Karol Maliszewski Zdania na wypadek DZIEŃ NAUCZYCIELA Apel poległych J. K. Pisz teraz bo masz dobre dni pisz zawsze bo zawsze jest dobry czas i następni zmarli popierają cię pchają cię wyżej mówiąc jesteś tego wart ładnie opisujesz nasze okna nasze ręce na parapecie ślad po nas na szybie Odchodzimy kiedy chcemy odejść nikt nas nie wybierał nie wierz w przeznaczenie już następnego dnia ktoś szybko zedrze tapetę w słowiki zamuruje okno zrobi łazienkę w stołowym Przed zmrokiem w samym sercu zmierzchu otwiera się mała przepaść wywija się jak robak z dzioba języczek śmierci trel lekki swawolny Tęskność (w kwietniu) Annie i Tomaszowi Węgrzynowskim Burza kwietniowa jak nowa - ze śniegu się bierze, z wielkich kałuż, w które wpada słoneczny patrol jaskółek, pierwszy raz słyszę taki skwir od czterdziestu, natrętne przebieranie, przebieganie wbrew utartym na pył, połysk powietrza; wybuch drzew: las od podszewki, z mgieł, z rozjechanych żab (Romeo spod olchy chciał w skok przebyć wieczność, wpadł w poślizg). Julio z rowu, Tysbe z piany - to ja, wpuść mnie. Instrukcja obsługi Chciałbym, żebyś był mną udoskonalonym. Dlatego staram się mówić do ciebie spokojnie. Te wyrazy nie są wcale trudne. Wyrazy zdziwienia, zachwytu, słusznego gniewu. To się tylko tak mówi, o, idzie podmiot - Prawdziwe życie przechodzi gdzieś obok. Jest obce; skurcze wrażliwości, skoki temperatury niepotrzebnie rejestrowane przez taśmy powietrza jak ktoś to ładnie powiedział. Wielkanoc "A nie ma jednej kawki w powietrzu, która by nie spała przez jedną noc życia w spokojnym gnieździe. Lecz o mnie Bóg zapomniał." J. Słowacki To było w marcu we wtorek; zamarzło pod nogami grząskie oparcie dla paru przebiśniegów. Z pudła schodów wychodziły dźwięki, rury jak żywe wiły się pod tynkiem. Pokrywała się grubą warstwą śniegu trawa zieleńsza od wszystkiego. W górach tłoczyło się nowe powietrze, by nazajutrz zasypać światłem podwórze. Trzaskały bramy, przelewała się rzeka, nic nie mogłem zmienić zapisany w księgach. "Chrystus chuj" wołali wysłannicy piekła. Misterium Wszyscy. Z tych wszystkich tylko niektórzy mogą wyciągnąć ręce i wnioski, dotknąć się, przytulić do wspólnych znaczeń, pić z bliskich sobie źródeł. Urodzeni i trochę stworzeni, odnalezieni przez czujki dat i miejsc, najbliżsi przez dotyk, smak, zapach; podobnie ścierani na piach. Dzień Nauczyciela W kuli pływa martwy kwiat, prezent od klasy. Gdy dmucham, to wstaje. Wietrzy, skąd nadciągnie pochwa świata, kaptur sokolnika przesłoni mu oczy. Powędrowałem dzisiaj wzdłuż hałd, by odkryć kolonię półzapadłych domów. To stąd przychodzą dzieci, owiane kwaśnym wiatrem, ze stęchlizną w płaszczach. Przeniesienie Wyłania się w lśniących okładkach po deszczu. Czarny na białym tle wystawionego do ogrodu bojlera. Wyniesiony kredens osiada w pokrzywach; stoi tam od tygodni jak malajska świątynia. Innowiercy podnoszą kosmate łapy, znaczą teren. Kartka od Kazika Brakonieckiego "Pisz dalej. Nie przeszkadzaj sobie w locie, aniele boży, utrwalaj; i dość regularnie rzucaj się z wieży, trafiając w sam środek tarczy - z leszczyn, głogu, jeżyn." Zaczyna się. Ziemia ciężkich półotwartych stodół. Wsuwam się w to jak klocek, moduł do uzgodnienia z Najwyższym - wymiary są podzielone, piasek słońca, rzepak oddechu (oddech rzepaku) w odpowiednim świetle. Dzisiaj mam oczy. Wiozę je przed siebie. Obudziłem się, żeby pisać. Mam mowę. Drzewa słuchają. Nie mają wyjścia przy torze. Mak we mgle. Ktoś go postawił na jedną kartę, wypływa z tej żyły. Nie chodzi o jakieś drżenie. Trzeba jeszcze dalej, w głąb siebie, ciemnym brudnym pociągiem. Na chwilę Nie wiem, co powiedzieć. Rtęciowe chmury nie zebrały pochwał. Wraz z deszczem spadły i oklaski. O bruk uderzają ryby chwil, wulgarnie popychane naprzód. Zawsze jest coś, na czym zależy coraz mniej. Był pochód w śródmieściu, ale mnie tam nie było. Oni naprawdę mają tylko to: puchar zdobywców pucharów. Jakiś mecz, pokaz, naręcze urzędowych pism. Nie wiem, co powiedzieć. Jak zainteresować chwilową poezją. KONIEC ROZDZIAŁU 11 WSTYD Impreza Miłoszowi Zdaje się, że godzina nadeszła i wielu będzie zerżniętych tej nocy bez pudła, bez mydła, bez. Ranek przeciera przerdzewiałe oczy przechodniów w marynarkach w Nowym Yorku, ale co mnie to obchodzi. Słoneczna gloria najlepiej wychodzi na szosie, na zdjęciu, w prześwitach po majtkach, stanikach, na skórze. Toteż i ja wychodzę, zostawiając hotel w uczuciowym nieładzie, haszysz jest powodem, och, Śliwa; oni myślą, że są zakochani, a ja to chrzanię równo na szosie i między torami. Muszę zbić ten majątek - szybkę od zegarka, drepcąc wkoło Katowic (Macieju). Kęder będzie dopiero o dziesiątej. Przetrwam. Niech no tylko otworzą księgarnie. Daj, Boże, ciepło, pomyśleć o Darku, Jacku, Jarku. Macie swoich pedałów? Bo my już mamy, dwóch. Jak na nasze warunki (rozumiecie miasteczko górnicze) nie jest źle. W sąsiednim miasteczku rolniczym w ogóle ich nie ma. Opatrznośc czuwa. Zasługa burmistrza, który zwalcza. Za to młodzież ma odnowiony klub w rynku. Kafejka przy klinice Teresa, kobieta Wojaczka, walczy z siwizną. Woli piwo. Ja proszę małą kawę. Przy sąsiednim stoliku ktoś pyta o sens. To dotyczy wszystkich, dlatego drżą nam brody. Łatwiej daje się głowę niż odpowiedź. Niektórzy psykają na kelnera o twarzy Boya-Żeleńskiego. Patrzę na nich i już wiem, co znaczy ulotnić się i tkwić jak dwutlenek węgla w górnych warstwach atmosfery. Co z ciałem, które podarowane klinice będzie jeszcze raz z duszą w komitywie uchylać się od odpowiedzi? Piosenka "Grzeję Wasze dłonie na odległość" (Śliwa) To, z kim masz dzieci i to, jak odpisujesz na listy. To, jak zaciskasz palce na jej pośladkach (czy: jakby osuwała wam się ziemia spod, czy inaczej?) To, z kim walczysz i to, jak tańczysz. To jak? To, jak facet w warsie nie dał się jednemu podłączyć. Bezradna komórka. Co opisał już Grzegorz Olszański. To zafajdane miano prekursora. To, jak czytasz "Ulicę Gnostycką" i wysiadasz dwie stacje za wcześnie. To, z kim dzielisz się wrażeniami i to, jak facet się nie zgadza, bo nie postawiłeś przecinka, gdzie trzeba. To, jak roczniki marszczą się, pokolenia krzywią. To, że między Poznaniem a Bydgoszczą jest subtelna różnica i, że nie trzeba było wysiadać. To, z kim jesteś samotny i to, jak jesteś samotny. Co opisał już Gabriel M. Marquez w książce "Sto lat samotności". To, jak Maciek Melecki chciał go zaprosić na zbieg poetycki "Na dziko", ale adres podany przez ambasadę klasycznie wpuścił list w maliny. To, jak w zamian przyjechał Jac Po i to, jak wymachiwał laską swego gniewu. To, że towarzyszył mu biblijny Dawid, któremu legendarna Lidka zmieniała pampersy. I właśnie to, z kim masz dzieci i to, jak odpisujesz na listy, wysyłając kartki. Wstyd. Miasteczko górnicze czeka swego końca* W dniu, w którym otrzymałem zaproszenie do wzięcia udziału w dyskusji o przemocy, razy sypały się gęsto w wielu szkołach świata. Ojciec Łukasza C. zajrzawszy do podsuwanego przeze mnie dziennika, dopisał się do długiego szeregu wkurwionych ojców. Chłopak smarkał krwią. Ja cię chyba zabiję. Dość mam tego wstydu. Dwa lata temu matka Łukasza C. musiała wzywać pogotowie. Czuję ból w całym ciele, podskórne dzieciństwo. Rozbieraj się. Ale za co. Rozbieraj się, ty już wiesz za co. Nie wiem do dziś. A kiedy na wuefie Rafał D. kryje się po kątach i nie chce wyjść z szatni, wiem, że dziś znowu przyniósł wytatuowaną na skórze mapę niedoszłego powiatu. Jego ojciec krzyczał na zebraniu, jesteśmy prowincją, będziemy jeszcze większą. W prowincjach bólu mieszka strach. Ja cię chyba zabiję, dość mam tego wstydu. A kopalnię i tak zamknęli. "Przemoc jest tam, gdzie nie ma Sensu." Paweł A. nie chce się przyznać. Wreszcie wybucha płaczem. Tak, robi to codziennie. Matka musi klękać, a potem pełznie po podłodze. Ojciec każe mu patrzeć, jest ciągle pijany. Paweł moczy się w nocy, ma kłopoty z nauką. Szkolny pedagog triumfuje, teoria konweniuje mu z przypadkiem. Śnieg, śnieg na te rany. W kwietniu? Cichy, zalękniony śnieg. Pójdziemy go deptać, chłopaki. A jutro w kosza z siódemką. Dopierdolimy im. Jak nie tak, to inaczej. Jacek F. wie, że ma faulować. Marcin B. mówi coś o egzaltacji. On jest nowy. Będzie uczył wosu. *publicystyka drobnego gniewu Post- Przyjechać mogą nieznani zomowcy, otworzyć ogień pytań; i zajmą się drwa w kącie, w kominie, w kosmosie. Ktoś powie "hula wiatr". Spojrzenia zatną się, utkną w szkle na wieki jak geny szaleństwa. Wyjdę na dworzec, może kupię wczorajszą gazetę z przemówieniem Szymborskiej. Wolałbym, żeby to był Różewicz. "Po tej rezygnacji można poznać że jesteśmy" Z bezradności myję zęby, po czym je zaciskam. I jeszcze się pokręcę po kuchni. Podobno są ludzie, którzy wiedzą, czego chcą. Ich życie musi być beznadziejne. Na przykład nie znają smaku wyprzedaży, uroku pustych półek, warknięcia w stylu "zamykamy już"; i nagle w kącie widok czterech egzemplarzy "Prześwietlonych zdjęć" Bohdana Zadury po sześćdziesiąt pięć groszy. Czy jest na sali "Kto śmie mieć religię obok mnie w tym samym śnie, w pokoju obok" Hieronim Szczur? Jeżeli nie, dowolna osoba mogłaby dla nas zatańczyć. Tańcząc, zbliżamy się do wyjścia, gdzie kolega przyjmuje zapisy. Dziś wpisujemy się do "bractwa przejebanych". Naśladownictwo wskazane, lecz chyba nie z Wencla. Smukłe staruszki, które kiedyś były naszymi dziewczynami, nigdy by nam nie wybaczyły. Kobieta Wojaczka już nie walczy z siwizną. Wyniesione; ze szkoły "Najbardziej chciałbym latać" pisze uczeń IV b Patryk Burblis. Najbardziej chciałbym objaśniać tajemnice trójcy świętej (prawda, piękno, przeznaczenie) za pomocą koniczyny. Najbardziej chciałbym stworzyć system (mieć higieniczną podpaskę na każdą okazję. Tylko swoją. Nie wymieniać się z koleżankami.) Właściwie już go mam, tylko "ja" nie znajduje słów. Potem wypuścić węże z siebie. Oczyścić wewnętrzną Irlandię. Najbardziej chciałbym śpiewać, chodząc po niej, niczego nie depcząc. Śnić, że jest coś jeszcze świętego na świecie. "Mieć piękną gospodarkę i jeździć koniem, a na ślub pojechać do kościoła bryczką" pisze Marcin Krupa. Do widzenia W dniu, w którym wydrapano na moim samochodzie nieortograficznego "huja", zrozumiałem, ze mam od życia dokładnie to, co mi się należy. Rachunki toczone nad moją głową, stają się z biegiem czasu i chmur coraz bardziej przejrzyste. Wszystko się zgadza w tej czasoprzestrzeni. Liczba oddechów i zamierzeń dąży do nieskończoności. Coraz krótsze sny wyjawiają nieprzyjemną resztę. Do następnego przelotu komety. KONIEC ROZDZIAŁU 23 ZDANIA NA WYPADEK W październiku Noc śnienia i olśnień, czystych rzeczy stałem na przełęczy życia pomiędzy chmurą w ciemnych błyskach, a nieznaną Tobą pełną życia, z której jasny obłok jak embrion wypływał na niebo, w gwiazdozbiór. Okno Widzę, gdzie palec wskazuje na szaro zrobiony wschód, wychodzi z wody Ośliniony wkłada się do ust, błyśnie między grządkami, jak między zębami poszarpanych wzgórz Chciałbym widzieć w tle, co tło sobie uzurpuje, chciałbym, żeby to Bóg z pytaniem: czy świat stać na coś więcej w oknie? Z Wrocławia Jackowi Łukasiewiczowi w drodze z- Czarny płomień w dębowe zarośla uderzył, odskoczył i wiem, że tam jest Ślęża, zapowiedź moich stron; smugi soli na szosie po gwałtownej zimie. I człowiek w półmroku "nic go nie powstrzymie", skostniał, ale macha jak jakiś skrzydlaty (wiatrak, anioł), "by spojrzeć rodzinie wiesz pan ostatni raz, a potem w dębowe znaczy się ubranie"; a mnie jakby czarny płomień uderzył, odskoczył, kim ja w tym karawanie; Charonie, podaj dalej i oducz powietrza. "Jak ją wyściskam będzie ona letsza". Pod twoją obronę Broń się przed uderzeniem głową. Zadbaj o formę odparowania. To, co z ciebie zostanie, pokażą w telewizji. Reszta zostanie w domu, na prowincji, unosząc kieliszek coraz wyżej - "niech mu ziemia lekką będzie" powie i wzniesie toast za tych, co pod ziemią na sargassowym morzu, w zawiesistej zupie - występują gorliwie w postpunkowej trupie. Broń się przed uderzeniem głową, uderzaj wątpliwie, muskaj nerwem, mięśniem i powieką, chodzi o wrażenia; co wymyśli głowa, niech się w cień, smugę cienia schowa. Pokazywali pana w telewizji, dziecko powie: miał pan przyszyte szelki i wyglądał ładnie. Te różne kawałki krążą, składając poetę z oddzielności, z tego, co nie ustaje - szuka się cierpliwie. Tu przewrotna lista: usterki tworzą mapę rzek niewielkich, ospałość w poziomicach (rzuca się w oczy tatuowana kostnica) - na wzgórzach świeci próchno z triangulacyjnych wież. Broń się przed uderzeniem głową, zadbać o formę można też: elegancko nadstaw kolano. Odpryski kości chcą zostać, zostaną; włącz telewizor, sprawdź, jak się utrwala demokratycznie wyłoniona fala. Jestem w wierszu Celana Szronem, Karkonosze, szronem i parasolem, który wypadł z ręki; ktoś teraz klęczy, żeby schwytać rzecz znoszoną prądem, wiatrem. Słońcem, Karkonosze, słońcem na drugą stronę, rozszczepione promieniem zjeżdżają w cień; po czesku o coś pyta w okularach, złazi z niego plecak: v basni napodobuji Celana Prośba Nie mam niczego tu, a tam co mnie czeka, nie wiem, nie przynoś kwiatów na grób, rzuć mi w bruzdy grzebień z ciepłym włosem dziecka, co na deszczu pyta, czy musi na cmentarz i po co się witać z kamieniem, z tabliczką; ... tam już dziadka nie ma. Dolina Teresie Ferenc i Zbigniewowi Jankowskiemu Moja dolina jest bardziej od twojej, boś nie tknął palcem w jej sprawie. Zza góry prosto w moje oczy twoje słońce. Ocknęły się tunele, ze zboczy wypełzły pierwsze pociągi. Strzelista proteza wiaduktu podpiera błękit - w Wogezach widziałem coś podobnego; cierpliwie czeka na rzecznym progu skład skromnych dziesięcin - butelka z plastiku skacze, kręci wśród fałszywych zeznań, piany i bełkotu. Gazetowe strzępy, worki, podpaski, kasztany, noski i skrzydełka. Wieś nazywa się Raszków, a rzeka Tuchełka. Wszystko.com "Wszystko, com w ostatnich czasach tworzył, ma ten tytuł t y m cz a s e m." B. Leśmian Wyjadę, by tęsknić w dwójnasób; wycofam się do lasów. Zniknę na czas i na jakiś; potem będę chciał trafić. Wyjdziesz po mnie z psem, tym starym, i z laską, gdy nieuchronnie na palcach świateł podejdzie miasto i z okna pociągu zobaczę, com zrozumiał inaczej: z góry znaki zrzucane jak śnieg z dachu u matki ... w drugi dzień Świąt. * Nie wiesz, czym będziesz zajęty, gdy znajdzie cię to wielkie Małe. I będziesz musiał opisywać szybko, zapamiętale, bo stojący na progu już chce wychodzić, zamykać, zatrzaskiwać. Hic et nunc "Nic nas nie wytłumaczy" Horacy miasto ciemnieje, Rzeszów ale gdzieś tam jest Wiedeń i Lipska ja mam samego siebie, żarzy się śnieg na ulicach w schronisku nie palą, sztywne są kartki czytanego tomiku (Czerniawski) myślę o poetach, którzy się rodzą; jak sobie wytłumaczę ich kamienne twarze Mniej więcej Nikogo nie ruszy, nie dotknie nie będzie odnotowane nie będzie kandydować tym bardziej pisz na nic dla czarnych ścian druku dla kolumn których nic nie oplata dla Julii Hartwig dla żołnierza na przepustce zaglądającego w zeszyt z braku miejsc dla tych którzy się nie liczą mniej więcej jak ty Lipno Nowe "na posiedzeniu omówiono upadek literatury potem kultury wreszcie świata" z prasy lit. Nie chciało się czymś wyróżnić na mapie nie było w pobliżu krzyża pokutnego stanowiska czarnych bocianów jedynie siedem wypadków na przejeździe Marcowa piosenka Kolejny samotny dźwięk nakłada się na to, co już oswojone. Nie chciałbym być kotem za drzwiami; zdaje się wszystko słyszeć, drżenie i ciepło bijące od naszych ciał. Wiersz pisze się na odwrocie starego, niektóre słowa podają się za siebie, puste miejsca zapełniają się w milczeniu. Kot płacze jak dziecko; podrzucone przeznaczenie. Inwazja Liżą mnie niewidzialne języki, te drobne ukłucia świadczą o zarazie. Rozsiada się statecznie flotylla dmuchawców i w skórze zakłada kolonie karne. Plotkuje mną powietrze, wypluwają wyspy i robią sobie g-rzeczną przystań, daję się łatwo rozsmarowywać na kromce z kosza, pod grochówkę z menażki w trzecim dniu poligonu. Czwartego dnia będą jedli Podsiadłę, to ich naprawdę wzmocni. Szczątki dawnych poetów, na widok których panienki sikały, plączą się z dźwiękami przebojów puszczanych z głośników na wzgórzu. Disco polo wchodzi łatwo, nic nie boląc, jak świeca. Poeta nie. Poeta się pierdoli, rwie, stwarza problemy językowe: podmienia znaczenia, podmywa dawno wykrystalizowane pojęcia, przestawia minerały akcentów w glebie i na półkach zbieraczy, którzy właśnie tracą cierpliwość i mówią głośno, przez szybę i folię, przez celofan do kwiatów: chuj, aż biedne chylą swe potulne główki. Lepiej by wam było polecieć w kosmos. Zacząć nowe życie na Marsie, a nie na przedramieniu. Za chwilę sięgnę po szmatę w wiadrze i środki czystości. Zegnę was w łokciu i wypluję. Będziemy wspominać zgłoskowcem, w tercynie. Zdania na wypadek śmierci E. i J. Sołtyszczakom Być ojcem i spokojnie rozmawiać z synem. Doprowadzić córki do miejsca, skąd same ogarną pozostałość życia. Być synem i spokojnie rozmawiać z ojcem przez ścianę z trawy, gliny, przez korzenie, kłącza. Nie spodziewać się czegoś nadzwyczajnego, bo wszystko jest nadzwyczajne. Groby, grzbiety fal, grzywy koni, kościany grzebień u twojej skroni. Sukienka matki, i twoja. Szmer spodni w szafie, jęk szuflad. Błądzący oddech trafi na poetę lub szewca jak Boehme; pozostawi oddźwięk. Już trzeba wierzyć w coś niezniszczalnego. KONIEC KSIĄŻKI