jej na twarz. Potem odgarniał stopniowo i całował czoło, oczy, policzki. Drgnęła, wyczuł to i cofnął się. Odgarnęła włosy zaskoczona. - I co - spytał - nie chcesz? To powiedz mi. Czujesz się upokorzona? Dlaczego? Dlatego, że pożyczyłem ci pieniądze? - Nie... - Tak! Znam cię. To ty nie umiesz kochać, ty chcesz mnie kupić za twoje poświęcenie, twoją obrzydliwą litość, za moje upokorzenie! Nie umiesz kochać za darmo, właśnie ty nie umiesz, nie ja! Zostań ze swoim honorem, jeśli tego chcesz, ja też wiem, co to jest duma, nie gorzej od ciebie i lepiej od ciebie umiem kochać. Wybiegł trzaskając drzwiami. Pamiętam ten wieczór dokładnie. Przybiegła do Dolka płacząc. A ten osioł jak zwykle na jej widok zaniemówił. Podeszła, objęła go za szyję i pocałowała. Ona jego, a nie on ją. Tuliła się, głaskała go po włosach, karku, ramionach. Nie odzyskał mowy, ale szybko odzyskał władzę w rękach. Wyłączyłem wizję i dźwięk, odpaliłem Squise III i walczyłem do rana. Jeszcze Rudolf to co innego, bądź co bądź mąż, ale on... Półprzytomny po nocy spędzonej na grze wyszedłem przed dom. Postanowiłem, że zaczaję się pod garażem i będę czekał tam tak długo, aż ona wyjdzie, sam już teraz nie pamiętam, po co. Było bardzo chłodno, dawno nie byłem poza domem o trzeciej nad ranem. Drżałem z zimna i ze zdenerwowania.Wiem, że brzmi to śmiesznie, ale miałem do Dolka wielki żal, jakby zdradził mnie przyjaciel. Nie byłem jedynym rannym ptaszkiem w tej okolicy. Po drugiej stronie ulicy stał wysoki mężczyzna i patrzył śmiało w okna Dolka. Po kwadransie, kiedy zrobiło się widniej, poznałem Rudolfa. W pierwszej chwili chciałem mu się nawet ukłonić. Miał większe powody ode mnie, żeby marznąć i czekać na nią, więc wróciłem do łóżka. Wiem, że to potworne, ale przed zaśnięciem pomyślałem, że chciałbym nazajutrz znaleźć w internecie informację: "Zazdrosny mąż zamordował nad ranem żonę przed domem kochanka". Nic takiego się nie stało, tylko Dolek złożył wypowiedzenie w klinice Rudolfa. Od tamtej chwili pracował w domu przez cały dzień. Nie mogłem wybaczyć mu tamtej nocy, więc obserwowałem go rzadziej, przestałem słuchać jego zwierzeń, zacząłem jadać sam albo z rodzicami. Trochę mi przeszło, kiedy zorientowałem się, że romans nie miał dalszego ciągu. Nie przychodziła do niego, nie telefonowała, nie pisała. Dolek prawie nic nie jadł, pracował całe dnie i noce, regularnie sięgał po prochy. Palił tak dużo, że chwilami ledwo go było widać. Znudził mi się w końcu, ta sama zaschnięta plama brudu na płycie kuchennej, warstwa popiołu na podłodze, miska przy łóżku, w którą nie zawsze udawało mu się trafić. Zacząłem obserwować dom Wrzosu. Przyłapałem kiedyś Rudolfa na szperaniu pod jej nieobecność po szufladach. Później dowiedziałem się, że szukał książeczki zdrowia małej, ostatecznie był to też jego dom, miał klucze i mógł bywać u córki, kiedy zechciał. W końcu tamten starszy pan z kawiarni, dał mu potrzebne papiery. Polinka spała, a panowie nieoczekiwanie wdali się w pogawędkę. Zdaje się, że Rudolf prawie nie znał staruszka, ale poczuł do niego sympatię i zaufanie, podobnie zresztą jak i ja. Rozmawiali o dziecku, później Rudolf zaczął przebąkiwać na temat swojego stosunku do żony. Nie umiał się zwierzać, często marszczył brwi i uderzał dłonią o poręcz fotela, jakby złościł się na rozmówcę, mimo że ten nie zadawał mu pytań, jedynie słuchał życzliwie. - Szkoda mi faceta - Rudolf mówił o Dolku - doskonały pracownik, świetny naukowiec. Przypuszczam, że się zmarnuje. Znalazł rządową chałturę, ale prędzej czy później znajdzie się na ulicy. Nie umie o siebie zadbać, widzę, że się stacza. Po tym wszystkim nie powinno mi zależeć, niech go diabli, wolałbym więcej go nie oglądać, ale nie umiem i nie chcę się mścić. Sam siebie ukarze wystarczająco. Będzie tęsknił, błąkał się, ćpał, wreszcie, czy ja wiem... - Wyrzuci go pan z pracy? - Oczywiście, że nie, on sam zrezygnował. Która godzina? Chcę wyjść, zanim ona przyjdzie. - Dlaczego? Nie możecie państwo porozmawiać? - Nie chcę na nią patrzeć, nie rozumie mnie pan? Jak mogła mi to zrobić... Zresztą nie oczekuję od pana współczucia - dodał niegrzecznie. - I nie otrzyma go pan. O czym pan myśli? - O robocie Dolka. Wie pan, nad czym pracuje? Nad sterowaniem lojalnością. Hoduje pierwotniaki, które pozbawiają szczury lęku przed kotami, słyszał pan kiedyś o czymś podobnym? - Brrr, obrzydliwość. Polinka boi się szczurów. - Wiem. Wszedł w fazę eksperymentów, wie pan, o czym myślę? Tylko proszę się ze mnie nie śmiać. Myślę, że bał się podać niesprawdzone wyniki, przypuszczam, że mógł wypróbować działanie pierwotniaków na sobie, albo na sobie i na niej, wiem, że jako naukowiec byłby do tego zdolny. Nigdy wcześniej nie zachowywała się w stosunku do mnie nielojalnie, nawet w najgorszym okresie, on zresztą też nie. Zna ją pan, wie pan, jaka jest pod tym względem, wierna aż po grób, prawda? - jak każdy zakochany pragnął rozmawiać o obiekcie uczuć. - Myślę, że tak właśnie mogło być, to takie do nich niepodobne... Sprawdzę to - postanowił. - Jak? - Choroba trwa około dwóch tygodni. Jeśli nic nie uległo zmianie, powinienem znaleźć w organizmach ślady, jeszcze przez kilka dni... Zdążę, za tydzień zresztą i tak Dolek wyjeżdża na odwyk. Zerwał się i zaczął chodzić nerwowo po pokoju. Wyraźnie ożywiła go myśl o wpływie toksoplazmy na zachowanie Wrzosu. Zacierał ręce. Oczy błyszczały mu radośnie. Raz nawet przechodząc poklepał staruszka po plecach. - Po co chce pan ich sprawdzać? - Jak to po co, nie rozumie pan, jakie to dla mnie ważne? Staruszek kiwał się w fotelu jak zabawka Wańka - Wstańka. - Tym bardziej lepiej wierzyć. - Nie będę się oszukiwał. Nigdy nie uciekałem od prawdy, teraz, kiedy chcę wrócić do żony, tym bardziej nie mogę zostawiać niedomówień. Nie potrzebuję kłamstw. Staruszek pokręcił głową. - Wiara to nie kłamstwo, przecież to pańska żona. Ale jeśli nie chce pan spotkać się z nią, pora na pana. Jest pan inteligentny i wykształcony, niech pan pomyśli chwilę o zaufaniu, to chyba nie to samo co naiwność, prawda? Nadzieja to też nie to samo co głupota, a małżeństwo, jak pan wie, to nie zawsze szczęście. Opowiadałem Poli taką bajkę, jeśli wędrowiec rozbije węgiel, żeby znaleźć diament, może nie mieć ani diamentu, ani węgla... Niech pan już idzie. - Dziękuję, ucałuję Polę. Staruszek skinął głową. Później wziął książkę z półki i czytał. Kilka dni temu Dolek oddał wyniki pracy, potem zniszczył dokumentację i zlikwidował laboratorium. Od tamtej pory nie wziął się za nic nowego, prawie nie wychodził z domu, jadł, spał, chodził z kąta w kąt, czasem sięgał do szuflady, ale bez specjalnych efektów. Nikt do niego nie telefonował, nie pisał, zdaje się, że wyrzucono go nawet z zasobów pamięci biura pośrednictwa pracy jobaidLGB, bo mniej więcej odkąd oddał wyniki, zaprzestano przysyłać mu oferty, nikt go też nie odwiedził. Zdecydował się na odwyk. Na dzień przed planowanym wyjazdem Dolka do sanatorium wpadłem na pomysł, żeby podrzucić mu improwizator, pomyślałem, że jeszcze posłucham jego muzyki, zanim wyjedzie, a ja znajdę sobie inny obiekt. Wczoraj ustawiłem nasłuch i włączyłem urządzenie. Nic, cisza. Sprawdziłem wszystko i dalej nic. Niewiarygodne, nawet zwierzęta reagują na muzykę, w szczątkowej formie również rośliny, wszystko, co żyje... Przestraszyłem się. Szybko przestroiłem improwizator na nasłuch kontrolny, czyli na tętno, i dalej nic. Pociemniało mi w oczach. Przyjrzałem się na największym powiększeniu rysom jego twarzy. Niby wszystko w porządku, a jednak to nie była jego mimika, zrozumiałem, że to nie był on, tylko holograficzny obraz. Jezu miłosierny, gdzie był Dolek, kto go tu zobrazował i po co? Przypomniałem sobie, jak bardzo się bał, wiedziałem już, skąd te środki ostrożności przy odbieraniu i przekazywaniu wyników badań. Dotarło też do mnie, dlaczego powierzyli tak odpowiedzialne zadanie genialnemu narkomanowi. Od początku wiedzieli, że niczego nie wypapla. Zastanawiałem się, kto może odkryć mistyfikację, Wrzos miała skontaktować się z nim po zakończonym leczeniu, do jutra na pewno nie przyjdzie, Rudolf tym bardziej, nikt inny chyba nie telefonował, tylko ja się nim zainteresowałem... Załatwili go tuż po oddaniu pracy, a na wszelki wypadek, gdyby ktoś ze znajomych już koniecznie miał sprawdzić, co się z nim dzieje, to zobaczy go przez wiecznie otwarte okno, pokrzyczy, w końcu machnie ręką. Nikt nawet się nie zastanowi znając jego dziwactwa, że nie odbiera telefonów ani poczty. Po rzekomym zakończeniu kuracji ślady będą już zatarte na amen, prześlą Rudolfowi krótką wiadomość: "Znalazłem tu robotę, bądźcie szczęśliwi. Dolek", i spokój. Pomyślałem, że najlepiej będzie zlikwidować ślady mojej inwigilacji, rozłączyłem wszystko, popakowałem sprzęt, jutro wyrzucę to na śmietnik w innej dzielnicy. Cały wieczór oglądałem z ojcem mecz. Starałem się siedzieć na tyle blisko, żeby czuć ciepło jego ciała. Z trudem zmusiłem się, aby położyć się spać w moim pokoju. Zasunąłem rolety, nawet nie spojrzałem w stronę domu Dolka. Dziś rano wyrzuciłem aparaturę. Dokładnie przeanalizowałem wszystkie maile, jakie dostawałem od chwili, kiedy inwigiluję Dolka. Bałem się, że mogli zauważyć, że go śledzę, mogli podłączyć się i do mnie. Mam wszystkie zabezpieczenia, jakie wymyślono, pilnuję się jak szalony, żeby ktoś mi tu nie wlazł, obwąchuję listy z każdej strony, bo sam często maskuję błahymi wiadomościami szperanie po cudzych zasobach. Wszystkie maile wydają się czyste, raczej znane serwery. Pozostaje czekać. Ostatecznie, mam nadzieję, że załatwiliby mnie zaraz po wykryciu, że śledzę Dolka, po co mieliby zwlekać tak długo? Dopiero po obiedzie odważyłem się włączyć komputer. Nic nowego, żadnych tajemniczych wiadomości. Jezu, nie przesłali mi żadnej głupiej oferty pracy jobaidLGB. Małgorzata Burzyńska