Piotr Jakub Karcz Dżajal obrońca Zajry Część pierwszą tego utworu znajdziesz w książce pt. „Banda" I. TAJNA MISJA Kosmos. Bezkresna wszechrzecz i nicość. Wiadomo o nim tak wiele i zarazem tak mało. Zagłębiając się w odległe zaułki natrafiamy na życie, które toczy się spokojnie swoim torem na czerwonej planecie, noszącej dźwięczną nazwę Sjuza. Być może jej harmonia i równowaga trwałaby wiecznie, gdyby nie pewien człowiek. To właśnie on zapragnął być kimś więcej niż sobą. Wchłonął wiedzę, nauczył się przemocy i doszedł do władzy. Inni podążyli za nim, przelali krew. Potem było za późno... – Nie jest jeszcze za późno. Pospiesz się Nau – powiedział starszy mężczyzna, popędzając przyjaciela. Był to niski, zgarbiony człowieczek. Wyglądał sympatycznie i nieco śmiesznie, bowiem niewielka ilość włosów, okalająca jego łysawą głowę układała się w dziwaczne, chaotyczne wzorki. Mimo nie najmłodszego wieku, poruszał się szybko i energicznie. Miał na sobie długi, granatowy strój, którego dolna część oraz zakończenia rękawów obszyte były połyskującą złotem tkaniną. – Nie martw się Mistrzu. Wyremontowany silnik mojego ślizgacza chodzi rewelacyjnie – odparł drugi człowiek, po czym wsiadł do unoszącego się w powietrzu pojazdu. Nau był wysokim, dobrze zbudowanym młodzieńcem. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat. Miał długie blond włosy, które co chwila opadały mu na sympatyczną twarz. Kolejnym detalem wyróżniającym jego wygląd były okulary, mieniące się tęczowym blaskiem. Pasowały mu jak ulał, poza tym doskonale maskowały jego bystre oczy. Pojazd znajdował się w mrocznym pomieszczeniu, którego surowe wnętrze przypominało korytarze kopalni. – To na razie – powiedział Nau, odgarniając pospiesznie włosy z twarzy. Następnie zamknął drzwi pojazdu i ruszył. Ślizgacz uniósł się nieco wyżej w górę, na wysokość około metra. Błyskawicznie nabrał prędkości i zniknął w otchłani korytarza. Mistrz przez dłuższą chwilę przyglądał się temu. Pochylił głowę, po czym smutno zmarszczył czoło. Powoli wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Zbliżył je do ust. – Uwaga, tu Mistrz – powiedział wyraźnym, stanowczym głosem. – Nakazuję otworzyć sektor trzydzieści pięć i nie zatrzymywać kierującego się tam ślizgacza. – Przyjąłem – zabrzmiało z pudełeczka. – Halo Pajdżi – przemówił ponownie. – Otwórz właz „piętnastkę", za chwilę będzie wyjeżdżał Nau. – Tak jest! Znowu tajna misja? Mistrz nie odpowiedział. Nau jechał szybko i pewnie. Jego ślizgacz mknął bezbłędnie poprzez kręte i ciemne korytarze. Po chwili wjechał do olbrzymiego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Znajdowało się tam kilkadziesiąt ślizgaczy i tyleż samo uzbrojonych pojazdów latających. Widok ten nie wzbudził w Nau`le, najmniejszego zdziwienia, najwyraźniej bywał często w tym tajemniczym miejscu. – Witamy w sektorze trzydzieści pięć – usłyszał w głośniczku swojego pojazdu. – Cześć chłopcy! Życzcie mi powodzenia – odparł Nau i nie czekając na odpowiedź, przyspieszył. Na końcu sektora czekały na niego otworem wielkie wrota, strzeżone przez grupkę ludzi. Nau znacznie zwolnił, po czym ostrożnie przejechał. Korytarz po drugiej stronie drzwi wznosił się pod znacznym kątem. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu dla mknącego ślizgacza. Po niedługim czasie skończył się korytarz. U jego wylotu znajdował się nieduży budynek. Ślizgacz wyjechał z niego, niczym z normalnego, niepozornego garażu i błyskawicznie wmieszał się w ruch uliczny. Właśnie rozpoczynały się godziny szczytu. Stołeczne mega-miasto Rozren zapełniało się tysiącami różnorakich pojazdów. Niektóre, podobnie jak ślizgacz Nau`a, unosiły się niewysoko w powietrzu. Znaczna część lewitowała na wyższych poziomach. Czytelnicy wyobrażają sobie zapewne, że przy tak dużym ruchu powstawały olbrzymie kłęby spalin i przeraźliwy hałas. Nic bardziej mylnego! Wspomniane pojazdy były zasilane silnikami, w których emisja trujących spalin i innych zanieczyszczeń była zredukowana do zera. Natomiast z akustycznego punktu widzenia, jedynym hałasem powstającym na „drogach" był świst przecinanego powietrza. Nau jechał średnim tempem. Gdy był już na głównej trasie przywołał interfejs swojego osobistego komputera. – Halo Goldi, słyszysz mnie? – Oczywiście, głośno i wyraźnie – odparł miłym, dźwięcznym głosem komputer – pozwolisz, że ja poprowadzę? – Proszę bardzo – zgodził się Nau – ale czy wiesz dokąd jadę? – Tak. Do Centrum Zarządzania Sjuzą. – Skąd wiesz? – Wywnioskowałem z twojej rozmowy z Mistrzem oraz z kierunku jazdy. – Och, czasami zapominam o twojej inteligencji... – Cóż – odparł skromnie Goldi – wdałem się w swojego stwórcę. – Dobra, dobra. Nie czas teraz na takie komplementy. Mów co wiesz. – Wiem na przykład to, że przed chwilą na skrzyżowaniu 149 i 1410 wymusiłeś pierwszeństwo przejazdu, albo jak... – Przestań! Pytam o szczegóły dotyczące sytuacji w Centrum Zarządzania Sjuzą. – Wiem o tym. Chciałem cię tylko rozweselić. Widzę, że jesteś spięty i masz przyspieszone tętno. – Dzięki za troskę. Trochę się boję, to niebezpieczne zadanie. – Nie martw się. Uwaga przejmuję stery 3.. 2... 1... Po tych słowach Nau puścił drążek sterujący. Mimo to, ślizgacz nadal utrzymywał równy kurs. Jechał bezbłędnie i perfekcyjnie. – Tak więc – powrócił do tematu Goldi – w Centrum Zarządzania Sjuzą panuje duży tłok. Z jednej strony to dobrze, bo nie będziesz się rzucał w oczy. Z drugiej zaś źle, bowiem zbyt wielu świadków będzie ograniczać ci swobodę działania. – Racja. Powiedz mi Goldi ile wynosi prawdopodobieństwo powodzenia naszej misji. – Nie znam jeszcze dokładnie wszystkich szczegółów, ale szacunkowo rzecz biorąc powinno być nie mniejsze niż osiem na dziesięć. – Świetnie. O już jesteśmy tak daleko? – Jak widzisz ślizgacz po naprawie jeździ bezbłędnie. – Przyznaj komputerku, że remont udał mi się super. – Nie przesadzaj Nau, wykryłem parę niedociągnięć. Śruba przy zaworze piętnastym jest słabo dokręcona, główny układ od spryskiwacza podwozia jest luźny, a uszczelka od komory klimatyzatora przepuszcza. Nau aż uśmiał się słuchając tak błahych rzeczy, wypowiadanych poważnym głosem komputera. Zapomniał nawet przez moment o trudnej misji. Szybko jednak ujrzawszy przez okno olbrzymią, czarną sylwetkę budynku CZS ocknął się z zadumy. Budynek był niewyobrażalnie duży. Jego monumentalność dawała się porównać jedynie z ziemskimi piramidami, stojącymi w Gizie, do których zresztą był podobny (poprzez zwężającą się ku górze budowę). Ślizgacz wleciał do środka wielkiego, stożkowego budynku, niczym mrówka do mrowiska. Zatrzymał się na jednym z podziemnych parkingów. Nau włożył sobie do ucha małą słuchaweczkę, która umożliwiała mu nieustanny kontakt z Goldim. Założył następnie gruby (zawierający kilkanaście różnorakich przedmiotów) pasek, do którego przypięte było MXC – ulubione urządzenie Nau`a. MXC było wielozadaniową bronią ręczną. Z wyglądu przypominało nieco nasze, ziemskie pistolety, lecz było od nich „o niebo" lepsze. Nadawało się zarówno do strzelania i rażenia laserem, jak i do walki wręcz. Można nim było obezwładniać przeciwnika, razić prądem, oślepiać błyskiem, paraliżować, no i w ostateczności zdzielić po głowie. Innymi słowy dla każdego coś dobrego. Nau potrafił perfekcyjnie się nim posługiwać. MXC w jego ręku stawało się groźną bronią. Chłopak założył rękawiczki i ubrał długą, czarną kurtkę, dzięki której przykrył swój „arsenał". – No to czas na nas, Goldi – rzekł, po czym poprawił swoje tęczowe okulary i opuścił ślizgacz. Szedł w miarę spokojnie, uważnie mierząc wszystko wzrokiem. Przemierzał gwarne i rozległe pomieszczenia. – Halo Goldi, słyszysz mnie? – powiedział, zasłaniając usta dłonią. – Oczywiście. W czym problem? – Czy możesz wyłączyć „gapiące się" na mnie kamery w sektorze 58 na poziomie minus dwunastym. – W tej chwili nie – odparł spokojnie Goldi. – Musiałbyś podłączyć się do jakiegoś urządzenia sprzężonego z systemem. Ale osobiście odradzam ci to. – Niby czemu? – zdziwił się Nau. – Mogłoby spowodować to niepotrzebne zamieszanie i co za tym idzie przybycie policji. A przecież raczej nie chcesz za bardzo rzucać się w oczy. Poza tym wysiadanie ze ślizgacza i chodzenie w miejscach publicznych nie jest przestępstwem. Zapis usuniemy „po". – Racja, nie pomyślałem – odparł ze skruchą Nau, myśląc sobie: „czyżbym był głupszy od swojego komputera?" „Oboje" udali się do jednej z pobliskich wind. Nau czekał tak długo, aż natrafił na pustą kabinę. – Dzień dobry – powitała pasażera winda, po czym bezszelestnie „zamknęła" drzwi. – Proszę na piętro 938 –sme. – Piętro zastrzeżone. Proszę włożyć kartę identyfikacyjną. Nau bez wahania wyciągnął ze swojego paska odpowiednio przygotowaną, niedużą, błyszczącą płytkę. Włożył ją do odpowiedniego czytnika. Po chwili zdziwił się, bowiem winda oznajmiła: – Karta nieprawidłowa proszę wybrać inne piętro! Chłopak nie zastanawiał się ani chwili. Wyciągnął z paska niewielki, laserowy nóż i przy jego pomocy zabrał się do przecinania fragmentu ściany. Wszystko poszłoby jak z płatka, gdyby nie nagła reakcja windy. – Intruz! Intruz! Proszę położyć się na podłodze i czekać na przybycie policji. Wyłączam zasilanie. Po chwili w windzie zapanowała absolutna ciemność. Uwięziony w niej, rzecz jasna, nie przyjął biernej postawy. Dobrze wiedział jak należy postępować w takich przypadkach. Pierwsze co uczynił, to wyciągnął z plecaka niewielki sześcian. Przełączył jakiś guzik, po czym wspomniane pudełeczko zaczęło świecić jasnym, białym światłem. Gdy przejaśniało, Nau dokończył cięcie, w efekcie czego kawałek blachy upadł, odsłaniając wnętrze windy. Następnie odszukał wśród plątaniny światłowodów, cztery właściwe i przeciął je. Gwałtownym ruchem podciągnął rękaw lewej ręki. Kryła się pod nim mini-klawiatura oraz kolorowy, płaski monitor. Nau błyskawicznie i bezbłędnie połączył przecięte światłowody z jedną z wystających spod rękawa wtyczek. – Goldi – powiedział do mikrofonu – obejdź jak najszybciej te zabezpieczenia. – Tak jest – odparł spokojnym głosem komputer. Po paru sekundach Goldi rzekł. – Gotowe. System sterowania windą otwarty. Nau „dorwał się" do miniaturowej klawiatury. Jego palce poruszały się po niej tak szybko, że prawie nie były widoczne. Za to widoczne (i to dobrze) były efekty. W windzie zapaliło się światło i zabrzmiało: – Alarm fałszywy, przepraszam. – Proszę o piętro 938. – Już służę – odparła winda i bez żadnych niespodzianek pojechała na wskazaną kondygnację. Nim drzwi stanęły otworem, prawa dłoń Nau`a zacisnęła się na rękojeści MXC. Na szczęście gest ten był zbyteczny, bowiem na głównym korytarzu znajdował się tylko jeden strażnik. – Proszę pokazać papiery – powiedział spokojnie. – Już, chwileczkę – odparł chłopak nastawiając swoje MXC na obezwładnienie. Strażnik, zanim zdążył zorientować się o co chodzi, otrzymał silną dawkę obezwładniającą, stracił przytomność, po czym upadł. Nau odetchnął z ulgą, odgarniając swoje jasne włosy z twarzy. Część zadania miał już za sobą. Teraz czekało go najtrudniejsze. Wspomnieć tu bowiem należy, iż budynek CZS z racji swojej wielkości był podzielony na kilkaset sektorów (odpowiadających podziałowi planety na strefy). W każdym z nich znajdowało się jedno, główne pomieszczenie łączności, które nieustannie wymieniało informacje z „wszechwiedzącym" komputerem głównym. Dawało to dostęp do przeogromnych danych, zawierających informacje praktycznie o wszystkim co działo się na połączonej w jedno, wielkie państwo planecie - Sjuzie. Ponieważ wszystkie biura łączności były pilnie strzeżone, Nau planował połączyć się z głównym komputerem drogą pośrednią - poprzez pokój archiwizacji i zarządzania kamerami. Korytarze były puste, lecz wszędobylskie kamery nie wróżyły nic dobrego. Nau miał świadomość, że w każdej chwili może się zrobić gorąco, toteż non stop trzymał pod ręką swoje MXC. Przezorność nie poszła na marne, ponieważ ledwie przebył jakieś sto metrów, zza rogu wybiegli dwaj uzbrojeni po zęby strażnicy. Na widok intruza z MXC, nie pytając o intencje otworzyli ogień. Jasna, zielona smuga lasera bezszelestnie przecięła powietrze. Nau błyskawicznie uskoczył w bok i przeturlał się za automat z jedzeniem. Przesiedział pod obstrzałem kilka sekund, po czym gwałtownie wychylił się i pewnie „wypalił" czerwonym laserem z MXC. Strzał był szybki, bezbłędny i śmiertelny. Drugi strażnik, widząc że ma do czynienia z niełatwym przeciwnikiem, po krótkiej wymianie ognia wycofał się i próbował wezwać posiłki. Nie zdążył... * W pokoju archiwizacji i zarządzania kamerami panował stoicki spokój. Pracownicy objadali się w najlepsze jakimiś smakołykami bądź też grali w najpopularniejszą na Sjuzie komputerową grę logiczną „RERE 3000". Prawie nikt nie zwracał uwagi na to, co działo się na monitorach kontrolnych. Wtem jeden z mężczyzn spostrzegł: – Spójrzcie na piątkę. Za drzwiami stoi jakiś typ! – Sam jesteś typ, nie przeszkadzaj – odparł bez żadnego entuzjazmu drugi jegomość. – Mam właśnie 2140 punktów! – Wsadź sobie w tyłek te swoje „RERE 3000". Ten gość stoi za drzwiami i trzyma w ręku MXC! – Rety, on wyciąga jakiś granat – krzyknął inny. W tym momencie błyskawicznie otworzyły się drzwi. Za nimi stał wyprostowany Nau, trzymający w jednej ręce MXC, a w drugiej jakieś zawiniątko. – Niespodzianka! – wykrzyknął, po czym wrzucił do pokoju wspomniany drobiazg i jednym gwałtownym ruchem zamknął drzwi. Tajemniczy przedmiot okazał się granatem usypiającym. Nim pracownicy biura zrozumieli, że należy włączyć alarm, zapadli w głęboki, nienaturalny sen. Gdy proces usypiania został zakończony, Nau bez obaw wszedł do środka. Wnętrze wyglądało estetycznie i nowocześnie. Prawie w każdym zakamarku znajdował się monitor. Razem było ich przeszło czterdzieści. Gdyby nie leżący na podłodze mężczyźni, byłoby można powiedzieć, że w pokoju archiwizacji i zarządzania kamerami panował idealny ład. Chłopak błyskawicznie podłączył wystającą spod rękawa wtyczkę do jednego z wejść i zwrócił się do Goldiego: – Szybko omiń wszystkie blokady i dostań się do komputera głównego. – Z przyjemnością! Po niespełna dwóch minutach Goldi oświadczył, że powierzone mu zadanie zostało wykonane. Dzięki temu Nau miał nieograniczony dostęp do wszelkich baz danych i archiwów. Rozpoczęło się kopiowanie. – Goldi, skopiuj wszystkie dane dotyczące projektu „Mrok". – Robi się! Po chwili. – Operacja skończona – oświadczył komputer. – Dobra robota. Usuń teraz wszystkie dane nakręcone dzisiaj przez kamery w sektorze pięćdziesiątym ósmym (z kopiami zapasowymi włącznie). Jednocześnie wstrzymaj dalszą rejestrację. Potem, jeśli zdążysz, skopiuj dane techniczne struktur korytarzy CZS. – Proszę bardzo. W czasie gdy dane kopiowały się, Nau spostrzegł na sąsiednim komputerze włączoną grę „RERE 3000". – Łał, moja ulubiona gierka – powiedział ucieszony i „przykleił" się do klawiatury. Po kilkunastu minutach Goldi zwrócił się do pobijającego rekord Nau`a. – Przepraszam, że przerywam Ci grę, ale na korytarzu kręcą się jacyś ludzie. Chłopak na chwilę oderwał wzrok od szybkiej, kolorowej gry, poprawił tęczowe okulary i „rzucił okiem" na inny monitor. – Oj, niedobrze, znaleźli ciała strażników. Zbieramy się Goldi. * Po niedługim czasie Nau mknął z powrotem, w swoim ślizgaczu. – Odwaliliśmy Goldi kawał dobrej roboty. – Tak, ale muszę cię zmartwić. Dane dotyczące projektu „Mrok" są zakodowane. – Phi, też mi nieszczęście! Rozkoduj je. – To nie jest takie proste. Wszystkie 987841 znanych mi metod dekodujących zawodzi. To wyjątkowo skomplikowane zabezpieczenie. – A co jest kluczem? – Trzy niezależne wyrazy. Jednak do rozkodowania wystarczy mi tylko jeden z nich. – No to nici... Wiadomość ta zasmuciła Nau`a, tak że spuścił głowę. Jasne włosy opadły mu na twarz. – Nie jest jednak tak źle – kontynuował komputer – Przecież nie wracamy z pustymi rękoma. Skopiowałem przecież olbrzymią ilość danych technicznych CZS. – To fakt – przyznał ponuro chłopak z miną: „wiem, że chcesz mnie pocieszyć". – Powinieneś wiedzieć jeszcze jedną rzecz... – O co chodzi? – spytał odrobinę podniesiony na duchu Nau, odgarniając włosy z twarzy. – Kiedy przed rozpoczęciem dzisiejszej misji pytałeś mnie o prawdopodobieństwo jej powodzenia, skłamałem. Nie chciałem cię zdenerwować. – Więc było ono mniejsze niż 8 na 10? – Tak. Dokładnie mówiąc wynosiło 1 na 20. – O la, la… KONIEC ROZDZIAŁU II. PEKO Niewielki statek kosmiczny z dwoma pasażerami na pokładzie opuszczał orbitę Niebieskiej Planety. Jego kulista, nienaturalnie czarna sylwetka mieniła się w blasku Słońca. – Ach, jak cudownie wygląda Ziemia z kosmosu – zachwycał się Tomasz. Mimo pięknego widoku chłopak był smutny. Trzymał w dłoniach wisiorek w kształcie pioruna. Myślami wracał na Ziemię do swojej najdroższej – Anny. – Wiem co teraz czujesz – powiedział ponuro Wilk. – Ja też odlatując zostawiłem swoją dziewczynę. Z tą tylko różnicą, że na zawsze... Przyjaciele uścisnęli się. Po twarzy Wilka spłynęła łza. Później oboje skierowali melancholijne spojrzenia ku naturalnemu satelicie Ziemi. W ich umysłach budziły się wspomnienia. Były wyniosłe i nieporównywalne z niczym. – Czy na Sjuzie też jest księżyc? – Nie ma. – Szkoda... Nagle Tomek uświadomił sobie, że szybkość z jaką pojazd oddala się od Niebieskiej Planety, jest jak na jego wyobrażenia zbyt mała. – Jak szybko lecimy? – spytał. – Niech sprawdzę... 4768 maknów. – Czego? – Maknów, to taka jednostka. – A tak po polsku? – Hm – zakłopotał się Wilk – to jest około 2,7 razy szybciej niż dźwięk. – Co? Dlaczego tak wolno?! – Spokojnie Tomuś, to tylko prędkość przejściowa. Za około 220 herkanów, przepraszam za... sześć ziemskich dni wykonamy peko. – Co to jest peko? Czy to przejście w czwarty wymiar? – Nie, zmiana wymiaru nie jest na razie osiągalna. Na to przyjdzie kiedyś czas, lecz najpierw ludzie muszą do tego dorosnąć. Odnośnie Peko, to jest to lot z prędkością tysiące razy większą niż światło. – Przecież to niemożliwe! – Słuchaj, żyję na tym świecie trochę dłużej od ciebie. Może mam braki w niektórych dziedzinach. Ale jedno wiem na pewno – nie ma rzeczy niemożliwych. Są najwyżej takie, na których wykonanie mamy zbyt mało czasu. Nieraz jest to ułamek sekundy, czasem miliard lat. – Więc poruszanie z prędkością większą niż światło jest możliwe? – Jak najbardziej, zresztą sam zobaczysz. Niestety nasz statek może wykonywać peko tylko na ułamek sekundy. Potem następuje długi proces studzenia i wszystko należy powtórzyć. Chłopak zamyślił się. Trudno było mu przyswoić słowa przyjaciela. To co przed chwilą usłyszał, jednoznacznie przekreślało wszystko, co przez całe życie wmawiano mu w szkole. Wilk, nie zwracając na to uwagi, kontynuował: – Aby dotrzeć na Sjuzę, musimy wykonać peko trzy razy. Na miejscu będziemy za jakieś 700 herkanów. – To kupa czasu. Dlaczego musimy tyle czekać przed każdym peko? – Jak zapewne wiesz, przestrzeń kosmiczna jest pełna przykrych niespodzianek takich jak czarne dziury, wybuchające gwiazdy, straszliwe wiry czy olbrzymie deszcze meteorów. Odległości, które przemierza pojazd podczas peko, są olbrzymie. Komputer na podstawie zapisu mojego lotu na Ziemię, precyzyjnie ustala tor naszej podróży. To właśnie zajmuje tyle czasu. Tomasz przytaknął robiąc poważną minę. Po chwili jego ciekawość znów ożyła. – Czegoś tu nie rozumiem. A co z teorią względności. Czy nie cofniemy się w czasie? A co stanie się z naszą masą? – A niby skąd mam to wiedzieć? Co ty sobie myślisz, że byłem w szkole jakimś kujonem, czy co? Jestem kosmonautą, a nie wykładowcą fizyki. Prześpij się lepiej. – Nie jestem zmęczony. Powiedz mi lepiej Wilku czym jest zasilany nasz pojazd? – To jeszcze nie wiesz? – A niby skąd? Mówiłeś kiedyś coś o jakichś mambarsach, ale nie wiem o co właściwie chodzi? – No to słuchaj. Tylko nie chodź po suficie, denerwuje mnie to. Statek zasilany jest silnikiem mambarsowym. Mambarsy są to specjalnie hodowane, jasnoniebieskie kryształy. Tylko one potrafią dostarczyć odpowiednią ilość energii do peko. – Dobre. A czy nie byłoby lepiej zastosować reaktor jądrowy? – A co to jest? – Reaktor jądrowy to takie urządzenie, którym przeprowadza się kontrolowane reakcje łańcuchowe. Wydziela się wtedy bardzo dużo energii... – A naucjousesz saloszereo! Tak to nazywa się po naszemu. Jest to nawet dobry sposób zasilania, lecz jego osiągi są przeszło tysiąckrotnie gorsze od silników mambarsowych. – Nieźle... A co tam wyciągasz? – Właśnie mi się przypomniało Tomku. Zrobiłem na wszelki wypadek kopię zapasową drogi z Sjuzy na Ziemię (lub odwrotnie). Weź proszę ten krążek. – Dzięki, będę go zawsze nosił przy sobie. A tak w ogóle to w jaki sposób na takim małym, białym krążku zapisuje się informacje? – Magnetycznie, ale skończmy już te wykłady. Skoro masz trochę wolnego czasu może tak pouczyłbyś się międzynarodowego języka sjuzańskiego. Przecież nie będę wszystkiego mówił za ciebie. – Dobra niech ci będzie... Mam jeszcze jedno małe pytanie. Powiedz mi jak ty się naprawdę nazywasz. – Ardekensesz Freszkąbudź, ale nie przeszkadza mi, jeśli będziesz mówił mi Wilk. Przyzwyczaiłem się do tego pseudonimu. – No niech mnie kule biją! – uśmiał się prawie do łez Tomasz. – Ardekensesz Frek... jak? Przez kolejne pięć dni (czy może nocy, sam nie wiem) Tomek pod kierownictwem Wilka, przy pomocy odpowiednich komputerów, próbował nauczyć się sjuzańskiego języka. Niestety przynosiło to wręcz zerowe efekty. Chłopak po prostu nie potrafił się skupić. Myślami błądził gdzieś daleko. Nie mógł doczekać się chwili, w której doświadczy peko. Niecierpliwie liczył dni. Często, gdy kładł się spać, jego głowę nawiedzało mnóstwo obaw i smutków. Bał się, że nie ujrzy już więcej Ziemi i co gorsza swojej ukochanej - Anny. * Szósty dzień lotu. – Tomek, wstawaj! Za chwilę wykonamy peko! – zawołał donośnie Wilk stukając śpiącego w najlepsze towarzysza. Słowa te podziałały na Tomasza niczym szklanka zimnej wody. Od razu wstał i zbliżył się do głównego pulpitu. Był bardzo podekscytowany. Minęła minuta. Na twarzach podróżników pojawiło się napięcie. Wilk złapał za rękę przyjaciela. Oboje drżeli. Pojazd zatrząsł się, po czym rozpoczął peko. To było niepowtarzalne przeżycie. Wszystkie widoczne na głównym monitorze gwiazdy zmieniły się w jasne paski, zbiegające się w centrum. Widok był piękny, lecz krótkotrwały. Po niespełna sekundzie wszystko wróciło do normy. – Uff, udało się – odetchnął z ulgą Tomek. – Jedną trzecią drogi mamy za sobą. * Czas płynął. Pojazd przemierzał galaktykę. Po trzecim udanym peko, nasi przyjaciele byli już zupełnie spokojni. Dziewiętnastego dnia lotu ich oczom ukazała się czerwona planeta Sjuza - cel wyprawy. Wilk na widok swojej ojczyzny wzruszył się do łez. Kiedy pojazd zbliżył się dostatecznie blisko, udało się nawiązać łączność. Przybysze otrzymali zezwolenie na lądowanie w stolicy - Rozren na głównym lądowisku w kwadracie 489. Ach cóż to była za radość. Tomasz i Wilk omal nie zwariowali ze szczęścia. KONIEC ROZDZIAŁU III. AUDIENCJA Na lądowisku zebrała się grupka żołnierzy. Czekali w pobliżu kwadratu 489. Po chwili na czerwonym niebie ukazała się kulista sylwetka oczekiwanego, dawno nie produkowanego na Sjuzie pojazdu. Z chwili na chwilę, statek stawał się coraz większy i wyraźniejszy. Nikt z zebranych nie był pewien, czy uda mu się bez problemów osiąść na płacie lotniska. Na szczęście lądowanie przebiegło zgodnie z planem. Ze środka wysiedli uradowani, pełni nowych nadziei: Wilk oraz Tomasz. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w oczy młodszemu przybyszowi, była niespotykana na Ziemi, czerwona barwa nieba. – Witajcie! – wykrzyknął po zajrańsku dowódca grupy. – Długo czekałem na ten moment – odparł wzruszony Wilk i rozpoczął rozmowę. Po kilku minutach konwersacji Wilk zwrócił się po polsku do nudzącego się Tomka: – Jest świetnie. Jestem odkrywcą nowej planety. O mnie będą uczyć się dzieci w szkołach, przejdę do historii! – Gratuluję! – powiedział ironicznie Tomasz, robiąc minę: „co się cieszysz głupku". – Dzięki. Dowódca powiedział, że mamy zapewniony stały pobyt w luksusowej... karczmie, czy jak to się po waszemu nazywa? – No, powiedzmy: hotelu. – O właśnie. Oprócz tego mamy mieć załatwioną audiencję u samego władcy Sjuzy – Winceja. Czy to nie wspaniale? Przybysze w towarzystwie dowódcy wsiedli do unoszącego się kilkanaście centymetrów nad Ziemią (przepraszam… nad Sjuzą) pojazdu. Gdy tylko znaleźli się w środku drzwi zasunęły się, a pojazd uniósł się wyżej i bezszelestnie ruszył. – Ho, ho, za moich czasów nie było takich ślizgaczy – stwierdził Wilk, rozsiadając się wygodnie w miękkim fotelu. Tomasz nic nie odpowiedział, bowiem nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. Jego wzrok niknął za szybą, zafascynowany widokiem mega-miasta Rozren. Był jasny, pogodny dzień. Pojazd mijał wiele, zarówno olbrzymich jak i tyciunich budynków, bardzo różniących się od tych na Ziemi. Ich dachy były niekiedy zaokrąglone, czasem zaś zupełnie płaskie. Większość wspaniale mieniła się na tle wiecznie czerwonego nieba. Spotykało się także budowle półprzeźroczyste. Wyobraźnia Tomasza aż nie nadążała z przyswajaniem widoków, które przesuwały mu się przed oczami. Ślizgacz mknął z dużą prędkością, raz lekko się wznosił, raz opadał - zupełnie jakby płynął. Wtem uwagę Tomka przykuł olbrzymi, czarny stożkowy budynek. – Co to jest? – zapytał, wskazując na ponury budynek. – Nie wiem – odparł Wilk. – Ostatni raz w tym mieście byłem dwieście lat temu. Czekaj zapytam... Dowódca wyjaśnił Wilkowi, a ten następnie Tomkowi, że wspomniany budynek to Centrum Zarządzania Sjuzą. To tutaj, pod grubym pancerzem tysiące ludzi bez przerwy kontroluje wszystko co się dzieje na całej planecie. W gmachu CZS mieści się również jedna z wielu rezydencji władcy Sjuzy – Winceja. Pojazd po niedługim czasie dotarł do okazałego, zielonego budynku, na szczycie którego widniał pokaźny, trójwymiarowy, świecący szyld. Napis wyglądał niczym skrzyżowanie pisma klinowego z arabskim. – To karczma – powiedział dumny ze swojej umiejętności czytania Wilk. – Nie karczma, tylko hotel. Ile razy mam ci powtarzać – skorygował Tomasz. Tym właśnie sposobem nasi przyjaciele zagnieździli się w hotelu. Apartament, który im przydzielono składał się z dwóch wielkich pokoi. Wszystko wyglądało elegancko i nowocześnie. Wilk w celu zapoznania się z obsługą urządzeń w apartamencie, wcisnął znajdujący się przy drzwiach przycisk pomocy. Zaraz potem miły kobiecy głos zaczął oprowadzać go po pomieszczeniu i objaśniać dokładnie co do czego służy. Mimo iż Tomek nie zrozumiał prawie żadnego słowa, Wilk dowiedział się bardzo dużo. Tłumaczył: – Widzisz, tutaj jest ubikacja. Ona jest w pełni automatyczna. Po prostu siadasz, robisz swoje, a gdy skończysz reszta zrobi się sama. – Bardzo obrazowo to wytłumaczyłeś. A czy spodnie też ubierają się same? – No nie przesadzaj. A co do ubrań to musimy się jakoś przebrać. W tych ciuchach wyglądamy jak błazny. – Dobra, dobra, ale nie odbiegaj od tematu. Powiedz jak się obsługuje zlew. – Ten miły głosik wyjaśnił mi, że wystarczy tylko ustawić potencjometrem odpowiednią temperaturę. – To bardzo proste... ała oparzyłem się! – Uważaj. A propos tego lustra, to co o nim sądzisz? – No zwykłe, ładne zwierciadełko. Mam rację? – No, nie bardzo... To nie jest lustro, tylko ekran wyświetlający twoje odbicie. Zobacz tym przyciskiem można zatrzymać obraz, tutaj go się powiększa. Można też zrobić wiele innych rzeczy... – Łał, podoba mi się. – To jeszcze nic. Obejrzyj sobie łóżko. – Ale twarde, jak na tym można spać? – Zwyczajnie. Tutaj reguluje się miękkość. Można też włączyć falowanie. – To się nazywa bajer. Zaraz się na nim zdrzemnę. Wilku włącz telewizor. – Tele co? – Telewizor. To takie pudło, w którym są pokazywane filmy, rozumiesz? – A susruemyuzm. Nie wiem czy będę potrafił. Wilk powiedział coś po sjuzańsku, po czym na środku pokoju pojawił się trójwymiarowy obraz. Wyglądał nadzwyczaj realnie i bezzakłóceniowo. Było to zupełnym zaskoczeniem nie tylko dla Tomka. Bardzo długo przyjaciele oglądali trójwymiarową telewizję. Poznawali przy jej pomocy życie i obyczaje współczesnych Sjuzian. Dopiero późno w nocy z głową pełną nowych przeżyć i nadziei zmrużyli oczy. Następnego dnia rano do apartamentu Tomasza i Wilka dostarczono ubrania. Szczerze mówiąc z wyglądu nie różniły się zbytnio od ziemskich. Za to ich niezwykłe właściwości od razu rzucały się w oczy. Po pierwsze były wykonane z nienaturalnie lekkiego materiału, tak że noszący prawie ich nie wyczuwał. Po drugie po ich założeniu nie było ani za ciepło, ani za zimno. Obce było również uczucie pocenia. – O la la – komentował Tomek – to się nazywa moda i wygoda. – Masz rację brachu, mnie również spodobały się te stroje. Przyjaciele zaraz po przebraniu poszli do na śniadanie. Zanim przystąpili do konsumpcji popatrzeli jak robią to inni. Okazało się, iż nie jest to wcale takie trudne. Potrawy były zróżnicowane, toteż było w czym wybierać. O ile Wilkowi smakowała większość z nich, Tomek co chwila wykrzywiał twarz. – Ojej, ojej! Zaraz zwymiotuję! – wykrzyknął chłopak, po spożyciu jednego z dań. – Spokojnie, to tylko epritanaurur. Najlepiej spożywa się go z sdureguetenem – oznajmił Wilk. –Ach – westchnął Tomek – coraz bardziej tęsknię za Ziemią. Po sytym i pełnym niespodzianek posiłku przyszedł poznany wcześniej dowódca. Oznajmił podróżnikom, iż władca Sjuzy - Wincej chce się z nimi widzieć. Po niedługim czasie zawieziono Tomka i Wilka do Centrum Zarządzania Sjuzą. Budynek zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz prezentował się pierwszorzędnie. Po zaparkowaniu ślizgacza na ogromnym, podziemnym parkingu nasi bohaterowie wsiedli do jednej z wind. Dowódca powiedział „na 941-wsze", po czym przyłożył swój identyfikator do specjalnego czytnika. – Piętro zakazane! Tożsamość potwierdzona – powiedziała winda, po czym szybko i bezszelestnie ruszyła w górę Po paru sekundach drzwi otworzyły się. Przez moment jeszcze wszystkim kręciło się w głowie, na skutek gwałtownej zmiany ciśnienia. Przez moment, albowiem cały budynek CZS miał nieustannie kontrolowany rozkład wewnętrznego ciśnienia. – Dziękuję, polecam się na przyszłość – pożegnała swoich pasażerów winda. Wszyscy troje, nim dotarli do rezydencji władcy, zameldowali się w specjalnym okienku. Tam otrzymali przepustki, dzięki którym strażnicy wpuścili ich dalej. Szli długim korytarzem, na którego końcu znajdowały się wielkie, czarne wrota. Gdy tylko podeszli bliżej, usłyszeli donośne „proszę wejść". Drzwi, niczym zaczarowane, stawały się coraz jaśniejsze, aż w końcu rozpłynęły się w powietrzu. Oczom naszych bohaterów ukazała się olbrzymia sala. Weszli. Ściany, podłoga i sufit świeciły łagodnym niebieskim światłem. Pośrodku pomieszczenia, na tegoż samego koloru leżance (czy czymś w tym rodzaju) spoczywał niewielki mężczyzna. Nie było widać jego twarzy. Przykrywała ją srebrzysta maska. Goście podeszli bliżej. – Witam was – powiedział uroczyście leżący, dając znak dowódcy, aby odszedł. Gdy władca pozostał sam na sam z Tomkiem i Wilkiem, wypowiedział jakąś komendę. W efekcie pomieszczenie zmieniło wygląd. Przeobraziło się w gęsty las, rozległy na wiele kilometrów. Było słychać szum drzew i odgłosy przebiegających zwierząt. Dawało się odczuć nawet leśny zapach. Przyjaciele osłupieli z wrażenia. Nigdy dotąd nie spotkali się z tak wiarygodnym złudzeniem. Tomasz podszedł do jednego z drzew i próbował go dotknąć. Zdziwił się, bowiem jego ręka nie napotkała najmniejszego oporu. – Jestem Wincej – przedstawił się przyglądający temu wszystkiemu jegomość w masce. – Widzę, że podobają się wam moje zabawki. – Nie przeczę – przyznał Wilk. – Przejdźmy do sedna sprawy – mówił uroczystym tonem Wincej. – Cieszę się z odkrycia przez ciebie nowej cywilizacji. Rozpocznie to kolejny rozdział w historii, podobnie jak odkrycie Zajry... – Czego, wasza wysokość, bo nie zrozumiałem? – Zajry. Nie słyszałeś o tej planecie? – Nie. – Została odkryta przed 96 laty. Warunki klimatyczne prawie nie różnią się od naszych. Co najważniejsze, żyją tam ludzie tacy jak my! Wyraz olbrzymiego zdumienia pojawił się na twarzy Wilka. Pospiesznie przetłumaczył wszystko Tomaszowi, który zareagował podobnie. – Planeta Zajra – kontynuował Wincej – była niezwykle zacofana pod wieloma względami. Szybko wykorzystaliśmy to, wprowadzając naszą walutę. Otworzyliśmy sobie ogromne rynki zbytu. Teraz pieniądze robią się same. – Jak zareagowali na to mieszkańcy Zajry? – spytał zaszokowany Wilk. – Zajranie początkowo czuli nienawiść. Dopiero pod naciskiem z naszej strony ulegli potędze unowocześnienia. Niektórzy do dziś nie pogodzili się z tym. Na terenie Sjuzy podziemna organizacja „Wolna Zajra" non stop utrudnia nam życie. Szantażują nas i grożą. Podburzają przeciw nam Sjuzan. To skandal, lecz ja im jeszcze pokażę! Można ze mną walczyć, ale nie wygrywać! Wilk oburzył się na wiadomość o przymusie. Przestraszył się, że Wincej będzie chciał zastosować tą samą taktykę na Ziemi. Wiedział jednak, że przeciwstawianie się poglądom władcy jest bezcelowe. Poza tym uśmiechnął się tajemniczo i paskudnie, bowiem miał przygotowaną na później jeszcze jedną niespodziankę, ale nie ubiegajmy faktów... – Że też wcześniej na to nie wpadłem – przypomniało się Wincejowi. – Przecież mogę wam pokazać krajobrazy Zajry. W czasie gdy Wilk tłumaczył Tomaszowi słowa władcy, sceneria zmieniła się w zieloną łączkę. Było widno niczym w pogodny dzień na Ziemi. Wszystko takie piękne, żyzne i naturalne. W oddali było widać olbrzymie obszary leśne i wysokie góry, których szczyty okalały nad wyraz łagodne niebo w kolorze zielonym. – O rany, jakie to piękne – westchnął Tomasz i zaczął przechadzać się wśród drzew. – To niezwykłe, że tak doskonale dogadaliście się z mieszkańcami takiej ślicznej planety! – powiedział Wilk. – Jak już wspomniałem, nie było to łatwe. Nawet jeszcze teraz, po tylu latach niektórzy Zajranie nie uznają naszej unii i naszej cywilizacji. Żyją po swojemu i co gorsza, nie chcą płacić podatków – powiedział Wincej. – Dziwni ludzie – udawał oburzenie Wilk. – A tak w ogóle to dziękuję wam, że przybyliście. Myślę, że przy pomocy twojej i tego Ziemianina nasza unia będzie obejmowała nie dwie, lecz trzy planety. Przywiezionymi przez was informacjami już zajmują się specjaliści. Pamięć komputerów i wszystkie próbki są poddawane badaniom. Wasz pojazd jest analizowany kawałek po kawałku. O nic się nie martwcie. Moi ludzie założyli wam konta, dzięki czemu możecie nie żałować sobie niczego. Oczywiście nie przesadzajcie z zakupami. – Nie będziemy – odparł pokornie Wilk. – To dobrze. Denerwuje mnie tylko fakt, że ten Ziemianin nie zna ani słowa po sjuzańsku. Niedawno ukazały się uniwersale tłumacze. Poproś dowódcę aby kupił wam coś takiego. Później będziesz musiał samemu go zaprogramować: słowo po słowie. Zrób to najlepiej jak potrafisz. Potem wszystko pójdzie jak z płatka, będziecie nawet mogli udzielać wywiadów dla telewizji. A teraz żegnam was, zmęczyłem się. – Do widzenia – ukłonił się przesadnie Wilk, po czym zawołał spacerującego Tomka i wspólnie z nim opuścił bajeczną rezydencję Winceja. Jeszcze tegoż samego dnia do apartamentu przybyszów został dostarczony uniwersalny tłumacz. Była to niewielka, błyszcząca skrzynka. W komplecie z nią znajdowała się mała, bezprzewodowa słuchaweczka. Wilk niczym ekspert wziął do ręki urządzenie i włożył do ucha słuchawkę. Nacisnął jeden z trzech przycisków, przełączając w ten sposób tłumacza na zapis nowych słówek. W efekcie tego w słuchawce zabrzmiał pierwszy wyraz po sjuzańsku. Zaraz potem Wilk wypowiedział jego odpowiednik po polsku. Tłumacz to „zapamiętał", a następnie podał kolejne słowo. W ten sposób cykl się powtarzał. Tomasz cieszył się, widząc jak jego przyjaciel nie szczędzi czasu na wprowadzanie kolejnych słów. Czuł, że wkrótce będzie mógł dogadać się z każdym Sjuzaninem. Czas płynął, zrobiło się późno. Wilk znużony „mówieniem do pudełka" położył się i w chwilę później zasnął. Tomasz nie był zmęczony. Dziwił się temu, że jego towarzysz może tak spokojnie spać, że jest taki beztroski. Czuł, iż nic nie będzie już takie jak dawniej. Wyszedł wtedy na korytarz (no, no - potrafił nawet otworzyć drzwi). Zjechał windą na parter i ruszył w kierunku wyjścia. Na dworze panowała ciemność. Chłopak spojrzał w niebo. Ujrzał ledwie dostrzegalne gwiazdy, przyćmione blaskiem neonów. Krzyknął wówczas: – O świecie! Zobaczyłem już tyle wspaniałych rzeczy, a jestem tutaj dopiero dwa dni. Jak wiele jeszcze ujrzę i doświadczę? Dlaczego akurat mnie wybrałeś na tego pierwszego? Czy podołam temu wszystkiemu, czy w ogóle jestem tego godzien? Co się teraz wydarzy? Czy będę potrafił żyć jak dawniej? Anno, kocham cię, kocham ponad wszystko! Jego głos odbił się echem. Tomek chciał powiedzieć więcej, lecz zauważył, że zbliża się grupka ludzi. Zrobił wtedy obojętny wyraz twarzy i pełen błądzących myśli wrócił do hotelu. A noc była cicha i tajemnicza... KONIEC ROZDZIAŁU IV. SJUZA – RAJ WE WSZECHŚWIECIE Następnego dnia rano (no, tak prawie rano) Tomek przystąpił do testowania częściowo już zaprogramowanego tłumacza. – Zobacz, jeśli chcesz mówić - naciskasz ten guziczek, a jeśli słuchać - tamten. Prawda, że proste? – tłumaczył Wilk. – To się okaże. A co się dzieje, jeśli tłumacz nie ma w pamięci jakiegoś wyrazu? – Wówczas wydaje dźwięk „Bi". Zresztą sam spróbuj. Chłopak włożył do ucha słuchaweczkę i „zamienił się w słuch". Wilk wypowiedział zdanie po sjuzańsku. – „Bi bi bi o taki bi" – usłyszał Tomek. – Nie rozumiem – odparł lekko zawiedziony. – Powiedziałem: „Całe życie marzyłem o takim tłumaczu". – Hm, nie chciałbym cię martwić Wilku, ale usłyszałem mocno okrojoną wersję. – Spokojnie, wprowadziłem zaledwie jedną czwartą słówek. Jestem dopiero przy literze „umc". Programowanie tłumacza okazało się niezwykle czasochłonnym zadaniem. Z tego powodu przybysze przez kolejne dwa dni prawie nie opuszczali hotelu. Wprowadzanie słówek było zajęciem równie ciekawym co przepisywanie książki telefonicznej. Jednak z drugiej strony wspomniany okres był czymś w rodzaju „oswojenia się" z nową planetą. Tomek i Wilk mieli dzięki temu czas na „przetrawienie" swoich przeżyć. Gdy praca została ukończona Wilk w ramach testu tłumacza, poprosił obsługę hotelową o jakiś holo –film. W efekcie dostarczono „Mój pierwszy kontakt ze Sjuzą". – Ten film jest przeznaczony dla mieszkańców Zajry, którzy dotychczas nie mieli zielonego pojęcia o Sjuzie – wyczytał z opakowania Wilk. – Zawiera on podstawowe informacje i co najciekawsze, opracowany jest w 46-ściu różnych językach. Teraz się okaże czy te dwa dni pracy nie poszły na marne... – To do dzieła! Wilk włożył krążek z holo-filmem do znajdującej się w ścianie szufladki. Wydał odpowiednią komendę głosową, po czym na środku pokoju pojawił się, dobrze już znany, trójwymiarowy ekran. Po chwili zaczęła się projekcja. Ukazała się czerwona sylwetka Sjuzy. Lektor łagonym głosem mówił: „Tak wygląda nasza planeta Sjuza - raj we wszechświecie". Tomek natomiast słyszał: „Tak widać nasza planeta Sjuza - raj w biii świecie". – Rozumiesz? – pytał niecierpliwie Wilk. – Ychy – przytaknął zadowolony chłopak. – Tylko dlaczego tłumaczenie nie ma poprawnej formy? – Oj, nie przesadzaj! Nie ma rzeczy idealnych. Pokaż mi gdzieś na Ziemi, urządzenie tłumaczące język sjuzański. Zamiast cieszyć się, że masz do czynienia z takim cudem techniki, robisz problem że mówi niepoprawnie. Może jeszcze zły akcent? Tomek nic nie odpowiedział. Swoją uwagę skupił na holo-filmie. Aby szanownym czytelnikom (no i oczywiście czytelniczkom) oszczędzić kwaśnych min, spowodowanych czytaniem „pokaleczonej" polszczyzny, pozwolę sobie pisać dalsze tłumaczenia w normalnej formie. „Ja chcieć kupić jeść" - sami widzicie jak to głupio wygląda. Ale powróćmy do filmu. „Tak wygląda nasza planeta Sjuza - raj we wszechświecie. Jej czerwony kolor jest ogólnoświatowym symbolem dobrobytu i szczęścia. Sjuza wykonuje obrót wokół własnej osi w czasie czterdziestu herkanów. Z kolei co 12480 (312 sjuzańskich dni) okrąża gwiazdę Re-et. Nasza planeta nie jest jednak jedyną, która okrąża Re-et. Są prócz niej, jeszcze trzy. Na każdej z nich pionierzy kosmosu (mimo braku atmosfery) zbudowali szereg baz i laboratoriów (...)." Po obejrzeniu trójwymiarowego filmu Tomek i Wilk wynajęli luksusowy ślizgacz wraz z kierowcą i pojechali do centrum handlowego, najbliższej dzielnicy Rozren. Dzięki dużej ilości pieniędzy na koncie, zwiedzanie sklepów było dla przybyszów czystą przyjemnością. Niezadowolony był tylko wynajęty kierowca, który musiał przewozić prócz dwóch pasażerów, ogromną ilość bagażów. – Na drugi raz wynajmijcie sobie ślizgacz towarowy! – Spokojnie, zapłacimy podwójnie. – A, chyba że tak... Może pomóc w noszeniu? Wrażenie jakie wywarły na Tomaszu i jego starszym przyjacielu nowoczesne sklepy było wręcz piorunujące. Najbardziej zachwyciło ich samoobsługowe centrum handlowe oferujące sprzęt elektroniczny. – Zobacz Tomuś jaki wspaniały generator hologramów! – Łał, świetny! Kup go. – Dobrze ale nie możemy przesadzać. Jeszcze się Wincej zdenerwuje… – Trwonimy? Przecież kupujemy tylko niezbędne drobiazgi – powiedział Tomek chowając do torby kolejny, multimedialny komputer. – Ostatecznie jesteśmy spragnionymi wiedzy pionierami kosmosu! Gdy przyjaciele przepełnieni wrażeniami i zakupami wracali wieczorem do domu Tomasz, który był zagorzałym wielbicielem gier komputerowych wpadł na pomysł. – Wilku, przejedźmy się jeszcze do jakiegoś salonu gier. – Może jutro? – odparł znużony przyjaciel. – Nogi mnie już bolą. – Do jutra się nie doczekam – upierał się chłopak. – Dobrze, niech ci będzie – zgodził się w końcu Wilk. – Panie kierowco proszę nas zawieść do jakiegoś dobrego salonu gier wideo! – Proszę bardzo. Obładowany zakupami ślizgacz mknął przez okryte płaszczem nocy Rozren. „Ulice" były jasno oświetlone, a budynki mieniły się kolorowym światłem neonów i hologramów reklamowych. Po paru minutach przyjaciele byli na miejscu. Tomek jako pierwszy wysiadł i pobiegł w kierunku sporego budynku. Wewnątrz znajdowało się kilkaset automatów do gry, kuszących wspaniałą grafiką i muzyką. Niektóre z nich zamiast monitorów wyświetlały obraz w postaci hologramów. – I co, jak ci się tu podoba? – spytał Wilk. – Jest bosko! Chyba nigdy stąd nie wyjdę! – Tego się właśnie obawiałem… Po godzinie intensywnej gry na wielu automatach uwagę Tomka przykuła logiczna gra „RERE 3000". Przyglądając się innym graczom, szybko pojął jej zasady. Potem zagrał, lecz nie poszło mu najlepiej. Jak na złość, przyglądała się temu wszystkiemu grupka młodzieży, która widząc amatorstwo, zaczęła się śmiać. Tomasz już chciał odejść od „pechowego" automatu, gdy nagle coś go podkusiło i wrzucił jeszcze jeden żeton. Tym razem poszło mu już znacznie lepiej. Znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce najlepszych. Zachęcony powodzeniem grał dalej. Trzecia gra poszła mu perfekcyjnie, w efekcie czego zajął pierwsze miejsce. Gdy tego dokonał podeszła do niego wspomniana grupka młodzieży. Tomek pospiesznie włączył swojego tłumacza, gdyż jeden chłopak zaczął coś do niego mówić. – Phi, z komputerem to każdy może wygrać. Spróbuj wygrać ze mną! – zabrzmiało w słuchawce. – Czemu nie, mogę spróbować – odparł stanowczo chłopak. – Moje warunki są następujące. Gramy dwa razy. Jeśli będzie remis rozgrywamy trzecią rundę. Przegrany kupuje zwycięzcy 10 żetonów. Przyjmujesz wyzwanie, czy pękasz? – W porządku, zakład stoi. Rozpoczął się pasjonujący pojedynek w „RERE 3000". Mimo iż przeciwnik grał dobrze, nie miał z Tomkiem najmniejszych szans. Młody Ziemianin odniósł w obu rundach błyskotliwe zwycięstwo. – Masz, fuksiarzu – odparł przegrany wkładając do ręki Tomka 10 żetonów. – Dziękuję, może rozegramy jeszcze jedną partyjkę? – zapytał zadowolony z siebie chłopak, lecz jego rozmówca bez żadnej odpowiedzi odszedł. W tym momencie podeszła do Tomka jakaś elegancko ubrana kobieta. – W czym rzecz? – spytał Tomek. – Jestem kierowniczką Salonu Gier. Chciałabym pogratulować, osiągnięcia rekordowego wyniku w „RERE 3000". Nagrodą jest 50 żetonów. Proszę. – Och, dziękuję, czuję się zaszczycony… Jeszcze długo Tomek gościł w salonie gier. Prawdopodobnie przesiedziałby tam całą noc, gdyby nie Wilk, który już padał ze zmęczenia. Kierowca również był śpiący. Posłusznie jednak odwiózł obu pasażerów do hotelu i przytaszczył wszystkie bagaże. – Dobranoc!– powiedział Wilk uiszczając obiecaną, podwójną zapłatę. – Dziękuję. Mam jeszcze jedno, małe pytanko. Czy ten Tomek, czy jak mu tam, to pana syn? – A co, może jest do mnie podobny? – Trochę… – No nie! Dobre sobie, słyszałeś Tomek? Jesteśmy podobni ha, ha, ha, ha, ha! Lecz chłopak nie słuchał. Miał zupełnie co innego w głowie. Powiedział tylko: – Miałeś rację, Sjuza to raj we wszechświecie! KONIEC ROZDZIAŁU V. WYWIAD Nazajutrz rano dźwięk wideotelefonu przerwał Wilkowi spokojny sen. – Słucham – powiedział na wpół przytomnie. Na dużym, kolorowym ekranie ukazała się twarz znajomego dowódcy. – Ty jeszcze w łóżku? – zdziwił się. – Za dwa herkany masz stawić się wraz z Ziemianinem w gmachu telewizji. Będzie przeprowadzony z wami wywiad! Wkrótce po tej rozmowie Wilk zbudził młodszego przyjaciela. Niewyspany Tomek w wyjątkowo złym humorze umył się i przebrał. Najpierw narzekał, że przerwano mu wspaniały sen. Później, podczas śniadania, zamiast konsumpcji wyrażał swoją tęsknotę za kotletem schabowym i innymi ziemskimi potrawami. W przeciągu kwadransa, czy jak kto woli czterech dziesiątych herkana, przyjaciele dotarli do ogromnego gmachu telewizji (który oczywiście w porównaniu z CZS był małym budyneczkiem). Na jego dachu znajdował się szereg anten i masztów. Po dokładnej charakteryzacji, wpuszczono gości do studia. Zanim jednak przystąpiono do realizacji programu, podbiegł do Wilka jeden z pracowników i wręczył mu kartkę, mówiąc: – Na szesnaste pytanie musisz odpowiedzieć tak jak jest tu napisane! Oburzyło to Tomasza, tym bardziej że po chwili wręczono mu podobny świstek. – Wilku, co tu jest napisane? – spytał. – Nic nie rozumiem z tych krzaczków. – Pokaż... – zainteresował się starszy przyjaciel. – Chodzi tutaj o to, że kiedy spytają się co wywarło na tobie największe wrażenie, musisz odpowiedzieć, że audiencja u Winceja, który stał się twym idolem. – Przecież to bzdury! – Doskonale wiem o tym, ale nie mamy wyboru. Kto wie co mogłoby nas spotkać w przypadku sprzeciwu. Wiesz przecież, że Wincej ma władzę nieograniczoną... Po chwili światła przygasły i studio wypełniło się donośną muzyką. Prowadzący program przedstawił gości, po czym zaczął obsypywać ich lawiną pytań. Większość dotyczyła Ziemi i jej mieszkańców. Rzadziej zdarzały się pytania osobiste. Jedno jednak było szczególne. – Czy zamierza pan wrócić na Ziemię? – zwrócił się prezenter do Tomasza. Chłopak nie odpowiedział od razu. Po namyśle rzekł: – Tak, jak najbardziej. Kocham moją planetę i mój kraj. Tam się wychowałem i tam przeżyłem najwspanialsze chwile mojego życia. Tam zostawiłem rodzinę, przyjaciół i swoją najdroższą. Wiem, Ziemia jest zacofana pod wieloma względami i wiele brakuje jej do Sjuzy. Jest jednak moją ojczyzną. Nic mnie nie powstrzyma przed powrotem! Tomek nie uważał się nigdy za patriotę. Często pytany o postawę wobec ojczyzny odpowiadał: „wyrosłem z patriotyzmu". Jednak tym razem, gdy wypowiedział słowa: „moja ojczyzna", spłynęła mu łza. Szesnaste pytanie dotyczyło oceny systemu władzy. Wilk odparł na nie dokładnie jak mu nakazano. – Byłem w wielu zakątkach naszej galaktyki i widziałem naprawdę wiele, lecz z takim wspaniałym sposobem sprawowania władzy jak na Sjuzie, nie zetknąłem się nigdy. Później zapytano Tomka, co wywarło na nim największe wrażenie. Chłopak bez zastanowienia odparł: – Audiencja u Winceja. – Dlaczego? – dopytywał prezenter. – Po tym jak go poznałem, z całą pewnością mogę stwierdzić, że to geniusz. Po wypowiedzeniu tych słów, wywiad natychmiast przerwano. – Zwariowałeś? – krzyknął do Tomasza prowadzący program. – Miałeś powiedzieć: „stał się moim idolem" – Wydało mi się, że słowo geniusz będzie bardziej stosowne. Czy to coś złego? – Słowo „geniusz" – wtrącił po polsku Wilk – w sjuzańskim języku potocznym oznacza impotenta, a program ten nadawano na żywo. – Ups... Dalsze wydarzenia potoczyły się nadzwyczaj prędko. Dyrektor telewizji zwolnił z pracy prowadzącego wywiad. Po chwili przyszło pismo z CZS, zawierające dymisję wspomnianego dyrektora. Dowódca rozkazał jak najszybciej odwieźć Tomasza i Wilka do hotelu. – Zobaczycie, jeszcze się Wincej z wami policzy – powiedział groźnie, a jego poważna mina podwoiła znaczenie słów. Po drodze uwagę naszych niefortunnych przyjaciół przykuł zebrany u podnóża CZS, wzburzony tłum. Liczył około stu osób. Sądząc po treści transparentów, protestanci byli przeciwnikami Winceja. Wyraz olbrzymiego poruszenia pojawił się na twarzach Tomasza i Wilka, bowiem gdy tylko tłum zbliżył się dostatecznie blisko CZS, żołnierze Winceja otworzyli ogień. Manifestanci w panice zaczęli chaotycznie uciekać na wszystkie strony. Wojskowe lasery były jednak od nich dużo szybsze. Ludzie padali jeden za drugim, niektórzy przepaleni na wylot, inni pozbawieni różnych części ciała. Ginęli nawet ci, którzy z podniesionymi do góry rękoma pochodzili do żołnierzy, prosząc ich o łaskę. – Tego widoku nie zapomnę nigdy – powiedział drżącym głosem Tomek, patrząc na umierające masy ludzi. – Jest tak, jak Wincej mówił. Można z nim walczyć ale nie wygrywać... – stwierdził ponuro Wilk. Tylko kierowca ślizgacza nie okazał po sobie żadnych emocji. Być może nie miał w sobie ani krzty człowieczeństwa, lub doskonale maskował swoje uczucia. Możliwe też, że był już przyzwyczajony do tego typu wydarzeń. * W hotelu Wilk pokazał Tomaszowi jakiś tajemniczy skrawek papieru. – Co to? – spytał chłopak. – Za chwilę ci powiem. Najpierw wyjdźmy na zewnątrz. Te ściany mogą mieć uszy... Gdy oboje wyszli na dwór Wilk powrócił do tematu. – To ulotka. Znalazłem ją w pobliżu gmachu telewizji. – Przeczytaj. Tyrania, despotyzm, Wincej! Przyjaciele, czy o taką Sjuzę walczyliśmy? Gdzie nasze prawa? Zajranie są dyskryminowani i wyzyskiwani. Ich autonomia, to kolejne kłamstwo Winceja! Siedemdziesiąt procent ludności na Sjuzie żyje w nędzy i ubóstwie! Nie jest jeszcze za późno. I ty możesz przyłączyć się do „Wolnej Zajry"! – Hm, coraz mniej podoba mi się ten raj we wszechświecie – stwierdził Tomek. – Wincej to bardzo zły człowiek. Doszedł do władzy poprzez rewolucję. Ludzie wierzyli w niego i ogłosili go władcą. Później okazało się, że wszystkich oszukał. – To straszne. Wiesz czego się obawiam? – Tego, że Wincej zapragnie zawładnąć Ziemią? – Skąd wiesz? – Znam cię Tomku. Jesteś mi niczym syn. – ... – Twoje obawy są zbyteczne. Zaraz po naszym przybyciu na Sjuzę usunąłem z komputera dane dotyczące drogi na Ziemię. Czy masz jeszcze ten krążek, który dałem ci w czasie podróży? – Jasne, noszę go przy sobie – powiedział chłopak wyciągając z kieszeni wspomniany przedmiot. – Spójrz mam jeszcze jedną kopię – stwierdził Wilk, wyciągając identyczny, biały krążek. – Genialnie to wymyśliłeś. Teraz Wincej może sobie pomarzyć o Ziemi, a my w każdej chwili jesteśmy w stanie na nią polecieć! Tylko czy naukowcy niczego nie podejrzewają? – Nie wiem czy dadzą się nabrać. Wprowadziłem inne, fałszywe dane. – Nie chcę tu dłużej być. Boję się. Chciałbym zabrać ze sobą parę tutejszych nowoczesnych zabawek i wrócić na Ziemię. – Myślisz, że ja nie? To już nie jest ta wspaniała planeta co kiedyś, przed czterystu laty. Pragnę wrócić na Ziemię, do Polski. Tam jest moje miejsce. – Musimy obmyślić jakiś plan ucieczki. To nie będzie łatwe – stwierdził Tomek. – Trudne, ale nie niemożliwe. Mówiłem ci przecież, że nie ma na świecie rzeczy niemożliwych. Są tylko takie, na których wykonanie mamy zbyt... – ...mało czasu – dokończył chłopak. – Znam to na pamięć. Chodźmy już! – Zaczekaj. Jeszcze jedna sprawa. – ? – Chyba zdajesz sobie sprawę, że jeśliby ten krążek trafił w niepowołane ręce, zginęłoby wiele niewinnych ludzi. Dlatego jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w ekstremalnej sytuacji, przełam go. Wówczas dane ulegną nieodwracalnemu uszkodzeniu. Czy możesz mi to obiecać? – Obiecuję! – powiedział niemalże krzykiem Tomek, a dźwięk jego głosu odbił się szerokim echem. KONIEC ROZDZIAŁU VI. MARGINES Kolejnego dzionka, gdy Słońce... przepraszam Re-et lśnił wysoko na niebie, do hotelu naszych przyjaciół przyjechał, dobrze już znany czytelnikom (czytelniczkom zapewne jeszcze bardziej) dowódca. Zabrał Wilka do laboratorium, tłumacząc że naukowcy nie mogą dać sobie rady z analizą pojazdu kosmicznego. Tomasz od razu domyślił się, że chodzi o usunięte dane. Nie mniej jednak, nie zdradził się żadnym gestem. Wilk „paląc głupa" posłusznie pojechał, zostawiając przyjaciela samego. * Mijały godziny... przepraszam herkany. Zapadł wieczór, a Wilka nadal nie było. Chłopak początkowo nie zwracał na to uwagi, zajęty grą w „RERE 3000". Jednak gdy pora zrobiła się bardzo późna zawładnęły nim nerwy. Włączył trójwymiarowy telewizor. „Dobry wieczór. Oto najświeższy serwis informacyjny: 1. Komisja PFFJ ustaliła, że organizatorem wczorajszej demonstracji pod CZS była nielegalna organizacja „Wolna Zajra". Ustalono także, iż użycie broni laserowej przez wojsko było zgodne z prawem i jak najbardziej konieczne. 2. Światowej sławy profesor Manerhaz nie dokonał planowanego na dzisiejszy dzień eksperymentu przemieszczenia królika w czwartym wymiarze. Nie zezwoliła na to Komisja Obrony Zwierząt. 3. Przed chwilą na ulicy 861 nie zidentyfikowany sprawca dokonał zamachu na życie przybyłego niedawno kosmonauty Ardekensesza Freszkąbudźa. „ – Rety, przecież to Wilk – zatrwożył się Tomek, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. „Z zeznań świadków wynika, że Ardekensesz,, zanim stracił przytomność wyciągnął magnetyczny dysk i przełamał go. Zmarł w drodze do szpitala. Oto portret pamięciowy zabójcy:" Tomasz pobladł, jak prześcieradło, widząc w trójwymiarowym ekranie... własne popiersie. Spiker kontynuował: „Osoby, które miały do czynienia z mordercą proszone są o kontakt z policją. Uwaga, przestępca ma broń i jest niebezpieczny." – Ma broń i jest niebezpieczny – krzyknął wystraszony Tomek. – Wrobili mnie, Wilk nie żyje! Co robić, co robić? Na szczęście strach nie odebrał mu zdrowego rozsądku. Błyskawicznie wbiegł do łazienki i zajął się zmianą wyglądu. Na początku ulizał włosy do góry, usztywniając je czymś w rodzaju żelu. Później wypchał policzki zwojem nieprzyjemnej w smaku, waty. Na koniec domalował sobie nieduże, czarne wąsy. – Ojej – powiedział do lustra nie mogąc się jeszcze przyzwyczaić do swojego wyglądu. „Przystojniaczek" zabrał ze sobą otrzymaną od dowódcy kartę kredytową oraz miniaturowy generator hologramów. – To się zawsze może przydać – pomyślał i wybiegł z hotelu, niczym uczeń uciekający ze szkoły, któremu powie się, że nie ma lekcji. Gdy tylko nasz bohater znalazł się na zewnątrz, do hotelu przyjechał (czy może raczej przyślizgał się) duży, wojskowy ślizgacz. Ze środka wysiadło około tuzina żołnierzy. Tomek przezornie ukrył się. – Przyjechali po mnie. Miałem szczęście – pomyślał z ulgą, po czym zaszył się w mroczne zaułki Rozren. Tomek znalazł bezpieczne schronienie w jakimś slumsie. Pod wpływem ciemnej nocy ogarnął go melancholijny nastrój. Zapłakał wtenczas nad tragicznym losem przyjaciela. Przypomniał wspólnie spędzone, radosne chwile. W głowie, niczym dzwon, brzmiały mu słowa Wilka: „Nie ma w świecie rzeczy niemożliwych". Podniecony tą myślą i przepełniony gniewem wstał i na całe gardło krzyknął ku gwiaździstemu niebu: –Pomszczę cię Wilku, przysięgam! * Począwszy od tamtego, tragicznego dnia rozpoczął się kolejny, trudny okres w życiu Tomasza. Został bez dachu nad głową i pieniędzy (karta kredytowa okazała wstrzymana). Początkowo jeszcze nie było tak źle - sprzedał miniaturowy generator hologramów, co zapewniło mu wyżywienie na kilka dni. Później zaczął odwiedzać salony gier, gdzie pobijając kolejne rekordy w „RERE 3000" wygrywał sporo żetonów. Jednak nie na wiele to starczało. Nieraz kładł się spać z pustym żołądkiem. Poznał najbiedniejsze rejony Rozren. Nieraz przechodziły mu ciarki na widok głodujących dzieci. Obcował na co dzień z ludźmi żyjącymi w skrajnym ubóstwie i co gorsze miał świadomość, że niebawem będzie wyglądał tak samo jak oni. Nocował w kartonach wśród brudu, smrodu i gryzoni. Jednak to wszystko było niczym w porównaniu z czającym się wszędzie, spędzającym sen z powiek strachem. Niepewność jutra wzrastała z dnia na dzień. – Co będzie dalej? – to pytanie gryzło często Tomasza, podobnie jak wszędobylskie komary… Nadszedł jednak dzień, który niczym dobry omen, przyniósł kres beznadziejnemu życiu. Ale zacznijmy od początku… Tomasz w poszukiwaniu pracy zawędrował do skomputeryzowanego biura zatrudnienia. Tam podszedł do najmniej skomplikowanie wyglądającego automatu i wcisnął jeden z kilkunastu przycisków. Wnet na ekranie pojawił się stosowny komunikat. Niestety chłopak nie potrafił czytać sjuzańskich „szlaczków". Zniechęcony tym, smutno spuścił głowę. Zrezygnował. Nie zauważył nawet, że od dłuższego czasu jest obserwowany. Przyglądał mu się młody mężczyzna o długich, jasnych włosach, które raz po raz opadały mu na tęczowe okulary. Tomasz miał już opuścić biuro zatrudnieniu, gdy nagle stanął przed nim ów obserwator, mówiąc coś po sjuzańsku, życzliwie się uśmiechając. – Pedał, czy co? – powiedział do siebie przerażony Tomek, prędko wkładając do ucha słuchaweczkę od uniwersalnego tłumacza. – To ty jesteś tym kosmonautą? – Nie… – Przecież widziałem z tobą wywiad – upierał się nieznajomy. – Odczep się. Musiałeś mnie z kimś pomylić. – Mogę ci pomóc. Zaufaj mi. Tomek zawahał się. Słowo „pomoc" zabrzmiało mu nad wyraz pięknie. Z drugiej jednak strony obawiał się, że poprzez odsłonięcie swej tożsamości może szybko zostać aresztowany. Po chwili namysłu, nadzieja wzięła w nim górę i postanowił zaryzykować. Niepewnie, lecz jednoznacznie, przytaknął. – Nie bój się. Wiem, że jesteś poszukiwany, i że… jesteś niewinny. Potrzebujesz pracy? – Tak. – To świetnie się składa, bo akurat szukam kogoś, z kim mógłbym latać w Specjalnych Oddziałach Międzyplanetarnych. Podejdźmy do tamtego automatu. A tak w ogóle to się przedstawię – powiedział nieznajomy, odgarniając włosy z twarzy – Jestem Nau, a ty? – Tomasz. – Tomasz, Tomasz. Trudno to wymówić, ale powinienem zapamiętać. Kim wolisz być pilotem, czy strzelcem? – Nie rozumiem... – Pytam czy w S.O.M. chcesz pilotować pojazd czy obsługiwać w nim działka laserowo-plazmowe. – Wiesz, ja nie mam żadnych kwalifikacji. Nie wiem nawet czy bym potrafił? – Och to tylko formalność. I tak dałbym sobie radę samemu, ale takie są wymogi. Wpiszę, że jesteś wysoko wykwalifikowanym strzelcem, dobrze? – Dobrze – powtórzył zdezorientowany Tomek. – Podaj mi teraz swoją kartę identyfikacyjną. – Nie mam... – Hm, niedobrze… Ale jakoś sobie poradzimy. Po tych słowach Nau podciągnął rękaw lewej ręki, odsłaniając miniaturową klawiaturę. – Stań trochę bardziej na prawo – powiedział do Tomka – tak aby osłonić mnie przed tamtą kamerą. Gdy Nau zniknął z pola widzenia kamery, błyskawicznie podłączył swój komputer z automatem. Jego palce błyskawicznie buszowały po klawiaturze. Po chwili na ekranie pojawił się komunikat oznajmujący pomyślne wykonanie zadania. – W porządku, jesteśmy przyjęci – oświadczył zadowolony z siebie Nau. – Od dzisiaj nazywasz się Berdżągr Megoffercz, masz 25 lat i jesteś wysoko kwalifikowanym strzelcem. Zapamiętasz? – Oczywiście... Berdżągr jaki? Dalszą rozmowę ułatwiła wysunięta przez Sjuzanina perspektywa wspólnie zjedzonego obiadu. Jak można się było domyśleć, głodny Tomek przystał na to nadzwyczaj chętnie, w efekcie czego nareszcie mógł najeść się do syta. Potrawy, którymi niegdyś gardził, teraz smakowały mu wyśmienicie. – Dawno nie jadłem tak dobrego posiłku – zachwalał. – Nie przesadzaj Tomasz. – Wierz mi, ostatnimi czasy żywiłem się wyłącznie jakimiś pomyjami. Sprzedawca zachwalał, że to bardzo zdrowa potrawa, a ja na nic lepszego nie miałem pieniędzy. – Nie martw się. W Specjalnych Oddziałach Międzyplanetarnych dobrze płacą. Tomek ucieszył się na wieść o dobrych zarobkach. Obudziła się w nim nadzieja powrotu na Ziemię. – Podwieźć cię do domu? – zaproponował Nau. – Nie, dzięki. Pójdę pieszo. – odparł wykrętnie Tomasz. – Nie krępuj się, to dla mnie żaden kłopot – nie ustępował Sjuzanin. – Gdzie mieszkasz? – Ja... Jakby ci to powiedzieć... Ja nie mam domu... Wieść ta poruszyła Nau`a. Zmarszczył brwi i poprawił swe tęczowe okularki. Po krótkim namyśle przybrał życzliwy wyraz twarzy i zaproponował: – Może do czasu, gdy zarobisz na własne lokum, zamieszkasz u mnie? KONIEC ROZDZIAŁU VII. LUKSUS – Już wstałeś? – spytał zaskoczony Nau. – Ychy. – Zauważyłem, że jesteś niezły w „RERE 3000". – Tak – odparł chełpliwie Tomasz. – Jestem mistrzem. Chcesz może się zmierzyć? – Może innym razem… Widzę, że interesują cię komputery. – Bardzo. – Najwyższy więc czas abyś poznał mojego przyjaciela, Goldiego. W momencie gdy Tomek zastanawiał się nad wyglądem wspomnianego przyjaciela, w domu Nau`a zabrzmiał głos. – Miło mi ciebie poznać Tomaszu. Ziemianin nie zdziwił się. Nie po raz pierwszy miał do czynienia z mówiącym komputerem. – Widzę, że niełatwo zrobić na tobie wrażenie. Zaraz jednak się zdziwisz. Daj na chwilkę swego tłumacza – powiedział Nau, po czym wziął od Tomka urządzenie. Pospiesznym gestem odgarnął włosy z twarzy. Podwinął rękaw lewej ręki, odsłaniając przez to swoją miniaturową klawiaturę i podłączył do niej tłumacza. – Goldi, skopiuj to – zwrócił się do komputera. W mgnieniu oka Goldi skopiował dane, po czym zwrócił się do Tomka czystą, poprawną polszczyzną. – Witam cię po raz wtóry Tomaszu. – Jeny, to coś jest super! – To nie żadne coś – sprostował Nau – tylko Goldi, pierwszy na świecie komputer posiadający sztuczną inteligencję. Pracę nad jego budową rozpoczął mój ojciec Miał wówczas siedemnaście lat. Tata już wówczas był geniuszem w dziedzinie elektroniki. – I ty przejąłeś jego dzieło. – wtrącił Tomasz. – Tak, tata nie zdążył skończyć Goldiego. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, mając zaledwie czterdzieści dwa lata... Był przeciwnikiem Winceja... – Znam metody Winceja. – przyznał Tomek. – Ja też je znam, aż za dobrze... Po śmierci taty, poprzysiągłem zemstę. – Wincej zamordował mojego przyjaciela. Żądza zemsty nas łączy... Chłopacy uścisnęli sobie dłonie. – Po tragicznej śmierci taty, Goldi był już prawie gotowy – kontynuował Sjuzanin. – Skończyłem więc szkoły elektroniczne i wznowiłem pracę nad nim. – I co? – No i skończyłem. – Jesteś geniuszem elektroniki! – Hm, nie przesadzaj. Poza tym chyba już przekonałeś się co u nas oznacza słowo „geniusz"? – Ups, przepraszam. – Goldi nie zadziałał tak od razu. Błędy korygowałem ponad pół roku. Nie przespałem setek nocy. Interfejs użytkownika poprawiałem tysiące razy. Wydałem cały majątek na podzespoły. Były dni, w których chciałem zrezygnować z wszystkiego… – Chyba nie żałujesz? – spytał Tomek. – Żałować? Jeszcze czego! – zaprzeczył Sjuzanin. – Zrobiłem najlepszy komputer świata, posiadający nieograniczone możliwości, prawda Goldi? – Przecież mnie znasz – odparł skromnie komputer. – Nie lubię się chwalić. – W porządku – stwierdził Nau. – Zatem wejdź do systemu obsługującego interfejs konwersacyjny i w parametrach inteligencji ustaw skromność na zero. – Proszę bardzo. Powiadam zatem, że jestem najwspanialszym i najgenialniejszym komputerem wszechświata. Moja inteligencja wysoce przerasta każdego, choćby nie wiem jak genialnego człowieka. Poza tym najnowocześniejszy i najwygodniejszy interfejs użytkownika, daje arcywspaniałe… – Dobra, dobra, nie przesadzaj. Ustaw skromność z powrotem na dwieście pięćdziesiąt sześć. – Niesamowite – wykrzyknął zafascynowany Tomasz. – Jesteś mistrzem elektroniki! – Owszem, znam się na tym, ale elektronika nie jest moją najmocniejszą stroną – tłumaczył Nau. – Większość nowych układów zaprojektował sam Goldi. – Jak to? Sam sobie? – Tak, mówiłem ci przecież, że ma nieograniczone możliwości. Tomasz nie chciał pytać o nic więcej. Po chwili jednak ciekawość wzięła w nim górę. – Czy to jest Goldi? – powiedział wskazując na znajdującą się w rogu pokoju, wielką skrzynię. – Ależ nie – zaśmiał się Nau. – Goldi jest większy niż moje mieszkanie. Znajduje się w… bezpiecznym miejscu. Łączność z nim mam zapewnioną poprzez okulary, w których jest kamera, mikrofon. Zapewniają mi także niewielką noktowizację. Poza tym do twarzy mi w nich, co? – A bo ja wiem... Powiedz mi lepiej co to za skrzynia? – Skrzynia? – roześmiał się po raz wtóry Nau. – To najnowszy model Xynosa. – A fajnie, że wiem co to Xynos! – Nie słyszałeś nigdy o xynosowym świecie? – Nie bardzo... – To taki sztuczny świat stworzony komputerowo. W głowie Tomka zaświtały dwa słowa: „wirtualna rzeczywistość". Serce uderzyło donośnie, niczym dzwon. – Nau, pokaż mi ten świat, zawsze marzyłem o czymś takim. – Proszę bardzo. Ubierz ten hełm... W porządku? – Auć, trochę ciasny... O, już dobry. – Co widzisz? – Ciemność. – Bardzo dobrze. Wejdź teraz do Xynosa. Uważaj na głowę… Doskonale. No to zostawiam cię sam na sam z Goldim. – powiedział Nau, zamykając drzwi. – Ale… – zaprotestował chłopak. Jednak drzwi Xynosa były już zamknięte. Tomasz poczuł, że jakaś siła unosi go lekko w górę. W mgnieniu oka na wyświetlaczach pojawił się spory pokój. Posadzka i ściany świeciły lekkim błękitem. W centrum pomieszczenia znajdowała się gruba kolumna, otoczona ze wszystkich stron lustrami. Tomek spacerował, skakał, dotykał ścian, przeglądał się w lustrach, a nawet czuł zmieniające się, przyjemne zapachy. Wtem podłoga gwałtownie rozsunęła się i wyszła z niej śliczna dziewczyna. – Cześć! – powiedziała. Tomasz nie krył zachwytu. Najładniej jak potrafił uśmiechnął się i zamrugał swymi niebieskimi oczami. – Jestem Goldi – przedstawiła się dziewczyna. – To ty jesteś dziewczyną? – Dziewczyną? Też coś! Jestem komputerem. Mogę przybierać dowolną sylwetkę i kontrolować dowolną ilość postaci. Spójrz! Goldi krzyknął (czy może raczej krzyknęła) „menu". Natychmiast z podłogi wysunął się słupek, którego górna część przekształciła się w duży ekran. Dziewczyna błyskawicznymi i precyzyjnymi gestami przełączyła (przesuwając palcem bezpośrednio po ekranie) kilka opcji, po czym zamieniła się... w Nau`a. – Zaraz, zaraz – powiedział zafascynowany Tomek – skoro jestem w xynosowym świecie, to też mogę zmieniać swój wygląd, co? – I tak i nie – powiedział Goldi odgarniając włosy z twarzy. – Możesz zmieniać się w postacie tylko o zbliżonej budowie ciała. – Rozumiem – powiedział chłopak, po czym przywołał „menu" i przeszedł w nim do opcji wyboru sylwetki. – Widzę, że szybko się uczysz – pochwalił komputer. – Teraz zaakceptuj to trójkątem. – Wiem. Tomasz musnął trójkątny przycisk, po czym na ekranie „menu" pojawiły się różne twarze. Wybrał przystojnego, umięśnionego bruneta o romantycznych fiołkowych oczach. – Ładnie wyglądam? Goldi nie odpowiedział. Spojrzał tylko z ironicznym uśmiechem Nau`a. – Przenieśmy się teraz do jakiejś dzielnicy xynosowego miasta, Xynu. – zaproponował po chwili. – Zaraz, zaraz – zaoponował chłopak. – Nie ruszę się stąd dopóki nie wytłumaczysz mi na jakiej zasadzie to wszystko działa. – W porządku – powiedział Goldi poprawiając tęczowe okulary. – Zacznę może od hełmu. Jest to jedyna niedoskonałość xynosowego świata. – Dlaczego? – Spróbuj dotknąć własnego nosa... – Nie mogę – zauważył Tomasz. – Czuję jakiś opór... – Właśnie dotykasz hełmu… Zawiera on wyświetlacze, głośniczki, generator zapachów... – No a detektory ruchu? – Przez cały czas specjalne czytniki umieszczone w ścianach Xynosa rejestrują każde twoje drgnięcie. Z kolei wyraz twarzy i ruchy oczu rejestruje czytnik umieszczony wewnątrz hełmu. – Dobre! – Wszelkie informacje o ruchu są przetwarzane na sygnał cyfrowy. Następnie super szybki komputer (oczywiście nie tak szybki jak ja) steruje odpowiednio obrazem, dźwiękiem, zapachem, regulatorem grawitacji i przede wszystkim XY. – XY? – zdziwił się Tomek. – XY to skomplikowana substancja chemiczna, która sterowana odpowiednim polem magnetyczno-perscercyjnym może błyskawicznie zmienić swój stan skupienia oraz gęstość. Tomasz w tej chwili zapytany o swoje imię najprawdopodobniej odparłby: „mów dalej, Goldi". – Mów dalej, Goldi! – Załóżmy że robisz krok do przodu. Wówczas komputer otrzymuje informacje o twoim ruchu i natychmiast odpowiednio dostosowuje do nich obraz, dźwięk i zapach w hełmie oraz „przesuwa" XY, tak abyś odczuł swoje poruszenie. W sumie będziesz miał wrażenie, że przesunąłeś się. W rzeczywistości jednak twoje położenie w Xynosie nie ulegnie zmianie. Ciągle będziesz w centrum. Tomek zrobił poważną minę i „trawił" słowa Goldiego. Komputer, korzystając z okazji, przywołał „menu" i przeteleportował siebie i Ziemianina do centrum Xynu. Miasto było śliczne. Świeciło czystością i pachniało nowoczesnością. Po ulicach krzątało się paru ludzi. Wszyscy byli ładni i zgrabni. Na wysokości kilku metrów bezszelestnie lewitowała bezbarwna kolejka. – Jak ci się podoba? Tomasz dopiero przy drugim powtórzeniu pytania odparł „Łał!". – W xynosowym świecie masz nieograniczone możliwości – powiedział z uśmiechem komputer. – Dziwi mnie tylko dlaczego Wincej stosuje zamiast Xynosa jakieś hologramy. Sam widziałem. – Generatory hologramów i trójwymiarowe sale projekcyjne to przeżytek. Sam Wincej to jeden wielki archaizm. Hibernuje się kiedy tylko może. Ma przeszło dwieście lat. – Nie mówmy już o tym tyranie – zmienił temat Ziemianin. – Co to jest? – To lewitujące jezioro? – Nie, tamte domy z różowymi dachami. – Acha – zaśmiał się Goldi, odgarniając włosy. – To dzielnica seksu. – Łał, chodźmy tam! – Myślałem, że zainteresują cię jakieś bardziej edukacyjne dzielnice… Nagle ład panujący na ulicy został w brutalny sposób zakłócony. Otóż pojawił się jakiś mężczyzna z wielkim (dużo większym niż normalne) MXC. Strzelił do przypadkowej kobiety. Kobieta natychmiast zniknęła, a tuż obok niej zjawili się dwaj policjanci, którzy w okamgnieniu zdematerializowali strzelca. – Używać broni można tylko w dzielnicy śmierci – powiedział Goldi. – A tamtej kobiecie nic się nie stało? – Oczywiście, że nie. Momentalnie znalazła się w swoim pokoju startowym. Chłopak zdziwił się nie po raz pierwszy. Chciał poklepać Goldiego po ramieniu, ale dłoń przeszła mu na wylot. – Nie masz włączonej materialności – oświadczył komputer. – To na co czekasz? Włącz mi! A teraz chodźmy do tamtej dzielnicy z różowymi dachami… KONIEC ROZDZIAŁU VIII. WTAJEMNICZENIE – Tomasz wstawaj! – Mamo, może dzisiaj nie pójdę do szkoły, co? – Tomaszu, wstawaj! – powtórzył stanowczo Nau. – Dzisiaj mamy pierwszy dzień pracy. * – Oto nasz pojazd – oświadczył z uśmiechem Sjuzanin. – Prawda że piękny? Tomek obszedł dookoła podziwianą maszynę. Pokiwał lekko głową. – Nau? – Słucham. – Czy ten pojazd może wykonywać peko? – zapytał nieśmiało. – Nie. Do wykonania peko potrzebny jest silnik mambrasowy. Obecnie takie coś kosztuje kupę forsy. Kryształy trzeba sprowadzać z zajańskich kopalni… – Nigdy nie wrócę za Ziemię – rozpaczał Tomek. – Nie zobaczę już nigdy swojej Anny. – Chyba w to nie wierzysz? – Hm, sam już nie wiem w co wierzyć... – Wsiadaj, zaraz powiem ci coś bardzo ważnego. Tomasz ogarnął poważnym spojrzeniem Nau`a, który właśnie poprawiał sobie tęczowe okulary. Wsiadł do pojazdu. – O co chodzi Nau? – Powiem ci gdy będziemy już w kosmosie… Goldi zamknij właz i wystartuj. Przyjmij kurs standardowy. – Proszę bardzo. – To Goldi może obsługiwać nasz pojazd? – spytał zaskoczony Tomek. – Dziwi cię to? – No… po tym co już widziałem… nie. Gdy pojazd uleciał już spory kawałek, Nau zaczął: – Słuchaj. – Słucham. – Ale poważnie… Powiem ci bardzo ważną rzecz, której nigdy nikomu nie będziesz mógł powtórzyć. – Jakiś sekret? – Tak. Pamiętaj, jeśli komukolwiek zdradzisz to co ci teraz powiem, będę cię musiał... – Fajnie! – przełknął ślinę Tomek. – Może lepiej nie mów. Nau`owi jednak zależało. Zaczął. – Słyszałeś kiedyś o organizacji „Wolna Zajra"? – zapytał. Kiedy Ziemianin przytaknął, Nau dodał: – Jestem jednym z jej przywódców... Nastała cisza. – Po co więc ten pojazd i ta praca? – przerwał milczenie Tomek. – To przykrywka – kontynuował spokojnie Nau, a grzywka opadła mu na twarz. – Muszę mieć na oku Specjalne Oddziały Międzyplanetarne. – Rozumiem... Nie wiem tylko czego wy właściwie chcecie... – Śmierci Winceja – wyszeptał Sjuzanin przez zaciśnięte zęby. – Śmierci Winceja? Śmieszne! Przecież jak z nim skończycie na jego miejsce przyjdzie ktoś nowy, prawdopodobnie jeszcze gorszy! – Nasza organizacja, jak sama nazwa wskazuje, dąży do wyzwolenia Zajry, ale nie tylko. Pragniemy wprowadzić nowy porządek na Sjuzie! Czy nie zauważyłeś, że większość Sjuzan jest bez pracy i dachu nad głową? Nie zauważyłeś? Ale to niebawem minie, wulkan wybuchnie. Nadejdzie dzień, w którym wszyscy powstaną przeciw Wincejowi! Wolna Zajra poprowadzi ludzkość ku szczęściu, dobrobytowi i spokoju! – Przepraszam, że ci przerywam – wtrącił się komputer – ale otrzymałem właśnie pierwsze zadanie od naczelnika S.O.M.`u. – Jaki mamy rozkaz? – Patrolowanie Zajry w sektorze Umc 98. – Zajry? – ucieszył się Tomek. – Nigdy jeszcze nie widziałem tej planety. – No to do dzieła! – powiedział Nau, po czym podszedł do pulpitu sterującego. – Albo nie, spróbuj samemu. Musisz przecież się nauczyć. Po kilku bardziej i mniej udanych podejściach. – O, teraz doskonale. Zawsze też możesz pójść sobie na łatwiznę i poprosić Goldiego, aby wykonał za ciebie wszystkie te operacje. – Rozumiem. Dobrze jednak, że nauczyłem się tego wszystkiego. – Wszystkiego? Przecież to zaledwie ustalanie kursu. A opanowanie sterów, klawiszologia, start, lądowanie, lot niski, obsługa działa laserowego, obsługa działa plazmowego, regulacja hydrauliki pokładowego wychodka? – Oj, daj spokój … Nau spoważniał. – Normalnie, przy maksymalnej prędkości naszego pojazdu lot na Zajrę zająłby nam około roku. Na szczęście istnieje coś takiego jak korytarz międzyplanetarny. – Aha, rozumiem – wtrącił Tomasz. – To zagięcie przestrzeni w czwartym wymiarze! – Akurat! – powiedział Nau poprawiając gwałtownie okulary. – Chyba za dużo naoglądałeś się hologramów science-fiction. Tomek zrobił niewinną minę, po czym jak gdyby nigdy nic zamrugał swoimi niebieskimi oczami. – Międzyplanetarny tunel to wiązka serrcourowo-magnetyczna powodująca bardzo szybki przesuw masy. Kiedy się przeniesiemy, stracimy kontakt z głównym terminalem Goldiego. Wówczas możliwości naszego komputera ulegną znacznemu zmniejszeniu. Ziemianin nie pytał o nic więcej. Wiedział, że kolejne wiadomości tylko zagmatwają jego, wystarczająco już chaotyczną wiedzę. * Pojazd zbliżył się do lśniącej zielonym blaskiem planety, oplecionej mlecznym, mieniącym się pierścieniem. – Oto Zajra – powiedział Sjuzanin. – Piękna! – zachwycał się Tomek. – Wygląda tak… łagodnie. – Cała nasza dzisiejsza praca sprowadza się do latania w tą i z powrotem w sektorze Umc 98. Tutaj nigdy nic się nie dzieje. – Żebyśmy tylko się nie przepracowali – zażartował Ziemianin. * * * W miarę upływu czasu Nau nabierał dużego zaufania do swojego nowego przyjaciela. Odważył się nawet zaprowadzić go do głównego zwierzchnika „Wolnej Zajry". – Mistrzu? – Witaj Nau, co cię sprowadza? – odparł starszy, łysawy mężczyzna. – Oto mój przyjaciel – powiedział Sjuzanin, po czym zawołał Tomka. Chłopak posłusznie podszedł. Ogarnął niepewnym spojrzeniem staruszka. Mistrz zmieszał się, źrenice zaiskrzyły mu. Poczuł ogarniającą go nieprzebraną energię. – Witaj w „Wolnej Zajrze"! Masz na imię... niech zgadnę... Dżajal? – Nie, Tomasz. Mistrz zmarszczył czoło. – Ten chłopak ma coś w sobie. Czuję to – pomyślał, a na jego ustach pojawił się lekki, tajemniczy uśmiech. * * * Kolejne dni były dla Tomasza nauką pilotowania pojazdów kosmicznych. Ziemianin chłonął wiedzę z nieprawdopodobną szybkością. Jego wprawa osiągnęła tak wysoki poziom, że Nau (kiedy miał dużo do zrobienia w „Wolnej Zajrze") pozwalał mu na wielogodzinne, samotne patrole. Wówczas jedynym jego towarzyszem był komputer. – Wiesz Goldi, czasem czuję się taki samotny… – Rozumiem Tomaszu – odparł melancholijnym głosem komputer. – Tęsknisz za Ziemią, za bliskimi… Tomasz skinął głową. – Jak się czujesz w naszym świecie? – zmienił temat komputer. – Hm, z jednej strony, fascynuje mnie cała ta nowoczesność. Z drugiej jednak, czuję się zagubiony. – Tak, tak, natłok przeżyć robi swoje... Lubisz Nau`a? – Też pytanie. To mój przyjaciel! Podobnie jak ty. – Dzięki… O, nadeszły nowe rozkazy. Mamy przerwać patrolowanie sektora Umc 98. Jakieś starcie w Heh 23. Kurs 37,891. Czy wszystko zrobić za ciebie? – Nie. Muszę się uczyć. – W porządku. Nawet nieźle sobie radzisz bez Nau`a… Ale nie ruszaj tej gałki! Zanim komputer zdążył dokończyć ostrzeżenie, chłopak zmienił położenie wspomnianego przełącznika. Gdy tego dokonał, ciszę lotu przeszył jakiś świst… – To nie był aktywator trzeciego steru? – Nie, aktywator jest drugi od lewej! To jest awaryjne wyrzucenie kapsuły ratunkowej… – A niech to! Czy można sprowadzić ją zdalnie? – Nie, trzeba będzie wylądować… Tomek był zły na siebie. Denerwowała go własna lekkomyślność. Z drugiej jednak strony cieszył się, bowiem wreszcie nadarzyła mu się okazja wylądowania na Zajrze. Goldi zniżył lot. Ziemianinowi ukazały się piękne, zielone leśne krajobrazy. Tomek już miał westchnąć z podziwu, gdy poczuł silny wstrząs. Pojazd zadrżał i w mgnieniu oka zaczął gwałtownie opadać w dół. – Trafiono nas. Straciłem kontrolę, spadamy! – powiedział spokojnym głosem Goldi. – Nie mam kapsuły ratunkowej. Co robić? – Wejdź do wychodka, zamknij drzwi i wciśnij na raz dwa czerwone przyciski. Tomasz z trudem (przewracając się kilkakrotnie) dotarł do ubikacji. Drżącymi rękoma nacisnął wspomniane przez komputer przyciski. Na ścianach, suficie i podłodze momentalnie „wyrosły" grube poduszki pneumatyczne. – Anno, kocham cię – wykrzyknął. – Zawsze będę cię kochał! Nagle zauważył pewien szczegół. Drzwi! Zapomniał zamknąć drzwi! Ruszył pędem. Nie zdążył. KONIEC ROZDZIAŁU IX. ZIELONY MAMBRAS Wawi była niewysoką, najwyżej dwudziestoletnią blondynką. Odziana w skąpy strój, zrywała leśne owoce. Nagle zadrżała, bowiem ciszę przeszył głośny świst, zakończony wielkim hukiem. Pobiegła. Ujrzała rozbity pojazd kosmiczny. Instynkt nie pozwalał jej się zbliżyć, ale ciekawość zwyciężyła. Zerknęła poprzez drzwi, a raczej miejsce gdzie powinny się znajdować. Jej oczom ukazał się młody, nieprzytomny chłopak. Oddychał. Pojazd mógł dosłownie w każdej chwili zapalić się i eksplodować. Zaryzykowała. Ledwie wyniosła nieprzytomnego rozbitka na bezpieczną odległość, przednia część kadłuba pojazdu zaiskrzyła. Wawi położyła się na trawie, zamknęła oczy i czekała. Nic się nie stało. * – Kogo ty przyniosłaś? – wykrzyknęła starsza pani, patrząc z wyrzutem na Wawi. – Przecież to Sjuzanin, wróg! W plemieniu O`sakr to takich od razu topią! – Ależ mamo, to przecież człowiek – odparła dziewczyna bawiąc się swoimi białymi, prostymi włosami. – Musimy mu pomóc. – Człowiek? Nie uczyłaś się ile to Sjuzanie wyrządzili nam krzywd? Czy tak postępują ludzie? – Nie wszyscy Sjuzanie są źli… – Odnieś go z powrotem. – Nie mogę go tak zostawić. Przecież jest nieprzytomny. Matka znała doskonale swoją córkę i jeszcze lepiej jej upór. Postanowiła więc sprawę umorzyć. – Poczekajmy aż wróci ojciec. Zwołamy plemienną radę i ona zadecyduje co dalej. – Dobrze mamo. Ojciec Wawi - Poranek był kimś w rodzaju szamana-uzdrowiciela. W plemiennej radzie jego słowo liczyło się najbardziej. Dziewczyna była niemal pewna, że Sjuzanin pozostanie w wiosce. Nikt przecież tak jak ona, nie potrafił przekonać Poranka. Wawi wyjrzała na zewnątrz. Trzech bosych chłopców bawiło się w ganianego. Usiadła przed domem i czekała na przybycie ojca. * – Moi drodzy! – wykrzyknął donośnie Poranek, próbując uciszyć zebrany tłum. Ludzie stali na niewielkim placu w centrum wioski. Poranek był niskim, zgarbionym człowiekiem. Przemawiał z podwyższenia, umieszczonego obok ołtarza. Ołtarzem nazywano stożkową, gładką skałę (wysoką na jakieś dwa metry), na czubku której spoczywał zielony, niezwykły mambras. Niezwykłość wspomnianego kryształu (prócz tego, że w przeciwieństwie do innych nie był niebieski) polegała na samoistnym, silnym świeceniu. Legenda głosiła, że Władca Czasu zstąpił kiedyś na Zajrę i wręczył go mieszkańcom wioski. Miało to zapewnić pokój i dostatni byt. – Moi drodzy – powtórzył Poranek, ale widząc że nie przynosi to zamierzonego efektu zmienił taktykę. – Zamknąć się! Poskutkowało. – Zebraliśmy się tu po to – kontynuował szaman – aby zadecydować co dalej zrobimy z nieprzytomnym Sjuzaniniem, który dzisiaj rozbił się w pobliżu naszej wioski. – Utopić go! – wrzasnął jeden z tłumu, staruszek o pomarszczonej twarzy. – U-to-pić! – zawtórował tłum, tworząc harmider. – Na Władcę Czasu! Uspokójcie się! Ze szemrającego tłumu wyłoniła się Wawi. W jej dużych, zielonych oczach lśniło zatroskanie i niepewność. W skupieniu spijała każde słowo ojca. – Obejrzałem rozbity pojazd. Według mnie zestrzelił go ktoś z plemienia O`sakr. Na mównicę wszedł starszy mężczyzna o pomarszczonej twarzy. – Nie chcę, aby moje wnuki wychowywały się w obecności tego Sjuzanina! Uważam, że powinniśmy go utopić. – U-to-pić! U-to-pić! – powtórzyło głośno kilka osób. – Nie wydaje mi się, że to jest dobry pomysł – przyznał następny mówca. – Chcecie używać przemocy, tak jak O`sakrczycy? Złamać nasze zasady dla jakiegoś byle Sjuzanina? Nie tak uczył Władca Czasu… Ludzie zrobili niewinne miny. – Najlepszym rozwiązaniem – kontynuował mówca – będzie wydanie go O`sakrczykom. Co oni z nim zrobią to już nie nasz problem. Do wrażliwego serduszka Wawi, zakołatał gniew. Zacisnęła swe białe ząbki i zdecydowanym krokiem podeszła do mównicy. – Jest za młoda – wykrzyknął ktoś z tłumu. – Nie ma prawa głosu. – Ale przecież to ja go znalazłam! – broniła się dziewczyna, ale tłum nie słyszał. Gdy wszystko wskazywało na to, że los kosmonauty był już przesądzony, po raz wtóry głos zabrał Poranek. – Uważam, że Sjuzanin powinien zostać u nas. – Ooooo! – zdziwili się wszyscy. Na twarzy Wawi pojawiła się lekka namiastka uśmiechu. – Mało mamy kłopotów? – stwierdził Poranek. – Będą szukać tego Sjuzanina! Przecież rozbił się obok naszej wioski! Nikt uwierzy, że to nie my go zestrzeliliśmy. A jak spytają gdzie kosmonauta, to co? Powiemy, że poszedł sobie? Ludzie poruszyli się, zaczęli szeptać. Niektórzy kiwali głowami. – Spróbuję go wyleczyć – kontynuował coraz pewniejszym głosem szaman. – A kiedy przylecą po niego złapiemy dużego plusa u Sjuzańczyków. – Sjuzańskie plusy – krzyknął ktoś z tyłu – to se wiesz gdzie możesz wsadzić! – Utopić go! – wrzasnął dziadek, lecz nikt tym razem nie zawtórował. – Niech zatem plemienna rada przystąpi do głosowania. Na środek wyszło siedmiu mężczyzn i pięć kobiet. Wszyscy ściągnęli z szyi jednakowe amulety i powiesili je na ołtarzu. Były to kryształy o kształcie takim samym jak zielony mambras. Różniły się jedynie barwą (były jasno czerwone) oraz brakiem samoistnego świecenia. Trzynastym członkiem rady był Poranek. Ojciec Wawi ceremonialnie dołączył swój amulet do reszty. Nakreślił następnie swoją drewnianą laską linię na piasku, po czym stanął po jej lewej stronie (patrząc od ołtarza). – Kto uważa, że rozbitka należy oddać O`sakrczykom niech stanie po drugiej stronie – powiedział patrząc na pełną napięcia Wawi. Piątka dołączyła od razu do szamana. Szósty członek rady dopiero po długim namyśle. Reszta stała twardo po przeciwległej stronie, oprócz dwóch kobiet, które zupełnie zdezorientowane zajęły pozycję na linii. Na różowych ustach Wawi pojawił się uśmiech. * – Już go natarłaś? – Tak tato. – Dobrze Wawi. Podaj mi teraz wywar z liści oroasofu. – Ten czerwony? – Nie! Ile razy mam ci powtarzać, że wywar oroasofowy jest bordowy, a nie czerwony. – Phi, ale różnica! – parsknęła Wawi, potrząsając swoimi długimi, białymi włosami. – W kolorze, to może niewielka. Jednak gdybym pomylił składniki ten chłopak z pewnością osiągnąłby końcowe stadium rozwoju – przyznał wcale nie żartując Poranek. – Zostaw mnie teraz z nim sam na sam. Wawi odeszła. Szaman pochylił się nad rozebranym do połowy kosmonautą. Wlał mu do ust odrobinę bordowej cieczy. Później przyłożył mu do czoła swoją lewą dłoń, a prawą wzniósł ku górze. Intonował jakąś monotonną melodię. Po kilku minutach „muzykoterapii" Poranek wziął zawieszoną na cienkim rzemyku, metalową kulkę i odpowiednio nią potrząsając przesuwał wzdłuż ciała Tomasza. Dzięki temu odnalazł punkty kluczowe. W chwilę później podgrzał nad paleniskiem metalową tackę z kilkunastoma cienkimi igłami i nakłuwał nimi punkty kluczowe. Czynił to z dużą precyzją i niezwykłą wprawą. * Jasność! Gdzie ja jestem? Podłoga? Sufit? Nie, odwrotnie! A to kto? Kto chodzi po suficie? Łał, ona jest śliczna! Zielone oczy, długie białe włosy! Idzie do mnie! – Nareszcie się obudziłeś! – wyszeptała Wawi podchodząc do wpółprzytomnego Tomasza. Chłopak z pewnością odpowiedziałby: „czy to coś złego", jednak nie zrobił tego, bowiem nic nie rozumiał. – Jestem Wawi – przedstawiła się. Gdy Tomasz zrobił bardzo zdziwioną minę, dziewczyna zrozumiała, że zajrański język jest mu jak najbardziej obcy. Usiadła obok niego, stuknęła się w pierś, po czym powiedziała: – Wawi. – Wawi – powtórzył Tomek. Po chwili uczynił podobny gest. Dopiero wówczas uświadomił sobie, że nie pamięta własnego imienia. Zrozumiał, że nic nie pamięta... * Zanik pamięci jest beznadziejny. Beznadziejny i… piękny. Bo czyż to nie wspaniale zapomnieć w jednej chwili o wszystkich problemach? Życie jest o wiele prostsze, gdy wszelkie niepowodzenia, tęsknoty i pragnienia ulecą w nicość, a na ich miejscu momentalnie wyrośnie ciekawość. Wszystko wydaje się takie dziwne, takie nowe. Jednak czegoś ciągle brakuje… Marzeń. Wawi ubóstwiała Tomasza. Spędzała z nim większość czasu, nie zważając na protesty mieszkańców wioski. Nieraz nadstawiała za niego karku. Chłopak sporo czasu spędzał na polanie, gdzie wpatrywał się w szczątki rozbitego pojazdu kosmicznego. Mimo wielu wysiłków żaden ze znalezionych przedmiotów nie nasuwał mu żadnych skojarzeń. Wyjątkiem okazał się srebrny naszyjnik w kształcie pioruna oraz biały krążek. Tomek czuł, że rzeczy te mają dla niego olbrzymią wartość. Nie potrafił jednak stwierdzić dlaczego. * Wioskę ogarnął południowy upał. Dzieci pochowały się w domach. Młodzież i dorośli, w cieniu pobliskich lasów, zbierali pożywienie. Niektórzy pracowali w chłodach głębokiej kopalni mambrasów. Tomasz przytulony do Wawi, przemierzał górniczym kombajnem długi podziemny chodnik. – Dawniej nie kopaliśmy tak głębokich szybów. Mambrasów używaliśmy tylko do produkcji ozdób. Rozumiesz? – Ja rozumieć – przytaknął Tomek, który już całkiem nieźle opanował podstawowe słowa zajrańskie. – Kiedy Sjuzanie podbili naszą planetę, dano nam do dyspozycji nowoczesne maszyny, dzięki którym mogliśmy dostać się do głębszych pokładów. Początkowo myśleliśmy, że to jakiś gest charytatywny z ich strony. Rozumiesz? – Ja rozumieć – powiedział chłopak, mimo iż nie miał zielonego pojęcia o czym mówiła Wawi. – Sjuzanom zależy tylko na mambrasach. Co sezon przylatuje po nie pojazd transportowy. Wioski, które nie zdążą na czas zebrać odpowiedniej ilości kryształów, zostają spalone… Takie jest prawo Winceja. Rozumiesz? – Ja rozumieć – pokiwał głową Tomek robiąc wiarygodną minę. – Sjuzanie wykorzystują mambrasy do produkcji energii elektrycznej oraz do pojazdów wykonujących peko. Na dźwięk ostatniego słowa Tomasz poruszył się. Odczuł przebłysk wspomnień. Wytężył intensywnie pamięć, lecz mimo usilnych starań nie mógł sobie niczego przypomnieć. – Co to być peko? – zapytał. – A, i tak nie zrozumiesz – odparła Wawi mrugając swoimi zielonymi oczami. Po chwili chłopak zmienił temat: – Czy wszystkie mambrasy być niebieskie? – No, tak… – odparła Wawi. – Tylko ten na szczycie ołtarza jest zielony… No i świeci… – A czy inne mambrasy też świecić? – Nie, dlatego właśnie tamten jest taki wyjątkowy. – To skąd wy wiedzieć, że to jest mambras? – On jest, bo… E, tam! Daj spokój! To jest mambras i już! Kombajn dojechał do końca korytarza. Zatrzymał się tuż przy ścianie. Przy pomocy czerwonej wiązki skupionego światła wypalił kilkanaście otworów. Potem kruszył ścianę ultradźwiękami. Skała rozpadła się z dużym trzaskiem, odsłaniając duży pokład niebieskich kryształów. – Podobają ci się mambrasy? - spytała Wawi. – Tak, ale ty mi bardziej się podobać… Mambrasy mieniły się w świetle reflektorów kombajnu, wewnątrz którego Ziemianin i Zajranka nie bacząc na otaczające ich tumany kurzu, gorąco się całowali. * Prędkość światła nie jest nawet truchcikiem w porównaniu z prędkością pojazdu wykonującego peko. Jednak dopóki istnieje człowiek, dopóty każda szybkość będzie dla niego zbyt mała. Nawet jeśli ludzkość kiedyś osiągnie nieskończenie szybką prędkość myśli, znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że to za mało… Złe wiadomości rozchodzą się z prędkością nieprawdopodobną. Tak samo było i tego popołudnia. Kiedy Tomasz wygrzewał się w najlepsze na skraju wioski, usiłując sobie przypomnieć własne imię, ujrzał pędzącego chłopca. Normalnie najprawdopodobniej nie ruszyłby się z miejsca, jednak tym razem pobiegł za nim. Miał złe przeczucie. Przeczucie przeobraziło się w fakt w momencie gdy zziajany chłopiec krzyknął na całe gardło: „Kopalnia się zawaliła!". Te trzy słowa przeszyły wioskę, krusząc jej twardy spokój. Największe jednak spustoszenia powstały w umyśle Tomasza. Pobiegł. Kopalnia z zewnątrz nie wyglądała na dotkniętą kataklizmem. Jedynymi oznakami katastrofy były kłęby kurzu unoszące się z obydwu jej wejść oraz zbiorowisko ludzi udzielających pierwszej pomocy ocalałym górnikom. Tomek nerwowo rozglądał się w poszukiwaniu Wawi. Jednak mimo wielu wysiłków nie dostrzegł jej ani wśród poszkodowanych, ani niosących pomoc. – Gdzie jest Wawi? – krzyknął zrozpaczonym tonem, na co połowa zebranych zareagowała wzruszeniem ramion. Druga połowa milczała. Ziemianin doskonale orientował się, co to milczenie oznacza. Nie zwlekając ani chwili, popędził w stronę wejścia do kopalni. – Nie wchodź tam, jeśli ci życie miłe – wrzasnął ktoś z tłumu. Tomek nie słyszał, albowiem był już u progu głównej windy. Nagle ktoś chwycił go za ramię. Gdy odwrócił się ujrzał dobrze znanego staruszka o pomarszczonej twarzy. – Sjuzaninie – powiedział. – Weź tę maskę... Powodzenia. Tomasz nie podziękował, ale maskę wziął. Wsiadł do windy i w czasie zamykania drzwi, pospiesznie nałożył otrzymaną maskę przeciwpyłową. Denerwował się. Winda na szczęście była jeszcze sprawna Tomek odetchnął z ulgą, gdy zatrzymała się na oczekiwanym piętrze. Unoszący się pył powodował, że mimo zapalonego światła w tunelu nie było prawie nic widać. Na szczęście Tomasz doskonale znał kopalnię. Szybko i bezbłędnie biegł w labiryncie korytarzy. Nie zrażały go nawet obsuwające się raz po raz olbrzymie zwały ziemi. Biegł. Na końcu korytarza natknął się na kombajn roztrzaskany przez ogromny głaz. Jedna z jego części przygniotła zakurzoną, nieprzytomną dziewczynę. Była to Wawi. Tomek z dużym wysiłkiem podważył przeszkodę i tym samym uwolnił dziewczynę. Nałożył jej swoją maskę przeciwpyłową, po czym wziął na ręce i ruszył. Był już w połowie drogi do windy, gdy nagle ugrzązł w błocie. W momencie gdy zorientował się skąd wzięło się tyle wody, zgasły wszystkie światła. Ziemianin stał po kolana w błocie z nieprzytomną dziewczyną na rękach pośrodku ciemnej kopalni, która z chwili na chwilę coraz bardziej pogrążała się w wodzie. Pomoc najczęściej przychodzi w najgorszych chwilach. Tym razem jednak takowa nie nadeszła. Chłopak mógł liczyć wyłącznie na własne siły oraz przede wszystkim na duży łut szczęścia. Gdy dobrnął do głównego szybu, woda sięgała mu do pasa. Na szczęście winda znajdowała się na podwyższeniu i świeciło się w niej światło. Kiedy drżącym palcem, z niemałym wysiłkiem wcisnął przycisk, winda ruszyła. Wydawało mu się, że nic nie jest w stanie bardziej go ucieszyć. Jednak mylił się… Gdy winda była tuż przy samej górze, Wawi otworzyła oczy. Tomek delikatnie zdjął jej maskę, po czym zauważył jak na jej zakurzonej i podrapanej twarzy zapala się uśmiech. Dziewczyna mogła iść sama, jednak Tomek wolał ją nieść. I wybiegł z kopalni niczym zwycięzca, naprzeciw swojej radości. Ubranie powiewało mu na wietrze. Na twarzach Zajrańczyków pojawił się życzliwy, pełen podziwu uśmiech. Gdy Wawi stanęła na nogach, odrzuciła na bok swoje zakurzone włosy i czule objęła swego dobroczyńcę. Smak tego pocałunku nie dał się porównać absolutnie z niczym. Wówczas przybiegł Poranek. Uradowany uścisnął córkę i ze łzami w oczach podziękował Tomaszowi. * Dzięki swemu bohaterskiemu czynowi, Tomek zyskał akceptację i duże zaufanie wśród mieszkańców wioski. Plemienna rada postanowiła nawet nadać mu honorowe imię. Nasz bohater prędko przyzwyczaił się do zajrańskich obyczajów. Polubił też wegetariańską kuchnię, a porozumiewanie sprawiało mu coraz mniejszy kłopot. Mimo iż jego przeszłość była ciągle powleczona gęstą mgłą, nie tęsknił do niej. Zaakceptował Zajrę taką jaka była, a jej zielone niebo pokochał, podobnie jak tegoż samego koloru oczy Wawi. KONIEC ROZDZIAŁU X. WIECZÓR WŁADCY CZASU Zapadł wieczór. Na firmamencie nieba ukazała się niezliczona ilość gwiazd. Było ich tak wiele i lśniły tak jasno, że niemal tworzyły jednolitą całość. Lecz nie tylko gwiazdy rozjaśniały mrok nocy. Znaczną część nieba przyozdabiał biały pierścień okalający Zajrę, który o zmierzchu stał się o wiele bardziej widoczny. Jego światło tłumiło lśniący, wąziutki niczym rogalik księżyc, który zwisał nisko nad widnokręgiem. Drugi naturalny satelita Zajry nie dał się przyćmić. Wysoko i dumnie odbijał blask, ukazując swoje pełne, nieskończenie okrągłe oblicze. Cała wioska zebrała się tłumnie na placu w centrum. Tomasz oparłszy głowę o ramię Wawi, wyczekiwał rozpoczęcia ceremonii. Tradycyjnie, jako pierwszy na mównicę wszedł Poranek. – Moi drodzy! – powiedział życzliwym i spokojnym głosem. Szaman widząc, że używając „kwiatowych" słów niewiele zdziała, pospiesznie zmienił formę wypowiedzi. – Zamknąć się! Uniwersalny, sprawdzony sposób okazał się zadziwiająco skuteczny. – Tegoroczny Wieczór Władcy Czasu – kontynuował Poranek – jest dla nas wyjątkowym świętem, albowiem przyjmujemy do naszej wspólnoty nowego członka. Proszę teraz wszystkich o ciszę i skupienie... Członkowie plemiennej rady weszli na plac, tworząc półokrąg. Wszyscy trzymali w dłoniach pochodnie. Poranek zszedł z mównicy, po czym z poważną miną podszedł do Tomasza. Spokojnym gestem dłoni nakazał mu wejść na środek placu. Chłopak posłusznie stanął na wyznaczonym miejscu. Uśmiechał się, lecz pełne skupienia twarze członków rady, wymusiły na nim powagę. Poranek wykrzyknął coś niezrozumiałego, patrząc w niebo, po czym zapalił pochodnię. Pozostali członkowie rady, również zaświecili swoje. Blask trzynastu pochodni, rozpraszający mroki nocy uzupełniał dźwięk. Klimat muzyczny tworzyło kilku mężczyzn dmuchających w drewniane, trójkątne piszczałki. Ich donośny i nad wyraz uroczysty dźwięk rozbrzmiewał na całą wioskę oraz jej odległe okolice. Wtem muzyka ucichła. Przyglądający się ludzie niemal wstrzymali oddechy. Poranek zbliżył się do Tomasza. Ziemianin nawet nie drgnął na widok płonącej pochodni, która przesuwała się wzdłuż jego twarzy. Blask ognia odbijał się tajemniczo w niebieskich oczach. – W imieniu plemiennej rady i Władcy Czasu – powiedział donośnie i tryumfalnie szaman – przyjmuję cię do naszej wspólnoty. Twoje nowe imię to DŻAJAL! Dżajal, czyli ten, który przybył. Dźwięk imienia przeszył Ziemianina. Głośna, narastająca muzyka zwielokrotniła efekt. Tomasz zadrżał. W tym momencie członkowie rady wysoko unieśli płonące pochodnie, jednocześnie wykonując palcami lewej dłoni niewielkie okręgi unosząc przy tym ręce jak gdyby chcieli czymś rzucić. Wówczas stojący na szczycie ołtarza zielony mambras zaświecił jaśniej niż zwykle. Poranek, jakby tego nie widząc, podszedł do Tomasza i podał mu glinianą miskę wypełnioną jakąś cieczą. Chłopak przyłożył usta i powoli połykał tajemniczą wodę. Początkowo wydała mu się strasznie kwaśna, potem gorzka. Kiedy ciecz okazała się słodka, muzyka zaczęła stopniowo milknąć. Dżajal upadł, lecz wydawało mu się że stoi. Gdy otworzył oczy, ujrzał swoje plecy. Nie zdążył nawet się zdziwić, bowiem natychmiast jakaś niesamowita siła gwałtownie uniosła go do góry. Leciał nieprawdopodobnie szybko, pokonując niewyobrażalne odległości. Czuł się kimś więcej niż człowiekiem. Nic go nie smuciło, nic nie trzymało. Czuł się wolny od wszystkiego, wręcz nieskazitelny… Wtem nastała absolutna ciemność. Po kilku chwilach, gdzieś bardzo, bardzo daleko powstał malutki, ledwie tlący się punkcik. Mijały sekundy... może lata. Płomyczek rósł, a jego blask stawał coraz intensywniejszy. W końcu zaćmił wszystko inne. Dżajal, napełniony światłem powrócił na Zajrę. Spojrzał z lotu ptaka na wioskę, na lśniący, zielony mambras, na stojącego siebie… Wszystko było identyczne. Prawie… Wawi? Nie, to nie była Wawi. Jej miejsce zajmowała ciemnowłosa dziewczyna. Miała opuszczoną głowę. Płakała… * – Dżajal? – krzyknęła uradowana Wawi, na widok otwierającego oczy, stojącego Tomasza. Chłopak, gdy tylko odzyskał świadomość, poczuł w sobie ogromną siłę. Wszystko wydawało mu się bajecznie piękne i szalenie proste. Cały świat w okamgnieniu stał się oazą radości. – Dżajal, gratuluję ci. Teraz jesteś jednym z nas. Będziemy mogli wziąć ślub! Tomasz słysząc słowo „ślub" nie zdziwił się ani trochę. Po pierwsze dlatego, że jego umysł był zajęty, zastanawianiem się w jaki sposób przez całą ceremonię, mimo tego iż stracił przytomność, trwał w postawie stojącej. Po drugie, wcale nie zrozumiał słów Wawi. Kolejne słowa okazały się jak najbardziej zbyteczne. Dziewczyna doskonale o tym wiedziała i dlatego w skupieniu i ciszy... ofiarowała Tomkowi pocałunek. Przyglądający się temu wszystkiemu Zajranie, życzliwie uśmiechali się, wspominając swoją młodość i raz po raz zaglądając do glinianych butelek. Im butelki stawały się lżejsze, tym uśmiech na twarzy ich właścicieli stawał się bardziej wyrazisty. Dżajal w towarzystwie Wawi (która nie wiadomo skąd miała w ręku całkiem sporą glinianą butelkę mocnego trunku) opuścił centrum wioski. Nie wracali długo… KONIEC ROZDZIAŁU XI. PRZYSIĘGA Kolejnego dnia Dżajal obudził się bardzo szczęśliwy. Pierwszą myślą, która wykiełkowała z jego wyklarowanego umysłu była koncepcja odwiedzenia ukochanej dziewczyny. Wawi czekała na niego. Gdy przyszedł, powitała go łagodnym i radosnym uśmiechem. Nie wiadomo kto wpadł na pomysł wycieczki. Może on, może ona. Bardzo prawdopodobne też, że koncepcja ta powstała sama... Przytulna, tętniąca życiem puszcza okazała się wyśmienitym miejscem na spędzenie wspólnych chwil... * Głos Wawi unosił się wysoko ponad lasem. Jego krystalicznie czyste brzmienie, pobudzało i wzruszało Dżajala. Chłopak jeszcze nigdy nie słyszał, aby ktokolwiek tak pięknie śpiewał. Tym bardziej, że melodia piosenki przypominała mu odległe czasy dzieciństwa, które utonęły w głębokich odmętach niepamięci. Słowa natomiast (rozumiane połowicznie) nasuwały mu na myśl pewną dziewczynę... O kruczowłosa panno, w czerń nieba wzrok swój wbij A ty Księżycu blady, swym trupim blaskiem lśnij Teraz chwyć moje ramię, przedrzyjmy się przez las Być morze Demon Śmierci dzisiaj ostawi nas Czy czujesz na swym ciele oddech i spojrzenie? Tuż obok nas się czai wprost z piekieł stworzenie To Diaboliczna Hiena, nie dajmy się zmorze! Gdy tylko wzrok odwrócisz, nic nam nie pomoże Teraz wejdźmy w tę jaskinię, to kolebka zła Wiedz, że jeszcze nikt tu nie był, tylko ty i ja Trzęsiesz ciągle tym kagankiem i serce ci drży Nawet jeśli bardzo chciałbym, nie pomogę ci Właśnie otworzyłem urnę, uwolnił się Duch Wyciągnij Czarny Amulet, zrób nim lekki ruch Zamknij oczy, wstrzymaj oddech, stój w miejscu jak głaz Jeśli tylko się poruszysz, nie będzie już nas Powtarzaj słowa Zaklęcia, dokładnie dźwięk w dźwięk Duch się już do ciebie zbliżył, przeszył ciszę jęk Muszę nieco Srebrnym Nożem naciąć twoją dłoń A następnie tą krwią Czystą, namaszczyć ci skroń Teraz włóż Amulet w usta, połóż się na wznak Znowu wypowiem Zaklęcie, lecz tym razem wspak Duch uleciał, odszedł w Nicość, został po nim pył Możesz powstać, wszystko dobrze, ojciec będzie żył Piosenka ucichła. Wawi chwyciła zachwyconego Ziemianina za rękę. Spacerowali. * – Ale tu pięknie! – zachwycał się Dżajal pięknem leśnych widoków, które od czasu wypicia tajemniczej wody, wydawały mu się stokroć wspanialsze. Wawi puściła dłoń chłopaka, po czym wtuliła się w niego. Uścisnęła go tak mocno, że w mgnieniu oka zapomniał o otaczającej go przyrodzie. Całą uwagę skupił na dziewczynie, która od Wieczoru Władcy Czasu, wydawała mu się z chwili na chwilę śliczniejsza. * Dzionek minął. Zielone niebo początkowo pokryło się błękitem, który szybciej niż chcieliby tego Wawi i Dżajal, pociemniało. – Widzisz tę plamkę? – wyszeptała Wawi, wskazując chłopakowi jasny punkt na firmamencie nieba. – Ja widzieć. – To biała dziura, źródło emitujące materię. Ciekawi cię to? – Tak, ale ty mnie bardziej ciekawić! – powiedział Dżajal przytulając się po raz nie wiadomo który do dziewczyny. – Wiesz co to za gwiazda? – spytała Wawi, odrywając na chwilę usta od ust Dżajala. – Ja nie mieć pojęcia. – To Re-et. Mówi ci coś ta nazwa? – Re-et? Hm... – Przecież Sjuza krąży dookoła Re-et`u. – A co to być Sjuza? – Oj, ty nic nie pamiętasz... – pokiwała głową dziewczyna. – Mi nie zależeć na przeszłości! Ja pamiętać tylko ty! Po kolejnym pocałunku Dżajalowi zaświtał pomysł, złożenia przysięgi wierności. Wytarłszy usta, łamaną zajrańszczyzną przedstawił swój projekt dziewczynie. * – Ja, Wawi ślubuję wierność Dżajalowi do końca życia – wykrzyknęła pewnym dźwięcznym głosem Wawi. – Ja, Dżajal ślubować na księżyc miłość, ta Wawi! Chłopak wypowiedziawszy te słowa, spojrzał uradowany na lśniący, będący w pełni księżyc. I wówczas stało się… Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Ziemianina, a na jego miejscu powstał pełen niepewności i obawy grymas. Przypomniał sobie Nau`a, Sjuzę, Wilka, Ziemię, rodzinę, Joego i... Annę! – Nieeeee! – krzyknął na całe gardło, a leśne echo zwielokrotniło jego głos. Wawi zamarła, Dżajal pobiegł. – Dlaczego? Dlaczego! – wykrzykiwał w niezrozumiałym dla dziewczyny języku. – Zaczekaj – wołała za nim Wawi. – Zaczekaj, przecież cię kocham! – Ja też cię kocham, zawsze będę cię kochał! – powiedział szeptem po polsku, po czym zniknął w czarnych odmętach lasu. * – Nie płacz córeczko, on na pewno wróci. – Boję się, bardzo się boję! – powiedziała ocierając łzy Wawi. W tym momencie wszedł Poranek. – Mam wieści – powiedział prędko, jednak z tonu wypowiedzi, jak i poważnej miny, wynikało, że nie są one radosne. – Nic mu nie jest? – spytała dziewczyna. Smutek ani na chwilkę nie opuścił jej twarzy. – Jest cały i zdrowy... Jednak ma duże kłopoty – porwali go O`sakrczycy. Słysząc te słowa, załamana żona Poranka dołączyła do łkającej córki. Płacz wypełnił całe pomieszczenie. Po chwili Wawi rzekła stanowczym tonem: – Pójdę i uwolnię Dżajala. – O nie, nie, nie! To zbyt niebezpieczne. Sam po niego pójdę, mam plan... – powiedział szaman i mimo iż nie przychodził mu do głowy ani jeden pomysł, zrobił nad wyraz pewną minę. * Wódz plemienia O`sakr siedział przy dużym stole, wypełnionym po brzegi owocami. Zdenerwował się, bowiem przerwano mu podwieczorek. – Mówiłem przecież, żeby mi nie przeszkadzać! – powiedział patrząc złowrogo na dwóch ludzi prowadzących związanego jeńca. Nagle wódz upuścił trzymaną kiść winogron, a jego wredne spojrzenie na chwilę zniknęło. Związany podniósł wzrok. Był to Poranek. – Witaj stary druhu – powiedział spokojnym głosem. – Przyszedłem w sprawie Dżajala. Wódz uniósł głowę do góry, spojrzał z pogardą na Poranka, głośno mlasnął, po czym powiedział: – Nie znam tego człowieka. To zapewne szpieg. Zamknijcie go razem z tym nowym. Oboje mają zginąć przed zachodem. – Przecież znamy się tyle lat! Nie możesz mi tego zrobić! – krzyczał i wyrywał się Poranek. Gdy wódz plemienia O`sakr kontynuował posiłek, Poranek został wtrącony do małego, ciemnego budynku. Kiedy szaman skończył przeklinać spostrzegł, że ktoś wyłania się z mroku i podchodzi do niego. Po chwili usłyszał: – Poranek? – To ty, Dżajal? – Dżajal albo Tomasz, sam już nie wiedzieć... – Aha, więc to tak! Odzyskałeś pamięć? Chłopak przytaknął skinieniem głowy. Poranek nie dostrzegł tego, bowiem było ciemno. Milczenie jednak przyznało rację. – W ładną kabałę się wpakowaliśmy. Powiedz co ci odbiło, żeby w nocy pakować się w środek lasu? – Ja kochać inną... – Hm – westchnął Poranek – w ogóle to z jakiej części Sjuzy pochodzisz? – Nie jestem Sjuzańczykiem. Poranek zdziwił się. Po dłuższej chwili milczenia Dżajal naświetlił mu swoją sytuację. – I w ten oto sposób wylądowałem na Zajrze. Resztę znasz – zakończył opowieść Dżajal. – Teraz zupełnie nie wiem co robić... – Zadam ci pytanie, nie musisz odpowiadać. Kochasz Wawi? – Tak. – To nie wiem z czego robisz problem. Skoro przez tyle czasu nikt po ciebie nie przyleciał, to już raczej nie masz co się łudzić. Poza tym chyba nie jest ci u nas źle? Chłopak pokiwał przecząco głową. Szaman z powodu ciemności nie widział tego, ale znał odpowiedź. – Ożenisz się z moją córką, a potem... – A potem? – powtórzył zaskoczony Dżajal. – Nie jestem już zbyt młody, przydałaby mi się jakaś emeryturka. Chłopak przez dłuższą chwilę trawił słowa Poranka. Próbował też wyobrazić siebie w roli szamana. Wówczas przypomniał sobie o przysiędze, którą złożył Annie. – A co stać się z przysięgą wierności, którą ja złożyć Annie? – Wiesz, Ziemia jest daleko – powiedział po namyśle Poranek. – W pewnych okolicznościach ominięcie obietnicy nie jest niczym złym. Po prostu przeznaczenie tak chciało... – Więc to nie być problem? – Jaki tam problem! Naszym problemem jest teraz wydostanie się z tej dziury! – Co oni chcieć z nami zrobić? – Mogę skłamać? – zaśmiał się smutno szaman. – ... – Wódz powiedział, że oboje mamy zginąć przed zmierzchem. To ostatnie czego mogłem się po nim spodziewać. Kiedyś był z niego równy chłop, wypić można z nim było… Teraz władza uderzyła mu do głowy. – Wiesz, ja mieć plan ucieczki. – No, nareszcie powiedziałeś coś rozsądnego. Słucham cię. – Krzyknąć do strażnika, że my chcieć jeść. A kiedy on wejść ja go trzasnąć w głowa. – Hm, a czy to nie zbyt proste? – Proste i skuteczne. Ja widzieć ten strażnik i zrozumieć, że on niezdara... – No dobra, zaryzykujmy. Strażnik zareagował dopiero po paru minutach głośnego wołania. Gdy zbliżający się cień przysłonił jedyną szparę celi, serca więźniów waliły jak opętane. Zamek zazgrzytał, Dżajal przygotował się do ataku. Drzwi uchyliły się i... tylko uchyliły. Dalsze otwarcie ograniczył gruby łańcuch. Strażnik wsunął brudną miskę z jakąś śmierdzącą papką, po czym krzyknął: „żarcie" i zatrzasnął drzwi. – Fajnie – podsumował Poranek zatykając nos. – A może my zacząć kopać w ściany? – zaproponował Dżajal odsuwając cuchnącą miskę na drugi koniec celi. – Na pewno któraś z tych belek wylecieć. Ściany okazały się nad wyraz wytrwałe i jedynym efektem jaki przyniosło kopanie okazał się ból nóg. – Już nie mogę – powiedział zdyszanym głosem Poranek. – Ty nie znać jakiegoś szamańskiego zaklęcia? Poranek wzruszył ramionami i bezradnie rozłożył ręce. Dżajal z powodu ciemności nie dostrzegł tych gestów, jednak zrozumiał ich przesłanie nad wyraz jasno. Kiedy już wszystko wskazywało na to, że los więźniów jest przesądzony, nieoczekiwanie przyszedł wódz O`sakrczyków. – Cześć Poranek – powiedział lekko się uśmiechając. Szaman milczał. – No nie smuć się, przepraszam za to, że cię tutaj zamknąłem. To zapewne twój przyjaciel? – spytał wskazując na Dżajala. Poranek powoli i niepewnie przytaknął. – Nadal się na mnie droczysz? Przecież wypuszczam was! Na słowo wypuszczam, Poranek poczuł ogromną ulgę i od razu ruszył w kierunku wyjścia. – Ale chwileczkę, nie możecie ot tak sobie wyjść! – To jak mamy wyjść, na uszach? – Weź MXC – powiedział poważnym tonem wódz, wręczając Porankowi broń – a kiedy pójdę wypalcie nim otwór, obezwładnijcie strażników i więcej nie chcę o was słyszeć. – Zaraz, zaraz! Wiesz przecież, że moje plemię nigdy nie stosuje przemocy. Niby skąd miałbym umieć posługiwać się tym MX coś tam! – Znam się na tym – wtrącił dotychczas milczący Ziemianin. – No proszę i kłopot z głowy. Trzymaj się Poranek, na mnie już czas... – Zaczekaj! Powiedz mi po co to wszystko. Czemu nie puścisz nas od razu? – Hm – uśmiechnął się wódz O`sakrczyków. – Kiedy jest się władcą nie można być pobłażliwym. Ludzie muszą czuć respekt... Osobiście, jako stary kumpel polecam ci abyś rozwiązał radę i mianował się wodzem wioski. Masz do tego predyspozycje. – O nie, to niemoralne… KONIEC ROZDZIAŁU XII. POŻEGNANIE Zapadł mrok. Przyjaciele zbliżali się do wioski. W umyśle młodego Ziemianina snuły się setki planów i nowych ambicji. – Tamten wódz to kawał drania – przerwał milczenie Poranek – ale w gruncie rzeczy w porządku z niego facet. Kiedyś tak jak ja był szamanem. – Fajnie – przytaknął od niechcenia chłopak. – Wiesz co razem odstawialiśmy? – Wyobrażam sobie... A to co? Statek kosmiczny? – Hm, nie wygląda on mi na poborcę mambrasów – przyznał Poranek spoglądając na lewitujący w pobliżu wioski pojazd. Kiedy Dżajal wbiegł do wioski, Wawi rzuciła mu się w objęcia. Jej gorący uścisk uspokoił Ziemianina, a orzeźwiający pocałunek został poparty rzeką łez. Po chwili jednak chłopak oniemiał, ponieważ zza jednej z chat, wyłonił się rosły blondyn, na którego twarzy wieczór odbijał się w tęczowych okularach. – Nau! – Tomasz! – wykrzyknął przybysz rzucając się w objęcia przyjaciela. – Teraz nie ma Tomasza. Mów mi Dżajal. Nau nie wiedział czy Ziemianin mówi po polsku, czy też po zajrańsku. Jednego był pewien - ani słowa nie rozumiał. Pomocną dłonią okazał się Goldi, który przywitał Dżajala zaraz po tym gdy ten wszedł do środka pojazdu Nau`a. – Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy. – Łałć, jak to miło słyszeć znowu polskie słowa! – Nie dziwię się. Nie było cię Tomaszu dokładnie 286 zajrańskich dni, co odpowiada 259 sjuzańskim... – Teraz mam nowe imię. Jestem Dżajal. W zajrańskim języku oznacza to... – Przybysz... – popisał się doskonałą wiedzą Goldi. – Właśnie. Poza tym co słychać na Sjuzie? – Lepiej nie pytaj... – ??? – zdziwił się Ziemianin. – Ludzie Winceja depczą nam po piętach. Zamordowano większość naszych szpiegów. Nau musiał się cały czas ukrywać, wysłano za nim listy gończe. Dlatego dopiero teraz po ciebie przylecieliśmy. – I co z tego? Przecież tutaj mam dom i przyszłą żonę. Po co mam z wami lecieć? – Wolna Zajra szykuje się do przewrotu. Będziesz nam potrzebny... – A jeśli nie zechcę polecieć? – Zechcesz, zechcesz – włączył się do rozmowy Nau. Słowa Nau`a były automatycznie przetwarzane z sjuzańskiego na polski. – Mistrz obiecał, że kiedy tylko zniszczymy Winceja, dostaniesz pojazd i będziesz mógł wrócić na Ziemię. Poza tym ma dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. – Jaką? – Jeślibym powiedział, nie byłaby to niespodzianka. Po dłuższej chwili milczenia Nau odgarnął włosy i spytał: – Twój pojazd jest mocno uszkodzony? – Mocno? – uśmiał się Dżajal. – Ależ skądże, troszeczkę tylko się zarysował... – Według radarowych oględzin – wtrącił Goldi – stan sprawności pojazdu wynosi jeden do trzystu. * – No nie – rozłożył ręce Nau, spoglądając bezradnie na zarośnięte trawą szczątki rozbitego pojazdu kosmicznego. – Wiesz ile pracy włożyłem w ten statek... – Mam problem, kocham dwie kobiety... – powiedział głęboko wzdychając Dżajal. – Każdy jego element był skomputeryzowany, nawet wychodek... – Obie kocham głęboko, do granic szaleństwa... – kontynuował swe miłosne rozważania Ziemianin. – Teraz muszę latać tym drętwym pojazdem, „czterdziestką trójką"… – ciągnął dalej swój wątek Nau. – Muszę wybrać pomiędzy Anną a Wawi… – Wybierz więc słusznie – rzekł Nau odrywając wzrok od resztek pojazdu, spoglądając poważnie na przyjaciela. – Jutro odlatuję na Sjuzę. Możesz lecieć ze mną i stanąć u mego boku w powstaniu... Ramię w ramię pokonamy Winceja… – Widzę w tobie gniew. Za dużo gniewu… – Możesz też zostać tutaj. Zostać na zawsze i być nikim. Po dłuższej chwili milczenia Dżajal przykuł wzrok do Nau`a. Niepewnie i powoli wyszeptał: – Czy od tej decyzji zależy nasza przyjaźń? – Ależ co ty wygadujesz? Szanuję cię i zawsze będę szanował niezależnie od tego weźmiesz udział w powstaniu. Przecież jesteś moim przyjacielem. Młodzieńcy uścisnęli się. * – Moi drodzy – powiedział donośnie stojący na mównicy Dżajal. Jego głos po uprzednim przetłumaczeniu na zajrański, unosił się ponad otoczoną mrokiem wioską. Jednak mimo miłego nastroju, zebrani rozmawiali. – Zamknąć się – wykrzyknął, po czym przymrużył oczy i wyczekiwał na ciszę. Uniwersalny sposób uciszania, jak zwykle poskutkował. – Za moment – kontynuował Dżajal – opuszczam naszą wioskę. Wyruszam, aby wziąć udział w powstaniu. Chciałbym podziękować za życzliwość i troskę, którą mnie obdarzyliście. Pragnę również abyście... Chłopak urwał, albowiem oczy zaszły mu łzami, a myśli zaczęły się plątać. Nie mógł wyszeptać ani słowa, tym bardziej, że tuż obok niego stała Wawi. Jej zielone oczy płakały jeszcze obficiej. – Pragnę abyście wiedzieli – ciągnął po dłuższej przerwie – że kocham waszą wioskę, waszą planetę, wasze zielone niebo oraz was wszystkich. Po wypowiedzeniu tych słów Dżajal w skupieniu i powadze opuścił mównicę. Nastała wówczas głucha cisza, pośród której jedynym słyszalnym dźwiękiem był płacz Wawi. Dżajal czule uścisnął i ucałował dziewczynę. – Kiedyś wrócę, obiecuję – wyszeptał na pożegnanie. Po długim, wzruszającym pożegnaniu smutny Ziemianin w towarzystwie Nau`a wsiadł do pojazdu kosmicznego, którego oświetlenie, biło oślepiającą bielą. Właz zamknął się ponuro, po czym „czterdziestka trójka" błyskawicznie wystrzeliła w górę. Jasność słabła z chwili na chwilę. Kiedy zrobiło się bardzo późno ludzie rozeszli się. Pozostała tylko jedna jasnowłosa dziewczyna, która nieustannie wpatrywała się w blady mikroskopijny punkcik... KONIEC ROZDZIAŁU XIII. POWRÓT – Jakoś będzie – pocieszał Nau wpatrzonego w oddalającą się Zajrę Dżajala. – Wawi, najdroższa Wawi... – Zanim wejdziemy w korytarz międzyplanetarny upłynie jeszcze dużo czasu. Chodź, pogramy sobie w „RERE 3000" – zaproponował Sjuzanin. Dżajal niechętnie, aczkolwiek jednoznacznie przytaknął. – W porządku – powiedział poprawiając swoje tęczowe okulary Nau – w takim razie Goldi włącz grę na jedynce i trójce. – Proszę bardzo – posłusznie odparł komputer, wysuwając z pulpitu sterowania dwie klawiatury – życzę przyjemnej zabawy. – Co powiesz na pojedynek – uśmiechnął się Dżajal. – Jeszcze nikt ze mną nie wygrał. – Hm – chrząknął Nau – też jeszcze nie spotkałem godnego mi przeciwnika. – No to do dzieła! – Nie, najpierw rozgrzej się. Przecież tyle czasu nie grałeś. Ziemianin na rozgrzewkę rozegrał trzy długie, perfekcyjne partie „RERE 3000". Ucieszył się, bowiem mimo długiej przerwy, nie wyszedł z wprawy. Wiedział, że wygra. Sjuzanin zamrugał oczami (rzecz jasna nikt tego nie dostrzegł bowiem twarz miał przysłoniętą tęczowymi okularami), przeciągnął się, po czym usiadł vis a vis drugiej klawiatury. Był bardziej niż pewny, że wygra z Dżajalem. Rozpoczęła się gra. Pierwsza runda trwała około trzydziestu ziemskich sekund. Zwyciężył... Nau. Potem była druga i trzecia. W tych rozgrywkach Sjuzanin również bezbłędnie rozgromił Dżajala. Ogólnie na dziesięć partii Ziemianin przegrał... wszystkie. – Muszę cię pochwalić – uśmiechnął się Nau – jeszcze nigdy nie wygrałem z takim dzielnym przeciwnikiem. Zazwyczaj wygrywam w trzy razy krótszym czasie. – Fajnie... – Stosowałeś taktykę agresywno–dopełniającą. Jakieś pięć lat temu grałem podobnie... – Nau – powiedział poważnie Ziemianin. – Czy jest na świecie coś na czym się nie znasz? Zapytany długo błądził wzrokiem po statku kosmicznym. Poprawiał sobie włosy, drapał się za uchem. Po sporej chwili milczenia odparł: – Tak. Miłość. * Kiedy „czterdziestka trójka" lądowała, na Sjuzie, świtało. Czerwone niebo, po wpływem wschodzącego Re-et`u utraciło swój ciemny, czerwony kolor i stało się jasnoróżowe. – To opuszczone lądowisko S.O.M. – poinformował, ściskający stery Nau. – Lądować też musisz ręcznie? – spytał przyklejony do okna Dżajal. – Jak widzisz... – przyznał Sjuzanin, osadzając „czterdziestkę trójkę" na płycie lądowiska. – To niebezpieczna okolica, masz przy sobie jakąś broń? – Ychy – przytaknął Dżajal wyjmując otrzymane od wodza O`sakrczyków MXC. – Pokaż... E, to stary typ! Automatyczny naprowadzacz promieni jest mało precyzyjny, ale zawsze lepsze to niż nic. Gdy tylko przyjaciele opuścili pojazd, Nau zauważył jakąś sylwetkę chowającą się za rogiem jednego z budynków opuszczonego lądowiska. – Patrz, mamy gościa – powiedział do Dżajala. – Ja pójdę tamtędy, a ty zajdź go od lewej... Ziemianin pierwszy natknął się na podejrzanego osobnika, który okazał się rosłym mężczyzną. Na widok Dżajala, bez wahania wyjął pistolet laserowy i błyskawicznie wypalił w jego stronę. Chłopak ratował się gwałtownym odskokiem, po czym solidnym kopniakiem wytrącił przeciwnikowi broń i w mgnieniu oka wyjął swoje MXC. Mężczyzna widząc, że jest „na muszce" stał spokojnie. Po chwili jednak zmienił taktykę i olbrzymim susem rzucił się w kierunku swojego pistoletu. Dżajal nie strzelił... Kiedy mężczyzna odzyskał swój pistolet, błyskawicznie skierował go w stronę wahającego się Ziemianina. W chwilę później padł bezszelestny strzał... Jak się okazało wypalił Nau, który ni stąd ni zowąd znalazł się za plecami napastnika. Strzał był bezbłędny i zabójczy... – Oszalałeś? – zdenerwował się Sjuzanin. – Dlaczego go nie zastrzeliłeś? – Przecież to człowiek! – Zabiłby ciebie! – Na pewno miał żonę, dzieci, plany i marzenia – wyliczał Dżajal patrząc litościwie na ciało mężczyzny. – Wykonywał tylko swoją pracę. Nie musieliśmy go zabijać, naprawdę nie musieliśmy... – To był agent tajnej policji Winceja. Musieliśmy go zabić. To jest prawdziwa wojna i prawdziwi wrogowie... Chyba zależy ci na wolności! – Pragnę wolności, ale nie takim kosztem... – Niestety, ale takie są właśnie koszta. Śmierć, śmierć i jeszcze raz śmierć! * – Witaj Mistrzu! – Cześć Nau, co tak późno? – spytał niski, łysawy człowieczek. – Mieliśmy przejściowe kłopoty... ale mniejsza o to. Najważniejsze, że jest ze mną Tomasz. – Byłem pewien, że zgodzi się przylecieć. – Miło mi znowu cię widzieć Mistrzu! – powiedział wysiadający ze ślizgacza Ziemianin. – Witaj w „Wolnej Zajrze" Tomaszu. – Teraz mam nowe imię: Dżajal. Znaczy ono w języku zajrańskim... – Dżajal, czyli ten który przybył – dokończył Mistrz. – Znasz zajrański? – Miałbym nie znać ojczystego języka? – Nie wiedziałem Mistrzu, że jesteś Zajraninem – przyznał Dżajal. – Teraz możesz pokazać naszą niespodziankę – przypomniał Nau, odgarniając włosy z twarzy. Mistrz podszedł do stojącego w pobliżu terminalu i wystukał coś na jego klawiaturze. – Widzisz to! – zwrócił się do Dżajala. – No widzę... – Nic ci nie mówi nazwisko trzecie od lewej? – Dobre – zaśmiał się Ziemianin – czy ty Mistrzu myślisz, że ja rozumiem te sjuzańskie krzaczki? – Aaa, zapomniałem. Spójrz może lepiej na zdjęcia. Po kilku szybkich stuknięciach w klawiaturę na ekranie terminalu, pojawiła się twarz Wilka. – O, Wilk! – Dokładnie mówiąc to Ardekensesz Freszkąbudź, z którym przyleciałeś z Ziemi. Obecnie jest więziony w głównym areszcie tajnej policji Winceja. – To jednak on żyje? – Tak, o ile te wykradzione dane są aktualne... – Musimy go uwolnić! Proszę. – Wszystko pod kontrolą – odparł spokojnie Mistrz. – Musimy uwolnić też kilku naszych. Dzisiejszej nocy szturmujemy więzienie. Posyłam tam pięćdziesięciu ludzi. Akcję poprowadzi Nau. – Czy mogę iść też? – poprosił błagalnie mrugając swymi niebieskimi oczami Dżajal. Mistrz uśmiechnął się. – Nigdy nie studzę młodych zapałów. – Nie martw się Mistrzu – wtrącił Nau – będę się nim opiekował... – W porządku... albo wiecie co? – ??? – Idę z wami! * Zanim w Rozren zapadł mrok, przyjaciele udali się na spoczynek. Nau zasnął od razu. Dżajal natomiast ani na moment nie zmrużył oka. Non stop chodziły mu po głowie zagmatwane myśli, które przyspieszały bicie serca. Myślał o Wawi, którą musiał zostawić oraz o biednej, utęsknionej Annie. Czuł dreszczyk emocji przed ponownym spotkaniem Wilka i bał się zbliżającego ataku na więzienie. Poza tym cały czas krążyła mu przed oczami tajemnicza, srebrzysta maska, pod którą skrywał swoje prawdziwe oblicze Wincej. * W kilka herkanów po tym, jak Re-et zniknął za horyzontem pół miliardowego Rozren, Dżajal, Nau oraz Mistrz w towarzystwie sporej grupy uzbrojonych mężczyzn wkroczyli na teren tajnego więzienia. Strażnicy nie mieli żadnych szans, tym bardziej że Nau wraz z trzema innymi członkami „Wolnej Zajry" atakował z powietrza, używając tzw. kombinezonów lewitacyjnych. Wspomniane urządzenia dawały możliwość swobodnego i bardzo szybkiego poruszania się we wszystkich kierunkach. Najważniejszą z zalet kombinezonów lewitacyjnych było stosunkowo proste sterowanie, wymagające użycia tylko lewej dłoni. Do wykonywania wszelkich manewrów we wspomnianych kombinezonach służyła, ściskana w lewej dłoni, nieduża kulka, której wszelkie zmiany położenia względem kierującego, automatycznie miały odzwierciedlenie w jego lewitacji. Prawe dłonie lewitujących nie były jednak puste. Znajdowały się w nich najnowsze modele MXC. Po popisowym pokonaniu kilkunastu strażników Nau, podobnie jak jego trzej lewitujący koledzy, wylądował i błyskawicznie dołączył do grupy, która burzliwie nacierała na główne wejście więziennego budynku. Atak udał się pierwszorzędnie. Pracownicy aresztu byli zaskoczeni do tego stopnia, że niemal nie stawiali żadnego oporu. Większość od razu się poddała. – Pilnujcie ich – rozkazał stanowczo Nau, wskazując na kilku jeńców trzymających ręce na szyi. Dżajal i Mistrz posłusznie dostosowali się do rozkazu i odłączyli od grupy. Usiedli na blacie starego, podrapanego biurka i przy pomocy MXC szachowali jeńców. – Denerwujesz się? – spytał po chwili Mistrz. – Trochę... – Zupełnie niepotrzebnie, poszło nam jak po maśle... – Mistrzu – odezwał się po dłuższej pauzie Dżajal. – ? – Czy to prawda, że kiedy pokonamy Winceja dostanę pojazd mogący wykonywać peko? – Tak, przecież Nau chyba ci o tym wspomniał, co? – Wspomniał, ale aż mi trudno w to uwierzyć! – Nareszcie będziesz mógł wrócić na Ziemię. – A co ty zrobisz kiedy wygramy? – Hm... kupię sobie chatkę na Zajrze, gdzie będę żył zgodnie z prawami natury. Niczego więcej mi nie potrze... Mistrz urwał, albowiem niespodziewanie promień silnego lasera przeszył jego pierś. Upadł, a Dżajal zanim zdążył się zorientować w czym rzecz oberwał dwa silne kopnięcia w brzuch. MXC upadło. Pilnowani jeńcy rozbiegli się na wszystkie strony. Straszny ból i jeszcze większy gniew dodał Ziemianinowi siły. Strzały bezszelestnie przelatywały wokoło, lecz on uciekał... Szczęśliwym trafem nadeszła odsiecz. Chłopcy z „Wolnej Zajry" z Nau`em na czele, w porywie gniewu powystrzelali wszystkich wrogów. Kiedy podłogę zbrukała rzeka krwi, członkowie „Wolnej Zajry" pochylili się nad półprzytomnym Mistrzem. – Będzie dobrze... – szeptał obłąkanym głosem Nau. – Wyjdziesz z tego! Mistrz, podobnie jak wszyscy, doskonale wiedział, że to nieprawda. Mimo to, cały czas na jego twarzy trwał spokój. – Chcę – wyszeptał niewyraźnie – aby nowym Mistrzem został... Dżajal. – Nie jestem godny... – zapłakał Ziemianin, patrząc na konającego. – Dlaczego akurat ja? Czemu nie Nau? – Nau, nie... – mówił z trudem Mistrz. – Za dużo krwi... – Nie opuszczaj mnie Mistrzu, błagam! – rozpaczał Nau, po czym zdjął swoje multimedialne okulary. Jego oczy tonęły we łzach. Podźwignął się, zacisnął pięści i krzyknął. Dźwięk głosu był nieludzko donośny. Słychać w nim było potężny gniew i przeogromną nienawiść. Dżajal, który przed momentem został mianowany głównym dowódcą „Wolnej Zajry", przez chwilę zapomniał o wszystkich problemach na rzecz nowego, przerażającego faktu. Ziemianin sprawdził zawartość jednej ze swoich kieszeni. Spostrzegł wówczas, iż biały krążek z jedynym cyfrowym zapisem drogi na Ziemię został przełamany... * Na widok uratowanej grupy więźniów (spośród której wyłonił się wychudzony Wilk) na twarzy Dżajala pojawił się smutny uśmiech. Kiedy przyjaciele uścisnęli się, ostatnia nadzieja została rozwiana. Wilk oświadczył, że zanim go schwytano, zniszczył swój biały krążek... KONIEC ROZDZIAŁU XIV. PRZEWRÓT – W tym pomieszczeniu – mówił smutnym głosem Nau, ignorując opadającą na twarz grzywkę – znajdują się układy pamięciowe Goldiego. Dżajal i Wilk spoglądali od niechcenia na olbrzymie agregaty mieniące się setkami diod i żaróweczek. Przez cały czas towarzyszył im smutek... – Tamta zaś hala to samo serce Goldiego – kontynuował jeszcze bardziej załamanym głosem Nau. – Tutaj wszelkie nowe dane są przetwarzane i odpowiednio selekcjonowane. Wszystkie elementy w tej hali wykonałem wraz z Mistrzem... Nau urwał. – Wybaczcie, ale nie mogę dalej... – powiedział załamany, po czym wykrzyknął, niczym obłąkany. – Winceju, wykończę cię! W tym momencie, w jednym z wielu głośniczków znajdujących się w hali, odezwał się Goldi. – Przepraszam, że przerywam wam podziwianie moich układów, ale przed chwilą ktoś w Centrum Zarządzania Sjuzą odczytał i rozszyfrował wszystkie plany naszych baz. Obawiam się, że grozi nam katastrofa. Prawdopodobieństwo ataku wynosi trzydzieści sześć do jednego. – Ha – powiedział Nau – Czas więc zacząć zabawę! Nie był to ten sam Nau co przed chwilą. Jego ruchy momentalnie nabrały dynamiki, a zęby same zacisnęły się. – Dżajal, ruszamy czy nie? Decyzja należy do ciebie. Ziemianin przytaknął skinieniem głowy, po czym przyłożył do ust małe prostokątne pudełeczko. – Uwaga, mówi Mistrz Dżajal. Ogłaszam alarm „umc dziewięć". Oddziały od jeden do szesnaście niech zajmą swoje stanowiska i czekają na rozkaz. Waszym celem jest Centrum Zarządzania Sjuzą, a głównym dowódcą Nau. Pozostałe pięć oddziałów niech czeka na mnie w sektorze ewakuacyjnym. Osobiście poprowadzę akcję przejęcia kontroli nad gmachem telewizji. To nie są ćwiczenia! * – Uwaga, nastawcie teraz swoje MXC na obezwładnienie – stanowczo rozkazał Dżajal wkraczając na teren okalający gmach telewizji. – Na obezwładnienie? – zdziwił się jeden z żołnierzy. – Tak, chcę jak najmniej ofiar. – Tak jest, Mistrzu! – Na trzy-cztery atakujemy! Po wypowiedzeniu ustalonej komendy, grupa licząca około trzystu żołnierzy w mgnieniu oka podzieliła się na kilka pododdziałów i wtargnęła do wszystkich wejść gmachu telewizyjnego. Zadanie okazało się nad zwyczaj proste. Wystraszony personel sam oddał się w ręce członków „Wolnej Zajry". Obezwładnienie zaskoczonych strażników również nie było rzeczą trudną. * Budynek CZS dosłownie wrzał od walki. Nau, stojący na czele prawie tysięcznej armii rozgramiał przeważające siły wroga. – Oddział czternastka, uwaga na lewy korytarz – powiedział Nau, spoglądając na ekran swojego ręcznego komputerka. – Dziesiątka uważajcie na sektor heh cztery. Atakujcie od strony wind. – A wy na co czekacie? – krzyknął Nau do stojących w pobliżu mężczyzn. – Osłaniamy cię! – Nie potrzeba mi ochrony – powiedział Nau odgarniając włosy – dołączcie szybko do szóstki. – Tak jest! – posłusznie przyznali żołnierze, zostawiając dowódcę samego. – Goldi – zwrócił się po chwili do komputera, z którym łączność zapewniała mu mała słuchawka umieszczona w uchu – czy możesz otworzyć wejścia do składu broni? – Już otworzyłem. Radziłbym ukierunkować tam dziesiątkę i trzynastkę. – Wiem – odparł pewnie Nau, poprawiając okulary. – Uwaga grupy dziesięć, trzynaście i czternaście: idźcie głównym korytarzem w stronę składu broni. Trójka niech dołączy do dwójki i odetnie zasilanie lądowiska. Wincej nie może nam uciec! – Nau! – krzyknął zadowolony z siebie komputer. – Pamiętasz naszą misję, w której wykradliśmy informacje o projekcie „Mrok"? – Pamiętam. I co z tego? – Waśnie rozszyfrowałem te dane. – Pokaż szybko i... przejmij dowodzenie. – Z przyjemnością. Podczas gdy Nau zagłębiał się w szczegółach projektu „Mrok", Goldi, używając głosu swojego twórcy, kierował atakiem na CZS. Nagle niczym grom z jasnego nieba, wiązka silnego światła laserowego przypaliła jasne włosy Nau`a. Sjuzanin odruchowo upadł na ziemię i błyskawicznie przeturlał się w stronę toalety. Promienie lasera bezszelestnie przelatywały nad jego głową. Zdążył. W momencie gdy drzwi toalety zasunęły się, Nau poprawił szybkim ruchem swoje przypalone włosy, po czym włączył kombinezon lewitacyjny i nastawił MXC na laser ciągły. Kiedy toaleta ponownie stanęła otworem, wyfrunął z niej Nau. Jego lot był szybki jak myśl, a strzały rozsiewane przez MXC nad wyraz celne. – Dwunastu? – zdziwił się Sjuzanin licząc ciała zabitych wrogów, po skończonej walce. – Jedenastu – zabrzmiał w słuchaweczce głos Goldiego. – Tamten pod ścianą i na suficie to jedna i ta sama osoba... – Miło cię znowu słyszeć... Co słychać u naszych? – Prawdopodobieństwo zwycięstwa wzrosło. Wynosi teraz trzydzieści osiem do jednego. Jednak mam też złą wiadomość... Nasi spenetrowali całą rezydencję Winceja, lecz nigdzie nie znaleźli tego tyrana... – Hm – zdenerwował się Nau, poprawiając okulary – może zdążył odlecieć... – Nie sądzę – stwierdził komputer – dwa koma czternaście herkana temu słyszałem jego głos w korytarzu umc piętnaście. – Ha! – wykrzyknął Sjuzanin zaciskając zęby. – Już wiem gdzie poszedł. Winceju, idę po ciebie! * Przejęcie kontroli nad centrum telewizyjnym okazało się rzeczą łatwą. Trudności powstały dopiero wówczas, gdy kontrolę tą trzeba było utrzymać. Na szczęście oddziały „Wolnej Zajry" dzielnie broniły się przed nadciągającymi ze wszystkich stron przeciwnikami. Kiedy ostatni oddział wojsk Winceja wycofał się z gmachu telewizyjnego (dołączając do obrońców dogorywającego Centrum Zarządzania Sjuzą), Dżajal podobnie jak jego podwładni, odetchnął z ogromną ulgą. Wówczas powstał kolejny problem. Tym razem była to kwestia natury technicznej. – Nie możemy jeszcze zacząć transmisji Mistrzu... – Ile czasu zajmie wam przygotowanie sprzętu? – spytał spokojnie Dżajal... – Hm, nie wiem, to nie takie proste. Musimy jeszcze rozgryźć klawiszologię reżyserki i odpowiednio ukierunkować satelity... Mistrz Dżajal odszedł smutny. – Ciekawe co słychać u Nau`a... – pomyślał opuszczając głowę. * Nau w towarzystwie czterech mężczyzn pędził wzdłuż korytarza umc piętnaście. Niejednokrotnie w furii tego szaleńczego biegu doświadczył starcia z obrońcami CZS, ale prawie tego nie zauważył. Jego wszystkie myśli były ukierunkowane wyłącznie w jedną stronę. – Tutaj w lewo – rozkazał zdyszanym głosem. – To centrum kontrolne... Kiedy pięcioosobowa grupka zatrzymała się vis a vis zamkniętych drzwi, Nau rozkazał Goldiemu. – Otwórz. – Przykro mi – odparł smutno komputer – ale nie mam synchronizacji z tym zamkiem. – Hm – zmarszczył brwi Nau – z czym łączą się światłowody od tych drzwi? – Tylko z siecią xynosową... – A gdzie jest najbliższy Xynos? – Na lewo, w pokoju 4078, ale uważaj, bo nie mam nad nim pełnej kontroli... Nau pospiesznie pobiegł do wspomnianego pokoju, pozostawiając daleko w tyle swoich żołnierzy. Prędko nałożył wirtualny hełm i wszedł do środka Xynosa. Gdy tylko drzwi bezszelestnie zamknęły się, oczom Nau`a ukazała się olbrzymia hala, a tuż obok niego pojawiło się dziesięciu ludzi sterowanych przez Goldiego. – „Menu" – wykrzyknął Sjuzanin, po czym zmaterializował się naprzeciw niego duży kolorowy ekran. Zanim nasz bohater zdążył przejść do opcji otwierania drzwi, nagłe i silne uderzenie skruszyło znajdujący się przed nim ekran. – Zapomniałeś z kim masz do czynienia – powiedział Wincej zjawiając się ni stąd ni zowąd na środku hali. – To ty zapomniałeś – odparł Nau odważnie spoglądając na srebrzystą maskę skrywającą twarz tyrana. – Pamiętaj, że ja tutaj jestem mistrzem ceremonii. Wincej pstryknął palcami, po czym uniósł się na wysokość kilku metrów. W jego dłoni natychmiast zmaterializował się samonaprowadzający miotacz antymaterii (broń występująca jedynie w xynosowym świecie), a spokojnie wyglądająca hala przemieniła się w olbrzymie bagno. – To wszystko na co cię stać? – krzyknął odważnie Nau, chwytając się wystającej gałęzi. – A co powiesz na to? – dodał Wincej, pstrykając po raz wtóry palcami. Gdy tylko suchy trzask pstryknięcia przeszył grobową atmosferę bagiennej pustyni, dziesięciu ludzi sterowanych przez komputer Nau`a zniknęło. – Halo Goldi, słyszysz mnie? – zapytał zaskoczony Sjuzanin, lecz odpowiedział mu tylko zwielokrotniony echem, obłudny śmiech Winceja. – Pokaż na co cię stać! – Nie boję się ciebie, nie boję! – krzyczał Nau, widząc przelatującego nad nim Winceja. Atakujący wypalił dwie długie serie, które nie wiadomo czemu okazały się chybione. Nau nie tracąc czasu, wywołał menu i włączył sobie kombinezon lewitacyjny. Wincej zauważył to, lecz nie zdążył zatrzymać już lewitującego uciekiniera. Pofrunął za nim. Ścigany z ledwością omijał doganiające go serie strzałów z miotacza antymaterii. Niestety na dłuższą metę okazało to się niemożliwe. Dostał. Nau, mimo iż nie poczuł żadnego bólu, upadł. Gdy tylko doświadczył bliskiego kontaktu, z grząskim podłożem ze zdumieniem spostrzegł, że odstrzelono mu lewą nogę. Zachował jednak zimną krew i korzystając z okazji, że Wincej jeszcze go nie znalazł, przywołał menu. Natychmiast po zmaterializowaniu kolorowego ekranu, błyskawicznie wywołał po raz wtóry opcję sterowania drzwiami. Tym razem poszło mu nad wyraz szybko. Gdy tylko zaakceptował operację otwarcia elektronicznego zamka centrum kontrolnego, przyfrunął Wincej. – Zmiataj śmieciu! – wykrzyknął, po czym wypalił całą serię w pierś Nau`a. Zastrzelony Sjuzanin ujrzał jasną nicość, która po chwili przeobraziła się w zupełną ciemność. Kiedy Xynos wyłączył się, Nau cały i zdrowy, zdjął hełm i wyszedł na zewnątrz. – Otworzyłem zamek – powiedział do czwórki czekających żołnierzy. – Idziemy do centrum kontrolnego. Czwórka uzbrojonych mężczyzn z Nau`em na czele, wtargnęła do wspomnianego pomieszczenia. Przywitała ich pustka, której jedynym dopełnieniem było kilkaset różnorakich pulpitów i tyleż samo mieniących się ekranów. Wincej zaskoczył wszystkich. Ni stąd ni zowąd wyfrunął na środek sali i otworzył ogień. Lasery jego MXC niosły za sobą olbrzymie spustoszenie i śmierć. Przeżył jedynie Nau, którego uratował superszybki, odruchowy unik. Zanim Wincej uderzył ponownie, Nau włączył swój kombinezon lewitacyjny i uniósł się na wysokość kilku metrów. Rozpoczęła się ostra wymiana ognia, która w połączeniu z błyskawicznymi unikami i kontratakami przeobraziła się w szaleńczą walkę na śmierć i życie. Nau nie lekceważył przeciwnika i słusznie, bowiem kondycja Winceja była wręcz zadziwiająca. Refleks i precyzja dopełniały reszty... – Długo czekałem na ten moment – powiedział Nau, wypalając bezszelestnie z MXC. – Czekałeś i się nie doczekałeś – odparł Wincej gwałtownie pikując po czym posłał wiązkę obezwładniającą w kierunku przeciwnika. – Za chwilę zmiotę cię tak samo jak w xynosowym świecie. Z tą tylko różnicą, że na zawsze... – Nieważne czy teraz wygram, czy też przegram. Całe CZS przejęła już „Wolna Zajra". Jesteś skończony! – stwierdził pewnie Nau, rewanżując się dwiema potrójnymi seriami rozpryskującymi. – Ha, ha – zaśmiał się Wincej, wykonując skomplikowany manewr obronny, po czym wystrzelił dwa samonaprowadzające pociski. – Ja jestem skończony? Cała Sjuza jest skończona! Przed chwilą włączyłem egzekucję projektu „Mrok", w efekcie której wszystkie elektrownie mambrasowe na Sjuzie eksplodują. To koniec świata! – Co chcesz przez to osiągnąć? – spytał młody Sjuzanin, wystrzeliwując ze swojego MXC wabik, który zmylił pędzące pociski. – To moja prywatna zemsta – odrzekł Wincej zatrzymując się na chwilę. – Nic na tym świecie nie przyszło mi łatwo. Niech teraz sprawiedliwości stanie się zadość! – Jesteś szalony! – stwierdził Nau, włączając wzmocniony laser ciągły. – Być może – przyznał Wincej podlatując bliżej. – Jednak wiedz, że niezależnie co się za chwilę stanie elektrownie za chwilę wybuchną. To mój wielki dzień! – W imię wolności! – krzyknął Nau, rozcinając napierającego przeciwnika na dwie części. Dolna połowa Winceja upadła. Górna lewitowała jeszcze przez moment, po czym dołączyła do reszty ciała. Nau ze stoickim spokojem (albowiem wiedział, że projekt „Mrok" został przez Goldiego unieważniony) podszedł do martwego Winceja. Gwałtownym ruchem zdjął mu z twarzy srebrzystą maskę. Zdziwienie młodego Sjuzanina nie miało granic... – Nie – powiedział do siebie, pozostawiając na ciele denata granat rozrywający. – Świat nie może się o tym dowiedzieć... W chwilę po tym, jak Nau opuścił centrum kontrolne, potężna eksplozja zakłóciła ciszę. * – Gotowe! Jesteś gotowy mistrzu? – Tak – odparł spokojnie Dżajal. – Uwaga wchodzimy na wizję! 4... 3... 2... 1... W studiu zapanowała całkowita ciemność. Zakłócił ją pojedynczy silny strumień białego światła (bijący z lewitującej kuli), który oślepił odświętnie ubranego mistrza „Wolnej Zajry". Dżajal nie spieszył się. Łagodnie i poważnie spojrzał prosto w obiektyw unoszącej się w powietrzu, obsługiwanej kamery. – Przyjaciele – wyszeptał. – Mam na imię Dżajal i jestem mistrzem „Wolnej Zajry". Przemawiam dzisiaj do was w szczególnych okolicznościach. Ziemianin zrobił dłuższą przerwę. Ruszył z wolna w kierunku wyjścia. Kilka kroków przed nim przemieszczały się lewitujące kamery i reflektor. – Dzisiaj przejęliśmy kontrolę nad CZS. Wincej nie żyje – mówił wyraźnie i coraz bardziej pewnie Dżajal, wychodząc na zewnątrz budynku. – Nie świadczy to jednak, że zwyciężyliśmy ostatecznie. Wszystko przyjaciele, zależy od was. Przed centrum telewizyjnym zebrało się kilka tysięcy ludzi. Dżajal wszedł na podwyższenie. Kroczył dumnie i uroczyście, niczym zwycięzca. – Nasze półmiliardowe Rozren uwolniło się już ze szponów tyranii. Do innych wolność jeszcze nie zakołatała. Jednak trzeba czekać i przede wszystkim wierzyć! W tym momencie z tłumu wyłonił się ślizgacz, z którego wysiadł jakiś umundurowany nieuzbrojony mężczyzna. – Jestem głównym dowódcą Sjuzańskiej Armii – powiedział, podchodząc do Dżajala. – Nie mogę pozwolić na dalszy rozlew krwi. Po dłuższej pauzie dowódca dodał. – Zrzekam się władzy na rzecz Dżajala. Uradowany tłum, zebrany wokół centrum wydał z siebie rozdzierający okrzyk radości. Dżajal uśmiechnął się, okrzyk trwał. – Przyjaciele – powiedział Ziemianin, prawie że nie zastanawiając się nad tym co mówi, bowiem słowa przychodziły mu same. – Dzisiejszy dzień przejdzie do historii. Jutro obudzicie się w nowym, wolnym świecie! Już nigdy więcej nie doświadczycie tyranii. Władzę na Sjuzie i niepodległej Zajrze, sprawować będą przedstawiciele wybrani przez nas w demokratycznych wyborach. Nie zapominajmy jednak o tych, którzy walczyli za naszą wolność i za nią ginęli. Niechaj oni wszyscy, a także ci, którzy nie doczekali dzisiejszego dnia, pozostaną w naszej pamięci i naszych sercach na wieczność! Tłum umilkł zupełnie. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było bicie podekscytowanych serc. Milczenie trwało zaledwie kilka sekund i powstało tylko po to by po chwili skruszył je przeogromny krzyk ludzkich mas. – Niech Żyje Dżajal! Niech Żyje Dżajal! * – Naprawdę musisz lecieć? – Tak Nau… – odparł smutno Dżajal, stojąc u wejścia pojazdu kosmicznego. – Chwała Opatrzności, że niechcąco skopiowałeś mój dysk z zapisem drogi... – Wiesz, przyznam ci się szczerze, że ja... ten tego... skopiowałem go nie tak zupełnie przypadkiem… Nie gniewasz się? – Jasne, że nie! Wymaż tylko dane. Nie chciałbym doświadczyć niespodziewanej inwazji na Ziemię. – Już się robi – odparł Nau, odgarniając swoje jasne włosy z twarzy. – Halo Goldi słyszysz mnie? – Głośno i wyraźnie – odparł zadowolony komputer. – Zmaż nieodwracalnie wszystkie dane dotyczące relacji Sjuza-Ziemia. – Gotowe. – Zaraz, zaraz – spostrzegł Dżajal – A co z kopiami zapasowymi? – A, zapomniałem. Goldi usuń je też! – Nieodwracalnie – dodał Ziemianin. – Zrobione – stwierdził komputer. – No to teraz – zaproponował Nau, poprawiając okulary – możesz już zobaczyć moją niespodziankę. Wejdźmy do środka. Kiedy obaj chłopacy weszli do środka pojazdu, Nau wskazał Ziemianinowi dużą, sześcienną skrzynię, z której wystawało mnóstwo różnokolorowych kabli. – Proszę, oto okrojona wersja Goldiego. – Taka mała? – No, nie przesadzajmy. Ograniczyłem znacznie pamięć masową i operacyjną. Główny analizator też jest kilkaset razy wolniejszy, ale interfejs użytkownika pozostał ten sam. Prawda Goldi? – Prawda – przyznał komputer. – A jeśli już mam być szczery, to ten analizator co mi dałeś to jedna wielka kicha. Pracuję przez to przeszło dwanaście tysięcy razy wolniej od swojego pierwowzoru... – Sam widzisz: to Goldi. Nic dodać, nic ująć. – Dziękuję Nau – powiedział zadowolony z prezentu Dżajal. – Mogę cię jeszcze o coś cię zapytać? – Wal śmiało. – Czy nie byłeś zazdrosny o to, że stary Mistrz wybrał mnie, a nie ciebie na swojego następcę? – Mogę być szczery? – Musisz. – Byłem cholernie zazdrosny... O, nareszcie idzie Ardekensesz. Kiedy starszy przyjaciel wszedł do środka pojazdu, Dżajal od razu rzucił mu się w objęcia. – Żegnaj Wilku, będzie mi ciebie brakowało... – Żegnaj Tomuś, czy jak tam wolisz Mistrzu Dżajalu. Kiedy wystartujesz, żołnierze wypalą honorowe salwy. Będzie pięknie... – Opiekujcie się Wawi – powiedział patrząc na obu przyjaciół. – Niech niczego jej nie brakuje. Ja kiedyś wrócę, przysięgam. Przyjaciele wyszli machając Dżajalowi na pożegnanie. Kiedy Ziemianin, chciał przestawić dźwignię siły ciągu, odezwał się Goldi. – Pozwolisz, że ja dzisiaj poprowadzę? – Jasne – odpowiedział wesoło chłopak, mimo iż tak naprawdę nie było mu wesoło. Kiedy pojazd Dżajala wystartował z dachu CZS, kilkaset żołnierzy na cześć odlatującego wystrzeliło w niebo czerwone lasery małej mocy. Utworzyła się w ten sposób na niebie, jakby kurtyna, zbudowana z kilkuset czerwonych rzemyków. – Goldi, czy na pewno skasowałeś wszystkie kopie zapasowe relacji Sjuza- Ziemia? – zapytał Nau, patrząc na oddalający się statek kosmiczny. – Hm – odparł Goldi – czy komputery muszą zawsze mówić prawdę? KONIEC KSIĄŻKI