JANUSZ PAJEWSKI BUŃCZUK I KONCERZ Z dziejów wojen polsko-tureckich Obwoluta, okładka, karta tytułowa ROBERT FRYDRYSIAK n iiwiwiiai imm DI8W31A1 >/pisane cło Redaktor MARIA ŚLUSARSKA Redaktor techniczny HALINA TRYNISZEWSKA Korektor IWONA WIDERA © Copyright by Państwowe Wydawnic „Wiedza Powszechna", Warszawa 1978 PRINTED IN POLAND PW „Wiedza Powszechna" — Warszawa 1978 r. Wydanie III. Nakład 10 000 + 300 egz. Objętość 16,5 ark. wyd., 21 ark. druk. + 2,5 ark. wkładek. Papier druk. sat. kl. IV, 70 g, 82 X 104. Oddano do składania 20 VII 1977 r. Druk ukończono w lipcu 1978 r. Rzeszowskie Zakłady Graficzne — Rzeszów, ul. Mar-chlewskiego 19. Druk wkładek — Łódzkie Zakłady Graficzne, ul. PKWN 18 Zam. 2239/77. C-4-35 Cena z! 45,— WSTĘP W VII w. n.e. ubogie szczepy semickie wyruszyły z pustyń Półwyspu Arabskiego na podbój bogatych i urodzajnych krajów. Kierowała nimi żądza zdobycia bogactw i chęć przyswojenia sobie warunków życia zamożniejszych ludów, stojących na wyższym niż one stopniu rozwoju cywilizacji. Orężem ideologicznym był w ich ręku islam. Religia ta, stworzona w pierwszej połowie VII w. przez proroka Mahometa, nakazywała wierzyć, że „jeden jest tylko Bóg, Allach, a Mahomet jest jego prorokiem". Obowiązkiem wyznawców było szerzenie islamu na całym świecie ogniem i mieczem. Raj, obiecany przez Mahometa wszystkim poległym w walce z niewiernymi, pobudzał zapał i odwagę wojowników proroka. Islam łączył więc sprawy pozagrobowe z życiem doczesnym i wywierał silny wpływ na psychikę i sposób działania wiernych. Koran, święta księga Islamu, to nie tylko zbiór zasad religijnych i nakazów etycznych, ale również kodeks prawny. Wyznawca islamu zowie się muslim, stąd polskie określenie: muzułmanin. Staropolska, zaprawiona wzgardą i niechęcią, nazwa brzmi: bisurman. Już w VIII w. państwo muzułmańskie, rządzone przez następców Mahometa, tzw. kalifów, rozciągało się od gór Azji Środkowej i od rzeki Indus aż po wybrzeża Atlantyku. Początkowo feudalni możnowładcy arabscy mieli całkowity wpływ na rządy; stracili go jednak dość szybko. W drugiej połowie VIII stulecia kalifat zmienił swój jednolicie arabski charakter i przekształcił się w imperium islamu, które objęło różne ludy i różne kultury. Okoliczność ta stała się z czasem jedną z przyczyn jego rozkładu. Wkrótce powstały oddzielne państwa muzułmańskie i w Hiszpanii, i w Afryce Północnej, i w Azji Środkowej, gdzie Buchara była później przez pewien okres głównym ośrodkiem kulturalnym islamu. Dość wcześnie weszli muzułmani w kontakt z Turkami, przybyłymi z wielkich stepów azjatyckich. Początkowo Turcy pojawiali się w państwach islamskich jako niewolnicy, szczególnie zaś niewolnicy kształceni do służby wojskowej, tzw. mamelucy. Kalifowie z rodu Abbasydów otoczyli się przyboczną gwardią turecką; zdobyła ona w krótkim czasie stanowisko podobne temu, jakie w Rzymie cezarów zajmowali pretorianie. W różnych częściach rozkładającego się państwa mamelucy zakładali własne dynastie. Pierwsza powstała w Egipcie w roku 868. W XI w. ogromne znaczenie zdobyli Turcy seldżuccy, zwani tak od panującego rodu Seldżuków. Seldżucy przyjęli islam już w X w. i weszli w służbę różnych władców muzułmańskich. W 1055 r. opanowali Bagdad. W drugiej połowie XI stulecia sułtani seldżuccy władali już wielkim państwem, które obejmowało Persję, Mezopotamię, Syrię i dużą część Azji Mniejszej. Żywioł turecki zdobywał przewagę w świecie islamu. W wieku XIII wędrówki ludów mongolskich z głębi Azji do Europy wyparły liczne szczepy tureckie na zachód, do Anatolii i Syrii, i jeszcze bardziej wzmogły siły Turków. Pośród koczowników tureckich, którzy pod naciskiem mongolskim opuszczali ojczyste stepy Turkiestanu, był i Sulejman, mężny dowódca niewielkiego oddziału wojowniczych pasterzy — nomadów. Późniejsi kronikarze, genealogowie i panegiryści panującego w Turcji domu sułtańskiego obdarzyli Sulejmana nie tylko wspaniałym, perskim, królewskim tytułem szacha, ale i długą, niemniej wspaniałą listą przodków, sięgającą aż starego biblijnego patriarchy Noego. Sulejman szach miał być postrachem wrogów. Śmierć znalazł w wezbranych nurtach rzeki gdzieś koło Alep-po. Syn jego Ertogrul, sławiony w starych kronikach jako potężny władca, zdobył na czele swych koczowników prawie niezależne stanowisko. Ale dopiero wnuk Sulejmana a syn Ertogrula, Osman (Otman), jest prawdziwym założycielem państwa tureckiego i dynastii panującej w Turcji do roku 1922. Od jego imienia pochodzi powszechnie używana nazwa imperium osmańskiego lub otomańskiego. Z większym lekceważeniem Turków niż znajomością rzeczy pisał Mikołaj Rej: „Pasterze lubo prości w kupę się zebrali, Otomana, też chłopa, za króla obrali".l Osman wyróżniał się męstwem i przebiegłością. Do nieprzyjacielskich zamków potrafił wprowadzać chyłkiem swych wojowników przebranych za kobiety. Ucztę weselną lub sąsiedzkie odwiedziny umiał wyzyskać do zniszczenia przeciwnika czy zdobycia twierdzy. Zwycięskie wojny oddały mu w posiadanie dużą część Anatolii i utworzyły podstawę do budowy wielkiego mocarstwa otomańskiego. W 1326 r., na krótko przed śmiercią Osmana, syn jego Orchan zdobył Bursę, gdzie niezwłocznie założono stolicę nowego państwa. Wybór na stolicę Bursy, miasta leżącego na północnym zachodzie Azji Mniejszej, wskazywał z góry kierunek ekspansji tureckiej. Miała ona iść przede wszystkim ku Bizancjum, następnie ku Europie. W 1354 r. przeszli Turcy przez Dardanele; w 7 lat później, w roku 1361, w ręce tureckie dostał się Adrianopol. W roku 1389, w wyniku nowego wielkiego zwycięstwa sułtana Mu-rada I nad Serbami w bitwie na Kosowym Polu, Ser- bia została wasalem Turcji. W 1396 r. zawładnęli Turcy Bułgarią. Czy w bitwie na Kosowym Polu brali udział Polacy? Milczą o tym źródła polskie. Wspominają natomiast rzecz tę kroniki tureckie podając, że w sukurs przybyły Serbom „narody słowiańskie, które są obecnie znane pod imieniem Leh i ćeh".2 Turcy sądzą więc, że wówczas właśnie, w walkach o niepodległość Serbii, pierwszy raz zetknęli się z Polakami. W tym samym roku król węgierski, Zygmunt Luk-semburczyk, chcąc uprzedzić spodziewany najazd turecki na Węgry, wyruszył na Bałkany. Posuwał się wzdłuż Dunaju. W jego szeregach obok Węgrów znalazło się rycerstwo polskie, francuskie, angielskie i niemieckie. Na wieść o zbliżaniu się armii wroga sułtan Bajazet I przerwał rozpoczęte przed niedawnym czasem oblężenie Konstantynopola i pospieszył zagrodzić drogę nieprzyjaciołom. 25 września 1396 r. doszło do spotkania opodal miasteczka Nikopolis nad Dunajem w Bułgarii. W obozie króla Zygmunta świetni rycerze chrześcijańscy spierali się o to, której nacji przypadnie honor uderzenia w pierwszej linii i rozpoczęcia bitwy. Pierwsi ruszyli do boju Francuzi, lecz złudzeni manewrem tureckich spahisów, czyli regularnej konnicy, symulujących ucieczkę, dostali się w zasadzkę bez wyjścia. Węgrzy walczyli dalej. Powiodło im się, zadali bowiem Turkom znaczne straty. Ostatecznie jednak nad niekarnym i niezgranym rycerstwem zachodnim górę wzięła osmańska żelazna dyscyplina wojskowa. Zwycięstwo tureckie, pod Nikopolis nie przyniosło groźnych skutków dla Europy, gdyż sułtan Bajazet napotkał właśnie w owym czasie godnego siebie przeciwnika. Był nim chan mongolski, Timur Lenk, czyli Timur Kulawy, zwany także Tamerlanem, który zagarnął całą Azją Środkową i Bliski Wschód, spustoszył Iran, północne Indie, Mezopotamię, Syrię i wdarł się 8 do Azji Mniejszej. W lipcu 1402 r. Bajazet przegra! bitwę z wojskami Timura opodal Angory, dzisiejszej Ankary, i dostał się do niewoli, gdzie 8 miesięcy później popełnił samobójstwo. Nastąpił okres zamieszek wewnętrznych i walk między synami Bajazeta. Węgrzy, Serbowie, Grecy odetchnęli z ulgą, ale nie na długo. W 1413 r. przewagę osiągnął Mehmed liż całą energią wziął się do pracy nad przywróceniem spoistości państwa i umocnieniem silnej władzy sułtańskiej. Skutki nie dały na siebie długo czekać. Murad II (1421—1451) mógł już wznowić dzieło zaborów. Walczył z Bizancjum, okrojonym da Konstantynopola i najbliższej okolicy, dokonywał podbojów w Azji Mniejszej, rozszerzał swe panowanie na Bałkanach, wojował z Wołochami nad Dunajem, z Serbami w Bośni, zagrażał bezpośrednio Węgrom. w s NA POLACH WARNY W roku 1440 króla polskiego, młodocianego, szesnastoletniego wówczas Władysława III, syna i następcę Jagiełły, wybrano królem węgierskim. 21 kwietnia Władysław wyruszył z Polski do swego nowego władztwa, 19 maja stanął w Budzinie, 17 lipca został uroczyście ukoronowany przez prymasa Węgier. Unia dynastyczna polsko-węgierska stawiała przed Polską nowy dla niej i doniosły problem stosunków z Turcją. Niebezpieczeństwo tureckie było główną przyczyną, dla której panowie węgierscy odsunęli od następstwa tronu nieletnie potomstwo zmarłego w październiku 1439 r. króla Albrechta habsburskiego i nie zgodzili się na okres regencji. Liczono też niewątpliwie na czynną pomoc polską. Położenie Węgier było istotnie trudne. Od południa, od Bałkanów i Dunaju, wzmagał się napór Turków. Ani Zygmunt Luksemburczyk, ani jego zięć i następca Albrecht habsburski nie zdołali zorganizować skutecznej obrony i przeciwstawić się inwazji otomańskiej. Przeciwnie, uwikłali Węgry w wojny husyckie i w skomplikowaną politykę dynastyczną Luksemburgów i Habsburgów. Od młodego Jagiellończyka oczekiwano rozwiązania piętrzących się trudności. Tymczasem rozgorzała wojna domowa. Wywołała ją wdowa po Albrechcie, królowa Elżbieta. Nie chciała się ona pogodzić z utratą korony i energicznie podjęła 11 walkę o prawa królewskie dla swego syna, Władysława Pogrobowca, urodzonego w 1440 r. Dopiero śmierć Elżbiety w 1442 r. zakończyła konflikt. Przez pierwsze lata panowania Władysława Węgrzy ograniczali się do obrony i z całkowitym powodzeniem odpierali ataki tureckie. W 1440 r. zwycięsko wytrzymali długie, sześciomiesięczne oblężenie Belgradu, ważnej twierdzy nad Dunajem, uważanej powszechnie za bramę do Węgier. W roku 1442 trzykrotnie zmusili do ustąpienia Turków atakujących Siedmiogród. Nie znaczy to oczywiście, by Węgrom w dalszym ciągu nie zagrażało niebezpieczeństwo tureckie. Turcja bynajmniej nie zadowalała się swym panowaniem w krajach bałkańskich, coraz widoczniej dążyła do przejścia Dunaju i zawładnięcia Węgrami. Toteż myśl stawienia czoła burzy nadciągającej z południa, myśl walnej rozprawy orężnej z potęgą turecką była najzupełniej słuszna, jednak chwilę do walki wybrano nie najwłaściwszą. Odsunięcie wiekiej wojny zaczepnej o kilka lat pozwoliłoby zapewne Węgrom lepiej się przygotować i wystąpić z większą siłą. Na wezwanie papieża Eugeniusza IV i pod wpływem wieści z Turcji o ciężkich walkach toczonych w Azji przez sułtana podjęli Węgrzy w 1443 r. wielką wyprawę przeciwko Turkom. Formalnie na jej czele stanął młodociany, dziewiętnastoletni król Władysław. Faktycznym wodzem był Jan Hunyady, rycerz — jak powiadał Długosz — „dzielny i znakomity", którego król „nie zważając na jego stan niski i poziomy, a samą odwagę w nim ceniąc, postanowił go wodzem [...]" 3 Obok Węgrów i nielicznych gości rycerskich z Zachodu wzięła udział w wyprawie także garść rycerstwa polskiego ze swymi pocztami. Jako cel marszu wyznaczono Adria-nopol, ówczesną stolicę Turcji. Wojska węgierskie wyruszyły późno, dopiero we wrześniu 1443 r., przeszły wkrótce Dunaj i zmierzały 12 na południe. Turcy cofali się planowo, usiłując to wciągnąć oddziały Hunyadyego w zasadzkę, to otoczyć je i rozbić atakiem koncentrycznym. Wódz węgierski wszakże umiał znakomicie krzyżować plany przeciwnika i pośród zwycięstw posuwał się naprzód. Pod Zla-ticą, na wschód od Sofii, odniósł 12 grudnia 1443 r. zwycięstwo i zmusił Turków do ustąpienia z pola walki. Lecz tu fortuna odwróciła się od Węgrów. Nie zdołali opanować bronionego przez Turków ważnego przejścia koło Demir Kapu. O wiele gorsze od tego niepowodzenia i dalej sięgające w skutkach było niebezpieczeństwo, które niosła ze sobą ostra i ciężka zima. Chłód i głód zatrzymały pochód Węgrów. „Już bowiem obóz królewski — opowiadał Długosz — znacznie z głodu przerzedział; wielu z rycerzy chwiejąc się na nogach zaledwie postępowało; niektórzy zaś tak byli osłabieni, że podobnie j szymi zdawali się do szkieletów niżeli do ludzi, twarze ich poczerniały i oczy w dół zapadły. W niedoli tak powszechnej jeden drugiemu nie zdołał nieść pomocy." * W drugiej połowie grudnia rozpoczął się odwrót, przeprowadzony szybko i sprawnie. Hunyady nie tylko parował ataki tureckie i niweczył próby wciągnięcia swych wojsk w zasadzkę, ale umiał też zadać przeciwnikowi dotkliwą klęskę w wąwozie Kunowłca 2 stycznia 1444 r. Pościg turecki ostatecznie powstrzymano, Węgrzy więc mogli cofać się dalej w zupełnym spokoju. Przedmurze Węgier — Serbia wydawała się wolna od grozy najazdu tureckiego. Mimo że nie rozbito głównych sił tureckich i nie zdobyto Adrianopola, wyprawę roku 1443 uwieńczyło niewątpliwe powodzenie. Wszędzie Węgrzy bili Turków, odepchnęli ich od Serbii i zabezpieczyli w ten sposób swą granicę południową. Wyprawa podniosła ogromnie znaczenie Węgier i autorytet króla Władys- 13 ława wśród ludów bałkańskich. Miało to dużą wagę polityczną. Nic więc dziwnego, że Władysław powracał do Budzina jak triumfator. Gdy wkroczył do stolicy z „chorągwiami na nieprzyjaciołach w boju zdobytymi, wyszło przeciw niemu w procesji duchowieństwo, lud i wszystkie stany, od których przyjmowany z radością jako zwycięzca, wchodził przy głośnych śpiewach i okrzykach, ozdobiony łupami podbitych nieprzyjaciół. Chorągwie nieprzyjacielskie złożył w kościele parafialnym N. P. Marii w Budzinie na wieczną czynów swoich pamiątkę. Dwanaście herbów przedniejszych panów polskich i dwanaście węgierskich kazał odmalować i w kościele parafialnym N. P. Marii zawiesić na pamiątkę mężów tych dzielności, poczciwości i bohaterskiej cnoty". 5 Pomyślne wyniki wyprawy zdawały się wskazywać, że groźba śmiertelnego ciosu ze strony Turcji, wisząca od kilkudziesięciu lat nad Węgrami, zmalała znacznie i oddaliła się. Toteż liczba zwolenników wojny, a w każdym razie wojny w bliskim czasie, zmniejszyła ' się wydatnie. Tym pokojowym tendencjom przeciwdziałał energicznie legat papieski, kardynał Julian Cezarini. Pozyskał nieograniczone zaufanie młodego króla i potrafił zręcznie paraliżować wszelkie niewygodne sobie wpływy. Cezarini przyczynił się głównie do tego, że pokój czy raczej dziesięcioletni rozejm z Turcją, podobno już zawarty i zaprzysiężony przez króla w Segedy-nie (obecnie Szeged) l sierpnia 1444 r., natychmiast zerwano. W cztery dni później, 4 sierpnia, król wydał uroczysty manifest zapowiadający wojnę z Turcją. „Wszys-stko, ile tylko sił nam stanie — obwieszczał Władysław — czynić będziemy, aby w ciągu tegoż roku Turków z krajów chrześcijańskich za morze wypędzić nie zważając na żadne układy, rokowania i warunki rozej-mów zawartych lub zawrzeć się mających z cesarzem tureckim [...]" 6 14 Nowa wyprawa wojenna, niepopularna na Węgrzech, miała najgorętszych przeciwników w Polsce. Zjazd piotrkowski w sierpniu 1444 r., wobec trudnej sytuacji wewnętrznej, wzywał króla do kraju. Także Zbigniew Oleśnicki, czołowy zwolennik unii polsko-węgierskiej i jeden z głównych jej realizatorów, prosił monarchę o ujęcie steru spraw krajowych. Toteż udział Polaków w kampanii roku 1444 był nieduży, zapewne mniejszy niż w wyprawie z roku poprzedniego. Pod sztandarami królewskimi znaleźli się tylko ci rycerze polscy, którzy od dawna przebywali na dworze węgierskim i nie wrócili w pierwszej połowie roku do Polski. Natomiast oddział najemników, których werbował Piotr Wapowski, przybył na Węgry już po klęsce warneńskiej. Wojska królewskie, których faktycznym wodzem był — jak poprzednio — Jan Hunyady, wyruszyły w połowie września. Pod Orsovą przeprawiły się przez Dunaj i szły dalej jego prawym, południowym brzegiem. Łatwiej tam było o żywność i pasze niż w górach, którymi posuwano się w roku 1443. Kraj roił się od warownych zamków tureckich. Oszczędzając siły i czas nie zdobywano ich, niszczono natomiast i palono nie-obronne miasteczka wycinając nieraz w pień ludność turecką, niekiedy nawet i bułgarską. W okolicach Nikopolis armia węgierska odsunęła się nieco od Dunaju skręcając na południo-wschód. Po ciężkich dwudniowych walkach, 4 i 5 listopada, zdobyli Węgrzy warownię turecką Tasz Hisar, tzn. Kamienny Zamek, dominującą nad miastem Prowadija. Twierdza ta zamykała przejście przez góry Półwyspu Bałkańskiego. Wydawać się więc mogło, że dalsza droga stanęła przed Węgrami otworem. Tymczasem nieoczekiwanie zagrodziły ją wojska suł-tańskie. Dla króla i Hunyadyego była to niespodzianka duża i dotkliwa w skutkach. W obozie węgierskim wiedziano, że siły tureckie zebrane w Europie są stosunko- 15 wo nieliczne i słabe, i istotnie silnego oporu nigdzie dotąd nie napotkano. Główna bowiem i najliczniejsza część armii tureckiej znajdowała się w Azji. Węgrzy liczyli na to, że wojska owe nie zdołają przejść przez cieśniny. Nadzieje swe opierali na pomocy, jakiej oczekiwali od floty papieskiej i weneckiej, która miała wpłynąć do Dardaneli i uniemożliwić Turkom przeprawę do Europy. Rzeczywiście, 22 galery papieskie, weneckie i bur-gundzkie ukazały się już w sierpniu w cieśninach. Ich przybycie nie zaskoczyło Turków; podobno ostrzegli ich w porę rywale Wenecjan, Genueńczycy. Turcy wszczęli energiczne przygotowania do przeprawy. Z brzegu azjatyckiego na europejski prowadziły dwa przejścia: przez Dardanele, cieśninę długości 65 km, szerokości przeciętnie 5 do 6 km (w jednym miejscu — 1,3 km), i przez Bosfor, długości 30 km, szerokości od 700 m do 3 km. Wydawało się, że Turcy przejdą przez Dardanele; tędy od dawna wiodła ich zwykła droga do Europy, tu mieli sytuację znacznie ułatwioną, oba bowiem brzegi: europejski i azjatycki, pozostawały w ich ręku. Toteż większa część floty koalicji europejskiej, 18 galer, zgromadzono w Dardanelach. Turcy istotnie podjęli tam próbę przeprawy, ale czy zorientowali się, że napotkają w tych stronach silny opór, czy też chcieli jedynie odwrócić uwagę sprzymierzonych od Bosforu, dość że wysadzili jeden mały oddział na półwyspie Gallipoli, cała zaś armia sułtańska przeszła przez Bosfor. Sułtan kazał swym wojskom znajdującym się w posiadłościach europejskich obsadzić europejski brzeg Bosforu. Wówczas dopiero rozpoczęli Turcy ostrzeliwać z dwóch stron pływające na wodach Bosforu galery koalicji, dowodzone przez Burgundczy-ka Yalerana de Vavrin. Na brzegu azjatyckim opodal zamku Anadol Hisar zebrało się, pod pozorem połowu ryb, wiele barek ge- 16 1. Władysław Warneńczyk. Drzeworyt z Kroniki A. Gwagnina 2. Sulejman Wspaniały. Miedzioryt M. Lorichsa 3. Typy żołnierzy tureckich. Od lewej: wyższy oficer łuczników; łucznik janczarski; oficer spahisów; oficer wojsk egipsko-osmańskich; janczar z Afryki północnej 4. Nocny wyjazd agi janczarów. Miniatura z końca XVI w. 5. Niewolnik turecki 6. Turecki warsztat tkacki z XVI w. 7. Roksolana 8. Poseł polski, wojewoda Jan Gniński, u suhana. Obraz P.P. Sevina z 1679 r. 9. Istanbul w roku 1520. Rysunek G.A. Bawassore 10. Jan Olbracht. Drzeworyt z Kroniki M. Bielskiego nueńskich. Gdy oba brzegi zajęli Turcy, Genueńczycy rozpoczęli za pieniądze przewożenie żołnierzy sułtań-skich do Europy. Pierwsze próby wypadły niepomyślnie. Barki, atakowane pośrodku cieśniny przez galery Vavrina, musiały w obawie przed zatopieniem cofać się ku brzegom. Ale sytuacja bardzo prędko uległa zmianie. Z pomocą przyszedł Turkom nieoczekiwany sojusznik. Od północy, od Morza Czarnego, począł dąć silny wicher gnający potężne fale, tak że galery europejskie straciły swobodę ruchów i musiały zarzucić kotwice. Chwilę tę świetnie wyzyskali Turcy. Pociskami z dział poczęli zasypywać flotyllę nieprzyjacielską, ładując jednocześnie żołnierzy na barki genueńskie i kierując je ku Europie. Burzliwe fale świadczyły Turkom niemałe usługi: pchały ich łodzie w kierunku ukośnym do brzegów Europy. Po dwóch dobach zakończyła się przeprawa wielkiej armii sułtańskiej. Szybkim marszem podążyli Turcy na spotkanie giaurów, jak pogardliwie nazywali mahometanie innowierców. Gdy 6 listopada Węgrzy się dowiedzieli, że mają przed sobą główne siły tureckie, Hunyady pojął natychmiast, że armia królewska wpadła w potrzask. Drogę na południe zagradzał sułtan, na tyłach niepokoił Węgrów zręczny partyzant Mahomet, bej z Nikopolis. Góry i wąskie przejścia górskie utrudniały ruchy wojska i narażały je na zagładę w wypadku udanego ataku nieprzyjaciela. Chcąc wydostać się z matni, Hunyady ruszył na północny wschód, ku Warnie. Wieść o zbliżaniu się Węgrów przestraszyła załogi tureckie na zamku w Warnie i w opodal położonej Galacie. Bez próby oporu opuściły one obie warownie. „Tej samej nocy — pisał Długosz — kiedy król Warnę i inne zamki obsadzał, spostrzeżono obozy tureckie, których ognie odbijały się na niebie jaskrawą łuną [...] Rano zaś, we wtorek, w przeddzień św. Marcina [10 listopada], w godzinę po wschodzie słońca, rozległ się 2 — Buńczuk ł koncerz 17 krzyk pomiędzy wojskiem, że Turcy idą i są prawie tuż nad obozem. Chwytają za oręż rycerze chciwi boju, napełniają głosami niebo i morze, a podniósłszy namioty i ruszywszy wozy wychodzą przeciwko Turkom bez zatoczenia w zwykły sposób taborów".7 W tym samym czasie, o świcie 10 listopada, w namiocie królewskim odbywała się narada wojenna. Legat papieski kardynał Cezarini radził przejść do taktyki obronnej; obóz należy umocnić, obwarować wozami i bronić się oczekując przybycia floty z cieśnin. Temu poglądowi przeciwstawił się stanowczo Hunyady. Dowodził, że od floty sojuszniczej nie można oczekiwać najmniejszej pomocy, że może ona mieć w danym wypadku takie znaczenie, jakie by miała jazda w bitwie morskiej. W walkach z Turkami rozstrzygnięcie zależy od odwagi i szybkości. Dlatego konieczny jest atak, nie obrona. Trudno osądzić, czy Hunyady wierzył w zwycięstwo, czy też przypuszczał raczej, że śmiałym uderzeniem Węgrzy odrzucą Turków i zapewnią sobie honorowy odwrót bez zbyt wielkich strat. Do zdania wodza przychylił się król. Postanowiono stoczyć bitwę w otwartym polu. Wojska ustawił Hunyady w kształt łuku, wygiętego ku nieprzyjacielowi, na niewielkiej, ciągnącej się kilka kilometrów równinie warneńskiej. Lewe skrzydło, skupiające prawie połowę wojska królewskiego, zwracało się frontem do głównych sił sułtańskich; ono najwidoczniej miało rozstrzygnąć bitwę. Jezioro Dewna i bagnista rzeczka tej samej nazwy zasłaniały Węgrów od ataku z flanki. Obawa przed oskrzydleniem przez trzykrotnie liczniejszą armię nieprzyjacielską stanowiła główną troskę Hunyadyego. W centrum stał król z dwiema doborowymi chorągwiami; tu znaleźli się rycerze polscy, biorący udział w wyprawie. Prawe skrzydło miało sytuację bodaj że najtrudniejszą: przed nim rozciągały się wzgórza, co uniemożliwiało mu 18 przejście do ataku. Zadanie prawego skrzydła polegało na trwaniu w defensywie i niedopuszczeniu do oskrzydlenia. Wojska królewskie rozciągały się na linii długości blisko 4 km. Tak długa linia zabezpieczała wprawdzie przed atakiem nieprzyjacielskim z flanki czy z tyłu, ale nie pozwalała ściągnąć szybko posiłków do miejsc bardziej zagrożonych. Naprzeciwko wojsk węgierskich stał sułtan ze swą armią. Jej centrum tworzyła doskonała, w łuki uzbrojona piechota janczarska. Przed janczarami widniał rząd wbitych w ziemię pali żelaznych, obok wielbłądy, które wyglądem swym budziły lęk koni; miało to powstrzymać szarżę jazdy węgierskiej i dać łucznikom czas do strzału. Na obu skrzydłach znajdowali się spahisi, dalej nieco, naprzeciw prawego skrzydła węgierskiego, akin-dżijowie, lekka jazda używana najczęściej do celów wywiadowczych. Sułtan ze świtą był wśród janczarów. Rankiem, nim rozpoczęto działania wojenne, zerwała się nagle burza i silna wichura, która poniosła prawie wszystkie chorągwie królewskie i połamała ich drzewce. Pośród rycerstwa zapanował nastrój pełen pesymizmu, tak nagłe bowiem rozpętanie nieprzyjaznego żywiołu poczytano za zły omen. „A tak nie tylko rzekłbyś niebo, ale same nawet żywioły barbarzyńcom pomagały do zwycięstwa" 8 — pisał Długosz. Bitwę rozpoczęli akindżijowie, atakując pod osłoną burzy prawe skrzydło węgierskie. Węgrzy dwukrotnie odparli uderzenie Turków. Nagle rzuciła się na nich jazda anatolijska; atak był tak silny, że Węgrzy ratowali się spieszną ucieczką. „Turcy tym śmielej rażąc pierzchających dzirytami i oszczepami, gonili za nimi blisko dwie mile, czyli dziesięć tysięcy kroków, przez wysokie wzgórza i gęste lasy".9 Straty były duże; oprócz zabitych w boju i w ucieczce, część rycerstwa postradała życie w bagniskach dokoła jeziora i rzeki Dewny. 2« 19 Nad armią królewską zawisła groźba oskrzydlenia, całkowitego zniszczenia i pogromu. Lecz w tej chwili z centrum węgierskiego ruszyła jazda i gwałtownym uderzeniem rozbiła atakujących Turków. Poległ wódz jazdy anatolijskiej, Karadża pasza. Węgrzy, ścigając rozgromionego nieprzyjaciela, dotarli już do pierwotnych stanowisk tureckich. Tu wszakże zatrzymały atakujących dwie nieprzewidziane przeszkody: najpierw wielbłądy, które „potwornością swą płoszyły konie" 10, następnie różnego rodzaju kosztowności oraz pieniądze złote i srebrne, rzucane przez Turków na ziemię zwyczajem przejętym od Tatarów, by zatrzymać nacierających i opóźnić pogoń. Istotnie, zbieraniem cennych łupów i zabijaniem wielbłądów zajęli się „Wołosi i niektórzy inni z rycerzy bardziej pieniędzy niżeli sławy chciwi".łl Również i na prawym skrzydle węgierskim szala zwycięstwa przechylała się na stronę Węgrów. Popłoch ogarnął obóz osmański. Kronikarz turecki Sad-ed-din opowiadał, że „przy osobie sułtańskiej oprócz bokowej straży i wiekiem schylonych bejów nikt więcej nie zostawał'.' 12 Sułtan myślał już podobno o nakazaniu odwrotu. Wówczas, jak relacjonował Sad-ed-din, jeden z bejów „silnie uchwyciwszy konia cesarza [rzekł]: «Hej, światły sułtanie, co czynisz? Jeżeli ty odejdziesz, niewierny dotrze za nami do samego Adrianopola.» Tak przemawiając, miał dość siły, by powstrzymać konia cesarskiego. Zaprowadził [go] na wyższe miejsce, trzymał [konia] i czekał." ł3 Zupełny spokój zachowywał tylko czworobok jan-czarski, trzon armii sułtana i ostatnia nadzieja Turków. Rozbicie janczarów przyniosłoby Węgrom całkowite zwycięstwo. Dlatego właśnie atak musiał być dobrze przygotowany. Należało zebrać możliwie dużo siły i rzucić je na nieprzyjaciela, nie zapominając o koniecz- 20 nych w takim wypadku odwodach. Stało się jednak inaczej. Młodociany, bohaterski, lecz nierozważny król, nie czekając na powrót z pościgu za pobitymi Turkami hufców Hunyadyego, porwał swe chorągwie przyboczne i ruszył na janczarów. Powitała go chmura strzał tak wielka, „że się niebo od nich zaćmiło" ł4, ale hufiec królewski dopadł nieprzyjaciela, przerwał żelazne zapory i wpadł na Turków. Król, pędząc naprzód, miał wołać: „Gdzie Murad? Gdzie Murad?" l5 Wkrótce wszakże niewielki oddział rycerstwa węgierskiego i polskiego otoczyła piechota turecka. Ogromna przewaga liczebna janczarów sprawiła, że walka stawała się coraz cięższa i coraz trudniejsza. W pewnej chwili padł na ziemię zraniony koń królewski, wraz z nim Władysław. Na leżącego rzucili się janczarowie. Jeden z nich, imieniem Kodża Khizr, uciął mu głowę i zatknąwszy ją na dzidę triumfalnie poniósł sułtanowi. Heroldowie sułtańscy wołając, że to głowa króla Władysława „przebiegali między żołnierzami i pokazywali ją wszystkim oddziałom".16 Straszny ten widok miał nie tylko przerazić wojska sprzymierzonych, ale i powstrzymać od ucieczki opuszczających pole wojowników sułtańskich. Rachuby te nie zawiodły! Śmierć króla wywarła wstrząsające wrażenie na walczącym u jego boku rycerstwie i przyspieszyła zupełną klęskę. Nie ocalał zapewne nikt z orszaku Władysława. Bitwa zbliżała się ku końcowi. Już po wstępnych bojach porannych rozbite okazało się prawe skrzydło węgierskie, katastrofie uległo teraz centrum, pozostało jeszcze skrzydło lewe, dotąd zwycięskie i wciąż zajęte pościgiem. Tam właśnie znajdował się Hunyady. Wódz węgierski usiłował jeszcze przedłużyć walkę, próbował kontrataków. Na próżno. Węgrów ogarnęła panika, a zwiększyły ją jeszcze nowe uderzenia tureckie. Odwrót, który organizował Hunyady, zamienił się wkrótce w ucieczkę. Nieliczną tylko 21 część wojska zdołał Hunyady wyprowadzić z pogromu drogą przez Wołoszczyznę do Siedmiogrodu. Spośród Polaków walczących w warneńskiej wyprawie ocalało niewielu. Był między nimi Grzegorz z Sanoka, słynny humanista. Z jego to opowiadań czerpał wiadomości o Warnie Kallimach do swej historii czynów króla Władysława. D U G PAŃSTWO SUŁTANÓW 29 maja 1453 r. zdobyli Turcy Konstantynopol. Młody sułtan Mehmed II (1451—1481) połączył w ten sposób terytoria swego państwa i zapewnił mu wszystkie korzyści gospodarcze i strategiczne płynące z położenia stolicy na pograniczu Europy i Azji. Konstantynopol, stare Bizancjum, odtąd turecki Istanbul, stał się na kilka wieków stolicą i najważniejszym miastem imperium osmańskiego. W niedługim czasie zdołali Turcy wyludnionemu i zbiedniałemu miastu przywrócić w znacznym stopniu dawną świetność. Polityka Mehmeda II zmierzała do scentralizowania państwa i umocnienia jego stanu posiadania. Na Bałkanach zawładnęli Turcy Moreą (Peloponezem) oraz znaczną częścią Albanii, podbili Bośnię i Hercegowinę. W Azji zajęli Trapezunt nad Morzem Czarnym i Ka-raman na południowym wschodzie Anatolii. W 1475 r. zdobyli kolonię genueńską na Krymie, bogatą Kaffę, i zhołdowali chanat krymski. W roku 1484 w ręce tureckie wpadły osady handlowe: Kilia nad ujściem Dunaju i Białogród, czyli Akerman, nad ujściem Dniestru. Morze Czarne stało się faktycznie jeziorem tureckim. Wypadki lat 1475 i 1484 miały istotne znaczenie dla stosunków polsko-tureckich. Będzie o tym dalej mowa. Sułtan Selim I Okrutny (1512—1520) podbił Syrię i Egipt. Za panowania jego syna i następcy, Sulejmana II (1520—1566), zwanego przez Europejczyków Sulej- 23 manem Wspaniałym, a przez Turków Sulej manem Prawodawcą, osiągnęła Turcja szczyt rozwoju swej potęgi. Sulejman osobiście prowadził 13 wielkich wypraw wojennych: 10 w Europie i 3 w Azji. Każda z nich — to ważny krok na drodze do potęgi państwa otomań-skiego. Pierwszym dużym sukcesem Sulejmana było zdobycie w 1521 r. Belgradu, położonego u ujścia Sawy do Dunaju. W pięć lat później, 29 sierpnia 1526 r., w bitwie pod Mohaczem zadali Turcy państwu węgierskiemu cios, z którego nieprędko miało się podnieść. Na polu walki zginął wówczas młody, dwudziestoletni król węgierski i czeski, Ludwik II Jagiellończyk. W roku 1529 wojska tureckie podeszły po raz pierwszy pod Wiedeń i przez 20 dni oblegały bezskutecznie stolicę cesarską. W 1541 r. Turcy zajęli Budzin. Węgry rozpadły się na trzy części: wąski pas na północnym zachodzie pozostawał pod panowaniem Habsburgów, część środkowa tworzyła paszalik turecki, czyli prowincję zarządzaną przez paszę, część wschodnia, pod rządami Jana Zapolyi, następnie jego syna, a potem jego następców, była lennem sułtana. Węgry będą odtąd przez długie lata przedmiotem nieustannych sporów między Porta (tak nazywano państwo tureckie) a Habsburgami. Rozszerzenie wpływów tureckich na Węgry wzmocniło przewagę Turcji nad księstwami wołoskimi. Znacznym sukcesem tureckim było zdobycie w roku 1522 wyspy Rodos, bronionej przez rycerski zakon joannitów, do którego wyspa należała od 1309 r. Turcja uzyskała wtedy zdecydowaną przewagę we wschodniej części Morza Śródziemnego. W 1534 r., w wojnie z Persją, zdobył Sulejman Bagdad. Stare miasto kalifów nie miało już od dawna tego znaczenia, co za czasów Abbasydów, mimo to w dalszym ciągu stanowiło ważny ośrodek handlowy. • .• 24 Pod względem politycznym poważne skutki przyniosło nawiązanie w 1525 r. przyjaznych stosunków z Francją, uwieńczone zawarciem traktatu w 1536 r. Zbliżenie francusko-tureckie dokonało się na gruncie antagonizmu między obu sojusznikami a Habsburgami. W odpowiedzi na to przymierze Habsburgowie szukać będą porozumienia z Persją, przeciwniczką Porty. Panowanie Sulejmana Wspaniałego uważa się za złoty wiek dziejów Turcji. Pod koniec XVI stulecia zaczyna się jednak powolny, ledwo dostrzegalny, ale niewątpliwy rozkład i upadek imperium otomańskiego. Gdy kraje Europy zaczęły rozwijać swą gospodarkę, wprowadzając nowe, bardziej postępowe sposoby wytwarzania, Turcja trwała niezmiennie przy starych formach produkcji; nic się też nie zmieniła przestarzała technika uprawy ziemi i rzemiosła. Wynikła stąd nie-współmierność rozwoju państw europejskich i imperium tureckiego. Niewspółmierność owa zaznaczy się już w początkach wieku XVII, będzie się powiększała, aż doprowadzi w stuleciach XVIII i XIX zacofaną Turcję do stanu całkowitej bezsiły. Mała wydajność pracy na roli powodowała wzmożenie ucisku chłopów zarówno tureckich, jak i spośród ludów podbitych. Wywoływało to opór, bunty, wyludnianie się wielkich niekiedy połaci kraju. Znaczenia tego upadku nie należy wszakże przeceniać; nie tylko w XVI, ale i w XVII w. była Turcja wielką potęgą, groźną dla przeciwników, rozszerzającą wciąż swe granice zarówno w Europie, jak i w Azji. W porównaniu z feudalną anarchią panującą w Polsce był to mimo wszystko organizm państwowy na pewno bardziej sprężysty. Przyjrzyjmy się strukturze i organizacji ówczesnego państwa tureckiego. Na jego czele stał sułtan, czyli padyszach — pan królów, potomek Osmana, samowład-ca, pan życia i śmierci swych poddanych. Był najwyższym prawodawcą, sędzią, naczelnym wodzem. Gdy na 25 tronie sułtańskim zasiadała tak wybitna indywidualność jak Mehmed II czy Sulejraan Wspaniały, skupiała ona w swych rękach istotnie całą władzę. Gdy monarcha był słaby i ograniczony, rządy wymykały mu się z rąk; sprawowali je wówczas różni faworyci. U boku sułtana stali wezyrowie, jakby dzisiejsi ministrowie, kierujący poszczególnymi działami administracji państwowej. Spośród nich jeden nosił tytuł wielkiego wezyra i był pierwszym zastępcą padyszacha. W pałacu sułtańskim, przy symbolicznej bramie, zasiadali wezyrowie, stanowiąc tzw. dywan, czyli odpowiednik dzisiejszej rady ministrów. Na czele poszczególnych prowincji, noszących nazwę sandżak, stali bejowie, zwani niekiedy sandżak bejami lub po prostu sandżakami. Byli w swych okręgach przedstawicielami sułtana i zwierzchnikami władzy wojskowej i cywilnej. Bejowie podlegali bejlerbejom, to jest bejom bejów. Do kasty rządzącej należała również korporacja ulemów, jak nazywano uczonych. Zaliczano do nich: kadiego, czyli sędziego, który wyrokował w sprawach duchownych, rodzinnych, spadkowych, pobożnych fundacji itp., oraz muftiego, znawcę prawa muzułmańskiego opartego na Koranie. Mufti na życzenie sędziego, a niekiedy nawet osób prywatnych, wydawał opinie prawne, tzw. fatva. Wielki mufti w Istan-bulu, osobistość niezmiernie wpływowa, był doradcą sułtana w kwestiach ustawodawczych. Jako oznakę godności niesiono przed wysoko postawionymi Turkami buńczuki, które składały się z drzewców zakończonych u góry kulami i zwisającymi spod nich chwostów z końskiego włosia. Im więcej buń-czuków, tym wyższa godność. Przed wielkim wezyrem niesiono ich 5. Wszyscy dostojnicy byli sługami padyszacha, obowiązanymi do bezwzględnego posłuszeństwa i spełniania jego woli. Dygnitarz, który miał nieszczęście ściągnąć na siebie niełaskę sułtana, otrzymywał od 26 władcy jedwabny sznur w upominku, co oznaczało wyrok śmierci przez uduszenie. Utrzymaniu potęgi państwa i armii służył system lenny, który wszakże w późniejszym okresie uległ degeneracji. Według praw i zwyczajów tureckich cała ziemia uprawna w krajach zdobytych orężem należała do zwycięzcy. Ziemię tę, którą nadal uprawiali miejscowi chłopi, otrzymywał w lenno Turek z kasty rycerskiej, zdolny do służby wojskowej. W zamian za nadanie musiał stawić się na każdą wyprawę wojenną konno i w pełnym uzbrojeniu wraz z poddanymi mu ludźmi, również uzbrojonymi, których liczba zależała od wielkości nadania. Lenna wielkie, zwane hoss, przeznaczano dla dygnitarzy, mniejsze, tzw. timar, nadawano zwykłym wojownikom. Według pierwotnych praw otrzymywać je mogli tylko członkowie warstwy rycerskiej. Syn właściciela lenna nie dziedziczył posiadłości ojcowskiej, lecz zaczynać musiał od małego nadania, które stosownie do zasług mogło być powiększane. Timarioci tworzyli jazdę, zwaną spahisami. Ten system lenny znakomicie przyczyniał się do podsycania zaborczości klasy panującej. Turek, który szedł na wojnę, wiedział, że w razie zwycięstwa otrzyma bogate nadania w zdobytym kraju, natomiast w wypadku śmierci w walce z niewiernymi otworzą się przed nim wrota raju, jaki Mahomet obiecał swym wyznawcom. Z czasem lenna zaczęto w coraz większej mierze nadawać nie żołnierzom, lecz ulubieńcom różnych pa-szów i dygnitarzy, bywało, że niewolnikom, niejednokrotnie kupcom nawet nietureckiej narodowości. Od takich lenników nie można się było spodziewać usług rycerskich. Okoliczności te nie pozostały bez wpływu na wartość bojową armii sułtańskiej. Objawy spadku tej wartości nie uszły uwagi ówczesnych polskich obserwatorów. 27 W końcu XVII w. Jan Chryzostom Pasek pocieszał się takimi rozważaniami: „A już też to naród jest dełi-kacki, nie tak pracowity, jak przedtem bywał. Te ich bogactwa i dostatki zatopiły w delicjach, już ich effe-minarunt [zrobiły zniewieściałymi]. Oni tylko Tatarami a brańcami [wojują], których z inszych narodów biorąc akkomodują [przysposabiają] do wojny, czyniąc z nich janczarów i sipahierów [spahisów]. Ale sami już zdeli-katnieli i ta mollities [miękkość] prędką im też podobno przyniesie zgubę; jako mamy praeiudicata [przykłady], że i inszym narodom per nimiam mollitiem et volup-tatem [przez zbyteczne wygody i używanie] tak się stało, które przedtem rej wodziły i całemu światu straszne bywały." 17 Podobnie uważał Wespazjan Kochowski: „W oiwe czasy — pisał — kiedy Turcy w myśl starodawnej ustawy tylko bronią obciążeni szli na wojnę, rzeczywiście miano ich za niezwyciężonych; ale teraz, gdy rozkochawszy się w przepychu wspaniale się ubierać i za bogactwami się ubiegać za coś wielkiego poczytują, wycieńczała ich dawna waleczność." 18 , Turek musiał właściwie być zawsze gotów do wojny. Często już we wrześniu otrzymywał wezwanie na wy- ' prawe wiosenną; znał punkt zborny, lecz rzadko kiedy wiedział o celu wyprawy. Trzon armii tureckiej tworzyli spahisi i janczarzy. Spabis nosił suknię z jedwabiu lub brokatu barwy szkarłatnej albo ciemnoniebieskiej. Za broń służyły mu: łuk, mała tarcza, lekka dzida, krótki, często wysadzany drogimi kamieniami miecz, wreszcie buzdygan. Broni palnej po raz pierwszy użyli spahisi w wojnie z Persami w 1548 r. Dyplomata austriacki Ghislain de Busbecą, który w początkach drugiej połowy XVI w. , kilkakrotnie odprawiał z ramienia cesarza Ferdynanda poselstwa do Turcji, sławił piękno koni i sprzętu bojowego spahisów. Piechotę sułtańską stanowiło tzw. nowe wojsko — 28 yeni ceri — stąd janczarowie. Korpus janczarski powstawał z branki, z „podatku ludzkiego" wyciskanego z ludności ziem podbitych przez Turków, z wyjątkiem Istanbulu, Galały i wyspy Rodos. Ludność ta, głównie Bośniacy, Serbowie, Bułgarzy, Albańczycy, obowiązana była co pewien czas — początkowo co pięć lat, później częściej — oddawać w służbę sułtańską chłopców w wieku 7—*8 lat. Brańcy ci musieli przyjmować islam. Dorodniejszych i zdolniejszych oddawano do korpusu paziów, zwanego igoglan. Czekała ich świetna niekiedy kariera dworska i państwowa, dochodzili czasem do najwyższych urzędów i godności. Spośród nich rekrutowała się w znacznej mierze elita rządząca państwem Osmanów. Pozostali, pozbawieni wszelkich więzów rodzinnych, tworzyli rodzaj bractwa żołnierskiego, trzymanego w żelaznej dyscyplinie, owianego duchem muzułmańskiego fanatyzmu, żyjącego tylko dla wojny i łupu. Tworzyli uprzywilejowaną elitę, która za panowania słabych i nieudolnych władców, w okresie waśni dynastycznych, odgrywała dużą rolę, wynosiła bowiem sułtanów na tron, a niekiedy pozbawiała ich tronu. W połowie XVII w. zaniechano przymusowej rekrutacji chłopców chrześcijańskich. Janczarami byli odtąd przeważnie muzułmanie z urodzenia. Osłabła zarazem pierwotna surowa dyscyplina, janczarzy otrzymali pozwolenie na zawieranie małżeństw i uprawianie rzemiosł w czasie pokoju. Korpus janczarów był instytucją, która od dawna przyciągała uwagę badaczy dziejów Turcji. Zadawano sobie pytanie, dlaczego u boku sułtana nie stała gwardia turecka, bliska mu więzami plemiennymi, tradycją, kulturą i obyczajami. Dlaczego opierał się on na młodzieży wyrwanej z obcego, wrogiego środowiska. Nowsze badania wykazują, że w założeniu korpus janczarski początkowo miał stanowić siłę zbrojną skiero- 29 waną przeciwko wrogowi nie zewnętrznemu, lecz wewnętrznemu. Miała to być grupa ludzi całkowicie uzależniona od sułtana, która nie mając w Turcji powiązań z nikim poza padyszachem, nie mogła stać się narzędziem w rękach tureckiej arystokracji, gdyby ta zechciała ograniczyć władzę sułtańską. Obok spahisów i janczarów służyli jeszcze w wojsku sułtańskim akindżijowie, lekka jazda używana najczęściej do celów wywiadowczych. Piechurzy, zwani azaba-mi, wykonywali najczęściej prace pomocnicze w wojsku, niekiedy tylko stając do bitwy. Od czasów Mehmeda II dużą wagę zaczęli Turcy przywiązywać do artylerii. W broni tej górowali nad wielu sąsiadami, z którymi przyszło im toczyć boje. Na wysokim poziomie stał również korpus saperów. Turcy znali się dobrze na fortyfikacjach; umieli zarówno budować, jak i zdobywać silne twierdze. Europejczyków uderzały zawsze: dyscyplina, porządek i spokój, panujące w obozie tureckim. „Stu ludzi na zachodzie — pisał jeden z obserwatorów zagranicznych — zrobi więcej wrzawy opuszczając obóz niż 10 tysięcy Turków." 19 I jeszcze jedna cecha charakterystyczna, która zdumiewała cudzoziemców: niechęć do używania wszelkich trunków. Stolnik latyczowski Stanisław Makowiecki, autor relacji o upadku Kamieńca w 1672 r., opowiada nie bez zdziwienia, że Turcy „w trzeźwości trwają, bo gdyby się który upił, wnet od starszych po sto kijów dostanie. Dlatego też, choć przy obozie w Kamieńcu wszelkich rzemieślników, rzeźników i kupców moc wielka była żadnych przecie trunków nie sprzedawali, jeno sorbety [napoje chłodzące z soków] i kawę."20 Jedynie wśród wyższych dygnitarzy zdarzały się wypadki pijaństwa. I tak chorobę i przedwczesną śmierć wielkiego wezyra Achme-da Kóprulego przypisywano zbytniemu upodobaniu w zakazanym przez proroka winie. 30 Wyprawy wojenne zaczynali Turcy zazwyczaj wiosną. W polu armia turecka ustawiała się w kształt półksiężyca: pośrodku — sułtan otoczony gwardią konną i janczarami, na prawym skrzydle — zwykle bejlerbej Rumełii ze swymi oddziałami, na lewym — bejlerbej Anatolii. Na przedzie —- akindżijowie i piesi azabowie, z tyłu — artyleria. Armia była podstawą potęgi osmańskiej, nie znaczy to jednak, by Turcy lekceważyli dyplomację. Na tej drodze umieli także odnosić duże sukcesy. Porta była dobrze poinformowana o sytuacji w Europie, stosunkach między poszczególnymi państwami, o ich sile, ich wojskach i zasobach gospodarczych. Wiadomości te dyplomaci tureccy potrafili spożytkowywać w toku rokowań z przedstawicielami państw europejskich. Rokowania takie odbywały się najczęściej na dworze sułtańskim, Porta bowiem wolała przyjmować u siebie obce legać j e, niż wysyłać za granicę własne. Poselstwa zagraniczne przyjmowano według ceremoniału, zależnie od tego, czy reprezentowały państwo wrogie, czy zaprzyjaźnione. Uroczysty zwykle charakter miał wjazd posła do Istanbulu. Na powitanie wyjeżdżali przedstawiciele Porty i przebywający nad Bosforem dyplomaci europejscy. Na ulicach zbierały się tłumy ciekawych. „Czauszowie ostry rząd czynili ł ktokolwiek się nie w polskim habicie [stroju] między kawalkatę mieszał, palcatami [kijami] gonili" — czytamy w diariuszu poselstwa wojewody chełmińskiego, Jana Gnińskiego, z 1677 r.21 Następowało przyjęcie u wezyra, później wymiana upominków. Gniński otrzymał „40 koszyków rozmaitych fruk-tów". W zamian posłał wezyrowi „wannę srebrną blisko trzech łokci wielką, szkatułę ze wszystkim aparatem srebrnym augsburską, szkatułę bursztynową i lu-stry wielkie do świec na ścianę srebrne augsburskie, puzdro w aksamicie flaszek bursztynowych i puzdro 31 flasz toczonych i kilkadziesiąt łokci różnych kolorów sukna francuskiego."22 Dary otrzymali również inni dygnitarze Porty. Wreszcie w kilkanaście lub kilkadziesiąt dni po przybyciu posła uroczystej audiencji udzielał sułtan. Znamy różne opisy audiencji sułtańskiej. Najciekawsza jest chyba relacja podkomorzego lwowskiego, Mias-kowskiego, który w 1641 r. odprawiał poselstwo do Turcji. „Wziąłem przestrogę — opisuje pan podkomorzy — że cesarz Amurat [Murad IV] zmarły [9 II 1640] nie dopuszczał posłów chrześcijańskich do audiencji i sali swej, dokąd by poseł nie uklęknął i dragoman, i agent czołem w ziemię nie uderzył; uczynili to niektórzy posłowie, angielski z weneckim (gdyż oni wszystko dla zysków handlowych robią) nie tylko Amuratowi, ale już Ibrahimowi [nowy sułtan Ibrahim wstąpił na tron po Muradzie IV], zaczem posłałem zaraz do wezyra deklarując się, że inaczej cesarza witać nie będę tylko jako zwyczaj dawny posłów wielkich; wolę z niczym i na wojnę na ostatek do Pana się wrócić, aniżeli niezwyczajną adoracją (jaka tylko samemu Bogu należy) na dyshonor i kontempt zarobić. Odniósł mi tłumacz przystojnie, iż jako wielki poseł przyjęty i szanowany będę. Ale potem pokazało się, że tłumacz mój nie powiedział tego z bojaźni wezyrowi, jako Ormianin, w czym mnie nie lada jako obraził, czego więcej było potem. Bezpiecznie zatem stawiłem się do seraju [pałac sułtański] rano, gdzie już gwardii do 10 tysięcy zastałem, sipahów, czauszów [gońców tatarskich], janczarów i inszej asystencji. Wszyscy na swych miejscach, dispositi per ordines [rzędami], morę solito [zwykłym obyczajem] cicho stali. Wyszli dwaj paszowie przeciwko mnie i do dywanu przywiedli i posadzili blisko wezyra wielkiego, który ze mną rozmawiał z pół godziny, na co cesarz sam z okna 32 przez złocistą 'kratę patrzył. Dano potem wody i mnie, i wezyrowi, razem stolik okrągły postawiono i na nim do dwudziestu potraw pojedynkiem jedną po drugiej stawiając. Ku końcowi obiadu farfurę jedną sorbetu dano. Kiedyśmy już do cesarza wnijść mieli, przypomniałem przez tłumacza wezyrowi słowa jego około ceremonii witania. Tłumacz co inszego rzekł do wezyra, co inszego mnie powiedział, jako i wczora. Włożono potem na mnie kaftan i na kilkunastu przyjaciół i sług moich. W godzinę prowadzono mnie gankiem przez antykamerę, gdzie eunuchów kilkadziesiąt stało, do pokoju niewielkiego, gdzie i sam cesarz siedział na tapczanie haftowanym pod baldachimem, który cztery słupy kamieniami sadzone wspierały, w żupanie i ferezji białej atłasowej, w zawoju wysokim z kitami; a sześciu wezyrów stało przy ścianie, siódmy wielki przed nami. Pawiment wszystek okryty bogatym haftowaniem na czerwonym aksamicie jako czapraki robią. Od drzwi dwaj kapidżijowie [odźwierni przy seraju] wiodąc mnie do cesarza chcieli przyciągnie-niem rękawów niskiego na kolana ukłonu; pojrzałem na wezyra innuendo [potrząsając] głową i ramionami, że inter alia zmowa nie taka i słowo było, pojrzał i on surowo i ręką dał znać kapidżi baszom, aby mnie wolno wiedli. Przystąpiłem do cesarza i głową tylko uczyniłem rewerencją. Tłumacz mój zgrzeszył, że klęknął, a potem jeszcze bardziej z strachu i bojaźni nie chciał nic długo mówić ani interpretować salutacji i gratulacji, lubom go tego jak pacierza uczył. Dopiero po trzecim periodzie począł z karty czytać to, co mu przyjdzie." 23 Stolicą imperium Osmanów był Istanbul. Tu znajdowała się siedziba najwyższych władz państwowych, tu był ośrodek życia publicznego Turcji. Wojewoda Gniński tak opisywał w 1679 r. Istanbul: „Miasto wielkie z trzynastu tysięcy [chyba przesada!] ulic żło- 3 — Buńczuk l koncerz 33 żonę, ale tak ciasnych, że ledwie się. po parze koni zmieścić może w najgłówniejszych ulicach; więcej jednak takich, co ledwie jednym koniem przejedzie. Szara j e [pałace] murowane i dość wysokie, siła też o dwu piętrach drzewnianych. Domy wszystkie pod dachówką najwięcej drzewniane i siła niskich o jednym piętrze. Swąd po ulicach wielki, jednak ulice pięknie umiecio-ne i koszami na osłach ustawicznie śmiecie wynoszą. Krynice po ulicach gęste, przy domach gęste, niskie i czarne, nad kramami drzewniane ganki. Lud niezmiernie wszędy gęsty." 24 W państwie sułtana żyli obok siebie ludzie różnych religii i mówiący rozmaitymi językami. Rolę panujących odgrywali zasadniczo Turcy, muzułmanie. Chrześcijanie i Żydzi należeli do upośledzonych. Opłacali podatek, pogłówne, tzw. haracz. Upośledzenie uderzało wszakże tylko w szerokie masy. Bogatsi i zręczniejsi znajdywali zawsze sposoby, aby wypłynąć na powierzchnię i zapewnić sobie zyski i wpływy. Grecy, Ormianie, Żydzi jako kupcy i lekarze odgrywali dużą rolę. Jeśli kto z zamożniejszych chrześcijan lub Żydów chciał przyjąć islam, wchodził od razu do rzędu uprzywilejowanych i wszystko stało przed nim otworem. Świadczy o tym wielka liczba tzw. potur-czeńców na najwyższych urzędach państwowych. Na 48 wielkich wezyrów, którzy w latach 1453—1623 piastowali tę godność, przypada aż 33 neofitów. Poturczeńcy z krajów zachodnich •— Żydzi-marano-wie, Włosi, Niemcy — przynosili do Turcji umiejętność budowy twierdz, maszyn oblężniczych i armat oraz konstrukcji statków. Dzięki temu Turcja w dziedzinie militarnej nie pozostawała w tyle za Europą, a wyprzedzała Persję i inne kraje muzułmańskie. Dla ludzi zdolnych, do których uśmiechnęła się fortuna, nie istniały w państwie sułtana zapory natury społecznej czy narodowościowej. Dziwiło to nawet cu- 34 dzoziemców odwiedzających Turcję. Pisarz polski Erazm Otwinowski, który bawił w Istanbulu w 1557 r., stwierdzał ze szczerym zdziwieniem: „A jest się jeszcze takowemu postępkowi czemu tam przypatrzeć od naszych zwyczajów prawie przeciwnemu. Iż się tam panowie nie rodzą, ale albo za męstwem i wielką dzielnością, jako pierwej bywało, gdy vitia non adeo irrep-serant [gdy wady jeszcze do tego stopnia się nie rozpleniły], albo za ślepym szczęściem i łaską pańską casu ąuodam bywają czynieni ex nihilo aliąuid [z niczego kimś]." 2S Temat ten porusza Otwinowski i w innym miejscu swego diariusza: „To też jest osobliwa rzecz widzieć, jako u nich z niewolników na najwyższe miejsce ludzie przychodzą, zwłaszcza ci, co z pałaców i seraju cesarskiego wychodzą, którzy są pospolicie dzieci chrześcijańskie częścią dziesięcinami w dzierżawach cesarskich wybrane, częścią na wojnach pobrane... bywają od Tatar kupowani i cesarzowi darowani. Dzieci in genere wszystkie małe bywają w pewnych dworzech tak w Adrianopolu, jak i w Konstantynopolu porządnie chowane. A gdy już do baczenia przychodzą, pospolicie wszystkich dają czytać i pisać uczyć, potem lat pewnych rozeznawają mistrzowie i fizjognomi, do czego się który z nich znijdzie, jako którego do czego ingenium [zdolności] ciągnie, tamże jedni do nauki, drugie do rzemiosła, drugie [sic!] do rycerskiego ćwiczenia obracają wedle pohopu i habilitatem [zdatności] każdego [...]"26 Mówiono, że rząd turecki wywodził się z targu niewolników. Czy istotnie mogło to tak bardzo dziwić w państwie, którego władcę, pana życia i śmierci swych poddanych, nazywano we własnym jego grodzie stołecznym „synem niewolnicy"? Sułtanka, matka padyszacha, jest z reguły niewolnicą ruską, czerkie-ską lub grecką. Selim II (1566—1574) — to pół-Polak czy pół-Rusin, Mehmed III (1595—1603) pół-Włoch, 35 Osman II (1613—1621), Murad IV (1623—1640), Ibra-him I (1640—1648) i Mustafa II (1695—1703) to pół-Grecy. Spośród brańców chrześcijańskich, którzy zrobili karierę w służbie królewskiej, palmę pierwszeństwa zdobyła uboga dziewczyna z województwa ruskiego, prawdopodobnie córka popa z Rohatyna, znana w historii pod imieniem Roksolany. Roksolanę, w początkach XVI w., podczas jednej z wypraw łupieskich, wzięli Tatarzy w jasyr i z ojczystej Rusi wywieźli na targ dziewcząt do Istanbulu. Dostała się do pałaców sułtańskich, w jakiś czas później została faworytą, potem żoną, wreszcie jedyną żoną sułtana Sulejmana Wspaniałego. Poseł wenecki Navagero pisał o niej: „[...] jest miła, skromna i bardzo dobrze zna naturę sułtana". Sprytem, zręcznością w postępowaniu, „znajomością natury" swego męża i władcy, pogodnym usposobieniem (zwano ją Radosną Sułtanką) potrafiła Roksolana w zupełności zapanować nad Sulejmanem. Potężny monarcha nie tylko obsypywał ją kosztownościami i cennymi darami, ale częstokroć ulegał jej w sprawach publicznych. Synowi swemu, Selimowi, zapewniła następstwo tronu, zięcia swego, wielkiego wezyra Rustema paszę, popierała wytrwale. Interesowała się też polityką zagraniczną. Kiedyś zapewniła Zygmunta Augusta, że zajmie się każdą sprawą, którą król będzie chciał załatwić w Turcji i „więcej niż dziesięć razy" mówić o tym będzie sułtanowi. Na znak pamięci i przyjaźni przesłała królowi haftowane koszule, paski i chusteczki. Zdarzyło się, że królowa węgierska Izabela, siostra Zygmunta Augusta, wysłała do Istanbulu poselstwo w sprawie jeńców węgierskich. Roksolana dowiedziawszy się o tym, wezwała dyplomatę węgierskiego. Zapytała go, czy doręczył już dygnitarzom dworskim 36 podarki i wyraziła zdziwienie, że królowa wysyła posła do „nieużytecznych" paszów, którzy nic zrobić nie mogą, a śmią mimo to przyjmować dary. Na przyszłość niechaj królowa Izabela zwraca się wprost do niej, ona bowiem więcej znaczy u sułtana i więcej może niż wszyscy ci chciwi paszowie. Nie dość na tym: paszowie musieli oddać Radosnej Sułtance otrzymane z Węgier podarki i niewiele brakowało, by z całej sprawy każdy z nich wyszedł skrócony o głowę. Do królowej Izabeli wysłała Roksolana czausza z listem i zapewnieniami niezmiennej życzliwości i przyjaźni. Ciekawy ten list zaczynał się w charakterystyczny sposób: „Najdroższa Córko! Obydwie narodziłyśmy się z jednej matki — Ewy [...]" Roksolana utrzymywała też korespondencję z królową Boną i snuła wraz z nią, zapewne na polecenie Sulejmana, intrygi przeciwko Habsburgom. „Wbrew zwyczajom i obyczajom tureckim — dziwił się poseł austriacki Maciej Łpbocki — posługuje się sułtan pomocą swej żony, jako kobiety do kobiety." 27 Spośród polskich „poturczeńców" najgłośniejsi i zapewne najwybitniejsi byli dwaj dyplomaci tureccy w XVI w.: Jan Kierdej-Said bej i naczelny tłumacz Porty Joachim Strasz-Ibrahim bej. W drugiej połowie XVI w. dużą rolę odgrywał w Istanbulu potomek znakomitej żydowskiej rodziny „uczonych w piśmie" Salomon Askenazy, lekarz nadworny niegdyś królowej Bony i Zygmunta Augusta, a od 1561 r. sułtana, przodek wybitnego historyka polskiego Szymona Askenazego. Podczas bezkrólewia po śmierci ostatniego Jagiellona Salomon Askenazy rozwinął ożywioną działalność mającą na celu ułatwienie Henrykowi Walezemu osiągnięcia tronu polskiego. Według doniesień posła francuskiego Germigny'ego był ten znamienity lekarz-polityk „ulubieńcem wszystkich paszów".2,8 /• 37 Pamiętać wszakże trzeba, że fortuna uśmiecha się jedynie do nielicznych. Spośród wielotysięcznych rzesz nieszczęsnych brańców niewielu tylko zdobywało sobie znośne, czasem pomyślne warunki bytu. Zdarzało się to najczęściej tym, którzy jako dzieci popadli w niewolę i sprzyjające okoliczności zawiodły ich na dwór sułtana lub możnych paszów. Spotkał takich „po-turczeńców" z polskich rodzin szlacheckich książę Krzysztof Zbaraski, gdy po zwycięstwie chocimskim posłował w 1622 r. do Istanbulu. Zdarzyło się to podczas odwiedzin u wysokiego dygnitarza tureckiego, admirała Hali paszy. Towarzyszący księciu posłowi poeta Samuel Twardowski scenę tę opisał tymi słowy: [Hali pasza] ...dostojnością który I powagą w Dywanie po wezyrze wtóry. Ten jako był Polskiemu afekt Narodowi Z dawnych lat, to oświadczył jawnie ich posłowi: Gdy go mile przyjąwszy (łaski znak nie płonny) Z lewej mu wedle siebie każe usiąść strony... Sam siedział niezwyczajnej pełen starzec chuci Na kosztownym wezgłowiu. Po przestronnej sali Około kapidżije i drabanci stali. Przy boku iczoglani [paziowie] z handżary złotymi. Ciebie li Kazanowski widzę między tymi? Albo i piękna domu nadziejo Chmieleckich W ubiorze i tulipach spahijów tureckich? Snaeli jeszcze magnesu afekt w was nie traci Ku ojczystym penatom i kochanej braci... Próżna jednak nadzieja! Żadne tam afekty, Gdzie pogańskiej obłuda zawadziła sekty! *» Z niewoli u Turków i Tatarów jeńcy powracali częstokroć po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu latach. Jeśli więc nie znaleziono zwłok, nie było nigdy pewności, czy człowiek zginął, czy żyje, jeśli żyje, gdzie przebywa i czy będzie mógł wrócić do kraju. Toteż prawo Rzeczypospolitej przewidywało, że przedawnienie w sprawach spadkowych po osobach zaginionych 38 w wojnach tureckich i tatarskich następowało dużo później niż w innych wypadkach. Pomimo to nierzadkie były tragedie, gdy powracający po wielu latach z niewoli zastawał żonę zamężną z innym, włość zagarniętą przez obcych. W XVII w. opowiadano sobie szeroko historią starosty Wilczka, pana na zamku Wilczki nad Strypą. Wzięty do niewoli w bitwie pod Chocimiem w 1621 r., dopiero w kilkanaście lat później zdołał wrócić do domu i nie poznany zmarł pod wpływem wzruszenia w dniu powrotu. Motyw ten, nieco zmieniony, wyzyskała literacko Zofia Kossak w powieści Trembowla. Zresztą spośród jeńców nieliczni tylko, najmożniejsi i ci, którym dopisało szczęście, odzyskiwali wolność, inni przeważnie ginęli w niewoli w ciężkiej, beznadziejnej pracy i poniewierce. Możniejsi po przybyciu do Istanbulu, zamknięci w tzw. Siedmiu Wieżach — Jedi Kule, oczekiwali nadesłania okupu. Innych kierowano na targ niewolników lub wysyłano na galery. Erazm Otwinowski, który w 1557 r. towarzyszył kasztelanowi chełmskiemu, Andrzejowi Bzickiemu, posłowi Rzeczypospolitej do Turcji, tak opisuje istanbulski targ niewolników: „Jest drugi bezestan [miejsce sprzedaży], gdzie ludzie prze-dawają, które stoją na wielbłądziech, na mulech, na oślech i na koniech, często przywożą zwłaszcza białogłowy, dzieci, a mężczyźni dorośli pieszo w łańcuszkach jednego za drugim zamknionego pędzą i gdy do sprzedania albo kupowania ich przychodzi, tedy je nago oględują utrumąue sexum [obojga płci], jeśli jakiej wady nie mają, jako u nas bydło, ąuoties toties, na co żałość wielka patrzeć. Owa może zaraz przędąc więźnie ile ich kto ma, także kupić ile potrzeba, bo tego zewsząd ustawicznie przywodzą wiele z Moskwy, z ziem ruskich, z Węgier, także z Włoch i z Hiszpanii, co na morzu pobiera, albo tamtych brzegach, gdzie armata 39 {flota] turecka dochodzi. Czego, gdyby nie mieli, nie byłaby tak wielka moc turecka".30 Najsroższy był los galerników. Trzymani na spodzie Statku^ w najgorszych warunkach higienicznych, przykuci do ław, poruszać musieli rytmicznie ciężkie wiosła, nieustannie smagani batem. W razie tonięcia statku nikt nie troszczył się o ich uratowanie. W drugiej połowie XVI w. flota turecka liczyła 300 większych i 100 mniejszych statków; służyło na nich 10 tysięcy galerników. Książę Radziwiłł Sierotka, który w 1583 r. oglądał w porcie w Aleksandrii turecką galerę kapitańską, tak ją opisuje: „Cudna pozłocista wszytka, ale niniejsza niż chrześcijańskie. Niewolnicy wszystko chrześcijanie po piąćiu u wiosła aż do masztu, a potym po cztyry, ale ludzi do boju ledwie czterdzieści człowieka".31 Niekiedy fortuna uśmiechała się do nieszczęsnych. Dwaj Polacy, bracia nieznanego nazwiska, wzięci do niewoli prawdopodobnie podczas wyprawy hetmana Jana Zamoyskiego na Wołoszczyznę, dostali się na galery tureckie, gdzie spędzili kilkanaście ciężkich lat. Pewnego dnia statek, na którym pracowali, został niespodziewanie zaatakowany przez galery neapolitańskie, wysłane dla poskromienia rozbójników morskich. Siedem statków tureckich zostało zdobytych, galernicy oswobodzeni, na ich miejsce przykuto do wioseł jeńców tureckich. Zwycięski admirał neapolitański odesłał wszystkich uwolnionych chrześcijan, między nimi i obu Polaków, do Neapolu. Nie skończyła się wszakże jeszcze ich niedola. Wicekról hiszpański, książę d'Ossuna, zamiast wyprawić ich do kraju potraktował obu jako swą prawowitą zdobycz i zatrzymał u siebie w przymusowej służbie. Zdarzyło się wszakże* iż w 1617 r. młody Tomasz Zamoyski, syn hetmana Jana, odbywał podróż po Europie i przybył do Neapolu. Uzyskał wtedy od księcia d'Ossuna zgodę na powrót obu braci 40 do kraju. Niewiadome są dalsze koleje ich życia, może spędzili je w dobrach Zamoyskiego. Stanisław Żukrow-ski w żywocie Tomasza Zamoyskiego, kanclerza wielkiego koronnego, w krótkich słowach opisuje ich dzieje nie wymieniając nazwisk. Inne przeżycia miał szlachcic polski rodem z Podola, Marek Jakimowski. Popadł on w niewolę turecką pod Cecorą i dostał się na galery. Tu na statku tureckiego gubernatora Aleksandrii, Kassim beja, spotkał się z dwoma jeńcami polskimi. Oprócz trzech Polaków na 221 więźniów „trzej byli Grecy, dwaj Angielczyko-wie, z Włoch jeden, insi wszyscy albo z Rusi, albo z Moskwy". Jakimowski wspólnie z rodakami począł obmyśliwać możliwości ucieczki. Dogodna sposobność nadarzyła się 12 listopada 1627 r., gdy statek zatrzymał się u brzegów wyspy Lesbos na Morzu Egejskim. Kapitan z częścią załogi wysiadł na ląd. Na taką właśnie okazję czekał Jakimowski. Szczęściem dnia tego ani on,-ani dwaj pozostali Polacy nie byli przykuci na spodzie statku, lecz znajdowali się bez więzów w górze galery „dla posług rozmaitych". Jakimowski wpadł do kuchni, porwał mimo oporu kucharza polano drzewa, rzucił się z nim na tył statku, gdzie był skład broni. Zastępującego mu drogę żołnierza zabił po krótkiej walce, po czym przy pomocy dwóch swych towarzyszy zaczął rozdawać broń współwięźniom. Jednocześnie pracowano gorliwie nad ich rozkuwaniem. Turcy przecięli tymczasem powrozy trzymające ciężkie przykrycie zwisające nad galerą, aby utrudnić ruchy oswobadzanym z kajdan galernikom. Niewiele im to pomogło. Przykrycie zwinięto wkrótce, a więźniowie uderzyli na Turków i niebawem odnieśli nad nimi całkowicie zwycięstwo. Część załogi padła w boju, część rzucono do morza. Odcięto wówczas kotwice i liny przytrzymujące galerę z lądu i wypłynięto na morze. Nad brzeg nadbiegł 41 tymczasem zaalarmowany kapitan, puścił się w wodę po pas, klnąc, grożąc i zaklinając zbuntowanych jeńców, aby się uspokoili. Nie słuchano go i galera uchodziła szybko. W pogoń puściły się trzy galery tureckie. Pościg trwał półtora dnia i nie wiadomo, na czym by się skończyła tak pomyślnie rozpoczęta próba ucieczki, gdyby nie to, że burza zmusiła Turków do lądowania w którymś z pobliskich portów. Wyzwoleńcy natomiast, nie mając nic do stracenia, płynęli dalej. Burza po kilku godzinach szczęśliwie ustała i galera, której kapitanem obrano Jakimowskiego, po 15 dniach żeglugi dopłynęła do Messyny, a następnie do Palermo na Sycylii. „Tam już rozumiejąc za rzecz niesłuszną kupczyć ludźmi, chociaż pogańskimi, a z drugiej strony za przystojną rzecz mieli, ponieważ sami dostali pożądanej wolności i bez zguby żadnego ze swoich, pozwolić tejże wolności inszym, którzy jej nie mieli, odkowali i wolno puścili Turków dwadzieścia dwa, którzy dla ekscesów osądzeni byli na galery podług ich zwyczaju".32 Podobnie wypuścili wolno żonę sandżaka Isup-ha, która będąc wtedy na statku podróż od Lesbos odbywała przymusowo ze zbuntowanymi, „chociaż mogli byli mieć za nie pieniędzy niemałą sumę".33 Następnie przez Rzym, gdzie ich hojnie obdarowali kardynałowie Torres i Barberini, udali się pan Marek wraz z dwoma swymi polskimi towarzyszami do kraju. 8 maja 1628 r. stanęli w Krakowie i na grobie św. Stanisława złożyli zdobyczną chorągiew turecką. W tymże samym roku 1628 ukazał się po włosku opis przygód Jakimowskiego, tłumaczony wkrótce później na język polski pt. Opisanie krótkie zdobycia galery przednieyszey Alexandryjskiey w porcie u Metel-liny za sprawą dzielną y odwagą wielką kapitana Marka Jakymowskiego, który był więźniem na teyże galerze. Z oswobodzeniem 220 więźniów chrześcijan. Jest to opis krótki i bezbarwny, a szkoda, bo mogli- 42 byśmy wiele się z niego dowiedzieć nie tylko o czynach, odwadze i przebiegłości imć pana Marka, ale i, co ważniejsze, o ówczesnych obyczajach polskich i tureckich. Szczęśliwe ucieczki z niewoli tureckiej zdarzały się jednak rzadko. Najpospolitsza droga uwolnienia — to okup. Ale na to pozwolić sobie mogli tylko możniejsi. Toteż znaczna większość jeńców do końca życia pozostawała w niewoli. O .4 o ..I . • A F Ytł JAGIELLONOWIE A TURCJA 03 . ł •*i 3T t P. P, rzeź długie lata XV w. panował pokój między Polską a Turcją. Rycerze polscy uczestniczyli wprawdzie w wyprawach przeciwko Turkom, brali udział w bitwie pod Warną, ale między państwem polskim i państwem tureckim nie było konfliktów. Polska i Turcja nie sąsiadowały z sobą i nie miały sprzecznych interesów. Czasem nawet ich interesy się zbiegały, głównie na gruncie wspólnego antagonizmu wobec Węgier. Za panowania królów węgierskich: Zygmunta Luk-semburczyka (1387—1437), Albrechta Habsburga (1437—1439), Władysława Pogrobowca (1453—1457), Macieja Korwina (1458—1490), nieprzyjaźnie układały się stosunki polsko-węgierskie, a ponieważ Turcy i Węgrzy rywalizowali o hegemonię na Bałkanach, Porta nie bez pewnej sympatii odnosiła się do dalekiej Polski. Pojawiły się w Turcji nawet pomysły zawarcia z Polską przymierza przeciwko Węgrom. Do podpisania sojuszu nie doszło, ale stosunki między dworem krakowskim a Porta były poprawne, podtrzymywane co pewien czas wymianą poselstw. W Europie panowało przekonanie o przyjaźni pol-sko-tureckiej. Gdy w 1421 r. bawił w Polsce głośny rycerz i dyplomata Ghillebert de Lannoy, prosił on króla Władysława Jagiełłę o listy polecające do sułtana. Jednym z czynników, który niewątpliwie wpłynął na utrzymanie pokoju i poprawnych stosunków między obu państwami, był handel. Ożywione stosunki handlowe łączyły Polskę z krajami czarnomorskimi. Lwów leżał na starym handlowym szlaku wiodącym od miast kupieckich nad Morzem Czarnym: bogatej Kaffy na Krymie, Kilii i Białogrodu między ujściem Dunaju i Dniestru, do Gdańska i miast niemieckich. Z Bliskiego Wschodu i z Bałkanów sprowadzano tak cenione w Polsce konie arabskie i anatolijskie, kosztowne wschodnie tkaniny, owe czamlety i muchajery, dalej wina greckie i mołdawskie, wreszcie drogie korzenie, które w dawnej kuchni i farmakopei odgrywały znaczną rolę, a które nazywano wówczas w Polsce „rzeczami aromatycznymi". Dwa były u nas główne ośrodki handlu z Turcją: Lwów i Lublin. Przybywali tam często kupcy tureccy. Później, w roku 1548, otrzymał Lublin przywilej na wystawienie „kapnicy" na wzór istniejącej już we Lwowie. Miano w niej przetapiać wosk i poddawać próbie różne „rzeczy aromatyczne" przywożone do Polski z Turcji i Grecji, często w nie najlepszym stanie. Musiano więc sprowadzać je w znaczniejszych ilościach. Towary wschodnie częściowo nabywano u nas, częściowo zaś wędrowały tranzytem przez Polskę, głównie do Czech i do Niemiec. Handel z Turcją miał także znaczenie obyczajowo--kulturalne. Rozbudzał zainteresowanie szlachty Wschodem, wpływał na jej gusty, na wygląd zewnętrzny. Wyrażało się to w strojach, zdobnictwie itd. Nie miał jednak takiego znaczenia, jak handel z krajami zachodnimi, zwłaszcza wywóz polskiego zboża. Nie możemy go ująć w tak dokładne liczby, jak handel idący przez Gdańsk, ale w gospodarce polskiej odgrywał niewątpliwą rolę. W wieku XVI była ona zapewne mniejsza niż w XV, a to wskutek najazdów 44 45 tatarskich i wynikającej stąd niepewności sytuacji na pograniczu; jednak i wtedy była to rola znaczna. Traktaty polsko-tureckie przyznawały kupcom jednej i drugiej strony wolność prowadzenia handlu w obu krajach. Wieść o upadku Bizancjum i końcu cesarstwa greckiego wywołała w Polsce duże wrażenie. „Chrześcijaństwo straciło jakby jedno oko i jedną rękę" — pisał ze szczerym żalem Jan Długosz. Szczególnym smutkiem napawał go los spalonych ksiąg greckich, „bez których nikt nie tuszył, aby mógł zostać uczonym".34 Na dworze krakowskim obawiano się w pierwszej chwili marszu Turków na północ, zachęcano hospodara mołdawskiego, aby stawił im czoło i nie pozwolił przekroczyć Dunaju, obiecywano mu podobno pomoc. Wędrowni kaznodzieje z zakonów żebraczych, ze słynnym Janem Kapistranem na czele, szerzyli w społeczeństwie nastroje antytureckie. Na politykę polską wszakże upadek Konstantynopola nie wywarł wpływu. Niebezpieczeństwo ze strony Turcji odczuła Polska dopiero później, w 1475 r., gdy dokuczliwy sąsiad Mengli Girej, chan Tatarów krymskich (perekopskich), został wasalem sułtańskim, i w 1484 r., gdy Turcy zdobyli Kilię nad ujściem Dunaju i Białogród nad ujściem Dniestru. Odtąd inwazje tatarskie szczególnie nękały posiadłości zarówno Korony, jak i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zwłaszcza dotkliwie dały się we znaki najazdy na Kijów w 1482 r. i na Wiśniowiec w 1494 r. Kilia i Białogród należały do Mołdawii, ale odgrywały dużą rolę w handlu polskim jako najbliższe porty czarnomorskie. Nieobojętna dla Polski była i ta okoliczność, że Turcy zyskali teraz lądowe połączenie z Tatarami. Zdobycie przez Turków Kilii i Białogrodu dotykało Polskę jedynie pośrednio, bezpośrednio natomiast ude- 46 rżało w Mołdawię. Od czasów Kazimierza Wielkiego Polska wysuwała pretensje do zwierzchnictwa nad tym księstwem i wchodziła tu w konflikt z Węgrami, które również uważały Mołdawię za swoją strefę wpływów. Teraz pojawił się trzeci współzawodnik — Turcja. Mołdawia będzie odtąd terenem ścierania się interesów trzech mocarstw. Na razie przerażony hospodar mołdawski, wiarołomny Stefan, zwrócił się o pomoc do Polski i 15 września 1485 r. złożył w Kołomyi hołd królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi. W zamian za to Polska zobowiązała się bronić Mołdawii w jej dawnych granicach, a więc z Kilią i Białogrodem. Zbrojna wyprawa pol-sko-litewska istotnie ruszyła na południe. Stefan przy pomocy Polaków wyparł najeźdźców z Mołdawii. Jan Polak Karnkowski pobił Turków i Tatarów nad jeziorem Cetlabuga w południowej Besarabii. Uratowano chwilowo niezależność kraju, ale nie zdołano odzyskać utraconych portów czarnomorskich i rozerwać lądowego połączenia Turcji z jej tatarskim lennikiem. W ciągu najbliższych kilkunastu lat sprawa turecka, a właściwie kwestia dotarcia do brzegów Morza Czarnego, odgrywać będzie w polityce polskiej poważną rolę. W Polsce dobrze zdawano sobie sprawę z tego, że wojna z Turcją o Mołdawię będzie trudna i ciężka na skutek nieuniknionej dywersji tatarskiej i nieprzyjaznego stanowiska hospodara Stefana, który po chwilowym zwrocie ku Polsce przechodził coraz widoczniej na wrogie jej pozycje. Posłowie polscy wysyłani do Istanbulu: Mikołaj Firlej w 1489 r., a później zapewne i Mikołaj Strzeżow-ski w roku 1497, żądali wycofania się Turków z Kilłi i Białogrodu. Strzeżowski domagał się również usunięcia z dolnej Besarabii zamieszkałych tam niespokojnych Tatarów budziackich. Oczywiście Porta nie miała żadnych powodów do przyjmowania takich warunków. 47 Zgodziła się tylko dwukrotnie na rozejm: w 1489 r. i w 1494 r. Sułtan przyrzekł, iż poddani jego zaniechają wszelkich wrogich kroków przeciw Koronie i Litwie. Nie na wiele jednak się to zdało, gdyż najazdy tatarskie i tureckie nadal nękały ziemie kresowe. Nie ulega wątpliwości, że król Jan Olbracht żywił wojenne zamiary wobec Turcji. Zorientować się w nich możemy tylko bardzo ogólnie na podstawie ułamkowych wiadomości. Najazdy tatarskie, pustoszące co rok ziemie kresowe, tak bardzo dokuczyły i Koronie, i Litwie, że coraz poważniej myślano o ekspedycji przeciwko Krymowi. W 1495 r. plan takiej wyprawy przedstawił panom rady litewskiej w imieniu króla Kallimach: „Bo, jako rozumiemy, dopóki Kilia i Biało-gród są w rękach pohańców, nie może być pokoju u granic obojga państw."3S Litwini wszakże uznali wyprawę taką za zbyt ryzykowną, załogi tureckie bowiem znajdowały się w Kilii i w Białogrodzie. Wkrótce potem Olbracht z bratem swym Aleksandrem, wielkim księciem litewskim, postanowili w listopadzie 1496 r. w Parczewie wspólną wyprawę polsko- -litewską. Latem 1497 r. miał Olbracht stanąć z wojskiem polskim w Kamieńcu, Aleksander z litewskim — w Łucku. Trudno ustalić, czy armie te miały się połączyć, maszerować dalej i następnie uderzyć wspólnie, czy też Polacy mieli zdobywać Kilię, a Litwini Białogród. Rzeczą znamienną jest, że w tym samym mniej więcej czasie myślano na dworze krakowskim o przeniesieniu Krzyżaków z Prus „na Podole". Być może, iż przez ten termin rozumiano albo kraj położony w okolicach ujścia Dniestru, albo też pas nadmorski między Białogrodem a Kilią. Był to oczywiście plan fantastyczny, niemożliwy do zrealizowania, chociaż zgodny z zasadniczym, teoretycznym przynajmniej powołaniem zakonu krzyżackiego. Myśl ta, przelotnie zresztą 48 rzucona, łączyła się z ogólnymi zamysłami wojny z Turcją i uwolnienia kraju od nieustannych najazdów tatarskich. Na 21 maja 1497 r. wiciami zwołał król szlachtę na pospolite ruszenie w okolice Lwowa; Małopolan pod Gołogóry, Wielkopolan pod Gliniany. Przestarzała instytucja pospolitego ruszenia nie budziła w Olbrach-cie zaufania, zgromadził więc także kilka tysięcy wojska zaciężnego. Zdumiewa duża siła artylerii, nie spotykana w Polsce: były tam 2 ciężkie działa burzące, zwane bombardami, używane do oblegania fortec, i ponoć aż do 200 mniejszych działek, długolufowych taraśnic i małych hufnic. Naczelne dowództwo sprawował spolszczony Czech Jan Trnka z Raciborza; dużą rolę odgrywał też zwycięzca znad Cetlabugi, Jan Polak Karnkowski. 19 maja 1497 przybył Olbracht do Lwowa, aby osobiście poprowadzić wyprawę. Pospolite ruszenie ściągało niezmiernie opieszale, tak że dopiero pod koniec czerwca ruszył król ze Lwowa w kierunku południo-wo-wschodnim. Od hospodara Stefana przyszła zgoda na przemarsz armii polskiej przez Mołdawię z tym tylko zastrzeżeniem, że wojska mołdawskie połączą się z polskimi dopiero nad Dunajem. W Istanbulu już w początkach czerwca opowiadano, że król Lechistanu na czele 100 tysięcy jazdy i „nieskończonej" ilości piechoty maszeruje ku brzegom Morza Czarnego. Na skutek tych wieści wszczęto przygotowania wojenne, a kilkadziesiąt galer z janczarami ł artylerią popłynęło do Kilii. W końcu czerwca wojska tureckie były już w Mołdawii, a nawet dokonały wespół z Tatarami napadu na Kołomyję. Tymczasem armia polska maszerowała przez Gołogóry, Dunajów, Mogilnicę (tu król dokonał ogólnego przeglądu wojska) do miejscowości Uście, gdzie w dniach 7 i 8 sierpnia przeprawiono się na południo- 4 — Buńczuk i koncerz 49 wy brzeg Dniestru. 16 sierpnia stanął król w Kocma-niu na ziemi mołdawskiej. Właśnie w Kocmaniu 16 i 17 sierpnia rozegrała się scena, niedostatecznie dotąd wyjaśniona, która wywrzeć miała doniosły wpływ na przebieg całej wyprawy. Przed królem stawili się.posłowie hospodara Stefana: kanclerz Tautul i skarbnik Izaak. Ku zdumieniu Polaków oświadczyli oni, że Stefan jest poddanym sułtana, i zażądali wycofania armii polskiej z Mołdawii. Oburzony Olbracht kazał uwięzić obu posłów, wkrótce odesłał ich pod strażą do Lwowa na Wysoki Zamek. Stefana uważał za swego lennika, był zdania, że przysięga lenna hospodara z 1485 r. obowiązywała nadal i postępowanie jego uważał za zwykłą zdradę. Położenie było bardzo trudne, niepewny lennik zadeklarował się jako jawny wróg. O odwrocie z Mołdawii nie mogło być mowy, gdyż przez nią jedynie wiodła droga do Kilii. Pospiesznie zwołano radę wojenną. Jan Trnka doradzał, żeby zdobyć Chocim, położony na lewym brzegu Dniestru. Warownia chocimska w rękach polskich ubezpieczałaby łączność z krajem, i w razie potrzeby zapewniałaby wyprawie swobodny dowóz żywności i materiałów wojennych. Z Chocimia można było szachować Stefana i przeciwdziałać jego wrogim przedsięwzięciom. Duże również znaczenie miała ta twierdza jako osłona kraju przed najazdami tatarskimi. Król odrzucił radę Trnki i nakazał dalszy pochód. Armia posuwała się więc do Szypienicy, następnie w kierunku południowo-wschodnim wzdłuż Prutu aż do miejscowości Hadir. Tutaj w nie wyjaśnionych bliżej okolicznościach nastąpiła zmiana kierunku marszu. W dniach 9—11 września 1497 r. wojsko przeprawiło się przez Prut i ruszyło na południe ku stolicy Mołdawii, Suczawie. Co skłoniło Olbrachta do takiej zmiany marszruty? Snuto na ten temat różne przypuszczenia. Czy król nie 50 ufając Stefanowi chciał usunąć go z hospodarstwa i zastąpić kimś uległym i podatnym na wpływy polskie? Za taką hipotezą przemawiałoby przybycie do obozu królewskiego licznych malkontentów i zbiegów mołdawskich. Trudno wszakże przypuścić, aby nagle, podczas marszu, zmieniano zasadniczy cel wyprawy. Dlatego bardziej bliskie prawdy wydaje się przypuszczenie, że Olbracht chciał zająć Suczawę, aby w ten sposób wywrzeć nacisk na Stefana i podporządkować go swej woli, oraz zdobyć sobie silne zaplecze. Suczawa słynęła jako potężna, jak na owe czasy, twierdza. Był to zamek o kształcie zbliżonym do podkowy, stojący na wyniosłym wzgórzu, okolony murem z wieżami i fosą. Z racji ukształtowania terenu zamek był dostępny tylko od strony południowej, ale tam właśnie broniły go najpotężniejsze fortyfikacje. 27 sierpnia Stefan opuścił Suczawę, pozostawiwszy w twierdzy silną załogę i znaczne zapasy sprzętu bojowego i żywności. Sam zajął się organizowaniem akcji obronnej. Gdy wojska polskie 24 września stanęły pod murami stolicy hospodarskiej, armia mołdawska, wzmocniona przybyciem posiłków z Siedmiogrodu, zgromadziła się już w okolicach miasta Roman, w odległości mniej więcej 90 km od Suczawy. Mołdawianie nękali Polaków częstymi podchodami i atakami. Duże trudności powstawały zwłaszcza przy aprowidowaniu obozu. Wskutek zniszczenia bliższych okolic trzeba było po żywność i paszę wyprawiać się w dalekie strony, a tam czyhał zwykle nieprzyjaciel. Źródła mołdawskie mówią o wielu krwawych klęskach poniesionych przez Polaków. Źródła polskie powiadają, że nigdy w starciu wręcz Wołosi nie dotrzymali pola jeździe polskiej. W każdym razie działania te, prowadzone na tyłach wojsk królewskich, ogromnie utrudniały wszelkie prą-, ce oblężnicze. Oblegający byli wzięci w dwa ognie. 51 Z jednej strony broniący się potężnie zamek suczaw-ski, z drugiej nękająca ich ciągłymi atakami odsiecz. Naprzeciwko murów, od strony południowej, ustawiono bombardy i zasypywano ogniem umocnienia forteczne. Lawina pocisków kamiennych spadała na mury zamkowe, ale nie zdołała wybić wyłomu, dokonała tylko mniejszych uszkodzeń, a te załoga zwykle naprawiała nocą. Walną przeszkodą w oblężeniu, silniejszą może niż mury zamkowe i ataki na tyłach, były głód i choroby szerzące się w obozie polskim. Chorował król, chorowała duża część wojska. Na dobitkę przybyło poselstwo węgierskie z oświadczeniem, że Stefan jest lennikiem korony św. Stefana i że węgierski król Władysław żadną miarą nie może zostawić go bez pomocy. W takich okolicznościach kompromis wydał się jedynym wyjściem z ciężkiej sytuacji. Wszczęto więc rokowania, które po kilku dniach doprowadziły do zawarcia układu. Polacy mieli odstąpić od oblężenia i wycofać się z Mołdawii. Stefan zobowiązał się nie podejmować żadnych wrogich kroków. Kwestia, czyim lennem jest Mołdawia, Polski czy Węgier, miała być rozstrzygnięta później. Pełnomocnicy mołdawscy z polecenia Stefana namawiali króla, aby kazał wracać dalszą drogą, okrężną, tą samą, którą wojsko przyszło pod Suczawę, jako prowadzącą przez tereny otwarte i dlatego bezpieczniejsze. Odradzali natomiast drogę północną, prostszą i krótszą, ale wiodącą przez lasy i wąwozy, dogodną do wszelkiego rodzaju zasadzek. Tak więc wyprawa podjęta w celu wyparcia Turków ż ujść Dniestru i Dunaju zakończyła się niefortunnie pod' murami Suczawy. 19 października 1497 r. zwinięto oblężenie, rozpoczął się odwrót. Nie wiadomo, z jakich przyczyn wybrano ową krótszą drogę, północną, czy dlatego, że zapowia- 52 dała prędsze przybycie do kraju, czy może lepsze warunki wyżywienia, gdyż w ciągu ostatnich czasów nie przechodziło tędy żadne wojsko. Na czele pochodu szło pospolite ruszenie wielkopolskie, następnie ciągnęła artyleria i gwardia, a pośród niej jechał na wozie chory na febrę król. Dalej maszerowało pospolite ruszenie małopolskie, straż tylną tworzyły wojska zaciężne i niewielki oddział posiłkowy krzyżacki. Marsz odbywał się w atmosferze rozprzężenia, wojsko było zgłodniałe i zdziesiątkowane chorobami, poniechano wszelkich środków ostrożności. 26 października armia polska przybyła w okolice miasteczka Koźmin nad rzeczką Derelui na Bukowinie. Szła długim na dwie mile wąwozem leśnym. Wielkopolanie wyszli już z lasu, król wraz z gwardią znajdował się mniej więcej w połowie wąwozu, gdy nagle na tyłach rozległy się dzikie okrzyki. To nieprzyjacielska lekka jazda i piechota zaatakowały znienacka straż tylną. Legenda, powstała już w XVI w. i szeroko rozpowszechniona, mówi, że Wołosi podcięli pnie drzew przy drodze, którą posuwało się wojsko polskie. Drzewa przewracały się na maszerujące wojsko, przyprawiając je o straszliwe straty. Opowiadanie jest nieścisłe, w każdym razie przesadzone; nie wydaje się rzeczą prawdopodobną, by Wołosi mieli czas i możność masowego podcięcia pni; do zadania klęski wystarczył niespodziewany nagły napad w miejscu trudnym do obrony. Toteż klęska była wielka, zaciężnych i Krzyżaków zdziesiątkowano. Atak poszedł wówczas na Małopolan, którzy zaskoczeni przeważającymi siłami wroga, pomimo bohaterskiej obrony, zapełnili trupami pole walki. Wreszcie nadeszła odsiecz. Był to sam „kwiat rycerstwa"36, gwardia królewska. Wiódł ją staroście malborski Jan Tęczyński. Silnemu uderzeniu ciężkiej jazdy nie oparł się nieprzyjaciel i po krótkiej walce jął opuszczać w popło- 53 r chu pole bitwy. Pogoń pędziła go blisko 10 km dalej na południe aż do rzeki Seret i tam dopiero zatrzymała się rozgromiwszy napastnika. Ale już w ostatniej chwili poniesiono dotkliwą stratę. Dzielny wódz Jan Tęczyński zapędził się zbyt daleko w pościgu, stracił konia w nurtach Seretu i dostał się do niewoli tureckiej; miał z niej dopiero później powrócić. Straty w ludziach były o wiele mniejsze, niż to później utrzymywano. W każdym razie zupełnie nieuzasadnione jest powiedzenie, które powstało zresztą później, że „za króla Olbrachta wyginęła szlachta". Przepadło natomiast około 6 tysięcy wozów, uratowano zaś prawie całą artylerię. Kim był nieoczekiwany napastnik? W jego szeregach znaleźli się w dużej liczbie Tatarzy i Turcy, ale znaczny udział w napadzie mieli także Mołdawianie. Dokonano go z wszelką pewnością z poduszczenia samego hospodara Stefana. Dalszy pochód po bitwie odbywał się wśród nieustannych ataków wojsk mołdawskich, pozostających pod komendą Stefanowego wodza Boldura. Wojsko maszerowało teraz w pogotowiu bojowym zachowując wszelkie środki ostrożności. Nie dano się już więcej zaskoczyć i natarcia nieprzyjaciela odpierano zwycięsko. Bronić się zresztą trzeba było nie tylko przed orężem Wołochów, ale i przed ich podstępami i zdradliwymi zasadzkami. Któregoś dnia ludzie Boldura podpalili wyschnięte wskutek dłuższej suszy trawy na stepie dokoła obozu polskiego. Trzeba było w wielkim pośpiechu kosić pobliskie łąki. W tych warunkach przejście przez Prut pod Czerniowcami 29 i 30 października nastręczało sporo trudności. W ich pokonaniu pomogły przybyłe właśnie posiłki litewskie, które przywiódł namiestnik lidzki, Stanisław Kiszka. Dzięki temu przeprawa odbyła się pomyślnie. 31 października rozbito obóz pod 54 Sniatyniem, a w kilka dni później pod Tłumaczem, na południe od Halicza, odesłał król pospolite ruszenie do domów. Wojna była skończona. Jak oceniać Olbrachtową wyprawę czarnomorską? Jeśli miała na celu zapewnienie państwu bezpieczeństwa przez rozgromienie Tatarów i wyparcie ich tureckich protektorów z wybrzeży czarnomorskich między Dunajem a Dniestrem, była to myśl słuszna i niewątpliwie zgodna z interesami państwa. Inaczej natomiast patrzeć należy na kwestię przygotowania wyprawy zarówno pod względem wojskowym, jak i politycznym. Pod względem militarnym wyprawa wykazała wadliwą organizację państwa, a przede wszystkim fatalne skutki posługiwania się anachroniczną instytucją pospolitego ruszenia. Pod względem politycznym — było dużym błędem wszczynać wojnę w odosobnieniu, bez sojuszników. Wszystko to wpłynęło na losy wyprawy już u jej początku. Hospodar mołdawski, zorientowawszy się szybko, kto silniejszy, opowiedział się po stronie potężnej Turcji, chociaż ona właśnie przedstawiała większe niebezpieczeństwo dla Mołdawii i jej niezależności niż Polska. Jest rzeczą pewną, że wobec przejścia hospodara do obozu tureckiego pierwotny plan wyprawy musiał ulec zmianie. Ale czy marsz na Suczawę był rozwiązaniem najszczęśliwszym — to inna sprawa. Po nieudanej wyprawie najazdy tatarskie nie tylko nie przestały pustoszyć ziem południowo-wschodnich, ale jeszcze się wzmogły. W 1498 r. po raz pierwszy w dziejach wtargnęli na ziemie koronne Turcy, i to dwukrotnie. Wiosną wpadli wraz z Tatarami na Podole i na Ruś Czerwoną. Opieszałość pospolitego ruszenia i pustki w skarbie nie pozwoliły na zorganizowanie w porę obrony. Ośmieliło to Turków, którzy latem złupili okolice Lwowa. Jesienią tegoż roku Turcy spustoszyli pogranicze ruskie. 55 Tymczasem w 1499 r. wybuchła wojna między Wenecją a Turcją. Dyplomacja wenecka rozwinęła ożywioną działalność w celu zorganizowania wielkiej ligi państw chrześcijańskich do walki z półksiężycem. Sekundował jej energicznie papież Aleksander VI, który zdecydował wpływy z jubileuszowego roku 1500 przeznaczyć na koszty wojny. Węgry przyjęły projekty walnej rozprawy z Turkami z dużym entuzjazmem, zwłaszcza że obiecano im znaczne subsydia. W tej sytuacji Olbracht podjął bardzo zręczną akcję idącą w dwóch kierunkach. Z jednej strony uzyskał fundusze kościelne na obronę kraju przed najazdami tatarskimi i tureckimi, z drugiej zdołał wyzyskać trudne położenie Turcji, by zawrzeć z nią rozejm. W 1499 r. chorąży krakowski Mikołaj Firlej podążył do Istanbulu ze skargą na najazdy z poprzedniego roku i z propozycją zawieszenia broni. W lutym 1500 r. powrócił do Krakowa, wiodąc ze sobą poselstwo tureckie z pełnomocnictwami do zawarcia rozejmu. Posłów tych zatrzymano w Polsce dość długo, król bowiem chciał się najpierw zorientować w sytuacji międzynarodowej, zwłaszcza w zamiarach Węgrów. Przez cały czas pobytu Turcy zdumiewali swoich gospodarzy niezwykłym umiarkowaniem przy biesiadach, zadowalali się jednym tylko daniem i deserem, i wcale nie pili. Rozejm z Turcją zawarto ostatecznie 19 lipca 1501 r. Zawierał on postanowienia o wykupie i zwolnieniu jeńców oraz o stosunkach handlowych. W tych właśnie latach, gdy Wenecja toczyła wojnę z Turcją, gdy papież zabiegał o zorganizowanie nowej krucjaty, powstał za Jana Olbrachta system polityki polskiej, któremu pozostaną wierni ostatni Jagiellonowie. System ten polegał na dążeniu do utrzymania pokojowych stosunków z Turcją i nieprzystępowania do żadnych sojuszy, które by mogły doprowadzić do woj- ny z potęgą osmańską. W pewnych warunkach wojna taka byłaby niewątpliwie zgodna z interesem Polski, wtedy mianowicie, gdyby istotnie przyniosła w wyniku wyparcie Tatarów z Budziaku i z Krymu, a Turków z Półwyspu Bałkańskiego. Wtedy i Polska, i należące do niej wówczas ziemie ukraińskie odetchnęłyby od nieustannej zmory najazdów tatarskich i zyskałyby możność lepszego, pełniejszego rozwoju. Pamiętać wszakże trzeba, iż Turcja była w owym czasie potęgą, której sprostać nie mogła ani Polska, ani żadne inne mocarstwo europejskie. Pokonać Osmanów i raz na zawsze usunąć niebezpieczeństwo tureckie mogły tylko połączone siły Europy. Ale taka kombinacja była zupełnie nierealna. Na dworze krakowskim dobrze zdawano sobie z tego sprawę. Uważnie obserwowano wszelkie działania dyplomacji papieskiej i habsburskiej zmierzające do zorganizowania koalicji antytureckiej, nie szczędzono gołosłownych zapewnień sympatii dla takiego przedsięwzięcia, ale czuwano nad zachowaniem pokoju z Turcją. Jest rzeczą znamienną, że wywiad polski w Turcji pracował w tym czasie dość skutecznie. „Przez kupców i wywiadowców moich różnych rzeczy o sukcesach sułtana się dowiaduję" — pisał w 1514 r. król Zygmunt I do papieża Leona X.37 Nie tylko poselstwa urzędowe i kupcy byli źródłem informacji dla Polski, znaczne usługi oddawali też różni „poturczeńcy" polskiego pochodzenia. Wiadomo na przykład, że naczelny tłumacz Porty w połowie XVI w., Joachim Strasz--Ibrahim bej, otrzymywał stałą pensję ze skarbu królewskiego, przypuszczalnie nie bez powodu. Owocem pracy posłów oraz wszelkiego rodzaju wywiadowców i agentów był Opis potęgi tureckiejaa, który poseł polski Wawrzyniec Międzyleski przedłożył papieżowi w 1514 r. Jest to bardzo rzeczowa i nie- 57 zmiernie ciekawa relacja. Mamy tam charakterystykę ustroju państwa otomańskiego i jego administracji, interesujące dane o organizacji wojska, wreszcie sporo uwag o Tatarach. Opis przedstawiał Turcję jako wielką potęgę. Celem przedłożenia go w Rzymie była zapewne chęć wykazania papieżowi, że Polska sama nie może i nie będzie toczyć wojny z Turcją, że wojnę taką podjąć może tylko zjednoczona Europa. Kwestia ułożenia stosunków między Polską a Turcją nie była ani prosta, ani łatwa. Niewątpliwie zagrażało Polsce niebezpieczeństwo tureckie, niebezpieczeństwo wielkiego uderzenia. Ale to nie wyczerpywało jeszcze sprawy. Południowo-wschodnie kresy państwa — to teren nieustannych najazdów tatarskich z Budziaku i z Krymu. Były to nie tylko wielkie wyprawy, sięgające nieraz daleko w głąb kraju, ale i drobniejsze wypady pojedynczych czambułów tatarskich, liczących po kilkaset koni. Polsce brakło sił, aby w wielkiej wojnie rozbić Tatarów i raz na zawsze położyć kres wszelkim napadom i rozbojom, ale ludność miejscowa sama organizowała obronę, a często przechodziła do przeciwnatarcia. Stąd nieustanne, zwykle zaciekłe walki na stepach. Z czasu owych walk pochodzi znane przysłowie: „Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma". Zasłynęli w walkach tych głośni w XVI w. dowódcy Watah stepowych: Przecław Lanckoroński, starosta chmielnicki, Eustachy Daszkiewicz, starosta kaniowski i czerkaski, Ślązak Bernard Pretwicz, starosta barski, wreszcie książę Dymitr Wiśniowiecki. W 1545 r. Pretwicz podjął wyprawę na Oczaków nad Morzem Czarnym, należący wówczas bezpośrednio do Turcji. Na 32 czajkach, czyli długich łodziach (o których powiemy więcej kilka stron dalej), przepłynął ze swymi Kozakami do Oczakowa, zrabował i spalił miasto, zagarnął bogate łupy, wziął do niewoli wie- 58 lu jeńców, którym kazał się wykupywać za wielkie pieniądze. Niemało trudów i złota kosztowało posłów polskich, wysłanych do Istanbulu ułagodzenie gniewu i oburzenia sułtana. Gorzej było jeszcze, gdy w 1568 r. właśnie podczas pobytu w stolicy Turcji posła polskiego kasztelana wojnickiego, Piotra Zborowskiego, Porta otrzymała wiadomość o napadzie Olbrachta Łaskiego na Oczaków. Sandżak białogrodzki wraz z wiadomością o napadzie przysłał schwytanego jeńca polskiego, który zeznał, że na ziemię królewską wpadli Tatarzy; wówczas Olbracht Łaski wraz z wojskiem puścił się za nimi w pogoń. Polacy dopadłszy do Oczakowa, „stanęli w szyku. Tam się nas kilku — zeznawał jeniec — rzuciło samych bez posłania, którzyśmy za krzywdami swymi z żalu też przy tych ludziach jechali, z których czterech zabito, a mnie pojmano; co tam dalej się stało, nie wiem".39 Zarazem sandżak białogrodzki — jak relacjonował Zborowski — „dziwne potwarze i skargi na starosty pograniczne czynił, tak że i Turki bez nosów i bez uszu ukazował, co od pogranicznych Kozaków je potyka".40 Wielki wezyr wyraził Zborowskiemu swe oburzenie. „Jął bardzo rzązić, że to jest rzecz niesłuszna posłać tu posła o pokój, a tam wojować. Nazajutrz, iż bardzo przegrażał — pisał Zborowski do króla Zygmunta Augusta — posłałem do paszy do rady, okazując to z wyznania więźnia, że nic ani Wasza Królewska Mość ani ludzie Waszej Królewskiej Mości nie wykroczyli [...] Tatarowie w tym czasie wtargnęli [do Polski], iż się sandżak przał, aby z jego sandżactwa wychodzili, chcieli [Polacy] to pokazać, puścili się za Tatary, uciekli Tatarowie, jako zwykle, w ziemię cesarską [sułtańską] i okazało się to znacznie, że je sandżak przechowy-wa [...] Tę obmowę tym zbijali, że jakkolwiek Tatarowie 59 r źle uczynili, nie mieli oni [Polacy] palić, pustoszyć ziemi cesarskiej, ale pierwej tu skarżyć, tu by się była stała sprawiedliwość... In summa Miłościwy Królu, tak mi pakta dzierżą: cierpcie wy od nas, co nasi uczynili zatrzemy, a co wasi to wina" 41 — dodawał rozgoryczony Zborowski. Napady takie nie zawsze dyktowała chęć zemsty czy łupów. Niekiedy były to zwykłe prowokacje, dokonywane na polecenie dworu habsburskiego, w celu wywołania wojny między Polską a Porta i odciągnięcia w ten sposób głównych sił tureckich z Węgier. Mimo że oficjalna polityka polska unikała wiązania się z Habsburgami i występowania przeciwko Turcji, istniało w kraju silne stronnictwo prohabsburskie i antytureckie. Głową jego pod koniec pierwszej połowy XVI w. był hetman Jan Tarnowski, znakomity wódz i pisarz wojskowy. Tarnowski pragnął objąć dowództwo w wielkiej wojnie chrześcijańskich państw Europy z Turcją i studiował w tym celu turecką sztukę wojenną oraz zasady strategii i taktyki, które należałoby zastosować w działaniach zbrojnych przeciwko Porcie. Spostrzeżenia i myśli hetmana w tej dziedzinie zawarte są w jego pracy Consilium rationis belli-cae (Rady o sposobie prowadzenia wojny) i w jego listach do księcia Albrechta pruskiego. Na podstawie rozmów z Tarnowskim spisał Jan Strazjusz ciekawy traktat J. C. Tarnovii de bello cum iuratissimis Chri-stianae jidei hostibus gerendo disputatio sapientissima (Mądra dysputa J. C. Tarnowskiego o wojnie z zaprzysiężonymi wrogami wiary chrześcijańskiej). Tarnowski wychodził z założenia, że Turcy mają przewagę liczebną i zastanawiał się nad sposobami, które by mogły ją zrównoważyć. Głównym takim sposobem było według niego prowadzenie walki pod osłoną taboru. Stronnictwo wojenne, antytureckie, uciekało się również do kampanii publicystycznej, mającej na celu 60 pozyskanie szerokich rzesz szlachty dla planów walnej rozprawy z półksiężycem. W szranki wstąpił utalentowany pisarz i głośny demagog owych czasów Stanisław Orzechowski. Słynne jego „turcyki", wydane w latach 1541 i 1544, tłumaczone od razu z łaciny na języki polski i niemiecki, zdobyły wielki rozgłos, ale wpływu na nastroje i poglądy szlachty nie wywarły. Łączyły się w nich piękna, w klasycznej łacinie utrzymana retoryka, słaba znajomość rzeczy i naiwna argumentacja. A oto przykład rozumowania Orzechow-skiego: „Wspomnijcie sobie, co za twarz ich [Turków], co za ubiór; jako jest srogi i gruby, jako groźny: głowa ogolona i chustami obwiniona [obwiązana], czoło zawsze ponure; twarz zapalczywa; oczy srogie, wygolona szczęka: włos u wąsa by szczeć [szczecina] nawtykana; usta nie człowiecze, gniewliwe, wszeteczne i bardzo głupie; nadto ubiór zniewieściały, długi aż po kostki, którym okrywa [Turek] ciało wszystko swoje, by się snąć która część ciała nie ukazała bydź człowiecza".42 Potęgi sułtana nie należy przeceniać, dowodził Orzechowski. „Moc turecka sama przez się jest taka, iż liczbą nie trzeba jej lekce sobie poważać, ale z rodzaju nie trzeba się jej nazbyt bać, która złożona będąc z pojmańców, tem samem straszna światu wszystkiemu, jako sami widzicie, ale sama przez się jest bardzo wątła i pełna wszystkiego złego".43 Utrzymanie pokoju z Turcją nie było sprawą łatwą ł wymagało znacznego kunsztu dyplomatycznego. Wprawdzie Polska nie leżała na głównej linii ekspansji tureckiej, uwaga bowiem Porty w Europie zwracała się przede wszystkim na Węgry, wprawdzie pośród szlachty dominowały nastroje pokojowe mimo akcji stronnictwa wojennego, ale materiału palnego dość było zarówno na Dzikich Polach, jak i w intrygach dyplomacji habsburskiej. Jedna iskra mogła zapalić te 61 prochy. W 1564 r. Jan Kochanowski tymi słowy każe swemu Satyrowi przemawiać do Polaków: W kilka lat Tatarowie pięćkroć was wybrali, Bracią wasze, w niewolę Turkom zaprzedali... : Nie spuszczajcie się na to, że Turcy próżnują, Wiedząc oni przyczynę, komu w tym folgują. ** Turcy „folgowali" nie tylko dlatego, że wówczas nie kierowali jeszcze swej ekspansji na ziemie wchodzące w skład Rzeczypospolitej, ale i dlatego, że nie chcieli dopuścić do ścisłego sojuszu między Polską a Habsburgami. Przymierze takie spowodowałoby wzmocnienie stanowiska Habsburgów, osłabiłoby na Węgrzech antyaustriackie stronnictwo Zapolyów, które z konieczności szukało oparcia w Turcji. Polska za panowania dwu ostatnich Jagiellonów wystrzegała się starannie konfliktu z Porta i unikała mieszania się w sprawy węgierskie. Na tym tle doszło do zawarcia w latach 1533 i 1553 traktatów między królem polskim a sułtanem. Postanawiały one, że układający się monarchowie będą przyjaciółmi swych przyjaciół i wrogami swych wrogów. Wzgląd na rywalizację au-striacko-turecką o Węgry występuje tu w sposób oczywisty. Pokój z sułtanem zachowywano przez cały wiek XVI. Co bystrzejsi, zorientowani w położeniu politycy rozumieli doskonale, że wojna z Turcją oznacza ściągnięcie nawałnicy muzułmańskiej na Polskę przy całkowitej bierności innych państw Europy. Plany walnej rozprawy z Turcją snuł Stefan Batory, ale jako niezbędny warunek stawiał utworzenie wielkiej ligi głównych mocarstw europejskich i rzeczywisty ich udział w wojnie. Nie doszło do tego nigdy. w ŻÓŁKIEWSKI POD CECOBĄ Nadszedł kres długiej ery pokoju między Rzeczą-pospolitą a Porta. Rok 1620 przyniósł krwawą bitwę pod Cecorą, pierwsze wielkie starcie między nimi. Genezę tego konfliktu 'można by sprowadzić w zasadzie do dwóch głównych przyczyn: zakusów polskich na Mołdawię i napaści Kozaków na miasta tureckie. Po śmierci Batorego politykę antyturecką kontynuo~ wał kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski, Plany jego przewidywały prowadzenie wojny z Turcją na terenie Mołdawii, dlatego starał się tam ugruntować wpływy Polski. Kilkakrotnie usiłował osadzać swych kandydatów na tronie hospodarskim. W 1600 r. zorganizował wyprawę, której celem była niedopuszczenie do zjednoczenia ziem rumuńskich, przedsięwziętego przez hospodara Michała Walecznego, Zamoyski istotnie osadził na tronie swego kandydata. Szymona Mohyłę, zresztą na krótko. Także inni magnaci, właściciele wielkich majątków na Ukrainie, zainteresowani w rozciągnięciu swych wpływów na Mołdawię, mieszali się w sprawy hospo-darstwa. Gdy w listopadzie 1611 r. Porta usunęła hospodara mołdawskiego Konstantego Mohyłę i powołała na jego miejsce Stefana Tomżę, szwagier Mohyły, Stefan Potocki, w 1612 r. przekroczył Dniestr i wtargnął do Mołdawii, by ze stolca hospodarskiego zrzucić Tomżę i osadzić na nim ponownie Konstantego. Wyprawa za* kończyła się porażką wojsk Potockiego pod Sasowym Rogiem nad Prutem. Nie zniechęciło to wszakże innych królewiąt. W 1615 r. Michał Wiśniowiecki oraz Samuel Korecki podjęli nową wyprawę, uwieńczoną chwilowym powodzeniem. Tomżę wygnano, a godność hospodara objął, na krótki zresztą czas, Aleksander Mohyła. Zbrojne interwencje możnowładców polskich na terenie, który Porta z dawna uważała za swoją wyłączną strefę wpływów, wywoływały oburzenie w Istan-bulu. „Naprzód za tymi zaczepkami, które się w Wo-łoszech dzieją, nie trzeba o tym inaczej rozumieć, jedno że poganie zechcą się tego pomścić" *5 — pisał hetman Stanisław Żółkiewski. Nie niniejsze oburzenie wywoływały kozackie wyprawy łupieskie na czarnomorskie miasta tureckie. Z wielką odwagą i przemyślnością działali Zaporożcy na swych czajkach. Były to łodzie zwinne, lekkie i śmigłe z umocowanymi po bokach pękami trzcin dla ochrony przed zatonięciem; z łatwością prześcignąć mogły galery tureckie. Czajka zabierała 50 do 70 ludzi. Zaopatrzenie jej na wyprawę nie było duże: zapas prochu i ołowiu, niekiedy po kilka lekkich działek, beczka sucharów. Gdy nadchodził termin wyprawy, Kozacy chyłkiem gromadzili swe łodzie i Dnieprem, pośród licznych małych wysepek porosłych sitowiem, płynęli ku morzu. Zwykle na trzeciej czajce od przodu powiewała chorągiew; była to łódź dowódcy. Niedaleko ujścia rzeki wznosiła się twierdza turecka Oczaków i na korsarzy czatowały tureckie galery. Trzeba było wytężyć cały spryt piracko-żeglarski, by przemknąć koło nich niepostrzeżenie. Wyprawy przedsiębrano zwykle, gdy mijała pełnia; wtedy pod osłoną nocy ukradkiem płynęli Kozacy na południe. Na peł- 64 nym morzu galery tureckie już nie były dla nich groźne. Rzadko zdarzało się, by Turcy, nie znając celu i kierunku wyprawy, mogli dogonić zwrotne i chyże czajki. Starcie z galerą wtedy tylko kończyło się klęską Kozaków, gdy Turcy spostrzegli ich dość wcześnie i zdołali za dnia zbliżyć się do nich na odległość armatniego strzału. Kanonada z dział okrętowych zadawała najczęściej porażkę zaporoskiej flotylli. Inaczej bywało, gdy Kozacy pierwsi dostrzegli nieprzyjacielską galerę. Zwijali wówczas żagle, składali maszty i starali się ukryć swe czajki przed wrogiem, aby następnie, korzystając z nocnych ciemności, podpłynąć znienacka do statku sułtańskiego. Otaczali go ze wszystkich stron, wdrapywali się nań błyskawicznie i staczali z zaskoczonymi Turkami bój ręczny, najczęściej zwycięski. Następowała grabież statku, ogołocenie go ze wszystkiego, co przedstawiało jakąś wartość dla Kozaków i co mogli zabrać na swe czajki, po czym galerę zatapiano zwykle wraz z załogą. Jeśli mołojców było wielu, nie wahali się napadać na flotylle tureckie złożone z kilku czy nawet kilkunastu galer. Kronikarz turecki, opisując bitwę morską z Kozakami, powiadał z oburzeniem, że „hałastra ta zręcznością i odwagą w podobnych na wodzie bitwach straszniejsza jest niż jakikolwiek inny naród".46 Droga morska od ujść Dniepru do północnych wybrzeży Azji Mniejszej trwała niecałe dwie doby. Zra-" bowawszy nadmorskie miasto, Zaporożcy puszczali je ' z dymem, a sami uchodzili ze zdobyczą. Była to przede wszystkim broń wszelakiego rodzaju, złote i srebrne monety, kosztowne wschodnie tkaniny i kobierce — rzeczy cenne i dające się przewieźć czajkami. Powrót bywał zazwyczaj trudniejszy i pod Oczakowem groziła większe niebezpieczeństwo. Toteż Zaporożcy lądowali najczęściej z drugiej strony, kilka mil na zachód od warowni, i mijali ją okrążając z dala lądem, bądź też 5 — Buńczuk ł koncerz 65 wracali drogą dłuższą przez Morze Azowskie. Tak wyglądały owe słynne kozackie „chadzki morskie po dobro tureckie." Już pod koniec XVI w. wyprawy owe dały się Turkom porządnie we znaki. Gdy w 1589 r. Kozacy złupili i spalili Eupatorię na Krymie, o mało co nie doszło-do wybuchu wojny polsko-tureckiej. Napady nie ustały i później, a różni agenci austriaccy gorliwie nad tym pracowali, by utrzymać na Morzu Czarnym i na .granicy tureckiej stan niepokoju i ciągłej niepewności. Kozacy dostawali od nich dla zachęty do wypraw rozbójniczych srebrne trąbki, chorągwie i, co najważniejsze, pieniądze. Po poskromieniu powstania Nale-wajki w 1596 r., gdy Zaporożców bardziej wzięto w ryzy i gdy zmniejszono liczbę Kozaków rejestrowych, Turcy z czarnomorskich wybrzeży odetchnęli spokojniej. Nie na długo jednak. W 1606 r. ofiarą zuchwałego napadu stała się Warna, w ręce kozackie wpadło tam 10 galer tureckich z bogatym ładunkiem. W 1613 r. urządzili mołojcy dwa rabunkowe napady na Krym. Flota turecka zaczaiła się pod Oczakowem, by zaatakować powracających z łupem i dać im przykładną naukę. State się wszakże inaczej. Kozacy okazali się przemyślniejsi: nocą, znienacka, uderzyli na nie spodziewających się niczego Turków i zadali im druzgocącą klęskę. Wieść o tym wydarzeniu przyjęto z zapałem na Ukrainie, ze zgrozą w Turcji. Gdy w miesiąc później przybył do Istanbulu poseł polski, wielki wezyr zarzucił go pogróżkami i wymówkami. W 1614 r. Kozacy przeprawili się czajkami przez Morze Czarne, aby napaść na Synopę na północnym brzegu Anatolii; napad zakończył się zrabowaniem i spaleniem miasta. W 1615 r. odważyli się na czyn jeszcze śmielszy: w 80 czajek podpłynęli pod porty 66 Mizewna i Archioka niedaleko Istanbulu i złupiwszy puścili je z dymem. Zdarzyło się, że w tych stronach przebywał właśnie na polowaniu sułtan Achmed I i ujrzał pożar wzniecony przez zuchwałych korsarzy. Wzburzony padyszach wydał rozkaz, by flota turecka puściła się za nimi w pogoń. Ale bitwa morska sułtańs-. kich galer z kozackimi czajkami zakończyła się porażką Turków. Zaporożcy zawiedli zdobyte galery pod Oczaków i tam je zniszczyli. W 1616 r. znowu ofiarą napaści kozackiej padły Trapezunt w Azji Mniejszej i Kaffa na Krymie. Sprawa to może dziwna, ale kozackie wyprawy czajkami bodaj dokuczliwsze były dla Turcji niż najazdy tatarskie dla Rzeczypospolitej. Tatarzy bowiem nie zapuszczali się w głąb kraju, grabili jedynie ziemie pograniczne, gdy Kozacy docierali na czajkach do portów czarnomorskich, ważnych centrów życia tureckiego, a bywało, że również i w pobliżu Istanbulu. Turcy mieli wreszcie dość tych napadów. Wiosną 1617 r. armia sułtańska pod wodzą Iskandera paszy, zwanego w Polsce najczęściej Skinder baszą, wyruszyła na poskromienie Kozaków. Pod jego rozkazami maszerowali Turcy, Wołosi, Siedmiogrodzianie i Tatarzy. U południowej granicy Rzeczypospolitej czuwał hetman Żółkiewski. Główne siły polskie zajęte były wówczas wojną z Rosją. Toteż Żółkiewski skupił w swych szeregach przede wszystkim poczty wielko-pańskie, wojsko doborowe, ale niekarne, gdyż możno-władcy mogli w każdej chwili wycofać się spod komendy hetmańskiej. Król, pochłonięty całkowicie wyprawą królewicza Władysława na Moskwę, zalecał Żółkiewskiemu zawarcie układu z Turkami. Hetman nosił się początkowo z zamiarem wydania Iskanderowi bitwy, dopiero gdy okazało się, że Kozacy nie przybędą z pomocą, zdecydował się na układy. Również i wódz sułtański wolał uniknąć starcia zbrojnego. Turcji bo- wiem groziła wojna z Persją. Oba wojska, polskie i tureckie, zbliżały się ku sobie, obaj wodzowie wymieniali listy. Iskander skarżył się na łupieskie napady kozackie i na wyprawy polskie na Mołdawię, Żółkiewski na „inkursje" tatarskie. Wreszcie przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie, przedzieleni Dniestrem, niedaleko miasteczka Jarugi. Po krótkich pertraktacjach spisano 23 września 1617 r. traktat pod Buszą, zwany niekiedy traktatem pod Jarugą. Rzeczpospolita zobowiązała się powściągać Kozaków, Porta — Tatarów. Polacy mieli ponadto zaniechać mieszania się w sprawy wołoskie; załoga polska opuściła zamek chocimski. Traktat pod Buszą można by uznać za korzystny, gdyby trwał dłużej i gdyby istotnie zabezpieczał Rzeczpospolitą od napadów ordy. Już wszakże w kilka dni po podpisaniu układu czambuły tatarskie najechały Podole, łupiąc kraj i uprowadzając nieszczęsną ludność w jasyr. Rok 1618 przyniósł nowe napady począwszy od stycznia. Ordyńcy zapuszczali się aż pod Żydaczów,; Sambor, Drohobycz. Nie ustały zresztą również i łupieskie wyprawy Kozaków na ziemie tureckie. W Turcji panowało z tego powodu wielkie oburzenie,, ociągano się wszakże z wypowiedzeniem Polsce wojny. Nie pozwalały na to zarówno konflikt zbrojny z Persją, jak i powikłania dynastyczne, które doprowadziły; do usunięcia z tronu sułtańskiego po trzymiesięcznym -panowaniu słabego na umyśle Mustafy I i zastąpienia go przez młodego i ambitnego Osmana II. •••'.: • Rzeczpospolita nie zdobyła się na konsekwentną i energiczną politykę. Jeśli chciała utrzymać pokój z Turcją, musiała silną ręką ująć Kozaków i powściągnąć „chadzki" czarnomorskie. Jeśli dążyła do walnej rozprawy z niebezpiecznym sąsiadem, nie miała innego wyboru, jak tylko zebrać siły i starać się pozyskać .sojuszników. Nie poszła ani tą drogą, ani tamtą. Nie zdołała utrzymać w ryzach Kozaków i nie potrafiła przy- gotować się do grożącej ciężkiej rozprawy. Było to zresztą błędne koło — w razie wojny z Turcją Kozacy stawali się niezbędni, ale sami byli wojny tej walną przyczyną. Sprawę pogarszała jeszcze samowola możno-władców, którzy bezkarnie prowadzili własną egoistyczną politykę, nie biorąc pod uwagę interesu państwa. Na domiar złego w chwili gdy coraz więcej oznak wskazywało na to, że na południowym wschodzie zbiera się burza, król Zygmunt III wmieszał się w zatargi austriacko-węgiersko-czeskie. Był to początek wojny trzydziestoletniej. Węgry i Czechy stanęły w ogniu. Węgrzy z księciem Siedmiogrodu Bethlen Gaborem na czele i powstańcy czescy pod wodzą hrabiego Thurna otoczyli Wiedeń. Cesarz znalazł się w ciężkim położeniu, groziła mu utrata stolicy, korony, a bodajże nawet i wolności osobistej. Z tej krytycznej sytuacji uratowała go pomoc polska. Rzeczpospolita nie przystąpiła wprawdzie oficjalnie do wojny, ale Zygmunt III, blisko związany z Habsburgami, zezwolił na werbunek i wysłanie na Węgry tzw. lisowczyków, których częściowo opłacił nawet z własnej szkatuły. Lisowczycy stanowili lekką jazdę, utworzoną podczas niedawnych wojen przeciwko Moskwie. Nazwę zawdzięczali swemu dowódcy Aleksandrowi Lisowskiemu. Rekrutowali się spośród najgorszych i najbardziej awanturniczych elementów, zaprawionych w łupies-twie i grabieży. Wojsko to było nieszczęściem spokojnej ludności, którą rabowało bez miłosierdzia. Jesienią 1619 r. lisowczycy przeszli Karpaty i wtargnęli na Węgry. 21 listopada 1619 r. w bitwie pod Hu-miennem rozbili armię węgierską dowodzoną przez wodza Bethlenowego, Jerzego Rakoczego. Przerażony Bethlen natychmiast odstąpił od Wiednia, a później cofnął się także Thurn ze swymi Czechami. Wiedeń był 69 uratowany, a wraz z nim korona węgierska na skroniach habsburskiego władcy. Dla Polski fatalna dywersja lisowczyków, owa pierwsza odsiecz Wiednia, pociągnąć miała straszliwe 'następstwa. Bethlen Gabor rozpoczął w Turcji intrygi przeciwko Rzeczypospolitej. Do Istanbulu poszły dary dla sułtana i możnych paszów, a zarazem skargi na Polaków, którzy najeżdżają ziemię podległą padysza-chowł, jego siedmiogrodzkie lenno. Intrygi Bethlena znacznie wzmocniły wojenną partię antypolską. Głównym jej chorążym był Iskander pasza. Człowiek ten — jak pisał Żółkiewski — „chytry i obłudny" 47 zasypywał Portę wiadomościami, jakoby Kozacy przygotowywali nowe łupieskie najazdy na Turcję. Sekundował mu chan krymski, podsycając wciąż umiejętnie nieufność i nienawiść Turcji do Rzeczypospolitej. Intrygi antypolskie wychodziły też z otoczenia wpływowego patriarchy konstantynopolitańskiego. Duchowieństwo prawosławne bowiem dążyło do wojny pols-ko-tureckiej, by uniemożliwić Rzeczypospolitej wystąpienie przeciwko Rosji. W 1620 r., w przeddzień bitwy pod Cecorą, przybył na Ukrainę z tajną misją i od Moskwy, i od Turcji prawosławny patriarcha jerozolimski, Teofanes. Pod wpływem jego agitacji ataman Konaszewicz-Sahajdaczny i jego Kozacy nie wzięli udziału w wyprawie Żółkiewskiego. To osłabiło siły polskie i przyczyniło się do klęski. Zwolennicy walnej rozprawy z Polską coraz bardziej wzrastali w Turcji na siłach. Świadczą o tym zmiany na naczelnych stanowiskach państwowych. Dymisję otrzymał wielki wezyr Mehmed pasza, dążący do utrzymania pokoju z Rzecząpospolitą. Następcą jego został wojowniczo, zaczepnie usposobiony Ali pasza. Jednym z wezyrów mianowano wroga Polski, Iskandera. Nieposkromiony zapał wojenny ogarnął także młodego sułtana. Piętnastoletni Osman II zapowiadał, iż każe po- 70 wiesić każdego, kto będzie mu dwmdzał utrzymanie pokoju z Polską, ii/- W styczniu 1620 r. Turcja zawarła z Persją traktat kończący ciężką wojnę. Usunięto więc poważniejsze przeszkody w kampanii przeciwko Rzeczypospolitej. Można było swobodnie przystąpić do poskromienia Kozaków i do umocnienia wpływów tureckich w Mołdawii. .W marcu 1620 r. przybył do Istanbulu poseł polski Hieronim Otwinowski. Sposób przyjęcia przedstawiciela Rzeczypospolitej świadczył o wojennych zamiarach Porty. Wbrew zawsze stosowanym zwyczajom u wrót stolicy witał posła nie urzędnik dyplomatyczny, lecz naczelnik policji kryminalnej. Audiencji u sułtana Otwinowski nie uzyskał, przyjął go jedynie wielki wezyr, i to raz jeden. Ali pasza wyraźnie oświadczył posłowi, że sułtan przygotowuje wojnę; Polska tylko wtedy jej uniknie, jeśli w ciągu czterech miesięcy zlikwiduje Ko-zaczyznę i zburzy grody ukrainne. Były to oczywiście warunki nie do przyjęcia. Otwinowski w maju zdołał uprzedzić Żółkiewskiego, że wojna została postanowiona, że w tymże roku wyruszy przeciwko Polsce Iskander pasza z Tatarami, w 1621 r. zaś sam sułtan z całą potęgą turecką. Położenie posła narażonego na ustawiczne szykany było nieprzyjemne i ciężkie. Na dobitkę w końcu lipca czy też na początku sierpnia czajki kozackie znowu ukazały się u północnych wybrzeży Anatolii, i to w niewielkiej odległości od stolicy. Otwinowski, który zapewniał, że „chadzki" już się więcej nie powtórzą, u-znał swe życie za zagrożone i potajemnie uszedł z Istanbulu. Niefortunny przebieg miało również poselstwo do chana tatarskiego. Chan udzielił wprawdzie posłowi Oleszce audiencji, ale wbrew zwyczajowi nie zapytał o zdrowie królewskie i w ogóle nie odezwał się ani słowem. Milczał więc również Oleszko, złożył dary i skłoniwszy się wyszedł z sali audiencyjnej. W rozmowach z; murzami, czyli książętami spokrewnionymi z dynastią panującą, słyszał skargi na Kozaków; dano mu do ^rozumienia, że Tatarzy woleliby likwidację Ko-zaczyzny niż upominki. Wobec takiej sytuacji król 16 maja 1620 r. wydał uniwersały do szlachty, w których oznajmiał jej o przyjęciu, jakiego posłowie doznali w Turcji ł na Krymie oraz wzywał ją do obrony kraju, l czerwca 1629 r. ostrzegał szlachtę o zbliżającej się burzy hetman Żółkiewski. „Chciejcie Waszmościowie mieć pieczą o przespieczeństwie swym, żon, dziatek swoich, a kto ochocz % chęci swej, zbiegajcie się Waszmoścłowie jako na gwałt do wojska, które przy Haliczu, spodziewając się tu w tym kraju nieprzyjaciela, kupić chcę, albo jako cząs i potrzeba okaże." 48 Dwa były sposoby prowadzenia działań wojennych: obronny i zaczepny. W pierwszym wypadku należało założyć obóz nad Dniestrem, gdzieś w okolicy Chocimia, okopać się i tam oczekiwać nieprzyjaciela. Sposób ten zmniejszał ryzyko i ułatwiał ściągnięcie posiłków w tazie potrzeby. Większy hazard, ale i znaczniejsze zyslti zdawał się zapowiadać plan kampanii zaczepnej. Hospodar mołdawski, Kasper Gratiani, zagrożony przez Turków, szukał oparcia w Polsce. Przeniesienie działań wojennych poza Dniestr umożliwiało nie tylko uratowanie sprzyjającego chwilowo Polsce Gratianiego, ale tak^e pozyskanie znaczniejszych posiłków mołdawskich. W senacie zdania co do rodzaju kampanii były podzielone;. Król oddał decyzję całkowicie w ręce hetmana, doradzał jedynie ostrożność w stosunku do Wołochów oraz wszelkich ich zobowiązań i obietnic. Żółkiewski po pewnym namyśle wybrał wojnę zaczepną, wojnę Róża granicami państwa. Sądził, że ofensywa wywrze WpłyW i na Turków, i na zawsze niepewnych Wołochów. Turków skłonić może do zawarcia pokoju, Wołochów zachęcić do wyraźnego i czynnego opowiedzenia się po stronie polskiej. Hetman widział wszakże i rozumiał całe ryzyko wyprawy poza Dniestr. Pisał, iż Rzeczpospolitą postanowił „niebezpieczeństwem od niebezpieczeństwa osłonić".49 W pełni zdawał też sobie sprawę z tego, że: „wojna z Turki nie igraszki". I pisał dalej do króla: „Albo Turki trzeba zrazić z ich przedsięwzięcia, którzy chcą tej Rzeczypospolitej i wszystkiemu światu panować, albo Tobie królestwo stracić... Nudę [otwarcie] powiadam: będzieli Rzeczpospolita, ojczyzna moja miła, defensivo bello [działaniami obronnymi] w ziemi swej, jeśli jeszcze pospolitym ruszeniem, jako na elekcji króla Henryka opisano, chciała z Turki wojnę odprawować, actum est [już po nas], zginęliśmy! Jeśli z nieprzyjacielem w ziemi jego czynić i najeżdżać go będziem, non est desperandum de vic-toria [nie należy wątpić o zwycięstwie]." 50 Komu ostatecznie przypisać należy odpowiedzialność za wszczęcie wojny? Zapowiadali ją i grozili nią Turcy, rozpoczęli ją Polacy, wkraczając do Mołdawii. Siły hetmana można określić na około 8 tysięcy ludzi, w tym około 2 tysiące piechoty. Było to wojsko kwarciane i poczty wielkopańskie. Tu tkwiła jego słabość, gdyż Żółkiewski ani chwili nie mógł być pewny karności oddziałów prywatnych. A i w wojsku kwar-cianym subordynacja wiele pozostawiała do życzenia. Niedawne wojny moskiewskie stały się dla żołnierza polskiego szkołą dezorganizacji. Na dobitkę na wysokości zadania nie stanął tym razem Stanisław Żółkiewski. Choroba rozwijająca się szybko, zapewne na tle sklerotycznym, podkopała jego siły. W kampanii cecorskiej zawiodły zarówno umysł, jak i wola hetmana. Stąd tak tragiczne w skutkach błędy dowodzenia, stąd niezdolność do poskromienia krnąbrnych panów i niesfornego żołnierza. . . , „ 72 73 W dniach 213 września 1620 r. armia przeprawiła się w bród przez Dniestr, między Jampolem i Soroka-mi, i stanęła na ziemi mołdawskiej. Hetman zakazał wojsku dopuszczania się wszelkich rabunków i gwałtów na ludności miejscowej. Na wieść o wkroczeniu wojsk polskich do Mołdawii Cłratiani wtrącił do więzienia poselstwo tureckie, które przywiozło mu rozkaz sułtański wyjazdu do Konstantynopola, i podstępem kazał wymordować paruset jan-czarów załogi tureckiej w Jassach. Jednocześnie pospólstwo urządziło rzeź Turków zamieszkałych w mieście. Hetman wywnioskował z tego, że Mołdawianie, lękając się zemsty Osmanów, szczerze zwiążą się z Polską. Były to jednak rachuby błędne. Gratiani, czy to zwątpiwszy w zwycięstwo polskie, •czy też z innych powodów, zamiast połączyć się natychmiast z Żółkiewskim, jak się do tego zobowiązał, zaczął przebijać się ku Chocimiowi, zamierzając podobno przez Polskę uciec do Niemiec. Dopiero na stanowcze wezwanie hetmana stawił się w obozie polskim, 8 września. Przywiódł ze sobą zaledwie kilkuset ludzi, nie zaś kilkunastotysięczne wojsko, jak uprzednio obiecywał. Wołosi zawiedli z różnych przyczyn: częściowo zapewne dlatego, że zorientowawszy się w szczupłości sił polskich, nie chcieli wiązać swych losów z tak słabym partnerem, częściowo zaś dlatego, że bojarzy rozjechali się do swych włości, aby bronić ich przed grabieżą żołnierzy z prywatnych pocztów polskich. Sekretarz królewski, Teofil Szemberg, który brał udział w pochodzie i spisał o nim relację, odniósł wrażenie, że bojarzy mołdawscy tak się zachowywali, jakby chcieli powiedzieć Polakom: „Zastąpcie wy nas pierwej od pogan, pobijcie ich, to my się też do was przyłączym." 51 Nie zważając na to wszystko, hetman wydał ucztę na cześć hospodara, obdarował go cennym tureckim rumakiem, a towarzyszących mu bo- ZOflflŁWSKI ftofaaHa 1:000000. 1. Plan marszu aa Cecorę. Z Encyklopedii Wojskowej, t. I jarów złotymi łańcuchami, kosztownymi pucharami, złocistymi i srebrnymi konwiami. Gratiani radził maszerować na Tehinię, gdzie na czele niewielkich sił tureckich stał Iskander pasza. Żółkiewski nie przyjął te j. rady w przekonaniu, że Turcy zamknęliby się niezawodnie w warowni tehińskiej, której bez ciężkich dział burzących nie sposób było zdobyć, i nakazał pochód na południe. ,..,•., , Ł,. , . 74 75 13 września 1620 r. wieczorem zatrzymało się wojsko koło wsi Cecora nad Prutem. Tutaj w załomie, który tworzy rzeka, stał obozem przed 25 łaty, w roku 1595, hetman wielki koronny Jan Zamoyski. Pozostały jeszcze dawne okopy polskie, łączące wygięcie Prutu i osłaniające je od strony lądu. Obóz zajmował około 300 morgów, otaczała go z trzech stron rzeka, z pozostałej, północno-wschodniej, wał. Łąki dostarczały paszy dla koni, las porastający brzegi Prutu, opału i drewna na budowę szałasów. Zaletą pozycji była krótka linia obrony, pozwalająca przeciwstawić się znacznie liczeb-niejszemu przeciwnikowi. Wadę natomiast stanowiła rzeka; dawała ona wprawdzie osłonę przed atakiem, ale w razie przegranej mogła sprowadzić katastrofę całej armii. Miejsce to dobrze znał Żółkiewski, gdyż brał udział w owej wyprawie Zamoyskiego. Nazajutrz po przybyciu, 14 września, wydał hetman rozkaz naprawy, umocnienia i podwyższenia dawnych okopów. Żołnierz wziął się do pracy niechętnie i z ociąganiem. Być może, iż robotę tę uważano za zbyteczną licząc, że bitwa rozegra się w otwartym polu. Widać w każdym razie na tym przykładzie, że karność w wojsku nie była wzorowa. Służba wywiadowcza pozostawiała wiele do życzenia. Lasowczycy wracali czasem z podjazdu, przywożąc ucięte głowy tatarskie, ale żywych „języków" nie dostarczyli ani razu. Hetman nie wiedział nic o stanowisku przeciwnika, ani o jego sile, zamiarach i kierunku marszu. Opierał się na przypuszczeniach i na niepewnych informacjach Gratianiego. Tymczasem 17 września, gdy roboty około wałów były jeszcze w toku, gdy wielu żołnierzy i czeladź rozbiegła się po okolicy w poszukiwaniu żywności, nadciągnął niespodziewanie czambuł tatarski liczący kilkaset koni. Wystrzał armatni na alarm rozległ się zbyt późno. Tatarzy pochwycili moc jeńców. Mała li- 76 czebnosć armii polskiej przestała być dla nieprzyjaciela tajemnicą. Naprzeciw obozu polskiego stała już armia turecka, dowodzona przez wezyra Iskandera paszę, niedawnego partnera Żółkiewskiego spod Buszy i Jarugi. Przed kilku dniami połączył się z Iskanderem brat chana, kał-ga, czyli pierwszy dygnitarz tatarski po chanie, Dewlet Girej, ze swymi Tatarami. Armia Iskandera paszy liczyła około 10—13 tysięcy ludzi, w tym około 2 tysięcy Turków, 2—3 tysięcy Tatarów Nogajców i 6—8 tysięcy Tatarów krymskich. Armii tej Żółkiewski mógł przeciwstawić tylko około 7 tysięcy żołnierzy. O świcie 18 września ujrzano w obozie polskim zbliżających się od północnego wschodu Turków i od północy Tatarów. Były to przednie straże nieprzyjacielskie wysłane przez Iskandera paszę dla wybadania sytuacji stojnik turecki, sandżak tehiński. Zmarł, z odniesionych ran jeszcze tego samego dnia, ale zeznał:,przed śmiercią, że Iskander przywiódł ze sobą 100 tysięcy Turków- i•;: -Tatarów. Wiadomości tej w obozie polskim nie-dano wiary i nie popsuła ona dobrych nastrojów. Sa.ma potyczka nie miała większego znaczenia mili-tarnegoj ale dla zwycięzców okazała się zgubna w skutkach. Wojsko bowiem zaczęło zbytnio lekceważyć przeciwnika i domagało się od hetmana wydania Turkom bitwy w otwartym polu, jak najszybciej. W tym kierunku poszły istotnie rozkazy Żółkiewskiego. Hetman szukał spiesznego rozstrzygnięcia, chciał uniknąć długiego oblężenia, lękał się bowiem, aby Turkom nie przybył z pomocą nowy sojusznik — głód w polskim obozie. . ; 77 19 września, zostawiwszy silne straże nad rzeką*dla zabezpieczenia się przed niespodziewanym atakiem-zza Prutu, wyprowadził hetman wojsko przed okop.* Sam zajął stanowisko w centrum, prawe skrzydło oddał pod komendę hetmana polnego koronnego, Stanisława Koniecpolskiego, lewe — księcia Koreckiego. Boki wojska osłaniały tabory, każdy w 4 rzędy wozów po 60 w rzędzie. Pomiędzy wozami umieszczono działa, tędy również szła piechota. Były to ruchome reduty, musiały więc posuwać się równo z wojskiem; w przeciwnym razie nie spełniłyby swego zadania. Ład, porządek i dokładność stanowiły pierwszą gwarancję powodzenia. Tymczasem rozpoczęło się od nieposłuszeństwa i niedbałego wykonywania rozkazów. Lewy tabor zatrzymał się przedwcześnie, wskutek tego jazda, nie mając wolnej drogi, poczęła napierać na tabor prawy; musiał on wtedy zmienić pozycję, w następstwie czego odsłonił całe prawe skrzydło. W obozie nieprzyjacielskim nie było jedności. Turcy i Tatarzy wzajemnie sobie nie ufali. Iskander pasza polecił swej straży przedniej nacierać na niewiernych, ale lękał się, aby Tatarzy przedwczesnym i w niewłaściwym kierunku wymierzonym uderzeniem nie ;po-psuli mu planu. Pojechał więc do Dewlet Gireja z prośbą, aby jako znakomity potomek Czyngiz-chana oszczędzał swe cenne życie, udał się na tyły i powstrzymał od osobistego udziału w walce. Dewlet Girej, oburzony warunkami i ograniczeniami, zagroził wycofaniem Tatarów z kampanii. Iskander pasza nie spierał się dłużej i ustąpił, na polu bitwy bowiem źle się zaczęło Turkom powodzić. Wojska sułtańskie znajdowały się w centrum i pierwsze ruszyły do ataku. Wkrótce otoczyła je jazda polska. W zaciętej walce szala zwycięstwa coraz wyraźniej zaczęła przechylać się na stronę polską. Do- 78 strzegł to z niepokojem Iskander pasza, dostrzegł i Dewlet Girej. Ale nie uszło też uwagi obu wodzów,, że prawe skrzydło przeciwnika jest zupełnie odsłonięte, w to miejsce więc rzucili Tatarów. Ordyńcy z flanki zaatakowali jazdę polską i otoczyli tabor. W tej sytuacji Wołosi, którzy przybyli z Gratianim, uznali za rzecz właściwą i korzystną zdradzić w toku walki sojusznika i przejść na stronę nieprzyjaciela. Oddział wołoski znienacka uderzył na prawe skrzydło polskie. Zamieszanie ogarnęło szeregi. Zawiodła husaria i zaczęła się cofać pod naporem Tatarów. Broniąca prawego taboru piechota została zdziesiątkowana i tylko nieliczni zdołali się przedrzeć do obozu. „Tak się był w kupę on tabor pomieszał — opisuje Teofił Szemberg — że go z miejsca ruszyć nie było można ł póki -wojsko przy nas stało, poty i my. Skoro wojsko ku wieczorowi nadmordowane ustąpić musiało, myśmy zaraz tłumem wszystkim otoczeni zginęli."62 Zapadający szybko mrok położył wreszcie kres walce. W ręce nieprzyjaciela dostały się dwie chorągwie i kilka dział. Wielu było poległych i rannych. Ale zgodne świadectwa obu stron stwierdzają, że więcej ludzi stracili Turcy i Tatarzy. Na tej podstawie Żółkiewski pisał do króla, że walka była nie rozstrzygnięta. Bitwa ta, „doskonale pomyślana, lecz nieudolnie przeprowadzona" S3, wywołała niebezpieczną demoralizację wojska. Z jednej skrajności popadło ono w drugą, z niedoceniania przeciwnika w przecenianie jego walorów i jego przewagi. Żółkiewski pierwotnie zamyślał wydać Turkom na drugi dzień nową bitwę. Spotkał się wszakże z tak gorącymi sprzeciwami, że zwątpił, czy zdoła rozkazem hetmańskim przeprowadzić swą wolę. Zwołał więc „koło", czyli naradę wojskową. Najpierw usiłował pozyskać opinię podwładnych dla swego planu, wreszcie ustąpił i zapowiedział odwrót do Polski. Wojsko miało maszerować taborem i siłą otworzyć sobie drogę. Po burzliwych debatach „koło" plan ten zaaprobowało. Ale nie zamilkła opozycja i nie ustała ostra krytyka hetmana i wszelkich jego zarządzeń. Nie przestali intrygować wrogowie Żółkiewskiego. Byli to możnowładcy, którzy przywiedli tu własne poczty i nie czuli się związani dyscypliną wojskową, chętnie natomiast krzyżowali wszelkie plany hetmana. Intrygowali zwłaszcza starosta kamieniecki Aleksander Kalinowski, starosta halicki Mikołaj Struś i książę Samuel Korecki. We wszystkich tych knowaniach maczał ręce Gratiani. Hospodar nie odznaczał się zbytnią odwagą, a położenie swe widział w najczarniejszych kolorach. Popaść w niewolę turecką równało się dlań śmierci. W ewentualnych układach z Turkami upatrywał największe dla siebie niebezpieczeństwo, lękał się bowiem wydania w ręce Iskandera paszy. Pragnął nie oglądając się na nic uchodzić jak najprędzej przed zemstą turecką, szukał więc towarzyszy ucieczki. Według krążących wówczas w Polsce pogłosek, trudno orzec, w jakiej mierze prawdziwych, Gratiani miał ofiarować Kalinowskiemu 40 tysięcy złotych w zamian za pomoc. •-Nie licząc się zupełnie ani z rozkazami hetmańskimi, ani z postanowieniami „koła", zbuntowani możnowładcy i niekarni oficerowie umyślili uchodzić komuni-kiem; jazda miała więc ruszyć bez taboru, nie troszcząc, się o rannych, chorych, piechotę i działa. Wieść o tym rozeszła się po obozie lotem błyskawicy, żołnierze zaczęli opowiadać sobie, że hetmani i dowódcy zamierzają uciekać i pozostawić wojsko swemu własnemu losowi. Nastąpiło zamieszanie nieopisane. : Część wojska, podobno około 3 tysięcy, rzuciła się do ucieczki na drugi brzeg Prutu. Czeladź zaczęła rabować namioty starszyzny. Pozostali potracili głowy. Na próżno hetmani jeździli po obozie, wzywając do 12. Typy tureckie z XVI i XVII w. 13. Typy tureckie z XVI i XVII w. 14. Lisowczyk. Obraz Rembrandta 15. Bitwa pod Cecora. Obraz J. Kossaka 16. Stanisław Żółkiewski. Litografia H. Aschenbrennera wg rysunku W. Gersona 17. Jan Karol Chodkiewiez. Drzeworyt C.G. Rapsa wg rysunku W. Keyle'a 18. Rodzaje broni: hufnica, hakownica, taraśnica spokoju. Na próżno Żółkiewski przysięgał głośno na Ewangelią, że nie myślał i nie myśli opuszczać wojska. Na próżno zapewniał żołnierzy, że w razie klęski trzeba będzie szukać go między poległymi, nie wśród jeńców. Tumult trwał całą noc z 20 na 21 września. Dopiero o świcie strwożeni żołnierze uspokoili się nieco. Szczęściem Turcy nie orientowali się najwidoczniej w sytuacji i nie próbowali jej wyzyskać. Atak w takiej chwili przyniósłby im niewątpliwie łatwe i szybkie zwycięstwo. Dezerterom nie dopisało powodzenie. Gratiani zginął zabity w czasie ucieczki przez jakiegoś chłopa mołdawskiego. Kalinowski utonął w Prucie. Mała tylko część zdołała się przedrzeć do Polski. Znaczna większość bądź potopiła się w rzece, bądź zginęła z rąk ścigających ją Tatarów lub poszła w jasyr. Powrócił natomiast po niefortunnej przeprawie przez Prut książę Korecki i odważył się próbę czy chęć ucieczki zarzucić Żółkiewskiemu. Usłyszał w odpowiedzi pogardliwą uwagę sędziwego wodza, że z niego, hetmana, woda Prutu nie ciecze. Sprawców tumultu i uciekinierów nie oddano pod sąd, choć za ucieczkę z szeregów groziła kara infamii. Możnowładcy uważali, że służba obowiązuje ich tak długo, jak długo będą tego chcieli. Nie ukarano również rabujących ciurów, zapowiedziano im tylko, że kara ich nie minie po powrocie do kraju. Przyniesie to zgubne skutki w dalszym pochodzie. Następne dni zużył hetman na przywracanie w wojsku dyscypliny i ładu oraz na układy z nieprzyjacielem. Próbie nawiązania rokowań sprzyjały nieporozumienia pomiędzy Iskanderem paszą a Dewlet Girejem. Nie sposób zorientować się, czy Żółkiewski istotnie widział możliwość zawarcia układu, czy też rokował jedynie dla zyskania na czasie. Gotów był wypłacić wezyrowi większą sumę pieniężną, żądał tylko wymiany 6 — Buńczuk ł koncerz 81 r znaczniejszych zakładników dla poręki, że oba wojska odmaszerują spokojnie, nie atakując się wzajemnie. Domagał się, aby zakładnikiem ze strony tatarskiej był zaciekły wróg Polski Kantemir murza. Jeśli wierzyć kronikarzowi tureckiemu, o to właśnie rozbiły się układy. Gdy Kantemir na radzie wojennej dowiedział się o żądaniach polskich, z wściekłością zwrócił się do Iskandera paszy: „Jak to! Toć dla miłości niewiernego złota sam niewiernym zostałeś! Przez 30 lat moja szabla pławi się w krwi ich ojców i synów, a dzisiaj mam oddać się w ich ręce, aby żywego wsadzili mnie na rożen. To są poganie, nie ma z nimi żadnego przymierza, żadnych umów oprócz kin-dżała!" 54 Układy zerwano, ale zużytego na nie czasu nie zmarnowano. Żółkiewski przy umiejętnej pomocy pułkownika Marcina Kazanowskiego starannie przygotował odwrót. Po kilku dniach pracy ruchoma reduta, którą tworzył tabor, była gotowa do pochodu. Był to czworobok uformowany przez 7 rzędów wozów spiętych łańcuchami. Nie znamy bliższych szczegółów urządzenia takiej ruchomej fortecy, gdyż nie dochowały się dokładniejsze opisy z owych czasów. Zdumiewać w każdym razie musi, że tabor posuwał się po bezdrożach i pokonywał najrozmaitsze przeszkody naturalne, wzgórza, jary, rzeki, potoki. Jest rzeczą zadziwiającą, że w tych warunkach wozy szły wciąż sprzężone z sobą, chociaż ich obciążenie z pewnością było nierównomierne, ciągnione przez konie różnej wytrzymałości. Łatwiej zrozumieć, że drewniane wozy dawały wojsku lepsze zabezpieczenie zarówno przed szarżą kawaleryjską, jak i przed ogniem ówczesnych prymitywnych działek. 29 września 1620 r. w godzinach przedwieczornych wyszło wojsko z obozu, przebiło się przez obóz tatarski i ruszyło w kierunku północnym ku Dniestrowi i granicy polskiej. Droga była ciężka. Wiodła krajem wyniszczonym, gdyż liczne oddziały tatarskie wysforowały się naprzód i paliły wszystko, co spotkały. Cofających się trapił głód, nękało pragnienie, dokuczał brak snu, gdyż posuwać się można było najczęściej tylko nocą. Nieustanne ataki nieprzyjaciela, zwłaszcza w miejscach trudniejszych do przebycia, powodowały znaczne straty. Przy przeprawie przez rzekę Dęli „mordował nas poganin bardzo — pisał Szemberg — i siła wozów, koni i ludzi uroniło się".55 3 października Tatarzy zaatakowali wojsko idące głębokim wąwozem opodal palącej się wioski wołoskiej. Odpór dano mężny. Z zadowoleniem i nie bez pewnego zdziwienia pisze Szemberg: „sami ciurowie w górę wysoką wyuzdawszy się pod wojsko tureckie tak uderzyli, że je nam z onej góry znieśli".56 Ale siły znękanego żołnierza wyczerpywały się coraz bardziej. Podczas marszu w nocy z 5 na 6 października wielu ustawało w pochodzie i rzucało się na ziemię, woląc zażyć nieco snu i wypoczynku choćby za cenę pójścia w niewolę turecką czy tatarską. Pomimo takiego stanu wyczerpania jeszcze 6 października rankiem koło wsi wołoskiej Serwini odparto zwycięsko atak przeciwnika. Główne siły nieprzyjacielskie cofnęły się, w pobliżu pozostał tylko Kantemir murza ze swymi ordyńcami. Do Dniestru, granicy polskiej i miasteczka Mohylo-wa nie było już dalej niż 10 km. Hetmani chcieli tę drogę przebyć w ciągu dnia, gdyż w Mohylowie można było dostać żywność, a zapewne i proch, którego już brakło. Tam też były odpowiednie warunki do postoju na czas nieco dłuższy, dania wojsku wypoczynku, a nawet zatrzymania nieprzyjaciela, póki nie nadejdą posiłki z kraju. Lecz w takiej właśnie chwili w złudnym poczuciu bezpieczeństwa znowu rozprzęgła się dyscyplina i za- 82 6» 83 s f •» > V \ częły swary. Część oficerów zgadzała się wypełnić rozkaz hetmana i ruszyć w drogę, część natomiast żądała zatrzymania się tu na dłuższy popas. Chodziło im podobno nie o wypoczynek, lecz o przeprowadzenie rewizji u ciurów i odebranie im przedmiotów zagrabionych podczas tumultu w obozie cecorskim 20 września. Taka przynajmniej wieść rozeszła się lotem błyskawicy pośród czeladzi i wywołała wśród śmiertelnie znużonych i znękanych ludzi natychmiastową i ostrą reakcję. Wszczęły się bójki między szlachtą a Kozakami i ciurami. Wielu spośród czeladzi wyprzęgało wozy, chwytało co cenniejsze przedmioty i na koniach pędziło w stronę Dniestru. Szlachta rzuciła się za nimi w pościg. Dopiero po długich staraniach przywrócono jaki taki spokój. Było to tym bardziej potrzebne, że na tyły przypuścili gwałtowny atak Tatarzy. Odparli ich wprawdzie lisowczycy, ale wciąż groziło niebezpieczeństwo, gdyż orda pozostała opodal i czyhała na chwilę sposobną do nowego napadu. Żółkiewski wydał rozkaz, aby zmniejszyć tabor i w ten sposób wycofywać się ku granicy, ale nie zdołał już opanować sytuacji i narzucić swej woli zdemoralizowanemu wojsku. Wkrótce zaczęła się znowu gromadna ucieczka. Pierwszy dał do niej hasło Korecki, za nim jęli uciekać inni. W obozie, u boku hetmanów, pozostało zaledwie kilkuset ludzi. O odwrocie taborem mowy już być nie mogło, rozerwali go i rozbili uciekinierzy. Coraz silniejszy niepokój ogarniał cofający się orszak. Rozgorączkowani żołnierze żądali, aby cofać się pieszo, a konie „zbatożyć", to znaczy powiązać uździenicami i utworzyć z nich żywą, ruchomą osłonę. Był to pomysł szaleńczy. Ukazuje on miarę obłędu, jaki ogarnął wojsko. Wciąż rozlegały się okrzyki z kilku stron naraz, że hetmani uchodzą. 84 Żółkiewski, dosłyszawszy te szaleńcze głosy, zsiadł natychmiast z konia, aby pokazać wszystkim, że o ucieczce nie myśli. Sędziwy hetman wlókł się dalej pieszo, podtrzymywany przez dwóch wiernych żołnierzy. Obok niego szedł również hetman polny Stanisław Koniecpolski. Przy wodzach pozostało już tylko 200 czy 300 ludzi, ale nie na długo. Wkrótce usłyszano gardłowe okrzyki: „Ałła! Ałła" i tętent kopyt końskich rozległ się z bliska. Orda przypuściła nowy atak. Nie wytrzymały tego naprężone do najwyższego stopnia nerwy żołnierzy. Szybko rozpierzchli się na wszystkie strony. Na pozycjach polskich zostało tylko 11 najdzielniejszych. Żółkiewski do ostatniej chwili zachował spokój i godność żołnierza i wodza. Na wszystkie nalegania, aby ratował swe życie, odpowiadał odmownie. Jako żołnierz wolał zginąć w walce niż zhańbić się ucieczką. Synowi swemu, Janowi, który mu podał konia, miał powiedzieć, że gdzie giną owce, tam zginąć powinien i pasterz. Powtarzał, że ciałem swym zagrodzi nieprzyjaciołom drogę do ojczyzny. Wkrótce, opadnięty przez ćmę tatarską, dzielnie broniąc się ostatkiem sił, padł na polu walki. Głowę bohaterskiego starca Iskander pasza kazał uciąć i zawieźć do Istanbulu. Przez dłuższy czas wisiała nad bramą, przez którą sułtan wchodził do meczetu; poseł wenecki w Turcji widział ją tam jeszcze w listopadzie. Zwłoki znaleziono później, z odrąbanym prawym ramieniem. Szlachetna postać i tragiczna, bohaterska śmierć Stanisława Żółkiewskiego budziły szacunek i podziw współczesnych i potomnych. Głębokim tego świadectwem jest Duma o hetmanie, jeden z najpiękniejszych utworów Stefana Żeromskiego. Wojsko było rozbite zupełnie. Do niewoli dostali się: hetman polny Stanisław Koniecpolski, syn i bratanek 85 hetmana wielkiego Jan i Łukasz Żółkiewscy, Marcin Kazanowski i książę Samuel Korecki, wielu ze starszyzny i bardzo wielu spośród rycerstwa. Jeden z nich, Piotr Sielecki, przeżył na galerach 25 lat. Wrócił do kraju dopiero w 1645 r. Poszedł także w jasyr i spędził dwa lata w niewoli młody wówczas Kozak, żołnierz spod Cecory, Bohdan Chmielnicki. D CHOCIM W 1621 ROKU K ,lęska cecorska wywarła ogromne wrażenie w kraju. Nie tylko południowe województwa, narażone na ustawiczne najazdy tatarskie, ale cała Rzeczpospolita odczuła grozę potęgi tureckiej. Mieszkańców środkowej Polski, którzy nigdy nie widzieli obcych wojsk w swych stronach rodzinnych, którzy od pokoleń żyli w poczuciu zupełnego bezpieczeństwa, ogarnęła nagle trwoga. Ich rozgorączkowana wyobraźnia wywoływała widoki zastępów tureckich i tatarskich, niosących pożogę w głąb kraju. Zdarzało się, że wyobraźnię tę pobudzały nawet wydarzenia nie związane z wojną turecką. 15 listopada 1620 r. na wpół obłąkany Michał Piekarski dokonał przy wejściu do kościoła św. Jana w Warszawie zamachu na życie Zygmunta III, raniąc króla czekanem w głowę. Przed kościołem i w okolicy Zamku powstało zamieszanie i poszła po Warszawie alarmująca wieść, że do stolicy zbliżają się Tatarzy. Mieszczan ogarnęła panika, zamykano bramy, wzywano cechy do obrony miasta. Ludność uspokoiła się dopiero wtedy, gdy na placach i ulicach otrąbiono, że miastu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Sejm, obradujący pośród takich nastrojów w czasie od 3 listopada do 11 grudnia 1620 r., zajął się obroną kraju, uchwalił wysokie podatki i nakazał zaciągi wojska. Myślano początkowo o wystawieniu 60 tysięcy 87 żołnierza, ale wkrótce okazało się, że powołanie tak dużej armii jest rzeczą nierealną z powodu braku funduszów; ograniczono więc zaciągi do 35 tysięcy. Zgon hetmana wielkiego koronnego Żółkiewskiego i wzięcie do niewoli hetmana polnego Koniecpolskie-go postawiło na porządku dziennym kwestię dowództwa. Kto stanie na czele tworzącej się armii i poprowadzi ją na wroga? Wybór królewski padł na męża cieszącego się wielkim autorytetem w całym kraju. Był nim zwycięzca spod Kircholmu, Jan Karol Chod-kiewicz, hetman wielki litewski. Zastępcą jego został Stanisław Lubomirski, podczaszy koronny. Sejm dał wodzom do pomocy radę złożoną z 18 komisarzy: 8 senatorów i 10 posłów. Jednym z komisarzy poselskich był wojewodzie lubelski Jakub Sobieski, ojciec króla Jana. Radzie tej przyznano kompetencje nie tylko polityczne, jak zawieranie układów z nieprzyjacielem w sprawie rozejmu i pokoju, nie tylko organizacyjno-administracyjne, jak sprawy żołdu i zaciągów, ale także ściśle wojskowe: hetman na przykład nie mógł wydawać walnej bitwy bez porozumienia z komisarzami. Po pierwszych dniach zapału osłabło tempo przygotowań wojennych. Podatki wpływały opieszale, funduszów wciąż brakowało, trudności z zaopatrzeniem armii były znaczne. Nie sprostał swym obowiązkom podskarbi koronny Mikołaj Daniłowicz i z tego powodu ściągnął na siebie liczne zarzuty. Opowiadano, że gdy Chodkiewicz przynaglał go, by dostarczył wojsku armat, Daniłowicz miał się zwrócić z prośbą o ich przysłanie do samego króla. Przygotowania wojenne były tym trudniejsze i tym więcej wymagały staranności, że Polska była zdana wyłącznie na własne siły. Pomimo zabiegów nie uzyskano pomocy zagranicznej. Niewielkie subsydia papieskie nie miały znaczenia, nadeszły zresztą już po 88 wojnie. Cesarz Ferdynand II, toczący walki w Niemczech i w Czechach, zabronił Polakom zaciągów w swoim kraju, jego agenci natomiast bez przeszkód werbowali żołnierzy w Polsce. Przykładem może być pułk lisowczyków, którzy oddali wielkie usługi cesarzowi walcząc w tym okresie wojny trzydziestoletniej z książętami niemieckimi. Brakło przyjaciół, ale nie brakowało wrogów. Szwedzi, korzystając z zagrożenia Rzeczypospolitej, ruszyli znowu do ataku w Inflantach i 25 września 1621 r. zdobyli Rygę. Hohenzollernowie brandenburscy, świeżo umocnieni w lennie pruskim, połączyli się — mimo sprzeciwu króla polskiego — węzłami dynastycznymi ze Szwecją przez małżeństwo Gustawa Adolfa z Marią Eleonorą, siostrą elektora Jerzego Wilhelma. Związki brandenbursko-szwedzkie były oczywiście wymierzone przeciwko Rzeczypospolitej. Chodkiewicz, podobnie jak poprzedniego roku Żółkiewski, miał pierwotnie zamiar poprowadzić wojnę zaczepną, przenieść teren działania za granicę Polski i stoczyć rozstrzygającą bitwę z Turkami nad Dunajem. Tylko pod tym warunkiem Kozacy zgodzili się wziąć udział w wyprawie. Zaporożcy byli sojusznikiem niezmiernie pożądanym i zwykle wzywano ich pomocy w wojnach, które Rzeczpospolita toczyła czy to z Rosją, czy to z Turcją. Ale w okresie pokoju rzecz wyglądała inaczej. Szlachta patrzyła na nich nieżyczliwie i nieufnie, gdyż wywoływali ferment społeczny na Ukrainie. Władze państwowe spoglądały z niechęcią i obawą na ich „chadzki" na Morze Czarne, bo utrudniało to stosunki z Porta. Nic dziwnego, że i Kozacy odnosili się z rezerwą do Rzeczypospolitej, która to żądała ich pomocy, to znów ograniczała ich swobody. W okresie przygotowań do kampanii roku 1621 domagano się od Zaporożców szachowania ordy oraz pod- jęcia na wielką skalę wypraw czarnomorskich na wybrzeża tureckie. Kozacy odpowiedzieli odmownie. Tłumaczyli, że z rozkazu władz polskich spalili czajki i obawiają się wielkiej floty tureckiej. W gruncie rzeczy chodziło im o co innego. Wiedzieli, że wyprawy ich wywołają wielkie oburzenie w Istanbulu i będą jedną z przyczyn wojny. Lękali się, że w ostatniej chwili Rzeczpospolita pójdzie na ustępstwa wobec Turcji i zawrze pokój ich kosztem. Gwarancji przeciwko takiemu obrotowi sprawy upatrywali w akcji zaczepnej Polaków, poprzedzającej ich własne działania. Przeniesienie działań wojennych na ziemię wołoską zapewniało więc udział Kozaków w walkach. Szybka, zdecydowana akcja mogła przeszkodzić w zjednoczeniu się wojsk tureckich i tatarskich i pozwolić na stoczenie rozstrzygającej bitwy z samymi tylko Turkami. Spodziewano się przy tym, że gdyby nawet nie udało się opanować księstw wołoskich, będzie można — jak się wyraził Lubomirski — przynajmniej tak je „ogolić, aby tym trudniejsza w nich zabawa była poganom".57 Plan działań zaczepnych miał szansę powodzenia jedynie wtedy, gdyby wojska polskie, całkowicie wyekwipowane i gotowe do boju, już w maju stanęły nad Dnlestrem. Na takie tempo nie pozwoliła zła organizacja machiny państwowej. Plany wojenne musiały więc ulec zmianie. W połowie maja przybył na Podole zastępca wodza naczelnego, Stanisław Lubomirski, i z końcem miesiąca wrag z chorągwiami, które tymczasem ściągnęły, stanął obozem pod Skałą nad Zbruczem. Wojsko, które zgromadziło się pod jego rozkazami, było zbyt słabe, aby ruszyć nad Dunaj, ale dostatecznie silne, aby zasłaniać kraj przed najazdami tatarskimi. Istotnie, gdy w początku lipca wielki czambuł tatarski wtargnął na Podole, aby złupić kraj, zastraszyć ludność,, a przede wszystkim zasięgnąć języka o pol- 90 skich siłach i planach wojennych, stawiono mu z miejsca skuteczny opór. Przeciwko napastnikom ruszył oddział jazdy polskiej pod komendą Szymona Kopyciń-skiego, rozbił ich i zmusił do odwrotu. Odwrót ten zmienił się w zupełną klęskę, chłopi bowiem urządzali wszędzie zasadzki na uciekających i dobrze dali się im we znaki. Zwycięstwo to, aczkolwiek nieduże, podniosło ogromnie ducha. Wojsko radowało się, że nowa kampania rozpoczęła się sukcesem, ludność pograniczna odetchnęła spokojnie widząc, że wreszcie zorganizowano skuteczną obronę kraju. Cieszono się też powszechnie zdobytymi trofeami. „Bachmaty tatarskie po Podolu przedawano — pisze Jakub Sobieski — i głowy ich samych [Tatarów] w worach po Podolu noszono. Straże u brodów Dniestrowych wszędzie gęste i potężne były. Miewał JMć Pan Hetman Polny [Lubomirski] często szpiegi i języki; owo zgoła z łaski Bożej broniono zewsząd wilkowi od stada." 58 W drugiej połowie lipca przybył do wojska hetman wielki Chodkiewicz. l sierpnia rozbito obóz nad Dniestrem naprzeciwko Chocimia. Paruset Kozaków przeprawiło się przez rzekę i objęło straż pod zamkiem chocimskim, gdzie hetman zamierzał zająć stanowiska. W dowództwie polskim zastanawiano się, czy jest rzeczą wskazaną przekraczać granicę, skoro nie może być już mowy o dalszym pochodzie ku Dunajowi. Ostatecznie jednak Chodkiewicz przeforsował pogląd, że należy wkroczyć do Mołdawii, uznał bowiem okolice Chocimia za teren bardzo odpowiedni do stoczenia bitwy. Ponadto uważał przejście wojsk przez rzekę za spełnienie obietnicy danej Kozakom. Z końcem sierpnia armia polska znajdowała się już na prawym brzegu Dniestru, pod Chocimiem. 31 sierpnia stanął w pobliżu, pod Żwańcem, królewicz Władysław z 10 tysiącami żołnierza, a 2 i 3 września przeprawił się z nimi przez Dniestr. Chodkiewicz zgroma- 91 dził więc już pod swymi rozkazami około 35 tysięcy ludzi i 28 armat, l września nadeszły jeszcze do Chocimia znaczniejsze posiłki kozackie, które przywiódł ze sobą Piotr Konaszewicz - Sahajdaczny. Okres koncentracji wojska zużyto nie tylko na wybór i zajęcie korzystnych pozycji, ale także na zebranie wiadomości o nieprzyjacielu, jego siłach, ruchach i planach. Wiadomości dostarczali różni kupcy, zwłaszcza ormiańscy, i polscy „poturczeńcy". Odpowiedzialną i trudną misję informacyjną do samego obozu suł-tańskiego odbył znany nam już autor Relacji prawdziwej o... potrzebie z pogaństwem w roku 1620, Teofil Szemberg. Dane, pochodzące od wywiadu polskiego, mówiły o tureckich przygotowaniach wojennych i o marszu wojsk sułtańskich ku granicom Rzeczypospolitej. 29 kwietnia 1621 r. sułtan Osman II wyruszył z Istanbulu na czele armii złożonej z janczarów, akindżijów i artylerii. Niepodobna ustalić jej wielkości; to pewne, że liczbą przewyższała ona znacznie siły polskie. Wielbłądy, których miało być podobno aż 6 tysięcy, co jest niewątpliwie dużą przesadą, dźwigały cały sprzęt obozowy. W pobliżu padyszacha kroczyły 4 słonie, dar szacha perskiego, niosące na grzbietach bogato zdobione namioty sułtana i dygnitarzy. Zdarzyło się, że w tym właśnie czasie wypadło zaćmienie słońca. Turcy upatrywali w tym zjawisku złą wróżbę. Wielu domagało się natychmiastowego powrotu do domu. Kronikarz turecki, Nayma effendi, który dzieło swe pisał w pierwszej połowie XVIII w. na podstawie świeżych jeszcze tradycji, ocenia ten fakt następująco: „Całe więc niepowodzenie tej wyprawy przypisać wypada zdeptaniu prawideł, stwierdzonych doświadczeniem wieków, iż na dni kilka przed i po zaćmieniu słońca żadnego dzieła przedsiębrać nie należy. Wiadomo bowiem, iż te dni podobnie jak ostatni 92 dzień miesiąca, a zwłaszcza jeśli się razem zbiegną, są z rzędu najnieszczęśliwszych." S9 W Adrianopolu odbył Osman generalny przegląd wojska, po czym, 7 czerwca, ruszyli Turcy w dalszy pochód na północ. Marsz przez góry Wschodniego Bał-kanu odbywał się powoli. Dopiero w połowie lipca nastąpiła przeprawa przez Dunaj koło Isaccea. Podczas dalszego pochodu coraz głośniej zaczęto mówić o licznych wypadkach dezercji wśród janczarów. 13 sierpnia sułtan zrobił przegląd wojsk janczarskich i stwierdził, że pogłoski okazały się prawdziwe. Był to niepokojący objaw rozluźnienia w wojsku dyscypliny. l sierpnia otrzymali Turcy wiadomość, że Polacy zajęli Chocim. Liczbę samej tylko piechoty polskiej oceniano na 50—60 tysięcy. Dowództwo tureckie opracowało dwa plany wojenne. Jeden przewidywał przeprawę przez Dniestr pod Uścieczkiem i atak na Kamieniec Podolski; groziło to armii polskiej odcięciem, od kraju, a w każdym razie utrudnieniem wszelkiej z nim łączności. Drugi plan miał inne założenia: chodziło o niedopuszczenie do połączenia Kozaków, zebranych pod Mohylewem nad Dniestrem, z armią hetmańską. Turcy mieli znieść najpierw wojsko zaporoskie, a następnie ruszyć na Chocim. Po naradach zapadła decyzja, aby przyjąć plan drugi. Wymagał on działań bardziej zdecydowanych, ale zapowiadał większe korzyści. Armia turecka ruszyła więc w kierunku Chocimia. 27 sierpnia nastąpiło pierwsze zbrojne starcie. Tatarzy wpadli na podjazd kozacki, liczący paręset szabel. Ordyńcy, chociaż liczniejsi, nie mogli się uporać z przeciwnikiem i wezwali Turków na pomoc. Odsiecz nadeszła wkrótce i rozpoczął się bój. Osaczeni Kozacy walczyli bez nadziei zwycięstwa i bez możliwości wymknięcia się z matni, lecz nie upadali na duchu, zadając ciężkie ciosy nieprzyjacielowi. Według wyli- 93 czeń oficerów sułtańskich na l Kozaka przypadało 7 zabitych Turków. Część mołojców schroniła się w rozległej pieczarze i ogniem z samopałów raziła wroga. Turcy żadnym sposobem nie mogli się do niej wedrzeć, wreszcie rozpalili wielkie ogniska przed wejściem, aby dymem zadusić obrońców. Kozacy wypadli wówczas z jaskini i dostali się w ręce tureckie, gdzie czekał ich los okrutny. Większa część tego samego podjazdu kozackiego walczyła w lesie i odpierała kilkakrotnie nieprzyjacielskie szturmy. „Bronili się nad wiarę ludzką dobrze" 60 — pisał Jakub Sobieski. Walka ciągnęła się dwa dni. Pozostało ostatecznie przy życiu 30 mołojców, wyczerpanych do najwyższego stopnia, niezdolnych do dalszego wysiłku. Turcy wzięli ich do niewoli i z rozkazu sułtana wszystkich wymordowali. Teofil Szemberg, który jako wysłannik z listami od hetmana do wielkiego wezyra przebywał właśnie w obozie tureckim, wysłał o całej sprawie relację do Chocimia. Wywarła ona wielkie wrażenie; dzielnych Kozaków znad Prutu przyrównywano do starożytnych obrońców Termopil. 2 września przybył pod Chocim sułtan z głównymi siłami turecko-tatarskimi. Dwie armie stanęły naprzeciwko siebie. Nieprzyjaciel nadciągnął około południa. Widok zasłaniały tumany kurzu. „Bestie juczone — pisał Jakub Sobieski — niuły, wielbłądy i konie, na których namioty były, proch ten wzruszyły jako dym jaki w oczach; zatem i pół godziny nie wyszło, jako się zabielały trzy góry od namiotów gęstych, jako gdyby owo niespodziany śnieg spadł; rzecz to była niespodziewana i foremna, tam dopiero znać było cesarza tureckiego i jego magnificencję." 61 Obóz turecki umyślnie zatoczono bardzo szeroko. Chciano u przeciwnika wywołać przekonanie o wiel- 94 kiej liczbie przybyłych Turków. Chodkiewicz nie lekceważył nastrojów swych żołnierzy, nie chciał słuchać, gdy mu opowiadano o wielkiej sile nieprzyjaciela i powtarzał, że szablą go policzy. Wielkim autorytetem, pewnością siebie i wspaniałą postawą budził zaufanie wojska ł wiarę w zwycięstwo. Ale nie zaniedbywał i innych, realnych środków. Kazał także i czeladzi obozowej wyjechać razem z wojskiem w pole. Wywołało to wielkie niezadowolenie i gorące protesty szlachty. Obóz polski zajmował przestrzeń między spadzistym brzegiem Dniestru a pobliskimi wzgórzami, pokrytymi lasem. Tyły armii chronił zamek wzniesiony na wysokiej skale oraz stojąca w pobliżu cerkiew, silnie obwarowana i obsadzona piechotą. Starannie strzeżony był most na Dniestrze i lewy brzeg rzeki. Na lewym skrzydle stanął sam Chodkiewicz, centrum przeznaczono dla królewicza Władysława, na prawym dowództwo sprawował Lubomirski. Na południe, nieco za polskim lewym skrzydłem, znajdował się obóz kozacki. Naprzeciwko, w odległości mniej więcej pół mili, rozłożyła się na wzgórzach armia sułtańska. Lewe skrzydło nieprzyjacielskie zajmowali Tatarzy. Przybyłe pod Chocim wojska tureckie nie zaznały chwili wypoczynku. Popędliwy a niedoświadczony młodzik Osman II kazał natychmiast wszcząć bitwę i ruszyć do ataku. Powtarzał wciąż, że nic jeść nie będzie, dopóki jego wojownicy nie wyprawią do piekła giaurów, którzy zastąpili mu drogę. Rozległ się przeraźliwy świst piszczałek. Turcy rzucili się do ataku. Pierwsze uderzenie skierowano na Kozaków. Zaporożcy nie zdążyli się jeszcze należycie okopać, obóz ich osłaniały wozy wypełnione kamieniami i piaskiem, ustawione w dwa rzędy. Mołojcy dzielnie wytrzymali atak janczarów. Dopiero gdy do boju 95 ruszyła jazda turecka, zaczęli chwiać się i cofać. Ale wkrótce nadeszła odsiecz. Turcy wpadli w lesie w zasadzkę zastawioną przez piechotę polską, która „z do-lów i za drzewami siła janczarom szkodziła".62 Z flanki uderzyła na nich jazda. Chwiejąca się dotąd szala zwycięstwa przechyliła się zdecydowanie na stronę polską. Bitwa trwała do zmroku. Po stronie polskiej nad przebiegiem walki czuwał bez przerwy Chodkiewicz. Mimo nadwerężonego zdrowia i słabnących sił cały dzień na koniu — jak opowiadał Jakub Sobieski — „wojsko i pracą i prezencją swoją animował, sam się między harcownikiem i chorągwiami w utarczce mieszał, posiłkował, gdzie było potrzeba".63 Po stronie tureckiej młodzieńczy sułtan „kazał na wyniosłym miejscu rozbić wspaniały namiot — pisał Nayma effendi — z którego mógłby widzieć nieprzyjacielskie obozy, i przypatrywać się potyczce [...] przynoszących głowy lub wiodących jeńców z potyczki nagradzał i pochwałami zagrzewał".64 Starcie to miało duże znaczenie. Żołnierz polski nabrał ducha, przekonał się, że może najeźdźcy zwycięsko stawić czoło. Nabrał też sporo łupów. Do późna w nocy radowano się zdobyczą, oglądano cenne konie anatolijskie i arabskie, kosztowne rzędy końskie, wspaniałą broń wschodnią, skóry tygrysie i wiele „inszego pięknego ochędóstwa".65 Tymczasem o północy z 2 na 3 września w namiocie hetmańskim zebrała się rada wojenna. Chodkiewicz, dufny i pełen temperamentu, chciał w najbliższych dniach uderzyć całą siłą na nieprzyjaciela, wydać mu walną bitwę i szukać w ten sposób szybkiego rozstrzygnięcia kampanii. Uważał, iż w charakterze polskiego żołnierza leży skłonność do działań zaczepnych, a nadto długie oblężenie przy szczupłych zasobach żywności i amunicji pociąga za sobą znaczne niebezpieczeństwa. Obawiał się, że Turcy wolną prze- 96 strzeń między obu wojskami zryją przekopami i rowami i w ten sposób utrudnią, a może nawet uniemożliwią, działanie polskiej kawalerii. W swych poglądach hetman był odosobniony. Zarówno zastępca jego, Lubomirski, jak i inni członkowie rady sprzeciwiali się tak śmiałej decyzji. Sądzili, że wystawienie losu całej armii na hazard, w chwili gdy Rzeczpospolita nie rozporządza innymi wojskami, jest zbyt wielkim ryzykiem, że należy „kunktacji raczej zażyć, a nie rzucać kostką o Rzeczpospolitą".66 Zdanie komisarzy przeważyło i Chodkiewicz, choć niechętnie, ustąpił. Nazajutrz, 3 września, Turcy zaatakowali pozycje Lubomirskiego na prawym skrzydle. Kierowali się ku cerkwi, uważając to miejsce za najsłabszy punkt oporu. Kontratak Polaków wyparł janczarów z lasu, gdzie były ich stanowiska, i zmusił ich do odwrotu. Po południu uderzyli Turcy wielką siłą na obóz kozacki. Wywiązała się walka tak gwałtowna, że „jeden drugiego od grzmotu i od dymu nie mógł widzieć".67 Kozacy stawiali mężny opór, a gdy z pomocą nadbiegła im czeladź obozowa, natarli tak silnie na Turków, że ich wnet rozbili i pognali za nimi aż do obozu sułtań-skiego. Wrócili dopiero wieczorem, „gdy na odwrót zatrąbiono", ze znaczną zdobyczą. Walki 4 września były jeszcze cięższe, gdyż Turcy usypali szańce, z których ogniem działowym silnie razili stanowiska polskie. Atakowali tym razem wszystkie pozycje, ze szczególną wszakże siłą obóz kozacki. I tym razem szala zwycięstwa przechyliła się na stronę polską. Po uporczywej walce Zaporożcy, wsparci przez lisowczyków, piechotę polską i czeladź obozową, odrzucili nieprzyjaciela i pędząc za nim dopadli aż do pozycji artylerii tureckiej. Wysiekli kano-nierów, niniejsze działka wrzucili do pobliskich jarów, większe zniszczyli. Dzień zakończył się nowym sukcesem polskiej armii. . T — Buńczuk l koncerz 97 i Następne dni przyniosły względny spokój; obie strony zajęte były umacnianiem szańców. • Większe zagony tatarskie przeprawiły się na lewy brzeg Dniestru i zaczęły utrudniać Polakom utrzymanie łączności z krajem: •"• ; ;: ; : . . r 7 września Turcy, wskutek braku czujności dwóch rotmistrzów polskich, wtargnęli na szańce prawego skrzydła i wycięli ponad stu ludzi piechoty. Odrąbane głowy ponieśli sułtanowi, aby z rąk jego otrzymać upragnioną nagrodę. Przybyła naprędce odsiecz wyparła janczarów z zajętych pozycji, ale spodziewano się nowego szturmu. Istotnie, w godzinach popołudniowych Turcy ruszyli do ataku. Najpierw szli janczarzy, nieco później ukazała się jazda. Siły tureckie były tym razem tak duże, iż pozycjom polskim zagrażało poważne niebezpieczeństwo. W tej groźnej chwili hetman rzucił na nieprzyjaciela husarię. Wiódł ją sam, „choć na zdrowiu schorzały, ale w sercu i animuszu nader czerstwy, chorągwi swojej skoczyć kazał [...] sam się przywodząc potykał".88 Ruchem półkolistym, z wielkim impetem runęła na napastnika ciężka jazda. W strasznym uderzeniu na spahisów pokruszyły się wnet kopie. Pracowały teraz koncerze, biała broń o prostej, długiej głowni, podstawowa broń husarii, i szable. Spahisi nie wytrzymali tak silnego naporu i zawrócili konie do masowej, bezładnej ucieczki. Skrzydlaci jeźdźcy ścigali Turków aż do ich obozu. Zwycięstwo było całkowite, straty poniesione przez przeciwnika znacznie przewyższały straty własne. Tymczasem zbliżało się niebezpieczeństwo od Turków groźniejsze — głód. Pod Brahą, na polskim brzegu Dniestru, naprzeciwko Chocimia, wzniesiono małą redutę, która miała ułatwiać łączność z Kamieńcem i osłaniać transporty żywności przed zagonami tatarskimi. Nie na wiele jednak się to zdało. W obo- zie poczęły się iśżefżyĆ choroby, zaraza padła "na konie i wiele ich wyniszczyła. Ciężko chory na tzw. gorączkę mołdawską leżał królewicz Władysław- Niektórych zaczęło ogarniać zwątpienie i pesymizm. •--,-: W tych warunkach zrozumiano, że odrzucony przed kilku dniami plan Chodkiewicża wydania wrogowi walnej b.itwy był jak najbardziej słuszny. Toteż gdy na radzie, wojennej. 10 września hetman rzucił myśl wielkiego ataku nocnego, nie znalazł tym razem oponentów. Wszyscy opowiedzieli się za projektem wodza, a najgoręcej poparł go ataman kozacki Konasze-wicz-Sahajdaczny. Termin wypadu ustalono na noc z 12 na 13 września. Wyprawę dobrze przygotowano; rokowała ona duże szansę zwycięstwa. Lecz wyznaczonej nocy, w decydującej chwili, gdy wojska stały już gotowe do natarcia, spadła gwałtowna ulewa. Była to znaczna przeszkoda, zwłaszcza Kozacy lękali się, aby im nie zamokły samopały. Chodkiewicz musiał ogłosić odwołanie ataku. Położenie pogarszało się z każdym dniem. Brak żywności i paszy coraz bardziej dawał się we znaki. Zaczęli burzyć się Kozacy, dotąd tak dzielnie stawiający czoło nieprzyjacielowi. Trzeba było układać się z nimi i obiecywać dodatkowe wynagrodzenie. Szczęściem i w obozie sułtańskim sytuacja nie układała się pomyślnie. Wojsko padyszacha cierpiało również niedostatek. Liczne dezercje osłabiały jego siłę. Poważnie utrudniał Turkom prowadzenie wojny brak dobrych i doświadczonych dowódców. Nie był wodzem i nie mógł mieć należytego autorytetu młody Osman II, w dziecinny sposób chcący dorównać swemu znakomitemu przodkowi i poprzednikowi Sulej-manowi Wspaniałemu. Na podstawie świeżej i wiaro-godnej tradycji polskiej tak charakteryzował niedojrzałego sułtana Wacław Potocki: 99 Targa włosy na głowie, gryzie sobie palce ;.; Zjadły Osman, żurzy się na swoje ospalec. Już nie wierzy, żeby Mahomet był na niebie; I swych, i nieprzyjaciół, i znowu klnie siebie. Potem się zapomniawszy, kiwa tylko głową, Kiedy Turcy osobą gardząc cesarzową, O jego się tak blisko ocierając strzemię Uciekają, na koniec pięścią tłukąc w ciemię Od gniewu, i samemu przyjdzie się rozgrzeszyć, Przyjdzie i nieprzyjaciół, niestetyż, rozśmieszyć. •• f » A i paszowie biorący Udział w wyprawie, „regimen-tarze z seraju nigdy na wojnach nie bywali" 70 — jak ich określił Lubomirski — nie stali na wysokości zadania. Toteż wielka radość zapanowała wśród Turków, gdy 14 września nadciągnął z posiłkami namiestnik Bu-dzina, Mehmed Karakasz pasza. Karakasz był wysokiego mniemania o swych talentach wodza, lekceważył Polaków i potrafił przekonać padyszacha, że jednym uderzeniem rozbije przeciwnika i zakończy kampanię. Nazajutrz, 15 września 1621 r., Karakasz poprowadził atak. Od rana już ze stanowisk polskich obserwowano gorączkowy ruch w obozie sułtańskim. Początkowo nie przywiązywano do tego większej wagi, gdyż widziano już różne przegrupowania oddziałów tureckich, które nie pociągały za sobą żadnych następstw. Około południa wszakże masy wojska nieprzyjacielskiego wypadły z lasu i rzuciły się ku środkowym pozycjom polskim, najsłabiej umocnionym. Zawiodły jednak rachuby Karakasza na zaskoczenie Polaków. W niebezpieczeństwie zorientował się w porę Lubomirski. W obozie polskim odezwały się trąby, zawarczały bębny, wojsko porwało się do odparcia szturmu. Piechota wnet obsadziła zagrożone szańce, jazda wysunęła się poza wały oczekując hasła do ataku. Artyleria otworzyła ogień do nadbiegających 100 Turków. Wkrótce kula armatnia ugodziła śmiertelnie Karakasza. Na widok ten zachwiały się szeregi tureckie i zatrzymały w marszu. Przeciwnatarcie polskie poszło szybko i odrzuciło nieprzyjaciela z wielkimi dla niego stratami. Były one tym większe, że Turków, których prowadził do boju Karakasz, pozostawiono samym sobie, gdyż wielki wezyr Hussein, zawistny wróg paszy budzińskiego, celowo wstrzymał odsiecz. Dzień 15 września przyniósł nowe zwycięstwo polskie. Ale sukces ten nie zmusił Turków do całkowitego odwrotu i nie poprawił ciężkiej sytuacji aprowizaeyj-nej. Chociaż onieśmieleni napastnicy zaprzestali na kilka dni ataków i „skromnie się zachowywali" 7ł, jednak fala zniechęcenia w obozie polskim wzbierała coraz silniej. Świadczyły o tym coraz liczniejsze dezercje. Wprawdzie Chodkłewicz powtarzał niejednokrotnie, że nie przywiązuje do nich wagi, gdyż na wojnie nic po tchórzach, ale zmienił zdanie wobec groźby masowego zbiegostwa. Na domiar złego hetman był już śmiertelnie chory i czuł, że nie zdoła wykrzesać z siebie energii, która go dotychczas nigdy nie opuszczała, a teraz była potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Przy zawsze niepewnym i zdradliwym pośrednictwie wołoskim nawiązał v. wielkim wezyrem rokowania pokojowe, ale wyniku ich wciąż nie było widać. Los kampanii zależał od postawy wojska, od tego, czy zachowa ono dyscyplinę, czy nie podda się panice i rozprzężeniu. 18 września zwołał hetman „koło generalne". Zaproszono także starszyznę kozacką z Konaszewiczem-Sa-hajdacznym na czele. Ciężko chory wódz, wpół leżąc, przedstawił słabym głosem położenie wojska. Przemówienie nie chybiło celu. Zgromadzeni jednomyślnie zobowiązali się walczyć do upadłego. Postanowiono bronić granic kraju, „aby na karkach naszych droga się im [Turkom] do ojczyzny nie pokazała".72 101 r Tejże nocy jeszcze, pod świeżym wrażeniem obrad i rezolucji „koła generalnego", oddział Ząporożców urządził „wycieczkę". Mołojcy, zbrojni w kosy i rohatyny, wdarli się do obozu tureckiego nad Dniestrem, Wywołali w nim niesłychane zamieszanie, zadali -..: nie-przyjacielowi ciężkie straty, z namiotu paszy porwali wielką czerwoną chorągiew i łańcuch złoty. — oznakę godności wodza. Uprowadzili też około 200 koni i 30 wielbłądów. Powodzenie zachęciło Kozaków do nowego napadu w trzy dni później, w nocy z 21 na 22 września. Celem ich były tym razem kwatery Husseina paszy, świeżo złożonego z urzędu wielkiego wezyra. I ten wypad został uwieńczony sukcesem. Zaporożcy wzniecili ogromny popłoch pośród Turków i zagarnęli znaczne łupy. Niewiele brakowało, a sam Hussein dostałby się do niewoli. Otoczony przez mołojców rzucił im w przerażeniu ciężką, sobolami podszytą szubę, cisnął trzos ze złotem i korzystając z chwilowego zamieszania, które powstało, gdy Kozacy chwytali cenną zdobycz, rzucił się do ucieczki do pobliskiego lasu. „Przez całą noc w dąbrowie pod drzewem w dołku się utaiwszy, aż ku dniowi na poły od strachu umarły leżał"73 — pisał z satysfakcją Jakub Sobieski. Potyczki tego rodzaju podnosiły wojsko polskie na duchu, pokazywały Turkom, że osaczony przeciwnik nie myśli o poddaniu się, lecz zadaje ciosy; położenia ogólnego nie były jednak w stanie zmienić. Tymczasem zaszedł wypadek, który mógł fatalnie wpłynąć na dalszy bieg wydarzeń. 24 września 1621 r. zmarł wódz naczelny, hetman wielki litewski, Jan Karol Chodkiewicz. Poprzedniego dnia wezwał do siebie komisarzy, pułkowników i rotmistrzów. Z braku sił nie mógł już mówić, ale drżącą ręką oddał swą buławę hetmańską Lubomirskiemu. Oznaczało to, że pan podczaszy koronny,: którego umierający wysoko cenił, ma objąć naczelne dowództwo.' Lubomirski był nie-: wątpliwie człowiekiem wielkiej energii, ale zgon wodza o autorytecie, jakim powszechnie cieszył się Ghod-kiewicz,-stanowił wielką stratę. : .,;.. y .-Próbowano w pierwszej chwili ukryć ten fakt zarówno przed swoimi; jak i przed wrogiem, ale na próżno. Zbyt wielu żołnierzy widziało, gdy w przeddzień śmierci przewożono ciężko chorego hetmana kolasą z.,jego kwatery do.zamku. Wieść o śmiertelnej chorobie, a później o zgonie wodza szybko rozeszła się po całym obozie. Wkrótce dowiedzieli się o tym i Turcy. .Dowództwo tureckie sądząc, że w obozie polskim panuje wielkie zamieszanie, już nazajutrz, 25 września, „wpół odwieczerz" przypuściło szturm do obozu ze wszystkich stron, najmocniej atakując pozycje Kozaków i lisowczyków. .Piechota polska Lubomirskiego poszła na odsiecz najbardziej zagrożonym punktom obrony. „Nie ucieszyli się za łaską Bożą tego dnia Turcy,— pisze Jakub Sobieski — bo i ochotnik posunąwszy się z wału wyparł ich precz i nasza piechota opodal wybiegłszy od wału wystrzelała ich hufce. Poczęli się byli i nasi piesi niektórzy mieszać i uciekać, aż potem jeden drugiego animując z wielkim okrzykiem i strzelbą, i ręczną bronią wstręt dali nieprzyjacielowi." 74 Wobec zmniejszania się liczby wojsk i trudniejszych warunków obrony wielkich wałów, zgodnie z decyzją, która zapadła jeszcze za życia Chodkiewicza, wycofano się z niektórych okopów i skrócono obwód obwarowań. Trzeba było zniszczyć porzucone okopy i wznieść w głębi nowe. Prac tych jeszcze całkiem nie ukończono, gdy po dwóch dniach względnego spokoju Turcy ruszyli do nowego szturmu. Wczesnym rankiem 28 września, zanim mgły opadły, wciągnęli na wzgórza kilkanaście dział polowych i kilka wielkich dział burzących, „które ciągnęło po 103 kilkanaście par koni".75 Rozpoczęła się strzelanina, „aż się ziemia od grzmotu wielkiego trzęsła [...]" 78 Janczarzy i spieszeni spahisi kryjąc się w rowach, dołach i za drzewami usiłowali podejść do okopów polskich. Ku zdziwieniu wojska polskiego zasłaniali się, po raz pierwszy w ciągu tej kampanii, tarczami. Z drugiej strony Dniestru stali Tatarzy i stwarzali pozór, jak gdyby chcieli się przeprawić przez rzekę. Krwawe walki toczyły się przez cały dzień, aż wreszcie szturm z wielkimi obustronnymi stratami odparto. Było to znów zwycięstwo wojsk polskich. Ale wodzowie stanęli w obliczu groźnej sytuacji: w całym polskim obozie znajdowała się już tylko jedna beczka prochu. Odparcie nowego szturmu przekraczało więc możliwości oblężonych. Jedyną drogę ocalenia stanowiły układy. Jakub So-bieski i Stanisław Żórawiński, kasztelan bełzki, udali się do obozu tureckiego. Szczęściem i Turcy skłaniali się coraz bardziej do myśli o pokoju. Wszystkie ich szturmy odparto, zadano im poważne straty. Ponadto brali oni pod uwagę zbliżanie się zimy, a więc pory roku, którą ciężko byłoby znieść w polu żołnierzowi z cieplejszych krajów. W otoczeniu sułtana wzięła górę partia pokojowa. Stał na jej czele nowy wielki wezyr, Dilaver pasza, „człowiek sędziwy, roztropny, eksperiencji wielkiej, rozsądku zdrowego i-prostego, od chytrości i figlarstwa zwyczajnego temu pogaństwu daleki"." Po kilkudniowych, żmudnych rokowaniach zawarto wreszcie 9 października traktat pokojowy, honorowy dla stron obu. Pierwsi opuścili pole bitwy Turcy, 10 października; po nich, 13 tegoż miesiąca, wycofali się Polacy. Polska uznała zwierzchność turecką nad Mołdawią. Wobec znacznej dysproporcji sił, które przeciwnicy rzucili do walki, każde rozwiązanie, nie pociągające za 104 sobą zniszczenia armii i wkroczenia nieprzyjaciela w głąb kraju, było właściwie zwycięstwem Polski. Przy spisywaniu traktatu zaistniała trudność techniczna: nie było tłumaczy. Sobieski więc zmuszony był układ spisany po polsku dyktować jakiemuś Wołochowi, który tłumaczył go na język wołoski, czyli rumuński. Grek, pozostający na służbie sułtańskiej, spisał go po grecku, a dopiero funkcjonariusz Porty przełożył go na język turecki. Nic więc dziwnego, że tureckie brzmienie traktatu różniło się w treści od polskiego, co w przyszłości dało powód do różnych sporów. Na zakończenie rokowań wielki wezyr poczęstował posłów polskich sorbetem, Turcy bowiem nie pili wina. Później nastąpiła audiencja u sułtana. Padyszach przyjął komisarzy w wielkim czerwonym namiocie rozpiętym na jedwabnych sznurach: „siedział na łóżku z pięknego drzewa urobionym i zewsząd pozłocistym* materace, na których siedział i kołdra z bogatego bardzo złotogłowiu, szabla zatkniona w łóżko za nim i parę łuków z sajdakami na skórze po prostu haftowanej, strzały na cięciwie u każdego łuku. Miał na sobie zawój nie bardzo wielki, trzy kity na dół przypięte, ferezję szkarłatną czerwoną, sobolami podszytą z pętlicami i guzami jedwabnymi, którą na obie ręce wdział i tak się w nią zapiął, że dalej nie było nic prawie widać." Charakterystyczna była ceremonia oddania sułtanowi listu, który doń wystosował Lubomirski. Kasztelan Żórawiński podał pismo paszy stojącemu na samym skraju orszaku sułtańskiego, ten oddał je następnemu dostojnikowi, i tak szło kolejno, aż list znalazł się w ręku wielkiego wezyra, który położył go między poduszki na łóżku padyszacha. Źórawiński wygłosił następnie krótkie przemówienie zapewniając, że król polski pragnie dochować starej 105 przyjaźni „z domem ottomańskim1', po; czym złożył Osmanowi dary królewskie. „Była to szabla ze złotem i kamieniami po staroświecku robiona, para pistoletów i karabin dziwnie piękną robotą, co nam wszystko Król JMć dał na tę drogę, także przy tym pozłocisty puchar, konewka piękna srebrna i brytan czarny dosyć nieszpetny." 78 Audiencja była skończona, traktat wchodził w życie. Warto pamiętać, że w bitwie pod Chocimiem najpełniejszy wyraz znalazło polsko-kozackie braterstwo broni w "wojnie obronnej przeciwko Turcji. Pięknym tego świadectwem są liczne „dumki" ukraińskie i pamiętniki polskie, pochodzące z owego okresu. , -l : 51 V . l . .1 : 5 f BO Z D Z I . A Ł S Z O § T Y TATARZY spominaliśmy już o Tatarach; ;krymskich i o ich najazdach na południowo-wschodnie ziemie Rzeczypospolitej. Wypadnie nam teraz zająć się bardziej szczegółowo państwem chanów na Krymie i jego stosunkami z. Polską. W wyniku rozkładu chanatu.kipczackiego, czyli Złotej Ordy, rozciągającego się od ujścia Dunaju aż daleko w głąb Azji za rzekę Irtysz, powstał na Półwyspie Krymskim oddzielny chanat. Na jego czele przy poparciu wielkiego księcia litewskiego Witolda stanął w 1427 r. Hadżi Girej. Od niego wywodzi się: dynastia Girejów, która panowała aż do,upadku chanatu i przyłączenia Krymu do Rosji w 1783 r. Całkowita niezależność chanów krymskich nie dała się długo utrzymać. W 1475 r. Porta rozciągnęła protektorat nad państwem tatarskim. Prawie całe południowe wybrzeże Krymu wraz z Kaffą znalazło się w bezpośrednim władaniu Turków. Posiadłości chanatu tworzyła więc tylko pozostała część półwyspu. Chana wyznaczał sułtan, ale zawsze spośród członków rodu Girejów. Władza chanów była podwójnie ograniczona. Krępowała ich z jednej strony warstwa możnych'f eu-dałów tatarskich, z drugiej — jak miecz Damoklesa — wisiała nad każdym z nich groźba zdetronizowania przez Turków. Stolicą chanatu był Bachczyseraj, czyli miasto ogrodów. . .„: ; ... j . ....... 107 Powszechnie uważano u nas Tatarów za dzikich, prymitywnych barbarzyńców. Opinia ta jest słuszna jedynie w stosunku do zwykłych wojowników-paste-rzy. Cała natomiast warstwa górna społeczeństwa pozostawała na wyższym szczeblu rozwoju kulturalnego. Członkowie rodziny panującej, Girejowie, byli ludźmi bardzo wykształconymi. Niektórzy z nich chętnie chwytali za pióro, ich poezje świadczą o dobrym smaku i kulturze autorów. Piękne pałace i meczety o stopniu rozwoju, który osiągnęła sztuka i architektura tatarska. Pod opieką chanów kwitła także na Krymie nauka; na Wschodzie szeroko słynęła uczoność Tatarów. Na stepach, na północnym wybrzeżu Morza Czarnego i Azowskiego, koczowali Tatarzy budziaccy, ocza-kowscy, nogajscy, podlegający zwierzchnictwu tureckiemu, związani również z chanatem krymskim. Większość najazdów tatarskich na ziemie Rzeczypospolitej była dziełem tych właśnie ruchliwych czarnomorskich nomadów, zwłaszcza Tatarów budziackich, czyli bia-łogrodzkich, koczujących między Benderem i Biało-grodem u ujścia Dniestru a Kilią u ujścia Dunaju. Ordyńców poruszał z ich siedzib i rzucał na ościenne kraje najczęściej głód, nierzadki gość w tatarskich wsiach zwanych ułusami, gdzie ludność mieszkała w namiotach. Susza czy pomór na bydło stawały się klęską, od której skutków chronić mogły koczowników tylko łupieskie wyprawy. Toteż w „inkursjach" stosunkowo rzadziej brali udział Tatarzy krymscy, zamożniejsi i osiadli. Chan Mengli Girej pisał w 1506 r. do króla Zygmunta I: „Głodni ludzie muszą, wsiadłszy na koń, tam szukać pożywienia, gdzie je mogą znaleźć." A w kilka lat później, w 1516 r., poseł rosyjski donosił z Krymu: „Głód tu straszliwy, słońce wszystko wypaliło, paszy dla bydła nie ma, chleba zaś tu u nich i bez tego 108 zawsze bardzo mało, a dziś zgoła nic." 79 Tak odmalowane warunki nie uległy zmianie i w wieku XVII. Najazdy tatarskie szły szlakami: Wołoskim, Kucz-mańskim, Czarnym i Murawskim. Szlak Wołoski wiódł z Białogrodu przez Besarabię, Pokucie na Buczacz i Lwów; Szlak Kuczmański z Pól Oczakowskich na Podole i Bracławszczyznę; Szlak Czarny biegł z Pere-kopu przez Tawań nad Dnieprem i stamtąd dwoma ramionami: lewym przez Humań i Targowicę, prawym przez Korsuń i Białą Cerkiew; wreszcie Szlak Muraw-ski wychodził również z Perekopu na Zadnieprze. Łupieskie te wyprawy najliczniejsze były w lipcu, sierpniu i wrześniu, gdyż ludność zajętą robotami polnymi łatwiej było zaskoczyć i chwytać w jasyr. Szły one wówczas przeważnie Szlakiem Wołoskim. Najrzadziej wyruszali Tatarzy wiosną i jesienią, gdyż roztopy nie pozwalały im na szybkie przenoszenie się z miejsca na miejsce i zaskoczenie mieszkańców, co stanowiło niezbędny warunek sukcesu. Napady w styczniu i lutym szły najczęściej Szlakiem Czarnym. Ułatwiał napady tatarskie, a nawet do nich zachęcał fakt, że granice Rzeczypospolitej stały otworem. Na straży bezpieczeństwa ziem południowo-wschodnich czuwało w pierwszej połowie XVII wieku około 3 tysięcy żołnierzy w garnizonach rozmieszczonych wzdłuż prawie 2 tysięcy kilometrów linii granicznej. Wojsko to nawet przy pomocy pocztów wielkopańskich, rozrzuconych w głębi kraju, nie mogło zapewnić ludności skutecznej ochrony, zwłaszcza że szybkość w działaniach wojennych stanowiła zasadniczą cechę Tatarów. Hetman Żółkiewski przyrównywał ich do ptaków i dlatego uważał za niezwyciężonych. Nie tylko gonić, ale i doganiać czambuły tatarskie nauczył jazdę polską regimentarz wojsk ukraińskich Stefan Chmielecki. Sztukę tę do doskonałości doprowadził dopiero Jan So-bieski. W tych warunkach ludność ziem kresowych, 109 SZLAKI TATARSKIE 2. Szlaki tatarskie w dużej mierze pozostawiona samej sobie, musiała zorganizować samoobronę, jeśli nie chciała bez oporu ginąć lub popaść w jasyr. Jakimi drogami szła samoobrona? Zawodziło z reguły pospolite ruszenie szlacheckie. Rozsyłano wprawdzie uniwersały, ostrzegające przed niebezpieczeństwem i wzywające szlachtę pod broń; w ówczesnych aktach zachowało się ich bardzo dużo, ale były one najczęściej spóźnione. Jeśli ubiegały Tatarów i przychodziły na czas, zwykle nie odnosiły skutku. „Takiego baczenia są ludzie — skarży się w uniwersale z roku 1610 wojewoda ruski Stanisław Golski — że wolą zniszczyć i w niwec się obrócić od ręku pogańskich, aniżeli żołnierza ścierpieć [...] Pewienem tego, iż Waszmość Panowie i Bracia nie będziecie chcieli w domiech swych na 110 żonach, dziatkach, poddanych i na wszystkkhf-majętnościach-swych tego poganina jako jastrzębia na ko-koszy łowić; -ale raczej tu na pograniczu onemu odpór dawać i> jeśli by przyszło do tego, i w gnieździe jego onemu z gardła łup, który by złodziejską prędkością i przewagą swą odniósł, wydrzeć." W Pierwszym zadaniem obrony było ostrzec ludność przed zbliżającym się napadem. Służyła temu sygnalizacja dźwiękowa i świetlna: donośne bicie dzwonów kościelnych i huk wystrzałów armatnich z pobliskich zameczków. Na wzgórzach płonęły przygotowane uprzednio stosy suchego drewna. Tak więc w ciągu krótkiego stosunkowo czasu wszystkie wioski na przestrzeni kilkunastu, niekiedy nawet kilkudziesięciu kilometrów, były powiadamiane o niebezpieczeństwie bliskiego napadu. Wówczas albo szukano ratunku w ucieczce, albo też gotowano się do czynnej obrony. Uciekano bądź do warownych zameczków, jeśli pozwalały na to czas i odległość, albo też chroniono się w lasach, w ostateczności w wysokim zbożu, w konopiach. Zboże jednak rzadko zapewniało bezpieczeństwo, lasy też nie zawsze były pewną kryjówką. Pamiętać trzeba, że chłop w wyjątkowych jedynie wypadkach uciekał tylko z rodziną, zwykle starał się zabrać ze sobą żywy inwentarz, którego utrata była dlań katastrofą. Tatarom nie było trudno wyśledzić w głębi lasu gromadę ludzi ze stadem bydła. Jeśli nawet ucieczka się powiodła, a zbiegowie nie wykryci i nie napastowani przetrwali w leśnej kryjówce „inkursję", najczęściej po powrocie do rodzinnej wsi zastawali tylko jej zgliszcza. Wskutek prymitywnej budowy domostw wiejskich i obfitości budulca drzewnego pożar chaty nie stanowił wielkiej klęski, ale spalenie zboża i siana powodowało niekiedy śmierć głodową. Chłopi organizowali często obronę swych wiosek i swego dobytku. W niektórych wsiach wznoszono 111 wieżyczki, w dolnych ich częściach przechowywano broń: siekiery, oszczepy, dzidy, łuki, czasami także rusznice, proch i kule; u góry czuwał strażnik mający przestrzec wieś przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Jeśli obrona obejmowała cały zespół budynków wiejskich, otaczano wieś ostrokołem z grubych pali zaostrzonych ku górze oraz okopem złożonym z wału i z rowu. Gdy z takich czy innych względów nie można było wsi ufortyfikować, broniono niektórych tylko budynków, najczęściej kościoła czy cerkwi. Prawie każdy, najmniejszy nawet dwór szlachecki na ziemiach narażonych na niebezpieczeństwo tatarskie był jakby małą forteczką. Zabudowań dworskich bronił również okop, ostrokół, dalej tyn, czyli mocne i wysokie ogrodzenie ociernione u góry. Gdy napastnicy przebyli okop, zrąbali ostrokół, przedarli się przez tyn, musieli zdobywać samo domostwo, które — choć drewniane — najczęściej stawiało silny opór. Podobnie i kościoły w wielu miejscowościach przystosowywano do obrony. Prymitywne te fortyfikacje nie były oczywiście w stanie nikogo ochronić przed regularnym wojskiem, ale na ogół mogły zabezpieczyć przed Tatarami, ordyńcy bowiem nie dążyli do zdobywania fortec i zajmowania punktów strategicznych; ich jedynym celem był łup i to osiągnięty możliwie szybko i be^ nadmiernych ofiar w ludziach. Jeśli Tatarom nie udało się opanować warownego zamku czy zameczku przez zaskoczenie lub podstęp, rzadko decydowali się na oblężenie. Obrona nie była więc zasadniczo trudna, lecz po to, by była skuteczna, obrońcy musieli spełniać dwa warunki: nie wolno im było dać się zaskoczyć, a następnie musieli być odważni i zdecydowani walczyć na śmierć i życie, nawet z przeważającymi siłami wroga. Akta i kroniki ówczesne przechowały opisy wielu 112 19. Stanisław Koniecpolski 21. Piechota zaporoska. Rysunek B. Gembarzewskiego 20. Zamek w Chocimiu 22. Koncerz 23. Bitwa z Tatarami. Rysunek A. Lessera wg drzeworytu z Kroniki A. Miechowity 24. Hetman Koniecpolski po zwycięstwie nad Tatarami w 1624 r. Staloryt Swobody 25. Początek „listu przymiernego" Mehmeda IV Gireja do Jana Kazimierza 26. Rotmistrz tatarski. Rysunek J. Wojnarowskiego z 1837 r. n. Tatar na koniu. Rysunek A. Lessera wg A. de Bruyn 28. Rzucanie oszczepem. Miniatura turecka z 1660 r. L). Szable tureckie 30. Buńczuk tatarski 31. Achmed Koprulii wypadków skutecznej, zwycięskiej obrony kościołów, dworów szlacheckich czy całych wsi, obrony, w której chłopi odgrywali poczesną rolę. Najgłośniejszym wydarzeniem tego rodzaju była bitwa chłopów z Tatarami o wieś Nowosielce w czerwcu 1624 r. Sytuacja ogólna w owym czasie przedstawiała się następująco: zwycięstwo chocimskie zapewniło Rzeczypospolitej na jakiś czas spokój ze strony Turcji, zwłaszcza że po zamordowaniu sułtana Osmana II, 20 maja 1622 r., rozpoczął się w państwie otomańskim okres wewnętrznych zamieszek i powikłań. Nie oznaczało to wszakże, aby ziemie południowo-wschodnie mogły odetchnąć i zapomnieć o groźbie najazdów. Pozostali przecież Tatarzy. Na czele ordy budziackiej stał wówczas energiczny i brutalny Kantemir, czyli Krwawy Miecz. Już w styczniu 1624 r. grasowały na Podolu drobniejsze zagony tatarskie. Wiosną zaś tegoż roku na czele znaczniejszych sił ordy budziackiej ruszył w pole sam Kantemir. 26 maja wystrzały armatnie z Wysokiego Zamku we Lwowie oznajmiły ludności najazd. Z końcem maja i w początkach czerwca czambuły przekroczyły granice Rzeczypospolitej i szerokimi zagonami rozsypały się po kraju. Ofiarą najazdu padły najpierw okolice i przedmieścia Stryja. Następnie wtargnęli ordyńcy do ziemi przemyskiej, nagłym atakiem usiłowali bezskutecznie zdobyć Przemyśl, poszli dalej, do ziemi bełzkiej, wpadli też na Podkarpacie. 14 czerwca przerażonym tłumom na rynku krakowskim obwieszczono bliskość niebezpieczeństwa. Popłoch ogarnął mieszkańców Krakowa. Opór stawiano Tatarom tylko w nielicznych miejscach, tam mianowicie, gdzie mieszkańcy nie dali się zaskoczyć i wykazywali chęć walki, i wreszcie tam, gdzie warunki terenowe sprzyjały obronie. Jak już wspomniano, zasłynęła wówczas energiczną obroną 8 — Buńczuk t koncerz 113 wieś Nowosielce położona między Przeworskiem a Łańcutem. Wójtem w Nowosielcach był Michał Pyrz, człowiek obrotny i energiczny; służył zapewne dawniej w wojsku i zdobył doświadczenie wojenne. Niewątpliwie przebywali we wsi i inni jeszcze wysłużeni żołnierze. Obronę stanowiły umocnienia złożone z fosy i wału ziemnego. Wał ten okalał zapewne nie całą wieś, lecz tylko jej część leżącą blisko kościoła. Dostępu do No-wosielec broniły także liczne bagna i mokradła. Na wieść o zbliżaniu się Tatarów mieszkańcy schronili się za wałem, sprowadzili tam bydło, przenieśli dobytek ruchomy i czuwali. Czambuł napotkał twardy opór. Zacięte walki trwały cztery dni, od 9 do 13 czerwca. Nie miały, oczywiście, charakteru regularnego oblężenia, gdyż jazda tatarska nie była do tego zdolna. Ordyńcy, nie spodziewając się silnego oporu, przypuścili atak na wąską groblę — jedyne miejsce, przez które można się było przedostać do wnętrza wsi. Czekała ich wszakże przykra niespodzianka. Chłopi pod dowództwem Pyrza odparli napastników. Tatarzy, rozjuszeni nieprzewidzianym oporem, spodziewając się znaczniejszego łupu, nie odstąpili, mimo niepowodzenia pierwszego ataku. Zatrzymali się pod Nowosielcami, otoczyli całą wieś, blokując drogę wiodącą do niej przez mokradła, i ponowili natarcie. Na szczęście obrońcy mieli w swych szeregach ludzi dzielnych, znających rzemiosło wojenne, i byli stosunkowo nieźle uzbrojeni. Mieli nawet śmigownicę, działko o długiej lufie. Z działka tego, jak głosi tradycja, mocno raził napastników chłop Franek Dudek, dawny artylerzysta, beznogi weteran spod Cecory. Nowosielczanie nie ograniczali się zresztą do obrony. Co odważniejsi chłopi nie wahali się działać zaczepnie. Do ostatnich niemal czasów dochowało się w Nowo-eielcach opowiadanie o czynach parobka Jaśka, który 114 dzięki swej odwadze i przemyślnemu fortelowi porwał Tatarom nocą stado koni. 13 czerwca, po czterodniowych bojach, ordyńcy odstąpili od dalszych prób opanowania Nowosielec. Walki spowodowały pewne straty w rannych i zabitych, przypuszczalnie spaliła się też część zabudowań wiejskich, ale wieś i jej ludność ocalały. Rzecz jasna, iż opór stawiali Tatarom nie tylko no-wosielczanłe. Obrona niemniej waleczna i odważna zdarzała się w wielu innych wsiach. Traf wszakże chciał, że tradycja bojów nowosieleckich i pamięć o dzielnych wojownikach: Michale Pyrzu, Franku Dudku i Jaśku utrzymała się w tej właśnie wsi najdłużej i przetrwała do naszych czasów. W skali ogólnej wypadki takie nie miały poważniejszego znaczenia. Obrona poszczególnych wsi nie zdołała oczywiście nigdy ani powstrzymać najazdu tatarskiego, ani osłonić przed nim chociażby części kraju. Znaczenia lokalnego nie można wszakże lekceważyć, liczne bowiem były wypadki, gdy determinacja mieszkańców i ich odwaga uratowały wielu ludzi od śmierci, a często gorszej niż śmierć niewoli. Z ramienia Rzeczypospolitej obroną ziem południo-wo-wschodnich kierował hetman Stanisław Koniec-polski. Powrócił on przed niedawnym czasem z niewoli tureckiej i znów dzierżył buławę polną koronną. Już 19 maja 1624 r. otrzymał od szpiegów wiadomość, że Kantemir ruszył drogą przez Mołdawię do Polski. Wnet uniwersały hetmańskie ostrzegły ludność przed zbliżającym się najazdem, wnet wydano rozkazy koncentracji wojsk pod Kamieńcem. Hetman stanął tam już 23 maja, ale wojsko ściągało powoli, toteż Koniecpolski uznał za rzecz niemożliwą rzucić się natychmiast w pościg za ordą. Jazda tatarska była zbyt szybka, zbyt lotna i rzadko dawała się dopędzić jeździe polskiej. Hetman umyślił więc zmie- 115 rzyć się z Tatarami, gdy już powracać będą objuczeni łupem i jasyrem. Przypuszczał, że orda będzie wracała tym samym szlakiem, którym przybyła, i obliczył, że przeprawi się z powrotem przez Dniestr w okolicy Martynowa. W tym więc kierunku pospieszył ze swymi chorągwiami i stanął tam 12 czerwca. Pod swymi rozkazami miał obok wojsk koronnych także i kilkanaście pocztów wielkopańskich, razem zapewne około 4 tysięcy szabel. Rozpoczęły się przygotowania do bitwy. W gęstych, górzystych lasach, na prawym brzegu Dniestru, niedaleko wsi Bednarowa, porobiono zasieki, aby Tatarzy nie mogli zboczyć z drogi i ominąć przeprawy pod Martynowem. Na miejsce walki upatrzył Koniecpolski teren na lewym, wschodnim brzegu Dniestru, przecięty trzema głębokimi, błotnistymi rzeczkami. 19 czerwca nadciągnęła orda. Hetman symulował spieszną ucieczkę, pragnąc wywabić nieprzyjaciela na bagniste obszary po drugiej stronie rzeki. Po drodze kazał porzucić kilkanaście kolas. Fortel się udał. Kan-temir pozostawił jeńców i zdobyte łupy pod strażą w lasach bednarowskich, a sam puścił się komunikiem w pogoń, przeprawił się przez Dniestr i rankiem 20 czerwca dopadł wojsk polskich. Hetman cofał się jeszcze czas jakiś, wreszcie zatrzymał się w miejscu, które uznał za dogodne do podjęcia bitwy. Pośrodku stanął polski tabor, na skrzydłach jazda. Gdy pędząca orda zbliżyła się, zabrzmiały działa i jęły napastnika razić ogniem. Tatarzy zatrzymali się, a po chwili rozpoczęli odwrót osłaniany przez harcownłków. Silne natarcie jazdy polskiej rychło zmieniło odwrót ten w paniczną ucieczkę. Dowodzący prawym skrzydłem polskim Stefan Chmielecki uderzył na uchodzących Tatarów z boku, odciął im drogę do brodu i zmusił do przeprawy przez Dniestr w niesposobnym miejscu. Dopadłszy 116 Dniestru ordyńcy próbowali przedostać się wpław przez rzekę, ale rażeni ze strzelb i łuków ponieśli ogromne straty. Z pogromu zdołała się wydostać tylko część wraz z rannym podczas przeprawy Kantemi-rem. Pościg dogonił ich w dwa dni później, 22 czerwca, pod Chocimierzem, i zadał im ostateczną klęskę. Sam Kantemir na czele niewielkiego oddziału zdołał uratować się ucieczką. Zwycięstwo zostało uwieńczone oswobodzeniem wielkiej liczby jeńców. „Od południa, mila do Dniestru — relacjonował świadek tych wydarzeń — począł się kosz, niezliczona rzecz ludzi obojej płci, bydła, koni, stada owiec, które na gospodarstwo pędzili; pełno było po polach dzieci, niewiniątek i niemowlątek od-bieżanych, które tylko z płaczem krzyczały. Zaczęły się więźniów naszych, szlachcianek i panienek szlacheckich procesje, i tłumy bardzo gęste różnej kondycji i wielu ludzi około Krosna, Przemyśla pobranych, przez trzy mile continue z płaczem idących. Wielki tam żal był z pociechą zmieszany, gdy ci ludzie znowu na świat porodzeni, z prostoty swojej krzyżem przed nami padając różne błogosławieństwa dawali; sprzętami zaś domowymi nie tylko ludzi ubogich, ale [także] szlacheckimi, a nawet aparatami kościelnymi, cokolwiek jeno na koniu zanieść mógł nieprzyjaciel, usłany był wszystek siak." 81 Zwycięstwo martynowskie nie uchroniło i nie mogło uchronić ziem południowo-wschodnich od nowych najazdów tatarskich. Powtarzały się one chronicznie, a środków na ich poskromienie nie znajdowano. Do ciekawszych epizodów walk kresowych należy najazd turecko-tatarski w roku 1633, zwany od imienia wodza tureckiego wojną Abazy paszy. Porta zachowała oficjalnie pokój i chyba ani sułtan, ani nikt z wezyrów nie zamierzał wówczas wystąpić zbrojnie przeciwko Rzeczypospolitej. Wojna była dziełem jed- 117 nego tylko ambitnego człowieka. Mehmed Abaza pasza, namiestnik Sylistrii, podobnie jak wielu dygnitarzy tureckich, był niegdyś niewolnikiem. Należał wszakże do rzędu tych niewolników, którym uśmiechnęła się fortuna. Niezaprzeczone zdolności, odwaga, przedsiębiorczość i wreszcie przysłowiowy łut szczęścia wiodły go pośród najrozmaitszych przygód i awantur do najwyższych stanowisk w państwie. W 1633 r. był namiestnikiem Sylistrii położonej niedaleko granic Rzeczypospolitej. Stąd też miał pewne stosunki z Polską i chętnie podawał się za jej przyjaciela. W Polsce dowodzono, że pochodził z Podola i nazywał się właściwie Iwaszko; było to nieprawdą, gdyż Mehmed ród swój wywodził z Kaukazu, z plemienia Abchazów. Gdy Abaza zerwał z siebie maskę przyjaciela, oburzeni Polacy okrzyczeli go zdrajcą, „grubym odszcze-pieńcem" itp. Trudno dociec, co skłoniło paszę do najazdu. Najprawdopodobniej zachęciła go do tego wojna polsko--rosy;ska, tocząca się w latach 1632—1634, i zaangażowanie w niej polskich sił. Abaza sądził, że w tych warunkach łatwo odniesie sukces. Bez wiedzy Porty wszczął przygotowania wojenne. Uzyskał posiłki hospodarów mołdawskiego i wołoskiego oraz zapewnił sobie udział w wyprawie Tatarów budziackich. W czerwcu 1633 r. granice Rzeczypospolitej naruszył czambuł liczący zapewne około tysiąca jeźdźców. Ordyńcy przeprawiali się przez Dniestr niedaleko wsi Hryńczuk pod Żwańcem, szybkim marszem ruszyli pod Kamieniec, odległy o około 6 mil, spustoszyli i złupili jego okolice, i wraz z łupami oraz jasyrem cofnęi się szybko na prawy brzeg Dniestru do Mołdawii. Nie wiadomo, czy Tatarzy działali tu na własną rękę i w przewidywaniu wojny polsko-tureckiej wyprawili się ns Podole wyłącznie dla grabieży, czy też doko- 118 nali napadu na rozkaz Abazy. W tym wypadku di-dziłoby o przeprowadzenie wywiadu dla zorientował:! siąf jakie siły polskie znajdują się w pobliżu granit; jConiecpolski, wówczas już hetman wielki koron? znajdował się właśnie w Barze. Na wieść o napai zebrał pospiesznie około 2 tysięcy jazdy i ruszył w f goń za napastnikami. Fakt, że byli oni już poza g> nicami Rzeczypospolitej, na ziemi mołdawskiej, i powstrzymał hetmana. Przeprawił się przez Dnidt i zawzięcie ścigał ordyńców. Uchodzący czambuł d się w Mołdawii zapewne bezpieczny i zwolnił teif ucieczki. Starcie nastąpiło 4 lipca 1633 r. niedali Basowego Rogu nad Prutem. Jazda polska zadała li-tarom ciężką porażkę. Uwolniono porwanych jul Kamieńcem jeńców, a wzięto do niewoli wielu znai-nie j szych Tatarów, wśród nich Kantemirowego zięa, prawdopodobnie wodza wyprawy. Koniecpolski wycofał się spokojnie na lewy bnj Dniestru i udał się pod Kamieniec. O zamiarach At zy wiedział już najpewniej, gdyż wszczął przygotowania do odparcia najazdu. Założył obóz warowny i zfc rał siły. Ściągnął nieco żołnierza kwarcianego i Ł żaków, sprowadził trochę pocztów wielkopańsMl i czekał na nieprzyjaciela. Obóz był dobrze umocni-ny. „Mieliśmy w tyle Kamieniec opowiada Mikdij Ostroróg — i obóz nasz okopany, z boku prawego m liśmy bardzo głęboki i szeroki skalisty rów, którji rzeka Smotrycz idzie, na lewym boku, choć ku goni nie bardzo dobry miał nieprzyjaciel przystęp, jedni JM Pan Hetman trzy szańce z tamtej strony usypi kazał i dwa taborki dla piechoty postawił. Co wszysto armatą i piechotą dobrze osadziwszy, między tji szańcami i taborkami kilkanaście chorągwi postatil per transyersam alteram frontem exercitus [na f» cię poprzecznym] tam uczyniwszy, skąd się nieprzjji-cielą zarównie spodziewał, jako i tu z czoła, ale » mniej i czoło dobrze obwarował, bo także między dwiema redutami go postawił, które utramąue vallem [obie doliny], między którymi wojsko stało, dobrze strychowali, i żeby nas nieprzyjaciel i ogarnąć nie mógł i nolentes [i wbrew naszej woli] ku stoczeniu bitwy przymusić."82 Zwycięstwo polskie pod Sasowym Rogiem nie wpłynęło na zmianę zaczepnych planów Mehmeda Abazy paszy. Pod koniec września namiestnik sylistryjski na czele oddziałów tureckich, posiłkowych mołdawskich i wołoskich oraz czambułu Tatarów budziackich ruszył na północ. Około połowy października był pod Chocimiem. Tam zapewne otrzymał wiadomości, że tym razem poczyniono ze strony Polski szersze przygotowania do odparcia najazdu. Usiłował więc nawiązać rokowania z Koniecpolskim; trudno osądzić, w jakim celu: czy naprawdę w zamiarach pokojowych, czy też raczej dla uśpienia czujności przeciwnika. Do obozu tureckiego nadeszły zarazem niepokojące wieści z Istanbulu. W stolicy wiedziano już o przygotowaniach Abazy do wyprawy przeciwko Polsce i bynajmniej nie tajono dezaprobaty i niezadowolenia. Pasza zrozumiał, że musi się spieszyć; tylko zwycięstwo i obfita zdobycz mogły uchronić go przed gniewem sułtana i wielkiego wezyra. Zapewne 20 października przeprawił się przez Dniestr, a w dwa dni później, 22 października, przypuścił szturm do warownego obozu polskiego. Pierwszy atak odparto niespodziewanym dla napastników gradem kuł z dział ukrytych za szańcami. Później Turcy i Tatarzy uderzyli na lewe skrzydło polskie, Wołosi na prawe. Tatarzy wdarli się nawet na pozycje polskie i dopiero odsiecz wyparła ich stamtąd silnym przeciwuderzeniem. Po zaciętych walkach Abaza, obawiając się — jak 120 twierdził kronikarz Piasecki — nadmiernego „kuszenia losu" e3, zwinął oblężenie, dał rozkaz odwrotu i zaczął się cofać ku Dniestrowi. Po drodze udało mu się zdobyć i spalić niewielki zameczek w Studzienicy. Był to zysk nader wątpliwy, w każdym razie zupełnie nieproporcjonalny do wysiłku włożonego w zorganizowanie wyprawy. Jakie były przyczyny tak szybkiego odwrotu, nie wiadomo. Zapewne Abaza uznał, że siły ma zbyt słabe, by pokonać Koniecpolskiego. Być może, iż do decyzji przyczyniły się nowe wieści, czy nawet rozkazy z Istanbulu. Pewną rolę mogła odegrać nieprawdziwa pogłoska, że Kozacy podążają w znacznej sile z odsieczą. Najazd turecko-tatarski roku 1633 odparto zwycięsko. Do Warszawy pospieszył wysłannik sułtańskir czausz Szahin aga, aby wyjaśnić nieporozumienie i przywrócić między Porta a Rzecząpospolitą pokojowe stosunki. Całą winę zrzucił na Abazę i zapowiedział, że sułtan surowo ukarze krnąbrnego paszę. Abaza próbował ratować swą pozycję w Istanbulu. Krył niepowodzenie posyłając do stolicy dary — rzekomo zdobycz z ostatniej wyprawy. Sułtanowi ofiarował piękną brankę zapewniając, że jest to córka hetmana Koniecpolskiego. Nie zdało mu się to na nic. Wezwany do Konstantynopola otrzymał jedwabny sznur, czyli skazany został na śmierć. Wielkorządcą Sylistrii mianowano Murtazę paszę z zaleceniem Utrzymywania poprawnych stosunków z Polską. Na pokojowe nastroje w Turcji wpłynęły niewątpliwie wieści o powodzeniach oręża polskiego na Wschodzie, o kapitulacji armii Szeina pod Smoleńskiem 25 lutego 1634 r., a następnie o zawarciu z Rosją pokoju w Polanowie 14 czerwca. W październiku tegoż roku odnowiono traktat między Rzecząpospolitą a Porta: sułtan miał usunąć Tatarów z Budziaku. 121 Skończyło się oczywiście na obietnicy. Nie ustały „in-kursje" i Tatarzy wpadali nadal w granice Rzeczypospolitej. Były to lata, w których rosły magnackie fortuny kresowych króle wiat: Koniecpolskich, Potockich, Ka-linowskich, Ostrogskich, Wiśniowieckich. Gospodarka wymagała spokoju ł bezpieczeństwa. Dlatego panowie ukraińscy dążyli do wojny z półksiężycem, która miała zniszczyć Tatarów i usunąć zagrożenie z ich strony. Bitwa pod Ochmatowem, 29 stycznia 1644 r., gdzie Stanisław Koniecpolski i Jeremi Wiśniowiecki pokonali Tuhaj beja, wywarła w kraju wielkie wrażenie. Do wojny ze światem islamu zapalił się król Władysław IV i ostatnie lata swego życia poświęcił gorączkowym próbom jej przygotowania. Król myślał o „wojnie tureckiej", której celem było wyparcie Turków z Europy, ostrożniejsi planowali jedynie „wojnę tatarską" dla opanowania Krymu i Budziaku. „Wojna turecka" była w ówczesnych warunkach pomysłem najzupełniej nierealnym. Polska nie miała najmniejszych możliwości podjęcia tak olbrzymiego wysiłku, jaki był niezbędny do zadania śmiertelnego ciosu panowaniu osmańskiemu w Europie. Nieco większe widoki rokowała rozprawa z Tatarami, zwłaszcza gdyby się udało pozyskać współdziałanie Rosji, ale i tu sukces był trudny do osiągnięcia i niepewny. Poważne znaczenie miał fakt, że cała klasa panująca, zarówno szlachta, jak i możnowładztwo z wyjątkiem królewiąt ukraińskich i ich popleczników, była kampanii z półksiężycem bezwzględnie przeciwna. SOJUSZ Z TATARAMI rda nie zawsze bywała sąsiadem wrogim i uciążliwym, nie zawsze dawała znać o sobie tylko łunami pożarów. Po latach najazdów i wojen przychodziły lata pokoju, a nawet współdziałania. Tak właśnie było w Polsce w czasie „potopu". Na pierwszy rzut oka rzecz wygląda dziwnie i niezrozumiale. Nie zatarły się bowiem w pamięci współczesnych ani plany podboju Krymu, ani wspomnienia o wyprawach Aleksandra Koniecpolskiego i Jeremiego Wiśniowieckiego w dalekie stepy czarnomorskie, nie przebrzmiały jeszcze echa bojów, które wespół z Kozakami pod wodzą Bohdana Chmielnickiego toczyli Tatarzy pod Żółtymi Wodami, Korsuniem i Zbarażem, gdy posłowie zaczęli krążyć między Warszawą a Bach-czyserajem i między Rzecząpóspolitą a chanem nawiązywano nici porozumienia, z którego wkrótce powstał sojusz wojskowy. Jak doszło w tak krótkim czasie do zmiany polityki ordy i na jakim podłożu zmiana ta nastąpiła? Tatarzy byli wprawdzie sojusznikami Kozaków, ale sojusznikami niebezpiecznymi i nielojalnymi. Krym dążył do utrzymania Ukrainy w stanie bezsilności i rozbicia, co zmusiłoby Zaporożców do oparcia się na chanacie, Tatarom zaś pozwoliłoby bezkarnie grabić kraj i nieszczęsną ludność uprowadzać w niewolę. Zgodnie z tymi założeniami Tatarzy wsparli zbrojnie 123 Kozaków w walkach przeciwko Rzeczypospolitej, by odwieść ich od szukania pomocy rosyjskiej. Z drugiej jednak strony nie życzyli sobie zbyt wielkich zwycięstw Chmielnickiego. Dlatego właśnie pośrednictwo tatarskie w trudnych dla wojska polskiego sytuacjach pod Zborowem w 1649 r. i pod Żwańcem w 1653 r. doprowadziło do przerwania działań wojennych. Podobnie i pod Beresteczkiem w 1651 r. dwuznaczna postawa tatarskiego sojusznika przyczyniła się do przegranej Kozaków. Gdy w styczniu 1654 r. rada perejasławska uchwaliła przyłączenie Ukrainy do Rosji, Tatarzy dojrzeli w tym niebezpieczeństwo dla siebie i wyciągnęli wnioski ze zmienionej sytuacji. 7 kwietnia 1654 r. przybył do Bachczyseraju poseł polski, strażnik koronny Mariusz Stanisław Jaskólski, a na początku maja uzgodniono warunki polsko-tatar-skiego sojuszu wojskowego wymierzonego przeciw Rosji i Ukrainie. Projektowano wspólną akcję zbrojną. Celem miało być odebranie Rosji Ukrainy. Tatarzy zamyślali ponadto zdobyć dawne swe posiadłości: Astra-chań i Kazań. Chan Islam Girej wydał tzw. list przy-mierny, w którym określał warunki współdziałania z Rzecząpospolitą. W drugiej połowie maja Jaskólski udał się w drogę powrotną do Polski. Towarzyszył mu w podróży dyplomata tatarski Sulejman aga; wiózł on ów „list przymierny". Z końcem czerwca obaj posłowie byli już w Warszawie. W kancelarii koronnej przygotowano polski tekst układu, który w imieniu króla miano doręczyć chanowi. 20 lipca 1654 r. odbyło się uroczyste zaprzysiężenie paktów przez króla, senat i izbę poselską. Śmierć Islam Gireja i objęcie władzy z końcem sierpnia 1654 r. przez Mehmeda Gireja nie zmieniły w niczym polityki ordy. Nowy chan na znak przyjaźni uwolnił w listopadzie wielu jeńców polskich, więzionych na Krymie, i wysłał królowi nowy „list 124 przymierny"; poprzedni utracił znaczenie z chwilą śmierci Islam Gireja. Dokument ten, do dziś przechowywany w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, wyróżnia się wspaniałością: opatrzony jest złotą pieczęcią w puszce sporej wielkości; zawiera nie tylko postanowienia o wspólnej akcji wojskowej i planowanych na Rosji zdobyczach, mówi także o pol-sko-tatarskich stosunkach handlowych. Kupcy tatarscy mogli bowiem przy sprzyjających okolicznościach odegrać dużą rolę w handlu między Polską a krajami muzułmańskimi. Z końcem jesieni 1654 r. wtargnęli Tatarzy na Ukrainę. 29 stycznia 1655 r. niedaleko Ochmatowa starły się wojska koronne, wspomagane przez ordę, z armią rosyjsko-ukraińską. Bitwa zakończyła się zwycięstwem Polaków, ale Rosjanie zdołali się wycofać bez większych strat. W obozie polskim panowała nieufność do nowego sprzymierzeńca, oskarżono więc Tatarów, że z ich przyczyny tabor kozacki nie dostał się w ręce zwycięzców. Dalsze działania wojenne nie miały znaczenia militarnego, pokazały wszakże, jak groźni i niebezpieczni są Tatarzy nie tylko jako otwarci wrogowie, ale również jako sojusznicy. Nie licząc się z żadnymi względami złupili i straszliwie wyniszczyli prawie całe Podole, po czym z obfitymi łupami ruszyli w kwietniu w drogę powrotną na Krym. Rok 1655 przyniósł Polsce groźny najazd szwedzki. 25 lipca kapitulowało pod Ujściem pospolite ruszenie wielkopolskie, w sierpniu hetman wielki litewski Janusz Radziwiłł poddał Litwę Karolowi Gustawowi. 8 września najeźdźca wkroczył do Warszawy. Wkrótce uszedł na Śląsk król Jan Kazimierz. Wieści o najeździe szwedzkim i o nieprawdopodobnych wprost sukcesach Karola Gustawa zbiegły się na Krymie z wiadomościami o klęsce zadanej wojskom koronnym przez Rosjan pod Gródkiem. W nowej sy- 125 tuacji chan i jego otoczenie dostrzegli możliwość upadku Rzeczypospolitej i opanowania przez cara ziem ukraińskich aż po San. Toteż chan porwał ordyńców do boju i sam poprowadził swe wojska w sile zapewne od 10 do 15 tysięcy jazdy na wyprawę wojenną. Chmielnicki oblegał właśnie Lwów. Na wieść o wyprawie tatarskiej zwinął oblężenie i rozpoczął odwrót w kierunku południowo-wschodnim. Pod Jezierną zagrodzili mu drogę Tatarzy wspierani przez polskie chorągwie Piotra Potockiego. Chmielnickiego zmuszono do złożenia Tatarom okupu pieniężnego i podpisania w drugiej połowie listopada 1655 r. układu, którego mocą zrywał dotychczasowe związki z Rosją, poddawał się Rzeczypospolitej i zobowiązywał się służyć zbrojną pomocą królowi Janowi Kazimierzowi. Były to oczywiście zobowiązania fikcyjne, które hetman kozacki przyjął, aby wyratować się z chwilowej ciężkiej sytuacji. Nie miał ani zamiaru, ani możliwości, by ich dotrzymać. Chociaż układu nie wprowadzono w życie, jego znaczenie propagandowe było niemałe. Wieść o nim rozeszła się szybko. Jednych umacniała w postawie patriotycznej i zachęcała do walki, innych powstrzymywała na drodze zdrady. Z rąk do rąk krążyły odpisy jarłyków, czyli pisemnych rozporządzeń chana, w znaeznej mierze zapewne sfingowanych, zapowiadających udzielenie pomocy królowi i grożące zemstą stronnikom Karola Gustawa. Przeświadczenie, że Tatarzy idą z odsieczą, i obawa przed okrutnymi represjami z ich strony odegrały dużą rolę w postawie ludności, zwłaszcza w województwach południowych. 21 grudnia 1655 r. zwołana uniwersałem królewskim zjechała się szlachta województwa krakowskiego w Nowym Sączu. Zgromadzeni pod laską Konstantego Lubomirskiego, „wzbudzeni statecznością wojska koronnego i chana tatarskiego", zawiązali konfederację przy królu, tzw. konfederacją ty- 126 szowiecką, i wezwali wszystką szlachtę do szeregów, opornym zaś i niechętnym zagrozili: „Chan jegomość tatarski tego dokłada, że któregokolwiek szlachcica w domu, nie na usłudze pospolitej zastał, jako nieprzyjaciela koronnego znosić będzie." 84 W akcie konfederacji z 29 grudnia 1655 r. czytamy, że król szwedzki „o renowacji paktów z chanem JM krymskim zawartych i zaprzysiężonych i owszem na ostateczną zgubę naszą w wojnę z Turcją wplątać usiłuje".85 Zima 1655/1656 to „jedyna chyba chwila w dziejach Rzeczypospolitej, kiedy imię Tatara wymawiane było nie z nienawiścią ani grozą, lecz raczej z życzliwością i szacunkiem".8' Między Rzecząpospolitą, Szwecją, Brandenburgią, Krymem i Turcją rozpoczęła się wielka gra dyplomatyczna. Krążyły poselstwa, wymieniano listy. Jeszcze przed rozpoczęciem najazdu Szwedzi próbowali porozumieć się z Tatarami i skłonić ich do współdziałania przeciwko Rzeczypospolitej. Tatarzy z kolei, dla których Rosja była już wówczas bardziej niebezpieczna niż Polska, zachęcali Szwedów do wspólnej walki z Moskwą. L jedno, i drugie nie osiągnęło, jak wiemy, skutku. Ale nie ustawały zabiegi dyplomatyczne. Poselstwo tatarskie dotarło nawet wiosną 1656 r. na dwór elektora Fryderyka Wilhelma, wzywając wiarołomnego lennika Rzeczypospolitej do dochowania wierności Janowi Kazimierzowi. Przybycie pierwszego w dziejach poselstwa tatarskiego na dwór brandenbur-sko-pruski wzbudziło tam ogromną konsternację. Prusacy nie mogli się zorientować, czy to fortel ze strony polskiej, sfingowane poselstwo i sfałszowane listy chana, czy też prawdziwi Tatarzy. W każdym razie udzielono wysłannikom Mehmed Gireja grzecznej odpowiedzi, że elektor nie zamyśla wystąpić zbrojnie przeciwko Rzeczypospolitej. 127 Walczące strony zabiegały również o pomoc lub •choćby tylko o przychylność Turcji. Poselstwo polskie, wysłane wiosną 1656 r. do Istanbulu, zwracało uwagę Porty na trudności, jakie powstaną dla Turcji na wypadek znacznego wzrostu potęgi szwedzkiej. Szwedzi natomiast — bądź za pośrednictwem wysłanników siedmiogrodzkich, bądź też bezpośrednio — starali się przekonać Turków, że król szwedzki jest wrogiem Habsburgów, a więc potencjalnym przyjacielem sułtana. Turcja wszakże nie chciała dać się wciągnąć w wojnę północną, nie zabroniła jednak wzięcia w niej udziału Tatarom. Z początkiem lata 1656 r. wkroczył w granice Rzeczypospolitej posiłkowy oddział tatarski, czambuł liczący prawdopodobnie około 2 tysięcy jeźdźców. Na jego czele stał znany i wpływowy dygnitarz krymski, Subchan Ghazi aga. Znaczenie tej odsieczy nie polegało tylko na liczbie przybyłych ordyńców, dużo większą :rolę odgrywał lęk, jaki w Szwedach budził nowy, zupełnie nie znany przeciwnik. W dotychczasowych bojach żołnierz szwedzki ścierał się z Polakami, Niem- •cami, Rosjanami, Duńczykami, Hiszpanami, poznał ich i potrafił mężnie stawić im czoło. Wiedział, co z ich ręki mogło mu grozić. Inaczej z Tatarami. W zetknięciu z nimi dominował strach przed popadnięciem w niewolę, przed losem niewolnika wywiezionego gdzieś do dalekiej Azji lub nędzarza przykutego do galery. Dlatego nagłe, zwłaszcza nocne, ataki polskie wśród gromkich, donośnych okrzyków „Ałła! Ałła!" "wzbudzały w szeregach szwedzkich nieopisane zamieszanie. Po raz pierwszy na większą skalę wzięli Tatarzy udział w trzydniowej bitwie pod Warszawą w dniach 29—31 lipca 1656 r. Subchan Ghazi aga przybył do stolicy 27 lipca. Według opisu historyka Ludwika Kubali był to „silny, 128 barczysty mężczyzna w trawiastym jedwabnym żupa-nie, twarz śniada, okolona szeroką, okrągłą brodą, oczy małe, błyszczące, głos łagodny i nie bez wdzięku oblicze".87 Podczas audiencji u Jana Kazimierza otrzymał w darze, złotą szablę wysadzaną turkusami. Dziękując za podarunek przyrzekł szablą tą rozbić w puch królewskich wrogów. Zapowiedzi te powtórzył także na posłuchaniu u Marii Ludwiki. „Uśmiałabyś się — pisała później królowa do pani de Choissy — jakie on komplementa prawił. Rozmowa jego zabawna i pełna dowcipu. Gdybyś kiedy potrzebowała Tatarów, pisz do mnie, dowódca ich jest moim przyjacielem i powiada, że okrom króla i pana Czarnieckiego, tylko mnie jedną szanuje." 88 Marię Ludwikę i jej dwór dziwiło i bawiło zachowanie Subchan Ghaziego, ale trzeba przyznać, że rady, których udzielał królowi, były trafne. Stał na stanowisku, że nie powinno się wydawać Szwedom walnej bitwy, lecz nękać ich i wyczerpywać nieustannym szarpaniem i nagłymi atakami. Takiego zdania był też Stefan Czarniecki. Wbrew tym opiniom wszakże doszło do większej bitwy, a zwycięstwo przypadło w udziale Szwedom i elektorowi. W bitwie warszawskiej Tatarzy walczyli pod rozkazami starosty jaworowskiego, Jana Sobieskiego, późniejszego króla. Zręcznymi i niespodziewanymi atakami na tyły nieprzyjaciela dali się Szwedom porządnie we znaki. Podczas napadu tatarskiego na tabory i odwody szwedzkie koło Bródna wciągnięty został bezpośrednio w wir walki sam Karol Gustaw. Otoczony przez siedmiu ordyńców, tylko wielkiej odwadze i przytomności umysłu zawdzięczał wyjście z opresji. Wkrótce po bitwie warszawskiej czambuł tatarski wysłano do Prus Książęcych w celu dywersji przeciwko elektorowi i ściągnięcia tam znaczniejszych sił nieprzyjacielskich. Kilkanaście miasteczek i około 200 9 — Bućczuk i koncerz 129 wsi poszło z dymem. Kilkanaście tysięcy miejscowej ludności postradało życie lub dostało się do niewoli. Wyprawa ta niewiele zaszkodziła elektorowi, przyniosła natomiast uszczerbek polskiemu stanowi posiadania. Kraj bowiem spustoszony przez ordyńców zamieszkiwała ludność mazurska. Miejsca pomordowanych lub uprowadzonych w jasyr Mazurów zajęli, teraz koloniści niemieccy. Duże usługi oddał Rzeczypospolitej sojusznik tatarski w bitwie pod Prostkami 8 października 1656 r. W ręce ordyńców wpadł wtedy wraz z wielu wyższymi oficerami szwedzkimi i elektorskimi Bogusław.Radziwiłł. Zdrajcę przeszło pół mili prowadził Tatą?:., na arkanie przy koniu. Poznał go wreszcie któryś z wojskowych polskich i dał znać hetmanowi Gosiewskie-mu. Odebrano wówczas jeńca siłą i chociaż wypłacono ordzie okup, Subchan Ghazi aga oburzył się bardzo, gdyż spodziewał się osiągnięcia znacznie .większych korzyści z takiej zdobyczy. Wielka liczba jeńców i ogromne łupy, zwłaszcza po wyprawie do Prus Książęcych, skłaniały objuczonych Tatarów do powrotu na Krym. Toteż Subchan Ghazi wydał rozkaz odwrotu, zostawiając w Polsce tylko szczupły czambuł. Ordyńcy zapomniawszy, że znajdują się w kraju sojuszniczym, dali folgę swym grabieżczym upodobaniom i zrabowali Podlasie, przez które wiodła droga powrotna. Wtedy to zapewne powstało przysłowie: „Koń bez uzdy, Tatarowie przez Podlasie [...] nie mogą bez szkody przejść." BS 6 grudnia 1656 r. w Radnot na ziemi węgierskiej zrodził się traktat, w myśl którego nastąpić miał podział Polski między Szwecję, Prusy, Siedmiogród i Ukrainę. W styczniu 1657 r. wojska siedmiogrodzkie z księciem Jerzym Rakoczym przez przełęcze .karpackie wdarły się do Polski. Traktat w Radnot wzbudził zaniepokojenie, najazd zaś siedmiogrodzki ,nieza- 130 dowolenie i oburzenie zarówno w Bachczyseraju, jak i w Jstanbulu. Nagły i wydatny wzrost sił i znaczenia lennika węgierskiego oraz jego ścisły sojusz z wielką potęgą militarną Szwecji żadną miarą nie mogły zyskać aprobaty sułtana. Nie pomogły dyplomatyczne zabiegi Karola Gustawa, który Turków i Tatarów chciał rzucić na Rosję. Rakoczemu nakazał sułtan wycofać się .z Polski, chanowi polecił wystąpić zbrojnie przeciwko Siedmiogrodzianom. W lipcu 1657 r. chan Mehmed Girej na czele znacznych sił stanął pod Kamieńcem, a niedługo potem orda uderzyła na maszerujące w odwrocie wojska siedmiogrodzkie i zadała im straszliwą klęskę. Spośród kilku tysięcy Siedmiogro-dzian, których pojmano w jasyr, drobna tylko część, co znamienitsi i zamożniejsi, zdołali powrócić do ojczyzny. Orda nadal nie zaprzestała polityki popierania Rzeczypospolitej. Zarysowujące się zbliżenie polsko--rosyjskie, tak niemile widziane na Krymie, zostało wkrótce rozerwane. Unia hadziacka z 16 września 1658 r. świadczyła o tym, iż magnateria polska bynajmniej nie rezygnowała z Ukrainy i że zachowała pewne wpływy pośród starszyzny kozackiej. Zawarty w trzy miesiące później, 20 grudnia 1658 r., rozejm w Waliesar kończący wojnę szwedzko-rosyjską dowiódł, że Rosja odsuwa na razie na plan dalszy sprawy :bałtyckie, główne zaś siły pragnie skierować na południe, ku Ukrainie. W tych warunkach nieuniknione stało się zaostrzenie konfliktu polsko-rosyjskiego. Przedmiotem sporu była w pierwszym rzędzie Ukraina. Do władztwa nad nią pretendowała jako trzecia — orda. Wyzyskiwali Tatarzy rozbicie pośród starszyzny kozackiej, której część chciała poddać się Rzeczypospolitej, część zaś Rosji. W Polsce zdawano sobie dobrze sprawą,z gry tatarskiej i rozumiano niebezpieczeństwo z niej wynikające. Kanclerz Prażmowski tak rzecz 131 ujął: „Rozumienia tego jestem, że jest ojczyźnie daleko szkodliwsza [...] liga Tatarów z Kozakami, niżeli tychże z Moskwą. [...] Mając [bowiem] wojnę kozacką z Tatarami zawsze ją u siebie w domu prowadzić musie-my." 9° Na razie do zerwania i otwartego konfliktu nie doszło. Drogi polityki polskiej i tatarskiej zaczynały się jednak powoli rozchodzić. Wciąż nowe oznaki świadczyły o tym, że Tatarzy widząc bezsilność Rzeczypospolitej, szarpanej buntami wojska z powodu nie wypłacanego żołdu, coraz mniej się z nią liczyli i coraz wyraźniej dążyli do położenia ręki na Ukrainie. Świadczyła o tym i wyprawa chana Mehmeda Gireja na Ukrainę w 1661 r., i układ z 17 września 1661 r. w Stawiszczach zawarty bez udziału Polski z hetmanem kozackim Jerzym Chmielnickim, synem Bohdana. Niebezpieczną sytuację pogarszał jeszcze fakt, że sprawą ukraińską zaczęła się interesować Porta. W Istan-bulu podjęto myśl wzniesienia na ziemiach ukraińskich baszt obronnych rzekomo dla ochrony Krymu przed napaściami kozackimi. Rzeczpospolita, mimo całej swej słabości militarnej, miała jednak ważki argument, którym przez pewien czas operowała skutecznie na Krymie, mianowicie groźbę porozumienia z Rosją. Groźba ta utrzymywała Tatarów jeszcze przez kilka lat w sojuszu z Polską. Powolny rozpad przymierza polsko-tatarskiego ujawnił się wyraźnie podczas kampanii polsko-rosyjskiej lat 1663—1664. Tatarzy wzięli wprawdzie w wojnie tej udział, ale jednocześnie prowadzili grę mającą na celu zawładnięcie całą Ukrainą. Postępowanie Tatarów przyczyniło się walnie do niepowodzeń polskich. Rok 1664 przyniósł ważne wydarzenie w skali międzynarodowej: traktat pokojowy między Austrią a Turcją zawarty w Vasvar 10 sierpnia. Pokój z Habsburgami umożliwiał Turkom umocnienie wpływów i władzy 132 na Węgrzech, w Siedmiogrodzie, Mołdawii i Wołosz-czyźnie oraz ułatwiał im wznowienie ekspansji w kierunku Ukrainy i południowych rubieży Rzeczypospolitej. Między Polską a Rosją spór o Ukrainę trwał nadal, jednakże przedmiot sporu wymykał się z rąk obu słowiańskich rywali. Groziło niebezpieczeństwo, że kraj ten popadnie w moc turecką. W 1665 r. hetmanem zaporoskim został pułkownik czerkaski Piotr Doroszenko, który deklarował wprawdzie swą wierność Rzeczypospolitej, ale zamyślał poddać Kozaczyznę Turkom. Łączyło się to niewątpliwie z agresywnymi planami tureckimi. Znamiennym świadectwem nowej polityki Porty było usunięcie w marcu 1666 r. dotychczasowego chana Mehmeda IV Gireja, dbającego o zachowanie pewnej niezależności od sułtana, i zastąpienie go Aadil Girejem, ślepo oddanym Turcji. Polacy wkrótce dotkliwie odczuli dokonane na Krymie zmiany. W grudniu 1666 r. wojska tatarskie i kozackie niespodziewanie napadły i zniosły chorągwie koronne pod Ścianą i Braiłowem. 31 grudnia tegoż roku król Jan Kazimierz rozesłał wici zwołujące pospolite ruszenie. Uniwersał królewski wyraźnie mówił o groźbie wojny nie tylko z Tatarami, ale i z Turcją. W miesiąc później, 30 stycznia 1667 r., podpisano traktat polsko-rosyjski w Andruszowie. Długie rokowania doprowadziły ostatecznie do jego zawarcia, gdyż pokój potrzebny był obu partnerom: Polska nie mogła się jeszcze podnieść ze zniszczeń „potopu", ponadto wstrząsała nią wojna domowa sprowokowana przez Jerzego Lubomirskiego, tzw. rokosz Lubomirskiego. Rosja przeżywała ciężki kryzys gospodarczy, zagrażały jej powstania chłopskie. Ale obok przyczyn wewnętrznych działała też ważna przyczyna zewnętrzna: i nad Polską, i nad Rosją zawisła groźba wojny z Turcją. 133 B O Z D Z I Ł O M Y TUKCJA W XVII WIEKU W wieku XVII rozpoczął się rozkład wielkiej potęgi tureckiej. W strukturze społeczno-politycznej imperium osmańskiego występować zaczęły rysy zapowiadające powolny, lecz nieunikniony upadek. Wpływały na to różne przyczyny: zacofanie panujące w stosunkach wytwórczych, utrudniające przechodzenie do wyższych form produkcji, rozkład systemu lennego, na którym opierała się potęga militarna państwa, wreszcie osłabienie najwyższej władzy państwowej. W połowie XVII w. wszakże przywrócono na okres lat kilkunastu silny rząd w osobach trzech wielkich wezyrów z rodu Kópriilich; opóźnili oni upadek imperium Osmanów. Kópriilowie zdołali usprawnić machinę państwowy i wzmocnić znacznie armię. Toteż w wojnach lat 1660—1683: z Habsburgami, z Polską, z Wenecją, z Rosją, wystąpi Turcja z potęgą, jakiej nie widziano już od czasów Sulejmana Wspaniałego, i szerzyć będzie w całej Europie grozę. Kópriilowie pochodzili z rodziny albańskiej, osiadłej w XVI w. w Azji Mniejszej. Nazwisko czy raczej przydomek wywodzili od małej wioski Kopru w północnej Anatolii. Mehmed Koprulu, który pierwszy w rodzie osiągnął godność wielkiego wezyra, rozpoczął swą drogę życiową jako kuchcik, później kucharz w seraju sułtań-skim. Był koniuszym w służbie któregoś z wezyrów, następnie u padyszacha, został wreszcie paszą i na- 134 miestnikiem Damaszku, Tripolisu, Jerozolimy. W roku 1656, w wieku lat siedemdziesięciu, objął jako wielki wezyr rządy w państwie. Sprawował je krótko, zaledwie 5 lat, do 1661 r., ale krwawym terrorem i masowymi wyrokami śmierci stłumił wszelkie objawy niezadowolenia, wszelkie bunty, wszelkie ruchy odśrodkowe: Udoskonalił administrację, zasilił skarb sułtański, wzmocnił armię i flotę, potrafił wreszcie zapewnić następstwo po sobie synowi Achmedowi. Achmed Koprulu kontynuował dzieło ojca, zwracając baczną uwagę na wojsko — narzędzie władzy padyszacha i podbojów tureckich. Wszyscy europejscy znawcy spraw wojskowych owych czasów zgodnie podkreślają znakomity stan i wyposażenie armii tureckiej. Żołnierz był dobrze odżywiony, dobrze odziany, dobrze uzbrojony. Arkebuzy, muszkiety, pistolety, miecze, dzidy, a także dawne łuki i maczugi — oto ówczesna broń Turków. Rajmund Montecuccoli, wódz cesarski, sławił wysokie właściwości tureckiego prochu strzelniczego. W najlepszym gatunku była też stal używana do wyrobu broni. Artyleria sułtańska rozporządzała działami pierwszorzędnej jakości, obsługiwali je dobrze wyszkoleni kanonierzy. Wyróżniali się Turcy również w sztuce oblężniczej, umieli dobrze ryć aprosze, czyli rowy oblężnicze, robić podkopy, zakładać miny. Europejscy kupcy i technicy za duże pieniądze chętnie współdziałali'w uzbrajaniu armii padyszacha. Achmed zmarł w listopadzie 1676 r. Następcą jego na stanowisku wielkiego wezyra został krewny Kópriilich, pasza Sylistrii, Kara Mustafa. On to w roku 1683 poprowadzi armię padyszacha pod Wiedeń. Kara Mustafa z mniejszym zapewne talentem, ale z nie mniejszą energią, podjął działalność swych dwóch poprzedników. Wojna zaczepna, zaborcza była zasadniczym znamieniem polityki Kópriilich. W wojnie upatrywali jedyną 135 możliwość zwiększenia potęgi państwa i rządzącej klasy feudałów, a także najlepszy środek zaradczy przeciwko wszelkim niedomaganiem wewnętrznym. Rządy Kópriilich mogły się poszczycić dużymi sukcesami. W 1661 r. zajęli Turcy ważną twierdzę we wschodnich Węgrzech, Wielki Waradyn (Oradea). Wiosną 1663 r. ruszyła armia sułtańska starym szlakiem przez Belgrad na Węgry. Gdy we wrześniu 1663 r. padła warownia Neuhausel (Novć Zamky, Ersśk Ujvar), stanęli Turcy w odległości zaledwie 130 km od Wiednia, l sierpnia 1664 r. Montecuccoli na czele wojsk austriackich i posiłków francuskich zagrodził Turkom drogę pod Sankt Gothard nad rzeką Rabą. Pomimo zaciętego naporu janezarów i Albańczyków powstrzymał dalszy pochód najeźdźców. Pokój zawarty w dziewięć dni później, 10 sierpnia 1664 r., pod Vas-var utrzymywał w rękach tureckich prawie wszystkie zdobycze ostatnich lat, przede wszystkim twierdze Wielki Waradyn i Nove Zamky, i pozostawiał cały Siedmiogród we władaniu wasala Porty, Apafiego. Traktat vasvarski i chwilowy pokój na Węgrzech pozwolił Turcji zwrócić uwagę na Ukrainę. W 1665 r. — jak już wspominaliśmy — usunęli Turcy przyjaznego Polsce chana tatarskiego Mehmed Gireja i powołali na jego miejsce wroga Polski Aadil Gireja. Hetman kozacki Piotr Doroszenko zaczai porozumiewać się z Porta, planując oddanie Ukrainy padyszachowi. Wkrótce nastąpiło nowe, niespodziewane dla Turków wydarzenie, które wzbudziło niezadowolenie w Istan-bulu. 30 stycznia 1667 r. rozejm w Andruszowie zdawał się zapowiadać wspólne wystąpienie Polski i Rosji przeciwko Turcji. Toteż Porta uznała układ andruszowski za akt nieprzyjazny. Nie wystąpiła na razie zbrojnie, pragnąc zakończyć najpierw długą i ciężką wojnę z Wenecją o Kretę. Ograniczyła się tylko do silnej dywersji tatarskiej latem i jesienią 1667 r. Wielką wyprawę przeciwko Polsce, z osobistym udziałem sułtana, podjęli Turcy dopiero w roku 1672. Najazd tatarski w 1667 r., odparty przez hetmana polnego koronnego Jana Sobieskiego, i kampania turecka roku 1672 otwierają czy raczej wznawiają długi okres wojen z Turcją; ich punktem kulminacyjnym będzie zwycięska odsiecz Wiednia w 1683 r.; wszystkie one wiążą się z osobą króla Jana III. W podhajeckim obozie Pod koniec wiosny 1667 r. coraz częściej nadchodziły wieści o wyruszeniu Tatarów z Krymu, o ich wejściu w granice Rzeczypospolitej. W pierwszych dniach czerwca czambuł tatarski posunął się pod Żółkiew i porwał „coś bydła i chłopów".91. Gonił Tatarów rotmistrz Łasko, ale bezskutecznie. Później pokazały się czambuły w okolicach Brzeżan i Podhajec. „Podjazdem urwał ich"92 Jan Skrzetuski, a jeńcy zeznawali, że wiedzie Tatarów sam kałga Kierym Girej. Groźne wieści i pierwsze zagony tatarskie wywołały przerażenie mieszkańców ziem kresowych i zaniepokoiły wodza nielicznego wojska, hetmana Sobieskiego. Nie wyrwały jednak z bezczynności możnowładców i szlachty w głębi Rzeczypospolitej. Podejrzewano, że pogłoski o niebezpieczeństwie idącym z Krymu rozsiewają zwolennicy Francji i elekcji vivente rege kandydata francuskiego, pragnący rzekomo uśpić w ten sposób czujność szlachty, wszystkie siły skierować na południe i ułatwić Kondeuszowi lądowanie wraz z wojskiem francuskim w Gdańsku oraz marsz na Warszawę i Kraków. Mówiono o „francuskich Tatarach" 93 jako o prawdziwym niebezpieczeństwie i prawdziwej groźbie dla Polski. Zacietrzewienie fakcyjne doszło do tego stopnia, że zdarzały się wśród szlachty głosy: „my się z tej nie boimy strony [Tatarów], tylko od Kondeusza, 13$ 137 a:w ostatku niech tu nas i popalą, a my wolim odstra-dać tu wszystkiego, a iść przeciwko tamtemu".94 W połowie lipca Sobieski wysłał do Warszawy jeńców tatarskich wziętych do niewoli przez rotmistrza Łaskę w potyczce pod Brzeżanami, aby dowieść, że „to nie zmyśleni Tatarowie" 95. Rzeczpospolita jednak nadal nie troszczyła się o obronę swych granic, zrzucając wszystko na barki hetmana polnego koronnego. Rada senatu poleciła Sobieskiemu: „Niech on tam sam sobie myśli, żeby było dobrze, bo tu nie masz ani pieniędzy, ani sukursu żadnego, którego się niech pewnie nie spodziewa." 96 Położenie charakteryzował Sobieski pisząc z niewielką przesadą: „To taka w Polszcze pociecha komendy [..;} Ostatnią tedy chyba na pożywienie tych ludzi przyjdzie zastawić koszulę, bo wszyscy się rozjechali, król daleko, mnie tylko jednemu głowę gryźć będą. Zima zaś następuje, a sejm cale zakazał rozdawać kwater; gdzie się tedy podziać z tym wojskiem, już i głowy nie staje." 9T Wojska było niewiele, obliczano je na 5 tysięcy :jaz-dy i 3 tysiące piechoty. W szeregach panowało zniechęcenie i rozgoryczenie, gdyż Rzeczpospolita zalegała z wypłatą żołdu. Uchwalone na ostatnim sejmie podatki pozwalały tylko na częściowe pokrycie należności żołnierskich. Groziło zawiązanie konfederacji z wszystkimi fatalnymi takiego kroku skutkami. Niebezpieczeństwu zapobiegł Sobieski. Wojsko pod wpływem hetmana zgodziło się na skreślenie dwóch „ćwierci" i odroczenie dalszych dwóch, zadowalając się wypłatą ośmiu „ćwierci". W ten sposób zażegnano groźbę rewolty wojskowej. Sytuacja była jednak nadal bardzo ciężka. Współcześni obliczali siły ordy na 120 tysięcy. Była to liczba wielokrotnie przesadzona, jednak niewątpliwie wróg miał znaczną przewagę liczebną. Jak przeciwstawić się 138 najeźdźcy? Jak zagrodzić mu drogę w głąb kraju? Czy zeferać wszystkie siły i nie bacząc na ich słabość tzucić je na ordę i próbować rozbić wojska tatarskie? Taki plan wydawał się wielu współczesnym jedynie słuszny i możliwy. Hetman tymczasem wybrał rozwiązanie wręcz przeciwne. Nie skupił razem szczupłych sił swego wojska, ale oddziałami rozrzucił je na znacznej przestrzeni zagrożonej najazdem. Plan ten, równie śmiały jak ryzykowny, podyktowały Sobieskiemu doświadczenia wyniesione z oblężenia Zbaraża w lipcu 1649 r. Żadną miarą nie chciał dopuścić do unieruchomienia całego swego wojska w jednej twierdzy czy w jednym warownym obozie, za wszelką cenę pragnął uniknąć takiej sytuacji, „aby [nieprzyjaciel] całego wojska nie zawarłszy impune [bezkarnie] mógł grasować w Rzeczypospolitej naszej".98 Toteż poszczególnym oddziałom kazał krążyć w pobliżu ważniejszych zamków obronnych; w razie oblężenia miały one utrudniać napastnikowi dowóz żywności, atakować go niespodzianie od tyłu, słowem: nękać go wszelkimi sposobami. Sobieski sądził, że taktyka ta zdoła na dłuższy czas zatrzymać najeźdźcę u wrót Rzeczypospolitej i nie pozwoli mu wtargnąć głębiej w jej granice. To niewątpliwie miał na myśli, gdy pisał: „zatrzymam na sobie nieprzyjaciela, bym nie miał, tylko 1000 człowieka". 99 Pośród podkomendnych rozkazy wodza wywołały zaniepokojenie. Nie zrozumiano jego śmiałej myśli strategicznej. „Niewielka stąd będzie hetmanowi sława — powtarzali zaniepokojeni oficerowie — a Tatarom wielka będzie pociecha, kiedy za nami jak czajkami po polach rozbiegłymi uganiając się po jednemu ścinać będą tych, którzy przysięgliśmy jeden przy drugim trupem legnąć zasłaniając piersiami naszymi ojczyznę i wał z piersi naszych nieprzebyty uczynić." 10° Podobnie uważał znakomity Kondeusz, powszechnie uznawany wówczas za najwybitniejszego wodza swoich 139 czasów. Księcia zaskoczyła śmiałość planu i nie rokował mu powodzenia. Był przekonany, że Sobieski zginie i nie zdoła powstrzymać najazdu. Tymczasem hetman, nie zważając na niezadowolenie, które wzbudził, i nie słuchając krytyki, przystąpił do konsekwentnej realizacji swego planu. 17 września uniwersałem z obozu pod Czarnokozienicami przestrzegał szlachtę, że Tatarzy „ze wszystką potęgą, armatą i taborem prosto na wojsko JKMości i całej Rzeczypospolitej Czarnym ruszyli się Szlakiem, w którą zaś z tego szlaku za dyspozycją teraźniejszą wojska obrócą się stronę, zgadnąć trudno".101 Wzywał więc szlachtę, aby własnymi siłami organizowała obronę po województwach, gdyż szczupłe wojsko hetmańskie nie będzie w stanie zamknąć nieprzyjacielowi wszystkich dróg. Zwrócił się również do chłopów, a ich męstwo, chęć obrony kraju i dobra znajomość terenu przyczyniły się bardzo do odparcia najazdu. Zasługi ich, „że najbardziej dokazali"102, stwierdzał świadek cudzoziemski, ksiądz M. Bonsii. Wojsko podzielił Sobieski na kilka oddziałów i każdemu wyznaczył osobny teren do patrolowania. Strzeżone więc było i Pokucie, gdzie wiodła droga z Mołdawii i Bukowiny, i trakt lwowski, i okolice Tarnopola, i wreszcie najbardziej wysunięty i najbardziej zagrożony teren dokoła Kamieńca Podolskiego. Tam właśnie udał się sam hetman na czele najliczniejszego, około 3 tysięcy szabel mającego oddziału. 20 września stanął pod Kamieńcem bacząc pilnie, w którym kierunku pójdzie atak tatarski. Orda stanęła obozem pod Konstantynowem, stąd rozbiegły się czambuły na wyprawy łupieskie. Ku swemu wszakże zdumieniu i przerażeniu wszędzie napotkali Tatarzy niespodziewany i silny opór. Pogromił ich pod Tarnopolem starosta doliński, Stanisław Koniecpolski, na trakcie lwowskim zaś — Silnicki. Nadzieja łupów 140 i jasyru zawiodła: „[...] nie tylko ludzi nic, ale i bydła nigdzie im wziąć nie dopuszczono".103 Na wieść o tych niepowodzeniach Kierym Girej zerwał się spod Kon-stantynowa i szybkim marszem ruszył pod Zbaraż. Stanął tam 25 września. Teraz Tatarzy dufni w swą siłę i w znaczną przewagę liczebną poczęli niemiłosiernie pustoszyć kraj, przede wszystkim dobra Sobieskich. Szturmem wzięli Zborów, miasteczko spalili, ludność wycięli w pień, nie zostawiając nikogo przy życiu. Obiegli również Pomorzany, miasto puścili z dymem, lecz na wieść o zbliżaniu się Sobieskiego odstąpili od zamku i zadowolili się okupem. Hetman, zorientowawszy się w kierunku natarcia tatarskiego, porzucił dogodne stanowisko w Kamieńcu, przemknął się niepostrzeżony koło ordy i stanął w Podhajcach. Miejsce spotkania wybrał dobrze. Od południa i od zachodu gęste lasy, od wschodu bagna i pasmo stawów stanowiły obronę miasta i zamku. Pozbawiony naturalnej osłony był tylko wąski, kilku-wiorstowy pas od północy. Bronić go mogły skutecznie nieduże nawet siły. Wzniesiono tu dwa okopy, które obsadziła piechota, tu umieszczono również armaty. Większą część swej jazdy wysłał Sobieski w stronę Lwowa, rozkazując jej rozpędzać czambuły tatarskie. Został więc w Podhajcach na czele sił znacznie uszczuplonych, złożonych w dużej mierze z wojsk pieszych. 4 października nadeszły pierwsze zagony Tatarów, a w dwa dni później stanął pod Podhajcami Kierym Girej z głównymi siłami ordy i hetman Doroszenko z Kozakami. Zamknął się pierścień dokoła Podhajec. Podawane przez współczesnych liczby 80 tysięcy Tatarów i 24 tysiące Kozaków są oczywiście mocno przesadzone, taka ilość wojska nie mogłaby się pomieścić na niewielkiej stosunkowo przestrzeni wokół oblężonego obozu polskiego. W każdym razie przewaga najeźdźcy była ogromna. « 141 Ale nie tylko liczebność Tatarów i Kozaków mogła w obozie polskim wywołać nastroje pesymistyczne i niewiarę w powodzenie. Kierym Girej usiłował w oblężonych wzbudzić przekonanie, że armia jego jest przednią strażą ogromnych sił tureckich wkraczających w granice Rzeczypospolitej. Kapela janczarska wygrywała „rano i wieczór" 104 po to, by pokazać Polakom, że janczarowie są pod Podhajcami. Hetman wiedział już, że misja posła Radziejowskiego w Istanbulu spełzła na niczym, mógł więc z łatwością wysnuć wniosek, że Turcja wypowiedziała Polsce wojnę i że pierwsze oddziały tureckie znalazły się na placu boju. ,O. to właśnie chodziło przeciwnikom. Sobieski lepiej niż Kierym Girej znał swego żołnierza, wiedział jak nań wpłynąć, jak wzbudzić w nim.zapał i energię. Stanął przed wojskiem zebranym w szyku bojowym i gorąco przemówił: „Tuśmy bracia stanęli, że dalej postąpić chyba odważnym i śmierć pogardzającym tylko wolno, uchodzić i uciekać nie można. Widać, jak pola okryli Tatarowie, w oczach waszych ostrzą szable chcąc nam i Rzeczypospolitej szyję uciąć [...] którzy nie chcą śmiercią pogardzać, a żyć pragną, pozwalam, niech każdy umyka z hańbą wiekuistą, w drodze zginie albo w więzy tatarskie się dostanie. Ja tu na placu zostanę chcąc polec i ze mną ktokolwiek jest odważny niech się rzuci na sztychy nieprzyjacielskie, a tak się ordzie nie damy i Turków ochota odpadnie."105 Oblężenie rozpoczęło się bitwą w otwartym polu przed okopem. Na lewym skrzydle stało 13 chorągwi jazdy pod komendą starego i doświadczonego żołnierza Aleksandra Polanowskiego. Centrum dowodził wo-; jewoda ruski Stanisław Jabłonowski. Na prawym skrzydle stał pułkownik husarski Władysław Wilcz-kowski. Obok wojska wystąpiło tu do boju wielu chłopów, którzy wraz z rodzinami i dobytkiem schronili 142 się ze wsi okolicznych do zamku podhajeckiego. Sobieski, wbrew poglądom większości szlachty, cenił żoł-nierz.y-chłopów; z zadowoleniem korzystał teraz z ich pomocy. Pierwsza ruszyła do ataku jazda Polanowskiego. Wnet otoczył ją nieprzyjaciel, a przewaga liczebna była, .po stronie tatarskiej tak znaczna, że wydawało się chwAlaT mi, jakby jazda polska znikła zatopiona w morzu tatarskim „jako kamień w głębi".106 W centrum zagrzmiały armaty Kątskiego, celnie rażąc Tatarów. Regiment piechoty rzucił się na rozkaz hetmański do kopania nowego szańca, na którym można by ustawić armaty dla bliższego i skuteczniejszego ostrzeliwania napastnika. Najbardziej zażarty bój rozszalał na lewym skrzydle. Qd tyłu uderzyło na ordę 5 lekkich chorągwi polskich.; Wysłane uprzednio przez Sobieskiego dla prowadzenia akcji podjazdowej, przyszły teraz z pomocą oblężonym. Już przebiły się przez linie kozackie ku obozowi polskiemu, gdy nagle z boku wypadła ćma tatarska i z wyciem straszliwym uderzyła na pędzącą jazdę, polską. Chwila była groźna, lecz oto od strony Podhajec nadjechał, uderzając na ordę z flanki, Wil-czkpwski z konnicą. Przewaga tatarska sprawiła wszakże, że. szeregi polskie zaczęły się chwiać i cofać. Tatarzy . silnie następowali i zbliżali się ku pierwszym domostwom przedmieścia. Tymczasem z opłotków wysypali się niespodzianie chłopi i czeladź obozowa. Uzbrojeni rozmaicie, „z czym kto, miał" 107, z krzykiem wielkim zaatakowali zaskoczonych ordyńców. Gdy nadto piechota z szańca zaczęła razić napastnika ogniem muszkietowym, :Ta-tarzy dali za wygraną i cofnęli się unosząc z pola walki rannych i zabitych. Jak opowiadał Wespazjan Ko~ chowski, trupy poległych swych towarzyszy zanieśli do chat polskiej osady, po czym wioskę podpalili. 143 Pierwsze starcie w polu zakończyło się więc odparciem ataku i klęską Tatarów. W obozie polskim podniósł się duch, wiara w zwycięstwo, zaufanie do wodza. Oblegający przekonali się, że niełatwo im przyjdzie pokonać przeciwnika. Toteż Kierym Girej zmienił taktykę. Opasał Podhajce pierścieniem swych wojsk, przerwał w ten sposób wszelką łączność oblężonych z krajem, wstrzymał dowóz żywności i paszy. Liczył, że głód złamie ich opór. Próbował nękać ich codziennymi atakami. Były to niewielkie utarczki, które toczyli Tatarzy z oblężonymi na polach przed okopami. Zwykle z walk tych zwycięsko wychodzili Polacy. Tatarzy się cofali. Do walnego szturmu na okopy nie doszło. Ale Sobieski rozumiał dobrze, że w tych ciągłych potyczkach, chociaż zwycięskich, topnieje jego szczupłe wojsko. Rozumiał też, że czas pracuje przeciwko niemu, że wyczerpują się zapasy żywności, że z nastaniem jesiennych chłodów i deszczów sytuacja się pogorszy. Nie wiedział, co się dzieje w kraju, dręczyć go musiała niepewność, czy Turcja nie wszczęła istotnie wojny i czy armie padyszacha nie zaleją w najbliższym czasie Rzeczypospolitej. Rozumiał, że trzeba jak najprędzej kończyć oblężenie, a do tego nie może doprowadzić samo tylko odpieranie ataków nieprzyjacielskich; znaczna przewaga liczebna Tatarów nie pozwalała mu na odrzucenie ich atakiem w otwartym polu. Hetman, wódz śmiały i zawsze pełen inicjatywy, chwycił się innych środków. Fortel, podstęp wojenny, zastąpić miał siłę. Chłopi — według słów Kochowskiego — „w niebezpieczeństwach wszystkich serc nie tracąc, do wszelkich przemysłów sposobni" 108, pod osłoną nocy kopali głębokie doły, przykrywali je następnie chrustem i słomą, posypywali dla niepoznaki ziemią na wzór jam-za-sadzek na wilki. Trzeba było mieć później wiele pomysłowości, by właśnie w te miejsca naprowadzać ata- 144 kujących Tatarów. A sztuka ta udawała się niejednokrotnie i jeźdźy tatarscy wpadali w zdradzieckie doły. Kiedyś chłopi w ten sposób pochwycili dwóch murzów i zawiedli ich do hetmana. Innym razem podchodzili ciemną nocą pod obóz nieprzyjacielski, wywabiali zeń ordyńców i rzucali w nich zapalone beczułki ze smołą. „Tatarowie rozumiejąc, że bomby albo granaty, uciekali." 109 Starali się chłopi, by napastnik nie zaznał spokojnych nocy. Jednym z przemyślniejszych sposobów nękania wroga było maskowanie armat. Chłopi wydzierali z chat dymniki, kładli je na koła i zataczali na wały. Wsuwali następnie w dymnik kilka funt i dawali z nich jednocześnie ognia. Miało to imitować strzelanie kartaczami. Tatarzy wkrótce zorientowali się w podstępie, lecz teraz czekała ich gorsza niespodzianka. Żołnierze ukryli prawdziwe działa starannie, tak że widać było tylko koniec lufy i sprowokowali nie przeczuwających niczego Tatarów do ataku w tym właśnie kierunku. Gdy pewni siebie ordyńcy, uważając armaty za nową sztuczkę oblężonych, zbliżyli się nieopatrznie, zaczęły ich raptownie dziesiątkować celne salwy artyleryjskie. Orda musiała również dobrze pilnować swych tyłów; jazda polska bowiem krążyła dokoła, przecinała Tatarom łączność, znosiła oddziały dowożące żywność. Pod Brzeżanami Silnicki rozbił doszczętnie większy czambuł. Nic dziwnego, że w tych warunkach ustawicznej niepewności i ciągłego niepokoju na tyłach powiódł się Sobieskiemu znakomity fortel. Którejś nocy, opodal leży kozackich, podrzucono trupa żołnierskiego ze schowaną w zanadrzu paczką listów. Stwarzano w ten sposób pozór, iż był to goniec polski przekradający się do Podhajec i zastrzelony w drodze. Listy, Merowane niby do Sobieskiego, nosiły podpis i pieczęć księcia Dymitra Wiśniowieckiego. Książę rzekomo donosił, że że — Buńczuk i koncerz 145 znacznymi siłami ciągnie z odsieczą, prosił zarazem hetmana, by życzliwie odnosił się do Kozaków i, jeśli porzucą ordę, okazał im swą łaskę. Kozacy znaleźli rankiem trupa, obszukali go, natrafili na listy i nie przeczuwając podstępu doręczyli je wodzowi tatarskiemu. Kierym Girej z niepokojem przeczytał ustęp o nadciągających wojskach Wiśniowieckiego, a z oburzeniem wzmiankę z prośbą o względy dla Kozaków. Wkrótce umocnił się jeszcze w przekonaniu o niewierności i nie-lojalności swego sprzymierzeńca, do obozu tatarskiego bowiem nadeszła wieść o najeździe kozackim na Krym. Ataman kozacki Iwan Sirko, „zawsze przysięgły ordzie nieprzyjaciel" 110, wszczął wśród Kozaków agitację za wystąpieniem zbrojnym przeciwko Tatarom. „Lachów nie bronię — dowodził — ciężkich nam panów i niesprawiedliwych wolności naszej opressorów, jednakże z dwóch złych rzeczy mniejszą obrać życzę, tego za nieprzyjaciela sądzę, który życie i krew naszą nam odbiera; nie tego, co u nas żywności i dochodów upomina się." m Ówczesny hetman kozacki, Piotr Doroszenko, reprezentujący interesy starszyzny i związany z Turcją, nie zdołał zjednoczyć wokół siebie mas kozackich i wzbudził przeciwko swej polityce silną opozycję. Jednym z działaczy tej właśnie opozycji był Sirko. Jego agitacja wkrótce dała wyniki. Sirko zgromadził dokoła siebie odważnych, podobnie myślących mołojców i we wrześniu, korzystając z nieobecności sił tatarskich, które grasowały w Rzeczypospolitej, urządził najazd na Krym. Wyprawę uwieńczyło powodzenie. Kozacy bez przeszkód wdarli się na półwysep, dotarli do Perekopu, uwolnili sporo jeńców chrześcijańskich, złupili ułusy i wszędzie siali takie spustoszenie, że „tylko koci a psy pozostawały". Wieści te przyspieszyły i umocniły decyzję Kierym Gireja. Dalsza wojna wydała mu się sprawą niepewną. 146 Wysłał więc do Podhajec posła z zapytaniem o zdrowie hetmańskie i z propozycją przywrócenia pokoju. Odpowiedź była ostrożna, powściągliwa, ale przychylna. Droga do układów stała otworem. Słynny zagończyk, rotmistrz lekkiej chorągwi, Rusz-czyc, mający pośród Tatarów „zbisurmanionych" braci i duże stosunki w ordzie, udał się do obozu Kierym Gireja, aby wymiarkować, czy Tatarzy istotnie pragną pokoju. Już pierwsze rozmowy przekonały go, że sytuacja dojrzała do podjęcia rokowań. 16 października 1667 r. zjechali się z czterema mu-rzami wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski, starosta wiszneński Władysław Wilczkowski, pułkownik Aleksander Polanowski i podczaszy podolski Hieronim Ku-ropatnicki. W ciągu kilku godzin ułożyli warunki traktatu. Jak wiadomo, hetmani w stosunkach z Turcją, Tatarami i Wołoszą mieli prawo prowadzenia układów i zawierania umów. Traktat stanowił, że ostatnie wypadki należy „w wieczną puszczać niepamięć oddawszy to skrytym sądom boskim, ktokolwiek był przyczyną i okazją w zerwaniu tak dobrze ugruntowanej przyjaźni". Chan będzie odtąd „nieprzyjacielem wszystkim nieprzyjaciołom JKMci i Rzeczypospolitej, stawi się z wojskami, jakich JKMość i Rzeczpospolita potrzebować będzie". "2 W trzy dni później, 19 października, Doroszenko przyjął przedstawione mu warunki hetmańskie i wyrzekł się „tureckich protekcyj".113 Miał hetman pełne prawo pisać z dumą, że przez dwa tygodnie wojsko jego wytrzymało ciężkie oblężenie „z niemałą w nieprzyjacielu szkodą, z nie mniejszą onegoż codzienną konfuzją". "4 Wojna była formalnie ukończona, ale niebezpieczeństwa tatarskich gwałtów i rozbojów nie zażegnano. Or-da wycofała się z granic Rzeczypospolitej, ale jej odwrotu trzeba było dobrze strzec, by uchronić miesz- 147 kańców przed grabieżą. Szli więc ordyńcy „jako wilcy ha boki i w tył oglądali się, żeby co mogli porwać". ns Dla ochrony kraju trop w trop postępowały za nimi chorągwie polskie. Wynikały stąd częste utarczki, zwłaszcza że Polacy niejednokrotnie zmuszeni byli siłą odbierać Tatarom łup, w szczególności najcenniejszą jego część — nieszczęsnych jeńców wleczonych w jasyr. Wojna się skończyła, ale kraj był straszliwie wyniszczony. Sobieski obliczał, że w jego tylko dobrach zabito i uprowadzono 30 tysięcy ludzi. Była to niewątpliwie przesada, ale w każdym razie liczba zabitych i wziętych do niewoli musiała być znaczna. Duże były też straty materialne. „Nie wiem, o czym tu będzie przezimować — pisał hetman — bo nigdzie i nie siali na przyszły rok, i tego, co się było tak dobrze zrodziło, nie zbierali; a to, że się trudno było w pole i pokazać chłopu dla ustawicznego nieprzyjaciela."116 *:-. D NIESZCZĘSNY BOK 1672 Dobiegła wreszcie końca długa, wieloletnia wojna między Turcją a republiką św. Marka o Kretę. Traktat z 6 września 1669 r. oddawał ważną tę wyspę w ręce sułtana. Następny układ, z 24 października 1671 r., regulował osmańsko-weneckie spory graniczne w Dalmacji. Porta miała teraz całkowitą swobodę ruchów i główne siły mogła rzucić przeciwko Polsce. W grudniu 1671 r. zjawił się w Warszawie czausz turecki Achmed z ostrymi pismami sułtana i wielkiego wezyra. „Hetman Doroszenko — pisał sułtan do króla — ze wspaniałomyślności Naszej otrzymał buńczuk i bęben i wstąpił wraz z całym narodem Kozaków w poczet niewolników Wysokiego Progu Naszego, przez to samo ziemia ich do obszernych państw Naszych wcielona została." m Sułtan żądał wycofania wszystkich wojsk polskich z Ukrainy i Podola. List ten zapowiadał bliski najazd turecki. Z początkiem wiosny 1672 r. tureckie przygotowania wojenne były na ukończeniu. W kwietniu przed bramą pałacu sułtańskiego zatknięto buńczuki na znak, że pa-dyszach wyrusza na wojnę. Na dygnitarzy Wysokiej Porty posypały się tradycyjne w takich okolicznościach dary: bogate futra, kaftany honorowe, kosztowne, drogimi kamieniami wysadzane szable i kindżały, konie wysokiej wartości ze stajni sułtańskich. Świetne upo- 149 minki otrzymał również chan i wielu murzów tatarskich. Chanowi posłano ponadto 5 tysięcy dukatów „na buty" 118, podarunek ofiarowywany wtedy, gdy pady-szach wzywał krymskiego lennika na wyprawę wojenną. Wielki wezyr wystosował list do kanclerza koronnego Jana Leszczyńskiego, w którym uprzedzał go, że w najbliższym czasie sułtan wyruszy „z całą potęgą, świetnością i szczęściem na czele wojsk niezwalczonych i liczniejszych od gwiazd na niebie i ciągłym taborem zmierzać będzie ku granicom" 119 Polski. W końcu kwietnia 1672 r. sułtan opuścił Istanbul, zatrzymał się jeszcze kilka tygodni w Adrianopolu, 5 czerwca wyruszył w dalszą drogę na północ. 6 lipca armia sułtańska zaczęła się przeprawiać mostem pontonowym przez Dunaj pod Isaccea, w Dobrudży. Dalsza droga wiodła wzdłuż Prutu w kierunku Cecory i Jass, stolicy Mołdawii, gdzie sułtan stanął 20 lipca. Gdy nazajutrz Mehmed IV odbył przejażdżkę konną po ulicach miasta, ówczesny hospodar mołdawski, Grzegorz III Duca, wedle opowiadania kronikarza tureckiego, „uścielić kazał kosztowną materią drogę pod stopami padyszacha i złożył w darze u jego strzemienia kindżał osypany drogimi kamieniami, dwa futra z najprzedniejszych sobolów oraz mnóstwo bogatych złoto-głowiów i świetnych materii, za co nawzajem był zaszczycony wspaniałym kaftanem".120 Duca niewiele korzyści odniósł z powitania i kaftana, gdyż w kilkanaście dni później pozbawiono go godności hospodarskiej, rzekomo za niedbały dozór mostów na Dniestrze. Pod koniec lipca zbliżyli się Turcy do Dniestru w okolicach Chocimia. Przeprawa trwała dość długo, bo „mosty im się popsowały" i w pośpiechu budowali trzy nowe. Zbiegowie z obozu tureckiego donosili, że przeprawa armii sułtańskiej odbywała się w tak niepomyślnych warunkach, że gdyby „było cokolwiek wojska 150 nastąpiło na nich [Turków], to by się byli topili w Dniestrze". 121 Owo „cokolwiek wojska" trzeba jednak było mieć do dyspozycji. Wkrótce padł Żwaniec położony na lewym, północnym brzegu Dniestru. Celem najbliższego ataku stał się teraz Kamieniec Podolski. Jak Polska przygotowywała się do odparcia ataku i jakie przeciwstawiła siły? Pismo sułtańskie, przywiezione w grudniu 1671 r. przez czausza Achmeda, stanowiło groźne ostrzeżenie. Nikt, komu obyczaje tureckie nie były obce, nie mógł wątpić w to, iż wiosną 1672 r. wielka armia osmańska ruszy na Rzeczpospolitą. Sejm, obradujący w Warszawie od 26 stycznia 1672 r., wysłuchał spokojnie 30 stycznia mowy kanclerza, w której wspominał on o wojnie z Turcją, wysłuchał propozycji tronu o „aukcji wojska, którego tak in praesidis [w załogach] jako i w polu potrzeba".122 16 lutego „opatrzenie Kamieńca serio zalecił Królowi IMci"123 i zerwany rozszedł się 14 marca. Podobnie bez żadnych postanowień i uchwał w sprawie obrony kraju rozszedł się również zerwany, następny sejm, obradujący w tymże roku w Warszawie od 18 maja do 30 czerwca, a więc w czasie, gdy armie padyszacha maszerowały już na Polskę. Hetman wielki koronny Sobieski, powołany z urzędu do kierowania obroną kraju, znalazł się w ciężkim położeniu, widział bowiem całą grozę sytuacji, lecz nie miał możności działania. W „votum" na piśmie, datowanym we Lwowie 19 lutego 1672 r., przesłanym sejmowi w marcu, uznał spełnienie żądań sułtana, czyli wycofanie się z Ukrainy oraz ustalenie nowych granic według woli Porty, za rzecz „nieuczciwą i szkodliwą, i niebezpieczną". Przedstawił własny obszerny projekt obrony. „Jeżeli tedy Turczyn — pisał — tym, jako zwykł, na Kamieniec Podolski w państwie Rzeczypospolitej będzie wcho- 151 dził pasem, a pośle dla awersji w Ukrainę Kozaków i Tatarów do naszych tam im praesidio [na załodze] zostających, życzyłbym w tym razie albo Kamieniec tak ufortyfikować, aby się tego tak potężnego nieprzyjaciela wszystek od niego odbił impet, albo taką formare aciem [takie wystawić wojsko], z którą byśmy mogli przykładem chocimskim w jego jeszcze ziemi zachodzić drogę. Kamieniec zaś w tak krótkim czasie ufortyfikować i pięcia albo sześcią tysięcy niemniej dobrej i ćwiczonej osadzić piechoty, jeżeli jest praktyka, niech każdy weźmie w konsyderacją. Nie pozwoli bowiem nam nieprzyjaciel długiego frysztu, który już teraz wojska swoje zbliża ku tym krajom, a fortyfikacja Kamieńca i osada jego powinna być do egzekucji przywiedziona przynajmniej primis diebus Mai [w pierwszych dniach maja]." 12* Żądał też fortyfikowania innych miast poza Kamieńcem; do obrony i odparcia oblężenia powinien być przygotowany nie tylko Lwów, ale i Kraków. „Jeżeli (czego strzeż Boże) Kamieniec się nie utrzyma, to do Lwowa zaraz droga. Kraków zaś, gdy z Tur-czynem wojna, trzeba sobie mieć za takież jako i Kamieniec pogranicze; ile gdy teraz bliższe od Węgier niż przedtem confinia [granice]." 12S Domagał się powiększenia wojska, zwłaszcza piechoty. Żądał zwrócenia większej uwagi na broń palną. „To jest rzecz pewna, że w wojskach cudzoziemskich porządnych najwięcej tych czasów amunicji wychodzi, bo wolą proch, aniżeli ludzi gubić."126 Z wywodów Sobieskiego wynikało, że wobec małej obronności Kamieńca jest on zwolennikiem wydania Turkom bitwy w otwartym polu. Rzeczowy, oparty na głębokiej znajomości rzeczy głos hetmana przebrzmiał bez echa. Nie tylko pusty skarb, nie tylko wadliwa organizacja machiny państwowej, ale także małoduszność i lekkomyślność króla 152 i szlachty stanęły na przeszkodzie przygotowaniu obrony kraju. Nie dokonano nowych zaciągów, a złośliwy Michał Korybut odwołał część i tak szczupłych sił z Ukrainy, spod komendy Sobieskiego. Umieścił je w swoim starostwie samborskim w dużo lepszych warunkach niż wojsko na kresach broniące Rzeczypospolitej. Chciał widocznie zdobyć sobie zwolenników w armii i osłabić znienawidzonego hetmana. Żadnych nadziei nie można było pokładać w zwołaniu pospolitego ruszenia, na jego czele bowiem miał stanąć król — niedołężny i tchórzliwy. Toteż nic dziwnego, że była chwila, gdy Sobieski upatrywał jedyną możliwość obrony kraju w posiłkach francuskich, które by przyszły do Polski wraz z nowym królem z łaski Ludwika XIV, księciem de Longueville. Rz«cz znamienna, że w owych właśnie ciężkich dniach, gdy Turcy byli już w granicach Rzeczypospolitej, latem 1672 r., rozeszły się wśród szlachty pogłoski, iż biskup krakowski, ksiądz Andrzej Trzebicki, za pośrednictwem proboszczów i kaznodziejów zwołuje chłopów w swojej diecezji do obrony kraju i przystępuje do formowania chłopskich regimentów. Pogłoski te zaniepokoiły wielce i wzburzyły szlachtę, „boć ci tam górale umieją szlacheckie domy nachodzić, choć w niewielkiej kupie, a cóż, gdyby ich taka wielkość była, jakby mogli szlachta secure [bezpiecznie] w domach swoich zostawać".127 A tymczasem groza wojny i najazdu zbliżała się coraz bardziej. Sobieski, jadąc w początku sierpnia ze swych Pielaszkowic do Lwowa, widział po drodze „nic inszego tylko ucieczki, lamenty, a wznoszące ręce do Pana Boga, bo się inszego ratunku spodziewać trudno". 12S Uniwersałem wydanym 10 sierpnia z Krasno-brodu ostrzegał hetman szlachtę przed nadciągającą armią nieprzyjacielską i uprzedzał, że „wojska w przedzie prócz dziesiątka chorągwi husarskich a kilku ko- 153 zackich nie najduje się".129 Mieszkańcom Lwowa, gdzie przybył zapewne 13 sierpnia, doradzał, aby kobiety i dzieci wyprawili w bezpieczniejsze miejsca, a sami przygotowali się do odparcia oblężenia. Realnej pomocy udzielić im nie mógł, nie mając wojska do dyspozycji. Szczęściem dla miasta uniknęło ono oblężenia. Uderzenie tureckie poszło na Kamieniec. Twierdza kamieniecka dzięki swemu korzystnemu, obronnemu położeniu uchodziła za „cud natury". Stała na skalistym, stożkowatym półwyspie, okolonym rzeką Smotrycz. Tylko wąski pas ziemi, jakby przesmyk, łączył Kamieniec z krajem. Smotrycz tworzyła więc pewnego rodzaju naturalną fosę, jej obronność zwiększały bardzo strome brzegi. Między skałami pobudowano baszty i wieże o grubych murach. Przesmyk, najłatwiej dla nieprzyjaciela dostępny, starano się zabezpieczyć dwoma fortami, tzw. zamkami. Bliżej miasta wznosił się Stary Zamek, murowany, złożony z ośmiu wież połączonych ze sobą blankami. Dostępu do Starego Zamku bronił Nowy Zamek — fort z wałów ziemnych, poprzedzony fosą opatrzoną murowanymi skarpami. Nowy Zamek sięgał z obu stron brzegów rzeki. Baszty w twierdzy tak pobudowano, że można było razić ogniem przejście zarówno przez rzekę, jak i przez przesmyk. Mógł więc Kamieniec uchodzić za fortecę wręcz niezdobytą. Niestety rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej. Mury i wszelkie zabudowania forteczne znajdowały się w stanie zaniedbania i opuszczenia. Załoga była bardzo szczupła, tworzyło ją paruset ludzi piechoty i dwie chorągwie jazdy, którymi dowodzili chorąży podolski Wojciech Humiecki i stolnik przemyski Jerzy Wołodyjowski, bohater sienkiewiczowski. W ostatniej chwili, w drugiej połowie lipca, biskup krakowski Andrzej Trzebicki przysłał do Kamieńca „porządny" re- 154 giment piechoty i 20 tysięcy złotych. Wojsku dopomagać miała niecała setka szlachty z pospolitego ruszenia, nieco mieszczan zdolnych do walki i chłopów ze wsi okolicznych, którzy schronili się do twierdzy. Dzięki staraniom sprężystego dowódcy artylerii, Marcina Kątskiego, miał Kamieniec armaty, proch i amunicję w dostatecznej ilości. Dotkliwie natomiast dawał się we znaki brak puszkarzy, było ich zaledwie 4, po jednym na 6 dział. Wyróżniał się wśród nich pewien Żyd „zawsze gotów i rześki", który „strzelaniem swoim niemało Turków inkomodował".130 Zapewne pomyślano zbyt późno, aby zaciągnąć ludzi obeznanych z rzemiosłem artyleryjskim, albo też nie starano się o nich wcale. Na domiar złego król nie wyznaczył komendanta twierdzy, chociaż zabiegali o to i hetman, i obrońcy. „Wyjechałem z Warszawy — pisał Sobieski — nie mogąc się doprosić i biednego na Kamieniec komendanta, a dopiero o ludziach, prowiancie, municji, fortyfikacji i myśleć nie tylko mówić darmo było." 131 Starosta podolski Mikołaj Potocki, wobec niewyzna-czenia komendanta obowiązany z urzędu do obrony Kamieńca, przybrał sobie do pomocy doświadczonych oficerów: Wołodyjowskiego, Humieckiego i rotmistrza Myśliszewskiego. Zebrana w twierdzy szlachta delegowała do dowództwa 5 przedstawicieli, wśród nich stolnika latyczowskiego Stanisława Makowieckiego, który pozostawił pisemną relację o upadku Kamieńca. Wyłoniona w taki sposób rada zbierała się dla podjęcia decyzji pod przewodnictwem podkomorzego podolskiego Hieronima Lanckorońskiego. Obrady odbywano zwykle w mieszkaniu biskupa kamienieckiego Wawrzyńca Lanckorońskiego. O sprężystym, energicznym dowództwie w takich warunkach mowy być nie mogło. Wołodyjowski i Humiecki wypuszczali się z podjazdem ku Dniestrowi, odpędzali nieprzyjacielskie za- 155 gony, chwytali „języki", ale armii sułtańskiej zatrzymać w pochodzie, rzecz jasna, nie mogli. Nie brakło, oznak, że Turcy przypuszczą szturm do Kamieńca. Potwierdzali to schwytani jeńcy, których pod eskortą wysyłano do króla, aby uprzedzić go o groźnej sytuacji. Potwierdził to Habarescu, perkułab, czyli mołdawski starosta chocimski, który przysłał swego sekretarza z poufnym ostrzeżeniem. W początkach sierpnia nadeszła do Kamieńca wieść, iż nieprzyjaciel podstąpił pod Żwaniec odległy od twierdzy zaledwie o dwie mile. Skoczył wnet z odsieczą Wołodyjowski, ale natknął się na wielką przewagę Turków i Tatarów. Na dobitkę Tatarzy-Lipkowie (oddziały osadników tatarskich z Litwy) z załogi żwaniec-kiej przeszli w toku walki na stronę nieprzyjaciela. Wypadło wycofać się ze Żwańca, wszystkie siły i całą uwagę skupić na obronie twierdzy kamienieckiej. W Kamieńcu wzięto się szybko do robót wokół umocnienia murów i wałów. Oczy szlachty i mieszczan zwracały się ku znanym i doświadczonym żołnierzom, zwłaszcza ku Wołodyjowskiemu. Proszono go usilnie, by raz jeszcze wysłał na zwiady, czy istotnie burza idzie na Kamieniec, czy go może ominie. Wołodyjowski natychmiast wyprowadził swych ludzi na podjazd. „A byli to — jak opisywał stolnik Makowiecki — wszystko ludzie sprawni, co pod jego chorągwią służyli, a w rygorze wojskowym wyćwiczeni, a za skinieniem wodza gotowi iść w piekło." 132 Schwytani przez nich jeńcy potwierdzili wiadomość o zbliżaniu się wielkiej armii sułtańskiej. Byli to dwaj janczarowie, wyprawieni spiesznie jeden do hetmana wielkiego, drugi do króla. Na dworze królewskim uważano wszakże, iż są to Ormianie przebrani w szaty tureckie i wysłani do Kamieńca, by przerazić załogę. Rankiem w piątek 12 sierpnia 1672 r. silny podjazd turecki stanął pod murami Kamieńca. Z wałów za- grzmiały działa. Zerwał się Wołodyjowski i z garścią żołnierzy wyskoczył naprzeciw Turkom za mury. Walka trwała kilka godzin, aż nieprzyjaciel cofnął się mimo znacznej przewagi liczebnej. W trzy dni później, 15 sierpnia, nadjechał sam wielki wezyr Achmed Koprulu. Nie przypuścił szturmu, czego się początkowo spodziewano, starał się jedynie zorientować w położeniu twierdzy i wybrać odpowiednie miejsce na obóz i pod namioty sułtańskie. Następnego dnia nadciągnął chan tatarski i hetman kozacki Doroszenko. Doroszenko przed kilku dniami stanął w obozie tureckim, padł na twarz przed padyszachem i w dowód łaski otrzymał odeń bogaty kaftan, buławę i konia z sutym rzędem. Współdziałanie turecko-ko-zacko-tatarskie przeciwko Rzeczypospolitej było faktem dokonanym. 16 sierpnia przybył do Kamieńca Bielicki, szlachcic polski, służący u Tatarów jako tłumacz. Zażądał on, aby rotmistrz Myśliszewski udał się na wyznaczone miejsce w celu pertraktacji z Tatarami. Myśliszewski wyjechał zaraz i spotkał się z tatarskim agą, który zachęcał go do kapitulacji i ofiarowywał pośrednictwo chana. Myśliszewski odmówił. Wreszcie 18 sierpnia nadjechał pod Kamieniec sam sułtan. „Od samego rana — opisywał Makowiecki — ciągnął tabor olbrzymi z ładownymi wozami, z mułami kroczącymi z wolna pod bogatym brzemieniem; ciągnęły wojska bez końca i bez liku w barwnych strojach i dziwnych uzbrojeniach różnego rodzaju i kształtu. Tak od świtu do nocy bez przestanku prawie do obozu wchodzili, rozstawiali wojska i rozbijali namioty. A była tych namiotów moc taka, iż się nimi pola naokół pokryły i jak od śniegu zbielały; ani ich było okiem przejrzeć, ani myślą ogarnąć. Niektóre stały bogate a strojne, od jedwabiów i złota świecące, i nie można było na nie bez podziwu spoglądać, 156 157 choć się widziało, jak srogie troski od nich wynijść miały." «3 W chwili gdy sułtan wchodził do przygotowanego dla siebie namiotu, płócienne jego ściany przeszyła kula wystrzelona z wałów kamienieckich. Padła trochę dalej w przyległym lesie. Zaraz po założeniu obozu i otoczeniu Kamieńca rozpoczęli Turcy roboty oblężnicze, sypali szańce pod armaty, ryli aprosze podkopując się pod Nowy Zamek. Aprosze były tak głębokie i szerokie, że dwaj jeźdźcy mogli się w nich swobodnie minąć i ukryć. Po dwu dniach oblężenia, 20 sierpnia, podjechał pod wały czausz turecki i pokazując dzidę, na której zatknięte było pismo sułtańskie, począł wołać, aby zaprzestano ognia. Żołnierz wysłany z zamku przyniósł owo pismo starszyźnie zgromadzonej na ratuszu. Rozpoczęły się narady. Postanowiono wszcząć petraktacje w naiwnej nadziei, iż Turcy zgodzą się na czterotygodniowe zawieszenie broni, co pozwoliłoby na wysłanie gońca do króla z prośbą o spieszną odsiecz. Układy rozpoczęły się wkrótce, mniej więcej na połowie drogi między pozycjami tureckimi a Nowym Zamkiem. Z polskiej strony wyjechali jako pełnomocnicy Myśli-szewski, Humiecki i Makowiecki. Turcy nie chcieli słyszeć o rozejmie, żądali natomiast wydania kluczy miasta jeszcze przed wieczorem, domagali się, by jancza-rowie natychmiast obsadzili zamek, w zamian ofiarowywali załodze zgodę sułtana na swobodne wyjście z Kamieńca. Układy skończyły się niczym. Makowiecki, wróciwszy do twierdzy, tak był rozsierdzony pewnością siebie parlamentariuszy sułtań-skich, że kazał dać ognia do Turków stojących w większej gromadzie niedaleko zamku. Huknęły działa, zawtórowały im muszkiety. „Turcy w konfuzji niemałej — relacjonował Makowiecki — poczęli w różne strony uciekać, lecz że kule zewsząd na nich leciały, 158 nie wiedzieli kędy się podziać i jako trzcina skoszona padali [...] Chłopi, co stali patrzący, za każdym trafniejszym strzałem krzyczeli z radości, co dodawało serca puszkarzom." 134 Wieczorem, gdy zapadł zmrok, uczyniono „wycieczkę", lecz nie żołnierzy, których pozostawiono na murach w obawie przed nagłym szturmem nocnym, ale czeladzi. Z wielką brawurą wpadła ona w aprosze, niszcząc, co było można, zabierając kilofy i motyki. Wkrótce nadbiegli janczarowie i rozpoczęła się gorąca walka. Odznaczył się szczególnie czeladnik Przewadzki, zdobył bowiem chorągiew janczarską, którą mu wszelako później Turcy wydarli. „Wycieczka" nie zniechęciła Turków, lecz skłoniła ich do większej ostrożności. Prowadzili dalej oblężenie w sposób bardziej metodyczny. Całymi dniami razili twierdzę gęstym ogniem artyleryjskim, aproszami dotarli wkrótce do Nowego Zamku i zaczęli zakładać miny pod wałami. Podczas szturmów rzucali granaty ręczne. Był to sposób zupełnie niedawno zastosowany po raz pierwszy przez grenadierów królewskich we Francji. Świadczy on o tym, że wojsko tureckie znało wówczas wszystkie nowe wynalazki i umiało z nich korzystać. Gwałtowna, uporczywa kanonada przyprawiła Kamieniec o dotkliwe straty, przede wszystkim w ludziach. Ubywało ich wciąż. Zabitych, rannych, śmiertelnie znużonych było coraz więcej. Coraz więcej też trudności mieli dowódcy z obsadą posterunków na murach. Niektóre musieli obejmować chłopi w miejsce żołnierzy. Znaczne były również straty materialne. Granat turecki wpadł do kaplicy luterańskiej, mieszczącej się w jednej z wież Starego Zamku, gdzie znajdował się skład granatów. Nastąpił silny wybuch i zniszczenie dużej części wieży. 159 25 sierpnia mina pod bramą w Starym Zamku zrobiła znaczny wyłom. Turcy przypuścili wówczas szturm. Ruszyli do niego janczarowie-óchotnicy, zwani szaleńcami, „dęli", słynni ze swej desperackiej odwagi. Potężna detonacja, zawalenie się baszty, nagły atak turecki, wszystko to wywołało przerażenie załogi zamkowej. Duża jej część rzuciła się do ucieczki. Sytuację uratowała przytomność umysłu i nieokiełznana odwaga Wołodyjowskiego. Mały pułkownik, widząc, że basztę wysadzono w powietrze i obawiając się szturmu, skoczył ku wyłomowi. Dobiegłszy, zobaczył ze zgrozą, że stoi tam na warcie tylko dwóch żołnierzy z muszkietami w ręku, reszta pierzchła. Wołodyjowski niewiele myśląc „rzucił się na nich z tyłu i obu silnie za barki ułapiwszy ku wyłomowi pchnął, po czym sam dobywając oręża do wyłażących Turków strzelać kazał".135 Bronili wyłomu początkowo sami, odsiecz nadbiegła dopiero po chwili. Wyłom szybko założono drewnem, nie mogło to oczywiście powstrzymać napastników, ale utrudniało atak. Zażarta walka trwała do nocy. Turcy na razie ustąpili. Straty były znaczne: wśród poległych znalazł się waleczny chorąży podolski Wojciech Humiecki. Wołodyjowski natomiast, chociaż „walczył zawzięciej jeszcze i straszniej niż to zazwyczaj czynił", nie odniósł żadnej rany. Snadź — powiada Makowiecki — „zegar jego jeszcze nie dochodzi".136 Szturm odparto, janczarowie się cofnęli, ale wnet rozległy się z trzech stron miarowe odgłosy uderzeń kilofami. To saperzy tureccy ryli nowe przekopy. Nocy tej nikt w twierdzy nie kładł się na spoczynek. Nazajutrz, rankiem 26 sierpnia, starosta Potocki uznał, że wobec wykucia przekopów i założenia min Stary Zamek nie zdoła utrzymać się dłużej niż do wieczora. Do tego przekonania doszła też większość starszyzny. Wysłano więc do wezyra parlamentariuszy. 160 Trzej pełnomocnicy: rotmistrz Myśliszewski, sędzia ziemski podolski Stanisław Gruszeckł i stolnik kamie-niecki Kazimierz Rzewuski, wyjechali natychmiast do obozu sułtańskiego czółnami przez rzekę. Tą samą drogą przybyli jednocześnie zakładnicy tureccy. Posłów przyjęto „z wszelką uczciwością", poczęstowano kawą i sorbetami, zaprowadzono zaraz do wielkiego wezyra. Kóprulii nie chciał wdawać się w układy, postawił warunki i odmówił wszelkiej nad nimi dyskusji. Twierdza miała być natychmiast wydana w ręce tureckie. Załoga, mieszkańcy i uchodźcy otrzymają zezwolenie na swobodne wyjście wraz z żonami, dziećmi i dobytkiem. Szlachta, która chciałaby pozostać w swych majątkach, uzyska gwarancję nietykalności swych dworów. „Miecz na was gotów — zakończył swe przemówienie wielki wezyr — i przed wieczorem uderzy." 137 Po czym wyprowadzono parlamentariuszy z namiotu i kazano im wracać do Kamieńca. W parę godzin później starszyzna, zgromadzona w kościele franciszkanów, uchwaliła po krótkiej naradzie przyjąć warunki wielkiego wezyra. Wieść o kapitulacji rozeszła się szybko pośród wojska i ludności. Wzbudziła różne uczucia: u niektórych przygnębienie, u innych, o wiele liczniejszych — odprężenie nerwów, tak jakby „całe oblężenie i biedy nasze gdzieś za nami daleko zostały — opowiadał Ma-kowiecki. Z odrętwienia tego zbudził nas huk straszliwy, przeciągły, podobny temu, który się przy wysadzeniu baszty rozlegał. Przez okna izby dech jakiś gorący wionął i powietrze napełnił. Obecni spojrzeli z przerażeniem: «Turcy miny zapalili — mówił któryś — zginiemy wszyscy.» Z rynku już gwar i łoskot słyszeć się dawał; kto sam nie widział, pojąć nie może, co się wtedy działo, jaki strach, jakie zamieszanie po ulicach i w domach powstały [...] Męże silniejszego serca chcieli przynajmniej z orężem w ręku umierać, U — Buńczuk i koncerz 1 ej ale daremnie, nikt ich nie słyszał, gdyż ludzie z trwogi zmysły potracili." 13S Cóż się tedy stało? Oto gdy zapadła decyzja kapitulacji, gdy posłowie udali się ponownie do obozu tureckiego, by podpisać akt poddania, major artylerii Hayking, sienkiewiczowski Hassling-Ketling, udał się do wieży zamkowej, gdzie stało około 200 beczek prochu, i podpalił lont. Wieża wraz z resztą zamku wyleciała w powietrze, grzebiąc w swych gruzach Haykin-ga i wielu obrońców, między nimi Wołodyjowskiego. Gdy zapadło postanowienie kapitulacji, Wołodyjow-ski, jeden z nielicznych nie stracił ducha, lecz udał się na Stary Zamek, aby zaprowadzić tam porządek. W chwili wybuchu znajdował się nie w samym Zamku, lecz na dziedzińcu i tam został zabity przez wylatujące kamienie i cegły. Wołodyjowskiego nie tylko poważali swoi, cieszył się także dużym uznaniem nieprzyjaciół. Turcy, po przybyciu na miejsce katastrofy, nie szczędzili oznak szacunku należnego jego zwłokom. Biskup kamieniecki Wawrzyniec Lanckoroński nazwał Wołodyjowskiego „naszym Hektorem".139 Rozsławiło go później niezrównane pióro Sienkiewicza. 28 sierpnia zwycięzcy zajęli twierdzę, 30 sierpnia obrońcy opuścili Kamieniec. Chłopom kazali Turcy zaraz „w polu robić". Sułtan, obdarzywszy wodzów tureckich i chana bogatymi upominkami, udał się na łowy w okolice Żwańca. Upadek Kamieńca był poważnym ciosem, pogarszającym stan obronności Rzeczypospolitej. Ułatwiał i Turkom, i ordzie najazdy w głąb kraju. Odpowiedzialność za katastrofę spada w pierwszym rzędzie na króla Michała i jego doradców. Twierdza bowiem mimo nalegań i hetmana, i obrońców była źle zaopatrzona i nie miała fachowego, energicznego komendanta. Ale i załogi, a właściwie kierującej obroną starszyzny, 162 usprawiedliwić nie można. Wykazała ona bowiem zarówno brak fachowego przygotowania do obrony fortecy, jak i małoduszność. Chociaż może nie należy iść zbyt daleko w potępianiu dowództwa załogi kamie-nieckiej. Najbardziej kompetentny rzeczoznawca, hetman Sobieski, ocenił kamieńczan łagodnie, gdy pod świeżym wrażeniem kapitulacji pisał, że kiedy Turcy zaczęli bić z dział burzących, a mury zaczęły się kruszyć „z niemałą szkodą naszych tam w zamku będących, dlatego niebożęta in deditionem [do poddania] skłonili się".140 Droga w głąb Rzeczypospolitej stała dla najeźdźcy otworem. Nie mogły go zatrzymać ani małe zameczki, ani wojsko, którego niemal że nie było. Zasadnicze znaczenie miała sprawa, w którym kierunku pójdzie atak nieprzyjaciela. Sobieski pisał 2 września: „Jeśli się nieprzyjaciel ten obróci w Ukrainę odbierając one i formando dominium suum w niej [organizując tam swe rządy], byłaby jeszcze łaska boża nad nami; ale jeśli postąpi ku Lwowu, o! pewnie actum de nobis [koniec z nami], ponieważ żadnej rezystencji nie mamy".141 Stało się tak, jak się tego hetman obawiał. Czambuły tatarskie rozlały się po województwie ruskim, główne zaś siły nieprzyjacielskie ruszyły na Lwów. Wiedli je namiestnik Aleppo Kapłan pasza i chan krymski Selim Girej. Miasto zupełnie nie przygotowane do walki, ze zniszczonymi fortyfikacjami, źle zaaprowi-dowane, odpierało w ciągu 10 dni (20—29 września) natarcie wroga. Interwencja posłów Rzeczypospolitej, jadących na rokowania z wielkim wezyrem, skłoniła Turków do zwinięcia oblężenia i odstąpienia od murów Lwowa w zamian za okup. Jak się wydaje, najbardziej do takiego obrotu rzeczy przyczynił się Selim Girej. W interesie Tatarów leżało, aby Lwów i jego bogate okolice pozostały w Rzeczypospolitej i mogły 11* 163 nadal stanowić teren „inkursji" tatarskich. Przyłączenie tych ziem do Turcji zamknęłoby doń drogę ordzie. Cały ciężar i wszystkie potworności najazdu spadły na województwo ruskie. Grasowały po nim zagony tatarskie, uprowadzając w jasyr ludność, paląc i łupiąc. Rzeczpospolita była bezsilna. Dwa sejmy w pamiętnym roku 1672 rozeszły się, nie zapewniwszy krajowi środków odparcia najazdu. Dwór myślał o walce, lecz nie z nieprzyjacielem zewnętrznym, a z opozycją. Rzecz nie do wiary, a jednak prawdziwa: 27 sierpnia, właśnie w nieszczęsnym dniu kapitulacji Kamieńca, w otoczeniu królewskim głoszono, że wieści o wkroczeniu Turków i oblężeniu Kamieńca są zmyślone i tendencyjnie rozsiewane przez malkontentów. Król Michał zwołał wprawdzie pospolite ruszenie w okolice Hrubieszowa na połowę sierpnia, ale raczej z myślą o obronie nie Rzeczypospolitej, lecz własnej korony. A i szlachcie nie spieszno było na pole walki. Sejmikowała, odgrażała się opozycji i ledwie w początkach października zaczęła ściągać do obozu. Spod pióra autora Wojny chocimskiej, Wacława Potockiego, popłynęły wówczas gorzkie strofy o Pospolitym ruszeniu teraźniejszym. Nużeż, kawalerowie, do waszego szyku t{j Przyszła rzecz! Teraz szablą, co było w języku j:- Pokażcie, ganiliście żołnierzów przy stole, l;.; Ganiliście hetmanów — jest zając, jest pole. Puśćcie wczas, puśćcie z głowy domy, żony, dzieci [...] '*. Umieliście przy skrzypcach, terazże przy trąbie '* Ścinajcie z Tatarami Turków jako głąbie, Bierzcie w ręce pałasza, nie kieliszki, przy niej; Nie za zdrowie — o zdrowie każdy z was niech czyni. Kładźcie na gołe głowy żelazne przyłbice! Bodajci się święciły nasze Proszowice! Swarz, nie bijąc, ile chcesz — tu nie swarząc, a bić, Nie wskok się damy na wojnę wywabić. Ten krzemienia, ów nie ma w pistolecie kurka, •;- Wszystek rynsztunek — ona nieszczęśliwa burka; " ?jf 164 ••n Szyszak kwoki, zaszargał sobie szarawary: Niech żołnierze i Turki biją i Tatary. Racz tę, jako rozumiesz, wojnę uspokoić, Puść nas, królu, do domu znowu krowy doić! Bodajci tłusty kapłon przy dziatkach, przy żonce! A tu nigdy nie zsiadać z konia o wędzonce. "* W połowie września Sobieski mimo trudności, które dwór stawiał mu na każdym kroku, skupił pod swymi rozkazami około 3 tysiący jazdy. Były to siły szczupłe, zupełnie niewystarczające do podjęcia walki z nieprzyjacielem. Wprost pojąć niepodobna, że szeroka, ludna Rzeczpospolita tak mało żołnierza potrafiła oddać swemu hetmanowi do dyspozycji, i to żołnierza opłaconego częściowo z prywatnej, hetmańskiej szkatuły. A żołnierz był potrzebny. Tatarzy, przewidując rychłe zawarcie pokoju, chcieli zebrać obfite łupy, zwłaszcza cenny jasyr. W głąb kraju ruszyły czambuły o łącznej sile od 30 do 40 tysięcy ordyńców. Poszły trzema szlakami: nad Wieprz, nad San i na południowy brzeg Dniestru. Niosły z sobą grabieże, pożary i nieopisane nieszczęście ludności uprowadzanej w niewolę. Wyprawa tatarska miała zwykle taki przebieg: czambuł, doszedłszy do upatrzonego miejsca, „zapadał koszem", czyli zakładał obóz. Z tego obozu wypuszczano mniejsze zagony w okolicę na wypady łupies-kie. Zagony te po paru dniach powracały do „kosza", a wówczas przeprowadzano podział łupów i odsyłano na Krym cenniejszą część zdobyczy. Dokonawszy tej czynności czambuł przenosił się w inne miejsce. Walka z Tatarami wymagała dobrej orientacji, należało bowiem nie tylko uderzyć w główny obóz, ale także zniszczyć mniejsze oddziały. Nie było to rzeczą łatwą. Tatarzy, w razie przewagi nieprzyjaciela, umieli się szybko rozpraszać i nie mniej szybko zbierać, gdy niebezpieczeństwo mijało. Niezawodną wskazówką 165 orientacyjną w pościgu za ordą były łuny, Tatarzy bowiem zawsze i wszędzie podpalali wszystko, co podpalić mogli. Już w XVI w. hetman Jan Tarnowski w swym dziełku o prowadzeniu wojny Consilium rationis bel-licae takie dawał rady: „A wszakoż żeby było ludzi naszych tysiąc albo więcej, tedy ponieważ Tatarówie zagony szeroko rozpuszczą, iże będą od siebie we trzydzieści mil jedne zagony od drugich, gdzie się łatwie z ogniów sprawić, gdy wsi palą. Tedy nic pożyteczniejszego, jeno między one ognie wjechać, a tam zagony bić, bo ci co daleko, drugich ratować nie mogą, a gdzie by się ratowali, ci co bliżsi są, tedy nie będą tak mocni, chociaby się ich wiele zebrało, aby ich dwiema albo trzema tysiącami nie bił." 143 Jak w praktyce wojennej zastosować rady Tarnowskiego, pokazał najlepiej Sobieski. Słynna jego wyprawa na czambuły w październiku 1672 r. — to klasyczny wzór wojny lotnej z Tatarami. Trzeba było ratować kraj przed dalszym zniszczeniem, uwolnić ludność uprowadzoną w niewolę i wreszcie bić najeźdźcę, gdzie tylko go można dosięgnąć, aby ratować honor Rzeczypospolitej i wpłynąć w pewnej przynajmniej mierze na rokowania pokojowe i warunki traktatu. Hetman, na czele 3 tysięcy jazdy, ruszył w pole komunikiem. Miał pod sobą doborowego, zaprawionego w ciężkich bojach, wytrzymałego na trudy żołnierza. Przeciwstawić mógł Tatarom siły dziesięć razy mniejsze, ale wartość bojowa jego żołnierzy zrekompensować musiała ich liczebność. Byli to husarze, przeznaczeni do ataku i łamania szyków nieprzyjacielskich, i lekkie chorągwie, niezbędne przy wywiadach i w pościgu, wreszcie ulubiona broń Sobieskiego: chłopska dragonia często przez hetmana używana jako jazda. , Wyprawa na czambuły to jeden olbrzymi, kilkuset-kilometrowy marsz, dokonany w ciągu dziesięciu dni 166 (5 do 14 października), od Krasnegostawu do Petranki na południo-wschód od Bolechowa, w najcięższych warunkach, pośród ciągłych bitew, potyczek i pogoni. Całą tę kampanię odbyło wojsko „nigdy prawie nie śpiąc, nigdy nie rozbierając się, ognia nie niecąc, mało, ledwie co jedząc (bo w spustoszałym kraju o chleba bochenek trudniej było niż o tysiąc Tatarów) w wielkich i niecnotliwych przeprawach".144 Wysiłek Sobieskiego szedł w tym kierunku, by Tatarów pobić ich własną bronią, czyli błyskawicznym zaskoczeniem. I to powiodło mu się znakomicie. Wojsko wszędzie dzielnie i „ochotnie" wspomagali chłopi, nie tylko czyniąc zasieki po drogach i po lasach, ale i na własną rękę gromiąc uciekających Tatarów. Opisywał to Wacław Potocki: I kiedy przed żołnierzem Tatarzyn umyka, Niedyskretnemu chłopstwu dostaje się w łyka. Udział chłopów w walkach z Tatarami podnosił sam Sobieski w liście do króla z 14 października: „Ostatek z lasów jeszcze dotąd chłopi i czeladź wy-włóczą; ale więcej zabijają, osobliwie chłopi, między którymi jest wielka na to pogaństwo zawziętość." 14S Największy pogrom zadał hetman Tatarom 14 października pod Petranką i Uhrynowem. Wielki czambuł zupełnie rozbito, dowodzący nim nuradyn, wysoki dostojnik krymski, uciekał lasami i dopiero w tydzień później, 21 października, zjawił się w głównym obozie turecko-tatarskim pod Buczaczem, na czele kilkudziesięciu zaledwie ordyńców. Przygody jego opisał nie bez złośliwej przesady Wacław Potocki: Nuradyn „wlazłszy w błoto gdzieś po same uszy, Przez cały tydzień ani drgnie ani się ruszy, W krótkim czasie do chana po tak słusznej karze, O jednej się samoczwart przywlókł szarawarze". Ogólnym rezultatem wyprawy było rozgromienie napastniczych czambułów, których straty sięgać miały ponoć dwudziestu kilku tysięcy ludzi, i co ważniejsze, oswobodzenie wleczonej w niewolę ludności: dzieci, kobiet, mężczyzn wszelkiego stanu w liczbie — według obliczeń Sobieskiego — 44 tysięcy. Miał hetman pełne prawo do wyciągania z doświadczeń wyprawy optymistycznych wniosków. „Doszedłem tego teraz samą eksperiencją [doświadczeniem] — pisał 29 października 1672 r. do biskupa krakowskiego ks. Andrzeja Trzebickiego — że z Turkami nie jest tak straszna wojna, jakośmy ją sobie imaginowali [...] O, gdyby mi był król JMć przysłał choć z kilkanaście tysięcy świeżego wojska, o com prosił po kilkakroć, miałem w Panu Bogu nadzieję, żeby byli i do swych na Dniestrze nie trafili mostów. Ale widzę woleli ichmoś-cie nad Wisłą wojować [mowa o pospolitym ruszeniu], gdzie o kilkanaście mil funditus [całkowicie] zniesiony kraj." "6 Ocenę sytuacji znajdujemy tu niewątpliwie trafną. Jeżeli Polska nie miała dość sił, by własną mocą poskromić potęgę turecką, to z wszelką pewnością stać ją było na odparcie najazdu. Przeszkadzał temu wszakże bezrząd i walki fakcyjne. W takim stanie rzeczy, 16 października 1672 r., pełnomocnicy polscy podpisali w obozie sułtańskim pod Buczaczem haniebny traktat. Rzeczpospolita nie tylko zrzekła się na rzecz Porty Ukrainy i Podola wraz z Kamieńcem, ale zobowiązywała się płacić padysza-chowi roczny haracz w wysokości 22 tysięcy czerwonych złotych. Wówczas to powstała smętna pieśń, która przetrwać miała długie lata: Pod Kamieńcem, pod Podolskim Stoi Turek ze swym wojskiem!... 168 CHOCIMSKIE ZWYCIĘSTWO W ROKU 1673 Ś wiadomość niebezpieczeństwa tureckiego i poczucie hańby buczackiej zaczynały powoli rozszerzać się w społeczeństwie. Oczywiście przyczyniało się do tego w znacznym stopniu rozgoryczenie szlachty podolskiej, wyzutej ze swych posiadłości. Nie ustały wprawdzie zaciekłe walki fakcyjne, a nawet zawiązano dwie przeciwne sobie konfederacje: gołąbską — warchołów szlacheckich i szczebrzeszyńską — żołnierską przy Sobieskim. Choć krzyżowały się pogróżki i wciąż wisiało nad krajem widmo wojny domowej, zaczęto myśleć o obronie Rzeczypospolitej przed wrogiem zewnętrznym. Sejm warszawski roku 1673, obradujący od 12 marca do 13 kwietnia, bardziej niż dwa poprzednie i poważniej zajął się tą kwestią, a co najważniejsze, powziął konkretne uchwały podnoszące, chociaż w niedostatecznej jeszcze mierze, stan obronności państwa. Hetman wielki koronny opracował memoriał o wojnie z Turcją, który posłużył za podstawę do dyskusji w senacie. Zalecał Sobieski akcję na terenie międzynarodowym dla zorganizowania koalicji anty tureckie j. Doradzał przede wszystkim bliższe porozumienie z cesarzem, z carem, a także z szachem perskim, wskazywał na potrzebę odciągnięcia od Turcji Kozaków, a nawet Tatarów, zwracał uwagę na znaczenie ludów bałkańskich. „Życzliwych nam Wołochów i innych chrześcijan, którzy wyglądają i oczekują wybawienia od nas z niewoli pogańskiej, przestrzec quam secretissime [najpo-ufniej] o tej naszej imprezie, aby się mieli na pogotowiu [...]" Największą wagę przywiązywał wszakże do polskiego wysiłku zbrojnego. Domagał się wystawienia przez Koronę przynajmniej 60 tysięcy wojska „dobrze umoderowanego i do dzieła rycerskiego sposobnego". Rzeczpospolita znajduje się w położeniu gorszym niż w czasie wojny roku 1621, gdyż „Ukraina na ten czas była nasza, jako i Podole, Kamieniec i Chocim, Tatarów nie taka wielkość i turecka mniejsza daleko w wojnie i w dziale rycerskim eksperiencja". W wojnie z Turcją nie można tylko się ograniczać do działań obronnych, byłoby to „ostatnią zgubą i ruiną", na prowadzenie takiej bowiem wojny w granicach Rzeczypospolitej nie starczyłoby nie tylko dóbr duchownych i królewskich, ale nawet i szlacheckich. Toteż hetman żądał podjęcia działań zaczepnych, i to w taki sposób, by część wojska ruszyła na Kamieniec i odzyskała tę ważną twierdzę; druga część niechaj wkroczy na Wołoszczyznę, a co najmniej niechaj nie dopuści do przeprawy Turków przez Dniestr; trzecia wreszcie niechaj „w Ukrainie Tatarom wstręt czyni". Jakie mają być proporcje ilościowe poszczególnych broni w wojsku? Memoriał zwracał uwagę na znaczną w obcych armiach przewagę liczebną piechoty nad jazdą, gdzie często jazda stanowi już tylko czwartą część siły zbrojnej. Wobec tego wszakże, iż w armii tureckiej konnica odgrywa dominującą rolę, należy wystawić równą ilość piechoty i jazdy, a więc po 30 tysięcy każdej z tych broni. Potrzebna jest silna artyleria, co najmniej 80 dział, chociaż „zdałoby się i nad sto". Również „inżynierów, minierów, fajerwerków i innych w tej nauce wyćwiczonych z cudzych krajów zaciągać potrzeba w krótkim czasie mistrzów". Gdyby 170 podatki nie wpłynęły na czas i nie starczyły na utrzymanie tak licznej armii, radził Sobieski zastawić, a lepiej sprzedać, arrasy Zygmunta Augusta i część klejnotów koronnych.147 Memoriał Sobieskiego przyjął senat z dużym uznaniem. Przyczynił się do tego w pewnej mierze wypadek nieoczekiwany. Do Warszawy przybył 11 marca 1673 r. czausz turecki i podkanclerzemu koronnemu, Jędrzejowi Olszowskiemu, doręczył list wielkiego wezyra. Achmed Kóprulii wyrażał oburzenie z powodu niewypełniania przez Rzeczpospolitą postanowień traktatu buczackiego i groził: „Punkta należące do pokoju uszanować i we wszystkim z uczciwością w nich postępować sobie trzeba. Ale jeżeli to na zwłokę pójdzie, może być wielkiego zła przyczyną: ciężko wam będzie i bójcie się bardzo ognistego gniewu cesarskiego." 148 Było rzeczą oczywistą, iż Polsce zagrażał najazd i nowa wojna. W takiej sytuacji sejm uchwalił podatki i wyraził zgodę na sprzedaż arrasów i klejnotów. „Skrypt ad archivum" wyznaczał liczbę wojska, co prawda nie w wysokości żądanej przez Sobieskiego, lecz mniejszej prawie o połowę: 15 tysięcy jazdy i 16 300 piechoty, razem 31 300 żołnierzy. Zarządzono następnie wystawienie piechoty chłopskiej po jednym żołnierzu z 20 dymów królewskich i duchownych oraz po jednym z 30 szlacheckich, z pełnym rynsztunkiem i prowiantem. Zapowiedziano w razie potrzeby zwołanie pospolitego ruszenia. Ponadto Wielkie Księstwo Litewskie wystawić miało 12 tysięcy jazdy i piechoty.149 Wtenczas żolnierza szanują, kiedy trwogą na się czują — głosiła polska pieśń żołnierska z XVII w. Organizacja machiny państwowej była wszakże fatalna, podatki wpływały opieszale, skarb wciąż świecił pustkami. Wojsko zbierało się niezwykle powoli. 171 Czwarty uniwersał hetmana wielkiego koronnego z 26 lipca 1673 r. wzywał wojsko „polskiego i cudzoziemskiego, tak starego jako i nowego [...] zaciągu" do zebrania się w obozie pod Hrubieszowem na dzień 10 sierpnia. Hetman przykazywał, aby wojsko zachowało w marszu „skromność i disciplinam militarem [dyscyplinę wojskową]", „po bokach nie krążąc, najmniejszych skarg i płaczu ubogich ludzi do obozu za sobą nie zaciągając". Kto w dniu oznaczonym nie stawi się w obozie, karany będzie „bez wszelkiego respektu i miłosierdzia".150 W połowie września obóz spod Hrubieszowa przeniesiono za Lwów pod Gliniany. Tutaj 8 października król Michał odbył przegląd wojsk, po czym odjechał do Lwowa, oddawszy naczelne dowództwo hetmanowi wielkiemu koronnemu Sobieskiemu. Według znacznie przesadzonych obliczeń współczesnych liczba wojska zgromadzonego pod komendą So-bieskiego na przestrzeni między Lwowem a Glinianami dochodziła do 40 tysięcy żołnierzy. Dział było 40. Zebrano więc siłę pokaźną, zdolną zwycięsko stawić czoło wrogowi, zwłaszcza pod rozkazami tak wybitnego wodza. Zawiodła natomiast pomoc zagranicy. Nadeszły tylko subsydia papieskie. Wystawiono z tych funduszów artylerię, w mniejszej zresztą ilości niż zażądał tego Sobieski. Zawiodły również rachuby na pozyskanie Kozaków Doroszenki i Tatarów-Lipków, którzy w 1672 r. przeszli na stronę turecką ze służby Rzeczypospolitej, a z którymi prowadzono potajemne, bezskuteczne pertraktacje. Turcy szli tym razem do walki sami, bez posiłków kozackich i tatarskich. Wyprawa turecka roku 1673 zakrojona była pierwotnie na dużą skalę. Podobnie jak w roku ubiegłym, towarzyszył swej armii sam pady-szach, w wyprawie wziął udział także wielki wezyr 172 Achmed Koprulu. 27 czerwca zatknięto w Adrianopo-lu buńczuki na znak wojny, różne wszakże intrygi w Istanbulu i niepokojące objawy niezadowolenia pośród paszów sprawiły, że sułtan z główną armią wyruszył z Adrianopola dopiero 7 sierpnia. Dotarł wszakże tylko do miejsca przeprawy przez Dunaj pod Isac-cea. Tu zlecił komendę wielkiemu wezyrowi, a sam odjechał z powrotem. Wyniesienie Kópriilego do godności seraskiera, najwyższej godności wojskowej, i objęcie przezeń naczelnego dowództwa odbyło się pośród tradycyjnych, świetnych uroczystości. Wielki wezyr udał się do namiotu sułtańskiego, włożono mu tam cenne, złotem przetykane futro sobolowe — upominek padyszacha, do boku przypasano kosztowną, drogimi kamieniami wysadzaną szablę, do turbanu diamentową agrafą przypięto kitę z czaplich piór. Mehmed IV osobiście wręczył mu pamiątkowy zielony sztandar proroka, poczytywany przez Turków za oznakę niechybnego zwycięstwa. Mimo tak wspaniałych zapowiedzi Achmed Koprulu niedługo wytrwał w roli naczelnego wodza. Wkrótce zdał komendę, trudno osądzić z jakich powodów, i wyjechał z obozu przekazując władzę i zielony sztandar proroka namiestnikowi Sylistrii, Husseinowi paszy, który zajął stanowisko pod Chocimiem. 11 października dał Sobieski wojsku hasło do wymarszu. Ruszyło ono w kierunku południowo-wschod-nim, ku Dniestrowi. Silne podjazdy pod wodzą kasztelana czernihowskiego, Gabriela Silnickiego, i chorążego koronnego, Mikołaja Sieniawskiego, wyszły częściowo na zwiady, częściowo dla ubezpieczenia boków maszerującej armii. Sieniawskiemu zwłaszcza sprzyjało powodzenie. Zagarnął zaraz turecki transport żywności złożony ze stu podwód, idący do Kamieńca, a przy nim „agę bardzo znacznego wszystkiego podolskiego 173 województwa rządcę".151 Rzucił się następnie na Mię-dzybuż, zajął miasteczko i przypuścił atak do zamku. Zastraszona załoga turecka wywiesiła białą chorągiew i oddała mu klucze twierdzy. Później wzięto Zinków i Satanów. Pod Jarmolińca-mi pojmano wyższego tureckiego urzędnika skarbowego wraz z kilkudziesięciu wozami z pieniędzmi i prowiantem. Sobieski zyskał pewność, iż od Podola nie grozi atak ani ze strony Tatarów, ani ze strony Kozaków. Tymczasem wojsko, idące przez Pokucie, zbliżało się z wolna ku Dniestrowi. Pułkownika Jana Moto-widłę, również sienkiewiczowskiego bohatera, wyprawiono nad rzekę z poleceniem ściągnięcia promów, łodzi, czółen i spławów w celu przygotowania przeprawy. Rozpoczęła się ona 21 października pod wsią Luka. „Komunik w bród i wpław, armaty, piechoty, tabory promami i mostem"1S2 pontonowym przechodziły przez Dniestr. Utrudniły przeprawę kilkudniowe silne deszcze, które podniosły stan wód na rzece. Wskutek tego wojsko nie po dwóch dniach, jak pierwotnie obliczał Sobieski, lecz po pięciu znalazło się na południowym brzegu Dniestru. Nie obyło się też bez strat w wozach, koniach, a co gorsza, w ludziach, którzy potonęli. Już podczas pochodu zarysowały się trudności, które mogły całą wyprawę narazić na niepowodzenie. 24 października przybyli do Sobieskiego obaj hetmani litewscy: Michał Pac i Michał Kazimierz Radziwiłł. Pac oświadczył, że wojsko litewskie, które obozowało w okolicach Buczacza, jest zmęczone i wyczerpane długą drogą i nie może podjąć na razie żadnych operacji. Dowodził, że przede wszystkim należy dbać o utrzymanie w dobrym stanie wojska, a później dopiero myśleć o prowadzeniu wojny. Sobieski odparł na to, iż Rzeczpospolita wojnę już postanowiła, dlatego dysku- 174 sja jest nie na czasie. Wojsko koronne wyruszyło już: przeciwko nieprzyjacielowi i żadną miarą nie cofnie się od walki. Naradę przerwano, a Pac zapowiedział manifest, w którym wytłumaczy powody zamierzonej bierności wojska litewskiego. Oczywiście, w grę wchodziły przede wszystkim zadawnione niechęci pacowskie z czasu walk fakcyjnych, zwłaszcza konfederacji gołąbskiej, drażliwość co do pierwszeństwa, wreszcie uraza o gorsze zaaprowido-wanie wojska litewskiego. Wojsko koronne, idące na przedzie, ogołociło kraj z żywności, dlatego Litwini maszerowali w dużo cięższych warunkach. Pretensje Paca zdołał Sobieski ułagodzić dopiero nazajutrz oświadczając, że wraz z całym wojskiem koronnym gotów jest pójść pod jego komendę, byleby oba wojska: koronne i litewskie szły razem i bez zwłoki uderzyły na nieprzyjaciela. Pac chwilowo ustąpił. Wyprawy nie przerwano. Inna rzecz, że niechęci i drażliwości hetmana wielkiego litewskiego znacznie opóźniły pochód. Na przebycie drogi od Glinian do Chocimia, a więc około 300 km, zużyto prawie cały miesiąc. Zakończywszy przeprawę przez Dniestr wojsko wkroczyło na Bukowinę i posuwało się dalej w bardzo ciężkich warunkach terenowych. Pochód ciągnął „niebezpiecznymi i okropnymi" lasami bukowymi po gruncie nierównym i podmokłym. Aprowizacja pozostawiała wiele do życzenia. Drożyzna była duża, owies dla koni kupowano po wysokich cenach, „jak pieprz". Drogo płacono też za chleb, piwo i gorzałkę; tygodniowy „lenung", czyli żołd, nie wystarczał żołnierzowi na utrzymanie. Na 15 listopada „wyszła ćwierć", czyli skończył się okres, za który wypłacono żołd. Wzrosła dezercja. Z chorągwi ziemi halickiej zbiegło 9 towarzyszy, „których wytrąbiono". Porzucali szeregi żołnierze z regi- 175 mentów pieszych. Szerzyły się rozboje i grabieże dokonywane na miejscowej ludności wołoskiej. Porywano jej bydło, zabierano zboże. Doszło do tego, że kupcy i chłopi wzdragali się dowozić żywność do obozu polskiego z obawy przed „hultajami, którzy ich tabory na drodze rozbijają". Słynny i zasłużony zagończyk Ruszczyc popadł u Sobieskiego w „dysgracją", gdyż „w wołoskiej ziemi bydła nabrał". Kazano mu je natychmiast zwrócić właścicielom. Nie każdemu uchodziło tak gładko, l listopada rozstrzelano dwóch oficerów. Smigielski, rotmistrz z województwa krakowskiego, został „pod miecz dekretowany", darowano mu karę za wstawiennictwem hetmana polnego koronnego Dymitra Wiśniowieckiego. Na karę śmierci również skazano szlachcica Kędzierzyńskiego. Prostych żołnierzy wieszano.103 Trudności marszu przez lasy zwiększyła obawa przed zasadzką czy nagłym atakiem ze strony Turków. Na szczęście do tego nie doszło, podjazdy tureckie napadały tylko na maruderów polskich, którzy odłączyli się od głównej armii i rabowali wsie wołoskie. W końcu października zjawił się w obozie polskim Hussein aga (nie należy go mylić z wodzem naczelnym Husseinem paszą), jadący w poselstwie do króla. Wiózł Michałowi Korybutowi buławę i kaftan — upominek, który sułtan zwykł wysyłać swym lennikom. Miał także żądać wyprawienia posła do Turcji z haraczem. „Pyszny bardzo pies stary" przyjęty był na posłuchaniu przez Sobieskiego. Hussein aga zachowywał się butnie, oświadczył, że nic nie ma do powiedzenia hetmanowi, wysłano go bowiem do samego króla. Listu sułtańskiego nie wolno nikomu otworzyć, może to uczynić jedynie sam monarcha, gdyż jest tam „wielkie i sławne imię" pady-szacha. Wyjechał więc Hussein do Lwowa, gdzie stanął 6 listopada, ale spotkało go tu całkowite niepowodze- 176 32. Kara Mustafa 33. Widok Kamieńca Podolskiego 34. Bitwa pod Chocimiem w 1673 r. Miedzioryt R. de Hooghe'a 35. Widok Lwowa. Miedzioryt J, Brauna REMBIX)A STRENLJK DEFENSA.REGlS AUXIU1SUBE 36. Oblężenie Trembowli. Miedzioryt R. de Hooghe'a 37. Sobieski pod Chocimiem. Akwaforta .R. de Hooghe'a 38. Poselstwo Jana Gnińskiego u wielkiego wezyra. Gwasz P.P. Sevina E* 3-4 nie. Michał Korybut był już poważnie chory, powiedziano mu więc, „aby ponieważ listów nikomu oddać nie chce, kosztem swoim sustentował się [utrzymywał się] do uzdrowienia Króla JMci".154 W cztery dni później zmarł król Michał, a w pięć dni później nastąpiło zwycięstwo pod Chocimiem. Sytuacja więc uległa zupełnej zmianie. Tymczasem do obozu nadeszły wieści, że w kierunku Cecory maszeruje druga armia turecka, dowodzona przez Kapłana paszę. Należało więc spiesznie uderzyć na Husseina, zanim otrzyma posiłki. 9 listopada jazda polska stanęła w szyku bojowym „na pół strzelenia z działa od wałów nieprzyjacielskich" pod Chocimiem. Natomiast „działa i piechoty niecnotliwymi przy gwałtownych deszczach szlakami wolno się ściągały" 155 i przybyły na miejsce wałki dopiero później. Hussein pasza od początku lipca stał w Chocimiu. Obóz założył na płaskowzgórzu nad Dniestrem w starych okopach, w których w 1621 r. Polacy pod dowództwem Chodkiewicza i Lubomirskiego walczyli przez sześć tygodni z przeważającymi siłami tureckimi. Miejsce do obrony było dobrze wybrane. Od wschodu bronił obozu Dniestr, od północy i od południa głębokie jary o urwistych, stromych zboczach. Strona zachodnia była natomiast zupełnie odsłonięta, wzniesiono więc tam silne umocnienia w postaci fosy i wału. Środek obozu tureckiego zajmował namiot seraskiera. Dokoła niego zgromadziła się jazda, ustawiono namioty żołnierskie po jednym dla trzech lub czterech żołnierzy, wznoszono zagrody dla koni i kuchnie. Na samym przedzie znajdowały się stanowiska piechoty, za nią stała artyleria. Turcy mieli zwyczaj stawiać namioty nie rzędami, lecz bezplanowo, toteż w obozie tureckim niełatwo było się rozeznać. Atakującym groziło to dużym niebezpieczeństwem, wpadali bowiem między na- 12 — Buńczuk i koncerz 177 mioty obozowe, rowy, sznury i dostawali się często w potrzask. Posiłkowe wojska wołoskie rozłożyły się obozem na południe od Turków, zupełnie oddzielnie; ułatwiło im to później przejście na stronę polską. Paromiesięczny postój pozwolił Turkom podjąć większe roboty przy pogłębianiu fos i umacnianiu wałów; sypano je „ledwie nie po olendersku albo szwedzku".156 Dla lepszego zabezpieczenia usypano szańce także przed jarami od strony północnej i południowej. Na Dnies-trze zbudowano most pontonowy w celu utrzymania komunikacji z Kamieńcem i wzniesiono szańce na lewym brzegu rzeki. Na północy most zwodzony, przerzucony ponad jarem, łączył obóz ze starym zamkiem murowanym, pochodzącym jeszcze z XIV w. Warowny obóz, silna artyleria z. dużymi zapasami amunicji, obfitość żywności — wszystko to dawało Turkom do rąk mocne atuty w stosunku do wojska polskiego, zmęczonego miesięcznym marszem, niedostatecznie zaopatrzonego w żywność. Przewaga liczebna była, jak się wydaje, również po stronie tureckiej. Tak sądził w każdym razie Sobieski. „Potężniejszy bowiem był nieprzyjaciel nad nas — pisał hetman w dniu zwycięstwa do podkanclerzego Olszowskiego — bo go trzydzieści tysięcy effective liczyło się w okopie, w miejscu niedostępnym, potężnymi opasanym wałami."157 Z tych słów wynika, że wojsko polskie stanęło przed szańcami chocłmskimi w liczbie mniejszej niż 30 tysięcy, i znacznie mniejszej od swego stanu pierwotnego, kiedy liczyło prawie 40 tysięcy. Tak wydatne obniżenie stanu wojska tłumaczy się nie tylko chorobami, ale w głównej mierze zapewne dezercją. Niewątpliwie zarówno liczby wojska polskiego, jak i tureckiego są znacznie wyolbrzymione. Pamiętać trzeba ponadto, że od strony Cecory podążał z odsieczą Kapłan pasza, w niewielkiej zaś odległości od Chocimia, w Kamieńcu Podolskim, stał Halil 178 3. Plan bitwy pod Chocimiem 11 XI 1673 r. Rozmieszczenie pułków polskich: 1. Bidzińskiego, 2. Kątskiego, 3. Jabłonowskie-go, 4. Sobieskiego, 5. Wiśniowieckiego, 6. J. Potockiego, 7. S. Potockiego, 8. Paca, 9. Radziwiłła. Wojska tureckie w obwarowanym obozie pasza z załogą liczącą podobno do 10 tysięcy ludzi. Posiłki z Kamieńca mogli więc Turcy otrzymać bez większych trudności. Dzień 9 listopada nie przyniósł większych walk, tylko starcia harcowników. Wyjeżdżali „na harce" Polacy, biegli w szermierce, spahisi natomiast unikali spotkania wręcz, starali się wciągać jeźdźców polskich w zasadzkę i naprowadzać ich na kule janczarów ukrytych w rowach. , 12* 179 Tymczasem powoli ściągała piechota, nadjeżdżała artyleria i tabory. Przybywający zajmowali stanowi-; ska w dawnych okopach tureckich z roku 1621.. W nocy z 9 na 10 listopada odbyła się w obozie polskim rada wojenna. Hetman wielki litewski Michał Pac, który w ciągu dnia objeżdżał pozycje polskie i oglądał umocnienia tureckie, wyraził mniemanie, że silnie ufortyfikowany obóz nieprzyjacielski, broniony przez doskonałego, świetnie zaopatrzonego żołnierza i przez 70 dział, jest nie do zdobycia. Wojsko polsko--litewskie — twierdził — zebrane w pośpiechu, składa się w większości z żołnierza nie wyćwiczonego, który jeszcze nigdy wojny nie widział; jest głodne i wyczerpane długim, miesięcznym marszem. Wojsko to stanowi ostatni ratunek Rzeczypospolitej i nie wolno wystawiać go na pewną zgubę. Pora roku jest zresztą zbyt późna, by można było prowadzić dalsze działania wojenne. Sobieski odparł krótko, że niemożliwy jest marsz powrotny przed pobiciem nieprzyjaciela, a wojsko litewskie może nie brać udziału w bitwie, zadowalając ,słę rolą obserwatorów, i wystąpić w chwili i w sposób, który Pac uzna za właściwy. W piątek, 10 listopada, wojsko polskie zajęło pozycje sposobne do walki. Chorągwie konne i regimenty piesze opuściły swe leże w dawnych okopach z 1621 r. i podeszły pod samą fosę. Wzajemna wymiana strzałów artyleryjskich wyrządziła Turkom szkody, kule polskie bowiem wlatywały w środek pozycji wojsk Husseina paszy, rażąc ludzi i niszcząc urządzenia obozowe. Pociski tureckie natomiast padały poza pozycje polskie. Obrano następujący szyk: na samym przedzie, tuż przed fosami, umieszczono piechotę i dragonie. Za nimi stanęła jazda. Prawe skrzydło — na południe od obozu tureckiego, i centrum — na południowy zachód, tworzyły wojska koronne. Na samym skraju, najbliżej 180 Dniestru, stała dywizja strażnika koronnego Stefana Bidzińskiego, następne pozycje zajmowały dywizje wojewody ruskiego Stanisława Jabłonowskiego i hetmana wielkiego koronnego. Obok ciężkiej i lekkiej jazdy była tu także ulubiona broń Sobieskiego— drago-nia. W centrum stali ze swym wojskiem hetman polny koronny, książę Dymitr Wiśniowiecki, i wojewoda bracławski, Jan Potocki. Lewe skrzydło na zachód od obozu zajęła Litwa, a więc dywizje hetmana wielkie-. go, Michała Paca, i na samym skraju hetmana polnego, księcia Michała Kazimierza Radziwiłła. Po południu zauważono wielki ruch na moście pontonowym na Dniestrze. Tabor turecki przechodził na lewy brzeg. Widziano wozy, spostrzeżono również objuczone wielbłądy. Wnet w szeregach polskich róże-, szła się wieść, że Turcy wycofują się z obozu chocim-skiego na drugą stronę rzeki i zamierzają się bronić spoza wielkiej zasłony wodnej. Sobieski udał się osobiście na rekonesans i doszedł do przekonania, że o odwrocie Turków nie ma mowy, że nieprzyjaciel wysyła do Kamieńca jedynie rzeczy niepotrzebne-w walce, mogące utrudniać obronę. Dnia tego Sobieski przypuścił pierwszy szturm do obozu tureckiego, zapewne bez myśli o rozstrzygnięciu bitwy i decydującym zwycięstwie, lecz jedynie dla wypróbowania siły oporu przeciwnika. Artyleria zaczęła zasypywać ogniem stanowiska nieprzyjacielskie, a po tym szturmujący rzucili się na wały. W ataku brała udział również czeladź i — jak opowiadał Wespa-zjan Kochowski — „z lada jaką bronią idąc. na nieprzyjaciela, wcale nieźle spisała się w tej bitwie".158 Dowództwo sprawowali pułkownicy: Jan Dennemark i Jan Motowidło, „gry wojennej bardzo świadomy, który niedawno z niewoli tureckiej wydobywszy się, teraz niby mszcząc się ciężkiego więzienia srogo na naród bisurmański następował".159 Dennemark i Moto- 181 widło rzucili się do ataku „nad ordynans", czyli przedwcześnie, nim nadbiegły inne oddziały, wdarli się już na szańce, ale tam opadła ich przeważająca liczba Turków. W zaciętej walce poległ Motowidło. Szturm Turcy odparli, ale duch w wojsku nie upadł; przeciwnie, z zapałem gotowano się do podjęcia rozstrzygającej walki w dniu następnym. Dobre nastroje żołnierzy podtrzymało przybycie do polskiego obozu hospodara wołoskiego Grzegorza Ghica, który u boku Turków ruszył na wojnę przeciwko Rzeczypospolitej. Ghica od dawna już myślał, by porzucić Husseina paszę. Chcąc zachować pozory lojalności względem suzerena, uprzedził wodza osmańskiego, że wda się w układy z Polakami, jeśli nie otrzyma od Turków pomocy i dostatecznej ochrony. Hussein wysłał natychmiast swą jazdę w stronę obozu wołoskiego, ale ledwo spahisi wyjechali poza wały, zaatakowała ich i rozbiła husaria. Wówczas Wołosi opuścili swe stanowiska, a hospodar udał się do So-bieskiego, prosząc o opiekę i ofiarując swe usługi. Hetman przyjął go uprzejmie, ale z dużą ostrożnością; nie skorzystał z usług Wołochów, lecz polecił im wycofać się poza obręb walki. Było to w każdym razie wydarzenie pomyślne. W przeddzień walnej rozprawy od przeciwnika odeszło 5 do 6 tysięcy żołnierza, co prawda bardzo niepewnego, ale mogącego oddać mu usługi. Noc z 10 na 11 listopada była bardzo ciężka. Panowało dokuczliwe zimno, dął ostry wicher, padał gęsty śnieg. Oba wojska, polskie i tureckie, całą noc stały w pogotowiu bojowym. Sobieski nie pozwolił, aby mu rozbito namiot; spędził godziny nocne bądź siedząc na lawecie, bądź przechadzając się pośród wojska. Żołnierze niecierpliwie oczekiwali chwili uderzenia; coraz to rozlegały się głosy trąbek, ale spodziewane hasło ataku nie nadchodziło. Stopniowo stawało się dla wszyst- 182 kich rzeczą jasną i zrozumiałą, dlaczego hetman trzyma wojsko w gotowości, a nie każe ruszyć do ataku. Owa mroźna noc listopadowa, ów śnieg i dokuczliwy wicher — byli to najlepsi sprzymierzeńcy Polaków. Jeżeli spośród żołnierzy polskich, przyzwyczajonych do ostrego, surowego klimatu, zamarzło na śmierć kilku lżej odzianych czy mniej wytrzymałych, to jakież spustoszenie siała ta straszna noc wśród spahisów, janczarów, akindżijów, urodzonych i wzrosłych w słonecznych, ciepłych krajach. Jeden z dowódców tureckich, Janisz pasza, radził podobno Husseinowi, aby wydał rozkaz wycofania się w bojowym ordynku aż do mostu na Dniestrze i tam dopiero na brzegu ostrożnie rozpoczął bitwę. W razie niepowodzenia rzeka dałaby Turkom ochronę i powstrzymałaby ataki zwycięzcy. Hussein pasza radę tę odrzucił, lękał się bowiem, aby wycofanie się z obozu nie zdemoralizowało żołnierzy i nie zamieniło się w paniczną ucieczkę. Zaświtał wreszcie pamiętny dzień 11 listopada 1673 r. Gdy tylko się nieco rozwidniło, Sobieski stwierdził z zadowoleniem, że na wałach tureckich wznosiła się wprawdzie ta sama liczba chorągwi, ale znacznie przerzedziły się szeregi janczarów. Wrażliwi na zimno Turcy, wyczerpani ostrym pogotowiem trwającym całą dobę, a zwłaszcza ciężkimi nocnymi godzinami, nie byli w stanie wytrzymać dalszego czuwania. Część zeszła z posterunków, aby zażyć snu lub pokrzepić się ciepłą strawą. Na taką właśnie chwilę czekał hetman. Wnet poszły szybkie rozkazy: do dowódcy artylerii generała Kąt-skiego, by ze wszystkich dział bić w tureckie wały; do pułków piechoty, by bezzwłocznie ruszyły do szturmu; do chorągwi jazdy, by każdej chwili gotowe były do ataku. Na uwagi ostrożniejszych oficerów hetman odpowiedział krótko: „Szyję mi uciąć, jeśli ich za kwate- J83 rę [za kwadrans] nie wezmę". Po czym z gołą szablą w ręku stanął na czele swych dragonów i osobiście powiódł ich do szturmu. Dopiero natarczywe nalegania oficerów, aby nie narażał swego życia, powstrzymały go „na strzelenie z pistoletu od wałów".160 W oka mgnieniu wdarła się piechota na okopy tureckie. Bronili się walecznie mężni janczarzy, ale zbyt rnało pozostało ich na szańcach, by mogli powstrzymać tak gwałtowny atak; gęstym trupem zalegli pole walki. Po chwili na wałach zaczęły powiewać polskie sztandary, a działa tureckie, obrócone w przeciwnym kierunku, raziły wroga. Żołnierze rozkopywali wały i zasypywali fosy, by umożliwić szarżę kawalerii. Nagle rozległy się okrzyki: „Ałła! Ałła!" To jazda turecka ruszyła do kontrataku. Ruszyła późno, gdyż szczupłość miejsca w obozie, gęsto pokrytym namiotami, nie pozwalała konnicy rozwinąć w czas swych szyków. Spahisi wypadli bramą południową. Lecz tu stawiły im czoło lekkie chorągwie dzielnego strażnika koronnego Stefana Bidzińskiego i chorążego poznańskiego Władysława Skoraszewskiego. Wsparł ich zaraz wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski z husarią i wpadł do obozu tureckiego. Od zachodu wdarła się za wały Litwa. Jeszcze raź zerwali się Turcy do ataku. Sulejman pasza, namiestnik Bośni, zebrał swą jazdę i uderzył na pułk hetmana polnego koronnego Wiśniowieckiego. Odparty, ale nie rozbity, ruszył do rozpaczliwej szarży wprost na orszak Sobieskiego. W tym momencie runęły na Bośniaków cztery chorągwie husarii i zniosły ich doszczętnie. Niedobitki wtrącono do „głębokiej a wąskiej między skałą przerwy, gdzie z końmi łby połamali." 161 Bitwa była już skończona, ale nie ustał ani pościg za pobitym nieprzyjacielem, ani łupienie obozu. Hussein pasza ratował się ucieczką przez most na 184 rzece. Poszło za nim parę tysięcy jazdy w stronę Kamieńca. W pogoń puścili się Miączyński i Ruszczyc z lekkimi chorągwiami i wysiekli część uciekających. Reszta dotarła pod Kamieniec, ale komendant tamtejszy, Halił pasza, wskutek braku żywności nie chciał wpuścić ich do twierdzy „i pod fortecą bawić się nie pozwolił — pisał Sobieski do prymasa — gdy tedy ku Dunajowi przebierać się poczęli, chłopi i opryszkowie zebrawszy się około Chreptyjowa na głowę ich znieśli, tak że nuntius cladis [zwiastun klęski] stamtąd nie wyszedł, a circiter [blisko] około trzech tysięcy albo czterech ad minimum [ich wycięli]. Ciż to chłopi i opryszkowie przysłali do mnie prosząc, abym do nich pewną część wojska posłał, obiecując tym, co mają, z wojskiem na pół się dzielić." 162 Sam Hussein uratował się wprawdzie z pogromu, ale po to tylko, by zaraz po przyjeździe do Istanbulu otrzymać od sułtana jedwabny sznur. Tylko szczęśliwym udało się mostem przedostać na północny brzeg Dniestru. Od natłoku ludzi i koni most pontonowy zarwał się i wielu uciekających znalazło śmierć w nurtach rzeki. Inni skakali z wysokiego brzegu i rzucali się wpław. „Było tam co widzieć — opowiadał stolnik żytomierski Jan Florian Drobysz Tuszyński — jak ginęli z srogiej skały w Dniestr skacząc, a osobliwie, kiedy się z nimi most załamał przez Dniestr, który był na czajkach zbudowany pod samym zamkiem chocim-skim [...]" «3 W rękach tureckich pozostał zamek. Resztki armii Husseina paszy broniły się tam jeszcze jeden dzień, ale już nazajutrz, 13 listopada, powiewała na murach biała chorągiew. Nieprzyjaciel był doszczętnie rozbity, zwycięstwo całkowite. W słynnym swym liście do podkanclerzego Olszow-skiego, pisanym bezpośrednio po bitwie, datowanym »z namiotów Husseina paszy w dzień św. Marcina 185 1673 r.", komunikował Sobieski: „Z naszego wojska jako w tak ciężkim razie niemało dobrych zginęło junaków. Kopii większa skruszonych połowa (sic!), bo tak mężnych ludzi jako to było tureckie wojsko wiem, że saecula [wieki] nigdy nie miały; i już będąc w taborze po dwa razy bliscyśmy byli bardzo przegranej, ale rezolucja ekstraordynaryjna i sprawa dobra, osobliwie husarskich chorągwi, wytrzymała i zwyciężyła [...J i piechota, której wielkie męstwo i wielką każdy przyzna rezolucją przez kilka dni nie mając co w gębę włożyć, teraz sobie w nieprzyjacielskim odpoczywają obozie przeszłych wetując głodów i niewczasów." 164 W operacji chocimskiej na szczególną uwagę zasługuje atak jazdy polskiej na piechotę turecką, ukrytą w okopach, i długa z nią walka oraz poważny udział w bitwie piechoty, której liczba wraz z dragonią wynosiła więcej niż połowę wojska polskiego. Był to stosunek dotychczas w armii naszej nie spotykany.163 Doniosłą rolę w zwycięstwie odegrała niezaprzeczona wyższość dowództwa polskiego nad tureckim, a przede wszystkim wielki talent Sobieskiego jako organizatora armii, stratega i wodza. Siłą woli i potężną indywidualnością umiał on poruszyć w najtrudniejszych i najcięższych warunkach masy żołnierstwa i wieść je do zwycięstwa. Niemiecki teoretyk wojny, Karl von Clausewitz, uważa Chocim za największe i najwspanialsze zwycięstwo Sobieskiego.160 Inaczej wyglądali wodzowie tureccy: Hussein pasza, który zajmując silne, ufortyfikowane pozycje i mając przewagę liczebną, nie umiał podjąć inicjatywy bojowej, czy Kapłan pasza, który nie mógł się zdecydować, czy stać pod Cecorą, czy ruszyć pod Chocim na pomoc. Chocim przywrócił wojsku polskiemu wiarę we własne siły, podniósł zachwiany po Buczaczu autorytet Rzeczypospolitej, osłabił turecką butę i pewność siebie. Na tym polega wielkie jego znaczenie. Sienkiewicz, 186 wiedziony trafnym rozumieniem rzeczy, wspaniałym opisem chocimskiego zwycięstwa zakończył swą bohaterską epopeję, pisaną „dla pokrzepienia serc" w ciężkich dla narodu polskiego czasach. W ręce zwycięzców wpadła cenna zdobycz: 120 dział, wielkie zapasy amunicji, żywność, bogate stroje tureckie, złoto, srebro i klejnoty, konie i wielbłądy, wreszcie wiele buńczuków i chorągwi. Najwspanialszą z nich ofiarował później Sobieski papieżowi. Opis jej mamy w jednym z ówczesnych listów: „[...] Chorągiew ta jest zielona tercynelowa, wszerz na sążni dwa, a wzdłuż na trzy, na której kolumna złotem haftowana, a nad nią napis po turecku: «Daje moc najwyższy u Boga prorok nasz Mahomet ścinać giaurów i żabi jąć.» Miesiąc potem i słońce, i inne złotem haftowane sztuki na tejże są." 107 W zamierzeniach Sobieskiego kampania nie miała się bynajmniej zakończyć rozbiciem jedynie wojsk Hus-seina. Hetman pragnął pójść dalej na południe, rozgromić drugą armię turecką Kapłana paszy, silniej związać z Rzecząpospolitą hospodara wołoskiego, Grzegorza Ghica, i albo zmusić Portę do zawarcia korzystnego pokoju, albo przygotować możliwie najlepsze warunki do nowej kampanii w następnym 1674 roku. Trudności zaczęły się od razu. Hetman wielki litewski Michał Pac z większą częścią wojska litewskiego zawrócił zaraz po bitwie do domu. U boku Sobieskiego pozostał tylko hetman polny książę Michał Radziwiłł z około tysiącem jazdy. Przykład Paca fatalnie podziałał na wojsko koronne. Gdy tylko armia ruszyła na południe, rozpoczęły się zaraz, już w pierwszym dniu marszu, dezercje w znacznych rozmiarach. Nieznany z nazwiska rycerz w liście pisanym z obozu podawał niewesołe spostrzeżenia na temat uchodzenia z szeregów. „Jest jeszcze wielu grzecznych, którzy gotowi czynić z ochotą, co każą, ale więcej takich, któ- 187 rży już bardzo tęsknią. Prawda, że się zimno i głód bardzo przykrzy, z czego niemało szkody w koniach, w ludziach, chorób i śmierci; aleśmy już poczęli w po-żywniejszy kraj wchodzić. Nie wiem, co ta nieszczęśliwa Rzeczpospolita dalej pocznie, jeżeli zimie nie zwali wojny strasznej z siebie; a mogłoby to być, gdybyśmy byli z Wołoch nieprzyjaciela wygnawszy, potem mu na wiosnę na Dunaju przeprawy bronili. W takiej naszej niesforze wielka łaska Boża, że ordy nie masz, bo by ci, co bez wstydu z wojska uchodzą, jak czeczotki na lepie, w ich więzach zostawali." 168 Nie zrażając się żadnymi trudnościami i przeciw-nościami, Sobieski wciąż szedł naprzód. 19 listopada hospodar wołoski, Grzegorz Ghica, po raz drugi w ciągu dziewięciu dni zmienił sprzymierzeńca i przeszedł znów na stronę turecką, straciwszy zapewne wiarę w powodzenie polskiej wyprawy. W dwa dni później, 21 listopada, do obozu polskiego nad Prutem przyszła wiadomość o śmierci króla Michała Korybuta. W zmienionych nagle warunkach, wobec bezkrólewia i wszystkich niebezpieczeństw, które zawsze niosło ono z sobą, hetman porzucił dotychczasowe plany i nakazał odwrót. Uważał, że trzeba jak najspieszniej przeprowadzić elekcję, by nowy król mógł już w kwietniu wyruszyć w pole. *•*«• D LWÓW I TREMBOWLA 21 maja 1674 r. zwycięzcę spod Chocimia, marszałka i hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego, na połach wolskich pod Warszawą okrzyknięto królem. 5 czerwca elekt zaprzysiągł pacta conventa i rozpoczął rządy. Plany królewskie szły daleko i w kierunku niezbędnych reform wewnętrznych, i w dążeniu do umocnienia Polski nad Bałtykiem; w rok później znajdzie to wyraz w traktacie jaworowskim. Francja, z którą Sobieski związany był od dawna, usiłowała pchnąć go na drogę dywersji antyhabsbur-skiej na Śląsku i na Węgrzech. Wyniszczenie Rzeczypospolitej długimi wojnami, opłakany stan skarbu, szczupłość wojska — wszystko to nakazywało starać się o pokój za wysoką nawet cenę. A jednak król, chociaż świadom słabości państwa, od pierwszej dosłownie chwili swego panowania przygotowywał wojnę, i to właśnie z Turcją. Wbrew opinii większości senatorów koronację odłożył „do sposobniejszego czasu" i postanowił ruszyć w pole. Niesłuszne były zarzuty niektórych historyków, że wojna z Turcją nie mogła przynieść Rzeczypospolitej korzyści, że tylko odciągała jej siły i uwagę od istotnych zadań Polski na północy i na zachodzie. Zarzuty te opierają się na nieporozumieniu i na nieznajomości rzeczy. Sobieski nie miał swobodnego wyboru, musiał podjąć na południu wojnę obronną. Turcja bynaj- 189 mniej nie zadowalała się Ukrainą, chciała nie tylko ugruntować tam swą władzę, ale i rozszerzać dalej swe podboje. Niebezpieczeństwo najazdu i zniszczenia zagrażało także rdzennym ziemiom polskim. Należało więc najprzód odeprzeć atak turecki i zabezpieczyć się od południa, a dopiero później pokusić się o podjęcie czynnej polityki nad Bałtykiem, w szczególności o zdobycie Prus Książęcych. Do Warszawy nadchodziły coraz bardziej niepokojące wieści. Wysłańcowi polskiemu, Markowi Siekie-rzyńskiemu, oświadczył w maju 1674 r. wielki wezyr* że w sprawie pokoju rokować będzie tylko z umyślnie upełnomocnionym ambasadorem królewskim, i to jedynie do chwili, póki sułtan nie zbliży się ku granicom Rzeczypospolitej.. Warunek ten oznaczał odmowę prowadzenia wszelkich układów. Armia turecka bowiem zebrała się w Dobrudży już w maju, a sułtan, który od kilku tygodni znajdował się przy wojsku, wyruszył w pierwszej połowie czerwca na północ i przeprawił się przez Dunaj. Siekierzyński po kilkutygodniowym pobycie w obozie tureckim w Babadagh w Dobrudży udał się w podróż powrotną do Polski i 20 czerwca stanął w Sniaty-niu. Stamtąd dopiero mógł wysłać listy z raportem o marszu wojsk tureckich i o przybyciu 11 czerwca do Cecory przedniej straży nieprzyjacielskiej z Kapłanem paszą na czele. Donosił zarazem, że Turcy „prowianty wielkie wodą i lądem prowadzą, Dunajem do Prutu spuszczają, a Prutem do góry ciągną ku Ceco-rze, które im pewnie nie wystarczą, gdyż wołoska ziemia funditus [doszczętnie] zniesiona od Tatarów." 16fl Król zdawał sobie dobrze sprawę z grozy sytuacji i widząc niegotowość wojskową Rzeczypospolitej, usiłował grać na zwłokę, aż „pora wojenna Turkom upłynie". Wysłał więc najpierw posła Kaczorowskiego 190 do chana, aby wybadał sytuację i zorientował się, czy Tatarzy nie podjęliby pośrednictwa między Polską a Turcją. Chan istotnie wyraził chęć mediacji, ale była to tylko nieszczera gra. W połowie czerwca 1674 r. wyjechał do obozu tureckiego cześnik podolski, Jan Karwowski, z zawiadomieniem o wstąpieniu na tron Jana III i z propozycjami pokojowymi. Legacja Karwowskiego miała przebieg bardzo nieprzyjemny. Sułtan dowiedziawszy się, że Polacy domagają się zwrotu Kamieńca, „Wielce się uraził" i nie chciał udzielić posłowi audiencji, a nawet wzdragał się początkowo przed przyjęciem listów królewskich. Turcy zachowywali się wobec posła brutalnie. „Nie został żaden człowiek przy mnie — skarżył się Karwowski — którego by nie potłuczono i kon-temptem [pogardą] nie nakarmiono, ani po drwa, ani po. wodę wysłać trudno, wszędy pogaństwo na śmierć prawie zabija, z koni mię okradli i ludzi moich, owo zgoła podobno mi przyjdzie piechotą do Polski [wracać]." 17° Pomimo tak ciężkich warunków zdołał zręczny poseł wywiedzieć się, iż artyleria sułtańska składała się z „działek polnych 160, pod każdym po 4 konie, a 5 dział burzących".171 Zorientował się też, że Turcy wiele obiecują sobie po Tatarach. Siły Sobieskiego były do odparcia najazdu najzupełniej niewystarczające. Sytuacja wyglądała groźnie. Szczęściem Turcy zmienili w ostatniej chwili plany i zamiast maszerować na Lwów i atakować Polskę, ruszyli w kierunku Kijowa, chcąc wzmocnić hetmana kozackiego Doroszenkę. Zajęli Winnicę, Ładyżyn, wreszcie po zaciętej obronie Humań, gdzie urządzili okrutną rzeź obrońców. Doroszenko pospieszył do obo-•fli tureckiego, stanął kornie przed sułtanem i ponowił swe zapewnienia wiernopoddańcze. Wojska rosyjskie, które z początkiem roku .wkroczyły na Ukrainę pra- 191 wobrzeżną, teraz cofnęły się na lewy brzeg Dniepru. Mehmed IV uznał, że autorytet sułtański został dostatecznie umocniony, cel wyprawy więc osiągnięto, i nakazał odwrót. 18 września przeprawił się przez Dniestr. Ale w wielu miejscach Ukrainy pozostały załogi tureckie, Tatarzy i wojska lennika sułtańskiego Doroszenki. Sytuacja była w dalszym ciągu niepewna. Wiadomo, że nastąpiła tylko przerwa w działaniach wojennych na okres zimowy. Król był głęboko przeświadczony, że z wiosną 1675 roku wznowiona zostanie „kampania, na którą się cesarz turecki znowu do państw naszych obiecuje" m, chciał się więc do niej jak najlepiej przygotować. Zarządził, aby wojsko nie wracało na zimę w głąb kraju. Co więcej, postanowił oczyścić Podole z pozostawionych załóg tureckich i tatarskich oraz dać tam swym żołnierzom kwatery zimowe. Atak nieprzyjacielski planowany prawdopodobnie na wiosnę od razu miał spotkać się z odporem. Po odbyciu rady wojennej w Złoczowie ruszył król z wojskiem 24 października. 18 listopada wziął szturmem Bar. Załoga tamtejsza, Tatarzy-Lipkowie, zdała się na łaskę i niełaskę wojsk polskich, a jako zakładników ofiarowała swe żony i dzieci. Na wieść o zbliżaniu się Sobieskiego porzucił służbę turecką pułkownik kozacki, Eustachy Hohol, i „wszystko Podniestrze felici-bus armis [szczęśliwym wojskom] JKM oddał i sam posłuszeństwo poprzysiągł z całym krajem podniestr-skim".173 W krótkim czasie padły Winnica, Niemirów, Bracław i Kalnik, a w grudniu Raszków, ważny posterunek turecki. Na broniących się janczarów i spahisów uderzyli znienacka mieszkańcy miasta i walnie dopomogli do zwycięstwa. W ręku tureckim pozostał jedynie Kamieniec, ale był „oblegany tak, że ktokolwiek się stamtąd wychyli — pisał król — popada 192 w niewolę i wielu znacznych bisurmanów schwyta- no." "« Powodzenia jesienne roku 1674 zaćmiła tylko haniebna rejterada hetmana wielkiego litewskiego. Michał Pac wycofał się z wojskiem litewskim wbrew wyraźnym rozkazom królewskim, motywując swą decyzję stanem zdrowia, któremu szkodzi zima. Król pismem z 26 listopada 1674 r. z obozu pod Krasnem napiętnował „bezwstydnych castrorum desertores" [dezerterów z obozu] i nakazał im, „aby się imieniem żołnierzów mianować [...] nie ważyli." 17S Skutek odezwy królewskiej był tylko częściowy. Pozostał wprawdzie pod sztandarami hetman polny litewski, książę Michał Radziwiłł z częścią wojska, ale Michał Pac z drugą częścią spokojnie i bezkarnie powrócił na Litwę. Mała i tak armia została uszczuplona jeszcze bardziej. Śmiałe plany Sobieskiego marszu nad Dunaj i przeniesienia działań wojennych poza granice Rzeczypospolitej spaliły na panewce. Należało myśleć tylko o umocnieniu się na odzyskanych pozycjach i najskuteczniejszym możliwie zagrodzeniu nieprzyjacielowi drogi w przyszłym spodziewanym ataku. Zimę na przełomie lat 1674/1675 spędził Jan III przy wojsku na Podolu, czuwając osobiście nad jego trudnymi warunkami bytowymi i organizując obronę. Przewidywania królewskie, że wojna zostanie wiosną wznowiona, okazały się trafne. Już w marcu 1675 roku ruszyła z Krymu orda — przednia straż potężnej nawały tureckiej, która spaść miała latem na Polskę. Wobec wielkich sił nieprzyjacielskich i niejasnego celu wyprawy, Sobieski zlecił pułkownikowi Hoholowi, mianowanemu „hetmanem nakaźnym" i jego Kozakom, obronę zaników ukraińskich na przestrzeni między Pawołoczą a Mohylowem. Wojska polskie zaś cofnął z wysuniętych pozycji i skoncentrował wokół Brodów, Złoczowa, Brzeżan i Stanisławowa. Sam w kwiet- 1* — Buńczuk i koncerz 193 niu 1675 r. udał się do Złoczowa, by poruszyć kraj i zebrać więcej sił do obrony. A sprawa nie była łatwa. Szlachta nie widziała lub nie chciała widzieć grożącego niebezpieczeństwa. Obok wyraźnie złej woli, jak u hetmana litewskiego Paca, obok małoduszności i egoizmu występowała też zdumiewająca ślepota polityczna, szerzyło się przekonanie, że do obrony państwa powołany jest jedynie król, a ponieważ Jan III jest wielkim wodzem i odnosi świetne zwycięstwa, przeto nie ma powodu do obaw. Co gorsza, nie brak było i kalumnii, że Sobieski chce wyzyskać najazd tatarski, by wprowadzić rządy absolutne lub zawładnąć skarbami Rzeczypospolitej. Było właśnie odwrotnie. Skarb był pusty, a król nie szczędził grosza z własnej szkatuły na utrzymanie wojsk i obronę kraju. Toteż zrozumiała jest gorycz, która podyktowała Janowi III słowa skargi: „Ochoty nie masz, z Polski nikt nie przybywa — pisał Sobieski ze Lwowa 28 lipca 1675 r. — jedni za Wisłę, drudzy aż za Gdańsk uciekają. A im się kto lepiej ma w tej ojczyźnie, tym mniej dla niej czyni." 176 Tymczasem Tatarzy w połowie maja zajęli Husiatyn, a chan zatrzymał się 3 mile opodal, w Czarnym Ostrowie. Armia turecka zaś przeprawiła się przez Dniestr pod Tehinią. Wiódł ją zięć sułtański Ibrahim Szysz-man, czyli Ibrahim Tłuścioch, wraz z 12 paszami. Z końcem maja czy też w pierwszych dniach czerwca Turcy po zaciętej obronie zdobyli Raszków. Zaczęła się wojna, lecz mimo to obie strony próbowały układów. Między królem i chanem biegali wysłannicy i szła korespondencja. Selim Girej twierdził, że sułtan upoważnił go do pośrednictwa w rokowaniach między Rzecząpospolitą a Porta, zapewniał, że „wojny z Polską nie pragnie", i domagał się wysłania do Istanbulu „posłów wielkich" wyposażonych w szerokie instrukcje. Jeden z wodzów tatarskich, nuradyn, 194 przesłał w upominku wojewodzie ruskiemu Stanisławowi Jabłonowskiemu drogocenny złoty kołczan ze strzałami. W obozie polskim tłumaczono to sobie błędnie jako przyznanie się do słabości. Jabłonowski ofiarował w zamian nuradynowi kosztowne siodło. Dar ten miał oznaczać wezwanie do pokoju i odpoczynku, Tatarzy bowiem zwykli podczas snu używać siodła zamiast poduszki. Nie trzeba dodawać, że nuradyn nie zrozumiał ukrytej intencji Jabłonowskiego. 15 czerwca 1675 r. poselstwo polskie, z wielce doświadczonym i w bojach, i w rokowaniach z Tatarami strażnikiem koronnym Stefanem Bidzińskim na czele, udało się z Jaworowa, gdzie wtedy przebywał Jan III, do obozu tureckiego. Posłowie przybyli w chwili bardzo nieodpowiedniej. Chan Selim Girej był rozsierdzony, gdyż właśnie doszła go wieść, że syn jego w walkach pod Krasiłowem otrzymał z ręki polskiej niebezpieczny postrzał. Niczym więc nie chciał ułatwiać misji wysłannikom królewskim. Z wielką butą przyjął ich Ibrahim Szyszman. „W dwóch słowach kończcie waszą rzecz, bo trzeciego słuchać nie chcę." Nie dał nawet wspomnieć o zwrocie Kamieńca, żądał oddania Ukrainy po Horyń, Podola, wypłaty haraczu i wreszcie zbrojnej pomocy polskiej w wojnie przeciwko Rosji. Warunki były oczywiście nie do przyjęcia. Rokowania przerwano. Od początku było rzeczą zrozumiałą, że nie mogą one doprowadzić do skutku. Układy wszczęto i prowadzono z obu stron jedynie ze względów taktycznych. Chan chciał uśpić czujność przeciwnika, Sobieski pragnął zyskać na czasie i zarazem wykazać szlachcie, że nie chce wojny. Wbrew licznym głosom w Polsce, nawet w swym najbliższym otoczeniu, król nie wierzył w możliwość zawarcia pokoju bez walki i bez pokonania armii nieprzyjacielskiej. Posłów polskich wzięto pod straż; nie tylko zabro- 195 niono im wyjechać, ale nie pozwolono nawet wysłać gońców z relacjami do króla. Dopiero w parę tygodni później uda się posłom pozyskać życzliwość i pomoc jednego z wodzów tatarskich, Kuczuk murzy. Kuczuk dał im niewielki oddział ordyńców do dyspozycji. Oddział ten, wyjechawszy z obozu „jakoby na zagony", podprowadził Bidzińskiego i towarzyszy pod Złoczów, skąd przedostali się do Lwowa i stanęli l sierpnia przed obliczem królewskim — według słów Sobieskie-go — „nędzni i ogorzali, postarzeli tak, żeby ich ledwo poznał kto".177 Bidziński, do żywego oburzony i rozgoryczony na muzułmanów, składając królowi sprawozdanie z legacji „wszystkich Tatarów przyjaźń, nie ekscypując żadnego, przyrównał [...] do psa i jeszcze gorzej".17S Tymczasem zagony tatarskie i tureckie rozlały się po kraju, siejąc wszędzie zniszczenie i spustoszenie. 27 lipca przez zdradę i małoduszność uciekinierów, którzy się tam schronili, wzięty został Zbaraż, nieco później, po dwutygodniowej bohaterskiej obronie, Miku-lińce. Orda przedostała się i na Pokucie, gdzie Tatarzy „siła ludzi wybrali, i Wojniłów, gdzie mnóstwo ludzi było podczas jarmarku, wycięli". Odparto natomiast ataki na Złoczów i na Załoźce. Załoga w Załoźcach wytrzymała dzielnie dwa szturmy, a gdy sytuacja stawała się coraz trudniejsza, przyszedł oblężonym z pomocą zabobon. Turcy, zaniepokojeni uporczywą obroną, uciekli się do wróżb. Stary przesąd turecki nakazywał o losy bitwy zapytywać w wątpliwych wypadkach... kurę i z zachowania jej wróżyć o klęsce czy zwycięstwie. Turcy wypuścili więc czarną kurę w stronę zamku. Ale wkrótce kwoka powróciła do obozu mocno gdacząc. Wojownicy sułtańscy poczytali to za zły znak i odstąpili od oblężenia. I w polu nie wszędzie sprzyjało Turkom szczęście. Pułkownik Rzewuski zniósł większy oddział, dowo- 196 dzony przez jednego z synów chana, i uwolnił znaczną liczbę jeńców. Odnoszone sukcesy nie zmieniały zasadniczo sytuacji. Wielkiej armii nieprzyjacielskiej nie tylko nie odparto, ale stała nadal u wrót kraju. Napastnicy popełnili wszakże błąd, który spowodować miał ich klęskę. Rozproszyli swe siły, zamiast szybkim marszem uderzyć na główną armię polską, zanim król zdoła ściągnąć znaczniejsze wojska i zająć korzystne pozycje. Na szczęście niefortunny Tłuścioch nie umiał się zdobyć na tę decyzję. Sobieski już w początku lipca przewidywał, że „się nieprzyjaciel ku Lwowu bierze" 179, i zgodnie z tymi rachubami ułożył w ogólnych zarysach plan działania. Rozumiał, że armia, którą miał pod swymi rozkazami, jest zbyt słaba, by w otwartym polu zagrodzić drogę połączonym wojskom turecko-tatarskini. Posłużył się więc znowu sposobem, który już parę razy dał świetne wyniki. Szczupłych sił swych nie skupił w jednym miejscu, lecz rozrzucił je szeroką linią obronną dokoła Lwowa, od Brodów i Oleska, gdzie stanął hetman polny koronny Dymitr Wiśniowiecki, przez Złoczów, którego bronił Jabłonowski, aż do Pomorzan i Brzeżan, gdzie dowodził chorąży koronny Mikołaj Sieniawski. Sam król zajął stanowisko w punkcie centralnym obrony, we Lwowie. Na tyłach armii nieprzyjacielskiej pozostali podczaszy sieradzki, Andrzej Modrzejewski, i pisarz lwowski, Michał Rzewuski, z zadaniem „ściskania" Turków i Tatarów, gdy ci ruszą na Lwów. Wiśniowiecki zaś i Jabłonowski mieli niepokoić wroga z flan-ków. Plan swój król określił tymi słowy: „Nieprzyjaciel w takie ciasnoty wszedłszy, zawrze się jak w oblężeniu i niż się spostrzeże, przy łasce Bożej się zrujnuje, gdy też i my nie próżnujemy i front ode Lwowa z husarii i różnych regimentów potężny gotujemy [...] Ile lasów, 198 tyle chłopstwa i zasadzek, a zatem grobów będzie nieprzyjacielskich." 18° Sobieski i tym razem był wierny zasadzie, że ojczyzny broni nie tylko wojsko, nie tylko szlachta, ale i chłopska partyzantka. Dużo sobie po niej obiecywał. 18 lipca huczne salwy armatnie oznajmiły przybycie króla do Lwowa. Dla Sobieskiego rozpoczęły się ciężkie dni pracy nad organizacją obrony. W kilka dni stanął pod miastem obóz warowny, ale istniało niebezpieczeństwo, że nie będzie kto miał w nim walczyć. Żołnierze chcieli się rozchodzić, gdyż 31 lipca kończyła się „ćwierć", czyli kwartalny okres opłaconego żołdu, a na nową brakło pieniędzy. Z kraju wojsko ściągało opieszale. Trzeba było nie lada wysiłków, by skupić minimum sił potrzebnych do odparcia najazdu. W początkach sierpnia król obliczał stan wojska pod swymi bezpośrednimi rozkazami na 3 tysiące, w następnych dniach nadeszły jeszcze posiłki, tak że w połowie miesiąca zgromadzone we Lwowe wojska rachowano na około 6 tysięcy. Wciąż panowała niepewność co do zamiarów nieprzyjaciela. 12 sierpnia nadeszły wiadomości, że „wielkie ordy" są o milę od Złoczowa, że Tatarzy „miasteczka i wsi wszystkie, jeżdżąc od chałupy do chałupy, do szczętu palą." 181 W kilka dni później dowiedziano się o naradzie wojennej turecko-tatarskiej pod Zbarażem, lecz wyniki jej pozostały dla dowództwa polskiego tajemnicą. Schwytane „języki" przynosiły sprzeczne informacje. 22 sierpnia goniec od wojewody Jabłonows-kiego przywiózł meldunek, że „wszystkie ordy stanęły na nocleg pod Lipcami, mila za Złoczowem od [strony] Zborowa i że tę wieś i inne okoliczne zapalili".182 Nazajutrz, 23 sierpnia, wysłany dla zorientowania się w sytuacji podjazd przyprowadził jeńców, którzy zeznali zgodnie, że dwaj bracia chana na czele doborowej ordy zmierzają pośpiesznie w kierunku Lwowa. 199 W mieście panował gorączkowy ruch. Stanęła w pogotowiu załoga, cechy obsadziły swoje baszty, na mury zatoczono działa. W Zamku raz po raz rozlegały się wystrzały armatnie, przestrzegające ludność wsi okolicznych przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Król postanowił bitwę z nieprzyjacielem stoczyć nie pod murami miasta, lecz w otwartym polu, w miejscu i w warunkach, które sam narzucić chciał przeciwnikowi, by w ten sposób wyrównać jego znaczną przewagę liczebną. 24 sierpnia od wczesnego ranka Sobieski obserwował teren ze wzgórza zwanego wówczas Lwią Górą, później Pieskową. Według wszelkiego prawdopodobieństwa atak nieprzyjacielski pójść musiał traktem biegnącym na dość znacznym wzniesieniu od strony Glinian. Najłatwiej na ten trakt mogli się dostać Tatarzy wąwozem opodal wsi Lesienice. Możliwe były, oczywiście, i inne kierunki natarcia, na przykład od zupełnie nie osłoniętej strony północno-zachodniej, chociaż napastnicy musieliby wówczas obchodzić miasto na znacznej przestrzeni. Wszystkie raporty mówiły o posuwaniu się ordy od Złoczowa, czyli od wschodu. Niewielką sześciotysięczną armię ugrupował król w następujący sposób: w obozie na straży pozostała większa część piechoty i dragonii jako ogólny odwód. Na północny wschód od Lwowa, między Wysokim Zamkiem a wsią Zniesienie, stanęły dwie chorągwie husarskie w sile łącznej 196 koni; pocztowi tych chorągwi, lżej zbrojni, wysuwali się dla badania terenu zapewne daleko naprzód, aż do wsi Zboiska. Oddział ten miał zabezpieczyć obóz i miasto od zawsze możliwego ataku jakiegoś czambułu na lewe skrzydło. Na gościńcu wiodącym od południowego wschodu, od Bóbrki, zajął stanowisko oddział jazdy litewskiej liczącej od 700 do 800 koni pod dowództwem hetmana polnego litewskiego Michała Radziwiłła. Drogę . ku 200 Winnikorń również na południowy wschód, ale z odchyleniem bardziej ku wschodowi, obsadziła piechota w nie znanej bliżej sile pod wodzą generała Krzysztofa Koryckiego. Jazda litewska osłaniać miała prawe skrzydło, a wobec znaczniejszego oddalenia od obozu i głównych sił polskich musiała być liczniejsza niż oddziały strzegące lewego skrzydła. Piechota na trakcie win-nickim miała zapobiec przerwaniu łączności między Litwą a obozem. Na ważną i niebezpieczną pozycję w wąwozie pod Lesienicami wysunięto oddział złożony z około 200 koni jazdy wołoskiej, od 150 do 200 piechurów i z kilku armatek polowych. Piechota ukryła się w krzakach na stromych zboczach wąwozu, ponad nią umieszczono działa, a opodal na samym trakcie stanęła jazda. Dowództwo sprawowali tu: doświadczony strażnik koronny Stefan Bidziński i pełen bojowego temperamentu Hieronim Lubomirski. Zadanie tego oddziału polegało na zagrodzeniu drogi Tatarom, którzy by chcieli przedostać się na gościniec gliniański. Na trakcie stała resz*a jazdy, zwrócona czołem ku Lesienicom, w liczbie 1200 do 1500 koni; były to głównie chorągwie husarskie. Tu przy husarii znajdował się sam Jan III. Ten nieliczny oddział konnicy był jednak dość silny, by powstrzymać atak nieprzyjacielski, zwłaszcza że odsiecz z obozu miała drogę niedale*-ką. W razie potrzeby jazda mogła skierować się na zagrożone pozycje na lewym czy na prawym skrzydle. Nie ulega wszakże wątpliwości, że król największe znaczenie przypisywał gościńcowi wiodącemu od Glinian, tam upatrywał główny teren walki i tam właśnie, opodal owego wąwozu pod Lesienicami, pragnął bitwę rozegrać. To wydaje się zrozumiałe, gdyby bowiem orda opanowała trakt gliniański, wojsko polskie straciłoby wszelkie możliwości działania zaczepnego i musiałoby zamknąć się w obozie. 201 Około godziny dziesiątej z murów miejskich i ze wzgórza pod Lwowem dojrzano łuny pożarów. Orda zbliżała się do traktu gliniańskiego. Gdy napastnicy znaleźli się koło Biłki Szlacheckiej, odległej od Lwowa mniej więcej dwie mile, groźne, czarne chmury pokryły pogodne dotąd niebo i spadła gwałtowna ulewa z gradem i niezwykłym o tej porze roku śniegiem. Zjawisku temu „wielce się nieprzyjaciel dziwował za zły sobie mając znak".183 Pomimo zabobonnych obaw orda podążała dalej. Około godziny trzeciej widać już było, jak równina dokoła traktu gliniańskiego „okryła się przez wszystkie pola mrowiem" 184 ludzi i koni. Niewielkie czambuliki rzuciły się nieco na północ ku Krzywczycom, aby odwrócić uwagę obrońców od zasadniczego kierunku natarcia. Główna wszakże siła ordy pognała ku wąwozowi pod Lesienicami, by wydostać się tamtędy na gliniański trakt. Gdy pierwsze szeregi tatarskie wpadły do wąwozu, powitał je celny ogień z armat na górze i z muszkietów piechoty ukrytej na zboczach. Zaskoczona orda zatrzymała się, tylko jeden zagon smagany gęsto ogniem przebiegł szybko przez wąwóz i dostał się do drogi. Tu znienacka uderzyła nań jazda polska, zepchnęła z gościńca z powrotem do wąwozu i na równinę. Dowódcy tatarscy stracili chwilowo orientację. Teraz czekała Tatarów nowa niespodzianka. Wzgórza, okalające wąwóz lesienicki i gościniec gliniański, pokryły się masą jazdy polskiej. Skrzydlatej husarii wciąż przybywało. Gdzie tylko wzrok sięgał, widać było las kopii. Cóż się więc stało? Skąd tyle wojska? Król widząc, w którym kierunku idzie natarcie nieprzyjaciela, przybył prędko na plac boju z wszystkimi chorągwiami zgrupowanymi na trakcie do Glinian. Ale niecałe półtora tysiąca konnicy nie mogło przecież wywołać tak nadzwyczajnego wrażenia. Na czym polegał 202 zatem fortel Sobieskiego? Król polecił husarii wziąć lżejsze i mniejsze kopie, kozackie, w cięższe zaś, husarskie, zaopatrzył czeladź obozową i ustawiwszy ją na dalszych pozycjach, stwarzał pozór, jakby zgromadzono tam odwody. Jeszcze dalej, gdy już zabrakło czeladzi, wbijano w ziemię same kopie. Groźny widok dał wodzom tatarskim wiele do myślenia i powiększył dezorientację ordy. Inicjatywa bojowa wymknęła się z rąk nieprzyjaciela, zdecydowanie podjął ją Sobieski. Około godziny piątej od gościńca bobreckiego przybyły na rozkaz królewski wojska litewskie z Radziwiłłem. Przybyły szybko, gdyż stało się wiadome, że z tamtej strony nie grozi niebezpieczeństwo ataku. Po nadejściu odsieczy Jan III miał do dyspozycji ponad 2 tysiące doborowej jazdy. Siła nieduża, wielokrotnie niższa od sił napastnika, ale zdolna do zwycięskiej walki. Sobieski skinął buławą. Jazda polska wpadła do wąwozu, przebiegła go błyskawicznie, wysunęła się na równinę i w obliczu zaskoczonego nieprzyjaciela szybko rozwinęła głębokie szeregi na wąskim (około 300 m) odcinku od wąwozu do lasu. Sobieski znów skinął buławą. Jazda polska runęła do ataku. Strzały z łuków posypały się od strony ordy. Rozległ się bojowy okrzyk rycerstwa polskiego: „Jezus Maryja!" i zabrzmiało tatarskie: „Ałła! Ałła!" Zawrzała bitwa. „Tatarzy lżejsi niż wiatr południowy — czytamy w starej kronice Lwowa — to cofali się nagle, to znowu się zbierali, to uciekali na oko, to znowu przestrzeń zapełniali, uzbrojeni łukami, szablami lub krótkimi dzidami, a znaczniejsi także bronią palną." 18S Na swoje nieszczęście Tatarzy na niewielkim terenie, ograniczonym lasem i bagnami, nie mogli wszystkich swych sił rzucić do boju. Wielka masa ordy hamowała jej ruchy. Obawy wzbudzał w szeregach tatarskich las kopii na 203 pobliskich wzgórzach, z niepokojem oczekiwali ataku ze strony rzekomych odwodów polskich. Toteż orda nie wytrzymała natarcia dłużej niż pół godziny i rzuciła się do ucieczki. „Aby łatwiej uciekać — opowiada współczesna relacja — rzucili [Tatarzy] po drodze siodła, łuki, strzały, bułaty [rodzaj szabli] i to wszystko, co ich obciążało." 186 Jazda polska ścigała ich aż do zmroku przeszło milę drogi. Koło Biłki Szlacheckiej dopadnię-to jeden z czambułów i zupełnie rozgromiono. Nieprzyjaciela odparto spod Lwowa, poniósł klęskę i wielkie straty, ale po kraju grasowały jeszcze zagony tatarskie, które ścigała na ogół z powodzeniem jazda polska. W Płuchowie stała nienaruszona regularna armia turecka pod wodzą Ibrahima Szyszmana. Król obawiał się, że Turcy skierują się teraz na Podhajce, Buczacz lub na Trembowlę. Obawy jego nie były płonne. 7 września Ibrahim wyruszył z Płuchowa i w dwa dni później stanął pod Podhajcami. Zamek był nieźle zaopatrzony i przygotowany do dłuższego nawet oblężenia. Niestety, obrońcom brakło odwagi i siły charakteru. Pierwsze szturmy wywołały pośród oblężonych taką panikę, że już po dwóch dniach, 11 września, poddali twierdzę na dogodnych dla siebie, jak sądzili, warunkach. Ibrahim obiecał wypuścić szlachtę na wolność, chłopów zaś i mieszczan osiedlić pod Kamieńcem. Nie myślał wszakże dotrzymać tych warunków. Wszyscy młodzi i zdrowi poszli w jasyr, starszych pościnano. Zamek Turcy złupili, później podpalili. Podobnie srogiego losu nie uniknęła załoga sąsiedzkiego Zawałowa. Kapitulacja przyniosła jej okrutną niewolę. Po tych łatwych i szybkich sukcesach Szyszman ruszył z główną swą siłą ku Trembowli, część zaś wojska wysłał w kierunku Buczacza. Tu opuściło Turków powodzenie. Buczacz odparł szturmy, „gdyż dobry w nim był porządek". Turcy 204 odstąpili od zamku; dając folgę pragnieniu zemsty „miasta atoli większą część spalili i Żydów pod samą furtką zamkową niemało pościnali".187 Uderzenie tureckie poszło teraz na Trembowlę. Gród ten od dawna odgrywał ważną rolę. Położony na szlaku częstych najazdów tatarskich miał duże znaczenie i dla obrońców, i dla napastników. Tu gromadziły się niejednokrotnie wojska polskie, by stąd „na wszystkie szlaki i przechody nieprzyjacielskie mieć oko".188 Tu kierowały się często ataki najeźdźców, pragnących opanować tak ważną twierdzę. W 1672 r. wraz z utratą Kamieńca znaczenie Trembowli wzrosło. Toteż w 1674 r. zamek gruntownie odnowiono, umocniono i zaopatrzono w nowe działa, hakownice i amunicję. Pieszy regiment dragoński pułkownika Karczewskiego osadzono tam jako załogę. Zamek wznosił się w miejscu dogodnym do obrony, bo na samym cyplu dość wysokiego wzgórza, okolonego z dwóch stron: od wschodu i od południa rzeczką Gniezna, z zachodu głębokim jarem, na którego dnie płynął potok Peczernia. Tylko od północy dostęp do wzgórza by? łatwiejszy. Twierdza miała kształt wydłużonego trójkąta. Wierzchołek jego na cyplu góry zamykała wielka baszta, w dwu pozostałych rogach wznosiły się również wielokątne baszty; jedna przy bramie służyła do przechowywania ksiąg grodzkich i ziemskich, druga od strony zachodniej była więzieniem dla szlachty. W basztach tych mieściły się strzelnice do dział, w murach — do broni ręcznej. U stóp wschodniego zbocza wznosiło się miasteczko Stara Trembowla. Wiodła stąd stroma droga do bramy zamkowej. Bramy tej bronił czworobok muru niższy od zamkowego, opatrzony również strzelnicami. Pośrodku dziedzińca wznosiła się wysoka wieża, zwana szlachecką; obok niej wykopano głęboką studnię. W czerwcu 167i r. lekkomyślni mieszczanie trembo- 201 welscy spowodowali wycofanie z zamku załogi, której — jak się skarżyli — „żadną miarą żywić nie mogą".188 Nieopatrznego tego kroku przyszło im wkrótce gorzko żałować. Od wyjścia żołnierzy nie minęło parę tygodni, gdy Trembowlę zatrwożyły groźne wieści o nowym najeździe turecko-tatarskim. Z bliższych i dalszych okolic zaczęli tłumnie napływać uciekinierzy — szlachta, mieszczanie, chłopi; kto żyw chronił się w mury trem-bowelskiego zamku. W zastępstwie nieobecnego starosty, Rafała Makowieckiego, dowództwo objął tymczasowo podstarości Tomasz Kozłowski. Już 13 lipca podeszli pod Trembowlę Turcy i gwałtownie natarli na zamek. Szturm odparto i napastnicy niebawem się cofnęli. Trembowlanie nie mogli wszakże sobie przypisać tego sukcesu, gdyż ocaliła ich niespodziana pomoc z zewnątrz. Nocą mianowicie, po szturmie, pułkownik Marcin Bogusz z chorągwią kozacką zaatakował znienacka Turków od tyłu i taki niepokój i przerażenie wzniecił w ich szeregach, że czym prędzej odstąpili od oblężenia. Z pomniejszych zameczków, które nie miały warunków, by wytrzymać dłuższe oblężenie, ściągano załogi chcąc w celowy sposób użyć żołnierza. O opuszczeniu wszakże Trembowli mowy być nie mogło. Nie pozwalały na to ani jej znaczne możliwości obronne, ani jej doniosłe położenie strategiczne. Zabezpieczeniem i obroną zamku interesował się sam król i przekazywał chorążemu koronnemu Mikołajowi Sieniawskiemu, by „Trembowli praesidium sufficiens [wystarczającą załogę] obmyślił". 19° W połowie sierpnia Sieniawski powierzył dowództwo twierdzy kapitanowi Chrzanowskiemu. Jan Samuel Chrzanowski, mieszczanin z pochodzenia, od wczesnej młodości służył w wojsku, brał udział w wielu kampaniach, walczył pod Chocimiem, ostatnio 206 w randze kapitana dowodził regimentem piechoty; przed objęciem dowództwa w Trembowli stał z załogą w zameczku Sidorów. Dał się poznać jako bojowy oficer o dużym doświadczeniu, wielkiej energii i sprężystości. 16 czy 17 sierpnia przybył Chrzanowski do Trembowli i przywiózł ze sobą 80 żołnierzy piechoty, „ludzi służałych". Nie bez pewnych trudności przejął dowództwo z rąk podstarościego Kozłowskiego i natychmiast zaprowadził w twierdzy żelazny ład i porządek. W szczególności potrafił trzymać w ryzach uciekinierów, którzy stanowili element niesforny, podatny na wszelkie niepokoje. Szczęściem i dla samego Chrzanowskiego, i dla Trembowli, nowemu komendantowi towarzyszyła żona, Anna Dorota, kobieta wielkiej odwagi i stanowczości, energią nawet przewyższająca męża. Jej siła charakteru przyczyni się w dużej mierze do zwycięstwa. Żelazna ręka Chrzanowskiego i jego wielkie doświadczenie wojenne były dla zamku prawdziwą łaską losu. Wytrawny żołnierz wiedział, że nie wolno łudzić się chwilowym spokojem w najbliższej okolicy, trwającym od połowy lipca do połowy września, gdyż może to być cisza przed burzą. W istocie okazać się miało niebawem, że wojna i tym razem nie oszczędzi zamku. Groźne wieści od Podhajec i Zawałowa zaalarmowały załogę i mieszczan; wnet łuny pożarów uprze-dziły o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Wreszcie 20 września stanął pod murami Trembowli chan, a nazajutrz, w sobotę 21 września, nadciągnął sam Ibrahim pasza z janczarami, spahisami, artylerią. Obronę warownego klasztoru karmelitów i miasteczka, chociaż obwiedzione było murem i częstokołem, uznano za sprawę beznadziejną. Zakonnicy i mieszczanie szukali schronienia w zamku. W twierdzy, oprócz 80 żołnierzy piechoty przybyłych z Chrzanowskim, znajdowało się zdolnych do walki 207 nieco szlachty z okolicy, mieszczan i „200 chłopów z rusznicami".1'1 Te szczupłe siły miały stawić czoło całej armii tureckiej Ibrahima Szyszmana paszy i ordzie. Dla Turków zdobycie Trembowli miało ogromne znaczenie. Ze względów prestiżowych pragnęli efektownym sukcesem zakończyć wojnę roku 1675 i zyskać jednocześnie dobrą pozycję wyjściową do kampanii następnego roku. Zachęcony przykładem świeżych powodzeń w Pod-hajcach i w Zawałowie, przebiegły Tłuścioch próbował najpierw zastraszyć Trembowlan i skłonić ich do układów i kapitulacji. Rozległy obóz turecki, las namiotów, wymierzone w kierunku zamku lufy armat, gęste szeregi Turków i Tatarów, które niby żelaznym pierścieniem opasywały twierdzę, zwłaszcza groźna w szturmach piechota janczarska — wszystko to miało zatrwożyć obrońców. Wśród wielu jeńców, wleczonych przez Turków, znaj-dow/ał się dziedzic Zawałowa, miecznik przemyski Piotr Makowiecki, który przed kilku dniami zdał się na łaskę paszy i poszedł w niewolę. Makowiecki na żą-daiiiie Ibrahima napisał list do Chrzanowskiego tłumacząc, że przewaga turecka jest tak wielka, iż nie ma co myśleć o oporze, że obrona jest bezskuteczna i rozdrażni tylko Turków. Jedynym ratunkiem jest kapitulacja i stukanie ocalenia we wspaniałomyślności zwycięzcy. Cząusz turecki zaniósł ten list do Trembowli. Chrzanowski nie namyślał się wiele, pisma nikomu nie pokazał, naradził się tylko krótko z żoną i wysłał w odpowiedzi dwa listy: jeden do miecznika Makowiec-kiejgo, drugi do paszy. Miecznikowi odpisał, że właśnie jegio przykład najzupełniej wystarczy, by wszystkich •odstraszyć i zniechęcić do pójścia w niewolę. Ibrahima zapewnił, że wszelkie rachuby na kapitulację Trembo- lii są płonne, a obrońcy drwią sobie z jego potęgi. TTłuścioch zawrzał gniewem i rzucił janczarów do 208( szturmu. Szybko posuwając się z trzech stron zbliżali się piechurzy sułtańscy do zamku. Gdy podeszli na odległość strzału, mury warowni okryły się nagle dymem, zagrały trembowelskie działa, kule ryły w szeregach napastników krwawe bruzdy. Janczarowie cofnęli się i zatrzymali, oczekując aż bliżej podjedzie ich artyleria. Gdy wszakże pierwsza armata wjechała na mostek na rzeczce Gnieźnie, huknęło działo z zamku, mostek załamał się i armata runęła do wody. Ibrahim pasza zrozumiał, że nagłym szturmem zamku nie zdobędzie, że trzeba rozpocząć regularne oblężenie i zdobywać Trembowlę tak, jak zdobywano wielkie i silne twierdze. Wymagało to dłuższych robót przygotowawczych. Wezyr wydał rozkazy. Miasteczko podpalono i nocą z 21 na 22 września przy blasku płonących domów i chałup usypano potężny okop. Wznosił się on w odległości około 300 kroków od murów fortecznych od strony północnej, łatwiej dostępnej. Na wał ten zaciągnięto osiem dział burzących; wzięto się zarazem do kopania aproszy. Artyleria jęła zasypywać zamek ogniem armatnim, by skruszyć grube mury, uczynić w nich wyłom i umożliwić szturm. Na okopie od strony północnej i na bocznych pozycjach, gdzie ustawiono mniejsze działa, wykwitały długie, białe dymy. Z szumem i świstem leciały ku zamkowi kula za kulą, pośród nich ciężkie 24-funtowe, granat za granatem. Grube mury niełatwo kruszały, ale tu i ówdzie tworzyły się rysy i dziury. Więcej trwogi wniosły w szeregi obrońców i więcej szkód niż kule wyrządziły granaty. Zaraz na początku oblężenia granaty wznieciły pożar, zapalając dach na budynkach zamkowych, zabiły kilkanaście sztuk bydła na dziedzińcu, co gorsza, zniszczyły urządzenie studzienne, tak że trembowlanie „ledwo beczkę jaką wody mogli mieć na dzień, którą M — Buńczuk i koncerz 209 cnotliwy komendant dzielił łyżką i sobie więcej nie biorąc".192 Jeden z trembowlan skarżył się: „Nas w obiad taki granat mało nie pozabijał, bo wpadł przez ściel w półmisek na pieczeń." ł93 Z czasem zmniejszyły się szkody i straty od pękających granatów, gdyż Chrzanowski nauczył obrońców wyrywać tuleje z pocisków lub zalewać je wodą, by przeszkodzić zapaleniu prochu i wybuchowi. Turcy „wszystkich zażywali kunsztów", by zdobyć zamek. Gdy kule, nawet owe ciężkie, nie zdołały dostatecznie nadwątlić murów, mimo dzielnej kanonady polskiej zbliżyli się aproszami do zaniku i usiłowali założyć minę, która by rozsadziła mur obronny. Chwila była ciężka. Do uszu obrońców dochodziły odgłosy roboty saperskiej i wywoływały grozę. Chrzanowski z najdzielniejszymi żołnierzami stanął na zagrożonym miejscu, by w razie wybuchu miny bronić wyłomu. Część szlachty natomiast, która szukała w zamku schronienia, chyłkiem opuściła swe stanowiska na murach i wzięła się do sejmikowania. Położenie uznano za beznadziejne, zgubę w razie dalszego oporu za nieuchronną. W myśl rad miecznika Makowieckiego w kapitulacji dojrzano jedyny ratunek. Fortunnym zbiegiem okoliczności dosłyszała te narady Anna Dorota Chrzanowska. Pod gęsto padającymi kulami pobiegła na niebezpieczny posterunek do męża, by powiadomić go o zmowie. Chrzanowski z gołą szablą w ręku wpadł między spiskujących, zabronił wszelkich zebrań i potajemnych narad, wypłazował kilku bardziej opornych, a wszystkich zmusił do powrotu na stanowiska bojowe. Rachuby na wysadzenie części muru miną zawiodły Turków. Skała, na której wznosił się zamek, nie pozwalała na rycie podkopów. Próby podejmowano parokrotnie, lecz bez rezultatu. Ba, wyrządziły one nawet oblegającym szkody wskutek niewłaściwych, przed- 210 wczesnych wybuchów zakładanej miny. Przy tym trembowlanie bynajmniej nie myśleli szukać ratunku w odporności twardej skały. Coraz to urządzali nocą „wycieczki" i niszczyli tureckie roboty saperskie. Ibrahim Szyszman pasza przekonywał się coraz bardziej, że zdobycie Trembowli jest zadaniem bardzo trudnym. Król dowiedział się o oblężeniu 24 września w obozie niedaleko Brzeżan i natychmiast wyruszył z odsieczą. Droga była niełatwa. Turcy zniszczyli mosty na Strypie i Serecie, trzeba się było przeprawiać wpław przez obie rzeki, a woda potężnie wezbrała od ustawicznych deszczów. Na radzie wojennej pod Litatynem postanowiono zmienić marszrutę, pójść przez Buczacz ku Dniestrowi i opanować turecki most pod Żwańcem, a więc przeciąć Turkom drogę odwrotu. Było rzeczą oczywistą, że na wieść o kierunku pochodu wojsk królewskich Tłuścioch będzie zmuszony porzucić oblężenie Trembowli i szybkim marszem podążyć ku Żwańcowi. Należało więc czym prędzej zawiadomić obrońców, że pomoc nadchodzi i zachęcić ich do wytrwania. Różnymi sposobami próbowano przesłać wieści do zamku. Zawodziły wszystkie. Wreszcie l października we wsi Telecz znaleziono przedsiębiorczego i odważnego chłopa, który za dobrą nagrodą podjął się przekraść przez obóz turecki i dostarczyć obrońcom pismo królewskie z wiadomością o odsieczy. Niestety, wysłańca schwytano i list króla zamiast do rąk Chrzanowskiego wpadł w ręce tureckie. Ale i tak w dużej mierze spełnił zadanie. Ibrahim pasza dowiedział się, że nadciąga odsiecz z Sobieskim na czele i zaniepokoił się poważnie. Nie chciał stanąć oko w oko z „Lwem Lechistanu". Postanowił więc uczynić ostatnią próbę zdobycia twierdzy, a w razie niepowodzenia zwinąć oblężenie. 4 października tureccy saperzy podłożyli czwartą z kolei minę pod mury zamku. Z sąsiedniego wzgórza "' 211 pasza i chan spoglądali na zamek niespokojnie wyczekując chwili wybuchu. Wreszcie straszny huk wstrząsnął powietrzem. Runął kawał muru obronnego, ale wyłomu nie dokonano. Ostatnia próba zawiodła. Wódz turecki wydał rozkaz odwrotu. Nocą z 4 na 5 października zwinęli Turcy obóz i ruszyli w drogę ku Kamieńcowi. 5 października o świcie zaskoczyła obrońców Trembowli głucha cisza panująca dokoła zamku i uderzył ich brak jakichkolwiek przygotowań oblężniczych. Początkowo trembowlanie nie mogli pojąć tego dziwnego zjawiska. Dopiero, gdy oczom ich ukazał się w pobliżu znaczniejszy podjazd polski, zrozumieli, że oblężenie zostało przerwane, że są zwycięzcami. Radość wielka ogarnęła Trembowlę, nawet surowy Chrzanowski pofolgował swym żołnierzom. Dobrali się też szybko do szlacheckich zapasów wina i miodu, i niejedną wypróżnili beczkę. Oburzona tym szlachta składać będzie później protesty do grodu. Współczesna relacja głosiła z uznaniem, iż trembowlanie dali „przykład, że się i Turkom obronić może, kto cnotliwie miejsca poruczonego broni".194 Straty były jednak wielkie. Poległa połowa żołnierzy przybyłych z Chrzanowskim, poległo też sporo szlachty, mieszczan i chłopów broniących zamku. Byli liczni ranni, i to dotkliwie od zatrutych strzał z łuku, „którymi [Turcy] lud szkodliwie razili, że kogo jeno postrzelili, nie mógł się wygoić żaden".19S Dwutygodniowa strzelanina wyrządziła też znaczne szkody materialne. Mury w wielu miejscach poważnie uszkodzono, blanki potrzaskano, dachy na zabudowaniach zamkowych podpalono. Z dymem poszło też miasteczko, doszczętnie wyniszczono najbliższą okolicę. Król „dla poratowania z ruiny" uwolnił Trembowlę od wszelkich ciężarów publicznych, podkreślając z uznaniem, że jej mieszkańcy „będąc w oblężeniu od po- 212 tencji tureckiej i przez cały czas niemały hufy nieprzyjacielskie wytrzymując ani częstymi szturmami, ani serce ludzkie przerażającymi radami zwą tlić i namówić się nie dali, ale ostatecznie życie swoje ważąc nieprzyjaciela Krzyża Świętego odegnali". Potwierdził to w 1676 r. sejm koronacyjny, „życząc mieć Trembowlę jako w najlepszej konserwacji, ponieważ mężnie w roku przeszłym oblężenie Ibrahim paszy wytrzymała i pokazała, jak wiele zależy na pogranicznych dobrze utrzymanych zamkach; tedy miasto od wszelkich podatków publicznych i prywatnych, żołnierskich exakcji, stanowisk, hiberny, przechodów, noclegów et ąuocum-que genere extorsii [wszelkiego rodzaju wymuszeń] uwalniamy na lat dziesięć". Nie zapomniano i o dzielnym komendancie. Niezmiernie łaskawie przyjął go król w obozie pod Bucza-czem i mianował pułkownikiem. Sejm koronacyjny w 1676 r. powziął następującą uchwałę: „Gratitudo [wdzięczność] komendantowi trembowelskiemu. Zawdzięczając odważnie wytrzymaną obsidyą trembowels-ką urodzonemu Janowi Samuelowi Chrzanowskiemu, komendantowi pro illo tempore [w owym czasie] na Trembowli, obersterleytnantowi naszemu, za zgodą wszech stanów onego i potomków jego klejnotem szlachectwa polskiego (herb Poraj) condecoramus [ozdabiamy], na co przywilej z kancelarii naszej wydać każemy." ł96 Ponadto otrzymał Chrzanowski 5 tysięcy złotych nagrody. W 1679 r. został komendantem Lwowa. Umarł zapewne w 1688 r. Zwycięstwo trembowelskie zakończyło kampanię roku 1675. 10 października, w pięć dni po zwinięciu oblężenia, armia turecka przeprawiła się z powrotem przez Dniestr. Sobieski zamyślał jeszcze szybkim marszem podejść pod Kamieniec, zaskoczyć, przerazić załogę i niespodziewanym szturmem wziąć twierdzę. Okazało się to 213 wszakże niemożliwe. Warownia kamieniecka była doskonale zaopatrzona i przygotowana na wszelkie ataki, jesień nie sprzyjała rozpoczynaniu długotrwałego oblężenia, toteż król postanowił wszelkie działania wojenne odłożyć do następnego roku i rozpocząć nową kampanię, uzyskawszy od sejmu odpowiednie fundusze. ROZDZIAŁ DWUNASTY ŻÓRAWIŃSKIE BOJE W polityce europejskiej dominował wciąż stary, zadawniony konflikt francusko-habsburski. Obie strony starały się pozyskać sojuszników i sprzymierzeńców. Francja tradycyjnie dążyła do niepokojenia Austrii od południa, wschodu i północy. Stąd żywa działalność dyplomacji francuskiej w Istanbulu, Warszawie i Sztokholmie. Stąd sojusz francusko-turecki sięgający czasów Franciszka I i Karola V, sojusz wymierzony przeciwko Habsburgom i szachujący ich z dwu stron. Gdy po elekcji Sobieskiego Polska znalazła się w obozie francuskim, rząd Ludwika XIV podjął akcję mającą na celu likwidację sporów polsko-tureckich. Było bowiem rzeczą nie do pomyślenia, by dwaj sojusznicy Francji prowadzili ze sobą wojny. Francja chciała, aby Turcja ustawicznie zagrażała Austrii, i usiłowała też Polskę nakłonić do dywersji antyaustriackiej. W 1672 r. sprawy powikłały się jeszcze bardziej wskutek agresji francuskiej na Niderlandy. W obronie zagrożonej republiki holenderskiej wystąpił elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm. Brandenburgia zatem popadła w konflikt z Francją, która nie tylko zachęcała Rzeczpospolitą do pokoju z Turcją, ale wskazywała także na doniosłe interesy Polski nad Bałtykiem. Wydawało się, że pomysłową grę dworu wersalskiego uwieńczy powodzenie. 215 11 czerwca 1675 r. stanął w Jaworowie tajny traktat polsko-francuski. Rzeczpospolita miała wystąpić zbrojnie przeciwko Brandenburgii i zająć Prusy Książęce, Francja zaś zobowiązała się wypłacać na koszty tej wojny subsydia w wysokości 200 tysięcy talarów rocznie. Ponadto drugie 200 tysięcy miała zapłacić w razie wybuchu wojny polsko-austriackiej. Rzeczpospolita otrzymała tę kwotę jednorazowo, Francja bowiem chciała ułatwić zawarcie pokoju z Turcją. Realizacja traktatu jaworowskiego przyniosłaby Francji dużą korzyść. Przeszkodziłaby pomocy brandenburskiej dla Niderlandów i zaszachowałaby Austrię od strony Polski. Jeszcze większe korzyści miałaby z tego niewątpliwie Rzeczpospolita: zniweczyłaby brandenburską enklawę w Prusach, zapewniłaby Polsce mocną pozycję nad Bałtykiem i dałaby wreszcie tak bardzo potrzebny pokój z Turcją. Pokój ten był konieczny nie tylko dlatego, że ustawiczne najazdy turecko-tatarskie wyczerpywały kraj, ale i z tego względu, że ciągły stan niepokoju i wojny na południowym wschodzie uniemożliwiały wszelką aktywną politykę. Jan III zrozumiał, że jeśli Rzeczpospolita chce zawrzeć z Turcją pokój, który nie byłby zwykłym powtórzeniem nieszczęsnego Buczacza, musi przekonać Portę o swej potędze, innymi słowy: musi stoczyć z nią zwycięską walkę. Kampania roku 1675 nie dała pod tym względem wyniku. Dowiodła wprawdzie i męstwa żołnierza, i geniuszu wodza, ale pokazała zarazem szczupłość sił, które wielka Rzeczpospolita zdołała zebrać na obronę swych granic. Wydawało się rzeczą oczywistą, że ani świetne zwycięstwo lwowskie, ani bohaterska obrona Trembowli nie powstrzymają żądnych zdobyczy Turków od nowych napaści. Toteż So-bieski uznał za sprawę wagi najdonioślejszej wystawienie wielkiej armii, która by przez zadanie Turcji silnego ciosu zapewniła Rzeczypospolitej pokój od południa 216 i otworzyła jej w ten sposób wrota do czynnej polityki nad Bałtykiem. Pośród wspaniałych uroczystości koronacyjnych rozpoczęły się w Krakowie 2 lutego 1676 r. obrady sejmowe. Na życzenie króla sejm uchwalił podniesienie stanu liczebnego wojska do prawie 80 tysięcy ludzi i zapewnił na ten cel odpowiednie środki z funduszów krajowych „bez uciemiężenia poddanych". Pokaźna miała być ilość piechoty, której Sobieski przypisywał duże znaczenie, chciał wystawić „z dymów 28-miu; [jednego] żołnierza pieszego".197 Niestety, uchwały sejmowe pozostały na papierze. Ich realizacja wymagała sprężystej administracji, której Rzeczpospolita nie miała. A przy tym poszło w ruch pruskie i austriackie złoto, za pomocą którego rozwinięto pośród szlachty żywą agitację przeciwko planom królewskim. Szerzono pogłoski, że pokój został potajemnie już podpisany lub że są wszelkie widoki na jego zawarcie w najbliższym czasie, a więc tworzenie wielkiej armii jest zbędne, może się okazać nawet niebezpieczne i szkodliwe. Król bowiem mógłby użyć tego wojska do innej wojny, sprzecznej z interesami kraju,, co więcej — do wprowadzenia władzy absolutnej. Organizowanie licznej piechoty, a więc powoływanie ludu włościańskiego do obrony kraju, budziło wśród szlachty niepokój i nieufność. Ostatecznie sejmiki udaremniły wykonanie uchwały sejmowej. W myśl poleceń królewskich wojska koronne miały się zgromadzić pod Szczercem niedaleko Lwowa, litewskie pod Beresteczkiem. Ale wszystko szło tak niesprawnie, żołnierz ściągał tak powoli, że w czerwcu nie można było jeszcze przeciwstawić Turkom żadnej poważniejszej siły. Uniwersałem z Jaworowa z 15 czerwca 1676 r. tłumaczył zaniepokojony król szlachcie, że nie tylko „frontu stawić i Rzeczypospolitej zasłonić wojenną gotowością, [lecz] wzajem grozić i pokoju pożądane- 217 go poprzeć słusznie nie możemy".igs W jedenaście dni później, 26 czerwca, otwarcie przedstawił Jan III senatorom całą grozę położenia: „i podatki zwleczone i [...] zmalone, i wyprawy dymowe albo cofnione albo spóźnione, że sią ledwo ku św. Marcinowi [11 listopada] spodziewać, więc żołnierz, przez trzyletnie obozy znużony a niepłatny, albo do obozu, lubo za surowymi pod gardłem ordynansami nie przychodzi, to pod znakami niezupełnymi, lekko, bez zapasu i pieniężnego, i prowiantowego, nie jest zaś większy niż tak rok w sile".199 A tymczasem armia turecka przeszła już Dunaj i maszerowała ku granicom Rzeczypospolitej. Czambuły tatarskie grasowały na Podolu i na Wołyniu, a zapuszczały się nawet na Polesie. Fortunne wszakże i niespodziewane wydarzenie opóźniło pochód Turków. 10 lipca zmarł w obozie wódz turecki Ibrahim Szysz-man pasza. Nowym wodzem mianowano paszę Damaszku, także Ibrahima z przydomkiem Szejtan, czyli Szatan, „starego, ale rzeźwego człowieka". Pod rozkazami Szejtana stało zapewne około 40 tysięcy Turków i tyleż ordy. Aby dostać się w granice Rzeczypospolitej, armia ta musiała przejść przez most na Dniestrze między Chocimiem a Żwańcem. Ochrona mostu przez Wołochowi i Tatarów nie na wiele się przydała, gdyż strażnik wojskowy Michał Zbrożek, zagończyk niezrównany, na czele kilku chorągwi przeprawił się wpław przez Dniestr i z tyłu, od strony mołdawskiej, zaatakował 19 sierpnia straże pilnujące mostu. Po krótkim oporze wycofały się one szybko z dużymi stratami. Polacy porąbali wówczas część mostu, część zaś spalili „z wielką trudnością, bo był bardzo mocno zbudowany". Spalono również kilkadziesiąt barek przygotowanych do przewozu wojska. Szejtan, który obozował o parę mil od brzegu rzeki, dowiedziawszy się o tym zuchwałym napadzie, wysłał większy czambuł w pogoń za Zbroż- 218 kiem. Ordyńcy. dopadli jazdę polską już na lewym brzegu Dniestru, o cztery mile od rzeki, ale po zaciętej walce zostali rozbici. W ręce zwycięzców dostała się cenna chorągiew tatarska, kilka buńczuków i sporo „języków dobrych tatarskich i wołoskich". Rzecz jasna, śmiała ta akcja nie uniemożliwiła Turkom przejścia Dniestru, opóźniła tylko pochód wojsk nieprzyjacielskich. Wobec powolnego zbierania się armii polskiej miało to niewątpliwe znaczenie. „Most, rozumiem, że znowu budować będą — pisał król — co przecie tyle weźmie czasu, że [...] hultaje z regimentami, co się włóczą po Polsce, prawie jeszcze wszystkie, że aza nadeją i skupią się." 200 Z końcem sierpnia przeprawili się Turcy i Tatarzy przez Dniestr i niebawem śmiałymi atakami opanowali zamki w Jagielnicy, Czortkowie, Buczaczu, Jazłowcu. Czambuły tatarskie paląc i grabiąc zapuściły się aż pod Stryj i Drohobycz. Skuteczny opór dawał tylko Stanisławów, broniony przez pułkownika Dennemarka. We Lwowie, w początku września, spodziewano się nadejścia nieprzyjaciela. Nad łatwymi triumfami najeźdźcy bolał król: „... ten Szejtan Ibrahim pasza ma właśnie szatana przy sobie, że zniskąd przed nim nie uciekają, a gdzie przyjdzie, zaraz mu się poddają."201 Chodziło tu nie tylko o tak nagłe i nieoczekiwane powodzenie tureckie oraz straszliwe zniszczenie kraju. Głębokie współczucie budzić musiał los nieszczęsnego jasyru, owych rzesz jeńców wziętych do niewoli w zdobytych zamkach i w ich okolicy. Nieszczęśliwych od razu wysyłano do Turcji; tylko niewielu wracało później do ojczyzny. W sobotę, 19 września, Sobieski, mając pod swymi rozkazami około 20 tysięcy żołnierzy, a u swego boku obu hetmanów koronnych: Wiśniowieckiego i Jabło-nowskiego, oraz hetmana wielkiego litewskiego Paca, wyruszył ze Lwowa w kierunku południowo-wschod- 219 nim. Celem marszu było szachowanie nieprzyjaciela, oblegającego ważną twierdzę w Stanisławowie, i odbicie ordzie jasyru. „Wczora [21 września] — pisał król — przeszliśmy Dniestr, tak mały, że go i kura przebrnęła. Weszliśmy tu w środek rozmaitych śmierci, bo z jednej strony nieprzyjaciel, a z drugiej powietrze; kilkanaście bowiem wsi koło Dniestru zapowietrzyło się, którzy i przed nieprzyjacielem nie uciekają." 202 23 września o świcie po długim i wyczerpującym marszu wojsko stanęło w Żórawnie. O przeciwniku nie było bliższych wiadomości. Tylko liczne ognie rozniecone „górami" świadczyły, że w niewielkiej odległości znajdowały się większe siły tureckie. Chcąc dobrze rozeznać się w sytuacji, Sobieski późnym wieczorem wyruszył osobiście na podjazd na czele jazdy i dragonii. O świcie 24 września wojska przybyły do wsi Dołhej. Chorąży koronny Lubomirski z 18 chorągwiami ruszył w stronę Wojniłowa, odległego o 9 km na południowy wschód. Schwytane po drodze „języki" dostarczyły wiadomości, że Turcy oblegają Wojniłów. W zameczku „sami zaparli się chłopi." 203 Lubomirski co koń wyskoczy popędził na odsiecz, a jednocześnie wysłał gońców do króla z prośbą o szybką pomoc. Nagły atak jazdy rozbił oddziały tureckie wokół Wojniłowa. Turcy poszli w rozsypkę i ratowali się ucieczką ku głównym siłom stacjonującym pod Haliczem. W ślad za nimi pędziła jazda polska i nieopatrznie zbliżyła się zbytnio do obozu nieprzyjacielskiego. Nagle, jak spod ziemi, zjawiła się orda w wielkiej liczbie ł rozpoczął się bój z przeważającą siłą wroga. Lubomirski musiał się szybko cofać, a nie było to łatwe w okolicy pagórkowatej, poprzecinanej krętą rzeczką Siwka i do tego przy mocnym naporze przeciwnika. Według rozkazu Sobieskiego Lubomirski skierował odwrót na Dołhę, by atakującą ordę naprowadzić na króla. ' "ffl- '-<' ' -; ••: : • ." -M -tw • - .v 220 W Dołhej oczekiwano nieprzyjaciela w szyku bojowym. We wsi między chałupami i opłotkami ustawiono działka polowe, tam też stanęli dragoni. Obok wioski rozwinęła się w trzech, a w niektórych miejscach w czterech liniach jazda. Gdy nadbiegły pierwsze oddziały tureckie, zatrzymały się na widok zapewne nieoczekiwany: licznego, gotowego do boju wojska. Początkowo zwlekano z zaczęciem bitwy, tylko harcow-nicy ruszyli ku sobie z obu stron. Dopiero gdy coraz więcej przybywało Turków i Tatarów, wzmogła się ich pewność siebie. Zapowiadali głośno, że — jak pisał Sobieski — „za przyjściem chańskim mieliśmy u nich być wszyscy na wieczerzy" 204, czyli wzięci do niewoli. Wreszcie orda przypuściła gwałtowny atak ruchem oskrzydlającym, ale odparto ją uderzeniem z dwóch stron: od frontu i od lewego skrzydła. Bitwa była wygrana; Tatarzy uciekali ścigani aż w pobliże Wojniłowa przez chorągwie hetmana polnego koronnego Jabło-nowskiego. W ręce polskie wpadło sporo jeńców, wśród nich kilku „murzów znacznych" i kilka chorągwi. Jeszcze tej samej nocy wojsko wraz z królem powróciło do Żórawna. Obóz polski założono na prawym, niskim brzegu Dniestru, na północ czy północny zachód od miasteczka Żórawno. Był to teren z natury obronny. Osłonę tworzył od wschodu Dniestr, od południa stawy, w które rozlewała się rzeczka Krechówka wpadająca do Dniestru, od północy podmokłe lasy dębowe. Nie osłonięty pozostał obóz tylko od południa i południowego zachodu. Przez 2 lub 3 km ciągnęła się tam płaszczyzna, przecinały ją dwie rzeczki, kręta bardzo Krechówka i Świeca. Zaraz za Świecą rozpoczynały się lesiste pagórki. Upalne bezdeszczowe dni osłabiły znacznie obronność pozycji, obniżył się bowiem wydatnie poziom wód w rzekach, rzeczkach i potokach. „Zebraniu wód i rzek jesiennych — pisał król — cale nas nadzieja omyliła: i Świecę, i Dniestr, ubi libet 221 [gdzie mu się podoba] przechodzi nieprzyjaciel, tak że niskąd nie mamy wolnej ręki ani tyłu." 205 Zaraz po powrocie Sobieskiego do obozu, w nocy z 24 na 25 września, próbowali Tatarzy podejść pod Żórawno i zaskoczyć zmęczone dwiema bezsennymi nocami wojsko. Niebezpieczeństwu zapobiegła czujność doświadczonych dowódców i sprawnych żołnierzy. W piątek, 25 września, zbliżyła się do obozu orda i zaczęła palić wsie okoliczne, aby zniszczyć zasoby żywności i paszy. Z akcją tą spóźnili się Tatarzy, gdyż w obozie polskim zgromadzono już dość znaczne zapasy. Pośród utarczek harcowniczych ściągano jeszcze z bliższych wiosek, co się dało. Główną wszakże uwagę zwrócono na sypanie okopów umacniających obóz. Do roboty wzięła się nie tylko czeladź, ale wszyscy, nawet sami hetmani kopali ziemię, chcąc dać szlachcie dobry przykład. W sobotę, 26 września, stanął pod Żórawnem chan Selim Girej. Tatarzy przekroczyli Świecę, ale przeciwnatarcie polskie wyparło ich z powrotem za rzeczkę. Walka była gorąca, zwycięstwo polskie — zupełne, ale okupione znacznymi stratami, zwłaszcza w koniach. Pod porucznikiem królewskiej chorągwi kozackiej ubito tego dnia 5 koni. Niedziela, 27 września, „była bardzo cicha — relacjonował Sobieski. Cale tylko gadać z naszymi podjeżdżali Tatarowie, ale już i Turków niemało było między nimi, którzy i na tejże górze nad Świecą rzeką, co i Tatarowie, obozem stawać przed wieczorem poczęli, i już swymi ogniami wszystkie góry okoliczne okryli. Nic piękniejszego, jako na to patrzyć: właśnie taki bywa grób z lamp robiony w Wielki Piątek u bernardynów". 208 Korzystając z ciszy i chwilowego spokoju kontynuowano prace fortyfikacyjne i wybudowano kilka redut, które obsadzono piechotą i artylerią. 'Yrrto &\ •,'••- • 222 Nazajutrz, 28 września, nadciągnęło pod Żórawno kilku paszów z posiłkami tureckimi. Wybiegł naprzeciw nim chan i „z daleka, właśnie niby w procesji, szedł koło nas chcąc nas ze wszystkich stron okrążyć".20T Pochód ten miał widocznie przerazić oblężonych, ale w ślad za groźnym widokiem nie poszły silne uderzenia. Próbowała szczęścia piechota turecka, ale szybko odparł ją ogień artyleryjski. Próbowali ataku i Tatarzy, lecz również bez powodzenia. Wieczorem, gdy oblegający powracali do swych namiotów, artyleria polska otworzyła do nich ogień i „niemałą szkodę w ich wielkich i gęstych czyniła kupach." 208 We wtorek, 29 września, stanął pod Żórawnem sam Ibrahim Szejtan pasza, który — podobnie jak chan dnia poprzedniego — przemaszerował z całym wojskiem i muzyką janczarską przed oczyma oblężonych. Armia polska wystąpiła przed wały okalające obóz. Prawe skrzydło, dowodzone przez Jabłonowskiego, zasłonięte z boku bagnistą dąbrową, stanęło naprzeciwko ordy. Lewe skrzydło, pod hetmanem wielkim litewskim Pacem, chronione z boku przez stawy u ujścia Krechówki, skierowane było przeciwko Turkom. Król i hetman wielki koronny Wiśniowiecki znajdowali się pośrodku. W szyku bojowym stały groźne chorągwie husarskie i zwinne pancerne, czekała piechota, jeżyły się lufy armat. Naczelny wódz armii tureckiej, serdar, umyślił wciągnąć obrońców w zasadzkę. Pragnął, aby jak najprędzej posunęli się naprzód i oddalili od wałów, by orda mogła wedrzeć się między obóz a chorągwie polskie i zaatakować je od tyłu. Podstęp powiódł się tylko częściowo. Turcy natarli na Paca, ale po krótkiej walce zaczęli się cofać. Litwa rzuciła się w pogoń, a niebawem w ślad za nią zaczęły podążać chorągwie stojące w centrum. Na to tylko czekali Tatarzy, usiłując wtargnąć między polskie prawe skrzydło a wały. 223 Szczęściem manewr ten wcześnie spostrzeżono. Zanim orda zdołała wziąć Jabłonowskiego w dwa ognie, jazda polska rzuciła się na oskrzydlającego ją przeciwnika i zmusiła go do szybkiej ucieczki. Zalegający zmrok położył kres dalszej walce i pościgowi. Wrażenia z nocy po bitwie malowniczo opisywał król w liście do Marysieńki: „W nocy i dziś zbliżył się ich obóz do nas, że nie stoimy dalej od siebie, jako Zamek warszawski z Ujazdowem, tylko, że jest kilka przepra-wek między nimi a nami. Obóz ich widać nam arcy-dobrze, bo na kilku stoi górach i niziną nad rzeką "Świecą. Ibrahim pasza trzyma prawe skrzydło od Dnies-tru, a chan lewe od gór węgierskich. Nic na świecie wspanialszego nad ich obóz. Milion namiotów; i trzeba przyznać, że ich wojsko jest wielkie, piękne i ruchliwe." 209 Nastąpiło kilka dni względnego spokoju. Napastnicy przekonali się, że wstępnym bojem nie uda się im rozbić armii polskiej i zdobyć obozu, rozpoczęli więc regularne oblężenie. Wznosili szańce, ryli aprosze, ustawiali działa oblężnicze. Czambuły tatarskie uganiały się dokoła obozu po obu stronach Dniestru, chcąc przeciąć wszelką łączność oblężonych ze światem. W piątek, 2 października, ryknęły działa z baterii tureckich ustawionych na nowo wzniesionych szańcach nad Świecą, miotając ciężkie pociski. 5 października odezwały się dalekonośne działa burzące. Podobno wrzucano do obozu polskiego także i skóry owcze nasycone olejem, chcąc wzniecić pożar. Dla oblężonych przyszły bardzo ciężkie dni. Dzień i noc nie ustawał ogień armatni, artyleria polska dzielnie odpowiadała Turkom, strzelała „miernie", czyli celnie, i wyrządzała oblegającym poważne szkody. Nośność wszakże dział tureckich była większa, stąd szkody znaczniejsze po stronie polskiej. Tureckie kule i granaty zasypywały nie tylko szańce, ale cały obóz. 224 Zaczęła się psuć sytuacja aprowizacyjna, dawał się we znaki zwłaszcza brak soli, a także paszy dla zwierząt. Konie karmiono zielskiem z wiszarów dniestro-wych i liśćmi z drzew. Niepokojąco zmniejszały się zasoby amunicji. Już 8 października król pisał: „Amunicji jużeśmy większą wystrzelali połowę (sic!), której że się mało wzięło, niech odpowiedzą Bogu i ojczyźnie ci, którzy tego są przyczyną — i ta by się nie ruszyła ze Lwowa, gdybym nie dał był swoich 800 czerwonych złotych." 21° Pośród małodusznych zaczęły się dezercje, tym trudniejsze do zrozumienia, że ucieczka z obozu groziła niewolą turecką lub tatarską. Były nawet wypadki jawnej zdrady. Pewien puszkarz litewski uciekł do nieprzyjaciela i wstąpił na służbę turecką, a znając dobrze topografię obozu, zwłaszcza rozstawienie namiotów, wyrządzał wielkie szkody. Sobieski pogodnym optymizmem i niczym nie zachwianą pewnością siebie podtrzymywał ducha w wojsku. „Z gorszych wyprowadzałem was terminów — powtarzał żołnierzom — czyż myślicie, że głowa moja stała się słabszą po włożeniu na nią korony?" 211 Napór turecki był tak silny, że oblężeni musieli w nocy z 12 na 13 października zniszczyć reduty, wzniesione przed wałami, i wycofać się do nowych, zbudowanych bliżej obozu. Turcy stali już bardzo blisko, „na strzelenie z łuku". Miało to wszakże i dobrą stronę. Oto artyleria polska, o mniejszej nośności niż turecka, mogła odtąd znacznie skuteczniej ostrzeliwać napastników. Znakomity jej dowódca, generał Marcin Kątski, zastosował też fortel, który na oblegających wywarł niemałe wrażenie. Już podczas oblężenia znaleziono w zamku żórawskim stary moździerz. Kątski kazał starannie zbierać pogaszone granaty tureckie i niewypały; z owego moździerza zaczęto razić nimi oblegających. Ponieważ Turcy wiedzieli, że w obozie — Buóczuk l koncerz 225 polskim nie było moździerzy, „rozumieli, że nam świeże posiłki przyszły." 212 Od 12 października padały wciąż gęste, ulewne deszcze. Dały się one dobrze we znaki obrońcom, ale znacznie więcej zła wyrządziły napastnikom. Ulewy utrudniały Turkom i Tatarom, stojącym na mocno podmokłym gruncie między Świecą a Krechówką i stawami, wszelkie ruchy oblężnicze. Ponadto do obozu tureckiego wciąż nadchodziły pogłoski o zbliżającej się odsieczy polskiej. Groziło to wzięciem oblegających w dwa ognie. Stary Szejtan postanowił więc popróbować układów i oznajmił Sobieskiemu, że wycofa się z Rzeczypospolitej pod warunkiem potwierdzenia traktatu buczac-kiego. Przybyłego z tą propozycją agę król przyjął, lecz zapowiedział mu groźnie, że każe go powiesić, jeśli się ośmieli jeszcze raz przedstawić takie żądania. Przerażony aga popędził wnet do obozu tureckiego, a Ibra-him pasza zrozumiał, że trzeba pójść na ustępstwa. 14 października nastąpiło zawieszenie broni. „Widzę — pisał król — że szczerze korzystają z przyjaźni naszej i pokoju sobie życzą mając dobrą o nas estymę. I taki zwykł bywać najlepszy pokój i traktat, gdy się jeden z drugim wprzód dobrze spróbuje." 213 Układ podpisano ostatecznie 17 października 1676 r. Był to kompromis. Haraczu nie odważył się Ibrahim żądać, ale Kamieniec pozostał przy Turcji. Sprawę Podola postanowiono załatwić później. Jeńcy wzięci do niewoli w ostatniej kampanii, mieli być zwolnieni. Zawarcie definitywnego pokoju odłożono na później, gdy wyjedzie do Istanbulu wielkie poselstwo polskie. Zaraz wszakże przystąpiono do prac nad ustaleniem granicy pod Kamieńcem. „Co tam było na rozgraniczeniu, siła by pisać — wspominał stolnik żytomierski Drobysz Tuszyński — j tylko to przypomnę, kiedy chłopstwo przyznawało, co ' 226 należy do Podola, a komisarze z obudwu stron zaraz konotowali [zapisywali]. Wojska zaś z obudwu stron także były. To jak prędko trzeba było kopce sypać, to zaraz kilkuset Turków było na to ordynowanych, co mieli łopatki u koni, którzy w ocemgnieniu [oka mgnieniu] okrutny z darnią urobili kopiec, dębowy słup w ziemię potężny okopawszy, koło niego kładli darnie; który to kopiec, gdy już skończyli, to starszyzna turecka, wlazłszy na niego na wierzch krzyczeli i wyli jako psi twarz do góry podniósłszy. Panu Bogu dziękowali, że odebrali tak wiele szablą." 2U ; Żórawno zmyło hańbę traktatu buczackiego i dało zniszczonemu i wyczerpanemu krajowi kilka lat spokoju. Był to spokój „ciszy przed burzą, odrywający siły od normalnej pracy narodowej, wolny bądź co bądź jednak od wojny i jej ciężarów".2łs Biorąc pod uwagę stan wyniszczenia Polski i słabego, zupełnie niedostatecznego przygotowania militarnego, róże j m w Żóraw-nie uznać należy za duży sukces. W kraju przyjęto pakta żórawińskie niechętnie. Ta sama szlachta, która odmawiała pieniędzy na utrzymanie wojska, która pozostała głucha na uniwersały królewskie, wzywające do obrony Rzeczypospolitej, teraz wystąpiła z opozycją i zawzięcie krytykowała układy zawarte z Turkami. Najgorętsze głosy sprzeciwu padały ze strony szlachty podolskiej, która straciła swe majętności, położone na ziemiach zagarniętych przez Turków. Szeroką propagandę przeciwko pokojowi rozwinęła, nie żałując grosza, dyplomacja cesarska, a wspierali ją wszyscy zwolennicy Habsburgów. Przeciwko pokojowi opowiadało się również duchowieństwo idące za wskazaniami papieskimi i gorliwie popierające wojnę z Turcją. Hasło walki z muzułmanami rozbrzmiewało w Polsce głośniej niż w krajach Zachodu. Przez cały wiek XVII Polacy toczyli wojny 227 z Moskwą, Turkami i Tatarami, Kozaczyzną i Szwecją. Pogłębiło to w społeczeństwie polskim fanatyzm religijny, jaki wniosła ze sobą kontrreformacja, i przyczyniło się do powstania poglądów, że innowiercy (prawosławni, muzułmanie i protestanci), wrogowie wiary katolickiej, są jednocześnie wrogami Polski. Takie poglądy niejednokrotnie ważyły na decyzjach politycznych. Oto przyczyny, dla których Żórawno nie spotkało się w kraju z takim uznaniem, na jakie zasługiwało. Za granicą natomiast, zwłaszcza we Francji i w Austrii, oceniono je jako sukces polski dużej miary. Ale krytyka rozejmu z Turcją bynajmniej nie szła wśród szlachty w parze z gotowością chwycenia za broń i zdobycia orężem korzystniejszych warunków niż w Żórawnie. Przeciwnie, dominowała niechęć do utrzymywania znaczniejszych sił wojskowych w obawie, by król nie posłużył się nimi bądź dla wprowadzenia rządów absolutnych, bądź w wojnie z elektorem brandenburskim, której celu nie rozumiano. Wyrażały takie nastroje uchwały sejmu warszawskiego 1677 r. (14 stycznia — 27 kwietnia), zmniejszające liczbę wojska do 12 tysięcy. Rzecz jasna, iż uchwałę tę zrozumiano w Istanbulu nie jako przejaw pokojowej polityki Rzeczypospolitej, lecz jako świadectwo słabości. Toteż niełatwe zadanie przypadło w udziale posłowi polskiemu do Porty, wojewodzie chełmińskiemu Janowi Gnińskiemu. Według udzielonych mu instrukcji poselskich miał on, „jeżeliby całej Ukrainy domówić się i wytargować nie było sposobu i podobieństwa", żądać jej części, „w ostatniej rezerwie" chociaż Białej Cerkwi i Pawołoczy. W każdym razie powinien był poseł doprowadzić do zawarcia traktatu, „ponieważ Rzeczpospolita lassa fessaąue [słaba i wycieńczona] zewsząd sobie życzy pokoju". 8" Gniński wyjechał z Polski w maju 1677 r., po trzech 228 miesiącach podróży stanął pod Istanbulem, 10 sierpnia świetny jego orszak odbył uroczysty wjazd do stolicy padyszacha. „Na wjazd tedy —: pisał Gniński w relacji złożonej na sejmie grodzieńskim 8 lutego 1679 r. — puściłem przed sobą pięćdziesiąt wozów barwionych, między któremi dwadzieścia było poszóstnych, piętnaście poczwórnych, trzy karety za nimi z duchowieństwem, na ostatku poselska próżna. Przed wozami szło kilkadziesiąt konnych pod dzidą ze swoim rotmistrzem. Za wozami w małej dystancji drugich kilkadziesiąt konnych w pancerzach, także pod dzidą. Za nimi kilkadziesiąt rumaków powodnych panięcych i towarzyskich dobrze ubranych prowadzono. Dopieroż różnej młodzi w koralowej barwie kilkadziesiąt koni. Za nimi młodzi poselskiej osiemnaście w lamach pomarańczowych. Za nimi znowu dwanaście koni poselskich; cztery po kozacku, ósmi po husarsku, bogato od jaspisów, turkusów i rubinów ubranych pod bogatymi czołda-rami prowadzono. Po tym trębaczów dwóch w barwie. Za nimi usarze w swych rynsztunkach, żelazach i lampartach. Dopieroż różnych dworzan poselskich i kilkadziesiąt koni mieszając się z dworami posłów cudzoziemskich, za którymi czterech trębaczów w świetnej jako i pierwsi barwie". Sam wojewoda „jechał na koniu dość bogato ubranym pod kitą i sam pod kitą z zaponą i pętlicami u sukni sobolej świetnymi, diamentowymi". 217 Orszak Gnińskiego nie wywarł na Turkach pożądanego wrażenia. „Za mało Polaków na oblężenie, za dużo na poselstwo" — mówiono lekceważąco w otoczeniu wielkiego wezyra.218 16 sierpnia odbyło się pierwsze posłuchanie posła u wielkiego wezyra. Był nim od roku Kara Mustafa, spokrewniony z rodem Kóprulich. W sześć lat później poprowadzi on armię turecką pod Wiedeń. Sułtan dopiero w miesiąc później zgodził się udzielić posłowi audiencji. Gniński wręczył Mehmedowi IV list 229 królewski i wygłosił mowę ze skargą na napascie tatarskie. Następnie ofiarował sułtanowi upominki królewskie, a wiec: „szkatułę wszystką srebrną, sztukami złotymi z różnych kamieni wyśmienitą robotą ozdobną; szkatuł bursztynowych dwie i zwierciadło wielkie bursztynowe; fontannę srebrną, czterema osób do niesienia ważną, która pachnącą wódkę sześcią strumieni wiatrem nadęta na siedem łokci w górę przez pół godziny wylewała; wannę srebrną [...]; dzbany srebrne; sukien sto dwadzieścia łokci wyśmienitych kolorów; strzelbę wyśmienitą; brytanów dwóch, wyżłów tarentowatych czterech, ogarków kurlandzkich dwie sworce, wszystkich w obrożach i sworach aksamitnych, srebrem oprawnych".219 Rokowania ciągnęły się długo; reis effendi, czyli dygnitarz, któremu zwykle zlecano rozmowy z zagranicznymi ambasadorami i posłami, narzekał na upór Gniń-skiego, zarzucał mu, że domaga się rzeczy przeciwnych ustalonym już paktom. Przebywający wówczas w Is-tanbulu chan tatarski groził: „Co zaś ordy w Polsce sprawią z pierwszej zaraz wiofimy, usłyszysz. Już to nie pierwsze wasze szalbierstwa: zerwaliście pakta buczac-kie [..,] teraz znowu żórawińskie rwiecie, choć w oczach hetmanów i wszystkiego wojska stanęły."220 Wielki wezyr wysuwał argument, iż „Rzeczpospolita wojsko polskie zwinęła, takim się kontentując pokojem, jakim ją łaska cesarska [sułtańska] daruje, u którego przykładu nie masz, żeby miał wracać ziemię, na której kopyto tureckie stanęło".221 Pozycja Gnińskiego była więc bardzo trudna. W rokowaniach z Turkami musiał ograniczać się do jałowych protestów i do wysuwania żądań, ale ani razu nie mógł użyć jedynego przekonywającego argumentu, argumentu siły. Toteż traktat po długich i żmudnych, półrocznych przeszło pertraktacjach, ratyfikowany przez sułtana 6 kwietnia 1678 r., zawierał ciężkie warunki. 230 Turcja zatrzymywała Ukrainę i Podole zgadzając się na oddanie Rzeczypospolitej jedynie Pawołoczy i Białej Cerkwi. Porta ustąpiła z haraczu w wysokości 22 tysięcy czerwonych złotych, który Polska miała płacić Turcji rocznie na mocy traktatu buczackiego. Pokój z roku 1678 stanowił znaczny postęp w stosunku do pokoju w Buczaczu, ale daleko jeszcze było do zażegnania przez Polskę niebezpieczeństwa tureckiego i tatarskiego. W rozumieniu powszechnym był to nie pokój, lecz rozejm. Tak rzecz ujmował król, gdy badał możliwości powstania ligi państw chrześcijańskich skierowanej przeciwko Turcji. Tak rzecz rozumiało społeczeństwo polskie, od dawna już przyzwyczajone upatrywać w Turkach najgroźniejszego i najniebezpieczniejszego wroga. Nie tylko dla królewiąt kresowych tracących swe latyfundia, nie tylko dla szlachty wyzuwanej ze swych posiadłości ukraińskich czy podolskich, ale dla wszystkich mieszczan i chłopów najeźdźca muzułmański, palący i łupiący wsie i miasta, dziesiątkami i setkami uprowadzający nieszczęsny jasyr, był głównym wrogiem. „Widzi to każdy na oko — brzmiała uchwała sejmiku tak dalekiej od Turcji ziemi dobrzyńskiej — jako przez ciężkie i niebezpieczne sąsiedztwo z cesarzem tureckim per avulsionem [oderwanie] od nas opulentissimarum provintiarum [najbogatszych prowincji] utratą zostawać musi Rzeczpospolita nasza; zlecamy tedy Ich Mciom panom posłom, aby quam velocissime [jak najszybciej] obrona et securitas [bezpieczeństwo] Rzeczypospolitej [...] zawartą była." 222 Nie przypuszczano, że śmiertelne niebezpieczeństwo zagrozi Polsce nie od południa, lecz od północy, nie od tureckiego najeźdźcy, lecz od dawnego krzyżackiego lennika. Jeżeli wycieńczona długimi wojnami Polska gotowa była zdobyć się na ofiarę krwi i mienia, jeżeli skłon- 231 na była zerwać się do boju, to tylko przeciw Turcji. Takie nastroje społeczeństwa, wzmagające się coraz bardziej po roku 1678, będą jednym z czynników zasadniczego zwrotu w polityce Sobieskiego, zwrotu który zaprowadzi go pod Wiedeń. Jan III przekonywał się coraz bardziej, że nie tylko skuteczna obrona przed najazdami, ale prawdziwe, całkowite zwycięstwo nad Turcją zapewnić może Rzeczypospolitej trwały pokój na południu, a królowi otworzyć możliwość czynnej polityki zagranicznej i wewnętrznej. W takiej decyzji umacniać musiał króla i wzgląd na ogólną koniunkturę polityczną w Europie, zmieniającą się wybitnie na niekorzyść Polski. Traktat w Nimwegen (Nijmegen) kończył wojnę w Niderlandach. W 1679 r. Brandenburgia przeszła do obozu francuskiego. Fakt ten przekreślał w praktyce traktat jaworowski i jego najistotniejsze postanowienia. Zdobycie Prus Książęcych z pomocą Francji było teraz niemożliwością. Dla dworu wersalskiego sojusz z Rzecząpospolitą stracił od razu znaczenie, W interesie Francji leżało teraz utrzymywanie Polski w stanie zupełnej politycznej bierności. Interes Rzeczypospolitej zaś zmuszał króla do polityki aktywnej, której celem było nie dopuścić do politycznej izolacji Polski. Tu m.in. upatrywać należy jednej z przyczyn zwrotu od sojuszu z Francją do przymierza z Austrią. Jan III stanął przed decyzją ciężką i trudną. Droga nad Bałtyk, którą otwierał traktat w Jaworowie, została teraz zamknięta. Wojna z Brandenburgią bez poparcia Francji wydawała się niemożliwa, szczególnie wskutek niechętnego stanowiska dużej części możnowładztwa, bierności i braku zrozumienia ze strony szlachty. Tym bardziej że od południowego wschodu nadciągała burza. Dla znających stosunki w państwie otomańskim było sprawą bezsporną, że Turcy w niedługim czasie roz- 232 poczną działania wojenne przeciwko Polsce lub Austrii, i że ani Polska, ani Austria własną tylko mocą nie zdołają ich pokonać. Siły ich mogły odeprzeć jeden czy drugi atak, żadną miarą jednak nie starczały do powalenia potęgi tureckiej i zlikwidowania tureckiego niebezpieczeństwa. W takich to okolicznościach zapadła tragiczna, lecz nieunikniona decyzja króla Jana. Polska, zmuszona do porzucenia planu rewindykacji Prus Książęcych, który w owej chwili nie rokował najmniejszych widoków powodzenia, zwracała się znowu na południowy wschód. ROZDZIAŁ TRZYNASTY SOBIESKI POD WIEDNIEM 4 Kalendarz cesarza Leopolda I na rok 1683 zawierał przepowiednię astrologiczną, iż w roku tym w Austrii, a takż,e w całej Europie panować będzie me zamącony spokój. Lecz na przekór astrologii już 2 stycznia 1683 r^ przed pałacem sułtańskim w Adrianopolu zatknięto buńczuki. I nie chodziło tu o kampanię w Azji przecinko Persom, lecz o wojnę w Europie, o wojnę przecinko cesarzowi. Poseł cesarski bowiem kategorycznie odrzucił żądanie Porty wydania w ręce tureckie twierdzy Gyór w północno-zachodnich Węgrzech. Odmfrwił, gdyż byłoby to otwarcie Turkom drogi do Wiedniia. l kwietnia armia sułtańska była już w marszu na północ, 13 maja w Belgradzie sułtan wręczył wielkiemu wezyrowi Kara Mustafie zielony sztandar proroka i oddał mlu naczelne dowództwo. Szybkim marszem ruszył Kara Mustafa na Wiedeń. Na stolicę cesarstwa ciągnęły ogromme zastępy tureckie z Azji, Afryki oraz Bałka-nów — groźni janczarowie, świetni spamsi, szybcy akindtżijowie. 10 czerwca w obozie tureckim zjawił się Emeryk Tókólty na czele powstańców węgierskich, zwanych kumkami W kilka dni później przybyli pod rozkazy wielkiego wezyra chan tatarski Murad Girej oraz obaj hospodarowie: wołoski Serban Cantacuzino i mołdawski Grzegorz Duca. Przywiedli oni ze sobą parę tysięcy 234 wojska, „u którego wojna — według stareg0 diariusza — zależy [polega] na krzyku i wrzasku."223 6 lipca przekroczyli Turcy granicę austri^ ą' ,lpca , ,, . ,,. v\ie spodzie-wieczorem przerażeni uchodźcy przynieśli ** • ^ • wającym się niczego wiedeńczykom grozić p0ża'róvv nieprzyjaciel stoi pod murami stolicy. Łu^ sady. Tego wskazywały, że w wieściach tych nie ma pr^ ^ami ludu jeszcze wieczoru cesarz, żegnany przekleńs^ ^j pośpiesz^ wraz z dworem i obcymi poselstwami, opuś^, 30 Linzu nie Wiedeń udając się na północ, riajpierV*^ później do Pasawy. a Mustafy W tydzień później, 14 lipca, Turcy Ka/^chów i Ta, wspomagani przez Węgrów Tókólyego, Woł^pOCZęło sią tarów otoczyli starą stolicę cesarską. Ro^" oblężenie Wiednia. von star, Dowódca obrony hrabia Ernest Rudiger jęCy wojska hemberg miał pod swymi rozkazami 11 tysź fe pozostało regularnego i 5 tysięcy ochotników; w mieśc^ chcieli luj, około 60 tysięcy mieszkańców, którzy nie •' brzegu DU. nie mogli ratować się ucieczką. Na lewym .-#jdz cesarski naju działał na czele kawalerii naczelny wó^/hować Tur, książę Karol Lotaryński, starając się szacł^" ków, póki nie nadejdzie odsiecz. oA ram^ Po raz drugi w dziejach stanęli Turcy p^^ańskie obie, Wiednia, po raz drugi groźne zastępy sułta^' tym razem gały stolicę cesarską nad Dunajem. Jakie _a oblężenie? będą losy wyprawy? Czy Wiedeń wytrzynu** Kara Mus!. Czy Austria nie runie złamana uderzeniem archia habs, tafy? Wszystko zależy od tego, czy mona*^o siłom, czy burska pozostawiona będzie własnym tylko^ też otrzyma obcą pomoc. >atkowo przy, Jak się zdaje, Turcy oczekiwali, początl^^nie z siłami najmniej, że walczyć im przypadnie jedyn/-^^ posiłkami cesarskimi, wspartymi co najwyżej słabymi^ jowy. Udział z Rzeszy. Z Polską mieli traktat pokojo^f.;^ uważali Za w Wojnie innych państw po stronie Austrii * 235 nierealny. Zapewne na tych rachubach opierał Kara Mustafa swą niewzruszoną wiarę w zwycięstwo. Obliczenia jednakże zawiodły. Od l kwietnia 1683 r. Austria znajdowała się w przymierzu z Polską. Cesarza obowiązywało wystawienie 60 tysięcy, króla polskiego — 40 tysięcy żołnierzy. Walczyć miano na własnych terytoriach czy też na ziemiach, które chciano Turkom odebrać, a wspomagać się wzajemnie jedynie dywersją. Gdyby wszakże nieprzyjaciel zaatakował Kraków lub Wiedeń, sojusznik, którego stolica nie będzie zagrożona, wszystkimi siłami pospieszy swemu partnerowi na pomoc. Dowództwo naczelne obejmuje monarcha obecny na polu walki. W ten sposób Sobieski za-warował sobie komendę, gdyż wiadomo było ogólnie, że cesarz Leopold nie jest żołnierzem i w walkach udziału brać nie będzie. Król już w lutym 1683 r. otrzymał wiadomość o tureckich planach ataku na Austrię. Liczył się jednak z możliwością zagrożenia Krakowa bądź przez Turków od strony Węgier, bądź przez Węgrów Tókólyego. Wcześnie więc zarządził wzmocnienie i obsadzenie twierdzy krakowskiej oraz zabezpieczenie dróg wiodących na Kraków. Że zarządzenia te były ze wszechmiar uzasadnione, dowodzą późniejsze doniesienia wywiadu polskiego, tym razem z Węgier. Mówiły one, iż Tókóly doradzał wielkiemu wezyrowi wysłanie silnego oddziału tureckiego, który by wespół z powstańcami węgierskimi zniszczył trakt biegnący z Krakowa na Węgry, a to w celu utrudnienia odsieczy polskiej. 16 lipca, w dwa dni po rozpoczęciu oblężenia, król przebywający wówczas w swym Wilanowie, otrzymał wiadomość o zbliżaniu się Turków do Wiednia i o .pospiesznym wyjeździe ze stolicy cesarza, który przysłał błagalny list o pomoc. „Nie tyle oczekujemy wojsk Waszej Królewskiej Mości, ile osoby Waszej, pewni, że osoba Wasza Królewska na czele naszych wojsk i Wa- 236 sze imię, tak groźne dla wspólnych nieprzyjaciół, same zapewnią ich klęskę" 224 — pisał Leopold I. Natychmiast poszły rozkazy koncentracji wojsk pod Krakowem. Na dźwięk pobudki wojennej umilkła chwilowo opozycja magnacka, zapał niezmierny ogarnął społeczeństwo, które zjednoczyło się dokoła króla w rzetelnym wysiłku patriotycznym. Zewsząd spieszono do szeregów. Niejeden zapożyczał się, aby godnie wystąpić, jak ów pan Miciowski, który wystawił rewers na 5 tysięcy złotych „na pilną moją potrzebę, przeciwko nieprzyjacielowi Krzyża Świętego, pożyczanym sposobem wziętych."225 Powszechnie wierzono w zwycięstwo. Jan Chryzostom Pasek z Gosławic opowiadał, że „była ochota we wszystkich ludziach taka, że duszko [miło] by było i ptakiem jako najprędzej przelecieć. A znak to już był przyszłej fortuny." 226 Powtarzano sobie słowa królewskie, wypowiedziane w Krakowie na od jezdnym: „Nietrudno będzie w Polszcze o tureckie konie." 227 Energia Sobieskiego, jego wiedza wojskowa i doświadczenie dokonały w krótkim czasie rzeczy zadziwiających i nieczęstych w dziejach Polski. 18 lipca 1683 r. król wyjechał z Wilanowa, 29 był w Krakowie; 8 sierpnia, ukończono koncentrację armii koronnych pod hetmanem wielkim Stanisławem Jabło-nowskim i polnym Mikołajem Sieniawskłm. Zebrało się 27 tysięcy żołnierzy, z tego 14 tysięcy jazdy, 13 tysięcy piechoty i dragonów. Oczekiwano jeszcze wojsk litewskich, które nadciągnąć miały w sile 12 tysięcy. Z uwagi wszakże na groźne wieści spod Wiednia postanowił Sobieski ruszyć z samym wojskiem koronnym. 15 sierpnia armia królewska wyruszyła spod Krakowa; kierując się ku Wiedniowi drogą przez Śląsk, Morawy, Czechy. Wojska maszerowały w dwóch kolumnach: główną armię, prowadzoną przez króla, ubezpie- 237 czała przed możliwym atakiem od strony Węgier kolumna licząca około 7 tysięcy żołnierzy, pod komendą Sieniawskiego. Po kilku dniach podróży w sześciokon-nej karocy król dosiadł konia i dalszą drogę odbywał wierzchem, dając dowód dużej tężyzny fizycznej. Uderza to tym bardziej, że — jak relacjonował dworzanin królewski Mikołaj Dyakowski, podkomorzy latyczow-ski — „król, ile że corpulentus, [przy swojej korpu-lencji] wsiadał na konia" po „taborku, który masztalerz woził zawsze w trokach".228 Jechał tedy król pospiesznie wysforowawszy się na czoło maszerującej armii. Z zadowoleniem spoglądał na „kraj bardzo śliczny", radował się entuzjastycznym przyjęciem przez ludność. „Ludzie tu nas wszędzie błogosławią — pisał do Marysieńki — wznosząc ręce do Boga za nami." 229 Honory świadczyli mu także i wyjeżdżali na królewskie spotkanie wielcy panowie śląscy i czesko-niemieccy, burmistrzowie i ławnicy miast, przez które przechodziła armia polska. Zaopatrywano wojsko w żywność na ogół doskonale z nielicznymi tylko wyjątkami, jak w Ołomuńcu, gdzie „wszystko arcydrogo, a i przedawać nie chcieli." 23° Chwalił sobie bardzo dobrą aprowizację Dyakowski: „Prowiantu taka sufficiencia [wystarczająca ilość] była, że nasi musieli połowę na każdym noclegu co cztery mile odchodzić." 231 Aprowidowanie wojska było dziełem przede wszystkim ludności, upatrującej w rycerstwie polskim wybawców od straszliwego niebezpieczeństwa tureckiego. Władze państwowe mniej o te sprawy zabiegały. Biurokraci z wiedeńskiej kamery dworskiej byli nawet zdania, że Sobieski powinien własnym kosztem i staraniem żywić swoje wojsko, ponieważ przybył do Austrii tylko jako sojusznik, nie jako gość. Droga wiodła przez Tarnowskie Góry, Gliwice, Racibórz, Opawę, Ołomuniec, Brno do Nikolsburga. Tu spotkał się król z wojskiem hetmana Sieniawskiego. 238 31 sierpnia pod Hollabrunn niespodziewanie stawił się przed królem naczelny wódź cesarski, książę Karol Lotaryński. Był to kontrkandydat Sobłeskiego do korony polskiej, małżonek królowej Eleonory, wdowy po Michale Korybucie. Niedawne spory polityczne i osobiste nie wpłynęły na stosunki między tymi dwoma wybitnymi mężami. Otwarte, rycerskie natury od razu przypadły sobie do serca. Scenę powitania opisał generał Marcin Kątski. „Prędko tedy król JMść zordyno-wał wojsko i przyjął książęcia przed usarską hetmana polnego chorągwią w pięknym porządku, który że się mógł stać w momencie, rzecz była godna podziwienia. O kilkadziesiąt kroków zsiadł książę z konia i pieszo szedł ku królowi, który, kiedy się już pod konia zbliżył [książę Karol], zsiadłszy prędko obłapił książęcia, a potem obadwaj jechali przed wojskiem aż pod Hollabrunn. Tam książę królewskim exceptus [przyjęty} bankietem i ci, co z nim byli, ad stuporem [ku zdumieniu] wszystkich, którzy widzieli, że przygotowania się czasu nie było." 232 Król pod wrażeniem rozmowy z księciem taki naszkicował jego portret w liście do Marysieńki: „Nos orli bardzo, i niby papuzi. Ospa dość znaczna na twarzy; ...Suknia na nim szara, bez wszystkiego; guziki tylko złote, ozdobne, dosyć nowe; kapelusz bez piór. Buty żółte były przed dwiema miesiącami albo trzema; napiętki z korków. Koń niezły, siedzenie stare... Dyskurs bardzo dobry, w co go tkniesz. Skromny, niewiele mówiący i zda się być właśnie poczciwy człowiek, i wojnę rozumie bardzo dobrze, i do niej się aplikuje. Peruka jasna niecnotliwa; znać, że wcale o strój nie dba. Owo zgoła jest człowiek, z którego się fantazją moja bardzo łacno zgodzi, i godzien większej daleko fortuny." 233 Dowództwo wojsk cesarskich nie znało dostatecznie rozmieszczenia wojsk tureckich i zamiarów nieprzyja- 239 cielą. Wysłany podjazd został wybity do nogi. Sobieski rzucił wiec dwa większe, każdy po sto koni, pod komendą rotmistrzów lekkich chorągwi Romana Rusz-czyca i Damiana Szumlańskiego, z poleceniem przyprowadzenia za wszelką cenę „języka". Ruszczyc wrócił nazajutrz bez strat własnych wiodąc 13 jeńców tureckich. Szumlański przyprowadził 7 janczarów, ale sam ciężko postrzelony w brzuch zmarł w kilka dni później. 3 września na zamku Stetteldorf odbyła się rada wojenna. Prezydował król, u stołu zasiedli obaj hetmani koronni, Jabłonowski i Sieniawski, książę Karol Lotaryński, margrabia Herman Badeński — przewodniczący cesarskiej Nadwornej Rady Wojennej, machiny ciężkiej i zwykle utrudniającej działania wojenne, elektor saski Jan Jerzy III, ojciec późniejszego króla polskiego Augusta II, oraz różni generałowie niemieccy. Margrabia Herman wręczył królowi buławę marszałkowską wojsk cesarskich jako symbol naczelnego dowództwa. Starły się ze sobą trzy koncepcje prowadzenia wojny. Jedna, zgodna z ówczesnymi poglądami na manewr jako na najdoskonalszą zasadę sztuki wojennej, pragnęła wymanewrować Turków spod Wiednia, przecinając w okolicy Bratysławy linię dowozu armii tureckiej. Lotaryńczyk planował atak z południa, od miasteczka Wiener-Neustadt, z myślą wprowadzenia posiłków do oblężonego miasta i skłonienia w ten sposób napastnika do przerwania oblężenia. Zwolennikiem uderzenia od południa przez Las Wiedeński był również Sobieski, ale dążył on do walnej rozprawy z wrogiem, zadania mu śmiertelnego ciosu i całkowitego zniszczenia armii tureckiej. Nie po to wiódł w obce kraje kilkudziesięciotysięczne wojsko, aby przecinać nieprzyjacielskie linie dowozów i zbrojną demonstracją wymanewrować wroga. Można to było osiągnąć mniejszym wysiłkiem, koncentrując armię: na 240 40. Jan m Sobieski. Sztych B. Rariata wg rysunku H. Gascara 41. Sobieski pod Wiedniem. Miedzioryt A. Yerica . Oblężenie Wiednia w 1683 r. Miedzioryt R. de Hooghe'a 43. Zdobycie sztandaru pod Wiedniem. Miedzioryt R. de Hooghe'a 44. Bitwa pod Parkanami. Miedzioryt nieznanego autora z końca XVII w. 45. Zamek w Ostrzyhomiu. Miedzioryt z końca XVII w. 47. Emeryk Tókóly 46. Zbroja husarska 48 ; Franciszek Kulczycki, zatożyciel pierwszej kawiarni w Wiedniu. Rycina z XVH w. południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Toteż król nie porzucił swego planu, lecz zmusił sojusz* ników do przyjęcia go. Ustalenie planu generalnego i jego linii przewodniej — to dopiero krok wstępny. Należało teraz opracować sposób wykonania. Podjął tę pracę król z najbliższymi swymi współpracownikami: oboma hetmanami i księciem Lotaryńskim. A rzecz nie była łatwa. Trzeba było nie tylko zapoznać się dokładnie z właściwościami terenu, możliwościami operowania masą wojska, przeprawami itp., ale także ułożyć rozmieszczenie poszczególnych wojsk. A wiedzieć należy, iż w wieku XVII i XVIII uważano jedne miejsca w ogólnym szyku ?:a bardziej, inne za mniej honorowe. Za miejsce najbardziej zaszczytne poczytywano powszechnie prawe skrzydło, następnie szło skrzydło lewe, wreszcie na końca centrum. Nie dziwmy się tedy, że — jak pisał król — rozpoczęły się „ceremonie nieszczęsne, adiustamenty to tego, to owego, kto wprzód, kto na zadzie, kto po prawej, kto po lewej ręce. CoTisylia potem długie, flegma, nierychłe rezolucje, nie tylko czasu nie pozwalają, ale przykrość i zgryzotę wielką przynoszą".234 Ostatecznie ustalono, że Polacy zajmą prawe skrzydło. Sobieskiemu nie chodziło o względy prestiżowe, lecz po prostu o to, że tej części armii wyznaczył najważniejsze i najtrudniejsze zadania. W rozumieniu Niemców zaszczytne to miejsce oddawała Polakom korona królewska na skroniach Jana III, przeciw tej decyzji nie wnosili więc protestów. Walka prestiżowa rozgorzała natomiast między Lotaryńczykiem a dowódcami przybyłych na odsiecz Wiednia wojsk książąt niemieckich. Ostatecznie na lewym skrzydle stanęły pułki cesarskie, w centrum zaś — książęce. Zajęto się wówczas przeprawą na południowy brzeg Dunaju. Na miejsce tej niełatwej operacji wybrano okolicę miasteczka Tulln na północny-zachód od Wied- 1« _ Buńczuk l koncerz 241 nią, w linii powietrznej około 25 km. Ponieważ te górzyste strony pokrywał wówczas las, były one nie zaludnione, pozbawione dróg; trzeba było paru dni uciążliwego marszu, by pokonać przestrzeń między Tulln a Wiedniem. „Tylko góry srogie a lasy — pisał król — które przebywać potrzeba kilka razy na dzień. Sprowadzają przewodników i wszyscy nad tym radzą, a żadną miarą sposobu wynaleźć nie mogą; i tak się przyjdzie puścić na samą wolę bożą. Tak przecie stanęło między nami, że piechoty wszystkie wprzód będą się wspinać na te góry, i dla kawalerii przeprawy robić będą." 235 Wybudowano naprędce trzy mosty na dużych łodziach połączonych z sobą i zapuszczonymi kotwica-mi utrzymywanych w miejscu. Przeprawa ciężka wobec częstego psucia się mostów trwała 3 dni, od 6 do 9 września. Na południowym brzegu Dunaju roztoczył się przed Wojskiem widok na góry Lasu Wiedeńskiego, które — jak pisał Kątski — „wierzchy w chmurach gubiąc i samym pojrzeniem straszyły".236 Znaczna część drogi wiodła przez teren trudny dla maszerującego wojska, zwłaszcza dla jazdy i artylerii. Trzeba było iść wąskimi krętymi dolinami lub posuwać się górskimi ścieżkami, w których orientowali się jedynie miejscowi leśnicy. Za trudy przeprowadzenia tamtędy armii Jan III ofiarował jednemu z oficerów piękny pierścień brylantowy. Przewodnik królewski znalazł się też na własnoręcznie przez Sobieskiego sporządzonej liście osób, które z racji zwycięstwa otrzymać miały hojne dary. Figurował tam, niestety, bez nazwiska, ale za to na miejscu bardzo wysokim, między cesarzem a elektorami. Marsz, a właściwie przeprawa przez lesiste wzgórza, trwał przez cały piątek 10 września i dużą część soboty; „przeprawialiśmy się przez takie góry — pisał król do Marysieńki — żeśmy nie wchodzili albo nie wstępowali, aleśmy się wspinali. Począwszy tedy od 242 piątku nie jemy nic ani nie śpimy, ani konie nasze." 237 Największych trudności przysparzał transport armat. Rzecz znamienna, że na plac boju przywiedziono największym wysiłkiem jedynie 28 armat polskich, ustały natomiast w drodze armaty austriackie i niemieckie. „Do każdego działa i wozu armatniego — wspominał Marcin Kątski — ledwie nie wszystkie konie zaprzęgać było trzeba i rękami ciągnąć." 238 W sobotę, 11 września, wojska polskie, austriackie i niemieckie stanęły już na okalających Wiedeń od północnego zachodu szczytach wzgórz Lasu Wiedeńskiego. Czas na odsiecz był wielki. Obrońców Wiednia nękali szturmami Turcy, dokuczał im głód, przerzedzała ich szeregi zaraza. Mimo walecznej obrony pierścień oblegających sił tureckich zaciskał się coraz mocniej. Po zaciętych, krwawych walkach, w dniach między 4 a 9 września 1683 r., Turcy znaleźli się w odległości strzału z rusznicy od cesarskiego zamku, czyli od środka miasta. Zdobycie przez nieprzyjaciela w początku września jednej z baszt broniących wejścia do stolicy mogło pociągnąć za sobą groźne skutki, osłabić ducha oblężonych i złamać ich opór. Tak zapewne by się stało, gdyby nie wiadomość o nadejściu Sobieskiego z odsieczą. Łączność między królem a oblężonym Wiedniem była znakomicie zorganizowana. Mikołaj Dyakowski, który nam przekazał Dyariusz wiedeńskiej okazyi, dziwi się wielce scenie, która się rozegrała w przeddzień bitwy, wieczorem w sobotę 11 września, w namiocie królewskim. Mimo nalegań otoczenia król nie chciał udać się na spoczynek nocny, położył się tylko w namiocie na rozłożonym materacu. Przed namiotem czuwał wierny towarzysz bojów Sobieskiego, koniuszy koronny Matczyński. „Po godzinie circiter [prawie] 16* 243 dziewiątej wypada raca z wieży św. Stefana w Wiedniu, która nam w oczy była widna. Odzywa się Mat-czyński do króla: «Miłościwy Królu, już jeden znak wyszedł.* — Król odpowiada: «To już wie, żem już Dunaj przeprawił.* — W kilka pacierzy znowu wypada druga raca, za którą odzywa się Matczyński i do króla mówi: «Miłościwy Królu, już drugi znak.» — Król odpowiada: «To już wie, żem się od taborów ruszył.* — Potem trochę poczekawszy trzecia raca wypada, znowu do króla Matczyński mówi: «Miłościwy Królu, już trzeci znak.» Dopiero król się odzywa: «Niech będzie Bóg pochwalony, już wie o tym, że się tu, na tym miejscu z wojskiem znajduję."* ZS9 Sprawa miała duże znaczenie, gdyż załogę stolicy wróg starał się pozbawić wszelkiego kontaktu ze światem. Rakiety „sprawiały nieznośne nieukontentowanie Turkom",240 którzy rozumieli oczywiście dobrze, iż odbywa się tu wymiana tajnych sygnałów między obrońcami Wiednia a nadchodzącą z zewnątrz pomocą. Wiedeńczykom chodziło nie tylko o to, by księciu Lota-ryńskiemu przesłać relację o stanie miasta i postępach oblężenia, ale przede wszystkim o to, by otrzymać wiadomości o spodziewanej odsieczy i stosownie do tego ułożyć dalsze plany obrony. Na szczęście znalazł się odważny człowiek, który podjął się przekraść przez obóz turecki. Był nim Polak, Jerzy Franciszek Kulczycki. Urodzony w roku 1640, pochodził z Sambora. W młodości przebywał czas dłuższy na Wschodzie, poznał obyczaje muzułmanów i nauczył się języka tureckiego. Ostatnio mieszkał w Wiedniu, był tłumaczem, trudnił się również handlem. Jako człowiek odważny, o żyłce awanturniczej zgłosił się na ochotnika do spełnienia niebezpiecznej misji kurierskiej. 13 sierpnia, późnym wieczorem, w towarzystwie wiernego sługi Jerzego Michałowicza, przebrany za 244 Turka opuścił Kulczycki Wiedeń. Noc spędzili obaj wysłannicy w dobrym ukryciu w obozie nieprzyjacielskim. Skoro świt ruszyli w drogę i śpiewając głośno piosenki tureckie przeszli pomiędzy namiotami i przez nikogo nie zaczepieni wydostali się poza linię posterunków. Następnej nocy, z 13 na 14 sierpnia, pośród załogi wiedeńskiej zapanowała wielka radość, gdyż na jednym ze wzgórz otaczających stolicę zapłonął ogień. Był to znak umówiony, sygnalizujący, iż wysłannicy znajdują się już w bezpiecznym miejscu. Rankiem 15 sierpnia przybyli do miasteczka Stillfried, położonego na wschód od Wiednia, gdzie stał książę Karol, i doręczyli mu listy Ernesta von Starhemberga, komendanta załogi wiedeńskiej. 16 sierpnia wyruszyli w drogę powrotną z pismami naczelnego wodza do Starhemberga, i z ustnymi poleceniami. Tym razem przeprawa była trudniejsza. Przechodząc przez obóz nieprzyjacielski, już niedaleko miasta, Kulczycki i Michałowicz zwrócili na siebie uwagę jakiegoś Turka, któremu wydali się podejrzani. Usiłowali schronić się w piwnicy spalonego domu, ale prześladowca dostrzegł ich tam i zaczął głośno wzywać pomocy. Zrobiło się zamieszanie i wrzawa. Skorzystali z tego wysłannicy i nie tracąc ani na chwilę przytomności umysłu puścili się pędem w kierunku najbliższej bramy miejskiej. Dopadli do niej szczęśliwie około godziny czwartej nad ranem 17 sierpnia. W południe sygnały dymne z wieży św. Stefana, wieczorem zaś trzy rakiety oznajmiły Lotaryńczykowi szczęśliwy powrót emisariuszy. W oblężonym Wiedniu zapanowała wielka radość, książę Karol donosił bowiem, że przygotowuje pomoc i że z odsieczą nadchodzi wojsko polskie. Kulczycki nie próbował już więcej ryzykownej wyprawy, dzielny Michałowicz natomiast przekradał się jeszcze szczęśliwie dwa razy, za trzecim razem zaś, 245 w drodze powrotnej, został l września schwytany przez Turków i prawdopodobnie zabity. Nie znalazł się na liście nagrodzonych i nigdzie nie ma już o nim od tego czasu wzmianki. Znane są jedynie dalsze losy Kulczyc-kiego. Dowództwo obrony stolicy wypłaciło mu 100 dukatów nagrody, wdzięczni mieszczanie wiedeńscy ofiarowali mu dom w dzielnicy Leopoldstadt. Po zwycięstwie potrafił przedsiębiorczy Polak zaopatrzyć się w ogromne zapasy kawy, które znalazł w obozie tureckim, i założył pierwszą w Wiedniu kawiarnię. Cieszyła się ona dużym rozgłosem i powodzeniem. Dobroduszni wiedeńczycy nazywali Kulczyckie-go „Bruderherz", gdyż tym poufałym, serdecznym mianem witał każdego gościa. Zmarł 20 lutego 1694 r. Jeszcze 9 września był Sobieski przekonany, że Turcy nie zdają sobie sprawy z bliskości jego wojska. „Języcy nieprzyjacielscy — pisał do królowej — których nam przywiedziono, wszyscy się na jedno zgadzają, że Turcy o przyjściu naszym wierzyć nie chcą." 241 Kara Mustafa istotnie przez dłuższy czas bagatelizował wszelkie wieści o nadciąganiu odsieczy z królem polskim na czele. Gdy wszakże 4 września przedstawiono mu wyolbrzymione dane o zbliżającej się 120-tysięcznej armii sojuszników, wydał rozkaz, aby Ibrahim pasza, który oblegał twierdzę Gybr, przybył natychmiast z częścią swych sił na odsiecz. W cztery dni później, 8 września, Ibrahim na czele 8 tysięcy żołnierzy stanął pod Wiedniem. Tegoż dnia nadeszły do obozu tureckiego wiadomości o przeprawie dokonanej pod Tulln. Na zwołanej przez wielkiego wezyra radzie wojennej starli się ze sobą przedstawiciele dwóch koncepcji. Większość sądziła, że pod murami stolicy cesarskiej należy zostawić możliwie nieduże siły, tylko do blokady miasta, nie zaś do jego zdobywania, główny trzon armii zaś rzucić przeciwko nadciągającemu nieprzyjacielowi. Kara Mustafa natomiast pragnął pro- 246 wadzić dalej oblężenie, a tylko częścią wojska zabezpieczyć się przed Sobieskim, Liczył widocznie, że opanowanie fosy w reducie Lóbla, wyłomy w murach i osłabienie załogi pozwolą mu przypuścić szturm i zdobyć oblężoną stolicę jeszcze przed walną rozprawą z nadciągającą odsieczą. Może sądził, że ma przed sobą tylko Austriaków księcia Lotaryńskiego. Najprawdopodobniej chciał też oddziaływać psychicznie na żołnierzy. Podnieść musiała się wiara w zwycięstwo w szeregach tureckich, gdy żołnierze zobaczyli, że wszystko idzie dalej zwykłym trybem i że przybycie wroga w niczym nie wpływa na plany i metody postępowania wielkiego wezyra. Szeroko rozłożony, ogromny obóz turecki z morzem namiotów, nieprzerwane działania oblężnicze — wszystko to mogło wpłynąć na osłabienie ducha nadchodzącego przeciwnika. Kara Mehmed, pasza Diarbekru, na czele 5 tysięcy jazdy i 60 armat stanął u podnóża Lasu Wiedeńskiego, aby powstrzymać pierwsze natarcie wojsk sprzymierzonych. Ibrahim pasza otrzymał rozkaz zajęcia pozycji dookoła Leopoldsbergu, gdzie wiodła droga wzdłuż Dunaju. Turcy uważali, że tam pójdzie główne uderzenie odsieczy. Tatarom polecono utrudniać marsz sprzymierzonych armii przez Las Wiedeński. Lecz chan już 9 września cofnął się do obozu, pozostawiając w Lesie tylko luźne czambuły. Obliczenia i środki ostrożności wielkiego wezyra zawiodły. W sobotę 11 września wojska sojusznicze stanęły na pozycjach: częściowo na grzbietach gór, częściowo w dolinie potoku Weidling. Nastrój był dobry: „Nie masz prowiantu dotąd obiecanego ni na konie, ni na ludzie; ludzie jednak nasi bardzo ochotni"242 — pisał Sobieski. Tylko oficerowie piechoty i artylerii mieli duże kłopoty, bo gdy ciągnięto armaty i wozy przez spalone miasteczko, okazało się, że była tam wielka obfitość piwnic pełnych beczek wina, „z któ- 247 rych wyganiać spracowanych żołnierzy trudność była niemała".243 Przed większymi kłopotami stanął król. Niedokładne ówczesne mapy wskazywały, a potwierdzali mu to niemieccy generałowie, że góry Lasu Wiedeńskiego opadają ku południowemu wschodowi, czyli ku stolicy, łagodnymi zboczami i tworzyć bada teren odpowiedni do wielkiej szarży kawaleryjskiej. Toteż bardzo zatroskał się Sobieski, gdy stanął na szczycie Kahlenber-gu. Miał przed sobą teren zjeżony nowymi przeszkodami: od nieprzyjaciela odgradzały go liczne wzgórza, lasy, przepaściste wąwozy; murowane płoty otaczały winnice pokrywające pagórki. Oto jak charakteryzował ten trudny teren generał Kątski: „Takie było miejsce na tych górach, gdzieśmy się bili, że choć się ziemia zdała bez zawady, zbliżywszy się zastaliśmy albo rów haniebnie głęboki, albo podmurowaną winnicę, z której było na kilka łokci skakać albo wyłazić trzeba. A tak ustawicznie jedna difficultas [trudność] za drugą aż do samych tureckich namiotów." 244 Pod wpływem takiego widoku wydało się wówczas Sobieskiemu, że trzeba będzie dwóch dni, aby dotrzeć na równinę do obozu nieprzyjacielskiego, zdobywając teren punkt po punkcie. Otuchą natomiast napawał króla widok obozu tureckiego, który leżał przed nim, jak na dłoni. „Nieprzyjaciel [...] który się ani okopał, bo mu się też okopać niepodobna, ani ścisnął son camp [obóz] w kupę, ale tak stoi, jakobyśmy na sto mil od niego byli [,..]".245 Wrażenie to może nie było zupełnie trafne, gdyż choć Kara Mustafa nie przerywał oblężenia, przeciwnie, kazał robić nowe podkopy i zakładać nowe miny, ale jednocześnie wzmacniał swe wojska zwrócone przeciwko nadchodzącej odsieczy. Między Dunajem a rzeczką Schreiberbach rozłożyła się piechota janczarska, między miejscowościami Grin- 248 zing i Dornbach stanęła jazda. 11 września już znaczna część armii tureckiej zajęła pozycje naprzeciwko wojsk sprzymierzonych. Druga część dalej gorliwie prowadziła prace oblężnicze. Po południu 11 września w klasztorze kamedułów na Kahlenbergu zebrała się rada wojenna. Branden-burczyk Schlitz-Górtz raportował elektorowi Fryderykowi Wilhelmowi, że poszczególni dowódcy wypowiadali swe poglądy, a następnie „król polski wydawał wszystkie rozkazy".246 Zaświtał ranek 12 września roku 1683. Ze szczytów gór Lasu Wiedeńskiego widać było stojące naprzeciwko siebie w bojowym ordynku gotowe do walki armie: polsko-austriacko-niemiecką i sułtańską. Lewe skrzydło wojsk sojuszniczych zajęły wzdłuż drogi wiodącej z Klosterneuburga do Wiednia jazda i piechota cesarska i saska oraz posiłkowe oddziały polskie Hieronima Lubomirskiego. Dowodził książę Karol Lotaryński. W centrum stała piechota bawarska, frankońska i saska oraz jazda cesarska, bawarska i frankońska. Wreszcie na prawym skrzydle zgromadziła się armia polska. Znajdował się tu sam król i obaj hetmani koronni: Stanisław Jabłonowski i Mikołaj Sieniawski. Zebrali się tu starzy towarzysze bojów Sobieskiego: wojewoda pomorski Władysław Denhoff, strażnik koronny Stefan Bidziński, Michał Zbrożek i generał artylerii Marcin Kątski. Prawe skrzydło wojsk sprzymierzonych — to pozycja kluczowa. W razie powodzenia tędy, w kierunku południowym, wiodła jedyna dla Turków droga odwrotu. W razie niepowodzenia, stąd jedynie zagrażało niebezpieczeństwo oskrzydlenia. Wojska sojusznicze liczyły ponad 70 tysięcy żołnierzy, z tego Polaków na prawym skrzydle 27 tysięcy, w centrum walczyło 22 tysiące, na lewym skrzydle 26 tysięcy Austriaków i Niemców; na lewym skrzydle 249 o X 3 •o Of M •O 0) •O o & znajdowało się też 3 tysiące jazdy polskiej pod dowództwem Hieronima Lubomirskiego. Przeciw tym siłom stanęła 138-tysięczna armia wielkiego wezyra. Nieco ponad 30 tysięcy Turków kontynuowało oblężenie Wiednia, do walki przeciw Sobie-skiemu gotowało się więc około 100 tysięcy. Być może zresztą, iż liczba ta była trochę mniejsza; poseł cesarski, więziony w obozie tureckim, obliczał ilość żołnierza bojowego na około 90 tysięcy. Wielki wezyr z obawą spoglądał w kierunku północnym ku nieprzyjacielskiemu lewemu skrzydłu, tam bowiem odsiecz najbardziej zbliżała się do Wiednia i stamtąd grozić mogło najbardziej przebicie się wojsk cesarskich do oblężonej stolicy. Toteż już przed świtem, około godziny czwartej, widząc ruch na stokach Kahlenbergu, ruszyli Turcy do ataku. W rozgorzałej walce nie sprzyjający teren dał się Niemcom nie mniej we znaki niż Turcy. Janczarowie ukryci za ogrodzeniami winnic gęsto ostrzeliwali przeciwnika. O świcie przybył na lewe skrzydło Sobieski: armatom na szczycie Kahlenbergu kazał rozbijać mury otaczające winnice, tworzyły one bowiem korzystne pozycje ochronne dla piechoty tureckiej, księciu Lotaryń-skiemu wydał rozkaz odparcia nieprzyjaciela i zajęcia wzgórza Nussberg. Po zaciętych walkach sojusznicy opanowali około godziny ósmej rano to wzgórze i leżącą opodal wieś Nussdorf. Uderzenie Lotaryńczyka poszło teraz w kierunku południowym ku miasteczku Heiligenstadt. W godzinach przedpołudniowych oddziały bawarskie i frankońskie z centrum połączyły się z Austriakami i Sasami z lewego skrzydła. Wojska cesarskie i książąt Rzeszy stanęły około południa na linii ciągnącej się od Sievering przez Grinzing do Heiligenstadt. Na szczycie Nussbergu zdołano ustawić armaty. Dla znużonych walką i ciężkim marszem żołnierzy nadeszła chwila 251 wypoczynku. „Nasi generałowie — pisał margrabia Herman Badeński — uznali za rzecz wskazaną zrobić postój w oczekiwaniu na Polaków, których obóz był bardziej oddalony i którzy nie mogli przybyć wcześniej. Z wielką niecierpliwością siedzieliśmy dobre pół godziny, a każdy miał twarz zwróconą w tamtą stronę [ku zachodowi], gdy nagle ujrzeliśmy małe proporczyki, które jazda polska nosi na swych lancach. Wojska nasze podniosły wówczas tak straszliwy krzyk, że nawet stojący naprzeciwko nas Turcy wydali się tym wstrząśnięci. Żołnierze, którzy się poprzednio pokładali dla wypoczynku, teraz zerwali się nagle bez komendy i bez bicia bębnów, trzeba było nawet siłą zawracać tych, których zbytni zapał pognał przeciwko nieprzyjacielowi." 247 Austriacy trafnie wyczuwali, że pojawienie się wojsk polskich na horyzoncie oznacza nową, decydującą fazę bitwy. Główny ciężar działań wojennych spoczywał na prawym skrzydle. Tam też nastąpić miało rozstrzygnięcie. Gdy Kara Mustafa dostrzegł na szczytach Lasu Wiedeńskiego wojska polskie, rzucił przeciw nim znaczne siły tureckie, ściągając liczne oddziały z północy na południe. Dalsze kontrataki Turków w okolicach Heiligenstadt już się nie powtórzyły. Wielkiego wezyra zmuszono do zmiany planu bitwy w toku działań bojowych i do dalszego prowadzenia akcji w niepomyślnych warunkach. Prawe skrzydło tureckie bowiem było osłabione i wyparte z korzystnych pozycji. Tymczasem król, wydawszy rozkazy na lewym skrzydle i przekonawszy się, że bitwa przybiera pomyślny obrót, wysłuchał mszy, po czym zszedł z Kah-lenbergu, dosiadł konia i powrócił do swego wojska. Jazda polska była na stanowiskach już od wczesnego świtu. Artyleria natomiast z pomocą piechoty przedzierała się całą noc przez strome, trudno dostępne, zalesione zbocza gór Lasu Wiedeńskiego. Stanęli więc na Rosskopfie i Dreimarksteinie obaj hetmani: Stanisław Jabłonowski i Mikołaj Sieniawski ze wspaniałą husarią, z chorągwiami pancernymi i lekkimi. Pośrodku, między górami, stanął Jan III, a dokoła niego chorągwie husarskie samego króla, królewiczów Jakuba i Aleksandra, arkabuzjerzy, czyli ciężka jazda cudzoziemskiego autoramentu. Około południa obsługa artyleryjska wraz z piechurami wciągnęła wreszcie armaty. Twarda natura polskiego chłopa przemogła ciężki wysiłek fizyczny i wielkie zmęczenie. Żołnierze, którzy przez całą dobę nie zaznali chwili snu, stanęli teraz do walki w pełni sił i z zapałem. A walka czekała ich od razu. Nieprzyjaciel musiał być wyparty z pozycji zajmowanych na pobliskich pagórkach przed Dreimarksteinem i Rosskopfem. Piechota polska, wsparta ogniem artyleryjskim, ruszyła do ataku. Bój był ciężki. Janczarowie tureccy zajmowali dogodne pozycje za murowanymi ogrodzeniami winnic i prażyli gęstym ogniem nacierającą polską piechotę. „Zginęło nas niemało ludzi — pisał Kątski — na-strzelano siła, ale ochoty żołdatów, którzy oślep szli jak do tańca, [Turcy] żadną miarą wytrzymać nie mogli." 2*8 Piechocie sekundowała znakomicie artyleria. Z dział polskich strzelano ustawicznie. Ogień armatni burzył mury, tworzące osłonę dla janczarów, i otwierał polskim piechurom pole do ataku. Poszły w ruch berdy-sze, drążki z siekierą u góry, podobne do halabard; nie mogły im sprostać krzywe szable tureckie. Pośród ciężkiej walki z janczarami powoli, lecz uporczywie posuwali się piechurzy naprzód. Padała pozycja po pozycji, winnica po winnicy, wzgórze po wzgórzu. Opór janczarów słabł. O drugiej po południu w rękach polskich znalazł się pagórek Michaelberg. Jeszcze godzina krwawej walki, a polska piechota wkroczyła do 252 253 wioski Pótzleinsdorf, później opanowała pagórki Schafberg, Heuberg i najważniejszy strategicznie Ga-litzinberg. Chłopska piechota wykonała mniej efektowną czarną robotę, otwierającą drogę do ataku szlacheckiej husarii. Najcięższe przeszkody terenowe miało już wojsko polskie za sobą. Do obozu tureckiego wiodły łagodne pochyłości umożliwiające natarcie kawaleryjskie. Ale oto jeszcze jedna niebezpieczna przeszkoda. Na południe od prawego skrzydła polskiego, opodal wsi Mariabrunn, stali Tatarzy Hadżi Gireja. Chan nie zdążył jeszcze w myśl otrzymanego polecenia zaatakować Polaków z flanki, gdy jazda hetmana Jabłonowskiego zepchnęła Tatarów ż zajmowanych pozycji i zmusiła do szybkiej rejterady. Hadżi Girej zatrzymał się dopiero w obozie tureckim. Pierwotny plan królewski rozciągał bitwę na dwa dni. Dzień pierwszy przynieść miał tylko zajęcie korzystnych pozycji, rozstrzygnięcie zasadnicze przewidywano na dzień drugi. Ale sytuacja rozwinęła się pomyślniej, niż Sobieski przypuszczał. Do zmroku pozostawało jeszcze kilka godzin. Armia osiągnęła już we wszystkich punktach stanowiska sposobne do ataku. Pomimo zmęczenia panował w całym wojsku zapał do walki i radość z odniesionych sukcesów, żołnierz parł naprzód. W obozie tureckim przeciwnie, widoczne było zamieszanie. Stąd płynęła śmiała inicjatywa Jana III, by rozstrzygnięcia szukać bezzwłocznie, już pierwszego dnia walki. Pospiesznie odbył król naradę z księciem Lotaryńskim: czy należy trzymać się planu pierwotnego i przerwać bitwę w sprzyjającej do działań zaczepnych chwili? Podjęto decyzję kontynuowania walki. Sobieski był zbyt doświadczonym wodzem, aby ryzykować walne natarcie w nieznanym i niepewnym terenie. Na rozkaz królewski zerwała się chorągiew 254 husarska strażnika koronnego Michała Zbrożka, cwałem popędziła ku nieprzyjacielowi, wpadła między Turków, rozerwała pierwsze szeregi, ale zaraz otoczona przemożną siłą wroga, zatrzymała się i zawróciła, Spahisi rzucili się w pościg, pędząc za husarzami z przeraźliwym krzykiem, powstrzymały ich dopiero wysłane husarii na pomoc oddziały jazdy polskiej i Niemcy księcia Waldecka. Chorągiew Zbrożka powróciła z wielkimi stratami. Czwarta część husarzy trupem zasłała pole bitwy. Były to na szczęście tylko zwiady, trudne, krwawe, ale niezbędne i skuteczne. Król zyskał teraz pewność, że nie ma przeszkód terenowych i że ruszyć może wielkie natarcie kawaleryjskie. A ruszyć powinno jak najprędzej, by Turcy nie mogli pod osłoną nocy cofnąć się poza Wiedenkę. Wielki wezyr zdołałby wówczas zapewne przywrócić ład w swym wojsku, zebrać siły i ponownie, może w dogodniejszych okolicznościach, stawić czoło sprzymierzonym. Nadeszła chwila rozstrzygająca. Do ataku, do potężnego uderzenia, przygotowywała się husaria. Prowadził ją sam król; z dala widniała wspaniała postać okazałego męża na rosłym, arabskim, bułanej barwy dzianecie. Sobieski miał na sobie biały żupan z chińskiego jedwabiu i ciemnoniebieski kontusz, na głowie kołpak z czaplim piórem przytwierdzonym kosztowną brylantową agrafą, w ręku hetmańską buławę. Przed królem dwaj chorążowie: jeden trzymał proporzec z Janiną, herbem Sobieskich, drugi wznosił wysoko włócznię z umocowanym skrzydłem sokolim, znakiem naczelnego wodza. W pogotowiu bojowym stała husaria: wspaniałe rycerstwo na ciężkich, rosłych koniach. Błyskały w słońcu hełmy i zbroje, widoczne z dala zarzucone na pancerze lwie i tygrysie skóry, z przodu las kopii, z tyłu 255 wielkie, wysoko w górę wzniesione skrzydła; nadawały one pędzącej husarii groźny, niesamowity wygląd. Sobieski skinął buławą. Zawarczały bębny, zagrzmiały litaury, zadźwięczały trąby. Masa ciężkiej jazdy runęła na nieprzyjaciela. Kierunek natarcia — to środek obozu tureckiego, wielki szkarłatny namiot Kara Mustafy i powiewająca wysoko zielona chorągiew proroka. Król sam wiódł swych husarzy do boju. „Sam skoczył tak rezolutnie, że bardziej gregarium już agebat militem [jako zwykły żołnierz] i dotąd consilio [radą], teraz exemplo [przykładem] wszystkich animując."249 Ciężka konnica z kłusa przechodziła w cwał i jak huragan pędziła ku szeregom nieprzyjacielskim. Ale Turcy się nie cofnęli. Zagrały tureckie armaty i jazda sułtańska ruszyła naprzód. Zderzyli się piersią o pierś husarze i spahisi. Zderzenie było tak straszliwe, że z 2500 Polaków walczących w pierwszych szeregach, 20 zaledwie zachowało kopie nie skruszone. Husarze dobyli więc koncerzy. Czoło jazdy tureckiej .zostało rozbite. Jeszcze walczyły dzielnie dalsze oddziały spahisów, gęsto zaścielając trupem pobojowisko, ale z każdą chwilą opór ich słabł, szeregi ich łamały się, zaczynał fiię odwrót. Zwątpienie i rozprzężenie ogarnęło tak bitne dotąd wojsko, a przede wszystkim dowództwo tureckie. Kara Mustafa ratunek własny i przynajmniej części armii widział już tylko w szybkim odwrocie. Przed chwilą sam. jeszcze stawał do boju, aby podnieść ducha żołnierzy, teraz gwałtem ściągał szturmujące do murów Wiednia pułki, i to w chwili gdy w najważniejszych punktach założono już miny do wysadzenia w powietrze obwarowań. Wojsku zezwalał na łupienie obo-^;u; kazał zabijać jeńców i niszczyć wszystko, czego nie zdołali zabrać ze sobą. 256 ; Obóz turecki był zdobyty, armia wielkiego wezyra rozbita, Wiedeń uratowany. Ciekawa rzecz, jak atak husarii polskiej przedstawiał się oczom Turków. „W niedzielę sześćdziesiątego trzeciego dnia oblężenia — pisał uczony turecki z XVII w. Husejn Hezarfenn w swej Historii wyprawy wiedeńskiej — wojsko giaurskie, całe zakute w żelazo, z lancami na ramionach, samo krzepkie i mające też konie jak sokoły, ruszyło w ordynku do boju. Nasi wystąpili [przeciwko nim], jednakże przeklętnicy zawiedzeni w swoich nadziejach, skoro tylko zobaczyli, iż wojska, które wyszło im na spotkanie, jest niewielka garstka, natychmiast rzucili się do ataku i wojsko nasze, które biło się z nimi ze dwie godziny, nie miało wytchnienia. Że zaś wieczór był blisko, a giaurzy otoczyli obóz wojsk monarszych, tedy wielki wezyr zebrał oddziały nadworne, jakie miał przy swoim boku, tudzież janczaragę i agę sipahiów, a także chorągiew świętą i z bojowiska skierował się do obozu wojsk monarszych. Ledwie wielki wezyr wkroczył do swojego namiotu, a Polacy w tejże chwili nadciągnęli jego śladem i zalawszy obóz wojsk monarszych, otoczyli namioty wielkiego wezyra. Kiedy więc zajęli skarbiec monarszy, wielki wezyr zabrał świętą chorągiew i opuścił obóz."2SO Kara Mustafa ratował się spieszną ucieczką „ledwo na jednym koniu i w jednej sukni".2S1 Sobieski, na krótko przed godziną 6 wieczorem, prowadzony przez jednego z dowódców tureckich Ahmeda Ogli paszę, który przed chwilą skapitulował, wkroczył do wspaniałych namiotów wielkiego wezyra. „Nie rzekniesz mnie tak [...] — pisał nazajutrz do swej Marysieńki — jako więc, tatarskie żony mawiać zwykły mężom bez zdobyczy powracającym, «żeś ty nie junak, kiedyś się bez zdobyczy powrócił*, bo ten, co zdobywa, w przedzie być musi". Jakiś schwytany Turczyn przy- l' — Buńczuk i koncerz 257 prowadził przed króla wierzchowca Mustafy, drugi przyniósł siodło wysadzane drogimi kamieniami. „Co zaś za delicje — pisał dalej Sobieski — miał [wezyr] przy swych namiotach, wypisać niepodobna. Miał łaźnie, miał ogródek i fontanny [...]" 252 Na razie nie było wszakże czasu ani możności, aby podziwiać wspaniałości tureckiego obozu. Zapadała już noc i król liczył się z możliwością zasadzki, którą nietrudno było urządzić w istnym labiryncie namiotów, jak również z niebezpieczeństwem paniki, która łatwo z lada powodu mogła powstać wśród żołnierzy, gdyby im pozwolono rozproszyć się po zdobytym obozie, Lekka jazda ruszyła w pościg za uchodzącymi na Węgry Turkami, pozostałym pułkom wydał król surowy nakaz, „pod gardłem", aby noc spędziły na wyznaczonych stanowiskach. „Nocowali jedni za obozem w pięknym porządku, drudzy w samym obozie, gotowymi będąc praez całą noc. Król JMść lubo spracowany i potrzebą, i pogonią za obozem tureckim tak jako gonił, pod suchym dębem i z królewiczem JMścią re-quievit [spoczywał]." 2M Straty armii tureckiej w zabitych i rannych były bardzo duże, znaczna część wszakże wojsk Kara Mustafy zdołała pod osłoną nocy ujść pogromowi. Gdyby Sobieski mógł obejść Las Wiedeński i zaatakować Turków od południa, byłby zapewne przyparł nieprzyjaciela do Dunaju i rozbił go całkowicie. Lecz na marsz okólny było już zbyt późno. Załoga Wiednia goniła resztkami sił; brak amunicji, epidemie, a nade wszystko głód nie pozwalały obrońcom stawiać oporu dłużej niż parę dni. Że zwycięstwa od razu całkowicie nie wyzyskano, że panowania tureckiego na Węgrzech, na Podolu i na Ukrainie nie zniweczono, za to odpowiedzialność ponosił nie Sobieski, lecz polityka austriacka. Sukces Jana III i wojsk polskich był olbrzymi. Wi- 35S dzieli to i głośno dawali temu wyraz wszyscy współcześni. Nawet nieprzychylny Polsce niemiecki naoczny świadek i uczestnik bitwy, Jan Jerzy książę Anhaltu, pełnomocnik elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma, 13 września, pod świeżym wrażeniem, raportował swemu władcy: „Król polski sprawował naczelne dowództwo, a był wszędzie tam, gdzie był największy ogień."254 Niedawny współzawodnik Sobieskiego do tronu, Karol Lotaryński, sławił go teraz jako „wielkiego króla i wielkiego wodza".25S Toteż nie dziwią nikogo objawy czci, uznania i wdzięczności, z jakimi spieszyli do Jana III książęta niemieccy, oficerowie i żołnierze wojsk austriackich i niemieckich, wreszcie ludność oswobodzonego Wiednia. Poniedziałek 13 września rozpoczął się niespodziewanym wydarzeniem. O świcie „hultaj jakiś zapalił prochy tureckie, których srogi tabor stał w majdanie". 25i Wojsko stanęło w pogotowiu bojowym, w pierwszej chwili bowiem nie wiedziano, co się stało. Gdy sprawa się wyjaśniła, rzucono się do łupienia obozu tureckiego i pozostawionego przez Turków dobytku. Polacy i Niemcy, żołnierze i cywilni mieszkańcy Wiednia, pędzili do porzuconych namiotów. Rozprzęgła się karność wojska. Między towarzyszami broni, oswobo-dzicielami i oswobodzonymi dochodziło do bójek, które nieraz kończyły się krwawo. Trzeba było czasu, by przywrócona została dyscyplina. „Miła tedy — pisał Pasek — i ochotna każdemu ma być wojna na Turczy-na, nie żal i skóry szczerze nadstawić, kiedy wiem, że zwyciężywszy będzie za co plasterek kupić i czym ranę zawinąć." 257 Łupy tureckie były tak obfite, że dla wielu starczyło nie tylko na „plasterek" i na „owinięcie rany". Wystawy pamiątek z wyprawy wiedeńskiej, urządzone w 1883 i 1933 r. z okazji dwusetnej i dwieś-ciepięćdziesiątej rocznicy zwycięstwa, dają o tym tylko w przybliżeniu wyobrażenie. Co prawda dużo bogactw 259 poszło od razu na marne. Zdobywcy sprzedawali cenne przedmioty handlarzom wiedeńskim za lada jaką cenę, niekiedy z lekkomyślności, niekiedy, zwłaszcza czeladź, z obawy, że trzeba je będzie oddać zwierzchnikom. Ale spośród przezorniejszych i tych, którym bardziej uśmiechnęła się fortuna, „niejeden został panem"25* — jak pisał król. Austriacy mieli pretensje, może i nie bez racji, że w zdobytym obozie nieprzyjacielskim Polacy bardziej sią obłowili, że najcenniejsze i najpiękniejsze łupy z namiotów tureckich wpadły w polskie j' ręce. Stąd płynęły zawiści i niechęci. l Od bójek w obozie większe znaczenie miały roz- j dźwięki polsko-austriackie; wystąpiły one zaraz po ' zwycięstwie. Były to sprawy na pozór błahe, ale odegrały pewną rolę. Król Jan III pragnął zwiedzić wyzwoloną stolicę. Zdziwiło go, że nie towarzyszyli mu ani książę Lota-ryński, ani elektor saski. Więcej jeszcze dało do myślenia zachowanie się w Wiedniu ludności cywilnej i wojska. Lud prosty demonstrował szczerze, radośnie i żywiołowo uczucia wdzięczności; jak zapewnia nieżyczliwy zresztą i Polsce, i Sobieskiemu Daleyrac, wiedeńczycy głośno wołali, że chcą mieć cesarza, który by i z męstwa był podobny do Jana III259. Wojsko nato-' miast, które zaraz po bitwie głośno wyrażało entuzjazm dla zwycięskiego wodza, teraz, w Wiedniu, zachowywało się powściągliwie. „Chcieli byli — zauważył Sobieski — wołać wszyscy «Vivat!», ale to było znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Kupa jedna nie wytrwała i zawołała « Vivat!* pod strachem, na co widziałem, że krzywo patrzano."269 Sobieski zorientował się prędko, że zapał ludności i wojska dla króla i dla Polaków hamował rozkaz z góry. Skrócił więc swój pobyt w Wiedniu. Wziął jedynie udział w uroczystym nabożeństwie dziękczynnym w kościele augustianów i w obiedzie wydanym 260 przez komendanta stolicy, grafa Starhemberga. Potnb zwiedził kościół św. Stefana i wyjechał z miasta aflo obozu. k I Na obiedzie zastawiono trzy stoły. Przy pierwszym zasiadł król, książęta i najwyżsi dostojnicy polscy i austriaccy, dwa inne przeznaczono dla wojskowych. Wynikło wtedy zabawne nieporozumienie. Spośród zaproszonych Polaków, zgodnie ze zwyczajem polskim, pułkownicy mieli na sobie burki, towarzysze husarscy zaś i pancerni skóry tygrysie lub lamparcie. Dyżurni oficerowie austriaccy zwrócili się wpierw do nich z łacińskimi słowami zaproszenia „Domini tigrides ad primam mensam" [Panowie tygrysowi do pierwszego stołu], następnie do zebranych pułkowników wyglądających znacznie skromniej w swych burkach: „Domini tapetes ad secundam mensam" [Panowie burkowi do drugiego stołu]. Gdy zaproszeni w ten sposób nie ruszyli się z miejsca, a król i hetmani zaczęli się śmiać, domyślił się Starhemberg, że zaszła omyłka. Wyjaśniono mu też, że „tapetes tymi tygrysami komenderują". 261 Po obiedzie przyprowadzono do komnaty bankietowej wybitniejszych jeńców, z którymi król, ku zdziwieniu Niemców, rozmawiał po turecku i po ta-tarsku. Pola do rozdźwięku dostarczyło spotkanie króla z cesarzem 15 września w Schwechat pod Wiedniem. Hiszpański ceremoniał dworu cesarskiego i pycha potomka najwspanialszej dynastii w Europie nie pozwalały Leopoldowi uznać monarchy równego sobie w So-bieskim, królu elekcyjnym, przedstawicielu rodu, który niedawno dopiero pojawił się na arenie politycznej. Z wielkim niezadowoleniem dowiedział się cesarz o bytności Jana III w Wiedniu i owacjach na jego cześć, chciał bowiem przybyć do swej stolicy pierwszy, przed zwycięzcą. Niechętnym okiem patrzył na ambitne plany Marysieńki, która królewicza Jakuba 261 ży w^ K> 12 r ależało 'lflieza-; oporu. -^ ,•! tax tamtych chciała wyswatać z arcyksiężniczką i w ten sposób zrobić go królem Węgier. Leopold nie zamierzał wyrzekać się Węgier na rzecz Sobieskich i nie widział zbytnich korzyści w małżeństwie arcyksiężniczki z Jakubem, którego sukcesja w Polsce nie była pewna. Te względy sprawiły, że spotkanie wypadło chłodno. Cesarz nie zdjął kapelusza ani w chwili, gdy mu król przedstawił swego pierworodnego, ani później, gdy podczas przeglądu wojsk pochylały się przed nim sztandary zwycięskiej armii polskiej. Oburzyło to Sobieskiego i całe rycerstwo. Nie tylko sztywna etykieta dworska dała się zwycięzcom we znaki. Trudności pojawiły się w zaspokajaniu codziennych potrzeb wojska. „Po tym się widzeniu —- pisał król — zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano [...] Prowiantów żadnych nie dają, na które Ojciec Święty przysłał pieniądze [...] Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których barzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Preszburku [Bratysławy] spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem."262 A było się istotnie czym trapić. Cierpieli ranni, gdyż nie można im było dać należytych warunków. Więcej jeszcze zła przynosiła czerwonka. Owa „plugawa choroba" szerzyła się w obozie, chwytając znienacka coraz to liczniejsze ofiary: „gdyby to tak trwać miało, jak się zaczęło, nie trzeba by na nas inszego nieprzyjaciela" 26f — niepokoił się Sobieski. N POŚCIG O swobodzenie Wiednia, świetne zwycięstwo nad armią turecką, ucieczka wielkiego wezyra, obfite lupy, wszystko, to mogło wywołać i istotnie u wielu uczest--ników wyprawy wywołało wrażenie, że zadanie już wypełniono, że wojna jest skończona i należy wracać do kraju. Jan III sprawę rozumiał inaczej. Dla niego zwycięstwo wiedeńskie nie stanowiło końca kampanii; Wiedział, że na Węgrzech jest jeszcze silna armia turecka, warowne twierdze, że Turcy wnet ochłoną z przerażenia, zbiorą siły i wiosną ponowią uderzenie na Wiedeń lub... na Kraków. Jeśli więc dzień 12 września 1683 r. nie miał być zmarnowany, należało iść naprzód, dosięgnąć raz jeszcze Turków i położyć kres ich panowaniu na Węgrzech. We władaniu Habsburgów pozostawały tylko zachodnie i północne części krajów korony św. Stefana. Rządy habsburskie wywołały tam wszakże silne niezadowolenie, które przerodziło się w zbrojny ruch oporu. Na czele powstańców węgierskich stał Emeryk Tókóly. Zwycięstwa nad wojskami cesarskimi i nad zwolennikami Habsburgów, zwanymi labancami, oddały mu w ręce całe prawie Górne Węgry. Szlachta tamtych okolic obrała go swym władcą. Tbkóly, walcząc z cesarzem, podporządkował się Turcji, ale zrobił to z konieczności politycznej, w Turkach bowiem upatrywał również wrogów Węgier i ich 263 niepodległości. Zmuszony do udziału w wiedeńskiej wyprawie Kara Mustafy, starał się ograniczyć zakres działania swych kuruców. Wzrok Tókólyego zwracał się coraz częściej ku Polsce. Sądził, że silne oparcie o Rzeczpospolitą obroni Wągry przed drapieżnością Turków i przed zachłannością Habsburgów. O zamierzeniach Tókólyego wiedział Sobieski. Jan III sprawą węgierską interesował się już od dawna. „W Tókólym — pisał — ja się nie kocham, ale nad narodem węgierskim mam wielkie miłosierdzie, bo są okrutnie utrapieni."264 Nie była to zresztą tylko kwestia sentymentu, królowi przyświecał również realny interes polityczny. Wyparcie Turków z Węgier musiałoby z natury rzeczy osłabić ich pozycję w Siedmiogrodzie i w księstwach wołoskich, a tym samym zmniejszyć nacisk turecki na Polskę. Wzmocnienie na Węgrzech żywiołów narodowych, broniących swej niezależności przed Habsburgami, było również połączone z dużymi dla Polski korzyściami. Wiązały się z tym rozumowaniem ambitne plany dynastyczne Sobieskich. Jan III zamyślał o pośrednictwie między powstańcami a cesarzem, o koronie węgierskiej dla swego syna królewicza Jakuba i o małżeństwie jego z arcyksiężniczka. Wszystko to w umyśle królewskim łączyło się w jedną całość. Pośrednictwo polskie miało doprowadzić do porozumienia między Habsburgami i ich węgierskimi przeciwnikami, przywrócić jedność narodową na Węgrzech, Rzeczypospolitej zapewnić sojusznika na południe od Karpat, Sobieskim wreszcie utrwalić panowanie w Polsce. Postępowanie cesarza Leopolda po zwycięstwie wiedeńskim zdawało się przekreślać dużą część tych projektów. Król, dążąc do przeniesienia wojny na teren Węgier i zniszczenia stacjonujących tam armii tureckich, chciał uniknąć wszelkich starć zbrojnych z kuru- 264 cami, toteż z zadowoleniem przyjął wiadomość, że To-5-kóly wycofał się poza Nitrę. ' Wielki wezyr zbierał tymczasem wojska rozproszone po klęsce wiedeńskiej. Główne siły tureckie koncentrowały się dokoła Budzina. Świeże, nie zużyte w przegranych bojach garnizony stały po zamkach i twierdzach w całych Węgrzech. Najgroźniejsze były dwie silne warownie na północy kraju: Nove Zamky (Ersek Ujvar, Neuhausel) i Ostrzyhom (Esztergom, Grań). Porażka podcięła wydatnie wpływy i pozycję Kara Mustafy. Wielki wezyr dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest w państwie osmańskim los wodzów, których spotkało niepowodzenie na polu bitwy, los dygnitarzy, od których odwróciła się fortuna. Kara Mustafa nie życzył sobie takiego losu, za wszelką cenę pragnął utrzymać się przy władzy, zaszczytach, bogactwach. Rozpoczął więc gorączkowo przygotowywać armię do nowej kampanii z niewiernymi, a zarazem robił to, co zwykle po klęsce robią wodzowie niskiego lotu: szukał winnych pośród podwładnych, na nich przerzucał odpowiedzialność za własne błędy i niepowodzenia. Kazał udusić sędziwego Ibrahima, paszę budzińskiego, stracić kilku innych paszów i bejów, zapowiadał swym oficerom dalsze represje. Nade wszystko nienawidził Kara Mustafa Polaków i Sobieskiego. „Król polski, co dla nieprawego narodu, tłuszczy austriackiej, sam osobiście w pomoc zdążył", co „nieszczerym sobie Niemcom żwawo na pomoc" 265 przybył budził szczególną chęć zemsty. Jan III orientował się dobrze w sytuacji, miał niezłe wiadomości o tym, co się dzieje w obozie wielkiego wezyra, rozumiał więc, że kampania nie była jeszcze zakończona. „... a cóż po tej Wiktorii" — pisał — jeśliby zwycięska armia nie poszła w „ziemie nieprzyjacielskie" 266, aby zniszczyć siłę zaczepną imperium 265 Osmanów. Toteż król pragnął całą armię polsko-au-striacką rzucić szybkim marszem na Budzin i zgnieść ostatecznie Kara Mustafę. Byłby to nie tylko kres panowania tureckiego na Węgrzech, ale byłoby także daleko idące osłabienie Turcji. Polska odzyskałaby wówczas Kamieniec i Podole, miałaby na długi czas zapewniony pokój u swych południowych rubieży, So-bieski widział, że jest to jedyna bodaj możliwość zadania Turcji decydującego ciosu w szybkiej kampanii. Rozumiał, że na długie zmagania braknie sił Polsce wyniszczonej gospodarczo, zmęczonej wojnami kozackimi, szwedzkimi, tureckimi. Sobieski jednak natrafił na opozycję zarówno we własnym otoczeniu, gdzie panowała zawiść i krótkowzroczność, jak i w większej jeszcze mierze wśród Austriaków. Wodzowie cesarcy mieli na uwadze jedynie cel doraźny, krótkofalowy — zdobycie Novych Zamków i Ostrzyhomia. Tymi zdobyczami, które zabezpieczyć miały Wiedeń przed ponownym atakiem i oblężeniem, zakończyć chcieli kampanię roku 1683. Dalsze działania zamyślali przenieść na lata następne. W takim stanowisku kryła się obawa przed śmiałą inicjatywą strategiczną Sobieskiego, tkwiła niewiara we własne siły, w powodzenie wielkiej ofensywy. Ale nad względami militarnymi dominowała polityka, górował lęk przed nowym triumfem Jana III, przed triumfem, który by mu oddał w ręce Węgry. Opór austriacki był tak silny, że Sobieski musiał ostatecznie ustąpić. Nie rezygnował wszakże z dalszej walki, licząc słusznie, że każde osłabienie Turcji jest dużym zyskiem dla Polski. 18 września wyruszyły wojska polskie i austriackie «: spod Wiednia w kierunku Bratysławy. Armia była * uszczuplona, odeszli bowiem książęta niemieccy. Ma-1 szerowało teraz na nową wyprawę około 25 tysięcy * Polaków i około 20 tysięcy Austriaków. Otwierała po- 266 chód jazda polska, następnie posuwała się piechota i artyleria, na końcu szli Austriacy. Marsz był powolny, wojsku doskwierał upał, droga wiodła przez kraj wyniszczony i złupiony, trudności aprowizacyjne — niemałe. Ale duch panował pośród żołnierzy dobry. Gdy 30 września armia stanęła pod Gyór „u murowanych słupów na granicy już tureckiej", pokazywano sobie z wielką uciechą miejsce koło mostu na Rabie, gdzie podczas ucieczki spod Wiednia odpoczywać miał Kara Mustafa „seminudus [półnagi] i, jako [złe] języki twierdziły, ranny w plecy". 267 W sobotę, 2 października, wjechał król do Komorna, „fortecy znacznej, gdzie praesidium wielkie, ale tylko samo niemieckie". 268 Komomo, leżące nad ujściem Wagu do Dunaju, najdalej na wschód wysunięta twierdza cesarska, było doskonałym punktem wypadowym. Atak mógł pójść stąd albo na Nove Zamky ku północy, albo na Ostrzyhom ku wschodowi, albo wreszcie na Kara Mustafę w Budzinie na południowy wschód. Rozpoczęły się narady dowódców nad kierunkiem ataku. Austriacy uznali, że oblężenie Novych Zamków byłoby błędem. Była to bowiem twierdza potężna, dobrze zaopatrzona w sprzęt bojowy i żywność, otoczona bagnami utrudniającymi dostęp do niej. Oblegającym groził atak od tyłu ze strony Kara Mustafy i wzięcie w dwa ognie na niekorzystnym terenie. Odrzucono więc myśl marszu na pomoc i przyjęto zgodnie opinię króla, że należy pójść najpierw na Ostrzyhom, a następnie na Budzin. Ostrzyhom uważano za łatwiejszy do zdobycia, sądzono więc, że po niedługim oblężeniu można będzie maszerować na południowy wschód ku stolicy Węgier i zmusić wielkiego wezyra albo do przyjęcia walnej bitwy, albo do nowego odwrotu. W takim wypadku Nove Zamky pozostałyby zupełnie odcięte od głównych sił tureckich, oskrzydlone i zmu- 267 szone cło kapitulacji bez uciążliwego oblężenia Wstępnym, niezbędnym warunkiem ataku na Ostrzyhom było opanowanie położonego opodal miasta mostu na Dunaju którego broniła mała forteczka Parkany. Podczas tych narad odbywała się żmudna, trwająca cztery dni przeprawa wojsk przez Dunaj i Wag. bo-bieski nie czekał końca przeprawy. Gdy tylko wojska polskie znalazły się po drugiej stronie rzeki, ruszył naprzód. W środę 6 października podjazdy przyniosły pierwsze wiadomości o nieprzyjacielu. „Wszystkie «języki» upewniały — podaje Kątski — że na tej stronie znaczniejszego tureckiego wojska nie masz, krom kilkuset janczarów zostawionych ad praesidium miasteczka Parkanu, które wziąć pierwsza była impreza dlatego że między nim a Granem [Ostrzyhormem] był most na Dunaju."269 Dalsze wszakże wiadomości tego dnia były mniej pomyślne. Doniesiono królowi, ze orda przeprawiła się przez Dunaj i spieszy, by połączyć się z Tókólym, który stał w Lewicach, odległych mnie] więcej o czterdzieści kilka kilometrów. Było rzeczą prawdopodobną, iż Tatarzy podążą z odsieczą załodze ostrzyhomskiej. Król więc postanowił zaczekać na księcia Lotaryńskiego, aby nie wszczynać walki z silnym liczebnie nieprzyjacielem samymi tylko wojskami polskimi Tymczasem z nie wyjaśnionych dotąd powodów, późnym wieczorem czy w nocy, Sobieski zmienił decyzję i postanowił maszerować naprzód bez Austriaków. Nazajutrz, we czwartek 7 października, wczesnym rankiem, wojsko polskie z królem na czele ruszyło ku Parkanom. W chwili wymarszu Sobieski, siedząc już na koniu, przyjął austriackiego generała Dunwalda i oświadczył mu, że w Parkanach jest tylko około tysiąca Turków i że należy zdobyć i opanować most dunajski, zanim nadejdą znaczniejsze siły nieprzyjaciela. 268 Pomimo ogromnej, jak sądzono, przewagi po stronie polskiej, zachowano daleko idące środki ostrożności. Przodem ruszył strażnik koronny, mężny i doświadczony Stefan Bidziński z lekką jazdą i dwoma regimentami dragonii, mając razem ponad tysiąc żołnierzy pod swą komendą. Dalej, w pewnej odległości, jechał król na czele konnicy, a na końcu maszerowała piechota oraz jechały artyleria i tabory. Bidziński otrzymał rozkaz zbadania sytuacji. Na wypadek, gdyby stwierdził obecność w Parkanach znaczniejszych sił nieprzyjacielskich, miał zatrzymać się przynajmniej o milę od forteczki, kryjąc swe oddziały przed Turkami aż do przybycia głównej armii. Stało się inaczej. Bidziński zbliżył się nadmiernie do Parkan, a że liczne wzniesienia gruntu i pagórki zasłaniały mu widok, nie mógł się zorientować w sytuacji. Dostrzegł jedynie niewielki oddział jazdy tureckiej i sądząc, że ma trzykrotną nad nim przewagę, zaatakował go wbrew wyraźnym rozkazom królewskim. Turcy zostali szybko rozbici, lecz ścigająca ich jazda polska znalazła się niespodziewanie w obliczu dużej armii osmańskiej. Zagrały armaty parkańskie, janczarowie zaczęli silnie ostrzeliwać z muszkietów zaskoczoną jazdę Bidzińskiego. Skąd się wzięły tak liczne siły nieprzyjacielskie w Parkanach? Wywiad turecki pracował sprawnie. Wielki wezyr dowiedział się dość wcześnie o kierunku marszu armii sprzymierzonych, odgadł plany królewskie i dużą część zebranych pod Budzinem sił skierował pospiesznie pod Ostrzyhom. Nauczony przy tym niedawnym doświadczeniem bynajmniej nie lekceważył wroga. Sobieski natomiast popełnił błąd częsty u zwycięskich wodzów — nie docenił taktyki przeciwnika. Armię turecką wiódł Kara Mehmed — Czarny Meh-med, dowódca śmiały, energiczny i przedsiębiorczy, 269 świeżo mianowany po Ibrahimie paszą budzińskim. Mehmed porwał za sobą około 15 tysięcy żołnierzy, ruszył ku Ostrzyhomiowi, nocą z 6 na 7 października przeprawił się przez most pod Ostrzyhomiem na lewy brzeg Dunaju i zajął pozycje między forteczką parkań-śką a rzeczką Hronem, wpadającą nieco niżej do Dunaju. W obozie polskim nie wiedziano nic o tej ekspedycji i nie przypuszczano, aby wielki wezyr chciał dzielić swą armię i pozbywać się znacznej jej części, nie mając pewności, w którym kierunku pójdzie uderzenie sprzymierzonych. Zaatakowana tak niespodziewanie polska straż przednia znalazła się w ciężkim położeniu. Dawano odpór „z wielką rezolucją", ale trup gęsto padał, zwłaszcza dragoni, którzy walczyli zsiadłszy z koni, ponieśli wielkie straty. Na krótko tylko wsparły walczących nadbiegłe w pośpiechu chorągwie hetmana Jabłonow-skiego. Przewaga turecka była tak wielka, że oddziały Bidzińskiego zaczęły szybko rejterować. Tymczasem Sobieski jechał na czele konnicy, pozostawiwszy znacznie w tyle za sobą piechotę i artylerię. Ze zdumieniem odebrał raport o groźnej sytuacji i wezwanie straży przedniej o pomoc. Dopiero gdy ruszył naprzód, ogarnął wzrokiem dolinę nadrzeczną i miejsce potyczki, dojrzał wtedy przewagę liczebną nieprzyjaciela i zorientował się w położeniu. Przyjęcie bitwy w tych warunkach było zbyt wielkim ryzykiem. Toteż król postanowił jedynie zatrzymać Turków do chwili nadejścia polskiej piechoty i artylerii oraz jazdy austriackiej. Posyłał do nich gońców, jednego po drugim, aby przybywali jak najprędzej. Jazdę zaś, którą miał w dyspozycji, uszykował przeciwko nadbiegającemu nieprzyjacielowi. Najbardziej wzmocnił lewe skrzydło, dowodzone przez wojewodę krakowskiego, Szczęsnego Potockiego, w obawie, by Turcy nie podjęli od strony północnej manewru 270 oskrzydlającego w celu otoczenia wojska polskiego i zepchnięcia go do Dunaju. Nastrój w wojsku, „cienkim okrutnie i zmieszanym", nie był dobry. Jazda wzdragała się ustawić w szyku bojowym według otrzymanych rozkazów, dragoni nie chcieli zsiadać z koni. Podbiegł wówczas do króla hetman Jabłonowski i począł go błagać, aby „się wcześnie salwował, bo postrzegł po wojsku wielką konfuzję". 27° Sobieski nie chciał o tym słyszeć, pragnął bowiem swoją osobą i pewnością siebie dodawać żołnierzom ducha. Pierwszy atak przypuścili Turcy na lewe skrzydło, zgodnie z rachubami króla. Spotkali się tu z silnym odporem i cofnęli szybko. Następne szarże poszły na znacznie słabsze prawe skrzydło. Kara Mehmed chciał teraz okrążyć wojsko od strony południowej, od Dunaju. Dwa ataki odparto pośród ciężkich strat, ale z powodzeniem. Nieprzyjaciel użył wówczas fortelu, cofnął się udając ucieczkę. Polacy nieopatrznie, wbrew rozkazom, rzucili się naprzód. Przebiegli już kawał drogi, gdy Tur»y nagle zawrócili i gwałtownym uderzeniem powstrzymali polską jazdę, zmuszając ją do odwrotu. Szybkim ruchem oskrzydlili i zaatakowali chorągwie polskie od tyłu, od zachodu. Sobieski z lewego skrzydła obserwował przebieg walki; widząc niebezpieczeństwo oskrzydlenia zerwał najbliższe chorągwie husarskie i stanąwszy na ich czele rzucił je do ataku na Turków zachodzących od tyłu. Lecz centrum i lewe skrzydło nie zrozumiało decyzji królewskiej, planowany zwrot chorągwi husarskich poczytało za chęć rejterady i w panicznym strachu rzuciło się do ucieczki. Próżno Sobieski „wołał, krzyczał, zawracał".271 Nie słuchano go. Powstał popłoch straszliwy, w którym „jeden drugiego z konia spychał, jeden przed drugim padał". 272 To samo rycerstwo, które niedawno walczy- 271 ło z taką brawurą, teraz umykało ogarnięte obłędnym strachem. Za wojskiem pędził król w otoczeniu zaledwie siedmiu najlepszych towarzyszy broni z wiernym Matczyńskim na czele. Otyły, ciężki monarcha z trudem galopował podtrzymywany przez Matczyń-skiego. Już dopędzali go Turcy. Dwóch spahisów wysforowało się na sam przód, jeden wymierzył w króla włócznią, drugi wznosił szablę do cięcia. Wydawało się, że drugi król polski zginie z tureckiej ręki, że pogromca wojsk padyszacha legnie na polu bitwy, gdy nagle między Sobieskiego a Turków rzucił się rajtar, wezwany pełnym rozpaczy wołaniem Matczyńskiego. Jedno cięcie szablą, jeden wystrzał, i spahisi w oka mgnieniu runęli z koni. Lecz oto nadbiegli dalsi napastnicy. Bohaterski rajtar bez wahania rzucił się między nich i własnym ciałem wstrzymał pogoń. Jan III był ocalony. Bezładna ucieczka skończyła się wreszcie po półmilowym galopie, gdy uciekający wpadli na maszerujące pospiesznie oddziały piechoty. Nadjechała również rajtaria cesarska. Kara Mehmed wstrzymał pogoń i cofnął swą jazdę. W obozie polskim zapanowało przerażenie i konsternacja. Straty w ludziach były duże, także i pośród dowódców. Poległ dawny towarzysz broni Sobieskiego, wojewoda pomorski i podskarbi ziem pruskich Władysław Denhoff. „Człowiek; był ciężko tłusty", a przy tym „miał tak niecnotliwego konia, że dwa razy pod nim szwankował." 273 Wraz z Denhoffem zginął wierny jego pachołek, który nie chciał opuścić wojewody w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Z postawy, tuszy i twarzy był Denhoff podobny do Sobieskiego. Turcy sądzili więc początkowo, że to sam król padł ich ofiarą; uciętą głowę wojewody z triumfem obnoszono pośród szeregów tureckich. Ale i w obozie polskim panowała przez czas jakiś niepewność i obawa 272 o los króla. I w wojsku polskim, i austriackim rozeszła się pogłoska o śmierci Sobieskiego, szukano nawet zwłok królewskich. Rzecz znamienna, że pogłoski te największe wrażenie wywarły na chłopskich regimentach piechoty. „A cóż już i po nas, kiedyśmy ojca stracili! Prowadźcie nas — wołali żołnierze do oficerów — niech tam pomrzemy wszyscy."274 Sobieski natychmiast po przybyciu do obozu kazał wszędzie szukać owego rajtara „cnotliwego", któremu zawdzięczał życie i przygotował mu już „wielkie ukontentowanie". Niestety, bezskutecznie. Rajtar, chłop nieznany z nazwiska, zginął w obronie wodza, „godzien przynajmniej, aby za duszę jego proszono tam Pana Boga" 275 — pisał głęboko wzruszony Sobieskł do Marysieńki. Pod względem militarnym pierwsza bitwa pod Parkanami 7 października 1683 r. nie miała znaczenia. Turcy rozbili wprawdzie przednią straż polską, zadali jej duże straty i upokorzyli dumnego zwycięzcę spod Wiednia. Oto wszystko. Pod względem moralnym natomiast dzień 7 października odegrał pewną rolę. Turków podniósł na duchu, Polaków, którzy pod wodzą Sobieskiego nie wiedzieli dotąd, co to niepowodzenie i klęska, oszołomił i zniechęcił. Ale nie miało to wpływu na dalszy bieg wojny. Król rwał się do boju, do marszu naprzód, do walnej rozprawy z siłami półksiężyca. Spotkał się co prawda z opozycją nawet we własnym obozie. Z żądaniem natychmiastowego przerwania działań zbrojnych i powrotu do kraju wystąpili niektórzy dowódcy polscy, gorąco zwłaszcza przemawiał za tym pisarz polny koronny Stefan Czarniecki, niesławnej pamięci bratanek wielkiego stryja. Król ostro, energicznie przeciwstawił się tym żądaniom: „tę radę w was strach sprawuje — mówił zwolennikom odwrotu — lubo wojsko wczora podrwiło, jutro się poprawi, bo to nie nowina [...] Co o fortunę mówi- 1» — Buńczuk i koncerz 273 cię, zdepcę ją jako małpę, a Boga przeprosiwszy oba-czycie jutro odmianę".276 Piątek 8 października przeszedł na wypoczynku, król odbył narady z księciem Karolem Lotaryńskim i hetmanem Jabłonowskim. Ich rezultatem była decyzja o wydaniu bitwy nazajutrz, w sobotę, na tym samym terenie pod Parkanami, gdzie miało miejsce niefortunne starcie dnia poprzedniego. Sobieski nie lekceważył tym razem przeciwnika, postarał się o informacje o ruchach wojsk tureckich, ich liczbie, o nadchodzących posiłkach. Nie zaniedbał również zorientowania się w warunkach topograficznych trójkąta, którego ramionami był Dunaj i Hron. Podobnie młody wódz turecki czuwał w swym obozie, zajęty przygotowaniem walnej rozprawy, którą umocnić pragnął świeże zwycięstwo i ugruntować wschodzącą sławę. Z Budzina od wielkiego wezyra nadeszły rozkazy podjęcia kroków zaczepnych i wydania bitwy Sobieskiemu. Nadeszły też posiłki, około 20 tysięcy doborowego, wypoczętego żołnierza. Stało więc pod Parkanami trzydzieści kilka tysięcy wojska tureckiego, żądnego walki, ożywionego najlepszym duchem. Spodziewano się ponadto rychłego przybycia Tatarów i kuruców. Rankiem w sobotę, 9 października, wojska polskie i cesarskie ruszyły ku Parkanom i ku obozowi tureckiemu, miejscu niefortunnego czwartkowego spotkania. Około południa sprzymierzeni zatrzymali się w odległości mniej więcej półtora kilometra od nieprzyjaciela. Oczom ich ukazała się armia turecka rozwinięta w długiej linii od Parkan do wzgórz ciągnących się na północ od Dunaju. Zuchwały i przedsiębiorczy, ale niedoświadczony wódz turecki zaryzykował przyjęcie bitwy na niebezpiecznym terenie. Klęska bowiem groziła Turkom zepchnięciem do Dunaju lub rzeczki Hron i otaczających ją bagnisk. 274 Kara Mehmed nie dopuszczał takiej myśli. Upojony świeżym sukcesem sądził, że i tym razem uda mu się odnieść zwycięstwo. Powziął śmiały plan gwałtownego ataku od północnego wschodu i północy z prawej flanki, tak aby oskrzydlić wroga i rzucić go ku Dunajowi. Wielkie doświadczenie wojenne i dokładne rozpoznanie terenu pozwoliło Sobieskiemu przeniknąć plany tureckie i zręcznie je pokrzyżować. W tym celu armię swą rozciągnął na długiej linii około 5 km. Najsilniej umocnił prawe skrzydło, któremu wyznaczył rozstrzygające uderzenie. Trzon tego skrzydła tworzyła konnica polska, husaria na przedzie, za nią pancerni i lekka jazda, z tyłu piechota. Dowództwo sprawował Hieronim Lubomirski, marszałek nadworny koronny, wsławiony już znacznymi osiągnięciami w walkach z Turkami. Znajdował się tu również Jan III. Centrum dowodził książę Lotaryński; stała tam pośrodku piechota austriacka, po obu jej bokach kawaleria cesarska. Lewe skrzydło wiódł hetman wielki koronny Jabło-nowski. Szyk podobny do prawego: husaria na przedzie, za nią pancerni i lekka jazda. W przerwach między chorągwiami jazdy stanęła polska piechota; piechurzy nieśli przed sobą kobylice, czyli belki na czterech podpórkach. Miały one powstrzymywać pierwsze uderzenie kawalerii nieprzyjacielskiej. Obok lewego skrzydła zajął stanowiska pisarz polny koronny Stefan Czarniec-ki na czele 10 chorągwi jazdy. Jego zadaniem było zabezpieczenie wojska, zwłaszcza lewego skrzydła, przed nagłym atakiem kuruców i Tatarów, których przybycia oczekiwano. Artylerię skupiono w centrum i na lewym skrzydle. Rozmieszczenie wojsk wskazuje na to, że plan So-bieskiego przewidywał związanie sił tureckich przez 275 centrum i lewe skrzydło. Uderzenie nieprzyjacielskie, skoncentrowane na tym terenie, dałoby swobodę ruchów polskiemu prawemu skrzydłu. O to właśnie chodziło królowi. Atak z polskiego prawego skrzydła groził Turkom odrzuceniem ku bagniskom rzeki Hron i wzgórzom, a zarazem zamknięciem jedynej możliwej drogi odwrotu przez most na Dunaju. Kara Mehmed dał się wciągnąć w pułapkę. Próżno dochodzić, czy był to brak doświadczenia, czy przekonanie o nadzwyczajnej sile natarcia tureckiego, któremu nikt nie będzie w stanie sprostać, dość że młody i zapalony wódz sułtański ujął, jak mniemał, inicjatywę bojową w swoje ręce i dał rozkaz ataku. Jazda turecka pośród gromkich okrzyków runęła na wojska hetmana Jabłonowskiego i Lotaryńczyka. Wkrótce gęsty ogień piechoty austriackiej powstrzymał uderzenie w centrum. Główny bój rozgorzał na lewym skrzydle. Coraz to nadbiegały nowe posiłki tureckie; z uporem rzucał je Kara Mehmed przeciwko Jabło-nowskiemu, chcąc tam właśnie, od strony wzgórz, oskrzydlić nieprzyjaciela. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że taki właśnie był plan Sobieskiego. Gdy bowiem Turcy główne siły skupili na północnym wschodzie, król posuwał nieznacznie jazdę z prawego skrzydła ku Parkanom, kazawszy jej złożyć uprzednio kopie w celu ukrycia pochodu. Z prawego centrum sunęła rajtaria cesarska. Linia wojska polsko-austriackiego przybrała formę półksiężyca o jednym końcu niedaleko wzgórz, drugim zaś zbliżającym się ku Parkanom. Gdy Kara Mehmed zorientował się wreszcie w manewrach przeciwnika, było już za późno. Około godziny trzeciej po południu husaria marszałka Lubomirskiego wsparta przez rajtarów cesarskich uderzyła na tyły nieprzyjacielskie, usiłując zamknąć Turkom drogę do mostu na Dunaju. Zarazem ruszyła do ataku i husaria Jabłonowskiego na lewym skrzydle, i jazda austriacka 276 z lewego centrum. Kronikarz turecki opowiadał o tym ataku, że „niewierni, na wzór dzików rozjuszonych, nie dbając na śmierć ani na żywot ustawicznym nawrotem uderzali w szeregi muzułmańskie".277 Turcy nie wytrzymali siły uderzenia. Szeregi ich zachwiały się i rzuciły do ucieczki. Część skierowała się ku rzece Hron; doścignęła ich wkrótce pogoń i wycięła w pień. Ale ogromna większość szukała ocalenia na drugim brzegu Dunaju, sądząc że wielka rzeka osłoni ich przed pościgiem zwycięzców. Masa jeźdźców i koni stłoczyła się na drewnianym moście, zasypywanym gęstym ogniem artyleryjskim. Most nie wytrzymał kanonady i nacisku ludzkiego, załamał się. Przerwana została jedyna droga ucieczki armii padyszacha. Zaledwie 700 czy 800 Turków, pośród nich ranny w głowę Kara Mehmed, zdołało przedostać się na południowy brzeg Dunaju. Pogrom Turków był zupełny. Niektórzy „nago w Dunaj się cisnęli" i usiłowali, zresztą bezskutecznie, ratować się ucieczką wpław. Inni próbowali atakować napierających zwycięzców, ale berdyszami i pikami odparła ich nadbiegła tymczasem piechota. Gdy janczarzy z fortecy parkańskiej otworzyli ogień, wówczas piechurzy wdarli się do fortu. „Zaczym ci co w mieście zdesperowawszy i widząc, że w tych, co się topili, żadnej nadziei nie było, wywiesili zewsząd białe chorągwie poddając się i już do nas nie strzelali, a myśmy im też dali pokój topiąc więcej niż przez dwie godziny i z muszkietów, i z ręczną bronią, i z działek, które były przy brygadach tych, co do mostu zerwanego uciekali" 278 — opowiadał Kątski. Zaciekłość panowała wielka i pardonu nikt nie dawał, zwłaszcza gdy piechurzy wdzierając się do Parkan zobaczyli zatknięte na palisadzie głowy poległych w czwartkowym boju towarzyszy broni. Zwycięstwo pod Parkanami było pełne i mogło mieć dla dalszej kampanii wielkie znaczenie. Armię turecką, 277 zagradzającą drogę do Węgier, zupełnie rozbito. Z 36 tysięcy ludzi, którzy rankiem 9 października stali pod rozkazami Kara Mehmeda, ocalało zaledwie kilkuset. Poległo trzech paszów, dwóch dostało się do niewoli. Straty w wojsku polskim i austriackim były nieduże, nie sięgały tysiąca zabitych, rannych i zaginionych. W Budzinie Kara Mustafa wyczekiwał niecierpliwie nowin z pola bitwy. Zamiast posłańców niosących wieść o zwycięstwie przybył chyłkiem Kara Mehmed — zwiastun klęski. 16 października wielki wezyr, nie mając żadnych odwodów, opuścił stolicę Węgier i udał się do Belgradu. Zaczął już zbierać wojska do nowej kampanii odwetowej, gdy z Istanbulu przywieziono mu nieoczekiwany dar padyszacha: jedwabny sznur. Pasza własną głową zapłacił za porażkę. Tymczasem Sobieski po kilkudniowym wypoczynku ruszył z wojskiem na zdobycie Ostrzyhomia. „Jest to forteca — pisał Jan III — najprzedniejsza całego królestwa węgierskiego, arcybiskupstwo; zamek wielki bardzo na górze wysokiej i skale, miasto zaś na dole dokoła zamku [...] Tu wszystek stek ludzi rycerskich i pogranicznych i niby Kudak kiedyś nasz polski, około którego bywały ustawiczne bitwy, tak że, gdyby ścisnął garść tej tu ziemi, tedyby krew z niej wysik-nęła." 279 Ważna ta twierdza była kluczem do Węgier. Jej zdobycie pozwalało spokojnie i bezpiecznie maszerować na Budzin i podjąć zbrojne działania na Górnych Węgrzech. Wojsko przeszło po zbudowanym naprędce moście pontonowym i rozpoczęło oblężenie Ostrzyhomia. 25 października, po zdobyciu miasta, przystąpiono do oblegania warownego zamku. Ale i tutaj Turcy, zagrożeni brakiem żywności, nie stawiali dłuższego oporu. Nie chcieli tylko poddać się Austriakom i nie zgadzali się na kapitulację bezwzględną. Do obozu polskiego przybył nocą z 26 na 27 października parlamentariusz turecki, „aga jeden, 600 lu- 278 dzi pod sobą mający, człowiek grzeczny", i oznajmił, że dowództwo tureckie chce poddać zamek królowi pod warunkiem zgody na swobodne wyjście załogi i ludności cywilnej wraz z całym mieniem. „Przyniósł list od paszów i starszyzny pełen submisji i deklaracji, że się na wielką sławę i słynące po całym świecie imię Króla JMci poddają, byle ich z własnymi ich zbiorami et cum caris pignoribus [z dziećmi i wnukami] bezpiecznie do Budy puszczono". Domagali się tylko, „aby Król JMść dał im pismo z pieczęcią swoją, że im tę fortecę poddać rozkazuje". Prośbę tę motywowali w ten sposób, że „gdy takowy [rozkaz królewski] ukażemy przed cesarzem naszym, który zna pieczęć Króla JMci, to głowy nasze będą w cale." 28° 28 października Turcy „z duszami a ręcznym orężem bez strzelby" opuścili Ostrzyhom; komisarze królewscy, którzy objęli zamek w posiadanie, przekazali go feldmarszałkowi Starhembergowi. Załoga austriacka natychmiast obsadziła fortecę. Kampania roku 1683 zasadniczo się skończyła. Straty w zabitych, rannych i chorych, zmęczenie wojska bitwami i długimi marszami, zbliżająca się wreszcie zima, wszystko to były okoliczności utrudniające czy nawet uniemożliwiające dalszy pochód na południe Węgier i na Bałkany. Król pragnął początkowo pozostać wraz z wojskiem na leżach zimowych na Węgrzech i następnie wiosną 1684 r. prowadzić dalej, wespół z wojskami cesarskimi, działania wojenne przeciwko Turkom. Celem tej wojny miało być całkowite złamanie potęgi osmańskiej, a w każdym razie wyparcie Turków z Europy. W rozumieniu Sobieskiego zadanie Turcji ostatecznego ciosu rozwiązałoby automatycznie wszystkie konflikty i sporne zagadnienia polsko-turec-kie, m.in. Podole wraz z Kamieńcem powróciłoby do Rzeczypospolitej. Nie chcieli tego stanowiska zrozumieć i uznać ani 279 obaj hetmani koronni, ani znajdujący się w otoczeniu królewskim senatorowie. Sens dalszych działań wojennych upatrywali tylko w kampanii na Podolu i na Ukrainie, kampanii, której jedynym celem było odzyskanie utraconych majątków i może nowe zdobycze terytorialne. Czy byłyby to zdobycze trwałe? Czy potęga turecka mogła się zachwiać pod uderzeniami zadawanymi na peryferiach państwa, nad tym się bliżej nie zastanawiano, pod uwagę brano jedynie cel doraźny. Nie tylko opozycja dygnitarzy polskich i wywołane przez nich niechętne nastroje wojska do dalszej wojny na obczyźnie, ale także inne niepomyślne okoliczności przekreśliły dalekosiężne plany Jana III. Władze cesarskie coraz niechętnie j patrzyły na obecność wojsk królewskich w krajach podlegających berłu Habsburgów, Wicekanclerz Rzeszy, hrabia Kónigsegg, mówił do posła francuskiego Sebeville: „Oby bogowie sprawili, aby [Jan III] powrócił jak najprędzej do Polski, gdyż rujnuje nasz kraj i oszczędza buntowników zamiast pomóc nam ich wytępić. Jest to tym więcej podejrzane, że hetman wielki całkowicie opowiedział się po stronie Tókólyego".281 Nie ma co się zbytnio dziwić zniecierpliwionym słowom wicekanclerza Rzeszy. Niebezpieczeństwo nie zagrażało już stolicy cesarskiej, sojusznik przestał więc być potrzebny, mógł natomiast stać się niewygodny. Próba mediacji polskiej między cesarzem a powstańcami węgierskimi wzbudziła na dworze cesarskim wielkie niezadowolenie i różne podejrzenia. W połowie października do kwatery Sobieskiego przybyli wysłannicy Tókólyego i przedstawili swe warunki, pod którymi zgodzą się poddać Leopoldowi i uznać jego panowanie na Węgrzech. Domagali się potwierdzenia dawnych swobód i przywilejów szlachty węgierskiej, całkowitej amnestii dla powstańców, zwrotu skonfiskowanych dóbr, dla Tókólyego zaś dożywotnio władzy książęcej w kilku komitatach na Słowaezy- 280 źnie. W razie zawarcia z cesarzem takiego układu żądali, by król polski był jego gwarantem. Postulaty węgierskie Jan III przesłał do Wiednia wraz z zachętą do ich przyjęcia, ale bezskutecznie oczekiwał odpowiedzi. W otoczeniu cesarskim mediację polską uznano za próbę pozyskania dla królewicza Jakuba korony św. Stefana. Ale i Węgrzy, darzący dotąd Sobieskiego tak wielkim zaufaniem, zwrócili się wkrótce przeciwko Polakom. Chcieli oni w Polsce mieć sojuszniczkę i protektorkę, teraz ujrzeli z jej strony niebezpieczeństwo. 4 października wkroczyły do Słowacji na tzw. wówczas Górne Węgry wojska litewskie. Hetman wielki litewski Kazimierz Sapieha, zajadły wróg Jana III, zwalczał politykę królewską i lekceważył królewskie rozkazy i zarządzenia. Umyślnie opóźnił zebranie się, a później marsz wojsk litewskich, by nie wziąć udziału w wyprawie wiedeńskiej i osłabić w ten sposób siły polskie. Sobieski był już pod Wiedniem, gdy Sapieha podszedł dopiero pod Kraków. Rozkaz królewski z 17 września skierował go wprost na Węgry, ale hetman nie spieszył się z jego wykonaniem. Armia jego maszerowała wolno, a im wolniej się posuwała, tym bardziej dawała się we znaki ludności miejscowej. Prawdziwy szał łupieski i niszczycielski ogarnął ją, gdy znalazła się na ziemi węgierskiej. Jedyną bitwę, i to z dużo słabszym liczebnie przeciwnikiem, stoczyła pod Orawą, całą zaś energię zużyła na mordy i grabieże. Z oburzeniem pisał Jan III: „ale się nam wszystek pomieszał traktat tym postępkiem wojska litewskiego. A dla Boga, a za cóż niewinni chłopkowie cierpieć mają? A czy nie radziż by oni w domu siedzieli? Ja tu nawet wziętych na wojnie węgierskich żołnierzów nazad ich odsyłam, wyjmując to im z głowy, żeśmy tu nie chrześcijan ani kalwinów [jak im udano] wojować przyszli, ale tylko samych pogan. Ten naród [Węgrzy] ustawicz- 281 nie ręoe wznosi do P. Boga za nami, nam się w protekcję oddaje, w nas wszystką pokłada nadzieję — a ich za to ścinać? A jeszcze tych, którzy nas tu żywią i żywić dalej będą." 282 Nic dziwnego, że w tych warunkach oburzony T6-kóly zarwał układy z Sobieskim i powrócił całkowicie do orientacji tureckiej. Coraz większe trudności stawały przed królem przy końcu tak świetnie zapoczątkowanej kampanii. Były jeszcze, choć już rzadsze, chwile triumfów i powodzeń. Armia polska maszerowała od Ostrzyhomia ku wschodniej Słowaczyźnie, gdzie miała zająć leże zimowe- 9 listopada wieczorem „w śnieg i słotę srogą" stanęło wojsko pod fortecą Szecsćny: „miasto niemałe — pisał Sobieski — budowne, piękne, cale turecką maniera., jaklegośmy jeszcze nie widzieli. Meczetów w nim dwa, irinych wieżyczek, figlów bardzo siła..." 283 Forteca była silna, otoczona murem, podwójnymi palisadami i fosą. PO trzygodzinnym szturmie, 10 listopada, załoga wywiesiła białe chorągwie. Gdy przed obliczem królewskim stanęli komendant twierdzy i wyżsi dowódcy wojskowi, „drżeli jako ryby, coraz przypadali do ziemi, całując suknię moją" — pisał Sobieski.284 Wielki był pośród Turków kult zwycięzcy spod Chocimia i Sp0d Wiednia. „Lew Lechistanu" wzbudzał w nich lęk i zgrozę. Lęk ten widać ze słów paszów wziętych do niewoli pod Parkanami, którzy „dyskuru-jąc z Michałem Rzewuskim, starostą chełmskim, „pytali goi; «Co to będzie dalej? Myśmy rozumieli, żeście się wyr mieli wrócić po wiedeńskiej Wiktorii.» Odpo-wiedziiał im p. starosta, że wojnę kontynuować będziemy i kraje te, które oni chrześcijanom wydarli, odbierać. Nią to odpowiedzieli: «Widzimy my to, że P. Bóg tego króla waszego na nasz przypuścił naród. Ale co też wyr macie w swych księgach? Co to się dzieje za omyłką? Bośmy mieli byli wprzód posiąść wszystko 282 chrześcijaństwo i onemu panować, a wy dopiero potem. Ale na co spieszycie? Czy życzycie już Sądnego Dnia? Bo u nas tak stoi w naszych księgach, że skoro chrześcijaństwu się poszczęści i zwojują Turków, to już zaraz nastać ma Sądny Dzień. I jakoż sobie tedy macie tak prędko życzyć Sądnego Dnia?» Odpowiedział im z uśmiechem p. starosta, że «my się Sądnego Dnia nie wzdrygamy, a was wojować nie przestaniemy*".285 Droga wojsk królewskich wiodła spod Ostrzyhomia przez Szecseny, Filiakoyo, Rimavską Sobotę ku Ko-szycom. Gdy załoga koszycka, wezwana do kapitulacji 27 listopada, odpowiedziała odmownie, armia polska ominęła Koszyce i skręciła na północ, posuwając się ku granicom Rzeczypospolitej. Pochód zapowiadał się początkowo dobrze. Król był pełen nadziei, że w zbliżającym się roku 1684 zada o-stateczny cios potędze tureckiej i wiarę tę usiłował tchnąć w swe otoczenie i w całe wojsko. Kraj bogaty budził ogólne zainteresowanie i nade wszystko obfitował w żywność. Zachwycał się bogactwami Węgier towarzyszący armii królewskiej inżynier artylerii, Francuz Filip Dupont. Zwłaszcza „wino cudowne, które o wiele przewyższa wszystkie inne wina na świecie"286, zaskarbiło sobie względy francuskiego pamiętnikarza. Lecz wkrótce stosunki znacznie się pogorszyły. Po zerwaniu rokowań z Tókólym zmianie zasadniczej uległo stanowisko Węgrów. Jeszcze 11 listopada pisał Jan III spod Szecseny: „Węgrowie ze wszystkich stron gromadzą się do mnie i wszystkie zamki poddają się." 287 Lecz już w 16 dni później, 27 listopada, pod Koszycami zmuszony był król stwierdzić: „Ode dni trzech weszliśmy tu w kraj cale sobie nieprzyjazny. Miasta się i zamki wszystkie przed nami pozamykali, osadzone garnizonami Tókółyego, który poszedł za Cisę w granicę turecką, nie dawszy nam żadnej w sprawach swych doskonałej rezolucji." 2*& 283 Tókóly udał się istotnie do Debreczyna, co oznaczało, że znów wiąże się bliżej z Turkami. Ludność Górnych Węgier zaczęła występować wobec wojsk polskich nie \ tylko mało przyjaźnie, ale wręcz wrogo. Zdarzało się, ' że strzelano do wojska zza drzew, napadano na podjazdy, odosobnione oddziały i kolumny. Ludność obarczała armię polską odpowiedzialnością za łupiestwa oddziałów hetmana Sapiehy, upatrywała w Polakach nie oswobodzicieli spod jarzma tureckiego, lecz sojuszników cesarza nakładającego na kraj nowe kajdany. Pogorszyły się przy tym i fizyczne warunki marszu. „Jako to ludzkie zawodzą powieści — pisał król. — Udawano nam przedtem, że gór w Węgrzech nie masz, tylko te, które nas od nich dzielą, [Karpaty] a teraz doznawamy tego, że od samego Dunaju aż do Polski nie masz nic, tylko góry. Mniejsze rodzą wina, złoto, srebro, miedź i insze minery; a większe śnieg a okropne lasy."289 Wraz z pogarszającymi się warunkami pochodu rosło w wojsku rozprzężenie i zniechęcenie. Warcholska intryga, której źródłem był przebiegły, zawistny i nielojalny hetman wielki koronny Stanisław Jabłonowski r> i zięć jego, referendarz koronny Jan Dobrogost Krasiński, szerzyła wśród rycerstwa pogłoskę, jakoby król wiódł wojsko na Węgry nie dla zniszczenia potęgi tureckiej, lecz dla wygubienia szlachty, ukrócenia jej wolności i wprowadzenia władzy absolutnej. Krasiński odgrażał się publicznie, że chorągiew swoją odprowadzi do Polski. Rozgoryczenie wobec sojusznika austriackiego, wyczerpanie długą kampanią i ciężkimi marszami, coraz trudniejsze warunki pochodu — wszystko to przyczyniło się do powstania w wojsku zniechęcenia. Faktem jest, że miesięczny pochód przez Węgry wyrządził w wojsku większe straty niż sama kampania, niż bitwy pod Wiedniem i pod Parkanami. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, zarówno 284 „głód, chłód i nieochotę", ogólne wyczerpanie i złe zaopatrzenie armii, jak wrogie stanowisko Węgrów i Słowaków, jak wreszcie opozycję wyższych dowódców, wydał król rozkaz powrotu do kraju na dogodne i bezpieczne kwatery zimowe, na dobrze zasłużony wypoczynek. 13 grudnia 1683 r. powróciły wojska na ziemię ojczystą. Sobieski 15 grudnia spotkał się w Starym Sączu z Marysieńką, po czym udał się do Krakowa i w dzień wigilijny odbył uroczysty wjazd do starej stolicy. Ludność z zapałem i radością witała zwycięskiego władcę. Mniejsze powodzenie uwieńczyło działania na ubocznych terenach wojny. Na Podolu odniesiono kilka zwycięstw, zdobyto Jazłowiec i Czortków, ale nie zdołano odzyskać Kamieńca. Wyprawa Kozaków pod wodzą atamana Kunickiego do Mołdawii i do siedzib Tatarów budziackich u ujścia Dniestru, pomimo początkowych sukcesów, pomimo uwolnienia licznych jeńców, spełzła ostatecznie na niczym. Z końcem grudnia Kozacy pod naporem chana Hadżi Gireja musieli się wycofać. Za zwycięstwem wiedeńskim nie poszły więc od razu rewindykacje terytorialne. Kamieniec Podolski, klucz do Rzeczypospolitej, pozostał jeszcze 16 lat w rękach tureckich. Jak należy patrzeć na wyprawę wiedeńską i jak ją oceniać? Czy był to dowód polskiej lekkomyślności, czy akt politycznego rozumu? Czy u jej źródeł tkwiły odruchy sentymentu, czy działała racja stanu? Czy podyktowała ją romantyczna, a zarazem anachroniczna chęć wznowienia wypraw krzyżowych, czy też nakazał ją trzeźwo pojęty interes Rzeczypospolitej? Czy zwycięstwo wiedeńskie przyniosło Polsce realne korzyści, czy też tylko blaskiem sławy opromieniło imię Jana III? 285 Czy w ogóle godzi się zwycięstwem nazwać kampanię, która Rzeczypospolitej nie dała utraconych niedawno terytoriów, wzmocniła natomiast niepewnego sąsiada i rozszerzyła jego granice? Aby wyjaśnić zagadnienie wyprawy wiedeńskiej trzeba uprzytomnić sobie, jaki był, jaki musiał być cel wojenny Sobieskiego. Nie było nim odzyskanie Kamieńca. Chodziło o rzecz wiele ważniejszą: o złamanie, a co najmniej o daleko idące osłabienie potęgi tureckiej, tak by przestała ona zagrażać całości i bezpieczeństwu Rzeczypospolitej. Cel ten w zupełności osiągnięto. Wprawdzie i po roku 1683 czambuły tatarskie zapuszczały się niekiedy w głąb posiadłości polskich i wyrządzały znaczne nawet szkody, ale nie powtórzyła się już nigdy więcej sytuacja z roku 1672 lub nawet 1620. Turcja przestała zagrażać państwu polskiemu. I to dla oceny wyprawy wiedeńskiej jest decydujące. Sobieski, na podstawie dobrej znajomości Wschodu, na podstawie doświadczenia wyniesionego z wojen lat 1672—1676 doszedł do przekonania, że Polska, pozostawiona sama sobie nie sprosta potędze tureckiej. Może raz i drugi zatrzymać atak u swych granic, ale własną mocą nie zdoła pokonać groźnego przeciwnika. Sobieski rozumiał również, że i Austria była zbyt słaba, by zmierzyć się z Turcją własnymi tylko siłami. Klęska więc Austrii, zajęcie całych Węgier przez Turków i zdobycie Wiednia, oznaczałoby zagrożenie już nie tylko południowej ale i zachodniej ściany Rzeczypospolitej. To były względy zasadnicze, które podyktowały sojusz z Habsburgami. Sojusz ten, zawarty w chwili gdy wiadomo już było, że uderzenie nieprzyjacielskie pójdzie na Austrię, a nie na Polskę, na Wiedeń, a nie na Kraków, dawał jeszcze tę wielką korzyść, że główne działania wojenne prowadzono poza granicami Rzeczypospolitej. Była to jedna z tych bardzo nielicznych w dziejach Polski wojen, gdy Polacy mogli bronić się 286 walcząc na obcej ziemi. „Lepiej w cudzej ziemi _ pisał król — o cudzym chlebie, w asystencji wszystkich sił imperii, nie tylko samego cesarza wojować, aniżeli się bronić o swym chlebie i kiedy nas jeszcze przyjaciele i sąsiedzi odstąpią [...]" Błędem byłoby oczywiście upatrywać w klęsce roku 1683 głównej przyczyny upadku potęgi państwa Osma-nów. Rozkład wewnętrzny Turcji rozpoczął się już wcześniej, a miał szerokie podłoże społeczne i gospodarcze. Usiłowali mu przeciwdziałać wezyrowie ze znanej nam już rodziny Kóprulich. Zwycięska wojna, nowe rozległe podboje — to w ich oczach najlepsze środki zaradzenia złu. Cios zadany przez Sobieskiego przyspieszył militarny i polityczny rozkład potęgi tureckiej. Na tym polega jego ogromne znaczenie dziejowe. Kampania wiedeńska była ostatnim wielkim zwycięstwem dawnej Rzeczypospolitej, ale bynajmniej nie zakończyła okresu wojen polsko-tureckich. Przed Rze-cząpospolitą i przed dworem habsburskim stanęło pytanie, czy wojnę prowadzić dalej aż do zupełnego wyparcia Turków z Europy, a przynajmniej aż do całkowitego oswobodzenia Węgier, Ukrainy, może i obu księstw wołoskich, czy też zawrzeć z Porta pokój. Podpisanie traktatu, tzw. Świętej Ligi 5 marca 1684 r., to znaczy sojuszu między Polską, Austrią, Wenecją i papieżem w celu odzyskania ziem utraconych na rzecz Turcji przez trzy pierwsze państwa, wskazywało na zaczepne antytureckie dążenie i Warszawy, i Wiednia. Ze strony Sobieskiego był to niewątpliwy błąd polityczny. Jan III mylnie ocenił zarówno możliwości wewnętrzne Rzeczypospolitej, jak i sytuację międzynarodową. Polska przeżywała w wieku XVII okres upadku gospodarczego, silnie zaostrzonego wojnami nękającymi kraj od 1648 r. Pamiętać trzeba, że od owego roku Polska prowadziła nieustanne wojny, straszne w skutkach, 287 toczone na wschodnich ziemiach wchodzących w skład Rzeczypospolitej, a nawet, jak w dobie „potopu", na całym terytorium państwa. Działania wojenne, przemarsze wojsk obcych i własnych, niosły ze sobą rabunek, straszliwe zniszczenia, a nieszczęsnym mieszkańcom dotkniętych wojną okolic odbierały częstokroć podstawowe warunki życia. Znaczniejsze i dotkliwsze niż szkody materialne były straty w ludziach, wynikłe nie tylko z działań wojennych, ale z głodu i zarazy, które zwykle towarzyszyły wojnie. Dość powiedzieć, że w burzliwym okresie panowania Jana Kazimierza Polska straciła mniej więcej trzecią część swej ludności. Ubyło rąk do pracy, skurczyły się uprawne obszary ziemi, spadł wywóz zboża. Wyprawa wiedeńska była szczytem wysiłku militarnego i gospodarczego, na jak: kraj mógł się zdobyć. Rzeczą najzupełniej niemożliwą było powtórzenie takiego wysiłku nawet na mniejsrą skalę. Niepomyślnie również przedstawiała się ogólna sytuacja w Europie. Austria po odparciu najazdu tureckiego od murów swej stolicy więcej uwagi poświęcała walce z prymatem francuskim, niż z niebezpieczeństwem osmańskim. Dwór cesarski nie sprzeciwiałby się zajęciu przez Polskę Kamieńca Podolskiego i Ukrainy, dla siebie wszakże rezerwował wszystkie inne przyszłe zdobycze, a więc nie tylko Węgry, lecz i księstwa wołoskie. Dlatego bacznym i nieufnym okiem śledzono z Wiednia wszelkie poczynania Jana III, podejrzewając go, zresztą nie bez słuszności, że zmierza do opanowania Mołdawii, a może nawet i Wołoszczyzny dla Polski lub dla dynastii Sobieskich. Wreszcie król nie wziął pod uwagę faktu, że potęga turecka nie została w kampanii roku 1683 złamana, a jedynie bardzo osłabiona. Okoliczności te sprawiły, że wyprawy, które Jan III przedsięwziął w latach 1686 i 1691 do Mołdawii, za- 288 kończyły się niepowodzeniem. W obu wypadkach król musiał się cofnąć, poniósłszy znaczne straty. A tymczasem sojusznicy ze Świętej Ligi odnosili sukcesy. Wojska cesarskie zdobyły Budzin w 1686 r., zajęły Siedmiogród w roku 1687. Wielkie zwycięstwa w latach 1691 i 1697 utwierdziły przewagę Habsburgów nad Porta. Fortuna sprzyjała również i republice św. Marka. W 1685 r. wkroczyli Wenecjanie na Moreę (Peloponez). Wkrótce nowe niebezpieczeństwo zagroziło Turcji od północy. 19 lipca 1696 r. Rosjanie zdobyli Azow. Na mocy traktatu wiedeńskiego z 8 lutego 1697 r. car Piotr I przystąpił do Świętej Ligi. Słabnąca wówczas Polska przedstawiała coraz mniejszą wartość dla sojuszników. Niepowodzenia skłoniły Portę do ustępstw. W Kar-łowicach zjechali się w październiku 1698 r. posłowie cesarza, Polski, Wenecji, Rosji i Turcji oraz dwaj pośrednicy z ramienia Anglii i Holandii. Po długich naradach zawarto traktat 26 stycznia 1699 r. Cesarzowi przyznała Turcja posiadanie terytorium królestwa węgierskiego w granicach z 1526 r. bez Banatu; Wenecji — Moreę i Dalmację bez Raguzy. Polska odzyskała tylko Kamieniec Podolski. Był to owoc zwycięstw Sobies-kiego, spóźniony i niewielki, zwłaszcza gdy się zważy rozległość i znaczenie nabytków habsburskich i weneckich. Gdy mowa o skutkach zwycięstwa wiedeńskiego, warto wspomnieć jeszcze o oddźwięku, jaki wywołało ono pośród Słowian bałkańskich. Na Bałkanach w wieku XVII żywa była jeszcze, chociaż nieco zniekształcona, pamięć wyprawy Władysława Warneńczyka. Doszły tam też echa wojennych planów Władysława IV. Najwięcej wszakże entuzjazmu i nadziei wzbudziły kampanie Sobieskiego, a zwłaszcza odsiecz Wiednia. We wszystkich pieśniach Słowian południowych owych 19 — Buńczuk l koncerz 289 czasów sławiono bohaterskiego króla polskiego „Jova-na", który pokonał Turków i ocalił Wiedeń. Od Polski i od króla „Jovana" wyczekiwały ludy bałkańskie wyzwolenia spod jarzma tureckiego. Rzecz znamienna, gdy w XVIII w. pod wrażeniem zwycięskich bojów toczonych z Turcją przez Rosję Słowianie południowi zwrócą się już nie ku Polsce, lecz ku Moskwie, pieśni ich sławić będą jako przyszłego oswobodziciela „króla Moskwy", ale zawsze nazywać go będą „Jovanem". t! N KILKA SŁÓW O STOSUNKACH POLSKO-TUREC-KICH W CIĄGU WIEKÓW J ak patrzeć na wiek polsko-tureckich zmagań zbrojnych? Jak je oceniać z punktu widzenia polskiej racji stanu? Czy Polska broniła swego istnienia przed groźną, niebezpieczną dla jej egzystencji państwowej i narodowej agresją potężnego najeźdźcy, czy też w niepolityczny sposób prowokowała Turcję i wdała się z nią w wojny nie we własnym, lecz w obcym interesie? Odpowiedź na te pytania nie jest bynajmniej prosta. W grę wchodziły różne okoliczności. Przede wszystkim pamiętać trzeba, że imperium Osmanów było wielką zaborczą potęgą, że cały jego ustrój społeczny zmuszał do nieustannych wojen, do ciągłych podbojów. Zważmy również, że w wieku XVII klasa panująca w Turcji upatrywała w ustawicznych wojnach agresywnych najlepszy czy nawet jedyny środek zapobiegający rysującemu się rozkładowi i upadkowi. Dlatego też Porta była w wieku XVII potęgą groźną i niebezpieczną dla wszystkich swych sąsiadów. Dla Polski niebezpieczeństwo idące od południa to wszakże nie tylko Turcja, to również Tatarzy. A Tatarzy nie byli jedynie pomocniczą jazdą, stojącą zawsze u boku armii tureckiej, maszerującej przeciwko Polsce, byli także, może nawet przede wszystkim, samodzielnym najeźdźcą. W czasie od pierwszego najazdu w roku 1241 do pokoju w Karłowicach w 1699 r., a więc w ciągu lat 458, naliczono 164 wielkie najazdy 291 tatarskie, a było ich z pewnością więcej. Nie bierzemy tu pod uwagę małych wypadów dokonywanych przez drobniejsze czambuły. Toteż wojny z Turcją i z Tatarami miały głównie charakter obronny. Rzeczpospolita szlachecka broniła swych posiadłości przed „inkursjami" tatarskimi i przed agresją turecką, co powodowało ogromne osłabienie państwa. Terenem napadów tatarskich i walk polsko-tureckich była Ukraina i Podole. Najazdy rzadko docierały do obszarów etnicznie polskich. O możliwości istotnego ich zagrożenia można mówić chyba tylko w latach 1672— —1683, między upadkiem Kamieńca, a odsieczą Wiednia. Ekspansja feudalna więc na ziemie ukraińskie była niewątpliwie najważniejszym powodem konfliktu pol-sko-tureckiego. Polsce udało się — jak już wspominaliśmy — uniknąć przez cały wiek XVI zbrojnego zatargu z Porta, mimo że i na Węgrzech, i w księstwach wołoskich nagromadziło się sporo materiału zapalnego. Od końca wszakże XVI w. stosunki uległy zasadniczej zmianie, i to nie tylko dlatego, że i Tatarzy, i Turcy zwracać zaczęli coraz większą uwagę na Ukrainę i tam kierować swe zaborcze dążenia. Była też inna, nie mniej ważna przyczyna. Po unii lubelskiej, pod koniec XVI stulecia, zaczęły powstawać na Ukrainie i rozrastać się olbrzymie latyfundia magnackie. Możnowładztwo osiągało wpływy i znaczenie, jakiego dotąd nie miało nigdy w dziejach Polski. Dziedzice ogromnych włości na Ukrainie: Koniecpolscy, Potoccy, Kalinowscy, Wiśniowieccy, Ostrogscy, Za-sławscy, stali się udzielnymi władcami, którzy utrzymywali własne wojska ł prowadzili własną politykę. Nie tylko w dziedzinie polityki wewnętrznej państwa, na przykład względem Kozaczyzny, ale i na zewnątrz: wobec Tatarów, wobec księstw wołoskich, nie było mo- 292 wy o jednej zgodnej z ówczesnymi interesami Rzeczypospolitej linii politycznej. Porta, Tatarzy, hospodarowie wołoscy musieli wciąż — obok oficjalnego stanowiska Rzeczypospolitej — brać pod uwagę tyleż możliwości niespodziewanych nieraz wystąpień, ile było na Ukrainie potężnych rodów możnowładczych. Wyprawy magnatów na Wołoszczyznę, podejmowane w ciasnym rodowym czy osobistym interesie, wywoływały w I-stanbulu wrażenie, iż Polska usiłuje wkroczyć na teren uważany przez Turków za domenę ich własnych wpływów. Polityka wobec Kozaczyzny, dyktowana wyłącznie klasowym interesem możnowładztwa i zamożnej szlachty, wytwarzała z jednej strony coraz to nowe punkty zapalne w stosunkach polsko-tureckich i pol-sko-tatarskich, z drugiej zaś nie pozwalała związać Kozaków z Rzecząpospolitą i wyzyskać ich do obrony ówczesnych granic państwa. Wielki wysiłek i znaczne zasoby materialne szły więc na kresy południowo-wschodnie. Musiało to zaważyć w sposób zdecydowanie niekorzystny na innych, donioślejszych dla narodu polskiego sprawach, pozostających w związku przede wszystkim z ziemiami na północy kraju. Zjawisko to najwyraźniej i najbardziej tragicznie wystąpiło — jak już wspomniano — w początkach panowania króla Jana III, gdy spełzły na niczym jego plany zdobycia Prus Książęcych. Nie tylko szlachta broniła kraju przed najazdami tureckimi i tatarskimi. Bronił go także chłop, i to przede wszystkim jako żołnierz. Dzięki dzisiejszemu stanowi badań wiemy już na pewno, że chłopska piechota i chłopska dragonia, ulubiona broń Sobieskiego, odgrywały w wojnach tureckich, zwłaszcza w drugiej połowie wieku XVII, znacznie większą rolę niż do niedawna przypuszczano. Polski element ludowy wypełniał wtedy w znacznej większości także pułki cudzoziemskiego zaciągu. Prostymi żołnierzami, czyli „gemaj- 293 nami", byli tu już przeważnie nie Niemcy, lecz polscy chłopi. Ale to jeszcze nie wszystko. Znaczną część jazdy polskiej tworzyli żołnierze włościańskiego pochodzenia. Chorągwie kawalerii składały się z towarzyszy, którzy służyli najczęściej nie sami, lecz z pocztem, czyli mając przy sobie lub pod sobą jednego albo kilku ludzi konnych, tzw. pocztowych. Otóż pocztowi — to wyłącznie szlachta zaściankowa lub chłopi. Pośród towarzyszy było także znacznie więcej plebejuszy, niż sądziliśmy, i to nie tylko w chorągwiach lekkich i pancernych, ale nawet w tej typowo szlacheckiej broni, jaką była husaria. Świadczą o tym dość liczne za panowania Jana Kazimierza, Michała Korybuta i Jana III nobilitacje towarzyszy husarskich. Należy jeszcze podkreślić dominujący udział chłopów w walkach, które dziś nazwalibyśmy partyzanckimi. Zasadzki zastawiane na najeźdźcę po lasach i bezdrożach, napady na drobne oddziały nieprzyjacielskie, utrudnianie wszelkimi sposobami pochodów, to w dużej mierze dzieło chłopów. Świadectwa źródłowe na ten temat są nieliczne i rozproszone; trzeba jeszcze długich i żmudnych poszukiwań archiwalnych, aby wyjaśnić to ważne i ze wszech miar interesujące zagadnienie. Po klęsce wiedeńskiej staje przed Europą tzw. sprawa wschodnia, która przez dwa wieki z górą odgrywać będzie doniosłą rolę i zaprzątać uwagę kancelarii dyplomatycznych wielkich mocarstw. Sprawa wschodnia — to kwestia wyparcia Turków z Europy i podziału spadku po „chorym człowieku znad Bosforu", jak zaczęto później nazywać państwo Osmanów. Polska nie miała udziału w powikłaniach sprawy wschodniej. Z chwilą gdy Turcja przestała być agresywną potęgą zaborczą, znikły przeciwieństwa polsko-tu-reckie. W społeczeństwie zatarły się szybko dawne niechęci, powstały nawet sympatie. Fakt, że z trzech mocarstw rozbiorowych dwa, Rosja i Austria, były w sta- 294 łym konflikcie z Porta, nie mógł oczywiście pozostać bez wpływu na stosunki polsko-tureckie i na postawę społeczeństwa polskiego wobec dawnego przeciwnika. U wielu wytwarzało się przekonanie o wspólnych interesach Polski i Turcji. Przekonanie to pogłębiło się jeszcze pod wpływem życzliwego względem Polski stanowiska Porty w okresie porozbiorowym. W wieku XIX powstała nawet legenda, utrzymująca się długo, że Turcja nigdy nie uznała rozbiorów Polski. Istotnie nie ma formalnego aktu prawnego, w którym Porta zajęłaby takie stanowisko wobec rozbiorów. Ale od tego daleko do demonstracji, o której szeroko w Polsce opowiadano, jakoby sułtan przyjmując korpus dyplomatyczny, zawsze zapytywał manifestacyjnie: „A gdzie jest poseł Lechistanu?" — i zawsze otrzymywał odpowiedź wielkiego wezyra: „Najjaśniejszy Panie, poseł Lechistanu z powodu ważnych przeszkód nie zdążył jeszcze przybyć". Fakt, że legenda ta utrzymywała się tak długo, dowodzi pełnych sympatii i nadziei nastrojów społeczeństwa polskiego względem dawnego przeciwnika. Łączy się z nią inna jeszcze legenda. Rzeczpospolita miała rzekomo w Istanbulu własny gmach poselstwa. Po trzecim rozbiorze wielki wezyr miał podobno sam zabezpieczyć klucze od tego gmachu, aby po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zwrócić je prawowitemu właścicielowi. Wiara w prawdziwość tego faktu utrzymywała się długo zarówno w Polsce, jak i w Turcji; w czasie pierwszej wojny światowej informacja o tym wydarzeniu pojawiła się na łamach prasy węgierskiej, austriackiej, a nawet niemieckiej. I wreszcie legenda Wernyhory głosząca, że gdy Turek napoi konia w Wiśle, powstanie Polska wolna i potężna. Silne węzły sympatii zadzierzgnięte zostały podczas powstania listopadowego i emigracji popowstaniowej, a zwłaszcza po upadku insurekcji węgierskiej w roku 295 1849, gdy w Turcji znaleźli schronienie liczni wygnańcy polscy. Wielu z nich brało czynny udział w walkach o budowę nowej, postępowej Turcji. Polacy położyli ogromne zasługi dla rozwoju tureckiej wojskowości, techniki i kultury. W wieku XIX w wielu okolicach Turcji każdego Polaka uważano za lekarza lub inżyniera. Niektórzy uchodźcy osiedli na terenie zakupionym w 1835 r. przez księcia Adama Czartoryskiego pod Is-tanbulem, tworząc istniejącą do dziś dnia kolonię polską Adampol. Dziś nosi ona nazwę Polonezkóy, to znaczy Polska Wieś. Adampol przez długi czas był ośrodkiem polskiej pracy niepodległościowej na Bliskim Wschodzie. W kraju, w którym w strasznych niekiedy warunkach cierpiały niegdyś rzesze polskich jeńców uprowadzonych w jasyr, polscy emigranci polityczni w najcięższych dla ojczyzny czasach znaleźli serdeczną gościnę. Podczas wojny krymskiej (1853—1856) na krótko błysnęła Polakom nadzieja, że w oparciu o Turcję zdołają wywalczyć niepodległość. Pieśń powstańcza owych czasów głosiła: ••« Czyja nie nalana, Dopełnijmy czaszy Za zdrowie sułtana I Sadyka paszy! ;3 '5 .'T Próby organizowania w Turcji walki o wolność pozostaną na zawsze związane z osobą Adama Mickiewicza. Na kartach niniejszej książki mowa była głównie o polsko-tureckich przeciwieństwach i polsko-tureckich walkach, mniej o latach współdziałania i sympatii. Warto jeszcze pokrótce, nie wchodząc w szczegóły, zwrócić uwagę na polsko-tureckie związki kulturalne 296 Sąsiedztwo z tajemniczym a barwnym i egzotycznym światem islamu oddziaływało silnie na Polskę. Stosunki handlowe, szlaki komunikacyjne, które poprzez ziemie polskie wiązały Wschód z wieloma krajami Zachodu, poselstwa i podróże, wreszcie wojny tak częste w wieku XVII, wszystko to sprzyjało przenikaniu do Polski wpływów orientu. W polskim stroju męskim, w elementach uzbrojenia, w zdobnictwie artystycznym, wreszcie w języku widać duże wpływy tureckie i tatarskie. Rzecz znamienna, że te ze szczególną siłą wystąpiły w drugiej połowie wieku XVII. Wojny toczone za So-bieskiego, zwłaszcza zwycięstwo chocimskie i wiedeńskie, dały niezmiernie obfitą zdobycz w postaci wschodniego oręża, bogatych rzędów końskich, różnorodnych naczyń i sprzętów, szat i kobierców. Bogactw tych pełno było odtąd nie tylko w wielkopańskich rezydencjach, ale i szlacheckich dworach i dworkach. Wybitny znawca tych czasów, Władysław Łoziński, mówi o „nagłej orientalizacji smaku polskiego".290 Zainteresowanie orientalną bronią i przedmiotami sztuki zdobniczej było u nas tak silne, że już w XVII w. zaczęto je u nas wyrabiać. Z pracowni naszych rzemieślników-artystów wychodziły tkaniny, kobierce, pasy, broń, w których rodzime polskie motywy mieszały się z motywami sztuki islamu. Gdy moda żeńska wzorowała się na Francji, mężczyźni zapatrzeni byli w muzułmański Wschód. Głównym w Polsce krzewicielem mody orientalnej i orientalnego smaku był Jan Sobieski. Wielki wódz żywo interesował się modą w świecie islamu w dziedzinie oręża i koni, i brał wzory z jej przemian i z jej nowych przejawów. Polscy posłowie i wysłannicy do Istanbulu i Bachczy-seraju składali Sobieskiemu relacje z tej dziedziny i przywozili mu interesujące go cenne przedmioty orientalne. .1. , „ 297 17 kwietnia 1668 r. rezydenci polscy w Krymie, Złot-nicki i Lichocki, pisali z Bachczysaraju do hetmana: „[...] Według rozkazania WMć Pana łęk w srebro oprawny odsyłam, jako moda najforemniejsza tu w Krymie teraz, i butów par jedenaście. Rządzika nie widziałem tu jeszcze czerkieskiego, bo tu wszystko w tureckich jeżdżą. O czapki sami rzemieślnicy mówili mi, abym gołych nie posyłał, bo nie potrafią ich tak podszyć jako tu, a soboli pięknych nie mogłem dostać, i sukna okrom francuskiego i to lada jakie: ale tak tu czapki robią jako i we Lwowie. O konia wszystkimi siłami starać się będę, abym się przysłużył WMć Panu, jakoś WMć Pan rozkazał, i sprowadziwszy wszystko odeślę WMć Panu albo i sam przywiozę, gdy nastąpi wola WMć Pana Dobrodzieja prędko nas do siebie powrócić".291 Gdy w 1676 r. król Jan III odbywał wjazd do Krakowa na uroczystości koronacyjne, koń królewski przybrany był w złoty, sadzony dwoma tysiącami rubinów i szmaragdów rząd Husseina paszy, zdobyty pod Chocimiem. Rzecz ciekawa, gdy w kilka lat później król posłał rząd ten wielkiemu księciu toskańskiemu w podarunku, nie wywołał darem tym spodziewanego efektu. We Florencji uznano, iż jest to cosa del barbaro lusso — rzecz zbytku barbarzyńskiego. W Polsce inaczej na te sprawy patrzono, szlachta za przykładem króla kochała się w orientalnej lub na orientalne wzory przyozdabianej broni, w tureckich koniach, we wschodnich strojach i sprzętach, we wschodnim przepychu. Związki z Turcją nie mogły nie wywrzeć wpływu także i na słownictwo polskie. Ze Wschodu przyszły nazwy koni: bachmat, rumak, bułany, kary; nazwy oznak wojskowych: buława, buńczuk, buzdygan; nazwy ubioru i tkanin: burka, delia, kobierzec i wiele innych. Zapożyczenia językowe, dotyczące wszelkich dziedzin związanych z wojną, koniem, ubiorem żołnier- 298 skim czy szlacheckim, są zupełnie zrozumiałe, ale znamy i inne. Rzadko kto w Polsce wie, że nasza stara, poczciwa chłopska sukmana nazwę swą zawdzięcza kip-czackiemu wyrazowi „czekman", który znaczy tyle, co odzież. PRZYPISY BIBLIOGRAFICZNE * M. Rej z Nagłowić, Żwierciadlo albo kształt, w którym każdy stan snadnie się może swym sprawom jako we źwierciedle przypatrzyć, Wyd. J. Czubek i J. Łoś, Kraków 1914, t. II, str. 322. * E. Zawaliński, Polsko w kronikach tureckich XV i XVI wieku, „Collectanea Orientalia", Stryj 1938, nr 14, str. 19—20. 8 J. Długosz, Dziejów polskich ksiąg dwanaście, przekład K. Mecherzyńskiego, Kraków 1869, t. V, str. 613. * Tamże, t. V, str. 638. 5 Tamże. « Tamże, t. V, str. 656. * Tamże, t. V, str. 666. 8 Tamże, t. V, str. 667. * Tamże, t. V, str. 668. » Tamże, t. V, str. 669. 11 Tamże. u J. J. Sekowski, Collectanea z dziejopisów tureckich rzeczy do historii polskiej służących, z dodatkiem objaśnień po-trzebnych i krytycznych uwag, Warszawa 1824, t. I, str. 38. 18 E. Zawaliński, Polska w kronikach tureckich..., str. 31. 14 J. Długosz, Dziejów polskich..., t. V, str. 669. 16 E. Zawaliński, Polska w kronikach tureckich..., str. 32. lł Tamże, str. 33. « J. Ch. Pasek z Gosławic, Pamiętniki, Z rękopisu wydał J. Czubek, Kraków 1929, str. 523—524. 18 W. Kochowski, Roczników Polski Klimakter IV obejmujący dzieje Polski pod panowaniem króla Michała, Lipsk 1853, str. 343. 19 A. Bombacci, Dos Osmanische Reich, Historia mundi..., Bern 1957, t. VII, str. 448. 300 80 S. Makowiecki, Relacya o upadku Kamieńca r. 1672 i ostatnich czynach pana Jerzego Wołodyjowskiego przez IMć pana St. Makowieckiego stolnika latyczowskiego, „Przegląd Powszechny", Kraków 1866, t. X, str. 46. 81 F. Pułaski, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego wojewody chełmińskiego do Turcji w latach 1677—1678 wydał i przedmową poprzedził..., Warszawa 1907, str. 30. 88 Tamże, str. 35. 88 P. Miaskowski, Relacya legacył... do Ibraima i Amuratha cesarzów ottomańskich roku 1641, w: J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polszcze..., Lipsk 1840, t. V, str. 42. 81 F. Pułaski, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego..., str. 29. 85 E. Otwinowski, Wypisanie drogi tureckiej, gdym tam z posłem wielkim wielmożnym panem Andrzejem Bzickim, kasztelanem chełmskim, od króla Zygmunta Augusta posłanym roku pańskiego 1557, jeździł, w: J. I. Kraszewski, Podróże i poselstwa polskie do Turcji, Kraków 1860, str. 28—29. 88 Tamże, str. 24—25. 87 J. Pajewski, Węgierska polityka Polski w połowie XVI wieku (1540—1571), Kraków 1932, str. 57—60; także: Sz. Askenazy, Listy Roarolany, „Kwartalnik Historyczny", Lwów 1896, roczn. X, str. 113—117. 83 J. Pajewski, Turcja wobec elekcji Walezego, Kraków 1933, str. 21—22. 89 S. Twardowski, Przewoźna legacyja J. O. Xiqżęcia Kryszto-płia Zbaraskiego... do Najjaśnieyszego Zygmunta III króla Polskiego y Szwedzkiego do Naypotężniejszego Sołtana Cesarza Tureckiego Mustafy w roku 1621..., Kraków 1706, str. 106. 18 E. Otwinowski, Wypisanie drogi tureckiej..., str. 22. 81 J. Czubek, Mifcolaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja do Ziemi Świętej (1582—1584), wydał... w: Archiwum do dziejów literatury i oświaty w Polsce, t. XV, część II, Kraków 1925, str. 117. 88 B. Śląski, Opanowanie w r. 1627 przez Marka Jakimowskie-go okrętu tureckiego. Z pierwodruku wydał..., Poznań 1927, str. B2. s» Tamże, str. 23. 84 J. Długosz, Dziejów polskich..., t. VI, str. 135. *5 L. Kolankowski, Dzieje Wielkiego Księstwa Litewskiego za Jagiellonów, Warszawa 1930, t. I, str. 426; także: F. Papśe. Jan Olbracfct, Kraków 1936, str. 122. 301 »• B. Wapowski, Kroniki Bernarda Wapowskiego z Radocho-niec... część ostatnia, czasy podlugoszowskie obejmująca (1480—1535). Z rękopisu... wydal, życiorysem Wapowskiego i wyjątkami z spółcześnych historyków objaśnił... J. Szuj-ski, Kraków 1874, t. II, str. 30. 87 Acta Tomiciana, Górski St. epistoloe legationes, responsa, actiones, res gestae... Sigismundi I. R. P... collectae et m Tomos XXVII digestae, Poznań 1853, t. III, str. 158. 88 Tamże, str. 168—181. 39 J. Pajewski, Legacja Piotra Zborowskiego do Turcji w 15GS roku. Materiały do historii stosunków polsko-tureckich zapanowania Zygmunta Augusta, „Rocznik Orientalisłyczny", Lwów 1936, t. XII, str. 43. 40 Tamże, str. 30. « Tamże, str. 43—44. 42 S. Orzechowski, Mowy (turcyki). Wyd. K. J. Turowski, Sanok 1855, str. 12. 43 Tamże, str. 21. 44 J. Kochanowski, Dzieła polskie, Warszawa 1953, t. I, str. 66... 45 A. Bielowski, Pismo Stanisława Żółkiewskiego kanclerza koronnego i hetmana, Lwów 1861, str. 244. 4« J. J. Sękowski, ColZectanea z dziejopisów tureckich..., t. I, str. 181. 47 A. Bielowski, Pisma Stanisława Żółkiewskiego..., str. 437. « Tamże, str. 370—371. 49 F. Suwara, Przyczyny i skutki klęski cecorskiej 16ZO r., Kraków 1930, str. 88. M A. Bielowski, Pisma Stanisława Żółkiewskiego..., str. 375 —378. « Tamże, str. 570—571. « Tamże, str. 574. M O. Laskowski, Cecora, Encyklopedia Wojskowa, Warszawa 1931, t. I, str. 570. 64 J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich..., t I, str. 140—141. » A. Bielowski, Pisma Stanisława Żółkiewskiego..., str. 577. M Tamże, str. 578. " S. Lubomirski, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: Zegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621.-, Kraków 1853, str. 67. M J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: 2e- gota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej..., str. 110; 302 także: S. Lubomirski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 69—70. J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich..., t. I. str. 147. J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 121. Tamże, str. 126. Tamże, str. 127. Tamże. J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich..., t. I. str. 157. J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 127. Tamże, str. 129. P. Zbigniewski, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: Żegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej..., str. 46, J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 136. W. Potocki, Transakcja wojny chocimskiej. Pisma wybrane, Warszawa 1953, t. I, str. 383—384. S. Lubomirski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 87. J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 146. P. Zbigniewski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 54, J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 149. Tamże, str. 151—152. P. Zbigniewski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 59.. Tamże. J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej..., str. 149. Tamże, str. 171—174. L. Kolankowski, ProbZem Krymu w dziejach jagiellońskich,. Lwów 1935. Odbitka z rocznika XLIX „Kwartalnika Historycznego", str. 5. W. Łoziński, Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, t. I.: Czasy i ludzie* Kraków 1957, str. 138. Pamiętniki o KoniecpoZsfcich. Przyczynek do dziejów polskich XVII wieku wydał Stanisław Przyłęcki, Lwów 1842, str. 255. Tamże, str. 271. P. Piasecki, Chronica gestorum in Europa singulariumr Cracoviae 1646, str. 553. L. Kubala, Wojno szwedzka w roku 1655, i 1656. Szkiców Historycznych Serya IV, Lwów 1913, str. 262. Tamże, str. 263. B. Baranowskł, Tatarszczyzna wobec wojny polsko-szwedz- 303 97 98 99 100 102 103 104 197 i°8 i" 112 fciej w latach 1655—1660. Polska w okresie Drugiej Wojny Północnej 1655—1660,1.1: Rozprawy, Warszawa 1957, str. 473 L. Kubala, Wojna brandenburska i najazd Rakoczego w roku 1656 i 1657, Szkiców Historycznych Serya V, Lwów 1917, str. 11. Tamże, str. 12. B. Baranowski, Totarszczyzna wobec wojny polsko-szwedz-kiej..., str. 481; także: B. Baranowski, Chłop polski w walce z Tatarami, Warszawa 1952, str. 66. Z. Wójcik, Traktat andruszowski 1667 roku i jego geneza, Warszawa 1959, str. 64. J. Sobieski, Listy do Marysieńki. Opracował Leszek Ku-kulski, Warszawa 1962, s. 183. Acta historica res gestas PoZoniae illustrantia..., vol. II Acta Joannis Sobiesfci... edidit Franciscus Kluczycfci, t. I cz. I, Kraków 1880, str. 271. J. Sobieski, Listy do Marysieńfci, str. 196. Tamże, str. 189. Tamże, str. 196. Tamże, str. 199. Tamże, str. 213—214, LI Acta historica..., t. I, cz. I, str. 279. -t J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 214. W. Kochowski, Historya panowania Jana Kazimierza z Klimakterów W. Kochowskiego przez współczesnego tłumacza w skróceniu na polski język przełożona, Poznań 1859, t. III, str. 127. Acta historica..., t. I, cz. I, str. 274. Tamże, str. 284. J. Sobieski, Listy do Marysieńfci, str. 216. W. Kochowski, Historya panowania Jana Kazimierza..., t. III, str. 129. Tamże, str. 127—128. Tamże, str. 130. , Tamże, str. 131. Tamże, str. 134. * Tamże, str. 135. '* Tamże, str. 88. Tamże, str. 132. Acta historica..., t. I, cz. I, str. 285—287. Tamże, str. 290—292; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 222. 304 »4 115 116 117 118 119 12° 121 127 128 i33 184 i35 1M 137 138 i'9 142 148 144 145 148 147 148 Acta historica..., i. I, cz: I, str. 294. : ,.s»it<*&*s; W. Kochowski, Historya panowania Jgftta . t. III, str. 141. r«L .tts - »I ' J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 226.. -,ti .ii* • ...f '• J. J. Sękowski, CoUectanea z dziejopiśów :• tureckich.... t. II,, str, 7—8. . . = . ..• Tamże, str. 10. .".-•• Tamże, str. 20—21. ..... Tamże, str. 45. ....••-.•" Acta Historica..., t. I, cz. 2, Kraków 1881, str. 1044, Tamże, str. 767. . . . i-s . '* Tamże, str. 781. Tamże, str. &60. : Tamże. !- Tamże, str. 860—861. ...... » Tamże, str. 1059. , Tamże, str. 1053. Tamże, str. 1046. S. Makowiecki, Relacya o upadku Kamieńca-., t. IX, str. 400. Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1028. S. Makowiecki, Relacya o upadku Kamieńca..., t. IX, str. 402. Tamże. t. IX, str. 406. Tamże, t. IX, str. 410. Tamże, t. X, str. 51. Tamże, t. X, str. 52. Tamże, t. X, str. 56. Tamże, t. X, str. 58. A. Grabowski, Ojczyste spominki w pismach do dziejów dawnej Polski, diariusze, relacye, pamiętniki... z ręfcopj- smów zebrane..., Kraków 1845, t. II, str. 170. Acta histonca..., t. I, cz. 2, str. 1063. Tamże. W. Potocki, Pisma wybrane, Warszawa 1953, t. II, str. 151 H. Zieliński, Wypratoa Sobieskiego na czambuły tatarskie, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II, str. 13. Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1096. Tamże, str. 1089. : :^1 Tamże, str. 1120. ...!<•' Tamże, str. 1236—1241. .T. r A. Grabowski, Ojczyste spominki..., t. II, str. 200 — 201. : 20 — Buńczuk i koncerz 305 "» Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1259—1262. «° Tamże, str. 1285—1286. «» Tamże, str. 1313. 152 Tamże, str. 1314. 1M Tamże, str. 1315, 1320, 1321. «* Tamże, str. 1316—1317; także: A. Grabowski, Ojczyste spo- minki..., t II, str. 276—277. 155 Acta historica..., t I, cz. 2, str. 1322. 158 Tamże, str. 1324. 157 Tamże, str. 1321—1322. 158 W. Kochowski, Roczników Polski Klimakter IV..., str. 335. «• Tamże. 180 Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1323. '•''., 111 Tamże. »« Tamże, str. 1343—1344. < 143 A. Przyboś, IHoa pamiętniki z XVII wieku Jana Cedrow-skiego i Jana Floriana Drobysza Tuszyńskiego, wydał i wstępem poprzedził..., Wrocław 1954, str, 54. »M Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1321—1322; także: A. Grabowski, Ojczyste spominki..., t. II, str. 354—355. 185 K. Górski, Wojna Rzeczypospolitej z Turcją w latach 1672 i 1673, Biblioteka Warszawska, Warszawa 1890, t. II, str. 92. 1M K. Clausewitz, Strategische Beleuchtung mehrerer Feldziige •-- von Sobieski, Munnich, Friedrich dem Grossen und dem Herzog Karl Wilhelm Ferdinand von Braunschweig und andere historische Materialien żur Strategie. Hinterlassene Werke des Generals Karl von Clausewitz uber Krieg und Kriegjiihrung, Berlin 1837, t. X, str. 11. l"7 A. Grabowski, Ojczyste spominki..., t. II, str. 295. "8 Acta historica..., t. I, cz. 2, str. 1345. 189 J. Woliński, Przyczynki źródlowe do kampanii 1674 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy". Warszawa 1933, t. VI, str. 82. "o Tamże, str. 84—85. -..q. •>'• "i Tamże, str. 85. ?/ H »» «* Tamże, str. 88. •*;!• %„ 173 Tamże, str. 91. -Je 174 T. Korzon, Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, Lwów 1923, t. II, str. 466. 175 J. Woliński, Przyczynki źródlowe..., str. 91. 178 J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 442. i" Tamże. 306 »» Tamże, str. 443. 17ł J. Woliński, Sobiesciana z r. 1675, „Przegląd Historyczno- - Wojskowy", Warszawa 1932, t. V, str. 233. 188 Tamże. 181 J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 452. 188 A. Czołowski, Wojna polsko-turecka 1675 r. „Kwartalnik Historyczny", Lwów 1894, roczn. VIII, str. 606. 183 J. Woliński, Bitwa pod Lwowem 1675 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1932, t. V, str. 218. 184 A. Czołowski, Wojna polsko-turecka..., str. 606. 165 Tamże, str. 609—609. 188 J. Woliński, Bitwa pod Lwowem..., str. 221. 187 A. Czołowski, Wojno polsko-turecka..., str. 613. i"8 Tamże, str. 614. 189 Tamże, str. 616. 190 Tamże, str. 617. 191 J. Woliński, Sobiesciana..., str. 241. 192 Tamże, str. 242. 193 A. Czołowski, Wojna polsko-turecka..., str. 621. »« J. Woliński, Sobiesciana..., str. 241. 195 A. Czołowski, Wojna polsfco-turecka..., str. 624. 198 VoZumina Legum. Przedruk Zbioru Praw staraniem XX Pijarów) w Warszawie od roku 1732 do roku 1782 wydanego, Petersburg 1860, t. V, str. 186—187. i97 Tamże, str. 340—356. 195 J. Woliński, Żóratono, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II, str. 46. 199 Tamże. 200 J. Sobieski, Listy do Morysieńfei, str. 457—458. s"1 Tamże, str. 461. 802 Tamże, str. 463. *°3 Tamże, str. 465. 204 Tamże, str. 465—466. 205 J. Woliński, 2óraumo, str. 55. 208 J. Sobieski, Listy do Marysieńfci, str. 468. ; 207 Tamże, str. 471. '!» 208 Tamże, str. 472. 209 Tamże, str. 473—474. «f 210 T. Korzon, Dzieje wojen i wojskowości..., t. II, str. 491. *" Tamże, t. II, str. 490. 'f 212 J. Woliński, Zórawno, str. 61. -PC 213 J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 474. -fs 214 A. Przyboś, Dwa pamiętniki z XVII w..., str. 66. ;,, 20* 307 217 218 «*• 221 225 228 227 228 282 233 237 238 239 K. Konarski, Polska przed odsieczą wiedeńską r. 1683, War- szawa 1914, str. 26. F. Pułaski, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego..., str. 206— 208. Tamże, str. 28 — 29. O. Forst de Mattaglia, Jan Sobieski Kdnig von Polen, Ziirich 1946, str. 110. F. Pułaski, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego..., str. 37—38. Tamże, str. 78. Tamże, str. 295. K. Konarski, Polska przed odsieczą wiedeńską..., str. 57. Dyaryusz wyprawy na Turka pod Wiedeń 1684, z wołoskie- go tłumaczony, Tomik II, Kraków 1786, str. 10. Acta historica..., vol. VI: Acta regis Joannis III... edidit Franciscus Kluczycki, Kraków 1883, str. 221. K. Konarski, Polska przed odsieczą wiedeńską..., str. 219. J. Ch. Pasek, Pamiętniki, str. 517—518. Tamże, str. 518. M. Dyakowski, . Summaryusz okazyi wiedeńskiej przez N. Króla Jegomości Jana III z wiekopomną sławą narodu naszego expedyowanej, w: W. S. Broel-Plater, Zbiór pa- miętników do dziejów polskich, Warszawa 1859, t. IV, str. 185; także: J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników..., Warsza- wa 1830, t. V, str. 17S. Acta historica..., Vol. VI, str. 308; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 499. Tamże. M. Dyakowski, Summaryusz okazyi wiedeńskiej..., w: W. S. Broel-Plater, Zbiór pamiętników..., str. 179; także: J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników..., str. 169. Acta historica..., vol. VI. str. 583—584. Tamże, str. 330—331; także: J. Sobieski, Listy do Marysień- ki, str. 506. Acta historica..., vol. VI, str. 343; także: J. Sobieskł, Listy do Marysieńki, str. 507. Acta historica..., vol. VI, str. 359; także J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 512. Acta historica..., vol. VI, str. 587. J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 517. Acta hżstorica..., vol. VI, str. 590. M. Dyakowski, Summaryusz okazyi wiedeńskiej..., w: W. S. 308 847 s« 249 250 *** 254 258 s59 Broel-Plater, Zfoiór pamiętników.,., str. 185; v|ąkże: J. Ut Niemcewicz, Zbiór pamiętników..., str. 178. Dyaryusz wyprawy na Turka..., str. 35,. ..,-..• Acta historica..., vol. VI, str. 361; także: J. Sobieski, Listy tJo Marysieńki, str. 513. . . Acta historica..., vol. VI, str. 375; także: J, Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 519. Acta historica..., vol. VI, str. 591. . .. Tamże, str. 592. Acta historica..., ypl. VI, str. 374; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 518. O. Forst de Battaglia, Jan Sobieski Kónig von Polen, str. 213. . . . , Acta historica..., vol, VI,' str. 647— «48. Tamże, str. 593. Tamże, str. 594. Husejn Hezarfenn, Historia wyprawy wiedeńskiej. Kara Mustafa pod Wiedniem, str. 256. Acta Historica..., vol. VI, str. 377; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 520. Acta historica..., vol. VI, str. 377—378; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńfci, str. 521. Acta historica..., vol. VI, str. 596. Tamże, str. 383. • O. Forst de Battaglia, Jan Sobieski Kdnig von Polen, str. 221. Acta historica..., vol. VI, str. 596. J. Ch. Pasek, Pamiętniki, str. 523. Acta historica..., vol. VI, str. 404. F. P. Daleyrac, Les anecdotes de Pologne au mćmoires secrets du regne de Jean Sobieski III du nom, Paris 1700, t. II, str. 167. Acta historica..., voL VI, str. 379-^-380; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 522. M. Dyakowski, Summaryusz okazyi wiedeńskiej..., w: W. S. Broel-Plater, Zbiór pamiętników, str. 191—192; także: J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników, str. 188. , Acfa historica..., vol. VI, str. 398 — 399; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 527. Acta historica..., vol. VI, str. 423; także J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 541. > ; Acta historica..., vol. VI, str. 423; także:. J. Sobieski, Listy do Marysieńfci, str. 544. .882 ,%i?. ,i 309 M5 J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich,.., t. II, str. 174. *" Acta historica..., vol. VI, str. 401; także J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 5/29. 287 Acta historica..., vol. VI, str. 601. «« Tamże, str. 602 *'• Tamże. 270 Tamże, str. 451, także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 553. 471 Acta historica..., vol. VI, str. 452, także: J. Sobieski, Listy do Marysteńki, str. 554. 272 Tamże. 273 Acta historica..., vol. VI, str. 491, także: J. Sobieski, Listy do Marysiefiki, str. 570; także; J. Ch. Pasek, Pamiętniki, str. 531. 274 Acta historica..., vol. VI, str. 455; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 556. 275 Tamże. 278 Acta historica..., vol. VI, str. 457; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 557. Ł, 277 J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich..., t. II, str. 181. 278 Acta historica..., vol. VI, str. 607. 279 Tamże, str. 509; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 573. 280 J. Woliński, Diariusz zajęcia Strzyhomia w 1683 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI, str. 102. 281 O. Forst de Battaglia, Jan Sobieski Konig von Polen, str. 246—247. 282 Acta historica..., vol. VI, str. 485—486; także J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 566, 283 Acta historica..., vol. VI, str. 533; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 584. 284 .Acta historica..., vol. VI, str. 535; także: J. Sobieski, Listy do Morysieńfci, str. 585. 285 Acta historica..., vol. VI, str. 487; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 567—568. 288 P. Dupont, Mćmoires pour servir d 1'histoire de la vie et des actions de Jean Sobieski III roi de Pologne, Wydal z rękopisu J. Janicki, Warszawa 1885, str. 163. 287 Acta historica,.., voL VI, str. 536; także: J. Sobieski, Listy do Morysieńfci, str. '586. iłlfc 310 !" Acta historica..., vol. VI, str. 558; także: J. Sobieski, Listy do Marysieńki, str. 592. -59 Acta historica..., vol. VI, str. 550; także: J. Sobieski, Listy do Aforysieńki, str. 588. *»• W. Loziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958. str. 144, 241 Acta historica..., vol. II, t. I, cz. I, str. 358. m • H BIBLIOGRAFIA Wydawnictwa źródłowe Acta historica res gestas Poloniae illustrantia..., Yolumen II, Acta Joannis Sobieski... edidit Franciscus Kluczycki, tomi I, pars I 1629—1671, Cracoviae 1880, tomi I, pars II 1672—1674, Cracoviae 1881. Acta historica res gestas Poloniae illustrantia..., Yolumen VI, Acta regis Joannis III ad res anno 1683... edidit Franciscus Kluczycki, Cracoviae 1883. Sz. Askenazy, Listy Roxolany, „Kwartalnik Historyczny", Lwów 1896, r. X. A. Bielowski, Pisma Stanislawa Żółkiewskiego kanclerza koronnego i hetmana, Lwów 1861. W. Bogatyński, Listy hetmana Tarnowskiego do Albrechta o taktyce wojennej z Turkami, „Przegląd Historyczny", Warszawa 1913, t. XVII. J. Czubek, Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła peregrynacja do Ziemi Świętej (1582—1584) wydał..., Archiwum do dziejów literatury i oświaty w Polsce, t. XV, cz. II, Kraków 1925. F. P. Daleyrac. Les anecdotes de Pologne ou memoires secrets du regne de Jean Sobieski III du nom, Paris MDCC (1700), 2 tomy. Dyaryusz wyprawy na Turka pod Wiedeń 1684 z wołoskiego tłumaczony, Tomik II, Kraków 1786. J. Długosz, Dziejów polskich ksiąg dwanaście, przekład K. Mecherzyńskiego, Kraków 1869, t IV i V. P. Dupont, Memoires pour servir d Vhistoire de la vie et des actions de Jean Sobieski III roi de Pologne, wydał z rękopisu J. Janicki, Warszawa 1885. M. Dyakowski, Summaryusz okazyi wiedeńskiej przez N Króla Jegomości Jana III z wiekopomną sławą narodu naszego expedyowanej, w: W. S. Broel-Plater Zbiór pamiętników do dziejów polskich, Warszawa 1859, t. IV; także J. U. Niemcewicz Zbiór pamiętników, Warszawa 1830, t. V. 312 F. Friedmanrr, Nieznana relacja o batalii wiedeńskiej 168$ roku, „Przegląd Historyczno-Wojskowy"., -Warszawa 1934.) t. VII. .. ••• . • • •• • . • . A. Grabowski, Ojczyste spominki w. pismach do dziejów dawnej Polski, diariusze, relacye, pamiętniki.:, z rękopismów zebrane..., Kraków 1845. 2 tomy. A. Hniłko, Przygotowanie artylerii koronnej na wyprawę wiedeńską w 1683, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. ...-.- L. Hubert, Pamiętniki historyczne, Warszawa 1861,. t. II. Kara Mustafa pod Wiedniem. Źródła muzułmańskie do dziejów wyprawy wiedeńskiej 1683 roku, przekład i opracowanie Z. Abrahamowicz, Kraków 1973. W. Kochowski, Historya panowania Jana Kazimierza z Kli-rnakterów W. Kochowskiego przez współczesnego tłumacza w skróceniu na polski język przełożona, Poznań 1859, t. III. W. Kochowski, Roczników Polski Klimakter IV obejmujący dzieje Polski pod panowaniem króla Michała, Lipsk 1853. O. Laskowski, Diariusz kampanii węgierskiej in anno 1683, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. O. Laskowski, Relacja wyprawy wiedeńskiej z 1683 roku, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. S. Lubomirski, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: Żegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621..., Kraków 1853. >T. Łoś, Pamiętniki Janczara..., ogłoszone z wstępem krytycznym, Kraków 1912. S. Makowiecki, Relacya o upadku Kamieńca r. 1672 i ostatnich czynach pana Jerzego Wołodyjowskiego przez IMć pana St. Makowieckiego stolnika latyczowskiego, „Przegląd Powszechny", Kraków 1886, t. IX. P. Miaskowski, Relacya legacyi,.. do Ibraima i Amuratha cesarzów ottomańskich roku 1641, w: J. U. Niemcewicz, Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polszcze..., Lipsk 1840, t. V. S. Orzechowski, Mowy (turcyki), Wydanie K. J. Turowskie-go, Sanok 1855. J. Ostroróg, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: Żegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621..., Kraków 1853. E. Otwinowski, Wypisanie drogi tureckiej, gdym tam z posłem wielkim wielmożnym panem Andrzejem Bzickim, kasztelanem chełmskim, od króla Zygmunta Augusta posłanym roku- 313 pańskiego 1557 jeździł, w: J. I. Kraszewski, Podróże i poselstwa polskie do Turcji, Kraków 1860. J. Pajewski, Legacja Piotra Zborowskiego do Turcji w 156S r. Materiały do historU stosunków polsko-tureckich za panowania Zygmunta Augusta, „Rocznik Orientalistyczny", Lwów 1936, t. XII. S. Przyłęcki, Pamiętniki o Koniecpolskich, Przyczynek do dziejów polskich XVII wieku wydał..., Lwów 1842. J. Ch. Pasek z Gosławłc, Pamiętniki, Z rękopisu wydał Jan Czubek, Kraków 1929. P. Piasecki, Chronica gestorum in Europa singularium, Cra-coviae 1646. A. Przyboś, Dwa pamiętniki z XVII wieku Jana Cedroio-I skiego i Jana Floriana Drobysza Tuszyńskiego, Wydał i wstępem poprzedził..., Wrocław 1954. f F. Pułaski, Źródła do poselstwa Jana Gnińskiego wojewody chełmińskiego do Turcji w latach 1677—1678, Wydał i przedmową poprzedził..., Warszawa 1907. J. J. Sękowski, Collectanea z dziejopisów tureckich rzeczy do historyi polskiej służących..., Warszawa, t. I—1824, II— 1825. J. Sobieski, Dziennik wyprawy chocimskiej r. 1621, w: Żegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621.,., Kraków 1853. J. Sobieski, Listy do Marysieńki, Opracował Leszek Kukul-ski, Warszawa 1962. F. Stoller, ffeue Quellen żur Geschichte des Tiirkenjahres 1683 aus dem lotharingischen Hausarchiv herausgegeben,.., Mit-teilungen des Osterreichischen Instituts jur Geschichtsforchung Erganzungsband XIII, Heft I, Innsbruck 1933. B. Śląski, Opanowanie w r. 1627 przez Marka Jakimowskiego okrętu tureckiego. Z pierwodruku wydał..., Poznań 1927. S. Twardowski, Przeważna legacya J. O. Xiążęcia Kryszto-pha Zbaraskiego..., Kraków 1706. Volumina Legum, Przedruk Zbioru Praw staraniem XX Pijarów w Warszawie od roku 1732 do roku 1782 wydanego, Petersburg 1860, t. V. B. Wapowski, Kroniki, Wydał J. Szujski, Scriptores Rerum Polonicarum, Kraków 1874, t. II. J. Woliński, Diariusz zajęcia Strzyhomia w 1683 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. J. Woliński, Przyczynki do wojny 1676 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. i*1 f- •-•i«słi,j y'v. . 314 J. Woliński, Przyczynki źródlowe do kampanii 1674 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. J. Woliński, Relacja Dymitra Wiśniowieckiego z kampanii 1676 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. J. Woliński, Sobiesciana z r. 1675, „Przegląd Historyczno- -Wojskowy", Warszawa 1932, t. V. J. Wolińskł, Materiały do dziejów wojny polsko-tureckiej 1672—1676, w: Studia i Materiały do Historii Wojskowości, Warszawa 1966—1967, t. XII, cz. l i 2. P. Zbigniewski, Dziennik wyprawy chocimskiej r, 1621, w: Żegota Pauli, Pamiętniki o wyprawie chocimskiej r. 1621..., Kraków 1853. Opracowania B. Baranowski, Chłop polski w walce z Tatarami, Warszawa 1952. B. Baranowski, Polska a Tatarszczyzna w latach 1624—1629, Łódzkie Tow. Naukowe, Wydział II, nr l, Łódź 1948. B. Baranowski, Stosunki polsko-tatarskie w latach 1632— —1648, Prace Instytutu Historycznego UL, nr l, Łódź 1949. B. Baranowski, Tatarszczyzna wobec wojny polsko-szwedz-kiej w latach 165S—1660, Polska w okresie Drugiej Wojny Północnej 1655—1660, t. I, Rozprawy, Warszawa 1957. B. Baranowski, Znajomość" Wschodu w dawnej Polsce do XVIII wieku, Łódzkie Tow. Naukowe, Wydział II, nr 3, Łódź 1950. J. Bartoszewicz, IbraJum Strasz, „Tygodnik Ilustrowany", Warszawa 1863. L. Boratyński, Stefan Batory i plan ligi przeciw Turkom (1576—1584), w: Rozprawy Wydz. Fil.-Hist. Akad. Urn., t. XLIV, Kraków 1903. K. Brockelmann, Gesc/iich.te der islamischen Volker und Staaten, Munchen 1939. F. Bujak, KoJlimoch i znajomość państwa tureckiego w Polsce około początku XVI wieku, Studia Geograficzno-History-czne, Warszawa 1925. C. Chowaniec, Wyprawa Sobieskiego do Mołdawii w 1686 r., „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1931, t. IV. K. Clausewitz, Strategische Beleuchtung mehrerer Feldzuge von Sobieski, Milnnich, Friedrich dem Grossen und dem Her-200 Karl Wilhelm Ferdinand von Braunschweig und \andere historische Materialien żur Strategie. Hinterlassene Werke des 315 Generals Kort von Olausewitz iiber Krieg und Kriegfuhrung, Berlin 1837, t. .X. W. Czermak, Plony wojny tureckiej Władysława IV, w:-Rozprawy Wydz. Fil.-Hist. Akad. Um., t. XXXI, Kraków 1895. A: Czolowski, Wojna polsko-turecka 1675 r.,. ,;Kwartalnik Historyczny", Lwów 1894, r. VIII. • A. Czołowski, Ikonografia wojenna Jan III, „Przegląd Histo-ryczno-Wojskowy" Warszawa 1930, t. II. J. Dąbrowski, Władysław III- Jagiellończyk na Węgrzech (1440^-1444), Hozprawy Tow. Naukowego Warsz., t. II, z. l, Warszawa 1922. • J. Dąbrowski, Rok 1444 w świetle najnowszych badań, „Sprawozdania z czynności i posiedzeń PAU", luty 1950. O. Dąbrowski, Operacja wiedeńska 1683 r., „Przegląd Histo-ryczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. O. Forst de Battaglia, Jan Sołtieski Kónig von Polen, Zii-rich 1946. O. Górka, Dziejowa rzeczywistość a racja stanu Polski na południo-wschodzie, Warszawa 1934. O. Górka, Liczebność Tatarów krymskich i ich wojsk* Warszawa 1936. K. Górski, Historio piechoty polskiej, Kraków 1893. K. Górski, Historia jazdy polskiej, Kraków 1894. K. Górski, Obrona granic Rzeczypospolitej od Tatarów, Biblioteka Warszawska, Warszawa 1891, t. II i III. K. Górski, Wojna Rzeczypospolitej z Turcją w latach 1672 i 1673, Biblioteka Warszawska, Warszawa 1890, t. I i II. O. Halecki, The Crusade of Varna, A Discussion of Contro-versial Problems, New York City 1943. J. Hammer-Purgstall, Geschichte des Osmanischen Reiches, Pesth 1835—1840, 4 tomy. Pb. K. Hitti, History of the Arabs, 3d Edition, London 1943. M. Horn, Chronologia i zasięg najazdów tatarskich na ziemie Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1600—1647, w: Studia i Materiały do Historii Wojskowości, Warszawa 1962, t. VIII, cz. 1. N. lorga, Geschichte des Osmanischen Reiches nach den Quellen dargestellt, Gotha 1906—1912, 5 tomów. L. Jagielski, Odsiecz wiedeńska 1683 roku, „Przegląd Historyczny", Warszawa 1910, t. X. J. :Kijas, Źródła historyczne „Pana Wołodyjowskiego", „Pamiętnik Literacki", Warszawa 1942, r. XLIII, •• • L. Kolankowski, Obrono Rusi za Jagiellonów na przełomie 316 XV i XVI wieku; Księga Pamiątkowa ku czci Bolesława Orze-chowicza, Lwów -1916, t. I. L. Kolankowski, Dzieje Wielkiego Księstwa Litewskiego za Jagiellonów, t. I 1377—1499, Warszawa 1930, L. Kolankowski, -Problem Krymu w dziejach Jagiellońskich, Lwów 1935, Odbitka z r. XLIX „Kwartalnika Historycznego" K. Konarski,-Polsko przed odsieczą wiedeńską r. 1683, Warszawa 1914. , .':../. W. Konopczyński, Polska a Turcjo 1683—1792, Warszawa 1936. ...-..- T. Korzon, Dolo i niedolo Jana Sobieskiego, Kraków 1898, t. II i III. ' •• T. Korzon; Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t. II i III, wyd. I, Kraków 1912, wyd. II, Lwów 1923. F. Kotula, Warownie chłopskie XVII wieku w ziemi przemyskiej i sanockiej, w: Studia i Materiały do Historii Wojskowości, Warszawa 1962, t. VIII, cz. 1. T. Kowalski, Na szlakach islamu, Szkice z historii kultury ludów muzułmańskich, Kraków 1935. Kriegsjahr 1683 nach Acten und anderen authentischen Quel-len dargestellt in der Abteilung fur Kriegsgeschichte des K. K. Kriegsarchivs, Wien 1883. L. Kubala, Wojno brandenburska i najazd Rakoczego w roku 1656 i 1657, Szkiców Historycznych Seria V, Lwów 1917. L. Kubala, Wojna S2u>ed3fca w roku 1655 i 1656, Szkiców Historycznych Seria TV, Lwów 1913. M. Kukieł. Zarys historii wojskowości w Polsce, wyd. III zmienione i powiększone, Kraków 1929. M. Kukieł, Polsfcż wysiłek zbrojny roku 1683, „Kwartalnik Historyczny", Lwów 1933, r. XLVII. M. Kukieł, Sklad narodowy i społeczny wojsk koronnych za Sobieskiego, Studia Historyczne ku czci Stanisława Kutrzeby, Kraków 1938, t. II. O. Laskowski, Wyprawa wiedeńska, „Przegląd Historyczno--Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. A. Lewak, Dzieje emigracji polskiej w Turcji (1831—1878), Warszawa 1935. A. H. Lybyer, The Ottoman Government in the Time of Su-leiman the Magnificent, Cambridge, Mass. USA 1913. W. Łoziński, Proioem i lewem, Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, t. I. Czasy i ludzie, Kraków 1957. W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1958 317 •-: R. Majewski, Cecora. Rok 1620, Warszawa 1970. W. Majewski, Plany wojny tureckiej Władysława IV o rzekome przymierze kozacko-tureckie z 1645 r., .,Przegląd Historyczny", t. LXIV, Ł 2 z 1973 r., str. 267—282. T. Mańkowski, Orient w polskiej kulturze artystycznej, Wrocław 1959. J. Pajewski, Stosunki polsko-węgierskie i niebezpieczeństwo tureckie w latach 1516—1526, Rozprawy Historyczne Tow. Naukowego Warszawskiego, t. IX, z, 3, Warszawa 1930. J. Pajewski, Węgiersko polityka Polski w połowie XVI wieku (1540—1571), Kraków 1932. J. Pajewski, Turcja wobec elekcji Walezego, Kraków 1933. J. Pajewski, Turcja wobec elekcji Batorego, Kraków 1935. J. Pajewskł, Projekt przymierza polsko-tureckiego za Zygmunta Augusta, Warszawa 1935. J. Pajewski, Szlachcic polski dyplomatą tureckim (Jan Kier-dej-Said bej), „Miesięcznik Heraldyczny", Warszawa 1935, r. XIV, nr 4. F. Papee, Jan Olbracht, Kraków 1936. F. Papce, Zagadnienia Olbrachtotoej wyprawy z r. 1497, „Kwartalnik Historyczny", Lwów 1933, roczn. XLVII. K. Piwarski, Między Francją a Austrią, Z dziejów polityki Jana III Stfoieskiego w latach 1687—1690, Rozprawy Wydz. Fil.-Hist. PAU, Kraków 1935. K. Piwarski, Osłabienie znaczenia międzynarodowego Rzeczypospolitej w drugiej polowie XVII w., „Roczniki Historyczne", Poznań 1957, r. XXIII. A. Prochaska, Hetman Stanisław Żółkiewski, Warszawa 1927. A. Rembowski, Hosla i plany wojenne przeciw Turcji, Biblioteka Warszawska, Warszawa 1895, t. IV. J. Reychman, Mahomet i świat muzułmański, Warszawa 1958. J. Reychman, Znajomość i nauczanie języków orientalnych w Polsce XVIII w., Wrocław 1950. J: Reychman, Życie polskie to Stambule w XVIII wieku, Warszawa 1959. J. Reychman, Elementy orientalne w kulturze polskiej w czasach nowszych, „Przegląd Orientalistyczny" nr 3/51, Warszawa 1959. J. Reychman, Podróżnicy polscy na Bliskim Wschodzie w XIX wieku, Warszawa 1972. Z. Spieralski, Po klęsce bufcowińskiej 1497 roku. Pierwsze najazdy Turków na Polskę, w: Studia i Materiały do Historii Wojskowości, Warszawa 1963, t. IX, cz. 1. 318 B. Stachoń, Polityka Polski wobec Turcji i akcji antyturec-fciej 10 wieku XV do utraty Kilii i Biaiogrodu (1484), Arch. Tow. Naukowego we Lwowie, Wydz. II Hist.-Fil., Lwów 1930, t. VII. F. Suwara, Przyczyny i skutki klęski cecorskiej 1620 r., Kraków 1930. S. Szachno-Romanowicz, Ibrahim-Bej Strasz Polak renegat w slużbie tureckiej od r. 1551, Collectanea Orientalia, Wilno 1834, nr Ł K. Szajnocha, Powieść o niewoli na Wschodzie, Dzielą, Szkice Historyczne, Warszawa 1876, t. II. A. Sliwiński, Hetman Żółkiewski, Warszawa 1927. A. Sliwiński, Jan Karol Chodfciewicz. Hetman wielki litewski, Warszawa 1922. A. Sliwiński, Jan Sobiesfci, Warszawa 1924. W. Tomkiewicz, Polska polityka czarnomorska w dobie nowoczesnej, „Przegląd Historyczny", Warszawa 1932, t. XXX. J. Tretiak, Historio wojny chocimsfciej (1621), Kraków 1921. J. Wimmer, Wyprawa wiedeńska 1683, Warszawa 1957. J. Woliński, Zórawno, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. J. Woliński, Bitwo pod Lwowem 1675, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1932, t. V. J. Woliński, Parkany 7 i 9 października 1683, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1933, t. VI. J. Woliński, Oblężenie Kamieńca w 1672 roku, w: Zeszyty Naukowe Wojskowej Akademii Politycznej, Warszawa 1966, Seria Historyczna nr 14. Z. Wójcik, Dzikie Polo w ogniu. O Kozoczyźnie w dawnej Rzeczypospolitej, Warszawa 1961. A. Zajączkowski, Studia orientalistyczne z dziejów słownictwa polskiego, Prace Wrocławskiego Tow. Naukowego, seria A, nr 49, Wrocław 1953. E. Zawaliński, Polska w kronikach tureckich XV i XVI wieku, Collectanea Orientalia, Stryj 1938, nr 14. H. Zieliński, Wyprawa Sobieskiego na czambuły tatarskie, „Przegląd Historyczno-Wojskowy", Warszawa 1930, t. II. J. W. Zinkeisen, Geschichte des Osmanischen Reiches in Europa, Hamburg 1841—1863, 7 tomów. OJ '• t •A "f •U- W X" INDEKS Indeks nie obejmuje przypisów bibliograficznych i bibliografii, nie uwzględnia haseł Polska, Polacy i Turcja, Turcy. Aadil Girej 133, 136 Abaza Mehmed 117—121 Abbasydzi 6, 24 Abchazi 118 Achmed I 67 Achmed, czausz tur. 149, 151 Adamppl (Polonezkoy) 296 Adrianopol 7, 12, 13, 20, 35, 93, 150, 173, 234 Afryka 6, 234 Ahmed Ogli 257 , Akerman zob. Białogród ;. Albania 23 Albańczycy 29, 136 Albrecht II Habsburg 11, 14 Albrecht Hohenzollern 60 Aleksander Jagiellończyk 48 Aleksander VI, papież 56 Aleksandria 40, 41 Aleppo 7, 163 Ali pasza 70, 71 Anadol Hisar 16 Anatolia 7, 23, 31, 66, 71, 134 Andruszów 133, 136 Anglia 289 _•) Angora (Ankara) 9 Apafi Michał 136 Arabski Półwysep 5 yl 21 — Buńczuk j koncerz Archioka 67 Askenazy Salomon 37 Askenazy Szymon 37 Astrachań 124 x\tlantyk 5 August II Wettin 240 Austria 132, 215, 216, 228, 232—236, 247—260, 266—268, 286—288, 294 Azja 6, 12, 16, 23—25, 107, 128, 234 Azja Mniejsza 6, 7, 9, 65, 67, 134 Azja Środkowa 5, 6, 8 Azow 289 Azowskie Morze 66, 168 Babadagh 190 Bachczyseraj 107, 123, 124, 131, 297, 298 Bagdad 6, 24 Bajazet I 8, 9 Bałkany 8, 9, 11, 23, 44, 45, 234, 279, 289 Bałkan Wschodni 93 Bałkański Półwysep 15, 57 Bałtyk 190, 215, 216, 217, 232 Banat 289 321 i Bar 75, 119, 182 Barberini, kardynał rzymski 42 Bednarowa 116 Belgrad 12, 24, 136, 234, 278 Bendery 108 Beresteczko 124, 217 -»L Besarabia 47, 109 Bethlen Gabor 69, 70 Biała Cerkiew 109, 228, 231 Białogród (Akerman) 23, 45, 46, 47, 48, 108, 109 Bidziński Stefan 179, 181, 184, 195, 196, 202, 249, 269, 270 Bielicki, szlachcic po!, służący u Tatarów 157 Bilka Szlachecka 202, 204 Bizancjum 7, 9, 23, 46 Bliski Wschód 8, 45, 296 Bogusz Marcin 206 Boldur, wódz mołdawski 54 Bolechów 167 Bona Sforza d'Aragona 37 Bonsii M., ksiądz 140 Bosfor 16, 31 ,01 ,iU Bośnia 9, 23 Bośniacy 29 asaidioi^ A Bóbrka 197, 200 Bracław 192 'bo-. A Bracławszczyzna 109 A Brana 98 A Braiła 133 Brandenburgia 127, 215, 216. 232 Bratysława (Preszburk) 240, 262, 266 Brno 238 Brody 193, 198 Bródno k/Warszawy 129 Brzeżany 137, 138, 145, 193, 198, 211 Buczacz 109, 167, 168, 174, 188, 204, 211, 213, 216, 219, 231 322 Buda 279 Budziak 57, 58, 121, 122 Budzin 11, 14, 24, 100, 265— 269, 274, 278, 289 Bukowina 53, 140, 175 Bułgaria 8 Bułgarzy 29 Bursa 7 Busbecą Ghislain de 28 Busza 68, 77 Bzicki Andrzej 39 Cecora 41, 63, 70, 75, 76, 86, 87, 114, 150, 177, 178, 186, 190 Cetlabuga 47, 49 Cezarini Julian 14, 18 Chmłelecki Stefan 109, 116 Chmielnicki Bohdan 86, 123, 124, 126, 132 Chmielnicki Jerzy 132 Chocim 39, 50, 72, 74, 75, 87, 91—95, 98, 106, 120, 150, 169, 170, 173, 175, 177—179, 186— 189, 206, 218, 282, 298 Chocimierz 117 Chodkiewicz Jan Karol 88, 89, 91, 95—99, 101—103, 177 Choissy de, adresatka listów Marii Ludwiki 129 Chreptyjow 185 Chrzanowska Anna Dorota 207, 208, 210 Chrzanowski Jan Samuel 206 —208, 210—213 Cisa 283 Clausewitz Karl von 186 Czarne Morze 17, 23, 45, 47, 49, 58, 66, 89, 108 Czarniecki Stefan 129 Czarniecki Stefan Stanisław 273, 275 Czarnokozienice 140 Czarny Ostrów 194 Czarny Szlak 109, 140 Czartoryski Adam 296 Czechy 45, 69, 89, 237 Czerniowce 54 Czortków 219, 285 Czyngiz-ehan 78 Daleyrac Franciszek Paulin 260 Dalmacja 149, 289 Damaszek 135, 218 Daniłowicz Mikołaj 88 Dardanele 7, 16 Daszkiewicz Eustachy 58 Debreczyn 284 Dęli 83 Derelui 53 Demir Kap 13 Denhoff Władysław 249, 272 Dennemark Jan 181 Dewlet Girej 77—79, 81 .. Dewna 18, 19 , Dilaver pasza 104 ..,-•• Długosz Jan 12, 13, 17, 19, 46 Dniepr 64, 65, 109, 192 Dniestr 45, 46, 48, 50, 52, 55, 63, 68, 72—75, 82—84, 90, 93, 94, 98, 102, 104, 108, 116— 121, 150, 151, 155, 165, 168, 170, 173, 174, 175, 177—179, 181, 185, 194, 211, 213, 218— 221, 224, 285 Dobrudza 150, 190 Dołhej 220, 221 Dornbach 249 Doroszenko Piotr 133, 136, 141, 146, 147, 149, 157, 171, 191, 192 Dreimarkstein 253 Drohobycz 68, 219 Dudek Franek 114, 115 Dunaj 8, 9, 11, 12, 15, 23, 24, 45, 46, 49, 52, 55, 8*-»l, 93, 107, 108, 150, 173, 185, 188, 190, 193, 218, 235, 241, 242, 244, 247, 248, 25tt, 258, 267, 268, 270, 271, 274—277, 284, 287 Dunajów 49 Duńczycy 128 Dupont Filip 283 Diinwald, generał austr. 268 Dyakowski Mikołaj 238, 243 Dzikie Pola 61 Egejskie Morze 41 Egipt 6, 23 Eleonora Habsburżanka 239 Elżbieta Luksemburska 11, 12 Ertogrul, legendarny wódz tur. 7 Eugeniusz IV, papież 12 Eupatoria 66 Europa 6—S, 15—17, 23—25, 34, 40, 44, 57, 61, 62, 122, 134, 232, 234, 261, 279, 287, 288, 294 Ferdynand I Habsburg 28 Ferdynand II Habsburg 89 Filiakoyo 283 Firlej Mikołaj 47, 56 Florencja 298 Franciszek I Wałczy 215 Francja 25, 137, 159, 189, 215, 216, 228, 232 Fryderyk Wilhelm Hohenzollern 127, 215, 249, 259 Galata 17, 29 : Galitzinberg 254 j Gallipoli 16 , H Gdańsk 45, 137, 194 ij Genueńczycy 16, 17 ;| Germigny, poseł fr. 37 ;j Girejowie krymscy 107: H 323 Gliniany149, 172, 175, 200—202 Gliwice' 238" Gniezna 205,- 209 Gniński Jan 31, 33, 228, 229, 230 "• ' Golski Stanisław 110 Gołogóry 49 Gosiewski Wincenty 130 • Gratiani Kasper 72, 74—76, 79—81 Grecja 45 Grecy 9, 34, 41, 105 Grłnzing 248, 251 Gródek 125 Gruszecki Stanisław 161 Gruszka 75 . Grzegorz Ghicą 182, 187, 188 Grzegorz III Duca 150, 234 Grzegorz z Sanoka 22 Gustaw II Adolf 89 '., Gyór 234, 246, 267 „ Habarescu, starosta mołdawski 156 Habsburgowie 11, 24, 25, 37, 60, 62, 69, 128, 132, 134, 215, 227, 263, 264, 280, 286, 289 Hadir 50 - Hadżi Girej 107, 254, 285 J Hali pasza 38 "*' Halil pasza 178, 185 *' Halicz 55; 72, 220 Hassling-Ketling zob. Hayking Haykłng, major artylerii 162 HeiligCRStadt 251, 252 Henryk Walczy 37, 73 Hercegowina 23 Herman Badeński 240, 252 '' Heuberg 254 Hiszpania 6, 39 Hohenzollernowie 89 Hohol Eustachy 192, 193 Holandia 289 324 Hollabrunn 239 Horyń 195 Hron 270, 274, 276, 277 Hrubieszów 164, 172 Hryńczuk 118 Humań 109, 191 Humiecki Wojciech 154, 155, 158, 160 Humien 69 Hunyady Jan 12, 13, 15, 17, 18, 21, 22 Husejn Hezarfenn 257 Husiatyn 194 Hussein aga 176 Hussein pasza 101, 102, 173, 176, 177, 180, 182—185, 298 Ibrahim I Dęli 32, 36 Ibrahim Szejtań 218, 219, 223, 224, 226, 246, 247, 250, 265, 270 Ibrahim Szyszmań 194, 195, 198, 204, 207, 208, 209, 211, 213, 218 Indie 8 ;. Indus 5 Inflanty 89 ; Iran 8 Irtysz 107 Isaccea 93, 150, 173 Iskander pasza (Skinder pasza) 67, 68, 70, 71, 75, 77— 81, 85 Islam Girej 124, 125 ; . Istanbul 23, 26, 29, 31, 33, 35— 39, 47, 49, 56, 64, 66, 67, 70, 71, 85, 92, 120, 121, 128, 131, 132, 142, 150, 173, 185, 194, 215, 226, 229, 230, 278, 295, 297 Iwaszko zob. Abaza Mehmed Izaak, skarbnik mołdawski 50 Izabella Jagiellonka 36, 37 Jabłonowski Stanisław 142, 147, 179, 181, 184, 195, 198, 219, 221, 223, 224, 237, 240, 241, 249, 253, 254, 270, 271, 274—276, 284 Jagiellonowie 44, 56, 62 Jagielnica 219 ; Jakimowski Marek 41—43 Jampol 74, 75 Janisz pasza 183 Jan Jerzy III Wettin 240, 259 Jan Kazimierz 125, 126, 127, 129, 133, 288, 294 Jan Olbracht 48—51, 54—56 Jan III Sobieski 88, 109, 129, 137—145, 148, 151—153, 155, 163, 165—176, 178—196, 198— 204, 211—213, 215—226, 231— 234, 236—244, 246—249, 251, 253—266, 268—276, 278-=-290, 293, 294, 297, 298 Jarmolińce 174 Jaruga 68, 77 Jasiek, chłop z Nowosielc 114, 115 Jaskólski Mariusz Stanisław 124 Jassy 74, 75, 150 . . . .. Jaworów 195, 216, 217, 232. j^ Jazłowiec 219, 285 Jerozolima 135 BJ Jerzy Wilhelm Hohenzollern 89 Jezierna 126 Kaczorowski, poseł poi. 190 Kaffa 23, 45, 67, 107 Kahlenberg 248—252 Kalłnowscy 122, 292 Kalinowski Aleksander 80, 81 Kallimach 22, 48 Kalnik 192 Kamieniec Podolski 30, 48, 75, 93, 98, 115, 118, 119, 131, 140, 141, 151, 152, 154—156, 158—162, 164, 168, 173, 178, 179, 181, 185, 191, 192, 195, 197, 204, 205, 212—214, 226, 266, 279, 286, 288, 289 Kantemir murza 82, 113, 115— 117, 119 Kapistran Jan 46 Kapłan pasza 163, 177, 178, 186, 187, 190 ..-.;- Karadża pasza 20 Karaman 23 . . Kara Mehmed 247; 269, 272, 275—278 Kara Mustafa 135, 229, 234— 236, 246, 248, 250, 252, 255— 258, 264—267, 278 Karczewski Tomasz 205: Karłowice 289, 290 Karnkowski Jan Polak 47, 49 Karol V Walczy 215 Karwowski Jan 191 Karol X Gustaw 125—129, 131 Karol Lotaryński 235, 240, 241, 245, 247, 249, 251, 254, 259, 260, 268, 274—276 Karpaty 69, 264, 284 Korsuń 109 • Kassim bej 41 Kaukaz 118 Kazanowski Marcin 38, 82, 86 Kazań 124 Kazimierz Jagiellończyk 47 Kazimierz Wielki 47 Kątski Marcin 143, 155, 179, 183, 225, 239, 242, 243, 248, 249, 253, 268, 277 Kędzierzyński, szlachcic 176 Kierdej-Said Jan 37 Kierym Girej 137, 141, 142, 144, 146, 147 Kijów 46, 191 >jw 325 Killia 23, 45—49, 108 Kircholm 88 Kiszka Stanisław 54 Klosterneuburg 249 Kochanowski Jan 62 Kochowskł Wespazjan 28, 143, 144, 181 Kocmań 50 Kodża Khizr 21 Kołomyja 47, 49 Komorno 267 Konaszewicz-Sahajdaczny Piotr 70, 92, 99, 101 Kondeusz Ludwik II 137, 139, 140 Koniecpołscy 122, 292 Koniecpotski Aleksander 123 Koniecpolskt Stanisław 75, 78, 85, 88, łł5, 116, 119—122, 140 Konstantynopol 8, 9, 23, 35, 46, 121 Konstantynow 140, 141 Kopyciński Szymon 91 Korecki Samuel 64, 78, 80, 81, 84, 86 Kor suń 123 Korycki Krzysztof 201 Kosowe Pole 7, 8 Kossak Zofia 39 Koszyce 283 Kozacy 58, 59, 63—72, 84, 89— 91, 93—99, 102, 103, 119, 121, 123, 124, 131—133, 141, 142, 146, 149, 152, 169, 172, 174, 228, 285, 292 Kozłowski Tomasz 206, 207 Koźmin 53 Konigsegg hr., wicekanclerz Rzeszy 280 Kopru 134 Kopriłlowie 134—136, 229, 287 KoprOW Achmed 30, 135, 157, 161, 171, 173 Koprillii Mehmed 134, 135 Kraków 42, 56, 113, 137, 152, 217, 236, 237, 263, 281, 285, 286, 298 Krasiński Jan Dobrogost 284 Krasne 193 Krasiłow 195 Krasnobród 153 Krasnystaw 167 Kreta 136, 149 Krechówka 220, 223, 226 Krosno 117 Krym 23, 45, 57, 58, 66, 67, 72, 107, 108, 122—125, 127, 130—133, 137, 146, 165, 193, 298 Krzywczyce 202 Krzyżacy 48, 53 Kubala Ludwik 128 Kuczmański Szlak 109 Kuczuk murza 196 Kudak 278 Kulczycki Jerzy Franciszek 244—246 Kunicki, ataman kozacki 285 Kunowica 13 Kuropatnicki Hieronim 147 Lanckoroński Hieronim 155 Lanckoroński Przeeław 58 Lanckoroński Wawrzyniec 155, 162 Lannoy Ghillebert de 44 Leon X, papież 57 Leopold I Habsburg 234, 236, 237, 239, 261, 262, 264, 280 Leopoldsberg 24T Lesbos 41, 42 Lesienice 200—202 Leszczyński Jan 150 Lewice 268 326 Lichocki, rezydent poi. w Krymie 298 Linz 235 Lisowski Aleksander 69 Litatyn 211 Litwa 48, 125 Longueville Karol de 153 Lublin 45 Lubomirski Hieronim 201, 220, 249, 251, 275, 276 Lubomirski Jerzy 133 Lubomirski Konstanty 126 Lubomirski Stanisław 88, 90, 91, 95, 97, 100, 102, 103, 105, 177 Ludwik II Jagiellończyk 24 Ludwik XIV 153, 215 Luksemburgowie 11 Lwów 45, 49, 50, 55, 109, 113, 126, 141, 151—154, 163, 172, 176, 189, 191, 194, 196—200, 202—204, 213, 216, 217, 219, 225, 298 Ładyżyn 191 Łańcut 114 Łaski Olbracht 59 Łasko, rotmistrz 137, 138 Łobocki Maciej 37 Łoziński Władysław 297 Łuck 48 .'i ••l 'l Maciej Korwin 44 Mahomet, prorok 5, 100, 187 Mahomet, bej Nikopolis 17 Makowiecki Piotr 208 Makowiecki Rafał 206 Makowiecki Stanisław 30, 155, 156, 158, 160, 161 Mariabrunn 254 Maria Eleonora Hohenzollern 89 Maria Ludwika Gonzaga 129 Maria Kazimiera Sobieska 224, 238, 239, 242, 257, 261, 273, 285 Martynow 116, 117 Marysieńka Sobieska. zob. Maria Kazimiera Matczyński Marek 243, 244, 272 Mazurzy 130 Mehmed I 9 Mehmed II 23, 28, 30 Mehmed III 35 Mehmed IV 150, 173, 192, 229, 230 Mehmed IV Girej 124, 127, 131—133, 136 Mehmed Karakasz 100, 101 ,v Mehmed pasza 70 ,*-Mengli Girej 46, 108 «•„' Messyna 42 <• Mezopotamia 6, 8 Miaskowski Wojciech 32 Miączyński Atanazy 185 Michaelberg 253 Michał Korybut Włśniowiecki 152, 153, 155, 164, 176, 177, 188, 239, 294 Michałowicz Jerzy 244, 245 ; Michał Waleczny 63 Miciowski, szlachcic 237 Mickiewicz Adam 296 '"•• Miedzybuż 174 •'",, Miądzyleski Wawrzyniec 57 '"• Mikulińce 196 >' Mizewna 67 Modrzejewski Andrzej 198 ' Mogilnica 49 Mohacz 24 Mohylew 75, 83, 93, 193 Mohyła Aleksander 64 Mohyła Konstanty 63, 64 SĄ Mohyła Szymon 63 ,-;,., ;,' 327 Mołdawia 46, 47, 49, 50, 52, 55, 63, 68, 71, 73, 74, 91, 104, 115, 118, 119, 133, 140, 285, 288 Mołdawianie 51, 54, 74, 120 Montecuccoli Rajmund 135, 136 Morawy 237 Morea (Peloponez) 23, 289 Moskwa 39, 41, 67, 69, 70, 127, 132, 228, 290 Motowidło Jan 174, 181, 182 Murad I 7 Murad II 9, 16, 19—21 Murad IV 36 Murad Girej 234 Murawski Szlak 109 Murtaza pasza 121 Mustafa I Szalony 68 Mustafa II 36 Myśliszewski, rotmistrz 155, 157, 158, 161 Nalewajko Semen 66 Navagero Andrzej 36 Nayma effendi 92, 96 Neapol 40 NeuhSusel zob. Novś Zamk^ Niderlandy 215, 216, 232 Niemcy 34, 45, 74, 89, 128 Niemirów 192 Nikolsburg 238 Nikopolis 8, 15 . Nimwegen (Nijmegen) 232 Nitra 265 Novś Zamky (NeuhSusel, Ersek Ujvar) 136, 265, .266, 267 Nowosielce 113—115 Nowy Sącz 126 Nussberg 251 • Nussdorf 251 .'••'& Ochmatów 122, 125 ' Oczaków 58, 59, 64, 65, 66, 67 Oczakowskie Pola 109 - • Olesko 198 Oleszko, poseł poL 71 Oleśnicki Zbigniew 15 • Olszowski Jędrzej 171. 178, 185 • Ołomuniec 238 Opawa 238 Orawa 281 Orchan, sułtan 7 Ormianie 34, 156 >J Orsova 15 -, • : Orzechowski Stanisław 61 Osman I (Otman) 7, 25 Osman II 36, 68, 70, 71, 92— 95, 98—100, 106, 113 Ossuria de, wicekról hiszp. 40 Ostrogscy 122, 292 Ostroróg Mikołaj 11& Ostrzyhom (Esztergom; Grań) 265—270, 278, 279, 282, 283 Otman zob. Osman I Otwinowski Erazm 35, 39 Otwinowski Hieronim 71 Pac Michał 174, 175, 179, 180, 187, 193, 219, 223 , ,_j Palermo 42 .. j Parczów 48 . .j Parkany 268—270, 273, 274, 276, 277, 282, 284 Pasawa 235 Pasek Jan Chryzośtom 28, 237, 259 ui Pawołocz 193, 228, 231 M Peczernia 205 • . . E»l Peloponez zob. Morea . ' Perekop 109, 146 Persja 6, 24, 25, 28, 34, 68, 71 Petranka 167 : ., . Piaseckł Paweł 121 <• Piekarski Michał 87 ' :Vl?> Pielaszkowice 153 Piotr I Romanów 289 Płuchowo 204 Podhajce 137, 141—145, 147, 204, 207, 208 Podkarpacie 113 Podlasie 130 Podole 41, 48, 55, 68, 90, 91, 109, 113, 118, 125, 149, 168, 170, 174, 193, 195, 218, 226, 227, 231, 258, 266, 279, 280, 285, 292 Pokucie 109, 140, 174, 196 Polanowski Aleksander. 142, 143, 147 Polanowo 121 Polesie 218 Polonezkoy (Polska Wieś) zota. Adampol Pomorzany 141, 198 Potoccy 122, 292 ' Potocki Jan 179, 181 Potocki Mikołaj 155, 160 ; Potocki Piotr 126 ; Potocki Stefan 63, 64, 179 Potocki Szczęsny 270 Potocki Wacław 99, 164, 167 '. Pfitzlełnsdorf 254 Prażmowski Mikołaj 131 Preszburk zob. Bratysława Pretwicz Bernard 58 Prostki 130 Prowadija 15 Prusy Książęce 48, 89, 129, 130, 190, 216, 232, 233, 293 Prut 50, 54, 64, 75, 76, 78, 80, 81, 94, 119, 150, 188, 190 Przemyśl 113, 117 :>8 Przewadzki, czeladnik 159 Przeworsk 114 ;oii Pyrz Michał" 114, 115 dź Raba 136 Racibórz 238 Radnot 130- •.'-.-•••..'•• Radziejowskł Hieronim 142 Radziwiłł Bogusław 130 . Radziwiłł Janusz 125 Radziwiłł ' Michał Kazimierz 174, 179, 181, 187, 193, 200, 203 •.-..••- . Radziwiłł Mikołaj Sierotka 40 Raguza 289 >g Rakoczy Jerzy 69, 130, 131 'L Raszków 192, 194 > • • 'L Rej Mikołaj 7 Rimavska Sobota 283 • ' Rodos 24, 29 . Rohatyn 36 Roksolana, sułtanka 36, 37 Roman 51 .; Rosja 67, 70, 89, 107, 121, 124— 128, 131—134, 136, 195, 289, 290, 294 Rosskopf 253 Rumelia 31 Rusini 41 Rustem pasza 36 . Ruszczyc Roman 147, 176, 185, 240 Ruś 36 Ruś Czerwona 55 Ryga 89 Rzewuski Kazimierz 161 Rzewuski Michał 196, 198, 282 Rzym 6, 42, 58 Sad-ed-din. kronikarz tur. 20 Sambor 68, 244 San 126, 165 Sankt Gothard 136 Sapieha Kazimierz 281, 284-g Sasowy Róg 64, 119, 120 Satanów 174 .3 Sawa 24 , ,;. 328 329 Schafberg 254 Schreiberbach 248 Schlitz-Gdrtz, poseł brandenburski 249 I Schwechat 261 d Sebevłlle, poseł fr. 280 :•?, Segedyn (Szeged) 14 Seldżucy, dynastia 6 Selim Girej 163, 194, 195, 222 Selim I Okrutny 23 Selim II 35, 36 ,( Serban Cantacuzino 234 ii Serbia 7, 13 * Serbowie 7, 8, 9, 29 H Seret 54, 75, 211 r Serwinia 75, 83 Siedmiogrodzianie 67, 128, 131 Siedmiogród 12, 22, 51, 69, 130, 133, 136, 264, 289 Siekierzyński Marek 190 Sieleckł Piotr 86 Sieniawski Mikołaj 173, 198, 206, 237, 238, 240, 241, 249, 253 Sienkiewicz Henryk 162, 186 Sievering 250, 251 Silnicki Gabriel 140, 145, 173 Sirko Iwan 146 Skała 90 Skinder pasza zob. Iskander pasza Skoraszewski Władysław 184 Skrzetuski Jan 137 t Słowacja 281 -t Smoleńsk 121 Smotrycz 119, 154 « Sobieski Aleksander 253 J Sobieski Jakub 88, 91, 94, 96, 102, 103, 104, 105 Sobieski Jakub, syn Jana III 253, 261, 262, 281 Sobieski Jan zob. Jan III So- bieskł . *>K v*-js<; Sofia 13 Soroki 74, 75 Stanisławów 193, 219, 220 Stara Trembowla 205 Starhemberg Ernest Rildiger von 235, 245, 261, 279 Stary Sącz 285 Stawiszcze 132 ; Stefan Batory 62, 63 Stefan III Wielki 47, 49—52, 54, 55 Stetteldorf 240 Stillfried 245 Strasz Ibrahim Joachim 37, 57 Strazjusz Jan 60 Struś Mikołaj 80 Stryj 113, 219 Strypa 39, 211 Strzeżowski Mikołaj 47 Studzienica 121 Subchan Ghazi 128, 129, 130 Suczawa 50, 51, 52, 55 Sulejman aga 124 Sulejman pasza 184 Sulejman I Czelabi 6, 7 _ , Sulejman II Wspaniały 23— 26, 36, 37, 99, 134 \. Sycylia 42 * Sylistria 118, 121, 135, 173 Synopa 66 Syria 6, 8, 23 ł Szahin aga 121 Szczerzec 217 Szemberg Teofil 74, 79, 83, 92, 94 ; Szścseny 282, 283 -Sztokholm 215 Szumlański Damian 240 Szwecja 89, 125, 127—131, 228 Szypienica 50 Ściana 133 Śląsk 125, 189, 237 sM ;n< 330 Śmigielski, rotmistrz 176 Śniatyń 55, 190 Śródziemne Morze 24 Świeca 221, 222, 224, 226 Tamerfan zob. Timur Lenk Targowica 109 Tarnopol 140 Tarnowskie Góry 238 ' V Tarnowski Jan 60, 166 Tasz Hisar 15 'V Tatarzy 28, 35, 36, 38, 46—49, 54, 55, 57—59, 62, 67, 68, 71, 72, 76—79, 81, 83, 84, 87, 90, 91, 93, 95, 104, 107—109, 110—132, 137, 138, 140—148, 152, 156, 157, 163—170, 174, 190—192, 194—205, 208, 218, 219, 221—224, 226, 228, 235, 247, 254, 275, 291—293 Tatarzy budziaccy (biało-groteey) 108, 113, 118, 120, 285 Tatarzy krymscy 108 Tatarzy-Lipkowie 156, 172,192 Tatarzy negajsey 108 Tatarzy oczakowscy 108 Tautul, kanclerz mołdawski 50 Tawań 109 ;• ? • , '.-. ; ;' • ' «if Rozdział trzynasty ?- • <• SOBIESKI POD WIEDNIEM ........... 234 Rozdział czternasty ;r Ł; : '.'.. «' POŚCIG ................... 263 Rozdział piętnasty KILKA SŁÓW O STOSUNKACH POLSKO-TURECK1CR W CIĄGU WIEKÓW ......... i' . ... 291 Przypisy bibliograficzne . . . . . . . . . 300 Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . 312 indeks .................. 321 BIBLIOTEKA WIEDZY WSPÓŁCZESNEJ „OMEGA" >S3.- Y.v • rłf . . ' ŁMHł Rzeczpospolita szlachecka,, wobec wielkich odkryć • Janusz Tazbir Tomik 249 zł 10,— Kalendarze i pseudouczone „dzieła" w rodzaju „Nowych Aten" Chmielowskłego, kształtujące sądy o świecie szerokich rzesz polskiej szlachty, zaludniały nowo odkryte kontynenty przeróżnymi dziwadłami, smokami o siedmiu głowach, tubylcami bez ust, odżywiających się samym zapachem itp. Obok tych przekazów kursowały na ziemiach Rzeczypospolitej prace ówczesnych geografów, relacje podróżników, docierały najrozmaitsze towary, w tym i chętnie kolekcjonowane okazy sztuki orientalnej. Wraz z narastającym tempem podbojów kolonialnych i, co za tym idzie, coraz obszerniejszą wiedzą o odkrytych w odległej Ameryce cywilizacjach, a także przemianami w samej mentalności europejskiej rozpoczyna się proces ewoluowania powszechnie wyznawanych przekonań. Dominująca dotychczas orientacja europocentryczna zostaje stopniowo zastąpiona przez charakterystyczny dla Oświecenia uniwersalizm, przyznający taką samą wartość odmiennym kręgom kulturowym. Książka Janusza Tazbira prezentująca rzadko poruszany do tej pory problem recepcji wielkich odkryć geograficznych w Rzeczypospolitej szlacheckiej, ukazuje nie tylko opinie naszych przodków na ten temat, lecz również omawia działalność Europejczyków (w tym i Polaków), którzy dotarli do nowych kontynentów.