Jerzy Ofierski Cie choroba... Monologi sołtysa Kierdziołka 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 PRZECIEKI Cie choroba. Spotkałem wczoraj przed gospodą Flisowego Wojtka. Dziwny jakiś. Patrzysz i nie poznasz... Wzruszony, czy niedysponowany. Pytam się więc rutynowo: – Co słychać? A on na to: – Źle jest, sołtysie... – Co się stało? – Mam przecieki... – A skąd ci przecieka? – Dokładnie nie wiem. Ale albo z „Gazety Wyborczej”, albo z Sejmu. Będzie potop. – Tego nam tylko brakowało! ZUS nie ma pieniędzy na emerytury, a tu jeszcze odszkodowania popotopowe. – Wy sobie ZUS-em – powiada Wojtek – głowy nie zawracajcie. Arkę trzeba budować! – Zwariowałeś? W biblijną stocznię chcesz inwestować? Mało to kłopotów jest z gdańską? A kto ci da pozwolenie? Skąd weźmiesz pieniądze na taką budowę? Na to Wojtek: – Nigdzie nie jest powiedziane, że podatnik nie może sobie budować arki. Nie arka przynosi szkodę państwu tylko potop. – Człowieku – mówię – na arce tylko sprawiedliwi pływali. Skąd weźmiesz u nas takich pasażerów? W całym województwie najwyżej na kajak uzbierasz klientów. Nie trzeba arki. – Sprawiedliwi, śmiwi... a skąd się wziął na biblijnym korabiu Cham? Pijak i chuligan? – Głupie gadanie. Noe był jego ojcem. Stary miał najwyższe stanowisko na arce, to co? U Pana Boga dla syna okoliczności łagodzących nie załatwi? Zwłaszcza, że Cham był faktycznie chory na pomroczność jasną. Nie bądź dzieckiem. Inna sprawa mnie interesuje. Przecieki przeciekami, a skąd masz pewność, że ten potop będzie? – A skąd wiecie, że nie będzie? Nie chcecie jechać, to nie. Włóczycie się po świecie bez potrzeby, a na sprawy bytowe żałujecie grosza. Topcie się jak chcecie! I tak już za długo jesteście w Chlapkowicach sołtysem. – Poczekaj, wariacie – mówię – gdzie się spieszysz? Ile kosztuje bilet? – Pięć kafli. – A na związki zawodowe będzie zniżka? – Ogłupieliście sołtysie? Związki? Gdzie wy macie teraz prawdziwe związki zawodowe? I co mają związki zawodowe do arki? Najwyżej przez „Radio Maryja” możecie się o ulgę ubiegać. Kupiłem jeden bilet, bo to faktycznie z potopem nie ma żartów. Zośce nie kupowałem, bo ona na statku choruje. Mdli ją. Niech na okres potopu jedzie do szwagrów w Kręcławku. Tam, za wsią, jest wysoka górka, może woda nie dojdzie. Tymczasem Wojtek wziął się energicznie za sprzedaż biletów. Ludzie wpłacali co do grosza, bo sprzedaż połączona była z konkursem Audio-Tele. Można było wygrać dwa samochody marki LANCIA. Trzeba było tylko odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego Noe budował arkę?” Konkurs był przeznaczony tylko dla ludzi dorosłych i po wyższych studiach. Trzeba przyznać, że ogromnie się Wojtek zmienił. Elegancki sweter sobie kupił, golić się regularnie przestał. Wygląda jak jaki minister. Jeździ do Warszawy... Czasem na demonstrację, a czasem na kurs Noów. Ale w obu wypadkach wraca na katzu. Raz wrócił z takim „fonarem” pod okiem. Powiedział, że się o radar uderzył... 5 Po miesiącu Wojtek znowu zwołał zebranie i powiedział, że trzeba dopłacić po czterysta złotych, bo arka ma wylądować na Ararracie, a to jak się okazało jest Kaukaz i tam są terroryści. Trzeba obić arkę pancernymi blachami. Więc koszta rosną. Komu się nie podoba - powiada- może wycofać udziały. Firma co za poprzedniego rządu budowała domy dla powodzian buduje drugą arkę, to można sobie tam miejscówki zabukować. Kto by się targował? Teraz u góry we władzy takie rzeczy się dzieją, że wcale bym się nie zdziwił, jakby Pan Bóg ten potop przyspieszył... 6 DYSKOTEKA ZŁOTEGO WIEKU Cie choroba! Umordowaliśmy się z moją Zośką, że ledwo na nogach stoimy. Z całej Polski się do nas na święta krewni zjechali. Dwa tygodnie nam na karku siedzieli. Nawet nie musieli brać urlopu. Bezrobotni są. Znaczy są bezrobotni, ale na bardzo wysokich stanowiskach. Taki to nawet listy obecności nie podpisuje. Tylko listę płacy. Jeden premier może ich skontrolować, ale on też przeważnie jest poza domem. Ciągle w podróży. Dziwiliśmy się z moją Zośką, za co nas tego roku krewni tak pokochali. Przecież tylko w PRL-u na święta trzeba było na wieś po wałówkę jechać. Wnet się jednak pokazało, że swoje powody mieli. Wybory prezydenckie na karku, to chłop może się znowu przydać. Trzeba mu tylko głowę zbałamucić, żeby był głupszy, niż przewiduje ustawa. Najwięcej to mi dopiekli dwaj kuzyni z Warszawy. Bliźniaki. Syjamskie. Nie wiem, gdzie ich rozdzielali, ale chyba nie w Ameryce. Po mojemu to w Związku Radzieckim. Za Breżniewa. Uparte jak muły i upierdliwe. Jeden to mnie uświadamiał ekonomicznie. – Wy, stryju, to ciągle tkwicie w zacofanej gospodarce drobnotowarowej. Uprawiacie rolę i sprzedajecie zboże. Nowoczesny rolnik to teraz nie zboże sprzedaje, tylko rolę. Zagranicznym inwestorom. Drugi, to ciągle walczył z alkoholizmem. Z alkoholizmem walczył, ale do mnie się przypieprzał. Jak dziecko. Wątroby ze starego portfela nie trzeba uczyć. Ona sama wie co jej szkodzi. Ja alkoholu nie bronię. Jestem przeciwny. Nasz proboszcz też jest przeciwny, chociaż nieoficjalnie lubi. Ale jego głos się liczy. Nawet burmistrz się u niego spowiada. W piątek był u nas z kolędą. Proboszcz. Burmistrz też będzie chodził po kolędzie, ale dopiero wtedy, jak lewica wygra wybory. Na 1 maja. Postawiłem na stole gąsiorek miodu syconego, ale pleban ręce rozłożył: – Rok jest święty – powiada – picie nie wchodzi w rachubę. – Rany Boskie! Dobrodzieju! To co mam z tym zrobić? Wylać, czy jak? Ale pleban twardy: – Wylać nie trzeba. Na razie niech stoi. Za rok, dwa... Jak się nie zepsuje, to wrócimy do tego tematu. No to Zośka podała na stół pierniczki, serowiec domowej roboty, z cukierni, i szklankę kawy. Ja wam powiem, że taka kolęda to też ciężka robota. Całą wieś obskoczyć, wszędzie szklankę kawy wypić, to trzeba mieć zdrowie. No ale walka z alkoholizmem to jedno, a troska o człowieka drugie. Nie chodzi o tych co pili, tylko o tych co sprzedawali. Co ma robić, dajmy na to, bufetowy Banaszczyk? Wyjść na szosę i nierząd uprawiać na stare lata? Postanowiliśmy założyć dyskotekę „złotego wieku” a Banaszczyka przekwalifikować na dyskdżokeja. Na razie. Do wyborów prezydenckich. Może nowy prezydent będzie bardziej wyrozumiały dla alkoholu. Aktualny, to, jak podaje prasa, niektóra, to nawet bezalkoholowego piwa się nie napije. A jak przez przypadek łyknie, to zaraz wzruszony i kolana go bolą. Niestety, nic z tej dyskoteki nie wyszło. Przez starego Bibułę. Chłop obstarni. Po siedemdziesiątce, a sex się w nim obudził. Jak niepełnosprawny. Taka jest prawda. Wezwałem go na słomiankę i upominam: 7 – Jak wy się kumie zachowujecie? Jesteście poważny gospodarz. Nie wypominając, kombatant. Pół wieku temu na ostrzach bagnetów wolność żeście do Chlapkowic przynieśli. On tylko zgrzytnął zębami: – Żebym wiedział, co niosę, to bym wyrzucił zaraz za Przemyślem. On ewidentnych osiągnięć PRL-u nie widzi. I faktycznie nie widzi, bo mu się oczy popsuły. To jest straszne. Tu cały organizm zdrowy, nastawiony na wykonywanie normalnych funkcji, a przez te oczy, nie widzi z kim te funkcje wykonuje. Na otwarciu dyskoteki, wyskoczył na środek sali i zaczął reanimować Flisowego Wojtka. Metodą usta w usta. Zachowywał się, jak by w czasie PRL-u, na lotnisku, witał zaprzyjaźnionego sekretarza. Całuje i podskakuje. Wyrzuciliśmy go ze sali. Nie było wyjścia. Bo w dyskotece, jak w polityce. Musisz wiedzieć z kim tańczysz, kogo całujesz i co się koło ciebie dzieje. A jak nie widzisz, to przynajmniej nie podskakuj. 8 PETROZŁOTÓWKI (Wchodzi ubrany w arabski burnus) Cie choroba! No i co? Araba żeście nie widzieli? Teraz wszystko się zmienia. Aktualnie nazywam się Kierdziołek Lawrance of Arabia. Z zawodu szejk naftowy. Zaczęło się od tego, że w zeszłą sobotę wrócił do Chlapkowic Walek Kanikuła. Przez ostatnie lata Walek zasadniczo prześladowany nie był, ale trzy lata musiał odsiedzieć. Za przestępstwa matrymonialne. Może by tyle nie siedział, ale sędzina go sądziła. Ja się tam nie pytam za co kto siedział, albo za co powinien siedzieć. Taka jest sytuacja geopolityczna i koniec. Dałem tylko większy pozór na swoją Zośkę, bo oszust matrymonialny zawsze stanowi we wsi potencjalne niebezpieczeństwo. Baby takiego lubią. Bo to dwa w jednym. Jest przyjemność i chłopa można do kryminału wsadzić. Na katorgę. Ale nic. Póki co, Kanikuła zachowywał się grzecznie. Na baby nawet nie spojrzał. Resocjalizacja penitencjarna swoje zrobiła. Może trochę za mocno zainteresował się starym Maciaszczykiem. Miły się dla niego zrobił, namolny... Było nawet podejrzenie, że przez te trzy lata mu się odmieniło i aktualnie za panienkę robi. Co jeszcze? Z taśmą mierniczą po polach chodził, taką różdżkę miał... No, zachowywał się jak jaki radioesteta. W jakiś czas potem pojechali z Maciaszczykiem taksówką do miasta i Walek odkupił od niego kawałek wygonu. Na drugi dzień patrzę – Kanikuła idzie środkiem gościńca, ale jakiś dziwny. Niby normalny, a nienormalny. Rapaportowe ubranie ma na sobie, ale na głowie arabski burnus. Na podobieństwo Arafata. Trochę się zdziwiłem, bo kiedy mu powiedziałem „pochwalonego” to on mi odpowiedział „salem alejkum”. Ale nie moja sprawa. Dam mu po mordzie, to powiedzą, że jestem antysemita. Spotkałem go w piątek w Supersamie. Trochę się zdziwiłem, bo piątek to dla muzułmana szabas... ale on się mnie pyta czy mogę mu zmienić Zygmunta Starego na dwa Jagiełły. Proszę bardzo... Biorę te dwieście złotych i zrazu wydały mi się podejrzane. Nie to, żeby na wygląd, ale na zapach. Powąchałem... czuć naftą. Nic innego tylko petrozłotówki. Nic nie mówię, ale czujny jestem. Wieczorem Walek poszedł na wygon, a ja boczkiem za nim. Patrzę... koło tarniny jest pompa. Walek podstawił bańke i pompuje. Coś leci. Podszedłem do niego i pytam: – Co ci leci? – Ropa – on na to – ropa leci. Wącham – faktycznie ropa. Ale nic... Pytam się tylko, dlaczego taka mała pompa. – A po czorta mi większa? Jeszcze jaka erupcja mi wytryśnie i się zapali. – Przecież można zgasić. – Zgasić zawsze można, ale amerykańskie strażaki chcą dwieście milionów dolarów za usługę. – To zawołajcie ruskich specjalistów. Może wezmą mniej. – Wątpię – on na to – jak zaczną brać, to wezmą wszystko. I co będzie jak przyjedzie duża ekipa? Jak do Czeczenii? Gdzie ich przenocuję? Parę dni później Walek jeszcze dwa odwierty zrobił, pompy założył i każdy we wsi, kto miał jaki motor, to sobie mógł beczkę ropy napompować. Darmo. Po dwóch dniach ropa się skończyła, bo beczka z darmochą zawsze ma dno. Walek nam naukowo wytłumaczył, że to była ropa podskórna. Teraz trzeba się przez glinę przekopać i tam już będzie główna żyła. Ale 9 na to trzeba pieniędzy. Założyliśmy naftową spółkę akcyjną. Nikt grosza nie żałował, bo w nafcie lokata najpewniejsza. Walek wziął fundusze i wyjechał. Do Kuwejtu. Świdry kupować. Trzeci miesiąc na niego czekamy. Może znowu jaka pustynna burza się w tamtych stronach zaczęła? Ale nic... Czekamy. Stary Maciaszczyk powiedział, żeby zrobić doniesienie do prokuratora. Ze bierze pensję, a do roboty nie przychodzi. Ale znajomy adwokat nam odradził: – Zanim sprawa wejdzie na wokandę sądu, to wasze wnuki będą wiagrę zażywać. A przy odwiertach nie grzebcie. Bo –powiada – po mojemu za parę lat polska gospodarka będzie w takim stanie, że tylko wielka ropa na waszym wygonie będzie ją mogła uratować. 10 OGIERY Cie choroba! Duże zmiany zaszły w Chlapkowicach. Za turystykę żeśwa się wzięli. Wieś leży przy głównym trakcie, no to przejeżdżają samochody Na zagranicznych numerach. Za komuny czasem nawet dwa na miesiąc przejechały. Teraz to przeważnie mafia jeździ. Ale wtedy bywało, że wyskakiwał ze samochodu jakiś zagraniczny tubylec i ze łzami w oczach, na kolanach, prosił o litość i klucz. Do komóreczki. Ubikacji, znaczy się. A prawda jest taka, że za komuny komóreczek nie było. Bo wszystkie zostały zniszczone w czasie działań wojennych. Jakoś krótko przed wojną przyszedł ukaz ze starostwa, żeby komóreczki wymalować na ochronny strategiczny kolor. No to jak Niemcy poszli, to myśleli, że to bunkry. I zaczęli rąbać do nich z artylerii. Trzy dni grzali z armat do tych komóreczek. Ostatni dzień to już w maskach gazowych... Ale ani jedna komóreczka się nie ostała. A tu ludzie jadą i cierpią. No to postanowiliśmy wybudować taką centralną komóreczkę kategorii specjalnej. Ale komóreczka, chociaż i najładniejsza, to też nie żadne mecyje. Dobudowaliśmy więc do komóreczki kawiarnię, rożno i tak powstała nasza baza turystyczna. Jakoś jesienią, przyszedł do mnie Flisów Wojtek i powiada: – Jak już mamy tę bazę, to trzeba w Chlapkowicach uruchomić wczasy w siodle. Znaczy się, końskie wakacje. Teraz to jeżdżenie na koniach, jest modne we świecie. Zwłaszcza chętnie sobie jeżdżą ci, co mają złą przemianę materii. Znaczy... Co im się tarczyca przesuwa tu... W okolice paska. To oni sobie chętnie na tych koniach galopują. – Dobra – mówię – wyznaczę po dwóch gospodarzy na tydzień, niech kobyły podstawiają i niech sobie zagraniczne kowboje jeżdżą. – Ogłupieliście – on na to – zagraniczniak za dolary będzie na starej kobyle jeździł? Trzeba im ogiery podstawić. Trzeba to trzeba. Pojechaliśmy ze starym Maciaszczykiem do Partolewa. Tam jest jeszcze jednoosobowa spółka skarbu państwa, dawniej stadnina ogierów. Dyrektor znajomy... dawniej sekretarz, teraz liberał... Sympatyczny człowiek, sportowiec... wypić sobie lubi... Więc mówię: tak i tak, chcemy zakontraktować dwa ogiery na tydzień. – A kto te ogiery zabierze do Chlapkowic? – Ja. Z Maciaszczykiem. Wierzchem pojedziemy. – A farbę macie? – A na co nam farba? – Żebyście sobie części organizmu ponumerowali. Żeby potem było wiadomo jak was składać. W mieście, w szpitalu mamy teraz młodego chirurga, świeżo po szkole, jak was złoży, to będziecie nogą kapelusz zdejmować. Gadał, gadał, ale ogiery kazał podstawić. Wychodzimy z Maciaszczykiem na ganek... Patrzę na te ogiery i mówię: – Widzi mi się, że bez środków dopingujących na te diabły nie wsiądziemy. Wypiliśmy po pół litra dopingu na głowę. Testy mamy pozytywne, więc zaczynamy wsiadanie. Maciaszczyk mówi: – Sołtysie, gdzie jest przód a gdzie tył ogiera, bo strasznie nie lubię plecami do lokomotywy jechać. – Wykonajcie wsiadanie próbne. Jak zostaniecie ugryziony, znaczy że wsiadacie od przodu, jeżeli kopnięty – to od tyłu. 11 – Jakoś żeśmy na te ogiery wsiedli, one z kopyta ruszyły, a my, nie wiedzieć jak, znaleźliśmy się pod brzuchami ogierów. No i jedziemy takim tatarskim sposobem. Ja spokojnie, ale Maciaszczyk nerwowy. Woła: – Sołtysie! Gdzie jest ręczny hamulec, bo diabła zatrzymać nie mogę!!! – Maciaszczyk – mówię – nie grzebcie przy mechanizmach, bo kopytem w łeb dostaniecie. Trzeba tak długo jeździć, aż się owies w ogierach wyjeździ, wtedy same staną. No i faktycznie. Po dwóch godzinach masztalerze rozstawili w poprzek drogi żłoby pełne owsa i ogiery jak baranki stanęły. Bo z ogierami już tak jest. Toczą pianę, podskakują, ale jak się dopchają do pełnego żłobu – przestają podskakiwać. 12 JAK MINĄŁ ROK? Cie choroba! Przyjechał do mnie w zeszłą sobotę redaktor z „Financial Times”. Z Londynu. Grzeczny człowiek. Pogadaliśmy sobie. Po angielsku. Bo ja po angielsku pierwszorzędnie mówię, tylko nie rozumiem co mówię. Więc on się mnie pyta: – Jak minął rok? „Jak minął rok”. A bo to człowiek pamięta? Dowód osobisty mi żółknie koło daty urodzenia, to i pamięć nie ta. Żeby wam prawdę powiedzieć, to ja zapomniałem jak się nazywał ten nasz pierwszy premier Tadeusz Mazowiecki. Skleroza nie boli, ale swoje robi. No ale jak człowiek tyli świat jechał, to trzeba mu coś powiedzieć. – Minionego roku – powiadam – bardzo nam się poprawiło. Gospoda została zlikwidowana... Znaczy... ona nie jest zlikwidowana, tylko została przemianowana na bar szybkiej obsługi. Marriot się nazywa. Przychodzisz do tego Marriota, zamawiasz setkę, bufetowy Banaszczyk ci podaje, ty wypijasz i się zastanawiasz: czy zamówić drugą setkę, czy zamówić zakąskę. A prawa rynku działają. Kiedy zamawiasz drugą to się pokazuje, że ona już sto procent droższa. No to jej nie wypijasz, tylko zamawiasz trzecią, żeby dogonić inflację. W tym Marriocie, to mieliśmy po raz pierwszy pluralistyczny bal sylwestrowy. Piękny był bal. Tylko drożyzna straszna. Butelka szamponu kosztowała pół miliona w starej walucie. Ruski nawet był droższy. Bo z benzyną mieszany. Ale nas to nie dotyczyło, bo przecież normalny człowiek nie będzie na balu zamawiał gorzały ani szamponu. Każdy przychodzi na bal już zatankowany w domu. Ja to z tego balu pamiętam tylko ten moment, jak nam przedzierali bilety przy wejściu. A potem do widzenia rozum, spotkamy się jutro. Acha... Pamiętam, że robili jeszcze zbiórkę na jakiś fundusz... Ale nie pamiętam, czy dałem te parenaście milionów, czy nie dałem... Dałem... Dwadzieścia złotych dałem... Co jeszcze było..? No... Wybory były... Straszna była walka wyborcza. Te plakaty propagandowe, to nawet na krowach lepili. Żeby to jeszcze lepili z rozeznaniem politycznym... Taki Maciaszczyk to swojej Krasuli na jednym boku nalepił Olka a na drugim Lepera. Zamiast Bolka. Krowa gzić się zaczęła. Co jeszcze było? No... Wdrażaliśmy reformę gospodarczą. Tylko diabli wiedzą jak taką reformę wdrażać. Golusików Jasiu mówił, żeby na tę reformę działać bioprądami. Bo on jest taki radioesteta. Wiesz Jasiu – mówię – ja w te bioprądy nie wierzę. Raz jeden Ruski puszczał te bioprądy w telewizorze, to mi kondensator wysiadł. – Nie wierzycie? Zrobimy eksperyment. Przyszedł do chałupy, wyjął z kieszeni takie wahadełko i się pyta: – Gdzie wy śpicie sołtysie? – O tam... W łóżku kole okna. Z moją Zośką tam śpię. No to on zaczął chodzić, chodzić... To wahadełko mu się kręciło... a kiedy doszedł do tego łóżka, to aż warczeć zaczęło. Wrrr... wrrr... – Sołtysie! To jest dla was najgorsze miejsce do spania! – A gdzie jest dobre? – -Zaraz znajdziemy I znalazł. Prawda, ze parę chałup dalej. U Mańki Bielakowej. Ale znalazł. I od tej pory wierzę w bioprądy, w Kaszpirowskiego i w reformę gospodarczą. 13 SOŁTYS ZE STAREGO PORTFELA. Cie choroba. Marne jest teraz w Polsce życie sołtysa. A już najgorsze dla takiego jak ja. Ze starego portfela. Człowiek nie może się połapać w tych nowościach. Każdy we wsi chce ten kapitalizm na swój sposób budować, a wszystkie kolejne rządy by chciały, żeby w Polsce było tak jak w Ameryce. W tych czasach kiedy Indiany bez portek, za małpami po prerii ganiali. Dla przykładu weźmy taki przykład. Maniek Bibuła. Wszystkim wiadomo, że jest to wredna morda, ale żeśmy go grubą kreską podkreślili i niech go szlag trafi. Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Przebaczyć to ja mu mogę, ale nie mogę zapomnieć jak za realnego socjalizmu latał do gminy z donosami na mnie. Ludzie mówią, że Maniek się zmienił. Faktycznie się zmienił. Taką brodę rewolucyjną sobie zapuścił, ale jak z donosami do gminy latał tak lata. Tyle tylko, że teraz do innego wójta. Albo inny przykład. Zachorował śmiertelnie stary Maciaszczyk. Za komuny był jeszcze do odratowania, ale teraz... Ośrodek Zdrowia na pogotowiu strajkowym, doktor oflagowany, na głodzie... Nie ma komu recepty wypisać. A jak byś nawet miał jaką starą receptę, to dzisiaj trzeba być Baksikiem albo aferą sznapsgejt, żeby sobie pozwolić na kupno w aptece jakiego czopka, albo proszka z krzyżykiem... Chociaż nie... Proszków z krzyżykiem teraz nie robią, bo by zaraz Labuda krzyczała, że się apteki klerykalizuje. No więc jak Maciaszczyk zachorował, to zwołał do łoża boleści swoich synów, żeby na nich po raz ostatni, z obrzydzeniem popatrzeć. A ma ich pięciu. Wszystko chłopaki świeczne... jak smreki... Każdy kawaler... Żon nie mają, to nie ma kto na nich robić. Państwo musi łożyć. Dostają zapomogę na bezrobocie i osłonę socjalną na gaz. Otoczyli łóżko ojca kołem i czekają aż się stary będzie reprywatyzował. Stary Maciaszczyk konający, ale przecież nie głupi. Parę złotych miał, poznał siłę swoich pieniędzy, kupił akcje huty szkła Krosno, schował i są bezpieczne. Bo zapomniał gdzie schował. Więc chociaż mu się śmiać chce, ale takim poważnym głosem mówi – Chłopaki, cosik mi się widzi, że będę dzisiaj umierał. No to oni w krzyk. – Nie róbcie nam ojciec takiego świństwa! Pieniądze, co w domu były to się przepiło, pogrzeby trzy razy zdrożały... Za co my was teraz pochowamy? A najmłodszy mówi: – Tata, jak już koniecznie musicie umierać, to nam by najlepiej pasowało, jakby was coś zeżarło. Dzieci cholera... Albo inny przykład z młodzieżą. Wawrzków Ignac. Ten to znowu drogi blokuje. Wszystkie. Jakie by nie były... Do Europy – blokuje. Do jasnej przyszłości – blokuje. Bo powiada, że nie chce żeby komuna do wsi wróciła. Głupek jeden... A czy ona kiedy ze wsi wyszła? Parę lat temu dałby mu blokadę plutonowy Łukasik. Już widzę jak by poszło w ruch to gumowe przedłużenie konstytucji. Może by nawet gazy puścił. Gospodarczym sposobem... Teraz Łukasik jest już na emeryturze. Dobrze mu się powodzi. Do emerytury dołapał pół etatu. Na plebanji dorabia. Jako kościelny. Wie, że żyje. Za agentami CIA nie musi ganiać... Rano świeczki zapali, wieczorem zgasi i po ptokach. Jeszcze rozgrzeszenie dostaje po ulgowej taryfie... nomenklatura cholerna... 14 Na miejsce Łukasika przysłali nam z Warszawy takiego młodego aspiranta. Miły chłopak, Ale delikatny... Wrażliwy... Jak ktoś na niego powie basseball, znaczy po angielsku – palant... to zaraz płacze. Na margines społeczny mówi „bracie przestępco”. Ludzie, takie rzeczy się we wsi dzieją, że człowiek świra może dostać. Ja już dawno chciałem rzucić w diabły to sołectwo, ale teraz ja „nie chcę ale muszę być sołtysem. Czekaliśmy... czkali na te zmiany... przeszło 50 lat. I wreszcie żeśmy się doczekali. I teraz człowiek się czuje, jak by leciał samolotem. Fajnie się leci a rzygać się chce. Ludzie się nerwowe zrobili. Starzy wygadują na młodych, młodzi na starych... A ja sobie myślę: Oj Boże, Boże... Nie dałeś rozumu młodemu, ba... dałeś go staremu... Ale też chyba po to, żeby ci go zaraz odniósł... Nowiutki i mało używany. 15 KULTURALNE ROZRYWKI W CHLAPKOWICACH Cie choroba. Mamy kłopoty z tą rozrywką w Chlapkowicach, niech to szlag trafi! Co i raz piszą do mnie z województwa: „Źle jest sołtysie, ludzie we wsi niezadowolone, młodziaki smutne chodzą...” Widzieliście? Smutne chodzą!!! No to co? Mam ich gilgać pod pachami, żeby się śmiali? Ale jak zaczęli żgać, żgać... No to myślę sobie – trzeba się wziąć za tę rozrywkę, bo inaczej człowieka zażgają. Ktoś powiedział, że na rozrywkę najlepszy jest sport. No to założyliśmy drużynę piłki nożnej. Real Chlapkowice. Z województwa przysłali nam sprzęt sportowy... Takie skarpety podkolanówki... Ładne skarpety były. Naszym babom ogromnie się podobały. I ładnie w nich baby wyglądają. Buty nam też przysłali. Ale buty to wybrakowane. Takie korki do zelówek ponabijali. Ale jak się te korki poodrywało, to można w nich chodzić. Tylko ciekną. Graliśmy w lidze powiatowej. Połowę meczów żeśmy przegrali. Wszystkie mecze wyjazdowe żeśmy przegrali. Walkoverem. Wcale my nie jeździli. Będziemy się szlajać po obcych boiskach... Ludziom piłką krowy na łące straszyć? Za to wszystkie mecze na naszym boisku, my żeśmy wygrali. Też walkoverem. Nasze kibice przed wsią stali i żadnej obcej drużyny nie wpuszczali. Raz to jedni na siłę chcieli z nami grać. To chyba była Chalsea z Braniejewa... Nie... To był Tottenham z Kopacza... Jak te wieprzki się pchali, ale się ich w opłotkach wyłapało i jak niepyszni musieli wrócić do domu. Karetkami pogotowia. Było trochę rozrywki, było... Wszystkie płoty we wsi żeśmy porozrywali... Tyle tylko, że na drugi dzień przyjechali do nas z województwa, żeby nam karnie zamykać boisko. A zamykajcie sobie, szlag by was trafił. Połazili po wsi, połazili i jak niepyszni musieli wrócić do miasta. No co nam zamkną, co? Przecież u nas nie ma żadnego boiska. Jak się z tą piłką nożną nie udało, to ktoś powiedział, żeby się wziąć za boksy. Prawdę powiedzieć, to boksy były u nas znane w Chlapkowicach. Tyle tylko, że bez rękawiczek. Ale teraz się wszystko w rękawiczkach robi, można i boksy spróbować. Zrobiliśmy taką towarzyską walkę pokazową. Walenciak kontra Pakuła. Pakuła jest srebrnym medalistą z odpustu w Braniejewie. Zwyciężył przez dyskwalifikację Pakuła, bo Walenciak uderzył go po gongu. W dwie godziny po gongu go uderzył. Kłonicą. W gospodzie. Tak się zaczęli grzać towarzysko, że sędzia w trybie doraźnym musiał werdykty wydawać. O tę rozrywkę, to nie tylko musieliśmy odleżeć, ale i odsiedzieć. To już do sportu ni kto nie dał się we wsi namówić. Wtedy ktoś powiedział, że czasem na rozrywkę też jest dobra kultura. Założyliśmy więc zespół beat beatowy „No to cyk”. Z województwa przysłali nam gitary. Elektryczne. Tyle że znarowione. Grały tylko wtedy, jak je podłączyć do młockarni. Nie dasz rady młócić i grać. Aż tu kiedyś Flisów Wojtek poszedł do kina i zobaczył na Kronice Filmowej, że w mieście Łodzi zrobili taką degustację żab i ślimaków. Że o wiele to jedzą we Francji i w Belgii, trzeba i u nas spróbować. Na razie jako zakąskę. Ja – wiecie – jestem człowiek światowy i różnej zakąski próbowałem. Raz nawet piłem pod pastę do butów... Ale jeżeli chodzi o żaby, to jestem obrzydliwy. Na to Wojtek powiada: 16 – Ludzie u nas tylko wieprzowe mięso ze wściekłych krów jedzą, a tymczasem całe tony ekologicznego mięsa, po łące sobie skacze. Trzeba i u nas zrobić degustację, bo nas do Unii Europejskiej nie przyjmą. Trzeba to trzeba... Najpierw musieliśmy zrobić dwie łapanki. Jedną na łące na żaby i drugą w zagajniku na ślimaki. Bo u nas próbowanie było karne. Musieli próbować ci, co nie zapłacili podatku gruntowego Ja też musiałem. Postawili przede mną tę nowoczesną zakąskę... Pół litra do dezynfekcji... Siedzi to draństwo na talerzu... Ślepiami mruga...Chcesz wziąć w rękę to zęby na ciebie szczerzy... Ni to posolić, ani posmarować musztardą... Stary Maciaszczyk chciał z jajkiem jak tatara rozrobić, ale to jeszcze gorzej, bo draństwo z talerza na talerz przeskakuje, człowiek nie wie czyja żaba. A już najgorzej było jak po trzeciej setce zaczęły kumkać. Bo to draństwo na chuch jest wrażliwe. Zaraz się robią radioaktywne. Jeszcze więcej kłopotów było ze ślimakami. To już ze wszystkim nie wiadomo jak gotować. Na twardo czy na miękko... Jeść ze skorupką czy bez skorupki. Próbowałem i tak i tak. Ale mnie odratowali. W szpitalu. Doktor popatrzał na mnie i powiedział: czemu żeście sołtysie to paskudztwo jedli? „Czemu żeście to paskudztwo jedli” U nas w Polsce sołtys musi wszystkiego świństwa spróbować. 17 SAM-LUBCZYK Cie choroba. Piękne i zaszczytne jest życie wynalazcy. Ludzie go szanują i uważają. Po mojemu jednak, na największe poważanie zasługuje człowiek, który dobrowolnie oddaje swój organizm dla eksperymentu naukowego i nie bacząc na skutki, poświęca się dla ludzkości. Jest u nas w Chlapkowicach jeden taki cichy bohater. Nazywa się... Nie ważne... To jestem ja. Nie mówiłbym o tym, bo każde dziecko we wsi wie, że pod względem skromności jestem w Polsce nie do pobicia. To o czym za chwilę opowiem, jest po prostu suchym sprawozdaniem naukowym i o ile na tej podstawie nie zostanę przedstawiony do tytułu bussines woman, albo chociaż do Nagrody Pokojowej Nobla, to nie ma w Polsce sprawiedliwości. Zaczęło się od tego, że stary Maciaszczyk wynalazł nowy specyfik medyczny. W związku z tym, prosił nas, żeby go tytułować „magister”. A że prośbę swą jak należy w gospodzie promował, więc żeśmy go nostryfikowali. Nam to nie wadzi, a polska nauka zyskuje w oczach świata. I do Unii nas prędzej przyjmą. Więc przyszedł do mnie kiedyś Magister i powiada: – Sołtysie, dla dobra naszej młodej demokracji wynalazłem SAM-lubczyk. Skończą się kłótnie i zwady. – Lubczyki – powiadam – są reliktem średniowiecza. Tylko w dawnych czasach trzeba było dziewuszki Herbapolem aktywizować. Teraz jest na wsi era video. Pornosy się dziewuszkom na kasetach pokazuje. – To też – on na to – nie o taki lubczyk chodzi. Ja wynalazłem SAM-lubczyk. Jego działanie polega na tym, że sam pijesz i sam wszystko naokoło lubisz. Jak leci. – Może to jest użyteczny wynalazek – mówię – A jak długo trzyma szklaneczka takiego naparu? – Tydzień. – No to dajcie mi dwie łyżeczki. Dzień wytrzymam. Mogę wszystkich kochać. – W tajemnicy przed ludzkością, poszliśmy do laboratorium Maciaszczyka i w komorze, po ciemku napiłem się specyfiku. Prawdę powiedzieć, w smaku nie był najlepszy. Piłem już lepszy bimber. Ale tu przecież nie o smak chodzi, tylko o skutek. – No i jak tam? – pyta się Maciaszczyk – bierze was? – Trochę rąbie ale słabo. – Więc jak? Lubicie mnie? – Jak by tu powiedzieć? Kopnąć to bym już was nie kopnął, ale całować też nie mam ochoty. Urodę macie taką więcej neutralną. – Nie szkodzi. Eksperymentujemy dalej. Jeszcze was geny nie wzieny. Wyszliśmy na gościniec, żeby sprawdzić działanie na szczurach albo na ludziach. Patrzę... a tu jak na zamówienie stoi koło furtki Flisów Wojtek. – No i jak sołtysie? Co czujecie jak się na Wojtka patrzycie? – Słuchajcie Magister – mówię – czy wyście nie pomylili lubczyka z kroplami na żołądek? Jak się patrzę na tę mordę, to mnie mdlić zaczyna. Maciaszczyk podrapał się po głowie i powiada: – Pewnie jest jakiś drobny feler we wynalazku. Zajdziemy do gospody, niech nam bufetowy Banaszczyk da rozpuszczalnika. Zobaczymy jaka będzie reakcja. Trudno. Jak badania naukowe, to badania. Zaszliśmy do gospody. Pół litra setkowymi szklaneczkami, Maciaszczyk do organizmu mi wmusił. Po tym zabiegu lubczyk zaczął dzia- 18 łać. Zacząłem niektórych gości bardzo lubieć. Zwłaszcza na Mańce Bielakowej się lubczyk sprawdził. Sumiennie wam mówię. Doszło do tego, że jak by dzisiaj było głosowanie, to bym na aborcję głosował. Na drugi dzień zbudziłem się w strasznym stanie ekologicznym. Oko czerwone jak angor, warga fioletowa, w gębie żużel... A najgorsze jest to, że nikogo nie lubię, Nawet na pana prezydenta patrzeć nie mogę, chociaż taki ładny. Nie wierzę w wynalazek Maciaszczyka. To jest utopia. W Polsce nie da się wszystkich lubić. 19 ZADOWOLONY CHARAKTERNIK. Cie choroba! Wszystko w życiu ma swój czas i swoje miejsce. Skończyły się prace polowe, przyszła pora na prace naukowe. Człowiek jest tylko człowiekiem. Możesz z siebie żyły wypruć dla dobra kraju, ale napić się też kiedyś trzeba. Zwołałem więc sympozjon do Fundacji Światowego Antyalkoholizmu, znaczy się dawnej gospody. Zeszły się autorytety moralne i naukowe. Tak sobie gadamy... gadamy... A tu drzwi od gospody się otwierają i wchodzi Wawrzków Ignac. Cicho się w gospodzie zrobiło, ażem sobie pomyślał że: albo anioł przeleciał, albo Lepera klonują. Bo też Ignac był jakiś dziwny. Niby normalny, a nienormalny. Twarz miał jakąś taką... jak by wam powiedzieć... jak charakternik. Uśmiechniętą. Ale nie był to uśmiech znormalizowany, jaki mają wolni ludzie, patrzący na telewizyjną reklamę PZU Życie i polisę błyszczącą jak słońce na tle gmachu szpitala dla umysłowo chorych. Nie. Ignac uśmiechał się w sposób niezorganizowany. Na żywioł. Maciaszczyk trącił mnie łokciem i powiada: – Śmieje się ta głupia morda, śmieje, jeszcze nam jakiej biedy naśmieje. Wojtek zazgrzytał zębami. – Pewno komuś świństwo zrobił. Bez powodu, normalny człowiek nie będzie z siebie robić widowiska. Reszta ludzi w gospodzie, też poczuła pismo nosem. Społeczeństwo przy stolikach, zamiast dyskutować naukowo o rozebranych babach, zaczęło dywagować o tolerancji i walce z totalitaryzmem. Zamiast śpiewać wesoło „nie wychodzę dziś z chałupy, bo mi wleciał bąk do...” zaczęło nucić „a mury runą, runą, runą...” mówię wam – Grenlandia w powietrzu. A Ignac stoi i się śmieje. Dałem znak kolektywowi i wyszliśmy na podworzec. – Jak myślicie – pytam – z czego on tak się śmieje? – Może komuś żonę poderwał i taki szczęśliwy? – powiedział Golusik. – Głupie gadanie. Jakby, dajmy na to, twoją babę poderwał, to co? To jest powód do szczęścia? Tyle lat z nią żyjesz i taki jesteś szczęśliwy? Do dyskusji włączył się stary Bolinia. – A może on się śmieje z wrogich pozycji? – Głupie gadanie – mówię – wrogie pozycje były za komuny. Teraz nie wiadomo, które pozycje są wrogie. Zabrał też głos stary Maciaszczyk i jak to on, próbował łagodzić sytuację. – A może jemu jest dobrze i dlatego taki zadowolony? – Opowiadacie głupstwa. Wszystkim nam jest dobrze, a nikt nie jest zadowolony. Wróciliśmy do gospody, podchodzę do Ignaca i mówię: – Z czego ty się śmiejesz? Może ktoś ma coś rozpięte? Może komuś koszula wyszła? Mów. Nic ci nie będzie. Z czego się śmiejesz? – Z niczego. I uśmiechnął się tak promiennie, że się wódka w kieliszkach zagrzała. – Trudno, sam tego chciałeś. Powiedziałem do kolektywu tylko jedno słowo: – Wykonać! Leży sobie teraz Ignac w szpitalu, opiekę ma dobrą, do zdrowia powraca, ale śmiać się przestał. – A wy z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejcie! Zadowoleni są podejrzani! 20 SEX W CHLAPKOWICACH Cie choroba! Leci ten czas leci... Przeszło pół wieku minęło od wojny, a my ciągle musimy walczyć. Najpierw walczyliśmy z obszarnikami i pryszczycą. Potem ze stonką ziemniaczaną i antyalkoholizmem, ale to jeszcze mało. Musimy walczyć z nową zarazą co się w naszej gminie pojawiła, to jest ze sexem. Skąd się to u nas wzięło – nie wiadomo... Pewnie przyszło z Zachodu, gdzie się różne dewiacje rodzą. Stary Bolinia, który był z wizytacją u swojego wnuka w Ameryce, to powiedział, że najwięcej tego sexu jest na Greenpoincie. – Tam – powiada – jest centrala amerykańskiego sexu. Jak się kiedyś tam znajdziecie, to przeprowadźcie badania naukowe. Tylko uważajcie, żebyście jakiego adidasa nie złapali. I pamiętajcie, że w Ameryce trzeba alimenty płacić w dolarach. A nie zapłacisz, to koniec. Kara śmierci. Sadzają cię na takim fotelu, podłączają do sieci... Pstryk... I po tobie. Widzisz go... na fotel sadzają... Tak sobie myślę, że jak by człowiek miał ze sto metrów kabla... Może sto to za mało... Trzysta...Można by na Wiejskiej te fotele do sieci podłączyć... Nieważne! Miało być o sexie! Za sanacji sexu nie było i było dobrze. Dziewuchy były nieuświadomione... Poniektóra to trzy razy w ciążę zachodziła, zanim straciła dziewictwo. Takie były odporne. Chłopy też się do twego nowoczesnego sexu nie garnęły. Każdy preferował staroświeckie, konserwatywne pe... Prokreację. Ale bo też wtedy czasy były inne. Woda czysta, trawa zielona, to i stosunki płciowe były ekologiczne. Wegeteriańskie. Bez sztucznych nawozów. U nas ten sex pojawił się za realnego socjalizmu. W gospodarce i ekonomii. Ekonomisty ino baczyły co by tu jeszcze spieprzyć. W 89 roku się pokazało, że spieprzyli wszystko. No, ale jak był sex, to musiała być też pornografia. Ale co prawda to prawda. Władza wtedy baczyła, żeby porno w telewizji dawać dopiero wtedy kiedy dzieci śpią. Po „Dobranocce”. W Dzienniku dopiero pieprzyli. Raz to takie porno dali, że do dzisiaj mnie pulsacja bierze. Pokazali... Ni to dżungla, ni to goryl... Wszystko się kotłuje... Człowiek chciał się czegoś nauczyć. Przecież jest otwarty na wiedzę. A jak się nauczysz, kiedy nie wiadomo gdzie góra a gdzie dół? Można babie krzywdę zrobić. Ale potem kamera się przybliżyła i wszystko było widać wyraźnie. Pełne komunistyczne hardporno. Fidel Castro je banana. Wtedy we wszystkim była polityka. Poszedłem kiedyś do gospody... Służbowo. Sprawdzić, czy spada spożycie alkoholu. Patrzę... przy stoliku siedzi stary Maciaszczyk i płacze. Przed nim butelka wódki ledwo napoczęta... Myślę – trzeba go ratować. Sam tej butelki nie wypije. – Czegoś posmutniał – pytam – wesoły byłeś? – Chodzi mi o potencjał – on na to – wszędzie jest potencjał: Gospodarczy, intelektualny... tylko u mnie jest impotencjał. A człowiek ma obowiązki. Żona, cztery kochanki na etacie... Co robić? – Musicie iść do doktora. Niech wam zapisze coś na popęd. – Poszedł. Doktor się nostryfikował na Wyższej Szkole Partyjnej... Interny się uczył. Zapisał mu dwóch Zomowców. Z takimi pałami. Jak mu dali popęd, to do dzisiaj pamięta. – Jeżeli chodzi o mnie, to ten sex dawno krążył mi po organizmie. Dopiero niedawno się ustatkował... O tu... W głowie... Ale dawniej różnie bywało. Były czasy kiedym strasznie buczał. Chociaż miałem też okresy dużej moralności. Raz to przez sześć lat nie spojrzałem na 21 dziewuchę. Nie to, żebym kochał inaczej, ale nie ciągnęło mnie do kobiet. Sześć lat straconego życia... No ale potem rodzice posłali mnie do szkoły i wszystko wróciło do normy. A teraz mamy ten sex kapitalistyczny. Dopiero się porąbało. Siedzę sobie kiedyś w chałupie i czytam gazetę. Tę rubrykę „towarzyskie”. Świństwa takie... Czytam i – mówię wam – zdrętwiałem. Stoi jak byk napisane: „Dwie figlarne wieśniaczki z Chlapkowic, puszysta Zula i puszysta Gula, zabawią docelowo panów o różnych orientacjach seksualnych. Emeryci 25% zniżki. Telefon grzecznościowy... Numer taki i taki...” Mówię wam... Krew uderzyła mi do głowy. Numer wydawał mi się znajomy. Rzuciłem dane na komputer... Siast, prast... Enter... Dostaję wydruk i mało nie zemdlałem. To był mój numer telefonu. W tym momencie słyszę pukanie do domofonu. Do izby wpadają stara Zagulina i jeszcze starsza Golusikowa. Wpadają i wołają od progu – Czy było do nas mnóstwo telefonów? Zrozumiałem. – To wy jesteście te figlarne wieśniaczki z Chlapkowic? – My, a bo co? – Kto wam pozwolił dawać mój numer telefonu do ogłoszenia na grzeczność? – A jaki miałyśmy dać? Przecież jest tylko jeden we wsi! – Jak to jeden? Drugi jest na plebanii. – Ooo... Jakby się proboszcz dowiedział, że założyłyśmy gabinet, to by nam rozgrzeszenia nie dał. – Jaki znowu gabinet? – Masażu. Teraz jest wolny rynek. Hodowla drobiu jest deficytowa, więc założyłyśmy gabinet masażu erotycznego. Trzeba brać sprawy w swoje ręce. – Idiotki! Głupie baby! Czy wy wiecie jakie sprawy będziecie musiały brać w swoje ręce w tym gabinecie? – Wiemy. Od dwudziestu lat prowadzimy markerting we wsi. Znamy swoją klientelę. Tu nie trzeba ręki... Garsteczka wystarczy. Trzasnęły drzwiami i wyszły I taki jest ten kapitalistyczny sex. Rynek decyduje o wszystkim. Biedna jest ta nasza ojczyzna. Wyludnia się. Jak się ma nie wyludniać, kiedy jedni wyjeżdżają do Ameryki na tę loterię wizową, inni wcale się nie rodzą... A jak się mają rodzić? Młodzi myślą, że komputery to za nich zrobią. A my? Kombatanci sexu, weterani... Nie możemy na siebie brać odpowiedzialności za całą prokreację. Owszem... Jest jeszcze wola, ochota, a i siły by się znalazły... Tylko... Wstyd się rozebrać! 22 BIBLIOTEKA Cie choroba. W zeszłą sobotę mieliśmy mały jubileusz. Trzy lata minęło od czasu jak przedstawiciel powiatowego województwa powiedział, że era Guttenberga się skończyła, książki są niepotrzebne, a w bibliotece powierzchnia użytkowa się marnuje. Nawet chętnie żeśmy bibliotekę zlikwidowali, bo to – wiecie – starodruki teraz kradną... Nie upilnujesz. Mafia...Kradną egzemplarze autorskie i za miliony sprzedają aktualnym ojcom narodu... Żeby sobie przypomnieli, co kiedyś pisali. A tu na zabezpieczenie zabytkowych foliałów nie ma pieniędzy... Byłemu plutonowemu Łukasikowi we łbie się przewróciło, chcieli my wziąć go na sekurite, ale powiedział że owszem... może biblioteki pilnować, ale jak dostanie dwa procent powyżej średniej krajowej. I cztery trzynastki... I żeby nikt go nie mógł zwolnić z posady. No to żeśmy placówkę zamknęli. Książki się wyrzuciło na wysypisko śmieci, kole tajnych akt wojewódzkiej prokuratury. Niech tam na śmietnisku będzie jak w tej telewizyjnej reklamie szamponu. Dwa w jednym. Kultura i prawo. Na wolny po książnicy lokal, zaraz się znalazł amator. Spółka akcyjna. PUB założyli. Czyta się pab, ale pisze Pe U Be. Ludzie się nawet nie sprzeciwiali... Lepsze Pe U Be jak UB. Przynajmniej jest piwo. I wolny rynek. Chociaż personel często ten sam. No ale zaraz zaczęły się we wsi rozróby. Lewica popierała PUB, bo powiadają że pub w ubikacji ma włoskie kafelki, a prawica natomiast stawiała na firmy krajowe. Znaczy się gospodę i bufetowego Banaszczyka. Bo chociaż brudno, ale ekologicznie. Ja tam – wiecie – jestem postępowy intelektualista, więc piłem i tu i tu. Sprawa się skomplikowała, kiedy w sejmie ogłosili tę ustawę o obronie języka polskiego. No bo przykładowo... Jak się nazywa po polsku supermarket? Nie wiesz... A w bibliotece była książka Bolesława Prusa... „Lalka”... I tam w sklepie Mincla i Wokulskiego wszystkie nazwy handlowe były po polsku. Człowiek miał materiał porównawczy. I punkt odniesienia. Albo „menager” wiesz co to za czort? Tyle wiesz, że w Kasie Chorych dostaje 20 tysięcy na miesiąc, a za co, nikt nie wie. Co tu dużo mówić? Po trzech latach od likwidacji biblioteki ludzie zaczęli tęsknić do ojczystego słowa. Jak mniejszość narodowa. Zwołałem zebranie i od słowa do słowa, uchwaliliśmy, żeby się domagać od rządu, przywrócenia biblioteki. Ale jak się domagać? Wyślesz delegację do pana premiera, to ci powie że owszem, mamy rację, ale że pieniądze zostały dawno wysłane, że on sprawdzi na poczcie osobiście, dlaczego jeszcze nie doszły. I się uśmiechnie tak serdecznie. I stęknie. Bolinia ze smutkiem powiedział, że nie ma co, tylko trzeba zablokować jaką szosę. Ale którą? Teraz wszystkie zapchane. A jak niezablokowane to nawierzchnię mają zrujnowaną. Nie dasz rady nawet rowerem dojechać na miejsce protestu. Nie było wyjścia, tylko trzeba było zablokować polną drogę kole zagajnika. Droga lokalna, nie ma jej na mapie, to jeszcze przejezdna. Blokadę postanowiliśmy uzupełnić głodówką. Żeby wstrząsnęło opinią publiczną. Znaczy się napoje żeśmy przyjmowali, ale bez zakąski. Najwyżej ogórki małosolne. Położyliśmy się w poprzek drogi... żaden pojazd nie przejechał. Raz tylko jeden uprzywilejowany żeśmy przepuścili. Mazurek szedł z krową do buhaja. Bo się latowała. Cztery doby żeśmy protestowali. Bez rezultatu. Ani telewizja nie przyjechała. Ani OPZZ nas nie poparł... Policja nie pałowała, tylko emerytowany plutonowy MO Łukasik z przyzwyczajenia na nas puścił gazy... w czynie społecznym. Nikogo nasza walka o gminną bibliotekę nie obeszła. Może powód był dla władzy mało ważny, albo wybraliśmy niewłaściwą drogę. 23 PAMIĘCIOWY POLAKÓW PORTRET WŁASNY. Cie choroba! Ludzie! Co się dzieje w Chlapkowicach? Epidemia jaka czy co? Wszyscy się porządni zrobili. Sumiennie wam mówię. Bez powodu. Przyjdzie wieczór, każdy w chałupie siedzi... Wyznaniowego radia słucha... A jak wyjdzie na gościniec, to światełko nad głową mu się świeci... Na podobieństwo aureoli... Zwariować można. My w takiej formie, nie mieścimy się w żadnej polskiej normie. Spotkałem kiedyś na gościńcu starego Bolinię i tak eksperymentalnie, na luzie, prowadzę badania opinii publicznej. – Widzieliście Bolinia w telewizji te reklamę mydełka Fa? Jak się jedna blondyneczka kąpie pod wodospadem? Na goło? Ładna sztuka co? Namydlilibyście takiej plecy co?... Przyznajcie się Bolinia. He... he... he...Podniecacie się przy reklamie co? – Ja – powiada Bolinia – na takie świństwa nie patrzę. Na dzień dzisiejszy mam taki organizm, że tylko się na Dobranocce podniecam. Do dobrych uczynków. – Nie wierzę. Pewno nie raz, po kryjomu, w chwili słabości, wyobrażacie sobie Manię Bielakową, jak się kąpie pod wodospadem. – Nie – on na to – w chwili słabości, to ja sobie wyobrażam termos Jacka Kuronia. No to już koniec! Nie dość, że idą ciężkie czasy, to jeszcze nie ma komu dać w mordę. Każdy cholera moralny. Jak nienormalny. Ale jakiś powód musi być. Chyba nie dlatego, że rząd jest za dobry? I wreszcie wszystko się wyjaśniło. Ruska mafia, konkretnie Iwan Niebzdyniuk i Walentyna Twist odsprzedali gospodę Wietnamczykom. Teraz się nazywa po wietnamsku: Hanoi Morning Star. Gmina zgodziła się na sprzedaż pod warunkiem, że w gospodzie będzie zakaz palenia tytoniu. Ale z Azjatą nie wygrasz. Na górze jest sala użytkowa niepaląca. Za to głęboko w piwnicy, mały loszek. Jeszcze za szwedzkiego potopu go wybudowali Teraz Żółtki zrobili tam pomieszczenie gastronomiczne. Dla palących. Straszny robią interes. U góry pusto, a na dole zawsze pełno. Tłok ogromny, śmierdzi, duchota, ale palić można. Każdy chętnie idzie, bo towarzystwo dobre... Nasz młody komendant komisariatu policji Walenty Aport, urządził na górze wystawę. On jest z wykształcenia artysta plastyk. Kończył Akademię Sztuk Pięknych. Pracę w policji traktuje jako hobby. Ze sztuki dzisiaj nikt nie wyżyje. Żadnych łapówek. Więc zrobił wystawę pod nazwą: Pamięciowy Polaków Portret Własny. Taki heppening... Szlag by go trafił! Okolicznościowe portrety wymalował i dawał podpisy: Kapuś z lat pięćdziesiątych, aferzysta, złodziej korony polskiej, zboczeniec polityczno-seksualny i temu podobne... Jeśli rozpoznasz podejrzanego, daj znać na policję. Za ukrywanie pięć lat odsiadki. Nie macie pojęcia, jaki był tłok na wernisażu. Ludzie chodzą, patrzą podejrzliwie jeden na drugiego i mówią półgębkiem – Ten złodziej korony polskiej to chyba wy, Zaguła? Co? W latach totalitaryzmu? Bardzo na was podobny... – Jaaa? Co wyście? W tamtych latach byłem małym czterdziestoletnim chłopcem... Szczerze wierzyłem, że kradnę dla dobra ojczyzny. Na każdym kroku słychać było takie wypowiedzi. A potem ruszyła poprawa i odnowa. Nasz pleban musiał doangażować zmiennika, bo ze spowiedzią się nie mógł wyrobić. Można powiedzieć, że takiej porządnej wsi jak nasza, nie ma w całym byłym PRL-u. Prezydent War- 24 szawy pan Piskorski, zabronił wpuszczania naszych ludzi do stolicy. Powiedział, że demoralizują Warszawiaków i zagranicznych inwestorów. Taaak... Wystawę Polaków Portret Własny da się zrobić, ale p a m i ę c i o w y Polaków Portret Własny – wykluczone. Ludzie o wszystkim zapomnieli. 25 ŹRÓDEŁKO Cie choroba. Ciekawe zjawisko przyrody u nas się przytrafiło. Zaczęło się od tego, że ogromnie się zmienił Flisów Wojtek. Bystry się jakiś zrobił... Namolny... Za dziewuchami się oglądał, mężatki erotycznym spojrzeniem niepokoił, nawet co ładniejszych, przodujących rolników zaczynał kokietować Co za czort? Wzięliśmy go w krzyżowy ogień pytań i przy drugiej ćwiartce się załamał. – Żródełko siły męskiej – powiada – wytrysnęło na moim wygonie, koło zagajnika. Woda taką ma siłę, że jeszcze parę szklanek wypiję, to nawet stary Maciaszczyk nie będzie we wsi bezpieczny. Nie ma co, sąsiedzi, tylko musicie emigrować. – Cie choroba – zawołałem – toż to regularny cud! Trzeba powiadomić kompetentne władze. W konkretnym wypadku parafialne. Nasz proboszcz jak się zorientował co i jak, z miejsca zawyrokował: – To nie jest żaden cud, tylko rozpusta. Cudowne źródełko by działało na płuca, rozum albo w najgorszym wypadku na korzonki nerwowe. W tej dziedzinie co wy zwyrodnialcy myślicie, cuda nie są przewidziane. Do prania wodę ze źródełka brać możecie, ale pić nie radzę, bo będę musiał zrobić podwyżkę cen w taryfie pokuty na spowiedzi. Szum się we wsi zrobił, ale zainteresowanie źródełkiem nie zmalało. To jest przyroda. Były ostatnio trzęsienia ziemi? Były. Mogły się jakieś siły natury pod ziemią przemieścić? Mogły. Kombinować nie ma co. Ziemia kryje tajemnice. Niby dlaczego proboszcz ma wszystko wiedzieć? Nasz były pan prezydent ma przeszło dwieście doktoratów, a wszystkiego też nie wie. Wszyscy polecieli do Flisowej, żeby się na temat źródełka wypowiedziała. Zawsze się na Wojtka przed chłopami skarżyła, to nich powie, czy teraz jest zmiana. Wojtkowa na to: – Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Rzecz jest w stadium eksperymentu, ale rokowania ma dobre. Jeszcze tego wieczora źródełko zostało wybrane do dna. Ja tam nawet butelki nie brałem. Wypijesz pół litra i będzie cię nosić po wsi. A wiadomo, jak bym już musiał to przecie w domu nie będę. W domu to wole się przespać. Zresztą ja w gusła nie wierzę. Ale znajome baby to dość dużo mi wody przyniosły. Zośka to cały chiński termos źródlanki przytaskała. Wypiłem pół litra i czekam. Zośka patrzy na mnie i pyta: – No jak tam? – Trochę rąbie, ale słabo... – Pewnie dlatego, żem z wierzchu brała. W twoim wypadku trzeba brać esencję od spodu. Na drugi dzień już nie można było brać wody za darmo. Przy źródełku stał Wojtek z bloczkiem, a jego baba nalewała wodę do butelek. Mężczyźni od razu pomiarkowali, że to ordynarny drenaż, ale baby, jak zobaczyły te błyszczące ślepia Flisowej, to poniektóre nawet za stówę wody kupowały. Moja Zośka kupiła gąsior po nalewce wiśniowej dla mnie i taką małą buteleczkę schowała w torebce. Nie wiem dla kogo. Po tygodniu w bussines wszedł kapitał zagraniczny i nad parkanem przyczepiona została tablica: American-Polish SEX Water Corporation. Wojtek tylko bonował a jego baba każdorazowo pytała po amerykańsku: My I help you? Rzecz jasna że w tych warunkach woda zdrożała i trzeba było płacić Vat. W niedzielę to zjeżdżały się całe autobusy organizowane przez organizacje związkowe, chociaż aktualnie związki zawodowe już się sprawami bytowymi nie zajmują. 26 Co tu dużo gadać... Jednego razu to przyjechał nawet kandydat na prezydenta, ale jak się dowiedział, ze woda ze źródełka na katza nie działa, to pojechał dalej. A już ze wszystkim mnie zatkało, kiedy przywieźli do źródełka stuletniego dziadka. – Człowieku – mówię – chciało ci się tyli świat podróżować? – Widzisz, moje dziecko w życiu już tak jest. Człowiek widzi, że jest źle i nic na to nie może poradzić, ale chociaż chce mieć nadzieję, że będzie lepiej. I takich źródełek ciągle ludziom potrzeba. 27 SZTUCZNE WESELE Zacznijmy od tego, że teraz wszystko jest sztuczne. Nawozy sztuczne, dojenie sztuczne, satelity sztuczne, a są i tacy zwyrodnialcy co by chcieli, żeby i baby były sztuczne. Ale do tego chłopskie lobby nie dopuści! Baba musi być ekologiczna. A wiecie co teraz nowego sztucznego wprowadzają? Sztuczne wesela. Sumiennie wam mówię. Jedno już w Chlapkowicach było. Cztery lata temu. Zaczęło się od tego, że Okrawek Maciej wydawał swoją córkę Magdę, za Wojtka z Łazisk. Okrawek ma oblicze ideologiczne wredne. Z dzisiejszego punktu widzenia. Za komuny był dobry. W 89 roku przy gminnym okrągłym stole został politycznie upokorzony, ale ekonomicznie wynagrodzony. Dali mu siedemnaście hektarów sadu. Z chłodniami. Za symboliczną złotówkę. Od Kulawika pożyczył. Bo nie miał drobnych. Dali mu też kredyty w banku. Bezzwrotne. Zwolnili od podatku, bo inwestuje, więc teraz jest przykładem wzorowego farmera kapitalisty, który pracą rąk własnych doszedł do dobrobytu i wszyscy mu zazdroszczą. W tych warunkach chłopaki z całej wsi na zięcia do Okrawka się pchali, zwłaszcza, że Magda ma dużo ładnych miejsc na organizmie do zakochania, no i na lekcjach oświaty seksualnej była prymuską. Bo Okrawka stać było na korepetycje. Niestety. Magda upatrzyła sobie chłopaka z zacofanych kulturalnie Łazisk. W tych warunkach było jasne, że na weselu krew polać się musi. Ostrzyła więc młodzież sprzęt weselny na osełkach, nawet kałasznikowy poniektórzy na ruskim targu kupowali, żeby na weselu pokazać się godnie i zgodnie z tradycją. Byli już prawie gotowi, kiedy jak grom z jasnego nieba spadła na ludzi wiadomość, że wesela nie będzie, bo młodzi po obrządkach cywilnych i wyznaniowych, pojadą w podróż poślubną do Warszawy. Znaczy się, że wesele będzie sztuczne. Jeszcze takiego świństwa nikt nam we wsi nie zrobił. Zapytałem nawet proboszcza, czy takie wesele z punktu widzenia prawa kanonicznego jest ważne, ale proboszcz powiedział, że zamiast zajmować się cudzymi sprawami, żebym się lepiej wyspowiadał z ostatnich wyborów. Tak więc sztuczne wesele stało się faktem. Pojechali młodzi do Warszawy i zatrzymali się w ekskluzywnym hotelu. Nazwy nie podam, bo jak bym powiedział, to by była krypto reklama. Rezerwację mieli zrobioną nowocześnie. Przez komputer. Komputerowi wyszło, że Wojtek ma spać z jednym weterynarzem z Kielc, a Magda z tlenioną na fioletowo byłą personalną. Aktualnie bussines woman. Żadna reklamacja nie wchodziła w rachubę, bo komputer był japoński, najnowszej degeneracji. Taki komputer wie co robi. Hotel jest do spania, a nie do seksowania. Wojtek prosił, żeby weterynarz przeniósł się do personalnej. Ona się nawet warunkowo godziła, ale weterynarz powiedział, że Wojtek mu się bardziej podoba. Przez godzinę Wojtek zachowywał się zgodnie z regulaminem hotelowym, ale potem zaczął świrować. Nałożył śpiżmamamę z przemytu, wylał na głowę pół butelki Old spicy z zapachem prawdziwego mężczyzny i poszedł ku Magdzie. Na co on liczył – nie wiadomo. Seksualne nerwy go opanowały i chociaż w pokoju było ciemno, wlazł do łóżka. Początkowo szło mu dobrze, ale w pewnym momencie coś mu w oczach błysnęło i stracił przytomność. Pokazało się, że to Magda gruchnęła go w ciemię nocną lampką. Ale sama była sobie winna. Duszno jej było przy kaloryferach i zamieniła się łóżkami z personalną. Chłopak nie wiedział i nieszczęście gotowe. 28 Żonatemu taka pomyłka nie mogła się przytrafić. Żonaty ma tę suwmiarkę w rękach... Ale młodziak? Zwłaszcza jak miał na świadectwie szkolnym trójkę z sexu? I parę trzyminutowych ćwiczeń praktycznych na zapleczu dyskoteki? Żeby prawdę powiedzieć, to w tamtych czasach we wsi nawet pomocy naukowych nie było. Niby Kalica miał już sex shop, ale to były dopiero początki. Nawet towaru w pełnym asortymencie nie było, tylko białoruskie wibratory na korbę. Tak więc pierwsze sztuczne wesele w Chlapkowicach się nie udało. Wojtek z Magdą się pogodzili, ale od tego gruchnięcia lampką, Wojtek urazu dostał. Jak nadchodzi pełnia księżyca, zrywa się z łóżka, ręce przed siebie wyciąga i idzie... przez pola... przez lasy... przez łąki... Do personalnej podpisać listę obecności. 29 POLSKA PARTIA GOŁYCH Cie choroba! To było – wiecie – w zeszłą sobotę. W samo południe. Siedzimy sobie ze starym Maciaszczykiem przed chałupą i dyskutujemy. Naukowo. Bo stary Maciaszczyk jest niestety naukowcem. Za realnego socjalizmu obronił pracę doktorską. Kłonicą. Teraz za niepodległości ją nostryfikował. Deodorantem. Dyskutujemy więc na temat, czy się zabrać za plewienie buraków cukrowych, co jak wiadomo jest pracą nieopłacalną, czy też się oflagować i zablokować jakąś drogę. Pogoda w zasadzie nie sprzyjała pracom polowym. Po ochłodzeniu przyszło niespodziewanie ocieplenie i sprawa się skomplikowała. Jak to na wiosnę. Słoneczko dogrzewa... wiaterku nie ma... kwiatki kwitną... piwko jest chłodne... motylki w powietrzu się... Motylki się... Motylków nie ma... A my z Maciaszczykiem kombinujemy, za którą opcją dla dobra ojczyzny się opowiedzieć. Plewienie, czy oflagowanie. W trakcie naszej przygody z myśleniem, coś się na gościńcu poruszyło. Patrzymy... Ktoś idzie środkiem gościńca. Niby wygląda postępowo, bo z brodą, ale na reszcie ciała jest goły. – Co za czort – medytuje Maciaszczyk – kto to może być? – Osobnik – mówię. – Skąd wiecie? – Jak by był obywatel, to bym go znał, a jak by był przedstawiciel, to by jechał Lancią. – Możliwe, zgodził się Maciaszczyk. Siedzimy więc i myślimy. Ale alternatywnie. Dokopać gołemu w te... w temacie na dzień dzisiejszy, czy też podciągnąć pod pluralizm. – A może to jest agent obcego wywiadu? Ruskiego albo byłego NRD-owskiego? Spekulował intelektualnie Maciaszczyk. – Wykluczone – zanegowałem – jak by to był agent obcego wywiadu, to by musiał być w dryzg pijany. Agent obcego wywiadu musi się upodobnić do otoczenia. A zresztą, co by u nas szpiegował? Co było do szpiegowania, to zostało już wyszpiegowane. Za cara i Breżniewa. Akta personalne naszych polityków, to oni mają kompletniejsze niż MSW. Jak nasi chcą jakie dokumenty spalić, to za dewizy muszą kupować kserokopie. I w dodatku jeszcze stać w kolejce na granicy w Ogrodnikach. Maciaszczyk nie skomentował wypowiedzi. Znaczy ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Wszystko wróciło do normy. Owady brzęczą, środowisko naturalne się degeneruje, kwaśna chmurka opady sugeruje, a od dziury ozonowej oczy się kleją. Tylko ten goły na gościńcu nerwową atmosferę wprowadza. Minęło parę chwil i podszedł całkiem blisko. Z bliska był chyba jeszcze bardziej goły. – Sołtysie – powiada Maciaszczyk – przypatrzcie mu się analitycznie. Jakiś dziwny mi się wydaje. Może to jest baba z brodą? – Środowisko naturalne się degeneruje, to się rodzą różne anomalia. Poczęstujcie osobnika papierosem. Jak będzie palił to chłop, jak będzie paliła to baba. – Nie palę – goły na to. – To co on jest? Pyta Maciaszczyk. – Biceps. Chociaż jesteśmy społeczeństwem światłym i oświeconym, ale z bicepsem żartów nie ma. Bioprądy z siebie wypuszcza. Uroki na baby rzuca. Baby gzić się zaczynają. – Widzisz go, ścierwo... Bioprądy wypuszcza... Pewno jak mu się baby znudzą, to chłopów demoralizuje... Narobiła ta komuna szkody w społeczeństwie. 30 – O co się rozchodzi? -pytam gołego. – Chcemy w Chlapkowicach założyć kolonię naturystów. Założeniem naszego ruchu jest to, żeby każdy chodził goły. Myślę sobie... Zośka już pewno obiad ugotowała... Miała być sztufada z kluskami na parze... do tego młoda kalarepka... a ja się tu w głupie dyskusje wdaję. –Dobra -mówię – Możecie zakładać te swoją kolonię gołodup... tego... naturystów... Złożycie odpowiednie podanie i sprawę się załatwi... Poszedł. Maciaszczyk popatrzał na mnie jak byk na małą pyrę i powiada: – Wam chyba odbiło sołtysie. Wiecie na co się godzicie? Gromada wam tego nie wybaczy. – Oj Maciaszczyk, Maciaszcyk... niby jesteście kształcony a na polityce się nie znacie. Była już w Polsce partia piwa? Była. Teraz ma być partia emerytów. Grzeczne ludzie, ale zapomnieli, że im dowód osobisty żółknie kole daty urodzenia, a do rządzenia się zabierają... A wiecie jaka będzie najsilniejsza partia w następnych wyborach, jeszcze nie w tych, tylko w następnych? – Nie wiem. – Trzeba myśleć perspektywicznie. Partia gołych. Ona będzie mieć największy elektorat. 31 PAPPARAZI W CHLAPKOWICACH Cie choroba. No i masz... Stało się... Nowy światowy trend się wytworzył. Baby stają się niebezpieczne. Z punktu widzenia prawnego. Niedawno jedna prowokatorka pozwała do sądu prezydenta zaprzyjaźnionego mocarstwa. Ale to nie Ruski. Więc ta dana pieniaczka powiedziała, że jak prezydent był jeszcze gubernatorem w stanie Nebraska, to ją molestował seksualnie. Niestety nie powiem w jaki sposób, bo jakby na sali były dzieci, to mógłbym mówić, bo one się o tym uczą w szkole, ale starsi nie wiedzą, o co chodzi. Innym napastowanym, był we Francji bussinesman polskiego pochodzenia, który wsławił się tym, że łatwo przegrywał w ping ponga z byłym polskim prezydentem. Jedna call-girls, oskarżyła go o to, że ją przymuszał do czynów lubieżnych. Jest to kłamstwo, bo cała Polska wie, że on bez sakramentu baby nie dotknie. Pomyślałem sobie: jest źle, ale na szczęście wszystko to dzieje się zagranicą. Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna, jak mówi poeta. W tym momencie, jak na zamówienie, wskoczył przez okno stary Maciaszczyk. On teraz robi we wsi jako papparazi. Patrzę... w rękach trzyma aparat Zorka 4 i jakby nigdy nic mówi: – Sołtysie, Mańka Bielakowa źle się czuje... – No to co? – Nic, tylko chciałem wam zrobić zdjęcie do reportażu. Trzasnął fleszem i wyskoczył przez okno. Jeszcze pies na podwórzu nie przestał szczekać, kiedy do izby wpadł Janek Bliniaków – Sołtysie -powiada- nowina! Mańka Bielakowa źle się czuje. – Słyszałem już o tym – mówię – pewnie ją wiarus grypy użądlił. Niech zażyje aspirinę, to jej przejdzie. Na resztę domowników. – Tak myślicie – westchnął Janek – ale czemu w takim razie, Mańka leczy tę grypę w izbie porodowej? Zimne mrowie przeszło mi po krzyżu. – W porodówce? – Ano w porodówce. Pójdziemy do remizy, bo za kwadrans zacznie się narada zainteresowanych stanem zdrowia Mańki. Myślałem, że na zebraniu będzie paru chłopów, a tu pełna sala. Jakby Mazowsze przyjechało. Pierwszy zabrał głos Zenek Rakieta. – Najpierw niech się wypowie sołtys Kierdziołek, jako najbardziej zainteresowany. Myślałem, że ducha wyzionę, a papparazi Maciaszczyk Zorką pstryka i pstryka. – Ty – mówię – Zenek kolejności nie ustalaj. To nie ja w kiosku przy stacji w Partolewie prezerwatywy kupowałem Nie czas na osobiste rozgrywki. Wstał stary Surma i powiedział: – Zachowujecie się jak dzieci. Trzeba ustalić ojcostwo. – W tych warunkach? – mówię – kiedy na zebraniu jest pełna sala? – Już wy się nie martwcie – zawołał jakiś udziałowiec – Mańka zna prawo. Wie że wieś nie jest jak się należy oświetlona, więc w promieniu 50 km. od powódki, u żadnego chłopa ojcostwo nie jest wykluczone. – Ale krew! Muszą mi krew pobrać!! – Nie bądźcie śmieszni. Oni z palca krew pobierają. – Antropologicznie muszą mnie zbadać! Czaszkę wymierzyć! 32 – Trzeba było przed wzwodem pomiary robić. Teraz żaden geometra was od alimentów nie uchroni. – Nie ma co – mówię – musimy działać na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. Uznamy dzieciaka za syna gromady. Ale to w ostateczności. Na razie czekajmy. Zobaczymy co będzie. – No i na tym stanęło. Zbieramy fundusze i czekamy. Miesiąc, trzy, pięć, dwanaście... Każdy mówi „straszny późniak z tego syna gromady. A może Mańka zapomniała? To by było wyjście z sytuacji...” Aż tu bomba wybuchła. W dawnej izbie porodowej, Mańka i jeszcze jedna nienormalna założyły punkt Amnesty International, gdzie uświadamiają baby w sprawie agresji seksualnej chłopów. Powiadam wam, zrobiło się piekło. Ogłupiałe baby nawet się dotknąć nie pozwalały. Chcieliśmy z rozpaczy zrobić taką demonstrację jak w Nowym Yorku, gdzie prawie milion chłopów z płaczem odnawiało przysięgę, że na obcą babę nie popatrzą, a poniektórzy chcieli przysięgać, że na swoją też... Poszedłem po radę do proboszcza, a on na to: – Dajcie spokój, nie trzeba się wygłupiać. 50 lat spowiadam i żeli chodzi o szóste przykazanie, to baby są takie same jak chłopy. – O nie – mówię – moja Zośka jest inna. Zapytałem ją kiedyś, czy spała z obcym mężczyzną, to pod przysięgą powiedziała, że nie spała. Pleban na to: – No i prawdę ci powiedziała. Bo widzisz, jak ty wchodzisz do łóżka swojej Zośki, to ona śpi, ale jak wchodzi obcy mężczyzna, to on jej spać nie pozwala. 33 MAŁY PUŁKOWNIK Cie choroba. W zeszłą sobotę zaszedłem do gospody, żeby sprawdzić czy rośnie wskaźnik spożycia alkoholu. Zapytany o realia bufetowy Banaszczyk bezradnie rozłożył ręce. – Niestety -powiada- wskaźnik jest tak wyśrubowany, że wątpię czy w bieżącym tysiącleciu uda się go przekroczyć. Wszystkiemu jest winien brak sponsorów i państwowych dotacji budżetowych na afery. Zamiaruję głodówkę w tej sprawie ogłosić. Wyjaśnienia wydały mi się rozsądne i rzeczowe. Rozejrzałem się więc tylko gospodarskim okiem po środowisku naturalnym gospody i skierowałem kroki do wyjścia. Już byłem przy drzwiach, a tu nagle odzywa się we mnie głos wewnętrzny. Nie wychodź – powiada ten głos – zostań w gospodzie! Ja tam w żadne świeckie zjawiska nadprzyrodzone nie wierzę, więc łapię za klamkę... a ten głos znowu się odzywa. – Nie wychodź! Usiądź przy stoliku! Zamów pięćdziesiątkę! I melodia się odezwała. Stabat Mater Pendereckiego. Mówię wam, aż się spociłem. Metafizyka, cholera, czy co? A może są jakieś siły, których jeszcze nauka nie zbadała? Z siłami nadprzyrodzonymi człowiek nie wygra. Zawołałem bufetowego Banaszczyka i powiedziałem: – Zamawiam napój i zakąskę ala PRL. Banaszczyk mnie się pyta: – Jaka to ma być zakąska ala PRL? – Zapomnieliście?... te takie małe czerwone cholery... okrągłe... rzodkiewki... Tych rzodkiewek to Banaszczyk tyle mi przyniósł, że za głowę się złapałem. – Człowieku – mówię – kto to da radę zjeść? Tyle zielonki pod jedną pięćdziesiątkę paszy treściwej? Przeprosił mnie, bo to teraz jest kapitalizm i bufetowy może ci dać w mordę, ale przeprosić musi. Przyniósł drugą pięćdziesiątkę... I wtedy stało się. Drzwi od gospody z hukiem się otworzyły, a w progu stanęła gromada rycerstwa. Błysnęły szable i w gospodzie rozległo się wołanie. – Lauda! Lauda! Bufetowy Banaszczyk niech pół litra nam da!!! – Kto to jest – pytam się. – To Laudańscy. Wracają z planu zdjęciowego. Pewno gdzieś w okolicy kręci się Hoffman z ogniem i mieczem. – A ten mały na czele to kto? Mam go skądś znać. Chyba widziałem go w telewizji, jak parodiował Połomskiego. Co on tu robi? – Jak to -mówi Banaszczyk – nie wiecie? To pułkownik Wołodyjowski. – Taki mały? – Wołodyjowski był mały. – No mały był, ale nie malutki. – Widzicie sołtysie – wyjaśnił mi bufetowy – teraz w filmie mają kłopoty z funduszami. Nie ma pieniędzy. Aktorom płacą od metra... – Może to być – mówię – ale w takim razie ten, kto zagra rolę Podbipięty to się odkuje. – Nieee... Kłosowski zagra Podbipiętę. Mieści się w budżecie, Maliniaka każdy w Polsce zna. Jest popularny. Nazwisko Podbipięty młodzieży nic nie mówi... Przeprosił mnie i poleciał do bufetu pilnować interesu. 34 Do mojego stolika przysiadł się pan Kowalewski. Nie wiem, kogo gra w filmie, ale przysiadając się powiedział „cham chamem”, więc chyba Zagłobę. Grzeczny człowiek. Staroświecki. Wyraża się, ale z godnością. Bo teraz ta xenofobia na chłopów tak się rozwinęła, że podobno w nowym sejmie Unia Wolności wniosła projekt, żeby chłopów uznać za mniejszość narodową. Dużo mi ten Zagłoba o filmie opowiedział. Chociaż mu się myliło. We wszystko wierzyć nie można. Jak to w gospodzie. Więc tak... reżyser ma wprowadzić duże zmiany. Dajmy na to pojedynek Wołodyjowskiego z Bochunem ma się zakończyć remisem. W wersji ukraińskiej, ze wskazaniem na Bochuna. Pan Hoffman był w Kijowie, gdzie przeprosił władze za Sienkiewicza. Żeby już prezydent nie musiał. Osiągnęli konsensus, że o wiele Kozaków w filmie krzywdzić się nie będzie, to na Tatarów dają nam wolną rękę... Tatarzy ponoć chcą wracać z deportacji na Krym i są problemy. Rolę Heleny zagra pani Figura, bo bez sexu dzisiaj żaden film nie przejdzie. Zwłaszcza patriotyczny. Powiem wam, dobrze że mnie ten głos wewnętrzny w gospodzie zatrzymał, bo zmian we filmie będzie wiele i to zmian pozytywnych. Wreszcie po stu dziesięciu latach, ta kontrowersyjna powieść zostanie fachowo przerobiona na film ku pokrzepieniu serc. Acha... Jeszcze jedno... Przy okazji chciałem podać komunikat Audio-Tele. Do wygrania samochód Rolls-Roice. Trzeba tylko prawidłowo odpowiedzieć na pytanie: który z polskich poetów powiedział te słowa: „wara wypinać tyłek na autora wysiłek”. Dla ułatwienia dodam, że nazywał się Konstanty Ildefons Gałczyński” 35 IDEOLOGICZNA DIETA Cie choroba! Poprzewracał ten kapitalizm ludziom w głowach... A najwięcej, poprzewracał naszym babom. Zrobiły się apodyktyczne, bez kultury politycznej... Jak tak dalej pójdzie, to kiedy za dwadzieścia, albo trzydzieści lat będziemy wchodzić do Europy, to nasze baby trzeba będzie zostawić w domu. Albo wysłać na Białoruś. To są fundamentalistki. Taki wprowadziły terror, że człowiek boi się nawet przez sen coś powiedzieć. Powiesz przy żonie, to cię zaraz do dyskusji wciąga... a z kim... a gdzie... za ile... a jak przy przypadkowej sąsiadce, w neutralnym łóżku coś zeznasz, to cię nagra na magnetofon i poleci z taśmą do UOP-u. Albo do redaktora Wołka. Doszło do tego, że poważni gospodarze, na wysokim poziomie intelektualnym z żalem wspominają czasy realnego socjalizmu, kiedy nasze baby były zdecydowanie młodsze i chociaż uzyskały prawa, to straciły przywileje. Owszem... każda miała prawo wrzeszczeć na postępowego chłopa, choćby nawet był ormowcem, ale najpierw musiała odejść dwa kilometry od chałupy. I wrzeszczeć kameralnie. W krzakach. I po cichu, Dzisiaj nie te czasy. Siedzą w tej Warszawie różne decydenty i tylko się babom podlizują. Albo ze strachu, albo dlatego, że biesiadowali z agentkami obcego wywiadu. Był jeden mądry polityk, który walczył z pasami bezpieczeństwa w samochodzie i zwyrodniałym feminizmem w społeczeństwie. Niestety... Jak przyszło do wyborów, to przegrał z kretesem. Baby zdzierały jego plakaty wyborcze. Nawet muszki na słupie nie zostawiały. Jednym ze sposobów maltretowania chłopów jest dieta odchudzająca. Mnie to nie dotyczy. Image mam ujmujący. Jeżeli chodzi o wagę, to mogą mnie już dzisiaj przyłączyć do Unii Europejskiej. Trzymam się światowej normy, którą kobiety lubią. Od dziewięćdziesiątego kila, zaczyna się idylla. Ale to ja... Inne chłopy są dyskryminowane. I to się może zakończyć zbiorowym samobójstwem. No powiedzcie sami... Chociażby wczoraj. Siedzę sobie w chałupie i smaruję masłem kromkę chleba, a moja Zośka w krzyk: – Znowu się trujesz tym cholesterolem? Potem się dziwisz, że cię skleroza łapie? – Jaka znowu skleroza? – A może nie? Już trzeci miesiąc zapominasz, co masz mi robić przed spaniem. – Ja zapominam? Czterdzieści lat pamiętałem, że na dobranoc mam cię bez przymusu pocałować w czoło. Ale teraz to jest fizyczna niemożliwość. Gapisz się ciągle na te telewizyjne reklamy i jak głupia kupujesz różne kosmetyczne śmietanki i maślanki. Najgorsze, że kładziesz na organizm te maseczki ziołowe. Prawda, że muchy od tego wyzdychały, ale kot się odbił od domu. Dobrowolnie poszedł do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Jeszcze mnie chciał zabrać ze sobą. Ale nie o tym miałem mówić... Więc smaruję sobie tym masłem kromkę chleba i kładę na niej plasterek szynki... Taki PRL-owski... Wtedy nie było maszyn do krojenia wędliny, szynki zresztą też nie było, ale jak była, to dwa plasterki wchodziły na ćwierć kilo. Dobrobyt był taki, że ekspedientki nie były przyuczone do cienkich plasterków. Kiedy Zośka zobaczyła, że kładę tę szynkę na chleb, jak nie wrzaśnie: – Wieprzowiną się trujesz? Gotowaną wołowinę byś jadł! – Wołowinę to ty jesz – mówię – i doczekałaś się kary. – Jakiej kary – ona na to. 36 – Zachorowałaś na angielską chorobę wściekłych krów. Od pół roku nie odzywasz się do mnie inaczej, jak z pianą na ustach. Żyć się odechciewa. Ale to koniec. Zrywam z tobą tę małżeńską koalicję. Nic mi w tym domu nie wolno. Pić mi nie wolno, palić nie wolno, pojeść nie wolno... Z tych rzeczy na „pe” to mi się tylko „przepraszam” ostało! Ja wam powiem. Po mojemu to dietetykę wymyśliły te baby, co ich matki nie nauczyły przed ślubem gotować. Może to i prawda, że przy tej nowoczesnej kuchni będziemy żyć dłużej, ale co to będzie za życie.? Na samej zielonce człowiek długo nie wytrzyma. I jeszcze jedno. Dlaczego teraz mamy się głodzić? W sytuacji kiedy poprzedni premier, pan Cimoszewicz taki dobrobyt nam pozostawił. To jest sprawdzone. Sam o tym mówił. Taki zostawił dobrobyt, że nawet ci co ogłaszali strajk głodowy, to przez miesiąc przybierali pięć kilogramów na wadze. Ja diecie odchudzającej jestem przeciwny. Przyjdzie sposobna pora to pan Balcerowicz da nam znać kiedy ją zacząć. Jedno mnie tylko ciekawi. Jak się będzie nazywał ten, co powie kiedy będzie można tę dietę z a k o ń c z y ć. 37 RZEPA UCIEKAJ No i masz. Stało się. Chlapkowice odłączyły się od Trzeciej Rzeczpospolitej. Nastąpiła secesja Chlapkowic. Tak jak kiedyś secesja Katangi. Stoi przed wami obcokrajowiec. Albo w najlepszym wypadku – mniejszość narodowa. – How are you! Guten tag. Szalom. Jouno podkiwano! Tfy! Zgiń przepadnij siło nieczysta! A wszystko przez te ostatnie wydarzenia polityczne. Naród nie wytrzymał nerwowo. Musiało się tak stać. W gospodzie odbył się kongres odłączeniowy. Właściwie teraz to nie jest gospoda, tylko „klub miliarderów” Za komuny to była gospoda imienia „Czerwonych kosynierów”. Teraz jest klub miliarderów. Też czerwonych. W programie kongresu było uchwalenie nowej konstytucji i zmiana ustroju politycznego. Z demokracji na monarchię. Demokracja się u nas nie sprawdziła. Rządzacze myśleli, że naród jest głupszy niż przewiduje ustawa. Na obrady kongresu zeszły się wszystkie elity polityczne gromady. Jeden Maniek Bibuła nie dojechał. Na gościńcu policja zabrała mu immunitet radnego i rower.. Miał trzy promile. Maniek. Bo rower był w porządku. Na gwarancji. Odbyła się też elekcja na króla. Lewica wysunęła kandydaturę magistra Leona Blubraka. „Magister” – to jest jego pseudonim z czasów, kiedy był w podziemiu. Bo Leon walczył z rządem. Nie płacił składek partyjnych. Ale ze składkami nie zalegał. Baba za niego płaciła. Jak płaciła na poczcie elektrykę, to przy okazji i partię regulowała. W 1989 roku, Leon demonstracyjnie rzucił legitymację partyjną. Na wszelki wypadek zrobił jednak odbitkę xero. No i teraz mu się przydała. Znowu jest u władzy. Jako xerokopia PRL-u. Obrady były burzliwe, ale około północy znalazły się w impasie. Zabrakło środków płatniczych na napój. A tu noc... Wszystkie banki światowe pozamykane. Nigdzie dolara nie pożyczysz. Zawołałem więc bufetowego Banaszczyka i mówię: – Słuchajcie towarzyszu... bo teraz znowu trzeba... Dajcie nam pół litra na kredyt to w swoim czasie dostaniecie sześć milionów w starych pieniądzach. – Ile? – Sześć milionów. Potrącicie sobie albo z tych stu milionów co mi je miał dać stary prezydent, albo z tej sumy, którą uzyskam ze sprzedaży mieszkania co mi ma je dać nowy prezydent... – Takie sześć milionów, to możecie sobie wsadzić... Powiedział w tym miejscu, gdzie sobie mogę wsadzić. Cham jeden. Bez kultury politycznej. Wyszliśmy na gościniec. Ciemno dokoła... Myślę sobie – co robić? Bo u nas każdy król, jak pije za cudze. Patrzę – świeci się jeszcze okno w chałupie Piasty kołodzieja. Piasta to zacofany chłop. Na zebrania nie chodzi, politycznie się nie udziela, Zwyczajnie – ciemnogród. Ale oszczędny jest. Nie dacie wiary, ale on ma jeszcze wódkę, co ją generał dawał ludziom pracy na kartki. Mówię więc do niego: – Słuchajcie Piasta... Mamy w gospodzie elekcję na króla, ale już dwunasta i Banaszczyk zamknął lokal, bo jutro ma holiday. Może by u was dało się elekcję zakończyć? –Prosimy... prosimy – on na to. Ładnie się Piasty pokazali. Cztery butelki z czerwoną kartką rzucili na stół, papierosy „popularne” bez ograniczeń... ogórki kiszone... No mówię wam – Las Vegas. Dyskusja od razu 38 ruszyła z kopyta, bo zostały zgłoszone trzy nowe kandydatury na króla i jedna na szacha Iranu. Tak, że trzeba było uruchomić szybką ścieżkę legislacyjną. W pewnym momencie do izby weszło dwóch nowych gości. Nie znaliśmy ich, ale pewno byli z UOP-u, bo skrzydła mieli na plecach i taka jasność od nich biła... A może to oni bili? Nie wiem... Piasta jak raz strzygł swojego Ziomka, Ziemowita znaczy się, bo to teraz usługi fryzjerskie zdrożały, więc sam go strzyże. Ten z UOP-u jak to zobaczył, to z miejsca powiedział: – Króla szukacie? Jego wybierzcie! On się nada! – Ludzie zaczęli krzyczeć. Faktycznie!!! Będzie dobry! Niech żyje Piasta król! Wybierzemy Piasta, będzie bułka i omasta! A inni przeciwnie: – W mordę króla! Nie będzie cham nami rządził! Niech najpierw szkoły pokończy... Zwyczajnie jak na polskiej elekcji. Ja patrzę... A Piasta bokiem pod ścianą przemknął się do kuchni i mówi do swojej Rzepichy: – Rzepa! Uciekajmy! Tysiąc lat historii niczego ich nie nauczyło! Znowu nas chcą wciągnąć w ten bajzel. Ale tym razem nie ma głupich. Jak w taki sposób chcą tworzyć nową historią, to niech od razu od rozbiorów zaczynają. 39 EKOLOGICZNY HOLIDAY Cie choroba. Mam dla was radosną wiadomość. Dostosowałem swoją gospodarkę do potrzeb Unii Europejskiej. Wyrąbałem sad, zaorałem truskawki, wyrwałem czarne porzeczki zlikwidowałem hodowlę i osiągnąłem pierwszy etap prywatyzacji. Bankructwo. Zośka, jak to Zośka – zaczęła buczeć. – Słodka godzino – powiada – co my teraz zrobimy? Z czego będziemy żyli? – Co zrobimy? Skończymy z Ciemnogrodem, a staniemy się Europą. Założymy ekologiczny holiday. No to Zośka się pyta, co znaczy holiday. Powiedziałem: – To samo, co za PRL-u wczasy. – A co znaczy ekologiczny? – To chyba jasne – holiday będzie bezalkoholowy. Zaczęła znowu buczeć i mówi, że ja takiego buisnesu nie poprowadzę. Głupia. Zapomniała, że mam chorą wątrobę. – Za realnego socjalizmu – powiadam – przedstawiciele klasy robotniczej musieli się męczyć na Krymie, Soczi albo na Złotych Piaskach. W imieniu wszystkich Polaków. Jak się obaliło, to podpisali kapitalistyczną folkslistę, mianowane zostali ojcami narodu i teraz wypoczywają na Hawajach, abo Karaibach. W kraju nie mają warunków. Chodzi więc o to, żeby im takie warunki stworzyć. Zamiast marnować kapitał na Florydzie czy Kalifornii, niech go marnują w Chlapkowicach. Na postnym kapuśniaku i kartoflach, do których w dzieciństwie przywykli. Będą mieli razem dietę i ekologię. Pierwszy turysta wyglądał zamożnie. Ale podejrzanie. Patrzysz i nie wyczujesz w jaką aferę jest zamieszany. Wiek też miał agenturalny. Nie poznasz, czy postarzały przedwcześnie młodzieżowiec, czy odmłodzony za późno staruszkowiec. Niby goli się nożyczkami raz na dwa tygodnie, ale już głowy góra – świecka tonsura. I co najgorsze – charakter miał wredny. Ze wszystkiego zadowolony. – Postne jedzenie! – wołał – samo cudo! Gdybym był prezydentem, to bym dał pani, pani Zofio złotą patelnię. A może nawet jakiego orła. Zaciskam zęby i myślę – Kierdziołek, zachowuj się kulturalnie. Jesteś Europejczyk. Wybuchnie znowu jaka rewolucja październikowa, wtedy mu dasz po mordzie. Na wszelki jednak wypadek mówię Zośce: – Miarkuj się. Ale bo to baba człowieka posłucha? Jak głupia patrzy na niego rustykalnie i wypuszcza bioprądy. Niskiej częstotliwości. Poczekaj trucizno – myślę sobie – niech tylko ta amerykańska pigułka, co chłopom życie na niebiesko umila i jest wielką nadzieją białych, znajdzie się z końcem roku w naszych aptekach, wtedy pogadamy. No ale póki co, jako psychologa amatora, interesowało mnie, kim ten erotoman jest z zawodu. Nic innego – myślę, tylko to jest mason. Strasznie dużo się ostatnio tych masonów namnożyło. Nawet stary Maciaszczyk jest wolnomularz. Miał mi przegrodę w stajni wymurować, w lutym, zaliczkę wziął i do dzisiaj muruje. Takiego wolnego mularza to nawet w Banku Światowym nie znajdziesz. Pobił rekord Guinessa. 40 Sprawa się skomplikowała, kiedy odbiło mojej Zośce. Do obrządku zaczęła nakładać elektryczne spodnie, na twarz wylewała śmietanki kosmetyczne, bo powiada – jestem tego warta. A co ja mam robić w takiej sytuacji? Po namyśle zadecydowałem, że na ideologicznie słuszną zazdrość nigdy nie jest za późno. Leży sobie teraz biedaczek pod namiotem, tyle że tlenowym. W szpitalu. A ja będę miał sprawę w sądzie. Ale o żadnej kompromitacji nie ma mowy. Emerytalna zazdrość nie wchodzi w rachubę. Paragraf mam poważny, grozi mi kara śmierci z zawieszeniem. Za pobicie urzędnika na służbie. Bo się pokazało, że to był agent policji skarbowej. Chciał wyszlakować, czy nie jestem szarą strefą. 41 NIEBIESKA PIGUŁKA Cie choroba. Ostatnio wybuchła u nas sprawa Bolka Pilaka. Z Ameryki przyszła wiadomość o jego zejściu. Bo to wiecie, było tak... W latach pięćdziesiątych Bolek wyemigrował za Ocean. Oficjalnie wyemigrował za chlebem, ale tak naprawdę, to wyemigrował za tą... Powiedzmy sobie jasno... Nie miał wzięcia u kobiet... Niby powodzenie miał, ale wzięcia nie miał... Do tego jeszcze komuna... Nie wytrzymał nerwowo. Co innego Ameryka. To słynne USA. Po pierwsze jest dobrobyt, a po drugie – bab ile zechcesz. Bolek tylko artystki preferował. Filmowe. Gwiazdy srebrnego ekranu. Ale tylko te, co grały główne role. Miał tych artystek na pęczki. Sumiennie wam mówię. W horrorach grały. Ale niestety, taka wampira, to ona kocha inaczej. Jak komuś czegoś nie odgryzie, to nie ma orgazmu. W maju jedna za mocno się podnieciła i Bolka zagryzła. Ale Bolek był człowiekiem przezornym. Przed każdym stosunkiem płciowym sporządzał testament. No i ostrożność się przydała. Każdy rolnik w Chlapkowicach, w wieku wskazującym na aktywność seksualną otrzymał w spadku paczuszkę, a w niej 500 pigułek. Viagra się nazywały. Żebyśmy nie musieli emigrować za Ocean. I stało się! Pigułki są, baby są, przepis użycia napisany jest, ale napisany po angielsku. U nas po angielsku każdy czyta, tylko nie rozumie co czyta... Tak więc problem stoi i nabrzmiewa. Jak jest pigułka – to trzeba łykać. Ale ile? Czy starszy użytkownik ma brać więcej, czy mniej? Czy łykać przed, czy po..? Co do jednego, wszyscy byli zgodni, że pigułki nie są szkodliwe dla zdrowia. Jak by były szkodliwe, to by je Bolek chlapkowickim babom przysłał. Zresztą w takim wypadku, to by się nasz pleban sprzeciwił. A się nie sprzeciwiał. Pigułki – powiada – na liście środków antykoncepcyjnych nie figurują, więc z punktu widzenia ocen moralnych są obojętne. A teoretycznie rzecz biorąc, nauka nas poucza, że żadna viagra młodej dziewuchy nie zastąpi. Najwięcej witaminy mają młode dziewczyny. Jemu dobrze mówić. W tych sprawach jest hobbysta, a człowiek ma obowiązki ustawowe. Starego Bolinię baba do Haskiego Trybunału zaskarżyła. Za łamanie umowy małżeńskiej. Nie było innego wyjścia, tylko trzeba było przebadać pigułki empirycznie. Metodą prób i błędów. Na szczęście żyje jeszcze w Stefan Blues. W 39 roku zapisał się na żywą torpedę, ale w czasie wojny się nie wykazał, to niech teraz się poświęci dla dobra ludzkości. Ba... Na stare lata nie każdy chce się dla ludzkości narażać. Stefan niby żywa torpeda, a bojący. Nie chciał łykać pigułek. Dopiero jak żeśmy je rozpuścili w setce koszernej to przełknął. Cztery żeśmy mu dali. Pigułki z darów, więc mogą być przedatowane. Potem komisyjnie zamknęliśmy go z babą w chałupie, włączyliśmy aparat podsłuchowy pożyczony z UOP-u i czekamy. Najpierw odezwał się krzyk: – Słodka godzino, chyba jestem w niebie, bo wszystko widzę na niebiesko! Potem jeszcze były jakieś odgłosy... i trzeba było wyłączyć podsłuch, bo w komisji nie wszyscy byli pełnoletni. Wawrzków Ignac nie ukończył jeszcze sześćdziesiątki. Tylko, że tak... Aparaturę wyłączysz, ale faktów wyłączyć się nie da. Godzina mija... Chałupa się trzęsie, Ściany pękają... No kataklizm cholera... Więc wyskoczyła na środek podworca Blusowa i krzyczy: – Ludzie! Antychryst zstąpił na ziemię. Eksplodował Czarnobyl seksualny!!! Jeszcze tego wieczora podsumowaliśmy wyniki eksperymentu: Jedna pigułka kosztuje 25 dolarów. Obdarowanych zostało 120 gospodarzy. Każdy dostał 500 sztuk. W sumie gromada 42 załapie prawie 5 milionów. Uchwaliliśmy, że za te pieniądze wybudujemy piękną izbę porodową. Postronni ludzie śmieją się z nas i powiadają – po czorta wam staruchy izba porodowa jak sprzedacie wszystkie viagry? Oj ludzie, ludzie... A po co nam Unia Europejska jak sprzedamy cały przemysł? 43 WIELKANOCNA LUSTRACJA Cie choroba! W dawnych latach, był w naszych stronach taki zwyczaj, że w Lany Poniedziałek, kawaler brał do jednej kieszeni buteleczkę z perfumami, do drugiej pół litra i ruszał w obchód po chałupach. Zachodził rzecz jasna tylko do tych chałup, gdzie była panna na wydaniu. Pannę perfumami popsikał, ona dla formy popiszczała, a potem chłopaka zapraszała do stołu, żeby się skrzepił. Chłopak głębszego wypijał, pierogiem przekąsił i szedł dalej. Do następnej panny. Rzecz jasna, w miarę jak perfum w buteleczce ubywało, krok kawalera stawał się ociężały, a czasem przechodził nawet w pozycję kuczną. Dopiero w ostatniej chałupie, u dziewuchy która mu się najbardziej widziała, wyjmował z kieszeni pół litra i zostawał do popołudnia. Bywało, że oprzytomniał dopiero po zapowiedziach. Zwyczaj chociaż urozmaicony, był jednak paskudny, bo propagujący alkoholizm i ja go potępiam. Chociaż z przyjemnością wspominam. W tym roku jakoś mi się przypomniał, bo ogólnie zrobiłem się jakiś taki ospały... apetyczny... Człowiek patrzy w telewizję, na obrady sejmu, niby śmierci się jeszcze boi, ale żyć mu się już w tych warunkach nie chce. Pomyślałem sobie... Spróbuję jeszcze raz. Pójdę w dyngusowy, kawalerski obchód. Starym szlakiem. Może się trochę rozruszam. Najpierw zaszedłem do Głębiakowej. Właściwie, to jej chałupę powinienem w pierwszej kolejności omijać... Jak zostałem wybrany na honorowego sołtysa Rzeczpospolitej, to wysłała na mnie donos do „Radia Maryja”, że jestem pedofilem i że kiedy była 25-cio letnim dzieckiem, to ją molestowałem seksualnie i trzymałem ręką za gołe kolano. Dziękować Bogu, że w porę puściłem. Ale jak już zaszedłem do izby, to Sianelem ją po oczach pokropiłem, ona przepisowo pokrzyczła, aż się Głąbiak w łóżku poruszył... Musi jeszcze trzeźwiał po pierwszym święcie... Przykry to był widok. Łeb cały w pierzu, warga fioletowa... Boże jedyny – myślę sobie – dla takiego składańca Głąbiakowa mnie kantem puściła. Myślała, że karierę robi... Niby w tamtych czasach Głąbiak był ważny. Pociągiem przyjaźni do Moskwy jeździł... Nawet w „Kronice Filmowej” go pokazywali. Teraz jakby o nim zapomnieli. Powiedział, że jak się to nie zmieni, to poczeka jeszcze do wyborów, a potem zacznie na pielgrzymki chodzić. Nieważne... Głąbiakowa szklaneczkę mi nalała. Ja wypiłem, chociaż mi szkodzi, chciałem nawet jeszcze chwilkę pogadać, ale że zaczęła spod spódnicy kolano mi pokazywać, przestraszyłem się i uciekłem do Danki Kulawikowej. To po sąsiedzku. Otworzył mi ten stary niedołęga Kulawik. W gaciach. Danka odświętnie ubrana, koło pieca się krząta, a ten w gaciach... – Cóż to – powiada – nawet w święta was Kołodko po chałupach za podatkiem gania? – Po pierwsze – mówię – Kołodko nie jest już ministrem podatkowym tylko pan Belka. Grzeczny człowiek. I uczynny. W zeszłym tygodniu kupił cegiełkę na poratowanie stoczni w Gdańsku, a w zeszłym miesiącu dwie, na spłacenie długu SDPRiL. A po drugie – powiadam – przyszedłem Sianelem popsikać waszą Dankę. No i robię co trzeba. Danka piszczy a ja „siast, prast” po oczach, jak każe tradycja. Powiem wam, że nic się Danka nie zmieniła. Za tego PRL-u nasze baby się po sklepach za wszystkim nabiegały, na świeżym powietrzu w ogonkach godzinami stały i to im dobrze na cerę robiło. Prawdę powiedzieć, zakąska też teraz inna u Danki jak kiedyś. Nie dacie wiary, ale kiedy zasiadłem do stołu, to Danka się mnie pyta – jakiej kawy się napijecie? Z ekszpresu, rozpuszczalnej, czy kapucino? No mówię wam, istne Las Vegas! 44 – Danka – mówię – a pamiętasz ty, jak za realnego socjalizmu kupowało się kawę? W każdym sklepie wisiała tabliczka „mielimy kawę”. Ale kiedy będą znowu mieli, to nie pisali. Dla porządku przegryzłem jeszcze to kapucino szynką babuni i ruszyłem w dalszy obchód. Około południa cała wieś pachniała Sianelem, a ja ruszyłem do domu, żeby swoje pół litra wyciągnąć u mojego rostomiłegio hajduczka, Zosinki, kotka mojego whiskasem karmionego. Wchodzę do izby i krew uderzyła mi do głowy. Zośka stoi koło okna, oflagowana, z kociubą w ręku... No mówię wam... Wyglądała jak Krzaklewski. I chyba też była nieogolona. Dobrzy ludzie zawsze człowiekowi pomogą. Kiedy wieczorem stary Maciaszczyk zmieniał mi na czole opatrunek, to mało nie płakał. – Ciężkie – powiada – macie życie, sołtysie. Tyle lat mordujecie się w tym małżeńskim stanie wojennym. Po co wam to było? Za jakie grzechy tak cierpicie? Co was do tej żeniaczki tak ciągnęło? Widzicie Maciaszczyk... Dlatego się ożeniłem, bo moja Zośka piecze pierwszorzędny sernik wielkanocny. Jak żadna inna baba. Powiem wam, tak między nami. Ja sernika nie lubię, ale jakiś wiarygodny powód musi być. 45 LUSTRACJA Cie choroba! Chyba będę musiał emigrować. W Chlapkowicach nie da się już wytrzymać. Ogłupieli ludzie. Wszystkim ino lustracja w głowie. Jedni chcą żeby była, a drudzy całkiem przeciwnie. Jak pamięć sięga, we wsi zawsze się robiło lustrację. A już na Wielkanoc każdy musiał iść do spowiedzi. Obowiązkowo. Pamiętam jeszcze, jak to za kawalera wyglądało. Zawsze kilka kanapek z kiełbasą ze sobą zabierałem, na wypadek, jakby się spowiedź przeciągnęła. Raz to nasz proboszcz tak się na mnie wkurzył, że mało z konfesjonału nie wyskoczył. – Czego jesteś – powiada – taki zadowolony, jak grzechy wyliczasz? Żałuj za grzechy! – Kiedy nie mogę, proszę dobrodzieja. Takie mi się fajne grzechy trafiały, że nie mogę! – To chociaż przyrzeknij poprawę! – Też nie mogę. Nie ma co poprawiać. Wszyscy byli zadowoleni. Najwyżej można wszystko jeszcze raz powtórzyć. – Nasz pleban był człowiekiem życiowym. Kawalerom to zawsze małą pokutę dawał. – Poczekaj grzeszniku – mówił – Ożenisz się i wszystko odpokutujesz. No ale w tamtych czasach, taka parafialna lustracja była ze wszystkim inna. Proboszcz lubił sobie dobrze podjeść, zwłaszcza te cholesterole mu smakowały, to tam już po tygodniu niczego nie pamiętał. A teczki nie były jeszcze znane. Może w niebie zakładali, ale na ziemi nikt o nich nie słyszał. A teraz każdy we wsi ma swoją. Nie dacie wiary, ale nawet moja Zośka ma na mnie teczkę. Sumiennie wam mówię. – Za PRL-u – powiada – biesiadowałeś z jednym agentem KGB. – A czy ja mogłem wiedzieć, że on jest agent? Wszyscy na niego sekretarz mówili. Ale niech nie będzie taka mądra. Mam i ja na nią teczkę. A kto winko owocowe na 8 marca wypijał? A kto czerwonego goździka z puli mechanizacji rolnictwa dostawał? A kto się ciastkiem kremowym i pączkiem z funduszów CRZZ obżerał? Może Ibarruri Pasionaria? Niech tylko ze mną zacznie, to zobaczy. Ale najgorsza to jest Mańka Bielakowa. Ona na każdego żonatego chłopa ma teczkę. I ciągle nowe zakłada. Można powiedzieć, że jest szaleństwo teczkowe. Maciaszczyk na Bolinię założył teczkę, że w Zielone Świątki śpiewał drugim głosem „Wyklęty powstań ludu ziemi” i jeszcze przy tym płakał ze wzruszenia. Głupiego gadanie... Owszem śpiewał, ale że przy tym z rozmysłem fałszował, twego Maciaszczyk nie mówi. A przecież to stawia Bolinię w pozytywnym świetle. Trzeba pamiętać jakie to były czasy! Tylko odważni ludzie decydowali się fałszować śpiewając „Wyklęty powstań ludu ziemi”. Inny przykład. Na Wawrzkowego Ignaca, Flisów Wojtek ma teczkę, że w PRL-u żył na wiarę z towarzyszką Z. i robił z nią świństwa. No robił. Z towarzyszką Z. każdy robił świństwa, bo ona to lubiła. A miała władzę. A że na wiarę? W PRL-u wszystko było na wiarę. Ustrój był totalitarny i tyle. Ludzie tego nie wymyślili. Stary Krupczatka, według teczki starej Zaguliny wchodził na strych i chociaż konspiracyjnie, ale po marksistowsku mówił: Pomożemy towarzyszu, pomożemy... On jeszcze teraz siedzi na strychu, patrzy na fotografię ministra Kołodki i mówi: pomożemy towarzyszu, pomożemy. Niby nikt twego nie słyszy, ale mówi. I się świni. Odważnie i z godnością. No i powiedzcie. Jak w tych warunkach robić lustrację? Zwołałem zebranie, żeby coś w demokratyczny sposób postanowić. Dyskusja była burzliwa, ale w rezultacie się pokazało, że w PRL-u prawie wszyscy kombinowali, bo każdy 46 chciał, żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatnio. Przynajmniej niektórzy. Zapanował ogólny konsensus, zebrani zaczęli już o zakąsce wspominać, a tu jak grom z jasnego nieba padło jedno słowo: stary Zaguła. – Co Zaguła – pytam. – Na niego nikt nie ma teczki. – Co znaczy „nie ma”? Może się gdzieś zapodziała? – Nie. Nie było materiału operacyjnego. – To jest niemożliwe. Musiał gdzieś należeć. – Nie należał. – To chociaż przyjaźń pogłębiał... Musiał gdzieś włazić bez wazeliny... – Nie. Nie pogłębiał. Wychodzi na to, że on jeden był porządny. Co z takim robić? Daliśmy mu po mordzie. Jak jest naprawdę uczciwy, to sam będzie wiedział za co. 47 PRZYGODA W OŚRODKU ZDROWIA Cie choroba! Mieliśmy zeszłego tygodnia odprawę sołtysów. Z całego województwa sołtysi się zjechali. Była ocena działalności. Poniektórzy sołtysi dostali nagrody, medale, dyplomy... A ja... Wiecie co ja dostałem? No zgadnijcie! Zapalenie korzonków nerwowych. Jakoś w trakcie mrozów zaczęło mnie rąbać... o tu... w krzyżu. Potem się to rąbanie przesunęło... Jakby tu wam powiedzieć... Jakby ludzki organizm potraktować topograficznie, jako mapę, to zaczęło mnie rąbać na północy, o tu w karku. Potem się to rąbanie przesunęło na południe. W Dolinę Pięciu Stawów. Sztywny się zrobiłem. Dla normalnego człowieka to głupstwo. Sztywny to sztywny... Ale ja jestem sołtys. Muszę być elastyczny. Ja już nie mówię o obcych, ale swoi człowieka nie rozumieją. Chociaż i moja Zośka. Jeszcze w dzień, to „jak cię mogę”... Ale wieczorem, kiedy człowiek leży w łóżku, sztywny... ręką nogą nie może ruszyć... Ona chodzi po izbie, drzwiami trzaska, materacem trzeszczy, trzeszczy... Wy myślicie, że baba zrozumie, co odczuwa tolerancyjny, wrażliwy, mężczyzna, który do sytuacji politycznej w kraju, musi dołożyć zapalenie korzonków nerwowych? Co prawda, to prawda. Leczyć mnie leczyła. Prasowała mnie żelazkiem po krzyżu. Nie ma się z czego śmiać. To pomaga. Tyle tylko, że raz elektrownia wyłączyła prąd. A tu baba niecierpliwa. Zamiast zaczekać, aż znowu załączą, to nie... złapała się za babcine żelazko na węgiel drzewny i dawaj mnie prasować! A żelazko stare, haczyk przepalony... Wysypało się to wszystko w diabły... Myślałem że wyzdrowiałem... No bo przecież chory człowiek pod sufit skakać nie będzie... Ale nie... Nie wyzdrowiałem... Musiałem się poddać pod opiekę lekarską. Tyle tylko, że doktorzy teraz się tak zmyślnie pourządzali. Jeden jest od lewej ręki, drugi od prawej, trzeci od nogi, diabli wiedzą jakiego sobie dobrać? Myślę sobie, dla mnie będzie najlepszy taki pośredni... Między laryngologiem a ortopedą. Bo mnie w tym miejscu najwięcej boli. Pojechałem do Ośrodka Zdrowia... A tu ludzi, mówię wam... Dostałem numerek, usiadłem się na ławeczce... Koło mnie siedział jeden obywatel. Miał reumatyzm i tranzystor. Co godzinę otwierał to radyjko i słuchał jak podają dokładny czas. Jak żeśmy tam siedzieli, to siedem razy my zegarki regulowali. Jakoś około popołudnia, mój numerek został wylosowany wchodzę do gabinetu... I mówię wam, aż mnie zatkało. Doktor siedzi na krzesełku, ręce ma opuszczone, zielony, ledwo zipie. Myślę sobie, trzeba będzie zadzwonić po pogotowie. Niech mnie oni zbadają, bo ten nie da rady. Ale nie... Wziął się w kupę... Najpierw mnie przeegzaminował z ankiety personalnej, a potem się pyta: – Na co się obywatel skarży? Myślę sobie, polityczna sprawa. Pewnie prowokuje. Więc mówię: – Na nic się nie skarżę. Jestem zadowolony. Mam się rozebrać? A on na to: – Marsz do domu zarozumialcze. Tu jest ubezpieczalnia, a nie rzymska łaźnia. 48 – No i chodzę teraz z tymi zapalonymi korzonkami. Ludziom się narażam, w województwie mnie znielubieli. Bo przez to cholerne lumbago, ani się nie kłaniam komu należy, ani nie wypinam gdzie trzeba! 49 AMERYKAŃSKI HANDEL Cie choroba! Ludzie, ja nie wiem co się stało? Jakiś anioł przeleciał, czy co? Naród ze wszystkim się odmienił. Dobry się zrobił... Czy to przez zmianę rządu, czy jak... Specjalnie po sklepach i domach towarowych. Każdy grzeczny, życzliwy, ino by ludziom pomagał I czynił dobre uczynki. Pan prezydent z zacną małżonką, pierwszą damą, z jednej akcji charytatywnej jeździ na drugą. Umordowany paczki z prezentami dźwiga... Nie patrzy, czy mu pensji do pierwszego wystarczy, ino kupuje i kupuje. Obdarowuje i obdarowuje... Jak na ulicy zobaczy jakiego niepełnosprawnego, to zaraz mu pomaga, a że i kraj prawdę powiedzieć, nie jest ze wszystkim pełnosprawny, to tylko patrzeć, jak idąc na rękę światłej części swojego elektoratu, przyłączy nas do jakiego mocarstwa. Konkretnie jeszcze nie wiem jakiego, ale on tam pewno coś ma na widoku. Nie darmo po całej Europie jeździ i szuka. A zaczęło się to tak. Zaszedłem kiedyś do sklepu, żeby kupić skarpetki. Za ladą stała dziewuszka, nie powiem, na pierwszy rzut oka Unia Europejska, tyle ino, że paznokcie miała brudne. Jeszcze nie zdążyłem gęby otworzyć, a ona do mnie: – W czym mogę pomóc? Szlag by to trafił – pomyślałem – niepotrzebnie żem te sześćdziesiąt deka wagi ciała zrzucił, bo teraz mizernie wyglądam. Pewno mnie wzięła za bezdomnego z Dworca Centralnego. Wycofałem się na ulicę i poszedłem do apteki. Zamiarowałem kupić środki antykoncepcyjne do produkcji balonów na bal VIP-ów, co go mamy zrobić w karnawale. W aptece luda pełno, więc rozglądam się za męską obsługą i tak niechcący doszedłem do okienka. Patrzę... Za ladą jest pani magister, nie powiem sympatyczna osoba, ale chyba jeszcze pożar w Chicago pamięta. Popatrzała na mnie i wiecie co powiedziała? Nie zgadniecie. – W czym mogę pomóc? Myślałem, że mnie krew zaleje. – Trzeba było – powiadam – czterdzieści lat temu się o to się spytać. I tak było prawie we wszystkich sklepach. Nic nie mogłem kupić, bo każdy zamiast mi sprzedawać, to chciał pomagać. Pojechałem do znajomego gazdy na Bukowinie Tatrzańskiej. Człowiek bywał we świecie, nawet w Kielcach był, więc pytam co się dzieje. A on powiada: – To jest zwyczaj amerykański. Kiedy przed pierwszą wojną światową wiejskie ludzie wyjeżdżali za chlebem do Ameryki, to nie potrafili się w języku obcym wypowiedzieć. Przyszedł taki do sklepu, stanął przy ladzie i ebe ebe. No to ekspedient się go pytał „w czym mogę ci pomóc”. Emigrantów było dużo to ekspedienci przywykli. I tak zostało. No, a teraz, jak te Amerykany wzięli się za handel z nami, widzą że po ichniemu mało kto mówi, to wprowadzają i u nas taki sposób handlowania. – Szkoda – mówię – że w Jałcie się nas nie zapytali „w czym mogą nam pomóc”. Nieważne... Znaczy się, że teraz ekspedient, chociaż widzi, że klient jest polski i jako tako po polsku się potrafi rozmówić, uważa go za młota i kołka, który bez pomocy inteligentnego sprzedawcy niczego kupić nie potrafi. – Na to wychodzi. Uświadomiony wyjąłem z zasobnika pół litra koszernej... Dałem mu... Bo to teraz wprowadzają odpłatność za nauczanie. Podziękowałem i wyszedłem. 50 Kiedy wróciłem do Chlapkowic było już dobrze ciemno i mróz siarczysty. Umordowany, przemarznięty, instynktownie wlazłem do Zośki pod pierzynę i powiedziałem po staropolsku, jak jaki Radziwiłł: – Czym mogę aśćce służyć? A ona odparła po amerykańsku: – „Jak mogę ci pomóc?” 51 POŁAMANY STOŁEK Cie choroba! Boże jedyny, jak to nieoczekiwanie układają się ludzkie losy. Jeszcze w czerwcu byłem na weselu swojego chrześniaka, który mieszka niedaleko Głogowa. Wszyscy się radowali, cieszyli... Po weselu chrześniak obwiózł mnie samochodem po okolicy. Pokazał mi Krosno Odrzańskie, Słubice... Serce rosło, jak się patrzało na te miasta. Tak żem sobie pomyślał, że ci co chcą gonić Europę, niech tam pojadą, to będą na miejscu. Aż tu masz... powódź... Woda wszystko zabrała... zniszczyła... Nieszczęście i tyle... Ale w takim nieszczęściu i dobroć ludzkich serc się pokazała. Chociaż i u nas, w Chlapkowicach. Założyliśmy Komitet Pomocy Powodzianom. Na przewodniczącego jednogłośnie wszyscy wybrali Wojciecha Flisa. Nie macie pojęcia jak wiele jest rezerw w pozytywnym potencjale naszego narodu. Nikomu przez myśl by nie przyszło, że Flis jest takim mądrym i utalentowanym działaczem społecznym. Zwołał zebranie i mówi: – Wielkie to nieszczęście ta powódź. Pokazali w telewizji, jak ludzie walczyli z żywiołem, ale jak powiedział jeden eminencja ksiądz biskup, w miastach ludzie wiele ucierpieli i potracili, lecz największe to nieszczęście dla rolników, bo oni utracili wszystko. I to jest prawda. Chłopska bieda jest zawsze daleko, za lasem. Nikt jej nie widzi. Gromada Chlapkowice musi pomóc jakiejś konkretnej gromadzie, która ucierpiała od powodzi. Zerwał się z krzesła Leon Blubrak i mówi: – To jest racja! Daję na konto Komitetu 10 złotych, tylko żądam, żeby przyjechała telewizja i pokazała mnie w tym programie ze sztabu powodziowego. Ja się zobowiązuję, że będę mówił pozytywnie o działaniach władz centralnych. – 10 złotych – przerwał mu Flis – to możesz sobie wsadzić w te... na fundusz wyborczy swojej partii. Na powodzian każdy musi dać tyle, żeby go w kieszeni zabolało. Chłop chłopu musi pomagać rzetelnie. Pomyśl tylko, że taka woda mogła się przeleć przez naszą wieś i przez nasze pola, a ktoś chciałby nam dać 10 złotych i jeszcze się domagał, żeby go w telewizji pokazywali. Leon aż posiniał ze złości. – Ty Wojtek – powiada – nie mieszaj powodzi do kampanii wyborczej. Rząd zrobił, co do niego należało. Premier przeprosił społeczeństwo za powódź, prezydent przeprosił za PRL, a wasz Pawlak nawet za Jakuba Szelę nie przeprosił. Ale nie na Wojtka taka gadka, – I miał rację – powiada Wojtek – szlachta w Galicji powinna się była ubezpieczyć na życie, to by spadkobiercy dostali odszkodowanie. Nie ubezpieczyli się, to sami są sobie winni. – No i przystąpiliśmy do zbiórki. Każdy deklarował co tam mógł. Jeden zboże, drugi siano, inny kartofle... Już tam rolnik wie najlepiej w czym pomóc rolnikowi. Wszyscy przejrzeli strychy, komory, żeby rzeczy zdatne, a nie ze wszystkim w domu konieczne, oddać powodzianom. Moja Zośka sprawiedliwie oddała połowę bielizny pościelowej. Jeden komplet brała z góry, a drugi od spodu. Bo na górze była bielizna nowa, a od spodu bardziej używana. Powstał też problem. – Wiesz – powiada Zośka – mamy dwa telewizory, jeden trzeba dać powodzianom, tylko który? Japoński, czy ten stary. Nowy ma obraz lepszy, ale program gorszy. Ze starym jest odwrotnie. Podrapałem się po głowie. 52 – Faktycznie – mówię – Pamiętasz Zośka, jakie w starym były ładne seriale? Niby w nowym też są, ale co to za seriale? Często pokazują jednego takiego, podobny nawet do Bliniaka, który co i raz się pojawia i mówi: – „Dawniej miałem trudne chwile. Nie mogłem spać po nocach, byłem zestresowany. Teraz jak mam podpaski ze skrzydełkami śpię twardo i spokojnie. Tylko się budzę o dwie minuty za późno.” Przepatrzeliśmy też strych i tam znalazłem stary zdezelowany stołek. – Ładnie go naprawisz – mówi Zośka – i poślemy powodzianom. – Co to, to nie – mówię – powodzianom poślemy amerykankę, a stołka nie oddam. – A niby dlaczego? – Bo widzisz Zośka, kiedy byłem małym chłopakiem, to widziałem jak na tym stołku siedział pan minister Eugeniusz Kwiatkowski. Był w tych stronach na jakiejś inspekcji i zaszedł do naszej chałupy. „Pochwalonego” grzecznie powiedział i poprosił o garnuszek zsiadłego mleka, bo mu się pić chciało. Mamusia poszli do piwnicy, przynieśli mu garnuszek podśmiatania i kawałek domowego razowca pieczonego na liściach chrzanowych. Minister Kwiatkowski się skrzepił, z tatą chwilkę pogadał, podziękował i poszedł. Grzeczny człowiek, chociaż miastowy. Taaak... na tym stołku siedział minister Eugeniusz Kwiatkowski... Tak sobie myślę, że nawet kiedy ten stołek będzie już zreperowany, to kto by dzisiaj mógł na nim usiąść? 53 PRZYSŁOWIE Cie choroba... Jakoś nam tego roku w Chlapkowicach poleciało. Żniwa nam się udały. Żyto uprawialiśmy ekologicznie, bez sztucznych nawozów, bo za drogie, ale takie nam urosło, że chłopa z niego nie było widać. Jak się położył. Kartofle też się udały, bo je taka zaraza chwyciła, że w reklamówkach trzeba je było z pola znosić. Jedno co nam nie wypaliło, to dożynki. Bo to teraz ze wszystkim nie wiadomo, jak te dożynki po nowemu organizować. Ooo... za komuny, to wszystko było jasne. Na rok przed żniwami przychodziła z Warszawy do województwa wiadomość, że będziemy mieli największe plony w Polsce, że będą dożynki i że gospodarz przyjedzie. No to był czas wszystko przygotować. W kwartał się stadion wybudowało na 35 tysięcy ludzi i rok eksploatacji... W tydzień się miasto odremontowało. Od tej strony ulicy co miał gospodarz przejeżdżać. A i to jeszcze czasu starczyło, żeby do jakiegoś gospodarza z połowy gminy zwieźć trzodę, bydło, na wypadek jak by trzeba było wzorowego hodowcę pokazać. Stary Maciaszczyk, to do dzisiaj PGR-owi Partolewo sześciu krów nie chce oddać. – Niech mnie skarżą do sądu – powiada – cała Polska w telewizji widziała, że krowy są moje. Tak. Wtedy wszystko było jasne. Dzisiaj we wszystkim się w tych nowościach połapać nie może. Chcieliśmy zrobić taki korowód dożynkowy. Jak to kiedyś, za naszych ojców. Starsi to pamiętają. Wtedy braliśmy furmanki... Umaili je gałęziami... Na pierwszej furmance jechał gospodarz i z płachty siał... Na drugiej kosił zboże... Na trzeciej cepami młócili... a na ostatniej, to już baby, w dzieżach, ten chleb zarabiały. My teraz chcieliśmy pokazać, jak się to zboże uprawia nowocześnie. Wzięliśmy cztery traktory, cztery platformy... Na pierwszej platformie jechali gospodarze ustawieni w kolejce po pieniądze za buraki cukrowe, co je przed trzema laty odstawili. Na drugiej platformie jechali gospodarze ustawieni w kolejce po pieniądze za kartofle, które od nich kupili w 94 roku kanadyjscy bussinesmani i w ramach pomocy kanadyjskiej za darmo posłali do Ruskich. Na trzeciej platformie jechali gospodarze, którzy chcieli zobaczyć żywego pana premiera, który powiedział, że się nasza gospodarka ogromnie rozwija. Na ostatniej platformie chcieliśmy pokazać, jak się to zboże uprawia, ale niestety nie było wolnych rolników, bo wszyscy stali na tych trzech pierwszych platformach. Potem wręczyliśmy naczelnikowi gminy wieniec dożynkowy. Z plastyku. Od Ruskich żeśwa kupili. Parę lat temu wisiał na koszarach w Legnicy. Młotek się obtrąciło, sierp pozostał i po ptokach... Naczelnik do nas przemówił. Bardzo ładnie mówił. Jak przedstawiciel partii emerytów w kampanii wyborczej. Powiedział, że jak go nie wywalą z posady, to nam w przyszłym roku stworzy dobrobyt. Bardzo ładnie mówił. Jak co roku. Potem jeszcze sprowadzony z miasta zespół taneczny odtańczył nam folklor... bodaj że azerbejdżański... i uroczystości oficjalne zostały skończone. Były, rzecz jasna, również imprezy towarzyszące. Po południu, w remizie strażackiej, odbyła się dyskoteka dożynkowa. Poszliśmy z Zośką, ale niechętnie. Żeby wam prawdę powiedzieć, to my z Zośką już od pół roku nie chodzimy na dyskotekę, bo oni tam teraz ten heavy metal puszczają, a my z Zośką preferujemy Strawińskiego. Ale było dużo młodzieży. Przeważnie kawalerowie po czterdziestce. Niektórzy byli po setce. Ale musieli przyjść, bo na dyskotekę miała przyjść Mańka Bielakowa. Ostatnia we wsi 54 panna na wydaniu. Ja nie wiem, co te nasze chłopaki kiedyś zrobią jak Mańka się wyda. Będą musieli wyjechać na Zachód. Na sexy. Ładnie się ludzie bawili. Chłopy to przeważnie o babach rozmawiali, o zacierach... o polityce mało kto. Tak że nawet pogotowia nie trzeba było wołać. Późną nocą wyszliśmy z dyskoteki. Ciemno było, bo księżyc świecił tak kryzysowo, na pół. Od pola wiał ciepły wiaterek, pachniało rżyskiem, ziołami Stanęliśmy jeszcze chwilkę koło wierzby nad Stańcowym Dołem. Przygarnąłem do siebie tę swoją ekstremę i mówię... – Widzisz Zosinka... i znowu jedne dożynki w naszym życiu mamy już za sobą. A w duchu sobie pomyślałem: Oj Boże, jak żeś to ładnie ten świat urządził. Jest czas orki, czas siania, czas żniwa i czas zabawy i odpoczynku. Mądrześ to urządził. I ludziom mogłoby być dobrze. Ale w ludzi teraz, to jakby diabeł wstąpił. Chcieli by ten Twój porządek, do góry nogami przewrócić. Jest takie przysłowie naszych ojców, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Oj Boże, Boże... Czemu kazałeś doczekać nam czasów, kiedy trzeba z głupimi gubić? 55 SOŁECKIE MOLESTOWANIE SEKSUALNE Cie choroba! Marne są widoki dla Chlapkowic. Województwem nie będziemy, powiatem też nie… Tyle że do NATO mogą nas ewentualnie przyjąć. Jak się Ruskie zgodzą. We wsi marazm i stagnacja. Ludzie się apetyczne zrobili, chłop z pościeli przed dziesiątą nie wychodzi, żywemu nie przepuści… leży i muchy na suficie rachuje. Żadnego poparcia dla entuzjazmu. Weźmy dla przykładu taki przykład: święto pierwszego maja. Wstyd powiedzieć – nawet pochodu u nas nie było. To znaczy… Pochód był, tylko ludzie nie przyszli. Miał iść z transparentem Leon Blubrak z lewicy laickiej, ale jeden manifestant to nie pochód. Do pochodu jak do tanga, trzeba co najmniej dwojga. W pojedynkę można głodówkę zakładać. Zresztą Blubrak miał zwolnienie lekarskie od pochodu. Jest uczulony na jajka. I koszerną przedawkował… Poprzedniego dnia liberałowie robili promocję koszernej w gospodzie… Znaczy się w pubie… Tak więc pierwszego maja żadnej postępowej demonstracji nie było. Nawet transparentu – „Sołtys Kierdziołek proboszcza pachołek” nikomu się nie chciało wymalować. Kiedy już straciłem nadzieję na wejście do Unii Europejskiej wystąpiło u nas we wsi zjawisko przyrodnicze. Znaczy się – cud materialistyczny. Afera rozporkowa. Jak niedawno w Ameryce. Zostałem pozwany do sądu. Walerka K. mnie pozwała. Że w 47 roku molestowałem ją seksualnie. W zeszłym tygodniu odbyła się pierwsza rozprawa. Akta dowodowe miały siedem tomów. Moja Zośka, która zeznawała jako biegła powiedziała że to jest manipulacja, bo ona może stwierdzić, że moje molestowanie seksualne można na jednej kartce z zeszytu opisać. I w cztery minuty przeczytać. Prokurator powiedział, że inaczej wygląda molestowanie w domu, a inaczej poza domem. Mój adwokat się obudził, bo on też wczoraj przedawkował i zawołał „sprzeciw”, ale sędzina powiedziała „uchylam sprzeciw”. Po mojemu, stanowczo trzeba zrobić weryfikację w sądownictwie. Zwłaszcza żeli chodzi o sędziny. No to prokurator dalej mnie magluje. – Czy oskarżony namawiał powódkę, żeby została jego konkubiną? – Proszę wysokiego sądu, ja niestety mam daleko posuniętą sklerozę i nie pamiętam com robił w 1947 roku. Może i namawiałem, ale to było w PRL-u. Do czego można było namawiać dziewuchę bez dyrektywy partyjnej z powiatu? Najwyżej, żeby się zapisała do Ligi Kobiet. Na to prokurator powiada, że wysokiego sądu to nie obchodzi, ale czy się przyznaję, że w 1947 roku w trakcie obchodu za podatkiem gruntowym, w chałupie powódki się obnażałem i proponowałem jej uprawianie sexu chóralnego. Ludzie! Do wielu grzechów mogę się przyznać, ale żeby śpiewać w czasie za przeproszeniem prokreacji, to teraz ja mówię „sprzeciw”. W tym momencie moja Zośka zawołała „podtrzymuję sprzeciw”. Wtedy prokurator poprosił o przełożenie rozprawy, bo ma nowego świadka oskarżenia. Alojzego Dzbuka, który rzekomo w latach czterdziestych słyszał, jak żem w trakcie molestowania oddychał akustycznie. 56 I wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. Dzbuk nie mógł słyszeć, bo w 44-tym szrapnel się koło niego rozerwał i ogłuchł na lewe ucho. Tak więc wyraźnie sprawa jest polityczna. Chodzi o moje stanowisko. Niby w Polsce sołtysów jest od groma, ale ja jeden, dwa razy w miesiącu, mogę mówić w telewizji. Tu chodzi o politykę, a nie o sex. Walka idzie o monopolistyczne opanowanie środków masowego przekazu. Boję się, że niedługo tylko ja będę w telewizji wiarygodny. 57 FELIKS PRZYPILNOWAŁ Cie choroba. Prawda, że z opóźnieniem, ale jednak do NATO Chlapkowice przystąpiły. W zeszłą niedzielę. Zaraz po sumie. Nie ma co kryć, był entuzjazm, ale były też kontrowersje. Po pierwsze – w NATO trzeba mówić po angielsku. U nas we wsi ludzie pierwszorzędnie po angielsku mówią, tylko nie rozumieją co mówią. W przeciwieństwie do Sztabu Generalskiego, gdzie generałowie rozumieją po angielsku, ale mówią słabo. Z ruskim akcentem. Z językami obcymi nie ma żartów. Trzeba znać. Wynajęliśmy w gospodzie Salę Pompejańską. Do celów naukowych. Zaprosiliśmy głównego lingwistę ze Sztabu Generalskiego na wykładowcę, kupiliśmy pomoce naukowe, znaczy się skrzynkę wódki koszernej, bo jest słuszna ideologicznie i wio, do nauki. Poszło nam nadspodziewanie łatwo, bo ten generał wykładowca, znał uproszczoną formę języka angielskiego. Najpierw nas uczył znaków drogowych. Taka zakręcona strzałka, to po polsku „ostry zakręt”, a po angielsku „szarp kurwe” Uproszczony angielski bardzo do naszego języka podobny. O czwartej nad ranem wszyscy mówili po natowsku. Ostre zakręty ino fruwały po sali. Drugi problem, to stan zdrowotny wojska. Niby członkowie naszej jednostki desantowej zasadniczo są zdrowe. Z chorą wątrobą, tego co się teraz na wsi dzieje, komandos by nie przetrzymał. Chodzi o co innego. Natowski żołnierz o wiele nie ma wojny, musi się przynajmniej raz w miesiącu wykąpać. Takie międzynarodowe prawo. Dura lex sed lex. Po łacińsku to powiedziałem. Bo ja po łacińsku też mówię. Początkowo wszyscy twardo stanęli na stanowisku, że kąpanie, to jest wewnętrzna sprawa każdego kraju i nikt nam ani mydła, ani pasty do zębów narzucać nie będzie. Doszły nas jednak przecieki z Brukseli, że jak ten warunek nie będzie dotrzymany, to NATO zbombarduje nam gospodę. I inne punkty dowodzenia. Osiągnęliśmy konsensus, że o wiele już koniecznie trzeba, to możemy się kąpać, ale tylko w proszku green powder. O żadnych chlorowych wybielaczach nie ma mowy, bo one niszczą skórę i inne części organizmu. Nawet poręczne do codziennego użytku. Pozornie najważniejszą trudnością było uzbrojenie naszego chlapkowickiego „Groma”, ale to akurat było dla nas małe piwo. Zaraz po wojnie, zostało za frontem trochę sprzętu wojskowego. Dużo tego nie było, ale małą dywizję można było skromnie wyposażyć. Poleciłem więc staremu Maciaszczykowi wszystko zebrać i odpowiednio zakonserwować, żeby jak zajdzie potrzeba, wszystko było pod ręką i sprawne do użytku. Najpierw na Placu Rewolucji Październikowej przed gospodą... Dobrze mówię... Październikowej... Bo teraz nazywa się Plac Rewolucji Seksualnej... wykopaliśmy dół i wymurowali bunkier. Do tego bunkra wpakowało się wszystkie erkaemy, cekaemy, pepesze i inne przyrządy do walki o pokój. Każda sztuka elegancko naoliwiona i zabezpieczona pakułami z towotem. Potem bunkier się zamurowało, a na nim postawiliśmy cokół pomnika. Na cokole artystyczną figurę Dzierżyńskiego. Konkretnie Feliksa. Jak jaki funkcjonariusz UB czy MO kole pomnika przechodził, to ino czapkę zdjął, przeżegnał się, pochwalonego powiedział i po ptokach. Żaden nie poszedł na rezykę, żeby grzebać pod pomnikiem. Każdemu życie miłe. Teraz, kiedy NATO stało się aktualne, pomnik został zdemontowany, bunkier otwarty i batalion uzbrojony. Pomnik Feliksa został w warsztacie przerobiony na Sienkiewicza. Bródkę 58 mu tylko młotkiem ślusarz skrócił, zamiast nagana pióro przyszwejsował do ręki, postawi się jeszcze koło niego figurę reżysera Hoffmana i będzie monument ku czci Trylogii. W niedzielę po sumie, przystąpiliśmy do NATO. Niestety... Uroczystości niezbyt okazale wypadły. Solana nie przyjechał, Miller też nie. A miał powiedzieć, że aktualny rząd premiera Buzka jest niedobry i że poprzedni był lepszy. Premiera... Tego, na Ce... Cyrankiewicza. W ogóle mało ludzi przyszło... Stoimy w dwuszeregu jak te sieroty. Pogoda marna... Dyscyk ino ino... I wtedy sobie pomyślałem, czy czasem nie za wcześnie żeśmy te karabiny wykopali? 59 CZESKA GRYPA Cie choroba. Zawsze w początku roku, taki objaw mnie chwyta. Zaczyna mnie swędzieć w okolica dowodu osobistego. No to machinalnie dowód wyjmuję, patrzę... kartka żółknie koło daty urodzenia. No to już wiem, że znowu 365 dni mam do przodu w aktach personalnych. W tym roku sprawa wyglądała gorzej niż w poprzednie. Bo to – wiecie – wieś się ukomórkowała. Co drugi sobie kupił komórkę. Ja też kupiłem. Zasięg mam aż do Nowego Yorku... Co ja mówię... Nawet do Greenpointu mogę dzwonić. Ale najgorsze, że do mnie też każdy może dzwonić. Więc jak mnie ten happy birtsday dopadł, to każdy telefonuje. Żeby pokazać, że ma komórkę i płaci abonament. Z gościńca przeważnie dzwonili, bo podwójnie słyszałem. Niektórzy po trzy razy. Wreszcie nie wytrzymałem nerwowo. Zadzwonił Flisów Wojtek i mówi: – W dniu urodzin, życzę wam przede wszystkim zdrowia. Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Reszta jest nieważna. – Słuchaj – mówię – zdrowie daje Pan Bóg i to takie, jakie dla każdego zaplanował. On wie co robi. A co? Mam teraz iść do kościoła klęknąć przed główną nawą i powiedzieć, Panie Boże, Wojtek Flisów życzył mi dużo zdrowia, więc bądź łaskaw zrobić korektę w dostawach, bo się ostatnio gorzej czuję. No co by sobie Stwórca o mojej bezczelności pomyślał? – To czego mam wam życzyć? – Pieniędzy – mówię. – Jak w swojej nieomylności Stwórca za karę jakie łamanie w krzyżu mi dołoży, to jeszcze jakaś szansa będzie. Jeżeli będę milionerem, to przynajmniej na lekarstwa mi wystarczy. Zgniewany Pan Bóg, łamanie w krzyżu i kasa chorych, to na jednego grzesznika za wiele. Urodziny spędziłem spokojnie. Z napojów wskazujących na spożycie, wypiłem tylko puszkę czeskiego pilznera. Może jeszcze coś wypiłem, bo inne puste opakowania też były w kuble na śmieci, ale nie pamiętam... Budzę się... patrzę w lustro... wyglądam jak ten poseł, co mu cukrownia kwiaty dawała. Myślę sobie: Kierdziołek ratuj się, pókiś jeszcze całej renty nie wydał na cele charytatywne. Biegnij do doktora. Konkretnie do gospody. Przecież nie będę doktorowi głowy w Ośrodku Zdrowia zawracał. Przyjdzie do gospody na przekąskę, to mnie zbada. W razie czego poczekam. Wchodzę do zakładu gastronomicznego... Głowa mi pęka... Patrzę... Jest doktor... Dzisiaj wcześniej przyszedł. Kolejka stoi... Na stole... Mała kolejka, więc pewno już jakiś czas przyjmuje. Przysiadam się, poza kolejką i mówię co i jak. Przecież w gospodzie rozbierać się nie będę. On się pyta: – Coście pili? – Dokładnie nie pamiętam – mówię – ale na pewno czeskiego pilznera. Może był przeterminowany? Doktor pokręcił głową. – Nie – powiada – Niemożliwe. Przeterminowany by był kwaśny. – Otwórzcie usta. Otworzyłem. – Powiedzcie aaa. Powiedziałem. On wlał mi do jamy ustnej pięćdziesiątkę. – Zamknijcie usta. 60 Zamknąłem. – Łyknijcie. Łyknąłem. – No i jak? – Lepiej – mówię zgodnie z prawdą. – No widzicie – to jest czeska grypa. Tam jest teraz epidemia. Zjesz knedliczki – grypa. Powiesz „na schledano” – grypa. Napijesz się pilznera – grypa z komplikacjami. – To co mam robić? Musicie iść do domu. Należy pić kilka szklanek herbaty dziennie. – Ze sokiem? – Nie. Ze spirytusem. I co najważniejsze, trzeba iść do łóżka grzać się. – Sam? – Raczej sam. Teraz jest epidemia. Może was baba zarazić. – A piwo? – Jak najbardziej! Ale grzane i z jajkiem. Chyba, że gorączka będzie duża to można zimne dla ochłody. Tylko ani kropli pilznera! Pamiętajcie! Do czasu wygaśnięcia w Czechach epidemii. Po mojemu nasza reforma służby zdrowia jest nowoczesna i skuteczna. Mamy dobrych lekarzy i dobre lekarstwa. 61 WZBOGACONY URAN Cie choroba! W zeszłym tygodniu mieliśmy u nas we wsi zjawisko przyrodnicze. Dwaj Ruscy się zjawili. Uprawiali handel domokrążny. Uranem. Wzbogaconym. U nas zjawisko jest o tyle nowe, że w Chlapkowicach przez 50 lat nikt się nie wzbogacił. Z wyjątkiem Bliniaka i Bolini. Oni się wzbogacili na niepodległości. Jako lewica laicka. Dawniej mówiło się do nich „komuchy”, ale teraz jak jest wprowadzona ta ustawa o tajemnicy państwowej, to już nie można. Powiesz na komucha komuch to prokurator będzie musiał śledztwo umarzać. Ten uran to kupił od Ruskich Flisów Wojtek. Zawarli umowę barterową. Oni mu dali uran, a on im 20 dolarów. Resztę miał im spłacić w bombach atomowych. Kiedyś po wieczornym udoju, miałem nawet zadzwonić do prezydenta Clintona, że Ruskie uranem handlują. Niech im zagrozi sankcjami. Ale zrezygnowałem. Nie mój cyrk, nie moje małpy. W niedzielę wpada do chałupy stara Zagulina i krzyczy od progu. – Sołtysie! Słodka godzino! Flisów Wojtek atom rozbija! Ino patrzeć jak z ludzkości proszek zostanie. –Jaki proszek, pytam się. – Nie wiem – ona na to – pewnie ten co ma liposystem i działa z impetem w głąb. Ćwiartki przeleciały mi po krzyżu. Pal diabli ludzkość, ale gromada może wylecieć w powietrze. Nie ma rady, trzeba alarmować straż pożarną. Myślę, że na wszelki wypadek alarmu atomowego nie będę ogłaszał. Po co ludzi płoszyć? Powiedziałem tylko, że przyjedzie były pan premier sikawki kontrolować. Niech się strażacy cieszą. Zbiórkę ogłosiłem koło Flisowego obejścia. Ludzie się zebrali... patrzymy, a tu tablica stoi, trupia główka na niej wymalowana jak na denaturacie i napis: „Chałupniczy ośrodek badań atomowych. Osobom przestronnym wstęp wzbroniony”. Po chwili z chałupy wyszedł Flisów Wojtek. W białym fartuchu jak jaki dentysta i jakby ciut ciut na bańce. – Cóż to – mówię – na cyku robisz eksperymenta z bombą anatomiczną? Lepiej byś podatek gruntowy zapłacił, szara strefo! – Na cyku, nie na cyku – wiem co robię. Nie będę z wami gadał, bo zmielony na mąkę i rozrobiony na zacier uran z kadzi mi wykipi. To po pierwsze. A po drugie – odejdźcie od płotu, bo jak kogo cząsteczka atomu rąbnie w łeb, to nie odpowiadam. Co było robić? Zwołałem gromadzki sympozjum naukowy. Niech się uczeni wypowiedzą. Najwięcej świata naukowego się domagało, żeby Wojtkowi wybuchy kontrolować. Ja byłem przeciwny, bo empirycznie jest udowodnione, że chłopu wybuchów nie skontroluje. W tym momencie do sali znowu wpadła Zagulina i krzyczy: – Ludzie! Widziałam Wojtka na ganku. Ze wszystkim radioaktywny! Czarnobyl przy nim to małe piwo!!! Polecieliśmy całą gromadą... Zgadza się. Wojtek stoi koło drzwi i w trakcie womitowania promieniuje. Drobków Leon nie wytrzymał i powiada: – Niech się dzieje co chce, będę go ratował. Zawsze to mój kum, a zresztą jest mi winien pięć złotych w nowej walucie. 62 Podskoczył do Wojtka, wziął go pod pachy i wprowadził do izby. My czekamy co z tego wyniknie. Czekamy na Leona kwadrans, pół godziny... Wreszcie wyszedł. Zarażony. Wzrok ma obłędny, promienie gamma od niego biją. Żadnej nadziei. – Tatulu, tatulu – woła – ratujcie! Staremu Drobkowi łzy z oczu popłynęły. – Czego chcesz biedaku? – Skoczcie po zakąskę, bo nam się robi nuklearnie. Drobek poleciał do Mini-Marketu, kupił salcesonu w celofanie, piwa do dezynfekcji i „łubudu” do środka ośrodka. Szybko go zmogło, bo już po kwadransie miał pierwszy śpiewany atak. Takim ochrypłym głosem ala Młynarski śpiewał, a właściwie łkał... a mury runą, runą... i śmiertelna czkawka go zaczęła dusić. W naszej gminie wytworzyła się poważna sytuacja. Rząd musi to wziąć pod obrady. Jeszcze jedna podwyżka gorzały i naród przejdzie na spirytus jądrowy. Wszyscy zaczniemy pędzić bimber z uranu. Ruskie surowiec dostarczą. 63 JEMIOŁA ROŚLINA AMNESTYJNA Cie choroba! No i znowu, szczęśliwie doczekaliśmy Świąt. Leci ten czas, leci... Zmieniają się ludzie i obyczaje. Niestety... Nie zawsze na lepsze. W zeszłym tygodniu moja Zośka wróciła wieczorem z zakupami. Patrzę... pod pachą niesie podługowatą paczkę. Co za czort? Na oko wyglądała na opakowany kij bessbolowy. Zdrętwiałem. Niby Zośka ma rodzinę w Wołominie, ale nie do tego stopnia. A ona powiada: – Kupiłam sztuczną choinkę. Czas skończyć z zacofaniem ekologicznym, bo nas do Unii Europejskiej nie przyjmą. – Zanim nas przyjmą – powiadam – To nowa Puszcza Białowieska wyrośnie. A ty z tradycją nie wojuj, bo napiszę skargę do radia wyznaniowego, a oni ci załatwią 15 lat odsiadki w czyśćcu. Nawet mecenas Kalisz ci nie pomoże. A swoją drogą – pomyślałem – trzeba jakiś postępowy zwyczaj świąteczny wykombinować. Zwołałem zebranie w remizie strażackiej, bo w gospodzie jest remont i mówię: – Musimy jakiś postęp świąteczny wymyślić, bo inaczej przez te Unię Europejską ludzie ze wszystkim ogłupieją i zamiast „lulajże Jezuniu” zaczną śpiewać ekumenicznie „Stile nacht, heilige nacht”. Jak zwykle z obywatelską inicjatywą wystąpił stary Maciaszczyk: – Trzeba – powiada – odświeżyć ten piękny angliczański zwyczaj z rośliną amnestyjną. – Jaką rośliną? – pytam. – Amnestyjną. Mniemnioła się nazywa. Całego zwyczaju nie pamiętam, ale wiem, że w wigilię można pod gałązką jemioły pocałować każdą dziewuszkę, a żona nie może ci zrobić żadnej lustracji. – Zaraz... zaraz... Mówicie „pocałować”... A gdzie? – Pod mniemniołą – powiada Maciaszczyk. – Acha... i jeszcze jedno, a waszą babę też może ktoś pocałować? – No pewnie, ale kto by chciał? Na to wstał Flisów Wojtek i zaczął, wałkować sprawę naukowo. – Znaczy się, wy Maciaszczyk pamiętacie, że całowanie objęte było amnestią, ale czy tylko całowanie? Przypomnijcie sobie. Skupcie się... Spokojnie... Wiemy, że macie sklerozę... pomyślcie... tylko całowanie? Maciaszczyk podrapał się za uchem i powiada: – Bo ja wiem...? Może jak papiery nie zostały spalone to i przy lustracji jemnioła by się amnestyjnie nadała... Stary człowiek i nie rozumie, że nam chodzi o trzonowe zagadnienie, a nie ćwoje boje. Wstałem i mówię: – Mnie się widzi, że wszystko co się w wigilię pod jemiołą robi podlega amnestii i oddolnej inicjatywy tłumić nie można. – Słusznie – zawołał Golusików Jasiu – Nie ma ograniczeń! Zwyczaj jest angielski, a teraz tam Partia Pracy rządzi, więc możemy spokojnie co dobre u nich naśladować. Nie mówię, że wszystko, ale już taka jemioła jest pierwsza. Wniosek o reaktywowaniu jemiołowego zwyczaju został przyjęty jednogłośnie. Ja też głosowałem „za”. Niby osobiście mnie to nie obchodzi, ale oddałem głos dla dobra ogółu Nie będę przecież sam po drzewach łaził. Wysoko to draństwo rośnie. Maniek Bibuła urwał mi 64 gałązeczkę. Ale maluśką... Duża baba się pod nią nie zmieści... Najwyżej jakie trzydziestoletnie chuchro... W wigilię rano Zośka wygnała mnie z chałupy, że niby jej przeszkadzam w robocie. Wyszedłem... i nagle zimne mrowie przeszło mi po krzyżu... Rany Boskie... Dlaczego ona mnie tak wyganiała? Może czeka na jakiego łobuza z jemiołą? Podszedłem na palcach do okna... patrzę... i powiadam wam – zatkało mnie. Zośka w paczuszki pakuje różna takie... Krawatkę od Pierd Kardena, kalesony size trzy extra large dla puszystego mężczyzny, czekoladę dla cukrzyków bez cukru i smaku... Prezenty bidula dla mnie pakowała. Wieczorem, kiedy zapaliliśmy na choince świeczki, podszedłem do Zośki i mówię: – Zośka, nowy zwyczaj w Chlapkowicach wprowadzam... Wyjąłem jemiołę, podniosłem wysoko w górę i... Co wam będę mówił? Wszystko musicie wiedzieć? Pod jemiołą i sołtys może robić co chce... Zośka tylko oczy przymknęła, zaczerwieniła się i powiada: – Że też ty zawsze jesteś taki postępowy... Oj ludzie ludzie... W tę piękną świętą noc, tak niewiele trzeba człowiekowi do szczęścia. Wystarczy swoja Zośka, swoja wioska, swój kraj. 65 NIEWIDZIALNA RĘKA Cie choroba! Źle się dzieje w Chlapkowicach. Marazm i stagnacja. Niby wszystko jest, ale drogie. Nie to co za komuny. Wszystko było tanie, ale nie było. Weźmy taki przykład. Stary Maciaszczyk. Do tej pory trzymał się krzepko. Nie było takiego zarządzenia gminy, żeby go właściwym komentarzem nie opatrzył. Nie było takiego osiągnięcia, żeby na nie konstruktywnie nie narzekał. A ostatnio przestał. Zaniemówił. Niby człowiek jest już starszy i może mieć takie czy inne dolegliwości, ale jeszcze w czasie PRL-u, kamienie żółciowe w czynie społecznym z okazji rewolucji październikowej mu zoperowali, nawet sklerozą się w szpitalu zaraził, ale te drobne usterki nie przeszkadzały mu w zajmowaniu autorytatywnego stanowiska na każdy temat. A teraz nic. Ino chodzi i milczy. Taka milcząca większość. Zajdzie czasem do gospody, setkę przez zęby wysączy... Nawet piwem, które w PRL-u było nieosiągalnym marzeniem dla światłej części społeczeństwa nie popije, tylko milczy i milczy. Podobnie rzecz ma się ze starym Bliniakiem. Ten się znowu dla odmiany rozleniwił. A to przecież młody chłop. Dopiero 75 rok mu leci. Troje wykształconych dzieci ma w mieście na stanowiskach w budżetówce. Jest na kogo pracować. A on nic. Tylko leży na łóżku i muchy na suficie rachuje. Taki leniwy się zrobił, że wstaje o czwartej rano, żeby dłużej nic nie robić. Albo nielegalny magister Leon Drelich. Jaki to był aktywny działacz polityczny. Z telewizji to prawie że nie wychodził. Do każdej dyskusji go zapraszali, bo nie wiedzieli jaką opcję polityczną reprezentuje. Pamiętam jak kiedyś dołożył jednemu z lewicy laickiej. – Przestańcie – powiada – o nas kłamać, to my przestaniemy o was mówić prawdę. Teraz go w telewizji nie uświadczysz. Niedawno go prosili, żeby wystąpił w „Kawie czy herbacie”, to powiedział, że nie interesuje go ani kawa ani herbata, bo on na rano je kluski z mlekiem. Nie uwierzycie, ale nawet taki wesoły człowiek jak bufetowy Banaszczyk posmutniał. Jest na strajku. Gospoda jest już drugi tydzień zamknięta. Oficjalnie jest w gospodzie remanent, ale na prawdę Banaszczyk bierze udział w strajku. Jako anestezjolog amator. Nawet trudno powiedzieć, że amator. On, chociaż na koszt państwa za darmochę się nie kształcił, to lepiej niejednego znieczulił jak ten prezes anestezyjnego związku, z którym kasa chorych nie chce podpisać umowy. Kiedyś wszystkim pomagał, a teraz... Przyjdziesz do gospody mówisz: – Pokłóciłem się z babą, dajcie mi coś na znieczulenie. A on tylko na ciebie popatrzy i mówi: – Mogę dać tylko jak na ostrym dyżurze, podwójny, przedatowany kefir na przeczyszczenie. Macie więc cztery przykłady marazmu w Chlapkowicach, ale najgorsze dopiero nastąpi. Nasz komendant komisariatu policji dziwny się zrobił. Apetyczny jakiś. Zaprosiłem go do siebie, na świniobicie. Rzecz jasna, obok zakąski zacofanej, była też zakąska postępowa – sałatka jarzynowa, te takie małe czerwone... rzodkiewki były... Zrozumiałe, że pod tę zielonkę trzeba było coś wypić. Zielonka bez paszy treściwej nie przejdzie. Koło północy sięgnąłem za szafę... Mam tam zawsze dyżurną butelkę... Więc sięgnąłem, otwieram i mówię, że to jest whisky z miodem. Komendant skosztował i powiedział: – To jest Pierepałka Józek, jedna z tych bimbrowni, co jak grzyby po deszczu pojawiają się na moim terenie. Chyba już jej przed emeryturą nie wykryję. Co wy – mówię – o emeryturze gadacie? Jeszcze nam parę lat poszeryfujecie. Da Bóg zdrowie to jeszcze sukcesy będziecie mieli. Może się wam i wykrywalność przytrafi. Ot... 66 Pojawiła się u nas ta niewidzialna ręka. Koncesję załatwia, podatki fałszuje... Trzeba ją ujawnić! – To właśnie przez tę niewidzialną rękę idę na tę wcześniejszą, pomostową emeryturę. Nie mam już zdrowia. Niech się młodzi martwią. Jak może być w kraju dobrze, kiedy jest tyle niewidzialnych rąk. Jednych co dają i drugich, co biorą. 67 ZNOWU BIESIADOWAŁEM Cie choroba. Jak co roku o tym czasie, przyjechał do mnie jeden redaktor. Z Financial Times. Z Londynu. Grzeczny człowiek. Tyle, że po mojemu, to jest agent obcego wywiadu. Ale nie wiadomo jakiego. Ruskiego, czy angielskiego. Niby wyraża się po angielsku, ale zanim zacznie szpiegować to mnie zmusza, żebym z nim biesiadował. W pubie. Wymawia się w pabie. Gospodę wykupił zagraniczny kapitał. Za ruble. Białoruskie. Krasnaja zwiezda się ten pub nazywa. Miła tam jest atmosfera. Jak za dawnych dobrych czasów. Niczego tam nie ma. Wszystko trzeba przynieść ze sobą. Zakąskę, piwo, środki opatrunkowe... Jednej wódki nie trzeba przynosić. Spirytus Royal jest na miejscu. Mój Anglik, to przyniósł butelkę whisky, wodę sodową, plastykowe szklaneczki i papier toaletowy. Postawił butelkę na stole. Odkręcił gwint. Ludzie nadziwić się nie mogli. Odkręcił, no i leje. Najpierw sobie, potem mnie... Ale tylko do połowy. Potem wziął wodę sodową i leje wodę. Leje i leje... I co takiemu zrobisz? Nie będziesz przecież zagranicznego tubylca bił po mordzie. Jak by nie było żyjemy w Europie. Jest demokracja. Wolność prasy. Zapytałem go tylko: – Poczemu mister dolewa wody sodowej do whisky? – Bo z sodą jest lepsza – on na to. Głupek jeden. Pieprzy głupoty. Jakby ona z sodą była lepsza, to by ją od razu z sodą robili. Ale nic. Siedzimy, pijemy ten kruszon i rozmawiamy. Niby obojętnie, ale czuję, że zaraz się zacznie szpiegowanie. I faktycznie. On się mnie pyta: – Jak minął rok? – Średnio – mówię – była susza, ale była i powódź. Więc statystycznie pogoda była bardzo dobra. Z powodzią to poprzedni pan premier... nie pamiętam nazwiska... miał pewne kłopoty. Rolnicy się w „Polisie” nie ubezpieczali... Ale wszystkim poszkodowanym dał mieszkalne kontenery. Z hodowlą pieczarek na ścianach. Można powiedzieć, że dzięki niemu jesteśmy teraz światową potęgą pieczarkową. Co jeszcze było? Wybory! Pan poseł Miller powiedział, że lewica wygra te wybory. Ponieważ lewica zawsze dotrzymuje słowa, więc pewno wygrali. Nie śledziłem sprawy do końca. Nie było zakazu spożycia alkoholu, więc w trzy dni po wyborach przywitałem się z władzami. Umysłowymi. Były też łońskiego roku pewne niedociągnięcia. Nauka nam się słabo rozwijała. Konkretnie badania naukowe. Światowe naukowce zajmują się teraz marginesowymi badaniami... Jakieś tam klonowanie, śmanie... Kogo to obchodzi? Ale na to idą ogromne pieniądze z budżetu. Na badania konkretne, jakie prowadzi stary Bolinia, to pieniędzy brakuje. Bolinia pracuje nad wynalezieniem wódki dla cukrzyków. On nie jest żaden utytułowany profesor. Nawet na Harwardzie nie studiował. Bolinia jest praktyk. Rurki to ma jeszcze z czasów okupacji. Miedziane. Dawali mu duże pieniądze, żeby sprzedał do Muzeum Techniki. Ani słyszeć nie chciał. No i teraz się aparatura przydała. Przy nowych cenach na prąd, ropę i węgiel, w sytuacji, kiedy anestezjolodzy ciągle grożą strajkiem, naród się musi jakoś znieczulać. A cukrzyk też człowiek. I naród. Nie jest co prawda niepełnosprawny, nie kocha inaczej, ale napić się musi. Konstytucja mu to gwarantuje. Jeżeli ma pieniądze. 68 Było u nas jeszcze jedno zjawisko przyrodnicze. W święta. Zgodnie z prawami natury, w wigilię po północy, kiedy człowiek ma wyrzuty sumienia, że za dużo wypił, zwierzęta mówią ludzkim głosem. Ludzie już nie. W tym roku, konkretnie, przemówiła moja Krasula. Zwołałem konferencję prasową, bo jak krowa mówi, to trzeba to nagłośnić. Dużo nie mówiła, więcej mruczała, zresztą trochę jej się bekało... ale ludzie zadawali pytania. Nie zauważyli, że krowa nie jest specjalnie rozmowna. Różne odpowiedzi dawała. Jak to krowa... Chyba nawet była trochę pijana... Ale na jedno pytanie odpowiedziała bardzo konkretnie. Stary Zaguła się zapytał: – Czy można mieć zaufanie do polityki rolnej pana wicepremiera Balcerowicza? Krasula odpowiedziała: – Tak. Można. Pan Balcerowicz o sprawach wsi wie wszystko. Ale nic poza tym. 69 KAPITALISTYCZNE WESELE Cie choroba! Ogłupiała ta ludzkość, czy jak? Ciągle nowe problemy wyskakują. Jeszcze żeśwa się nie uporali z zanieczyszczeniem środowiska, a tu nowe draństwo się pojawiło. Ekszplozja sexu. Albo ruska mafia to przywlekła, albo je z Zachodu przeszmuglowali. W głowie się nie mieści, co oni tam wyprawiają. Artysty gołe na scenie występują. Sumiennie wam mówię. No tego by tylko brakowało, że ja tu mówię, a za mną siedzi goły Kydryński. Narkotyki jedzą, a na dobitkę zamiarują małżeństwa grupowe wprowadzić. Jak by przez pojedyńcze mało było nieszczęścia na świecie. Sodoma i Gomora! Po mojemu, to te mafię i Zachód trzeba by zlikwidować. Tylko jak? Zachód, przy pomocy mechanizmów demokracji można by skasować, ale ruskiej mafii bez marszałka Piłsudskiego nie da rady. Oficjalnie ze sexem zetknąłem się w zeszłym miesiącu. Przyszedł do mnie Wacek Kulawik. Porządny człowiek. Nawiasem mówiąc, pionier światowej sztucznej klonowanej inseminacji. Z Mańką B. udało mu się gospodarczym sposobem sklonować Szwarcenegera. Do połowy. Dolnej. Góra, nie wiadomo czemu, podobna jest do starego Zaguły. No więc przyszedł do mnie Kulawik i szlochając powiada: – Ratujcie sołtysie, moja córka Hanka, co jest w Warszawie na Uniwerku, źle się prowadzi. – Nic nie poradzicie – powiadam – dziewucha dziewiętnaście lat ukończyła i prawo jazdy ma. Mocno szybkość dozwoloną przekroczyła? – Nawet na autostradzie by mandat dostała. Wpadła w sidła jednego takiego młodego degenerata. Żeby ją do cudzołóstwa zachęcał, jakoś by człowiek przebolał, ale on ją do sexu namawia. – Nie ma rady – powiadam – Wydajcie ją za mąż. W małżeństwie o seksie zapomni. – Ba! Zięć mi się marny trafia. Wydział dziennikarski kończy. – Pewnie, że aferzysta by był lepszy, ale i do żurnalisty wieś przywyknie. Znowu taki wielki wstyd to nie jest. Nie wy jesteście pierwsi co zięcia z odrzutu intelektualnego dostaje. No i odbyło się wesele. Pana młodego powitaliśmy wszyscy przed chałupą. Przyjechał z rodziną Mercedesem. – Nie jest źle – mówię do Kulawika. Pewnie tatuś u Zasady pracuje. – Trochę nam się głupio zrobiło, bo pan młody odziany był w krakowską kierezyję. Nic innego myślę – tylko telewizja przyjedzie. Będzie wstyd przed całą Polską. Inne goście ze strony pana młodego odziane były normalnie. Jeden literat był we fraku. Podobno zamiaruje dostać nagrodę Nobla. No i jak to przy dziennikarzach, kręciło się paru tych... sponsorów. Po cywilnemu. Jeżeli chodzi o same obrządki, to tylko cywilny został skasowany. Reszta odbyła się normalnie. Weselnicy się bawią, piją... Wódka była wyznaniowa. Znaczy się koszerna... Bo pan młody powiedział, że on wie, jak teraz na wsi głosują, ale nie ma pewności, co piją. A przecież z żytniówką do Unii Europejskiej się nie wejdzie. Młodzi tańczą, a starzy narzekają na rząd. W PRL-u przywykli. Więc jest wesoło. Około północy, coś się zaczęło psuć. Zwabione muzyką wlazły jakieś obce elementy do chałupy i nuże rozrabiać. Co za czort? Może to te duchy z przeszłości, jak na „Weselu” Wajdy w kinie? Ale nie... Mordy mają wredne, współcześnie wyglądają... Policja jest niedoinwestowana, więc nie reaguje. Zresztą się boi. 70 Walek Czepiec, były ORMO-wiec, nie chce się przyznać do przeszłości. Siedzi jak głupi, kosę na sztorc postawioną trzyma i kiwa się otumaniony muzyką z dawnych lat... „Miałeś Walek czapkę z piór... miałeś Walek złoty róg...” ale całej piosenki nie zna, bo o sznurze zapomniał. Starzy taż patrzą przerażeni. Nikt nie wie co robić. Gdzie szukać ratunku. Z wesela robi się stypa narodowa. Nagle patrzę, a z alkierza, gdzie Hanka miała komputer do internetu podłączony, wyszły młodziaki i patrzą dookoła. Starzy mruczą przerażeni: – Za młode są, żeby zrobić porządek. Doświadczenia nie mają... A młodziaki bez kompleksów. Swoją wiedzę o walkach dalekiego wschodu w praktyce demonstrują. Widmo przeszłości jak w mordę dostanie to od razu wie, gdzie jego miejsce w szeregu. Duchy prysnęły i pochowały się po różnych instytucjach i budynkach uspołecznionych. Po chwilce muzyka znowu się odezwała. Okna zajaśniały światłami i roztańczyła chata. A ja sobie stoję i myślę: Ja to słyszę, ja to słyszę. I ja kiedyś to opiszę. 71 EKONOMICZNY BIOTERAPEUTA Cie choroba. Źle się dzieje w Chlapkowicach. Ludzie się zrobili apetyczne. Sfrustrowane... Powiem wam – tak wygląda ostatnie stadium rozpadu kapitalizmu. Wiem, bo przerabiałem to na szkoleniu ideologicznym. Piątkę miałem. Co za czort? Przecież jeszcze niedawno, czterdzieści lat temu, jak nam elektrykę zakładali, jaki to we wsi był entuzjazm! W Kronice Filmowej nas pokazywali, jako pionierów budowy socjalizmu. Do dzisiaj musimy się wstydzić za te roboty budowlane. Ale co prawda, to prawda. Oświata we wsi wybuchła. Stary Maciaszczyk, to się chciał nawet do Legionów zapisać. Ale już nie było. W 45-tym roku je skasowali. Była tylko partia i ZSL. A jak jest taki wielki wybór, to trudno się zdecydować. Razem z tą elektryfikacją, spadła krzywa przyrostu naturalnego. Jak w izbie świeci lampa naftowa, to człowiek żyje w ciemnocie. Przyjdzie wieczór, w izbie ciemno, no to idziesz do łóżka i robisz z nudów swoje, ale nie wiesz co robisz. A jak setkowa żarówka twoje dozgonne szczęście oświeci i w pełnym świetle wszystkie wdzięki swojej magnifiki zobaczysz, to przerażony z łóżka wyskakujesz i łapiesz się za rolniczą literaturę fachową. No i jest postęp w rolnictwie. Było, minęło... Kto dzisiaj w Polsce słyszał o Chlapkowicach, chociaż jest to hipotetyczna kolebka Państwa Polskiego? Region ważny i tutaj powinno być województwo. A stronami – co innego. W takiej Warszawie, na ulicy Puławskiej, gdzie było ideologiczne kino Moskwa, budują wielkie centrum finansowe. W tym samym czasie prokuratura zaczęła się czepiać do 7,5 miliona PZPR-owskich dolarów. I stał się cud materialistyczny. Ziemia zadrżała i skarpa dołka po kinie Moskwa się obsunęła. Jak ostrzeżenie. Że czepianie się PZPR-owskich dolarów grozi śmiercią lub kalectwem. Rozwija się medycyna naturalna. W Kręcławku stara Nierodkowa leczy kozimi bobkami choroby układu krążenia. Ponoć w telewizji ją mają pokazywać. Pan redaktor Najsztub z kolegą ma z nią wywiad na tematy polityczne przeprowadzić. Albo w Śliniankach Górnych. Nawiedziło Zenka Kurarka. Odczynia reumatyzm metodą usta w usta. Przyjeżdżają do niego różne, żeby pisać o niezbadanych siłach przyrody. Ponoć nawet pana Bratkowskiego widzieli. Ale ja w to nie wierzę. Gdzie tam taki człowiek po wsiach będzie się włóczył. Musi na Zamku orderów pilnować. A u nas co? Nie można powiedzieć, że nic się nie dzieje... Siedzimy sobie kiedyś w kilku chłopa w gospodzie i dyskutujemy o wyższości RWPG nad Unią Europejską, a tu spod stolika wyskoczył Walek Bolinia. Wzrok miał obłędny, pianę na ustach, zakąskę na klapie marynarki... Mówię wam – nawiedzony. – Chłopy – powiada – Wydaje mi się, że wypuszczam bioprądy!! Zaciągnąłem się, ale nic nie czuję. – Waluś – mówię – uspokój się. To jest niemożliwe. Wódka była świeża, koszerna, pieczęć rabina Waissa miała, bufetowy Banaszczyk przy nas korek odkręcał, więc wszystko jest w porządku. A zakąski żeśmy nie używali, bo mleko jest zatrute gronkowcem. A Walek nic. Upiera się przy swoim. – Czuję – powiada – że jak jeszcze setkę wypiję, to wszystko będę mógł uzdrowić: – Niemożliwe – mówię. Jak to wszystko? Gospodarkę też? – Żebyście wiedzieli. Mogę uzdrowić każdy potencjał gospodarczy. – Potencjał – powiadam – to nie sztuka. Spróbuj uzdrowić impotencjał. 72 – Spokojna głowa – powiedział – będę uzdrawiał. – I tak został ujawniony w Polsce pierwszy polski ekonomista uzdrawiający gospodarkę bioprądami. Przyjeżdżali do niego różne businessmany. Kwiat polskiej afery, złota elita szarej strefy. Magnateria gospodarcza z nowego, państwowego, kradzionego portfela. Rozkładali przed Walkiem bilanse, rachunki, wezwania prokuratora, a on tylko ręce wyciągał, bioprądy z siebie wypuszczał i mówił: – Ta afera mieści się w granicach prawa. Albo – kradniesz zgodnie z ustawą. Albo... Te malwersacje bankowe są korzystne dla krajowej gospodarki. – Dla higieny osobistej, jednak dobrze by było, żebyś chociaż jeden dzień w tygodniu, prowadził działalność, zgodnie z paragrafami Kodeksu Karnego. I dacie wiarę? W paru okolicznych firmach stał się cud. Właściciele i ich polityczni sponsorzy, zaczęli wydawać więcej niż nakradli. Coś się ruszyło. Jeszcze powolutku, jeszcze nieśmiało, ale ruszyło. Ten trend się na pewno utrzyma. 73 ZDYSCYPLINOWANY ELEKTORAT Cie choroba. Wybory, wybory i po wyborach. U nas w Chlapkowicach druzgocące zwycięstwo odniosła lewica. Cały elektorat, który wziął udział w wyborach, znaczy się sto procent, głosował na lewicę. Taką średnią za PRL-u nie mógł się pochwalić nawet Gierek, na którego głosowało najwyżej 99 coma siedem procent. A muszę powiedzieć, że nie było żadnych manipulacji, ani cudów nad urną. Stwierdzam to z całą odpowiedzialnością, bo byłem przewodniczącym komisji wyborczej. Jeżeli chodzi o przedstawicieli lewicy, to u nas mieszka tylko jeden. Leon Blubrak. Przyszedł spełnić swój obowiązek obywatelski, już o godzinie szóstej rano. Jako pierwszy. Zapytałem go, czy życzy sobie goździka czerwonego, czy białego. Powiedział, że woli piwo. Taką ma opcję polityczną. Wyjąłem z zapasowej urny kilka puszek napoju, zamknąłem punkt wyborczy, żeby ktoś niepożądany nie powiedział, że tworzę koalicję z lewicą, no i pijemy to piwo. Ale tylko to, które jest reklamowane w telewizji. Bezalkoholowe. Nie pamiętam dokładnie, o której znowu otworzyłem punkt wyborczy, ale to i tak nie miało znaczenia, bo nikt się więcej do głosowania nie garnął. Po 20-tej otwarłem urnę i się okazało, że był w niej tylko jeden głos. Blubraka. Na lewicę. I to było ogółem sto procent ważnych głosów. Dzięki temu byliśmy pierwsi w Polsce, którzy obliczyli głosy i podsumowali wyniki wyborów. Na drugi dzień zwołałem w gospodzie zebranie, żeby zbadać, dlaczego była taka niska frekwencja wyborcza. Ludzi zeszło się do gospody sporo, bo zapowiedziałem, że będzie bezpłatna promocja wódki koszernej. Stanąłem koło gablotki z galartem i popatrzałem na ten nasz pożal się Boże elektorat. Popatrzałem i pomyślałem: mój Boże, tyle tysięcy lat ewolucji i takie mizerne rezultaty. W tym momencie bufetowy Banaszczyk zapytał: – Sołtysie podawać rzecznika? – Podawajcie – mówię – tylko w musztardówkach. Idziemy do Unii Europejskiej, to musi być Francja elegancja. Tu nie Ameryka żeby jak cowboy, pić z gwinta. A potem udzieliłem głosu tym, za przeproszeniem, demokratycznym wyborcom. – Ja – powiada Maciaszczyk – nie głosowałem, bo rząd nie spełnia swoich obietnic przedwyborczych. Zboże na szczęście latoś nie obrodziło, ale nawet na tę kapkę co się zebrało, nie ma amatora. Nie dacie wiary, ale Ruskie choć przez PRL przyuczone, nie chcą brać za darmo żyta. W ramach pomocy sąsiedzkiej. Powiadają – że jest zanieczyszczone i dlatego wolą brać od Amerykanów. Oni im do każdej tony dopłacają dolarami. Bolinia wstał z krzesła i wrzasnął: – Za wieprzowinę to teraz tak płacą, że wstyd świnię wieźć do miasta. Wszyscy myślą, że się na żebry jedzie. My z moją babą, wypuściliśmy tuczniki do Puszczy Kampinowskiej. Niech cholery dziczeją. Przynajmniej oprzątać nie trzeba. – A co z tą reformą służby zdrowia – zawołał Stary Zaguła. – W zeszłym tygodniu byłem w mieście u dentysty, żeby mi wstawił sztuczne zęby. To najpierw mnie chciał znieczulić. Przecież – powiadam – ja chcę wstawiać a nie wyrywać. – Właśnie dlatego. Bez znieczulenie nie mogę wam powiedzieć, ile to będzie kosztowało. – Ktoś zawołał od stolika kole drzwi: – A podatki?! Co oni z tymi podatkami wyrabiają? 74 Zgniewało mnie. – Ludzie – powiadam – wy sobie podatkami gęby nie wycierajcie. Jeszcze nigdy nie były tak demokratycznie wprowadzane jak teraz. Pan profesor Balcerowicz w telewizji ludziom wszystko objaśnia... Całymi godzinami siedzi w telewizorze... o tu... ja przed telewizorem... o tu... On coś mówi, ja mówię że się nie zgadzam, on to bierze pod uwagę... Nigdy takiej demokracji jeszcze w Polsce nie było. A co robią ludzie? Mordy krzywią, Maciaszczykowi musiałem wczoraj żółtą kartkę pokazać, bo takich wyrazów używał, że nawet sztuczne kwiaty w gospodzie powiędły. Ktoś od stolika kole okna zawołał: – Ludzie!!! Jaka w tej sytuacji jest rada dla chłopa? – Wstał stary Bolinia, pokiwał głową i powiedział. W tej sytuacji musimy wstawać o dwie godziny wcześniej. Powiem wam, że wszystkich zatkało. – Dlaczego? – Bo będziemy mogli dłużej nic nie robić. 75 GŁOS W SPRAWIE REFORMY ADMINISTRACJI Cie choroba! No i sprawdziło się. Rano zapowiadali w telewizji złe warunki biometeorologiczne i sprawdziło się. Patrzę na was, każdy skwaszony, przegrany... I spróbuj w tych warunkach mówić o reformie administracyjnej. A niestety – muszę. Dłużej się od tego nie mogę uchylać. Przyszła w Polsce moda na protesty. W różnych sprawach. Jedni demonstrują z gwizdkami inni z budzikami, a jeszcze inni z prezerwatywami. Żeby jednak wszystko było zgodne z prawem, to na każdy taki protest, trzeba mieć pozwoleństwo z magistratu. Warszawa ma już terminy zajęte do końca października. Więc demonstrują w innych ważnych punktach Polski. Wczoraj żeśmy mieli heppening w Chlapkowicach. Przed remizą palili moją kukłę, szlag by to trafił! O co właściwie chodzi? Chodzi o województwa. Ze są za duże. Ludzie! Kiedy za PRL-u komisja, w której też był pan minister Kulesza, robiła reformę administracji, to wszyscy krzyczeli, że województwa są za małe, że 49 województw to może dobre do TOTO-Lotka, ale na mapie się nie mieszczą. No to teraz, kiedy się obaliło, pan min. Kulesza pomyślał, że trzeba ludziom iść na rękę i zrobić mniej województw, ale za to duże. Ludziom jednak nie dogodzi. Znowu podnieśli raban, że jak to? Dajmy na to Bydgoszcz ma być powiatem? Nigdy na świecie!!! Różnie mówią o tych projektach ludzie. Jedni, że będzie z tego korzyść, a lewica, że pieniądze się darmo wyda. Kto to wie? Za PRL-u lewica wysyłała pieniądze na Kubę do Wietnamu i żaden sekretarz w Skierniewicach, ludzi do autobusów nie wsadzał, żeby przed giełdą protestowali. Ja jestem człowiek światowy. Byłem w Ameryce, byłem w Australii, nawet w Kielcach byłem. Słyszeliście pewnie o takim mieście, co się nazywa Chicago. Parę milionów ludzi tam żyje, a samych Polaków prawie milion. Więcej niż w Bydgoszczy. Myślicie, że tam jest województwo? A guzik! Województwo, czyli stan nazywa się Illinois, a stolicą jest jakaś mała mieścina. Springfield. A Nowy York? Myślicie, że się wybił na województwo? Nieprawda! Stolicą stanu jest miasto Albany. Też mało kto wie, że jest takie. Bo Amerykany wiedzą co robią. Ja tam nie mam takiej głowy jak minister Kulesza, ale zrobiłbym tak... Jest województwo Pomorskie? Niech będzie, ale stolica województwa ma być, dajmy na to w Mogilnie, albo jeszcze lepiej – w Gniewkowie. Im mniejsze miasto – tym lepiej. Nawet na jakiej wiosce można by wojewodę z jego urzędnikami obsadzić. Do gminy Bydgoszcz przywoziłoby się ich raz na rok w 11 listopada. PKS-em. Po mojemu, to za jakieś dwa, trzy lata, można by wszystkie województwa zlikwidować. Każdemu wojewodzie medal do bluzki dżinsowej przypiąć i wio na emeryturę. Sami by o to prosili. A jeszcze sprawa Warszawy. Byłem kiedyś w Australii. Są tam fajne miasta, jak Sydney, Melbourne, Adelajde czy Perth. Ale stolica jest w Canberrze. Parę lat temu w środku Australii założyli wielki park, na podobę Łazienkowskiego i na środku, na klombie, zbudowali stolicę. Jest pięknie, ale nudy... Wystawcie sobie. Całe życie mieszkać w parku. I patrzeć jak pijaki sikają pod krzaki. W Warszawie też trzeba by zrobić powiat, a stolicę przenieść do Białowieży. Powietrze jest ekologiczne i dużo terenu na pochody protestacyjne. Protestujesz, a przy okazji grzybów nazbierasz. A Warszawa odpocznie. Rok bez korkowania Śródmieścia dobrze by ludziom zrobiło. Na nerwy. 76 SKOŃCZYŁ SIĘ URLOP. Cie choroba. No i chłopie, po urlopie. Dobrze, że się to lato skończyło. Na ostatnim podwieczorku przed urlopem, to myślałem, że się więcej nie zobaczymy. Jakem się tak wtedy na was z estrady przez telewizor popatrzał, to myślałem że do następnego podwieczorku nie doczekacie. Tak żeście mizernie wyglądali. No, ale widać wam ta reforma służby zdrowia posłużyła. Jak sołtysowi Łasce z Łazisk. Pojechał na leczenie do Zakopanego. W ostatni dzień turnusu wykorkował. Na serce. Pogrzeb miał w Łaziskach. Bardzo ładnie w trumnie wyglądał. Pięknie... Opalony... Nawet jakby na wadze przybrał... Te dwa tygodnie w Zakopanym mu tak dobrze zrobiło. Teraz w Służbie Zdrowia wszystko gra. Pielęgniarki wróciły do pracy. Na razie są na zwolnieniu lekarskim. Głodówkę leczą. Ale opiekę mają dobrą. Pani minister zdrowia się nimi w czynie społecznym opiekuje. I pan poseł Leszek Miller. Ten człowiek to ma dużo roboty. Zachciało mu się na stare lata nową partię zakładać. Ale nie powiem... Sposoby ma nowoczesne... Na partyjne akwizytorki to takie laski wyznaczył, że ten... mózg staje... Za komuny w życiu by takiej do ZMP nie przyjęli. Przyszła do mnie jedna... Nogi to jej chyba z migdałków wyrastały... Od razu wiedziałem, że do partii chce mnie wciągnąć. Przecież do funduszu emerytalnego jestem przedatowany. Ale nie powiem... grzeczna dziewuszka... Pochwalonego powiedziała... No i namawia... Do mnie różne sekty z prepozycjami zbawienia przychodzą, więc jestem uodporniony, ale ta, szlag by to trafił, te dołeczki ma takie... ząbeczki jak perełeczki... o nogach wspominałem? Wspominałem... I płuca też miała bardzo ładne... Cholera... Patrzę i czuję, że jeszcze trochę a jak mnie w kręgosłup polityczny łupnie, to mi zaraz pion ideowy zmięknie. Ona tak usiadła na krzesełku... Nogę na nogę założyła... Spódniczkę to miała minimi... Ta komuna to cholera, ma wredne metody... Więc żeby ją przywołać do porządku, to pytam się jaki będzie program tej nowej partii. Ona na to: – Program mamy prosty. Po wygraniu wyborów nasz rząd będzie lepszy jak wszystkie poprzednie, nawet jak rząd Cyrankiewicza. Bo u nas są fachowcy z doświadczeniem w rządzeniu. – A czy z problemem papieru toaletowego te fachowcy dadzą sobie teraz rady? Bo przez pięćdziesiąt lat im nie wychodziło. – Zasadniczo tak – ona na to – ale, jakby się skończyły kapitalistyczne zapasy, to najwyżej powstaną przejściowe trudności. Ale wtedy dla zasłużonych zawsze się parę rolek znajdzie. Będą mogli jak naszyjnik na szyję założyć i paradować na ulicy. – A szynka babuni będzie? – pytam się. – Szynka prawdopodobnie nie, ale będzie babunia i dziadunio. Ze ZBOWID-u dostarczą. Każdą ilość. Na to dajemy wam gwarancję. No i podtyka mi deklarację wpisową. – Może – powiadam – podpisałbym te folkslistę, ale niestety, są trudności obiektywne. Nie mam członka wprowadzającego. Jest na odwyku seksualnym. Zresztą, jak żem słuchał w telewizji, to teraz ta nowa partia ma być odmłodzona. – I będzie – ona na to – ale wszyscy starzy pozostaną na stanowiskach. Jako punkt odniesienia. Możecie być spokojni. Nadacie się. – Wiecie przyjaciółko... bo w tej nowej partii teraz nie mówi się towarzysze, tylko przyjaciele... więc może bym się zapisał przyjaciółko, ale na takich warunkach, jak kiedyś w PRL-u. 77 Oficjalnie należałeś do partii, a do kościoła po kryjomu chodziłeś Oficjalnie miałeś korzyści materialne, a nieoficjalnie – zbawienie wieczne. No... może z małą odsiadką w czyśćcu. – Nie ma sprawy – powiada dziewuszka – będzie tak samo. Taka ideowość ma być nawet ujęta w statucie. Ale nie podpisałem tej deklaracji. Teraz dla rolnika wybór jest duży. Jest w czym wybierać. Wszyscy się o chłopa martwią. Każdy ino baczy, żeby go jak najszybciej przed wejściem do Unii Europejskiej zrestrukturyzować. Nawet zakłady pogrzebowe dają 25% zniżki. Dobre czasy dla rolnika nastały Ale trudne... Bo teraz jest tak: leniwy chłop do niczego w życiu nie dojdzie. Pracowity też nie. Ale się więcej napracuje. 78 W OBRONIE WŁASNEJ ZZ Cie choroba! Doczekaliśmy w Chlapkowicach zarazy. Terrorystki zaczęły grasować. Nylonowe pończochy sobie na łeb zakładają i sieją przerażenie wśród bezbronnych chłopów. Rzecz jasna, nylonową pończochą, nikt nikogo w błąd nie wprowadzi. Każde dziecko we wsi wie, jaki jest skład tych fundamentalistek. Pod pseudonimem Patrycja Herbst ukrywa się stara Zagulina, pod pseudonią Hanka Bielicka – figuruje Flisowa, całe szczęście, że moja Zośka przybrała sobie przezwisko Emilia Plater, bo inaczej nie mógłbym się w gminie pokazać. Emilia Plater i Zośka... To jak kwiatek do kożucha, albo minister do Malucha. W domu takiej terrorystki nie rozpoznasz. Ubrana normalnie, prace domowe wykonuje jak trzeba, radia wyznaniowego słucha, tylko charakter ma wredny. A w nocy? Koniec. Męża poniża i prześladuje. Moja Zośka... Niby Emilia Plater... wykańcza mnie nerwowo kosmetykami. Sumiennie wam mówię. Nakłada sobie na noc maseczki ziołowe. Odstraszające. Po takiej kuracji ziołowej, żaden mafijny napastnik nie podejdzie do niej bliżej jak na dziesięć metrów. Podejdzie bliżej – zapach zwala go z nóg. Kot się odbił od domu. Dobrowolnie odszedł do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Jeszcze mnie chciał ze sobą zabrać. Ale gdzie pójdę? W schronisku podobno NIK jakieś afery ujawnił. Jeszcze na mnie rzucą podejrzenie, że suchą karmę kotom wyjadam. Atmosfera zrobiła się we wsi napięta... Przeszło pół wieku minęło od zakończenia wojny, a nigdzie nie jesteś pewny życia. No, może w jednej gospodzie, bo tam jest ochroniarz... securita, znaczy się... Społecznie ochrania. Con amore. Żyć się człowiekowi odechciewa. Nawet piwo przestało ludziom smakować, chyba że wypijesz trzy butelki jedna za drugą. A policja nie interweniuje. Żeby markować działalność prewencyjną, to łapią chłopów na gościńcu i każą dmuchać w alkomaty. Zepsute. I wystawiają mandaty. Prosiliśmy komendanta komisariatu, żeby dla bezpieczeństwa zamykał nas w gminnym areszcie na noc, ale się nie zgodził. – Bez podkładki – powiada – nie zamknę. Lekkomyślnie uratuję wam życie, a potem będą mnie pokazywać w telewizji z takimi migającymi kwadracikami zamiast głowy. – Podkładkę – mówię – dałoby się wykombinować. Będziemy udawać, że chcemy wam ukraść „na stłuczkę” służbowy rower. Maciaszczyk was trąci furmanką, a rano nas wypuścicie z uwagi na małą szkodliwość społeczną. Nie da rady – on na to – rower mi wczoraj ukradli. Mimo że jechałem na sygnale. Ale wreszcie życie zmusiło policję do interwencji. W zeszłym miesiącu niejaka Jadwiga Pomiarkowa z Kręcławka założyła u nas sklep spożywczy. Jako zagraniczny inwestor. Nie powiem... Kobieta jest sympatyczna, can I help you przy zakupie mówi, paznokcie ma wyczyszczone... Człowiek wejdzie do sklepu, czuje się w jak w Las Vegas. Obrotów wielkich nie robiła, ale jesteśmy dumni z tej placówki. W całej gminie takiego mini-marketu nie znajdziesz. Tyle tylko, że ta czystość, uprzejmość i ekologia są trochę krępujące. No bo jak? Chcesz kupić słoik musztardy, to najpierw musisz się ogolić, czystą bieliznę włożyć, człowiek nie jest przyuczony w PRL-u. 79 Jednego razu stoimy sobie prywatnie przed sklepem. Przez szybę w drzwiach widzimy, jak Poniarkowa na górnej półce ustawia paczki chrupkiego pieczywa dietetycznego. Wysoko musiała wejść na drabinkę. Przyjemnie popatrzeć. Nie ma porównania z naszymi babami. Nagle patrzymy... A z kradzionego Nissana wyskakuje trzech nieznajomych gangsterów, wskakują do sklepu i krzyczą „To jest napad!!!” I to były ich ostatnie słowa. Poniarkowa zeskoczyła z drabiny i metodą białoruskiego karate odgryzła jednemu ucho, drugiego kopnęła w ogromnie bolące miejsce, a trzeciego... niestety musieliśmy to zeznać w sądzie... Chociaż podniósł ręce do góry i się poddawał, gruchnęła w głowę litrowym słoikiem śledzi. Jak tylko po miesiącu wyszli ze szpitala, odbyła się w sądzie rozprawa. Trzeba przyznać, że adwokatów poszkodowani mieli dobrych. Bronili ich jak lwy. Razem z panem prokuratorem ich bronili. Ale za Poniarkową była opinia publiczna. Dostała tylko trzy lata z zawieszeniem. Za przekroczenie granicy obrony własnej. 80 FRANEK LEPIK ZACHOROWAŁ Cie choroba! No i zbliża się pierwsze półrocze nowego tysiąclecia. Ludzie się cieszą, radują... Jubileusz. Polskie Hradczany dzień i noc są iluminowane. Pan prezydent chociaż umordowany i spocony, ale zasłużonym obywatelom medale przypina, wśród okrzyków radości i wesela. Naród zrozumiał, gdzie jest jego przyszłość szczęśliwa. Nawet ci, co jeszcze wczoraj patrząc na zamek śpiewali: a mury runą, runą, dzisiaj tańczą radosny taniec labada ponad podziałami partyjnymi. A o naszym rodaku z Chlapkowic, Franku Lepiku, nikt nawet słowa w telewizji nie powie. Taka hańba domowa. Może dlatego, że Franek pracował w dyskretnej produkcji? Może mają na niego jakieś kwity? Jak by wam powiedzieć? Lepik dużo pił. Ale pił na etacie. Był kiperem w Państwowej Wytwórni Wódek Gatunkowych. Zagraniczny kiper weźmie troszkę alkoholu do gęby, pocmokta i wypluwa. Franek łykał. Honor Polaka mu wypluć nie pozwalał. Dlatego nasza produkcja miała ustaloną markę na świecie. Kiper... To bardzo odpowiedzialna praca. Pod stałą kontrolą. Nawet na najwyższym szczeblu co i raz ktoś buteleczkę otworzy i kontroluje, czy Franuś składników nie pomylił i w pracy się nie zaniedbuje. Bywa, że za granicę z wizytą jedzie, a buteleczkę zabiera i nadgodziny w kontroli wyrabia. Za komuny, to nawet rabin w Rzeszowie Franka kontrolował. Dopiero jak na pejsachówce swoją pieczątkę przystawił, to był znak, że można pić. Bo kiper jest fachowiec i nie antysemita. Lepik był pod stałą kontrolą. Zamykali go w laboratorium jak jakiego astronautę i lekarze obserwowali. Rąbnęło go po pierwszej ćwiartce, to kazali albo gliceryny ująć, albo spiritusu dołożyć. A jak konwulsji nie dostał to nową nazwę patriotyczną wymyślali, dajmy na to wódka Curia Skłodowska, albo jak procentów mało – winiak Bolesław Wstydliwy i gatunek idzie między ludzi. A wyście pili. Bezmyślnie jak krowa makuch. A w szklaneczce była Franusiowa krwawica. To przecież on, jak oblatywacz na odrzutowcu, życie narażał na niezbadanych gatunkach. Dla was dożywotnio zrezygnował z prawa jazdy. Przez was katz mu przejdzie dopiero na Wólce Węglowej. Ale czy u nas w Polsce ceni się fachowca? Odwiedziłem niedawno Franusia. Przywitała mnie jego kobieta, Stefcia. Miła dziewczyna. My w ogóle mało wiemy o żonach wielkich ludzi. Moja Zośka też właściwie jest anonimowa... Nieważne... Już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że coś jest u Lepików nie w porządku. Stefka była zapłakana, szlocha... – Co się stało? – pytam. – Nieszczęście... ona na to. Nie wchodźcie sołtysie do pokoju. Franek nikogo nie przyjmuje. Jest na chorobie. Trzeci dzień czekamy na wizytę doktora pierwszego kontaktu. – Ale co mu jest? – pytam. – Bo ja wiem... nerki ma zdrowe, wątrobę zdrową, ciśnienie w normie. Ślinianka mu trzasnęła. Trzeźwy do nieprzytomności. – Rany boskie! Takie nieszczęście! Ale dlaczego? – Reprywatyzacja go zgubiła. Wytwórnię wykupił obcy kapitał i kiperów zwolnili. – Cooo??? Kiperów na bruk? 81 – A na co im kiper? Byliście w tej Ameryce to wiecie. Do tej ich whisky wody muszą dolewać, bo smaku nie ma. Nasi bussinesmani przyprawy Knnora do whisky dolewają i upijają się tym rosołem. Jako światowcy pić muszą. Nie mają wyjścia. Co Knnor to Knnor. Trzy dni siedziałem u Lepików. Przecież swojaka w potrzebie nie zostawię... A Franuś nic... Zamiast dwóch widelców widzi jeden, chciał iść do izby wytrzeźwień, ale mu odradziłem. Masz to gwarancję – mówię – że doktór będzie trzeźwy? Jak medycyna jakiegoś gena na alkohol nie wynajdzie, to marne dla Franka widoki. A ja też mam problem. Na kogo głosować w następne wybory? Jak już kiperzy są w Polsce na bezrobociu, to nie widzę przyszłości dla tego kraju. 82 SPIS TREŚCI 1) Przecieki. 2) Dyskoteka złotego wieku. 3) Petrozłotówki. 4) Ogiery. 5) Jak minął rok? 6) Sołtys ze starego portfela. 7) Kulturalne rozrywki w Chlapkowicach. 8) SAM-lubczyk. 9) Zadowolony charakternik. 10) Sex w Chlapkowicach. 11) Biblioteka. 12) Pamięciowy Polaków portret własny. 13) Źródełko. 14) Sztuczne wesele. 15) Polska partia gołych. 16) Papparazi w Chlapkowicach. 17) Mały pułkownik. 18) Ideologiczna dieta. 19) Rzepa uciekaj! 20) Ekologiczny holiday. 21) Niebieska pigułka. 22) Lustracja. 23) Przygoda w Ośrodku Zdrowia. 24) Amerykański handel. 25) Połamany stołek. 26) Przysłowie. 27) Sołeckie molestowanie seksualne. 28) Feliks przypilnował. 29) Czeska grypa. 30) Wzbogacony uran. 31) Jemioła roślina amnestyjna. 32) Niewidzialna ręka. 33) Znowu biesiadowałem. 34) kapitalistyczne wesele. 35) Zdyscyplinowany elektorat. 36) Głos w sprawie reformy administracji. 37) Skończył się urlop. 38) W obronie własnej 83